C
RUZ
M
ELISSA DE LA
K
RWAWE
W
ALENTYNKI
02
O
DLEGŁE WSPOMNIENIE
Akademia Endicott Endicott, Massachusetts, 1985
J
EDEN
Pierwszy kontakt
Allegra Van Alen obudziła się z bolącą głową i przez chwilę nie
była pewna, gdzie się znajduje. Miała na
sobie szpitalną koszulę, ale wiedziała, że jest nadal w Endicott,
ponieważ przez okno widziała w oddali oszalowaną białymi de-
skami kaplicę. Domyśliła się, że jest w klinice dla uczniów, a jej
przypuszczenia potwierdziła szkolna pielęgniarka, która przy-
niosła talerz ciasteczek.
Pani Anderson była uwielbianą przez wszystkich opiekunką,
Obserwowała uczniów macierzyńskim okiem i zawsze pilnowała,
żeby w jadalni nie brakło świeżych owoców. Weszła, uśmiechając
się z troską.
-Jak się czujesz, kochanie?
- Chyba jakoś przeżyję - powiedziała żałośnie Allegra. -Co się
stało?
- Wypadek na boisku. Podobno uderzyła cię piłka.
- Auć - skrzywiła się, pocierając bandaże na czole.
3
- Masz szczęście, lekarz powiedział, że podobne uderzenie
czerwonokrwistego by zabiło.
- Ile czasu byłam nieprzytomna?
- Tylko kilka godzin.
- Czy mogłabym zostać dzisiaj wypisana? Mam jutro klasówkę z
łaciny i muszę się uczyć - jęknęła Allegra. Podobnie jak reszta
szkoły, klinika była komfortowym miejscem. Mieścił się w
przytulnym domu w stylu New England, wyposażony w białe
wiklinowe meble i barwne, kwieciste zasłony. Ale w ty momencie
Allegra pragnęła nade wszystko znaleźć się w zacisz własnego
pokoju, z czarno-białym plakatem Cure, staroświec kim
zamykanym sekretarzykiem i świeżo nabytym walkmanem,
zostać sama i słuchać muzyki Depeche Mode. Nawet w klinice
słyszała dźwięki piosenek Boba Dylana, sączące się z otwartych
okien. Wszyscy pozostali w szkole słuchali tej samej muzyki
sprzed dwudziestu lat, zupełnie jakby życie w prywatnym liceum
ugrzęzło w pętli czasowej lat sześćdziesiątych. Allegra nie miała
nic przeciwko Bobowi Dylanowi, ale nie potrzebowała do szczę-
ścia jego smęcenia.
Pani Anderson potrząsnęła głową, poprawiając poduszkę Allegry
i pomagając pacjentce oprzeć się na pierzastej wypukłości.
- Jeszcze nie. Doktor Perry przyjeżdża z Nowego Jorku, żeb cię
obejrzeć. Twoja matka nalegała.
Allegra westchnęła. To jasne, że Cordelia nalegała na takiego.
Matka pilnowała jej jak jastrząb, z uwagą wykraczającą poza
zwykłą troskę macierzyńską. Dla Cordelii macierzyń-
314
stwo było czynnością przypominającą strzeżenie bezcennej wazy
z okresu dynastii Ming. Traktowała córkę jak zrobioną ze szkła i
zawsze zachowywała się, jakby Allegrę jedno załamanie nerwowe
dzieliło od odesłania do czubków, nawet jeśli wszyscy widzieli, że
Allegra jest okazem zdrowia. Była lubiana, pogodna,
wysportowana i pełna energii.
Mówiąc najłagodniej, Allegra dusiła się pod opieką Cordelii.
Dlatego właśnie nie była w stanie doczekać do osiemnastki, żeby
wyprowadzić się z domu na dobre. Wszechobecna troska matki o
jej egzystencję sprawiła, że Allegra uparła się na przeniesienie z
Duchesne do Endicott. W Nowym Jorku nie było ucieczki przed
wpływami Cordelii. A ponad wszystko inne Allegra pragnęła
wolności.
Pani Anderson zmierzyła jej temperaturę i zabrała termometr.
- Na zewnątrz czekają goście. Mam ich wpuścić?
- Jasne - zgodziła się Allegra. Głowa przestała ją aż tak boleć - nie
była pewna, czy to zasługa czekolady w słynnych ciasteczkach
pani Anderson, czy też potężnej dawki środków przeciw-
bólowych.
- No dobrze, drużyno, wchodźcie. Ale macie nie męczyć chorej.
Nie chcę, żeby się jej pogorszyło. Ma być cicho. - Życzliwa
pielęgniarka uśmiechnęła się jeszcze raz i wyszła z pokoju. Chwilę
później szpitalne łóżko Allegry zostało otoczone przez całą żeńską
drużynę hokeja na trawie. Tłoczyły się wokół niej, zadyszane i
rozczochrane, nadal w strojach drużynowych: zielonych
spódniczkach w szkocką kratę, białych bluzeczkach polo i
zielonych podkolanówkach.
315
- O mój Boże!
- Nic ci nie jest?
- Rany, myślałam, że ci utrąciło głowę!
- Następnym razem policzymy się z tymi idiotkami z North-field
Mount Hermon!
- Nie martw się, dostały czerwoną kartkę!
- Boże, kompletnie cię tam ścięło! Byłyśmy pewne, że już po tobie!
Radosna kakofonia wypełniła pokój, a Allegra uśmiechnęła
się.
- Nic mi nie jest. Załapałam się na ciasteczka, chcecie trochę? -
zapytała, wskazując talerz na parapecie. Dziewczęta rzuciły się na
ciasteczka jak wygłodniałe harpie.
- Moment! Nie powiedziałyście mi jeszcze najważniejszego.
Wygrałyśmy? - zapytała Allegra.
- A jak myślisz? Rozgromiłyśmy je. - Birdie Belmont, najlepsza
przyjaciółka i współlokatorka Allegry, zasalutowała żartobliwie,
co pewnie zrobiłoby większe wrażenie, gdyby nie trzymała w
ręku ogromnego czekoladowego ciastka.
Dziewczęta szeptały konspiracyjnie, kiedy nagle przerwał im głos
dochodzący zza dzielącej pokój na pół zasłony.
- Macie tam ciastka? Nie zamierzacie się podzielić? Drużyna
zachichotała.
- Twój sąsiad jest chyba głodny - szepnęła Birdie.
- Słucham? - zapytała Allegra. Do tej chwili nawet nie zauważyła,
że dzieli z kimś pokój. Chyba rzeczywiście oberwała w głowę
naprawdę mocno i to nie była zwykła sportowa kontuzja.
316
Rory Antonini, utalentowana dziewczyna grająca na pozycji
pomocnika i mogąca się poszczycić najlepszym procentem
celnych podań w lidze, odsunęła zasłonę rozdzielającą pokój.
- Cześć, Bendix - odezwały się chórem dziewczęta.
Bendix Chase byl najpopularniejszym chłopakiem w ich klasie.
Nietrudno się domyślić dlaczego: miał metr dziewięćdziesiąt
wzrostu i wyglądał jak młody blond olbrzym, mocno zbudowany
i z szerokimi ramionami. Miał twarz greckiego boga: cienkie brwi,
regularny nos i ostro wystające kości policzkowe. W policzkach
rysowały się wyraźne dołeczki, a oczy barwy chabrów lśniły we-
sołością. Leżał na szpitalnym łóżku z prawą nogą w gipsie. Poma-
chał do nich z uśmiechem.
- Kiedy cię wypuszczają? - zapytała Darcy Sedrik, bramkar-ka,
podając mu prawie opróżniony talerz ciasteczek.
- Dzisiaj. W końcu mają mi zdjąć gips. Dzięki Bogu, mam już dość
skakania po szkole na jednej nodze - Bendix skinieniem głowy
podziękował za ciastko. - A tobie co się stało? - zapytał Allegrę.
- To tylko powierzchowna rana - odparła, wskazując na swój
turban z bandaży i naśladując brytyjski akcent.
- Przynajmniej masz jeszcze obie ręce - Bendix z uśmiechem
docenił cytat z Monty Pythona.
Allegrę zachwyciło, że tak szybko zauważył nawiązanie, ale
postarała się nie okazać emocji.
Nie chciała sprawiać wrażenia kolejnej z jego wielkookich fanek,
ponieważ cała drużyna hokejowa przeniosła się już na drugą
połowę pokoju, żeby ozdobić gips chłopaka niezliczonymi
serduszkami oraz krzyżykami.
7
- Przykro mi, ale odwiedziny się skończyły - oznajmiła pani
Anderson, pojawiając się w wykrochmalonym białym fartuchu.
Rozległo się chóralne „Nieeeee", kiedy pielęgniarka wyganiała
dziewczęta na zewnątrz. Później miała zamiar zaciągnąć
oddzielającą pacjentów zasłonę, ale Bendix poprosił, żeby zo-
stawić ją na razie odsłoniętą. DwA
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Trochę tu klau-
strofobicznie. No i masz po swojej stronie telewizor - powiedział.
Bliźnięta Van Alen
- Jasne - wzruszyła ramionami Allegra. Ona i Bendix znali się
oczywiście, ponieważ Akademia Endicott, podobnie jak Du-
chesne, była niewielką i zżytą społecznością nieprawdopodob-
nie uprzywilejowanych dzieci elity. Jednakże, w odróżnieniu od
pozostałej części żeńskiej populacji, Allegra nie była zauroczona
przystojnym blondynem. Jego niezwykle amerykańska uroda
wydawała się jej trochę zbyt ostentacyjna, nadmiernie stylizowana
na hollywoodzkiego gwiazdora. Bendix wyglądał jak Andy z
Klubu winowajców, tylko jeszcze przystojniejszy.W dodatku poza
tym, że był przystojny, wysportowany i podziwiany, był także - co
zdumiewające u chłopaka o jego statusie i przywilejach -
sympatyczny. Allegra zauważyła, że nie tylko nie zachowywał się
jak arogancki snob, wypełniający korytarz rozdętym ego, ale
odnosił się z autentyczną życzliwością do wszystkich, nawet do jej
brata Charlesa, a to już o czymś świadczyło.
stępnego dnia wrócić do dormitorium. Przechodząc na przerwie z
klasy do klasy, zauważyła swojego brata, zmierzającego w jej
stronę przez czworokątny dziedziniec.
318
- Przyjechałem, kiedy się tylko dowiedziałem - Charles Van Alen
łagodnie ujął siostrę pod ramię. - Kto to zrobił? Jesteś pewna, że
nic ci nie jest? Cordelia odchodzi od zmysłów...
Ale nawet jeśli najprzystojniejszy chłopak w Endicott leżał kilka
metrów od niej, oglądając wraz z nią teledyski (dlaczego, na litość
boską, Eddie Murphy śpiewa? I co za pasiastą koszulę ma na
sobie?), Allegra nie zwracała na niego większej uwagi.
Allegra przewróciła oczami. Jej brat bliźniak potrafił być
potwornie nieznośny. Nie tylko dlatego, że upierał się przy na-
zywaniu ich matki po imieniu, ale także dlatego, że zachowywał
się stale jak opiekun Allegry. Zabawne, biorąc pod uwagę, że była
od niego wyższa o kilka centymetrów.
-Nic mi nie jest, Charlie, naprawdę. — Wiedziała, że nie znosił
tego dziecinnego zdrobnienia, ale nie mogła się powstrzymać. Był
ostatnią osobą, jaką miała ochotę widzieć w tym momencie.
319
W odróżnieniu od Allegry Charles Van Alen wydawał się raczej
niski jak na swój wiek. Bliźnięta nie mogły bardziej różnić się od
siebie, ponieważ on miał ciemne włosy i chłodne szare oczy. W
przeciwieństwie do niedbale ubranych kolegów zawsze nosił
zawiązany fular i przychodził do szkoły ze skórzaną teczką. Nie
był szczególnie popularny w Endicott, nie z powodu swoich
aspiracji (chociaż sięgały daleko), ale przede wszystkim dlatego,
że bezustannie narzekał na szkołę i dawał wszystkim do zrozu-
mienia, że nie byłoby go tutaj, gdyby nie upór jego siostry. Więk-
szość uczniów uważała go za irytującego, nadętego nudziarza, a
on w odpowiedzi zachowywał się, jakby wszyscy byli jego pod-
władnymi.
Allegra wiedziała, że głównym źródłem jego braku pewności
siebie jest niski wzrost. Gdyby tylko potrafił przejść nad tym do
porządku dziennego - lekarze potwierdzali, że nie zaczął jeszcze
na dobre rosnąć i że bez wątpienia w przyszłości będzie bardzo
przystojny. Teraz po prostu jego twarz była nie do końca ukształ-
towana. Za kilka lat nos Charlesa przestanie się wydawać za duży,
a rysy - przenikliwe oczy, szerokie czoło - nabiorą królewskiej
godności. Ale obecnie Charlie Van Alen był po prostu jeszcze
jednym niskim nerdem z klubu dyskusyjnego.
Allegra dziękowała losowi, że jej brat spędził weekend w Wa-
szyngtonie na egzaminach z elokucji. Inaczej mogła być pewna, że
narobiłby zamieszania w klinice i prawdopodobnie upierałby się
przy przeniesieniu jej do lepiej wyposażonego szpitala w rodzaju
Massachusetts General Hospital. Jeśli chodziło o pilnowanie
Allegry, Charlie zachowywał się z równą przesadą, co Corde-
10
lia. Pomiędzy tą dwójką Allegra czuła się jak porcelanowa lalka:
cenna, krucha i niezdolna zadbać o siebie. Doprowadzało ją to do
szału.
- Pozwól, że pomogę - sięgnął po jej plecak.
- Dam radę nosić własne rzeczy. Zostaw. To będzie wyglądać
dziwacznie - warknęła. Starała się nie czuć winna z powodu szoku
i smutku, jaki odmalował się na jego twarzy.
Nie powinna w ten sposób odzywać się do swojego partnera, ale
nie potrafiła nic na to poradzić. Ponieważ Charles był oczywiście
Michałem. Po tym, co stało się we Florencji, nie mogło być cienia
wątpliwości - od tamtej pory w każdym cyklu odradzali się jako
bliźnięta. Dom Kronik nalegał na tę praktykę, aby przeszłe
wydarzenia nie mogły się nigdy powtórzyć. Żeby od samego
początku nie było żadnych wątpliwości, pytań, pomyłek.
A jednak każde kolejne wcielenie było gorsze od poprzedniego.
Allegra nie potrafiła znaleźć przyczyny, ale jasno czuła, że z la-
tami coraz bardziej oddala się od niego. Nie tylko z powodu tam-
tych wydarzeń... Kogo próbowała oszukać? Początkiem było to, co
wydarzyło się we Florencji. Nie mogła sobie wybaczyć. Nigdy. To
była wyłącznie jej wina. A to, że on nadal ją kochał - że zawsze
będzie ją kochał - przez absolutnie całą wieczność - przez wszyst-
kie te lata i stulecia - sprawiało, że była mu bardziej niechętna niż
wdzięczna. Jego uczucie stało się ciężarem. Po tym, co zaszło
między nimi, w każdym kolejnym cyklu coraz głębiej dochodziła
do wniosku, że nie zasługuje na jego miłość. Wraz z niechęcią
przychodziło poczucie winy i gniew. Nie znała przyczyny, ale
coraz trudniej było jej czuć do niego to, co on wciąż czuł do niej.
321
Cóż za ironia losu. Ona popełniła błąd, a jednak to on został
ukarany. Taka myśl sama w sobie oddziaływała przygnębiająco, a
w dzisiejsze pogodne jesienne popołudnie Allegra czuła się dalsza
od swego brata niż kiedykolwiek.
- No, pozwól mi - nalegał, ciągnąc za pasek.
- Charlie, proszę! - krzyknęła i szarpnęła gwałtownie, wyrywając
mu plecak z rąk z taką siłą, że Charles zachwiał się i przewrócił na
trawę.
Spojrzał na nią z wściekłością, podniósł się i otrzepał spodnie.
- Co w ciebie wstąpiło? - syknął.
- Po prostu... daj mi spokój, dobra? - uniosła ręce i w geście
frustracji odgarnęła długie jasne włosy.
- Ale ja... ja...
WIEM. Kochasz mnie. Zawsze mnie kochałeś. Będziesz ZAWSZE mnie
kochał. Wiem, Michale. Słyszę cię głośno i wyraźnie.
- Gabrielo!
- Nazywam się Allegra! - prawie krzyknęła. Dlaczego stale musiał
ją nazywać tamtym imieniem? Dlaczego musiał zachowywać się,
jakby nikt nie zauważał, że ma obsesję na jej punkcie? Jasne,
błękitnokrwistych dzieciaków nie dziwiło jego zachowanie,
ponieważ wszyscy wiedzieli, kim oni są, nawet jeśli nie zostali
jeszcze oficjalnie przedstawieni. Ale czerwonokrwi-ści nie znali
ich historii i nie wiedzieli, ile znaczą dla siebie, a to nie dawało jej
spokoju. Nie byli już w starożytnym Egipcie, żyli w dwudziestym
wieku. Czasy się zmieniły. A jednak Rada zawsze reagowała
niezwykle powoli.
Czasem Allegra po prostu pragnęła doświadczać tego, co
322
przynosiło życie, bez bagażu całej nieśmiertelnej historii na ra-
mionach - miała dopiero szesnaście lat, przynajmniej w tym
wcieleniu. Potrzebowała oddechu. W roku 1985, w Endicott w
stanie Massachusetts, zakochany w niej bliźniaczy brat wydawał
się po prostu czymś chorym i obrzydliwym. Pod tym względem
Allegra zaczęła się zgadzać z czerwonokrwistymi.
- Facet się ciebie czepia, Legs? - zapytał Bendix Chase, który
przechodził obok, przy wtórze trzeciego dzwonka.
- Czy on powiedział do ciebie „Legs"? - zdziwił się Charles.
- Wszystko w porządku - westchnęła Allegra. - Bendiksie Chase,
nie miałeś chyba okazji poznać mojego brata, Charliego.
- Pierwszoklasista? - zapytał Bendix, ściskając dłoń Charle-sa. -
Miło cię poznać.
- Nie. Jesteśmy bliźniakami - odparł lodowato Charles. -Chodzę
razem z tobą na seminaria szekspirowskie.
- Na pewno jesteście spokrewnieni? - mrugnął Bendix. -Nie widzę
rodzinnego podobieństwa.
Charles poczerwieniał.
- Tak, na pewno. A teraz, jeśli nam wybaczysz... - odwrócił się,
ciągnąc za sobą Allegrę.
- No już, nie musisz się obrażać - powiedział łagodnie Ben-dix. -
Upuściłeś książkę. - Podniósł podręcznik, który Charles upuścił,
padając na ziemię. Charles nie raczył mu podziękować.
- Naprawdę nie musisz się obrażać, Charlie - zgodziła się Allegra.
Odsunęła się od brata i stanęła koło Bendixa, który objął ją
ramieniem.
13
- Obawiam się, moja droga, że czeka nas sprawdzian z łaciny -
oznajmił Bendix. - Pozwolisz ze mną?
Allegra pozwoliła się poprowadzić popularnemu przystojnia-
kowi. Nigdy by do tego nie dopuściła, gdyby Charles nie okazał
się tak irytujący. Dobrze mu tak. Zostawiła brata stojącego sa-
motnie na dziedzińcu i patrzącego, jak odchodzą.
14
T
RZY
Jedyny przedmiot sprawiający trudność wampirom
A
llegra na ogół uczyła się doskonale, ale zupełnie nie radziła sobie
z łaciną. Miała problemy z oddzieleniem zwulgaryzowanego
przez czerwonokrwistych świętego języka od jego prawdziwej
wersji i bez przerwy jej się one myliły. Łacińskie deklinacje i trzy
rodzaje po prostu nie miały sensu. Nie potrafiła nie mieszać
prawdziwej mowy nieśmiertelnych z jej ludzkim, pospolitym
wydaniem.
Patrzyła na gniewne, czerwone 3-, zakreślone kółkiem u góry
kartki ze sprawdzianem. Niech to szlag! Jeśli nie utrzyma dobrych
stopni, Cordelia zabierze ją z Endicott i zapisze z powrotem do
Duchesne. Znajdzie się znowu w punkcie wyjścia: praktycznie
jako więzień matki i jej oczekiwań wobec przyszłości samej
Allegry oraz jej działań na rzecz ich rasy. Naprawdę, Cordelia
przemawiała czasem jak demagog z okresu drugiej wojny
światowej. Allegra nie była wtedy w cyklu, ale czytała raporty
Repozytorium.
325
- O, paskudnie - zauważył Bendix, rzucając okiem na jej klasówkę.
- A ty co dostałeś? - uniosła brwi.
Z zadowoleniem pomachał jej przed nosem swoją szóstką.
Czy on musiał być tak irytująco perfekcyjny? Allegra mało czego
tak nie znosiła, jak słowa „perfekcyjny" i ludzi, którzy je uosabiali.
Nienawidziła, kiedy nazywali ją perfekcyjną, kiedy dostrzegali
tylko jej zewnętrzny wygląd, fale lśniących blond włosów,
słoneczną opaleniznę i nienaganną figurę. Nigdy nie rozumiała,
dlaczego ktokolwiek miałby przywiązywać wagę do tak
nieistotnych szczegółów. Sama uważała, że wszyscy są piękni - i
nie miało to nic wspólnego z absurdalnie świętoszkowatym
przekonaniem, że każdy ma piękną duszę. Nie. Allegra naprawdę
uważała, że większość spotykanych przez nią ludzi jest piękna -
kogo obchodziło kilka kilogramów za dużo, haczykowaty nos czy
jakieś dziwne znamię? Uwielbiała patrzeć na ludzi. Uważała, że są
cudowni.
Jak się nad tym zastanowić, była równie okropna, jak Ben-dix.
Miała idealną urodę i do tego jeszcze zachowywała się wobec
wszystkich życzliwie. Czasem naprawdę nużyło ją bycie sobą.
- Mogę ci pomóc z łaciną, jeśli chcesz - zaproponował Ben-dix,
kiedy zebrali rzeczy i ruszyli do wyjścia z sali.
- Chcesz mi udzielać korepetycji? - To coś nowego.
Czerwo-nokrwisty, który proponuje nieśmiertelnemu
wampirowi, że nauczy go nowych sztuczek. Charlie by ją
wyśmiał. Allegra potrząsnęła głową.
- Chyba sobie poradzę, dzięki. Muszę po prostu wykuć odmianę
rzeczowników.
16
- Jak chcesz. Niedawno się tu przeniosłaś, więc może nie wiesz, ale
jeśli nie utrzymasz przyzwoitej średniej, będziesz mogła pożegnać
się z drużyną hokejową i ze stanowymi mistrzostwami -
powiedział Bendix, przytrzymując jej otwarte drzwi.
Chłopak trafił w samo sedno.
Przez kilka następnych tygodni Allegra co drugi wieczór
spotykała się z Bendixem w głównej bibliotece na lekcję łaciny. To,
co rozpoczęło się jako uczciwe starania obojga, aby Allegra
opanowała ten język, pomału przekształciło się w długie i ob-
szerne dyskusje na wszelkie możliwe tematy. Od jakości jedzenia
w stołówce (koszmarne) przez rozważania o kryzysie palestyń-
skim aż po kwestię, czy Abracadabra w wykonaniu Steve Miller
Band była najlepszą, czy też najgorszą piosenką, jaka powstała
(Bendix glosował na najlepszą, Allegra - na najgorszą).
Pewnego wieczora Bendix pochylił się nad podręcznikiem do
łaciny i westchnął. Jasne kosmyki opadały mu na oczy, a Allegra
musiała zdusić w sobie chęć odgarnięcia ich z jego czoła.
- Ktoś od ciebie przyjeżdża w dzień odwiedzin w przyszłym
tygodniu? - zapytał. - Jesteś z Nowego Jorku, prawda?
Allegra jednocześnie skinęła i potrząsnęła głową.
- Oczywiście przyjedzie matka. Nigdy by czegoś takiego nie
ominęła. Mój ojciec... wyjechał. - To było najprostsze wyjaśnienie
nieobecności Lawrence'a. - A ty?
- Nikt. Matka ma zebranie rady nadzorczej, więc musi zostać w
San Francisco. Ojciec nie zajmuje się takimi drobiazgami.
Przeszkadzałyby mu w pracy artystycznej.
327
- Twój tata jest artystą?
- Robi odlewane rzeźby. Nie sprzedał jeszcze ani jednej, pewnie
dlatego, że wyglądają jak zlom. Ale nie mów mu tego.
- To brzmi, jakbyś żadnego z nich specjalnie nie lubił - Allegra
poczuła przypływ współczucia. Była bardzo przywiązana do
Law-rence'a i Cordelii. Tylko że Lawrence'a nie widziała od lat, a
Cordelia przemieniła się w szorstką, nerwową starszą damę.
- Tak to wygląda. Owszem, lubię swoich rodziców, ale oni nigdy
nie mają dla mnie wiele czasu. Ups, naprawdę to powiedziałem?
Nie cierpię użalać się nad sobą.
Allegra uśmiechnęła się i otworzyła podręcznik do łaciny.
- Jeśli chcesz, podzielę się z tobą Cordelią. Uwielbia poznawać
moich przyjaciół. Ale nie mogę mówić w imieniu Charliego.
- Właśnie, czym ja podpadłem twojemu bratu? Nigdy mu nic nie
zrobiłem - powiedział zakłopotany.
- Och... on... przejdzie mu - odparła Allegra. Odkaszlnę-ła. - No
więc... Wracamy do łaciny?
- Słuchaj, czy wy w końcu ze sobą chodzicie? - zapytała Birdie,
kiedy Allegra krótko po północy wróciła do pokoju.
- Chodzimy? Z kim? O czym ty mówisz? - Allegra zarumieniła się
lekko, odkładając książki. Ostatecznie nie doszli do deklinacji.
Spędzili wieczór, rozmawiając o zaletach dorastania w San
Francisco w porównaniu z Nowym Jorkiem. Allegra, urodzona
obywatelka Manhattanu, upierała się, że jej miasto jest nieskoń-
czenie lepsze pod każdym względem — oferty kulturalnej, mu-
zeów, restauracji. Bendix na obronę swojego miasta nad zatoką
328
przywoływał jego mglistą pogodę, nieodłączne piękno i liberalną
politykę. Żadne z nich nie zdołało przekonać drugiego.
- Chodzi ci o mnie i Bena? - zapytała Allegra. - Myślisz, że
jesteśmy parą?
- O, czyli to już „Ben"? Niedługo będziesz go nazywać „Benny" -
droczyła się z nią przyjaciółka, zwijając ziołowego skręta. Allegrze
nie przeszkadzało to, chociaż pokój śmierdział potem dymem, a
Birdie miała zwyczaj używać zbyt dużo odświeżacza powietrza
na wypadek kontroli. W efekcie w pokoju pachniało jak w
toalecie.
Allegra skrzywiła się.
- Skąd. Nie ma szans. Jesteśmy kumplami. Sublokatorka
wypuściła pierścień dymu.
- Daj spokój, wszyscy widzą, jak się zachowujecie wobec siebie.
- Co? Żartujesz chyba.
- Poza tym wyglądacie razem perfekcyjnie - uśmiechnęła się
Birdie. Znała dobrze narzekania Allegry na to słowo na „p".
- Dobry Boże! - wzdrygnęła się Allegra. Nie patrzyła na Bena pod
takim kątem. Dobrze jej się z nim rozmawiało i dobrze się czuła w
jego towarzystwie. Poza tym nie mogli przecież być razem - nie
mogła żywić do niego tego rodzaju uczuć. Birdie była
czerwonokrwista, po prostu nie wiedziała, o czym mówi.
- Serio? Znam większe nieszczęścia niż chodzenie z Bendi-xem.
Jego rodzice właśnie sprzedali swoją firmę za chyba dwa miliardy
dolarów. Nie czytałaś dzisiejszej gazety? - Birdie rzuciła Allegrze
„Wall Street Journal".
19
Allegra przeczytała zamieszczony na pierwszej stronie artykuł,
szczegółowo omawiający nabycie przez Allied Corporation
zespołu rodzinnych firm należących do grupy Chase'ów. Zasko-
czyła ją skromność Bendixa. Wspomniał, że matka nie przyjedzie
na dzień odwiedzin z powodu „służbowego spotkania". Tak
naprawdę chodziło o walne zebranie udziałowców.
- Są niesamowicie nadziani. Nic dziwnego, że nosi nazwisko po
matce. Po prostu śpią na forsie.
- Birdie, nie bądź ordynarna - skarciła ją Allegra. Nawet w
Endicott zbytnie zainteresowanie cudzym stanem posiadania było
w złym guście. Ale po przeczytaniu artykułu poczuła, że jeszcze
bardziej polubiła Bena. Nie dlatego, że dowiedziała się, jak bardzo
jest bogaty - nie dbała o pieniądze, chociaż zawsze miała ich pod
dostatkiem - ale dlatego, że przy tak ogromnej fortunie
pozostawał skromny i zwyczajny.
A po dzisiejszej rozmowie miała wrażenie, że Bendix Chase nie
miałby nic przeciwko oddaniu części tego, na czym zależało
większości ludzi, gdyby w zamian mógł dostać odrobinę więcej
tego, na czym jemu naprawdę zależało.
330
C
ZTERY
Stowarzyszenie Poetów i Awanturników
A
llegra właśnie zasypiała, kiedy usłyszała hałasy pod oknem.
Zamrugała oczami, zdezorientowana. Słyszała cichy, klikający
dźwięk. Kamyki. I chichoty. Podeszła do okna.
- Co się dzieje? - zapytała, lekko poirytowana.
Pod jej oknem stała grupka zakapturzonych nieznajomych.
Najwyższy z nich zaintonował mrocznym i złowieszczym głosem:
- Allegro Van Alen, twoja przyszłość oczekuje na ciebie.
Prawda. Zapomniała, chociaż Birdie ostrzegała ją tydzień temu. To
była ta noc, kiedy Stowarzyszenie Petologów - najbardziej
prestiżowe tajne stowarzyszenie Endicott - werbowało nowych
członków. Zauważyła, że łóżko jej współlokatorki jest puste, co
oznaczało, że Birdie, która oczywiście należała do stowarzyszenia,
brała już udział w nocnym święcie.
- Zaraz schodzę - zawołała Allegra, ale w tym momencie inna
grupa zakapturzonych uczniów wpadła do pokoju i założyła jej
kaptur na głowę. Została właśnie oficjalnie porwana.
21
Po zdjęciu kaptura Allegra zobaczyła, że znajduje się na polanie w
lesie. Płomienie ogniska strzelały wysoko, a ona klęczała wraz z
grupą innych nowicjuszy.
Zakapturzony przywódca podał jej złoty kielich wypełniony
czerwonawym napitkiem.
- Napij się z kielicha wiedzy - rozkazał. Ich palce zetknęły się,
kiedy podawał jej puchar, a Allegra starała się nie śmiać, wypijając
łyk. Wódka zmieszana z 7-Up. Niezłe.
- Głupio wyglądasz w tej szacie - wyszeptała, ponieważ roz-
poznała jego głos w momencie, kiedy pierwszy raz się do niej
odezwał.
- Cśśś! - odparł Bendix, także tłumiąc śmiech.
Podała kielich osobie obok, zastanawiając się, kto jeszcze został
wybrany. Kiedy wszyscy nowi członkowie napili się z kielicha,
Bendix wzniósł toast.
- Oto spożyli oni ogień oświecenia! Witamy was wśród
Pe-tologów, nowoczesnych poetów i awanturników! Zatańczmy
pomiędzy drzewami jak bachusowe nimfy! - Gdzieś z tyłu ktoś
uderzył w gong, budząc echa w lesie.
- Bachusowe nimfy? - zapytała sceptycznie Allegra.
- To grecka tradycja - wzruszył ramionami. Starsi członkowie
zdjęli kaptury, ale większość z nich pozostała w płaszczach.
Wśród zebranych zaczęły krążyć kolejne plastikowe puchary, wy-
pełnione wódką i 7-Up.
- Czy to właśnie robią Petologowie? - zapytała Allegra, roz-
glądając się po rozbawionym, pijanym towarzystwie. - Ignorujecie
ciszę nocną i tańczycie wokół ogniska?
22
- Nie zapominaj o tanich drinkach. To bardzo ważne - Bendix z
powagą skinął głową.
- To wszystko? O to jest tyle zamieszania? - roześmiała się.
Petologowie byli otoczeni w szkole bezbrzeżnym, pełnym
zazdrości podziwem.
- Mniej więcej. A, i w każdym semestrze wyprawiamy bal.
Oczywiście na jednym z nich ubranie jest opcjonalne.
- Oczywiście.
- A później urządzimy doroczny Konkurs Kiepskiej Poezji.
- Czyli to właściwie tylko... wygłupy? - zapytała Allegra, chociaż
już znała odpowiedź.
- Czemu? A co takiego ważnego wy robicie w tym waszym
Komitecie?
Wiedział, że jest członkinią Komitetu. Oczywiście w Endi-cott
działała jego filia, ponieważ do szkoły uczęszczała spora grupa
błękitnokrwistych uczniów. Rozejrzała się po nowo przyjętych
członkach i z rozczarowaniem stwierdziła, że wśród zarumienio-
nych twarzy nie widzi swojego brata. Wiedziała, że Charlie nie
zostałby wybrany, ale mimo wszystko było jej nieprzyjemnie. Pe-
tologowie stanowili jedną z przyczyn, dla których jej brat tak
bardzo nienawidził tej szkoły. W Endicott nikomu nie zależało na
byciu członkiem Komitetu. Wszyscy chcieli należeć do Petologów.
- Mniej więcej to samo - wzruszyła ramionami Allegra.
- No, tak myślałem. Ktoś naprawdę powinien przywrócić stare
zwyczaje. Wiesz, trumny, morderstwa, walka o władzę -poruszył
brwiami i pociągnął długi łyk z ogromnego pucharu.
333
- O, a oto i przedstawiciel Teksasu. Forsyth, pozwól na słówko?
Przepraszam - powiedział do niej Bendix i podszedł, żeby poroz-
mawiać z Forsythem Llewellynem, który pełnił funkcję opiekuna
stowarzyszenia z ramienia szkoły.
Allegra uniosła kieliszek, a Forsyth grzecznie skinął jej głową.
Uczył pierwsze klasy angielskiego i widywała go czasem na
kampusie. Oczywiście pamiętała go. Nigdy nie miała zapomnieć
nikogo z tych, którzy byli w cyklu we Florencji.
Impreza trwała od dobrej godziny, kiedy Bendix podniósł głos.
- Proszę o uwagę! Proszę o uwagę!
Zebrani uciszyli się, ale odczekał, aż uwaga wszystkich będzie
skupiona na nim.
- Przyszedł czas, aby oddać cześć naszemu założycielowi,
wsłuchując się w jego słowa.
Starsi członkowie stowarzyszenia unieśli kieliszki ku niebu i
jednym głosem wyrecytowali następujący wiersz:
-Ptak, autorstwa Killingtona Jonesa. Wątpię, czy kiedyś jeszcze
usłyszę I Pieśń taką piękną, jak śpiewa ptaszę. I Z jasnym pierzem i
czerwonym dziobem I buduje gniazdo, by złożyć w nim głowę. I Jeden Bóg
może tworzyć takie cuda / Lecz napisać zły wiersz i mnie się uda.
- Właśnie! - rozpromienił się Bendix. - Niech rozpocznie się
Konkurs Kiepskich Wierszy!
Allegra z rozbawieniem słuchała, jak kolejni aspirujący poeci
recytowali koszmarne strofy przed gwiżdżącą publicznością.
334
Bendix rzucił wszystkich na kolana swoim poematem Ostatnia
pieśń rybaka dryfującego na krze łodowej u brzegów starej Norwegii.
Było to dzieło jednocześnie tragiczne i komicznie okropne, a
zdobyło pierwsze miejsce.
Kiedy było już po wszystkim, podszedł do niej.
- Gratulacje. Jesteś zabawny - powiedziała, szturchając go palcem
w pierś.
Złapał ją za rękę i odwzajemnił spojrzenie.
- Ben, przestań - uśmiechnęła się. - Puść - powiedziała, chociaż
podobało jej się, jak trzymał ją mocną ręką. Lubiła Bena - tak, teraz
to był dla niej Ben, ponieważ Bendix brzmiało zbyt serio i nie
pasowało do jego niepoważnego charakteru - i nie przeszkadzało
jej, że nazywał ją Legs, nie miała nic przeciwko temu. To było
niepoważne. Nie pasowało do niej. Zobaczył w niej coś, czego nikt
inny nie dostrzegał. Dla błękitno-krwistych zawsze była Gabrielą,
Pełną Cnót, Odpowiedzialną, ich Królową, ich Matką, ich
Zbawicielką. Ale dla Bendixa Cha-se'a nie była nawet Allegrą Van
Alen, tylko Legs. Dzięki temu czuła się młoda, niebezpieczna i
nierozważna. Te wszystkie cechy nie pasowały do Gabrieli.
Poza tym był naprawdę, naprawdę uroczy.
- Chodź tutaj - wyszeptała, przyciągając go bliżej za krawędź
zabawnej peleryny, którą miał na sobie.
-Co?
Przyciągnęła go bliżej, a kiedy zrozumiał, czego ona chce, jego
spojrzenie złagodniało. Miał najmilsze niebieskie oczy, jakie
kiedykolwiek widziała. Ten chłopak był tak śliczny, najpięk-
25
niejszy na świecie - a kiedy uniosła twarz do niego, pochylił się,
żeby spotkać ją w pół drogi. Jego ramiona otoczyły jej talię,
przyciskając ją mocno.
To był tylko pocałunek, ale od razu wiedziała, że na tym się nie
skończy.
- Strasznie długo ci to zajęło, Legs - wymruczał Ben.
- Mhm... - zgodziła się. Nie chciała się spieszyć. Ale co to
szkodziło? Był tylko człowiekiem. To był tylko flirt, w najgorszym
razie Ben zostanie jej familiantem. Miała ich już bardzo wielu w
swoim nieśmiertelnym życiu.
Allegra wracała do dormitorium, wciąż promieniejąc od po-
całunku Bena, kiedy wpadła na swojego brata.
- Gdzie byłaś? - zażądał odpowiedzi Charles. - Szukałem cię. Nie
przyszłaś dzisiaj na zebranie Komitetu.
- Tak? To było dzisiaj? Zapomniałam. Byłam zajęta.
- Czym? Nie mów mi, że zostałaś przyjęta do tego ich durnego
stowarzyszenia? - warknął.
- To nie jest głupie, Charlie. Znaczy, oczywiście jest niemądre, ale
nie jest głupie. A to różnica - odparła.
- To tylko żałosna ludzka kopia Komitetu. My byliśmy pierwsi.
- Możliwe - wzruszyła ramionami. - Ale oni urządzają znacznie
lepsze imprezy.
- Co się z tobą stało? - naciskał Charles. Przez moment Allegra go
pożałowała.
- Nic, Charlie. Proszę, nie tutaj - znowu potrząsnęła głową.
- Allegro, musimy porozmawiać.
336
- Nie mamy o czym rozmawiać. O czym mielibyśmy rozmawiać?
- Cordelia... Ma przyjechać w niedzielę na dzień odwiedzin.
- Więc pozdrów ode mnie matkę - z tymi słowami Allegra
zniknęła w dormitorium. Ta noc przyniosła tyle obietnic. Przez
chwilę, żartując z Petologami, całując Bendixa, potrafiła uwierzyć,
że jest tylko zwykłą, szesnastoletnią dziewczyną. Ale rozmowa z
Charlesem rozwiała jakiekolwiek złudzenia co do tego, że
mogłaby się choć raz w życiu dobrze bawić.
27
P
IĘĆ
Syn swojej matki
Jedyną rzeczą, jaką Charles Van Alen lubił w swojej matce -
oczywiście matce w tym cyklu - było to, że Cordelia jako jedyna
nie nazywała go tym głupim zdrobnieniem.
- Charlesie, przypuszczałam, że twoja siostra zaszczyci nas dzisiaj
swoją obecnością - powiedziała, nalewając herbatę. W dzień
odwiedzin szkolny kampus świecił praktycznie pustkami,
ponieważ sponsorzy Endicott - ci, którzy płacili astronomiczne
czesne - przybyli, żeby zobaczyć swoje potomstwo i zabrać je na
obiad do najdroższych restauracji miasta. Cordelia przyjechała
tego popołudnia czarnym lincolnem i zabrała Charlesa prosto na
elegancką herbatkę w najbardziej prestiżowym hotelu.
Poprawił się na niewygodnym krześle. Czemu ta kobieta upiera
się przy tak absurdalnych zwyczajach?
- Zeszłego wieczora zostawiłem jej wiadomość z przypo-
mnieniem. Ale ostatnio jest... dość zajęta.
338
- Czyżby? - Cordelia wydęła usta. Była drobna, o ptasiej urodzie,
ale z ostrym językiem. Nawet jeśli jej wpływy w Radzie zmalały,
nadal pozostawała dostatecznie ważna, aby powierzono jej rolę
matki Michała i Gabrieli w tym cyklu. - A czy mógłbyś mi
zdradzić, co tak zajmuje naszą Allegrę?
Charles spojrzał gniewnie.
- Ma nowego chłopaka... Którego może uczynić familian-tem. -
Nigdy nie przyznałby się do zazdrości o czerwonokrwi-stego, ale
znajdował się na granicy wytrzymałości. Napierw jej zimna
obojętność. Teraz manifestacja złego smaku. Allegra wyślizgiwała
mu się, a on nie mial pojęcia dlaczego. Rozpaczliwie pragnął ją
przy sobie zatrzymać. To była jedyna rzecz, jakiej kiedykolwiek
pragnął.
Ale najwyraźniej Allegra pragnęła czegoś wręcz przeciwnego.
Zostaw mnie. Nie tutaj. Idź już. Tylko w ten sposób się do niego
odzywała. Nie mógł tego wytrzymać. Zupełnie jakby go nienawi-
dziła. Dlaczego? Co takiego zrobił? Nic, poza tym, że ją kochał.
Nie chciał powiedzieć Cordelii, że nie wie, gdzie jego siostra
spędza weekend, że nie wie, gdzie ona jest i prędzej szlag go trafi,
niż upadnie tak nisko, by poszukiwać jej w wymiarze uroku.
Allegra była jego sercem. Powinna przyjść do niego. Powinna
chcieć być z nim. Ale jednak tak się nie działo. Okazywała to
całkowicie jasno.
- To tylko zauroczenie. Po prostu żądza krwi. Nic, czym na-
leżałoby się martwić - uspokoiła go Cordelia. - Powinieneś zo-
stawić ją w spokoju. Sporo przeszła.
Charles wiedział, co jego matka ma na myśli - że Gabriela
potrzebuje czasu, aby się uleczyć. Nawet jeśli Florencja sta-
29
ła się odległym wspomnieniem, tamten ból nadal pozostawał.
Musiał podjąć wtedy odrażające działania - choć oczywiście na-
leżało za to winić także Lawrence'a. Minęło już prawie pięćset lat.
Czy ona już nigdy nie będzie taka, jak dawniej? Nie znała nawet
całej prawdy.
- Im bardziej będziesz naciskać, tym bardziej ona będzie stawiała
opór. Najlepiej zrobisz, pozwalając jej podjąć własne decyzje. Ona
na pewno cię wybierze.
- Tym razem jest w tym coś innego - powiedział niepewnie,
mieszając herbatę. - Obawiam się... że ona naprawdę może go
kochać.
- Nonsens. Jest człowiekiem. To nic nie znaczy. Wiesz o tym - nie
zgodziła się z nim Cordelia. - To tylko chwila zabawy. Wróci do
ciebie. Zawsze tak robiła. Zaufaj mi, Charlesie. Musisz pozwolić,
aby sprawy toczyły się własnym rytmem. Nie wtrącaj się w to, bo
tylko oddalisz ją od siebie. Allegra potrzebuje teraz swobody.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz, matko - odparł ponuro Charles.
- Nie będę się wtrącał. Ale jeśli się mylisz, nigdy ci tego nie
wybaczę.
340
S
ZEŚĆ
Święty pocałunek
Po
rozpoczęciu ciszy nocnej dziewczęta nie miały wstępu do
męskiego dormitorium, więc Allegra musiała wspiąć się po
drabinie ewakuacyjnej. Bez trudu przeskoczyła z niej na parapet i
zastukała w okno.
- Jak się tu dostałaś? - zapytał Bendix, pomagając jej wejść do
środka. - To nie jest łatwa wspinaczka.
Uśmiechnęła się. Dla wampira to była bardzo łatwa wspinaczka,
ale oczywiście on nie mógł o tym wiedzieć. Rozejrzała się po po-
koju, w którym jak zwykle panował całkowity chaos. Chłopcy.
- Gdzie twój współlokator?
- Odesłałem go. Miałem przeczucie, że wpadniesz z wizytą -
uśmiechnął się i podszedł do wieży, żeby włączyć muzykę. Na
szczęście nie żadne kawałki Greatful Dead czy Van Morri-sona. To
był Miles Davis. Büches Brew.
Allegra usiadła na łóżku, nagle onieśmielona. Nawet jeśli
całowała się z nim wystarczająco dużo razy w ciągu ostatniego
31
miesiąca, aby jej usta nabrzmiały jak dojrzały owoc, czuła się
niepewnie na myśl o tym, co zamierzała zrobić. Dlatego zamiast
patrzeć na niego, przyjrzała się książkom na półkach. Na ścianie
wisiała grafika. Nie plakat, litografia.
- Lubisz Basquiata?1
- Jest w tym momencie trochę przeszacowany, ale tak.
- Nie wiedziałam, że zbierasz sztukę.
- Widocznie słabo mnie znasz - usiadł na krześle przy biurku. Miał
na sobie biały T-shirt drużyny lacrosse'a i bokserki, a jego włosy
były wilgotne po myciu.
- Co ty robisz tak daleko? - zapytała i poklepała puste miejsce
obok siebie.
Przeniósł się na łóżko koło niej i przytulił ją. Przyciskając się do
niego, Allegra czuła cudowny chłopięcy zapach, mieszaninę
proszku do prania, mydła Ivory i odrobiny płynu po goleniu.
- No już - Ben zawisł nad nią. Zdjął koszulkę i cisnął ją na drugą
stronę pokoju. Miał szeroką klatkę piersiową, z twardymi w
dotyku, rzeźbionymi mięśniami. Allegra poczuła dreszcz,
przesuwając dłońmi po jego skórze.
Miała właśnie zdjąć górę od piżamy, kiedy powstrzymał ją,
łagodnie odsuwając jej ręce i rozpinając zębami guziki. Roze-
śmiała się, kiedy z zaskoczeniem zauważył pod spodem stanik.
- Podstępna sztuczka.
- Pomyślałam, że nie powinieneś mieć za łatwo.
342
1 Jean Michel Basquiat (1960-1988) - amerykański artysta, prekursor miejskiego graffiti. Jako malarz, uważany za przedstawiciela nowego
ekspresjonizmu; lączyl prymitywną sztukę afrykańską ze współczesną sztuką ulicy. Zaprzyjaźniony m.in. z Madonną i Andym Warholem, zmarł po
przedawkowaniu heroiny.
- Hmmmm.
Zsunął ramiączka stanika, a potem jego twarz wtuliła się między
jej piersi, a ona przyciągnęła go, tak że jej ręce znalazły się na
krawędzi jego szortów. Całowała jego szyję i pierś, czując, jak
przytula się do niej całym ciałem. Oplotła go w pasie nogami.
Żadne z nich się nie odzywało, aż w końcu Allegra wyszeptała:
- Muszę ci coś o sobie powiedzieć.
- Co takiego? - spytał ochryple.
Teraz nadeszła właściwa pora. Po to przyszła do jego pokoju.
Uniosła głowę, żeby mógł ją dobrze zobaczyć, a potem wysunęła
kły.
Patrzył na nią ze zdumieniem, ale bez strachu. -Jesteś...
- Wampirem. Tak. Nie boisz się?
- Nie - potrząsnął głową. - Może powinienem, ale mam wrażenie...
Ze widzę prawdziwą ciebie. Ze po raz pierwszy widzę, kim
naprawdę jesteś. I jesteś piękna. Piękniejsza, niż mi się to
wydawało możliwe.
- Kiedy wampir po raz pierwszy pije czyjąś krew, naznacza
takiego człowieka jako swojego familianta. Będziesz... należał do
mnie - wyjaśniła. Boże, jak bardzo go pragnęła. Czuła zapach jego
krwi przez skórę, mogła z góry powiedzieć, że będzie przepyszna
i pełna życia - pełna jego niezwykłej i potężnej siły życiowej.
Pragnęła, żeby stał się częścią niej, chciała znaleźć się wewnątrz
niego. Pragnęła go teraz.
- Legs, chcesz, żebyśmy się ustatkowali? - zażartował.
33
- To coś więcej - powiedziała łagodnie. - Będziesz mój przez całe
życie. Nigdy nie pokochasz innej. - Dlaczego zdradzała mu
wszystkie sekrety świętego pocałunku? Wystarczyło go ukąsić i
będzie po wszystkim. A jednak pragnęła... pragnęła dać mu
szansę. Możliwość wyboru swojego losu. - Nie skrzywdzę cię
-obiecała.
- A może bym tego chciał? - popatrzył na nią. - Żebyś mnie trochę
skrzywdziła.
- Ben, to nie jest żart. Czy naprawdę chcesz, żebym... ? Skinął
głową. Wybrał.
- Zgadzam się. Cokolwiek by to miało być. Skoro to znaczy, że
zawsze będę z tobą.
Pocałowała nasadę jego szyi. Zatrzymała się na moment, po-
zwalając, by jej kły podrażniły go, kłując skórę. Czuła, jak narasta
w nim oczekiwanie i w odpowiednim momencie ukąsiła go z całej
siły. Napiął mięśnie i przyciągnął ją bliżej, obejmując w pasie tak,
że ich ciała się złączyły.
Wypiła jego krew.
To było cudowne, cudowniejsze, niż sobie wyobrażała. Było
bosko, a ona widziała każde jego wspomnienie, poznawała każdy
jego sekret - chociaż nie miał ich zbyt wiele - był jak otwarta
książka - wypełniona światłem i miłością...
A potem stało się coś strasznego.
Wszystko było nie tak. Krew... Co takiego było w jego krwi? Boże,
co to było? Trucizna? Czy został już naznaczony przez inną
wampirzycę? To niemożliwe - nie widziała żadnego znaku, nic, co
by wskazywało...
344
Nie. To nie była trucizna.
To była wizja z wymiaru uroku.
Zobaczyła...
Trzymała w ramionach niemowlę. To była jej córka... Pochwyciła jej
imię... Schuyler? Gdzieś już słyszała to imię. Była przepełniona radością,
światłem i szczęściem... nigdy wcześniej nie czuła się tak szczęśliwa ani
tak bardzo żywa. Spojrzała w górę, na stojącego obok niej Bena, który
uśmiechał się i trzymał ją za rękę, ale potem...
Pojawiła się druga wizja... kilka lat później...
Leżała na szpitalnym łóżku. Lekarze mówili, że jest w śpiączce. Ze nie ma
szans na poprawę jej stanu. Obok niej szlochał Charles. Jego czarne włosy
były przetykane siwizną. Nie ma szans na poprawę? Ale dlaczego? Co się
stało? Co się z nią działo? I gdzie był Ben?
Dłaczego leżała na szpitalnym łóżku? Co było z nią nie tak? Czy umarła?
Ale wampiry nie umierają. Więc w takim razie - co mogło się wydarzyć?
I ten wyraz rozpaczy na twarzy jej brata. Nigdy nie widziała go tak
załamanego.
Gdzie się podziało jej dziecko? Gdzie było jej cudowne, czarnowłose
dziecko? Dziecko z czarnymi włosami Charłesa i niebieskimi oczami
Bena. Gdzie była jej śliczna córeczka? Gdzie był jej mąż?
Co to było?
Co to miało znaczyć?
Czy widziała przyszłość?
Poczuła gwałtowne szarpnięcie i znalazła się z powrotem w sy-
pialni chłopców, gdzie siedziała okrakiem na swoim pierwszym
familiancie.
35
- Nie przestawaj... - Bendix patrzył na nią z sennym rozma-
rzeniem. Zaczął już na niego działać usypiający efekt caerimonia
osculor. - Dlaczego przestałaś...? - wyszeptał. A potem zasnął.
Allegra ubrała się i zabrała swoje rzeczy. Co takiego widziała? Co
się przed chwilą wydarzyło? Wiedziała tylko, że musi się stąd
wydostać tak szybko, jak to możliwe.
346
S
IEDEM
Chora
z miłości
Przez dwa tygodnie Allegra nie wstawała z łóżka ani nie
przyjmowała żadnych gości. Odmawiała jedzenia, odmawiała
chodzenia na lekcje i pozostawała głucha na błagania nauczycieli,
szkolnego pedagoga, współlokatorki i koleżanek z drużyny.
Mistrzostwa w hokeju na trawie odbyły się bez udziału Allegry
(Endicott przegrało 2:4). Nie chciała się z nikim widzieć.
Szczególnie z Benem, który przysyłał jej tuziny róż i zostawiał
niezliczone wiadomości na automatycznej sekretarce. Spędzała
cale godziny skulona pod kwiecistą kołdrą, samotna i
zrozpaczona. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, ale wiedziała,
że nie ma siły stawić czoła życiu. Nie mogła spojrzeć w oczy
Benowi. Nie chciała o niczym myśleć. Pragnęła tylko spać. Albo
leżeć w ciemności z otwartymi oczami.
W końcu zgodziła się przyjąć jednego gościa.
Charles usiadł na fotelu typu butterfly, czujnie przyglądając się
siostrze. Milczał przez dłuższy czas, obserwując jej splątane
37
włosy, ciemne kręgi pod oczami, niebieskawy kolor warg, zna-
mionujący odwodnienie. Sangre azul utrzymywała ją z trudem
przy życiu.
- Ty mi to zrobiłeś - wychrypiała Allegra. - To twoja wina.
Nie znała wyjaśnienia. Tylko Charles był wystarczająco potężny.
Musiała istnieć jakaś przyczyna tego, co się wydarzyło. Na pewno
stał za tym Charles.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - pochylił się do niej. - Allegra.
Popatrz na siebie. Co się stało?
- Zatrułeś jego krew! - oskarżyła go.
- Nie zrobiłbym czegoś takiego. A gdyby został naznaczony,
znalazłabyś się w szpitalu, nie tutaj. - Wstał i odsłonił zasłony,
wpuszczając światło do pokoju. Allegra skuliła się, oślepiona
nagłą jasnością. - Czy to właśnie się stało? Uczyniłaś tego czło-
wieka swoim familiantem? - Zacisnął pięści, widziała, ile wysiłku
kosztowało go wypowiedzenie tych ostatnich słów.
- Przysięgnij, że nie miałeś z tym nic wspólnego - powiedziała. -
Przysięgnij.
Charles potrząsnął głową. Nigdy nie widziała, żeby był tak
smutny.
- Nigdy nie skrzywdziłbym nikogo, na kim ci zależy i nigdy nie
stanąłbym na drodze twojego... szczęścia. Chciałbym tylko, żebyś
nie uważała mnie za zdolnego do takiej podłości.
Zamknęła oczy i wzdrygnęła się. Mówił prawdę. A jeśli Charles
mówił prawdę, musiała spojrzeć tej prawdzie w oczy. Tamta wizja
była ostrzeżeniem.
- Co zobaczyłaś, Allegro?
38
Odwróciła się od niego do ściany. Nie mogła mu powiedzieć. Nie
potrafiła. To było zbyt straszne.
- Co cię tak bardzo przeraziło? - zapytał łagodnie Charles. Ukląkł
przy jej łóżku, składając dłonie.
Allegra zamknęła oczy i znowu zobaczyła okropną wizję. Teraz
rozumiała jej znaczenie. W tym śnie nie była martwa. Spała. Bę-
dzie tak spać przez lata. Dziesięć lat, nawet dłużej. Będzie się sta-
rzeć we śnie, a jej córka będzie dorastać bez matki. Jej córka będzie
dorastać samotnie, jako sierota, kolejna podopieczna Cordelii.
A jeśli chodziło o Bena - co się z nim stało? Co znaczyło to, że nie
pojawił się w drugiej wizji? Była pewna, że to on jest ojcem jej
dziecka. Miało jego łagodne, niebieskie oczy. Był przy narodzi-
nach córki. W głębi serca Allegra wiedziała, że tak się stanie, na-
wet jeśli rozum mówił jej, że to niemożliwe. Na świat miało
przyjść ich dziecko. Półkrew. Obrzydliwość. Grzech przeciwko
Kodeksowi Wampirów. Kodeksowi, który pomogła stworzyć i o
którego przestrzeganie zawsze dbała. Wampirom nie była dana
zdolność tworzenia życia, tym błogosławieństwem zostały
obdarzone tylko ludzkie dzieci Wszechmogącego. A jednak to się
stało... ale jak?
Gdzieś w głębi serca, w głębi swojej krwi, znała odpowiedź.
Odpowiedź kryła się w jej przeszłości... w przeszłym życiu, któ-
rego nie potrafiła sobie przypomnieć.
Co się stanie z Benem? Czy Charles go zabije? Gdzie on był?
Dlaczego nie pojawiał się w drugiej wizji?
Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego. Nie miała daru
widzenia, jakim dysponowała Obserwatorka.
Charles wzial ja za reke.
349
- Cokolwiek to jest, cokolwiek się stało, cokolwiek widziałaś, nie
masz się czego obawiać. Nie musisz się niczego obawiać z mojej
strony. Nigdy - wyszeptał. - Wiesz o tym...
- Charlie... - westchnęła, otwierając oczy.
- Charles.
- Charles. - Spojrzała na niego, w jego niebieskoszare oczy,
przesłonięte gęstymi czarnymi włosami. W końcu powiedziała to,
co czuła od tak dawna, a dotąd dusiła to w sobie. - Nie zasługuję
na twoją miłość. Już nie. Nie po tym...
Potrząsnął powoli głową.
- Oczywiście, że zasługujesz. Byłaś moja od początku czasu.
Należymy do siebie. - Mocniej ścisnął jej rękę, ale w tym geście
była czułość, nie dominacja.
Allegra nareszcie zrozumiała. Istniał sposób, żeby to zatrzymać.
Żeby zatrzymać tę opadającą w dól spiralę, po jakiej się ze-
ślizgiwała. Aby powstrzymać tę straszną przyszłość przed
zaistnieniem. Aby ocalić życie Bendixa, ponieważ wiedziała na
pewno, że w drugiej wizji on już nie żył. Musiała powstrzymać
tragedię, która wydarzy się na pewno, jeśli nadal będzie kochać
swojego fa-milianta. Bo kochała Bendixa, wiedziała to teraz,
umiała nazwać swoje uczucie. To nie była zwykła żądza krwi,
łącząca wampira z familiantem, ale miłość. Jej własna krew,
nieśmiertelna błękitna krew w jej żyłach próbowała powstrzymać
ją przed tym uczuciem. Pokazała jej wizję przyszłości, aby
wiedziała, co się stanie, jeśli nie zrezygnuje z tej miłości.
Ta miłość zniszczy ją. Zniszczy wszystko. Zabierze życie jego i jej,
pozostawiając ich córeczkę samotną i bezbronną na świecie.
40
Nie musiała kochać Bendixa. Nie musiała zapaść w śpiączkę, leżeć
bezużytecznie. Jej córka - poczuła przeszywający smutek, chociaż
opłakiwała dziecko, które jeszcze się nie narodziło - jej córka
nigdy nie będzie istnieć. To się nigdy nie zdarzy.
Istniał sposób, żeby wszystkie te wydarzenia nie zaistniały.
Wystarczy, że odnowi więź z Charlesem. Zajmie przynależne jej
miejsce u jego boku, raz jeszcze stanie się jego Gabrielą. W tej
chwili zaakceptowała swoją decyzję, podjęła na nowo ciężar tego
wszystkiego - ich historii, bezpieczeństwa Zgromadzenia, ich
dziedzictwa. Była Królową i Zbawicielką wampirów. Przez mo-
ment poczuła się jak dawniej. Tak bardzo próbowała uciec przed
dawnym życiem, że zapomniała, iż nigdzie we wszechświecie nie
znajdzie ucieczki od tego, co musi zrobić. Od swojej powinności.
W tym momencie zdecydowała, że nigdy już nie spotka się z
Bendixem. Aby ochronić jego, aby ochronić siebie, musiała się z
nim pożegnać. Wszystko między nimi było skończone. Zawsze
będzie go kochać, ale nie zrobi nic, aby spełnić tę miłość. Po jakimś
czasie zapomni. Miała przed sobą cały czas świata.
Charles nadal trzymał ją za rękę.
Nie miała racji, odsuwając Charlesa, odtrącając go, kuląc się pod
jego dotykiem. Teraz to widziała. Jego wieczna miłość nie była
ciężarem, była cudem. Jego serce należało do niej. Ciążyła na niej
odpowiedzialność, której mogła sprostać. Dopilnuje, żeby było
bezpieczne.
Czule dotknęła jego policzka. Michał
Tylko tyle miała do przekazania, ale on zrozumiał.
351