GINAWILKINS
BUNT SERCA
Prolog
Griff przyłapał się na tym, że zwraca większą uwagę na różne
dochodzące do niego od czasu do czasu dźwięki niż na treść raportu
wygłaszanego monotonnym głosem przez jednego z prawników. Co
chwila ktoś kaszlał, chrząkał. poruszał się niespokojnie w krześle.
Słychać było lekkie, rytmiczne stukanie ołówka o lśniącą powierzchnię
stołu
konferencyjnego.
Siedzi tu dziesięć inteligentnych i gruntownie wykształconych osób -
myślał w zadumie Griff- a nadgorliwy pan Feinfeld uznaje za niezbędne
głośne odczytywanie z całą powagą raportu, który, starannie przepisany,
leży przed każdym uczestnikiem konferencji.
Griff spojrzał w kierunku końca stołu, gdzie po lewej strome siedział
ich szef, Wallace Dyson, patrzący srogo na pana Feinfelda spod gęstych,
siwych brwi.
Szary wełniany garnitur, uzupełniony nieskazitelnie bia
łą koszulą i ciemnowiśniowym krawatem, leżał doskonale
na wysportowanej figurze pana Dysona.
Griff sięgnął ręką do uciskającego go węzła podobnego,
ciemnowiśniowego krawata i rzucił okiem najpierw na swoje szare,
uszyte na miarę ubranie, a polem wokoło, na pozostałe sześć szarych
garniturów. Wyglądająjak odbite na fotokopiarce - pomyślał, ale zaraz
powstrzymał ogarniające go rozbawienie.
Uświadomił sobie, że on sam świetnie pasuje do lego czcigodnego,
konserwatywnego zgromadzenia, złożonego wyłącznie z mężczyzn. Jak
dotąd żadna kobieta nie znalazła się w zarządzie szanowanej kancelarii
adwokackiej w StLouis. w stanie Missouri. Po wielu latach, w ciągu
których Griff pozostawał poza jakąkolwiek wspólnotą, odczuwał cichą
satysfakcję, że znalazł się w gronie tych szaro-gamiturowych
osobników.
Sięgnął po stojącą przed ni m filiżankę. Duży ły k letniej kawy miał
spłukać gorzki smak. który nagle poczuł w ustach.
- Jeżeli pan Feinfeld nie ma nic ciekawego do dodaniu w związku z
treścią sprawozdania, może pan. panie Myers, byłby tak łaskawy i
przedstawił nam aktualny stan sprawy Handela - rzekł Dyson szorstko,
kiedy pan Feinfeld, cały czerwony po kąśliwej uwadze szefa, skończył
swe wystąpienie.
Stary tyran pedantycznie przestrzegał formalnego protokołu na
zebraniach. Griff nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok pana
Myersa, który wstał i z nieszczęśliwą miną rozpoczął relację.
- Osiągnęliśmy porozumienie, sir-zaczął cichym gło sem.
Przedstawił w ogólnym zarysie zasady ugody, zerkał przy tym
nerwowo na Dysona w oczekiwaniu uwag na temat sposobu
prowadzenia negocjacji. Griff odegrał w nich główną rolę.
Dyson pokiwał głową i skierował zimne jak stal oczy na Griffa.
- Panie Taylor, czy jest pan pewien, że ugoda zawiera wszystkie
wymagane zastrzeżenia i że w przyszłości nie czeka nas jej dalsze
publiczne roztrząsanie?
Griff był świadomy źródła irytacji Myersa. Dyson poprosił Griffa o
opinię. Skinął głową, poprawił niedbałym ruchem okulary i odparł:
- Tak, sir. Rozgłos skończy się natychmiast z chwilą podpisania
ugody.
Ich klient, poważna firma farmaceutyczna, uniknie procesu, mimo że
ponosi odpowiedzialność za trzy śmiertelne ofiary wypuszczonej na
rynek serii szkodliwych specyfików. Griffa nigdy nie przestawała
zadziwiać siła dyskretnie rozdzielonych paru milionów dolarów.
- Dobrze. - Głos Dysona wyrażał aprobatę w stopniu, na jaki było go
stad.
Dyson na swój sposób darzył młodego człowieka coraz większą
sympatią od czasu, gdy zatrudnił go w swojej spółce adwokackiej.
Dla Griffa były to dwa lata, w ciągu których musiał powściągać dumę
i trzymać na wodzy temperament, a także unikać wypowiadania na głos
własnego zdania. Ciężka, wykonywana z pełnym poświęceniem, praca
zaczęła jednak przynosić owoce.
Mając zaledwie trzydzieści lat, Griff był na drodze do coraz
większych sukcesów i zamierzał na niej pozostać bez względu na cenę,
jaką przyszłoby zapłacić. Nikt już nie będzie go traktować, jakby by ł
śmieciem. Ni e będzie więcej podejrzewany o popełnienie przestępstwa
tylko dlatego, że miał kiedyś kłopoty rodzinne i złą reputację. Szano-
wani obywatele nie zabraniają mu już chodzenia na randki z ich córkami
i siostrami. Przeciwnie, widząw nim pożądanego kandydata na męża.
Nie zamierzał zejść z tej drogi.
Myersowi, takjak wielu innym współpracownikom Griffa, nie
przypadła do gustu błyskotliwa i wzbudzająca szacunek Dysona kariera
młodszego kolegi. Jednak Myers działał rozważnie i nie ujawniał swej
urazy.
Zakończył
raport
następującymi
słowami:
-
Dokumentybędąpodpisanejutro.
Teraz przyszła kolej na sprawozdanie Griffa. Jego relacja w
najmniejszej mierze nie zadowoliła Dysona, Szef mia ł coraz bardziej
marsową minę.
- Ona zdecydowanie odmawia zawarcia ugody. - Griff referował
przebieg toczącego się procesu, którego stroną był jeden z najbardziej
wpływowych klientów ich kancelarii . - Jest raczej pewne, że sąd
przyzna odszkodowanie za koszty leczenia. Obecnie usiłujemy zapobiec
zasądzeniu wygórowanej kwoty jako zadośćuczynienia za krzywdę
moralną. Szczerze mówiąc, w tej kwestii nasza sytuacja nie wydaje się
zbyt obiecująca. Ma m wrażenie, że powódka budzi wyjątkowe
współczucie sądu przysięgłych.
- Można się było tego spodziewać - mruknął Dyson. -Krucha,
małablondyneczka, przywożona na wózku inwalidzkim. Dlaczego, do
licha ciężkiego, ona nie chce pójść na ugodę? Składamy jej cholernie
dobrą ofertę.
- Nie chodzijej właściwie o pieniądze, z wyjątkiem poniesionych
wydatków, których zwrot, tak czy inaczej, uzyska. Zabiega o przyznanie
zadośćuczynienia za straty związane z utratą zdrowia Uważa, że
powinna być to zasada w tego typu procesach. Zdaniem powódki
korporacji DayCo upiekło się w zbyt wielu sprawach. Firma ta nie
ponosiła odpowiedzialności za niedbalstwa tylko dlatego, że umiała
rozsądnie posłużyć się pieniędzmi, niezbyt uczciwie zdobytymi.
Poszkodowana uważa również, ze nasza spółka adwokacka wygrała
wiele spraw sądowych wyłącznie z tego powodu, że klienci mogli sobie
pozwolić na opłacenie najlepszych adwokatów. A pokrzywdzeni takich
możliwości nie mieli.
Grif f zastanawiał się, co oznacza coraz bardziej srogi wyraz twarzy
szefa, który wpatrywał się w niego badaw
czo. - Czy to są jej słowa, czy pańskie, panie Taylor? spytał Dyson
podejrzanie łagodnie.
- To sąjej słowa, sir. - Griffnie chciał przyznać nawet przed samym
sobą że odczuwał szacunek dla młodej ko
biety. Dyson już odprężony pokiwał głową.
A jaki jest program na jutro? Kto będzie ich następnym
świadkiem?
Psycholog, Kobieta. Ma zeznawać na temat urazu psychicznego -
odrzekł Griff. - Mów i się, ze pani psycholog w pełn i popiera pannę
Hawlsey w jej dążeniu do uzy
skania zadośćuczynienia za krzywdę moralną. Wykazanie istnienia urazu
psychicznego może w tym pomóc
- Co wiemy o tej pani psycholog?
Informacji miał udzielić Bradley Corman. Griff spojrzał na niego
pytająco, gdyż sam nie znał jeszcze wyników przeprowadzonego
wywiadu.
Corman wstał nieco podniecony zwróconą na niego przez wszystkich
uwagą i gorączkowo przekładał leżące przed nim papiery.
- Jest młoda, ma dwadzieścia kilka lat i już udało się jej odnieść
pewne sukcesy. Jest związana z Centrum Zdrowia
w Riwer City. Pracuje tam dopiero od trzech miesięcy, zajęła miejsce
jednego z poprzednich współpracowników tamtejszej kliniki . Ma
trochę buntowniczą naturę, stosuje raczej niekonwencjonalne metody
leczenia. Angażuje się w rozwiązywanie trudnych problemów
społecznych.
Dyson stęknął z niezadowoleniem na znak, że ten typ kobiet nie jest
mu obcy i że nie ma o nich najlepszego mniemania.
Proszę mówić dalej.
Niewiele jest do powiedzenia, sir. Jest panną, nie da się nic złego
powiedzieć ojej życiu prywatnym. Wydaje się, że zarówno
współpracownicy, jak i pacjenci bardzo ją szanują, mimo że ma opinię
dziwaczki. Dość powszechnie uważa się, ze to cecha wszystkich
psychologów. Pochodzi ze Springfield. Dwa lata studiowała w
południowowschodnim Missouri, a potem przeniosła się na uniwersytet
stanu Tennessee. Nazywa się James. M.A James.
Griff, ubawiony pełną dezaprobaty miną szefa nagle odwrócił się i
spytał Cormana:
MA.James? Corman przytaknął.
Właśnie tak. MA.James.
Melinda Alice - rzucił Griff półgłosem z lekkim
uśmiechem. Dyson odłożył ołówek i spojrzał na Griffa w skupieniu.
Czy zna pan tę kobietę, panie Taylor?
Być może - odpowiedział Griff z wahaniem. - Zgadza się wiek,
inicjały i miejsce urodzenia. Tak, Melinda Alice może być tą
dziewczyną, którą kiedyś znałem.
Czy był pan z nią w dobrych stosunkach?
Tak, w bardzo dobrych. Chodziliśmy ze sobą zanim wstąpiłem do
marynarki.
Ciemne oczy Dysona wpatrywały się w Griffa z uwagą. Pytanie, które
zadał, nie należało do delikatnych.
- Czy pan nadal żywi uczucie do tej dziewczyny?
Z pewnością nie byłby zadowolony z twierdzącej odpowiedzi.
- Nie, sir- odrzekł Griff uprzejmie i zgodnie z prawdą.
Kiedy się poznali. Melinda miała czternaście lat, a on zaledwie
osiemnaście, Melinda i jej bliźniacza siostra zostały osierocone w wieku
dziewięciu lat Były wychowywane przez brata i dwie siostry, z których
najstarsza została ich kuratorem. W tym czasie Griff rozpaczliwie szukał
przyjaznej duszy i Melinda, mimo sprzeciwu brata, stała się
jego najlepszym przyjacielem. I chociaż Griff ciepło ją wspominał, nie
pragnął powrotu do przeszłości. Stare rany ledwie się zasklepiły.
Wydarzenia z lal młodości wciąż jeszcze mogły zagrozić jego pozycji
zawodowej, na którą tak ciężko pracował.
- Byliśmy tylko przyjaciółmi.
Dyson uśmiechnął się. Pozostali mężczyźni poruszyli się nerwowo.
Uśmiech Dysona zawsze wszystkich niepokoił , nie wyłączając Griffa.
Wobec lego zna pan jej słabostki - stwierdził szef. Przymrużył
oczy i szorstkim głosem rozkazał:
Niech pan je wykorzysta, Taylor. Chcę wygrać ten
proces. Griff drgnął
- Upłynęło już wiele czasu od naszego ostatniego spotkania, ale
nawet wtedy nie było łatwo ją zastraszyć. To nie będzie takie proste.
Bardzo dobrze pamiętał, że brat Melindy wręcz żądał od niej zerwania
znajomości z Grillem. Nie posłuchała go. Matt James potrafił być
stanowczy, ajednak ulegał młod szej siostrze.
- Bzdura - Dyson zawyrokował kategorycznie.-Mogą być z nią
trudności, ale pan jest cholernie dobrym adwokatem Niech ją pan
unieszkodliwi, Taylor. Proszę ją zdema
skować. Trzeba ujawnić, jakimi motywami się kieruje, skoro dla zdobycia
sławy naraża swoją biedną, obciążoną urazem psychicznym pacjentkę na
uczestniczenie w procesie sądowym Proszę się dowiedzieć, ile jej
zapłacono za zeznania. Chcę wygrać ten proces - powtórzył.
Griff poczuł, że ma sucho w gardle.
- Tak, sir. Przykro mi Melindo. pomyślał. Ale zaszedłem za daleko
i nie ma już dla mnie odwrotu. Griff także pragnął wygranej. Za każdą
cenę.
ROZDZIAŁ
Poznałbyjąwszędzie, choć upłynęło dwanaście lat Jasna cera. Gęste,
mdawoblond włosy. I te oczy - leciutko skośne, szmaragdowe, wgłębi
których czaiły się figlarne chochliki. Tak naprawdę nigdy nie zapomniał
tych oczu.
Jako czternastoletnia dziewczyna była urocza: śmiała, gwałtowna i w
mił y sposób kapryśna. Po dwunastu latach Stała się niewiarygodnie
piękna, elegancka i pewna siebie, lecz zachowała typową dla swojej
natury cechę - przekorę. To ona właśnie sprawiała, że Melinda
odznaczała się tak silną indywidualnością.
Właśnie z przekory została kiedyś jego przyjaciółką, wtedy gdy inn i
nawet nie próbowali się do niego zbliżyć, A teraz miał jej zadać cios.
Bardzo dobrze dawała sobie radę, odpowiadając na pytania adwokata
powódki. Byli po tej samej stronie. Dwanaście lat temu Melinda i Griff
też byli po tej samej stronie. Dwoje przeciw całemu światu.
Teraz nie będzie o tym myśleć. Dzisiaj on reprezentował korporację
DayCo. pieniądze i siłę. Osiągnął to, do czego dążył.
Czy go poznała? Zmieni ł się o wiele bardziej niż ona. Tlenione,
sięgające ramion włosy zostały ścięte. Miał y teraz naturalny,
ciemnobrązowy kolor i ułożone były w stylu odpowiednim dla
ustatkowanego młodego człowieka na stanowisku. Po kolczykach
pozostał jedynie niewielki ślad - świadectwo ówczesnego buntu.
Nosił teraz tradycyjne, ciemne, szyte na miarę ubrania, białe,
jedwabne koszule, krawaty w barwach uczelni i okulary w cienkiej
oprawie.
Zniknęły skórzane kurtki i obszarpane drelichy, a wraz z nimi
bawełniane koszulki w krzykliwych kolorach, z wydrukowanymi na
nich niezbyt cenzuralnymi napisami. Zmienił nawet imię. Po wyjeździe
ze Springfield porzucił młodzieżowe przezwisko. W obecnej sytuacji
wydawało mu się bardziej odpowiednie jego drugie imię— Griffin. O ile
pamiętał, Melinda nigdy nawet tego imienia nie słyszała.
Nie, prawdopodobnie nie poznała go. I nic dziwnego.
Młody gniewny, którybyłjej przyjacielem, przestał istnieć.
Nadeszła jego kolej na zadawanie pytań świadkowi. Na sali sądowej
zapanowała atmosfera wzrastającego oczekiwania, kiedy Griff wstał i
zbliżył się do Melindy.
Odchrząknął i zapytał:
- Panna James, prawda? Panna, nie doktor James?
Zmrużenie szmaragdowych oczu było pierwszą oznaką irytacji.
- Nie jestem doktorem Uzyskałam stopień magistra, więc może pan
zrezygnować z tytułu - zgodziła się chłodno.
Celowo zlustrował ją wzrokiem, zwracając tym samym uwagę
sędziów przysięgłych na jej strój i uczesanie, modne i w dodatku śmiałe.
Nie okazał ulgi, jakąodczuł. Nie poznała go.
Panno James, zeznała pani, żejej pacjentkę, pannę Hawlsey,
męczą nocne koszmary i że od czasu, kiedy spadła w uzdrowisku z
balkonu willi , której właścicielem jest mój klient, odczuwa nienaturalną
obawę przed upadkiem?
Tak, ma nieustanny uraz na tyra tle. Prześladuje ją paniczny
strach, który nie opuszcza jej od chwili tego strasznego wypadku- Była
pewna, że umrze, a ten rodzaj obezwładniającego strachu pozostawia w
psychice blizny wymagające dłuższego leczenia niż obrażenia fizyczne.
- Obezwładniający strach? - Griff powtórzył j ej słowa dla
zaakcentowania dramatycznej wymowy użytego zwrotu . - Panna
Hawlsey doznała obrażeń w czasie upadku. Jednak żąda nie tylko
odszkodowania z tytułu wydatków na koszty leczenia, lecz także
dodatkowo dwóch milionów dolarów jako zadośćuczynienia za krzywdę
moralną w związku z utratą zdrowia. Rozumiem, że pani podziela
jej stanowisko?
Tak, ponieważ ona potrzebuje...
Proszę tylko o odpowiedź na moje pytanie, panno
James: tak czy nie? Twarz Melindy wykrzywił gniewny grymas. -Tak.
A więc pani wyobraża sobie, że mój klient będzie ponosił
finansową odpowiedzialność za złe sny pani pacjentki?
Wyobrażam sobie...
Tak czy nie, panno James - powtórzył, jakby jego cierpliwość
była wystawiona na próbę.
Tak! - fukneła gniewnie.
Zaczynał zbijać jąz tropu. To dobrze. Im bardziej będzie traciła
pewność siebie, tym lepiej.
Ajakie wynagrodzenie otrzymuje pani za leczenie pacjentki i za
występowanie w procesie, panno James?
Nie wiem, co to...
Proszę o odpowiedź, panno James.
Pracuję w klinice, panie Taylor, i za to mi płacą. Zgłaszających
się pacjentów nie pozostawiamy bez pomocy, nawet jeżeli nie mają
pieniędzy. W wypadku, gdy stać ich na opłacenie kosztów leczenia łu b
gdy wydatki te pokrywa instytucja ubezpieczeniowa, przeciętna oplata
wynosi
sześćdziesiąt dolarów za godzinę. O ile mi wiadomo, honorarium
adwokackie jest przynajmniej dwukrotnie wyższe prawda?
Oczywiście mógł odpowiedzieć, że wysokość jego zazarobków nie ma
związku ze sprawą i że to nie ona, lecz on prawo zadawania pytań.
Uznałjednak, że może to
skrzętnie wykorzystać przeciwko niej.
- Oczywiście, to prawda. - Spojrzał na sędziów przysięgłych tak, jakby
chciał zaznaczyć, że nie zamierza za
zaprzeczać ogólnie znanym faktom. - Kiedy proces się kończy
takim czy innym wyrokiem, mój klient nie potrzebuje juz więcej
korzystać z moich usług. Czy może to samo pani powiedzieć o sobie,
panno James?Czy wydany na korzyść firmy Hawlsey wyrok spowoduje
całkowite
wyleczenie jej z urazu powstałego w następstwie wypadku?
Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała ostrożnie
Będzie się musiała zatem dalej leczyć?- Prawdopodobnie tak.
Nocne koszmary osłabiajają,strach niemal pozbawia możliwości
prowadzenia normalnego trybu życia. Mam
nadzieję, że... - A kiedy, pani zdaniem, wyzdrowieje? - ostro przerwał
Griff. Uniosła dłonie w gniewnym geście.
Nie mogę podać dokładnej daty. Z pewnościąpan nie...
To pani podniosła kwestię mego wynagrodzenia, panno James.
Klient z góry wie, j ak długo będzie musiał korzystać z moich usług. Jest
granica, po przekroczeniu której moje usługi stają się niepotrzebne. Ta
granicajest każdemu znana - moja praca kończy się wraz z wydaniem
wyroku przez sąd. Czy zbyt wiele oczekuję, gdy pytam panią, jak długo
pani klientka będzie obowiązana płacić pani sześćdziesiąt dolarów za
godzinę? Czy istnieje jakiś sposób, który pozwoliłby ocenić dokładny
czas lub liczbę seansów terapeutycznych potrzebnych dla wyleczenia
nerwicy pourazowej?
Melinda odetchnęła głęboko, a na jej policzki wystąpiły rumieńce
gniewu.
- Czy mogę odpowiedzieć pełnym zdaniem, panie Taylor, czy też
nadal będzie mi pan przerywał po pierwszych kilku słowach? - Była
wściekła.
Musiał powstrzymać uśmiech. Ileż razy słyszał to zdanie w czasie
kłótni Melindy ze starszym bratem. Skrzywił się z lekka drwiną, ruchem
głowy oddając jej głos.
- Panie Taylor, istnieje zasadnicza różnica miedzy naszymi klientami.
Pana kilem po skończonym procesie powróci do domu i będzie
prowadził dotychczasowe życie, bez względu na to, jaki zapadnie
wyrok. Jeżeli werdykt będzie dla niego niekorzystny, straci tylko
pieniądze, których ma mnóstwo. Zawsze może podnieść opłaty w swoim
hotelu albo czynsz za wynajmowane mieszkania czy biura. Może
wycofać jakieś udziały. Natomiast Nancy, po odniesionych obrażeniach
kręgosłupa, nie będzie w pełn i sprawna fizycznie. Będzie mogła
chodzić tylko przez parę godzin dziennie, a resztę czasu spędzi przykuta
do wózka inwalidzkiego. Za każdym razem, kiedy zamknie oczy,
zacznie na nowo przeżywać koszmar, myśląc, że znowu balkon
rozsypuje się pod jej stopami, a ona spada jak kłoda, pewna
nieuchronnej śmierci. Ma teraz dwadzieścia cztery lata i przed nią wiele
lat bólu i leczenia urazów zarówno fizycznych, j ak i psychicznych.
Pomyślny dla niej wyrok wydany przez ten sąd oszczędzijej
przynajmniej kłopotów związanych z czekającymi ją wydatkami. A pana
klient może wtedy zrozumie, że podejmując decyzję o ograniczeniu
wydatków przez oszczędzanie na remontach dla osiągnięcia wyz tego
zysku, naraża ludzkie życie. Nancy miała prawo utrzymywać, że pana
klient stosuje wszelkie techniczne normy, których wymaga prawo i które
zapewniają bezpieczeństwo. Pana klient powinien być ukarany przede
wszystkim za to, że zawiódłjej zaufanie.
Griff przyznał w duchu, że być może popełnił taktyczny błąd
dopuszczając Melindę do głosu. Argumentacjakończąca jej wywody
rzeczywiście była trafna. Ta kobieta
powinna zrobić karierę jako prawnik Nie mógł zrozumieć,
dlaczego jest z niej dumny. Okazała się idealistką, a jedno
cześnie dobrympsychologiem, potrafiącymbronic swoichpoglądow. Taka
postawa może przysporzyć mu wielu kłopotów. Włoży ł rękę do
kieszeni i stał w niedbałej pozie, mającej podkreślić w
sposóbjednoznaczy, żejej przemówienie go nie poruszyło.
- Panno James, panna Hawlsey zawsze cierpiała na lęk
wysokości, czy się mylę? Melinda popatrzyła na niego podejrzliwie.
Tak, to prawda.
I dolegliwość ta była na tyle poważna, że pani pacjentka leczyła
się w przeszłości?
Cóż... tak, ale nastąpiła poprawa. Wyszła przecież na balkon,
gdyż właśnie chciała nacieszyć się pięknym widokiem.
Ale sam upadek nie wywołał u niej lęku wysokości, a jedynie
spotęgował istniejące już objawy, czyż nie?
Wypadek nie po winien był się wy darzyć. Stantechniczny
balkonu stwarzał niebezpieczeństwo już od pewnego czasu, jak to
zeznali świadkowie. Gdyby pana klient wyło żył niezbędne pieniądze
na...
Ponowniejestem zmuszony przypomnieć pani, że to ja zadaję
pytania, panno James. Proszę odpowiedzieć - tak lub nie. Czy panna
Hawlsey cierpiała na lęk przestrzeni przed wypadkiem, czynie? -Tak.
- Dziękuję, panno James. Ni e mam więcej pytań.
Griff wrócił na swoje miejsce i zajął się notatkami. Sprawia ł
wrażenie, jakby zapomniał już o zeznaniach psychologa, które nie był y
na tyle ważne, aby zaprzątać dłużej jego uwagę.
Nie podnosił wzroku, dopóki Melinda nie opuściła miej
sca dla świadków.
Nie próbował się oszukiwać. Odczuł ulgę, że go nie
poznała. Ale również żal. że spotkanie z dawną przyjaciół
ką nastąpiło w takich okolicznościach. A także smutek, że
utracił prawo do wspomnień o tym szczególnym epizodzie
młodości.
Gdyby nawet Melinda dowiedziała się, kim jest naprawdę, nigdy nie
wybaczyłaby mu okazanego j ej lekceważenia.
Melinda rzuciła torbę na podłogę. Jakby tego było mało, cisnęła
teczkę w kat niewielkiego, biurowego pokoju.
- Wstrętna, arogancka, nieetyczna i żle wychowana świnia.
Całą przestrzeń pokoju zajmowali wyściełana poduszkami kanapa
oraz miękki fotel i rozklekotane biurko stojące przy ścianie. Znad
oparcia kanapy wystawały stopy, które zniknęły w momencie
hałaśliwego wtargnięcia Melindy do pokoju. Zaraz potem ukazała się
szeroko uśmiechnięta twarz i jasna czupryna.
Fred Waller. jeden ze współpracowników Melindy, spojrzał na
koleżankę badawczo.
-
Czy coś zle poszło w sądzie?
A co ty znowu robisz w moi m biurze? Czy nic masz własnego
pokoju?
O ho, ho. Jesteśmy w zły m humorku, co? Opowiedz o wszystkim
doktorowi Wallerowi. kochanie.
Przepychając się miedzy kanapą a fotelem Melinda z marsową miną
zmierzała w stronę biurka.
- Adwokat pozwanego zrobił ze mnie idiotkę. Zadawał nieprzyjemne
pytania i nie pozwalał dokończyć odpowie
dzi- „Tak czy nie, panno James?" Zrobił ze mnie pośmiewisko, kpił z
moich argumentów. Traktował mnie jak pośredniejszego gatunku
szarlatana, który czyha tylko na zagarniecie pieniędzy. Osobę, do której
nie można mieć zaufania, gdyż odznacza się ponadto brakiem etyki i
bardzo niską inteligencją. Musiał zniżyć się do mojego poziomu i miał
czelność odnosić się do mnie protekcjonalnie. On. który żyje z takich
kapitalistów bez serca, jak Artur Day-
son.Fred spojrzał na Melindę współczująco i odrzucił spadające mu
na oczy przydługie włosy.
- Słyszałem, że ten Taylor to bezwzględny łajdak. Jest pupilkiem
Wallace'a Dysona co mówi samo za siebie. Krążąplotki, że Dyson
upatrzył go sobie na zięcia.
Melinda zmarszczyła brwi na wspomnienie adwokata, który z takim
rozmysłem zaatakował ją w trakcie rozprawy. Na pierwszy rzut oka
wydał się jej bardzo przystojny, choć raził jąjego wręcz obsesyjnie
tradycyjny ubiór. Poza tym robił dobre wrażenie. Wysoki, dobrze
zbudowany, ciemnowłosy, pewny siebie. Kiedy po raz pierwszy
napotkała spojrzenie jego brązowych oczu, serce zaczęło jej bić szyb-
ciej. Czy dlatego, że by ł pociągającym mężczyzną? Czy może wydał jej
się znajomy? Nie, to gra wyobraźni. Od pierwszej chwili napadł na nią
bezlitośnie stwierdzeniem, że w swojej dziedzinie nie uzyskała stopnia
doktora.
Bufon - mruknęła.
Patrzysz na mnie, ale jest oczywiste, że myślisz o nim , więc tej
uwagi nie biorę do siebie - zauważył Fred pobłażliwie.
Ze skrzyżowanymi nogami, odchylony do tyłu , z rękami na oparciu
kanapy, demonstrował w całej okazałości żółtą koszulkę z denerwująco
optymistycznym napisem: Nie martw się i bądź szczęśliwy,
- A jak oceniasz jego wystąpienie? Czy myślisz, że Nancy wygra?
Metinda odgarnęła z czoła kosmyk rudoblond włosów i westchnęła.
Ma dużą szansę uzyskania zwrotu kosztów leczenia. Być może
otrzyma jakąś dodatkową kwotę. Wynagrodzenie jej adwokatajest
astronomiczne, więc powinna uzyskać odpowiednio wysoką sumę. Jeśli
zaś chodzi o odszkodowanie za krzywdę moralną, to, no cóż. nie wiem.
Taylor jest bardzo dobrym adwokatem.
Musi być dobry, w przeciwnym razie nie pracowałby w Spółce
Adwokackiej Dysona. Taylor ma przed sobą przyszłość. Każda nowa,
wygrana sprawa jest dla niego następnym szczeblem drabiny, po której
się wspina. Mów i się, że zrobi wszystko, żeby się dostać na szczyt
Słyszałem , że mana oku karierę polityczną,
Melinda przyjechała do River City, miasta położonego nie opodal
StLouis, trzy miesiące temu. To właśnie Fred udzielił jej wielu
informacji o lokalnych sprawach. Została wciągnięta w krąg problemów,
którymi żyło tutejsze środowisko. Znała nazwisko Dysona i reputację,
jaką się cieszył. Cała jego działalność zawodowa, a szczególnie
reprezentowanie interesów wszechwładnych bogaczy, budziła jej
odrazę.
Zdjęcia Dysona, jego żony i pięknej córki były często zamieszczane w
kronikach towarzyskich lokalnych gazet. Melinda spotkała tę ostatnią
raz czy dwa na imprezach dobroczynnych; bywała tam ze względu na
swe żywe zainteresowanie sprawami społecznymi. Natomiast Leslie Dy
son uczestniczyła w nich, gdyż oczekiwano od niej włącze
nia się w tak godnąpochwały działalność.
Zatem Dyson upatrzył sobie Taylora na zięcia? Wyobra
żając sobie tych dwoje na ślubnym kobiercu, Melinda po
czuła niezrozumiałą, wzrastającą niechęć,
Taylor był bufonem, to prawda, ale wydawał się zbyt
inteligentny dla słodkiej ślicznotki, Leslie Dyson. Oczywi
wiście nicjato nie obchodzi - zreflektowała się szybko,
nawet dobrze by mu zrobiło, gdyby codziennie rano przy
goleniu musiał patrzeć w te puste niebieskie oczy.
- Czy rodzina Taylora wywodzi się ze środowiska Dy
sonów? - zadała pytanie z czystej ciekawości. To by tłuma czyło
karierę Taylora, mimo tak młodego wieku.
- Nie, na pewno nie. On po prostu pracuje u Dysona od dwóch lat.
Właściwie to niewiele o nim wiadomo. Zupełnie spadł z księżyca
albojakby zmaterializowało się marzenie Dysona o odpowiednim zięciu.
Słyszałem, że Taylor służył przedtem w marynarce, ale nikt nie
wspominał, skąd się tam wziął. Służba w marynarce. Melinda
gwałtownie uniosła gło To ciekawe, pomyślała, zagryzając wargę. - Nie,
to niemożliwe - potrząsnęła stanowczo głową,
że służył w marynarce, nie znaczy... - przerwała i zamyśliła się. - jest w
tym samym wieku, zgadza się nazwisko ale on ma na imię Griffin, a nie
Edward.
Fred spojrzał na nią z niepokojem.
- Z pewnością wiesz, o czym mówisz, ale ja nie mam zielonego
pojęcia.
Patrzyła na Freda nieobecnym wzrokiem, nadal rozważając różne
ewentualności,
- Po prostu przyszło mi coś do głowy, kiedy powiedzia
łeś o służbie w marynarce. Przecież Taylor to bardzo pospolite
nazwisko.
To prawda, choć nie tak bardzo jak Smith czy Jones, ale
rzeczywiście dość powszechne - zgodził się Fred.
Nie, to bez sensu. - Melinda ujęła ołówek i wpatrywała siew
niego z zadumą. - Tak, ma piwne oczy, ale nie, zupełnie inny kolor
włosów. Och! Ależ on je tlenił! Tak, dwanaście lat może zmienić
człowieka.
Melindo! - pochylony nad biurkiem Fred prawie krzyknął i
spojrzał prosto w jej przestraszone oczy. O czym ty, u diabła, mówisz?
Melinda rzuciła mu przepraszający uśmiech.
- Wybacz Fred. Właśnie przyszło mi do głowy, ze być może znam
tego mężczyznę. Lub raczej znałam wiele lat temu. To się wydaje
nieprawdopodobne, a jednak chyba
jest możliwe. Fred westchnął i usiadł w fotelu.
- Dzięki za wyjaśnienie.
Zostałjej przyjacielem od chwili, gdy się poznali. To było przed
pięcioma miesiącami. Zostali sobie przedstawieni przez wspólnych
znajomych i od razu zaczęli rozważać możliwość zatrudnienia Melindy
w klinice.
A Skąd ta myśl, że mogłabyś znać w czasach swej niejasnej
przeszłości tę wstrętną, arogancką, nieetyczną i zle wychowaną świnię?
Z tego, co mówiłeś, wynika, że to jego przeszłość jest niejasna.
Moja - nie.
Melindo! - Fredbyłjużporządniezniecierpliwiony.
Znałam kiedyś pewnego młodego człowieka. Miałam wtedy
czternaście lat. Był moim pierwszym chłopakiem.
To zapewne dlatego wyróżniasz go spośród tych hord wielbicieli,
którzy byli po nim - mruknął złośliwie Fred.
Melinda, nie zwracając uwagi na tę uszczypliwość.ciagneła dalej:
- Nazywał się Edward Taylor, ale nie znosił swojego imienia i używał
pseudonimu Dziki . Prawdziwy buntównik. Nosił kolczyki i pomięte
drelichy w czasach, gdy na taką ekstrawagancję pozwalali sobie jedynie
gwiazdorzy muzyki rockowej. Żadnemu z grzecznych chłopców ze
Springfield jeszcze się o tym nie śniło. Wstąpił do marynarki wojennej
zaraz po ukończeniu szkoły średniej. Obiecywał, że będzie pisać, ale
dostałam od niego tylko jeden list Potem już nigdy o nim nie słyszałam.
Miałby teraz trzydzieści lat.
Cóż, wiek się zgadza, ale cała reszta... - rzucił Fred
powątpiewająco.
Tak, masz rację. Przez moment wydał mi się znajomy. A jak
powiedziałeś o służbie w marynarce... Ale prawdopodobnie to jednak
nie jest on.
No wiec przestańjuż pleść głupstwa - poprosił Fred,
Dobrze - przyrzekła. - A poza tym wcale nie chciałabym, żeby
okazał się tym samym człowiekiem. Dziki był wspaniały - wojowniczy,
uparty, ale zarazem nieszczęśliwy, wrażliwy, poważnie myślący,
chociaż tę stronę jego natury znało niewiele osób. Ja byłam jedną z nich,
w tym czasie może jedyną. Uwielbiałam go. Po jego wyjeździe
ogromnie za nim tęskniłam, lecz byłam młoda, poznałam potem wielu
innych interesujących mężczyzn. Nie wspominałam go zbyt długo, choć
pozostał w mojej pamięci
jako ktoś zupełnie wyjątkowy. To byłoby po prostu strasz
ne, gdyby ten inteligentny, nieposkromiony buntownik za
przedał się możnym i bogatym.
- Griffin Taylor zupełnie nie pasuje do tego opisu przyznał Fred z
uśmiechem.
- Ja też tak sądzę. To zwykły zbieg okoliczności, że zgadza się wiek i
nazwisko. Tylko tak to można wytłumaczyć.
Fred przyglądał się Melindzie przez chwile, po czym stwierdził:
- Nie spoczniesz, dopóki nie poznasz prawdy. Jestem pewien. Za
dobrze cię znam. Spojrzała na niego zdumiona.
- Co ty wygadujesz? Nie mam zamiaru dłużej się nim zajmować. Nie ma
dla mnie żadnego znaczenia, czy kiedykolwiek w życiu spotkam jeszcze
tego obrzydliwego Griffina Taylora.
- A czy poważny psycholog może mieć taki stosunek do człowieka? -
Fred beształ Melindę żartobliwie, idąc w stronę drzwi. - Przecież
zakładamy, że w każdym można odnaleźć pozytywne cechy, prawda?
- Pff... - Ta reakcja wyraźnie wskazywała, co w ty m momencie Melinda
myśli o takiej filozofii- Zarówno w zawodowym, jak i prywatnym życiu
nie zachowywała się w sposób zgodny z oczekiwaniami innych.
Skłonność do przekory nieraz przysporzyła jej kłopotów.
- Wyłączam się. Wieczorem mam randkę z Bev. Chciałem się tylko
dowiedzieć, jak poszło w sądzie. Przykro mi, że przeżyłaś takie niemiłe
doświadczenie. Melinda wzruszyła ramionami.
- Nie oczekiwałam przyjemności. Mam tylko nadzieję, że niczego nie
zaniedbałam w sprawie Nancy..
- Jestem pewien, te poszło ci świetnie. Idz zaraz do domu, dobrze? Zjedz
coś, wymocz się w wannie, przeczytaj lekką książkę, oderwij się od
pracy. Nie masz w tej chwili niczego takiego do zrobienia, co nie
mogłobypoczekać do jutra.
- Nie zostanę długo - zapewniła go Melinda, sięgając
już po stertę papierów. - Do zobaczenia, Fred. Pozdrów Bev.
Dzięki. - Był już za drzwiami, ale jeszcze wsunął głowę do
pokoju i rzekł:
Jak odkryjesz, czy to jest ten sam Taylor, daj mi znać.
Zaciekawiłaś mnie.
Już ci powiedziałam, że nie zamierzam grzebać się w przeszłości
Griffina Taylora - odparła Melinda ze zło ścią. - Nie interesuje mnie.
- Aha. W porządku. - Fred wyszedł, wznosząc oczy do nieba z
niedowierzaniem. Pogwizdywał niezbyt czysto fragment piosenki pod
tytułem „Mój chłopakwrócił".
Melinda zrzędząc wróciła do biurka. Wyjęła swoje notatki i chciała się
na nich skoncentrować, ale właśnie zaczęła się zastanawiać, jak Griffin
Taylor wyglądałby bez okularów. Starała się wyobrazić go sobie z
długimi włosami, kolczykami i oczami podkreślonymi tuszem. Ta wizja
rozśmieszyła ją.
- Daj temu spokój, Melindo - skarciła się - Masz ważniejsze problemy
na głowie. Dużo ważniejsze.
Pomyślała, że jednak chciałaby wiedzieć, co się stało z Dzikim,
dawnym młodym gniewnym. ROZDZIAŁ
2
Melinda nie była pewna, czy będzie chciał się z nią
zobaczyć, zwłaszcza bez uprzedniego uzgodnienia. Ku jej
zdziwieniu jednak, sekretarka Taylora, sama jakby nieco
zaskoczona, oświadczyła, że mecenas gotów jest przyjąć
nie zapowiedzianego gościa.
Zbierając w sobie odwagę, Melinda rozprostowała ramiona, podniosła
głowę do góry i wkroczyła do kancelarii adwokata.
Od razu narzucało się porównanie z jej pokojem biurowym. U niej
leżał podniszczony dywan, a oparcia kanapy i jedynego, wygodnego
fotela były trochę wytarte. Tania, kolorowa tapeta pokrywała pęknięcia
tynku na ścianach. Biurko było stare i zarzucone stosami papierów,
kartotek, książek i kaset.
Gabinet Griffina Taylora, wyłożony dębową boazeria, umeblowany
drogimi antykami, by ł niewątpliwie urządzony przez dekoratora wnętrz.
Melinda mogłaby poprawić makijaż, przeglądając się w lśniącej
powierzchni ogromnego biurka, całkiem pustego, jeżeli nie liczyć
zestawu na pióra, wykonanego z orzechowego drzewa i ozdobionego
złoceniami. Na widok tych dowodów finansowych korzyści, płynących
z obrony bogatych klientów, Melinda jeszcze wyżej podniosła głowę.
Kiedy weszła do pokoju, adwokat wstał zza biurka i podszedł do niej z
ręką uprzejmie wyciągniętą na powitanie.
- Panno James, co za niespodzianka - powiedział. Z jego twarzy niczego
nie można było wyczytać- - Czym mogę pani służyć? Czy też może
przebyła pani te całą drogę do
Louis, żeby napawać się korzystnym dla pani klientki wyrokiem?
Do licha, on jest naprawdę ogromnie przystojny, z bliska jeszcze
bardziej. Usiłowała przekonać siebie, ze ten jest zupełnie bez znaczenia.
Ciekawe jak wygląda,
kiedy się uśmiecha. O ile w ogóle się uśmiecha. Przypomniała sobie o
celu swej niespodziewanej wizyty. Wyprostowała się i oświadczyła:
- Przyszłam, żeby powiedzieć panu, co myślę o pana zachowaniu w
sądzie w zeszłym tygodniu. Jeśli zaś idzie
o napawanie się korzystnym wyrokiem, to oboje wiemy, ze pana klient
nie zapłaci ani grosza, bo będzie procesował się wsadzie drugiej
instancji tak długo,jakto będzie możliwe,
a po tym... Roześmiał się trochę kwaśno.
Proszę mi wierzyć, panno James, że o moim zachowaniu w sądzie
nie może mi pani powiedzieć nic, czego bymjuż nie słyszał wiele razy.
Jeżeli zatem to wszystko...
Niech pan mnie nie zbywa w ten sposób. - Melinda parsknęła
gniewnie. - Czy jakiś wewnętrzny przymus, którego nie potrafi pan
powstrzymać, każe panu wiecznie przerywać innym w połowie zdania,
panie Taylor? A może takie postępowanie daje panu poczucie siły?
- Aaa, pani tu przyszła analizować moje zachowanie. Pochylił się
nieco nad biurkiem i przyglądał się jej badawczo, - Zmuszony jestem
znowu zapewnić panią, że tylko traci pani swój czas. -Zabrzmiało to tak,
jakby dawał do zrozumienia, że chodzi też o jego czas.
Melinda zacisnęła pięści. - Nie, nie po to tu przyszłam - stwierdziła
powściąga
jąc złość. Postanowiła, żenię da się sprowokować. - Byłam właśnie w
mieście i pomyślałam, że nie zaznam spokoju, jeżeli nie powiem panu
tego, co powinien pan wiedzieć.
Ach tak? Ulubiona śpiewka psychologa. Zrzucić ciężar z piersi.
Uwolnij gniew rozpierający serce. - Zrobi ł zachęcający gest. - No ,
dalej, panno James. Proszę wygłosić swoją mowę, a potem będzie pani
mogła już sobie pójść. Rozładuje pani gniew i pani psyche wróci do
normy. Nie chciałbym być powodem pani emocjonalnych stresów.
Och... - Opanowała ją wściekłość. Nigdy w życiu nie była
traktowana w sposób tak poniżający, no. w każdym razie od czasu,
gdyjej brat uznał, żejestjuż dorosła i przestał kierować jej tyciem.
Czy zawszejest pan taki nieznośny, czy może nie lubi pan
psychologów?
Generalnie nie przepadam za przedstawicielami tej specjalności,
ale myślę, że mam przykry charakter - odparł z nutą humoru. Więc ma
poczucie humoru, pomyślała. Kiedy spostrzegł, że wyraz jej oczu trochę
łagodnieje, jego lekki uśmiech zgasł, a sposób bycia ponownie stał się
arogancki.
Panno James, niechże pani mówi, co ma do powiedzenia. Jestem
bardzo zajęty.
Melinda popatrzyła na niego podejrzliwie. Dlaczego nagle wydało
sięjej, że on celowo próbuje wyprowadzić ją z równowagi? Włożyła
ręce głęboko do kieszeni płaszcza w nadziei, że ten gest powstrzymają
przed skoczeniem mu do gardła.
Z przesadną obojętnością zaczęła krążyć po pokoju, rozglądając się
dookoła.
- Gdybym miała analizować pana zachowanie, panie Taylor, to
podejrzewałabym, że zjakiejś przyczyny dostosowuje się pan na siłę do
stereotypu młodego, lecz konserwatywnego i kroczącego ku sukcesom
adwokata. Może pragnie pan coś ukryć? Jakiś ślad szaleństwa, które
mogło
by zagrozić bezpieczeństwu spokojnego i wygodnego
gniazdka, które sobie pan uwił?
Czując jego napięcie, pogratulowała sobie trafnej diag
nozy. Nie odpowiadał i był wyraźnie speszony. Postanowi
li wykorzystać sytuację i ciągnęła dalej.
- Czypanwie, ilu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się o
człowieku, obserwując urządzenie jego biura? Jest prawie lak samo
wyrazistej ak wnętrze domu. Na przykład te obrazy. Nie ma w nich
żadnej ciekawej kolorystyki, są tylko nowoczesne lub modne. Nie
wybierał ich pan. jestem tego pewna, ale zgodził się pan, byje tutaj
zawieszono. Złote pióro na biurku. Prezent z okazji osobistego zwycię-
stwa? Ta mała...
Przerwała raptownie, gdyż jej wzrok przy kuł widok niewielkiej,
prostokątnej deseczki, nie rzucającej się w oczy, ustawionej w kącie
etażerki. Kawałek drewna, obramowany ręcznie malowanymi kwiatami
o niesamowitych kształtach i kiedyś jaskrawych, dziś już wyblakłych
barwach. W środku, w girlandzie kwiatów, krzywo napisane dwa słowa;
Masz przyjaciela.
Zapadła długa cisza. Melindapodniosła deseczkę i odwróciła się do
stojącego mężczyzny. Jego twarz pozostawała nadal nieruchoma,
jedynie w oczach widać było czujność. Jakby czekał na atak. Nie mogła
dociec dlaczego. Czyżby stanowiła dla niego jakieś zagrożenie?
Zatrzymałeśto-rzuciła cicho.
Tak, kiedy wyjeżdżałem, zabrałem ze sobą tylko tę jedną rzecz.
Nie miałeś zamiaru powiedzieć mi , kimjesteś?
Nie . - Nawet się nie zawahał. Starała się nie pokazać
po sobie, jak zabolała jata odpowiedź. Wzruszyłramionami i odwróciłsię.
To nie jest istotne.
Nie... - powtórzyła z niedowierzaniem. - Byliśmy przyjaciółmi.
Byliśmy dzieciakami. I to dawno temu. Teraz właściwie nawet się
nie znamy. Poza tym wyznaczyłem sobie pewne życiowe cele, a ty
przeszkadzałabyś mi w ich osiągnięciu. Powrót do starych wspomnień
może zniweczyć moje zamiary. Zamknęła oczy. Przez chwilę czuła
rozczarowanie. I żal za drogimi dla niej wspomnieniami, które on
odrzuca ze względu na życiowe plany.
Co się z tobą stało, Dziki? - wyszeptała. Zwrócił ku niej surowa
twarz, w której tkwiły zimne oczy.
Melindo, nie nazywij mnie tak! Chłopak, którego kiedyś znałaś,
już dawno przestał istnieć. Zapomniałem
o nim tak samo jak o całym pozostałym Śmietniku mojej przeszłości.
Teraz jestem kimś. Nie tym nieznośnym chło pcem z biednej dzielnicy,
podejrzewanym o popełnienie każdego przestępstwa; nieszczęsnym
dzieciakiem, którego porzuciła matka i który został z grubiańskim
ojcem-alkoholikiem. Teraz jestem szanowany i zasłużyłem sobie na to.
Nikt nie musi znać mojej przeszłości
- Zatrzymałeś ją - powtórzyła Melinda, patrząc na leżącą na jej dłon i
deseczkę, którą zrobiła specjalnie dla niego na lekcji plastyki.
Zadrżała mu broda.
- Tak. to była jedyna rzecz, którą ktoś kiedykolwiek dla mnie zrobił.
Trzymam ją z przyzwyczajenia, być może jako maskotkę.
Przechowywać maskotkę przez dwanaście lat, to trochę długo,
pomyślała, ale nic nie odrzekła. Bolało ją, że wspomnienie o niej
odrzucił wraz ze wspomnieniami o najgorszych przeżyciach młodości.
Przyglądała mu się przez chwilę, porównując niewyraźny obraz
chłopca, jakiego pamiętała, z mężczyzną. który stał przed nią. Był wtedy
bardzo chudy. Miał łagodny
wyraz twarzy. Teraz zmężniał, a jego twarz była ostra jak
ociosana bryła granitu. Pamiętała mały dołek w brodzie, który
kiedyś dodawał mu wdzięku. Obecnie nie mogłaby użyć w stosunku do
niego takiego określenia.
Tylko oczy się nie zmieniły, choć nie były tak wyraziste, bo zasłaniał
je szkłami okularów. Tak samo ciemnobrązowe, ocienione czarnymi,
gęstymi rzęsami. Kiedyś podkre
ślał je kredką - przypomniała sobie teraz ten niewiarygodny fakt. Tylko
patrząc z bliska w te oczy można było zauważyć utajony w nich gniew.
Zastanawiała się, czy ktoś w ostatnich latach potrafił dostrzec kryjące się
w głębi jego
oczu uczucia, a nie tylko wyraz zdawkowej uprzejmości.
- Wobec tego rozumiem, że nie chcesz napić się czegoś porozmawiać
o dawnych czasach, pośmiać się z naszego
przypadkowego spotkania po latach - starała się mówić lekkim
tonem, jakby ta propozycja nie miała dla niej, podobnie jak dla niego,
większego znaczenia.
Zawahał się, westchnął i przygładził włosy.
- Przykro mi, Melindo. Żałuję, że zetknęliśmy się ponownie w niezbyt
sprzyjających okolicznościach. Przeprszam że w sądzie musiałem w taki
sposób występować
przeciwko tobie. Chciałbym... - potrząsnął głową. - Nie, nie mogę
teraz myśleć o przeszłości. Wymazanie jej z pamięci wymagało dużego
wysiłku i nie mogę ryzykować, że znowu ożyje. Ujawnienie mojej
przeszłości nie byłoby takie trudne, ale do tej pory nikogo ona nie
interesowała. I wolałbym, żebyjuż tak pozostało.
- Inaczej mówiąc jajestem nieprzyjemnym wspomnieniem twojej
nieszczęśliwej młodości i z tego powodu powinnam zniknąć. Czy się
nic mylę, panie mecenasie? Umyślnie naśladowała jego styl zadawania
pytań na rozprawie sądowej.
Westchnął.
Zawsze miałaś ostry język. To się nie zmieniło.
Tak czy nie, panie Taylor? - spytała chłodno, nadal
imitującjego sposób mówienia. -Tak. Udało sięjej zachować spokój.
- Świetnie. Wyjdę z twojego biura. Usunę się z twojego życia. Możesz
zapomnieć, że nasze drogi znowu się skrzyżowały - powiedziała. - Nie
chciałabym żebyś z mojego powodu przeżywał emocjonalne
stresy-dodała ironicznie,
Postawiła deseczkę z powrotem na miejsce i skierowała się do wyjścia
Trzymając rękę na klamce, odwróciła się i rzuciła od drzwi:
- Jeszcze tylko jedno. Nie powiedziałam ci, co sądzę
o twoim zachowaniu w sądzie w zeszłym tygodniu. Otóż myślę, że
okazałeś się zarozumiały i źle wychowany. Byłeś agresywny i ubliżałeś
mi. W dodatku jesteś hipokryta. Żegnaj, Dziki. - Zamknęła za sobą
drzwi, zanim zdążył odpowiedzieć. Połykając łzy. przeszła koło
zaciekawionej sekretarki i opuściła biuro kancelarii adwokackiej Dyson
i Spółka.
Czuła, że w wieku dwudziestu sześciu lat zrobiła ostatni krok,
zrywający więzi z niewinnym okresem dzieciństwa.
- Nie dziw się, Melindo. Każdy się zmienia. Dwanaście lat to szmat
czasu. Melinda spojrzała kpiąco, jakbyjej rozmowa z bliźniaczą siostrą
nie odbywała się przez telefon.
- Wiem, Meaghan. Ale sądziłam, że on przynajmniej da się nadal lubić.
- A dlaczego tak sądziłaś? - Meaghan nie owijała spraw w bawełnę. -
Przede wszystkim nigdy nie mogłam zrozumieć, co ty w nim właściwie
widzisz. Ja zawsze śmiertelnie się go bałam. Te długie, zmierzwione
włosy, kolczyki i podmalowane oczy. Te ciągłe bójki. Przeczuwałam, że
będzie miał do czynienia z wymiarem sprawiedliwości,choć
spodziewałam się, że to raczej on będzie potrzebował pomocy adwokata.
- Teraz on jest w twoim typie-stwierdziła Melinda nieco
złośliwie. - Kołnierzyk koszuli przypinany na guziczki, jedwabny
krawat, tradycyjna fryzura Uosobienie młodego republikanina. Na
pewno zaprzyjaźniłby się z Johnem.
- Zostaw Johna w spokoju. - Meaghan wiedziała, że od chwili
spotkania Melindyzjej mężem, czyli od czterech lat tych dwoje
prowadzi ze sobą wojnę na poglądy, Melin
da z pewnością bardzo lubiła Johna, lecz nigdy nie wyszłaby za maż za
mężczyznę jego pokroju. - Nie rozumiem, dlaczego takcie ubodło, że
Dziki teraz zadziera nosa. Przecież nie jesteś w nim zakochana. Byliście
tylko parą przy
jaciół. Na romans było zresztą trochę za wcześnie. Mówi łaś, że tylko raz
cię pocałował.
Ale to by ł mój pierwszy pocałunek - Melinda wyszeptała tęsknic.
- Czy można o tym zapomnieć?
Mmm.. . Gdyby pozostał dłużej w Springfield, nie skończyłoby
się na pocałunku. I wtedy nasz popędliwy braciszek Mart chyba by go
udusił.
Mówisz tak, jakbym wtedy myślała o pójściu z nim do łóżka -
sprzeciwiła się Melinda. - Wiesz dobrze, że ja, w odróżnieniu od
większości dziewczyn, nie spieszyłam się do tego. Ty także nie.
To pewno kwestia wychowania. A jeśli chodzi o ciebie , zawsze
podejrzewałam, że każdego spotkanego w ciągu ostatnich lat faceta
porównujesz do Dzikiego. Mim o że było ich wielu, tylko z nielicznymi
byłaś naprawdę blisko.
Uważasz, że na randkach z innymi mężczyznami myślałam o
chłopcu, którego znałam, kiedy miałam czternaście lat? - spytała
Melinda z niedowierzaniem. - Co ty opowiadasz, Meaghan?!
Meaghan wycofała się szybko.
- To tylko przypuszczenie, mogę się mylić. A może szukasz
mężczyzny podobnego do naszego ukochanego brata?
Melinda nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu. Jej batalie z
despotycznym bratem przeszły do rodzinnej legendy.
A kto mówi, że ja w ogóle kogoś szukam?
Ja - odpowiedziała Meaghan, rym razem bez wahania. - Jesteś
jedyną panną w rodzinie, a w ubiegłą wigilię Bożego Narodzenia
wyznałaś, że bardzo chciałabyś mieć dzieci, nawet gdybyś nie wyszła za
mąż. Po prostu nie znalazłaś dotąd nikogo odpowiedniego. I trzeba
dodać, że nie z powodu braku chętnych.
O tak, odrzucałam przynajmniej dwie propozycje małżeństwa
dziennie. Meaghan. daj spokój. Mam dwadzieścia sześć lat. Jeszcze nie
jestem starą panną. Ale od czego zaczęłyśmy? Aha chciałam ci
powiedzieć, jakim bufonem stał się teraz Dziki. I wiesz, on nawet nie
przyznaje się, że tak się kiedyś wszyscy do niego zwracali. Teraz
nazywa się Griffin Taylor, dla przyjaciół - Griff. Czy to nie śliczne imię
dla młodego, zdolnego i robiącego karierę?
Wydawało mi się, że miał na imię Edgar albo...
Edward - podpowiedziała Melinda. - Nie znosił tego imienia,
chyba dlatego, że odziedziczył je po ojcu. Nie wiem skąd wytrzasnął
tego Griffina. Może to jego drugie imię? M owił, że i drugiego imienia
nie lubi.
Doskonałe wszystko pamiętasz - nie omieszkała wtrącić
Meaghan. - Czy znasz datę jego urodzin?
Piąty maja Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie?
Dla mnie nic - zaśmiała się bliźniaczka. - Czy masz zamiar się z
nim widywać?
Chyba przypadkiem. - W odpowiedzi Melindy zabrzmiała
posępna nuta.
- Szkoda, że tak się wszystko między wami popsuło. -Tym razem głos
Meaghan był poważny i współczujący. Wiem. jak bardzo byłaś do niego
przywiązana. Musi być ci przykro, ze wasza przyjaźń nie ma widoków
na przyszłość.
- Owszem, ale przeżyję to. Nie widywałam go przez ostatnie
dwanaście lat i jeżeli go więcej nie spotkam, to moje życie się nie
zmieni.
Meaghan taktownie zmieniła temat i zaczęła wypytywać Melindę o
pracę. Obie pasjonowały się tym, co robiły. Meaghan uczyła dzieci
niepełnosprawne. Na ten temat mogły rozprawiać godzinami.
Cotygodniowa rozmowa telefoniczna dobiegła końca.
Ucałuj ode mnie Johna i Andy'ego. - Melinda jak zwykle ociągała
się z odłożeniem słuchawki.
Trzymaj się, kochanie. Tęsknię za tobą.
Ja też.
Tylk o inna para bliźniaków mogłaby zrozumieć, jak silna wieź
łączyła Meaghan i Melindę. Ani różnice charakterów, ani dzielące je
kilometry Meaghan po wyjściu za mąż przeprowadziła się do Tulsy, a
Melinda wyjechała do RiverCity nie oddaliły ich od siebie. Spotykały
się, kiedy tylko to było możliwe. Okazje nadarzały się często, gdyż w tej
związanej ze sobą rodzinie zawsze ktoś znajdował powód do
zwoływania familijnych zgromadzeń.
Melinda z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Poszła do małej
kuchenki, żeby coś przegryźć. Takjak powiedziała siostrze, nie miała
zamiaru nigdy więcej spotkać się z Griffinern Taylorem. Ale nie
potrafiła zapomnieć gniewnych, brązowych oczu i miłego uśmiechu
chłopca, w którego głosie zawsze brzmiała czułość, gdy się do niej
zwracał: Hej, Melindo, jestem!
Otwierając lodówkę uśmiechnęła się zadowolona, że właśnie taki
wizerunek udało się jej ocalić, mimo doznanego rozczarowania. Griff
wpatrywał się w drzwi mieszkania Melindy. Zawahał się przez moment,
odwrócił, zaklął cicho pod nosem i zanim zdążył zmienić zdanie,
zapukał. Oczekiwał na słowa „ Kto tam?, więc był zaskoczony, kiedy
drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Było oczywiste, że Melinda jest nieprzyjemnie zdziwionajego
widokiem.
Co ty tu robisz?
Przepraszam - rzekł bez wstępu - ale wczoraj w biurze
zachowałem się głupio. Zaskoczyłaś mnie, a ja zareagowałem
instynktownie i nie tak, j ak należy. Znowu możemy być przyjaciółmi.
Nie ma przeszkód.
Jest jedna - odrzekła spokojnie. -Już mi się nie podobasz.
Usiłowała zamknąć mu drzwi przed nosem. Ale przytrzymał je.
Melindo, wpuść mnie. Musimy porozmawiać.
Nie. Powiedziałeś już wszystko. Jestem dla ciebie niemiłym
wspomnieniem. I tak wstydzisz się swojej przeszłości, że nawet nie
chcesz pamiętać dobrych chwil. Była m odpowiednia dla chłopca z
biednej dzielnicy, ale teraz
jesteś poważnym adwokatem i nie masz czasu dla zwykłego psychologa
z kliniki. Takjakjuż mówiłam, panie Taylor, jest pan hipokrytą, a ja
zawsze nie znosiłam hipokrytów, chyba pan pamięta.
- Widzę, że nadal masz własne zdanie, którego nikt nie może zmienić.
To nie była najmądrzejsza uwaga. Zobaczył iskry zapalające się w jej
zmrużonych, zielonych oczach.
- Nie, panie Taylor, nikt mnie nie zmieni, jak to pan ujął. Jedynie
kiedyś Matt był na tyle głupi, że próbował, ale już bardzo dawno
przyznał się do porażki.
Ponownie usiłowała zatrzasnąć drzwi, Griff popchnął je mocniej i
wszedł do pokoju, zanim zdołała go powstrzymać. Trzymając dłonie
na szczupłych biodrach patrzyła na niego wzrokiem pełnym
wściekłości. Zauważył, że wciąż jeszcze lubi stroje w jaskrawych
kolorach i ekstrawaganckim stylu.
Słyszałeś, co powiedziałam? Wyjdź z mego mieszkania. Jak
śmiesz...
Melindo, proszę, nie mów w ten sposób. Czy nie
możemy rozsądnie porozmawiać? Szarpiąc ze złością rąbek swetra,
mruknęła:
Ja j estem rozsądna.
Czy mogę usiąść?
Nie czekając na zaproszenie usadowił się wygodnie na podniszczonej
kanapie. Niespiesznie powiódł wzrokiem po pokoju, zatrzymując
spojrzenie na różnych osobliwościach, którymi by ł ozdobiony. Stał tam
różowy, porcelanowy flaming, na ścianie wisiały papierowe chińskie
maski, a lampa miała kształt gejszy trzymającej świecę.
Podoba mi się tutaj. Styl raczej eklektyczny, ale tego można się
było po tobie spodziewać.
Czuj się jak u siebie w domu. - Nawet nie usiłowała ukryć ironii.
Dzięki. Masz może kawę?
Nie, nie mam.
Wzruszył ramionami widząc, że Melinda nie ma zamiaru grać rol i
gościnnej gospodyni.
I tak muszę ograniczać kofeinę, A co słychać u was w domu? Jak
tam Meaghan? Wspomniałaś Matta, czy nadal jest taki apodyktyczny?
Dzi.. . - urwała pod wpływem jego wzroku i sapnęła
niecierpliwie. - Nie mogę się odzwyczaić. Zawsze do ciebie tak
mówiłam. Nie wiem, jak powinnam się teraz do ciebie zwracać.
Wiesz, że używam drugiego imienia - Griffin. Większość ludzi
nazywa mnie Griff. -Griff- powtórzyła chłodno. -Pięknie. Wczoraj dałeś
mi do zrozumienia, że byłbyś wdzięczny, gdybym zniknęła z twojego
biura oraz z twojego życia i przestała ci zawadzać. Nie wierzę, że
przyszedłeś tu jedynie po to, aby dowiedzieć się, co porabia moja
rodzina.
- Melindo j uż cię przeprosiłem Dawniej nie byłaś taka zawzięta. - To
ty stwierdziłeś, że teraz właściwie się nie znamy. -Jej uśmiechbył
sztucznie słodki. - Nie zapraszam niezna
jomych do domu na pogawędkę. Szczególnie tych. którzy mi się nic
podobają.
Znowu zaczynasz?
A dlaczego nie, przecież to prawda. Pochylił się i spojrzał na nią.
A co mogłoby sprawić, żebym zaczął ci się podobać na nowo?
Może skórzana kurtka. Jeden lub dwa kolczyki.
To niemożliwe. Czy mam rozumieć, że wszyscy twoi przyjaciele
noszą skórzane kurtki i kolczyki?
Nie - przyznała. - Ale oni nie stroją się w cudze piórka. Starają się
być sobą.
Ja też. Po prostu zmieniłem się przez te dwanaście
lat.
- Ciągle to powtarzasz. Ale skoro moi m przyjacielem była inna
osoba, ty i ja nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
Potrząsnął głową ze smutnym uśmiechem.
Jak to się stało, że ty zupełnie się nie zmieniłaś przez ten czas,
Jesteś tą samą porywczą, zapalczywą dziewczyną którą...
Kobietą - przerwała stanowczo i wyprostowała się nagle. - Nie
jestem już dziewczyną.
Zlustrował ją od czubka głowy do gołych, różowych palców stóp.
Tak, widzę.
Odczuł zadowolenie, dostrzegając lekkie rumieńce wstępujące na jej
jasne policzki
- Przestań - rzekła ze złością. - Oboje wiemy, że nie
interesuję cię również pod tym względem. -Nie?
- Nie. Wszyscy mówią, że Wallace Dyson wybrał cię na przyszłego
małżonka dla swojej córki, Leslie. Jestem pewna, że nie masz nic
przeciwko temu, skoro z taką gorliwością dążysz do bogactwa i sławy.
Odchylił się i oparł wygodnie. Nie dal po sobie poznać, że jej słowa
nieco go speszyły.
Cóż to, Melindo, słuchasz plotek z magla? -A co, rnoże to
nieprawda? - spytała wyzywająco. Wzruszył ramionami.
Pewno widziano mnie z Leslie raz czy dwa. Bez względu na
nadzieje Dysona, sam podejmuję wszystkie decyzje dotyczące mojej
przyszłości. Nie mam żadnych planów matrymonialnych.
Mówiszjęzykiem dyplomatów. Zmienił temat.
Wybierz się dzisiaj wieczorem ze mną na kolację. -Nie.
Dlaczego?
Nie chce mi się. Poza tym już się umówiłam.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Słowa Melindy nie sprawiły mu
przyjemności.
Z kimś miłym?
Oni wszyscy sąmili.
Nie wiedział, czy ma wyjsc. czy też zamknąć jej śliczne
ustapocałunkiem, więc spojrzał na niągroźnie.
Zaczynam rozumieć twojego brata, który mia ł nieraz ochotę
położyć cię na kolano i dać klapsa.
Skończyło się na ochocie. Nigdy nie spróbował.
Może nadszedł czas, żeby ktoś to zrobił. - Jego głos nabrał nagle
łagodnego łonu.
Być może odważyłby się na to facet w skórzanej kurtce i z
kolczykiem w uchu- Młody karierowicz, ambitny adwokat nigdy by tego
nie zrobił. Kiedyś nie odrzuciłby takiego wyzwania. Ale to było dawno
temu.
-Czy to nie ty proponowałaś, te moglibyśmy napić się czegoś i
powspominać dawne czasy? Kiedy? Jutro? A może straciłaś już
odwagę?
Roześmiała się.
Pamiętaj, że jestem psychologiem. Twoje strategiczne sztuczki na
mnie nie działają
A zatem wycofujesz się?
Ni e wycofuję się... - zaczęła z pasją, ale nie dokończyła i rzuciła
na niego spojrzenie pełne złości. - Do diabła, dobrze, niech będzie jutro.
Zabiorę cię o siódmej na kolację.
Nigdy nie proponowałam kolacji - zaprotestowała zrywając się na
równe nogi. - Mówiłam , że możemy iść i napić się czegoś.
Świetnie, Napijemy się do kolacji Dobranoc, Melindo. Zniknął w
drzwiach, zanim zdążyła sformułować odpowiednio ciętą odpowiedź.
Kiedy sadowił się za kierownicą kosztownego, sportowego
samochodu, zastanawiał się, dlaczego właściwie ją zaprosił Być może
ciągle jeszcze nie potrafił odrzucić wyzwania. A może przejął się
bardziej, niż chciał się do tego przyznać, wyznaniem Melindy, że
przestał się jej podobać?
Ostatnio zbyt często łapał się na tym, że sam sobie nieszczególnie się
podobał.
ROZDZIAŁ
3
Melinda kręciła się niespokojnie na krześle, zerkając ukradkiem na
siedzącego naprzeciw niej mężczyznę.
Byli w restauracji już od piętnastu minut i dla Melindy stało się
boleśnie jasne, te poza krótkotrwałą znajomością w przeszłości, nic ich
obecnie nie łączy. Byli dla siebie obcymi ludźmi. Griffin Taylor miał
ragę. Dwanaście lat to szmat czasu, zwłaszcza kiedy są to lata
dojrzewania i wchodzenia w dorosłe życie. Trzydziestoletni Griff Taylor
diametralnie różnił się od osiemnastoletniego Dzikiego, podobnie jak
Melinda w wieku dwudziestu sześciu lat od dawnej czternastolatki.
Uświadamiała sobie wyraźnie dzielącą ich przepaść, przyglądając się
badawczo atrakcyjnemu mężczyźnie, siedzącemu po drugiej stronie
stolika. Zastanawiała się, czy specjalnie założył granatowy garnitur w
prążki i śnieżnobiałą koszulę, żeby podkreślić różnicę między sobą a
chło pcem, którego znała. Melindanawieczórwybrałajednąze swoich
niezwykłych sukienek, z fioletowej satyny. Być może podświadomie
chciała pokazać, że ona nie zmieniła się tak bardzo przez te lata.
Poza uwagą, że ładnie wygląda, Griff nie skomentował tego stroju. W
jego oczach dostrzegła jednak aprobatę. Odchrząknął i nagle się
uśmiechnął. - To się chyba nazywa „niezręczne milczenie".
Pomyślała, żejedno się przynajmniej nie zmieniło. Pod wpływem
nieoczekiwanego, uroczego uśmiechu poczuła, jak kiedyś, drżenie w
okolicy serca.
- Chyba lak - udało się jej odpowiedzieć dość spokojnie.
Czekali na zamówione potrawy i Griff starał się rozładować napięcie.
- Mamy mnóstwo zaległości do odrobienia. Chciałbym dowiedzieć się,
co słychać u twoich bliskich.
- Wszystko wspaniale. Oczywiście wiele się zmieniło. Wszyscy
pozakładali własne rodziny.
- Nawet Meaghan?
- Tak. Ona i John mają ośmiomiesięcznego synka.
- Trudno to sobie wyobrazić. - Pokręciłgłowąze zdziwieniem. - Czy
wyszła za mąż za przewodniczącego samorządu studenckiego? Zaśmiała
się.
- Właśnie tak. On jest prezesem uczelnianego stowarzyszenia młodych
republikanów. Pracuje w banku.
- Widzę, że nie wszystko się zmieniło. - Rzucił jej pytające spojrzenie. -
A ty, czy nadal umawiasz się na randki z mężczyznami, na widok
których twojemu bratu podskakuje ciśnienie?
- Umawiam się na randki z mężczyznami, którzy mi się podobają -
skwitowała pytanie i wróciła do bezpieczniejszego tematu: - Z
pewnością pamiętasz moje dwie starsze siostry, Merry i Marshę.
- Oczywiście, Czy nadal prowadzą firmę zaopatrzeniową?
- Tak, z dużym powodzeniem. Ich mężowie, Grant i Tim , są
wspólnikami komputerowej firmy konsultingowej. Merry i Grant mają
dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, a Marsha i Ti m dwie bliźniaczki i
synka.
- A Mart? - spytał z uśmiechem. Pamiętał, że mimo nieustannych bojów,
jakie Melinda toczyła z bratem, byli sobie bardzo bliscy.
Melinda zastanawiała się, jak to się dzieje, że Griff w jednym
momencie wydaje się jej obcym człowiekiem, a za chwilę dawnym
przyjacielem. Czyżby myli ł się mówiąc, że chłopiec, którego znała,
zniknął na zawsze? A może j ednak poważny adwokat ukrywał w sobie
jakaś cząstkę osobowości Dzikiego?
- Matt jest właścicielem domu wypoczynkowego w Tennessee -
odparła. - Ożenił się z cudowną kobietą. Brooke jest nie tylko moją
bratową, ale też jedną z najbliższych przyjaciółek. Mają córkę.
Dostrzegła rozbawienie w oczach Griffa.
- Matt ma córkę? No to za kilka lat rozegra się u nich
niejedna rodzinna batalia. Roześmiała się.
Chyba tak, Wprawdzie Matt nieco złagodniał, głównie pod
wpływem Brooke, ale w gruncie rzeczy niewiele się zmienił. Nadal
uważa, że zawsze ma rację. Ich czteroletnia córeczka jest podobna do
niego, a do tego po matce odziedziczyła upór i niezależność. Już
zgłosiłam się na sekundanta.
Myślę, że docenił twój gest.
Powiedział, że jeżeli będę wtykać nos w jego rodzinne sprawy, to
mi go przesunie na inne miejsce - odpowiedziała z uśmiechem.
Griff zatrzymał wzrok na jej nosie.
- A to byłaby szkoda - zauważył.
Melinda poczuła, że drży. Usiłowała sobie przypomnieć, co właściwie
zamówiła; nie wiedziała, czy będzie w stanie coś przełknąć. Miała
wrażenie, że Griff coraz bardziej jej się podoba. Tego się nie
spodziewała.
- Tak więc zostałaś w rodzinie jedyną osobą samotną -Griff mówiąc
to patrzył w talerz.
Nie spotkałam dotąd mężczyzny, u którego boku chciałabym się
budzić codziennie rano - odparta szczerze.
Nie masz nikogo na widoku?
Było kilku, ale żaden z nich nie okazał się tym właściwym.
Czy myślisz, że znajdziesz takiego? I skąd będziesz wiedziała, że
to właśnie on?
Znajdę-odrzekła stanowczo. - I będę wiedziała. Ale nie spieszę
się. Jestem zadowolona z tycia. Lubię moja pracę, moich przyjaciół,
ajeśli chodzi o ciepło domu rodzinnego, to przecież mam siostry, brata,
siostrzenice i siostrzeńców. Jestem bardzo szczęśliwa.
Miło to słyszeć. - Wydawało się, że mówi szczerze.
W czasie kolacji Melinda starała się dowiedzieć czegoś więcej o
losach Griffa.
Nigdy nie wróciłeś do Springfield. To było tylko stwierdzenie
faktu.
Nie. Nie zostawiłem tam niczego, poza przykrymi
wspomnieniami.
Niektórzy spodziewali się, że przyjedziesz na pogrzeb ojca. -
Usiłowała niezbyt przekonująco ukryć, że byłajednąz tych osób
Kiedy umarł, byłem na lotniskowcu na drugim końcu świata.
Mogłeś dostać urlop.
Gdybym przyjechał na pogrzeb, kiedy moje rany, wynik jego
pijackich furii, były jeszcze nie zagojone, byłbym obłudnikiem.
Skinęła głową, gdyż - choć niechętnie - musiała przyznać mu rację.
Kiedy postanowiłeś studiować prawo?
Parę lat po wyjeździe ze Springfield.
Myślałam, że masz zamiar pozostać w marynarce jako pilot.
Wzruszył ramionami.
Dość szybko uświadomiłem sobie, te służba wojskowa zbyt by
mnie ograniczała. Dlatego chodziłem do wieczorowego college'u, a
potem, po wyjściu z wojska, zapisałem się na studia prawnicze. Dyson
zatrudnił mnie zaraz po dyplomie.
A potem zadziwiająco zbliżyliście się z Dysonem.
Można chyba powiedzieć, że podoba mu się mój styl -
odpowiedział lekko. Jego wzrok powstrzymał Melindę od złośliwej
uwagi na temat córki Dysonajako dobrej partii.
Lubisz swój zawód?-Wjej głosie brzmiała niewiara.
Uważam zawód prawnika za fascynujący. Te same słowa mogą
być interpretowane na tyle różnych sposobów. Podjecie się obrony w
kiepskiej sprawie i doprowadzenie do wygranej to zwycięstwo, które
przynosi satysfakcję. Nie mówiącjuż o dochodach.
Ignorując ostatnią uwagę, spytała spokojnie:
- Czy to prawda, że masz zamiar reprezentować Stan
leya Schulza w sprawie East Plaża? Wyglądał na zakłopotanego, lecz
skinął głową, -Tak. Jej palce zacisnęły się na trzonku widelca.
- Jak możesz bronić ludzi, którzy bardziej ceniąpieniądze niż ludzkie
życie? - zapytała zdumiona. - Gazety podały, że gdyby działały
automatyczne zraszacze, mogłoby się uratować sześć osób, które zginęły
w płomieniach.
-W czasie wznoszenia budynku nie było prawnego wymogu
instalowania takiego zabezpieczenia przeciwpożarowego -odparł
bezbarwnym głosem.
- Budynek był stawiany dwa lata przed wejściem w tycie przepisów,
ale w praktycejuż powszechnie stosowano ten system. Szef straży
pożarnej wiele razy w ubiegłych latach doradzał Schulzowi tę instalacje
- odparowała. Twój klient nie zrobił tego, choć pozwalała mu na to jego
sytuacja finansowa. Po prostu nie chciał wydać pieniędzy. Dokładnie tak
samo było z korporacja DayCo, która stać było na właściwa,
konserwacje willi , w której nieszczęsna Nancy Hawlsey o mało nie
utraciła życia- dodała ostro. Griff spojrzał jej w oczy, odkładając
widelec opanowa
nym ruchem.
- Nie wolno mi dyskutować z tobą na temat prowadzonych przeze
mnie spraw, chyba wiesz o tym. - Ty po prostu nie masz odwagi o nich
dyskutować.
Odsunęła talerz. Straciła apetyt. - Dawniej wyznawałeś jakieś ideały,
miałeś jakieś zasady. Ileż to razy walczyłeś w obronie słabych lub
biednych dzieciaków. Nawet wylądowałeś w areszcie za protest przeciw
pobiciu dwóch murzyńskich chłopców przez czterech gliniarzy. Co się z
tobą
stało?
- Ile razy mam ci powtarzać, że ludzie się zmieniają rzucił gniewnie. -
Rozejrzyj się w o kół, Melindo. Pokolenie dzieci-kwiatów dorosło.
Sąterazwśród nich maklerzy giełdowi albo przewodniczący towarzystw
przemysłowych. Protest-songi, których słuchałem, są teraz muzycznymi
przerywnikami w audycjach reklamujących samochody lub obuwie
gimnastyczne. Ja natomiast reprezentuję prawo i jestem po innej stronie
niż kiedyś.
Odetchnął głęboko. Starałsię opanować.
- Czy wiesz, ile notuje się codziennie w tym kraju bła hych wypadków
obrażeń ciała? Sprawy trafiają do sądu, sędziowie tracą tylko czas. a
podatnicy pieniądze. Wysokie koszty ubezpieczenia lekarzy powodują
wzrost ich honorariów tak, że przeciętnego człowieka po prostu na to nie
stać. Kiedy jakiś pijak przewróci się w restauracji, rzesza prawników
nakłania go do wytoczenia powództwa, ponieważ stracił równowagę,
potykając się o odwinięty dywan. Rodzice dziecka urodzonego z wadą
genetyczną skarżą lekarzą o to, że w jakiś sposób tego nie przewidział.
Składki ubezpieczeniowe sięgają niebotycznych wysokości, gdyż sady
przyznają coraz wyższe odszkodowania.
- Dzięki prawnikom - wtrąciła Melinda.
- No tak. ale pannę Hawlsey też reprezentował adwokat
- przypomniałjej Griff. - Arturowi Daytonowi przysługuje taka sama
pomoc prawna, jak i twojej przyjaciółce. Stanleyowi Schulzowi również.
- A co z ofiarami zaniedbań, za które odpowiedzialni są lekarze lub
korporacje? Mam na myśli Nancy Hawlsey i sześć osób, które zginęły w
pożarze. Także kobiecie, która zmarła na siole operacyjnym, gdyż
chirurg nafaszerowany był narkotykami.
- Tak jak powiedziałem, przysługuje im prawo do pomocy prawnej. W
każdej sprawie są dwie strony i dlatego istnieje system sądownictwa.
Obowiązkiem adwokatajest reprezentować jak najlepiej interesy klienta,
a rzeczą sądu zadecydować, ktojest niewinny. - Każdy ma prawo do
takiej obrony, na jaką go stać mruknęła, W odpowiedzi wzruszył lekko
ramionami
- Tak jest. A może porozmawiamy o psychologachszarlatanach? Tych,
którzy wykorzystują swój zawód i naciągają pacjentów pod pozorem
leczenia ich problemów seksualnych. Tych. którzy zwalniają chorego
psychicznie człowieka, żeby zająć się nim dopiero wtedy, gdy w szale
kogoś zabije.
Spojrzała na niego niechętnie, ale wiedziała, że lepiej zrobi nie
spierając się dłużej. Zbyt dobrze potrafił dyskutować. Nie wygrałaby z
nim.
Może lepiej zmieńmy lemat.
Dobrypomysł. Zdaje się, że straciłaś apetyt. A może zjesz na
deser coś słodkiego?
Nie. dziękuję.
Wobec tego odwiozę cię do domu. - Świetnie. Zdaje się, że nie
możemy się dogadać. Melinda usłyszałaton smutku we własnym głosie.
Siali przed otwartymi drzwiami jej mieszkania. Griff z pewnością chce
wrócić jak najszybciej do domu. W czasie drogi powrotnej atmosfera nie
była zbyt przyjemna, chociaż starali się nie poruszać kontrowersyjnych
tematów.
- Chyba trochę się posprzeczaliśmy. - Griff ze skrzywioną miną trzymał
jedną rękę w kieszeni, a drugą na klamce. Melinda spojrzała na niego z
powagą.
- Nigdy nie przypuszczałam, że wszystko może się między nami popsuć.
Dawniej byliśmy sobie tacy bliscy. Pamiętam jeden wieczór. Płakałam
w twoich ramionach z tęsknoty za mamą, a ty byłeś załamany, bo ciągle
nie mogłeś wybaczyć swojej mamie, że cię opuściła.
Jego wzrok stał się zimny.
Niektórych wspomnień najlepiej nie wskrzeszać.
Nie zawsze się to udaje - wyszeptała. Wiedziała, że zachowa w
pamięci tamtą chwilę, choćby minęły wieki. -Czy zapomniałeśjuż o
wszystkim, co nas łączyło?
Nie - przyznał szorstkim głosem. - Przypominam sobie wieczór,
kiedy cię pocałowałem. To było na parę tygodni przed zdaniem matury.
Wtedy postanowiłem wstąpić do marynarki i wyjechać z miasta.
Wspomnienie tego pierwszego, słodkiego pocałunku sprowadziło
rumieniec na policzki Melindy. Trudno było uwierzyć, że całował ją
kiedyś ten mężczyzna, który teraz stał przed nią z surową miną.
Dlaczego to zrobiłeś? Zawahał się i ogarnął ją smutnym
spojrzeniem.
Miałaś czternaście lat. aja kończyłem osiemnaście. Wtedy różnica
wieku między nami miała duże znaczenie. Ja już byłem gotowy do
stosunków bardziej... dojrzałych. Ty- nie.
Uśmiechnęła się blado.
- Wtedy nie całkiem wiedziałam, na czym miałyby polegać bardziej
dojrzałe stosunki.
- Właśnie.
- To ironia losu - zastanawiała się głośna. - Dwanaście lat temu byliśmy
wspaniale dobraną parą, lecz rozdzieliła nas różnica wieku. Teraz, kiedy
to nie gra roli, staliśmy się tak inni, że nie moglibyśmy żyć ze sobą.
Przez moment wydawało się, że Griff chce zaoponować.
- Chyba masz rację - przyznał w końcu. - Tobie nie podoba się moja
zawodowa działalność, ty przywodzisz mi na myśl złe wspomnienia.
- Nic na to nie mogę poradzić.
- Aja nie chcę zmieniać mojego życia.
Wydawali się pogodzeni z faktem, że iskierka, która się między nimi
zatliła, miała zgasnąć, zanim, być może, przerodziłaby siew niszczący
płomień..
Melinda podziwiała przenikliwość Griffa, chociaż odczula pewne
rozczarowanie. Chyba miał rację. Gdyby pozwoliła na zbliżenie,
GriffTaylorw swym nowym, niekoniecznie udoskonalonym wydaniu,
mógłby jej sprawić jedynie zawód.
Dzięki za kolację. Mił o było znowu być razem. W odpowiedzi
skinął jedynie głową.
Dobranoc. Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
Być może,
A zatem... - Widać było skrępowanie tego tak zwykle pewnego
siebie mężczyzny. - Dobranoc - powtórzył.
Dobranoc, Griff.
Drzwi zamknęły się, a Melinda stała jeszcze przez chwilę zadumana.
Poszła do sypialni i postanowiła, że w czasie długiej kąpieli będzie
musiała w spokoju rozważyć uczucia, jakie w niej wzbudził Griff
Taylor. Zdążyła zrobić jeden krok w kierunku łazienki, gdy usłyszała
niecierpliwe pukanie do drzwi. Otwierając je wiedziała, kto za nimi stoi.
O czymś zapomniałeś?
Taak. Jeżeli tego nie zrobię, to chyba oszaleję. Mo żesz to nazwać
ciekawością.
Cieką... - nie zdążyła dokończyć, gdyż jego usta zbliżały się już
do jej warg. - Griff, nie możesz...
Po raz pierwszy całowali się wiele łat temu. Sczczegóły zatarły się w
słodkim i mglistym wspomnieniu. Od tamtego czasu robiła to wiele razy
i nieraz pocałunek sprawiał jej przyjemność. Dlaczego więc ten właśnie
wywołał wstrząs, który odczula całym ciałem? Griff nie usiłował być
delikatny czy serdeczny. Pocałunek był gwałtowny, gorący i namiętny.
Dowodził, że Griffnie traktowałjuż Melindyjak niewinnej dziewczyny,
wymagającej ostrożnej powściągliwości. Była kobietą, której pożądał.
Również Melinda zrozumiała, że pragnie teraz tego mężczyzny. A może
pragnęłajuż od chwili, kiedy ujrzała go w sądzie, zanim dowiedziała się,
kim jest
Gdy się odsunął, pod Melindą uginały się nogi. Griff też był głęboko
poruszony.
Teraz już wiemy. - Wsunął ręce do kieszeni marynarki.
Co wiemy? - udało jej się zapytać cicha
Jak by to było, gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach.
Dobranoc. Melindo. Drzwi zatrzasnęły się za nim ponownie i Melinda
wiedziała, że tym razem nie wróci.
Pomyślała, że zimny prysznic będzie lepszy niż gorąca kąpiel. To nie
był pocałunek poważnego i opanowanego adwokata.
Całował ją dziśjuż dorosły, ale ciągle tkwiący w tym mężczyźnie
niebezpieczny chłopak, który kiedyś nadal sobie przezwisko Dziki. I z
takim mężczyzną mogła wyobrazić sobie wspólna, przyszłość. Jak
ochłonie pod prysznicem, będzie musiała to wszystko dokładnie
przemyśleć.
A więc to jednak ten chłopak, którego znałaś ze szkoły? -
Fredpokręciłgłowąwzdumieniu. - Cośpodobnego! Chłopak o przezwisku
Dziki , popadający nieustannie w kolizję z prawem, zmienił się w Grilla
Taylora! Nigdy bym nie przypuszczał.
Fred, nie wspominaj o tym nikomu, dobrze? Zależy mu na tym,
żebyjego przeszłość nie stała się publiczną tajemnicą. Przyrzeknij, że nic
nie powiesz.
Fred obrzucił Melindę wymownym spojrzeniem.
Melindo, czy pamiętasz, że jestem psychologiem? Umiem
dochować sekretów.
Wiem, przepraszam. - Uśmiechnęła się usprawiedliwiająco.
Wybaczam. Tym razem. A zatem nie zamierzacie się widywać?
On tak uważa. Ja jeszcze nie wiem.
To mi się podoba. Tak mówi moja Melinda! - Fred rozpromienił
się.
Zagryzła wargi i bawiąc się kosmykiem włosów, wpatrywała się w
pobrudzony sufit biurowego pokoju.
- Gdybybyłchoć cieńnadziei, że wtym ucywilizowanym osobniku o
zachowawczych poglądach... - Nic wiedziała, co właściwie chciała
powiedzieć. Nieświadomie podniosła powoli dłoń do ust. Zdawało
sięjej, że nadal czuje na nich wargi Griffa.
Głos Freda zabrzmiał nutątroski.
- Wiele zależy od tego, czy pozostajesz nadal pod wpływem
wspomnień. Jeżeli uczucia czternastolatki miałyby stanowić podstawę
waszych obecnych stosunków, to zmierzasz wprost ku rozczarowaniu.
Czy zdajesz sobie z tego sprawę?
Tak to jest, gdy się przestaje z zawodowcami - skomentowała
Melinda. - Nie, Fred, nic tkwię wyłącznie w przeszłości. Mówiąc
całkiem szczerze, Griff Taylor jest bardzo pociągającym mężczyzną.
Jednak zupełnie nie mogliśmy się dogadać. A przecież musi być jakaś
płaszczyzna porozumienia.
A jeżeli nie ma?
To trudno.
A jak zamierzasz się o tym przekonać? Mówiłaś przed chwilą, że
on nie chce spotkać się z tobą ponownie.
Tego nie powiedział - zaoponowała szybko. - On jedynie uważa,
że nie powinien zachowywać się nierozsądnie.
Co zatem zamierzasz zrobić?
Tylko członkowie rodziny znali uśmiech, który w tej chwili pojawił
się na ustach Melindy. Znali i wiedzieli, co oznacza.
- Muszę się z nim znowu zobaczyć i sprawdzić, czy jest jeszcze jakaś
nadzieja.
- A jak zamierzasz doprowadzić do spotkania?
- Mój ty najbliższy współpracowniku, czyżbyś zwątpił we mnie? Czynie
opowiadałam ci. jak udało mi się pogodzić mego straszliwie skłóconego
brata z jego przyszłą żoną? A co powiesz o,.. Fred powstrzymał ją
ruchem ręki.
- Nie zaczynaj przechwalać się swymi błyskotliwymi konceptami.
Wiem, co potrafisz. Pytam cię o twój obecny plan.
- Mam zaledwie zarys planu. A teraz zmykaj. Za pięt
naście minut przychodzi pacjent i muszę się przygotować. Fred wstając
rzucił okiem na jej terminarz.
-O Boże, pan Peterson. Czeka cię kolejna godzina jęków na temat
okrutnego traktowania go przez niegodziwą żonę i przyczyn, dla
których nie możejej opuścić.
Pewnego dnia któreś z nas przekona go, że gdyby naprawdę nie
kochał tej kobiety, dawno by już od niej odszedł. Tymczasem potrzeba
mu trochę współczucia, a ty i Murphy nie możecie mu pod tym
względem pomóc.
Nasze współczucie już się wyczerpało. Poczekaj, z tobą będzie
tak samo.
A może nie. Może mnie się uda.
Mam nadzieję, dziecinko. Z korzyścią dla was obojga. Do
zobaczenia.
Tymczasem - odpowiedziała Melinda roztargnionym
głosem. Nie myślałajuż ani o Fredzie, ani o panu Petersonie. Plan,
powtarzała w myślach, potrzebny jest plan. Leciutki uśmiech
wskazywał, że i tym razem nie za
wiodłajej pomysłowość.
Griffstarał się dobrze bawić. Naprawdę się starał. Jeżeli sprawy
potoczą się tak, jak w ciągu ostatnich dwóch lat. to będzie często brał
udział w imprezach dobroczynnych. Ijeżeli nastawienie Dysona nie
zmieni się, będzie spędzał mnóstwo czasu z kobietą siedzącą teraz u
jego boku. Patrząc na ładną, choć nieco pozbawioną wyrazu, twarz Les-
lie, Griff pomyślał, że pomysł zawarcia z nią małżeństwa nie wydawał
mu się tak niedorzeczny jak wtedy, gdy po raz pierwszy uświadomił
sobie zamiary Dysona. Leslie była atrakcyjną kobietą i dość miły m
kompanem. Od dziecka niemalże ojciec przygotowywałjądo roli żony.
która potrafiłaby wspomagać młodego, zdolnego adwokata w jego
karierze, ewentualnie także politycznej. W ich wzajemnych stosunkach
nie było nadmiernego żaru, ale Griff uważał, że brak namiętności nie ma
istotnego znaczenia.
Dawno już przekonał się, że w życiu nie można wiązać
zbyt dużych nadziei z silnymi namiętnościami. Sukcesy finansowe i
towarzyskie osiąga się za pomocą głowy, a nie
serca. A gdy przyjdzie czas na miłość fizyczna, nie wątpił,
że znajdzie ku temu właściwą podnietę.
Dlaczego wiec w czasie tego wieczoru, uśmiechając się do siedzącej
koło niego niebieskookiej brunetki, nieustannie odpędzał myśli o pewnej
rudawej blondynce z zielonymi oczami?
Do licha musi zapomnieć o Melindzie James. Po raz drugi w życiu.
Kiedyś porzuciłjązarówno przez wzgląd na nią. jak i na samego siebie.
Teraz powinien uczynić to samo. Choć przyciągała ich jakaś
magnetyczna siła, zupełnie do siebie nie pasowali.
Wciągu ostatniego tygodnia Griffusiłował przekonać sam siebie, że
łączyła ich jedynie przeszłość. Lecz podczas bezsennych nocy to nie
czternastolatka stawała mu przed oczami i to nie dziewczynkę ze
wspomnień trzymał w ramionach.
Ostatnio, a dokładnie od tygodnia, prześladowały go
najbardziej dręczące wspomnienia; tulącego się do niego jej szczupłego
ciała, okrągłości wyczuwalnych poprzez obcisłą, satynową suknię.
Smakujej ust. Żarliwości, zjaką zareagowała na pocałunek.
Tamtą czternastolatkę obdarzał czułością. Kobiety okazującej mu
namiętność, kobiety, której dotąd nie znał pożądał.
I nie wiedział, co. u diabła, ma z tym począć. Najmądrzej - zapewniał
siebie - byłoby trzymać się od niej z daleka. Tak jak to robił przez cały
zeszły ty dzień. Było to zadanie trudniejsze, niż przypuszczał, zwłaszcza
że mieszkała tak blisko. Ale przecież szczycił się swoją silną wolą.
Dotąd powtórnie nie spotkał się z Melindąi później też się nie spotka.
Wy łączył ją ze swego życia, teraz tylko musi
o niej po prostu zapomnieć.
Griff. czy ty mnie słyszysz? Przynieś mi , proszę, coś do picia.
Och, Leslie, przepraszam. Myślałem o czymś innym. Czego
chciałabyś się...
Nie dokończył zdania. Parę kroków od niego stała Me linda James.
Ubrana w lśniąca, srebrzysta, suknię, która wspaniale podkreślała
kształty ciała, z dłonią wsuniętą pod ramię wysokiego, ciemnowłosego
mężczyzny, patrzyła wyzywająco na Griffa lekko skośnymi,
szmaragdowymi oczami.
ROZDZIAŁ
4
Melinda zgodziła się uczestniczyć w aukcji i balu na cele dobroczynne
na kilka tygodni przed niespodziewanym spotkaniem z Griffem. Kiedy
dowiedziała się od, jak zwykle, świetnie poinformowanego Freda, że na
bal przyjdą również Griff/ Leslie, postanowiła właśnie tam rozpocząć
działania mające na celu odkrycie autentycznego oblicza Griffa Taylora.
Teraz, stojąc oko w oko ze swym dawnym przyjacielem i jego
towarzyszką, nie bardzo wiedziała, co ma właściwie robić.
- Cześć Griff, halo Leslie -powiedziała patrząc wjego ciemne oczy. -
Mił o was znowuwidzieć.
Gładkie czoło Leslie zmarszczyło się, co mogło oznaczać, że nad
czymś się zastanawia. Melinda starała się powstrzymać niecny podszept,
że myślenie dla tej ładnej brunetki musi być trudnym zadaniem.
Świadomość, iż zdobywa się na taką złośliwość z powodu zazdrości o
kobietę uczepioną dobrze umięśnionego ramienia Griffa Taylora, nie
była przyjemna. Zazdrość? Co się z nią dzieje?
Leslie, z wygładzoną już buzią, uśmiechnęła się ciepło i Melinda
poczuła się jeszcze gorzej.
- Oczywiście, ty jesteś Melinda James - odezwała się tonem grzecznej
uczennicy. — Spotkałyśmy się w zeszłym miesiącu na koncercie
dobroczynnym. Czy znasz Griffa?
Leslie najwidoczniej nie miała pojęcia, że stojąca przed nią kobieta
występowała jako świadek w procesie przeciwko klientowi firmy
adwokackiej jej ojca.
- Spotkaliśmy sięjuż. - Jego słowa zabrzmiały trochę zaczepnie.
Trzymał w reku okulary i wpatrywał się w wysokiego, szczupłego
mężczyznę, stojącego u boku Melindy, który zdawał się być rozbawiony
niemą rozgrywką między Griffem a swoją przyjaciółką.
Griffowi najwyraźniej nie podobała się szarfa w żółte i pomarańczowe
kwiaty, którą Murphy założył jako pas do smokingu.
- Czy to twój przyjaciel, Melindo?
Starała się uchwycić nutę brzmiącą w głosie Griffa. Czyżby podjął
wyzwanie? Wysunęła rękę spod ramienia Murphy'ego. który rzuciłjej
rozbawione i zarazem karcące spojrzenie. Pracowali razem i znał ją
dobrze.
- Przedstawiam wam Murphy'ego Ryana.
Murphy uśmiechnął się do Leslie i wyciągnął rękę do Griffa.
- A więc to po pojedynku z panem w biurze Melindy fruwały meble
parę tygodni temu? Publiczność w sądzie musiała się dobrze bawić.
Rozumiem, że pański klient przegrał. - Murphy słynął ze złośliwego
poczucia humoru i całkowitego lekceważenia subtelnych grzeczności.
Słysząc jego słowa Melinda zamarła. Uścisk dłoni mężczyzn był
wymownie krótki.
Wzrok Griffa przeniósł się na Melindę, a raczej najej skąpą, srebrzystą
sukienką, zatrzymując się na głęboko wyciętym dekolcie i sięgającym
uda rozcięciu spódnicy.
Słyszałem, że organizatorzy aukcji mają dzisiaj na sprzedaż dużo
ładnych przedmiotów. -Griff nieco burkliwym tonem starał się
sprowadzić towarzyską rozmowę na mniej drażliwe lematy, celowo
ignorując uwagę Murphy'ego.
Tak. tutejsi kupcy byli całkiem hojni - Melinda zgodziła się
grzecznie. - Jestem pewna, że zyski z licytacji przyniosą duży dochód, z
którego skorzysta Dom Nadziei.
Domem Nadziei nazywano warsztaty prowadzone dla chorych,
niezdolnych do pracy z powodu niedorozwoju umysłowego. Zdaniem
Melindy były bardzo pożyteczną placówką. Sama miała ochotę wziąć
udział w licytacji, skoro pieniądze przeznaczone zostały na tak ważny
cel.
Miły wieczór, prawda? - dodał Murphy z kpiącym błyskiem w
oczach. - Ci wszyscy ludzie o dobrych sercach, którzy tu przyszli
powodowani troską o innych, aż kapią od klejnotów. I są tak wytwornie
ubrani.
Lub raczej wytwornie rozebrani -mruknął Griff, rzucając
ponownie spojrzenie na śmiały dekolt sukni Melindy.
Co za pruderyjna uwaga. - Melinda miała nadzieję, że głos nie
zdradzijej uczuć. Ich spojrzenia znowu się skrzyżowały i Melinda
ujrzała na mgnienie ognik szaleństwa, tlący się gdzieś w duszy tego z
pozoru uładzonego i opanowanego mężczyzny. Jakiś przebłysk siły
prymitywnego samca, który jednym pocałunkiem potrafił pozbawić ją
kompletnie woli. Bała się, że serce w niej zamiera.
Wtedy właśnie Leslie, jak niecierpliwe dziecko, pociągnęła Griffa za
rękaw.
- Griff; prosiłam cięjuż, chciałabym się czegoś napić. Poza tym zaraz
zacznie się licytacja. Niebezpieczeństwo minęło i usta Melindy ułożyły
się
w pobłażliwy uśmiech. Griff nałożył okulary i poprawił je na nosie.
- Dobrze, Leslie. przyniosę ci szampana. A może byś już zajęła
miejsca gdzieś z przodu?
Melinda zauważyła, że Griff mówi do Leslie jak do rozpieszczonego
dziecka. Do niej nigdy tak się nie zwracał, nawet kiedy miała czternaście
lat. Inna rzecz, żejuż wtedy nie zniosłaby takiego tonu.
Nie spojrzał na nią, skinął tylko głową i skierował się w stronę baru.
Melinda stałaby jeszcze w tym samym miejscu nieruchomo, gdyby nie
Murphy, który ujął ją za ramię
i poprowadził do sali licytacyjnej,
- Nie możesz się tak na niego gapić - Murphy łajałją żartobliwie. -
Masz przecież wyglądać na chłodną i rozsądną.
Zaczerwieniona ze złości, bardziej na siebie niż na przyjaciela,
Melinda odrzuciła grzywęjasnych włosów i obrzuciła go piorunującym
wzrokiem.
Nie gapiłam się na niego. Ja... mmm... po prostu zamyśliłam się.
Aha. Nawet wiem dokładnie nad czym. Melinda posłała mu
ostrzegawcze spojrzenie.
Uważaj, Ryan. Chyba nie chcesz, żebym straciła panowanie nad
sobąw obecności tej całej śmietanki towarzyskiej?
Zaśmiał się cicho i lekko ją objął.
Boże uchowaj. Tylko nie to.
Wiec powstrzymaj się od uwag.
W porządku. Co masz zamiar kupić dzisiaj na licytacji?
Dokładnie wiedziała, co chce kupić, podobnie jak dobrze znała obecny
stan swego konta bankowego. Chociaż jej rodzina była zamożna,
Melinda utrzymywała się jedynie z własnych zarobków. Decydując się
na pracę w niewielkiej klinice, wiedziała, że jej wynagrodzenie nie
będzie wysokie. Ale już dawno przekonała się, że mimo uznania dla
luksusu, jaki mogą zapewnić pieniądze, poczucie własnej samorealizacji
było dla niej ważniejsze. Zdarzały się
jednak chwile, kiedy...
Serwis do herbaty - powiedziała tęsknym tonem.
Tak? Ajaki?
Bardzo chciałabym mieć w biurze ładny serwis z porcelany.
Wiesz, jak bardzo lubię wypić filiżankę herbaty w przerwach między
wizytami pacjentów. A ten z ceramiki, którymam, nigdy mi się
specjalnie nie podobał Słyszałam , że na dzisiejszej aukcji będzie kilka
porcelanowych serwisów.
Tak, ale jakie będą ceny?! - Murphy był raczej sceptycznie
nastawiony do projektu Melindy.
Wiem. Na pewno wygórowane. Ale na jeden będę polowała.
Powodzenia.
Dzięki. - Wsunęła rękę pod ramię przyjaciela i podążyła z nim
dalej. Próbowała skoncentrować sięnaserwisie do herbaty i zapomnieć o
podniecającym wyrazie wpatrzonych w nią oczu Griffa.
Serwis do herbaty był właśnie taki, ojakim marzyła. Wykonany z
perłowoszarej porcelany - gładki i bez ozdób. Dzbanek, dwie filiżanki,
cukierniczka i dzbanuszek do śmietanki ustawiono na harmonizującej z
ni mi tacy. Meli n da uznała, że kupi ten serwis, o ile ceru nie zostanie
przebita powyżej stu pięćdziesięciu dolarów. Taką granicę finansową
ustaliła na dzisiejszy wieczór. Już wyobrażała sobie, jak popija herbatę z
delikatnej filiżanki.
- Chcę go mieć - wyszeptała do Murphy'ego czując, jak zawsze przed
walką, że poziom adrenaliny wjej krwi podnosi się.
Murphy uśmiechnął się krzywo na widok czystej żądzy, malującej się
na twarzy Melindy.
Ile forsy przeznaczasz?
Sto pięćdziesiąt. Jeżeli cena podskoczy wyżej, połóż mi rękę na
ustach, dobrze?
Słuchaj. Mel , mogę dorzucić kilka dolarów, jeżeli będzie trzeba.
Skoro lak bardzo chcesz go mieć, to go kupimy.
Dzięki, Murph. ale chcę go kupić sama, zrozum...
Ty, z ta twoją wygórowaną ambicją. Dobrze. Ale przynajmniej
pozwól mi zabijać wzrokiem każdego, kto będzie chciał cię
przelicytować.
- Bardzo proszę. Nie mam nic przeciwko wygranej za pomocą
zastraszenia.
Głośny śmiech Murphy 'ego spotkał się z groźnym spojrzeniem
stojącej przed nim tęgiej matrony, usiłującej usłyszeć licytatora
ogłaszającego właśnie ostateczną cenę czterystu dolarów za
porcelanową, ozdobną wazę.
Jego śmiech przyciągnął również uwagę Griffa, który siedział z Leslie
po przeciwnej stronie przejścia i przyglądał się im od dłuższego czasu.
Melinda nie potrafiła rozszyfrować jego spojrzenia, ale sytuacja
zaczynała ją bawić. Miałapewność, że igra z ogniem, ale mimo to
prowokowanie Griffa było podniecające. Być może właśnie z powodu
tej pewności.
Ich spojrzenia spotkały się na moment, a potem Griff przeniósł wzrok
na licytatora- Melinda też skupiła się na przebiegu licytacji, gdyż
właśnie pod młotek szedł jej serwis.
Kiedy licytacja rozpoczęła się wywoławczą ceną dwudziestu pięciu
dolarów, Melinda podniosła do góry swoją kartę.
- Ma m dwadzieścia pięć dolarów, czy słyszałem trzy
dzieści? Trzydzieści dolarów. Kto da więcej? Melinda wpatrzona w
licytatora podniosła rękę.
- Trzydzieści pięć. Czekam na czterdzieści. Dziękuję.
Czterdzieści. I czterdzieści pięć. Kto da pięćdziesiąt? Melinda podniosła
kartkę.
- Pięćdziesiąt. Pięćdziesiąt pięć i sześćdziesiąt. Proszę
o sześćdziesiąt pięć. Sześćdziesiąt pięć. Kto da siedemdziesiąt? Melinda
odetchnęła głęboko i podniosła cenę do siedemdziesięciu, pochłonięta
wyłącznie osobą licytatora
widokiem upragnionego serwisu. Przy sumie stu dziesięciu dolarów,
którą w czasie dałszej licytacji zadeklarowała, usłyszała cichy śmiech
Murphy'ego.
- Co cię tak śmieszy? - syknęła wpatrzona nadal przed siebie. - Czy
wiesz, przeciwko komu licytujesz? -Głos Murphy'ego drżał ze śmiechu.
- Wszyscyjuż odpadli.
- Wszyscy, poza kim? - Śladem Murphy'ego przeniosła wzrok na drugą
stronę przejścia, gdzie właśnie Griff dyskretnie podniósł swoją kartę i
cenę do stu dwudziestu dolarów.
- Ależon... - spojrzała ze złością na Murphy'ego on licytuje przeciwko
mnie!
- Nie przypuszczam, żeby zdawał sobie z lego sprawę. - Murphy ledwo
mógł powstrzymać wybuch śmiechu. -Lepiej podnieś cenę, dopóki masz
jeszcze szansę wygranej.
- Założę się, ze mam szansę - nieugięta, podniosła kartę.
- Sto dwadzieścia pięć - obwieścił licytator i skinął ku niej głową. - Czy
mam sto pięćdziesiąt? Sto pięćdziesiąt?
- Sto trzydzieści pięć - zaoferował Griff, tym razem donośnym głosem.
- Dziękuję. Sto trzydzieści pięć, sto trzydzieści pięć...
- Sto czterdzieści - podjęła wyzwanie.
Na dźwięk głosu Griffa, który właśnie uniósł swoją kartę. Melinda
spojrzała wjego kierunku. Ich spojrzenia spotkały się. Zmrużył oczy.
Sto czterdzieści pięć.
Sto pięćdziesiąt - odpowiedziała bez wahania.
Sto sześćdziesiąt.
Dziękuję-powiedział licytator-czy...
Sto siedemdziesiąt - oznajmiła donośnie. Chciała mieć len serwis,
teraz jeszcze bardziej niż przedtem.
Och, Melindo - wyszeptał Murphy. Melinda nie słuchała.
Sto osiemdziesiąt - rzucił ostro Griff. Publiczność zaczęła się
bawić tym współzawodnictwem, pierwszą podniecającą licytacją tego
wieczoru. Głowy odwracały się z lewej strony na prawąjak podczas
meczu tenisowego. Wydawało się. że licytator jest niepotrzebny, nie mia
ł prawie czasu na potwierdzenie wywoływanej ceny wobec tempa, w
jakim była podbijana.
Melindo. - Murphy próbował ponownie wtrącić się, kiedy doszło
do dwustu dolarów. - Czy nie mówiłaś..,
Dwieście dwadzieścia - ogłosiła. Murphy jęknął i opadł na
krzesło,
Dwieście pięćdziesiąt. - Griff podniósł spokojnie cenę, nie bacząc
na Leslie szarpiącą go za rękaw. Melinda zawahała się, ale zaraz
wyobraziła sobie swój śliczny serwis ustawiony w zimnym,
odpychającym poko
ju biurowym Griffa. I tych jego zachłannych klientów bez serca,
popijających herbatę z jej filiżanek.
Trzysta - powiedziała szybko. Ma przecież jeszcze konto
oszczędnościowe.
Trzysta dwadzieścia pięć. Ogarniała ją coraz większa złość i
żądza wygranej.
Trzysta pięćdziesiąt Murphyukryłtwarzw dłoniach. Leslie z
wypiekami na policzkach usiłowała wtopić siew oparcie krzesła.
Griff patrzył prowokująco na Melindę. jakby poza nimi nikogo nie
było na sali.
- Trzysta siedemdziesiąt pięć.
Zawsze może poprosić brata o pożyczkę. Mattowi to się nie będzie
podobało, pomyślała oznajmiając:
- Czterysta.
Griff przybrał teraz minę, którą znałajuż z sądu: drapieżnego
wojownika, który nie zwykł przegrywać.
- Siedemset dolarów - powiedział cicho, ale tak, że każdy mógł
usłyszeć te słowa. Wszyscy wstrzymali oddech.
Melinda wciągnęła głęboko powietrze i już go nie wypuściła, bo
poczuładłoń na swoich ustach. Usiłowała się uwolnić, ale Murpłry
odwrócił jej twarz i spojrzał w oczy.
- Melindo! - rzekł stanowczo. - Siedem setek dolarów.
Siedem setek dolarów. Melinda powstrzymała złość i poczuła, że
słabnie, kiedy cena dotarła do jej świadomości poprzez mgiełkę,
otumaniającąją przez ostatnie dziesięć minut. Siedemset dolarów?
Zachwycony licytator powstrzymywał śmiech.
- Siedemset. Czy ktoś daje siedemset pięćdziesiąt?
Melinda przełknęła ślinę i odsunęła dłoń, którąMurphy gotów był
znowu położyć na jej ustach w tej samej chwili, w której usiłowałaby je
otworzyć. Siedziała milcząca, wpatrzona w Griffa urażonym wzrokiem.
- Siedemset dolarów po raz pierwszy, siedemset po raz drugi i po raz
trzeci. Sprzedano panu za siedemset dolarów. Dom Nadziei dziękuje za
wspaniałomyślne wsparcie, sir.
Melinda pomyślała, że do końca swoich dni nie zapomni miny Griffa,
kiedy uzmysłowił sobie, co właściwie zaszło. Zadowolenie ze
zwycięstwa przerodziło się w przykrąkonsternację, gdy uświadomił
sobie, że zapłacił siedemset dolarów za serwis, który w sklepie nic
mógłby kosztować więcej niż trzysta. Nie tylko Melinda zauważyła
niezadowoloną minę Griffa. Kiedy licytator przeszedł do sprzedaży
następnego przedmiotu, Melinda, powstrzymując chichot, ukryła twarz
na ramieniu Murphy'ego i zdołała wyszeptać:
Jego mina, och, Murphy, czy widziałeś jego minę?
Melindo, przestań chichotać, gdybyś go teraz widziała...
Nie mogę na niego spojrzeć, bo boję się, że spadłabym z krzesła
ze śmiechu.
Ciągle jeszcze rozbawiona, opanowała się z pewnym wysiłkiem i
powstrzymując się od zerkania na Griffa, kupita w czasie dalszej
licytacji zabytkową, cynowąpuszkę na ciastka i kolorową, jaskrawą
klamrę do włosów z górskich kryształów. Miaławrażenie, że wkrótce
znowu będzie musiała stawić czoło dawnemu przyjacielowi. Zespół
muzyczny grał świetnie, a Murphy by ł wybornym partnerem. Melinda
bawiła się znakomicie.
Jesteśmy z siebie dumni, prawda Melindo? - Murphy
przekomarzał się z nią, unosząc w górę swoją partnerkę na zakończenie
jednego ze szczególnie szalonych tańców.
Dlaczego? - Melinda zatrzepotała rzęsami i usiłowała zrobić
niewinną minę, wirując pó ł metra ponad posadzką.
Ni e mam pojęcia, o czym mówisz. Roześmiał się i postawił ją na
ziemi.
Ty dzieciaku, ktoś przed laty powinien by ł dać ci parę
klapsów. Uniosła brwi.
Ostatnio już mi to ktoś mówił.
I nic dziwnego. - Murphy uśmiechnął się, po czym głośno
zaczerpnął powietrza. - Oho, Melindo, zgadnij, kto idzie...
Nie musiała zgadywać, czułabliskość Griffa za plecami. Nie
wiedziała, jak to zrobił, ale już w chwilę później, porwana przez niego,
tańczyła w jego ramionach. Murphy poprosił do tańca Leslie,
- Chyba mnie nie spytałeś, czy mam ochotę z tobą zatańczyć. -
Melinda rzuciła tę uwagę w przestrzeń ponad ramieniem Griffa.
Spojrzał na nią gniewnie.
Jesteś z siebie dumna?
Ogólnie czy z jakiejś szczególnej przyczyny?
Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Zrobiłaś ze mnie idiotę.
O nie - zapewniła go poważnie. - Mogę oświadczyć z całą
stanowczością, że jesteś człowiekiem zawdzięczającym wszystko
samemu sobie.
- Sprytnie się mną posłużyłaś. Gdyby nie chodziło
o ciebie...
- Słuchaj, Griffinie Taylor - przerwała mu. -Ja rozpoczęłam licytację.
Na początku nawet nie wiedziałam, że się przyłączyłeś. To ty zacząłeś
ze mną walczyć. Chciałeś koniecznie wygrać i podniosłeś cenę o trzysta
dolarów. Z tego się wytłumacz.
Jego policzki pociemniały, a w oczach zatlił się gniew.
Cóż ja...
Chociaż nie chcesz się do tego przyznać, być może jesteś nadal
podobny do tego chłopca z dawnych łat. Być może ciągłejeszczejesteś
Dzikim, który nie potrafił oprzeć się rzuconemu wyzwaniu.
Mylisz się. Jestem teraz zupełnie innym człowiekiem. Ale nie
lubię przegrywać i zrobię wszystko, aby zapewnić sobie zwycięstwo. I
to właśnie ci się we mnie nie podoba, prawda?
Podążając za nim lekko w tańcu, przesunęła palcem po jego karku.
- A co byś powiedział, gdybym ci wyznała, że w czasie
licytacji bardzo mi się podobałeś? Skrzywił się.
- Powiedziałbym, że przykro mi to słyszeć. W każdym razie to się nie
powtórzy. Może zagalopowałem się. alejuż teraz będę uważał. Nie
pozwolę ci zniszczyć życia, które sobie z takim trudem ułożyłem,
Melindo James.
Melinda spojrzała na niego z niewinnym wyrazem twarzy. Wsunęła
palec w jego włosy wijące się nad karkiem i niemal niedostrzegalnie
przysunęła się bliżej.
- Dlaczego miałabym niszczyć twoje życie?
Gdyby nie czuła gwałtownego bicia jego serca przy swoich piersiach,
mogłaby przestraszyć sięjego wzroku.
A co teraz robisz? - spytał szorstko. W tej chwili jej włosy
przypadkowo musnęły jego brodę.
Słucham?
Melindo. przestań!
Co mam przestać?
Nie udawaj, to do ciebie niepodobne. Zamrugała powiekami i
obiema rękami objęła go za
szyję.
- Pomyślałam, że może lubisz kobiety zachowujące się wobec ciebie
w taki sposób - wyszeptała. Nie mogła oprzeć się pokusie rzucenia
nieprzychylnego spojrzenia w kierunku Leslie.
Zmarszczywszy biwi zdjął delikatnie jej dłoń z szyi, powracając tym
samym do bardziej tradycyjnej tanecznej pozycji
- A kto tobie się podoba? Może szczerzący zęby clowni w kwiecistych
szarfach? Obrażona za tę impertynencję w stosunku do Murphy 'ego,
odrzuciła do tyłu głowę.
- Trzeba ci wiedzieć, że Murphy zrobił jeden doktorat z psychologii,
drugi z poradnictwa rodzinnego i magisterium z socjologii. Ma
wskaźnik inteligencji wyższy od większości ludzi szczycących się
dużym kontem bankowym. Publikuje artykuły w medycznych i
psychologicznych czasopismach w sześciu językach. Oczywiście nie
pochodzi z bogatej rodziny, ale tym może przejmować się tylko snob
albo hipokryta.
- Sypiasz z nim?
Oniemiała. Sadząc z wyrazu twarzy Griffa. on sam by ł tak samo
zaskoczony zadanym pytaniem jak ona.
- A czy ty sypiasz z nią? - rzuciła z gniewem. -Nie. Nie spodziewała
się odpowiedzi i teraz odczuła niesły
chaną ulgę.
Przyjaźnię się z Murphym, to wszystko - wyszeptała.
Melindo.ja...
Potknęła się nagle. Od upadku powstrzymało ją silne ramię Griffa,
zaciskające się mocno wokół niej.
- Jeżeli próbujesz wyciągnąć mnie z tego lokalu - za
uważył zduszonym głosem - to robisz to bardzo sprytnie. Nie mogła
ustrzec się tonu goryczy:
- Mogłoby mi się wydawać, że tańczę z Dzikim, Pan mecenas Taylor
nigdy by się nie zachował tak impulsywnie. I lak gorsząco.
Zachmurzył się. Muzyka przestała grać. Griff opuścił ramiona.
Melindę ogarnął dziwny smutek - nie czułajuż bliskości jego ciała.
- Odprowadzę cię do twego towarzysza. - Głos Griffa brzmiał
nienaturalnie, a wyraz twarzy był trudny do odczytania.
Skinęła głową ze smutkiem; uwodzicielskie gierki nagle straciły swój
powab. Chciała rozszyfrować Griffa, a tymczasem wzbudziła tylko w
sobie pożądanie.
- Dobrze.
Zastali Leslie i Murphy'egow dobrym nastroju. Melinda zastanawiała
się. dlaczego ona i Griff nie są w stanie spędzić nawet kilku chwil bez
słownej utarczki.
Żegnając się z Griffem, Melinda unikała jego wzroku, a kiedy już
odszedł z Leslie, zwróciła się do Murphy'ego.
Chodźmy stąd.
Znowu się kłóciliście? - Murphy spytał współczująco.
Można to tak nazwać - odpowiedziała zasępiona. Murphy
odezwał się dopiero w samochodzie.
Wiesz, Leslie jest całkiem miłą osobą - stwierdził ostrożnie. -
Właściwie to trochę mijej żal. Wydaje się, że nie jest zbyt szczęśliwa, bo
musi całkowicie ulegać woli nadmiernie wymagającego ojca.
Melinda skubiąc wargę pomyślała, że jej także jest żal Leslie. I
zastanawiała się, jak daleko może posunąć się kobieta, żeby sprawić
przyjemność ojcu. Czy może poślubić człowieka, którego nie kocha? A
może Leslie jest zakochana w GrifBe? Nietrudno byłoby w to uwierzyć.
Griff był mężczyzną, w którym kobieta z łatwością mogła się zakochać.
Gdyby był w jej typie - uzupełniła pośpiesznie. Czy on był wjej typie?
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. I może nigdy nie będzie
umiała.
Zresztą chyba było za późno, żeby się nad tym zastanawiać.
ROZDZIAŁ
5
Paczka nadeszła do kliniki w tydzień później. Melinda domyśliła się
jej zawartości, zanim jeszcze zdjęła z pudelka taśmę. Murphy i Fred
odbywali właśnie w pokoju Melindy robocze spotkanie i przyglądali się
teraz szaroperłowemu dzbankowi do herbaty, który Melinda wyjmowała
z zabezpieczającego go opakowania.
- Przedmiot jest podejrzanie znajomy - zauważył
Murphy. Fred pochylił głowę i przyjrzał się dzbankowi,
Ja go sobie nie przypominam.
A serwis, o którym ci mówiłem?
Ten serwis? - Oczy Freda rozszerzyły się ze zdumienia. - Serwis
za siedemset dolarów?
To tylko porcelanowy serwis do herbaty - wtrąciła Melinda, która
dopiero teraz odzyskała mowę. - Za który Griffin Taylor zapłacił
siedemset dolarów
uzupełnił Murphy. Fred pogładził podbródek.
- Wydawałoby się, że ktoś. komu tak bardzo na nim zależało, powinien
zatrzymać go dłużej niż przez tydzień.
- Jak myślisz, dlaczego on jej to przysłał? - Murphy zwrócił się do
kolegi z poważna miną, jakby Melindy nie było w pokoju.
- Może z miłości?
- Może, Ale mając na uwadze jego minę po skończonej licytacji, nie
wypiłbym niczego z tego dzbanka. Czy można zatruć porcelanę? Fred
zaśmiał się.
- Ciekawy problem Chyba powinniśmy przeprowadzić szczegółową
analizę w laboratoriom medycznym.
- Jeżeli już skończyliście, wy dwaj mądrale...
- Fred, chłopie, zdaje się, te ona zaczyna się irytować.
- Chyba masz rację, stary. Zwróć uwagę najej rumieńce. Na blask tych
przepięknych, zielonych oczu. Na te... Melinda przerwała mu kilkoma
niewybrednymi słowami.
-„ . . . i przekleństwo pada z jej różanych ust" -wymamrotał Murphy z
uśmiechem.
Melinda wstała i dramatycznym gestem wskazała na drzwi.
Proszę wyjść.
Czy myślisz, ze ona ma nas na myśli? - zapytał Fred.
Wyjdźcie!
Chybatak- zgodził się Murphy.
Alejuż!
Spotkanie przełożone na inny termin - obwieścił szybko Fred
widząc, że Melinda unosi ostrzegawczo w górę swój gruby notes.
Murphy, podążając tuż za Fredem, nic mógł się powstrzymać i
wsunąłjeszcze głowę przez szparę w drzwiach.
- Podziękuj ślicznie nadawcy - upomniał ją z uśmiechem.
Notes uderzył z, całą siłą w zamknięte już drzwi. Melinda opadła na
krzesło i zaczęła wpatrywać się w dzbanek stojący na biurku. Dlaczego
przysłał serwis? Czy tym prezentem chciał jej zrobić przyjemność, czy z
niej zakpić? A może pragnął pozbyć się kolejnego, związanego z nią
wspomnienia? A jednak nie odesłał małej, drewnianej deseczki. Może
naprawdę chciałjej sprawić radość? I przeprosić za swoje porywcze
zachowanie w czasie licytacji?
Ostrożnie opróżniła karton, ustawiła cały serwis na biurku i
bezskutecznie szukała jakiegoś listu. Nie znalazła. Nie było wprawdzie
wątpliwości, kto wysłał paczkę, ale mały bilecik byłby mile widziany.
Wykręciła numer telefonu biura Griffa.
Chciałabym rozmawiać z panem Griffinem Taylorem - poprosiła,
gdy usłyszała beznamiętny głos sekretarki. -Mówi Melinda James.
Proszę chwilę poczekać. Sprawdzę, czyjest. Czekała, słuchając
sączącej się w jej ucho muzyki.
Taylor, słucham.
Zadrżała na dźwiękjego głębokiego, melodyjnego gło su, lecz
opanowała się i spokojnie powiedziała:
Cześć, to ja.
Wiem.
Szukała właściwych słów, okręcając sznur słuchawki wokółpalca.
Wkońcu spytała wprost:
Dlaczego przysłałeś mi serwis?
Przecież chciałaś go mieć.
I ty także.
Taak, ale pomyślałem, że taki przedmiot wcale nie pasuje do
mojego biura.
Dośćkosztownapomyłka.
Mogę ten wydatek odliczyć od podatku. Cel dobroczynny.
Nie potrzebuję dobroczynnego wsparcia. W przy
szłym tygodniu przyślę ci czek. Tylko skąd weźmie siedemset dolarów?
Jeżeli to zrobisz, w następnej poczcie otrzymasz kopertę z
konfetti. Ten serwis to prezent. Chcę. żebyś go zatrzymała.
Dlaczego? - spytała nie przekonana jego argumentami.
Westchnął.
Potraktuj gojako gałązkę oliwną.
Ja... -cóż więcej mogła powiedzieć. - Dziękuję.
Bardzo proszę. Zaległa długa cisza. Melinda gorączkowo
usiłowała powiedzieć coś dowcipnego albo inteligentnego. Nigdy
przedtem nie miała trudności w formułowaniu natychmiastowych i
błyskotliwych ripost. Dlaczego teraz oniemiała? Czyżby za chwilę miało
się wydarzyć coś bardzo ważnego?
Wreszcie Griff przerwał milczenie.
Chciałbym cię znowu zobaczyć. Zamknęła oczy i zacisnęła palce
na sznurze telefonu.
Naprawdę? - Chyba było słychać, że zabrakło jej tchu.
Odchrząknęła, otworzyła oczy i spróbowała jeszcze raz.
Dlaczego?
Do licha, co się dzisiaj z tobą dzieje?! - wykrzyknął wyraźnie
rozzłoszczony.
Melinda uświadomiła sobie nagle, że być może powodem tego
wybuchu jest zamęt, jaki zapanował w uczuciowym życiu Griffa - w
związku zjej osobą.
- Poprostuchcę. Niewiem dlaczego - do dał ze złością.
Uniosła wyniośle głowę - gest raczej zbędny w pustym pokoju.
Nie jest to bardzo pochlebne stwierdzenie.
A od kiedy ty lubisz pochlebców? Chcesz się ze mną zobaczyć,
czy nie?
Być może. - W miarę jak on tracił pewność siebie, jej swoboda
wzrastała. - Zadzwoń któregoś dnia.
Do diabła, Melindo!
Griff, muszęjuż kończyć. Wracam na zebranie. Jeszcze raz
dziękuję za serwis.
Melindo. poczekaj... Ale ona już odłożyła słuchawkę. Odetchnęła
głęboko. Prześle mu czek. Uśmiechając się w duchu, pomyślała, że
sprawa jest warta takiej ceny. Drażnienie Dzikiego było zabawne. Nawet
jeżeli był przebrany za dżentelmena.
Dlaczego nie pytasz, kto dzwoni, zanim otworzysz drzwi? - W
glosie Griffa brzmiała pretensja. Od razu pożałował tych stów, gdyż
Melinda natychmiast się zjeżyła.
Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek będę mogła ci to
powiedzieć, ale mówisz zupełnie tak samo jak mój bral - odparta z
wyrzutem, zastępując jednocześnie Griffowi drogę do mieszkania. - Co
ty tu robisz? Wydawało mi się, że miałeś zatelefonować.
Melindo, wierz mi, nie miałem zamiaru przybierać tonu twojego
brata. Czy możesz mnie wpuścić?
-A czy mam inny wybór? Ostatnio przepchnąłeś się koło mnie.
Masz. - Nie przypuszczał, że może go wyprosić. Spojrzała na
niego podejrzliwie i cicho odburknęła:
Mam . z pewnością. Ja dokonam wyboru, a ty i tak zrobisz, co
zechcesz. - Westchnęła i usunęła się z drogi. -Co za licho, no wejdź.
Mimowolnie rozbawiony przesadnie zrezygnowaną mi ną Melindy,
przeszedł koło niej. Czekając aż zaniknie drzwi, rzucił na nią łakome
spojrzenie. Chociaż beżową, trykotową koszulkę z kolorowym
nadrukiem i powyciągane, oliwkowe spodnie z trudem można było
uznać za strój kobiecy, to jednak figurze Melindy nie odbierały one
wdzięku. Obserwował miękkie krągłości uwydatniające się pod
materiałem i pomyślał, że ona równie dobrze wyglądałaby w worku po
kartoflach.
Zauważył wyraz jej twarzy - dokładnie czytała w jego myślach.
Poczuł się nieswojo. Zbyt łatwo go rozszyfrowała.
- Zjedz ze mną kolację. - Chciał jak najszybciej wyjść z tego
mieszkania. Pozostawanie sam na sam z Melindą było zbyt
niebezpieczne - Ajeżelija się już umówiłam? - Jej oczy rzucały
kpiące spojrzenia. Zachmurzył się.
Przestań się ze mną droczyć. Umówiłaś się czy nie?
Nie.
-A więc?
Dobrze, zjemy razem kolację. Zaraz coś przygotuję.
Nie. -Wyrzekł to słowo zbyt pośpiesznie. -Chodźmy do
restauracji.
Znowu zobaczył rozbawienie wjej oczach. Do diabła, pomyślał, ta
kobieta może świętego wyprowadzić z równowagi. No dobrze, ale
wobec tego dlaczego uważał, że jest tak fascynująca? I dlaczego chciał
się z nią kochać, a pragnienie fizycznego posiadania było nawet
silniejsze od chęci wlepieniajej paru klapsów?
Świetnie, pójdę po torebkę.
Hmm... Zatrzymała się i uniosła pytająco brwi.
A czy nie zechcesz się przebrać?-Nieskazitelny,ciemny garnitur
ostro kontrastował z jej niedbałym strojem.
Nie. - To słowo było wypowiedziane lekko, ale nie
wątpliwie zawierało ton wyzwania. Zacisnął zęby.
Świetnie. Idz po torebkę.
Popatrz, sarna bym na to nie wpadła.
Dłoni e w kieszeniach zacisnęły mu się w pięści; przeprosił w duchu
brata Melindy, którego kiedyś uważał za bezmyślnego tyrana. Teraz
Griffbył raczej zdziwiony, że Melinda nie spędziła całej swojej młodości
zamknięta na klucz w pokoju. Być może zresztą taki byłby jej los, gdyby
to nie Merry. lecz Matt został kuratorem bliźniaczek. Gdyby
Griffposzedł na obiad z jakąkolwiek inną kobietą ubraną w ten sposób,
wybrałby restaurację, gdzie nie czułaby się skrępowana swoim strojem.
Melindzie nie zamierzał ustępować.
Kiedyś byli pod tym względem podobni. Teraz - Griff przekonywał
samego siebie - on dostosował się do obowiązujących reguł i nawet
nauczył się wykorzystywać układy towarzyskie dla swoich celów.
W czasie oczekiwania na zamówione potrawy Melinda oparła brodę
na skrzyżowanych dłoniach i, pochylona nad stolikiem, wpatrywała siew
Griffaprzenikliwie.
- Czy chcesz dzisiaj ze mną porozmawiać na jakiś szczególny temat,
czy też mamy tak siedzieć i próbować prowadzić obojętną rozmowę, jak
podczas naszego ostatniego wspólnego posiłku?
Wolno pokiwałgłowa,
- Nieustannie starasz się mnie rozzłościć, prawda? Dlaczego bardzo
podobam ci się wtedy, kiedy ledwo mogę powstrzymać się, żeby cię nie
udusić?
Roześmiała się promiennie, była naprawdę rozbawiona. Griff poczuł
ucisk w żołądku.
- Cóż za spostrzegawczość - zauważyła wesoło. - Taka cecha pewno ci
się przydaje przy wykonywaniu twojego zawodu.
- Melindo, dlaczego nie przestajesz mnie drażnić? ujął jej dłoń , -
Staraj się po prostu dobrze bawić. Czy nie możemy spędzić miłego
wieczoru bez kłótni?
Tym razem jej uśmiech nie był wesoły.
Próbowaliśmy poprzednim razem, nie pamiętasz? Atmosfera była
nieszczera i nieprzyjemna. I to mnie zasmuciło.
Zasmuciło? - zapytał zdziwiony. Skinęła głową, unikając jego
wzroku.
Nie mogę zapomnieć czasów, kiedy tak swobodnie roz-
mawialiśmy i tak często zgadzaliśmy się ze sobą. A nawet jeśli
kłóciliśmy się,, to nigdy nie próbowałeś mnie przekonywać, że słuszne
są tylko twoje poglądy. Po prostu godziliśmy się z tym, że czasami
możemy mieć inne zdanie.
- A czy to nie ty usiłujesz teraz narzucić swoje poglądy? - odparował.
- Autorytatywnie zadecydowałaś, że wykonywany przeze mnie zawód
nie jest dość uczciwy, że moi klienci to bogate miernoty, aja ukrywam
swoją prawdziwą twarz za maską. Nic dałaś mi najmniejszej szansy
wykazania, jak ważny jest zawód adwokata i nie pozwoliłaś mi
wytłumaczyć, dlaczego jestem zadowolony ze zmian, jakie zaszły wmoi
m życiu.
Melindaprzygryzła wargę, a Griff pomyślał, zechciałby ją pocałować.
Spojrzała na niego z miną winowajczyni.
Tak się zachowywałam?
Tak - odparł ze słabym uśmiechem. - Dlaczego nie możemy
zacząć od początku? Zapomnieć o przeszłości i jak dwoje dorosłych
ludzi cieszyć się nawzajem swoim towarzystwem. Dajmy sobie tę
szansę.
Czy odpowiesz mi szczerze na moje pytanie?
Spróbuję-odrzekł ostrożnie.
Mam dwa. Pierwsze: Czy prowadząc takie życie, jak obecnie,
jesteś rzeczywiście szczęśliwy?
Obiecał szczerą odpowiedz. Walczył ze sobąprzez dłuższą chwilę, w
końcu powiedział wymijająco:
Nie jestem nieszczęśliwy. Jej twarz złagodniała.
To nie to samo.
Wiem. A drugie pytanie?
Gdybyśmy się przedtem nie znali i spotkali po raz pierwszy w
życiu w sądzie, czy zaprosiłbyś mnie na obiad?
Tym razem zastanawiał się dłużej. Odpowiedział jeszcze bardziej
niechętnie, ale szczerze.
Chyba nie.
Niej estem kobietą w twoim typie. Na jej otwartej twarzy
malowały się zawsze wszystkie uczucia. W tej chwili -ból. Poczuł się
okropnie. Czyż nie była jedyną kobietą, której naprawdę pragnął?
- Do licha, Melindo, a czy ty umówiłabyś się z kimś takim jakja? -
spytał z pretensją w głosie.
Zanim Melindazdążyła odpowiedzieć, niespodziewanie dobiegł ich
męski głos.
- A kogo my tutaj widzimy?
Na twarzy Melindy pojawił się wyraz ulgi. Potem niechętnie
odwróciła się ku mężczyźnie stojącemu obok ich stolika.
- Jak się masz. Myers - odparł Griff.
Doyle Myers był tym kolegą Griffa, który najbardziej zazdrościł mu
wpływu na Wailace'a Dysona. Stał teraz obok i niedwuznacznie
wpatrywał się w ich ciągle jeszcze splecione palce.
- Dobrze się bawisz, Taylor?
GrifFwypuścił dłoń Melindy. Położył rękę na kolanie pod obrusem i
zacisnąłjąw pięść.
Bardzo dobrze, a ty?
Coraz lepiej. - Uśmiech Myersa był obłudnie służalczy.
Wyciągnął dłoń do Melindy.
Doyle Myers, jeden ze współpracowników Taylora.
Melinda James. Myersprzechyliłgłowę Jego ciemne oczy
zabłysły.
To pani zeznawałajako psycholog w sprawie Nancy Hawlsey?
Griff doskonale wiedział, że Myers zna odpowiedź na to pytanie.
Tak - odparła chłodno. Myers zaśmiał się serdecznie,
Trzeba przyznać, że nic jest pani obecnie na liście sympatii
mojego szefa. Zna go pani, prawda? To Wallace Dyson. Może poznała
panijego córkę, Leslie? Jest chyba w pani wieku i z pewnością mają
panie-tu spojrzał na
Griffa - wspólnych przyjaciół
Wybacz Myers - odburknął Griff - ale chcemy coś zjeść, zanim
nam ostygnie. Do zobaczenia w poniedziałek w biurze.
Dyson nie będzie zachwycony, że się ze mną spotykasz, prawda?
- spytała cicho Melinda, kiedy Myersjuż się oddalił.
Griff wzruszył ramionami, jakby go to nic obchodziło, ale ten gest
niezupełnie odpowiadał jego nastrojowi.
- Do tej pory Dyson nigdy nie wtrącał się do moich osobistych spraw.
- Nic była to całkowita prawda, lecz Griff nie chciał martwić Melindy.
Nie czekając na jej reakcję, zabrał się do jedzenia.
- Świetne danie. Jestem głodny.
Podczas obiadu Melinda nie unikała kontrowersyjnych tematów.
Przecież Griffmówił, że powinni się lepiej poznać. W ciągu następnej
godziny rozmawiali o wszystkim,
o swoich zapatrywaniach politycznych, o sprawach międzynarodowych
i wydarzeniach lokalnych. Griff był zafascynowanyjej otwartym
spojrzeniem na świat i intelektem, choć uważał, że poglądy miała
niekiedy zbyt niekonwencjonalne.
Złapał się na tym, że nie może się ustrzec od porównywania Melindy
z innymi kobietami, powiedzmy z Leslie. Przyjął z dużą ulgą fakt, że
nie był zmuszony do prowadzenia banalnej pogawędki lub zwracania
uwagi
na
każde
słowo,
które
mogłobyprzypadkiemurazić
rozmówczynię, Melinda nie zawracała sobie głowy takimi drobiazgami
i Griff dyskutował z nią zupełnie swobodnie.
Był konserwatywnym republikaninem, a Melinda podzielałapoglądy
liberalnych demokratów. Onbył żarliwym poplecznikiem twardej lini i
w polityce zagranicznej, ona zagorzałą pacyfistką. On wierzył w
skuteczność kary śmierci, ona optowała przeciw niej. Zgadzali się
natomiast w innych kwestiach - równej płacy za taką samą pracę,
konieczności zwiększenia pomocy socjalnej dla upośledzonych dzieci i
zwiększenia funduszy na szkolnictwo.
Takjakto bywało kiedyś, pomimo naturalnej skłonności do obrony
własnych przekonań, kilkakrotnie spokojnie skonstatowali, ze różnią się
w niektórych bardziej spornych kwestiach moralnych lub politycznych.
Griffowi ten wieczór wydał się niezwykle udany. I zanim skończyli
posiłek, pragnął jej bardziej niż przedtem.
Co wiec ma, do diabła, z tym począć, zastanawiał się posępnie,
odprowadzając ją do drzwi mieszkania. Czy był gotów uwikłać się w
problemy, które z pewnością powstaną, jeżeli zwiąże się bliżej z
Melindą James? Nie miał wątpliwości, że tak by się stało.
Tak, to był.. . - zaczęła przekręcając klucz w zamku. Griff sięgnął
do drzwi i otworzył je.
Wejdę z tobą.
Melinda podążyła za nim z ciężkim westchnieniem i spytała z
zachmurzoną miną;
Czy zdarza ci się czasami czekać na zaproszenie? Posłał jej
niewesoły uśmiech.
Przeważnie tak - przyznał.
Tylko nie w moim przypadku. Jego uśmiech był rozbrajający.
Musiałbym na nie długo czekać, prawda?
O bogowie, dodajcie mi siły - pomyślała pragnąc, bez powodzenia,
oprzeć się jego urokowi. Rzadko uśmiechał się w ten sposób - otwarcie i
w pełni naturalnie. O coś pytał. O co? Ach, tak. Postanowiła nie
odpowiadać na to pytanie.
Napijesz się kawy?
Nie. - Przysunął się bliżej i schował okulary.do kieszeni
marynarki. Wpatrywała się w niego uważnie.
Zdaje się. że mam jakieś wino.
Nie , dzięki. - Osaczał ją, musiała zwalczyć pokusę tchórzliwej
ucieczki.
A może chcesz mleka? - spytała słabym głosem. Roześmiał się.
Raczej nie. - Wsunął dłoń w jej włosy i przyciągnął jej głowę.
Ja... aaa... myślałam, ze będziemy się starali lepiej poznać, jako...
starzy przyjaciele - udało sięjej wykrztusić. Stojąc tak blisko mężczyzny,
czuła siłę jego mięśni i oddech niemal rozsadzający pierś.
Pochylił głowę, tak że wargami prawie muskał jej usta.
Przez cały wieczór czekałem na tę chwilę-wyszeptał
kiedy wreszcie będziemy sami.
Ręce Melindy spoczywały najego piersi tuż ponad szaleńczo bijącym
sercem.
- Griff ja...
Zbliżył się jeszcze bardziej.
- Co?
Cóż miała powiedzieć? Och, do licha z tym. Zarzuciła mu ręce na
szyję.
- Czy masz zamiar mnie pocałować, czy nie? Stłumi ł śmiech,
przyciskając usta do jej warg. W chwilę potem przyciągnąłjąbliżej i
błądził gorącymi dłońm i pojej ramionach pod luźną, trykotową
koszulką. Melinda przycisnęła się do niego jeszcze mocniej, bez-
skutecznie starając się rozpiąć mu marynarkę. Czy on się nie dusi w
tym urzędniczym uniformie? - przemknęłojej przez myśl, kiedy
bezowocnie szarpała mocno zawiązany węzeł jedwabnego krawata.
Tymczasem palce Griffa znalazły już drogę poniżej trykotowej
koszulki i natknęły się na gładką i rozgrzaną skórę. Luźnypasek
spodni nie stawiał oporu, gdy wsuwał dłonie w miękkie wgłębieniejej
pleców. Melinda zdołała włożyć koniuszki dwóch palców pomiędzy
guziki białej koszuli. Była ciekawa, czy skóra na piersi Griffajest
owłosiona, czy gładka, opalona czy blada. Czy będzie musiała
oderwać guziki, żeby się o tym przekonać?
- Meli n do- usłyszała szept tuż przy swoich ustach, ujął dłońmijej
biodra i przytrzymał mocno przy swoich. Odczuła jego pożądanie.
Potrafisz doprowadzić mężczyznę do szaleństwa.
Chcę
doprowadzić cię do szaleństwa - wyszeptała. Uniosła się na palcach i
przesunęła koniuszkiemjęzyka po jego wargach. - Chcę, żebyś był
szalony, nierozważny,
niebezpieczny. Zmarszczył brwi.
- Aleja nie...
Nie zdołał dokończyć. Objęłago ramionami i przytuliła sięjeszcze
mocniej. Zuchwale wsunęła język w wilgotną
i gorącą głębię jego ust. Osunęli się na dywan, nienasyceni, ogarnięci
pragnieniem spełnienia, które nagle stało się nieuniknione. Położyła się
na plecach. Wzniosła ku niemu ciało, podczas gdy jego dłonie
przesuwały się od szyi aż do kolan, dotykały pulsujących piersi, gładziły
drżące mięśnie brzucha i zaciskały się na biodrach. Szeptał coś
bezładnie, okrywałjej twarz i szyję gorącymi, kąsającymi pocałunkami,
a jednocześnie odsuwał zamek błyskawiczny jej spodni i wsuwał dłoń
pod jedwabne majteczki.
-O tak... - szeptała, czując jak jego palce zaczynają pieścić sekretne,
ciemne i wilgotne miejscejej ciała,
Czy tak dobrze? - Jego glos był ochrypły z podniecenia.
Och tak... - zacisnęła powieki i uniosła ku niemu ciało. -Och,
Dziki, jest tak... Zesztywniał. Wstał i odwrócił się, zostawiając ją lezącą
na dywanie. Nie mogła wprost uwierzyć w to, co się stało. Zamrugała
oczami ze zdumienia, kiedy, obciągając wymięte części garderoby,
zauważyła rzecz niewiarygodną -jego krawat był nadal porządnie
zawiązany.
- Griff, o co chodzi? - wydusiła z siebie. ROZDZIAŁ
6
Griff odwrócił się do niej. Stał sztywno, z rękami w kieszeniach.
Błyski jego ciemnych oczu zwiastowały burzę. Melinda z
niedowierzaniem spostrzegła, że nie ukrywał nawet ostrzeżenia
malującego się na jego twarzy: Uwaga, nie zbliżać się.
Ocochodzi?-zapytałaponownie. Usiadła i odsunęła spadające na
twarz włosy.
Nazwałaś mnie Dzikim - wypowiedział to zdanie
niemal z furią Wstała, obciągnęła koszulkę i przyjrzała mu się uważnie.
Rzeczywiście? Nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Nazwałaś mnie Dzikim!
Zdenerwowały ją te powtórzone słowa. Wciągnęła głęboko powietrze.
No dobrze, być może takpowiedziałam. Czy to takie ważne?
Czy nie wiesz, jak bardzo?
Nie, nie wiem. Więc mi wytłumacz. Dlaczego tak bardzo irytuje
cię, kiedy się do ciebie w ten sposób zwracam? To przezwisko z czasów
naszej przyjaźni znaczyło wtedy dla mnie bardzo wiele. Nie chciałam
cię obrazić.
Ile razy mam ci powtarzać, że nie majuż chłopca
o przezwisku Dziki . Przestał istnieć. Jej złość zaczęła się wzmagać.
Dotknęła dłoniąust.
- Wiec kto, do diabła, leżał ze mną przed sekundą na
podłodze? Twarz mu pociemniała.
- Ktoś, kto ma na imię Griff. Myślałem, że już to do ciebie dotarło.
Zawiedziona próbowała przemówić do niego rozsądnie, jak do
pacjenta znajdującego się na krawędzi histerii.
- Wiem, że wolisz imię Griff. Ale przecież dawniej zawsze mówiłam do
ciebie: Dziki . Również przez ostatnie dwanaście lat, odkąd opuściłeś
Springfield, zawsze myślałam o tobie jako o Dzikim. Nic dziwnego, że
czasem mi się wymknie to twoje dawne imię. Gdybym ja nagle zaczęła
używać drugiego imienia, Alice, też trudno byłoby ci się do niego
przyzwyczaić, prawda?
- O, do diabła, tylko nie te uspokajające, troskliwe, psychologiczne
gadki! Tylko tego rai teraz potrzeba!
- Do licha, Griff, czego ode mnie oczekujesz? Popełniłam omyłkę, w
porządku, przepraszam. Będę starała się więcej lego nie zrobić. Czy
mam wyskoczyć oknem z tego powodu?
- No - zamruczał - to przynajmniej bardziej uczciwa odpowiedź. Z
twoimi nastrojami łatwiej daję sobie radę niż z twoją psychologiczną
paplaniną. Przygładziła włosy.
- Zaczynam podejrzewać, że zwariowałeś. Albo ja, próbując zrozumieć
ciebie.
- Może masz rację-powiedział ponurym głosem. -Pewno łudziłem się
myśląc, Że możesz zaakceptować mnie takim,
jaki jestem teraz, i że nie będziesz przemieniać mnie w jakiegoś
szalonego niedorostka. Co powiedziałaś, kiedy cię całowałem? Że
chcesz, żebym był szalony, nierozważny i. .
- Niebezpieczny - podpowiedziała ze złością. Zarumieniła się namyśl
o tamtej chwili i swoim zachowaniu. Skrzywił się ironicznie
Nic oczekuj tego, Melindo. Jestem przeciętnym facetem.
Dostosowałem się do świata, który wynagradza uległość. Dawno już
postanowiłem, ze w takim świecie chce odnieść sukces i bardzo wiele
poświeciłem, żeby mi się udało. Pewnych rzeczy nie robiłem i pewnych
rzeczy nie zrobię, mam swój własny kodeks etyczny, któryjest dla mnie
równie ważny, jak twój dla ciebie. Jestem teraz kimś, kto ma dobre imię
i nie mam zamiaru narażać swojej reputacji.
Och, Griff - szepnęła. Tak bardzo chciała dotknąć jego dłoni, lecz
wiedziała, że odrzuciłby taki gest.
Zawsze byłeś kimś. Kimś wyjątkowym. Byłeś sobą, nie godziłeś
się na kompromisy, nie szedłeś na żadne układy. Zawsze broniłeś swej
tożsamości. Lubiłeś siebie i ja też cię lubiłam.
Jej smutek odbijał się w ciemnych oczach Griffa.
Czy nie możesz polubić mnie na nowo?
Ty nawet nie pozwalasz mi się bliżej poznać. Otoczyłeś się
tyloma barierami, bo chcesz być przez wszystkich akceptowany.
Prawdziwe uczucia zakopałeś tak głęboko, że możejuż nigdy nie
potrafisz ich ujawnić.
A ty jesteś tak przywiązana do wspomnień, że nie potrafisz uznać
rzeczywistości. To jestem ja, Melindo. Przyjrzyj mi się. Nie ma nikogo
innego.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem, począwszy od gładko
ułożonych włosów, poprzez drażniąco wykwintny krawat, aż po lśniące
lustrzanym blaskiem buty.
Nie mogę w to uwierzyć.
Nie masz wyboru, Zbliżyła się o krok i nagle chwyciła go za
ramię,
Griff, posłuchaj mnie, proszę. Nie chodzi o to. ze chcę cię
przemienić w kogoś, kim nie jesteś i że nie podziwiam ciebie jako
mężczyzny, którym się stałeś. Myślę tylko, że całkowite odcięcie się od
swojej przeszłości nie jest dobre. Nie narodziłeś się dwa lata temu, kiedy
zacząłeś współpracować z kancelarią adwokacką Dysona. Żyjąc z takim
założeniem, tylko się unieszczęśliwisz.
- Pozwól, że sam będę się troszczył o swoje zdrowie psychiczne. Nic
potrzebuje porad psychologa.
- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz - wyszeptała wpatrując się w
Griffa. Bezskutecznie usiłowała wyczytać cos z jego twarzy. -
Twierdzisz, że nie chcesz wracać do przeszłości, a mimo to chcesz się ze
mną widywać. Nie za bardzo mnie aprobujesz - ani mego stylu życia,
ani moich poglądów na sprawy polityczne czy społeczne, a pomimo to
spotykasz się ze mną. Dlaczego?
- Pytasz po tym, co się wydarzyło między nami?
- Nie chcę być wykorzystywana - powiedziała gwałtownie - jako
tymczasowy zawór bezpieczeństwa. Nie mam zamiaru być partnerką w
twojej ostatniej erotycznej przygodzie przed małżeństwem z kobietą
odpowiednią dla szanowanego adwokata. Rysyjego twarzy stężały.
- Nie mieszaj do tego Leslie. Nie mam zamiaru się z nią żenić. Jużcito
mówiłem.
- Nie wymieniłamjej imienia - odrzekła. Gardło miała ściśnięte.
Griff odetchnął głęboko i niecierpliwym gestem zwichrzył włosy nad
czołem.
Do diabła. Czynie możesz po prostu przyjąć do wiadomości, że
cieszy mnie twoje towarzystwo, te jajestem dla ciebie atrakcyjnym
partnerem i chcę z tobą przebywać? Czy musisz analizować wszystko,
co robię i mówię?
Myślę, że mogę tylko zacytować ciebie. Takajestem.
I nie zmienię się. Przyjrzał się jej uważnie,
My.. . nie pasujemy do siebie, prawda? Chyba tak - zgodziła się
ze smutkiem. To dlaczego nie mogę się bez iebie obejść?
A dlaczego ja nie mogę cię o to zapytać? Rozważając przez
chwilęjej słowa, usiłował się uśmiechnąć.
- A może spróbowalibyśmy ponownie? Spotkajmy się jeszcze raz. W
innych okolicznościach. Może pójdziemy do kina?
Melinda James nie obawiała się życia, a w każdym razie nic
przyznawała się do tego. Nie bała się skandali, ryzykownych
znajomości, niebezpiecznych wyzwań losu czy trudnych problemów.
A teraz, jakie to dziwne, obawiała się przyjąć zaproszenie Griffa.
Utrzymywał, żejestznim całkowicie bezpieczna. Lecz czuła, że właśnie
on potrafi zranić jątak,, jak nikt nigdy dotąd.
Melindo?-przerwał przeciągającą się, męczącą ciszę,
Nie myślisz chyba, że nagle stałam się osobą rozważną?
Raczej w to wątpię - odpowiedziałjej z uśmiechem.
Pomysł, musielibyśmy uzgodnić, na ja ki film się wy
Nie martw się, Melindo - powiedział wyraźnie już rozluźniony. -
Umówiliśmy się tylko na następną randkę. Zatemjutro wieczorem?
Wpadnij po mnie o siódmej.
Jak sobie życzysz, - Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś
zapomniał, ale wzruszył je dynie ramionami i wyjął z kieszeni okulary.
Lepiej już pójdę. Do zobaczenia jutro.
bierzemy.
- Wybór
pozostawiam
to
bie
zapropono
wał
w
sp
a
niałomy
ślnie,
Westch
nęła.
-
Dobrze.
Spróbujm
yjeszcze
raz.
Kiedy zbliżał się do drzwi, usunęła się niepewna, czy byłaby w stanie
dotknąć go w lej chwili. Ciało nadal pulsowało powolnym rytmem nie
spełnionego pobudzenia, nic mogło się pogodzić ztym, że umiejętna gra
miłosna Griffa, w którąje wtajemniczył, nie znajdzie swej kulminacji.
Otworzył drzwi, przekroczył próg. zatrzymał sic i spojrzał na nią.
Dobranoc. Melindo.
Dobranoc. Griff?
Słucham.
Nie zakładaj jutr o krawata. Skrzywił się.
Nie mogłaś sobie darować, co? Dobrze, nie założę. Drzwi
zamknęły się za nim z dość głośnym trzaskiem. Melinda, która do tej
pory trzymała się tylko dzięki sile
woli, poczuła, te słabnie. Z pochyloną głową, z zamkniętymi oczami
myślała, że po raz pierwszy w ciągu dwudziestu sześciu lat jej
niespokojnego i pełnego przygód życia, przyjmując zaproszenie Griffa,
zgodziła się na coś przerastającego jej siły. „Stan przy ścianie, Taylor.
Rozstawnogi. ręcenadgłowę". „O co chodzi tym razem?" ..Udajesz
niewiniątko, co?" „Ej , ostrożnie, nie mam niczego przy sobie. O co
wam chodzi?" „Obrabowano skład alkoholu przy Drugiej Ulicy. Maga-
zynier mówił, że to był punk z długimi blond włosami Brzmi znajomo,
co Taylor?" ..To nieja. Byłem tutaj, grałemwbilard zchłopakami.
Spytajcie ich". „O tak, z pewnością. To wiarygodni świadkowie. Opo-
wiesz o wszystkim w komisariacie, chłopcze". „Zakładacie mi kajdanki?
Człowieku, dajcie mi trochę spokoju". ".spokój będziesz miałwpudle.
Włazisz do samochodu, czy mam ci pomóc?" „Wchodzę, wchodzę".
Wspomnienie rzucanych opryskliwym tonem oskarżeń i zwięzłych
komend mieszało się z echem syren policyjnych. Poruszył niespokojnie
głową na poduszce. Sen, w którym powracał epizod sprzed wielu lat,
pozostawił gorzki smak w ustach. Wprawdzie Griff został oczyszczony z
zarzutu o udziałwtamtym napadzie, ale nie pierwszy raz był wtedy
oskarżany o nie popełnione przestępstwo. Edward Taylor senior zaliczał
się do najnędzniejszych pijaków w okolicy, aj ego syn zasłużył sobie na
miano buntownika i podżegacza.
Griff, a raczej Dziki - gdyż z uporem i dumążądał, aby go tak
nazywano - po porzuceniu go przez matkę był tak pełen bezsilnego
gniewu i rozgoryczenia, że nacierał na każdego, kto mu wchodził w
drogę.
Głosy ze snu uciszyły się, ale wycie syren nie ustało było nawet coraz
bardziej natarczywe. Otworzył oczy i zmrużył powieki od blasku
porannego słońca. To nic syreny. Odwrócił głowę w kierunku źródła
przeraźliwego dźwięku. To telefon.
Sięgnął po słuchawkę, drugą ręką trąc zaspane oczy.
-Taak?
Griff, przepraszam, obudziłam cię?
Leslie? A która godzina? - rzucił okiem na zegarek.
Wpół do dziesiątej. Zwykle wstajesz dużo wcześniej. Zasiedziałeś
się wieczorem?
Tak. Można tak to określić. - Większą część nocy spędził krążąc
po pokoju. Starał się zrozumieć mieszane uczucia, jakie wzbudzała w
nim Melinda James. Nadaremnie usiłował opanować seksualne
podniecenie, które nie znalazło ujścia w czasie tak nagle przerwanego
zbliżenia. Kiedy wreszcie położy ł się, sen, zamiast odpoczynku,
przyniósł mu męczące strzępy wspomnień, które tak dawno pogrzebał w
pamięci. Czy to za sprawą Melindy powróciły te. zdawałoby się,
zapomniane epizody zjego przeszłości? Czy potrafi się od tego
całkowicie uwolnić, gdy Melinda swoją obecnością ciągle przypomina
mu dawne lata?
- Wiem, iż zbyt późno cię zawiadamiam, ale tata chciał, żebym cię
zaprosiła.
Wytwornie modulowany głos w słuchawce przywrócił go do
rzeczywistości. Czuł wyrzuty sumienia - zgubił wątek rozmowy.
Przepraszam, Leslie, o co pytałaś? Zaśmiała się cicho.
Bożejeseś dzisiaj zupełnie nieprzytomny.
Tak, nie piłemjeszcze kawy - usprawiedliwiał się,
Rozumiem, jestem pewna, że grzebałeś się w aktach i jakichś
zeznaniach do rana. Wy, adwokaci-nałogowcy, wszyscy jesteście tacy
sami. Łącznie z tatą.
Skrzywił siei usiadł nałóżku.
Więc o co chodzi, Leslie?
O kolację - powtórzyła cierpliwie. - Dzisiaj wieczorem. Tata
podejmuje jednego z ważnych klientów i powiedział mi.. . to znaczy
sugerował, że mam ciebie zaprosić. Będziesz mia ł znakomitą okazję się
zaprezentować.
Kiedy indziej przyjąłby zaproszenie bez żadnego wahania. Takjak
Leslie powiedziała, kolacja z rodziną Dysona i ważnym klientem
stanowiłaby niewątpliwie krok naprzód w karierze Griffa.
Leslie, przepraszam, ale mam już plany na len wieczór. Gdybyś
zawiadomiła mnie wcześniej...
Pomysł zrodził się niespodziewanie. Próbowałam się dodzwonić
do ciebie wieczorem, ale nie było cię w domu.
Zostawiła wiadomość automatycznej sekretarce. Zlekceważył to.
Wróciłem dość późno - wykręcał się.
Czy nie możesz zmienić planów? Oczywiście mógł. Ostatecznie
wybierali się tylko do kina. Wystarczyłoby po prostu zatelefonować i
odwołać spotkanie. Do kina mogli iść każdego innego dnia. A on
spędziłby wieczór u Dysonów... z Leslie.
Nie, przykro mi. ale nie mogę.
Trudno. Tata będzie zawiedziony. I ja tez oczywiście
dodała pośpiesznie.
Przykro mi-powtórzył.
Wiec zobaczymy się innym razem.
Na pewno. Zatelefonuję do ciebie. - Alejuż w chwili gdy odkładał
słuchawkę, wiedział, że do niej nie zatelefonuje. Do licha, to przez
Melindę wszystko się zmieniło. Od początku podejrzewał, że tak się
stanie. Dlaczego wiec silniej nie przeciwstawiaj sięjej urokowi? I
dlaczego oczekiwał dzisiejszego wieczoru z większą radością niż jakie-
gokolwiek spotkania w ciągu wielu ostatnich lat?
Klnąc pod nosem, wysunął się spod kołdry i poszedł do łazienki.
- To ty jesteś psychologiem. Czy uważasz, że on jest
jednym z tych osobników o złożonej osobowości? Jak Janus o dwóch
obliczach? Czy Sybilla w wielu postaciach?
- Daj spokój, Meaghan, przestań się wygłupiać. To wcale nie jest
śmieszne - uskarżała się Melinda, pocierając pulsujące tępym bólem
skronie.
- Przepraszam. Ale musisz przyznać, że to brzmi osobliwie. Mam na
myśli twoje kłótnie z Dzikim o to, czy on nadal istnieje, czy nie. Bardzo
dziwaczne. Melinda westchnęła.
- Oczywiście, że on istnieje. Cóż. w każdym razie istnieje Griff. To jest
Dziki, który... och, zostawmy ten temat.
- Widzisz, nawet dla ciebie to jest dziwne i dlatego się niepokoję.
- Czy ty nie rozumiesz? Jemu nie może wyjść na dobre tłumienie
wspomnień z przeszłości. Kiedyś przeszłość wyjdzie na jaw. To jest
nieuniknione, zwłaszcza jeżeli on poważnie myśli o karierze politycznej.
Jak sobie wtedy poradzi? Jeżeli teraz nie potrafi stawić jej czoło, to co
się stanie, kiedy będzie zmuszony przyznać się do niej publicznie.
Meaghan, ja się o niego martwię.
- Czy jako zaintrygowany problemem psycholog, czy też ta sprawa
dotyczy cię osobiście? - spytała Meaghan przenikliwie. - Wygląda mi na
to, że się porządnie zaangażowałaś. Melinda roześmiała się nagle
wesoło.
- Powiem ci coś śmiesznego. On wymyślił, że podejmie coś w rodzaju
kampanii, żeby na nowo zdobyć moją sympatię. Nie ma nawet
pojęciajakłatwo...
- Jak łatwo co? - rzuciła niespokojnie Meaghan w ciszy, która nagle
zapadła.
- Jak łatwo mogłabym się w nim zakochać - przyznała spokojnie
Melinda. Tylko z Meaghan potrafiła rozmawiać tak szczerze. Nie
umiałaby ukryć swych uczuć przed bliźniaczką.
- Och, Melindo! - Ten ton słyszała już wiele razy. Oznaczał on: Znowu
pakujesz się w kłopoty.
- Wiem - odpowiedziała, jakby te słowa zostały głośno wypowiedziane,
-Zupełnie nie pasujemy do siebie. Jemu jest potrzebna kobieta
pojmująca tradycyjnie obowiązki żony. Będąca tylko tłem dla jego
błyskotliwej kariery. Kobieta, która zgadzałaby się z n i m we
wszystkim i nie sprawiała mu kł o p o tów ani w życiu prywatnym, ani
publicznym.
- Jeżeli takjest, to dlaczego on ciągle się kolo ciebie kręci? - zapytała
Meaghan obcesowo. Melinda wzruszyła ramionami.
Licho wie.
Melindo, spójrz prawdzie w oczy. On też, nie jest w typie
mężczyzn, którzy kiedyś ci się podobali. Taki za
dzierający nosa adwokat? Reprezentant interesów wielkich
korporacji? Republikanin?
Melinda czuła, jak ból głowy ustępuje. Spodziewała się
tego, wykręcając numer telefonu siostry.
Wiem, wiem. naprawdę. A jednak... Mam na niego chrapkę.
Na te koszule z kołnierzykami przypinanymi naguziczki i całą
resztę?
Nawet jego jedwabne krawaty są seksowne -wyznała Melinda
prawie zakłopotana. Nie powiedziała jednak, ze przynajmniej w jednym
przypadku jedwabny krawat stanął
jej zdecydowanie na przeszkodzie.
A może juz jesteś zakochana?
Mm . Wiec co mam z tym począć?
Uciekaj póki czas.
Chyba masz rację.
Powodzenia, Melindo.
- Dzięki Meggi Muszę kończyć. Uściskaj Johna i An-dy'ego ode
mnie.
Postaraj się wyjść z tego cało.
Jakoś mi się to udaje, prawda?
Udawało - poprawiła Meaghan. -Ale martwię się , że kiedyś
szczęście może cię opuścić.
Tak - szepnęła Melinda. - Ja też się martwię. Cześć Meaghan.
Odkładając słuchawkę Melinda pomyślała, że los z niej zakpił- Do tej
pory miłosne przygody nie przynosiły jej zmartwień. Zawsze
pozostawała w istocie poza zasięgiem tego szczególnego uczucia, jaki m
jest miłość, a nawet skrycie wyśmiewała się z szaleństwa jego ofiar.
Słyszała płacz siostry w czasie nieuniknionych i na szczęście szybko mi
jających trudnych chwil udanego w zasadzie małżeństwa. Widziała brata
prawie klęczącego przed swą przyszłą żoną po jakiejś okropnej kłótni.
Nawet Matt, najsilniejszy z nich psychicznie i najbardziej pewny siebie
z mężczyzn, których znała, zakochany -był tak samo bezbronny jak inni.
Mim o to, myślała, ona sama byławjakiś sposób zabezpieczona przed
tego rodzaju cierpieniami. Uważała, ze nie może jedynie dopuścić do
nieopanowanego uczucia. Tak było, dopóki pokrętny los ze złośliwym
poczuciem humoru nie sprowadził najej drogę życia Griffina Taylora.
Od pierwszej chwili, kiedy ich oczy spotkały się na sali sodowej, nie
była już całkowicie panią siebie. I nie wiedziała, jak ma sobie z tym
poradzić.
Rzuciła okiem na zegar wiszący na ścianie i wstała z kanapy. Teraz
nie będzie się zamartwiać. Za niecałą godzinę przyjedzie po nią Griff. A
miała zamiar swoim strojem zrobić na nim wrażenie. Dobry nastrój i
ochota do żartów powróciły. Ma przecież tę seksowną sukienkę w
turkusowe i fioletowe wzory, której do tej pory nie odważyła się zało-
żyć. Ale dla Griffa...
Uśmiechnęła się figlarnie.
- Jak możesz być tak mił y dla tego człowieka? - głos Melindy odbijał
się echem w holu, przez który przechodzili , zdążając późnym
wieczorem w kierunku jej mieszkania.
- Melindo, to jest mój klient. Muszę być dla niego miły. A poza rym, on
nie jest taki zły. - Powiedz to sześciu osobom, które zginęły wpłomie -
niach tylko dlatego, że ten typ przez skąpstwo zrezygnował z
zainstalowania automatycznych zraszaczy.
- Nie ma dowodu, że zastosowanie takiego systemu uratowałoby
ludziom życie. Nawet komendant straży pożarnej by ł tego zdania.
- Ale powiedział również, że zainstalowanie zraszaczy mogło stworzyć
im szansę przeżycia. Z pewnością skorzystaliby z każdej możliwości,
gdyby była im dana.
- Stanley bardzo ubolewa nad ty m, co się stało. Włożyła klucz do
zamka.
- O, z pewnością. A jeszcze bardziej nad tym , że będzie musiał wydać
majątek na odszkodowanie.
- O tym zadecyduje sąd.
- Trzeba się procesować w sądzie tak długo, jakto możliwe, trwoniąc
czas sędziów i pieniądze podatników. W tym czasie twój klient będzie
nadal mógł zarabiać na swych nieuczciwych interesach.
- Jak myślisz, tym razem to chyba była całkiem udana randka? -
spytałnistąd, nizowądłagodnymgłosem, zamykając za sobą drzwi
mieszkania Melindy. Spojrzała na niego, otwierając lekko usta ze
zdumienia. Kłóć ii i się od momentu, kiedy opuścili restaurację. Wstąpili
tam po wyjściu z kina. W pewnej chwili przy ich stoliku zatrzymał się
Stanley Schulz na przyjacielską pogawędkę z Griffem. Przez cały czas
ich rozmowy Melinda dosłownie wrzała ze złości. 1 on to nazywa udaną
randką?
Przeniosła wzrok na drzwi. Z rękami na biodrach i miną pełną
rezygnacji powiedziała.
I znowu to samo. Wkręciłeś się bez zaproszenia.
Może chcesz, żebym wyszedł? - zapytał grzecznie.
Skoro tu jesteś, to równie dobrze możesz zostać na chwilę.
Uśmiechnął się i powiesił popelinową marynarkę na oparciu krzesła.
- To najmilej wyrażone zaproszenie, jakie mi się przytrafiło od
dłuższego czasu. Jakie mógłbym odmówić?
Zbliżyłasiędo niego i zmrużywszy oczy powiodła końcem palca po
grzbieciejego nosa.
Dziwne - mruknęła.
Co takiego? - patrzył naniąz rozbawieniem.
Czy nie miałeś nigdy złamanego nosa? -Nie. Odsunęła się i
potrząsnęła głową.
- Musisz mieć bardzo dobry refleks. Jestem całkowicie przekonana, że
w ciągu ubiegłych lat mnóstwo ludzi przymierzało się do ciosu. Grifiinie
Taylor, potrafisz być nieznośny.
Śmiejąc się uszczypnął ją w brodę.
Tak mi mówiono.
Przed chwiląbyłam na ciebie wściekła - zamruczała, patrząc na
niego cieplejszym wzrokiem. - Czyż właśnie nie toczyliśmy boju?
Ależ skąd. Po prostu nie zgadzaliśmy się w pewnej kwestii
dotyczącej wykonywanego przeze mnie zawodu. Wiemy, że to się
czasami może zdarzać.
Ty też byłeś na mnie wściekły, przyznaj. Zrobił kpiącą minę i
skinął głową.
No, tak. Alepostanowiłem dać temu spokój. Możemy ciekawiej
spędzić czas, niż kłócić się na temat jednego z moich klientów.
Ależ to jest ogromnie ważne. Zawód, który wykonujesz. .. - nie
dokończyła, gdyż dotarły do niej jego słowa. -Ciekawiej spędzić czas?
Uśmiechnął siew odpowiedzi. Serce jej zamarto, a potem zabiło
gwałtownie.
- Napijesz się kawy? - Nie czuła się już wcale tak
pewnie jak przed chwilą. Jego śmiech był ochrypły, bardzo męski i
seksowny.
- Nie chcę kawy. Nic chcę wina ani nawet mleka, Melindojachcę
ciebie. Pragnę cię od pierwszej chwili, w której cię ujrzałem po latach.
Poczuła, że uginają się pod nią kolana.
- Och, Griff, ja ciebie też pragnę -wyszeptała.
W tym decydującym momencie nie potrafiła skłamać. Nie miało
znaczenia, jak bardzo jej szczerość mogła okazać się niebezpieczna. -
Więc co tam jeszcze robisz? - spytał wyciągając ramiona.
Rzuciła się w nie i uniosła twarz do pocałunku. Wargi Griffa spoczęły
na jej ustach. Zareagowała z płomienną, drapieżną żądzą Szeptała mu
czule słowa, a jej ręce odnalazły drogę pod białąkoszulkąpolo,
którązałożył do granatowych popelinowych spodni. Strój raczej
nieawangar dowy, lecz o wiele lepszy od tego poważnego, szytego na
miarę garnituru, pomyślała uszczęśliwiona, gładząc gorącą, gładką skórę
jego pleców wzdłuż kręgosłupa, od szyi aż do bioder.
- Czy nie zapomniałem ci powiedzieć, że cudownie wyglądałaś dziś
wieczorem? - wyszeptał. Uniósł głowę i patrzył na nią z zachwytem,
pieszcząc dłońmi jej ciało.
Uśmiechnęła się na wspomnienie chwili, gdy przyszedł po nią i
otworzyła mu drzwi. Rzucił wzrokiem na krótką, jaskrawą sukienkę, nie
będąc w stanie wymówić słowa. Pospiesznie poprowadził Melindę do
samochodu, ledwie pozwalając jej chwycić torebkę i zamknąć drzwi
Była całkiem zadowolona Zjego reakcji. Tak jak teraz ze spojrzenia,
którym ją obejmował.
- Jesteś cudowna. - Dotknął wargami jej ust. - Jesteś
piękna. - Znowu musnął jej wargi. - Jesteś wyjątkowa. Ujętajego twarz w
dłonie.
- Nic nie mów-szepnęła.-Zrób to... Uśmiechnął się drapieżnie i
zniewalająco, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Jej suknia opadła na dywan jak kolorowy kłębuszek, po chwili
znalazły się tam koszula i spodnie Griffa. W końcu na podłogę sfrunęła
bielizna z, przejrzystej koronki skrywająca przed nim spragnione ciało
Melindy.
- Piękna - szeptał z ustami przy jej piersiach. - Tak
cudownie piękna. Patrzyła na niego spod ciężkich powiek. Chciała wi -
dzieć, jaki jest w chwili, kiedy się z nią kocha. Miał takie ciało ,
jakiego oczekiwała - silne, sprawne, opalone. Pierś gładką, prawie bez
włosów, muskuły wspaniale zarysowane. Nigdy nie widziała bardziej
urodziwego mężczyzny,
Oszalała niemal z pożądania, z trudem łapiąc oddech przynaglała go
żarliwymi dłońmi . A kiedy wszedł w nią, wciągając w jeszcze bardziej
zachwycający miłosny szal, wydała zduszony okrzyk. Wrażenie było
nowe, druzgocące, ale w jakiś sposób znajome. Jakby zawsze wiedziała,
że ją to czeka. Jakby zawsze chowała jakąś część siebie tylko i
wyłącznie dla niego. Miłość. Dotąd krążyła jedynie wokół tego uczucia.
Teraz rzuciła się bez opamiętania w jej objęcia.
Jej ciał o zadrgało w spazmie najwyższej rozkoszy. A kiedy Griff,
oddychając ciężko, drżał wjej ramionach, napłynęła niejasna myśl, że
już nigdy nie będzie taka jak dawniej. Przedtem nie możnabyłojej
zranić, bo nie miała słabych miejsc. Teraz Griff pozbawił ją całkowicie
możliwości obrony, całej tej zuchowatości i pewności siebie tak samo
łatwo, jak pozbył się jej pstrej sukienki.
Zawsze, nawet kiedy był jeszcze chłopcem, czuła, że może być
niebezpieczny. Teraz zrozumiała, że to niebezpieczeństwo czaiło się
wjej własnym sercu.
ROZDZIAŁ
7
Wiem, powinnam mu powiedzieć, ze juz nigdy nie chcę go
widzieć, ale nie mogę znieść myśli o samotności. Czy nie lepiej mieć
przy sobie kogoś takiego jak Jim, niż nie mieć żadnego mężczyzny?
Nie, Twylo - Melinda zwróciła się łagodnie do swojej pacjentki. -
Związek z tym człowiekiem niszczy cię i może przynieść ci tylko
dotkliwy ból, jeżeli nie będziesz ostrożna. Musisz przekonać samą
siebie, że nawet będąc samotna, możesz być szczęśliwa. Jesteś dość
silna i wystarczająco inteligentna i potrafisz, urządzić sobie życie bez
pomocy mężczyzny. Do czasu, kiedy spotkasz kogoś odpowiedniego
Łatwo to pani mówić. - Twyla zrobiła kwaśną minę.
Jest pani piękna i elegancka. Ma pani dobrze płatne zajęcie i
wszyscy darzą panią szacunkiem. Zwraca pani uwagę wspaniałych
facetów bez żadnych wysiłków ze swojej strony. Proszę spojrzeć na
mnie. Janie mam takich możliwości.
Melinda westchnęła i ociężałym ruchem odgarnęła włosy z twarzy.
Było późne popołudnie długiego, męczącego dnia.
- Twylo, masz wiele do zaofiarowania. Już o tym mówiłyśmy,
pamiętasz? Nie musisz być ofiarą. Jim wykorzystuje cię i obraża. I
będzie to robił dopóty, dopóki mu na to pozwolisz.
Wyraz mocno podmalowanych oczu pacjentki wskazywal, że jest
urażona i nie ma ochoty przyznać, iz obecny stan ducha zawdzięcza
sama sobie.
Założę się. że ma pani kogoś.
Chyba nie będziemy marnowały ostatnich minut naszego
spotkania na omawianie moich spraw osobistych.
No , tak, ale proszę przyznać, że ma pani kogoś, prawda?
Melinda zorientowała się, że niespokojnie porusza jednym ze swych
ogromnych kolczyków.
- Widuję się z kimś - przyznała. Widuje się. Ha! Zwariowała z miłości
do tego kogoś, ale w tym momencie nie umiałaby powiedzieć, która z
nich ma większe szanse szczęśliwego rozwiązania swych problemów.
I to ona miałaudzielać porad.
- Twylo, jesteś tutaj po to, żeby mówić o swoich pro
blemach. Twyla skinęła głową i wyszeptała nieszczęśliwym głosem.
- Panno James, ja nie chcę żyć samotnie. Melinda westchnęła. Obie, ona
i Twyla. mają przed sobą jeszcze długą drogę.
Rzucając okiem na swój ozdobiony sztucznymi diamentami zegarek,
Twyla wstała ze zniszczonego krzesła, stojącego przed biurkiem
Melindy.
- Muszę lecieć, bo się spóźnię do pracy. Jeżeli się znowu spóźnię, to
mnie wyleją.
Twyla była kelnerką w okropnym barze w jednej z tych dzielnic
miasta, w których nocą bezpieczne byty tylko szczury i karaluchy.
Melinda nie mogła znieść myśli, że ta młoda, nieszczęśliwa kobieta
ciężko pracuje, a większość zarobków przeznacza na alkohol i Bóg wie
cojeszcze dla swego grubiańskiego kochanka.
Zadaniem Melindy było pomóc tej kobiecie wzbudzić w sobie
poczucie własnej godności. Na razie tylko tyle mogła zrobić. Twyla
powinna zrozumieć, że nic musi uzależniać się od mężczyzny, który
wcale o nianie dba.
Twylo, bądź rozważna. Twyla wzruszyła ramionami.
Czy to ma jakieś znaczenie?
Dla mnie ma.
Twyla zawahała się, jakby badając szczerość słów Melindy, i zmusiła
się do niewesołego uśmiechu.
Dzięki, panno James. Przyjdę w przyszłym tygodniu, dobrze?
Zgoda. A do tego czasu przemyśl to wszystko,
o czym dzisiaj rozmawiałyśmy. Przyrzekasz?
- Przyrzekam.
Melinda odczekała, aż zamkną się za pacjentką drzwi poradni, po
czym położyła skrzyżowane ramiona nabiurku i ukryła w nich twarz.
Miał a wrażenie, że w sprawie Twyłi wali głową w mur. Ta kobieta nie
miała poczucia własnej wartości.
To mężczyzna decydował o jej tożsamości. Czekając tylko na zachętę
ze strony przyszłego partnera, choćby całkiem niepoważną, angażowała
się w kolejne, niefortunne związki. W przeciwieństwie do Twyli,
Melinda zawsze strzegła swej niezależności i w rezultacie jej związki z
mężczyznami nie były częste, a żadnego nie chciała utrzymać przez
dłuższy czas. Teraz zarówno Twyla, jak i Melinda uwikłały się w
romanse, które mogły się zakończyć nieszczęśliwie.
Ściśle biorąc, związek Griffa z Melinda trudno było nazwać
romansem. To była zaledwiejedna noc. I to nawet niecała. Griffwyszedł
po północy, twierdząc, że musi wstać wcześnie rano. Była zbyt
oszołomiona i wyczerpana, żeby zapytać, dlaczego musi wstawać
wcześnie rano w niedzielę. Potem nie miała okazji tego zrobić, bo go po
prostu nie widziała. Griff zostawił ją samą. I nawet do niej nic
zatelefonował. A teraz była środa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że
mógłjątraktować jako partnerkę najednąnoc. Powinna być na niego
wściekła z powodu tak niedelikatnego zachowania. I byłaby wściekła,
gdyby nie to, że całkowicie go rozumiała. Griff, podobniejak ona, był
przerażony tym, co się stało. Żadne z nich nie było w stanic ukryć
swoich uczuć. To, co się miedzy nim i wy darzyło, miało tak doniosłe
znaczenie, że oboje właściwie nie wiedzieli, jak się w tym odnaleźć.
Była w nim zakochana. Jednak nie wiedziała na pewno, czyi on ją
kocha. A jeżeli ją kochał, to czy potrafiłby się do tego przyznać, choćby
nawet przed sobą samym. Oddała musie. To wystarczyło, żeby umknął
w panice. Uznał, że uległ nieodpowiedniej kobiecie, zbyt jasno
przywodzącej mu na pamięć przeszłość, którąz takim wysiłkiem pogrze-
bał. Wiec uciekł.
Czy powinna do niego zatelefonować? Czy dać mu trochę czasu? A
jeżeli uda mu się opanować to uczucie? Może doszedł do wniosku, że
ich związek nie ma przyszłości? Ajeśli zadecydował, że się już nigdy z
nianie spotka? Co by było, gdyby poszła do niego do biura i rzuciła mu
się do stóp z błaganiem, żeby dał im obojgu szansę?
O mój Boże! -Z głową wtuloną w ramiona wzdychała przerażona
tak nietypowym dla niej niezdecydowaniem i brakiem poczucia własnej
godności. - Co się ze mną stało?
Nie poddawaj się, panno James. Bo przegrasz.
Melinda drgnęła i uniosła głowę na dźwięk tych pełnych otuchy słów.
- Do licha, Fred, co ty tu robisz? Przestraszyłeś mnie
jak cholera. Uśmiechnięty Fred usiadł wygodniej na kanapie.
- Siedzę sobie i obserwuję spektakl pod tytułem .Załamanie Melindy
James". Popatrzyła na niego gniewnie i żachnęła się.
- Czy nie zapomniałeś o tym, że jesteś psychologiem? Że masz pomagać
ludziom w takim stanie, a nie naśmiewać się z nich?
- Masz racje. Chcesz porozmawiać? -Nie.
- I jak tu pomóc? Wygląda na to, że pozostaje mi tylko naśmiewać się z
ciebie.
- Zrób mi przysługę. Nie wyświadczaj mi żadnej przysługi.
- Nie jesteś w dobrym nastroju- zauważył żartobliwie,
- Można by nawet powiedzieć, że jesteś rozstrojona.
- Fred, ostrzegam cię -warknęła.
- Czyonwie,żejesteśwnimzakochana? Po długiej, pełnej napięcia chwili
Melinda odezwała się zniecierpliwionym tonem:
Psycholodzy. Jestem skazana na pracę z psychologami. Nie
zadowalają się grzebaniem w ludzkich duszach, musząjeszcze w nich
czytać.
No więc, czy jesteś w ni m zakochana?
To możliwe - przyznała niechętnie.
Wjakim stopniu możliwe? - nalegał.
Bardzo możliwe. W wysokim stopniu możliwe. W najwyższym
stopniu możliwe.
Aon? Co on czuje?
Nie wiem. Rozpłynął się we mgle - stwierdziła apatycznie.
Przypomniała sobie radę udzieloną przez Meaghan. Powinnam była jej
posłuchać, pomyślała przygnębiona. Gdybym tak postąpiła, nie
cierpiałabym teraz tak bardzo.
To zrozumiałe - zaczął Fred. - Gdybym to ja czuł, że jestem o
krok od pogrążenia się w miłości do Melindy James, uciekałbym do
mysiej dziury.
O, wielkie dzięki! Z takim przyjacielem, jak ty...
Bardzo proszę. Poza tym uważam, że on jedynie opiera się
nieuniknionemu. Pojawi się. Musi mieć tylko czas na oswojenie się z tą
myślą. Uniosła głowę.
Nie wiem, czy chcę, żeby się pojawił. Jestem już zmęczona tym
pojawianiem się i znikaniem. To on nalega na spotkania. To on... no, w
każdym razie nie ja na niego poluję.
Tak. lecz także nie ty próbowałaś w ostatnich latach stwarzać
fałszywe pozory - zauważył. - Griff ma wiele do odrobienia. Z tego, co
mówiłaś, wynika, że nieprędko będzie mógł uporać się ze swoją
przeszłością. Jeszcze zbyt dużo nie wyładowanego gniewu tkwi w tym
człowieku. Jeżeli nie będziesz ostrożna, ten gniew może się skierować
przeciwko lobie.
Wiem o tym, wierz mi. Gdyby przyszedł do mnie po zawodową
poradę, wiedziałabym, jak postąpił!. Zmusiłabym go, żeby stawił czoło
przeszłości, zachęcałabym go do zwierzenia się ze swych prawdziwych
uczuć, wskazywałabym, że ichtłumienie stwarza niebezpieczeństwo
dlaniego samego. Aleja nie potrafię być obiektywna w tym przypadku.
Nie mogę zmuszać go do wspominania przeszłości, gdyż to sprawia mu
ból. Poza tym nie chce narażać jego pozycji zawodowej, dojakiej
doszedł. Jak słyszałam, Wallace Dyson ma w swej firmie absolutną
władzę. Jeżeli ktoś mu się narazi, szybko może stać się nikim . Nie
darowałabym sobie, gdyby to spotkało Griffa z mojego powodu.
A czy jesteś pewna, że tak właśnie by było, gdybyś się z ni m
związała?
Wiem, że Dyson jest na mnie wściekły z powodu moich zeznań w
sprawie sądowej na korzyść Nancy. Wiem, że myśli o Griffie jako
potencjalnym zięciu. A ja nie mam zamiaru stać potulnie i milczeć, gdy
uważam, że postępowanie klientów Griffajest godne potępienia. Czy
wobec tego będę dla niego oparciem w zawodowej karierze? -Cóż...
I Griffwie o tym tak samo dobrze jak ja. Jestem pewna, że to go
dręczy i że z tego powodu, zanim zadzwoni do mnie, musi rozważyć,
czy się nie wycofać. Nie chcę go ranić. Nie chcę mu stać na
przeszkodzie. Ale mimo to...
Ale minio to? Uderzyła dłoniąz bezsilnością w blat biurka.
On nie jest szczęśliwy. Żyje w przebraniu. Niepokoi się, że ktoś
będzie chciał dowiedzieć się za dużo o jego przeszłości. Boi się, że coś
się pogmatwa, a on znowu znajdzie się na ulicy. On nie ma przekonania,
że na wszystko, co osiągną!, zasłużył ciężką pracą i zdecydowanym
dążeniem do celu. Uważa, że mu się udało, bo nikt nie znał całej
prawdy. Rozważa możliwość zawarcia małżeństwa z Leslie Dyson, żeby
piąć się wyżej po szczeblach kariery. Choć temu zaprzecza,
jestem o tym całkowicie przekonana.
Odetchnęła głęboko i próbowała się opanować. Patrząc we
współczujące oczy Freda, powiedziała już spokojniej.
Pytałam go, czy jest szczęśliwy, a on potrafił odpowiedzieć mi
tylko, że nie jest nieszczęśliwy. Powiedziałam, że to nie jest to samo i on
się z tym zgodził. Nie mogę znieść myśli, że nadal ma prowadzić takie
życie.
Jak myślisz, czy ty uczyniłabyś go szczęśliwym?
Nie wiem - szepnęła. - Wiem tylko, że chcę spróbować. Ale co się
stanie, jeżeli wszystko pogmatwam? Jeżeli wszystko zburzę i on
rzeczywiście stanie się nieszczęśliwy? Być może powinnam po prostu
odejść z jego życia i pozwolić, żeby sam znalazł rozwiązanie własnych
problemów.
A może powinnaś podjąć walkę—zaoponował Fred. —
O to, co według ciebie jest dobre dla was obojga. Przygładziła
rozwichrzone włosy.
- To się wydaje takie proste, prawda? Siedzimy tutaj dzień w dzień i
mówimy ludziom, jak powinni postępować. A gdy dotyczy to nas
samych, stajemy się bezradni
„Ktoś, kto jak ja wyzwala największe zło z tych na
wpółposkromionych demonów zamieszkujących ludzką duszę i zmaga
się z nimi , nie może oczekiwać, że wyjdzie Ztej walki nietknięty" - Fred
zacytował z uśmiechem,
Freud? Cytujesz Freuda?
Czytałem jego książki. Ale prawie nigdy się z ni m nie
zgadzałem.
I jakie ta myśl ma mieć znaczenie?
Takie, moja droga, zbita z tropu współpracowniczko, że my
biedni jajogłowi nie jesteśmy w większym stopniu uodpornieni na
druzgoczacą nawałnicę ludzkich emocji niż wszyscy pozostali
śmiertelnicy. Zawsze łatwiej jest udzielać rzeczowych rad, jeżeli nie jest
się osobiście zaangażowanym. Inaczej przedstawia się sprawa, gdy
chodzi o nasze własne serca, o naszą własną przyszłość.
No dobrze. Ty jesteś w rym przypadku bezstronnym
obserwatorem. Powiedz, j ak ty byś postąpił?
Mylisz się. Absolutnie nie jestem bezstronny. Idąc za pierwszym
odruchem powinienem dać w zęby Grifiinowi Taylorowiza to, zejestes
przez niego zdenerwowana. Jeżeli tego nie robię, to tylko dlatego, że on
jest ode mnie silniejszy.
Udało mu sieją rozśmieszyć.
Idę do domu. Może znajdę rozwiązanie w książce.
Zamierzasz poczytać o psychologicznym podłożu rękoczynów?
Nie, przeczyłam książkę o miłości. Dobranoc. Fred.
Dobranoc, Melindo.
Idąc w stronę drzwi, zatrzymała się i pocałowała go w policzek.
Dzięki za zmuszenie mnie do mówienia. I za wysłuchanie.
Zawsze do usług, dziecino. Rachunek przyślę w przyszłym
tygodniu.
Mądrala - mruknęła, nie przestając się uśmiechać. Wstrzymując
oddech, z bijącym sercem patrzył, jak idzie przez hol. Jej błyszczące
rudoblond włosy opadły, kiedy schyliła się i szukała kluczy w swej
przepastnej torbie. Była ubrana w bluzkę khaki i spódnicę w kolorze tro-
pikalnej roślinności. Wysokie, skórzane buty zakrywały nogi, ale dobrze
wiedział, jakie są szczupłe i zgrabne. I jak mocno obejmowały jego
biodra, gdy ich ciała łączyły się w jedno. Czuł się wtedy tak z nią
związany, że aż nie dowierzał, iż w ogóle kiedyś mógł bez niej żyć. I
potrzebny by ł mu czas na otrzeźwienie i upewnienie się, że nadal nie
będzie mógł żyć bez niej.
Zbliżyła się i mrucząc ze złości nadal szukała kluczy. Ale w uszach
Griffa brzmiał echemjej głos, który słyszał w chwilach namiętności,
wymawiający jego imię.
Poczuł podniecenie wywołane gorącymi wspomnieniami i pełnym
nadziei oczekiwaniem
Minęły trzy dni. Długie dni wypełnione męką pożądania, ciągnące się
w nieskończoność godziny roztrząsania, czy to pożądanie doprowadzi
go w korku do zguby. Ale to
już nie miało znaczenia. Było za późno. Ona posiadła go, stała się jego
częścią i nie było już odwrotu. Jeżeli nawet w korku go zniszczy, nigdy
nie będzie żałował, że zdołał, choćby na krótko, uchwycić w swe ręce tę
spadającą gwiazdę.
Usłyszał brzęk metalu - znalazła klucze. Zaraz podniesie głowę i
zobaczy go, opartego o ścianę obok drzwi jej mieszkania.
Czy ucieszy się na jego widok? Czy będzie na niego obrażona, że tak
długo się nie odzywał? A może w ciągu tych trzech dni podjęła jakieś
decyzje? Uznała, że bardziej ją pociągał chłopak w skórzanej kurtce i z
kolczykiem w uchu od uznanego adwokata? Czy nadal tęskni za buntow
nikiem odrzucającym krepujące go normy postępowania?
Ich oczy spotkały się. Przez chwilę, która zdała mu się wiecznością,
jej twarz była bez wyrazu. Tylko oczy miała szeroko otwarte, błyszczące
szmaragdem ponad policzkami , z których jakby spłynęła cała krew.
Wydawało się, że się zachwiała. Czuł tępy ból w piersiach. Czy dlatego,
że prawie nie oddychał od chwili, kiedy ujrzał ją w holu, czy też...
pękało mu serce z przerażenia, że ona może go odrzucić.
I wtedy uśmiechnęła się.
- Witaj, Griff - wyszeptała wyciągając do niego rękę.
To dobrze, że jesteś.
Ujął jej dłoń i poddał się swemu przeznaczeniu.
Pokój był wypełniony słodkim zapachem wanilii, płynącym od
kilkunastu zapalonych, białych świec, których światło wywoływało
grę cieni w zakamarkach pokoju. Nagi mężczyzna leżał na plecach na
środku szerokiego łóżka i oddychał nierówno. Słychać było ciche jęki
i odgłos ocierania się ciała o jedwab tkaniny. W świetle migoczących
płomyków jego połyskująca pierś wznosiła się i opadała. Na twarzy
malował się wyraz zachwytu graniczącego z, bólem. Melinda
siedziała, obejmując nogami jego twarde jak
skała biodra. Miała na sobie tylko czarny, koronkowy staniczek, który
uwydatniał urok jej najbardziej kobiecych powabów. Z włosami
rozrzuconymi na ramionach wodziła dłońm i po jego drżącym ciele.
Ostrzegła Griffa, że ukarze go za tak długie milczenie, a on
rozkoszował się każdą chwilą zadawanej mu tortury. Włosy Melindy
opadły najego twarde, mocne ciało, odnalazła miękkie miejsce na szyi i
pochyliła się, żeby je ucałować. Jej wilgotne wargi znaczyły ślad aż do
twardnie
jącego poniżej, brązowego sutka. Pieściła wrażliwe wklęsłości pachwin.
Jego ciało zapłonęło żarem, gdy delikatne palce zaczęły dręcząco
muskać podbrzusze. Objęła go ramionami i delikatnie dotykała zębami
skóryjego piersi.
Z trudem łapiąc oddech, Griff jęknął ochryple;
- Melindo, ty mnie zabijasz.
Niecierpliwie wyciągnął do niej ręce, lecz ona wymknęła się, chwyciła
go za przeguby dłon i i zacisnęłaje na poduszce ponadjego głową.
Nie - powiedziała. - Jesteś mi to winien za trzy dni zmartwienia.
Nie cierpię zmartwień.
Ja też przeżyłem w ciągu tych trzech dni okropne
chwile - wyznał. Pochyliła się i chwyciła go lekko zębami za ucho.
A czyja to była wina?
Twoja.
Roześmiała się i zamknęła mu usta pocałunkiem. Nie próbował
przejąć inicjatywy - oddał się jej wprawnym dłoniom. Nie pozostał ani
jeden skrawek ciała, którego te dłoniebyniepiesciły. Mijały minuty?
Godziny? Dni? - Nie wiedział, dla niego czas się zatrzymał.
Zamglonymi pożądaniem oczami wpatrywał się, jak Melinda opuszcza
cienkie ramiączko stanika ze wzrokiem utkwionym w jego oczach. A
potem zsunęło się drugie ramiączko i stanik opadł, odsłaniając małe i
pięknie ukształtowane piersi, których różowe koniuszki sterczały zapra-
szająco. Położył na nich swe dłonie, a potem powoli przyciągnął je do
swoich głodnych ust.
Oblepieni namiętnością przywarli do siebie niepohamowanie, upajając
się tym poczuciem bliskości. Melinda gorączkowo uniosła się i posiadła
go jednym, pewnym ruchem. Palce mężczyzny zacisnęły się na jej
biodrach. Wygiął ku niej swe ciało, aby ogarnęła go jeszcze głębiej.
Dopiero dużo później, kiedy wrócili do przytomności, uświadomili
sobie w pełni rozmiar przeżycia będącego ich udziałem, przeżycia,
jakiego żadne z nich nie zaznało przedtem i nie mogło zaznać z nikim
innym.
Oddychając głęboko, leżeli wyczerpani i osłabieni, i nadal połączeni
ze sobą. Z zamkniętymi oczami przylgnęli do siebie, gdyż tylko ich ciała
były jedyną rzeczywistością Świadczącą o przeżytym szaleństwie.
A kiedy prawie w tym samym momencie poddali się zmęczeniu,
wypowiedziane przez nich imiona zabrzmiały ledwie słyszalnym
szeptem:
Melindo.
Griff.
A potem nadszed sen.
ROZDZIAŁ
8
Nieupłynęło więcej niż parę minut ich wspólnej jazdy, gdy Griff
rozpoczął odmawianie pacierza. Zaczynał mocno żałować, że wsiadł do
samochodu Melindy, z właścicielką za kierownicą. Ona nazywała to
prowadzeniem samochodu. On by nadał temu, co robiła, zupełnie inne
określenie. By ł prawie zadowolony, że zdecydował się zostawić Okula-
ry tego dnia w domu. Nie wszystko będzie widział zbyt wyraźnie. Jak na
przykład...
- Melindo, ciężarówka - ostrzegł, zapierając się rekami
o deskę rozdzielczą małego, sportowego samochodu.
Patrzył z przerażeniem na rozklekotaną ciężarówkę z załadowaną
platformą, przemieszczającą się z jednej strony jezdni na drugą.
Kierowca był z pewnością pijany i prawie tak samo niebezpieczny jak
Melinda.
Wszystko w porządku - zapewniła, patrząc na niego uspokajająco.
- Widzę ją. - Nie zmniejszając szybkości, uśmiechała się zwrócona do
swego pasażera.
Melindo, patrz na... -Wstrzymał oddech, gdy Melin da
przemknęła obok ciężarówki w odległości kilku centymetrów.
Wypuścił z ulgąpowietrze. Melinda zaśmiała się.
- Wesz, ty prowadzisz jak jakaś babcia, naprawdę. Nie mów mi, że
jesteś jednym z tych, którzy nie lubiąjeździć samochodem
prowadzonym przez inną osobę.
- Nie lubię jeździć samochodami prowadzonymi przez szaleńców -
odparł ponuro, poważnie rozważając odebranie jej kierownicy--
Przestań, do licha, patrzeć na mnie, patrz na drogę. Westchnęła z
przesadną rezygnacją.
- Tak jest - Posłusznie odwróciła głowę, jednak Griff nie zauważył
znacznej różnicy w sposobie jazdy.
- Czy możesz mi powiedzieć, dokąd właściwie jedziemy?
- zapytał, nieustannie wyglądając możliwych zagrożeń.
Melinda przyjechała po niego tego sobotniego poranka i obiecała mu
najbardziej ekscytującą przygodę życia. Przyjął zaproszenie pełen obaw,
świadomy niebezpieczeństwa, na jakie był narażony, oddając się w ręce
Melindy. Oczywiście nie znałjeszcze stylujej jazdy, w przeciwnym razie
upierałby się, żeby pojechalijego wozem.
- Jeszcze nie wiem. - Nie zdawała się być tym specjalnie przejęta. -
Będę wiedziała, kiedy sięjuż tam znajdę.
Griffowi pozostało jedynie oprzeć się na zagłówku, zaprzeć dłońmi ,
których kostki pobielały, i mieć nadzieję, że wkrótce ujawni się
oczekiwana rewelacja.
W dziesięć minut później Melinda wydała okrzyk zachwytu na widok
toru dojazdy na wrotkach. Wjechała ostro nazatłoczonyparking.
To jest to - obwieściła. -O tym myślałam od rana.
Nie.
Patrzyła na niego błagalnie całą mocą spojrzenia swych zielonych
oczu.
Chodź, będzie świetna zabawa.
Nie. Stanowczo odmawiam.
Ależ Griff, kiedyś świetnie jeździłeś na wrotkach. Pamiętasz, ile
razy my...
Melindo, mam trzydzieści lat i od rzeszło dwunastu nie miałem wrotek
na nogach. Nie mam zamiaru iść" tam i robić z siebie idioty, nie mówiąc
już o ryzyku poważnego
wypadku.
No , nie dąsaj się - nalegała. - Griff. proszę cię. Obrzuciłją
gniewnym wzrokiem.
Znowu zaczynasz? Usiłujesz zmienić mnie w osobę, która, już
dawno nie jestem. Próbujesz wskrzesić przeszłość.
Nic podobnego. Czy naprawdę uważasz, że chciałabym mieć
znowu czternaście lat? Czy naprawdę myślisz, że teraz, kiedy odkryłam,
jakim talentem jesteś obdarowany
jako dorosły, chciałabym wrócić do platonicznych stosunków, do
trzymania się za rękę? Z pewną irytacją poczuł, że krew występuje mu
na policzki.
Melindo. Chwyciła go za ramię. Czuła, że jego upór słabnie.
Słuchaj-zachęcała go dalej-jajeżdżę na wrotkach, kiedy tylko
nadarzy się okazja. Uwielbiam to. Nie chcesz spróbować chociaż raz?
Dla mnie?
Niech to licho!
Biorąc jego słowa za niechętnie wyrażoną zgodę, pochyliłasię
iucałowałago.
Dziękuję - zamruczała przyjego ustach.
Zapłacisz za to - ostrzegł sięgając do klamki.
Nie mogę się tego doczekać-odparta z szelmowskim uśmiechem.
Stanął koło samochodu i odetchnął parą razy głęboko chłodnym,
wczesnojesiennym powietrzem. Musiał odzyskać zimną krew przed
wkroczeniem w krąg lej rodzinnej zabawy. Mia ł na sobie biały,
bawełniany sweter i dżinsy, nawet nie tak bardzo ciasne, jak mu się
wydawało przy przymierzaniu. Nie pozostawało mu nic innego, tylko
podążyć za Melindą Prawie białe, wyblakłe dżinsy opinały
jej kształtne pośladki. Turkusowo-czarna bluzka była równie obcisła. Od
razu, gdyprzyjechała, zauważył, jakuroczo przylegał materiał do jej
piersi. Chciałby zrobić to samo. Odwróciła się do niego z uśmiechem.
Olbrzymie turkusowe kolczyki muskałyjej policzki. Poczuł, że ma
miękkie kolana. Czy ona spodziewa się, ze w ty m stanie będzie jeździł
na wrotkach? Chyba połamie sobie wszystkie kości. Przez ostatnie trzy
tygodnie cały wolny czas spędzali razem i Griif nadal uważał, że
Metinda jest najbardziej atrakcyjna, kobietą, jaką spotkał w życiu.
Gwałtowną? Tak. Niepohamowaną? Tak. Lekkomyślną? Tak. Irytującą?
Tak. A mimo to fascynującą. W ciągu ostatnich paru lat nuda była
nieodłącznym elementemjego życia. Z Melindąnigdy się nie nudził, nie
mówiąc o niewiarygodnym wpływie, jaki ostatnio wywarła na jego
życie uczuciowe. Zapłacił za wstęp, wypożyczył parę zniszczonych wro-
tek i usiadł na ławce obok Melindy. Patrzył, jak zdejmuje bialoróżowe
buciki. Nawetjej skarpetki w czarno-turkusowe paski były podniecające.
- Przestań mnie obserwować i załóżwrotki. Chyba nie sądzisz, że
pozwolę ci się wycofać? - Prawie drżała z niecierpliwości, spoglądając
w stronę tłum u na wrotkach.
- Gotowy?
Westchnął głęboko i wstał powoli. No , przynajmniej potrafi jeszcze
utrzymać równowagę. Na dywanowej wykładzinie. Teraz musiał się
ruszyć.
Melindo,niepowinniśmy...
O. nie! - Mocno uchwyciła go za ramię. - Obiecałeś.
Nie mogę w to uwierzyć - zamruczał. - Nie mogę uwierzyć, że
dałem się namówić. - Podążał trochę niezręcznie za roześmianą
Melindąku krążącym wrotkarzom.
Może poczujesz się lepiej, gdy ci powiem, że wyglądasz
cudownie, Griffinie Taylor. Wszystkie nastolatki na twój widok dostaną
zawrotu głowy.
O. tak, poczułem się o wiele lepiej - odburknął Żarumienił się
napotkawszy wzrok rudej czternastolatki, która spojrzała na niego z
zainteresowaniem, a następnie odwróciła się i chichocząc upadła przed
stojąca w pobliżu grupą koleżanek.
Zdawał sobie sprawę, że odbijał od otoczenia.
Niech to licho porwie, Melindo. Pogłaskała go po policzku.
Rozchmurz się. No, chodź już.
Bezskutecznie czekał na lukę w łańcuchu krążących ludzi. Wreszcie
zdobył się na odwagę, wszedł na gładką powierzchnię toru i runął jak
długi.
Melinda skręcała się ze śmiechu.
Taak - zamruczał. - To jest zabawa. - Po pierwszej niezręcznej
próbie udało mu się jakoś Wykonać trzy ewolucje bez upadku, Melinda
krążąc koło niego, zachęcałago:
Przypominasz już sobie, prawda?
Odgłos toczących się rolek, wybuchy śmiechu, rytmiczna rockowa
muzyka, odważni chłopcy pędzący śmiało wokó ł mniej wprawnych
wrotkarzy - Griff uśmiechnął się na wspomnienie, które nagle ożyło w
pamięci.
Czternastoletnia Melinda w krótkiej spódniczce i ozdobnych
rajstopach tańcząca na skraju drewnianej podłogi ośrodka zwanego
„Cztery małe rodzinne kółeczka". On w skórzanej kurtce i zniszczonych,
drelichowych spodniach, z długimi do ramion, rozwianymi włosami i
srebrnymi kolczykami Dodzwaniającymi przy wykonywaniu ewolucji.
Kończył swój popis przy aplauzie grupy zabijaków, stanowiących
niewielki krąg jego przyjaciół. Raczyli zaszczycić to miejsce swoją
obecnością tylko dlatego, że dziewczyny lubiły się tu bawić.
..Hej, Dziki! Człowieku, jesteś dobry!"
Dziki.
Potknął się, ale zaraz odzyskał równowagę. Już się nie uśmiechał.
Nachmurzony zastanawiał się nad wpływem. jaki ma na niego Melinda.
Przez lata nie pozwałał wspomnieniom wypełznąć z zakamarka, w który
udało mu sieje wepchnąć. Nawet pamięć szczęśliwych chwil była zbyt
niebezpieczna, gdyż z przeszłości nieuchronnie powracały w końcu
inne, ponure obrazy: ojca pijaka, czekającego na niego z gotowymi do
zadania ciosu pięściami.
- Griff, co się stało? - Melinda ujęła go pod ramię i spojrzała na niego z
troską. - Czy uderzyłeś się przy upadku?
- Nie, nic mi mc jest. - Odpowiedź brzmiała szczerze, więc Melinda
uspokoiła się. Griff chciał ją namówić na powrót do domu, ale w tym
momencie muzyka ucichła, lampy przygasły, nad ich głowami
rozbłysnął wachlarz różnokolorowych świateł, a głos spikera oznajmił,
że panie wybierają panów. Melinda z uśmiechem wyciągnęła ręce do
Griffa.
- Zawsze wybierałam ciebie - powiedziała zduszonym szeptem.
Zahipnotyzowany jej uśmiechem, wyciągnął do niej dłonie. Grano
starą piosenkę Boża Scaggsa. Pełen słodyczy, cichy głos wypełnił salę.
Dziewczyny wzięły za ręce swoich chłopców i przytuliły się do nich.
Wprawni wrotkarze rozpoczęli taneczne ewolucje. Malcy próbowali
swych sił z rodzicami, przebierając grubymi nóżkami z powagą i
trzymając się z zaufaniem niezawodnych i kochanych rąk. Starsza para
sunęła wolno - widać było, że oboje
jeżdżą ze sobą od lat.
"Kochanie, co ty ze mną zrobiłaś?" - pytał Boz Scaggs w piosence.
Griff z dłońmi splecionymi z palcami Melindy, ze wzrokiem utkwionym
w jej oczach, z sercem w gardle, zastanawiał się nad tym samym.
Piosenka skończyła się, a Griff nie zwracając uwagi na zapalone
ponownie światła pocałował Melindęwusta. Zostali jeszcze godzinę, aż
wreszcie Griff, odzwyczajony od takich fizycznych wyczynów, poczuł,
że bolą go nogi, a kostki drżą. Da ł się jeszcze namówić Melindzie na
kilka bardziej skomplikowanych ewolucji i z dumą odkrył, że potrafi
jeździć tyłem. Pomyślał, że to jest tak jak z jazdą na rowerze: tego się
nie zapomina.
I wtedy zobaczył rudowłosego, sześcioletniego demona, który z
szaleńczym uśmiechem pędził wprost na niego, Griff rozpaczliwie
próbował uniknąć zderzenia i nie wpaść na dwie dziewczynki jadące
obok. Upadł ciężko, a mały wylądował wprost na nim. Poczuł, że nie ma
czym oddychać, kiedy wrotka uderzyła go dokładnie miedzy nogi.
Nadludzkim nieledwie wysiłkiem opanował się, żeby nie krzyknąć z
bólu. Powstrzymał mdłości. Widząc wpatrzone w niego z troską oczy
chłopca, zacisnął zęby i zapewnił go, że czuje się świetnie. Naprawdę
świetnie.
Melinda widząc bladą twarz Griffa uklękła przy nim z niepokojem.
- Griff, czy nic ci się nie stało? Przy jej pomocy wstał z trudem,
ocierając kropelki potu znad wargi. - W porządku. Wszystko w
porządku - mruknął. Wyjdźmy stąd.
Udało mu się zdjąć wrotki i nieco sztywnym krokiem skierował się
bez słowa w stronę samochodu.
- Czy jesteś pewny, że dobrze się czujesz? - pytała idąc tuż za nim.
Bez dobierania słów powiedział jej w jaką czcić ciała
został uderzony. Zakryła usta ręką.
O, nie, tochybanie
Trwałe uszkodzenie? Nie. - Oparł ręce na dachu małego
samochodu Melindy, kiedy ona gorączkowo starała się otworzyć drzwi.
Chciałbym być w domu ze szklanką czegoś dobrego w ręku. I
chciałbym tam dojechać w jednym kawałku dodał mrużąc ostrzegawczo
oczy.
A może chcesz prowadzić? Osunął się ostrożnie na siedzenie
obok kierowcy.
Ty będziesz prowadzić i masz to robić tak, jakbyś była babcią
kierującą samochodem pełnym wnuków.
Dobrze - odpowiedziała potulnie. Ale usłyszał dźwięczący wjej
głosie, tłumion y śmiech.
Melinda prowadziła samochód jak kandydat na kierowcę pod okiem
instruktora na końcowym egzaminie. Griff zastanawiał się, czy
poprzednio urządziła to przedstawienie na szosie specjalnie po to, żeby
patrzeć, jak on się poci.
Jesteś niebezpieczna - powiedział, kiedy spokojnie wprowadziła
samochód na parking przed swoim domem.
Dlaczego, przecież prowadziłam wzorowo- odrzekła głosem
skrzywdzonej niewinności.
Niebezpieczna w najwyższym stopniu - patrzył na nią groźnie.
Czy to znaczy, że skoro wyszedłeś z tego bez szwanku, chcesz
skorzystać z okazji i uciec? - Bezskutecznie usiłowała nadać swym
słowom lekki ton.
Przyglądał się jej bacznie.
Co ty wyprawiałaś dzisiaj rano? Przeprowadzałaś test
sprawdzający, czy wytrzymam z tobą, kiedy jesteś w najbardziej
szaleńczym nastroju? Czy łatwo mnie przestraszyć?
Ależ nie - zapewniła z przekonaniem. - Nie spraw
dzałam cię. Umilkł a na chwilę, a potem spytała ostrożnie:
-A gdybym cię sprawdzała...?
Uchwycił w dłoń garść rudoblond włosów i przyciągnął ją bliżej do
siebie.
Nadal tutaj jestem. Odchyliła się nieco i spojrzała wjego spokojne
oczy.
Wiem. Pocałowałjągwałtownie, po czym odsunął od siebie.
Wejdźmy do domu, musze się czegoś napić. Z uśmiechem
sięgnęła do klamki
Jest ci potrzebna czuła opieka - orzekła. - Osobiście
zajmę się opatrywaniem twoich ran. Uniósł brew z wyraźnym
zainteresowaniem.
Będziesz mnie całować i zrobisz wszystko, żebym poczuł się
lepiej?
Tak. Z rozkoszą.
Pół godziny później leżeli na miękkiej kanapie. Usta przyustach,
splątane nogi, szukające się dłonie. Odprężony pod wpływem pieszczot
Melindy, szepcząc słowa miłości, Griff usiłował przesunąć ją pod siebie,
gotów tym razem przejąć inicjatywę.
Powstrzymała go, wysunęła się i stanęła przy nim naga, bez żadnego
zażenowania.
- Dokąd idziesz? - spytał niezadowolony, unosząc się na łokciu.
Uklękła przy adapterze, odrzucając zwichrzone włosy na ramiona.
- Zaraz wracam.
Oddychając nierówno patrzył, jak wybiera płytę. Nastawiła ją, wstała i
zbliżyła się do Griffa. Zabrzmiał głos Boża Scaggsa.
Chciałam się z tobą kochać, gdy jeździliśmy na wrotkach w takt
tej piosenki. - Uśmiechnęła się kusząco i wsunęła wjego ramiona.
Boję się, że zaczynamy myśleć identycznie. - Ująłjej twarz w
dłonie i pomyślał, że nigdyjeszcze nie wyglądała piękniej.
Zaśmiała się, a on przesunął ją pod siebie i powiódł do tańca miłości.
Następny dzień spędzili w mieszkaniu Griffa. Przed nadchodzącym
poniedziałkiem musieli uporać się z dużą ilością papierkowej roboty,
więc uznali, ze będzie im milej pracować razem.
Griif ukrył się za stertą papierów lezących na biurku. Melinda
usadowiła się wygodnie z przenośnym komputerem w głębokim,
skórzanym fotelu. Pracowała solidnie, ale z przyjemnością przyglądała
się od czasu do czasu Griffowi. Jak wspaniale wyglądał, gdy tak siedział
zamyślony, w okularach, z błyszczącymi w świetle lampy ciemnymi
włosami
Czasami podnosił głowę i uśmiechał się zniewalająco do Melindy.
Mogłabym zostać tak z nim na zawsze, myślała w zadumie. Po paru
godzinach odłożyłapapiery i przeciągnęła się.
Chce mi się pić. Masz ochotę na colę?
Chętnie, dzięki.
Przechodząc przez wielkie, luksusowe mieszkanie Griffa,jakzwykle
nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wnętrze, urządzone niewątpliwie
przez zawodowego dekoratora, było eleganckie i pięknie
skomponowane. Całkowite przeciwieństwo jej wesołego mieszkanka,
przyozdobionego przedmiotami z różnych epok. Dziwne, mimo tych
wyraźnych różnic, czuła się tu zupełnie jak w domu.
Wlewała właśnie colę do szklanek z lodem, kiedy zadzwoni! telefon.
Zadźwięczał tylko raz, co oznaczało, że Griff odebrał go w swoim
gabinecie. Nie chciała mu przeszkadzać, wiec zaczęła szukać czegoś do
jedzenia. Znalazła pudełko czekoladowych ciasteczek. Może będzie
miał na nieochotę.
Kiedy wróciła z tacą, Griff jeszcze rozmawiał. Zawahała się przy
drzwiach i niechcący usłyszała cześć rozmowy.
- Mówię ci po raz ostatni. Myers, że nie podejmę się obrony tego
faceta. I nie obchodzi mnie to, że on jest jednym z przyjaciół Dysona z
klubu golfowego. Ten człowiek jest lekarzem. Murzyńskie dziecko
urodziło się ze schorzeniami, które można było wyleczyć. Pan doktor
powinien był we właściwym czasie wziąć pod uwagę to, co mówiła mu
przyszła matka, która czuła, że dzieje się cos niedobrego. Przejrzałem
akta i wszystko wskazuje na to, że w tym przypadku przyczyną choroby
jest jego niedbalstwo. Musi znaleźć sobie innego adwokata. Taak? Cóż,
trudno. Dyson może wybrać kogoś innego. Ja tej sprawy nie wezmę.
Po tych słowach odłożył z trzaskiem słuchawkę i wtedy dopiero
zobaczył
Melindę.
Poprawił
włosy,
miał
speszoną
minę.
Melindamilczała.
Mam swoje zasady - burknął zdenerwowany.
Wiem. Poruszył się na krześle.
Ale również nie ma powodu, żebyś patrzyła na mnie,
jakby nad moją głową ukazała się aureola. W tym tygodniu bronię
Stanleya Schulza.
- To też wiem.
- Nadal nie za bardzo przepadasz za tym, co robię? spytał.
- Nie za bardzo.-Z trudem pokonała uciskw gardle.Ale przepadam za
tobą. - Odważyła się na wyznanie.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę i wreszcie uśmiechnął się.
- Cola się grzeje - wskazał tacę ruchem głowy.
Podała mu colę i ciasteczka. Pomyślała, że on jeszcze nie jest gotowy
do rozmowy na temat ich związku. Ale chyba nie przeszkadzało mu,
żejej na nim zależy. Melinda nie mogła się powstrzymać i przyszła na
rozprawę, na której Griff występował jako obrońca Stanleya Schulza.
Wprawdzie nie cierpiała pozwanego i była całkowicie po stronic
pokrzywdzonych rodzin ofiar wypadku, ale musiała przyznać, że Griff
był bardzo dobrym adwokatem. Uznała, ze prowadzi Unię obrony
uczciwie. Choć nie wybielał pozwanego, to - o ile znała sprawę -
trzymał się faktów i po prostu starał się, jak umiał najlepiej, przekonać
sąd, aby interpretował te fakty na korzyść jego klienta. Człowiek honoru
postawiony w niezbyt przyjemnej sytuacji. Człowiek z zasadami, choć te
zasady nic zawsze były zgodne z pryncypiami, którymi ona się
kierowała. Człowiek, który przeżył burzliwe, nieszczęśliwe lata m ł o -
dziencze i dążył z niezachwianą stanowczością do ułożenia sobie
lepszego życia, nie bacząc na obawy, że tłumione urazy z przeszłości
mogą kiedyś znowu się odezwać. Czyż mogła go nie kochać? Nie
chciała mu przeszkadzać, więc usiadła w samym końcu sali i
wyślizgnęła się z niej, gdy zarządzono przerwę. Szła w stronę wyjścia.
Może później się przyzna, że była na rozprawie. A może nie. Poczuła
niespodziewane dotknięcie czyjejś dłon i na swoim ramieniu. - Bardzo
przepraszam-powiedział młody, ciemnowłosy mężczyzna. - Nazywam
się Joe McLeod. Czy zechciałaby mi pani odpowiedzieć na parę pytań?
Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Pod trzydziestkę, poważna twarz,
dość długie włosy, dżinsy, koszula w kratkę i niezbyt pasujący do niej,
nieporządnie zawiązany krawat. Płaszcz pamiętał dawne, lepsze czasy.
Nic nosił identyfikatora, ale Melinda natychmiast rozpoznała w nim
dziennikarza. Jakbybyłwuniformie. To zależy - odpowiedziała
ostrożnie - o co chce pan pytać i dlaczego. To pani składała zeznania
w procesie z powództwa Nancy Hawlsey, prawda? Pisałem reportaż o
tej sprawie, a mam bardzo dobrą pamięć do twarzy. Nie przypuszczała,
że ktoś mógłby ją rozpoznać.
Tak, to prawda - przyznała.
A zatem jest pani Melindą James. - Uśmiechnął się, widząc, jak
mruży oczy. - Mam również dobrą pamięć do nazwisk.
O co chodzi, panie McLeod? Niedługo mamumówione spotkanie,
Czy i w tej sprawie będzie pani występowała w roli świadka? Czy
jako psycholog zajmowała się pani kimś z rodzin ofiar?
Na oba pytania odpowiadam - nie. Byłam na rozprawie wyłącznie
jako obserwator.
Ale musi być jakaś przyczyna, dla której pani się tu zjawiła. Co
pani myśli o tym procesie? Czy Stanley Schulz powinien odpowiadać za
niedbalstwo, skoro nie zainstalował w budynku automatycznych
zraszaczy? Czy pani uważa, że śmierć sześciu osób była wynikiemjego
zaniedbania?
Szła w kierunku windy i zastanawiała się, czy podążyłby za nią, gdyby
do niej wskoczyła.
Ale jakie znaczenie może mieć moja opinii?
Pytam o to samo wiele osób, panno James. Wie pani, takie
wyrywkowe badania opinii publicznej. Wyrabiam sobie pogląd w
związku z orzeczeniem sądu. na które czekamy. A wiec czy według pani
Stanley Schulz odpowiada za śmierć sześciu osób?
Tak, tak uważam - odpowiedziała szczerze. - Zawsze byłam
zdania, że chciwość nie może być usprawiedliwieniem, zwłaszcza gdy w
grę wchodzi ludzkie życie.
To ciekawe. Była pani koronnym świadkiem Nancy Hawlsey,
kiedy pozwanego bronił Griffin Taylor. W tym procesie on również
występuje, a pani jest tylko ciekawskim gapiem. Przynajmniej tak pani
twierdzi A co powie pani na temat sukcesów, które odnosi Griffin
Taylorjako obrońca wpływowych bogaczy? Czyjego działalność jest
pytam o pani opinię - równic nieetyczna jak jego klientów?
Ogarnięta gniewem zbliżyła się do windy.
- Panie McLeod, nie znam pańskich sprawozdań sądowych, ale sądząc
z pytań, niejest pan bezstronnym obserwatorem. Griffin Taylor bardzo
dobrze wykonuje swój zawód. Aten zawód polega na obronie klientów.
Mam nadzieję, że nie kwestionuje pan zasady, iż każdy ma prawo do
obrony, bez względu na to, czy jest winien, czy nie.
Szanuje Griffina Taylora za to, że wykonuje swój zawód najlepiej, jak
potrafi. Moja opinia w tej sprawie nie ma
żadnego znaczenia. Sąd będzie bezstronnie rozważać argumenty obu
stron i wyda sprawiedliwy wyrok- Żegnam pa
na. Weszła do windy, lecz zanim zamknęły się drzwi, dostrzegła wyraz
twarzy Joe McLeoda. Nie była zachwycona jego miną. Przygnębiona
uświadomiła sobie, że nawet nie zapytała go, dla jakiej gazety pracuje, i
już wyobraziła sobie stosy płacht jakiegoś brukowca sprzedawanego w
każdym sklepie spożywczym. Dlaczego McLeod był tak zaintrygowany
jej obecnością na sali rozpraw? Dlaczego tak bardzo interesował się
Griffem? Może słyszał plotki o jego politycznych aspiracjach i mia ł
zamiar zdobyć popularność demaskując go? Czy zacznie - aż zamarła
na tę myśl - docierać do faktów
z przeszłości Griffa? Nie powinna była tu przychodzić. Jej związek z
Griffem nie był jeszcze ustabilizowany. A co by powiedział Dyson.
gdyby dowiedział się, że faworyzowany przez niego adwokat był
buntownikiem z wątpliwą reputacją, a teraz spotyka się z kobietą, której
zeznania przyczyniły się do przegrania sprawy? Czy Dyson zauważył,
że Griff ostatnio nie spotyka się z Leslie? A czy Griffbył gotów zerwać
z nią całkowicie? Oczywiście nie pytała go o to. Ich stosunki nie były
jeszcze w tym stadium. Naprawdę żałowała, że uległa pokusie i chciała
zobaczyć Griffa występującego w sądzie.
Gdyby wiedział, byłby na pewno niezadowolony.
Dopiero dużo później uświadomiła sobie, jak gorąco broniła Griffa
przed przypierającym ją do muru dziennikarzem. I że używała
argumentów Griffa. Nic dziwnego, że on przeciąga wielu sędziów na
swoją stronę, pomyślała ponuro, pocierając w zamyśleniu usta. Ma taki
wielki dar przekonywania. Przed takim człowiekiem trzeba się mieć na
baczności. W przeciwnym razie ona sama może zwątpić we własne racje
i prawo do niezależnych opinii.
To wszystko jest bardzo powikłane, pomyślała czekając
w klinice na recepcjonistkę i karty pacjentów.
ROZDZIAŁ
9
— Ależ Griff, nie musisz ze mrą jechać. Nawet nie mieszkasz w River
City.
Sprawnie prowadząc samochód w przedwieczornym ścisku, Griff
rzucił Melindzie przelotne spojrzenie i zaśmiał się.
Miałbym pozbawić się uczestniczenia w twoim spotkaniu z całą
radą miejską? Nie ma mowy.
Mmm.. . posłuchaj. Czasem, kiedy bronię sprawy, w którą wierzę,
staję się trochę... namiętna.
Podobasz mi się, kiedy jesteś namiętna. Westchnęła słysząc tę
opaczną interpretację jej słów.
Po prostu usiłuję ci wytłumaczyć, że nie chciałabym wprawić cię
w zakłopotanie. A nie mam zamiaru siedzieć cicho w kącie, kiedy rada
miejska rozważa wprowadzenie cenzury w jej najbardziej obrzydliwej
postaci,
Wcale tego nie oczekuję. Nie martw się, Melindo odparł łagodnie -
nie wprawisz mnie w zakłopotanie.
Miała nadzieję. Naprawdę. Ciągle jeszcze nie odważyła się
powiedzieć mu o rozmowie ze wścibskim reporterem, która odbyła się
na początku tygodnia. Była zadowolona, bo do tej pory nie zauważyła,
aby jej wypowiedzi ukazały się w jakiejś gazecie. Postanowiła poczekać
na stosowny moment i dopiero wtedy powiedzieć mu, że w pobliżu
czyha miody dziennikarz, który ma nadzieję na soczysty reportaż.
Ku zdziwieniu Melindy wydawało się, że Griff dobrze się bawił w
ciągu następnych dwóch godzin. Melinda żywo uczestniczyła w gorącej
debacie nad proponowanym zarządzeniem. Jego projekt popierany przez
grupę miejscowych fundamentalistów był rażącą próbą wprowadzenia
zakazu sprzedaży i wypożyczania tych książek, czasopism, taśm audio i
wideo, które będą uznane za obrażające moralność publiczną.
Zaniepokojeni o swąprzyszłość polityczną radni, bojąc się, że mogą być
posądzeni o sprzyjanie rozpowszechnianiu nieprzystojnych treści,
znaleźli się w pułapce miedzy Pierwszą Poprawką do Konstytucji a
naciskiem pastorów i starszych pań.
A kto będzie decydował o tym, czy treść publikacji obraża
moralność? - Melinda rzuciła to istotne pytanie przy aplauzie
zachęcających ją przeciwników cenzury, podczas gdy radni kręcili się na
swych krzesłach niespokojnie przed stłoczonąpublicznością. -
Niektórych rażą filmy podrzędne, a innych ambitne.
Przede wszystkim nie powinny być w ogóle produkowane filmy,
które nie byłyby odpowiednie dla całej rodziny
przerwał jeden z bardziej zacietrzewionych i świętoszkowatych
obrońców projektu zarządzenia.
Nie mam zamiaru dyskutować tutaj o zaletach poszczególnych
filmów - odpowiedziała chłodno Melinda, Nie zwracała uwagi na błyski
fleszów i kamery reporterów, którzy przyszli na tę kontrowersyjną
dyskusję. - Po prostu twierdzę, że nie wszyscy są zgodni w ocenie tego,
co jest obraza, moralności czy pornografią. Chodzi mi o sam pomysł
usuwania ze szkolnych bibliotek książek, które przez wielu uznawane są
za wybitne dzieła literackie. Można się zgodzić, że są publikacje, które
sytuują się blisko granicy legalności, ale niektórzy to samo
powiedzieliby o bestsellerach, których wartość jest ogólnie uznawana,
chociaż poruszają bez niedomówień zagadnienia dotyczące płci .
Mężczyzna, który poprzednio przerwał Melindzie, krzykliwy rzecznik
i przywódca lokalnego ruchu przestrzegania moralności, dramatycznym
gestem podsunął burmistrzowi stertę czasopism.
Proszę spojrzeć na te brudy - rzekł oburzonym, teatralnym
głosem. - Kupiłem te czasopisma w różnych kioskach i stoiskach w
naszym mieście. Nigdy w życiu nic nie wzbudziło we mnie takiego
obrzydzenia. Czy to ma być lektura, jaką chcemy karmić nasze dzieci w
ważnym dla nich okresie formowania się osobowości?
Hej, niech nam pan je poda, panie burmistrzu - odezwał się męski
głos z tył u sali. Towarzyszył mu wybuch śmiechu.
Griff, który od początku zebrania siedział w milczeniu obok Melindy,
też się roześmiał. - Tak, poda, ale dopiero jak sam wszystkie przejrzy -
rozległ się inny glos.
Burmistrz, według oceny Melindy niekompetentny i nieudolny w roli
prowadzącego zebranie, uderzył ręką w stół.
- Proszę o spokój - żądanie to przypominało raczej j ak
błaganie. Melinda była gotowa do riposty.
Bez względu na moją własną opinię o tych publikacjach. Sąd
Najwyższy orzekł, iż wydawanie ich chronione jest przez przepisy
Pierwszej Poprawki do Konstytucji. A dzieciom nie wolno takich
czasopism sprzedawać.
Sąd Najwyższy jest kierowany przez grupę takich samych
różowych liberałów jak pani - rzucił ktoś wojowniczo.
Melinda odwróciła się, lecz Griff chwycił jąza ramię. - Nie marnuj
energii na dyskusję z tymi maniakami doradził, przysuwając się z
uśmiechem. Nie zwrócił uwagi na błysk flesza. - Świetnie się spisałaś.
Ni e daj się wyprowadzić z równowagi. Skinęła głową, wciągnęła
głęboki oddech, a następnie podsumowała argumenty oponentów
zarządzenia, którzy przed zebraniem wybrali ją na swoją rzeczniczkę.
Potem usiadła i spokojnie wysłuchała wystąpienia przeciwnika. Przez
cały czas Griff trzyma jej dłoń w swojej ciepłej ręce.
W czasie dalszej dyskusji projekt zarządzenia ograniczono do poparcia
istniejącego już zakazu sprzedaży lub wypożyczania nieletnim
publikacji przeznaczonych tylko dla dorosłych. Melinda nie zamierzała
sprzeciwiać się takiemu postawieniu sprawy, choć uważała, że całe
zebranie było tylko stratą pieniędzy podatników. Projekt zarządzenia w
ogóle nie powinien być dyskutowany.
Poczuła się podniesiona na duchu, kiedy w czasie powrotnej drogi
Griff uśmiechnął się do niej ciepło i powiedział:
- Jestem pod wrażeniem twego wystąpienia. Było spokojne, rozsądne i
logiczne. Wiesz, minęłaś się z powołaniem. Byłabyś cholernie dobrym
adwokatem.
Wzdrygnęła się. Uśmiechnął się na widok jej przerażonej miny. -
Przecież nie mówię, że byłabyś dobrą nierządnicą powiedział
rozbawiony. Pospieszyła z usprawiedliwieniem, gdyż mógł czuć się
urażonyjej instynktowną reakcją.
- Chodziło mi tylko o to, że ja uwielbiam moją pracę. I nie wyobrażam
sobie wykonywania innego zawodu.
Uniesiony na łokciu, z twarzą opartą na dłoni, Griff wpatrywał się w
śpiącą obok Melindę, Czasami wystarczało mu, że może na nią patrzeć.
Była taka piękna. Starał się. dociec, co właściwie tak bardzo
fascynowało go w twarzy tej kobiety. Bo na pewno nie sam jej wygląd.
To żywy i dynamiczny temperament Melindy, promieniujący z niej
także w czasie snu, sprawiał, że wytwarzała wokół siebie aurę jakiejś
zmysłowości. Nie znał nigdy nikogo, kto przeżywałby wszystko tak
intensywnie, kto podchodziłby do wszelkich problemów z bardziej
brawurowym zapałem. Po tylu latach przezornej ostrożności, która
wydawała mu się nieodzowna, jej entuzjazm stawał się zaraźliwy.
Przewróciłauładzony świat Griffado góry nogami, a on przyjął to z
radością. Nie wyobrażał sobie powrotu do życia, jakie prowadził przed
spotkaniem z Melindą. Na pewno było bezpieczniejsze, ale o ileż mniej
ciekawe.
Czy w ciągu ostatnich lat potrafił się tak cieszyć życiem? Nie
pamiętał. Z nią radość była znowu nieodłączną częścią istnienia. Jakby
w wieku trzydziestu lat uczył się żyć na nowo.
Oczywiście nie wszystko było zabawą. Prowadzili długie i
prowokujące do myślenia dyskusje. Wystąpienie tego dnia przed radą
miejską Melinda potraktowała poważnie. Zaangażowała się całym
sercem. Namiętnie stawała w obronie swych racji.
Móg ł dzielić z nią życie.
Zmarszczył w zamyśleniu czoło. Czy rzeczywiście? Zastanawiał się.
Próbował spojrzeć bardziej trzeźwo na ich coraz bliższe stosunki.
Czygotówbył ponieść ryzyko, jakie niosło ze sobą ich zbliżenie? Jego
życiejuż się zmieniło pod jej wpływem. Dyson nie powstrzymał się od
kilku zawoalowanych przytyków na temat uchylania się przez Griffa od
towarzyskich obowiązków. Pozwolił sobie też na niezbyt subtelne uwagi
sugerujące, że Griff powinien zacząć znowu spotykać się z Leslie.
Griff nie zapraszał Melindy na spotkania towarzyskie, na
którychwypadało mu bywać. Nie wiedziałwłaściwie, dlaczego nie
zabiera jej ze sobą. Czy uważał, że tego typu imprezy nie bawiłyby jej?
Czy też - z trudem przyznawał się do tego sam przed sobą - obawiał się,
ze ona powie lub zrobi coś niestosownego, co zaszkodziłoby jego
pozycji zawodowej w firmie Dysona? Z pewnością nie był tchórzem.
Czy aby na pewno? Przecież zachowanie osoby towarzyszącej mu na
przyjęciu nie mogło mieć wpływu najego karierę. Osiągnął ją dzięki
ciężkiej pracy. Romans z Melindą nie powinien mieć żadnego wpływu
najego życie zawodowe. A jednak czuł, że ich intymne stosunki mogą
być dla niego zagrożeniem. Mimo to nic był w stanic lub nic chciał
niczego zmieniać. Czy by ł w niej zakochany?
Dlaczego tak bardzo pragnął stale z nią przebywać, leżeć u jej boku i
obserwować ją śpiącą, takjak teraz? Ajeżeli był zakochany, to czy gotów
byl poświecić wszystko w imię miłości?
Następnego dnia, zaraz po powrocie Melindyzpracy do domu,
zadźwięczał dzwonek. Spodziewała się Griffa. gdyż wybierali się na
kolację. Otworzyła drzwi Na progu stał Matt..
Czy nigdy nie pytasz, kto dzwoni?
Kiedy ja to ostatnio słyszałam? - mruknęła Melinda, by za chwilę
obdarzyć przybysza serdecznym uśmiechem.
Co ty tu. na miły Bóg. robisz? Czyżby Brooke wyrzuciła cię z
domu?
- Wiesz przecież dobrze, że moja żona za mną szaleje odparł Matt
zuśmiechem.
- To prawda. Ale właściwie nigdy nie wiedziałam, dlaczego. - Melin
da wzięła brata z entuzjazmem w ramiona. -Dobrze cię znowu widzieć.
Malt przytulił ją gorąco.
- Ja też się cieszę. - Odsunął się nieco. - Widziałbym cię trochę mniej
dokładnie - dodał rzucając na nią żartobliwie groźne spojrzenie - gdybyś
zapięła bluzkę na dwa guziki więcej. - Czy zawsze będziesz mnie
traktował jak dziecko? Pociągnęła go do pokoju.
- Chyba tak. Prawo starszego brata.
Melinda przyjrzała mu się. Wwieku trzydziestu siedmiu lat był nadal
przystojny i szczupły, a lśniące, czarne włosy tylko lekko posiwiały na
skroniach. Miał takie samejak Melinda, niezwykłe, lekko skośne,
szmaragdowozielone oczy, oczy ich maiki,
Dobrze wyglądasz. Ciągle załatany?
Musze dotrzymywać kroku Rachel. Dzieciak ma niewyczerpaną
energie. Obie z Brooke przesyłają ci serdeczności.
- A co cię tu sprowadza? - spytała niecierpliwie. -Chyba powinieneś
być w swoim hotelu w Nashwville.
Przyjechałem do St. Louis dzisiaj rano. Spędziłem popołudnie z
architektem, którego mi poleciłaś.
Wiec spotkałeś się z nim? Czy niejest cudowny?
Ma parę dobrych pomysłów dotyczących dobudowania
koktajlbaru, o którym myśleliśmy z Kenem. Jestem pod wrażeniem -
przyznał Matt.
Dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że przyjeżdżasz? Dlaczego nie
zabrałeś ze sobą Brooke i Rachel?
Rachel wybiera się dzisiaj na urodziny swej najlepszej
przyjaciółki. Aja wracamjutro z samego rana. My ślałem, że zrobię ci
niespodziankę i wybierzemy się razem wieczorem do miasta. Co ty na
to?
Zareagowała westchnieniem pełnym rezygnacji na to typowe dla
niego zachowanie.
Ajeżeli mamjuż inne plany?
To je zmień - odpowiedział Matt bez wahania, uśmiechając się
szeroko. - Powiedz temu biednemu, zauroczonemu chłopczynie. że nie
możesz się z nim spotkać, bo przyjechał twój dawno nie widziany bral.
Mam lepszy pomysł. Pójdziemy razem. Matt skrzywił się.
Oszczędź mi tego. Mam patrzeć przez cały wieczór,
jak łamiesz serce komuś usychającemu z miłości? Zadręczanemu tym
twoim skakaniem z kwiatka na kwiatek?
Jak możesz? Niczego takiego nie robię.
Ależ tak. robisz. Merry mówiła mi, że od lat nie wiążesz się z
nikim na dłużej. Zdaję sobie sprawę, że przywiązujesz wielka, wagę do
niezależności, ale byłoby lepiej, gdybyś się ustatkowała. No wiesz, nie
stajesz się młodsza.
Zbywając złośliwość Matta uśmiechem, Melinda postanowiła kiedyś
porozmawiać ze starszą siostrą o tym, co na jej temat opowiada bratu.
Tym razem jest inaczej. On jest wyjątkowy. Ton jej głosu sprawił,
że Matt spojrzał na siostrę uważniej.
Naprawdę? -Tak.
Ale chyba to niejestjeden z tych dziwaków psychologów, z
którymi pracujesz?
Nie jest psychologiem.
Wobec tego jakiś inny dziwak. -Zrobił minę człowieka
oczekującego złych wieści. - Więc ki m on jest?
Melinda zastanawiała się, co by powiedział Mart. gdyby muwyznała,
że spotyka się z Dzikim, człowiekiem, z którym kiedyś zabraniał jej się
widywać. Zresztą na próżna
- Jest adwokatem.
- Jednym z tych szaleńców w lichym gamiturku, występującym raczej
pro publico bono niż za pieniądze? Jednym z tych liberalnych,
natchnionych związkowców? Melinda pokręciła głową i uśmiechnęła
siew duchu.
- Pracuje w spółce adwokackiej. Ma bardzo konserwatywne poglądy.
Matt sapnął.
- Taak, z pewnością. Coś mi się zdaje, że twoje wyob
rażenie o konserwatyzmie nieco różni się od mojego. Usłyszeli dzwonek i
Melindapodniosła się.
- Sam osądzisz - powiedziała wesoło. - To na pewno
Griff. Matt jęknął.
- Griff? - zamruczał. - A co to za imię? O mało niepowiedziałanagłos:
Zawsze mówiłeś o nim
Dziki. Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do mężczyzny.
Witaj.
Któregoś dnia musimy dłużej porozmawiać o twoim zwyczaju
otwierania drzwi na każdy dzwonek bez pytania - oświadczył Griff
stanowczo.
Potem przyciągnął ją do siebie i powitał długim pocałunkiem. Dopiero
kiedy wypuścił ją z ramion, powiedział:
Jak się masz.
No , przynajmniej robi wrażenie człowieka obdarzonego
zdrowym rozsądkiem - zauważył Matt.
Na dźwięk nieznanego, męskiego głosu dochodzącego z pokoju, Griff
uniósł głowę i spojrzał na Melindę pytająco. To niewątpliwie władcze
spojrzenie sprawiło jej przyjemność. Trochę mniej zachwyciła ją bojowa
postawa, jaką przybrał, wskazująca na gotowość wyeliminowania
intruza.
Trzeba było rozładować sytuację. Melinda z uśmiechem wzięła
Griffazarękę i podeszła z nim do Matta.
- Griff, pozwól, że przedstawię ci mego brata. Matta Jamesa. Matt, to
jest Griff Taylor, adwokat, o którym ci właśnie mówiłam.
Griff rzucił Melindzie raczej przestraszone spojrzenie. Melinda
przedstawiała mu człowieka, którego kiedyś, choć krótko - znał. Ale
zaraz podjąłjej grę i wjego brązowych oczach zamigotały psotne ogniki.
Wyciągnął rękę i skinąwszy uprzejmie głową powitał gościa:
- Mił o mi cię poznać, Matt.
Matt przyglądał się przybyszowi, ściskając jego dłoń. Melinda ledwie
powstrzymywała się od śmiechu na widok pełnego aprobaty spojrzenia
brata. Było oczywiste, że nie spodziewał się zobaczyć porządnie
ostrzyżonego, przystojnego mężczyzny w okularach, ubranego w
tradycyjny, ciemny garnitur.
Melinda mówiła mi, że pracujesz dla dużych korporacji.
Tak, kancelaria adwokacka Dyson i Spółka jest anga
żowana przez wiele poważnych firm. Mart spojrzał z zaciekawieniem.
Dyson i Spółka? To znana firma.
A ja słyszałem, że jesteś właścicielem hotelu w Nasłwille.
Melinda mówiła, że to świetne miejsce na spędzenie wakacji.
Będziemy zachwyceni, jeżeli nas kiedyś odwiedzisz. Griff
uśmiechnął się do Melindy.
To niewykluczone.
Mart zamierza dobudować koktajlbar- wyjaśniła Melinda. -
Przyjechał do St. Louis, żeby porozmawiać z Alanem Bumettem na
temat projektu rozbudowy.
- Burnett jest znakomitym architektem-odparł Griff Należymy do tego
samego klubu golfowego.
- Do klubu golfowego - Matt powtórzył cicho i posłał siostrze znaczące
spojrzenie.
- Malt postanowił zrobić mi niespodziankę - Melinda wyjaśniała nie
zapowiedzianą wizytę brata—i zaprosić mnie na kolację. Nie uważał za
stosowne najpierw się upewnić, czy mam wolny czas. - Nie mogła sobie
odmówić tej uwagi.
- W porządku. - Griff uśmiechnął się do Matta. - Będzie nam bardzo
miło , jeżeli pójdziesz z nami. Mieliśmy zamiar odwiedzić nową,
chińską restaurację. Jest podobno bardzo dobra.
- Dzięki, uwielbiam chińskie dania. - Matt zawahał się przez moment. -
Wiesz, wydajesz mi się znajomy. Czy myśmy się już nie spotkali?
- To możliwe. - Grif f uśmiechnął się grzecznie. Zamyślony Matt
potrząsnął głową.
- Ale gdzie? Może później sobie przypomnę. Griff wymamrotał coś
niewyraźnie. Melinda sięgnęła po torebkę, chcąc ukryć wyraz twarzy.
Zdjęła jeszcze nie istniejący pyłek z czarnych, obcisłych spodni i
dopiero wtedy odwróciła się, podzwaniając złotym łańcuchem i ciężkimi
złotymi kolczykami.
- Dwóch przystojnych panów u mego boku - powiedziała ujmując ramię
Griffa i wyciągając rękę w kierunku Matta. - Zawsze łubiłam takie
sytuacje. Matt spojrzał podejrzliwie, Griff owi również to wyznanie nie
wydało się dowcipne. Melinda roześmiała się głośno, oczekując bardzo
dobrej zabawy tego wieczoru. Juz w połowie obiadu Matt był całkowicie
podbity przez przyjaciela Melindy.
- Długo się znacie? - zapytał. Melinda wiedziała, ze to początek
inkwizycyjnego dociekania jej brata.
- Tak, dosyć długo - odpowiedział Griff wymijająco, zręcznie ujmując
pałeczkami polaną sosem krewetkę.
- I dużo czasu spędzasz z moją siostrą? Uśmiech zadrgał w kącikach ust
Griffa.
- Tak dużo. jak to możliwe przy naszych absorbujących obowiązkach
zawodowych.
- I ciągle jeszcze masz na to ochotę? - Matt udawał zdumionego.
- M att... - zaprotestowała Melinda.
- Chyba wiesz - ciągnął Matt - że Melinda nie rozumuje w taki sposób
jak inni ludzie Mówiąc brutalnie, ona jest nieobliczalna.
Matt! Griffwyłowił groszek i odparł spokojnie.
Tak, wiem o tym. Melinda gwałtownie odłożyła pałeczki.
-Griffl
- Mógłbym ci opowiedzieć mrożące kreww żyłach hi
storie. - Matt zdawał się wybornie bawić. Griff spojrzał z
zainteresowaniem.
- Na przykład?
- No więc był taki okres, kiedy ona...
- Przestańcie obydwaj natychmiast - Melinda przerwała stanowczo. - To
nieuczciwe. Macie liczebną przewagę.
- Nic na to nie poradzę. Wydaje mi się, że Griff jest miły m facetem i
zasługuje na ostrzeżenie,
- Doceniam twoje dobre chęci - Griff odpowiedział poważnie. -Ale
jestem świadomy wszelkiego ryzyka.
- A wyglądasz na zupełnie normalnego. - Matt ponownie potrząsnął
głową, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie może tego pojąć.
Melinda miała już dość.
- Normalnego? A co powiesz o jego slipach z czerwonej satyny,
przybranej czarną koronką, które nosi pod tym garniturem?
Griff zakrztusil się jarzynami, które właśnie miał w ustach i szybko
sięgnął po szklankę wody.
Do licha, Melindo! - wykrzyknął, gdy udało mu się przełknąć
jedzenie. Policzki miałpurpurowe.
Masz szczęście, ze żaden z nas nie położy cię na kolano -
skomentował Matt, powstrzymując rozbawienie na widok speszonej
miny Griffit
Obydwaj mnie tym straszyliście, ale żaden nie odważy ł się
spróbować. Ty też? Griff skinął głową w odpowiedzi na pełne
współczucia pytanie Matta.
Nie mogę uwierzyć, te taksie zgadzacie - zauważyła Melinda,
zabierając się znowu dojedzenia, - Któż by pomyślał, ze w końcu tak się
upodobnicie,
Co? - spytał Matt ze zdziwieniem. - Ona plecie trzy po trzy, kiedy
jest rozdrażniona
oznajmił Griff, zanim Melinda zdążyła otworzyć usta. Mart wyglądał na
przekonanego wyjaśnieniem Griffa.
- Tak, to prawda. Wiesz, jedzenie jest rzeczywiście
dobre. Griff był zadowolony ze zmiany tematu.
Trochę za dużo imbiru, ale poza tym świetne.
Jeżeli kiedyś przyjedziesz do Nashville, zabiorę cię do mojej
ulubionej chińskiej restauracji. Jestem pewien, że takiego kurczaka jak
lam nigdy nie jadłeś.
Trzymam cię za słowo.
Matt zawiesił w powietrzu dłoń z pałeczkami, między którymi tkwił
kawałek wieprzowiny. Pochylił się i odchrząknął.
Ale jedno muszę wiedzieć, zanim nasze stosunki przyjacielskie
się zacieśnią.
Białe, bawełniane, krótkie -wymamrotał Griff w kie
runku talerza. Matt uśmiechnął się szeroko.
- Co za ulga. - Włoży ł mięso do ust i zjadłje z wyraźną
przyjemnością.
Melinda przeniosła wzrok z brata na kochanka, westchnęła głęboko i
zajęła się jedzeniem. Oczywiście miłe było. że Matt i Griff tak się ze
sobą zgadzają. Ale czy muszą wyrażać to z takim entuzjazmem?
W końcu znaleźli się znowu w mieszkaniu Melindy. W pewnej chwili
Matt spojrzał na Griffa z zastanowieniem.
- Wiesz, ciągle mi się wydaje, że cięjuż gdzieś spotkałem. Zwykle
mam dobra pamięć do twarzy. Skąd pochodzisz? Melinda uśmiechnęła
się, dając Griffowi do zrozumienia, że może odpowiedzieć, jeżeli uzna
to za stosowne.
Griff skrzywił się i zaczerpnął powietrza, Melinda wiedziała, że
niechętnie odpowie na to pytanie. Wydawał się zadowolony z nowego
początku znajomości z Mattem, nie obciążonej wspomnieniami
przeszłości, do których tak bardzo nie lubił wracać.
Urodziłem się w Springfield.
Springfield w Missouri? - Matt chciał się upewnić, słysząc nazwę
swego rodzinnego miasta.
Takjest. Matt uniósł głowę i odstawił filiżankę z kawą na stolik,
A więc spotkaliśmy się już przedtem. Aleja... Jedyny Taylor,
którego pamiętam... - przerwał i otworzył szeroko oczy ze zdumienia. -
O nie, to niemożliwe - spojrzał na Melindę. Skinęła głową z
zadowoleniem.
Jeżeli znowu chcesz zabronić mi widywania go, to ostrzegam,
teraz również nie mam zamiaru cię usłuchać.
Matt przesunął ręką po włosach i skierował na Griffa oskarżycielskie
spojrzenie.
To ty jesteś dzieciakiem, który nazwał siebie Dziki?
No, cóż, nie jestem już dzieciakiem.
Chłopakiem z długimi włosami, kolczykami i.. .
Zł ą reputacją - zakończył beznamiętnie Griff.
Ja też go nie poznałam - wtrąciła Melinda. - Podobniejaktobie
wydał mi się początkowo znajomy, ale potem zaatakował mnie i
zapomniałam o tym.
Zaatakował cię?
Melinda była świadkiem przeciwnej strony w sprawie sądowej
mojego klienta. Matt zabębnił palcami w oparcie krzesła, obrzucając
Griffa ponownie długim spojrzeniem.
- Awięc tyjesteś Dziki - wymamrotał po chwili.
- Nie-zaprzeczyłGriffostrymtonem. -Tonależyjużdo przeszłości. Teraz
wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem.
- Widzę.
- Uwierz mi. Nic nie pozostało z chłopaka, którego pamiętasz. Z chwilą
wyjazdu ze Springfield Dzik i przestaj istnieć. Na tak gwałtowną reakcję
Mart zmarszczył brwi
- Może przesadzałem wtedy, kiedy spotykałeś się z MeUndą - wyznał. -
Byłem jeszcze młody i traktowałem sprawę odpowiedzialności za siostrę
bardzo poważnie. Merry zawsze uważała cię za sympatycznego młodego
człowieka. Nie byłaby zdziwiona, gdyby cię teraz zobaczyła.
- Wcale nic przesadzałeś. Ja także nie pozwalałbym mojej córce czy
siostrze spotykać się z takim typem. -Grif f próbował się uśmiechnąć. -
Jestem zadowolony, że udało 'mi się zmienić swoje życie, zanim było za
późno.
Melinda słuchaław milczeniu. Zagryzając wargę, zastanawiała się nad
tym, że Griff nieustannie odmawia zaakceptowania własnej przeszłości
W tym cały problem, uświadomiła sobie, zaciskając dłonie na kolanach.
To właśnie dręczyło ją tak bardzo w ich wzajemnych stosunkach.
Sprawa jego przeszłości - ich przeszłości - wisiała ciągłe nad nimi jak
miecz Damoklesa, który mógł przeciąć więzy zadzierzgnięte w ostatnich
tygodniach. To było potencjalne zagrożenie. Powinni się z tą sprawą
wspólnie uporać.
Czując niechęć Griffa do przywoływania wspomnień, Mattuznał, że
należy zmienić temat. Przez następną godzinę rozmawiali o polityce, ale
Me linda nie była w stanic się skupić. Wreszcie Matt spojrzał na
zegarek.
Chybajuz pójdę. Zrobiło się późno.
Nie zostaniesz? - spytała Melinda zaskoczona słowa
mi brata. Potrząsnął głową.
- Mam zarezerwowany pokój w hotelu w St. Louis, niedaleko lotniska.
Tak będzie dla nas obojga wygodniej. Wylatuję jutro wcześnie rano.
Griff podniósł się natychmiast i sięgnął po marynarkę.
Odwiozę cię.
Nie ma potrzeby. Wynająłem samochód. To lepsze od
ciągłego łapania taksówek przez cały dzień. Ale dzięki Griff wyciągnął
rękę.
- To by ł bardzo mił y wieczór. Musimy się kiedyś wy
brać gdzieś razem. Mocno uścisnęli sobie dłonie. - Może trochę potrwać,
zanim wrócę w te strony.
Chociaż to stwierdzenie nie było przecież pytaniem i Melinda i Griff
domyślili się, o co Mattowi chodzi. Griff popatrzył na Melindę
znacząco, po czym uśmiechnął się.
- Ja będę tu nadal
Melinda poczuła, że mięknąjej kolana. Te słowa wystarczyły, żeby
niemal zapomniała o wszystkich wątpliwościach związanych z ich
romansem.
Malt był wyraźnie zadowolony. Zwrócił się do Melindy, wskazując na
Griffa głową i rzekł:
- Nigdy nie myślałem, że ci to powiem, dzieciaku, ale pochwalam twój
wybór. Spróbuj go zatrzymać przy sobie. W odpowiedzi Melinda
zarzuciła bratu ręce na szyję i ucałowała w policzek.
- Szczęśliwej podróży. Uwielbiam spotykać się z tobą, ale następnym
razem uprzedź mnie, dobrze? Nie darowałabym sobie, gdybyś nie zastał
mnie w domu.
- Zobaczymy się znowu za... Kiedy będzie Święto Dziękczynienia, za
trzy tygodnie?
- Tak mniej więcej.
- Merry nie może się już doczekać rodzinnego zjazdu świąteczny
weekend. I zawsze znajdzie się miejsce dla dodatkowego gościa. - To
była oczywista aluzja do Griffa, który w odpowiedzi uśmiechnął się
niezobowiązująco. Nic ustalali jeszcze planów na Święto
Dziękczynienia. Melinda. choć pragnęła zaprosić Griffa do Springfield,
zastanawiała się, czy nadal odmawiałby powrotu do miasta swego
dzieciństwa.
- Chyba nie powiem nikomu, z kim się teraz spotykasz -rzekł Matt -
Chciałbym widzieć ich miny, kiedy się przekonają o tym osobiście. -
Uśmiechnął się, z góry przewidując reakcję rodziny. Melinda zamknęła
za nim drzwi i natychmiast poczuła obejmujące ją ramiona Griffa.
- To był miły wieczór, ale myślałem, że oszaleję przez ostatnią godzinę.
Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy cię przytulę- wyszeptał. Schylił
głowę i dotknął zębami jej ucha. - Czy nie zapomniałem ci powiedzieć,
że wyglądałaś
'wyjątkowo pięknie dziś wieczorem?-Ciągle mi to powtarzasz.
Przytuliła się do niego. -1 za każdym razem mówię prawdę. Jesteś
piękna. Odwróciła się i ujęła w dłonie jego głowę.
Pochlebca.
O nie. Jestem obiektywnym obserwatorem.
Obiektywnym? - zadrwiła żartobliwie.
Zapewnił jąpoważnie, iż fakt, że są kochankami, niema wpływu na te
pochlebną opinię.
- Griff, musimy porozmawiać. - Była zdecydowana, choć głos jej
trochę drżał.
Zesztywniał, Wiedziała, że to, co ma do powiedzenia, nie będzie mu
się podobało.
O czym?
O przeszłości. O Dzikim. Odwrócił się od niej i pocierał w
rozdrażnieniu kark.
Och, do licha!
Objęła go, ale wiedziała, że minąłjuż moment intymnego zbliżenia.
Przerażałają myśl, że dążąc tak usilnie do konfrontacji, może
doprowadzić do zerwania. Ale nie miała wyboru. Nie mogłajuż dłużej
czekać na kryzys.
Tym razem walczyła o to, co było dla niej w życiu najważniejsze. O
ich wspólną przyszłość.
ROZDZIAŁ
10
Griffbył gotów do kłótni.
Rozumiem, że obstajesz przy omawianiu teraz tego tematu.
Tak. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Po prostu chcę z tobą
porozmawiać. Griff, czy to jest takie straszne?
Owszem, skoro nieustannie z uporem wracasz do dawnych
czasów. Nie mogę pojąć tej twojej obsesji. Przeszłość nie ma nic
wspólnego z tym, co obecnie nas łączy.
Jak możesz tak uważać! Wręcz przeciwnie. Mieliśmy wspólną
przeszłość, znaliśmy się kiedyś. Odrzucając wspomnienia udajemy, że
poznaliśmy się parę miesięcy temu,Nie można opierać stosunków
między ludźmi na udawaniu.
Nachmurzył się. Usiadł z wyciągniętymi nogami na opuszczonym
przez Matta krześle.
Ja nie udaję. Po prostu nie widzę potrzeby powracania do
nieprzyjemnych wspomnień.
Nadal tak myślisz - odrzekła cicho, zaciskając ręce wokół kolan. -
A czyjajestem także elementem twoich nieprzyjemnych wspomnień?
Zdawało mi się, że przeżyliśmy ze sobą cudowne chwile.
Zdjął okulary. Wyglądał na znużonego i zniechęconego.
- Być może były i dobre chwile - przyznał. - Ale nie potrafię ich
oddzielić od złych. A do złych zbyt trudno mi powracać. Sątak
bolesne. Ostatnie słowabyły ledwie słyszalne. Nie patrzył na nią. Ze
ściśniętym sercem uklękłaprzy krześle i położyła mu
dłoń na ramieniu. Czuła jego napięte mięśnie.
Och, Griffjawiem, że są bolesne. Tak mi przykro.
Więc, do diabła, dlaczego ciągle przywołujesz wspomnienia?! -
wykrzyknął zaciskając pięści. - Dlaczego nie pozwalasz mi ich
pogrzebać?!
Dlatego, że wspomnienia nie mogą być pogrzebane. Nie możesz
zaprzeczyć, że pod wpływem dawnych przeżyć stałeś się tym , ki m
jesteś teraz. Ni e możesz udawać, że urodziłeś się wczoraj. Może ktoś
się zainteresuje twoją przeszłością i zacznie zadawać pytania. Albo złe
wspomnienia będą cię prześladowały po nocach, choćbyś nie wiemjakje
tłumił.
Czuła, że drży. Czyżby miewał złe sny - pomyślała z bólem. Czyjuż
był dręczony przez demony, które nie opuszczą go, dopóki ich nie
zwycięży?
Wiec co mam zrobić? - odburknął. Odetchnęła głęboko.
To naprawdę nic strasznego. Możemy porozmawiać
o twojej przeszłości, o twoich ówczesnych i obecnych uczuciach. O
twoim stosunku do mamy, o twoim ojcu.
- Moja matka opuściła mnie, kiedy miałem dziesięć lat Nawet nie
wiem, czy jeszcze żyje. Zostawiła mnie z zapi
jaczonym łajdakiem, który znęcał się nade mną fizycznie. Przestał
dopiero wtedy, kiedy podrosłem, bo zagroziłem mu, że go stłukę do nic
przytomności. Jak sadzisz, co czułem? - Jego głos był pełen goryczy.
Dlaczego mi nic powiesz? Odsunąłjej rękę i wstał z krzesła.
No tak, wspaniałe. Tego mi właśnie potrzeba. Twojej
psychoterapeutycznej paplaniny. Melindo, ja nie jestem jednym z twoich
zwariowanych pacjentów. Moje własne problemy zostaw mnie. dobrze?
Te stawa jąubodły, chociaż wiedziała, że Griff napada na nią, gdyż
odczuwa ból i zakłopotanie.
Ale już przedtem zastanawiała się nad jego stosunkiem do zawodu
psychologa. Chyba nie traktował go poważnie. Podniosła się i spojrzała
na Grifta spokojnie. Usiłowała
nie dać poznać po sobie, że ją zranił.
- Próbujęcitylkopomóc.
- Byłbym ci wdzięczny, gdybym potrzebował pomocy. Ale jej nie
potrzebuję.
- A zatem chcesz, żebym tak stała obok i patrzyła, jak nieustannie się
maskujesz? Jak ciągle tłumisz to wszystko, co przypomina ci Dzikiego?
Jak dopasowujesz się do cudzych wzorów, bo chcesz się podobać i robić
dobre wrażenie? Słuchał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Potem
powiedziałbardzo cicho:
- Już ci mówiłem. Jeżeli chcesz, żeby się nam udało, musisz mnie
zaakceptować takim, jakimjestem.
- Jak mogę cię zaakceptować, skoro ty nie nauczyłeś się akceptować
samego siebie? - spytała ze smutkiem. - Zachowujesz się tak, jakbyś się
wstydził własnej przeszłości, tego, kim byłeś, nawet postępowania
twoich rodziców, na które nic miałeś żadnego wpływu.
- Trudno być dumnym z takiej przeszłości.
- Powinieneś być dumny z tego, kim byłeś i kim się stałeś. Ja uważam,
że Dziki był wspaniałym człowiekiem, uczciwym, bezkompromisowym,
którego przyjaźnią mogłam się szczycić.
Zadrgały mu mięśnie brody. Włoży ł ręce do kieszeni spodni.
Chyba nadal wolisz tamtego faceta ode mnie.
Griff, do licha! Tamten facet to ty. Nie możesz staje zaprzeczać,
że nie jesteś Dzikim . On zawsze będzie częścią twojej osobowości.
Zaczerpnął powietrza i potrząsnął głową.
- Ciągle do tego wracamy. Mówimy, mówimy i zawsze kończy sie tak
samo.
- To dlatego, że nigdy nie rozwiązaliśmy tego problemu. A on nie
zniknie tylko dlatego, ze nie będziemy go dostrzegać.
- Więc co nam pozostaje?
- Nie wiem - przyznała szczerze. - Muszę się nad tym zastanowić.
Chciałabym móc mówić z tobą o przeszłości bez obawy, że cię
rozdrażnię. Powinniśmy być wobec siebie otwarci. Chciałabym cię
zaprosić na Święto Dziękczynienia do Springfield, do mojej rodziny, i
nie drżeć na samą myśl, jak zareagujesz na propozycję spędzenia paru
dni z ludźmi, którzy znali cięjako Dzikiego. Zmarszczył brwi.
- Chcesz mnie zabrać do domu na Święto Dziękczynienia?
- Oczywiście. Święta z tobą i moją rodziną to moje
największe marzenie. Pomasował czoło.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek tam powrócę.
Wiem o tym. Nie przypuszczałeś również, żeja powrócę, by stać
się częścią twojego życia.
To prawda.
Nie chciała zadawać tego pytania. Naprawdę nie chciała . Ale
usłyszała swój głos..
- Żałujesz? Swoim zwyczajem zastanawiał się. Wolałaby, żeby od-
powiedział bez wahania. Ale wiedziała, że będzie szczery.
Właśnie otwierał usta. kiedy zadzwonił telefon. Melinda w pierwszej
chwili postanowiła go nie odbierać. Chciała bez przeszkód dalej
prowadzić tę istotną dla niej rozmowę. Ale był bardzo późny wieczór.
Zbyt późno jak na towarzyskie pogaduszki.
- Lepiej odbierz - ponaglił ją Griff. - To może jakaś istotna
wiadomość.
Po chwiliwahaniapodniosłasłuchawkę.
Griff z rekami w kieszeniach obserwował, jak na wpół
odwrócona dzieli uwagę między niego i rozmówcę. Nagle wyraz jej
twarzy uległ zmianie. Domyślił się, że chodzi
o coś poważnego. Może coś się stało z kimś z rodziny Melindy? Może
Matt miał wypadek w drodze do hotelu? A więc tak bardzo zaangażował
się uczuciowo, że nawet martwi się o Marta? Poczuł zakłopotanie.
Zaczynał rozumieć, że musi stawić czoło przeszłości, czy mu się to
podoba, czy nie, jeżeli ma pozostać z Melindą. Zatem nie uniknie
kontaktów z jej rodziną, częstych wizyt w Springfield. A przecież złożył
uroczystą obietnicę, że jego noga nie postanie już więcej w tym mieście.
Może nadszedł czas, aby zrewidować to solenne przyrzeczenie.
- Zaraz tam będę- usłyszał głos Melindy odkładającej słuchawkę. Gdy
odwróciła się do niego, miała surowy wyraz twarzy i zasmucone oczy.
- Jedna z moich pacjentek została ciężko zraniona wyjaśniła sięgając
po kluczyki do samochodu. - Bardzo ciężko pobita. Muszę iść do niej.
Gdzie ona jest?
W szpitalu. Sięgnął po marynarkę.
Odwiozę cię.
Nie trzeba, mogę... Odebrałjej kluczyki
Powiedziałem, że cię odwiozę. Jest za późno nasamome
wycieczki. Usiłowała się uśmiechnąć. W czasie drogi do szpitala
milczała. Patrząc najej bladą i smutną twarz Griff zapytał:
- Czy przypadek tej pacjentki ma dla ciebie szczególne znaczenie?
Odgarnęła włosy,
Wszystkich pacjentów traktuję jednakowo. Ale ona...
urwała.
Czy to młoda osoba?
Dwa lata młodsza ode mnie. Bardzo łagodna, bardzo ufna. Zbyt
ufna.
Co się stało?
- Została pobita. -Głos Melindy przepojony był bólem. Pracowała w
okropnym barze, w fatalnej dzielnicy. Móg ł to być napad albo gwałt.
Ma przyjaciela, ktoryjuż kilka razyją pobił, ale nigdy nie potrzebowała
pomocy lekarskiej.
Griff zbyt dobrze pamiętał uczucie człowieka wystawionego na ciosy
wściekłe zaciśniętych pieści. Uczucie bezbronności i niemocy.
Musi mieć ciężkie życie.
Tylko takie życie.zna. Boi się zmiany, choć tyle razy jądo tego
nakłaniałam. Chciałam jej pomóc.
Tak, łatwiej jest radzie, niż działać samemu w określonej sytuacji.
Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała Melinda le
dwie dosłyszalnym szeptem. Uświadomił sobie sens swoich słów i
skrzywił się. - Nie zamierzałem cię krytykować.
Nie odpowiedziała- Milczała też, kiedy weszli do szpitala.
Dowiedziała się, gdzie znajdzie swoją pacjentkę, i pośpieszyła w
kierunku wskazanego pokoju.
Griff nie odstępował jej na krok. Nikt nie usiłował go zatrzymać.
Mogła go potrzebować musiał więc być przy niej przez cały czas.
Griff podtrzymał Melindę za ramię, gdy stanęła oniemiała na widok
dziewczyny leżącej na wąskim łóżku. Młoda kobieta wyglądała
straszliwie - jej tlenione, splątane i pozlepione krwią włosy leżały
wokół twarzy, która mogła być ładna, gdyby nie opuchlizna, ślady
zadrapań i cięć. W jednym ramieniu tkwiła igła od kroplówki, drugie
leżało wzdłuż ciała, unieruchomione za pomocą szyny.
Melinda odetchnęła głęboko i odwróciła się do Griffa.
Zostań tutaj.
Ni e będę ci przeszkadzał - zapewnił cofając się.
Skinęła głową i wolno podeszła do łóżka. Cicho wymówiła imię:
- Twylo?
Kobieta otworzyła oczy, na ile pozwalały opuchnięte powieki.
Panna James? - spytała szeptem.
Tak, to ja, Melinda. Tak mi przykro.
Dziękuję, że pani przyszła. Wiem, to bardzo późna godzina i nie
powinnam była pani niepokoić, ale nie mam nikogo innego i ja...
To nic, Twylo. Cieszę się, że mnie poprosiłaś-Melinda przerwała
stanowczo. - Byłyśmy przyjaciółkami, a przyjaciółki powinny byó
razem w takiej chwili jak ta.
Och, panno James. - Głos Twyli przeszedł w chrapliwyszloch. -
Och, panno James. To Jim. Onzwariował. On, och. Boże, tak strasznie
mnie poranił.
Ze łzami w oczach Melinda pochyliła się i przytuliła policzek do
brudnych i zakrwawionych włosów Twyli.
- Nie mówmy teraz o tym. Odpocznij i pozwól innym zaopiekować się
tobą. Griff wyślizgnął się z pokoju. Nie był tu potrzebny. Melinda
zrobiła to, co najlepsze - okazała się przyjacielem.
Jego Melinda jest zupełnie wyjątkową osobą, myślał w zadumie,
siedząc w szpitalnej kantynie nad kubkiem niewiarygodnie niesmacznej
kawy. Kobietą wielkiego serca. otwartą na ludzi i ich cierpienia. Byłajuż
takajako młoda dziewczyna. Czując samotność i ból Griffa ofiarowała
mu przyjazd i bezwarunkową akceptację. Nie zmieniła się tak
jak on. Powinien był podziękować jej za tę przyjaźń i nie stwarzać
wrażenia, ze z okresu młodości pozostały mu tyl ko ponure
wspomnienia. Powinien by ł powiedzieć, ile jej zawdzięczał. Broniła go
wtedy, kiedynikttego nie robił. To ona spowodowała, że uwierzył w
siebie i w możliwość przezwyciężenia przeciwności losu.
To jej wiara sprawiła, że postanowił dojść do czegoś w życiu. I tak się
stało. A on, zamiast jej podziękować, najpierw ją odrzucił. Potem, kiedy
okazało się. że nie może bez niej żyć, wziął ją, stawiając jednocześnie
warunek, że jego przeszłość to tabu i żadne z nich nie może jej
wspominać. Dzielił z Melindą łóżko, lecz odmówił jej udziału w swoim
życiu emocjonalnym. Wiedział, jak bardzo musiałjązranić. Chciała
wspólnie z nim przeżywać jego rozterki, gdyż martwiła się o niego. Nie
zrezygnowała % niego, choć ryzykowała wiele. Jego gniew, a nawet
zerwanie. Może go kochała.
Miłość. Kochał Melindę James. Tak głęboko, że nie potrafił jasno
myśleć od chwili ich pierwszego pocałunku. Przekonywał się, że ich
romans może trwać dalej, a oni będą udawać, że dopiero teraz się
poznali i żadne wspomnienia nie będą im zagrażać.
Trzymał ją z dala od swego zawodowego życia, ukrywał
ją, jakby się wstydził, że ktoś ich razem zobaczy. A prawda była taka, że
najbardziej był dumny wtedy, kiedy był przy niej. Ale nigdyjej tego nie
powiedział- Starał się, żeby polubiła go od nowa. Teraz zastanawiał się,
czy to żądanie niebyło arogancją. Miała polubić człowieka, który nie za
bardzo lubił sam siebie. Bo im więcej przyglądał się sobie, tym mniej
znajdował powodów do sympatii.
Nie chodziło o zawód, który wykonywał, choć było mu przykro, że
Melinda nie docenia jego pracy. Szczerze wie
rzył, że zawód adwokatajest uczciwy, jeżeli się go uczciwie wykonuje.
Był dumny, że został adwokatem. Może nie zawsze jego klienci mieli
rację i postępowali całkowicie etycznie, ale zasługiwali na rzetelny
proces i dobrą obronę ich interesów. Za wyrok skazujący lub
uniewinniający brali odpowiedzialność sędziowie. W przyszłości musi
szczerze wypowiadać się o sprawach, w których zamierzano powierzyć
mu obronę. Ale nie miał zamiaru rezygnować z adwokatury. Melinda
powinna zaakceptować ten fakt, tak jak on ze swej strony rozumie jej
gotowość niesienia pomocy pacjentom w każdej chwili, kiedy jest im
potrzebna. Tak
jak dzisiaj. Nie, to nie chodzi o jego zawód. Ale o metody, za pomocą
których osiągnął sukces. Te wybiegi, pozory, powstrzymywanie się od
wypowiadania własnych opinii, sugerujące, że zgadza się z poglądem
większości - z tego wszystkiego trudno być dumnym. Do diabła,
przecież nawet rozważał zamiar poślubienia kobiety, której nie kochał,
jedynie dla ułatwienia sobie dalszej kariery. Gdyby Melinda nie
pojawiła się najego drodze, może nawet by to zrobił. A on, w swej
bezgranicznej zuchwałości, krytykowałją za to, że była sobą-
niepohamowaną, spontaniczną, mającą własne zdanie, przyjmującą
zobowiązania wobec ludzi i zaangażowaną w sprawy, w które wierzyła.
Za te same cechy, które tak w niej kiedyś cenił.
— Co za dureń - mruknął wpatrując się ponuro w resztkę kawy.
- Kto jest durniem? - usłyszał ciche pytanie i uniósł gwałtownie
głowę. Koł o niego stała Melinda ze smutnym uśmiechem i lekko
zaczerwienionymi oczami, chwiejąca się na nogach ze zmęczenia.
Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że siedział przy tym stoliku
ponad godzinę, pogrążony w samokrytycznych rozmyślaniach.
Jak się miewa Twyla? - spytał, wstając od stolika.
Śpi. Wydobrzeje po paru dniach. Obiecałam, ze od
wiedzęjąjutro.. Skinął głową i objąłjąramieniem.
- Chodź do domu, do łóżka. Jesteś wyczerpana.
Przytuliła się do niego ufnym gestem. Poczuł ucisk w gardle.
To prawda- odrzekła z westchnieniem-- Coja bym
zrobiłatemułobuzowi,któryjątakurządził. Szkoda, żenię jesteś
prokuratorem. Krzesło elektryczne byłoby w sam raz dla tej nędznej
kreatury.
Przecież nie uznajesz kary śmierci - przypomniał jej. Gdy
wychodzili na mroźne powietrze, troskliwie otulił Melindę płaszczem.
No tak. Musiałam zwariować.
Nie winię cię. A czy przynajmniej już go aresztowali?
Tak. Twyla twierdzi, ze tym razem wniesie oskarżenie. Myślę,
żęto zrobi.
To dobrze - Pomógłjej wsiąść do samochodu i sam usiadł za
kierownicą. Melinda oparła się o zagłówek i przymknęłapowieki- Griff
myślał, że usnęła, lecz ona otworzyła oczy i zapytała:
Griff. kto jest durniem?
Ja.
Och! - Znowu zamknęła oczy i uśmiechnęła się sła
bo. - Taak, czasami jesteś. Nie mógł powstrzymać śmiechu.
Zdrzemnij się. Obudzę cię na miejscu.
Mmmm -wymamrotała zapadając w sen. Po chwili jednak
odezwała się znowu.
Griff?
Słucham.
Ajednak cię kocham.
... i zalecam cotygodniowe wizyty według ustalonego planu w
ciągu następnych kilku miesięcy. Aha. zanotuj, że trzeba przygotować
dla niego bezalkoholowe napoje chłodzące. Po zakończeniu dyktowania
uwag przeznaczonych do przepisania dla sekretarki, Melinda wyłączyła
magnetofon, odstawiła go i sięgnęła natychmiast po następną teczkę.
Starała się zajmować pracą, ale przez cały ten czas myśli
o Griffie nie dawały jej spokoju.
Opanowana i kompetentna, uczestniczyła w zawodowych naradach i
spotkaniach z pacjentami. Nie dawała po sobie poznać, ze nęka ją
pytanie, na które nie znajduje odpowiedzi. Jaka jest jej przyszłość z
Griffem? Czy kiedykolwiek będzie wobec niej otwarty i odkryje przed
nią swe najskrytsze uczucia? Czy kiedyś zrozumie, że może być sobą, a
mimo to odnosić sukcesy. Że nie musi nakładać ugrzecznionej maski dla
przypodobania się wszystkim dokoła? Czy z kolei ona, wyznając mu, że
nie ma dalej ochoty brać udziału wtej grze pozorów, i ze w ich wspólnej
przyszłości musi się znaleźć miejsce na wspomnienia, zburzy wszystko,
co jest miedzy nimi?
I najważniejsze - co on do niej czuje? Czy w ogóle chce wspólnej z
nią przyszłości?
Po przyjeździe ze szpitala zeszłej nocy zostawił ją pod drzwiami
mieszkania, pocałował i życzył miłyc h snów. To prawda, pocałunek był
czuły i długi i nic nie wskazywało, że Griff się gniewa, lub że ma zamiar
z nią zerwać. Ale również nie wyznałjej swych uczuć ani nie powrócił
do rozmowy przerwanej telefonem ze szpitala. Nic nie mówi ł takie o
wspólnym spędzeniu Świąt Dziękczynienia w Springfield.
Wyczerpana fizycznie i emocjonalnie, Melinda nie próbowała
zatrzymać go na noc i nie nakłaniała do udzielenia odpowiedzi.
Powiedziała sobie, że to może poczekać teraz musi wypocząć. Na
wpółśpiąca padła na łóżko zaraz
po wymyciu zębów i założeniu koszuli
W pewnej chwili w środku nocy usiadła na łóżku cał
kiem rozbudzona i zakryła usta dłonią. Przecież powiedzia
ła mu, ze go kocha. Wprawdzie nie była wtedy zupełnie
przytomna, ale wyraźnie pamiętała, jak wypowiadała te
słowa, oraz to. że... natychmiast usnęła. Griffnie odpowie
dział, bo nie dała mu możliwości.
Czy dlatego zostawił ją tak nagle? Czy wystraszyła go tym
wyznaniem? Gdyby nie była tak zmęczona i oszołomiona wydarzeniami
tamtego wieczoru. Gdyby poczekała z wyznaniem na właściwy moment.
Ale nie. Musiała się wygadać w najgorszej z możliwych chwil i
prawdopodobnie wszystko zaprzepaściła.
Dlaczego ja się tak zachowuję? - spytała Freda, który wszedł
właśnie do jej biura z plikiem gazet pod pachą.
Nie wiem - odrzekł spokojnie. - A przy okazji, na
jakie to złe zachowanie pozwoliły ci twoje niezrównane maniery?
Och, mniejsza z tym - odparta z westchnieniem. - To zbyt
skomplikowane. Nie będę teraz o tym dyskutować.
A czy to ma coś wspólnego z pewnym rzutkim, mło dym
adwokatem, który przypadkiem zajmuje się głośną obecnie w kraju
sprawą sądową? Widzianym i sfotografowanym z tą samą panią
psycholog, która zeznawała przeciwko niemu w innym znanym procesie
sądowym?
Fred, co ty... -przerwała gwałtownie. Z rozszerzonymi ze
zdumienia oczami patrzyła, jak Fred wyciąga spod pachy gazetę i
trzymają przed sobą.
Sfotografowanym? Gdzie sfotografowanym?-spytała z lękiem w
głosie.
Tujest fotografia. Trzeba przyznać, że całkiem udana.
Wychodzący w River City Weekly Journal wylądował z hukiem na
biurku. Podniosła gazetę ostrożnie, tak jak się podnosi rozwścieczonego
zwierzaka. Zobaczyła wielką fotografie na trzeciej stronie, którą Fred
dla pewności ułoży ł na wierzchu. Ona i Griff zostali uchwyceni w
czasie posiedzenia rady miejskiej w ubiegłym tygodniu. Siedzieli bar-
dzo blisko siebie. Grifftrzymał poufale dłoń na ramieniu Melindy,
ustami prawie dotykał jej policzka. Tak, to wtedy właśnie
doradzałjej,zębynietraciła czasu nakłótniezjednym z najbardziej
zacietrzewionych dyskutantów. Dlaczego znany w St. Louis adwokat
interesuje się zagadnieniami omawianymi przez radę miejską w River
Ci ty? - zapytywano w towarzyszącym zdjęciu artykule. A może
zainteresowanie było raczej natury osobistej? Autor kroniki lokalnych
plotek ujawnił, kim jest Melinda i przedstawił jej rolęjako świadka
Nancy Hawlsey. Skomentował ironicznie spotkanie parli psycholog z
Griftem. Wspomniał również, ze Melindę widziano ostatnio wśród
publiczności na rozprawie sądowej przeciwko Stanleyowi
Schulzowi. Opisał, jak żarliwie stanęła w obronie działalności
zawodowej Griffa, choć wypowiedziała opinię, ze jej zdaniem Stanley
Schulz ponosi winę za śmierć ludzi w czasie pożaru.
Autor snuł również rozważania na temat Griflina Taylora. Adwokat
wprawdzie unika rozgłosu, ale jest brany pod uwagę jako kandydat do
różnych
stanowisk
politycznych
w
najbliższej
przyszłości.
Dziennikarzwymienił nawet kil ka poważnych państwowych urzędów
zainteresowanych
jego osobą. Artykuł swój zakończył uwagami na temat bliskiej
znajomości adwokata z wyrażającą bez ogródek swe opinie panią
psycholog. Sugerował w związku z tym, że chociaż pan mecenas
Taylorwyrobił sobie opinię czło wieka o konserwatywnych poglądach,
to nic ujawnił chyba
jeszcze wszystkich cech swojej osobowości.
Melinda nie musiała szukać nazwiska autora. Wiedziała, że jest nim
Joe McLeod, dziennikarz, który rozmawiał z nią w sądzie. Odłożyła
gazetę i ukryła twarz w dłoniach.
- Tylko tego mi brakowało - wymamrotała przerażona. Artykuł nie
mógł ukazać się w gorszym momencie, Griff jeszcze nie odpowiedział
jej, czy chce z nią być. A teraz podano do publicznej wiadomości, że
widuje się ich razem.
-Co na to powie Wallace Dyson? - zastanawiała się głośno.
Może tego nie przeczyta - odrzekł Fred pocieszająco.
O, na pewno. I może jutro spadnie śnieg na Saharze.
Daj spokój, to tylko niewielki tygodnik, a zebranie odbyło się
jakiś czas temu. Dlaczego Dyson miałby to czytać?
Melinda pomyślała o Myersie, fałszywym i zazdrosnym
współpracowniku Griffa. Ktoś taki zrobi wszystko, żeby Dyson
przeczytał ten artykuł.
Przeczyta go - stwierdziła ponuro. - I nie będzie mu się podobał.
Biedny Griff. Pomyśl, w co ja go wplątałam?
A w co go wplątałaś? - zapytał Fred. - Czy zmuszałaś go do
udziału w tym zebraniu?
No , nie. Nawet mu to odradzałam.
Więc to nie twoja wina. A poza tym i tak wyszłoby na jaw, że się
widujecie.
Jeżeli nadal będziemy się spotykać - zastrzegła się.
Tak mówisz, jakbyś miała wątpliwości. Jest oczywiste, że
szalejecie za sobą.
Skąd wiesz? Nigdy nie widziałeś Griffa Fred pochylił się nad
zdjęciem i położył na nie palec.
Ale mam oczy.
Ona również spojrzała na fotografię. Chyba rzeczywiście patrzyła na
Griffa tak, jakby był jedynym człowiekiem na Świecie. I być może,
tylko być może. on też patrzył na nią w taki sposób. Ajeśli to tylko gra
świateł albo coś podobnego? Spojrzała na przyjaciela i tym razem nie
potrafiła ukryć tez,
Fred, jago kocham. Kocham go takbardzo, że nawet nie
wyobrażałam sobie, że jest to możliwe. Ale nie chcę mu sprawiać
kłopotów. Jeżeli jego spotkania ze mną są tak ile widziane, może
najlepiej byłobyz tym teraz skończyć. On ma przed sobą wspaniałą
przyszłość. Nie chcę jej zniszczyć.
Nie ma obawy- odpowiedział z zakłopotaniem Fred, przybierając
nieco ironiczny ton. - Może nawet go uszczęśliwisz, o ile nie będziesz
zbył rozważna.
Wskazała na gazetę.
Coś mi mówi, że to go nie uszczęśliwi.
Dlaczego nie poczekasz, aż sam ci powie, co o tym myśli, zanim
zdecydujesz się rzucić pod pociąg dla jego dobra?
Fred. nie żartuj. To poważna sprawa.
Jateżjestem poważny - odparł. - Zadręczasz się bez powodu.
Griffjest dorosły. Nie zmuszałaś go do umawiania się z tobą, nie
zastawiłaś na niego żadnej pułapki. Jeżeli cię pragnie, jeżeli cię kocha,
do diabła, jeżeli ma trochę zdrowego rozsądku, to nieprzejmie się
przypadkowymi, głupi mi plotkami.
A jeżeli Joe McLeod uzna, że Griffjest postacią ciekawą i wartą
bliższego zainteresowania? - spytała z głęboką troską w głosie. - Ajeśli
ujawni, że Griffbył wojowniczym nastolatkiem pochodzącym z rozbitej
rodziny, że zawsze pozostawał w konflikcie z lokalnymi władzami i z
lego powodu uciekł ze Springfield? Ajeśli ten dziennikarz zdobędzie
maturalne zdjęcie Grilla, z długimi włosami, kolczykami i umalowanymi
oczami? Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to byłoby dla niego kłopotliwe?
Fred wzruszył ramionami, choć na jego twarzy malowało się
współczucie.
Być może będzie musiał nauczyć się żyć ze swoją przeszłością.
Jeżeli poważnie myśli o karierze politycznej, to może nawet ją,
wykorzystać. Ludzie podziwiają tych, którzy wbrew wszelkim
przeciwnościom losu odnieśli sukces. A poza tym chyba niewiele osób
chciałoby zobaczyć w gazecie swoje zdjęcie ze szkolnego albumu.
Powinnaś zobaczyć moje. Byłem przewodniczącym klubo szachistów i
nosiłem okulary w rogowej oprawie.
Znowu żartujesz. Nie chcesz przyznać, że to bardzo poważna
sytuacja.
Staram się tylko widzieć ją w jakiejś perspektywie. Griff może
odnieść korzyść, jeżeli przyzna się do swojej przeszłości, Albo może
udawać, że jego przeszłość nie istnieje, takjak usiłuje odrzucać przykre
wspomnienia. Ale pewnego dnia tłumione uczucia rozerwą go na
strzępy.
Westchnęła.
To mu właśnie mówiłam.
Każdy dobry psycholog musiałby mu na to zwrócić
uwagę. A tyjesteś dobra, dziecino. Ponownie westchnęła.
Jeśli chodzi o Griffa, to jestem za bardzo zaangażowana. Nie
potrafię być obiektywna.
Waśnie. I dlatego nie uświadamiasz sobie, że zrobiłaś wszystko,
co było w twojej mocy. Nieustannie chcesz go ochraniać - przed prasą,
przed przeszłością, przed sobą, a nawet przed ni m samym. Terazjuż
więcej nic nic możesz zrobić. Obecnie wszystko zależy od Griffa.
Melinda wiedziała, że to prawda. Teraz wszystko zależy od niego.
Zawsze była przekonana, żęto ona kieruje własnym życiem- Nawet jako
dziecko, jeżeli czegoś pragnęła, dochodziła do tego po swojemu. Nie
była przyzwyczajona do składania przyszłości w cudze ręce. Ajednak w
przypadku Griffa tak się stało. Gdyby zadecydował, ze ich romans nie
jest wart tych wszystkich kłopotów, musiałaby to przeżyć. Nawet próbo-
wałaby zrozumieć.
Ale zdawała sobie sprawę, żejuż nigdy nie zazna takiego szczęścia,
jakie znalazła w ramionach Griffa. ROZDZIAŁ
11
Tego dnia późnym popołudniem, kiedy Griff miał właśnie zamiar
wyjść z biura, został wezwany przez Dysona.
- Jest wściekły -z niepokojem w glosie poinformowała Griffa
sekretarka.
Po chwili bezowocnego rozważania, czym mógł się narazić szefowi,
Griff wstał, wzruszył ramionami i sięgnął po marynarkę.
No cóż, pewno powie, co ma mi do zarzucenia.
Czy mam na ciebie poczekać? Roześmiał się i poklepał jap o
pulchnym ramieniu.
Idź do domu. Dam sobie radę.
Zatem do jutra. Mam nadzieje - dodała.
Wychodząc z biura Griff uśmiechnął się rozbawiony dramatyczną
nutą, brzmiącą w glosie sekretarki. Przecież niebyło powodów do obaw.
Jednak ju t w chwile później okazało się. że sekretarka nie myliła się.
Starszy pan spojrzał na Griffa wściekłym wzrokiem spod ciężkich,
opuszczonych powiek. Jego usta ułożone były w cienką, prostą linię.
- Czy widział pan dzisiejszy Weekly Journal, panie Taylor? - zapytał
bez wstępów. Nawet nie wskazał Griffowi krzesła. Griifo mało nie
stanął na baczność. Jednak szybko się opanował i przyjął niedbałą pozę.
Nie, sir. Nie czytam często tego rodzaju czasopism. Dyson
wpatrzony w Griffa rzucił gazetę nabiurko.
Ale może teraz pan na to spojrzy. I proszę mi wyjaśnić, co to, u
diabła, ma znaczyć.
Griffpodniósł gazetę i przyjrzał się fotografii zamieszczonej na trzeciej
stronie. Parę chwil zajęło mu przeczytanie sąsiadującego z nią artykułu.
Jego nieprzyjemny, plotkarski ton spowodował, że Griff poczuł ucisk w
żołądku, ale odkładając gazetę na biurko zachował spokojny wyraz
twarzy.
- Najwidoczniej jakiemuś młodemu dziennikarzowi marzy się lepsze
zajęcie niż etat felietonisty w małym , tygodniowym szmatławcu.
Brwi Dysona nastroszyły sięjeszcze bardziej.
Czy to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia?
A czego pan oczekuje? Nie obchodzi mnie tego typu
nieodpowiedzialne bajdurzenie. ale w tym artykule nie ma nic
nieprawdziwego. Byłem na tym zebraniu.
-Z tą kobietą.
Griff z wysiłkiem powstrzymał gniew. Poprawił okulary. Zupełnie nie
podobał mu się sposób, w jaki Dyson odnosił się do Melindy, lecz
reagując gniewem, niczego by nie zyskał.
Z Melindą James - odpowiedział ostro.
Czy widuje się pan z nią systematycznie?
Spotykamy się. Już panu mówiłem, że ja i Melinda znaliśmy się
we wczesnej młodości. Po paru latach zetknęliśmy się znowu w związku
ze sprawą Nancy Hawlsey i było nammiło odświeżyć przyjaźń.
Nie widział powodu, dla którego miałby się tłumaczyć przed
Dysonem, ale chciał zyskać na czasie i przygotować się na ewentualne
dalsze oskarżycielskie pytania Dysona.
- To dlatego zaczął pan unikać Leslie. Bałamucić ją, a potem porzucić,
to niezbyt dżentelmeńskie zachowanie. Spodziewałem się czegoś więcej
po panu. panie Taylor. Griff zacisnął zęby.
- Nigdyniebałamuciłempanacórki,panieDyson. Leslie jest urocza kobietą
i jej towarzystwo sprawiało mi przy
jemność w czasie tych kilku okazjonalnych spotkań. Ale żadne z nas nie
traktowało tej znajomości poważnie.
- Po rzucił pan Leslie dla kobiety, która zeznawała przeciwkojednemu
z naszych najbardziej wpływowych klientów, korzystających od lat z
naszych usług. Jak pan sadzi, co sobie pomyśli Artur Dayton, gdy
przeczyła, że pan umawia się z kobietą, która przyczyniła się do
przegrania przez niego procesu i konieczności zapłacenia olbrzymiego
odszkodowania. I jak zareaguje Stanley Schulz, kiedy przeczyła, żejest
pan w intymnych stosunkach z kobietą, która publicznie oznajmiła, że
uważa go nieomal za mordercę, ponieważ nic zainstalował systemu
przeciwpożarowego, nie wymaganego w tym czasie przez przepisy
prawa budowlanego.
Griff postanowiłpominąć zarzuty dotyczące znajomości z Leslie i
skoncentrować się na ważniejszych przyczynach wzburzenia Dysona.
- Rozumiem pana zaniepokojenie, panie Dyson, ale nasi klienci
wiedzą, że niezależnie od tego, co robię w czasie wolnym od pracy
reprezentuję ich w sądzie najlepiej,
jak potrafię. Myślę, że wyniki procesów świadczą same za siebie.
Umiem wykonywać swój zawód. Dlatego klienci wybierają mnie na
obrońcę.
Dyson coś mruknął. Griff wiedział, że szef nie mógł mieć mu za złe
tego wyważonego wywodu na temat wartości jego pracy. Dyson nie
uznawał fałszywej skromności Griff czuł
jednak, że starcie nie zostało jeszcze zakończone,
- Panie Taylor, kiedy zatrudniałem pana, nie robiłem tego w ciemno.
Byłem świadomy pana możliwości, ale chciałem wiedzieć, jakiego
rodzaju człowieka włączam do mojej drużyny. Pragnąłem wiedzieć
więcej niż to co pan podał w raczej pobieżnym życiorysie. Wszystko
zbadałem. Znam pana młodzieńcze wybryki i niezbyt budującą historię
rodzinną. Ale zawsze uważałem się za znawcę charakterów i uznałem,
ze odpowiednio pokierowany i postępujący zgodnie z udzielanymi
wskazówkami, ma pan nieograniczone możliwości.
Dziękuję, sir. - Griffz trudem wypowiedział te słowa.
Teraz chciałbym panem nieco pokierować, Taylor. Ma pan przed
sobą diablo dobrą przyszłość. Wie pan dobrze, że pomogłem w
zrobieniu kariery wielu odnoszącym sukcesy politykom i to urno mogę
zrobić dla pana. Stanowisko posła, senatora, gubernatora, proszę
wybierać, apomogęje panu zdobyć. Jeżeli będziemy ostrożni, możemy
nawet wykorzystać pana przeszłość. Ludziom podoba się człowiek
zawdzięczający wszystko wyłącznie samemu sobie. Ale - dodał ze
znaczącym, groźnym spojrzeniem w celu przezwyciężenia przeszłości
musi pan obecnie prowadzić przykładne życic. Być wzorem dla
społeczeństwa i spełniać wszelkie oczekiwania pokładane w człowieku,
który ma pełnić obowiązki publiczne. Zawsze uważałem, że gotów jest
pan zrobić wszystko, żeby iść naprzód. W ciągu ostatnich dwóch lat nie
miałem co do tego najmniejszych wątpliwości.
Aż do obecnej chwili - podsunął Griff szorstko. Dyson skinął
głową.
Aż do obecnej chwili. Ona nie jest odpowiednią osobą dla pana,
panie Taylor. Panu potrzebna jest kobieta, która zna swoje miejsce jako
towarzyszka życia mężczyzny predestynowanego do osiągnięcia władzy
i sławy. Kobieta, która będzie dla pana podporą w życiu prywatnym
publicznym. W szczególności nic rozgłaszająca swoich opinii, jeżeli
różnią się one od pana poglądów. Niektórzy politycy nawet rozwodzą
się z żonami, które wykładają bez ogródek swoje racje, lub są,
powiedzmy, ekscentryczne. Pan by tego nie zrobił. A ta kobieta - cóż,
może panu tylko zaszkodzić. Griff zdołał powstrzymać się przed
zaciśnięciem dłoni w pieści. Nie pamiętał, kiedy był tak rozgniewany,
ale zdecydował, że nie ujawni swych uczuć. Jeszcze nie teraz.
- A zatem uważa pan, że powinienem z nią zerwać?
Słysząc takie niezawoalowane sformułowanie, Dyson skrzywił się,
Uważam, że byłoby lepiej, gdyby poświęcał panjej mniej czasu -
skorygował. - Plotki ucichną, kiedy zacznie się pan pokazywać z kimś
innym.
Na przykład z Leslie? Dyson zmrużył oczy i zacisnął usta.
Leslie wie, czego oczekuje się od żony wybitnego mężczyzny.
Tak została wychowana, jeżeli jednak ona pana nic interesuje, to
przecież w naszym kręgu towarzyskim są inne, równie odpowiednie
młode damy.
Czy mam rozumieć, że tym razem pana „wskazówki" są formą
rozkazu?
Proszę je rozumieć j ak się panu podoba, panie Taylor.
Czy nic będzie pan miał nic przeciwko temu, jeżeli poproszę o
trochę czasu na rozważenie pana rad?
Oczywiście-- Dyson uniósł czasopismo dwoma palcami i wrzucił
je do kosza na śmieci.- Na razie temat uważam za wyczerpany. Czy
przyjdzie pan jutro na kolację?
Przyjęcie był o organizowane z okazji dwudziestopięciotecia spółki
adwokackiej Dysona; mieli wziąć w nim udział wszyscy najbardziej
wpływowi klienci kancelarii, a ponadto znaczna czcić śmietanki
towarzyskiej ST. Louis. Griff wiedział od dawna, że musi tam iść, ale
cały czas odkładał decyzję wzięcia ze sobąMelindy. Teraz wstydził się
swego tchórzostwa.
Tak, przyjdę.
To dobrze. A przy okazji, Leslie wybiera się tam za mną i moją
toną. Może zatelefonuje pan do niej. Chyba byłoby lepiej, gdyby
przyszła tam z osobą bardziej odpowiadającąjej wiekiem.
Griff odpowiedział wymijającym pomrukiem, gdyż nie zamierzał
zmieniać postanowienia, które właśnie powziął.
- Czy mogę już odejść', sir? Mam jeszcze wieczorem dużo pracy.
Dyson popatrzył na niego podejrzliwie, leczniczego nie mógł
wyczytać z twarzy Griffa. Sapnął z rozdrażnieniem i wskazał drzwi.
Proszę. Ale niech pan pamięta, o czym tu rozmawialiśmy,
Nie zapomnę ani jednego słowa-Griff zapewnił swego
pracodawcę. Obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Był zbyt
wściekły, aby pozostać dłużej sam na sam z Dysonem.
Szef kancelarii adwokackiej dowie się niebawem, w jaki sposób Griff
odpowie na próbę kierowania jego życiem. I na określenie tej, którą
kochał "tą kobietą". W tym momencie miał po prostu ochotę zrzucić
Dysona z krzesła.
Melinda przemierzała pokój i zastanawiała się, co się dzieje z Griffem.
Byłajuż prawie dziesiąta, a on nie pokał a ł się ani nie zatelefonował.
Trzy razy dzwoniła do niego do domu, ale nikogo nie było. Zawsze ją
zawiadamiał,
jeżeli gdzieś wychodził. Przyzwyczaiła się do takiego ukła
du między nimi. Czy zatrzymały go sprawy zawodowe, czy
coś innego? Na przykład - Leslie Dyson.
Czy widział artykuł? Jak na niego zareagował? Czy
zrozumiał, na jakie przykrości się naraża? Czy dlatego jej
teraz unika? Właśnie gdy zaczęła się poważnie niepokoić, zadzwonił
telefon.
Halo? -Witaj.
Griff. - Odetchnęła z ulgą i opadła na kanapę.
Jak się miewa Twyla?
Lepiej. Wpadłam do szpitalaw drodze do domu.
To dobrze. Zapomniałem ci powiedzieć, jak bardzo byłem z
ciebie dumny wczoraj wieczorem. Jesteś po prostu świetna. Chcę, żebyś
wiedziała, że podziwiam twoje poświęcenie dla dobra pacjentów.
Dziękuję - odparła zdumiona tym wyznaniem. Dlaczego on to
mówi? Czy to ma być delikatny wstęp do zerwania? O, Boże. jeżeli
powie, że między nimi wszystko skończone, na nic się zdadząjej
zawodowe umiejętności opanowanie i obiektywizm. Pewnie wybuchnie
płaczem. Jak on może takjądręczyć...
Griff mówi ł dalej, najwidoczniej nieświadomy uczuć, jakie
owładnęły Melindą.
- Zeszłej nocy byłaś wykończona. Dobrze spałaś?
Miała ochotę wrzasnąć, ale udało się jej odpowiedzieć wpodobnym
tonie.
Tak, dziękuję.
Właściwie to dzwonię zapytać, czy przyjmiesz zaproszenie na
jutrzejszy wieczór.
Na jutrzejszy wieczór? - spytała zdziwiona.
Tak, chodzi o kolację z okazji dwudziesiopięciolecia naszej
firmy. Chciałbym, żebyś poszła ze mną. Przepraszam, że mówię ci o
tym w ostatniej chwili, ale nic byłem pewny, czy cię to zainteresuje.
Obawiam się, że będzie dosyć nudno.
Musiała odchrząknąć, zanim udało się jej odpowiedzieć. Jej glos był
ciągłe trochę ochrypły.
- Griff, czy jesteś pewien, że chcesz tego? Jego odpowiedź była
natychmiastowa i zdecydowana.
- Jestem pewien.
Zamarła. Co to oznacza? Ze nie ma dla niego znaczenia, co ludzie o
nich powiedzą? Że onajest dla niego najważniejsza?
Trzymając rękę na mocno bijącym sercu, zapytała ci chym głosem:
Griff, czy przypadkiem widziałeś dzisiaj Weekly Journal?
Widziałem.
I?
Pomówimy o tym jutro, dobrze? Robi się późno. A więc co z
przyjęciem? Pójdziesz ze mną?
Jeżeli jesteś pewny, że tego chcesz.
Jestem pewny. Przepraszam cię bardzo, ale czy moglibyśmy
spotkać się na miejscu? Będę zajęty do ostatniej chwili.
W porządku. Gdzie i kiedy? Podałjej szczegóły.
A zatem do zobaczenia? -Tak.
Dobrze. Spij smacznie, Melindo.
Melinda stała przez dłuższy czas w garderobie i ze zmarszczonymi
brwiami wpatrywała się w kolorowe ubrania. Jaką suknię powinna
założyć? Tę srebrną? Nie, zbyt wiele odkrywa. Wiśniową? To
nieodpowiedni kolor. Nie bieską? Za bardzo wyzywająca. Melinda była
zdecydowana udowodnić Griff owi, że potrafi dostosować się do sytu-
acji i nie wprawi go w zakłopotanie. Jeżeli dlajego dobra będzie musiała
poświęcić swą indywidualność, zrobi to.
Starała się powstrzymać niemiłe wrażenie, że rezygnu
jąc ze swego własnego stylu nie będzie się czuła lepiej niż Griff w
garniturach wciągu ubiegłych lat. Wybrała ostatecznie tradycyjną i
wciśniętą w kąt szafy czarną sukienkę. której nigdy nie lubiła. Założy
do niej proste, złote, małe kolczyki i cienki łańcuszek, choć marzył się
jej efektowny komplet ze sztucznych rubinów i szmaragdów dla
ożywienia poważnego stroju.
Przypomniała sobie sen z ubiegłej nocy. Była aktorką występującą w
komedii sytuacyjnej z lat pięćdziesiątych. W bawełnianej sukience i
fartuszku z plisowaną koronką, ze sznurem pereł na szyi pakowała
kanapki dla Griffa. Wręczyła mu je, kiedy wychodził do pracy, a on
posłał jej od progu całusa. Włączyła odkurzacz i przez resztę dnia
czyściła podłogę z tępym i błogim uśmiechem, szczerze uszczęśliwiona,
że może poświęcić swoją osobowość w imię sukcesów Griffa. To
byłjeden z najbardziej koszmarnych snów. Obudziła się oblana zimnym
potem.
Jęknęła i nakryła głowę poduszką, starając przekonać siebie, że była
naprawdę bardzo szczęśliwa.
Z powodu popołudniowej rozmowy z pacjentem, która w ten piątek
przeciągnęła się do późna, Melinda nie zdążyła przebrać się w domu
przed spotkaniem z Griffem. Zrobiła to w poczekalni biura, gdzie
spędziła też pó ł godziny na czesaniu i malowaniu.
Suknia, sięgająca połowy łydek, miała długie rękawy z szerokimi
mankietami i obcisły stanik z umiarkowanym dekoltem. Szczupłą talię
podkreślał szeroki pasek.
Chociaż zwykle Melinda wołała na wieczór odważniejszy makijaż,
podkreślający jej niezwykłe, szmaragdowe oczy, tym razem wybrała
przyciszone kolory i nałożyła je bardzo dyskretnie.
Uznała, że wygląda zupełnie dobrze. Nawet pociągająco. Tylko nie
była sobą. Wciągnęła głęboki oddech i ukradkiem wymknęła się z
poczekalni, mając nadzieję, że uniknie spotkania ze swymi kolegami.
Niestety. Omal nie wpadła na nich, kiedy dotarta już do frontowych
drzwi kliniki.
Mel dzisiaj chyba już trochę za późno na pogrzeb?
Nie zaczynaj, Murphy.
Uważam, te wyglądasz bardzo ładnie.
Dziękuję, Fred.
Niełatwo wyglądać ładnie w żałobie. Na czyj pogrzeb idziesz,
Melindo?
Do diabla, Fred, i ty przeciwko mnie?
Murphy ubrany w sweter w turkusowe i żółte wzory przyjrzał się
Melindzie badawczo.
Coś z tym trzeba zrobić.
Co?-spytałaniepewnie.
Ten strój nie nadaje się dla ciebie, dziecino. Nie jesteś w nim
sobą. Idź do domu i przebierz się w tę srebrną suknię, którą miałaś na
licytacji. Albo w tę różową, w której byłaś w zeszłym miesiącu na
przyjęciu u Handlemanów.
A czy nie byłaby dobra ta biała, wycięta tu i ówdzie? Ta z
czerwonym paskiem, który wygląda, jakby by ł jedyną rzeczą, jaką masz
na sobie? Bardzo ją lubię - proponował Fred łypiąc złośliwie okiem.
To nie jest przyjęcie u Handlemanów. Ta suknia jest bardzo
odpowiednia.
A więc to jednak pogrzeb. Chciało się jej tupać ze złości.
To nie żaden pogrzeb. Idę na kolację do firmy Griffa. Obchodzą
dwudziestopięciolecie.
Wyraz troski na twarzy jej kolegów mógłby być nawet zabawny,
gdyby niejej własne obawy.
Nie możesz tak wystąpić, Melindo - powiedział Murphy
poważnie. - To nic nie da.
Robisz to samo co Griff, dostosowujesz się do oczeki
wań innych-dodał Fred. - Kieska czeka już na progu. Podniosła ręce w
geście poddania.
Wiem. Uwierzcie mi, wiem. I nie zamierzam się tak ubierać,
naprawdę - zapewniała patrzących na nią bez przekonania mężczyzn. -
Ale idę po raz pierwszy na takie przyjęcie i chcę... no, cóż... chcę zrobić
dobre wrażenie. Dla Griffa.
I masz zamiar spotkać tam Stanleya Schulza? - spytał Fred. -
Masz zamiar uścisnąć mu rękę i powiedzieć, że mił o jest ci go poznać?
Powiedzieć mu. że dziennikarz się pomylił i że zupełnie nie winiszgo za
śmierć ludzi wpłomieniach?
Podniosła dłonie do skroni, czuła, jak nadchodzi tępy ból głowy.
Nie wiem. Po prostu nie wiem. Murphy objął ją ramieniem i
pocałował w policzek.
Nie martw się. Wszystko się jakoś ułoży. We właściwym czasie
będziesz wiedziała, jak postąpić.
- I postąpisz słusznie, dziecino - zawtórował Fred. -Tylko pamiętaj,
nigdy nie wolno ci udawać, żejesteś kimś innym niż sobą. Melindą
James. Diablo wspaniałą osobą.
Ach, ty pochlebco! Murphy poklepałją przyjacielsko po ramieniu.
Idż i podbij ich.
To dziwne, ale kiedy wychodziła z kliniki, uśmiechała się. Cieszyła
się na myśl o spotkaniu z Griffem, Wróciła jej pewność siebie.
Melinda spodziewała się, że Griff będzie na nią czekał przy wejściu na
salę balową klubu, gdzie odbywało się przyjęcie. Nie było go. Podała
swe nazwisko portierowi, który sprawdził listę zaproszonych i
powiedział:
- Bardzo proszę, panno James,
Obserwując tłu m wieczorowo ubranych gości, Melinda miała
nadzieję, że dostrzeże Griffa. By ł bardzo wysoki i odnalezienie go nie
powinno nastręczać trudności, Ale nigdzie nie było go widać. Gdzież on
siępodziewał? Zdeprymowana przyjęła od kelnera kieliszek szampana i
stanęła pod ścianą, szukając Griffa wzrokiem. Poczuła gniew. Czy nie
zdawał sobie sprawy, wjak nieprzyjemnej sytuacji ją postawił? Gdzie on
jest?
- Melindo? Wydawało mi się, że to ty. Jak się masz?
Melinda odwróciła się i zobaczyła Leslie Dyson. Leslie ubrana była
tym razem lepiej -w długą, błyszczącą, jedwabną suknię koloru
brzoskwini.
Cześć. Leslie.
Czyjesteś z Griffem? Jeszcze go nie widziałam.
Anija - przyznała Melinda ponuro. - Miałam się tu z nim spotkać,
ale nie mogę go znaleźć. Może to miał być żart. - Usiłowała się
roześmiać.
Leslie uśmiechnęła się.
- Och, Gritf nie zrobiłby czegoś podobnego. Jest na to zbyt
odpowiedzialny.
Melinda zaczęła analizować to określenie. W ustach Leslie słowo
"odpowiedzialny" zabrzmiało prawie jak „nudny". Dla Melindy te dwa
słowa jakoś się kojarzyły, ale czy również dla Leslie? A poza tym, czy
ktokolwiek mógłby uważać Griffa za nudnego?
Chyba że w stosunku do Leslie zachowywał się zupełnie inaczej niż
przy niej. Może Melinda była jedyną uprzywilejowaną osobą, która
znała prawdziwego Griffa.
- Widziałam wasze zdjęcie w Weekly Journal. - Leslie podeszła bliżej
i zniżyła głos prawie do szeptu.
Czy już wszyscy widzieli to ponure pisemko-pomyślała Melinda w
rozdrażnieniu i mruknęła:
Tak?
Tak. Tworzycie taką milą parę. Nawet na zdjęciu widać, że on
szaleje za tobą. Już wtedy na licytacji podejrzewałam go o to. kiedy
zobaczyłam was razem. Leslie.ja...
Och, nie miej wobec mnie wyrzutów sumienia - zapewniła ją
szybko Leslie. kładąc dłoń na ramieniu Melindy.
Mówiąc szczerze, dość lubię Griffa. alejestem zachwycona, że
znalazł sobie kogoś innego. Może teraz tata przestanie nas swatać.
Naprawdę tak uważasz? - Melinda była szczerze uradowana, że
Leslie nie ma do niej pretensji o Griffa. Chociaż była przekonana, że
małżeństwo Leslie z Griflem byłoby katastrofą, nie chciałaby sprawiać
jej bólu.
Tak. naprawdę. Ja... - Leslie rozejrzała się, jeszcze bardziej
ściszyła głos i Melinda musiała wytężać słuch, żeby coś dosłyszeć w
otaczającym je gwarze - spotykam się z kimś. Tata o tym nie wie. On...
on by tego nie pochwalał Aleja myślę, że to poważna sprawa.
Przynajmniej dla mnie.
Dlaczego tata by tego nie pochwalał?
Ross, to znaczy mężczyzna, z którym się spotykam, nie pochodzi
z tych towarzyskich kręgów, w których się obracamy. On jest... no...
mechanikiem samochodowym. Poznałam go, kiedy oddałam do naprawy
samochód parę miesięcy temu. Od tego czasu widujemy się. Jest
cudowny. Martwi się. żejestem bogata i że moja rodzina nie będzie go
chciała zaakceptować. Myślę, że jemu naprawdę na mnie zależy.
Na widok błyszczących oczu Leslie. które kiedyś wydawałyjej się bez
wyrazu, Melinda starała się nie okazać uczucia zatroskania.
- Bardzo się cieszę, Leslie. - Widocznie niezbyt dobrze potrafiła ukryć
swe obawy, gdyż Leslie spojrzała porozumiewawczo, lecz zaraz
uśmiechnęła się z zakłopotaniem,
-Wiesz, nie potrafię kryć się z tą znajomością. I nawet
nie zamierzam. Dopóki tata się w to nie wmiesza, wszystko jest w
porządku. - Leslie, jeśli kiedyś będziesz chciała na ten lemat po-
rozmawiać, zadzwoń do mnie, dobrze? Mówią, że potrafię słuchać. -
Melinda uśmiechnęła się. - Nie zamierzam traktować cię jak pacjentki.
Będę słuchałajako przyjaciółka. Bezpłatnie.
Leslie odwzajemniła uśmiech.
Lubię cię, Melindo. I cieszę się, że Griffcię odnalazł.
Doyle Myers stoi koło taty i patrzy na nas. Założę się. że ten mały
szczurek objaśnia teraz, kim jesteś. Bardzo mi przykro, ale chyba muszę
iść.
Rozumiem. - Melinda westchnęła patrząc na zbliża
jącego się Dysona. - Do zobaczenia, Leslie. I jeżeli zobaczysz Griffa,
powiedz mu, żeby tu przyszedł. Natychmiast.
Powodzenia!
Dzięki. Myślę, że mi będzie potrzebne.
ROZDZIAŁ
12
Melinda była już sama, kiedy Dyson do niej podszedł.
- Czy panna James?
- Tak, jestem Melinda James, Pan Dyson, prawda? Mi ło mi pana
poznać. - Chcąc go rozbroić, wyciągnęła rękę przyjaznym gestem.
Uściskjego dłoni byt zbyt krótki.
- To pani zna moją córkę, panno James? Wyglądałyście na
zaprzyjaźnione.
- Spotykałyśmy się kilkakrotnie. Lubięją.
- Mmm.. . - pomruk Dysona brzmiał zdecydowanie powątpiewająco.
Melinda rozumiała, że oskarżałją, iż stała się przyczyną ochłodzenia
stosunków miedzy Griffem a Leslie i że zastanawiał się, jak mogła tak
postąpić wobec osoby, którą lubiła.
Unosząc głowę postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi
ani sprowokować do wypowiedzi, która by zaszkodziła Griffowi.
Czuła, jakrośnie między nim i napięcie.
Jest tu pani z Taylorem? Skinęłagłową.
Umówiłamsięznimtutaj. Cośgo musiało zatrzymać. Dyson
wyprostował się i zniżył swe krzaczaste brwi taki wyraz rwarzy
przybierał z pewnością dla zastraszenia rozmówcy.
- Nie mam zamiaru owijać sprawy w bawełnę, panno James. Griffin
Taylor ma przed sobą wspaniałą przyszłość. Nie życzyłbym sobie,
żeby coś - lub ktoś - zagroził jego karierze.
Podobniejakja, panie Dyson- zapewniłago chłodno.
- Wobec tego zrozumie mnie pani, jeżeli powiem, że
powinna się pani przesiać z nim spotykać. W szczególności po pani
uwagach wygłoszonych w rozmowie z dziennikarzem na temat
klientów Griffa. Z pewnością zdaje sobie pani sprawę z tego, że takie
zachowanie może mu tylko zaszkodzić jako adwokatowi.
- Proszę pana, ja...
Zanim zdążyła skończyć zdanie, odezwał się dźwięczny, prawie
rozbawiony głos:
- Hej, Melindo! Czyżbyś myślała, że zapomniałem
o naszym spotkaniu? Rozejrzała się i rzuciła jednym tchem: -Dziki!
Osoby stojące wokół były tak samo zaskoczone prze
zwiskiem, które wyrwałojej się na widok Griffa, jak ijego wyglądem.
Gdyby tak prezentował się wtedy, na sali sadowej, poznałaby go
natychmiast Krótkie, zwykłe gładko zaczesane włosy były
nastroszone. Bez okularów jego czekoladowobrązowe oczy. ocienione
gęstymi rzęsami byty tak wyzywające jak kiedyś. Czarna, znoszona,
skórzana kurtka, włożona na koszulę khaki, wąski krawat i czarne,
trochę workowate spodnie, podkreślały jego silę i męskość. Buty
Griffa pamiętały lepsze czasy. Srebrny krzyżyk kołysał się przy
lewym uchu.
Melinda dobrze znała zarówno ten kolczyk, jak i kurtkę.
Oszołomiona pomyślała, że drewniana deseczka nie była jedyną
rzeczą, jaką zachował z czasów młodości. Gdzie przechowywał to
ubranie? W pudle schowanym w kącie garderoby, które ukrył nawet
przed samym sobą?
Spojrzeli na siebie i Griff mrugnął do niej porozumiewawczo, W
odpowiedzi roześmiała się radośnie, z ulgą przyprawiającąją prawie o
zawrót głowy. Wszystko będzie dobrze.
Panie Taylor - Dyson warknął wściekle. - Co to ma znaczyć? W
naszej firmie przestrzega się pewnych zasad dotyczących wieczorowego
stroju pracowników.
Tak, sir. Ijakpan widzi, włożyłem marynarkę i krawat.
Czy panu już nie zależy na współpracy z kancelaria adwokacką
Dyson i Spółka? - W głosie Dysona słychać było niewątpliwą groźbę.
Nie, panie Dyson, nie zależy mi - odpowiedział Griff
nieoczekiwanie, krzyżując ramiona na piersi w pozie wyrażającej
najwyższą pewność siebie. - Nie , jeżeli ma się to wiązać zżyciem w
kłamstwie. Nie,jeżeli to ma oznaczać, że pan będzie mi dyktował, co
mam myśleć i robić. Nie,
jeżeli miałbym znosić ataki ze strony mego pracodawcy i
współpracowników na kobietę, którą kocham. Melinda ugryzła się w
język, żeby nie wydać okrzyku radosnego zdumienia. On ją kochał Griff
ją kochał
- Pan groził mi ujawnieniem mojej przeszłości - ciągnął Griff. -
Powiedział pan, że mogę obrócić ją na swoją korzyść lub użyć
przeciwko sobie. Cóż, to jest moja przeszłość, czy to się panu podoba,
czynie. To warunki, w jakich byłem wychowany, uczyniły mnie tym,
kimjestem i one na zawsze pozostawią siady w mojej osobowości. A
Melinda dodała mi odwagi i teraz potrafię przyznać się do tego przed
sobą samym i przed panem. Melinda była częścią mojej przeszłości i z
pewnością będzie częściąmo
jej przyszłości. Ponownie spojrzał na Melindę i jego uśmiech pozwolił
jej domyślić się tego, co nie zostało powiedziane głośno. To, co usłyszy,
kiedy juz zostanę sami Nie mogła się wprost doczekać tej chwili.
Czy ten pana występ mam traktować jako rezygnację z pracy,
panie Taylor? - zapytał Dyson.
Jak pan uważa, panie Dyson. - Griff odwrócił się i przeniósł
wzrok na salę, kłaniając się kilku klientom. Potem spojrzał na Dysona,
który zaniemówił ze złości.
Jakjuż panu mówiłem, sir, umiem dobrze wykonywać mój zawód.
Cholernie dobrze. Lubię mojąpracę i nie zamierzam z niej rezygnować.
Mogę nadal współpracować z panem, jeżeli pan przyjmie do
wiadomości, że nie pozwolę panu ingerować w moje prywatne życie.
Albo przystąpię do jednej z innych spółek adwokackich, które w ciągu
ostatnich lat o mnie zabiegały. Wybór należy do pana.
- Jeżeli pan odejdzie, to ja rezygnuję z usług tej firmy pośpieszył z
deklaracją nie znany Melindzie mężczyzna, ktorywystąpiłztłumu. -
Dolicha, Taylor, zadwatygodnie zaczyna się mój proces i chcę żeby to
pan mnie bronił.
Widząc, że klienci są zainteresowani spektaklem rozgrywającym się
na ich oczach, Dyson uniósł pojednawczo dłonie.
Proszę się uspokoić. Między mną a panem Taylorem powstało
pewne nieporozumienie, lecz ci, co mnie znają, wiedzą, że to się nieraz
zdarza. - Przez tłu m przebiegi niepewny chichot. - Panie Taylor, może
zakończymy rozmowęwmoimbiurzewponiedziałek - zaproponował Dy-
son, usiłując wykrzesać uśmiech, oczywiście na użytek zgromadzonych
gości.
Świetnie, sir.
Kiedy starszy pan zamierzał odejść, Melinda zwróciła się do niego
pośpiesznie.
- Proszę pana... Odwrócił się ostrożnie.
- Chciałam przeprosić pana za wszelkie ewentualne kłopoty, które
mogły wyniknąć z powodu moich uwag,
jakie ostatnio mimowolnie rzuciłam w rozmowie z dziennikarzem.
Zapewniam pana. że to się więcej nie powtórzy, bez względu na moje
osobiste opinie o prowadzonych przez pana sprawach. I nigdy nie
uczynię niczego, co mogłoby sprawić kłopot Griffowi lub jego
klientom. Podobnie - o czym jestem przekonana - i on nie wyrazi się
niewłaściwie o żadnym z pacjentów mojej kliniki .
Wypowiedziała te słowa tak, aby zostały dosłyszane przez otaczające
ich osoby, a zwłaszcza klientów, którzy zjej powodu mogliby zacząć
odnosić się niechętnie do Griffa.
Dyson zawahał się. podziękował burkliwie i odszedł.
Melinda uchwyciła spojrzenie Leslie i jej dyskretny gest palców,
uniesionych w znaku tryumfu. Widać było, ze zakończony zwycięstwem
bunt, podniesiony przeciw despotycznemu ojcu dodał Leslie odwagi.
Melinda poczuła obejmujące ją ramię i ciepłą, męską dłoń.
Skąd taka suknia? - zamruczał Griff. Uśmiechnęła się. Oczy miała
trochę zamglone.
Jest bardzo ładna, ale nie jesteś w niej sobą.
Wiem - odparła z uśmiechem. - Chyba oddam ją Meaghan.
Kupię ci w zamian inną, może czerwoną? - obiecaj
z uśmiechem. Splotła palce zjego palcami.
Pomówimy o tym później.
Nie.
Ależ Griff, uważam, że jest bardzo seksowny.
Wybacz, ale kolczyk muszę zdjąć. Czy zdajesz sobie sprawę, ile
czasu mi zajęło włożenie go do ucha po dwunastu latach? - spytał z
wyrzutem.
Dziwne, że dziurka nie zarosła.
Niestety. Przytulona do jego piersi bawiła się srebrnym
krzyżykiem.
Czy nie założysz go nawet dla mnie, czasami? Przesunął powoli
dłońmi po jej gołych ramionach.
Nie, Melindo. To już historia. Wieczorem założyłem go
specjalnie.
I osiągnąłeś cel.
A poza tym o mało nie urwałaś mi ucha, kiedy parę minut temu
kolczyk zaplątał się w twoje włosy.
Och, przepraszam. Myślę, że byłam za bardzo... roztargniona i nie
zauważyłam. Ja zwykle zdejmuję kolczyki przed przystąpieniem do
wytężonego wysiłku fizycznego.
Teraz mi to mówisz. Przedtem prosiłaś, żebym go nie zdejmował
podczas...
Tak, bo uważam, że kolczykjest seksowny-przerwała mu ze
śmiechem. Pochyliła się, pocałowała go i pogładziła rozwichrzone
włosy.
A skórzana kurtka? - spytała z wargami przy jego ustach.
Mogę zadymać - ustąpił. - Na specjalne okazje. Do pracy nadał
będę nosił garnitur.
To jeszcze przeżyję - mówiąc to znowu go pocałowała. - Byłam
tak dumna z ciebie wczoraj wieczorem.
Nie pierwszy raz po wyjściu z przyjęcia wracała do incydentu z
Dysonem.
- Wiesz, dopiero wtedy, kiedy Dyson wręcz narzucił mi swoje
warunki, uświadomiłem sobie, jak bardzo ulegałem mu przez te dwa
lata. Bałem się być sobą. Myślałem i działałem prawie pod jego
dyktando. Zakładałem, że nie odniosę sukcesu, jeżeli będę kierował się
własnymi zasadami. Uważałem, ze musze wzorować się na innych,
którym się udało.
Terazjuż tak nie myślisz. Klienci gotowi są zgłaszać się do ciebie
bez względu na to, gdzie będziesz pracował i czy będziesz nosił kolczyk.
Taak. W każdym razie niektórzy. I co ty na to?
Apropos, kim był ten mężczyzna, który tak panicznie zląkł się, że
odejdziesz od Dysona? Ten, który ma proces za dwa tygodnie?
Griff skrzy wi ł się i odpowiedział z wahaniem.
Niejestem pewien, czy mogę ci powiedzieć. Wtuliła twarz w jego
ramię.
To jednaztych spraw, która nie będzie mi się podobała?
Obawiam się. Ale ten człowiek zasługuje...
Na uczciwy proces. Wiem - zakończyła za niego i uniosła z
uśmiechem głowę.
Zawinął na palcu pasmo jej włosów i powiedział poważnym tonem:
Zmieniłem się, Meilndo. Nie udawałem. Naprawdę wykonywanie
zawodu adwokata daje mi zadowolenie, a z upływem lat stałem się
raczej konserwatysta.
Wiem. I kocham cię takim, jakim jesteś. Nigdy nie chciałam cię
zmieniać, chodziło mi jedynie o to, abyś nauczył się akceptować samego
siebie. Wiesz, ja też się zmieniłam , odkąd jesteśmy razem.
Naprawdę?
Uświadomiłam sobie, że muszę brać pod uwagę punkt widzenia
innych ludzi, wsadzie i nie tylko tam. To dlatego poszłam na rozprawę
Stanleya Schulza, Chciałam się sprawdzić obserwując ciebie, jak bronisz
człowieka, którego postępowania nie pochwalam. Może jestem bardziej
podobna do Malta, niż chciałabym się przyznać.
Griff udał przerażenie, a potem zachichotał.
- Myślę, że mogę to przeżyć. Czy wyjdziesz za mnie? Zesztywniała.
Odsunęła się, żeby móc spojrzeć na jego twarz. Uśmiechał się
pogodnie.
Czy... wyjdę za maż za ciebie?
Już ci mówiłem. Jestem konserwatystą. Życie na kocią łapę jest
zbyt liberalną koncepcją dla takiego faceta jak ja.
Nie bądź złośliwy. Czy jesteś zupełnie pewny, że chcesz się ze
mną ożenić? Czynie powinieneś jeszcze tego przemyśleć? Może uznasz,
żejestemjednak zbyt narwana? Może...
Griffpołożył dłoń najej ustach.
- Zadałemcipytanie-przypomniałjej modulowanym, aktorskim głosem,
jakim przemawiał w sądzie. - Tak czy nie panno James?
Uniósł dłoń, usłyszał wyszeptane słowo „tak" i zamknął jej usta
pocałunkiem.
Czy jesteś tego pewny? - spytała, gdy pozwolił jej odetchnąć.
Jestem całkowicie pewny-odrzekł.
Dużo, dużo później, kiedy Melinda leżała zaspokojona i wyczerpana
w ramionach Griffa, przyszło jej na myśl, że w łóżku był o wiele
bardziej Dzikim niż zrównoważonym adwokatem, zajakiego się uważał.
Usnęła uśmiechając się z zadowoleniem na myśl o poczynionej
właśnie obserwacji.
Pozostała im do pokonaniajeszcze jedna przeszkoda.
Melinda siedząc w samochodzie obok Griffa widziała, jak w miarę
zbliżania się do Springfield ogarnia go coraz większy niepokój.
- Będzie bardzo przyjemnie - zapewniła. Położyładło ń ozdobioną
nowym pierścionkiem z brylantem na jego naprężonym ramieniu.
Spojrzał na nią spod oka.
- Ciągle mnie o tym przekonujesz. Zachichotała na widokjego
sceptycznego spojrzenia.
- Naprawdę, Przecież lubiłeś moja rodzinę. Wszystkich, no, zwyjątkiem
Matta.
- Matt jest w porządku.
- No widzisz. Nawet jego teraz akceptujesz, - Mmm.
- I nie musisz się martwić. Oni leż cię polubią.
- Nie muszę?
- Oczywiście, że nie. Merry zawsze cię lubiła. Uważała , że masz uroczy
uśmiech. I miała rację. Odpowiedział tym swoim uśmiechem, pod
wpływem którego nieodmiennie topniało jej serce.
A co z resztą?
Marsha nigdy nie miała nic przeciwko tobie. Znasz ją, ona
wszystkich lubi.
AMeaghan?
Meaghan śmiertelnie się ciebie bała. Ale nie martw
się. Ona zawsze była nerwowa. Pokręcił głową.
- Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak dwie dziewczyny
o identycznym wyglądzie mogą mieć tak różne osobowo
ści. Ty się nie bałaś niczego. I nadal się nie boisz. Zacisnęła palce na jego
ramieniu.
To nieprawda. Byłam przerażona, że nie potrafimy przezwyciężyć
różnic naszych charakterów. I że w końcu poślubisz Leslie Dyson,
Wobec tego byłaś głupia - odparł spokojnie.
Zawsze znajdziesz właściwe, mił e słowo, prawda, kochanie?
Uśmiechnął się. Melinda wyczuła, żejego napięcie powoli mija.
Griff. kocham cię. Odprężył się jeszcze bardziej.
Ja też cię kocham.
No jak, już mniej się obawiasz Święta Dziękczynienia z klanem
Jamesów?
A czego miałbym się bać? Mam być poddany ocenie twoich
dwóch starszych sióstr i ich mężów, twego brata i jego żony. twojej
bliźniaczki, jej męża, nie wspominając o nie wiadomo jakiej liczbie
siostrzenic i siostrzeńców.
Jest ich siedmioro.
Dziękuję. Wszyscy będą decydować o tym, czyjestem
odpowiednim kandydatem na męża ostatniej panny James. Nawet nie
będę mógł spać z tobąw czasie tych dni, bo Meaghan uzna, że nie
zaślubiona para dzieląca sypialnię
jest złym przykładem dla dzieci. Tak, rzeczywiście, nie mogę się tego
wszystkiego doczekać.
Śmiejąc się z jego gderliwego tonu Melinda pochyliła się i
pocałowałago w policzek.
Wszystko będzie dobrze. Jesteś przecież znakomitym adwokatem,
pamiętaj o tym. Pomyśl, że oni sąławąprzysięgłych i użyj swego
zniewalającego uroku, a będą ci jedli z ręki Ty to potrafisz.
Atyjesteś świetnym psychologiem. Nie myśl, że nie jestem
świadomy tego, co teraz robisz.
Acoja według ciebie teraz robię?
Usiłujesz zająć moją uwagę i nie pozwalasz mi rozmyślać o
powrocie do Springfield.
Pomogło?
Jego oczy spoczęły na stojącej przy szosie tablicy z napisem „Witamy
w Springfield".
- Tak. Chwilowo.
Przez następne parę minutjechali w milczeniu. Nagle Grii f
niespodziewanie skręcił w boczną drogę.
Griff, nie musisz tego robić.
Muszę-odparłpatrząc przed siebie. Może ma rację, stwierdziła w
duchu, poprawiając się na siedzeniu. Chyba tak powinien postąpić.
Znajdowali się w starej dzielnicy miasta. Domy tu były niewysokie i
żle utrzymane. Wyblakła farba, połamane żaluzje, spruchniałe drewno -
oznaki nędzy bezlitośnie obnażone w świetlejasnego, popołudniowego
słońca. Tu i ówdzie dostrzec można było śladyjakichś powierzchownych
napraw - świeżej warstwy farby na spaczonych, drewnianych
powierzchniach ścian. W niektórych oknach za popękanymi szybami
wisiały firanki. Gdzieniegdzie na trawnikach posadzono ozdobne
krzewy.
Griff zatrzyma! samochód przy krawężniku i spojrzał w
kierunkujednego z domów... Jego twarz nic wyrażała żadnych uczuć.
Dom był kiedyś pomalowany na biało i miałjaskrawoniebieskie żaluzje.
Kolory dawno już wyblakły. Trawnik wyglądał schludniej niż przed
dwunastu laty, chociaż rzadka trawa była pożółkła, a samotne drzewo
rosnące przed domem prawie zupełnie pozbawione liści. Pod drzewem
leżał trzykołowy, zniszczony rower. Mały, pewnie czteroletni chłopiec
bawił się tanimi, plastykowymi samochodami
Na drodze dojazdowej stałą półciężarówka z powyginanym
zderzakiem. Melindapatrzyła na Grilla i zastanawiała się. czy porównuje
len samochód do swego czarnego mustanga.
Nagle drzwi domu otworzyły się i wyszedł z niego mężczyzna w
wypłowiałej, niebieskiej koszuli i dość brudnych, roboczych spodniach.
Stanął na ganku. Daszek zniszczonej czapki ocieniał mu twarz. Griff
przyglądał się. mężczyźnie w napięciu. Melinda nie miała wątpliwości,
że ten człowiekprzypominał mu ojca, któryprawdopodobnie tak samo
ubrany chodził do źle płatnej, fizycznej pracy. Dopóki nie stracił jej z
powodu pijaństwa. Położyła rękę na zbielałych kostkach palców
zaciśniętej dłoni Griffa. Niestety nie mogła mu pomóc. On sam musiał
wypędzić swoje demony. Mężczyzna spojrzał w stronę ulicy i
zmarszczył brwi na widok luksusowego samochodu. Odwrócił się do
chłopca i skinął na niego. Chłopiec posłusznie odłożył zabawki i pobiegł
w jego kierunku na grubych nóżkach. Kiedy dotarł do ganku,
podskoczył ze śmiechem i wylądował w ramionach ojca. Uśmiechnięty
mężczyzna wprawnym ruchem usadowił chłopca na biodrze i zwichrzył
mu jasne włosy. Potem, rzucając jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie na
samochód Griffa, odwrócił się, wszedł do domu i zamknął za sobą
drzwi.
- Czy wiesz, co bym dał zajeden taki uśmiech mojego
ojca? - wyszeptał Griff. -Tak-odparta.-Wiem. Westchnął i odwrócił się
do Meilndy. Pozostawił za sobą
dom i związane z nim wspomnienia.
Myślę, że i ty dałabyś wiele, żeby twoi rodzice żyli kilka lat
dłużej.
Wszystko bym dala - odparła ze ściśniętym gardłem.
Ale nie mogłam zapobiec biegowi wypadków.
I ja nic nie mogłem zrobić dla szczęścia mojej rodziny.
Tak. - Objętago. - Griff. tak mi przykro. Przykro mi. że byłeś taki
nieszczęśliwy i że wspomnienia nadal cię ranią.
Nie wszystkie wspomnienia mnie ranią. - Ujął jej dło ń i
pocałował. - Byłaś wtedy jedynym promykiem w moim ponurym życiu.
A ja ci nawet nigdy nie podziękowałem za twoją przyjaźń..
To niebyło potrzebne.
Ależ było. - Po chylił się i pocałował jej drżące wargi.
Dziękuję ci Melindo za to. że byłaś moim przyjacielem.
I że nadal nimjesteś. Powstrzymując łzy, zdołała się uśmiechnąć. -
Lepiej już jedźmy, bo ten mężczyzna naśle na nas poli
cję. Pewnie podejrzewa, że chcemy mu porwać dziecko. Z nieco
nienaturalnym uśmiechem Griffuruchomił silnik.
- Tylko tego by brakowało, żeby gliny ze Springfield jeszcze raz
wpakowały mnie do pudła.
W piętnaście minut później stali przed dużym, pięknym domem w
eleganckiej dzielnicy po drugiej stronie miasta. Z wewnątrz dobiegały
przytłumione odgłosy rozmów, śmiechu, okrzyków bawiących się
dzieci i płaczu niemowlęcia, tak charakterystyczne dla domu
zamieszkanego przez dużą rodzinę.
- Gotowy? - spytała Melinda ściskając mocno rękę Griffa.
Wyprostował szerokie ramiona i rzucił okiem na ubranie - biała
koszula, szary sweter i granatowe spodnie. Melindzie nie udało się go
namówić na założenie kolczyka.
- Na ile to możliwe. - Zaśmiał się krótko, - Do licha,
o mało co bym zapomniał... Patrzył teraz przed siebie, jakby w odległą
przestrzeń.
- Pamiętasz ten wieczór, kiedy ci powiedziałem,że
opuszczam Springfield? Zadrżała.
- Oczywiście, pamiętam. To była dla mnie najboleśniejsza chwila w
całym okresie dorastania. Byłam przekonani, że wyjeżdżasz przeze
mnie.
-I miałaś rację, w pewnym sensie. W każdym razie natknąłem się
wtedy na Granta, męża Merry. Oczywiście nie był jeszcze wtedy jej
mężem. O ile sobie przypominam, był tego wieczoru tak samo
sfrustrowany jak ja. Chyba obaj w domu wzięliśmy zimny prysznic.
- O czym omal nie zapomniałeś? - spytała niecierpliwie, tupiąc
nogami.
Rozbawiony tą niepohamowaną ciekawością, uścisnął jej rękę.
Zapewniłem wtedy Granta, że kiedyś przyjadę po ciebie. Dopiero
później postanowiłem nigdy tu nic wracać i wymazać z pamięci
wszystkie wspomnienia. Także i o tobie.
Chcesz przez to powiedzieć, że zgłupiałeś dopiero później? -
zadrwiła. Otrzymała w zamian uśmiech i żartobliwego klapsa.
Chichocząc przygładziła jaskrawy, kolorowy płaszcz i sięgnęła do
dzwonka.
Griff, jeszcze jedno.
Co takiego?
Jeżeli nasza córka przyprowadzi kiedyś do domu mło dego
człowieka z długimi włosami, w obszarpanym ubraniu i z kolczykiem w
ucho, to...
Zamknę ją na klucz w pokoju.
O nie. Nie wolno ci mieć takich uprzedzeń. On może być
naprawdę cudownym mężczyzną.
Porozmawiamy o tym w stosownej porze - odrzekł
stanowczo. - Zadzwoń do drzwi, Melindo. Pokręciła głową.
- Dlaczego ja ciągłe mam wrażenie, że mój Dziki stał się tak bardzo
podobny do mojego brata?
Obdarzył ją niewymuszonym, ujmującym i czułym uśmiechem, który
tak uwielbiała.
- Możesz to po prostu traktowaćjako spłatę długu.
Towarzyszący tym słowom figlarny błyskjego ciepłych. brązowych
oczu na pewno nie należał do poważnego adwokata o konserwatywnych
poglądach.
Chyba Dziki na szczęście nie został tak całkowicie ucywilizowany,
pomyślała z radością. Nacisnęła dzwonek.