background image

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

                            ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Maddison spojrzała z przerażeniem na młodszego brata. 

- Jak to: zatopiłeś jego jacht? 

Twarz dziewiętnastoletniego Kyle'a Jonesa wykrzywił grymas 

niezadowolenia. 

- Zasłużył na to. 

- Mój Boże. - Chwyciła się za głowę, próbując okiełznać buzujące w niej 

emocje. 

- Nie cieszysz się? - zirytował się Kyle. - W końcu to on zrujnował tatę. 

Myślałem, że będziesz zadowolona. 

- Kyle. - Spojrzała na niego umęczona. - Czy ty w ogóle masz pojęcie, co 

zrobiłeś? 

- Nic mnie to nie obchodzi. Zasłużył sobie. Maddison zamknęła oczy. 

- Nie wierzę w to, co słyszę. 

- Nic się nie stało - próbował pocieszyć ją brat. - On nie ma pojęcia, kto to 

zrobił. 

Otworzyła oczy, żeby na niego spojrzeć. 

- Skąd ta pewność? Tacy ludzie jak Demetrius Papasakis zawsze znają 

swoich wrogów. - Skoczyła na równe nogi i zaczęła krążyć po pokoju. - Chyba 

wiesz, co to oznacza? - Odwróciła się, żeby znów na niego spojrzeć. Była blada 

ze strachu. 

Ale Kyle tylko wzruszył ramionami. 

- Czym się tak martwisz? Nigdy się nie dowie, że to moja sprawka. 

- Oczywiście, że się dowie! I tak figurujesz już w policyjnej kartotece! 

Jestem pewna, że nie potrzebuje dużo czasu, żeby odkryć twoją tożsamość. A 

wtedy nie spocznie, póki nie wylądujesz w więzieniu. 

- Nie pójdę do więzienia - zaoponował stanowczo. 

- Nie pójdziesz, jak długo ja mam coś w tej sprawie do powiedzenia. - 

Przygryzła dolną wargę, próbując znaleźć rozwiązanie. 

background image

- Nieważne, co myślisz. Cieszę się, że to zrobiłem. 

- W głosie Kyle'a słychać było dumę i młodzieńczą buńczuczność. - Poza 

tym stać go na kolejny jacht. 

- I właśnie na tym polega problem. Czy ty nic nie rozumiesz? - W jej 

głosie zaczynała pobrzmiewać desperacja. - W przeciwieństwie do nas on może 

pozwolić sobie na najlepszego prawnika. A my pójdziemy z torbami, zwłaszcza 

że niedawno ukradłeś samochód. 

- Nie ukradłem - zaprotestował. - Pożyczyłem. 

- Tylko się nie wykręcaj, Kyle. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że go 

ukradłeś. Miałeś niewiarygodnie dużo szczęścia, że wypuścili cię za kaucją, 

którą nadal spłacam bankowi. 

- Wszystko ci oddam, jak tylko znajdę pracę 

- obiecał. 

Maddison westchnęła sfrustrowana. 

- A kiedy to będzie? Jak do tej pory pracowałeś w trzech miejscach, nigdy 

dłużej niż tydzień. Nie mogę wciąż naprawiać twoich błędów. W końcu bę-

dziesz musiał wziąć odpowiedzialność za własne życie. Masz dziewiętnaście lat, 

czyli więcej niż potrzebujesz, żeby prowadzić samochód i głosować. Najwyższy 

czas, żebyś przestał obwiniać cały świat za każde niepowodzenie i zrobił coś 

pożytecznego. 

- Demetrius Papasakis zniszczył nasze życie - rzucił Kyle z goryczą. - Nie 

mogę uwierzyć, że chcesz pozwolić, aby uszło mu to na sucho! 

- A twoim zdaniem lepiej zatopić łódź za milion dolarów? Moglibyśmy 

pójść do niego, przedstawić mu naszą sprawę i być może domagać się 

odszkodowania. 

- Jasne. - W jego głosie pojawiła się zgryźliwość. 

- Roześmiałby się nam w twarz. Nie dałby nam złamanego grosza za to, 

co spotkało tatę. A poza tym zobacz, jak traktuj e kobiety. Ten facet nie ma 

sumienia. 

background image

Maddison nie mogła się z nim nie zgodzić, ale nie chciała podsycać jego 

gniewu. Niemal każdego dnia gazety w Sydney rozpisywały się o błazeństwach 

obrzydliwie bogatego playboya, mierzącego metr dziewięćdziesiąt greckiego 

boga bez skrupułów. 

Ich ojciec przez lata pracował jako pomocnik księgowego w sieci hoteli 

Demetriusa Papasakisa. Został niesłusznie oskarżony o sprzeniewierzenie 

pieniędzy i zwolniony. Nie dano mu nawet szansy złożenia wyjaśnień. Po kilku 

tygodniach zmarł na atak serca. 

- Tacy ludzie zwykle na koniec dostają za swoje 

- powiedziała z przekonaniem. - Wystarczy wytrwać wystarczająco długo, 

żeby być tego świadkiem. 

- Może masz rację. - Kąciki ust Kyle'a uniosły się w delikatnym 

uśmiechu. - Pisali wczoraj, że Papasakis wywołał kolejny skandal, wiążąc się z 

bogatą rozwódką, byłą żoną jednego ze swoich rywali. 

- W tej chwili przygody Demetriusa Papasakisa nie są moim największym 

zmartwieniem. Jedyne, co mnie martwi, to jak zdjąć cię z linii ognia, żebyś 

mógł odczekać, aż opadnie kurz po epizodzie z łodzią. 

- Co twoim zdaniem powinienem zrobić? Maddison westchnęła z 

rezygnacją. 

- Musisz się ukryć. 

- Uciec? - Spojrzenie, które jej posłał, wyrażało sprzeciw. 

- Moja znajoma pracuje jako niania na farmie hodowlanej bydła w 

Northern Territory. W ostatnim liście pisała mi o kłopotach Gillaroo z 

zatrudnieniem solidnej siły roboczej. Jakoś uda mi się uciułać na bilet dla ciebie. 

Potem radź sobie sam. 

- Siła robocza? - Kyle zmarszczył nos. 

- Posłuchaj. Skończyły mi się pieniądze i czas. To twoja ostatnia szansa. 

Jeśli z niej nie skorzystasz, umywam od wszystkiego ręce i zostawiam cię na 

łasce Papasakisa. A moim zdaniem nie jest łaskawy. 

background image

- Niech będzie. Zrobię to, ale tylko dlatego, że tego chcesz, a nie dlatego, 

że się boję. 

- Nie musisz się bać - powiedziała z naciskiem. - Ja jestem przerażona za 

nas dwoje. 

Nie minęło wiele czasu od powrotu Maddison z lotniska, kiedy rozległ się 

dzwonek do drzwi jej małego mieszkania. Poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka 

wywołany strachem. Ruszyła do drzwi, choć instynkt ostrzegał ją przed ich 

otwarciem.  

Wysoka, onieśmielająca sylwetka Demetriusa Pa-pasakisa wyrosła tuż 

przed nią. Jego brązowe, prawie czarne oczy lśniły, kiedy bezczelnie lustrował 

ją od czubka głowy po koniuszki palców u stóp. 

Przerażenie odjęło jej mowę. Skąd znał jej adres? I skąd dowiedział się o 

poczynaniach jej młodszego brata? 

- Panna Jones, jak przypuszczam? 

- Z...zgadza się. - Zirytowała się, że nie potrafiła zapanować nad głosem. - 

W czym mogę pomóc? 

- Chciałbym porozmawiać z pani bratem. Nie wytrzymała jego 

uporczywego spojrzenia. 

- Nie ma go. 

- A gdzie jest? - Te trzy słowa były ostre niczym sztylety i brzmiały 

niemal oskarżycielsko. 

- Nie wiem. 

- Proszę tak ze mną nie pogrywać, panno Jones - ostrzegł ją jedwabistym 

głosem. - Muszę omówić z nim pewną kwestię i w jego interesie leży 

wysłuchanie mnie. 

- Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc. 

Chciała zamknąć drzwi, ale on czym prędzej wyciągnął rękę i popchnął 

drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Cofnęła się, unosząc roztrzęsione ręce 

background image

do szyi. Intruz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi z przesadną 

ostrożnością. 

- Wolałbym, żeby pani sąsiedzi nie słyszeli tego, co mam do powiedzenia. 

- Proszę wyjść. - Zrobiła krok do tyłu. - Natychmiast. 

- Przed czy po tym, jak zadzwonię na policję? 

- Wyjął komórkę z pokrowca zawieszonego na pasku spodni. 

Przełknęła z trudem ślinę, kiedy jego smukłe brązowe palce zaczęły 

wybierać numer. 

- Więc jak będzie, panno Jones? - Jego palec wskazujący zamarł przy 

ostatnim klawiszu. 

Maddison przygryzła wargę. 

- Mam numer do kuratora sądowego pani brata 

- oświadczył. - Może chciałaby pani porozmawiać z nim o nocnej 

eskapadzie Kyle'a? 

- Ale on był tutaj ze mną - zaprzeczyła piskliwym głosikiem. 

Uniósł sceptycznie brew. 

- Spodziewa się pani, że w to uwierzę? 

- Proszę wierzyć, w co tylko pan chce. 

- Prowadzi pani niebezpieczną grę, panno Jones. Być może nie wyraziłem 

się jasno. - Przysunął się do niej, chociaż ona i tak stała już przyciśnięta do 

ściany. -Nie ruszę się stąd, dopóki nie poznam miejsca pobytu pani brata. 

- W takim razie mam nadzieję, że zabrał pan ze sobą szczoteczkę do 

zębów. - W jej szafirowych oczach błysnął ogień. - Nie mam zapasowej. 

Rozbawił go ten przejaw odwagi. 

- Proponuje mi pani łóżko? 

- Nie ma mowy - odparła półgębkiem. - Nie jest pan w moim typie. 

Oparł jedną rękę tuż obok jej głowy i leniwie przyjrzał się jej twarzy. 

Chwycił kosmyk jej jasno-popielatych włosów i owinął na palcu tak, że musiała 

się do niego przysunąć. Biło od niego ciepło. Jego ciemne oczy działały na nią 

background image

hipnotyzująco i czuła się tak, jak gdyby potrafił wkraść się w jej duszę, poznać 

najgłębiej skrywane sekrety. W powietrzu unosiła się delikatna mgiełka 

cytrusowego płynu po goleniu, a jego umięśnione udo przywarło do jej nogi. 

- Spróbujmy jeszcze raz. - Jego głos delikatnie pieścił jej usta. - Gdzie jest 

pani brat, panno Jones? 

Zwilżyła językiem suche wargi. Dostrzegła, że jego wzrok podążył za 

jego ruchem. Ponownie zabrakło jej tchu. 

- Wyjechał - wychrypiała. Zmarszczył brwi. 

- Wyjechał? Skinęła głową. 

- Dokąd? 

- Do innego stanu. 

- Którego? 

- Nie mogę powiedzieć. 

- W końcu i tak się tego od pani dowiem. - Jego głos przypominał stal 

powleczoną aksamitem. 

- Nie boję się pana. 

- Naprawdę? - W jego oczach pojawiło się rozbawienie. - A powinna 

pani. 

- Może pan wyciągnąć najcięższą artylerię, panie Papasakis. - Uniosła 

dumnie głowę. - Niełatwo mnie zastraszyć. 

- W takim razie muszę być bardzo twórczy i wymyślić skuteczne 

rozwiązanie, które zagwarantuje mi pani kapitulację. - Jego uśmiech był bardzo 

zmysłowy. - Szykuje się świetna zabawa. 

Nie ufała sobie na tyle, żeby odpowiedzieć. Gotowała się w środku z 

nienawiści. Bała się, że eksploduje. Wiedziała o nim wystarczająco dużo, żeby 

domyślić się, że nie spocznie, dopóki się nie zemści. Jednak postanowiła, że 

póki starczy jej sił, nie pozwoli mu tknąć Kyle'a. 

- Nie ma pani nic do dodania? - zapytał po krótkiej chwili milczenia. 

Jej zaciśnięte usta przypominały cienką linię. 

background image

- Niech się pan wynosi z mojego mieszkania. 

- Wystarczyłoby ładnie poprosić. 

- Niech panie idzie do diabła. 

- Nieładnie, panno Jones. Takie zachowanie nie świadczy najlepiej o pani 

gościnności. 

- Jeśli pan nie wyjdzie, zacznę krzyczeć. 

- Uwielbiam, kiedy kobiety krzyczą - zasugerował, przeciągając sylaby. 

Twarz Maddison poczerwieniała w przypływie wściekłości. 

- Jest pan odrażający. 

- A pani pomaga przestępcy. 

- Mój brat nie jest przestępcą - warknęła przez zaciśnięte zęby. 

- Żyje pani złudzeniami, panno Jones. On jest notowany. Jeszcze jeden 

numer i pójdzie... na dno. Chyba dokładnie oddałem obraz sytuacji? 

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi - odparła wymijająco, czując, że 

palą ją policzki. 

- Być może zmieni pani zdanie, kiedy zdobędę dowód na to, że pani brat 

ma tendencję do łamania prawa. 

Spojrzała na niego nerwowo, nie mając pewności, czy blefuje. 

- Jaki dowód? 

- Taki, który przyczyni się do jego skazania. 

- Nie wierzę panu. 

- Widziano go zeszłej nocy na mojej łodzi - wyjaśnił. 

- I? 

Spojrzał na nią ostro. 

- Moja łódź znajduje się teraz na dnie zatoki Parsley. 

- Nie wydaje mi się, żeby czyjekolwiek wejście na pokład mogło 

spowodować zatonięcie łodzi - zadrwiła. - A już na pewno nikogo, kto ma tak 

niski indeks masy ciała jak mój brat. 

- Bardzo zabawne. - W jego oczach dostrzegła wyzwanie. 

background image

- A co z odciskami? 

Wytrzymał jej spojrzenie o wiele dłużej, niż by chciała. 

- Jestem przekonany, że doskonale zdaje sobie pani sprawę, jak ciężko 

znaleźć odciski na zatopionej od kilku godzin łodzi. 

- Wielka szkoda - powiedziała nieszczerze. 

- Ale... - specjalnie zawiesił głos dla lepszego efektu - pani brat 

wyświadczył mi przysługę, zostawiając wizytówkę. - Wyjął coś z kieszeni 

koszuli i przysunął w jej stronę, żeby mogła się dokładnie przyjrzeć. 

- Poznaje pani? 

Przez długie sekundy wpatrywała się w srebrny łańcuch od deski 

surfingowej, który podarowała Ky-le'owi na osiemnaste urodziny. 

- Nie - skłamała. 

To było do przewidzenia. - Schował łańcuch do kieszeni. 

- Ten łańcuch może należeć do każdego. 

- Każdego o inicjałach KBJ - wyjaśnił bez ogródek. - A tak swoją drogą, 

co oznacza B? 

- Nie pańska sprawa. 

- Skoro rozmawiamy o imionach, może wyjawi mi pani swoje? 

- To także nie jest pańska sprawa. 

- Moim zdaniem jest. 

Nie przejęła się groźbą w jego głosie, choć dobrze wiedziała, że niewiele 

mogła zrobić, żeby powstrzymać go przed odkryciem prawdy. Spuściła wzrok 

po krótkiej chwili milczenia i mruknęła: 

- Mam na imię Maddison. 

- Maddison. - Kiedy smakował jej imię, przeszył ją dreszcz. - Ładnie. W 

takim razie może zaczniemy zwracać się do siebie po imieniu? 

Odsunął się od niej, co przyjęła z ulgą. Patrzyła, jak krąży po jej małym 

salonie. Zatrzymał się, żeby podnieść książkę ze stolika, jak gdyby był u siebie. 

Musiała przyznać, że było w nim coś władczego. Może to miało związek ze 

background image

stanem jego konta. A może to wzrost i nieskazitelny wygląd dodawały mu 

autorytetu. Na pewno nosił garnitury od najlepszych projektantów. A jego 

umięśniona sylwetka świadczyła, że lubił sport. Szeroka klatka, szczupła talia, 

wąskie biodra i długie, smukłe nogi. Jego gęste, krótko przycięte kręcone włosy 

były czarne jak atrament, a z jego oczu biła inteligencja i przenikliwość. 

Jednodniowy zarost tylko dodawał mu męskości, która emanowała z każdego 

centymetra jego ciała. 

- Maddison Jones, mam ci do zaoferowania pewien układ.                            

- A konkretnie? Odłożył książkę na miejsce. 

- Proponuję ci posadę. - Uśmiechnął się uwodzicielsko, po czym dodał: - 

Maddison. 

- Jaką posadę? 

- Taką, której większość kobiet chwyciłaby się kurczowo obiema rękoma. 

- Obawiam się, że nie przypominam większości kobiet. 

- Zaskakujesz mnie, Maddison. Uznałem, że jesteś oportunistką, podobnie 

jak ojciec i brat. 

- Mój tata nie zrobił nic złego. Pochylił głowę. 

- Szanuję twoją lojalność, ale on dowiódł swojej winy, uginając się pod 

ciężarem oskarżeń. 

- Te oskarżenia były bezpodstawne i nieprawdziwe! - zaoponowała 

stanowczo. 

- To zrozumiałe, że tak właśnie uważasz, ale mam powody, żeby sądzić 

inaczej. 

- Nie poznałbyś prawdy, nawet gdyby wyskoczyła z twojego wypchanego 

portfela. 

- Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie. Prawda odgrywa ważną rolę w 

moim życiu. Ale wracając do naszej umowy... 

- Pewnie chodzi o pozbawione skrupułów pragnienia. 

background image

- Pragnienie jest tutaj bardzo dobrym słowem. - Uśmiechnął się. - Lubię 

jego dźwięk. 

Maddison nie spodobał się ton jego głosu. Zdawał się sugerować rodzącą 

się między nimi zażyłość, której nie chciała zaakceptować. 

- Co zrobisz, żeby ocalić brata? - zapytał po kolejnej chwili milczenia. 

- Wszystko. - Uniosła nieco głowę. Uśmiechnął się, choć jego oczy 

pozostawały bez 

wyrazu. 

- Nawet jeśli to oznaczałoby związek ze mną? Spojrzała mu prosto w 

oczy, a jej serce zabiło 

mocniej. 

- Potrzebuję zasłony dymnej. W tych okolicznościach mogłabyś okazać 

się pomocna. 

- Niby jak? - W końcu udało jej się wydobyć głos. 

- Chcę, żebyś udawała moją kochankę. Co ty na to? 

- Mam być szczera czy uprzejma? 

- Jedno i drugie. 

- No cóż... - delikatnie przechyliła głowę - ...przede wszystkim nigdy nie 

zgodziłabym się zostać twoją kochanką. 

- A moją żoną? 

- Wykluczone. 

- A co, jeśli nie masz wyboru? Spojrzała na niego chłodno. 

- Zawsze jest jakiś wybór. 

- Nie, jeśli od tego zależy wolność twojego brata. Maddison wiedziała, że 

znalazła się w ślepej uliczce. 

- Mam udawać twoją żonę? 

- Nie. Chcę, żebyś została moją żoną. Otworzyła usta ze zdumienia. 

- Chyba nie mówisz poważnie! 

- Już wkrótce przekonasz się, że zawsze jestem poważny. 

background image

Mogła w to uwierzyć, ale nie miała zamiaru dzielić się swoimi 

przemyśleniami, bo tylko połechtałaby jego ego. 

- Nie możesz się spodziewać, że przystanę na tę oburzającą propozycję - 

nie dawała za wygraną. 

- Chyba wyraziłem się jasno. Jeśli się nie zgodzisz, Kyle trafi do celi z 

elementem niewiadomego pochodzenia. 

- Potrzebuję trochę czasu, żeby się zastanowić. 

- Unikała jego wzroku. 

- Masz tydzień. 

- Tydzień? Skinął głową. 

- Ale ostrzegam, że będę śledził każdy twój ruch, więc jeśli planujesz 

ucieczkę, możesz o niej zapomnieć. 

Sięgnął do tylnej kieszeni i wyjął wizytówkę. Chwyciła ją w roztrzęsione 

palce i przyglądała się przez moment. 

- Możesz skontaktować się ze mną pod tym numerem, jak tylko 

podejmiesz decyzję - poinformował ją. 

- Uprzedzę sekretarkę, że zadzwonisz najpóźniej przed piątą po południu 

w poniedziałek. 

Żałowała, że nie miała tyle odwagi, żeby podrzeć wizytówkę na tysiąc 

kawałków. Gdyby nie chodziło o Kyle'a, nie wahałaby się nawet przez sekundę. 

Jednak zamiast tego zacisnęła palce na wizytówce, czując, jak jej ostry brzeg 

wbija się w skórę niczym narzędzie tortur. Spojrzała na niego, a szpony strachu 

zacisnęły się mocno na jej gardle. Dostrzegła samozadowolenie wyzierające z 

otchłani jego czarnych oczu. 

- Zakładam, że twoja łódź nie była odpowiednio ubezpieczona. 

- Oczywiście, że była. Ale zamierzam dołożyć starań, żeby otrzymać 

możliwie jak najwyższe odszkodowanie. 

Drapieżne spojrzenie, które jej posłał, sprawiło, że wszystko przewróciło 

się jej w żołądku. 

background image

- Podejmujesz ogromne ryzyko. Nic o mnie nie wiesz. 

- Nie interesują mnie twoje upodobania seksualne 

- odparł lekceważąco. - To małżeństwo nie potrwa długo. 

- Będzie tymczasowe? - Chwyciła się ostatniej deski ratunku. 

- Oczywiście. - Jego oczy połyskiwały mrocznie. 

- Jak każde małżeństwo. 

Nie miała zamiaru się z nim kłócić. Niedawno zapoznała się z aktualnymi 

statystykami dotyczącymi sukcesów matrymonialnych i nie były obiecujące. 

- Nie martwisz się, że puszczę cię z torbami? 

- zapytała. 

- Ani trochę. Do momentu anulowania naszej umowy małżeńskiej 

przekonasz się, czym to mogłoby grozić. 

- Dasz mi słowo, że to małżeństwo ograniczy się jedynie do zmiany 

nazwiska? 

- Zapewniam cię, Maddison, że swoje potrzeby fizyczne zaspokajam w 

innych ramionach. Nie jestem zainteresowany twoją obecnością w mojej 

sypialni. Będziesz mogła spać spokojnie. 

Wiedziała, że przypływ złości w odpowiedzi na jego reakcję był całkiem 

nielogiczny, ale w końcu bezlitośnie potraktował jej fizis. Wiedziała, że daleko 

jej było do ideału, ale nie czuła się jak produkt gorszej kategorii. 

- A zatem, jeśli przystanę na tę propozycję, mam przymykać oko na twoje 

zajęcia i stwarzać pozory? 

- Nie tylko będziesz przymykać oko, ale zrobisz wszystko co w twojej 

mocy, żeby zachować złudzenie, że tworzymy szczęśliwą parę, za każdym 

razem kiedy pojawimy się publicznie. Co oznacza, że nie będziesz mogła 

cieszyć się wolnością tak jak ja. 

- Czyli? 

- Wszelkie flirty, które mogą wydawać ci się kuszące, będziesz musiała 

odłożyć na później. 

background image

- Czyli tobie wszystko wolno, a mnie nie? 

- Właśnie. 

- To niedorzeczne! 

- Taka jest moja propozycja. 

Chciała powiedzieć mu, co może zrobić sobie z taką propozycją, ale jak 

tylko wyobraziła sobie swojego brata skutego kajdankami, przywołała się do 

porządku i postanowiła trzymać buzię na kłódkę. 

- Nie zapominaj, Maddison, że wyświadczam wam obojgu wielką 

przysługę. 

- Ile to potrwa? - zapytała, czując, jak wszystko się w niej gotuje. 

Zamyślił się głęboko. 

- Po namyśle stwierdzam, że sześć miesięcy powinno wystarczyć. Gdyby 

to małżeństwo potrwało dłużej, mogłabyś za bardzo wczuć się w rolę. 

- Chyba żartujesz. - Posłała mu jadowite spojrzenie. 

- Nigdy nic nie wiadomo - odparł, posyłając jej kolejny tajemniczy 

uśmiech. - Kobiety mają irytujący nawyk przylepiania się do człowieka. 

- Chyba do twoich pieniędzy - wypaliła. - Bo z pewnością to nie ma nic 

wspólnego z twoją osobowością. 

Nieoczekiwany wybuch śmiechu wytrącił ją z równowagi. Miał głębokie 

brzmienie, które wywołało w niej dreszcz emocji, jak gdyby co najmniej dotknął 

ją tymi długimi palcami. Poczuła się tak, jak gdyby nieumyślnie pokazała mu 

słaby punkt swojej tarczy. 

- Maddison Jones... -jego oczy błyszczały z rozbawienia, kiedy uważnie 

przyglądał się jej zbuntowanej twarzy - ...czekam na twoją decyzję do 

przyszłego tygodnia. Myślę, że nasza umowa może okazać się bardzo zabawna. 

Zanim mogła zastanowić się nad trafną ripostą, otworzył drzwi i wyszedł, 

zostawiając ją z wizytówką w dłoni. Rozluźniła uścisk i zobaczyła cienką 

strużkę krwi. Nie dawała jej spokoju myśl, że to jakiś znak albo ostrzeżenie. 

background image

Jeśli zbliży się do kogoś takiego jak Demetrius Papasakis, ucierpi na tym tylko 

ona. 

                       ROZDZIAŁ DRUGI 

Maddison nigdy wcześniej czas nie mijał tak szybko. Z każdym kolejnym 

dniem narastała w niej panika. Czuła się niczym skazaniec czekający na wyrok. 

Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby wyswobodzić się z żelaznego uścisku 

Demetriusa Papasakisa. Na próżno. Do tego, jak gdyby ktoś umyślnie chciał 

pogorszyć tę i tak rozpaczliwą sytuację, otrzymała całe mnóstwo rachunków i 

przyprawiający o zawrót głowy mandat Kyle'a za przekroczenie prędkości. 

Tymczasem, kiedy dotarła do pracy w poniedziałek rano, przeżyła jeszcze 

większy szok. Jej szef, Hugo McGill, spojrzał na nią znad okularów, a jego białe 

bokobrody poruszały się niespokojnie w górę i w dół. 

- Maddison, mam dla ciebie przykrą wiadomość. Przeszył ją zimny 

dreszcz na dźwięk złowieszczego 

tonu jego głosu. 

- Co się stało? - zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce poznać 

odpowiedź. 

- Sprzedaję sklep. 

Przez chwilę mrugała, zdumiona. 

- To była szybka decyzja. 

- I tak, i nie - odparł. - Od dawna marzyłem o zmianie, ale czułem, że 

powinienem jeszcze trochę poczekać, aż ktoś zaoferuje mi dobrą cenę. W zeszły 

weekend otrzymałem ofertę, która jest zbyt dobra, żeby odmówić. 

Maddison usiadła na krześle, przygnębiona myślą, że właśnie zgasł ostatni 

promyk nadziei. 

- Pewnie nowy właściciel nie chce utrzymać interesu. 

- Nie - przytaknął. - Budynek zostanie zburzony. Nowy właściciel chce 

tutaj wybudować hotel. 

- Hotel? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. 

background image

- Bardzo luksusowy - dodał Hugo z dumą, jak gdyby to coś zmieniało. 

Maddison nigdy w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nie była tak 

wściekła. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, kto kryje się za tą transakcją, 

jednak ogarnęło ją perwersyjne pragnienie, żeby usłyszeć to od szefa. 

- Kto kupił twój sklep? 

- Grecki miliarder, Demetrius Papasakis. W zeszłym tygodniu pisali o nim 

w gazetach. Pewnej nocy ktoś zatopił jego luksusowy jacht. 

- Zdradził, kogo podejrzewa? - zapytała ostrożnie, unikając jego wzroku. 

- Nie podał żadnego nazwiska, ale zapewnił, że trzyma rękę na pulsie. 

Powiem ci szczerze, że żal mi tego, kto to zrobił. Nie chciałbym mieć wroga w 

Papasakisie. 

- Jestem pewna, że niejeden by się z tobą zgodził - odparła oschle. 

- Jest w nim lodowata bezwzględność - kontynuował Hugo. -Ale ciekaw 

jestem, kto śmiał stawić czoło człowiekowi z takimi pieniędzmi? 

- Rzeczywiście. Kto to mógł być? 

- Tak czy inaczej, przykro mi z twojego powodu. Dobra z ciebie 

dziewczyna, Maddison. Wystawię ci świetne referencje i jak tylko usłyszę o 

jakiejś posadzie, która mogłaby cię zainteresować, natychmiast dam ci znać. 

Uśmiechnęła się blado, wstając z krzesła. 

Maddison zostało sześć godzin na podjęcie decyzji. Bez przerwy 

spoglądała na zegarek, a jej serce waliło jak młotem za każdym razem, kiedy 

pomyślała o telefonie, który miała wykonać jeszcze przed piątą. 

Wyszła z antykwariatu o czwartej trzydzieści. Była zdziwiona, że nie 

obejrzała się za siebie. Za piętnaście piąta zaczęła szukać budki telefonicznej. 

Jak na złość każdy kolejny telefon nie działał. Przez chwilę stała na rogu ulicy i 

skubała paznokieć, zastanawiając się, co począć. W końcu postanowiła, że 

najlepiej załatwić sprawę w cztery oczy. Nie chciała zostawiać wiadomości dla 

Papasakisa jego sekretarce. 

background image

Przeszukała torebkę w poszukiwaniu wizytówki, którą od niego dostała, 

zerknęła na adres i z ulgą stwierdziła, że zdąży, jeśli się pośpieszy. Dotarła na 

miejsce nieco zdyszana. Zatrzymała się przed imponującym budynkiem. Włosy 

przylepiły się jej do karku, a biała bluzka przywarła do pleców w miejscu, gdzie 

zgromadziły się kropelki potu. Odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk i nacisnęła 

guzik, żeby przywołać windę, starając się jednocześnie zignorować ucisk w 

żołądku. Wysiadła z widny na piętrze zarządu. Podeszła do kobiety w średnim 

wieku siedzącej przy biurku recepcji. 

- W czym mogę pomóc? - zapytała kobieta wyniosłym tonem. 

Maddison odgarnęła kolejny kosmyk opadający jej na twarz. 

- Przyszłam na spotkanie z panem Papasakisem. 

- Była pani umówiona? 

- Niezupełnie. Miałam do niego zadzwonić, ale ostatecznie postanowiłam 

spotkać się z nim osobiście. Nazywam się Maddison Jones. 

Kobieta omiotła ją spojrzeniem. 

- Panna Jones? 

- Zgadza się. - Maddison uniosła dumnie głowę. Nie odważyła się 

napotkać spojrzenia sekretarki, 

która patrzyła na nią tak, jak gdyby była ostatnią osobą na świecie, z którą 

mogłaby skojarzyć Demetriusa Papasakisa. Nie miała złudzeń co do swojego 

wyglądu. Jednak, nawet jeśli nosiła niemodne ciuchy i znoszone buty, jej włosy 

wymagały użycia szczotki, a usta błyszczyka, niczego nie można było zarzucić 

jej figurze. 

- Powiadomię go o pani przybyciu. - Kobieta sięgnęła w stronę interkomu 

na biurku. 

- Dziękuję - odparła uprzejmie Maddison. Usłyszała głęboki głos 

Demetriusa dochodzący 

z głośnika i spojrzała na zegar ścienny. Wskazówki odliczały ostatnie 

sekundy pozostałe do godziny piątej. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem... 

background image

- Przyjmie panią. 

Kierując się wskazówkami, których udzieliła jej sekretarka, udała się do 

jego gabinetu. Zastukała mocno w potężne drzwi. 

- Wejdź. 

Natychmiast odszukała wzrokiem jego imponującą sylwetkę wyłaniającą 

się zza ogromnego biurka. Wstał niespiesznie, lecz z gracją, i przywitał ją. 

- Maddison, w samą porę. 

Nie odpowiedziała. Stała przed biurkiem, a jej błękitne oczy płonęły 

gniewnie. Demetrius nie mógł opanować rozbawienia. Była tak rozbrajająco 

arogancka, udając, że nie czuje się onieśmielona. Intrygowała go w pewien 

sposób. Większość kobiet, z którymi się spotykał, bez zastanowienia 

skorzystałaby z szansy wsunięcia na palec obrączki od niego, a ona wyglądała 

tak, jak gdyby kazał jej przejść po desce nad oceanem pełnym rekinów. 

- Usiądź, proszę. 

- Postoję - odparła przez zaciśnięte zęby. 

- Jak sobie życzysz. - Usiadł, podniósł długopis z biurka i pstryknął. - 

Podjęłaś decyzję odnośnie mojej propozycji? 

- Jestem zaskoczona, że nadal masz czelność nazywać to propozycją-

zirytowała się. -Moim zdaniem to zwykły szantaż. 

- Szantaż to mocne słowo. - Kolejny raz pstryknął długopisem. - 

Chciałbym przypomnieć, że w każdej chwili możesz wyjść przez te drzwi i 

zmierzyć się z konsekwencjami swojej decyzji. 

- Robisz to umyślnie? Żeby wypłoszyć mnie niczym szczura ze ścieku? 

- Nie zdecydowałbym się na takie porównanie. 

- Jesteś chory! 

- Czy mam rozumieć, że to znaczy: nie? - Z jego ciemnych oczu 

wyzierało rozbawienie. 

- Zamierzam coś ci obiecać. Długo nie zapomnisz tej obietnicy. 

background image

- Intrygujesz mnie. - Kącik jego ust uniósł się w sardonicznym uśmiechu. 

- Powiedz, proszę, co skrywasz w zanadrzu. 

Jej oczy miotały błyskawice. 

- Wyjdę za ciebie, ale osobiście dopilnuję, żebyś tego pożałował. 

Obszedł biurko, żeby do niej podejść. Tymczasem Maddison, choć stała 

niewzruszona, w środku cała się trzęsła i była pewna, że on o tym wiedział. 

- A czyja armia ci w tym pomoże? - Dotknął jej rozpalonego policzka 

jednym palcem. 

Cofnęła się, żeby znaleźć się poza jego zasięgiem i spojrzała na niego. 

- Możesz sobie ze mnie drwić, ale to ja będę się śmiać na końcu. 

- Można się ciebie przestraszyć, kiedy jesteś taka pobudzona. 

- Nie jestem pobudzona! - Tupnęła nogą. - Tylko wściekła! 

- Daj spokój, Maddison. - Chwycił ją za ramiona, delikatnie, ale 

stanowczo. - Nie lepiej poddać się w dobrej wierze? W końcu będziesz 

wzbudzała zazdrość kobiet na całym świecie. Bogaty mąż, a do tego ubrania i 

świecidełka, o jakich tylko zamarzysz. Czego więcej można chcieć? 

- Jeśli o mnie chodzi, spodziewałabym się po mężu czegoś więcej. 

Związek z nieprzewidywalnym playboyem nie odpowiada w moim mniemaniu 

idealnemu obrazowi szczęścia małżeńskiego, podobnie jak perspektywa bycia 

pośmiewiskiem, kiedy ty będziesz prowadził swoje perfidne gierki za moimi 

plecami. 

- Takie są warunki naszej umowy? 

- Twoje podwójne standardy napawają mnie wstrętem! 

- Bez wątpienia są trochę niesmaczne, ale to interes. Nie mogę pozwolić, 

żeby ludzie zastanawiali się, dlaczego moja żona ma kogoś na boku. 

- Nie mogę uwierzyć, że można być aż tak aroganckim - fuknęła. 

Jego uścisk natychmiast się zacieśnił. 

- Podobnie jak nie mogę pozwolić na to, żeby moja własna żona mnie 

obrażała. Chyba to rozumiesz? 

background image

Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. 

- Nie będę twoją żoną zbyt długo. 

- To prawda, ale tak długo, jak nią będziesz, zrobisz wszystko, co ci 

powiem. 

Zacisnęła zęby, powstrzymując różne inwektywy, które cisnęły się jej na 

język. 

- Chyba lepiej zostać moją tymczasową żoną, niż odwiedzać brata w 

więzieniu - dodał. 

- Nie chcę, żeby Kyle poszedł do więzienia - wydusiła. 

- A zatem? 

- Wolę zostać twoją tymczasową żoną. Uśmiechnął się. Maddison miała 

ochotę zdrapać mu ten uśmiech z twarzy. Powoli pochylił się nad nią i chociaż 

miała dużo czasu na ucieczkę, nie skorzystała z okazji. Kiedy poczuła jego usta, 

zamknęła oczy, zaskoczona ich ciepłem. Przylgnęła do niego, rozchyliła wargi, 

pozwalając, aby mógł językiem zarysować ich kontur. Delikatnie chwycił jej 

dolną wargę zębami, po czym wypuścił ją, żeby zasmakować jej ust. 

- Będę kontaktował się z tobą w sprawie przygotowań. - Odsunął się od 

niej. 

Przyglądała mu się w milczeniu, kiedy podszedł do krzesła za biurkiem. 

Zirytowało go to, co poczuł podczas tego krótkiego pocałunku. 

- W tych okolicznościach powinniśmy zdecydować się raczej na skromną 

ceremonię - dodał. - Czy chciałabyś kogoś zaprosić? 

- Poza snajperem? 

Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. 

- Uważaj, Maddison, masz mnie kochać, a nie planować mój upadek. 

- Nigdy nie mogłabym cię pokochać. Prezentujesz wszystko to, czego nie 

znoszę w mężczyznach. 

- Ale ja tylko chcę, żebyś udawała. 

- Będę musiała wznieść się na wyżyny aktorstwa. 

background image

- Nie obchodzi mnie, co będziesz musiała zrobić, jeśli tylko rezultat 

będzie zadowalający. Inaczej nie zdobędziesz punktów. 

- Rozumiem, że przez całe nasze małżeństwo nie pozwolisz mi zapomnieć 

o swoich groźbach. 

- Potraktuj to raczej jako moją strategię ubezpieczeniową - poprawił ją. - 

Przestanę trzymać twojego brata na muszce, jak tylko uznam, że zrobiłaś 

wszystko, co trzeba. 

- Wolno mi się z nim kontaktować? 

- Nawet nie będę próbował cię powstrzymać. Poza tym musisz 

powiedzieć mu o naszym nieuchronnie zbliżającym się ślubie, bo i tak na pewno 

przeczyta o nim w gazecie. 

- Jak mam mu to wytłumaczyć? 

- Jesteś kobietą. Wymyśl jakieś kłamstewko, które zbije go z tropu. 

- Twoje poglądy na temat mojej płci zalatują mizoginią. 

- Pewnie masz rację, ale przez trzydzieści cztery lata nie poznałem 

kobiety, która nie manipulowałaby prawdą. 

Lekko zmarszczyła czoło. Przyszło jej na myśl, że może kiedyś jakaś 

kobieta bardzo go skrzywdziła. 

- Przygotuję kilka dokumentów, które otrzymasz pocztą. A co się tyczy 

ślubnej pompy, wyrobię ci kartę kredytową. Powinna być gotowa za trzy, cztery 

dni. 

- Mam być prawdziwą panną młodą? - Spojrzała na niego zaniepokojona. 

- Nie lubisz bieli? 

- Nie. - Gdyby tylko wiedział, ile ironii było w jego słowach, pomyślała. - 

Nie spodziewałam się tylko, że będziesz chciał zawracać sobie głowę tym-

czasową umową. 

- Dla nas jest tymczasowa - zauważył. - Wszystkim innym musi się 

wydawać, że tworzymy idealną parę. Gdybyśmy wyprawili jakąś pokątną 

background image

ceremonię, nikt by nam nie uwierzył. Poza tym wszyscy wiedzą, że Grecy 

szczycą się tym, że żenią się z dziewicami. Maddison zrobiło się gorąco. 

- Mam nadzieję, że bycie dziewicą nie stanowi jednego z twoich 

warunków? 

- Nie jestem głupi. Dobrze wiem, że osiągnęłaś wiek, w którym seks staje 

się nieodłączną częścią życia. Chyba mam rację? 

- Oczywiście - skłamała. 

- Na razie to wszystko. - Wstał, dając jej do zrozumienia, że może sobie 

iść. - Będziemy w kontakcie. 

- To wszystko? 

- Zapomniałem o czymś? - Zerknął na zegarek, zanim napotkał jej 

rozsierdzone spojrzenie. 

- Nie. - Bez słowa chwyciła torbę. 

Już była przy drzwiach, chwytając klamkę, kiedy jego glos wbił ją w 

ziemię. 

- Na twoim miejscu nie podejmowałbym żadnych kontrakcji. Pamiętaj, że 

będę cię obserwował. 

- Jakże mogłabym o tym zapomnieć? - rzuciła przez ramię, zanim 

zamknęła za sobą drzwi. 

Mniej więcej w połowie drogi korytarzem znalazła się w przesłodzonej 

chmurze oparów perfum, które drażniły jej nozdrza. Podniosła wzrok i ujrzała 

ciemnowłosą kobietę o egzotycznej urodzie, która mijała ją wolnym krokiem, 

kierując się do gabinetu Demetriusa. Obcisła czarna sukienka podkreślała jej 

wspaniałą figurę. 

- Czy Demetrius jest już wolny? - zapytała zalotnym tonem, na dźwięk 

którego Maddison zemdliło. 

Niepokorna część jej natury kazała jej przyjąć równie prowokacyjną pozę. 

- Mam nadzieję, że za bardzo go nie wymęczyłam. Zawsze mnie 

zaskakuje, kiedy jest taki rozpalony. 

background image

Kobieta zmarszczyła ciemne brwi z poirytowaniem. 

- Ten podły drań ma z tobą romans?! 

- Jest nienasycony, ale pewnie sama dobrze to wiesz. - Zatrzepotała 

rzęsami, po czym pochyliła się w stronę nieznajomej w konspiracyjnym geście i 

mruknęła: - Słyszałam plotki, że zamierza się ożenić. Na twoim miejscu 

miałabym się na baczności. Zazdrosne żony mogą być bardzo groźne. 

Oczy kobiety zwęziły się ze złości, po czym jej obcasy zaczęły szybko 

uderzać o posadzkę. Maddison była pewna, że wbije je w plecy Demetriusa. 

Uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia. Choć raz przez chwilę miała przewagę i 

zamierzała się tym rozkoszować. 

W środę rano do jej mieszkania przybył kurier z plikiem dokumentów i 

kopertą zawierającą kartę kredytową z jej imieniem i nazwiskiem. Maddison 

usiadła na sofie i dokładnie zapoznała się z treścią dokumentów. Znalazła w 

nich datę i godzinę ślubu oraz warunki. Podpisując je, automatycznie zrzekała 

się wszystkich praw do majątku męża, które zwykle przysługują żonie w 

momencie rozwiązania małżeństwa. Złożyła podpis z przyjemnością; nie chciała 

jego pieniędzy. 

Natomiast nie miała pojęcia, co zrobić z kartą kredytową. Chętnie 

opłaciłaby rozliczne rachunki, ale na samą myśl o skorzystaniu z jego kapitału 

czuła się nieswojo. W końcu postanowiła mu ją odesłać, nie kłopocząc się przy 

tym, żeby skrobnąć kilka słów wyjaśnienia. 

Chociaż nie chciała mieć z nim nic wspólnego, wiedziała, że prędzej czy 

później będzie musiała się z nim skontaktować. Miała kilka pytań dotyczących 

wspólnego mieszkania. Wiedziała, że on nie przeprowadzi się do jej 

mieszkanka, w którym farba odchodziła od ścian, a żarówki nieustannie migo-

tały. 

Kiedy zadzwoniła do jego biura, nie mógł z nią rozmawiać, co 

natychmiast ją rozwścieczyło. Nie chciała czekać, aż on łaskawie odpowie na jej 

background image

telefon, ale tym bardziej nie chciała pozostawać bez wieści o ewentualnych 

ustaleniach. 

Wieczorem tego samego dnia trzymała rękę na słuchawce, zastanawiając 

się, czy wybrać jego prywatny numer. Zanim zdążyła wcisnąć pierwszy guzik, 

rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożyła słuchawkę na widełki, po czym wstała, 

żeby otworzyć. Za drzwiami stał Demetrius. Na jego ustach majaczył łagodny 

uśmiech. 

- Cześć, Maddison. - Omiótł wzrokiem jej dres, zanim spojrzał w twarz. - 

Zaskoczona? 

Odsunęła się, żeby mógł wejść do środka. 

- To bardzo miło z twojej strony, że postanowiłeś osobiście odpowiedzieć 

na mój telefon. Jestem zaskoczona, że znalazłeś dla mnie czas. Nie planowałeś 

na wieczór gorącej randki? 

- Ciekawe, że o to pytasz - powiedział z rozbawieniem. - Zwłaszcza że z 

premedytacją sabotowałaś mój związek z Eleną Tsoulis. 

- Skoro tak łatwo to mi się udało, musisz bardzo tanio się sprzedawać - 

wypaliła. 

- Być może masz rację. - Zdjął marynarkę i powiesił na oparciu sofy. - 

Ale jej termin przydatności i tak dobiegał końca. - Odwrócił się, rozluźniając 

krawat. 

- Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać? 

- Chciałabym wiedzieć, co zrobić z mieszkaniem. Omiótł mieszkanie 

ironicznym spojrzeniem. 

- Nazywasz to mieszkaniem? 

- Nie - obruszyła się, dotknięta jego pogardą. 

- Domem. 

- W takim razie, jeśli mogę użyć twoich słów, bardzo tanio się 

sprzedajesz. 

- Tylko na to mnie stać. 

background image

- Nic dziwnego, skoro przez cały czas zajmujesz się wyciąganiem brata z 

tarapatów. Powinnaś być dla niego surowsza. Inaczej nigdy nie nauczy się 

odpowiadać za swoje czyny. 

- To, co robię dla swojego brata, nie powinno cię interesować. 

- Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie. Teraz mam pełne prawo 

interesować się tym, jak pomagasz bratu. W końcu można uznać, że będę musiał 

płacić za jego ewentualne wybryki. 

- Niedługo znajdę pracę. 

- Nie musisz się śpieszyć - zapewnił ją. - Podoba mi się pomysł 

utrzymywania kobiety. 

- Wolałabym umrzeć. 

- Mocne słowa - zbeształ ją. - Naprawdę podoba mi się, że będziesz 

siedzieć mi na głowie i dzwonić do mnie o każdej porze dnia i nocy. 

- Szybko się znudzisz. Uśmiechnął się do niej rozbrajająco. 

- Nie jestem pewien. 

Odwróciła się, unikając jego spojrzenia. 

- Chciałam porozmawiać o naszych warunkach mieszkaniowych - 

przypomniała. 

- No tak... - usiadł na sofie i rozprostował długie nogi - ...warunki 

mieszkaniowe. Zastanawiałem się, kiedy ten temat pojawi się na wokandzie. 

- Zakładam, że mam się do ciebie wprowadzić? 

- Oczywiście. 

- A co z moim mieszkaniem? 

- Pozbądź się go. Chyba nie wzdragasz się na myśl, że zamieszkasz w 

moim penthousie? 

Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. 

- Gdzie mieszkasz? 

- W Papasakis Park View Tower Hotel. 

- Mieszkasz w hotelu? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. 

background image

- Dlaczego nie? - Założył nogę na nogę. - Łóżka są wygodne, jedzenie 

znośne, a woda gorąca. 

- Myślałam, że ktoś z takimi pieniędzmi ma swój własny pałac - 

wyjaśniła. - Mieszkanie w hotelu musi być bardzo anonimowe. 

- Przywykłem. Poza tym dużo podróżuję. Nie miałbym czasu zajmować 

się prywatną posiadłością. 

- Jak często podróżujesz? Spojrzał na nią wymownie. 

- Jeśli myślisz, że możesz z czymś wyskoczyć, kiedy mnie nie będzie w 

mieście, pomyśl jeszcze raz. Chociaż regularnie bywam w różnych miejscach, 

nieustannie kontroluję to, co dzieje się tutaj. 

- Nie o to mi chodziło - skłamała. - Zastanawiałam się, co powinnam 

robić podczas twoich wyjazdów. 

Oparł ręce za głową i przyjrzał się jej uważnie. 

- Będziesz bardzo zajęta udawaniem oddanej żony, a jeśli będziesz 

grzeczna, być może raz na jakiś czas zabiorę cię ze sobą. 

- Nie mogę się doczekać. 

Roześmiał się z tej nieudolnej próby oszustwa. 

- Daj spokój, Maddison. Niszczysz wizerunek swojej płci, upierając się, 

że kierują tobą uczciwe motywy. Która młoda kobieta nie miałaby ochoty na 

darmową wycieczkę zagraniczną? 

- Wolałabym mieć większy wybór względem partnera podróży. 

- Radzę ci, Maddison, żebyś obiektywnie spojrzała na fakty. Możesz 

podarować swojemu bratu wolność. Nie zaprzepaść tego, pokazując swoje 

humory. 

- Nienawidzę cię. 

- Bardzo się z tego cieszę - powiedział. - Wolałbym, żebyś nie żywiła do 

mnie żadnych innych uczuć, mając na uwadze moje warunki. 

- Czy sumienie w ogóle pozwala ci zasnąć? - zapytała. 

background image

- Sypiam jak dziecko. Pomaga mi świadomość, że robię wszystko, żeby 

ratować własne interesy. 

- Kosztem innych osób? 

- Tak - przyznał beznamiętnym głosem. - Kosztem innych osób. 

Odwróciła się od jego aroganckiej twarzy i spróbowała się uspokoić. 

- Kiedy chcesz wyprawić tę fikcyjną ceremonię? - W przyszłym tygodniu. 

Spojrzała na niego z przerażeniem. 

- W przyszłym tygodniu? - Zapomniała, że to tak szybko. 

Wzruszył ramionami, jak gdyby omawiali zorganizowanie pikniku, a nie 

wiążącą prawnie umowę małżeńską. 

- Pomyślałem, że najlepiej jak najszybciej nadać bieg sprawie. Takie 

tornado szybko odwróci uwagę od innych wydarzeń z mojego życia. 

- Jak można zorganizować ceremonię ślubną w tydzień? 

Posłał jej władczy uśmiech, poklepując portfel. 

- Ten wypchany portfel, o którym wcześniej wspomniałaś, przydaje się, 

kiedy trzeba działać w pośpiechu. 

- Nie wątpię. 

- Pomyślałem, że powinniśmy spędzić ze sobą trochę czasu - dodał. - Jeśli 

kilka razy pokażemy się razem publicznie, nasz związek nabierze wiary-

godności. 

- Jestem zajęta. 

- Odwołaj wszystko. 

- Nie chcę. 

- Być może bawi cię sprzeciwianie mi się na każdym kroku, ale 

zapewniam cię, Maddison, że ostatnie słowo zawsze należy do mnie. W tym 

tygodniu pójdziemy na kilka randek i pokażemy światu, jak bardzo cieszy cię 

moje towarzystwo. Czy to jasne? 

background image

Ich spojrzenia spotkały się w niemym pojedynku, aż Maddison nie 

pozostało nic innego, jak tylko się odwrócić. Słyszała, jak wkłada marynarkę, 

brzęczy kluczami, których szukał w kieszeni spodni, ale nie spojrzała na niego. 

- Zadzwonię do ciebie jutro. Bądź gotowa na siódmą. 

- Co mam włożyć? - zapytała chłodno. Usłyszała, że otworzył drzwi, ale 

wciąż na niego nie 

patrzyła. 

- Zaskocz mnie - powiedział przed wyjściem. Maddison nie mogła 

przestać się uśmiechać, kiedy 

słuchała dźwięku oddalających się kroków. Demetrius Papasakis z 

pewnością będzie zaskoczony, bo to do niej będzie należało ostatnie słowo i 

ostatni drwiący śmiech. 

                             ROZDZIAŁ TRZECI 

Kiedy Maddison myszkowała w szafie w poszukiwaniu stroju na wieczór, 

zadzwonił telefon. Pobiegła do sypialni, trzymając w ręku jaskrawoczerwone 

kabaretki. 

- Maddison? - Usłyszała w słuchawce głos Kyle'a. 

- To ty? 

- Kyle! - Rzuciła rajstopy na ziemię i usiadła na łóżku. - Co u ciebie? 

- Mam poparzenia słoneczne, obtarcia od siodła i wciąż umieram z głodu, 

ale poza tym jest nieźle. 

- Źle cię karmią? 

- Nic z tych rzeczy. Po prostu nigdy tyle nie pracowałem. Nie 

uwierzyłabyś, ile potrafię zjeść. 

- Mogę sobie wyobrazić - powiedziała oschle. Karmiła go przez długie 

miesiące, dlatego doskonale znała jego możliwości. - Podoba ci się praca? 

- Z trudem to przyznaję, ale tak. - Był wyraźnie speszony. - Lubię życie 

na świeżym powietrzu, Maddy, a cała rodzina Marquisów jest świetna. 

background image

Mógłbym przyzwyczaić się do życia na odludziu i popracować, aż odłożę trochę 

pieniędzy. 

Maddison nie mogła uwierzyć własnym uszom. 

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła niepewnie. 

- Chodzi o Papasakisa. 

Po drugiej stronie zapanowała cisza. 

- O co chodzi? 

- Wie, że zatopiłeś jacht. Znów cisza. 

- Ale chyba nie powiedziałaś mu, gdzie mnie szukać? 

- Nie. Poza tym miejsce twojego pobytu niezbyt go interesuje. Złożył mi 

propozycję. Nie obciąży cię kosztami, jeśli ulegnę jego żądaniom. 

- Szantażuje cię? 

- Można to tak nazwać. 

- Mój Boże, to moja wina. - Kyle po raz pierwszy okazał skruchę i 

Maddison musiała przyznać, że z całej tej sytuacji wyniknęło być może również 

coś dobrego. 

- Nie martw się - uspokoiła go. - Mam wszystko pod kontrolą. Potrafię 

sobie radzić z takimi ludźmi jak Papasakis. 

- Czego od ciebie chce? 

- Żebym wyszła za niego za mąż. 

- Co?! - krzyknął z niedowierzaniem. - Po co? Resztki kobiecej próżności 

odżyły w niej, kiedy 

usłyszała, że jest zaskoczony, że taki playboy jak Demetrius Papasakis 

mógłby się nią zainteresować. 

- Rozumiem, że dawno nie patrzyłam w lustro 

- odparła cierpko. 

- Nie o to chodzi. - Kyle natychmiast się zreflektował. - Po co on w ogóle 

chce się żenić? To nie jest facet, który chciałby wikłać się w małżeństwo. 

- Potrzebuje zasłony dymnej - poinformowała go. 

background image

- A przynajmniej tak mi powiedział. Mam udawać szczęśliwą żonę, żeby 

zapewnić mu alibi, podczas gdy on będzie hasał do woli. 

- I tobie to odpowiada? 

- Nie mam wyboru. Moja wolność poszła na dno razem z jego łodzią. 

- Tak mi przykro, Maddy. Wynagrodzę ci to. Będę ciężko pracował i 

znajdę dla nas miejsce tutaj, gdzie nikt nas nie znajdzie. 

- Nie mam zamiaru uciekać - zapewniła go stanowczo. - Zamierzam 

zostać i walczyć. 

- Jesteś niesamowita, wiesz o tym? Maddison uśmiechnęła się. 

- Jeszcze mało w życiu widziałeś, braciszku - odparła. - Bardzo mało. 

Następnego wieczoru o szóstej trzydzieści Maddison stała przed dużym 

lustrem zawieszonym na drzwiach sypialni. Przekopała całą garderobę w po-

szukiwaniu stroju, w którym kilka lat temu wystąpiła u przyjaciółki na imprezie 

„Sutenerzy i prostytutki". Krótka obcisła lakierowana spódnica i sięgające za 

kolana kozaki w czarnym kolorze do pary z jaskrawymi kabaretkami doskonale 

pasowały do skąpej czarnej bluzki, spod której wystawał czyniący cuda 

koronkowy stanik. 

Obrazu dopełniał makijaż - krwistoczerwone usta i ciemnoniebieskie 

lśniące powieki podkreślone czarną kreską zarysowaną dookoła oczu sprawiały, 

że przypominała szopa. Uśmiechnęła się szelmowsko do swojego odbicia. 

Wyglądała jak prawdziwa dziwka. 

Dzwonek zadzwonił punktualnie o siódmej. Ignorując nerwy, ruszyła 

chwiejnym krokiem przez wytarty dywan. Kiedy otworzyła drzwi, Demetrius 

nawet nie mrugnął na jej widok. 

- Jesteś gotowa? 

Choć czuła się jak przegrany w bitwie, nie pozostało jej nic innego jak 

skinąć głową i ruszyć za nim do samochodu. 

- Dokąd jedziemy? - zapytała, jak tylko znaleźli się w lśniącym czarnym 

jaguarze. 

background image

- Pozwól, że cię zaskoczę - odparł, wyjeżdżając z parkingu. 

Przyszło jej do głowy, że chęć przejęcia kontroli nad sytuacją może ją 

zgubić. Zaczynała podejrzewać, że ten mężczyzna jest o wiele bardziej 

bezwzględny, niż jej się na początku wydawało. 

Instynkt jej nie zawiódł. Przekonała się o tym, kiedy po chwili Demetrius 

zaparkował na głównym trakcie dzielnicy domów publicznych Kings Cross. 

Spojrzała na niego nerwowo, kiedy wyłączył silnik, ale niczego nie wyczytała z 

jego twarzy. Obszedł samochód dookoła. Wyglądał świetnie w ciemnej koszuli i 

ciemnych spodniach. Wysiadła z samochodu z taką gracją, na jaką pozwalały jej 

niewiarygodnie wysokie obcasy. Stanęła niepewnie na chodniku, czując na 

sobie wymowne spojrzenia przechodniów. 

- Nie znajdziemy tutaj przyzwoitej restauracji -poinformował Demetrius, 

kiedy chwycił ją za łokieć i poprowadził ulicą. 

- Wiem. 

Potknęła się o wyłamaną płytę chodnikową, a jego uścisk się zacieśnił. 

- Dokąd idziemy? 

- Tutaj. 

Wprowadził ją do obskurnego nocnego klubu. Wiszące nad wejściem 

afisze obiecywały występy na rurze skąpo ubranych tancerek dwadzieścia cztery 

godziny na dobę. Maddison poczuła, że się czerwieni, kiedy popchnął ją w 

kierunku stolika tuż pod sceną. Wciąż odwracała wzrok od piersiastej blondynki 

wyginającej się na lśniącej rurze tuż obok jej krzesła. 

- Czego się napijesz? - zapytał Demetrius. 

- Czegokolwiek - wydusiła z siebie. 

Podszedł do nich kelner, mierząc Maddison wzrokiem. Siedziała w 

milczeniu, kiedy Demetrius zamawiał drinki z szampanem. Jej zakłopotanie 

narastało z każdym kolejnym obrotem tancerki. 

- Jak ci minął dzień? - zapytał Demetrius, opierając się wygodnie. 

- Dobrze. 

background image

Tancerka musiała uznać Demetriusa za najatrakcyjniejszego mężczyznę w 

całym klubie, ponieważ podeszła do niego, żeby przeczesać palcami jego 

ciemne kręcone włosy, rzucając przy tym Maddison wyzywające spojrzenie. 

- Jakie miłe miejsce - rzuciła przekornie, wypijając spory łyk i próbując 

zignorować tancerkę, która przysiadła na kolanie Demetriusa. 

- Pomyślałem, że będziesz się czuła tutaj jak ryba w wodzie - odparł, 

sięgając po drinka. 

- Często tutaj przychodzisz? 

- Nie, jeśli mam na to wpływ. - Posiał tancerce seksowny uśmiech. 

Maddison czuła, jak gotuje się w niej krew. Doskonale wiedziała, że 

umyślnie próbuje wprawić ją w zakłopotanie. Wypiła kolejny łyk drinka. 

- Można tutaj coś zjeść? - zapytała, kiedy tancerka ruszyła dalej. - 

Umieram z głodu. 

- Dokończ drinka. Zabieram cię do Otto w zatoce Woolloomooloo. 

Nie mogła wyobrazić sobie gorszej kary od wystąpienia w stroju ulicznicy 

w najlepszej restauracji Sydney. Musiała przyznać, że nie doceniła Papasakisa. 

Tego wieczoru to do niego należało ostatnie słowo. Wstała i ruszyła za nim do 

wyjścia z taką godnością, na jaką potrafiła się zdobyć. Jednak wiedziała, że 

najgorsze było przed nią. 

I nie pomyliła się. Wystawna restauracja Otto mieściła się na nabrzeżu 

zatoki Woolloomooloo. Szyku dodawały jej elegancka obsługa i bogata 

klientela. Maddison marzyła, żeby zapaść się pod ziemię. Niestety wszystko 

wskazywało na to, że Demetrius nie odpuści. 

Natychmiast zdała sobie sprawę, że ze wszystkich stron bombardują ich 

zaciekawione spojrzenia, kiedy kelner prowadził ich do stolika. Jej zakłopotanie 

osiągnęło apogeum, kiedy usłyszała, jak zwrócił się do Demetriusa po nazwisku. 

- Panie Papasakis, życzy pan sobie kartę win? Demetrius odchylił się do 

tylu, kiedy ktoś z obsługi kładł mu na kolanach serwetkę. 

background image

- Nie kłopocz się - odparł. - Przynieś najlepszego szampana, jakiego 

macie. Świętujemy. 

Kelner najwyraźniej był dobrze wyszkolony, bo nawet nie uniósł brwi. 

- Gratulacje, panie Papasakis - powiedział tylko. - Mogę zapytać, jaka to 

okazja? 

- Żenię się - wyjaśnił, posyłając Maddison uśmiech. 

Uśmiechnęła się szeroko do kelnera, po czym ukryła twarz w karcie. 

- Gratuluję panu z całego serca, sir. Mam nadzieję, że będą państwo 

bardzo szczęśliwi. 

Demetrius uśmiechnął się do kelnera zadowolony z siebie. 

- Mam zamiar być bardzo szczęśliwy - oświadczył. - Naprawdę bardzo 

szczęśliwy. 

Maddison zaczekała, aż kelner oddali się na bezpieczną odległość, po 

czym syknęła na niego. 

- Zwariowałeś? Ten mężczyzna myśli, że żenisz się z prostytutką! Jutro 

będę we wszystkich gazetach. 

Pochylił się w jej stronę. 

- Nie tego chciałaś? 

- Nie - obruszyła się. - Chciałam dać ci nauczkę. 

- Już wkrótce przekonasz się, że nie darzę życzliwością tych, którzy chcą 

mi dawać lekcje. Dawno temu opuściłem szkolne mury. 

- Ale musisz się jeszcze wiele nauczyć - odparowała. 

- Proszę, oświeć mnie w kwestiach, które rzekomo zlekceważyłem w 

swojej edukacji. 

Rzuciła mu rozognione spojrzenie, rwąc chleb na kawałki. 

- Przede wszystkim nie lubię, kiedy ktoś mówi mi, co mam robić, jakbym 

była bezwolną kukłą. 

- Bardzo mi przykro, ale to ja niedawno straciłem bardzo drogi jacht. 

Wystarczy, że podasz namiary na swojego brata, a natychmiast odwołam ślub. 

background image

Maddison wpatrywała się w okruchy chleba na talerzu. Wszystko 

przewracało się jej w żołądku na myśl, że mogłaby ujawnić aktualny adres 

Kyle'a. Czy byłaby do tego zdolna? Czy mogłaby ocalić własną skórę kosztem 

wolności brata? Spojrzała na Demetriusa. Na twarzy miała wypisane 

nieposłuszeństwo. 

- Nigdy nie zdradzę miejsca pobytu brata, nawet jeśli spróbujesz to ze 

mnie wydobyć siłą. 

Sięgnął po kieliszek. Jego spojrzenie było mroczne. 

- Nie kuś mnie, Maddison. 

Kelner ponownie pojawił się przy ich stoliku. Tym razem przyniósł 

butelkę francuskiego szampana, wprawnie nalał go do dwóch kieliszków, po 

czym zostawił ich, żeby w spokoju mogli zapoznać się z wyjątkowo obszernym 

menu. Demetrius chwycił kieliszek i uniósł go w geście toastu. 

- Za nas. 

Poczuła kolejny skurcz żołądka. Podniosła kieliszek i delikatnie się z nim 

stuknęła. 

- Za huczne greckie wesele - zażartowała, zanim wypiła. 

Po jego twarzy przemknął cień rozbawienia, kiedy przyglądał się jej w 

milczeniu. Nie przypuszczał, że tak miło spędzi czas w jej towarzystwie. Miała 

cięty język i szafirowe oczy, z których biła inteligencja. Zastanawiał się, jak 

daleko się posunie, zanim da za wygraną i wyjawi miejsce pobytu brata. Nigdy 

nie wierzył, że przystanie na jego propozycję. Właściwie to nadal oczekiwał, że 

rozmyśli się w ostatniej chwili. Bawiło go, kiedy tak się miotała, rozdarta 

pomiędzy lojalnością wobec brata a pragnieniem ocalenia wolności. Ale w 

końcu biznes to biznes, a on nie miał zamiaru puścić w niepamięć półtora 

miliona dolarów. 

Poza tym musiał jakoś poradzić sobie z zamieszaniem, które wywołała 

wokół niego prasa. Nieustanne wtykanie nosa do jego prywatnych spraw coraz 

bardziej go męczyło. Prawie codziennie w gazecie pojawiały się jego zdjęcia 

background image

opatrzone kąśliwymi komentarzami. Cała ta sytuacja zaczęła wpływać na jego 

reputację w branży, dlatego nie mógł jej dłużej tolerować. Tymczasowe 

małżeństwo było genialnym rozwiązaniem, którego pogratulował sobie, 

wypijając kolejny łyk szampana. Nawet jeśli miałby na tym zyskać jedynie 

rozrywkę, której dostarczała mu Maddison Jones, próbując przechytrzyć go przy 

każdej nadarzającej się okazji. 

Podszedł kelner, żeby przyjąć zamówienie, a tuż za nim pojawił się 

fotograf. Maddison przerażona otworzyła szeroko oczy, a tymczasem Demetrius 

dal mu znak, żeby robił swoje. Jej furia przekroczyła wszelkie granice, kiedy 

wygodnie usadowił się na krześle, uśmiechając się z zadowoleniem. Flesz 

aparatu błysnął w momencie, w którym chciała zaprotestować. 

- Uważasz, że to śmieszne? - Rzuciła mu gniewne spojrzenie. 

- Co się stało? Nie lubisz, kiedy robią ci zdjęcia? - Wypił kolejny łyk 

szampana. 

- Nie w takich okolicznościach - syknęła. - Poza tym miałam otwarte usta 

i wyglądałam jak idiotka. 

Demetrius uniósł kącik ust z rozbawieniem. 

- Może w takim razie powinnaś nauczyć się trzymać swoje śliczne 

usteczka zamknięte - poradził jej. 

Chwyciła kolejny kawałek chleba i wsadziła go do ust. 

- Daj spokój, Maddison - zbeształ ją łagodnie, kiedy sięgnęła po kolejne 

dwa kawałki pieczywa. - Nie dąsaj się. Pamiętaj, że powinnaś być we mnie 

szaleńczo zakochana. To nasza pierwsza oficjalna randka. Postaraj się wyglądać 

tak, jakbyś doskonale się bawiła. 

Odłożyła niedojedzony kawałek chleba i spojrzała na niego. 

- Jak mam się dobrze bawić w twoim towarzystwie? Jesteś najbardziej 

ohydnym człowiekiem, jakiego miałam nieszczęście poznać. 

- Być może zyskam przy bliższym poznaniu. 

- Wątpię. 

background image

- Nigdy nie mów nigdy. To jak kuszenie losu. 

- Musiałbyś poddać się operacji zmiany osobowości, żebym mogła 

rozważyć zmianę zdania na twój temat. 

Roześmiał się, podnosząc kieliszek z szampanem. Delikatnie obracał go w 

długich palcach, przyglądając się uważnie, jak Maddison odzyskuje panowanie 

nad sobą. 

- Pożyjemy, zobaczymy. - Uniósł kieliszek w jej stronę, odchylił głowę i 

wlał zawartość do gardła. 

Maddison przyglądała się ruchom jego szyi, kiedy przełykał szampana. 

Na ten widok przyśpieszył jej puls. Odwróciła wzrok i spojrzała na jedzenie, 

które postawił przed nią kelner. Zastanawiała się, czy będzie w stanie coś 

przełknąć. Czuła się tak, jak gdyby za głęboko weszła do wody, a koło 

ratunkowe znajdowało się poza jej zasięgiem. 

Była pewna, że Demetrius śmiał się z niej w głębi ducha, chociaż jego 

przystojna twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Widziała to w jego oczach. Kiedy 

jego wzrok leniwie wędrował po jej ciele, robiło się jej gorąco. Nie chciała 

reagować na jego obecność w ten sposób, ale nie potrafiła opanować drżenia 

nóg ani przyśpieszonego bicia serca. Chwyciła widelce i spróbowała 

przepysznego makaronu z owocami morza, rzucając ukradkowe spojrzenie w 

jego stronę. 

- Smaczne? 

Skinęła głową, nabrała trochę na widelec i pochyliła się w jego stronę, 

żeby dać mu spróbować. Jego oczy niemal ją paliły, kiedy otworzył usta i 

powoli zsunął makaron z widelca. Zrezygnowała z deseru i kawy, nie dlatego że 

ich nie chciała, ale dlatego że przestała sobie ufać w towarzystwie tego 

mężczyzny. Bała się, że jej ciało mogłoby zdradzić, jak bardzo na nią działał. 

Demetrius uregulował rachunek, podczas gdy ona kręciła się niecierpliwie 

pod obstrzałem spojrzeń innych gości restauracji. Chwycił ją za łokieć i 

background image

wyprowadził na zewnątrz, gdzie zaparkował samochód, tuż obok słynnej na 

całym świecie kawiarni Harry's 

Cafe de Wheels. Kiedy przechodzili obok, rozległy się entuzjastyczne 

gwizdy mężczyzn. Chociaż paliły ją policzki, kroczyła dumnie przed siebie. 

Demetrius otworzył dla niej drzwi samochodu. Miała nadzieję, że nie 

dostrzegł łez lśniących w jej oczach. Obszedł samochód, wsiadł do środka i 

włączył silnik. 

- Chciałbym, żebyś jutro przyszła do mnie do biura - powiedział, 

skręcając na południe w kierunku podmiejskich dzielnic, gdzie mieszkała. - 

Musisz podpisać jeszcze jeden dokument. 

Spojrzała na niego zaniepokojona. 

- Kolejny? Ale przecież podpisałam już wszystko, co mi wysłałeś. 

- Wiem, ale ten jest inny. Po zakończeniu naszego małżeństwa wypłacę ci 

okrągłą sumkę jako rekompensatę za wszelkie niedogodności, których możesz 

doświadczyć. 

- Nie chcę twoich pieniędzy. 

- Winisz mnie za przedwczesną śmierć ojca? - zapytał po chwili. 

- Jestem zaskoczona, że w ogóle go pamiętasz - odparła rozgoryczona. 

- Twój ojciec pracował dla mnie przez lata. Byłem z niego zadowolony, 

ale w ostatnich miesiącach najwyraźniej się wykoleił. Zażądałem od niego 

wyjaśnień w sprawie pewnej kwoty pieniędzy, ale on milczał. Reszta, jak sama 

wiesz, jest historią. 

- Nie zrobił nic złego. Jestem o tym głęboko przekonana. 

- Rozumiem twoją lojalność, ale zakładam, że skoro nie chciał 

odpowiedzieć na moje pytania, był winny. Nie miałem wyjścia. Musiałem go 

zwolnić. 

- Dlaczego nie przeprowadziłeś dochodzenia? - zapytała, odwracając się, 

żeby na niego spojrzeć. 

Demetriusz uciekł wzrokiem. 

background image

- Zleciłem to mojemu zastępcy, Jeremy'emu Myallsowi. Doszedł do 

takich samych wniosków jak ja. Twój ojciec wyprowadzał pieniądze z firmy na 

realizację własnego projektu. 

- Nie wierzę w to. Bardzo liczył się z pieniędzmi, zwłaszcza po śmierci 

mamy. 

- Ile miałaś lat, kiedy zmarła? Maddison zacisnęła dłonie. 

- Dziesięć, a Kyle pięć. 

- Musiało być ci bardzo ciężko. 

- Poradziłam sobie. 

Czuła na sobie jego wzrok, ale nie spojrzała na niego. 

- Zrobiłem co w mojej mocy, żeby dać twojemu ojcu alternatywę - 

wyjaśnił, po czym zamilkł na chwilę. - Było mi bardzo przykro, że go straciłem. 

- Nie tak jak mnie. 

Demetrius spojrzał przed siebie, marszcząc czoło. Nie podobało mu się, 

że obwiniała go o śmierć ojca. Niech to szlag! Naprawdę lubił tego faceta. 

Razem z Jeremym zrobili wszystko, żeby poznać prawdę, ale Bill Jones do 

samego końca nie puścił pary z ust. 

Resztę drogi do jej mieszkania pokonali w milczeniu. Wyczuwał, że 

dziewczyna była bliska łez, co bardzo go krępowało. Nie przywykł do takich 

sytuacji. Jak tylko zaparkował, Maddison wyskoczyła z samochodu. Ruszył za 

nią, chwycił ją i zmusił, by na niego spojrzała. Blask latarni odbijał się we łzach 

wypełniających jej oczy. 

- Puść mnie. - Wyrwała się z jego uścisku i ruszyła do drzwi. 

- Maddison. - Chwycił za jej obcisły sweter, a kiedy się odwróciła, rozległ 

się trzask. 

- Zobacz, co zrobiłeś! 

- Przestań się szamotać i wysłuchaj mnie! 

- Nie chcę z tobą rozmawiać. 

- Masz mnie tylko wysłuchać. 

background image

- Słuchać też nie chcę. Nienawidzę cię. Wytrzymał jej zbuntowane 

spojrzenie. 

- W takim razie dam ci jeszcze jeden powód, żebyś mogła mnie 

nienawidzić. - Jego oczy błyszczały złowieszczo, kiedy przysunął się bliżej. 

Pocałował ją. Maddison opuściła cała wola walki. Rozpalił w niej ogień, 

który strawił opanowanie. Poczuła jego ciepłą dłoń wędrującą w górę ku jej 

piersi. Przylgnęła do niego, upajając się każdą chwilą. Popchnął ją delikatnie do 

tylu z dala od światła ulicznych latarni. Gdyby jej nie trzymał, upadłaby. Kiedy 

zaczął całować jej piersi, z jej ust wyrwał się cichy jęk. Oparła się o ścianę. 

Rozdzielił ich odgłos samochodu parkującego na podjeździe i snop światła 

reflektorów. 

Demetrius odsunął się od niej, przeczesując włosy ręką. Oddychał ciężko, 

próbując złapać oddech. Maddison wygładziła ubranie, unikała przy tym jego 

wzroku. 

- Maddison. - Miał zachrypnięty głos. Wyciągnął rękę w jej stronę. 

- Dobranoc, Demetriusie. 

Odwróciła się i czym prędzej ruszyła do mieszkania. On stał w milczeniu. 

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, wrócił do samochodu. Przez całą drogę do 

hotelu czuł smak jej ust i miękkość jej ciała. 

                      ROZDZIAŁ CZWARTY 

Następnego dnia Maddison otrzymała wezwanie od sekretarki 

Demetriusa. Miała stawić się w jego gabinecie o drugiej. Rozzłościło ją, że nie 

zadzwonił do niej osobiście i przez chwilę zastanawiała się nawet nad 

możliwością niestawienia się. Ostatecznie uznała, że nie zaryzykuje kolejnego 

upokorzenia. Nie chciała, żeby znów przytarł jej nosa. Poza tym nie potrafiła 

zapomnieć o ich ostatnim pocałunku. 

Trochę później sekretarka Demetriusa powitała ją mniej wyniośle, ale i 

tak jej spojrzenie przemknęło po znoszonych tenisówkach, wyblakłych dżinsach 

background image

i pożółkłym topie Maddison, choć nie dała po sobie poznać, że wyraża 

dezaprobatę. 

Natomiast Demetrius skrzywił się na jej widok. Zaprosił ją do środka i 

czym prędzej zaczął szukać czegoś w biurku. W końcu podał jej coś bez słowa. 

- Co to takiego? - Spojrzała podejrzliwie na kopertę. 

- Karta kredytowa, którą wysłałem ci kilka dni temu, a ty ją odesłałaś, 

chociaż zupełnie nie rozumiem czemu. Sądząc po twoim wyglądzie, może ci się 

przydać. 

Wyprostowała się, ignorując jego wyciągniętą rękę. 

- Nie chcę twoich brudnych pieniędzy. 

Kiedy na nią spojrzał, dostrzegła cień zdenerwowania na jego twarzy. 

- Radzę ci ją wziąć i użyć na zakup nowej garderoby, która będzie ci 

potrzebna przez kolejne miesiące. Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał codziennie 

ubierać cię osobiście. Uwierz, że nic nie sprawi mi większej przyjemności. 

Niechętnie wzięła kopertę i wsunęła ją do kieszeni dżinsów. 

- Usiądź, Maddison - rozkazał. - Musimy omówić kilka spraw. 

Usiadła i splotła ręce na piersi. 

- Mój prawnik przygotował kilka dokumentów. Radzę, żebyś uważnie 

wszystko przeczytała i spotkała się z nim. Oczywiście nikt nie zmusza cię do 

podpisania, ale jeśli tego nie zrobisz, pozwę twojego brata. 

Nie ufała sobie na tyle, żeby się odezwać. Gotowała się ze złości i 

żałowała, że nie znała sposobu, żeby odpłacić mu za to, że przez niego czuła się 

tak okropnie. 

- Poza tym chciałbym, żebyś wprowadziła się do mojego apartamentu 

dzień przed ślubem - dodał. - Tak będzie wygodniej, skoro następnego dnia rano 

mamy pobrać się w Royal Botanic Gardens. Powiadomiłem hotel o twoim 

przybyciu i zorganizowałem firmę przeprowadzkową, żeby zajęła się twoimi 

rzeczami. Umówiłem cię ze stylistką w hotelowym salonie piękności na 

background image

wypadek, gdybyś z ostatniego wieczoru postanowiła uczynić rutynę. Chciałbym 

oszczędzić ci wstydu. 

Kiedy podniosła głowę, zobaczyła, że trzymał w rękach poranną gazetę. 

Spojrzała na zdjęcie, które zrobiono im w restauracji. Jej usta przypominały lep 

na muchy, oczy wyglądały tak, jak gdyby miała kaca, a rowek między piersiami 

zachęcał do poufałości. Tymczasem Demetrius wyglądał na wytwornego 

biznesmena. 

Pukanie do drzwi powstrzymało ją przed rzuceniem uszczypliwej uwagi. 

- Wejdź, Jeremy - zawołał Demetrius, posyłając Maddison ostrzegawcze 

spojrzenie. 

Wstała, kiedy podszedł do nich mężczyzna w podobnym wieku co 

Demetrius. 

- Panno Jones, jak miło w końcu móc panią poznać. - Blondyn zamknął 

jej dłoń w wilgotnym uścisku. - Znałem pani ojca. To był dobry człowiek. 

Wszyscy za nim tęsknimy. 

- Dziękuję - mruknęła, cofając rękę. Z trudem powstrzymała się przed 

wytarciem jej o dżinsy. 

- Demetrius przekazał mi wspaniałe wieści. - Posłał jej uśmiech, który nie 

odbijał się w jego blado-błękitnych oczach. - Czy przyjmie pani moje naj-

szczersze gratulacje? 

- Dziękuję. 

- Maddison wybiera się na zakupy. Prawda, kochanie? - Demetrius 

uśmiechnął się do niej. - Nie będziemy cię zatrzymywać. Mamy z Jeremym 

kilka spraw do przedyskutowania. 

Maddison zebrała z biurka dokumenty i ruszyła do drzwi. 

- Nie zapomniałaś o czymś? 

Odwróciła się i przez chwilę przyglądała mu się niepewnie. 

- No chodź, kochanie. Nie pocałowałem cię na do widzenia. 

background image

Podeszła do niego i uniosła głowę, próbując zignorować szyderczy błysk 

w jego ciemnych oczach. Pocałunek sprawił, że zrobiło się jej gorąco, tym 

bardziej że tuż obok stał jego podwładny. W końcu udało jej się wyswobodzić z 

uścisku, nie zdradzając emocji, które nią targały. Pomachała im i czym prędzej 

ruszyła do drzwi. 

Może Demetrius miał rację? Może faktycznie za bardzo pochłaniało ją 

ratowanie brata. Jednak ostatecznie doszła do wniosku, że nie mogła 

postępować inaczej. Odkąd ich matka zginęła w wypadku samochodowym, 

wzięła na siebie odpowiedzialność za wychowanie Kyle'a. W głębi serca 

wiedziała, że to doceniał, nawet jeśli nigdy nie powiedział jej tego wprost. 

Zrezygnowała nawet z nauki na uniwersytecie, żeby to on mógł skorzystać z 

lwiej części pieniędzy, które zapewniał im ojciec. 

Zrobiło jej się przykro na myśl, że ojciec tak ciężko pracował, żeby 

utrzymać rodzinę. Nigdy nie byli biedni, ale też nie starczało im pieniędzy na 

luksusy, które dla innych były czymś oczywistym. Pomyślała o słowach 

Demetriusa, o tym, jak powiedział, że przez ostatnie kilka miesięcy przed 

śmiercią jej ojciec dziwnie się zachowywał. Niepokoiło ją, że być może coś 

przeoczyła. Ojciec zawsze był skryty, nigdy nie mówił o swoich uczuciach. 

Może sprawy miały się inaczej, niż jej się wydawało. Może miał 

zmartwienia, o których nigdy nikomu nie powiedział. To prawda, że szczegóły 

dotyczące jego sytuacji finansowej zaskoczyły zarówno ją, jak i Kyle'a. Prawnik 

ojca poinformował ich ze smutkiem o zaległych podatkach, kosztach pogrzebu i 

innych długach, które trzeba było spłacić. Dlatego też nie zostało im wiele. 

Maddison musiała sprzedać samochód, żeby popłacić mandaty Kyle'a, a bank 

zajął ich dom. 

Im bardziej o tym myślała, tym większe ogarniało ją poczucie winy, że 

wcześniej nie zorientowała się, jak głęboko w sercu jej brata zakiełkowała 

nienawiść do Demetriusa Papasakisa. O ile było jej wiadomo, decyzja 

Demetriusa bez wątpienia pogorszyła stan zdrowia ojca i przyczyniła się do jego 

background image

przedwczesnej śmierci. Jednak nie zrobiła nic, żeby wyjaśnić tę sprawę. Zamiast 

tego w milczeniu pielęgnowała swój ból i złość w nadziei, że pewnego dnia 

sprawiedliwość zwycięży. Tymczasem jej nieprzewidywalny młodszy brat 

postanowił wziąć odwet na Papasakisie. A teraz ona musiała zapłacić wysoką 

cenę za jego impulsywność. 

Kolejny dzień minął bardzo spokojnie, bez telefonów od niego. Maddison 

udało się odprężyć na tyle, żeby móc spokojnie oddychać. Przez cały dzień żyła 

w stanie podwyższonej gotowości, czekając na wezwanie i wymyślając tysiące 

wymówek, których mogłaby użyć, żeby nie pojawić się na kolejnej zaaran-

żowanej przez niego randce. Jednak, kiedy minęła północ, a on nadal nie 

dzwonił, ogarnęła ją złość. Czuła się tak, jak gdyby się z nią bawił. 

Minęły kolejne dwa dni. Widmo zbliżającego się ślubu nabierało realnych 

kształtów. Sekretarka Demetriusa poinformowała ją o ustaleniach, które jej 

dotyczyły, przez co złość Maddison tylko przybrała na sile. 

Firma przeprowadzkowa pojawiła się następnego dnia rano. Maddison 

stała z boku, podczas gdy obcy ludzie pakowali jej rzeczy, które następnie 

przewieziono do penthouse'a Demetriusa. Chciała zabrać ze sobą jak najmniej, 

żeby podkreślić tymczasowość ich związku możliwie jak najlżejszą walizką. 

Gdy tylko przeprowadzka dobiegła końca, posprzątała w mieszkaniu, 

zanim oddała klucze pośrednikowi nieruchomości. Czuła się tak, jakby 

zmierzała w nieznane. Jak będzie wyglądało jej życie z mężczyzną, którego 

prawie nie znała? Czy mogła mu zaufać, że ich małżeństwo będzie istniało tylko 

na papierze? Nigdy żaden mężczyzna nie rozbudził w niej takich emocji. Czy 

będzie potrafiła się kontrolować, kiedy znajdą się sam na sam? A kiedy nie 

będzie jej już potrzebował, czy będzie potrafiła odejść, nie oglądając się za 

siebie? 

Później tego dnia Maddison zamówiła taksówkę, która zawiozła ją do 

Papasakis Park View Tower Hotel. Weszła do środka i skierowała się prosto do 

recepcji. Poprosiła o klucz. 

background image

- Panna Jones. - Kierownik uśmiechnął się do niej ciepło. - Witamy w 

Papasakis Park View Tower. Mam nadzieję, że spędzi pani u nas wyjątkowo 

radosne chwile. 

- Dziękuję - odparła uprzejmie. 

- Oto pani klucz. - Podał jej kartę magnetyczną. 

- Jeśli możemy coś dla pani zrobić, proszę dzwonić na recepcję o każdej 

porze. Pani rzeczy powinny być już na miejscu. Czy wezwać kogoś, kto pomoże 

się rozpakować? 

- Nie, dziękuję, to nie będzie konieczne - zapewniła. - Czy... czy pan 

Papasakis jest na górze? 

- Tak mi się wydaje. - Kierownik uśmiechnął się. 

- Mam go poinformować o pani przybyciu? 

- Nie. Zrobię mu niespodziankę. - Miała nadzieję, że zachowała 

żartobliwy ton. - On uwielbia niespodzianki. 

Ruszyła w kierunku wind z uśmiechem na twarzy. Demetrius Papasakis 

nigdy w życiu nie miał większej niespodzianki, pomyślała w duchu. Nie miała 

zamiaru potulnie dopasować się do jego planów. Bez wahania otworzyła drzwi 

penthouse'u i zamknęła je za sobą z hukiem. 

- Cześć, kochanie, to ty? - Dobiegł ją głos Demetriusa z jednego z pokoi 

w głębi mieszkania. 

Jego czułe słówka wywarły na niej wrażenie, ale natychmiast przywołała 

się do porządku. 

- Tak, misiu-pysiu, to ja. 

Słyszała jego ciężkie kroki, kiedy szedł korytarzem. Na jego widok 

przeszył ją dreszcz. Był w stroju sportowym, a biała koszulka kleiła się do 

mokrej od potu piersi. Jego długie opalone nogi zdawały się sięgać nieba, a 

wyrzeźbione mięśnie przypominały o sile. Przyjrzał się jej uważnie. 

- Misiu-pysiu? - Zmarszczył czoło. 

background image

- Wolałbyś coś innego? - Postawiła torbę na ziemi i zdjęła buty. - 

Słoneczko, kochanie? 

- Demetrius w zupełności wystarczy - odparł, przyglądając się, jak 

rozpuszcza koński ogon, pozwalając blond puklom opaść swobodnie na 

ramiona. 

- Umieram z głodu. - Rozprostowała ręce. - Czy można tutaj liczyć na 

obsługę hotelową? 

Lekko zmrużył oczy. 

- Wystarczy wybrać dziewiątkę. 

Minęła go, żeby rozejrzeć się po apartamencie. Zatrzymała się przed 

ogromnymi oknami. 

- Co za widok! - Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. - Chyba mi się 

tutaj spodoba. 

- Cieszę się - powiedział bezbarwnym głosem. 

- Udało ci się wybrać stosowną suknię ślubną? - zapytał. 

- Owszem. - Opadła na najbliższą skórzaną kanapę i oparła nogi na niskim 

stoliku. Z dziury w skarpetce wystawał jej duży palce. - Sama ją uszyłam. 

- Nie powinnaś zadawać sobie tyle trudu - oświadczył oschle. - Dałem ci 

kartę kredytową. 

- Ależ to żaden problem - zapewniła go radośnie. 

- Zostało mi trochę materiału z zasłon. 

- Z zasłon? 

- Coś nie tak? - Rzuciła mu niewinne spojrzenie. 

- Zapłaciłam za nie mnóstwo pieniędzy. 

- Nie mogę w to uwierzyć. - Potrząsnął głową. 

- Myślałam, że się ucieszysz. - Wydęła wargi. 

- Nie widzę potrzeby, żeby marnować pieniądze, zwłaszcza że i tak 

straciłeś już półtora miliona dolarów. 

- Nawet mi nie przypominaj. 

background image

Zdjęła nogi ze stolika, wstała i przeciągnęła się. Nagle zdała sobie sprawę, 

że Demetrius przyglądał się jej opalonemu brzuchowi. 

- Jadłeś już obiad? - zapytała. 

- Nie. 

- Zamówić ci coś do jedzenia? 

- Nie, wychodzę. 

- Ale ze mnie głuptas. - Zachichotała. - To twój wieczór kawalerski! 

- Niezupełnie. Wybieram się na spotkanie z Eleną. - Nie wiedzieć czemu, 

nagle zaczął kłamać. - Myślałem, że to ona, kiedy przyszłaś. 

- Przyjdzie na ślub? - zapytała, udając, że wzmianka o Elenie ani trochę 

jej nie zabolała. 

- Nie. Uznałem, że nie byłoby to stosowne w tych okolicznościach. 

- Chyba masz rację. A kogo zaprosiłeś? 

- Nikogo, kogo znasz. A ty zaprosiłaś kogoś? 

- Uznałam, że to nie miałoby sensu. Demetnus kolejny raz przywdział na 

twarz maskę 

obojętności, ale Maddison dobrze wiedziała, że go rozwścieczyła. Mówiły 

jej o tym jego przymrużone oczy i wymowne spojrzenie. 

- Idę pod prysznic. Rozgość się. 

- Już czuję się jak w domu. - Uśmiechnęła się, sięgając po telefon. 

- Widzę - powiedział, po czym odwrócił się. Maddison uśmiechnęła się do 

siebie. Tak długo, jak 

miała coś do powiedzenia w tej sprawie, Demetrius Papasakis nie dostanie 

wszystkiego, czego chce. 

Trochę później pojawił się ubrany w zwykłą koszulę i spodnie. Otulała go 

woń cytrusowego płynu po goleniu, która unosiła się w powietrzu jeszcze długo 

po tym, jak wyszedł. Bez apetytu zjadła to, co sobie zamówiła. Chociaż wcale 

się jej to nie podobało, drażniła ją myśl, że w przeddzień ślubu wybrał się na 

spotkanie z kochanką. Wiedziała, że to głupie z jej strony, tym bardziej że 

background image

Demetrius dał jej jasno do zrozumienia, że ich małżeństwo będzie tylko grą 

pozorów. 

Czekała na niego tak długo, jak tylko mogła sobie na to pozwolić, ale 

grubo po północy uznała, że powinna dać sobie spokój. Zwinęła się w kłębek w 

sypialni dla gości, w której nadal stały nierozpakowane kartony z jej rzeczami. 

Zdawała sobie sprawę z każdej upływającej minuty, która przybliżała ją do 

ślubu z Demetriusem. Około drugiej w nocy usłyszała, że wrócił. 

W pierwszym odruchu chciała zgasić małą lampkę przy łóżku, ale lata 

przyzwyczajeń wzięły górę. Dawno nie zdarzyło jej się zasnąć przy zgaszonym 

świetle. Nadstawiła uszu, a oddech zamarł jej w piersi. Po chwili zrozumiała, że 

udał się prosto do swojej sypialni. 

Niech to szlag! Nie chciała o nim myśleć. Nie chciała pamiętać smaku 

jego ust. Nie chciała wyobrażać sobie, jak by to było czuć blisko siebie jego 

silne męskie ciało. Nie chciała drżeć na myśl o podróży do raju, w którą mógłby 

ją zabrać. Nie mogła na to pozwolić! 

W końcu musiała zasnąć, bo kiedy otworzyła oczy, było już jasno, a zza 

drzwi dobiegały odgłosy krzątaniny. Odgarnęła włosy z twarzy i w tym samym 

dresie, który miała na sobie poprzedniego dnia, wyszła z pokoju, przywołując na 

twarz wyraz obojętności. 

- Dzień dobry. 

Weszła do kuchni radosnym krokiem. Demetrius odwrócił się na dźwięk 

jej głosu. Wyglądała jak mała dziewczynka z potarganymi włosami i policzkami 

wciąż zaczerwienionymi po nocy. Najwyraźniej spała w ubraniu. Demetrius 

poczuł nagłe pragnienie, żeby zobaczyć, jak wygląda pod tą zbroją niemodnych 

ciuchów. 

- Dzień dobry. - Sięgnął po dzbanek z kawą. - Jak spałaś? 

- Wiesz, jak to jest. Pierwsza noc w obcym łóżku... 

- Ziewnęła głośno. 

- W ilu obcych łóżkach zdarzyło ci się sypiać? 

background image

- zapytał, podając jej kubek z kawą. 

- Mam taki zwyczaj, że nigdy nie rozmawiam o byłych kochankach. - 

Wypiła mały łyk kawy. - Nieuczciwie byłoby porównywać. 

Kącik jego ust uniósł się delikatnie, kiedy się jej przyglądał. 

- Twoja postawa jest godna uznania. Nie przywykłem do takiego taktu u 

kobiety. 

- Może musisz podnieść poprzeczkę kobietom, z którymi się spotykasz. 

Przyjrzał się jej uważnie. 

.- Może powinienem. 

Maddison z trudem udawała obojętność. Poza tym czuła się tak, jak gdyby 

on doskonale zdawał sobie sprawę, co skrywała pod maską. Tym bardziej 

musiała udawać, że pozostawała nieczuła na jego wdzięki. Tylko w ten sposób 

będzie mogła zachować między nimi bezpieczną odległość. 

- Wkrótce wychodzę - poinformował ją po tym, jak przygotował sobie 

płatki. - Pomyślałem, że będziesz potrzebowała trochę prywatności, żeby się 

przygotować. 

- Jestem zaskoczona, że wierzysz w moją punktualność. 

Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. 

- Przyszło mi do głowy, że możesz uciec. Dlatego umówiłem cię ze 

stylistyką, która dziś cię odwiedzi, a potem Jeremy Myalls będzie towarzyszył ci 

do Botanic Garden. 

- Mogłam poprosić o podwiezienie jednego ze swoich znajomych. 

- Powiedziałaś, że nikogo nie zaprosiłaś. 

- Nie chciałam nikomu zawracać głowy tą bezsensowną ceremonią - 

zirytowała się. 

- Może twoim zdaniem jest bezsensowna, ale dla twojego brata ma 

ogromne znaczenie. A zatem, jeśli zamierzasz postawić mnie dzisiaj w 

kłopotliwej sytuacji, pomyśl jeszcze raz. Poza tym niełatwo mnie zawstydzić. 

background image

Nie odpowiedziała. On tymczasem zjadł w milczeniu i bez słowa wyszedł 

z pokoju. Kilka minut później usłyszała trzask zamykanych drzwi. 

Niedługo po tym, jak wzięła prysznic, rozległo się ciche pukanie do 

drzwi. Kiedy otworzyła, ujrzała młodą kobietę z piękną fryzurą i przyborami 

kosmetycznymi w rękach. 

- Panna Jones? - Kobieta uśmiechnęła się do niej. - Nazywam się Candice. 

Pan Papasakis poprosił, żebym zajęła się pani włosami i makijażem. 

- Zapraszam. - Maddison otworzyła drzwi, zmuszając się do uśmiechu. 

- Szczerze mówiąc... - Candice posłała jej kolejny ciepły uśmiech - ...nie 

mam pojęcia, czemu jego zdaniem powinnam to zrobić. Pani uroda nie wymaga 

moich zabiegów. 

Maddison nigdy nie sądziła, że ma piękne rysy, ale komplement 

niewątpliwie połechtał jej próżność. Wskazała Candice drogę do swojego 

pokoju, gdzie na łóżku leżała przygotowana suknia. 

- Wspaniała! - Candice nabożnie pogładziła jedwab w kolorze kości 

słoniowej. - Kto ją zaprojektował? 

- Sama ją uszyłam. 

- Naprawdę? - Candice spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Ja nie 

potrafię nawet przyszyć guzika. 

- To wcale nie jest takie trudne - zapewniła ją Maddison. - To bardzo 

prosty fason. 

- Będzie wyglądać wspaniale na pani szczupłej sylwetce. - Candice 

rzuciła okiem na płaski brzuch Maddison. - Założy pani welon? 

Potrząsnęła głową. 

- To nie jest konieczne. 

W krótkim czasie Candice ułożyła włosy Maddison w prosty, lecz 

elegancki kok. Kilka kosmyków opadało luźno nad jednym okiem. Następnie 

zrobiła delikatny makijaż, żeby podkreślić szafir oczu i czerwień ust. Ciemne 

background image

rzęsy pociągnęła tuszem, a policzkom dodała koloru jasnym różem. Kiedy 

skończyła, cofnęła się i uśmiechnęła. 

- Wygląda pani olśniewająco. Mąż osłupieje, kiedy panią zobaczy. 

Maddison wstała i odwróciła się do lustra. Była bardzo zadowolona, że 

sukienka tak dobrze na niej leżała. Mimo to nie była pewna, jak zareaguje 

Demetrius. W końcu lubił kobiety w stylu Eleny Tsoulis. Musiała o tym 

pamiętać. To małżeństwo będzie jedynie na papierze. A poza tym nie wolno jej 

zapomnieć, że ten mężczyzna na zawsze musiał pozostać jej wrogiem. 

                           ROZDZIAŁ PIĄTY 

Jeremy Myalls pojawił się niedługo po wyjściu Candice. Maddison 

dostrzegła jego powłóczyste, oceniające spojrzenie, które trochę ją zaniepokoiło. 

- Wyglądasz uroczo. - Ujął jej dłoń i przytrzymał odrobinę za długo. - 

Szczęściarz z tego Demetriusa. 

- Idziemy? - zapytała, biorąc kremową różę, którą przysłali z kwiaciarni 

tuż przed przybyciem Jeremy'ego. 

Zeszli schodami do miejsca, gdzie czekał na nich biały mercedes. Po 

drodze Maddison uśmiechała się nieśmiało do obsługi hotelowej, a kiedy już 

znalazła się w luksusowym wnętrzu auta, nie mogła przestać się zastanawiać, 

czy wszystkie panny młode ogarnia przed ślubem paniczny strach. 

Świeże wiosenne powietrze ukoiło jej nerwy, kiedy dotarli do Royal 

Botanic Gardens. Delikatna bryza wiejąca od nabrzeża unosiła jej włosy i 

dodawała koloru policzkom, kiedy szła z Jeremym w kierunku małej grupy 

gości. 

Natychmiast rozpoznała Demetriusa w grafitowym garniturze, białej 

koszuli i jedwabnym krawacie. Sprawiał wrażenie dumnego pana młodego. Ich 

spojrzenia spotkały się, kiedy podeszła bliżej. W jego oczach dostrzegła 

satysfakcję, jak gdyby gratulował sobie udanej zemsty. Zacisnęła zęby i ujęła 

jego rękę. Starała się nie słuchać słów przysięgi. Wciąż powtarzała sobie, że 

robi to wszystko, żeby ratować brata, ale kiedy Demetrius wsunął jej na palec 

background image

złotą obrączkę, poczuła się tak, jak gdyby wydarzyło się między nimi coś 

ważnego. Kiedy pochylił głowę, zamknęła oczy, czując, jak jego oddech pieści 

jej usta, jeszcze zanim ją pocałował. Wiedziała, że on gra, ale w jej pocałunku 

nie było nic udawanego. Zastanawiała się, czy o tym wiedział. 

- Ogłaszam was mężem i żoną - ogłosił mistrz ceremonii. 

Nieliczni goście zaczęli głośno wiwatować, a Mad-dison dała się ponieść 

ich entuzjazmowi i uśmiechała się szeroko, kiedy zaczęły błyskać flesze. 

- Pięknie wyglądasz - szepnął jej do ucha Demetrius. 

- Martwiłeś się, że będzie inaczej? - zapytała z błyskiem w oku. 

Spojrzał na jej dekolt, zanim na powrót odszukał wzrokiem jej twarz. 

- Z pewnością ten materiał marnował się, zasłaniając okno. - Uśmiechnął 

się leniwie. - I zaczynam myśleć, że marnuje się, zasłaniając twoje ciało. 

Nie była pewna, co odpowiedzieć. Chciała wyśmiać jego kokieteryjny 

komentarz, uznając, że każdej kobiecie mówi takie rzeczy, ale wolała wierzyć, 

że naprawdę tak myśli. 

- Chodź. - Wziął ją za rękę i poprowadził w stronę fotografa. - Musimy 

zrobić sobie kilka zdjęć, zanim szampan zacznie lać się strumieniami. 

Maddison zmusiła się do uśmiechu, pozując przed obiektywem. Starała 

się ze wszystkich sił wyglądać na szczęśliwą pannę młodą, chociaż w środku 

narastał w niej niepokój. Po zakończonej sesji zdjęciowej Demetrius 

poprowadził ją w stronę samochodów zaparkowanych przed Opera House. 

Przyjęcie odbyło się w luksusowych wnętrzach Papasakis Park View 

Tower Hotel. Jak tylko weszli do pięknie udekorowanej sali, stało się jasne, że 

nie oszczędzano podczas przygotowań, troszcząc się jedynie o to, by ten dzień 

na długo zapisał się w pamięci zaproszonych gości. Demetrius podał jej 

szampana, a kiedy delikatnie stuknęli się kieliszkami, spojrzał na nią tak, że 

ugięły się pod nią nogi. 

- Za owocny związek - wzniósł toast. 

background image

Jeremy Myalls podszedł do nich, trzymając w ręku prawie pustą 

szklaneczkę whisky. Uśmiechał się, ale jego zimne niebieskie oczy były 

pozbawione emocji. 

- Gratulacje - powiedział, wbijając wzrok w dekolt Maddison. - Planujecie 

podróż poślubną? 

- Nie... 

- Oczywiście - przerwał jej Demetrius. - Wyjeżdżamy zaraz po przyjęciu. 

Przekazałem szczegóły sekretarce. 

Maddison była prawie pewna, że ta wiadomość zbiła Jeremy'ego z tropu i 

że nie znał wcześniej planów szefa. Sama czuła się trochę zirytowana. Jak śmiał 

zabierać ją w podróż poślubną, nie konsultując tego z nią? Zaczekała, aż Jeremy 

odejdzie na bezpieczną odległość. 

- Jak ty to sobie wyobrażasz? Nawet nie jestem spakowana - syknęła 

możliwie jak najciszej. - Poza tym myślałam, że to tylko interes. 

- Bo to jest interes - odparł gładko. 

- Ale ja nie chcę jechać z tobą w podróż poślubną. Po chwili spojrzał na 

nią tak, jak gdyby nie miał 

pojęcia, w jaki sposób znalazła się przy jego boku. 

- Wybacz, proszę. Muszę coś załatwić. 

Nie miała szansy odpowiedzieć, ponieważ już go nie było. Nie wiedząc, 

co począć, odwróciła się i uśmiechnęła do kobiety, która zmierzała w jej stronę. 

- Witaj, Maddison- przywitała się starsza kobieta, biorąc ją za rękę. - 

Nazywam się Nessa Koulos. Chciałam cię poznać od pierwszej chwili, gdy 

Demetrius wyznał mi, że poznał kobietę ze swoich snów. 

Maddison nie mogła sobie wyobrazić, żeby Demetrius mówił o niej w taki 

sposób. Bardziej byłaby skłonna uwierzyć, że porównał ją do sennego kosz-

maru. 

- Bardzo mi miło - odparła, potrząsając ręką kobiety. - Od dawna znasz 

Demetriusa? 

background image

- Od zawsze. - Nessa uśmiechnęła się skromnie. - Razem się 

wychowywaliśmy. Jesteśmy kuzynami. 

- Nie wiedziałam. 

- Demetrius nie lubi rozmawiać o rodzinie - kontynuowała Nessa. - 

Rozwód jego rodziców bardzo go dotknął. Był wtedy bardzo młody. Moi 

rodzice i ja byliśmy jego drugą rodziną w tych trudnych chwilach. 

Maddison nie była pewna, co odpowiedzieć. Nie chciała, żeby kuzynka 

Demetriusa pomyślała, że ona nic nie wie o życiu swojego męża, ale z drugiej 

strony tak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej. 

- Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozmowę o naszych rodzinach - 

zaryzykowała. 

Nessa roześmiała się rozbawiona. 

- Taki szalony romans, co? Ale przecież twój ojciec pracował dla niego 

przez lata. Mam rację? 

- Tak. 

- I masz młodszego brata? 

- Tak. Aktualnie... pracuje w innym stanie. 

- Tak? Gdzie? 

Maddison zachowała się bardzo głupio, dając się złapać w tak ostrożnie 

zastawianą pułapkę. Nie miała pojęcia, czy Demetrius poprosił kuzynkę, żeby 

wypytała ją o Kyle'a, ale nie miała zamiaru ryzykować, bez względu na to, jak 

miła wydawała się Nessa. 

- Nie jestem pewna - odparła, ważąc słowa. - Często się przenosi. Wiesz, 

jak to jest z młodymi ludźmi. 

- O, tak - odparła Nessa cierpko. - Sama mam dwóch synów, jeden ma 

dziewiętnaście, drugi - dwadzieścia jeden lat. Nigdy się przy nich nie nudzę. 

Maddison wypiła szampana, mając nadzieję, że rozmowa zboczy na inny 

tor. 

background image

- Cieszę się, że Demetrius odzyskał zdrowy rozsądek i ustatkował się - 

wyznała Nessa po chwili. - Zbyt długo się bawił. Najwyższy czas, żeby spłodził 

synów, którzy przejęliby po nim nazwisko. 

- Nie rozmawialiśmy jeszcze o dzieciach - wyjaśniła Maddison, mając 

nadzieję, że się nie czerwieni. 

- Nie zwlekajcie zbyt długo. Demetrius ma prawie trzydzieści pięć lat. 

Potrzebuje mocnych argumentów, żeby wracać do domu. A szczęśliwy dom 

może zdziałać cuda. 

- Postaram się. - Maddison uciekła wzrokiem od swojej rozmówczyni. 

- Pewnie słyszałaś o jego związku z Eleną Tsoulis - dodała Nessa po 

chwili. - Na twoim miejscu wcale bym się nią nie przejmowała. Elena wie, na 

czym najwięcej skorzysta. Jej były mąż, Miklas, obserwuje każdy jej ruch. 

Nigdy nie powinna była się z nim rozwodzić. Grecy mają bardzo silny instynkt 

terytorialny, kiedy w grę wchodzą ich żony. Pewnie o tym słyszałaś? 

- Obiło mi się o uszy. 

- Nie rób takiej przerażonej miny. - Nessa uśmiechnęła się do niej 

uspokajająco. - Jestem pewna, że Demetrius nie będzie dla ciebie zbyt surowy. 

- Będę się musiała bardzo starać, żeby zachowywać się, jak należy. 

- Umrzesz z nudów - ostrzegła ją Nessa. - Trzymaj go w niepewności tak 

długo, jak możesz. Tacy mężczyźni jak Demetrius uwielbiają wyzwania. 

- Zauważyłam. 

- Pod tym twardym pancerzem bije gorące serce. Nie zapominaj o tym, 

cokolwiek by się stało. 

Maddison poczuła ulgę, kiedy Nessa odeszła. Musiała przetrawić 

najnowsze rewelacje. 

Demetrius wrócił do niej dopiero wtedy, kiedy trzeba było pożegnać 

gości. Przyciągnął ją do siebie i objął w pasie. Kiedy stała przy jego boku i 

uśmiechała się do różnych ludzi, żałowała, że nie miała więcej czasu, żeby 

background image

przygotować się na to, co zaplanował dla niej na podróż poślubną. Czuła się jak 

aktorka odgrywająca rolę bez scenariusza. 

- Spotykamy się na górze - odezwał się, kiedy zostali sami. - Spakuj kijka 

rzeczy potrzebnych na weekend na wsi. 

Kiedy zniknął za podwójnymi drzwiami, odwróciła się na pięcie, 

chwyciła kieliszek szampana i ruszyła do windy. Wcisnęła guzik i nerwowo 

popijała szampana. Złość wiła się w niej niczym wąż. Zastanawiała się, czy udał 

się na krótkie spotkanie z Eleną. Kiedy winda w końcu przyjechała, postanowiła 

pod wpływem impulsu udać się na piąte piętro do koktajlbaru. Jeśli Demetrius 

myśli, że spakuje się i będzie na niego czekała, grubo się myli. 

Młody kelner podszedł do niej z kartą drinków w ręce i czarującym 

uśmiechem na ustach. 

- Dobry wieczór, pani Papasakis. Czego się pani napije? 

Maddison nie spodziewała się, że zostanie rozpoznana. Zaczęła się 

zastanawiać, czy próba przejęcia kontroli była rozsądna w sytuacji, gdy stąpała 

po niepewnym gruncie. Ciekawe, czy Demetrius poinformował cały personel o 

jej przybyciu do hotelu. 

Odwzajemniła uśmiech, rzuciła okiem na menu i wybrała pierwszy drink, 

którego nazwa wpadła jej w oko. 

- Poproszę Mai Tai. 

- Już podaję. 

Kiedy dostała drinka, wypiła duży łyk. Do baru weszło kilka osób. Zanim 

zdążyła się cofnąć, żeby nie zostać zauważoną, zimne niebieskie oczy 

namierzyły ją bez trudu. Jeremy Myalls podszedł do niej niespiesznie. 

- Nic nie mów. Demetrius już cię porzucił. 

- Nic z tych rzeczy. - Sięgnęła po drinka. - Właśnie wybieram się na górę, 

żeby spakować parę rzeczy na naszą podróż poślubną. 

background image

Miała nadzieję, że była przekonująca w roli szczęśliwej mężatki z 

niecierpliwością wyczekującej pierwszej nocy małżeństwa. Jednak coś w 

wyrazie twarzy Jeremy'ego mówiło jej, że nie spisała się najlepiej. 

- To chyba zbędne - skomentował leniwie. Poczuła, że się rumieni. 

- Lepiej już pójdę. Życzę miłego wieczoru, panie Myalls. 

- Jeremy. - Przytrzymał jej rękę o sekundę za długo. 

- Jeremy - powtórzyła. 

- Bawcie się dobrze - dodał, kiedy go minęła. 

- Dziękuję. 

Dotarła do windy i nacisnęła guzik. Kiedy weszła do środka, wybrała 

numer najwyższego piętra. Zmęczona oparła się o lustrzane panele. Połączenie 

stresu emocjonalnego z niecodzienną dawką alkoholu zrobiło swoje. Jedyne, 

czego chciała, to znaleźć się w cichym pokoju i zasnąć. 

Drzwi windy otworzyły się z cichym mechanicznym sykiem. Maddison 

wysiadła, sięgnęła po kartę, ale zanim wsunęła ją w zamek, drzwi apartamentu 

otworzyły się i stanął w nich Demetrius. 

- Co robiłaś tam tyle czasu? Szłaś schodami? 

- Winda wolno jechała. -Unikała jego spojrzenia. - Zatrzymała się na 

każdym piętrze. - Chciała go ominąć, żeby wejść do środka, ale chwycił ją i 

obrócił, żeby spojrzeć jej w twarz. 

- Zanim temu małżeństwu przybędą kolejne dni, musisz nauczyć się, że 

nie toleruję kłamstwa. Czy to jasne? 

Uniosła głowę. 

- Ty też musisz się czegoś nauczyć. Nie pozwolę kierować sobą w ten 

sposób. - Wyrwała ramię z jego uścisku i spojrzała na niego wyzywająco. 

- Z kim byłaś? - warknął na nią. Poczuła się urażona jego władczą 

postawą. 

- Chciałbyś się dowiedzieć? Mogłabym zapytać cię o to samo. 

- Ale ty znasz odpowiedź, Maddison. Mam rację? 

background image

- Nie interesuje mnie twój romans z Eleną Tsoulis. Nic dla mnie nie 

znaczy. 

- Nie jesteś ani trochę zazdrosna? 

- A powinnam? Nie obchodzi mnie, co robisz z innymi kobietami, dopóki 

nie spodziewasz się, że dołączę do ich grona. 

- Martwisz się, że mógłbym chcieć skorzystać ze swoich praw? 

- Ani trochę - skłamała. 

- Aż tak mi ufasz? 

- Nie - odparła. - Nie ufam ci ani trochę, ale mogę cię zapewnić, że jeśli 

spróbujesz mnie przymusić, znajdę silę, żeby powstrzymać twoje żałosne próby. 

- Żałosne próby? - przedrzeźniał ją z uśmiechem na ustach. - Do takich 

doszłaś wniosków? 

Jej oczy miotały pioruny. 

- Będziesz musiał postarać się o wiele bardziej, jeśli chcesz, żebym uległa 

twojemu specyficznemu urokowi. Lubię mężczyzn, którzy są szczerzy i otwarci, 

a nie przebiegli i wyrachowani. 

- To teraz jestem przebiegły i wyrachowany? Co za godna ubolewania 

opinia. W takim razie będę musiał podwoić wysiłki, żebyś zmieniła o mnie 

zdanie. 

- Nawet gdybyś rozwinął skrzydła i wyjął aureolę, nie zrobiłbyś na mnie 

wrażenia. 

Roześmiał się miękko, spoglądając na jej rozwścieczoną twarz. 

- Teraz widzę, że potrzeba będzie o wiele więcej, żeby przekonać cię, że 

nie jestem diabłem, za jakiego mnie uważasz. Ale mamy jeszcze kilka miesięcy, 

więc kto wie, co może się jeszcze wydarzyć. 

- Będę strzelać. Znienawidzę cię jeszcze bardziej. 

- To oznacza walkę. - Pogładził palcem jej policzek. - A ja uwielbiam 

walczyć. 

background image

Maddison otworzyła usta, żeby się odezwać, ale żadne słowa nie przyszły 

jej do głowy. Tymczasem jego usta nakryły jej wargi. Chociaż próbowała z tym 

walczyć, poczuła pożądanie, odbierające jej silną wolę. Ziemia zaczęła usuwać 

się jej spod nóg. Jego uścisk zacieśnił się, kiedy przyciągnął ją bliżej. Pragnęła 

go tak jak nikogo innego. Jej nieposłuszne ciało domagało się ukojenia. 

Instynktownie wyczuwała, że on mógł jej je dać. Oderwał od niej usta i spojrzał 

na nią z góry. Oddychał szybko, a z jego oczu wyzierało pożądanie. 

- Nadal mnie nienawidzisz? Pokazała mu język. 

- Tak bardzo jak nigdy, a może nawet bardziej. 

- Świetnie. - Uśmiechnął się drwiąco. - Nie chciałbym zakończyć jeszcze 

naszej małej wojny. Najpierw muszę wygrać kilka bitew. 

- Dla ciebie wszystko jest grą? - rzuciła ze złością. 

- Grą, w której tylko ty możesz wygrać, bo wciąż zmieniasz reguły. 

- Reguły pozostają bez zmian. 

- Czyżby? - Spojrzała na niego cynicznie. - A co z polityką nieingerencji? 

- Nie zmuszę cię do niczego, na co nie jesteś gotowa. 

- Typowe! Oczywiście, że mnie nie zmusisz, ale sprawisz, że opieranie się 

stanie się niemal niemożliwe. 

- A zatem przyznajesz, że mogłabyś dać się skusić? 

- Nie! Niczego nie przyznaję. 

Uśmiechnął się szerzej, kiedy patrzył na jej rozpalone policzki. 

- Daj spokój, Maddison. Nie zaczynajmy w ten sposób naszej podróży 

poślubnej. Spakuj się. Wyjeżdżamy za dziesięć minut. 

- Nie chcę jechać w podróż poślubną. Nie chcę nigdzie z tobą jechać. 

- Masz dziesięć minut, Maddison, albo zniosę cię do samochodu, tak jak 

stoisz. 

Spojrzała na niego buntowniczo. 

- Dziewięć minut - powiedział. -Nadal odliczam. Popędziła do swojej 

sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Zdjęła suknię ślubną, włożyła wygodne 

background image

rzeczy i zapakowała do torby kilka ubrań oraz kosmetyków. Była wściekła, że 

traktował ją jak wyjątkowo krnąbrne dziecko. A jeszcze bardziej drażniło ją, że 

nie potrafiła mu się oprzeć. Zawsze wyobrażała sobie, że pożądanie i miłość są 

ze sobą nierozerwalnie związane. Tymczasem Demetrius był bogatym 

playboyem, który mógł z łatwością zniszczyć jej brata. Nie było więc mowy o 

miłości. 

Kiedy dołączyła do niego w salonie, rysy jej twarzy nadal wykrzywiała 

złość, która w niej pulsowała. Złość była dobra i dlatego musiała ją podsycać. 

Demetrius bez słowa wziął od niej torbę, a kiedy musnął jej palce, cofnęła rękę. 

- Chyba nie muszę ci przypominać, że za chwilę znajdziesz się wśród 

ludzi. 

- Jestem zaskoczona, że nie nosisz ze sobą scenariusza, na wypadek 

gdybym zapomniała swojej roli. 

Skarcił ją wzrokiem, kiedy otworzył drzwi. 

- Zachowuj się, Maddison - ostrzegł ją. - Pamiętaj, że od tego zależy 

wolność twojego brata. 

Ruszyła za nim do windy, ciesząc się, że w pobliżu nie było żywego 

ducha. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować. Konieczność 

udawania zakochanej oznaczała prawdziwą męczarnię. Miała wrażenie, że 

specjalnie ją rozdrażnił, żeby utrudnić jej to zadanie. W końcu udało jej się 

wykrzywić usta w fałszywym uśmiechu. 

- Życzę miłego wieczoru - powiedział kierownik wieczornej zmiany, 

kiedy mijali recepcję. 

- Dziękuję, Eriku - odparł Demetrius. - Ty też baw się dobrze. 

Zamiast czarnego jaguara na podjeździe czekał na nich duży pojazd z 

napędem na cztery kola. Maddison posłała mężowi kolejny udawany uśmiech, 

kiedy otworzył dla niej drzwi. 

- Dziękuję... kochanie. 

background image

Samochód ruszył z podjazdu z rykiem i już po kilku minutach zostawili 

miasto daleko w tyle. 

- Dokąd jedziemy? 

Czuła na sobie jego ukradkowe spojrzenia, ale nie odwróciła się w jego 

stronę. 

- Mam małą posiadłość na wsi - poinformował ją. - W Black Rock 

Mountain. 

Nigdy nie słyszała o Black Rock Mountain, ale mogła wyobrazić sobie 

jego małą posiadłość. Na pewno była ogromna, wyposażona we wszystkie 

wygody i pełna służby gotowej spełniać wszystkie jego zachcianki. 

- Kolejny z hoteli? - Nie ukrywała pogardy. 

- Bez względu na to, co sobie myślisz, nie spędzam całego życia w 

hotelach. 

- Oczywiście, że nie. - Posłała mu zjadliwe spojrzenie. - Większość czasu 

spędzasz u swoich licznych kochanek. Jak mogłam być taka głupia, żeby o tym 

zapomnieć. 

Kiedy samochód zatrzymał się na światłach, jego oczy odszukały jej 

twarz w ciemnościach. Przeciągająca się cisza zaczęła budować między nimi 

dziwne napięcie. Na szczęście zapaliło się zielone i samochód ruszył z piskiem 

opon, wciskając ją w fotel. 

Maddison wyjrzała przez okno, patrzyła na ciemne sylwetki drzew, które 

mijali. Poczuła, że drink, który wcześniej wypiła i emocjonalny huragan zaczęły 

robić swoje. Powieki zaczęły jej ciążyć, ramiona rozluźniły się, a głowa opadła 

na skórzany zagłówek. 

Samochód się zatrzymał, a Maddison wyrwała się ze snu. 

- Gdzie jesteśmy? 

Demetrius wyłączył silnik i nagle zewsząd otoczyła ich niemal 

przerażająca ciemność. 

- W moim ustroniu. 

background image

Wytężyła wzrok, ale nie dostrzegła żadnego luksusowego hotelu ani 

rezydencji. Jedyne, co udało jej się wyłonić z ciemności, to kształt małej chatki. 

- To tutaj? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. 

Kiedy otworzył drzwi, zapaliło się światełko w samochodzie. 

- Tak, tutaj. 

Przyglądała się, jak rozprostował nogi i udał się do tyłu, żeby wyjąć coś z 

bagażnika. Kiedy rozbłysła latarka, wyraźniej zobaczyła chatkę. Nie wyglądała 

zachęcająco. Ani trochę nie przypominała wymarzonego miejsca na miesiąc 

miodowy, nawet jeśli miał być udawany. 

Demetrius ruszył z latarką w ręku do drzwi, żeby je otworzyć. Maddison 

nie widziała sensu, żeby w ogóle je zamykać. Zewsząd otaczały ich gęste krzaki 

odcinające ich od świata. Było jasne, że nikt nie znalazłby tego miejsca bez 

wskazówek. 

- Nie zapalisz światła? - zapytała, kiedy weszli do środka. 

Wyszedł na zewnątrz i oświetlił latarką jej twarz. 

- Tutaj nie ma światła. 

- Jak to? 

- Tutaj nie ma elektryczności. 

- Nie ma elektryczności? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Mamy 

dwudziesty pierwszy wiek. Wszyscy po tej stronie Bourke cieszą się z dob-

rodziejstw elektryczności. 

- Ale nie tutaj. 

- Dlaczego? 

Zszedł po drewnianych schodach i zaświecił jej latarką w twarz. 

- Przestań wymachiwać mi tym przed oczami! 

- Przepraszam. - Wyłączył latarkę. 

- Nie! - Przylgnęła do niego. - Zapal to! 

- Co się stało? Nie mów, że boisz się ciemności. Miała dwadzieścia cztery 

lata, więc jak mogłaby się 

background image

przyznać, że ciemność ją przerażała. 

- Oczywiście, że nie! - Zmusiła się, żeby się od niego odsunąć. - Nie 

chciałabym się o nic potknąć. 

- Wejdź do środka. Przyniosę rzeczy z samochodu. Stała niepewnie, 

wpatrując się w ziejące czernią 

wejście. 

- Pomogę ci. - Odwróciła się i ruszyła za nim niemal biegiem. 

- Ostrożnie - ostrzegł ją, kierując latarkę na jej stopy. - Lepiej, żebyś nie 

złamała tutaj nogi. 

- Powinnam pomyśleć o tym wcześniej - mruknęła pod nosem, krążąc 

dookoła snopa światła niczym ćma. 

- Weź latarkę, a ja wezmę torby. 

- Uważaj na pająki - ostrzegł ją, kiedy weszli do chaty. 

Omal nie upuściła latarki. 

- Pająki? 

Obniżył jej rękę, żeby nie świeciła mu w oczy. 

- Mogę cię zapewnić, że nie znajdziesz tutaj jednego pająka. 

- Uff! 

- Wszystkie wchodzą w związki małżeńskie i zakładają duże rodziny - 

dodał z drwiącym uśmieszkiem. 

Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie mogła przestać myśleć o 

setkach pająków poruszających się na cienkich nóżkach po jej szyi. 

- O Boże! 

- Boisz się? 

- Nie! - zaprzeczyła, chociaż opuściła ją odwaga. 

- Poradzę sobie z nieszkodliwymi pająkami. 

- Mam gdzieś tutaj zapałki i świece. - Zaczął szukać ich na czymś, co 

przypominało półkę nad kominkiem. 

Kiedy zapalił długą świecę, płomień rozjaśnił jego satyryczne rysy. 

background image

- Masz tutaj kominek? - zapytała z nadzieją. 

- Oczywiście, że mam. - Zapalił kolejną zapałkę i pochylił się, żeby 

podpalić przygotowane szczapy drewna. 

- Uwielbiam kominki. W dzisiejszych czasach prawie nikt już ich nie ma. 

- Centralne ogrzewanie z pewnością zrobiło swoje 

- zgodził się. 

Maddison nie mogła uwierzyć, jak wielką poczuła ulgę, kiedy płomienie 

zaczęły rozrywać ciemność. Musiała powstrzymać się, żeby nie podejść bliżej, 

wyciągając ręce do bijącego ciepła. 

- Pilnuj ognia, a ja tymczasem pójdę po coś do picia - powiedział, 

oddalając się. 

Bez opamiętania dorzucała kolejne drwa do ognia. 

- Uważaj - ostrzegł ją Demetrius, podając kieliszek wina. - To musi 

wystarczyć nam do rana. 

Spojrzała na strzelające w górę płomienie i zaczęła zastanawiać się, czy 

powinna rzucić się po kawałek, który właśnie znikł w płomieniach. 

- Nie masz porąbanego drewna na zewnątrz? 

- Sam je rąbię, kiedy potrzebuję. Lubię ćwiczenia. 

Tego się po nim nie spodziewała. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że 

ten mężczyzna mógłby porzucić luksusowy świat, żeby palić w kominku i rąbać 

drewno na opał. Przyszło jej do głowy, że może coś przeoczyła. Zazwyczaj nie 

myliła się co do ludzi, potrafiła ich przejrzeć i od pierwszej chwili wiedziała, na 

co może liczyć. Ale tym razem coś musiało jej umknąć. 

- Czy w tym rustykalnym raju mieszczą się łóżka? Odszukał jej oczy w 

migocącym blasku ognia. 

- Jedno łóżko - poprawił ją. - Moje. 

                          ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Maddison spojrzała na niego przerażona. 

- Nie będę spała w twoim łóżku! 

background image

- A gdzie? Na zewnątrz? 

- Chyba nie mówisz poważnie! Nie mogę spać na zewnątrz! Tam jest 

ciemno, zimno i... 

- W takim razie musisz dzielić ze mną łóżko. 

- Rozumiem, że dla ciebie to wszystko jest bardzo zabawne. Przywiozłeś 

mnie do tego zapomnianego przez Boga miejsca i chcesz dać mi nauczkę. 

- Niby jaką? 

- Nie wiem. Ty mi powiedz. 

Wypił łyk wina, a ona tymczasem przyglądała się jego przystojnej twarzy. 

- Mogę cię zapewnić, Maddison, że nie miałem nic takiego na myśli. 

Chciałem uciec z miasta od wścibskich ludzi i świdrujących spojrzeń. 

- Nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, gdybyś nie walczył z takim uporem 

o swoją kość. 

- Nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji, gdyby twój brat nie wbił harpuna w 

dno mojego jachtu. 

- A więc tak to zrobił? - wypaliła bez zastanowienia. 

- I nie zrobił tego raz czy dwa, ale trzy razy- dodał. - Najwyraźniej był 

bardzo zdeterminowany. Z moich obserwacji wynika, że determinacja to wasza 

cecha rodzinna. 

- Nie wiem, o czym mówisz. - Spuściła wzrok. 

- Kyle z trudem przepływa jedną długość basenu. Nie zanurkowałby pod 

twoją łódź. 

- To zaskakujące, co ludzie potrafią zrobić, kiedy mają odpowiednią 

motywację. 

- Właśnie ostatnio się o tym przekonałam - powiedziała oschle. 

- Co masz na myśli? 

- Dobrze wiesz. Nie dość, że zmusiłeś mnie do małżeństwa, to jeszcze 

uprowadziłeś. Pójdziesz za to do więzienia. 

- Nie sądzę. 

background image

Pewność w jego głosie całkiem wytrąciła ją z równowagi. Histeria zaczęła 

ściskać ją za gardło i nic nie mogła na to poradzić. Odwróciła się, żeby nie do-

strzegł łez napływających jej do oczu. Wpatrywała się w ścianę z falistej blachy 

i marzyła, żeby obudzić się z tego koszmarnego snu. 

- Muszę skorzystać z łazienki. 

- Której? 

Przez chwilę przyglądała mu się w osłupieniu. 

- A są dwie? 

- Za tymi drzwiami znajdziesz mały prysznic. 

- Wskazał na zacieniony róg pokoju. - A tam za składem drewna znajduje 

się toaleta. 

- Na zewnątrz? 

- Możesz zabrać ze sobą latarkę. Wypuściła powietrze i zrobiła głęboki 

wdech. 

- Nie mogę w to uwierzyć! To jakiś koszmar! 

- To życie na łonie natury. Przyznaję, że warunki są trochę spartańskie, 

ale ja to lubię. 

Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. 

- Spartańskie? Chyba chciałeś powiedzieć: prymitywne! Chyba nie 

spodziewasz się, że ja... że... - Spojrzała niespokojnie na drzwi prowadzące na 

dwór. 

- A gdzie twój duch przygody?- złajał ją.-Ludzie płacą ogromne pieniądze 

za taką rozrywkę. 

- Wydawało mi się, że ludzie płacą ogromne pieniądze za pobyt w 

luksusowym hotelu. 

Demetrius wzruszył ramionami. 

- Potowarzyszyć ci do toalety? 

- Nie! W żadnym razie! - Chwyciła latarkę z małego stołu stojącego na 

środku pokoju i ruszyła do drzwi. 

background image

- Jeśli nie wrócisz za dziesięć minut, zacznę cię szukać. 

Nie odpowiedziała, tylko zamknęła za sobą drzwi. Przez moment stała 

przed chatą, próbując zorientować się w terenie. Poświeciła dookoła latarką i z 

ciemności wyłoniło się coś, co Demetrius nazwał składem drewna. Kiedy 

pokonała wąską ścieżkę i otworzyła drzwi, zaświeciła do środka, ale nie 

dostrzegła żadnych pająków, a jedynie staromodny wychodek w stylu tych, 

które pionierzy budowali setki lat temu. 

Kiedy wróciła do chaty, Demetrius mieszał coś w garnku zawieszonym 

nad paleniskiem. Spojrzał na nią przez ramię. 

- Udało ci się przeżyć. 

Posłała mu lodowate spojrzenie i udała się do łazienki. Na szczęście była 

tam bieżąca woda. Umyła ręce i twarz, po czym zaczęła rozglądać się za ręcz-

nikiem. Przyszło jej do głowy, że to ironia znaleźć tutaj dwa ręczniki z logo 

Papasakis Park View Tower Hotel. 

- Jesteś głodna? - zapytał Demetrius, kiedy weszła do pokoju. 

- Jakoś boję się zapytać, co takiego pichcisz w tym kociołku - odparła 

sztywno. 

- Nie mogę zaproponować ci żadnych smakołyków, ale zapewniam, że to, 

co gotuję, jest jadalne. 

- Nałożył trochę potrawki na talerz i podał jej. 

Musiała przyznać, że jedzenie pachniało wyjątkowo zachęcająco. 

- Tam znajdziesz sztućce. - Wskazał szufladę starego stołu. - Możesz 

usiąść na krześle. 

- Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować - odparła sarkastycznie. 

Uśmiechnął się do niej seksownie, a ona odwróciła wzrok. Musiała się 

przy nim pilnować. Znał wszystkie tajniki sztuki uwodzenia, a rozbrajający 

uśmiech był jednym z nich. Wzięła pełną łyżkę potrawki i z zadowoleniem 

stwierdziła, że smakowała pysznie. 

- Chcesz trochę wina? - Podał jej kieliszek, który wcześniej zostawiła. 

background image

Wypiła łyk i spojrzała na niego. Pomyślała, że zachowywał się bardzo 

swobodnie, jak gdyby tu był jego prawdziwy dom. 

- Od jak dawna jesteś właścicielem tego miejsca? 

- zwróciła się bardziej do cienkiej gałązki tymianku na talerzu niż do 

mężczyzny o mrocznym spojrzeniu. 

- Od kilku lat. 

- Domyślam się, że żadna z ciebie złota rączka. - Omiotła pokój 

taksującym spojrzeniem. 

Uniósł kąciki ust w uśmiechu. 

- Potrafię posługiwać się siekierką i młotkiem, ale odpowiada mi ten 

wystrój. 

- Nie jesteś postępowy. 

- Postęp ma swoją cenę. 

Nie odpowiedziała, pozwalając, żeby zapadła między nimi cisza 

przerywana jedynie trzaskiem płomieni. Wydawało jej się dziwne, że tak bogaty 

mężczyzna szuka samotności w tak prymitywnych warunkach, podczas gdy za 

pieniądze mógłby kupić wszystko. Nic nie znajdowało się poza jego zasięgiem. 

Dlaczego zatem uciekał do tego zakątka, pozbawionego jakichkolwiek wygód? 

A ponadto dlaczego zabrał ją ze sobą? 

Spojrzała na niego znad kieliszka, zastanawiając się, co skrywał za tą 

ciemną, nieprzeniknioną maską. Na myśl o motywach, które mogły nim 

kierować, poczuła łaskotanie w żołądku. Czyżby zamierzał skonsumować ich 

małżeństwo? Czy to miała być kara za ukrywanie Kyle'a? Ale czy w 

rzeczywistości to byłaby kara. W końcu Demetrius Papasakis musiał być do-

świadczonym kochankiem. Kiedy tak rozmyślała, on napotkał jej spojrzenie. 

- Wygląda na to, że jesteś gotowa do łóżka. 

- Wcale nie! - Jej twarz natychmiast poczerwieniała. - Nie jestem ani 

trochę zmęczona. 

Jego uśmiech mówił, że nie wierzy jej nawet przez sekundę. 

background image

- Poza tym i tak zawsze czytam przed snem. 

- Zabrałaś ze sobą książkę? 

- Zabrałabym, gdybyś dał mi więcej czasu. 

Kiedy wstał, Maddison cofnęła się na starym krześle. Kiedy poczuła, że 

zaraz spadnie, skoczyła na równe nogi i odsunęła się od niego. Jego śmiech 

rozdrażnił ją do granic możliwości. 

- Jesteś tak rozkosznie bezczelna - stwierdził. 

- Powiedz mi, Maddison, czy ze wszystkimi kochankami pogrywałaś tak 

ostro? 

- To nie twoja sprawa. 

- Czego tak się obawiasz? 

- Niczego się nie obawiam, a na pewno nie ciebie 

- rzuciła. - Po prostu nie chcę... 

- Uprawiać ze mną seksu? 

- Jesteś najmniej pociągającym kochankiem, jakiego można sobie 

wyobrazić - brnęła dalej. 

W jego oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiła rozpoznać, a kiedy się 

odezwał, jego głos był głęboki i spokojny. 

- A czego dokładnie szukasz w kochanku? Jego pytanie zabrzmiało 

groźnie. Maddison nie miała zielonego pojęcia, co odpowiedzieć. Była 

dziewicą. Jak mogłaby przyznać się do tego komukolwiek? A tym bardziej 

jemu? 

- Ta rozmowa nie ma sensu. Ale mogę zapewnić cię, że jesteś ostatnią 

osobą, której oddałabym swoje ciało. 

Zapanowała krótka, lecz intensywna chwila ciszy. 

- Mówisz poważnie? 

- Jak najpoważniej! - Zrobiła kolejny krok w tył. Zmniejszył odległość 

między nimi. Dostrzegła jego nieodgadnione spojrzenie i cyniczny uśmiech 

malujący się na jego ustach. Bardzo wolno wyciągnął przed siebie palec i 

background image

zarysował linię jej policzka. Maddison zamarła, kiedy palec nakreślił łuk jej ust, 

a potem ześlizgnął się niżej, wyznaczając kuszącą ścieżkę ku dolnej wardze. 

Delikatnie pogłaskał jej szyję, a później przejechał wzdłuż dekoltu koszulki. 

Dostrzegła pożądanie w jego oczach. 

Ugięły się pod nią kolana, kiedy przysunął się jeszcze bliżej. Zamknęła 

oczy. Pocałował ją, poddając prawdziwej torturze. Jeszcze tydzień temu coś 

podobnego nie przyszłoby jej nawet do głowy. Gdzie podziały się jej nienawiść 

i odraza? Gdzie była jej złość, kiedy tak bardzo jej potrzebowała, żeby mu się 

oprzeć? Wszystkie te uczucia spaliły się w płomieniach pożądania. Ten żar 

trawił nie tylko jej ciało, ale i umysł, nie potrafiła dłużej myśleć. Mogła tylko 

czuć. 

Demetrius wiedział, że musi przestać, zanim straci kontrolę. Wciąż 

powtarzał sobie, że posunął się wystarczająco daleko, ale za każdym razem 

nabierał coraz większej ochoty, żeby rozkoszować się miękkością jej ust. Musiał 

przyznać, że stan utraty kontroli był mu zupełnie obcy. 

Maddison poczuła subtelną zmianę w jego pocałunkach. Straciły 

delikatność. Na ten znak przypomniała sobie o jego prawdziwym obliczu, czar 

prysł i znalazła w sobie siłę, żeby wyrwać się z jego ramion. Nie spodziewał się 

tego. Dostrzegła to w jego oczach, kiedy lustrowały ją bezczelnie. 

- Możemy spokojnie powiedzieć, że wygrałem tę rundę. - Potarł dłonią 

usta, jak gdyby chciał zetrzeć jej smak. 

- Tylko dlatego że nie grasz zgodnie z regułami. - Spojrzała na niego 

spode łba. 

- Którymi? - Uniósł brew. 

- Skąd mam wiedzieć. To ty ustalasz je wciąż na nowo. Najpierw mówisz, 

że to papierowe małżeństwo, a potem próbujesz zaspokoić swoje potrzeby moim 

kosztem. 

- Chyba powiedziałaś już wystarczająco dużo. 

background image

Jego głos przypominał dźwięk stali. W jego spojrzeniu nie dostrzegła nic 

poza pogardą, kiedy mierzył ją od stóp po czubek głowy. 

- Wychodzę na kilka minut - oświadczył. - Sugeruję, żebyś przygotowała 

się do snu. Pozwolę ci wybrać stronę łóżka, ale poza tym nie masz żadnego 

wyboru. Dziś w nocy będziesz spała razem ze mną. Czy wyraziłem się jasno? 

Wbiła wzrok w podłogę i zachrypniętym głosem wydusiła tylko jedno 

słowo. 

- Tak. 

Usłyszała trzask drzwi. Nagły podmuch powietrza zgasił świecę. Jedynie 

ogień z kominka odbijał się we łzach spływających po jej twarzy. 

                       ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Kilka minut później wrócił do chaty. Maddison nasłuchiwała wody 

kapiącej w łazience, słyszała odgłosy mycia zębów i jego kroki, kiedy się 

zbliżał. Ułożyła się na samym skraju łóżka, ściskając latarkę niczym broń. Na 

skrzynce po jabłkach, która najwyraźniej służyła za szafkę, paliła się jedna 

świeczka, rzucając blade światło na drzwi. 

Kiedy Demetrius wszedł do sypialni, Maddison zamknęła oczy, udając, że 

śpi. Jednak nawet wtedy czuła jego przenikliwe spojrzenie. Usłyszała szelest 

zdejmowanych ubrań, a jej serce zaczęło walić. Chyba nie miał zamiaru spać 

nago? Ona sama spała w dresie i skarpetkach. 

Była tak spięta, że nie wiedziała, czy w ogóle uda się jej zasnąć. Kiedy 

położył się do łóżka, złapała się krawędzi. 

- Mogłabyś zgasić świecę, Maddison? Spojrzała na maleńki płomyk, 

czując palące pragnienie, aby go zdmuchnąć. 

- Maddison? 

- Nie możemy zostawić jej zapalonej? - zapytała, zaciskając palce na 

latarce pod kołdrą. 

Potrząsnął głową. 

background image

- Obawiam się, że nie. Mogłaby zaprószyć ogień. Co za ironia! On 

rozpalił w niej taki ogień, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Jego ciało 

lśniło w tym przytłumionym świetle. Pochyliła się do przodu i zdmuchnęła 

wątły płomień. W pokoju zapanowała nieprzenikniona ciemność. 

- Jest bardzo ciemno - powiedziała niepewnie i trochę nerwowo. 

- Bo to środek nocy - odparł oschle. - Tak powinno być. 

Zacisnęła palce na latarce, kiedy usłyszała, że kładzie się do łóżka. Jej 

ciało zamarło, gdy jego nogi dotknęły jej. 

Wstrzymała oddech. Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach 

jego oddech stał się równy i spokojny. Zrozumiała, że zasnął. Jej strach zamienił 

się we frustrację. Jak mógł tak szybko zasnąć? 

Nie pamiętała, kiedy ostatnio spędziła całą noc po ciemku. Wiedziała, że 

zachowywała się dziecinnie, ale od śmierci matki po prostu nie potrafiła spać 

bez zapalonej lampki. Po kolejnej bezsennej godzinie poddała się. Ostrożnie 

ześliznęła się z łóżka i udała do salonu, zabierając ze sobą latarkę. 

Ogień dogasał, ale Maddison szybko dorzuciła kilka szczap. Usiadła na 

podłodze i przyglądała się, jak płomienie liżą drewno. Powoli zaczęła się 

odprężać. Ułożyła się wygodnie na starym dywanie, oparła głowę na ramieniu i 

zamknęła oczy. 

Demetrius obudził się o świcie i przeciągnął sennie. Uwielbiał budzić się 

na tym odludziu. Dźwięk wiatru w drzewach, śpiew ptaków, szum wodospadów 

i świeże, czyste powietrze wprawiały go w dobry nastrój jak nic innego. 

Odwrócił głowę i zmarszczył czoło na widok pustej poduszki. Włożył dżinsy i 

udał się do salonu. 

Leżała przed kominkiem zwinięta w kłębek, jak gdyby nie chciała zająć 

więcej miejsca, niż potrzebowała. Włosy miała rozrzucone w nieładzie. W 

jednej ręce ściskała latarkę, która dawno zdążyła się wyładować. 

Długo się jej przyglądał. Wyglądała jak dziecko. Miała rozpalone 

policzki, lekko rozchylone usta, a wolną rękę trzymała na podłodze blisko 

background image

twarzy. Zastanawiał się, jak długo tam była. Najwyraźniej tak bardzo nie chciała 

dzielić z nim łóżka, że wolała spać na twardej podłodze. Pomyślał o wszystkich 

kobietach, które tak ochoczo wchodziły mu do łóżka, i o tym, jak bardzo ona się 

od nich różniła. Wiedział, że gdyby za nisko opuścił gardę, znalazłby się w 

wielkim niebezpieczeństwie. 

Maddison nie była pewna, co ją obudziło, ale kiedy otworzyła oczy, 

słońce świeciło wysoko na niebie, a świergot ptaków rozbrzmiewał na dworze. 

Rozprostowała kości, wykrzywiając twarz w grymasie. 

- Masz ochotę na herbatę? - zapytał Demetrius. - Zaparzyłem w kociołku i 

przygotowałem tosty. 

Usiadła, próbując zignorować kłucie w ręce. 

- Dziękuję. 

Przyjęła od niego kubek. 

- Pewnie nie ma sensu pytać, czy dobrze spałaś? W tonie jego głosu było 

coś, co przykuło jej uwagę. 

Czyżby dręczyły go wyrzuty sumienia? 

- Lepiej, niż mogłam się spodziewać - odparła oschle. 

Podał jej tost. 

- Jak udało ci się przygotować herbatę i tosty? Wskazał kominek. 

Poczuła się skrępowana na myśl, że stał tak blisko, kiedy spała. Pewnie 

obserwował każdy jej nieświadomy ruch. Poczuła się taka bezbronna. Na jawie 

mogła się jakoś przed nim bronić. Ale we śnie? 

- Nie rób takiej zmartwionej miny - powiedział, najwyraźniej odczytując 

emocje malujące się w jej oczach. - Nie dotknąłem cię. 

- Nawet nie przyszło mi to do głowy. 

- Czyżby? 

- Z pewnością takie zachowanie odpowiadałoby twoim żałosnym 

standardom. - Posłała mu lodowate spojrzenie. 

Minęła chwila, zanim się do niej odezwał. 

background image

- Może po śniadaniu miałabyś ochotę na spacer? 

- Dokąd? 

- Nad wodospad. Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, zobaczymy 

lirogony. 

- Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, znajdziemy drogę powrotną - 

mruknęła z sarkazmem, po czym ugryzła tosta. 

- Zapewniam cię, Maddison, że znam te okolice jak własną kieszeń. Przy 

mnie na pewno się nie zgubisz. 

Dokończyła śniadanie w milczeniu. 

- Zabrałaś wygodne buty? - zapytał, biorąc od niej pusty talerz i kubek. 

Skinęła głową i wyszła z pokoju, żeby przygotować się na kolejne 

wyzwanie losu. Lubiła spacerować, ale nie odpowiadało jej jego towarzystwo. 

Niestety już wkrótce Demetrius prowadził ją do gęstego lasu. Wysokie drzewa 

górowały nad nimi, a ich niebiesko-zielone liście drżały pod wpływem lekkiej 

bryzy. 

Maddison czuła w powietrzu zapach leśnego poszycia i świeżość, którą 

mogła prawie poczuć na ustach. Szli w milczeniu i tylko od czasu do czasu ciszę 

przerywał trzepot ptasich skrzydeł albo trzask gałązek łamiących się pod ich 

nogami. 

Po chwili powietrze zrobiło się wilgotne, a w oddali dało się słyszeć szum 

wody. Zza drzew wyłonił się wijący się strumień, który omywał gładkie 

kamienie wyglądające tak, jakby były wypolerowane. Chwilę później usłyszeli 

szum wodospadu. 

Demetrius przytrzymał dużą paproć, żeby mogła przejść. Kiedy go 

minęła, zobaczyła wodę spadającą w dół ze skalnej półki. Huk był tak potężny, 

że musiała krzyczeć do Demetriusa, chociaż stał tuż obok niej. 

- Jak tu pięknie! 

Posłał jej przelotny uśmiech i wskazał na szczyt wodospadu. 

background image

- Widzisz? Stamtąd rozciąga się wspaniały widok na dolinę. Możemy się 

tam wspiąć. 

Ruszyła za nim. Kiedy dotarli do trudnego odcinka, podał jej rękę. 

Maddison wsunęła dłoń między jego ciepłe palce. Jego uścisk był delikatny, ale 

pewny. Kiedy dotarli na szczyt, nadal trzymał jej rękę. 

- Ostrożnie. Skały mogą być bardzo śliskie. Stawiała kroki bardzo 

uważnie, coraz bardziej zadowolona z jego asekuracji. Spadająca woda dudniła 

jej w uszach, a poniżej nich tańczył niesamowity wir. Orzeźwiające górskie 

powietrze działało pobudzająco jak narkotyk. Krople wody połyskiwały na jej 

włosach niczym maleńkie diamenty. Demetrius musnął jej ramię, a jego oddech 

pieścił jej policzki, kiedy pokazywał jej coś na horyzoncie. 

Widok zapierał dech w piersiach. Pasmo górskie miało błękitny odcień. 

Wysokie szczyty ciągnęły się wszędzie, jak okiem sięgnąć. Brak najmniejszych 

śladów cywilizacji potęgował uczucie wyizolowania. Maddison poczuła, jak coś 

się w niej zmienia. 

Od dawna nie czuła takiego spokoju. Nagła śmierć jej ojca i ciągły 

niepokój o Kyle'a przysporzyły jej wielu zmartwień. Do tego stopnia przywykła 

do nieustającej presji i pokonywania coraz to nowych przeszkód, że dopiero 

teraz zdała sobie sprawę, że całkiem poświęciła im wewnętrzny spokój. 

Ale tutaj życie nabierało nowego znaczenia. Szum wiatru w gałęziach 

drzew koił jej nerwy i łagodził napięcie. Promienie słońca dodawały energii, a 

odgłosy płynącej wartko wody rozbrzmiewały w jej głowie niczym symfonia 

natury. 

Nagle zorientowała się, że Demetius znieruchomiał, a jego palce zacisnęły 

się na jej ramieniu w ostrzegawczym geście. Odwróciła głowę, żeby na niego 

spojrzeć, ale on nie odrywa! oczu od ścieżki przed nimi. 

- Zobacz - szepnął. 

background image

Spojrzała w kierunku, który jej wskazał, i zobaczyła szarobrązowego 

ptaka. Grzebał w poszyciu, ale musiał wyczuć ich obecność, bo odwrócił 

główkę i z prędkością błyskawicy popędził w gęste zarośla, znikając im z oczu. 

- Co to było? - zapytała szeptem. 

- Lirogon. 

Kolejny raz ujął jej dłoń. Żadne z nich nie odezwało się słowem. Dzielili 

tę chwilę w przyjaznej atmosferze, jak dwoje ludzi, których łączy jakiś sekret. 

Demetrius poprowadził ją głębiej w las. Przebijające się przez korony drzew 

promienie słoneczne stopniowo stawały się coraz rzadsze. Zielone porosty przy-

wierały do każdego konara powalonego drzewa, a poszycie było tak miękkie, że 

Maddison miała wrażenie, jak gdyby stąpała po puszystym dywanie. 

Rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Demetriusa, który stał z głową 

zwróconą ku wąskiemu prześwitowi. Podążyła za jego spojrzeniem i zobaczyła 

niebieskiego strzyżyka dziobiącego gęste poszycie. Najwyraźniej dostrzegł ją, 

ale w przeciwieństwie do lirogona nie uciekł. 

- To samiec, prawda? - wyszeptała, przysuwając się do Demetriusa. 

- Tak, samiczki są brązowe. 

- Wcale się nas nie boi - zauważyła, obserwując podskakującego 

strzyżyka. 

- Nie ma powodu, żeby się nas bać. Niewielu ludzi tutaj przychodzi. 

Strzyżyk przeskoczył na wyższą gałąź i odleciał. 

- Chodź. - Demetrius kolejny raz chwycił ją za rękę. 

Maddison czuła ciepło jego palców zaciskających się na jej dłoni. Zaczęła 

sobie wyobrażać, jak te zmysłowe palce dotykają jej, kreślą kontury jej ciała. 

Miał bardzo męskie, trochę chropowate dłonie, które najwyraźniej nie raz były 

brudne od ziemi i kurzu. Chociaż miał tyle pieniędzy, nie stronił od prac fi-

zycznych. To wszystko stawiało go w innym świetle. Nie wiedziała, co o nim 

myśleć. Miał być jej wrogiem, ale nagle okazało się, że w ogóle go nie 

background image

przypominał. Przez to był o wiele bardziej niebezpieczny dla jej bezbronnego 

serca, o wiele bardziej niż jako przeciwnik. 

Przeszli przez przystrojoną porostami polanę do miejsca, gdzie strumień 

przecinał dróżkę. Tu nurt był mniej rwący, ale Maddison bała się, że spadnie ze 

zwalonej kłody łączącej oba brzegi. 

- Wpadnę do wody. - Przylgnęła do ręki Demetriusa, kiedy podszedł do 

kłody. 

- Nie wpadniesz - próbował ją uspokoić. Weszła za nim na kłodę, starając 

się nie patrzeć 

w dół. 

- Jak sobie radzisz? - zapytał w połowie drogi. 

- Na razie nieźle - odparła, łapiąc równowagę. 

- Już niedaleko. 

W pewnej chwili nagły ruch w zaroślach na drugim brzegu przyciągnął jej 

uwagę. Natychmiast się zachwiała. Chwyciła Demetriusa za koszulkę, ale kłoda 

była bardzo śliska, a jej znoszone trampki nie trzymały się najlepiej podłoża. 

Była pewna, że pociągnie go za sobą. Ale on złapał równowagę i chwycił ją w 

pasie. 

- Powiedziałem ci, że nie wpadniesz. 

Z trudem łapała oddech, kiedy znajdowała się tak blisko niego. Próbowała 

chociaż trochę się od niego odsunąć, ale on tylko wzmocnił uścisk. 

- Nie ruszaj się. Woda jest tu bardzo głęboka - ostrzegł ją. 

- Jak bardzo? - Spojrzała na niego zaniepokojona. 

Nie odpowiedział. Powoli pochylił głowę i delikatnie musnął jej usta. 

Rozchyliła wargi, poddając się pieszczotom jego języka. Po chwili ostrożnie 

odsunęła się od niego. 

- Od brzegu dzielą nas trzy kroki - oświadczył. 

- I mniej więcej godzina drogi powrotnej do chaty. Dasz radę? 

background image

Ogarnęła ją rozpacz na myśl, że ten pocałunek nie zrobił na nim żadnego 

wrażenia. Jak mógł stać tam taki spokojny i opanowany? 

- Oczywiście, że dam radę - odparła cierpko. 

Wyszarpnęła rękę z jego luźnego uścisku. Próbował ją chwycić, ale mógł 

tylko z przerażeniem patrzeć, jak ona znika z pluskiem w wodach strumienia. 

W kilka sekund znalazł się na brzegu, ale woda zdążyła ponieść ją tak 

daleko, że znalazła się poza jego zasięgiem. 

- Maddison! - zawołał, potykając się o sękate korzenie drzew i grzęznąc w 

błocie. 

Jej głowa wystawała niewiele ponad poziom wody. Wynurzyła rękę. 

Wybrzeże porastała gęsta roślinność, przez którą ciężko było się przedrzeć. 

Chociaż zdawał sobie sprawę, że niebezpiecznie było rzucać się w wir wody, nie 

zawahał się. 

Woda była lodowata, a prąd o wiele silniejszy, niż się spodziewał. Był 

dobrym pływakiem i miał mocne ciało, ale dotarcie do niej kosztowało go wiele 

wysiłku. W chwili, gdy jej głowa zniknęła pod wodą, złapał ją za włosy i 

wyciągnął. Chwyciła go kurczowo. Z jej oczu wyzierał strach, a usta posiniały z 

zimna. Nie czekał na odpowiedź. Czym prędzej odholował ją na brzeg. 

Dosięgnął gałęzi, która nie była tak gruba, jak by sobie tego życzył, ale 

pozwoliła mu przedostać się w miejsce, gdzie strumień był płytki. Wypchnął 

Maddison z wody, a potem sam wyszedł na brzeg. Oddychał ciężko, przerażenie 

zaczęło ustępować miejsca złości. 

- Idiotka! - warknął na nią. - Mogłaś zginąć. Maddison gapiła się na niego 

przez sklejone błotem włosy. Górował nad nią. Jego biała koszulka zrobiła się 

brązowa, a na jednej ręce miał paskudną ranę, z której płynęła krew. W innych 

okolicznościach rzuciłaby jakąś ciętą ripostę. Jednak nałykała się tyle wody, że 

ogarnęły ją mdłości. 

- Ja... 

background image

Wzięła głęboki oddech, ale to nie pomogło. Pochyliła głowę i 

zwymiotowała tuż obok jego stóp. Usłyszała przekleństwo, zanim rzucił się, by 

ją przytrzymać. 

Zamknęła oczy, kiedy przycisnął jej głowę do piersi. Przylgnęła do niego, 

próbując opanować drżenie ciała i szczękanie zębów. 

- Możesz iść? - zapytał po chwili. Spojrzała mu w twarz. 

- Straciłam but. Zmarszczył czoło. 

- Masz szczęście, że nie straciłaś życia. 

- N-nie pouczaj mnie. Nie zrob-biłam tego umyślnie. 

- Przez ciebie mogliśmy zginąć. - Pomógł jej wstać. 

- N-nie musiałeś się fat-t-tygować. 

- Oczywiście, że musiałem, do cholery! 

- Niby czemu? W końcu wyrzuciłoby mnie na brzeg. 

- Jasne, a potem włożyliby cię do plastikowego worka - warknął. 

- Byłbyś zadowolony - odcięła się. - Moje życie w zamian za kawałek 

łodzi. 

- To był jacht. 

- Dla mnie to mógł być nawet statek rejsowy. Nie dbam o to. Wiem tylko 

tyle, że nie miałam nic wspólnego z jego zatonięciem i nie wiem, dlaczego 

muszę płacić za to tak wysoką cenę. 

- Wystarczy, że wyjawisz miejsce pobytu brata - przypomniał jej. 

- Nie zrobiłabym tego, nawet gdyby od tego zależało moje życie. 

Ruszyła w kierunku, który wydawał się jej właściwy. Usłyszała za sobą 

jego kroki, ale nie odwróciła się, żeby nie dostrzegł jej łez. 

Po chwili zdała sobie sprawę, że nie trafi do chaty bez jego pomocy. 

Chociaż przyszło jej to z trudem, schowała dumę do kieszeni i odwróciła się do 

niego. 

- Nie wiem, którędy iść. - Wskazała na rozwidlenie. 

background image

- Na razie świetnie ci idzie - powiedział, spoglądając ironicznie na jej 

prawie bosą stopę. 

Maddison przyjrzała się strzępom skarpetki i zmarszczyła czoło. Nawet 

nie chciała myśleć, jak wyglądała jej stopa od spodu, chociaż ból nie 

pozostawiał jej złudzeń co do ewentualnych pęcherzy. 

- Mam dobrą orientację w terenie. Ale te wszystkie drzewa wyglądają tak 

samo. 

- Istnieją między nimi subtelne różnice, ale trzeba mieć doświadczenie, 

żeby je dostrzec. 

- Obawiam się, że nie miałam czasu, żeby wałęsać się po lasach. - Posłała 

mu beznamiętne spojrzenie. - Musi być cudownie mieć tyle pieniędzy, żeby 

kupić kawałek dziczy i korzystać z niej, kiedy tylko ma się na to ochotę. 

- To prawda - przyznał. - Ale najbardziej lubię zabierać ze sobą 

towarzystwo. 

- Zakładam, że przywoziłeś tutaj wszystkie swoje kochanki. Już sobie 

wyobrażam Elenę Tsoulis na wysokich szpilkach wyskakującą z zarośli. 

- Lepiej w szpilkach niż na bosaka. Zacisnęła zęby i uciekła przed jego 

magnetyzującym spojrzeniem. 

- Wciąż został mi jeden trampek i szacunek dla samej siebie. 

- Masz u mnie punkty. Podziwiam cię za to, jak sobie poradziłaś. 

Większość kobiet wpadłaby w histerię. A poza tym nie musisz martwić się, że 

przez kontakty ze mną stracisz szacunek dla samej siebie. 

- Czyżby? 

- Oczywiście. Przecież cię nie skrzywdzę. 

- Ale chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka. 

- Przeszło mi to przez myśl. 

Jego spojrzenie wywołało w niej dreszcz rozkoszy. Zrobiło się jej gorąco, 

chociaż miała na sobie mokre ubranie. 

background image

- Gdybyś była ze sobą szczera, musiałabyś przyznać, że ty też miałaś na to 

ochotę - dodał, przyglądając się jej uważnie. 

- Nie oceniaj innych według własnej miary - rzuciła pogardliwie. - Poza 

tym w twoim łóżku nie ma miejsca dla żadnej kobiety. Twoje ego zajmuje za 

dużo miejsca. 

Jego śmiech działał na nią odurzająco. 

- Daj spokój, Maddison - zaczął się przymilać. 

- Przyznaj, że trochę cię kuszę. 

Posłała mu miażdżące spojrzenie. 

- Czekolada mnie kusi, a ty mnie drażnisz. Znów się roześmiał, co tylko 

pogorszyło sytuację. 

- Wyglądasz  uroczo,  kiedy tak  się  pieklisz. 

- Uśmiechnął się do niej. 

- Nie widzę powodu, żeby się nie pieklić. Jest mi zimno i mokro, bo 

wpadłam do strumienia. A w tym zapomnianym przez Boga miejscu nie mogę 

liczyć nawet na ciepły prysznic! Jestem na ciebie taka wściekła, że mogłabym... 

mogłabym... - Próbowała dokończyć zdanie, ale nic nie przychodziło jej do 

głowy. 

- Zagotuję trochę wody nad ogniem, żebyś mogła wziąć kąpiel - 

zaproponował. 

- Zabawne, bo w twojej luksusowej łazience nie ma nic poza cieknącym 

prysznicem z zimną wodą, pękniętą umywalką i poplamionym lustrem. 

- Mam dużą miednicę, z której możesz skorzystać. Spojrzała na niego z 

niedowierzaniem. 

- Spodziewasz się, że wykąpię się w misce? 

- Jest wystarczająco duża dla dwóch osób. 

- Nie mam zamiaru się z tobą kąpać. 

- Mogłoby być zabawnie. 

- Może dla ciebie. 

background image

- Najwyraźniej nie doceniasz moich umiejętności. 

- Jestem pewna, że twoje umiejętności zadowoliły legion kobiet, ale ja nie 

zamierzam zostać jedną z nich. 

- Nie zamierzasz, ale byś chciała. 

- W tej chwili jedyne, czego bym chciała, to ciepły prysznic i prawdziwy 

posiłek. 

- Nie lubisz mojej kuchni? 

- Nie lubię niczego, co ma związek z tobą - odparowała. - Nienawidzę cię. 

- Bardzo często to powtarzasz. Zastanawia mnie, kogo tak naprawdę 

starasz się o tym przekonać. 

- Czy byłbyś tak łaskaw i wskazał mi drogę do twojego małego królestwa, 

żebym mogła pozbyć się mokrych ciuchów? Jestem zmęczona i nie mam ochoty 

na tę bezsensowną rozmowę. 

Kiedy szli w milczeniu, Maddison miała wrażenie, że ostatnie słowo 

znów należało do niego. 

W kominku zostało trochę żaru. Demetrius zajął się podsyceniem ognia, 

gdy tymczasem Maddison poszła do łazienki. Kiedy wróciła do pokoju, 

Demetrius spojrzał na nią znad garnka z gotującą się wodą. Zdążył już zdjąć 

przemoczoną koszulkę, ale nadal miał na sobie wilgotne dżinsy. Przyglądał się 

jej przez chwilę, po czym zmarszczył brwi. 

- Nadal drżysz. 

- W-w-wcale n-n-nie - zaprzeczyła, szczękając zębami. 

Czym prędzej podszedł do niej, chwycił jej zimne dłonie i zaczął je 

pocierać. 

- Wyjdę na trochę, żebyś mogła się wykąpać - zaproponował. 

- Usiądę przy ogniu i zaraz się rozgrzeję. 

- Masz sine usta. 

Przesunęła po nich językiem, jak gdyby sama chciała się o tym przekonać, 

ale natychmiast tego pożałowała. Jego spojrzenie podążyło za tym ruchem. Nie 

background image

mogła nic zrobić, żeby opanować pożądanie emanujące z każdego centymetra 

ciała. Czuła się tak, jak gdyby na czole miała napisane: Pragnę cię, Demeriusie. 

Była pewna, że dobrze wiedział, co działo się z jej ciałem. Zaschło jej w 

gardle, kiedy przyciągnął ją bliżej. W milczeniu patrzyła, jak pochyla głowę. 

Jego usta musnęły jej chłodne wargi. Poddając się namiętnemu pocałunkowi, 

Maddison dobrze wiedziała, że nie będzie z nim walczyć. 

Odpowiadała na jego pieszczoty, chociaż czuła wstyd i lęk. Nie 

rozumiała, jak mogła go nienawidzić i jednocześnie potrzebować. Przestała 

sobie ufać. Czuła się tak, jak gdyby zamieniła się w całkiem obcą osobę. 

Zarzuciła mu ręce na szyję i bezwstydnie przylgnęła do niego. Usłyszała 

jego jęk, kiedy ruchem ręki dała mu znać, czego pragnie. Jego pocałunki stały 

się bardziej natarczywe, kiedy położył ją na podłodze przed kominkiem. 

Wiedziała, że nadszedł czas, aby dać sygnał do odwrotu, ale jakiś złośliwy 

chochlik podszeptywał jej coś całkiem innego. W końcu pragnęła go, a on 

pragnął jej. W czym tkwił problem? 

Nie kochał jej. Dla niego była tylko zasłoną ukrywającą jego związek z 

Eleną Tsoulis. 

- Wiesz, co się wydarzy, jeśli nie każesz mi przestać? 

Skinęła głową. 

- To nie jest część umowy - przypomniał jej. 

- Nie dbam o to - wyszeptała. 

- To miało być papierowe małżeństwo. Nie powinienem tego robić. 

- Czego? 

Kiedy była już naga, przyjrzał się uważnie jej ciału. 

- Tego... - Przycisnął usta do jej pępka, zanim przesunął się niżej. 

Jego pocałunki doprowadzały ją do szaleństwa. Nigdy wcześniej nie 

przeżyła niczego podobnego. Nie mogła opanować fali rozkoszy, która 

zawładnęła jej ciałem. Kiedy nadeszła ekstaza, nie mogła uwierzyć, że coś 

background image

takiego jest w ogóle możliwe. Demetrius zaczekał, aż wróci do niego, po czym 

wszedł w nią, wydając przy tym jęk rozkoszy. Jednak po chwili zamarł. 

- Co się stało? - Spojrzał na nią i zobaczył, że przygryza dolną wargę. 

Uśmiechnęła się niewyraźnie. 

- Nic mi nie jest... po prostu jesteś... - Słowa uwięzły jej w gardle, twarz 

płonęła. 

Zaczekał chwilę, zanim znów się w niej poruszył, ale jak tylko to zrobił, 

ponownie przygryzła wargę. 

Z przerażeniem dostrzegł łzy lśniące w jej oczach. Nagle zrozumiał, jaka 

mogła być ich przyczyna. 

- Mój Boże-jęknął, wysuwając się najdelikatniej, jak mógł. 

Maddison zamknęła oczy, żeby powstrzymać łzy, ale nie przestawały 

płynąć. 

- Przepraszam - powiedział, kiedy wstał z podłogi i sięgnął po spodnie. 

Usłyszała dźwięk zapinanego suwaka i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. 

- Maddison... 

Nie chciała na niego spojrzeć. Przyglądał się jej niepewnie, marszcząc 

czoło. 

- Powinnaś była mi powiedzieć. 

Pociągnęła nosem i otarła rękawem twarz w takim geście, który 

całkowicie go rozbroił. 

- Nie miałem pojęcia, że ty... 

Przejechał ręką po włosach, próbując się opanować. Nigdy wcześniej nie 

znalazł się w takiej sytuacji. Przez ostatnie lata spotykał się z wieloma 

kobietami, ale żadna nie poruszyła go tak jak Maddison. I nie chodziło tylko o 

jej niewinność, ale o osobowość, lojalność wobec brata i odwagę w obliczu 

życiowych trudności. Ogarnęło go poczucie winy, kiedy patrzył na jej drobne 

ciało. Pierwszy raz w życiu wpadł w sidła, które udawało mu się omijać przez 

całe dorosłe życie. Sidła miłości. 

background image

- Nie wiem, jak cię przeprosić - zaczął niepewnie. - Musiałem sprawić ci 

ból. 

Na chwilę zwróciła ku niemu mokrą od łez twarz. 

- Nic mi nie jest. 

- Nie śpieszyłbym się tak, gdybym wiedział. 

- W porządku. - Ponownie pochyliła głowę. 

- Nie, Maddison - powiedział szorstko. - Nic nie jest w porządku. Zdajesz 

sobie sprawę, jak źle się teraz czuję? 

Podniosła się z takim zakłopotaniem, że po raz kolejny ugiął się pod 

ciężarem winy. 

- Nie obwiniaj się - poprosiła. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? 

- Dlaczego nie zapytałeś? Zamyślił się nad jej pytaniem. 

- Oczywiście, masz rację. Z tobą nic nie jest proste. Tak jak powiedziałaś, 

nie przypominasz innych kobiet, a już na pewno nie tych, z którymi się spo-

tykałem. 

- W takim razie będziesz mógł odhaczyć kolejną pozycję w swoim 

czarnym notesiku. 

- Masz okropne zdanie na mój temat. 

- Bo jesteś okropny. Każdy, kto ucieka się do szantażu, musi mieć jakieś 

skazy na charakterze. Nie uważasz? 

Szybko doszła do siebie. Powrócił jej duch walki. Najwyraźniej nie 

chciała stracić żadnej okazji, żeby wymierzyć mu kilka celnych i zasłużonych 

ciosów. 

- Nie musiałaś wychodzić za mnie za mąż. Mogłaś wyjawić miejsce 

pobytu brata. 

- I przyglądać się, jak go niszczysz? Tak jak zniszczyłeś naszego ojca? - 

Spojrzała na niego wyzywająco. - Po moim trupie! 

- Prawdziwa ofiara z dziewicy. Nic dodać, nic ująć. 

background image

Widział, że miała ochotę go uderzyć. Przez chwilę zaciskała pięść, ale 

ostatecznie musiała się rozmyślić, bo tylko zacisnęła zęby i odwróciła się. 

Zaskoczyło go uczucie zawodu, które nim zawładnęło. Chciał, żeby go uderzyła, 

bo wtedy mógłby złapać ją w ramiona i utulić. Ale nade wszystko chciał, żeby 

spojrzała na niego z miłością. Chciał, żeby pokochała go tak, jak on pokochał 

ją... 

- Maddison... - Zamilkł, kiedy zauważył, że zesztywniała na dźwięk jego 

głosu. - Spakuj się. Wracamy do miasta. 

Spojrzała na niego. Na jej twarzy pojawiła się ulga, kiedy zobaczyła, że 

zaczął gasić ogień. 

- Wyjeżdżamy? 

- Tak. 

- Ale... 

- Nie kłóć się ze mną. Spakuj się i jedziemy. Minął ją i bez słowa wyszedł 

z pokoju. Maddison 

stała przez chwilę, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął. Nad 

dogasającym ogniem unosił się szary dym. To nie była najlepsza pora na to, 

żeby się zakochać. Ale stało się. 

                                    ROZDZIAŁ ÓSMY 

Droga do miasta upływała w milczeniu. Maddison siedziała w skórzanym 

fotelu i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Od czasu do czasu rzucała 

ukradkowe spojrzenia w stronę Demetriusa, ale on nie odrywał oczu od drogi, a 

jego twarz przypominała maskę. Zauważyła jednak, że od czasu do czasu bębnił 

palcami o kierownicę. Ciekawe, co tak bardzo pochłaniało jego myśli? 

Pewnie zastanawiał się, jak reaktywować związek z Eleną. Na samą myśl 

o ich schadzkach ogarniała ją zazdrość. Nie miała prawa być zazdrosna. 

Wiedziała o tym od samego początku, kiedy to przedstawił jej warunki umowy. 

Co za ironia! Była jego żoną dopiero od dwudziestu czterech godzin, a już 

zdążyła przywyknąć nie tylko do tej roli. Nieoczekiwanie do jej życia wkradła 

background image

się miłość. A przecież tak bardzo starała się trzymać go na dystans, podsycając 

w sobie nienawiść i marząc o dniu, w którym będzie mogła się zemścić. 

Poczuła na sobie jego wzrok i spojrzała na niego. Ciekawe, czy wiedział, 

o czym myślała? Szybko odwróciła głowę, a jej policzki poczerwieniały. Sa-

mochód gwałtownie ruszył do przodu, wciskając ją w fotel. Natychmiast 

przypomniała sobie o jego sile i chęci dominacji. Wiedziała, że lubił wygrywać. 

Ale czy w jego piersi biło serce? Czy można było nauczyć go miłości i 

zaufania? I czy ona była odpowiednią osobą, żeby go tego nauczyć? 

Zaraz po powrocie do hotelu Demetrius na powrót wszedł w rolę pana i 

władcy. 

- Wezmę prysznic i ogolę się - poinformował ją, kiedy zamknęły się za 

nim drzwi apartamentu. 

Maddison nerwowo odgarnęła z twarzy kosmyk włosów. 

- Masz własną łazienkę, więc nie musisz obawiać się, że naruszę twoją 

prywatność. 

Maddison nie potrafiła rozszyfrować jego zachowania. Wyczuwała złość, 

ale nie była pewna, czy to ona stanowiła jej źródło. Dlatego zacisnęła usta i 

spróbowała wymyślić coś, co mogłaby mu odpowiedzieć. Ale był szybszy. 

- Na litość boską, przestań tak na mnie patrzeć -jęknął. - I nie rób z siebie 

męczenniczki. 

- Przepraszam. - W końcu odzyskała głos i jasność umysłu. - Może założę 

na głowę papierową torbę, żeby oszczędzić ci mojego widoku? 

- To nie będzie konieczne. 

Skrzyżowali spojrzenia, ale tym razem to on odwrócił głowę pierwszy. 

- Jeśli jesteś głodna, skorzystaj z obsługi hotelowej. Ja wychodzę. 

- Świetnie - wycedziła przez zęby, z trudem powstrzymując łzy. - Idź 

sobie do kochanki. Nic mnie to nie obchodzi. 

Obudził ją suchy kaszel. Natychmiast odrzuciła kołdrę i ruszyła 

korytarzem do jego sypialni. Zapukała, ale nikt nie odpowiedział. 

background image

- Dobrze się czujesz? - zawołała. 

Nagle drzwi otworzyły się na oścież. Zaskoczona wpadła do środka i 

najpewniej wylądowałaby na jego piersi, gdyby nie przytrzymał jej ręką. Nie 

miał na sobie nic poza bokserkami, a jego muskularna sylwetka onieśmielała ją. 

- Czego chcesz? - warknął, puszczając jej ramię. Maddison spojrzała na 

niego zaniepokojona. Bez wątpienia miał gorączkę. 

- Okropnie wyglądasz. 

- Nie przypominam sobie, żebym pytał cię o opinię na temat mojego 

wyglądu. 

- Jesteś chory. 

- Powtarzasz się. 

- Naprawdę chory. Trzeba zadzwonić po lekarza. 

- Przeżyję. 

Maddison nie ruszyła się z miejsca. Zacisnęła usta i spojrzała na niego. 

Wytrzymał jej spojrzenie przez minutę albo dwie, po czym odwrócił się, 

pocierając twarz, jak gdyby próbował pozbyć się bólu z okolicy skroni. 

- Boli cię głowa? - zapytała. 

- Idź sobie, Maddison. Nie lubię mieć publiczności, kiedy nie jestem w 

formie. 

- Musisz wziąć jakiś lek przeciwgorączkowy. 

- A ty powinnaś skorzystać z mojej rady i wyjść stąd, zanim się zarazisz. - 

Ton jego głosu przeczył, jakoby troszczył się o jej zdrowie, ale nie miała 

zamiaru się poddawać. 

- Wracaj do łóżka. Przyniosę ci tabletki. 

Demetrius mruknął coś, co przypominało narzekanie na wszystkie kobiety 

tego świata, ale posłusznie wykonał polecenie. 

Maddison wróciła po kilku minutach ze szklanką wody i pigułkami, które 

zawsze nosiła w torebce. 

- Proszę. Drapie cię w gardle? 

background image

- Trochę. 

- Bolą cię mięśnie? Łypnął na nią. 

- Nie potrzebuję pielęgniarki. 

Spojrzała na niego, jak gdyby miała do czynienia z wyjątkowo 

nieznośnym dzieckiem. 

- Musisz pić dużo płynów. 

- Musisz stąd wyjść - warknął. 

- I może powinieneś coś zjeść. Może zupę albo... 

Nagle kołdra poszybowała w powietrze, a Demetrius rzucił się pędem do 

łazienki. Maddison skrzywiła się, kiedy usłyszała, że wymiotuje. Sama 

doskonale pamiętała swoje dolegliwości po kąpieli w strumieniu. Popchnęła 

drzwi łazienki i znalazła go pochylającego się nad umywalką. Był blady jak 

ściana. 

Maddison chwyciła mały ręcznik, zmoczyła go pod prysznicem i położyła 

mu na karku. 

- Odejdź. Tego nie było w naszej umowie. 

- Wiem. Później wyrównamy rachunki. 

Nie protestował, kiedy otarła pot z jego nagich ramion wilgotnym 

ręcznikiem. Wyprostował się, podpierając na umywalce, i spojrzał na nią. 

- Dlaczego to robisz? 

Zmoczyła ręcznik, żeby na niego nie patrzeć. 

- Choroba to nic przyjemnego. 

- Podobnie jak nie ma nic przyjemnego w dotrzymywaniu towarzystwa 

choremu. 

- Nie dotrzymuję ci towarzystwa, tylko ci pomagam. 

- Denerwujesz mnie. 

- Wejdź pod prysznic, a ja zajmę się twoim łóżkiem. 

Wyglądał tak, jak gdyby nadal zamierzał się kłócić, ale na koniec 

westchnął i wszedł pod prysznic. To był dla niej sygnał do wyjścia, mimo że nie 

background image

mogła oderwać oczu od jego nagiego ciała. Pocieszyła ją myśl, że był zbyt 

chory, żeby to dostrzec. Bardzo się myliła. 

Kiedy kilka minut później wyszedł z łazienki, wygładzała pościel na 

łóżku. Łagodny uśmiech na jej ustach zmienił jej twarz, kiedy na niego 

spojrzała. 

- Lepiej ci? 

Skinął głową i usiadł. Ręcznik ześliznął mu się z bioder, ukazując linię 

opalenizny. Dostrzegł błysk zaciekawienia w jej oczach, chociaż próbowała go 

ukryć. Sprawiała wrażenie rozkojarzonej, kiedy odsuwała kołdrę. 

- Przyniosę ci coś do picia - wymamrotała, wychodząc z pokoju. 

Demetrius położył się i zamknął oczy. Chociaż ból głowy był nieznośny, 

uśmiech nie znikał z jego ust. 

Kiedy wróciła do jego sypialni i zobaczyła, że zasnął, nie wiedziała, czy 

się cieszyć czy martwić. 

Przysunęła krzesło do łóżka, usiadła i przyjrzała mu się, korzystając z 

okazji, aby bez skrępowania móc uważnie przestudiować rysy jego twarzy. 

Chciała go dotknąć i nakreślić palcami każdą widoczną linię. Nie potrafiła długo 

się powstrzymywać. Dotknęła go w chwili, kiedy otworzył oczy. 

- Obudziłeś się! 

- Co to były za tabletki? 

- Przeciwbólowe - wyjaśniła, zmuszając się, żeby spojrzeć w górę. - 

Czemu pytasz? 

- W rekordowym tempie pozbyłem się bólu głowy. Na co je bierzesz? 

- Potrzebuję ich od czasu do czasu. - Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - 

Kiedy źle się czuję. 

- Myślałem, że większość młodych kobiet bierze tabletki 

antykoncepcyjne, żeby poradzić sobie z takimi dolegliwościami. Ale, jak sama 

powiedziałaś, nie przypominasz innych kobiet. 

- Czego się napijesz? - zapytała zmieszana, zmieniając temat. 

background image

- Czarna herbata będzie w sam raz. 

- Może masz ochotę na kilka tostów? 

- Widać, że masz doświadczenie w opiece nad chorym. 

Nie udało jej się opanować cierpkiego uśmiechu. 

- Kilka lat temu Kyle zachorował na mononukleozę zakaźną. Od tego 

czasu trochę wyszłam z wprawy. 

- Moim zdaniem niczego nie można ci zarzucić. 

- Dziękuję. 

- Nie ma za co. 

- Ale ja naprawdę jestem ci wdzięczny. 

Uciekła od jego spojrzenia, zamykając za sobą drzwi. Popędziła do 

kuchni i czym prędzej wstawiła wodę. Zachowywała się jak nastolatka, która nie 

może doczekać się kolejnej randki. A przecież musiała zachować zdrowy 

rozsądek. Ten człowiek zagrażał jej bratu. Dlatego nie mogła pokazać mu, jak 

bardzo na nią działa. Jeśli przełamie jej opór, nigdy nie uda jej się ochronić 

Kyle'a. A przecież była mu to winna, jemu i tacie. 

Kilka minut później Demetrius popijał herbatę i przyglądał się swojej 

niespokojnej żonie, która nerwowo bawiła się zegarkiem na ręku. Tosty leżały 

nietknięte na talerzu. Nie chciał znów biegać do łazienki w jej obecności. W 

końcu odsunął talerz i oparł się na łokciu. 

- Musisz spotkać się jutro z Jeremym. Jesteśmy w trakcie dużego 

projektu. On przekaże ci szczegółowe informacje. 

- Ale ja nie znam się na hotelowym biznesie! 

- Nie musisz - uspokoił ją. - Spotkanie odbędzie się o dziesiątej rano. 

- Ale może poczujesz się lepiej i będziesz... 

- Maddison... - ton jego głosu powstrzymał ją przed dalszymi protestami - 

...po prostu zrób, co mówię. Proszę. Wystarczy, że pojawisz się na spotkaniu, a 

potem zdasz mi relację. Czy to tak wiele? 

background image

- Nie. - Wbiła wzrok w swoje ręce. - Po prostu czuję się nieswojo w 

towarzystwie... -Nie dokończyła zdania, chociaż przerażało ją spotkanie z 

Jeremym Myallsem. 

- No to załatwione. - Zamknął oczy i odstawił kubek, dając jej do 

zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. 

Maddison wstała, zabrała naczynia i cicho wyszła z pokoju. 

 

                            ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Jeszcze przed spotkaniem Maddison wstąpiła do apteki, żeby kupić trochę 

lekarstw dla Demetriusa. Chociaż zaproponował, żeby wzięła jego samochód, 

odmówiła. Wolała pojechać taksówką, ale przez to spóźniła się na spotkanie aż 

dziesięć minut. Weszła do sali konferencyjnej z przepraszającym wyrazem twa-

rzy, zajęła miejsce. 

- Maddison, jak miło - przywitał ją Jeremy, zanim zwrócił się do 

pozostałych zgromadzonych. - Panowie, przedstawiam wam panią Maddison 

Papasakis. Jak wiecie, Demetrius jest chwilowo niedysponowany. Ale w 

zupełności wystarczy nam jego czarująca żona. 

Maddison starała się, jak mogła, ale mimo to nie potrafiła pozbyć się 

uczucia onieśmielenia w gronie tylu mężczyzn. Za każdym razem, kiedy 

spoglądała znad dokumentów, które wręczył jej Jeremy, dostrzegała 

zaciekawione spojrzenia. Ostatecznie ukryła twarz w papierach i próbowała 

śledzić toczącą się dyskusję. 

- Jak wiecie, rozbudowa Sunshine Coast trochę się opóźnia - mówił 

Jeremy. - Wyznaczyłem odpowiednią osobę, żeby się tym zajęła. Dlatego stan 

funduszy poznamy dopiero w przyszłym kwartale. A teraz, panowie, zajmijmy 

się programem. Przyjrzyjmy się twojemu raportowi dotyczącemu odnowy 

Melbourne. Dziękuję ci, Stefan. 

background image

Maddison nie miała wątpliwości, że Jeremy doskonale czuł się w roli 

głównodowodzącego. Najwyraźniej władza sprawiała mu przyjemność. 

Próbowała skupić się na dyskusji, ale jej wzrok co chwila przyciągały słupki 

liczb widniejące na sprawozdaniu finansowym. Na ten widok przypomniała 

sobie ojca godzinami ślęczącego nad księgami rachunkowymi, żeby 

dopilnować, by rozliczenia zgadzały się co do centa. 

- Co o tym sądzisz, Maddison? 

Spojrzała prosto w niebieskie oczy Jeremy'ego. 

- Przepraszam. - Zrobiło jej się gorąco na widok nieskrywanej nagany z 

jego strony. - Ostatnie zdanie mi umknęło. 

Kiedy lodowate spojrzenia przestały ją zewsząd atakować, Maddison 

uznała, że musieli nisko ocenić jej kompetencje. Była na siebie wściekła, że nie 

skupiła się bardziej. Jednak jedno pytanie o fundusze inwestycyjne na rozwój 

Sunshine Coast zapadło jej w pamięć. Jej ojciec pracował przed śmiercią nad 

tym projektem. Jak przez mgłę pamiętała, że wspomniał o jakichś 

komplikacjach. 

- To jasne, że pani Papasakis martwi się zdrowiem męża -usprawiedliwił 

ją Jeremy. - Może powinniśmy przerwać spotkanie i zaczekać na Demetriusa? - 

zwrócił się do otaczających go mężczyzn. - Kto jest za, kto przeciw? A zatem 

kończymy. - Zamknął teczkę z dokumentami, mężczyźni zaczęli wychodzić. 

- Ale... - Poczuła pokusę, żeby zawołać ich z powrotem, ale szybko 

zrezygnowała; zobaczyła, że Jeremy zbliża się do niej. 

- Chciałbym omówić z tobą kilka spraw. Na osobności. 

Maddison zerknęła nerwowo na drzwi. Uśmiechnął się nieszczerze. 

- Może wybierzemy się na kawę? 

- Chodzi o interesy? 

- Dokładnie o twój interes. 

Zaniepokoił ją ton jego głosu. Instynkt podpowiadał, żeby uciekać od 

niego jak najdalej. Mimo to wyszła za nim z sali obrad. Zaprowadził ją do małej 

background image

kafejki, w której panował półmrok. Zaczekał, aż kelnerka przyjmie zamówienie. 

Potem przeszedł do sedna: 

- Jak twojemu bratu podoba się w Northern Territory? 

Niewiele rzeczy mogłoby zaszokować ją bardziej. Próbowała się 

opanować, bo wiedziała, jak wiele od tego zależy. 

- Nie mam wieści od Kyle'a - odparła wymijająco. - Ale wiem, że często 

się przenosi. 

- Aktualnie przebywa w gospodarstwie hodowlanym Gillaroo. - Jego 

kolana dotykały jej kolan pod niskim stolikiem. 

Uznała, że nie ma sensu owijać w bawełnę. 

- Czego chcesz? 

Chłód jego spojrzenia wywołał w niej lodowaty dreszcz. 

- Rozumiem, że szantaż nie jest ci obcy - uznał, wykrzywiając usta. 

Nienawiść, którą wcześniej czuła do Demetriusa, zdawała się tracić 

znaczenie w obliczu braku skrupułów, które wyrażał ten sztuczny uśmiech. 

Ogarnęła ją panika. Co będzie, jeśli Demetrius pozna prawdę o Kyle'u? 

Zaczerpnęła powietrza i zacisnęła pięści. 

- Nie mam pieniędzy. 

Położył rękę na oparciu krzesła z taką swobodą, że wywołał w niej 

niewyobrażalną złość. 

- Nie chcę twoich pieniędzy. Natychmiast zrozumiała, do czego zmierzał, 

- Ale chętnie położysz łapę na pieniądzach Pemetriusa? 

- Daję ci szansę odwetu. Wiem, że to małżeństwo nie było twoim 

pomysłem. I wiem również, że żywisz żal za przedwczesne zwolnienie ojca. 

Jestem przekonany, że chętnie zobaczysz swojego męża na kolanach. 

Zrobiło się jej wstyd na myśl, że był tak blisko prawdy. Chciała, żeby 

Demetrius cierpiał za to, że szantażem zmusił ją do małżeństwa, jednak w ciągu 

ostatnich dwudziestu czterech godzin całkiem zmieniła o nim zdanie. Pokochała 

go i wiedziała, że zrobi wszystko, by go chronić, tak jak swojego brata. Musiała 

background image

uważać na takich ludzi jak Jeremy Myalls. Przemknęło jej przez myśl, że być 

może to on przyczynił się do zwolnienia jej ojca z firmy Papasakisa. 

Postanowiła poznać prawdę. 

- Czego ode mnie oczekujesz? 

Uśmiechnął się zwycięsko, jak gdyby właśnie złowił największą rybę w 

życiu. 

- Daję ci możliwość dokonania sabotażu planów rozwoju Sunshine Coast. 

- W jaki sposób? 

- Potrzebuję konta bankowego, na które mógłbym wpłacić pewną kwotę. 

- Jak dużą? 

Kiedy jej powiedział, aż zamrugała. 

- Aż tyle? Skinął głową. 

- Na jak długo? 

.- Na tak długo, jak będzie trzeba. 

- Kierownik mojego banku zacznie coś podejrzewać. Od miesięcy nie 

miałam na koncie więcej niż dwieście dolarów. 

- Wyszłaś za mąż za jednego z najbogatszych mieszkańców Sydney. Nie 

ma nic dziwnego w tym, że sporo ci płaci za to, że dzielisz z nim łóżko. 

Maddison unikała jego wzroku. 

- Wiem, że mogę na tobie polegać - dodał po chwili, dotykając zimnymi 

palcami jej dłoni. 

Z trudem opanowała dreszcz odrazy. 

- Skąd wiesz o Kyle'u? - zapytała. 

- Mam swoje źródła. To zaskakujące, ile informacji można uzyskać za 

odpowiednią cenę. 

- Czy Demetrius wie...? Oczy Jeremy'ego zalśniły. 

- Nie. Ale jeśli powinie ci się noga, dopilnuję, żeby się dowiedział. A 

oboje dobrze wiemy, jaki będzie tego finał. 

Zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć nic, czego później mogłaby żałować. 

background image

- Do zobaczenia, Maddison. - Wstał i ruszył do drzwi. 

Zostawił ją samą z niezapłaconym rachunkiem. 

Kiedy wróciła do hotelu, Demetrius nie spał i był w paskudnym nastroju. 

- Czemu tak długo? - warknął na nią. 

- Musiałam załatwić kilka rzeczy. - Skrupulatnie unikała jego spojrzenia. - 

Kupiłam ci witaminy. 

- Witaminy? - Rzucił jej gniewne spojrzenie. - Nie potrzebuję witamin. 

Maddison otworzyła torbę i wyciągnęła buteleczki; postawiła je przed nim 

na stole. 

- Potrzebujesz. To jasne, że źle się odżywiasz. Inaczej nie złapałbyś 

żadnego wirusa. 

- Wszyscy ludzie chorują i to nie ma nic wspólnego z odżywianiem. 

- Jeśli nie odżywiasz się prawidłowo, układ odpornościowy jest osłabiony. 

- Odkręciła pierwszą buteleczkę i wysypała jedną kapsułkę prosto na dłoń. - 

Oboje wpadliśmy do wody, a tylko ty jesteś chory. 

- I co z tego? 

- Bo źle się odżywiasz. 

- Jadam bardzo dobrze. 

- Nie wątpię, ale w jedzeniu serwowanym w twoim hotelu brakuje 

ważnych substancji odżywczych, a przy tym zawiera mnóstwo tłuszczu. 

- Zatrudniam najlepszych szefów kuchni. Podała mu trzy kapsułki i nalała 

szklankę wody z dzbanka, który zostawiła mu przy łóżku. 

- Jestem o tym przekonana. Ale żaden z nich nie wie, jak przygotować 

porządny domowy posiłek. 

- A ty wiesz? 

- Oczywiście. - Zakręciła buteleczki. - Zrobiłam małe zakupy i zaraz 

zabieram się do gotowania rosołu. 

- Dlaczego to robisz? - Zmarszczył brwi. 

- Skoro pozbawiłeś mnie miejsca pracy, nie mam nic lepszego do roboty. 

background image

Zdenerwował się, że mu to wypomniała. Ten zakątek miasta był 

doskonałym miejscem na hotel. Zwyczajnie skorzystał z okazji, żeby ubić dobry 

interes. Każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo. 

- Jak poszło spotkanie? - zapytał po chwili. 

- Dobrze. - Odwróciła się, żeby uciec przed jego przenikliwym 

spojrzeniem. 

- Czy Jeremy przekazał ci wszystkie szczegóły? 

- Jasno i klarownie. 

Demetrius najwyraźniej usłyszał coś niepokojącego w jej głowie, bo 

zmarszczył czoło i zapytał. 

- Wszystko w porządku? 

- Oczywiście. - Posłała mu promienny uśmiech. - Mam dla ciebie trochę 

papierkowej roboty. 

- Nie kłopocz się. Jeremy podrzucił mi wcześniej wszystkie dokumenty. 

Wyprostowała się i spojrzała na niego. - Kiedy? 

- Dziś rano, tuż po twoim wyjściu. 

- Nic nie mówił. 

- Pewnie miał inne rzeczy na głowie. W to nie wątpię, pomyślała 

cynicznie. Godzinę później Maddison przyniosła mu rosół, 

który zjadł bez większego apetytu. Usiadła na krześle obok jego łóżka i 

przyglądała mu się zaniepokojona. 

- Nadal uważam, że trzeba wezwać lekarza. 

- To nie będzie konieczne. Poza tym wystarczysz mi ty. Twoja obecność 

poprawia mi samopoczucie, Maddison. 

Ten komplement sprawił, że zrobiło jej się cieplej na sercu, chociaż po 

chwili zganiła się za to, że w niego uwierzyła. 

- Chyba wolę, kiedy jesteś chory - odparła z delikatnym uśmiechem. - 

Pokazujesz wtedy ludzką twarz. 

Przyglądał się jej przez dłuższy czas. 

background image

- Czyli twoim zdaniem wcześniej nie byłem ludzki? - zapytał w końcu. 

- Byłeś... 

- Uparty jak osioł? - zasugerował. 

- Tak i jeszcze... 

- Wymagający. 

- Tak i... 

- Może przebiegły? 

- Ja nie... 

- Nie wspominając o absolutnej nikczemności. 

- Ja nigdy nie... 

- Można by pomyśleć, że prawdziwy ze mnie Mefistofeles. 

Uśmiechnął się do niej i chwycił jej dłoń. Jego ciepły uścisk tak bardzo 

różnił się od lodowatego dotyku Jeremy'ego Myallsa. Sama myśl o nim wpę-

dzała ją w poczucie winy. Chciała wtajemniczyć De-metriusa w ostatniej chwili, 

a na razie musiała spiskować z Jeremym. Uznała, że tylko tak uda jej się 

przywrócić ojcu dobre imię. 

- Podać ci coś jeszcze? - zapytała, cofając rękę. 

- Nie. - Oparł się na poduszkach i zamknął oczy. - Powinnaś się położyć. 

Wyglądasz na zmęczoną. 

- Nie jestem zmęczona. 

- Chyba cię nie doceniałem. 

Z trudem odwróciła od niego wzrok. 

- Spójrz na mnie, Maddison. Chciałbym, żebyś wiedziała, że to, co 

wydarzyło się w chacie, wcale nie miało się zdarzyć. 

- Jestem aż tak nieatrakcyjna? 

- Jesteś diabelnie atrakcyjną kobietą, Maddison. Z trudem powstrzymuję 

się, żeby nie skończyć tego, co wtedy zacząłem. 

background image

- Demetriusie...? - zaczęła nieśmiało, wpatrując się w jego usta. — 

Zastanawiałam się, czy... - Nie potrafiła z siebie tego wydusić. Zastanawiałam 

się, czy... czy... Cholera! Nie mogę tego powiedzieć. To brzmi tak... tak... 

- A może ja zrobię pierwszy krok. Co ty na to? Poczuła jego wargi na 

swoich ustach. Pocałunki stawały się coraz bardziej pożądliwe. Przyciągnął ją 

bliżej, odsuwając jednocześnie kołdrę, żeby zrobić dla niej miejsce. 

- Nie będę się śpieszył. Nie chcę sprawić ci bólu. Jeśli posunę się za 

daleko, daj mi znać. Jesteś taka piękna... 

Kiedy pieścił ustami jej piersi, czuła niewysłowioną rozkosz. 

- Naprawdę tak uważasz? 

- Jestem o tym przekonany. 

Maddison poczuła, że jego ręka przesuwa się ku spódnicy. 

- Mam niedopasowaną bieliznę - wybełkotała zażenowana. 

Demetrius uśmiechnął się szerzej, a Maddison poczuła przyjemne 

łaskotanie w żołądku. 

- Spieszyłam się i nie przypuszczałam, że... Zarysował kciukiem łagodny 

łuk jej ust. 

- Obiecuję, że tego nie zauważę. Wstrzymała oddech, kiedy zsunął jej 

spódnicę. 

Rozkoszowała się nagością jego ciała. Czuła rozkosz. Dała się ponieść 

temu nowemu doznaniu. 

- Poddaj się, Maddison - wyszeptał łagodnie. - Daj się ponieść. 

Nie musiał jej długo namawiać. Każda komórka jej ciała wyczuwała 

zbliżającą się falę ekstazy. Kiedy w końcu nadeszła, poczuła, że tonie w morzu 

emocji. Tymczasem Demetrius nie mógł już dłużej czekać. Opadł na nią 

bezwładnie. Kiedy tak leżeli, tworząc jedność, chciała, żeby ta chwila trwała 

wiecznie. 

- Nic ci nie jest? 

background image

Potrząsnęła głową. Kiedy ją pocałował, poczuła kolejny przypływ 

pożądania. Nie poznawała własnego ciała. Nigdy nie przypuszczała, że może 

być takie nienasycone. Poczuła, że on też miał ochotę na więcej. Spojrzała na 

niego zaskoczona, a on uśmiechnął się tylko. 

                           ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Tego samego dnia wieczorem Maddison uznała, że udawanie żony 

Demetriusa będzie odtąd dziecinnie łatwe. Leżała w jego objęciach, szczęśliwa, 

odprężona. Każdy, kto by ich teraz zobaczył, nie miałby wątpliwości, że łączyła 

ich miłość. Niestety, bardzo by się mylił. Bo Demetrius nie czuł do niej nic poza 

pożądaniem. 

- Zgasisz światło? - mruknął, muskając ustami jej kark. 

- Nie może zostać zapalone? - wyszeptała, drżąc, kiedy całował jej ucho. 

Jednym zdecydowanym ruchem odwrócił ją na plecy. W jednej chwili 

rozpoczęli szalony taniec, kolejny tego dnia. Kiedy znów położył się obok niej, 

spojrzał jej głęboko w oczy. 

- Twoje ciało jest takie wrażliwe. Nie wyobrażam sobie, że seks z tobą 

mógłby mi się kiedykolwiek znudzić. 

- A co z Eleną? - zapytała, zanim ugryzła się w język. 

- Wolałbym, żebyś wstrzymała się z rozmową o Elenie do momentu, aż 

wyjdziemy z łóżka. 

- Czyżby zrobiło się tłoczno? 

Wytrzymał jej cyniczne spojrzenie dłużej. Łzy zaczęły napływać jej do 

oczu, dlatego przyjęła agresywną postawę. 

- Tylko mi nie mów, że czujesz się winny? 

- Ani trochę. - Jego dłoń zacisnęła się nieznacznie na jej piersi. - Już ci 

mówiłem, że nie lubię z niczego rezygnować. 

- Nienawidzę cię. 

- Właśnie widzę. 

Zacisnęła usta, żałując, że nie może mu zaprzeczyć. 

background image

- Chcę spać w innym pokoju. 

- Nie. 

- Chcę zostawić zapalone światło. 

- Nie. 

- Muszę iść do łazienki. 

- Próbuj dalej. 

- Mówię poważnie. 

- Dotrzymam ci towarzystwa. 

- Nie! - Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. - Czy ja już w ogóle nie mogę 

liczyć na odrobinę prywatności? 

- No to idź. 

Położył się na plecach, wsuwając ręce pod głowę. Nagość ani trochę go 

nie krępowała. Tymczasem Maddison próbowała wyszarpnąć spod niego prze-

ścieradło, ale na próżno. Posłała mu wściekłe spojrzenie, po czym wyłączyła 

lampę. 

- Teraz mnie nie widzisz - powiedziała, kierując się po omacku do drzwi. 

- Ale nadal czuję twój smak. 

Następnego dnia Demetrius obudził się pierwszy. 

Kiedy otworzyła oczy, stał obok jej łóżka, ubrany w garnitur, a na jego 

twarzy brak było jakichkolwiek oznak choroby. Natychmiast usiadła na łóżku, 

przytrzymując kołdrę pod brodą, i spojrzała na zegarek. 

- Dlaczego mnie nie obudziłeś? 

- Nie widziałem takiej potrzeby. 

- Już wyzdrowiałeś? 

- Cudem. 

Maddison zaczęła nerwowo skubać pościel. 

- Co będziesz dzisiaj robić? - zapytał, kiedy nie odzywała się przez 

dłuższy czas. 

- Nie wiem. A co wolno mi robić? 

background image

- Znasz zasady. 

- Żadnego bratania się z personelem, żadnego flirtowania ani 

utrzymywania stosunków o podtekście seksualnym... Zapomniałam o czymś? 

- Wolno ci robić zakupy. 

- Zakupy? 

- No wiesz, kiedy pieniądze wymienia się na różnego rodzaju dobra. 

Może to polubisz. Większość kobiet lubi. 

- Nie przypominam większości... - zaczęła, ale on przycisnął palec do jej 

ust. 

- Wiem. Już mówiłaś. Nie przypominasz większości kobiet. 

W jego głosie dało się wyczuć ironię, jak gdyby chciał jej przypomnieć, 

że tak jak większość kobiet uległa jego urokowi. 

- Zadzwonię później. - Pocałował delikatnie kącik jej ust, po czym ruszył 

do drzwi. 

Pokazała mu język. 

- Zachowuj się, Maddison. Pamiętaj, że mam cię na oku. 

- Jak mogłabym zapomnieć - mruknęła, kiedy zamknęły się za nim drzwi. 

Zdecydowała, że pójdzie na zakupy. Zabrała kartę kredytową, którą od 

niego dostała, i bez zmrużenia oka wydała sporo pieniędzy w ciągu kilku 

godzin. Wysłała sprawunki do hotelu, a sama została w mieście. Wałęsała się 

bez celu przez godzinę albo dwie. Zupełnie nie wiedziała, co zrobić z wolnym 

czasem. 

Wybrała się do National Art Gallery i poświęciła kilka godzin na 

podziwianie bezcennych dzieł sztuki, rozkoszując się spokojem miejsca. Później 

wybrała się do Botanic Garden, gdzie odnalazła miejsce, w którym zgodziła się 

zostać żoną Demetriusa. Nie mogła uwierzyć, jak wiele zmieniło się od tamtej 

chwili. 

Wciąż się nad tym zastanawiała, kiedy wracała do miasta przez Hyde 

Park. Niespokojne myśli wypełniały jej głowę. Niestety, nie zdążyła w porę 

background image

dostrzec znajomej sylwetki Jeremy'ego. Stał po drugiej stronie przejścia dla 

pieszych i uśmiechał się do niej. Przez chwilę chciała odwrócić się napięcie i 

uciec, ale zrezygnowała. Dlatego zaczekała na niego wbrew wszelkim obawom. 

- Witaj, Jeremy. 

- Jak zwykle miło mi cię widzieć, Maddison. - Jego wzrok ześlizgnął się 

po niej niedwuznacznie. - Masz ochotę na kolejną kawę? 

- Tylko jeśli ty płacisz. 

Zignorował jej zaczepkę, wziął pod ramię i zaprowadził do kawiarni na 

skraju parku. Zniosła jego dotyk, bo nie chciała zwracać na siebie uwagi 

przechodniów. 

Miała nadzieję, że to spotkanie skończy się jak najszybciej. Usiadła na 

krześle, które dla niej odsunął, próbując złagodzić rysy twarzy i zmusić się do 

uśmiechu. 

- Jak przebiega realizacja planu? - zapytała. 

- Bardzo dobrze. Demetrius niczego nie podejrzewa. 

- Wpłaciłeś już pieniądze na moje konto? 

- Transakcja będzie miała miejsce jutro rano. Jutro o tej porze będziesz 

bardzo bogatą kobietą, choć tylko tymczasowo. 

- Dlaczego nie dokonasz przelewu na własne konto? 

- Za duże ryzyko. - Rzucił jej przebiegłe spojrzenie. - Tam Demetrius 

szukałby pieniędzy w pierwszej kolejności. 

- Czemu tak bardzo go nienawidzisz? - zapytała, kiedy podano im kawę. 

Oparł się wygodnie na krześle. Mieszając kawę, przyglądał się jej 

uważnie. 

- Zabrał mi kobietę, którą kochałem. 

Miała nadzieję, że oszczędzi jej szczegółów dotyczących kolejnych 

podbojów Demetriusa. 

- Nie potrzebował jej. - Jego twarz stężała. - Wykorzystał ją tak jak inne, z 

którymi się spotykał. 

background image

Z tym nie mogła się spierać. W końcu sama była tylko pionkiem w grze 

Demetriusa. 

- Z tobą postąpi tak samo, jeśli ulegniesz jego urokowi - ostrzegł ją. - A 

kiedy z tobą skończy, pozbędzie się ciebie jak znoszonej rzeczy. 

- W takim razie chyba się nie skuszę. 

- I dobrze. Jak tylko zwietrzy twój udział w tej transakcji, rozpęta się 

piekło. 

- Ode mnie się nie dowie. 

- Domyślam się. 

Maddison zaczęła bawić się kryształkami cukru, które rozsypały się na 

stole. Nawet nie chciała myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Demetrius 

dowiedział się o jej udziale w tym szatańskim planie. Spojrzała strapiona na 

Jeremy'ego. 

- A ty nie boisz się, że Demetrius pozna twój plan? 

- Ani trochę. Kiedy się zorientuje, będę tysiące kilometrów stąd. 

Nie, jeśli ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia, pomyślała. 

- Trochę mnie to wszystko przeraża - wyznała, chcąc zbić go z tropu. 

- Nie martw się. Dopracowałem każdy szczegół. Wystarczy, że będziesz 

zachowywać się jak gdyby nigdy nic, a ja zajmę się resztą. 

- Moim zdaniem, nie doceniasz Demetriusa. 

- Za bardzo się przejmujesz. On nic nie wie. Od lat większość pracy 

zrzuca na mnie. Jak inaczej udałoby mi się wykaraskać z tej malej afery z twoim 

ojcem? 

- Wrobiłeś go? 

- Był łatwym celem. Myślał, że zna wszystkie karty, ale miałem asa w 

rękawie. 

- Jak to zrobiłeś? 

background image

- To było łatwiejsze, niż myślałem. Twój ojciec potrzebował szybko 

trochę pieniędzy. Podejrzewam, że jak zwykle musiał zapłacić za wybryki 

twojego brata. Udzieliłem mu krótkoterminowej pożyczki od firmy. 

- Bez wiedzy Demetriusa? 

Uśmiechnął się do niej sztucznie. 

- Oczywiście. 

- I zażądałeś zwrotu, zanim mógł ją spłacić. 

- Wpadł w panikę. 

- A ty wykorzystałeś sytuację. 

- Tylko trochę. 

- Na tyle, żeby doprowadzić go do zawału. 

- Nie przesadzaj. - Poklepał jej dłoń. - Nie zapominaj, że to Demetrius stał 

za jego zwolnieniem. 

- Muszę już iść. - Wstała. - Demetrius będzie się zastanawiał, dlaczego tak 

długo mnie nie ma. 

Wyszedł za nią z kawiarni. Maddison chciała się go pozbyć, ale 

wiedziała, że każda oznaka niepokoju może wzbudzić jego podejrzenia. Tak 

daleko w to wszystko zabrnęła, że nie miała już drogi odwrotu. Musiała 

realizować jego plan, chociaż wszystko w niej się buntowało. Odprowadził ją do 

południowego wejścia do parku. Patrzyła przez chwilę, jak się oddala, zanim 

ruszyła do hotelu. 

W apartamencie czekały już na nią zakupy. Sporo czasu zajęło jej ich 

rozpakowywanie i wieszanie w szafie. Nie dopuszczała do siebie myśli, że 

Demetrius mógłby poprosić ją, żeby przeprowadziła się do jego sypialni. 

Wrócił w chwili, gdy wyrzucała puste opakowania do kosza. Odwróciła 

się w jego stronę z rękami splecionymi na piersiach. Miała o wiele bardziej 

sfrustrowany wyraz twarzy, niżby sobie tego życzyła. 

- Cześć. 

Odłożył teczkę oraz klucze i ruszył w jej stronę. 

background image

- Cześć - przywitał się, muskając jej usta. 

- Jak się czujesz? 

- Wyczuwam troskę w twoim głosie - powiedział, przeciągając spółgłoski. 

- Jeśli nie chcesz, żebym zachowywała się jak twoja żona, wystarczy 

jedno słowo. 

- Nadal się na mnie gniewasz? 

Wydarzenia minionego dnia przytłoczyły ją, nie mogła się opanować. W 

jej oczach zalśniły łzy. 

- Nie płacz, Maddison. 

Jego łagodny głos przyniósł odwrotny skutek. Jej wargi zaczęły drżeć, a 

łzy spływać ciurkiem po policzkach. Demetrius przytulił ją do piersi, 

przytrzymując rękę na jej głowie. 

- Zastanawiałem się, kiedy to się wydarzy. Może zawrzemy tymczasowy 

rozejm? 

- Dlaczego tymczasowy? - zapytała, pociągając nosem. 

- Nie lubię długoterminowych zobowiązań - wyjaśnił, podając jej 

chusteczkę. - Ciężko ich dotrzymać. 

- A ja nie lubię tych krótkoterminowych - odparła, odzyskując pewność 

siebie. - Świadczą o braku zaufania. 

- Zaufanie to kolejna z tych rzeczy, na które trzeba sobie zasłużyć. Ale kto 

wie? Może z czasem zmienię zdanie. 

- Czy ty w ogóle komukolwiek ufasz? 

- Jako rzecz nadrzędną traktuję zaufanie do łudzi, z którymi blisko 

współpracuję. Może tego nie zrozumiesz, ale właśnie z tego powodu musiałem 

rozstać się z twoim ojcem. Przestałem mu ufać. 

- A zatem... - Zaczęła bawić się jednym z guzików jego koszuli. - Jeremy 

Myalls zdobył twoje zaufanie. Jak mu się to udało? 

- Jeremy pracuje dla mnie od lat. Miał wiele okazji, żeby mnie do siebie 

przekonać. Jak na razie nie zrobił nic, czym by mnie zniechęcił. 

background image

- Mówisz tak, jak gdybyś dopuszczał do siebie myśl, że mógłby cię 

rozczarować. 

- Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi zawodzi na samym 

końcu. 

- Kto zawiódł cię najbardziej? - dociekała. Odsunął się od niej i zaczął 

rozwiązywać krawat, 

jak gdyby go dusił. 

- Skąd te wszystkie pytania? - Zmarszczył czoło. 

- Zaczynasz zachowywać się tak, jakbyś przeczytała poradnik pod 

tytułem, jak rozmawiać z mężem. 

- Może powinnam jeden taki przeczytać - odparła. 

- Prawie wcale cię nie znam. 

- Czy prosiłem cię, żebyś mnie poznała? - Posłał jej gniewne spojrzenie. - 

Prosiłem, żebyś wyszła za mnie, na jakiś czas. Nic więcej. 

- Nie lubię sypiać z nieznajomymi. 

- Nie musisz ze mną sypiać. 

- Proszę bardzo. - Splotła ręce na piersiach. Spojrzał na nią spod 

przymkniętych powiek. 

- O co chodzi, Maddison? 

- Może i zaczęłam z tobą sypiać. Ale to wcale nie znaczy, że muszę 

zgadzać się ze wszystkim, co mówisz. 

- Wcale cię o to nie proszę. Zdejmij ten nędzny dres i ubierz się w coś 

ładnego. Wychodzimy na kolację. 

- Nigdzie z tobą nie idę. 

- Muszę cię rozczarować. Idziesz. 

- Nie zmusisz mnie. 

- Chcesz się przekonać? 

- Jak ja cię nie znoszę! 

- Ty też nie znajdujesz się na liście moich ulubieńców. 

background image

Znów ostatnie słowo należało do niego. A wszystkie dotykały ją o wiele 

bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Jednak kiedy odwróciła się na pięcie i 

ruszyła do swojego pokoju, w głębi serca dobrze wiedziała, że tak naprawdę 

była wściekła na siebie. 

Jak na ironię Demetrius ufał jedynemu człowiekowi, któremu nie 

powinien ufać. Tak bardzo chciała wyznać mu całą prawdę o pokrętnym planie 

Jeremy'ego! Powstrzymywał ją strach o Kyle'a. Nie mogła ryzykować. Jak tylko 

oczyści ojca ze wszystkich zarzutów, postara się wynegocjować z Demetriusem 

lepsze warunki. Musi tylko zaczekać, aż Jeremy przeleje pieniądze na jej konto. 

 

                         ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Maddison wyszła ze swojej sypialni ubrana w nową różową szyfonową 

suknię, z delikatnym makijażem i włosami upiętymi w elegancki kok. Poczuła 

na sobie wzrok Demetriusa. 

- Idziemy? - Chwycił marynarkę i przytrzymał dla niej drzwi. 

Minęła go, muskając miękkim materiałem sukni. Kiedy jechali do miasta, 

Demetrius przełamał milczenie. 

- Mówiłem poważnie o rozejmie. 

Spojrzała na niego nieufnie, zaciskając palce na torebce. 

- Ale tylko tymczasowym? - upewniła się. 

- Żadne z nas nie radzi sobie z wymianą zdań między nami - podkreślił 

oschle. - Jednak jeśli damy sobie trochę czasu, to kto wie? Może za tydzień albo 

dwa zaczniemy ze sobą normalnie rozmawiać. 

- Naprawdę nie rozumiem, czemu ci na tym zależy. Minęło trochę czasu, 

zanim odpowiedział: 

- Zastanawiałaś się kiedyś, jak wyglądałby nasz związek, gdybyśmy 

poznali się w innych okolicznościach? 

background image

Maddison nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to nieoczekiwane pytanie. 

Sama nie była pewna, jakie miałaby o nim zdanie, gdyby na jej ocenę nie 

wpłynęła śmierć ojca i problemy z bratem. 

- Nie - odparła bezbarwnym głosem. - Nigdy o tym nie myślałam. 

Poczuła jego wzrok, ale nie odważyła się na niego spojrzeć. 

- Może dziś wieczorem będziemy udawać, że dopiero się poznaliśmy? 

- Chyba nie mówisz poważnie? 

- Czemu? 

- Bo... - Spojrzała na niego zatroskana. - Głupio bym się czuła. 

- Spróbujmy - zaproponował, parkując samochód. 

- Jak to sobie wyobrażasz? - Zacisnęła rękę na pasie bezpieczeństwa, jak 

gdyby nie była pewna, czy powinna wysiąść z samochodu. 

Podał jej rękę, a ona skorzystała z jego pomocy. 

- Witaj, Maddison Jones. - Uśmiechnął się promiennie. - Nazywam się 

Demetrius Papasakis. Czy zechciałabyś zjeść ze mną kolację dziś wieczorem? 

- Ja... Z przyjemnością. Jego oczy pojaśniały. 

Kelner posadził ich w cichym rogu restauracji, a kiedy zamówili napoje, 

usunął się dyskretnie. Demetrius oparł się na krześle i przez moment studiował 

jej twarz. 

- Opowiedz mi o sobie, Maddison Jones. 

- Ja....- Zwilżyła językiem suche usta. - Nie jestem pewna, czy moja 

historia zainteresuje kogoś takiego jak ty. 

- Nie znasz mnie, więc skąd możesz wiedzieć, jakie mam 

zainteresowania? 

- No dobrze. - Zaczęła bawić się nóżką kieliszka. 

- Miałam dość szczęśliwe dzieciństwo. Niestety, kiedy skończyłam 

dziesięć lat, zmarła moja mama. Potem wszystko się zmieniło, chociaż tata 

starał się, jak mógł. 

background image

- Spojrzała na niego i zaskoczyło ją, ile ciepła dostrzegła w jego oczach. - 

Mój brat miał wtedy tylko pięć lat i wymagał mnóstwo uwagi. 

- W jakim sensie? 

- Jak tylko wszedł w wiek dorastania, zmienił się. Zaczął 

eksperymentować z alkoholem, kradł w sklepach, ukradł samochód i... zatopił 

łódź. 

- Zatopił łódź? 

- Właściwie to był jacht. 

- Tym gorzej. 

- Zdecydowanie. Zapadła chwila ciszy. 

- A jak wyglądało twoje życie? - zapytała, unosząc kieliszek do ust. - 

Masz braci, siostry? 

Potrząsnął głową, sięgając po drinka. 

- Jestem jedynakiem. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłem bardzo 

młody. 

- Jak bardzo? 

Maddison dostrzegła, jak jego palce zacisnęły się na kieliszku. Jednak 

jego twarz pozostała bez wyrazu, jak gdyby opowiadał historię życia innego 

człowieka. 

- Miałem pięć lat. 

- Z kim zamieszkałeś? 

- Z tatą. 

- Często widywałeś się z mamą? 

Spojrzał na nią, a kiedy się odezwał, zaskoczyła ją stalowa twardość jego 

głosu. 

- Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Uciekła z pracownikiem ojca. 

- To straszne. Musiało ci jej brakować. 

- Szybko nauczyłem się nie tęsknić za nią. 

W tym krótkim zdaniu kryło się całe morze informacji. 

background image

- Tak mi przykro. 

- Niepotrzebnie. - Uniósł kieliszek i wypił do dna. - Jakie masz 

zainteresowania? 

- Rzadko miewam czas dla siebie. 

- A gdybyś miała dużo wolnego czasu i pieniędzy, jak byś je 

wykorzystała? 

Przechyliła głowę, musiała się zastanowić. 

- Nauczyłabym się grać na gitarze. 

- To wszystko? 

- Na wiolonczeli, pianinie, flecie, trąbce i... Roześmiał się. 

- A jakie są twoje zainteresowania? - zapytała. 

- Podobnie jak ty nie mam wiele wolnego czasu. Jednak kiedy uda mi się 

wygospodarować wolną chwilę, jadę na odludzie. Lubię śpiew ptaków, ciszę i 

spokój. 

- I rąbanie drewna? 

- Zgadza się. 

- Czy czasem zabierasz tam kogoś ze sobą? 

- Zazwyczaj nie. 

- Żadnych dziewczyn... ani kochanek? Potrząsnął głową. 

- Większość kobiet, które znam, nigdy nie zaakceptowałaby takiej formy 

wypoczynku. 

Nie była pewna, jak zinterpretować jego wypowiedź. Czyżby była jedyną 

kobietą, którą zabrał do swojego małego raju? 

- Podejrzewam, że większość kobiet nie odnalazłaby się bez 

współczesnych wygód. 

- A ty? Dałabyś sobie radę? 

- No cóż. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Musiałabym mieć pewność, że 

nie będzie tam żadnych pająków i że zawsze będę miała pod ręką latarkę albo 

świecę. 

background image

- Boisz się ciemności? 

Nie po raz pierwszy zadał jej to pytanie, ale teraz nie widziała sensu, żeby 

kłamać. 

- Tak. Nic nie mogę na to poradzić. Od śmierci mamy nie potrafię znieść 

ciemności; Niechętnie to przyznaję, ale od dziesiątego roku życia ani jednej 

nocy nie przespałam bez zapalonego światła. 

- Powinnaś była mi powiedzieć. 

- Nie miałam okazji. Przecież dopiero co się poznaliśmy. 

- To już nie jest gra. - Zmarszczył czoło i chwycił ją za rękę. - Powinnaś 

była mi powiedzieć o swoich lękach i braku doświadczenia. 

- Prawie cię nie znałam - zaoponowała. - Kilka dni znajomości to trochę 

mało, żeby swobodnie dzielić się swoimi sekretami. 

- Dlaczego wyszłaś za mnie za mąż? 

- Dobrze wiesz. Żeby chronić Kyle'a. 

- Tylko dlatego? 

- Sama nie wiem. - Wykonała zamaszysty ruch wolną ręką. - Ogarnęła 

mnie chęć zemsty. Na początku chciałam, żebyś pożałował własnych decyzji. 

Drażniło mnie, że bez względu na to, co zrobię czy powiem, ostatnie słowo 

zawsze należy do ciebie. 

- Zaczynasz mnie poznawać - podsumował oschle. 

- Myślałam, że zawarliśmy rozejm? - przypomniała mu urażona. 

- Masz rację. 

- To dlaczego jesteś zły? 

- Zapewniam cię, że nie jestem. 

Podszedł do nich kelner, żeby przyjąć zamówienie, a Maddison odniosła 

wrażenie, że Demetrius specjalnie tak wszystko urządził, żeby jak zwykle mieć 

ostatnie słowo. Później rozmowa zaczęła skłaniać się ku mniej niebezpiecznym 

tematom. Maddison poczuła ulgę, chociaż nie była pewna, co o tym wszystkim 

myśleć. 

sip A43

background image

- Może pójdziemy gdzieś potańczyć? - zaproponował po zakończonym 

posiłku. 

- Nie jestem zbyt dobrą tancerką. 

- Nauczę cię. Krok po kroku wszystko samo się ułoży. 

Uśmiechnęła się do niego, choć nie była pewna, czy miał na myśli taniec, 

czy ich związek. 

W klubie grała dobra muzyka. Maddison ucieszyła się na widok gęstego 

tłumu, bo uznała, że ścisk na parkiecie pozwoli jej choć trochę zamaskować 

brak umiejętności tanecznych. Demetrius przyciskał ją tak mocno, że niemal 

czuła każdy mięsień jego brzucha. Kiedy tańczyli, nie odrywał od niej wzroku. 

Rękami oplótł ją w pasie, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Jego bliskość tak 

bardzo ją rozpraszała, że nie potrafiła skoncentrować się na rytmie. 

Właściwie później nie potrafiła przypomnieć sobie, jak znaleźli się w 

samochodzie. Pamiętała tylko, że pod koniec piosenki Demetrius szepnął do 

niej: „Chodźmy stąd" tak sugestywnie, że przeszły ją ciarki. 

Jak tylko znaleźli się przed drzwiami apartamentu, Demetrius otworzył 

drzwi. Maddison szybko weszła do środka. On poluzował krawat i zdjął go 

przez głowę, potem rozpiął kilka guzików koszul, której także szybko się 

pozbył. Tymczasem ona rozpięła spinkę, pozwalając włosom opaść swobodnie 

na ramiona. Kiedy podszedł do niej, rozpięła jego spodnie, a on zsunął z niej 

suknię. 

- Maddison... 

Tak bardzo jej pragnął. Ich ciała splotły się w przypływie pożądania. 

Kochali się szybko i namiętnie. Miał wrażenie, że jej na nim zależało. A on 

chciał, żeby jej na nim zależało. Chciał, żeby go kochała. 

Trochę później Maddison chwyciła suknię, a Demetrius podniósł się z 

ziemi. Unikała jego wzroku. 

- Muszę iść do łazienki. 

- A ja muszę z tobą porozmawiać. 

background image

- Czy to nie może zaczekać? - Owinęła wokół siebie suknię niczym 

sarong. 

- Nie. Chciałbym omówić z tobą coś ważnego. 

- Słucham? 

Przeczesał palcami rozczochrane włosy, żeby zyskać na czasie. Najpierw 

oddała mu się z wyraźną ochotą, ale teraz znów podniosła gardę i nie był 

pewien, czy się na niego nie gniewa. 

- Powinniśmy omówić pewną kwestię... Rozumiem, że nie bierzesz 

pigułek ani nie stosujesz żadnej innej metody antykoncepcji... 

- Nie jestem w ciąży. 

- Skąd ta pewność? 

- Nie jestem kompletną idiotką. I nie martw się. Nie wpakuję cię w 

ojcostwo. 

- Nie miałbym nic przeciwko. Maddison otworzyła usta ze zdziwienia. 

- Jak to? 

Pochylił się, żeby podnieść krawat. 

- Mam trzydzieści cztery lata. Najwyższy czas, żeby zostać ojcem. 

- Chyba nie spodziewasz się, że ja... - Zaczęła wymachiwać rękami tak, że 

jej suknia opadła na ziemię. 

- Czemu nie? W końcu jesteś moją żoną. 

- Na niby! Chyba nie spodziewasz się, że mogłabym coś do ciebie czuć? 

Wytrzymał jej płomienne spojrzenie tak długo, jak mógł, ale ostatecznie 

się poddał. Musiał przyznać jej rację. 

- Pomyśl o tym - dodał po chwili. 

- Nie ma o czym. 

- Kiedy zyskasz pewność, że nie jesteś w ciąży? 

- Dzisiaj, może jutro... albo pojutrze. 

- Dasz mi znać? 

- To nie twoja sprawa. 

background image

- Pozwalam sobie mieć inne zdanie. Jeśli nosisz moje dziecko, to jest to 

jak najbardziej moja sprawa. 

Poczuła się dziwnie na myśl o tym, że jej ciało mogłoby wydać na świat 

jego dziecko. 

- Nie chcę tego słuchać. - Odwróciła się. 

- Zaczekaj. Jest coś jeszcze. 

- Co takiego? 

- Nie chcę, żebyś kontaktowała się z Jeremym Myallsem. 

Maddison otworzyła i po chwili zamknęła usta. 

- Mogę spytać dlaczego? - odezwała się wreszcie. 

- Nie ufam mu. 

- Rozumiem. 

Chciał podzielić się z nią swoimi podejrzeniami dotyczącymi Jeremy'ego i 

jego ewentualnego udziału w oskarżeniu jej ojca o sprzeniewierzenie pieniędzy 

firmy. Jednak nie był pewien, jak ona na to zareaguje. 

- To wszystko? 

- Tak. 

Maddison próbowała udawać, że nie odnotowała faktu, iż Demetrius nie 

wrócił na noc do apartamentu. Przechodząc obok jego sypialni, unikała widoku 

zasłanego łóżka. Zjadła śniadanie w samotności i udała się na dół. Postanowiła 

sprawdzić stan konta. Jak tylko otrzymała wydruk, jej oczy zrobiły się okrągłe 

jak spodki. 

Jeremy dokonał przelewu. Musiała teraz wyczyścić rachunek. Udała się 

do odpowiedniego okienka bankowego, żeby dokonać transakcji, ale 

dowiedziała się, że nie jest to możliwe. 

- Przykro mi, ale nie można podjąć tych pieniędzy, dopóki nie zostaną 

zaksięgowane - wyjaśniła jej urzędniczka z przepraszającym wyrazem twarzy. 

- Jak długo to potrwa? 

- Pięć dni roboczych dla waluty australijskiej i miesiąc dla obcej. 

background image

Maddison opuściła bank wzburzona. Chciała wręczyć Demetriusowi czek, 

a nie trzymać te pieniądze przez miesiąc na koncie! 

Jak tylko wróciła do hotelu, dobiegł ją w holu męski głos. 

- Maddison! 

- Kyle? 

Odwróciła się. Omal go nie udusiła, kiedy zarzuciła mu ręce na szyję. 

- Spokojnie! - Wyswobodził się z uścisku. 

- Co ty tutaj robisz? - zapytała zdenerwowana. 

- Chciałem cię zobaczyć. Pan Marquis wypłacił mi zaliczkę, żebym mógł 

tutaj przylecieć. 

- Nie możesz się tu ze mną spotykać! 

- Czemu? 

- Dobrze wiesz! 

- Chodźmy na górę - zasugerował. 

- No dobrze, ale ostrzegam, że jeśli trafisz pod topór, nie położę za ciebie 

głowy na pniu. 

Kiedy drzwi apartamentu zamknęły się za nimi, Maddison zwróciła się do 

brata. 

- Naprawdę nie powinieneś był przyjeżdżać, Kyle. 

- Wiem, ale musiałem powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Ja nie 

zatopiłem jego łodzi. 

- Co takiego?! 

- Nie zrobiłem tego. Patrzyła na niego przerażona. 

- Jak to: nie zrobiłeś? Przyznałeś się! Powiedziałeś, że uszkodziłeś jego 

łódź... to znaczy jacht... i on zatonął! 

- Tamtej nocy byłem na jego jachcie. I chciałem go zatopić, ale tego nie 

zrobiłem. Nie mogłem. 

- Nie nadążam. - Opadła na najbliższą kanapę. Kyle sięgnął po gazetę 

wystającą z jego kieszeni i podał jej. 

background image

- Napisali, że łódź Demetriusa zatonęła w wyniku uszkodzenia harpunem. 

A ja tylko wyciągnąłem szpunt. Myślałem, że to wystarczy, ale najwyraźniej się 

pomyliłem. 

- Nie użyłeś harpuna? 

- Dobrze wiesz, że żaden ze mnie pływak. 

- Myślałam, że ktoś ci pomógł... - Spojrzała na gazetę, którą trzymała w 

ręce. - Ale jeśli ty tego nie zrobiłeś, to kto? 

- Nie wiem, ale mam przeczucie, że niedługo sam się ujawni - odparł Kyle 

z przekonaniem. 

- Skąd ta pewność? 

- Bo Demetrius niemal od samego początku wiedział, gdzie mnie szukać. 

Otworzyła szeroko oczy. 

- Co takiego?! 

- Zadzwonił do mnie na drugi dzień. Skoczyła na równe nogi poruszona. 

- Nic z tego nie rozumiem. - Otworzyła barek w poszukiwaniu czegoś dla 

kurażu. - Wciąż nalegał, żebym wyjawiła miejsce twojego pobytu. 

- Może chciał, żebyś mu zaufała. 

- Nie wiem, jak to rozumieć. - Znów usiadła. - Po co się ze mną ożenił, 

skoro wiedział, gdzie jesteś? 

- Może mu się podobasz. 

Wiedziała, że krew odpływa jej z twarzy, ale nic nie mogła na to poradzić. 

- Albo czuł się winny śmierci taty - dodał z większą powagą. - Wspomniał 

o tym przez telefon. Zdaje się, że kiedy tata miał kłopoty, zmarła mu matka. 

- Tak ci powiedział? 

- Tak. W ogóle był bardzo otwarty. Przyznał, że strata matki w bardzo 

młodym wieku doprowadziła do tego, że trochę się pogubił. 

Maddison wpatrywała się w brata, jakby widziała go po raz pierwszy. 

- Przepraszam za wszystkie kłopoty, w które cię wpakowałem - dodał. - 

Byłem strasznym palantem. Demetrius pomógł mi zrozumieć, jak wielki wpływ 

background image

może mieć przeszłość na przyszłość, jeśli nie stawi się jej czoła. Za kilka godzin 

wracam do Territory. Muszę zdać egzamin, a potem wracam do szkoły. 

- Do szkoły? 

- Nie musisz się tak dziwić. - Uśmiechnął się. - To kolejna rzecz, której 

nauczył mnie twój mąż podczas krótkiej rozmowy telefonicznej. Bez 

wykształcenia do niczego w życiu nie dojdę. 

Kiedy go uściskała, łzy szkliły się jej w oczach. 

- Bądź szczęśliwa, Maddy - powiedział szorstko. 

- Spróbuję - obiecała. 

Niedługo po wyjściu Kyle'a Maddison usłyszała dźwięk otwieranych 

drzwi. Kilka sekund później do salonu wszedł Demetrius. Jego ponure 

spojrzenie wywołało w niej niepokój. 

- Cześć. - Próbowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało. 

W milczeniu otworzył teczkę, wyjął kartkę papieru i podał jej. 

- Może mi to wytłumaczysz? - Jego lodowaty, lakoniczny ton sprawił, że 

wpadła w panikę. 

Spojrzała na dokument. To był wyciąg z jej rachunku. 

- Ja... mogę wszystko wytłumaczyć... 

- Sugeruję, byś to zrobiła, zanim staniesz przed sądem. 

- Chyba nie mówisz poważnie? 

- Wydaje ci się, że skoro ze mną sypiasz, pozostajesz poza kręgiem 

podejrzanych? Myślałaś, że przegapiłbym coś takiego? Masz mnie za głupca? 

- Ja... ja mogę to wytłumaczyć... - Kartka papieru poszybowała na ziemię. 

- Ja tylko chciałam cię chronić... 

Jego cyniczne parsknięcie przerwało jej w pół zdania. 

- Rozumiem, że to twoja zemsta. - Wykrzywił usta w gorzkim grymasie. - 

Obiecałaś, że pożałuję tego małżeństwa i, niech cię szlag, naprawdę żałuję. 

- Ale ty nic nie rozumiesz! Podszedł do niej. 

background image

- Rozumiem, że ty i Jeremy Myalls planowaliście to od miesięcy. - 

Demetrius uderzył pięścią w ścianę. - Wiesz, co wkurza mnie najbardziej? 

Myślałem, że jesteś inna. Myślałem, że w końcu znalazłem kogoś, komu będę 

mógł ufać do końca życia! 

- Demetriusie, ja... 

- Ale to ci nie ujdzie na sucho, Maddison. Już ja tego dopilnuję. Od 

tygodni obserwowałem Jeremy'ego. Wiedziałem, że coś kombinuje. Nie 

wiedziałem tylko, że znalazł partnerkę. 

- Ja nie... 

- Masz zamiar dalej kłamać?! - wykrzyczał jej w twarz. - Niech cię szlag, 

Maddison. Mam dowody. To wyciąg z twojego konta. A może się mylę? 

- Masz rację. Chciałam podjąć te pieniądze, żeby ci je oddać, ale w banku 

powiedziano mi, że nie mogę. Nie wiedziałam nic o obcej walucie i że trzeba 

czekać aż miesiąc na zaksięgowanie. Miałam nadzieję, że podejmę je od razu i... 

- Mam w to uwierzyć? 

- Chyba nie myślisz, że mogłabym zrobić coś takiego. Próbowałam ci 

po... 

Przytrzymał ją za brodę, tak żeby spojrzała w jego oczy. 

- Masz się stąd wynieść do mojego powrotu. 

- Posłuchaj... 

- Daję ci szansę zniknąć, zanim pociągnę cię do odpowiedzialności - 

przerwał jej. - Jeremy nie miał tyle szczęścia. 

Odwrócił się i wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi. 

Rozdzierający szloch wyrwał się z piersi Maddison. Przez łzy widziała 

wyciąg z konta ze swoim nazwiskiem widniejącym na samej górze. 

Po godzinie opuściła penthouse. Wsiadła do pierwszej taksówki, która 

podjechała. 

- Gdzie panią zawieźć? - zapytał kierowca, kiedy minęli wysoką 

zabudowę. 

background image

Uniosła głowę i spojrzała w lusterko kierowcy. 

- Wiem pan, gdzie jest Black Rock Mountain? Mężczyzna zmarszczył 

czoło. 

- Nigdy nie słyszałem o tym miejscu. To bardzo daleko od miasta? 

- Nie bardzo - odparła, po czym udzieliła mu kilku wskazówek, a na 

koniec wyjęła z rękawa kolejną chusteczkę. 

Demetrius nie mógł uwierzyć, że nie zastał jej po powrocie. Był pewien, 

że nie posłucha jego rozkazu, tak jak tyle razy przedtem. Myślał, że nie podaruje 

sobie okazji, żeby raz jeszcze skrzyżować z nim kopie. Dlatego, kiedy okazało 

się, że jej nie ma, wpadł w popłoch. Zagroził wszystkim pracownikom hotelu, że 

ich zwolni, jeśli nie powiedzą, dokąd pojechała. 

- Wsiadła do taksówki - poinformował jeden z portierów. 

- Której? - Demetrius miażdżył go wzrokiem, Portier wskazał jedną z 

taksówek stojących przed 

wejściem. 

- Z tej korporacji. Może pan poprosić kierowcę, żeby namierzył kolegę. 

Demetrius odwrócił się na pięcie i po krótkiej wymianie zdań z kierowcą, 

wrócił do holu. 

- Chcę swój samochód. W tej chwili. Portier spojrzał na niego nerwowo. 

- Który, sir? 

- Z napędem na cztery koła. Jeśli nie podstawisz go za trzydzieści sekund, 

możesz szukać nowej pracy. 

- Tak jest, sir. 

Po chwili pędził już drogą, zaciskając ręce na kierownicy. Myślał o 

swoich podejrzeniach. Jeremy spiskował przeciwko niemu razem z Maddison, 

chcieli się na nim zemścić. Ale gdyby naprawdę tak było, dlaczego ona tak 

zareagowała? Czyżby Jeremy kłamał? W końcu to nie byłoby jego pierwsze 

kłamstwo. 

background image

Poza tym on też kłamał. Pragnął jej od pierwszego dnia, kiedy ujrzał ją w 

jej małym mieszkanku. Jej niebieskie oczy działały na niego jak magnes. A ona? 

Ona chciała tylko bronić brata. Inaczej nigdy nie zgodziłaby się na to 

małżeństwo. 

Kiedy dojechał na miejsce, chatka tonęła w ciemnościach. Przyszło mu do 

głowy, że być może został wprowadzony w błąd, ale jak tylko wszedł do środka 

i poświecił latarką, zobaczył jej drobne ciało skulone przed dogasającym 

ogniem w kominku. Postawił krzesło obok i przyglądał się jej tak długo, aż 

przez okno zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. 

Maddison otworzyła oczy, zobaczyła Demetriusa. Odgarnęła włosy z 

twarzy, po czym usiadła, unikając jego wzroku. 

- Dlaczego tutaj przyjechałaś, Maddison? 

- Przepraszam. - Wstała. - Już sobie idę. 

- Dokąd? 

Rzuciła mu nerwowe spojrzenie. 

- Jeszcze nie wiem. Coś znajdę. 

- Na piechotę? Przygryzła wargę. 

- Nie mam wyjścia. 

- Czy moje towarzystwo budzi w tobie aż taki niesmak? 

- Nie. 

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś o planie Jeremy'ego? 

- Nie wiedziałam, czy mi uwierzysz. Mojemu ojcu nie uwierzyłeś. 

Dlaczego miałbyś posłuchać mnie? 

Na jego twarzy pojawiło się poczucie winy. 

- Popełniłem błąd, zwalniając twojego ojca. Nie mogę tego zmienić. Ale 

jest mi przykro, że cierpiało przeze mnie tyle osób. 

- Od jak dawna wiesz, gdzie jest Kyle? 

- Prawie od samego początku. 

- Dlaczego udawałeś...? Mogłeś posłać go do więzienia. 

background image

- Nie mogłem, bo szybko zrozumiałem, że on nie zatopił mojego jachtu. 

Sama powiedziałaś, że Kyle nie pływa dobrze, więc nie mógłby tego zrobić. 

- Domyślasz się, kto to był? Jeremy? 

- Strzał w dziesiątkę. 

- W takim razie po co się ze mną ożeniłeś? Go mogłeś w ten sposób 

zyskać? 

- Nie domyślasz się? Maddison zamrugała. 

- Przez ostatnie dni bardzo wiele się o sobie dowiedziałem. I chociaż 

nigdy nie pozwalałem sobie na długie związki, przy tobie zrozumiałem, że jest 

dla mnie nadzieja. Zakochałem się. 

- Wczoraj... kiedy kazałeś mi wyjść, tak bardzo nie chciałam cię 

zostawić... 

- Dlaczego? 

- Bo się w tobie zakochałam. Uśmiechnął się do niej. 

- Chyba będziesz musiała mnie o tym przekonać. Może uznasz, że jestem 

podejrzliwy, ale muszę mieć absolutną pewność, zanim podejmę 

długoterminowe zobowiązanie. 

- Co mogłoby cię przekonać? 

- Sam nie wiem. - Przyciągnął ją do siebie. - Masz jakieś propozycje? 

- Może. - Przytuliła się do niego mocno i go pocałowała. 

 

 

 

                                               KONIEC