REBECCA WINTERS
Nie potrzebuję
żony
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Dzień dobry. Słuchaczy audycji „Rozmowy od serca" wita Max Jarvis.
Jak zwykle rozmawiać będziemy o tym, co sądzicie o miłości, namiętności i
wszystkim, co dotyczy odwiecznej zagadki, jaką jest związek dwojga ludzi.
Przeczytałem dziś w jednej z gazet artykuł, który dał mi wiele do myślenia.
Otóż według najnowszych badań ponad trzy czwarte zamężnych mieszkanek
stanu Utah pracuje na pół etatu bądź w pełnym wymiarze godzin. Okazuje się
również, iż podobna sytuacja panuje w całym kraju. Nie wiem, jak was,
panowie, ale mnie bardzo zasmuciły te dane. Przecież nasza twarda, a nierzadko
brutalna rzeczywistość nie jest najlepszym miejscem dla delikatnej, wrażliwej
istoty, jaką jest kobieta. Gdzie podziały się żony, które, podczas gdy ich
mężowie zarabiali na utrzymanie rodziny, opiekowały się domem, przyrządzały
pożywne obiady i wychowywały dzieci? Które pocałunkiem witały swych
zmęczonych ciężkim dniem małżonków?
- Tego już za wiele! - warknęła Lacey West, parkując przed domem,
należącym do jej siostry i szwagra. Valerie oraz Brad wyjechali służbowo na
Daleki Wschód i Lacey zgodziła się opiekować domem pod ich nieobecność.
Wyłączyła radio z postanowieniem, że gdy tylko zamknie za sobą drzwi
mieszkania, natychmiast zadzwoni do stacji radiowej i powie Maxowi
Jarvisowi, co o nim myśli.
Owszem, był na swój sposób błyskotliwy i inteligentny, ale przybył
zaledwie przed dwoma miesiącami z Zachodniego Wybrzeża, więc nie miał
zielonego pojęcia o lokalnych problemach stanu Utah. Lacey musiała jednak
przyznać, że miał jedną niezaprzeczalną zaletę, a mianowicie piękny, głęboki
głos. Już parę razy miała ochotę przyczaić się przed wejściem do budynku
siedziby radia, by sprawdzić, czy fizjonomia Maxa Jarvisa była równie
ujmująca.
R S
- 2 -
Lacey miała swoją teorię na temat głosu. Jej zdaniem był on dużo
ważniejszy niż twarz. Mogła na jego podstawie pokochać kogoś lub
znienawidzić. Max Jarvis wraz ze swym głosem zajmował na jej specjalnej
liście poczesne miejsce, tuż obok Pavarottiego i Timothy Daltona. Niewątpliwie
wielu słuchaczy miało podobną opinię, gdyż od dwóch miesięcy audycja stała
się niesłychanie popularna.
Nie zmieniało to jednak faktu, że w oczach Lacey Max Jarvis był
outsiderem, który nie powinien zabierać głosu w sprawach, o których nie miał
najmniejszego pojęcia. Nie wiedział nic o problemach spowodowanych
cyklicznymi powodziami wokół Great Salt Lake ani też o historii prokuratora
generalnego, który w połowie kadencji zrzekł się swego stanowiska, by podjąć
się lepiej płatnej pracy w przemyśle. I on sądził, że wie cokolwiek o Utah! A co
do jego staroświeckich teorii na temat małżeństwa...
Lacey otworzyła tylne drzwi domu i natychmiast została czule powitana
przez George'a, tresowaną małpę kapucynkę, którą opiekowała się na prośbę
swej przyjaciółki Lorraine.
- Też się za tobą stęskniłam. - Poklepała George'a czule po głowie. -
Chodź, zjemy coś. Umieram z głodu.
Włączywszy w kuchni radio, zabrała się za przygotowywanie obiadu. Gdy
surówka była już gotowa, Lacey sięgnęła po słuchawkę bezprzewodowego
telefonu.
Kilkanaście razy bezskutecznie wystukiwała numer stacji radiowej,
bowiem linia była ciągle zajęta przez zwolenników przestarzałych poglądów
Maxa Jarvisa. Kiedy się wreszcie dodzwoniła, poproszono ją, by zaczekała
chwilkę. Zostały tylko trzy minuty do końca programu, więc było mało
prawdopodobne, by znalazła się na antenie.
George siedział w kącie kuchni i z apetytem zajadał swe ulubione
warzywa i ziarna słonecznika, więc Lacey poszła za jego przykładem, wciąż
R S
- 3 -
jednak trzymając słuchawkę przy uchu. W końcu usłyszała charakterystyczne
stuknięcie.
- Witaj, Lorraine. Tu Max Jarvis.
Ilekroć Lacey dzwoniła w jakiejś sprawie do rozgłośni radiowych,
przedstawiała się zmyślonym imieniem, ponieważ nie chciała, by rozpoznał ją
ktoś ze znajomych. Tym razem przedstawiła się producentowi audycji jako
Lorraine.
- Wiem, że to pan, poznaję - odparła niezbyt uprzejmie.
- Jeszcze nigdy nie słyszałem twojego głosu, Lorraine. Zapewne dzwonisz
do nas po raz pierwszy, prawda?
Owo trafne spostrzeżenie zbiło ją z tropu.
- Ciekawe, skąd pan to wie?
- Ponieważ nie zapomniałbym takiego intrygująco niskiego głosu z lekką
chrypką - wyjaśnił. - A więc miałem rację, że to twój pierwszy raz?
- Istotnie, do pańskiego programu dzwonię po raz pierwszy, ale często
zabieram głos w dyskusjach radiowych - powiedziała wyniośle.
- Nawet nie masz pojęcia, jak mnie uszczęśliwiłaś - roześmiał się. -
Właściciel stacji bardzo lubi, gdy dzwonią coraz to nowi słuchacze
zainteresowani programem. Niestety, zostało już bardzo niewiele czasu...
- Będę się streszczać - przerwała mu szorstko. - Jeśli chce pan wiedzieć,
co stało się z delikatną, kruchą żoną, która urabiała sobie ręce po łokcie,
sprzątając mieszkanko w oczekiwaniu na powrót ukochanego mężulka, proszę
spytać o to jego dziewczynę. Tę, która nie miała zielonego pojęcia, że jest
żonaty i marzyła, że pewnego pięknego dnia poprosi ją o rękę. Aż wreszcie
odkryła, zbyt późno, niestety, iż płacił za ich kolacje i wyjścia do teatru
pieniędzmi, przeznaczonymi na utrzymanie rodziny. To dlatego żona musiała
pozostawić przytulny domek i znaleźć sobie pracę, by zarobić na siebie i dzieci!
- Jesteś ową żoną czy dziewczyną? - szybko wtrącił Max Jarvis, gdy
zrobiła przerwę dla zaczerpnięcia powietrza.
R S
- 4 -
Pytaniem tym dotknął najczulszego miejsca w sercu Lacey, więc w
obawie, że jeszcze chwila, a powie zbyt wiele, odłożyła słuchawkę. Ciągle
jeszcze nie mogła darować Perry'emu, że tak podle ją oszukał, nie wspominając
ani słowem, iż ma żonę i dzieci. I pomyśleć, że była w nim do szaleństwa
zakochana!
- Drodzy słuchacze, Lorraine właśnie się rozłączyła. Bez wątpienia jej
smutna opowieść poruszyła czułą strunę w sercach tych, którzy stracili zaufanie
do swych najbliższych. Czyżby był to znak czasów? Czyżbyśmy znaleźli
odpowiedź na pytanie, dlaczego tyle kobiet postanowiło podjąć pracę? Wszyscy
bardzo ci współczujemy, Lorraine. Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę
opowiedzieć nam o swych doświadczeniach, zadzwoń. To tyle na dziś, do
usłyszenia jutro, jak zwykle o piętnastej. - Max Jarvis zakończył audycję.
Lacey, której policzki wciąż jeszcze pałały z gniewu, wstała od stołu i
wyłączyła radio. Aby skierować myśli na inny tor, wzięła się za porządki w
kuchni, a gdy skończyła, zajęła się dokumentami jednego z klientów, który
właśnie otworzył filię swego biura w Idaho.
Kiedy zegar wybił dziesiątą wieczorem, postanowiła, że wystarczy jej
pracy jak na jeden dzień. Powędrowała więc do salonu, w którym George
wcześniej oglądał telewizję, a teraz, jak się okazało, smacznie spał na kanapie.
Lacey nie miała serca go budzić, toteż po cichu wyszła z pokoju i przygotowała
sobie kąpiel. Już od kilku minut leżała w wannie pełnej gorącej wody i
pachnącej piany, gdy w drzwiach łazienki pojawił się George.
- Och, to ty? Myślałam, że śpisz - powitała go Lacey. - Stęskniłeś się za
mną?
Małpa wskoczyła na wiklinowy kosz na brudną bieliznę i przypatrywała
się jej, przechylając głowę.
- Czy mówiłam ci już, że jedziemy pojutrze do Idaho Falls? Tylko ty, ja i
wielkie otwarte przestrzenie. Będziemy spać po drodze w samochodzie i w
R S
- 5 -
ogóle robić, co tylko zechcemy. Oczywiście musisz pamiętać, że to służbowy
wyjazd, więc nie będziemy mogli się cały czas tylko zabawiać.
George uśmiechnął się szeroko, ukazując równy rząd mocnych, żółtawych
zębów. Lorraine, przyjaciółka Lacey, pracowała jako psycholog i
przygotowywała zwierzątko do opieki nad osobami niepełnosprawnymi. George
zatem świetnie dawał sobie radę z przeróżnymi czynnościami domowymi, które
byłyby zbyt nużące lub skomplikowane dla niektórych osób.
- A więc chcesz się teraz bawić, tak? - spytała ze śmiechem Lacey, kiedy
jej podopieczny podszedł do wanny i zanurzył dłoń w wodzie. - Obawiam się,
że nic z tego. Musisz poczekać, aż ja skończę. I nie patrz tak na mnie tymi
wielkimi brązowymi oczami. Pozwól mi trochę odpocząć, potem będziesz mógł
się bawić do woli.
George wybiegł z łazienki, by po chwili powrócić ze swą ukochaną
czerwoną piłeczką, którą natychmiast wrzucił do wody.
- Jesteś niegrzeczny. - Lacey pogroziła mu żartobliwie. - Nie dostaniesz
piłki aż do jutra rana. Możesz się dąsać, ile chcesz, nic to nie da - dodała, gdy
zwierzę teatralnym gestem zasłoniło oczy dłońmi.
George był jednak nie tylko zabawny, ale i posłuszny, toteż nie próbował
wyłowić zabawki.
- Wiesz co? Wcale nie jesteś aż tak włochaty, jak sądziłam. Ciekawe, co
powoduje, że Lorraine jest na ciebie uczulona. Czyżby twoja sierść? Jak to
dobrze, że od razu przypadliśmy sobie do serca, prawda? Bardzo lubię twoje
towarzystwo, choć bywasz czasem trochę zbyt ciekawski. Chciałabym cię
zatrzymać, ale przecież ktoś bardzo cię potrzebuje, a poza tym jesteś szalenie
drogocenny.
Rzeczywiście, odpowiedzialność za małpę wartą pięćdziesiąt tysięcy
dolarów przytłaczała Lacey od samego początku.
- Tęsknisz za Lorraine, prawda? - ciągnęła, wychodząc z wanny. - Ale
chyba lubisz mnie choć trochę?
R S
- 6 -
George spojrzał tęsknym wzrokiem na wodę, po czym zerknął na swą
opiekunkę.
- Domyślam się, o co ci chodzi - roześmiała się Lacey. - W porządku,
zgadzam się.
Zwierzątko zrozumiało natychmiast i już po chwili podskakiwało radośnie
w wannie, rozchlapując przy tym wodę na wszystkie strony.
- Uważaj, George, znów jestem przez ciebie mokra - upomniała swego
podopiecznego. - Jesteś zbyt podekscytowany, uspokój się. Zachowujesz się tak,
jakbym po raz pierwszy ci na to pozwoliła.
Trudno jej jednak było zachować powagę, więc w końcu wybuchnęła
śmiechem, co zachęciło małpę do jeszcze bardziej pociesznych figli.
- No, już wystarczy - zawyrokowała Lacey, kiedy George zaczął uderzać
pięściami w swą klatkę piersiową. - Jesteś szalony, wiesz? Teraz idziemy spać i
wstajemy dopiero jutro w południe, dobrze? Czeka nas sprzątanie, bo z Denver
przylatuje szef Brada i zatrzyma się u nas. Niestety, będę musiała zamknąć cię
w komórce, żeby cię nie zobaczył. Nie martw się, przyniosę ci poduszkę i twój
ulubiony kocyk, a kiedy nasz gość położy się spać, przyjdę cię odwiedzić.
Lacey zdawało się, że gdy pochyliła się nad wanną, by wypuścić wodę,
usłyszała brzęk metalu oraz czyjś tłumiony jęk. Odgłosy te dochodziły na pewno
z łazienki sąsiada. George, który również je usłyszał, podniósł wzrok na swą
opiekunkę.
- Oho, zdaje się, że sąsiad próbuje nam coś powiedzieć - szepnęła. -
Lepiej nie bawmy się tak późno w łazience, bo jeszcze zechcą nas stąd
wyrzucić.
Sobota upłynęła im pod znakiem porządków. Lorraine zapewniła
przyjaciółkę, że George świetnie daje sobie radę z odkurzaniem i jest w tym
prawie tak dokładny jak człowiek, toteż Lacey zleciła zwierzęciu odkurzenie
dywanu w głównej sypialni, sama natomiast udała się do salonu. Kiedy
wszystkie kwiaty były już podlane, a meble lśniły, przeszła do łazienki. Szorując
R S
- 7 -
wannę, doszła do wniosku, że dobrze zrobiła, nie wspominając Bradowi o
obecności George'a w jego mieszkaniu.
Wolała nie myśleć, jak zareagowałby szwagier na wiadomość, że po jego
eleganckim salonie biega małpa kapucynka. Przecież wybrał akurat to osiedle
właśnie dlatego, że jego regulamin zabraniał mieszkańcom posiadania
jakichkolwiek zwierząt. Zresztą Valerie również nie była zachwycona i usilnie
starała się przekonać siostrę, iż lepiej byłoby, gdyby na obiekt swych uczuć
wybrała jakiegoś mężczyznę, a nie zwierzę.
A przecież Lacey tak naprawdę nie miała nic przeciwko mężczyznom, po
prostu nie spotkała jeszcze kogoś, z kim pragnęłaby spędzić resztę życia.
Owszem, pracowała z wieloma mężczyznami, tak zresztą poznała tego kłamcę,
Perry'ego. Nie chciała jednak, by po raz drugi spotkało ją podobne
rozczarowanie, więc była bardzo ostrożna. Valerie nie mogła zrozumieć, czemu
jej siostra jest aż tak bardzo wyczulona na punkcie męskiej uczciwości. Nic
dziwnego, była szczęśliwą mężatką i nie zdawała sobie sprawy, że wielu
atrakcyjnych i inteligentnych facetów nie jest do wzięcia, wbrew temu, co
twierdzą.
Kiedy Lacey przygotowywała w kuchni obiad, usłyszała, że z sąsiedniego
podjazdu odjeżdża samochód. Oznaczało to, iż będzie mogła zaprowadzić
George'a do komórki. Nie chciała, by nie znany jej jeszcze sąsiad zobaczył
małpkę i stwierdził, iż złamała zasady regulaminu osiedla. Wystarczy już, że
denerwował się odgłosami ich wieczornej kąpieli.
Zostawiwszy więc na stole nie dokończoną zapiekankę, wzięła George'a
za rękę, na ramię zawiesiła torbę z jego rzeczami i wybiegła na podwórko.
Otworzyła drzwi przyległej do garażu komórki, po czym wpuściła tam małpkę,
- Zobacz, co dla ciebie mam - powiedziała, wyjmując poduszkę i koc. Z
uśmiechem patrzyła, jak George przygotowuje sobie posłanie. Kiedy skończył,
zajrzał do przyniesionej przez nią torby i aż podskoczył z radości, widząc swe
ulubione zabawki. Od razu się nimi zajął, więc Lacey, korzystając z jego
R S
- 8 -
nieuwagi, pobiegła z powrotem do domu i przyniosła niewielki przenośny
telewizor, na wypadek gdyby George poczuł się osamotniony. Następnie
postawiła na jednej z drewnianych skrzynek miskę pełną sałaty, jabłek oraz
ziaren słonecznika, a gdy zwierzątko zajęło się tymi przysmakami, wymknęła
się do domu. Miała wyrzuty sumienia, ale musiała odebrać z lotniska szefa
Brada.
Ów wicedyrektor ogromnej firmy elektronicznej okazał się być niezwykle
ujmującym, skromnym mężczyzną po sześćdziesiątce, więc jego wizyta w Salt
Lake City sprawiła Lacey wiele przyjemności.
Oczywiście postąpiła słusznie, ukrywając George'a, jednak przez cały
czas nie mogła pozbyć się wyrzutów sumienia. Biedactwo pewnie sądziło, że
zamknęła go w tej komórce i wyjechała na dobre. Dlatego też, gdy następnego
ranka sprzed domu ruszyła taksówka, odwożąc na lotnisko szefa Brada, Lacey
natychmiast pobiegła do George'a. Małpa już nie spała, sądząc po dźwiękach
płynących z umieszczonego w komórce telewizora. Kiedy Lacey otworzyła
drzwi, George błyskawicznie przypadł do jej nóg.
- Ja też za tobą tęskniłam - zapewniła, głaszcząc zwierzątko po głowie, po
czym wyjrzała za drzwi, by sprawdzić, czy mogą nie zauważeni przez nikogo
powrócić do domu. Należący do sąsiada błękitny saab stał zaparkowany na pod-
jeździe, ale poza tym nie było żadnych śladów obecności owego tajemniczego
mężczyzny. - Chodź, George. Biegniemy do domu.
Małpka była tak szczęśliwa, mogąc wyjść wreszcie z ukrycia, że w kuchni
znalazła się jeszcze przed Lacey, która niosła telewizor oraz torbę z zabawkami.
Korzystając z okazji, że George natychmiast zajął się jedzeniem
śniadania, Lacey wymknęła się cicho do kościoła. W torbie miała całe mnóstwo
plakietek z uśmiechniętymi buziami, którymi zwykła nagradzać swych uczniów
ze szkółki niedzielnej.
Ledwo zdążyła wrócić, a już zjawił się pracownik wypożyczalni
samochodów. Jako że Lacey nie miała z kim zostawić George'a, jej klient z
R S
- 9 -
Idaho wynajął dla nich luksusowy samochód kempingowy, w którym mogli
mieszkać jak w hotelu. Owinęła więc zwierzę w koc, tak jak maleńkie dziecko,
po czym wyniosła je do auta. George był w siódmym niebie. Uwielbiał
podróżować i nawet nie oponował, gdy przypinała go pasami bezpieczeństwa.
Zresztą Lacey również była szczęśliwa, gdyż prowadzenie tak dużych
pojazdów, nie wiedzieć czemu, zawsze sprawiało jej przyjemność. Włączyła
radio, aby posłuchać, jakie bzdury na temat miłości Max Jarvis wygaduje tym
razem.
- ...Można więc powiedzieć, że zamieszkanie razem to jedyny sposób, by
dowiedzieć się o pewnych rzeczach, o których nie miałoby się pojęcia,
spotykając się nawet na parę godzin dziennie - stwierdził dobitnie gość
programu.
- Na przykład o tym, że twoja dziewczyna głośno chrapie? - podsunął
Max Jarvis.
- Że chrapie, lunatykuje, mówi przez sen. Przykłady można by mnożyć,
jest bowiem mnóstwo przykrych niespodzianek, jakie czyhają na młodych
małżonków.
- Ma pan słuszność, doktorze Ryder - zgodził się Jarvis. - Tak wiele
młodych par narzeka, że ich miodowy miesiąc okazał się całkowitą katastrofą i
wpłynął negatywnie na ich dalsze wspólne życie. Widzę, że na naszej tablicy
zapaliło się mnóstwo światełek, co oznacza, iż słuchacze pragną porozmawiać z
panem. Przypominam, że gościem dzisiejszej audycji jest doktor Victor Ryder,
autor książki „Zamieszkać pod jednym dachem". Witaj, Phil...
W tym momencie Lacey zahamowała z piskiem opon, aż przerażony
George głośno zaprotestował.
- Przepraszam cię, mój drogi, ale ten człowiek tak mnie zdenerwował, że
przez niego przegapiłam skręt do Malad - wyjaśniła. - Będziemy musieli się
cofnąć o dobrych kilka kilometrów.
R S
- 10 -
Lacey nie mogła uwierzyć, że głos, jak potajemnie nazywała Maxa
Jarvisa, podziela opinię domorosłego psychologa, który sądzi, że znalazł
odpowiedź na kłopoty małżeńskie całej ludzkości. Zresztą Victor Ryder był
takim terapeutą, jak ona gwiazdą koszykówki. Jak to możliwe, by Max Jarvis
nie wiedział, z kim ma do czynienia? To jeszcze jeden powód, dla którego
powinien wrócić do Kalifornii, tam gdzie jego miejsce. Postanowiła, że gdy
tylko znajdzie budkę telefoniczną, zadzwoni do stacji Radia Talk i powie panu
Jarvisowi, co o tym wszystkim sądzi. Toteż, gdy dostrzegła automat na ścianie
supermarketu, natychmiast skręciła na parking i wysiadła z samochodu.
- Muszę koniecznie zatelefonować, George - oznajmiła. - Zaraz wracam.
W tej samej chwili do auta podeszła grupka wychodzących ze sklepu
dzieci, które zachwycone były widokiem małpy w samochodzie i spytały Lacey,
czy mogą popilnować jej zwierzątka. Doskonale rozumiała ich zainteresowanie,
gdyż ona sama, odwiedzając zoo, spędzała najwięcej czasu właśnie przed klatką
z małpami, dlatego też pozwoliła dzieciom przyglądać się George'owi, a sama
udała się do budki.
Po kilku minutach starań uzyskała wreszcie połączenie z radiem.
- Tu Radio Talk. Czy ma pani pytanie do doktora Rydera?
- Właściwie to chciałabym rozmawiać z panem Jarvisem.
- Jak ma pani na imię?
- Gloria - skłamała.
- Proszę chwilę poczekać. Będziesz następna, Glorio.
- Witaj, Glorio. - Po upływie minuty usłyszała głos Maxa Jarvisa. -
Podobno chciałaś ze mną rozmawiać. Skąd dzwonisz?
- Z Garland.
- A gdzie to jest?
- W Utah, rzecz jasna - zaperzyła się. - Gdyby wiedział pan cokolwiek o
tym stanie, nie zadawałby pan takich pytań.
Dobiegł ją tłumiony śmiech Maxa.
R S
- 11 -
- Może i nie znam się na geografii stanu Utah, ale na pewno znam się na
głosach i wiem, że nie nazywasz się Gloria, lecz Lorraine - odparował. - Miałem
nadzieję, że w końcu zadzwonisz. Tym razem możesz wykorzystać tyle czasu,
ile ci potrzeba, by dać upust rozżaleniu i opowiedzieć nam o swym nieudanym
związku.
No proszę, nie przypuszczała, że jest taki spostrzegawczy.
- Moje związki z mężczyznami są tak prywatną sprawą, że nie zamierzam
ich omawiać na antenie. Chciałam jednak odnieść się do tych skandalicznych
opinii, które wygłasza pan w swym programie. Świadczą one nie tylko o tym, że
nie pochodzi pan z tego stanu, ale i że nie ma pan zielonego pojęcia, czym jest
związek dwojga ludzi.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, iż człowiek spoza Utah nie ma prawa
wypowiadać się na żaden temat? - zasugerował spokojnym tonem, co już
całkowicie rozwścieczyło Lacey.
- Nie, chodzi mi raczej o to, że wystarczy, by ktoś napisał
pseudopsychologiczne dzieło, a zaprasza pan go do programu i traktuje jak
wielki autorytet. Popiera pan praktyczne podejście do związku dwojga ludzi, a
co z miłością? Co z romantycznymi uniesieniami?
- Coś mi mówi, że nigdy nie mieszkałaś z mężczyzną, Lorraine. Czy mam
rację?
- Owszem, ma pan rację - odparła. - W odróżnieniu od pana, nie jestem
zainteresowana praktycznymi rozwiązaniami, ponieważ wierzę w prawdziwą
miłość.
- Czy mogłabyś nam to wyjaśnić? - poprosił.
- Jeśli kobieta ma szczęście, oddaje siebie i swoje życie w ręce jednego
mężczyzny. Jeśli mężczyzna ma szczęście, oddaje swój los w ręce jednej
kobiety. To najwyższa forma miłości, uświęcona małżeństwem. Pański gość
natomiast postuluje, byśmy kierowali się rozumem, a nie sercem, i pan się z nim
zgadza. Obydwaj macie chyba nie po kolei w głowach.
R S
- 12 -
- Może byśmy w takim razie przekonali się, czy masz słuszność? -
zaproponował ni z tego, ni z owego Max Jarvis.
- Co takiego? - zdumiała się.
- Proponuję, byś była gościem jednej z moich najbliższych audycji i
udowodniła mi, że istotnie mam nie po kolei w głowie.
- Och, to nie będzie takie trudne i zrobię to z przyjemnością - oświadczyła
butnie, po czym dotarło do niej, co tak naprawdę powiedziała.
- W takim razie, drodzy słuchacze, to będzie niezwykle interesująca
audycja, Nie rozłączaj się, Lorraine, Rob umówi się z tobą na konkretny termin.
Max Jarvis najwyraźniej nie spodziewał się, że podejmie wyzwanie,
zresztą ona sama była raczej zaskoczona swą reakcją. Cóż za ironia! Już od
kilku lat zabierała głos w telefonicznych dyskusjach w Radiu Talk, a teraz
będzie gościem audycji, prowadzonej właśnie przez tego prezentera, który ją
najbardziej irytował.
Gdyby Lacey była ze sobą tak naprawdę szczera, przyznałaby, iż zgodziła
się na tę propozycję, by móc sprawdzić, czy fizjonomia Maxa Jarvisa jest
równie intrygująca jak jego głos...
R S
- 13 -
ROZDZIAŁ DRUGI
- Witam, jestem Rob Clark. Max pojawi się lada moment. Ty jesteś
Lorraine, prawda?
Lacey skinęła głową. Postanowiła, że przynajmniej jeszcze przez jakiś
czas będzie się posługiwała imieniem przyjaciółki.
- Miło mi cię poznać, Rob. - Uśmiechnęła się.
Rozgłośnia radiowa mieściła się w niewielkim parterowym budynku w
południowej części miasta, niedaleko osiedla, na którym mieszkała Lacey.
Wnętrze owego budynku było skromne i ani trochę nie przypominało tego, co
wyobrażała sobie w drodze do Idaho Falls i z powrotem.
- To twój pierwszy występ w radiu? - zagadnął Rob, przyglądając się jej z
nie skrywanym zainteresowaniem.
- Owszem - odparła z uśmiechem. - Czy masz dla mnie jakąś radę?
- Po prostu pamiętaj, że to nie telewizja, więc nie musisz obawiać się
skierowanej ku tobie kamery. Zresztą, nawet gdyby tak było, i tak nie miałabyś
powodu, by martwić się o swój wygląd - dodał, rumieniąc się po same uszy.
- Zgadzam się z Robem - odezwał się głos.
Lacey zamrugała oczami. Miała przed sobą najlepiej wyglądającego
mężczyznę, jakiego w życiu widziała. Miał mniej więcej metr osiemdziesiąt pięć
wzrostu, był smukły i w dodatku niesłychanie przystojny. Ciemnoblond włosy
falowały lekko, a błyszczące niebieskie oczy zdradzały poczucie humoru oraz
nieprzeciętną inteligencję.
Lacey nie mogła oderwać od niego wzroku. Był tak atrakcyjny, że aż
nierealny. A już na pewno zajęty, dodała w myślach. Zerknęła na jego prawą
dłoń, ale na serdecznym palcu, zamiast obrączki, znajdował się duży biały opal,
oprawiony w stare złoto. Zdołała jednak na tyle poznać Maxa, słuchając jego
audycji, iż wiedziała, że ma dość niezwykły gust, więc pierścień ów mógł
spełniać rolę ślubnej obrączki.
R S
- 14 -
Przypomniała sobie, że niedawno odbył podróż na Alaskę, ale nie miała
pojęcia, czy towarzyszyła mu rodzina. Był jedynym prezenterem w Radiu Talk,
który na antenie nie wspominał ani słowem o swym życiu prywatnym, co
wydawało się szczególnie paradoksalne, zważywszy, że jego audycje toczyły się
wokół prywatnych spraw słuchaczy. Zdaniem Lacey, Max Jarvis celowo nie
wspominał o swej rodzinie, gdyż w ten sposób kreował wokół siebie atmosferę
tajemnicy, a wiadomo, że tajemnice zawsze intrygowały ludzi. Jak widać, był to
skuteczny sposób na przyciągnięcie jak największej liczby słuchaczy, ponieważ
odkąd pojawił się w Radiu Talk, był najpopularniejszym prezenterem tej
rozgłośni.
Gdzieś w oddali dzwonił telefon, ale jakoś nikt nie kwapił się, by go
odebrać. Max zdawał się go w ogóle nie słyszeć, tak był zajęty przypatrywaniem
się swemu gościowi. Jego pełne zainteresowania spojrzenie ślizgało się po
smukłej sylwetce Lacey, która tego dnia wybrała dość konserwatywny strój,
jakim była granatowa spódniczka oraz śnieżnobiała jedwabna bluzka.
- Pójdę odebrać telefon - wymamrotał wreszcie Rob i wyszedł.
- Jestem Max Jarvis - przedstawił się głos, wyciągając rękę na powitanie.
- Wchodzimy na antenę tuż po serwisie informacyjnym. Proponuję, żebyśmy
teraz poszli do studia, pokażę pani do czego służą stojące tam urządzenia. Jak
powiedział Rob, nie ma się pani czego obawiać. Jeśli będzie pani zachowywać
się tak, jak w zeszłym tygodniu, czeka nas bardzo interesujące pół godziny.
Lacey uśmiechnęła się niepewnie.
- Bardzo miło mi pana poznać, panie Jarvis. Mam jednak pewien problem.
Specjalnie przyszłam wcześniej, by móc z panem o tym porozmawiać.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - rzucił przez ramię, prowadząc ją
do niewielkiego studia.
- Niestety, to poważna sprawa - westchnęła, siadając we wskazanym
przez niego fotelu. Ze swej skórzanej aktówki wyjęła teczkę, którą podała
Maxowi. - W tej teczce znajdzie pan informacje na temat doktora Rydera.
R S
- 15 -
Sądzę, że powinien pan to przejrzeć. Chętnie porozmawiałabym o tym na
antenie, ale Nester ostrzegł mnie, że nie wolno mi tego robić.
- Nester?
- Nester Morgan, z firmy prawniczej Morgan and Morgan. Jesteśmy
dobrymi przyjaciółmi, poza tym zajmuję się jego księgami rachunkowymi -
wyjaśniła. - Powiedział, że mogę to panu pokazać. Miałam nadzieję, że zdąży
pan przejrzeć te dokumenty jeszcze przed rozpoczęciem audycji. Można z nich
się dowiedzieć wielu interesujących rzeczy o doktorze Ryderze, między innymi
tego, iż jego prawdziwe nazwisko brzmi Horace Farr i że jest doktorem teologii,
a nie psychologii. Proszę, tu jest lista przedmiotów, jakie zaliczył podczas
studiów i zaledwie dwa z nich są związane z psychologią. Dowie się pan
również, że pański gość dziesięć lat temu został ekskomunikowany za głoszenie
herezji podczas kazań. Wtedy właśnie zmienił imię i nazwisko i założył swój
własny kościół. Zamieszkał z jedną ze swych współwyznawczyń, a kiedy
powierzyła mu wszystkie swoje pieniądze, zniknął bez śladu. Jak się potem
okazało, przeprowadził się do kogoś innego. Tamta kobieta zwróciła się właśnie
do Nestera o pomoc w odzyskaniu pieniędzy.
Max wziął od niej teczkę i przejrzał ją szybko, po czym podniósł wzrok
na Lacey.
- Jestem zdumiony, że zdecydowała się pani pokazać mi to - mruknął,
wpatrując się w nią przenikliwym wzrokiem.
- Rzeczywiście, musi pani być bardzo blisko z tym... Nesterem... -
uśmiechnął się ironicznie. - Mogłaby pani mieć duże nieprzyjemności, gdyby te
informacje dostały się do wiadomości publicznej. Po co narażać się na takie
ryzyko?
- Ponieważ tysiące ludzi słucha pańskiej audycji i wierzy każdemu
pańskiemu słowu - odparła ostro. - Zaprosił pan do programu oszusta i traktował
jak wielki autorytet. To wszystko dlatego, że jest pan z...
- ...Kalifornii - podsunął z rozbawieniem.
R S
- 16 -
- Właśnie - prychnęła.
- Chylę czoło przed pani znajomością rzeczy, Lorraine. - Uśmiechnął się.
- Zdaje się, że będę musiał być bardziej rozważny, zapraszając gości do
kolejnych audycji. Proszę mi powiedzieć, ma pani jeszcze jakiegoś asa w
rękawie?
- Nie, asa już nie mam - roześmiała się.
- Ale powinienem przygotować się na dalsze niespodzianki, czyż nie? -
Posłał jej tak przenikliwe spojrzenie, że aż poczuła ciarki na plecach. - W
porządku, za pół minuty wchodzimy na antenę. Proszę wybrać temat, od którego
zaczniemy. Nie będziemy rozmawiać o doktorze Ryderze, chyba że jakiś
słuchacz zapyta o pani opinię. Zgoda?
- Zgoda - wykrztusiła z trudem przez zaciśnięte z nerwów gardło.
- To od czego zaczniemy?
- Od piłki nożnej i romansów - wypowiedziała na głos pierwszą myśl,
jaka przyszła jej w tej chwili do głowy.
- Coś mi mówi, że mogę tego żałować - mruknął Max, unosząc jedną
brew, po czym powiedział do mikrofonu: - Witam słuchaczy Radia Talk. Dziś
gościmy w studiu osobę, która ma zamiar dać mi małą lekcję na temat różnic
między kobietą a mężczyzną. Proponuję, żebyśmy w trakcie programu pro-
wadzili głosowanie. Jeśli zgadzacie się w jakiejś kwestii z Lorraine, zadzwońcie
i powiedzcie „tak", jeśli macie inne zdanie, powiedzcie „nie". Producent audycji
podliczy głosy i pod koniec podamy wyniki. Zgadzasz się, Lorraine?
- Oczywiście. Mam tylko jedną prośbę. Jeśli otrzymam więcej „tak" niż
„nie", czy dostanę próbkę tego balsamu, który Lon Freeman tak zachwala w
porannym programie? Chciałabym sprawdzić, czy istotnie jest taki fantastyczny,
jak Lon twierdzi. - Lacey spostrzegła drgający nerw na szczęce Maxa, więc
zuchwale ciągnęła dalej: - Któregoś dnia przerwał rozmowę z pewnym ważnym
przedstawicielem ONZ, aby zareklamować ten specyfik. Zresztą przerywał w
R S
- 17 -
ten sposób wielu znanym ludziom, nie mam pojęcia dlaczego. Nigdy wcześniej
tego nie robił i jak tak dalej pójdzie, przestanie być ulubieńcem słuchaczy.
- Proponuję, byśmy przeprowadzili głosowanie również w tej kwestii -
wtrącił się Max, który wyraźnie próbował opanować atak śmiechu. -
Dowiedzmy się, czy słuchacze podzielają opinię Lorraine. Jeśli tak, przekażemy
to Lonowi. A ja myślałem, że jestem jedynym, który ma na pieńku z Lorraine...
Zgodnie z życzeniem naszego gościa dzisiejszą audycję rozpoczniemy od
kwestii piłki nożnej i romansów. Coś mi mówi, że mamy przed sobą pasjonujące
pół godziny. - Jego spojrzenie sprawiło, że Lacey poczuła przyspieszone bicie
serca. - Lorraine, przypuszczam, że słuchacze są równie ciekawi jak ja, dlaczego
wybrałaś właśnie ten temat jako wstęp do naszej rozmowy.
Musiała przyznać, że zachowywał się bardzo taktownie. Oczekiwała
jakiegoś kąśliwego komentarza, dotyczącego faktu, iż nie wydała żadnej książki
ani też nie dokonała niczego wyjątkowego, czym mogłaby zasłużyć na
zaproszenie do programu, jednak podobna taktyką była obca Maxowi. Zde-
cydowanie dorównywał obrazowi, jaki stworzyła jej wyobraźnia.
- W zeszłym tygodniu wziął pan stronę mężczyzn, którzy dzwoniąc do
radia, narzekali na fakt, że tyle kobiet marnuje czas na oglądanie filmów o
miłości i czytanie romansów. Powiedział pan, cytuję: „Romanse są niesłychanie
nudne i łatwo przewidzieć rozwój akcji, bo w każdym para bohaterów zakochuje
się w sobie, bierze ślub, a potem żyje długo i szczęśliwie".
- Owszem, tak powiedziałem - przyznał, unosząc brwi.
- A więc na zasadzie analogii można by powiedzieć, że mężczyźni
marnują czas na oglądanie rozgrywek piłki nożnej. Mecze są nudne i łatwe do
przewidzenia, ponieważ każdy wie, iż wygra albo klub A, albo klub B. W
przypadku romansów przynajmniej każdy wraca do domu zadowolony, czego
nie można powiedzieć o kibicach piłki nożnej - dokończyła z triumfującym
uśmiechem.
R S
- 18 -
- To prawda. - W jego oczach migotały iskierki rozbawienia. - Producent
daje mi właśnie znać, że mamy mnóstwo telefonów od słuchaczy. Świetnie,
zapytajmy ich o opinię.
Jak się okazało, wszyscy słuchacze, włączając w to mężczyzn, byli tego
samego zdania, co Lacey. Max natomiast z takim wdziękiem przyznał się w
końcu do porażki, że nie umiała się na niego już dłużej złościć. Kiedy więc czas
przeznaczony na dyskusję dobiegł końca i Max zaprosił ją, by została jeszcze na
godzinę „Rozmów od serca", zgodziła się bez oporów. Dopiero po chwili
zrozumiała, iż wpadła w pułapkę.
- Wiem, że nasi wierni słuchacze mają nadzieję usłyszeć coś więcej o
twych bolesnych przeżyciach, Lorraine - zaczął Max Jarvis. - Minął już tydzień
od twego telefonu. Czy teraz jesteś gotowa, by odpowiedzieć na pytanie, kim
jesteś: zdradzoną żoną, czy też oszukaną narzeczoną? Tysiące współczujących
ci słuchaczy chciałoby poznać prawdę.
Lacey zerknęła na serdeczny palec jego prawej dłoni, ozdobiony
pierścieniem z opalem.
- Zgodziłabym się opowiedzieć swoją historię, gdyby pan zechciał uchylić
rąbka tajemnicy i zdradzić, jaki jest pański stan cywilny - rzuciła mu wyzwanie.
- Nigdy nie wspominał pan o żonie ani o dzieciach, czy to znaczy więc, że jest
pan kawalerem?
- Mam taką zasadę, że nie omawiam swego prywatnego życia na antenie -
odparł nieco chłodno.
- A nie sądzi pan, że to trochę nie fair, skoro właśnie poprosił mnie pan,
bym opowiedziała o czymś niesłychanie osobistym? - zaatakowała.
- Dlaczego chcesz wiedzieć, czy jestem żonaty, Lorraine?
- Przypuszczam, że wszyscy słuchacze pańskiej audycji chcieliby to
wiedzieć - odparła wymijająco.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, zwłaszcza że mnie nie interesuje stan
cywilny moich słuchaczy - zauważył z przekąsem. - To właśnie zaleta takich
R S
- 19 -
audycji, jak ta. Omawiamy naprawdę ważne kwestie, a odkładamy na bok te
nieistotne.
- Przepraszam, ale kwestia pańskiego stanu cywilnego jest niezwykle
istotna, ponieważ może wyjaśnić, skąd się biorą pańskie opinie na pewne
tematy, zwłaszcza na te, co do których się nie zgadzamy.
- Na przykład jakie?
- Weźmy chociażby problem wspólnego mieszkania przed ślubem. Jeśli
jest pan kawalerem, rozumiem, czemu zgodził się pan z doktorem Ryderem.
Natomiast, jeśli ma pan żonę, ciekawi mnie, co ona sądzi na temat pańskich
poglądów.
- W takim razie sprawdźmy, czy rzeczywiście słuchacze są tak
zainteresowani moją sytuacją rodzinną - zaproponował Max, który wyraźnie nie
miał ochoty zaspokoić ciekawości Lacey. - Halo, Nancy, witamy cię w
„Rozmowach od serca".
- Wiesz, Max, Lorraine ma w sumie rację. Wydaje mi się, że nie jesteś
szczęśliwy w małżeństwie, skoro pytasz, gdzie podziały się żony, cierpliwie
czekające na powracającego z pracy mężulka.
Lacey przyglądała się intensywnie twarzy Maxa, ale nic z niej nie mogła
wyczytać.
- A ty masz męża, Nancy? - zapytał.
- Jasne. Tego samego już od czterdziestu lat - roześmiała się słuchaczka.
- Czy przez te czterdzieści lat czekałaś na niego w domu z ciepłym
obiadem?
- Nie. Pracował jako kierowca ciężarówki i zarabiał tyle, że trudno nam
było związać koniec z końcem, więc ja zostałam kierowcą szkolnego autobusu -
wyjaśniła. - Lorraine, jesteś tam?
- Tak, słucham cię, Nancy - odparła Lacey do mikrofonu.
- Świetnie, złotko. Nie musisz nic mówić, jeśli nie masz na to ochoty.
Słychać w twoim głosie, że ciągle jeszcze cierpisz. Powiem ci szczerze, że nie
R S
- 20 -
mam pojęcia, czy mój mąż nie miał na boku jakiejś dziewczyny. Zresztą, nawet
gdybym się dowiedziała, i tak nic bym nie zrobiła, bo mamy szóstkę dzieci.
Poradzę ci coś. Jeśli twój mąż cię zdradził, prawdopodobnie zrobi to jeszcze
nieraz, więc jeżeli nie macie dzieci, odejdź od niego i znajdź sobie jakąś
ciekawą pracę. Powodzenia. - W głosie starszej pani pobrzmiewała szczera
troska i współczucie.
- Dziękuję ci, Nancy - odpowiedziała cicho Lacey.
- Dowiedzmy się, co ma do powiedzenia kolejny słuchacz - wtrącił się
Max Jarvis. - Witamy cię, Stan.
- Hej, Lorraine, masz bardzo seksowny głos i założę się, że jesteś młoda i
piękna. Mam rację, Max?
Max posłał jej spojrzenie, od którego jej serce na moment przestało bić.
- Mogę tylko powtórzyć to, co powiedział dziś producent tej audycji:
gdyby to była telewizja, Lorraine nie potrzebowałaby się martwić o swój wygląd
- odparł dyplomatycznie.
- Tak myślałem. A więc słuchaj, Lorraine. Owszem, znalazłoby się
pewnie wielu żonatych facetów, którzy mieliby ochotę poznać cię bliżej i
istnieją tacy, którzy uciekliby się do kłamstwa, by cię uwieść, ale nie powinnaś z
tego powodu winić nas wszystkich. Jeśli natomiast jesteś zamężna, to twój mąż
musi być skończonym głupcem, by cię zdradzać, chyba że ty też masz kogoś na
boku.
- Nieważne, czy jestem zamężna, czy nie - obruszyła się Lacey. - Ja bym
nigdy nie zdradziła mężczyzny, z którym byłabym związana. Nie mogłabym go
oszukać.
- A jednak niejednemu mężowi zdarzyło się, że po powrocie do domu
zastał swą żonę w objęciach innego mężczyzny. - Max wtrącił się tak szybko, że
Lacey zaczęła się zastanawiać, czy aby nie przemawia przez niego osobiste
doświadczenie.
- Tak właśnie było z moim bratem - przyznał Stan.
R S
- 21 -
- Dziękujemy za twoją wypowiedź, Stan. Przepraszam, ale musimy
kończyć naszą rozmowę, ponieważ mnóstwo osób czeka, by wyrazić swą
opinię. Za chwilę dalszy ciąg dyskusji.
Przez cały czas słuchacze dzwonili z przeróżnymi radami dla niej, tak że
zanim Lacey zdążyła się zorientować, już trzeba było kończyć audycję. Kiedy
spostrzegła, iż do studia wszedł gospodarz kolejnego programu, zdjęła
słuchawki i podniósłszy aktówkę, ruszyła w stronę wyjścia.
- A dokąd to tak ci się spieszy? - Max stanął w drzwiach, blokując tym
samym przejście. - Po tym, jak bez trudu wygrałaś głosowanie w każdej kwestii,
powinnaś przynajmniej wybrać się ze mną na drinka, by osłodzić mi gorycz
porażki.
- Akurat - mruknęła z niedowierzaniem. - Nie oszukasz mnie. Ta
przegrana wcale nie była dla ciebie taka gorzka.
- Masz rację - przyznał. - Mieliśmy ponad dziesięć telefonów od osób,
które po raz pierwszy brały udział w dyskusji radiowej. Szef pewnie da mi
podwyżkę. A właśnie, chciałby, żebyś jeszcze raz była gościem mojej audycji.
Uważam, że to świetny pomysł. Słuchacze cię uwielbiają, jesteś jedną z nich. To
jak, może w przyszłym tygodniu?
- Dziękuję za uznanie, ale wolałabym jednak pozostać po drugiej stronie
odbiornika.
- Pamiętaj więc, że możesz zawsze zadzwonić do radia i powiedzieć mi,
że opowiadam bzdury. - Uśmiechnął się ciepło. - Posłuchaj, mam dziś wolny
wieczór. Może moglibyśmy razem się dokądś wybrać?
Swego czasu Perry zadał jej dokładnie to samo pytanie i zgodziła się.
Miesiąc później dowiedziała się o jego żonie oraz dzieciach. Max Jarvis był
wprawdzie niesłychanie czarujący, ale...
- Mam taką zasadę, że nie umawiam się z mężczyznami, którzy nie chcą
wyznać na antenie, jaki jest ich stan cywilny - odparła pół żartem, pół serio, po
R S
- 22 -
czym zerknęła na zegarek. - Poza tym, powinnam już od pół godziny być w
domu.
- No to innym razem - stwierdził, jak gdyby sprawa była już przesądzona.
- Chciałbym przedyskutować dokładniej kwestię romansów i piłki nożnej.
Wkrótce do ciebie zadzwonię.
Już miała odpowiedzieć, by nie trudził się niepotrzebnie, ale w tej samej
chwili podszedł do nich Rob.
- Nie zapomnij wziąć swego balsamu, Lorraine. Lon Freeman słuchał
dzisiejszej audycji i zadzwonił z prośbą, żebym koniecznie dał ci próbkę. To
naprawdę dobry specyfik, co wcale nie oznacza, że twoje nogi potrzebują
jakiegokolwiek upiększenia - dodał, zarumieniony po same uszy.
Max obrzucił taksującym spojrzeniem smukłe nogi Lacey, która
natychmiast poczuła, że jeszcze chwila, a zarumieni się podobnie jak Rob.
- Jeśli ten balsam jest istotnie taki rewelacyjny, zadzwonię i opowiem o
tym na antenie - odparła szybko, po czym spojrzała ponownie na Maxa. -
Dziękuję, panie Jarvis. Nie sądziłam, że ten wieczór będzie aż tak udany,
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnął się ciepło.
Lacey pospiesznie wyszła z budynku rozgłośni i odnalazła swój samochód
na parkingu. Po drodze do domu musiała wstąpić do usytuowanego w pobliżu
jej osiedla supermarketu. Za każdym razem, kiedy myślała o Maksie Jarvisie, a
było to niemal cały czas, czuła przyspieszone bicie serca i dziwną miękkość
nóg.
Dała mu szansę powiedzenia prawdy o swym stanie cywilnym, ale nie
skorzystał z tej możliwości. Musiałaby być niespełna rozumu, by założyć, że
ktoś tak atrakcyjny jest wciąż jeszcze wolny. Nie powinna marnować czasu na
rozmyślanie o nim. Było tylko jedno rozwiązanie: powinna przestać słuchać
jego audycji.
Kiedy kwadrans później stała w kolejce do kasy, usłyszała tuż za plecami
głos, który rozpoznałaby wszędzie i o każdej porze.
R S
- 23 -
- Dobrze, że dowiedziałem się, iż jesteś wegetarianką. Miałem zamiar
zaprosić cię w przyszłym tygodniu na przepyszny stek.
Odwróciła się na pięcie i z zaskoczeniem odkryła, że Max stoi tuż za nią i
zagląda do jej koszyka, w którym znajdowały się nasiona słonecznika, sałata,
pomidory oraz kubeczek jogurtu.
- Śledziłeś mnie? - spytała ostro.
- Przykro mi cię rozczarować, ale odpowiedź brzmi: nie. Zwykle robię
tutaj zakupy - wyjaśnił, patrząc na nią chłodno.
Zabawne. Ona również zawsze kupowała tu jedzenie, ale dotąd ani razu
go nie spotkała.
- Przyznam ci się szczerze - ciągnął - że sądziłem, iż to raczej ty mnie
śledziłaś.
- Ależ skąd! - zaprotestowała. - Ja także robię tu zakupy. Przepraszam, że
cię podejrzewałam.
Zmieszana swoim zachowaniem, uciekła w bok spojrzeniem, nie mogąc
się już doczekać momentu, gdy będzie mogła zapłacić i wyjść ze sklepu.
- Dzień dobry. - Kasjer powitał ją szerokim uśmiechem. - Cudownie dziś
wyglądasz.
Młodzieniec ów od prawie roku bezskutecznie próbował się z nią
umówić.
- Jak się miewasz, Roger?
- Teraz już dużo lepiej - odparł, pakując jej sprawunki.
- Mam dwa bilety na sobotni mecz. Pójdziesz ze mną?
- Grałam w piłkę, kiedy ty byłeś jeszcze w powijakach, Roger. Czemu nie
zaprosisz dziewczyny w twoim wieku?
- Dziewczyny w moim wieku wcale mnie nie interesują - oświadczył.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie umawiam się z chłopakami, którzy
mogliby być moimi młodszymi braciszkami? - odparła z westchnieniem. - Do
widzenia.
R S
- 24 -
Zapłaciwszy za swe zakupy, szybko wyszła ze sklepu. Że też Max musiał
to wszystko słyszeć. Przynajmniej tyle dobrego, że dowiedział się, iż jest tu stałą
klientką i na pewno go nie śledziła.
- Nie sądzisz, że potraktowałaś go zbyt ostro? - znajomy głos odezwał się
tuż za jej plecami. - Chłopcy w jego wieku są szalenie wrażliwi na swym
punkcie.
- Roger jest mniej więcej tak wrażliwy jak głaz - odparowała, odwracając
się na pięcie. - Może i wygląda niewinnie, ale zauważyłam już, że podrywa
wszystkie samotne kobiety, starsze od niego o przynajmniej dziesięć lat.
- To dlatego, że obawia się swych rówieśniczek - wyjaśnił Max. - Pomyśl
o tym, gdy następnym razem będziesz mu dawała kosza. Ten ktoś musiał cię
wyjątkowo głęboko zranić, bo zostawiasz na swej drodze mnóstwo
krwawiących ofiar - dokończył metaforycznie.
Krwawiące ofiary, też mi coś, myślała z oburzeniem Lacey, idąc w
kierunku swego samochodu. Człowiek, który nie chciał się przyznać do swego
stanu cywilnego, nie nadawał się na to, by być taką ofiarą ani też nie zasługiwał
na tyle czasu, ile poświęciła na rozmyślanie o nim.
R S
- 25 -
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chodźmy, George. Jest już późno, a jutro czeka mnie mnóstwo pracy.
Lacey zapakowała małpkę w koc i ruszyła w kierunku osiedla. Od ponad
godziny bawili się w parku i choć zwierzątko wciąż wykazywało niespożytą
energię, należało już wracać do domu.
Ciekawe, co by było, gdybym jednak zgodziła się na tę kolację z Maxem,
myślała nieustannie, a im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większą miała
ochotę, aby się o tym przekonać. Jednak zaprzepaściła swą szansę, bo on na
pewno już nie zadzwoni. Zresztą, gdyby nawet jakimś cudem zatelefonował,
zapytałaby go grzecznie, czy jest żonaty. Nie było sensu nawet o nim myśleć,
jeśli należał do kogoś innego, choćby tylko na papierze. Nie miała ochoty na
powtórkę owego fatalnego związku z Perrym.
Po powrocie do domu Lacey ułożyła swego podopiecznego do snu i padła
wyczerpana na łóżko. Obudziła się następnego dnia o dziesiątej rano, słysząc
dzwonek telefonu. George, który bawił się w jej sypialni, sięgnął po słuchawkę i
podał ją swej opiekunce.
- Halo - mruknęła, głaszcząc małpę po głowie.
- Witaj, Lacey. Tu Lorraine.
- Och, dzień dobry. Jak miło cię słyszeć - ucieszyła się. - Byłaś może u
lekarza?
- Właśnie w tej sprawie dzwonię - wyjaśniła Lorraine. - Dał mi nowe
lekarstwa, które ponoć powinny poskutkować. Prawdopodobnie nie jestem
uczulona na George'a, ale na jego szampon. Pomyślałam, że przyjadę do ciebie i
zabiorę George'a na weekend. Kąpałaś go już?
- Jeszcze nie. Bawił się tylko moim mydłem w płynie.
- Świetnie. Lekarz kazał mi się upewnić, że George nie dotykał tego
szamponu przynajmniej od tygodnia.
- A więc zabierasz go na cały weekend? - upewniła się Lacey.
R S
- 26 -
- Czyżbym słyszała w twym głosie ulgę? - roześmiała się przyjaciółka.
- Nie zrozum mnie źle, Lorraine. George jest cudowny i naprawdę
świetnie ułożony, ale teraz już wiem, czemu młode matki są zawsze tak
wykończone.
- Rzeczywiście, jest to męczące zajęcie. Czyli zdecydowałaś, że nie
zostaniesz zastępczą matką dla jeszcze jednej małpki?
- Chyba nie. Te zwierzęta potrzebują dużego domu z ogrodem, w którym
mogłyby się bawić. Poza tym, ile razy siadam do pracy, George przychodzi, by
mi pomóc, i w efekcie spędzamy cały dzień na zabawie, a ja potem mam zale-
głości. Oczywiście nie żałuję, że go wzięłam, bo jest naprawdę fantastyczny -
zapewniła Lacey.
- A ty jesteś wspaniałą przyjaciółką, wiesz? Przypuszczam, że będę mogła
zabrać George'a na stałe w przyszłym tygodniu. Kiedy wraca Valerie?
- Nie jestem pewna, ale chyba za miesiąc.
- Pomogę ci szukać mieszkania, gdy będziesz musiała się wyprowadzić.
Słuchaj, pamiętasz tego faceta z radia, tego, którego tak bardzo nie lubisz? -
Lorraine zmieniła nagle temat.
- Tak - odparła zdziwiona Lacey. - A czemu pytasz?
- Zdaje się, że przez pomyłkę zadzwonił do mnie kilka minut temu.
- Co ty mówisz? - Lacey usiadła gwałtownie na łóżku. - Zadzwonił?
- Owszem. Powiedział: „Witaj, Lorraine. Tu Max." Ja na to: „Jaki Max?",
więc on odparł, że Max Jarvis i spytał, czy znam jakichś innych mężczyzn o tym
imieniu. Odpowiedziałam mu, że nie znam żadnego Maxa, więc zrobił się trochę
podejrzliwy i spytał o mój numer telefonu. Okazało się, iż numer się zgadza,
więc zaczął od nowa. Powiedział, że szuka osoby o imieniu Lorraine, ale nie zna
jej nazwiska. Odparłam, iż nazywam się Lorraine Walker, na co on stwierdził,
że jestem inną Lorraine, ponieważ mój głos nie jest wystarczająco schrypnięty.
Potem się rozłączył. Był naprawdę wściekły. Nie sądzisz, że to zabawne? -
roześmiała się Lorraine.
R S
- 27 -
Lacey aż zamknęła oczy z przerażenia.
- Oj, tak, to naprawdę zabawne - wybąkała do słuchawki.
Jak mogła postąpić na tyle nierozważnie? Kiedy producent audycji
poprosił ją o podanie nazwiska i numeru telefonu, podszyła się pod Lorraine, ale
zupełnie zapomniała ją o tym poinformować.
- Hej, Lacey, jesteś tam?
- Tak, tak. Słuchaj, Lorraine, to długa historia. Przyjedź do mnie, to ci
wszystko wyjaśnię. A jeśli Max Jarvis zadzwoni jeszcze raz, błagam, powiedz
mu, że Lorraine, której szuka, jest osiągalna pod moim numerem telefonu.
Wiadomość, iż Max jednak próbował się z nią skontaktować, wprawiła
Lacey w świetny nastrój.
Zdumiona Lorraine, która wkrótce zjawiła się, by odebrać George'a,
usłyszała zadziwiającą opowieść o tym, jak przebiegała znajomość Lacey i
Maxa Jarvisa. Przyznała, że należy dowiedzieć się czegoś konkretnego na temat
stanu cywilnego przystojnego Kalifornijczyka, zanim uczucia wezmą górę nad
rozumem. Perry narobił już tyle złego, iż Lacey nie powinna ryzykować.
Kiedy George wyszedł wraz ze swą opiekunką, w domku zrobiło się
znacznie ciszej i spokojniej, dzięki czemu Lacey mogła zająć się zaległą pracą.
Kilka godzin później Greg, przyjaciel rodziny, zastukał do drzwi, a
następnie otworzył je swym własnym kluczem. Kiedy wszedł do pokoju, Lacey
wciąż siedziała nad długimi kolumnami cyfr.
- Co to znaczy, że nie masz ochoty obejrzeć „Casablanki"? - zdziwił się,
gdy usłyszał odmowną odpowiedź na propozycję pójścia do kina. - Przecież to
twój ukochany film.
- Owszem - westchnęła.
- W dodatku nie musimy spieszyć się z powrotem do domu ze względu na
George'a - kusił.
- Wiem.
- To może pójdziemy na mecz? Utah gra przeciwko Wyoming.
R S
- 28 -
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym porozmawiać - poprosiła.
- Poznałam kogoś, ale nie chcę podejmować żadnych kroków, póki nie dowiem
się, czy jest żonaty.
- Czemu więc nie zapytasz go o to, kiedy się spotkacie albo gdy do ciebie
zadzwoni? - spytał po krótkim namyśle.
- Ponieważ on nie zna mojego prawdziwego imienia ani też numeru
telefonu.
- Tak, to rzeczywiście może być problem. Słuchaj, przestań być taka
tajemnicza i powiedz, o kogo chodzi. Czy to znów jakiś wzięty adwokat, jak
Perry?
- Prawdę mówiąc, to Max Jarvis - wyznała.
- Ten typek z Kalifornii, którego tak nie znosisz? - oburzył się Greg. - To
się chyba stało bardzo szybko, prawda? A może udział w programie tak ci
uderzył do głowy?
Lacey musiała przyznać sama przed sobą, że słowne potyczki z Maxem w
obecności tylu setek słuchaczy sprawiały jej ogromną satysfakcję.
- Pozwól, że dam ci pewną radę - ciągnął. - Znajdź sobie raczej
mężczyznę, który ma prawdziwy zawód.
- A może zadzwonię do radia w trakcie audycji i ponownie zadam mu
pytanie, czy jest żonaty? - Lacey zdawała się nie słyszeć tego, co powiedział. -
Nie będzie mógł mnie zbyć byle czym, bo słuchacze nie dadzą mu potem
spokoju - dodała z nadzieją w głosie.
- Widzę, że wpadłaś po same uszy - stwierdził z wyraźnym
niezadowoleniem Greg.
- Powiedzmy, że jestem nim zainteresowana. Zaprosił mnie na kolację.
- Kiedy to się stało?
- Po audycji.
- Nie podoba mi się to, Lacey.
- Ojej, mówisz jak Nester, kiedy próbuje zastępować mi ojca.
R S
- 29 -
- Bo potrzebujesz opieki i dobrej rady. Poza tym obiecałem Valerie, że
będę cię miał na oku podczas jej nieobecności.
- To ciekawe, bo z kolei ja jej obiecałam, że dopilnuję, byś pogodził się z
Annette. Powinniście wreszcie zacząć się świetnie bawić w swoim towarzystwie
- stwierdziła autorytatywnie.
- Annette i ja nie bawimy się w swym towarzystwie, my się tylko kłócimy
- oznajmił ponuro Greg.
- W takim razie wymyśl coś kompletnie zwariowanego i zrób jej
niespodziankę. Ja na przykład na naszą pierwszą randkę, jeśli oczywiście do niej
dojdzie, zamierzam zabrać Maxa na kurs dla płetwonurków. Zawsze chciałam
się tego nauczyć. Chociaż z drugiej strony, będąc Kalifornijczykiem, na pewno
umie nurkować i jest w tym znakomity...
- Dlaczego mnie nigdy o to nie poprosiłaś? - rzucił oskarżycielskim tonem
jej przyjaciel.
- Ponieważ to jest coś, co powinieneś robić z Annette, a nie ze mną -
wyjaśniła. - Może zatelefonujesz teraz do niej, a ja tymczasem nastawię radio?
Powiedziawszy to, wybiegła do kuchni po walkmana. Gdy wróciła do
pokoju, Greg siedział z nosem w gazecie.
- ...Witam słuchaczy Radia Talk - usłyszała w słuchawkach. - Tu Max
Jarvis w zastępstwie za Lona Freemana, który jest chory. Jak co tydzień o tej
porze rozmawiać będziemy o tym, co najbardziej państwa wzburzyło w czasie
siedmiu minionych dni. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, mówiąc, iż spośród
wszystkich stanów USA, w których miałem okazję prowadzić samochód, Utah
jako jedyny z uporem maniaka obstaje przy tym, aby wyprzedzać po prawej
stronie. Kodeks drogowy mówi, iż należy wyprzedzać po lewej, ale wy,
mieszkańcy tego stanu, zachowujecie się, jakbyście nigdy w życiu nie mieli w
ręku owego kodeksu. Ciekawe, czy słucha mnie ktoś, kto podziela moje
zdziwienie. Halo, Mavis, jaka jest twoja opinia?
R S
- 30 -
- Witaj, Max. Chciałam ci powiedzieć, że mój zmarły mąż, Joe, który
pochodził z Teksasu, czuł się podobnie, jak ty...
W tym momencie Lacey zdjęła słuchawki i sięgnęła po telefon
bezprzewodowy. Znała numer rozgłośni Radia Talk na pamięć, więc sprawnie
wystukała cyfry.
- Halo, tu Rob Clark. Czy chcesz porozmawiać na antenie z Maxem
Jarvisem?
- Tak.
- Jak masz na imię?
- Lorraine.
- Hej, Lorraine - ucieszył się Rob. - To ja.
- Wiem...
- Jak ci odpowiada balsam?
- Właśnie o tym chciałam opowiedzieć na antenie - odparła zadowolona,
że w ten sposób Rob podsunął jej konkretny powód, dla którego zadzwoniła.
- Świetnie. Wchodzisz na antenę po Mavis - poinformował Rob, po czym
przełączył toczącą się na antenie rozmowę, tak by Lacey mogła ją słyszeć w
słuchawce telefonu.
- Na pewno spodobałaby mu się twoja audycja, Max - ciągnęła
słuchaczka. - Oby tak dalej. Do usłyszenia.
- Dziękuję za głos poparcia, Mavis. A teraz posłuchajmy, co ma do
powiedzenia osoba oczekująca na drugiej linii. Proszę, proszę, mój producent
mówi, że to Lorraine, nasz gość sprzed tygodnia. Jak się masz, Lorraine?
Lacey nie mogła wyczytać w jego głosie, czy jest zadowolony, iż
zadzwoniła.
- Świetnie, dziękuję - odparła szybko, ignorując pytające spojrzenie
Grega. - To jest program o formule otwartej, prawda? Mogę mówić, o czym
chcę, tak?
R S
- 31 -
- Oczywiście. Ale najpierw powiedz, co cię najbardziej wzburzyło w
ciągu ostatniego tygodnia.
Co ją wzburzyło. Wspaniale.
- Cóż... Nigdy nie mówisz na antenie o swej żonie i dzieciach. Czy to
znaczy, że jesteś kawalerem?
- Czy to cię właśnie wzburzyło? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Tak.
- Jako że już po raz drugi podejmujesz tę kwestię na antenie, proponuję,
abyś podała Robowi swoje nazwisko i numer telefonu, a ja z przyjemnością
oddzwonię i odpowiem na twoje pytanie. Zgoda?
- A jaką mam gwarancję, że powiesz mi prawdę?
- A jaką ja mam gwarancję, że podasz swoje prawdziwe dane? - zapytał z
wyrzutem. - Myślę, że chodzi tu o wzajemne zaufanie.
- W porządku. Masz rację - przyznała skruszona.
- W takim razie umówmy się w ten sposób. Ja zaspokoję twoją ciekawość
co do mego stanu cywilnego, natomiast ty powiesz mi, czy jesteś ową żoną, czy
narzeczoną, o której opowiadałaś. Słuchacze naprawdę chcieliby to wiedzieć.
- Nie mogę mówić o tym na antenie, ale zdradzę ci to prywatnie - zgodziła
się.
- Świetnie. Zaczekaj w takim razie chwilkę, Rob przełączy cię na inną
linię. Podaj mu swój numer telefonu, a ja wkrótce do ciebie zadzwonię i
wymienimy interesujące nas informacje. Zgadzasz się?
- Dobrze. Ale zanim skończymy rozmowę, chciałabym jeszcze
powiedzieć, że wypróbowałam ten balsam i jest naprawdę fantastyczny.
- W takim razie Lon będzie uradowany. Do usłyszenia, Lorraine.
Nie minęła minuta od zakończenia programu, a już telefon zadzwonił.
Usłyszawszy to, Greg ostentacyjnie odłożył gazetę i posłał Lacey pełne
potępienia spojrzenie.
- Halo - powiedziała drżącym głosem do słuchawki.
R S
- 32 -
- Witaj, Lorraine - odezwał się znajomy głos.
- Witaj, Max.
- Czy istnieje szansa, że kiedyś wreszcie poznam twoje prawdziwe imię?
Nie sądzę, by Lorraine Walker była zadowolona, gdy dowiedziała się, że
podawałaś się za nią.
- To moja przyjaciółka. Nie gniewa się, że to zrobiłam - odparła. - A ja
nazywam się Lacey. Lacey West.
- Lacey... - powtórzył powoli, jakby delektował się brzmieniem jej
imienia. - Podoba mi się.
- Czy teraz odpowiesz na moje pytanie? - zapytała z naciskiem.
- Nigdy nie byłem żonaty i nie interesują mnie mężczyźni.
Słysząc to, Lacey poczuła niesłychaną ulgę, jak gdyby ktoś zdjął z jej
ramion ogromny ciężar.
- Czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
- Może chciałem się przekonać, jak bardzo jesteś tym zainteresowana? No
dobrze, teraz twoja kolej - przypomniał.
- Ja również nigdy nie byłam zamężna i gardzę mężczyznami, którzy
udają kawalerów.
- Facet, który cię zranił, nie jest wart, byś przez niego tak cierpiała, Lacey
- powiedział ciepłym głosem Max. - Nie wszyscy mężczyźni są kłamcami.
Posłuchaj, w niedzielę wieczorem będzie u mnie grupa przyjaciół, którzy mogą
zaświadczyć o tym, jakim jestem człowiekiem. Przyjdziesz?
- To zależy, o której godzinie.
- O wpół do ósmej. Wpaść po ciebie?
Lorraine ma przyprowadzić George'a, przypomniała sobie Lacey.
- Lepiej będzie, jak przyjdę sama, ponieważ o tej godzinie spodziewam
się gościa. Będę wolna dopiero o ósmej albo nawet wpół do dziewiątej.
- Nie ma problemu, przyjdź, o której możesz, bylebyś się w ogóle
pojawiła. Mieszkam na osiedlu Oquirrh Park, w segmencie J-25 - poinformował.
R S
- 33 -
Lacey z wrażenia omal nie upuściła słuchawki. Należący do Valerie
segment ma numer J-24. To znaczy, że Max mieszka za ścianą!
- Lacey, jesteś tam jeszcze? - zaniepokoił się Max.
- Tak - odparła słabym głosem. - Słuchawka wypadła mi z ręki.
- Świetnie, bo już się bałem, że coś nas rozłączyło - ucieszył się. - Wiesz,
gdzie jest to osiedle?
Teraz powinna mu powiedzieć, że są sąsiadami zza ściany, ale miała tak
wielką ochotę ujrzeć wyraz niebotycznego zdumienia na jego przystojnej
twarzy, iż postanowiła zaczekać z tymi rewelacjami do niedzieli.
- Chyba nie ma mieszkańca Salt Lake, który nie wiedziałby, gdzie to jest -
odparła pełnym wyższości tonem.
- No tak, ale ja przecież jestem z Kalifornii... Przyjdź na moje przyjęcie, a
może uda mi się zmienić twą niezbyt dobrą opinię na mój temat.
- Och, nie wiem, czy to w ogóle możliwe - odparowała.
- Cóż, nie dowiesz się, dopóki nie sprawdzisz - kusił Max.
Oczywiście, że przyjdzie to sprawdzić i nie będzie mogła się doczekać
jego reakcji, gdy ją zapyta, gdzie zaparkowała swój samochód!
- Dobrze, przyjdę, ale, jak powiedziałam, mogę się trochę spóźnić.
- W takim razie będę czekał.
Było coś w tonie jego głosu, co sprawiło, że po plecach Lacey przebiegł
rozkoszny dreszczyk. Nie wiedziała, jak zdoła dotrwać do niedzieli.
- Igrasz z ogniem, Lacey - powiedział z wyraźnym niezadowoleniem
Greg, gdy odłożyła słuchawkę.
Był jej przyjacielem i naprawdę bardzo go lubiła, ale czasem miała go
serdecznie dość, zwłaszcza wtedy, gdy, jak tym razem, przybierał w rozmowie z
nią ten pełen wyższości ton. Nie podobało jej się też, iż Valerie użyczyła
Gregowi swego klucza od domu, ale nie miała serca prosić, by go nie używał.
- Przesadzasz. - Wzruszyła ramionami. - Po prostu zaprosił mnie do siebie
na małe przyjęcie.
R S
- 34 -
- Ale przecież w niedzielę mieliśmy oglądać filmy na wideo,
zapomniałaś?
Lacey wstała i udała się do kuchni, by przygotować parę kanapek. Greg
poszedł za nią.
- W takim razie zadzwoń do Annette i zaproś ją, by obejrzała je z tobą -
zaproponowała.
- Gniewasz się na mnie?
- Oczywiście, że nie. Po prostu uważam, że jesteś dla niej niedobry, a
przecież ona tak cię kocha.
Greg wziął z talerza jedną kanapkę i ugryzł ogromny kęs.
- Ale ja jej nie kocham - oznajmił, przeżuwając bułkę.
- Ależ oczywiście, że ją kochasz i najwyższa pora, byście sobie co nieco
wyjaśnili.
- Kiedy w zeszłym tygodniu zaprosiłem ją na lunch, bardzo się na mnie
zdenerwowała i powiedziała, żebym raczej zaprosił ciebie - wyznał Greg.
Lacey odłożyła nóż i posłała swemu przyjacielowi poważne spojrzenie.
- Posłuchaj, a może ona dlatego właśnie zerwała zaręczyny? Może sądzi,
że coś się między nami dzieje? - zaniepokoiła się.
- Niemożliwe - Greg pokręcił głową z powątpiewaniem. - Przecież od
samego początku wiedziała, że jesteśmy jak rodzina.
- A ja sądzę, że uważa mnie za rywalkę.
- Jeśli mi nie wierzy, to znaczy, że nie powinniśmy być razem i cieszę się,
że odkryłem to w porę - skwitował.
- A jak ty byś się czuł, gdyby ona spędzała większość czasu z jakimś
samotnym mężczyzną? - ciągnęła Lacey, przekonana, że odkryła prawdziwy
powód konfliktu tych dwojga.
- To nie jest dobre porównanie - obruszył się Greg. - Traktuję ciebie i
Valerie jak moje siostry.
R S
- 35 -
- Ale ona najwyraźniej nie jest co do tego przekonana i wcale jej się nie
dziwię. Powinieneś przestać tu przychodzić.
- Nie ma mowy - żachnął się. - Nie mam zamiaru rezygnować z przyjaźni
z tobą tylko po to, by sprawić przyjemność Annette.
- Powinieneś spróbować postawić się w jej sytuacji, zrozumieć jej
wątpliwości - tłumaczyła. - Widzisz, nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni, więc
Annette pewnie nie potrafi zrozumieć, dlaczego jesteśmy sobie tak bliscy.
Założę się o co chcesz, że ona cię kocha, widziałam to w jej zachowaniu.
Powinniście sobie wszystko jeszcze raz wyjaśnić.
- Jeśli potrafiła bez słowa wyjaśnienia zerwać nasze zaręczyny, to nie ma
dla nas żadnej przyszłości. Dlaczego ani razu nie wspomniała o mojej przyjaźni
z tobą, skoro jej to aż tak bardzo przeszkadzało?
- Ponieważ cię kocha, głuptasie. Ze względu na ciebie próbowała mnie
jakoś zaakceptować, ale pewnie doszła do wniosku, że nie potrafi się tobą
dzielić. Doskonale to rozumiem.
- Daj spokój, Lacey - zniecierpliwił się Greg. - Przecież nie zrobiłem nic
takiego, co mogłoby wywołać jej zazdrość.
- Ależ zrobiłeś, nie rozumiesz? Wystarczy już, że przychodzisz tu za
każdym razem, kiedy Valerie wyjeżdża. Jak się tylko trochę zastanowisz, od
razu przyznasz mi rację.
Ku zdumieniu Lacey, Greg odwrócił się nagle na pięcie i szybkim
krokiem pomaszerował w kierunku drzwi.
- Idę sobie pojeździć - burknął.
- Tylko uważaj na siebie i nie jedź za prędko - upomniała go.
Jeśli Greg miał jakiekolwiek wady, na pewno jedną z nich była skłonność
do wariackiej jazdy samochodem. Stale płacił mandaty za przekraczanie
dozwolonej szybkości i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby pewnego dnia
odebrano mu prawo jazdy.
- Jak możesz mnie posądzać o coś takiego? - rzucił już zza progu.
R S
- 36 -
- Greg, jedź lepiej do Annette i porozmawiaj z nią. Możesz jej
powiedzieć, że chętnie się z nią spotkam, by wyjaśnić parę spraw.
- Nie ma mowy. Już się wystarczająco poniżyłem, błagając, żeby do mnie
wróciła. Teraz jej kolej.
Jak widać, kolejną wadą Grega był ośli wręcz upór. Lacey stanęła w
drzwiach i patrzyła, jak jej przyjaciel odjeżdża z piskiem opon. Tym razem był
naprawdę wściekły, ale ona nie umiała mu pomóc.
Wkrótce po jego odejściu położyła się do łóżka, jednak długo nie mogła
zasnąć, ponieważ jej myśli nieustannie krążyły wokół Maxa Jarvisa. Przez
dzielącą ich sypialnie ścianę wyczuwała jego elektryzującą obecność. Mimo iż
nie zgadzała się z wygłaszanymi przez niego na antenie opiniami, coś ją do
niego ciągnęło, czuła, że pod maską cynizmu kryje się niesłychanie wrażliwy
mężczyzna.
Zastanawiała się właśnie, co włożyć na niedzielne przyjęcie, kiedy
zadzwonił telefon. Była już niemal północ, więc spodziewała się, że w
słuchawce usłyszy głos Valerie czy Lorraine.
- Czy to pani Lacey West? - odezwała się jakaś nieznajoma kobieta.
- Tak. Słucham?
- Dzwonię ze szpitala, z izby przyjęć. Mamy tu pacjenta, nazywa się Greg
Peters. Miał wypadek samochodowy i przywieziono go do nas ze złamaną nogą.
Założyliśmy mu gips. Może pani już po niego przyjechać.
- Zaraz będę. Dziękuję za telefon - odparła Lacey, która nie była
specjalnie zdziwiona tą wiadomością.
Ubrała się szybko i pojechała do szpitala, wściekła, że Greg nie
zawiadomił Annette, tylko właśnie ją.
Przez kilka następnych dni zajmowała się swym przyjacielem, cierpliwie
znosząc jego humory i zachcianki. Jak to dobrze, że musiała chodzić do pracy,
gdyż na dłuższą metę Greg był nie do wytrzymania. Zadzwoniła do jego byłej
narzeczonej, by poinformować ją o wypadku, ale odpowiedziała jej
R S
- 37 -
automatyczna sekretarka. Nagrała więc długą wiadomość, błagając Annette, by
jednak odwiedziła Grega, który naprawdę jej potrzebował. Niestety, nadeszła
niedziela, a tamta ani nie pojawiła się, ani nie zadzwoniła. Może więc problemy
narzeczeńskie Grega nie były spowodowane tylko i wyłącznie zazdrością?
Kiedy Lorraine przywiozła z powrotem George'a, Lacey zaproponowała,
by Greg zatrudnił małpę do podawania gazet i filiżanek z herbatą, ale pomysł
ten nie przypadł mu do gustu. Po raz pierwszy jednak od kilku dni nie zwróciła
uwagi na jego oburzenie, tak była przejęta perspektywą ujrzenia Maxa.
Po raz setny przejrzała się w lustrze, by sprawdzić, czy aby na pewno
wszystko jest w porządku. Miała nadzieję, iż prosta czarna suknia bez rękawów
oraz dyskretna złota biżuteria są odpowiednie na tę okazję.
Wyjrzała przez okno, licząc, że ujrzy samochód Annette, niestety, na
próżno.
- Dlaczego włożyłaś tę czarną suknię? - dopytywał się Greg.
- Ponieważ jest to jedyna elegancka rzecz, jaką posiadam - wyjaśniła
spokojnie.
- Chyba ci kompletnie odbiło, skoro interesujesz się kimś takim, jak Max
Jarvis.
- Zanim zaczniesz mi udzielać rad, najpierw uporządkuj swoje własne
życie uczuciowe, dobrze? - zirytowała się.
- Pójdę z tobą, żeby cię przypilnować - zaofiarował się. - Muszę przecież
wreszcie nauczyć się chodzić o kulach.
- Greg, nie zostałeś zaproszony - przypomniała. - Masz tu kasety z
filmami i miskę popcornu. Baw się dobrze. George dotrzyma ci towarzystwa -
rzuciła przez ramię, idąc w kierunku drzwi. Gdyby została jeszcze trochę,
przyjęcie mogłoby się skończyć, a ona straciłaby okazję ujrzenia kogoś niesły-
chanie interesującego.
R S
- 38 -
ROZDZIAŁ CZWARTY
Drzwi otworzył młody mężczyzna imieniem Jeff i wprowadził Lacey do
gwarnego salonu. Znajdowało się tam około dwudziestu osób, które sączyły
wino, rozmawiały i najwyraźniej świetnie się czuły w swoim towarzystwie,
gdyż raz po raz słychać było salwę serdecznego śmiechu. Jeff przedstawił jej
dwóch przyjaciół Maxa, Nicka i Milo, co dobrze wpłynęło na jej samopoczucie,
ponieważ nie znała tu absolutnie nikogo i było jej odrobinę nieswojo.
- A więc jednak zdecydowałaś się oderwać od swych ważnych zajęć i
zaszczycić me progi? - usłyszała tuż za sobą znajomy głos. - Jest mi bardzo
miło.
Lacey odwróciła się na pięcie. Na widok Maxa jej serce zabiło z radości.
Wyglądał niesłychanie pociągająco w beżowym kaszmirowym swetrze i
ciemnych spodniach. Jego ciepłe spojrzenie wędrowało po jej smukłej sylwetce,
tak że Lacey poczuła, iż się rumieni.
- Mamy chyba coś mocniejszego niż coca-cola, prawda, Jeff? - spytał,
spoglądając na trzymaną przez nią szklankę.
- Nie piję alkoholu - wyjaśniła, zanim Jeff zdążył otworzyć usta. -
Poprosiłam twojego przyjaciela właśnie o colę.
- W takim razie spróbuj zapiekanki - zaproponował.
- O, nie, dziękuję, ale Gr... to znaczy... Jadłam niedawno kolację. Nie
przejmuj się mną, dam sobie radę.
- Ależ ja właśnie chcę się tobą przejmować. Jestem gospodarzem, więc to
mój przywilej. - Uśmiechnął się, po czym wziął ją pod rękę i zaprowadził na
kanapę. - Przyszłaś w samą porę. Za chwilę będziemy oglądać film, który
nakręciliśmy na Alasce.
- Jaki film? - zdumiała się. - I jacy „my"?
- My, to znaczy moi przyjaciele i ja - wyjaśnił. - Oprócz tego, co robimy
na co dzień, zajmujemy się również kręceniem filmów dokumentalnych. Ten,
R S
- 39 -
który za chwilę zobaczysz, jest częścią serii poświęconej rdzennym
mieszkańcom Ameryki. Przygotowujemy ją na zlecenie Międzynarodowego
Instytutu Etnografii.
- A więc to dlatego jedziesz wkrótce w dorzecze Amazonki! - skojarzyła.
- Lon Freeman wspominał o tym ostatnio.
- Zgadza się. Będziemy kręcić film na temat plemienia Arawaków.
- Powiedz mi w takim razie, dlaczego pracujesz w radiu, jeśli twoim
powołaniem jest produkcja filmów?
- Moje zadanie przy produkcji filmu jest bardzo podobne do tego, co robię
na co dzień, jestem bowiem odpowiedzialny za przygotowanie narracji.
Lacey miała ochotę zadać mu jeszcze mnóstwo pytań, ale musiała się na
razie wstrzymać, gdyż za chwilę miała się rozpocząć projekcja. Ku jej
zdumieniu, Max, który odszedł, by zgasić światło, po chwili powrócił, by
zasiąść tuż obok niej na poręczy kanapy, tak że jego udo lekko dotykało jej nogi.
Ten delikatny kontakt sprawił, że po jej plecach przebiegł przyjemny dreszczyk.
Przez kolejne pół godziny wpatrywała się jak zauroczona w ekran. Film
był fascynujący i opowiadał o ludziach, o których istnieniu nie miała dotąd
pojęcia. Kiedy ponownie zapalono światła, wszyscy wyrażali głośno swą opinię
na temat projekcji i zadawali mnóstwo pytań dotyczących filmu. Zanim Lacey
zdążyła się zorientować, było już dobrze po północy.
Nagle przypomniała sobie, że w domu czeka na nią Greg, któremu trzeba
pomóc położyć się do łóżka. Wstała, by podziękować Maxowi za wspaniały
wieczór i pożegnać się, ale on zajęty był rozmową z piękną brunetką, która
sprawiała wrażenie jego bardzo bliskiej znajomej. Dlatego też Lacey
postanowiła, iż lepiej będzie, gdy spróbuje wymknąć się dyskretnie, a za
przyjęcie podziękuje innym razem. Max jednak widocznie zauważył jej
manewry, bo przerwał rozmowę i przedstawił sobie obydwie kobiety. Lacey z
wielkim trudem rzuciła jakąś uprzejmą uwagę, ponieważ cała pochłonięta była
tłumieniem w sobie niespodziewanego przypływu zazdrości.
R S
- 40 -
- Niestety, muszę już iść - oznajmiła w końcu. - Dziękuję ci za
zaproszenie, Max. Uważam, że wasz film jest znakomity.
- Coś mi mówi, że to było dyplomatyczne stwierdzenie, bo nie chcesz mi
zrobić przykrości na oczach moich przyjaciół - odparł, przyglądając się jej
podejrzliwie.
- Wcale nie, naprawdę tak sądzę.
- A więc Kalifornijczyk potrafi jednak zrobić coś dobrze? - W jego głosie
pobrzmiewała nutka ironii.
- Jestem przekonana, że potrafisz zrobić jeszcze parę rzeczy dobrze.
- Cóż, dziękuję ci za komplement. W takim razie odprowadzę cię do
samochodu, żebyś mogła wymienić te inne rzeczy, w których jestem dobry.
- A co z gośćmi? - przypomniała.
- Dadzą sobie radę beze mnie.
- Jeśli chodzi o ścisłość, nie przyjechałam samochodem, ponieważ
mieszkam niedaleko stąd - oznajmiła, gdy znaleźli się na chodniku.
- W takim razie odprowadzę cię do domu. - Uśmiechnął się, biorąc ją pod
rękę. - Gdzie to jest?
- Och, bliziutko.
Kiedy weszli na podjazd, prowadzący do segmentu Valerie, Max nagle
zwolnił i puścił jej ramię. Lacey była przekonana, że zaraz zacznie się śmiać
albo przynajmniej zrobi jakąś uwagę na temat tego zadziwiającego zbiegu
okoliczności, ale on milczał.
- Co tu jest grane? - wycedził przez zęby.
- Kiedy podałeś mi swój adres - zaczęła cichym głosem, zaskoczona jego
reakcją - odkryłam, że jesteśmy sąsiadami zza ściany i postanowiłam, że zrobię
ci niespodziankę, ale coś mi się zdaje, że nie jesteś zadowolony.
- Może dlatego, że twój mąż, Brad, powiedział mi, że masz na imię
Valerie - odpowiedział oskarżycielskim tonem. - Powiedz mi, iloma jeszcze
imionami się posługujesz oprócz Lorraine, Valerie i Lacey?
R S
- 41 -
- Ależ ty nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Naprawdę mam na imię
Lacey, a Valerie to moja siostra bliźniaczka. Opiekuję się jej domem, bo ona i
Brad są teraz na Dalekim Wschodzie.
- Akurat - prychnął.
- Właśnie, że tak. Dlaczego niby miałabym kłamać?! - zaperzyła się.
- A dlaczego ludzie kłamią?
Wyglądało na to, że tylko wspólne zdjęcie obydwu sióstr zdołałoby
przekonać Maxa.
- Jeśli chcesz dowodów, mogę ci pokazać zdjęcie Valerie i moje -
zaproponowała.
Max nie odezwał się ani słowem. Zirytowana Lacey otworzyła drzwi do
domu i, ku swemu przerażeniu, usłyszała głos Grega:
- Lacey? To ty? Czekałem, aż wrócisz, żebyśmy się mogli położyć spać.
No tak, to już koniec, pomyślała z rozpaczą. Już sobie wyobrażała, co się
dzieje w głowie Maxa.
- Teraz już się nie dziwię, czemu tak ci się spieszyło do wyjścia z
przyjęcia - mruknął ironicznie.
- Och, nie... - jęknęła, myśląc intensywnie, jak wyjaśnić tę niezręczną
sytuację.
- Kto jest z tobą? - dopytywał się Greg.
Lacey zamknęła oczy z przerażenia. Dałaby wszystko za to, by cały ten
koszmar okazał się tylko snem...
- Nie przedstawisz nas sobie? - zwrócił się do niej Greg, który wreszcie
dokuśtykał o kulach.
Miała ochotę go udusić.
- To jest Max Jarvis. Max, przedstawiam ci przyjaciela naszej rodziny,
Grega Petersa.
- Witaj, Max. - Greg skinął głową. - Czasami słucham twego programu.
Muszę przyznać, że jesteś całkiem niezły jak na przybysza.
R S
- 42 -
Max nie zareagował na oczywistą zaczepkę ze strony Grega, tylko zwrócił
się do Lacey.
- Powinnaś mi była powiedzieć, że masz gościa. Mogłaś go przecież
przyprowadzić na przyjęcie.
- Bardzo przepraszam, że przeze mnie się spóźniła, ale tak to jest, kiedy
człowiek nie daje sobie rady z najprostszymi czynnościami - wtrącił się Greg. -
Lacey, nie zabaw tu długo, dobrze?
Powiedziawszy to, odwrócił się niezgrabnie i pokuśtykał do salonu. Lacey
starannie unikała oskarżycielskiego spojrzenia niebieskich oczu Maxa.
- Greg zachowuje się jak duże, rozpieszczone dziecko - odezwała się po
chwili. - W dodatku jest okropnie marudnym pacjentem.
- W takim razie ma szczęście, że znalazł taką opiekunkę, która spełnia
jego wszystkie zachcianki.
Reakcja Maxa była co najmniej zdumiewająca. Wątpliwe, by był to
przejaw zazdrości, on po prostu nie wierzył w ani jedno jej słowo. Możliwe, iż
ktoś, kogo bardzo kochał, nadużył kiedyś jego zaufania i stąd ta jego skłonność
do pochopnych wniosków?
- Powiedz mi, Lacey, zakładając, że to twoje prawdziwe imię, gdyby to
mnie coś się stało, czy opiekowałabyś się mną z równym poświęceniem? -
zapytał niespodziewanie.
- Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by tobie cokolwiek się mogło stać -
odparła, zdumiona jego pytaniem.
- Może wrócę znad Amazonki z raną od zatrutej strzały?
- Jeśli tamtejsze plemiona zdecydują się zaatakować cię, to zapewne
dlatego, że z wrodzoną ignorancją powiesz coś, co je rozwścieczy - odparowała.
Max roześmiał się głośno, lecz jego spojrzenie pozostało chłodne.
- Bez względu na to, jakie życie prowadzisz, powinnaś pracować w radiu
- oznajmił. - Jesteś taka naturalna.
- A jakie życie ja prowadzę twoim zdaniem?
R S
- 43 -
- Powiedzmy, że kolorowe.
- Kolorowe? - powtórzyła oburzona. - To bardzo odważne stwierdzenie,
zważywszy, że prawie nic o mnie nie wiesz.
- Wiem więcej, niż ci się zdaje.
- Naprawdę? - prychnęła. - Może w takim razie mógłbyś któregoś dnia
opowiedzieć mi co nieco na ten temat. Kiedy wyjeżdżasz nad Amazonkę?
- Jutro rano. Nie będzie nas przez sześć dni. A czemu pytasz? Czyżbyś
była fanką Lona Freemana? - ironizował.
- Lon Freeman jest znakomitym prezenterem radiowym, ale nie martw
się, nie jest tak popularny, jak ty.
- Lacey! - zawołał z salonu Greg.
- Lepiej już idź, twój przyjaciel zaczyna się niecierpliwić - zauważył Max
cierpko.
Miała ochotę wytłumaczyć mu, że Greg i jego narzeczona pokłócili się
niedawno, a poza tym on już nazajutrz wraca do swego mieszkania, ale nagle
straciła ochotę na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Miałam zamiar zaprosić cię, byś mógł obejrzeć parę zdjęć rodzinnych,
ale właśnie przypomniałam sobie, że powinieneś wracać do gości. Twoja piękna
ciemnowłosa przyjaciółka zapewne już się zastanawia, dlaczego tak długo cię
nie ma - odwzajemniła się.
Powiedziawszy to, odwróciła się i szybko zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zanim znalazła się w swej sypialni, była cała we łzach. Chwilę później Greg
pukał do jej drzwi i próbował z nią rozmawiać, ale była zbyt zdenerwowana i
rozgoryczona, by odpowiedzieć.
- Posłuchaj, Lacey - nie dawał za wygraną. - Wiem, że jesteś na mnie
wściekła, ale spróbuj mnie zrozumieć. Chciałem go trochę odstraszyć, bo mam
przeczucie, że on może cię bardziej zranić niż Perry. Zastanów się, facet jest
bywały w świecie, ma trzydzieści parę lat i wciąż jest kawalerem. Nie wydaje ci
się to dziwne?
R S
- 44 -
To prawda. Zastanawiała się nad tym, odkąd dowiedziała się, iż Max nie
ma żony. Ale Greg nie miał prawa się wtrącać.
- Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć - odezwała się w końcu. - Czasu i
spokoju. Idź spać, Greg.
- Przepraszam cię, Lacey.
- W porządku. A teraz zostaw mnie samą, dobrze?
Greg w końcu odszedł, ale ona nie mogła zasnąć.
Przez większą część nocy przewracała się z boku na bok, pragnąc przestać
myśleć o wydarzeniach tego wieczoru. W końcu zasnęła, a gdy obudziła się
rankiem, spostrzegła, że wciąż ma na sobie czarną suknię, która teraz była
okropnie wymięta.
Zza ściany nie dochodził żaden dźwięk, co znaczyło, iż Max
prawdopodobnie wyjechał już nad Amazonkę. Westchnąwszy ciężko, wstała z
łóżka, wzięła prysznic i udała się do kuchni, by przygotować śniadanie.
Greg leżał na kanapie w salonie, ale na szczęście miał tyle rozumu, by nie
odzywać się, zanim ona nie zacznie rozmowy. Po śniadaniu odwiozła go do jego
mieszkania i upewniwszy się, że ma wszystko, czego potrzebuje, pojechała do
jednego z klientów po dokumenty, nad którymi miała popracować w domu.
Przez cały tydzień pochłonięta była pracą, co miało swoją dobrą stronę,
ponieważ pozwalało jej zapomnieć o smutku i samotności, jaką odczuwała po
rozstaniu z Maxem. W wolnych chwilach rozmyślała o tym, że jest już
dwudziestoośmioletnią kobietą, a niczego jeszcze w życiu nie dokonała. Nie ma
ani własnego domu, ani męża, ani dzieci. Lorraine pewnie poradziłaby jej, aby
spróbowała spojrzeć na siebie bardziej optymistycznie. Jest przecież zdrowa, ma
świetną pracę, prawdziwych przyjaciół i kochającą rodzinę, a to powinno jej
wystarczyć.
Kiedyś jej to wystarczało, aż do momentu gdy pojawił się Max Jarvis i
sprawił, że zakochała się w jego hipnotyzującym głosie. Co gorsza, Lacey
R S
- 45 -
obawiała się, że po drodze straciła kontrolę nad sobą i zakochała się nie tylko w
jego głosie...
W niedzielę wieczorem Cameron Morgan przybył do Salt Lake z Idaho
Falls i odwiedził Lacey, by podziękować jej za pomoc w uporządkowaniu ksiąg
rachunkowych. Ledwo zdążyli usiąść w salonie i otworzyć przyniesione przez
Camerona pudełko trufli czekoladowych, zadźwięczał dzwonek.
- Przepraszam cię na momencik - mruknęła Lacey i pobiegła do drzwi.
Mało nie zemdlała z wrażenia, gdy stanęła twarzą w twarz z Maxem
Jarvisem. Ku swemu zdumieniu, poczuła niesłychaną ulgę, widząc, że jest cały i
zdrowy. Rzecz jasna, nie było powodów do niepokoju, gdyż, jak twierdzili
prezenterzy Radia Talk, Max od wielu lat odbywał równie niebezpieczne
wyprawy i zawsze powracał bez szwanku. Ale to było w czasach, gdy Lacey nie
miała pojęcia o jego istnieniu.
Nie przypuszczała, iż jeszcze kiedykolwiek się spotkają, chyba że
przypadkiem. Bądź co bądź, Max sądził, iż okłamała go, a w dodatku, że ona i
Greg są kochankami.
Oczywiście niemal natychmiast zauważył Camerona, który właśnie
częstował się kolejną czekoladką. Niewątpliwie jego obecność jeszcze bardziej
pogrążyła Lacey.
- Zdaje się, że przyszedłem nie w porę - mruknął.
- Proszę, wejdź - zachęciła go.
- Mam do ciebie sprawę, ale to może poczekać, aż będziesz mniej zajęta. -
W jego głosie słychać było nutę sarkazmu.
- Ja już wychodzę - odezwał się Cameron, idąc w ich kierunku.
- Cameron Morgan, to Max Jarvis - dokonała prezentacji Lacey.
- Jesteś może krewnym Nestera? - zapytał na pozór niewinnie Max, ale
Lacey doskonale wiedziała, co mu chodzi po głowie.
R S
- 46 -
- Jasne, to mój tato - uśmiechnął się Cameron. - A ty jesteś tym
prezenterem radiowym. Słuchałem twoich audycji w drodze do Idaho Falls.
Uważam, że jesteś fantastyczny.
- Czy to znaczy, że nie potępiasz mnie tylko z tego powodu, że pochodzę
z Kalifornii?
- Chyba żartujesz! Prezenterzy radiowi z Utah są śmiertelnie nudni -
roześmiał się Cameron, po czym spojrzał na Lacey. - Muszę już uciekać. Do
zobaczenia za miesiąc. Miło było mi cię poznać, Max. - Skinął głową.
Lacey odprowadziła swego gościa do wyjścia i zamknąwszy za nim
drzwi, oparła się o nie plecami.
- Jak widzę, nie dopadły cię zatrute strzały, więc nie potrzebujesz opieki.
Po co w takim razie przyszedłeś? - zapytała niegrzecznie, podczas gdy jej serce
waliło jak szalone.
- Mój szef zaprasza cię, byś wystąpiła w moim programie wraz z
doktorem Ryderem - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Przecież mógł jej wysłać list albo zatelefonować, ale przyszedł osobiście,
chyba tylko po to, by ją torturować swą obecnością.
- Czy to znaczy, że ponownie zaprosisz tego półgłówka do swego
programu?
- Taka była umowa, nie pamiętasz? Jeśli ty zwyciężysz w głosowaniu, ja
zapraszam doktora Rydera, żebyś mogła z nim podyskutować.
- No, tak, ale... - wybąkała. - Rzeczywiście, chyba nie pamiętam, żebyśmy
zawierali taką umowę...
- Czy bardzo cię zdenerwuje rozmowa z nim?
- Ależ skąd. Tylko czy on odważy się przyjść?
- Nie ma innego wyjścia, jeśli oczywiście chce zachować twarz. - Max
uśmiechnął się lekko. - Z tego, co wiem, podczas mojej nieobecności dzwoniło
do radia mnóstwo ludzi, domagając się rewanżu. Czy pasuje ci dwudziesty
szósty?
R S
- 47 -
Lacey kiwnęła głową. Było jej niezmiernie miło, iż właściciel rozgłośni
zapraszał ją do występu w audycji, ale z drugiej strony zmuszona była w ten
sposób do przebywania w towarzystwie Maxa...
- Nie powinieneś być w tej chwili w radiu i prowadzić swojego
programu? - rzuciła, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ach, zauważyłaś - ucieszył się. - Wziąłem więcej dni urlopu, by móc w
drodze znad Amazonki zatrzymać się u mojego ojca w Kalifornii.
Po raz pierwszy wspomniał o kimś ze swej rodziny.
- W której części Kalifornii mieszka?
- Na południu, w Laguna Beach.
- To moje ulubione miejsce - wyznała. - Czemu opuściłeś je, by
przyjechać do Utah?
- Miałem swoje powody - odparł wymijająco. - Często tam jeździsz?
- Teraz już nie. Kiedyś całą rodziną spędzaliśmy tam co roku wakacje.
- A gdzie konkretnie? - dopytywał się, jakby chciał sprawdzić, czy mówi
prawdę.
- W Coast Highway Inn.
- To dosłownie kilkanaście kroków od domu taty.
- A to szczęściarz z niego - westchnęła. - Valerie i ja często
wyobrażałyśmy sobie, że mieszkamy w jednym z tych ślicznych domów, które
widać było z naszego okna w hotelu.
- Valerie? - powtórzył z niedowierzaniem.
Lacey zdecydowała, iż nadszedł odpowiedni moment, by pokazać
Maxowi jedno ze zdjęć rodzinnych, zdjęła więc ze ściany fotografię,
przedstawiającą obydwie siostry, i podała mu ją.
Przyglądał się uważnie zdjęciu przez kilka długich minut.
- Ta fotografią została zrobiona właśnie w Laguna Beach - wyjaśniła w
końcu. - Wyglądamy niemal identycznie, ale mamy zupełnie odmienne
R S
- 48 -
charaktery. Prawie w niczym się nie zgadzamy. Na przykład ona sądzi, że jesteś
wspaniały. Lorraine zresztą też.
Max uniósł wysoko brwi, po czym odwrócił się, by umieścić zdjęcie z
powrotem na ścianie.
- Opowiedz mi coś o Lorraine - poprosił.
- Jest naszą najbliższą przyjaciółką. Zaopiekowała się Valerie i mną po
śmierci naszych rodziców. Zginęli w wypadku kolejowym w drodze powrotnej z
Kalifornii.
- Bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców - powiedział cicho,
patrząc jej prosto w oczy. - Teraz już rozumiem, skąd ta twoja awersja do
Kalifornii...
- To nie jest awersja, zresztą najgorszy ból już minął. Powiedz, urodziłeś
się tam? - zmieniła temat.
- Nie, w Hongkongu.
- A więc twój ojciec był wojskowym, tak?
- Nie, pracował dla departamentu oświaty, zajmował się
przygotowywaniem programów nauczania dla krajów Trzeciego Świata -
wyjaśnił. - W okresie dzieciństwa mieszkałem w bardzo wielu miejscach, a
kiedy tato przeszedł na emeryturę, osiedliliśmy się w Laguna Beach.
- Nie byłam jeszcze nigdzie poza granicami Stanów, ale wydaje mi się, że
Laguna to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
- Przyznaję, że jest tam pięknie, ale istnieją jeszcze bardziej urocze
zakątki, choćby wyspy południowego Pacyfiku.
- Muszę ci uwierzyć na słowo. - Uśmiechnęła się słabo.
- Nie chciałabyś podróżować? - zdziwił się.
- Naturalnie, że chciałabym, ale moi rodzice byli raczej domatorami, w
dodatku nie mieli za dużo pieniędzy, a od kilku lat jestem zbyt zajęta
zarabianiem na własne utrzymanie, by wybrać się w podróż.
R S
- 49 -
- Rzeczywiście, zauważyłem to - przyznał z przekąsem. - Ale może
najwyższy czas, byś się oderwała od swych ważnych zajęć i odpoczęła trochę?
- Może i tak - mruknęła. - Na razie jednak mam ochotę po prostu
porządnie się wyspać.
- Ja również - odparł nieco ostro. - Chyba jestem chory...
- Chory? Czyżbyś złapał jakiegoś dziwnego południowoamerykańskiego
wirusa?
- Nie. Zdaje się, że dopadło mnie coś zdecydowanie bliżej domu.
- Naprawdę jesteś chory? - spytała, zastanawiając się intensywnie, co też
on może mieć na myśli.
- W pewnym sensie tak - przyznał.
- Byłeś u lekarza?
- Nie sądzę, by lekarz mógł mi w czymkolwiek pomóc.
- Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
Może jednak jego wizyta nie miała tylko i wyłącznie charakteru
zawodowego...
- Nie sądzisz, że opieka nad jednym mężczyzną ze złamaną nogą to już
wystarczający obowiązek? - ironizował.
- Greg przechodzi dalszą rekonwalescencję w swoim mieszkaniu -
odparła, zadowolona, że może wreszcie wyjaśnić to nieporozumienie.
- A co z tym drugim mężczyzną, który spędza u ciebie większość czasu?
- Nie ma żadnego drugiego mężczyzny - jęknęła.
- Ten twój śliczny nosek powinien być w tej chwili przynajmniej trzy razy
dłuższy. Czy nie wiesz, że kłamstwa wydłużają nos? Pozwól zatem, że odświeżę
ci pamięć. Ten drugi mężczyzna ma na imię George i uwielbiasz wieczorami
zabawiać się z nim w wannie.
- Och, nie... - wydusiła z siebie Lacey. - Słyszałeś wszystko przez ścianę?
- Moi przyjaciele nawet robili zakłady, czy wolisz mocno owłosionych
mężczyzn, czy raczej nie - odparł oschle.
R S
- 50 -
- Czyżbyście specjalnie podsłuchiwali? - zapytała, walcząc z
nieuchronnym atakiem śmiechu.
- Pomagali mi przetkać rury pod umywalką. Trudno było nie słyszeć
każdego słowa.
Gdy Lacey przypomniała sobie kąpiel swoją i George'a owego wieczoru,
nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
- Prowadzisz niebezpieczną grę - ostrzegł ją Max. - Czy Lorraine wie, że
zabawiasz się z jej chłopakiem?
- Wie - ledwo wykrztusiła.
- W takim razie rzeczywiście jesteście bliskimi przyjaciółkami. Aha,
kiedy następnym razem będziesz przyjmowała jednego ze swych kochanków,
lepiej nie zamykaj George'a w komórce wraz z telewizorem - poradził.
- Wiedziałeś, że on tam jest?
- Wiem więcej, niż ci się wydaje - oznajmił, wykrzywiając usta w pełnym
ironii uśmiechu. - Jak nie jedziesz dokądś z jednym facetem w samochodzie
kempingowym, to zabawiasz się na zmianę z panami Morganami, ojcem i
synem.
- Oni obydwaj są szczęśliwymi mężami i ojcami! - zaperzyła się.
- Przecież ty tylko gardzisz mężczyznami, którzy udają, że nie są żonaci -
przypomniał. - Ale zapewniam cię, marnujesz swój czas na mnie.
- A więc sądzisz, że się za tobą uganiam? - Lacey nie posiadała się z
oburzenia.
- Cóż, zdarzyło mi się to parę razy. To jedna z ujemnych stron bycia
prezenterem radiowym.
- No wiesz - żachnęła się. - A ja myślałam, że to Lon Freeman jest
zarozumiały.
- Nie udawaj. Dowiedziałaś się, że jesteśmy sąsiadami i postanowiłaś, że
będę twoją następną zdobyczą, więc zadzwoniłaś do mojego programu i
R S
- 51 -
postarałaś się, bym zaprosił cię do jednej z audycji. Nawiasem mówiąc, mój
producent nie jest sobą, odkąd cię poznał.
- A czy mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego chciałeś, bym przyszła
na twoje przyjęcie?
- To chyba oczywiste - prychnął. - Nie wiedziałem, że to ty jesteś ową
femme fatale zza ściany.
- A jeśli nawet jestem osobą, za jaką mnie uważasz, choć to nieprawda i
mogłabym z łatwością to udowodnić, dlaczego tak cię to obchodzi? - zapytała,
wziąwszy się pod boki.
Przez chwilę jego niebieskie oczy nabrały dziwnie łagodnego wyrazu, ale
szybko ich spojrzenie stało się na powrót chłodne i ironiczne.
- Zaprosiłem cię do mojej audycji, ponieważ sądziłem, że jesteś szczera,
ale okazałaś się taką samą hipokrytką jak doktor Ryder. Do zobaczenia
dwudziestego szóstego. Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi.
R S
- 52 -
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Nie tak prędko - warknęła Lacey i zagrodziła Maxowi drogę do wyjścia.
Nigdy w życiu nie była taka zdenerwowana. - Powiedziałeś, co miałeś do
powiedzenia, teraz moja kolej. George? - zawołała głośno. - Otwórz, proszę,
drzwi łazienki i wejdź do salonu.
W odpowiedzi dobiegły ich charakterystyczne dla małp pohukiwania.
Max uniósł wysoko brwi ze zdumienia.
- A to co? - wybąkał.
- To George, oczywiście. Dziwi mnie, że pytasz, skoro tak wiele wiesz o
mnie i moim godnym potępienia trybie życia.
- Wydaje jakieś mało ludzkie odgłosy - zauważył.
- Cóż, istotnie George jest dość oryginalny, ale oprócz tego jest o wiele
bardziej kochający i otwarty niż którykolwiek ze znanych mi mężczyzn. Mogę
mu bezgranicznie zaufać. A czy mogę ufać tobie?
Max posłał jej gniewne spojrzenie, ale nic na to nie odpowiedział.
- Muszę cię ostrzec - ciągnęła - on mnie bardzo kocha i jest szalenie
wrażliwy. Niektórzy denerwują się w jego towarzystwie. Postaraj się nie zrobić
nic, co mogłoby go rozdrażnić.
- Nie muszę się starać, przecież właśnie wychodzę - odparł oschle.
- Nie możesz teraz wyjść. On bardzo chce cię poznać.
Myślę, że nadszedł już czas, byście się spotkali. Chodź tu, George!
Zanim Max zdążył odsunąć Lacey od drzwi, do przedpokoju wbiegł,
kołysząc się na boki, George i przypadł do nóg swej opiekunki. W niebieskich
oczach Maxa widać było niebotyczne zdumienie.
- Max, przedstawiam ci George'a. George, to jest Max Jarvis - dokonała
prezentacji Lacey, śmiejąc się serdecznie. - George to wyjątkowa małpa
kapucynka, tresowana przez moją przyjaciółkę Lorraine. Ma za zadanie
R S
- 53 -
pomagać osobom sparaliżowanym i już za kilka tygodni spotka się ze swym
pierwszym podopiecznym. Możesz podać mu rękę.
Max posłusznie wyciągnął dłoń. Widząc to, George podszedł do niego i
podał mu swoją.
- A więc to jego zamknęłaś w komórce razem z telewizorem? - zapytał,
wpatrując się intensywnie w zaróżowioną od śmiechu twarz Lacey. - Z nim
bawiłaś się w wannie?
- Zgadza się - zachichotała. - Nie powiesz zarządowi osiedla, prawda?
Lorraine zabiera go już w ten wtorek. Nie mogła się nim opiekować przez
ostatnich kilka tygodni, bo była chora.
Max wciąż przypatrywał jej się w milczeniu. Widać było wyraźnie, że
myśli intensywnie nad tym, co usłyszał. Lacey postanowiła wykorzystać ten
moment i zachęciła małpkę do zaprezentowania kilku sztuczek.
- Jest niesamowity - wyszeptał, przyglądając się figlom George'a.
- Prawda? - przytaknęła. - Tylko proszę cię, nie mów o nim Bradowi, gdy
wróci z Japonii. On bardzo nie lubi zwierząt, ale Valerie zgodziła się, bym
zaopiekowała się George'em, pod warunkiem, że jej mąż nigdy się o tym nie
dowie.
- W porządku, możesz spać spokojnie. Słuchaj, a może Lorraine
przyjęłaby zaproszenie do mojej audycji i opowiedziała słuchaczom o swym
podopiecznym?
- Och, na pewno będzie ci bardzo wdzięczna - odparła uradowana Lacey.
- A czy ty mogłabyś przyjść razem z nią?
- To zależy, czy wciąż uważasz, że cię okłamałam.
- Powiedzmy, że dałaś mi dzisiaj dużo do myślenia - padła nieco
wymijająca odpowiedź.
- Zrobiłabym wszystko, by pomóc Lorraine - zapewniła Lacey żarliwie. -
Właśnie rozpoczęła uruchamianie centrum rehabilitacyjnego w Salt Lake City.
Widzisz, te małpki tuż po przyjściu na świat potrzebują czegoś w rodzaju
R S
- 54 -
zastępczej rodziny, w której mogłyby nauczyć się życia z ludźmi. Dopiero
później przechodzą odpowiednią tresurę, dzięki której mogą opiekować się
osobami sparaliżowanymi. Być może wśród słuchaczy znajdą się osoby chętne
do wychowywania małp takich jak George.
- O ile pamiętam, nie mieliśmy jeszcze w naszym programie gościa z
branży Lorraine. To powinien być prawdziwy hit.
Lacey poczuła, że nareszcie zawiązała się między nimi nić porozumienia.
Jak to dobrze, iż zdecydowała się pokazać mu swego podopiecznego...
- Przepraszam cię na moment. Położę George'a spać, bo jak na niego, jest
już bardzo późno.
Kiedy szli razem do kuchni, zadzwonił telefon. Max odprowadził małpkę
do jej legowiska, a Lacey podniosła słuchawkę. Dzwonił Greg, który chciał się
dowiedzieć, czy wciąż jest u niej w niełasce. Nie miała ochoty z nim w tej
chwili rozmawiać, więc oznajmiła, że oddzwoni później, po czym rozłączyła się.
- Niepotrzebnie zbyłaś go z mego powodu - odezwał się Max. - Sam trafię
do drzwi.
Tym jednym zdaniem przywrócił napiętą atmosferę, która panowała
między nimi przed pojawieniem się George'a. Jednak Lacey wcale nie chciała,
by wychodził, bowiem przez tych kilka minut rozejmu czuła się doskonale w
jego towarzystwie.
- A może dasz się skusić na filiżankę kakao? To powinno pomóc ci
zasnąć.
- Wątpię - mruknął - ale nie odrzucę takiej oferty. Uradowana jego
decyzją Lacey zaczęła się krzątać po kuchni, on natomiast zasiadł za stołem.
- Opowiedz mi o waszej wyprawie - poprosiła.
- O której jej części? - spytał, wyciągając przed siebie nogi. - O
czterdziestostopniowym upale i moskitach, czy o tym, jak przewodnicy
pozostawili nas samych w dżungli, a może o wypadku, w którym straciliśmy
kamerę Jeffa?
R S
- 55 -
- W takim razie nic dziwnego, że nie masz humoru - przyznała. - Czy to
znaczy, że nie zdołaliście nakręcić tego odcinka?
- Udało nam się go dokończyć, ale nie sądzę, by ktokolwiek z naszej
ekipy miał w tej chwili ochotę na kolejną wyprawę.
- A dokąd tym razem? - Postawiła na stole dwie filiżanki kakao i usiadła
naprzeciw swego gościa.
- Jeszcze nie zdecydowałem. Ten odcinek zakończył serię, dotyczącą
rdzennych mieszkańców obu Ameryk - wyjaśnił, po czym pociągnął duży łyk
słodkiego napoju.
- Przynajmniej możesz sobie wyjeżdżać, kiedy tylko ci się podoba -
westchnęła z zazdrością.
- Cóż, ty masz tu wierną publiczność, która bardzo by za tobą tęskniła,
gdybyś zdecydowała się wyjechać - odparował, a w jego głosie pobrzmiewała
nuta ironii.
Lacey wypiła swoje kakao i wstała z krzesła. Miała tego dość.
Najwyraźniej nawet poznanie George'a nie wpłynęło na jego opinię o niej.
- Skoro od dawna wiesz, co myśleć na mój temat, nie ma sensu, byśmy
przedłużali tę rozmowę - oznajmiła sucho.
Podeszła do zlewu, by umyć filiżankę. Nagle poczuła tuż za plecami jego
obecność i zadrżała na całym ciele. Max oparł dłonie na kuchennym blacie po
obu jej stronach, tak że nie miała dokąd uciec.
- Dlaczego nie spróbujesz tego zmienić? - wyszeptał wprost do jej ucha.
- Ponieważ jest to niemożliwe - odparła łamiącym się głosem.
- To nie jest żadna odpowiedź. Odwróć się, Lacey.
Pokręciła głową w odpowiedzi.
- Mam ci powiedzieć, dlaczego nie chcesz się odwrócić? Obróciła się
nagle, błagając go wzrokiem, by jej nie ranił.
Sekundę później poczuła na swych wargach jego usta, jego ramiona
obejmowały jej plecy. Sama nie wiedziała, kiedy jej dłonie znalazły się w jego
R S
- 56 -
miękkich, gęstych włosach. Słodycz tego namiętnego pocałunku odebrała jej
zdolność logicznego myślenia, pragnęła tylko więcej i więcej...
- Smakujesz jak kakao - wyszeptał Max, odsuwając ją delikatnie od
siebie. - Smakujesz tym wszystkim, co sprawia, że mężczyzna potrafi oszaleć
dla kobiety. Nie dziwię się, że tak wielu ich tu przychodzi. Przyznaję, myliłem
się co do George'a, ale wygląda na to, że możesz mieć wszystkich facetów, na
których masz akurat ochotę, a ja nie chcę być jednym z wielu, bez względu na
to, jak wielką stanowisz dla mnie pokusę.
Zanim zdążyła się zorientować, już go nie było. Miała ochotę zawołać za
nim, że się myli, że nie ma nikogo prócz niego. Przecież od czasu owego
fatalnego związku z Perrym bała się kontaktów z mężczyznami, tak że Lorraine
i Valerie martwiły się, czy kiedykolwiek zdecyduje się umówić z kimś na
randkę. Nie mogła też zrozumieć, dlaczego Max pocałował ją, skoro uważał jej
styl życia za godny potępienia.
Miała w głowie kompletny mętlik, więc postanowiła, że, zamiast oddawać
się rozważaniom, które w obecnym stanie jej emocji ku niczemu nie prowadzą,
włączy telewizor i obejrzy sobie jakiś ciekawy program. Niestety, nic nie było w
stanie zetrzeć z jej warg smaku ust Maxa ani też usunąć wspomnienia
namiętności, jaką obudził w niej ów pocałunek. Zaloty Perry'ego nigdy nie
zdołały wywołać w niej takiej burzy uczuć.
Widząc, że oglądanie telewizji nie daje pożądanych efektów, wyłączyła
odbiornik i pościeliła łóżko. Niestety, sen również nie przychodził. Wiedziona
impulsem, sięgnęła po słuchawkę, by zadzwonić do Valerie. Zawsze, gdy któraś
z sióstr miała problem, zwierzała się tej drugiej i razem szukały rozwiązania, a
dla Lacey Max Jarvis stanowił nie lada problem.
Trzy kwadranse później odłożyła słuchawkę, rozmyślając nad słusznością
rady siostry. Zdaniem Valerie, powinna znaleźć przyczynę, dla której Max
wciąż widział ją w nie najlepszym świetle. Tylko jak sprawić, by zechciał się
przed nią otworzyć?
R S
- 57 -
Przez kilka następnych dni usiłowała zaaranżować spotkanie z Maxem,
ale na próżno. Widocznie postanowił trzymać się z daleka od niej. Nie
pozostawało jej nic innego, jak podporządkować się jego decyzji.
We wtorek przyszło jej się rozstać z George'em, co okazało się nie takie
łatwe, jak wcześniej sądziła. Przez tych kilka tygodni zdążyła się przywiązać do
tego pociesznego stworzonka i nie mogła znieść ciszy, panującej w domu po
jego odejściu. Nie miała już do kogo spieszyć się popołudniami, więc
pozostawała w pracy po godzinach i kładła się spać całkowicie wyczerpana.
Mimo to nie udało jej się zapomnieć o owym pocałunku...
Wreszcie nadszedł dzień występu w radiu. Specjalnie na tę okazję kupiła
elegancką garsonkę z mięciutkiego zamszu w odcieniu zgaszonego różu.
Wyglądała w niej zarazem elegancko i kobieco, a wszystko to tylko i wyłącznie
dla Maxa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jej planami, zaprosi go na kolację,
podczas której zachęci, by szczerze wyznał, dlaczego tak łatwo osądził ją na
podstawie nieprawdziwych przesłanek.
Gdy znalazła się w rozgłośni, przywitał ją nie Max, jak w skrytości ducha
oczekiwała, ale Rob. Miała nadzieję, że udało jej się nie okazać mu, jak bardzo
jest tym rozczarowana. Producent programu przedstawił jej doktora Rydera,
który od razu zmierzył jej sylwetkę taksującym spojrzeniem.
- Miło mi panią poznać, Lorraine. - Samozwańczy psycholog przytrzymał
jej dłoń w swojej nieco dłużej, niż na to pozwalały dobre maniery. - Nie
sądziłem, że moim adwersarzem będzie tak piękna kobieta.
- Proszę nie dać się zwieść jej urodzie - ostrzegł Max, który właśnie
zjawił się w korytarzu. - Przekona się pan, że jest niesłychanie twardym
przeciwnikiem.
Jego spojrzenie zatrzymało się na wciąż trwającym uścisku dłoni. Lacey
już wcześniej miała ochotę wyrwać rękę, ale nie chciała robić sceny na parę
minut przed wejściem na antenę. Max powinien przecież spostrzec, że czuje
R S
- 58 -
wstręt do tego oszusta o lubieżnym spojrzeniu. Wyglądało jednak na to, że
umyślnie tego nie zauważył.
- Proponuję, byśmy przeszli już do studia. Niedługo zaczynamy - odezwał
się po chwili.
Kiedy ruszyli wąskim korytarzem, Lacey poczuła, jak ramię doktora
Rydera opasuje jej talię, zupełnie, jakby miał do tego prawo. Wyrwała mu się
bez słowa. Nie znosiła tego typu mężczyzn. Gdy już znaleźli się w studiu,
usiadła jak najdalej od swego przeciwnika, tak by uniknąć okazji do jakiegokol-
wiek kontaktu cielesnego.
Nałożywszy słuchawki, skierowała swe spojrzenie na Maxa, w nadziei, że
ujrzy jego uśmiech, jednak ów cud się nie zdarzył. Nikt by nie poznał po ich
zachowaniu, że są bliskimi sąsiadami, że on zaprosił ją do siebie na przyjęcie, a
już tym bardziej, że całowali się tak namiętnie, iż wciąż owo wspomnienie
przywoływało na jej twarz rumieniec...
- Widzę, że nie nosi pani obrączki - odezwał się doktor Ryder. - Proszę mi
powiedzieć, w jaki sposób taka urocza kobieta jak pani zarabia na życie?
- Jestem księgową - bąknęła, nie patrząc w jego stronę.
- To świetnie się składa, bo właśnie szukam dobrej księgowej. Po audycji
zapraszam panią na kolację, porozmawiamy o mojej propozycji.
- To strata czasu, doktorze Ryder - wtrącił się szybko Max. - Panna West
jest bardzo zajętą osobą, a my za chwilę wchodzimy na antenę.
Nie miała pojęcia, czy powiedział to, by ją uwolnić od awansów tego
obrzydliwego starucha, czy też chciał jej przypomnieć, jaką ma opinię na jej
temat. W każdym razie była mu wdzięczna za interwencję.
- Witam słuchaczy Radia Talk. Dziś w programie mamy długo
oczekiwane przez wszystkich spotkanie doktora Rydera i Lorraine,
niekwestionowanej gwiazdy naszej rozgłośni.
Przypomnę, że doktor Ryder jest autorem książki „Zamieszkać pod
jednym dachem", w której postuluje, iż pary powinny zamieszkać razem, zanim
R S
- 59 -
złożą sobie przysięgę małżeńską. Lorraine natomiast prezentuje odmienną
opinię, twierdząc, że wspólne zamieszkanie przed ślubem nie jest odpowiedzią
na rosnącą w zastraszającym tempie liczbę rozwodów. Czy dobrze
przedstawiłem twoje stanowisko, Lorraine?
- Sama bym lepiej tego nie ujęła. To, co proponuje doktor Ryder, dałoby
podstawę do tworzenia społeczeństwa, w którym każdy poszukuje
najłatwiejszych i najmniej wymagających rozwiązań. Po co dawać, poświęcać
się, podejmować wyrzeczenia, skoro można uzyskać to samo bez najmniejszego
wysiłku? Kiedy coś się nie uda, można po prostu odejść, bo nie było żadnych
zobowiązań. Oczywiście, nikt nie przejmuje się dziećmi, których cały świat
rozsypuje się na kawałki w wyniku takiego praktycznego rozwiązania.
- Panie Jarvis, jeśli mogę się wtrącić... - odezwał się doktor Ryder. - Zdaje
się, że moja urocza rozmówczyni nie zrozumiała moich intencji. Ja również
jestem zwolennikiem małżeństwa, ale dopiero wtedy, gdy kobieta i mężczyzna
dowiedzą się o sobie wszystkiego, zanim zdecydują się na tak odpowiedzialny
krok. W niektórych plemionach istnieje zwyczaj, że zanim para zdecyduje się na
ślub, wchodzi do tak zwanego Wielkiego Domu, w którym przebywa jakiś czas,
by sprawdzić, czy jest dopasowana pod każdym względem. Jest to znana od
początku świata metoda poznawcza.
- Bzdura. - Lacey potrząsnęła swymi krótkimi, ciemnymi lokami. -
Metodę tę wymyśliła prawdopodobnie banda nie zaspokojonych seksualnie
mężczyzn, którzy chcieli jak najdłużej zostać kawalerami, korzystając przy tym
ze wszystkiego, co kobieta ma do zaofiarowania. Czy naprawdę sądzi pan, że
wypróbowując jej zalety, mieli na myśli wspólne wychowywanie dzieci? Czy
uważa pan, iż mężczyzna, który szedł ze swą aktualną wybranką do Wielkiego
Domu, pozostawał z nią do końca życia, czy też nawet do momentu zakończenia
okresu próbnego, jeśli na przykład uległa wypadkowi i nagle została
sparaliżowana? Odpowiedź brzmi: nie.
R S
- 60 -
Lacey tak się dała ponieść emocjom, że prawie zapomniała, gdzie się
znajduje. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała trzęsące się od tłumionego śmiechu
ramiona Maxa.
- Mój producent twierdzi, że dziesiątki słuchaczy czekają, by wyrazić swą
opinię - oznajmił, z trudem zachowując powagę. - Myślę, że powinniśmy dać im
szansę. Halo, Donna. Jesteś na antenie.
- Świetnie powiedziane, Lorraine - pochwaliła słuchaczka. - To jest
właśnie największy problem naszych czasów: Wielki Dom. Nie daj sobie
wmówić, że nie masz racji, bo to wierutne kłamstwo. Kochamy cię, Lorraine.
- Dziękuję za poparcie, Donna - odparła szczerze wzruszona Lacey.
- Posłuchajmy opinii kolejnego słuchacza. Witaj, Ron. Co masz nam do
powiedzenia?
- Myślę, że najwyższy czas, żeby ktoś zabrał Lorraine do Wielkiego
Domu, bo najwyraźniej sama nie wie, o czym mówi.
- Czy to prawda, Lorraine? - Max spytał z naciskiem.
- Jestem dumna, że nic o tym nie wiem - oświadczyła. - Myślę, że będzie
dużo lepiej i zabawniej poznawać radości i kłopoty wspólnego życia z moim
prawnie poślubionym małżonkiem.
- Jeśli pani tak naprawdę uważa, to jest pani chodzącym reliktem
przeszłości - wtrącił się doktor Ryder.
- Proszę darować sobie te tanie chwyty, doktorze. Wiem, że jest mnóstwo
kobiet, które uważają podobnie. Mężczyzn zresztą też. Myślimy w kategoriach
całego życia, a nie tylko kilku przyjemnych dni czy tygodni. - Spojrzała na
Maxa, który wpatrywał się w nią intensywnie. Miała nadzieję, że to, co zamierza
powiedzieć, dotrze wreszcie do niego. - Jest wielu ludzi, którzy, podobnie jak ja,
planują spędzić całe swe życie z tą jedną jedyną osobą, bez względu na jej
niedoskonałości, płaskostopie, zmarszczki czy też chore serce.
Max spuścił wzrok i przez krótką chwilę milczał, jakby zastanawiał się
nad tym, co właśnie usłyszał. Rozdzwoniły się telefony z głosami poparcia dla
R S
- 61 -
postawy Lacey, co zresztą przyniosło jej ogromną satysfakcję. Tylko jedna
osoba wsparła doktora Rydera i była nią prawdopodobnie kobieta, z którą
aktualnie mieszkał.
Gdy Max przystąpił do podsumowania programu, Lacey wymknęła się ze
studia i pobiegła do samochodu, by uniknąć dalszej rozmowy z odrażającym
doktorem Ryderem. W drodze do domu doszła do wniosku, że jeśli po tej
krótkiej przemowie, którą wygłosiła na antenie, Max wciąż nie będzie mógł
uwierzyć w jej dobre intencje, będzie to znaczyło, iż nie ma sensu zawracać
sobie nim głowy, a więc im prędzej o nim zapomni, tym lepiej.
Tak była pogrążona w rozmyślaniach, że nie zauważyła, iż niebieski saab
cały czas jedzie tuż za nią. Spostrzegła go dopiero, kiedy zaparkowała przed
domem.
- Gdzie się pali? - zapytał Max, podchodząc do niej.
- Chciałam uniknąć rozmowy z doktorem Ryderem - odparła drżącym
głosem.
- Zepsułaś mu w ten sposób plany na wieczór.
Najwyraźniej nic do niego nie dotarło. To znaczy, że nie ma szans na to,
że się kiedykolwiek zrozumieją.
- Pomyślałam, że to już koniec audycji, więc wyszłam, bo spieszyło mi się
do domu - wyjaśniła chłodno.
- Czyżby twój przyjaciel Greg wciąż wymagał troskliwej opieki? -
zadrwił.
Powinna była się spodziewać podobnego komentarza, a jednak zabolało ją
to niesłychanie mocno.
- Dlaczego mnie o to pytasz, skoro na wszystko masz gotową odpowiedź?
- zaperzyła się, idąc w kierunku drzwi. - To dlatego przecież jesteś
najpopularniejszym prezenterem w Radiu Talk.
R S
- 62 -
Weszła do domu i miała ochotę zaniknąć mu drzwi przed nosem, lecz on
był szybszy. Ich twarze znajdowały się w odległości kilkunastu centymetrów od
siebie, co przyprawiło Lacey o przyspieszone bicie serca.
- Może to ty uważasz Grega za przyjaciela rodziny - wycedził przez zęby
- ale wierz mi, on widzi to trochę inaczej. Bądź tak dobra i daj mu spokój.
Chwilę później, oszołomiona Lacey poczuła na swych wargach jego usta,
a zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, Maxa już nie było.
Oczywiście nie miał racji co do Grega, ale przyznał jednocześnie, że jej
wierzy, a to już duży postęp. Och, gdyby tylko miała na tyle odwagi, by pójść
do niego i poprosić, by spędził z nią resztę wieczoru...
Następne cztery dni były dla niej istną torturą, ponieważ wciąż rozmyślała
nad tym, jak by się skontaktować z Maxem. W końcu włączyła radio z mocnym
postanowieniem, iż zadzwoni do niego w czasie audycji.
R S
- 63 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Wszystkim wiadomo, że każdy rodzi się jako osoba samotna, dopiero
dużo później wstępuje w związek małżeński. Co więcej, istnieje takie
prawdopodobieństwo, że nawet ci, którzy w pewnym momencie swego życia
wzięli ślub, umrą jako osoby samotne - zaczął swój program Max. - Zatem,
chociaż małżeństwo jest powszechnie akceptowaną instytucją, bycie samotnym
jest w pewnym sensie naturalne. Niewątpliwie byłoby cudownie kochać i być
kochanym przez całe życie, ale udaje się to tylko niektórym szczęśliwcom. A
więc, co pozostaje osobom samotnym? Powinni żyć pełnią życia i nie
zamartwiać się tym, iż być może nigdy nie staną na ślubnym kobiercu. Może to
zdziwi niektórych słuchaczy, ale sądzę, że nie każda samotna osoba pragnie
zawrzeć kiedyś związek małżeński. Widzę, że rozdzwoniły się już telefony,
więc posłuchajmy, co macie do powiedzenia w tej sprawie.
Lacey była trzecia do wejścia na antenę. Słuchając wypowiedzi Maxa,
doszła do wniosku, iż może właśnie podał jej powód, dla którego nigdy się nie
ożenił. Może po prostu nie pragnął mieć żony? Czyżby należał do tych kilku
procent populacji, które nie miały ochoty zamykać się w stałym związku?
- Dowiedziałem się właśnie, że następna w kolejce jest Lorraine. - Max
przerwał jej rozmyślania. - Mam nadzieję, że wszyscy jej wielbiciele wysłuchają
uważnie tego, co ma nam do powiedzenia. Doszły mnie dziś plotki, że ubiega
się ona o moje stanowisko. Witaj, Lorraine.
Jego głos brzmiał ciepło i serdecznie, ale dopiero gdyby mogła ujrzeć
jego oczy, wiedziałaby, jakie uczucia wywołała w nim swym telefonem.
- Dobry wieczór. Nie wiem, kto rozpowszechnia te wierutne plotki, ale z
pewnością ma nie po kolei w głowie. - Tłumiony śmiech, jaki usłyszała w
odpowiedzi, dodał jej animuszu. - Po pierwsze, chciałam powiedzieć, że w
zupełności zgadzam się z tym, co powiedziałeś na wstępie audycji.
R S
- 64 -
- Czy ja dobrze słyszałem? Lorraine po raz pierwszy zgodziła się z tym,
co powiedziałem. Jestem pod wrażeniem.
- Trudno byłoby się nie zgodzić, zważywszy, że w naszym kraju stale
przybywa osób samotnych.
- Dobrze, a jaki jest drugi powód, dla którego dzwonisz?
- Nie dotyczy on wprawdzie tematu dzisiejszej audycji, ale wydaje mi się
niesłychanie ważny. Otóż w tę sobotę w auli uniwersytetu odbędzie się pokaz
programu rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Doktor Walker zademonstruje
umiejętności tresowanej małpki imieniem George, która już wkrótce będzie się
opiekować osobami sparaliżowanymi. Gorąco zapraszam wszystkich słuchaczy
między godziną trzynastą a dwudziestą pierwszą w sobotę. Naprawdę warto
zapoznać się z założeniami tego niezwykle cennego programu.
- Cieszę się, że Lorraine podniosła tę kwestię - wtrącił się Max. -
Poznałem George'a osobiście i uważam, że to fantastyczne stworzenie. Lorraine,
czy mogłabyś powiedzieć słuchaczom coś więcej o jego umiejętnościach?
Lacey miała ochotę uściskać go na odległość za to, że nie pozwolił, by ich
osobiste nieporozumienia przeszkodziły w propagowaniu tej wartościowej
inicjatywy.
- Tresowana małpka może w znacznym stopniu wpłynąć na życie osoby
sparaliżowanej. Przede wszystkim zapewnia stałe towarzystwo, w tym kontakt
przez dotyk, a poza tym potrafi przynieść jedzenie na tacy, odnaleźć zgubiony
przedmiot, posprzątać i wykonać jeszcze wiele innych czynności.
- Czy wiadomo, ile niepełnosprawnych osób zainteresowanych jest
posiadaniem takiego zwierzęcia? - dopytywał się Max.
- Do instytutu na Florydzie, gdzie prace nadzoruje doktor Walker,
nadeszło ponad sześćset podań.
- Czy jest tyle zwierząt gotowych do pracy z owymi ludźmi?
R S
- 65 -
- Niestety, nie - westchnęła. - Dlatego właśnie doktor Walker organizuje
ten pokaz, by społeczeństwo zaznajomiło się z tym tematem i wspomogło
działania instytutu.
- Jaką pomoc masz na myśli? Finansową?
- Między innymi tak, ale potrzeba również ochotników, którzy zgodziliby
się przyjąć młode zwierzęta na wychowanie, zanim trafią one na specjalistyczne
szkolenie.
- Obiecuję, że do jednego z najbliższych programów zaproszę doktor
Walker, aby mogła dokładnie przedstawić program swego instytutu. Aby
dowieść, że Radio Talk wspiera wszystkie cenne inicjatywy, zobowiązuję się, że
przyjdę na sobotni pokaz, pod warunkiem, że Lorraine pojawi się tam ze mną.
Wielu słuchaczy chciałoby zapewne spotkać się z nią twarzą w twarz. Co ty na
to, Lorraine?
Lacey poczuła dziwny ucisk w gardle.
- Zgadzam się - powiedziała słabym głosem. - To taki szczytny cel, że nie
powinno nikogo zabraknąć.
- Wspaniale - ucieszył się Max. - Nie rozłączaj się, Lorraine. Mój
producent omówi z tobą szczegóły. A teraz wiadomości z giełdy papierów
wartościowych.
Lacey spodziewała się usłyszeć głos Roba, ale w słuchawce odezwał się
ponownie Max.
- Lacey? Jesteś tam jeszcze?
- Tak - bąknęła zdumiona.
- Świetnie. Mam tylko chwilkę. Jeśli nie zobaczymy się do soboty, to
przygotuj się do wyjścia o szóstej wieczorem, dobrze? Pojedziemy na pokaz
moim samochodem. Muszę już uciekać. - Rozłączył się.
Lacey jeszcze przez kilka minut ściskała z całej siły w dłoniach
słuchawkę. Nie mogła uwierzyć, że wreszcie Max umówił się z nią na randkę. I
R S
- 66 -
to taką, z której nie mógł się wycofać. Nie miała pojęcia, jak zdoła przetrwać
najbliższe trzy dni.
Punktualnie o szóstej wieczorem w sobotę zadzwonił dzwonek do drzwi.
Lacey wygładziła zielonkawy sweterek oraz takąż samą wełnianą spódnicę, po
czym po raz ostatni spojrzała w lustro. Jej zielone oczy błyszczały z radości, a
policzki zdobił delikatny rumieniec, tak że nawet nie potrzebowała używać różu.
Bez wątpienia Max odgadnie, co jest przyczyną jej podniecenia, nic bowiem nie
uchodziło jego uwagi. Gdyby jeszcze mogła uciszyć serce, które tłukło się jak
oszalałe...
Gdy otworzyła wreszcie drzwi, zaniemówiła z wrażenia. Max ubrany był
w nienagannie skrojony granatowy garnitur, śnieżnobiałą koszulę oraz elegancki
krawat w odcieniach zieleni i szarości. Był tak przystojny i dobrze zbudowany,
iż wyglądał fantastycznie w każdym stroju, ale tego wieczoru jego widok
zapierał dech w piersi.
Lacey była tak zajęta wpatrywaniem się w niego, że nie zauważyła
wyrazu niekłamanego zachwytu na jego twarzy. Dopiero po dłuższej chwili
dotarło do niej, iż stoją już od jakiegoś czasu w progu i nic nie mówią.
- Witaj - wydusiła z siebie w końcu, z całej siły przytrzymując się klamki.
- Jesteś gotowa? - spytał Max, którego oczy błyszczały równie mocno, jak
jej.
- Tak - szepnęła.
- W takim razie chodźmy.
Rześkie wieczorne powietrze chłodziło rozpalone policzki Lacey, gdy szli
pod rękę do błękitnego saaba. Max otworzył przed nią drzwi od strony pasażera
i pomógł jej wsiąść. Zapomniała, że tego typu samochody mają bardzo wysokie
nadwozie, więc usadowienie się na przednim siedzeniu stanowiło dla niej nie
lada kłopot. Gdy zobaczyła, jak wysoko musi w tym celu podciągnąć spódnicę,
oblała się rumieńcem. Oczywiście, nie uszło to uwagi Maxa.
R S
- 67 -
Wciągnęła głęboko powietrze. Wnętrze samochodu wypełnione było
przeróżnymi zapachami, wśród których dominowała woń skórzanych siedzeń
oraz wody kolońskiej o wiodącej nucie piżma.
Tymczasem Max usiadł za kierownicą, włożył kluczyk do stacyjki, ale nie
uruchomił silnika.
- Jedziemy na pokaz, czy może tam, gdzie nas oczy poniosą? - przerwał
panujące od jakiegoś czasu milczenie i spojrzał na Lacey.
Zamknęła nieświadomie oczy. Zaczynała wierzyć, że ten pocałunek w jej
kuchni wpłynął na niego w takim samym stopniu, co na nią. Pragnęła
powiedzieć mu, by zabrał ją dokądkolwiek chce i uczynił z nią, cokolwiek chce,
ale oczywiście tego jej nie wolno było mówić.
- Obawiam się, że rozczarowałbyś swoich wielbicieli, gdybyś nie pojawił
się na pokazie, a Lorraine nigdy by mi nie wybaczyła. - Uśmiechnęła się lekko.
- Twoja lojalność wobec ludzi, których kochasz, jest zdumiewająca -
odpowiedział, włączając silnik.
Nagle odwrócił się i przygarnął ją do siebie, a jego wargi zamknęły jej
usta w namiętnym pocałunku. Lacey czuła się w jego ramionach jak w siódmym
niebie, pragnęła, by ta chwila czułości trwała wiecznie. Tak zagubili się w tej
namiętnej pieszczocie, że omal nie zapomnieli o całym bożym świecie.
- Spóźnimy się - wyszeptał Max wprost do jej ucha. - Nie wiem, jak
zdołam wypuścić cię z objęć. Jedyna rzecz, na którą mam w tej chwili ochotę, to
zabrać cię do mego domu...
Och, ona także tego pragnęła. Nie pamiętała już o przykrych chwilach,
jakie przeszli, o jego nieuzasadnionych podejrzeniach. Ważne było to, co działo
się między nimi w tym momencie.
- Możemy przecież spędzić ten wieczór razem - zaproponowała drżącym
z emocji głosem.
- Liczę na to - westchnął, po czym jeszcze raz pocałował ją czule.
R S
- 68 -
Droga do miasteczka uniwersyteckiego upłynęła im w całkowitym
milczeniu, jako że obydwoje byli zbyt przejęci tym, co się stało, aby rozmawiać.
Znalazłszy się w auli, przekonali się, iż kilkakrotnie powtarzane przez Maxa
zaproszenie na pokaz znalazło szeroki oddźwięk wśród mieszkańców Salt Lake
City. Oczywiście natychmiast otoczyła ich grupa miłośników talentu przybysza
z Kalifornii, tak że przez kolejny kwadrans Max zajęty był rozdawaniem
autografów. Kilka osób poprosiło również Lacey o jej podpis.
Spostrzegłszy ich przybycie, Lorraine zamachała radośnie ręką i ruszyła
w ich kierunku. Była to atrakcyjna pani po pięćdziesiątce, która niegdyś
współpracowała z ojcem Lacey. Jej dobre serce i nieustająca pogoda ducha były
wręcz legendarne wśród licznej grupy jej przyjaciół.
Znalazłszy się przy nich, Lorraine najpierw uściskała Lacey, po czym
podała rękę Maxowi.
- Miło mi pana wreszcie poznać, panie Jarvis. - Uśmiechnęła się
serdecznie. - Winna jestem panu podziękowania. To dzięki panu mamy tu takie
tłumy od samego początku pokazów. Już w tej chwili wysokość datków
przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania.
- Podziękowania należą się Lacey. - Max odwzajemnił uśmiech. - Gdyby
nie opowiedziała mi o pani i nie przedstawiła mi George'a, nie wiedziałbym
nawet, że taki program w ogóle istnieje.
- Lacey to prawdziwy skarb. - Lorraine ponownie uściskała przyjaciółkę. -
Może przejdziecie do drugiego pomieszczenia? George właśnie pracuje z
Rayem, który czekał na niego długie trzy lata. W ogóle George zachowuje się
dziś wspaniale. Pokazy trwają już tyle godzin, a po nim wcale nie widać
zmęczenia.
Podczas gdy szli do drugiego pomieszczenia, Max zarzucił Lorraine
mnóstwem pytań, dotyczących programu rehabilitacji osób sparaliżowanych.
Lacey w ogóle nie mogła się skupić na ich rozmowie, tak bardzo oddziaływała
R S
- 69 -
na nią jego bliskość. Max trzymał ją mocno za łokieć, jakby obawiał się, że w
każdej chwili może mu uciec.
- Rozumiem, że potrzebujecie ochotników, którzy zechcą wziąć młode
małpy na wychowanie. Proponuję więc, aby pani wraz z Lacey wzięły udział w
moim programie w najbliższą niedzielę. Być może znaleźliby się chętni.
Lorraine wyglądała na oszołomioną tą propozycją.
- Przyjmę pańskie zaproszenie z ogromną radością, panie Jarvis. Spadł mi
pan z nieba.
Amfiteatr był wypełniony prawie do ostatniego miejsca. Lorraine
poprowadziła swych gości do pierwszego rzędu. Na scenie znajdowało się
łóżko, na którym leżał Ray i za pomocą trzymanego w ustach pędzla malował
obraz. Kiedy potrzebował innego koloru, George wyjmował mu z ust pędzel,
odkładał go na specjalny stolik, po czym wkładał inny. W oczach Lacey
pojawiły się łzy wzruszenia, kiedy patrzyła na tę scenę. Zerknęła na Maxa i ich
spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. On także rozumiał, iż są świadkami
czegoś niezwykłego.
W pewnym momencie na widowni rozległ się pomruk zdumienia. To
George, który właśnie spostrzegł swą opiekunkę, opuścił swe miejsce na
podwyższeniu i biegł w kierunku pierwszego rzędu. Zanim Lacey zdążyła się
zorientować, małpka już siedziała jej na kolanach i pohukiwała radośnie.
Poruszona tym, przytuliła zwierzę mocno i rozpłakała się. Lorraine wstała, by
wyjaśnić widzom, skąd ta reakcja George'a. Wszyscy zgromadzeni na sali mogli
się naocznie przekonać o tym, jak bardzo małpy przywiązują się do osób, które
je kochają.
Uspokoiwszy się trochę, Lacey poleciła George'owi, aby wrócił na scenę,
co on posłusznie wykonał. Od czasu do czasu tylko spoglądał w kierunku swej
opiekunki i pohukiwał cicho, co wywoływało serdeczny śmiech wśród
publiczności.
R S
- 70 -
Max podał jej białą chusteczkę, którą przyjęła z wdzięcznością i szybko
wytarła mokre oczy. Wtedy duża męska ręka spoczęła na jej dłoni, co
przyprawiło Lacey o rozkoszny dreszczyk. Gdy pokaz dla tej grupy widzów
dobiegł końca, Max pomógł jej wstać, ani na moment nie wypuszczając jej
dłoni.
Powoli przeszli na korytarz, gdzie znajdowało się wielu wiernych
słuchaczy Radia Talk, którzy pragnęli osobiście poznać swego ulubionego
prezentera. Lacey przypuszczała, że nieprędko uda im się wydostać z tego
tłumu, ale, jak się okazało, była w błędzie.
- Chodźmy już - szepnął wprost do jej ucha Max i niemal siłą pociągnął ją
za rękę w kierunku wyjścia, tak że mogła jedynie pomachać z daleka Lorraine,
która pożegnała ją serdecznym uśmiechem.
- Co ty na to, żebyśmy pojechali do Milcreek Canyon? - zaproponował
Max, kiedy znaleźli się już w samochodzie. - Jest tam bardzo przyjemna
restauracja, którą zamykają dopiero o północy.
Lacey znała to miejsce i bardzo lubiła tam bywać, ze względu na
przepyszne dania i przytulną atmosferę.
- Wspaniale - ucieszyła się. - Mój znajomy występuje tam w weekendy,
jest świetnym wykonawcą muzyki country.
- Właściwie to jestem zbyt głodny, aby jechać aż tak daleko - oznajmił
nagle Max i ruszył, nie mówiąc w końcu, dokąd jadą.
Lacey miała wrażenie, że coś się między nimi popsuło, już nie czuła owej
bliskości, jaka nawiązała się w trakcie pokazu. Zanim się zdążyła zorientować,
zajechali przed francuską restaurację, która w całym mieście znana była z
wyśmienitych potraw z cielęciny.
Panująca między nimi nerwowa atmosfera sprawiła, iż Lacey straciła
zupełnie apetyt, toteż zamówiła jedynie zupę grzybową. Spodziewała się, iż
Max, który rzekomo był tak bardzo głodny, zechce zjeść kolację złożoną z
trzech dań, ale on poprosił tylko o sałatkę oraz kawę.
R S
- 71 -
- To, co dzisiaj zobaczyłem, dało mi wiele do myślenia i wpadłem na
pomysł, który chciałbym z tobą przedyskutować, kiedy wrócimy do domu -
odezwał się Max, kiedy skończyli kolację i uregulowali rachunek. - To znaczy,
jeśli masz wolny wieczór.
- Po tym, co zaszło między nami w twoim samochodzie, wiesz chyba, że z
nikim się nie umówiłam - odparowała. - Odkąd wspomniałam o tym znajomym,
który śpiewa w restauracji, zachowujesz się co najmniej dziwnie. O co ci cho-
dzi? On nie jest moim chłopakiem, jeśli to masz na myśli. Gdyby było inaczej,
spędzałabym ten wieczór z nim, a nie z tobą.
Max wciągnął głęboko powietrze w płuca, po czym gwałtownie wstał.
- Winien ci jestem wytłumaczenie, ale to nie miejsce na takie rozmowy.
Chodźmy stąd.
Znów znaleźli się w samochodzie. Lacey nie miała pojęcia, co Max ma jej
do powiedzenia, ale intuicja podpowiadała jej, iż powinna się przygotować na
wszystko. Drogę do Oquirrh Park przebyli w rekordowym czasie, nie odzywając
się ani słowem. Gdy zatrzymali się przed domem Maxa, Lacey z trudem mogła
opanować drżenie nóg, tak że idąc do drzwi wejściowych, obawiała się, że
jeszcze jeden krok, a upadnie.
Podczas owego pamiętnego przyjęcia w salonie Maxa znajdowało się tyle
osób, że nie sposób było w pełni docenić talentu dekoratorskiego gospodarza.
Tego wieczoru Lacey miała okazję przyjrzeć się pięknym orzechowym meblom,
wiszącym na ścianach grafikom oraz przepastnym skórzanym fotelom.
- Czego się napijesz? - spytał Max, zdejmując marynarkę i krawat.
Następnie rozpiął górne guziki koszuli, wyjął spinki z mankietów i podciągnął
rękawy aż po same łokcie. Te intymne wręcz czynności przyprawiły Lacey o
przyspieszone bicie serca.
- Niczego, dziękuję - odparła, siadając w fotelu.
- Nawet coli?
- Nie, dziękuję.
R S
- 72 -
- W takim razie zaraz wracam.
Wyszedł do kuchni, po czym powrócił ze szklaneczką czegoś
mocniejszego w ręku.
- Przez kilka dni rozmawiałem z moimi kolegami z ekipy filmowej i
prowadziłem wstępne rozeznanie - zaczął, stając naprzeciw niej. - Mam dla
ciebie propozycję.
Lacey nie miała zielonego pojęcia, czego będzie dotyczyć ta rozmowa, ale
nigdy by jej nie przyszło do głowy, iż tematem będzie produkcja filmu.
- Nie bardzo rozumiem - wyznała.
- Program, którym zajmuje się Lorraine, bardzo mnie zainteresował. Całą
naszą ekipą postanowiliśmy, że nakręcimy serię filmów dokumentalnych,
dotyczących jego powstania i rozwoju. Mamy kontakty z największymi
dystrybutorami, a przede wszystkim z fundacją z ramienia Światowej Organi-
zacji Zdrowia, która nie dość, że da nam pieniądze na przygotowanie filmów, to
jeszcze pomoże rozpowszechnić je na całym świecie.
- Mówisz poważnie? - Lacey poderwała się na równe nogi, nie mogąc
uwierzyć własnym uszom.
- Jak najbardziej. To bardzo szczytny cel. Nie wiedziałem, jak szczytny,
dopóki nie zobaczyłem dziś, w jaki sposób George pracował z Rayem. Żaden
człowiek nie wytrzymałby wielogodzinnego stania przy łóżku chorej osoby i
zmieniania pędzli, tak jak robiła to ta małpka. To było naprawdę niesłychane.
- Lorraine będzie uszczęśliwiona. Jesteś pewien, że to się da zrealizować?
- Tak, ale potrzebna jest nam twoja pomoc - odparł, przyglądając się jej
uważnie. - Jeśli nie zechcesz z nami współpracować, nie będzie filmu.
- Wiesz przecież, że zrobię wszystko, co będę mogła - zapewniła, nieco
zaniepokojona dziwnym tonem jego głosu.
- Cieszę się, że to mówisz. Drugą część filmu będziemy kręcili na
Florydzie, gdzie małpy przechodzą etap oswajania z ludźmi. Potrzebujemy
aktorki, która opowie ich historię. Musi to być ktoś, kto nie tylko dobrze się
R S
- 73 -
prezentuje przed kamerą, ale też potrafi swobodnie wyrażać swe opinie. Jako że
spełniasz oba warunki, a ponadto jesteś emocjonalnie związana z tym
programem, wybór padł na ciebie.
- Co takiego? - wybąkała oszołomiona.
- Dobrze słyszałaś. - Roześmiał się. - Nie mamy czasu, by poszukać kogoś
innego, a poza tym i tak nie znaleźlibyśmy nikogo, kto by się bardziej do tego
nadawał. Chcielibyśmy też sfilmować ciebie i George'a podczas zabawy. Jak
sama dziś widziałaś, zwierzątko szaleje za tobą, więc nie powinno być z tym
żadnych problemów.
- Ale ja nie mogę zostawić swej pracy i pojechać na Florydę -
zaprotestowała.
- Nie sądzisz, że już najwyższy czas, żebyś wyjechała na zasłużony urlop
zamiast w kolejną delegację?
- Daj spokój, Max. To nie jest temat do żartów - obruszyła się.
- Zgadzam się z tobą w zupełności.
- Nawet jeśli uda mi się wyrwać na kilka dni, to i tak nie ma sensu. Nie
mam zielonego pojęcia o aktorstwie.
- Wystarczy, że będziesz sobą - zapewnił. - A jeśli nie będziesz czegoś
wiedziała, możesz zawsze zapytać chłopców z ekipy albo mnie. Ja jestem
odpowiedzialny za scenariusz.
Będę nad nim pracować z Lorraine, tak by dobrze przedstawić temat od
strony merytorycznej.
Max stanowczo działał zbyt szybko, jak na jej wytrzymałość, ale musiała
przyznać, iż perspektywa wspólnego wyjazdu szalenie ją pociągała.
- Tylko że ja nie mam pieniędzy na wyjazd - zmartwiła się. - Ciągle
jeszcze spłacam pożyczkę, którą zaciągnęłam na samochód.
- Oczywiście otrzymasz honorarium i pewną sumę na pokrycie
wszystkich kosztów związanych z podróżą - poinformował Max, po czym
R S
- 74 -
zawahał się przez moment. - Jeśli jednak twoje życie osobiste nie pozwala ci
podjąć się tego zadania, nie będziemy cię naciskać i zarzucimy ten projekt.
To powiedziawszy, sięgnął po swego drinka i jednym haustem opróżnił
szklaneczkę.
- Dlaczego uparłeś się, żeby widzieć mnie w jak najgorszym świetle? -
wybuchła Lacey, która miała już serdecznie dość tych insynuacji. - Pracuję tak
samo, jak ty. Podobnie jak ty, mam pewne zobowiązania. Dlaczego ciągle
sugerujesz, że mam jakieś życie osobiste godne potępienia?
- Nie nazwałbym go godnym potępienia. - Max uniósł brwi. - Powiedzmy,
że po prostu stale potrzebujesz zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Nawet
nie mogłem wymienić nazwy restauracji, żebyś natychmiast nie wspomniała o
jakimś mężczyźnie, który tam na ciebie czeka... Potrafię zrozumieć, że byłoby ci
trudno rozstać się z twoimi adoratorami, choćby na krótki czas, zwłaszcza że
pojechałabyś na Florydę w towarzystwie kogoś, kto cię przejrzał na wylot.
- Jak śmiesz mówić mi takie rzeczy? - żachnęła się. - Jakim prawem mnie
osądzasz?
Zarumieniona z gniewu odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom z
zamiarem jak najszybszego opuszczenia jego mieszkania, ale zdołała jedynie
dotrzeć do kuchni.
- Ponieważ to prawda - wycedził przez zęby Max, chwytając ją za
ramiona. - Po co zaprzeczasz? Przecież o każdej porze dnia i nocy można u
ciebie spotkać różnych mężczyzn. Przypuszczam, że jesteś od nich uzależniona i
powinienem mieć dla ciebie więcej współczucia, bo to poważny problem. Być
może ten tydzień na Florydzie mógłby cię uzdrowić.
- Jesteś stuknięty, wiesz? - Lacey wyszarpnęła się z jego uścisku.
- W takim razie udowodnij mi, że nie mam racji i jedź z nami na Florydę -
rzucił wyzwanie. - Pokaż, że potrafisz żyć bez tabunów mężczyzn wokół ciebie.
Może uda ci się mnie przekonać.
R S
- 75 -
W pierwszej chwili miała ochotę wyjść, nie oglądając się za siebie, ale z
pewnością tego spodziewał się po niej Max. Potem mógłby ją obwiniać o
przedkładanie swych własnych zachcianek nad dobro setek ludzi, którym
program Lorraine pomógłby odmienić życie.
Dlaczego przyszło mu do głowy, że ona nie umie żyć bez towarzystwa
mężczyzn? Czyżby ktoś naopowiadał mu jakichś bzdur na jej temat? A może
generalnie nie ufał kobietom?
W każdym razie Lacey miała już dość wiecznych oskarżeń, wysuwanych
mniej lub bardziej otwarcie. Pozostawały dwa wyjścia: albo odejść, albo podjąć
wyzwanie. Tylko czy była wystarczająco silna, by stawić mu czoło?
Musiała przyznać sama przed sobą, że zależało jej na tym, co sądzi o niej
Max. Co więcej, była w nim zakochana po uszy. Nie mogła ryzykować, że
utraci go na zawsze, nie podejmując ostatecznej próby dotarcia do prawdziwej
przyczyny, dla której był tak podejrzliwy w stosunku do niej.
- Dobrze, zrobię nawet więcej, Max - odezwała się po dłuższej chwili. -
Już od tej chwili zrezygnuję z towarzystwa mężczyzn, pod warunkiem, że ty
zrezygnujesz z towarzystwa kobiet. Cały wolny czas będziemy spędzać razem.
Jego dłonie, które wciąż spoczywały na jej ramionach, zacisnęły się
mocniej.
- Mówisz poważnie? - upewnił się.
- Jak najbardziej. - Kiwnęła głową. - Zanim wyjedziemy na Florydę,
będziemy spędzać ze sobą każdą wolną minutę. Ty pomożesz mi przygotować
się do roli w filmie, a ja będę przygotowywała posiłki. Jako że nigdy jeszcze nie
byłam w tak dalekiej podróży, będę potrzebowała twojej rady co do
niezbędnych zakupów. W ten sposób będziesz mnie miał cały czas na oku, więc
przekonasz się, że dotrzymuję umowy.
Przez chwilę wpatrywał się intensywnie w jej zielone oczy.
R S
- 76 -
- Jedynym sposobem, abym upewnił się, że faktycznie dotrzymujesz
zobowiązania, jest zamieszkanie pod jednym dachem. W takim razie dziś
wieczorem wprowadzę się do ciebie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przez chwilę Lacey zdawało się, że wszystko wiruje wokół niej.
- Ale... źle mnie zrozumiałeś - jęknęła oszołomiona.
- Nie sądzę. Zaproponowałaś właśnie, żebyśmy spędzali razem cały
wolny czas. Czyli dniem i nocą. Moja stała obecność położy kres planom
niektórych osób i o to właśnie chodzi - odparł Max.
Poczuła dziwny ucisk w gardle. O, nie, bez względu na to, jak bardzo
chciałaby pomóc Lorraine ani też jak bardzo pragnie miłości Maxa, nie zgodzi
się pójść z nim do łóżka. W jej pojęciu ten rodzaj bliskości zarezerwowany jest
tylko i wyłącznie dla małżonków.
- Posłuchaj, jeśli naprawdę chcesz u mnie zamieszkać, powinniśmy ustalić
od razu, kto gdzie będzie spać - odezwała się po chwili, starannie unikając jego
wzroku.
- Jak ci już powiedziałem, jesteś naprawdę bardzo kusząca, ale uważam,
że powinniśmy przez jakiś czas praktykować abstynencję w tym względzie. -
Uśmiechnął się lekko. - Proponuję, żebyś ty spała w swoim łóżku, a ja zadowolę
się kanapą.
To, co w tej chwili odczuwała było mieszaniną ulgi i zdziwienia.
Wyglądało na to, iż Max istotnie chciał ją kompletnie zreformować. Nie
wiedział tylko o tym, że ona również zaplanowała pewne reformy, nawet jeśli
miała przeprowadzić je za cenę sprzeniewierzenia się jednej ze swych zasad i
zamieszkania z mężczyzną przed ślubem.
- Kiedy więc zamierzasz się wprowadzić? - zapytała, przybierając
beztroski ton.
R S
- 77 -
- Natychmiast.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale - przerwał jej. - Tylko wezmę kilka
najpotrzebniejszych rzeczy i możemy iść do ciebie. Od tej pory twój dom będzie
moim domem.
Pochyliwszy się, pocałował zaskoczoną Lacey w usta i wyszedł z kuchni.
- Skończyła mi się pasta do zębów - zawołał z korytarza. - Będę musiał
używać twojej, dopóki nie kupię sobie nowej tubki.
Kiedy to mówił, Lacey zastanawiała się, czy aby nie śni. Nie wierzyła, że
mogła przystać na tak szalony pomysł, a w dodatku coś podpowiadało jej, iż
pewnego dnia może żałować tej decyzji. Jednak gdy Max pojawił się ponownie
w kuchni i przygarnął ją do siebie, by złożyć na jej ustach kolejny pocałunek,
stwierdziła, że nie potrafi się mu oprzeć.
Ledwo weszli do jej mieszkania, a telefon zaczął dzwonić jak szalony.
- Ja odbiorę - rzucił Max i podniósł słuchawkę, zanim Lacey zdążyła
zareagować. Oschły ton, jakim powiedział „halo", zniechęciłby każdego, kto
ośmielił się telefonować o tak późnej porze. Jak się okazało, osobą tą był Greg.
Max mruknął coś zupełnie już lodowatym głosem, po czym odłożył słuchawkę i
posłał Lacey oskarżycielskie spojrzenie.
- To był Greg - poinformował. - Powiedział, że zadzwoni rano. O ile
pamiętam, mówiłaś, że on ma narzeczoną.
- Bo ma. Mieli się pobrać na Boże Narodzenie, ale pokłócili się -
wyjaśniła. - Mam ciągle nadzieję, że się pogodzą.
- Ciekawe, jak mają to zrobić, skoro on wydzwania do ciebie tak późno w
nocy?
- Nic nie rozumiesz - westchnęła. - Valerie, Greg i ja wychowywaliśmy
się razem, on jest dla mnie jak brat. Moi rodzice zaopiekowali się nim, gdy jego
mama zmarła, a ojciec wyjechał do Nowego Jorku. Jesteśmy po prostu
R S
- 78 -
przyjaciółmi, odwiedza mnie równie często, jak Valerie, tylko ta jego złamana
noga sprawiła, że widywaliśmy się ostatnio codziennie.
- Ale, jak widać, nie jestem jedyną osobą, która ma co do tego
wątpliwości - zauważył Max.
Ponieważ podjął kwestię, która faktycznie doprowadziła do konfliktu
między Gregiem i jego narzeczoną, Lacey postanowiła nie ciągnąć tej dyskusji.
- Przynajmniej nie próbujesz zaprzeczać - skomentował jej milczenie. - W
takim razie dobrze się składa, że będę teraz stale w pobliżu. Jeśli Greg nie
nauczy się polegać wyłącznie na swojej narzeczonej, nie ma sensu, aby się z nią
w ogóle żenił.
- Masz rację - przyznała zupełnie szczerze. Max uniósł brwi ze zdumienia.
- No, no, to już prawdziwy postęp. Dobrze, nie wiem, jak ty, ale ja jestem
śmiertelnie zmęczony. Zadzwonię jeszcze tylko do Jeffa, żeby zaczynał
przygotowania i idę spać.
Uradowana, że przez kilka najbliższych minut będzie zajęty, Lacey
przebrała się w koszulę nocną i narzuciwszy szlafrok, poszła szukać
zapasowych koców i poduszek. Gdy skończył rozmowę, jego łóżko było już
posłane. Robiła to już wiele razy dla Grega, ale tym razem czuła się zupełnie
inaczej. Jakby jej fantazje stały się rzeczywistością.
- Zapomnij o tym - oznajmił Max, gdy wszedł do salonu i ujrzał, jak
Lacey uklepuje jego poduszkę.
Rzuciła ją natychmiast, przekonana, że on ma jakiś radar, który
bezbłędnie odczytuje jej myśli.
- Na wypadek gdybyś chciał wiedzieć, wstaję codziennie o szóstej rano,
by przygotować się do pracy - poinformowała, zarumieniona po same uszy.
- A ja śpię do dziesiątej. O której wracasz do domu?
- Różnie, ale generalnie około czwartej.
W tym momencie Max zaczął rozpinać koszulę. Lacey uciekła w bok ze
spojrzeniem, na co on uśmiechnął się ironicznie.
R S
- 79 -
- Ja wychodzę do rozgłośni o drugiej po południu. Czyli od osiemnastej
trzydzieści aż do momentu, gdy pójdziemy spać, będziemy spędzać czas
wspólnie. Mam wolne w niedzielę i poniedziałek, a skoro jutro jest niedziela, to
możemy pospać dłużej i zjeść spokojnie razem śniadanie.
- Może ty się wyśpisz, ale ja muszę wcześnie wstać, żeby przygotować się
do lekcji w szkółce niedzielnej. Wychodzę do kościoła o wpół do dziesiątej i
zwykle nie wracam przed dwunastą.
- W takim razie wstanę razem z tobą - zaofiarował się. - Zjemy wspólnie
śniadanie i pójdziemy do kościoła.
Lacey posłała mu zdumione spojrzenie. Jakoś trudno jej było wyobrazić
sobie Maxa w kościele. Najwyraźniej nie wierzył, że naprawdę uczy w szkółce
niedzielnej.
- Zgoda - mruknęła.
- Mogę nawet zrobić nasze pierwsze wspólne śniadanie, żebyś spokojnie
zajęła się przygotowaniem lekcji - zaproponował, uśmiechając się czarująco.
- W takim razie do zobaczenia rano.
- Śpij dobrze. - W jego niebieskich oczach widać było szelmowskie
błyski.
- Ty też - odparła i wyszła z salonu.
Zamknąwszy za sobą drzwi sypialni, podeszła do nocnego stolika, by
zatelefonować do Grega i wyjaśnić mu, dlaczego nie powinien od tej pory
odwiedzać jej lub dzwonić, gdy tylko przyjdzie mu na to ochota. Gdy jednak
podniosła słuchawkę, okazało się, iż nie ma sygnału. Parę razy przycisnęła
widełki, ale nic to nie dało, doszła więc do wniosku, iż Max wyłączył główny
aparat, który znajdował się w kuchni. Ale po co miałby to robić?
Odczekawszy pół godziny, by upewnić się, że na pewno już zasnął,
wymknęła się do kuchni. Aby się tam dostać, musiała przejść przez salon, na
szczęście Max nie odezwał się ani słowem, gdy przeszła obok niego na palcach.
R S
- 80 -
- Bardzo mi to pochlebia, że chciałabyś się znaleźć dziś w moim łóżku,
ale ustaliliśmy reguły gry i nie możemy ich zmieniać - usłyszała, kiedy już
stanęła w progu kuchni.
- Chciałam sobie zrobić kakao - odparła tonem pełnym wyższości.
- Jeśli się nigdy nie próbowało wyrzekać przyjemności, na pewno
początki są trudne - ciągnął, jakby nie słyszał, co powiedziała. - Właściwie sam
bym się chętnie napił czegoś ciepłego.
Chwilę później stał za nią w szlafroku narzuconym na pasiastą piżamę.
Jęknęła z rozpaczy, gdy wszedł za nią do kuchni i włączył światło. Teraz będzie
musiała przygotować kakao, choć wcale nie miała na nie ochoty. Mimochodem
zerknęła na telefon.
- Zgadza się - skomentował, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem. -
Wyłączyłem go, żeby nikt nie przeszkadzał nam porządnie się wyspać.
- Rozmyśliłam się co do tego kakao - oznajmiła Lacey, poprawiając
opadający jej na czoło kosmyk. Wspólne siedzenie w kuchni w samym środku
nocy stanowczo źle wpływało na jej nerwy.
- Miałem nadzieję, że to powiesz. - Na jego twarzy pojawił się drwiący
uśmiech. - Połknij ze dwie aspiryny, powinny pomóc ci zasnąć. Działają
uspokajająco.
- Dziękuję, doktorze Jarvis - prychnęła. - Dobranoc. Jego wesoły śmiech
odprowadził ją do drzwi sypialni.
Usłyszawszy dzwonek do drzwi, Lacey pomyślała, że na pewno jej się to
śni i przykryła się szczelniej kołdrą. Dzwonek jednak nadal brzęczał uparcie,
więc w końcu podniosła głowę, by zerknąć na zegarek. Było wpół do ósmej. Kto
mógł przyjść tak wcześnie w niedzielny poranek? Wstała z łóżka, narzuciła
szlafrok i poszła otworzyć drzwi. Max oczywiście też słyszał dzwonek, gdyż był
już w holu.
Jak się okazało, za drzwiami stał Greg, a na jego twarzy malowało się
kompletne zaskoczenie. Nic dziwnego, pierwszy do drzwi dotarł Max. Lacey
R S
- 81 -
miała nadzieję, że zdąży porozmawiać ze swym przyjacielem, zanim coś takiego
się stanie, ale było już za późno.
- Och, Greg. Widzę, że całkiem nieźle już chodzisz - powitał go Max. -
Co możemy dla ciebie zrobić?
Greg spojrzał na Lacey, która stała za plecami Maxa.
- Nie... nie chciałem przeszkadzać... - wybąkał. - Zadzwoń, kiedy
będziesz miała chwilę czasu.
- Już wstaliśmy - poinformował Max, pogarszając jeszcze sytuację. -
Może jednak wejdziesz i porozmawiasz z Lacey, bo później będziemy raczej
zajęci.
- Och, to może poczekać. - Greg machnął ręką.
- Zresztą, cokolwiek masz do powiedzenia Lacey, możesz powiedzieć
nam obojgu - ciągnął Max, posyłając jej gorące spojrzenie, po czym objął ją i
przyciągnął do siebie. - Mieszkamy teraz razem.
Słysząc to, Greg zbladł jak ściana. Nic dziwnego, wiedział przecież, w
jaki sposób była wychowana i że kierowała się żelaznymi zasadami. Lacey nie
mogła jednak pojąć, skąd na jego twarzy wziął się ten wyraz bólu.
Max zdawał się to rozumieć, o czym świadczyła jego mina wyraźnie jej
sygnalizująca: „A nie mówiłem"?
- Greg, przepraszam, ale nie miałam okazji ci o tym powiedzieć -
tłumaczyła się. - Może wpadłbyś do nas na kolację w tym tygodniu?
- Nie, dzięki - mruknął.
- Myślę, że to świetny pomysł - ożywił się Max. - Bardzo chciałbym
poznać cię bliżej. Lacey twierdzi, że jesteście jak rodzina. A może
przyprowadzisz ze sobą narzeczoną? Moglibyśmy obejrzeć film, który
nakręciłem razem z moimi przyjaciółmi w dorzeczu Amazonki. Bylibyście
moimi pierwszymi recenzentami.
- Przyjdź - prosiła Lacey. Miała nadzieję, że uda jej się wytłumaczyć
Gregowi całą tę sytuację. - Może jutro wieczorem?
R S
- 82 -
- Świetnie, jutro mam wolne - wpadł jej w słowo Max. - Umówmy się na
siódmą wieczorem. Wrócisz już wtedy z pracy, prawda, kochanie? - Cmoknął ją
w szyję.
Zachowywał się, jakby nie wprowadził się poprzedniego wieczoru, ale
mieszkał u niej od lat. Do czego on zmierzał?
- Zapytam Annette - wybąkał Greg.
- Koniecznie - ucieszył się Max. - Zadzwoń potem do nas, na pewno ktoś
będzie w domu.
Greg mruknął niewyraźnie coś na pożegnanie i poszedł. Max zamknął za
nim drzwi, po czym odwrócił się do Lacey z triumfalnym uśmiechem na ustach.
- Twój przyjaciel już od dawna potrzebował takiego wstrząsu -
oświadczył. - Właściwie nawet mi go szkoda, ale chyba wreszcie do niego
dotarło, że powinien przemyśleć parę spraw.
Lacey przyznała mu w duchu rację, ale nie bardzo mogła się skupić na
tym, co mówił, ponieważ rozpraszał ją widok jego nagich szerokich ramion.
Jego włosy były w lekkim nieładzie i z trudem opanowała chęć wygładzenia ich.
- Patrzenie na mnie w ten sposób nic nie da. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Nawet jeśli byłbym skłonny się zgodzić, masz do przygotowania lekcję,
zapomniałaś?
Faktycznie, zupełnie o tym zapomniała. Zarumieniona ze wstydu, bez
słowa poszła do łazienki. Pół godziny później weszła do kuchni, ubrana w prostą
spódnicę, białą bluzkę oraz kamizelkę. Pachniało smakowicie smażonym
bekonem.
- Masz ochotę na jajecznicę? - Max rzucił przez ramię.
Najwyraźniej czuł się u niej jak u siebie w domu, co nie było takie
dziwne, jeśli się wzięło pod uwagę, iż ich mieszkania były identyczne.
- Owszem. - Kiwnęła głową.
R S
- 83 -
Ku jej zaskoczeniu, stół był przygotowany do śniadania. Max zdążył już
wycisnąć sok z pomarańczy i przyrządzić tosty cynamonowe. Widać było od
razu, iż umiał o siebie zadbać.
Po raz już chyba setny zaczęła się zastanawiać, jak to się stało, że nigdy
się nie ożenił. Ich wspólne zamieszkanie nie było pewnie dla niego znaczącym
krokiem, choć ona przywiązywała do tej decyzji ogromną wagę. W głębi duszy
liczyła na to, iż zdoła przekonać go co do swej niewinności, ale tak naprawdę
musiałby się zdarzyć cud, aby Max zmienił swe uczucia do niej.
- Jedzenie powinno poprawić ci nastrój. - Postawił przed nią talerz z
jajecznicą na bekonie, po czym usiadł naprzeciwko i zajął się swoim
śniadaniem.
- To jest pyszne - wymruczała Lacey kilka minut później. - Dziękuję. Od
lat nikt mi nie robił śniadania.
- Wcale się nie dziwię - skomentował, spoglądając na nią spod
półprzymkniętych powiek. - Jedzenie musi być ostatnią rzeczą, którą ma na
myśli mężczyzna, budzący się u twego boku.
Lacey zarumieniła się po same uszy, słysząc jego komplement. Aby ukryć
jakoś swe zażenowanie, jednym haustem wypiła całą szklankę soku.
- Idę przygotować lekcję - oznajmiła, wstając od stołu. - Nie zmywaj,
zrobię to po powrocie z kościoła.
- Zdążę chyba posprzątać i przygotować się do wyjścia. - Uśmiechnął się.
Podziękowawszy jeszcze raz za śniadanie, wyszła z kuchni. Wyjęła z
regału materiały do lekcji i ledwo zdążyła je przejrzeć, a już Max stał w
drzwiach, by oznajmić, że czas wychodzić. Najwyraźniej zdążył zajrzeć do
swego mieszkania, gdyż teraz miał na sobie grafitowy garnitur oraz jasnoszarą
koszulę. Wyglądał tak fantastycznie, że Lacey z trudem mogła oderwać do
niego wzrok.
Kościół, do którego uczęszczała, usytuowany był w pobliżu uniwersytetu,
dosłownie kilka kroków od osiedla, na którym niegdyś mieszkała wraz z
R S
- 84 -
rodzicami. Odkąd pamiętała, jej rodzina należała do tej niewielkiej parafii,
której wszyscy członkowie znali się dobrze.
Już sobie wyobrażała te zaciekawione spojrzenia, jakie powitają ją i
Maxa, zwłaszcza iż przychodziła tam tylko w towarzystwie rodziny, no i Grega.
Zaproponowała, by Max udał się na spotkanie dla dorosłych, ale on
nalegał, że chce zobaczyć ją w roli nauczycielki. Z uśmiechem oznajmiła mu, iż
może pożałować tej decyzji i poprowadziła go do sali, w której już czekało
jedenaścioro rozgadanych czterolatków. Dzieci oczywiście od razu chciały się
dowiedzieć wszystkiego na jego temat. Czy jest mężem pani nauczycielki? A
kiedy będą mieli dzidziusia?
Ku zdumieniu Lacey, Max świetnie poradził sobie z maluchami.
Wystarczyło jego jedno słowo, by usiadły grzecznie i z zaciekawieniem
przysłuchiwały się lekcji, której tematem była wdzięczność Bogu za Jego dary.
Gdy nadszedł czas kolorowania przygotowanych przez Lacey obrazków, Max
usiadł na podłodze wraz z dziećmi i pomagał im w doborze odpowiednich
kredek. Byłby idealnym ojcem, pomyślała ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem.
Po zakończeniu lekcji odprowadziła swych podopiecznych do kaplicy, w
której już czekali ich rodzice. Max ujął ją za rękę i razem usiedli w ławce.
Znajomi witali ją uśmiechem i skinieniem głowy, zerkając na przystojnego
mężczyznę, który przybył wraz z nią. Miała dziwne wrażenie, że tak właśnie
powinno być, że to z Maxem powinna zasiadać tu każdego tygodnia...
Kiedy wyszli z kościoła, wydawało jej się, że zyskała inne spojrzenie na
świat, który był teraz bardziej kolorowy i piękniejszy.
- Lacey, kochanie! Zaczekaj chwilkę. Czy to twój nowy chłopiec? -
usłyszeli za plecami czyjś głos. Była to pani Taggert.
Lacey uściskała serdecznie starszą panią.
- To jest Max Jarvis - przedstawiła. - Max, poznaj panią Taggert,
przyjaciółkę moich rodziców.
Pani Taggert aż cmoknęła z radości.
R S
- 85 -
- Wiem, kim pan jest - oznajmiła. - Nie opuściłam ani jednej pańskiej
audycji. Widzę już coraz gorzej, więc zamiast oglądać telewizję, dużo słucham
radia.
- Miło mi słyszeć, że lubi pani Radio Talk - uśmiechnął się Max.
- Lubię, odkąd pan w nim pracuje. Już dawno powinni byli zatrudnić
kogoś, kto pochodzi z innego stanu niż Utah. Ciekawie jest posłuchać kogoś, kto
wyrósł w innym środowisku.
Max rzucił Lacey triumfujące spojrzenie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Kolejna ze znanych jej osób nieświadomie stanęła po stronie Maxa w ich
odwiecznym sporze na temat przybyszów z innych stanów.
- Lubię Utah - wyznał, zwracając się do starszej pani. - Szczerze mówiąc,
zastanawiałem się nad osiedleniem się tu na stałe.
Swą wypowiedzią zaskoczył Lacey, nie wiedziała bowiem, że jego pobyt
w Salt Lake City był jedynie czasowy.
- Cóż, jak to ostatnio powiedział w radiu pan Prentiss, najpiękniejsze
dziewczyny na świecie rodzą się właśnie w Utah - powiedziała z uśmiechem
pani Taggert.
- Mieszkałem już w wielu częściach świata i muszę przyznać pani
całkowitą rację.
- Coś ci powiem - mruknęła starsza pani, biorąc Lacey pod rękę. -
Stanowczo wolę go od Grega.
Choć mówiła to szeptem, Max i tak wszystko usłyszał. Od Grega? Czyżby
wszyscy poza nią samą sądzili, iż Greg i ona to para? Przecież to absurd.
- Miło było znów panią zobaczyć, pani Taggert - odrzekła Lacey,
postanawiając nie komentować uwagi starszej pani. - Niestety, musimy już iść.
- Zaczynam coraz bardziej rozumieć, dlaczego narzeczona Grega zerwała
zaręczyny - oświadczył Max, kiedy znaleźli się w samochodzie.
R S
- 86 -
- Pani Taggert zawsze uważała, że Greg ożeni się z Valerie lub ze mną -
wyjaśniła Lacey. - Nie potrafiła pojąć, że Greg jest dla nas jak brat i na tym
koniec.
- Może ty tak czujesz, ale Greg wyraźnie ma problem - nie dawał za
wygraną.
- Czy nie moglibyśmy wreszcie przestać o nim mówić? - zirytowała się.
- Nie złość się na mnie tylko dlatego, że każdy oprócz ciebie wie, iż Greg
się w tobie kocha - zwrócił jej uwagę Max. - Zdaje się, że przydałaby ci się
zmiana otoczenia. Może byśmy tak pojechali w góry? Obiad zjemy gdzieś po
drodze, dobrze? Twoja lekcja nastroiła mnie do wdzięczności Bogu za
wszystkie Jego dary - wyznał, kładąc specjalny nacisk na wyraz „wszystkie".
Uradowana jego słowami Lacey ochoczo przystała na tę propozycję i
wygodnie usadowiwszy się w fotelu, wyjrzała przez okno, rozmyślając o
fantastycznym mężczyźnie, siedzącym obok niej.
Dwie godziny później, rozleniwieni po sutym posiłku, zakończonym
plackiem z truskawkami, wsłuchiwali się w szum górskiego potoku. Max leżał
wyciągnięty rozkosznie na trawie, Lacey zaś stała nad nim i przypatrywała się,
jak promienie słoneczne igrają w jego gęstych ciemnych włosach.
- Znasz już historię mojej znajomości z Perrym, może więc zdradzisz mi
powód, dla którego nigdy się nie ożeniłeś? - zadała pytanie, które już od dawna
cisnęło jej się na usta. Nie odpowiedział.
- Max? - ponagliła, sądząc, że nie dosłyszał, co powiedziała.
- Było kilka kobiet w moim życiu, ale nigdy mi nie przyszło do głowy, by
się z którąś z nich ożenić - odparł po chwili.
- Czy mieszkałeś z którąś?
- Nie. Tylko tobie przypadło w udziale to wyróżnienie. Jej serce
zatrzymało się na moment.
- Czy chcesz przez to powiedzieć - brnęła dalej - że należysz do tych kilku
procent mężczyzn, którzy nie mają ochoty z nikim się wiązać na stałe?
R S
- 87 -
- Nie. Gdyby tak było, nie zamieszkałbym z tobą.
Zanim zdążyła się zorientować, pociągnął ją za rękę, tak że wylądowała
na nim, a on zaczął okrywać jej twarz delikatnymi pocałunkami.
- Ale wiesz, o co mi chodzi - wysapała, gdy pozwolił jej odetchnąć.
- Małżeństwo nie jest dobre dla wszystkich - stwierdził, ściskając ją
mocno za ramiona. - Moi rodzice są tego idealnym przykładem, ale nie mam
ochoty rozmawiać teraz o nich ani o ich rozwodzie. Wolę raczej smakować twe
truskawkowe usta. Chyba się od nich uzależniłem. - Puścił perskie oko i
natychmiast zaczął wprowadzać swe słowa w czyn.
Lacey, zadowolona, że wydobyła z niego choć tyle informacji, nie
zamierzała wcale protestować. Wtuliła się tylko mocniej w jego ramiona i
rozkoszowała się pocałunkami, zapachem i dotykiem mężczyzny, którego
pragnęła całym sercem i ciałem.
Pierwszy opamiętał się Max i z czarującym uśmiechem odsunął ją lekko
od siebie, po czym pomógł jej wstać.
- Wszystko co dobre musi się skończyć - wyszeptał, cmokając ją w szyję.
- Poza tym słońce już zachodzi i robi się chłodno.
Sięgnął po koc oraz jej kamizelkę, która nie wiadomo kiedy zsunęła się z
jej ramion. Mocno objęci, pomaszerowali w kierunku samochodu.
- Górski krajobraz jest niesamowity - westchnęła Lacey, szczęśliwa, jak
nigdy dotąd.
Max pomógł jej wsiąść do auta, po czym pochylił się i pocałował ją w
usta, jak gdyby nie mógł się powstrzymać.
- To twoje oczy są niesamowite - wymruczał. - Piękne i tajemnicze.
Kiedy tylko weszli do domu, telefon zaczął dzwonić jak opętany. Max
sięgnął po słuchawkę.
- To Cameron Morgan - poinformował, patrząc na Lacey podejrzliwie. -
Jest w sklepie za rogiem i pyta, czy mógłby wpaść na chwilę, bo ma jakiś nowy
problem z dokumentami.
R S
- 88 -
- Pozwól mi z nim porozmawiać - poprosiła.
Max podał jej słuchawkę, ale nie ruszył się ani na krok. Odwróciła się
tyłem do niego, by móc się skoncentrować. Kiedy wreszcie skończyła rozmowę,
odłożył za nią słuchawkę. Z wyrazu jego twarzy mogła bez trudu
wywnioskować, iż jest niezadowolony. Nie chciała, by coś zepsuło im atmosferę
tego dnia.
- Zanim zaczniesz się denerwować - powiedziała, nim on zdążył otworzyć
usta - pozwól, że coś ci wyjaśnię. Bez takich klientów, jak Cameron, nie
udałoby mi się związać końca z końcem. Czasem się zdarza, że muszę pracować
w domu i to o różnych porach. Wiem, mamy umowę, ale proszę, wyklucz z niej
tych, którzy zatrudniają mnie dorywczo, bo w przeciwnym razie możesz zepsuć
to, nad czym pracowałam przed kilka lat.
Kiedy to mówiła, Max wpatrywał się intensywnie w jej usta. W końcu
ujął jej zarumienioną twarz w obydwie ręce.
- Teraz ty wyciągasz pochopnie wnioski. Mimo że przez cały dzień
miałem cię dla siebie, nadal nie mam ochoty dzielić się tobą z nikim, ale jakoś
się tego nauczę, pod warunkiem, że gdy tylko zechcę, będę mógł zrobić to. -
Pochylił się i złożył na jej spragnionych ustach długi, namiętny pocałunek, który
sprawił, że zabrakło jej tchu, a wszystko dookoła zaczęło wirować.
Jak zwykle to on odsunął się pierwszy, co zawstydziło Lacey, która
pragnęła, by ten pocałunek trwał wiecznie.
- Obiecuję, że będę się zachowywał wzorowo, kiedy przyjdzie Cameron. -
Uśmiechnął się.
- Cameron! - zawołała Lacey, przypomniawszy sobie, że za chwilę będą
mieli gościa. - Muszę przygotować potrzebne dokumenty.
- Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nie wchodź do kuchni, kiedy będę z Cameronem pracować - poprosiła,
wiedząc, iż w jego obecności nie będzie w stanie się skupić.
R S
- 89 -
Pobiegła do swego pokoju po teczkę z dokumentami. Gdy kładła ją na
stole kuchennym, usłyszała dzwonek do drzwi. Max poszedł otworzyć. Zanim
on i Cameron zdążyli dojść do kuchni, byli już pogrążeni w dyskusji na jakiś
temat, toteż kiedy Max oznajmił, że wychodzi do salonu, Cameron poprosił go,
by usiadł razem z nimi. Lacey nie mogła odmówić Maxowi talentu zjednywania
sobie ludzi.
Jak się okazało, problem, z jakim borykał się Cameron, nie był aż tak
skomplikowany, więc rozwiązanie go nie zajęło im wiele czasu. Gdy więc się z
nim uporali, Lacey wstała, sądząc, że gość zechce już wyjść, ale Max od razu
zajął Camerona rozmową i obaj przestali zwracać na nią uwagę.
Przyzwyczajona do tego, iż Max od dwudziestu czterech godzin
interesował się tylko i wyłącznie nią, poczuła się odsunięta na boczny tor, toteż
poszła do salonu i włączyła telewizor. Gdy prosiła, by Max był miły dla jej
klientów, nie oczekiwała, iż będzie od razu nawiązywał z nimi przyjaźnie.
Zanim Cameron zebrał się do wyjścia, Lacey już prawie zasypiała na
kanapie. Max odprowadził gościa do drzwi, po czym przyszedł do salonu i
wyłączył telewizor.
- Czas, żebyś się znalazła w swoim łóżku - powiedział, patrząc na nią
czule.
- Jeszcze nie - poprosiła.
- Chodź. - Cmoknąwszy ją w policzek, pochylił się i wziął ją na ręce, by
zanieść do sypialni.
- Max... - odezwała się, kiedy ułożył ją na łóżku. Chciała powiedzieć, ile
znaczył dla niej ten dzień.
- Śpij, Lacey - przerwał jej drżącym głosem. Zanim zdążyła się
zorientować, już go nie było.
R S
- 90 -
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy tylko Lacey obudziła się, poczuła kuszący aromat świeżo zaparzonej
kawy. Sądziła, iż Max, zgodnie z zapowiedzią, będzie spał do dziesiątej, ale
ucieszyła się, że już wstał, ponieważ była tak zakochana, iż nie chciała tracić ani
jednej cennej minuty, którą mogła spędzić w jego towarzystwie. Poprzedniego
wieczoru wykazał niesamowitą wręcz samokontrolę, kładąc ją do łóżka. W
przeciwieństwie do niej...
- Dzień dobry - powitał ją olśniewającym uśmiechem, kiedy weszła do
kuchni. Był ubrany w dżinsy oraz bawełnianą koszulkę i popijając parującą
kawę, czytał poranną gazetę. - Twoje śniadanie jest w piekarniku.
- Nie musiałeś zadawać sobie tyle trudu, ale cieszę się, że to zrobiłeś.
Chciałam z tobą porozmawiać o wczorajszym dniu.
- Wiem, co chcesz powiedzieć - wpadł jej w słowo, odkładając gazetę. -
Dla mnie też był to niezapomniany dzień. Niedługo go powtórzymy.
- Naprawdę? - ucieszyła się. Obdarzył ją iskrzącym spojrzeniem.
- Chodź tu do mnie, Lacey - poprosił.
Coś w jego głosie sprawiło, że przebiegł ją rozkoszny dreszczyk. Kiedy
posłusznie podeszła, posadził ją sobie na kolanach i pocałował długo i
namiętnie.
- Mmm, dziś smakujesz miętą - wymruczał jej prosto do ucha. - Jaka
szkoda, że musisz iść do pracy. - Odsunął ją delikatnie od siebie.
Zawstydzona, że jak zwykle to on wykazał więcej opanowania, odwróciła
się i sięgnęła do piekarnika. Wyjęła zeń gorące naleśniki i bekon. Jak tak dalej
pójdzie, Max rozpuści ją tymi śniadaniami do granic możliwości.
Wiedziała, że aby jej plan zdobycia go powiódł się, musi przede
wszystkim zdobyć jego zaufanie. Dlatego, gdy skończyła jeść, sięgnęła po
kartkę papieru i ołówek.
R S
- 91 -
- Sporządzę listę wszystkich miejsc, w które się dziś wybieram, włącznie
z numerami telefonów, na wypadek gdybyś chciał się ze mną skontaktować -
oznajmiła. - Wiem, że być może będziemy mieli dziś wieczorem towarzystwo,
ale obawiam się, że nie wrócę przed szóstą. Muszę jeszcze zrobić ostatni
zastrzyk przeciw żółtaczce, zaleciła mi je Lorraine, zanim zaczęłam się
opiekować George'em. Zapiszę ci telefon do tego lekarza.
- Nie martw się o Grega i Annette - wtrącił Max. - Jeśli zdecydują się
przyjść, zajmę się kolacją. Nie będziesz nawet musiała ruszyć palcem po
powrocie z pracy.
A więc jej plan najwyraźniej zaczynał przynosić pozytywne efekty.
W nagłym przypływie czułości podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na
szyję.
- Dziękuję, że jesteś dla mnie taki dobry - wyszeptała mu do ucha.
Początkowo nie zrozumiała, dlaczego wstał tak gwałtownie, dopiero gdy
dostrzegła w jego oczach błysk pożądania, pojęła, iż próbował w ten sposób
odzyskać kontrolę nad sobą. Świadomość, że nie tylko jej jest ciężko zapanować
nad sobą, podniosła Lacey na duchu.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - spytała.
- Za chwilę przychodzi Jeff i będziemy omawiać sprawy organizacyjne,
związane z kręceniem filmu.
- Wspaniale - ucieszyła się. - Obiecuję, że pomogę ci na tyle, na ile będę
mogła. Dzięki tobie mogę choć w części spłacić dług wdzięczności, jaki mam
wobec Lorraine.
- Wydaje mi się, że opieka nad George'em była już częściową spłatą tego
długu - zauważył Max.
- Masz rację. Teraz muszę zadośćuczynić pewnemu sąsiadowi, któremu
figle George'a nie dawały zasnąć.
- Nie powiedziałbym, by George był jedynym sprawcą jego bezsenności. -
Uniósł brwi do góry.
R S
- 92 -
- W takim razie już pójdę - roześmiała się Lacey, która bynajmniej nie
chciała wychodzić. Dużo bardziej wolałaby zostać i przez cały dzień bawić się z
Maxem w dom.
Najwyraźniej on pragnął tego samego, ponieważ chwycił ją wpół, kiedy
otwierała tylne drzwi.
- Chcę buziaka na pożegnanie - oznajmił, odwracając ją twarzą do siebie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zażartowała i nadstawiła
policzek. Jednak nie o taki pocałunek chodziło Maxowi, o czym przekonała się,
kiedy poczuła jego spragnione wargi na swych ustach. Nie protestowała, gdyż
sama, rzecz jasna, tęskniła za namiętną pieszczotą jego warg. Zdawało jej się, że
w jej żyłach krąży nie krew, lecz prawdziwy płomień, który miał przedziwną
moc topienia w jedno ich dwojga ciał.
Usłyszała dochodzący skądś przenikliwy dźwięk dzwonka. Max jęknął,
po czym wypuścił ją z objęć i poszedł otworzyć drzwi frontowe. Ona sama,
westchnąwszy ciężko, na miękkich nogach powędrowała do samochodu.
W jej wyobrażeniu buziaki na pożegnanie wyglądały zupełnie inaczej niż
ów pocałunek, pełen obietnic, które wciąż jeszcze nie mogły być
wypowiedziane słowami.
Do południa nie wydarzyło się nic, co mogłoby zakłócić dobry nastrój
Lacey. Dopiero nie planowana wcześniej wizyta w biurze Grega zepsuła jej
nieco humor. Będąc w pobliżu, postanowiła wpaść na chwilę i zapytać
przyjaciela, co słychać u niego i Annette. Tymczasem Greg, bez zbędnych
wstępów, wygłosił jej kazanie, w którym stanowczo potępił jej decyzję o
zamieszkaniu z Maxem, po czym bezceremonialnie zapytał, czy kocha tego
typka. Kiedy Lacey, z wrodzoną sobie szczerością, przyznała, że tak, zamilkł na
długą chwilę, po czym oznajmił lodowatym tonem, iż nie skorzysta z ich
zaproszenia na kolację ani teraz, ani w przyszłości.
Lacey miała ochotę pójść z nim na lunch, ale zdecydowała, że w tej
sytuacji będzie lepiej, gdy zje sama. Posiliwszy się, powędrowała do biura
R S
- 93 -
kolejnego klienta, gdzie pracowicie spędziła parę następnych godzin. Ostatni
punkt jej rozkładu dnia, zastrzyk w gabinecie lekarskim, nie trwał na szczęście
długo i Lacey cieszyła się, iż wkrótce znajdzie się w domu, gdzie czekał na nią
ukochany mężczyzna.
Nie umiała sobie wyobrazić, jak mogła kiedyś żyć, nie znając go. Nie
wiedziała też, jak będzie wyglądało jej życie, jeśli jej plan się nie powiedzie i
Max odejdzie. Wspominała smak tego pożegnalnego pocałunku, drżąc z
niecierpliwości w oczekiwaniu na podobne powitanie.
- Max? - zawołała, wchodząc tylnymi drzwiami. Obiad gotował się na
kuchence, ale nie było śladu kucharza. Tak bardzo pragnęła go ujrzeć, iż
rzuciwszy aktówkę na podłogę, pobiegła do salonu, wołając go.
- Jestem tutaj - mruknął, pochylony nad leżącym na biurku scenariuszem.
Lacey oczekiwała innego powitania, toteż bardzo ją zaniepokoiła jego
chłodna reakcja.
- Było do ciebie kilka telefonów, między innymi od Valerie -
poinformował.
- To dziwne. Valerie nigdy nie dzwoni o tej porze dnia. Czy powiedziała,
co się stało?
Max podniósł się niespodziewanie i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
W niczym nie przypominał owego namiętnego mężczyzny, który dziewięć
godzin wcześniej z ociąganiem wypuścił ją z ramion.
- Zdaje się, że po twej wizycie Greg, niezwykle wytrącony z równowagi,
zadzwonił do twojej siostry i powiedział jej, że mieszkamy razem.
Telefonowała, by spytać, czy to prawda.
Lacey zamknęła oczy z przerażenia. Przed wyjściem do pracy, chcąc
zaskarbić sobie jego zaufanie, sporządziła listę miejsc, w które się wybierała, a
już trzy godziny później udowodniła, iż nie należy jej wierzyć. Wiedziała, że
Max nigdy jej nie wybaczy tego, że nie wspomniała o wizycie u Grega.
R S
- 94 -
Rzecz jasna, Greg nie miał prawa wtrącać się w jej sprawy, zwłaszcza że
chciała poinformować Valerie o swojej sytuacji, ale dopiero za jakiś czas. Teraz
zaś wszystko legło w gruzach i mogła winą za to obarczać jedynie siebie.
- I co jej powiedziałeś? - spytała niepewnym głosem.
- Nie musiałem nic mówić. Valerie pogratulowała mi, gdy tylko
podniosłem słuchawkę - wyjaśnił.
- Pogratulowała ci? - zdumiała się.
- Okazuje się, że bardzo się martwiła o ciebie po tej historii z Perrym i
ucieszyła się, gdy się dowiedziała, że wreszcie wyszłaś ze swej skorupy.
Najwyraźniej jest przekonana o twojej niewinności - dokończył cynicznie.
Lacey zadrżała, słysząc ten komentarz. Wystarczył jeden błąd, a znów się
znaleźli w punkcie wyjścia.
- Max... Ja... pomyślałam, że wpadnę do Grega i spytam, czy przyjdzie do
nas z Annette. Jego biuro jest tak blisko jednego z moich klientów, że...
- Czy naprawdę uważałaś, że przyjmie nasze zaproszenie? - Popatrzył na
nią z niedowierzaniem.
- Miałam nadzieję, że tak. Zawsze byliśmy przyjaciółmi i nie chciałabym,
żeby to się skończyło w ten sposób - wyznała smutnym głosem.
- Twoja siostra aż tak bardzo się tym nie przejmowała. Dała nam swoje
błogosławieństwo i ucieszyła się, że jedziesz ze mną na Florydę. Prosiła, żebym
się tobą dobrze opiekował - dodał po chwili wahania.
- A co ty jej na to odpowiedziałeś? - spytała, unikając jego spojrzenia.
- Że będę cię strzegł jak oka w głowie. To brzmiało jak najprawdziwsza
groźba.
- Myślę, że powinieneś poznać głębszą przyczynę, dla której odwiedziłam
dziś Grega - stwierdziła po chwili milczenia.
- Głębszą przyczynę? - powtórzył, unosząc brwi ze zdziwienia.
Odrzuciwszy wszelkie obawy, podniosła głowę i spojrzała mu prosto w
oczy.
R S
- 95 -
- Powiedziałam mu, że cię kocham - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Max na długą chwilę utkwił w niej przenikliwe spojrzenie.
- Nic dziwnego, że od razu zadzwonił do Valerie - skomentował.
- Chciałam, żeby wiedział, że nigdy nie zgodziłabym się zamieszkać z
mężczyzną, którego nie kochałabym ponad wszystko - ciągnęła drżącym
głosem. - Od samego początku podejrzewał, co czuję, ale dopiero gdy usłyszał
to na własne uszy, zdecydował się na ten telefon.
Znów zapanowała pełna napięcia cisza, w której, jak jej się zdawało, Max
wyszeptał jej imię. W tym momencie zadźwięczał dzwonek do drzwi.
- To pewnie chłopcy z ekipy - mruknął.
Lacey miała ochotę głośno wykrzyczeć swe rozczarowanie. Pragnęła
znaleźć się w jego ramionach, słuchać słodkich miłosnych zaklęć, ale było to
niemożliwe.
Najprawdopodobniej, dowiedziawszy się o jej wizycie u Grega, Max
postanowił zapełnić dom ludźmi, by nie zostać z nią sam na sam. Bez względu
na to, co mówiła czy robiła, zawsze było źle i straciła już nadzieję, że to się
zmieni. Wyznanie swych uczuć było chyba najgorszym błędem, jaki mogła
popełnić, ponieważ dawało Maxowi przewagę nad nią.
- Muszę pójść się odświeżyć - powiedziała cicho, po czym szybko wyszła
z pokoju.
On jednak podążył za nią, ignorując głośne stukanie do drzwi.
- Posłuchaj, cokolwiek sobie teraz myślisz, nie masz racji, ale
porozmawiamy o tym później - odezwał się tuż za jej plecami. - Chciałem cię
jeszcze uprzedzić, że zaprosiłem również Lorraine.
O nie, tylko nie Lorraine, jęknęła w duchu. Chciała najpierw wyjaśnić
przyjaciółce sytuację, która doprowadziła do ich decyzji o wspólnym
zamieszkaniu, a w ten sposób Max odebrał jej tę możliwość.
Wiedziała wprawdzie, że Lorraine nie pozwoli sobie na żaden komentarz
w tej sprawie, ale nie zmieniało to faktu, iż czuła się niezręcznie.
R S
- 96 -
Gdy pięć minut później weszła do kuchni, Max właśnie przedstawiał
Lorraine swoich kolegów, po czym przeszedł do omówienia pomysłów,
dotyczących scenariusza. Gdy wszyscy jedli kolację, głos zabrała Lorraine i
zapoznała ekipę z podstawowymi informacjami na temat programu rehabilitacji,
a także przedstawiła swoje sugestie. Lacey usiłowała się skoncentrować, ale nie
umiała przestać myśleć o tym, że gdy wszyscy wyjdą, ona zostanie sama z
Maxem i usłyszy... Właśnie, co? Nie wiedziała, czego tym razem ma się spo-
dziewać.
Prócz ról związanych z samym kręceniem filmu, każdy miał przydzielone
jakieś dodatkowe zadanie. Dopiero teraz Lacey zrozumiała, jak wielkim
przedsięwzięciem jest przygotowanie takiego dokumentu. Pewna była, iż nie
podoła roli, która przypadła jej w udziale, toteż zaproponowała, by Lorraine
wystąpiła zamiast niej. Przyjaciółka uśmiała się serdecznie z jej pomysłu i
wyjaśniła, iż nie mogłaby w tej chwili opuścić George'a, który właśnie
rozpoczynał proces zaznajamiania się ze swym pierwszym pacjentem. Poza tym
Lorraine, podobnie jak reszta ekipy, uważała, że Lacey świetnie sobie poradzi z
tym zadaniem.
Jeden jedyny Milo zdawał się wyczuwać jej zły nastrój, dlatego raz po raz
starał się wciągnąć ją do rozmowy. Był prawdopodobnie najstarszy z całej ekipy
i wiedziała od Maxa, który opowiadał jej o nim, że Milo miał żonę i dzieci.
Wszyscy trzej przyjaciele Maxa byli szalenie sympatyczni, ale Lacey
najbardziej z nich lubiła właśnie Milo, być może dlatego, że lubił dyskutować na
tematy filozoficzne i prezentował pogodne nastawienie do świata.
Wszyscy czterej stanowili doskonale dobraną paczkę i wyraźnie lubili ze
sobą pracować. Chłopcy na pewno już wiedzieli, że Max mieszka z nią, ale nie
wypowiadali się ani słowem na ten temat.
Kilka razy w ciągu tego wieczoru Lacey czuła na sobie wzrok Maxa, lecz
za każdym razem, gdy próbowała spojrzeć mu w oczy, patrzył w inną stronę. W
miarę jak goście zaczęli się podnosić, jej serce biło coraz szybciej i szybciej. Za
R S
- 97 -
parę minut zostanie z nim sama. Kiedy odprowadzała Lorraine do drzwi,
przerażenie pomieszane z nadzieją sprawiło, że czuła dziwny ucisk w piersiach.
- Lacey? - usłyszała za sobą.
Odwróciła się szybko i ujrzała Maxa, stojącego w przejściu między
kuchnią a salonem.
- Kiedy cię nie było, dzwonił Charlie Albright. Jest tak chory, że nie
będzie w stanie poprowadzić programu między północą a czwartą nad ranem,
więc poprosił, żebym go zastąpił. Muszę już iść. Nie zmywaj, zrobię to jutro
rano.
Przecież on nie może teraz wyjść, pomyślała z rozpaczą. Zagryzła tak
mocno wargę, że poczuła w ustach smak krwi.
- Może chcesz, żebym z tobą poszła? - zaproponowała.
- Wiesz, że zawsze jesteś mile widziana jako gość Radia Talk, ale chyba
nie powinnaś iść tak późno spać, skoro masz jeszcze tyle pracy nad swoją rolą.
Było jasne, że mówił jedno, a miał na myśli coś zupełnie innego. Po
prostu nie chciał zostać z nią sam. Nie wierzył w jej słowa o miłości. Nawet jeśli
chciał z nią być, nie oznaczało to, że pragnie się z nią ożenić, po co więc miał
stwarzać jakiekolwiek złudzenia? Nie rozumiała tylko jednej rzeczy. Przecież
nie sypiali ze sobą, jakie więc korzyści czerpał z tego związku?
- Masz rację - westchnęła po chwili. - Jestem wykończona, a poza tym
boli mnie głowa. Do zobaczenia jutro.
Gdy usłyszała, jak odjeżdża samochodem sprzed jej domu, pobiegła do
kuchni i wystukała numer telefonu Valerie.
- Błagam cię, podnieś słuchawkę - wyszeptała. Jeszcze nigdy w życiu aż
tak nie pragnęła usłyszeć głosu swej siostry.
Gdy pół godziny później zakończyła rozmowę, była całkowicie
wyczerpana nerwowo. Nie wiedziała, co ma sądzić o radzie, jaką dała jej
Valerie. Siostra zgodziła się, że zachowanie Maxa jest zbyt dziwne, by przejść
nad nim do porządku dziennego, zwłaszcza że Lacey zdobyła się na wyjawienie
R S
- 98 -
mu swych uczuć. Zalecała jednak, by wstrzymać się z rozmową na ten temat do
powrotu z Florydy. Jeśli wtedy Max nie zechce wyjaśnić przyczyn swego
postępowania, powinna pożegnać się z nim na zawsze i ułożyć sobie życie bez
niego.
- Ale jakie to będzie życie? - jęknęła Lacey, wkładając brudne naczynia
do zmywarki. Nie miała nawet siły płakać, choć łzy mogłyby przynieść ulgę.
Nawet Perry nie zdołał zranić jej tak mocno...
Przez cały następny tydzień miała wrażenie, że żyje w jakimś złym śnie.
Z Maxem widywała się rzadko, ponieważ spędzał on większość czasu z
przyjaciółmi z ekipy filmowej. Kiedy zaś przebywał w domu, ciągle odpytywał
ją ze scenariusza, nigdy zaś nie rozmawiał z nią tak jak kiedyś ani też nie
całował jej. Nadal gotował obiady, ale najczęściej Lacey jadła je w samotności,
gdyż nie było go, kiedy wracała z pracy.
Ostatniego dnia przed wyjazdem na Florydę zabrała się za gruntowne
porządki w mieszkaniu, zaś Max poszedł do siebie, by się spakować.
Po raz pierwszy od wielu dni miała cały dom dla siebie, ale ani trochę jej
to nie cieszyło. Mimo iż ostatnio nie układało się między nimi, już pięć minut po
jego wyjściu tęskniła za jego obecnością.
Gdy zatelefonowała Lorraine, Lacey musiała się jakoś pozbierać i
udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Przyjaciółka obiecała, iż pod
ich nieobecność zaopiekuje się obydwoma mieszkaniami, podleje kwiaty i
wyjmie pocztę ze skrzynek.
Po południu Lacey zadzwoniła po pizzę, w nadziei, że Max się jednak
pojawi, ale na próżno. Na podjeździe nie było jego samochodu, co znaczyło, iż
dokądś pojechał. Po tym odkryciu zupełnie straciła apetyt, udała się więc do
sypialni, by dokończyć pakowanie. Około dziewiątej wieczorem zadźwięczał
dzwonek.
Pragnęła z całego serca, żeby to był on. Pobiegła czym prędzej do drzwi.
- Max! - zawołała, otwierając je szeroko.
R S
- 99 -
- Przepraszam, ale to tylko ja - powiedział cicho Greg, bo to on właśnie
stał w progu.
- Przychodzisz jako przyjaciel, czy jako wróg?
- Chciałem ci powiedzieć do widzenia i wręczyć pożegnalny prezent -
wyjaśnił.
- Na litość boską, Greg - żachnęła się. - Przestań się zachowywać w ten
sposób i wejdź do środka.
Po krótkim wahaniu przyjął jej zaproszenie, ale nie chciał usiąść.
- Kiedy spodziewasz się swego pana i władcy?
- Nie mam pojęcia, kiedy wróci - wyznała.
- To dziwne, zważywszy, że żadne z was od dłuższego czasu nie
wystawiło nosa z gniazdka.
- Wiesz dobrze, że zawsze mogłeś do nas przyjść.
- Żeby Max Jarvis przysłuchiwał się każdemu mojemu słowu? Dziękuję,
postoję - prychnął.
- Greg, co się dzieje? - westchnęła. - Gdzie się podział mój brat?
- Nigdy się nie domyślałaś, prawda?
Nie było sensu udawać, że nie wie, co miał na myśli.
- Byłeś bratem, którego Valerie i ja zawsze chciałyśmy mieć - wyszeptała.
- A ty byłaś dziewczyną, której zawsze pragnąłem - wyrzucił z siebie
jednym tchem.
- Przepraszam cię, Greg. Nie wiedziałam, że tak było.
- Wyjdziesz za niego? Poczuła silny ucisk w sercu.
- Nie potrafię w tej chwili odpowiedzieć na to pytanie. A co z Annette?
- To nie ma sensu.
- Och, nie mów tak. Jesteś zdenerwowany, bo nasze kontakty zmieniły
swój charakter, ale tak musiało być, wierz mi. Myślę, że czułeś się do mnie
bardzo przywiązany i pomyliłeś to z miłością, a to nie to samo.
R S
- 100 -
Przez kilka długich chwil rozważał to, co mu powiedziała, po czym
sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małe pudełko.
- Proszę, to dla ciebie. - Podał jej prezent.
Lacey zdjęła papier i otwarła pudełko. Wewnątrz znajdowała się złota
broszka w kształcie małpki.
- Ile to... ? - zaczęła speszona.
- Cena nie jest ważna. Kiedy ją zobaczyłem, przypomniał mi się George i
postanowiłem ci ją kupić jako prezent na przeprosiny.
- Naprawdę bardzo mi się podoba - zapewniła żarliwie. - Jeśli chodzi o
mnie, to zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółmi, żeby nie wiem co.
Dziękuję. - Uściskała go serdecznie.
- Cóż za urocza scena - powiedział lodowaty głos tuż za jej plecami.
Lacey odskoczyła od Grega jak oparzona. Żadne z nich nie słyszało, jak
Max wszedł tylnym wejściem. Już sobie wyobrażała, co się dzieje w tej jego
chorej wyobraźni. Ledwie zdążył się odwrócić, a ona już znajdowała się w
ramionach innego mężczyzny. Nie było sensu się bronić, i tak nie uwierzyłby
ani jednemu jej słowu.
- Twój obiad jest w piekarniku, jeśli jesteś głodny - poinformowała.
- Jak to miło z twojej strony, że pomyślałaś o tym, mimo że jesteś taka
zajęta - skomentował ironicznie.
- Wpadłem, żeby dać Lacey pożegnalny prezent - wtrącił się Greg.
Lacey wstrzymała oddech, kiedy Max podszedł do niej i objął ją
ramieniem w geście posiadania. Był to ich pierwszy fizyczny kontakt od wielu
dni. Wziął broszkę z jej drżących dłoni i przyjrzał się jej dokładnie.
- Bardzo ładna rzecz - ocenił. - Szkoda, że nie znalazłem jej pierwszy. Te
kamienie idealnie pasują do twych oczu, skarbie.
Jeszcze nigdy nie nazwał jej skarbem. Najwyraźniej był tym razem
naprawdę wściekły.
R S
- 101 -
- Prawdziwy z ciebie szczęściarz, Jarvis - stwierdził Greg. - Lacey jest
wspaniała. Życzę wam udanej podróży.
Powiedziawszy to, odszedł szybko, zanim zdążyła się z nim pożegnać.
Lacey podziwiała go za to, że zachował się z taką godnością. Fakt, że wreszcie
pożegnał się ze swymi złudzeniami, świadczył o jego dojrzałości. Uczynienie
tego w obecności Maxa wymagało dużej odwagi, czego Lacey nie omieszkała
głośno skomentować:
- Greg zachował się bardzo szlachetnie i godnie.
- Owszem - zgodził się lodowatym głosem Max, po czym przycisnął ją z
całej siły do siebie. - Zwłaszcza że nie wiem, czy faktycznie jesteś taka
wspaniała, jak on twierdzi. Jestem chyba jedynym mężczyzną z twego kręgu
znajomych, który nie miał okazji przekonać się o tym.
Nim zdążyła jakoś zareagować na to bezpodstawne oskarżenie, zamknął
jej usta gwałtownym pocałunkiem. Ścisnął ją przy tym tak mocno, że obawiała
się, iż połamie jej kości.
- Max! - zaprotestowała słabym głosem.
- Jak długo on tu był? - warknął.
- Stanowczo za krótko jak na to, co wyprodukowała twoja chora
wyobraźnia - wybuchła. - Jeśli chcesz wiedzieć, przyszedł, żeby mi powiedzieć,
że zaakceptował fakt, że kocham ciebie!
Max podniósł rękę i zaczął gładzić delikatnie szyję Lacey.
- Już drugi raz mi to mówisz - powiedział zduszonym głosem. - Czy
wiesz, że prawie uwierzyłem, że jesteś zdolna do tego uczucia? Dopiero kiedy tu
wszedłem...
Miała wrażenie, że oprócz gniewu w jego głosie pobrzmiewa niesłychany
ból.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Po jej policzku stoczyła się wielka łza.
- Z powodu tego, co twoim zdaniem się tu działo, odwołujesz całe
przedsięwzięcie? Nie będzie filmu?
R S
- 102 -
- Już za późno na odwoływanie wszystkiego. Będzie tylko jedna zmiana.
Nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego, więc od tej pory będziesz zdana jedynie
na siebie. Możesz się zabawiać z każdym napotkanym mężczyzną, z wyjątkiem
chłopców z naszej ekipy. Jak tylko zobaczę, że zaczynasz sprawiać kłopoty,
natychmiast odeślę cię do domu.
Niespodziewanie wypuścił ją z objęć, tak że musiała się złapać oparcia
krzesła, by nie upaść.
- Max! - zawołała za nim rozpaczliwie, ale na próżno.
Miała wrażenie, że Max Jarvis już nigdy z własnej woli nie przekroczy
progu jej mieszkania.
R S
- 103 -
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia rano Lacey była wyczerpana i obolała, gdyż zamiast
wyspać się porządnie przed długim lotem do Miami, przepłakała całą noc. Gdy
przed jej dom zajechała taksówka, Max zadzwonił do drzwi i mruknąwszy tylko
„dzień dobry", wyniósł jej bagaże do czekającego auta. Na lotnisko jechali w
całkowitym milczeniu.
W tych okolicznościach Lacey przywitała Milo serdeczniej niż zwykle,
jeśli bowiem Max zamierzał przez cały czas ją ignorować, miała na szczęście do
kogo otworzyć usta. Jak się okazało, Nick i Jeff wyruszyli już dzień wcześniej
wraz ze swymi rodzinami i mieli na nich czekać w Miami.
Nie mogła uwierzyć, że ten dzień wreszcie nadszedł. Gdyby jeszcze Max
zachowywał się normalnie, mogłaby się w pełni rozkoszować pierwszymi od
kilku lat wakacjami. Niestety, przez cały lot do Miami Max rozmawiał z Milo, a
kiedy już spotkali się z resztą ekipy i wsiedli do furgonetki, która miała zawieźć
ich do nadmorskiego hotelu, dopilnował, by usiadła jak najdalej od niego.
Chłopcy z ekipy z pewnością wiedzieli już, że coś jest nie tak, ale nie
wspominali na ten temat ani słowem.
Jeff, odpowiedzialny za organizację wyjazdu, wręczył jej klucz do
pokoju, który pierwotnie miała dzielić z Maxem. Lacey odniosła wrażenie, iż
dostrzegła w jego oczach współczucie. Idąc do windy, minęła pogrążonego w
rozmowie Maxa, który nawet nie zauważył jej odejścia.
Cała grupa miała się wieczorem spotkać w hotelowej restauracji na późną
kolację, po czym pójść spać. Planowali, że wcześnie rano pojadą wypożyczoną
furgonetką w kierunku parku narodowego Everglades, przy granicy którego
przycupnęła maleńka wioska, stworzona w całości na potrzeby instytutu
rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Tam właśnie przechodziły okres
aklimatyzacji przywiezione z Ameryki Południowej małpy. W wiosce owej
mieli spędzić dziesięć dni.
R S
- 104 -
Sposób, w jaki Max traktował ją od samego rana, całkowicie odebrał
Lacey apetyt. Była bardzo zmęczona i senna, a poza tym nie mogłaby znieść
jego towarzystwa ani o sekundę dłużej niż to konieczne, więc zamówiła do
pokoju zupę i sałatkę.
Kończyła już prawie jeść, gdy usłyszała głośne stukanie do drzwi.
- Lacey! - zawołał Max. - Dlaczego nie zeszłaś na dół do wszystkich?
- Jestem wykończona, więc postanowiłam zjeść kolację w pokoju -
wyjaśniła. - Wyśpię się i będę gotowa jutro rano do wymarszu. Spotykamy się o
ósmej w holu, tak?
Mruknął coś niezrozumiale, po czym odszedł.
O godzinie siódmej rano następnego dnia Lacey była już wykąpana i
ubrana w beżowy komplet safari, który, choć wygodny, podkreślał kobiece
krągłości jej sylwetki. Była przekonana, że Max nie zaakceptuje jej stroju, ale
nie zamierzała zwracać uwagi na jego humory. Spakowawszy do torby naj-
potrzebniejsze rzeczy, zeszła na dół. Jako że udało jej się tej nocy wreszcie
wyspać, po przebudzeniu odkryła, iż jest głodna jak wilk, toteż od razu
skierowała swe kroki do hotelowej restauracji, przystrojonej setkami
różnokolorowych egzotycznych kwiatów.
Ku swemu zażenowaniu, od razu stała się obiektem zainteresowania
wszystkich czarnookich kelnerów, którzy pospieszyli, by przyjąć jej
zamówienie, a potem zaczęli zabawiać ją rozmową, niestety po hiszpańsku.
Wprawdzie uczyła się tego języka w szkole, ale mężczyźni mówili tak szybko,
iż nie mogła zrozumieć ani słowa. Co chwila któryś z nich podchodził do jej
stolika pod byle jakim pretekstem, aż pod koniec śniadania stało ich pięciu czy
sześciu. Zasypywali ją dziesiątkami pytań, tym razem już po angielsku. Jak
długo zamierza tu zostać? Czy może chciałaby, aby ją oprowadzili po mieście?
Była to cudowna odmiana po chłodnej wyniosłości, z jaką traktował ją Max.
Dobrze było móc się śmiać bez obawy, że zostanie się zaraz obrzuconym
absurdalnymi oskarżeniami.
R S
- 105 -
- Na wypadek gdybyś zapomniała, po co tu jesteś, informuję cię, że
wszyscy czekają na ciebie w holu - usłyszała lodowaty głos, który sprawił, że
młodzi kelnerzy opuścili jej stolik. Zerknęła na zegarek. Była dopiero za
dziesięć ósma!
Miała już dosyć takiego traktowania i wstała, by mu to powiedzieć, ale
głos jej zamarł w krtani, gdy go ujrzała. Ubrany był w piaskową koszulę i
obcisłe jasne dżinsy, wyglądał jak kwintesencja męskości. Mimo że na twarzy
miał wciąż ten sam zacięty wyraz, jego oczy były podkrążone, a twarz blada,
zupełnie jakby w ogóle nie spał. Pełne podziwu spojrzenie, jakim obrzucił jej
sylwetkę, sprawiło, że na chwilę jej serce zamarło, po czym zaczęło bić jak
oszalałe.
- Czy nikt nie zamierza jeść śniadania przed wyjazdem? - spytała, gdy
zapłacił za jej posiłek.
Max wziął ją za rękę i wyprowadził z restauracji.
- Gdybyś dołączyła do nas wczoraj wieczorem, wiedziałabyś, że
planowaliśmy zjeść śniadanie o wpół do siódmej - wyjaśnił.
Entuzjastyczne powitanie ze strony ekipy wybawiło ją od dalszej
reprymendy. Przez całą drogę do samochodu chłopcy prawili komplementy na
temat jej wyglądu, co podniosło ją nieco na duchu. Ku jej zdziwieniu, Max tym
razem zajął miejsce obok niej, ale nie odezwał się ani słowem.
Poprzedniego dnia Lacey była zbyt wyczerpana, by zachwycać się
mijanymi widokami, lecz tego ranka postanowiła, iż nie będzie przejmowała się
Maxem, tylko rozkoszowała się pięknem krajobrazu. Dla kogoś, kto urodził się i
wychował w Górach Skalistych, tereny równinne były nie lada atrakcją. W
ramach przygotowania do podróży przeczytała kilka książek, dotyczących
roślinności typowej dla tych terenów, teraz natomiast miała okazję podziwiać
wszystkie te okazy za oknami samochodu. Gdy mijali wioskę, zamieszkiwaną
przez plemię Miccosukee, gdzie sprzedawano przedmioty rękodzieła
artystycznego, Lacey aż westchnęła z zachwytu.
R S
- 106 -
- Max - wyszeptała - proszę, spróbujmy zachowywać się w miarę
normalnie, skoro już tu jesteśmy. Nie chcę, żeby nasze niesnaski wpłynęły
ujemnie na atmosferę w ekipie.
- Jeśli jest to zaproszenie do twojej chatki, to zapomnij o tym - odparł
niegrzecznie.
Jego ostra odpowiedź bardzo ją zabolała, toteż Lacey podjęła decyzję, iż
nie będzie odzywała się do Maxa, chyba że zajdzie taka konieczność.
Gdy zajechali przed główny budynek wioski, Max jako pierwszy wysiadł
z samochodu, tak że Milo, który znalazł się obok Lacey, pomógł jej wyjść. Gest
ten nie uszedł uwagi Maxa, który właśnie wyjmował torby z bagażnika.
- Twoja chata sąsiaduje z głównym budynkiem - poinformował Jeff,
podchodząc do Lacey. - Dojdziesz do niej tą ścieżką.
Mocno wydeptana dróżka prowadziła w głąb obcego, zielonego świata,
który ich otaczał. Nagle Lacey poczuła na sobie spojrzenie Maxa, na co jej serce
zareagowało szalonym biciem. Wiedziała, że niezwykła wilgotność powietrza
sprawiła, iż ubranie jej było teraz wilgotne i przylegało do ciała, eksponując tym
samym kobiece krągłości. Niestety, nic nie mogła na to poradzić. Otaczająca ich
bujna roślinność sprawiła, iż Lacey miała wrażenie, że znajduje się w zupełnie
innym świecie, w którym istnieją tylko on i ona. Gdyby tak było, Max mógłby
odrzucić wszystkie podejrzenia i kochać ją bez przeszkód...
- Sama zaniosę swoje bagaże - oznajmiła sucho. Max pokręcił głową.
- Powinnaś się dziś oszczędzać. Pierwszy dzień przeznaczamy na
aklimatyzację, nie będziemy dziś kręcić.
Kiedy ruszyli wąską ścieżką, podbiegła do nich uśmiechnięta kobieta
mniej więcej w wieku Lorraine.
- Czekaliśmy z niecierpliwością na wasz przyjazd - przywitała ich. -
Nazywam się Ruth Stevens.
- Ruth, to jest Lacey West - powiedział Max, ściskając dłoń kobiety. -
Będzie występowała w naszym filmie.
R S
- 107 -
- Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać, Lacey. Żyjemy tu jak duża
rodzina, jemy razem posiłki w głównym budynku, od tej chwili jesteście
jednymi z nas.
- Cudownie - ucieszyła się Lacey, która polubiła Ruth od pierwszej
chwili. - A czym się zajmujesz?
- Z zawodu jestem weterynarzem, natomiast prywatnie pomagam mojemu
mężowi. Drew od wielu lat prowadzi badania nad różnymi gatunkami małp. To
on właśnie założył ten instytut.
- Gdy cię słucham, mam wrażenie, że nie zrobiłam jeszcze w życiu nic
pożytecznego - westchnęła Lacey.
- Nie mów tak, przygotowanie takiego filmu to nie byle co - pocieszyła ją
Ruth. - Drew jest zachwycony, że ktoś tak znany, jak pan, zdecydował się zająć
tematem naszych badań, panie Jarvis.
- Max - poprawił ją, uśmiechając się czarująco.
- Drew powiedział mi, że chciałby wspierać was swoją wiedzą, ilekroć
tylko będzie trzeba.
- Jesteśmy wdzięczni za waszą gotowość do współpracy. Spróbujemy
przedstawić jak najwierniej założenia tego programu - zapewnił Max.
Wąska ścieżka zaprowadziła całą trójkę do drewnianej chatki, którą
otaczały imponujących rozmiarów krzewy egzotyczne.
- Przydzieliłam ten domek tobie, Lacey, bo stoi on najbliżej głównego
budynku, w którym mieszkamy oboje z Drew - wyjaśniła Ruth. - W nocy można
czasem usłyszeć dziwne dźwięki, więc pomyślałam, że miałabyś w razie czego
do kogo przyjść. Jeśli będziesz miała ochotę na towarzystwo, nie krępuj się i
przychodź do nas, drzwi są zawsze otwarte.
- Dziękuję - wymamrotała, ujęta troskliwością Ruth.
- Max, ty, jak rozumiem, będziesz mieszkał z kimś z ekipy. Zdaje się, że
Drew pokazał im już kwatery, możesz więc pójść się rozpakowywać. Przyjdźcie
R S
- 108 -
później do głównego budynku, są tam łazienki, więc można się obmyć. Poza
tym czeka na was schłodzona lemoniada.
- Wspaniale - ucieszyła się Lacey. - Dziękujemy za serdeczne przyjęcie,
Ruth. Dzięki tobie czuję się jak w domu.
- Może nie mamy tu dokładnie tego, do czego jesteście przyzwyczajeni,
ale jakoś dajemy sobie radę. Do zobaczenia wkrótce.
Kiedy Ruth odeszła w kierunku głównego budynku, weszli do chaty, w
której miała zamieszkać Lacey. Na środku niewielkiego kwadratowego
pomieszczenia stało wąskie łóżko, osłonięte moskitierą. W pokoju znajdowała
się również komoda oraz szafa. Podłogę zaścielały gałgankowe maty, zdobne w
indiańskie wzory, zaś w maleńkich oknach wisiały kolorowe zasłonki. Każdy
kąt lśnił czystością. Lacey nie mogła chcieć niczego więcej, jej domek był po
prostu uroczy.
- Ja będę mieszkał razem z Milo w sąsiedniej chacie - odezwał się w
końcu Max.
- Jestem zdumiona, że narażasz się w ten sposób na moje towarzystwo -
zadrwiła. - Chyba że kierowała tobą obsesyjna chęć kontrolowania tego, co
robię nocą.
- Prawdę mówiąc, sądziłem, że będzie ci raźniej ze świadomością, że
pomoc jest blisko, kiedy jakiś drapieżnik wtargnie nocą do twojej sypialni -
odparował.
- O ile cię znam, marzysz, żeby się tak stało. A nuż przeszkodziłby mi w
potajemnej schadzce z kochankiem? Niestety, muszę cię rozczarować. Mnie nie
tak łatwo przestraszyć - skłamała.
Oczywiście, że byłaby przerażona, gdyby jakieś zwierzę odwiedziło ją
nocą, ale za nic w świecie nie okazałaby mu tego. Postanowiła też, że nawet
jeśli coś takiego się stanie, on będzie ostatnią osobą, do której zwróci się o
pomoc.
R S
- 109 -
- Pożyjemy, zobaczymy - mruknął Max, po czym wyszedł, zamykając za
sobą drzwi.
Lacey z wściekłością rzuciła się na łóżko. Wiele razy słyszała o kobietach
i mężczyznach, którzy walczą ze sobą fizycznie, ale nie umiała sobie tego
wyobrazić. Teraz jednak miała ochotę zdzielić Maxa. Nie mogła już wytrzymać
jego chłodnej wyniosłości i tych uszczypliwych komentarzy. Doszła do
wniosku, że ten, kto powiedział, iż granica między miłością i nienawiścią jest
szalenie krucha, z całą pewnością musiał znać Maxa Jarvisa.
W miarę jak się uspokajała, czuła się coraz bardziej zmęczona,
postanowiła więc, że poleży jeszcze troszkę i dopiero za jakiś czas uda się do
głównego budynku. Obudziła się po godzinie, trochę wypoczęta, ale
niesłychanie spragniona. Wziąwszy kilka najpotrzebniejszych rzeczy, poszła do
głównego budynku, który okazał się dużą drewnianą bryłą na podstawie
sześciokąta. Niski, jednostajny pomruk generatora świadczył, że i do tej zielonej
głuszy zawitała nowoczesna technologia.
Gdy tylko znalazła się w korytarzu, usłyszała za sobą nieznajomy męski
głos. Odwróciwszy się, ujrzała wychodzącego z jadalni wysokiego,
przystojnego Latynosa mniej więcej w jej wieku.
- Ty musisz być tą aktorką, o której opowiadała nam Ruth. - Uśmiechnął
się czarująco. - Nazywam się Carlos Rivera, jestem tu weterynarzem.
- Lacey West - przedstawiła się. - Ale nie jestem aktorką, tylko księgową.
- Piękno i mądrość w jednej osobie - skomplementował ją. - Napijesz się
ze mną lemoniady?
- Z przyjemnością. Daj mi tylko pięć minut - poprosiła, po czym zniknęła
w łazience.
Szybko umyła twarz, uczesała lśniące włosy i tak odświeżona poszła do
jadalni, która okazała się być jednocześnie biblioteką i świetlicą, ponieważ
oprócz długiego stołu oraz barku znajdowała się tam obszerna kanapa i ogromny
regał z książkami.
R S
- 110 -
- Ach, jesteś - przywitała ją uśmiechem Ruth, która niosła właśnie dwie
wysokie szklanki ze schłodzoną lemoniadą. - Miałam już pójść sprawdzić, co się
z tobą dzieje.
- Ten upał jest bardzo męczący, więc się trochę zdrzemnęłam - wyjaśniła,
po czym pociągnęła wielki łyk zimnego napoju.
- Bardzo dobrze zrobiłaś - wtrącił się Carlos. - Pierwszego dnia w takim
klimacie nie wolno pracować.
- Carlos, a może byś zabrał Lacey nad wodę? - zaproponowała Ruth. -
Laguna to najlepsze miejsce do wypoczynku, jakie znam. Godzinę temu
wysłałam tam Maxa i całą resztę.
Na dźwięk tego imienia Lacey zadrżała.
- Może później - westchnęła.
Jeszcze tego brakowało, żeby Max przyłapał ja na pływaniu z Carlosem.
Wprawdzie miała ochotę zagrać mu na nosie, ale wiedziała, że to by się mogło
źle skończyć. Nie chciała pogarszać sytuacji, zwłaszcza że do nakręcenia filmu
potrzebna była pełna współpraca, a wojna między nią i Maxem na pewno źle
wpłynęłaby na nastroje całej ekipy.
- A może chciałabyś zobaczyć miejsce, gdzie mieszkają nasze małpki? -
zapytał Carlos.
- Och, tak, koniecznie - ucieszyła się.
Max nie powinien mieć do niej pretensji o zwiedzanie wioski.
- Świetnie. Kiedy wrócicie, obiad będzie już gotowy - powiedziała Ruth,
zabierając puste szklanki.
Przez następne dwie godziny Lacey z najwyższym zainteresowaniem
oglądała laboratorium i szpitalik. Nigdy w życiu nie przypuszczała, że coś
takiego może istnieć w takiej głuszy. Za laboratorium znajdowała się ogromna
klatka, urządzona tak, by zwierzęta czuły się w niej jak w środowisku, z którego
pochodziły.
R S
- 111 -
Carlos, który był ekspertem w dziedzinie małp, wyjaśnił, że nie wszystkie
zwierzątka są dobrymi kompanami, a już zwykle nie nadawały się te, których
pochodzenie nie było dokładnie ustalone. Poza tym, jak się okazało, ten typ re-
habilitacji nie służył wszystkim osobom sparaliżowanym. Dopiero teraz Lacey
dostrzegła złożoność tego problemu i to, co usłyszała tego popołudnia, dało jej
wiele do myślenia.
Kiedy w towarzystwie Carlosa weszła do jadalni, była tak pogrążona w
swych rozważaniach, iż początkowo nie spostrzegła oskarżycielskiego wzroku
Maxa.
- Dobrze, że już jesteście - Ruth zawołała do nich, wychylając się z
kuchni. - Wasze jedzenie jest jeszcze ciepłe.
- Straciliśmy trochę rachubę czasu - wyjaśnił Carlos.
Mąż Ruth podniósł się zza stołu. Był wysokim, dobrze zbudowanym
mężczyzną, tylko jego twarz szpeciła ogromna blizna, ciągnąca się przez cały
policzek.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać - powiedział, wyciągając rękę do
Lacey. - Nazywam się Drew Stevens.
- A ja jestem Lacey West. - Uścisnęła jego dłoń. - Miło mi cię poznać.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnął się serdecznie. - Jak ci
się podoba nasza wioska?
- Jest niesamowita, naprawdę. Ciągle nie mogę uwierzyć, że tu jestem.
- Wiem, co masz na myśli. Ruth i ja przyjechaliśmy tu przed trzydziestu
sześciu laty i jeszcze ani razu nie wyjechaliśmy. Ale usiądź, proszę. Ruth na
waszą cześć przygotowała kurczaka.
Lacey nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Z radością zajęła miejsce
u boku Drew i zabrała się za jedzenie. Wszyscy wyraźnie dobrze się czuli w
swoim towarzystwie, bo przy stole cały czas panował gwar rozmów. Jednak gdy
wybiła ósma wieczorem, Max obwieścił, że pora kłaść się spać, ponieważ
nazajutrz musieli wcześnie wstać, by już o szóstej rano zacząć kręcić.
R S
- 112 -
- Odprowadzę cię do twojej chatki - Max zwrócił się do Lacey, kiedy
Carlos zachęcał ją do pozostania jeszcze chwilę w jadalni. - Wprowadziłem
pewną zmianę do scenariusza i chciałem ją z tobą omówić, zanim zaczniemy
jutro kręcić.
Lacey bezwiednie zamknęła oczy na myśl, że za chwilę czeka ją
reprymenda. Pożegnawszy się z niepocieszonym Carlosem oraz ze Stevensami,
posłusznie podążyła za Maxem i resztą ekipy. Jednak, ku jej zdziwieniu, przez
całą drogę do domku nie padło ani jedno słowo na temat przystojnego we-
terynarza.
- Dziś po południu znaleźliśmy fantastyczne miejsce, w którym można by
nakręcić pierwszą scenę - oznajmił Max, gdy już znaleźli się w chatce. - To
staw, nad który wysłała nas Ruth. Obrośnięty jest egzotyczną roślinnością, a
przy tym światło jest tam wręcz idealne. Mam nowy pomysł na pierwszą scenę,
naszkicowałem ją wstępnie i położyłem ci kartkę na komodzie. Chciałbym,
żebyś to przejrzała przed pójściem do łóżka.
Max zachowywał się jak prawdziwy zawodowiec, nie dał po sobie
poznać, że jest na nią zły. W takich chwilach z całego serca pragnęła, by
powróciła tamta więź, jaka była niegdyś między nimi.
Gdy skierował się w stronę wyjścia, chwyciła go za rękaw. W wyrazie
jego twarzy zaszła tak ogromna zmiana, że Lacey aż zakłuło w sercu.
- Max, nie chciałabym się wymądrzać, ale widok chorych małp w
szpitaliku dał mi dużo do myślenia. Pomyślałam, że można by pokazać w filmie
laboratorium doktora Rivery: On sam mógłby wyjaśnić, dlaczego zwierzęta są
takie drogie i wciąż jest ich tak mało.
Max milczał długo, tak że w końcu pomyślała, iż może jej w ogóle nie
usłyszał albo, co gorsza, pogardzał nią w duchu za to, że postanowiła
wykorzystać jedynego wolnego mężczyznę, który znajdował się w jej zasięgu.
- Czy mogłabyś odtworzyć przebieg waszej rozmowy? - zapytał
nieoczekiwanie. - Spróbuję wprowadzić ją do scenariusza. Nie wątpię, że doktor
R S
- 113 -
Rivera zgodzi się wystąpić, jeśli ty będziesz mu towarzyszyć. Pójdę po mój no-
tatnik.
Lacey wpatrzyła się w jego oddalające się plecy. Za każdym razem, gdy
sądziła, że osiągnęła już jakiś postęp, Max przywracał ją do punktu wyjścia
jakąś ciętą uwagą. Straciła już nadzieję, że jej uczucia kiedykolwiek zostaną
odwzajemnione.
Kilka chwil później był już z powrotem. Przysunąwszy krzesło do łóżka,
usiadł na nim i wyciągnął przed siebie swe długie nogi. Był tak blisko niej, a
jednocześnie tak daleko. Usychała z tęsknoty za jego dotykiem, promiennym
uśmiechem, ciepłym spojrzeniem...
Na jego prośbę usiadła na łóżku i starała się odtworzyć w pamięci
przebieg rozmowy z Carlosem.
Nie mogła się jednak skupić, jej spojrzenie nieustannie wędrowało ku
jego twarzy, włosom, które falowały od panującej wilgoci, ustom, które tak
niedawno ją całowały. Bez względu na to, jaki by nie był dla niej okrutny,
pragnęła znaleźć się w jego silnych ramionach, tulić się do jego piersi, słuchać
bicia jego serca.
Tak była pogrążona w tych rozmyślaniach, że nie dosłyszała pytania,
jakie jej zadał i mimo iż je powtórzył, nie potrafiła sformułować żadnej
sensownej odpowiedzi.
- Jesteś zmęczona - zauważył. - Przejrzyj jeszcze to, co ci zostawiłem na
komodzie i idź spać. Omówimy twoje propozycje innym razem.
- Nie odchodź - szepnęła błagalnie, kiedy zaczął się podnosić.
Nic na to nie odpowiedział, ale jego wyraz twarzy uległ takiej zmianie, że
Lacey oddałaby wszystko, by móc cofnąć swe słowa.
- Chatka doktora Rivery znajduje się po drugiej stronie wioski - oznajmił
sucho. - Zdaje się, że potrzebujesz jego opieki. Czy mam mu powiedzieć, by
przyszedł na wizytę domową?
R S
- 114 -
- Nienawidzę cię - jęknęła, ugodzona do żywego jego ciętym
komentarzem.
- Ty nie potrafisz nienawidzić, tak samo jak nie potrafisz kochać -
wycedził przez zęby. - Umiesz tylko jedno. Módl się, żeby twoja uroda trwała
jak najdłużej, bo kiedy przeminie, nie zostanie ci już nic.
Ton jego głosu zdradzał ogromny ból, ale Lacey nie była już w stanie o
tym myśleć. W głowie miała kompletną pustkę.
Długo po odejściu Maxa leżała na łóżku, wsłuchując się w odgłosy lasu.
Gdy doszła już trochę do siebie, postanowiła, że przy najbliższej okazji wróci do
Salt Lake i natychmiast wyprowadzi się z mieszkania siostry. Trudno, Valerie
będzie musiała znaleźć sobie kogoś innego, kto zaopiekuje się jej domem. Lacey
nie chciała już więcej mieć nic wspólnego z Maxem.
R S
- 115 -
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Podejdź o krok do przodu, Lacey. Świetnie. Tuż nad twoim prawym
ramieniem siedzi ta sama małpka, która przygląda ci się od tygodnia. Daj jej
marchewkę. Wspaniale. Teraz wyjmij z kieszeni drugą i poklep się po ramieniu.
Chcę zobaczyć, czy przyjdzie do ciebie.
Zdawało się, że ciepły głos Nicka nie robił żadnego wrażenia na
zwierzątku, które spokojnie siedziało sobie na gałęzi i drapało się po łebku.
Pozostali członkowie ekipy ulokowali się nad wodą, obserwując scenę i od
czasu do czasu dorzucając swoje propozycje.
W pewnym momencie Lacey zaczęła naśladować pohukiwania, jakie
zwykle wydawał z siebie George. Poskutkowało. Małpka zeskoczyła na jej
ramię i wyciągnęła rękę po marchewkę.
- Rewelacyjnie, Lacey - ucieszył się Nick. - Nie wiem, jak ty to robisz, ale
nie przestawaj.
Lacey czuła się jak wariatka, ale posłusznie wydawała z siebie śmieszne
dźwięki. Zwierzę pozostało na jej ramieniu na tyle długo, że można było zrobić
bardzo dobre ujęcie.
- Zobaczmy, czy nie zeskoczy, kiedy będziesz szła w kierunku wody.
Lacey ostrożnie ruszyła przez wysokie do kolan egzotyczne trawy ku
błękitnej lagunie, wystarczająco dużej i głębokiej, by pomieścić z dziesięć osób.
W miejscu, gdzie wpadała do niej rzeka, umieszczono mocną siatkę, tak by do
zbiornika nie dostały się aligatory i by można było swobodnie się kąpać.
- Teraz ostrożnie przejdź obok tego krzewu i usiądź.
Lacey posłusznie wykonała polecenie, siadając na brzegu, tak że jej stopy
zwisały tuż nad powierzchnią wody. Jak przypuszczała, małpka w końcu
zeskoczyła z jej ramienia i usiadła za kępą namorzynu, ale obserwowała ją
pilnie, jakby chcąc sprawdzić, co teraz zrobi. Niewiele myśląc, Lacey zdjęła
tenisówki i zaczęła brodzić po kostki w wodzie, mając nadzieję, iż może
R S
- 116 -
zwierzątko pójdzie za jej przykładem. Tymczasem małpka podbiegła
błyskawicznie, chwyciła jeden but i uciekła na drzewo.
- Och, nie - jęknęła Lacey.
Tak była przejęta tym, co się stało, że pośliznęła się i wpadła do wody.
Chłopcy ryczeli ze śmiechu, namawiając Nicka, by nie przestawał filmować.
Ona sama, próbując wstać, także zaśmiewała się do łez. Gdy już się podniosła,
spostrzegła, iż Max momentalnie spoważniał, a jego oczy pociemniały od
tłumionego gniewu. Lacey domyśliła się, o co chodzi. Mokre ubranie przylgnęło
do jej ciała, eksponując wszystkie krągłości. Jej policzki spłonęły silnym
rumieńcem. Wiedziała, że Max podejrzewa ją, iż uczyniła to umyślnie i tylko
czeka, by zrobić jej awanturę.
- Koniec na dziś - oznajmił lodowatym głosem.
- Jestem za - wykrzyknął Jeff i błyskawicznie rozebrawszy się do
kąpielówek, wskoczył do wody.
Milo natychmiast poszedł za jego przykładem, a Nick, który był zawsze
pierwszy do żartów, z dzikim okrzykiem rzucił się do wody, pociągając Lacey
ze sobą. Jej piski i krzyki jeszcze bardziej rozochociły chłopców, tak że chwilę
później rozgorzała wodna walka. Lacey broniła się zaciekle, ignorując groźne
spojrzenia Maxa, który został na brzegu. Gdy kilka minut później zerknęła w
tamtą stronę, jego już nie było. Nie wiedziała, czy inni też to zauważyli.
Położyła się na plecach na powierzchni wody i pływała tak leniwie przez
jakiś czas. Nick i Jeff wyszli z wody i zaczęli zbierać sprzęt. Milo ciągle jeszcze
nurkował.
- Lacey! Małpa porzuciła twój but. Położyłem go obok drugiego - zawołał
Jeff, gdy już odchodzili.
Pływała jeszcze przez chwilę, rozkoszując się ciepłem i kryształową
przejrzystością wody. W pewnym momencie pisnęła głośno, co zaniepokoiło
Milo.
- Co się stało? - spytał, podpływając do niej.
R S
- 117 -
- Co to takiego? - wyszeptała, wskazując ręką na coś dużego, czającego
się w krzakach na przeciwległym brzegu.
- Pantera. Nie bój się, jest oswojona. Przyszła się po prostu napić -
uspokoił ją.
Rzeczywiście, zwierzę nie zamierzało ich zaatakować. Prychnęło tylko
głośno i zniknęło za krzewami.
- Chyba jednak wrócę do chatki - oznajmiła, wychodząc z wody. Usiadła
na porośniętym trawą brzegu, aby włożyć tenisówki.
- Co zaszło między tobą i Maxem? - zapytał bez ogródek Milo, gdy szli
wąską ścieżką przez las.
- Powinieneś zapytać o to Maxa, a nie mnie - odparła, zwalniając kroku.
- Znamy się od lat, ale jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.
Muszę ci powiedzieć, że nam wszystkim nie podoba się sposób, w jaki on ciebie
traktuje. Zamierzam wkrótce zwrócić mu uwagę.
- Błagam cię, nie rób tego. Pomyśli, że... - przerwała zawstydzona.
- Co pomyśli? - ponaglił ją.
Wielkie łzy pociekły nagle po jej policzkach. Wiedziała, że jeśli zaraz nie
zacznie mówić, rozklei się zupełnie i już nic nie powie.
- Max z jakiegoś powodu uważa mnie za rozwiązłą kobietę, która nie
potrafi dochować wierności jednemu mężczyźnie - wyjaśniła, wierzchem dłoni
wycierając mokre oczy. - On mną gardzi.
- A więc to dlatego utrzymywałaś dystans w kontaktach z nami. - Milo
pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Tak - westchnęła. - We wszystkim, co robię, doszukuje się jakichś
podtekstów.
- To skończony głupiec! - zdenerwował się.
- Dlatego, jeśli powiesz choć słowo w mojej obronie, pomyśli, że coś się
między nami dzieje.
R S
- 118 -
- Przecież Max wie, że nie uganiam się za spódniczkami, mimo że moje
małżeństwo przechodzi właśnie kryzys.
- Ale on twierdzi, że jestem pokusą, której żaden mężczyzna nie jest w
stanie się oprzeć - powiedziała pełnym goryczy głosem.
- Bo cię kocha.
- Ależ skąd - żachnęła się.
- Oczywiście, że tak - zapewnił ją. - Tylko że w przeszłości wydarzyło się
coś, co nie daje mu spokoju i rzutuje na kontakty z tobą.
- Wiem, mówił mi. To była jakaś kobieta. Zrobiła mu coś takiego, że on
teraz nie potrafi nikogo pokochać. Wierz mi, on mnie nienawidzi.
- Nonsens. Może chciałby, ale nie potrafi.
- I tak na jedno wychodzi. - Stłumiła szloch. - Postanowiłam, że kiedy
tylko skończymy zdjęcia, wrócę do Salt Lake pierwszym samolotem. Mówię ci
to, żebyś się nie niepokoił, kiedy odkryjecie, że wyjechałam. Ufam, że nie
powiesz o niczym Maxowi.
- Nie martw się, dochowam tajemnicy - zapewnił solennie. - Chciałem ci
tylko powiedzieć, że cała nasza ekipa uważa, że jesteś wspaniałą kobietą.
W jednej chwili jej twarz była ponownie zalana łzami.
- Dziękuję ci. Gdyby nie te niesnaski z Maxem, byłyby to najpiękniejsze
dni mego życia.
Milo uściskał ją serdecznie. Kiedy trochę się uspokoiła, otoczył ją po
przyjacielsku ramieniem i ruszyli w kierunku jej chatki. Pech chciał, że Max stał
na ścieżce i rozmawiał z Jeffem. Gdy zobaczył, że nadchodzą, rzucił im
jadowite spojrzenie.
Lacey modliła się w duchu, by Milo zabrał spoczywającą na jej
ramionach rękę, ale on tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie, przycisnął ją mocniej
do siebie, jakby chciał udowodnić coś Maxowi. Wiedziała, dlaczego to zrobił,
ale wolałaby, żeby jej nie obejmował, gdyż w ten sposób narażał ją na
wściekłość Maxa.
R S
- 119 -
- Bardzo miło mi się z tobą pływało - Milo powiedział wystarczająco
głośno, by tamci go usłyszeli. - Musimy jeszcze kiedyś to powtórzyć.
Pocałowawszy ją w czoło, odszedł, ona zaś czym prędzej weszła do chaty,
nie chcąc oglądać reakcji Maxa.
Potem, gdy wszyscy jedli kolację, przemknęła do łazienki, by wziąć
prysznic. Przebrana w czyste spodenki i bluzeczkę, szybkim krokiem wróciła do
chatki, postanawiając, że tego wieczoru zadowoli się owocami i krakersami,
które trzymała w szafce. Nie miała najmniejszej ochoty siedzieć przy jednym
stole z Maxem.
- Nareszcie - odezwał się znajomy męski głos, kiedy zamknęła za sobą
drzwi. Aż podskoczyła ze strachu.
- Nie masz prawa tu przebywać, Max - warknęła.
- Drzwi były otwarte, więc uznałem to za zaproszenie - odparł, opierając
się o komodę. - Obawiam się, że Milo dziś nie przyjdzie. Pomyślałem, że mogę
go zastąpić.
Lacey dostrzegła w jego pociemniałych oczach niebezpieczny błysk.
Gdyby wypowiedział te słowa parę tygodni wcześniej, byłaby uszczęśliwiona,
ale odkąd przyjechali do Everglades, straciła chęć na jakiekolwiek kontakty z
nim.
- Żałuję, ale jestem zmuszona odrzucić twą propozycję - odparła. - Pójście
do łóżka z mężczyzną, który tak jak ty nienawidzi kobiet, byłoby
świętokradztwem.
- Świętokradztwem? - wycedził przez zęby.
- Tak, dobrze słyszałeś. Nie wiesz o mnie nic, tylko to, co wyprodukowała
ta twoja spaczona wyobraźnia. Chcę, żebyś wiedział, że jeszcze nigdy nie
spałam z żadnym mężczyzną. Niestety, dzięki tobie poważnie się zastanawiam,
czy kiedykolwiek zechcę, by do tego doszło. Wierz mi, żałuję, że cię w ogóle
poznałam.
R S
- 120 -
- Chyba nie żałujesz tego aż tak bardzo, jak ja - odparował. - Przyszedłem
tylko po to, żeby ci powiedzieć, że jutro będziemy kręcić sceny w parku
krajobrazowym i twoja obecność nie będzie konieczna. - Odwróciwszy się na
pięcie, wyszedł wielkimi krokami z chatki.
Przez kilka minut Lacey musiała z całej siły trzymać się krzesła w
obawie, że upadnie. Była zbyt zdruzgotana, by się ruszyć. Dopiero gdy
przypomniała sobie słowa Maxa, że nazajutrz nie będzie potrzebna, zmusiła się
do działania. Wyjąwszy z komody i szafy wszystkie rzeczy, zapakowała je do
torby. Wiedziała, że codziennie przylatuje do wioski transport leków z Miami.
Postanowiła, że w ten sposób zabierze się do miasta, a stamtąd odleci
pierwszym samolotem do domu.
Lacey wróciła do swego mieszkania na poddaszu jednej z kamienic w
centrum Salt Lake. Mieszkała tu już od dwóch tygodni, ale wciąż nie udało jej
się polubić tego miejsca. Obawiała się, że bez Maxa nigdzie już nie będzie się
czuła jak w domu.
Opuściła dom siostry w niesamowitym pośpiechu, a to mieszkanie
wybrała głównie dlatego, że miało ogromne okna, z których mogła podziwiać
całą panoramę miasta. Drugim jego atutem była świetna lokalizacja, ponieważ
miała stąd blisko do wszystkich swych klientów.
Zdecydowana zerwać wszystkie kontakty z Maxem, kupiła automatyczną
sekretarkę, aby bez podnoszenia słuchawki wiedzieć, kto dzwoni i w jakim celu.
Na taśmie nazbierało się już mnóstwo wiadomości od Lorraine i Valerie, ale
Lacey nie miała odwagi ich przesłuchać i oddzwonić.
Jej nowy numer telefonu był zastrzeżony i oprócz Lorraine oraz Valerie
znali go wyłącznie jej klienci. W ten sposób uniemożliwiła Maxowi
skontaktowanie się z nią. Przypuszczała jednak, że jemu nawet nie przyszło do
głowy, by to zrobić.
R S
- 121 -
Całkowicie wyczerpana po całym dniu pracy, odgrzała sobie trochę zupy i
włączyła niewielki, przenośny telewizor. Od powrotu ani razu nie słuchała
Radia Talk. Byłoby to dla niej prawdziwą torturą.
Niestety, jeszcze większą torturą było niesłuchanie tej stacji. Tego
wieczoru oddałaby wszystko, by móc jeszcze raz usłyszeć fascynujący głos
Maxa.
Była sobota, ósma wieczorem, właśnie trwał jego program. Wystarczyło
tylko nacisnąć przycisk...
Skarciwszy się w duchu za tak niemądre pragnienia, wyłączyła telewizor i
wyjąwszy z teczki dokumenty, zasiadła do pracy, jednak nie mogła się skupić.
Przez dziesięć minut wpatrywała się w tę samą stronę niewidzącym wzrokiem.
Jedno spojrzenie na zegarek powiedziało jej, że program Maxa zakończy
się za trzy kwadranse. Jej dłoń samowolnie powędrowała do stojącego na szafce
radioodbiornika i włączyła go.
- ...Nie przyszło mi do głowy, że kiedy przyjdę, nie zastanę jej. Czy
wiesz, jak się czuje człowiek, który w końcu dojrzał do tego, by zwierzyć się
komuś ze swych tajemnic i nie znajduje tej osoby?
Lacey zamrugała szybko powiekami. Nie do wiary, głos Maxa wyraźnie
drżał!
- A więc nie znalazłeś jeszcze Lorraine? - spytała zaintrygowana
słuchaczka.
Gdyby nie to, że z całej siły trzymała się blatu stołu, byłaby upadła.
- Nie, ale nie poddaję się. Kocham ją, Patsy, i muszę ją odnaleźć, bo
inaczej moje życie nie ma sensu.
- Jakiś miesiąc temu powiedziałam ci to samo, kiedy mój mąż wrócił do
picia, a ty poprosiłeś, żebym nigdy więcej tak nie mówiła. Coś mi się zdaje, że
powinieneś zastosować się do swojej własnej rady. Każdy przeżywa w życiu
chwile rozczarowania.
R S
- 122 -
- Och, Patsy, nie znasz Lorraine. Ona jest taka cudowna, taka dobra... Jest
jedyną kobietą, z którą chciałbym spędzić resztę życia. Nigdy nie myślałem o
małżeństwie, aż do momentu, gdy ją spotkałem. Gdybym tylko mógł się z nią
zobaczyć, powiedzieć jej to wszystko i błagać o wybaczenie.
Lacey miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
- Jeśli ona naprawdę jest taka wspaniała, jak mówisz, na pewno ci
wybaczy. Przecież nikt nie jest doskonały, każdy popełnia błędy.
- Ale mój błąd był ogromny, Patsy. Tak wielki, że nie mogę nawet o nim
mówić.
- Rozumiem, Max. Nie poddawaj się, wszyscy trzymamy za ciebie kciuki.
- Dzięki, Patsy. Zadzwoń jeszcze kiedyś. Witaj, kolejny słuchaczu, jesteś
na antenie.
- Max, tu Larry, taksówkarz, który wiózł cię z lotniska trzy tygodnie
temu. Przykro mi słyszeć, że ciągle jesteś w takim stanie. Przytrafiło mi się
wiele przykrych rzeczy w życiu, ale muszę powiedzieć, że Lorraine postąpiła z
tobą wyjątkowo okrutnie. Nie wolno tak znikać bez słowa i nawet nie zostawić
numeru telefonu.
- Masz rację, to było okrutne, ale ja na to w pełni zasługiwałem. Ona
zawsze była taka ufna i dobra, a ja raz po raz deptałem jej uczucia, aż w końcu
nie mogła już tego znieść - westchnął Max.
- Ciągle mam jej zdjęcie, to które mi dałeś. Jeśli ją znajdę, zadzwonię.
- Dzięki, Larry, jestem ci bardzo wdzięczny. Posłuchajmy następnej
osoby. Halo, tu program Maxa Jarvisa, jesteś na antenie.
- Witaj, Max, tu Casey. Nie załamuj się. Podobna rzecz przytrafiła się
kiedyś mnie, więc wynająłem samolot, do którego przyczepiłem wielki
transparent: „Wybacz mi, Jean. Wyjdź za mnie". Kosztowało mnie to całą
fortunę, ale podziałało. Zadzwoniła do mnie tego samego wieczoru i teraz jeste-
śmy szczęśliwym małżeństwem z piątką dzieci.
R S
- 123 -
- Cieszę się, że jesteście szczęśliwi, Casey, i dzięki za pomysł, być może
go wykorzystam, jeśli nic się nie zmieni. Dobranoc. Gdyby nie wy, drodzy
słuchacze, nie wiem, jak bym sobie dał radę. Koledzy z ekipy powiedzieli, że
mam to, na co zasłużyłem i od tamtej pory nie odezwali się do mnie ani słowem.
Kiedy odkryłem, że Lorraine wyleciała z Florydy, nie mówiąc o tym nikomu,
poczułem się tak, jakby ktoś znienacka wymierzył mi cios w splot słoneczny.
Dojrzałem wreszcie, by opowiedzieć jej pewną historię z mego życia, a jej już
nie było. Zupełnie, jakby zniknęła z powierzchni ziemi. Trzy tygodnie bez niej
były jak trzy długie lata. Muszę ją odnaleźć, od tego zależy całe moje życie.
Ból tak wyraźnie pobrzmiewał w jego głosie, że Lacey poczuła, jak łzy
ciekną jej po twarzy.
- Witaj, jesteś na antenie.
- Max?
- Na Boga, czy to ty, Lorraine?
- Nie, tu Valerie.
Valerie?! Lacey była tak zaskoczona, że opadła na pobliskie krzesło.
- Kiedy wróciłaś z Japonii?
- Dzisiaj. Znalazłam na tylnych drzwiach twoją wiadomość i już od
dłuższego czasu próbuję się dodzwonić, ale linie są ciągle zajęte, więc
zadzwoniłam do twojego producenta i połączył mnie poza kolejnością, bo
jestem rodziną.
- Nic dziwnego, on też szaleje za Lorraine. - W głosie Maxa słychać było
cień uśmiechu. - Czy masz od niej jakieś wieści? Proszę, powiedz, że tak.
- Niestety, nie. Nie odpowiadała na moje telefony z Tokio, a nie mam
pojęcia, gdzie mieszka.
- Jeśli nie odezwała się do ciebie, swojej siostry bliźniaczki, to znaczy, że
sprawa jest beznadziejna.
R S
- 124 -
- Nie wiem, co jej zrobiłeś, Max, ale to musiało być naprawdę okrutne. Po
raz pierwszy w życiu nie zwierzyła mi się, a to znaczy, że jest z nią naprawdę
niedobrze.
- Muszę ją odnaleźć i porozmawiać z nią. - Głos Maxa niebezpiecznie
zadrżał.
- Moja siostra to najsłodsza, najszlachetniejsza istota na świecie i tym
bardziej boli mnie, że jest w takim stanie, bo zawsze była niesłychanie pogodna
i otwarta - wyznała smutno Valerie. - Ale zmieniła się, odkąd cię poznała. Nigdy
nie zachowywała się w ten sposób. Nie wiem, czy zdoła po raz drugi znieść taki
ból.
- Czy sądzisz, że ja chcę ją skrzywdzić?! - wykrzyknął Max.
Lacey czuła się nieco zażenowana, słysząc, jak on opowiada na antenie o
swych najskrytszych uczuciach, ale jednocześnie wzruszyło ją, że gotów był się
otworzyć przed tysiącami słuchaczy, aby ją odzyskać.
- Moim jedynym przewinieniem jest zbyt wielka miłość do niej - ciągnął.
- Nie chciałem wierzyć, że taka wspaniała kobieta może naprawdę istnieć, a
kiedy wreszcie uwierzyłem, było już za późno.
- A czy powiedziałeś jej to kiedykolwiek, Max? - spytała Valerie.
- Zrobiłbym to, gdyby nie wyjechała z Everglades.
- Posłuchaj mnie, Max. Nie trać nadziei. Spróbuję się z nią skontaktować,
nie na próżno przecież jesteśmy bliźniaczkami. Zresztą Lorraine jest
uzależniona od Radia Talk. Idę nawet o zakład, że właśnie nas słucha.
Gorący dreszcz przebiegł Lacey po plecach.
- Obyś miała rację, Valerie - westchnął. - Skontaktowałem się chyba już
ze wszystkimi jej znajomymi, ale na próżno. Nawet Nester ani pastor nie
wiedzą, gdzie się podziała. Obiecali, że zadzwonią, gdy tylko się czegoś
dowiedzą.
A więc i do nich zwrócił się o pomoc?!
R S
- 125 -
- Mam jeszcze jeden pomysł - zakomunikowała Valerie. - Później ci go
przedstawię. A na razie życzę ci powodzenia i, jeśli jeszcze tego nie
powiedziałam, witaj w rodzinie.
- Dziękuję, Valerie, nawet jeśli powitanie jest jeszcze przedwczesne.
Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Lorraine, jeśli mnie słyszysz, błagam
cię, zadzwoń. Bez ciebie jestem nikim. Kocham cię, skarbie. Proszę, daj mi
jeszcze jedną szansę.
Łzy ciekły po policzkach Lacey nieprzerwanie.
- Mój producent mówi, że mamy rozmówców na wszystkich liniach.
Halo, jesteś na antenie.
- Witaj, Max. Tu Greg.
Na dźwięk głosu przyjaciela, Lacey ukryła zapłakaną twarz w dłoniach.
- Czy odnalazłeś ją, Greg?
- Jeszcze nie, ale Annette i ja nie przestajemy jej szukać. Mamy na oku
wszystkie miejsca, w które zwykle chodziła.
- Nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę.
Ciekawe, od jak dawna opowiadał na antenie o ich prywatnych sprawach?
- Lorraine? Mówi Greg, twój brat. Pamiętasz mnie jeszcze? Wiem, że
mnie słyszysz. Miałaś rację, kocham Annette. Bierzemy ślub w Święto
Dziękczynienia, więc musisz wyjść ze swej kryjówki, bo Annette chce, żebyś
była jej druhną. Posłuchaj, jeśli potrafiłaś wybaczyć takiemu skończonemu
idiocie, jak ja, na pewno zdołasz wybaczyć i jemu. Przecież on cię ubóstwia!
Pomyśl o tym, moglibyśmy urządzić podwójne wesele, co ty na to? Wiem, że
tego chcesz. Wiem, że chcesz wyjść za tego typka z Kalifornii.
W tym momencie Lacey śmiała się i płakała jednocześnie.
- Uwierz mi, Max miał swoje powody, by postępować tak okrutnie.
Wysłuchaj go, proszę cię - dokończył Greg.
Nie mogła już dłużej tego słuchać. Drżącą ręką sięgnęła po telefon i
wystukała numer linii służbowej Radia Talk. Odebrał Rob.
R S
- 126 -
- Rob? Tu Lorraine - wykrztusiła z trudem.
- Lorraine?! - wykrzyknął. - Błagam cię, nie rozłączaj się. Jeśli to zrobisz,
Max mnie wyleje. Zaczekaj sekundę.
- Nie martw się, nie rozłączę się - zapewniła. - Czy mógłbyś połączyć
jeszcze przed końcem programu? Zostało tylko parę minut.
- Już cię przełączam. Zobaczysz, Max dostanie zawału.
- Nie mów mu, kto dzwoni - poprosiła. - Chcę mu zrobić niespodziankę.
- Niespodzianka to mało powiedziane. Tylko proszę cię, bądź dla niego
miła, naprawdę jest w kiepskim stanie.
- Obiecuję, że będę miła.
Usłyszała, jak Max zapowiada, że to będzie już ostatni telefon.
- Jesteś na antenie. Mam nadzieję, że masz dla mnie jakieś wiadomości o
Lorraine.
- Halo... Max... To ja... Lorraine - wydusiła z siebie z trudem. - Czuję się
bardzo... zraniona, ale zgadzam się na rozmowę. Przyjadę do ciebie po
programie.
Przez chwilę w radiu panowała absolutna cisza.
- Czy wszyscy to słyszeli? - Max odezwał się wreszcie, a jego głos drżał
ze wzruszenia. - Lorraine postanowiła dać mi jeszcze jedną szansę. A więc
jednak Bóg wysłuchuje nasze modlitwy, pastor miał rację. Jeśli zdarzy się cud,
we wtorek ogłoszę, że żenię się z kobietą z moich snów. Znana już niektórym
słuchaczom wspaniała pani doktor Walker zadzwoniła do mnie w zeszłym
tygodniu i powiedziała, że jeśli nie zacznę mówić na antenie o swym
prywatnym życiu, stracę wiarygodność w oczach mieszkańców Salt Lake City.
Teraz zaś muszę postarać się, by odzyskać wiarygodność w oczach Lorraine.
Życzcie mi szczęścia. Dobranoc.
Następne kilka minut trwało w mniemaniu Lacey całą wieczność.
Narzuciwszy płaszcz, wybiegła z domu i wsiadła do samochodu.
R S
- 127 -
Padający od paru godzin rzęsisty deszcz spowodował zamieszanie na
ulicach, tak że centrum miasta przebyła w żółwim tempie. Z przyzwyczajenia
podjechała pod tylne drzwi segmentu Valerie i dopiero wtedy zauważyła, że nie
ma gdzie zaparkować. Zirytowana, zerknęła w boczne lusterko, chcąc się
wycofać.
- Możesz zostawić tu samochód, Lacey. Ani twoja siostra, ani ja nie
wybieramy się nigdzie w taką pogodę.
Jego głęboki głos wystraszył ją i jak zwykle zaskoczył. Najwyraźniej znał
ją dobrze, skoro czekał przy tylnym wejściu. Trzy tygodnie, które minęły od
chwili ich rozstania, sprawiły, że teraz jego obecność przyprawiała ją o zawrót
głowy i nie pozwalała logicznie myśleć.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, kiedy szli przez podwórze.
Gdy już znaleźli się w mieszkaniu, Lacey miała dziwne wrażenie, jakby po
długich latach nieobecności wracała wreszcie do domu. Nie potrafiła pojąć,
czemu tak się czuje, skoro Max stale ją poniżał i krytykował.
- Chciałbym ci pomóc zdjąć płaszcz, ale wiem, że gdybym cię raz
dotknął, nie mógłbym się od ciebie oderwać - odezwał się cicho.
Podniosła na niego wzrok i na długi moment oboje nie mogli oderwać od
siebie oczu. Może to tylko kwestia oświetlenia, ale Max wyglądał na dużo
szczuplejszego niż przed trzema tygodniami. Sińce pod oczami nadawały jego
twarzy zmęczony wygląd, ale dla Lacey był on jeszcze bardziej atrakcyjny niż
zwykle. Ona sama również straciła ostatnio parę kilogramów, była blada i źle się
czuła. Nawet jej lśniące zwykle loki straciły zdrowy wygląd.
- Przyszłam cię prosić, żebyś nie omawiał naszego życia prywatnego na
antenie - wydusiła z siebie. - Nie sądzisz, że już wystarczy to, co zrobiłeś?
- Z całego serca pragnąłem cię odnaleźć, więc chwytałem się każdego
sposobu. Proszę, daj mi pięć minut, chcę ci coś wyjaśnić. Przysięgam, że nie
zatrzymam cię, gdy później zechcesz odejść. Uwolnię cię od siebie i już nigdy
więcej nie wymienię twego imienia na antenie.
R S
- 128 -
Jakżeż ona może uwolnić się od Maxa? Przecież nigdy nie będzie w
stanie o nim zapomnieć.
W jej oczach pojawiły się łzy. Chcąc je ukryć, odwróciła się i opadła na
pobliski fotel.
- Wiem, co chcesz mi powiedzieć, Max - wyszeptała. - Nie sądzę, że coś
się zmieni, kiedy opowiesz mi o kobiecie, która złamała ci serce. Należysz do
mężczyzn, którzy kochają tylko raz, więc nasz związek nie miałby
najmniejszego sensu. Nie mam ochoty żyć z duchem jakiejś kobiety, a tak to by
właśnie wyglądało. W głębi serca zawsze będziesz ją kochał.
Nie mogła już dłużej hamować łez, które potoczyły się po jej policzkach.
- W pewnym sensie masz rację - przyznał po chwili wahania. - Ale
trudno, bez względu na to, co zrobiła, zawsze przecież będzie moją matką.
- Twoją matką? - powtórzyła, nie wierząc własnym uszom. Max pokiwał
powoli głową.
- Jesteś do niej taka podobna... Nie tyle z wyglądu, co z otaczającej cię
aury kobiecości. Wszystko w tobie jest takie pociągające... zapach, spojrzenie,
sposób poruszania się. To sprawia, że każdy mężczyzna, bez względu na wiek,
pragnąłby wziąć cię na ręce i zanieść do domu, mieć cię na zawsze tylko dla
siebie.
To, że mówił o swojej matce, stawiało sprawę w zupełnie innym świetle.
A ona przez ten cały czas sądziła, że kochał inną kobietę, która go zdradziła...
- Jej urok był tak silny, że mój ojciec nie umiał jej się oprzeć - ciągnął,
wykrzywiając usta. - Niestety, dokument z urzędu stanu cywilnego ani obrączka
nic nie znaczyły dla kobiety, która pragnęła adoracji ze strony wszystkich napo-
tkanych mężczyzn. Przez wiele lat wierzyłem jej, kiedy mówiła, że jakiś
przyjaciel ojca ma do nas przyjechać w odwiedziny. Nasz dom był jak hotel.
Dopiero jako nastolatek spostrzegłem, że oni przyjeżdżali tylko wtedy, gdy
ojciec przebywał w delegacji. Pewnego wieczoru miałem problem, o którym
chciałem porozmawiać z ojcem, ale jego nie było w domu. Poszedłem więc do
R S
- 129 -
matki i zastałem ją w łóżku z jednym ze znajomych ojca. Nawet nie zauważyła,
że wszedłem. Uciekłem wtedy z domu i zamieszkałem u mojego najlepszego
przyjaciela.
- Och, Max... - szepnęła ze współczuciem, próbując wyobrazić sobie, jak
ten kilkunastoletni chłopiec musiał się wtedy czuć.
- Tato odnalazł mnie i przyszedł porozmawiać. Kiedy zapytałem go, czy
wiedział, jaką osobą jest moja matka, przyznał, że tak, ale nie mógł nic na to
poradzić. Kochał ją, więc postanowił na pewne rzeczy nie zwracać uwagi.
Wtedy poczułem do niego jeszcze większą odrazę niż do matki. Wykrzyczałem,
że prawdziwy mężczyzna powinien bardziej cenić sobie swoją godność niż
jakąkolwiek kobietę. Tato próbował jeszcze mi coś wyjaśniać, ale ja nie
chciałem słuchać. Nie wróciłem do domu. Rodzice mojego przyjaciela pozwolili
mi mieszkać z nimi aż do skończenia szkoły. Potem wyjechałem na Cejlon,
gdzie pracowałem w dokach. Od czasu do czasu kontaktowałem się z ojcem.
Błagał mnie, żebym wrócił do domu, obiecywał, że wystąpi o rozwód, ale
wiedziałem, że nie mówi tego poważnie. Matka doskonale wiedziała, jak nim
manipulować. Nie umiał odrzucić zaproszenia do jej łóżka.
- A ona nigdy nie próbowała się z tobą skontaktować? - spytała zdumiona
Lacey.
- Nie. Od samego początku byłem jej zawadą. Pamiętam, że jeden jedyny
raz ojciec podniósł na nią głos... Było to wtedy, kiedy zapytał, czy nie mogliby
mieć więcej dzieci, a ona odparła, że mają już i tak o jedno za dużo.
- To niemożliwe - oburzyła się.
- Ale to prawda. Na szczęście pogodziłem się w końcu z ojcem. Matka
odeszła z jakimś facetem i zdaje się, że mieszka teraz w Australii. Kiedy
ostatnio byłem w Kalifornii, tato oznajmił, że złożył wreszcie papiery
rozwodowe. Poznał fantastyczną kobietę i nie zdziwię się, gdy ożeni się
ponownie.
- Czy sądzisz, że dał sobie wreszcie spokój z twoją matką?
R S
- 130 -
- Jeśli nie, to niech Bóg ma go w swojej opiece - westchnął. - Ale nie chcę
już rozmawiać o moich rodzicach. Pomówmy teraz o nas. Przede wszystkim
chcę, żebyś wiedziała, że zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, a
nigdy mi się to jeszcze nie przytrafiło, byłem więc zaskoczony i
zdezorientowany. A zaczęło się od tego twojego niesamowitego głosu.
- Och, ja także zakochałam się w twoim głosie. - Roześmiała się. -
Dlatego tak często słuchałam twych audycji, choć twoje poglądy bardzo mnie
irytowały.
- Gdy zadzwoniłaś do radia, postanowiłem, że muszę cię bliżej poznać.
Przyszłaś potem do studia, popatrzyłaś tymi swoimi niesamowitymi oczami i już
wiedziałem, że nie pozwolę ci tak po prostu odejść. Ale kiedy powiedziałaś, że
mieszkasz tuż obok, wpadłem w panikę. Byłem przekonany, że zakochałem się
w żonie najbliższego sąsiada. Brad wyjechał, a ty byłaś tam sama... Nie mogłem
nie myśleć o tamtym dniu, gdy ujrzałem owego faceta w łóżku mojej matki.
Było mi niedobrze na myśl, że pragnę cię, choć jesteś żoną innego.
- Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego nagle stałeś się wobec mnie taki
chłodny - przyznała Lacey.
- O nie, nic jeszcze nie rozumiesz - jęknął. - Jednego wieczoru, będąc w
łazience, usłyszałem twój głos, dochodzący zza ściany. Opowiadałaś
George'owi o tym, jak to pojedziecie dokądś na kilka dni.
Lacey nie mogła powstrzymać się od śmiechu, choć wciąż miała oczy
mokre od łez.
- Nie uważałabyś, że to takie zabawne, gdybyś była na moim miejscu -
zauważył, a w jego oczach pojawiły się ciepłe błyski. - Jakiś mężczyzna miał u
ciebie nocować, a na ten czas George musiał się schować w komórce, mimo że
wmawiałaś w niego, że tęsknisz za nim. A wszystko to za plecami Brada.
- Och, kochanie - zawołała miękko Lacey, wyciągając do niego ramiona. -
Nie dziwię ci się. - Przytuliła mokry policzek do jego piersi.
R S
- 131 -
- Sytuacja stawała się coraz gorsza - kontynuował, gładząc ją delikatnie
po plecach. - Ledwo twój gość odjechał, pojawił się następny facet w
samochodzie kampingowym. Wybiegłaś z domu z małym dzieckiem na rękach i
odjechaliście w siną dal. Wyobrażasz sobie, co wtedy myślałem?
- Oj, tak, ale wyjaśnię ci teraz wszystko. Moim gościem był szef Brada z
Denver. Zawsze zatrzymuje się tutaj, gdy przejeżdża przez Salt Lake. Ten drugi
mężczyzna zaś był pracownikiem wypożyczalni samochodów. Ze względu na
George'a musiałam jechać w delegację takim autem - dokończyła, muskając
jego usta wargami.
Na moment zamilkli, rozkoszując się bliskością, jakiej nie doświadczali
od tygodni. Ich pocałunek wyrażał nie wypowiedziane jeszcze pragnienia oraz
tłumioną tak długo tęsknotę...
- Dostawałem ataku szału na widok każdego mężczyzny w twoim
towarzystwie - wyznał Max. - Byłem nawet zazdrosny o tych kelnerów w
hotelu. Co do doktora Rivery, to miałem ochotę wybić mu te jego bielutkie
zęby.
- Zapomniałeś o Nesterze - podsunęła, uśmiechając się szelmowsko.
- Nie chcę nawet myśleć o tym, co mi przychodziło do głowy, gdy
zastanawiałem się, jak zdobyłaś te poufne informacje na temat doktora Rydera.
Sądzę, że coś we mnie drgnęło, gdy zobaczyłem cię w objęciach Milo.
Doszedłem wtedy do wniosku, że jestem chyba na krawędzi poważnego kryzysu
emocjonalnego, a moje podejrzenia są wręcz chorobliwe. Znałem przecież Milo,
wiedziałem, że jest uczciwy, a mimo to...
- Naprawdę pomyślałam, że widząc mnie z Milo, znienawidziłeś i jego, i
mnie. - Lacey zadrżała na wspomnienie owego wydarzenia.
- Spędziłem wtedy całą noc w lesie, rozmyślając o tym, co narobiłem.
Przemyślałem wszystko gruntownie i rano byłem już pewien, że moja
chorobliwa podejrzliwość nie pozwalała mi uwierzyć w twoją niewinność.
Dotarło do mnie wreszcie, że mnie kochasz i przeraziłem się, że zniszczyłem
R S
- 132 -
uczucie kobiety, którą uwielbiam nad życie. Ale koszmar czekał mnie dopiero
po powrocie do wioski...
- Musiałam wyjechać - powiedziała, zarzucając mu ramiona na szyję. -
Dałeś mi jasno do zrozumienia, że mi nie ufasz, że mną pogardzasz... Wyjazd
był jedynym rozwiązaniem.
- Lacey, musisz mi wybaczyć - wyszeptał.
- Teraz, kiedy już wiem, co tobą kierowało, jak bardzo zraniła cię własna
matka... już teraz potrafię ci wszystko wybaczyć. - Uśmiechnęła się promiennie.
- Kocham cię i chcę ci wynagrodzić wszystek ból, jakiego doznałeś w życiu.
Max przycisnął ją do siebie z całej siły, po czym złożył na jej ustach
gorący pocałunek, który był przysięgą bez słów.
- Tak bardzo pragnąłem wziąć cię w ramiona - wyznał. - Kocham cię,
Lacey. Kocham cię tak bardzo, że nigdy nie mógłbym się tobą z nikim dzielić.
- Nie będziesz musiał się mną dzielić, kochanie - zapewniła, ujmując jego
twarz w dłonie. - W moim życiu nie ma nikogo poza tobą. Wierzysz mi, Max?
Przez długą chwilę wpatrywał się w nią bez słowa.
- Wierzę - powiedział w końcu. - Wydaje mi się, że wierzyłem ci już w
momencie, gdy pokazałaś mi George'a, lecz byłem ciągle zbyt zaślepiony takimi
uczuciami, jak podejrzliwość, zazdrość, nieufność, aby dostrzec, że jesteś
przeciwieństwem mojej matki.
- Bardzo cierpiałam przez ostatnie tygodnie - przyznała. - Proszę cię,
spraw, żeby wszystkie moje rany jak najszybciej się zagoiły.
- Zagoją się, osobiście tego dopilnuję - obiecał, obsypując jej twarz
pocałunkami. - Ale dopiero po ślubie. A weźmiemy prawdziwy ślub, w kościele.
Ty będziesz ubrana w białą suknię, a ja zaniemówię ze wzruszenia, gdy cię w
niej ujrzę. Wokół będą stali nasi przyjaciele i krewni. Nie chcemy chyba
zawieść drogiej pani Taggert, prawda? - Uśmiechnął się zawadiacko. - Jest
jedną z moich najwierniejszych fanek i pomagała mi dzielnie w
poszukiwaniach.
R S
- 133 -
- Omawianie naszych prywatnych spraw na antenie zapewne przysporzyło
ci dużo nowych wielbicieli - zażartowała Lacey, cmokając go w usta.
- Jasne. Przecież żenię się z Lorraine, gwiazdą Radia Talk. Teraz już będę
prawowitym członkiem miejscowej społeczności.
- A może uknuliście to wszystko z twoim szefem, co? - droczyła się. -
Może to dlatego żenisz się ze mną?
Jego niebieskie oczy pociemniały i Lacey dostrzegła w nich iskierki
pożądania.
- Odpowiem na to pytanie, kiedy po raz pierwszy zaniosę cię do naszego
łóżka, pani Jarvis. Takie rozmowy są zarezerwowane tylko i wyłącznie dla
małżonków.
R S