background image

SYLVIA ANDREW 

NIE PRZYNIOSĘ CI PECHA 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Lipiec 1812 roku 

Kolaska prawie nie zwolniła biegu, mimo że zjechała z londyńskiego traktu na wąską 

drogę prowadzącą do Abbot Quincey. Powożący mężczyzna bezbłędnie pokonał ostry zakręt, 

panował bowiem nad parą ognistych koni bardzo pewnie. Chociaż nie ulegało wątpliwości, że 

dobrze  zna  ten  szlak,  taki  popis  zręczności  i  siły  robił  duże  wrażenie.  Również  sam  widok 

odciskał się w pamięci: para idealnie dobranych gniadoszy, młody, wysoki blondyn na koźle, 

za  nim  sługa  siedzący  sztywno,  jakby  kij  połknął,  a  to  wszystko  na  tle  bujnej  zieleni, 

stykającej  się  na  horyzoncie  z  błękitem  nieba.  To  Hugo  Perceval,  dziedzic  sir  Jamesa  z 

Perceval Hall, wracał do wsi Abbot Quincey po porannej wizycie w Northampton. 

Timothy  Potts,  służący,  pozwolił  sobie  na  nieznaczne  skinienie  głową,  wyrażając  w 

ten  sposób  uznanie  dla  umiejętności  pana.  Gdy  zaś  znaleźli  się  na  prostym  odcinku  drogi, 

pustej,  jeśli  nie  liczyć  pojedynczej  sylwetki  widocznej  w  oddali,  odprężył  się  i  zaczął 

rozmyślać. Miał wielkie szczęście, że trafił do takiego chlebodawcy. Nie było dwóch zdań co 

do tego, że to niezwykły człowiek. 

Wszystko  jedno,  czy  w  Londynie,  czy  w  swoim  majątku  na  wsi,  zawsze  zdawał  się 

wiedzieć, czego chce. Naturalnie niektórzy powiedzieliby, że szczęście traktuje go łaskawiej 

niż  innych.  Był  przystojny,  mocno  zbudowany,  a  udawało  mu  się  prawie  wszystko. 

Dżentelmen w każdym calu i wzorowy pan. Nie robił nic na pokaz, nie miał wybryków, nie 

budził  lęku  zmiennym  usposobieniem  ani  napadami  złego  humoru.  Zawsze  rozsądny, 

najbardziej  nie  znosił  u  innych  trzpiotowatości.  Chociaż  nigdy  nie  podnosił  głosu,  to  gdy 

przybierał pewien określony ton, nikt nie ważył mu się sprzeciwić. 

Rozmyślania  Timothy'ego  Pottsa  zostały  raptownie  przerwane,  Hugo  wydał  bowiem 

okrzyk  i  zatrzymał  konie  przy  smukłej  młodej  pannie,  która  stanęła  na  poboczu  obok 

kamienia milowego i czekała, aż kolaska przejedzie. W jej bladej twarzy najbardziej zwracały 

uwagę  spiczasty  podbródek  i  wielkie,  smutne  oczy.  Miała  na  sobie  muślinową  suknię, 

pomiętą  i  brudną,  oraz  słomkowy  kapelusik  z  jednej  strony  żałośnie  wystrzępiony.  Ale 

najdziwniej wyglądały  stojąca  na ziemi wysoka klatka, przykryta ciemną zasłoną, oraz duże 

zwierzę, najprawdopodobniej pies, trzymane przez nią na lince. 

Wydawszy energiczne polecenie słudze, by pilnował koni, Hugo zeskoczył z kozła na 

ziemię. 

background image

- Debora? Debora Staunton? Co pani, u diabła, tu robi?! - Pies, któremu wyraźnie nie 

spodobał  się ton Hugona, gniewnie zawarczał. - I cóż to za nieułożone stworzenie, na  litość 

boską? 

Panna  Staunton  spojrzała  na  niego  z  urazą.  Doprawdy  uwziął  się  na  nią  los.  Była 

zmęczona, brudna i spocona. 

Pies  zjadł  kawałek  jej  najlepszego  słomkowego  kapelusika,  ramiona  i  palce  miała 

obolałe od dźwigania klatki.  Wyglądało  jednak  na to, że po fatalnym ostatnim tygodniu  nie 

należy  spodziewać  się  odmiany  na  lepsze.  Kiedy  ostatnio  widziała  Hugona  Percevala,  ten 

bardzo dobitnie wyraził nadzieję, że ich drogi więcej się nie skrzyżują, i nic nie wskazywało 

na  to,  by  tymczasem  zmienił  zdanie.  Idąc  tu,  liczyła  na  to,  że  natrafi  po  drodze  na  jakąś 

życzliwą duszę, dzierżawcę albo chłopa, by móc poprosić o pomoc w dostaniu się do Abbot 

Quincey,  ale,  niestety,  do  tej  pory  nie  minął  jej  żaden  pojazd.  Dlaczego  ta  kolaska  musiała 

należeć  właśnie  do  człowieka,  którego  za  nic  nie  chciała  spotkać,  a  zwłaszcza  w  takich 

okolicznościach? 

-  No,  więc  jak?  -  przynaglił  ją  Hugo.  Panna  Staunton  wyprostowała  ramiona  i 

przygotowała  się do odparcia  ataku. Upłynęły  cztery  lata, odkąd Hugo obszedł  się z  nią tak 

obcesowo, cztery lata, podczas których dowiedziała się, że życie rzadko gra fair i zazwyczaj 

mści się na słabych. Ale nie była już wydelikaconą szesnastolatką i nie zamierzała pozwolić, 

by Hugo Perceval traktował ją z tą swoją nieznośną wyniosłością. 

-  Niech  pan  nie  kpi,  Hugo!  To  jest,  rzecz  jasna,  pies.  Poza tym  Autolikus  wcale  nie 

jest  źle  ułożony,  tylko  nie  spodobał  mu  się  sposób,  w  jaki  pan  się  do  mnie  odezwał.  Mnie 

zresztą też nie, jeśli mam być szczera. 

Służący zwrócił ku niej głowę z niejakim zaskoczeniem. Niewielu ludzi odważało się 

stawić czoło jego panu, a już na pewno nie takie drobne istoty płci żeńskiej. 

Hugo zaczerpnął tchu i powiedział starannie kontrolowanym tonem: 

- Przepraszam, to skutek zaskoczenia. Nie wiedziałem, że jest pani w okolicy. 

- Nie było mnie. Właśnie przyjechałam. 

- A to jest pani bagaż? - Hugo zerknął wymownie na klatkę i psa. - Cały bagaż? 

Panna Staunton przygryzła wargę. 

- Nnnie, nie cały. Resztę musiałam zostawić w zajeździe na rozstaju pod opieką niani 

Humble. Miałam nadzieję, że ciotka Elizabeth pośle kogoś po te rzeczy. 

- Co się stało? - spytał. 

- Nie jestem pewna, czy chcę panu o tym opowiedzieć, Hugonie. Zaraz straciłby pan 

cierpliwość, ale byłabym bardzo zobowiązana, gdyby przekazał pan wiadomość na plebanię. 

background image

Pokręcił głową. 

-  Ma  pani  pecha.  Nikogo  tam  nie  ma.  Cała  rodzina  spędza  dzisiejszy  dzień  u 

Vernonów w Stoke Park. 

Panna Staunton dość niespodziewanie przysiadła na kamieniu milowym. 

- Ojej! - powiedziała. 

- Czy nie spodziewano się pani przyjazdu? 

- No... niezupełnie. Nie dzisiaj. Bo widzi pan, przyjechałam dwa dni za wcześnie. 

Hugo głośno westchnął. 

- Lepiej niech mi pani opowie tę historię. - W jego głosie pobrzmiewała rezygnacja. - 

Proszę jednak ograniczyć się do faktów. 

Pannie Staunton udało się na chwilę zapomnieć o urazie. 

- Przyjechałam wcześniej z powodów, których nie będę teraz roztrząsać - powiedziała 

z  godnością.  -  W  każdym  razie  pan  Hobson  nie  zgodził  się  zawieźć  nas  dalej  niż  do 

rozstajów. 

- Kim jest pan Hobson? 

- Właścicielem bryczki. Opłaciłam go, żeby przywiózł nas tutaj z Maids Moreton. 

- Bryczki? Czy to znaczy, że przejechała pani dwadzieścia mil zwykłą bryczką? Pani 

chyba oszalała! 

- Nie, Hugonie. Po prostu... po prostu nie jestem zbyt zamożna. Ale chyba musiałam 

źle wyliczyć odległość, kiedy układałam się z panem Hobsonem. W każdym razie w Yardley 

Gobion powiedział, że na tyle byliśmy umówieni, i zażądał więcej pieniędzy, zanim ruszy w 

dalszą  drogę.  To  było  z  jego  strony  bardzo  niemądre,  bo  co  miałabym  z  sobą  zrobić  w 

Yardley Gobion? 

- Zaiste, też stawiam sobie to pytanie. 

-  W  końcu  udało  mi  się  go  przekonać,  żeby  zawiózł  nas  do  rozstajów,  tam  jednak 

oświadczył, że nie pojedzie  ani  jarda dalej,  jeśli  nie dostanie więcej pieniędzy.  A  ja... ja  nie 

mogłam mu zapłacić. 

- Czy to znaczy, że nie ma pani środków? Panna Staunton skinęła głową. 

- Wszystko przez kapelusz pani Dearborne. Hugo spojrzał na nią zafascynowany. 

- Nie zamierzam dopytywać się o kapelusz pani  Dearborne - powiedział po chwili. - 

Ta kwestia musi poczekać. Sytuacja, jak rozumiem, przedstawia się obecnie w ten sposób, że 

pan Hobson odjechał z powrotem do Maids Moreton... 

- Do Buckingham. On jest z Buckingham. 

background image

- A więc do Buckingham, a panią, jej służącą i cały dobytek pozostawił w zajeździe na 

rozstajach. I nic się nie zmieni do czasu, aż zdoła pani znaleźć sposób przewiezienia tego na 

plebanię. Na razie była pani zmuszona pokonać pieszo w upale trzy mile do Abbot Quincey, 

targając z sobą wielkie psisko i... no, właśnie, co jest w tej klatce? - Odchylił zasłonę. Senna 

zielona papuga z  jaskrawym  niebiesko - żółtym  łbem zerknęła  na  niego z  irytacją  i  szpetnie 

zaklęła. Hugo cofnął się. 

- Boże wielki! 

-  Co  pan  zrobił  najlepszego,  Hugonie?!  Ona  spokojnie  spała,  a  pan  ją  zbudził!  - 

Debora  wyszarpnęła  rąbek  zasłonki  z  dłoni  Hugona  i  pieczołowicie  okryła  klatkę.  Papuga 

skrzeczała jeszcze przez chwilę, ale w końcu zamilkła. 

- Deboro Staunton, czy mam rozumieć, że zamierzała pani zawieźć tego ptaka - Hugo 

oskarżycielsko  skierował  palec  ku  klatce  -  do  ciotki  Elizabeth?  Na  plebanię?!  -  Wskazał  z 

kolei psa, który tymczasem usiadł i zaczął wyskubywać sobie pchły z sierści. - I jeszcze tego 

psa? Go pani sobie właściwie wyobrażała? 

- Chyba nie mogłam zostawić ich w Maids Moreton, jak pan sądzi? 

-  Nie  wiem.  Ale  z  pewnością  trzeba  nie  mieć  rozumu,  by  się  spodziewać,  że  ciotka 

Elizabeth  przyjmie  tę  menażerię  pod  swój  dach,  a  zwłaszcza  papugę,  która  wygaduje  takie 

rzeczy.  I  czemu  właściwie  uznała  pani  za  stosowne  targać  z  sobą  ten  zwierzyniec,  zamiast 

zostawić go z nianią Humble w zajeździe? 

- To było po prostu niemożliwe. Hugo zerknął na stworzenia panny Staunton i skinął 

głową. 

- Podejrzewam, że karczmarz nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. 

Panna Staunton pochyliła głowę. 

- Żona karczmarza  bardzo się zgorszyła tym, co powiedziała do niej papuga.  A poza 

tym  złapała  Autolikusa  na  kradzieży...  Och,  on  po  prostu  był  bardzo  głodny.  Muszę 

powiedzieć, że postąpiła doprawdy lekkomyślnie, zostawiając barani udziec na stole. 

Hugo zmierzył ją ponurym spojrzeniem. 

- Widzę, że nie straciła pani talentu do wpadania w tarapaty. 

- Staram się tego unikać, Hugonie - westchnęła panna Staunton. - Ale wypadki chodzą 

po ludziach. A ja miałam tyle na głowie... 

-  W  dodatku  dzisiaj  nie  ma  na  plebanii  nikogo,  kto  mógłby  pani  pomóc...  -  Hugo 

przyglądał  jej  się  przez  chwilę,  a  potem  przybrawszy  minę  człowieka  mężnie  znoszącego 

przeciwności  losu,  powiedział  z  ociąganiem:  -  Trudno,  będę  musiał  panią  zawieźć  do 

Perceval Hall. Dla zwierząt w kolasce nie  ma  miejsca, ale psa po prostu przywiążemy o, do 

background image

tamtego  drzewa,  w  cieniu  będzie  mu  dobrze.  Papuga  może  zostać  razem  z  nim.  Po 

przyjeździe  do  dworu  niezwłocznie  wyślemy  kogoś  po  nianię  i  resztę  pani  dobytku.  Przy 

okazji służba weźmie i te zwierzęta. 

-  No,  wie  pan,  Hugonie!  W  życiu  nie  zostawiłabym  Autolikusa  przywiązanego  do 

drzewa. Poza tym papugi też nie zostawię. Biorę z sobą i jedno, i drugie. 

- Niech pani nie będzie niemądra, Deboro. Nie mogę wziąć pani z tymi stworzeniami. 

Nie ma tyle miejsca w kolasce. 

-  Ale  ja  ich  nie  zostawię!  -  oświadczyła  z  uporem  panna  Staunton.  Autolikus, 

usłyszawszy podniesione głosy, ułaskawił pchły, ponownie wydał z siebie warknięcie i ruszył 

ku Hugonowi. 

- Siad! 

Stanowcza komenda Hugona sprawiła, że pies stanął jak wryty. Spojrzał niepewnie na 

pannę Staunton, która mocniej zacisnęła dłoń na lince i powiedziała łagodnie: 

- Usiądź, drogi Autolikusie. Pies ponownie popatrzył na Hugona. 

-  Siad!  Autolikus  usiadł.  Hugo  z  zadowoleniem  skinął  głową  i  zwrócił  się  do  panny 

Staunton. 

- Zostawi pani zwierzęta tutaj - powiedział całkiem przyjaznym tonem. - Obiecuję, że 

zostaną  zabrane  w  ciągu  godziny.  I  proszę  nie  stroić  więcej  fochów.  Niech  pani  będzie 

grzeczna.  Moje  konie  nie  zniosą  dłużej  stania  w  takim  skwarze.  Proszę  wsiadać  do  kolaski, 

Deboro. 

- Nie! Timothy Potts jeszcze raz zerknął na osóbkę, która z taką determinacją śmiała 

sprzeciwić się jego panu. Wyglądała tak, jakby mógł ją przewrócić byle podmuch wiatru, ale 

zwracał u niej uwagę wojowniczo wysunięty podbródek. Głos też brzmiał bardzo stanowczo. 

-  Niech  pan  nie  próbuje  mnie  zmuszać,  Hugonie.  Wiem,  czego  chcę.  Zwierzęta  i  ja 

zostaniemy  razem.  Proszę  jechać  swoją  drogą,  a  ja  pójdę  dalej  swoją.  -  Z  tymi  słowami 

podniosła z ziemi klatkę, delikatnie szarpnęła za linkę i ruszyła w stronę Abbot Quincey. 

- Stop! - Przystanęła, ale się nie odwróciła. Hugo nerwowo przeczesał dłonią włosy. - 

Nie  mogę  pozwolić,  żeby  szła  pani  w  taki  upał.  Proszę  wykazać  trochę  rozsądku,  Deboro. 

Przecież zwierzętom naprawdę będzie dobrze tam, w cieniu, a wkrótce ktoś po nie przyjedzie. 

Panna Staunton zawahała się, więc Hugo postanowił kuć żelazo, póki gorące. 

-  Jeśli  pani  na  tym  zależy,  przyjadę  tu  po  nie  osobiście  -  dodał,  przesyłając  jej 

czarujący uśmiech. 

-  Dobrze,  sprawdzę,  czy  zechcą  zostać. -  Zaczęła  słodkim  głosem  wabić  Autolikusa, 

aby podszedł do drzewa. Hugo pokręcił głową, zdumiony taką czułością. 

background image

Zwierzęta  nie  zamierzały  zostać  same  pod  drzewem  ani  sekundy.  Gdy  tylko  panna 

Staunton oddaliła się o kilka kroków, a Autolikus przekonał się, że nie może jej towarzyszyć, 

usiadł  i  wydał  przeciągły,  żałobny  skowyt.  Papuga  rozdrażniona  tym  hałasem  zaczęła 

podskakiwać  na swojej  żerdce, na przemian głośno skrzecząc i ordynarnie przeklinając. Ten 

duet robił duże wrażenie, bowiem w panującej dookoła ciszy jego głosy niosły się naprawdę 

daleko. 

-  Na  miły  Bóg,  tego  nie  zniosę!  -  z  niesmakiem  powiedział  Hugo.  -  Wygrała  pani, 

Deboro. Papugę może pani wziąć  na kolana, a pies niech biegnie obok kolaski. Przytrzymaj 

konie,  Potts,  a  ja  uwolnię  tego  przeklętego  futrzaka.  -  Autolikus,  który  potraktował  jego 

ostatnią  wypowiedź  jako  pochwałę,  nienoszącą  żadnych  cech  rozkazu,  stanął  wyczekująco, 

wymachując ogonem. 

- No, dobrze! - Hugo odwiązał psa i podszedł do kolaski. 

-  Chodź  tu!  -  Zwierzę  wykonało  polecenie  z  takim  entuzjazmem,  że  Hugo  aż  się 

zachwiał. - Leżeć! - zagrzmiał, otrzepując surdut, który nagle przestał być nieskazitelny. Nie 

ulegało  wątpliwości,  że  pod  tym  samym  drzewem  niedawno  chroniło  się  przed  słońcem 

bydło.  Autolikus przypadł do ziemi  i z  niepokojem popatrzył  na swego nowego przyjaciela. 

Wziąwszy  linkę,  Hugo  przywiązał  ją  do  burty  kolaski.  -  Temu  psu  należy  się  kilka  lekcji 

dobrego ułożenia. Nie ufam mu i wątpię, czy będzie się zachowywał jak należy. Ale trudno, 

może w swoim skomplikowanym rodowodzie ma również psy, które biegały przy powozach. 

- Jest półkrwi dalmatyńczykiem - powiadomiła go Debora. 

- Drugą połowę zawdzięcza chyba wilczarzowi, w każdym razie tak mi się zdaje. 

- To by wyjaśniało jego, hm, niezwykły wygląd. Debora natychmiast się zaperzyła. 

- On jest śliczny! - zachłysnęła się. - I bardzo często biegał przy gigu pani Dearborne. 

- To dobrze, Potts, gdyby pies próbował się szarpać, odwiąż go, rozumiesz? Nie chcę, 

żeby nas wszystkich przewrócił razem z kolaską. 

Hugo wskoczył na kozioł. 

- Jedziemy, Potts. - Kolaska powoli ruszyła. Mimo  zniecierpliwienia postojem  konie 

truchtały dostojnie, wiedzione pewną ręką Hugona. 

Wszystko  zdawało  się  układać  jak  najlepiej,  chociaż  widok  był  raczej  kuriozalny. 

Powożący pozostał wysokim, przystojnym i dość schludnym blondynem, ale jego powożenie 

nie  robiło  już  żadnego  wrażenia.  Pasażerki  w  zasadzie  nie  było  widać,  za  burtę  wystawało 

jedynie wystrzępione rondo jej słomkowego kapelusika, ona sama zaś była niemal całkowicie 

przygnieciona  przez  osłoniętą  klatkę.  Służący  na  rozkładanym  siedzeniu  z  tyłu  zamiast 

siedzieć  w  sztywnej  pozie,  nerwowo  przytrzymywał  linkę  obwiązaną  wokół  poręczy  na 

background image

burcie  kolaski.  Na  drugim  końcu  linki  znajdował  się  pies,  który  ponad  wszelką  wątpliwość 

świetnie  się  bawił,  raz  po  raz  zataczał  bowiem  koła  przy  pojeździe  i  przez  cały  czas 

wymachiwał ogonem  jak  sztandarem. Maść psa trudno było określić, sierść  miał  bowiem  w 

połowie  zupełnie  nijaką,  w  połowie  zaś  pstrą,  na  co  składały  się  połacie  białego,  burego  z 

ciemnymi  pręgami,  rudawego,  a  tu  i  ówdzie  również  łaty  czerni.  Chociaż  zwierz  był 

olbrzymi,  budził  życzliwość,  tym  bardziej  że  duża  czarna  plama  na  oku  nadawała  mu 

przezabawny wygląd pirata. 

W pewnej chwili gdy cała ta kompania zbliżała się do Abbot Quincey, zasłona zsunęła 

się  z  klatki  i  papuga  przebudziła  się  znowu.  Podskoki  kolaski  potraktowała  jak  kołysanie 

statku, wydała więc ochrypły okrzyk: 

-  Ster  w  lewo!  Lewo,  wy  faje!  Następne  okrzyki  były  podobne  w  charakterze,  lecz 

znacznie  mniej  eleganckie.  Panna  Staunton  po  dłuższej  szamotaninie  zdołała  ponownie 

opuścić zasłonę, ale zanim w końcu to się stało, chyba połowa mieszkańców Abbot Quincey 

przyglądała  się  z  szerokim  uśmiechem  Hugonowi  i  jego  niezwykłemu  ładunkowi.  Hugo 

odczuł ogromną ulgę, gdy przemierzywszy wieś, dotarł do podjazdu Perceval Hall. 

-  Znowu  pani  to  zrobiła,  Deboro  -  powiedział  posępnie,  gdy  zatrzymali  się  na 

dziedzińcu. 

- Co takiego? 

- Wystawiła mnie pani na pośmiewisko. Zupełnie tak samo jak wtedy w Londynie. 

-  Och,  nie,  Hugonie.  To  w  Londynie  było  przynajmniej  dwa  razy  gorsze.  Miałam 

wrażenie, że tutaj ludzie patrzyli na nas i bardzo dobrze się bawili, ale... ale z sympatią. Oni 

pana  lubią.  -  Panna  Staunton  zadrżała.  -  W  Londynie  było  zupełnie  inaczej.  -  Po  krótkiej 

przerwie dodała w zadumie: - Prawdę mówiąc, żywiłam nadzieję, że pan zapomniał o tamtym 

epizodzie. Wtedy moglibyśmy zacząć wszystko od początku i znowu się zaprzyjaźnić jak za 

dawnych lat, kiedy byliśmy dziećmi. W swoim czasie zdawał się pan nie mieć nic przeciwko 

temu,  że  czasem  narażam  go  na  różne  kłopoty.  Rozumiem  jednak,  że  cztery  lata  nie 

wystarczyły,  i  nadal  się  pan  na  mnie  gniewa.  -  Widząc  jego  zmarszczone  czoło, 

przypomniała: - Byłam wtedy bardzo młoda, Hugonie... 

Spojrzał na nią i mimo woli wzrok mu złagodniał. 

- Dużo czasu potrzebowałem, aby odzyskać wiarygodność u przyjaciół po tej kąpieli 

w jeziorze. 

- Ja wcale nie wywróciłam tej łodzi umyślnie! 

- Wiem, pani nigdy nie robi niczego umyślnie. Wygląda jednak na to, że również nie 

wyciąga pani wniosków ze swoich doświadczeń. Brakuje mi już palców u rąk, żeby policzyć 

background image

sytuacje,  w  których  stałem  się  ofiarą  pani  nieumyślnych  wybryków.  Spędziła  pani  w 

Londynie zaledwie miesiąc, ale w tym czasie zdążyłem wydać majątek na wydostawanie pani 

z  najrozmaitszych  opresji.  Przy  okazji  zostałem  pogryziony  przez  psa,  pobity  przez  jakichś 

zbójów, oskarżony o uwiedzenie... Więcej chwilowo nie pamiętam. Ta kąpiel w jeziorze była 

kroplą, która przepełniła czarę. Naturalnie niczego nie zrobiła pani umyślnie. 

- Ostatnim razem bardzo pana rozgniewałam. Powiedział pan, że nie chce mnie więcej 

widzieć. 

-  Naprawdę?  Och,  jeśli  tak,  to  z  pewnością  podsunął  mi  te  słowa  zwykły  instynkt 

samozachowawczy. Wolałem nawet nie myśleć, co mogłoby się zdarzyć następnym razem! - 

Przyjrzał się jej skruszonej, smutnej minie. - Ale ma pani rację. To jest przeszłość i należy o 

niej zapomnieć. Już nie jestem na panią zły, Deboro. 

- Od tamtego czasu dorosłam. Hugo zerknął kątem oka na psa i papugę. 

- Cieszę się, że to słyszę. 

-  Przysięgam,  że  w  przyszłości  będę  ostrożniejsza.  Czy...  czy  znowu  jesteśmy 

przyjaciółmi? 

Zeskoczył  na  ziemię,  odwiązał  Autolikusa  i  obszedł  kolaskę,  żeby  wziąć  od  panny 

Staunton klatkę z papugą. 

- Tak sądzę. Nie mogę drzeć kotów z kuzynką, czyż nie? - Uśmiechnął się do niej. Ich 

twarze znalazły się na tej samej wysokości. 

- Nie jestem pana kuzynką - bąknęła. - Jestem kuzynką pańskich krewnych. 

- Zawsze  myślałem o pani  jak o kuzynce. Poza tym  będzie pani przecież  mieszkać u 

moich  krewnych  na  plebanii,  prawda?  A  teraz  do  dzieła,  musimy  polecić  komuś,  żeby 

pojechał po nianię Humble. Czy należy dać mu pieniądze? I czy ma pani jakieś inne długi? 

Panna Staunton, nieco oszołomiona, wysiadła z kolaski  i ruszyła za  swoim wybawcą 

przez dziedziniec, starając się dotrzymać mu kroku. 

- Byłoby dobrze zapłacić co nieco karczmarce w zajeździe. Bardzo się rozeźliła tym, 

że  Autolikus  zjadł  mięso.  Proszę  starannie  zapisać  wydatki.  Zwrócę  panu  wszystko  co  do 

pensa. 

Hugo  popatrzył  na  nią  z  niemałym  współczuciem.  Suma  nie  była  wielka,  ale  w  jaki 

sposób  Debora  Staunton,  która  była  biedna  jak  mysz  kościelna,  zamierzała  zwrócić  mu 

jakiekolwiek pieniądze? 

- O tym porozmawiamy później - stwierdził. - Tymczasem zostawię panią pod opieką 

gospodyni,  a  sam  zajmę  się  porządkowaniem  reszty  spraw.  Proponuję,  żeby  umieściła  pani 

background image

swojego  psiego  przyjaciela  w  jednej  z  wolnych  stajni.  Po  takim  biegu  na  pewno  jest 

zmęczony i chce mu się pić. Czy również jeść? 

-  Autolikus  zawsze  chce  jeść.  Gdyby  go  pan  nakarmił,  na  pewno  łatwiej  byłoby  mu 

potem zasnąć. 

Hugo  zaprowadził  pannę  Staunton  do  gospodyni,  zostawił  klatkę  z  papugą,  po  czym 

znikł. Pani Banks, służąca u Percevalów, zanim Hugon przyszedł na świat, przyjęła obecność 

egzotycznego ptaka bez żadnych uwag. Umieściła klatkę na stole w saloniku, po czym skupiła 

uwagę na Deborze. 

Zanim  Hugo  wrócił,  panna  Staunton  wyglądała  już  dużo  lepiej.  Zdążyła  się  umyć, 

poza tym wyczyszczono jej suknię i ułożono włosy. 

-  Wszystko  załatwione.  Autolikus  najadł  się  do  syta  i  teraz  odsypia  męczący  dzień. 

Wysłałem  powóz  po  pani  nianię  i  dobytek.  Nie  powinno  to  zająć  więcej  niż  godzinę,  więc 

kiedy  moi  wrócą  od  Vernonów,  możemy  wszyscy  razem  pojechać  na  plebanię.  Tymczasem 

obojgu  nam  należy  się  w  taki  upał  coś  odświeżającego.  Czy  chciałaby  pani  posiedzieć  na 

dworze pod cedrem? 

Gdy  Debora  w  milczeniu  skinęła  głową,  Hugo  wydał  stosowne  polecenia.  Wyszła 

zamyślona do ogrodu i usiadła w cieniu. Ostatni raz widziała Hugona przed czterema laty, ale 

teraz wydawał jej się taki sam jak zawsze: władczy, zdecydowany i skuteczny. Poza tym, co 

nie rzucało się tak bardzo w oczy, był bardzo życzliwy. Wszystkie dziewczęta mieszkające na 

plebanii  po  prostu  go  uwielbiały,  a  ich  uwielbienie  graniczyło  z  czcią.  Jako  najstarszy 

przedstawiciel  młodego  pokolenia  Percevalów  traktował  bardzo  poważnie  swoje  obowiązki 

wobec  młodszych krewnych. Debora wiedziała, że  i ona zalicza się do tego grona, mimo że 

pokrewieństwo  było  naprawdę  bardzo  dalekie.  Siostra  jej  matki,  Elizabeth,  była  żoną 

Williama, stryja Hugona i zarazem pastora w Abbot Quincey. 

Małżeństwo  rodziców  Debory  przechodziło  burzliwe  koleje,  dlatego  jako  dziecko 

Debora spędzała długie miesiące w Abbot Quincey, gdzie bawiła się z kuzynkami z plebanii 

oraz trójką młodych Percevalów z dworu. Było tam zupełnie inaczej niż w domu, gdzie często 

doskwierała  jej  samotność.  Miesiące  przemieszkane  na  plebanii  uważała  za  najszczęśliwszy 

okres swojego życia, a Hugo, kilka lat starszy od pozostałych kuzynów, stał się jej bohaterem 

i najważniejszym powiernikiem. 

Hugo  nie  przestał  zaliczać  jej  do  gromadki  Percevalów  i  chociaż  dopiero  niedawno 

osiadł  w  rodzinnym  domu  po  spędzeniu  dziesięciu  łat  w  najelegantszym  londyńskim 

towarzystwie,  wyglądało  na  to,  że  zachował  dawne  przyzwyczajenia.  Londyńska  katastrofa 

background image

przed  czterema  laty  mogła  zachwiać  jego  sympatią  do  Debory,  ale  nie  zniweczyła  poczucia 

rodzinnej wspólnoty. 

Debora nie mogła się zdecydować, czy ją to cieszy, czy wręcz przeciwnie. W każdym 

razie dziś z pewnością pokrewieństwo okazało się przydatne. Bez pomocy Hugona zupełnie 

nie  wiedziałaby,  co  zrobić.  Chociaż  rzadko  pozwalała  sobie  na  rozważanie  natury  swoich 

uczuć do młodego Percevala, miała świadomość, że nigdy nie darzyła go czcią tego samego 

rodzaju, co jej kuzynki. Dziewczęta z plebanii były dobrze wychowane, poczciwe i posłuszne, 

więc Debora bardzo je wszystkie lubiła. Żadna z nich nie przeciwstawiłaby się jednak opinii 

Hugona,  Debora  była  z  natury  bardziej  krytyczna,  a  ostatnie  wydarzenia  nauczyły  ją 

samodzielności. Życie obchodziło się z nią dużo surowiej niż z pannami Perceval. Od śmierci 

ojca  sama  musiała  decydować  o  sobie  i  swojej  matce.  Z  czasem  przyzwyczaiła  się  do tego. 

Zastanawiała  się  nawet,  czy  niewzruszona,  władcza  postawa  Hugona  nie  wyda  jej  się 

odrobinę przytłaczająca... 

Byli z Hugonem tacy różni. On stawiał przed sobą i innymi najwyższe wymagania pod 

każdym  względem:  ubioru,  manier,  poziomu  konwersacji.  W  jego  przekonaniu  niczego  nie 

należało  zostawiać  przypadkowi.  Tymczasem  Debora  wiodła  życie  co  najmniej  chaotyczne. 

Miała  skłonność  do  ulegania  wpływowi  różnych  impulsów,  a  o  konsekwencje  martwiła  się 

dopiero potem. Dlatego mimo że Hugo nie raz i nie dwa wybawił ją z kłopotów, jego chłodna 

umiejętność  przewidywania  i  pewność  siebie  często  ją  drażniły.  Równie  często  musiała 

walczyć z sobą, żeby nie wstrząsnąć tym jego samozadowoleniem. 

Gdy  spotkali  się  w  Londynie,  była  całkowicie  zagubiona.  Z  wielką  wdzięcznością 

powitała  więc  starania,  mające  ułatwić  jej  wejście  do  towarzystwa.  Tylko  jak  za  nie 

odpłaciła?  Przewróciła  uporządkowane  życie  Hugona  do  góry  nogami,  a  jego  uczyniła 

przedmiotem kpin przyjaciół i znajomych. Nic dziwnego, że tak go zagniewała... 

- Sytuacja opanowana. A teraz, panno Staunton, chcę usłyszeć wszystko od początku 

do końca. - Podczas gdy  siedziała zadumana, Hugo wrócił  i zajął  miejsce po drugiej stronie 

stolika pod drzewem. 

- Od czego mam zacząć? 

-  Naturalnie  od  kapelusza  pani  Dearborne.  Podejrzewam,  że  maczał  w  tym  palce,  a 

właściwie pazury, Autolikus. 

-  Jak  zwykle  ma  pan  rację.  Autolikus  nie  potrafi  oprzeć  się  pokusie  pięknego 

słomkowego kapelusza. 

- Rozumiem - powiedział, zerkając znacząco na wystrzępione rondo kapelusika na jej 

głowie. - Czy pani Dearborne zażądała pokrycia kosztów szkody? 

background image

-  Musiałam  jej  to  zaproponować.  Kapelusz  był,  rzecz  jasna,  nowy.  Taki  wielki  ze 

wstążkami  i  mnóstwem  piór.  Bardzo  drogi,  Hugonie.  -  Zachichotała.  -  Ale  właściwie  nie 

żałuję, bo warto było zobaczyć Autolikusa uciekającego z piórami w pysku i panią Dearborne 

w pełnym pędzie za nim. To jest dama przy kości, więc szybko się zadyszała. Kiedy w końcu 

złapałam  Autolikusa, kapelusz  był całkiem zniszczony. Mimo to muszę powiedzieć, że pani 

Dearborne potraktowała mnie bardzo surowo. Bądź co bądź, wzięłam od niej papugę! I... 

- Zaraz, zaraz. Po co wzięła pani papugę? 

- Bo ktoś musiał. Pani Dearborne już jej nie chciała i nikt inny też nie. 

- A w jaki sposób pani Dearborne, której coraz bardziej nie lubię, weszła w posiadanie 

papugi mającej tak oryginalny słownik? 

-  Jej  lokator,  marynarz,  zostawił  u  niej  papugę  przed  wyjazdem.  Pani  Dearborne 

chciała mieć żywe stworzenie w domu. Ale potem odkryła, hm, towarzyskie wady tego ptaka. 

Damy z Maids Moreton były mocno zgorszone niektórymi wypowiedziami papugi. 

- Wyobrażam sobie. Niech pani mówi dalej. 

-  Mimo  że  pomogłam  pani  Dearborne  pozbyć  się  papugi,  i  tak  była  bardzo  zła  na 

Autolikusa.... No, więc zapłaciłam za kapelusz. A to oznaczało, że nie starczy mi pieniędzy na 

podróż. 

- Gdzie była pani ciotka w trakcie tego zamieszania? Mam na myśli siostrę pani ojca. 

Przecież powinna sprawować nad panią opiekę. 

Debora przez chwilę milczała. Potem powiedziała zakłopotana: 

- Wyjechała. Przedwczoraj wróciła do Irlandii. 

- Go takiego? I zostawiła panią na łasce losu?! - Hugo był wstrząśnięty. - Nie wierzę 

własnym uszom! 

-  Wyjechała  nagle.  Naturalnie  i  tak  musiałaby  wkrótce  wrócić  do  Irlandii.  Zawsze 

wiedziała,  że  po  śmierci  matki  w  końcu  zamieszkam  z  ciotką  Elizabeth.  Dlaczego  jednak 

opuściła  Maids  Moreton  tak  nagle?  Nie  mam  pojęcia.  Bardzo  to  było  kłopotliwe.  Nie 

zostawiła  mi  praktycznie  żadnych  pieniędzy,  a  ja  nie  byłam  pewna,  czy  ciotka  Elizabeth 

wróciła już z Londynu po debiucie Robiny. - Nagle nastrój zupełnie jej się zmienił, co zresztą 

było dla niej całkiem typowe. - Och, Hugonie. Niech mi pan powie, jak wypadł sezon Robiny. 

Całkiem zapomniałam o nią spytać. Czy jej się udało? 

- Sądzę, że tak. O ile wiem, kuzynka Robina znalazła sobie bardzo dobrego kandydata 

na męża. Obecnie przebywa w Brighton na zaproszenie starszej pani Exmouth. 

-  Czy  chce  pan  powiedzieć,  że  może  poślubić  lorda  Exmoutha?  To  wspaniale.  Jest 

taka ładna i dobra. I na pewno będzie umiała się zachować... - Przez chwilę Debora wydawała 

background image

się nieco zafrasowana. Potem jednak roześmiała się i powiedziała: - Ciotka Elizabeth będzie 

zachwycona.  Najstarsza  córka  zaręczona  z  arystokratą.  Może  dzięki  temu  pozwoli  mi 

zatrzymać Autolikusa na plebanii? 

Hugo uśmiechnął się. 

- Może, ale  na  jej tolerancję dla papugi  nie postawiłbym złamanego pensa. - Zerknął 

rozbawiony  na  Deborę,  ponieważ  wyraz  zafrasowania  na  jej  twarzy  nagle  ustąpił  miejsca 

błagalnemu  spojrzeniu  pełnemu  nadziei.  -  No,  dobrze.  Może  będę  w  stanie  pani  pomóc.  W 

gruncie rzeczy znam osobę, której towarzystwo tej papugi mogłoby sprawić przyjemność. Ale 

tylko mogłoby, więc niczego nie obiecuję. 

- To byłaby dla mnie wielka ulga. Naturalnie nie chodzi o to, że nie lubię tego ptaka. 

Dobrze  rozumiem,  że  nie  może  mieszkać  na  plebanii.  Nie  przywiozłabym  go  przecież, 

gdybym miała z nim co zrobić. Czy pan naprawdę zna kogoś odpowiedniego, Hugonie? 

-  Tak  mi  się  zdaje,  ale  nie  wiem,  co  z tego  wyjdzie.  Tymczasem  niech  pani  zostawi 

papugę u mnie, Deboro, Obiecuję znaleźć jej dom. 

- Och, dziękuję panu! Hugo już zdążył zapomnieć, jak  ładnie  może rozpromienić się 

twarz  Debory  Staunton.  Takiego  wyrazu  radości  nie  widział  u  nikogo  innego.  Naturalnie 

Debora  nie  była  klasyczną  pięknością  i  nawet  nieszczególnie  mu  się  podobała,  Osobiście 

wolał  drobne  blondynki  o  regularnych  rysach  i  eleganckich  manierach.  Nawet  gdy  Debora 

wyglądała  najlepiej,  jak  mogła,  czego  z  pewnością  nie  powiedziałby  o  niej  w  tej  chwili, 

zestawienie  bujnej grzywy czarnych włosów, bladych policzków  i  bardzo ciemnych, prawie 

czarnych oczu wydawało mu się zbyt teatralne. Miał znacznie bardziej konwencjonalny gust. 

Wśród  panien  Perceval  Debora  była  jak  młody  sokół  mieszkający  w  gołębniku,  a  i 

niespodziewane  konsekwencje  tego  faktu  mogły 

być  podobne.  Na  podstawie 

dotychczasowych  doświadczeń  Hugo  był  skłonny  przypuszczać,  że  życie  z  Debora  byłoby 

nieustannym  pasmem  kryzysów  i  w  niczym  nie  przypominałoby  jego  spokojnej, 

zrównoważonej  egzystencji.  Nie  czuł  się  więc  w  najmniejszym  stopniu  zagrożony  jej 

promiennym  wyrazem  twarzy,  aczkolwiek  musiał  przyznać,  że  wydaje  mu  się  bardzo 

atrakcyjny. 

Siedzieli plecami do domu i rozkoszowali się pięknym widokiem, odwrócili się jednak 

jak na komendę, słysząc głosy. 

- Deboro! Cóż za niespodzianka! Gdzie ją znalazłeś, Hugonie? 

Kompania  wróciła  ze  Stoke  Park.  Lady  Perceval  dziarskim  krokiem  przemierzała 

trawnik,  by  powitać  nieoczekiwanego  gościa,  za  nią  szła  lady  Elizabeth  i  reszta  rodziny. 

Nastąpiły  uściski,  pocałunki  i  okrzyki  radości,  a  Deborę  przekazywano  sobie  z  rąk  do  rąk. 

background image

Zwłaszcza  panny  Perceval  powitały  kuzynkę  z  największą  czułością.  Debora  miała 

zapewnione  wyjątkowe  miejsce  w  ich  sercach,  a  chociaż  wcale  nie  była  najmłodsza, 

powszechnie uważano, że należy otoczyć ją szczególną opieką i ochroną. Ponieważ dawno jej 

tu nie widziano, niejeden okrzyk podkreślał zmiany, jakie zaszły w jej wyglądzie. 

- Dziewczęta, dziewczęta, ciszej, proszę! - poleciła lady Elizabeth. - Jestem pewna, że 

macie  jak  najlepsze  chęci,  ale  zapominacie  o  manierach.  Debora  przeżyła  trudne  lata,  więc 

wasze nietaktowne uwagi na pewno nie są dla niej miłe. 

- Ale ona jest taka blada i chuda, mamo! - zawołała Henrietta, najmłodsza i najżywsza 

z córek pastora. 

-  Dość  tego,  Henrietto!  -  Lady  Elizabeth  ujęła  Deborę  za  ręce.  -  Moja  droga,  jak 

widzisz,  wszyscy  jesteśmy  zachwyceni,  że  w  końcu  do  nas  przyjechałaś.  O  ile  jednak 

pamiętam,  planowałaś  to  zrobić  dopiero  za  dwa  dni.  W  żadnym  wypadku  nie  przyjęłabym 

zaproszenia  Vernonów,  gdybym  się  ciebie  spodziewała.  Musiałaś  sobie  bardzo  źle  o  nas 

pomyśleć, gdy nikogo nie zastałaś. Jak przyjechałaś? I co zrobiłaś ze swoimi bagażami? 

- Przepraszam, ciociu, ale... Z pomocą pośpieszył jej Hugo. 

-  Debora  znalazła  się  pod  dobrą  opieką,  stryjenko  Elizabeth,  mogę  cię  zapewnić.  A 

dobytku pilnuje niania Humble, której spodziewamy się tutaj w każdej chwili. 

Jakby  na  potwierdzenie  tych  słów  nadszedł  służący  i  oznajmił,  że  na  dziedziniec 

zajechał powóz, który przywiózł panią Humble i sakwojaże. Debora przeprosiła towarzystwo 

i  pierwsza  pośpieszyła  w  tamtą  stronę.  Chciała  dopilnować,  żeby  niania  nie  zdradziła  zbyt 

szybko powodów ich przedwczesnego przyjazdu do Abbot Quincey. Ciotkę należało najpierw 

na  to  przygotować.  Hugo  niewątpliwie  odgadł  jej  zamiar  i  zatrzymał  matkę  oraz  stryjenkę 

pytaniami o pobyt u Vernonów. Debora była mu za to serdecznie wdzięczna. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Niani Humble niejedno się nie podobało. Powiedziała, że jest za stara, aby tłuc się po 

świecie w byle bryczce, a potem tkwić Bóg wie jak długo w podejrzanym zajeździe, którego 

właściciel tylko czeka, żeby  się  jej pozbyć, podczas gdy  panna Debora znika  jak kamfora z 

tym  swoim  przeklętym  psiskiem  i  ptaszyskiem  wykrzykującym  sprośności,  a  ona  nic  tylko 

siedzi  i  rozmyśla,  czy  jeszcze  w  ogóle  kiedykolwiek  panienkę  zobaczy...  Gdyby  panna 

Debora  wiedziała,  ile...  Debora  zrozumiała,  że  za  potokiem  gniewnych  słów  kryje  się 

niepokój, zaczęła więc uspokajać starą służącą. Udało jej się przerwać tyradę, nie pogłębiając 

urazy, i ubłagać piastunkę, by ta przestała narzekać, a na wyjaśnienia trochę poczekała. 

- Przykro  mi, że podróż była taka  męcząca, droga nianiu, ale  jesteśmy  już prawie  na 

plebanii i wkrótce dostaniemy nasze dawne pokoje. 

- Lady Elizabeth jest wielkoduszna, panno Deboro. Ale nie będzie już tak jak kiedyś. 

Nie  wiem,  co  się  z  nami  stanie...  -  Głos  niani  się  załamał,  więc  Debora  otoczyła  staruszkę 

ramieniem. 

-  W  Abbot  Quincey  nic  nam  nie  grozi.  Postaraj  się,  nianiu,  nie  martwić.  Popatrz, 

nadchodzi  lady  Elizabeth.  Pamiętaj,  ani  słowa  o  naszych  ostatnich  kłopotach.  Musisz  mi 

zaufać, sama opowiem jej o tym później. Nie teraz. 

Lady Elizabeth powitała starą służącą i zapytała ją o zdrowie. Potem zaś zwróciła się 

do lady Perceval i zaproponowała, żeby niania Humble poczekała w pokojach dla służby, aż 

zakończą rozmowę z Debora. 

-  Sądzę,  że  w  taki  upał  chłodny  napój  byłby  nie  od  rzeczy,  prawda,  pani  Humble? 

Gospodyni zajmie się panią do czasu, aż panna Debora będzie mogła jechać na plebanię. To 

potrwa około godziny.  Chodź, moje dziecko. Nie  mogę się doczekać, żeby posłuchać, co ci 

się przydarzyło. 

Doniesiono  krzesła  i  poduchy,  po  czym  obie  rodziny  rozsiadły  się  w  cieniu  cedru. 

Frederica  z  Edwina  wzięły  Deborę  za  ręce  i  uroczyście  zaprowadziły  ją  na  ławkę,  same 

usiadły po bokach i przyciszonymi głosami zaczęły wyrażać radość z ponownego spotkania. 

Było  w  tym  mnóstwo  ciepła  i  troski,  więc  Debora  stopniowo  się  odprężała.  Tu,  w  Abbot 

Quincey, czuła się jak w domu. Popatrzyła na zebranych. Percevalowie byli na ogół wysocy i 

jasnowłosi,  widać  też  było  u  nich  rodzinne  podobieństwo.  Sir  James  z  żoną,  właściciele 

Perceval Hall, siedzieli naprzeciwko niej na ławeczce w cieniu drzewa. Hugo, najstarszy syn, 

stał za nimi oparty o pień. Hester, ich jedyna córka, bardzo podobna do Hugona, przysiadła na 

background image

oparciu  ławeczki  rodziców.  To,  że  Hester  najczęściej  milczy  w  towarzystwie,  było  całkiem 

normalne,  tego  dnia  wydawała  się  jednak  czymś  zaaferowana,  bo  raz  po  raz  rzucała 

niespokojne  spojrzenia  w  kierunku  podjazdu.  Deborę  bardzo  zainteresowało,  co  ją  dręczy, 

dlatego  postanowiła  zapytać  o  to  później  Hugona.  Na  drugiej  ławeczce  siedział  brat  sir 

Jamesa, wielebny William Perceval z żoną, lady  Elizabeth, ciotką Debory. Ciotka Elizabeth, 

najstarsza  córka  księcia  Inglesham,  zawsze  wydawała  się  taka  sama  -  miała  wąską  twarz, 

arystokratyczne  rysy  i  sztywno  wyprostowaną  sylwetkę.  Nosiła  się  skromnie  i  do  przesady 

dbała  o  schludność.  Tego  dnia  jednak  wyjątkowo  wydawała  się  mniej  surowa  niż  zwykle. 

Wprawdzie była bardzo zasadniczą matką i oczekiwała od wszystkich nieskazitelnych manier, 

lecz miała też czułe, życzliwe serce. Już dość dawno sama zaprosiła Deborę i zaofiarowała jej 

dom  na  plebanii,  a  teraz  widok  siostrzenicy  wyraźnie  ją  ucieszył.  Debora  uśmiechnęła  się. 

Pierwszy raz od wielu miesięcy poczuła się bezpieczna. 

Zastanawiała  się,  jak  przedstawić  historię  swojego  przyjazdu  do  Abbot  Quincey. 

Okazało  się  jednak,  że  ma  jeszcze  czas  do  namysłu,  bowiem  właśnie  w  tej  chwili  wszyscy 

ujrzeli zmierzającego ku nim pędem przez trawnik Lowella Percevala, a za nim najmłodszą z 

mieszkanek plebanii, kuzynkę Debory, Henriettę. 

- Czyja to papuga? I gdzie  jest pies? Debora  nie  pierwszy raz próbowała  zrozumieć, 

dlaczego  młodszy  brat  jest  tak  bardzo  niepodobny  do  Hugona.  Lowell  znacznie  bardziej 

przypominał  Autolikusa.  Spontaniczny,  lekkomyślny,  sprawiał  takie  wrażenie,  jakby  nigdy 

nie  zastanawiał  się  nad  konsekwencjami  swojego  postępowania.  Po  prostu  zdawał  się  na 

żywioł  -  niech  się  dzieje,  co  chce.  Gdy  wreszcie  uspokoiło  się  wywołane  przezeń 

zamieszanie,  Debora  nadal  nie  wiedziała,  co  ma  powiedzieć,  na  szczęście  i  tym  razem 

wybawił ją z opresji Hugo. 

- Papuga jest moja. A pies śpi w stajni i nie należy mu przeszkadzać. - Wobec takiego 

tonu  Hugona  nawet  Lowell  kapitulował.  Usiadł  na  trawniku  i  zerknął  na  brata  z  dużym 

zaciekawieniem. Deborze znów skojarzył się z Autolikusem. 

-  Masz  papugę,  Hugonie?  -  zainteresowała  się  lady  Perceval,  mierząc  syna 

zdziwionym  spojrzeniem.  -  Czyżbyś  kupił  ją  sobie  w  Northampton?  Niewątpliwie  musiałeś 

ulec  jakiemuś kaprysowi. Przed wyjazdem  nie wspominałeś, że zamierzasz dokonać takiego 

zakupu. 

Debora przesłała błagalne spojrzenie Hugonowi, po czym wyjaśniła: 

- Papugę... papugę ja przywiozłam, lady Perceval. I... i dałam ją Hugonowi. 

- Jak to miło - powiedziała słabnącym głosem lady Perceval. 

- Piękny ptak - stwierdził z uznaniem Lowell. - I gada. Ale... 

background image

- Właśnie! - Hugo przesłał bratu kolejne miażdżące spojrzenie. - W każdym razie nie 

zamierzam  zostawić  papugi  tam,  gdzie  obecnie  się  znajduje,  mamo.  To  jest  dla  niej  tylko 

przystanek  w  drodze  do  kogoś,  kto  naprawdę  doceni  taki  dar.  Chyba  powinniśmy 

wytłumaczyć,  Deboro,  że  niefortunny  wypadek  uniemożliwił  woźnicy  bezpieczne 

odwiezienie pani do samego Abbot Quincey. - Zwrócił  się do ciotki. - Debora byłaby w nie 

lada kłopocie, gdybym przypadkiem nie spotkał jej po drodze. 

- Wypadek? Czy nikomu nic się nie stało? 

-  Nie,  ale  musiałam  zostawić  w  zajeździe  na  rozstaju  nianię  Humble  z  większością 

bagaży - odrzekła Debora, podchwytując wątek. Do rozmowy znów włączył się Hugo. 

- Wysłałem tam powóz niezwłocznie po powrocie do Abbot Quincey. 

-  Ale  jak  tu  trafiły  zwierzęta?  Ta...  papuga,  no  i  pies?  -  zainteresowała  się  lady 

Perceval. - Jak widzę, nie zostały z nianią Humble. 

- Nie chciałam sprawiać niani dodatkowego kłopotu, więc skorzystałam z uprzejmości 

Hugona  i  przywiozłam  je  tu  kolaską  -  odparła  Debora,  unikając  wzrokiem  swojego 

dobroczyńcy. 

- Psa i papugę? Kolaską? - spytał z niedowierzaniem Lowell. 

- Naturalnie. 

- Szkoda, że tego nie widziałem. - Lowell uśmiechnął się od ucha do ucha. 

- Połowa Abbot Quincey miała tę przyjemność - stwierdził posępnie Hugo. 

- Czyli przywiozłaś psa, Deboro. Ja też kiedyś miałam mopsika. Był uroczy i taki do 

mnie przywiązany - powiedziała lady Elizabeth. - Chyba wciąż mam po nim koszyk. Muszę 

poszukać. 

- Hm, nie sądzę, żeby Autolikus mógł zająć koszyk po mopsiku - powiedział Hugo. 

- Autolikus? Co za dziwne imię dla psa! Deboro, dlaczego tak go nazwałaś? - Pytanie 

Henrietty  znakomicie  odwróciło  uwagę  od  niebezpiecznych  kwestii,  więc  Debora  chętnie 

odpowiedziała. 

- To jest postać z Szekspira. 

-  Łajdak  i  złodziej  -  dodał  Hugo.  -  Przykro  mi,  ale  to  imię  niewątpliwie  pasuje  do 

charakteru  zwierzęcia.  W  oryginale  Autolikus  miał  skłonność  do  „brania  ukradkiem  pod 

opiekę  różnych  niepilnowanych  drobiazgów”

  Dla  psa  to  całkiem  odpowiednia 

charakterystyka. Henrietta wybuchnęła śmiechem. 

- Zupełnie jakby pies był człowiekiem. Kto mu wybrał takie imię? Czy to ty, Deboro? 

                                                

 Cytat z „Zimowej opowieści”, przekład Stanisława Barańczaka 

background image

- Mój ojciec - odparła z rezerwą Debora. - Niedługo przed śmiercią. 

Zapadło  kłopotliwe  milczenie.  Kilkoro  członków  rodziny  spojrzało  z  niepokojem  na 

lady Elizabeth. Ciotka Debory nie lubiła nawet wzmianek o Edmundzie Stauntonie. Jej ojciec, 

niedawno  zmarły  książę  Inglesham,  wydziedziczył  Frances,  siostrę  Elizabeth,  ponieważ 

wbrew  jego  woli  poślubiła  pana  Stauntona.  Potem  aż  do  śmierci  zachowywał  się  tak,  jakby 

Frances  nigdy  nie  istniała,  i reszcie rodziny zalecił to samo. Lady Elizabeth nie zastosowała 

się do jego życzenia. Wbrew ojcu utrzymywała kontakty ze Stauntonami, a teraz wzięła pod 

swój dach  ich córkę. Nigdy  jednak nie  zaakceptowała człowieka, dla którego jej  siostra tyle 

poświęciła.  Lady  Frances  i  jej  mąż  już  nie  żyli,  ale  Elizabeth  Perceval  wciąż  miała 

wątpliwości,  czy  można  wybaczyć  człowiekowi,  który  uciekł  z  jej  siostrą  i  skazał  ją  na 

ubóstwo. 

- No, to musimy obejrzeć twojego psa, Deboro - powiedziała z wymuszoną pogodą. 

Hugo przesłał bratu znaczące spojrzenie. Wyłącznie Lowell ponosił odpowiedzialność 

za  to,  że  Autolikus  miał  zostać  przedstawiony  rodzinie  zupełnie  nieprzygotowanej  na  taki 

cios. 

- Myślę, że Hugo ma rację, on teraz śpi - nieśmiało sprzeciwiła się Debora. 

-  Wobec  tego  pójdziemy  go  odwiedzić  w  stajni  -  oznajmiła  uśmiechnięta  lady 

Perceval. - Chyba się go nie wstydzisz, Deboro? 

- Och, nie. Bardzo go lubię. Tylko że... 

- Chodźmy więc. - Wszyscy wstali z miejsc i udali się ku stajniom. 

Autolikus  leżał  dokładnie  tam,  gdzie  zostawił  go  Hugo,  i  cicho  pochrapywał.  Miał 

minę  psa  uszczęśliwionego  długą  przebieżką,  smacznym  posiłkiem  i  zasłużonym 

odpoczynkiem.  Gdy  usłyszał  głos  Debory,  podniósł  łeb,  sennie  zamerdał  ogonem  i  znów 

ułożył się do snu. 

- Jest bardzo duży - powiedziała wolno lady Elizabeth. 

- To nie jest pies domowy, ciociu Elizabeth! Zawsze mieszkał w stajni albo w szopie. - 

Debora nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, ile desperacji jest w jej głosie. Hugo zauważył 

to natychmiast. 

-  Przyda  ci  się  nowy  pies  do  pilnowania  obejścia,  stryjenko  -  wtrącił.  -  Przecież 

tymczasem nie masz żadnego na miejsce starego Beavisa, prawda? 

- Ale... - zaczęła Debora, Hugo nie pozwolił jej jednak dokończyć. Mars na jego czole 

niedwuznacznie  dawał  do  zrozumienia,  że  nie  czas  teraz  na  powątpiewanie  w  kwalifikacje 

Autolikusa jako psa stróżującego. 

background image

-  Pies  jest  całkiem  przyjacielski  -  dodał  stanowczo  -  ale  potrafi  warknąć  tak,  że 

człowieka ciarki przechodzą. Poza tym odstrasza sama jego wielkość. 

- Może i masz rację - przyznała z wahaniem lady Elizabeth. 

Napięcie wyraźnie zelżało. Wszyscy wiedzieli, że pies znalazł wreszcie swoje miejsce. 

- Cóż, musimy chyba zbierać się do domu. Mamy za sobą dzień bogaty w wydarzenia 

- powiedziała  lady Elizabeth. - Najpierw wizyta u Vernonów, potem spotkanie z oczekującą 

nas Deborą, wreszcie ten pies... - Zawiesiła głos i powątpiewająco spojrzała ku stajni. 

Wielebny  William z żoną odjechali  na plebanię powozem, za  nimi  zaś toczył  się gig 

wiozący  nianię  Humble  z  dobytkiem  Debory.  Z  wyjątkiem  Hester,  która  schroniła  się  na 

swoim  ukochanym  strychu,  reszta  młodzieży  postanowiła  przejść  cały  dystans  piechotą  i 

wziąć z sobą Autolikusa. Przy okazji Debora spytała Hugona o Hester. 

- Czy ona jest chora? 

- Nie, zakochała się. 

- Hester?! Ale... 

- Wiem, wiem. Moja siostra zawsze przysięgała, że nigdy nie wyjdzie za mąż. A teraz 

zakochała się i nie wie, co robić. Zupełnie niedorzeczna sytuacja. 

- Biedna Hester! Jeśli darzy kogoś uczuciem bez wzajemności, to co jej pozostaje? 

- Och, to jest znacznie bardziej niedorzeczne. Zakochała się w Robercie Dungarranie, 

jednym z moich najlepszych przyjaciół, wyjątkowo rozsądnym i zrównoważonym człowieku, 

którego  na  pewno  chętnie  poznasz.  Znam  go  wiele  lat  i  nigdy  nie  objawił  najmniejszej 

skłonności  do  nierozwagi.  A  teraz  nagle  stał  się  zupełnie  nieuleczalnym  przypadkiem,  tak 

samo jak Hester. Uwielbia ją! Pisze do niej listy, które Hester drze bez czytania, odwiedza ją 

codziennie, mimo że ona nigdy nie chce go przyjąć. Właśnie dlatego uciekła teraz na strych. 

Na wszelki wypadek, bo może przyjść Robert. 

Debora popatrzyła na niego zdezorientowana. 

- Ale jeśli on ją kocha, a ona jest w nim zakochana... 

- No, właśnie. Oboje oszaleli! Mówię pani, Deboro, namiętna miłość to zaraza, której 

należy  strzec  się  jak  ognia.  Nie  ma  w  niej  ani  krzty  sensu.  Szczerze  mówiąc,  jestem 

zaskoczony  i  odrobinę  rozczarowany  postawą  Dungarrana.  Powiedziałbym,  że  to,  co  robi 

ostatnia,  zupełnie  nie  jest  w  jego  stylu.  Przysięgam,  że  kiedy  będę  wybierał  sobie  żonę, 

obejdzie się bez takich teatralnych scen. Znajdę sobie ładną, dobrze wychowaną pannę, która, 

podobnie  jak  ja,  nie  gustuje  w  takich  ekstrawagancjach.  Mam  nadzieję,  że  będziemy  żyli  w 

przykładnej  zgodzie  i  przyjaźni.  Nie  chcę  żadnych  namiętnych  scen,  napadów  złości, 

background image

dramatycznych  starć.  Może  mnie  pani  wepchnąć  do  najbliższego  stawu,  jeśli  kiedykolwiek 

dostrzeże pani u mnie zalążki takiego szaleństwa. 

Debora w milczeniu popatrzyła na Hugona. Te słowa jej nie zaskoczyły, lecz mimo to 

przeszył ją zimny dreszcz. Hugo zawsze z niechęcią odnosił się do burzliwych scen i unikał 

ich,  jeśli  tylko  było  to  możliwe.  Chlubił  się  zresztą  opanowaniem  i  starał  się  zachować 

spokój,  nawet  jeśli  bezwstydnie  go  prowokowano.  Na  palcach  jednej  ręki  można  było 

policzyć  sytuacje,  w  których  Hugo  pozwolił  się  ponieść  temperamentowi.  Za  to  gdy  już  do 

tego doszło, wynik był porażający, o czym Debora sama dobrze wiedziała. Smuciło ją zresztą, 

że  należy  do  nielicznych  osób  na  tym  świecie,  które  potrafią  doprowadzić  Hugona  do 

wrzenia, a co gorsza, robi to całkiem niechcący. 

Ich  przyjaźń  zawsze  układała  się  dziwacznie.  W  przeszłości  Debora  patrzyła  na 

Hugona  z  takim  samym  podziwem  jak  reszta  dzieci,  ale  w  odróżnieniu  od  nich  nigdy  nie 

darzyła  go  bezkrytycznym  uwielbieniem.  Poza  tym  mimo  dziesięciu  lat,  które  ich  dzieliły, 

zawsze rozmawiała z nim znacznie swobodniej niż z kimkolwiek innym. Pewnie dlatego, że 

była  kimś  z  zewnątrz,  kukułczym  podrzutkiem  do  gniazda.  Może  Hugo  po  prostu  jej 

współczuł.  Jednak  bez  względu  na  przyczynę  od  początku  darzył  ją  zaufaniem  i  chętnie 

wysłuchiwał jej opinii o swoich pomysłach. 

- Co będzie z Hester, jak pan myśli? - spytała z westchnieniem. 

- Nie  mam  pojęcia. Ona potrafi  być wyjątkowo uparta. Jednak Dungarranowi trudno 

się oprzeć, kiedy poweźmie jakieś postanowienie. Czas pokaże, co z tego wyniknie, na razie 

jednak aż przykro na nich patrzeć, że robią z siebie głupców. 

Dobrze  się  stało,  że  lady  Elizabeth  nie  widziała  grupy  idącej  pieszo.  Autolikus, 

odświeżony  drzemką  i  zachęcony  pochwałami  Lowella  oraz  Henrietty,  był  w  wybornym 

nastroju. Wystarczyło  jednak, by Hugo strzelił palcami, a pies przybiegał do niego w jednej 

chwili.  Raz,  gdy  Hugo  musiał  go  skarcić,  Autolikus  przypadł  do  ziemi  w  komicznej  pozie 

skruszonego grzesznika. 

Bliźniaczki,  które  wcześniej  czuły  spory  respekt  przed  olbrzymem,  roześmiały  się 

zachwycone i pochyliły nad psem, żeby go pocieszyć. 

- On jest uroczy, Deboro! 

- Jaki słodki! 

-  To  jest  szalbierz  i  naciągacz  -  oznajmił  Hugo  z  niesmakiem.  -  Tylko  na  niego 

popatrzcie. Przed chwilą ścigał moje bażanty i na pewno miał jak najgorsze intencje, a teraz 

udaje,  że  w  życiu  nawet  muchy  nie  skrzywdził.  -  Rzeczywiście,  Autolikus  stanął  między 

bliźniaczkami i potulnie spoglądał to na jedną, to na drugą. Trudno było pozostać obojętnym 

background image

na  urok  tej  sceny.  Edwina  i  Frederica  miały  na  sobie  muślinowe  sukienki  i  kapelusiki,  a 

wielki pies wymachiwał ogonem. 

Hugo  przyjrzał  się  kuzynkom  okiem  konesera.  Podczas  jego  pobytu  w  Londynie 

wyrosły  na,  jego  zdaniem,  najładniejsze  panny  w  rodzinie  Percevalów.  Robina,  najstarsza 

córka  wielebnego,  i  Henrietta,  najmłodsza,  miały  ciemną  karnację  po  matce,  natomiast  po 

bliźniaczkach na pierwszy rzut oka było widać, że są z Percevalów. Wysokie, niebieskookie 

blondynki  miały gładką  jak płatki róży skórę  i regularne rysy,  mnóstwo gracji w ruchach, a 

ponadto  przykładne  maniery.  Lady  Elizabeth  była  kobietą  pryncypialną,  więc  wszystkie  jej 

cztery  córki  odebrały  staranne  wychowanie  i  dobrze  wiedziały,  na  czym  polega  stosowne 

zachowanie.  Robina  miała  za  sobą  udany  sezon  w  Londynie  i  była  na  najlepszej  drodze  do 

poślubienia  jednego  z  najbardziej  cenionych  w  towarzystwie  arystokratów.  Henrietta,  mimo 

swoich  zaledwie  siedemnastu  lat,  zdawała  się  zerkać  z  upodobaniem  na  Lowella,  brata 

Hugona. Natomiast Frederica i Edwina, o ile Hugonowi było wiadomo, wciąż jeszcze czekały 

na  pojawienie  się  kawalerów,  którzy  zajęliby  miejsca  w  ich  sercach.  Obie  miały  po 

dziewiętnaście  lat  i  powinny  już  myśleć  o  małżeństwie.  I  obie  znakomicie  nadawały  się  na 

żony... 

Debora  zauważyła,  z  jak  wielką  uwagą  Hugo  patrzy  na  swoje  kuzynki,  i  doznała 

bolesnego  skurczu  serca.  Zawsze  wiedziała,  że  któregoś  dnia  Hugo  znajdzie  sobie  właśnie 

taką  pannę  i  ją  poślubi.  A  ponieważ  zbliżały  się  jego  trzydzieste  urodziny,  niewątpliwie 

musiał  zacząć  się  rozglądać  za  przyszłą  żoną  z  większą  energią  niż  do  tej  pory.  Kuzynki 

spełniały  jego  potrzeby  wręcz  idealnie.  Edwina  miała  więcej  wigoru  niż  Frederica,  obie 

jednak  były  delikatne,  czułe  i  posłuszne.  Ani  jednej,  ani  drugiej  nie  przyszłoby  do  głowy 

próbować  postawić  na  swoim  albo  zrobić  scenę.  Takie  sytuacje  budziły  w  nich  przestrach. 

Znalazłszy  sobie  odpowiednich  mężów,  obie  mogły  się  spodziewać  spokojnego, 

bezpiecznego życia, w którym same również dadzą bliskim wiele ciepła i wsparcia. Mimo to 

Deborze  nie  wydawało  się,  by  Hugo  był  właściwym  kandydatem  na  męża  dla  Edwiny  lub 

Frederiki. Naturalnie każdą z nich darzyłby wielką życzliwością, to nie ulegało wątpliwości. 

Hugon  zakładał,  że  żona  musi  spełniać  wszystkie  jego  zachcianki.  Ponieważ  żadna  z 

bliźniaczek nie ważyłaby się zakwestionować ani jednego jego słowa, Hugo mógłby skończyć 

jako  poczciwy  despota  całkowicie  tłamszący  osobowość  żony.  Bliźniaczki  zasługiwały  na 

lepszy los. Zresztą również Hugonowi takie małżeństwo nie wyszłoby na dobre. 

Westchnęła zniecierpliwiona. Jak mogła zaradzić temu, żeby Hugo nie zaczął zalecać 

się  do  którejś  z  bliźniaczek?  Jaki  wpływ  ma  na  to  Debora  Staunton,  blada,  ciemnowłosa  i 

drobna panna, która jedynie ciotce zawdzięcza dach nad głową, jest impulsywna i często robi 

background image

coś,  zanim  pomyśli,  krótko  mówiąc  -  stanowi  dokładne  przeciwieństwo  tego,  co  u  kobiety 

podziwia  Hugo...  Przecież  już  nieraz  musiała  włożyć  wiele  trudu  w  to,  by  utrzymać  z  nim 

względnie  poprawne  stosunki.  Ech,  gdyby  nie  ta  jej  nieszczęsna  skłonność  do  wpadania  w 

tarapaty! 

Gdy  dotarli  na  plebanię,  gig  z  rzeczami  już  czekał  na  Deborę.  Niania  Humble  była 

zapewne w domu. 

Hugo  przyjrzał  się,  jak  służba  wnosi  do  środka  dwa  zniszczone  sakwojaże,  kilka 

paczek  obwiązanych  sznurkiem,  kilka  kuferków  książek  i  nut...  wszystko,  co  zostało  z 

rodzinnego domu Debory Staunton. Nagle zrozumiał, jak opuszczona musi czuć się Debora i 

jak  szczupłe  są  jej  zasoby.  Ogarnął  go  podziw  dla  jej  dzielności  i  pogody  ducha.  Przecież 

miała przed sobą bardzo niepewną przyszłość. 

- Stop! Proszę obchodzić się z tym ostrożniej! Albo proszę dać mnie! 

Rozpaczliwy  okrzyk  Debory  rozbudził  ciekawość  Hugona.  Czym  ona  się  tak 

niepokoi?  Dostrzegł  w  jej  objęciach  skrzyneczkę  z  czerwonawego  drewna,  mniej  więcej 

osiemnaście  cali  na  dwanaście  na  sześć  lub  siedem.  Debora  przyciskała  ją  do  siebie  z  całej 

siły, chociaż na pewno nie było jej tak wygodnie. 

- Proszę pozwolić, że ja to wezmę. - Ostrożnie wziął od niej skrzyneczkę. Zobaczył, że 

wieczko  jest  kunsztownie  intarsjowane,  a  pośrodku  znajduje  się  owalna  srebrna  płytka 

ozdobiona grawerowanym imieniem „Frances”. Przez cały czas gdy Hugo niósł ten pakunek, 

Debora nie odrywała od niego oczu. 

-  Słowo  daję,  że  nie  upuszczę  tego  pakunku  ani  z  nim  nie  ucieknę  -  zapewnił 

rozbawiony. - Gdzie mam go postawić? 

- Zabiorę go do swojego pokoju. Dziękuję, Hugonie. Już może mi go pan oddać, sama 

wejdę z nim na górę. 

-  Nie  ma  mowy.  Pomogę.  Co  to  jest?  Wygląda  jak  przybornik  z  materiałami  do 

pisania. Gzy należał do pani matki? 

-  Tak.  To  jedna  z  niewielu  rzeczy  po  niej,  które  udało  mi  się  zachować.  Nie 

pozwoliłam go zabrać z domu. 

- Dlaczego miałoby się to stać? Spojrzała na niego bardzo posępnie. 

- Pan nie rozumie. Rozmowę przerwała im lady Elizabeth. 

-  Co,  u  licha,  robisz  tutaj  na  schodach,  Hugonie?  Przecież  służba  z  pewnością  może 

wnieść  rzeczy  Debory.  Co  tu  masz?  Ojej!  -  Na  twarzy  lady  Elizabeth  odmalował  się 

niezwykły  zachwyt.  -  Przybornik  Frances!  Mam  taki  sam!  Chodźcie,  pokażę  wam!  - 

Zaprowadziła  ich  do  saloniku  w  głębi  domu.  Na  stoliku  przy  oknie  stała  skrzyneczka, 

background image

identyczna  jak  ta  niesiona  przez  Hugona.  Identyczna  była  też  intarsja  na  wieczku,  tylko  na 

srebrnej płytce wygrawerowano imię Elizabeth”. - Oba zamówił dla nas ojciec. Dał nam je w 

prezencie,  gdy  tylko  nauczyłyśmy  się  kaligraficznie  napisać  pełną  stroniczkę  tekstu.  - 

Uśmiechnęła  się  ciepło.  -  Frances  mocno  się  natrudziła,  zanim  dostała  swój.  Zawsze  za 

bardzo jej się śpieszyło i robiła kleksa przed końcem strony. Ale w końcu i jej się udało. Co 

trzymasz w przyborniku, Deboro? Ja w swoim mam przepisy. 

- A ja... och, listy. Kilka od matki do mnie i korespondencję między matką a... ojcem. 

Z twarzy lady Elizabeth znikł ciepły uśmiech. 

- Rozumiem. Naturalnie. Daj przybornik komuś ze służby, żeby zaniósł na górę. 

-  Zacząłem  go  nieść,  więc  odstawię  tam,  gdzie  należy  -  odezwał  się  Hugo.  -  Czy 

Debora zamieszka w swoim dawnym pokoju? 

-  Naturalnie.  Zastaniecie  tam  panią  Humble.  Wróć  na  dół,  Hugonie.  Nie  jesteś  już 

dzieckiem i nie wypada ci przebywać w pokoju Debory. 

Hugo wybuchnął śmiechem. 

- Stryjenko Elizabeth! Nie obawiaj się. Deborze nie grozi z mojej strony najmniejsze 

niebezpieczeństwo. 

-  Naturalnie  wiem,  ale  inni  nie  muszą  tego  wiedzieć.  Trochę  speszona  Debora 

podążyła za Hugonem po solidnych dębowych schodach. Cenny przybornik został złożony na 

komodzie w jej pokoju. Ciotka Elizabeth bardzo lubiła swoją siostrzenicę i zawsze pilnowała, 

by  czuła  się  u  niej  jak  w  domu.  Plebania  była  duża,  a  swój  pokój  Debora  miała,  odkąd 

pierwszy raz przyjechała do Abbot Quincey, jeszcze jako dziecko. Był tej samej wielkości co 

pokoje  panien  Perceval  i  podobnie  umeblowany,  prosto,  lecz  estetycznie.  Było  w  nim 

mnóstwo miejsca na różne skarby i cuda. 

Hugo właśnie odwracał się do drzwi, gdy weszła Edwina, niosąc wazon z kwiatami. 

- Spodziewałyśmy się twojego przyjazdu dopiero za dwa dni, Deboro - powiedziała. - 

Gdyby nie to, róże czekałyby na ciebie w pokoju. Skąd taka niespodzianka? 

Debora zawahała się. Rumieniec wykwitł jej na policzkach. 

-  Czułam  się  trochę  osamotniona.  Nie  mogłam  się  doczekać,  kiedy  was  znowu 

zobaczę. Teraz rozumiem, że powinnam była wykazać więcej rozwagi. Bardzo przepraszam, 

że wywołałam takie zamieszanie. 

Edwina głośno zaprotestowała i zamknęła Deborę w objęciach, by dowieść szczerości 

swoich  słów,  a  tymczasem  Hugo  powoli  zszedł  na  dół.  Minę  miał  zadumaną.  Debora  nie 

potrafiła  kłamać.  Jej  nagły  wyjazd  z  rodzinnego  domu  musiał  mieć  znacznie  poważniejszą 

background image

przyczynę.  Należało  jak  najszybciej  poznać  prawdę  i  zorientować  się,  czy  kuzynka  nie 

potrzebuje pomocy. 

Po  powrocie  Debory  na  dół  wziął  ją  na  przechadzkę  do  stajni.  Autolikus  zadomowił 

się tam i znowu smacznie spał. 

-  Mam  nadzieję,  że  nie  nazbyt  pochopnie  zarekomendował  go  pan  na  stróża  - 

powiedziała, mierząc psa krytycznym spojrzeniem. - On nie jest zbyt odważny. Ale dziękuję, 

że pan o tym pomyślał. I w ogóle dziękuję za dzisiejszą pomoc. 

-  Nic  wielkiego  -  odrzekł.  -  Poczułem  się  trochę  jak  za  dawnych  dni.  Wkrótce 

spodziewam  się  dowiedzieć  od  pani,  jaka  była  prawdziwa  przyczyna  tak  raptownego 

opuszczenia Maids Moreton. 

Debora spojrzała na niego skonsternowana, po czym odwróciła wzrok. 

- Co pan ma na myśli? 

-  Nie  może  pani  wylewnie  mi  dziękować,  a  zaraz  potem  traktować  mnie  jak  durnia, 

moja  droga  -  odparł  uprzejmie.  -  Nie  jestem  taki  naiwny  jak  bliźniaczki.  Gdyby  poczekała 

pani jeszcze dwie doby, wygodnie przyjechałaby pani z nianią Humble powozem przysłanym 

przez  stryja  Williama.  A  tymczasem  musiała  pani  skorzystać  z  bryczki,  bez  wątpienia  mało 

komfortowego  pojazdu.  W  dodatku  najęła  pani  woźnicę  w  Buckingham,  dwie  mile  od 

swojego  dawnego  domostwa.  Pytanie  „dlaczego?”  samo  się  nasuwa.  Co  więcej,  doskonale 

pani wiedziała, że nie ma pieniędzy na całą podróż. Taka desperacja nie bierze się z poczucia 

osamotnienia ani z niecierpliwości, droga przyjaciółko - ciągnął. - Do tego pozostaje kwestia 

równie nagłego wyjazdu pani ciotki do Irlandii. Czy między tymi wszystkimi faktami istnieje 

związek? Spojrzała na niego zdruzgotana. 

- Nie mogę panu powiedzieć, Hugonie. 

-  Zgoda,  nie  musi  to  się  stać  natychmiast.  Wkrótce  mi  się  pani  zwierzy,  Deboro. 

Tymczasem  dobranoc.  Przez  najbliższy  tydzień  proszę  trzymać  się  z  dala  od  kłopotów,  bo 

będziemy zajęci przygotowaniami do jarmarku. 

- Ach, doroczny  jarmark. Omal o nim  nie zapomniałam.  A zawsze tak dobrze się  na 

nim  bawiliśmy.  Postaram  się  zachowywać  przyzwoicie,  Hugonie.  -  Zmarszczyła  nos.  - 

Niestety,  moje  starania  nie  zawsze  przynoszą  dobry  skutek...  W  każdym  razie  będę 

wyjątkowo  ostrożna,  obiecuję.  Zresztą  bliźniaczki  są  dla  mnie  takie  miłe,  na  pewno  mi 

pomogą. - Westchnęła. - One  nawet nie domyślają się,  ile  mają  szczęścia. Wcale  nie  muszą 

się starać, a i tak zawsze wiedzą, jak należy się zachować. 

Hugo skinął głową i ciepło się uśmiechnął. 

background image

-  O,  wiedzą.  I  miło  na  nie  popatrzeć...  Gdy  są  razem,  natychmiast  zwracają  uwagę. 

Odsunęłyby w cień niejedną uznaną piękność z londyńskiego towarzystwa. 

Deborze zamarło serce. Hugo naprawdę zaczynał poważnie myśleć o bliźniaczkach. 

-  Może  Robina  po  ślubie  wprowadzi  je  do  towarzystwa  -  powiedziała  z  nadzieją.  - 

Jestem pewna, że obie zrobiłyby furorę. 

Hugo zmarszczył czoło. 

-  Możliwe...  Ale  nie  jestem  pewien,  czy  istnieje  taka  konieczność.  One  są  takie 

niewinne.  Szkoda  byłoby,  gdyby...  Co  tam,  zobaczymy,  po  prostu  zobaczymy.  Może  obie 

znajdą odpowiednich kandydatów na miejscu, w hrabstwie Northampton. 

Kiedy  Hugo  odrzuca  wcielenie  poczciwca,  staje  się  stanowczo  za  bardzo  wyniosły, 

pomyślała  rozdrażniona  Debora.  Wydawało  jej  się  oczywiste,  że  postanowił  już  poślubić 

jedną  z  bliźniaczek  i  teraz  pozostało  mu  tylko  wybrać  tę  odpowiednią.  Co  za  arogancja! 

Miałby się z pyszna, gdyby w końcu ani jedna, ani druga go nie zechciała. Nagle ogarnęło ją 

znużenie. 

-  Dobranoc  -  powiedziała  i  odwróciła  się  w  stronę  domu.  Ku  jej  zaskoczeniu  Hugo 

położył jej ręce na ramionach i przyciągnął ją do siebie, po czym pocałował w policzek. 

-  Proszę  się  nie  załamywać  -  powiedział.  -  Teraz  już  wszystko  ułoży  się  lepiej. 

Jesteśmy tu po to, żeby się panią zaopiekować. 

- Dziękuję. - Debora nie była w stanie powiedzieć ani słowa więcej. Bliskość Hugona 

wprawiła  ją  w  bardzo  dziwny  stan.  Czuła  jednocześnie  zachwyt,  rozpacz  i  nieodparte 

pragnienie, by nieco odwrócić głowę i pocałować go w usta... Po chwili jednak opanowała się 

i  sztywno  odsunęła.  Takie  rozwiązłe  zachowanie  z  jej  strony  wstrząsnęłoby  Hugonem  do 

głębi.  Co  gorsza,  z  pewnością  wprawiłoby  go  również  w  duże  zakłopotanie.  Wiedziała 

dobrze, jaką opinię na jej temat ma Hugo, a mężczyzna nie myśli w ten sposób o kandydatce 

na żonę. „Deborze nie grozi z mojej strony najmniejsze niebezpieczeństwo” - powiedział do 

ciotki Elizabeth. I skwitował to zdanie śmiechem. Deborę to zabolało, ale nie zdziwiło. 

- Dobranoc i jeszcze raz dziękuję - powiedziała i weszła do domu. 

Hugo  wrócił  do  Perceval  Hall.  Był  zdezorientowany.  Pomysł  pocałowania  Debory 

Staunton  naszedł  go  całkiem  niespodziewanie,  prawdopodobnie  jednak  był  do 

wytłumaczenia. Debora wydała  mu się  bardzo osamotniona, a w dawnych  czasach często ją 

pocieszał.  Zaskoczyło  go  jednak  bardzo,  że  gdy  już  ją  objął,  przyjacielskie  pragnienie 

podtrzymania  na  duchu  zamieniło  się  w  coś  znacznie  bardziej  niebezpiecznego.  Dotyk  tego 

drobnego  ciała  i  bezradne  spojrzenie  wielkich,  ciemnych  oczu  miały  uwodzicielską  siłę. 

Niewiele brakowało, a pocałowałby Deborę zupełnie inaczej. Pocałowałby tę małą, biedną jak 

background image

mysz  kościelna  i  żyjącą  w  absolutnym  chaosie  Deborę  Staunton!  Nic  dziwnego,  że  Debora 

natychmiast się odsunęła i czar prysł... Pokręcił głową. Jawne szaleństwo. Nie wolno mu było 

dopuścić, aby taka chwila się powtórzyła! 

Wyrzucił ten epizod z myśli i zajął się planowaniem przyszłości. Intrygowało go, czy 

skoro  jest  teraz  mniej  lub  bardziej  skazany  na  pobyt  w  hrabstwie  Northampton,  to  życie 

właściciela ziemskiego nie wyda mu się śmiertelnie nudne. Przez ostatnie dziesięć łat obracał 

się w modnym świecie i chociaż nigdy nie przekroczył swojego budżetu, to mógł korzystać ze 

wszystkich  uciech,  jakie  miał  do  zaoferowania  Londyn.  Zdawał  sobie  sprawę  z  tego,  że  w 

towarzystwie  ma  opinię  człowieka  cechującego  się  smakiem  i  właściwymi  poglądami. 

Zawsze  był sprawny,  więc dzięki odpowiedniemu treningowi, a także - trzeba to przyznać - 

szczęściu  osiągał  godne  uwagi  wyniki  w  większości  dyscyplin  cenionych  przez  jego 

londyńskich znajomych. To były dobre łata... 

Obiecał  jednak  rodzicom,  że  ustatkuje  się  po  ukończeniu  trzydziestu  lat,  i  teraz  ten 

czas  nadszedł.  Wrócił  do  Abbot  Quincey  z  silnym  postanowieniem  znalezienia  żony  i  miał 

przekonanie,  że  mógłby  poślubić  jedną  z  bliźniaczek.  Percevalowie  byli  dobrą  rodziną,  a 

pokrewieństwo  nie  stanowiło  przeszkody.  Problemem  pozostawało  tylko  to,  którą  z 

bliźniaczek miałby wybrać. Lubił obie, a i one zdawały się lubić go po równo. Z pewnością 

mógłby trafić o wiele gorzej. Życie z którąkolwiek z bliźniaczek powinno układać się bardzo 

miło. 

Tylko  czy  nie  byłoby  nudne?  Może  trochę,  ale  przecież  i  tak  nieustannie  będą  go 

zajmować  obowiązki  wobec  członków  rodziny  i  sprawy  posiadłości,  która  pewnego  dnia 

przejdzie na jego własność. Z Fredericą, a może Edwina, łączyłaby go zdrowa więź oparta na 

przyjaźni,  miłości  do  dzieci  i  poważnym  stosunku  do  swoich  -  różnych  dla  żony  i  męża  - 

obowiązków. To zdecydowanie powinno wystarczyć. 

W  gruncie  rzeczy  nadmiar  jakichkolwiek  uczuć  był  niewątpliwie  w  złym  guście,  ale 

na szczęście do tej pory udawało mu się uniknąć tej pułapki. Tak, małżeństwo z kimś takim 

jak Edwina albo Frederica byłoby dla niego całkiem odpowiednie. Obie bliźniaczki mogłyby 

z powodzeniem sprostać godności przyszłej lady Perceval. Co innego Debora Staunton... O, ta 

to może skołować mężczyznę. Nigdy nie wiadomo, czego się po niej spodziewać. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Następnego  ranka  Debora  odbyła  rozmowę  z  ciotką.  To,  co  usłyszała,  tak  nią 

wstrząsnęło, że wzięła Autolikusa i poszła szukać spokoju i samotności w lasach otaczających 

Perceval  Hall.  Szła  znajomymi  ścieżkami  zatopiona  w  myślach,  aż  nagle  usłyszała  głośne, 

radosne  poszczekiwanie  psa.  Zbliżał  się  Hugo.  Autolikus  dał  wielkiego  susa,  żeby  go 

powitać. 

- Przeklęty pies!  Leżeć! Dlaczego, u diabła,  nie trzyma go pani  na smyczy, póki  nie 

nauczy  się  zachowywać  jak  należy?  -  spytał  rozdrażniony  Hugo.  -  Źle  wychowane  psy 

stanowią zagrożenie dla wszystkich dookoła. Powiedziałem „leżeć”! - Autolikus rozpłaszczył 

się  na  ziemi  w  pozie  wyrażającej  najwyższy  stopień  skruchy  i  zastygł  w  bezruchu,  pełen 

respektu  dla  tonu  Hugona.  -  Szukałem  pani.  Edwina  pokazała  mi  właściwy  kierunek.  Pani 

płakała. Co się stało? 

- Wcale nie płakałam! Nigdy nie płaczę. Mucha wpadła mi do oka, i tyle. 

- Zaraz zobaczę. 

- Już ją wyjęłam. 

- Deboro, proszę mi powiedzieć, czym pani się tak zmartwiła. 

-  Mówię  panu,  że  nie  jestem  zmartwiona!  Jestem  bardzo  zadowolona! -  Zaczerpnęła 

tchu i dodała już spokojniej: 

-  Właśnie  się  dowiedziałam,  że  nie  jestem  biedna.  Ani  trochę!  Mam  dochód  w 

wysokości stu funtów rocznie! 

- Biedaczko, na wiele to pani nie starczy! 

-  To  prawdziwe  bogactwo!  Myślałam,  że  nie  mam  nic.  Hugo  zrównał  się  z  nią  w 

marszu i dalej szli zacienioną ścieżką razem. 

- Niech mi pani powie, skąd to bogactwo. 

- Po babce Inglesham. 

- Po księżnej? Myślałem, że Ingleshamowie panią wydziedziczyli. 

-  Tak  było.  Ale  babka  zostawiła  trochę  pieniędzy  ciotce  Elizabeth,  żeby  wypłacała 

pensję mojej matce. Sto funtów rocznie, z tym że dopiero po śmierci ojca. Księżna Inglesham 

bardzo pilnowała, żeby papa nie mógł skorzystać z tych pieniędzy. 

- To znaczy, że wciąż kochała córkę, chociaż nie wybaczyła Stauntonowi. 

-  Kochała!  -  Z  głosu  Debory  biła  miażdżąca  pogarda.  -  Osobiście  wyobrażam  sobie 

miłość inaczej. 

background image

- Niech pani nie przesadza, Deboro! Jednak zostawiła jej pieniądze... 

-  Pieniądze?  Tu  nie  chodzi  o  pieniądze!  Mojej  matki  pieniądze  nic  nie  obchodziły. 

Potrzebowała życzliwego słowa. Co to za miłość, skoro nie utrzymuje się żadnego kontaktu z 

kochaną  osobą?  Przesyła  się  pieniądze  przez  kogo  innego  córce,  która  umiera  z  tęsknoty, 

odmawia się jej spotkania i przebaczenia. Moja matka żyła nadzieją na pojednanie aż do dnia 

śmierci księżnej! 

- Może pani babka obawiała się tego, co powiedziałby książę? 

- Phi! Prawdziwa miłość nie jest taka małostkowa, Hugonie! Gdybym kogoś kochała, 

nikt  i  nic  nie  mogłoby  mi  w  tym  przeszkodzić.  Walczyłabym,  żeby  być  z  kochanym 

człowiekiem,  wspierać  go,  pokazać  mu,  jak  głębokim  uczuciem  go  darzę.  O,  to  byłaby 

miłość! - Jej policzki nabrały koloru, a ciemne oczy zalśniły. Hugo nie mógł od niej oderwać 

wzroku. I nawet wierzył w te słowa. Debora Staunton z zapamiętaniem rzuciłaby się do walki, 

nie bacząc na własne dobro. Przemknęło mu przez myśl, że chciałby wiedzieć, jak można w 

ten sposób kochać  lub  być kochanym. Przez chwilę wydawało  mu się to nawet pociągające. 

Zaraz jednak wróciła mu niechęć do rozpasanych uczuć. Skinął głową i powiedział chłodno: 

- Tak czy owak, sto funtów rocznie nie jest wielkim majątkiem, Deboro. 

Spojrzała na niego z dziwnym uśmieszkiem w oczach. 

-  Wiem,  że  Percevalowie  nie  uważają  się  za  zamożnych  ludzi  -  stwierdziła.  -  W 

porównaniu  z  poziomem,  do  jakiego  przywykli  w  przeszłości,  mogą  nawet  twierdzić,  że  są 

ubodzy. Ale człowiek nigdy do końca nie wie, co to znaczy być naprawdę ubogim, Hugonie. 

Nie  sądzę,  żeby  cztery  lata  temu  w  Londynie  pomyślał  pan  chociaż  raz  o  tym,  jak  bardzo 

muszę liczyć każdego wydawanego pensa. 

- Dlaczego wobec tego matka wysłała panią do Londynu? 

- Martwiła się o moją przyszłość  i  miała  nadzieję, że znajdę dobrego męża. Gdybym 

poślubiła  wtedy  porządnego  człowieka,  uwolniłaby  się  od  swojego  największego  strapienia. 

Dlatego  gdy  pani  Young  zaprosiła  mnie,  abym  towarzyszyła  jej  podczas  sezonu,  mama 

wpadła  w  zachwyt.  Biedaczka.  Była  święcie  przekonana,  że  znajdzie  się  dżentelmen,  który 

zechce  poślubić  wnuczkę  księcia.  Sprzedała  więc  wszystko,  co  przedstawiało  jakąkolwiek 

wartość, i za te pieniądze wysłała mnie do stolicy. 

- To było szalone przedsięwzięcie! 

-  Niezbyt  rozsądne,  z tym  muszę  się  zgodzić.  Potem,  kiedy  nastały  naprawdę  trudne 

czasy,  mama  nie  miała  już  żadnej  rezerwy.  Ale  ona  taka  była.  Zaryzykowała,  bo  mnie 

kochała.  Wiedziała,  że  również  Ingleshamowie  spędzą  ten  sezon  w  Londynie,  i  napisała  do 

nich. Pewnie żywiła nadzieję, że... że zainteresują się moim losem, jeśli będą mnie mieli pod 

background image

bokiem.  Ale  oni  nawet  nie  chcieli  mnie  przyjąć.  I  reszta  towarzystwa  poszła  za  ich 

przykładem.  -  Hugo  wydał  zduszony  okrzyk.  -  Mnie  to  nie  przeszkadzało  -  oświadczyła  z 

przekonaniem Debora. - Zaraz po przyjeździe zrozumiałam, że nie „chwycę”, jak to się mówi. 

I nie chwyciłabym, nawet gdybym miała dwa razy więcej sukien, biżuterii i zaproszeń. Poza 

tym Ingleshamowie należeli do tego rodzaju ludzi, jakich najbardziej nie lubię. Londyn też mi 

sienie  spodobał.  Czasem  wydaje  mi  się,  że  był  pan  tam  jedynym  człowiekiem,  który 

życzliwie się do mnie odnosił. 

Hugo szedł przez chwilę w milczeniu, marszcząc czoło. Wreszcie powiedział szorstko: 

-  Dlaczego  dopiero  teraz  mi  to  pani  opowiada?  Po  tym,  jak  wrzuciła  nas  pani  do 

jeziora,  wpadłem  w  złość  i  miałem  ku  temu  powód.  Było  to  kolejne  z  serii  niefortunnych 

zdarzeń, więc po prostu przebrała się miarka. Pani pozwoliła się zaciągnąć z powrotem do tej 

całej pani Young, wysłuchała moich złorzeczeń i zapewnień, że nie chcę jej więcej widzieć, i 

ani słowem nie wspomniała o swoim trudnym położeniu! Czy sądzi pani, że potraktowałbym 

ją tak brutalnie, gdybym o tym wszystkim wiedział? 

-  Nie  chciałam  litości!  -  odrzekła  ze  złością,  zaraz  jednak  błysnęła  uśmiechem.  - 

Zresztą  o  ile  pamiętam,  nie  dał  mi  pan  szansy  powiedzenia  czegokolwiek,  Hugonie. 

Rozgniewany,  cechuje  się  pan  niezwykłą  płynnością  w  mowie.  Ale  i  tak  nie  miałby  pan 

okazji  wiele  naprawić.  Następnego  ranka  po  tym  niefortunnym  epizodzie  dostałam 

wiadomość, że papa zaniemógł, więc opuściłam Londyn i wróciłam do domu. 

-  Mimo  wszystko...  -  Hugo  bardzo  się  zafrasował  i  Debora  poczuła,  że  powinna  go 

pocieszyć. 

-  Nie  miałam  do  pana  pretensji,  Hugonie.  Naprawdę.  Pan  okazał  mi  mnóstwo 

życzliwości,  a  ja  ciągle  sprowadzałam  na  pana  nieszczęścia.  Nazwał  pan  to  przekleństwem 

Stauntonów, całkiem słusznie. 

Zapadło milczenie. 

-  Czy  dowiem  się  teraz,  dlaczego  panna  Staunton  tak  nieoczekiwanie  wyjechała  do 

Irlandii, a panią zostawiła na łasce losu? - odezwał się Hugo po chwili. 

- Wiem, co pan pomyślał, i rzecz jasna słusznie. - W głosie Debory zabrzmiała gorycz. 

- Stauntonowie nie mają klasy. Dziwię się nawet, że pan zniża się do rozmowy ze mną. 

- Niech pani nie opowiada głupstw! 

- To nie  jest głupstwo! - krzyknęła. - To wstyd!  A  moja  ciotka wyjechała, ponieważ 

wcześniej zabrała pieniądze, które nie należały do niej. 

- Co takiego? Jakie pieniądze? 

background image

-  Moje!  Dowiedziałam  się  tego  dziś  rano  od  ciotki  Elizabeth,  Myślałam,  że  wraz  ze 

śmiercią  matki pensja ustanowiona przez  babkę Inglesham przestała być wypłacana, ale  nie. 

To  ja  zyskałam  do  niej  prawo,  tylko  że  w  swoim  czasie  nikt  mi  o  tym  nie  powiedział.  - 

Deborze zadrżał głos. - Przez osiem albo dziewięć miesięcy ciotka odbierała moje pieniądze 

od  adwokata  w  Buckingham  i  nie  wspomniała  mi  o  tym  ani  słowem.  Podejrzewam,  że  po 

prostu chowała je do swojej kieszeni. 

- I dlatego tak nagle wyjechała? Zaczęła ją pani podejrzewać? 

- Skądże znowu! Wprawdzie bardzo się zdziwiłam, kiedy niespodziewanie spakowała 

dobytek  i  następnego  dnia  wyjechała,  ale  jeszcze  czułe  pocałowałam  ją  na  do  widzenia  i 

życzyłam  szczęśliwej  podróży.  Okazałam  się  naiwna  ponad  miarę.  Ciotka  miała  jakiś  inny 

kłopot i sądzę, że po prostu uciekła przed czymś lub przed kimś. Na dzień przed jej wyjazdem 

odwiedził nas nieznany mi mężczyzna. Ciotka wściekle się z nim pokłóciła. Nie wiem o co, 

ale słyszałam, że była mowa o pieniądzach. Wychodząc, mężczyzna zapowiedział, że wróci. 

A ona zebrała rzeczy i rankiem już jej nie było. 

- O pani w ogóle nie pomyślała? 

-  Zanim  wyjechała,  poradziła  mi  tylko,  żebym  jak  najszybciej  opuściła  Maids 

Moreton. Tak też zrobiłam. 

- Czy zobaczyła pani ponownie tego mężczyznę? 

- Nie. I wcale nie chciałam. Z ubioru przypominał dżentelmena, ale z zachowania nie. 

Budził we mnie lęk. 

- Czy powiedziała pani stryjence Elizabeth o tym człowieku? 

-  Nie!  I  nie  zamierzam!  -  Ścisnęła  go  za  ramię.  -  Hugonie,  panu  również  nie  wolno 

tego  zrobić.  Przecież  nic  mi  nie  grozi,  więc...  więc  lepiej  zapomnieć  o  tym  haniebnym 

incydencie. 

- Nie musi się pani tak straszyć i patrzyć na mnie jak na nikczemnika. Zgadzam się z 

tym  poglądem.  Nie  ma  sensu  niepokoić  stryjenki  Elizabeth.  Ten  człowiek,  kimkolwiek  jest, 

tutaj  raczej  nie  przyjedzie.  Nie  sądzę  również,  by  ciotka  Staunton  chciała  się  kiedykolwiek 

pokazać w Abbot Quincey. - Słysząc pogardę w głosie Hugona, Debora odwróciła głowę. 

-  Odwagi,  Deboro.  Odkrycie  nieuczciwości  ciotki  musiało  być  silnym  ciosem,  ale 

niech pani jak najszybciej o tym zapomni i postara się być tutaj szczęśliwa. 

- Ale my jej wszyscy ufaliśmy, Hugonie! Ona należała do rodziny... była siostrą ojca. 

Moja matka bardzo ją lubiła. 

Hugo  objął  Deborę,  a  ona  bezsilnie  płakała,  wtulona  w  jego  ramiona.  Nie  mogła 

zapanować  nad  chaosem  uczuć.  Przepełniały  ją  żal,  wściekłość,  wstyd,  bezsilność 

background image

zdradzonego człowieka. Jednak  najważniejsza  była ulga,  jakiej  nagle doznała po  miesiącach 

napięcia i niedostatku, które upłynęły od śmierci matki. A przecież mogłaby wcale nie odczuć 

tego niedostatku, gdyby ciotka okazała się uczciwa. Nie było to trudne do zrozumienia, lecz 

Hugo nigdy nie widział u niej takiego załamania, dlatego patrzył na to z ciężkim sercem. 

-  Biedna  Debora!  Przeżyła  pani  bardzo  trudne  chwile.  -  Poczekał,  aż  jej  łkanie 

ucichnie  i  dodał:  -  Proszę  lepiej  pomyśleć  o  swoim  spadku.  Skoro  stała  się  pani  zamożna, 

trzeba się zastanowić,  jak odeprzeć zakusy  łowców posagu. - Chichot przez  łzy dowiódł, że 

udało  mu się rozweselić Deborę. Odsunęła  się do niego, a  jej twarz stopniowo odzyskiwała 

pogodny wyraz. Tak to już było z Debora, że słońce szybko wychodziło zza chmur i szybko 

za  nimi  znikało.  W  każdym  razie  Hugo  z  dużym  uznaniem  myślał  o  kuzynce,  która  tak 

dzielnie  znosi  przeciwieństwa  losu.  Wydawało  się  całkiem  naturalne,  że  trzyma  ją  w 

objęciach  i  coraz  bardziej  zaciska  ramiona.  Dawniej  trzymał  ją  tak  nieraz...  po  upadku  z 

jabłoni, po mimowolnej kąpieli w strumieniu, gdy poślizgnęła się na kamieniach, po śmierci 

jakiegoś  zwierzątka,  do  którego  się  przywiązała,  Debora  szukała  pokrzepienia  właśnie  u 

niego. A jemu zawsze wyjątkowo dobrze się z nią rozmawiało. 

Debora wysunęła się z jego objęć. 

- Dziękuję, Hugonie - powiedziała i otarła oczy. - To bardzo miłe, że toleruje pan taką 

fontannę jak ja. Przepraszam za tę scenę, nagle poczułam, że więcej nie zniosę. Już jest lepiej. 

Szli dalej w przyjaznym milczeniu. Lato było w pełni, więc wszystkie drzewa dookoła 

-  dęby,  wiązy,  jesiony  i  olchy  -  czarowały  bujną  zielenią,  Autolikus  szalał  po  krzakach. 

Zaskoczony  szczeknął  przeraźliwie,  gdy  wypłoszył  z  nory  królika,  zaraz  potem  znikł  w 

chaszczach,  ścigając  wiewiórkę,  by  po  chwili  zawiedzionym  skowytem  skwitować  jej 

ucieczkę na drzewo. Debora od czasu do czasu pochylała się po jakiś kwiat, liść albo łodyżkę 

z nasionami. Wreszcie Hugo spytał ją, po co to robi. 

- Dziwię się, że pan pyta - odrzekła. - Zapewne w Londynie w razie jakichś bólów po 

prostu  odwiedzał  pan  aptekarza.  Na  wsi  sami  robimy  leki,  a  w  lasach  i  żywopłotach 

znajdujemy mnóstwo odpowiednich składników. 

- Nie przypominam sobie znajomości z aptekarzem. 

- O? Czyżby spędzając czas w sposób godny dżentelmena, nigdy nie nabawił się pan 

siniaków? Szczęśliwiec z pana. 

Wybuchnął śmiechem. 

-  Pewnie,  że  szczęśliwiec,  ty  złośliwa  istoto.  A  co  by  mi  pani  w  razie  czego 

zaordynowała? Czy coś z tego bukiem? 

background image

-  Nie.  Na  skręcenia  i  stłuczenia  najlepszy  jest  żywokost,  który  tutaj  nie  rośnie. 

Musiałabym  iść  po  niego  na  drugi  koniec  wsi.  Tu  za  to  można  zbierać  ziele  świętej 

Kunegundy, jak znalazł na artretyzm. 

- Dziękuję, ale artretyzm jeszcze mi nie doskwiera. Co ma pani bardziej dla mnie? 

-  Na  przykład  łopian,  dobry  na  oparzenia,  czyściec  na  trawienie,  dąbrówkę  na 

kociokwik... 

- O, to wydaje się przydatne - przerwał jej Hugo. - A to żółte ziele nazywa się łasiczy 

pyszczek, prawda? 

- Tak pan  je  nazywa, Hugonie? - Debora spojrzała  na  niego ze zdziwioną  miną. -  A 

ono ma dużo ładniejszą nazwę i doskonałą reputację. 

- Czyżby? 

- Tak. Ludzie mówią na nie „żółty archanioł”, a zielarze utrzymują, że „wlewa radość 

w serca, przepędza melancholię i dodaje wigoru”. Czego więcej człowiekowi trzeba? 

-  No,  właśnie.  Może  powinienem  panią  ochrzcić  „łasiczym  pyszczkiem”,  Deboro? 

Często ma pani właśnie takie działanie. 

-  Hugonie!  -  Debora  parsknęła  śmiechem,  trudno  jej  było  bowiem  zdecydować,  czy 

cieszyć się komplementem, czy raczej skupić się na umiarkowanie pochlebnym przydomku. 

- Czy zna pani wszystkie możliwe zioła? 

- Przeciwnie, jestem zwykłą ignorantką w porównaniu z Lavender Brabant. 

- Mówi pani o córce admirała? Tej z Hewly  Manor? Nie wiem, czy przez całe życie 

zamieniłem z nią dwa słowa. 

-  Dawno  temu,  gdy  mieszkałam  u  ciotki  Elizabeth,  czasem  spotykałam  Lavender  w 

lesie.  Trochę  mnie  wtedy  nauczyła.  Myślę,  że  potrafię  nazwać  wszystkie  zioła  rosnące  w 

okolicy. Ale nie dziwię się, że pan z nią nie rozmawiał, bo ona raczej nie szuka towarzystwa. 

Jest odludkiem, podobnie jak Hester. 

- Ach, tak. Hester... - Znowu zapadło milczenie. 

- Pani się o nią martwi, Hugonie, prawda? Co ona, pana zdaniem, postanowi? Chodzi 

mi o lorda Dungarrana. 

-  Moja  siostra  słynie  z  uporu,  ale  osobiście  uważam...  Liczę  na  to,  że  w  końcu 

skapituluje.  Dungarran  potrafi  być  bardzo  przekonujący.  Wczoraj  wieczorem  wspominał  o 

podjęciu bardzo radykalnych środków. Nie wiem, co to znaczyło, w każdym razie pozostaje 

mi mieć nadzieję, że nie zamierza jej porwać. Nie widzę w nim kandydata na współczesnego 

background image

rycerza  podobnego  do  Lochinvara

,  a  poza  tym  tylko  bardzo  młody  wiek  może 

usprawiedliwić  takie  teatralne  zachowanie.  Ta  znajomość  wydaje  mi  się  śmieszna.  Para 

głupców! 

- Nie, Hugonie. Miłość nigdy nie jest śmieszna. Wspomni pan moje słowa, że Hester 

w końcu zrozumie, co dyktuje rozsądek; Na pewno. 

-  Rozsądek?  O  tym  w  ogóle  nie  ma  mowy.  Robert  Dungarran  to  dla  niej  znakomita 

partia.  Wspaniały  człowiek,  a  przy  tym  wyjątkowo  trudny  do  usidlenia.  Chciałbym,  aby 

Hester miała zabezpieczoną przyszłość, jeszcze zanim... - Zawahał się. 

- Niech pan nie przerywa. 

-  Zanim  znajdę  sobie  żonę.  Rozmawiałem  z  ojcem.  Jak  pani  wie,  on  bardzo  chce, 

żebym wreszcie się ustatkował. 

-  Owszem,  wiem.  -  Debora  teatralnym  gestem  uchyliła  się  przed  zwisającymi 

gałęziami. - I co z tego? 

-  Wspomniałem  mu  o  bliźniaczkach.  Ojcu  podoba  się  ten  pomysł  i  byłby  bardzo 

zadowolony,  gdybym  poprosił  jedną  z  nich  o  rękę.  Uważa  też,  że  stryj  William  z  radością 

pobłogosławiłby taki związek. 

- Doprawdy? 

-  Znalezienie  mężów  dla  czterech  córek  to  duży  ciężar.  Przyszłość  Robiny  została 

chyba  zabezpieczona,  ale  biedny  stryj  musi  skądś  wziąć  pieniądze  jeszcze  na  trzy  posagi. 

Poza  tym  sama  pani  wie,  że  wysłanie  córki  na  sezon  do  Londynu  jest  kosztownym 

przedsięwzięciem, a bliźniaczki oznaczają podwójny wydatek. 

- Robina na pewno im pomoże. 

- Jeszcze nie jest mężatką, Deboro. A bliźniaczki skończyły już dziewiętnaście lat. 

- Niech pan nie przesadza, Hugonie. Wciąż mają przed sobą mnóstwo czasu. Robina z 

pewnością  wyjdzie  za  mąż  przed  rozpoczęciem  następnego  sezonu  i  z  chęcią  podejmie  się 

opieki  nad  bliźniaczkami  w  Londynie.  Co  więcej,  sprawi  jej  to  prawdziwą  przyjemność.  A 

one mają zagwarantowany sukces. Obie są ładne, mają tyle wdzięku... w towarzystwie zrobią 

furorę. Jak może pan w to wątpić? 

Hugo zdawał się jednak jej nie słyszeć. 

- Obie wspaniale nadają się na przyszłą panią Perceval Hall... 

Nastąpiła chwila ciszy, a potem Debora powiedziała cicho: 

- A pan, Hugonie? Z którą czułby się pan wspaniale? Pokręcił głową. 

                                                

 Bohater ballady Waltera Scotta 

background image

- W tym cały kłopot. Bardzo trudno byłoby mi się zdecydować. 

Popatrzyła na niego zdziwiona i wyraźnie z niego niezadowolona. 

- Czyżby  sam pan tego nie  wiedział, Hugonie? Och,  nie  może pan... nie wolno panu 

zastanawiać się nad małżeństwem z kuzynką, jeśli pan nie wie, którą kocha! 

- A skąd miałbym wiedzieć? Obie są równie miłe. 

- Zgadzam się. Ale nie są... nie można zamienić jednej na drugą. Frederica i Edwina są 

różne. Każda ma swoją osobowość. 

- Czy pani nie przesadza, Deboro? Przecież wiem, że są różne. To oczywiste. Edwina 

ma  więcej  wigoru,  Frederica  jest  bardziej  przewidująca.  Edwina  lepiej  jeździ  konno, 

Frederica  ładniej  tańczy.  Obie  dobrze  grają  na  harfie,  aczkolwiek  to  pani  zawsze  była 

najbardziej muzykalna w rodzinie... 

- Dość! - krzyknęła Debora. - Nie chcę dalej wysłuchiwać tej  bezdusznej  listy cnót i 

zalet  moich  kuzynek.  Jak  może  pan  myśleć  o  wyborze  żony  na  podstawie  tak 

powierzchownych kryteriów? 

Hugo się obruszył. 

-  Nie  rozumiem  pani  -  odparł  chłodno.  -  Co  niby  powinienem  zrobić?  Rozczarować 

obie rodziny, szukając żony gdzie indziej? 

-  Nie.  Sądzę  jednak,  że  zanim  zacznie  pan  snuć  plany  małżeństwa,  powinien  dużo 

lepiej poznać i Edwinę, i Fredericę. 

Osobiście  bardzo  lubię obie kuzynki  i wiem, że mężczyzna, który zdobędzie uczucie 

jednej  z  nich,  będzie  wybrańcem  losu.  Ale  bez  silnego  i  trwałego  uczucia  z  obu  stron 

małżeństwo stanowi wyjątkowo niebezpieczne przedsięwzięcie. 

- Bardzo pani przesadza, Deboro! 

- Wiem, co mówię, Hugonie, może mi pan wierzyć. 

-  Zapewniam,  że  nie  zamierzam  czynić  ze  swojego  małżeństwa  niebezpiecznego 

przedsięwzięcia. Zawsze uważałem, że dwoje rozsądnych  ludzi  mających wspólne  interesy  i 

dobrą wolę może być partnerami w każdej sytuacji, nie wyłączając małżeństwa. Romantyczne 

ekstrawagancje stanowią wielkie zagrożenie dla partnerskiego porozumienia, ale na szczęście 

bliźniaczkom to nie w głowie. 

Debora uznała, że sprzeczanie się byłoby bezprzedmiotowe. Zmieniła taktykę. 

- A czy pan już wie, jak odniosłyby się bliźniaczki do pańskich oświadczyn? 

-  Bez  względu  na  to,  której  zaproponowałbym  małżeństwo,  na  pewno  bardzo 

poważnie rozważyłaby moją propozycję. 

Debora nieelegancko parsknęła. 

background image

- Naturalnie! Hugona to nie uraziło. 

-  Niech  pani  nie  myśli,  że  jestem  próżny,  Deboro  -  powiedział  rzeczowo.  -  Moje 

kuzynki są bardzo rozsądnymi pannami. Rozumieją, że małżeństwo ze mną wzmocniło by ich 

pozycję  towarzyską.  Moja  żona  zostanie  kiedyś  panią  bardzo  pokaźnej  posiadłości  i  będzie 

miała zapewnione miejsce w towarzystwie. Ma to swoją wartość. Poza tym, o ile wiem, wcale 

nie jestem potworem. 

Popatrzył na nią lekko zaniepokojony. 

- Chyba one mnie lubią. Czyż nie jest tak, Deboro? 

-  Na  pewno  pana  lubią,  Hugonie,  tak  jak  wszyscy.  Ale  czy  dostatecznie,  by 

zdecydować się na małżeństwo? O to musi pan zapytać wybraną pannę osobiście. - Zawahała 

się i dodała: - Czy mogę za to powiedzieć coś, co być może się panu nie spodoba? 

- Proszę bardzo - zgodził się. - Zwykle nie ma pani takich skrupułów. 

-  Sądzę...  sądzę,  że  gdyby  oświadczył  się  pan  jednej  z  moich  kuzynek,  ta  mogłaby 

przyjąć oświadczyny, zupełnie nie rozważając swoich uczuć. Przecież obie pana podziwiają. I 

naturalnie obie doskonale wiedzą, jak bardzo z takiego małżeństwa ucieszyłaby się rodzina. 

-  Czy  to  źle?  Podziw  nie  jest  złym  fundamentem  dla  związku  pełnego  wzajemnego 

ciepła i szacunku. A jeśli żadne z dwojga nie ma wcześniejszych zobowiązań, to cóż złego w 

tym, że przy okazji sprawia się przyjemność rodzinie? 

- A jeśli któraś z nich już gdzieś skierowała swoje uczucia, tylko nie jest ich pewna? 

Podejrzewam, że nawet w takiej sytuacji bliźniaczki nie odważyłyby się sprzeciwić życzeniu 

rodziców. 

- Mogłaby pani okazać  mi trochę więcej zaufania - stwierdził  nieco zniecierpliwiony 

Hugo.  -  Gdybym  wiedział,  że  sytuacja  przedstawia  się  w  ten  sposób,  naturalnie  nie 

wystąpiłbym z oświadczynami, lecz poszukałbym kogoś innego. 

Debora dość zgryźliwie pochwaliła Hugona za to, że umie się zdobyć na filozoficzny 

stosunek do zagadnienia. I że jego serce nie wydaje się zbyt mocno zaangażowane w wybór 

życiowej partnerki. 

-  Deboro,  obawiam  się,  że  jest  pani  na  prostej  drodze  do  wpadnięcia  w  tę  samą 

pułapkę,  co  Robert  Dungarran.  Namiętna  miłość  szkodzi  jasności  sądu  i  prowadzi  do 

najrozmaitszych aktów nierozwagi. Ja z tym nie chcę mieć nic wspólnego. 

Hugo  szybko  wpadał  w  irytację.  Doszedł  więc  do  wniosku,  że  należy  skończyć  tę 

rozmowę. Poglądy Debory Staunton były dokładnie takie, jakich mógł się po niej spodziewać; 

uczucie  wszystkim,  rozum  niczym.  Stanowczo  nie  wolno  mu  było  brać  ich  pod  uwagę. 

Wprawdzie w głębi duszy kołatała mu się nikła wątpliwość, szybko ją jednak zagłuszył. 

background image

- Gdzie się podział ten przeklęty pies? - spytał. - Przepadł jak kamień w wodę. 

Zajęci  rozmową  zupełnie  zapomnieli  o  Autolikusie.  Gdy  rozejrzeli  się  dookoła, 

stwierdzili, że tymczasem wyszli z lasu i mijają teraz jedną z chat. Nigdzie dookoła nie było 

widać  psa.  Debora  już  miała  sprawdzić,  czy  Autolikus  nie  wślizgnął  się  do  chaty  pani 

Bember, aby zaspokoić nieustający głód, gdy wybuchło istne pandemonium w dużym kurniku 

w głębi ogrodu. Po chwili rozległ się głośny trzask, ściana budynku zawaliła się, a Autolikus 

wyskoczył  na  zewnątrz,  ścigany  przez  rozeźlonego  koguta  i  rządek  kur.  Przeskoczył 

żywopłot, na którym pani Bember rozwiesiła pranie do suszenia, i pognał na oślep przez pole, 

bez wątpienia przekonany, że może zaraz stracić życie. Uszy powiewały mu na wietrze, a za 

nim jak ogon komety ciągnęła się obszerna halka. 

Widok  był  tak  komiczny,  że  Debora  i  Hugo  jednocześnie  wybuchnęli  śmiechem, 

szybko  jednak  przestało  im  być  wesoło,  bo  na  dwór  wybiegła  stara  pani  Bember  i  zaczęła 

krzyczeć: 

-  Wracajcie!  Wracajcie  tutaj!  Ojejku,  co  ja  teraz  zrobię?  Wracajcie,  wy  przeklęte 

ptaszydła!  -  Na  widok  Hugona  znieruchomiała.  -  I  co  ja  mam  zrobić,  panie?  Jakiś  kundel 

rozwalił mi kurnik i wypuścił wszystkie kury. W życiu nie połapię tych głupich ptaszydeł. I 

kto  mi  zapłaci  za  jajka?  A  jeszcze  straciłam  najlepszą  halkę!  -  Mrużąc  oczy,  przyjrzała  się 

towarzyszce  Hugona.  -  Och,  panna  Debora!  Bardzo  przepraszam!  Tak  się  zmartwiłam,  że 

nawet  panienki  nie  zauważyłam.  Nie  wiedziałam,  że  panienka  wróciła.  Ale  to  zła  pora  na 

wizytę.  Taka  strata!  Ten  kundel  spłoszył  mi  wszystkie  kury.  Co  robić,  panno  Deboro?  One 

same nie wrócą, a ja już nie mogę tak za nimi biegać jak kiedyś. Co za strata! I nie mam już 

mojej najlepszej flanelowej halki! 

Debora podeszła do staruszki i ostrożnie zaczęła ją prowadzić z powrotem do chaty. 

- Bardzo przepraszam, pani Bember! Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. 

Zrobię  pani  coś  do  picia,  a  tymczasem  pan  Hugo  sprawdzi,  co  się  stało.  -  Z  tymi  słowami 

przesłała Hugonowi błagalne spojrzenie. Hugo uśmiechnął się do pani Bember. 

-  Proszę  zdać  się  na  mnie.  Zaraz  wezwę  ludzi,  którzy  pomogą  zaprowadzić  tutaj 

porządek. Jeszcze przed zmrokiem kury będą miały nowy kurnik, obiecuję. Nie wiem tylko, 

co będzie z, uhm, pani halką. 

-  I  tak  była  zniszczona,  sir!  Chociaż  szkoda.  Ładna  była.  Dała  mi  ją  pańska  matka, 

niech  ją  Bóg  błogosławi,  kiedy  nastały  takie  chłody  zeszłej  zimy.  „Niech  pani  ją  nosi,  pani 

Bember - powiedziała - będzie pani ciepło”. To prawda, było mi ciepło. Czy naprawdę może 

pan wyłapać te kury? 

background image

- Co do jednej! A jeśli nie, to znajdziemy na ich miejsce inne. Proszę się nie martwić. 

Panna  Debora  posiedzi  tutaj,  póki  pani  nie  poczuje  się  lepiej. -  Hugo  przesłał  pani  Bember 

jeszcze  jeden  krzepiący  uśmiech  i  wyszedł,  a  spojrzenie,  którym  obdarzył  na  odchodnym 

Deborę, wróżyło jak najgorzej i jej, i jej psu. 

- A ja kupię nową halkę, pani Bember - obiecała Debora. - Proszę usiąść i niech już się 

pani nie martwi. 

-  Dziękuję.  Panienka  jest  bardzo  dobra.  Ciekawam  tylko,  skąd  się  wziął  ten  kundel. 

Nigdy tu takiego nie widziałam. 

- Przykro mi to mówić, pani Bember, ale pies należy do mnie. Obawiam się, że nie jest 

zbyt dobrze ułożony. Pan Hugo powiedział, że powinnam trzymać go na smyczy, i miał rację. 

- Panienka powinna się go pozbyć, póki nie narobi naprawdę dużej szkody. Nie chcę 

nic  mówić,  ale  porządny  pies,  taki,  co  zna  swoje  obowiązki,  bardzo  pomógłby  samotnej, 

starej kobiecie. Zwłaszcza w takich czasach. Tylko czym ja bym go karmiła? 

Debora ugryzła się w język, zanim wyrwało jej się, że Autolikus jest porządnym psem, 

i na wszelki wypadek zapytała, dlaczego akurat w takich czasach. 

-  Och,  panno  Deboro,  każdy  tutaj  powie!  Człowiek  nie  jest  już  bezpieczny  we 

własnym  łóżku!  Odkąd  zamordowano  jego  lordowską  mość,  doprawdy  nie  wiadomo  czego 

się spodziewać. 

- Markiza Sywella? Myślałam, że za jego życia było gorzej. Czyż nie, pani Bember? 

-  Oj,  było,  było.  Zwłaszcza  tym  nieszczęsnym  istotom,  które  żyły  na  gruntach 

opactwa.  Co  innego  ludzie  z  Abbot  Quincey.  Percevalowie  zawsze  dbali  o  swoich.  Ale 

markiz Sywell był złym gospodarzem i jeszcze gorszym panem. Panienka nie uwierzyłaby w 

to, co o nim gadali. No, i wreszcie ktoś go zabił. Leżał w kałuży krwi, tak słyszałam... - Pani 

Bember wyraźnie się ożywiła. 

- Czy wiadomo, kto popełnił tę zbrodnię? 

- Niektórzy mówią, że Solomon Burneck. To nędzny człowiek, ale żeby aż tak... Nie, 

chyba nie. Teraz jest tu taki jeden, co wszędzie wścibia swój wielki, krzywy nos i wypytuje 

na prawo i lewo. Mówi, że nazywa się Jackson. I że jest kimś tam z Broad Street, cokolwiek 

to znaczy. 

- Czy nie detektywem z Bow Street? 

-  O,  właśnie.  Ale  Bow  czy  Broad,  wszystko  jedno.  Po  mojemu  nie  wolno  mu  tutaj 

łazić i niepokoić uczciwych ludzi. 

-  Może  uda  mu  się  odkryć,  kto  zabił  jego  lordowską  mość.  Byłoby  chyba  dobrze. 

Ludzie poczuliby się bezpieczniej. 

background image

- Bezpieczniej czy nie, panno Deboro, takich, co chcieliby gadać, dużo tutaj panienka 

nie znajdzie. Nawet gdyby sam regent chciał się dowiedzieć! 

- Regent? A co on ma z tym wspólnego? 

-  Ten  Jackson  mówi,  że  sam  książę  kazał  znaleźć  mordercę.  I  co  z  tego?  Tak  jak 

wszyscy  tutaj  jestem  lojalną  poddaną  króla  Jerzego,  niech  go  Bóg  błogosławi,  więc 

przychyliłabym  nieba  jego  królewskiej  mości,  ale  nie  w  ten  sposób.  Sywell  był  złym 

człowiekiem  i zasłużył  na swój  los. Jeśli ten drań doprowadził  jakiegoś nieszczęśnika aż do 

tego, że go zamordował, to ja  na pewno go nie wydam. Nie pisnę ani słowa. - Przez chwilę 

milczała. - Nie to, żebym cokolwiek wiedziała. Tak tylko mówię. Ale wszyscy tutaj uważamy 

podobnie,  panienko.  Ten  z  Broad  Street  może  pytać  do  końca  świata.  Tu  nikt  mu  nic  nie 

powie. 

Debora zrezygnowała z prób przekonania pani Bember. Zresztą w duchu zgadzała się 

z  mieszkańcami  czterech  okolicznych  wsi.  Markiz  uczynił  za  życia  dostatecznie  dużo  zła. 

Lepiej było zostawić tę sprawę nierozwiązaną, żeby nie ucierpiał jeszcze jeden człowiek. 

Hugo wrócił po godzinie z bratankiem pani Bember i pomocnikiem z farmy. 

- Zagoniliśmy większość kur i koguta. Nie odeszły daleko. Teraz czekają na farmie, aż 

Seth  naprawi  pani  kurnik.  Zapowiedziałem  mu,  że  ma  zrobić  solidniejszy  od  starego,  więc 

wszystko powinno być w porządku, pani Bember. 

- Dziękuję serdecznie. To był szczęśliwy dzień dla Abbot Quincey, kiedy wreszcie pan 

wrócił po tylu latach. I panienka Debora też! Bardzo dziękuję za pomoc. 

-  Należała  się.  Czy  panna  Debora  powiedziała,  że  ten  zbójecki  pies,  który  wyrządził 

szkody, jest nasz? 

- Tak, proszę pana. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć... 

-  Ja  wiem,  ale  powiem  to  później.  I  tam  gdzie  trzeba.  A  teraz  niech  Seth  naprawi 

kurnik, a pani może odpocząć. Proszę. - Hugo wcisnął coś w dłoń pani Bember, ujął Deborę 

za  ramię  i  wyszedł.  Deborze  nie  pozostało  nic  innego,  jak  posłusznie  towarzyszyć  mu  do 

furtki i dalej na drogę. 

- A teraz, Deboro, porozmawiamy. 

- Skoro pan nalega. Przede wszystkim muszę znaleźć Autolikusa. A może już go pan 

znalazł? 

- Jest u siebie w stajni i bardzo się wstydzi. 

- Czy coś mu się stało? 

- Nie wcześniej, niż go znalazłem. Ale lanie nie sprawiło mu przyjemności. 

- Lanie! Zbił pan mojego psa? Jak... jak pan śmiał! Hugo popatrzył na nią zdumiony. 

background image

-  Ma  pani  szczęście,  że  nikt  go  nie  postrzelił.  Złapałem  go,  kiedy  hasał  po  wielkim 

pastwisku  i  straszył  owce.  Deboro,  pani  chyba  nie  zdaje  sobie  sprawy  z  tego,  jakich  szkód 

może  narobić  na  wsi  nieułożony  pies.  Jeśli  Autolikus  ma  tutaj  mieszkać,  musi  nauczyć  się 

dyscypliny. 

- A pan chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie ma pan najmniejszego prawa bić 

mojego psa! - odparła zapalczywie Debora. 

- Niech pani nie będzie sentymentalna i głupia! - Hugo zaczerpnął tchu i to go nieco 

uspokoiło. - Autolikus ma wspaniały charakter i byłoby mi bardzo przykro, gdybyśmy musieli 

się  go  pozbyć.  A  nie  da  się  tego  uniknąć,  jeśli  pies  nie  nauczy  się  dyscypliny.  Dlatego 

spuściłem mu dzisiaj lanie. I spuściłbym mu lanie jutro, gdyby znowu tak nabroił. Ale to nie 

będzie konieczne. Drugi raz nie narozrabia. 

- Nie wolno panu zabijać ducha w moim psie! - wściekała się Debora. 

-  Słowo  daję,  nie  widziałem  jeszcze  drugiej  tak  irytującej  istoty.  Jak  to  możliwe,  że 

zna  mnie  pani  tyle  czasu  i  jeszcze  nie  wie,  że  nie  zwykłem  zabijać  ducha  w  żadnym 

zwierzęciu. Natomiast zwierzęta muszą po prostu nauczyć się, że człowieka należy słuchać. 

- Nauczyć, owszem, ale trzeba je uczyć dobrym słowem! 

- Dobrym słowem na pewno, ale nie pobłażaniem. Autolikus musi wiedzieć, że kiedy 

mnie albo pani nie słucha, to ponosi karę. 

Debora spojrzała na niego chłodno. 

- Jeśli zobaczę, że podnosi pan pejcz na mojego psa, to pożałuje pan, Hugonie. Mówię 

całkiem poważnie. 

- Pani jest niewyobrażalnie dziecinna, Deboro! Co więcej, grubo się pani myli, sądząc, 

że  taka  groźba  mnie  powstrzyma.  Nie  chcę,  żeby  zwierzę,  które  lubię,  zostało  skrzywdzone 

dlatego,  że  brak  mu  dyscypliny.  Poza  tym  proszę  pomyśleć,  jak  czuła  się  pani  Bember, 

widząc, co Autolikus zrobił z jej kurnikiem. Czy nie uważa pani, że pies zasługuje na karę? 

Debora straciła zapał do walki. Wreszcie powiedziała z ociąganiem: 

- Wszystkie szkody pan naprawił. Muszę za to podziękować. 

- No właśnie... 

-  Muszę  więc  chyba  również  panu  wybaczyć.  Ale  proszę  więcej  tak  Autolikusa  nie 

karać, Hugonie. Bardzo proszę! 

Hugo wolał już zakończyć ten temat. 

- Co zrobimy z halką pani Bember? - spytał. - Czy mam zwrócić się do matki? 

-  Już  powiedziałam,  że  kupię  jej  nową.  Porozmawiam  z  bliźniaczkami,  one  będą 

wiedziały, gdzie to zrobić. Nie chcę mieszać do tego innych osób, Hugonie. Pańska matka na 

background image

pewno  wspomniałaby  o  tym  ciotce  Elizabeth.  A  chociaż  ciotka  jest  bardzo  życzliwą  osobą, 

to... nie sądzę, żeby pochwalała to, co zaszło dziś rano. 

-  Jestem  pewien,  że  by  nie  pochwaliła.  Jeśli  nie  zamierza  pani  roztrwonić  swojego 

spadku  jeszcze  przed  zakończeniem  roku,  to  lepiej  nauczmy  Autolikusa  właściwie  się 

zachowywać. Co pani na to? 

Następny  tydzień  minął  stosunkowo  spokojnie.  Debora  spędzała  czas  z  ciotką  i 

kuzynkami,  powoli  przyzwyczajając  się  do  miejsca,  które  było  teraz  jej  domem.  Dobra 

znajomość  z  bliźniaczkami  została  odnowiona,  szybko  też  wrócił  dawny  nawyk  obu  panien 

Perceval, by chronić Deborę przed niezadowoleniem matki. Chętnie pomogły więc zamówić 

nową halkę dla pani Bember i przychyliły się do zdania Debory, że im mniej lady Elizabeth 

wie o haniebnych wyczynach Autolikusa, tym lepiej. Chociaż wciąż trochę bały się psa, gdy 

ten  zaczynał  szaleć,  to  wkrótce  bardzo  go  polubiły.  W  zamian  za  to  Autolikus  zdawał  się 

wiedzieć, że wprawdzie Edwina i Frederica są jego przyjaciółkami, ale najbardziej odpowiada 

im, gdy zachowuje się spokojnie. Gdy więc z nimi zostawał, zwykle imponował wzorowym 

ułożeniem. 

Hugo,  tak  samo  jak  reszta  członków  rodziny,  miał  mnóstwo  zajęć,  trwały  bowiem 

przygotowania  do  jarmarku.  Mimo  to  znajdował  czas,  by  odwiedzić  kuzynki  na  plebanii  i 

szkolić  Autolikusa.  Ponieważ  tymczasem  nie  zdradził  jeszcze  swoich  zamiarów  nikomu 

oprócz  ojca  i  Debory,  bliźniaczki  były  trochę  zdziwione  jego  regularnymi  wizytami,  ale 

przyjmowały  je  jak  zwykle  z  pogodnymi  minami  i  w  dobrym  nastroju.  Pies  również  nie 

bardzo  rozumiał,  co  się  dzieje,  ale  zawsze  chętnie  poddawał  się  szkoleniu,  gdy  tylko  Hugo 

chciał  go czegoś nauczyć. Debora wiedziała, co kryje się za wizytami Hugona, ale  była  mu 

wdzięczna za zajmowanie się Autolikusem, próbowała się więc nie dąsać, gdy Hugo korzystał 

z jej rady i starał się pogłębić znajomość z kuzynkami. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Przygotowania do jarmarku odsunęły na dalszy plan wszystkie inne zajęcia. Zgodnie z 

tradycją  rok  po  roku  te  same  atrakcje  przyciągały  tłumy  i  nikt  nie  chciał  żadnych  zmian. 

Akrobaci,  sztukmistrze,  połykacze  ognia,  wróżbici  i  wróżki  oraz  wszelkiego  rodzaju 

wędrowni  artyści  sobie  tylko  znanymi  sposobami  dowiadywali  się  o  właściwej  dacie,  by 

pojawić  się w okolicy. Na  niektórych trzeba  było  mieć oko, większość w tym towarzystwie 

stanowili  jednak  ciężko  pracujący  i  względnie  uczciwi  ludzie,  którzy  dodawali  kolorytu 

świątecznym  obchodom.  Mieszkańcy  okolicznych  wsi  jak  zwykle  przygotowali  tańce  w 

kostiumach i kilka występów muzycznych, prowadzili również kramy z napojami i towarami 

na  sprzedaż.  Odbyły  się  tradycyjne  konkursy:  przeciąganie  liny  z  udziałem  drużyn  z 

wszystkich czterech wsi, zawody łucznicze i inne, wymagające mniejszego wydatku energii, 

na  przykład  określenie  wagi  świniaka,  pieczenie  ciasta,  zgadywanie  liczby  fasolek  w 

butelce... 

W  dniu  jarmarku  wiał  lekki  wiatr,  nieco  łagodzący  słoneczny  żar.  Trzepotały 

proporczyki  i  flagi  na  kramach.  Plac  tętnił  życiem.  Wszystkie  kramy  rozstawiono  wokół 

południowego trawnika, w cieniu cedru stały ławy i stoły, i pośrodku zostawiono miejsce dla 

występujących  i  dla  uczestników  konkursu  przeciągania  liny.  W  kącie  trawnika  doglądał 

swojej  atrakcji  farmer  Buller,  w  wolnych  chwilach  kowal  ze  Steep  Abbot.  Na  tablicy  obok 

wypisano nierównymi literami: SPRAWDŹ SWOJĄ SIŁĘ. Ku uciesze widzów młodzi ludzie 

prężyli mięśnie i dzielnie próbowali potężnym uderzeniem młota posłać kulę armatnią wzdłuż 

szyny w taki sposób, by uderzyła w dzwonek na szczycie. Śmiałkowie, z ciałem perlącym się 

od potu, wkładali potem koszule i albo obracali się dumnie ku chichoczącym pannom, które 

mierzyły ich spojrzeniami pełnymi podziwu, albo chyłkiem, z potulną miną odchodzili. Żony 

i siostry rolników gromadziły się przy kramach, a ich mężczyźni skupiali się w gromadki na 

pobliskim polu, gdzie można było obejrzeć pokazy psów pasterskich albo kupić konia. 

Na  trawie,  u  podnóża  schodków  prowadzących  do  domu,  zbudowano  pod  kolorową 

markizą  niewielkie  podwyższenie.  Tu  właśnie  stanęła  lady  Perceval,  by  uroczyście  ogłosić 

początek jarmarku, tu również miano później wręczać wszystkie nagrody. Tego lata zaszczyt 

ten przypadł Hugonowi - tak uczczono jego powrót do rodzinnego domu. 

Mieszkańcy  plebanii  przybyli  o  stosownej  porze  i  przyłączyli  się  do  grona 

zaproszonych  gości,  którzy  siedzieli  na  trawniku  przed  domem.  Debora  poznała  prawie 

wszystkich  -  siostrę  lady  Perceval,  panią  Rushford,  z  rodziną,  Vernonów  ze  Stoke  Park  i 

background image

innych  -  ale  dwie  twarze  były  dla  niej  nowe.  Gdy  wspomniała  o  tym  Hugonowi,  ten 

niezwłocznie zaprowadził ją do nieznajomych. 

-  Lady  Martindale,  czy  mogę  przedstawić  moją  kuzynkę,  pannę  Deborę  Staunton?  - 

Potem  zwrócił  się  do  ciemnowłosego,  poważnie  wyglądającego  mężczyzny  towarzyszącego 

damie.  -  Deboro, to  jest  siostrzeniec  lady  Martindale,  lord  Dungarran. -  Podczas  gdy  Hugo 

swobodnie gawędził z przyjaciółmi, Debora z zainteresowaniem przyglądała się człowiekowi, 

który  zawładnął  sercem  Hester,  choć  tymczasem  nie  umiał  skłonić  jej  do  małżeństwa. 

Przystojny,  pewny  siebie,  rozmawiający  ze  swadą  i  pięknie  się  uśmiechający,  Dungarran 

wcale nie wyglądał na beznadziejnie zakochanego. A potem na trawniku pojawiła się Hester 

Perceval i Robert do niej podszedł. Nie było wyjątkowych gestów przy powitaniu ani niczego 

oczywistego,  lecz  mimo  to  zachowanie  Dungarrana  wobec  Hester  jednoznacznie  zdradzało, 

że  darzy  tę  pannę  głęboką  i  szczerą  miłością.  Ale  nie  beznadziejną,  uznała  Debora  po 

przyjrzeniu  się  Hester.  Panna  Perceval  była  zupełnie  inną  osobą  niż  blade,  szukające 

samotności widmo sprzed tygodnia. Oczy jej lśniły, policzki miała uroczo zaróżowione i raz 

po raz wstydliwie zerkała na Dungarrana. Debora uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na 

to, że głupia sytuacja zmierza ku rychłemu zadowalającemu rozwiązaniu. Jeśli nawet Hester 

Perceval  jeszcze  nie  poddała  się  urokowi  ukochanego,  to  wkrótce  należało  się  tego 

spodziewać. 

- Mam nadzieję, że Autolikus nie był zbyt rozczarowany, że musiał zostać w domu. - 

Debora podskoczyła z wrażenia, nie zauważyła bowiem, kiedy stanął obok niej Hugo. 

- Ja... ja wcale go nie zostawiłam - wybąkała, a gdy Hugo zmarszczył czoło, dodała: - 

Był taki  biedny, Hugonie. Nie  mogłam go porzucić! Lowell znalazł tu pusty  boks w stajni  i 

pies  jest  tam  bezpiecznie  zamknięty.  Chciałam  go  mieć  dostatecznie  blisko,  żeby  móc 

czasami  do  niego  zajrzeć  i  trochę  z  nim  porozmawiać.  Zamknięcie  jest  mocne,  słowo  panu 

daję. 

-  Lepiej,  żeby  pani  się  nie  myliła.  Nie  jestem  pewien,  czy  Autolikus  został  już 

dostatecznie  wyszkolony,  by  oprzeć  się  wszystkim  pokusom,  na  które  byłby  tu  dziś 

wystawiony.  Jak  pani  sądzi,  co  zrobiłby,  gdyby  znalazł  się  wśród  owiec  zaganianych  do 

zagrody na sąsiednim polu? 

-  By  nie  wspominać  o  świniach,  kaczkach,  kurach,  kurczakach  i  królikach,  które 

można znaleźć w kramach dookoła - wtrącił się Lowell, który do nich podszedł. - Nie martw 

się, Hugonie. Pies jest przywiązany jak trzeba. Osobiście tego dopilnowałem. 

- Tak powinno być. I pod żadnym pozorem nie pozwólcie mu z tej stajni wyjść! 

background image

- Nie ma mowy, Hugonie! - z przekonaniem oświadczyła Debora. - Za kogo pan mnie 

bierze? 

Późnym  popołudniem  większość  uczestników  jarmarku  była  w  jak  najlepszym 

nastroju.  Słońce  nieustannie  prażyło,  właściciele  kramów  mieli  mnóstwo  klientów,  artyści  i 

cyrkowcy  liczyli  zebrane  pieniądze,  w  konkursie  przeciągania  liny  jak  zwykle  zwyciężyła 

drużyna zajazdu  „Pod Aniołem” z  Abbot Quincey. Tłumy zgromadziły  się  na południowym 

trawniku,  ściągnięte  tam  ostatnią  atrakcją  dnia,  rozdaniem  nagród.  Gdy  Hugo  stanął  na 

podwyższeniu,  rozległy  się  radosne  pohukiwania  i  oklaski.  Debora  odniosła  wrażenie,  że 

mieszkańcy czterech wsi szczerze się cieszą z powrotu młodego pana. Hugo wygłosił krótką, 

bardzo  dobrze  przyjętą  mowę,  po  czym  przystąpił  do  wypełniania  swojego  obowiązku. 

Nagród  było  wiele,  toteż  był  dopiero  w  połowie  listy,  gdy  Debora  nagle  poczuła,  że  ktoś 

ciągnie ją za rękaw. Ujrzała obok siebie Fredericę. 

- Deboro, powinnaś zajrzeć do Autolikusa. Właśnie przechodziłam koło stajni, biedak 

okropnie wyje. Nie chciałam do  niego zaglądać,  bo sama wiesz,  jak on skacze,  i nie  jestem 

pewna, czy byłabym w stanie go utrzymać. Czy Lowell na pewno mocno go przywiązał? 

Obie  panny  przecisnęły  się  przez  tłum  i  ruszyły  w  stronę  stajni.  Wycia  nie  było  już 

słychać,  co  zaniepokoiło  Deborę  do  tego  stopnia,  że  ostatnie  jardy  przebiegła.  Nabrała 

podejrzenia, że stało się coś złego. 

Gdy tylko weszła do stajni, sytuacja stała się jasna. Lowell przywiązał psa tak, by ten 

miał jak najwięcej swobody, ale Autolikus zaczął się szarpać, zaplątał się w linę i zacisnął ją 

sobie na szyi. Teraz bezsilnie leżał na boku... Debora wydała okrzyk trwogi, otworzyła drzwi 

boksu  i podbiegła uwolnić psa. Nie  zauważyła  jednak, że  Autolikus  już od dłuższego czasu 

cierpliwie skubie zębami linę tuż przy paliku, do którego go uwiązano. Widząc Deborę, zawył 

z zachwytu, zerwał więzy i skoczywszy na swoją panią, radośnie polizał ją po twarzy. Debora 

dzielnie  starała  się  go  utrzymać,  udało  jej  się  nawet  chwycić  za  przegryzioną  linę,  ale 

rozradowany Autolikus okazał się dla niej za silny. 

- Frederico! Pomóż  mi! Szybko, złap go! Zobaczywszy drugą przyjazną duszę przed 

drzwiami boksu. 

Autolikus znowu przenikliwie zawył, potem szczeknął i popędził ku Frederice. 

- Autolikus, nie! Nie wolno! Frederico, nie uciekaj! To najgorsze... - Było  jednak za 

późno.  Krzyki  Debory  pozostały  bez  echa.  Frederica  wypadła  ze  stajni  i  pognała  w  stronę 

domu.  Autolikus,  zachwycony  perspektywą  doskonałej  zabawy,  ostatecznie  się  wyrwał  i  z 

entuzjazmem popędził za Fredericą. 

background image

Przez  długie  godziny  spędzone  w  samotności,  przerywanej  jedynie  krótkimi 

odwiedzinami  pani,  pies  zmagazynował  w  sobie  wielkie  pokłady  energii  i  teraz  był 

zdecydowany nacieszyć się wolnością i możliwością ruchu. Dogonił Fredericę przy krawędzi 

trawnika,  ta  pisnęła,  zdążyła  jednak  wdrapać  się  na  wózek  do  zwożenia  siana.  Pies  stanął 

zawiedziony pod wózkiem, dzięki czemu Debora omal nie pochwyciła uciekiniera. Omal... 

Hugo  wręczał  właśnie  ostatnią  nagrodę,  prosiaka,  farmerowi  Gantry'emu  z  Abbot 

Giles,  gdy  kątem  oka  dostrzegł  Frederice  na  wózku,  wpatrującą  się  w  Autolikusa.  Urwał 

przemowę. 

- Znowu ten przeklęty Autolikus! - zagrzmiał. Na dźwięk swego imienia pies obrócił 

się  i  dojrzał  swojego  idola.  Nie  zważając  na  groźny  ton  Hugona,  wydał  z  siebie  dudniące 

szczeknięcie  i  pognał  przez  trawnik  w  jego  stronę,  roztrącając  po  drodze  wszystkich 

obecnych.  Wskoczył  na  podwyższenie  i  wpadł  na  farmera  Gantry'ego  z  takim  impetem,  że 

krzepki  hodowca  zachwiał  się,  a  choć  próbował  chwycić  za  słupek  podtrzymujący  markizę, 

runął jak długi. W dodatku słupek trzasnął i przewrócił się na farmera, a zaraz potem runęła 

cała  konstrukcja.  Hugo,  farmer  Gantry  i  prosiak  stali  się  nagle  falującą  masą  pod  pasiastą 

markizą. 

Wydarzenia te nie zachodziły  bynajmniej w ciszy. Hugo klął  i ciskał  najstraszliwsze 

groźby na Autolikusa, Deborę i wszystkich innych, którzy mogli ponosić choćby cień winy. 

Farmer  Gantry  sapał  i  dyszał,  usiłując  uwolnić  się  z  pułapki,  a  prosiak  z  dzikim 

popiskiwaniem  wysunął  się  spod  tkaniny  i  zaczął  uciekać  między  nogami  ludzi.  Nic  złego 

sienie stało. Pomocne ramiona szybko podniosły zniszczoną markizę, a reszta zaczęła ścigać 

prosiaka.  Gdy  minęło  pierwsze  zaskoczenie,  tłumem  wstrząsnęła  salwa  śmiechu  i  posypały 

się  soczyste  docinki,  nawet  z  ust  gości  zajmujących  miejsca  na  trawniku  przed  domem. 

Henrietcie  odebrało  mowę,  tak  bardzo  się  śmiała,  lady  Martindale  siedziała  z  chustką  przy 

ustach,  a  gdy  rodzice  Hugona  przekonali  się,  że  wszyscy  są  cali  i  zdrowi,  również  oni 

przyłączyli się do ogólnej radości. Tego było dla Hugona za wiele. Otrząsnął się jak pies po 

wyjściu z wody, poprawił fular i przeczesał dłonią włosy. Powiedział jeszcze dwa zdania do 

farmera i ruszył na poszukiwanie winowajców. 

Debora  przyglądała  się  tej  scenie  z  trwogą  i  niedowierzaniem.  Fatom  znowu  ją 

dopadło. Tym razem jednak nie było sensu liczyć na ułaskawienie i przebaczenie. I na nią,  i 

na psa musiała spaść klątwa. Autolikus, spłoszony zamieszaniem, które spowodował, uciekł z 

podkulonym ogonem, jak mógł najszybciej, tym razem ku własnej stajni na plebanii. Debora 

zaś,  gdy  tylko  zobaczyła,  że  Hugonowi  nic  się  nie  stało,  wycofała  się  w  dalsze  rejony 

trawnika i żwawo podążyła za swoim psem... 

background image

Minęło  trochę  czasu,  zanim  Hugo  znalazł  winowajców.  Najpierw  zajrzał  do  stajni  w 

Perceval Hall, okazało się jednak, że są puste. Potem zaczepił Lowella, który jednak nie tylko 

nie udzielił mu pomocy, lecz również nie umiał powściągnąć radości, jaką wzbudziła w nim 

scena  upokarzająca  Hugona.  Zresztą  Hugo  i  tak  musiał  poddać  się  niełatwej  próbie 

cierpliwości,  wcześniej  i  później  odpowiadał  bowiem  na  dziesiątki  uwag  sąsiadów, 

dzierżawców  i  przyjaciół,  którzy  co  do  jednego  wspaniałe  się  ubawili.  Zwłaszcza  występ 

prosiaka  ubarwił  widowisko.  „Niech  się  schowają  wszystkie  inne  atrakcje  razem  wzięte!” - 

powtarzano. Hugo zapewniał rozradowanych ludzi, że nic mu się nie stało, śmiał się tak jak 

oni,  podzielał  pogląd,  że  trzeba  coś  zrobić  z  tym  psem,  a  przez  cały  czas  niezmordowanie 

prowadził  poszukiwania.  Wreszcie  doszedł  do  wniosku,  że  Debora  zabrała  psa  do  domu. 

Opuszczając granice posiadłości, natknął się na Fredericę. 

-  Och,  Hugo!  Jak  się  cieszę  z  naszego  spotkania!  Czy  już  otrząsnął  się  pan  po 

nieszczęściu? 

- Naturalnie. Ucierpiała tylko moja duma - odrzekł kwaśno. - A pani nic się nie stało? 

-  Nie,  skądże.  Przecież  wiem,  że  Autolikus  wcale  nie  chciał  mi  zrobić  krzywdy.  Po 

prostu wpadłam w panikę. Nie ukarze go pan, prawda? To nie była jego wina. 

- Wina leży moim zdaniem po stronie Debory... jak zwykłe - odrzekł ponuro Hugo. 

- Och, nie! Debora też nie jest niczemu winna. Równie dobrze można powiedzieć, że 

to ja zawiniłam.  A pan wydaje  się taki  zagniewany, Hugonie. Proszę, niech pan się  na  nich 

nie gniewa! 

- Frederico, jest pani przemiłą panną i ma bardzo miękkie serce. Wcale się nie dziwię, 

że broni pani Debory  i  jej przeklętego psa. Ale to na nic! Niech  mi pani zaraz powie, gdzie 

ich znajdę. 

-  Nie  powiem,  jeśli  chce  pan  niemiło  się  wobec  nich  zachować!  -  odparła  Frederica 

zupełnie niezwykłym dla niej, Wyzywającym tonem. 

-  Frederico!  -  Hugo  przeżył  poważne  zaskoczenie.  Surowe  spojrzenie  wystarczyło 

jednak, by dziewczyna się poddała. 

-  Sssą  chyba  na  plebanii  -  wyjąkała.  -  Kilka  minut  temu  widziałam  Autolikusa,  jak 

biegł  w  tamtą  stronę.  Tona  -  prawdę  był  nieszczęśliwy  wypadek.  Usłyszałam,  że  Autolikus 

wyje, i poszłam po Deborę... 

- Dziękuję. Przypuszczam, że szuka pani matka. Jarmark, dzięki Bogu, dobiegł końca, 

więc  potrzeba  rąk  do  pomocy,  a  tymczasem  Hester  i  Dungarran  gdzieś  się  zapodziali  i  ze 

mnie w tej chwili też nie ma pożytku, bo muszę najpierw zrobić porządek z Deborą Staunton i 

background image

jej  psem.  Niech  pani  będzie  grzeczna  i  wraca  do  domu.  Dołączę  do  was  później.  Nie,  ani 

słowa więcej! Nie chcę tego słuchać! Niech pani wraca do domu! 

Niepocieszona Frederica odwróciła się i ruszyła przez trawnik w stronę dworu. Hugo 

patrzył za nią przez chwilę, a potem poszedł na plebanię. 

Deborę  zastał  w  stajni.  Siedziała  skulona  w  kącie,  trzymając  na  kolanach  łeb 

Autolikusa. Gdy Hugo wszedł, nie podniosła głowy, ale mocniej objęła psa, jakby chciała go 

osłonić. 

-  Niech  pani  puści  psa!  -  powiedział  beznamiętnie  Hugo.  Nie  patrząc  na  niego, 

pokręciła głową. - Powiedziałem, Deboro, żeby puściła pani psa. 

- Nie puszczę! Wiem, co pan chce zrobić, i nie pozwolę na to! 

-  Nie  jestem  w  nastroju  do  przekomarzania  się.  -  Hugo  zdjął  surdut.  -  Autolikus, 

wstać! 

Pies  zerknął  przepraszająco  na  Deborę  i  posłusznie  wstał.  Popatrzywszy  ciepło  na 

Hugona, zamachał ogonem. Ponieważ sztuczka ta nie odniosła skutku, zwiesił ogon i spuścił 

łeb. W tej chwili wyglądał jak wcielenie skruchy. 

Hugo  wziął  ze  ściany  pejcz  i  chwycił  psa  za  skórę  na  karku.  Uniósł  pejcz  i  plasnął 

Autolikusa po pośladkach. Uderzenie było stosunkowo delikatne, wymierzone tak, by ukarać, 

lecz  nie  skrzywdzić,  ale  Autolikus  przeszywająco  zaskowyczał  i  chciał  się  oswobodzić.  Na 

próżno. Hugo ponownie uniósł pejcz. 

- Niech pan przestanie! Dość tego! - Debora zerwała się na równe nogi, wyszarpnęła 

mu pejcz z dłoni i schowała za plecami. - Powiedziałam panu, że nie pozwolę bić Autolikusa! 

Do  tej  pory,  mimo  wszystkich  prowokacji,  Hugo  mężnie  trzymał  nerwy  na  wodzy, 

jednak nie był w stanie znieść sprzeciwu Debory. Miarka się przebrała. 

- Niech pani odda mi pejcz; Deboro. Na Boga, jeśli będę musiał odebrać go siłą, to nie 

pies poniesie karę. 

-  Niech  się  pan  lepiej  do  mnie  nie  zbliża!  Hugo zignorował  to ostrzeżenie  i  postąpił 

krok ku De - borze. 

Zamachnęła  się  na  niego. Koniuszek pejcza zawadził o policzek  Hugona. Ten wydał 

wściekły  okrzyk  i  jednym  susem  pokonał  resztę  dzielącej  ich  odległości.  Wyrwał  Deborze 

oręż  z  ręki,  nie  dbając  bynajmniej  o  delikatność.  Uścisk,  w  jakim  zamknął  jej  dłoń,  był 

bolesny, więc Debora krzyknęła. To rozwścieczyło Hugona jeszcze bardziej. Cisnął pejcz na 

ziemię, chwycił Deborę za ramiona i mocno nią potrząsnął. Potem uniósł ją w górę i brutalnie 

pocałował,  nie  zwracając  uwagi  na  jej  zduszone  okrzyki  i  wymachiwanie  nogami.  Ciepło 

ciała  Debory,  przenikające  przez  cienki  materiał,  podnieciło  Hugona  jeszcze  bardziej. 

background image

Chociaż  pocałunek  stracił  nieco  na  dzikości,  to  stał  się  jeszcze  bardziej  gorący.  Sprzeciwy 

Debory stopniowo słabły. Dwie postaci splotły się w namiętnym uścisku. 

Do tej chwili Autolikus nie potrafił określić, komu jest winien lojalność. Nagle jednak 

podjął  decyzję  i  z  gardłowym  charkotem  skoczył  na  Hugona.  Debora  odzyskała  swobodę 

ruchów,  Hugo  bowiem  musiał  się  bronić,  gdy  Autolikus  chwycił  go  zębami  za  rękaw 

koszuli... 

Odzyskawszy równowagę, Debora skoczyła do psa, krzycząc z przestrachem: 

-  Nie,  Autolikus,  nie!  Leżeć!  Leżeć!  Autolikus  niechętnie  puścił  Hugona  i  wciąż 

zjeżony zaczął warować, w razie potrzeby gotów do następnego skoku. 

W stajni słychać było tylko dyszenie psa i przyśpieszone oddechy dwojga ludzi. Hugo 

włożył  podniesiony  z  ziemi  surdut.  Potem  poszedł  do  drzwi,  ocierając  policzek  chustką,  a 

Debora  zaczęła  uspokajać  Autolikusa.  Nie  było  co  łatwe,  pies  wciąż  bowiem  wyczuwał 

napiętą atmosferę. 

- Zasłużyła pani na to! - powiedział chrapliwie Hugo, wyglądając przez otwarte drzwi 

na zewnątrz. 

Debora przełknęła ślinę, ale nie odezwała się ani słowem. 

- Ale nie powinienem był tak postąpić - ciągnął. - Sam nie wiem, co mnie naszło. 

- Był pan zły - odparła żałośnie Debora, - Powiedział pan, że chce mnie ukarać. I tak 

się  stało.  -  Pokręciła  głową  i  przytknęła  palce  do  warg.  -  To  dziwne.  Zawsze  myślałam,  że 

pocałunek jest wyrazem miłości, a nie... nie pragnienia, by kogoś skrzywdzić. - Hugo zerknął 

na  nią  i  szybko  odwrócił  głowę.  Znowu  zapadło  milczenie.  Debora  poprawiała  odzienie,  a 

jednocześnie starała się opanować szarpiące nią sprzeczne uczucia. Wreszcie powiedziała: - I 

co pan teraz zrobi z Autolikusem? 

Hugo stał odwrócony do niej plecami. . 

-  Och,  nie  musi  się  pani  martwić.  Nie  zamierzam  go  już  bić.  Nigdy  nie  uderzyłem 

zwierzęcia, będąc w takim gniewie jak teraz. 

Debora podeszła parę kroków. 

- Hugonie... - Uniosła ręce, ale wobec całkowitego braku reakcji opuściła je ponownie. 

- Czy... czy zamierza pan przekonać ciotkę Elizabeth, że powinna się pozbyć Autolikusa? Nie 

mogę pana powstrzymać. A ciotka prawdopodobnie pójdzie za pańską radą. Ale... ale, Hugo 

nie...  Wiem,  że  nie  mam  prawa  o  cokolwiek  prosić,  jednak  wolałabym,  żeby  pan  tego  nie 

robił. - Odczekała chwilę, ale nadal nie było reakcji, więc podeszła do psa i przykucnęła obok 

niego. 

Hugo wreszcie się odwrócił. Ogarnął posępnym spojrzeniem pannę z psem. 

background image

- Nie wiem. Znalezienie dla niego innego domu nie będzie łatwe. Nie chciałbym jego 

krzywdy. To jest w zasadzie dobry pies. 

- Krzywdy! - Debora raptownie wstała. - On nie  jest agresywny, Hugonie! On wcale 

nie chciał zrobić nic złego, kiedy na pana skoczył... 

- Chciał, chciał! Ale nie mam o to do niego pretensji. Bronił pani, tak to wyglądało z 

jego punktu widzenia. Z przykrością muszę też dodać, że potrzebowała pani obrony. - Znowu 

wyjrzał na dwór. 

Debora zatrzymała wzrok na plecach Hugona. To był dumny człowiek. A teraz spalał 

go wstyd. Nabrała tchu. 

-  Mogę  zapomnieć  o  tym,  że  pocałował  mnie  pan  w  taki  sposób.  Został  pan 

sprowokowany. Nie powinnam była uderzyć pana pejczem. To było z mojej strony zupełnie 

niewłaściwe. Oboje postąpiliśmy źle.  Wiem, że to nie  łatwe, ale  czy  nie  moglibyśmy... Czy 

nie  moglibyśmy  wymazać  ostatniej  półgodziny  z  pamięci?  Naturalnie  poza  kwestią 

przyszłości Autolikusa. 

Hugo odwrócił się ku niej po długim milczeniu. 

-  Spróbuję.  -  Wciąż  miał  bardzo  posępną  minę,  ale  przynajmniej  starał  się  mówić 

normalnym  tonem.  -  Zresztą  niewiele  poza  tym  można  zrobić.  Przez  kilka  najbliższych  dni 

mnie nie będzie. Muszę przywieźć babkę do domu. 

Debora podchwyciła wątek. 

- Starszą panią Perceval? Nawet zastanawiałam się, dlaczego nie przybyła na jarmark. 

-  Powiedziała,  że  jest  za  stara,  żeby  takie  urwanie  głowy  sprawiało  jej  przyjemność. 

Przez  całą  wiosnę,  podczas  gdy  siedzieliśmy  w  Londynie,  była  z  wizytą  u  dawnych 

znajomych w hrabstwie Derby, którzy prosili, żeby poczekała z wyjazdem aż do jarmarku. 

- Zawsze jej się bałam. I bliźniaczki też. 

- Babka umie budzić respekt. - Hugo wciąż był bardzo spięty. - Deboro, muszę mieć 

czas, żeby pomyśleć. W najbliższych dniach postanowię, co zrobić z psem. 

Debora bez słowa skinęła głową. Tak naprawdę chciała wiedzieć, co Hugo zrobi z nią, 

o  to  jednak  nie  ważyła  się  spytać.  Obawiała  się,  że  tym  razem  wypadnie  z  łask 

nieodwracalnie. Nie wykluczała nawet tego, że Hugo nigdy nie wybaczy jej sprowokowania 

go  do  haniebnego  zachowania.  Bo  przecież  takie  zachowanie  było  bardzo  dalekie  od 

niebotycznie wysokich wymagań, jakie Hugo sobie stawiał. 

Jak  Hugo  wyjaśnił  skaleczenie  na  policzku  i  rozdarcie  rękawa, Debora  nigdy  się  nie 

dowiedziała.  Gdy  następnego  ranka  wstała  z  łóżka,  Hugo  już  był  w  drodze  do  hrabstwa 

Derby.  Zapowiedział,  że  spędzi  kilka  dni  u  Broughtonów,  a  ponieważ  starsza  pani  Perceval 

background image

lubiła  podróżować  wygodnie  i  powoli,  nie  należało  się  spodziewać  jego  powrotu  przed 

końcem tygodnia. 

Podczas  nieobecności  Hugona  Debora  celowo  znajdowała  sobie  jak  najwięcej  zajęć. 

Nie chciała mieć za dużo czasu na myślenie. W końcu zdołała się opanować po incydencie w 

stajni, skupiła bowiem uwagę na losie Autolikusa. Wydawało jej się to najlepszym wyjściem, 

ale  stopniowo  coraz  trudniej  było  jej  odsuwać  od  siebie  prawdę.  Ten  szalony  pocałunek 

wywarł  na  nią  mszczący  wpływ,  zburzył  latami  budowane  mury  obronne.  Przecież  kochała 

Hugona prawie tak długo, jak długo go znała, ale on zawsze był dla niej tylko przyjacielem. 

Zdawała sobie sprawę z beznadziejności swoich rojeń, nigdy więc nie odważyła się pomyśleć 

o  Hugonie  w  inny  sposób.  Gdy  stracił  do  niej  cierpliwość  w  Londynie,  potraktował  ją  jak 

starszy brat niegrzeczne dziecko. I zawsze tak się do niej odnosił... Aż do teraz. 

Tam, w stajni, Hugo pierwszy raz dostrzegł w niej kobietę. Chciał ją ukarać i to mu się 

w pełni udało. Ten pocałunek był upokarzający. Musiała też szczerze przyznać, że obudził w 

niej ukryte pragnienia. Pocałował ją w złości, ale jednak był to pocałunek, w dodatku gorący. 

Debora powtarzała sobie bez końca, że ten incydent nic dla Hugona nie znaczył, więc i jej nie 

wolno  przywiązywać  do  niego  wagi.  Za  dnia  pilnowała,  by  przez  cały  czas  mieć  zajęcie, 

nocami  jednak  leżała  bezsennie  i  wtedy  z  całą  mocą  dawały  o  sobie  znać  uczucia,  które 

rozbudził ten pocałunek. Przypominała sobie, jak jej strach ustąpił miejsca namiętności, wcale 

nie  mniejszej  niż  Hugona.  Jego  dotyk  ją  podniecił...  Zaangażowała  całą  siłę  woli  w  to,  by 

zapomnieć  o  swojej  reakcji.  Musiała  zapomnieć.  Jeśli  nie  chciała  spędzić  reszty  życia  na 

jałowym rozpamiętywaniu  jednego epizodu, należało zamknąć dżina z powrotem w  butelce. 

Deborze Staunton nie wolno traktować Hugona Percevala inaczej jak zwykłego przyjaciela... 

jeśli to było jeszcze możliwe. 

Zajęć  miała  na szczęście dużo. Ku powszechnej radości wieczorem w dniu  jarmarku 

Hester  i  lord  Dungarran  ogłosili  zaręczyny.  Niezwłocznie  rozpoczęto  planowanie 

uroczystości  weselnych,  które  zamierzano  połączyć  z  trzydziestymi  urodzinami  Hugona. 

Lady  Perceval,  która  wiedziała  o  talentach  Debory,  poprosiła  ją  o  przygotowanie  małego 

koncertu  dla  gości.  Edwina  i  Frederica  miały  zaśpiewać  kilka  duetów  i  zagrać  na  harfie. 

Henrietta  z  Lowellem  zobowiązali  się  przedstawić  scenę  dramatyczną,  a  Debora  miała  jak 

zwykle coś zagrać i zaśpiewać jedną lub dwie pieśni solo. Przygotowania do tego występu, a 

zwłaszcza  ćwiczenie  bliźniaczek,  pochłaniały  wiele  jej  energii  i  czasu.  Namówienie  zaś 

Henrietty  i  Lowella,  by  poważnie  podeszli  do  swojego  zadania,  stanowiło  jeszcze  większe 

wyzwanie. 

background image

Debora odnowiła również stare znajomości w okolicy. Wielu z tych ludzi trudno było 

zaliczyć  nie  tylko  do  ziemiaństwa,  lecz  również  do  wiejskiej  biedoty.  Jako  dziecko  miała 

wyjątkowy  dar  nawiązywania  przyjaźni  z  samotnikami  odrzuconymi  przez  społeczeństwo 

bądź odrzucającymi społeczeństwo z własnej woli. Mieszkali oni w zagubionych chatach lub 

prymitywnych  szałasach  głęboko  w  lesie  i  żyli  z  tego,  co  ofiarowała  im  ziemia.  Często 

odnosili  się do  innych  bardzo nieufnie, toteż zyskanie  ich zaufania wymagało  cierpliwości  i 

wyrozumiałości.  Debora  umiała  się  wczuć  w  ich  sytuację,  więc  w  przeszłości  nieraz 

dopuszczano ją do różnych sekretów. 

Trapiona smutkiem odwiedzała zatem starych znajomych  i zapewniała  ich o swojej - 

życzliwości.  Ponieważ  niektóre  ścieżki  były  dosyć  dzikie,  zawsze  brała  z  sobą  Autolikusa, 

uważała  jednak,  by  nie  spuszczać  psa  z  oka.  Przy  najmniejszej  oznace  zaniepokojenia  bądź 

nadmiernej  wesołości  przywoływała  go  i  brała  na  smycz.  Autolikus  wydawał  się  całkiem 

chętnie godzić na te przejawy dyscypliny. Wyglądało na to, że godziny szkolenia wraz z karą, 

którą  wymierzył  mu  Hugo,  jednak  przyniosły  skutek.  Mimo  to  Debora  z  ciężkim  sercem 

myślała  o  rychłej  decyzji  Hugona.  Wprawdzie  Autolikus  należał  do  niej,  ale  to  ciotka 

Elizabeth  miała  ostatnie  słowo  w  sprawie  dalszego  pobytu  psa  na  plebanii,  a  nie  ulegało 

wątpliwości, że zdanie Hugona będzie dla niej decydujące. Debora nie mogła się pogodzić ze 

stratą  Autolikusa.  Nie  miała  powiernika,  dlatego  proste  i  wzruszające  oddanie  psa  było 

prawdziwym lekiem na jej zbolałą duszę. 

Zaręczyny  Hester  i  plany  wrześniowego  ślubu  były  głównymi  tematami  rozmowy 

młodych  dam  na  plebanii.  Wszystkie  cztery  miały  wystąpić  jako  druhny,  więc  w  czasie 

wolnym od ćwiczeń do występu podczas przyjęcia urządzanego przez lady Perceval mnóstwo 

czasu poświęcały na rozmowy o muślinach, jedwabiach, koronkach, wstążkach i kwiatach. W 

przerwach zaś wymieniały się poglądami. 

-  Cieszę  się  szczęściem  Hester  -  powiedziała  Edwina,  gdy  któregoś  dnia  wracały  z 

Debora na plebanię. - Już myślałyśmy, że ona nigdy nie wyjdzie za mąż. 

- Nie wszystkie kobiety chcą wyjść za mąż, Edwino - zauważyła Debora z kwaśnym 

uśmiechem. - Hester zawsze wydawała mi się zadowolona z tego, że ma swój strych i książki. 

Słyszałam,  że  poznali  się  z  lordem  Dungarranem,  pracując  nad  jakimiś  dokumentami 

państwowej wagi. 

- Tak! Podobno nawet ocalili życie księciu  Wellingtonowi. Czy to nie romantyczne? 

Bo mnie się takie wydaje. Lord Dungarran jest przecież dość stary. 

- Stary!? Jest w tym samym wieku, co Hugo. 

background image

- Właśnie to miałam na myśli. Poza tym lord Dungarran jest zwykle dosyć poważny. 

Nie nazwałabym go romantycznym. 

- Nie przesadzaj, Edwino. Czy widziałaś, jak on patrzy na Hester? Chciałabym kiedyś 

znaczyć dla kogoś tyle, ile Hester znaczy dla niego. Zresztą on wcale nie jest poważny przez 

cały  czas.  Wczoraj  śmiali  się  z  Hester  z  jego  listów  miłosnych,  widocznie  mają  jakiś  tajny 

sposób  ich  pisania.  A  potem  Hester  dokuczała  mu,  że  zmusił  ją  szantażem  do  spotkania. 

Ciekawa  jestem,  jak  to  zrobił.  Nie,  nie,  on  na  pewno  jest  romantyczny,  w  to  ani  trochę  nie 

wątpię. 

- Może masz rację. Ale  ja chyba po prostu... wolę  młodszych  mężczyzn. Nawet  jeśli 

nie są tacy mądrzy, jak Hugo albo lord Dungarran. 

- Co miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś o Hugonie, że jest stary? 

-  No,  jest  taki  i  już.  Ma  prawie  trzydzieści  lat  i  zawsze  wydaje  się  wiedzieć,  co 

wszyscy mają robić. 

- To prawda - przyznała Debora - ale nie musisz przecież robić dokładnie tak, jak on 

sobie życzy. 

-  Właśnie,  że  muszę.  Nawet  nie  śniłoby  mi  się  z  nim  dyskutować.  Mam  szczerą 

nadzieję... 

-  Jaką?  O  co  chodzi?  Edwina  wydawała  się  czymś  poruszona.  Chusteczka  do  nosa, 

którą trzymała w dłoni, była zgnieciona w kulkę. 

-  To  głupie,  że  w  ogóle  o  tym  myślę,  ale...  ale  mam  nadzieję,  że  Hugo  nie  poprosi 

mnie o rękę. Nie miałabym odwagi mu odmówić. 

- Co każe ci przypuszczać, że mógłby się oświadczyć? 

-  Och,  nic  takiego  nie  powiedział.  Któregoś  wieczoru  rozmawiałyśmy  o  nim  z 

Fredericą.  Wszyscy  wiedzą,  że  Hugo  przyrzekł  ożenić  się,  kiedy  skończy  trzydzieści  lat,  a 

wygląda na to, że jeszcze nikogo sobie nie znalazł. Myślałyśmy, że może oświadczy się tobie, 

ale przecież wy zawsze się kłócicie, a Hugo nie znosi kłótni i scen. 

- Rzeczywiście. Nie wyobrażam sobie mniej prawdopodobnego pomysłu. 

-  Szczerze  mówiąc,  ja  też  nie  -  przyznała  Edwina,  całkiem  nieświadoma  bólu,  jaki 

sprawia  rozmówczyni  tymi  słowami.  -  Jest  bardzo  możliwe,  że  mama  byłaby  bardzo 

szczęśliwa, gdyby któraś z nas poślubiła Hugona. O Robinę mama już nie musi się martwić, 

ale  zostałyśmy  jeszcze  my  trzy.  Trzeba  pomyśleć  o  posagach,  a  u  nas  się  przecież  nie 

przelewa. Gdyby stryj James wystąpił z takim pomysłem, a Hugo zaakceptował go, to papa z 

pewnością chętnie wyraziłby zgodę. 

background image

Debora  odsunęła  na  bok  myśli  o  własnych  uczuciach.  Skoro  Hugonowi  nawet  nie 

przemknęłoby  przez  głowę,  żeby  jej  się  oświadczyć,  były  one  nieistotne.  Tak  czy  owak, 

musiała  się  uporać  z  prawdziwym  dylematem.  Wiedza  o  zamiarach  Hugona  wobec 

bliźniaczek  wiązała  jej  ręce.  Nie  mogłaby  przecież  namawiać  Edwiny  do  sprzecznego  z  jej 

naturą  buntu  przeciwko  autorytetowi,  gdyby  to  właśnie  ją  wybrał  Hugo.  Zwłaszcza  że  nie 

było  przekonującego  powodu,  dla  którego  jedna  z  bliźniaczek  miałaby  odrzucić  taką 

korzystną ofertę. Debora bardzo więc starała się zachować obiektywizm. 

- Hugo byłby bardzo troskliwym mężem - powiedziała powoli. 

-  O,  tak.  On  jest  bardzo  życzliwy  i  opiekuńczy.  Nie  myśl,  że  go  nie  lubię -  odparła 

natychmiast Edwina. - Sądzę jednak, że byłabym szczęśliwsza z kimś, kto ma do mnie więcej 

cierpliwości. Kto daje mi czas na podjęcie własnej decyzji, a nie mówi mi, co jego zdaniem 

powinnam zrobić. Wiem, że nie jestem zbyt rozgarnięta, ale głupia też nie jestem. 

- Czy naprawdę uważasz, że Hugo traktuje cię jak głupią? 

- Niezupełnie. Nie słucha jednak tego, co mam do powiedzenia. 

Debora westchnęła. Tego właśnie się obawiała. Niewiele jednak mogła na to poradzić. 

Jeśli nie liczyć bliźniaczek, miała bardzo niewielki wpływ na kogokolwiek. Zastanawiała się, 

czy nie porozmawiać o tym z Hester, gdy Edwina odezwała się ponownie. 

-  Wolałabym  poślubić  kogoś  bardziej  zbliżonego  do  mnie  wiekiem...  no,  i  w  ogóle 

bardziej do mnie podobnego. Kogoś takiego jak, na przykład, Richard Vernon. On jest bardzo 

miły. 

- Richard Vernon? Ze Stoke Park? 

- Tak, On... on też mówi, że mnie lubi. Debora bacznie przyjrzała się Edwinie. Znała 

Richarda Vernona. Istotnie  był  bardzo sympatycznym  młodzieńcem.  Wręcz uroczym,  mimo 

że  miał  dopiero  dwadzieścia  trzy  lata.  Ale  jak  można  woleć  kogoś  tak...  niepozornego  od 

Hugona?  Gdy  jednak  poważnie  się  nad  tym  zastanowiła,  doszła  do  przekonania,  że  młody 

Vernon byłby znakomitym kandydatem na męża dla kuzynki Edwiny. Wydawał się troskliwy 

i  szczodry,  i z pewnością  miał dość zalet. Pochodził przecież z bardzo szacownej rodziny, a 

kiedyś  miał  odziedziczyć  skromną,  lecz  wystarczająco  dużą  posiadłość  niedaleko  Abbot 

Quincey.  Edwina  mogłaby  nadal  mieszkać  w  pobliżu  rodziny  i  wszystkich  swoich 

przyjaciółek.  Ponadto  wykazywała  wspólne  z  Richardem  zainteresowania.  Była  świetną 

amazonką,  a  młody  Vernon  wprost  szalał  na  punkcie  koni.  Maniery  Richarda  były 

nieskazitelne,  a  choć  poczucie  humoru  miewał  odrobinę  dziecinne,  to  nigdy  nie  raziło  ono 

prostactwem. 

background image

Debora podjęła decyzję. Edwinę należało namówić, żeby dopuściła do swego sekretu 

matkę.  Ciotka  Elizabeth  była  surowa,  ale  gdyby  wiedziała,  że  serce  Edwiny  skłania  się  ku 

komu  innemu,  a  w  dodatku  jest  to  przyjaciel  rodziny,  dopilnowałaby,  żeby  Hugo  nie 

oświadczył się Edwinie. Hugo musiałby wtedy wybrać  Fredericę albo poszukać oblubienicy 

poza  rodziną.  I  zanim  Debora  zdążyła  odpędzić  próżną  myśl,  przyszło  jej  do  głowy,  jak 

byłoby dobrze, gdyby Hugo zechciał jednak zastanowić się nad nią. Ale Edwina miała rację. 

Cokolwiek znaczył pocałunek w stajni, Hugo nigdy nie pomyślałby o Deborze Staunton jak o 

kandydatce na żonę. Należało jak najszybciej skończyć z takimi marzeniami, żeby odzyskać 

spokój ducha. Gdyby tylko mogła zapomnieć o tym nieszczęsnym epizodzie w stajni... 

Debora  tego  nie  wiedziała,  ale  epizod  w  stajni  wywarł  równie  niszczący  wpływ  na 

Hugona. Jego podróż do hrabstwa Derby wcale nie była spokojna. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Hugo  Perceval  był  człowiekiem  chlubiącym  się  przykładnym  postępowaniem. 

Chociaż z reguły w większości kwestii stawiał na swoim, bardzo dbał o maniery i naprawdę 

starał  się  nie ranić uczuć  bliźnich. Odkąd osiągnął dorosły wiek, właściwie  nie zdarzało  mu 

się zrobić niczego pod wpływem nagłego kaprysu bądź nie zastanowić nad konsekwencjami 

własnego  czynu.  W  londyńskim  towarzystwie  cieszył  się  szacunkiem  i  dużą  popularnością. 

Uważano go za zajmującego kompana, którego gust i  maniery  są zawsze  bez zarzutu, Hugo 

nie  mógł  zapomnieć  o tym,  jak  się  zachował,  i  na  próżno tłumaczył  sobie,  że  został  bardzo 

wyraźnie  sprowokowany. Debora Staunton, ta nieokrzesana dziewczyna, nigdy  nie zwracała 

uwagi  na  to,  co  dla  niego  było  najważniejsze.  W  pewnym  sensie  przypominała  swojego 

przeklętego psa - była nieprzewidywalna i pozbawiona wszelkiego umiaru, rozsądku i ogłady. 

Wystawiła  go  na  pośmiewisko  wszystkich  ludzi  w  okolicy,  zakwestionowała  jego  święte 

prawo  do  ukarania  zwierzęcia,  a  do  tego  jeszcze...  nieprawdopodobne,  podniosła  na  niego, 

Hugona, rękę z pejczem. 

Wszystko  to  stanowiło  niezaprzeczalną  prawdę.  Jednak  znaczenia  wielkiego  nie 

miało.  Bo  Hugo  i  tak  był  sobą  zawstydzony.  Owszem,  w  swoim  czasie  całował  niejedną 

kobietę,  ale  żadnej  z  taką  furią,  z  taką  niekontrolowaną  namiętnością.  Wolał  nawet  nie 

zastanawiać  się,  do  czego  by  doszło,  gdyby  atak psa  nie  przywrócił  mu  trzeźwości  umysłu. 

Zupełnie  stracił panowanie  nad sobą. I nie chodziło tylko o targający  nim gniew. Mogło się 

skończyć  dużo  gorzej  niż  tylko  na  pocałunku  z  Deborą  Staunton.  Co,  u  diabła,  go  naszło? 

Dlaczego  ta  panna  budziła  w  nim  najgorsze  instynkty?  Przecież  w  obecności  wszystkich 

innych ludzi znakomicie potrafił zachować się jak należy i dobitnie wyrazić swoje życzenie, 

nawet nie podnosząc głosu. A przy tej wiedźmie nie! 

Zaklął  głośno,  oczami  wyobraźni  ujrzał  bowiem  nagle  czarne  włosy  opadające  na 

bladą  twarz  z  ciemnoniebieskimi,  prawie  czarnymi  oczami,  ciskającymi  błyskawice.  .. 

Uderzenie  sprawiło  mu  ból,  odruchowo  skoczył  naprzód,  by  odebrać  Deborze  pejcz. 

Szarpanie  jej  za  ramiona  było  zupełnie  do  niego  niepodobne,  mógł  to  jednak  zrozumieć, 

zważywszy na swoje wzburzenie. Ale to, co zaszło potem... 

Dlaczego?  Dlaczego,  u  diabła,  ją  pocałował?  Prześladował  go  krzyk,  który  wydała, 

gdy  wyrywał  jej  pejcz.  Dlaczego  jeszcze  podsycił  jego  wściekłość?  A  ona  się  przed  nim 

broniła... Takie właśnie myśli dręczyły go nocami, gdy jechał po babkę, a potem odwoził  ją 

do Abbot Quincey.  W samotnej  drodze do hrabstwa Derby  było  jeszcze  nie  najgorzej, choć 

background image

długie okresy  bezsenności stanowiły dlań udrękę. Podczas powrotu starsza pani,  jak zwykłe 

bystra,  natychmiast  dostrzegła,  że  z  jej  ulubionym  wnukiem  dzieje  się  coś  złego,  więc  nie 

zważając  na  obecność  w  powozie  Gossage,  leciwej  służącej,  zaczęła  dociekać  przyczyny 

strapienia. 

- Co się stało, Hugonie? Czyżby życie na wsi już zaczęło cię nużyć? 

- Ani trochę. 

-  Może  przejąłeś  się  zbrodnią  w  opactwie?  Broughtonowie  twierdzą,  że  ten  Burneck 

zamordował  swojego  własnego  ojca!  Straszna  historia,  chociaż  naturalnie  żal  po  Sywellu 

niewielki. Czyżby tobie  i ojcu  sprawiali kłopoty  mieszkańcy Steepwood? Wydawało  mi się, 

że posiadłości Percevalów to nie dotyczy, hę? 

Hugo  uśmiechnął  się  wbrew  sobie.  Babka  zawsze  najpierw  myślała  o  posiadłości. 

Kiedy  jego  dziadek,  sir  Hugo  senior,  odziedziczył  tytuł,  majątkowi  Percevalów  groziła 

upadłość.  Ale  dziadek  i  jego  żona  ciężką  pracą  przywrócili  rodzinnej  własności  cząstkę 

świetności.  Ziemia  znów  zaczęła  rodzić,  a  farmy  dzierżawców  przynosić  zysk.  Naturalnie 

powrót do dawnego bogactwa był niemożliwy, ale zamożność rodzina zawdzięczała właśnie 

wysiłkom  cieszącej  się  powszechnym  respektem  starszej  pani  i  jej  nieżyjącego  męża.  Hugo 

ujął babkę za rękę. 

- Nie bój się. Majątek rodziny jest w dobrym stanie. Owszem, były rozmaite problemy 

z  ludźmi  ze  Steepwood,  temu  nie  zaprzeczę.  Sywell  zostawił  po  sobie  niewyobrażalny 

bałagan.  Ojciec  ze  skóry  wychodził,  żeby  uspokoić  najbardziej  krewkich  dzierżawców  i 

pomóc, gdzie tylko mógł. Natomiast na ziemiach Percevalów wszystko jest w porządku. 

-  To  znaczy,  że  masz  kłopoty  z  kobietą  -  zawyrokowała  starsza  pani,  wracając  do 

pierwotnego  tematu.  -  Zostawiłeś  niezałatwione  sprawy  w  Londynie?  Kochanka  ma  trudny 

charakter? 

-  Słowo  daję,  babciu,  czasem  jesteś  trochę  zbyt  śmiała  w  tym,  co  mówisz.  Chyba 

zgorszyłaś Gossage. 

-  Nigdy  nie  udawałam  skromnisi,  chłopcze.  Nie  miałam  na  to  czasu.  Byłabym  tobą 

szczerze  rozczarowana,  gdybym  przed  chwilą  trafiła.  Percevalowie  umieli  załatwiać  takie 

sprawy  szczodrze  i  z  klasą.  Zawsze,  naturalnie  jeśli  nie  liczyć  Sanforda,  twojego  lichej 

pamięci  pradziadka.  On  zhańbił  dobre  imię  Percevalów  i  w  dodatku  doprowadził  nas 

wszystkich do ruiny. 

- Nie ma w Londynie nikogo, kto uważałby mnie za niewdzięcznika albo niegodziwca. 

Czy to wystarczy? 

background image

Zakończył  tę  rozmowę  przyjazd  do  miejsca  nocnego  spoczynku.  Ponieważ  starsza 

pani Perceval niezwłocznie udała się do swojego wygodnego i obszernego apartamentu, gdzie 

Gossage  roztoczyła  nad  nią  troskliwą  opiekę  i  pomogła  jej  się  położyć,  ciąg  dalszy  nastąpił 

dopiero nazajutrz rano. 

-  Wiesz,  Hugo  -  odezwała  się  babka,  gdy  wyruszyli  z  zajazdu  -  poleciłam  dziś 

Gossage  jechać  na  koźle,  więc  możesz  mówić  całkiem  swobodnie.  Naturalnie  musiałam 

wysłuchać  mnóstwa  narzekań,  ale  trochę  świeżego  powietrza  na  pewno  jej  nie  zaszkodzi. 

Piękna dzisiaj pogoda. 

Hugo  spojrzał  na  babkę  z  czułym  rozbawieniem.  Gossage  służyła  u  lady  Perceval 

ponad  czterdzieści  lat  i  była  jej  bardzo  oddana,  ale  ich  wzajemne  stosunki  miały  coś  z 

niekończącej  się  wojny.  Wprawdzie  publicznie  Gossage  zawsze  okazywała chlebodawczyni 

wielki szacunek, lecz prywatnie nieraz głośno wyrażała krytyczne uwagi. Niewzruszenie stała 

na straży jej zdrowia, więc pozwalała sobie na kąśliwe komentarze, ilekroć zauważała u niej 

nadmierną aktywność lub folgowanie zaskakująco dobremu apetytowi. Starsza pani Perceval 

nie  odczuwała  jednak  z  tego  powodu  szczególnej  wdzięczności  i  często  traktowała  służącą 

bardzo 

obcesowo. 

Prawdopodobnie 

Gossage 

zgrzeszyła 

poprzedniego 

wieczora 

nadgorliwością w śpieszeniu z radami  i przypłaciła to jazdą na koźle. Mimo to obie kobiety 

łączyła silna więź. Gossage była służącą, piastunką i damą do towarzystwa w jednej osobie, a 

lady Perceval czułaby się bez niej całkiem zagubiona. 

- Możesz mi teraz wyjawić, co cię dręczy, Hugonie. Zamierzam się tego dowiedzieć, 

więc lepiej powiedz mi to wprost i oszczędź nam czasu. 

Hugo  dobrze  wiedział,  że  babka  nie  pozwoli,  by  temat  umarł  śmiercią  naturalną, 

dlatego  poprzedniego  wieczoru  przemyślał,  co  można  zdradzić,  a  przede  wszystkim,  co 

należy pozostawić w tajemnicy. 

- Chodzi o moje małżeństwo - powiedział spokojnie. 

-  Och,  naturalnie!  Obiecałeś  ojcu,  że  się  ożenisz,  prawda?  Hester  przestała  mu 

zaprzątać umysł, zdaje się zresztą, że bardzo jej się udało, w każdym razie ojciec skupi się na 

tobie i będzie ponaglał, żebyś założył rodzinę. A któż jest twoją szczęśliwą wybranką? 

- W tym kłopot. Nie mogę się zdecydować! 

- Jak to? Nie ma w Londynie dziedziczek, które chciałyby cię poślubić? 

- Na pewno nie jest ich tak wiele jak w plotkach, babciu. W dodatku jest tam również 

niemało mężczyzn, którzy szukają żon. 

background image

-  Naturalnie.  Nie  wierzę  jednak,  żeby  zamożny  młody  człowiek,  taki  jak  ty,  nie 

potrafił  sobie  znaleźć  żony,  gdyby  naprawdę  chciał.  Co  powiesz,  na  przykład,  o  Sophii 

Cleeve? 

-  Sophia  jest  piękną  panną  i  bardzo  ją  lubię.  Traktuje  mnie  jak  wypróbowanego 

przyjaciela,  a  przynajmniej  taką  mam  nadzieję,  ale  z  mojego  punktu  widzenia  jest 

zdecydowanie  zbyt  żywiołowa.  Zresztą  widać,  że  nie  jesteś  wprowadzona  w  ostatnie 

wydarzenia.  Sophia  zaręczyła  się  z  Sharnbrookiem.  Rzecz  jasna,  jest  to  dla  niej  znakomity 

kandydat, a z tego co słyszałem, również człowiek, który będzie umiał utrzymać ją w ryzach. 

Co nie zawsze jest łatwe. 

- A ty właśnie tego szukasz, prawda? Łatwego życia? Zawodzisz mnie. 

- Co, u licha, chcesz przez to powiedzieć? 

-  Zawsze  miałam  nadzieję,  że  wniesiesz  trochę  ożywienia  do  rodziny.  Nie  zrozum 

mnie źle. Twój ojciec i stryj William to bardzo dobrzy synowie, temu nie można zaprzeczyć. 

Ale są tacy... tacy nudni! W moim wieku chciałabym mieć trochę rozrywki, chciałabym, żeby 

coś się działo. Dlatego liczyłam na ciebie. 

- Mój ojciec wkłada mnóstwo energii w pracę na rzecz majątku - odrzekł Hugo dość 

sztywno. - A stryj William jest bardzo lubiany w parafii... 

- Nie wpadaj ze mną w taki pompatyczny ton, chłopcze! Znam zalety swoich synów, 

nie musisz mi o nich przypominać! Ich żony też są bardzo poczciwe. - Starsza pani Perceval 

westchnęła. - I dobrze. Ale życie  nie składa_ się  z samych dobrych uczynków  i  budujących 

starań.  Osobiście  miałam  nadzieję,  że  wprowadzisz  do  hrabstwa  Northampton  nieco 

londyńskiej lekkości. 

- Do tego lepiej nadaje się Lowell. 

-  Lowell  jest  trzpiotem!  Bardzo  go  lubię,  to  jedyna  osoba  w  rodzinie,  która  potrafi 

mnie rozśmieszyć. Jednak Lowell przesadza w drugą stronę. Nie ma w nim ani krzty powagi. 

Nie,  właśnie  ty  musisz  ożywić  atmosferę  w  Perceval  Hall,  a  jednocześnie  pilnować 

rodzinnego  dostatku.  Potrzebujesz  tylko  odpowiedniej  żony.  Co  z  innymi  londyńskimi 

dziedziczkami? 

- Żadna tak naprawdę się  nie nadaje, babciu. Poza tym zawsze sądziłem, że poślubię 

kogoś z sąsiedztwa. Kogoś, kto zna wieś. 

-  Niezły  pomysł.  Całkiem  niezły  pomysł.  Ale  kogo?  -  Przez  chwilę  intensywnie 

myślała.  -  Carrie  Vernon  jest  dla  ciebie  za  stara...  ma  w  najlepszym  razie  trzydzieści  lat. 

Sophia Cleeve i panny Roade nie wchodzą w rachubę. .. Szkoda, zawsze miałam słabość do 

Beatrice za jej wyjątkowe poczucie humoru... 

background image

- Olivia Roade jest ładniejsza. 

- Pewnie uważasz tak dlatego, że jest niebieskooką blondynką. Zawsze podobały ci się 

takie panny. Prawdę mówiąc jednak, chyba nigdy nie poznałam młodszej panny Roade, więc 

nic  na  jej temat nie powiem.  Wygląd to nie wszystko, mój chłopcze. Powinieneś  być  już  na 

tyle  dorosły,  by  o  tym  wiedzieć.  Beatrice  Roade  ma  charakter!  Jest  już  mężatką,  więc 

rozmawiając o niej, tylko tracimy czas. Kto jeszcze...? Ta panna z Courtney Hall, jak ona się 

nazywa? O, Felicity! Co ty na to? 

-  Ona  ma  trzynaście  lat,  babciu.  Nie  chcę  ożenić  się  z  dzieckiem.  W  gruncie  rzeczy 

myślałem. 

- No, mów! 

- Co powiedziałabyś na którąś z bliźniaczek? 

- Edwina albo Frederica? Och, nie! Zupełnie się nie nadają. 

- Chyba nie jesteś przeciwna małżeństwom między kuzynostwem? 

-  Osobiście  ich  nie  popieram,  ale  w  historii  rodziny  nie  ma  faktów,  które  czyniłyby 

taki związek niepożądanym. Nie o to mi chodzi. 

-  A  więc  brak  majątku?  Powiedziałem  ci  już,  babciu,  że  nie  szukam  bogatej 

dziedziczki. 

-  Nie  gardź  pieniędzmi,  młody  człowieku.  Naturalnie  nie  są  wszystkim,  ale  bardzo 

pomagają  w  życiu!  Twój  dziadek  był  bardzo  zadowolony  z  mojego  posagu,  kiedy  braliśmy 

ślub. I wszystko poszło w ziemię, dla siebie nie mieliśmy ani pensa na zabawę. 

-  Dlatego  jesteśmy  bardzo  wdzięczni  tobie,  babciu,  i  sir  Hugonowi,  za  nasz  obecny 

dostatek. Nigdy wam tego nie zapomnę. 

- Mniejsza o to. Rozmawiamy teraz o twojej żonie. 

- Zgoda, dlaczego więc nie odpowiada ci Edwina albo Frederica? 

- Obie rozstawiałbyś po kątach. Nie, one zupełnie się  nie nadają! Nie wyszłoby ci to 

na dobre. Zrobiłbyś się jeszcze bardziej nadęty, niż jesteś. 

- No wiesz, babciu! 

-  Nie  ma  sensu  bawić  się  w  piękne  słówka,  Hugonie.  Jesteś  najlepszy  w  tym 

pokoleniu, ale za bardzo lubisz, żeby twoje było na wierzchu. Potrzebujesz żony, która będzie 

umiała stawić ci czoło i trochę cię rozruszać. Kogoś takiego jak Beatrice Roade albo Sophia 

Cleeve.  -  Pokręciła  głową.  -  Naprawdę  szkoda,  że  Sophia  już  jest  zaręczona.  Byłaby  dla 

ciebie wymarzona - ma wigor, urodę i do tego bogactwo! 

- Nigdy nie kochałem Sophii, babciu. Już ci tłumaczyłem dlaczego. 

background image

-  A  tymczasem  mówisz  mi,  że  kochasz  jedną  z  kuzynek  -  oświadczyła  z  pogardą 

starsza  pani  Perceval  -  chociaż  nawet  nie  zdecydowałeś  się,  którą  byś  wybrał.  Pleciesz 

androny! 

-  Do  tej  pory  uważałem,  że  wystarczy  lubić  kandydatkę,  zwłaszcza  jeśli  chodzi  o 

osobę, którą dobrze znam. Byłoby nam łatwo poczuć się swobodnie w swoim towarzystwie... 

-  Znowu  to  samo  słowo.  ,Łatwo”!  A  ty  powinieneś  szukać  ruchu,  Hugonie! 

Londyńskie  atrakcje  masz  już  za  sobą,  ale  jeszcze  nawet  nie  jesteś  w  średnim  wieku!  Poza 

tym nawet jeśli tobie łatwo jest czuć się swobodnie w obecności bliźniaczek, to nie sądzę, by 

z  nimi  było  podobnie.  One  stanowczo  za  bardzo  cię  podziwiają.  Nie  zrozum  mnie  źle,  mój 

drogi.  To  bardzo  miłe  panny  i  na  swój  sposób  mają  wyrobiony  charakter,  mimo  że  są  takie 

ciche.  Bardzo  je  lubię,  ale  one  potrzebują,  aby  zaopiekował  się  nimi  ktoś  znacznie  mniej 

przytłaczający. Wybij je sobie z głowy... chyba że z którąś jesteś już po słowie? 

-  Nie,  skądże.  Do  tej  pory  dyskutowałem  o  nich  tylko  z  ojcem.  I...  -  Ugryzł  się  w 

język. 

- I z kim jeszcze? 

-  Z  nikim  więcej.  -  Hugo  uciszył  głos  sumienia,  tłumacząc  sobie,  że  to,  co  robił  z 

Deborą, w zasadzie nie było dyskusją. - Ojcu podoba się ten pomysł - uciął szybko. 

- To oczywiste! - Ton starszej pani Perceval wskazywał, że nie ma dobrego zdania o 

zdrowym rozsądku swojego syna. - Chciałby pomóc bratu. Cztery dziewczęta w domu to duże 

obciążenie, a William ma za mało towarzyskiej zręczności, by ułatwić im zamążpójście. 

- Za to stryjenka Elizabeth na pewno nadrabia braki wuja. 

-  Elizabeth?  -  Lady  Perceval  pokręciła  głową,  dając  Hugonowi  do  zrozumienia,  że 

współczuje mu takiej tępoty. - Twoja stryjenka jest niewątpliwie bardziej energiczna niż stryj 

William,  ale  towarzyskiej  zręczności  ma  wcale  nie  więcej.  Czy  nigdy  nie  zadałeś  sobie 

pytania, dlaczego córka księcia poślubiła mojego Williama? Jesteśmy starym rodem, starszym 

niż Ingleshamowie, ale dla niej był to bez wątpienia krok w dół na drabinie społecznej! 

Hugo,  zadowolony,  że  babka  przynajmniej  na  chwilę  przestała  go  dręczyć  o  wybór 

żony, zapytał: 

- No, więc dlaczego? 

-  Ona  twierdzi,  że  szanuje  jego  charakter.  -  Starsza  pani  wydała  z  siebie  pogardliwe 

prychnięcie. - Nigdy nie zmusisz swojej stryjenki do wyznania, że zakochała się po uszy. Ale 

taka jest prawda. Ona wyszła za mąż z miłości, a jeśli cokolwiek na świecie stoi w większej 

sprzeczności  z  towarzyską  zręcznością,  to  jestem  Holendrem!  W  dodatku  Elizabeth 

przekonała rodzinę, żeby pogodziła się z jej wyborem, w czym zdecydowanie przerosła swoją 

background image

paskudną  siostrzyczkę.  Naturalnie  Frances  podeszła  do  sprawy  z  zupełnie  niewłaściwej 

strony.  Pokłóciła  się  z  ojcem,  uciekła  z  Edmundem  Stauntonem  do  Szkocji  i  wzięła 

potajemny ślub. To dla niej oznaczało koniec. Stary książę był autokratą, więc jeśli ktoś mu 

się sprzeciwił, nigdy mu nie wybaczał. 

-  Nawet  gdyby  lady  Frances  postąpiła  inaczej,  Perceval  i  tak  był  dla  Ingleshamów 

łatwiejszy  do  zaakceptowania  niż  jakiś  Staunton!  Lady  Frances  miała  dużo  trudniejsze 

zadanie niż jej siostra. 

-  Wcale  nie  mówię,  że  zadanie  Elizabeth  było  łatwe.  Ale  ona  wykazała  wiele 

cierpliwości  i  samodyscypliny.  Frances  nie  miała  ani  jednego,  ani  drugiego  i  zniszczyła 

wszystko  nadmiernym  pośpiechem.  W  Stauntonach  zasadniczo  nie  było  nic  złego.  To  stara 

rodzina, ma w jakiejś gałęzi tytuł. Rzecz jasna irlandzki, a poza tym Staunton nie pochodził w 

prostej  linii  od  tej  gałęzi.  Zresztą  jego  rodzina  nie  miała  pieniędzy,  tylko  podupadłą 

posiadłość w hrabstwie Cork. Jednak samo nazwisko jest całkiem dobre. 

- A Edmund Staunton? 

-  W  tym  sęk.  Ingleshamowie  byli  jak  najlepszego  zdania  o  charakterze  Williama  i 

dlatego w końcu zgodzili się na zaręczyny Elizabeth. Za to Edmunda Stauntona podejrzewali 

o  to,  że  zaleca  się  do  Frances,  żeby  położyć  łapę  na  jej  pokaźnym  posagu.  To  był  uroczy, 

samolubny  łajdak,  ale  Frances  naturalnie  widziała  to  zupełnie  inaczej.  I  w  końcu  za  to 

zapłaciła, podobnie jak jej córka Debora. Obie zostały bez złamanego pensa. 

Hugo poruszył się niespokojnie a babka przeszyła go przenikliwym spojrzeniem. 

-  O,  Debora  to  zajmująca  osóbka  -  powiedziała  z  chytrym  uśmiechem.  -  Czarna 

grzywa  i wielkie oczy. Zawsze wpada w kłopoty, ale  ile  jest przez  nią śmiechu!  Na  nią  nie 

można długo się złościć. A jej odwagę i serce można tylko podziwiać. Ona jedna umiała ci się 

sprzeciwić, chociaż całkiem cię lubiła. Powiedziałabym nawet, że w swoim czasie wręcz cię 

uwielbiała. 

Było to bardzo przykre przypomnienie obecnych problemów Hugona. 

- Tak, ale Debora jest już dorosła - odrzekł kwaśno. - Wątpię, czy w tej chwili darzy 

mnie ciepłymi uczuciami. 

- Czyżby? - Starsza pani zamilkła w oczekiwaniu. 

- Jeśli  jeszcze tego nie  słyszałaś, to mogę ci opowiedzieć  sam,  bo  inni  i tak  będą  na 

wyścigi częstować cię tą historią, gdy tylko przestąpisz próg domu. 

Hugo zaczął relacjonować wydarzenia na jarmarku i katastrofalny wybryk Autolikusa. 

Słuchając o walącej się markizie i pościgu za prosiakiem, lady Perceval śmiała się serdecznie. 

background image

-  Przypuszczałem,  że  się  ubawisz,  babciu  -  stwierdził  dość  kwaśno  Hugo.  - 

Wszystkich innych bawi to nie mniej. 

-  Podejrzewam,  że  potem  zbeształeś  ją,  ile  wlezie,  a  ona  odpłaciła  ci  pięknym  za 

nadobne.  W  tym  nie  ma  nic  złego,  Hugonie!  Absolutnie  nic.  To  właśnie  jest  panna,  którą 

powinieneś  poślubić!  Z  nią  nigdy  byś  się  nie  nudził.  A  i  mnie  byłoby  przyjemnie  w  jej 

towarzystwie. 

-  Ponieważ  w  najbliższej  przyszłości  Debora  bez  wątpienia  będzie  mieszkać  u 

stryjenki  Elizabeth,  możesz  cieszyć  się  jej  towarzystwem,  nawet  jeśli  jej  nie  poślubię.  - 

Powiedział to bez namysłu, całkiem odruchowo. Babka stanowczo była zbyt bystra. Zapewne 

już  wcześniej  dowiedziała  się  co  nieco  o  wydarzeniach  na  jarmarku,  może  od  którejś  z 

bliźniaczek albo od Hester, kiedy ta pisała o swoich zaręczynach. Prawdopodobnie zmierzała 

właśnie do tego punktu w rozmowie, odkąd tylko wyruszyli z hrabstwa Derby. Nie wolno mu 

jednak  było  pokazać,  jak  duże  wrażenie  robią  na  nim  wzmianki  o  Deborze  Staunton,  bo 

inaczej babka niechybnie zrozumiałaby, że nie opowiedział jej wszystkiego. 

Nie było jednak łatwo zachować obojętność pod badawczym spojrzeniem babki, tym 

bardziej  że  wciąż  miał  przed  oczami  incydent  w  stajni,  a  jednocześnie  w  uszach 

pobrzmiewały  mu  słowa:  „To  właśnie  jest  panna,  którą  powinieneś  poślubić!”.  Poślubić 

Deborę Staunton? Poprosić ją, by została jego żoną? Taki pomysł nigdy dotąd nie przyszedł 

mu do głowy. Aż do dnia jarmarku traktował Deborę jak młodszą siostrę, jak kogoś, kto umie 

posłuchać, co ma się do powiedzenia, kto często potrzebuje opieki, lecz potrafi również być 

bezczelny,  irytujący,  a  nawet  doprowadzić  innych  do  szału.  A  jednak  skądś  wzięło  się  to 

dziwne  pragnienie  pocałowania  Debory  wkrótce  po  jej  przyjeździe.  No,  i  naturalnie  jego 

zupełnie niezrozumiałe zachowanie w stajni. 

Zdał sobie sprawę z tego, że milczy znacznie dłużej, niżby wydawało się to rozsądne. 

Babka przez cały czas bacznie mu się przyglądała. 

- Chcę... nie chcę... - Do diabła, czemu zaczął się jąkać? Zaczerpnął tchu i powiedział 

stanowczo: - Nie zamierzam nikogo poślubić, zanim nie będę lepiej wiedział, czego chcę. Być 

może masz rację w kwestii bliźniaczek, chociaż wcale nie uważam, żebym był taki władczy, 

jak to przedstawiasz. 

Starsza pani Perceval jeszcze przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem, 

ku jego uldze, zaczęła opowiadać o Broughtonach. 

Wiedz, że gdyby miriady twych wdzięków młodzieńczych, 

Za którymi dziś wodzę oczami, 

Uleciały znienacka L straciłbym wszystkie, 

background image

Tak jakby za różdżki dotknięciem, 

Nadal wielbiłbym ciebie, jak teraz twą sztukę, 

Niech uroda przemija, wszak musi: 

A ja będę ruiny najdroższe oplatał 

Moich pragnień zielonym powojem! 

Głos  w  oddali  zamarł,  rozległo  się  ostatnie  brzękliwe  arpeggio,  a  potem  Frederica 

uciszyła  wibrujące  struny  harfy  i  zapadła  cisza.  Hugo  rozejrzał  się  po  pokoju  rozjaśnionym 

płomieniami świec. Obecni wciąż wydawali się owładnięci czarem muzyki. Robert stał przy 

oknie  z  Hester  i  trzymał  przy  wargach  jej  dłoń,  jakby  bez  słów  pragnął  obiecać  jej  wierną 

miłość.  Pieśń  podziałała  jak  zaklęcie  nie  tylko  na  parę  narzeczonych,  którym  była 

dedykowana. Sir James siedział na sofie z ramieniem wyciągniętym wzdłuż oparcia i dłonią 

lekko  dotykał  pleców  żony,  ale  w  tym  prostym  geście  zawierało  się  całe  ich  wspólne 

szczęście.  Lady  Elizabeth  spoglądała  na  męża  z  uśmiechem,  na  jaki  w  przeświadczeniu 

Hugona  rzadko,  jeśli  w  ogóle,  pozwalała  sobie  publicznie.  A  dlaczego  młody  Vernon  tak 

głupawo się uśmiechał, patrząc na jego kuzynkę Edwinę? 

Gdy  rozległy  się  brawa,  zerknął  na  Deborę,  siedzącą  przy  fortepianie.  Czarne  włosy 

mieniły  się  blaskiem  świec,  twarz  jaśniała,  oczy  lśniły.  Wyglądała  jak  nigdy...  pięknie.  I 

niezwykle.  Na  czym  polegał  czar,  jaki  roztaczała?  Wieczór  zaręczyn  Hester  i  jego 

trzydziestych  urodzin  rodzina  uświetniła  tą  godziną  poezji,  śmiechu  i  muzyki.  Jego  brat  i 

kuzynki  wznieśli  się  na  wyżyny  swoich  umiejętności,  a  ze  słów  matki  wynikało,  że 

zawdzięczają to Deborze. I jeszcze teraz ta pieśń o miłości, która przetrwa długo... Cóż to za 

czar rzuciła Debora na wszystkich obecnych? Nigdy, nie widział tak czułe spoglądających na 

siebie rodziców ani stryjenki Elizabeth zerkającej tak ciepło na męża. A wszystko za sprawą 

sentymentalnej  irlandzkiej  ballady.  Ale  nie,  nie  tylko  dlatego.  Również  dzięki  prostemu, 

szczeremu  wykonaniu,  które  ich  ujęło.  To  harfa  Frederiki  i  nakładający  się  na  jej  dźwięki 

czysty sopran Debory podziałały jak magiczne zaklęcie. Hugo ruszył w stronę fortepianu... 

Zanim  jednak  dotarł  do  celu,  Debora,  która  zauważyła  jego  manewr,  usiadła  przy 

klawiaturze  i  zaczęła  grać  skoczną  melodię.  Czar  prysł.  Szybko  odstawiono  krzesła  i  przez 

następne  pół  godziny  trwały  tańce.  Wreszcie  większość  obecnych  usiadła  roześmiana  i 

zasapana. Wieczór był ciepły, więc stół z napojami otoczyli dżentelmeni, szukający kieliszka 

wina lub szklanki lemoniady dla swojej partnerki. 

-  Przyniosę  ci  coś  do  picia,  Deboro.  -  Edwina  miała  piękne  rumieńce  i  uśmiech  na 

twarzy.  Richard  Vernon  nie  odstępował  jej  na  krok.  -  Frederica  i  ja  zachowałyśmy  się  jak 

background image

ostatnie egoistki. Jedna z nas powinna była zająć twoje miejsce przy fortepianie, przynajmniej 

na chwilę. Przecież wcale nie miałaś okazji potańczyć. 

- Nie szkodzi. Lubię przygrywać. Jestem zdecydowanie lepszą pianistką niż tancerką - 

zaśmiała się Debora. 

- To dlatego, że brakuje ci praktyki. Poczekaj, teraz ja usiądę do fortepianu, a Richard 

na pewno chętnie poprosi cię do tańca. 

- Nie będzie musiał - rozległ się głos za ich plecami. Debora zakrztusiła się lemoniadą. 

Gdy odzyskała dech, spróbowała się wymówić. 

-  Och,  nie!  Musisz  zatańczyć  z  Hugonem,  jeśli  cię  po  prosił  -  zawołała  poroszona 

Edwina. - To przecież jego przyjęcie! 

Ku  zaskoczeniu  Debory  Hugo  pozostał  nieugięty,  ustalono  więc,  że  następny  zestaw 

tańców zagra Edwina. 

- Zdaje się, że jest pani zaskoczona - powiedział Hugo, prowadząc Deborę na parkiet. 

Pierwszy taniec  był wolny, wręcz wymarzony  do rozmowy. -  Wydawało  mi  się to jedynym 

sposobem  na  zamienienie  z  panią  kilku  słów.  Odkąd  wróciłem  z  hrabstwa  Derby,  wyraźnie 

unika pani mojego towarzystwa. 

- Byłam zbyt zajęta przygotowaniami do tego wszystkiego. 

- Wobec tego trud nie poszedł na marne. Serdecznie gratuluję. Rzadko tak dobrze się 

bawię. 

- Nawet w Londynie? - spytała Debora z niedowierzającym uśmiechem. 

- Nawet tam, ale nie o tym chciałem porozmawiać. 

- Wiem - odrzekła dość nerwowo. - Jeśli chce mi pan powiedzieć, że Autolikus musi 

poszukać  sobie  nowego  domu,  to  ostrzegam,  że  ani  czas,  ani  miejsce  nie  są  właściwe. 

Prawdopodobnie zrobię panu scenę. 

- Wcale nie o to chodzi! Mogłem być zły... 

- Wściekły. Pan był wściekły, Hugonie. 

- Nie zamierzałem pozbyć się tego psa. Debora tak się zdumiała, że aż przystanęła. 

- Nie... zamierzał pan! Proszę się nie wypierać! 

-  Niech  pani  tańczy!  -  syknął  Hugo.  -  Na  miłość  boską,  niech  pani  nie  robi  znowu 

zamieszania. - Ujął ją za ramię i poprowadził dalej tanecznym krokiem. Po chwili powiedział: 

- Nie wiem,  na czym to polega, Deboro, ale przy pani ciągle  mówię więcej,  niż chciałbym. 

Zapewniam,  że  Autolikus  jest  zupełnie  bezpieczny.  Czy  wobec  tego  możemy  o  nim 

zapomnieć i przejść do problemu... do problemu mojego zachowania. 

background image

-  Myślę,  że  to  jeszcze  mniej  stosowny  temat  do  rozmowy  w  tym  miejscu  -  odparła 

Debora, nerwowo rozglądając się dookoła. Inne pary wydawały się zajęte sobą, odezwała się 

więc znowu: - Niech się pan nie boi, Hugonie. Nie mam zamiaru nikomu o tym powiedzieć 

ani nawet. .. - głos jej się lekko załamał - ani nawet zachować tego w pamięci! 

- Nigdy nie umiała pani kłamać - stwierdził Hugo z uśmieszkiem. 

Figura tańca rozdzieliła ich, a tymczasem Debora walczyła z burzą doznań wywołaną 

dotykiem Hugona  i  brzmieniem  jego głosu, który wciąż wibrował  jej w uszach. Musiała się 

opanować. Przeżyłaby wielkie upokorzenie, gdyby Hugo zaczaj się domyślać istnienia takich 

uczuć. Gdy znów znaleźli się obok siebie, Hugo powiedział: 

-  Bardzo  chcę  z  panią  porozmawiać,  ale  po  moim  zachowaniu  w  stajni...  nie  jestem 

pewien... Nie wiem, czy będzie się pani czuła bezpiecznie, by wyrazić zgodę na rozmowę w 

cztery oczy. 

Deborze  przemknęło  przez  myśl,  że  wcale  nie  wiadomo,  czy  Hugo  czułby  się 

bezpieczny w jej obecności, gdyby znał jej prawdziwe uczucia. Uśmiechnęła się ironicznie. 

-  Oboje  wiemy,  że  taki  incydent  nie  powinien  się  zdarzyć  powtórnie.  Pan  nie... 

Chciałam  powiedzieć,  że  ani  pan,  ani  ja  nie  patrzymy  na  siebie  w  taki  sposób.  To  było 

chwilowe szaleństwo. Spotkam się z panem, Hugonie. 

- Dziękuję - odrzekł po chwili milczenia. Do końca tańca już się nie odezwał, ale gdy 

opuszczali parkiet, podszedł do nich  Lowell  i  powiedział, że chciałaby  ich zobaczyć  starsza 

pani. 

- Hugonie - odezwała się nerwowo Debora - ja dołączę do kuzynek. 

- Nie, babce chodziło również o panią, Deboro - podkreślił Lowell i zerknął z dużym 

zaciekawieniem  na  brata.  Hugo  wydawał  się  spięty.  -  Przypuszczam,  że  to  tylko  sprawa 

papugi - dodał. 

Starsza  pani  wystroiła  się  na  ten  wieczór  w  czarną  jedwabną  suknię  i  zadziwiający 

turban. 

- Serdecznie pani gratuluję, Deboro! Wspaniały wieczór. Ma pani piękny głos. Ufam, 

że mój wnuk nie ociągał się z wyrazami wdzięczności. 

- Och, nie. Przygotowanie tego wieczoru sprawiło mi ogromną przyjemność. Lubię to. 

Poza tym pani wnuki też odegrały niemałą rolę. 

- Wiem, już z nimi rozmawiałam. Lowell i Henrietta wdzięku nie mają ani trochę, ale 

przynajmniej się z nich pośmiałam. A o co chodzi z tą papugą? 

Debora spojrzała na Hugona, który odparł gładko: 

background image

-  Jeszcze  nie  miałem  okazji  przedstawić  cię  papudze,  babciu.  Może  być  twoja,  jeśli 

tylko sobie życzysz. Kto ci powiedział o tym ptaku? Czy Lowell? 

- Nie. Banks powiedziała Gossage. Nie wspomniała  jednak, że papuga  jest dla  mnie. 

Nie  jestem  pewna,  czy  chcę  mieć  takie  stworzenie.  Podobno  grzeszy  wyjątkową 

wulgarnością. 

Debora  chciała  stanąć  w  obronie  papugi,  ale  Hugo  dyskretnie  ją  szturchnął,  więc 

zamknęła usta. 

- Trudno, wcale nie musisz jej brać - rzekł z udaną obojętnością. - Znajdę dla papugi 

inny dom. Ale może jednak chcesz spróbować? Ona bywa bardzo zabawna. 

- Przynieś ją jutro w południe. 

- Czy to nie za wcześnie dla ciebie? 

-  Nie  mów  głupstw.  I  przyprowadź  również  tę  pannę!  -  powiedziała,  przeszywając 

Deborę spojrzeniem, które bardzo przypominało papuzie. - Chcę z nią porozmawiać. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Przed  wieloma  laty,  gdy  majątek  Percevalów  był  w  stanie  największej  ruiny,  trzeba 

było sprzedać dom starszej pani wraz z otaczającym go parkiem. Wskutek tego babka Hugona 

miała  teraz  apartament  w  Perceval  Hall.  Dokładnie  w  południe,  dzień  po  przyjęciu,  Hugo  z 

Deborą  stanęli  u  drzwi  oddzielających  ten  apartament  od  reszty  domu.  Hugo  trzymał 

zasłoniętą dużym kawałkiem materiału klatkę z papugą, ale okrzyki spod spodu dowodziły, że 

ptak nie śpi i wcale nie jest zadowolony ze swojego położenia. 

-  Nie  jestem  pewna,  czy  pani  czuje  się  dostatecznie  dobrze,  by  pana  przyjąć  - 

powiadomiła  Hugona  Gossage,  która  otworzyła  drzwi.  -  Przykro  mi  to  powiedzieć,  ale 

wczoraj trochę zbyt hucznie świętowała. 

-  Gossage!  -  zabrzmiał  władczy  głos  Lady  Perceval,  -  Nie  opowiadaj  bzdur!  Sama 

zaprosiłam  wnuka  i pannę Staunton, aby złożyli  mi wizytę, więc  nie życzę  sobie, żebyś  ich 

odprawiała, ty wścibska sekutnico. Chodź, Hugonie, chodź. 

Gossage  wydęła  wargi  i  odsunęła  się  na  bok,  by  wpuścić  Deborę  z  Hugonem  do 

salonu.  Wysokie  okna  były  do  połowy  przysłonięte  żaluzjami,  ale  i  tak  roztaczał  się  z  nich 

piękny  widok.  W  oddali  rysowała  się  wieżyczka  kościoła  w  Abbot  Quincey,  do  którego 

prowadziła  z  dworu  aleja  obsadzona  rozłożystymi  kasztanowcami,  dającymi  miły  cień.  Po 

lewej stronie tuż za oknem zaczynał się rozległy trawnik, tu i ówdzie urozmaicony rabatami i 

kępami  krzewów,  a  po  prawej  widać  było  zgrabne  skrzydło  dworu,  zbudowane  z  różowej 

cegły. 

- Tak, mało który pokój we dworze może równać się z tym pod względem widoku - 

zauważyła starsza pani, gdy Debora stanęła obok niej przy oknie z widocznym zachwytem. - 

Ale nie zaprosiłam cię tutaj na rozmowy o pięknych widokach. Siadaj, moja panno. 

Niezrażona dość niekonwencjonalnym powitaniem Debora dygnęła i zajęła najbliższe 

krzesło. Hugo postawił klatkę na stoliku i podszedł ucałować babkę. 

- A zatem to jest mój nowy rezydent? - spytała nieufnie, zerkając na klatkę. - Lepiej od 

razu zdejmij tę zasłonę. 

Hugo posłusznie spełnił polecenie, a papuga soczyście zaklęła. 

- Boże Wielki! - Gossage omal nie upuściła tacy, z którą weszła do pokoju. 

- Opanuj się, Gossage - burknęła jej pani. - Nie stój jak słup soli. Obsłuż gości. 

-  Ciekawe,  gdzie  mam  postawić  tacę.  -  Gossage  zerknęła  znacząco  na  stolik  zajęty 

przez  klatkę.  Hugo  wstał,  przyniósł  inny  stolik  i  postawił  go  obok  krzesła  babki.  Służąca  z 

background image

wyraźnym  niezadowoleniem  umieściła  tam  tacę,  na  której  stały  dwa  piękne,  stare  kieliszki, 

karafka madery i talerzyk z wafelkami. Lady Perceval zmarszczyła czoło. 

-  Lepiej  przynieś  również  trzeci  kieliszek,  Gossage!  Ja  też  napiję  się  wina.  -  Widać 

było, że w innych okolicznościach Gossage zgłosiłaby sprzeciw, ale powstrzymała ją w tym 

obecność  gości.  Wyszła  z  pokoju  tak  energicznie,  że  niewiele  brakowało,  by  trzasnęła 

drzwiami. Starsza pani zwróciła się do Hugona. 

- Uważasz więc, że to jest odpowiednie stworzenie dla mnie, hę? - Twarz miała taką, 

jakby zasnuła ją chmura gradowa. 

-  Jesteś  jedną  z  niewielu  znanych  osób,  które  są  wolne  od  pruderii  i  nie  zgorszą  się 

zachowaniem  tego  ptaka.  Pomyślałem  nawet,  że  jego...  nietuzinkowe  słownictwo  może  cię 

nawet rozbawić. 

- Mylisz się! Nie życzę sobie obecności tego ptaka w pobliżu. Lepiej szybko zanieś go 

komu  innemu.  -  Babka  wydawała  się  tak  rozzłoszczona,  że  Hugo  zrezygnował  z  dalszych 

namów. 

- Wezmę go więc, gdy będziemy wychodzili - powiedział spokojnie. 

-  Gossage!  Gdzie  ten  kieliszek?  -  zawołała  rozdrażniona.  -  Gdzie  się  podziewa  ta 

przeklęta kobieta? - Nie ulegało wątpliwości, że Gossage miała rację. Przyjęcie poprzedniego 

wieczoru musiało zmęczyć starszą panią i bardzo źle wpłynąć na jej nastrój. 

-  Naleję  ci  madery  -  zaproponował  niewzruszony  Hugo.  Podał  babce  kieliszek  z 

odrobiną trunku. Potem napełnił drugi kieliszek i z kwaśną miną podsunął go Deborze. 

Gdy wróciła Gossage z trzecim kieliszkiem, Hugo obsłużył się samodzielnie. Służąca 

nieznacznym  skinieniem głowy wyraziła uznanie  dla  jego starań, by ograniczyć porcję wina 

dla babki, po czym odwróciła się do drzwi. 

- Gossage - wrzasnęła papuga. 

- Słucham, milady. - Służąca ponownie obróciła się ku starszej pani. 

- Opanuj się, Gossage! - zaskrzeczał ptak. 

Lady Perceval omal nie udławiła się maderą. Podała kieliszek Hugonowi i poddała się 

atakowi gdakliwego śmiechu. 

-  To  cudowne!  -  powiedziała  w  końcu  i  ku  oburzeniu  służącej  znowu  zaczęła  się 

zaśmiewać. - Powiedz to jeszcze raz - zażyczyła sobie. 

Papuga popatrzyła na nią posępnie i zamknęła oczy. 

- Czy to już wszystko, milady? - spytała sztywno Gossage. 

-  Och,  tak.  Idź  już  sobie.  Hugonie,  poczęstuj  pannę  Staunton  i  sobie  również  nałóż 

wafelka. 

background image

Gdy służąca wychodziła na korytarz, papuga nagle wrzasnęła: 

-  Idź  już  sobie!  Opanuj  się,  Gossage!  Starsza  pani  zapomniała  o  złym  humorze. 

Wpadła w istną euforię. 

-  Ten  ptak  jest  genialny!  Chyba  będę  mogła  niejednego  go  nauczyć.  Pożartujemy  z 

Gossage, nie sądzisz, skarbie? - spytała, zwracając się ku klatce. 

-  Czy  mam  rozumieć,  babciu,  że  zmieniłaś  zdanie?  Czy  może  nadal  chcesz,  żebym 

zabrał papugę? 

- Co za głupota, Hugonie! Papuga naturalnie zostaje u mnie. 

- Głupota, głupota, głupota! Opanuj się, Gossage! - powtórzył ptak, który najwyraźniej 

łatwo podchwytywał melodię głosu starszej pani. 

- A  więc to mamy  załatwione. Musisz  mi tylko powiedzieć, czym  ją trzeba karmić  i 

jak się  nią  zajmować. Gossage  będzie doglądać papugi, to ją doprowadzi do szału!  Zaraz, o 

czym my właściwie mieliśmy porozmawiać? 

- Hugonie! Co za głupota, Hugonie! - wrzasnęła papuga. 

- Dobrze, dobrze, skarbie. Teraz chcę porozmawiać. - Zwróciła się do Debory. - Jak 

się ją ucisza? 

Debora wstała i zasłoniła klatkę. Papuga natychmiast zamilkła. 

-  Dziękuję,  moja  droga.  Jesteś  bardzo  miłą  panną,  że  znalazłaś  mi  takie  zajmujące 

stworzenie! 

-  To  był  pomysł  Hugona,  lady  Perceval.  Co  do  mnie,  nigdy  nie  śmiałabym  narazić 

pani na słuchanie takich niewybrednych wrzasków. 

- Pleciesz androny, moja droga. Nie jestem taka pruderyjna, jak się wydaję. Opowiedz 

mi teraz o swoim psie. 

Debora  zaczęła  z  wahaniem,  świadoma  tego,  że  Hugon  badawczo  ją  obserwuje.  Po 

kilku  zręcznie  zadanych  przez  seniorkę  rodu  pytaniach  odprężyła  się  i  dalej  mówiła  już  z 

typową  dla  siebie  swadą.  Babka  Hugona  słuchała  z  uwagą  i  po  półgodzinnej  pogawędce 

wiedziała już na swój użytek znacznie więcej niż tylko to, jakie zalety i wady ma Autolikus. 

Znała  życie  i  charakter  swojego  młodego  gościa  o  wiele  lepiej,  niżby  Debora  sądziła.  W 

każdym  razie  starsza  pani  Perceval  tylko  utwierdziła  się  w  swojej  opinii.  Była  pewna,  że 

Debora  Staunton  jest  idealnym  materiałem  na  żonę  dla  jej  ukochanego  wnuka.  Problem 

polegał  tylko  na  konieczności  przekonania  wszystkich  zainteresowanych,  a  szczególnie 

samego Hugona. 

Rozmowa zeszła na kwestie posiadłości. Lady Perceval przez kilka miesięcy była poza 

domem,  więc  bardzo  ją  interesowało,  co  wydarzyło  się  podczas  jej  nieobecności.  Hugo 

background image

dzielnie  się  bronił  podczas  przesłuchania,  w  końcu  jednak  musiał  przyznać,  że  sam  jest 

zaledwie półtora miesiąca w domu. 

- Nie tłumacz się przede mną w ten sposób! Pięć minut powinno ci wystarczyć, żeby 

odkryć, co się dzieje - oświadczyła babka. 

- Nie mam twojej energii, babciu. Ani twojej... bystrości. 

-  Nie  próbuj  zwieść  mnie  pochlebstwami,  chłopcze!  Mimo  wszystko  mam  wrażenie, 

że całkiem nieźle sobie radzisz. Co to była za historia z kurnikiem Ellen Bember? Słyszałam, 

że ma teraz całkiem nowy, I nową halkę - dodała, przesyłając chytry uśmieszek Deborze. 

Hugo spojrzał na nią zaskoczony. 

- Wielkie  nieba!  Jesteś w domu zaledwie trzy dni, a wygląda  na to, że wszystko już 

wiesz. Któż ci o tym opowiedział? 

-  Nieważne.  I  nie  martw  się,  nikomu  z  rodziny  o  tym  nie  powiem.  Ellen  Bember  w 

swoim czasie bardzo dobrze i lojalnie dla mnie pracowała, a ja nie zapominam o tych, którzy 

wiernie mi służyli. 

- Hugo zręcznie wybrnął z kłopotu, milady. Obawiam się, że w tym przypadku zawinił 

mój pies. 

- A co się stało? Starsza pani znów bardzo się śmiała, słuchając o najeździe Autolikusa 

na kurnik. 

-  Muszę  przyznać,  Deboro,  że  gdy  z  nami  jesteś,  na  nudę  narzekać  nie  można! 

Wygląda też na to, że Hugo potrafi się znaleźć w trudnej sytuacji. Mam nadzieję, że jesteś mu 

wdzięczna. 

Milczenie  gości  było  bardzo  wymowne.  Lady  Perceval  przeszyła  wzrokiem  jedno  i 

drugie, ale powstrzymała się od uwag. Mówiła dalej: 

- Byłoby z twojej strony bardzo miło, Deboro, gdybyś jeszcze odwiedziła Ellen. Ona 

dostała  w  dożywocie  domek,  ale  nie  ma  pieniędzy.  Te,  które  jej  daliśmy,  roztrwonił  syn 

utracjusz. On już nie żyje, a biedna Ellen ledwie wiąże koniec z końcem, bo musi zadowolić 

się  tym,  co  zarobi  ze  sprzedaży  jaj.  Twoja  ciotka  Elizabeth  to  bardzo  poczciwa  osoba, 

naprawdę opiekuje się  swoimi potrzebującymi,  jak  ich  nazywa, ale Ellen  jest dla  mnie kimś 

szczególnym. Czy nie zaniosłabyś jej w moim imieniu małego prezentu, Deboro? Rozumiem, 

że całkiem dobrze się znacie. 

Debora zarumieniła się i wybąkała, że zawsze lubiła rozmawiać z panią Bember. 

-  Nie  tylko  z  nią,  jak  słyszałam.  Jesteś  poczciwą  panną.  Jednak  nie  możesz  iść  tam 

sama. 

- Wezmę Autolikusa. 

background image

- Marnie wyszkolony pies ci nie wystarczy. Pójdzie z tobą Hugo. 

- Myślę, że... Jestem pewna, że to niepotrzebne, milady... 

-  Zrobisz,  jak  ci  każę,  moja  panno.  I  on  też.  Ellen  będzie  w  siódmym  niebie,  jeśli 

znowu zobaczy młodego pana u siebie. A i jemu nie zaszkodzi popatrzeć, jak ludzie żyją. 

-  Chyba  to  wiem,  babciu  -  stwierdził  Hugo,  nieco  urażony  niezasłużoną  krytyką.  - 

Dużą  część  ostatnich  sześciu  tygodni  spędziłem  wśród  ludzi.  I  tych  zamożnych,  i  tych 

biednych. 

- Tak, tak, dobry z ciebie chłopak. Słyszałam o tym. Debora ma szczególny dar. W jej 

towarzystwie dowiesz się więcej o zwykłych ludziach w ciągu dziesięciu minut, niż składając 

przez tydzień grzecznościowe wizyty. Sam zobaczysz. 

- Jestem przekonana, że Hugo wolałby... 

-  Nieważne,  co  wolałby  Hugo!  Widzę,  że  nie  macie  w  tej  chwili  ochoty  na  swoje 

towarzystwo. Musicie załagodzić jakieś nieporozumienie. - Oboje wytrzeszczyli na nią oczy. 

-  Mogę  być  stara,  ale  swój  rozum  jeszcze  mam.  Wczoraj,  kiedy  tańczyliście,  na  pewno  nie 

rozmawialiście  o  pogodzie.  Naturalnie  nie  zaszkodzi  czasem  się  pokłócić,  ale  musicie  co 

nieco sobie wyjaśnić, a wspólny spacer do domu Ellen  będzie dla was dobrą okazją. No, to 

wynoście się! Jestem zmęczona. Wychodząc, poproście Gossage, żeby dała rzeczy dla Ellen. 

Aha, Hugonie... - Hugo się odwrócił. - Chodź jeszcze na chwilę. 

Debora  rozmawiała  już  z  Gossage,  która  wręczyła  jej  pełny  koszyk,  ale  wyraźnie 

usłyszała, jak starsza pani mówi: 

- Miałam rację, Hugonie, co do Debory Staunton. Jestem tego absolutnie pewna. 

Po wyjściu z apartamentów starszej pani natknęli się na Lowella. 

- Świetnie, że was widzę - powiedział brat Hugona. 

-  Zapraszam  na  wczorajsze  resztki.  Hester  i  Dungarran  są  z  lady  Martindale  w 

Courtney Hall, Henrietta musiała zostać na plebanii, więc tu można umrzeć z nudów. - Mimo 

protestów zaprowadził ich do saloniku, gdzie stół uginał się od mięsiwa, pasztetów, galaretek 

i  innych  smakołyków.  Sir  James  i  lady  Perceval,  którzy  już  szczodrze  częstowali  się 

wszystkim po kolei, powitali Deborę bardzo ciepło. 

- Jak moja matka potraktowała papugę, Hugonie? Czy musisz szukać innego domu dla 

ptaka? 

-  Na  szczęście  nie,  ojcze.  Papuga  miała  dość  zdrowego  rozsądku,  by  zacząć  drażnić 

Gossage, więc ma zapewniony wikt i opierunek do końca życia. 

Wszyscy usiedli  i Hugo zdał rodzicom sprawę z  wizyty u babki, a potem zaczęła się 

rozmowa o udanym przyjęciu. Czas mijał przyjemnie, aż w końcu Hugo powiedział: 

background image

- Na mnie i Deborę już czas. Musimy was opuścić, bo babka poleciła nam odwiedzić 

panią Bember. Chodźmy, Deboro. 

Debora nie bez trudności ukryła irytację protekcjonalnym tonem Hugona. 

- Obawiam się, że  muszę  najpierw zajść na plebanię - powiedziała chłodno. - Ciotka 

Elizabeth będzie się  martwić, gdzie znikłam  na tak długo, poza tym powinnam zapytać, czy 

nie będzie mnie potrzebować po południu. Muszę się także przebrać w inną suknię. 

- Wydaje mi się, że całkiem schludnie pani wygląda - oświadczył Hugo. 

Nawet jego matka nie umiała ukryć uśmiechu. 

-  Hugonie,  Debora  wygląda  uroczo!  To  chyba  jej  najlepsza  suknia  dzienna.  Sama 

włożyłabym  taką,  gdybym  szła  z  wizytą  do  twojej  babki.  Ale  teraz  naturalnie  Debora  musi 

przebrać  się  w  coś  mniej  schludnego,  za  to  bardziej  praktycznego.  Popatrz  też  na  jej 

pantofelki. Są stanowczo za lekkie do chodzenia po lesie. 

- Rozumiem - powiedział Hugo. - Zatrzymamy się na plebanii po drodze. 

Debora wstała. 

- Muszę powiedzieć, Deboro, że to do pani niepodobne pozwalać Hugonowi tak sobą 

rządzić - wtrącił się Lowell. - Czy naprawdę pani idzie? Już teraz? 

-  Czemu  nie?  Życie  staje  się  łatwiejsze,  jeśli  postępuje  się  tak,  jak  chce  Hugo. 

Zwłaszcza że i tak zamierzałam iść. 

Wszyscy  wybuchnęli  śmiechem,  a  Debora  wcisnęła  na  głowę  kapelusik  i  opuściła 

pokój.  Nawet  Hugo  miał  na  wargach  uśmiech,  gdy  ta  drobna  panna  z  godnością 

przestępowała próg. 

Jednak  na  dworze  okazało  się,  że  nie  jest  im  łatwo  nawiązać  rozmowę.  Gdy  szli 

najpierw  przez  dziedziniec,  a  potem  przez  trawnik,  Debora  rozglądała  się  dookoła  i 

przypominała sobie, jak przyjechała tutaj kolaską przed kilkoma tygodniami. Jaki miły był dla 

niej  Hugo!  Życie  wydawało  jej  się  wtedy  szalenie  skomplikowane,  wciąż  rozmyślała  o 

ucieczce ciotki Staunton i niepokojącej wizycie obcego człowieka w domu. Jej nagły wyjazd 

z Maids Moreton był podyktowany obawą przed zagrożeniem. Abbot Quincey wydało jej się 

bezpieczną przystanią, miejscem, gdzie nie trzeba się więcej martwić. Nawet wiadomość, że 

ciotka Staunton ją oszukała, nie trapiła jej długo, a odkrycie niewielkiego rocznego dochodu 

jeszcze  wzmogło  u  niej  poczucie  bezpieczeństwa.  Nigdy  nie  oczekiwała,  że  dozna 

absolutnego  szczęścia,  takie  marzenie  wydawało  jej  się  zawsze  poza  zasięgiem,  ale 

zadowolenie mogła przecież osiągnąć. 

background image

Minęło  niewiele  czasu  i  życie  okazało  się  znacznie  trudniejsze  niż  przedtem.  Teraz 

jednak  zagrożenie  było  wewnętrzne,  a  głównym  przeciwnikiem  stało  się  jej  głupie, 

zdradzieckie serce. 

Hugo zerknął na Deborę. Była blada i chyba błądziła myślami gdzieś daleko. Zupełnie 

nie przypominała czarującej, pełnej wigoru istoty z poprzedniego wieczoru. Sądząc po minie, 

myśli, które przemykały jej przez głowę, były ponure, ale, niestety, odkąd znaleźli się sam na 

sam, Hugo zupełnie nie wiedział, jak zacząć rozmowę. 

Debora oszczędziła mu jednak tego kłopotu. Zaczerpnęła tchu i powiedziała: 

-  Czy  wczoraj  wieczorem  o  Autolikusie  mówił  pan  poważnie?  Nie  wspomni  pan  o 

niczym ciotce Elizabeth? 

- Przecież obiecałem. Rzadko zdarza  mi się wyjść z siebie, ale  jeśli  już  się to stanie, 

bywam  niesprawiedliwy.  Wtedy  w  stajni  byłem  bardzo  zły,  Deboro.  Całkiem  opuścił  mnie 

rozsądek.  Na  pewno  nie  chcę  odebrać  pani  psa.  Rozmawiałem  ze  stryjenką  jeszcze  przed 

wyjazdem do hrabstwa Derby. Bardzo była przejęta przygodą Frederiki. - Debora wydawała 

się bardzo zdziwiona. - Czy nic pani nie powiedziała? Nie, przecież widzę, że nie. 

- Byłam bardzo zajęta przygotowaniami do przyjęcia, więc prawie nie miałam okazji z 

nią rozmawiać. 

- Jest bardziej prawdopodobne, że stryjenka chciała najpierw jeszcze raz porozmawiać 

ze  mną.  Ona  nigdy  nie  postępuje  pochopnie.  Wczoraj  wreszcie  mogła  to  zrobić. 

Wytłumaczyłem jej, że Frederice ani przez chwilę nic nie groziło, i solennie zapewniłem, że 

Autolikusa można wyszkolić. 

Debora spuściła głowę. 

- Dziękuję panu, Hugonie - powiedziała drżącym głosem. 

- To był mój obowiązek - stwierdził szorstko Hugo. Przystanął i spojrzał na Deborę. - 

Mam do pani znacznie ważniejszą sprawę. Uraziłem panią i upokorzyłem tym incydentem w 

stajni i bardzo za to przepraszam. Niczym nie można usprawiedliwić takiego zachowania. Nie 

zasługuję na przebaczenie, lecz mimo to mam nadzieję, że mi go pani udzieli. Sam nie wiem, 

co we mnie wstąpiło. To już się nie powtórzy, obiecuję... Bardzo sobie cenię naszą przyjaźń i 

jestem dumny, że obdarzyła mnie pani zaufaniem. Mam nadzieję, że go nie zawiodłem. 

Debora pokręciła głową. 

-  Już  panu  powiedziałam,  że  sama  sprowokowałam  ten  incydent.  To  ja  powinnam 

powiedzieć, że nie wiem, co we mnie wstąpiło, Hugonie. W odróżnieniu od pana często tracę 

cierpliwość,  ale  nigdy  nikogo  nie  uderzyłam.  Wbrew  temu,  co  się  stało,  na  pewno  nie 

chciałam  wyrządzić  panu  krzywdy.  Czy  wobec  tego  możemy  zawrzeć  rozejm?  Poza 

background image

wszystkim  byłoby  niezręcznie  długo  się  kłócić.  Rodzina  z  pewnością  zaczęłaby  dociekać 

powodów. 

- Jest pani  bardzo wielkoduszna. Przez chwilę szli w  milczeniu. Potem odezwała  się 

Debora: 

- Hugonie, co powiedziała panu babka tuż przed naszym wyjściem? Co to znaczyło, że 

miała rację co do mnie? 

Hugo  się  zawahał.  Stanowczo  nie  miał  ochoty  udzielać  szczerej  odpowiedzi  na  to 

pytanie. 

- Lubi panią - odparł w końcu. - I uważa, że urozmaica pani życie. 

Jego towarzyszka zachichotała. 

-  Z  tym  pewnie  trudno  się  nie  zgodzić.  Pan  mógłby  chyba  powiedzieć  również,  że 

dzięki mnie jego życie jest ciekawsze. 

- Owszem, nieraz się o tym przekonałem. Babka ma rację. Chyba za bardzo zacząłem 

cenić to, co łatwo przychodzi... - Zamilkł. W oddali ukazała się postać. - Kto to? - spytał. 

- Gdzie? Och, chyba Frederica... tak, to ona. Widocznie była w kościele. Ciekawe po 

co?  Nie  mogła  pomagać  wujowi  Williamowi,  bo  wuj  pojechał  dzisiaj  do  Northampton.  A 

Frederica wydaje się śpieszyć z powrotem. 

Kiedy panna Perceval ich zauważyła, aż podskoczyła. 

- Ojej, przestraszyłam się - powiedziała. - Nie spodziewałam się nikogo spotkać. 

- Byłaś w kościele? 

- Co? W kościele? Ach, tak. 

-  Co  tam  robiłaś?  -  zainteresował  się  Hugo.  Frederica  miała  wyraźne  rumieńce  na 

policzkach. Spojrzała na kuzyna z niepokojem i przygryzła wargę. - No? - przynaglił ją Hugo. 

Deborze zrobiło się żal Frederiki. 

- Zapomniałaś, że wuj William pojechał dzisiaj do Northampton? Chciałaś pomóc mu 

przy księgach metrykalnych. - Zwróciła się do Hugona. - Frederica obiecała ojcu, że pomoże 

mu  uporządkować  księgi  metrykalne.  Okazało  się,  że  są  w  nich  zaległości.  Niedobrze  się 

stało, że tylko straciłaś czas. W każdym razie możemy razem wrócić na plebanię. 

Frederica  była  jeszcze  bardziej  onieśmielona  niż  zwykle  w  obecności  Hugona. 

Odpowiadała mu uprzejmie na wszystkie pytania, ale sama nie próbowała podsunąć żadnego 

tematu. Hugo wydawał się coraz bardziej znużony. Co za niespodzianka! 

Frederica  umiała  być  w  towarzystwie  czarująca  i  zwykle  bardzo  łatwo  się  z  nią 

rozmawiało. Debora postanowiła przyjść jej z odsieczą. 

background image

-  Frederico,  słyszałam  wiele  miłych  słów  o  twojej  grze  wczorajszego  wieczoru  - 

powiedziała. - Warto było tyle ćwiczyć. 

Frederica jeszcze bardziej się zarumieniła, ale odpowiedziała ciepło: 

-  To  wszystko  dzięki  tobie,  droga  Deboro.  Lubię  grać  na  harfie,  ale  nigdy  nie 

spróbowałabym takich trudnych utworów, gdybyś mnie do tego nie zachęciła. Myślę zresztą, 

że  największy  sukces  odniosłyśmy  miłosną  pieśnią  dla  Hester  i  lorda  Dungarrana,  nie 

sądzisz? 

Doszli do przełazu. Debora przeskoczyła ogrodzenie, prawie nie korzystając z pomocy 

Hugona, za to Frederica najpierw przysiadła na desce, by poprawić spódnice, potem zerknęła 

na  ziemię,  czy  nie  ma  błota,  i  dopiero  wtedy  pozwoliła  Hugonowi,  by  pomógł  jej  ostrożnie 

zejść  na  ziemię.  Hugo  pomyślał  przy  tym,  że  kuzynka  jest  bardzo  ładna.  Była  smukła  jak 

trzcina, spod słomkowego kapelusika wysypywały się złociste loczki, oczy miała błękitne jak 

niebo  w  lecie,  ruchy  wdzięczne,  a  białą,  muślinową  suknię  nieskazitelną.  Była  w  zasadzie 

wszystkim,  co  przez  lata  uważał  za  ideał  kobiecej  urody,  idealną  kandydatką  na  następną 

panią  Perceval  Hall.  Z  zaskoczeniem  przekonał  się  jednak,  że  Frederica  nie  budzi  w  nim 

żadnych  pokus.  A  na  małżeństwo  z  jej  siostrą  Edwina  wcale  nie  miałby  większej  ochoty, 

nawet  gdyby  nie  było  widać,  że  kuzynka  znalazła  już  obiekt  uczuć.  Obie  bliźniaczki  były 

przemiłe,  tymczasem  jednak  Hugo  nabrał  pewności,  że  za  nic  nie  zniósłby  ich  układności, 

zgody na wszystko, co mówi, i chęci zadowolenia go za wszelką cenę. Bardzo się cieszył, że 

obie  jego  towarzyszki  z  ożywieniem  rozmawiały  o  Edwinie  i  innych  młodych  ludziach 

obecnych  na  przyjęciu  przez  całą  resztę  drogi  na  plebanię.  Sam^  wstrząśnięty  swoim 

najnowszym odkryciem, już się nie odezwał. 

Przed domem powitała ich Henrietta. 

- O, jesteś, Frederico! Gdzie się podziewałaś? Czekamy na ciebie wieki. Czy widziałaś 

może przybornik mamy? Albo ty, Deboro? Znikł z pokoju i nie wiadomo, co się z nim stało. 

W  środku  zastali  lady  Elizabeth  na  rozmowie  ze  służącą.  Na  ich  widok  odprawiła 

dziewczynę  i  skrupulatnie  wypytała  o  samopoczucie  mieszkańców  Perceval  Hall.  Hugo 

udzielił wszystkich wymaganych informacji, po czym spytał: 

- Co to za zamieszanie z twoim przybornikiem, stryjenko? 

- Henrietta już wam powiedziała? Rano nie  mogłam  znaleźć przybornika  z papeterią 

ani  na  zwykłym  miejscu,  ani  nigdzie  indziej.  Ale  chyba  już  wiem,  co  się  stało.  Twój  stryj 

William niósł paczkę, kiedy wyjeżdżał do Northampton. Widocznie wziął mój przybornik do 

naprawy, bo jeden z zawiasów był obluzowany. To bardzo miło z jego strony! Przecież wie, 

ile  dla  mnie  znaczy  ten  przedmiot.  Pewnie  zapomniał  mi  o  tym  powiedzieć,  bo  wyjechał 

background image

znacznie  później,  niż  zamierzył.  Tyle  hałasu  o  nic!  I  cóż  cię  tu  sprowadza,  Hugonie?  Czy 

będziesz szkolił psa Debory? 

Debora  wyjaśniła,  jakie  dostali  zadanie,  więc  lady  Elizabeth  nie  bez  ociągania 

udzieliła jej zgody na spacer. 

-  Skoro  twoja  babka,  Hugonie,  ma  takie  życzenie,  to  chyba  muszę  polegać  na  jej 

sądzie, że  jest ono stosowne. Byłoby  lepiej, gdyby  mogła  iść  z wami  jedna z dziewcząt, ale 

wszystkie  są  akurat  zajęte.  Weź  kapelusik,  Deboro.  I  lepiej  zmień  suknię  i  pantofle.  Gdzieś 

tak pobrudziła spódnicę, dziecko? Przed odłożeniem do garderoby daj suknię pani Humble, to 

ją  wyczyści.  Frederico,  masz  plamę  na  rękawiczkach.  Musimy  się  nią  zająć,  zanim 

wyjedziemy do Hartnellów... 

Hugo chodził tam i z powrotem, czekając na Deborę. Cieszył się, że może spokojnie 

przez  kilka  minut  pomyśleć.  Co  się  stało?  Dotąd  był  taki  pewien,  że  jedna  z  bliźniaczek 

będzie  dla  niego  znakomitą  żoną.  I  nagle  bez  wyraźnego  powodu  zmienił  zdanie.  W  jaki 

sposób  Debora  i  babka  mogą  mieć  na  niego  taki  tajemny  wpływ?  Obie  odradzały  mu  ten 

pomysł,  ale  przecież  normalnie  nie  pozwoliłby  się  zniechęcić  do  planu,  któremu  poświęcił 

tyle  rozmyślań.  A  już  propozycja  babki,  by  zastanowił  się  nad  małżeństwem  z  Debora 

Staunton, była doprawdy bezsensowna! Ze wszystkich teoretycznie możliwych kandydatek ta 

wydawała  się  zdecydowanie  najmniej  odpowiednia.  Obrócił  się  i  zobaczył,  że  Debora 

wybiega  zza  rogu  domu  z  obskakującym  ją  i  szczekającym  Autolikusem  obok.  Trzymała  w 

dłoni koszyk, ohydny kapelusik  miała przekrzywiony, a w dodatku zdążyła zaplamić suknię 

na rąbku. 

-  Przepraszam,  że  kazałam  panu  tak  długo  czekać,  Hugonie!  -  sapnęła.  -  Ciotka 

Elizabeth jest niezwykle drobiazgowa. Musiałam dwa razy zmieniać suknię, zanim pozwoliła 

mi wyjść. 

-  Nic  nie  szkodzi,  bardzo  przyjemnie  mi  się  czekało.  Zresztą  mamy  przed  sobą  całe 

popołudnie.  Powinna  była  pani  poświęcić  więcej  uwagi  włosom,  połowa  opada  jak  chce.  - 

Powiedział  to  spokojnie,  ale  w  tonie  jego  głosu  było  słychać  irytację.  Dlaczego  ta  pannica 

nigdy nie umie wykazać stosownego umiaru? 

Debora przybrała skruszoną minę. 

-  W  ogóle  się  nimi  nie  zajmowałam.  Ciotka  Elizabeth  kazała  mi  to  zrobić,  ale  w 

pośpiechu zapomniałam. Niech pan chwilę poczeka! 

Podała  mu  kapelusik,  koszyk  i  smycz  Autolikusa,  aby  szybko  zaimprowizować  kok. 

Szyję  miała  smukłą,  wydawało  się,  że  burza  czarnych  włosów  jest  dla  niej  zbyt  ciężka. 

background image

Hugona  naszło  irracjonalne  pragnienie  dotknięcia  tej  szyi  wargami...  Odwrócił  się 

gwałtownie. Co, u diabła, się z nim dzieje? 

-  Gotowe!  -  powiedziała  wesoło  Debora.  -  Gdyby  ciotka  Elizabeth  mi  pozwoliła, 

obcięłabym  włosy  na  krótko.  Taka  jest  podobno  ostatnia  moda  w  Londynie.  Poproszę  o 

kapelusz. 

- Może kupię pani nowy, Deboro - zaproponował Hugo, widząc wyskubane rondo. 

- To bardzo miło, że pan występuje z taką propozycją, ale pomysł ma dwie wady. Po 

pierwsze, ciotka Elizabeth  nigdy  by panu  na to nie pozwoliła. Po drugie, Autolikus w ciągu 

miesiąca  doprowadziłby  nowy  kapelusz  do  stanu,  w  jakim  znajduje  się  obecny.  Mam  jeden 

przyzwoity kapelusz, który chowam na wyjątkowe okazje, ale wkładam go naprawdę rzadko. 

Nie,  nie.  Jeśli  szuka  pan  tego,  co  schludne  i  stosowne,  powinien  pan  częściej  towarzyszyć 

swoim  kuzynkom.  -  Zdecydowanym  ruchem  wsadziła  kapelusik  na  głowę  i  odebrała 

Hugonowi smycz. - Puścimy Autolikusa? 

- Możemy spróbować. - Pies obiegł ich radośnie, ale na komendę Debory zajął miejsce 

przy  nodze.  -  Gratulacje,  jestem  pod  wrażeniem  -  powiedział  Hugo.  Po  chwili  dodał:  -  Z 

moich  wczorajszych  obserwacji  wynika,  że  przynajmniej  Edwina  woli,  jeśli  towarzyszy  jej 

Richard Vernon. 

- Sądzę, że tak - ostrożnie przyznała Debora. - Zdaje  mi  się, że  nawet rozmawiała o 

tym z matką. Przykro mi, jeśli krzyżuje to panu plany, Hugonie, ale spodziewam się rychłego 

ogłoszenia zaręczyn. 

-  Nie  krzyżuje  mi  to  żadnych  planów.  Zmieniłem  zdanie  co  do  bliźniaczek.  I  pani,  i 

babka  zgodnie  twierdzicie,  że  nie  byłyby  ze  mną  szczęśliwe.  Nie  należy  lekceważyć  zdania 

dwóch kobiet. 

- Może rzeczywiście. Ale to jest do pana niepodobne, Hugonie. Czy... czy myśli pan o 

kimś innym? 

-  W  tym  sęk.  Będę  musiał  szukać  od  początku,  a  to  oznacza  niezliczone  wizyty  u 

sąsiadów w całym  hrabstwie. Zmarnowałbym  mnóstwo czasu. Nie  stać  mnie  na to, za dużo 

mam pracy w majątku. 

-  Znajdzie  pan  kogoś.  Wielu  pannom  pochlebiłyby  pańskie  oświadczyny.  Może 

odstraszać pańska władcza postawa, ale jest pan za to bardzo przystojny. - Uśmiechnęła się do 

niego przekornie, a Hugonowi nagle zrobiło się lżej na sercu. 

- Cieszę się, że znowu jesteśmy przyjaciółmi, Deboro - powiedział. 

Odwróciła głowę. 

- Ja też. Ojej, jesteśmy prawie na miejscu. O, pani Bember stoi przy furtce. 

background image

Przez następne pół godziny Hugo mógł się przekonać, co miała na myśli jego babka. 

Pani  Bember  odpowiadała  na  jego  pytania  bardzo  chętnie.  Widać  było,  że  pochlebia  jej 

zainteresowanie pana majątku. Z Deborą jednak rozmawiała o wiele swobodniej. Wprawdzie 

rozmowa kobiet wcale nie była utrzymana w tonie narzekań, ale pierwszy raz Hugo zauważył, 

jak  samotna  czuje  się  staruszka  i  jak  tęskni  za  towarzystwem.  W  każdym  razie  Debora 

podniosła  ją  na  duchu  i  nawet  raz  czy  dwa  doprowadziła  do  śmiechu.  Po  wizycie  u  pani 

Bember odwiedzili również innych mieszkańców tej okolicy: starego ogrodnika Gregory'ego, 

Carterów,  czyli  dawnego  lokaja  i  pomoc  kuchenną,  a  potem  zaszli  jeszcze  do  jednego  czy 

dwóch  dzierżawców.  Wszędzie  okazywało  się  to  samo.  Witano  ciepło  ich  oboje,  ale  tylko 

niezorganizowana,  roztrzepana  Debora  zdawała  się  mieć  klucz  do  serca  prawie  wszystkich 

tych ludzi. 

Hugo  znalazł  wiele  tematów  do  rozmyślań,  więc  w  drodze  powrotnej  był  znowu 

bardzo  wyciszony.  Powoli  robiło  się  późno,  słońce  jeszcze  nie  zaszło,  ale  na  leśnej  ścieżce 

było  coraz  ciemniej.  Nagły  szelest  w  zaroślach  zaniepokoił  Autolikusa,  który  zareagował 

głośnym  szczekaniem.  Debora  i  Hugo  zgodnie  się  roześmiali,  gdy  zobaczyli  starego  kozła 

wyłaniającego się spomiędzy drzew. 

- To kozioł Sammy'ego Sprattona - zawołała Debora. 

- Niech pan go złapie, Hugonie! Samo pochwycenie zwierzęcia nie było trudne. Potem 

jednak powstał problem, co z nim zrobić. 

- Sammy tu nie podejdzie, póki pan  jest w pobliżu. On  jest bardzo nieśmiały.  Lepiej 

niech  mi pan pozwoli odprowadzić tego kozła. Chata Sammy'ego jest niedaleko stąd, trochę 

głębiej w las. 

-  Nie!  -  powiedział  Hugo  stanowczo.  -  Nie  pozwolę  pani  samotnie  chodzić  po  tym 

lesie. 

- Ale... 

- Nie! 

- Co wobec tego pan proponuje? Sammy nigdy nikomu się nie pokazuje. 

- Kto to właściwie jest? 

- Nie wie pan? Mieszka samotnie w  lesie  i  ima  się wszelkich  możliwych zajęć, żeby 

się utrzymać. Jest niemową, więc wieśniacy go nie lubią. Ale ze mną się przyjaźni. To bardzo 

miły człowiek, jeśli bliżej się go pozna. Niech mi pan da tego kozła! 

-  Nawet  przez  myśl  by  mi  nie  przeszło,  żeby  się  zgodzić,  ale...  -  Hugo  delikatnie 

obrócił  Deborę  w  inną  stronę  -  tam  za  nami  coś  albo  ktoś  jest  w  krzakach.  Pewnie  właśnie 

właściciel kozła. Jeśli przywiążemy zwierzę do pnia i odejdziemy, będzie mógł je zabrać. 

background image

- Dobrze, ale potem wrócimy, żeby sprawdzić, czy tak się stało - powiedziała Debora 

z  powątpiewaniem.  -  Nie  możemy  przecież  zostawić  na  całą  noc  kozła  przywiązanego  do 

drzewa. 

Uszli zaledwie około pięćdziesięciu jardów, gdy odgłosy zza pleców dały im znać, że 

kozioł został odebrany przez właściciela. Spokojnie ruszyli więc w powrotną drogę do domu. 

- Niech  mi pani powie,  jak pani poznała tego Sammy'ego Sprattona - odezwał  się w 

końcu Hugo. 

- Mieszka tu w  lesie trzech czy  czterech  ludzi, którzy z tego lub  innego powodu nie 

mogą prowadzić  normalnego życia. Znam  ich od lat. W dzieciństwie zawsze przychodziłam 

do lasu, kiedy było mi smutno. Tam ich poznałam. 

- Nie chce mi się wierzyć! Czy nie zdawała sobie pani sprawy z niebezpieczeństwa? 

-  Nie  było  żadnego  niebezpieczeństwa.  Dobrze  się  rozumiemy.  Nadal  niekiedy 

odwiedzam tych ludzi. Oni mi ufają. 

-  Wygląda  na  to,  że  wszyscy  pani  ufają!  -  Wyrwało  mu  się  to  całkiem  mimo  woli  i 

prawie  nieświadomie,  rozważał  bowiem  właśnie  nowy,  całkiem  atrakcyjny  pomysł.  Może 

jego babka nie myliła się jednak aż tak bardzo, jak sądził. Nie ulegało wątpliwości, że Debora 

Staunton  rzeczywiście  mnóstwo  wie  o  mieszkańcach  jego  majątku.  Doglądałaby  biednych  i 

zaniedbanych lepiej niż ktokolwiek inny. Co więcej, wszyscy ci ludzie zdawali się darzyć ją 

szacunkiem. A gdyby... 

Ale nie! Odrzucił pomysł, zanim jeszcze ten w pełni nabrał kształtu. Po prostu nie był 

w stanie wyobrazić sobie, że Debora Staunton mogłaby zostać jego żoną. Przeraziła go myśl o 

chaosie,  jaki  zapanowałby  w  jego  starannie  ułożonym  życiu.  Debora  była  jawną  antytezą 

wszystkich jego planów, dlatego nie wolno mu było wpaść w tę pułapkę. Nie, po trzykroć nie! 

Przystanął  i  energicznie  pokręcił  głową.  Dopiero  gdy  Debora  spojrzała  na  niego  bardzo 

zdziwiona, uświadomił sobie, że ostatnie słowa wypowiedział na głos. 

Stała  na  polanie,  a  promienie  zachodzącego  słońca,  sączące  się  przez  listowie, 

otaczały ją złocistą aurą. Zdjęła kapelusik i włosy znowu jej się rozsypały. Nagle wydała mu 

się czarodziejskim darem. Zanim zdążył się powstrzymać, wypowiedział znamienne słowa: 

- Deboro, czy zostanie pani moją żoną? 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Gdy tylko padły te słowa, Hugona przejęła  zgroza. Co, u diabła,  mu  się roiło, że tak 

lekkomyślnie  wydał  na  siebie  wyrok?  Skazał  się  na  dożywotnie  usuwanie  skutków 

wszystkich  nieszczęść,  które  sprowadzi  na  siebie  Debora  Staunton.  Bez  wątpienia  oszalał! 

Nie  było  już  dla  niego  ucieczki,  nieodwołalnie  przypieczętował  swój  los.  Skoro  się 

oświadczył,  to  nie  mógł  honorowo  się  z  tego  wycofać.  Zważywszy  na  okoliczności,  nie 

należało  spodziewać  się  odmowy.  Jakiekolwiek  uczucia  żywiła  do  niego  Debora  Staunton, 

było nie do pomyślenia, by odrzuciła propozycję małżeństwa. Z drżeniem serca czekał więc, 

aż topór spadnie mu na kark. 

Debora, wstrząśnięta nie mniej niż Hugo, pozwoliła sobie na chwilę szalonej radości i 

nadziei.  Ale  tylko  na  chwilę.  Ponieważ  Hugo  stał  jak  skamieniały  obok  niej  z  wyrazem 

niedowierzania  na  twarzy  i  bynajmniej  nie  próbował  jej  dotknąć  ani  nawet  pochwycić  jej 

wzroku, szybko odzyskała rozsądek. 

- Bardzo przepraszam, ale czy mógłby pan to powtórzyć? 

- Ja... - Hugo odchrząknął. - Właśnie poprosiłem, żeby została pani moją żoną. 

Jej  uniesienie  znikło  jak  rozwiane  silnym  podmuchem  wiatru.  Cokolwiek  skłoniło 

Hugona  do  złożenia  jej  tej  zadziwiającej  propozycji,  nie  była  podyktowana  uczuciem.  Dla 

kogo innego zestawienie oświadczyn z taką rezerwą w głosie brzmiałoby po prostu zabawnie, 

ale Deborze nie było do śmiechu. 

- Ale dlaczego? Hugo wydał się urażony. 

-  Jak  to  dlaczego?  Sądziłbym,  że  to  dość  oczywiste!  Potrzebuję  żony  i...  i  właśnie 

zrozumiałem, że... że pani byłaby... 

- Odpowiednia? 

- Tak uważa moja babka. 

- Zatem oświadczył mi się pan, ponieważ tak poleciła panu babka? Sądziłabym raczej, 

że jest pan bardziej samodzielny. 

Hugo zdrętwiał. Sytuacja rozwijała się całkiem niezgodnie z regułami gry. Wprawdzie 

nigdy  dotąd  nikomu  się  nie  oświadczał,  z  pewnością  jednak  należało  oczekiwać  od  Debory 

wyrazów wdzięczności i zachwytu. I przyjęcia oświadczyn, a nie zastrzeżeń. 

- Zostałem źle zrozumiany - powiedział dość chłodno. - Chociaż wysoko sobie cenię 

sądy mojej babki, nie poprosiłbym pani o rękę wyłącznie dlatego, że doradziła mi to babka. 

- Dlaczego więc? 

background image

-  Do  diabła,  przecież  tyle  czasu  się  znamy,  Deboro!  Pani  dużo  wie  o  życiu  w  tym 

miejscu.  Mam  nadzieję,  że  pozbędzie  się  z  czasem  swojej  skłonności  do  sprowadzania  na 

siebie wszelkich możliwych klęsk i katastrof. Przy światłym przewodnictwie... 

- Naturalnie pańskim? 

- Tak. 

- A miłość, Hugonie? Czy pan mnie kocha? 

- To jasne! Chcę powiedzieć, że mam o pani jak najlepsze zdanie i sądzę, że gdy się 

ustatkujemy, będziemy razem prowadzić zgodne życie. 

- Chciał pan powiedzieć, że najpierw ja muszę się ustatkować. Ale co z romantyczną 

namiętnością? Z szaleńczą miłością? 

-  Wie  pani,  jaki  mam  pogląd  na  takie  uczuciowe  wybryki!  Debora  przyjrzała  się 

Hugonowi z zagadkowym uśmieszkiem. 

- Przykro mi, ale nie mogę. 

- Nie może pani? Czego pani nie może? 

- Nie mogę pana poślubić. Hugo był tak zdumiony, że na moment odebrało mu mowę. 

Dopiero po dłuższej chwili powiedział: 

- Jeśli niepokoi panią to, co stało się po przyjęciu, proszę się nie trapić. Po ślubie nie 

powtórzy  się  już  z  mojej  strony  takie  niewybaczalne  zachowanie,  obiecuję.  Nie  jestem 

zwierzęciem. Gdy zostanie pani moją żoną, będę odnosi! się do niej z uczuciem i szacunkiem 

należnym jej pozycji. 

- Wcale nie boję się tego, że znowu straci pan głowę. Nie sądzę, żebym chciała pana 

poślubić. 

- Ale dlaczego? Czy jest ktoś inny? 

- Nie. Hugo poczuł, że ogarnia go złość. 

- Trudno mi uwierzyć, że się nie przesłyszałem. Czy chce pani powiedzieć, że Debora 

Staunton,  bezdomna  sierota  bez  pensa  przy  duszy  odmawia  poślubienia  człowieka,  który 

może jej zapewnić bezpieczeństwo i wygodne życie? Pozycję w społeczeństwie gwarantującą 

szacunek  i  godność  i  dom  w  otoczeniu  kochającej  rodziny,  którego  niejeden  może 

pozazdrościć. 

- Tak. 

- Co to znaczy? Że tak, poślubi mnie pani? 

- Nie, to znaczy „tak, odmawiam”. 

- Na co więcej może pani liczyć? - spytał całkowicie zdezorientowany. 

background image

- Nie sądzę, żeby mógł pan to zrozumieć. To rzeczywiście jest głupie ż mojej strony. 

Ale ja już taka jestem, Hugonie. Czy nie moglibyśmy puścić w niepamięć tych oświadczyn? 

Bardzo mnie krępuje, że muszę w kółko powtarzać „nie”. 

Hugo,  który  z  logicznego  punktu  widzenia  powinien  odczuć  ulgę,  że  dostał  kosza, 

wpadł w złość i zupełnie nie wiedział, co robić. 

-  Może  pani  być  pewna,  że  nie  będę  się  narzucał  z  niechcianymi  zalotami  -  rzekł 

drętwo.  -  Niech  mi  jednak  będzie  wolno  powiedzieć,  że  moim  zdaniem  popełnia  pani 

poważny błąd. Drugi raz jej się nie oświadczę. 

- Strasznie się pan  nadął, Hugonie. Proszę się trochę rozchmurzyć. Przecież świetnie 

pan  -  wie,  że  tak  naprawdę  wcale  nie  chce  mnie  pan  poślubić,  tylko  po  prostu  kończy 

trzydzieści lat, a bliźniaczki znalazły sobie innych kandydatów... 

- Może Edwina, ale przecież jest jeszcze Frederica. 

-  Naturalnie!  -  odezwała  się  Debora  po  chwili  milczenia.  -  Zupełnie  zapomniałam. 

Wciąż  ma  pan  wybór,  Hugonie.  Frederica  na  miejscu  i  mnóstwo  uroczych,  dobrze 

wychowanych panien w całym hrabstwie. 

Hugo nie pozwolił się ułagodzić. Z godnością oświadczył: 

- Nie wiem, w jaki sposób wdaliśmy się w tę dyskusję. Wydaje mi się ona niesmaczna. 

Lepiej zrobimy, jeśli wrócimy do domu, nic więcej nie mówiąc. 

Przyśpieszył kroku, kierując się ku plebanii. Debora wolałaby poszukać schronienia w 

lesie  i  dać  upust  zdenerwowaniu,  które  do  tej  pory  starannie  ukrywała,  ale  nie  miała  takiej 

możliwości.  Mimo  urazy  Hugo  z  pewnością  nie  zostawiłby  jej  samej.  Zebrała  więc  całą 

odwagę,  przybrała  obojętną  minę  i  poszła  za  nim.  Postanowiła  jednak,  że  nie  będzie  biec, 

więc Hugo musiał przystanąć i poczekać, aż znowu znajdą się obok siebie. 

Na  plebanię  istotnie  doszli  w  milczeniu.  Tam  jednak  natrafili  na  wielki  rozgardiasz. 

Wuj  William  właśnie  wrócił  z  Northampton  i  okazało  się,  że,  wbrew  nadziejom  lady 

Elizabeth,  nie  wziął  z  sobą  jej  przybornika.  Ktoś  musiał  go  zabrać  potajemnie, 

prawdopodobnie  w  czasie,  gdy  rodzina  była  w  Perceval  Hall  na  przyjęciu  z  okazji  urodzin 

Hugona. Lady Elizabeth była bardzo strapiona, choć starała się tego nie okazywać. Tak samo 

jak  nikt  dookoła  nie  miała  pojęcia,  co  mogło  się  stać.  Nic  innego  z  domu  nie  zginęło.  A 

przecież przybornik nie miał szczególnej wartości. 

-  Trzymałam  tam  różne  przepisy!  Brak  przybornika  zauważyłam,  kiedy  chciałam 

sprawdzić, jak oczyścić z plam cynowe naczynie - powiedziała lady Elizabeth. - Po prostu nie 

umiem  sobie  wyobrazić,  dlaczego  ktoś  miałby  go  zabrać!  Jego  wartość  jest  czysto 

sentymentalna.  Mój  drogi  ojciec...  -  Urwała,  by  zapanować  nad  drżeniem  głosu.  Dodała  już 

background image

spokojniej:  -  Mój  ojciec  dał  nam  z  siostrą  po  przyborniku,  kiedy  opanowałyśmy  sztukę 

pisania. Deboro, czy twój przybornik jest na miejscu? 

Debora wbiegła po schodach na górę. Przybornik leżał jak zawsze na komodzie w jej 

pokoju. Sprawdziła imię na wieczku - Frances. Wszystko było w porządku, więc wróciła na 

dół powiedzieć to ciotce. 

Wyglądało  na  to,  że  nic  więcej  nie  da  się  zrobić.  Było  późno,  szybko  zapadał 

zmierzch.  Hugo  zaofiarował  się,  że  następnego  dnia  zbierze  grupę  mężczyzn  i  przeszukają 

okolice plebanii na wypadek, gdyby złodziej porzucił przybornik w pobliżu. 

- Tymczasem powinieneś zamykać drzwi plebanii na klucz, stryju Williamie. 

-  Bardzo  nie  chciałbym  tego  robić.  Na  noc  owszem,  zamykamy  drzwi,  ale  w  ciągu 

dnia  zawsze  są  otwarte  dla  wszystkich,  którzy  szukaliby  naszej  pomocy.  Stratę  poniosła 

Elizabeth. Jak uważasz, moja droga? 

- Drzwi zostaną otwarte, tak jak zwykle, Williamie. Nie dopuszczę to tego, żeby chory 

człowiek,  bo  to  mógł  zrobić  tylko  ktoś  chory,  zepsuł  naszą  opinię  gościnnych  ludzi,  którą 

cieszymy się od wielu lat. 

Stryjostwo  nie  chcieli  zmienić  zdania,  więc  Hugo  w  końcu  ich  opuścił  i  wrócił  do 

Perceval Hall. Życząc wszystkim dobrej nocy, bacznie unikał spojrzenia Debory. 

Nocą, gdy w domu  zapadła  cisza, a cała rodzina  leżała uśpiona, Debora przewracała 

się z boku na bok. Nie mogła się odprężyć. Gdy została sama, zaczęły dręczyć ją wątpliwości. 

Przed oczami przesuwały jej się obrazy tego, co lekkomyślnie odrzuciła - życia z Hugonem, 

wspierania go w codziennych obowiązkach, wychowywania  jego dzieci, starzenia się u  jego 

boku... Korzyści z takiego związku, które Hugo jej wskazał - pozycja, bezpieczeństwo i cała 

reszta - nie miały żadnego znaczenia wobec szczęścia, jakie dałoby jej spędzenie z Hugonem 

reszty  życia.  Byłaby  gotowa  poślubić  go  w  każdych  okolicznościach,  gdyby  tylko...  No, 

właśnie. Gdyby! 

Czy odrzucenie tych oświadczyn nie było z jej strony szalonym postępkiem? Przecież 

Hugo zapowiedział, że drugi raz nie poprosi jej o rękę. Traktował tę zapowiedź poważnie. Na 

myśl o tym zrobiło  jej  się tak smutno, że zaczęła płakać. Po pewnym czasie przestała ronić 

łzy. Wyobraziła sobie, jak wyglądałoby w rzeczywistości jej życie. Przecież kochała Hugona, 

budził  w  niej  namiętność  i  tęsknotę  za  odwzajemnionym  uczuciem,  chciała,  żeby  znowu 

pocałował ją tak jak wtedy w stajni, tylko nie ze złości, nie z żądzy, lecz z miłości. Jak więc 

mogłaby  być  zadowolona  z  takiego  małżeństwa,  jakie  zaproponował  jej  Hugo?  On  jej  nie 

kochał  i  nigdy  nie  pokochałby  tak  głęboko  i  namiętnie,  jak  ona  jego.  Ile  czasu  minęłoby, 

zanim  zażądałaby  czegoś  więcej  niż  bezdusznego  szacunku,  jaki  chciał  jej  dać?  Wprawdzie 

background image

jego oświadczyny, tak nagłe i niespodziewane, były zupełnie nie w jego stylu, ale przecież nie 

zdecydowałby  się  na  nie,  gdyby  nie  obiecał  ojcu  ożenku  przed  ukończeniem  trzydziestego 

roku  życia  i  nie  usłyszał  znienacka  dobrej  rady  babki.  Sam  uznał,  że  popełnił  błąd  prawie 

natychmiast, gdy tylko wypowiedział te słowa... 

Sen  nie  przychodził,  Debora  leżała  i  wpatrywała  się  w  mrok,  wspominając  życie  w 

rodzinnym  domu.  Coraz  bardziej  była  przekonana,  że  słusznie  postąpiła,  odrzucając 

oświadczyny Hugona. Gdyby naiwnie zgodziła siego poślubić, Hugo wkrótce odwróciłby się 

od niej z niesmakiem, zniechęcony tym, co w jego oczach było brakiem umiaru i uczuciowym 

wybrykiem,  tak  samo  jak  jej  ojciec  odwrócił  się  od  matki.  Matka  kochała  ojca  w  ten  sam 

niszczący  sposób, a on nie  miał ani trochę zrozumienia dla  jej oddania.  W końcu  budziła w 

nim  już  tylko  irytację  i  znudzenie.  Chociaż  Frances  Staunton  bardzo  dotkliwie  przeżyła 

przedwczesną  śmierć  męża,  to  zapewne  tylko  dzięki  temu  uniknęła  wstydu  i  upokorzenia 

porzuconej kobiety. Nie! Dla córki  Frances Staunton było stanowczo  lepiej  nauczyć  się  żyć 

samodzielnie, nie poddawać się nieodwzajemnionej miłości i zachować godność. 

Po  zażartej  bitwie  z  sobą  o  dojście  do  konkluzji,  którą  można  by  przyjąć,  Debora 

wstała  następnego  ranka  blada,  z  podkrążonymi  oczami,  ale  uspokojona.  Jedyną  trudnością, 

jaką jeszcze widziała, była konieczność zachowania pozorów przyjaźni z Hugonem na użytek 

rodziny.  Problem  rozwiązali,  unikając  dłuższego  przebywania  w  swoim  towarzystwie. 

Autolikus nie potrzebował już szkolenia, a Hugo chyba ostatecznie stracił zainteresowanie dla 

bliźniaczek. 

Chociaż  nieustannie  zajmowały  go  różne  sprawy  w  majątku,  postarał  się  też 

zorganizować  poszukiwania  przybornika  ciotki.  Nic  jednak  z  nich  nie  wynikło.  Przybornik 

znikł bez śladu i lady Elizabeth była zmuszona pogodzić się z jego stratą. Historia wydawała 

się bardzo tajemnicza. Tymczasem znalazło się rozwiązanie drugiej tajemnicy, a przynajmniej 

znalazła  je  Debora.  Już  od  pewnego  czasu  podejrzewała  ona,  że  zainteresowanie  Frederiki 

kościelnymi księgami metrykalnymi ma większy związek z obecnością przyszłego pastora niż 

z  chęcią  pomocy  ojcu.  Pan  Langham  był  cichym,  mało  wymagającym  człowiekiem  z 

brązowymi  włosami,  piwnymi  oczami  i  wyjątkowo  ciepłym  uśmiechem.  Jako  krewny 

właścicieli  dużego  majątku  po  drugiej  stronie  Northampton  w  swoim  czasie  miał  tam  objąć 

dobrze  prosperującą  parafię.  Tymczasem  pomagał  wielebnemu  Williamowi.  Uczył  się  od 

niego sztuki udzielania rad  i odwiedzania wiernych, poznawał  liczne problemy spotykane w 

wiejskiej okolicy. Był bardzo oddany swojej pracy i nauce, toteż ani w kościele, ani podczas 

obiadów na plebanii zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na urodziwe córki pastora. 

background image

Kilka  dni  po  brzemiennej  w  skutki  rozmowie  z  Hugonem  Debora  spotkała  kuzynkę 

Fredericę,  która  znowu  szła  od  strony  kościoła  w  czasie,  gdy  wielebnego  Williama  z 

pewnością tam nie było, jako że mniej więcej pół godziny wcześniej wyjechał do Steep Ride. 

Panna uśmiechała się do swoich myśli i wydawała się przebywać zupełnie gdzie indziej, więc 

gdy Debora wyszła z cienia pod drzewem, by ją powitać, Frederica tak samo jak poprzednio 

podskoczyła przestraszona. 

- Ojej! Ojej, to tylko ty, Deboro! Dzięki Bogu! Myślałam, że to mama. 

- Zdaje się, że mnie naśladujesz, Frederico. To ja zwykle boję się, że zostanę na czymś 

złapana, a ty jesteś moim aniołem stróżem. Co knujesz? 

Frederica zawahała się, a potem nagle wyrzuciła z siebie: 

-  Jeśli  nie  zwierzę  się  komuś,  to  chyba  pęknę!  Wiem,  że  mnie  nie  zdradzisz.  Pan 

Langham dzisiaj się do mnie uśmiechnął! 

-  Wielkie  nieba!  Uśmiechnął  się?  Frederico,  pan  Langham  często  się  uśmiecha.  To 

bardzo sympatyczny młody człowiek. Dlaczego miałby się do ciebie nie uśmiechać? 

-  To  co  innego!  On  uśmiechnął  się  specjalnie  do  mnie.  Do  mnie  -  Frederiki!  Od 

dłuższego czasu próbuję, naturalnie w bardzo dyskretny sposób... 

- Naturalnie! 

- Nie  musisz robić takiej  miny, Deboro! Zachowuję się  jak najbardziej stosownie. W 

każdym razie już od kilku tygodni próbuję dyskretnie zwrócić na siebie jego uwagę. A dzisiaj 

spotkaliśmy się na ganku i pan Langham się uśmiechnął... specjalnie do mnie! 

-  Może  pomyślał,  że  jesteś  Edwina  -  zażartowała  Debora.  Fredericę  ta  uwaga 

zmartwiła. 

- Tak sądzisz? - Zaraz jednak twarz jej się rozjaśniła. 

- Niemożliwe! Powiedział do mnie „panno Frederico”. Nigdy o tym nie myślałam, ale 

pan Langham potrafi nas rozróżnić. Czy to nie dziwne? A ja sądziłam, że on nawet nam się 

dobrze nie przyjrzał. Och, Deboro, czy to nie cudowne? 

Debora  zawahała  się.  Frederica  wyraźnie  była  na  dobrej  drodze  do  zakochania  się. 

Naturalnie nie było w tym nic złego, ale jednak Frederica nie powinna spotykać się z panem 

Langhamem bez wiedzy matki, wszystko jedno, celowo czy przypadkiem. 

- Dlaczego tak się zaniepokoiłaś, że to ciotka Elizabeth, a nie ja? 

- Bo jeszcze... jeszcze o tym mamie nie powiedziałam. Och, właściwie nie ma o czym 

mówić - dodała natychmiast. - Jeszcze nie. Chciałabym... chciałabym poznać go trochę lepiej, 

zanim  cokolwiek  powiem.  Mama  potrafi  być  bardzo  groźna,  a  pan  Langham  wydaje  mi  się 

background image

bardzo  nieśmiały.  To  mogłoby  go odstraszyć.  Nie  mów  jej!  Nie  mów  nikomu!  Jeszcze  nie! 

Deboro, proszę cię! 

Na  twarzy  Frederiki  malował  się  silny  niepokój.  Debora  przypomniała  sobie  liczne 

sytuacje w przeszłości, kiedy to Frederica ukrywała przed matką jej potknięcia, więc odrzekła 

ciepło: 

- Naturalnie niczego nie powiem! Zresztą i tak jesteś rozsądniejsza ode mnie. Powiesz 

cioci,  kiedy  będziesz  gotowa...  a  może  powinnam  powiedzieć  „kiedy  pan  Langham  będzie 

gotowy”? 

- A myślisz, że będzie? Naprawdę? 

-  Moja  droga  Frederico,  jeśli  on  się  w  tobie  nie  zakocha,  to  musi  być  ślepy  i  głupi. 

Urodą  możesz  oczarować  każdego  mężczyznę,  a  jeśli  on  nie  rozumie,  jak  znakomicie 

nadajesz  się  na żonę duchownego, to naprawdę  jest głupi. Jednak pan  Langham  nie  jest ani 

ślepy, ani głupi, więc na pewno wszystko dobrze się ułoży. 

- Mam nadzieję! I naprawdę powiem o tym mamie, słowo. Tylko trochę później... 

Po tej rozmowie Debora nieraz widziała Fredericę wymykającą się z domu. Katastrofą 

powiało już po kilku dniach, kiedy lady Elizabeth, która wciąż miewała napady złego humoru 

z  powodu  straty  przybornika,  oznajmiła  znienacka,  że  pójdzie  po  Fredericę,  bo  już  dość 

nasiedziała się w kościele. 

- Może ja pójdę, ciociu - natychmiast zaproponowała Debora. - Na dworze jest bardzo 

gorąco. 

-  Dziękuję  ci,  ale  świeże  powietrze  dobrze  mi  zrobi.  Wezmę  parasolkę  od  słońca  i 

będę szła pod drzewami. Kasztanowce dają dużo cienia. 

Debora popatrzyła za ciotką opuszczającą dom, po czym niezwłocznie wyszła tylnymi 

drzwiami, pokonała ogrodzenie przez przełaz i pobiegła do kościoła. Ciotce musiało to zająć 

przynajmniej kilka  minut. Nigdy się  nie śpieszyła a kasztanową aleję trudno byłoby  nazwać 

prostą. 

Frederica  właśnie  wychodziła  z  kościoła  w  towarzystwie  pana  Langhama.  Deborze 

trochę brakowało tchu, powitała ich jednak wesoło: 

- Dzień dobry, panie Langham. Mamy piękny dzień, nieprawdaż? - Wcale jednak nie 

czekała  na  odpowiedź.  -  Tak  się  cieszę,  że  cię  widzę,  Frederico.  Ciotka  Elizabeth  pytała  o 

ciebie. Właśnie tu idzie, bo pomyślała, że jesteś w kościele. 

- Naprawdę? Ach, tak! - powiedziała dość nieprzytomnie Frederica. - Muszę więc już 

iść.  Do  widzenia,  panie  Langham.  -  Dygnęła  i  odwróciła  się.  W  pośpiechu  upuściła  jednak 

plik  broszur, które niosła, więc pan  Langham przystanął,  by  je podnieść. Frederica  zerknęła 

background image

błagalnie na Deborę. Ta natychmiast zrozumiała, w czym rzecz. Jeśli lady Elizabeth zastanie 

ich tutaj we troje, zainteresuje się, co to za spotkanie. 

-  Frederico,  ciotce  się  śpieszy.  Ja  tu  zostanę  i  pomogę  pozbierać  to  wszystko,  a  ty 

wyjdź jej naprzeciw. Idzie kasztanową aleją. 

- Och, dziękuję! Dziękuję, panie  Langham, za  interesującą rozmowę. Do widzenia. - 

Frederica  szybko  się  oddaliła,  a  Debora  została  sam  na  sam  z  młodym  człowiekiem.  Ten 

zupełnie  zapomniał  o  broszurach  i  patrzył  śladem  białej  muślinowej  sukni,  która  wkrótce 

znikła  między  drzewami.  Wreszcie  drgnął  i  oprzytomniał.  Podniósł  z  ziemi  jeszcze  kilka 

broszur. Twarz miał zarumienioną. Mógł to być skutek wysiłku, Debora podejrzewała jednak, 

że przyczyna jest zupełnie inna. 

- Czy... czy mam zanieść ten pakunek na plebanię, panno Staunton? 

-  Dziękuję,  ale  to  niekonieczne.  Nie  jest  ciężki...  obawiam  się  zresztą,  że  Frederiki 

dziś  po  południu  nie  będzie  w  domu.  -  Pan  Langham  jeszcze  bardziej  się  zaczerwienił,  a 

Debora uśmiechnęła się pod nosem. Najpierw Edwina, a teraz Frederica. Wyglądało na to, że 

jej troska o bliźniaczki była całkiem zbędna. 

Stukot  końskich  kopyt  zaskoczył  ich  oboje.  Odwrócili  się.  Od  kościelnej  furty 

przyglądał  im  się  Hugo.  Debora  poczuła,  jak  policzki  oblewają  jej  się  pąsem.  Tymczasem 

Hugo zeskoczył z konia i podszedł do nich. 

-  Dzień  dobry  państwu.  Czy  pastor  jest  w  środku?  -  spytał.  Pan  Langham,  znowu 

przywołany do rzeczywistości, wybąkał, że wielebny wyjechał do Steep Ride. 

-  Rozumiem  -  mruknął  Hugo,  wciąż  bardzo  chłodno,  wręcz  cynicznie.  -  Czy  to 

możliwe? 

Pan  Langham,  zdziwiony  jego  zachowaniem,  zwrócił  się  do  Debory  i  powiedział  z 

godnością: 

-  Skoro  jest  pani  pewna,  że  nie  mogę  w  niczym  pomóc,  to  już  pójdę.  I  tak  jestem 

spóźniony na następne spotkanie. 

Debora  mruknęła  niezrozumiałe  pożegnanie  pod  nosem  i  została  sam  na  sam  z 

Hugonem. 

- Czy on bardziej odpowiada pani upodobaniom, Deboro? - zaczął napastliwie Hugo. - 

A  więc  tak?  Ciepłe  kluski  i  kazania  zamiast  kłótni?  Chrześcijańskie  miłosierdzie  zamiast 

zemsty? Czy tego pani chce? 

Debora okryła się rumieńcem po cebulki włosów. 

- Nie interesuje mnie pan Langham. Po prostu rozmawialiśmy. 

- Nie wyglądało to na niewinne spotkanie. 

background image

- Takie było, zapewniam pana. Ale gdyby nawet nie, to co panu do tego, Hugonie? 

- Nic, chociaż o ile pamiętam, powiedziała mi pani, że nie ma nikogo innego. A ja z 

pewnością nie aprobuję schadzek z podopiecznym stryja. Przecież nie ma potrzeby robienia z 

tego takiego sekretu. Chociaż... - Urwał. 

- Tak? 

-  Może  jest  pani  bardziej  podobna  do  swojej  matki,  niż  myśleliśmy?  Schadzki  panią 

podniecają. 

W pierwszym odruchu Debora chciała spoliczkować tę złośliwie uśmiechniętą twarz. 

Ale może właśnie na taką prowokację oczekiwał Hugo... 

Wyczuwała,  że  za  jego  uśmiechem  kryje  się  wściekłość.  Pamiętała  zaś,  co  się  stało, 

gdy  ostatnio  zaatakowała  rozgniewanego  Hugona,  tym  razem  więc  rozsądnie  powstrzymała 

się od rękoczynów. 

- Może pan o mnie myśleć, co mu się żywnie podoba - odparła chłodno. - Nie przynosi 

panu  chluby  stawianie  zarzutów  tym,  którzy  nie  mogą  się  bronić.  Kochałam  moją  matkę  i 

jestem gotowa bronić jej przed całym światem. Niestety, w pańskim przypadku, Hugonie, jest 

to bezcelowe. Pan nie byłby w stanie zrozumieć nawet cząstki tych uczuć, które doprowadziły 

ją  do  ucieczki  z  moim  ojcem.  Nie  będę  wysilać  się  na  próżno.  Pan  Langham  jest  dobrym, 

zacnym i poczciwym człowiekiem. Co on takiego zrobił, że zasłużył sobie na pańskie ohydne 

insynuacje?  -  Spojrzała  na  niego  wyzywająco.  -  No  co?  Widziałam  już  pana  w  wielkim 

gniewie,  Hugonie,  ale  jeszcze  nie  widziałam,  żeby  był  pan  tak  rażąco  niesprawiedliwy  w 

ocenie. 

Hugo  zbladł  i  cofnął  się  o  krok,  prawie  tak,  jakby  Debora  wymierzyła  mu  policzek. 

Zawahał się, miał zamiar coś powiedzieć, ale po chwili oderwał od niej wzrok, odwrócił się i 

poszedł do furty. Wskoczywszy na konia, spiął go ostrogami. Znikł w okamgnieniu. 

Debora  powlokła  się  z  powrotem  na  plebanię.  Czuła  się  tak,  jakby  właśnie  przeżyła 

trzęsienie ziemi. 

Frederica koniecznie chciała z nią porozmawiać. Gdy tylko zostały same, spytała: 

- Czy on coś powiedział? 

- Kto? - Debora wciąż nie mogła zapomnieć o oskarżeniach Hugona. 

- Naturalnie pan Langham. Czy może powiedział coś o mnie? 

- Nie było na to czasu. Minutkę po twoim odejściu zjawił się Hugo. 

- Dzięki Bogu, że nie wcześniej. 

-  Nie  jestem  tego  taka  pewna.  Musisz  wiedzieć,  droga  Frederico,  że  teraz  Hugo 

podejrzewa mnie o romans z twoim panem Langhamem. Potraktował to jak schadzkę. 

background image

Frederica parsknęła śmiechem. 

- Ale zabawa! Chyba mu niczego nie powiedziałaś? 

- Nawet nie dał  mi do tego okazji.  Zresztą nie powiedziałabym  i tak. Nie  mogłabym 

przecież  zawieść  twojego  zaufania,  a  poza  tym  Hugo  nie  zasługuje  na  to,  żeby  poznać 

prawdę. Jest potworem. Okrutnym potworem bez serca! 

- Hugo? Chyba nie pokłóciłaś się z nim znowu, Deboro? Myślałam, że ostatnio żyjecie 

w zgodzie. 

- Żyliśmy. Jednak mieliśmy następną sprzeczkę. Nie mogę powiedzieć ci, Frederico, o 

co,  ale...  ale...  -  Debora  wybuchnęła  płaczem,  nie  chciała  jednak  zdradzić  wstrząśniętej 

kuzynce  ani  słowa  więcej.  Frederica  po  chwili  zaniechała  dalszych  prób  dowiedzenia  się  i 

zaczęła pocieszać Deborę. Gdy ta trochę się uspokoiła, Frederica spytała zaniepokojona: 

- Ale ty nie kochasz pana Langhama, Deboro? Bo jeśli kochasz, to... to przestanę się z 

nim spotykać. 

Debora uśmiechnęła się przez łzy. 

- Nie jestem zakochana w panu Langhamie, to pewne. A gdybym nawet była, nic by 

mi nie przyszło z tego, że nie będziesz się z nim spotykać. On myśli tylko o tobie, Frederico, 

a to nie jest typ człowieka, który łatwo zmienia zdanie. Myślę, że powinnaś powiedzieć o nim 

mamie. 

-  Spróbuję,  Deboro...  -  Frederica  zawahała  się,  zerknęła  na  kuzynkę  i  dodała  w 

pośpiechu: - Nie jesteś zakochana w Hugonie, prawda? 

- Zakochana w potworze? Niemożliwe. To wyjątkowo osobliwy pomysł. 

Frederica  nie  wydawała  się  całkiem  przekonana,  jednak  bez  słowa  odeszła.  Debora 

pomyślała, że zawsze znakomicie potrafi doradzić kuzynkom, jak należy postąpić. Szkoda, że 

nie umiała zdobyć się na to samo, gdy chodziło o jej własny los. 

Życie  w  Abbot  Quincey  toczyło  się  dalej.  Lato  przemijało,  pojawiały  się  pierwsze 

oznaki  jesieni.  Szybko  zbliżał  się  dzień  ślubu  Hester,  więc  w  Perceval  Hall  panował 

rozgardiasz.  Przyjeżdżali  i  odjeżdżali  kupcy  i  goście,  do  pomocy  najęto  dodatkową  służbę, 

czyszczono,  wietrzono  i  przemeblowywano  nieużywane  od  łat  pokoje.  W  parku  armia 

ogrodników pełła, podlewała, przycinała i grabiła trawniki i rabaty. 

Starsza pani Perceval była wprawdzie zadowolona, że po latach odżegnywania się od 

małżeństwa  jej  wnuczka  poślubi  tak  wspaniałego  człowieka  jak  Robert  Dungarran,  ale 

panujące w związku z tym zamieszanie nie zawsze przypadało jej do gustu. 

-  Nie  chcę  nawet  myśleć  o  tym,  ile  to  kosztuje!  Tu  jest  teraz  gorzej,  niż  gdybyśmy 

mieszkali w  samym  środku Northampton!  Jedni  przychodzą, drudzy  wychodzą, ciągle  jacyś 

background image

ludzie  w  domu...  Mówię  ci,  Hugonie,  że  zaczynam  się  coraz  bardziej  przekonywać  do 

ucieczek! Naturalnie  nie traktuj tego poważnie.  Uciekać we dwoje  nie  jest w dobrym tonie. 

Towarzystwo tego nie poważa i muszę z zadowoleniem podkreślić, że w rodzinie Percevalów 

nigdy  nic  takiego  się  nie  zdarzyło.  Moje  apartamenty  są  ostatnio  jedynym  miejscem  w 

Perceval Hall, które nie przypomina domu wariatów. Och, na pewno wypiłbyś kieliszek wina. 

Gossage! 

-  Gossage!  -  powtórzyła  papuga.  -  Gdzie  ta  przeklęta  kobieta?!  -  Ptak  przysiadł  na 

oparciu  fotela  lady  Perceval,  a  gdy  weszła  służąca  z  tacą,  przesunął  się  w  bok,  koso  na  nią 

spojrzał  i  zamachnął  się  dziobem.  Gossage  na  wszelki  wypadek  zachowała  rozsądną 

odległość, ale odwzajemniła się równie nienawistnym spojrzeniem. 

Podała wino i ulubione wafelki starszej pani, po czym skierowała się do drzwi. 

- Gossage! - wrzasnęła papuga. Służąca machinalnie przystanęła i chciała się obrócić, 

ale tylko parsknęła ze złością i wyszła. - Opanuj się, Gossage! - wykrzyknęło ptaszydło. 

Seniorka rodu chichotała. 

- To jest najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek od ciebie dostałam, Hugonie! - cieszyła 

się.  -  Gossage  nienawidzi  tego  ptaka,  ale  mimo  to  całkiem  przyzwoicie  się  nim  zajmuje. 

Czasem  jeszcze  pozwala  się  oszukać,  ale,  niestety,  coraz  rzadziej,  bo  się  do  niego 

przyzwyczaja. Słowo ci daję, że z tej papugi mam więcej radości niż ze wszystkich gości. 

- Dziękuję, babciu! Dobrze wiedzieć, gdzie jest moje miejsce w szeregu... na pewno za 

papugą! 

-  Pleciesz  androny!  Trudno  nazwać  cię  gościem.  Miałam  na  myśli  tych  głupków, 

którzy  przychodzą  tu  codziennie  odwiedzić  Hester,  a  przy  okazji  czują  się  w  obowiązku 

złożyć mi wyrazy szacunku. 

- Wyobrażam sobie, co powiedziałabyś o nich, gdyby do ciebie nie zaglądali, babciu. 

-  Pewnie  masz  rację.  Jeśli  jestem  uciążliwa,  to  przynajmniej  mogę  się  powołać  na 

swój słuszny wiek. A co ciebie usprawiedliwia? 

- Słucham? 

-  Przecież  słyszałeś.  Dlaczego  masz  muchy  w  nosie?  Lowell  twierdzi,  że  ostatnio 

prawie bez przerwy się burmuszysz. 

-  Lowell  zrobiłby  lepiej,  gdyby  zachował  takie  uwagi  dla  siebie!  -  stwierdził 

zirytowany Hugo. 

- Wszyscy tak mówią. Jesteś ostatnio wyjątkowo drażliwy. Co się stało, mój chłopcze? 

Myślałam,  że  wszystkie  nieporozumienia  wyjaśniłeś.  Całe  to  weselne  zamieszanie  wkrótce 

się skończy. A może zaczyna cię nużyć życie na wsi? 

background image

- Już mnie o to pytałaś, babciu, a moja odpowiedź się nie zmieniła. Podobało mi się w 

Londynie, ale jestem również absolutnie szczęśliwy, kiedy mieszkam tutaj, w Abbot Quincey. 

- Absolutnie szczęśliwy? Nie robisz takiego wrażenia. Hugo wstał i podszedł do okna. 

Wyglądając na dwór, powiedział urażony: 

- Nie mogę cały czas szczerzyć się jak małpa. Poza tym... 

- Powiedz mi, proszę! Odwrócił się ku babce, ale twarz miał ukrytą w cieniu. 

- Cały  czas chodzi o wybór żony. Prawdę  mówiąc, straciłem  entuzjazm. Proszenie o 

rękę jednej z bliźniaczek nie wydaje mi się już dobrym pomysłem... 

- A co z  moją sugestią?  Mam  na  myśli  Deborę. Znów odwrócił się do okna  i odparł 

szorstko: 

- Możesz wybić sobie Deborę Staunton z głowy, babciu. 

- Czyżby? Dlaczego? 

-  Oświadczyłem  jej  się.  To  się  stało  właściwie  bez  mojej  wiedzy,  dopiero  po  fakcie 

zorientowałem się, co powiedziałem. Czy to nie śmieszne? 

- Dlaczego zatem mam sobie wybić głowy Deborę Staunton? 

- Odrzuciła moje oświadczyny. Zapadło milczenie. Wreszcie starsza pani powiedziała 

z niedowierzaniem: 

- Ta panna odrzuciła twoje oświadczyny? Nie mogła tego zrobić. To niemożliwe! 

-  Cieszę  się,  babciu,  że  tak  wysoko oceniasz  moją  atrakcyjność.  Panna  Staunton  jest 

jednak innego zdania. - Hugo urwał, uświadomił sobie bowiem, że zbyt wyraźnie okazuje, jak 

bardzo jest urażony. Po chwili milczenia wrócił na środek pokoju i usiadł obok babki. - Ona 

jest szalona, to jasne - powiedział z udaną obojętnością. - Nie potrafię sobie wyobrazić innej 

takiej panny, która odrzuciłaby bezpieczeństwo i pozycję gwarantowane przez małżeństwo ze 

mną. 

- Do diabła z bezpieczeństwem i pozycją! Ta panna jest w tobie zakochana, Hugonie! 

Kocha cię od lat. 

- Tak sądzisz, babciu? -  spytał  bardzo sceptycznie. - Wobec tego ma dziwny  sposób 

okazywania swojej miłości. 

- Musiałeś zachować się wyjątkowo niestosownie! Hugo zaczerwienił się. 

-  Dziękuję  -  rzekł  chłodno.  -  Może  brakuje  mi  praktyki,  bądź  co  bądź  człowiek  nie 

oświadcza się codziennie, ale sądzę, że poradziłem sobie niezgorzej. 

-  Panna,  która  kocha  cię  od  lat,  daje  ci  kosza,  a  ty  twierdzisz,  że  poradziłeś  sobie 

niezgorzej? Jesteś tak samo głupi jak Debora, Hugonie. 

Wstał. 

background image

-  Nie  widzę  sensu  prowadzenia  takiej  rozmowy.  To  nie  jest  potrzebne  ani  tobie,  ani 

mnie, babciu. Mam sprawy do załatwienia, więc jeśli mi wybaczysz... 

- Nie rozmawiaj ze mną takim tonem! Siadaj! Powiedziałam: siadaj! 

Hugo wzruszył ramionami i posłusznie usiadł. 

-  Nie  wiem,  o  czym  jeszcze  chcesz  rozmawiać,  ale  naprawdę  nie  widzę  w  tym 

wielkich  korzyści.  Nawet  gdybym  chciał  oświadczyć  się  pannie  Staunton  ponownie,  co 

zresztą nie wchodzi w grę, to ona jest zainteresowana kim innym. 

- Kim mianowicie? 

- Panem Langhamem. 

- Podopiecznym Williama? - Na wargach starszej pani wykwitł uśmiech. - Czyżby? A 

co cię skłania do takiego przypuszczenia? 

- Czy to jest konieczne? 

- Nie traciłabym tyle czasu na takiego niewdzięcznego głupca jak ty, gdybym uważała 

inaczej. Co skłania cię ku opinii, że Debora Staunton ma słabość do pana Langhama? 

- Zastałem ich razem... przed wejściem do kościoła. 

-  Tak?  A  co  robili  w  tej  jaskini  rozpusty?  Przez  lata  Hugo  umiał  jednym  zimnym 

spojrzeniem  odpłacić  za  każdą  uwagę,  którą  uważał  za  impertynencką,  ale  wobec 

despotycznej babki był zupełnie bezradny. Z miną wyrażającą głęboki niesmak odparł: 

- Naturalnie po prostu rozmawiali. Ale po co mieliby się w sekrecie spotykać, gdyby 

nie  mieli  nic  do  ukrycia?  Stryja  Williama  nie  było  akurat  w  pobliżu,  bo  wyjechał  na  całe 

popołudnie do Steep Ride. 

- Rozumiem. I wpadłeś w złość? 

- Skądże znowu! - Lady Perceval przeszyła go spojrzeniem. - No, potem może istotnie 

potraktowałem Deborę dość surowo. Nie pochwalam takiej dwulicowości. 

- Byłeś zazdrosny! Hugo aż podskoczył. 

- O Deborę Staunton? Co za absurdalny pomysł!  To szczyt nonsensu! Brak  jej piątej 

klepki. Dlaczego miałbym być zazdrosny o taką bezmyślną, nieodpowiedzialną pannę? 

-  Mnie  o  to  nie  pytaj.  To  ty  powinieneś  wiedzieć.  Pytanie  jest  zresztą 

bezprzedmiotowe.  O  ile  nie  jestem  w  grubym  błędzie,  pan  Langham  jest  zakochany  we 

Frederice. 

- Skąd wiesz? 

- William nie jest aż tak ślepy, jak ludzie sądzą. W każdym razie nie wtedy, gdy w grę 

wchodzą  jego  przemiłe  córki.  Któregoś  dnia  wspomniał,  że  jeśli  wkrótce  Langham  nie 

zdobędzie  się  na  odwagę,  to  sam  będzie  musiał  z  nim  porozmawiać.  William  zawsze  żywi 

background image

nadzieję,  że  inni  postąpią  właściwie  bez  napomnień  z  jego  strony,  a  Elizabeth  nie  dalej  jak 

wczoraj powiedziała mi, że Frederica wreszcie jej się zwierzyła. Ten drobny problem mamy 

więc rozwiązany. Nie jest to wspaniałe małżeństwo, ale Frederica będzie w nim szczęśliwa. 

Zna takie życie, a poza tym jest wprost stworzona na żonę wiejskiego duchownego. 

Hugo głęboko się zamyślił. 

- Kiedy zobaczyłem Deborę z Langhamem. 

- Było to, zgodnie z tym, co ci powiedziała, zupełnie niewinne spotkanie. 

- Wielki Boże! - przeraził się Hugo. - A ja wygadywałem... 

-  Doprawdy,  nie  mam  już  do  was  dwojga  cierpliwości!  -  oświadczyła  starsza  pani.  - 

Staram  się,  jak  mogę,  ale  oboje  uparliście  się  zniszczyć  to,  co  macie.  Idź  stąd,  Hugonie, 

pomyśl  dobrze,  a  kiedy  już  będziesz  w  stanie  nad  sobą  zapanować,  sprawdź,  czy  umiesz 

skłonić Deborę, żeby cię wysłuchała. 

- Przykro mi, że byłem taki niesprawiedliwy - powiedział Hugo - ale musiałbym być 

obłąkany,  żeby  narażać  się  na  kolejną  odmowę.  -  Widząc  minę  babki,  dodał  stanowczo:  - 

Przyjęcie  moich oświadczyn  byłoby teraz  jeszcze gorsze!  W dalszym  ciągu  szukam żony,  z 

którą będzie mi się łatwo żyło. Nie potrzebuję dodatkowych powinności. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Hugo  wyszedł  od  babki  z  poczuciem,  że  musi  odbyć  spacer  i  uporządkować  myśli. 

Postanowił odwiedzić Ellen Bember, której od kilku dni nie widział. Wyruszył więc w drogę, 

przez cały czas borykając się z mnóstwem sprzecznych uczuć. Przede wszystkim był bardzo 

rozdrażniony. Domniemania babki nie miały wszak podstaw. Zazdrosny, też coś! Kto mógłby 

być zazdrosny o tę drobną, czarnowłosą, nieznośną Deborę Staunton? Przystanął. Debora, jak 

na tak drobną istotę, wręcz zadziwiająco rzucała się w oczy. Wcale nie była też mała duchem. 

Ale żeby od razu posądzać go o zazdrość!? Przecież nie był zazdrosny, ani trochę! Nawiasem 

mówiąc, nie pojmował również, na czym miałaby polegać atrakcyjność tego Langhama. Nie 

wydawał mu się szczególnie przystojny ani tym bardziej energiczny. Debora miała dwa razy 

więcej wigoru. Po co tu jednak  mieszać Deborę? Przecież  nawet nie  mogłaby związać  się z 

przyszłym pastorem, bo to Frederica chciała poślubić Langhama. 

Cieszyło  go  szczęście  Frederiki.  Poczciwa  panna,  zasługiwała  na  wszystko,  co 

najlepsze. Langham mimo swoich ograniczeń był przecież porządnym człowiekiem. 

Hugo  szedł  dalej  i  z  uśmiechem  na  twarzy  rozważał  przyszłość  Frederiki.  Biedna 

Debora!  Szczerze  ufał,  że  nie  uraził  jej  wybór  damy  serca,  jakiego  dokonał  Langham... 

Aczkolwiek  wcale  nie  zaszkodziłoby  jej,  gdyby  trochę  pocierpiała.  Mogłaby  się  na  własnej 

skórze przekonać, jak to jest... W tym momencie nagle otrzeźwiał. O czym on myśli? Przecież 

on wcale nie cierpi z powodu odmowy Debory. Przeciwnie, doznał wielkiej ulgi. Naturalnie 

zirytowało go to. Zirytowałoby każdego człowieka. Ale  najważniejsze, że  nie  będzie  musiał 

spędzić  reszty  życia  na  ratowaniu  Debory  Staunton  z  kłopotliwych  sytuacji.  Tak,  ulga  była 

najważniejsza. 

Kopnięciem  przewrócił  kilka  chwastów.  Naturalnie  babka  całkiem  błędnie  odczytała 

uczucia Debory wobec jego osoby. Może kiedyś, w odległej przeszłości Debora naprawdę go 

lubiła.  Widziała  w  nim  wtedy  opiekuna  i  było  to  całkiem  naturalne.  Takie  urocze,  małe 

stworzenie  z  dała  od  rodzinnego  domu,  w  którym  życie  jej  nie  rozpieszczało...  Zmarszczył 

czoło, przypomniały mu się bowiem uwagi pod adresem jej matki, które wygłosił po odejściu 

Langhama. Nie powinien był zachować się tak grubiańsko. Uraził ją. Ale dlaczego? 

Przez chwilę zastanawiał się nad tym i doszedł do wniosku, który nie był bynajmniej 

chwalebny  dla  jego  miłości  własnej.  Po  prosto  wpadł  we”  wściekłość  i  chciał  doprowadzić 

Deborę do tego samego stanu. I udało mu się. Omal nie wymierzyła mu policzka, widział to 

po jej oczach i cieszył się na to. Ale nie, zapanowała nad sobą, a on doznał... rozczarowania. 

background image

Rozczarowania! Nic dziwnego, że odjeżdżał przejęty wstydem. Jak mógł nadal utrzymywać, 

że  jest porządnym człowiekiem,  i chlubić się tym, jakie wymagania  stawia  nie tylko  innym, 

lecz i sobie, skoro świadomie chciał sprowokować niewinną pannę do tego, by go uderzyła? 

Jaki miał po temu powód? Odpowiedź, jaką znalazł, sprawiła, że poczuł się jeszcze bardziej 

paskudniej. 

Wściekle  kopnął  krzak  jeżyny.  Dlaczego  dobry  Bóg  uznał  za  stosowne  zesłać  na 

ziemię Deborę Staunton? Jakie straszne grzechy popełnił Hugo Perceval w swym poprzednim 

wcieleniu, że cierpiał teraz tak straszną karę? Debora wydawała mu się stworzona specjalnie 

po to, by go prowokować. „Sir Hugely Perfect”, tak nazwano go w tym ohydnym paszkwilu, 

który  niedawno  bawił  całe  towarzystwo,  ale  trudno  o  bardziej  nieodpowiednie  imię.  Cóż  w 

nim było doskonałego? Ilekroć zbliżał się na mniej niż sto mil do Debory Staunton, zaczynał 

zachowywać się jak pozbawiony ogłady, bezlitosny, nieokrzesany... łajdak! I nie kto inny jak 

właśnie  ta  czarownica  spowodowała  w  nim  taką  zmianę.  Jeśli  miał  zachować  zdrowy 

rozsądek, musiał... musiał w przyszłości unikać jej jak najgorszej zarazy. 

Niestety,  już  za  następnym  zakrętem  natknął  się  na  prześladującą  go  czarownicę.  W 

dodatku potrzebowała jego pomocy. 

Najpierw zauważył plecy krępego, muskularnego mężczyzny, który trzymał Deborę w 

ramionach. Nie życząc sobie podobnego spotkania, jak to przed wejściem do kościoła, zaczął 

się cichaczem wycofywać. Nie zamierzał wywołać następnej sceny. 

Usłyszał jednak warknięcie Autolikusa i wyraźny głos Debory: 

-  Nie  mam  zielonego  pojęcia,  o  czym  pan  mówi.  Proszę  mnie  puścić,  bo  poszczuję 

pana psem. 

Ponieważ Autolikus jakby dla potwierdzenia tych słów znowu groźnie warknął, Hugo 

się  odwrócił.  To,  co  ujrzał,  sprawiło,  że  kilkoma  susami  dopadł  tamtych  dwoje  na  ścieżce. 

Postraszony  przez  psa  nieznajomy  podniósł  głowę,  dostrzegł  przybysza  i  uznał  za  rozsądne 

zniknąć między drzewami. Hugo ruszyłby w pościg, ale Autolikus, którego dyscyplina została 

zachwiana, gdy  musiał  stanąć w obronie pani, radośnie  na  niego skoczył  i przewrócił go na 

ziemię. Zanim Hugo odzyskał równowagę, po napastniku nie było już ani śladu. 

- Czy nic się pani nie stało? - spytał. 

- Nnnie. Debora drżała, więc otoczył ją ramieniem. Przez moment opierała mu głowę 

na torsie, zaraz jednak go odepchnęła. 

- Dziękuję. Już nie potrzebuję pomocy. Miałam tylko chwilę słabości. 

Był tak zaniepokojony, że naturalnie od razu wpadł w złość. 

background image

- Co, u diabła, robi pani sama w lesie? Zupełnie tego nie rozumiem. Takie wędrówki 

nie są bezpieczne. 

- Zawsze były bezpieczne! - krzyknęła. - A jeśli pan znowu zacznie mnie besztać, to 

ostrzegam... zaraz się rozpłaczę! 

-  Biedaczko  -  powiedział,  nagle  złagodniawszy.  -  Jestem  niepoprawnym  głupcem.  - 

Przytulił  ją  i  czule  pogłaskał  po  głowie.  -  Ja  tylko  się  o  panią  martwię,  dlatego  tak  się 

zachowałem - dodał, opierając policzek na jej głowie. 

Skinięciem dała znak, że przyjęła te przeprosiny. 

- Czego on chciał, Deboro? - Wciąż tulił ją do siebie i było to bardzo przyjemne. 

- Nie wiem. Chyba był pijany, w każdym razie mówił bardzo niewyraźnie. Powiedział, 

że chce czegoś, „co mu się  należy”,  Kiedy  spytałam, o co konkretnie  mu chodzi, bardzo się 

rozzłościł.  Upierał  się,  że  wiem,  że  muszę  „je”  gdzieś  mieć  albo  wiedzieć,  kto  „je”  wziął. 

Naprawdę tego nie rozumiem, Hugonie. Nie mam pojęcia, o co temu człowiekowi chodziło, 

ale go poznałam. To on przyjechał do Maids Moreton grozić ciotce Staunton. 

Nie wypuszczając Debory z objęć, Hugo próbował się zastanowić. 

-  Wiemy,  że  on  nie  jest  stąd.  Zadał  sobie  trud  odszukania  pani  po  jej  wyjeździe  z 

Maids Moreton. Czegokolwiek więc chce,  musi traktować to bardzo poważnie. - Odsunął  ją 

nieco od siebie i spojrzał jej w twarz. - Moim zdaniem, Deboro, on może być niebezpieczny. 

Niech  mi  pani  obieca,  że  nie  będzie  chodzić  samotnie  po  lesie.  W  każdym  razie  póki  nie 

dowiemy się, o co chodzi. 

- Przecież muszę brać Autolikusa na spacery! Poza tym co z opieką nad panią Bember 

i innymi mieszkańcami majątku? Nie mogę ich opuścić! 

-  Coś  wymyślimy.  Jeśli  nie  będę  mógł  pani  towarzyszyć,  ktoś  mnie  zastąpi.  Bardzo 

proszę, Deboro, niech mi pani ustąpi w tej sprawie. 

- Jestem zaskoczona, że w ogóle toleruje pan moje towarzystwo - powiedziała panna 

Staunton, która nie chciała łatwo się poddać. Odsunęła się od Hugona. 

Hugo,  który  zaledwie  kilka  minut  wcześniej  doszedł  do  wniosku,  że  jeśli  chce 

zachować zdrowie umysłu, musi unikać Debory Staunton jak zarazy, rzekł: 

-  Czy  mogłaby  pani  zapomnieć  o  naszych  nieporozumieniach  z  ostatnich  tygodni, 

Deboro? O wszystkich nieporozumieniach? 

- Pan to nazywa nieporozumieniami? I chodzi tylko o ostatnie tygodnie? Cieszę się, że 

potrafi pan traktować to tak lekko. 

background image

-  Mieliśmy  nieporozumienia  również  w  przeszłości,  owszem,  ale  nigdy  dotąd  nie 

byliśmy wzajemnie zdani na swoją łaskę i niełaskę. To zupełnie nowa sytuacja. Zaczęło się to 

od... od mojego niedorzecznego zachowania na jarmarku. 

- Niedorzecznego? 

- Och, haniebnego, wysoce nagannego i tak dalej. Wcale nie umniejszam mojej winy. 

Nie  powinienem  był  tak  brutalnie  rzucić  się  na  panią.  Dżentelmenowi  nie  wolno  traktować 

kobiety w ten sposób. Nadal zresztą nie rozumiem, co mnie naszło. W każdym razie było to 

niedorzeczne. Nasza przyjaźń nie  jest oparta na gwałtownych uczuciach. A potem te głupie, 

nierozważne oświadczyny jeszcze pogorszyły sprawę... 

Debora  nagle  odwróciła  się  do  niego  plecami.  Teraz  nie  widział  już  jej  twarzy,  ale 

mężnie mówił dalej: 

-  Miała  pani  rację,  odrzucając  oświadczyny.  Nie  powinienem  był  z  nimi  wystąpić.  I 

wiem,  że  od  tej  chwili  nieustannie  panią  urażam  i  obrażam.  Pani  odmowa  zraniła  moją 

próżność,  więc  chciałem  panią  za  to  ukarać.  Mało  szlachetna  pobudka,  prawda?  Proszę  o 

wybaczenie,  jeśli  jest  pani  w  stanie  mi  wybaczyć.  -  Hugo  zawiesił  głos,  a  gdy  Debora 

odwróciła się do niego, dodał: - Nie zasługuję na to, ale pragnąłbym, żebyśmy znowu zostali 

przyjaciółmi. Zwłaszcza że w tej chwili wyczuwam grożące pani niebezpieczeństwo. 

Debora westchnęła i wbiła wzrok w ziemię. 

-  Chciałabym,  żebyśmy  znowu  mogli  być  dziećmi,  Hugonie!  Życie  byłoby  o  wiele 

łatwiejsze. Wtedy zawsze był pan moim przyjacielem i opiekunem. 

- Wciąż mogę być i jednym, i drugim. 

- Może... - powiedziała jakby do siebie. - Wolę być pana przyjaciółką niż... 

- Niż żoną? Debora bez słowa skinęła głową. Wciąż miała nieprzeniknioną minę. 

Hugo  znowu  musiał  uporać  się  z  mnóstwem  sprzecznych  uczuć.  Z  pewnością  była 

wśród nich ulga. Wyglądało na to, że mogą z Debora wrócić do tego, co było przedtem. To go 

naturalnie  cieszyło.  A  jednak  w  sercu  zagnieździł  mu  się  również  żal,  jakby  stracił  coś 

rzadkiego i bardzo cennego. 

- Chodźmy do pani Bember - powiedział. 

Dzień ślubu Hester nieuchronnie się zbliżał, a plany związane z tą uroczystością były 

w dużym stopniu uzależnione od pogody. Powtarzające się burze budziły poważny niepokój 

w  rodzinie  Percevalów.  Ale  ku  radości  wszystkich  na  dwa  dni  przed  ceremonią  niebo  się 

przejaśniło,  zza  chmur  wyjrzało  słońce,  błoto  na  drogach  i  ścieżkach  wyschło.  Co  więcej, 

wcześniejsze  deszcze  zmyły  z  drzew  i  pół  kurz  łata,  a  pierwsze  złote  liście  wśród  świeżej, 

soczystej zieleni zapowiadały, że nadejdzie jesień. 

background image

W najważniejszym dniu Perceval Hall tonął w kwiatach, a po bokach kasztanowej alei 

prowadzącej  do  kościoła,  który  znajdował  się  w  odległości  pół  mili,  ustawiono  doniczki  z 

białymi  różami  i  mirtem.  Przeszły  tamtędy  druhny  panny  młodej.  Jasnowłose  bliźniaczki, 

wystrojone  w  bladozielone  suknie,  wyglądały  jak  zwykle  bardzo  atrakcyjnie.  Tym  razem 

jednak  Henrietta  i  Debora  mogły  z  nimi  z  powodzeniem  rywalizować.  Ich  ciemne  włosy 

pięknie  kontrastowały  ze  złocistymi  kreacjami.  Debora  miała  nawet  wyjątkowo  schludny 

koczek na głowie. 

Panna  młoda  zaćmiewała  jednak  wszystkich.  Jej  białą,  jedwabną  suknię  zdobił  na 

rąbku haft wykonany złotą nicią, a bukiet róż miał podobny odcień jak słynne złociste włosy 

Percevalów,  które  widać  było  tam,  gdzie  nie  zasłaniał  ich  welon.  Hester  promieniała 

szczęściem. Niekonwencjonalna jak zawsze nie miała nic z rumieniącej się oblubienicy, tylko 

uśmiechała się nieznacznie i przez cały czas doskonałe panowała nad sobą. Wydawało się, że 

odkąd  w  końcu  powzięła  decyzję  poślubienia  Roberta  Dungarrana,  pozbyła  się  wszelkich 

wahań i wątpliwości co do samej ceremonii i wszystkiego, co miało nastąpić potem. Nauczyła 

się kochać  swego pana  i ufać  mu, wiedziała też, że odwzajemni on te uczucia  bezgraniczną 

miłością. Nie leżało w jej naturze udawanie niepokoju, którego nie odczuwała. 

Gdy ceremonia ślubu dobiegła końca, miejscowa kapela, złożona z flecisty, skrzypka i 

bębniarza, wykonała taniec przed oblubieńcami, po czym poprowadziła długi weselny orszak 

z powrotem do domu. Szli  w  nim,  śmiejąc się  i  gawędząc,  ludzie z okolicznych  farm  i wsi. 

Nowożeńców hojnie obdarowano kwiatami, więc druhny  niemal uginały  się pod niesionymi 

bukietami.  Państwo  młodzi  w  wybornych  humorach  pozdrawiali  wiwatujących  i  wkrótce 

znaleźli  się  w  Perceval  Hall.  Schroniła  się  tam  przed  intensywnym  słońcem  również  reszta 

świętujących. 

-  Może  nawet  warto  było  -  powiedział  Hugo,  przyglądając  się  siostrze,  obecnie  już 

lady Dungarran, czule uśmiechającej się do męża. Robert Dungarran był człowiekiem rzadko 

zdradzającym swoje uczucia, ale tego dnia nie umiał ukryć zachwytu żoną. Ani na chwilę nie 

oddalił  się  od  niej,  gdy  chodzili  wśród  gości,  pozdrawiając  każdego  z  osobna.  Hester  nie 

zdołała  wytrwać  w  pozie  osoby  idealnie  opanowanej,  zarumieniła  się  bowiem  przy  kilku 

rubasznych  uwagach  skierowanych  do  młodej  pary,  ale  na  szczęście  mąż  ratował  ją  przed 

osobami o najostrzejszych językach i odprowadzał na bok, bardzo czule się śmiejąc. 

-  Co  było  warto?  -  spytała  Debora.  Druhny  pozbyły  się  już  naręczy  kwiatów  i  teraz 

mogły  po  prostu  się  weselić.  Wszystkie  spacerowały  wśród  gości,  a  w  sukniach  z  gazy  i  z 

wieńcami  na  głowach  wyglądały  tak,  jakby  przed  chwilą  uciekły  z  bukietu  panny  młodej. 

Debora  stała  w  tej  chwili  z  Hugonem  w  kącie  przystrojonej  sali  reprezentacyjnej,  którą 

background image

specjalnie  na  tę  okazję  odnowiono.  Popijali  chłodne  napoje  i  rozkoszowali  się  lekkimi 

powiewami wiatru, wpadającymi przez otwarte okno. - I komu? 

-  Warto  było  pocierpieć  dla  takiego  końca.  Tyle  dramatów  i  problemów.  Proszę 

spojrzeć  na  nich  teraz.  Nigdy  nie  widziałem  szczęśliwszej  Hester  ani  tak  swobodnego 

Dungarrana. 

- Wielkie nieba! Niech pan uważa, Hugonie, mój przyjacielu. Jeszcze trochę i zacznie 

pan twierdzić, że najpierw trzeba się zakochać, żeby wziąć ślub. A to w pańskim przypadku 

byłoby zgubne - zażartowała. 

Udało im się z Hugonem do pewnego stopnia odzyskać zaufanie do siebie i pozornie 

ich  stosunki  układały  się  tak  samo  jak  przed  katastrofą  na  jarmarku  i  niefortunnymi 

oświadczynami.  Hugo  dotrzymał  słowa  i  albo  osobiście  towarzyszył  Deborze  podczas 

spacerów, albo pilnował, by zastąpił go Lowell lub któryś ze służących. 

W rzeczywistości jednak Debora nie czuła się już w obecności Hugona tak swobodnie, 

jak kiedyś. Uczucia, które zawsze głęboko ukrywała, zostały wydobyte na powierzchnię i nie 

chciały zniknąć. Owszem, z pozoru była wobec Hugona bardzo otwarta. Wymagało to jednak 

od  niej  olbrzymiej  samodyscypliny,  która  zdumiałaby  tych,  którzy  widzieli  w  niej  jedynie 

roztrzepaną  i  impulsywną  osóbkę.  Rozmawiała  z  Hugonem,  śmiała  się,  żartowała  podobnie 

jak kiedyś i bardzo się cieszyła, że Hugo nie jest w stanie zauważyć różnicy. Ale nocami, gdy 

wreszcie  udawało  jej  się  zasnąć,  dręczyły  ją  złe  sny  i  często  budziła  się  z  mokrymi 

policzkami. 

Ledwie ucichł gwar po weselu Hester i Dungarrana, a już zaczęto mówić w rodzinie o 

następnym ślubie. Wielebny William i lady Elizabeth z wielką radością przyjęli wizytę lorda 

Exmoutha,  który  zwrócił  się  do  nich  z  prośbą  o  rękę  ich  najstarszej  córki,  Robiny.  Hugo 

naturalnie znał Exmoutha z Londynu i bardzo go lubił. Pastor oświadczył potem, że Exmouth 

jest  bardzo  rozsądnym  człowiekiem,  lady  Elizabeth  wyraziła  się  bardzo  pochlebnie  o  jego 

manierach  i  zasadach,  a  wszystkich  całkowicie  ujęły  jego  męska  postawa  i  rozbrajający 

uśmiech. Widać było, że lord Exmouth jest zakochany w Robinie po uszy i chce ją poślubić 

tak szybko, jak tylko to możliwe. 

Problem  polegał  jedynie  na  tym,  że  z  różnych  powodów  Exmouthowi  zależało  na 

odbyciu  ceremonii  w  hrabstwie  Kent. Na szczęście obie strony wykazały  dobrą wolę, udało 

się więc szybko osiągnąć porozumienie i ustalić szczegóły. Ślub Exmoutha z pierwszą żoną, 

tragicznie zmarłą potem w wypadku powozu, był wielkim wydarzeniem towarzyskim. Robina 

nie  życzyła  sobie  jednak  podobnego  rozgłosu,  więc  kameralną  uroczystość  zaplanowano  w 

rodzinnym  domu  Exmoutha.  Naturalnie  ślubu  miał  udzielić  młodym  ojciec  Robiny,  a  jej 

background image

siostry szykowały się do roli druhen. Do ołtarza miał poprowadzić Robinę sir James, a choć 

sporządzono  stosunkowo  krótką  listę  gości,  to  najbliższą  rodzinę  naturalnie  trzeba  było 

zaprosić. 

Babka panny młodej, starsza pani Perceval, oznajmiła jednak stanowczo, że nie jest w 

nastroju do tak wyczerpującego wojażu na południe, więc zostanie w domu. Spowodowało to 

pewne  trudności  i  przez  pewien  czas  wyglądało  na  to,  że  również  lady  Perceval  będzie 

musiała  zrezygnować  z  wyjazdu,  bo  sir  James  nie  chciał  zostawić  matki  z  samą  służbą.  Na 

szczęście  Debora  zaofiarowała  się  dotrzymać  towarzystwa  starszej  pani,  udało  się  więc 

wybrnąć i z tego kłopotu. 

-  To  będzie  dla  mnie  przyjemność  -  zapewniła  Debora  lady  Perceval.  -  Naturalnie 

bardzo  lubimy  się  z  Robina,  ale  ktoś  musi  tu  zostać,  a  Robina  na  pewno  wolałaby,  żeby  to 

pani  była  świadkiem  jej  wielkiego  dnia.  Przypuszczam,  że  sir  James  ma  podobne  odczucia! 

Proszę mi tylko obiecać, że przekaże pani Robinie moje najserdeczniejsze życzenia. 

-  Nie  omieszkam  tego  zrobić,  Deboro  -  zapewniła  ją  lady  Perceval.  -  Przyznaję,  że 

rzeczywiście  byłabym  zawiedziona,  gdybym  straciła  ten  dzień.  Przecież  sir  James  musi 

jechać,  bo  prowadzi  oblubienicę  do  ołtarza.  A  w  czasie,  gdy  ojciec  będzie  wypełniał  swoje 

obowiązki, zajmie się mną Hugo. Pewnie będziesz za nim tęsknić? 

- Za Hugonem? Ja... nie sądzę, milady. 

- Ej, ej. Nie udawaj, Deboro. Ostatnio Hugo spędza z tobą bardzo dużo czasu. 

Debora spłonęła rumieńcem. 

-  Nie  powinna  pani  myśleć...  -  bąknęła.  -  Hugo  nie  jest...  On  tylko  pomaga  mi  w 

opiece nad Autolikusem. 

-  Ciekawe,  dlaczego  mu  na  tym  zależy.  Wcześniej  uznali  z  Hugonem,  że  nie  należy 

niepotrzebnie  niepokoić  mieszkańców  Perceval  Hall  opowiadaniem  o  nieznajomym,  teraz 

więc  Debora  znalazła  się  w  kłopocie.  Widząc  jej  wahanie,  lady  Perceval  wybuchnęła 

śmiechem. 

- Biedactwo! Nie powinnam się z tobą drażnić w ten sposób. - Ujęła Deborę za rękę. - 

Myślę, że Hugo lubi cię bardziej, niż mu się zdaje. Naturalnie trochę przeszkadza mu dawny 

kult złotowłosych bogiń, ale zdaje się, że Edwina i Frederica szukają mężów gdzie indziej. 

Debora trochę odzyskała kontenans. 

- Bardzo mi schlebia pani zaufanie. Skąd jednak to przypuszczenie, że darzymy się z 

Hugonem czymś więcej niż przyjaźnią? 

-  Podpowiada  mi  to  instynkt.  Nic  więcej,  możesz  mi  wierzyć.  Ty  naturalnie  nie 

pokazujesz po sobie w żaden sposób, że jest to coś więcej niż przyjaźń. Mam jednak nadzieję, 

background image

że wkrótce wszystko się zmieni. W najbliższej przyszłości Hugo powinien się ożenić, a oboje 

zdajecie się dobrze do siebie pasować. 

- Pasować? Hugo i ja? Pani mnie zaskakuje. Przecież my się ciągle kłócimy. 

- No, właśnie I Hugo nigdy z nikim innym się nie kłóci! Resztę po prostu tyranizuje, a 

jeśli kogoś darzy szacunkiem, tak jak na przykład sir Jamesa, to poświęca mnóstwo czasu na 

przekonanie go do swojego zdania. Ale nigdy nie traci panowania nad sobą! 

- Powiedziałabym, że tracenie panowania nad sobą w obecności panny nie skłania do 

widzenia w  niej kandydatki  na żonę.  W każdym  razie zapewniam, że Hugo nie  bierze  mnie 

pod uwagę. I nigdy nie będzie brał. 

-  Mam  nadzieję,  że  się  mylisz,  Deboro.  Sir  James  i  ja  bardzo  cię  lubimy.  A  babka 

Hugona wprost wygłasza peany na twoją cześć. 

Lady Perceval uśmiechnęła się i odeszła. Debora została niepewna, czy śmiać się, czy 

płakać. Wyglądało na to, że wszyscy dookoła chcieli, żeby poślubiła Hugona. Wszyscy, tylko 

nie  on.  Zawiedliby  się  i  pewnie  nie  wierzyliby  własnym  uszom,  gdyby  powiedziano  im,  że 

oświadczyny Hugona zostały przez nią odrzucone. Jednak poczuła się mimo wszystko raźniej. 

Percevalowie  okazywali  jej  mnóstwo  sympatii  i  zaufania.  Pannie  bez  majątku  i  znaczenia, 

którą przyjęli jak swoją. Debora wiedziała, że nigdy nie zdobędzie tytułu lady Perceval, było 

jej jednak bardzo miło, że uważa sieją za godną takiego zaszczytu. 

Dotrzymywanie  towarzystwa  starszej  pani  Perceval  okazało  się  bardzo  przyjemne. 

Seniorka  rodu  była  znakomitą  gawędziarką  i  bawiła  swoją  opiekunkę  skandalizującymi 

opowiastkami o miejscowych ziemianach, których do tej pory Debora często uważała za łudzi 

zasługujących  na  najwyższy  szacunek.  Poza  tym  obie  zagrały  niezliczoną  liczbę  partyjek 

wista i pikiety i zabawiały się poszerzaniem repertuaru odezwań papugi. Z czasem wulgarne 

zdania  stały  się  rzadsze,  za  to  ptak  bezlitośnie  naigrawał  się  ze  służącej.  Najbardziej  lubił 

powtarzać  „Opanuj  się,  Gossage”  i  zawsze  bardzo  ją  tym  irytował.  Po  kilku  dniach  nauki 

papuga  potrafiła  też  powiedzieć  całkiem  wyraźnie  „Nie  bądź  głupi,  Hugonie!”  i  „Cicho, 

Lowell!”.  Obie  nauczycielki  z  niecierpliwością  czekały,  aż  będą  mogły  obejrzeć  reakcję 

zainteresowanych. 

Przez  resztę  czasu  Debora  spacerowała  po  majątku  albo  szkoliła  Autolikusa,  zawsze 

jednak  brała  wtedy  z  sobą  kogoś  ze  służby.  Tajemniczy  mężczyzna  więcej  się  nie  pojawił, 

stopniowo  więc  Debora  odzyskiwała  spokój.  Ponieważ  nie  było  ani  Hugona,  ani  Lowella, 

miała  bardzo  ograniczone  możliwości  prowadzenia  rozmów  podczas  spacerów,  a  obecność 

służącego powstrzymywała  ją od biegania z  Autolikusem,  na co  miała  nieodmiennie wielką 

ochotę.  Martwiła  się  też  o  Sammy'ego  Sprattona.  Nawet  jeśli  nie  odwiedzała  go  w  lesie, 

background image

zwykle potrafiła odkryć jego obecność po szeleście liści w pobliżu. Od kilku dni ani razu nie 

usłyszała  znajomego  odgłosu.  Może  Sammy  zachorował  albo  coś  mu  się  stało...  Debora 

chciała to sprawdzić, niestety, nie mogła odwiedzić Sammy'ego w towarzystwie służącego. 

Gdy  więc  następnym  razem  wybrała  się  do  pani  Bember,  celowo  zostawiła  w  domu 

koszyk. W pół drogi zawołała nagle: 

-  Ale  jestem  nieprzytomna!  Miałam  koszyk  z  różnymi  rzeczami  dla  pani  Bember  i 

zapomniałam go wziąć. Całe szczęście, że nie uszłam daleko. Tomie, wróć, proszę, i spytaj o 

koszyk panią Banks. Ja tymczasem przejdę kawałek sama. 

Tom  się  zawahał,  otrzymał  przecież  wyraźne  polecenie  od  samego  pana,  ale  Debora 

dodała zniecierpliwionym tonem: 

- Pośpiesz się, Tomie. Nie mogę czekać całego popołudnia! 

Służący  zawrócił  więc  do  Perceval  Hall,  a  gdy  tylko  znikł  z  pola  widzenia,  Debora 

skręciła w wąską ścieżkę, która prowadziła w najgęściejszą część lasu. 

Po niedługim czasie doszła do walącej się chaty, w której mieszkał Sammy. Zawołała 

go,  ale  nikt  nie  odpowiedział.  Kozioł  spokojnie  przeżuwał  trawę  przy  chacie  i  nie  zdradzał 

objawów zaniedbania, więc Sammy zapewne znajdował się w pobliżu. Wkrótce rzeczywiście 

go  zobaczyła,  wychudzona  i  pomarszczona  twarz  wyjrzała  z  zarośli,  po  czym  natychmiast 

znikła. Debora przystanęła zaskoczona i rozczarowana. Dlaczego Sammy nagle zaczął się jej 

bać? Sądziła, że cieszy się jego zaufaniem. A może przestraszyło go co innego? 

- Witam. Odwróciła się raptownie. Obcy  mężczyzna, który  już raz  napadł  ją w  lesie, 

uśmiechał się do niej  z progu chaty Sammy'ego. Wyglądał  jeszcze  bardziej  złowieszczo niż 

poprzednio.  Był  nieogolony  i  miał  pogniecione,  brudne  ubranie.  Debora  krzyknęła  na 

Autolikusa. 

- Proszę nie wołać psa. Nie napadnę pani - powiedział obcy. - Nie dziwię się, że budzę 

pewien  przestrach,  ale  nie  zamierzam  wyrządzić  pani  krzywdy,  panno  Staunton.  Muszę 

przeprosić  za  swoje  zachowanie  podczas  naszego  poprzedniego  spotkania.  Obawiam  się,  że 

zbyt  gorliwie  zaspokoiłem  dręczące  mnie  pragnienie,  a  w  dodatku  dałem  wyraz  poczuciu 

własnej krzywdy. 

Debora nieznacznie skinęła głową, ale na wszelki wypadek mocniej zacisnęła dłoń na 

obroży Autolikusa. 

-  Czego  pan  chce?  -  spytała.  -  I  dlaczego  zamieszkał  pan  bez  pozwolenia  w  chacie 

Sammy'ego? 

-  To  on  tak  się  nazywa?  Nie  byłem  w  stanie  zbliżyć  się  do  niego  na  tyle,  by  go 

zapytać. 

background image

- On boi się obcych. Nie odpowiedział mi pan na pytanie. 

- Nie  musi się pani  niepokoić o swojego przyjaciela Sammy'ego. Zatrzymałem się tu 

tylko na krótko i przy odrobinie szczęścia wieczorem stąd odejdę. Dopiero dzisiaj znalazłem 

okazję, żeby porozmawiać z panią bez świadków. 

-  Gdyby  przyszedł  pan  do  Perceval  Hall  i  dał  znać  o  swojej  obecności  w  bardziej 

konwencjonalny sposób, to ktoś ze służby na pewno by mnie poprosił. 

- Właśnie w tym rzecz. Nie lubię pokazywać się publicznie. - Debora zesztywniała, a 

Autolikus warknął. Nieznajomy spojrzał na psa dość niespokojnie, ale ciągnął: 

- Nie  musi pani tak się  jeżyć. Powiedziałem przecież, że  nie chcę  jej  skrzywdzić. Są 

ludzie,  którzy  chętnie  porozmawialiby  z  Harrym  Doddsem,  podczas  gdy  on  nie  ma 

najmniejszej chęci z nimi rozmawiać. Mam nadzieję, że pani mnie zrozumiała. 

- Dodds? Tak się pan nazywa? 

- Do usług, madame. 

- A więc, Dodds, bardzo zależy mi na poznaniu powodu, dla którego chce pan ze mną 

porozmawiać, i dowiedzeniu się, o co właściwie panu chodziło poprzednim razem. Nie mam 

czasu tkwić tu bez końca, bo służący zacznie mnie szukać. Przepraszam więc bardzo, ale... 

- Nie! - Harry Dodds ruszył w jej stronę. Znieruchomiał jednak, gdy Autolikus znowu 

groźnie warknął. Wyciągnął z kieszeni pistolet i skierował nań lufę. - Niech pani powie psu, 

żeby był cicho - polecił znacznie groźniejszym tonem niż przed chwilą. 

Debora wlepiła wzrok w broń, a potem najspokojniej jak umiała, rozkazała: 

- Autolikus, siad! - Pies usłuchał, choć z ociąganiem. 

- Nie skłamałam, mówiąc o służącym - powiedziała ostrożnie. - Rzeczywiście wkrótce 

zacznie mnie szukać. 

- Wobec tego im szybciej mi pani powie, co zrobiła z papierami, tym lepiej. 

- Z papierami? 

- Tak! - odrzekł zniecierpliwiony. Debora spojrzała na niego zdziwiona. - Z papierami 

z pani kasetki. 

Chociaż Debora przeżyła olbrzymie zaskoczenie, zdołała zapanować nad mimiką. 

- Z mojej kasetki? - powtórzyła, chcąc zyskać na czasie. 

- Tak, do diabła! Proszę nie bawić się ze mną w ciuciubabkę. Dobrze pani wie, o jaką 

kasetkę chodzi. O tę ze schowkiem. Musiałem rozebrać to świństwo na kawałki, żeby znaleźć 

ukrytą szufladkę. Sporo czasu na to straciłem, ale w końcu mi się udało. Powiedziała prawdę. 

Były tam papiery, ale nie te! 

background image

Debora miała mętlik w głowie. Wyjaśniła się zatem zagadkowa kradzież przybornika 

ciotki  Elizabeth.  Zabrał  go  omyłkowo  ten  człowiek,  sądząc,  że  bierze  przybornik 

przywieziony z Maids Moreton. Przecież poza imionami na wieczku oba były identyczne. Co 

jednak Dodds miał na myśli, mówiąc o ukrytej szufladce? Nie wiedziała o istnieniu żadnego 

schowka. 

- Więc to pan ukradł przybornik - powiedziała wolno. - I już nie uda się go odzyskać. 

Zniszczył pan taki piękny przedmiot! Dlaczego te papiery są dla pana takie ważne? 

- Mniejsza o to! - burknął. - Podobno nie ma pani czasu, a ja też nie! Im szybciej mi 

pani powie, tym prędzej sobie pójdę. Gdzie są moje papiery? 

- Nie wiem. Zbliżył się o krok. 

-  Musi  mi  pan  uwierzyć  -  powiedziała  bliska  rozpaczy.  -  Nic  nie  wiem  o  żadnych 

pańskich papierach. Nie wiedziałam nawet, że mój przybornik ma ukrytą szufladkę. 

Przeszył ją wzrokiem. 

-  Może  rzeczywiście  mówi  pani  prawdę  -  odezwał  się  w  końcu.  -  Rzeczywiście  nie 

wie pani o tej szufladce? Dziwne. Nie przyszłoby mi to do głowy... - Zadumał się. 

- Czyli pani nie mogła ich zabrać... ale wobec tego gdzie one są? 

Debora  miała  przed  oczami  wyobrażenie  jej  własnego  przybornika,  stojącego 

niewinnie na komodzie. Szybko odsunęła od siebie ten obraz, zaczerpnęła tchu i odrzekła: 

- Obawiam się, że nie mogę panu pomóc. Hugo naturalnie wiedziałby, że to kłamstwo, 

ale Harry Dodds był za bardzo zajęty swoimi myślami. 

- Ona powiedziała, że w kasetce - mruknął. - Wyraźnie powiedziała, że on schował je 

w ukrytej szufladce w kasetce. Chyba że skłamała... - Jeszcze przez chwilę pomyślał, po czym 

podjął decyzję. - Przeszukam jeszcze raz dom w Maids Moreton. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, 

znowu odwiedzę tę sukę w Mandii. Ona coś wie... 

- O kim pan mówi? - spytała z wahaniem Debora, chociaż trochę bała się odpowiedzi. 

- Co to za „on” i”ona”? 

-  Co?  -  Dodds  przez  chwilę  nie  pamiętał  o  jej  istnieniu,  popatrzył  więc  na  nią 

nieprzytomnie i wnet przybrał kpiącą minę. - Czyżby nie umiała pani zgadnąć? Ho, ho! To z 

pani naprawdę niewiniątko, nie ma dwóch zdań. „Ona” to pani ciotka, obecnie przebywająca 

w Irlandii, a „on” to Edmund Staunton, pani zmarły ojciec. 

Debora zbladła. 

- Mmmój ojciec? 

- Tak! Mój stary przyjaciel Edmund Staunton, chłopak z Dublina. Ożenił  się z córką 

angielskiego księcia i myślał, że zbije na tym majątek. Niestety, sprawy potoczyły się inaczej. 

background image

Musieliśmy więc wpaść na inny pomysł. No, i Edmund wpadł, a ja mu pomogłem. Ponieważ 

już nie żyje, chcę dostać moją część obligacji. 

- Obligacji? 

-  Tak,  panno  Staunton.  Potrzebuję  tych  obligacji,  żeby  wymienić  je  na  pieniądze  i 

wynieść  się  z  tego  cuchnącego  kraju.  Ale  mniejsza  o  to.  Ten  pani  zawszony  służący  może 

wrócić  w  każdej  chwili.  Lepiej  niech  pani  już  idzie.  -  Popatrzył  na  nią  z  uśmiechem 

mrożącym krew w żyłach. - Mam nadzieję nie niepokoić pani więcej. Obligacje są dla mnie 

warte życie i wolność, więc zamierzam je znaleźć, panno Staunton. Dopóki się to nie stanie, 

nikt nie jest bezpieczny. 

Debora zadałaby mu jeszcze kilka pytań, spróbowała dowiedzieć się czegoś o roli ojca 

w machinacjach Doddsa, ale nie miała odwagi. Cieszyła się, że może spokojnie odejść. Nigdy 

nie potrafiła kłamać, więc obawiała się, że po następnych pytaniach wyszłoby na jaw istnienie 

drugiego przybornika. I naturalnie byłoby od razu wiadomo, gdzie go szukać. 

Szybko  wróciła  na  drogę,  pilnując  się,  by  nie  podbiegać.  Autolikus  jeszcze  raz 

warknął, ale posłusznie poszedł za nią. 

Wizyta  u  pani  Bember  była  tego  dnia  wyjątkowo  krótka.  Mimo  starań  Debora  nie 

mogła  się  doczekać,  kiedy  wróci  na  plebanię  i  weźmie  do  ręki  swój  przybornik.  Nie  miała 

wątpliwości, że obligacje, o których mówił Dodds, są w środku. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Znalazłszy się na plebanii, Debora poleciła służącemu zaczekać na dworze i pobiegła 

do  swojego  pokoju.  Tam  przystanęła  zamyślona.  Przybornik  matki  leżał  na  komodzie  i 

wyglądał całkiem niewinnie. Rzeźbione drewno lśniło w blasku słońca. Promień padający na 

srebrną płytkę z imieniem odbijał się i tworzył nieregularną, złocistą plamę na ścianie. Debora 

podeszła do komody i palcami przesunęła po wypukłych literach. Frances. Wyobraziła sobie 

matkę jako dziecko i jej radość, kiedy wreszcie spełniła wymagania surowego ojca i dostała tę 

nagrodę. Przybornik zawsze wiele znaczył dla Frances Staunton. Chociaż sprzedała biżuterię, 

obrazy i wszystko poza tym, co miało wartość, ten piękny przedmiot zachowała. Czy dlatego, 

że  przypominał  jej  beztroskie  dzieciństwo  i  świat,  w  jakim  żyła,  zanim  poznała  Edmunda 

Stauntona i została na łasce losu, wyklęta przez rodzinę? 

Debora  drgnęła  i  wlepiła  wzrok  w okno.  Czyżby  Hugo  jednak  miał  rację?  Namiętna 

miłość drogo kosztowała jej matkę. 

Czy  warto  było?  Czy  matka  byłaby  szczęśliwsza  z  mężem  wybranym  jej  przez 

rodzinę,  czy  wolałaby  uniknąć  uczuciowych  uniesień  i  upadków,  których  doznała  po  ślubie 

zawartym  wbrew  wszystkim?  Debora  uśmiechnęła  się  kwaśno.  Niewielu  zakochanych  ludzi 

ma wybór. Gdy jej matka poznała Edmunda Stauntona, oddała mu się na całe życie, takiemu, 

jaki  był,  bez  względu  na  cenę,  jaką  musiała  potem  zapłacić.  Gdy  Staunton  odszedł  z  tego 

świata, matka nie miała już po co żyć. 

Ale  ona,  Debora,  nie  była  swoją  matką.  Kochała  Hugona,  odkąd  sięgała  pamięcią, 

najpierw  jako  dziecko,  wdzięczna  za  opiekę  i  zainteresowanie  jej  małymi  kłopotami,  potem 

jako  panna  u  progu  dorosłego  życia,  zadurzona  w  światowym  panu,  który  opanował 

gromadkę  młodszych  Percevalów.  Tylko  Debora  nie  pozwoliła  się  zdominować.  Nigdy. 

Owszem,  i  ona  podziwiała  Hugona,  ale  nie  była  ślepa  na  jego  niedoskonałości,  nie 

dopuściłaby też do tego, by nią rządził tak jak innymi. Również teraz nie zamierzała usychać 

z tęsknoty jedynie dlatego, że Hugo nie kocha jej tak, jak sobie wymarzyła. Życie jest zawsze 

interesujące, chciała więc mieć z niego tyle, na ile było ją stać. 

Ta  ostatnia  myśl  przywróciła  ją  do  rzeczywistości.  Zasępiła  się.  Znowu  zerknęła  na 

przybornik.  Jaki  sekret  skrywał?  I  jak  może  się  to  odbić  na  dobrym  imieniu  jej  rodziny? 

Dodds  wspominał  i  o  ciotce  Staunton,  i  o  jej  ojcu.  Co  wspólnego  mieli  Stauntonowie  z 

obligacjami, które tyle znaczyły dla Doddsa? I, co gorsza, skąd pochodziły te obligacje? 

background image

Nagle  usłyszała  służącego,  wymieniającego  uprzejmości  z  pomocą  kuchenną  ciotki 

Elizabeth, i to przypomniało jej, że zmitrężyła dość czasu, Starsza pani wkrótce zbudzi się z 

popołudniowej  drzemki  i  może  wtedy  zacząć  jej  szukać.  Początkowo  Debora  zamierzała 

przenieść przybornik do Perceval Hall i tam w wolnej chwili go zbadać, ale takie rozwiązanie 

było  niemożliwe.  Tak  dużego  przedmiotu  nie  zdołałaby  schować,  a  o  niesieniu  go  jawnie 

wolała nawet nie myśleć. Przecież Harry Dodds mógł ją obserwować. Szybko otworzyła więc 

drzwi  szafy  i  ukryła  przybornik  pod  stertą  szali  na  dnie.  Postanowiła  wrócić  nazajutrz,  by 

dokładnie zbadać jego zawartość oraz budowę. 

Następnego dnia Debora spytała starszą panią, czy jest jej potrzebna. 

-  Bo  jeśli  nie,  to  chciałabym  uporządkować  moje  rzeczy  na  plebanii,  milady.  Byłam 

tam wczoraj po południu i prawdę mówiąc, zawstydziłam się tym, co zastałam w szafie. 

-  Przecież  nie  jesteś  służącą,  dziecko!  Ale  naturalnie  możesz  być  na  plebanii  tak 

długo, jak chcesz. Przez ostatni tydzień poświęciłaś mi mnóstwo czasu. Wprawdzie bardzo mi 

miło w twoim towarzystwie, ale nie możesz wyzwalać we mnie zbyt wiele egoizmu. 

Debora uśmiechnęła się i przyklękła przy fotelu. 

-  Już  nie  pamiętam,  kiedy  ostatnio  miałam  tyle  rozrywek.  Jest  pani  dla  mnie  bardzo 

dobra.  Zamierzam  po  powrocie  wyzwać  panią  na  kolejną  partię  pikiety.  Chyba  wreszcie 

przyszła moja kolej na wygraną. 

-  Ha!  O  wygranej  nie  decyduje  kolejność,  tylko  praca  szarych  komórek.  Czyżbyś 

jeszcze się tego nie nauczyła? Życie nie jest sprawiedliwe, Deboro. Wygrywają silni. 

- Nie powiedziałabym o żadnej z nas, że jest silna - stwierdziła zdziwiona Debora. 

-  Nie  bądź  niemądra,  moja  panno.  Mam  na  myśli  silę  ducha,  a  nie  ciała.  Pod  tym 

względem jestem silna. I ty też. 

- Ja? 

- Możesz wyglądać jak trawka, którą zwieje byłe podmuch wiatru, ale jesteś silniejsza 

niż wszyscy tutaj, może z wyjątkiem Hugona. Jednak nawet on musi jeszcze opanować kilka 

lekcji, żeby ci dorównać. Nie rób takiej zdumionej miny! Dobrze wiem, że mam rację. A teraz 

zmykaj ułożyć, co tam chcesz. Potem zagramy partyjkę. 

Debora szła już do drzwi, gdy usłyszała wołanie starszej pani. Odwróciła się więc i jej 

wzrok  padł  na  papugę,  która  skakała  na  swojej  żerdce,  przekrzywiając  łeb.  Lady  Perceval 

wybuchnęła ochrypłym śmiechem. 

-  Złapałaś  się!  Nie  wiedziałaś,  że  uczę  ją  również  twojego  imienia.  Dobry  ptaszek - 

powiedziała z zachwytem i dała papudze kawałek jabłka. - Mądry, mądry ptaszek. 

background image

Wychodząc  z  apartamentu  seniorki  rodu,  Debora  miała  na  twarzy  uśmiech,  szybko 

jednak otrzeźwiała. Dręczyła ją myśl o tajemnicy przybornika matki. Z jednej strony chciała 

jak najszybciej znaleźć schowek, z drugiej obawiała się odkrycia nowych haniebnych faktów 

dotyczących  jej rodziny. Harry Dodds nie zrobił  na  niej  wrażenia uczciwego człowieka, a  z 

pewnością  przyjaźnił  się  kiedyś  z  jej  ojcem.  Ciotka  również  była  jakoś  w  ich  sprawy 

zamieszana.  Zanim  panna  Staunton  wyjechała  do  Irlandii,  naciskała  przecież  Deborę,  by 

sprzedała  jej  przybornik.  Wykazywała  w  tym  dziwną  natarczywość,  mimo  że  Debora 

zdecydowanie  odmówiła  rozstania  się  z  pamiątką.  Ciotka  Staunton  próbowała  nawet 

twierdzić, że bratowa obiecała zostawić  jej przybornik w spadku, aczkolwiek Debora jej  nie 

uwierzyła. W dniu wizyty Doddsa ciotka zrobiła bardzo dziwną uwagę. Po kolejnej odmowie 

Debory wzruszyła ramionami i stwierdziła: 

- Miej więc sobie ten przybornik, Deboro. Możesz jeszcze pożałować, że nie chciałaś 

mnie posłuchać. 

Nazajutrz wyjechała. 

Na plebanii panował idealny spokój. Ponieważ nie było nikogo z domowników, służba 

przebywała  w  głębi  domu  i  zajmowała  się  swoimi  sprawami.  Debora  powoli  weszła  po 

schodach  do  swojej  sypialni.  Otworzyła  szafę.  Przybornik  wciąż  znajdował  się  na  miejscu. 

Wyjęła  go,  przeniosła  na  łóżko  i  zaczęła  opróżniać.  Znalazła  liściki  ojca  jeszcze  sprzed 

ucieczki  z  Frances,  wszystkie  w  wyjątkowo  egzaltowanym  tonie,  obiecujące  wybrance 

siódme  niebo.  Były  też  długie  listy  Frances  napisane  wkrótce  po  ślubie,  gdy  Edmund 

Staunton, zgodnie ze swym zwyczajem, szukał swojej szansy w potyczkach z losem w Mandii 

lub gdzie  indziej.  Wzruszający opis poświęcony  ich córeczce kończył  się  błaganiem  męża o 

wcześniejszy  powrót,  a  po  relacji  z  wizyty  Elizabeth  pojawiała  się  przykra  wiadomość  o 

Ingleshamach,  którzy  zdecydowali  się  zerwać  wszelkie  kontakty  z  Frances.  Wszystkie  listy 

Frances 

Staunton 

były 

świadectwem 

rozpaczliwej 

samotności 

całkowitego, 

bezwarunkowego  oddania  mężowi.  Debora  czytała  je  ze  ściśniętym  gardłem  i  wilgotnymi 

oczami. Porywcza i szukająca miłości Frances Staunton nie zaznała wiele szczęścia w życiu. 

Wreszcie  przybornik  opustoszał.  Debora  dokładnie  obejrzała  go  przy  lampie.  Po 

dłuższym badaniu znalazła nieznaczną rysę na wzorze, maleńką szczelinę, która wskazywała, 

gdzie  znajduje  się  schowek.  Ale  jak  go  otworzyć?  Znowu  zajrzała  do  wnętrza  przybornika. 

Podzielono  je  na  przegródki  dopasowane  do  rozmiarów  piór  i  kałamarzy  ze  srebrnymi 

zakrętkami,  których  przesuwaniu  się  zapobiegały  małe,  ozdobne  guziczki  na  dnie.  Debora 

przyciskała je kolejno, ale bez skutku/Dopiero gdy spróbowała odsunąć jeden w bok, z głębi 

przybornika wysunęła się szufladka. 

background image

Znajdowały  się  w  niej  papiery.  Grabą  kopertę  opatrzono  imieniem  i  nazwiskiem  jej 

ojca. Debora wyjęła  ją  i położyła  na  łóżku. Pod spodem  leżał otwarty  list, zaadresowany do 

ojca w Maids Moreton. Debora zawahała się, ale wyjęła kartkę ze środka i rozłożyła. List był 

krótki, nierówne, brzydkie litery zajmowały całą stroniczkę. 

Eddy! 

Mam  nadzieją,  że  obligacje  wciąż  są  u  ciebie  bezpieczne.  Nie  próbuj  niczego  z  nimi 

kombinować,  bo  ci  się  nie  uda.  Pytałem  w  kilku  miejscach,  ale  nie  da  się  ich  zamienić  na 

gotówkę wcześniej niż jesienią 1812 roku. Dopiero wtedy będą coś warte, a tymczasem muszą 

nabrać mocy. Jestem w tej chwili w dość niezręcznej sytuacji, uznałem więc, że najlepiej dla 

mnie  będzie  na  pewien  czas  zniknąć.  Nie  próbuj  jednak  żadnych  sztuczek,  w  odpowiednim 

czasie  zjawię  się  po  swoją  działkę.  Tymczasem  trzymaj  obligacje  w  dobrym  miejscu  i  miej 

gębę zamkniętą na kłódkę! 

HD 

Zaciekawienie Debory wzrosło, nie uspokoiła się jednak ani trochę. Jakkolwiek Dodds 

zdobył  te  obligacje,  raczej  nie  posłużył  się  uczciwym  sposobem,  bo  czemu  inaczej  kazałby 

zachować tajemnicę? I po co wkładać je do schowka w przyborniku, skoro tego typu papiery 

można trzymać w bankowym sejfie? Z ciężkim sercem otworzyła kopertę. Istotnie, znalazła w 

niej  obligacje.  Pięć  sztuk,  każda  warta  dwa tysiące  funtów,  do  wypłacenia  okazicielowi  nie 

wcześniej niż 31 października 1812 roku. Z wrażenia Debora usiadła na łóżku. Przez chwilę 

nie  mogła  złapać  tchu.  Niebawem  zawartość  tej  koperty  miała  przynieść  jej  właścicielowi 

dziesięć tysięcy funtów! 

Straciła  poczucie  czasu,  z  oszołomienia  wyrwał  ją  dopiero  głos  niani  Humble  na 

korytarzu.  Szybko  wsunęła  obligacje  do  koperty  i  wraz  z  listem  Doddsa  ukryła  je  w  torbie, 

którą  przyniosła  specjalnie  w  tym  celu.  Potem  zamknęła  schowek  i  pozwoliła  wejść  starej 

służącej. 

- Powiedziano  mi, że panienka tu jest, więc przyszłam zapytać o zdrowie. A  ile razy 

mówiłam panience, żeby nie siadać na łóżku? - skarciła ją. - Panienka ciągle to robiła, kiedy 

chorowała jej matka, panie świeć nad jej duszą, ale teraz doprawdy nie ma już powodu! - Gdy 

staruszka podeszła bliżej, wyraz jej twarzy nagle się zmienił. - A jak oni panienkę traktują w 

Perceval Hall? Tak źle panienka wygląda. Powinnam była przenieść się tam razem z nią, od 

początku  wiedziałam!  Wszystko  przez to,  ze tu mi  jest  wygodnie,  a  milady  powiedziała,  że 

nie ma potrzeby... 

background image

- Wiem, nianiu, wiem. Nie martw się, w Perceval Hall wszyscy bardzo dobrze się mną 

opiekują. Nic mi nie dolega, chora na pewno nie jestem. Tylko przeglądałam te listy i zrobiło 

mi się smutno. - Mówiąc to, Debora chowała korespondencję do przybornika. 

- To nie  jest dobre zajęcie  na taki piękny, słoneczny dzień. Panienka powinna  iść  na 

spacer z tym swoim psem! 

-  To  bardzo  dobry  pomysł.  Tak  zrobię.  -  Debora  wstała  i  ostrożnie  postawiła 

przybornik na komodzie. Potem wzięła torbę i ruszyła do drzwi. 

-  Czy  ta  torba  jest  ciężka?  Może  powiedzieć  któremuś  z  lokajów,  żeby  panience 

pomógł? 

- Nie! - krzyknęła Debora i dodała już spokojniej: - Lokaje mają swoją pracę, a torba 

nie jest ciężka. Naprawdę nie. Muszę już iść. - Przy drzwiach przystanęła i przesłała staruszce 

przepraszający  uśmiech:  -  Wybacz,  dzisiaj  nie  mogę  posiedzieć  dłużej,  ale  jeszcze  przyjdę. 

Rodzina niedługo wróci z Kentu. Dbaj o siebie, droga nianiu. 

-  To  panienka  musi  o  siebie  dbać.  Powinnam  była  przenieść  się  do  Perceval  Hall 

razem z nią, od początku to wiedziałam... 

Deborah  posłała  niani  uśmiech  i  zeszła  na  dół.  Torba  rzeczywiście  dużo  nie  ważyła, 

ale myśl o jej zawartości sprawiała, że Deborze ciężko było na duszy. Jednak chociaż jeszcze 

nie  miała  pomysłu  na  rozwiązanie  problemu,  to  przynajmniej  pierwszy  krok  wydawał  się 

oczywisty.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  Dodds  wróci.  Gdy  nie  znajdzie  niczego  w  Maids 

Moreton, prawdopodobnie spróbuje ponownie porozmawiać z ciotką Staunton w Irlandii. Ta 

bardziej szczegółowo opisze przybornik Frances Staunton i wtedy Dodds znów pojawi się na 

plebanii w Abbot Quincey, tym razem lepiej poinformowany. Debora wiedziała, że nie można 

pozwolić na to, by obligacje wpadły w jego ręce. Uznała więc, że dopóki nie dowie się więcej 

o ich dziejach i o roli ojca w tej sprawie, musi znaleźć na papiery nową, bezpieczną kryjówkę. 

Starsza pani potraktowała wysiłki Debory podczas partii pikiety bardzo lekceważąco: 

-  Znowu  cię  pobiłam,  ale  nie  jestem  z  tego  powodu  szczególnie  dumna.  Nawet  nie 

próbowałaś wygrać. Co się stało? 

Debora westchnęła. Miała wielką pokusę zwierzenia się  i zwrócenia o radę, ale  lady 

Perceval nie wydawała jej się właściwą osobą. Mimo niezłomnego ducha była za stara i zbyt 

delikatna,  by  składać  na  nią  taki  ciężar.  Poza  tym  brakowało  jej  niezbędnej  cierpliwości. 

Debora  z  góry  wiedziała,  jak  brzmiałaby  odpowiedź  starszej  pani.  Wszystko  ujawnij! 

Powiedz  prawdę,  nieważne  kogo  to  zhańbi!  Według  takiej  dewizy  sama  żyła.  A  chociaż 

Debora  w  zasadzie  popierała  tę  filozofię,  to  w  tym  przypadku  nie  wiedziała,  jak  wygląda 

prawda. Chciała więc najpierw się dowiedzieć, co właściwie musiałaby ujawnić. 

background image

-  Chyba  dręczy  mnie  nostalgia,  milady  -  powiedziała.  -  Porządkowałam  listy 

rodziców. 

-  Porządkowanie  czegokolwiek  zawsze  jest  smutne  i  zawsze  męczy!  To  była 

specjalność Hester! Po śmierci dziadka uporządkowała dla mnie wszystkie jego papiery. Przy 

okazji spędziła lata na tym swoim stryszku, uczyła się tam matematyki, zajmowała szyframi i 

podobnymi andronami. To doprawdy niekobiece, ot co! Dobrze, że się skończyło tak, jak się 

skończyło, bo ten stryszek zawsze był zakurzoną dziurą. Czy zajrzałaś tam kiedyś? 

- Raz czy dwa, zanim jeszcze Hester zaręczyła się z lordem Dungarranem. Wprawdzie 

stryszek wcale nie wydał mi się zakurzony, ale papierów było tam co niemiara! 

-  Hester  na  pewno  będzie  wspaniale  się  bawiła,  porządkując  je  po  powrocie. 

Ciekawam tylko, czy Dungarran pozwoli jej zabrać te wszystkie papierzyska do Stancombe. 

- Sądzę, że lord Dungarran zgodzi się na wszystko, co może uszczęśliwić Hester. Jak 

długo ich nie będzie? 

-  Jeszcze  przynajmniej  miesiąc.  Mieli  spędzić  trzy  tygodnie  w  Stancombe  Court,  a 

potem objechać resztę posiadłości Dungarrana. Ponieważ jest ich dość dużo, zdziwiłabym się, 

gdyby wrócili tu przed nastaniem października. Co powiedziałabyś na jeszcze jedną partyjkę? 

Tylko skup się tym razem, moja panno. 

Rozmowa  ze  starszą  panią  podsunęła  Deborze  myśl,  gdzie  można  dobrze  schować 

obligacje,  przynajmniej  na  krótko.  Wiedziała,  że  na  strych  Hester  nikt  nie  zajrzy  do  jej 

powrotu, a mogło się zdarzyć  nawet tak, że pozostanie on w tym  samym  stanie przez wiele 

lat.  Debora  mgliście  przypominała  sobie  starą  komodę  stojącą  w  kącie.  Tam  mogła 

bezpiecznie złożyć kopertę. Następnego dnia wślizgnęła się więc niepostrzeżenie na strych i z 

ulgą  pozbyła  kłopotliwej  koperty.  Ukryła  ją  pod  stertą  papierów  pełnych  tajemniczych 

znaków.  Nawet  nie  wiedziała,  że  są  to  wszystko  próby  odcyfrowania  miłosnych  listów 

Dungarrana, również tego, który ostatecznie wyciągnął Hester z jej azylu i rzucił w ramiona 

ukochanego.  Ponieważ  pisał  je  jeden  specjalista  od  szyfrów,  a  czytał  drugi,  pozostawały 

niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika. 

Percevalowie wrócili pełni  wrażeń, przywieźli  mnóstwo nowin o Robinie  i  jej  nowej 

rodzinie  i  naturalnie  chcieli  szczegółowo  opowiedzieć  o  ślubie  i  weselu.  Co  do  jednego 

wszyscy byli absolutnie zgodni. Robina wybrała męża nie mniej szczęśliwie niż Hester i była 

przez niego podziwiana całkiem tak samo jak Hester przez Dungarrana. 

- Tyle się zdarzyło przez ostatni rok - powiedziała  lady Perceval dzień po powrocie. 

Rodzina  siedziała  na  trawniku  w  cieniu  cedru,  rozkoszując  się  świeżym  powietrzem  i 

spokojem  po  rozgardiaszu  ceremonii  ślubnych  i  podróży.  -  Mamy  prawdziwy  urodzaj 

background image

zaręczyn  i  ślubów.  W  zeszłym  roku  droga  Beatrice  i  India,  teraz  Sophia  Cleeve,  Hester  i 

Robina. - Zatrzymała wzrok na Hugonie. - Zastanawiam się, kto będzie następny. 

-  Nie  wszystko  idzie  tak  gładko  -  powiedział  sir  James.  -  Zbrodnia  na  Sywellu  to 

bardzo ponura sprawa. 

- Doprawdy, sir Jamesie! - wykrzyknęła jego żona. - Nie można powiedzieć, że złe nie 

wyszło  na  dobre!  -  Zwróciła  się  do  Debory.  -  Czy  do  wsi  dotarły  już  najnowsze  wieści? 

Steepwood oficjalnie zwrócono Cleeve'om. Lord Yardley znowu będzie mieszkać w siedzibie 

swoich przodków. To przecież dobra wiadomość. 

- Wątpię, czy obecny właściciel kiedykolwiek tam zamieszka - zauważył sir James. - 

Trzeba  pokonać  masę  problemów,  zanim  opactwo  znowu  będzie  się  nadawało  do 

zamieszkania,  a  przez  ostatni  rok  Yardley  bardzo  się  postarzał.  Nie  wyobrażam  sobie,  żeby 

mógł podołać takiemu zadaniu. 

-  Po  co  miałby  to  robić?  -  spytał  zapalczywie  Lowell.  -  Przecież  Marcus  na  pewno 

może wykonać tę pracę za niego, czyż nie? Takie wyzwanie powinno go tylko ucieszyć. 

- Czy ktoś mógłby  mi odpowiedzieć  na kilka pytań, zanim padnie  następne słowo? - 

przerwała bardzo chłodno starsza pani. - O czym mówicie? Jak to możliwe, że lord Yardley 

ma  przejąć  opactwo?  Czyje  kupił?  Od  kogo?  Czy  to  znaczy,  że  znaleziono  tę  niegodną 

kobietę,  która  uciekła  po  niecałym  roku  małżeństwa?  I  w  dodatku  zabrała  z  sobą  klejnoty 

Cleeve'ów? Wyjaśnijcie mi to, jeśli łaska! 

-  Wybacz  mi,  mamo  -  powiedział  sir  James.  -  Wszyscy  wiemy,  że  Sywell  był 

patentowanym  łajdakiem,  ale  nie  wiedzieliśmy  najgorszego.  Udowodniono  ostatecznie,  że 

wszedł w posiadanie opactwa przez oszustwo i morderstwo. Najwidoczniej historia o grze w 

karty z Emmettem Cleeve i  jego samobójstwie była czystym wymysłem. - Pokręcił głową. - 

Nie życzę nikomu śmierci, ale jeśli kiedykolwiek ktoś na nią zasłużył, to właśnie Sywell. W 

każdym razie przynajmniej jedną rażącą niesprawiedliwość naprawiono. Opactwo i wszystkie 

należące do niego dzierżawy zwrócono rodzinie Cleeve'ów. 

- Jak to, już? 

-  Zgadzam  się,  że  szybko  to  poszło.  Wiele  przemawiało  za  tym,  żeby  nie  opóźniać 

sprawy.  Ziemie  Steepwood  pilnie  potrzebują  gospodarza,  a  wina  Sywella  nie  podlega 

dyskusji. 

- A co z tą kobietą? Jego tak zwaną żoną, chociaż teraz pewnie powinniśmy nazywać 

ją wdową. Czy to oznacza, że została  bez pensa  przy duszy? Naturalnie pod warunkiem,  że 

żyje. 

background image

-  Nikt  nie  wie,  gdzie  przebywa  markiza  -  odparła  lady  Perceval.  -  Niektórzy 

utrzymują, że lord Yardley wspaniałomyślnie jest gotów udzielić jej pomocy, w razie gdyby 

kiedykolwiek  ją  odnaleziono.  Może  zamierza  wyznaczyć  jej  pensję?  Albo  posag,  gdyby 

kobieta ponownie chciała wyjść za mąż? 

- Pozostaje mieć nadzieję, że ona na to zasługuje - stwierdziła ponuro starsza pani. - A 

więc młody Marcus ma zostać gospodarzem w opactwie, czy tak? 

- Za wcześnie  jeszcze  mówić - odrzekł  sir  James. - Niewątpliwie do takiego zadania 

potrzeba  młodości  i  siły,  a  jego  ojciec  nie  ma  już  ani  jednego,  ani  drugiego.  Poza  tym 

wszyscy wiemy, jak obecny lord Yardley uwielbia Jaffrey House. Co do mnie, wcale bym się 

nie zdziwił, gdyby osadził w opactwie najstarszego syna. Marcus byłby idealnym kandydatem 

do nadzorowania remontu opactwa. 

Seniorka rodu skinęła głową. 

- To dałoby pracę tym wszystkim  istotom, które od dawna żyją właściwie z niczego. 

Cleeve'owie  zawsze  płacili  szybko  i  mieli  fundusze  na  zatrudnienie  tyłu  łudzi,  ilu  chcieli. 

Muszę  powiedzieć,  Jamesie,  że  moim  zdaniem  to  bardzo  dobra  wiadomość  dla  nas 

wszystkich. Czy młody Marcus jest żonaty? 

- Nie - odrzekła lady Perceval. - Ma już przynajmniej trzydzieści lat. Najwyższy czas, 

żeby  się  ożenił.  -  Znowu  zatrzymała  wzrok  na  swym  starszym  synu.  Hugo  uczestniczył  w 

rozmowie bardzo powściągliwie za to wciąż z zatroskaną miną przyglądał się Deborze. Lady 

Perceval lekko się uśmiechnęła. - Ciekawam, kto następny znajdzie sobie żonę. Czy Marcus, 

czy może ktoś inny? 

Hugo wydawał się nie słyszeć. Był skupiony na rozmowie Debory z Fredericą. Debora 

wyraziła zachwyt, że widzi wszystkich w dobrym zdrowiu, zadawała wiele pytań o wesele i 

wydawała  się  bardzo  zainteresowana  tym,  co  ma  do  powiedzenia  kuzynka.  Może  nawet  za 

bardzo zainteresowana. 

Niewątpliwie  musiało  stać  się  coś  złego.  Hugo  zbyt  długo  znał  Deborę  Staunton,  by 

pozwolić się zwieść. Widział, że wbrew pozorom Debora jest bardzo spięta. Była też bledsza 

niż przed jego wyjazdem i miała jeszcze wyraźniejsze cienie pod oczami. Kości policzkowe, a 

także kości nadgarstków sprawiały wrażenie nadmiernie uwydatnionych. Musiało stać się coś 

bardzo złego i Hugo był zdecydowany jak najszybciej odkryć, co to takiego. 

Okazja  nadarzyła  się  wkrótce.  Rozmowa  zeszła  na  ostatnie  wydarzenia  w  Abbot 

Quincey  i  przy  okazji  lady  Perceval  podziękowała  Deborze  za  dotrzymanie  towarzystwa  jej 

teściowej. 

- Czy babcia cię zmęczyła? - spytał Lowell z szerokim uśmiechem. 

background image

-  Och,  nie!  Przeciwnie,  bardzo  miło  spędziłam  czas.  Nie  nudziłam  się  ani  chwilę.  - 

Przybrała zatroskaną minę. - Może trochę zaniedbałam ostatnio spacery z Autolikusem, ale to 

wina  Hugona.  Wydał  tak  surowe  polecenia,  że  nikt  nie  ważył  się  wypuścić  mnie  z  domu 

samej. A ja nie chciałam odciągać służby od domowych obowiązków. 

-  W  takim  razie  okażę  teraz  skruchę,  Deboro  -  powiedział  niespodziewanie  Hugo, 

wstając z ławy. - Chodźmy z psem na spacer. 

Zanim  lady  Elizabeth  zdążyła  wyrazić  sprzeciw  lub  zasugerować,  by  przyłączyła  się 

do  nich  któraś  z  bliźniaczek,  Debora  została  niemal  porwana.  Sir  James  wymienił  z  żoną 

znaczące spojrzenia. 

- Bardzo się zastanawiam, kto będzie następny - mruknęła lady Perceval z tym samym 

uśmieszkiem, co przedtem. 

Hugo  i  Debora  wzięli  Autolikusa,  odczekali,  aż  nieco  ucichnie  radość  psa  na  widok 

pana, po czym ruszyli ulubioną trasą. Hugo koniecznie chciał się dowiedzieć, co trapi Deborę, 

ale nie bardzo wiedział, jak zacząć rozmowę. Ze zdziwieniem przekonał się za to, że zwykły 

spacer po lesie z Debora Staunton sprawia mu więcej przyjemności niż cały pobyt w gościnie 

u  Exmoutha.  Ale  dlaczego?  Tam  przez  cały  czas  miał  poczucie,  że  czegoś  mu  brak,  a  tutaj 

przeciwnie, wydawało mu się, że ma wszystko, czego potrzebuje. 

Zerknął  na  Deborę.  Ona  również  stanowiła  w  pewnym  sensie  część  tego  obrazu.  W 

drodze do Kentu i z powrotna odwiedził dwóch znajomych ojca, obaj mieli urodziwe córki, a 

jeszcze więcej ładnych panien spotkał w otoczeniu Exmoutha. Zapewne był niesprawiedliwy 

dla  tych  biednych  dziewcząt,  ponieważ  spędził  z  nimi  bardzo  niewiele  czasu,  ale  w  istocie 

wszystkie wydały  mu się dość nudne. Nie  miał  najmniejszej ochoty podtrzymywać żadnej z 

tych  znajomości.  Znowu  spojrzał  ukradkiem  na  Deborę.  Była  dziwnie  milcząca.  Nagle 

zapragnął zdjąć jej z serca ten ciężar, jakikolwiek był. Chciał zobaczyć, jak jej twarz rozjaśnia 

uśmiech. Żadna z tych mdłych panien, które poznał podczas wyjazdu, nie miała ani odrobiny 

wdzięku.  Żadna!  Również  Debora,  która  od  czasu  do  czasu  zerkała  niepostrzeżenie  na 

Hugona, doszła do wniosku, że jej towarzysz wydaje się czymś bardzo pochłonięty, Czyżby 

poznał  na  weselu  Robiny  kogoś,  kto  odpowiadał  jego  wyobrażeniom  o  przyszłej  żonie? 

Exmouthowie  z  pewnością  mieli  szerokie  znajomości  w  towarzystwie.  Może  była  wśród 

gości  dobrze  wychowana,  niebieskooka  blondynka?  A  może  spodobał  się  Hugonowi  ktoś  z 

otoczenia  przyjaciół  ojca?  Ta  myśl  była  bolesna  i  wyjątkowo  przygnębiająca.  Debora 

wiedziała, że gdy Hugo się ożeni, ich znajomość, teraz trudna i dziwna, po prostu się skończy, 

a ona straci powiernika, przeciwnika w sporach i wspomożyciela w trudnych chwilach. A ktoś 

taki  był  jej  bardzo  potrzebny,  zwłaszcza  teraz...  Uświadomiła  sobie  jednak,  że  bardzo 

background image

niestosowanie się zachowuje. Jeśli nie będzie ostrożna, Hugo zaraz zacznie się dopytywać, co 

ją  gryzie.  Uczyniła  więc  wysiłek  i  zaczęła  szczebiotać  o  figlach  Autolikusa,  niewygodzie 

chodzenia wszędzie ze służącym i o pani Bember... 

- Co się stało, Deboro? Popatrzyła na niego zaskoczona. 

- Coś się stało? - bąknęła. - A skąd u pana takie przypuszczenie, Hugonie? 

- To oczywiste. W czym rzecz? Debora stanęła przed dylematem. Bez wątpienia Hugo 

najlepiej nadawał się do rozmowy o Harrym Doddsie i obligacjach. Naturalnie rozgniewałby 

się  na  nią  za  to,  że  poszła  sama  do  lasu  szukać  Sammy'ego  Sprattona,  wobec  jej  obecnych 

kłopotów  nic  to  jednak  nie  znaczyło.  Ale  jeśli  Hugo  uzna,  że  nie  może  albo  nie  chce  jej 

pomóc  w  sprawie,  która  może  nawet  dotyczyć  przestępstwa?  Percevalowie  byli  dumnym 

rodem, bardzo szanowanym w okolicy. Należało się liczyć z tym, że Hugo nie zechce narazić 

na  szwank  dobrego  imienia  rodziny.  Poza  tym...  poza  tym  się  wstydziła.  Ciotka  Staunton 

ukradła  jej  pensję,  a  teraz  okazało  się  w  dodatku,  że  ojciec  prawdopodobnie  brał  udział  w 

czymś  znacznie  gorszym.  Jak  Hugo  może  być  dobrego  zdania  o  pannie  z  takiej  rodziny? 

Hugo przerwał jej ponure rozmyślania. 

- Zamierzam  się tego dowiedzieć, Deboro. Aha,  przy okazji,  czy odesłanie Toma po 

koszyk dla pani Bember było wybiegiem? 

Debora nie zdołała ukryć zdumienia. 

- Jak, u licha, tak szybko pan się o tym dowiedział? 

- Naturalnie wypytałem Toma i resztę służby, bo chciałem sprawdzić, czy nie wpadła 

pani znowu w tarapaty - odrzekł zniecierpliwiony. 

- Wypytywał pan służbę...! - zaczęła rozwścieczona Debora. 

- Brałem pod uwagę możliwe kłopoty z psem. Poza rym chciałem się przekonać, czy 

wypełniono  moje  polecenia.  Naturalnie  cieszę  się,  że  pani  zaczyna  przejawiać  swoje 

normalne odruchy, ale proszę na mnie nie naskakiwać. Starałem się zapewnić pani ochronę w 

czasie mojej nieobecności. Wygląda jednak na to, że moje starania spełzły na niczym. 

- To nie była wina Toma... 

-  Mimo  wszystko  nie  powinien  był  zostawić  pani  samej.  Jestem  gotów  postawić 

niemałą sumę na to, że pozbyła się go pani celowo, żeby odwiedzić Sammy'ego Sprattona. 

- Nie widziałam Sammy'ego przez kilka dni. Martwiłam się... 

-  I  co  się  stało?  Czy  był  chory?  A  może  umarł?  Czy  dlatego  jest  pani  taka 

przygnębiona? 

-  Nie.  Sammy'emu  nic  nie  jest.  To...  to...  -  Głęboko  odetchnęła.  Założyła,  że  Hugo 

jednak  jest  jej  prawdziwym  przyjacielem,  i  postawiła  wszystko  na  jedną  kartę,  mimo  że 

background image

groziło  jej  to  hańbą.  -  To  był  tamten  człowiek...  Dodds!  Zanim  skończyli  spacer,  Hugo 

usłyszał całą historię. 

- I co pani zamierza? 

- Nie wiem. Chyba mogę jedynie poczekać, aż Dodds wróci, i wtedy spróbować z nim 

porozmawiać. Może jednak wszedł w posiadanie tych pieniędzy uczciwie. Zresztą nie wierzę, 

żeby był aż taki niebezpieczny, jak twierdzi. Jeśli przyjaźnił się z moim ojcem, to może... 

- Ani słowa więcej! Pani ponowne spotkanie z Doddsem jest wykluczone. 

- Muszę się z nim spotkać! To jedyny sposób! Jak inaczej mam się dowiedzieć, skąd 

pochodzą te obligacje, do kogo w rzeczywistości należą i co mogę z nimi zrobić? 

Hugo milczał. W końcu stargane nerwy Debory nie wytrzymały napięcia. 

-  Wyjadę  -  powiedziała  drętwo.  -  Nie  mogę  tutaj  zostać.  Pan  jest  dla  mnie  bardzo 

dobry, ale nie wolno mi pana do tego mieszać. Odwiedzę ciotkę Staunton w Irlandii. 

-  Nie!  W  żadnym  wypadku!  -  Hugo  przystanął.  Potem  powiedział  spokojniejszym 

tonem: - Co to, to nie! Pani jest potrzebna tutaj, Deboro. 

-  Ale  co  mam  robić?!  Ten  rozdzierający  okrzyk  poruszył  Hugona  do  głębi.  Chciał 

pocieszyć  Deborę,  znaleźć  dla  niej  bezpieczne  miejsce,  gdzie  mogłaby  już  zawsze  być 

otoczona troską. Otworzył usta, ale w ostatniej chwili zmienił zamiar. Czy przypadkiem  nie 

jest to kolejny impuls prowadzący prosto do katastrofy? Naturalnie pomógłby Deborze i bez 

tego, ale gdyby został jej mężem, mógłby zdziałać znacznie więcej. Jednak mimo że ta myśl 

wydała  mu  się  całkiem  naturalna,  wcale  nie  niedorzeczna  i  pochopna,  postanowił  odczekać 

jeszcze chwilę i dobrze ją rozważyć. Nie wolno mu było drugi raz powiedzieć czegoś, czego 

pożałowałby  natychmiast  potem.  Tym  razem  musiał  mieć  pewność,  że  wie,  co  robi,  i 

występuje z propozycją świadomie. 

Zerknął  na swoją towarzyszkę. Debora była do niego odwrócona tyłem, więc twarzy 

nie  widział.  Mniejsza  o  to.  Wcale  nie  kusiło  go,  by  zmienić  zdanie.  Debora  potrzebowała 

opieki, a on  był  gotów dać z siebie tyle,  ile potrafi.  Ale wciąż dobrze pamiętał, co stało się 

niedawno w podobnej sytuacji, I zorientował się, że ma kompletną pustkę w głowie. 

-  Deboro...  -  zaczął.  Popatrzył  na  nią  i  nagle  ogarnęła  go  fala  czułości.  Zapomniał  o 

dumie,  o  wszystkich  wątpliwościach.  -  Proszę  mi  wybaczyć,  jeśli  to,  co  mówię,  będzie 

wstrząsem,  ale  mam  propozycję...  Zapewne  wie  pani,  jak  bardzo  cenię  sobie  jej  przyjaźń  i 

towarzystwo.  Mógłbym  jednak  zaopiekować  się  panią  znacznie  lepiej,  gdyby...  gdyby 

rozważyła pani małżeństwo. Nie, proszę pozwolić, że dokończę! Nie chcę się narzucać. Jeśli 

naprawdę  nie  może  pani  znieść  myśli  o  byciu  moją  żoną,  to  zapewniam,  że  nie  będę  żywił 

urazy z tego powodu. Pozostaniemy w przyjaźni, a ja zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby 

background image

pani pomóc. Ale jako mąż miałbym dużo większe możliwości. Czy... czy zostanie pani moją 

żoną? 

Debora popatrzyła na niego. Nie ulegało wątpliwości, że Hugo mówi szczerze. Oczy 

zaszły  jej  mgłą.  Tego  było  dla  niej  za  wiele.  Jak  mogła  w  niego  zwątpić?  Obawiała  się,  że 

Hugo  zostawi  ją  samej  sobie  z  obawy  o  splamienie  swojego  nazwiska,  a  on  tymczasem 

zaofiarował  jej  pomoc  i  opiekę.  Dumny  Hugo  zapomniał  o  urazie  spowodowanej 

odrzuceniem  poprzednich  oświadczyn  i  ponownie  zaproponował  jej  małżeństwo.  Dostała 

zupełnie nieoczekiwaną drugą szansę... 

Pokusa  chwycenia  się  tej  szansy  była  bardzo  silna.  Hugo  święcie  wierzył  w  swoje 

słowa.  Byłoby  tak  łatwo  pozwolić,  by  zapanował  nad  jej  życiem,  wszystko  jedno,  jakim 

rodzajem miłości ją darzy. W innych okolicznościach może nawet podjęłaby ryzyko, ale teraz 

nie  było  to  możliwe.  Miała  skrupuły  nie  z  pobudek  egoistycznych,  lecz  z  powodu  Hugona. 

Jak jednak mu to wytłumaczyć tak, by go nie obrazić? 

Ze łzami w oczach zaczęła niepewnie: 

-  Dziękuję  panu,  Hugonie.  Jestem  wzruszona...  i  głęboko  zaszczycona.  Nawet  nie 

wyobraża pan sobie, ile dla mnie znaczy ta propozycja. Ale z uwagi na pańskie dobro i dobro 

pańskiej  rodziny  nie  mogę  jej  przyjąć.  Bardzo  was  wszystkich  kocham.  Jak  mogłabym 

pozwolić, żebyście tak mocno się ze mną związali? Nikt z nas nie wie, co wyjdzie na jaw w 

związku z obligacjami. Tu się przecież waży dobre imię mojego ojca, więc aż do wyjaśnienia 

sprawy nie mogę nikogo poślubić, a już na pewno nie pana. W moim przekonaniu ojciec nie 

był nieuczciwy, a jedynie nieodpowiedzialny, ale przecież mogę się mylić. A jeśli jednak był 

przestępcą? Bardzo proszę, niech pan nie czuje się urażony, ale muszę odmówić. Czy pan to 

rozumie? Proszę powiedzieć, że tak. 

Hugo  przeżył  głębokie  rozczarowanie,  ale  tylko  skinął  głową  i  nawet  zdobył  się  na 

uśmiech. 

- Jeśli to jest jedyny powód odmowy, uważam, że podejmuje pani błędną decyzję, lecz 

ją rozumiem. - Zaczerpnął tchu. - Cóż wobec tego zrobimy? Sądzę, że panna Staunton wie co 

nieco na interesujący nas temat. Czy mam jechać do Dublina i z nią porozmawiać? 

- Zrobiłby pan to? - Jej twarz się rozjaśniła  i Hugo z radością stwierdził,  że zaczyna 

widzieć przed sobą dawną Deborę. 

- Naturalnie. Powinienem wrócić w ciągu dwóch tygodni. Debora znów się zasępiła. 

-  Nie  znam  adresu  ciotki.  Wiem  tylko,  że  wyjechała  do  Dublina.  Więcej  mi  nie 

powiedziała. 

background image

- Na pewno nie zależało jej na tym, żeby było łatwo ją znaleźć. Proszę się nie martwić, 

ja ją odszukam. Czyli to już mamy ustalone. A teraz proszę mi powiedzieć, gdzie są obligacje. 

Chciałbym rzucić na nie okiem. 

- Na stryszku Hester. 

-  Dobre  miejsce.  Czy  w  komodzie?  Debora  skinęła  głową.  Jeszcze  niedawno  była 

bliska bezgranicznej rozpaczy i oto na nowo wstąpił w nią życiowy optymizm. Niby sytuacja 

nie polepszyła się znacząco, ale przy wsparciu Hugona wszystko stawało się możliwe. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Hugo  zawsze  dotrzymywał  słowa.  Nie  minęło  czterdzieści  osiem  godzin,  a  już 

znajdował się w drodze do Holyhead i dalej do Irlandii, gdzie rzekomo miał rozejrzeć się za 

końmi.  Reszta Percevalów  zareagowała  sporym  zdziwieniem  na  jego kolejny wyjazd tuż po 

powrocie  z  Kentu,  ale  ojciec  słusznie  stwierdził,  że  Hugo  sam  decyduje  o  tym,  co  robi. 

Powszechnie  wiedziano,  że  irlandzkie  konie  należą  do  najlepszych  w  swoim  rodzaju,  więc 

jeśli  Hugona  było  na  nie  stać,  to  sir  James  nie  zamierzał  powstrzymywać  syna  i  dziedzica 

przed wyjazdem i dokonaniem zakupu. 

Debora  słuchała  tej  rozmowy  ze  sporym  zakłopotaniem.  Ale  cóż  innego  Hugo  miał 

powiedzieć? Jaki powód mógłby podać, żeby uzasadnić podróż, którą podjął specjalnie po to, 

by zobaczyć się z panną Staunton? 

Przed  wyjazdem  Hugo  obejrzał  obligacje  i  spytał  Deborę,  czy  dostaje  od  niej  carte 

blanche w tej sprawie. 

- Rozumiem, że chciałaby pani załatwić ją jak najuczciwiej i najdyskretniej. 

- Byłoby wspaniale, gdyby się udało, Hugonie. Nie mogę traktować tych pieniędzy jak 

swoich,  więc  jeśli  znajdzie  pan  sposób  zwrócenia  ich  bez  skandalu  odpowiedniej  osobie,  to 

będę  bardzo szczęśliwa. Proszę postępować według własnego przekonania. Może pan wziąć 

obligacje z sobą. 

Hugo pomyślał chwilę i powiedział: 

-  Woleje  zostawić,  ale  znajdę  tu  dla  nich  lepsze  miejsce.  Nie  sposób  przewidzieć, 

kiedy matce wpadnie do głowy zarządzić porządki na stryszku Hester. Dopiero co słyszałem, 

jak  snuła  takie  plany.  W  innym  miejscu  obligacje  będą  bezpieczniejsze.  Proszę  zostawić  to 

mnie. A co zrobimy z Doddsem? 

- Po zwróceniu obligacji Dodds stanie się bezradny. Zresztą mam wrażenie, że wcale 

nie zależy mu na rozgłosie bardziej niż mnie. 

-  W  jednej  kwestii  musi  mi  pani  dać  bezwarunkowe  słowo  honoru,  Deboro. -  Hugo 

ujął ją za rękę i spojrzał na nią z wielką powagą. 

- W jakiej? 

-  Nigdzie  nie  wolno  pani  chodzić  samej.  W  ogóle!  Nawet  do  Sammy'ego.  Dodds 

prawie  na  pewno  wróci  i  będzie  za  wszelką  cenę  chciał  z  panią  porozmawiać,  bo  przecież 

zbliża  się  data  wykupu  obligacji.  Może  nawet  mieć  znacznie  groźniejsze  pomysły. 

Wspomniałem rodzicom i stryjowi Williamowi, że w okolicy kręcą się podejrzane typy, będą 

background image

więc  pilnować,  żeby  żadna  z  panien  nie  chodziła  samopas.  Ale  ja  dobrze  panią  znam.  Czy 

obieca mi pani nie gubić swoich opiekunów? 

Hugo miał bardzo zatroskaną minę. I tak wiele dla niej zrobił... wciąż robił. Należało 

mu się przynajmniej tyle. Debora złożyła więc uroczyste przyrzeczenie. 

Hugo odetchnął z ulgą. 

- Dziękuję! - Uśmiechnął się. - Czy zamierza mi pani życzyć szczęśliwej podróży? 

- Naturalnie - odparła Debora. Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Niech 

pan wraca jak najszybciej - dodała ciszej. 

Hugo objął ją i pocałował w usta. Gdy po chwili rozwarł ramiona, Debora nie mogła 

ruszyć  się  z  miejsca.  Stała  zapatrzona  w  niego  swymi  wielkimi  oczami.  Hugo  wydał 

stłumiony okrzyk i przyciągnąwszy ją do siebie, pocałował znowu, tym razem tak namiętnie, 

że  stopy  Debory  na  chwilę  straciły  kontakt  z  podłogą.  Tuląc  ją,  rozkoszował  się  smukłymi 

kobiecymi kształtami wyczuwalnymi pod cienkim, letnim odzieniem. Miało się wrażenie, że 

między  ich  ciałami  przeskakują  iskry.  Hugo  jeszcze  raz  pocałował  Deborę  i  delikatnie 

odsunął ją od siebie. 

-  Jest  pani  taka... taka  krucha  -  powiedział  niepewnie.  -  Mógłbym  zgnieść  cię  jedną 

ręką. Proszę, Deboro, niech pani na siebie uważa! Nie wiem, co bym zrobił, gdyby spotkała 

panią krzywda podczas mojej nieobecności. 

- Nic się nie stanie. Obiecuję ostrożność. Och, Hugonie, mam szczerą nadzieję, że uda 

się wszystko poukładać jak trzeba. 

-  Ja  też  -  powiedział.  -  A  kiedy  już  się  z  tym  uporamy,  załatwimy  nasze  sprawy, 

Deboro! 

Po przyjeździe do Dublina Hugo złożył wizytę koledze  z Cambridge, który  był teraz 

profesorem prawa w Trinity College. Kolega przyjął go niezwykle ciepło i zaprosił do siebie 

na  czas  pobytu  w  Dublinie.  Potem  zaczęli  rozmowę  o  komach  i  starych  znajomych,  a 

tymczasem służący ustalił adres pobytu panny Staunton. Hugona zdziwiło, że ciotka Debory 

mieszka  przy  ulicy  o  nie  najlepszej  renomie  niedaleko  śródmieścia.  W  odróżnieniu  od 

przyjaciela z Cambridge wcale nie ucieszył jej jednak widok gościa. 

- Niech pan lepiej usiądzie - powiedziała sztywno. Hugo rozejrzał się dookoła. 

-  Przyjemny  pokój  -  stwierdził  -  i  ładnie  umeblowany.  Czy  kupiła  pani  te  meble  za 

pieniądze bratowej? 

Panna Staunton spłonęła rumieńcem. 

- Jak pan śmie! Co pan właściwie ma na myśli? 

background image

- Błędna kolejność, panno Staunton! Pani  najpierw powinna spytać  mnie, co  miałem 

na  myśli,  i  dopiero  po  wyjaśnieniu  udawać  oburzenie.  Proszę  się  nie  obawiać.  Nie  jestem 

tutaj, żeby rozmawiać o pani dawniejszych... sprawkach. Córka bratowej jest zadowolona ze 

swojego  obecnego  bytu,  więc  nie  musi  się  martwić  o  pieniądze,  których  ją  pani  pozbawiła. 

Pani reputacja jest niezagrożona... w każdym razie pod warunkiem, że zechce mi pani udzielić 

pewnych  informacji.  Zależy  mi  na  uniknięciu  rodzinnego  skandalu  w  przyszłości,  a  nie  na 

roztrząsaniu dawnych. 

Panna Staunton wydawała się bardzo zakłopotana. 

- A te dawne to niby jakie? 

-  Hm,  jeśli  nie  uśmiechnie  się  do  nas  wszystkich  szczęście,  może  zdarzyć  się  coś, 

czego  nawet  najbardziej  wyrozumiała  ofiara  nie  przebaczy.  Dziesięć  tysięcy  funtów  to  za 

duża suma, aby machnąć na nią ręką. 

- Dziesięć tysięcy?! O, do pioruna! A to podstępny, łajdacki diabeł! 

- Czy ma pani na myśli swojego brata, czy pana Harry'ego Doddsa? 

- Naturalnie Harry'ego Doddsa. Eddy był lekkomyślny, ale uczciwy. W każdym razie 

nie widział nic nieuczciwego w tym, co robi. Dodds nie powiedział mi, że to aż tyle pieniędzy 

- dodała bez zastanowienia. Nagle uświadomiła sobie, co zrobiła. - Ile pan wie o tej sprawie? 

- Będę z panią szczery, co, jak podejrzewam, jej znajomym zdarza się rzadko. Mamy 

te  obligacje.  Proszę  tak  na  mnie  nie  patrzeć,  nie  wziąłem  ich  z  sobą.  Są  w  bezpiecznym 

miejscu i pozostaną tam do czasu, aż ustalimy, co należy z nimi zrobić. 

- Mój brat nie zrobił nie złego! Te pieniądze należą do nas! - powiedziała wyzywająco. 

-  Zatem  po  co  te  tajemnice?  Po  co  wtrącił  się  w  to  pan  Dodds?  Może  chce  pani 

przeczytać  jego  list?  -  Podał  jej  kartkę,  znalezioną  przez  Deborę  w  schowku  przybornika. - 

Wtedy pewnie łatwiej będzie pani zrozumieć, z jakiego powodu nie wierzę w zapewnienia, że 

to uczciwy interes. Nic na to nie wskazuje. 

Panna Staunton dość długo milczała. Potem powiedziała ponuro: 

- Gdyby mój pradziadek otrzymał to, co mu się należało, Eddy nie musiałby niczego 

brać. 

Hugo  bardzo  się  zmartwił.  Wyglądało  na  to,  że  ojciec  Debory  był  jednak  osobiście 

zamieszany w kradzież, a w takiej sytuacji zatuszowanie sprawy byłoby bardzo trudne. Nieco 

się jednak rozchmurzył po następnych słowach panny Staunton: 

- Zresztą Eddy nie brał w tym udziału. Papiery przyniósł mu Harry Dodds. 

-  Jak  to  się  stało?  -  Jak  świat  światem  Dodds  był  dla  mojego  brata  kompanem  od 

kielicha.  Nie  cieszył  się  dobrą  opinią.  Kiedy  Ingleshamowie  ostatecznie  wydziedziczyli 

background image

biedną Frances, Eddy stracił wszelką nadzieję na pieniądze z tego źródła. Któregoś wieczoru 

topił  swoje  żale  w  kieliszku  w  towarzystwie  Doddsa  i  przy  okazji  zdradził  się  ze  swoimi 

pretensjami do Stauntonów... Czy zna pan drugą gałąź naszej rodziny, panie Perceval? 

- Nie. A czy powinienem? 

-  Niekoniecznie.  Ostatnio  raczej  rzadko  bywali  w  Anglii.  Lord  Staunton  jest  już 

leciwy. 

- Lord Staunton? 

-  Daleki  kuzyn  mojego  ojca.  -  Panna  Staunton  zawiesiła  głos,  po  chwili  jednak  z 

goryczą podjęła: - Są bogaci Stauntonowie i ubodzy Stauntonowie. Jego lordowska mość jest 

z  tych  bogatych,  a  za  życia  jeszcze  się  wzbogacił.  Jeden  z  jego  majątków  według  prawa 

należał się naszej gałęzi rodziny, czyli biednym Stauntonom. 

- Jak do tego doszło? 

-  To  stara  historia.  Kilka  pokoleń  temu  najmłodszy  syn  rodu,  a  mój  pradziadek, 

pokłócił  się  z  ojcem  i  został  wyrzucony  z  domu.  Powinien  był  odziedziczyć  posiadłość  po 

matce, ale chociaż dwaj jego bracia bez kłopotów przejęli to, co zapisano im w testamencie, 

to  pradziadek  nie  dostał  Linlow.  Posiadłość  wraz  z  przysługującym  tytułem  przejął  jego 

najstarszy  brat.  Eddy  obsesyjnie  wracał  do  tej  sprawy,  uważał  bowiem,  że  według  prawa 

posiadłość  należała  się  kiedyś  jego  przodkowi,  a  teraz  powinna  być  jego  własnością.  Kiedy 

więc obecny lord Staunton sprzedał Linlow, zresztą za bardzo pokaźną sumę. Eddy wpadł we 

wściekłość. Widocznie opowiedział o tym wszystkim Doddsowi, a ten namówił go do zemsty. 

Korzystając z wiedzy Eddy'ego o powiązaniach w rodzinie, wymyślił, jak wyłudzić pieniądze, 

które Staunton miał otrzymać za sprzedaż posiadłości. 

- A czego za to zażądał Dodds? Chyba nie chciał ryzykować za darmo? 

- Naturalnie chciał swojej części. Miał dostać połowę. Może sobie pan wyobrazić, jaki 

wstrząs  przeżyli  obaj,  gdy  odkryli,  że  zapłata  jest  w  obligacjach,  które  można  zamienić  na 

gotówkę dopiero po pięciu latach. 

- Czyli te obligacje należą się lordowi Stauntonowi? 

-  Zgodnie  z  prawem  chyba  tak,  ale  nie  jestem  pewna,  czy  również  zgodnie  z 

poczuciem sprawiedliwości. 

- Panno Staunton, dzieje pani rodziny  i przekonania Edmunda Stauntona nie zmienią 

faktu, że obligacje zostały skradzione. Osobiście dziwię się, że złodzieja nie ścigano bardziej 

energicznie, przypuszczam jednak, że pani kuzyn czeka, aby ująć sprawcę, gdy ten niebawem 

spróbuje zamienić obligacje na pieniądze. Gdzie mieszka lord Staunton? 

- Nie! Nie powie mu pan chyba...? 

background image

-  To,  co  powiem,  zależy  od  pani  kuzyna.  Gdzie  on  mieszka?  Jeśli  nie  umie  albo  nie 

chce mi pani tego powiedzieć, mogę łatwo odkryć to sam. Mam przyjaciół w Dublinie. 

W końcu panna Staunton podała mu adres kuzyna w najmodniejszej dzielnicy miasta. 

Mieszkał przy Merrion Square. 

Hugo  bezzwłocznie  wysłał  liścik  do  lorda  Stauntona,  łaskawie  prosząc  o  spotkanie. 

Kolega  powiedział  mu  wcześniej,  że  Staunton  jest  odludkiem,  ale  o  dziwo  szybko  przyszła 

odpowiedź  z  zaproszeniem  na  kolację  następnego  wieczoru.  Dom  stanowił  część  zabudowy 

najlepszej  strony  Merrion  Square,  a  jego  wnętrze  wyposażono  gustownie  i  luksusowo.  Ta 

gałąź rodziny istotnie była bogata. 

Wprowadzono  go  do  gabinetu,  gdzie  lord  Staunton  dość  sztywno  powstał  na  jego 

powitanie. 

-  Perceval?  Miło  mi  pana  poznać.  Proszę  usiąść.  Mam  nadzieję,  że  nie  przeszkodzi 

panu, jeśli porozmawiamy przed kolacją. Nie lubię rozmawiać o interesach przy jedzeniu. Coś 

do picia? Sherry czy może szklaneczkę irlandzkiej whiskey? 

Gdy  usiedli  w  wygodnych  fotelach  ze  szklaneczkami  pełnymi  trunku,  Hugo 

podziękował gospodarzowi za to, że zgodził się go przyjąć. 

-  Byłem  ciekaw.  O  ile  wiem,  jedynym  łączącym  nas  ogniwem  jest  córka  Edmunda 

Stauntona,  Debora,  prawda?  Zdaje  się,  że  to  podopieczna  pańskiej  stryjenki,  Elizabeth 

Perceval. 

Hugo nie próbował ukryć zaskoczenia. 

- Jak pan widzi, staram się być na bieżąco. Tak, tak, na bieżąco. Może pan o tym nie 

wie,  ale  przed  kilkoma  laty  popełniłem  poważny  nietakt  i  zająłem  się  bankowością.  Moi 

krewni  bardziej  wyczuleni  na  punkcie  swego  arystokratycznego  pochodzenia  narobili  o  to 

takiego hałasu, jakbym zaprzedał się Francuzom. Handel! Na samą myśl o tym wzdrygali się 

jak jeden mąż. Ja jednak nigdy tego nie żałowałem. Dzięki temu stałem się bogaty, bogatszy 

od nich wszystkich. I miałem znacznie ciekawsze życie! Banki aż tętnią od nowin  i plotek i 

obejmują swym zasięgiem cały świat. Zdziwiłby się pan, wiedząc, co dociera do moich uszu 

tutaj, w Dublinie. W gruncie rzeczy mogę nawet z dużą dozą prawdopodobieństwa zgadnąć, 

po co pan tu przyszedł. 

Twarz Hugona pozostała beznamiętna. 

- Czyżby? Lord Staunton zerknął na niego z nieznacznym uśmieszkiem. 

-  A  jeśli  powiem,  naturalnie  z  zachowaniem  pełnej  dyskrecji,  że  jest  coś takiego  jak 

obligacje?. 

background image

Hugo  zachował  kamienną  twarz,  ale  w  głowie  miał  gonitwę  myśli.  Ostatnie  pytanie 

nasunęło  mu kilka  interesujących  wniosków. Po pierwsze,  jeśli  lord Staunton skojarzył  jego 

wizytę  z  Deborą  Staunton,  a  Deborę  z  obligacjami,  oznaczało  to,  że  bank  ma  wyśmienity 

system  zdobywania  informacji.  Po  drugie,  ważniejsze,  aby  skojarzyć  Deborę  z  obligacjami, 

lord Staunton musiał najpierw wiedzieć, kto stoi za ich zniknięciem. Wreszcie po trzecie, nie 

ulegało  wątpliwości,  że  wcale  nie  śpieszy  mu  się  do  upublicznienia  tej  sprawy.  Po  chwili 

zastanowienia Hugo znów się odezwał: 

- Czy mogę spytać, jaki jest pański stosunek do tych obligacji? 

- Naturalnie nie wątpię w pańską uczciwość, ale chciałbym wiedzieć odrobinę więcej 

o pańskim zainteresowaniu tą sprawą, zanim cokolwiek powiem. 

- Mnie bezpośrednio sprawa nie dotyczy. Występuję w imieniu pana kuzynki, Debory 

Staunton. 

Rysy lorda Stauntona stężały. 

- Może chodzi o nagrodę za zwrot? Czy tego życzy sobie panna Staunton? 

Hugo wstał. 

-  Z  uwagi  na  pański  wiek,  lordzie  Staunton,  nie  mogę  pana  wyzwać  na  pojedynek, 

muszę  jednak  powiedzieć,  że  właśnie  dopuścił  się  pan  obrazy  panny,  której  jedynym 

życzeniem  jest  jak  najszybciej  i  najpełniej  zwrócić  wszystko,  co  mogło  być...  przypadkowo 

usunięte z pańskich kufrów. Ponadto stanowczo nie podoba mi się pańskie domniemanie, że 

mógłbym występować w niegodnej sprawie. 

-  Niech  pan  siada,  niech  pan  siada.  Proszę  o  wybaczenie.  Powinienem  był  wykazać 

trzeźwiejszy  osąd,  ale  w  mojej  profesji  szybko  nabiera  się  cynizmu.  Bardzo  przepraszam. 

Proszę  usiąść.  -  Poczekał,  aż  Hugo  zajmie  miejsce  i  dodał:  -  „Przypadkowo”,  hę?  To  ładne 

słowo, tylko niewłaściwe. Harry Dodds doskonale wiedział, co robi. 

-  Harry  Dodds?  -  Hugo  powtórzył  to  nazwisko  całkiem  obojętnie,  nie  mógł  jednak 

wyjść z podziwu dla bankowego wywiadu. 

- Ano tak. - Starszy pan pochylił się naprzód. - Skończmy tę słowną szermierkę, panie 

Perceval. Harry Dodds wszedł w spółkę z moim kuzynem Edmundem i razem uknuli intrygę, 

aby  ukraść  mi  dziesięć  tysięcy  funtów.  Tylko  to,  że  obligacje  można  było  zamienić  na 

gotówkę dopiero po pięciu latach, przeszkodziło mojemu kuzynowi Edmundowi w położeniu 

na nich ręki. Czy ten stopień szczerości jest wystarczający? 

- Skoro wiedział pan o tym wszystkim, to co, u diabła, powstrzymywało pana do tej 

pory przed podjęciem bardziej zdecydowanych kroków? 

background image

-  Sądziłbym,  że  to  dość  oczywiste.  Jeszcze  nie  straciłem  tych  dziesięciu  tysięcy. 

Pieniądze  bezpowrotnie przepadną tylko w takiej  sytuacji,  jeśli ktoś inny wymieni obligacje 

na gotówkę. A chociaż obie gałęzie Stauntonów nigdy się szczególnie nie kochały, to przecież 

nie  chcę,  aby  moje  rodowe  nazwisko  kojarzyło  się  z  sądami  do  spraw  kryminalnych. 

Zapewniam jednak, że od dnia śmierci Edmunda ani razu nie spuściłem Harry'ego Doddsa z 

oka  na  dłużej.  Gdyby  spróbował  cokolwiek  zrobić  z  tymi  obligacjami,  w  jednej  chwili 

zostałby  zdjęty.  Wiem,  na  przykład,  że  zostawił  je  „pod  opieką”  Edmunda  Stauntona  w 

czasie,  gdy  na  pewien  czas  „zniknął”.  I  wiem,  że  ostatnio  dwukrotnie  zawitał  do  Abbot 

Quincey.  Nie  wiem  jednak,  co  stało  się  z  obligacjami  po  śmierci  Edmunda  Stauntona. 

Podejrzewam, że Harry Dodds jest w nie  lepszej  sytuacji. Za to pan chyba wie. I przyjechał 

pan tutaj, żeby zakończyć tę sprawę tak, jak należy. 

-  Ma  pan  całkowitą  rację.  Obligacje  znajdują  się  w  bezpiecznym  miejscu  w  Abbot 

Quincey. Skoro zaś już wiem, do kogo należą, to otrzyma je pan z powrotem tak szybko, jak 

tylko  posłaniec  zdoła  je  dostarczyć.  Czy  przesłać  je  do  Dublina,  czy  ma  pan  agenta  w 

Londynie? 

- Będzie  bezpieczniej,  jeśli zabierze  je od pana  jeden  z kurierów bankowych. Oni są 

przyzwyczajeni do przewożenia dużych sum. Załatwienie tej sprawy zajmie mi trochę czasu, 

ale  kurier  stawi  się  po  przesyłkę  przed  końcem  października,  panie  Perceval.  Będę 

zobowiązany, jeśli ustali pan dokładną datę z moim londyńskim agentem. 

Hugo uśmiechnął  się pod nosem, rozbawiony  przezornością  bankiera.  Lord Staunton 

mógł  wierzyć  w  szczere  intencje  Hugona  Percevala,  lecz  mimo  to  chciał  mieć  absolutną 

pewność,  że  obligacje  wrócą  do  banku  przed  nastaniem  terminu  płatności.  Bez  zastrzeżeń 

przyjął  jednak  tę  propozycję.  Im  szybciej  właściciel  przejmie  z  powrotem  kontrolę  nad 

obligacjami, tym lepiej. Tymczasem lord Staunton zademonstrował dworski uśmiech. 

-  Może  przejdziemy  do  jadalni?  Posiłek  był  wyborny,  a  konwersacja  toczyła  się 

gładko. 

Potem jednak, gdy ponownie znaleźli się w gabinecie z kieliszkami porto w dłoniach, 

lord Staunton wrócił do kwestii obligacji. 

- Gzy opowiedziano panu cokolwiek o historii naszej rodziny, Perceval? 

- Owszem, panna Staunton uprzejmie wprowadziła mnie w to zagadnienie. 

- Być może więc zgadza się pan z Edmundem Stauntonem, że kradzież tych pieniędzy 

była usprawiedliwiona? 

- Nie, zdecydowanie nie. Nie znając szczegółów, nie mogę nawet mieć pewności, czy 

jego roszczenia były słuszne. 

background image

-  Owszem,  były.  Dokładnie  to  zbadałem.  Rzeczywiście,  posiadłość  Aileen  Linlow 

powinna  była  przejść  na  własność  jej  najmłodszego  syna,  innego,  wcześniej  żyjącego 

Edmunda.  Mój  przodek  po  prostu  skorzystał  z  rodzinnej  kłótni  i  pozbawił  obu  Edmundów 

Stauntonów należnego im dziedzictwa. Niestety, ojciec Debory Staunton był głupcem. Gdyby 

zwrócił się do mnie, z pewnością doszlibyśmy do bardziej korzystnego porozumienia niż jego 

zmowa  z  Harrym  Doddsem,  mająca  na  celu  kradzież  mojej  własności.  Ale  ta  gałąź 

Stauntonów zawsze wolała wdawać się  w awantury, niż poddawać się  nużącej konieczności 

godnego  zarabiania  na  życie.  Arystokratyczna  duma  popadła  w  obłęd. -  Urwał,  a  po  chwili 

dodał:  -  O  jego  córce  słyszałem  wiele  dobrego  i  chciałbym  naprawić  tamtą 

niesprawiedliwość.  Wnoszę,  że  jest  pan  upoważniony  do  pełnego  reprezentowania  panny 

Debory  Staunton.  Czy  wobec  tego  panna  Staunton  przyjęłaby  te  obligacje  w  prezencie? 

Proszę spokojnie się nad tym zastanowić. 

Była to wyjątkowo wielkoduszna propozycja. Hugo czuł się nią nieco przytłoczony. 

- Po co miałby pan to robić? - spytał. - Chyba nie muszę przypominać, że nie ma ku 

temu żadnego zdroworozsądkowego powodu. 

Lord Staunton uśmiechnął się. 

- Jestem pod wrażeniem decyzji panny Staunton, by jak najszybciej zwrócić obligacje, 

zwłaszcza  że  w  tej  chwili  jest  ona  niemal  całkowicie  zdana  na  łaskę  swojej  ciotki,  lady 

Elizabeth. Moja żona nie żyje, nie mam dzieci, które by po mnie dziedziczyły. Zarobiłem tyle 

pieniędzy,  że  nie  wydałbym  ich  chyba  nawet  wtedy,  gdybym  żył  cztery  razy.  Nawet  bez 

części, którą chcę podarować pannie Deborze, zostanie tego aż nadto, by zaspokoić potrzeby 

następnego lorda Stauntona i reszty rodziny. Czy te argumenty pana przekonują? 

Hugo skinął głową. 

-  Tak.  Z  przykrością  muszę  jednak  pana  rozczarować,  bo  jestem  niemal  pewien,  że 

pańska  kuzynka  nie  zechce  przyjąć  tych  pieniędzy.  Nie  ma  do  nich  prawnego  tytułu,  a  po 

tym, co zaszło, czułaby się bardzo niezręcznie. Jeśli pan sobie życzy, porozmawiam z nią na 

ten temat, jestem jednak przekonany, że się nie mylę. 

Lord Staunton ponownie się uśmiechnął. 

-  Nie  oczekiwałem  niczego  innego.  Mam  jednak  również  drugą  propozycję.  Co  pan 

powie,  gdybym  zostawił  jej  te  dziesięć  tysięcy  w  spadku?  Na  to  nie  muszę  mieć  niczyjej 

zgody. Czy ten pomysł jest lepszy? 

- Jeśli rzeczywiście ma pan przekonanie, że tamten dawniej żyjący Edmund Staunton 

został skrzywdzony, to rozwiązanie wydaje się całkowicie satysfakcjonujące. Jest pan bardzo 

szczodry. 

background image

-  Jutro  porozmawiam  o  tym  z  moimi  prawnikami.  Trochę  zostawię  również  siostrze 

Edmunda. Ona na to nie zasłużyła, ale to nie czas na liczenie się z każdym pensem. 

Spełniwszy  swoją  powinność,  lord  Staunton  rozsiadł  się  wygodniej  w  fotelu  i  nagłe 

wydał się bardzo zmęczony. 

-  Mam  nadzieję,  że  się  jeszcze  spotkamy,  Perceval.  Proszę  namówić  Deborę,  żeby 

również  złożyła  mi  wizytę.  Moglibyście,  na  przykład,  przyjechać  zaraz  po  ślubie.  -  Hugo 

zdrętwiał, a Staunton dodał z uśmiechem: - Czyżbym poczynił zbyt daleko idące założenie? Z 

tego  co  słyszałem,  Debora  jest  wymarzoną  kandydatką  na  żonę  dla  każdego  mężczyzny.  - 

Odchylił głowę i zamknął oczy. - Proszę mi wybaczyć, że nie wstanę na pożegnanie. Siły nie 

dopisują mi już tak, jak bym chciał. Do widzenia, Perceval. 

Hugo  skłonił  głowę  i  ruszył  do  wyjścia.  Był  już  przy  drzwiach,  gdy  dobiegł  go  głos 

lorda Stauntona. 

- Niech pan nie czeka za długo z przywiezieniem żony, bo może już mnie tu nie być. 

Kolega  z  Cambridge  podał  Hugonowi  adres  wybitnego  hodowcy  koni  i  razem 

wypatrzyli u niego parę gniadoszy, które mogłyby ciągnąć powóz Hugona razem z tymi, które 

już miał. Szybko załatwiono kwestie zakupu i przewozu zwierząt i już następnego dnia Hugo, 

bardzo zadowolony z tego, co osiągnął w Dublinie, wyruszył z powrotem do Anglii. Dotarłby 

do  Abbot  Quincey  na  długo  przed  upłynięciem  dwóch  tygodni,  ale  sztormy  na  Morzu 

Irlandzkim  opóźniły  wyjście  statku  z  portu.  Dlatego  wrócił  dokładnie  w  czternastym  dniu 

podróży. 

Tymczasem  w  Abbot  Quincey  Debora,  całkiem  nieświadoma  sukcesów  Hugona, 

martwiła się właściwie bez przerwy. Martwiła się o jego bezpieczeństwo, o wynik rozmowy z 

ciotką Staunton, o obligacje, a także o to, jak ułożą się w przyszłości jej stosunki z Hugonem. 

Ponowne  oświadczyny  bardzo  różniły  się  od  pierwszych  i  stanowiły  dla  niej  nieskończenie 

większą pokusę. Gdyby Hugo zdołał jeszcze zadowalająco wyjaśnić kwestię udziału jej ojca 

v%  -  kradzieży  obligacji,  to  mogła  się  spodziewać  kolejnych  oświadczyn.  Nie  była  pewna, 

czy tym razem znajdzie siłę, by mu odmówić. Była dla Hugona ważna. Nie darzył jej chyba 

tak  głębokim  i  namiętnym  uczuciem,  jak  ona  jego,  ale  może  było  ono  dostatecznie  silne? 

Poza  tym  Hugo  w  niczym  nie  przypominał  jej  ojca.  Była  pewna,  że  nigdy  by  mu  nie 

zobojętniała. Najbardziej przekonywały ją jednak wspomnienia z tych tygodni rozstania, gdy 

Hugo  wyjechał  na  ślub  Robiny.  Trudno  jej  było  znieść  ból  powodowany  myślą,  że  może 

poznał kogoś innego, i świadomość, że jeśli Hugo się ożeni, to już nigdy nie będą z sobą tak 

blisko.  Może  jednak  żebracy  nie  powinni  wybrzydzać?  Hugo  oferował  jej  naprawdę  wiele: 

ciepło,  opiekę,  miejsce  wśród  ludzi  w  Abbot  Quincey,  których  kochała...  Może  byłoby 

background image

mądrzej  zgodzić  się  na  to,  a  nie  w  samotności  wypłakiwać  oczy,  marząc  o  czymś 

nieosiągalnym. 

Tymczasem Harry Dodds miał bardzo trudny i frustrujący okres w życiu. Wprawdzie 

ulżyło mu, gdy zobaczył, że dom w Maids Moreton wciąż stoi pusty, ale humor znacznie mu 

się  popsuł,  bo  po  wielu  godzinach  przeszukiwania  wszystkich  możliwych  kątów  musiał 

uznać, że tylko traci czas. Próba obejrzenia  mebli, które wysłano do składu w  Buckingham, 

zakończyła  się  dla  niego  starciem  ze  sprzedawcą  i  nocą  w  miejskim  areszcie.  Potem  pilna 

sprawa w Londynie przerwała mu poszukiwania, ale gdy znalazł się w stolicy, omal nie wpadł 

w  ręce  swoich  wierzycieli.  Ponad  tydzień  musiał  się  ukrywać,  bo  wolał  nie  ryzykować 

spędzenia wielu miesięcy w więzieniu Marshalsea. 

Przez ten  czas  zdążył  się  zorientować,  że  nie  pozostaje  mu  nic  innego  jak  ponownie 

odwiedzić siostrę Edmunda Stauntona w Irlandii. Musiała wiedzieć więcej, niż mu wyjawiła, 

zamierzał więc tym razem wypytać ją dokładniej. Gdy jednak w końcu mógł opuścić Londyn, 

brak  środków  uczynił  jego  podróż  do  Holyhead  powolną  i  bardzo  uciążliwą.  Na  wybrzeżu 

natknął  się  na  największą  przeszkodę.  Sztorm  na  Morzu  Irlandzkim,  ten  sam,  który  opóźnił 

powrót Hugona, uniemożliwił mu żeglugę prostą drogą. 

Gdy wreszcie znalazł się w domu panny Staunton w Dublinie,  nie  był w  nastroju do 

dyplomacji i stosowania łagodnej perswazji. 

-  Lepiej  gadaj  od  razu,  gdzie  są  te obligacje  -  burknął.  -  Jeszcze  nigdy  umyślnie  nie 

skrzywdziłem kobiety, ale możesz być pierwsza, czemu nie? Miałbym te papiery już od wielu 

tygodni, gdybyś nie bawiła się ze mną w kotka i myszkę. No, więc gdzie one są? 

Panna Staunton była zdenerwowana i to dało się zauważyć. 

- Wcale  nie  bawię się w kotka i  myszkę. Obligacje  są tam, gdzie powiedziałam. Nie 

widziałam  ich,  ale  Eddy  wyraził  się  całkiem  jasno.  Przecież  umierał  świadomy.  „Są  w 

przyborniku” - powiedział. „W szufladce”. 

-  Mówisz  o  tej  kasetce?  Rozebrałem  na  kawałki  jedyną,  jaką  mogłem  znaleźć,  ty 

wiedźmo - wycedził Dodds i podszedł bliżej. Chwycił ją za ramiona i mocno nią potrząsnął. - 

W  środku  nie  było  nic  oprócz  przepisów.  Przepisów!  Wiedz,  że  mam  teraz  przepis  na 

postępowanie z takimi ladacznicami, jak ty! I to nie jest ten sam przepis, co na słodkości! 

- Przysięgam... Zaraz! Co powiedziałeś? Przepisy? - Panna Staunton rozcierała  sobie 

ramię. - Co to był za przybornik? 

- Taki jak opisałaś. Kasetka z rzeźbionego drewna, właśnie tej wielkości... nie próbuj 

żadnych sztuczek! To była właśnie ta. Była na plebanii, taka jak trzeba. Na wieczku srebrne 

imię „Elizabeth”. 

background image

- Elizabeth! - Panna Staunton popatrzyła na niego z pogardą. - Moja bratowa miała na 

imię Frances, ty głupcze! Trzymała w przyborniku listy, a nie przepisy. Ukradłeś przybornik 

jej siostry. Ten, który należał do Frances, musi wciąż być na plebanii. Wziąłeś niewłaściwy! 

Pan Dodds zdębiał. 

-  Co?  Tyle  pracy...?  Poszukiwania  w  Maids  Moreton,  areszt  w  Buckingham... 

Dlaczego, do diabła, nie powiedziałaś mi, jak ona miała na imię? 

- Nie mogę robić wszystkiego za ciebie. Nie przyszło mi do głowy, że jesteś taki osioł. 

Wszyscy wiedzą, że pastor ożenił się z lady Elizabeth! Lepiej spróbuj szczęścia jeszcze raz. A 

skoro już o tym mowa, to ile są warte te obligacje, jak powiedziałeś? 

-  Nie  dam  ci  całej  połowy  Eddy'ego.  Za  dużo  musiałem  się  natrudzić.  Musisz  się 

zadowolić czwartą częścią. 

- A to będzie...? 

- Dwieście pięćdziesiąt funtów. Panna Staunton w milczeniu zmierzyła go wzrokiem. 

Harry Dodds był złodziejem i nałogowym kłamcą. Wolałaby nie mieć z nim nic wspólnego. 

Dwieście  pięćdziesiąt  funtów!  Że  też  miał  czelność  zaproponować  jej  na  odczepnego  takie 

psie  pieniądze!  Nie  mogła  się  jednak  zdradzić,  że  zna  wartość  obligacji.  Natychmiast 

zapytałby ją, skąd to wie. Czy miała mu opowiedzieć o swym niedawnym gościu? Czy może 

raczej  trzymać  język  za  zębami?  Skoro  na  scenie  pojawił  się  Hugo  Perceval,  szansa  na 

złapanie Doddsa znacznie wzrosła. Dlatego im mniej ją z Doddsem łączyło, tym lepiej. 

- Ten cały interes jest zbyt ryzykowny - powiedziała. 

- Miałeś swoją szansę i ją zmarnowałeś. Lepiej zapomnij o tych obligacjach. 

-  Oszalałaś?!  -  krzyknął.  -  Muszę  dostać  te  pieniądze!  Potrzebuję  ich,  jeśli  mam 

kiedykolwiek wydostać się z bagna i zacząć wszystko od nowa. 

- I ma na to starczyć tysiąc funtów? - spytała kpiąco. 

- To niezbyt wiele. 

-  Wystarczy  -  syknął.  Panna  Staunton  podjęła  decyzję.  Niech  się  Harry  dusi  we 

własnym  sosie.  Od  niej  nie  dowie  się  niczego  więcej,  nawet  tego,  że  odwiedził  ją  Hugo 

Perceval. 

- Możesz sobie wszystko wziąć - powiedziała. - Ja jestem zadowolona z życia. Byłeś 

mnie w to nie wplątał, jeśli cię złapią. Więcej mi nie trzeba. 

Harry Dodds przyjrzał jej się z wielką podejrzliwością. 

- Co ty znowu knujesz? 

-  Nic.  Jestem  zmęczona  tymi  wszystkimi  kantami,  a  poza  tym  nie  lubię  cię. 

Urządziłam tu sobie spokojne życie i nie chcę go zniszczyć. Do tej pory mój udział ogranicza 

background image

się do tego, że powiedziałam ci, gdzie Eddy schował obligacje. Nie  jest to chwalebny czyn, 

ale również nie przestępstwo. 

-  A  co  z  innymi  twoimi  szwindlami?  Co  z  pensją  twojej  bratowej,  którą  co  miesiąc 

kradłaś? Nie boisz się, że komuś o tym opowiem? 

Wzruszyła ramionami. 

- Mów, nie dbam o to. Debora na pewno wie od dawna, co zrobiłam, a do tej pory nie 

wystąpiła przeciwko mnie, więc nie sądzę, żeby nagle zmieniła zdanie. Idź już sobie, Harry. 

Zrobiłam nawet więcej, niż powinnam, i nie zamierzam ci dalej pomagać. 

Po tych  słowach  wezwała  służącą  i  Harry'ego  odprowadzono  do  wyjścia.  Poddał  się 

temu bez protestów. Jeśli wiedźmowata siostra Eddy'ego wycofuje się z interesu, to przecież 

nie  będzie  jej  namawiał.  Dodatkowe  dwieście  pięćdziesiąt  funtów  nie  jest  wielką  sumą,  ale 

zawsze  się przyda. W gruncie rzeczy teraz nie pogardziłby  nawet pięćdziesiątką! Zmęczony 

powlókł  się  poszukać  jakiegoś  miejsca  do  spania.  Postanowił  nazajutrz  znowu  wyruszyć  w 

drogę do Abbot Quincey. Miał nadzieję, że tym razem Bóg ześle ciszę morską. Nigdy nie czuł 

się pewnie na morzu. 

Kiedy  w  końcu  Harry  Dodds  dotarł  do  Abbot  Quincey,  udręczony  podróżą  i  bardzo 

już  zubożały,  był  całkowicie  nieprzygotowany  na  przykrą  niespodziankę,  jaką  zgotował  mu 

tutaj los. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

- Co to było z tym kupowaniem koni, Hugo? - spytała niecierpliwie starsza pani, gdy 

wnuk  wszedł  do  jej  pokoju.  Wrócił  z  Irlandii  poprzedniego  wieczoru  i  ledwo  zdążył 

cokolwiek przekąsić na śniadanie, został wezwany przed oblicze babki. 

- Co dokładnie masz na myśli, babciu? - spytał ostrożnie. Podszedł do niej, pocałował 

ją  w  policzek,  po  czym  usiadł  obok.  -  Dziwi  mnie,  że  o  tak  wczesnej  porze  nie  śpisz.  Czy 

dobrze się czujesz? 

-  Naturalnie!  Tylko  nie  pytaj  o  to  Gossage,  bo ona  strasznie  przesadza.  Natychmiast 

wymieni ci długą  listę  moich przypadłości.  Za to  ja  nie  muszę pytać o twoje samopoczucie. 

Wyglądasz  na  nieco zmęczonego, ale  nie stałeś się przez to mniej  przystojny. Poza tym  nie 

wysilaj się i nie próbuj odwrócić mojej uwagi. Chcę wiedzieć, co plasujesz. Ledwie zdążyłeś 

postawić stopę w domu po powrocie z wesela Robiny, a już wyjechałeś do Irlandii. Nie mów 

mi, że po konie! 

- Naprawdę kupiłem konie, babciu. Dwa piękne gniadosze, jakie gdzie indziej trudno 

byłoby  znaleźć.  W  dodatku  za  bardzo  korzystną  cenę.  Pokażę  ci  je,  kiedy  zostaną 

dostarczone. 

-  Hm!  Moja  noga  w  stajni  nie  postanie!  I  tak  nasłucham  się  dość  ordynarnych 

wyrazów od tej papugi, którą zwaliłeś mi na głowę. 

- Myślałem, że papuga nabrała elegantszych manier. 

- Ja też! Oj, ja też! Wczoraj się zapomniała. Przed lady Vernon i tą jej beznadziejnie 

nudną córeczką. 

- Carrie? 

-  O  właśnie,  Carrie.  Obie  okryły  się  pąsem  i  zupełnie  nie  wiedziały,  w  którą  stronę 

odwrócić  głowę.  To  było  doprawdy  irytujące!  Potem  Emily  Vernon  wybąkała  jeszcze  parę 

zdań  i  już  jej  nie  było.  Zgroza!  Nie  zdążyłam  nawet  wywiedzieć  się,  czy  Richard  Vernon 

zamierza oświadczyć się Edwinie, a przecież  specjalnie po to je  zaprosiłam.  Moim zdaniem 

jest  na  te  oświadczyny  najwyższy  czas,  ale  Richard  wyróżnia  się  szybkością  tylko  na 

polowaniach.  Co  gorsza,  teraz  te  damy  długo  się  u  mnie  nie  pojawią...  choć  naturalnie 

szczególnej  przykrości  mi  to  nie  sprawi.  Obie  są  nieziemsko  nudne.  -  Starsza  pani 

machinalnie  podała  papudze  kawałek  jabłka.  -  A  wyobraź  sobie,  że  Debora  Staunton  wcale 

nie była dużo lepsza od nich. 

- Myślałem, że lubisz Deborę! 

background image

- Nawet bardzo! Ale coś z nią jest nie w porządku. Od tygodnia tak się mazgai, że nie 

nadaje się nawet do grania w pikietę! Czy to twoja wina? 

-  Nie  sądzę,  babciu.  Nawet  jej  jeszcze  nie  widziałem.  Za  późno  wróciłem  wczoraj 

wieczorem, a dzisiaj z samego rana posłałaś po mnie, zanim zdążyłem wybrać się na plebanię. 

Jak ona się czuje? 

- Przecież ci powiedziałam. Mazgai się. Jak nie ona. 

- Po wyjściu od ciebie spróbuję ją odwiedzić. Chyba wiem, w czym problem. 

Starsza pani przeszyła go wzrokiem. 

- Stąd twój wyjazd do Irlandii, prawda? To miało coś wspólnego z tą panną. 

- Owszem. Chociaż konie naprawdę kupiłem. 

-  Do  licha  z  końmi!  Z  kim  się  tam  spotkałeś?  Z  tą  podłą  ciotką?  Czy  z  innymi 

krewnymi Debory? 

Hugo popatrzył na babkę z podziwem. 

- Bystra jesteś, babciu. Nieznacznie się uśmiechnęła, ale powiedziała surowym tonem: 

- Nie  mów do mnie w ten sposób, mój chłopcze! Chciałabym też wiedzieć, dlaczego 

zaangażowałeś  się  w  pomoc  Deborze  Staunton  do tego  stopnia,  że  poświęciłeś  jej  sprawom 

dwa  tygodnie,  chociaż  powinieneś  być  tutaj  i  doglądać  swojego!  Jaki  masz  w  tym  cel, 

Hugonie?  Sądziłam,  że  zrezygnowałeś  z  pomysłu  poślubienia  tej  panny.  Przecież  odrzuciła 

twoje oświadczyny, prawda? 

Hugo uśmiechnął się szeroko. 

- Dwa razy. 

- To nie jest temat do żartów - oświadczyła surowo lady Perceval. 

- Wcale  nie żartuję, babciu. Panna Staunton uczyniła  mi ten zaszczyt, że dwukrotnie 

odmówiła mi swojej ręki. 

- Coś ty sobie, u diabła, wyobrażał, oświadczając się drugi raz? - rozzłościła się babka, 

u której wzburzenie czasem szkodziło wytworności języka. 

-  Martwiłem  się  o  nią.  Wydawało  mi  się,  że  potrzebuje  lepszej  opieki  niż  ta,  którą 

mogę  jej  zapewnić,  występując  jako  kuzyn.  -  Zerknął  na  gniewną  minę  babki  i  dodał  -  Za 

drugim  razem  odrzuciła  oświadczyny  znacznie  mniej  zdecydowanie  niż  za  pierwszym.  I 

mniej przekonująco. 

-  Co  rozumiesz  przez  „mniej  przekonująco”?  Debora  nie  jest  wstydliwą  panienką, 

która oczekuje takiego oblężenia. Jeśli mówi „nie”, to właśnie tak myśli. 

- Nie w tym przypadku.  A przynajmniej  liczę  na  to, że nie.  Zaczynam  dochodzić do 

wniosku,  że  masz  świętą  rację  co  do  Debory,  babciu.  Chciałbym  ją  poślubić,  chyba 

background image

moglibyśmy całkiem dobrze się porozumieć. Szczerze mówiąc, nie sądzę też, by ktokolwiek 

mógł ją zrozumieć lepiej ode mnie. Ona potrzebuje kogoś, kto by się nią zaopiekował. 

Babka przyglądała mu się w milczeniu. Wreszcie powiedziała: 

-  To  bardzo  szlachetne.  A  co  ty  z  tego  masz?  O  ile  pamiętam,  gdy  ostatnim  razem 

rozmawialiśmy, widziałeś w niej dodatkową powinność. 

- Nadal tak ją traktuję, ale tak czy inaczej straciłem ochotę na szukanie kogo innego. 

Debora  mnie  potrzebuje,  a  ja  ją  bardzo  lubię.  Nawet  więcej,  wydaje  mi  się  całkiem... 

pociągająca. Myślę, że bylibyśmy dobraną parą. 

- Myślisz...? Och, nie rozumiem młodych! - stwierdziła rozdrażniona tym starsza pani. 

- Kiedy polecałam ci Deborę, nie chciałeś o niej słyszeć. A teraz, kiedy panna dała ci kosza 

nie raz, ale dwa razy, nagle rozpaczliwie pragniesz się z nią ożenić. 

-  Wcale  nie  rozpaczliwie.  Co  to,  to  nie  -  stanowczo  sprzeciwił  się  Hugo.  -  Nie 

zamierzam  poddać  się  rozpaczy  i  zostać  cierpiętnikiem.  Bardzo  lubię  Deborę  Staunton  i 

wiem, że we właściwym czasie, ale nie wcześniej, dojdziemy do porozumienia i zostaniemy 

dobrymi  przyjaciółmi.  Nie  jestem  pewien,  czy  chcę  zaryzykować  trzecie  oświadczyny,  a  w 

każdym razie na pewno nie wystąpię z nimi wcześniej, nim nabiorę pewności, że tym razem 

zostaną przyjęte. Starsza pani ironicznie się uśmiechnęła. 

- Moim zdaniem, Hugonie, wciąż jeszcze musisz się czegoś dowiedzieć - powiedziała. 

-  I  o  sobie,  i  o  Deborze.  W  każdym  razie  życzę  ci  powodzenia,  cokolwiek  taka  lekcja  jest 

warta. 

- Dziękuję. 

- A jaką sprawę miałeś do krewnych Debory? 

-  Tego  na  razie  nie  mogę  ci  zdradzić.  Najpierw  muszę  porozmawiać  z  Deborą.  Ale 

powiem ci co innego. Chociaż ta rozmowa nie ma znaczenia dla moich uczuć wobec niej, to 

może spowodować, że jeszcze wzrośnie twoje poparcie dla jej osoby. 

- Moje poparcie? Skąd taki pomysł, że popierałabym pannę, która jest na tyle szalona, 

żeby dwukrotnie odrzucić twoje oświadczyny?! Co się stało? 

Chociaż  lady  Perceval  prowokowała  Hugona  na  wszystkie  możliwe  sposoby,  ten 

stanowczo  odmówił  dalszych  informacji.  Jak  mógłby  cokolwiek  ujawnić,  skoro  jeszcze  nie 

powiadomił Debory o spadku? 

Gdy  dotarł  na  plebanię,  widać  było,  że  Debora  oczekuje  go  już  od  dłuższego  czasu. 

Natychmiast wyszła mu na powitanie blada i bardzo spięta. Zaraz potem pojawiła się rodzina, 

więc Hugo zdążył powiedzieć tylko: 

background image

-  Wszystko  w  porządku.  Nie  ma  się  pani  czym  martwić.  Potem  zażądano  od  niego 

szczegółowego  opisu  podróży.  Już  sama  relacja  z  pokonywania  Morza  Irlandzkiego  przy 

sztormowej pogodzie sprawiła, że bliźniaczki  lekko pozieleniały  na twarzy. Otrząsnęły  się z 

tego stanu dopiero wtedy, gdy Hugo wspomniał o nowych koniach. 

- Niech pan nam powie, jakie one są - zażądała Edwina, zapalona amazonka. - A więc 

gniadosze? Ile mają w kłębie? - Gdy Hugo zaspokoił jej ciekawość, powiedziała: - Rodowód 

wygląda dobrze. Powinny pasować do tej pary, którą już pan miał. Czy zamierza pan jeździć 

czwórką koni? 

-  W  przyszłości  tak  -  potwierdził.  -  Kiedy  będę  zmieniał  kolaskę,  prawdopodobnie 

wybiorę coś większego. - Ponieważ jednak niezręcznie mu było rozmawiać o tym, że chciałby 

kupić pojazd bardziej nadający się dla rodziny, szybko zmienił temat: - A teraz wasza kolej. 

Nie opowiedzieliście mi przecież, co robiliście w czasie mojej nieobecności. 

Tym  odwrócił  uwagę  rodziny.  Natychmiast  poinformowali  go,  że  pan  Langham 

rozmawiał  z  wielebnym  Williamem  i  że  Frederica  jest  już  praktycznie  zaręczona,  chociaż 

jeszcze  nie  podano  tego  do  publicznej  wiadomości.  Gdy  Hugo  zażartował  na  ten  temat, 

Frederica spłoniła się  jak dzika róża. Wyglądała w tej chwili uroczo, ale  nie wzbudziło to u 

Hugona najmniejszego żalu. Złożył kuzynce najserdeczniejsze życzenia i zainteresował się z 

kolei Edwina. Również tu dano mu do zrozumienia, że sprawy postępują w dobrym kierunku. 

Richard Vernon  najprawdopodobniej czekał z oświadczynami  już tylko na oficjalne uznanie 

go  za  dziedzica  Stoke  Park.  Vernonowie  zawsze  przyjaźnili  się  z  Percevalami,  więc  taki 

związek cieszył obie rodziny. Również drugiej kuzynce Hugo złożył życzenia bez cienia żalu. 

-  A  teraz  naprawdę  ważne  pytanie  -  oznajmił.  -  Co  słychać  u  mojego  przyjaciela 

Autolikusa? 

Wszyscy  zapewnili  go,  że  przyjaciel  ma  się  doskonale  i  dosłownie  kipi  energią. 

Ponieważ  ograniczono  jego  możliwości  mchu  poza  domem,  od  dwóch  tygodni  nie  był  na 

prawdziwym spacerze i chociaż temperament wciąż miał wybujały, to zdarzyło mu się raz czy 

dwa zamanifestować znużenie. Nocne pantofle pastora zmieniły się nie do poznania, a Debora 

miała pecha zostawić na krześle w sieni swój najlepszy słomkowy kapelusz... 

- Sądzę, że należy mu się trochę ruchu. W tym tygodniu wezmę go z sobą raz lub dwa, 

gdy będę odbywał przejażdżkę konno, to powinno wystarczyć. A czy tymczasem ktoś z was 

chce pochodzić z nami po lesie? 

- To mój pies - odezwała się Debora. - Idę z wami. 

-  Jestem  pewna,  że  bliźniaczki  albo  Henrietta  z  przyjemnością  dotrzymają  wam 

towarzystwa - powiedziała cicho, lecz stanowczo lady Elizabeth. 

background image

- Ja pójdę, mamo - powiedziała Frederica, przesyłając siostrom znaczące spojrzenie. 

Edwina i Henrietta szybko znalazły stosowne wymówki. 

Hugo  poczekał,  aż  obie  panny  przyniosą  kapelusze,  poczym  cała  trójka  wzięła 

szalejącego z radości Autolikusa i ruszyła ścieżką w stronę lasu. Zbliżająca się jesień była już 

wyraźnie widoczna. Leciutkie, srebrzystoszare kłębki  babiego  lata pięły  się po krzakach. Po 

bokach  drogi  leżały  bladozłociste  nasiona,  a  szkarłatne  dzikie  róże  zdobiły  żywopłoty. 

Niektóre  liście  już  poczerwieniały,  zbrązowiały  lub  stały  się  złote,  niebo  jednak  pozostało 

przejrzyście  błękitne,  a  powietrze,  choć rześkie,  było  rozgrzane  jak  latem.  Przez  chwilę  szli 

bez słowa we troje, ale gdy mijali jedną z chat na skraju lasu, Frederica przystanęła. 

- Zajrzę do pani Crabtree - powiedziała. - Może przyjdziecie po mnie, kiedy będziecie 

wracali? 

Hugo zerknął zdziwiony na kuzynkę, która natychmiast poczerwieniała na twarzy. 

-  Naturalnie  -  odparł  uprzejmie.  -  Do  zobaczenia  wkrótce.  -  Gdy  odeszli  z  Deborą 

kilka kroków, spytał: - Czy to pani namówiła Fredericę? 

- Naturalnie! - przyznała Debora. - Nie ma w tym nic dziwnego, Hugonie, że umieram 

z  ciekawości,  co  zaszło  w  Irlandii,  a  zważywszy  na  wyobrażenie  ciotki  Elizabeth  o 

przyzwoitości, w inny sposób byłoby mi bardzo trudno porozmawiać z panem sam na sam. 

- Czy podała pani Fredericę powód tego sam na sam? A może ona myśli, że ma pani 

jakieś zamiary w stosunku do mojej osoby? 

Debora  spłoniła  się  podobnie  jak  wcześniej  kuzynka  i  zdecydowanie  potrząsnęła 

głową. 

-  Na  pewno  nie!  -  powiedziała  z  naciskiem.  -  Frederica  zna  mnie  za  dobrze,  żeby 

nawet podejrzewać coś podobnego. I pan też nie powinien! 

- Cóż, dwa razy odrzuciła pani  moje oświadczyny. To zapewne o czymś świadczy. - 

Przesłał  jej  spojrzenie,  ale  Debora  odwróciła  głowę.  Stłumiwszy  westchnienie,  odezwał  się 

ponownie:  -  Nie  o  tym  jednak  chciałem  mówić.  Spotkałem  w  Irlandii  kogoś,  kto  bardzo 

chciałby panią zobaczyć. 

- Moją ciotkę? 

-  Nie,  pani  kuzyna.  Dalekiego  kuzyna.  Człowieka  o  dwa  pokolenia  starszego,  lecz 

pełnego uroku. 

Debora zmarszczyła czoło. 

- Mój ojciec czasem wspominał o różnych kuzynach, ale za nimi nie przepadał. 

background image

-  Ano,  nie.  O  ile  dobrze  słyszałem,  te  dwie  gałęzie  rodziny  nigdy  szczególnie  sienie 

lubiły. Dlatego właśnie pani ojciec uznał, że słusznie postępuje, pozbawiając lorda Stauntona 

dziesięciu tysięcy funtów. 

- Chodzi o obligacje? - Debora zbladła. - A więc ojciec je ukradł? 

-  Niezupełnie.  Brudną  robotę  wykonał  Dodds  według  instrukcji  swojego  wspólnika, 

właśnie pani ojca. 

- Ale to jedno i to samo. Ciąży na nim wina! 

- Proszę się tak nie unosić, Deboro, dopóki nie usłyszy pani wszystkiego. 

-  Jak  mam  się  nie  unosić?  Mówi  pan,  że  chce  mnie  zobaczyć  lord  Staunton,  bo 

zapewne to on jest kuzynem, o którym pan wspomniał. A do tego otrzymałam informację, że 

mój  ojciec  ukradł  lordowi  Stauntonowi  dziesięć  tysięcy  funtów.  Pan  prawdopodobnie  już 

powiedział  Stauntonowi,  że  obligacje  zostaną  zwrócone.  Po  co  więc  Staunton  chce  mnie 

widzieć, jeśli nie po to, by zażądać procentów od tej sumy? 

- Słowo daję, wcale nie jest pani lepsza od swojego ojca! 

- Co takiego? Powiem panu, Hugonie, że nigdy w życiu nie postąpiłam nieuczciwie! 

-  Niech  pani  nie  będzie  głupia,  Deboro!  To  naturalnie  świetnie  wiem.  Nigdy  nie 

spotkałem  tak  nieskazitelnie  uczciwej  osoby  jak  pani.  Czasem  nawet  żenująco  uczciwej. 

Chciałem  powiedzieć  co  innego.  Pani  ojcu  nigdy  nie  przemknęło  przez  myśl,  że  mógłby 

sprawdzić,  czy  kuzyn  nie  ma  szczodrej  natury.  Razem  z  siostrą  doszli  do  wniosku,  że 

jedynym sposobem  na zdobycie tego, co ich zdaniem słusznie  im się  należało,  jest wziąć to 

bez  pytania.  A  jeśli  powiem  pani,  że  lord  Staunton  prawdopodobnie  dałby  pani  ojcu  te 

obligacje w prezencie, gdyby ojciec zwrócił się do niego z zachowaniem wszelkich form? 

- Trudno byłoby mi w to uwierzyć. Po co zresztą stawiać takie pytanie. Mój ojciec nie 

zwrócił się do Stauntona, tylko ukradł jego pieniądze. Nieważne, czy uważał je za swoje, czy 

nie. Wziął obligacje bez pozwolenia i to czyni go złodziejem. - Debora była bliska łez. - Co 

więc mogę zrobić, żeby załagodzić gniew lorda Stauntona? 

-  Obiecałem  z  panią  porozmawiać,  zanim  wkrótce  pojedziemy  do  Irlandii.  To  jest 

stary człowiek, Deboro. I bardzo bogaty. 

-  Pan  myśli,  że  mogłabym  otumanić  go  pochlebstwami,  żeby  mi  przebaczył,  a  może 

nawet pozwolił zatrzymać te pieniądze? Nie mogłabym tego zrobić. Za nic! 

- Co za ulga! Debora stanęła jak wryta. 

- Słucham? 

- Pozwoliłem sobie w pani imieniu odrzucić taką propozycję. To dla mnie prawdziwa 

ulga dowiedzieć się, że postąpiłem słusznie. 

background image

- Czy mam rozumieć, że lord Staunton naprawdę zaproponował panu te pieniądze? 

- Nie, zaproponował je pani. 

- Dobrze pan wie, o co mi chodzi. Dlaczego miałby to zrobić? 

- Uważa, że rodzina pani ojca została bezprawnie pozbawiona spadku. Dawno, dawno 

temu,  na  długo  przed  jego  urodzeniem  i  przed  urodzeniem  pani  ojca.  I  chce  naprawić  tę 

krzywdę. 

- Za późno - powiedziała ponuro Debora po chwili  zastanowienia. - Krzywda  już się 

stała. Nie można przyjąć czegoś, co własny ojciec ukradł. 

- Staunton jest bardzo bogatym człowiekiem. Stać go na taki prezent. 

- Nie w tym rzecz. Ja nie mogłabym przyjąć takiego prezentu. Nie pozwoliłoby mi na 

to sumienie. 

-  Przewidziałem  właśnie  taką  pani  odpowiedź,  Deboro.  Dlatego  Staunton  musi 

postąpić inaczej. 

- Jak? Niech  mi pan powie. Mogłabym  złożyć  mu wizytę. .. nawet chętnie to zrobię, 

ostrzegam pana jednak, że żadnych pieniędzy od niego nie wezmę. 

- Czy odmówiłaby pani przyjęcia testamentowego zapisu? Debora znów zamyśliła się 

głęboko. 

- To byłoby chyba co innego - stwierdziła w końcu. 

-  Lordowi  Stauntonowi  byłoby  przyjemnie,  gdyby  pani  zaakceptowała  takie 

rozwiązanie. Proszę pamiętać, że on też ma sumienie. 

- Tak - powiedziała Debora. - Przyjmę zapis. Niewielki zapis mogłabym przyjąć. 

- Na przykład dziesięć tysięcy funtów? Nie! Chwileczkę! Zanim zaleje mnie pani falą 

protestów,  proszę  posłuchać.  Muszę  wytłumaczyć,  dlaczego  lord  Staunton  chce  podarować 

pani,  jedynej  spadkobierczyni  Edmunda,  właśnie  taką  sumę.  -  Hugo  opowiedział  dzieje 

niefortunnej kłótni rodzinnej i utraty spadku. Powiedział Deborze nawet to, że i jej ciotka ma 

otrzymać trochę pieniędzy. Debora przez chwilę milczała, aż wreszcie powiedziała: 

-  Tak  jest  chyba  sprawiedliwie.  Wiele  dałabym  za  to,  żeby  mój  ojciec  kiedyś 

porozmawiał o tym z lordem Stauntonem. To byłoby znacznie lepsze rozwiązanie. 

-  Zgadzam  się,  ale  przeszłości  nie  można  zmienić,  Deboro,  więc  nie  ma  sensu 

żałować, że coś nie ułożyło się inaczej. Poza tym na pewno cieszy panią, że tak łatwo udało 

się znaleźć rozwiązanie poważnego problemu. 

-  To  prawda.  I  jeszcze  mam  stać  się  bogata!  Muszę  panu  podziękować  za  jedno  i 

drugie.  A  więc  dziękuję!  -  Wspięła  się  na  palce  i  cmoknęła  Hugona  w  policzek.  Hugo 

uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń, bardzo jednak uważał, żeby nie powtórzyć tego, co stało się 

background image

przed  jego  wyjazdem  do  Irlandii.  Gdyby  teraz  pocałował  Deborę  Staunton,  gdyby  znów 

doznał  tych  wszystkich  gwałtownych  uczuć,  które  temu  towarzyszyły,  niechybnie 

oświadczyłby  się  jej  po  raz  trzeci.  Pierwszą  odmowę  było  mu  znieść  niełatwo,  drugą,  choć 

mniej stanowczą, przyjął  jeszcze gorzej, a trzecią? Nie! Musiał wymyślić  inny sposób, żeby 

całkiem nie stracić godności. 

Debora  i  Hugo  zawrócili  więc  ku  domowi,  a  przechodząc  obok  chaty  pani  Crabtree, 

wstąpili  po  Fredericę.  I  chociaż  Debora  usłyszała  pomyślne  nowiny,  a  Hugo  cieszył  się,  że 

postąpiła rozsądnie, żadne z  nich  nie  było w pełni usatysfakcjonowane tym popołudniowym 

spacerem. 

Tymczasem Harry Dodds, klnąc  na czym  świat stoi, człapał  spocony z Northampton 

do  Abbot  Quincey.  Wóz,  którym  podjechał  ostatni  odcinek,  dowlókł  się  ledwie  milę  za 

miasto, a następnej okazji nie udało się Harry'emu znaleźć. Było południe i chociaż słońce nie 

prażyło  już  tak  jak  w  środku  lata,  to  grzało  dostatecznie,  by  przemieszczanie  się  pieszo  z 

plecakiem  mogło  dopiec  do  żywego.  Przed  popadnięciem  w  bezdenną  rozpacz 

powstrzymywała  Harry'ego  jedynie  myśl  o  fortunie,  która  czeka  na  niego  w  przyborniku 

matki  Debory  Staunton.  Za  niecały  miesiąc  obligacje  staną  się  wymienialne  na  gotówkę  i 

wtedy on, Harry Dodds, będzie bogaty. 

Idąc  noga  za  nogą,  Harry  obmyślał  plan  działania.  Nie  przypuszczał,  żeby  Debora 

Staunton  wiedziała  cokolwiek  o  ukradzionych  obligacjach.  Wzmianki  o  kasetce  i  tajnym 

schowku  wprawiły  ją  w  całkowite  zaskoczenie.  Nie,  obligacje  najprawdopodobniej  wciąż 

były ukryte w przyborniku i spokojnie czekały na Harry'ego Doddsa, który je zabierze. A jeśli 

Debora  Staunton  jednak  znalazła  obligacje?  Wrodzony  optymizm  Harry'ego  natychmiast 

wziął  górę.  Nawet  jeśli  Debora  Staunton  je  znalazła,  to  podobnie  jak  on  jeszcze  nie  może 

zamienić ich na gotówkę. Prawdopodobnie więc zostawiła je w schowku do czasu, aż będzie 

mogła  z  nich  skorzystać.  To  byłby  całkiem  ładny  posag  dla  panny  bez  pensa  przy  duszy. 

Szkoda tylko, że panna nie ma szans go dostać. Jeśli nawet przeniosła papiery, to odebranie 

ich nie sprawi mu trudności. Takie chuchro od razu zdradzi, gdzie są. 

Wreszcie  dotarł  do  lasu,  w  którym  jeszcze  raz  zamierzał  się  ukryć.  W  tym  samym 

momencie  Hugo  i  Debora  przystanęli  koło  chaty  pani  Crabtree.  Ich  drogi  jednak  się  nie 

skrzyżowały.  Był  to  nader  niefortunny  kaprys  losu,  ponieważ  gdyby  Harry'ego  Doddsa 

zauważono, zanim zaczął wprowadzać w życie swoje plany, oszczędziłoby to kłopotów wielu 

ludziom. 

Wkrótce Harry zajął chatę Sammy'ego Sprattona i przez resztę dnia pracował nad tym, 

żeby  było  mu  jak  najwygodniej.  Był  to  w  zasadzie  spory  schron  drwali,  którzy  kiedyś 

background image

mieszkali  w  lesie.  Została  po  nich  część  narzędzi  i  wyposażenia,  których  zresztą  Sammy 

regularnie  używał  do  ścinania  drewna  na  opał  i  naprawiania  dziur  w  dachu.  Podczas  gdy 

Sammy raz po raz wychylał się  z zarośli  na skraju polany  i wydawał  niezrozumiałe okrzyki 

oburzenia,  Harry  poczęstował  się  skromną  zawartością  spiżarni,  po  czym  znalezionymi 

łańcuchami zabezpieczył drzwi przed nieproszonymi gośćmi. Zakończywszy tę pracę, ułożył 

się na nocny spoczynek. 

W miarę upływu dni Harry stawał się coraz bardziej zdesperowany. Ilekroć zbliżał się 

do plebanii, było tam pełno ludzi. Drzwi jak zawsze stały otworem, ale czy to przypadkiem, 

czy wskutek nowych porządków sień nigdy nie pustoszała dłużej niż na kilka minut i zawsze 

ktoś z rodziny albo ze służby znajdował się blisko wejścia. W dodatku Percevalowie zdawali 

się  nigdzie  nie  wyjeżdżać!  Na  szczęście  należało  się  spodziewać,  że  w  niedzielę  wszyscy 

pójdą  do  kościoła.  Tego  było  Harry'emu  trzeba!  Domownicy  z  plebanii  na  pewno  będą  w 

kościele.  Zdecydował  się  wrócić  do  swojej  kryjówki  i  poczekać  do  tego  dnia.  Uznał,  że 

święty dzień jest najlepszy na dobre uczynki. 

Utrzymanie  w  posiadaniu  chaty  Sammy'ego  Sprattona  nie  przedstawiało  trudności. 

Biedak  tak  bardzo  bał  się  innych  ludzkich  istot,  że  uciekł  głęboko  w  krzaki  w  tej  samej 

chwili, gdy Harry pojawił się na polanie. Stopniowo jednak Harry'emu kończyła się żywność. 

Wiedział więc, że nie pozostaje mu nic innego, jak ukraść coś z chat na skraju lasu. 

Godzinę  później  kroczył  z  powrotem  drogą,  niosąc  jajka  ukradzione  od  jednej  starej 

klepy, chleb od drugiej i cały dzban piwa od trzeciej. Ta ostatnia zdobycz tak go uradowała, 

że gdy doszedł spocony i spragniony pod chatę Sammy'ego, nie potrafił się powstrzymać ani 

chwili  dłużej.  Usiadł  na  zwalonym  pniu  przy  ścieżce  i  pociągnął  długi,  odświeżający  haust 

trunku.  Ale  nie  dane  mu  było  nacieszyć  się  zasłużonym  odpoczynkiem,  usłyszał  bowiem 

zbliżające  się  głosy.  Szybko  chwycił  więc  łupy  i  ukrył  się  w  gęstych  zaroślach  za  kłodą, 

czekając, aż nieproszeni goście przejdą dalej... 

Debora i Hugo szli bez Autolikusa. Debora akurat odwiedzała starszą panią Perceval, 

gdy zajrzał tam Hugo, więc przebiegła seniorka rodu natychmiast wysłała ich razem do pani 

Bember.  Ponieważ  jednak  Hugo  zgodnie  z  danym  słowem  właśnie  tego  ranka  urządził  psu 

porządną  przebieżkę,  uznali  oboje,  że  nie  ma  powodu,  by  zachodzić  po  niego  na  plebanię. 

Lady  Elizabeth  prawie  na  pewno  przydzieliłaby  im  trzecią  osobę  do  towarzystwa,  a 

tymczasem żadne z nich tego sobie nie życzyło, choć powody mieli różne. 

Deborze trudno było zachować  spokój. Zdołała powściągnąć ciekawość do czasu, aż 

wyszli od pani Bember, ale w drodze powrotnej na plebanię zapytała: 

- Kiedy ma przybyć ten kurier, Hugonie? Czy już nie czas na to? 

background image

- Pyta mnie pani o to, Deboro, za każdym razem, gdy się widzimy. Już powiedziałem, 

że  nie  wiem.  -  Hugona  gryzła  niepewność,  więc  był  bardziej  drażliwy  niż  zwykle.  Od  dnia 

powrotu spotkał Deborę kilka razy, nie zawsze w towarzystwie osób trzecich, ale doczekał się 

od  niej  jedynie  oznak  przyjacielskiej  wdzięczności.  Wydawało  mu  się  nawet,  że  Debora 

traktuje  go  z  dużo  większym  dystansem  niż  wcześniej.  Ponieważ  zaś  wyczekiwał  na 

jakikolwiek  przejaw  cieplejszych  uczuć,  na  najdrobniejszą  poszlakę  wskazującą,  że  Debora 

chciałaby wrócić do kwestii jego oświadczyn, odczuwał silne napięcie. 

- Usiądźmy, Deboro! - powiedział. 

- Ale... 

- Powinniśmy wreszcie porozmawiać. Niech pani usiądzie i posłucha! 

Usiedli  dokładnie  na  tym  samym  pniu,  który  pięć  minut  wcześniej  zajmował  Harry 

Dodds.  Debora  zerknęła  na  twarz  Hugona.  Wydawał  się  zirytowany  i  chyba  wiedziała 

dlaczego.  Hugo  lubił  ją  dostatecznie,  by  oświadczyć  się  jej,  gdy  była  biedna  i  groziła  jej 

niesława.  Teraz  nagle  przekonał  się,  że  jego  rycerskie  poświęcenie  było  zupełnie 

niepotrzebne. Nazwisko jej rodziny zostało uratowane przed splamieniem, sprawy ułożyły się 

w najbardziej zadowalający  sposób, a ona  miała  przyrzeczony  niemały  majątek. To prawda, 

że  odrzuciła  jego  drugie  oświadczyny,  ale  przecież  nie  całkiem  zamknęła  przed  nim  drzwi. 

Może teraz Hugo martwi się, że będzie chciała, by wrócił do tego tematu? 

-  Wiem,  że  trudno  ze  mną  wytrzymać,  Hugonie  -  powiedziała  przepraszająco.  -  To 

dlatego,  że  się  niepokoję.  Nie  mogę  być  szczęśliwa,  póki  te  straszne  obligacje  nie  zostaną 

zwrócone, a my nie zakończymy ostatecznie tej sprawy. 

-  Zapewniam  panią,  że  trzymam  je  w  bezpiecznym  miejscu.  I  lada  dzień  zostaną 

zabrane przez kuriera lorda Stauntona. Jeszcze trochę cierpliwości, Deboro! 

-  Staram  się,  ale  to  jest  takie  trudne.  Nawet  nie  jestem  przekonana,  czy  powinnam 

przyjąć ten zapis, choć naturalnie moja przyszłość wyglądałaby wtedy znacznie bezpieczniej. 

..  -  Tak  naprawdę  chciała  teraz  usłyszeć  od  Hugona,  że  jej  przyszłość  jest  bezpieczna  bez 

żadnego majątku. Bezpieczna dzięki niemu. Bardzo rozczarowała ją więc chłodna odpowiedź: 

- Pod jakim względem? Debora podjęła decyzję. Dziarskim tonem oznajmiła: 

-  Musi  pan  przyznać,  Hugonie,  że  panna  mająca  perspektywę  odziedziczenia 

dziesięciu  tysięcy  funtów  jest  u  znacznie  lepszej  pozycji  na  rynku  matrymonialnym.  A  gdy 

pamięć  o  niegodnych  postępkach  mojego  ojca  zaginie,  przestanę  potrzebować  pańskiej 

pomocy  i  opieki.  Będzie  pan  mógł,  nie  martwiąc  się  o  mnie,  wybrać  sobie  taką  żonę,  jaką 

chce. 

Zapadło długie milczenie. Wreszcie Hugo zerwał się z pnia i burknął wściekle: 

background image

-  A  pani  tego  właśnie  sobie  życzy?  Żeby  zostawić  ją  w  spokoju  i  pozwolić,  by 

poszukała sobie męża? Czy to znaczy, że definitywnie odrzuca pani moje oświadczyny? 

Debora wstała i spojrzała mu prosto w oczy. 

- Nie muszę. Już to zrobiłam, nawet dwa razy. 

-  Tak,  ale  myślałem...  Ech,  mniejsza  o  to,  co  myślałem!  -  Po  chwili  dodał  bardzo 

chłodno:  -  Jeśli  nie  chce  pani,  żeby  stryjenka  Elizabeth  wróciła  do  domu  przed  nami,  to 

musimy  iść.  Nie  wzięliśmy  psa,  więc  nie  mamy  wymówki  dla  przeciągającej  się 

nieobecności. 

Harry z ulgą usłyszał oddalające się kroki, a gdy odważył się zerknąć, zobaczył pannę 

Staunton  podbiegającą,  żeby  nadążyć  za  Percevalem.  Ci  dwoje  najwyraźniej  mieli  talent  do 

komplikowania sobie życia. Nawet on doskonale widział, że panna mówi zupełnie co innego, 

niż  myśli.  Ale  poza  tym...!  Nie  wierzył  własnym  uszom.  Ci  dwoje  chcieli  zwrócić  jego 

obligacje! Po tylu kłopotach, które przysporzyła mu ich kradzież. Chyba oszaleli. Co jednak 

miał zrobić? Gdy tylko pojawi się kurier, obligacje będą stracone raz na zawsze. Nie, do tego 

nie  wolno  mu  dopuścić.  Miały  dla  niego  zbyt  wielką  wartość.  Należało  je  znaleźć  jeszcze 

przed przybyciem tęgo człowieka. Ale gdzie Perceval je schował? 

Następnego  ranka  zbudził  się  z  bólem  głowy,  a  obok  niego  leżał  pusty  dzban.  Cały 

świat zdawał się przysięgać przeciwko niemu. Poprzedniego wieczoru myślał i myślał, ale nic 

nie wymyślił. W chacie było zimno i wilgotno. Nawet kozioł znikł. 

Hugo  był  przygnębiony  w  najwyższym  stopniu.  Wyglądało  na  to,  że  jego  plan,  by 

poczekać, aż Debora z własnej woli padnie mu w ramiona, całkowicie zawiódł. Perspektywa 

odziedziczenia  majątku zawróciła  jej  w głowie, za to  jego przyszłość  straszyła teraz pustką. 

Nie mógł znieść myśli o poślubieniu kogo innego, a wyobrażenie sobie Debory w ramionach 

innego mężczyzny skutecznie przeszkodziło mu w zaśnięciu ostatniej nocy. W końcu wstał  i 

zaczął  chodzić  po  pokoju,  przeklinając  swoją  głupotę.  Jakiż  był  ślepy,  jaki  naiwny,  głupio 

zadufany w sobie i pewien, że nigdy się nie zakocha! A jakim brakiem zrozumienia zgrzeszył, 

ile  pogardy  okazał  innym,  nawet  Dungarranowi,  najlepszemu  przyjacielowi  i  od  niedawna 

szwagrowi. I oto poniósł karę za swoją arogancję. Rzadko bywał tak zdezorientowany. Musiał 

bardzo się pilnować, żeby nie iść natychmiast na poszukiwanie Debory, nie bacząc na to, że 

jest środek nocy, i nie pokazać jej - jeśli trzeba nawet siłą - że to on jest tym jednym, jedynym 

mężczyzną przeznaczonym dla niej. A ona jest jedną, jedyną kobietą przeznaczoną dla niego. 

Jeśli  zaś  wyglądałoby  to  na  zachowanie  głupca,  to  właśnie  tym  był:  ślepym,  zauroczonym 

głupcem! Hugo Perceval rzucił  się  na  łóżko pełen ponurych  myśli  i  pretensji do siebie.  Ale 

nie  trwało  to  długo.  Nie  zwykł  się  poddawać.  W  miarę  upływu  nocy  myślał  coraz  bardziej 

background image

twórczo. Jeszcze nie wszystko było stracone. G ile wiedział, nikogo innego w życiu Debory 

nie  było. Mógł przecież spróbować stać się dla  niej kimś równie  nieodzownym,  jak ona dla 

niego.  Był  gotów  nawet.  ..  był  gotów  nawet  znowu  jej  się  oświadczyć.  Przecież  Debora  na 

pewno w końcu zmieni zdanie... musi! 

Następnego ranka pojechał na plebanię. Debora, którą zastał w towarzystwie kuzynek, 

przyjęła  go  dość  chłodno.  Frederica  i  pozostałe  panny  rozmawiały  o  planowanej  wizycie  u 

sąsiadów.  Hugo  upewnił  się,  że  Debora  nie  zamierza  im  towarzyszyć,  i  postanowił  wrócić 

później, a na razie przegonić psa po lesie. Wziął więc Autolikusa i pojechał znajomą ścieżką. 

Zatrzymał się na wysokości chaty Sammy'ego Sprattona. Kozioł chodził po ścieżce tak, jakby 

się zgubił. Hugo zawahał się, zdecydował jednak po - . móc przyjacielowi Debory, mimo że 

był sam. Uznał, że złapie kozła i zostawi go w pobliżu chaty Sammy'ego. Zsiadł więc z konia, 

przywiązał  go  do  drzewa  i  chwycił  za  ciągnący  się  po  ziemi  koniec  koziego  postronka. 

Autolikus, pełen dobrych chęci, lecz nieprzekonany o dobrych zamiarach kozła, trzymał się w 

pewnym  oddaleniu.  Wkrótce  Hugo  znalazł  odpowiednie  drzewo  w  pobliżu  chaty  i  pochylił 

się,  by  zaczepie  postronek  o  sęk.  Autolikus  nagle  warknął,  niestety  za  późno.  Hugo  poczuł 

silne  uderzenie  w  tył  głowy  i  upadł.  Jak  przez  mgłę  docierały  do  niego  przekleństwa 

napastnika  i  charkot  Autolikusa,  a  potem  oddalający  się  odgłos  skamlącego  psa.  Potem 

zapadła ciemność. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Harry Dodds nie mógł uwierzyć w swoje szczęście! Przez całą noc łamał sobie głowę, 

jak znaleźć obligacje, I oto los rzucił  mu prosto w ręce  jedynego człowieka, który wiedział, 

gdzie one  się  znajdują. Nie wolno  mu  było stracić ani chwili. Hugo Perceval  był  krzepkim, 

rosłym mężczyzną, należało go więc unieszkodliwić, póki nie był w stanie się bronić. Harry 

zaciągnął  Hugona  to  chaty,  raz  po  raz  wzdrygając  się  z  bólu,  ten  przeklęty  pies  ugryzł  go 

bowiem  w  ramię.  W  chacie  wziął  z  kąta  łańcuchy,  nie  bez  trudności  postawił  Hugona  przy 

słupie, który podtrzymywał dach, i przykuł go do słupa za ręce i nogi. Potem cofnął się nieco 

i  z  zadowoleniem  obejrzał  wynik  swojej  pracy.  Zdążył  akurat  w  porę,  bo  Hugo  zaczął 

odzyskiwać przytomność. 

- Co, u diabła... - Hugo chciał się poruszyć, ale nie mógł. - Co jest, u diabła! 

-  Mam  nadzieję,  że  nie  robię  panu  krzywdy  -  odezwał  się  Harry  Dodds,  stanąwszy 

przed Hugonem. 

Hugo  spróbował  skupić  wzrok,  co  było  tym  trudniejsze,  że  w  chacie  panował 

półmrok. 

- Dodds! Harry Dodds. A więc jednak wróciłeś. Po obligacje, jak sądzę. 

-  Ale  jest  pan  bystry!  Jeszcze  przed  chwilą  nieprzytomny,  a  już  coś  kojarzy,  no,  no. 

Człowiek nauki, słowo daję. Rzeczywiście, chcę dostać z powrotem swoje obligacje. 

- Nie twoje, Dodds. One należą do lorda Stauntona. W dodatku spóźniłeś się. Są już w 

drodze do Irlandii. 

-  Dzielnie  się  pan  stara,  ale  mówi  nieprawdę.  Wciąż  pan  ma  obligacje.  Nie  traćmy 

czasu. Gdzie one są i kiedy ma przyjechać kurier? 

-  Ukryte  tak,  że  nie  położysz  na  nich  swoich  łapsk.  Jeśli  sądzisz,  że  powiem  ci 

cokolwiek o kurierze, to jesteś głupcem! - odparł Hugo z pogardliwym uśmieszkiem. Głowa 

bardzo  go  bolała,  ale  myślał  jasno.  Ostrożnie  poruszył  wszystkimi  kończynami  po  kolei, 

sprawdzając,  w  jakim  są  stanie.  Wydawały  się  całe  i  zdrowe.  Tylko  po  głowie  mocno 

oberwał, ale w swoim czasie nieraz dostawał jeszcze mocniej. 

Harry Dodds zauważył jego wysiłki i powiedział: 

-  Może  pan  się  natężać  do  końca  świata.  Jest  pan  obwiązany  jak  baleron.  Zdejmę 

łańcuchy, kiedy dowiem się wszystkiego, czego chcę. 

- Wobec tego obaj mamy przed sobą długie, męczące godziny. Poddaj się, Dodds. Nie 

dostaniesz obligacji. Co zrobiłeś psu? 

background image

-  Zabiłbym  to  bydlę,  gdybym  je  odpowiednio  złapał.  Ale  miało  szczęście  i  w  porę 

uciekło.  Niech  pan  jednak  nie  liczy  na  psa,  Perceval.  Pogłaskałem  go  pałką,  więc  zwiewał, 

wyjąc  jak pokutująca dusza. Na pewno tu nie wróci. Lepiej  bądźmy rozsądni. Już wiem, że 

zmarnowałem okazję odebrania obligacji Deborze Staunton. Skoro wyjęła je z kasetki, to na 

pewno  są  schowane  gdzieś  poza  moim  zasięgiem.  Nawet  nie  będę  pytał  gdzie.  Mogę  je 

odebrać  kurierowi,  pod  warunkiem,  że  dowiem  się,  kiedy  przyjeżdża.  Na  pewno  będzie  tu 

dzisiaj albo jutro. Pan może mi to powiedzieć dokładnie. 

Hugo zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. 

-  Musisz  się  obejść  bez  obligacji  i  ta  kobieta  od  Stauntonów  też.  Niczego  ci  nie 

powiem! 

- Jaka kobieta od Stauntonów? - Harry wyszczerzył zęby. - Jeśli myśli pan o tej, która 

mieszka w Dublinie, to nieaktualne. Panna Staunton zrezygnowała z udziału w moim małym 

przedsięwzięciu. Dlatego jeszcze bardziej zależy mi na dostaniu tych pieniędzy. To dla mnie 

olbrzymia suma. 

Mimo bólu Hugo odczuł wyraźną ulgę. Słowa Doddsa oznaczały bowiem, że rodzina 

Stauntonów pozostanie wolna od zarzutów. 

Harry Dodds podjął następną próbę. 

- Niech pan da spokój, Perceval - powiedział cicho. - Jakie to ma dla pana znaczenie, 

w  czyich  rękach  są  pieniądze?  Odbiorę  je  kurierowi,  pan  nie  będzie  miał  z  tym  żadnego 

związku.  Nikt  się  nigdy  nie  dowie...  A  ten  staruszek  w  Dublinie  może  obejść  się  bez  nich. 

Niech pan będzie rozsądny. 

Hugo milczał, więc Dodds przybrał ton urażonego człowieka. 

-  Och,  jak  pan  mi  utrudnia  sprawę.  Nie  lubię  nikogo  krzywdzić,  ale  jeśli  nie  mam 

innego sposobu, jestem w stanie się do tego zmusić. W miarę upływu czasu te łańcuchy będą 

wrzynać się coraz głębiej w ciało. 

- Czas ci nie sprzyja, Dodds. Moi ludzie niedługo zaczną mnie szukać. 

-  Jeszcze  nie  przez  najbliższe  dwie,  trzy  godziny.  Przecież  wybrał  się  pan  na 

przejażdżkę.  Znacznie  szybciej  będzie  się  pan  cieszył,  że  może  mi  powiedzieć,  gdzie  są 

obligacje. 

Hugo  zamknął  oczy.  Trzy  godziny!  Wyobraził  sobie  Autolikusa  kuśtykającego  na 

plebanię,  gdzie  nie  ma  nikogo  oprócz  Debory.  Debora  zacznie  się  zastanawiać,  co  zaszło. 

Nawet  jeśli  pomyśli,  że  Autolikus  po  prostu  uciekł  od  pana,  to  się  zaniepokoi.  Będzie  na 

niego  czekać,  a  jeśli  się  nie  doczeka,  to...  Co  zrobi  Debora?  Pewnie  nie  przyjdzie  jej  do 

głowy, że szukanie kogoś w lesie może być niebezpieczne. Czy będzie dostatecznie rozsądna, 

background image

żeby wezwać mężczyzn? Miał nadzieję, że tak. Minione doświadczenia wskazywały raczej na 

to,  że  Debora  Staunton  pogna  prostu  ku  nieszczęściu.  Musiał  znaleźć  kompromisowe 

rozwiązanie. 

- Co zrobisz, jeśli ci powiem? - spytał powoli. Harry zerknął na niego podejrzliwie. 

- Podejrzanie nagle zmienia pan zdanie, hę? 

- Nie zostawiłeś mi wyboru. 

- Naturalnie puszczę pana. Hugo uśmiechnął się ironicznie. 

- Chyba nie sądzisz, że w to uwierzę. Nie zaryzykujesz, bo mógłbym uprzedzić kuriera 

o  niebezpieczeństwie.  Nie,  Dodds.  Myślę,  że  albo  zabijesz  mnie  tu,  na  miejscu,  albo 

zostawisz mnie gdzieś, gdzie nikt mnie nigdy nie znajdzie. 

-  Nigdy  dotąd  nikogo  nie  zabiłem.  Nie  jestem  mordercą.  Ma  pan  rację,  że  go  nie 

wypuszczę. Ale zostawię pana gdzieś, gdzie go znajdą... po pewnym czasie. I co pan na to? 

Najgorsze  obawy  Hugona  były  uzasadnione.  Debora  znalazła  Autolikusa  skulonego 

pod drzwiami stajni i po obejrzeniu go przekonała się, że ma przetrąconą łapę. Co się stało? 

Opatrzyła  psa,  a  potem  usiadła  przy  nim,  czekając  na  Hugona.  Liczyła,  że  wszystkiego  od 

niego  się  dowie.  Powinien  przecież  zaraz  się  zjawić  śladem  psa...  Minęło  pół  godziny,  a 

Hugona  wciąż  nie  było.  Debora  coraz  bardziej  się  niepokoiła.  A  jeśli  Hugonowi  przytrafiło 

się  coś  złego?  Jeśli  na  przykład  zrzucił  go  koń,  to  nie  tylko  Autolikus,  lecz  również  Hugo 

mógł być ranny. 

Gdy  tylko  ta  myśl  przemknęła  jej  przez  głowę,  przestała  się  wahać,  co  robić.  Jeśli 

Hugo  leży  nieprzytomny  na  jakiejś  leśnej  ścieżce,  to  trzeba  natychmiast  go  odszukać. 

Stajenny był razem z rodziną, a drugi sługa w polu. Ze służby Debora znalazła jedynie nianię 

Humble. Straciła kilka cennych minut na wytłumaczenie staruszce, o co chodzi. 

- Ale, panienko... : 

-  Nie  sprzeciwiaj  się,  nianiu!  -  powiedziała  ostro  Debora.  -  Znajdź  jednego  z 

mężczyzn i przekaż mu wiadomość. Nie mogę czekać, aż ktoś będzie mi towarzyszył, muszę 

iść. Koniecznie wyślij kogoś moim śladem. Rozumiesz? 

Zdążyła  jeszcze  zauważyć  niechętnie  skinienie  głową  niani,  chwyciła  koc  i  trochę 

płótna i już podążała w stronę lasu. 

Wkrótce  znalazła  konia  Hugona,  spokojnie  skubiącego  trawę.  Był  przywiązany  do 

drzewa tuż przy odejściu ścieżki do chaty Sammy'ego Sprattona. Ale gdzie był Hugo? 

Ostrożnie ruszyła ścieżką. Trawa była przydeptana, więc Hugo musiał niedawno tędy 

przechodzić. Nagle usłyszała jego głos i stanęła jak wryta. 

background image

- Nie, Dodds. Myślę, że albo zabijesz mnie tu, na miejscu, albo zostawisz mnie gdzieś, 

gdzie nikt mnie nigdy nie znajdzie. 

Harry Dodds! Wrócił, tak jak się tego obawiała. Debora zmartwiała, słysząc jego głos: 

-  Nigdy  dotąd  nikogo  nie  zabiłem.  Nie  jestem  mordercą.  Ma  pan  rację,  że  go  nie 

wypuszczę. Ale zostawię pana gdzieś, gdzie go znajdą... po pewnym czasie. I co pan na to? 

Przejęta  paniką,  próbowała  zdecydować,  co  robić.  Nie  odważyła  się  poruszyć,  bo  w 

chacie zapadła cisza. Po chwili Harry Dodds powiedział: 

- Nie będę czekał dużo dłużej. - Zabrzęczał łańcuch i Hugo zacharczał. - Zaraz będzie 

gorzej - obiecał Dodds. - Lepiej niech pan się zdecyduje. 

Debora podkradła się do okna i zajrzała do środka. Widok przejął ją trwogą. Na bladej 

twarzy  Hugona  zastygła  smuga  krwi.  Hugo  miał  zamknięte  oczy  i  był  mocno  przykuty  do 

słupa pośrodku. Dodds niewątpliwie skrócił przed chwilą łańcuch i zadał tym Hugonowi ból. 

Co robić? 

Nie zdążyła jednak podjąć żadnej decyzji. Niespodziewanie pojawił się za jej plecami 

Sammy Spratton, który  bynajmniej  nie  starał się  zachować ostrożności. Dodds usłyszał go  i 

natychmiast  skoczył  do  drzwi.  Zanim  Debora  zdążyła  zrobić  krok,  już  był  na  zewnątrz. 

Sammy  smyrgnął  w  krzaki,  a  ona  została  sam  na  sam  z  wrogiem.  Broniła  się,  kopiąc  i 

drapiąc,  ale  w  końcu  Dodds  zaciągnął  ją  do  chaty  i  pokazał  Hugonowi.  Był  niezwykle 

zadowolony. 

-  Niech  pan  popatrzy,  kogo  tutaj  mam  -  oznajmił.  -  Idealna  zakładniczka.  Muszę 

przyznać,  Perceval,  że  byłem  w  kłopocie.  Gdyby  pan  wytrzymał,  nie  wiem,  co  bym  zrobił. 

Ale  teraz...  -  Związał  Deborze  ręce  na  plecach.  -  Teraz  powie  mi  pan  wszystko,  co  chcę 

wiedzieć! Bo inaczej pańska ślicznotka przestanie być taka śliczna. 

Hugo  szarpnął  się  gwałtownie,  ale  łańcuchy  trzymały  mocno.  Harry  odwrócił  się  ku 

niemu, trzymając jedną ręką Deborę. Drugą ręką ujął za dekolt jej sukni. 

-  Pan  rozumie,  co  mógłbym  teraz  zrobić,  prawda?  Debora  miała  związane  ręce,  ale 

nogi wolne. Z całej siły kopnęła więc Harry'ego Doddsa w goleń. 

-  To  nie  będzie  takie  łatwe!  -  krzyknęła.  Popełniła  błąd.  Dodds  wrzasnął  z  bólu,  a 

potem uderzył ją tak mocno, że osunęłaby się bezwładnie na ziemię, gdyby jej nie trzymał. 

Hugo  wpadł  w  taką  furię,  jak  jeszcze  nigdy.  Dziko  szarpnął  łańcuchem.  Stalowe 

ogniwa  nie  puściły,  ale  drewniany  słup  okazał  się  słabszy.  Trzasnął  i  pękł  w  pół,  a  Hugo 

odzyskał  wolność.  Rzucił  się  naprzód  i  zacisnął  dłonie  na  gardle  Doddsa,  zanim  ten  zdążył 

odetchnąć. Byłby to nieuchronnie marny koniec Harry'ego, gdyby nie ocalił go krzyk Debory: 

background image

-  Hugo!  Uważaj!  -  Debora  wskazywała  w  górę.  Było  jednak  za  późno.  Rozległ  się 

kolejny  trzask,  a  potem  jeszcze  cała  seria  podobnych  suchych  odgłosów  i  cała  konstrukcja 

dachu zapadła się na troje ludzi wewnątrz. Owionęła ich chmura duszącego pyłu, posypały się 

na nich najpierw gałązki, potem gałęzie, wreszcie również belki pełniące funkcję krokwi. Gdy 

po  pewnym  czasie  Hugo  chwiejnie  wstał,  jeszcze  przez  chwilę  nie  był  w  stanie  niczego 

zobaczyć. Potem pył opadł i wtedy dostrzegł zarys dwóch postaci leżących na ziemi. 

Przyklęknął obok drobniejszej. Debora leżała przysypana do połowy resztkami dachu, 

na  twarzy  i  ramionach  krwawiły  jej  liczne  skaleczenia.  Najbardziej  złowieszczo  wyglądała 

jednak krwawa rana na skroni. Obok leżała jedna z krokwi. Najwidoczniej spadając, uderzyła 

Deborę w głowę. 

-  Deboro!  Deboro!  -  Hugo  gorączkowo  rozcierał  jej  ręce,  ale  bez  skutku.  Na  chwilę 

sparaliżował go strach. Przecież Debora nie umarła, nie mogła umrzeć! Kochał ją i nie mógł 

bez niej żyć. Gołymi rękami zaczął rozgarniać masę drewna i darni, mimo że sam był mocno 

pokaleczony i sprawiało mu to ból. Debora wciąż leżała bezwładnie. Uniósłby ją i spróbował 

tchnąć w nią życie, ale się nie odważył. Lepiej było jak najmniej ją ruszać. Musiał poczekać, 

aż  nadejdzie  pomoc,  i  będzie  można  przenieść  ranną  do  Perceval  Hall.  Zdjął  więc  surdut  i 

okrył  nim Deborę,  modląc się,  by czekanie  nie trwało długo. Sam  bał  się pobiec po pomoc, 

nie chciał bowiem” zostawić jej na długo bez opieki. Woda! Przynajmniej trochę wody mógł 

przynieść. Potykając się o belki i gałęzie, dotarł do strumienia i zamoczył fular. Widok koca i 

płótna  zrobił  na  nim  piorunujące  wrażenie.  A  więc  Debora  pośpieszyła  mu  na  pomoc,  bo 

myślała, że jest ranny. Jak dobrze, że wzięła z sobą te rzeczy. Kocem ostrożnie okrył Deborę, 

a  złożone  płótno  podsunął  jej  pod  głowę.  Potem  delikatnie  starł  krew  z  twarzy.  Po  chwili 

wyczuł słaby puls na szyi. Co za szczęście! Debora żyła! 

Gdy  usłyszał  kroki,  wstał  i  zaczął  rozpaczliwie  wołać.  Mężczyźni,  widząc 

zakrwawionego,  uwalanego  ziemią  pana,  szybko  ruszyli  mu  na  pomoc.  On  jednak  nie 

dopuścił ich do siebie, tylko krzyczał jak szalony, żeby uważali. Widok nieruchomej Debory 

natychmiast  wyzwolił  w  ludziach  karność.  Dwóch  przystąpiło  do  oczyszczania  ścieżki 

prowadzącej do traktu, trzeci pojechał  na koniu  Hugona do Perceval Hall, żeby powiedzieć, 

co  się  stało,  i  sprowadzić  wóz.  Tymczasem  Hugo  siedział  z  Deborą,  omywał  jej  twarz  i 

chciwie wypatrywał oznak wracającej świadomości. Nie było jednak żadnych. 

Gdy wrócił służący, zrobiono prymitywne nosze z koca i gałęzi, po czym przeniesiono 

Deborę  na  wóz.  Hugo  z  groźną  miną  wykrzykiwał  polecenia  dla  służby,  nie  zważając  na 

swoje rany. Podróż do dworu była dlań  jedną wielką udręką. Lady Perceval wymościła wóz 

background image

poduszkami a stangret jechał bardzo powoli, ale i tak na każdy podskok wozu Hugo reagował 

skurczem serca. Zanim dotarli do Perceval Hall, był ledwie żywy z niepokoju. 

Lowell sprowadził medyka i razem z matką oczekiwał przybycia wozu na dziedzińcu. 

- Hugonie! - wykrzyknęła lady Perceval, gdy jej syn chwiejnie stanął na ziemi. - Nie 

sądziłam, że i ty jesteś ramy! 

- Bo nie jestem, mamo - odparł, odsuwając ją na bok. 

- Gdzie jest doktor? Musi natychmiast zająć się Deborą... 

-  Jestem  tutaj,  panie  Perceval.  Doprawdy  powinien  pan  pozwolić  opatrzyć  swoje 

rany... 

-  Do  diabła,  rób  pan,  jak  każę  -  burknął  Hugo.  Zaszokowany  doktor  potrzebował 

chwili, żeby się opanować, i dopiero potem powiedział: 

-  Naturalnie.  Panny  Staunton  proszę  na  razie  nie  ruszać,  póki  jej  nie  obejrzę.  Potem 

należy ją przenieść do wygodnej sypialni, tam będę mógł zbadać ją dokładniej. - Podszedł do 

wozu i zajął się ranną, a tymczasem Hugo krążył tam i z powrotem po dziedzińcu jak tygrys 

w  klatce.  W  tym  momencie  mógł  budzić  niemały  przestrach. Twarz  wciąż  miał  zabrudzoną 

błotem  i  krwią,  włosy  potargane,  był  bez  surduta  i  fularu,  chociaż  jakaś  życzliwa  dusza 

zarzuciła mu na ramiona koc. Matka raz po raz odrywała wzrok od zajętego Deborą doktora i 

spoglądała  zdumiona  na  syna.  Hugo  bardziej  przypominał  jej  w  tej  chwili  mongolskiego 

koczownika niż modnego młodzieńca, jakiego znała od dawna. 

- I co? - spytał Hugo, gdy doktor się wyprostował. 

-  Nie  sądzę,  żeby  panna  Staunton  doznała  poważnych  obrażeń.  Nie  ma  się  czym 

martwić. 

- Nie  ma się czym  martwić?! - krzyknął  Hugo. - Nie  ma? Leży  bez świadomości od 

ponad godziny, a pan mówi, że nie ma się czym martwić?! Pan jest szarlatanem! 

Doktor  znał  Percevalów  od  dawien  dawna,  więc  ten  nagły  wybuch  młodego 

człowieka, który zawsze był wzorem dworskich manier, wstrząsnął nim do głębi. Zaczerpnął 

tchu  i  odrzekł,  że  pan  Perceval  zachowuje  się  zupełnie  inaczej  niż  zwykłe,  więc  należałoby 

zapewnić mu spokój i umożliwić dojście do siebie... 

Lady Perceval zdążyła już przesłać wiadomość gospodyni, by przygotowała łóżko dla 

Debory. Po ostatnich słowach doktora podeszła do syna i wzięła go za rękę. 

-  Hugonie,  mój  drogi  -  powiedziała.  -  Jestem  pewna,  że  doktor  robi  wszystko  co  w 

jego mocy. Może weźmiesz kąpiel i odpoczniesz? 

background image

-  Nie  mogę,  mamo  -  odparł  Hugo.  -  Najpierw  muszę  wiedzieć,  co  z  Deborą.  - 

Zobaczył, że służba zdejmuje nosze z wozu. - Co wy wyrabiacie?! - krzyknął i ruszył szybko 

w tamtą stronę, żeby przejąć komendę. - Ostrożniej, to nie jest kopa siana! 

- Hugonie, po co pan robi tyle hałasu? Proszę przestać. I bez tego boli mnie głowa. 

Hugo pochylił się nad noszami. Debora miała otwarte oczy i patrzyła na niego bardzo 

surowo. 

-  Och,  Deboro!  Moja  najdroższa!  Dzięki  Bogu!  Tak  się  martwiłem!...  Myślałem...  - 

Głos mu się załamał, a twarz jeszcze bardziej zbladła. 

Lady Perceval dała znak służącym, by wnieśli nosze do domu. Podeszła do syna. 

- Hugonie, posłuchaj Debory. Sam widzisz, że wydobrzeje. 

-  Ale  czy  na  pewno?  Och,  mamo...  -  Hugo  Perceval,  młody  człowiek,  który  zawsze 

miał w pogardzie okazywanie uczuć, pierwszy raz w życiu zemdlał. 

Trzecia ofiara zawalenia się chaty Sammy'ego nie miała tyle szczęścia. Służący, który 

został na miejscu katastrofy po odjeździe Hugona z Deborą, znalazł Harry'ego Doddsa w tym 

samym miejscu, w którym ten upadł. Podobnie jak Debora, został trafiony krokwią w głowę, 

w jego przypadku jednak uderzenie było śmiertelne. Ponieważ nie wiedziano nic o krewnych 

Doddsa,  pochowano  go  na  przykościelnym  cmentarzu  w  Abbot  Quincey,  co  lady  Elizabeth 

potraktowała jako akt miłosierdzia i przebaczenia. 

Mimo  obaw,  które  kazały  Hugonowi  warować  pod  sypialnią  Debory,  ilekroć 

przychodził  tam  doktor,  pacjentka  szybko  odzyskiwała  zdrowie.  Po  kilku  dniach  mogła  już 

odwiedzać starszą panią w jej pokojach, a po południu cieszyć się pogodną jesienią w cieniu 

cedru.  Członkowie  rodziny  na  zmianę  dotrzymywali  jej  towarzystwa.  Chętnych  nie 

brakowało, zupełnie  jakby chcieli uzyskać absolutną pewność, że Deborze  już  nic  nie grozi. 

Ciepłymi  uczuciami  darzyli  ją  tu  wszyscy,  ale  chyba  dopiero  teraz  uświadomili  sobie,  jak 

niewiele brakowało, by stracili ją na zawsze. Nikt nie wypominał Hugonowi jego zachowania 

na dziedzińcu, nawet Lowell. Co więcej, Hugo zyskał tym jeszcze powszechniejszy podziw i 

szacunek.  Nikt  z  Percevalów  nie  podejrzewałby  go  wcześniej  o  zdolność  do  publicznego 

okazania tak żywych uczuć. 

W  końcu  doktor  zawyrokował,  że  Debora  jest  całkiem  zdrowa  i  nie  musi  przez  cały 

czas mieć opieki. Zaczęto nawet przebąkiwać o jej powrocie na plebanię. 

- Pamiętaj, Hugonie - powiedziała któregoś dnia starsza pani, gdy siedzieli we dwoje i 

popijali sherry. - Lepiej załatw jak najszybciej to, co masz załatwić. Kiedy Debora wróci na 

plebanię, nie będzie ci już tak łatwo jak tutaj mieć ją tylko dla siebie. 

background image

-  Łatwo!?  Babciu,  ty  nie  masz  pojęcia,  jak  tu  jest!  Nie  mogę  nawet  zbliżyć  się  do 

Debory,  a  co  dopiero  mieć  jej  dla  siebie.  A  poza  tym  co  właściwie  twoim  zdaniem  mam 

załatwić? 

Seniorka rodu parsknęła. 

- Naturalnie poprosić ją o rękę. Przecież tego chcesz, czyż nie? To jest jedyne możliwe 

wytłumaczenie  dla  twojego  niezwykłego  zachowania  po  wypadku.  Krzyczałeś  i  ciskałeś  się 

jak obłąkany. 

Hugo zaczerwienił się. 

-  Ja  też  byłem  ranny,  babciu  -  przypomniał.  -  Nie  potrafię  inaczej  wytłumaczyć, 

dlaczego zachowywałem się tak... tak... 

- Dziwnie? Jak szalony? Może poddałeś się rozpaczy, Hugonie? - Spojrzała na niego z 

przebiegłą miną. 

- Śmiej się ze mnie, śmiej! - burknął. 

- A będę! Kiedy to zapierałeś się, że nie zamierzasz poddać się rozpaczy? W zeszłym 

tygodniu? 

- To było zanim... Lady Perceval zlitowała się nad Hugonem. 

- Nie tłumacz się, mój chłopcze. Powiedziałam ci przecież, że jeszcze musisz co nieco 

dowiedzieć się o sobie, i wreszcie się tego dowiedziałeś. Kochasz Deborę Staunton. 

- Nad życie, babciu. Starsza pani uśmiechnęła się usatysfakcjonowana. 

- I tak powinno być.  Wiem też z  niezbitą pewnością, że ona  jest tobą urzeczona.  Co 

więc zrobisz? 

-  Debora  odrzuciła  moje  pierwsze  oświadczyny,  bo  powiedziałem  jej,  że  to  ty 

poradziłaś mi ją poślubić. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, ale tym razem sam zdecyduję, 

co zrobić. Obiecuję jednak, że pierwsza usłyszysz o wyniku. 

Tego popołudnia Hugo wreszcie zdołał zagarnąć Deborę tylko dla siebie. Podszedł do 

niej, gdy siedziała pod cedrem, mając obok Autolikusa, i podziwiała widoki. 

- Tak tu pięknie - powiedziała. - Powinnam zająć się czymś użytecznym, a tymczasem 

siedzę i napawam się barwami jesieni. - Odwróciła się do niego. - Jak pan się czuje, Hugonie? 

Pan był dużo ciężej ranny niż ja, ale to mnie poświęcono całą uwagę i współczucie, a na pana 

spadły niewdzięczne obowiązki. Słyszałam, że wraz z lady Elizabeth zajął się pan pogrzebem 

Harry'ego Doddsa, a potem spotkał się z kurierem lorda Stauntona i przekazał mu obligacje. 

Dziękuję. 

background image

Hugo  zerknął  w  stronę  domu.  Babka  niewątpliwie  była  czymś  zajęta.  Nie 

przypadkiem  Debora  została  sama.  Zdawało  mu  się  jednak,  że  w  oknach  widzi  podejrzanie 

dużo głów. 

-  Czy  ma  pani  siłę  na  mały  spacer?  Wzięlibyśmy  Autolikusa  -  zaproponował  z 

uśmiechem. 

- Tak. A dokąd pójdziemy? 

- Dokądkolwiek, Deboro, byle nie było nas widać z okien dworu. 

Podążyła wzrokiem w tamtym kierunku i spłonęła rumieńcem. 

- Czy... czy pójdziemy tak jak zawsze? 

- Nie boi się pani złych wspomnień? 

- Nie. Przeszli więc przez trawnik i znaleźli się na ścieżce do lasu. 

Drzewa mieniły się odcieniami czerwieni i złota, w powietrzu unosił się zapach dymu. 

Wreszcie  nadeszła  decydująca  chwila  i  właśnie  wtedy  Hugo  poczuł,  że  jest  zupełnie 

zagubiony. Bardzo kochał tę delikatną istotę, która szła obok niego. Nie mógł znieść myśli, że 

jego uczucie  może  być  nieodwzajemnione. Przecież Debora odrzuciła  jego oświadczyny  już 

dwa  razy.  Ale  to,  co  czuł  wtedy,  i  tak  było  niczym  w  porównaniu  z  tym,  jak  zdruzgotany 

czułby  się  teraz,  gdyby  poniósł  trzecią  porażkę.  Czy  mógł  pozwolić  sobie  na  takie  ryzyko? 

Jednak musiał znowu poprosić Deborę o rękę, skoro chciał ją poślubić. Zerknął na nią kątem 

oka. Przyglądała mu się z błyskiem w oczach i nieznacznym, pytającym uśmieszkiem. Włosy, 

jak zwykle, dość bezładnie wymykały się spod wystrzępionego słomkowego kapelusika, tego 

samego,  w  którym  była,  gdy  spotkali  się  przed  kilkoma  tygodniami.  Nigdy  w  życiu  nie 

widział  bardziej  atrakcyjnej  kobiety.  Sama  jej  obecność  działała  na  niego  niczym  czar. 

Przygarnął ją do siebie. 

- Deboro... Deboro, ja... 

-  Tak,  Hugonie?  Do  diabła,  dlaczego  nie  może  znaleźć  właściwych  słów?  Te 

ciemnoniebieskie oczy wydawały mu się w tej chwili topielą która może pochłonąć każdego 

mężczyznę...  Wydał  szalony  okrzyk  i  zamknąwszy  ukochaną  w  objęciach,  namiętnie  ją 

pocałował. Potem nieco odsunął ją od siebie. 

- Do diabła, nie oświadczę się trzeci raz! - powiedział stanowczo. - Deboro Staunton, 

pani musi mnie poślubić, nawet wbrew swojej woli. Czy pani słyszy? 

-  Ale  ja  tego  chcę,  mój  najdroższy  Hugonie  -  odrzekła  ze  śmiechem.  -  Bardzo  tego 

chcę,  mój  kochany,  cudowny  Hugonie,  któremu  język  odmawia  posłuszeństwa.  -  Za  rzuciła 

mu  ramiona  na  szyję  i  znowu  złączyli  się  w  pocałunku,  początkowo  bardzo  czułym,  potem 

coraz  bardziej  namiętnym.  Całowali  się  i  całowali...  Ale  gdy  Autolikus  uznał,  że  sprawy 

background image

zaszły za daleko, szczeknął - przyjaźnie, lecz bardzo zdecydowanie - i oboje odsunęli się od 

siebie zmieszani. 

Gdy wrócili  do Perceval  Hall przekazać  nowinę  oczekującej  na  nią rodzinie, Debora 

powiedziała radośnie: 

- Widzisz, Hugonie, i już po zmartwieniach. Hugo przesłał jej promienny uśmiech. 

-  Może  po  twoich  zmartwieniach,  moja  wielka  i  jedyna  miłości,  ale  moje  chyba 

dopiero się zaczynają. Nieważne, poradzę sobie z nimi. Sama pomyśl, jaką już mam wprawę.