ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maddison spojrzała z przerażeniem na młodszego brata.
- Jak to: zatopiłeś jego jacht?
Twarz dziewiętnastoletniego Kyle'a Jonesa wykrzywił grymas
niezadowolenia.
- Zasłużył na to.
- Mój Boże. - Chwyciła się za głowę, próbując okiełznać buzujące w niej
emocje.
- Nie cieszysz się? - zirytował się Kyle. - W końcu to on zrujnował tatę.
Myślałem, że będziesz zadowolona.
- Kyle. - Spojrzała na niego umęczona. - Czy ty w ogóle masz pojęcie, co
zrobiłeś?
- Nic mnie to nie obchodzi. Zasłużył sobie. Maddison zamknęła oczy.
- Nie wierzę w to, co słyszę.
- Nic się nie stało - próbował pocieszyć ją brat. - On nie ma pojęcia, kto to
zrobił.
Otworzyła oczy, żeby na niego spojrzeć.
- Skąd ta pewność? Tacy ludzie jak Demetrius Papasakis zawsze znają
swoich wrogów. - Skoczyła na równe nogi i zaczęła krążyć po pokoju. - Chyba
wiesz, co to oznacza? - Odwróciła się, żeby znów na niego spojrzeć. Była blada
ze strachu.
Ale Kyle tylko wzruszył ramionami.
- Czym się tak martwisz? Nigdy się nie dowie, że to moja sprawka.
- Oczywiście, że się dowie! I tak figurujesz już w policyjnej kartotece!
Jestem pewna, że nie potrzebuje dużo czasu, żeby odkryć twoją tożsamość. A
wtedy nie spocznie, póki nie wylądujesz w więzieniu.
- Nie pójdę do więzienia - zaoponował stanowczo.
- Nie pójdziesz, jak długo ja mam coś w tej sprawie do powiedzenia. -
Przygryzła dolną wargę, próbując znaleźć rozwiązanie.
- Nieważne, co myślisz. Cieszę się, że to zrobiłem.
- W głosie Kyle'a słychać było dumę i młodzieńczą buńczuczność. - Poza
tym stać go na kolejny jacht.
- I właśnie na tym polega problem. Czy ty nic nie rozumiesz? - W jej
głosie zaczynała pobrzmiewać desperacja. - W przeciwieństwie do nas on może
pozwolić sobie na najlepszego prawnika. A my pójdziemy z torbami, zwłaszcza
że niedawno ukradłeś samochód.
- Nie ukradłem - zaprotestował. - Pożyczyłem.
- Tylko się nie wykręcaj, Kyle. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że go
ukradłeś. Miałeś niewiarygodnie dużo szczęścia, że wypuścili cię za kaucją,
którą nadal spłacam bankowi.
- Wszystko ci oddam, jak tylko znajdę pracę
- obiecał.
Maddison westchnęła sfrustrowana.
- A kiedy to będzie? Jak do tej pory pracowałeś w trzech miejscach, nigdy
dłużej niż tydzień. Nie mogę wciąż naprawiać twoich błędów. W końcu bę-
dziesz musiał wziąć odpowiedzialność za własne życie. Masz dziewiętnaście lat,
czyli więcej niż potrzebujesz, żeby prowadzić samochód i głosować. Najwyższy
czas, żebyś przestał obwiniać cały świat za każde niepowodzenie i zrobił coś
pożytecznego.
- Demetrius Papasakis zniszczył nasze życie - rzucił Kyle z goryczą. - Nie
mogę uwierzyć, że chcesz pozwolić, aby uszło mu to na sucho!
- A twoim zdaniem lepiej zatopić łódź za milion dolarów? Moglibyśmy
pójść do niego, przedstawić mu naszą sprawę i być może domagać się
odszkodowania.
- Jasne. - W jego głosie pojawiła się zgryźliwość.
- Roześmiałby się nam w twarz. Nie dałby nam złamanego grosza za to,
co spotkało tatę. A poza tym zobacz, jak traktuj e kobiety. Ten facet nie ma
sumienia.
Maddison nie mogła się z nim nie zgodzić, ale nie chciała podsycać jego
gniewu. Niemal każdego dnia gazety w Sydney rozpisywały się o błazeństwach
obrzydliwie bogatego playboya, mierzącego metr dziewięćdziesiąt greckiego
boga bez skrupułów.
Ich ojciec przez lata pracował jako pomocnik księgowego w sieci hoteli
Demetriusa Papasakisa. Został niesłusznie oskarżony o sprzeniewierzenie
pieniędzy i zwolniony. Nie dano mu nawet szansy złożenia wyjaśnień. Po kilku
tygodniach zmarł na atak serca.
- Tacy ludzie zwykle na koniec dostają za swoje
- powiedziała z przekonaniem. - Wystarczy wytrwać wystarczająco długo,
żeby być tego świadkiem.
- Może masz rację. - Kąciki ust Kyle'a uniosły się w delikatnym
uśmiechu. - Pisali wczoraj, że Papasakis wywołał kolejny skandal, wiążąc się z
bogatą rozwódką, byłą żoną jednego ze swoich rywali.
- W tej chwili przygody Demetriusa Papasakisa nie są moim największym
zmartwieniem. Jedyne, co mnie martwi, to jak zdjąć cię z linii ognia, żebyś
mógł odczekać, aż opadnie kurz po epizodzie z łodzią.
- Co twoim zdaniem powinienem zrobić? Maddison westchnęła z
rezygnacją.
- Musisz się ukryć.
- Uciec? - Spojrzenie, które jej posłał, wyrażało sprzeciw.
- Moja znajoma pracuje jako niania na farmie hodowlanej bydła w
Northern Territory. W ostatnim liście pisała mi o kłopotach Gillaroo z
zatrudnieniem solidnej siły roboczej. Jakoś uda mi się uciułać na bilet dla ciebie.
Potem radź sobie sam.
- Siła robocza? - Kyle zmarszczył nos.
- Posłuchaj. Skończyły mi się pieniądze i czas. To twoja ostatnia szansa.
Jeśli z niej nie skorzystasz, umywam od wszystkiego ręce i zostawiam cię na
łasce Papasakisa. A moim zdaniem nie jest łaskawy.
- Niech będzie. Zrobię to, ale tylko dlatego, że tego chcesz, a nie dlatego,
że się boję.
- Nie musisz się bać - powiedziała z naciskiem. - Ja jestem przerażona za
nas dwoje.
Nie minęło wiele czasu od powrotu Maddison z lotniska, kiedy rozległ się
dzwonek do drzwi jej małego mieszkania. Poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka
wywołany strachem. Ruszyła do drzwi, choć instynkt ostrzegał ją przed ich
otwarciem.
Wysoka, onieśmielająca sylwetka Demetriusa Pa-pasakisa wyrosła tuż
przed nią. Jego brązowe, prawie czarne oczy lśniły, kiedy bezczelnie lustrował
ją od czubka głowy po koniuszki palców u stóp.
Przerażenie odjęło jej mowę. Skąd znał jej adres? I skąd dowiedział się o
poczynaniach jej młodszego brata?
- Panna Jones, jak przypuszczam?
- Z...zgadza się. - Zirytowała się, że nie potrafiła zapanować nad głosem. -
W czym mogę pomóc?
- Chciałbym porozmawiać z pani bratem. Nie wytrzymała jego
uporczywego spojrzenia.
- Nie ma go.
- A gdzie jest? - Te trzy słowa były ostre niczym sztylety i brzmiały
niemal oskarżycielsko.
- Nie wiem.
- Proszę tak ze mną nie pogrywać, panno Jones - ostrzegł ją jedwabistym
głosem. - Muszę omówić z nim pewną kwestię i w jego interesie leży
wysłuchanie mnie.
- Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc.
Chciała zamknąć drzwi, ale on czym prędzej wyciągnął rękę i popchnął
drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Cofnęła się, unosząc roztrzęsione ręce
do szyi. Intruz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi z przesadną
ostrożnością.
- Wolałbym, żeby pani sąsiedzi nie słyszeli tego, co mam do powiedzenia.
- Proszę wyjść. - Zrobiła krok do tyłu. - Natychmiast.
- Przed czy po tym, jak zadzwonię na policję?
- Wyjął komórkę z pokrowca zawieszonego na pasku spodni.
Przełknęła z trudem ślinę, kiedy jego smukłe brązowe palce zaczęły
wybierać numer.
- Więc jak będzie, panno Jones? - Jego palec wskazujący zamarł przy
ostatnim klawiszu.
Maddison przygryzła wargę.
- Mam numer do kuratora sądowego pani brata
- oświadczył. - Może chciałaby pani porozmawiać z nim o nocnej
eskapadzie Kyle'a?
- Ale on był tutaj ze mną - zaprzeczyła piskliwym głosikiem.
Uniósł sceptycznie brew.
- Spodziewa się pani, że w to uwierzę?
- Proszę wierzyć, w co tylko pan chce.
- Prowadzi pani niebezpieczną grę, panno Jones. Być może nie wyraziłem
się jasno. - Przysunął się do niej, chociaż ona i tak stała już przyciśnięta do
ściany. -Nie ruszę się stąd, dopóki nie poznam miejsca pobytu pani brata.
- W takim razie mam nadzieję, że zabrał pan ze sobą szczoteczkę do
zębów. - W jej szafirowych oczach błysnął ogień. - Nie mam zapasowej.
Rozbawił go ten przejaw odwagi.
- Proponuje mi pani łóżko?
- Nie ma mowy - odparła półgębkiem. - Nie jest pan w moim typie.
Oparł jedną rękę tuż obok jej głowy i leniwie przyjrzał się jej twarzy.
Chwycił kosmyk jej jasno-popielatych włosów i owinął na palcu tak, że musiała
się do niego przysunąć. Biło od niego ciepło. Jego ciemne oczy działały na nią
hipnotyzująco i czuła się tak, jak gdyby potrafił wkraść się w jej duszę, poznać
najgłębiej skrywane sekrety. W powietrzu unosiła się delikatna mgiełka
cytrusowego płynu po goleniu, a jego umięśnione udo przywarło do jej nogi.
- Spróbujmy jeszcze raz. - Jego głos delikatnie pieścił jej usta. - Gdzie jest
pani brat, panno Jones?
Zwilżyła językiem suche wargi. Dostrzegła, że jego wzrok podążył za
jego ruchem. Ponownie zabrakło jej tchu.
- Wyjechał - wychrypiała. Zmarszczył brwi.
- Wyjechał? Skinęła głową.
- Dokąd?
- Do innego stanu.
- Którego?
- Nie mogę powiedzieć.
- W końcu i tak się tego od pani dowiem. - Jego głos przypominał stal
powleczoną aksamitem.
- Nie boję się pana.
- Naprawdę? - W jego oczach pojawiło się rozbawienie. - A powinna
pani.
- Może pan wyciągnąć najcięższą artylerię, panie Papasakis. - Uniosła
dumnie głowę. - Niełatwo mnie zastraszyć.
- W takim razie muszę być bardzo twórczy i wymyślić skuteczne
rozwiązanie, które zagwarantuje mi pani kapitulację. - Jego uśmiech był bardzo
zmysłowy. - Szykuje się świetna zabawa.
Nie ufała sobie na tyle, żeby odpowiedzieć. Gotowała się w środku z
nienawiści. Bała się, że eksploduje. Wiedziała o nim wystarczająco dużo, żeby
domyślić się, że nie spocznie, dopóki się nie zemści. Jednak postanowiła, że
póki starczy jej sił, nie pozwoli mu tknąć Kyle'a.
- Nie ma pani nic do dodania? - zapytał po krótkiej chwili milczenia.
Jej zaciśnięte usta przypominały cienką linię.
- Niech się pan wynosi z mojego mieszkania.
- Wystarczyłoby ładnie poprosić.
- Niech panie idzie do diabła.
- Nieładnie, panno Jones. Takie zachowanie nie świadczy najlepiej o pani
gościnności.
- Jeśli pan nie wyjdzie, zacznę krzyczeć.
- Uwielbiam, kiedy kobiety krzyczą - zasugerował, przeciągając sylaby.
Twarz Maddison poczerwieniała w przypływie wściekłości.
- Jest pan odrażający.
- A pani pomaga przestępcy.
- Mój brat nie jest przestępcą - warknęła przez zaciśnięte zęby.
- Żyje pani złudzeniami, panno Jones. On jest notowany. Jeszcze jeden
numer i pójdzie... na dno. Chyba dokładnie oddałem obraz sytuacji?
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - odparła wymijająco, czując, że
palą ją policzki.
- Być może zmieni pani zdanie, kiedy zdobędę dowód na to, że pani brat
ma tendencję do łamania prawa.
Spojrzała na niego nerwowo, nie mając pewności, czy blefuje.
- Jaki dowód?
- Taki, który przyczyni się do jego skazania.
- Nie wierzę panu.
- Widziano go zeszłej nocy na mojej łodzi - wyjaśnił.
- I?
Spojrzał na nią ostro.
- Moja łódź znajduje się teraz na dnie zatoki Parsley.
- Nie wydaje mi się, żeby czyjekolwiek wejście na pokład mogło
spowodować zatonięcie łodzi - zadrwiła. - A już na pewno nikogo, kto ma tak
niski indeks masy ciała jak mój brat.
- Bardzo zabawne. - W jego oczach dostrzegła wyzwanie.
- A co z odciskami?
Wytrzymał jej spojrzenie o wiele dłużej, niż by chciała.
- Jestem przekonany, że doskonale zdaje sobie pani sprawę, jak ciężko
znaleźć odciski na zatopionej od kilku godzin łodzi.
- Wielka szkoda - powiedziała nieszczerze.
- Ale... - specjalnie zawiesił głos dla lepszego efektu - pani brat
wyświadczył mi przysługę, zostawiając wizytówkę. - Wyjął coś z kieszeni
koszuli i przysunął w jej stronę, żeby mogła się dokładnie przyjrzeć.
- Poznaje pani?
Przez długie sekundy wpatrywała się w srebrny łańcuch od deski
surfingowej, który podarowała Ky-le'owi na osiemnaste urodziny.
- Nie - skłamała.
To było do przewidzenia. - Schował łańcuch do kieszeni.
- Ten łańcuch może należeć do każdego.
- Każdego o inicjałach KBJ - wyjaśnił bez ogródek. - A tak swoją drogą,
co oznacza B?
- Nie pańska sprawa.
- Skoro rozmawiamy o imionach, może wyjawi mi pani swoje?
- To także nie jest pańska sprawa.
- Moim zdaniem jest.
Nie przejęła się groźbą w jego głosie, choć dobrze wiedziała, że niewiele
mogła zrobić, żeby powstrzymać go przed odkryciem prawdy. Spuściła wzrok
po krótkiej chwili milczenia i mruknęła:
- Mam na imię Maddison.
- Maddison. - Kiedy smakował jej imię, przeszył ją dreszcz. - Ładnie. W
takim razie może zaczniemy zwracać się do siebie po imieniu?
Odsunął się od niej, co przyjęła z ulgą. Patrzyła, jak krąży po jej małym
salonie. Zatrzymał się, żeby podnieść książkę ze stolika, jak gdyby był u siebie.
Musiała przyznać, że było w nim coś władczego. Może to miało związek ze
stanem jego konta. A może to wzrost i nieskazitelny wygląd dodawały mu
autorytetu. Na pewno nosił garnitury od najlepszych projektantów. A jego
umięśniona sylwetka świadczyła, że lubił sport. Szeroka klatka, szczupła talia,
wąskie biodra i długie, smukłe nogi. Jego gęste, krótko przycięte kręcone włosy
były czarne jak atrament, a z jego oczu biła inteligencja i przenikliwość.
Jednodniowy zarost tylko dodawał mu męskości, która emanowała z każdego
centymetra jego ciała.
- Maddison Jones, mam ci do zaoferowania pewien układ.
- A konkretnie? Odłożył książkę na miejsce.
- Proponuję ci posadę. - Uśmiechnął się uwodzicielsko, po czym dodał: -
Maddison.
- Jaką posadę?
- Taką, której większość kobiet chwyciłaby się kurczowo obiema rękoma.
- Obawiam się, że nie przypominam większości kobiet.
- Zaskakujesz mnie, Maddison. Uznałem, że jesteś oportunistką, podobnie
jak ojciec i brat.
- Mój tata nie zrobił nic złego. Pochylił głowę.
- Szanuję twoją lojalność, ale on dowiódł swojej winy, uginając się pod
ciężarem oskarżeń.
- Te oskarżenia były bezpodstawne i nieprawdziwe! - zaoponowała
stanowczo.
- To zrozumiałe, że tak właśnie uważasz, ale mam powody, żeby sądzić
inaczej.
- Nie poznałbyś prawdy, nawet gdyby wyskoczyła z twojego wypchanego
portfela.
- Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie. Prawda odgrywa ważną rolę w
moim życiu. Ale wracając do naszej umowy...
- Pewnie chodzi o pozbawione skrupułów pragnienia.
- Pragnienie jest tutaj bardzo dobrym słowem. - Uśmiechnął się. - Lubię
jego dźwięk.
Maddison nie spodobał się ton jego głosu. Zdawał się sugerować rodzącą
się między nimi zażyłość, której nie chciała zaakceptować.
- Co zrobisz, żeby ocalić brata? - zapytał po kolejnej chwili milczenia.
- Wszystko. - Uniosła nieco głowę. Uśmiechnął się, choć jego oczy
pozostawały bez
wyrazu.
- Nawet jeśli to oznaczałoby związek ze mną? Spojrzała mu prosto w
oczy, a jej serce zabiło
mocniej.
- Potrzebuję zasłony dymnej. W tych okolicznościach mogłabyś okazać
się pomocna.
- Niby jak? - W końcu udało jej się wydobyć głos.
- Chcę, żebyś udawała moją kochankę. Co ty na to?
- Mam być szczera czy uprzejma?
- Jedno i drugie.
- No cóż... - delikatnie przechyliła głowę - ...przede wszystkim nigdy nie
zgodziłabym się zostać twoją kochanką.
- A moją żoną?
- Wykluczone.
- A co, jeśli nie masz wyboru? Spojrzała na niego chłodno.
- Zawsze jest jakiś wybór.
- Nie, jeśli od tego zależy wolność twojego brata. Maddison wiedziała, że
znalazła się w ślepej uliczce.
- Mam udawać twoją żonę?
- Nie. Chcę, żebyś została moją żoną. Otworzyła usta ze zdumienia.
- Chyba nie mówisz poważnie!
- Już wkrótce przekonasz się, że zawsze jestem poważny.
Mogła w to uwierzyć, ale nie miała zamiaru dzielić się swoimi
przemyśleniami, bo tylko połechtałaby jego ego.
- Nie możesz się spodziewać, że przystanę na tę oburzającą propozycję -
nie dawała za wygraną.
- Chyba wyraziłem się jasno. Jeśli się nie zgodzisz, Kyle trafi do celi z
elementem niewiadomego pochodzenia.
- Potrzebuję trochę czasu, żeby się zastanowić.
- Unikała jego wzroku.
- Masz tydzień.
- Tydzień? Skinął głową.
- Ale ostrzegam, że będę śledził każdy twój ruch, więc jeśli planujesz
ucieczkę, możesz o niej zapomnieć.
Sięgnął do tylnej kieszeni i wyjął wizytówkę. Chwyciła ją w roztrzęsione
palce i przyglądała się przez moment.
- Możesz skontaktować się ze mną pod tym numerem, jak tylko
podejmiesz decyzję - poinformował ją.
- Uprzedzę sekretarkę, że zadzwonisz najpóźniej przed piątą po południu
w poniedziałek.
Żałowała, że nie miała tyle odwagi, żeby podrzeć wizytówkę na tysiąc
kawałków. Gdyby nie chodziło o Kyle'a, nie wahałaby się nawet przez sekundę.
Jednak zamiast tego zacisnęła palce na wizytówce, czując, jak jej ostry brzeg
wbija się w skórę niczym narzędzie tortur. Spojrzała na niego, a szpony strachu
zacisnęły się mocno na jej gardle. Dostrzegła samozadowolenie wyzierające z
otchłani jego czarnych oczu.
- Zakładam, że twoja łódź nie była odpowiednio ubezpieczona.
- Oczywiście, że była. Ale zamierzam dołożyć starań, żeby otrzymać
możliwie jak najwyższe odszkodowanie.
Drapieżne spojrzenie, które jej posłał, sprawiło, że wszystko przewróciło
się jej w żołądku.
- Podejmujesz ogromne ryzyko. Nic o mnie nie wiesz.
- Nie interesują mnie twoje upodobania seksualne
- odparł lekceważąco. - To małżeństwo nie potrwa długo.
- Będzie tymczasowe? - Chwyciła się ostatniej deski ratunku.
- Oczywiście. - Jego oczy połyskiwały mrocznie.
- Jak każde małżeństwo.
Nie miała zamiaru się z nim kłócić. Niedawno zapoznała się z aktualnymi
statystykami dotyczącymi sukcesów matrymonialnych i nie były obiecujące.
- Nie martwisz się, że puszczę cię z torbami?
- zapytała.
- Ani trochę. Do momentu anulowania naszej umowy małżeńskiej
przekonasz się, czym to mogłoby grozić.
- Dasz mi słowo, że to małżeństwo ograniczy się jedynie do zmiany
nazwiska?
- Zapewniam cię, Maddison, że swoje potrzeby fizyczne zaspokajam w
innych ramionach. Nie jestem zainteresowany twoją obecnością w mojej
sypialni. Będziesz mogła spać spokojnie.
Wiedziała, że przypływ złości w odpowiedzi na jego reakcję był całkiem
nielogiczny, ale w końcu bezlitośnie potraktował jej fizis. Wiedziała, że daleko
jej było do ideału, ale nie czuła się jak produkt gorszej kategorii.
- A zatem, jeśli przystanę na tę propozycję, mam przymykać oko na twoje
zajęcia i stwarzać pozory?
- Nie tylko będziesz przymykać oko, ale zrobisz wszystko co w twojej
mocy, żeby zachować złudzenie, że tworzymy szczęśliwą parę, za każdym
razem kiedy pojawimy się publicznie. Co oznacza, że nie będziesz mogła
cieszyć się wolnością tak jak ja.
- Czyli?
- Wszelkie flirty, które mogą wydawać ci się kuszące, będziesz musiała
odłożyć na później.
- Czyli tobie wszystko wolno, a mnie nie?
- Właśnie.
- To niedorzeczne!
- Taka jest moja propozycja.
Chciała powiedzieć mu, co może zrobić sobie z taką propozycją, ale jak
tylko wyobraziła sobie swojego brata skutego kajdankami, przywołała się do
porządku i postanowiła trzymać buzię na kłódkę.
- Nie zapominaj, Maddison, że wyświadczam wam obojgu wielką
przysługę.
- Ile to potrwa? - zapytała, czując, jak wszystko się w niej gotuje.
Zamyślił się głęboko.
- Po namyśle stwierdzam, że sześć miesięcy powinno wystarczyć. Gdyby
to małżeństwo potrwało dłużej, mogłabyś za bardzo wczuć się w rolę.
- Chyba żartujesz. - Posłała mu jadowite spojrzenie.
- Nigdy nic nie wiadomo - odparł, posyłając jej kolejny tajemniczy
uśmiech. - Kobiety mają irytujący nawyk przylepiania się do człowieka.
- Chyba do twoich pieniędzy - wypaliła. - Bo z pewnością to nie ma nic
wspólnego z twoją osobowością.
Nieoczekiwany wybuch śmiechu wytrącił ją z równowagi. Miał głębokie
brzmienie, które wywołało w niej dreszcz emocji, jak gdyby co najmniej dotknął
ją tymi długimi palcami. Poczuła się tak, jak gdyby nieumyślnie pokazała mu
słaby punkt swojej tarczy.
- Maddison Jones... -jego oczy błyszczały z rozbawienia, kiedy uważnie
przyglądał się jej zbuntowanej twarzy - ...czekam na twoją decyzję do
przyszłego tygodnia. Myślę, że nasza umowa może okazać się bardzo zabawna.
Zanim mogła zastanowić się nad trafną ripostą, otworzył drzwi i wyszedł,
zostawiając ją z wizytówką w dłoni. Rozluźniła uścisk i zobaczyła cienką
strużkę krwi. Nie dawała jej spokoju myśl, że to jakiś znak albo ostrzeżenie.
Jeśli zbliży się do kogoś takiego jak Demetrius Papasakis, ucierpi na tym tylko
ona.
ROZDZIAŁ DRUGI
Maddison nigdy wcześniej czas nie mijał tak szybko. Z każdym kolejnym
dniem narastała w niej panika. Czuła się niczym skazaniec czekający na wyrok.
Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby wyswobodzić się z żelaznego uścisku
Demetriusa Papasakisa. Na próżno. Do tego, jak gdyby ktoś umyślnie chciał
pogorszyć tę i tak rozpaczliwą sytuację, otrzymała całe mnóstwo rachunków i
przyprawiający o zawrót głowy mandat Kyle'a za przekroczenie prędkości.
Tymczasem, kiedy dotarła do pracy w poniedziałek rano, przeżyła jeszcze
większy szok. Jej szef, Hugo McGill, spojrzał na nią znad okularów, a jego białe
bokobrody poruszały się niespokojnie w górę i w dół.
- Maddison, mam dla ciebie przykrą wiadomość. Przeszył ją zimny
dreszcz na dźwięk złowieszczego
tonu jego głosu.
- Co się stało? - zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce poznać
odpowiedź.
- Sprzedaję sklep.
Przez chwilę mrugała, zdumiona.
- To była szybka decyzja.
- I tak, i nie - odparł. - Od dawna marzyłem o zmianie, ale czułem, że
powinienem jeszcze trochę poczekać, aż ktoś zaoferuje mi dobrą cenę. W zeszły
weekend otrzymałem ofertę, która jest zbyt dobra, żeby odmówić.
Maddison usiadła na krześle, przygnębiona myślą, że właśnie zgasł ostatni
promyk nadziei.
- Pewnie nowy właściciel nie chce utrzymać interesu.
- Nie - przytaknął. - Budynek zostanie zburzony. Nowy właściciel chce
tutaj wybudować hotel.
- Hotel? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Bardzo luksusowy - dodał Hugo z dumą, jak gdyby to coś zmieniało.
Maddison nigdy w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nie była tak
wściekła. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, kto kryje się za tą transakcją,
jednak ogarnęło ją perwersyjne pragnienie, żeby usłyszeć to od szefa.
- Kto kupił twój sklep?
- Grecki miliarder, Demetrius Papasakis. W zeszłym tygodniu pisali o nim
w gazetach. Pewnej nocy ktoś zatopił jego luksusowy jacht.
- Zdradził, kogo podejrzewa? - zapytała ostrożnie, unikając jego wzroku.
- Nie podał żadnego nazwiska, ale zapewnił, że trzyma rękę na pulsie.
Powiem ci szczerze, że żal mi tego, kto to zrobił. Nie chciałbym mieć wroga w
Papasakisie.
- Jestem pewna, że niejeden by się z tobą zgodził - odparła oschle.
- Jest w nim lodowata bezwzględność - kontynuował Hugo. -Ale ciekaw
jestem, kto śmiał stawić czoło człowiekowi z takimi pieniędzmi?
- Rzeczywiście. Kto to mógł być?
- Tak czy inaczej, przykro mi z twojego powodu. Dobra z ciebie
dziewczyna, Maddison. Wystawię ci świetne referencje i jak tylko usłyszę o
jakiejś posadzie, która mogłaby cię zainteresować, natychmiast dam ci znać.
Uśmiechnęła się blado, wstając z krzesła.
Maddison zostało sześć godzin na podjęcie decyzji. Bez przerwy
spoglądała na zegarek, a jej serce waliło jak młotem za każdym razem, kiedy
pomyślała o telefonie, który miała wykonać jeszcze przed piątą.
Wyszła z antykwariatu o czwartej trzydzieści. Była zdziwiona, że nie
obejrzała się za siebie. Za piętnaście piąta zaczęła szukać budki telefonicznej.
Jak na złość każdy kolejny telefon nie działał. Przez chwilę stała na rogu ulicy i
skubała paznokieć, zastanawiając się, co począć. W końcu postanowiła, że
najlepiej załatwić sprawę w cztery oczy. Nie chciała zostawiać wiadomości dla
Papasakisa jego sekretarce.
Przeszukała torebkę w poszukiwaniu wizytówki, którą od niego dostała,
zerknęła na adres i z ulgą stwierdziła, że zdąży, jeśli się pośpieszy. Dotarła na
miejsce nieco zdyszana. Zatrzymała się przed imponującym budynkiem. Włosy
przylepiły się jej do karku, a biała bluzka przywarła do pleców w miejscu, gdzie
zgromadziły się kropelki potu. Odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk i nacisnęła
guzik, żeby przywołać windę, starając się jednocześnie zignorować ucisk w
żołądku. Wysiadła z widny na piętrze zarządu. Podeszła do kobiety w średnim
wieku siedzącej przy biurku recepcji.
- W czym mogę pomóc? - zapytała kobieta wyniosłym tonem.
Maddison odgarnęła kolejny kosmyk opadający jej na twarz.
- Przyszłam na spotkanie z panem Papasakisem.
- Była pani umówiona?
- Niezupełnie. Miałam do niego zadzwonić, ale ostatecznie postanowiłam
spotkać się z nim osobiście. Nazywam się Maddison Jones.
Kobieta omiotła ją spojrzeniem.
- Panna Jones?
- Zgadza się. - Maddison uniosła dumnie głowę. Nie odważyła się
napotkać spojrzenia sekretarki,
która patrzyła na nią tak, jak gdyby była ostatnią osobą na świecie, z którą
mogłaby skojarzyć Demetriusa Papasakisa. Nie miała złudzeń co do swojego
wyglądu. Jednak, nawet jeśli nosiła niemodne ciuchy i znoszone buty, jej włosy
wymagały użycia szczotki, a usta błyszczyka, niczego nie można było zarzucić
jej figurze.
- Powiadomię go o pani przybyciu. - Kobieta sięgnęła w stronę interkomu
na biurku.
- Dziękuję - odparła uprzejmie Maddison. Usłyszała głęboki głos
Demetriusa dochodzący
z głośnika i spojrzała na zegar ścienny. Wskazówki odliczały ostatnie
sekundy pozostałe do godziny piątej. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
- Przyjmie panią.
Kierując się wskazówkami, których udzieliła jej sekretarka, udała się do
jego gabinetu. Zastukała mocno w potężne drzwi.
- Wejdź.
Natychmiast odszukała wzrokiem jego imponującą sylwetkę wyłaniającą
się zza ogromnego biurka. Wstał niespiesznie, lecz z gracją, i przywitał ją.
- Maddison, w samą porę.
Nie odpowiedziała. Stała przed biurkiem, a jej błękitne oczy płonęły
gniewnie. Demetrius nie mógł opanować rozbawienia. Była tak rozbrajająco
arogancka, udając, że nie czuje się onieśmielona. Intrygowała go w pewien
sposób. Większość kobiet, z którymi się spotykał, bez zastanowienia
skorzystałaby z szansy wsunięcia na palec obrączki od niego, a ona wyglądała
tak, jak gdyby kazał jej przejść po desce nad oceanem pełnym rekinów.
- Usiądź, proszę.
- Postoję - odparła przez zaciśnięte zęby.
- Jak sobie życzysz. - Usiadł, podniósł długopis z biurka i pstryknął. -
Podjęłaś decyzję odnośnie mojej propozycji?
- Jestem zaskoczona, że nadal masz czelność nazywać to propozycją-
zirytowała się. -Moim zdaniem to zwykły szantaż.
- Szantaż to mocne słowo. - Kolejny raz pstryknął długopisem. -
Chciałbym przypomnieć, że w każdej chwili możesz wyjść przez te drzwi i
zmierzyć się z konsekwencjami swojej decyzji.
- Robisz to umyślnie? Żeby wypłoszyć mnie niczym szczura ze ścieku?
- Nie zdecydowałbym się na takie porównanie.
- Jesteś chory!
- Czy mam rozumieć, że to znaczy: nie? - Z jego ciemnych oczu
wyzierało rozbawienie.
- Zamierzam coś ci obiecać. Długo nie zapomnisz tej obietnicy.
- Intrygujesz mnie. - Kącik jego ust uniósł się w sardonicznym uśmiechu.
- Powiedz, proszę, co skrywasz w zanadrzu.
Jej oczy miotały błyskawice.
- Wyjdę za ciebie, ale osobiście dopilnuję, żebyś tego pożałował.
Obszedł biurko, żeby do niej podejść. Tymczasem Maddison, choć stała
niewzruszona, w środku cała się trzęsła i była pewna, że on o tym wiedział.
- A czyja armia ci w tym pomoże? - Dotknął jej rozpalonego policzka
jednym palcem.
Cofnęła się, żeby znaleźć się poza jego zasięgiem i spojrzała na niego.
- Możesz sobie ze mnie drwić, ale to ja będę się śmiać na końcu.
- Można się ciebie przestraszyć, kiedy jesteś taka pobudzona.
- Nie jestem pobudzona! - Tupnęła nogą. - Tylko wściekła!
- Daj spokój, Maddison. - Chwycił ją za ramiona, delikatnie, ale
stanowczo. - Nie lepiej poddać się w dobrej wierze? W końcu będziesz
wzbudzała zazdrość kobiet na całym świecie. Bogaty mąż, a do tego ubrania i
świecidełka, o jakich tylko zamarzysz. Czego więcej można chcieć?
- Jeśli o mnie chodzi, spodziewałabym się po mężu czegoś więcej.
Związek z nieprzewidywalnym playboyem nie odpowiada w moim mniemaniu
idealnemu obrazowi szczęścia małżeńskiego, podobnie jak perspektywa bycia
pośmiewiskiem, kiedy ty będziesz prowadził swoje perfidne gierki za moimi
plecami.
- Takie są warunki naszej umowy?
- Twoje podwójne standardy napawają mnie wstrętem!
- Bez wątpienia są trochę niesmaczne, ale to interes. Nie mogę pozwolić,
żeby ludzie zastanawiali się, dlaczego moja żona ma kogoś na boku.
- Nie mogę uwierzyć, że można być aż tak aroganckim - fuknęła.
Jego uścisk natychmiast się zacieśnił.
- Podobnie jak nie mogę pozwolić na to, żeby moja własna żona mnie
obrażała. Chyba to rozumiesz?
Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
- Nie będę twoją żoną zbyt długo.
- To prawda, ale tak długo, jak nią będziesz, zrobisz wszystko, co ci
powiem.
Zacisnęła zęby, powstrzymując różne inwektywy, które cisnęły się jej na
język.
- Chyba lepiej zostać moją tymczasową żoną, niż odwiedzać brata w
więzieniu - dodał.
- Nie chcę, żeby Kyle poszedł do więzienia - wydusiła.
- A zatem?
- Wolę zostać twoją tymczasową żoną. Uśmiechnął się. Maddison miała
ochotę zdrapać mu ten uśmiech z twarzy. Powoli pochylił się nad nią i chociaż
miała dużo czasu na ucieczkę, nie skorzystała z okazji. Kiedy poczuła jego usta,
zamknęła oczy, zaskoczona ich ciepłem. Przylgnęła do niego, rozchyliła wargi,
pozwalając, aby mógł językiem zarysować ich kontur. Delikatnie chwycił jej
dolną wargę zębami, po czym wypuścił ją, żeby zasmakować jej ust.
- Będę kontaktował się z tobą w sprawie przygotowań. - Odsunął się od
niej.
Przyglądała mu się w milczeniu, kiedy podszedł do krzesła za biurkiem.
Zirytowało go to, co poczuł podczas tego krótkiego pocałunku.
- W tych okolicznościach powinniśmy zdecydować się raczej na skromną
ceremonię - dodał. - Czy chciałabyś kogoś zaprosić?
- Poza snajperem?
Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Uważaj, Maddison, masz mnie kochać, a nie planować mój upadek.
- Nigdy nie mogłabym cię pokochać. Prezentujesz wszystko to, czego nie
znoszę w mężczyznach.
- Ale ja tylko chcę, żebyś udawała.
- Będę musiała wznieść się na wyżyny aktorstwa.
- Nie obchodzi mnie, co będziesz musiała zrobić, jeśli tylko rezultat
będzie zadowalający. Inaczej nie zdobędziesz punktów.
- Rozumiem, że przez całe nasze małżeństwo nie pozwolisz mi zapomnieć
o swoich groźbach.
- Potraktuj to raczej jako moją strategię ubezpieczeniową - poprawił ją. -
Przestanę trzymać twojego brata na muszce, jak tylko uznam, że zrobiłaś
wszystko, co trzeba.
- Wolno mi się z nim kontaktować?
- Nawet nie będę próbował cię powstrzymać. Poza tym musisz
powiedzieć mu o naszym nieuchronnie zbliżającym się ślubie, bo i tak na pewno
przeczyta o nim w gazecie.
- Jak mam mu to wytłumaczyć?
- Jesteś kobietą. Wymyśl jakieś kłamstewko, które zbije go z tropu.
- Twoje poglądy na temat mojej płci zalatują mizoginią.
- Pewnie masz rację, ale przez trzydzieści cztery lata nie poznałem
kobiety, która nie manipulowałaby prawdą.
Lekko zmarszczyła czoło. Przyszło jej na myśl, że może kiedyś jakaś
kobieta bardzo go skrzywdziła.
- Przygotuję kilka dokumentów, które otrzymasz pocztą. A co się tyczy
ślubnej pompy, wyrobię ci kartę kredytową. Powinna być gotowa za trzy, cztery
dni.
- Mam być prawdziwą panną młodą? - Spojrzała na niego zaniepokojona.
- Nie lubisz bieli?
- Nie. - Gdyby tylko wiedział, ile ironii było w jego słowach, pomyślała. -
Nie spodziewałam się tylko, że będziesz chciał zawracać sobie głowę tym-
czasową umową.
- Dla nas jest tymczasowa - zauważył. - Wszystkim innym musi się
wydawać, że tworzymy idealną parę. Gdybyśmy wyprawili jakąś pokątną
ceremonię, nikt by nam nie uwierzył. Poza tym wszyscy wiedzą, że Grecy
szczycą się tym, że żenią się z dziewicami. Maddison zrobiło się gorąco.
- Mam nadzieję, że bycie dziewicą nie stanowi jednego z twoich
warunków?
- Nie jestem głupi. Dobrze wiem, że osiągnęłaś wiek, w którym seks staje
się nieodłączną częścią życia. Chyba mam rację?
- Oczywiście - skłamała.
- Na razie to wszystko. - Wstał, dając jej do zrozumienia, że może sobie
iść. - Będziemy w kontakcie.
- To wszystko?
- Zapomniałem o czymś? - Zerknął na zegarek, zanim napotkał jej
rozsierdzone spojrzenie.
- Nie. - Bez słowa chwyciła torbę.
Już była przy drzwiach, chwytając klamkę, kiedy jego glos wbił ją w
ziemię.
- Na twoim miejscu nie podejmowałbym żadnych kontrakcji. Pamiętaj, że
będę cię obserwował.
- Jakże mogłabym o tym zapomnieć? - rzuciła przez ramię, zanim
zamknęła za sobą drzwi.
Mniej więcej w połowie drogi korytarzem znalazła się w przesłodzonej
chmurze oparów perfum, które drażniły jej nozdrza. Podniosła wzrok i ujrzała
ciemnowłosą kobietę o egzotycznej urodzie, która mijała ją wolnym krokiem,
kierując się do gabinetu Demetriusa. Obcisła czarna sukienka podkreślała jej
wspaniałą figurę.
- Czy Demetrius jest już wolny? - zapytała zalotnym tonem, na dźwięk
którego Maddison zemdliło.
Niepokorna część jej natury kazała jej przyjąć równie prowokacyjną pozę.
- Mam nadzieję, że za bardzo go nie wymęczyłam. Zawsze mnie
zaskakuje, kiedy jest taki rozpalony.
Kobieta zmarszczyła ciemne brwi z poirytowaniem.
- Ten podły drań ma z tobą romans?!
- Jest nienasycony, ale pewnie sama dobrze to wiesz. - Zatrzepotała
rzęsami, po czym pochyliła się w stronę nieznajomej w konspiracyjnym geście i
mruknęła: - Słyszałam plotki, że zamierza się ożenić. Na twoim miejscu
miałabym się na baczności. Zazdrosne żony mogą być bardzo groźne.
Oczy kobiety zwęziły się ze złości, po czym jej obcasy zaczęły szybko
uderzać o posadzkę. Maddison była pewna, że wbije je w plecy Demetriusa.
Uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia. Choć raz przez chwilę miała przewagę i
zamierzała się tym rozkoszować.
W środę rano do jej mieszkania przybył kurier z plikiem dokumentów i
kopertą zawierającą kartę kredytową z jej imieniem i nazwiskiem. Maddison
usiadła na sofie i dokładnie zapoznała się z treścią dokumentów. Znalazła w
nich datę i godzinę ślubu oraz warunki. Podpisując je, automatycznie zrzekała
się wszystkich praw do majątku męża, które zwykle przysługują żonie w
momencie rozwiązania małżeństwa. Złożyła podpis z przyjemnością; nie chciała
jego pieniędzy.
Natomiast nie miała pojęcia, co zrobić z kartą kredytową. Chętnie
opłaciłaby rozliczne rachunki, ale na samą myśl o skorzystaniu z jego kapitału
czuła się nieswojo. W końcu postanowiła mu ją odesłać, nie kłopocząc się przy
tym, żeby skrobnąć kilka słów wyjaśnienia.
Chociaż nie chciała mieć z nim nic wspólnego, wiedziała, że prędzej czy
później będzie musiała się z nim skontaktować. Miała kilka pytań dotyczących
wspólnego mieszkania. Wiedziała, że on nie przeprowadzi się do jej
mieszkanka, w którym farba odchodziła od ścian, a żarówki nieustannie migo-
tały.
Kiedy zadzwoniła do jego biura, nie mógł z nią rozmawiać, co
natychmiast ją rozwścieczyło. Nie chciała czekać, aż on łaskawie odpowie na jej
telefon, ale tym bardziej nie chciała pozostawać bez wieści o ewentualnych
ustaleniach.
Wieczorem tego samego dnia trzymała rękę na słuchawce, zastanawiając
się, czy wybrać jego prywatny numer. Zanim zdążyła wcisnąć pierwszy guzik,
rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożyła słuchawkę na widełki, po czym wstała,
żeby otworzyć. Za drzwiami stał Demetrius. Na jego ustach majaczył łagodny
uśmiech.
- Cześć, Maddison. - Omiótł wzrokiem jej dres, zanim spojrzał w twarz. -
Zaskoczona?
Odsunęła się, żeby mógł wejść do środka.
- To bardzo miło z twojej strony, że postanowiłeś osobiście odpowiedzieć
na mój telefon. Jestem zaskoczona, że znalazłeś dla mnie czas. Nie planowałeś
na wieczór gorącej randki?
- Ciekawe, że o to pytasz - powiedział z rozbawieniem. - Zwłaszcza że z
premedytacją sabotowałaś mój związek z Eleną Tsoulis.
- Skoro tak łatwo to mi się udało, musisz bardzo tanio się sprzedawać -
wypaliła.
- Być może masz rację. - Zdjął marynarkę i powiesił na oparciu sofy. -
Ale jej termin przydatności i tak dobiegał końca. - Odwrócił się, rozluźniając
krawat.
- Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?
- Chciałabym wiedzieć, co zrobić z mieszkaniem. Omiótł mieszkanie
ironicznym spojrzeniem.
- Nazywasz to mieszkaniem?
- Nie - obruszyła się, dotknięta jego pogardą.
- Domem.
- W takim razie, jeśli mogę użyć twoich słów, bardzo tanio się
sprzedajesz.
- Tylko na to mnie stać.
- Nic dziwnego, skoro przez cały czas zajmujesz się wyciąganiem brata z
tarapatów. Powinnaś być dla niego surowsza. Inaczej nigdy nie nauczy się
odpowiadać za swoje czyny.
- To, co robię dla swojego brata, nie powinno cię interesować.
- Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie. Teraz mam pełne prawo
interesować się tym, jak pomagasz bratu. W końcu można uznać, że będę musiał
płacić za jego ewentualne wybryki.
- Niedługo znajdę pracę.
- Nie musisz się śpieszyć - zapewnił ją. - Podoba mi się pomysł
utrzymywania kobiety.
- Wolałabym umrzeć.
- Mocne słowa - zbeształ ją. - Naprawdę podoba mi się, że będziesz
siedzieć mi na głowie i dzwonić do mnie o każdej porze dnia i nocy.
- Szybko się znudzisz. Uśmiechnął się do niej rozbrajająco.
- Nie jestem pewien.
Odwróciła się, unikając jego spojrzenia.
- Chciałam porozmawiać o naszych warunkach mieszkaniowych -
przypomniała.
- No tak... - usiadł na sofie i rozprostował długie nogi - ...warunki
mieszkaniowe. Zastanawiałem się, kiedy ten temat pojawi się na wokandzie.
- Zakładam, że mam się do ciebie wprowadzić?
- Oczywiście.
- A co z moim mieszkaniem?
- Pozbądź się go. Chyba nie wzdragasz się na myśl, że zamieszkasz w
moim penthousie?
Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.
- Gdzie mieszkasz?
- W Papasakis Park View Tower Hotel.
- Mieszkasz w hotelu? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Dlaczego nie? - Założył nogę na nogę. - Łóżka są wygodne, jedzenie
znośne, a woda gorąca.
- Myślałam, że ktoś z takimi pieniędzmi ma swój własny pałac -
wyjaśniła. - Mieszkanie w hotelu musi być bardzo anonimowe.
- Przywykłem. Poza tym dużo podróżuję. Nie miałbym czasu zajmować
się prywatną posiadłością.
- Jak często podróżujesz? Spojrzał na nią wymownie.
- Jeśli myślisz, że możesz z czymś wyskoczyć, kiedy mnie nie będzie w
mieście, pomyśl jeszcze raz. Chociaż regularnie bywam w różnych miejscach,
nieustannie kontroluję to, co dzieje się tutaj.
- Nie o to mi chodziło - skłamała. - Zastanawiałam się, co powinnam
robić podczas twoich wyjazdów.
Oparł ręce za głową i przyjrzał się jej uważnie.
- Będziesz bardzo zajęta udawaniem oddanej żony, a jeśli będziesz
grzeczna, być może raz na jakiś czas zabiorę cię ze sobą.
- Nie mogę się doczekać.
Roześmiał się z tej nieudolnej próby oszustwa.
- Daj spokój, Maddison. Niszczysz wizerunek swojej płci, upierając się,
że kierują tobą uczciwe motywy. Która młoda kobieta nie miałaby ochoty na
darmową wycieczkę zagraniczną?
- Wolałabym mieć większy wybór względem partnera podróży.
- Radzę ci, Maddison, żebyś obiektywnie spojrzała na fakty. Możesz
podarować swojemu bratu wolność. Nie zaprzepaść tego, pokazując swoje
humory.
- Nienawidzę cię.
- Bardzo się z tego cieszę - powiedział. - Wolałbym, żebyś nie żywiła do
mnie żadnych innych uczuć, mając na uwadze moje warunki.
- Czy sumienie w ogóle pozwala ci zasnąć? - zapytała.
- Sypiam jak dziecko. Pomaga mi świadomość, że robię wszystko, żeby
ratować własne interesy.
- Kosztem innych osób?
- Tak - przyznał beznamiętnym głosem. - Kosztem innych osób.
Odwróciła się od jego aroganckiej twarzy i spróbowała się uspokoić.
- Kiedy chcesz wyprawić tę fikcyjną ceremonię? - W przyszłym tygodniu.
Spojrzała na niego z przerażeniem.
- W przyszłym tygodniu? - Zapomniała, że to tak szybko.
Wzruszył ramionami, jak gdyby omawiali zorganizowanie pikniku, a nie
wiążącą prawnie umowę małżeńską.
- Pomyślałem, że najlepiej jak najszybciej nadać bieg sprawie. Takie
tornado szybko odwróci uwagę od innych wydarzeń z mojego życia.
- Jak można zorganizować ceremonię ślubną w tydzień?
Posłał jej władczy uśmiech, poklepując portfel.
- Ten wypchany portfel, o którym wcześniej wspomniałaś, przydaje się,
kiedy trzeba działać w pośpiechu.
- Nie wątpię.
- Pomyślałem, że powinniśmy spędzić ze sobą trochę czasu - dodał. - Jeśli
kilka razy pokażemy się razem publicznie, nasz związek nabierze wiary-
godności.
- Jestem zajęta.
- Odwołaj wszystko.
- Nie chcę.
- Być może bawi cię sprzeciwianie mi się na każdym kroku, ale
zapewniam cię, Maddison, że ostatnie słowo zawsze należy do mnie. W tym
tygodniu pójdziemy na kilka randek i pokażemy światu, jak bardzo cieszy cię
moje towarzystwo. Czy to jasne?
Ich spojrzenia spotkały się w niemym pojedynku, aż Maddison nie
pozostało nic innego, jak tylko się odwrócić. Słyszała, jak wkłada marynarkę,
brzęczy kluczami, których szukał w kieszeni spodni, ale nie spojrzała na niego.
- Zadzwonię do ciebie jutro. Bądź gotowa na siódmą.
- Co mam włożyć? - zapytała chłodno. Usłyszała, że otworzył drzwi, ale
wciąż na niego nie
patrzyła.
- Zaskocz mnie - powiedział przed wyjściem. Maddison nie mogła
przestać się uśmiechać, kiedy
słuchała dźwięku oddalających się kroków. Demetrius Papasakis z
pewnością będzie zaskoczony, bo to do niej będzie należało ostatnie słowo i
ostatni drwiący śmiech.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy Maddison myszkowała w szafie w poszukiwaniu stroju na wieczór,
zadzwonił telefon. Pobiegła do sypialni, trzymając w ręku jaskrawoczerwone
kabaretki.
- Maddison? - Usłyszała w słuchawce głos Kyle'a.
- To ty?
- Kyle! - Rzuciła rajstopy na ziemię i usiadła na łóżku. - Co u ciebie?
- Mam poparzenia słoneczne, obtarcia od siodła i wciąż umieram z głodu,
ale poza tym jest nieźle.
- Źle cię karmią?
- Nic z tych rzeczy. Po prostu nigdy tyle nie pracowałem. Nie
uwierzyłabyś, ile potrafię zjeść.
- Mogę sobie wyobrazić - powiedziała oschle. Karmiła go przez długie
miesiące, dlatego doskonale znała jego możliwości. - Podoba ci się praca?
- Z trudem to przyznaję, ale tak. - Był wyraźnie speszony. - Lubię życie
na świeżym powietrzu, Maddy, a cała rodzina Marquisów jest świetna.
Mógłbym przyzwyczaić się do życia na odludziu i popracować, aż odłożę trochę
pieniędzy.
Maddison nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła niepewnie.
- Chodzi o Papasakisa.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- O co chodzi?
- Wie, że zatopiłeś jacht. Znów cisza.
- Ale chyba nie powiedziałaś mu, gdzie mnie szukać?
- Nie. Poza tym miejsce twojego pobytu niezbyt go interesuje. Złożył mi
propozycję. Nie obciąży cię kosztami, jeśli ulegnę jego żądaniom.
- Szantażuje cię?
- Można to tak nazwać.
- Mój Boże, to moja wina. - Kyle po raz pierwszy okazał skruchę i
Maddison musiała przyznać, że z całej tej sytuacji wyniknęło być może również
coś dobrego.
- Nie martw się - uspokoiła go. - Mam wszystko pod kontrolą. Potrafię
sobie radzić z takimi ludźmi jak Papasakis.
- Czego od ciebie chce?
- Żebym wyszła za niego za mąż.
- Co?! - krzyknął z niedowierzaniem. - Po co? Resztki kobiecej próżności
odżyły w niej, kiedy
usłyszała, że jest zaskoczony, że taki playboy jak Demetrius Papasakis
mógłby się nią zainteresować.
- Rozumiem, że dawno nie patrzyłam w lustro
- odparła cierpko.
- Nie o to chodzi. - Kyle natychmiast się zreflektował. - Po co on w ogóle
chce się żenić? To nie jest facet, który chciałby wikłać się w małżeństwo.
- Potrzebuje zasłony dymnej - poinformowała go.
- A przynajmniej tak mi powiedział. Mam udawać szczęśliwą żonę, żeby
zapewnić mu alibi, podczas gdy on będzie hasał do woli.
- I tobie to odpowiada?
- Nie mam wyboru. Moja wolność poszła na dno razem z jego łodzią.
- Tak mi przykro, Maddy. Wynagrodzę ci to. Będę ciężko pracował i
znajdę dla nas miejsce tutaj, gdzie nikt nas nie znajdzie.
- Nie mam zamiaru uciekać - zapewniła go stanowczo. - Zamierzam
zostać i walczyć.
- Jesteś niesamowita, wiesz o tym? Maddison uśmiechnęła się.
- Jeszcze mało w życiu widziałeś, braciszku - odparła. - Bardzo mało.
Następnego wieczoru o szóstej trzydzieści Maddison stała przed dużym
lustrem zawieszonym na drzwiach sypialni. Przekopała całą garderobę w po-
szukiwaniu stroju, w którym kilka lat temu wystąpiła u przyjaciółki na imprezie
„Sutenerzy i prostytutki". Krótka obcisła lakierowana spódnica i sięgające za
kolana kozaki w czarnym kolorze do pary z jaskrawymi kabaretkami doskonale
pasowały do skąpej czarnej bluzki, spod której wystawał czyniący cuda
koronkowy stanik.
Obrazu dopełniał makijaż - krwistoczerwone usta i ciemnoniebieskie
lśniące powieki podkreślone czarną kreską zarysowaną dookoła oczu sprawiały,
że przypominała szopa. Uśmiechnęła się szelmowsko do swojego odbicia.
Wyglądała jak prawdziwa dziwka.
Dzwonek zadzwonił punktualnie o siódmej. Ignorując nerwy, ruszyła
chwiejnym krokiem przez wytarty dywan. Kiedy otworzyła drzwi, Demetrius
nawet nie mrugnął na jej widok.
- Jesteś gotowa?
Choć czuła się jak przegrany w bitwie, nie pozostało jej nic innego jak
skinąć głową i ruszyć za nim do samochodu.
- Dokąd jedziemy? - zapytała, jak tylko znaleźli się w lśniącym czarnym
jaguarze.
- Pozwól, że cię zaskoczę - odparł, wyjeżdżając z parkingu.
Przyszło jej do głowy, że chęć przejęcia kontroli nad sytuacją może ją
zgubić. Zaczynała podejrzewać, że ten mężczyzna jest o wiele bardziej
bezwzględny, niż jej się na początku wydawało.
Instynkt jej nie zawiódł. Przekonała się o tym, kiedy po chwili Demetrius
zaparkował na głównym trakcie dzielnicy domów publicznych Kings Cross.
Spojrzała na niego nerwowo, kiedy wyłączył silnik, ale niczego nie wyczytała z
jego twarzy. Obszedł samochód dookoła. Wyglądał świetnie w ciemnej koszuli i
ciemnych spodniach. Wysiadła z samochodu z taką gracją, na jaką pozwalały jej
niewiarygodnie wysokie obcasy. Stanęła niepewnie na chodniku, czując na
sobie wymowne spojrzenia przechodniów.
- Nie znajdziemy tutaj przyzwoitej restauracji -poinformował Demetrius,
kiedy chwycił ją za łokieć i poprowadził ulicą.
- Wiem.
Potknęła się o wyłamaną płytę chodnikową, a jego uścisk się zacieśnił.
- Dokąd idziemy?
- Tutaj.
Wprowadził ją do obskurnego nocnego klubu. Wiszące nad wejściem
afisze obiecywały występy na rurze skąpo ubranych tancerek dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Maddison poczuła, że się czerwieni, kiedy popchnął ją w
kierunku stolika tuż pod sceną. Wciąż odwracała wzrok od piersiastej blondynki
wyginającej się na lśniącej rurze tuż obok jej krzesła.
- Czego się napijesz? - zapytał Demetrius.
- Czegokolwiek - wydusiła z siebie.
Podszedł do nich kelner, mierząc Maddison wzrokiem. Siedziała w
milczeniu, kiedy Demetrius zamawiał drinki z szampanem. Jej zakłopotanie
narastało z każdym kolejnym obrotem tancerki.
- Jak ci minął dzień? - zapytał Demetrius, opierając się wygodnie.
- Dobrze.
Tancerka musiała uznać Demetriusa za najatrakcyjniejszego mężczyznę w
całym klubie, ponieważ podeszła do niego, żeby przeczesać palcami jego
ciemne kręcone włosy, rzucając przy tym Maddison wyzywające spojrzenie.
- Jakie miłe miejsce - rzuciła przekornie, wypijając spory łyk i próbując
zignorować tancerkę, która przysiadła na kolanie Demetriusa.
- Pomyślałem, że będziesz się czuła tutaj jak ryba w wodzie - odparł,
sięgając po drinka.
- Często tutaj przychodzisz?
- Nie, jeśli mam na to wpływ. - Posiał tancerce seksowny uśmiech.
Maddison czuła, jak gotuje się w niej krew. Doskonale wiedziała, że
umyślnie próbuje wprawić ją w zakłopotanie. Wypiła kolejny łyk drinka.
- Można tutaj coś zjeść? - zapytała, kiedy tancerka ruszyła dalej. -
Umieram z głodu.
- Dokończ drinka. Zabieram cię do Otto w zatoce Woolloomooloo.
Nie mogła wyobrazić sobie gorszej kary od wystąpienia w stroju ulicznicy
w najlepszej restauracji Sydney. Musiała przyznać, że nie doceniła Papasakisa.
Tego wieczoru to do niego należało ostatnie słowo. Wstała i ruszyła za nim do
wyjścia z taką godnością, na jaką potrafiła się zdobyć. Jednak wiedziała, że
najgorsze było przed nią.
I nie pomyliła się. Wystawna restauracja Otto mieściła się na nabrzeżu
zatoki Woolloomooloo. Szyku dodawały jej elegancka obsługa i bogata
klientela. Maddison marzyła, żeby zapaść się pod ziemię. Niestety wszystko
wskazywało na to, że Demetrius nie odpuści.
Natychmiast zdała sobie sprawę, że ze wszystkich stron bombardują ich
zaciekawione spojrzenia, kiedy kelner prowadził ich do stolika. Jej zakłopotanie
osiągnęło apogeum, kiedy usłyszała, jak zwrócił się do Demetriusa po nazwisku.
- Panie Papasakis, życzy pan sobie kartę win? Demetrius odchylił się do
tylu, kiedy ktoś z obsługi kładł mu na kolanach serwetkę.
- Nie kłopocz się - odparł. - Przynieś najlepszego szampana, jakiego
macie. Świętujemy.
Kelner najwyraźniej był dobrze wyszkolony, bo nawet nie uniósł brwi.
- Gratulacje, panie Papasakis - powiedział tylko. - Mogę zapytać, jaka to
okazja?
- Żenię się - wyjaśnił, posyłając Maddison uśmiech.
Uśmiechnęła się szeroko do kelnera, po czym ukryła twarz w karcie.
- Gratuluję panu z całego serca, sir. Mam nadzieję, że będą państwo
bardzo szczęśliwi.
Demetrius uśmiechnął się do kelnera zadowolony z siebie.
- Mam zamiar być bardzo szczęśliwy - oświadczył. - Naprawdę bardzo
szczęśliwy.
Maddison zaczekała, aż kelner oddali się na bezpieczną odległość, po
czym syknęła na niego.
- Zwariowałeś? Ten mężczyzna myśli, że żenisz się z prostytutką! Jutro
będę we wszystkich gazetach.
Pochylił się w jej stronę.
- Nie tego chciałaś?
- Nie - obruszyła się. - Chciałam dać ci nauczkę.
- Już wkrótce przekonasz się, że nie darzę życzliwością tych, którzy chcą
mi dawać lekcje. Dawno temu opuściłem szkolne mury.
- Ale musisz się jeszcze wiele nauczyć - odparowała.
- Proszę, oświeć mnie w kwestiach, które rzekomo zlekceważyłem w
swojej edukacji.
Rzuciła mu rozognione spojrzenie, rwąc chleb na kawałki.
- Przede wszystkim nie lubię, kiedy ktoś mówi mi, co mam robić, jakbym
była bezwolną kukłą.
- Bardzo mi przykro, ale to ja niedawno straciłem bardzo drogi jacht.
Wystarczy, że podasz namiary na swojego brata, a natychmiast odwołam ślub.
Maddison wpatrywała się w okruchy chleba na talerzu. Wszystko
przewracało się jej w żołądku na myśl, że mogłaby ujawnić aktualny adres
Kyle'a. Czy byłaby do tego zdolna? Czy mogłaby ocalić własną skórę kosztem
wolności brata? Spojrzała na Demetriusa. Na twarzy miała wypisane
nieposłuszeństwo.
- Nigdy nie zdradzę miejsca pobytu brata, nawet jeśli spróbujesz to ze
mnie wydobyć siłą.
Sięgnął po kieliszek. Jego spojrzenie było mroczne.
- Nie kuś mnie, Maddison.
Kelner ponownie pojawił się przy ich stoliku. Tym razem przyniósł
butelkę francuskiego szampana, wprawnie nalał go do dwóch kieliszków, po
czym zostawił ich, żeby w spokoju mogli zapoznać się z wyjątkowo obszernym
menu. Demetrius chwycił kieliszek i uniósł go w geście toastu.
- Za nas.
Poczuła kolejny skurcz żołądka. Podniosła kieliszek i delikatnie się z nim
stuknęła.
- Za huczne greckie wesele - zażartowała, zanim wypiła.
Po jego twarzy przemknął cień rozbawienia, kiedy przyglądał się jej w
milczeniu. Nie przypuszczał, że tak miło spędzi czas w jej towarzystwie. Miała
cięty język i szafirowe oczy, z których biła inteligencja. Zastanawiał się, jak
daleko się posunie, zanim da za wygraną i wyjawi miejsce pobytu brata. Nigdy
nie wierzył, że przystanie na jego propozycję. Właściwie to nadal oczekiwał, że
rozmyśli się w ostatniej chwili. Bawiło go, kiedy tak się miotała, rozdarta
pomiędzy lojalnością wobec brata a pragnieniem ocalenia wolności. Ale w
końcu biznes to biznes, a on nie miał zamiaru puścić w niepamięć półtora
miliona dolarów.
Poza tym musiał jakoś poradzić sobie z zamieszaniem, które wywołała
wokół niego prasa. Nieustanne wtykanie nosa do jego prywatnych spraw coraz
bardziej go męczyło. Prawie codziennie w gazecie pojawiały się jego zdjęcia
opatrzone kąśliwymi komentarzami. Cała ta sytuacja zaczęła wpływać na jego
reputację w branży, dlatego nie mógł jej dłużej tolerować. Tymczasowe
małżeństwo było genialnym rozwiązaniem, którego pogratulował sobie,
wypijając kolejny łyk szampana. Nawet jeśli miałby na tym zyskać jedynie
rozrywkę, której dostarczała mu Maddison Jones, próbując przechytrzyć go przy
każdej nadarzającej się okazji.
Podszedł kelner, żeby przyjąć zamówienie, a tuż za nim pojawił się
fotograf. Maddison przerażona otworzyła szeroko oczy, a tymczasem Demetrius
dal mu znak, żeby robił swoje. Jej furia przekroczyła wszelkie granice, kiedy
wygodnie usadowił się na krześle, uśmiechając się z zadowoleniem. Flesz
aparatu błysnął w momencie, w którym chciała zaprotestować.
- Uważasz, że to śmieszne? - Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Co się stało? Nie lubisz, kiedy robią ci zdjęcia? - Wypił kolejny łyk
szampana.
- Nie w takich okolicznościach - syknęła. - Poza tym miałam otwarte usta
i wyglądałam jak idiotka.
Demetrius uniósł kącik ust z rozbawieniem.
- Może w takim razie powinnaś nauczyć się trzymać swoje śliczne
usteczka zamknięte - poradził jej.
Chwyciła kolejny kawałek chleba i wsadziła go do ust.
- Daj spokój, Maddison - zbeształ ją łagodnie, kiedy sięgnęła po kolejne
dwa kawałki pieczywa. - Nie dąsaj się. Pamiętaj, że powinnaś być we mnie
szaleńczo zakochana. To nasza pierwsza oficjalna randka. Postaraj się wyglądać
tak, jakbyś doskonale się bawiła.
Odłożyła niedojedzony kawałek chleba i spojrzała na niego.
- Jak mam się dobrze bawić w twoim towarzystwie? Jesteś najbardziej
ohydnym człowiekiem, jakiego miałam nieszczęście poznać.
- Być może zyskam przy bliższym poznaniu.
- Wątpię.
- Nigdy nie mów nigdy. To jak kuszenie losu.
- Musiałbyś poddać się operacji zmiany osobowości, żebym mogła
rozważyć zmianę zdania na twój temat.
Roześmiał się, podnosząc kieliszek z szampanem. Delikatnie obracał go w
długich palcach, przyglądając się uważnie, jak Maddison odzyskuje panowanie
nad sobą.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Uniósł kieliszek w jej stronę, odchylił głowę i
wlał zawartość do gardła.
Maddison przyglądała się ruchom jego szyi, kiedy przełykał szampana.
Na ten widok przyśpieszył jej puls. Odwróciła wzrok i spojrzała na jedzenie,
które postawił przed nią kelner. Zastanawiała się, czy będzie w stanie coś
przełknąć. Czuła się tak, jak gdyby za głęboko weszła do wody, a koło
ratunkowe znajdowało się poza jej zasięgiem.
Była pewna, że Demetrius śmiał się z niej w głębi ducha, chociaż jego
przystojna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Widziała to w jego oczach. Kiedy
jego wzrok leniwie wędrował po jej ciele, robiło się jej gorąco. Nie chciała
reagować na jego obecność w ten sposób, ale nie potrafiła opanować drżenia
nóg ani przyśpieszonego bicia serca. Chwyciła widelce i spróbowała
przepysznego makaronu z owocami morza, rzucając ukradkowe spojrzenie w
jego stronę.
- Smaczne?
Skinęła głową, nabrała trochę na widelec i pochyliła się w jego stronę,
żeby dać mu spróbować. Jego oczy niemal ją paliły, kiedy otworzył usta i
powoli zsunął makaron z widelca. Zrezygnowała z deseru i kawy, nie dlatego że
ich nie chciała, ale dlatego że przestała sobie ufać w towarzystwie tego
mężczyzny. Bała się, że jej ciało mogłoby zdradzić, jak bardzo na nią działał.
Demetrius uregulował rachunek, podczas gdy ona kręciła się niecierpliwie
pod obstrzałem spojrzeń innych gości restauracji. Chwycił ją za łokieć i
wyprowadził na zewnątrz, gdzie zaparkował samochód, tuż obok słynnej na
całym świecie kawiarni Harry's
Cafe de Wheels. Kiedy przechodzili obok, rozległy się entuzjastyczne
gwizdy mężczyzn. Chociaż paliły ją policzki, kroczyła dumnie przed siebie.
Demetrius otworzył dla niej drzwi samochodu. Miała nadzieję, że nie
dostrzegł łez lśniących w jej oczach. Obszedł samochód, wsiadł do środka i
włączył silnik.
- Chciałbym, żebyś jutro przyszła do mnie do biura - powiedział,
skręcając na południe w kierunku podmiejskich dzielnic, gdzie mieszkała. -
Musisz podpisać jeszcze jeden dokument.
Spojrzała na niego zaniepokojona.
- Kolejny? Ale przecież podpisałam już wszystko, co mi wysłałeś.
- Wiem, ale ten jest inny. Po zakończeniu naszego małżeństwa wypłacę ci
okrągłą sumkę jako rekompensatę za wszelkie niedogodności, których możesz
doświadczyć.
- Nie chcę twoich pieniędzy.
- Winisz mnie za przedwczesną śmierć ojca? - zapytał po chwili.
- Jestem zaskoczona, że w ogóle go pamiętasz - odparła rozgoryczona.
- Twój ojciec pracował dla mnie przez lata. Byłem z niego zadowolony,
ale w ostatnich miesiącach najwyraźniej się wykoleił. Zażądałem od niego
wyjaśnień w sprawie pewnej kwoty pieniędzy, ale on milczał. Reszta, jak sama
wiesz, jest historią.
- Nie zrobił nic złego. Jestem o tym głęboko przekonana.
- Rozumiem twoją lojalność, ale zakładam, że skoro nie chciał
odpowiedzieć na moje pytania, był winny. Nie miałem wyjścia. Musiałem go
zwolnić.
- Dlaczego nie przeprowadziłeś dochodzenia? - zapytała, odwracając się,
żeby na niego spojrzeć.
Demetriusz uciekł wzrokiem.
- Zleciłem to mojemu zastępcy, Jeremy'emu Myallsowi. Doszedł do
takich samych wniosków jak ja. Twój ojciec wyprowadzał pieniądze z firmy na
realizację własnego projektu.
- Nie wierzę w to. Bardzo liczył się z pieniędzmi, zwłaszcza po śmierci
mamy.
- Ile miałaś lat, kiedy zmarła? Maddison zacisnęła dłonie.
- Dziesięć, a Kyle pięć.
- Musiało być ci bardzo ciężko.
- Poradziłam sobie.
Czuła na sobie jego wzrok, ale nie spojrzała na niego.
- Zrobiłem co w mojej mocy, żeby dać twojemu ojcu alternatywę -
wyjaśnił, po czym zamilkł na chwilę. - Było mi bardzo przykro, że go straciłem.
- Nie tak jak mnie.
Demetrius spojrzał przed siebie, marszcząc czoło. Nie podobało mu się,
że obwiniała go o śmierć ojca. Niech to szlag! Naprawdę lubił tego faceta.
Razem z Jeremym zrobili wszystko, żeby poznać prawdę, ale Bill Jones do
samego końca nie puścił pary z ust.
Resztę drogi do jej mieszkania pokonali w milczeniu. Wyczuwał, że
dziewczyna była bliska łez, co bardzo go krępowało. Nie przywykł do takich
sytuacji. Jak tylko zaparkował, Maddison wyskoczyła z samochodu. Ruszył za
nią, chwycił ją i zmusił, by na niego spojrzała. Blask latarni odbijał się we łzach
wypełniających jej oczy.
- Puść mnie. - Wyrwała się z jego uścisku i ruszyła do drzwi.
- Maddison. - Chwycił za jej obcisły sweter, a kiedy się odwróciła, rozległ
się trzask.
- Zobacz, co zrobiłeś!
- Przestań się szamotać i wysłuchaj mnie!
- Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Masz mnie tylko wysłuchać.
- Słuchać też nie chcę. Nienawidzę cię. Wytrzymał jej zbuntowane
spojrzenie.
- W takim razie dam ci jeszcze jeden powód, żebyś mogła mnie
nienawidzić. - Jego oczy błyszczały złowieszczo, kiedy przysunął się bliżej.
Pocałował ją. Maddison opuściła cała wola walki. Rozpalił w niej ogień,
który strawił opanowanie. Poczuła jego ciepłą dłoń wędrującą w górę ku jej
piersi. Przylgnęła do niego, upajając się każdą chwilą. Popchnął ją delikatnie do
tylu z dala od światła ulicznych latarni. Gdyby jej nie trzymał, upadłaby. Kiedy
zaczął całować jej piersi, z jej ust wyrwał się cichy jęk. Oparła się o ścianę.
Rozdzielił ich odgłos samochodu parkującego na podjeździe i snop światła
reflektorów.
Demetrius odsunął się od niej, przeczesując włosy ręką. Oddychał ciężko,
próbując złapać oddech. Maddison wygładziła ubranie, unikała przy tym jego
wzroku.
- Maddison. - Miał zachrypnięty głos. Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Dobranoc, Demetriusie.
Odwróciła się i czym prędzej ruszyła do mieszkania. On stał w milczeniu.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, wrócił do samochodu. Przez całą drogę do
hotelu czuł smak jej ust i miękkość jej ciała.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia Maddison otrzymała wezwanie od sekretarki
Demetriusa. Miała stawić się w jego gabinecie o drugiej. Rozzłościło ją, że nie
zadzwonił do niej osobiście i przez chwilę zastanawiała się nawet nad
możliwością niestawienia się. Ostatecznie uznała, że nie zaryzykuje kolejnego
upokorzenia. Nie chciała, żeby znów przytarł jej nosa. Poza tym nie potrafiła
zapomnieć o ich ostatnim pocałunku.
Trochę później sekretarka Demetriusa powitała ją mniej wyniośle, ale i
tak jej spojrzenie przemknęło po znoszonych tenisówkach, wyblakłych dżinsach
i pożółkłym topie Maddison, choć nie dała po sobie poznać, że wyraża
dezaprobatę.
Natomiast Demetrius skrzywił się na jej widok. Zaprosił ją do środka i
czym prędzej zaczął szukać czegoś w biurku. W końcu podał jej coś bez słowa.
- Co to takiego? - Spojrzała podejrzliwie na kopertę.
- Karta kredytowa, którą wysłałem ci kilka dni temu, a ty ją odesłałaś,
chociaż zupełnie nie rozumiem czemu. Sądząc po twoim wyglądzie, może ci się
przydać.
Wyprostowała się, ignorując jego wyciągniętą rękę.
- Nie chcę twoich brudnych pieniędzy.
Kiedy na nią spojrzał, dostrzegła cień zdenerwowania na jego twarzy.
- Radzę ci ją wziąć i użyć na zakup nowej garderoby, która będzie ci
potrzebna przez kolejne miesiące. Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał codziennie
ubierać cię osobiście. Uwierz, że nic nie sprawi mi większej przyjemności.
Niechętnie wzięła kopertę i wsunęła ją do kieszeni dżinsów.
- Usiądź, Maddison - rozkazał. - Musimy omówić kilka spraw.
Usiadła i splotła ręce na piersi.
- Mój prawnik przygotował kilka dokumentów. Radzę, żebyś uważnie
wszystko przeczytała i spotkała się z nim. Oczywiście nikt nie zmusza cię do
podpisania, ale jeśli tego nie zrobisz, pozwę twojego brata.
Nie ufała sobie na tyle, żeby się odezwać. Gotowała się ze złości i
żałowała, że nie znała sposobu, żeby odpłacić mu za to, że przez niego czuła się
tak okropnie.
- Poza tym chciałbym, żebyś wprowadziła się do mojego apartamentu
dzień przed ślubem - dodał. - Tak będzie wygodniej, skoro następnego dnia rano
mamy pobrać się w Royal Botanic Gardens. Powiadomiłem hotel o twoim
przybyciu i zorganizowałem firmę przeprowadzkową, żeby zajęła się twoimi
rzeczami. Umówiłem cię ze stylistką w hotelowym salonie piękności na
wypadek, gdybyś z ostatniego wieczoru postanowiła uczynić rutynę. Chciałbym
oszczędzić ci wstydu.
Kiedy podniosła głowę, zobaczyła, że trzymał w rękach poranną gazetę.
Spojrzała na zdjęcie, które zrobiono im w restauracji. Jej usta przypominały lep
na muchy, oczy wyglądały tak, jak gdyby miała kaca, a rowek między piersiami
zachęcał do poufałości. Tymczasem Demetrius wyglądał na wytwornego
biznesmena.
Pukanie do drzwi powstrzymało ją przed rzuceniem uszczypliwej uwagi.
- Wejdź, Jeremy - zawołał Demetrius, posyłając Maddison ostrzegawcze
spojrzenie.
Wstała, kiedy podszedł do nich mężczyzna w podobnym wieku co
Demetrius.
- Panno Jones, jak miło w końcu móc panią poznać. - Blondyn zamknął
jej dłoń w wilgotnym uścisku. - Znałem pani ojca. To był dobry człowiek.
Wszyscy za nim tęsknimy.
- Dziękuję - mruknęła, cofając rękę. Z trudem powstrzymała się przed
wytarciem jej o dżinsy.
- Demetrius przekazał mi wspaniałe wieści. - Posłał jej uśmiech, który nie
odbijał się w jego blado-błękitnych oczach. - Czy przyjmie pani moje naj-
szczersze gratulacje?
- Dziękuję.
- Maddison wybiera się na zakupy. Prawda, kochanie? - Demetrius
uśmiechnął się do niej. - Nie będziemy cię zatrzymywać. Mamy z Jeremym
kilka spraw do przedyskutowania.
Maddison zebrała z biurka dokumenty i ruszyła do drzwi.
- Nie zapomniałaś o czymś?
Odwróciła się i przez chwilę przyglądała mu się niepewnie.
- No chodź, kochanie. Nie pocałowałem cię na do widzenia.
Podeszła do niego i uniosła głowę, próbując zignorować szyderczy błysk
w jego ciemnych oczach. Pocałunek sprawił, że zrobiło się jej gorąco, tym
bardziej że tuż obok stał jego podwładny. W końcu udało jej się wyswobodzić z
uścisku, nie zdradzając emocji, które nią targały. Pomachała im i czym prędzej
ruszyła do drzwi.
Może Demetrius miał rację? Może faktycznie za bardzo pochłaniało ją
ratowanie brata. Jednak ostatecznie doszła do wniosku, że nie mogła
postępować inaczej. Odkąd ich matka zginęła w wypadku samochodowym,
wzięła na siebie odpowiedzialność za wychowanie Kyle'a. W głębi serca
wiedziała, że to doceniał, nawet jeśli nigdy nie powiedział jej tego wprost.
Zrezygnowała nawet z nauki na uniwersytecie, żeby to on mógł skorzystać z
lwiej części pieniędzy, które zapewniał im ojciec.
Zrobiło jej się przykro na myśl, że ojciec tak ciężko pracował, żeby
utrzymać rodzinę. Nigdy nie byli biedni, ale też nie starczało im pieniędzy na
luksusy, które dla innych były czymś oczywistym. Pomyślała o słowach
Demetriusa, o tym, jak powiedział, że przez ostatnie kilka miesięcy przed
śmiercią jej ojciec dziwnie się zachowywał. Niepokoiło ją, że być może coś
przeoczyła. Ojciec zawsze był skryty, nigdy nie mówił o swoich uczuciach.
Może sprawy miały się inaczej, niż jej się wydawało. Może miał
zmartwienia, o których nigdy nikomu nie powiedział. To prawda, że szczegóły
dotyczące jego sytuacji finansowej zaskoczyły zarówno ją, jak i Kyle'a. Prawnik
ojca poinformował ich ze smutkiem o zaległych podatkach, kosztach pogrzebu i
innych długach, które trzeba było spłacić. Dlatego też nie zostało im wiele.
Maddison musiała sprzedać samochód, żeby popłacić mandaty Kyle'a, a bank
zajął ich dom.
Im bardziej o tym myślała, tym większe ogarniało ją poczucie winy, że
wcześniej nie zorientowała się, jak głęboko w sercu jej brata zakiełkowała
nienawiść do Demetriusa Papasakisa. O ile było jej wiadomo, decyzja
Demetriusa bez wątpienia pogorszyła stan zdrowia ojca i przyczyniła się do jego
przedwczesnej śmierci. Jednak nie zrobiła nic, żeby wyjaśnić tę sprawę. Zamiast
tego w milczeniu pielęgnowała swój ból i złość w nadziei, że pewnego dnia
sprawiedliwość zwycięży. Tymczasem jej nieprzewidywalny młodszy brat
postanowił wziąć odwet na Papasakisie. A teraz ona musiała zapłacić wysoką
cenę za jego impulsywność.
Kolejny dzień minął bardzo spokojnie, bez telefonów od niego. Maddison
udało się odprężyć na tyle, żeby móc spokojnie oddychać. Przez cały dzień żyła
w stanie podwyższonej gotowości, czekając na wezwanie i wymyślając tysiące
wymówek, których mogłaby użyć, żeby nie pojawić się na kolejnej zaaran-
żowanej przez niego randce. Jednak, kiedy minęła północ, a on nadal nie
dzwonił, ogarnęła ją złość. Czuła się tak, jak gdyby się z nią bawił.
Minęły kolejne dwa dni. Widmo zbliżającego się ślubu nabierało realnych
kształtów. Sekretarka Demetriusa poinformowała ją o ustaleniach, które jej
dotyczyły, przez co złość Maddison tylko przybrała na sile.
Firma przeprowadzkowa pojawiła się następnego dnia rano. Maddison
stała z boku, podczas gdy obcy ludzie pakowali jej rzeczy, które następnie
przewieziono do penthouse'a Demetriusa. Chciała zabrać ze sobą jak najmniej,
żeby podkreślić tymczasowość ich związku możliwie jak najlżejszą walizką.
Gdy tylko przeprowadzka dobiegła końca, posprzątała w mieszkaniu,
zanim oddała klucze pośrednikowi nieruchomości. Czuła się tak, jakby
zmierzała w nieznane. Jak będzie wyglądało jej życie z mężczyzną, którego
prawie nie znała? Czy mogła mu zaufać, że ich małżeństwo będzie istniało tylko
na papierze? Nigdy żaden mężczyzna nie rozbudził w niej takich emocji. Czy
będzie potrafiła się kontrolować, kiedy znajdą się sam na sam? A kiedy nie
będzie jej już potrzebował, czy będzie potrafiła odejść, nie oglądając się za
siebie?
Później tego dnia Maddison zamówiła taksówkę, która zawiozła ją do
Papasakis Park View Tower Hotel. Weszła do środka i skierowała się prosto do
recepcji. Poprosiła o klucz.
- Panna Jones. - Kierownik uśmiechnął się do niej ciepło. - Witamy w
Papasakis Park View Tower. Mam nadzieję, że spędzi pani u nas wyjątkowo
radosne chwile.
- Dziękuję - odparła uprzejmie.
- Oto pani klucz. - Podał jej kartę magnetyczną.
- Jeśli możemy coś dla pani zrobić, proszę dzwonić na recepcję o każdej
porze. Pani rzeczy powinny być już na miejscu. Czy wezwać kogoś, kto pomoże
się rozpakować?
- Nie, dziękuję, to nie będzie konieczne - zapewniła. - Czy... czy pan
Papasakis jest na górze?
- Tak mi się wydaje. - Kierownik uśmiechnął się.
- Mam go poinformować o pani przybyciu?
- Nie. Zrobię mu niespodziankę. - Miała nadzieję, że zachowała
żartobliwy ton. - On uwielbia niespodzianki.
Ruszyła w kierunku wind z uśmiechem na twarzy. Demetrius Papasakis
nigdy w życiu nie miał większej niespodzianki, pomyślała w duchu. Nie miała
zamiaru potulnie dopasować się do jego planów. Bez wahania otworzyła drzwi
penthouse'u i zamknęła je za sobą z hukiem.
- Cześć, kochanie, to ty? - Dobiegł ją głos Demetriusa z jednego z pokoi
w głębi mieszkania.
Jego czułe słówka wywarły na niej wrażenie, ale natychmiast przywołała
się do porządku.
- Tak, misiu-pysiu, to ja.
Słyszała jego ciężkie kroki, kiedy szedł korytarzem. Na jego widok
przeszył ją dreszcz. Był w stroju sportowym, a biała koszulka kleiła się do
mokrej od potu piersi. Jego długie opalone nogi zdawały się sięgać nieba, a
wyrzeźbione mięśnie przypominały o sile. Przyjrzał się jej uważnie.
- Misiu-pysiu? - Zmarszczył czoło.
- Wolałbyś coś innego? - Postawiła torbę na ziemi i zdjęła buty. -
Słoneczko, kochanie?
- Demetrius w zupełności wystarczy - odparł, przyglądając się, jak
rozpuszcza koński ogon, pozwalając blond puklom opaść swobodnie na
ramiona.
- Umieram z głodu. - Rozprostowała ręce. - Czy można tutaj liczyć na
obsługę hotelową?
Lekko zmrużył oczy.
- Wystarczy wybrać dziewiątkę.
Minęła go, żeby rozejrzeć się po apartamencie. Zatrzymała się przed
ogromnymi oknami.
- Co za widok! - Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. - Chyba mi się
tutaj spodoba.
- Cieszę się - powiedział bezbarwnym głosem.
- Udało ci się wybrać stosowną suknię ślubną? - zapytał.
- Owszem. - Opadła na najbliższą skórzaną kanapę i oparła nogi na niskim
stoliku. Z dziury w skarpetce wystawał jej duży palce. - Sama ją uszyłam.
- Nie powinnaś zadawać sobie tyle trudu - oświadczył oschle. - Dałem ci
kartę kredytową.
- Ależ to żaden problem - zapewniła go radośnie.
- Zostało mi trochę materiału z zasłon.
- Z zasłon?
- Coś nie tak? - Rzuciła mu niewinne spojrzenie.
- Zapłaciłam za nie mnóstwo pieniędzy.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Potrząsnął głową.
- Myślałam, że się ucieszysz. - Wydęła wargi.
- Nie widzę potrzeby, żeby marnować pieniądze, zwłaszcza że i tak
straciłeś już półtora miliona dolarów.
- Nawet mi nie przypominaj.
Zdjęła nogi ze stolika, wstała i przeciągnęła się. Nagle zdała sobie sprawę,
że Demetrius przyglądał się jej opalonemu brzuchowi.
- Jadłeś już obiad? - zapytała.
- Nie.
- Zamówić ci coś do jedzenia?
- Nie, wychodzę.
- Ale ze mnie głuptas. - Zachichotała. - To twój wieczór kawalerski!
- Niezupełnie. Wybieram się na spotkanie z Eleną. - Nie wiedzieć czemu,
nagle zaczął kłamać. - Myślałem, że to ona, kiedy przyszłaś.
- Przyjdzie na ślub? - zapytała, udając, że wzmianka o Elenie ani trochę
jej nie zabolała.
- Nie. Uznałem, że nie byłoby to stosowne w tych okolicznościach.
- Chyba masz rację. A kogo zaprosiłeś?
- Nikogo, kogo znasz. A ty zaprosiłaś kogoś?
- Uznałam, że to nie miałoby sensu. Demetnus kolejny raz przywdział na
twarz maskę
obojętności, ale Maddison dobrze wiedziała, że go rozwścieczyła. Mówiły
jej o tym jego przymrużone oczy i wymowne spojrzenie.
- Idę pod prysznic. Rozgość się.
- Już czuję się jak w domu. - Uśmiechnęła się, sięgając po telefon.
- Widzę - powiedział, po czym odwrócił się. Maddison uśmiechnęła się do
siebie. Tak długo, jak
miała coś do powiedzenia w tej sprawie, Demetrius Papasakis nie dostanie
wszystkiego, czego chce.
Trochę później pojawił się ubrany w zwykłą koszulę i spodnie. Otulała go
woń cytrusowego płynu po goleniu, która unosiła się w powietrzu jeszcze długo
po tym, jak wyszedł. Bez apetytu zjadła to, co sobie zamówiła. Chociaż wcale
się jej to nie podobało, drażniła ją myśl, że w przeddzień ślubu wybrał się na
spotkanie z kochanką. Wiedziała, że to głupie z jej strony, tym bardziej że
Demetrius dał jej jasno do zrozumienia, że ich małżeństwo będzie tylko grą
pozorów.
Czekała na niego tak długo, jak tylko mogła sobie na to pozwolić, ale
grubo po północy uznała, że powinna dać sobie spokój. Zwinęła się w kłębek w
sypialni dla gości, w której nadal stały nierozpakowane kartony z jej rzeczami.
Zdawała sobie sprawę z każdej upływającej minuty, która przybliżała ją do
ślubu z Demetriusem. Około drugiej w nocy usłyszała, że wrócił.
W pierwszym odruchu chciała zgasić małą lampkę przy łóżku, ale lata
przyzwyczajeń wzięły górę. Dawno nie zdarzyło jej się zasnąć przy zgaszonym
świetle. Nadstawiła uszu, a oddech zamarł jej w piersi. Po chwili zrozumiała, że
udał się prosto do swojej sypialni.
Niech to szlag! Nie chciała o nim myśleć. Nie chciała pamiętać smaku
jego ust. Nie chciała wyobrażać sobie, jak by to było czuć blisko siebie jego
silne męskie ciało. Nie chciała drżeć na myśl o podróży do raju, w którą mógłby
ją zabrać. Nie mogła na to pozwolić!
W końcu musiała zasnąć, bo kiedy otworzyła oczy, było już jasno, a zza
drzwi dobiegały odgłosy krzątaniny. Odgarnęła włosy z twarzy i w tym samym
dresie, który miała na sobie poprzedniego dnia, wyszła z pokoju, przywołując na
twarz wyraz obojętności.
- Dzień dobry.
Weszła do kuchni radosnym krokiem. Demetrius odwrócił się na dźwięk
jej głosu. Wyglądała jak mała dziewczynka z potarganymi włosami i policzkami
wciąż zaczerwienionymi po nocy. Najwyraźniej spała w ubraniu. Demetrius
poczuł nagłe pragnienie, żeby zobaczyć, jak wygląda pod tą zbroją niemodnych
ciuchów.
- Dzień dobry. - Sięgnął po dzbanek z kawą. - Jak spałaś?
- Wiesz, jak to jest. Pierwsza noc w obcym łóżku...
- Ziewnęła głośno.
- W ilu obcych łóżkach zdarzyło ci się sypiać?
- zapytał, podając jej kubek z kawą.
- Mam taki zwyczaj, że nigdy nie rozmawiam o byłych kochankach. -
Wypiła mały łyk kawy. - Nieuczciwie byłoby porównywać.
Kącik jego ust uniósł się delikatnie, kiedy się jej przyglądał.
- Twoja postawa jest godna uznania. Nie przywykłem do takiego taktu u
kobiety.
- Może musisz podnieść poprzeczkę kobietom, z którymi się spotykasz.
Przyjrzał się jej uważnie.
.- Może powinienem.
Maddison z trudem udawała obojętność. Poza tym czuła się tak, jak gdyby
on doskonale zdawał sobie sprawę, co skrywała pod maską. Tym bardziej
musiała udawać, że pozostawała nieczuła na jego wdzięki. Tylko w ten sposób
będzie mogła zachować między nimi bezpieczną odległość.
- Wkrótce wychodzę - poinformował ją po tym, jak przygotował sobie
płatki. - Pomyślałem, że będziesz potrzebowała trochę prywatności, żeby się
przygotować.
- Jestem zaskoczona, że wierzysz w moją punktualność.
Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
- Przyszło mi do głowy, że możesz uciec. Dlatego umówiłem cię ze
stylistyką, która dziś cię odwiedzi, a potem Jeremy Myalls będzie towarzyszył ci
do Botanic Garden.
- Mogłam poprosić o podwiezienie jednego ze swoich znajomych.
- Powiedziałaś, że nikogo nie zaprosiłaś.
- Nie chciałam nikomu zawracać głowy tą bezsensowną ceremonią -
zirytowała się.
- Może twoim zdaniem jest bezsensowna, ale dla twojego brata ma
ogromne znaczenie. A zatem, jeśli zamierzasz postawić mnie dzisiaj w
kłopotliwej sytuacji, pomyśl jeszcze raz. Poza tym niełatwo mnie zawstydzić.
Nie odpowiedziała. On tymczasem zjadł w milczeniu i bez słowa wyszedł
z pokoju. Kilka minut później usłyszała trzask zamykanych drzwi.
Niedługo po tym, jak wzięła prysznic, rozległo się ciche pukanie do
drzwi. Kiedy otworzyła, ujrzała młodą kobietę z piękną fryzurą i przyborami
kosmetycznymi w rękach.
- Panna Jones? - Kobieta uśmiechnęła się do niej. - Nazywam się Candice.
Pan Papasakis poprosił, żebym zajęła się pani włosami i makijażem.
- Zapraszam. - Maddison otworzyła drzwi, zmuszając się do uśmiechu.
- Szczerze mówiąc... - Candice posłała jej kolejny ciepły uśmiech - ...nie
mam pojęcia, czemu jego zdaniem powinnam to zrobić. Pani uroda nie wymaga
moich zabiegów.
Maddison nigdy nie sądziła, że ma piękne rysy, ale komplement
niewątpliwie połechtał jej próżność. Wskazała Candice drogę do swojego
pokoju, gdzie na łóżku leżała przygotowana suknia.
- Wspaniała! - Candice nabożnie pogładziła jedwab w kolorze kości
słoniowej. - Kto ją zaprojektował?
- Sama ją uszyłam.
- Naprawdę? - Candice spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Ja nie
potrafię nawet przyszyć guzika.
- To wcale nie jest takie trudne - zapewniła ją Maddison. - To bardzo
prosty fason.
- Będzie wyglądać wspaniale na pani szczupłej sylwetce. - Candice
rzuciła okiem na płaski brzuch Maddison. - Założy pani welon?
Potrząsnęła głową.
- To nie jest konieczne.
W krótkim czasie Candice ułożyła włosy Maddison w prosty, lecz
elegancki kok. Kilka kosmyków opadało luźno nad jednym okiem. Następnie
zrobiła delikatny makijaż, żeby podkreślić szafir oczu i czerwień ust. Ciemne
rzęsy pociągnęła tuszem, a policzkom dodała koloru jasnym różem. Kiedy
skończyła, cofnęła się i uśmiechnęła.
- Wygląda pani olśniewająco. Mąż osłupieje, kiedy panią zobaczy.
Maddison wstała i odwróciła się do lustra. Była bardzo zadowolona, że
sukienka tak dobrze na niej leżała. Mimo to nie była pewna, jak zareaguje
Demetrius. W końcu lubił kobiety w stylu Eleny Tsoulis. Musiała o tym
pamiętać. To małżeństwo będzie jedynie na papierze. A poza tym nie wolno jej
zapomnieć, że ten mężczyzna na zawsze musiał pozostać jej wrogiem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jeremy Myalls pojawił się niedługo po wyjściu Candice. Maddison
dostrzegła jego powłóczyste, oceniające spojrzenie, które trochę ją zaniepokoiło.
- Wyglądasz uroczo. - Ujął jej dłoń i przytrzymał odrobinę za długo. -
Szczęściarz z tego Demetriusa.
- Idziemy? - zapytała, biorąc kremową różę, którą przysłali z kwiaciarni
tuż przed przybyciem Jeremy'ego.
Zeszli schodami do miejsca, gdzie czekał na nich biały mercedes. Po
drodze Maddison uśmiechała się nieśmiało do obsługi hotelowej, a kiedy już
znalazła się w luksusowym wnętrzu auta, nie mogła przestać się zastanawiać,
czy wszystkie panny młode ogarnia przed ślubem paniczny strach.
Świeże wiosenne powietrze ukoiło jej nerwy, kiedy dotarli do Royal
Botanic Gardens. Delikatna bryza wiejąca od nabrzeża unosiła jej włosy i
dodawała koloru policzkom, kiedy szła z Jeremym w kierunku małej grupy
gości.
Natychmiast rozpoznała Demetriusa w grafitowym garniturze, białej
koszuli i jedwabnym krawacie. Sprawiał wrażenie dumnego pana młodego. Ich
spojrzenia spotkały się, kiedy podeszła bliżej. W jego oczach dostrzegła
satysfakcję, jak gdyby gratulował sobie udanej zemsty. Zacisnęła zęby i ujęła
jego rękę. Starała się nie słuchać słów przysięgi. Wciąż powtarzała sobie, że
robi to wszystko, żeby ratować brata, ale kiedy Demetrius wsunął jej na palec
złotą obrączkę, poczuła się tak, jak gdyby wydarzyło się między nimi coś
ważnego. Kiedy pochylił głowę, zamknęła oczy, czując, jak jego oddech pieści
jej usta, jeszcze zanim ją pocałował. Wiedziała, że on gra, ale w jej pocałunku
nie było nic udawanego. Zastanawiała się, czy o tym wiedział.
- Ogłaszam was mężem i żoną - ogłosił mistrz ceremonii.
Nieliczni goście zaczęli głośno wiwatować, a Mad-dison dała się ponieść
ich entuzjazmowi i uśmiechała się szeroko, kiedy zaczęły błyskać flesze.
- Pięknie wyglądasz - szepnął jej do ucha Demetrius.
- Martwiłeś się, że będzie inaczej? - zapytała z błyskiem w oku.
Spojrzał na jej dekolt, zanim na powrót odszukał wzrokiem jej twarz.
- Z pewnością ten materiał marnował się, zasłaniając okno. - Uśmiechnął
się leniwie. - I zaczynam myśleć, że marnuje się, zasłaniając twoje ciało.
Nie była pewna, co odpowiedzieć. Chciała wyśmiać jego kokieteryjny
komentarz, uznając, że każdej kobiecie mówi takie rzeczy, ale wolała wierzyć,
że naprawdę tak myśli.
- Chodź. - Wziął ją za rękę i poprowadził w stronę fotografa. - Musimy
zrobić sobie kilka zdjęć, zanim szampan zacznie lać się strumieniami.
Maddison zmusiła się do uśmiechu, pozując przed obiektywem. Starała
się ze wszystkich sił wyglądać na szczęśliwą pannę młodą, chociaż w środku
narastał w niej niepokój. Po zakończonej sesji zdjęciowej Demetrius
poprowadził ją w stronę samochodów zaparkowanych przed Opera House.
Przyjęcie odbyło się w luksusowych wnętrzach Papasakis Park View
Tower Hotel. Jak tylko weszli do pięknie udekorowanej sali, stało się jasne, że
nie oszczędzano podczas przygotowań, troszcząc się jedynie o to, by ten dzień
na długo zapisał się w pamięci zaproszonych gości. Demetrius podał jej
szampana, a kiedy delikatnie stuknęli się kieliszkami, spojrzał na nią tak, że
ugięły się pod nią nogi.
- Za owocny związek - wzniósł toast.
Jeremy Myalls podszedł do nich, trzymając w ręku prawie pustą
szklaneczkę whisky. Uśmiechał się, ale jego zimne niebieskie oczy były
pozbawione emocji.
- Gratulacje - powiedział, wbijając wzrok w dekolt Maddison. - Planujecie
podróż poślubną?
- Nie...
- Oczywiście - przerwał jej Demetrius. - Wyjeżdżamy zaraz po przyjęciu.
Przekazałem szczegóły sekretarce.
Maddison była prawie pewna, że ta wiadomość zbiła Jeremy'ego z tropu i
że nie znał wcześniej planów szefa. Sama czuła się trochę zirytowana. Jak śmiał
zabierać ją w podróż poślubną, nie konsultując tego z nią? Zaczekała, aż Jeremy
odejdzie na bezpieczną odległość.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Nawet nie jestem spakowana - syknęła
możliwie jak najciszej. - Poza tym myślałam, że to tylko interes.
- Bo to jest interes - odparł gładko.
- Ale ja nie chcę jechać z tobą w podróż poślubną. Po chwili spojrzał na
nią tak, jak gdyby nie miał
pojęcia, w jaki sposób znalazła się przy jego boku.
- Wybacz, proszę. Muszę coś załatwić.
Nie miała szansy odpowiedzieć, ponieważ już go nie było. Nie wiedząc,
co począć, odwróciła się i uśmiechnęła do kobiety, która zmierzała w jej stronę.
- Witaj, Maddison- przywitała się starsza kobieta, biorąc ją za rękę. -
Nazywam się Nessa Koulos. Chciałam cię poznać od pierwszej chwili, gdy
Demetrius wyznał mi, że poznał kobietę ze swoich snów.
Maddison nie mogła sobie wyobrazić, żeby Demetrius mówił o niej w taki
sposób. Bardziej byłaby skłonna uwierzyć, że porównał ją do sennego kosz-
maru.
- Bardzo mi miło - odparła, potrząsając ręką kobiety. - Od dawna znasz
Demetriusa?
- Od zawsze. - Nessa uśmiechnęła się skromnie. - Razem się
wychowywaliśmy. Jesteśmy kuzynami.
- Nie wiedziałam.
- Demetrius nie lubi rozmawiać o rodzinie - kontynuowała Nessa. -
Rozwód jego rodziców bardzo go dotknął. Był wtedy bardzo młody. Moi
rodzice i ja byliśmy jego drugą rodziną w tych trudnych chwilach.
Maddison nie była pewna, co odpowiedzieć. Nie chciała, żeby kuzynka
Demetriusa pomyślała, że ona nic nie wie o życiu swojego męża, ale z drugiej
strony tak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej.
- Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozmowę o naszych rodzinach -
zaryzykowała.
Nessa roześmiała się rozbawiona.
- Taki szalony romans, co? Ale przecież twój ojciec pracował dla niego
przez lata. Mam rację?
- Tak.
- I masz młodszego brata?
- Tak. Aktualnie... pracuje w innym stanie.
- Tak? Gdzie?
Maddison zachowała się bardzo głupio, dając się złapać w tak ostrożnie
zastawianą pułapkę. Nie miała pojęcia, czy Demetrius poprosił kuzynkę, żeby
wypytała ją o Kyle'a, ale nie miała zamiaru ryzykować, bez względu na to, jak
miła wydawała się Nessa.
- Nie jestem pewna - odparła, ważąc słowa. - Często się przenosi. Wiesz,
jak to jest z młodymi ludźmi.
- O, tak - odparła Nessa cierpko. - Sama mam dwóch synów, jeden ma
dziewiętnaście, drugi - dwadzieścia jeden lat. Nigdy się przy nich nie nudzę.
Maddison wypiła szampana, mając nadzieję, że rozmowa zboczy na inny
tor.
- Cieszę się, że Demetrius odzyskał zdrowy rozsądek i ustatkował się -
wyznała Nessa po chwili. - Zbyt długo się bawił. Najwyższy czas, żeby spłodził
synów, którzy przejęliby po nim nazwisko.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze o dzieciach - wyjaśniła Maddison, mając
nadzieję, że się nie czerwieni.
- Nie zwlekajcie zbyt długo. Demetrius ma prawie trzydzieści pięć lat.
Potrzebuje mocnych argumentów, żeby wracać do domu. A szczęśliwy dom
może zdziałać cuda.
- Postaram się. - Maddison uciekła wzrokiem od swojej rozmówczyni.
- Pewnie słyszałaś o jego związku z Eleną Tsoulis - dodała Nessa po
chwili. - Na twoim miejscu wcale bym się nią nie przejmowała. Elena wie, na
czym najwięcej skorzysta. Jej były mąż, Miklas, obserwuje każdy jej ruch.
Nigdy nie powinna była się z nim rozwodzić. Grecy mają bardzo silny instynkt
terytorialny, kiedy w grę wchodzą ich żony. Pewnie o tym słyszałaś?
- Obiło mi się o uszy.
- Nie rób takiej przerażonej miny. - Nessa uśmiechnęła się do niej
uspokajająco. - Jestem pewna, że Demetrius nie będzie dla ciebie zbyt surowy.
- Będę się musiała bardzo starać, żeby zachowywać się, jak należy.
- Umrzesz z nudów - ostrzegła ją Nessa. - Trzymaj go w niepewności tak
długo, jak możesz. Tacy mężczyźni jak Demetrius uwielbiają wyzwania.
- Zauważyłam.
- Pod tym twardym pancerzem bije gorące serce. Nie zapominaj o tym,
cokolwiek by się stało.
Maddison poczuła ulgę, kiedy Nessa odeszła. Musiała przetrawić
najnowsze rewelacje.
Demetrius wrócił do niej dopiero wtedy, kiedy trzeba było pożegnać
gości. Przyciągnął ją do siebie i objął w pasie. Kiedy stała przy jego boku i
uśmiechała się do różnych ludzi, żałowała, że nie miała więcej czasu, żeby
przygotować się na to, co zaplanował dla niej na podróż poślubną. Czuła się jak
aktorka odgrywająca rolę bez scenariusza.
- Spotykamy się na górze - odezwał się, kiedy zostali sami. - Spakuj kijka
rzeczy potrzebnych na weekend na wsi.
Kiedy zniknął za podwójnymi drzwiami, odwróciła się na pięcie,
chwyciła kieliszek szampana i ruszyła do windy. Wcisnęła guzik i nerwowo
popijała szampana. Złość wiła się w niej niczym wąż. Zastanawiała się, czy udał
się na krótkie spotkanie z Eleną. Kiedy winda w końcu przyjechała, postanowiła
pod wpływem impulsu udać się na piąte piętro do koktajlbaru. Jeśli Demetrius
myśli, że spakuje się i będzie na niego czekała, grubo się myli.
Młody kelner podszedł do niej z kartą drinków w ręce i czarującym
uśmiechem na ustach.
- Dobry wieczór, pani Papasakis. Czego się pani napije?
Maddison nie spodziewała się, że zostanie rozpoznana. Zaczęła się
zastanawiać, czy próba przejęcia kontroli była rozsądna w sytuacji, gdy stąpała
po niepewnym gruncie. Ciekawe, czy Demetrius poinformował cały personel o
jej przybyciu do hotelu.
Odwzajemniła uśmiech, rzuciła okiem na menu i wybrała pierwszy drink,
którego nazwa wpadła jej w oko.
- Poproszę Mai Tai.
- Już podaję.
Kiedy dostała drinka, wypiła duży łyk. Do baru weszło kilka osób. Zanim
zdążyła się cofnąć, żeby nie zostać zauważoną, zimne niebieskie oczy
namierzyły ją bez trudu. Jeremy Myalls podszedł do niej niespiesznie.
- Nic nie mów. Demetrius już cię porzucił.
- Nic z tych rzeczy. - Sięgnęła po drinka. - Właśnie wybieram się na górę,
żeby spakować parę rzeczy na naszą podróż poślubną.
Miała nadzieję, że była przekonująca w roli szczęśliwej mężatki z
niecierpliwością wyczekującej pierwszej nocy małżeństwa. Jednak coś w
wyrazie twarzy Jeremy'ego mówiło jej, że nie spisała się najlepiej.
- To chyba zbędne - skomentował leniwie. Poczuła, że się rumieni.
- Lepiej już pójdę. Życzę miłego wieczoru, panie Myalls.
- Jeremy. - Przytrzymał jej rękę o sekundę za długo.
- Jeremy - powtórzyła.
- Bawcie się dobrze - dodał, kiedy go minęła.
- Dziękuję.
Dotarła do windy i nacisnęła guzik. Kiedy weszła do środka, wybrała
numer najwyższego piętra. Zmęczona oparła się o lustrzane panele. Połączenie
stresu emocjonalnego z niecodzienną dawką alkoholu zrobiło swoje. Jedyne,
czego chciała, to znaleźć się w cichym pokoju i zasnąć.
Drzwi windy otworzyły się z cichym mechanicznym sykiem. Maddison
wysiadła, sięgnęła po kartę, ale zanim wsunęła ją w zamek, drzwi apartamentu
otworzyły się i stanął w nich Demetrius.
- Co robiłaś tam tyle czasu? Szłaś schodami?
- Winda wolno jechała. -Unikała jego spojrzenia. - Zatrzymała się na
każdym piętrze. - Chciała go ominąć, żeby wejść do środka, ale chwycił ją i
obrócił, żeby spojrzeć jej w twarz.
- Zanim temu małżeństwu przybędą kolejne dni, musisz nauczyć się, że
nie toleruję kłamstwa. Czy to jasne?
Uniosła głowę.
- Ty też musisz się czegoś nauczyć. Nie pozwolę kierować sobą w ten
sposób. - Wyrwała ramię z jego uścisku i spojrzała na niego wyzywająco.
- Z kim byłaś? - warknął na nią. Poczuła się urażona jego władczą
postawą.
- Chciałbyś się dowiedzieć? Mogłabym zapytać cię o to samo.
- Ale ty znasz odpowiedź, Maddison. Mam rację?
- Nie interesuje mnie twój romans z Eleną Tsoulis. Nic dla mnie nie
znaczy.
- Nie jesteś ani trochę zazdrosna?
- A powinnam? Nie obchodzi mnie, co robisz z innymi kobietami, dopóki
nie spodziewasz się, że dołączę do ich grona.
- Martwisz się, że mógłbym chcieć skorzystać ze swoich praw?
- Ani trochę - skłamała.
- Aż tak mi ufasz?
- Nie - odparła. - Nie ufam ci ani trochę, ale mogę cię zapewnić, że jeśli
spróbujesz mnie przymusić, znajdę silę, żeby powstrzymać twoje żałosne próby.
- Żałosne próby? - przedrzeźniał ją z uśmiechem na ustach. - Do takich
doszłaś wniosków?
Jej oczy miotały pioruny.
- Będziesz musiał postarać się o wiele bardziej, jeśli chcesz, żebym uległa
twojemu specyficznemu urokowi. Lubię mężczyzn, którzy są szczerzy i otwarci,
a nie przebiegli i wyrachowani.
- To teraz jestem przebiegły i wyrachowany? Co za godna ubolewania
opinia. W takim razie będę musiał podwoić wysiłki, żebyś zmieniła o mnie
zdanie.
- Nawet gdybyś rozwinął skrzydła i wyjął aureolę, nie zrobiłbyś na mnie
wrażenia.
Roześmiał się miękko, spoglądając na jej rozwścieczoną twarz.
- Teraz widzę, że potrzeba będzie o wiele więcej, żeby przekonać cię, że
nie jestem diabłem, za jakiego mnie uważasz. Ale mamy jeszcze kilka miesięcy,
więc kto wie, co może się jeszcze wydarzyć.
- Będę strzelać. Znienawidzę cię jeszcze bardziej.
- To oznacza walkę. - Pogładził palcem jej policzek. - A ja uwielbiam
walczyć.
Maddison otworzyła usta, żeby się odezwać, ale żadne słowa nie przyszły
jej do głowy. Tymczasem jego usta nakryły jej wargi. Chociaż próbowała z tym
walczyć, poczuła pożądanie, odbierające jej silną wolę. Ziemia zaczęła usuwać
się jej spod nóg. Jego uścisk zacieśnił się, kiedy przyciągnął ją bliżej. Pragnęła
go tak jak nikogo innego. Jej nieposłuszne ciało domagało się ukojenia.
Instynktownie wyczuwała, że on mógł jej je dać. Oderwał od niej usta i spojrzał
na nią z góry. Oddychał szybko, a z jego oczu wyzierało pożądanie.
- Nadal mnie nienawidzisz? Pokazała mu język.
- Tak bardzo jak nigdy, a może nawet bardziej.
- Świetnie. - Uśmiechnął się drwiąco. - Nie chciałbym zakończyć jeszcze
naszej małej wojny. Najpierw muszę wygrać kilka bitew.
- Dla ciebie wszystko jest grą? - rzuciła ze złością.
- Grą, w której tylko ty możesz wygrać, bo wciąż zmieniasz reguły.
- Reguły pozostają bez zmian.
- Czyżby? - Spojrzała na niego cynicznie. - A co z polityką nieingerencji?
- Nie zmuszę cię do niczego, na co nie jesteś gotowa.
- Typowe! Oczywiście, że mnie nie zmusisz, ale sprawisz, że opieranie się
stanie się niemal niemożliwe.
- A zatem przyznajesz, że mogłabyś dać się skusić?
- Nie! Niczego nie przyznaję.
Uśmiechnął się szerzej, kiedy patrzył na jej rozpalone policzki.
- Daj spokój, Maddison. Nie zaczynajmy w ten sposób naszej podróży
poślubnej. Spakuj się. Wyjeżdżamy za dziesięć minut.
- Nie chcę jechać w podróż poślubną. Nie chcę nigdzie z tobą jechać.
- Masz dziesięć minut, Maddison, albo zniosę cię do samochodu, tak jak
stoisz.
Spojrzała na niego buntowniczo.
- Dziewięć minut - powiedział. -Nadal odliczam. Popędziła do swojej
sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Zdjęła suknię ślubną, włożyła wygodne
rzeczy i zapakowała do torby kilka ubrań oraz kosmetyków. Była wściekła, że
traktował ją jak wyjątkowo krnąbrne dziecko. A jeszcze bardziej drażniło ją, że
nie potrafiła mu się oprzeć. Zawsze wyobrażała sobie, że pożądanie i miłość są
ze sobą nierozerwalnie związane. Tymczasem Demetrius był bogatym
playboyem, który mógł z łatwością zniszczyć jej brata. Nie było więc mowy o
miłości.
Kiedy dołączyła do niego w salonie, rysy jej twarzy nadal wykrzywiała
złość, która w niej pulsowała. Złość była dobra i dlatego musiała ją podsycać.
Demetrius bez słowa wziął od niej torbę, a kiedy musnął jej palce, cofnęła rękę.
- Chyba nie muszę ci przypominać, że za chwilę znajdziesz się wśród
ludzi.
- Jestem zaskoczona, że nie nosisz ze sobą scenariusza, na wypadek
gdybym zapomniała swojej roli.
Skarcił ją wzrokiem, kiedy otworzył drzwi.
- Zachowuj się, Maddison - ostrzegł ją. - Pamiętaj, że od tego zależy
wolność twojego brata.
Ruszyła za nim do windy, ciesząc się, że w pobliżu nie było żywego
ducha. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować. Konieczność
udawania zakochanej oznaczała prawdziwą męczarnię. Miała wrażenie, że
specjalnie ją rozdrażnił, żeby utrudnić jej to zadanie. W końcu udało jej się
wykrzywić usta w fałszywym uśmiechu.
- Życzę miłego wieczoru - powiedział kierownik wieczornej zmiany,
kiedy mijali recepcję.
- Dziękuję, Eriku - odparł Demetrius. - Ty też baw się dobrze.
Zamiast czarnego jaguara na podjeździe czekał na nich duży pojazd z
napędem na cztery kola. Maddison posłała mężowi kolejny udawany uśmiech,
kiedy otworzył dla niej drzwi.
- Dziękuję... kochanie.
Samochód ruszył z podjazdu z rykiem i już po kilku minutach zostawili
miasto daleko w tyle.
- Dokąd jedziemy?
Czuła na sobie jego ukradkowe spojrzenia, ale nie odwróciła się w jego
stronę.
- Mam małą posiadłość na wsi - poinformował ją. - W Black Rock
Mountain.
Nigdy nie słyszała o Black Rock Mountain, ale mogła wyobrazić sobie
jego małą posiadłość. Na pewno była ogromna, wyposażona we wszystkie
wygody i pełna służby gotowej spełniać wszystkie jego zachcianki.
- Kolejny z hoteli? - Nie ukrywała pogardy.
- Bez względu na to, co sobie myślisz, nie spędzam całego życia w
hotelach.
- Oczywiście, że nie. - Posłała mu zjadliwe spojrzenie. - Większość czasu
spędzasz u swoich licznych kochanek. Jak mogłam być taka głupia, żeby o tym
zapomnieć.
Kiedy samochód zatrzymał się na światłach, jego oczy odszukały jej
twarz w ciemnościach. Przeciągająca się cisza zaczęła budować między nimi
dziwne napięcie. Na szczęście zapaliło się zielone i samochód ruszył z piskiem
opon, wciskając ją w fotel.
Maddison wyjrzała przez okno, patrzyła na ciemne sylwetki drzew, które
mijali. Poczuła, że drink, który wcześniej wypiła i emocjonalny huragan zaczęły
robić swoje. Powieki zaczęły jej ciążyć, ramiona rozluźniły się, a głowa opadła
na skórzany zagłówek.
Samochód się zatrzymał, a Maddison wyrwała się ze snu.
- Gdzie jesteśmy?
Demetrius wyłączył silnik i nagle zewsząd otoczyła ich niemal
przerażająca ciemność.
- W moim ustroniu.
Wytężyła wzrok, ale nie dostrzegła żadnego luksusowego hotelu ani
rezydencji. Jedyne, co udało jej się wyłonić z ciemności, to kształt małej chatki.
- To tutaj? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Kiedy otworzył drzwi, zapaliło się światełko w samochodzie.
- Tak, tutaj.
Przyglądała się, jak rozprostował nogi i udał się do tyłu, żeby wyjąć coś z
bagażnika. Kiedy rozbłysła latarka, wyraźniej zobaczyła chatkę. Nie wyglądała
zachęcająco. Ani trochę nie przypominała wymarzonego miejsca na miesiąc
miodowy, nawet jeśli miał być udawany.
Demetrius ruszył z latarką w ręku do drzwi, żeby je otworzyć. Maddison
nie widziała sensu, żeby w ogóle je zamykać. Zewsząd otaczały ich gęste krzaki
odcinające ich od świata. Było jasne, że nikt nie znalazłby tego miejsca bez
wskazówek.
- Nie zapalisz światła? - zapytała, kiedy weszli do środka.
Wyszedł na zewnątrz i oświetlił latarką jej twarz.
- Tutaj nie ma światła.
- Jak to?
- Tutaj nie ma elektryczności.
- Nie ma elektryczności? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Mamy
dwudziesty pierwszy wiek. Wszyscy po tej stronie Bourke cieszą się z dob-
rodziejstw elektryczności.
- Ale nie tutaj.
- Dlaczego?
Zszedł po drewnianych schodach i zaświecił jej latarką w twarz.
- Przestań wymachiwać mi tym przed oczami!
- Przepraszam. - Wyłączył latarkę.
- Nie! - Przylgnęła do niego. - Zapal to!
- Co się stało? Nie mów, że boisz się ciemności. Miała dwadzieścia cztery
lata, więc jak mogłaby się
przyznać, że ciemność ją przerażała.
- Oczywiście, że nie! - Zmusiła się, żeby się od niego odsunąć. - Nie
chciałabym się o nic potknąć.
- Wejdź do środka. Przyniosę rzeczy z samochodu. Stała niepewnie,
wpatrując się w ziejące czernią
wejście.
- Pomogę ci. - Odwróciła się i ruszyła za nim niemal biegiem.
- Ostrożnie - ostrzegł ją, kierując latarkę na jej stopy. - Lepiej, żebyś nie
złamała tutaj nogi.
- Powinnam pomyśleć o tym wcześniej - mruknęła pod nosem, krążąc
dookoła snopa światła niczym ćma.
- Weź latarkę, a ja wezmę torby.
- Uważaj na pająki - ostrzegł ją, kiedy weszli do chaty.
Omal nie upuściła latarki.
- Pająki?
Obniżył jej rękę, żeby nie świeciła mu w oczy.
- Mogę cię zapewnić, że nie znajdziesz tutaj jednego pająka.
- Uff!
- Wszystkie wchodzą w związki małżeńskie i zakładają duże rodziny -
dodał z drwiącym uśmieszkiem.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie mogła przestać myśleć o
setkach pająków poruszających się na cienkich nóżkach po jej szyi.
- O Boże!
- Boisz się?
- Nie! - zaprzeczyła, chociaż opuściła ją odwaga.
- Poradzę sobie z nieszkodliwymi pająkami.
- Mam gdzieś tutaj zapałki i świece. - Zaczął szukać ich na czymś, co
przypominało półkę nad kominkiem.
Kiedy zapalił długą świecę, płomień rozjaśnił jego satyryczne rysy.
- Masz tutaj kominek? - zapytała z nadzieją.
- Oczywiście, że mam. - Zapalił kolejną zapałkę i pochylił się, żeby
podpalić przygotowane szczapy drewna.
- Uwielbiam kominki. W dzisiejszych czasach prawie nikt już ich nie ma.
- Centralne ogrzewanie z pewnością zrobiło swoje
- zgodził się.
Maddison nie mogła uwierzyć, jak wielką poczuła ulgę, kiedy płomienie
zaczęły rozrywać ciemność. Musiała powstrzymać się, żeby nie podejść bliżej,
wyciągając ręce do bijącego ciepła.
- Pilnuj ognia, a ja tymczasem pójdę po coś do picia - powiedział,
oddalając się.
Bez opamiętania dorzucała kolejne drwa do ognia.
- Uważaj - ostrzegł ją Demetrius, podając kieliszek wina. - To musi
wystarczyć nam do rana.
Spojrzała na strzelające w górę płomienie i zaczęła zastanawiać się, czy
powinna rzucić się po kawałek, który właśnie znikł w płomieniach.
- Nie masz porąbanego drewna na zewnątrz?
- Sam je rąbię, kiedy potrzebuję. Lubię ćwiczenia.
Tego się po nim nie spodziewała. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że
ten mężczyzna mógłby porzucić luksusowy świat, żeby palić w kominku i rąbać
drewno na opał. Przyszło jej do głowy, że może coś przeoczyła. Zazwyczaj nie
myliła się co do ludzi, potrafiła ich przejrzeć i od pierwszej chwili wiedziała, na
co może liczyć. Ale tym razem coś musiało jej umknąć.
- Czy w tym rustykalnym raju mieszczą się łóżka? Odszukał jej oczy w
migocącym blasku ognia.
- Jedno łóżko - poprawił ją. - Moje.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Maddison spojrzała na niego przerażona.
- Nie będę spała w twoim łóżku!
- A gdzie? Na zewnątrz?
- Chyba nie mówisz poważnie! Nie mogę spać na zewnątrz! Tam jest
ciemno, zimno i...
- W takim razie musisz dzielić ze mną łóżko.
- Rozumiem, że dla ciebie to wszystko jest bardzo zabawne. Przywiozłeś
mnie do tego zapomnianego przez Boga miejsca i chcesz dać mi nauczkę.
- Niby jaką?
- Nie wiem. Ty mi powiedz.
Wypił łyk wina, a ona tymczasem przyglądała się jego przystojnej twarzy.
- Mogę cię zapewnić, Maddison, że nie miałem nic takiego na myśli.
Chciałem uciec z miasta od wścibskich ludzi i świdrujących spojrzeń.
- Nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, gdybyś nie walczył z takim uporem
o swoją kość.
- Nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, gdyby twój brat nie wbił harpuna w
dno mojego jachtu.
- A więc tak to zrobił? - wypaliła bez zastanowienia.
- I nie zrobił tego raz czy dwa, ale trzy razy- dodał. - Najwyraźniej był
bardzo zdeterminowany. Z moich obserwacji wynika, że determinacja to wasza
cecha rodzinna.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Spuściła wzrok.
- Kyle z trudem przepływa jedną długość basenu. Nie zanurkowałby pod
twoją łódź.
- To zaskakujące, co ludzie potrafią zrobić, kiedy mają odpowiednią
motywację.
- Właśnie ostatnio się o tym przekonałam - powiedziała oschle.
- Co masz na myśli?
- Dobrze wiesz. Nie dość, że zmusiłeś mnie do małżeństwa, to jeszcze
uprowadziłeś. Pójdziesz za to do więzienia.
- Nie sądzę.
Pewność w jego głosie całkiem wytrąciła ją z równowagi. Histeria zaczęła
ściskać ją za gardło i nic nie mogła na to poradzić. Odwróciła się, żeby nie do-
strzegł łez napływających jej do oczu. Wpatrywała się w ścianę z falistej blachy
i marzyła, żeby obudzić się z tego koszmarnego snu.
- Muszę skorzystać z łazienki.
- Której?
Przez chwilę przyglądała mu się w osłupieniu.
- A są dwie?
- Za tymi drzwiami znajdziesz mały prysznic.
- Wskazał na zacieniony róg pokoju. - A tam za składem drewna znajduje
się toaleta.
- Na zewnątrz?
- Możesz zabrać ze sobą latarkę. Wypuściła powietrze i zrobiła głęboki
wdech.
- Nie mogę w to uwierzyć! To jakiś koszmar!
- To życie na łonie natury. Przyznaję, że warunki są trochę spartańskie,
ale ja to lubię.
Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.
- Spartańskie? Chyba chciałeś powiedzieć: prymitywne! Chyba nie
spodziewasz się, że ja... że... - Spojrzała niespokojnie na drzwi prowadzące na
dwór.
- A gdzie twój duch przygody?- złajał ją.-Ludzie płacą ogromne pieniądze
za taką rozrywkę.
- Wydawało mi się, że ludzie płacą ogromne pieniądze za pobyt w
luksusowym hotelu.
Demetrius wzruszył ramionami.
- Potowarzyszyć ci do toalety?
- Nie! W żadnym razie! - Chwyciła latarkę z małego stołu stojącego na
środku pokoju i ruszyła do drzwi.
- Jeśli nie wrócisz za dziesięć minut, zacznę cię szukać.
Nie odpowiedziała, tylko zamknęła za sobą drzwi. Przez moment stała
przed chatą, próbując zorientować się w terenie. Poświeciła dookoła latarką i z
ciemności wyłoniło się coś, co Demetrius nazwał składem drewna. Kiedy
pokonała wąską ścieżkę i otworzyła drzwi, zaświeciła do środka, ale nie
dostrzegła żadnych pająków, a jedynie staromodny wychodek w stylu tych,
które pionierzy budowali setki lat temu.
Kiedy wróciła do chaty, Demetrius mieszał coś w garnku zawieszonym
nad paleniskiem. Spojrzał na nią przez ramię.
- Udało ci się przeżyć.
Posłała mu lodowate spojrzenie i udała się do łazienki. Na szczęście była
tam bieżąca woda. Umyła ręce i twarz, po czym zaczęła rozglądać się za ręcz-
nikiem. Przyszło jej do głowy, że to ironia znaleźć tutaj dwa ręczniki z logo
Papasakis Park View Tower Hotel.
- Jesteś głodna? - zapytał Demetrius, kiedy weszła do pokoju.
- Jakoś boję się zapytać, co takiego pichcisz w tym kociołku - odparła
sztywno.
- Nie mogę zaproponować ci żadnych smakołyków, ale zapewniam, że to,
co gotuję, jest jadalne.
- Nałożył trochę potrawki na talerz i podał jej.
Musiała przyznać, że jedzenie pachniało wyjątkowo zachęcająco.
- Tam znajdziesz sztućce. - Wskazał szufladę starego stołu. - Możesz
usiąść na krześle.
- Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować - odparła sarkastycznie.
Uśmiechnął się do niej seksownie, a ona odwróciła wzrok. Musiała się
przy nim pilnować. Znał wszystkie tajniki sztuki uwodzenia, a rozbrajający
uśmiech był jednym z nich. Wzięła pełną łyżkę potrawki i z zadowoleniem
stwierdziła, że smakowała pysznie.
- Chcesz trochę wina? - Podał jej kieliszek, który wcześniej zostawiła.
Wypiła łyk i spojrzała na niego. Pomyślała, że zachowywał się bardzo
swobodnie, jak gdyby tu był jego prawdziwy dom.
- Od jak dawna jesteś właścicielem tego miejsca?
- zwróciła się bardziej do cienkiej gałązki tymianku na talerzu niż do
mężczyzny o mrocznym spojrzeniu.
- Od kilku lat.
- Domyślam się, że żadna z ciebie złota rączka. - Omiotła pokój
taksującym spojrzeniem.
Uniósł kąciki ust w uśmiechu.
- Potrafię posługiwać się siekierką i młotkiem, ale odpowiada mi ten
wystrój.
- Nie jesteś postępowy.
- Postęp ma swoją cenę.
Nie odpowiedziała, pozwalając, żeby zapadła między nimi cisza
przerywana jedynie trzaskiem płomieni. Wydawało jej się dziwne, że tak bogaty
mężczyzna szuka samotności w tak prymitywnych warunkach, podczas gdy za
pieniądze mógłby kupić wszystko. Nic nie znajdowało się poza jego zasięgiem.
Dlaczego zatem uciekał do tego zakątka, pozbawionego jakichkolwiek wygód?
A ponadto dlaczego zabrał ją ze sobą?
Spojrzała na niego znad kieliszka, zastanawiając się, co skrywał za tą
ciemną, nieprzeniknioną maską. Na myśl o motywach, które mogły nim
kierować, poczuła łaskotanie w żołądku. Czyżby zamierzał skonsumować ich
małżeństwo? Czy to miała być kara za ukrywanie Kyle'a? Ale czy w
rzeczywistości to byłaby kara. W końcu Demetrius Papasakis musiał być do-
świadczonym kochankiem. Kiedy tak rozmyślała, on napotkał jej spojrzenie.
- Wygląda na to, że jesteś gotowa do łóżka.
- Wcale nie! - Jej twarz natychmiast poczerwieniała. - Nie jestem ani
trochę zmęczona.
Jego uśmiech mówił, że nie wierzy jej nawet przez sekundę.
- Poza tym i tak zawsze czytam przed snem.
- Zabrałaś ze sobą książkę?
- Zabrałabym, gdybyś dał mi więcej czasu.
Kiedy wstał, Maddison cofnęła się na starym krześle. Kiedy poczuła, że
zaraz spadnie, skoczyła na równe nogi i odsunęła się od niego. Jego śmiech
rozdrażnił ją do granic możliwości.
- Jesteś tak rozkosznie bezczelna - stwierdził.
- Powiedz mi, Maddison, czy ze wszystkimi kochankami pogrywałaś tak
ostro?
- To nie twoja sprawa.
- Czego tak się obawiasz?
- Niczego się nie obawiam, a na pewno nie ciebie
- rzuciła. - Po prostu nie chcę...
- Uprawiać ze mną seksu?
- Jesteś najmniej pociągającym kochankiem, jakiego można sobie
wyobrazić - brnęła dalej.
W jego oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiła rozpoznać, a kiedy się
odezwał, jego głos był głęboki i spokojny.
- A czego dokładnie szukasz w kochanku? Jego pytanie zabrzmiało
groźnie. Maddison nie miała zielonego pojęcia, co odpowiedzieć. Była
dziewicą. Jak mogłaby przyznać się do tego komukolwiek? A tym bardziej
jemu?
- Ta rozmowa nie ma sensu. Ale mogę zapewnić cię, że jesteś ostatnią
osobą, której oddałabym swoje ciało.
Zapanowała krótka, lecz intensywna chwila ciszy.
- Mówisz poważnie?
- Jak najpoważniej! - Zrobiła kolejny krok w tył. Zmniejszył odległość
między nimi. Dostrzegła jego nieodgadnione spojrzenie i cyniczny uśmiech
malujący się na jego ustach. Bardzo wolno wyciągnął przed siebie palec i
zarysował linię jej policzka. Maddison zamarła, kiedy palec nakreślił łuk jej ust,
a potem ześlizgnął się niżej, wyznaczając kuszącą ścieżkę ku dolnej wardze.
Delikatnie pogłaskał jej szyję, a później przejechał wzdłuż dekoltu koszulki.
Dostrzegła pożądanie w jego oczach.
Ugięły się pod nią kolana, kiedy przysunął się jeszcze bliżej. Zamknęła
oczy. Pocałował ją, poddając prawdziwej torturze. Jeszcze tydzień temu coś
podobnego nie przyszłoby jej nawet do głowy. Gdzie podziały się jej nienawiść
i odraza? Gdzie była jej złość, kiedy tak bardzo jej potrzebowała, żeby mu się
oprzeć? Wszystkie te uczucia spaliły się w płomieniach pożądania. Ten żar
trawił nie tylko jej ciało, ale i umysł, nie potrafiła dłużej myśleć. Mogła tylko
czuć.
Demetrius wiedział, że musi przestać, zanim straci kontrolę. Wciąż
powtarzał sobie, że posunął się wystarczająco daleko, ale za każdym razem
nabierał coraz większej ochoty, żeby rozkoszować się miękkością jej ust. Musiał
przyznać, że stan utraty kontroli był mu zupełnie obcy.
Maddison poczuła subtelną zmianę w jego pocałunkach. Straciły
delikatność. Na ten znak przypomniała sobie o jego prawdziwym obliczu, czar
prysł i znalazła w sobie siłę, żeby wyrwać się z jego ramion. Nie spodziewał się
tego. Dostrzegła to w jego oczach, kiedy lustrowały ją bezczelnie.
- Możemy spokojnie powiedzieć, że wygrałem tę rundę. - Potarł dłonią
usta, jak gdyby chciał zetrzeć jej smak.
- Tylko dlatego że nie grasz zgodnie z regułami. - Spojrzała na niego
spode łba.
- Którymi? - Uniósł brew.
- Skąd mam wiedzieć. To ty ustalasz je wciąż na nowo. Najpierw mówisz,
że to papierowe małżeństwo, a potem próbujesz zaspokoić swoje potrzeby moim
kosztem.
- Chyba powiedziałaś już wystarczająco dużo.
Jego głos przypominał dźwięk stali. W jego spojrzeniu nie dostrzegła nic
poza pogardą, kiedy mierzył ją od stóp po czubek głowy.
- Wychodzę na kilka minut - oświadczył. - Sugeruję, żebyś przygotowała
się do snu. Pozwolę ci wybrać stronę łóżka, ale poza tym nie masz żadnego
wyboru. Dziś w nocy będziesz spała razem ze mną. Czy wyraziłem się jasno?
Wbiła wzrok w podłogę i zachrypniętym głosem wydusiła tylko jedno
słowo.
- Tak.
Usłyszała trzask drzwi. Nagły podmuch powietrza zgasił świecę. Jedynie
ogień z kominka odbijał się we łzach spływających po jej twarzy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kilka minut później wrócił do chaty. Maddison nasłuchiwała wody
kapiącej w łazience, słyszała odgłosy mycia zębów i jego kroki, kiedy się
zbliżał. Ułożyła się na samym skraju łóżka, ściskając latarkę niczym broń. Na
skrzynce po jabłkach, która najwyraźniej służyła za szafkę, paliła się jedna
świeczka, rzucając blade światło na drzwi.
Kiedy Demetrius wszedł do sypialni, Maddison zamknęła oczy, udając, że
śpi. Jednak nawet wtedy czuła jego przenikliwe spojrzenie. Usłyszała szelest
zdejmowanych ubrań, a jej serce zaczęło walić. Chyba nie miał zamiaru spać
nago? Ona sama spała w dresie i skarpetkach.
Była tak spięta, że nie wiedziała, czy w ogóle uda się jej zasnąć. Kiedy
położył się do łóżka, złapała się krawędzi.
- Mogłabyś zgasić świecę, Maddison? Spojrzała na maleńki płomyk,
czując palące pragnienie, aby go zdmuchnąć.
- Maddison?
- Nie możemy zostawić jej zapalonej? - zapytała, zaciskając palce na
latarce pod kołdrą.
Potrząsnął głową.
- Obawiam się, że nie. Mogłaby zaprószyć ogień. Co za ironia! On
rozpalił w niej taki ogień, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Jego ciało
lśniło w tym przytłumionym świetle. Pochyliła się do przodu i zdmuchnęła
wątły płomień. W pokoju zapanowała nieprzenikniona ciemność.
- Jest bardzo ciemno - powiedziała niepewnie i trochę nerwowo.
- Bo to środek nocy - odparł oschle. - Tak powinno być.
Zacisnęła palce na latarce, kiedy usłyszała, że kładzie się do łóżka. Jej
ciało zamarło, gdy jego nogi dotknęły jej.
Wstrzymała oddech. Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach
jego oddech stał się równy i spokojny. Zrozumiała, że zasnął. Jej strach zamienił
się we frustrację. Jak mógł tak szybko zasnąć?
Nie pamiętała, kiedy ostatnio spędziła całą noc po ciemku. Wiedziała, że
zachowywała się dziecinnie, ale od śmierci matki po prostu nie potrafiła spać
bez zapalonej lampki. Po kolejnej bezsennej godzinie poddała się. Ostrożnie
ześliznęła się z łóżka i udała do salonu, zabierając ze sobą latarkę.
Ogień dogasał, ale Maddison szybko dorzuciła kilka szczap. Usiadła na
podłodze i przyglądała się, jak płomienie liżą drewno. Powoli zaczęła się
odprężać. Ułożyła się wygodnie na starym dywanie, oparła głowę na ramieniu i
zamknęła oczy.
Demetrius obudził się o świcie i przeciągnął sennie. Uwielbiał budzić się
na tym odludziu. Dźwięk wiatru w drzewach, śpiew ptaków, szum wodospadów
i świeże, czyste powietrze wprawiały go w dobry nastrój jak nic innego.
Odwrócił głowę i zmarszczył czoło na widok pustej poduszki. Włożył dżinsy i
udał się do salonu.
Leżała przed kominkiem zwinięta w kłębek, jak gdyby nie chciała zająć
więcej miejsca, niż potrzebowała. Włosy miała rozrzucone w nieładzie. W
jednej ręce ściskała latarkę, która dawno zdążyła się wyładować.
Długo się jej przyglądał. Wyglądała jak dziecko. Miała rozpalone
policzki, lekko rozchylone usta, a wolną rękę trzymała na podłodze blisko
twarzy. Zastanawiał się, jak długo tam była. Najwyraźniej tak bardzo nie chciała
dzielić z nim łóżka, że wolała spać na twardej podłodze. Pomyślał o wszystkich
kobietach, które tak ochoczo wchodziły mu do łóżka, i o tym, jak bardzo ona się
od nich różniła. Wiedział, że gdyby za nisko opuścił gardę, znalazłby się w
wielkim niebezpieczeństwie.
Maddison nie była pewna, co ją obudziło, ale kiedy otworzyła oczy,
słońce świeciło wysoko na niebie, a świergot ptaków rozbrzmiewał na dworze.
Rozprostowała kości, wykrzywiając twarz w grymasie.
- Masz ochotę na herbatę? - zapytał Demetrius. - Zaparzyłem w kociołku i
przygotowałem tosty.
Usiadła, próbując zignorować kłucie w ręce.
- Dziękuję.
Przyjęła od niego kubek.
- Pewnie nie ma sensu pytać, czy dobrze spałaś? W tonie jego głosu było
coś, co przykuło jej uwagę.
Czyżby dręczyły go wyrzuty sumienia?
- Lepiej, niż mogłam się spodziewać - odparła oschle.
Podał jej tost.
- Jak udało ci się przygotować herbatę i tosty? Wskazał kominek.
Poczuła się skrępowana na myśl, że stał tak blisko, kiedy spała. Pewnie
obserwował każdy jej nieświadomy ruch. Poczuła się taka bezbronna. Na jawie
mogła się jakoś przed nim bronić. Ale we śnie?
- Nie rób takiej zmartwionej miny - powiedział, najwyraźniej odczytując
emocje malujące się w jej oczach. - Nie dotknąłem cię.
- Nawet nie przyszło mi to do głowy.
- Czyżby?
- Z pewnością takie zachowanie odpowiadałoby twoim żałosnym
standardom. - Posłała mu lodowate spojrzenie.
Minęła chwila, zanim się do niej odezwał.
- Może po śniadaniu miałabyś ochotę na spacer?
- Dokąd?
- Nad wodospad. Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, zobaczymy
lirogony.
- Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, znajdziemy drogę powrotną -
mruknęła z sarkazmem, po czym ugryzła tosta.
- Zapewniam cię, Maddison, że znam te okolice jak własną kieszeń. Przy
mnie na pewno się nie zgubisz.
Dokończyła śniadanie w milczeniu.
- Zabrałaś wygodne buty? - zapytał, biorąc od niej pusty talerz i kubek.
Skinęła głową i wyszła z pokoju, żeby przygotować się na kolejne
wyzwanie losu. Lubiła spacerować, ale nie odpowiadało jej jego towarzystwo.
Niestety już wkrótce Demetrius prowadził ją do gęstego lasu. Wysokie drzewa
górowały nad nimi, a ich niebiesko-zielone liście drżały pod wpływem lekkiej
bryzy.
Maddison czuła w powietrzu zapach leśnego poszycia i świeżość, którą
mogła prawie poczuć na ustach. Szli w milczeniu i tylko od czasu do czasu ciszę
przerywał trzepot ptasich skrzydeł albo trzask gałązek łamiących się pod ich
nogami.
Po chwili powietrze zrobiło się wilgotne, a w oddali dało się słyszeć szum
wody. Zza drzew wyłonił się wijący się strumień, który omywał gładkie
kamienie wyglądające tak, jakby były wypolerowane. Chwilę później usłyszeli
szum wodospadu.
Demetrius przytrzymał dużą paproć, żeby mogła przejść. Kiedy go
minęła, zobaczyła wodę spadającą w dół ze skalnej półki. Huk był tak potężny,
że musiała krzyczeć do Demetriusa, chociaż stał tuż obok niej.
- Jak tu pięknie!
Posłał jej przelotny uśmiech i wskazał na szczyt wodospadu.
- Widzisz? Stamtąd rozciąga się wspaniały widok na dolinę. Możemy się
tam wspiąć.
Ruszyła za nim. Kiedy dotarli do trudnego odcinka, podał jej rękę.
Maddison wsunęła dłoń między jego ciepłe palce. Jego uścisk był delikatny, ale
pewny. Kiedy dotarli na szczyt, nadal trzymał jej rękę.
- Ostrożnie. Skały mogą być bardzo śliskie. Stawiała kroki bardzo
uważnie, coraz bardziej zadowolona z jego asekuracji. Spadająca woda dudniła
jej w uszach, a poniżej nich tańczył niesamowity wir. Orzeźwiające górskie
powietrze działało pobudzająco jak narkotyk. Krople wody połyskiwały na jej
włosach niczym maleńkie diamenty. Demetrius musnął jej ramię, a jego oddech
pieścił jej policzki, kiedy pokazywał jej coś na horyzoncie.
Widok zapierał dech w piersiach. Pasmo górskie miało błękitny odcień.
Wysokie szczyty ciągnęły się wszędzie, jak okiem sięgnąć. Brak najmniejszych
śladów cywilizacji potęgował uczucie wyizolowania. Maddison poczuła, jak coś
się w niej zmienia.
Od dawna nie czuła takiego spokoju. Nagła śmierć jej ojca i ciągły
niepokój o Kyle'a przysporzyły jej wielu zmartwień. Do tego stopnia przywykła
do nieustającej presji i pokonywania coraz to nowych przeszkód, że dopiero
teraz zdała sobie sprawę, że całkiem poświęciła im wewnętrzny spokój.
Ale tutaj życie nabierało nowego znaczenia. Szum wiatru w gałęziach
drzew koił jej nerwy i łagodził napięcie. Promienie słońca dodawały energii, a
odgłosy płynącej wartko wody rozbrzmiewały w jej głowie niczym symfonia
natury.
Nagle zorientowała się, że Demetius znieruchomiał, a jego palce zacisnęły
się na jej ramieniu w ostrzegawczym geście. Odwróciła głowę, żeby na niego
spojrzeć, ale on nie odrywa! oczu od ścieżki przed nimi.
- Zobacz - szepnął.
Spojrzała w kierunku, który jej wskazał, i zobaczyła szarobrązowego
ptaka. Grzebał w poszyciu, ale musiał wyczuć ich obecność, bo odwrócił
główkę i z prędkością błyskawicy popędził w gęste zarośla, znikając im z oczu.
- Co to było? - zapytała szeptem.
- Lirogon.
Kolejny raz ujął jej dłoń. Żadne z nich nie odezwało się słowem. Dzielili
tę chwilę w przyjaznej atmosferze, jak dwoje ludzi, których łączy jakiś sekret.
Demetrius poprowadził ją głębiej w las. Przebijające się przez korony drzew
promienie słoneczne stopniowo stawały się coraz rzadsze. Zielone porosty przy-
wierały do każdego konara powalonego drzewa, a poszycie było tak miękkie, że
Maddison miała wrażenie, jak gdyby stąpała po puszystym dywanie.
Rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Demetriusa, który stał z głową
zwróconą ku wąskiemu prześwitowi. Podążyła za jego spojrzeniem i zobaczyła
niebieskiego strzyżyka dziobiącego gęste poszycie. Najwyraźniej dostrzegł ją,
ale w przeciwieństwie do lirogona nie uciekł.
- To samiec, prawda? - wyszeptała, przysuwając się do Demetriusa.
- Tak, samiczki są brązowe.
- Wcale się nas nie boi - zauważyła, obserwując podskakującego
strzyżyka.
- Nie ma powodu, żeby się nas bać. Niewielu ludzi tutaj przychodzi.
Strzyżyk przeskoczył na wyższą gałąź i odleciał.
- Chodź. - Demetrius kolejny raz chwycił ją za rękę.
Maddison czuła ciepło jego palców zaciskających się na jej dłoni. Zaczęła
sobie wyobrażać, jak te zmysłowe palce dotykają jej, kreślą kontury jej ciała.
Miał bardzo męskie, trochę chropowate dłonie, które najwyraźniej nie raz były
brudne od ziemi i kurzu. Chociaż miał tyle pieniędzy, nie stronił od prac fi-
zycznych. To wszystko stawiało go w innym świetle. Nie wiedziała, co o nim
myśleć. Miał być jej wrogiem, ale nagle okazało się, że w ogóle go nie
przypominał. Przez to był o wiele bardziej niebezpieczny dla jej bezbronnego
serca, o wiele bardziej niż jako przeciwnik.
Przeszli przez przystrojoną porostami polanę do miejsca, gdzie strumień
przecinał dróżkę. Tu nurt był mniej rwący, ale Maddison bała się, że spadnie ze
zwalonej kłody łączącej oba brzegi.
- Wpadnę do wody. - Przylgnęła do ręki Demetriusa, kiedy podszedł do
kłody.
- Nie wpadniesz - próbował ją uspokoić. Weszła za nim na kłodę, starając
się nie patrzeć
w dół.
- Jak sobie radzisz? - zapytał w połowie drogi.
- Na razie nieźle - odparła, łapiąc równowagę.
- Już niedaleko.
W pewnej chwili nagły ruch w zaroślach na drugim brzegu przyciągnął jej
uwagę. Natychmiast się zachwiała. Chwyciła Demetriusa za koszulkę, ale kłoda
była bardzo śliska, a jej znoszone trampki nie trzymały się najlepiej podłoża.
Była pewna, że pociągnie go za sobą. Ale on złapał równowagę i chwycił ją w
pasie.
- Powiedziałem ci, że nie wpadniesz.
Z trudem łapała oddech, kiedy znajdowała się tak blisko niego. Próbowała
chociaż trochę się od niego odsunąć, ale on tylko wzmocnił uścisk.
- Nie ruszaj się. Woda jest tu bardzo głęboka - ostrzegł ją.
- Jak bardzo? - Spojrzała na niego zaniepokojona.
Nie odpowiedział. Powoli pochylił głowę i delikatnie musnął jej usta.
Rozchyliła wargi, poddając się pieszczotom jego języka. Po chwili ostrożnie
odsunęła się od niego.
- Od brzegu dzielą nas trzy kroki - oświadczył.
- I mniej więcej godzina drogi powrotnej do chaty. Dasz radę?
Ogarnęła ją rozpacz na myśl, że ten pocałunek nie zrobił na nim żadnego
wrażenia. Jak mógł stać tam taki spokojny i opanowany?
- Oczywiście, że dam radę - odparła cierpko.
Wyszarpnęła rękę z jego luźnego uścisku. Próbował ją chwycić, ale mógł
tylko z przerażeniem patrzeć, jak ona znika z pluskiem w wodach strumienia.
W kilka sekund znalazł się na brzegu, ale woda zdążyła ponieść ją tak
daleko, że znalazła się poza jego zasięgiem.
- Maddison! - zawołał, potykając się o sękate korzenie drzew i grzęznąc w
błocie.
Jej głowa wystawała niewiele ponad poziom wody. Wynurzyła rękę.
Wybrzeże porastała gęsta roślinność, przez którą ciężko było się przedrzeć.
Chociaż zdawał sobie sprawę, że niebezpiecznie było rzucać się w wir wody, nie
zawahał się.
Woda była lodowata, a prąd o wiele silniejszy, niż się spodziewał. Był
dobrym pływakiem i miał mocne ciało, ale dotarcie do niej kosztowało go wiele
wysiłku. W chwili, gdy jej głowa zniknęła pod wodą, złapał ją za włosy i
wyciągnął. Chwyciła go kurczowo. Z jej oczu wyzierał strach, a usta posiniały z
zimna. Nie czekał na odpowiedź. Czym prędzej odholował ją na brzeg.
Dosięgnął gałęzi, która nie była tak gruba, jak by sobie tego życzył, ale
pozwoliła mu przedostać się w miejsce, gdzie strumień był płytki. Wypchnął
Maddison z wody, a potem sam wyszedł na brzeg. Oddychał ciężko, przerażenie
zaczęło ustępować miejsca złości.
- Idiotka! - warknął na nią. - Mogłaś zginąć. Maddison gapiła się na niego
przez sklejone błotem włosy. Górował nad nią. Jego biała koszulka zrobiła się
brązowa, a na jednej ręce miał paskudną ranę, z której płynęła krew. W innych
okolicznościach rzuciłaby jakąś ciętą ripostę. Jednak nałykała się tyle wody, że
ogarnęły ją mdłości.
- Ja...
Wzięła głęboki oddech, ale to nie pomogło. Pochyliła głowę i
zwymiotowała tuż obok jego stóp. Usłyszała przekleństwo, zanim rzucił się, by
ją przytrzymać.
Zamknęła oczy, kiedy przycisnął jej głowę do piersi. Przylgnęła do niego,
próbując opanować drżenie ciała i szczękanie zębów.
- Możesz iść? - zapytał po chwili. Spojrzała mu w twarz.
- Straciłam but. Zmarszczył czoło.
- Masz szczęście, że nie straciłaś życia.
- N-nie pouczaj mnie. Nie zrob-biłam tego umyślnie.
- Przez ciebie mogliśmy zginąć. - Pomógł jej wstać.
- N-nie musiałeś się fat-t-tygować.
- Oczywiście, że musiałem, do cholery!
- Niby czemu? W końcu wyrzuciłoby mnie na brzeg.
- Jasne, a potem włożyliby cię do plastikowego worka - warknął.
- Byłbyś zadowolony - odcięła się. - Moje życie w zamian za kawałek
łodzi.
- To był jacht.
- Dla mnie to mógł być nawet statek rejsowy. Nie dbam o to. Wiem tylko
tyle, że nie miałam nic wspólnego z jego zatonięciem i nie wiem, dlaczego
muszę płacić za to tak wysoką cenę.
- Wystarczy, że wyjawisz miejsce pobytu brata - przypomniał jej.
- Nie zrobiłabym tego, nawet gdyby od tego zależało moje życie.
Ruszyła w kierunku, który wydawał się jej właściwy. Usłyszała za sobą
jego kroki, ale nie odwróciła się, żeby nie dostrzegł jej łez.
Po chwili zdała sobie sprawę, że nie trafi do chaty bez jego pomocy.
Chociaż przyszło jej to z trudem, schowała dumę do kieszeni i odwróciła się do
niego.
- Nie wiem, którędy iść. - Wskazała na rozwidlenie.
- Na razie świetnie ci idzie - powiedział, spoglądając ironicznie na jej
prawie bosą stopę.
Maddison przyjrzała się strzępom skarpetki i zmarszczyła czoło. Nawet
nie chciała myśleć, jak wyglądała jej stopa od spodu, chociaż ból nie
pozostawiał jej złudzeń co do ewentualnych pęcherzy.
- Mam dobrą orientację w terenie. Ale te wszystkie drzewa wyglądają tak
samo.
- Istnieją między nimi subtelne różnice, ale trzeba mieć doświadczenie,
żeby je dostrzec.
- Obawiam się, że nie miałam czasu, żeby wałęsać się po lasach. - Posłała
mu beznamiętne spojrzenie. - Musi być cudownie mieć tyle pieniędzy, żeby
kupić kawałek dziczy i korzystać z niej, kiedy tylko ma się na to ochotę.
- To prawda - przyznał. - Ale najbardziej lubię zabierać ze sobą
towarzystwo.
- Zakładam, że przywoziłeś tutaj wszystkie swoje kochanki. Już sobie
wyobrażam Elenę Tsoulis na wysokich szpilkach wyskakującą z zarośli.
- Lepiej w szpilkach niż na bosaka. Zacisnęła zęby i uciekła przed jego
magnetyzującym spojrzeniem.
- Wciąż został mi jeden trampek i szacunek dla samej siebie.
- Masz u mnie punkty. Podziwiam cię za to, jak sobie poradziłaś.
Większość kobiet wpadłaby w histerię. A poza tym nie musisz martwić się, że
przez kontakty ze mną stracisz szacunek dla samej siebie.
- Czyżby?
- Oczywiście. Przecież cię nie skrzywdzę.
- Ale chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka.
- Przeszło mi to przez myśl.
Jego spojrzenie wywołało w niej dreszcz rozkoszy. Zrobiło się jej gorąco,
chociaż miała na sobie mokre ubranie.
- Gdybyś była ze sobą szczera, musiałabyś przyznać, że ty też miałaś na to
ochotę - dodał, przyglądając się jej uważnie.
- Nie oceniaj innych według własnej miary - rzuciła pogardliwie. - Poza
tym w twoim łóżku nie ma miejsca dla żadnej kobiety. Twoje ego zajmuje za
dużo miejsca.
Jego śmiech działał na nią odurzająco.
- Daj spokój, Maddison - zaczął się przymilać.
- Przyznaj, że trochę cię kuszę.
Posłała mu miażdżące spojrzenie.
- Czekolada mnie kusi, a ty mnie drażnisz. Znów się roześmiał, co tylko
pogorszyło sytuację.
- Wyglądasz uroczo, kiedy tak się pieklisz.
- Uśmiechnął się do niej.
- Nie widzę powodu, żeby się nie pieklić. Jest mi zimno i mokro, bo
wpadłam do strumienia. A w tym zapomnianym przez Boga miejscu nie mogę
liczyć nawet na ciepły prysznic! Jestem na ciebie taka wściekła, że mogłabym...
mogłabym... - Próbowała dokończyć zdanie, ale nic nie przychodziło jej do
głowy.
- Zagotuję trochę wody nad ogniem, żebyś mogła wziąć kąpiel -
zaproponował.
- Zabawne, bo w twojej luksusowej łazience nie ma nic poza cieknącym
prysznicem z zimną wodą, pękniętą umywalką i poplamionym lustrem.
- Mam dużą miednicę, z której możesz skorzystać. Spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
- Spodziewasz się, że wykąpię się w misce?
- Jest wystarczająco duża dla dwóch osób.
- Nie mam zamiaru się z tobą kąpać.
- Mogłoby być zabawnie.
- Może dla ciebie.
- Najwyraźniej nie doceniasz moich umiejętności.
- Jestem pewna, że twoje umiejętności zadowoliły legion kobiet, ale ja nie
zamierzam zostać jedną z nich.
- Nie zamierzasz, ale byś chciała.
- W tej chwili jedyne, czego bym chciała, to ciepły prysznic i prawdziwy
posiłek.
- Nie lubisz mojej kuchni?
- Nie lubię niczego, co ma związek z tobą - odparowała. - Nienawidzę cię.
- Bardzo często to powtarzasz. Zastanawia mnie, kogo tak naprawdę
starasz się o tym przekonać.
- Czy byłbyś tak łaskaw i wskazał mi drogę do twojego małego królestwa,
żebym mogła pozbyć się mokrych ciuchów? Jestem zmęczona i nie mam ochoty
na tę bezsensowną rozmowę.
Kiedy szli w milczeniu, Maddison miała wrażenie, że ostatnie słowo
znów należało do niego.
W kominku zostało trochę żaru. Demetrius zajął się podsyceniem ognia,
gdy tymczasem Maddison poszła do łazienki. Kiedy wróciła do pokoju,
Demetrius spojrzał na nią znad garnka z gotującą się wodą. Zdążył już zdjąć
przemoczoną koszulkę, ale nadal miał na sobie wilgotne dżinsy. Przyglądał się
jej przez chwilę, po czym zmarszczył brwi.
- Nadal drżysz.
- W-w-wcale n-n-nie - zaprzeczyła, szczękając zębami.
Czym prędzej podszedł do niej, chwycił jej zimne dłonie i zaczął je
pocierać.
- Wyjdę na trochę, żebyś mogła się wykąpać - zaproponował.
- Usiądę przy ogniu i zaraz się rozgrzeję.
- Masz sine usta.
Przesunęła po nich językiem, jak gdyby sama chciała się o tym przekonać,
ale natychmiast tego pożałowała. Jego spojrzenie podążyło za tym ruchem. Nie
mogła nic zrobić, żeby opanować pożądanie emanujące z każdego centymetra
ciała. Czuła się tak, jak gdyby na czole miała napisane: Pragnę cię, Demeriusie.
Była pewna, że dobrze wiedział, co działo się z jej ciałem. Zaschło jej w
gardle, kiedy przyciągnął ją bliżej. W milczeniu patrzyła, jak pochyla głowę.
Jego usta musnęły jej chłodne wargi. Poddając się namiętnemu pocałunkowi,
Maddison dobrze wiedziała, że nie będzie z nim walczyć.
Odpowiadała na jego pieszczoty, chociaż czuła wstyd i lęk. Nie
rozumiała, jak mogła go nienawidzić i jednocześnie potrzebować. Przestała
sobie ufać. Czuła się tak, jak gdyby zamieniła się w całkiem obcą osobę.
Zarzuciła mu ręce na szyję i bezwstydnie przylgnęła do niego. Usłyszała
jego jęk, kiedy ruchem ręki dała mu znać, czego pragnie. Jego pocałunki stały
się bardziej natarczywe, kiedy położył ją na podłodze przed kominkiem.
Wiedziała, że nadszedł czas, aby dać sygnał do odwrotu, ale jakiś złośliwy
chochlik podszeptywał jej coś całkiem innego. W końcu pragnęła go, a on
pragnął jej. W czym tkwił problem?
Nie kochał jej. Dla niego była tylko zasłoną ukrywającą jego związek z
Eleną Tsoulis.
- Wiesz, co się wydarzy, jeśli nie każesz mi przestać?
Skinęła głową.
- To nie jest część umowy - przypomniał jej.
- Nie dbam o to - wyszeptała.
- To miało być papierowe małżeństwo. Nie powinienem tego robić.
- Czego?
Kiedy była już naga, przyjrzał się uważnie jej ciału.
- Tego... - Przycisnął usta do jej pępka, zanim przesunął się niżej.
Jego pocałunki doprowadzały ją do szaleństwa. Nigdy wcześniej nie
przeżyła niczego podobnego. Nie mogła opanować fali rozkoszy, która
zawładnęła jej ciałem. Kiedy nadeszła ekstaza, nie mogła uwierzyć, że coś
takiego jest w ogóle możliwe. Demetrius zaczekał, aż wróci do niego, po czym
wszedł w nią, wydając przy tym jęk rozkoszy. Jednak po chwili zamarł.
- Co się stało? - Spojrzał na nią i zobaczył, że przygryza dolną wargę.
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Nic mi nie jest... po prostu jesteś... - Słowa uwięzły jej w gardle, twarz
płonęła.
Zaczekał chwilę, zanim znów się w niej poruszył, ale jak tylko to zrobił,
ponownie przygryzła wargę.
Z przerażeniem dostrzegł łzy lśniące w jej oczach. Nagle zrozumiał, jaka
mogła być ich przyczyna.
- Mój Boże-jęknął, wysuwając się najdelikatniej, jak mógł.
Maddison zamknęła oczy, żeby powstrzymać łzy, ale nie przestawały
płynąć.
- Przepraszam - powiedział, kiedy wstał z podłogi i sięgnął po spodnie.
Usłyszała dźwięk zapinanego suwaka i jeszcze mocniej zacisnęła powieki.
- Maddison...
Nie chciała na niego spojrzeć. Przyglądał się jej niepewnie, marszcząc
czoło.
- Powinnaś była mi powiedzieć.
Pociągnęła nosem i otarła rękawem twarz w takim geście, który
całkowicie go rozbroił.
- Nie miałem pojęcia, że ty...
Przejechał ręką po włosach, próbując się opanować. Nigdy wcześniej nie
znalazł się w takiej sytuacji. Przez ostatnie lata spotykał się z wieloma
kobietami, ale żadna nie poruszyła go tak jak Maddison. I nie chodziło tylko o
jej niewinność, ale o osobowość, lojalność wobec brata i odwagę w obliczu
życiowych trudności. Ogarnęło go poczucie winy, kiedy patrzył na jej drobne
ciało. Pierwszy raz w życiu wpadł w sidła, które udawało mu się omijać przez
całe dorosłe życie. Sidła miłości.
- Nie wiem, jak cię przeprosić - zaczął niepewnie. - Musiałem sprawić ci
ból.
Na chwilę zwróciła ku niemu mokrą od łez twarz.
- Nic mi nie jest.
- Nie śpieszyłbym się tak, gdybym wiedział.
- W porządku. - Ponownie pochyliła głowę.
- Nie, Maddison - powiedział szorstko. - Nic nie jest w porządku. Zdajesz
sobie sprawę, jak źle się teraz czuję?
Podniosła się z takim zakłopotaniem, że po raz kolejny ugiął się pod
ciężarem winy.
- Nie obwiniaj się - poprosiła.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Dlaczego nie zapytałeś? Zamyślił się nad jej pytaniem.
- Oczywiście, masz rację. Z tobą nic nie jest proste. Tak jak powiedziałaś,
nie przypominasz innych kobiet, a już na pewno nie tych, z którymi się spo-
tykałem.
- W takim razie będziesz mógł odhaczyć kolejną pozycję w swoim
czarnym notesiku.
- Masz okropne zdanie na mój temat.
- Bo jesteś okropny. Każdy, kto ucieka się do szantażu, musi mieć jakieś
skazy na charakterze. Nie uważasz?
Szybko doszła do siebie. Powrócił jej duch walki. Najwyraźniej nie
chciała stracić żadnej okazji, żeby wymierzyć mu kilka celnych i zasłużonych
ciosów.
- Nie musiałaś wychodzić za mnie za mąż. Mogłaś wyjawić miejsce
pobytu brata.
- I przyglądać się, jak go niszczysz? Tak jak zniszczyłeś naszego ojca? -
Spojrzała na niego wyzywająco. - Po moim trupie!
- Prawdziwa ofiara z dziewicy. Nic dodać, nic ująć.
Widział, że miała ochotę go uderzyć. Przez chwilę zaciskała pięść, ale
ostatecznie musiała się rozmyślić, bo tylko zacisnęła zęby i odwróciła się.
Zaskoczyło go uczucie zawodu, które nim zawładnęło. Chciał, żeby go uderzyła,
bo wtedy mógłby złapać ją w ramiona i utulić. Ale nade wszystko chciał, żeby
spojrzała na niego z miłością. Chciał, żeby pokochała go tak, jak on pokochał
ją...
- Maddison... - Zamilkł, kiedy zauważył, że zesztywniała na dźwięk jego
głosu. - Spakuj się. Wracamy do miasta.
Spojrzała na niego. Na jej twarzy pojawiła się ulga, kiedy zobaczyła, że
zaczął gasić ogień.
- Wyjeżdżamy?
- Tak.
- Ale...
- Nie kłóć się ze mną. Spakuj się i jedziemy. Minął ją i bez słowa wyszedł
z pokoju. Maddison
stała przez chwilę, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął. Nad
dogasającym ogniem unosił się szary dym. To nie była najlepsza pora na to,
żeby się zakochać. Ale stało się.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Droga do miasta upływała w milczeniu. Maddison siedziała w skórzanym
fotelu i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Od czasu do czasu rzucała
ukradkowe spojrzenia w stronę Demetriusa, ale on nie odrywał oczu od drogi, a
jego twarz przypominała maskę. Zauważyła jednak, że od czasu do czasu bębnił
palcami o kierownicę. Ciekawe, co tak bardzo pochłaniało jego myśli?
Pewnie zastanawiał się, jak reaktywować związek z Eleną. Na samą myśl
o ich schadzkach ogarniała ją zazdrość. Nie miała prawa być zazdrosna.
Wiedziała o tym od samego początku, kiedy to przedstawił jej warunki umowy.
Co za ironia! Była jego żoną dopiero od dwudziestu czterech godzin, a już
zdążyła przywyknąć nie tylko do tej roli. Nieoczekiwanie do jej życia wkradła
się miłość. A przecież tak bardzo starała się trzymać go na dystans, podsycając
w sobie nienawiść i marząc o dniu, w którym będzie mogła się zemścić.
Poczuła na sobie jego wzrok i spojrzała na niego. Ciekawe, czy wiedział,
o czym myślała? Szybko odwróciła głowę, a jej policzki poczerwieniały. Sa-
mochód gwałtownie ruszył do przodu, wciskając ją w fotel. Natychmiast
przypomniała sobie o jego sile i chęci dominacji. Wiedziała, że lubił wygrywać.
Ale czy w jego piersi biło serce? Czy można było nauczyć go miłości i
zaufania? I czy ona była odpowiednią osobą, żeby go tego nauczyć?
Zaraz po powrocie do hotelu Demetrius na powrót wszedł w rolę pana i
władcy.
- Wezmę prysznic i ogolę się - poinformował ją, kiedy zamknęły się za
nim drzwi apartamentu.
Maddison nerwowo odgarnęła z twarzy kosmyk włosów.
- Masz własną łazienkę, więc nie musisz obawiać się, że naruszę twoją
prywatność.
Maddison nie potrafiła rozszyfrować jego zachowania. Wyczuwała złość,
ale nie była pewna, czy to ona stanowiła jej źródło. Dlatego zacisnęła usta i
spróbowała wymyślić coś, co mogłaby mu odpowiedzieć. Ale był szybszy.
- Na litość boską, przestań tak na mnie patrzeć -jęknął. - I nie rób z siebie
męczenniczki.
- Przepraszam. - W końcu odzyskała głos i jasność umysłu. - Może założę
na głowę papierową torbę, żeby oszczędzić ci mojego widoku?
- To nie będzie konieczne.
Skrzyżowali spojrzenia, ale tym razem to on odwrócił głowę pierwszy.
- Jeśli jesteś głodna, skorzystaj z obsługi hotelowej. Ja wychodzę.
- Świetnie - wycedziła przez zęby, z trudem powstrzymując łzy. - Idź
sobie do kochanki. Nic mnie to nie obchodzi.
Obudził ją suchy kaszel. Natychmiast odrzuciła kołdrę i ruszyła
korytarzem do jego sypialni. Zapukała, ale nikt nie odpowiedział.
- Dobrze się czujesz? - zawołała.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież. Zaskoczona wpadła do środka i
najpewniej wylądowałaby na jego piersi, gdyby nie przytrzymał jej ręką. Nie
miał na sobie nic poza bokserkami, a jego muskularna sylwetka onieśmielała ją.
- Czego chcesz? - warknął, puszczając jej ramię. Maddison spojrzała na
niego zaniepokojona. Bez wątpienia miał gorączkę.
- Okropnie wyglądasz.
- Nie przypominam sobie, żebym pytał cię o opinię na temat mojego
wyglądu.
- Jesteś chory.
- Powtarzasz się.
- Naprawdę chory. Trzeba zadzwonić po lekarza.
- Przeżyję.
Maddison nie ruszyła się z miejsca. Zacisnęła usta i spojrzała na niego.
Wytrzymał jej spojrzenie przez minutę albo dwie, po czym odwrócił się,
pocierając twarz, jak gdyby próbował pozbyć się bólu z okolicy skroni.
- Boli cię głowa? - zapytała.
- Idź sobie, Maddison. Nie lubię mieć publiczności, kiedy nie jestem w
formie.
- Musisz wziąć jakiś lek przeciwgorączkowy.
- A ty powinnaś skorzystać z mojej rady i wyjść stąd, zanim się zarazisz. -
Ton jego głosu przeczył, jakoby troszczył się o jej zdrowie, ale nie miała
zamiaru się poddawać.
- Wracaj do łóżka. Przyniosę ci tabletki.
Demetrius mruknął coś, co przypominało narzekanie na wszystkie kobiety
tego świata, ale posłusznie wykonał polecenie.
Maddison wróciła po kilku minutach ze szklanką wody i pigułkami, które
zawsze nosiła w torebce.
- Proszę. Drapie cię w gardle?
- Trochę.
- Bolą cię mięśnie? Łypnął na nią.
- Nie potrzebuję pielęgniarki.
Spojrzała na niego, jak gdyby miała do czynienia z wyjątkowo
nieznośnym dzieckiem.
- Musisz pić dużo płynów.
- Musisz stąd wyjść - warknął.
- I może powinieneś coś zjeść. Może zupę albo...
Nagle kołdra poszybowała w powietrze, a Demetrius rzucił się pędem do
łazienki. Maddison skrzywiła się, kiedy usłyszała, że wymiotuje. Sama
doskonale pamiętała swoje dolegliwości po kąpieli w strumieniu. Popchnęła
drzwi łazienki i znalazła go pochylającego się nad umywalką. Był blady jak
ściana.
Maddison chwyciła mały ręcznik, zmoczyła go pod prysznicem i położyła
mu na karku.
- Odejdź. Tego nie było w naszej umowie.
- Wiem. Później wyrównamy rachunki.
Nie protestował, kiedy otarła pot z jego nagich ramion wilgotnym
ręcznikiem. Wyprostował się, podpierając na umywalce, i spojrzał na nią.
- Dlaczego to robisz?
Zmoczyła ręcznik, żeby na niego nie patrzeć.
- Choroba to nic przyjemnego.
- Podobnie jak nie ma nic przyjemnego w dotrzymywaniu towarzystwa
choremu.
- Nie dotrzymuję ci towarzystwa, tylko ci pomagam.
- Denerwujesz mnie.
- Wejdź pod prysznic, a ja zajmę się twoim łóżkiem.
Wyglądał tak, jak gdyby nadal zamierzał się kłócić, ale na koniec
westchnął i wszedł pod prysznic. To był dla niej sygnał do wyjścia, mimo że nie
mogła oderwać oczu od jego nagiego ciała. Pocieszyła ją myśl, że był zbyt
chory, żeby to dostrzec. Bardzo się myliła.
Kiedy kilka minut później wyszedł z łazienki, wygładzała pościel na
łóżku. Łagodny uśmiech na jej ustach zmienił jej twarz, kiedy na niego
spojrzała.
- Lepiej ci?
Skinął głową i usiadł. Ręcznik ześliznął mu się z bioder, ukazując linię
opalenizny. Dostrzegł błysk zaciekawienia w jej oczach, chociaż próbowała go
ukryć. Sprawiała wrażenie rozkojarzonej, kiedy odsuwała kołdrę.
- Przyniosę ci coś do picia - wymamrotała, wychodząc z pokoju.
Demetrius położył się i zamknął oczy. Chociaż ból głowy był nieznośny,
uśmiech nie znikał z jego ust.
Kiedy wróciła do jego sypialni i zobaczyła, że zasnął, nie wiedziała, czy
się cieszyć czy martwić.
Przysunęła krzesło do łóżka, usiadła i przyjrzała mu się, korzystając z
okazji, aby bez skrępowania móc uważnie przestudiować rysy jego twarzy.
Chciała go dotknąć i nakreślić palcami każdą widoczną linię. Nie potrafiła długo
się powstrzymywać. Dotknęła go w chwili, kiedy otworzył oczy.
- Obudziłeś się!
- Co to były za tabletki?
- Przeciwbólowe - wyjaśniła, zmuszając się, żeby spojrzeć w górę. -
Czemu pytasz?
- W rekordowym tempie pozbyłem się bólu głowy. Na co je bierzesz?
- Potrzebuję ich od czasu do czasu. - Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. -
Kiedy źle się czuję.
- Myślałem, że większość młodych kobiet bierze tabletki
antykoncepcyjne, żeby poradzić sobie z takimi dolegliwościami. Ale, jak sama
powiedziałaś, nie przypominasz innych kobiet.
- Czego się napijesz? - zapytała zmieszana, zmieniając temat.
- Czarna herbata będzie w sam raz.
- Może masz ochotę na kilka tostów?
- Widać, że masz doświadczenie w opiece nad chorym.
Nie udało jej się opanować cierpkiego uśmiechu.
- Kilka lat temu Kyle zachorował na mononukleozę zakaźną. Od tego
czasu trochę wyszłam z wprawy.
- Moim zdaniem niczego nie można ci zarzucić.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Ale ja naprawdę jestem ci wdzięczny.
Uciekła od jego spojrzenia, zamykając za sobą drzwi. Popędziła do
kuchni i czym prędzej wstawiła wodę. Zachowywała się jak nastolatka, która nie
może doczekać się kolejnej randki. A przecież musiała zachować zdrowy
rozsądek. Ten człowiek zagrażał jej bratu. Dlatego nie mogła pokazać mu, jak
bardzo na nią działa. Jeśli przełamie jej opór, nigdy nie uda jej się ochronić
Kyle'a. A przecież była mu to winna, jemu i tacie.
Kilka minut później Demetrius popijał herbatę i przyglądał się swojej
niespokojnej żonie, która nerwowo bawiła się zegarkiem na ręku. Tosty leżały
nietknięte na talerzu. Nie chciał znów biegać do łazienki w jej obecności. W
końcu odsunął talerz i oparł się na łokciu.
- Musisz spotkać się jutro z Jeremym. Jesteśmy w trakcie dużego
projektu. On przekaże ci szczegółowe informacje.
- Ale ja nie znam się na hotelowym biznesie!
- Nie musisz - uspokoił ją. - Spotkanie odbędzie się o dziesiątej rano.
- Ale może poczujesz się lepiej i będziesz...
- Maddison... - ton jego głosu powstrzymał ją przed dalszymi protestami -
...po prostu zrób, co mówię. Proszę. Wystarczy, że pojawisz się na spotkaniu, a
potem zdasz mi relację. Czy to tak wiele?
- Nie. - Wbiła wzrok w swoje ręce. - Po prostu czuję się nieswojo w
towarzystwie... -Nie dokończyła zdania, chociaż przerażało ją spotkanie z
Jeremym Myallsem.
- No to załatwione. - Zamknął oczy i odstawił kubek, dając jej do
zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
Maddison wstała, zabrała naczynia i cicho wyszła z pokoju.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jeszcze przed spotkaniem Maddison wstąpiła do apteki, żeby kupić trochę
lekarstw dla Demetriusa. Chociaż zaproponował, żeby wzięła jego samochód,
odmówiła. Wolała pojechać taksówką, ale przez to spóźniła się na spotkanie aż
dziesięć minut. Weszła do sali konferencyjnej z przepraszającym wyrazem twa-
rzy, zajęła miejsce.
- Maddison, jak miło - przywitał ją Jeremy, zanim zwrócił się do
pozostałych zgromadzonych. - Panowie, przedstawiam wam panią Maddison
Papasakis. Jak wiecie, Demetrius jest chwilowo niedysponowany. Ale w
zupełności wystarczy nam jego czarująca żona.
Maddison starała się, jak mogła, ale mimo to nie potrafiła pozbyć się
uczucia onieśmielenia w gronie tylu mężczyzn. Za każdym razem, kiedy
spoglądała znad dokumentów, które wręczył jej Jeremy, dostrzegała
zaciekawione spojrzenia. Ostatecznie ukryła twarz w papierach i próbowała
śledzić toczącą się dyskusję.
- Jak wiecie, rozbudowa Sunshine Coast trochę się opóźnia - mówił
Jeremy. - Wyznaczyłem odpowiednią osobę, żeby się tym zajęła. Dlatego stan
funduszy poznamy dopiero w przyszłym kwartale. A teraz, panowie, zajmijmy
się programem. Przyjrzyjmy się twojemu raportowi dotyczącemu odnowy
Melbourne. Dziękuję ci, Stefan.
Maddison nie miała wątpliwości, że Jeremy doskonale czuł się w roli
głównodowodzącego. Najwyraźniej władza sprawiała mu przyjemność.
Próbowała skupić się na dyskusji, ale jej wzrok co chwila przyciągały słupki
liczb widniejące na sprawozdaniu finansowym. Na ten widok przypomniała
sobie ojca godzinami ślęczącego nad księgami rachunkowymi, żeby
dopilnować, by rozliczenia zgadzały się co do centa.
- Co o tym sądzisz, Maddison?
Spojrzała prosto w niebieskie oczy Jeremy'ego.
- Przepraszam. - Zrobiło jej się gorąco na widok nieskrywanej nagany z
jego strony. - Ostatnie zdanie mi umknęło.
Kiedy lodowate spojrzenia przestały ją zewsząd atakować, Maddison
uznała, że musieli nisko ocenić jej kompetencje. Była na siebie wściekła, że nie
skupiła się bardziej. Jednak jedno pytanie o fundusze inwestycyjne na rozwój
Sunshine Coast zapadło jej w pamięć. Jej ojciec pracował przed śmiercią nad
tym projektem. Jak przez mgłę pamiętała, że wspomniał o jakichś
komplikacjach.
- To jasne, że pani Papasakis martwi się zdrowiem męża -usprawiedliwił
ją Jeremy. - Może powinniśmy przerwać spotkanie i zaczekać na Demetriusa? -
zwrócił się do otaczających go mężczyzn. - Kto jest za, kto przeciw? A zatem
kończymy. - Zamknął teczkę z dokumentami, mężczyźni zaczęli wychodzić.
- Ale... - Poczuła pokusę, żeby zawołać ich z powrotem, ale szybko
zrezygnowała; zobaczyła, że Jeremy zbliża się do niej.
- Chciałbym omówić z tobą kilka spraw. Na osobności.
Maddison zerknęła nerwowo na drzwi. Uśmiechnął się nieszczerze.
- Może wybierzemy się na kawę?
- Chodzi o interesy?
- Dokładnie o twój interes.
Zaniepokoił ją ton jego głosu. Instynkt podpowiadał, żeby uciekać od
niego jak najdalej. Mimo to wyszła za nim z sali obrad. Zaprowadził ją do małej
kafejki, w której panował półmrok. Zaczekał, aż kelnerka przyjmie zamówienie.
Potem przeszedł do sedna:
- Jak twojemu bratu podoba się w Northern Territory?
Niewiele rzeczy mogłoby zaszokować ją bardziej. Próbowała się
opanować, bo wiedziała, jak wiele od tego zależy.
- Nie mam wieści od Kyle'a - odparła wymijająco. - Ale wiem, że często
się przenosi.
- Aktualnie przebywa w gospodarstwie hodowlanym Gillaroo. - Jego
kolana dotykały jej kolan pod niskim stolikiem.
Uznała, że nie ma sensu owijać w bawełnę.
- Czego chcesz?
Chłód jego spojrzenia wywołał w niej lodowaty dreszcz.
- Rozumiem, że szantaż nie jest ci obcy - uznał, wykrzywiając usta.
Nienawiść, którą wcześniej czuła do Demetriusa, zdawała się tracić
znaczenie w obliczu braku skrupułów, które wyrażał ten sztuczny uśmiech.
Ogarnęła ją panika. Co będzie, jeśli Demetrius pozna prawdę o Kyle'u?
Zaczerpnęła powietrza i zacisnęła pięści.
- Nie mam pieniędzy.
Położył rękę na oparciu krzesła z taką swobodą, że wywołał w niej
niewyobrażalną złość.
- Nie chcę twoich pieniędzy. Natychmiast zrozumiała, do czego zmierzał,
- Ale chętnie położysz łapę na pieniądzach Pemetriusa?
- Daję ci szansę odwetu. Wiem, że to małżeństwo nie było twoim
pomysłem. I wiem również, że żywisz żal za przedwczesne zwolnienie ojca.
Jestem przekonany, że chętnie zobaczysz swojego męża na kolanach.
Zrobiło się jej wstyd na myśl, że był tak blisko prawdy. Chciała, żeby
Demetrius cierpiał za to, że szantażem zmusił ją do małżeństwa, jednak w ciągu
ostatnich dwudziestu czterech godzin całkiem zmieniła o nim zdanie. Pokochała
go i wiedziała, że zrobi wszystko, by go chronić, tak jak swojego brata. Musiała
uważać na takich ludzi jak Jeremy Myalls. Przemknęło jej przez myśl, że być
może to on przyczynił się do zwolnienia jej ojca z firmy Papasakisa.
Postanowiła poznać prawdę.
- Czego ode mnie oczekujesz?
Uśmiechnął się zwycięsko, jak gdyby właśnie złowił największą rybę w
życiu.
- Daję ci możliwość dokonania sabotażu planów rozwoju Sunshine Coast.
- W jaki sposób?
- Potrzebuję konta bankowego, na które mógłbym wpłacić pewną kwotę.
- Jak dużą?
Kiedy jej powiedział, aż zamrugała.
- Aż tyle? Skinął głową.
- Na jak długo?
.- Na tak długo, jak będzie trzeba.
- Kierownik mojego banku zacznie coś podejrzewać. Od miesięcy nie
miałam na koncie więcej niż dwieście dolarów.
- Wyszłaś za mąż za jednego z najbogatszych mieszkańców Sydney. Nie
ma nic dziwnego w tym, że sporo ci płaci za to, że dzielisz z nim łóżko.
Maddison unikała jego wzroku.
- Wiem, że mogę na tobie polegać - dodał po chwili, dotykając zimnymi
palcami jej dłoni.
Z trudem opanowała dreszcz odrazy.
- Skąd wiesz o Kyle'u? - zapytała.
- Mam swoje źródła. To zaskakujące, ile informacji można uzyskać za
odpowiednią cenę.
- Czy Demetrius wie...? Oczy Jeremy'ego zalśniły.
- Nie. Ale jeśli powinie ci się noga, dopilnuję, żeby się dowiedział. A
oboje dobrze wiemy, jaki będzie tego finał.
Zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć nic, czego później mogłaby żałować.
- Do zobaczenia, Maddison. - Wstał i ruszył do drzwi.
Zostawił ją samą z niezapłaconym rachunkiem.
Kiedy wróciła do hotelu, Demetrius nie spał i był w paskudnym nastroju.
- Czemu tak długo? - warknął na nią.
- Musiałam załatwić kilka rzeczy. - Skrupulatnie unikała jego spojrzenia. -
Kupiłam ci witaminy.
- Witaminy? - Rzucił jej gniewne spojrzenie. - Nie potrzebuję witamin.
Maddison otworzyła torbę i wyciągnęła buteleczki; postawiła je przed nim
na stole.
- Potrzebujesz. To jasne, że źle się odżywiasz. Inaczej nie złapałbyś
żadnego wirusa.
- Wszyscy ludzie chorują i to nie ma nic wspólnego z odżywianiem.
- Jeśli nie odżywiasz się prawidłowo, układ odpornościowy jest osłabiony.
- Odkręciła pierwszą buteleczkę i wysypała jedną kapsułkę prosto na dłoń. -
Oboje wpadliśmy do wody, a tylko ty jesteś chory.
- I co z tego?
- Bo źle się odżywiasz.
- Jadam bardzo dobrze.
- Nie wątpię, ale w jedzeniu serwowanym w twoim hotelu brakuje
ważnych substancji odżywczych, a przy tym zawiera mnóstwo tłuszczu.
- Zatrudniam najlepszych szefów kuchni. Podała mu trzy kapsułki i nalała
szklankę wody z dzbanka, który zostawiła mu przy łóżku.
- Jestem o tym przekonana. Ale żaden z nich nie wie, jak przygotować
porządny domowy posiłek.
- A ty wiesz?
- Oczywiście. - Zakręciła buteleczki. - Zrobiłam małe zakupy i zaraz
zabieram się do gotowania rosołu.
- Dlaczego to robisz? - Zmarszczył brwi.
- Skoro pozbawiłeś mnie miejsca pracy, nie mam nic lepszego do roboty.
Zdenerwował się, że mu to wypomniała. Ten zakątek miasta był
doskonałym miejscem na hotel. Zwyczajnie skorzystał z okazji, żeby ubić dobry
interes. Każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo.
- Jak poszło spotkanie? - zapytał po chwili.
- Dobrze. - Odwróciła się, żeby uciec przed jego przenikliwym
spojrzeniem.
- Czy Jeremy przekazał ci wszystkie szczegóły?
- Jasno i klarownie.
Demetrius najwyraźniej usłyszał coś niepokojącego w jej głowie, bo
zmarszczył czoło i zapytał.
- Wszystko w porządku?
- Oczywiście. - Posłała mu promienny uśmiech. - Mam dla ciebie trochę
papierkowej roboty.
- Nie kłopocz się. Jeremy podrzucił mi wcześniej wszystkie dokumenty.
Wyprostowała się i spojrzała na niego. - Kiedy?
- Dziś rano, tuż po twoim wyjściu.
- Nic nie mówił.
- Pewnie miał inne rzeczy na głowie. W to nie wątpię, pomyślała
cynicznie. Godzinę później Maddison przyniosła mu rosół,
który zjadł bez większego apetytu. Usiadła na krześle obok jego łóżka i
przyglądała mu się zaniepokojona.
- Nadal uważam, że trzeba wezwać lekarza.
- To nie będzie konieczne. Poza tym wystarczysz mi ty. Twoja obecność
poprawia mi samopoczucie, Maddison.
Ten komplement sprawił, że zrobiło jej się cieplej na sercu, chociaż po
chwili zganiła się za to, że w niego uwierzyła.
- Chyba wolę, kiedy jesteś chory - odparła z delikatnym uśmiechem. -
Pokazujesz wtedy ludzką twarz.
Przyglądał się jej przez dłuższy czas.
- Czyli twoim zdaniem wcześniej nie byłem ludzki? - zapytał w końcu.
- Byłeś...
- Uparty jak osioł? - zasugerował.
- Tak i jeszcze...
- Wymagający.
- Tak i...
- Może przebiegły?
- Ja nie...
- Nie wspominając o absolutnej nikczemności.
- Ja nigdy nie...
- Można by pomyśleć, że prawdziwy ze mnie Mefistofeles.
Uśmiechnął się do niej i chwycił jej dłoń. Jego ciepły uścisk tak bardzo
różnił się od lodowatego dotyku Jeremy'ego Myallsa. Sama myśl o nim wpę-
dzała ją w poczucie winy. Chciała wtajemniczyć De-metriusa w ostatniej chwili,
a na razie musiała spiskować z Jeremym. Uznała, że tylko tak uda jej się
przywrócić ojcu dobre imię.
- Podać ci coś jeszcze? - zapytała, cofając rękę.
- Nie. - Oparł się na poduszkach i zamknął oczy. - Powinnaś się położyć.
Wyglądasz na zmęczoną.
- Nie jestem zmęczona.
- Chyba cię nie doceniałem.
Z trudem odwróciła od niego wzrok.
- Spójrz na mnie, Maddison. Chciałbym, żebyś wiedziała, że to, co
wydarzyło się w chacie, wcale nie miało się zdarzyć.
- Jestem aż tak nieatrakcyjna?
- Jesteś diabelnie atrakcyjną kobietą, Maddison. Z trudem powstrzymuję
się, żeby nie skończyć tego, co wtedy zacząłem.
- Demetriusie...? - zaczęła nieśmiało, wpatrując się w jego usta. —
Zastanawiałam się, czy... - Nie potrafiła z siebie tego wydusić. Zastanawiałam
się, czy... czy... Cholera! Nie mogę tego powiedzieć. To brzmi tak... tak...
- A może ja zrobię pierwszy krok. Co ty na to? Poczuła jego wargi na
swoich ustach. Pocałunki stawały się coraz bardziej pożądliwe. Przyciągnął ją
bliżej, odsuwając jednocześnie kołdrę, żeby zrobić dla niej miejsce.
- Nie będę się śpieszył. Nie chcę sprawić ci bólu. Jeśli posunę się za
daleko, daj mi znać. Jesteś taka piękna...
Kiedy pieścił ustami jej piersi, czuła niewysłowioną rozkosz.
- Naprawdę tak uważasz?
- Jestem o tym przekonany.
Maddison poczuła, że jego ręka przesuwa się ku spódnicy.
- Mam niedopasowaną bieliznę - wybełkotała zażenowana.
Demetrius uśmiechnął się szerzej, a Maddison poczuła przyjemne
łaskotanie w żołądku.
- Spieszyłam się i nie przypuszczałam, że... Zarysował kciukiem łagodny
łuk jej ust.
- Obiecuję, że tego nie zauważę. Wstrzymała oddech, kiedy zsunął jej
spódnicę.
Rozkoszowała się nagością jego ciała. Czuła rozkosz. Dała się ponieść
temu nowemu doznaniu.
- Poddaj się, Maddison - wyszeptał łagodnie. - Daj się ponieść.
Nie musiał jej długo namawiać. Każda komórka jej ciała wyczuwała
zbliżającą się falę ekstazy. Kiedy w końcu nadeszła, poczuła, że tonie w morzu
emocji. Tymczasem Demetrius nie mógł już dłużej czekać. Opadł na nią
bezwładnie. Kiedy tak leżeli, tworząc jedność, chciała, żeby ta chwila trwała
wiecznie.
- Nic ci nie jest?
Potrząsnęła głową. Kiedy ją pocałował, poczuła kolejny przypływ
pożądania. Nie poznawała własnego ciała. Nigdy nie przypuszczała, że może
być takie nienasycone. Poczuła, że on też miał ochotę na więcej. Spojrzała na
niego zaskoczona, a on uśmiechnął się tylko.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Tego samego dnia wieczorem Maddison uznała, że udawanie żony
Demetriusa będzie odtąd dziecinnie łatwe. Leżała w jego objęciach, szczęśliwa,
odprężona. Każdy, kto by ich teraz zobaczył, nie miałby wątpliwości, że łączyła
ich miłość. Niestety, bardzo by się mylił. Bo Demetrius nie czuł do niej nic poza
pożądaniem.
- Zgasisz światło? - mruknął, muskając ustami jej kark.
- Nie może zostać zapalone? - wyszeptała, drżąc, kiedy całował jej ucho.
Jednym zdecydowanym ruchem odwrócił ją na plecy. W jednej chwili
rozpoczęli szalony taniec, kolejny tego dnia. Kiedy znów położył się obok niej,
spojrzał jej głęboko w oczy.
- Twoje ciało jest takie wrażliwe. Nie wyobrażam sobie, że seks z tobą
mógłby mi się kiedykolwiek znudzić.
- A co z Eleną? - zapytała, zanim ugryzła się w język.
- Wolałbym, żebyś wstrzymała się z rozmową o Elenie do momentu, aż
wyjdziemy z łóżka.
- Czyżby zrobiło się tłoczno?
Wytrzymał jej cyniczne spojrzenie dłużej. Łzy zaczęły napływać jej do
oczu, dlatego przyjęła agresywną postawę.
- Tylko mi nie mów, że czujesz się winny?
- Ani trochę. - Jego dłoń zacisnęła się nieznacznie na jej piersi. - Już ci
mówiłem, że nie lubię z niczego rezygnować.
- Nienawidzę cię.
- Właśnie widzę.
Zacisnęła usta, żałując, że nie może mu zaprzeczyć.
- Chcę spać w innym pokoju.
- Nie.
- Chcę zostawić zapalone światło.
- Nie.
- Muszę iść do łazienki.
- Próbuj dalej.
- Mówię poważnie.
- Dotrzymam ci towarzystwa.
- Nie! - Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. - Czy ja już w ogóle nie mogę
liczyć na odrobinę prywatności?
- No to idź.
Położył się na plecach, wsuwając ręce pod głowę. Nagość ani trochę go
nie krępowała. Tymczasem Maddison próbowała wyszarpnąć spod niego prze-
ścieradło, ale na próżno. Posłała mu wściekłe spojrzenie, po czym wyłączyła
lampę.
- Teraz mnie nie widzisz - powiedziała, kierując się po omacku do drzwi.
- Ale nadal czuję twój smak.
Następnego dnia Demetrius obudził się pierwszy.
Kiedy otworzyła oczy, stał obok jej łóżka, ubrany w garnitur, a na jego
twarzy brak było jakichkolwiek oznak choroby. Natychmiast usiadła na łóżku,
przytrzymując kołdrę pod brodą, i spojrzała na zegarek.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś?
- Nie widziałem takiej potrzeby.
- Już wyzdrowiałeś?
- Cudem.
Maddison zaczęła nerwowo skubać pościel.
- Co będziesz dzisiaj robić? - zapytał, kiedy nie odzywała się przez
dłuższy czas.
- Nie wiem. A co wolno mi robić?
- Znasz zasady.
- Żadnego bratania się z personelem, żadnego flirtowania ani
utrzymywania stosunków o podtekście seksualnym... Zapomniałam o czymś?
- Wolno ci robić zakupy.
- Zakupy?
- No wiesz, kiedy pieniądze wymienia się na różnego rodzaju dobra.
Może to polubisz. Większość kobiet lubi.
- Nie przypominam większości... - zaczęła, ale on przycisnął palec do jej
ust.
- Wiem. Już mówiłaś. Nie przypominasz większości kobiet.
W jego głosie dało się wyczuć ironię, jak gdyby chciał jej przypomnieć,
że tak jak większość kobiet uległa jego urokowi.
- Zadzwonię później. - Pocałował delikatnie kącik jej ust, po czym ruszył
do drzwi.
Pokazała mu język.
- Zachowuj się, Maddison. Pamiętaj, że mam cię na oku.
- Jak mogłabym zapomnieć - mruknęła, kiedy zamknęły się za nim drzwi.
Zdecydowała, że pójdzie na zakupy. Zabrała kartę kredytową, którą od
niego dostała, i bez zmrużenia oka wydała sporo pieniędzy w ciągu kilku
godzin. Wysłała sprawunki do hotelu, a sama została w mieście. Wałęsała się
bez celu przez godzinę albo dwie. Zupełnie nie wiedziała, co zrobić z wolnym
czasem.
Wybrała się do National Art Gallery i poświęciła kilka godzin na
podziwianie bezcennych dzieł sztuki, rozkoszując się spokojem miejsca. Później
wybrała się do Botanic Garden, gdzie odnalazła miejsce, w którym zgodziła się
zostać żoną Demetriusa. Nie mogła uwierzyć, jak wiele zmieniło się od tamtej
chwili.
Wciąż się nad tym zastanawiała, kiedy wracała do miasta przez Hyde
Park. Niespokojne myśli wypełniały jej głowę. Niestety, nie zdążyła w porę
dostrzec znajomej sylwetki Jeremy'ego. Stał po drugiej stronie przejścia dla
pieszych i uśmiechał się do niej. Przez chwilę chciała odwrócić się napięcie i
uciec, ale zrezygnowała. Dlatego zaczekała na niego wbrew wszelkim obawom.
- Witaj, Jeremy.
- Jak zwykle miło mi cię widzieć, Maddison. - Jego wzrok ześlizgnął się
po niej niedwuznacznie. - Masz ochotę na kolejną kawę?
- Tylko jeśli ty płacisz.
Zignorował jej zaczepkę, wziął pod ramię i zaprowadził do kawiarni na
skraju parku. Zniosła jego dotyk, bo nie chciała zwracać na siebie uwagi
przechodniów.
Miała nadzieję, że to spotkanie skończy się jak najszybciej. Usiadła na
krześle, które dla niej odsunął, próbując złagodzić rysy twarzy i zmusić się do
uśmiechu.
- Jak przebiega realizacja planu? - zapytała.
- Bardzo dobrze. Demetrius niczego nie podejrzewa.
- Wpłaciłeś już pieniądze na moje konto?
- Transakcja będzie miała miejsce jutro rano. Jutro o tej porze będziesz
bardzo bogatą kobietą, choć tylko tymczasowo.
- Dlaczego nie dokonasz przelewu na własne konto?
- Za duże ryzyko. - Rzucił jej przebiegłe spojrzenie. - Tam Demetrius
szukałby pieniędzy w pierwszej kolejności.
- Czemu tak bardzo go nienawidzisz? - zapytała, kiedy podano im kawę.
Oparł się wygodnie na krześle. Mieszając kawę, przyglądał się jej
uważnie.
- Zabrał mi kobietę, którą kochałem.
Miała nadzieję, że oszczędzi jej szczegółów dotyczących kolejnych
podbojów Demetriusa.
- Nie potrzebował jej. - Jego twarz stężała. - Wykorzystał ją tak jak inne, z
którymi się spotykał.
Z tym nie mogła się spierać. W końcu sama była tylko pionkiem w grze
Demetriusa.
- Z tobą postąpi tak samo, jeśli ulegniesz jego urokowi - ostrzegł ją. - A
kiedy z tobą skończy, pozbędzie się ciebie jak znoszonej rzeczy.
- W takim razie chyba się nie skuszę.
- I dobrze. Jak tylko zwietrzy twój udział w tej transakcji, rozpęta się
piekło.
- Ode mnie się nie dowie.
- Domyślam się.
Maddison zaczęła bawić się kryształkami cukru, które rozsypały się na
stole. Nawet nie chciała myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Demetrius
dowiedział się o jej udziale w tym szatańskim planie. Spojrzała strapiona na
Jeremy'ego.
- A ty nie boisz się, że Demetrius pozna twój plan?
- Ani trochę. Kiedy się zorientuje, będę tysiące kilometrów stąd.
Nie, jeśli ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia, pomyślała.
- Trochę mnie to wszystko przeraża - wyznała, chcąc zbić go z tropu.
- Nie martw się. Dopracowałem każdy szczegół. Wystarczy, że będziesz
zachowywać się jak gdyby nigdy nic, a ja zajmę się resztą.
- Moim zdaniem, nie doceniasz Demetriusa.
- Za bardzo się przejmujesz. On nic nie wie. Od lat większość pracy
zrzuca na mnie. Jak inaczej udałoby mi się wykaraskać z tej malej afery z twoim
ojcem?
- Wrobiłeś go?
- Był łatwym celem. Myślał, że zna wszystkie karty, ale miałem asa w
rękawie.
- Jak to zrobiłeś?
- To było łatwiejsze, niż myślałem. Twój ojciec potrzebował szybko
trochę pieniędzy. Podejrzewam, że jak zwykle musiał zapłacić za wybryki
twojego brata. Udzieliłem mu krótkoterminowej pożyczki od firmy.
- Bez wiedzy Demetriusa?
Uśmiechnął się do niej sztucznie.
- Oczywiście.
- I zażądałeś zwrotu, zanim mógł ją spłacić.
- Wpadł w panikę.
- A ty wykorzystałeś sytuację.
- Tylko trochę.
- Na tyle, żeby doprowadzić go do zawału.
- Nie przesadzaj. - Poklepał jej dłoń. - Nie zapominaj, że to Demetrius stał
za jego zwolnieniem.
- Muszę już iść. - Wstała. - Demetrius będzie się zastanawiał, dlaczego tak
długo mnie nie ma.
Wyszedł za nią z kawiarni. Maddison chciała się go pozbyć, ale
wiedziała, że każda oznaka niepokoju może wzbudzić jego podejrzenia. Tak
daleko w to wszystko zabrnęła, że nie miała już drogi odwrotu. Musiała
realizować jego plan, chociaż wszystko w niej się buntowało. Odprowadził ją do
południowego wejścia do parku. Patrzyła przez chwilę, jak się oddala, zanim
ruszyła do hotelu.
W apartamencie czekały już na nią zakupy. Sporo czasu zajęło jej ich
rozpakowywanie i wieszanie w szafie. Nie dopuszczała do siebie myśli, że
Demetrius mógłby poprosić ją, żeby przeprowadziła się do jego sypialni.
Wrócił w chwili, gdy wyrzucała puste opakowania do kosza. Odwróciła
się w jego stronę z rękami splecionymi na piersiach. Miała o wiele bardziej
sfrustrowany wyraz twarzy, niżby sobie tego życzyła.
- Cześć.
Odłożył teczkę oraz klucze i ruszył w jej stronę.
- Cześć - przywitał się, muskając jej usta.
- Jak się czujesz?
- Wyczuwam troskę w twoim głosie - powiedział, przeciągając spółgłoski.
- Jeśli nie chcesz, żebym zachowywała się jak twoja żona, wystarczy
jedno słowo.
- Nadal się na mnie gniewasz?
Wydarzenia minionego dnia przytłoczyły ją, nie mogła się opanować. W
jej oczach zalśniły łzy.
- Nie płacz, Maddison.
Jego łagodny głos przyniósł odwrotny skutek. Jej wargi zaczęły drżeć, a
łzy spływać ciurkiem po policzkach. Demetrius przytulił ją do piersi,
przytrzymując rękę na jej głowie.
- Zastanawiałem się, kiedy to się wydarzy. Może zawrzemy tymczasowy
rozejm?
- Dlaczego tymczasowy? - zapytała, pociągając nosem.
- Nie lubię długoterminowych zobowiązań - wyjaśnił, podając jej
chusteczkę. - Ciężko ich dotrzymać.
- A ja nie lubię tych krótkoterminowych - odparła, odzyskując pewność
siebie. - Świadczą o braku zaufania.
- Zaufanie to kolejna z tych rzeczy, na które trzeba sobie zasłużyć. Ale kto
wie? Może z czasem zmienię zdanie.
- Czy ty w ogóle komukolwiek ufasz?
- Jako rzecz nadrzędną traktuję zaufanie do łudzi, z którymi blisko
współpracuję. Może tego nie zrozumiesz, ale właśnie z tego powodu musiałem
rozstać się z twoim ojcem. Przestałem mu ufać.
- A zatem... - Zaczęła bawić się jednym z guzików jego koszuli. - Jeremy
Myalls zdobył twoje zaufanie. Jak mu się to udało?
- Jeremy pracuje dla mnie od lat. Miał wiele okazji, żeby mnie do siebie
przekonać. Jak na razie nie zrobił nic, czym by mnie zniechęcił.
- Mówisz tak, jak gdybyś dopuszczał do siebie myśl, że mógłby cię
rozczarować.
- Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi zawodzi na samym
końcu.
- Kto zawiódł cię najbardziej? - dociekała. Odsunął się od niej i zaczął
rozwiązywać krawat,
jak gdyby go dusił.
- Skąd te wszystkie pytania? - Zmarszczył czoło.
- Zaczynasz zachowywać się tak, jakbyś przeczytała poradnik pod
tytułem, jak rozmawiać z mężem.
- Może powinnam jeden taki przeczytać - odparła.
- Prawie wcale cię nie znam.
- Czy prosiłem cię, żebyś mnie poznała? - Posłał jej gniewne spojrzenie. -
Prosiłem, żebyś wyszła za mnie, na jakiś czas. Nic więcej.
- Nie lubię sypiać z nieznajomymi.
- Nie musisz ze mną sypiać.
- Proszę bardzo. - Splotła ręce na piersiach. Spojrzał na nią spod
przymkniętych powiek.
- O co chodzi, Maddison?
- Może i zaczęłam z tobą sypiać. Ale to wcale nie znaczy, że muszę
zgadzać się ze wszystkim, co mówisz.
- Wcale cię o to nie proszę. Zdejmij ten nędzny dres i ubierz się w coś
ładnego. Wychodzimy na kolację.
- Nigdzie z tobą nie idę.
- Muszę cię rozczarować. Idziesz.
- Nie zmusisz mnie.
- Chcesz się przekonać?
- Jak ja cię nie znoszę!
- Ty też nie znajdujesz się na liście moich ulubieńców.
Znów ostatnie słowo należało do niego. A wszystkie dotykały ją o wiele
bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Jednak kiedy odwróciła się na pięcie i
ruszyła do swojego pokoju, w głębi serca dobrze wiedziała, że tak naprawdę
była wściekła na siebie.
Jak na ironię Demetrius ufał jedynemu człowiekowi, któremu nie
powinien ufać. Tak bardzo chciała wyznać mu całą prawdę o pokrętnym planie
Jeremy'ego! Powstrzymywał ją strach o Kyle'a. Nie mogła ryzykować. Jak tylko
oczyści ojca ze wszystkich zarzutów, postara się wynegocjować z Demetriusem
lepsze warunki. Musi tylko zaczekać, aż Jeremy przeleje pieniądze na jej konto.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Maddison wyszła ze swojej sypialni ubrana w nową różową szyfonową
suknię, z delikatnym makijażem i włosami upiętymi w elegancki kok. Poczuła
na sobie wzrok Demetriusa.
- Idziemy? - Chwycił marynarkę i przytrzymał dla niej drzwi.
Minęła go, muskając miękkim materiałem sukni. Kiedy jechali do miasta,
Demetrius przełamał milczenie.
- Mówiłem poważnie o rozejmie.
Spojrzała na niego nieufnie, zaciskając palce na torebce.
- Ale tylko tymczasowym? - upewniła się.
- Żadne z nas nie radzi sobie z wymianą zdań między nami - podkreślił
oschle. - Jednak jeśli damy sobie trochę czasu, to kto wie? Może za tydzień albo
dwa zaczniemy ze sobą normalnie rozmawiać.
- Naprawdę nie rozumiem, czemu ci na tym zależy. Minęło trochę czasu,
zanim odpowiedział:
- Zastanawiałaś się kiedyś, jak wyglądałby nasz związek, gdybyśmy
poznali się w innych okolicznościach?
Maddison nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to nieoczekiwane pytanie.
Sama nie była pewna, jakie miałaby o nim zdanie, gdyby na jej ocenę nie
wpłynęła śmierć ojca i problemy z bratem.
- Nie - odparła bezbarwnym głosem. - Nigdy o tym nie myślałam.
Poczuła jego wzrok, ale nie odważyła się na niego spojrzeć.
- Może dziś wieczorem będziemy udawać, że dopiero się poznaliśmy?
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Czemu?
- Bo... - Spojrzała na niego zatroskana. - Głupio bym się czuła.
- Spróbujmy - zaproponował, parkując samochód.
- Jak to sobie wyobrażasz? - Zacisnęła rękę na pasie bezpieczeństwa, jak
gdyby nie była pewna, czy powinna wysiąść z samochodu.
Podał jej rękę, a ona skorzystała z jego pomocy.
- Witaj, Maddison Jones. - Uśmiechnął się promiennie. - Nazywam się
Demetrius Papasakis. Czy zechciałabyś zjeść ze mną kolację dziś wieczorem?
- Ja... Z przyjemnością. Jego oczy pojaśniały.
Kelner posadził ich w cichym rogu restauracji, a kiedy zamówili napoje,
usunął się dyskretnie. Demetrius oparł się na krześle i przez moment studiował
jej twarz.
- Opowiedz mi o sobie, Maddison Jones.
- Ja....- Zwilżyła językiem suche usta. - Nie jestem pewna, czy moja
historia zainteresuje kogoś takiego jak ty.
- Nie znasz mnie, więc skąd możesz wiedzieć, jakie mam
zainteresowania?
- No dobrze. - Zaczęła bawić się nóżką kieliszka.
- Miałam dość szczęśliwe dzieciństwo. Niestety, kiedy skończyłam
dziesięć lat, zmarła moja mama. Potem wszystko się zmieniło, chociaż tata
starał się, jak mógł.
- Spojrzała na niego i zaskoczyło ją, ile ciepła dostrzegła w jego oczach. -
Mój brat miał wtedy tylko pięć lat i wymagał mnóstwo uwagi.
- W jakim sensie?
- Jak tylko wszedł w wiek dorastania, zmienił się. Zaczął
eksperymentować z alkoholem, kradł w sklepach, ukradł samochód i... zatopił
łódź.
- Zatopił łódź?
- Właściwie to był jacht.
- Tym gorzej.
- Zdecydowanie. Zapadła chwila ciszy.
- A jak wyglądało twoje życie? - zapytała, unosząc kieliszek do ust. -
Masz braci, siostry?
Potrząsnął głową, sięgając po drinka.
- Jestem jedynakiem. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłem bardzo
młody.
- Jak bardzo?
Maddison dostrzegła, jak jego palce zacisnęły się na kieliszku. Jednak
jego twarz pozostała bez wyrazu, jak gdyby opowiadał historię życia innego
człowieka.
- Miałem pięć lat.
- Z kim zamieszkałeś?
- Z tatą.
- Często widywałeś się z mamą?
Spojrzał na nią, a kiedy się odezwał, zaskoczyła ją stalowa twardość jego
głosu.
- Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Uciekła z pracownikiem ojca.
- To straszne. Musiało ci jej brakować.
- Szybko nauczyłem się nie tęsknić za nią.
W tym krótkim zdaniu kryło się całe morze informacji.
- Tak mi przykro.
- Niepotrzebnie. - Uniósł kieliszek i wypił do dna. - Jakie masz
zainteresowania?
- Rzadko miewam czas dla siebie.
- A gdybyś miała dużo wolnego czasu i pieniędzy, jak byś je
wykorzystała?
Przechyliła głowę, musiała się zastanowić.
- Nauczyłabym się grać na gitarze.
- To wszystko?
- Na wiolonczeli, pianinie, flecie, trąbce i... Roześmiał się.
- A jakie są twoje zainteresowania? - zapytała.
- Podobnie jak ty nie mam wiele wolnego czasu. Jednak kiedy uda mi się
wygospodarować wolną chwilę, jadę na odludzie. Lubię śpiew ptaków, ciszę i
spokój.
- I rąbanie drewna?
- Zgadza się.
- Czy czasem zabierasz tam kogoś ze sobą?
- Zazwyczaj nie.
- Żadnych dziewczyn... ani kochanek? Potrząsnął głową.
- Większość kobiet, które znam, nigdy nie zaakceptowałaby takiej formy
wypoczynku.
Nie była pewna, jak zinterpretować jego wypowiedź. Czyżby była jedyną
kobietą, którą zabrał do swojego małego raju?
- Podejrzewam, że większość kobiet nie odnalazłaby się bez
współczesnych wygód.
- A ty? Dałabyś sobie radę?
- No cóż. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Musiałabym mieć pewność, że
nie będzie tam żadnych pająków i że zawsze będę miała pod ręką latarkę albo
świecę.
- Boisz się ciemności?
Nie po raz pierwszy zadał jej to pytanie, ale teraz nie widziała sensu, żeby
kłamać.
- Tak. Nic nie mogę na to poradzić. Od śmierci mamy nie potrafię znieść
ciemności; Niechętnie to przyznaję, ale od dziesiątego roku życia ani jednej
nocy nie przespałam bez zapalonego światła.
- Powinnaś była mi powiedzieć.
- Nie miałam okazji. Przecież dopiero co się poznaliśmy.
- To już nie jest gra. - Zmarszczył czoło i chwycił ją za rękę. - Powinnaś
była mi powiedzieć o swoich lękach i braku doświadczenia.
- Prawie cię nie znałam - zaoponowała. - Kilka dni znajomości to trochę
mało, żeby swobodnie dzielić się swoimi sekretami.
- Dlaczego wyszłaś za mnie za mąż?
- Dobrze wiesz. Żeby chronić Kyle'a.
- Tylko dlatego?
- Sama nie wiem. - Wykonała zamaszysty ruch wolną ręką. - Ogarnęła
mnie chęć zemsty. Na początku chciałam, żebyś pożałował własnych decyzji.
Drażniło mnie, że bez względu na to, co zrobię czy powiem, ostatnie słowo
zawsze należy do ciebie.
- Zaczynasz mnie poznawać - podsumował oschle.
- Myślałam, że zawarliśmy rozejm? - przypomniała mu urażona.
- Masz rację.
- To dlaczego jesteś zły?
- Zapewniam cię, że nie jestem.
Podszedł do nich kelner, żeby przyjąć zamówienie, a Maddison odniosła
wrażenie, że Demetrius specjalnie tak wszystko urządził, żeby jak zwykle mieć
ostatnie słowo. Później rozmowa zaczęła skłaniać się ku mniej niebezpiecznym
tematom. Maddison poczuła ulgę, chociaż nie była pewna, co o tym wszystkim
myśleć.
sip A43
- Może pójdziemy gdzieś potańczyć? - zaproponował po zakończonym
posiłku.
- Nie jestem zbyt dobrą tancerką.
- Nauczę cię. Krok po kroku wszystko samo się ułoży.
Uśmiechnęła się do niego, choć nie była pewna, czy miał na myśli taniec,
czy ich związek.
W klubie grała dobra muzyka. Maddison ucieszyła się na widok gęstego
tłumu, bo uznała, że ścisk na parkiecie pozwoli jej choć trochę zamaskować
brak umiejętności tanecznych. Demetrius przyciskał ją tak mocno, że niemal
czuła każdy mięsień jego brzucha. Kiedy tańczyli, nie odrywał od niej wzroku.
Rękami oplótł ją w pasie, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Jego bliskość tak
bardzo ją rozpraszała, że nie potrafiła skoncentrować się na rytmie.
Właściwie później nie potrafiła przypomnieć sobie, jak znaleźli się w
samochodzie. Pamiętała tylko, że pod koniec piosenki Demetrius szepnął do
niej: „Chodźmy stąd" tak sugestywnie, że przeszły ją ciarki.
Jak tylko znaleźli się przed drzwiami apartamentu, Demetrius otworzył
drzwi. Maddison szybko weszła do środka. On poluzował krawat i zdjął go
przez głowę, potem rozpiął kilka guzików koszul, której także szybko się
pozbył. Tymczasem ona rozpięła spinkę, pozwalając włosom opaść swobodnie
na ramiona. Kiedy podszedł do niej, rozpięła jego spodnie, a on zsunął z niej
suknię.
- Maddison...
Tak bardzo jej pragnął. Ich ciała splotły się w przypływie pożądania.
Kochali się szybko i namiętnie. Miał wrażenie, że jej na nim zależało. A on
chciał, żeby jej na nim zależało. Chciał, żeby go kochała.
Trochę później Maddison chwyciła suknię, a Demetrius podniósł się z
ziemi. Unikała jego wzroku.
- Muszę iść do łazienki.
- A ja muszę z tobą porozmawiać.
- Czy to nie może zaczekać? - Owinęła wokół siebie suknię niczym
sarong.
- Nie. Chciałbym omówić z tobą coś ważnego.
- Słucham?
Przeczesał palcami rozczochrane włosy, żeby zyskać na czasie. Najpierw
oddała mu się z wyraźną ochotą, ale teraz znów podniosła gardę i nie był
pewien, czy się na niego nie gniewa.
- Powinniśmy omówić pewną kwestię... Rozumiem, że nie bierzesz
pigułek ani nie stosujesz żadnej innej metody antykoncepcji...
- Nie jestem w ciąży.
- Skąd ta pewność?
- Nie jestem kompletną idiotką. I nie martw się. Nie wpakuję cię w
ojcostwo.
- Nie miałbym nic przeciwko. Maddison otworzyła usta ze zdziwienia.
- Jak to?
Pochylił się, żeby podnieść krawat.
- Mam trzydzieści cztery lata. Najwyższy czas, żeby zostać ojcem.
- Chyba nie spodziewasz się, że ja... - Zaczęła wymachiwać rękami tak, że
jej suknia opadła na ziemię.
- Czemu nie? W końcu jesteś moją żoną.
- Na niby! Chyba nie spodziewasz się, że mogłabym coś do ciebie czuć?
Wytrzymał jej płomienne spojrzenie tak długo, jak mógł, ale ostatecznie
się poddał. Musiał przyznać jej rację.
- Pomyśl o tym - dodał po chwili.
- Nie ma o czym.
- Kiedy zyskasz pewność, że nie jesteś w ciąży?
- Dzisiaj, może jutro... albo pojutrze.
- Dasz mi znać?
- To nie twoja sprawa.
- Pozwalam sobie mieć inne zdanie. Jeśli nosisz moje dziecko, to jest to
jak najbardziej moja sprawa.
Poczuła się dziwnie na myśl o tym, że jej ciało mogłoby wydać na świat
jego dziecko.
- Nie chcę tego słuchać. - Odwróciła się.
- Zaczekaj. Jest coś jeszcze.
- Co takiego?
- Nie chcę, żebyś kontaktowała się z Jeremym Myallsem.
Maddison otworzyła i po chwili zamknęła usta.
- Mogę spytać dlaczego? - odezwała się wreszcie.
- Nie ufam mu.
- Rozumiem.
Chciał podzielić się z nią swoimi podejrzeniami dotyczącymi Jeremy'ego i
jego ewentualnego udziału w oskarżeniu jej ojca o sprzeniewierzenie pieniędzy
firmy. Jednak nie był pewien, jak ona na to zareaguje.
- To wszystko?
- Tak.
Maddison próbowała udawać, że nie odnotowała faktu, iż Demetrius nie
wrócił na noc do apartamentu. Przechodząc obok jego sypialni, unikała widoku
zasłanego łóżka. Zjadła śniadanie w samotności i udała się na dół. Postanowiła
sprawdzić stan konta. Jak tylko otrzymała wydruk, jej oczy zrobiły się okrągłe
jak spodki.
Jeremy dokonał przelewu. Musiała teraz wyczyścić rachunek. Udała się
do odpowiedniego okienka bankowego, żeby dokonać transakcji, ale
dowiedziała się, że nie jest to możliwe.
- Przykro mi, ale nie można podjąć tych pieniędzy, dopóki nie zostaną
zaksięgowane - wyjaśniła jej urzędniczka z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Jak długo to potrwa?
- Pięć dni roboczych dla waluty australijskiej i miesiąc dla obcej.
Maddison opuściła bank wzburzona. Chciała wręczyć Demetriusowi czek,
a nie trzymać te pieniądze przez miesiąc na koncie!
Jak tylko wróciła do hotelu, dobiegł ją w holu męski głos.
- Maddison!
- Kyle?
Odwróciła się. Omal go nie udusiła, kiedy zarzuciła mu ręce na szyję.
- Spokojnie! - Wyswobodził się z uścisku.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała zdenerwowana.
- Chciałem cię zobaczyć. Pan Marquis wypłacił mi zaliczkę, żebym mógł
tutaj przylecieć.
- Nie możesz się tu ze mną spotykać!
- Czemu?
- Dobrze wiesz!
- Chodźmy na górę - zasugerował.
- No dobrze, ale ostrzegam, że jeśli trafisz pod topór, nie położę za ciebie
głowy na pniu.
Kiedy drzwi apartamentu zamknęły się za nimi, Maddison zwróciła się do
brata.
- Naprawdę nie powinieneś był przyjeżdżać, Kyle.
- Wiem, ale musiałem powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Ja nie
zatopiłem jego łodzi.
- Co takiego?!
- Nie zrobiłem tego. Patrzyła na niego przerażona.
- Jak to: nie zrobiłeś? Przyznałeś się! Powiedziałeś, że uszkodziłeś jego
łódź... to znaczy jacht... i on zatonął!
- Tamtej nocy byłem na jego jachcie. I chciałem go zatopić, ale tego nie
zrobiłem. Nie mogłem.
- Nie nadążam. - Opadła na najbliższą kanapę. Kyle sięgnął po gazetę
wystającą z jego kieszeni i podał jej.
- Napisali, że łódź Demetriusa zatonęła w wyniku uszkodzenia harpunem.
A ja tylko wyciągnąłem szpunt. Myślałem, że to wystarczy, ale najwyraźniej się
pomyliłem.
- Nie użyłeś harpuna?
- Dobrze wiesz, że żaden ze mnie pływak.
- Myślałam, że ktoś ci pomógł... - Spojrzała na gazetę, którą trzymała w
ręce. - Ale jeśli ty tego nie zrobiłeś, to kto?
- Nie wiem, ale mam przeczucie, że niedługo sam się ujawni - odparł Kyle
z przekonaniem.
- Skąd ta pewność?
- Bo Demetrius niemal od samego początku wiedział, gdzie mnie szukać.
Otworzyła szeroko oczy.
- Co takiego?!
- Zadzwonił do mnie na drugi dzień. Skoczyła na równe nogi poruszona.
- Nic z tego nie rozumiem. - Otworzyła barek w poszukiwaniu czegoś dla
kurażu. - Wciąż nalegał, żebym wyjawiła miejsce twojego pobytu.
- Może chciał, żebyś mu zaufała.
- Nie wiem, jak to rozumieć. - Znów usiadła. - Po co się ze mną ożenił,
skoro wiedział, gdzie jesteś?
- Może mu się podobasz.
Wiedziała, że krew odpływa jej z twarzy, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Albo czuł się winny śmierci taty - dodał z większą powagą. - Wspomniał
o tym przez telefon. Zdaje się, że kiedy tata miał kłopoty, zmarła mu matka.
- Tak ci powiedział?
- Tak. W ogóle był bardzo otwarty. Przyznał, że strata matki w bardzo
młodym wieku doprowadziła do tego, że trochę się pogubił.
Maddison wpatrywała się w brata, jakby widziała go po raz pierwszy.
- Przepraszam za wszystkie kłopoty, w które cię wpakowałem - dodał. -
Byłem strasznym palantem. Demetrius pomógł mi zrozumieć, jak wielki wpływ
może mieć przeszłość na przyszłość, jeśli nie stawi się jej czoła. Za kilka godzin
wracam do Territory. Muszę zdać egzamin, a potem wracam do szkoły.
- Do szkoły?
- Nie musisz się tak dziwić. - Uśmiechnął się. - To kolejna rzecz, której
nauczył mnie twój mąż podczas krótkiej rozmowy telefonicznej. Bez
wykształcenia do niczego w życiu nie dojdę.
Kiedy go uściskała, łzy szkliły się jej w oczach.
- Bądź szczęśliwa, Maddy - powiedział szorstko.
- Spróbuję - obiecała.
Niedługo po wyjściu Kyle'a Maddison usłyszała dźwięk otwieranych
drzwi. Kilka sekund później do salonu wszedł Demetrius. Jego ponure
spojrzenie wywołało w niej niepokój.
- Cześć. - Próbowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało.
W milczeniu otworzył teczkę, wyjął kartkę papieru i podał jej.
- Może mi to wytłumaczysz? - Jego lodowaty, lakoniczny ton sprawił, że
wpadła w panikę.
Spojrzała na dokument. To był wyciąg z jej rachunku.
- Ja... mogę wszystko wytłumaczyć...
- Sugeruję, byś to zrobiła, zanim staniesz przed sądem.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Wydaje ci się, że skoro ze mną sypiasz, pozostajesz poza kręgiem
podejrzanych? Myślałaś, że przegapiłbym coś takiego? Masz mnie za głupca?
- Ja... ja mogę to wytłumaczyć... - Kartka papieru poszybowała na ziemię.
- Ja tylko chciałam cię chronić...
Jego cyniczne parsknięcie przerwało jej w pół zdania.
- Rozumiem, że to twoja zemsta. - Wykrzywił usta w gorzkim grymasie. -
Obiecałaś, że pożałuję tego małżeństwa i, niech cię szlag, naprawdę żałuję.
- Ale ty nic nie rozumiesz! Podszedł do niej.
- Rozumiem, że ty i Jeremy Myalls planowaliście to od miesięcy. -
Demetrius uderzył pięścią w ścianę. - Wiesz, co wkurza mnie najbardziej?
Myślałem, że jesteś inna. Myślałem, że w końcu znalazłem kogoś, komu będę
mógł ufać do końca życia!
- Demetriusie, ja...
- Ale to ci nie ujdzie na sucho, Maddison. Już ja tego dopilnuję. Od
tygodni obserwowałem Jeremy'ego. Wiedziałem, że coś kombinuje. Nie
wiedziałem tylko, że znalazł partnerkę.
- Ja nie...
- Masz zamiar dalej kłamać?! - wykrzyczał jej w twarz. - Niech cię szlag,
Maddison. Mam dowody. To wyciąg z twojego konta. A może się mylę?
- Masz rację. Chciałam podjąć te pieniądze, żeby ci je oddać, ale w banku
powiedziano mi, że nie mogę. Nie wiedziałam nic o obcej walucie i że trzeba
czekać aż miesiąc na zaksięgowanie. Miałam nadzieję, że podejmę je od razu i...
- Mam w to uwierzyć?
- Chyba nie myślisz, że mogłabym zrobić coś takiego. Próbowałam ci
po...
Przytrzymał ją za brodę, tak żeby spojrzała w jego oczy.
- Masz się stąd wynieść do mojego powrotu.
- Posłuchaj...
- Daję ci szansę zniknąć, zanim pociągnę cię do odpowiedzialności -
przerwał jej. - Jeremy nie miał tyle szczęścia.
Odwrócił się i wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi.
Rozdzierający szloch wyrwał się z piersi Maddison. Przez łzy widziała
wyciąg z konta ze swoim nazwiskiem widniejącym na samej górze.
Po godzinie opuściła penthouse. Wsiadła do pierwszej taksówki, która
podjechała.
- Gdzie panią zawieźć? - zapytał kierowca, kiedy minęli wysoką
zabudowę.
Uniosła głowę i spojrzała w lusterko kierowcy.
- Wiem pan, gdzie jest Black Rock Mountain? Mężczyzna zmarszczył
czoło.
- Nigdy nie słyszałem o tym miejscu. To bardzo daleko od miasta?
- Nie bardzo - odparła, po czym udzieliła mu kilku wskazówek, a na
koniec wyjęła z rękawa kolejną chusteczkę.
Demetrius nie mógł uwierzyć, że nie zastał jej po powrocie. Był pewien,
że nie posłucha jego rozkazu, tak jak tyle razy przedtem. Myślał, że nie podaruje
sobie okazji, żeby raz jeszcze skrzyżować z nim kopie. Dlatego, kiedy okazało
się, że jej nie ma, wpadł w popłoch. Zagroził wszystkim pracownikom hotelu, że
ich zwolni, jeśli nie powiedzą, dokąd pojechała.
- Wsiadła do taksówki - poinformował jeden z portierów.
- Której? - Demetrius miażdżył go wzrokiem, Portier wskazał jedną z
taksówek stojących przed
wejściem.
- Z tej korporacji. Może pan poprosić kierowcę, żeby namierzył kolegę.
Demetrius odwrócił się na pięcie i po krótkiej wymianie zdań z kierowcą,
wrócił do holu.
- Chcę swój samochód. W tej chwili. Portier spojrzał na niego nerwowo.
- Który, sir?
- Z napędem na cztery koła. Jeśli nie podstawisz go za trzydzieści sekund,
możesz szukać nowej pracy.
- Tak jest, sir.
Po chwili pędził już drogą, zaciskając ręce na kierownicy. Myślał o
swoich podejrzeniach. Jeremy spiskował przeciwko niemu razem z Maddison,
chcieli się na nim zemścić. Ale gdyby naprawdę tak było, dlaczego ona tak
zareagowała? Czyżby Jeremy kłamał? W końcu to nie byłoby jego pierwsze
kłamstwo.
Poza tym on też kłamał. Pragnął jej od pierwszego dnia, kiedy ujrzał ją w
jej małym mieszkanku. Jej niebieskie oczy działały na niego jak magnes. A ona?
Ona chciała tylko bronić brata. Inaczej nigdy nie zgodziłaby się na to
małżeństwo.
Kiedy dojechał na miejsce, chatka tonęła w ciemnościach. Przyszło mu do
głowy, że być może został wprowadzony w błąd, ale jak tylko wszedł do środka
i poświecił latarką, zobaczył jej drobne ciało skulone przed dogasającym
ogniem w kominku. Postawił krzesło obok i przyglądał się jej tak długo, aż
przez okno zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca.
Maddison otworzyła oczy, zobaczyła Demetriusa. Odgarnęła włosy z
twarzy, po czym usiadła, unikając jego wzroku.
- Dlaczego tutaj przyjechałaś, Maddison?
- Przepraszam. - Wstała. - Już sobie idę.
- Dokąd?
Rzuciła mu nerwowe spojrzenie.
- Jeszcze nie wiem. Coś znajdę.
- Na piechotę? Przygryzła wargę.
- Nie mam wyjścia.
- Czy moje towarzystwo budzi w tobie aż taki niesmak?
- Nie.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś o planie Jeremy'ego?
- Nie wiedziałam, czy mi uwierzysz. Mojemu ojcu nie uwierzyłeś.
Dlaczego miałbyś posłuchać mnie?
Na jego twarzy pojawiło się poczucie winy.
- Popełniłem błąd, zwalniając twojego ojca. Nie mogę tego zmienić. Ale
jest mi przykro, że cierpiało przeze mnie tyle osób.
- Od jak dawna wiesz, gdzie jest Kyle?
- Prawie od samego początku.
- Dlaczego udawałeś...? Mogłeś posłać go do więzienia.
- Nie mogłem, bo szybko zrozumiałem, że on nie zatopił mojego jachtu.
Sama powiedziałaś, że Kyle nie pływa dobrze, więc nie mógłby tego zrobić.
- Domyślasz się, kto to był? Jeremy?
- Strzał w dziesiątkę.
- W takim razie po co się ze mną ożeniłeś? Go mogłeś w ten sposób
zyskać?
- Nie domyślasz się? Maddison zamrugała.
- Przez ostatnie dni bardzo wiele się o sobie dowiedziałem. I chociaż
nigdy nie pozwalałem sobie na długie związki, przy tobie zrozumiałem, że jest
dla mnie nadzieja. Zakochałem się.
- Wczoraj... kiedy kazałeś mi wyjść, tak bardzo nie chciałam cię
zostawić...
- Dlaczego?
- Bo się w tobie zakochałam. Uśmiechnął się do niej.
- Chyba będziesz musiała mnie o tym przekonać. Może uznasz, że jestem
podejrzliwy, ale muszę mieć absolutną pewność, zanim podejmę
długoterminowe zobowiązanie.
- Co mogłoby cię przekonać?
- Sam nie wiem. - Przyciągnął ją do siebie. - Masz jakieś propozycje?
- Może. - Przytuliła się do niego mocno i go pocałowała.
KONIEC