background image

NORA ROBERTS

CZEKAJĄC NA NICKA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z 

Wirginii   Zachodniej   do   Nowego   Jorku.   Miała   zamiar   tam   się   urządzić,   osiągnąć   sukces 

zawodowy i zdobyć męża.

No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.

Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od sytuacji.

Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i myślała o 

domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej rodzice i rodzeństwo. 

Dom   ten   był   wprost   wymarzonym   miejscem   do   życia:   rozległy,   pełen   radości,   roz-

brzmiewający muzyką i śmiechem.

Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może 

wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.

To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym mieście wiele 

kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze 

starego   domu   z   kamienia,   za   miłością   i   towarzystwem   rodzeństwa,   za   muzyką   ojca   i 

śmiechem matki.

Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła moment, gdy 

należało zacząć żyć własnym życiem.

Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a 

później często przyjeżdżała w odwiedziny.  Tak, ale zawsze z rodziną, uświadomiła sobie 

nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede 

wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.

Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się 

zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już 

nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła 

wodze fantazji, a już muzyka, którą razem napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.

A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to 

samo.   W   razie   potrzeby   ucieknie   się   do   argumentu   lojalności   rodzinnej.   Byli   przecież 

poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.

Jeszcze  będziemy  się  całować,  pomyślała  i jej  oczy rozjaśnił  uśmiech.  To  był  jej 

ostateczny   i   najżywotniejszy   cel.   A   kiedy   go   już   osiągnie,   Nick   zakocha   się   w   niej   tak 

rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go 

zobaczyła.

background image

Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas, 

uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz.

Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”. Zdenerwowanie 

ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Nicka, a właściwie 

brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się 

uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon 

- Kimball - LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.

Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego łańcucha, wiążąc 

siebie i Nicka.

Odetchnęła   głęboko,   poprawiła   blezer,   przeciągnęła   ręką   po   skręconych 

złocistorudych   włosach,   których   nigdy   nie   była   w   stanie   doprowadzić   do   ładu,   i   po   raz 

kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich.

Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to wystarczy.

W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się domyśliła, że Rio, 

odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z 

szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion.

Wszystko   tu  wyglądało  tak  jak  zawsze,  wszystko  było  na  swoim  miejscu.   Ściany 

ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na 

półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i 

wspięła się na stołek.

- Postawisz mi drinka, żeglarzu?

Zack   zaskoczony   podniósł   głowę   znad   kartki   papieru.   Na   widok   Freddie   twarz 

rozjaśnił mu szeroki uśmiech.

- To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia.

- Lubię robić niespodzianki.

- Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, tak że 

zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże 

dłonie   i   wycisnął   na   jej   policzku   głośny   pocałunek.   -   Śliczna   jak   zawsze   -   stwierdził   z 

uznaniem.

- Ty też.

Powiedziała   prawdę.   Od   kiedy   go   przed   dziesięciu   laty   poznała,   jeszcze 

wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym 

bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich 

oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! - pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze 

background image

zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku.

Niejeden   raz   w   swoim   życiu   Freddie   zastanawiała   się,   jak   to   się   dzieje,   że   jest 

otoczona samymi pięknymi ludźmi.

- Co u Rachel? - spytała.

- Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę 

ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych.

- Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś młotek, który jej 

podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy nim w coś uderzysz.

- Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie.

-   Nieraz   go   już   poczułem.   Mieć   sędziego   w   rodzinie   to   jest   coś.   -   Mrugnął 

porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.

- Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?

- Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona przechyliła głowę.

- Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata, zapomniałeś?

Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa 

cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku 

własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.

- Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.

- A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz mi białego 

wina?

- Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A co u was? 

Jak dzieci?

- Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła kieliszek i uniosła 

go w górę.

- Za rodzinę.

Zack stuknął w nią butelką coli.

- Jakie masz plany, kochanie?

- O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie 

pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwiedzenie jego młodszego 

brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie.

- Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.

- Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i Bess. - 

Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają, dawała jej 

poczucie bezpieczeństwa. Ale...

background image

- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - Chyba już czas 

na małą przygodę.

- Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz mnie pouczać, 

prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.

Tu   mnie   ma,   pomyślał.   Miał   znacznie   mniej   niż   dwadzieścia   cztery   lata,   kiedy 

pierwszy raz się zaokrętował.

- Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.

- Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? - spytała 

jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu zastanę.

- Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła nosem.

- Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy okazji zobaczę, 

co mają dobrego do jedzenia.

- Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje na kolację.

- Dobrze.

Wzięła   kieliszek   z   winem   i   zsunęła   się   ze   stołka.   Powstrzymała   się   przed 

poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny” - 

tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim 

wzroście i drobnej posturze. Już dawno wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można 

będzie określić jako olśniewającą piękność.

Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na 

zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym, 

żeby być wymuskaną i wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też 

pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała 

siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak 

renesansowy posąg.

Szybko   jednak   napomniała   siebie,   że   jeśli   Nick   ma   ją   traktować   poważnie   jako 

kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.

Doszedłszy   do   takiego   wniosku,   pchnęła   energicznie   drzwi   do   kuchni.   I   serce 

podskoczyło jej do gardła.

Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy 

ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek 

marzyła,  było   przed  nią.   Nick  siedział  przy  stole  kuchennym,   pochylony   nad  talerzem   z 

makaronem.

Nicholas   LeBeck,   nicpoń,   którego   jej   ciotka   Rachel   broniła   w   sądzie   z   pasją   i 

background image

przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu 

rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów ulicznych i ustatkować.

Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach, 

pomyślała,  a serce zabiło jej mocniej.  W tych  cudownych,  chmurnych  zielonych  oczach. 

Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z 

odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty.

Wiele   nocy   spędziła   na   marzeniach   o   jego   silnych   szerokich   dłoniach   i   długich, 

smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesuwają się wzdłuż jej 

ciała.

Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na sobie stare 

szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy 

nich guzika. Jedząc, wymieniał  uwagi z Rio, ogromnym  czarnoskórym  kucharzem, a ten 

wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek.

- Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że lubię dużo 

czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby chcąc odwołać swoje 

poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój wiek, staruszku - dodał stłumionym 

głosem, przełykając makaron.

Rio burknął coś pod nosem.

- No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić.

-   Już   się   boję!   -   roześmiał   się   Nick   i   ułamał   kawałek   chleba   czosnkowego   w 

momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od 

stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.

-   Widzisz,   Rio,   kto   nas   odwiedził?   Jak   leci,   Fred?   Podniósł   się   i   uścisnął   ją   po 

bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło, 

przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.

- Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w kieszenie. - 

Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.

- Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek, 

by móc odwzajemnić braterski uścisk.

- Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.

- Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj gotujesz. - Usiadła 

przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - Siadaj, wystygnie ci - powiedziała.

- Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok.

- Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?

background image

- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny.

-   Westchnęła   na   widok  dużego   talerza,   który  postawił   przed   nią   Rio.   -   A   ostatni 

występ   baletowy   Katie   był   naprawdę   cudowny.   Mama   oczywiście   popłakała   się   ze 

wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington Post”? A tata właśnie skończył 

nowy utwór.

- Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy?

- W porządku.

- Pracujesz nad czymś?

- Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami. Wciąż było mu 

niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.

- Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.

- Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową.

- Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo musical wciąż 

szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni.

- Cóż, to moja praca.

- Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, który stał 

przy kuchni.

- Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” - zauważył Nick.

Rio wzruszył potężnymi ramionami.

- Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.

- Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką?

- Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.

Właśnie to pragnęła usłyszeć.

- Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował 

nowego autora tekstów.

- Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim 

pracowało.

Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.

-   A   więc   masz   problem   -   uznała   Freddie.   -   Potrzebujesz   kogoś   z   solidnym 

przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.

- Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa.

- Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. Odstawił 

kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycznym językiem.

- Coś ty powiedziała?

background image

-   Przez   całe   życie   uczyłam   się   muzyki.   -   Starała   się   opanować   emocje   i   przyjąć 

rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka  siedziałam na kolanach ojca,  a on 

trzymał   moje   dłonie   i   prowadził   je   po   klawiszach.   Ale   bardzo   go   rozczarowałam,   bo 

komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie 

pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego 

wzrok. - Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?

Nick aż podniósł się z krzesła.

- Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.

- Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do 

innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go przeżuwać. - Mnie się ten 

pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty 

autora tekstów.

-   Cóż...   -   Myśl  o   pracy   z   Freddie   trochę   go   zaniepokoiła   i   rozdrażniła.   Szczerze 

mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo.

- A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej rodziny, znała 

strategiczną wartość pozornego wycofywania  się. - A jak już ci się spodoba ten pomysł, 

możesz go zaproponować producentowi.

- Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak...

- Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.

- Zatrzymałaś się w hotelu?

- Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy? 

Podoba mi się tutaj.

- Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?

- Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. Chcę się 

dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W dawnym pokoju Zacka?

- Zgadza się.

- A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.

Zdziwiło  go,  że  przez  moment   zaniepokoił  się,  co jej   przeprowadzka  do  Nowego 

Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.

- Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.

- Kiedyś  tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz szukam 

czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, to była poezja. Jeśli 

znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji.

-   Może   wykopiemy   Nicka   i   wprowadzisz   się   na   górę.   -   Mrugnął   do   niej 

background image

porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.

- Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack chce, żebyś 

pograł, Nick.

- Za moment.

- Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, Rio.

- Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - Ale wyrosła ta 

mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka.

-   Tak,   w   porządku   dziewczyna.   -   Nick   był   zły,   że   korzenny   zapach   jej   perfum 

niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma pojęcia, co ją tu 

czeka, w tym mieście.

- A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - Albo ja 

będę uważał na ciebie.

- Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.

Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt 

metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to 

jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między 

innymi  dlatego tak lubiła to miasto. Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna 

kobieta, która wyrosła w małym  mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała 

sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą 

dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w mieście.

Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo 

spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upiecze dwie pieczenie przy 

jednym   ogniu.   Pogada   z   nim,   a   przy   okazji   zorientuje   się,   czy   jego   żona   Sydney   nie 

pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.

I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom rodziny - że ma 

nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.

To   nie   za   bardzo   uczciwe,   pomyślała,   nalewając   sobie   drugą   filiżankę   kawy.  Ale 

miłość rządzi się własnymi  prawami. A ona nigdy by nawet nie próbowała tego rodzaju 

łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie 

poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką 

odwagę.

Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą 

kuzyneczkę   z   zachodniej   Wirginii.   Ale   ona   nigdy   nie   będzie   mogła   konkurować   z   tymi 

gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomyślała, musi 

background image

być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki.

To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka może go w życiu 

spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.

A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do 

sypialni, żeby się ubrać.

Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała pięćdziesiąt procent 

szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i 

rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście.

Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney 

albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjnego albo do Aleksija. 

Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z 

rodziny.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca Michaiła. Nie 

widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w mahoniu podobiznę swej 

żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U 

jej   stóp   siedziała   jeszcze   trójka   w   różnym   wieku   i   różnego   wzrostu.   Podszedłszy   bliżej, 

Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie 

przejechać palcem po policzku niemowlęcia.

Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka.

- Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z zaplecza. - Ty 

czekasz na faksy! Ja muszę pracować.

- Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi...

- Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć trzy sztuki, 

nie więcej.

- Ale...

- Nie więcej - powtórzył,  zamykając  za sobą drzwi i mrucząc  coś pod nosem po 

ukraińsku.

- Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania.

- Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty chyba nic nie 

ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. - Jak się czuje moja 

śliczna dziewczynka?

- Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego przekleństwa, dziki i 

egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała 

sobie,   że   gdyby   potrafiła   malować,   namalowałaby   w   śmiałych   pociągnięciach   pędzla   i 

background image

barwach całą tę rodzinę.

- Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne.

- Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś pięknym. - Popatrzył 

na   rzeźbę   wzrokiem   przepełnionym   miłością.   Miłością   do   tego   pięknego   tworzywa,   ale 

jeszcze   bardziej   do   rodziny,   którą   uwiecznił   w   swej   rzeźbie.   -   A   więc   przyjechałaś   za-

kosztować wielkiego miasta.

- Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z 

uwagą   studiować   jego   dzieło.   -   Mam   nadzieję,   że   będę   pracować   z   Nickiem   nad   jego 

najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem.

- O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna,  otoczony przez kobiety, doskonale 

wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki?

- Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?

- Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda?

- Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś 

sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz?

- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo - roześmiała się. 

Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. - Jestem dobra, 

wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę.

- A więc skoro wiesz, czego chcesz...

- Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła ramionami. 

To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I zrobię to.

- A czego chcesz ode mnie?

- Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej 

przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę.

- A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś 

znaleźć.

- Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... - 

Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie, że ci zaproponuję, żebyś 

mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.

- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego - 

kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie mieszkanie, wujku. Poproś 

tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli 

będzie miała czas.

- Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.

background image

- Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim 

- dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na 

Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - 

Skierowała się do drzwi. - Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.

Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już 

początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego 

wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.

- Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas.

- Freddie? Która, do diabła, godzina?

- Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla 

ciebie. Zostawię to na dole.

Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.

- Już schodzę - powiedział.

- Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na 

wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. Tylko mnie wpuść, a potem 

zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.

- Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do 

środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła.

- Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli masz dzisiaj 

czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.

- Co, do diabła! Zaczekaj!

Ale   ona   już   wsiadała   do   taksówki.   Zagłębiła   się   na   tylnym   siedzeniu,   odetchnęła 

głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie 

się z powrotem w punkcie wyjścia.

Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.

- Do Gucciego, proszę - rzuciła.

Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną,  którego zamierza  poślubić,  to koniecznie 

musi sobie kupić nową suknię.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie zdążyła już 

odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła.

Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go skoro świt, 

zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. Zaklął pod nosem, wziął 

teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się koniecznie napić kawy.

Ostrożnie   stąpał   między   rozłożonymi   na   podłodze   gazetami,   częściami   garderoby, 

nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do kawy. Musiał się bardzo 

skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa.

Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli.

Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano śniadań. Rio nie dał 

się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany na siebie. W lodówce znalazł 

tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły.

Zadowolił się więc kawą i papierosem.

Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw, co takiego 

mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet bogate dzieciaki z 

małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo późno. A kiedy Nick zmieniał 

brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad ranem.

Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie wydrukowane kartki z 

nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy razem pracować, pomyślał. Znał 

Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo 

wyperswadować.

Cóż,   na   pewno   ma   talent,   zamyślił   się.   Trudno   byłoby   się   spodziewać,   że   córce 

Spencera   Kimballa   słoń   nadepnął   na   ucho.   Ale   nie   wyobrażał   sobie   współpracy   z 

kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz Lorrey nie był jego krew-

nym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.

Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i sięgnął po 

pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej kuzyneczki. Przynajmniej 

zerknąć na jej pracę.

Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie dokończył, coś nad 

czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak 

siedział przy fortepianie w pokoju muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie 

stała   obok   niego.   Kiedy   to   było?   Ostatniego   lata?   Przedostatniego?   Nie   mógł   sobie 

background image

przypomnieć momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy 

opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi oczami.

Nick   potrząsnął   głową,   potarł   policzki   i   ponownie   skoncentrował   się   na   muzyce. 

Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś majstrował nad jego dziełem. I 

dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które znakomicie współgrały z nastrojem muzyki.

„Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu w głowie, 

zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł przy pianinie.

Dziesięć  minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą z wielu 

wiadomości dla panny Frederiki Kimball.

Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, niosąc liczne 

torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła po sklepach, w południe 

zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do 

szafy i podeszła do telefonu. O tej porze na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli 

nie wszystkich.

Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć przycisk, 

rozległ się dzwonek telefonu.

- Halo! - Podniosła słuchawkę.

- Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos Nicka.

- Tu i tam, a co?

- Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić do Aleksa, 

żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą, zmaltretowaną.

Freddie ściągnęła buty.

- Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z jego żoną. 

Ale, ale... w czym problem?

- Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było sarkastyczne 

tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt...

- Po dziesiątej - sprostowała.

- A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam wołałaś, 

żebym do ciebie zadzwonił.

- Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie może zobaczyć 

nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci zostawiłam?

Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji.

- Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich, studiowaniu, graniu. - 

Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.

background image

Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę.

- To jest o wiele  lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja dokończyłam  - 

oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach?

Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe wrażenie, niż 

chciałby to przyznać.

- Masz lekkie pióro, Fred.

- O, dodajesz mi otuchy.

- No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, co 

chcesz, żebym z tym zrobił, ale...

- Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad spotkaniem, 

które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko inne się nie liczy.

- Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować - odpowiedział w 

końcu.

Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez głowę.

- Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do ósmej.

- Posłuchaj, dlaczego nie możemy...

-   Przecież   musimy   coś   zjeść,   prawda?   Włóż   garnitur.   Niech   to   będzie   uroczyste 

wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła słuchawkę, zanim Nick 

zdążył zaprotestować.

Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. Wszystko 

idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania. Żadnych, absolutnie żadnych.

Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez całe życie. A 

jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i 

marzenia legną w gruzach.

Na razie jednak nie ma powodów do paniki.

Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu. Na dźwięk 

znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw.

- Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem.

O wpół do ósmej Nick krążył  po holu hotelu Waldorf. Nie był  zbyt szczęśliwy z 

wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych restauracji i napuszonych 

kelnerów.   Gdyby   Freddie   dała   mu   wybór,   zaproponowałby   ich   bar,   w   którym   mogliby 

spokojnie porozmawiać.

Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do czasu bywać 

na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju. Nie lubił tego jednak i starał 

background image

się w miarę możliwości unikać takich okazji. Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w 

spokoju pisać i grać swoją muzykę.

Zmierzył   wzrokiem   jednego   z   portierów,   który   najwyraźniej   uznał   go   za   kogoś 

podejrzanego.

Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z resztą rodziny 

Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i pozostaniem przez całe życie na 

pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w nim coś z buntownika, z samotnego chłopca, 

przez nikogo nie rozumianego.

Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze pianino i 

Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go zrozumiał i zechciał spełnić 

jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci 

do końca długu, jaki wobec niego zaciągnął.

Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie kłopotów. Nie 

zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która go zaakceptowała. Wciąż 

jednak   był   Nickiem   LeBeck,   byłym   złodziejaszkiem,   zbuntowanym   artystą   i   włóczęgą, 

dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie 

policyjnym.

Garnitur  stanowił  tylko   cienką warstwę   oddzielającą  przeszłość  od  teraźniejszości. 

Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał myślami do przeszłości, dopiero 

Freddie wywołała napływ wspomnień.

Kiedy   ją   poznał,   miała   trzynaście   lat   i   przypominała   laleczkę   z   porcelany.   Pełna 

wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha kogoś z rodziny. Nie 

zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż jednak był starszym od niej o sześć lat 

kuzynem.

Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją kuzynkę. Co, 

u diabła, zrobiła ze sobą?

Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w krótkiej 

obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy, odsłaniając w ten sposób 

smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu 

między piersiami spoczywała broszka z szafiru w kształcie łzy.

Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do niego.

- Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt 

długo. Wyglądasz wspaniale.

- Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś zjeść?

background image

- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. - Podoba ci się?

- Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć złością.

- Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. - Wzięła go pod 

rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny.

- Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację?

- Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do środka. Wdać 

było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w Nowym Jorku.

Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z wieloma 

mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej.

- Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził.

-   Też   nie   należysz   do   biednych   -   przypomniała   mu.   -   Twój   musical   idzie   na 

Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz drugą sztukę.

Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego.

- Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął.

- No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak Kopciuszek w 

drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci - wyjaśniła.

- Tak, pamiętam.

- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki. Wstąpiłam rano do 

galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z dziećmi?

- Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma na sobie 

garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę kapitalne. Wiesz, że Bess ma 

następne?

- Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych Ukraińców. Dziadek 

znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia.

- Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. - Wszystkie moje 

wnuki mają zęby z żelaza.

Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby niechcący 

dotknęła kolana Nicka.

- Niedługo rocznica ich ślubu.

- W przyszłym miesiącu.

- Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by wynająć 

jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni woleliby coś bardziej 

zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze?

- Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś Hiltonie czy 

background image

innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny garnitur, dodał w duchu. - 

Rio zajmie się kuchnią.

- A ty ze mną muzyką.

- Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie.

- Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz, że babcia 

zawsze marzyła o podróży do Paryża?

- Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz?

- Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona. Po prostu, 

że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak śpiewają w piosenkach. A więc 

pomyśleliśmy,   że   możemy   im   zafundować   wycieczkę   na   dwa   tygodnie,   kupić   bilety   na 

samolot, wynająć apartament u Ritza.

- Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu...

- A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna zatrzymała się 

przed restauracją.

- Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem. Najlepszym 

miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna muzyka. Możesz stanąć 

sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz, 

jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel? Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki.

- Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła.

- To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się najbardziej na 

balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę narzekałem, ale w ogóle to 

byłem zachwycony.

Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie oświetlona.

- Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do stolika w 

ustronnym miejscu.

Idealny   wybór,   uznała.   Świece   w   srebrnych   kandelabrach   na   pokrytych   białymi 

lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask szlachetnego szkła. Nick może 

nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie.

- Napijemy się wina? - spytała.

- Oczywiście.  - Wziął kartę  oprawioną w skórę. Lata pracy w barze nauczyły  go 

bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i potrząsnął głową na widok 

obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie.

- Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na zamówienie.

- Tak, proszę pana. Doskonały wybór - odparł ten z zawodową uprzejmością.

background image

- Wyobrażam  sobie, wnosząc z trzystuprocentowej  marży.  - Słysząc  to, Freddie  z 

trudem tłumiła śmiech, a kelner milczał z godnością. Nick oddał mu kartę i zapalił papierosa. 

- A więc co z mieszkaniem? Masz już coś? - zwrócił się do Freddie.

- Dzisiaj nie miałam na to czasu, ale myślę, że Sydney coś mi znajdzie.

- Mieszkania w Nowym Jorku nie znajduje się jak z bicza strzelił. Poza tym musisz 

uważać, żeby cię nie wykiwano. Wielu tylko na to czeka. Młoda dziewczyna z prowincji to 

niezły kąsek. Powinnaś pomyśleć raczej o zamieszkaniu na jakiś czas u kogoś z rodziny.

- Potrzebujesz współlokatora? - Uniosła brwi. Popatrzył na nią zdziwiony.

- Nie to miałem na myśli.

- Właściwie nie byłby to zły pomysł. Skoro mamy razem pracować...

- Chwileczkę. Nie uprzedzaj faktów.

- Czyżbym to robiła? - Uśmiechnęła się znacząco. Kelner prezentował Nickowi wino.

- W porządku. - Nick niecierpliwie machnął ręką, ale nie pozbył się kelnera, dopóki 

nie dopełnił rytuału degustacji. Wręczył Freddie korek. Co jak co, ale wąchać go nie będzie. 

Aby przyspieszyć ceremoniał, wypił szybko na próbę łyk, który kelner nalał mu do kieliszka. 

- Świetne, dziękuję.

Godnie   wyprężony,   kelner   nalał   wina   Freddie,   później   dopełnił   kieliszek   Nicka   i 

wstawił butelkę do srebrnego wiaderka.

- A teraz posłuchaj - zaczął Nick.

-   To   był   świetny   wybór  -   przyznała   Freddie,   delektując   się   pierwszym   łykiem.   - 

Wiesz, że w pewnych sprawach mam zaufanie do twojego gustu, Nicholas. Ufam ci bez 

zastrzeżeń. Na przykład w sprawie win. - Podniosła kieliszek. - I w sprawie muzyki. Możesz 

nie chcieć tego przyznać, ale twoja mała Freddie jest tak samo dobra jak ty. I jeśli chcesz 

mieć ten musical, musisz uznać, że nadaję się do współpracy.

-   Trudno   powiedzieć,   żebyś   była   tak   dobra   jak   ja,   dzieciaku,   ale   zła   nie   jesteś   - 

przekomarzał się. Stuknął kieliszkiem w jej kieliszek i na moment stracił wątek. W jej oczach 

było coś zagadkowego. Wydawało się, że kryją tajemnicę, której ona nie jest jeszcze gotowa z 

nim dzielić. - Tak czy inaczej, podobała mi się twoja robota.

- Och, panie LeBeck. - Zatrzepotała rzęsami, spuszczając skromnie wzrok. - Sama nie 

wiem, co powiedzieć.

-   Zawsze   masz   dużo   do   powiedzenia.   Ten   kawałek,   „Na   zawsze   ty”,   bardzo   mi 

odpowiada. Myślę, że mógłbym go włączyć.

-   Też   tak   myślę   -   uśmiechnęła   się.   -   Jako   córka   Spencera   Kimballa   mam   pewne 

kontakty.   Czytałam   libretto,   Nick.   Jest   cudowne.   Ta   historia   jest   uroczo   staroświecka   i 

background image

współczesna zarazem. Ma piękny wątek miłosny, jest dowcipna, zabawna. A jeśli główną rolę 

zagra Maddy O'Hurley.

- Skąd to wiesz?

Znowu się uśmiechnęła, tym razem z widocznym zadowoleniem.

- Kontakty. Mój ojciec pracował dla jej męża. Reed Valentine jest starym przyjacielem 

domu.

- Kontakty - mruknął Nick. - To do czego ci jestem potrzebny? Możesz iść do samego 

Valentine'a. Ma pieniądze.

- Mogłabym - przyznała, wydymając wargi. - Ale to nie w moim stylu. - Podniosła 

wzrok, ich spojrzenia się spotkały. - Chcę, żebyś ty chciał mnie, Nick. Jeśli nie zechcesz, nic 

z tego nie wyjdzie. - Zamilkła na chwilę. Czy on się zorientuje, że nie chodzi jej tylko o 

muzykę, lecz również o jej życie? O ich życie. - Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że 

mnie   chcesz.   A   później,   jeśli   popatrzysz   na   mnie   i   powiesz   mi   prosto   w   oczy,   że   się 

pomyliłeś, jakoś to przeżyję.

Poczuł   niewytłumaczalny   ucisk   w   żołądku.   Coś   dziwnego,   niebezpiecznego, 

niechcianego. Miał nieprzepartą chęć przeciągnąć  dłonią  po tym  aksamitnym,  delikatnym 

policzku. Nie zrobił tego jednak. Opanował się, odetchnął głęboko i zgasił papierosa.

- W porządku, Fred, przekonałaś mnie. Napięcie, jakie czuła, zelżało.

- Spróbuję, ale najpierw coś zamówmy.

Wybrała   danie   na   chybił   trafił.   Za   bardzo   była   zaprzątnięta   tym,   co   i   jak   mu 

powiedzieć, by przejmować się czymś tak mało ważnym jak jedzenie. Pociągnęła łyk wina, 

obserwując, jak Nick naradza się z kelnerem. Kiedy skończył i popatrzył na nią, uśmiechała 

się.

- O co chodzi? - spytał.

- Właśnie sobie przypomniałam - pochyliła się i położyła dłoń na jego ręce - w jakich 

okolicznościach zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszedłeś do domu dziadków, gdzie zawsze 

był ruch i zamieszanie, i wyglądałeś, jakbyś dostał obuchem w łeb.

- Nigdy nie widziałem czegoś takiego - przyznał z uśmiechem. - Nie wiedziałem, że 

może w ogóle istnieć taki dom. Wszyscy się śmieją i krzyczą, dzieciaki biegają, wszędzie 

jedzenie.

- A Katia od razu do ciebie podeszła i zażądała, żebyś ją wziął na ręce.

- Twoja mała siostrzyczka zawsze miała na mnie oko.

- Ja też.

Zaczął się śmiać, ale nagle się zorientował, że to wcale nie jest śmieszne.

background image

- Daj spokój - zaprotestował.

-   Naprawdę.   Jedno   spojrzenie   na   ciebie,   a   moje   serce   nastolatki   zaczynało 

niespokojnie bić. Miałeś trochę dłuższe włosy niż teraz, trochę jaśniejsze. W uchu nosiłeś 

kolczyk.

Nick potarł płatek ucha.

- Już go nie noszę.

- Uważałam, że jesteś piękny, egzotyczny, jak oni wszyscy.

Początkowe zakłopotanie tymi słowami ustąpiło miejsca zaciekawieniu.

- Rodzina - ciągnęła dalej Freddie. - Te cudowne twarze przypominające cygańskie, 

arystokratyczna uroda mojego ojca, nieskazitelna piękność Sydney, niewiarygodna męskość 

Zacka.

Zack by się ucieszył, pomyślał Nick z rozbawieniem.

- A potem poznałam ciebie. Byłeś skrzyżowaniem gwiazdy rocka z Jamesem Deanem 

- westchnęła rozmarzona. - Przepadłam z kretesem. Każda dziewczyna kiedyś traci głowę. Ja 

ją straciłam dla ciebie.

- Cóż. - Nie bardzo wiedział, jak zareagować. - Chyba powinienem być dumny.

- Oczywiście. Rzuciłam dla ciebie Bobby MacAroya i Harrisona Forda.

- Harrisona Forda? Nie do wiary. - Urwał na chwilę, gdy kelner podał przystawki. - 

Ale kim u licha był Bobby MacAroy? - spytał.

- Najprzystojniejszym chłopakiem w mojej klasie. Oczywiście nie miał pojęcia, że 

mam zamiar wyjść za niego za mąż i urodzić mu pięcioro dzieci. - Wzruszyła ramionami.

- Jego strata.

- Żebyś  wiedział. W każdym  razie  tamtego  dnia zupełnie  oniemiałam  i musiałam 

nieźle się napracować, żeby coś z siebie wykrztusić. Mała piegowata Fred - zadumała się. - 

Wśród tych wszystkich egzotycznych ptaków.

- Wyglądałaś jak z porcelany - wymamrotał. - Mała jasnowłosa lalka z ogromnymi 

oczami. Pamiętam, że powiedziałem, że nie jesteś podobna do rodzeństwa, a ty wyjaśniłaś, że 

Natasza jest twoją macochą. Zrobiło mi się ciebie żal. - Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie 

w jej przepastnych  oczach. - Bo było  mi żal siebie, też byłem  bratem przyrodnim. A ty 

siedziałaś taka poważna i powiedziałaś mi, że „przyrodni” to przecież tylko słowo. I że nie ma 

to żadnego znaczenia. Uderzyło mnie to, naprawdę. Po raz pierwszy mnie to uderzyło. I nagle 

odczułem różnicę.

- Popatrz, nie wiedziałam. Wydawaliście się sobie tacy bliscy z Zackiem.

- Przez długi czas próbowałem go nienawidzić. Nie do końca mi się to udawało, ale 

background image

bardzo się starałem i obrzydzałem życie nam obojgu. A potem zakochałem się w Rachel.

- Co? Przecież... - Freddie dyplomatycznie zawiesiła głos i zajęła się jedzeniem.

Teraz mógł już wspominać przeszłość bez żalu.

- Tak. Miałem prawie dziewiętnaście lat. A ona była urzekająca, z tą wspaniałą figurą i 

niewiarygodnie   długimi   nogami.   W   swoim   młodzieńczym   zadufaniu   nie   rozumiałem, 

dlaczego miałaby mnie odrzucić. Zarumieniłaś się, Fred.

Uśmiechnął się.

- Ejże, każdy chłopak kiedyś traci głowę - powtórzył jej wcześniejsze słowa. - Byłem 

nieźle wkurzony,  kiedy się dowiedziałem,  że Rachel i Zack ze sobą chodzą. Czułem się 

wystrychnięty na dudka. Uważałem, że zrobili ze mnie durnia. A później mi przeszło, bo było 

w nich coś szczególnego. I w końcu dotarło do mnie, że ją kochałem, ale nie byłem w niej 

zakochany. Niezłe zakończenie, prawda?

Zmierzyła go wzrokiem.

-   Czy   ja   wiem?   Ale   wracając   do   naszych   baranów,   miałam   cię   przekonać,   że 

powinniśmy razem pracować.

Nick milczał przez chwilę, czekając, aż kelner uprzątnie talerze po przystawkach i 

poda główne danie.

- Słucham - powiedział wreszcie, wznosząc kieliszek.

Freddie nachyliła się. Owiał go zmysłowy zapach jej perfum.

- Mamy ze sobą wiele wspólnego, w różnych dziedzinach. W naszej przeszłości jest 

wiele momentów podobnych. Jeszcze sprzed okresu, gdy ciebie poznałam.

- Nie nadążam. Potrząsnęła niecierpliwie głową.

- Nie ma sensu do tego wracać. Ja ciebie znam, Nicholas. Lepiej niż ci się wydaje. 

Wiem, że twoja muzyka jest dla ciebie zbawieniem.

Spochmurniał i nagle stracił zainteresowanie kolacją.

- Mocno powiedziane.

- Ale trafione w dziesiątkę - dodała. - Sukces to dla ciebie produkt uboczny. Liczy się 

muzyka. Pisałbyś ją i grał za darmo, gdyby trzeba było. To ona pozwala ci się w życiu nie 

zagubić, nie zejść z drogi. Potrzebujesz tej muzyki i potrzebujesz mnie, żebym napisała do 

niej   słowa.   Bo   ja,   Nick,   jeśli   tylko   słyszę   muzykę,   słyszę   i   słowa.   Wiem,   co   chcesz 

powiedzieć przez swoją muzykę, ponieważ cię rozumiem. I ponieważ cię kocham.

Obserwował ją, starając się oddzielić emocje od rozsądku. Musiał jednak przyznać, że 

miała rację. Nigdy nie był w stanie wyzbyć się emocji, komponując. Uczucia były pierwsze, a 

Freddie utrafiła w nie słowami, które napisała do jego muzyki, i słowami, które przed chwilą 

background image

wypowiedziała.

- Mocno powiedziane, Fred.

- Mocno, ale to prawda. Stworzymy zespół, Nick.

Jedyny  i niepowtarzalny. We dwoje zdziałamy  o wiele więcej  niż każde z nas w 

pojedynkę.

Muzyka, którą grał tego ranka, dźwięczała mu w uszach, pamiętał każde słowo, które 

do niej napisała. „Zawsze byłeś ty i tylko ty. W moim sercu, w mojej duszy. Nie było nikogo 

przed tobą ani po tobie. Zawsze widziałam przed sobą twoją twarz. To ty przyprawiałaś mnie 

o łzy i śmiech”.

Piosenka pełna tęsknoty, pomyślał, i pełna nadziei. Freddie ma rację, uznał. To jest to, 

czego potrzebował.

- Zgoda, Fred. Popracujemy przez jakiś czas i zobaczymy, co z tego wyniknie. Jeśli 

uda nam się stworzyć jeszcze dwie piosenki, zaniosę je producentom.

Freddie nerwowo ściskała dłonie pod stołem.

- A jeśli oni zatwierdzą materiał?

- Jeśli zatwierdzą, zostajemy partnerami. - Podniósł kieliszek. - Umowa stoi?

- O tak. - Wznieśli toast. - Stoi.

Nie tylko wino spowodowało, że zakręciło jej się w głowie, gdy Nick odprowadzał ją 

po kolacji do pokoju hotelowego. Oparła się plecami o drzwi, roześmiała i popatrzyła na 

niego rozpromienionym wzrokiem.

- Będzie wspaniale. Jestem tego pewna. Odsunął jej delikatnie włosy z czoła. Dłoń mu 

drżała.

- A więc do jutra. U mnie. Przynieś coś do jedzenia.

- Będę skoro świt.

- Zabiję cię, jeśli przyjdziesz przed dwunastą. Gdzie masz klucz, dzieciaku?

- Tutaj. - Potrząsnęła mu przed nosem kluczem i wsunęła w zamek. - Chcesz wejść?

- Muszę jeszcze pójść do baru, zmienić Zacka. A potem... - urwał, tracąc wątek, gdy 

poczuł, że oplata go ramionami  - trochę się przespać - dokończył,  pochylając  głowę, by 

pocałować ją w policzek.

Może nie szumiało jej w głowie dostatecznie, ale obróciła się tak, że ich usta się 

spotkały. Tylko na sekundę, ale się spotkały. Poczuła ich smak, delikatny dotyk jego warg i 

jego dłonie zaciskające się na jej ramionach.

A później odwróciła się z zagadkowym uśmieszkiem.

- Dobranoc, Nicholas - rzuciła.

background image

Nie poruszył się, nie drgnął ani jeden jego mięsień, nawet gdy zatrzasnęła mu przed 

nosem drzwi. Słyszał tylko własny oddech i bicie własnego serca. Odwrócił się i wolnym 

krokiem poszedł do windy.

To przecież moja kuzynka, przypomniał sobie. Kuzynka, a nie jakaś seksowna laska, z 

którą można się przez chwilę zabawić. Nacisnął guzik. Zauważył, że lekko drży mu ręka.

Jesteśmy kuzynami,  powtórzył raz jeszcze. Mamy wspólną rodzinę, a połączą nas 

zależności zawodowe. Nie może o tym zapomnieć. W żadnym wypadku.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

 - Witaj, Rio. - Freddie weszła na zaplecze baru Zacka z torebką w jednej, a zakupami 

w drugiej ręce.

- Witaj, laleczko. - Rio właśnie przygotowywał lunch. - Co tu robisz?

- Pracujemy dzisiaj z Nickiem - odparła, wchodząc na schody.

- Uważaj, żebyś nie musiała go za włosy wyciągać z łóżka.

Freddie wzruszyła ramionami.

- Powiedział, że mam przyjść nie wcześniej niż w południe. Jest południe. - Co do 

minuty, dodała w duchu, wchodząc na strome kręte schody.

Stanąwszy pod drzwiami mieszkania Nicka, zapukała raz i drugi. Odpowiedziała jej 

cisza. Poczekała i zapukała jeszcze raz. No dobrze, Nicholas, pomyślała, trzeba cię będzie 

obudzić. Otworzyła drzwi i głośno oznajmiła swoje przybycie.

W ciszy, jaka panowała w mieszkaniu, słyszała słaby szum wody. To prysznic, uznała 

i skierowała się do kuchni.

Potraktowała poważnie słowa Nicka dotyczące jedzenia. Postawiła na stole pudełko 

sałatki ziemniaczanej, zapiekankę z makaronem, korniszony i kanapki. Zajrzała do lodówki, 

by sprawdzić, co jest do picia. Znalazła tylko piwo i wodę. Rozejrzawszy się po kuchni, 

stwierdziła, że od dawna nikt tu nie sprzątał.

Kiedy w parę minut później Nick wyszedł z łazienki, zastał ją nad zlewem pełnym 

mydlin.

- Co tu się dzieje? - zdziwił się.

-   To   miejsce   woła   o   pomstę   do   nieba   -   oznajmiła,   nie   odwracając   głowy.   - 

Wstydziłbyś się tak mieszkać. Wyjęłam resztki z zamrażalnika. Trzeba to wyrzucić.

Nick sięgnął po dzbanek do kawy.

- Kiedy ostatni raz ścierałeś podłogę? - spytała.

- Chyba we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. - Ziewnął i zamrugał 

powiekami   starając   się   przyzwyczaić   wzrok   do   światła   dziennego.   -   Przyniosłaś   coś   do 

jedzenia? - spytał, wsypując do dzbanka kawę.

- Stoi na stole. Nie widać?

Przyjrzał się krytycznie sałatce i kanapkom.

- A gdzie śniadanie?

- Przecież teraz jest pora lunchu - wycedziła przez zęby.

- Czas jest pojęciem względnym, Fred. - Wziął jednego korniszona.

background image

Odłożyła z hałasem ostatni talerz, jaki znalazła w zlewie.

- Mógłbyś przynajmniej zrobić porządek w dużym pokoju - powiedziała. - Nie wiem, 

jak mamy pracować w takich warunkach.

- Robię porządek w co trzecią niedzielę każdego miesiąca, trzeba czy nie.

- Nie obchodzi mnie, kiedy robisz porządek. Masz zrobić teraz. - Freddie wzięła się 

pod   boki   i   popatrzyła   na   niego   groźnie.   -   Nie   zamierzam   pracować   w   takim   bałaganie. 

Wszędzie porozrzucane rzeczy, pełno kurzu i śmieci.

Oparł się o stół i uśmiechnął. Patrzył na jej włosy odgarnięte do tyłu, na chmurne 

oczy, zacięte usta. Wyglądała jak piękna bestia.

- Rany, ależ ty jesteś ładna.

- Wiesz, że nie lubię takiego gadania - prychnęła.

- Wiem.

Urwała kawałek papierowego ręcznika i wytarła ręce.

- Na co się gapisz? - spytała.

- Na ciebie. Czekam, aż zaczniesz się dąsać. Jesteś wtedy jeszcze ładniejsza.

Miała ochotę się roześmiać, ale się powstrzymała. Nadal robiła groźną minę.

- Tego już za wiele, Nick - ostrzegła.

- Robię, co mogę, żebyś mną nie komenderowała tak jak Brandonem.

- Wcale nim nie komenderuję.

- Ależ komenderujesz. Jesteś bardzo apodyktyczna, maleńka. - Nick nalał sobie kawy.

- Nie jestem.

-   Apodyktyczna,   rozpieszczona   i   sprytna.   Freddie   głęboko   zaczerpnęła   powietrza. 

Postanowiła, że nie da się sprowokować.

- Uważaj, bo oberwiesz.

- To mi się podoba. - Nick wypił łyk kawy. - Jesteś bardzo bojowa. Tak bojowa, jak 

apodyktyczna.

Z braku czegoś odpowiedniejszego chwyciła ręcznik i cisnęła nim w Nicka.

-   Przyszłam   tutaj   pracować,   a   nie   wysłuchiwać   jakichś   bredni.   W   dodatku   mnie 

obrażasz. Jeśli tylko na to cię stać, to już mnie tu nie ma.

Rzuciła   się  w   jego  stronę.  Była  wściekła.   Po  raz  pierwszy,  odkąd  przyjechała  do 

Nowego Jorku, poczuła, że ich stosunki znowu wróciły na dawną płaszczyznę. Starszy brat i 

mała kuzyneczka. Ze śmiechem chwycił ją za ramię i obrócił dokoła.

- Daj spokój, Fred, nie szalej.

- Nie szaleję - odparła, szturchając go łokciem w żołądek.

background image

- No, dalej - zachęcał ją ze śmiechem. - Uderz mnie całym ciałem.

Gdy spróbowała to zrobić, w szamotaninie nagle stracili równowagę. Freddie oparła 

się plecami o lodówkę. Trzymała Nicka za ramiona, on ją za biodra. Przestał się śmiać, gdy 

uzmysłowił sobie, że przyciskają całym swoim ciężarem. Jej oczy ciskały błyskawice, były 

ogromne, a usta cudownie pełne.

Freddie poczuła, że coś się w niej zmienia. Jakby osłabła... To było to, na co czekała, 

za czym tęskniła - mężczyzna trzymający w ramionach kobietę. Instynktownie przeciągnęła 

dłońmi w górę, do jego ramion.

Cofnął się nagle, uświadomiwszy sobie, że mało brakowało, a byłby ją pocałował. I 

ten pocałunek nie miałby nic wspólnego z uczuciem braterskim. Przeciwnie, pocałowałby ją 

tak,   jak   spragniony   mężczyzna   całuje   spragnioną   kobietę.   I   zniszczyłby   tym   samym   coś 

więcej niż dziesięć lat zaufania.

- Nick - powiedziała spokojnie, niemal prosząco. Przestraszyłem ją, pomyślał zły na 

siebie. Cofnął ręce.

- Przepraszam, nie powinienem był tak ci dokuczać. - Cofnął się i sięgnął po kubek z 

kawą.

- W porządku. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Jestem do tego przyzwyczajona,  ale 

wciąż chciałabym, żebyś tu trochę posprzątał.

Skrzywił się w odpowiedzi.

- To moje mieszkanie, mój bałagan, moje pianino - oświadczył. - Będziesz musiała 

przywyknąć. Zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową na znak zgody.

- Dobrze. A kiedy ja będę już miała mieszkanie i fortepian, będziemy pracować u 

mnie.

- Może. - Wziął widelec i zabrał się do sałatki ziemniaczanej. - Możesz weźmiesz 

sobie kawy i pogadamy o mojej pracy?

- O naszej pracy - skorygowała, biorąc dzbanek.

- Nie zapominaj, że jesteśmy partnerami.

Siedzieli w kuchni od godziny, dyskutując,  analizując i omawiając temat musicalu 

„Kiedyś, dziś, zawsze”. Akcja miała obejmować dziesięć lat, od młodzieńczej miłości po 

pochopne   małżeństwo,   jeszcze   bardziej   pochopny   rozwód,   by   wreszcie   skończyć   się 

dojrzałym, spełnionym związkiem.

Nareszcie szczęśliwi, uznała Freddie.

Wyboista droga, pomyślał Nick.

Oboje zgodzili się, że te dwa punkty widzenia dodadzą pikanterii ich pracy i siły ich 

background image

muzyce.

- Ona go kocha - powiedziała Freddie, kiedy usiedli do pianina. - Od pierwszego 

wejrzenia.

- Ona jest po prostu zakochana, bo chciała się w kimś zakochać. - Nick nastawił 

magnetofon.   -   Oboje   są   młodzi   i   głupi.   To   jedyne   cechy,   które   czynią   te   postaci 

przekonującymi, sympatycznymi i prawdziwymi.

- Hm - bąknęła.

- Posłuchaj. - Usiadł obok niej, ich biodra niemal się stykały. - Zaczyna się sceną 

zbiorową. Jest dużo ruchu, świateł, krzątaniny. Wszyscy się gdzieś spieszą.

Przerzucił  kartki   i z  jakimś   rodzajem  wewnętrznego  radaru  nieomylnie  wybrał   tę, 

której szukał.

- Chcę ogłuszyć publiczność chaosem i zamieszaniem. - Nastawił syntezator stojący 

tuż za nim. - I energią młodości.

- Oni dosłownie na siebie wpadają.

- Tak. W tym miejscu.

Zaczął grać. Pierwsze nuty zgrzytały, budząc zmysły. Freddie zamknęła oczy i cała 

zamieniła się w słuch.

Szybkie,   pełne,   chwilami   ostre   dźwięki.   O   tak,   wyczuwała,   o   co   mu   chodziło. 

Niecierpliwość, zaabsorbowanie sobą. Szybko, zejdź mi z drogi. Oczami wyobraźni widziała 

scenę zapełnioną tancerzami poruszającymi się w pozornym nieładzie, spieszącymi dokądś, 

rozgorączkowanymi.

- Tutaj trzeba dać więcej instrumentów dętych - mruknął Nick. Zapomniał o obecności 

Freddie, całkowicie pochłonięty komponowaniem.

- Zaczekaj - wtrąciła się.

- Chcę tylko dodać trochę dętych. Potrząsnęła głową i położyła dłonie na klawiaturze. 

Zaczęła nucić.

- Chwileczkę - rzuciła. - Muszę sobie to wszystko wyobrazić, muszę to zobaczyć.

Miała czysty głos. To dziwne, ale niemal o tym zapomniał. Był niski, kojący, a przy 

tym pełen siły. Nadspodziewanie zmysłowy.

- Szybka jesteś - zauważył.

- Jestem dobra. - Nie przerywała gry, oczami wyobraźni widziała scenę, w głowie już 

układała   słowa.   -   Musi   być   chór,   dużo   głosów,   punkt   i   kontrapunkt,   z   duetem   między 

poszczególnymi partiami chóru. On idzie swoją drogą, ona swoją. Słowa powinny pokrywać 

się i łączyć, pokrywać i łączyć.

background image

- Tak. - Włączył syntezator. - To świetny pomysł. Rzuciła mu długie, powłóczyste 

spojrzenie.

- Wiem.

Ponad trzy godziny minęły, zanim uporali się z początkowymi scenami. Wypili przy 

tym aż dwa dzbanki kawy, co Nickowi dodało energii, ale Freddie nalegała, by poszedł do 

baru   i   przyniósł   jej   wodę   mineralną.   Kiedy   została   sama,   zrobiła   niewielką   zmianę   w 

partyturze. Właśnie miała przegrać ten fragment, gdy zadzwonił telefon.

- Halo? - Podniosła słuchawkę.

- Dzień dobry. Jest może Nick?

Niski, zmysłowy, południowy głos kobiecy sprawił, że zesztywniała.

- Zaraz wróci. Zszedł do baru.

- Poczekam, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jestem Lorelie - przedstawiła się 

kobieta.

Freddie ściągnęła brwi.

- Cześć, Lorelie. Jestem Fred.

- Kuzyneczka Nicka?

- Owszem - wycedziła Freddie przez zęby. - Mała kuzyneczka.

- Jakże się cieszę, kochanie. - Ze słuchawki płynęła sama słodycz. - Nick mówił mi, że 

spędził z tobą wczorajszy wieczór. Nie miałam nic przeciwko temu, choć odwołał nasze 

spotkanie. W końcu jesteście rodziną.

Do diabła, domyślałam się, że chodzi o kobietę, i zaklęła w duchu Freddie.

- Jesteś niezwykle wyrozumiała, dziękuję - odpowiedziała.

-   Och   wiesz,   taka   młoda   dziewczyna   jak   ty,   sama   Nowym   Jorku,   potrzebuje 

mężczyzny, który by się nią opiekował. Ja jestem tu od pięciu lat i wciąż jeszcze się nie 

przyzwyczaiłam do tego miasta, do ludzi. Wszyscy wciąż się gdzieś spieszą, za czymś gonią.

- Niektórzy mniej, inni bardziej - zauważyła Freddie. - A skąd ty pochodzisz, Lorelie? 

- spytała, siląc się na uprzejmość.

- Z Atlanty, kochanie. Tam się urodziłam i wychowałam. Ale teraz muszę mieszkać 

tutaj, z tymi jankesami. Tutaj mam większe szanse, pokazy mody, telewizja.

- Jesteś modelką? - zdziwiła się Freddie.

-   Tak,   ale   ostatnio   grałam   bez   przerwy   w   reklamach   telewizyjnych.   To   okropne 

zajęcie, czujesz się jak wymaglowana, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Wyobrażam sobie.

-   Właśnie   przy   tej   okazji   poznałam   Nicka.   Wstąpiłam   któregoś   dnia   do   baru, 

background image

wykończona po nagraniu. Poprosiłam, żeby przyrządził mi coś chłodnego i długiego. A on 

powiedział, że sama wyglądam jak coś chłodnego i długiego. - Lorelie roześmiała się perli-

ście. - Czyż Nick nie jest słodki?

Freddie obejrzała się za siebie. Słodki Nick właśnie wchodził do pokoju obładowany 

butelkami z wodą.

- Ależ jest. Zawsze tak o nim w domu mówimy - zapewniła.

- Cóż, myślę, że to dobrze, że Nick będzie się opiekował swoją małą kuzyneczką w 

czasie   jej   pierwszego   pobytu   w   dużym   mieście.   Też   pochodzisz   z   południa,   prawda, 

kochanie?

- Owszem, Lorelie. Jesteśmy praktycznie siostrami. Ale oto nasz słodki Nick.

Z niebezpiecznie łaskawym wyrazem twarzy wyciągnęła ku niemu słuchawkę.

- Twój kwiat magnolii przy telefonie - oznajmiła.

Postawił butelki na podłodze i wziął słuchawkę.

- Lorelie?

Słuchał, od czasu do czasu zerkając ku Freddie.

-   Tak,   jest,   nie,   to   w   Wirginii   Zachodniej.   Tak,   dość   blisko.   Ale   posłuchaj...   - 

Odwrócił się i ściszył głos, gdy Freddie zaczęła brzdąkać na pianinie. - Teraz pracuję. Nie, 

nie, może być dzisiaj wieczór. Przyjdź do baru koło siódmej. - Przełknął ślinę, nie rozumiejąc, 

dlaczego czuje się nieswojo. - Ja też się cieszę. O, naprawdę? - Zerknął ostrożnie przez ramię 

na Freddie. - To brzmi... interesująco. A więc do wieczora.

Odłożył słuchawkę i podniósł jedną z butelek. Odkręcił i podał Freddie, zastanawiając 

się, dlaczego tak się czuje, jakby wykonywał uroczysty gest pojednania.

- Zimna - powiedział.

- Dzięki.

I taki też był ton jej głosu. Zimny jak lód. Wzięła butelkę i pociągnęła długi łyk.

- Czy powinnam cię przeprosić, że wczoraj przeszkodziłam ci w spotkaniu z Lorelie? - 

spytała.

- Nie. My wcale nie jesteśmy... ona jest tylko... nie.

- To miło, że powiedziałeś jej wszystko o swojej zagubionej kuzyneczce z Wirginii 

Zachodniej. - Freddie odstawiła butelkę i przebiegła palcami po klawiszach. Lepsze to niż 

zacisnąć   je   na   gardle   Nicka.   -   Wprost   nie   mogę   uwierzyć,   że   kupiła   taką   wzruszającą 

opowiastkę.

- Powiedziałem jej tylko prawdę. - Wstał i popatrzył na nią wilkiem.

- A więc trzeba się mną opiekować?

background image

- Tego jej nie mówiłem. Ale właściwie, w czym rzecz? Chciałaś pójść na kolację, więc 

zmieniłem swoje plany.

-   Następnym   razem,   Nick,   po   prostu   powiedz   mi,   że   masz   randkę.   Sama   sobie 

zorganizuję dzień. - Wściekła, wstała z trzaskiem od pianina i zaczęła pakować nuty. - I nie 

jestem twoją małą kuzyneczką, i nie potrzebuję ani nie chcę opieki. Chyba każdy głupi widzi, 

że jestem kobietą, która umie się o siebie troszczyć.

- Nigdy nie mówiłem, że nie jesteś...

- Mówisz to, ile razy na mnie popatrzysz. - Kopnęła stertę ubrań leżących na podłodze 

i   chwyciła   torebkę.   -   Tak   się   składa,   że   znam   paru   mężczyzn,   którzy   byliby   aż   nadto 

szczęśliwi, gdyby poszli ze mną na kolację. I wcale nie traktowaliby tego jak obowiązku.

- Przestań.

- Nie przestanę. - Obróciła się gwałtownie. - Lepiej mi się przyjrzyj, Nick. Nie jestem 

już małą  Freddie i nie chcę, żeby mnie traktowano  jak pieska czy kotka, którego trzeba 

pogłaskać po głowie.

Zbity z tropu patrzył na nią, nie rozumiejąc.

- Co, u diabła, w ciebie wstąpiło?

- Nic! - wrzasnęła, tracąc nad sobą panowanie. - Nic, ty idioto. Idź się przytulić do 

swojej południowej piękności.

Zatrzasnęła z hukiem drzwi. Nick usiadł i sięgnął po butelkę z wodą, potrząsając z 

niedowierzaniem głową. A pomyśleć, że była takim słodkim, grzecznym dzieckiem...

Freddie wybrała się na długi spacer, żeby odreagować stres i wyładować gniew, jaki ją 

ogarnął. Kiedy uznała, że uspokoiła się na tyle, by móc spokojnie rozmawiać, zatrzymała się 

przy budce telefonicznej i zadzwoniła do Sydney. Rozmowa trochę poprawiła jej humor.

, Zaopatrzona w adres, wyruszyła obejrzeć mieszkanie do wynajęcia o kilkaset metrów 

od Nicka. I Było idealne. Chodziła z pokoju do pokoju, wyobrażając sobie, jak ustawi meble, 

gdzie rozłoży dywaniki. Mój własny dom, pomyślała, na tyle przestronny, żeby zmieścił się 

fortepian i rozkładana kanapa. Jeśli odwiedzi ją któreś z rodzeństwa, będzie mogło swobodnie 

przenocować.

A co najważniejsze, na tyle blisko Nicka, by mogła go mieć wciąż na oku.

No i jak ci się to podoba, Nicholas? - zastanawiała się, obserwując widok z okna na 

Manhattan. Będę na ciebie uważać. Tak bardzo cię kocham, ty głupi bałwanie.

Westchnęła, odwróciła się od okna i poszła do kuchni. Kuchnia była mała i wymagała 

urządzenia. Ale to nie problem. Freddie już się cieszyła na myśl o tym, że będzie wybierać 

garnki, patelnie, naczynia i wszelkie potrzebne urządzenia kuchenne. Uwielbiała gotować.

background image

Już jako dziewczynka lubiła przebywać w ich okazałej kuchni w domu w Wirginii i w 

cudownie zatłoczonej kuchni babci na Brooklynie.

Będę   tu   gotowała   dla   Nicka,   pomyślała,   przesuwając   dłonią   po   gładkim   blacie 

kuchennym, jeśli będzie grał właściwymi kartami. Nie. Uśmiechnęła się do siebie. Bawiła ją 

własna niecierpliwość. To ona rozda karty i rozegra je właściwie.

Była dla niego zbyt surowa, nawet jeśli jest głupolem. Przez większą część swego 

dotychczasowego życia była w nim zakochana, a on tyle samo czasu spędził na traktowaniu 

jej   jak   małej   kuzyneczki,   z   którą   nie   łączyły   go   nawet   więzy   krwi,   lecz   określone 

okoliczności. Aby to zmienić, trzeba czegoś więcej niż jednej romantycznej kolacji i jednego 

dnia wspólnej pracy.

I ona to zmieni. Położyła ręce na biodrach i ponownie zaczęła krążyć po mieszkaniu. 

Musi się tutaj przede wszystkim urządzić, zorganizować wszystko według własnego gustu. A 

kiedy to już zrobi, świat, który sobie stworzy, wypełni się muzyką, kolorami i miłością.

I, co daj Boże, Nickiem.

Dochodziła siódma, gdy Nick zszedł do baru. Zack podniósł brwi.

- Jakaś gorąca randka?

- Lorelie.

- Ach, tak. Wysoka smukła brunetka ze zmysłowym głosem.

- Jakbyś zgadł. - Nick wszedł za kontuar, by pomóc bratu. - Idziemy coś zjeść. Potem 

cię zastąpię.

- Dam sobie radę.

- Ależ to żaden problem. Ona dobrze się tu czuje. Kiedy zamknę, znajdziemy sobie 

jakieś zajęcie.

- Nie wątpię. Podaj do stolika szóstego dwie whisky i bourbona.

- Już się robi.

- A słyszałeś o mieszkaniu Freddie? - przypomniał sobie Zack.

Nick zatrzymał się na moment.

- Jakim mieszkaniu?

-   Znalazła,   o   parę   przecznic   stąd.   Już   podpisała   umowę.   -   Zack   napełnił   pustą 

miseczkę orzeszkami.

- Żałuj, że cię nie było. Przyszła do nas to oblać.

- Czy ktoś jej to załatwił?

- Nie powiedziała. Dziewczyna ma głowę na karku.

- Zgadza się. Powinna była poprosić Rachel, żeby przynajmniej przejrzała tę umowę.

background image

Zack zachichotał. Położył rękę na ramieniu Nicka.

- Ej że, pisklęta muszą kiedyś opuścić gniazdo. Nick przygotował drinki i postawił 

tacę na końcu kontuaru.

- Poszła do hotelu? - spytał.

- Nie. Wyszła gdzieś z Benem.

- Z Benem? - Nick zacisnął dłoń na szmatce, którą ścierał blat. - Co to znaczy? - 

zniecierpliwił się.

- Poznałeś ją ze Stipleyem?

- A co? - Zack zabrał się do przygotowywania następnych drinków. - Spytała mnie, 

kim jest ten przystojny blondyn, więc go jej przedstawiłem. Oboje mieli na to ochotę.

- Mieli ochotę - powtórzył Nick. - A ty tak po prostu pozwoliłeś jej wyjść z obcym 

facetem.

- Daj spokój, Ben nie jest obcy. Znamy go od lat.

- Tak - przyznał niechętnie Nick. - On lubi bary. Zack popatrzył na niego zaskoczony i 

rozbawiony.

- My też.

- Wiesz, że nie o to chodzi. - Nick wziął butelkę i nalał sobie whisky. - Nie możesz tak 

po prostu poznać jej z facetem i pozwolić pójść w tango.

- Co ty mówisz. Chciała, żebym go przedstawił, więc to zrobiłem. Pogadali chwilę i 

postanowili pójść do kina.

- No dobrze.

Taki głupi to ja nie jestem, pomyślał. Poszli do kina. Który mężczyzna przy zdrowych 

zmysłach chciałby tracić czas w kinie w dziewczyną o takich dużych cudownych szarych 

oczach i bajecznych ustach? O Boże, poczuł mdłości na myśl o tym, że Fred zdana jest na 

towarzystwo Bena Stipleya.

- Ben chciał po prostu mieć towarzystwo do kina. Zack, czyś ty oszalał?

- W porządku, powiem ci prawdę. Sprzedałem mu ją za pięćset dolarów i bilety na 

cały sezon baseballowy. Teraz są już pewnie w palarni opium.

Nick usiłował trzymać fantazję na wodzy, ale nie udało mu się tego zrobić z własnym 

temperamentem.

- Bardzo śmieszne, bracie. Zobaczymy, czy będzie ci tak samo do śmiechu, jak się na 

nią rzuci.

Zack odstawił drinki i uważnie przyjrzał się bratu. Na twarzy Nicka malowała się 

wściekłość. Choć w tej sytuacji wydawało się to nie na miejscu, postarał się nadać swemu 

background image

głosowi łagodne brzmienie.

- Jeśli to zrobi, ona sobie z nim poradzi albo mu odda. W końcu Ben nie jest jakimś 

zboczeńcem.

- Akurat, co ty o nim wiesz - mruknął Nick. Zack potrząsnął głową.

- Nick, przecież lubisz Bena. Chodziłeś z nim na mecze. Pożyczył ci samochód, kiedy 

chciałeś pojechać w zeszłym miesiącu na Long Island.

-   Oczywiście,   że   go   lubię.   -   Nick   poirytowany   wziął   pusty   kufel   i   zaczął   go 

machinalnie pucować. - Dlaczego nie miałbym go lubić? Ale to nie zmienia faktu, że Freddie 

poszła diabli wiedzą dokąd z obcym facetem.

Zack wyprostował się i zaczął bębnić palcami po blacie.

- Wiesz, braciszku, gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś zazdrosny.

- Zazdrosny? To absurd. - Odstawił kufel i sięgnął po następny. Jeśli się czymś nie 

zajmie, wypadnie z baru i zacznie sprawdzać wszystkie kina na Manhattanie.

Nagle w głowie Zacka zaczęła kiełkować pewna myśl. Popatrzył uważniej na Nicka, 

bawiąc się podejrzeniem, że bratu zaczyna zależeć na małej Freddie Kimball.

- A więc dlaczego mi nie powiesz, co nie jest absurdalne? Co jest między tobą a 

Freddie, Nick?

- Nic, zupełnie nic. - Nick skupił się na kuflu, który starannie polerował. - Po prostu 

staram się nią opiekować, to wszystko. Czego nie można powiedzieć o tobie.

- Coś czuję, że powinienem był zaniknąć ją na klucz - zażartował Zack - albo pójść z 

nimi w charakterze przyzwoitki. Następnym razem, jak zobaczę, że rozmawia z którymś z 

moich przyjaciół, wezwę szeryfa.

- Zamknij się, Zack.

- Nick, odpręż się, bracie. Twoja piękność z Georgii właśnie weszła.

- To cudownie. - Nick zmusił się, by nie myśleć już o Freddie i przestać robić z siebie 

idiotę. W końcu ma swoje własne życie, a ona jest dorosłą kobietą i może robić, co chce.

Obejrzał się i uśmiechnął na widok Lorelie kroczącej do baru. Oto i ona. Wspaniała, 

zmysłowa i jeżeli ich ostatnia randka mogła być zapowiedzią tego, co nastąpi, aż nadto skora 

ulec swej naturze.

Wspięła się na stołek przy barze, odrzuciła do tyłu długie ciemne włosy i popatrzyła 

na niego iskrzącymi się oczami o barwie nieba.

-   Witaj,   Nick.   Nie   mogłam   się   już   doczekać.   Trudno   mu   było   odpowiedzieć   jej 

uśmiechem,   gdyż   nagle   poraziła   go   jak   grom   z   jasnego   nieba   myśl,   że   nie   jest   w 

najmniejszym stopniu zainteresowany jej południową szczerością.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wyszedłszy   spod   prysznica,   Nick   poczuł   zachęcający   zapach   kawy   i   smażonego 

bekonu.  Powinno  go to  wprawić  w  lepszy  nastrój,  ale  kiedy mężczyzna   ma  za  sobą nie 

przespaną noc z powodu niepokoju o kobietę, trzeba czegoś więcej niż gorącego śniadania, by 

mógł się rozluźnić.

Będzie się musiała długo tłumaczyć,  uznał, wchodząc do sypialni, żeby się ubrać. 

Spędzić   pół   nocy   z   facetem,   którego   poznała   w   barze!   Coś   podobnego!   Nie   tak   ją 

wychowano. Kto jak kto, ale on wie coś na ten temat.

To jest jedna z tych rzeczy, na które zawsze może liczyć, pomyślał, patrząc na swoje 

odbicie w lustrze. Rodzina Freddie, w której wszyscy troszczą się o siebie i niepokoją. Czuł to 

i widział za każdym razem, gdy ich odwiedzał. Imponowało mu to.

A nawet trochę im tego zazdrościł.

Jemu,   kiedy   dorastał,   brakowało   tego   rodzaju   troski   i   uwagi.   Matka   była   wciąż 

zmęczona. Nic dziwnego, zważywszy że wychowywała go sama. Kiedy poznała ojca Zacka, 

sytuacja trochę się zmieniła. Przez chwilę było im nawet dobrze, w każdym razie lepiej niż 

przedtem. Mieli w miarę przyzwoite mieszkanie, nigdy już nie chodził głodny ani nie widział 

rozpaczy w oczach matki.

Z   perspektywy   czasu   wierzył   nawet,   że   matka   i   Muldoon   się   kochali,   może   nie 

namiętnie, może nie romantycznie, ale na tyle, by próbować razem urządzić sobie życie.

Staruszek naprawdę próbował, myślał Nick, wciągając dżinsy. Ale i tak robił swoje, 

uparty stary cap, który zawsze widział tylko jedną stronę medalu - własną.

No i był jeszcze Zack. Zawsze cierpliwy, pozwalał, by dzieciak nie odstępował go na 

krok. Może to wspomnienie tego, jak Zack uczył go grać w piłkę czy pozwalał wszędzie sobie 

towarzyszyć, sprawiło, że Nick lubił dzieci i miał z nimi dobry kontakt.

Wiedział bowiem aż za dobrze, co to znaczy być dzieckiem zdanym na łaskę i niełaskę 

dorosłych.   Zackowi   zawdzięczał   poczucie   bezpieczeństwa,   świadomość,   że   jest   ktoś,   kto 

będzie przy tobie zawsze, gdy będziesz go potrzebował.

Ale to nie trwało wiecznie. Gdy tylko Zack stał się na tyle dorosły, by opuścić dom, 

zaciągnął się do marynarki. I zostawił Nicka samego, rozpaczliwie samotnego.

Po śmierci matki było z każdym dniem gorzej. Przed samotnością Nick bronił się 

nieposłuszeństwem, krnąbrnością, buntem, a rodzinę zastąpił mu uliczny gang.

Stał   się   włóczęgą,   przemierzającym   ulice   i   szukającym   kłopotów.   I   znajdował   je, 

dopóki nie umarł ojczym i nie wrócił Zack, próbując wyrwać go z potrzasku, w jakim się 

background image

znalazł.

Nick bynajmniej mu tego nie ułatwiał. Wspomnienie tamtych dni wywoływało na jego 

twarzy ponury uśmiech. Gdyby mógł znaleźć wtedy jakiś sposób na Zacka, zrobiłby to. Ale 

Zack był twardy i nie popuszczał. Rachel też nie popuszczała. Cały klan Stanislaskich nie 

popuszczał. I w końcu zmienili jego życie. Kto wie, czy mu go nie uratowali.

Nigdy tego nie zapomni.

Może teraz nadeszła jego kolej, żeby się im odwdzięczyć. Freddie otrzymała staranne 

wychowanie, jakiego jemu nie dano, ale teraz jest dorosła i może robić, co chce. Wydawało 

mu się, że potrzebuje kogoś, kto w razie potrzeby ściągnąłby jej nieco cugle. , A skoro nikt 

inny nie zamierzał jej pilnować, zadanie to przypadło w udziale jemu.

Zaczesał   do   tyłu   wilgotne   jeszcze   włosy   i   wciągnął   koszulę.   Może   ona   jest   zbyt 

naiwna, nie ma dość oleju w głowie, zastanawiał się. Bądź co bądź większą część swego 

dotychczasowego życia spędziła z rodziną w małym mieście, gdzie wciąż jeszcze sensację 

wzbudza fakt, że ktoś skradnie ze sznura suszącą się bieliznę. Ale jeśli zdecydowała  się 

zamieszkać w Nowym Jorku, musi się nauczyć poruszać w wielkim mieście. I to on będzie 

tym mężczyzną, który ją tego nauczy.

Przekonany o słuszności swej decyzji, Nick wkroczył do kuchni, by zacząć pierwszą 

lekcję.

Freddie stała przy kuchence, krojąc cebulę, grzyby i paprykę na omlet. To miało być 

danie na przeprosiny. Po namyśle uznała bowiem, że poprzedniego dnia potraktowała Nicka 

zbyt ostro. Po prostu byłam zazdrosna, przyznała w duchu niechętnie. I to wszystko.

Zazdrość   to   małostkowe,   zachłanne   uczucie,   na   które   nie   ma   miejsca   w   moich 

stosunkach z Nickiem, uznała. On jest wolnym człowiekiem, który ma prawo widywać się z 

innymi kobietami... do czasu.

Napady złości w niczym mi nie pomogą, a już na pewno nie przyspieszą zdobycia 

Nicka i pozyskania jego uczuć, napomniała siebie. Musi być szczera, wyrozumiała, pomocna. 

Nawet gdyby miało ją to zabić.

Usłyszawszy jego kroki, odwróciła się i posłała mu szeroki uśmiech.

-   Dzień   dobry.   Pomyślałam   sobie,   że   chciałbyś   dla   odmiany   zacząć   dzień   od 

tradycyjnego śniadania. Kawa już gotowa. Siadaj i nalej sobie.

Patrzył   na   nią   tak,   jak   człowiek   może   patrzeć   na   ukochanego   szczeniaka,   który 

zamierza go ugryźć.

- Co jest grane, Fred?

- Nic. Po prostu przygotowałam śniadanie. - Wciąż się uśmiechając, nalała mu kawy i 

background image

postawiła na stole grzanki i bekon.

- Pomyślałam sobie, że coś ci jestem winna po swoim wczorajszym występie.

- Ach, to. Chciałem...

- Sama nie wiem, co mi się stało - ciągnęła, nie dając mu dokończyć zdania. - Chyba 

diabeł   we   mnie   wstąpił.   -   Rzuciła   jajka   na   rozgrzaną   patelnię.   -   To   pewno   nerwy.   Nie 

zdawałam sobie sprawy, jaka ogromna zmiana nastąpiła w moim życiu, gdy tu przyjechałam.

- Cóż, racja. - Trochę uspokojony, Nick wziął plaster bekonu. - Widzę to. Ale musisz 

być ostrożna, Fred. Konsekwencje mogą być poważne.

-   Konsekwencje?   -   Obejrzała   się   na   niego   zdziwiona.   -   Och,   domyślam   się,   że 

mógłbyś mnie wylać, ale to trochę za dużo jak na jedną sprzeczkę.

- Sprzeczkę? - Teraz on się zdziwił. - Kłóciłaś się z Benem?

- Z Benem? - Zsunęła z patelni omlet. - Ach, Ben. Nie, a dlaczego? Skąd ci to przyszło 

do głowy?

- Powiedziałaś przecież... O czym ty do diabła mówisz?

- O wczorajszym dniu. O tym, jak się zachowałam po telefonie Lorelie. - Pochyliła 

głowę. - A ty?

- Ja mówię o tym, że dałaś się poderwać jakiemuś obcemu facetowi w barze. - Nick 

obserwował ją, nadziewając na widelec pierwszy kęs omletu. Do licha, ta dziewczyna umie 

gotować. - Jesteś szalona czy po prostu głupia?

- Że co proszę? - Wszystkie jej dobre zamiary nagle poszły w niepamięć. - Chodzi ci o 

to, że byłam w kinie z przyjacielem Zacka?

- Ładne mi kino. - Nick podniósł głos, szykując się do reprymendy. - Nie było cię w 

domu do pierwszej.

Freddie wzięła się pod boki, zacisnęła dłoń na drewnianej łopatce.

- A skąd ty wiesz, o której wróciłam?

- Przypadkowo byłem w pobliżu - oświadczył butnie. - Widziałem, jak wysiadałaś z 

taksówki pod hotelem. Było piętnaście po pierwszej. - Na samo wspomnienie tego, jak stał na 

rogu  ulicy,  obserwując  ją   przemykającą   się  w   środku  nocy  do  hotelu,   stracił   humor,  ale 

bynajmniej nie apetyt. - Czyżbyś chciała mi wmówić, że byłaś na dwóch seansach?

Sięgał właśnie po dżem, gdy Freddie trzasnęła go łopatką w sam środek głowy.

- Ejże! - krzyknęła. - Szpiegujesz mnie. Tego już za wiele, panie LeBeck!

- Wcale cię nie szpiegowałem. Pilnowałem cię, bo nie wiesz, co robisz. - Wykazując 

szybki refleks, zdołał uchylić się przed następnym ciosem. - Odłóż tę cholerną łopatkę.

-   A   właśnie,   że   nie.   I   pomyśleć,   że   miałam   wyrzuty   sumienia   z   powodu   mojego 

background image

zachowania. - Wydęła z niesmakiem wargi.

- Bo powinnaś. I powinnaś mieć na tyle rozumu, żeby nie wychodzić z facetem, o 

którym nic nie wiesz.

- Wujek Zack nas poznał - rzekła lodowatym tonem, z trudem opanowując irytację. - 

Nie zamierzam tłumaczyć ci się ze swojego życia towarzyskiego.

A więc to tak, pomyślał. Już on się postara, żeby nie zadawała się z przypadkowymi 

typami z baru. Musi jej to powiedzieć jasno i zdecydowanie.

- Będziesz się komuś tłumaczyć, a tutaj jestem tylko ja. Gdzie u diabła byliście?

- Chcesz wiedzieć? Dobrze. Wyszliśmy z baru i poszliśmy do jego mieszkania, gdzie 

spędziliśmy następne parę godzin na dzikim niepohamowanym seksie. Niektóre numery, o ile 

mi wiadomo, są nadal zakazane w niektórych stanach.

Oczy Nicka rzucały groźne błyski. To nie z powodu jej słów czy jej zachowania. 

Gorzej,   to   z   powodu   własnej   wyobraźni.   Bez   trudu   bowiem   mógł   sobie   wyobrazić   taki 

scenariusz. Tyle że to nie z Benem łamałaby prawo, lecz z nim, Nickiem.

- To wcale nie jest śmieszne.

- To nie twoja sprawa, gdzie byłam i z kim spędziłam wieczór - warknęła, nie bacząc 

na groźbę pobrzmiewającą w jego głosie. - Tak jak nie jest moją sprawą, co ty robisz ze 

Scarlett O'Harą.

- Z Lorelie - skorygował przez zęby. Nawet sobie przy tym nie uzmysłowił, że nie 

spędził tego wieczoru ani z Lorelie, ani z kimkolwiek innym. - A jeśli o ciebie chodzi, to jest 

moja sprawa. Jestem odpowiedzialny za...

- Za nic nie jesteś odpowiedzialny - ucięła, uderzając go łopatką w pierś. - Za nic, 

rozumiesz? Jestem już dorosła i jeśli będę miała ochotę poderwać sobie przy barze sześciu 

facetów, zrobię to. A tobie nic do tego. Nie jesteś moim ojcem i najwyższy czas, żebyś 

przestał go udawać.

- Twoim ojcem nie jestem, przyznaję - zgodził się. Poczuł ostrzegawczy sygnał, że 

najwyższy czas się opanować. Jeszcze chwila, a całkowicie straci nad sobą panowanie. - Twój 

ojciec może nie potrafi ci powiedzieć, co się dzieje z kobietami pozbawionymi opieki, a już 

na pewno nie potrafi ci pokazać, co się może przytrafić kobiecie, gdy zada się z niewłaści-

wym mężczyzną.

- Ale ty potrafisz.

-   Żebyś   wiedziała.   -   Błyskawicznym   ruchem   chwycił   łopatkę   i   odrzucił   na   bok. 

Uderzyła o ścianę.

- Przestań! - zawołała Freddie.

background image

- No i co zamierzasz zrobić? - Nacierał na nią, wpychając ją w kąt kuchni. - Zawołać 

pomoc? Myślisz, że ktokolwiek zwróci na to uwagę?

Nigdy przedtem nie patrzył na nią w ten sposób. Nikt tego zresztą tak nie robił. W 

jego wzroku było pożądanie i zaciekłość. Przeraziła się. Serce zaczęło jej walić jak młotem.

- Nie bądź śmieszny - powiedziała, starając się zachowywać z godnością. Niewiele 

więcej mogła zrobić, gdy chwycił ją za obie dłonie i przycisnął je do ściany tak, że czuła się 

jak w klatce. - Powiedziałam, przestań, Nick.

- A co by było, gdyby on cię nie posłuchał? - Zbliżył się jeszcze bardziej. Czuła bijącą 

od niego skumulowaną siłę, kręciło jej się w głowie. - Może on chce tylko dotknąć tego 

pięknego   ciałka,   a   może   chce   czegoś   więcej   -   mówił,   nie   wypuszczając   jej   z   uwięzi.   - 

Zamierza   wziąć   sobie   to,   czego   chce.   -   Zsunął   ręce   na   jej   biodra.   -   Jak   zamierzasz   go 

powstrzymać? Jak chcesz się bronić?

Nie zastanawiała się nad tym, nie zadawała pytań. Powodowana strachem połączonym 

z podnieceniem, zarzuciła mu ręce na szyję. Wyraz jej oczu zmienił się, źrenice pociemniały, 

i nawet nie wiedziała, kiedy jej usta zetknęły się z jego ustami.

Wlała w ten pocałunek wszystkie  swoje marzenia  i fantazje. Przywarła  do Nicka, 

wciskała się całą sobą w jego ciało. Oblała ją fala gorąca. Trzymał ją tak, jak zawsze chciała, 

żeby ją trzymał. Mocno, władczo, jakby należała tylko do niego, jakby była jego Własnością. 

Jego usta rozgniatały jej wargi, czuła jego język, jego zęby, zachłannie domagające się coraz 

śmielszych pieszczot.

Pożądanie.   Ogarnęło   go   pożądanie,   dzikie,   nieokiełznane   pożądanie,   jakie   może 

kobieta  wyzwolić  W   mężczyźnie.   W  tym   momencie   zapomnieli   o  tym,  że   są  kuzynami, 

którzy znają się od lat. Mogli być dwojgiem obcych sobie ludzi, tak nowy był płomień żądzy, 

który   ich   ogarnął.   Ale   równie   dobrze   mogli   być   odwiecznymi   kochankami,   tak   idealnie 

zgrane były szybkie, gorączkowe, pełne zapamiętania ruchy rąk, ust, ciał.

Stracił zupełnie głowę. Zatracił siebie. Jej usta oferowały cały bukiet smaków. Były 

słodkie, korzenne i cierpkie zarazem. A on był wygłodniały. Te zapachy podniecały jego 

zmysły. Tego było aż nadto - zapach, smak i dotyk jej ciała, to było więcej niż oczekiwał, niż 

mógł sobie wymarzyć. W najśmielszych snach nie spodziewałby się takich doznań. Wszystko 

to otwierało się dla niego, czekało na niego, zapraszało do uczty, do rozkoszowania się.

Nie myślał teraz o tym, kim są czy kim byli. Nie myślał w ogóle o niczym, poddawał 

się emocjom, ulegał uczuciom, odrzucił rozsądek i rozwagę. Pragnął tylko jednego. Jej.

Jego żądza rosła. Przycisnął jej biodra do szafki kuchennej, podniósł ją i posadził na 

blacie. Teraz miał swobodne ręce, mógł dotykać i brać.

background image

Słyszał   jej   przyspieszony   oddech,   gdy   wsunął   dłonie   pod   bluzkę.   Potem   usłyszał 

własne westchnienie bólu i rozkoszy, gdy poczuł pod palcami aksamitną, gładką skórę, sutki, 

nabrzmiałe i twarde z pożądania, gwałtownie bijące serce. Poczuł, że drży, i nagle ogarnął go 

wstyd. Oszołomiony tym, co zrobił, tym, co chciał zrobić, opuścił ręce i powoli się odsunął.

Dyszała ciężko. Przymknęła oczy, chwyciła się blatu, jakby bała się, że za chwilę 

straci równowagę i upadnie.

- Przepraszam, Fred. Dobrze się czujesz? - spytał z niepokojem.

Milczała. Aby ukryć Wstyd, uciekł się do ataku.

- Jeśli nie, to sama sobie jesteś winna. Sama prowokujesz do takiego zachowania! - 

krzyczał. - Jeśli na moim miejscu byłby kto inny, sprawy potoczyłyby się całkiem inaczej. 

Znacznie gorzej dla ciebie. Przepraszam, że cię przestraszyłem, ale chciałem dać ci lekcję 

pokazową.

- Czyżby? - Freddie powoli dochodziła do siebie. Nic z tego, co sobie kiedykolwiek 

wyobrażała, nie było nawet w części tak cudowne, tak radosne jak rzeczywistość, jak to, co 

przed   chwilą   przeżyła,   a   co   teraz   on   chciał   popsuć   przeprosinami   i   pouczeniami.   - 

Zastanawiam się... - Zaczęła, ześlizgując się na podłogę, choć nie była pewna, czy zdoła 

utrzymać się na nogach - kto tu komu dawał lekcję. To ja ciebie pocałowałam, Nicholas. Ja 

cię pocałowałam i sprowokowałam. Przecież mnie pragnąłeś.

Krew wciąż się w nim burzyła. Nie był w stanie zachować spokoju.

- Nie gmatwajmy sprawy, Fred.

-   Oczywiście,   nie   gmatwajmy.   Nie   całowałeś   swojej   małej   kuzyneczki,   Nick. 

Całowałeś mnie. - Teraz to ona postąpiła krok do przodu, a on się cofnął. - I ja całowałam 

ciebie.

Zaschło mu w gardle. Z trudem przełykał ślinę. Kim jest ta kobieta? - zastanawiał się. 

Kim jest ta diablica o oczach tak śmiałych i pewnych siebie, która sprawia, że przestaje nad 

sobą panować i że traci cały swój rozsądek?

- Może straciłem na chwilę kontrolę... - Nick zawahał się.

- O nie! - zaoponowała.

Uśmiechała się z wyraźnym samozadowoleniem. Był to uśmiech skądinąd mu znany, 

który bardzo by sobie cenił u każdej innej kobiety.

- To nie w porządku, Fred - ostrzegł.

- Dlaczego?

- Dlatego. - Nie wiedział, jak ubrać w słowa przyczyny, które znał aż nadto dobrze. - 

Nie muszę ci wyliczać przyczyn. - Wziął kubek i dopił zimną już kawę.

background image

-   Myślę,   że   trudno   ci   je   będzie   wyliczyć.   -   Freddie   podniosła   hardo   głowę.   - 

Zastanawiam się, Nick, co byś zrobił, gdybym cię teraz pocałowała.

Wziąłbym cię, tego był pewien, tutaj, od razu, na podłodze, bez chwili namysłu.

- Przestań już, Fred. Oboje powinniśmy ochłonąć - przekonywał.

- Może masz rację. - Wykrzywiła wargi. - Ale może raczej potrzebujesz trochę czasu, 

żeby się przyzwyczaić do myśli, że cię pociągam.

- Nigdy tego nie powiedziałem. Odstawił kubek.

- Nie zawsze jest łatwo pogodzić się z tym, że ludzie, których, wydaje się, znamy, 

zmieniają się. Ale ja mam czas, mnóstwo czasu.

Stała spokojnie, ale czuł, że go osacza.

- Fred... - Głęboko zaczerpnął powietrza. - Usiłuję zachować rozsądek, ale nie wiem, 

czy to się uda w tej sytuacji.

Popatrzył na nią surowo.

W  ogóle nie  wiem, czy cokolwiek  się uda. Może pewne rzeczy się  zmieniły,  ale 

niezależnie od wszystkiego nic już nie będzie tak jak kiedyś. Jeśli wspólna praca miałaby 

zagrozić naszej przyjaźni...

- Denerwuje cię myśl o pracy ze mną?

Nie mogła poruszyć czulszej struny. Niezależnie od tego, w jakim stopniu się zmienił 

w ciągu ostatnich lat, wciąż było w nim coś ze zbuntowanego chłopca, dla którego sprawą 

honoru była jego duma.

- Nie boję się pracy ani z tobą, ani z nikim.

- Jeśli tak, to nie ma problemu. Oczywiście, jeśli sądzisz, że możesz nie być w stanie 

powstrzymać się przed...

- Nie zamierzam cię więcej dotykać - przerwał jej ostro.

Na widok wściekłości w jego wzroku uśmiechnęła się jeszcze łagodniej.

- Cóż, dobrze. Myślę, że powinieneś wreszcie skończyć śniadanie, choć wystygło. A 

potem zabieramy się do pracy.

Dotrzymał   słowa.   Pracowali   razem   całymi   godzinami,   ale   ani   razu   nawet   jej   nie 

dotknął. Wiele go to kosztowało. Zauważył, że miała charakterystyczny sposób przesuwania 

ciała, pochylania głowy, spoglądania spod rzęs, co nie pozostawiało mężczyzny obojętnym.

Pod koniec dnia wiedział już z całą pewnością, że co jak co, ale on nie mógł być 

obojętny.

- To dobre, to naprawdę dobre - powtarzała Freddie, przeglądając nuty. - Ktoś taki jak 

Maddy O'Hurley potrafi to docenić.

background image

- Nie powiedziałem, że to będzie solówka dla Maddy - mruknął Nick.

Ale nie to było najistotniejsze. Najistotniejsze było, że Freddie czytała w jego myślach 

i że aż za dobrze czytała jego muzykę. On sam czuł się trochę jak ryba skubiąca przynętę, a 

Freddie... Freddie trzymała wędkę.

- Może chciałem, żeby to śpiewał duet - powiedział.

- Nie, nie chciałeś - odparła spokojnie. - Ale jeśli chcesz, to proszę bardzo. Może być 

duet. Mam parę pomysłów na słowa. - Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. - Trzeba tylko 

troszkę zmienić muzykę. Może przyspieszyć tempo.

- Ani mi się śni. Jest dobrze tak jak jest.

- Nie  dla duetu.  Dla Maddy owszem. - Zanuciła  pierwsze takty.  - „Sprawiłeś,  że 

zapomniałam o dziś, o wczoraj”...

- Próbujesz mnie wykolegować? - obruszył się.

- Nie, próbuję z tobą pracować. - Szybko naniosła parę poprawek na nuty rozłożone na 

pianinie, odsunęła się od Nicka i uśmiechnęła. - Myślę, że potrzebna ci przerwa.

- Wiem, komu potrzebna  przerwa. - Chwycił  paczkę  papierosów, wyjął  jednego i 

zapalił. - Zamilcz na chwilę i pozwól mi nad tym popracować.

- Oczywiście. - Freddie wstała od pianina i stanęła o parę kroków od niego. Patrzyła, 

jak koryguje nuty. Zauważyła, że zmienia muzykę w miejscach, w których zmiany nie były 

potrzebne. Oboje dobrze o tym wiedzieli.

Wyraźnie chciał z nią walczyć, a jej nic nie mogło bardziej ucieszyć niż stwierdzenie 

tego faktu. Jeśli walczy, to znaczy, że chce się przed czymś bronić. Położyła mu dłonie na 

ramionach i zaczęła je lekko masować.

- Przestań, Freddie - warknął, zdając sobie sprawę, że długo tego nie wytrzyma.

- Jesteś strasznie sztywny i spięty.

- Powiedziałem, żebyś przestała. - Uderzył w klawisze.

- Ależ ty jesteś drażliwy. - Odstąpiła krok do tyłu. - Idę po coś zimnego. Przynieść ci 

coś?

- Piwo.

Uniosła   brwi.   Wiedziała,   że   kiedy   pracuje,   pije   na   ogół   tylko   kawę.   Wyjmowała 

właśnie   z   lodówki   piwo   i   sok,   gdy   drzwi   otworzyły   się   z   trzaskiem   i   usłyszała   okrzyki 

powitania.

-   Jesteś   aresztowany!   -   dobiegł   ją   z   pokoju   głos   Aleksa   -   za   przykucie   mojej 

siostrzenicy do pianina na całe popołudnie.

- Gdzie nakaz, glino? Aleksij roześmiał się tylko.

background image

- Nie potrzebuję żadnego pieprzonego nakazu. Gdzie ona jest, LeBeck?

- Wujku! Jak dobrze, że przyszedłeś! - Freddie wpadła do pokoju i rzuciła mu się w 

ramiona. - To było straszne. Cały dzień półnuty, ćwierćnuty, krzyżyki, bemole.

- Dobrze, już dobrze, dziecinko. Jestem tutaj. - Pocałował ją w policzek i odsunął na 

długość wyciągniętych ramion. - Bess powiedziała, że jesteś jeszcze ładniejsza. Czy ten facet 

bardzo dał ci w kość?

- Żebyś wiedział. - Objęła Aleksija w pasie i uśmiechnęła się zadowolona do Nicka. - 

Myślę, że powinieneś dać mu wycisk za wyzyskiwanie człowieka.

- Aż tak źle? Cóż, jestem tu po to, żeby cię  stąd zabrać. Co byś  powiedziała na 

wspólną kolację?

- Marzę o tym. Opowiesz mi wszystko o awansie, o którym wspomniała Bess.

- To nic takiego - mruknął Aleks, skłaniając Nicka do przerwania gry i obejrzenia się 

przez ramię.

- Słyszałem co innego - rzucił przyjaźnie. - Kapitanie.

- To nieoficjalnie. - Aleks uderzył go w ramię.

- Oto brutalność policji. - Nick poszedł do kuchni po piwo dla siebie i Aleksija. - 

Zawsze ma ze mną na pieńku.

-   Zaczęło   się   tamtej   nocy,   kiedy   wychodziłeś   przez   okno   ze   sklepu   ze   sprzętem 

elektronicznym.

- Gliny mają pamięć jak słonie.

- Jeśli chodzi o rozrabiaków, na pewno. - Aleks oparł się o pianino. - Ładnie graliście. 

Naprawdę pracujecie nad tym razem?

- Podobno - odparła Freddie. - Tylko że Nickowi trudno się zdecydować, czy ma być 

moim partnerem, czy zastępcą mojego taty.

- Tak? - zdziwił się Aleks.

- Wczoraj mnie śledził, jak byłam na randce.

- Nieprawda - zaprotestował Nick i pociągnął haust piwa. - Łudzi się, że jest dorosła.

Aleks wyczuł, że sytuacja robi się napięta.

- Na moje oko trudno uznać ją za dziecko - stwierdził.

- Dzięki, Aleks - rzuciła Freddie. - A więc jutro o tej samej porze? - zwróciła się do 

Nicka.

- Może być.

- Też możesz iść z nami na kolację - powiedział Aleks. - Zaproszenie było ogólne.

- Nie, dziękuję. - Nick odstawił piwo i przebiegł palcami po klawiaturze. - Mam od 

background image

cholery roboty.

- Jak uważasz. - Aleks wzruszył ramionami. - Chodź, Fred. Umieram z głodu. Cały 

dzień uganiałem się za bandziorami.

- Jestem gotowa. - Freddie pochyliła się i pocałowała Nicka w policzek. - Do jutra.

Aleks odczekał, aż znaleźli się za drzwiami.

- A więc co się dzieje? - spytał.

- Nie rozumiem.

- Między tobą a Nickiem?

-   Nie   tyle,   ile   bym   chciała   -   odrzekła   prosto   z   mostu   i   zeszła   na   jezdnię,   żeby 

zatrzymać taksówkę.

- Prywatnie czy zawodowo? - dopytywał się Aleks.

- Och, zawodowo dogadujemy się doskonale. Na początku przyszłego tygodnia będzie 

już miał co pokazać producentowi. A właściwie dlaczego nie mielibyśmy pojechać metrem? - 

zasugerowała, wpatrując się w opustoszałą ulicę. - O tej porze nie ma mowy o taksówce.

Poszli w kierunku stacji.

- A więc prywatnie, tak? - Spojrzał na nią kątem oka.

- Hm, tak - przyznała, patrząc na niego niemal z zachwytem.  Jego ciemne włosy 

połyskiwały  w  blasku  zachodzącego   słońca.  Wyglądał   jak  rycerz   powracający z  bitwy.   - 

Dobrze być tutaj z wami, wujku - powiedziała.

- Dobrze, że ty jesteś z nami. A więc o co w tym wszystkim chodzi? - Nie dawał za 

wygraną.

Westchnęła, ale nie wyglądała na zasmuconą.

- Dokładnie o to, czym się martwiłeś. Kocham cię, wujku Aleksie.

- I ja cię kocham, Fred. - Zbiegali do metra. - Słuchaj, wiem, że jako dziewczynka 

byłaś wpatrzona w Nicka.

- Czyżby? - Rozbawiona sięgnęła do torebki po drobne.

- Pewno, trudno było nie zauważyć.

- Ale Nick nie zauważył. - Wrzuciła drobne z powrotem do torebki, gdy wyjął bilety 

dla nich obojga.

- Cóż, on nie jest taki bystry. Ale teraz już nie jesteś małą dziewczynką.

Freddie zatrzymała się, ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała go w same usta.

-   Nie   masz   pojęcia,   co   to   dla   mnie   znaczy   usłyszeć   te   słowa   od   kogoś   innego. 

Naprawdę cię kocham, Aleks.

- Oj, chyba niezupełnie. - Wziął ją pod rękę i poprowadził przez tłum czekający na 

background image

następny pociąg.

- Nie, wcale. Martwisz się, że zrobię coś, czego będę żałować albo czego Nick będzie 

żałował.

- Gdybym tak myślał, on przez miesiąc nie byłby w stanie grać.

Roześmiała się.

- Gadanie. Kochasz go jak rodzonego brata. Złociste oczy Aleksija pociemniały.

- Ale to nie powstrzymałoby mnie przed połamaniem mu wszystkich kości, gdyby 

użył rąk w niewłaściwym celu.

Pomyślała,  że   lepiej  nawet   nie  wspominać,   gdzie   znajdowały  się  ręce   Nicka  parę 

godzin temu.

-   Jestem   w   nim   zakochana,   wujku   -   roześmiała   się,   potrząsając   włosami.   -   O,   to 

cudowne uczucie. Tobie pierwszemu to mówię. Nawet tata i mama nic jeszcze nie wiedzą.

Uśmiech znikł z jej twarzy, gdy zobaczyła, że wpatruje się w nią oniemiały.

- Naprawdę cię to zaskoczyło? - spytała. Zaklął pod nosem i popchnął ją w kierunku 

pociągu, który właśnie zatrzymał się na peronie.

- A teraz posłuchaj mnie, Freddie... - zaczął.

- Nie, najpierw ty mnie posłuchaj. - Chwyciła się mocno słupka. - Wiem, że twoim 

zdaniem nie potrafię rozróżnić między młodzieńczym zauroczeniem a prawdziwą miłością, 

ale się mylisz, bo potrafię. Potrafię - powtórzyła z takim przekonaniem, że nie zaoponował. - 

Nie   kocham   chłopaka,   którego   poznałam   przed   laty,   takiego   jakim   był   wtedy.   Kocham 

mężczyznę, jakim jest teraz. Z wszystkimi jego wadami i zaletami, z jego niecierpliwością, 

popędliwością, uczciwością, a czasem złośliwością i małostkowością. Kocham go takim, jaki 

jest. On może tego jeszcze nie wiedzieć, może tego nie akceptować, może nie odwzajemniać 

mojego uczucia, ale to moich uczuć nie zmieni.

Aleks odetchnął głęboko.

- Dorosłaś.

- Tak, dorosłam. I mam przed sobą najlepsze przykłady. Nie chodzi mi tylko o mamę i 

tatę, ale o ciebie i Bess, i was wszystkich. I wiem, że jeśli kochasz dostatecznie głęboko i 

prawdziwie, to ta miłość trwa.

Nie mógł się z nią spierać. Jego związek z Bess z każdym dniem stawał się pełniejszy 

i bardziej wartościowy.

- Nick jest dla mnie tak samo ważny jak każdy z rodziny - oznajmił Aleks po chwili 

namysłu.   -   Nawet   ty.   A   więc   mogę   ci   powiedzieć,   że   on   nie   jest   łatwym   człowiekiem, 

Freddie. Nie pozbył się jeszcze bagażu, jaki na nim ciąży.

background image

- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mogę utrzymywać, że wszystko rozumiem, ale wiem, 

że tak jest. Nie martw się o mnie za bardzo - dodała i pogłaskała go po policzku. - Prosiłabym 

cię tylko, żeby ta rozmowa została między nami. Chciałabym mieć trochę czasu, zanim reszta 

rodziny się dowie. Nie chcę wywoływać sensacji.

Gdy   Freddie   wróciła   wieczorem   do   hotelu,   zastała   czekającą   na   nią   wiadomość. 

Zaintrygowana rozerwała kopertę już w windzie.

Zobaczyła zamaszyste pismo Nicka biegnące w poprzek kartki.

Dobra, masz racją. To będzie solówka dla Maddy. Na jutro chcą mieć słowa. Dobre  

słowa. Uzgodniłem spotkanie z Valentine'em i resztą zespołu. Nie sfuszeruj niczego. Nick.

Pomknęła do pokoju jak na skrzydłach.

W dwie godziny później pędziła do mieszkania Nicka, przeskakując po dwa stopnie. 

Wiedziała, że Nick pracuje w barze i że nie powinna mu teraz przeszkadzać. Usiadła więc 

przy pianinie i włączyła magnetofon.

- Mam już dla ciebie słowa, Nicholas, i są lepsze niż dobre. Sam posłuchaj.

Podniecona zaczęła śpiewać do jego melodii. Słowa brzmiały jej w głowie, gdy po raz 

pierwszy usłyszała muzykę. Teraz udoskonalone, wygładzone idealnie współgrały z muzyką.

Gdy wybrzmiała ostatnia nuta, Freddie przymknęła oczy.

- Co ty tu robisz?

Podskoczyła i błyskawicznie odwróciła głowę. W drzwiach stał Nick. Zauważyła, że 

nie był w przyjaznym nastroju.

- Zostawiam ci wiadomość. Chciałeś mieć piosenkę przed spotkaniem. No i masz.

- Słyszałem. - Cierpiał, słuchając jej, obserwując, jak ją dla niego śpiewa. - Wesz, 

która godzina? - spytał.

- Chyba dochodzi północ. Myślałam, że jesteś zajęty na dole.

- Jesteśmy zajęci na dole. Rio mi powiedział, że tu jesteś.

- Nie musiałeś przychodzić. Po prostu nie chciałam czekać do jutra. - Zaczynała się 

już denerwować. - Dużo usłyszałeś?

- Wystarczy.

- No i jak? - Obróciła się szybko na stołku, wpatrując się w niego niecierpliwie. - Co o 

tym myślisz?

- Myślę, że to kupię.

- No właśnie. Tylko tyle masz do powiedzenia?

- A co niby mam powiedzieć? - zdziwił się.

- Powiedz, co czujesz - zapytała.

background image

Nie miał pojęcia, co czuje. W jakiś dziwny sposób wciągała go w rewiry, których 

nigdy nie chciał badać.

- Myślę - zaczął ostrożnie - że to przejmujące słowa, trafiające do serca i duszy. I 

myślę, że ludzie będą je nucić, wychodząc z teatru.

Milczała.   Z   zakłopotaniem   stwierdziła,   że   oczy   napełniają   jej   się   łzami.   Spuściła 

wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.

- Nie spodziewałam się aż takiej pochwały z twoich ust - przyznała.

- Wiesz, że masz talent, Fred.

- Tak, mówię sobie, że wiem. - Podniosła wzrok. Serce biło jej szybciej, gdy na niego 

patrzyła. - Mówię sobie całą masę rzeczy, Nick. Rzeczy, które szybko ulatują, gdy jestem 

sama w środku nocy. Ale to, co powiedziałeś, będzie trwać, niezależnie od wszystkiego, co 

się stanie.

Nie mógł oderwać od niej wzroku. Nawet nie wiedział, kiedy do niej podszedł.

- Pokażę producentowi to, co przygotowaliśmy. Wezmę wolny dzień.

- A ja zajmę się urządzaniem nowego mieszkania, żeby się nie rozchorować z nerwów.

- Świetnie. - Bezwiednie wziął ją za rękę. Pokój tonął w półmroku, oświetlony tylko 

małą lampką stojącą na pianinie. - Nie powinnaś tu była wracać dziś wieczór - powiedział.

- Dlaczego?

- Za dużo o tobie myślę. Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób.

- Czasy się zmieniają, ludzie też...

- Nie zawsze tego chcemy i nie zawsze jest to najlepsze wyjście - mruknął, zbliżając 

usta do jej ust.

Tym razem wszystko było inaczej. Była na to przygotowana, ale rym razem pocałunek 

był   powolny,   rozpaczliwy.   Nie   ogarnęła   jej   burza,   jej   ciało   po   prostu   osłabło,   omdlało, 

rozpływało się jak woskowa świeca, która zbyt długo się paliła.

Czuł niewinność, jej niewinność tak bezbronną wobec jego namiętności. Wyobraźnia 

rozpalała mu zmysły.

- Kłamałem - wyszeptał, odsuwając ją od siebie ostatkiem woli. - Powiedziałem, że 

więcej cię nie dotknę.

- Chcę, żebyś mnie dotykał.

- Wiem. - Położył jej dłonie na ramionach i przytrzymał. - A ja chcę, żebyś teraz 

poszła do siebie, do hotelu. Skontaktuję się z tobą jutro po rozmowie z Valentine'em.

- Chcesz, żebym została - szepnęła. - Chcesz być ze mną.

- Nie, nie chcę. - To przynajmniej była prawda. Nie chciał tego, nawet jeśli wydawało 

background image

się, że tak bardzo tego potrzebuje. - Jesteśmy rodziną, Fred, i wygląda na to, że możemy 

razem pracować. Nie chcę tego zniszczyć. Ty też nie. - Odstąpił o krok. - A teraz chcę, żebyś 

zeszła na dół i poprosiła Rio, żeby ci zamówił taksówkę.

Każdy nerw miała napięty do ostatecznych granic, jak strunę. Chciało jej się krzyczeć 

ze złości, ale zobaczyła w jego oczach ogromne zatroskanie.

- Dobrze, Nick, czekam na wiadomość.

Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze na chwilę i odwróciła.

- Ale wciąż będziesz o mnie myślał. Za dużo. I nigdy już nie będzie tak jak dawniej.

Kiedy drzwi się za nią zaniknęły, usiadł przy pianinie. Miała rację, przyznał pocierając 

czoło. Nic już nie będzie takie jak dawniej.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Niedzielny obiad w domu Stanislaskich nigdy nie przebiegał w spokojnej atmosferze. 

Zaczynało się wczesnym popołudniem od krzyków dzieci, nawoływań dorosłych, głośnych 

rozmów i szczekania psów. A później z kuchni zaczynały dochodzić smakowite zapachy, 

wobec których żadne podniebienie nie mogło być obojętne.

W miarę jak rodzina się powiększała, dom na Brooklynie zdawał się rozciągać, jakby 

był z gumy, żeby pomieścić wszystkich. Na podłodze i na kolanach dorosłych tłoczyły się 

dzieci, wszędzie walały się gry i zabawki. Gdy nadchodził czas posiłku, rozkładano duży stół, 

przy którym domownicy i goście zasiadali stłoczeni jedno przy drugim. Krążyły półmiski i 

wazy ze smakołykami przygotowanymi przez mamę, rozmawiano z ożywieniem, śmiano się i 

przekrzykiwano.

Dom Michaiła i Sydney w Connecticut był o wiele większy,  mieszkanie Rachel  i 

Zacka wygodniejsze, a poddasze Aleksija i Bess przestronniejsze. Żadne z nich jednak ani 

przez chwilę nie myślało, by przejąć tradycję domu Stanislaskich i urządzać u siebie nie-

dzielne obiady.

Bo to tutaj jest gniazdo rodzinne, zadumała się Freddie, ściśnięta na kanapie między 

Sydney a Zackiem. To tutaj, niezależnie od tego, gdzie każde z nich pracuje czy mieszka, jest 

ich dom.

-   Na   kolanka!   -   zażądała   Laurel   i   zaczęła   się   wspinać   po   nodze   Freddie.   Miała 

słoneczny uśmiech ojca i chłodne, bystre oczy matki.

- No chodź. - Wzięła ją na ręce i posadziła sobie na kolanach, a dziewczynka od razu 

zajęła się kolorowymi kamieniami w jej naszyjniku.

- Jesteś zadowolona z mieszkania? - spytała Sydney, pochylając się ku niej.

- Bardzo. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Właśnie o czymś takim myślałam. Świetna 

lokalizacja, metraż, wszystko. Jednym słowem nie mogłam trafić lepiej.

-   To   dobrze.   -   Sydney   odwróciła   wzrok   od   Freddie,   kierując   go   ku   swemu 

najstarszemu synowi, który właśnie zabierał się do dokuczania siostrze.

Nie chodziło o to, że nadmiernie martwiła się o Moirę. Dziewczynka potrafiła sama 

się bronić. Miała silne piąstki.

-   Przestań!   -   zawołała   i   to   wystarczyło,   żeby   chłopiec   przestał   ciągnąć   siostrę   za 

koński ogon. - Rozglądasz się za meblami? - zwróciła się ponownie do Freddie. Laurel zeszła 

już z kolan Freddie i zaczęła teraz wspinać się po jej nodze.

- Trochę - odrzekła Freddie. Z góry dobiegł mrożący krew w żyłach okrzyk wojenny, 

background image

po którym nastąpiło głuche uderzenie. Nikt nawet nie mrugnął. - Kupiłam parę rzeczy w 

ostatnich   dniach.   Myślę,   że   zabiorę   się   do  tego   na   dobre   w   przyszłym   tygodniu,   już   po 

przeprowadzce.

- Wiesz, znam jeden niezły i niedrogi sklep. Dam ci adres. Zack - zwróciła się do 

męża.

- Hm? - Oderwał wzrok od telewizora, w którym właśnie oglądał mecz, i spojrzał 

pytająco na Sydney.

Ruchem   głowy   wskazała   Gideona.   Najmłodsza   latorośl   Muldoonów   przysunęła 

właśnie krzesło do kredensu, gdzie na półce stał słoik z ulubionymi gumisiami Jurija.

- Ani się waż, Gideon - ostrzegł Zack.

- Tylko jednego, tatusiu - prosił chłopiec z miną niewiniątka. - Dziadek pozwolił.

- Nie wątpię. - Zack wstał, chwycił syna w pasie i podrzucił do góry. - Ej, mamusiu, 

łap.

Wprawa i refleks sprawiły, że Rachel chwyciła syna w locie. Podeszła do Freddie.

- A gdzież to się podziewa nasz Nick? - spytała. To samo pytanie zadawała sobie 

właśnie Freddie.

-   Jestem   pewna,   że   zaraz   przyjdzie.   Nigdy   nie   opuściłby   obiadu.   Wczoraj   z   nim 

rozmawiałam.

Ale   nie   mógł,   a   może   nie   chciał   przekazać   jej   opinii   producentów   na   temat   ich 

wspólnego dzieła. Czekanie było dla niej jak siedzenie na rozżarzonych węglach.

Przecież do czekania powinnam się już była przyzwyczaić, pomyślała wzdychając. 

Czekam na Nicka od dziesięciu lat.

Nie zwracała uwagi na gwar toczących  się wokół rozmów. Słowa przepływały jej 

mimo uszu. Wstała i torując sobie drogę między dziećmi i porozrzucanymi zabawkami, udała 

się do kuchni. Przy stole zastała Bess przyprawiającą sałatę i Nadię stojącą przy kuchni.

Obrzuciła   wzrokiem   pomieszczenie.   Podobało   jej   się   to   miejsce   z   zawsze 

zastawionymi blatami, z lodówką całą pokrytą kolorowymi rysunkami dzieci. Na kuchence 

zawsze coś się gotowało, a słoik z herbatnikami nigdy nie był pusty.

Właśnie   takie   pozorne   drobiazgi   stanowią   o   domowej   atmosferze.   Pewnego   dnia, 

przyrzekła sobie, i ja będę mieć taką kuchnię.

- Babciu. - Freddie pocałowała Nadię w rozgrzany policzek. Poczuła delikatny zapach 

lawendy, zmieszany z aromatem pieczonego mięsa. - Pomóc ci w czymś? - spytała.

- Nie, dziecko. Usiądź, nalej sobie wina. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.

- Mnie pozwoliła tylko dlatego - powiedziała Bess - żebym się czegoś nauczyła. Nadia 

background image

uważa, że powinnam wreszcie przestać przygotowywać posiłki za pomocą telefonu, jedynego 

sprzętu kuchennego, jakiego używam.

- Wszystkie moje dzieci umieją gotować - oświadczyła Nadia z odcieniem dumy w 

głosie.

- Nick nie - mruknęła Freddie i Skubnęła rzodkiewkę.

- Nie mówiłam, że wszyscy gotują dobrze. - Nadia wyrabiała ciasto na kluski. Była 

niedużą, ale silną kobietą, z siwymi już włosami i pogodną, zawsze uśmiechniętą twarzą. Jej 

spokój, uświadomiła sobie nagle Freddie, wynikał z tego, że była szczęśliwa.

Wiek wyżłobił parę zmarszczek na jej twarzy, ale żadna nie była zmarszczką smutku i 

niezadowolenia z życia.

- Kiedy się nauczysz - Nadia wskazała drewnianą łopatką w kierunku Bess - będziesz 

mogła uczyć swoje dzieci.

- Przerażająca wizja. - Bess udała, że skóra jej cierpnie na samą myśl o tym. - Właśnie 

w zeszłym tygodniu Carmen wysypała sobie na głowę całą torebkę mąki, a potem dodała 

jeszcze jajka.

- Nauczysz ją gotować - uśmiechnęła się Nadia. - Synów też. Dam ci przepisy, które 

dostałam od mojej mamy. Freddie, przyrządzasz kurczaka tak, jak cię nauczyłam?

- Oczywiście, babciu. - Freddie posłała Bess porozumiewawczy uśmiech. - Kiedy już 

się zadomowię w nowym mieszkaniu, zaproszę was z dziadkiem na prawdziwą ucztę.

- Akurat - mruknęła Bess.

Z pokoju zaczęły dobiegać głośne okrzyki powitania i radości. Kiedy hałas wzmógł 

się do granic wytrzymałości, Nadia otworzyła piekarnik, żeby sprawdzić pieczeń.

- Przyszedł Nick - oznajmiła. - Zaraz siadamy do obiadu.

Freddie wstała i jak gdyby nigdy nic, sięgnęła po dzbanek z winem stojący na szafce.

- Napijesz się czegoś zimnego, ciociu Bess? - spytała.

- Może soku. - Bess z namaszczeniem kroiła ogórek w cieniutkie plasterki. - Jak tam 

mecz?

- Też się nad tym  zastanawiałam - mruknęła Freddie, gdy nagle drzwi do kuchni 

otworzyły się z trzaskiem.

W progu stanął Nick, z ogromnym bukietem kwiatów w jednej ręce, z dziewczynką na 

drugiej i z malcem uczepionym nogi.

- Przepraszam za spóźnienie. - Wręczył bukiet Nadii i ucałował ją siarczyście w oba 

policzki.

- Czy chcesz mnie przekupić kwiatami? - roześmiała się.

background image

- Udało się? - zażartował.

- Zawsze ten sam. - Popatrzyła na niego z rozczuleniem. - Włóż je do wody. Weź 

tamten wazon. - Wskazała na szafkę przy drzwiach.

Nie zwracając uwagi na czepiające się go dzieci, Nick podszedł do szafki.

- Same smakołyki - powiedział. - Coś, co lubią małe dziewczynki. - Uśmiechnął się do 

Laurel i skubnął ją w policzek.

Zapiszczała z radości i przytuliła się do niego.

- Na ręce, Nick. Ja też chcę na ręce.

Nick popatrzył w dół na chłopca uczepionego jego dżinsów.

- Zaczekaj, aż będę miał wolną rękę, Kyle.

- Kyle, zostaw Nicka w spokoju - włączyła się Bess, biorąc od Freddie szklankę soku.

- Ale mamo, on wziął Laurel - skarżył się chłopiec.

- Poczekaj na swoją kolej. - Nick włożył kwiaty do wazonu, schylił się i podniósł 

chłopca. Z Laurel na jednym, z Kyle'em na drugim ramieniu, odwrócił się i popatrzył na 

Freddie. - Cześć, mała. Jak leci?

- Ty mi powiedz. - Spoglądała na niego znad kieliszka i przeklinała go w duchu, że 

wygląda   tak   pięknie,   z   dziećmi   na   rękach,   ze   wzrokiem   obserwującym   ją   z   serdeczną 

życzliwością. - Miałeś wiadomość od Reeda?

- Jest niedziela - przypomniał jej. - Wyjechał z rodziną do Hamptons albo do Bar 

Harbor albo gdzieś tam jeszcze. Za parę dni się odezwie.

Za parę dni to ona eksploduje.

- Musiał jakoś zareagować.

- Niezupełnie.

- Przesłuchał taśmę?

- Oczywiście, że tak.

Kyle szarpał Nicka za włosy, domagając się, by zwrócił na niego uwagę. W końcu 

rozpłakał się i wyciągnął ręce do Freddie. Wzięła go od Nicka.

- A więc co powiedział po przesłuchaniu taśmy?

- Niewiele.

- Musiał coś powiedzieć - nalegała. - Zwrócić na coś uwagę. Niemożliwe, żeby nie 

powiedział ani słowa.

Nick tylko wzruszył ramionami. Sięgnął po plasterek marchewki z sałatki Bess, ale ta 

uderzyła go w rękę.

- No wiesz! - obruszył się. - Przecież nikt nie widzi.

background image

-   Ja   widzę.   I   to   ja   się   staram,   żeby   sałatka   pięknie   wyglądała.   Obieram   jarzyny, 

układam je, a ty chcesz mi zepsuć kompozycję. Możesz wziąć to. - Wręczyła mu marchew, 

którą dopiero zamierzała pokroić.

- Dzięki. A swoją drogą, Freddie, dlaczego nie zajmiesz się przez parę dni domem? - 

Ugryzł kawałek marchewki i zaczął ją przeżuwać.

Obserwował Freddie. Lubił, gdy jej wzrok zmieniał się ze spokojnego w gniewny, gdy 

wydymała wargi, dając upust złości.

-   Kup   parę   drobiazgów   do   nowego   mieszkania.   Kiedy   tylko   będę   coś   wiedział, 

skontaktuję się z tobą.

- Chcesz, żebym tak po prostu czekała?

Jakby na znak solidarności z Freddie, Kyle położył główkę na jej ramieniu i spojrzał 

spode łba na Nicka.

- Chcesz, żebym tak po prostu czekała? - powtórzył, naśladując ton jej głosu.

Nick roześmiał się ubawiony.

-   To   jest   myśl.   I   niech   ci   czasem   nie   przyjdzie   do   głowy   samej   dzwonić   do 

Valentine'a. Stary przyjaciel rodziny czy nie, ale ja nie uznaję takich praktyk.

Mogła   na   to   tylko   odpowiedzieć   milczeniem,   ponieważ   rozważała   już   taką 

ewentualność.

- Nie wiem, dlaczego to miałoby... - zaczęła.

- Nie - uciął krótko i wręczywszy jej resztę marchewki, wyszedł z kuchni.

-   Uparty   i   zawzięty,   na   dodatek   przemądrzały,   wszystko   wie   najlepiej   -   burczała 

Freddie.

- Wie najlepiej - powtórzył Kyle niczym echo.

-   Ciociu   -   Freddie   zwróciła   się   do   Bess.   -   Czy   ty   wykorzystujesz   czasem   swoje 

znajomości?

Bess ze zdwojoną uwagą zajęła się krojeniem pieczarek.

- Wiesz, czasami mi się to zdarza.

- Co za wiercipięta - burknęła Freddie, z trudem utrzymując Kyle' a na rękach.

- Wielcipięta - powtórzył chłopiec, gdy wychodzili z kuchni.

-   Ani   się   obejrzysz,   jak   będzie   dorosły.   Czas   szybko   płynie,   z   dzieci   wyrastają 

mężczyźni i kobiety - skomentowała Nadia.

- Niełatwo być dorosłym - rzuciła Bess. Nadia w zamyśleniu wyrabiała ciasto.

- On jest nią zainteresowany - powiedziała. Bess podniosła głowę. Nie była pewna, 

czy Nadia zauważyła to co ona. Oczywiście, zadumała się Bess, ona powinna wiedzieć lepiej. 

background image

W sprawach rodziny Nadia wie wszystko, nic nie uchodzi jej uwagi.

- Ona nim też - oświadczyła i obie kobiety uśmiechnęły się do siebie.

- Ona zrobi z niego człowieka - stwierdziła Nadia z przekonaniem.

Bess skinęła głową.

- A on ją trochę okiełzna.

- On ma w sobie dużo serca - rozczuliła się Nadia. - I ogromną potrzebę posiadania 

rodziny.

- Oboje są tacy.

- To dobrze.

- To wspaniale - dodała Bess, biorąc do ręki szklankę soku.

To   była   dopiero   pierwsza   z   wielu   rozmów   tego   wieczoru,   które   wprawiłyby   w 

zdumienie Freddie i Nicka, gdyby je usłyszeli. Na poddaszu Bess przytuliła się do Aleksa. 

Miała zaspane oczy i ziewała. W pierwszych miesiącach ciąży zawsze była trochę ociężała i 

rozleniwiona.

- Aleksij - zaczęła.

- Hm? - Pogłaskał ją po włosach, jednym uchem słuchając wiadomości w telewizji, 

drugim żony. - Potrzebujesz czegoś?

Bess   była   wręcz   książkowym   przykładem   kobiety   w   ciąży   z   wszystkimi 

zachciankami, dolegliwościami, nastrojami, jakie towarzyszą na ogół temu stanowi.

- W lodówce są chyba jeszcze truskawki i masło orzechowe. Przynieść ci? - spytał.

- Cóż... - Zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową. - Nie, myślę, że 

nie.  - Uśmiechnęła   się, widząc,   jak  Aleks delikatnie   głaszcze jej   brzuch.  - Właściwie  to 

myślałam o Freddie i Nicku.

Poruszył się niespokojnie, pamiętając o tym, co przyrzekł siostrzenicy. Że dochowa 

tajemnicy, jaką mu powierzyła.

- Co takiego?

-   Myślisz,   że   wiedzą   już,   że   oszaleli   na   swoim   punkcie,   czy   dopiero   zaczynają 

wyczuwać, że coś się kroi?

- Co? - Aleks usiadł i wpatrzył się w żonę szeroko otwartymi oczami. - Nie rozumiem.

-   Sama   nie   wiem.   -   Bess   kręciła   się   niespokojnie,   usiłując   przybrać   jak 

najwygodniejszą pozycję. - Chyba sami są tym trochę zaskoczeni. Musi im się to wydawać 

niesamowite.

Aleks westchnął głęboko. Oszukiwał sam siebie, myśląc, że Bess, zajęta własną ciążą, 

nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niej.

background image

- Niesamowite? - powtórzył. - Skąd wiesz, że oszaleli na swoim punkcie?

Bess spożytkowała całą swoją energię, by otworzyć jedno oko.

- Ile razy mam ci mówić, że pisarze są tak samo spostrzegawczy jak gliny? Ty też to 

zauważyłeś,   prawda?   Sposób,   w   jaki   na   siebie   patrzą,   jak   wokół   siebie   chodzą,   jak   się 

zachowują, kiedy są razem?

-   Może.   -   Nie   był   pewien,   czy   już   wewnętrznie   pogodził   się   z   tą   myślą.   -   Ktoś 

powinien napomknąć o tym Nataszy.

Bess wzruszyła ramionami.

- Aleksij, w porównaniu z matkami gliny i pisarze są głusi, niemi i ślepi. - Przytuliła 

się do męża i uśmiechnęła przymilnie. - A może jednak przyniesiesz mi truskawki?

Rachel i Zack obchodzili pokoje dzieci. Rachel ściągnęła walkmana z głowy córki, a 

Zack wcisnął jej głębiej pod pachę pluszowego zajączka. Dawno już wyrosła z tej zabawki 

dla dzieci, ale wciąż nie mogła się z nią rozstać.

- Z każdym dniem robi się coraz bardziej podobna do ciebie - powiedział Zack, gdy 

zatrzymali się jeszcze na chwilę, by ostatni raz spojrzeć na swoją pierworodną córkę śpiącą 

słodko niczym nowo narodzone dziecię.

- Z wyjątkiem brody - zgodziła się Rachel. - Tę na pewno ma po tobie.

Wyszli   z   pokoju   córki   i   przeszli   przez   hol   do   pokoju   obu   synów.   Równocześnie 

wydali z siebie długie, bezradne westchnienie. Pokój wyglądał jak po trzęsieniu ziemi. Wśród 

tego rumowiska leżały rozciągnięte dwa chłopięce ciała. Na podłodze i meblach walały się 

ubrania, zabawki, modele samolotów, sprzęt sportowy, książki. Trudno było znaleźć choćby 

skrawek wolnej przestrzeni. Jake leżał na samym brzegu łóżka z ręką zwieszoną do podłogi. 

Cud, że nie stoczył się w sam środek tego bałaganu. Gideona prawie nie było widać wśród 

skłębionych prześcieradeł.

- Jesteś pewien, że to nasze dzieci? - zastanowiła się Rachel, trącając starszego syna 

łokciem. Zamruczał coś pod nosem i przesunął się bliżej środka łóżka. Teraz nie groziło mu 

już, że spadnie.

-   Codziennie   zadaję   sobie   to   samo   pytanie   -   odparł   Zack.   -   Kiedyś   przyłapałem 

Gideona, jak opowiadał jednemu z dzieci Miszy, że jeśli przywiążą sobie prześcieradło jak 

pelerynę i skoczą z dachu domu Jurija, to polecą z powrotem na Manhattan.

Rachel zaniknęła oczy i zadrżała.

- Nawet mi tego nie mów. Są rzeczy, których wolę nie wiedzieć. - Uniosła kołdrę 

Gideona i  ze zdumieniem stwierdziła,  że na poduszce  zamiast  głowy leży noga chłopca. 

Podniosła więc kołdrę z drugiej strony.

background image

- Chciałam cię spytać, co sądzisz o Nicku i Freddie - zwróciła się do Zacka.

- Pracują razem? Uważam, że to wspaniale. - Zack zaklął pod nosem, stanąwszy stopą 

w samej skarpetce na lokomotywie kolejki. - Do diabła - syknął, uraziwszy się w palec.

- Ostrzegałam cię, że tutaj nie należy wchodzić bez butów. Ale wracając do mojego 

pytania, to nie mówiłam o ich pracy. Chodziło mi o to, co myślisz o ich romansie.

Zack przestał masować stopę i utkwił zdumiony wzrok w Rachel.

- Romans? Jaki romans? Czyj romans? - pytał, kompletnie zbity z tropu.

- Nicka i Fred. Ej, Muldoon, uważaj, bo zmienisz się w słup soli.

Zack powoli dochodził do siebie. Wyprostował się, zapomniał o bolącym palcu.

- O czym ty właściwie mówisz? - spytał.

- O tym, że Freddie jest po uszy zakochana w Nicku. I o tym, że ilekroć ona znajduje 

się w zasięgu jego ręki, on chowa ręce do kieszeni, jakby się bał, że zaraz jej dotknie.

- Czekaj, czekaj. - Ponieważ podniósł głos, uciszyła go. Wziął ją za rękę i pociągnął 

do przedpokoju. - Chcesz mi powiedzieć, że tych dwoje jest zainteresowanych...

-   Chcę   powiedzieć,   że   etap   zainteresowania   już   dawno   mają   za   sobą.   -   Rachel 

rozbawiona   przechyliła   głowę.   -   Co   się   z   tobą   dzieje,   Muldoon?   Martwisz   się   o   swego 

braciszka?

- Nie. Tak. Nie. - Zdezorientowany przeciągnął ręką po włosach. - Jesteś tego pewna?

-   Oczywiście,   i   gdybyś   nie   traktował   Nicka   ciągle   jak   nastolatka   o   zbrodniczych 

instynktach, też byś to zauważył.

Zack oparł się o ścianę i opuścił ramiona.

- Może i zauważyłem coś niecoś. Widziałem, jak się zachowywał, kiedy wyszła do 

miasta z jednym z naszych kumpli.

- A więc był zazdrosny? - ucieszyła się Rachel. - Szkoda, że tego nie widziałam.

- Chętnie by mnie udusił za to, że ich sobie przedstawiłem. - Nagle roześmiał się 

głośno. - Ach, ty stary łobuzie! Freddie i Nick. Kto by pomyślał?

- Każdy, kto ma oczy. Wzdycha do niego od lat.

- Masz rację. Może i jest słodka, ale wie, czego chce. Obawiam się, że mój mały 

braciszek może mieć kłopoty. - Obejrzał się na żonę. Rozpuszczone włosy spływały jej luźno 

za ramiona. Miała na sobie tylko cienką koszulę, która zsuwała jej się z prawego ramienia. 

Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. - A co do romansu, Wysoki Sądzie, właśnie przeszło mi 

przez myśl...

Nachylił się i zaczął szeptać jej coś do ucha. Uniosła brwi i wydęła usta.

-   Cóż,   to   bardzo   interesująca   propozycja,   Muldoon.   Dlaczego   by   jej   nie 

background image

przedyskutować... w łóżku?

- Na to właśnie czekałem.

Sydney leżała przytulona do męża w sypialni ich dużego domu w Conneticut. Serce 

wciąż jej waliło, krew szybciej płynęła w żyłach.

Ciekawe, myślała. Po tylu latach wciąż jeszcze mężczyzna zaskakuje ją tym, co może 

zrobić z jej ciałem. Miała nadzieję, że tak już pozostanie na zawsze.

- Zimno? - spytał, przeciągając dłonią po jej nagich plecach.

-   Żartujesz?   -   Uniosła   rozpaloną   twarz.   Ich   spojrzenia   się   spotkały.   -   Jesteś   taki 

piękny, Michaił - powiedziała.

- Nie zaczynaj - ostrzegł.

Zaśmiała się i pokryła pocałunkami jego pierś.

- Kocham cię, Michaił.

- No to możesz zaczynać.  - Westchnął z zadowoleniem i objął  ją za szyję. Przez 

chwilę leżeli w milczeniu, obserwując cienie tańczące na suficie. - Jak myślisz, czy czeka nas 

wkrótce ślub?

Sydney nie spytała, czyj ślub. Chociaż jeszcze na ten temat nie rozmawiali, domyślała 

się, o kim mąż myśli.

- Nick nie jest pewien, czego chce i co ma robić. Myślę, że Freddie jest pewna i 

jednego, i drugiego. A swoją drogą, miło na nich patrzeć.

- Przypomina mi to inne czasy - zadumał się Michaił. - I inną parę.

- O, naprawdę? - Uniosła się na łokciu i uśmiechnęła.

- Byłaś bardzo uparta, mileńka.

- A ty bardzo pewny siebie.

- To prawda. - Nie poczuł się urażony. - Ale pamiętaj, że byłaś starą panną zakochaną 

tylko w swojej pracy. - Poczuł lekkie szturchnięcie w żołądek. - Wyzwoliłem cię z tego.

- A kto teraz ciebie wyzwoli? - Przetoczyła się na niego, przyciskając go do materaca.

Pogrążona   w   błogiej   nieświadomości,   że   stanowi   centrum   zainteresowania   całej 

rodziny,   Freddie   chwyciła   nowo   zakupiony   telefon   bezprzewodowy.   Niemal   chora   z 

podniecenia, szybko wybrała numer. Wiedziała, że ojciec prowadzi teraz zajęcia, ale matka na 

pewno jest w swoim sklepie. Chciała się im koniecznie pochwalić nowym mieszkaniem.

- Mamo. - Ściskając w ręku słuchawkę, krążyła między dużym pokojem a kuchnią. - 

Zgadnij, gdzie jestem. Tak. - Jej śmiech niósł się echem po mieszkaniu. - Jest cudowne. Nie 

mogę się doczekać, kiedy je zobaczycie. Tak, wiem, na przyjęcie urodzinowe. Wszystko jest 

bajeczne. - Przeskoczyła przez chińską wazę, którą kupiła w sklepie poleconym jej przez 

background image

Sydney,   i   okręciła   się   na   pięcie.   -   Wdziałam   się   ze   wszystkimi   w   niedzielę.   Babcia 

przygotowała wyborną pieczeń. Prezent? - zastanowiła się przez sekund,. - Od tatusia? Tak, 

będę w domu przez cały dzień. A co to takiego?

Tanecznym krokiem zaczęła znowu przemierzać mieszkanie.

-   Dobrze,   uzbroję   się   w   cierpliwość.   Tak   dostałam   naczynia.   Dziękuję,   mamo. 

Zawiesiłam nawet szafkę w kuchni, żeby miały gdzie stać. Kupiłam już trochę potrzebnych 

rzeczy.

Wyjęła z torby z zakupami ciasto i przeszła do salonu.

- Nie, chcę kupić łóżko. Nie będę brała z domu. Liczę na to, że zachowacie mój pokój 

taki, jaki jest. Będę miała wrażenie, że zawsze mogę wrócić, że nie wyjechałam na dobre. O, i 

powiedz  Brandonowi, że nie byłam  jeszcze  na meczu, ale na pewno pójdę  w przyszłym 

tygodniu. Natomiast mam już bilety na balet.

Dwa bilety, dodała w duchu. Zabierze Nicka, nawet gdyby się opierał.

- Powiedz Katie, że zapamiętam każdy ruch, każdy krok i gest, każde plie i fouettee. 

O, i powiedz tacie... Tyle mam do powiedzenia każdemu, zresztą wszystko wam opowiem, 

jak przyjedziecie, i... Zaczekaj mamo, ktoś dzwoni. Tak, mamo - uśmiechnęła się. - Założę 

się, że wiem, kto to. Poczekaj, dobrze? Słucham - zawołała do słuchawki domofonu.

- Panna Frederica Kimball? Przesyłka dla pani. - Dziadek?

- A jak myślisz? - usłyszała silny męski głos. - Frank Sinatra?

- Chodź na górę, Frankie. Mieszkanie 5D.

- Wiem, wiem, moja mała.

- Tak, to dziadek - powiedziała do telefonu. - Na pewno zechce zamienić z tobą parę 

słów, jeśli masz czas. - Przekręciła klucz i otworzyła szeroko drzwi. - Szkoda, że tego nie 

widzisz,   mamo.   Mam   wspaniałą   windę,   z   żelazną   ozdobną   kratą.   A   moją   sąsiadką   z 

naprzeciwka   jest   poetka,   która   ubiera   się   na   czarno   i   mówi   z   wytwornym   brytyjskim 

akcentem lekko  zabarwionym  Bronxem. Chyba  nigdy nie nosi butów. O, winda już jest. 

Dziadek!

Jurij nie przyszedł sam. Był z nim Michaił, który taszczył ogromne pudła.

- Garnki i patelnie - oznajmił, stawiając prezenty na podłodze. - Twoja babcia boi się, 

że nie będziesz miała w czym gotować.

- Dziękuję. Właśnie rozmawiam z mamą.

- Pozwól na chwilę. - Michaił chwycił od razu słuchawkę. Freddie niemal zniknęła w 

ramionach dziadka.

Jurij był potężnym mężczyzną, z szerokimi barami. Ściskał ją tak, jakby nie widzieli 

background image

się całe lata.

- Jak tam moja dziecinka? - spytał.

- Cudownie.

Pachniał   miętą,   tytoniem   i   potem,   mieszanką,   która   kojarzyła   się   jej   z   miłością   i 

poczuciem absolutnego bezpieczeństwa.

- Pozwól, że zwiedzę twoje królestwo - powiedział, obrzucając wzrokiem salon. - Nie 

masz półek - stwierdził.

- Cóż... - Freddie objęła dziadka w pasie, przytuliła się do niego i zatrzepotała rzęsami. 

- Właśnie pomyślałam sobie, że gdybym znała jakiegoś stolarza, który miałby trochę czasu...

- Ja ci zrobię półki. A gdzie są meble?

- Na razie nie ma. Ale stopniowo będę kupować.

- Mam w sklepie stół. Będzie pasować.

Podszedł do okien i dokładnie je obejrzał. Stwierdził, że mają dobre zamknięcia i 

łatwo się przesuwają w górę i w dół.

- W porządku - ocenił. Sprawdzał właśnie listwy podłogowe i krany w kuchni, gdy 

wszedł Nick. - Przyszedłeś wypakować pudła? - spytał Jurij.

- Nie. - Nick wręczył Freddie doniczkę z fiołkiem alpejskim. - Dla ciebie, żeby było ci 

przyjemniej w nowym mieszkaniu.

Nie   byłaby   bardziej   wzruszona,   gdyby   przykląkł   na   jedno   kolano   i   ofiarował   jej 

pierścionek z brylantem.

- Jest piękny - powiedziała z zachwytem.

- Pamiętałem, że lubisz kwiaty. Pomyślałem sobie, że chciałabyś mieć jakąś roślinę. - 

Jak zwykle w jej obecności, wsunął ręce do kieszeni i zlustrował pokój. - Wydawało mi się, 

że to miało być małe mieszkanko - zauważył.

Zmieściłyby   się   tutaj   dwa   moje,   stwierdził   w   duchu   i   potrząsnął   głową   z 

niedowierzaniem. Bogaci mają zupełnie inną skalę wielkości.

- Nie powinnaś zostawiać drzwi otwartych - przestrzegł.

- Przecież nie jestem sama - zdziwiła się.

- Papo, Nata chce z tobą porozmawiać. - Michaił podał Jurijowi telefon. - Freddie, 

masz tu może coś do picia?

- W lodówce - odparła, nie spuszczając oczu z Nicka. - A więc wpadłeś, żeby obejrzeć 

mieszkanie i dać mu swoją aprobatę?

- Mniej więcej. - Wyszedł z salonu i udał się do sypialni, w której była tylko szafa 

wypełniona po brzegi rzeczami, kilka pudełek i dywan, który musiał kosztować majątek.

background image

- Gdzie zamierzasz spać? - spytał.

-   Dzisiaj   mają   mi   dostarczyć   łóżko.   Mam   zamiar   je   wypróbować.   To   będzie 

królewskie łoże.

- Hm - mruknął. Niebezpieczne rewiry. Sama myśl o niej w łóżku była niebezpieczna. 

W jej łóżku, w jego łóżku, w jakim bądź łóżku. - Nie otwieraj tutaj okien - dodał. - Te schody 

przeciwpożarowe to zaproszenie.

- Nie jestem idiotką, Nicholas - obruszyła się.

- Nie, jesteś tylko młoda i niedoświadczona. - Chwycił w locie puszkę z sokiem, którą 

rzucił mu Michaił. - Musisz mieć w tych drzwiach porządny zamek.

- O drugiej ma przyjść ślusarz. Coś jeszcze, tatusiu? Spojrzał na nią spode łba, ale się 

nie odezwał.

Zastanawiał   się   właśnie   nad   ciętą   ripostą,   gdy   ponownie   rozległ   się   dzwonek 

domofonu. Wyglądało na to, że to kolejna przesyłka dla panny Kimball.

- Przypuszczalnie łóżko - domyśliła się Freddie.

Nick   zapalił   papierosa   i   zaczął   szukać   popielniczki.   Podała   mu   porcelanową 

podstawkę na mydło w kształcie łabędzia.

Ale to nie było  łóżko. Stanęła  jak wryta  z szeroko otwartymi  ustami, gdy czterej 

potężni mężczyźni wtaszczyli do mieszkania fortepian.

- Gdzie go postawić, proszę pani? - spytał jeden.

- O Boże, to od tatusia, o Boże. - Oczy Freddie natychmiast napełniły się łzami.

-   Tam   -   wskazał   Nick,   podczas   gdy   Freddie   ocierała   policzki.   -   To   Steinway   - 

zauważył.   -   Wiadomo,   wszystko   co   najlepsze,   dla   naszej   małej   Freddie   -   skomentował 

zgryźliwie.

- Zamknij się, Nick - krzyknęła i wyrwała słuchawkę Jurijowi. - Mamo, och, mamo - 

mówiła przez łzy.

Powinienem był wyjść razem z nimi, pomyślał Nick, gdy w pół godziny później został 

z Freddie sam. Freddie nie mogła przestać się zachwycać nowym instrumentem. Śmiała się i 

płakała na przemian, gładząc czarne skrzydło fortepianu.

- Przestań, dobrze? - Nick usiadł na ławeczce i uderzył w środkowe C.

- Jedno z nas ma uczucia, których nie wstydzi się okazywać. Spróbuj A.

-   Boże,   co   za   instrument   -   mruknął.   -   Moje   małe   pianino   brzmi   przy   nim   jak 

zardzewiała blacha.

Freddie rzuciła na niego okiem, biorąc parę akordów. Oboje dobrze wiedzieli, że w 

każdej chwili mógł zastąpić swoje pianino jakim by chciał instrumentem. Stać go było na to. 

background image

Ale był do niego przywiązany i nie miał zamiaru tego robić.

- Teraz moglibyśmy tutaj pracować, gdybyś chciał - powiedziała i zagrała parę taktów 

swojej ostatniej piosenki. - Jeśli będziemy mieli nad czym pracować - dodała.

- Tak, nad tym. - Zaczaj improwizować bluesa.

- Posłuchaj jaki ma ton.

- Słucham. - Usiadła obok i bez trudu włączyła się w melodię, którą grał. - Nad tym? - 

spytała.

- Hm. Aha - rzucił, jakby sobie nagle coś przypomniał. - Będziesz miała zajęcie, mała. 

Pod koniec tygodnia podpiszesz kontrakt. Ejże, tracisz tempo - zauważył. - Przyspiesz.

Siedziała z rękami na klawiaturze, ale nie poruszała palcami. Patrzyła w ścianę przed 

sobą.

- Nie mogę oddychać - powiedziała.

- Spróbuj wciągać powietrze i wypuszczać.

-   Nie   mogę.   -   Odwróciła   się   i   oparła   głowę   na   kolanach.   -   Podobało   im   się   - 

wykrztusiła wreszcie, gdy Nick nie bardzo wiedząc, co robić, nieporadnie głaskał jej plecy.

- Byli zachwyceni - powiedział. - Wszyscy. Valentine powiedział, że Maddy O'Hurley 

uznała,   że   to   najlepszy   kawałek   na   otwarcie   w   całej   jej   karierze.   Chce   mieć   następne. 

Przejrzała też piosenkę o miłości. Oczywiście, zachwyciła ją moja muzyka.

- Nie łżyj, LeBeck. - Mimo ostrego tonu oczy miała wilgotne.

- Tylko nie zacznij się znowu mazać - ostrzegł.

- Jesteś profesjonalistką.

- Jestem autorką tekstów. - Uskrzydlona sukcesem, zarzuciła mu ręce na szyję i mocno 

uścisnęła.

- Stanowimy zespół.

- Chyba tak. - Nawet nie wiedział, kiedy wtulił twarz w jej włosy. - Przestań tego 

używać - powiedział.

- Czego?

- Tych perfum. Za bardzo na mnie działają.

- Lubię na ciebie działać - przyznała bez ogródek. Przesunęła wargi po jego szyi i 

Skubnęła lekko koniuszek ucha.

Mało brakowało, a straciłby nad sobą panowanie.

- Przestań - warknął. Wziął ją za ramiona i odsunął od siebie. - Łączą nas stosunki 

służbowe. Nie chcę, żeby mi w pracy przeszkadzały...

- Co takiego? - zaciekawiła się.

background image

- Hormony. Mam już za sobą lata, gdy mną rządziły. I ty chyba też.

- Hormony ci się burzą? - Przesunęła językiem po wargach.

- Przestań. - Wstał, wiedząc, że lepiej zachować bezpieczny dystans. - Musimy od razu 

ustalić pewne reguły gry.

- Świetnie. - Patrzyła na niego z rozbawieniem. - Jakie?

-   Powinnaś   przede   wszystkim   pamiętać,   że   jesteśmy   partnerami.   To   znaczy 

wspólnikami w pracy. - Uznał, że lepiej będzie nie przypieczętowywać tego uściskiem dłoni. 

Zwłaszcza że jej dłonie były miękkie, delikatne i niewiarygodnie zmysłowe. - Łączy nas 

interes.

- Zgoda. - Przechyliła głowę i powabnym, wystudiowanym ruchem założyła nogę na 

nogę. - A zatem, kiedy zaczynamy... wspólniku?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nick widział, że Freddie błądzi myślami gdzieś daleko, nie mogąc się skoncentrować 

na pracy. Przez dwa tygodnie stosunkowo gładko posuwali się naprzód, ale w miarę jak się 

zbliżał dzień przyjazdu jej rodziny do Nowego Jorku na przyjęcie rocznicowe Nadii i Jurija, 

coraz częściej pracowała zrywami.

Nie chciał jej przywoływać do porządku, lecz to ciągłe przeskakiwanie z tematu na 

temat - a to nowy przepis na kanapki, jaki miał dać jej Rio, a to lampa w stylu secesyjnym, 

którą kupiła  do salonu,  a to znów słowa piosenki,  które pospiesznie  pisała  do muzyki  z 

drugiego aktu - wcale nie wychodziło na dobre ich pracy.

- Dlaczego po prostu nie pójdziesz na zakupy, do manicurzystki, nie zrobisz czegoś 

naprawdę ważnego? - ironizował Nick.

Freddie   spojrzała   na   niego   z   politowaniem   i   siłą   woli   powstrzymała   się   przed 

ponownym zerknięciem na zegarek. Jej rodzina miała się zjawić za niecałe trzy godziny.

- Jestem pewna, że gdyby Barbra Streisand raz opuściła przedstawienie, Broadway by 

się nie zawalił.

Mógł się tego spodziewać. Nawet gdyby nie zasugerowała, że resztę dnia będą mieć 

wolną, sam by jej to musiał zaproponować.

- Mamy zobowiązania - zauważył jednak. - A ja zobowiązania traktuję poważnie.

- Ja też. Mówię tylko o paru godzinach.

- Parę godzin teraz, parę godzin potem. - Zmieniał jakąś nutę i nawet nie podniósł 

wzroku. - W ostatnich dniach miałaś tych godzin aż nadto. - Wziął papierosa, którego przed 

chwilą zostawił na popielniczce, i zaciągnął się głęboko. - To musi być strasznie męczące, 

gdy życie towarzyskie przeszkadza w uprawianiu hobby.

Zaczerpnęła powietrza w nadziei, że jej to pomoże. Nie pomogło.

-   To   musi   być   strasznie   męczące,   kiedy   twórczość   staje   się   obowiązkiem   - 

odparowała.

Jeśli chciała go dotknąć, trafiła w dziesiątkę.

- Dlaczego nie spróbujesz robić tego, co do ciebie należy? - zirytował się. - Nie mogę 

bez przerwy przywoływać cię do porządku.

- Nikt nie musi mnie przywoływać do porządku - wycedziła przez zęby. - Jestem tutaj, 

prawda?

-   Dla   odmiany.   -   Cisnął   niedopałek   do   popielniczki.   -   Dlaczego   nie   spróbujesz 

przyłożyć się do czegoś, co pozwoli nam zarobić na utrzymanie? Nie każdy ma tatusia z górą 

background image

forsy. Niektórzy muszą sami zarabiać na życie.

- To nie fair.

- Ale to fakt, dzieciaku. A ja nie będę tolerować partnera, który tylko wtedy chce się 

bawić  w  pisanie  piosenek,  kiedy ma  na  to  ochotę  czy wolną  chwilę  w   swoim  napiętym 

harmonogramie.

Freddie odsunęła się i obróciła tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy.

-   Pracuję   tak   samo   ciężko   jak   ty,   przez   siedem   dni   w   tygodniu   od   blisko   trzech 

tygodni.

- Z wyjątkiem tych godzin, kiedy musisz iść kupić pościel albo lampę, albo czekać na 

dostarczenie łóżka.

Dokuczał jej z premedytacją,  ale minio że zdawała sobie z tego sprawę, połknęła 

haczyk.

- Nie musiałabym się zwalniać, gdybyś się zgodził pracować u mnie.

- Wspaniale, w tym kurzu i hałasie, kiedy Jurij montuje półki.

- Są mi potrzebne - broniła się. Robiła co mogła, żeby ta rozmowa nie przerodziła się 

w kłótnię. - I to nie moja wina, że łóżko dostarczono z trzygodzinnym opóźnieniem. A w tym 

czasie skończyłam słowa dla chóru w drugim akcie.

- Powiedziałem ci, że to wymaga pracy. - Ignorując ją, Nick zaczął grać.

- Ale to jest dobre - upierała się.

- Wymaga dopracowania - odparł.

Zacisnęła zęby. Nie zamierzała bawić się w takie przerzucanie piłeczki. Wydawało jej 

się to zbyt dziecinne.

- Dobrze, popracuję nad tym jeszcze. Tyle że twoja muzyka powinna mieć więcej ikry.

Tego mu już było za wiele.

- Nie mów mi, że moja muzyka nie ma ikry. Jeśli nie potrafisz napisać do niej słów, 

sam to zrobię.

- Czyżby? A więc i słowa też będą do niczego - zauważyła z sarkazmem, podnosząc 

się z ławeczki.

- No dalej, lordzie Byron, bierz się do poezji. Przeszył ją wzrokiem, który by zabił, 

gdyby wzrok mógł zabijać.

- Nie wchodź mi tu ze swoim wykształceniem, Freddie. College nie czyni z ciebie 

jeszcze tekściarza, a tym bardziej nie robią tego znajomości. Pozwalam ci teraz na przerwę i 

jedyne, co możesz, to dobrze wykorzystać ten czas.

- Ty mi pozwalasz na przerwę, paradne! - rzuciła z furią - Ty zarozumiały idioto, ty 

background image

ważniaku,   nie   widzisz   niczego   poza   czubkiem   własnego   nosa.   Wciąż   mi   dokuczasz!   I 

zapamiętaj, że sama wyznaczam sobie przerwy! Nie potrzebuję do tego ciebie. A jeśli nie 

odpowiada ci mój sposób pracy czy jej efekty, powiedz to producentom.

Przebiegła przez pokój, chwytając w biegu torbę.

- Dokąd ty, do cholery, idziesz? - Zerwał się na równe nogi.

- Do manicurzystki - warknęła, chwytając za klamkę.

- Jeszcze nie skończyliśmy. Siadaj i rób to, za co ci płacą.

Mogłaby z nim walczyć, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że awantury 

nie mają sensu. Bardziej niż swobodę ceniła sobie godność.

-   Wyjaśnijmy   sobie   coś   -   zaproponowała.   -   Jesteśmy   partnerami.   A   partnerstwo, 

Nicholas, oznacza, że żadne z nas nie jest szefem. A więc i ty nie jesteś moim szefem Nie 

zapominaj, że pozwoliłam ci decydować o wszystkim, całkowicie ci się podporządkowałam.

- Ty pozwoliłaś mi decydować - powtórzył, akcentując każde słowo.

- Właśnie. I tolerowałam twoje humory, twoje bałaganiarstwo i twój tryb życia, spanie 

do południa, wszystko. Tolerowałam to w imię naszej wspólnej pracy. Uznałam, że nie będę 

zwracać uwagi na takie drobiazgi, że najważniejsza  jest muzyka.  Uznałam, że każdy ma 

jakieś wady, które są irytujące dla otoczenia, ale ja tu nie jestem po to, żeby cię wychowywać. 

Na to i tak jest już, niestety, za późno. Nie pozwolę sobie jednak na twoje kąśliwe uwagi, na 

groźby, na przykre słowa.

Oczy znów mu rozbłysły. W innych okolicznościach może zachwyciłaby się złotymi 

iskierkami w zielonych tęczówkach, ale nie w tej chwili.

-   Nikt   ci   na   razie   nie   groził,   Freddie   -   zaprotestował.   -   A   teraz,   jeśli   już   się 

wyładowałaś, wracajmy do pracy.

Odwróciła się i szybkim ruchem wbiła mu łokieć między żebra. Zdążył tylko zakląć, a 

już znikała za drzwiami.

- Idź do diabła - usłyszał jeszcze jej głos, któremu towarzyszył huk zatrzaskiwanych 

drzwi.

Mało   brakowało,   a   pobiegłby   za   nią.   Nie   był   jednak   pewien,   jak   się   powinien 

zachować. Czy udusić ją, czy raczej rzucić na łóżko. I jedno, i drugie byłoby błędem.

Co w nią wstąpiło? - głowił się, rozcierając obolałe żebra i wracając do pianina.

Przecież dziewczynka, którą znał, zawsze była taka zgodna i miła, trochę nieśmiała, 

pogodna i naturalna jak promyk słońca. Oto co się dzieje, kiedy dziewczynki zmieniają się w 

kobiety. Trochę konstruktywnego krytycyzmu, a stają się jędzami.

Do   diabła,   nad   tym   chórem   trzeba   jeszcze   popracować.   Słowa   nie   są   na   takim 

background image

poziomie jak zawsze. Stać ją na więcej. Musiał przyznać, że Freddie ma prawdziwy talent.

W   zamyśleniu   usiadł   przy   pianinie   i   zaczął   po   raz   kolejny   przegrywać   ten   sam 

fragment. Myślami był jednak gdzie indziej. Nie dawało mu spokoju zachowanie Freddie. 

Przez całe życie była rozpieszczana, przyzwyczajona, że spełniano wszystkie jej zachcianki. 

Zawsze   robiła   to,   co   chciała.   Najlepszy   dowód,   że   teraz   beztrosko   przedkłada   sprawy 

towarzyskie nad obowiązki.

Ile   czasu   trzeba,   żeby   się   urządzić?   -   zastanawiał   się.   Kiedy   Rachel   i   Zack   się 

wyprowadzili, uporał się z tym w parę godzin. No tak, ale jak się uporał...

Obrócił się na ławeczce i obrzucił wzrokiem pokój. Może jest tu bałagan, ale widać, że 

w tym pokoju ktoś mieszka, jest przytulny i ma duszę. Tak mu się w każdym razie wydawało.

Nie, zreflektował się po chwili. To nie pokój, to jednak chlew. Wciąż obiecywał sobie, 

że posprząta, ale jakoś nie mógł się do tego zabrać. Trzeba by odmalować ściany i może 

pozbyć się tego fotela z ułamaną nogą.

To  żaden problem. Uporałby się z tym  w ciągu  weekendu.  Nie potrzebuje takich 

apartamentów, jakie wynajęła sobie Freddie. Może pracować wszędzie, w każdym miejscu.

Irytujące jest tylko to, że im więcej czasu spędza w tym mieszkaniu, tym bardziej 

zaniedbane i nijakie mu się wydaje. Ale to jego sprawa i nie potrzebuje wysłuchiwać jej 

komentarzy na temat swego stylu życia.

Zdecydowany pozbyć się jej z myśli, położył palce na klawiaturze i zaczął grać. Po 

dwóch taktach mina mu zrzedła. Zachmurzył się, zmarszczył czoło.

Do diabła, ta muzyka rzeczywiście jest bez ikry.

Po powrocie do domu Freddie dokończyła przekąski, które przygotowała dla rodziny. 

Żałowała niemal, że nie wynajęła większego mieszkania. Gdyby miała dwie sypialnie zamiast 

jednej, wszyscy mogliby przenocować u niej, a nie korzystać z gościnności Aleksa i Bess.

W każdym razie przed wieczorną uroczystością będą jeszcze mieli trochę czasu dla 

siebie. Chciała wszystko zapiąć na ostatni guzik.

Twój problem polega na tym, myślała, układając owoce i sery na paterze, że wszystko 

musi być na najwyższym poziomie. Freddie zawsze była perfekcjonistką. Dobrze to dla niej 

za mało, bardzo dobrze za mało, wspaniale też za mało. Perfekcja to jest to, co ją zadowala.

Krytykowała Nicka, bo nie był perfekcyjny.

Zresztą   zasłużył   na   ostre   słowa,   zapewniała   siebie,   jakby   chcąc   uspokoić   własne 

sumienie.  Jak  mógł  ją  potraktować   niczym  zepsutego   i rozkapryszonego   dzieciaka,  który 

tylko bawi się w pracę! To ją zraniło, zraniło tym bardziej, że pragnęła jego uznania w takim 

samym stopniu, jak jego miłości. Ból był tym większy, że on nie rozumiał, nie miał pojęcia, 

background image

jakie to miało dla niej znaczenie.

Lękała się Nowego Jorku, to prawda, ale równocześnie chciała być w tym mieście. 

Spełniały się jej oczekiwania i nadzieje. Pisanie tekstów do piosenek było marzeniem, które 

się ziściło, ale była to też ciężka praca, która w każdej chwili groziła klęską.

Czy   on   zdawał   sobie   sprawę,   że   gdyby   nie   sprawdziła   się   jako   partner,   mogłaby 

ogłosić klęskę swoich pragnień? To nie była dla niej praca, a już na pewno nie hobby, to było 

po prostu jej życie.

Wspomnienie wymiany zdań z Nickiem irytowało ją do tego stopnia, że postanowiła 

wyrzucić je z pamięci i skupić się całkowicie na wieczorze, który ją czekał.

Wszystko musi być dopracowane w ostatnich szczegółach, pomyślała, krojąc pory na 

sałatkę. W zapale o mało nie skaleczyła się w palec. Zaklęła pod nosem.

Nieważne, pomyślała i wzruszyła ramionami. Najważniejsze jest to, że niebawem cała 

rodzina   w   komplecie   będzie   święcić   uroki   długoletniego   małżeństwa.   Bardzo   się 

zaangażowała w przygotowania do obchodów rocznicy ślubu Jurija i Nadii. Wybrała i za-

mówiła kwiaty, pomogła Rio ułożyć menu i zajęła się całą masą drobnych spraw.

Gdy Nick jeszcze spał, była już „Pod żaglami”, żeby udekorować bar. Najpierw z 

Rachel i Zackiem wysprzątali pomieszczenie tak, że wszystko aż lśniło. Bess pomogła jej 

porozwieszać baloniki, Aleks zwolnił się z pracy, żeby im pomóc. Sydney i Michaił pomagali 

Rio w kuchni.

Wszyscy włączyli się w przygotowania do uroczystości. Wszyscy z wyjątkiem Nicka.

Nie, nie będę o nim myśleć, przyrzekła sobie po raz kolejny. Będzie myśleć wyłącznie 

o   tym,   jak   zorganizować   ten   szczególny   wieczór,   żeby   był   jak   najbardziej   podniosły   i 

uroczysty.

Zerwała   się   na   dźwięk   domofonu   i   podbiegła   do   drzwi.   Jeszcze   raz   obrzuciła 

wzrokiem pokój, upewniając się, że wszystko jest w porządku.

- Słucham?

- Meldują się Kirnballowie w komplecie - usłyszała głos ojca.

- Tatusiu! Jak to dobrze, że już jesteście. Chodźcie na górę. Jest winda. Na piąte 

piętro.

- Jedziemy.

Freddie szybko przekręciła klucz w zamku, zdjęła łańcuch. Nie mogąc się doczekać 

gości, pobiegła do windy.

Zobaczyła ich za ozdobną żelazną kratą, gdy winda się zatrzymała. Złociste włosy 

ojca przeplatane tu i ówdzie siwymi nitkami i ciemne radosne oczy matki, potem Brandona w 

background image

czapeczce drużyny baseballowej i Katie przyciśniętą do kraty.

-   Freddie,   co   za   wspaniałe   miejsce!   -   Niemal   dorównująca   jej   wzrostem   Katie 

zarzuciła swe długie ramiona na szyję siostry. - Po drugiej stronie ulicy jest studio baletowe. 

Będę mogła oglądać próby z twojego okna.

- Ekstra - przyznał Brandon. - Gdzie jedzenie?

- Już czeka - zapewniła brata. Brandon stanowił piękną mieszankę rodziców Po ojcu 

odziedziczył złociste włosy, po matce egzotyczną urodę. - Drzwi są otwarte - dodała, gdy 

Brandon, całując ją szybko w policzek, popędził do mieszkania.

- Tatusiu! - Zaśmiała się jak zawsze, kiedy porywał ją w objęcia. - Jak się cieszę, że 

jesteś. Tęskniłam za tobą. - Zamrugała powiekami, by ukryć napływające do oczu łzy. - I za 

tobą tęskniłam... - Przytuliła się do Nataszy.

- Nam też cię brakuje. Dom nie jest ten sam, kiedy ciebie w nim nie ma. - Natasza 

przycisnęła ją do piersi, po czym odsunęła na odległość ramion. - Popatrz na nią - zwróciła się 

do męża. - Jaka elegancka i zadbana. Spence, gdzie się podziała nasza mała córeczka?

-   Wciąż   tutaj   jest.   -   Pochylił   się,   by   jeszcze   raz   pocałować   córkę.   -   Coś   ci 

przywieźliśmy - powiedział.

- Jeszcze więcej prezentów? - Roześmiała się i objąwszy ich w pasie, poprowadziła do 

mieszkania.

- Tatusiu, nie powiedziałam jeszcze o fortepianie. Jest piękny.

Stanął   w   drzwiach   i   przyjrzał  się   instrumentowi.   Ciemne   drewno   lśniło   w   blasku 

promieni słońca padającego z okna.

- Wybrałaś idealne miejsce - pochwalił.

W   pierwszej   chwili   chciała   mu   powiedzieć,   że   to   Nick   wskazał,   gdzie   ustawić 

fortepian, ale tylko potrząsnęła głową.

- W każdym miejscu świetnie by się prezentował - zauważyła.

- Nie masz nic do jedzenia? Tylko to zielsko dla królików? - Brandon wyszedł z 

kuchni, pogryzając seler naciowy.

- Tutaj nic innego nie dostaniesz. Najesz się na przyjęciu.

- Mamo, tato! - zawołała Katie z sypialni. - Chodźcie tutaj. Musicie je zobaczyć!

-   To   moje   łóżko   -   wyjaśniła   Freddie   zaintrygowanym   rodzicom.   -   Wczoraj   je 

przywieźli.

Było naprawdę bajeczne. Mając tak przestronny pokój, mogła sobie pozwolić na iście 

królewskie łoże. Miało żelazne wezgłowie pomalowane na zielony kolor, co nadawało mu 

nieco spatynowany wygląd. Widać było rękę rzemieślnika artysty, który przyozdobił żelazne 

background image

ornamenty kwiatami i ptaszkami.

- Super! - wykrztusił zachwycony Brandon, mając usta pełne zielska dla królika.

- Wspaniałe, prawda? - Freddie przesunęła dłonią po żelaznych ornamentach, dumna 

ze swego nabytku.

- Jak z bajki - przyznała Natasza.

- Właśnie - rozpromieniła się Freddie. Wiedziała, że matka doceni i zaaprobuje ten 

zakup. - A dziadek robi mi półki, żebym miała gdzie ustawić wszystkie rzeźby, jakie dostałam 

od wujka Miszy. A to lustro pochodzi ze sklepu z antykami, który mi poleciła Sydney. - 

Wskazała owalne lustro w ozdobnej miedzianozłotej ramie, zawieszone na bocznej ścianie 

sypialni. - Nie znalazłam tylko jeszcze odpowiedniej komódki.

- I tak bardzo dużo zrobiłaś jak na niecały miesiąc - powiedział z uznaniem Spence.

Poczuł delikatny ból w okolicy serca. Zawsze tak będzie, pomyślał, ilekroć przypomni 

sobie, że jego mała córeczka mieszka daleko od niego. Z drugiej strony była jego chlubą. 

Objął ją i popatrzył z ojcowską dumą w oczach.

- Słyszałem, że praca dobrze wam idzie - dodał.

- Owszem. - Freddie zmusiła się do uśmiechu. Przeszli do salonu, gdzie Brandon 

rozłożył się już na kanapie, a Katie biegała od okna do okna w nadziei, że zobaczy lekcję 

baletu.

-  Muszę  się  jeszcze   przebrać   -  oznajmiła   Freddie  w   chwilę   później,  kiedy  goście 

obejrzeli już mieszkanie i opowiedzieli wszystko, co działo się u nich od czasu wyjazdu 

Freddie. - Masz bilety, tatusiu?

- Oczywiście. - Poklepał kieszonkę marynarki. - Dwa do Paryża, bez terminu powrotu, 

z poświadczeniem pobytu w apartamencie dla nowożeńców u Ritza.

- Mama i papa w Paryżu - uśmiechnęła się Natasza. - Po tylu latach taki powrót do 

Europy.

Spence delikatnie pogładził jej ciemne loki.

- Ale nie taki podniecający jak podróż furą przez góry - zauważył.

-   Na   pewno   nie   -   roześmiała   się.   Wspomnienie   ucieczki   z   Ukrainy,   strachu   i 

przejmującego zimna, wciąż było żywe w jej pamięci. - Ale myślę, że będą woleli Paryż. - 

Zauważyła przyczajone zmartwienie w oczach Freddie. - Myślę, że powinniście już pójść, ty i 

dzieci - zwróciła  się do Spence'a. - Może trzeba  w czymś  pomóc Zackowi i Nickowi. - 

Uśmiechnęła się, patrząc porozumiewawczo na męża. - Ja jeszcze zostanę. Musimy się z 

Freddie wystroić na przyjęcie.

Skinął głową ale widać było, że jest zaintrygowany, co się za tym kryje.

background image

- To brzmi jak spisek - skonstatował. - Zarezerwuj dla mnie pierwszy taniec - dodał, 

całując żonę.

- Oczywiście. - Natasza poczekała, aż wyjdą po czym usiadła na kanapie z kieliszkiem 

wina, którym poczęstowała ją Freddie. - Pokaż mi, co chcesz dzisiaj włożyć.

- Kiedy to kupiłam - rzekła Freddie, wyjmując z szafy nową suknię - wyobrażałam 

sobie, że będę najbardziej seksowną kobietą na przyjęciu. Ale teraz.. . - zawahała się. Patrzyła 

z zachwytem na matkę wyglądającą jak Cyganka w miękko spływającej sukni z karminowego 

jedwabiu.   -  Ale  teraz,   kiedy  ciebie  widzę,  wiem,  że   będę  musiała  zadowolić  się   drugim 

miejscem.

Natasza zaśmiała się i przeszła do sypialni.

-   Nie   wspominaj   o   swoim   seksownym   wyglądzie   przy   ojcu.   On   jeszcze   nie   jest 

gotowy na taką wiadomość.

- Ale nie jest zły, że się wyprowadziłam? - zaniepokoiła się Freddie.

- Tęskni za tobą i nieraz zagląda do twego pokoju, jak gdyby się spodziewał, że tam 

będziesz, taka mała dziewczynka z warkoczykami. Ja też to robię - przyznała, przysiadając na 

brzegu łóżka. - Ale pogodził się już z tym, że wyjechałaś. Więcej, jest z ciebie dumny. I ja 

też. Nie tylko z powodu muzyki, ale z powodu tego, jaka w ogóle jesteś.

Nikt nie mógł być bardziej zdziwiony niż Natasza, gdy Freddie opadła na łóżko obok 

niej i zalała się łzami.

- Kochanie, co ci jest? - Natasza objęła ją, przytuliła i zaczęła uspokajająco głaskać po 

plecach. - No, kochanie, powiedz mamie.

- Przepraszam. - Freddie wtuliła twarz w miękkie, przyjazne ramię Nataszy. - Myślę, 

że to przez ten dzień dzisiaj, albo tydzień, tyle spraw się nagromadziło. Albo przez całe moje 

życie. Może jestem zepsuta i rozpieszczona.

Natasza poczuła się osobiście urażona. Odsunęła się i popatrzyła Freddie prosto w 

oczy.

- Zepsuta? Nie jesteś ani zepsuta, ani rozpieszczona! Co cię skłoniło do takich myśli?

- Nie co, a kto. - Niezadowolona z siebie Freddie zaczęła się nerwowo rozglądać w 

poszukiwaniu chusteczki. - Och, mamo, strasznie się dzisiaj pokłóciłam z Nickiem.

No tak, pomyślała Natasza. Mogła się tego spodziewać.

- Często kłócimy się z tymi, na których nam zależy - pocieszyła córkę. - Nie powinnaś 

sobie tego tak bardzo brać do serca.

- Ale to nie była zwykła sprzeczka, jakie już nieraz mieliśmy. Powiedzieliśmy sobie 

straszne rzeczy. On nie szanuje ani mnie, ani mojej pracy. Jeśli o niego chodzi, to jestem 

background image

zdecydowana na wszystko. Wiem, że jak coś się nie uda, ty i tatuś mi pomożecie.

- Oczywiście będziemy przy tobie zawsze, kiedy tylko będziesz nas potrzebowała. 

Taka jest rola rodziny. To nie znaczy, że nie jesteś silna i niezależna. Po prostu jest ktoś, na 

kogo możesz zawsze liczyć.

- Wiem o tym, mamo. - Same te słowa wystarczyły, żeby poczuła się lepiej. - On po 

prostu myśli... Och, wolałabym  nie dbać o to, co on myśli  - dodała rozżalona. - Ale go 

kocham. Tak bardzo go kocham.

- Wiem - rzekła łagodnie Natasza.

- Nie, mamo. - Freddie zaczerpnęła głęboko powietrza i spojrzała Nataszy prosto w 

twarz. - To nie tak jak z Brandonem i Katie, czy z innymi kuzynami. Ja go kocham.

- Wiem. - Natasza poczuła ukłucie w sercu i pogłaskała Freddie po twarzy. - Myślałaś, 

że tego nie zauważę? Już przed laty przestałaś go kochać dziecięcą miłością. I to boli.

Freddie przytuliła twarz do ramienia Nataszy.

- Nie spodziewałam się, że tak się stanie. Kiedyś było bardzo łatwo go kochać. - 

Pociągnęła nosem. - A teraz popatrz na mnie. Płaczę jak niemowlę.

- Masz przecież uczucia, czyż nie? I masz prawo je okazywać.

Nie mogła się nie uśmiechnąć, usłyszawszy z ust matki prawie dokładnie te same 

słowa, które ona rzuciła w twarz Nickowi parę dni wcześniej.

-   Okazałam   je   na   pewno   dziś   po   południu.   Powiedziałam   Nickowi,   że   jest 

zarozumiałym idiotą.

- Bo jest.

Freddie już się trochę uspokoiła.

- Pewnie, że tak. Ale jest też uprzejmy i cudowny, i kochany. Tylko że czasem trudno 

to dostrzec pod skorupą, w której się chroni.

- Nie miał łatwego życia, Freddie.

- A ja miałam. - Freddie sięgnęła po figurkę śpiącej królewny, którą podarował jej 

Michaił. - Tatuś ciężko pracował, żeby stworzyć mi taki dom, jaki każde dziecko powinno 

mieć. A potem zjawiłaś się ty i koło się zamknęło. Staliśmy się pełną rodziną. Nick był już 

prawie dorosły, kiedy wkroczyliśmy w jego życie, i wiem, że poprzedzające lata pozostawiły 

blizny. Kocham go takim, jaki jest, mamo.

- A więc będziesz musiała nauczyć się akceptować go takim, jaki jest.

-   Zaczynam   to   rozumieć.   Wszystko   już   przemyślałam   -   powiedziała   Freddie   z 

tajemniczym uśmiechem. - Opracowałam szczegółowy plan. Ale nie jest łatwo przekonać 

mężczyznę, żeby się w tobie zakochał.

background image

- A chciałabyś, żeby to było łatwe?

- Myślałam, że tak. Ale teraz już sama nie wiem, czego chcę i co mam robić.

-   Jedno   możesz   zrobić   bez   trudu.   -   Natasza   podniosła   się,   wzięła   z   rąk   Freddie 

chusteczkę   i   otarła   jej   łzy.   -   Być   sobą.   Postępować   zgodnie   ze   swoimi   uczuciami.   Być 

cierpliwa. - Roześmiała się na widok miny,  jaką zrobiła córka. - Wiem, że to dla ciebie 

trudne, ale bądź cierpliwa, Freddie. Sprawdź, co będzie, jeśli cofniesz się o krok, zamiast biec 

naprzód. Jeśli on do ciebie przyjdzie, będziesz miała to, czego chcesz.

- Cierpliwość! - westchnęła Freddie, wznosząc wzrok ku niebu. - Cóż, spróbuję. - 

Podniosła głowę. - Mamo, czy ja jestem apodyktyczna?

- Może troszkę.

- A uparta?

- Może bardziej niż troszkę. Freddie roześmiała się.

- To wady czy zalety? - spytała prowokacyjnie.

- I jedno, i drugie. - Natasza pocałowała ją w czubek nosa. - Nie zmieniłabym żadnej z 

tych cech. Zakochana kobieta musi być trochę apodyktyczna i bardziej niż trochę uparta. A 

teraz umyj twarz. Zrób się na bóstwo, niech trochę pocierpi.

- Dobry pomysł - zgodziła się Freddie.

Nick postanowił, że nie będzie żywił do Freddie urazy. Ten wieczór należy do Jurija i 

Nadii, a więc nie zepsuje go okazywaniem złego humoru. Nawet jeśli zasłużyła na to, żeby 

dać jej nauczkę.

A przy tym czuł się chyba trochę winny, zwłaszcza kiedy zszedł na dół i zobaczył na 

własne oczy, ile czasu i wysiłku poświęciła, żeby to miejsce przybrało odświętny wygląd. 

Gdyby   ktoś   go   obudził,   pomógłby   jej.   Spojrzał   na   weselne   dzwony   zawieszone   nad 

kontuarem.

Jemu   coś   takiego   nie   przyszłoby   do   głowy.   Nie   wpadłby   też   na   pomysł,   żeby 

poustawiać dokoła kosze i wazony z kwiatami, które napełniały pomieszczenie zapachem i 

rozweselały barwami. Nie pomyślałby o gołębiach zawieszonych u sufitu ani o eleganckich 

świecach w srebrnych świecznikach.

Udekorowanie sali musiało jej zabrać mnóstwo czasu, uznał. A więc powinien może 

okazać trochę więcej cierpliwości, gdy go zaatakowała, będąc już zapewne myślami gdzie 

indziej.

Wybaczy jej i puści w niepamięć to, co było. W końcu, jak mówi przysłowie, co było 

a nie jest, nie pisze się w rejestr.

-  Ej,   Nick,  próbowałeś  już  tych   kuleczek z  mięsa?   Odwrócił  się  i  uśmiechnął   do 

background image

Brandona.

- Widziałem je i o mało nie straciłem ręki, kiedy chciałem je spróbować.

-   Widocznie   Rio   bardziej   lubi   mnie.   -   Brandon   włożył   do   ust   kulkę   nabitą   na 

drewnianą wykałaczkę. - Widziałeś już łóżko Freddie?

-   Łóżko?   -   W   jego   głosie   było   poczucie   winy,   strach   i   ukryta   żądza.   -   Skąd!   A 

dlaczego miałbym je widzieć?

- Bo to prawdziwe dzieło sztuki, ogromne jak jezioro! - Brandon wspiął się na stołek i 

posłał Nickowi sympatyczny uśmiech. - Co byś powiedział na piwo? - zagadnął.

- Nie powiem.

- Myślałem o sobie - zawołał Brandon, gdy Nick napełnił kufel.

- Pewno, dzieciaku. Możesz sobie pomarzyć. - Obejrzał się na odgłos otwieranych 

drzwi. I był szczęśliwy, że zdążył akurat przełknąć pierwszy łyk.

Natasza   wyglądała   imponująco   w   podkreślającej   figurę   sukni   z   karminowego 

jedwabiu, ale jego wzrok przykuła Freddie.

Wyglądała   tak,   jakby   była   przystrojona   światłem   księżyca.   Próbował   sobie 

powiedzieć, że suknia jest szara, ale błyszczała i połyskiwała srebrnymi refleksami. Opływała 

sylwetkę Freddie. Prosta linia i delikatnie zaznaczona talia uwydatniały jej smukłą figurę. A 

sposób, w jaki rozpuściła i zmierzwiła włosy, sprawiał wrażenie, jakby właśnie wstała z tego 

ogromnego łoża, o którym mu opowiadał Brandon.

Natasza od razu podeszła do niego, by go uścisnąć. Freddie posłała mu tylko przelotny 

uśmiech, ale unikała jego wzroku.

-   Nowy   garnitur?   -   spytała   na   chybił   trafił,   uzmysławiając   sobie,   że   musi   coś 

powiedzieć, i przez parę sekund wpatrywała się w klapy jego czarnej marynarki. Podobał jej 

się krój marynarki, ale oczywiście nie miała zamiaru tego powiedzieć.

- Uznałem, że okazja tego wymaga - odrzekł.

Ale nie krawata, zauważyła. Było mu do twarzy w rozpiętej pod szyją czarnej koszuli. 

W   oczach,   kiedy   wreszcie   podniósł   na   nią   wzrok,   rozbłysły   wyzywające   ogniki.   Miała 

nadzieję,   że   obojętne   wzruszenie   ramion   pozwoliło   zamaskować   wrażenie,   jakie   na   niej 

zrobił. Wydał jej się niezwykle pociągający i podniecający. Po swoim zachowaniu w ciągu 

dnia nie zasługiwał jednak na najmniejszy komplement z jej strony.

- Jesteś w tym stroju niezwykle przystojny - stwierdziła Natasza.

- Dzięki.

- Wszystko tutaj wygląda świetnie - wtrąciła Freddie. - Przygotowania sprawiły mi 

dużą frajdę.

background image

- Obróciła  się powoli, obrzucając wzrokiem salę, żeby raz jeszcze sprawdzić, czy 

wszystko jest zapięte na ostatni guzik.

- Dobra robota - pochwalił Nick, uznając, że tym samym wywiesił białą flagę. Freddie 

jednak   nie   zaszczyciła   go   spojrzeniem.   -   Wygląda   naprawdę   imponująco   -   ciągnął,   choć 

uznał, że najlepiej było w ogóle się nie odzywać. - Musiało ci to zająć masę czasu.

- Niektórzy uważają, że czego jak czego, ale czasu mi nie brakuje - odparowała. - 

Brandon, chodź do mnie. Lada moment wujek Misza przywiezie dziadka i babcię.

- Nie przywiezie ich - mruknął Nick znad kufla piwa.

- Jak to: nie przywiezie? Przecież tak było umówione.

- Zmieniłem plan - rzucił. - Przyjadą limuzyną.

- Wynająłeś limuzynę? - zdziwiła się Freddie.

- Ktoś mi nasunął ten pomysł - powiedział drwiąco. - W końcu to ich święto, a nie 

zwykła kolacja rodzinna.

Freddie   wydała   z   siebie   jakiś   nieartykułowany   dźwięk.   Brandon   popatrzył 

zaniepokojony na matkę.

- Zająć pozycje - mruknął, szykując się na niezłe widowisko.

- To bardzo rozsądne, Nicholas. - Głos Freddie był lodowaty. Ku rozczarowaniu brata 

kontrolowała   jednak   swoje   zachowanie.   -   Jestem   pewna,   że   to   docenią,   zwłaszcza   że 

podniesienie słuchawki i zamówienie samochodu nie wymaga ani czasu, ani wysiłku. Idę 

pomóc Rio.

Obróciła się na pięcie i ostentacyjnie wyszła do kuchni. Tak w każdym razie odebrał 

to Nick. Odsunął na bok kufel z nie dopitym piwem. Wygląda na to, że czeka go bardzo długi 

wieczór.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Freddie była wściekła, że nie może myśleć o niczym innym tylko o Nicku. A przecież 

postanowiła, że nie będzie na niego zwracała uwagi. W tłumie gości kłębiących się w barze 

nie było trudno trzymać się z dala od jednego mężczyzny.

Nie mogła jednak pohamować swoich uczuć, w każdym razie po tym, co Nick zrobił 

dla jej dziadków.

Tak czy inaczej, czas nie był odpowiedni po temu, żeby roztrząsać swój stosunek do 

Nicka.  Czekały grzanki,   które  należało  wznieść,  suto zastawione   stoły, które  trzeba   było 

opróżnić, i tańce, które należało odtańczyć.

Nick   jednak   nie   prosił   jej   do   tańca.   Obtańcowywał   jej   ciotki,   jej   matkę,   Nadię, 

przyjaciółki   rodziny   i   kuzynki.   No   i   oczywiście   tańczył   z   tą   niewiarygodnie   seksowną 

Lorelie.

Cóż, jeśli on zamierza ją lekceważyć, ona będzie robiła to samo. Jak gra, to gra.

- Wspaniałe przyjęcie! - usłyszała nagle głos Bena tuż nad uchem.

- O tak. - Zmusiła się do uśmiechu, gdy niezdarnie prowadził ją po parkiecie wśród 

tańczących par. -- Cieszę się, że mogłeś przyjść.

- Nie zrezygnowałbym z takiej okazji. Znam rodzinę Zacka od lat. To cudowni ludzie.

-   Najlepsi,   jakich   sobie   można   wyobrazić.   -   Uśmiechnęła   się   tym   razem   nieco 

pogodniej na widok Aleksa wirującego z matką w ramionach. - Naprawdę najlepsi.

- Myślałem... - Ben pomylił krok i o mało nie nadepnął jej na palec. - Przepraszam, ale 

taniec nie jest moją mocną stroną.

- Nie bądź taki skromny - zaoponowała, choć przez chwilę bała się, że Ben wyłamie 

jej nadgarstek. Skorzystała z pierwszej okazji, żeby wyzwolić się z jego ramion. - Jadłeś już 

coś? - spytała. - Rio przeszedł dzisiaj samego siebie.

- A więc spróbujmy - zgodził się ochoczo.

No tak, myślał ponuro Nick, zerkając z ukosa w kierunku Freddie, gdy Lorelie tuliła 

się do niego w tańcu. Flirtuje z Benem. Każdy, nawet Ben, powinien się zorientować, że 

wcale jej na nim nie zależy. Po prostu go czaruje, typowa kobieta.

- Nick, kochanie. - Słodki głosik Lorelie przerwał mu te rozmyślania. - Zachowujesz 

się, jakby mnie tu nie było. Chwilami mam wrażenie, że tańczę sama z sobą.

Uśmiechnął się do niej czarująco, sprawiając, że niemal uwierzyła, iż myśli wyłącznie 

o niej.

- Zastanawiałem się właśnie, czy nie odwiedzić bufetu - powiedział.

background image

- Odwiedziłeś go pięć minut temu - rzekła, wydymając wargi. Dobrze wiedziała, kiedy 

mężczyzna się wymyka i jak należy na to zareagować. Przy mężczyźnie tak atrakcyjnym jak 

Nick  trzeba  uciec  się  do  odrobiny  dyplomacji.   -  A  więc   może   przyniesiesz   mi  kieliszek 

szampana? - zaproponowała.

- Już się robi. - Skwapliwie skorzystał z okazji. Przez cały wieczór Lorelie czepia się 

mnie jak rzep psiego ogona, pomyślał. Tego rodzaju zaborczość zawsze źle na niego działała i 

sprawiała, że odczuwał natychmiastową potrzebę oswobodzenia się z takiej słodkiej niewoli.

Szczerze mówiąc, nic specjalnego do siebie nie czuli. Wiedział, że rozstając się z nią, 

nie złamie jej serca, ale z drugiej strony wiedział też ze smutnego doświadczenia, że kobiety 

źle znoszą nawet najłagodniejsze zerwanie.

Powinien   zatem   postąpić   wobec   niej   możliwie   jak   najdelikatniej.   Im   prędzej   się 

wycofa, tym lepiej. Dla niej.

Już sama ta myśl sprawiła, że poczuł ulgę i zadowolenie z siebie. Otworzył butelkę 

szampana. Korek wystrzelił w górę.

- Dlaczego mamy tylko muzykę z szafy? - Jurij podszedł do niego i poklepał go po 

ramieniu. - W końcu jesteś pianistą, prawda?

- Jestem, ale teraz ktoś na mnie czeka - odparł Nick.

- Chcę, żeby mi zagrał ktoś z rodziny. Przecież to moje przyjęcie.

Kto jak kto, ale Nick nie mógłby odmówić Jurijowi.

- Zaczekaj, dziadku. Zaraz zagram. Weź tylko to. - Wręczył mu kieliszek szampana. - 

Nie, nie pij. - Roześmiał się i wskazał gestem ręki drugi koniec sali. - Widzisz tę brunetkę, o 

tam? Tę z ogromnymi... oczami?

- Któż by jej nie zauważył? - Jurij wyszczerzył w uśmiechu wszystkie zęby.

- Zanieś jej tego szampana, dobrze? I wyjaśnij, że przez chwilę będę grał. Ale nie 

podrywaj jej za bardzo.

- Nie ma obawy, umiem się opanować. - Jurij ruszył tanecznym krokiem w stronę 

Lorelie.

Nick   zadowolony   utorował   sobie   drogę   przez   tłum   gości   do   fortepianu.   Uśmiech 

zniknął mu z twarzy, gdy zauważył, że na ławeczce przy fortepianie siedzi Freddie.

-   Zajęłaś   moje   miejsce   -   stwierdził   sucho.   Rzuciła   mu   spojrzenie,   które   aż   nadto 

wyraźnie mówiło, że jest tak samo jak on niezadowolona z tej sytuacji.

- Chcą, żebyśmy zagrali razem - wyjaśniła.

- Nie jestem tym zachwycony.

- To uroczystość dziadków, prawda? Mają prawo do specjalnych życzeń.

background image

Trudno było nie zgodzić się z tym stwierdzeniem.

- No to posuń się - powiedział.

Usiadł ostrożnie, starając się nie dotknąć jej kuszących delikatnych ramion ani bioder.

- Co zagramy? - spytał.

- Może Cole Portera, a może Gershwina. Odchrząknął, przysunął bliżej mikrofon i 

zagrał   pierwsze   takty   melodii   „Człowiek,   którego   kocham”.   Freddie   poprawiła   się   na 

ławeczce, położyła dłonie na klawiaturze i już po chwili grali na cztery ręce.

Po dwudziestu minutach była zbyt zadowolona ze wspólnej gry, by boczyć się na 

Nicka.

- Nieźle - zauważyła.

- Cóż, ma się wprawę.

- Hm - bąknęła i zmieniła rytm na boogie - woogie.

Podchwycił   zadowolony,   że   zaczęła   trochę   improwizować.   Lubił   to.   Obawiał   się 

tylko, by jej perfumy za bardzo go nie podnieciły.

- Możesz zrobić pięć minut przerwy - zasugerował.

- Poradzę sobie. Ben pewnie czuje się osamotniony.

- Ben? - powtórzyła, nie sprawiając wrażenia zakłopotanej. - Ach, Ben. Myślę, że 

jakoś się beze mnie obejdzie. Ale ty stanowczo powinieneś zrobić chwilę przerwy. Jestem 

pewna, że Lorelie za tobą tęskni.

- Nie jest typem kobiety zaborczej - odparł, sam nie wierząc w to, co mówi. Szybko 

zmienił tempo gry, by zmylić Freddie i odwrócić jej uwagę. Ale ona bez trudu się do niego 

dostosowała.

- Naprawdę? Nie powiedziałabym tego, widząc, że ona nie odstępuje cię na krok. 

Oczywiście, niektórzy mężczyźni... - Urwała, gdy rozległy się głośne oklaski. - Spójrz na 

nich. - Roześmiała się serdecznie na widok Jurija i Nadii wywijających  w rytm szybkiej 

muzyki. - Czyż nie są wspaniali?

- Najlepsi. Dlaczego my... A to drań!

- Co się stało? - Podążyła za jego wzrokiem. Wyglądało na to, że samotny Ben i 

osamotniona Lorelie pocieszają się wzajemnie. O ile pocieszanie się było właściwym słowem 

na amory w ciemnym kącie sali.

- Ona mu siedzi na kolanach.

- Widzę, gdzie siedzi.

- Wystarczyło tylko na chwilę zostawić go samego - wymamrotała równocześnie z 

Nickiem, który jak echo powtórzył te słowa w odniesieniu do Lorelie.

background image

Pierwszy się ocknął.

- Co? Coś ty powiedziała? - Nic. A ty?

- Nic.

Nagle uśmiechnęli się do siebie jak na komendę.

- Cóż... - Freddie odetchnęła głęboko i spojrzała na niego z ukosa. - Czyż nie tworzą 

pięknej pary?

- Uroczą. A teraz idą tańczyć.

- Tym gorzej dla niej - skomentowała ze współczuciem. - Ben to miły facet, ale nie ma 

pojęcia o tańcu. Obawiam się, że nadwerężył mi nadgarstek.

-   Wytrzyma   to.   Ale   zwolnijmy,   zanim   Jurij   padnie.   Nick   płynnie   przeszedł   od 

szybkich rytmów boogie do wolniejszej, romantycznej melodii „Strangers in the Night”.

Freddie   westchnęła   tęsknie.   Sentymentalne   melodie   zawsze   nastrajały   ją 

romantycznie.   Wzruszona   popatrzyła   na   Nicka   nieco   łagodniej.   Może   powinna   go   lepiej 

traktować, skoro tak dobrze im się razem gra i tak dobrze się rozumieją.

- Wiesz, to piękne, co zrobiłeś dla babci i dziadka - powiedziała.

-   Głupstwo.   Jak   sama   stwierdziłaś,   wystarczyło   podnieść   słuchawkę   telefonu   i 

zamówić limuzynę.

- Zawieszenie broni - bąknęła i na sekundę dotknęła jego ręki. - Nie chodzi tylko o ten 

samochód, Nick, choć to był świetny pomysł. Ale że były w nim te białe róże, kawior, wódka. 

Bardzo to dobrze wymyśliłeś.

-   Chciałem,   żeby   im   trochę   zaszumiało   w   głowach.   No   i   żeby   poczuli   się   jak 

prawdziwi   nowożeńcy.   -   Roześmiał   się,   zadowolony,   że   lody   między   nimi   stopniowo 

zaczynają topnieć. - Cieszę się, że ci się to podobało.

Freddie odetchnęła z ulgą. A więc rozejm.

- Wiesz, nie powinienem był tak się zachować wobec ciebie - usprawiedliwiał się. - 

Nie wziąłem pod uwagę, ile czasu i wysiłku kosztowały cię przygotowania do dzisiejszego 

wieczoru, nie mówiąc o urządzaniu mieszkania.  Choć szczerze  mówiąc, nie mogę  pojąć, 

dlaczego tyle czasu poświęciłaś na szukanie lampy.

Secesyjna lampa stanowiła przedmiot jej szczególnej dumy i radości.

- Dobrze już, dobrze. Co ci się nagle stało?

- Pięknie przygotowałaś salę na przyjęcie.

- Dzięki. - Zadowolona z małego zwycięstwa, gestem wezwała ojca, by ją zmienił. - A 

skoro   jesteś   taki   miły   -   dodała,   pochylając   się,   by   pocałować   go   w   policzek   - 

wspaniałomyślnie ci wybaczam.

background image

- Nie prosiłem cię... - Ale ona już wstała i zanim zdążył dokończyć zdanie, odeszła. 

Miejsce  córki zajął Spence. Nick zmarszczył czoło niezadowolony.  - Kobiety - wzruszył 

ramionami.

- Sam bym tego lepiej nie wyraził. Nie ma co mówić, wyrosła na kobietę atrakcyjną i 

niezależną - zgodził się Spence.

- A była takim miłym dzieckiem - zamyślił się Nick. - Nie powinieneś był pozwolić jej 

dorosnąć.

Obserwując Nicka kątem oka, Spence doszedł do wniosku, że w opinii Nataszy o 

stosunku tych obojga tkwiło źdźbło prawdy. Poczuł lekkie ukłucie w okolicy serca. Wiedział, 

że zawsze tak będzie, ilekroć uświadomi sobie, że jego mała córeczka zaczęła prowadzić 

własne życie. Ale równocześnie był z niej dumny.

Płynnie przeszli z Nickiem do muzyki Raya Charlesa.

- Wiesz - ciągnął - odwiedzają już nas różni chłopcy, i Katie też zaczyna flirtować.

- Niemożliwe. - Szok szybko ustąpił miejsca niemiłemu poczuciu starzenia się. Skoro 

do Katie już przychodzą chłopcy... Jak ten czas szybko leci! - Niemożliwe. Gdybym miał 

córkę, nigdy bym na to nie pozwolił.

- Rzeczywistość jest brutalna - zgodził się Spence, po czym przeszedł do właściwego 

tematu. - Wiesz, Nick, jestem spokojny, wiedząc, że nie spuszczasz Freddie z oczu. Bardzo 

bym się o nią martwił, gdybym nie miał pewności, że ktoś się nią opiekuje. Ktoś, komu ufam.

- Oczywiście. - Nick przełknął ślinę. - Masz rację. Pograj chwilę sam, skoczę do 

bufetu.

Spence uśmiechnął się do siebie i mocniej uderzył w klawisze.

- Nie powinieneś mu dokuczać. - Natasza stanęła za mężem i położyła mu rękę na 

ramieniu.

- To mój obowiązek jako ojca, żeby trochę zatruć mu życie. Pomyśl tylko, jakiego w 

tym nabiorę doświadczenia do czasu, aż przyjdzie kolej Katie.

- Aż boję się o tym myśleć - zażartowała.

Było już dobrze po dziesiątej, gdy przyjęcie się skończyło. Oprócz Nicka i Freddie w 

barze został tylko Zack i Rachel. Freddie zadowolona rozejrzała się dokoła.

Sala  sprawiała   wrażenie,  jakby  przeszło  przez   nią  tornado  albo  armia   najeźdźców 

stoczyła krwawą bitwę.

Z sufitu smętnie zwisały resztki dekoracji. Na podłodze walały się kolorowe bibułki, 

ozdoby  i  wstążki.   Na  stołach   stały  półmiski  i   salaterki   z  resztkami   jedzenia,  leżało   parę 

kawałków tortu i resztka roztopionych lodów. Tu i ówdzie widać było plamy na obrusach, 

background image

wszędzie walały się okruchy i niedopałki.

Gdziekolwiek spojrzeć, widać było kieliszki, szklanki i butelki. W rogu ktoś ułożył 

piramidę z kieliszków do wina. Na podłodze poniewierały się serwetki, a nawet, co dziwne, 

Freddie zauważyła porzucony gdzieś w kącie złoty pantofelek na cieniutkiej szpilce.

Zastanawiała się, w jaki sposób jego właścicielka dokuśtyka do domu.

Oparłszy się o bufet, Zack też obrzucił wzrokiem salę i roześmiał się szeroko.

- Chyba zabawa była niezła.

-   Raczej   tak.   -   Rachel   pozbierała   swoje   rzeczy.   -   Dziadek   wychodził   tanecznym 

krokiem, a mnie wciąż dźwięczą w uszach ukraińskie dumki.

- Sama nieźle szalałaś - roześmiał się Zack.

- Wódka tak na mnie działa. A czyż nie było cudownie widzieć ich twarze, kiedy 

daliśmy im prezent?

- Babcia aż się popłakała - powiedziała Freddie.

- A dziadek mówił, żeby przestała - wtrącił Nick - ale sam też płakał.

-   To   był   cudowny   pomysł,   Freddie.   -   Oczy   Rachel   znowu   zwilgotniały.   - 

Romantyczny, uroczy, piękny.

- Wiedziałam, że powinniśmy podarować im coś szczególnego. Nigdy bym o tym nie 

pomyślała, gdyby nie mama.

- Nie mogłaś wpaść na lepszy pomysł. - Rachel włożyła płaszcz i obrzuciła wzrokiem 

salę.   -   Wiecie   co,   zostawmy   cały   ten   bałagan   i   chodźmy   -   zaproponowała.   -   Jutro   się 

posprząta.

- Masz rację. - Zack miał ogromną ochotę zostawić to wszystko. Wziął żonę za rękę i 

pociągnął ją w stronę drzwi. - Opuszczamy pokład - zarządził.

-   Idźcie   naprzód   -   powiedziała   Freddie   obojętnym   tonem.   Nie   chciała,   by   ta   noc 

dobiegła końca. A jeśli przedłużenie jej ma oznaczać mycie naczyń, przystanie i na to. - Ja tu 

trochę uporządkuję.

Rachel zawahała się.

- Myślę, że moglibyśmy... - zaczęła, czując nagle wyrzuty sumienia.

- Nie. - Freddie popatrzyła na nią znacząco. - Idźcie do domu. Zostawiliście przecież 

dzieci z opiekunką. Musicie ją zwolnić. Na mnie nikt nie czeka.

- Jedna godzina więcej nie będzie miała znaczenia - stwierdził Zack, rozprostowując 

ramiona.

- Owszem, nie zaangażowaliśmy opiekunki na całą noc - powiedziała Rachel i mocno 

nadepnęła mężowi na palec.

background image

- Ale... - próbował jeszcze dyskutować. Wreszcie pojął, w czym rzecz.

- Dobrze, zacznijcie sprzątać. Ja jestem wykończony. Ledwo się trzymam na nogach, 

oczy mi się kleją.

- Aby spotęgować efekt, ziewnął przeciągle. - Jutro dokończymy sprzątania, jeśli nie 

zdążycie   zrobić   wszystkiego.   Dobranoc,   Freddie.   -   Popatrzył   znacząco   na   swego 

przyrodniego brata. - Dobranoc, Nick.

- Do jutra - rzucił Nick. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, potrząsnął głową. - Dziwnie 

się zachowywał - zauważył.

- Po prostu był zmęczony. - Freddie ustawiała na tacy szklanki.

-   Nie,   co   innego   zmęczenie,   a   co   innego   dziwne   zachowanie.   On   się   dziwnie 

zachowywał. - On też się dziwnie czuje, uświadomił sobie teraz, gdy zostali z Freddie sami. - 

Posłuchaj,   oni   mieli   rację.   Jest   już   późno.   Dlaczego   nie   mielibyśmy   zostawić   tego 

wszystkiego i zabrać się stąd? Na porządki będzie czas jutro.

- To idź do siebie, jeśli jesteś zmęczony. - Freddie z pełną tacą skierowała się do 

kuchni. - Nie mogłabym zasnąć, wiedząc, że tak to wszystko zostawiłam. Ale wiem, że tobie 

to nie przeszkadza - dodała przez ramię, popychając nogą drzwi.

- Wydaje mi się, że to nie tylko moja sprawka - mruknął Nick, niosąc drugą tacę. - 

Wydaje mi się, że widziałem jedną czy dwie osoby, które używały dziś wieczór szklanek.

- Mówiłeś coś? - zawołała Freddie.

- Nie. Nic.

Zaniósł tacę do kuchni, gdzie ona już wkładała naczynia do zmywarki, i postawił ją z 

trzaskiem na stole.

-   Nie   pójdziesz   do   piekła   za   to,   że   zostawisz   naczynia   w   zlewie   -   odezwał   się 

uszczypliwie.

- Ani ty nie dostaniesz za to nagrody - odcięła się. - Powiedziałam, żebyś szedł spać. 

Poradzę sobie.

- Poradzę sobie - powtórzył, naśladując jej ton i mimikę. Wziął wiaderko, wstawił je 

do zlewu, wlał płyn do mycia podłóg i nalał gorącej wody.

Uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała.

Przez następne dwadzieścia minut pracowali w milczeniu. Z przyjemnością patrzyła, 

jak podłoga odzyskuje dawny wygląd, a bufet zaczyna z powrotem lśnić. Nick z zapałem 

szorował stoły i ustawiał krzesła, pogwizdując od czasu do czasu. Widziała, że nastrój z 

minuty na minutę mu się poprawia.

- Zauważyłam, że Ben i Lorelie wyszli razem - zaczęła.

background image

- Nic nie ujdzie twojej uwagi - odrzekł cierpko, robiąc krzywą minę. - Dobrze się 

bawili. Jak wszyscy.

- Nie przejmujesz się tym za bardzo.

- To nie było nic poważnego. - Wzruszył ramionami. - Między mną a Lorelie nigdy... - 

Uważaj, co mówisz, ostrzegł siebie. - Po prostu nie pasowaliśmy do siebie.

Freddie ogarnęła niesłychana radość, ale zdołała nie okazać emocji. Przesunęła krzesło 

i ustawiła je przy stole, pod którym Nick właśnie umył podłogę.

Zbliżył   się   do   niej.   Skoro   już   poruszyła   ten   temat,   uznał,   że   nadszedł   czas   na 

wyjaśnienia.

- Freddie, chciałem z tobą porozmawiać na temat tego popołudnia.

-   Dobrze.   Wiem,   że   jak   zrobimy   gruntowny   porządek,   Zack   pomyśli,   że   jest   tu 

niepotrzebny. A ja nie chciałabym ranić jego uczuć.

Podeszła do szafy grającej i pochyliła się nad listą piosenek. Zastanawiała się przez 

chwilę, wreszcie nacisnęła guzik i odwróciła się.

- Nie tańczyłeś ze mną dzisiaj - rzekła z wyrzutem.

- Naprawdę? - zdziwił się, choć bardzo dobrze wiedział, dlaczego z nią nie tańczył.

- Naprawdę. - Podeszła do niego powoli, w rytm muzyki rozbrzmiewającej z szafy. 

„Tylko ty z tym światem godzisz mnie...”, pomyślała.

Doskonale.

- Chyba nie chcesz zranić moich uczuć, Nicholas?

- Nie, ale...

Nie dokończył, bo go objęła. Ujął jej rękę i poprowadził na parkiet.

Poruszał   się   płynnymi,   niezwykle   eleganckimi   ruchami.   Zawsze   tak   było, 

przypomniała sobie, opierając głowę na jego ramieniu. Gdy pierwszy raz z nim tańczyła, była 

niezwykle poruszona i aż drżała z przejęcia. Teraz też była poruszona, ale zupełnie inaczej niż 

przed laty.

Jak kobieta, a nie jak dorastająca dziewczyna.

Świetnie się poddaje, pomyślał Nick. Cudownie się ją prowadzi. Zawsze  tak było, 

przypomniał sobie, przyciągając ją bliżej. Ale nigdy przedtem tak nie pachniała jak teraz i nie 

pamiętał, by jej włosy tak go kusiły, by ich dotknąć...

Byli sami i muzyka była odpowiednia do nastroju tej chwili. Zawsze był wyczulony na 

muzykę. Kusiło go, by musnąć wargami skroń Freddie, by lekko skubnąć koniuszek jej ucha.

Zatrzymał się na sekundę, odsunął ją od siebie na długość wyciągniętej ręki i obrócił 

kilka   razy   dokoła.   Roześmiała   się.   Oczy   jej   rozbłysły   radośnie,   gdy   przyciągnął   ją   z 

background image

powrotem.

Wyczuwała   doskonale   każdy   jego   krok   i   ruch,   jak   gdyby   urodziła   się   w   jego 

ramionach. Wydawało się, że go uprzedza, gdy obracał ją, krążył dokoła niej, prowadził raz 

tak, a raz inaczej. Ruchem tak pełnym gracji jak cała choreografia ich tańca, podniosła głowę 

i spojrzała mu w oczy.

Tylko na to czekał. Jego usta na to czekały.

Złączyły się z jej ustami. Zamknął ją w ramionach, zatopił palce w jej włosach. Nie 

słyszał   już  melodii   płynącej   z  szafy,  bo  w  jego  głowie  rozbrzmiewała   inna  muzyka,   ich 

własna symfonia intymności.

Pomyślał, że mógłby ją pochłonąć, gdyby mu na to pozwoliła. Jej skóra, jej zapach, jej 

cudownie szczodre usta. Kiedy ich pocałunek stał się gorętszy, bardziej zmysłowy, wyobraził 

sobie, jak proste byłoby wziąć ją teraz na ręce i zanieść na górę. Prosto do łóżka.

Ta wizja tak go zaszokowała, że oprzytomniał i odsunął ją od siebie.

- Fred... - zaczął.

- Nic nie mów. - Jej oczy pociemniały, rozmarzyły się. - Tylko mnie całuj, Nick. Po 

prostu mnie całuj.

Znowu ich usta się zetknęły,  co sprawiło, że zapomniał  natychmiast o wszystkich 

powodach,   dla   których   nie   powinno   się   to   zdarzyć.   Mimo   wszystko   jednak   zdołał   się 

opanować. Położył jej ręce na ramionach i odstąpił o krok.

- Nie możemy tego robić - powiedział.

- Dlaczego? - zdziwiła się.

- Stąpamy po niebezpiecznym gruncie - ostrzegł. - Weź rzeczy i torebkę. Odprowadzę 

cię do domu.

- Ale ja chcę zostać tutaj, z tobą - oświadczyła  spokojnie, choć serce biło jej jak 

szalone. - Chcę pójść z tobą na górę, do łóżka.

Nick poczuł znany już charakterystyczny ucisk w żołądku.

- Powiedziałem, żebyś wzięła rzeczy i torebkę. Jest późno.

Może   nie   miała   zbyt   dużego   doświadczenia,   ale   sądziła,   że   wie,   kiedy   może   się 

posunąć dalej, a kiedy powinna się wycofać. Na miękkich nogach podeszła do bufetu po 

torebkę.

- Dobrze, niech będzie jak chcesz. Ale nie wiesz, co tracisz.

Obawiał się, że wie, i to aż za dobrze.

- Gdzie się tego nauczyłaś?

- Ach, mało to było okazji? - rzuciła niedbale przez ramię, otwierając drzwi. - Idziesz?

background image

Teraz dopiero uzmysłowił sobie, że bezpieczniej byłoby wezwać dla niej taksówkę. Za 

późno. Freddie była już na ulicy.

- Zaczekaj! - zawołał i pospiesznie zamknął drzwi baru na klucz.

Freddie szła wolno w dół ulicy.

- Piękna noc - zauważyła. Nick mruknął coś ze złością.

- Tak, po prostu cudowna. Daj mi torebkę.

- Co?

- Po prostu daj mija. - Chwycił małą błyszczącą kopertowkę i wsunął ją do kieszeni 

marynarki. Dopiero teraz zauważył kolczyki w uszach Freddie. - Założę się, że te kamienie są 

prawdziwe - powiedział.

-   Te?   -   Odruchowo   podniosła   rękę   i   dotknęła   kolczyka   z   szafirem   okolonym 

brylantami. - Tak, a dlaczego pytasz?

-   Powinnaś   wiedzieć,   że   nie   należy   paradować   z   rocznym   dochodem   rencisty   w 

uszach.

- Co za sens byłoby je mieć, a nie nosić - zauważyła z bezbłędną logiką.

- Jest na to czas i miejsce. A Lower East Side o trzeciej nad ranem jest do tego 

najmniej odpowiednia.

- Chcesz je włożyć do kieszeni? - spytała wyniośle. Zanim zdążył odpowiedzieć, że 

właśnie o tym myślał, usłyszał czyjś głos. Wydał mu się znajomy.

- Hej, Nick!

Spojrzał na drugą stronę pustej ulicy i zobaczył jakiś cień. Rozpoznał go.

- Idź jak gdyby nigdy nic - powiedział do Freddie, odruchowo zasłaniając ją sobą. - I 

nic nie mów.

Zadyszany od biegu, wyrósł  obok nich szczupły mężczyzna  o pociągłej  twarzy w 

luźnych workowatych spodniach.

- Jak leci, Nick? - spytał.

- Nie narzekam, Jack.

Freddie otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko zduszony kwik, gdy Nick ścisnął 

ją za rękę tak, że miała wrażenie, jakby pogruchotał jej wszystkie kości.

-   Niezła   sztuka.   -   Jack   mrugnął   porozumiewawczo   i   szturchnął   Nicka   łokciem.   - 

Zawsze miałeś szczęście.

Mężczyzna wyglądał zbyt żałośnie, by się go bać.

- Tak, szczęściarz ze mnie. Ale teraz się spieszymy, Jack.

- Cóż, rzecz w tym, że jestem spłukany. A kiedy nie był? - pomyślał Nick.

background image

- Wpadnij jutro do baru, pożyczę ci.

- Dzięki, ale rzecz w tym, że potrzebuję teraz.

Nie zatrzymując się, Nick sięgnął do kieszeni i wyjął dwadzieścia dolarów. Doskonale 

wiedział, na co zostaną przeznaczone, jeśli Jackowi uda się o tej porze złapać swego dealera.

- Dzięki, bracie. - Banknot zniknął w przepastnej kieszeni spodni. - Oddam ci.

- Pewno. - Kiedy mi kaktus wyrośnie na ręce. - Do zobaczenia, Jack.

- A pewnie. Raz Kobra, na zawsze Kobra.

O nie, pomyślał Nick. Nigdy. Wściekły, że został zmuszony do tego spotkania i że 

Freddie zetknęła się z kawałkiem jego brudnej przeszłości, przyspieszył kroku.

- Znasz go z gangu, do którego kiedyś należałeś - powiedziała ze spokojem.

- Tak, stał się ostatnim lumpem.

- Nick...

-   Włóczy   się   po   okolicy,   czasem   przez   cały   dzień.   Założę   się,   że   nie   będzie   cię 

pamiętał, bo był już naćpany, ale gdybyś się na niego natknęła, po prostu uciekaj.

- Dobrze. - Chciała go wziąć za rękę, jakoś uspokoić, odsunąć ponure wspomnienia, 

ale dotarli już do budynku, w którym mieszkała. Nick wyjął z kieszeni torebkę.

Sam wziął klucze i otworzył drzwi. Wszedł z nią do środka i nacisnął guzik windy.

- Jedź na górę i zamknij drzwi na klucz - powiedział.

- Chodź ze mną, zostań ze mną - poprosiła. Chciał jej dotknąć, tylko raz jeszcze, ale 

palce wciąż były brudne w miejscu, gdzie dotknął ręki Jacka, kiedy wręczał mu pieniądze.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co się właśnie zdarzyło? - spytał. - Zetknęliśmy się z 

jakąś częścią mojego życia i gdybyś nie była ze mną, wziąłby od ciebie coś więcej niż te 

piękne kolczyki.

- On nie jest częścią twojego życia - zaprotestowała łagodnie. - On nie jest twoim 

przyjacielem. Ale dałeś mu pieniądze.

- Może dzięki temu nie naciągnie następnej osoby, którą spotka.

- Nie jesteś już jednym z nich, Nick. Wątpię, czy tak naprawdę kiedykolwiek byłeś.

Nagle poczuł się śmiertelnie zmęczony. Oparł głowę o jej czoło.

- Nie wiesz, kim byłem, kim jeszcze mógłbym być. A teraz idź na górę, Fred.

- Nick... - zawahała się.

Aby zamilkła,  chwycił  ją za ramiona i przycisnął usta do jej warg. Gdy wreszcie 

mogła   odetchnąć,   zatoczyłaby   się,   gdyby   jej   nie   podtrzymał   i   nie   wepchnął   do   windy. 

Patrzyła, jak zasuwał żelazną kratę. Nie była zdolna do żadnego ruchu.

- Zamknij drzwi na klucz - przypomniał jeszcze raz, odwrócił się i wyszedł.

background image

Na ulicy obejrzał się za siebie, popatrzył w przód i na boki. Później podniósł głowę i 

zaczekał, aż w jej oknie rozbłysło światło.

Dopiero teraz ruszył w drogę powrotną do domu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Miała niewiarygodne sny. Zgoda, spała zaledwie parę godzin, ale nie widziała powodu 

do narzekań. Prawdę powiedziawszy, obudziła się wcześnie, w cudownym nastroju. A że 

miała trochę wolnego czasu, wybrała się do centrum, żeby odwiedzić kilka interesujących 

sklepów i kupić do mieszkania jakieś drobiazgi, które Nick nazywał świecidełkami.

Wróciwszy do domu taksówką, rzuciła torbę ze swoimi najnowszymi  nabytkami  i 

wyszła po raz drugi. Teraz była już jednak trochę spóźniona. Ale dzień był zbyt piękny, żeby 

się z tego powodu martwić.

Wiosna była w pełnym rozkwicie, w powietrzu czuło się już zapowiedź szybkiego 

lata. Powietrze było jasne i spokojne, nie czuło się jeszcze upału, który latem wprost zbijał z 

nóg.

Freddie   uznała,   że   jest   jedną   z   najszczęśliwszych   kobiet   na   świecie.   Mieszka   w 

niezwykłym, ekscytującym mieście, jeśli wszystko dobrze pójdzie, czeka ją wspaniała kariera 

zawodowa. Jest młoda i zakochana. I, o ile nie zawodzi jej kobieca intuicja, niewiele trzeba, 

żeby przekonała mężczyznę, którego kocha, by odwzajemnił jej uczucie.

Każdy punkt jej planu przybiera realne kształty.

A   ponieważ   była   w   doskonałym   nastroju,   zatrzymała   się   przy   budce   ulicznego 

sprzedawcy i kupiła sobie i Nickowi po ogromnym preclu.

Wkładała właśnie do kieszeni resztę, gdy zauważyła mężczyznę przechodzącego przez 

ulicę na wprost budynku, przy którym stała.

Szczupła twarz, pochylona sylwetka, niechlujne ubranie. Zadrżała, gdy rozpoznała w 

nim typa, którego Nick minionej nocy nazywał Jackiem. Trzymał w ręce papierosa i raz po 

raz się zaciągał, rzucając przy tym czujne spojrzenia na lewo i prawo.

Mimo że jego wzrok na sekundę zatrzymał się na Freddie, zorientowała się, że jej nie 

poznaje. Odetchnęła z ulgą. Oczywiście, gdyby sytuacja tego wymagała, odezwałaby się do 

niego, ale szczęśliwie nie musiała tego robić. Tym bardziej nie chciała wspominać Nickowi o 

spotkaniu z jego dawnym kumplem z gangu.

Przyspieszyła  kroku,  nie   oglądając  się   za  siebie.   Mimo  wszystko   czuła  się  trochę 

niepewnie. Palił ją kark, tak jakby ścigał ją czyjś uporczywy wzrok. Na szczęście była już 

przy barze.

Kiedy weszła do kuchni, natychmiast zapomniała o Jacku. Zatrzymała się na chwilę, 

żeby wyrazić Rio swoje uznanie za wczorajszą ucztę.

Potem, skubiąc precel, weszła na schody. Radosnego humoru nie zmącił jej nawet 

background image

widok Nicka, który otworzywszy drzwi, od razu na nią warknął.

- Spóźniłaś się.

Co za sympatyczny facet!

- Nie byłam pewna, czy wstałeś. Mamy za sobą długą noc.

- Wstałem i pracuję, czego nie można powiedzieć o tobie.

Miał za sobą długą i męczącą noc. Spał może z godzinę, a i to niespokojnie, pocąc się, 

przekręcając   z   boku   na   bok.   Męczyły   go   sny,   w   których   wracała   burzliwa   przeszłość   i 

odzywała się niepokojąca teraźniejszość.

Wtedy był niedoświadczony, ale teraz też brakowało mu doświadczenia. Cierpiał z 

powodu frustracji emocjonalnej i fizycznej, jakiej nie doznawał nigdy przedtem. Doskonale 

przy tym wiedział, gdzie szukać przyczyny tego stanu uczuć.

Stała teraz naprzeciw niego, jaśniejąca, złocista jak promień słońca. Mimo że Freddie 

zdawała sobie sprawę z jego podłego humoru, uśmiechnęła się radośnie, przechylając głowę 

w charakterystyczny dla siebie sposób.

Nie   ogolił   się,   zauważyła,   ale   nie   raziło   jej   to.   Przeciwnie,   gniewne   oczy   i 

jednodniowy zarost przydawały jego twarzy trochę brutalności i dzikości, co na swój sposób 

było nawet pociągające.

Odniosła wrażenie, że tej nocy w ogóle nie spał.

- Nie wyspałeś się, co? Przyniosłam ci precla. Podsunęła mu go pod same usta. Chcąc 

nie chcąc.

musiał ugryźć kawałek, ale nie był tym zachwycony.

- A gdzie keczup? - upomniał się.

- Weź sobie z lodówki. - Podeszła do pianina i usiadła na ławeczce. - Gotowy do 

pracy?

- Pracowałem bez przerwy. - Co innego niby można robić, jeśli się nie śpi? - A co ty 

robiłaś?

- Zakupy.

- Wyobrażam sobie.

- Ale zanim zaczniesz mnie krytykować, dowiedz się, że przypadkiem skończyłam też 

słowa do „Gdy cię tu nie będzie”. - Otworzyła teczkę i wyjęła zapisane kartki papieru. - 

Wygładziłam je, zanim otwarto sklepy - dodała.

Mruknął coś pod nosem, ale usiadł obok. W miarę  czytania humor zaczął mu się 

poprawiać. Powinien był przewidzieć, że słowa będą doskonałe.

Nie zamierzał jednak wbijać ich autorki w dumę.

background image

- Niezłe - skwitował krótko.

- Dziękuję, Gershwinie.

- Bardzo proszę, Byronie - zrewanżował się. Dopiero teraz uważnie jej się przyjrzał, 

zmrużył oczy.

- Coś ty zrobiła z włosami? - zdziwił się. Odruchowo je poprawiła.

- Ściągnęłam je do tyłu i podpięłam. Tak jest wygodniej.

- Ale ja wolę tak - powiedział i zaczął wyciągać z włosów szpilki.

- Przestań. - Uderzyła go w rękę.

Chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał jedną lęka, drugą wciąż wyciągając szpilki. 

Gdy wreszcie włosy opadły jej na ramiona, roześmiał się zadowolony.

- O tak - powiedział. - Teraz dużo lepiej. Mruknęła coś pod nosem nachmurzona.

- Widzę, że stałeś się ekspertem w sprawach fryzur - stwierdziła zjadliwie.

- Tak jest ci bardziej do twarzy. Odgarnęła włosy z czoła.

- A może i ja zmienię ci fryzurę, co? Żeby ci było bardziej do twarzy.

Wyciągnęła rękę, ale on był szybszy. Była zła, że zawsze ją uprzedza. Mocował się z 

nią przez chwilę, aż zabrakło jej tchu i zaczęła chichotać.

Po   chwili   zorientowała   się,   że   on   się   nie   śmieje,   ale   patrzy   na   nią   nieruchomym 

wzrokiem. Patrzy tak przenikliwie, z taką intensywnością, że serce znowu zaczęło jej szybciej 

bić, a w gardle wyschło. Ich nogi się splątały, tak że w końcu sama nie wiedziała, jak i kiedy 

znalazła się na jego kolanach.

Poczuła   ucisk   w   żołądku,   serce   zaczęło   jej   bić   jak   szalone   i   ogarnęło   ją   uczucie 

absolutnej niemocy.

- Nick - zdołała wykrztusić.

- Tracimy czas. - Puścił jej ręce. Musi się opanować, przerwać tę niebezpieczną grę. - 

Przegrajmy ten kawałek, który skończyłaś. Zobaczymy, jak to brzmi.

Cierpliwości, napomniała siebie, bądź cierpliwa. Wytarła o spodnie wilgotne dłonie.

- Dobrze. Jeśli jesteś gotowy.

Po takim trudnym  początku praca poszła już gładko. Oboje  skoncentrowali się na 

muzyce. Siedzieli teraz biodro w biodro jak partnerzy, jak współpracownicy, jak przyjaciele.

Minęła jedna godzina, druga, trzecia, następna. W pewnym momencie Rio przyniósł 

im trochę resztek z przyjęcia i został przez chwilę, żeby z rozanieloną miną posłuchać ich gry.

Podjadali,   wygładzali   muzykę   i   słowa,   spierali   się   o   drobiazgi   i   niemal   osiągali 

jednomyślność w sprawach zasadniczych.

Niemal.

background image

- Powinno być romantycznie - powiedziała.

- Zabawnie - skontrował.

- To ich noc poślubna.

-   Właśnie.   -   Wyjął   papierosa   i   zapalił,   ciesząc   się   w   głębi   duszy,   że   stopniowo 

zmniejsza  dzienną   dawkę   nikotyny.  -  Popędzili   do  tego  ślubu  na  łeb  na  szyję.  Znali  się 

wszystkiego trzy dni.

- Są zakochani - zauważyła.

-   W   ogóle   się   nie   znają.   Nic   o   sobie   nie   wiedzą.   -   W   zamyśleniu   zaciągnął   się 

papierosem, układając w głowie kolejną scenę. - Pognali do sędziego pokoju na absurdalną 

ceremonię, a teraz siedzą w byle jakim pokoju hotelowym, zastanawiając się, co właściwie 

ich do tego skłoniło. I co u diabła mają teraz zrobić.

- Być może, ale to wciąż ich noc poślubna. A ty piszesz pieśń żałobną.

Roześmiał się tylko.

- Słuchałaś kiedyś tak naprawdę „Marsza weselnego”, Fred? - Odłożył papierosa i 

zaczął grać.

Freddie musiała przyznać, że muzyka była podniosła, poważna i trochę przerażająca.

- W porządku, jeden zero dla ciebie. Zagraj to jeszcze raz i pozwól, że się zastanowię.

Wstała  i zaczęła krążyć  po pokoju, wsłuchana  w muzykę  wydobywającą  się spod 

palców Nicka. Obserwowała go i zastanawiała się.

Co w nim jest, że tak na nią działa? Czy jego wygląd? Może tak było przed laty, kiedy 

jako nastolatka zobaczyła po raz pierwszy te niespokojne zielone oczy. Ale teraz nie zwracała 

już takiej uwagi na wygląd Nicka.

Jego zachowanie? Nie mogła się nie uśmiechnąć. Raczej nie. Potrafił być uprzejmy i 

kochający, lecz bywał również szorstki i nie dbał o uczucia innych. To nie znaczy, że chciał 

kogoś zranić czy sprawić ból, nie, on po prostu zapominał, że coś takiego jak uczucia w ogóle 

istnieje.

To jego serce, uznała. To jego serce przyciąga jej serce. I tak już pozostanie. Ale co by 

było, gdyby go spotkała zaledwie wczoraj? Gdyby spotkali się jako obcy sobie ludzie, i ona 

oddałaby mu swe serce na zawsze?

Czy byłaby przestraszona? Niepewna? A może podniecona?

- Kim jest ten mężczyzna - mówiła do siebie półgłosem - który mnie żoną nazywa? I 

który obrączką na zawsze mnie zdobywa? Trzeba czegoś więcej niż obrączki, by zmienić 

życie dziewczyny...

Zmarszczyła czoło, gdy Nick się obrócił.

background image

-   Musi   być   trochę   dosadniej   -   powiedziała,   nadal   przemierzając   pokój   tam   i   z 

powrotem.

- Dopóki śmierć nas nie rozłączy? - zastanawiała się dalej. - Ale czy serca to połączy? 

Miłość, szacunek i wierność, a jaka będzie codzienność?

Nick odwrócił się i roześmiał.

- Podoba mi się to. Małżeństwo i śmierć. Niezła para.

- Mogę to zrobić lepiej. Kim jest ten mężczyzna, który czeka pod drzwiami? Czego 

żąda ode mnie? Kim dla niego mam być? Może żoną? Kochanką? Dziwką? On chce mnie 

nagą widzieć. Nie uda mi się wykręcić...

Zatrzymała się, roześmiała i potarła w zakłopotaniu brodę.

- Przesadziłam, co?

- Dlaczego, to dobry temat. Popłoch, dziewczyna wpadająca w popłoch - powiedział.

- Kto wie, kto wie. - Podeszła do niego. - Może zaczniemy tak jak proponowałeś, 

powoli, w żałobnym rytmie, coś jakby organy, wiolonczela. A potem dodamy tempa, szybciej 

i jeszcze szybciej. Panika. Popłoch.

- I zmienimy tonację.

- Dobrze. Spróbuj tutaj. - Aby zademonstrować, o co jej chodzi, pochyliła się nad jego 

ramieniem i położyła dłonie na jego dłoniach spoczywających na klawiaturze.

- Tak, rozumiem, wyobrażam sobie to, o czym mówisz. - Dałby wszystko, żeby nie 

czuć na plecach jej piersi. - Freddie, nie pchaj się na mnie.

Ton jego głosu wzbudził jej czujność.

- Ojej, przepraszam. - Cofnęła się odrobinę, słuchając jego gry. - Tak, to chyba to. 

Trafione w dziesiątkę - orzekła. - Położyła dłonie na jego ramionach i zaczęła je delikatnie 

masować. - Jesteś spięty - zauważyła.

Uderzał palcami w klawisze, nie panując nad swoją grą.

- Freddie, wciąż się na mnie pchasz - powtórzył z naciskiem.

- Wiem.

Jej włosy musnęły jego policzek, a zapach tych piekielnych perfum, których używała, 

podziałał mu na zmysły jak nigdy przedtem. Chciał ją ofuknąć, odwrócił głowę - i to był 

pierwszy błąd - by zatopić wzrok w jej przepastnych szarych oczach.

- Denerwuję cię, Nicholas? - zapytała, siadając na ławeczce obok niego.

-   Doprowadzasz   mnie   do   szaleństwa   -   powiedział   zgodnie   z   prawdą,   zanim   się 

zreflektował, że nie powinien tego mówić.

- To dobrze. - Pochyliła się i pocałowała go namiętnie w same usta. Nie zdążył się 

background image

uchylić.   -   Ty   mnie   doprowadzasz   do   szaleństwa   od   lat.   Najwyższy   czas,   żeby   role   się 

odwróciły.

Zaczynało mu brakować tchu. Pomyślał, że tak właśnie czuje się człowiek, gdy idzie 

na dno. Dusi się, grzęźnie i toczy przegraną bitwę z losem.

- To nie gra, Freddie, a ty nie znasz zasad - ostrzegł, uznając, że najlepszą formą 

obrony jest atak.

Podniosła ręce, oparła je na jego ramionach, potem zbliżyła się do niego powoli, tak 

że jej usta niemal dotknęły jego ust.

- Chyba mógłbyś mnie ich nauczyć - szepnęła.

Starał  się panować nad sobą, kontrolować ruchy i słowa, zdając sobie sprawę,  że 

rozmowa zbacza na niebezpieczne tory.

- Gdybyś wiedziała, czego chciałbym cię nauczyć, uciekłabyś i popędziła prosto do 

domu, do tatusia, nie zatrzymując się po drodze.

Potraktowała te słowa jak wyzwanie. Podniosła dumnie głowę i popatrzyła mu prosto 

w oczy.

- A więc przekonaj się - powiedziała.

Byłoby szaleństwem, wiedział o tym, byłoby szaleństwem chwycić ją w ramiona i 

wpić się ustami w jej usta. Zrobił to jednak. Wmawiał sobie, że chce ją tylko przestraszyć, 

skłonić, by się zerwała na nogi i rzuciła do drzwi, dla własnego dobra.

Ale to było kłamstwo.

Kiedy ich ciała się zetknęły, kiedy poczuł, jak Freddie wtula się w niego, przyciska do 

jego ciała, ociera o nie, wiedział już, że wszelkie hamulce nie zdadzą się na nic.

- Do diabła - syknął. - Co my robimy! - Podniósł ją z ławeczki, chwycił w ramiona 

ruchem, o jakim marzy każda kobieta. - Tym razem nie odejdziesz - szepnął.

Zabrakło jej tchu, dyszała ciężko, ale popatrzyła na niego spokojnie.

- Nie mam zamiaru nigdzie iść, Nick. A ty nie masz zamiaru mnie do tego nakłaniać.

- A więc niech Bóg ma cię w opiece. Nas oboje - westchnął.

Jego usta znów znalazły się na jej wargach, dzikie i nieokiełznane, gdy porwał ją na 

ręce i zaniósł do sypialni.

Łóżko   było   nie   posłane,   prześcieradła   splątane,   widomy   znak   niespokojnej   nocy. 

Promienie popołudniowego słońca zaglądały do pokoju, bezlitośnie ujawniając panujący w 

nim   nieład.   W   innych   okolicznościach   być   może   zwracałby   uwagę   na   otoczenie,   na 

romantyczną oprawę, której kobieta może pragnąć. Ale teraz po prostu upadł razem z nią na 

łóżko i od razu uległ miotającej nim namiętności.

background image

Jego dłonie już rozpinały jej bluzkę, a wargi pokrywały pocałunkami jej twarz. Nie 

protestowała,   nie   miała   nic   przeciwko   tempu,   jakie   narzucił.   Traktowała   to   jako   coś 

normalnego i odpowiadała tym samym. Po tak długim czekaniu pośpiech wydawał się jak 

najbardziej  na miejscu. Być  może  gdzieś w głębi jej  duszy zakiełkowało ziarnko  paniki, 

strachu, który połączony był z ciekawością.

Czy to będzie bolało? Czy poczuje się upokorzona?

Ale kiedy jego gorące usta znów spotkały się z jej ustami, ziarnko paniki uschło z 

gorąca, zanim miało szansę wzejść. Nigdy nie wyobrażała sobie, że tak to może być. Że jej 

pożądanie może być tak silne i przytłaczające, tak podniecające. Wszystkie jej fantazje, długo 

skrywane marzenia i ciche nadzieje bladły wobec tak oszałamiającej rzeczywistości.

Nick nie mógł się nią nacieszyć.  Wydawało  się, że czekał całe życie  na tę jedną 

chwilę.   Ona   była   ucztą   złożoną   z   zapachów,   smaków,   słodyczy   i   przypraw,   a   on 

wygłodniałym mężczyzną. Miała skórę w kolorze kości słoniowej i ogień w lędźwiach, który 

uwodził, podniecał i kusił. Każdy jej ruch, każdy gest, płynny jak taniec, który połączył ich 

minionej nocy, wzmagał jego podniecenie do granic wręcz niewyobrażalnych.

Instynktownie wyczuł, że jest dziewicą. Wiedział, że jest drobna, delikatna. Czuł pod 

palcami   wrażliwą   skórę   i   subtelne   kształty   dziewczyny.   Podświadomie   zwolnił   tempo.   I 

zaczął   się   nią   rozkoszować.   Miała   w   sobie   jakąś   wyjątkową   słodycz.   W   zarysie   ust,   w 

zaokrągleniu ramion. Delikatnie przesuwał wargi w dół jej szyi, wzniecając w niej kolejne 

etapy   rozkoszy.   Był   ostrożny,   a   równocześnie   niezwykle   zręczny.   Nie   spieszył   się.   Czuł 

drżenie jej ciała, widział jej twarz i rozumiał, że nie ma już żadnego powodu do pośpiechu.

Freddie nie była w stanie utrzymać otwartych oczu. Powieki za bardzo jej ciążyły. 

Poza tym czuła się tak dziwnie lekko jak nigdy przedtem. Jak delikatna figurka ze szkła. A on 

trzymał  ją w swych cudownych rękach tak ostrożnie, jakby się bał, że może się stłuc. A 

później jego usta powędrowały niżej, do jej piersi. Ogarniało ją coraz większe podniecenie.

Dotknąć go, pomyślała nieśmiało. W końcu go dotknąć. Poczuć to twarde ciało, te 

mięśnie pokryte opaloną skórą. Mrucząc pod nosem słowa zachwytu, wodziła dłońmi po jego 

ciele, ciesząc się z każdego nowego odkrycia.

Te delikatne, niewprawne pieszczoty sprawiły, że krew uderzyła mu do głowy. Kiedy 

jego usta znowu wróciły do jej ust, zażądał trochę więcej i trochę dłużej.

Wydawała mu się śpiącą królewną, kiedy tak leżała z zamkniętymi  oczami, lekko 

zarumienioną skórą i włosami jak promienie słońca rozrzuconymi  na poduszce. Nie spała 

jednak. Miała wargi nabrzmiałe  od jego nieustępliwych  ataków, a oddech przyspieszony. 

Skupiony   na   niej,   kierował   ją   delikatnie   w   kierunku   następnego   poziomu   rozkosznych 

background image

doznań. Była gorąca, wilgotna i porywająca.

Otworzyła   szeroko   oczy,   zaskoczona   tym   nowym   wyrazem   intymności.   I   jakąś 

wewnętrzną   presją,   która   rozpierała   ją,   przytłaczała,   ogarniała   całe   ciało.   Nawet   gdy 

potrząsnęła   przecząco   głową,   poddawała   się   jego   pieszczocie.   Pieścił   ją   tak   długo,   aż 

osiągnęła   szczyt.   Krzyknęła   głośno,   zaskoczona   nie   znanymi   sobie   doznaniami.   Wbiła 

paznokcie   w   jego   plecy.   Pożądała   go   teraz   całą   sobą,   czekała   na   tę   jedną   chwilę,   która 

niebawem miała nastąpić.

Wydawało jej się, że słyszy jego cichy jęk, przeciągłe westchnienie, że czuje drżenie 

jego ciała. Poddała mu się całkowicie, przywierając do niego całą sobą.

Wiedział, że sprawi jej ból, choć bardzo tego nie chciał. Starał się być delikatny i 

ostrożny. Ale ona otworzyła się dla niego w sposób tak naturalny, jakby czekała na tę chwilę 

przez całe swoje życie.

Będzie się smażył w piekle za to, co zrobił. Nick przeklinał siebie raz po raz, ale nie 

miał siły, by się ruszyć. Leżał na niej, wciąż jeszcze był w niej, próbując dojść do siebie po 

orgazmie swego życia.

Nie miał prawa jej posiąść, a tym bardziej znajdować w tym przyjemności. Chciał, 

żeby coś powiedziała, cokolwiek, co wskazałoby mu, jak się zachować w zaistniałej sytuacji. 

Ale ona leżała bez ruchu, w milczeniu, obejmując jego plecy.

Przypomniał sobie o poczuciu odpowiedzialności. Nadszedł czas, żeby wypić to piwo, 

którego nawarzył.

Najdelikatniej jak to było możliwe, uniósł się i przetoczył na bok. Westchnęła cicho i 

wtuliła się w niego.

Na pewno będę się smażyć w piekle, pomyślał, za to, że znów jej pragnę.

-   Nie   ma   takiej   rzeczy,   którą   mógłbym   zrobić,   żeby   naprawić   to,   co   się   stało   - 

powiedział.

- Nie ma - zgodziła się, kładąc dłoń na zadawnionej bliźnie nad jego sercem.

Wpatrywał się w plamę na suficie.

- Napijesz się czegoś? - spytał. - Może brandy?

- Brandy? - zdziwiła się, potrząsając energicznie głową. - Nie byłam w wypadku ani 

pod lawiną. Po co mi brandy?

- Żeby złagodzić szok - powiedział. - A zatem wody - dodał niezadowolony z siebie. - 

Cokolwiek.

Wreszcie rozjaśniło jej się w głowie. Na tyle, by mogła zobaczyć żal i samopotępienie 

w jego oczach.

background image

- Chyba mi nie powiesz, że żałujesz tego, co się stało. - Popatrzyła na niego uważnie.

- Jest mi cholernie przykro, niezależnie od tego, co myślę. Nie powinienem był cię 

tknąć. Nie powinienem był dopuścić, żeby sprawy zaszły tak daleko. Wiedziałem, że to twój 

pierwszy raz.

- Skąd? - Nagle zachwiała się jej duma i pewność siebie.

- Pozwól powiedzieć tylko, że to było oczywiste.

- Ach tak. - Może po tak zdumiewającej przyjemności przyjdzie upokorzenie. - Czy 

byłam... nieodpowiednia?

-   Nie...   Co?   -   Zdziwiło   go   to   określenie   i   znowu   zaklął   w   duchu.   Ta   kobieta 

przyprawiła go niemal o utratę przytomności, a teraz pyta, czy była nieodpowiednia. - Nie, 

nie byłaś. Byłaś zdumiewająca.

- Byłam jaka? - Podniosła brwi. - Zdumiewająca?

- To nie ma nic do rzeczy.

- Ależ tak. I to dużo. - Zrozumiała, co dzieje się teraz w jego głowie i sercu, uniosła 

się na łokciu i popatrzyła z góry na jego twarz. Było jej przykro, że czuje się winny. - Zawsze 

wiedziałam, że pierwszy raz będzie z tobą, Nicholas. Zawsze chciałam, żebyś ty był pierwszy.

Zastanawiał się, czemu nie wstydzi się swego wzruszenia.

- Wykorzystałem to.

-   Skądże!   -   Roześmiała   się   rozkosznie.   -   Może   chcesz   się   łudzić,   że   uwiodłeś 

dziewicę, Nick, ale to ja ciebie uwiodłam, i ciężko na to pracowałam.

- Staram się przejąć odpowiedzialność za to, co się wydarzyło - tłumaczył cierpliwie. - 

A ty mi to cały czas utrudniasz.

- Dzięki tobie jestem szczęśliwa - szepnęła i zbliżyła  usta do jego twarzy. - Mam 

nadzieję, że się wzajemnie uszczęśliwimy. Dlaczego miałoby cię to smucić?

Sam nie wiedział, dlaczego się do niej uśmiechnął.

- Sprawiałaś wrażenie, że jesteś bliska płaczu, przerażona i zaszokowana.

- Och - wydęła wargi. - Może następnym razem będzie całkiem inaczej. Jeśli zrobimy 

to całkiem inaczej...

Po pewnym czasie zostawił ją i zszedł do baru na swoją zmianę. Po raz pierwszy od 

lat przyłapał się na tym, że raz po raz rzuca okiem na zegar. Mieszał drinki i podawał zakąski 

niemal automatycznie, z wprawą, jakiej nabrał przez lata pracy. Goście jednak działali mu na 

nerwy i z utęsknieniem czekał, aż ostatni z nich opuści lokal.

Zamknął drzwi na klucz, gdy tylko bar opustoszał. Pospiesznie wytarł blat i stoliki, 

ustawił krzesła i pobiegł z powrotem na górę.

background image

Freddie spała z głową wtuloną w poduszkę, z rękami wyciągniętymi  na tę połowę 

łóżka, którą za chwilę miał zająć. Uśmiechnął się na ten widok. Rozkoszował się jej obrazem, 

słuchał jej spokojnego, równego oddechu, cichego szelestu prześcieradła, gdy poruszała się 

przez sen.

A później przyszedł mu do głowy pewien pomysł, który kazał mu się uśmiechnąć i 

rozpiąć koszulę.

Rzucił ubranie na podłogę i usiadł na brzegu łóżka. Odsunął prześcieradło i połaskotał 

ją w stopę.

Freddie podkuliła nogę i zadrżała. Usłyszała własne westchnienie, myślała, że to sen. 

Nagle przebudziła się i usiadła, gdy Nick skubnął zębami jej ucho.

-   Nick?   -   Zdezorientowana,   z   bijącym   mocno   sercem,   odgarnęła   włosy   z   oczu   i 

zamrugała powiekami.

- Co ty tu robisz? - zdziwiła się.

- Budżecie.

Jej oczy, które powoli przyzwyczajały się do ciemności, błyszczały teraz jak oczy 

kota,   Albo   wilka.   Zorientowawszy   się,   że   siedzi   naga   i   nie   ma   się   czym   przykryć, 

skrzyżowała ręce na piersiach. Wydało mu się to nadzwyczaj podniecające.

- Za późno - mruknął. - Już widziałem cię nagą. Zażenowana opuściła ramiona.

- Miałem taką zachciankę, żeby pieścić twoje palce, a potem wędrować coraz wyżej i 

wyżej. Zaspokajam swoje zachcianki.

- Ach tak. - Same te słowa sprawiły, że oblała się falą gorąca. - Chodź do łóżka.

- Może.

- Chcę... - Wyprężyła  się i opadła na poduszki,  gdy jego język  zaczął  pieścić jej 

kostkę.

- Pomyślałem sobie, że skoro mnie uwiodłaś...

- stopniował pieszczoty, przesuwając usta coraz wyżej - to teraz kolej na mnie.

Kto by pomyślał, że wgłębienie pod kolanem może być tak cudownie wrażliwe?

- Cóż - zająknęła się. - Masz rację.

Następnego   ranka   weszła   do   swego   mieszkania,   śpiewając.   Nie   dość,   że   była 

zakochana, to Nick LeBeck był jej kochankiem. A ona jego kochanką.

Zakręciła trzy szybkie piruety w salonie, ukryła twarz w fiołkach, które jej podarował, 

po   czym   znowu   zawirowała   radośnie.   Nagle   wszystko   w   jej   życiu   stało   się   absolutnie 

doskonałe.

Byłaby skłonna natychmiast opuścić swe piękne nowe mieszkanie i przeprowadzić się 

background image

do tej klitki, w której mieszkał. Tak jak stała. Mogła sobie jednak wyobrazić minę Nicka, 

gdyby powiedziała mu o tym pomyśle.

Przeżyłby szok. I nieźle by się przestraszył, to pewne.

Nie ma powodu do pośpiechu, napomniała siebie. Jeszcze nie teraz. Na razie wskazana 

jest cierpliwość.

Jeśli   jednak   on   nie   uczyni   pierwszy   następnego   kroku,   będzie   musiała   przejąć 

inicjatywę. I wystąpić z propozycją.

Ale   na   razie   była   bardziej   niż   zadowolona.   Wszystko,   czego   pragnęła   w   tym 

momencie, to wziąć prysznic - ten, który wzięła tego ranka razem z Nickiem, nie liczył się - i 

zmienić ubranie. Za godzinę musi być z powrotem u Nicka.

Muszą jeszcze skończyć scenę z dzisiejszego aktu.

Wyszła   właśnie,   ociekając   wodą,   spod   prysznica,   gdy   odezwał   się   dzwonek 

domofonu.

-   Idę,   idę!   -   zawołała,   choć   oczywiście   przybysz   nie   mógł   jej   słyszeć.   -   Szybko 

wciągnęła szlafrok i podniosła słuchawkę. - Tak?

- Fred, otwórz - poznała głos Nicka. Zadrżała.

- Nick, przestań za mną chodzić.

- Chodzić? Otwórz w końcu. Nie biegłbym tutaj całą drogę, gdybyś odebrała telefon.

-   Brałam   prysznic.   -   Nacisnęła   guzik,   odsunęła   zasuwę   w   drzwiach   i   wróciła   do 

łazienki.   Zdążyła   tylko   owinąć   głowę   ręcznikiem   i   wklepać   krem,   gdy   Nick   wszedł   do 

mieszkania.

- Nigdy nie zostawiaj otwartych drzwi, tak jak teraz - ostrzegł.

Wciąż to samo, pomyślała.

- Przecież wiedziałam, że to ty - broniła się.

- Nigdy - powtórzył i popatrzył na nią zdziwiony. - Czy nie brałaś prysznica godzinę 

temu? - spytał.

Przechyliła głowę i poprawiła ręcznik.

- Tak, ale byłam zajęta zupełnie czymś innym niż mycie. A ty co, pilnujesz zużycia 

wody?

Rozkojarzony zaczął machinalnie gładzić wyłóg jej szlafroka.

- Jak nazywacie to, co masz na sobie? - spytał. Spojrzała w dół na krótki jedwabny 

szlafroczek.

- Szlafrok. A twoim zdaniem co to jest?

- Zaproszenie, ale nie mamy czasu. Pakuj się. Zdziwiła się.

background image

- Wyjeżdżam? - spytała.

- My wyjeżdżamy. Maddy O'Hurley dzwoniła pięć minut po twoim wyjściu. Zaprasza 

nas na parę dni do swego domu w Hamptons. W Hamptons!

Freddie ściągnęła z głowy spadający ręcznik.

- Teraz?

- Teraz. Ma tam letni dom i jest z nią rodzina.

- Zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. - Pomyślała, że będzie to okazja, żeby 

razem popracować i trochę odetchnąć wiejskim powietrzem.

- To brzmi jak ukartowany plan.

- A więc się pospiesz, dobrze? - Nick zaczynał się już niecierpliwić. - Muszę wracać 

do siebie i też się spakować, wynająć samochód i zorganizować zastępstwo w barze.

- Dobrze, już dobrze, idź. Jak będziesz gotowy, to i ja będę.

- Trzymam cię za słowo. - Zajrzał do sypialni i stanął jak wryty. - Wielkie nieba! A to 

co takiego?

- Łóżko - odpowiedziała,  gładząc rzeźbione wezgłowie. - Moje  łóżko. Wspaniałe, 

prawda?

- Śpiąca królewna albo księżniczka na grochu, sam nie wiem - rzekł ze śmiechem.

- Coś pośredniego. - Zmarszczyła czoło. - Większe niż twoje, co?

- Trzy razy takie. - Dotknął jedwabnego prześcieradła. Nagle zaświtała mu pewna 

myśl. Powoli odwrócił się i popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.

- No jak, Fred, szybko się spakujesz?

- Wystarczająco szybko - obiecała, opadając wraz z nim na jedwabną pościel.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Nie   pojmowała,   dlaczego   nie   może   prowadzić.   Jazda   szybkim   wygodnym 

kabrioletem,   który   wynajął   Nick,   sprawiała   jej   przyjemność.   Upajała   się   wiatrem 

rozwiewającym włosy, muzyką płynącą z radia. Ale mimo wszystko wolałaby siedzieć za 

kierownicą.

- Dlaczego nie dasz mi prowadzić? - spytała lekko obrażonym tonem.

- Bo wiem, jak jeździsz. Wleczesz się.

- Nie wlokę, tylko przestrzegam przepisów.

- Wleczesz. - Jakby dla podkreślenia swoich słów, nacisnął mocniej pedał gazu. Nie 

ma to jak szybka jazda i Ray Charles ze stereo. - Gdybyś ty prowadziła, do końca tygodnia 

nie dojechalibyśmy na miejsce.

- Udało ci się już zapłacić jeden mandat - przypomniała mu uszczypliwym tonem.

Policja zatrzymała go na dwudziestym kilometrze.

- Gliny z drogówki nie mają za grosz fantazji. - Nick był wyraźnie zdegustowany. On 

ma, czego natychmiast dowiódł, biorąc z piskiem opon kolejny zakręt. - No dobrze, pilocie, 

powiedz, kiedy powinniśmy skręcić. Chyba niebawem.

Freddie rzuciła okiem na kartkę z opisem trasy.

- Już minęliśmy zjazd. Jakiś kilometr temu - mruknęła.

- Nie ma sprawy. - Zawrócił jednym szybkim ruchem. Freddie nie wiedziała, czy się 

śmiać, czy krzyczeć ze strachu.

- Ludzie mogą  spać spokojnie,  wiedząc,  że mieszkasz na Manhattanie i nie masz 

samochodu - zażartowała. - W lewo - dodała. - I zwolnij. Chcę dojechać cała.

Zwolnił  trochę,  by popatrzeć  na   okazałe  domy,  które   mijali.   Duże  trawniki,   dużo 

szkła,   dużo   pieniędzy,   stwierdził   w   duchu.   Wyobrażał   sobie   przestronne   pokoje   pełne 

antyków, z podłogami wyłożonymi perskimi dywanami. Albo błyszczące posadzki z drewna i 

nowoczesne meble. Baseny z dnem z błękitnych kafli i rozstawione wokół leżaki i łóżka do 

opalania. Wszystko to oczywiście otoczone żywopłotami i ocienione starymi rozłożystymi 

drzewami.

Kiedyś nawet nie przypuszczał, że znajdzie się w takim otoczeniu. A teraz został tutaj 

zaproszony.

- To ten. - Freddie wyciągnęła rękę. - Z cedrem i drzewami czereśniowymi  przed 

wejściem. Och, czy nie jest tu pięknie? - zachwyciła się.

Drzewa już przekwitały, pokrywając ziemię delikatnymi różowymi płatkami. Widok 

background image

był niezapomniany. Nick nie znał się na roślinach, ale wydawało mu się, że w powietrzu 

unosi się zapach lilii.

Kiedy skręcił na pochyły podjazd, jego oczom ukazały się wspaniałe krzewy obsypane 

lawendowym kwieciem.

- Niezłe jak na weekendowy azyl - mruknął, studiując konstrukcję ze szkła i drewna. - 

Musi tu być ze dwadzieścia pokoi.

- Prawdopodobnie. Zastanawiam się... - Freddie przerwała, gdy zza .domu wybiegła 

pędem   czereda   dzieciaków.   Mimo   różnego   wzrostu   i   wagi   wydawały   się   tworzyć   jedną 

zwartą masę.

- Widzę, że Maddy miała rację, mówiąc, że będzie tutaj cała rodzina - zauważył Nick.

- Na to wygląda - przyznała Freddie. - Wydaje mi się, że najstarszy chłopak Maddy 

próbuje właśnie zamordować jedno z dzieci Trace'a - dodała, przyglądając się turlającym się 

w trawie chłopcom splecionym morderczym uściskiem.

Uśmiechnęła   się   do   piegowatej   dziewczynki   o   rudych   kręconych   włosach   i   bliżej 

nieokreślonej plamie na policzku, która nagle wyrosła obok samochodu.

- Mamo! - zawołała dziewczynka. - Mamo, przyjechali goście.

Dziewczynka z krzykiem radości podbiegła do Freddie.

- Cześć, jestem Julia. Pamiętasz mnie?

- Oczywiście. - Freddie pocałowała w policzek najmłodszą córkę Maddy. - Nick, to 

Julia Valentine. W tej chwili nie podejmuję się przedstawić ci pozostałych dzieci - dodała, 

spoglądając na kłębiące się na ziemi ciała.

-   Cześć,   Julio.   -   Podobna   do   matki,   pomyślał   Nick.   O   ile   Maddy   O'Hurley 

rzeczywiście wygląda tak jak na scenie i na plakatach. - Tu się chyba toczy jakaś wojna.

- Cześć. - Julia posłała mu promienny uśmiech.

- Lubimy się bić. Jesteśmy Irlandczykami.

- A, to wszystko tłumaczy - roześmiał się Nick, rozglądając się wokół.

- Jest nas dużo - mówiła dziewczynka - bo prawie wszyscy mają bliźniaczki. Trace ma 

dwie pary bliźniaków. A ciocia Chantel ma trojaczki. - Zmarszczyła piegowaty nosek. - Sami 

chłopcy. Chodźcie. Zaprowadzę was do środka.

Julia, choć miała zaledwie siedem lat, zerkała na Nicka kokieteryjnie.

- Chcę być aktorką na Broadwayu - oznajmiła.

- Tak jak mama. Będziesz mógł dla mnie pisać muzykę.

- Dzięki.

Kiedy Julia otworzyła drzwi, przywitał ich mały jasnowłosy chłopiec z nienaturalnie 

background image

błyszczącymi oczami, trzymający w ręce rechoczącą żabę.

- Odłóż Chauncy'ego, Aaron - poleciła Julia protekcjonalnym tonem starszej siostry. - 

Nikt się go nie boi.

- Będzie  się bać, jak mu wyrosną zęby - powiedział ponuro Aaron i popędził do 

ogrodu.

- To mój młodszy brat - poinformowała Julia. - Jest nie do wytrzymania.

Zanim zdążyli ustosunkować się do tych słów, na schodach pojawiła się rudowłosa 

piękność. Miała na sobie krótkie, nierówno obcięte szorty i obszerną, wypłowiała koszulkę 

głoszącą, że kocha Nowy Jork. Była boso.

Maddy O'Hurley, ulubienica Broadwayu, miała efektowne wejście.

- Aaron, ty mały diable, gdzie jesteś? - zawołała. - Nie mówiłam, że masz trzymać 

tego gada w terrarium?

Zatrzymała   się   na   widok   gości.   W   wyciągniętej   ręce   trzymała   małą   srebrzystą 

jaszczurkę.

- Och. - Dmuchnęła na włosy opadające jej na oczy. - To by było tyle na powitanie. - 

Podała jaszczurkę Julii, by przywitać się z Freddie i towarzyszącym jej Nickiem. - Julio, bądź 

tak dobra i zanieś tego gada tam, gdzie jego miejsce. - Pozbywszy się jaszczurki, chwyciła 

Freddie w ramiona. - Tak się cieszę, że cię widzę. Jak to dobrze, że przyjechałaś.

- Ja też się cieszę - odrzekła Freddie.

- A ty jesteś Nick, prawda? - Maddy wyciągnęła do niego rękę. - Miło mi cię wreszcie 

poznać. Od dawna podziwiam twoją muzykę.

Nick wiedział, że się w nią wpatruje jak urzeczony, ale niewiele sobie z tego robił. 

Wyglądała dokładnie tak jak na scenie i na plakatach. Porcelanowa cera, wyrazista, pełna 

ekspresji twarz. I minio że była matką czwórki dzieci, zachowała zgrabną, pełną wdzięku 

figurę tancerki.

- Pamiętam, kiedy pierwszy raz poszedłem na Broadway - powiedział. - Dziesięć, 

może jedenaście lat temu. Grałaś główną rolę. Nigdy przedtem i nigdy potem nie widziałem 

nikogo takiego jak ty.

- Nieźle.

Maddy uznała, że uścisk dłoni to za mało i pocałowała go w policzek.

- Chyba cię polubię. Chodźmy się przejść. Zobaczymy, kto jest w pobliżu. Później 

zaniesiemy wasze rzeczy do pokoju.

Dom był duży i jasny. Miał szerokie przeszklone drzwi, duże łukowate okna, świetliki 

w   sufitach.   Gdzieniegdzie   natykali   się   na   skrzynię   z   zabawkami,   rękawicę   baseballową, 

background image

rzucone   w   kąt   trampki.   Te   oznaki   zamieszkania   czyniły   elegancką,   wysmakowaną 

architekturę bardziej swojską i ludzką.

W   dużym   słonecznym   salonie   pełnym   egzotycznych   roślin   i   paproci   w   różnych 

odcieniach   zieleni   zastali   legendę   Hollywood.   Chantel   O'Hurley   siedziała   na   kanapie   z 

podkurczonymi   nogami,   oczy   miała   przymknięte.   Obok   niej   stał   mężczyzna,   którego 

atletyczna   sylwetka   i   postawa   od   razu   skojarzyły   się   Nickowi   z   gliniarzami,   z   którymi 

niegdyś miał często do czynienia.

- Brent dobrze sobie radzi - powiedział Quinn Doran, obserwując dzieci przez okno. - 

Może nie jest duży jak na swój wiek, kochanie, ale jest bardzo dzielny.

- Potwory - westchnęła Chantel, ale było w jej tonie matczyne pobłażanie. - Dlaczego, 

skoro już imałam mieć trojaki, to nie mogły to być miłe grzeczne dziewczynki?

- Zanudzilibyśmy się z nimi na śmierć. A nawiasem mówiąc, kto im pokazał, jak się 

używa procy?

Chantel uśmiechnęła się do siebie. Oczywiście, że ona. To jej chłopcy, pomyślała. Po 

latach oczekiwania i nadziei urodziła od razu trzech.

Leniwie wyciągnęła rękę, ruchem kobiety, która wie, że zawsze ktoś ją ujmie.

- Chodź do mnie, Quinn, zanim nas tu znajdą.

- Za późno - oznajmiła Maddy. - Mamy gości. Nick, to moja siostra Chantel, udająca 

Kleopatrę, a to jej mąż Quinn Doran.

-   Freddie.   -   Chantel   uniosła   się   nieco,   by   pocałować   Freddie   w   policzek,   ale   jej 

spojrzenie   powędrowało   w   stronę   Nicka.   -   Masz   świetny   gust,   kochanie   -   stwierdziła   z 

uznaniem.

- Też tak myślę.

Nick wpatrywał się w nią jak urzeczony. Blond Wenus przyglądała mu się uważnie 

swymi przepastnymi błękitnymi oczami, w końcu uśmiechnęła się. Poczuł, jak każdy nerw 

jego ciała napręża się niczym struna.

- Piszesz muzykę  dla Maddy do nowego musicalu - powiedziała. - Z tego, co mi 

mówiono, ma dość talentu, żeby jej głos brzmiał profesjonalnie.

Maddy prychnęła pogardliwie.

- Jest zazdrosna, bo ja dwa razy dostałam Tony'ego, a ona tylko raz głupiego Oscara. - 

Maddy odwróciła się do Freddie i Nicka. - Chodźcie, zobaczymy, kogo jeszcze uda nam się 

znaleźć.

- Chwileczkę - mruknęła Freddie, gdy przechodzili z Nickiem przez próg. Dotknęła 

lekko kącika jego ust.

background image

- Co takiego? - spytał Nick.

- Och, nic. Po prostu ślina.

- Dziwne. - Jeszcze raz obejrzał się przez ramię na postać rozłożoną na kanapie. - W 

naturze wygląda jeszcze lepiej niż na ekranie.

- Opanuj się, Nicholas. Nie chciałabym, żeby Quinn zabił cię we śnie. Wieść głosi, że 

wiedziałby, jak to zrobić, szybko i cicho. - Zanim zdążył odpowiedzieć, krzyknęła głośno: - 

Trace!

Nick zobaczył, jak rzuca się w muskularne ramiona opalonego mężczyzny o posturze 

boksera.

- Freddie! - Trace ucałował ją z dubeltówki. - Jak się czuje moja mała dziewczynka?

- Świetnie. - Uwieszona szyi Trace'a, wskazała głową na swego towarzysza. - To Nick 

LeBeck - przedstawiła go - a to Trace O'Hurley.

- Miło mi cię poznać.

Mimo przyjaznego tonu popatrzył na Nicka w sposób, który znów przypomniał mu 

gliniarzy. Dziwne, zastanawiał się Nick, przecież facet jest muzykiem. Uwielbiał jego utwory. 

Ale te oczy gliniarza...

- Reszta jest w kuchni - powiedział Trace. - Abby gotuje.

-   Dzięki   Bogu   -   ucieszyła   się   Maddy.   -   To   jedyna   osoba,   do   której   można   mieć 

zaufanie. Jesteś głodny? - zwróciła się do Nicka.

- Cóż, ja... - zająknął się.

- Na pewno jesteś. - Wzięła go pod rękę i poprowadziła korytarzem, zanim zdążył 

dokończyć rozpoczętą myśl. - Ja po podróży zawsze jestem głodna jak wilk.

Szli długim krętym korytarzem. Nick zwrócił uwagę, że Trace nadal trzyma Freddie w 

ramionach. Nie postawił jej z powrotem na podłodze, lecz uniósł ją jak rycerz swą wybrankę.

Z końca korytarza dobiegła ich wrzawa i szum głosów. Maddy otworzyła drzwi.

Kuchnia   była   ogromna,   ale   tak   zatłoczona,   że   sprawiała   wrażenie   małej.   Tylko 

jasnowłosa kobieta mieszająca coś w garnku na kuchence wyróżniała się spośród reszty.

Chudy mężczyzna z przerzedzonymi włosami wirował wokół, trzymając w ramionach 

kobietę w średnim wieku. Poruszali się niezwykle lekko, zgrabnie omijając krzesła, blaty i 

pozostałe osoby.

- I kiedy zaczęliśmy nasz ostatni numer - mówił Frank, obracając Molly trzy razy - 

porwaliśmy widzów.

Z   niezwykłym   wdziękiem   pchnął   żonę   w   ramiona   mężczyzny   opartego   o   blat 

kuchenny.

background image

- Molly wie, że mam dwie lewe nogi. - Dylan Crosby zaśmiał się i przekazał teściową 

swemu najstarszemu synowi. - Dalej, Ben, zatańcz z babcią, zanim ja ją zadepczę.

Zauważywszy Trace'a, Frank uśmiechnął się szeroko.

- Mam twoją żonę, Tracey! Dziewczyna zrobi karierę na deskach, jak tylko zrezygnuje 

z kariery naukowej. - Obrócił Gillian parę razy wkoło. - O, kogo widzę, Freddie! - zawołał.

Trace chwycił Freddie w ramiona i rzucił ją Frankowi. Nawet nie wiedziała, kiedy 

znalazła się w jego objęciach.

- Ejże, chłopcze! - zawołał Frank do Nicka. - Tańczysz?

- W zasadzie...

- Tato, pozwól im odetchnąć. - Abby odwróciła się od kuchni i podeszła do Nicka. - 

Witaj w domu wariatów. Jestem Abby Crosby.

- Najpierw byłaś O'Hurley - przypomniał jej ojciec.

- A więc Abby O'Hurley Crosby - poprawiła się. - I jeśli zdążysz usiąść, tata nie 

będzie mógł zacząć cię uczyć stepowania.

To cała drużyna, stwierdził Nick. Dopóki sam nie znalazł się we własnej rozległej 

rodzinie,   nie   wyobrażał   sobie,   że   ludzie   mogą   w   ten   sposób   żyć.   Ale   podobnie   jak   w 

przypadku Stanislaskich, ta chaotyczna, hałaśliwa grupa ludzi też stanowiła jeden rodzinny 

klan.

Nick  przekonał   się już,  że  w   takich rodzinach   często  jedni  mówią  przez   drugich, 

przekrzykują   się   i   nie   słuchają   wzajemnie.   Sprzeczają   się   o   głupstwa,   kłócą   o   sprawy 

zasadnicze, toczą ze sobą małe wojny, ale są solidarni wobec przeciwnika z zewnątrz. Gdy 

trzeba, stoją za sobą murem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.

Wiedział, że ich polubi i będzie się tutaj dobrze czuł. Zanim skończył się posiłek, 

potrafił już rozróżnić niektóre dzieci, nawet bliźniaki i trojaczki, których tu nie brakowało. 

Nic dziwnego, uznał, skoro Maddy i jej siostry też były trojaczkami.

Gdy posprzątano w kuchni, Freddie i Nick chętnie przystali na propozycję Maddy, 

żeby zająć się muzyką.

Nick szybko przystosował się do nerwowego rytmu życia w tym domu. Udało im się 

nawet trochę popracować w tej nie sprzyjającej skupieniu atmosferze.

- Mamo! - Najstarsza córka Maddy stanęła w progu pokoju muzycznego. - Douglas 

znowu się bije. - Cassandra patrzyła ponuro, skarżąc na brata bliźniaka.

- Jest mężczyzną, kochanie - powiedziała Maddy.

- Musisz być cierpliwa.

Reed rzucił córce karcące spojrzenie.

background image

- Cassie, mamusia pracuje, nie widzisz?

- Widzę - westchnęła Cassie. - Nie przeszkadzać, dopóki nie ma krwi. Może zaraz 

będzie - mruknęła złowieszczo.

-   Zacznijmy   drugą   zwrotkę,   dobrze?   -   zaproponowała   Maddy,   najwyraźniej 

rozkojarzona z powodu wizji bratobójstwa. - Nie przerywaj teraz - dodała i zaczęła kolejną 

zwrotkę.

- Pracuj przeponą, Maddy - poinstruował ją Frank - bo nie usłyszą cię w ostatnim 

rzędzie.   Ładna   melodia   -   zwrócił   się   do   Nicka   i   Freddie.   -   Wiecie,   myślałem   o   ruchu. 

Gdybyśmy...

- Tato, naprawdę najpierw musimy się zająć partiami śpiewanymi, a dopiero potem 

choreografią. Gdzie mama? - spytała Maddy, zanim zdążył jej powiedzieć, dlaczego nie ma 

racji.

- Och, wyszła gdzieś z dzieciakami. Myślałem, żeby może...

- Pewnie poszła po lody. - Maddy wiedziała, że musi uciec się do fortelu, jeśli chce, by 

ojciec nie wtrącał się do ich pracy. - Słyszałam, jak mówili coś na ten temat.

-   Tak?   -   zaniepokoił   się   Frank.   -   To   lepiej   ich   poszukać.   Dzieci   nie   można 

rozpieszczać. Potem tylko płaci się za dentystę.

-  Wybaczcie  -  rzekła  Maddy, gdy ojciec   wypadł   z  pokoju.  -  Kochana   rodzinka   - 

westchnęła.

- Nie szkodzi. - Nick wziął akord. - Rozumiem to. A teraz trzecia zwrotka - dodał i 

nagle zaniemówił, gdy do pokoju weszła powłóczystym krokiem Chantel.

- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała. - Posiedzę w kąciku, cichutko jak myszka.

-   Raczej   szczur   -   mruknęła   Maddy.   -   Wyjdź,   Chantel,   bo   rozpraszasz   mojego 

kompozytora.

Chantel wzruszyła  alabastrowymi  ramionami.  Wiedziała,  że Maddy nie mija  się z 

prawdą.

- Cóż, jeśli wam przeszkadzam, to pójdę na basen. Może któreś z dzieci zechce sobie 

ponurkować. - Rzuciła ostatnie powłóczyste spojrzenie na Nicka i wypłynęła z pokoju.

- Nie martw się. - Maddy poklepała Nicka po ramieniu. - Ona tak działa na mężczyzn. 

Podwyższa im poziom testosteronu.

- Trzecia zwrotka, Nick. - Freddie szturchnęła go łokciem w żebra.

- Tak, tak, właśnie się zastanawiałem...

Z ogromnym wysiłkiem starał się wkomponować zwrotkę w chór, gdy przed oknem 

pokoju przemknęła Abby. Piszczała i śmiała się na przemian, a mąż biegł za nią z dużym 

background image

pistoletem na wodę w ręku.

- Jak dzieci! - skwitował Reed, potrząsając głową. - A może zrobimy sobie przerwę? 

Czy to dobry pomysł, żeby trochę popływać w basenie?

- Wspaniały - przyznała Maddy.

- Idźcie naprzód. - Freddie zbierała nuty. - Ja jeszcze chwilę zostanę.

- Dołącz do nas, kiedy skończysz. - Maddy wzięła Reeda za rękę. - Jeśli zdołasz znieść 

ten widok.

Nick wyciągał szyję, usiłując dojrzeć, co dzieje się nad basenem.

- Myślisz, że będzie w bikini? - spytał. - Maddy? - Freddie uniosła brwi.

Oboje doskonale wiedzieli, kogo Nick ma na myśli, ale widokiem rozebranej Maddy 

też żaden mężczyzna by nie pogardził. Freddie roześmiała się, widząc minę Nicka, który 

wyobraża sobie siostry O'Hurley w bikini.

- Już dobrze, dobrze, nie musisz odpowiadać - rzuciła.

- Myślisz, że Abby też pójdzie się kąpać? - spytał.

- Myślę, że możesz wpaść w tarapaty, jeśli będziesz się interesował mężatkami. A 

teraz, jeśli zdołasz poskromić swoje hormony, to pozwól, że jeszcze raz przegram całość. 

Maddy chce nad tym później popracować.

- To jeszcze surowiec.

- Zgoda, ale mimo wszystko jakiś zaczyn.

Ma rację, przyznał w duchu. Można by to wszystko wygładzić, gdyby pracowali z 

Maddy sam na sam.

- Dobrze, myślałem, że jeśli spróbujemy w ten sposób...

Freddie zaniknęła oczy, słuchając pierwszych tonów. Bezwiednie zaczęła śpiewać. Jej 

czysty głos słychać było w ogrodzie.

Maddy podniosła rękę, po czym położyła dłoń na ramieniu Abby.

- Posłuchaj.

-   Piękne   -   przyznała   Abby,   a   jej   oczy   zasnuły   się   mgłą.   -   Smutne   i   przepojone 

miłością. Śpiewając, nie jest w stanie tego ukryć. Ona jest w nim zakochana.

- Cóż... - Chantel podeszła do obu sióstr. - Każdy musi przez to przejść.

- My już przeszłyśmy. - Maddy popatrzyła w kierunku basenu.

Dylan chwycił córkę Trace'a i usiłował wepchnąć ją do wody. Trzej synowie Chantel 

urządzali wyścigi, a Gillian i Cassie występowały w roli sędziów.

Douglas jak opętany pryskał wodą na drugą córeczkę Trace'a.

Jego ojciec siedział, trzymając na kolanach bliźniaki Trace' a, i lizał lody.

background image

Ben i Chris, synowie Abby, przystojni młodzi chłopcy, stali z dala od tego zgiełku, 

spierając się, którą kasetę włożyć do przenośnego stereo.

Quinn i Trace siedzieli w cieniu, pociągając piwo, a Molly chwaliła córeczkę Abby, 

Evę, za jej podwodne akrobacje.

Aaron i najmłodszy syn Abby szukali czegoś w trawie. Julia ciągnęła ich za koszule, 

ale nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.

Moja rodzina, pomyślała Maddy i pomachała do Reeda, dając mu w ten sposób znać, 

że ma na wszystko baczenie.

- Dobrze mi - powiedziała, zwracając twarz ku słońcu. - I mam nieodparte wrażenie, 

że tych dwoje przy fortepianie pomoże mi zdobyć następnego Tony'ego.

Chantel popatrzyła na siostrę.

- Och, kochanie, to ty masz już jednego? Nie wiedziałam.

Roześmiała się i szybko uciekła do basenu.

Późno w nocy, gdy w domu wreszcie zapanował spokój, Nick przyciągnął Freddie do 

siebie. Oparła głowę na jego ramieniu. Skoro Maddy była na tyle domyślna, by umieścić ich 

w sąsiadujących pokojach, nie miał poczucia winy, wślizgując się do łóżka Freddie.

Dobrze mu było, gdy tak leżał obok niej, spokojny, usatysfakcjonowany wspólnymi 

doznaniami. W sposób tak naturalny wtuliła się w niego, że zaczął się zastanawiać, jak w 

ogóle mógł dotychczas zasypiać sam, bez niej.

- Zmęczona? - spytał.

- Hm. Odprężona. To był wspaniały dzień. Cieszę się, że ich wszystkich zobaczyłam. 

Dzieci tak wyrosły.

- Jest ich niezła drużyna.

-   O   tak.   To   cudowne,   że   potrafią   tak   rozplanować   swoje   zajęcia,   żeby   co   roku 

spotykać się na tydzień lub dwa w jednym miejscu. Na ogół przyjeżdżają tutaj, ale czasem na 

farmę Dylana i Abby w Wirginii. - Freddie westchnęła rozespana i przytuliła się mocniej do 

Nicka, gdy jego palce zaczęły delikatnie gładzić jej plecy. - Raz tam byliśmy. Jest piękna, 

otoczona wzgórzami, na łące pasą się konie. Wokół jest tyle wolnej przestrzeni, że można 

wędrować bez końca.

- Potrzebują dużo miejsca na tyle dzieci. Abby ma dwie dziewczynki, bliźniaczki, tak?

- Nie, one są córkami Trace'a i Gillian. Abby ma czworo dzieci: Bena, Chrisa, Evę i 

Jeda. Rodziły się po kolei, nie ma wieloraczków.

- Aż czworo! - Nick odruchowo się wzdrygnął.

- Przecież lubisz dzieci. - Podniosła się tak, by móc przyjrzeć się jego twarzy. W 

background image

świetle księżyca padającym z okna wyglądała jak twarz jednego z bohaterów legendy o królu 

Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu.

- Oczywiście. Ale zawsze się dziwię, że są ludzie, którzy chcą i potrafią sprostać tylu 

trudom.

Upajała się jego widokiem, tą męską, szorstką, jakby wyrzeźbioną twarzą, zielonymi 

jak morze oczami. Znowu zapragnęła się do niego przytulić, gotowa odpowiedzieć na każdą 

pieszczotę.

- Lubię duże rodziny. Przez kilka lat byłam jedynaczką. Nie czułam się samotna, bo 

zawsze miałam obok tatę, ale wszystko się zmieniło, kiedy w naszym  życiu  pojawiła się 

Natasza. Dopiero wtedy staliśmy się prawdziwą rodziną Chciałam mieć siostrę - ciągnęła - ale 

najpierw urodził się Brandon i bardzo się ucieszyłam.

Nick też był jedynakiem, ale nie miał przy sobie ojca.

- A ja zawsze chciałem mieć brata - wyznał. - I w końcu miałem Zacka. Tylko że on 

wypłynął w morze, a ja nie.

Freddie ból ścisnął serce na myśl o tym, jak bardzo Nick musiał się czuć samotny, 

będąc chłopcem.

- To na pewno było dla ciebie ciężkie przeżycie...

- Zrobił to, co musiał. Wtedy wyglądało to tak, jakby mnie zostawił. Ale jakoś się z 

tym uporałem.

Poczuła nagły przypływ miłości.

- A więc teraz znowu masz brata i wspaniałą dużą rodzinę. Nigdy już nie będziesz 

sam, chyba że tego zechcesz. To dlatego ja chciałabym mieć co najmniej troje dzieci.

W jego mózgu zapaliło się ostrzegawcze światełko. Popatrzył na nią, później powoli 

przesunął wzrok na sufit.

- Cóż - mruknął.

Oszczędny   w   słowach,   pomyślała   Freddie,   ale   nic   nie   powiedziała,   nawet   nie 

westchnęła. Dużo za wcześnie na myślenie o dzieciach. O ich dzieciach.

Nadeszła chwila, żeby zmienić temat, i Nick skwapliwie to wykorzystał.

- Chantel nie wygląda na matkę - zauważył.

- Ale jest matką. - Freddie uniosła brwi. - I jeśli nie masz nic przeciwko przyjacielskiej 

radzie, nie powinieneś tak wytrzeszczać gał za każdym razem, kiedy wchodzi do pokoju.

- Zazdrosna? - Spojrzał na nią chytrze. Zdumiała go i uraziła, wybuchając serdecznym 

śmiechem. Wprost trzęsła się ze śmiechu, aż musiała usiąść i spróbować jakoś złapać oddech. 

Widok jego nachmurzonej miny tylko spotęgował ten wybuch niepohamowanej radości.

background image

- Chyba przesadzasz - odezwał się wreszcie.

- Zazdrosna... - powtórzyła i przycisnęła dłoń do brzucha, starając się uspokoić. - O 

tak, Nicholas. Jestem zazdrosna, i to jak. Niewątpliwie Chantel rzuci Quinna i zrobi w swoim 

sercu miejsce dla  ciebie. Każdy widzi, że  oni ledwo ze  sobą  wytrzymują.  To dlatego w 

powietrzu aż iskrzy, kiedy znajdą się w tym samym pokoju.

Ugodziła trochę jego męską ambicję.

- No dobrze - przyznał - ona świata nie widzi poza mężem. A swoją drogą, jak on 

znosi te wszystkie sceny miłosne, w których oglądają na ekranie?

- Bo wie, że ona nie gra, kiedy jest z nim. Tak myślę. - Przeciągnęła palcami po jego 

włosach. - Oto na czym opiera się małżeństwo. Na zaufaniu i szacunku, tak samo jak na 

uczuciu i namiętności.

W jego mózgu po raz drugi rozbłysło ostrzegawcze światełko.

- Chyba  tak - przyznał, uznając, że najwyższy czas znowu zmienić  temat. - Zack 

zzielenieje z zazdrości, kiedy wrócę i opowiem mu, że ją poznałem. Niektóre jej filmy oglądał 

tyle razy, że zna na pamięć całe dialogi.

- A więc będziesz pękał z dumy.

- Żebyś wiedziała.

Odprężony   i   spokojny   pochylił   się   nad   nią.   Była   piękna   i   miała   w   sobie   coś... 

magicznego, gdy tak leżała w świetle srebrzystych promieni księżyca padających na łóżko. 

Włosy w nieładzie, tak jak lubił, kąciki ust lekko uniesione, jakby uśmiechała się, myśląc o 

czymś bardzo przyjemnym.

- Nie jesteś zmęczony? - spytał.

Przesunęła dłoń wzdłuż jego piersi. Myślała o czymś bardzo przyjemnym. Myślała o 

nim.

- Właśnie regeneruję siły.

-   To   dobrze.   -   Przetoczyła   się   na   niego.   -   Za   chwilę   na   pewno   będziesz   ich 

potrzebował.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

 - Mówisz, że poznałeś Chantel O'Hurley. Tę Chantel O'Hurley?

- Właśnie mówię. - Nick patrzył na Zacka z nie ukrywaną dumą. Nie od dziś było 

wiadomo, że blond bogini jest obiektem marzeń Zacka, przedmiotem jego „najskrytszych 

fantazji”, jak to określiła Rachel.

- Tę samą Chantel O'Hurley, której filmy na wideo kupujesz natychmiast, gdy się 

pojawią w sprzedaży.

- Nick wziął karton pustych opakowań po piwie, by je wynieść na podwórze.

- Zaczekaj chwilę. - Zack chwycił go za rękaw.

- To znaczy, że ją widziałeś na własne oczy? We własnej osobie?

- I to jakiej osobie! - przyznał Nick. - To jeszcze nie wszystko - dodał. - Siedziałem 

razem z nią przy stole, i to niejeden raz. Jedliśmy razem kolację. Oczywiście, jej siostrom też 

nic nie brakuje. Obie...

-   Dobrze,   dobrze,   o   jej   siostrach   pomówimy   później.   Jedliście   kolację,   po   prostu 

kolację, tak? - Zack musiał się czegoś napić, bo z wrażenia wyschło mu w gardle. - Razem?

-   Tak,   jadłem   z   nią   kolację.   -   Oczywiście,   że   nie   jedli   tej   kolacji   sam   na   sam, 

towarzyszyli   im   wszyscy   domownicy   z   dziećmi   włącznie,   ale   nie   widział   powodu,   żeby 

wspominać o takich detalach. - Mówiłem ci przecież, że zamierzam spędzić parę dni z Maddy 

i Reedem.

- Nie spodziewałbym się tego. - Zack był wyraźnie poruszony. - Jeśli naprawdę jadłeś 

z nią kolację, rozmawiałeś z nią, to powiedz, jaka ona jest.

Nick odwrócił się i ściągnął wargi, symulując pocałunek.

- Przestań, bo mnie wykończysz. - Zack, ofiara własnej wyobraźni, nie odstępował go 

na krok. - Chodzi mi o to, jak ona wygląda, jak się porusza, co mówi?

- Świetnie wypełnia bikini - zażartował Nick.

- Bikini... - Zack przycisnął dłoń do serca. - Widziałeś ją w bikini?

- Pływaliśmy razem w basenie. - W rzeczywistości on i Freddie grali z jej dziećmi w 

piłkę nad basenem. Ale któż by zwracał uwagę na takie drobiazgi.

- Pływałeś z nią? - Zack oddychał ciężko. - Była... mokra.

- Na ogół człowiek jest mokry, kiedy pływa.

W   trosce   o   swoje   ciśnienie   Zack   postanowił   odsunąć   od   siebie   obraz   Chantel   w 

kostiumie kąpielowym. Później uruchomi wyobraźnię i będzie się nim upajał.

- I rozmawiałeś z nią? O czym?

background image

- Przez cały czas. Ma bardzo bystry umysł. To też dodaje jej uroku. W końcu nie 

jestem zwierzęciem.

- Zapytać nie wolno, czy co? - Bądź co bądź te marzenia to tylko niewinna rozrywka 

szczęśliwie żonatego mężczyzny, kochającego swoją żonę i pożądającego jej. - Naprawdę ją 

poznałeś. - Westchnął i chwycił następny karton z butelkami.

- Nie tylko poznałem. Całowałem ją.

- Uważaj, bo ci uwierzę.

- Nie, masz rację. Nie całowałem jej.

- No więc jak?

- To ona mnie całowała. - Nick oparł się o skrzynki z piwem i dotknął palcem ust. - 

Tutaj, w tym miejscu.

- Chcesz mi wmówić, że Chantel O'Hurley pocałowała cię w usta?

- A czy ja bym cię okłamywał? Zack zastanowił się przez chwilę.

- Nie - uznał w końcu. - Nie zrobiłbyś tego. - I zanim Nick się zorientował, chwycił go 

w objęcia, przyciągnął do siebie i pocałował w same usta.

- Do diabła, Zack! - Nick przetarł usta dłonią.

- Odbiło ci, czy co?

- Wyobraziłem sobie, że całuję ją - oznajmił Zack. - Każdemu facetowi wolno mieć 

marzenia.

- A więc trzymaj te marzenia z dala ode mnie.

- Nick jeszcze raz otarł usta. - Człowieku, a gdyby ktoś nas zobaczył?

- Nikogo tu nie ma, braciszku. A ja doceniam to, że przyszedłeś mi pomóc, skoro 

tylko wróciłeś do miasta.

- Nie ma o czym mówić.

- A jak tam Freddie? Zadowolona z wizyty u sławnych i bogatych?

- To dla niej chleb powszedni. - Nick podrapał się w kark. - Wychowała się wśród 

takich ludzi.

- Masz rację. Tutaj to ona jest po prostu naszą Freddie.

Przenieśli wszystkie pojemniki i sięgnęli po mrożoną herbatę, którą Rio zostawił w 

lodówce.

- Gorąco jak na czerwiec - zauważył Zack. - Musisz sobie zainstalować klimatyzator 

w mieszkaniu.

- Tak, mam zamiar.

Zack uznał, że nadeszła chwila, by napomknąć Nickowi o czymś, co od pewnego 

background image

czasu nie dawało mu spokoju.

- Myślałem - zaczął - biorąc pod uwagę twoją karierę i wszystko... - Wszystko to była 

Freddie, ale czas jeszcze nie dojrzał ku temu, by o tym mówić. - Może nie zechcesz tutaj 

zostać.

- Na górze?

- Tak, no i tutaj. W barze.

Nick zdziwiony odstawił szklankę z herbatą.

- Wyrzucasz mnie?

-   Skąd!   Prawdę   mówiąc,   nie   wiem,   co   bym   bez   ciebie   zrobił.   Ale   zacząłem   się 

martwić, że czujesz się do czegoś zobowiązany. Chyba nie marzysz o pracy w barze przez 

całe życie.

- Ty też o tym nie marzyłeś - odparł spokojnie Nick.

- To co innego - odparł Zack, ale przerwał, gdy pochwycił spojrzenie Nicka. - W 

porządku, może i nie marzyłem, ale dokonałem takiego wyboru. I muszę przyznać, że kocham 

to miejsce, jestem tu szczęśliwy. Ale nie chcę, żeby któryś z nas zapomniał o tym, że przed 

tobą jest inna przyszłość.

- Wciąż się o mnie troszczysz?

- Z przyzwyczajenia.

- Cóż, ustalmy to tak. Prędzej czy później będziesz musiał znaleźć innego barmana i 

innego   pianistę   na   pół   etatu.   Ale   na   razie   praca   na   wieczornej   zmianie   nie   koliduje   z 

komponowaniem.   A   jeśli   sztuka   okaże   się   niewypałem,   będę   potrzebował   jakiegoś 

zabezpieczenia.

- Nie będzie niewypałem.

- Masz rację, nie będzie. Ale na razie zostawmy wszystko tak jak jest. - Rzucił okiem 

na zegar i zaklął pod nosem. - Już jestem spóźniony - rzucił. - Mieliśmy z Freddie zacząć 

pracę pół godziny temu. No to na razie.

Zack, zostawszy sam, poszedł z powrotem do baru. Nie, to nie jest statek, a on nie stoi 

przy   sterze.   A   Rachel   nie   jest   blond   gwiazdą   z   ekranów   filmowych.   Uśmiechnął   się   i 

dokończył herbatę.

A on jest bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Nick   uznał,   że   najwyższy   czas   wypróbować   fortepian   Freddie.   Mimo   zabawy, 

ciągłego ruchu i pokusy, żeby spędzić cały czas na rozrywkach i wypoczynku zamiast pracy, 

udało im się podczas pobytu u O'Hurleyów również trochę popracować i posunąć się dobry 

kawałek naprzód.

background image

Po powrocie miał co prawda ochotę na dzień lub dwa przerwy, ale Freddie nie mogła 

się   doczekać,   kiedy   znowu   zabiorą   się   do   pracy.   Tak   więc   zasiedli   po   południu   przy 

fortepianie   w   jej   mieszkaniu,   żeby   ostatecznie   dopracować   partię   chóru   na   zakończenie 

pierwszego aktu.

- W porządku - uznał Nick. - Dobrze się stało, że nie skończyliśmy tego, kiedy był z 

nami Frank Jemu tylko choreografia w głowie.

- Cóż, podoba mi się, ale myślę...

- Przestań już myśleć. - Wziął ją w ramiona, gdy wstała.

- Zostaw - broniła się. - Nawet nie zaczęliśmy drugiego aktu.

- Odłóżmy to do jutra - zaproponował.

- Dzisiaj - upierała się, usiłując wyswobodzić się z jego ramion! - Nick, jest środek 

dnia.

- To i lepiej.

- Przecież to ty zawsze powtarzałeś, że mamy pilną robotę.

- Tylko wtedy, kiedy próbowałem nie robić tego, co chcę zrobić teraz. - Chwycił ją na 

ręce i rzucił na łóżko z takim rozmachem, że aż podskoczyła.

- Nie wykonaliśmy planu na dzisiaj - broniła się, gdy zaczął rozpinać koszulę. - Nie 

taki plan miałam na myśli.

- Chcesz, żebym cię uwiódł?

- Nie. - Przechyliła głowę i rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. - Cóż, może... - dodała 

po chwili namysłu. - Jeśli uważasz, że potrafisz.

Nick już rozpiął koszulę. Myśl o czekającym go wyzwaniu dodatkowo go podnieciła. 

Freddie odwróciła wzrok, po czym znów go na niego skierowała, gdy usiadł na brzegu łóżka.

- Patrzenie na mnie trudno nazwać uwodzeniem - zauważyła.

- Lubię na ciebie patrzeć. Mógłbym to robić bez końca.

- To bardzo miłe, panie Romansowiczu.

- Musisz pamiętać, że nie jesteś do końca w moim typie, jak donoszą wiarygodne 

źródła. - Chwycił ją w pasie i przytrzymał mocno, gdy udając złość, chciała uciec z łóżka.

- Nie interesuje mnie to - stwierdziła lodowatym tonem. - Puść mnie.

- Ależ interesuje, i to bardzo. Widzę, jak bije ci puls na szyi. - Zbliżył do tego miejsca 

usta. - Wali jak młotem.

- To ze złości - odparowała.

-   O   nie.   Kiedy   jesteś   naprawdę   zła,   robi   ci   się   tutaj   taka   kreska.   -   Przeciągnął 

koniuszkiem palców między jej brwiami i uśmiechnął się na widok powstającej zmarszczki. - 

background image

O, właśnie tak. - Pocałował ją w czoło. Zmarszczka od razu zniknęła.

- Nie chcę, żebyś... - Słowa uwięzły jej w gardle, gdy poczuła na ustach jego wargi.

- Co?

- Żebyś... mmm. - Oczy zasnuły jej się mgłą.

- Właśnie tak myślałem.

Czy   którykolwiek   mężczyzna   mógłby   się   oprzeć   jej   rozmarzonemu   spojrzeniu, 

rozkosznemu mruczeniu podczas długiego niespiesznego pocałunku? I tak właśnie pragnął się 

z nią kochać. Niespiesznie, długo, żeby jego ciało mogło odczuć najsubtelniejsze zmiany w 

jej ciele. Dotknięcie, i już się ku niemu uniosła. Pomrukiwanie, i westchnęła z radości.

Wydawało się, że nie ma takiej rzeczy, którą mógłby zrobić lub o którą poprosić, żeby 

na nią ochoczo nie przystała. Chciał ją widzieć całą, w promieniach południowego słońca 

wpadającego przez okna, przy dźwiękach ruchu ulicznego i hałasów dobiegających z dołu. 

Powoli i cierpliwie rozpinał guziki jej bluzki, jeden po drugim, nie spiesząc się.

Pod spodem miała obcisłą bawełnianą koszulkę wykończoną koronką. Wsunął pod nią 

dłoń, usłyszał przyspieszony oddech.

Zawsze tak jest, przemknęło jej przez głowę. Cudownie, naturalnie, czule. Niezależnie 

od tego, czy kochają się namiętnie czy spokojnie, niespiesznie czy gorączkowo, zawsze jest 

tak samo prosto i naturalnie.

Perfekcyjnie.

Wzbierało w niej pożądanie, rozkwitało niczym kwiat róży, płatek po płatku. To takie 

łatwe otworzyć się dla niego, zespolić się z nim tak, by ich usta utopiły się w sobie, a ciała 

tworzyły jedno ciało.

Musnął ją powiew wiatru od okna, tak leniwy jak jego dłonie. Jej skóra stawała się na 

przemian raz ciepła, raz chłodna, ciepła i chłodna. Dźwięki ulicy i promienie słońca zdawały 

jej się snem, wytworem fantazji i wyobraźni. Stopniowo zatracała poczucie rzeczywistości.

Wygięła   się   w   łuk,   by   ułatwić   mu   ściągnięcie   koszulki,   opuszczenie   spodni.   W 

rewanżu zsunęła mu z ramion koszulę i przeciągnęła dłońmi wzdłuż opalonych muskularnych 

ramion.

Nie była  pewna, w którym  momencie  tempo zaczęło się zwiększać, a fala gorąca 

wzbierać.   Czuła   się   tak,   jakby   w   jej   żyły   sączył   się   narkotyk,   wprowadzając   ją   w   stan 

cudownego oszołomienia. Przywarła do niego, ocierając się gorączkowo o jego ciało.

- Teraz, Nick, teraz - szepnęła i położyła się na nim.

Rozkosz, jaka go ogarnęła, była niespodziewana i gwałtowna. Zachłanna, przemożna, 

groźna, do granic bólu i wytrzymałości. Zadrżał. Nikt nigdy nie dał mu tego co ona.

background image

Z żadną kobietą nie doświadczył podobnych doznań.

- Teraz - szepnęła. - Teraz...

Uniosła się jeszcze raz i opadła na niego. Chwycił ją za biodra i znowu uniósł w górę. 

Zapomniał,  gdzie jest,  zapomniał  o czasie,  zapomniał  o rzeczywistości.  Była  tylko  ona i 

wszechogarniająca, obezwładniająca moc pożądania.

Leżeli obok siebie wyczerpani i szczęśliwi. Myślał o ich związku. Nigdy nie stworzył 

dla niej romantycznego nastroju. Nie było kolacji przy świecach i winie, długich spacerów i 

cichych zakątków.

Zasługiwała na to. Zasługiwała na więcej, niż jej dawał. Ale przecież, usprawiedliwiał 

sam siebie, od początku próbował ją przekonać, że zasługuje na więcej, niż on jej może 

zaoferować. Nie słuchała go, a więc jedyne co mógł zrobić, to dać jej tyle, ile mógł.

Pragnąłby móc dać jej wszystko.

Skąd ta myśl? - zastanawiał się. Kłębiły się w nim różne uczucia, rozgrzewając go jak 

płomień,  rozbrzmiewała  w nim jak muzyka.  Kiedy pożądanie zmieniło  się w  tęsknotę, a 

tęsknota w miłość? Nie wiedział.

Ostrożnie, ostrożnie, ostrzegał się. Będzie zgubą dla nich obojga, jeśli pozwoli, by to, 

co kłębi się w jego duszy, wymknęło się spod kontroli. Lepiej powstrzymać ciąg myśli i 

udawać, że nigdy nie myślał o niczym więcej jak o spędzeniu z nią romantycznego wieczoru 

przy świecach.

- Masz niezłe ciuchy w tej szafie - zauważył. Zdziwiło ją, że zwrócił uwagę na jej 

garderobę.

-  Nawet  w   Wirginii  Zachodniej  staramy  się  od  czasu do  czasu  kupić  i  nosić   coś 

oryginalniejszego niż dżinsy i golfy.

- Czemu się denerwujesz, podoba mi się zachodnia Wirginia.

To tam się wychowywała, w dużym domu z antykami i gospodynią zaangażowaną na 

stałe. On zaś wychowywał się w barze i na ulicy pod opieką ojczyma, który trochę za często 

zaglądał do kieliszka. Pamiętaj o tym, LeBeck, zanim przyjdą ci do głowy szalone pomysły.

- Pomyślałem sobie, że mogłabyś włożyć coś z tych ciuchów i wyszlibyśmy.

- Wyszli? - Usiadła, mrużąc oczy. - Dokąd?

- Dokąd zechcesz. - Wolałby, żeby nie patrzyła na niego tak, jakby właśnie dał jej 

obuchem w głowę. Przecież przedtem już razem wychodzili, jeżeli można to tak określić. - 

Mam trochę znajomości - dodał.

- Mogę kupić bilety na jakieś przedstawienie. Nie moje - dodał szybko, zanim zdążyła 

cokolwiek powiedzieć. - Nie chcę, żeby kawałki, które piszę, konkurowały ze sobą w mojej 

background image

głowie.

Przesunęła się trochę, zachwycona pomysłem randki.

- Trochę za późno, żeby kupić bilety na dzisiaj - zauważyła.

- Nie,  jeśli się  wie, do kogo zadzwonić.  - Przesunął  palcem wzdłuż  jej  ramienia. 

Westchnęła. Zastanawiała się, czy Nick uzmysławia sobie, że wciąż jej dotyka, czy też robi to 

bezwiednie. - Potem moglibyśmy pójść gdzieś na kolację. Może do tej francuskiej restauracji, 

którą tak lubisz.

To nie zwyczajna randka, pomyślała oszołomiona. To randka nadzwyczajna.

- Byłoby miło - rzekła, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, ale on już był na nogach i 

chwycił swoje ubranie.

- A więc zbieraj się - powiedział. - Ja tylko wykonam parę telefonów i spotkamy się u 

mnie. Za godzinę.

Nachylił się, pocałował ją szybko w policzek i już go nie było. Freddie przez dłuższą 

chwilę pozostawała w bezruchu, oniemiała ze zdziwienia.

Może on i nie jest Lancelotem, pomyślała, potrząsając głową, ale w zbroi czy bez, 

potrafi być rycerzem.

Całą godzinę zajęły jej przygotowania do wyjścia. Miała nadzieję, że Nickowi będzie 

się podobała jedwabna suknia bez ramion w ciemnofioletowym kolorze. Ale kiedy omal nie 

złamała obcasa na jakiejś nierówności chodnika, żałowała, że nie umówili się u niej.

Przemknęła   obok   Rio,   pomachawszy   mu   ręką,   i   wykonała   szybki   piruet,   gdy 

zagwizdał z zachwytu na jej widok. Zapukała do drzwi na górze i od razu weszła do środka.

- Tym razem ty jesteś spóźniony - zawołała.

- Pomagałem Zackowi wyładować towar.

- Ach tak. - Skubnęła dolną wargę. - Nawet nie pomyślałam, że możesz mieć zmianę.

- Nie, dziś mam wolny wieczór.

Wyszedł z sypialni, wciągając po drodze marynarkę. Obrzucił ją wzrokiem i skinął 

głową z aprobatą.

- Bardzo ładna.

- Tylko tyle? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.

- Nie. - Chwycił ją w ramiona, uniósł na palce i całował tak długo, aż zabrakło jej 

tchu.

- W porządku - wykrztusiła wreszcie, z trudem łapiąc oddech. - Teraz lepiej.

Nick, nagle zdenerwowany, wypuścił ją z objęć.

- Mamy jeszcze dość czasu na drinka, zanim zacznie się przedstawienie. Może będę 

background image

twoim osobistym barmanem?

- Czemu nie? Białe wino według wyboru barmana.

- Myślę, że mam coś, co ci będzie odpowiadało.

- Wyjął butelkę cristalu ze schowka Zacka.

- O! - Freddie aż jęknęła. - Ten wieczór na pewno będzie wart zapamiętania.

- A widzisz. - Doszedł do wniosku, że lubi ją zaskakiwać, sprawiać jej niespodzianki. 

Wyjął korek z zawodową wprawą i rozlał wino do dwóch kieliszków, które kiedyś przyniósł z 

baru. - Za więzy rodzinne - powiedział, wznosząc toast.

- O co ci właściwie chodzi? - uśmiechnęła się.

- Nie bardzo mogę się zorientować, do czego zmierzasz.

I   znowu   poczuł   znany   ucisk   w   żołądku   i   koło   serca.   Wezbrała   w   nim   tęsknota 

połączona z pożądaniem.

- Sam dobrze nie wiem - przyznał.

Ale ten fakt nie denerwował go, choć powinien być zdenerwowany. Był szczęśliwy. 

Wprost niewiarygodnie, totalnie szczęśliwy. Za każdym razem, gdy na nią popatrzył, czuł się 

szczęśliwszy. Mógłby tak na nią patrzeć do końca życia.

Oddychał z trudem.

- Nic ci nie jest? - Freddie dała wyraz swej troski, klepiąc go po plecach.

- Nie, wszystko w porządku. Czuję się świetnie. Teraz z kolei ona poczuła lekkie 

zdenerwowanie.

Odstąpiła o krok do tyłu.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytała z niepokojem.

- Jak?

- Jakbyś mnie nigdy przedtem nie widział.

- Nie wiem - skłamał.

Doskonale   wiedział   dlaczego:   bo   nigdy   przedtem   nie   patrzył   na   nią   oczami 

zakochanego mężczyzny. Stała się rzecz w najwyższej mierze zdumiewająca: zakochał się po 

uszy w kobiecie, która była jego najbliższym przyjacielem.

- Siądźmy. - Czuł, że musi usiąść.

- Dobrze. - Ostrożnie przysiadła na kanapie. - Nick, ty się źle czujesz. Może lepiej 

zrezygnujmy z teatru.

- Nie, nic mi nie jest. Czy nie powiedziałem, że czuję się Świetnie?

- Ale nie wyglądasz dobrze. Jesteś blady.

Tak przypuszczał. Nigdy przedtem nie był w nikim zakochany. Podrywał dziewczyny, 

background image

uwodził, bawił się nimi, ale teraz wyglądało na to, że to on przepadł z kretesem.

Przez Freddie. Ona była tego przyczyną.

Zaczął się już przyzwyczajać do tego, że może się z nią kochać. Ale zakochać się to 

całkiem co innego. Nie mógł teraz myśleć o niczym innym. To uczucie, tak dla niego nowe i 

nieznane, zawładnęło nim w sposób przemożny.

- Wiesz, Fred... sprawy między nami bardzo szybko posuwają się naprzód.

Uniosła brwi ze zdziwieniem.

- Uważasz, że dziesięć lat to szybko?

- Wiesz dobrze, o czym mówię. - Machnął ręką.

- Myślałem, że potrafię rozgraniczyć sprawy zawodowe i prywatne.

Przeszedł ją zimny dreszcz. Przeraziła się.

- Próbujesz się mnie łagodnie pozbyć, Nick? - spytała, starając się zachować spokój.

- Skąd - oburzył się. Sama myśl o jej utracie była niewyobrażalna. - Nie - powtórzył i 

chwycił   jej   dłoń   tak   mocno,   aż   jęknęła.   -   Chcę   cię,   Fred,   właśnie   zaczynam   sobie 

uświadamiać, jak bardzo.

Serce na chwilę jej zamarło.

- Masz mnie, Nick - szepnęła. - Zawsze będziesz mnie miał.

-  Wszystko  się   zmieniło.   -  Nie  bardzo  wiedział,   jak  to   wyrazić,  żeby  jego  słowa 

usatysfakcjonowały   ich   oboje,   ale   musiał   jakoś   dać   jej   do   zrozumienia,   co   czuje.   -   Nie 

dlatego, że poszliśmy razem do łóżka. Nie dlatego, że to, co przeżywam z tobą, jest inne, 

silniejsze od tego, co dotąd przeżywałem.

- Nick. - Przepełniona miłością przycisnęła ich splecione dłonie do twarzy. - Nigdy 

przedtem tak do mnie nie mówiłeś. Nie przypuszczałam, że to nastąpi.

On też nie. Teraz bał się, że nie potrafi dostatecznie szybko dobrać odpowiednich 

słów.

-   Nie   chcę   niczego   przyspieszać,   Fred,   nie   chcę   nalegać,   ale   myślę,   że   powinnaś 

wiedzieć...

Odgłos ciężkich kroków na schodach sprawił, że Nick zaklął głośno. Żadne z nich się 

nie poruszyło, gdy w progu stanął Rio. Miał poważną i zaniepokojoną minę.

- Nick, lepiej zejdź szybko na dół - powiedział.

Nick poczuł, jak strach ściska mu gardło.

- Zack?

- Nie, nie Zack. - Rio popatrzył na Freddie błagalnym wzrokiem. - Ale lepiej zejdź.

- Zaczekaj - rzucił Nick do Freddie, ale Rio zaoponował.

background image

- Niech też zejdzie. Może pomóc. - Kiedy Nick mijał go, położył mu dłoń na ramieniu. 

- Chodzi o Marlę.

Nick zatrzymał się, odwrócił do Freddie. Nie było sposobu, żeby nie wciągnąć jej w tę 

sprawę.

- Bardzo z nią źle? - spytał.

Kucharz tylko potrząsnął głową i poczekał, aż Nick z Freddie wyjdą. Imię Marla nic 

Freddie nie mówiło. Myślała, że może to któraś z dawnych kochanek Nicka wtargnęła do 

baru powodowana zazdrością albo, co gorsza, pijana.

Ale   widok,   jaki   ukazał   się   jej   oczom,   gdy   weszli   do   kuchni,   zaprzeczył   takim 

domysłom. Kobieta była ciemna, szczupła i kiedyś musiała być ładna, zanim zmartwienia i 

ciężka praca wyżłobiły głębokie bruzdy w jej twarzy. Trudno było jednak powiedzieć coś 

więcej, gdyż była poraniona i posiniaczona.

Siedziała   w   milczeniu,   za   nią   stał   chłopiec   z   zapadłymi   oczami,   kurczowo   się 

trzymając  oparcia  jej  krzesła,  a u jej  stóp siedziała mała  dziewczynka  z palcem  w buzi. 

Kobieta trzymała na kolanach może trzymiesięczne, popłakujące niemowlę.

Nick chciał na nią krzyknąć, chciał potrząsnąć tą kobietą, tą dziewczyną, którą kiedyś 

znał   i   niemal   pokochał,   by   przestała   patrzeć   tym   pustym,   przeraźliwie   beznadziejnym 

spojrzeniem zbitego psa. Nie zrobił tego jednak. Podszedł do niej i delikatnie ujął ją za brodę. 

Uniosła ku niemu wzrok. Z jej oczu spłynęła pierwsza łza.

- Przepraszam, Nick. Wybacz mi. Nie wiedziałam, dokąd pójść.

- Nigdy nie przepraszaj, kiedy tu przychodzisz. Nie musisz za nic przepraszać. Cześć, 

Carlo. - Uśmiechnął się lekko do chłopca i delikatnie przesunął dłoń po jego ramieniu.

Carlo zesztywniał i jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Wiedział, że dużym dłoniom 

nigdy nie można ufać.

- A kimże jest ta duża dziewczynka? To Jenny? Ależ ty urosłaś. - Nick podniósł ją i 

przytulił.   Nie   wyjmując   palca   z   buzi,   położyła   głowę   na   jego   ramieniu.   -   Rio,   usmaż 

dzieciakom parę hamburgerów, dobrze? - zwrócił się do kucharza.

- Już to robię.

- Jenny, chcesz usiąść na blacie i popatrzeć, jak Rio gotuje?

Dziewczynka skinęła głową. Nick posadził ją na kontuarze. Carlo stanął obok.

- Nie chcę ci sprawiać kłopotu, Nick - zaczęła Marla, poruszając się miarowo, by 

ukołysać niemowlę.

- Chcesz kawy? - Nie czekając na odpowiedź, wziął dzbanek. - Marlo, dziecko jest 

głodne.

background image

- Wiem. - Z ogromnym wysiłkiem pochyliła się i sięgnęła po papierową torbę, która 

leżała na podłodze obok krzesła. - Nie mam pokarmu, ale dostałam parę odżywek.

-  Przygotuj   je.  -  Freddie   z nieśmiałym   uśmiechem  wyciągnęła  ręce.   - Potrzymam 

małą, dobrze?

- Oczywiście. To dobre dziecko. Tylko że... - Marla zaczęła cicho płakać.

- Wszystko będzie dobrze - uspokajała ją Freddie, biorąc na ręce dziewczynkę. - Teraz 

wszystko będzie dobrze.

- Jestem taka zmęczona - powiedziała Marla. - To dlatego, że jestem zmęczona.

- Nie. - Nick postawił przed nią kawę. - Nie udawaj. Znowu cię pobił, tak?

- Nick. - Freddie popatrzyła wymownie w kierunku dzieci.

- Myślisz, że one nie wiedzą, co się dzieje? - zapytał, ściszając jednak głos. - Wróć do 

rzeczywistości. - Usiadł obok Marli i włożył jej w dłonie kubek z kawą. - Czy tym razem 

zawiadomisz wreszcie policję?

- Nie mogę, Nick. - Skuliła się, słysząc gniewny pomruk z jego strony. - Nie wiem. co 

by wtedy zrobił. On jest szalony, Nick. Wiesz, w jaki szał wpada Reece, kiedy się upije.

- Wiem. - Potarł dłonią pierś. Miał blizny, które nie pozwalały mu o tym zapomnieć. - 

Mówiłaś, że go zostawisz.

- Zostawiłam go. Przysięgam, że zostawiłam. Tobie bym nie kłamała, Nick. Byłam w 

tym   mieszkaniu,   które   mi   załatwiłeś   przed   urodzeniem   dziecka.   Nie   przyjęłabym   go   z 

powrotem, nie po tym, co się stało ostatnim razem.

Ostatnim razem, jak pamiętał Nick, Reece zrzucił ją ze schodów. Była w szóstym 

miesiącu ciąży.

- A więc skąd ta przecięta warga, podbite oko? Popatrzyła ze znużeniem na kubek i 

podniosła go mechanicznie do ust. Rio postawił przed nią talerz.

- Wezmę dzieci do baru, żeby zjadły - powiedział.

- Dzięki. - Otarła łzy. - Bądźcie grzeczni, dobrze? Nie róbcie kłopotu panu Rio. - 

Uśmiechnęła   się   nieśmiało,   gdy   Freddie   usiadła,   by   nakarmić   niemowlę.   -   Ma   na   imię 

Dorothy - powiedziała. - Jak w „Czarodzieju z krainy Oz”. Dzieci je wybrały.

- Jest śliczna.

- I dobra. Prawie nie płacze i śpi przez całą noc.

- Marla - przerwał jej Nick, lekko już zniecierpliwiony.

Kobieta głęboko zaczerpnęła powietrza.

- Zadzwonił do mnie, że chce zobaczyć dzieci - wyjaśniła.

- Ma w nosie dzieci.

background image

- Wiem. - Wargi Marli drżały, ale starała się opanować. - Ale miał taki smutny głos, 

więc pozwoliłam mu raz przyjść. Przyniósł im lody, no to miałam nadzieję, że może tym 

razem...

Przerwała, wiedząc, że ta nadzieja była więcej niż płonna. Była zabójcza.

- Nie chciałam pozwolić mu wrócić, ani nic takiego. Wyglądało, że mogę czasem 

pozwolić mu zobaczyć dzieci. Jeśli będę pewna, że nie jest pijany i nie będzie się ciskał. Ale 

dziś wieczór, jak przyszedł, to byłam z małą w łazience. Jenny go wpuściła. Było już za 

późno, Nick. Zobaczyłam, że jest pijany, i kazałam mu się wynosić. Ale było już za późno.

-   W   porządku.   Uspokój   się.   -   Wstał,   żeby   wziąć   lód,   i   przyłożył   go   do   jej 

opuchniętych warg.

Ale ona nie była w stanie się uspokoić. Teraz, kiedy już zaczęła, musiała wyrzucić z 

siebie wszystko, wylać cały swój ból. Niczym truciznę, do której wypicia ją zmuszono.

- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami i wrzeszczeć. Zamknęłam dzieci w łazience, 

żeby nie mógł im nic zrobić. To go tylko jeszcze bardziej rozjuszyło. Rzucił się na mnie. Nie 

wiem, jak udało mi się uciec, ale dostałam się do łazienki i zamknęłam się tam razem z 

dziećmi. Wyszliśmy po schodach przeciwpożarowych. I przybiegliśmy tutaj.

- Nick, weź małą - powiedziała Freddie i wstała, podając mu niemowlę. - Zaczekaj, 

obmyję cię - zwróciła się do Marli i przyłożyła do rany kobiety zmoczoną ściereczkę.

Przecierała zadrapania, oczyszczała zranienia, przez cały czas przemawiając do niej 

łagodnie. Mówiła o dzieciach Marli, o jej nowo narodzonej córeczce. Kiedy Marla zaczęła 

odpowiadać, usiadła i wzięła ją za rękę.

- Są takie miejsca, gdzie mogłabyś pójść - tłumaczyła. - Byłabyś tam bezpieczna, ty i 

dzieci.

- Musi zawiadomić policję - upierał się Nick. Mimo poirytowania tulił do siebie śpiącą 

dziewczynkę.

- Zgadzam się z nim. - Freddie wzięła kawałek lodu i podała Marli. - Ale rozumiem, 

że się boisz. Tylko pamiętaj, że oni znajdą ci schronisko dla samotnych matek.

- Nick mówił, że powinnam już dawno zgłosić się na policję, ale myślałam, że sama 

sobie poradzę.

- Każdy czasem potrzebuje pomocy.

Marla przymknęła oczy i próbowała wykrzesać z siebie choćby odrobinę odwagi.

- Nie mogę pozwolić, żeby krzywdził moje dzieci. Jeżeli powiesz, że mam pójść na 

policję, to pójdę - zwróciła się do Nicka.

To było więcej, niż się spodziewał. Wiedział, że decyzję Marli zawdzięcza w dużej 

background image

mierze Freddie.

- Fred, na dole przy telefonie jest numer. Zapisany pod „Karen”. Zadzwoń tam, poproś 

ją do telefonu i wyjaśnij, o co chodzi.

- Dobrze. - Gdy wychodziła, znowu usłyszała płacz Marli.

Już   prawie   wszystko   uzgodniła,   gdy   wszedł   Nick.   Przez   chwilę   ją   obserwował, 

szczupłą zgrabną kobietę w eleganckiej sukni.

- Muszę cię jeszcze wykorzystać, Fred - powiedział. - Przykro mi, że ten wieczór nam 

się nie udał, ale to jeszcze nie koniec.

- W porządku, ale nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Och, Nick, jak mi żal tej kobiety.

- Chciałbym, żebyś ją zawiozła do schroniska dla samotnych matek. Mężczyzna nie 

powinien jej tam towarzyszyć. Trudno się dziwić. A ja byłbym spokojniejszy, wiedząc, że 

pomożesz jej się tam jakoś urządzić.

- Oczywiście, pojadę z przyjemnością. Wrócę...

- Nie, jedź potem do domu - rzekł rozkazującym tonem. - Jak wszystko załatwisz, jedź 

do domu. Ja mam jeszcze coś do zrobienia.

- Ale Nick...

- Nie mam czasu na dyskusje - uciął i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

Miał   coś   do  załatwienia.   Przypuszczał,   że   niewiele  czasu   zajmie   mu  odnalezienie 

swego dawnego szefa gangu. Reece wciąż obracał się w tych samych rewirach co przed laty, 

kiedy byli nastolatkami. Przemierzał te same ulice i te same podejrzane spelunki, gdzie za 

parę dolarów każdy mógł kupić narkotyk, alkohol czy kobietę.

Znalazł Reece'a pochylonego nad szklanką whisky kilka przecznic od swego baru. W 

pomieszczeniu   panował   półmrok.   Powietrze   było   przesycone   dymem   i   wonią   tłuszczu, 

podłoga zasypana niedopałkami i łupinami orzeszków. Wódka była tu tania i dostępna w 

każdej ilości.

- Reece - zwrócił się do samotnego mężczyzny, który przycupnął przy końcu baru ze 

wzrokiem utkwionym w szklance.

Przytył w ciągu tych lat, ale nie były to mięśnie wyrobione w czasie ćwiczeń, lecz 

obrzęk opilczy.

Mężczyzna powoli obrócił się na stołku i szyderczo spojrzał na Nicka.

- Kogóż to ja widzę - odezwał się. - O ile mnie wzrok nie myli, to sam LeBeck, we 

własnej osobie. Gus, podaj mojemu przyjacielowi drinka jak dżentelmenowi, a mnie dolej. 

Zapisz na jego rachunek. - Ta myśl tak go rozbawiła, że omal nie stoczył się ze stołka.

- Oszczędź sobie - zwrócił się Nick do barmana.

background image

- Cóż to, nie napijesz się ze starym przyjacielem, LeBeck? Nie zasługuję na to, co?

- Nie piję z ludźmi, którzy do mnie strzelają.

- Ejże, nie mierzyłem w ciebie. - Reece postawił na kontuarze szklankę i pchnął ją w 

kierunku barmana, sygnalizując, by mu ją napełnił. - I odsiedziałem swoje, zapomniałeś? Pięć 

lat, trzy miesiące, dziesięć dni. - Wyjął pogniecioną paczkę papierosów i wyciągnął jednego 

zębami. - Wciąż wkurzony o Marlę? Ona zawsze na mnie leciała, stary. Do diabła, obrabia-

łem ją, a ty myślałeś, że jest tylko twoja.

- Mądrzy ludzie powiadają, że co było, a nie jest... Ale ty nigdy nie byłeś za mądry. A 

co do Marli, to musimy pogadać. Tu i teraz.

- To moja kobieta i mój biznes. Taka jest prawda.

- Może była. - Nick pochylił się nad Reece'em. Oczy pałały mu gniewem. - Nie waż 

się do niej zbliżyć - ostrzegł. - Nigdy więcej. Jeśli to zrobisz, zabiję cię - rzekł spokojnie, lecz 

na tyle dobitnie, że barman sięgnął po ukryty pod blatem pistolet.

Reece tylko parsknął. Pamiętał Nicka sprzed lat. Nigdy nie rzucał słów na wiatr.

- Ta suka znowu poleciała do ciebie?

- Sądzisz, że nic takiego się nie stało, co? Rozerwana warga, parę zadrapań, to mało? 

Tym razem nie musiała jechać do szpitala.

- Mężczyzna ma prawo pokazać babie, kto tu rządzi. - Reece wypił duży łyk whisky. - 

Sama się o to prosiła. Wiedziała, że nie chcę tego bachora, Do diabła, ten pierwszy nawet nie 

jest mój, ale go wziąłem, co nie? Wziąłem ją i tego bękarta. No to nie gadaj mi, że nie mogę 

nauczyć mojej starej rozumu.

-   Nie   zamierzam   ci   nic   mówić.   Zamierzam   ci   pokazać.   -  Nick   wstał   z   krzesła,   - 

Podnieś się, Reece.

Oczy Reece'a pociemniały na myśl o bójce i krwi.

- Chcesz się bić, bracie? - spytał.

- Wstawaj - powtórzył Nick. Widząc, że barman umyka poza zasięg jego wzroku, 

Nick sięgnął po portfel. Wyjął parę banknotów i rzucił je na blat. - To powinno pokryć straty.

Barman chwycił pieniądze, przeliczył je i skinął głową.

- Nie ma problemu - powiedział.

- Prosisz się, żeby ci dołożyć, LeBeck. - Reece zsunął się ze stołka. - No to dalej, do 

roboty.

Gdy pokazała się pierwsza krew, kelnerka wymknęła się na zewnątrz. Kilku gości 

okrążyło ich, spodziewając się niezłej zabawy.

Może Reece i był pijany, ale alkohol dodał mu tylko chęci walki. Jego potężna pięść 

background image

trafiła   Nicka   w   skroń,   druga   w   żołądek.   Nickowi   pociemniało   w   oczach.   Skulił   się   na 

moment, ale gdy się z powrotem wyprostował, uderzył Reece'a prosto w szczękę. Bił go teraz 

metodycznie, wymierzając cios za ciosem. Z nosa Reece'a trysnęła krew. Oparł się ciężko o 

stół, omal go nie przewracając.

Targany furią, rzucił się na Nicka jak wściekły byk, uderzając raz głową, raz pięścią. 

Nick starał się uchylać przed ciosami. Zapędzony w kąt, nie miał jednak dużej możliwości 

manewru. Gdy Reece pchnął go całym sobą Nick upadł i niemal natychmiast poczuł ręce 

Reece'a zaciskające się na gardle. Z trudem łapał powietrze. Zdesperowany, doprowadzony 

do ostateczności, walczył jak lew, starając się wyswobodzić z uścisku przeciwnika.

W końcu udało mu się go obezwładnić. Pochylił się nad nim i w zapamiętaniu dalej 

okładał go pięściami. Twarz Reece'a pokryła się krwią Nick, zaślepiony nienawiścią, stracił 

nad sobą kontrolę. Atakował, mimo że przeciwnik już nie bronił się, nie poruszał.

- Dość. - Barman i dwóch gości odciągnęło go od leżącego na podłodze Reece'a. - Nie 

chcę, żeby ktokolwiek został w moim barze pobity na śmierć. Zrobiłeś, po co przyszedłeś, a 

teraz się wynoś.

Nick wstał i wierzchem dłoni otarł z twarzy krew.

-   Powiedz   mu,   że   jak   jeszcze   raz   podniesie   rękę   na   kobietę,   to   dokończę   to,   co 

zacząłem.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Freddie odwiozła Marlę z dziećmi do schroniska dla samotnych  matek. W drodze 

powrotnej zastanawiała się nad wydarzeniami dnia. Bóg jej świadkiem, że była wykończona 

fizycznie i psychicznie jak jeszcze nigdy w życiu. Nie widziała całego schroniska, weszła 

zaledwie do holu, ale od razu zorientowała się, że to miejsce nie było bezduszną instytucją 

socjalną,   w   której   człowiek   czułby   się   zagubiony   i   samotny.   Nick   dokonał   właściwego 

wyboru.

Na ścianach wisiały rysunki dzieci, niewielki pokój dzienny, do którego zajrzała z 

holu,   był   urządzony   skromnie,   ale   wygodnie.   Kobieta,   która   ich   przyjęła,   wyglądała   co 

prawda na zmęczoną, ale miała miły, kojący głos. Ostatni widok, jaki Freddie zapamiętała, to 

Marla prowadzona przez nią na górę. Kobieta, pochylona, mówiła coś do niej półgłosem.

Zastanawiała się, czy wracać do domu. Mimo że Nick na to nalegał, skierowała się 

jednak do baru, by na niego zaczekać.

- Spodziewałem się, że wrócisz - powiedział Rio na jej widok. - Marla i dzieci są 

bezpieczne? - upewnił się.

- Tak. - Usiadła przy stole i odetchnęła z ulgą. Wydaje mi się, że to odpowiednie 

miejsce. Będzie się tam dobrze czuła. Myślę, że ona nawet sobie nie uświadamiała, gdzie się 

znalazła. Po prostu poszła za mną tam, gdzie ją zaprowadziłam.

- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. - Rio postawił przed nią talerz. - A teraz coś zjedz. 

Musisz być głodna jak wilk.

- Pewnie, że zjem. - Freddie wzięła widelec i nabrała kawałek kurczaka z ryżem. - 

Kim jest ta kobieta, Rio?

- Kiedyś była dobrą znajomą Nicka, ale kiedy przeniósł się tutaj z Zackiem i Rachel, 

przestali się widywać. Kiedy zaszła w ciążę pierwszy raz, jej rodzina wyrzuciła ją z domu.

- Straszne - oburzyła się Freddie. - Jak ludzie mogą być tak bez serca? A co z ojcem 

chłopca?

- Myślę, że ani ona, ani Carlo w ogóle go nie obchodzili. - Rio wzruszył ramionami. - 

W każdym razie to nie jest chłopak Nicka.

-   Nie   musisz   mi   tego   mówić,   Rio.   Nick   nigdy   by   ich   nie   zostawił   bez   opieki.   - 

Odłożyła widelec i potarła ręką twarz. - Czy ten mężczyzna, który jej to zrobił, który ją pobił, 

to ojciec Carla?

- Nie. Dopiero cztery lata temu się z nim związała. Kiedy chłopiec się urodził, siedział 

za kratkami.

background image

- Prawdziwy książę z bajki.

-  O,   Reece   to  wspaniały  sukinsyn,  nie  ma   co  mówić.   -  Zamiast  kawy,   której   się 

spodziewała, Rio postawił przed nią filiżankę ziołowej herbaty. - Mam wrażenie, że to imię 

nic ci nie mówi?

- Skąd. A powinno? - Freddie zesztywniała. Wypiła łyk herbaty. - Rumiankowa. - 

Uśmiechnęła się mimo woli.

- Mało brakowało,  a zabiłby Nicka - wyjaśnił  Rio. Ciemne  oczy pociemniały mu 

jeszcze bardziej. - Jakieś dziesięć lat temu wpadł tutaj z paroma chłopakami  ze swojego 

gangu, wszyscy uzbrojeni po zęby. Chcieli tu wszystko splądrować i zabić Zacka.

- Ach tak, wiem. - Krew napłynęła jej do twarzy. - Nick odepchnął Zacka...

- I kula trafiła w niego - dokończył Rio. - Myślałem, że już po nim. Ale on jest twardy. 

O tak, Nick zawsze był twardy.

Bardzo powoli, jakby się bała, że rozleci się na kawałki, Freddie wstała z krzesła.

- Gdzie on jest, Rio? - spytała. - Gdzie jest Nick? Mógł skłamać, ale postanowił być z 

nią szczery.

- Myślę, że poszedł szukać Reece'a. I myślę, że go znalazł.

Freddie z trudem łapała oddech.

- Musimy dać znać Zackowi. Musimy...

- Zack już wie. Poszedł go szukać. Aleks też. - Położył jej na ramieniu ciężką dłoń. - 

Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać, złotko.

W końcu poszła na górę do mieszkania Nicka. Przemierzała je nerwowo wzdłuż i 

wszerz.   Każdy   dźwięk   dochodzący   z   ulicy   czy   z   baru   na   dole   sprawiał,   że   zaczynało 

brakować jej tchu, a serce biło jak oszalałe. Każde wycie syreny przyprawiało ją o dreszcze.

Nick jest twardy. Nick był zawsze twardy...

Nie obchodziło jej, czy jest twardy i jak bardzo. Chciała, żeby był już w domu, cały i 

zdrowy.

Nękana koszmarnymi obrazami, jakie podsuwała jej wyobraźnia, postanowiła czymś 

się zająć. Zaczęła sprzątać. Najpierw starła kurze, potem zabrała się do podłogi. Właśnie na 

klęczkach szorowała posadzkę w kuchni, gdy usłyszała kroki na schodach. Zerwała się na 

równe nogi i pobiegła do drzwi.

- Nick, o Boże, Nick. - Z okrzykiem ulgi rzuciła mu się na szyję.

Pozwolił jej tulić się do siebie przez chwilę, choć każde dotknięcie sprawiało mu 

ogromny ból. Wreszcie ją odsunął.

- Mówiłem, że masz iść do domu - powiedział.

background image

- Nie obchodzi mnie, co mówiłeś. O Boże, jesteś ranny.

Ulga ustąpiła miejsca przerażeniu. Nick miał zakrwawioną twarz, opuchnięte powieki, 

ubranie podarte i naznaczone plamami krwi.

- Musisz pojechać na pogotowie - powiedziała.

- Nie potrzebuję pieprzonego pogotowia. - Zachwiał się na nogach i osunął na fotel. I 

modlił się w duchu do wszystkich znanych sobie bogów, by nie zemdleć. - Daj mi spokój, 

Fred. Mam już dość. Najpierw Zack, teraz ty. Idź do domu. Zostaw mnie.

Wiedziała, co ma robić. Poszła do łazienki i wyjęła z apteczki wszystko, co mogło się 

przydać w tej sytuacji. Wyposażona w środek odkażający, bandaż, plastry i ubranie, które 

zdjęła ze sznura, wróciła do pokoju. Zastała go na fotelu w takiej samej pozycji, w jakiej go 

zostawiła.

Zerknął   na   nią   i   gdyby   nie   to,   że   każdy   najmniejszy   ruch   sprawiał   mu 

niewypowiedziany ból, byłby wyraził swe oburzenie odpowiednią mimiką.

- Nie potrzebuję niańki - mruknął.

- Siedź cicho. Nie zamierzam cię niańczyć, tylko doprowadzić do jako takiego stanu. - 

Głos jej drżał, ale przecierała mu rany pewnymi ruchami. - Wyobrażam sobie, jak wygląda 

ten drugi - powiedziała. - Po co go szukałeś?

- To moja sprawa. Ona kiedyś coś dla mnie znaczyła. - Syknął, gdy przycisnęła mu do 

nabrzmiałej powieki zimny kompres. - A nawet gdybym nigdy przedtem jej nie widział, to 

każdy facet, który bije kobietę i porzuca dzieci, zasługuje na to, żeby dać mu w mordę.

- Zgadzam się z twoją opinią, ale nie pochwalam metod. Nie tędy droga, Nick.

Zaklął pod nosem.

- Zmykaj, Fred, do domu, słyszysz? Nie chcę cię tu widzieć.

- Ani myślę. - Próbowała się pocieszać, że rany na jego twarzy nie są na tyle głębokie, 

by trzeba  było  zakładać  szwy. A  gdy zobaczyła  jego ręce,  ogarnęła  ją  furia. - Patrz,  co 

zrobiłeś z rękami. Ty idioto! Dlaczego nie używasz rozumu zamiast mięśni?

Omal   się   nie   rozpłakała   ze   złości.   Jego   piękne   dłonie   artysty   były   opuchnięte   i 

pokrwawione. Formowały się już na nich czarne strupy.

- Parę razy trafiły w jego zęby - wyjaśnił.

-   To   właśnie   cały   ty!   Czyż   to   nie   typowe?   Pierwsza   zasada   działania   Nicholasa 

LeBecka. Jeśli nie możesz rozwiązać problemu, załatw go pięściami.

- Przykładała mu do dłoni zimne kompresy. - Powinieneś był wezwać Aleksija.

- Nie denerwuj mnie, Fred. Słyszałaś, co ona mówiła. Wdziałaś ją. Ona nie złoży 

skargi, nie będzie zeznawać.

background image

- Przecież jest w schronisku razem z dziećmi. Nic jej już nie grozi.

- A jemu miało ujść na sucho, co? Nie tym razem.

- Nick spróbował zgiąć palce. Były sztywne i obolałe, ale najbardziej dawała mu się 

we znaki klatka piersiowa. Freddie jeszcze jej nie widziała. - Kiedyś próbował zabić mi brata 

i dostał za to niecałe sześć lat. Prawo twierdzi, że jest zresocjalizowany, a więc wychodzi i 

zaczyna   maltretować   Marlę.   Wynaturzone   prawo.  Moje   prawo  to   pięść,   a   ona   nigdy   nie 

zawodzi.

- Kiedyś o mało cię nie zabił. - Wargi jej drżały, oczy zwilgotniały. - Mógł to zrobić 

teraz.

- Ale nie zrobił. A teraz w tył zwrot.

Z   najwyższym   trudem   stanął   na   nogach   i   powlókł   się   do   kuchni.   Wyjął   z   szafki 

aspirynę, ale obolałymi dłońmi nie był w stanie odkręcić buteleczki.

Freddie wzięła zesztywniałymi rękami buteleczkę, otworzyła ją i postawiła na stole. 

Nalała mu szklankę wody.

- Dokąd, Nick? - spytała, panując nad głosem. - Dokąd mam zrobić ten w tył zwrot?

Nick stał w miejscu. Oparł ręce o blat, ciało pulsowało mu z bólu.

- Nie mogę teraz o tym mówić. Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to idź do domu. 

Zostaw mnie samego. Nie chcę cię tutaj widzieć.

- Dobrze. Powinnam wiedzieć, że samotny wilk wycofuje się na swoje legowisko, 

żeby lizać rany. A więc bywaj. - Odwróciła się na pięcie i poszła do drzwi.

Była już w połowie pokoju, gdy wszedł Zack. Nie zatrzymała się. Ocierając wilgotny 

policzek, szybko wybiegła na schody.

- Uważaj - rzuciła tylko. - Jest wściekły.

- Freddie... - zaczął, ale jej już nie było. Wszedł do kuchni. - Coś ty jej zrobił? - spytał. 

- Dlaczego płacze?

Nick zaklął i wysypał na stół cztery tabletki aspiryny.

-   Daj   mi   spokój,   Zack.   -   Skrzywił   się,   przełykając   lekarstwo.   -   Nie   jestem   w 

towarzyskim nastroju.

- Nie przychodzę tu do towarzystwa. Siadaj, do cholery, zanim się przewrócisz.

To  w każdym  razie  był rozsądny pomysł.  Nick ostrożnie  podszedł  do krzesła i  z 

dużym trudem usiadł.

Zack obrzucił go uważnym wzrokiem. Widać rękę Freddie, stwierdził z uznaniem, ale 

mimo to jego brat wciąż przypomina worek treningowy.

- Dołożył ci, co?

background image

- On też dostał swoje.

- Zdejmuj te strzępy koszuli. Zobaczymy, jak wyglądasz.

- Nie interesuje mnie. - Nie miał jednak siły, by się opierać, gdy Zack zaczął ściągać z 

niego   podarty   materiał.   Głuchy   jęk   i   głośne   przekleństwo   potwierdziły   najgorsze 

przypuszczenia Nicka. - Aż tak źle? - zapytał.

- Do diabła, Nick. Musiałeś szukać sobie kłopotów? Nieźle cię załatwił.

- Nie musiałem szukać daleko. - Podniósł wzrok, napotkał spojrzenie Zacka. - Od 

dawna się na to zbierało. W końcu sprawa została załatwiona.

Zack tylko kiwnął głową, zaczął otwierać szafy.

- Masz gdzieś tę maść? - spytał.

- Chyba tak. Może pod zlewem.

Zack znalazł maść i zabrał się do kończenia tego, co zaczęła Freddie.

- Jutro będziesz się czuł jeszcze gorzej - zauważył.

- Dzięki za informację. Właśnie to chciałem usłyszeć. Możesz mi dać papierosa?

Zack wyjął z paczki papierosa, zapalił go i włożył w opuchniętą dłoń Nicka.

- Mam nadzieję, że tamten wygląda podobnie - powiedział.

- Dużo gorzej. Szkoda, że go nie widziałeś.

- To jest coś - mruknął Zack. - Dziwię się, że miałeś jeszcze energię na walkę z 

Freddie.

- Nie walczyłem z nią. Po prostu chciałem się jej pozbyć. Nie powinna tu być. Nie 

powinna mieć z tym nic wspólnego.

- Może i nie. Ale mam wrażenie, że potrafiłaby się z tym pogodzić.

Po dwóch dniach, w czasie których starał się jej unikać, była już pewna, że Nick wciąż 

liże swoje rany. Po raz kolejny odchodziła spod drzwi jego mieszkania. Nie spodziewała się, 

że będą zamknięte na klucz. Jedyną pociechę stanowiło zapewnienie Zacka, że Nick dochodzi 

do siebie.

Była już zmęczona zamartwianiem się o niego. A ponieważ ze względu na stan jego 

poranionych dłoni nie mogli pracować, znalazła inne sposoby wypełniania sobie czasu.

Dużą radość sprawiały jej odwiedziny w schronisku. Kupowała zabawki dla dzieci, 

rozmawiała z matkami. Marla wciąż wydawała się zdenerwowana i spięta, ale dzieci już się 

uspokoiły   i   odzyskały   formę.   Prawdziwe   szczęście   Freddie   odczuła   w   dniu,   gdy  smutny 

zwykle Carlo po raz pierwszy się do niej uśmiechnął.

Czas, pomyślała. Oni tylko potrzebują czasu i serdecznej troski. A czego potrzebuje 

Nick?

background image

Najwyraźniej nie Freddie Kimball. W każdym razie nie teraz. Pozwoli mu zatem od 

siebie   odpocząć,   skoro  tego   chce,   ale  prędzej   czy  później  to   ona  rozchoruje  się  od  tego 

trzymania się na uboczu i wyczekiwania.

Miłość nie powinna być tak skomplikowana, pomyślała, wracając do domu. Wszystko 

wydawało się jej takie proste, kiedy opuszczała dom w zachodniej Wirginii, by wyjechać do 

Nowego   Jorku.   Wszystko,   co   planowała   i   o   czym   marzyła,   pomału   nabierało   realnych 

kształtów. A teraz, z powodu jakiegoś odprysku z przeszłości Nicka, to wszystko zaczęło się 

walić.

Westchnęła   i   otworzyła   drzwi   do   swego   budynku.   Nagłe   szturchnięcie   w   plecy 

sprawiło, że się potknęła. Upadłaby, gdyby czyjeś ręce nie objęły jej w porę i nie szarpnęły do 

tyłu.

- Idź naprzód - usłyszała męski głos. - I bądź cicho. Czujesz? To nóż. Nie chciałbym 

go użyć.

Spokojnie, powiedziała sobie. Nie wpadaj w panikę. Przecież jest dzień.

- Mam pieniądze w torebce - powiedziała. - Weź.

- Pogadamy o tym. Otwórz windę.

Sama myśl o pozostaniu z nim sam na sam w zamknięciu sprawiła, że usiłowała się 

wyrwać. Krzyknęła głośno, gdy poczuła ukłucie ostrza.

- Otwórz windę albo cię załatwię.

Usiłując   zachować   choć   trochę   trzeźwości   umysłu,   uwolnić   się   od   paniki,   która 

przyprawiała ją o dreszcze, wykonała polecenie. Kiedy tylko znaleźli się w środku i winda 

ruszyła, przesunął się w bok i wtedy go zobaczyła.

Szczupła twarz, szkliste oczy. To był mężczyzna, którego Nick nazywał Jackiem.

- Jesteś przyjacielem  Nicka. - Usiłowała mówić spokojnie.  - Byłam  z nim wtedy, 

kiedy dał ci pieniądze. Jeśli potrzebujesz więcej, dostaniesz ode mnie.

- Dostanę od ciebie coś więcej niż pieniądze. - Jack podniósł nóż i przyłożył ostrze do 

jej policzka. - To sprawa honoru, dziecinko.

- Nie rozumiem. - Jej nadzieja, że będzie mogła wypaść z krzykiem z windy, zanim on 

wysiądzie, rozwiała się, gdy wykręcił jej rękę do tyłu i mocno przytrzymał.

- Ani słowa - ostrzegł. - Idziemy prosto do ciebie, a ja wiem, które to mieszkanie. 

Widziałem z dołu, jak zapalałaś światło. Otworzysz drzwi i wejdziemy do środka.

- Nick nie chciałby, żebyś mnie skrzywdził.

-   Tym   gorzej   dla   niego.   Nie   wyjmuj   z   torebki   niczego   oprócz   kluczy,   mała,   bo 

pożałujesz.

background image

Wyjęła   klucze   i   zaczęła   otwierać   kolejne   zamki.   Robiła   to   bardzo   powoli.   Miała 

nadzieję, że jeśli postoją tu dłużej, ktoś nadejdzie, ktoś przyjdzie jej z pomocą.

- Ruszaj się. - Jack silniej wykręcił jej ramię. Pisnęła z bólu. Otworzyła ostatni zamek. 

Wepchnął ją do środka. Był spocony. - Nareszcie, tylko ty i ja - powiedział, popychając ją na 

fotel. - Nick nie powinien był szukać Reece'a. Kto raz znajdzie się w Kobrze, zostaje w niej 

na zawsze.

- To Reece kazał ci to zrobić. - Rozbłysła w niej nowa iskierka nadziei. - Jack, nie 

musisz spełniać jego rozkazów. On cię wykorzystuje, traktuje jak narzędzie.

- Reece jest moim przyjacielem, moim bratem.

-   Oczy   błyszczały   mu   nienaturalnie.   -   Inni   zapominają,   jak   to   było   w   dawnych 

czasach, ale nie Reece. On dochowuje wierności.

Freddie mogłaby czuć litość - na pewno ten mężczyzna był żałosny i zasługiwał na 

litość - gdyby nie paraliżujący strach.

- Jeśli coś mi zrobisz, tylko ty za to zapłacisz - ostrzegła. - Nie Reece.

- Nie martw się o mnie. Ściągaj kieckę.

Strach aż krzyczał z jej oczu. Jack wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu. Był na 

haju. Zrobił użytek z pieniędzy, jakie dostał od Reece'a, i kupił sobie solidną porcję koki.

- Najpierw się trochę zabawimy. Rozbieraj się, mała. Mam wrażenie, że Nick znalazł 

już sobie inną zabawkę.

Zgwałci mnie, pomyślała, i chociaż było to odrażające, czuła, że przeżyje jego atak. 

Intuicyjnie wiedziała jednak, że on wcale nie chce, by przeżyła. Zgwałci ją, a później zabije.

I będzie miał w tym przyjemność.

- Proszę cię, zostaw mnie - błagała, starając się zyskać na czasie.

- Będziesz dla mnie miła, to nic ci nie zrobię.

- Oblizał wargi. - Wstawaj i rozbieraj się albo cię pochlastam.

- Proszę, nie - powtórzyła, zbierając się w sobie. Będzie musiała działać szybko. Jeśli 

będzie miała szczęście, uda się. Musi spróbować, drugiej szansy już nie będzie. - Zrobię, co 

zechcesz. Wszystko - zapewniła.

- Pewno, wstawaj.

Pogroził jej nożem. Zerknęła w kierunku drzwi do sypialni. Jack był na tyle głupi, by 

podążyć za jej wzrokiem.

I wtedy zerwała się i rzuciła na niego.

Klucze, których jej nie odebrał, trzymała kurczowo w zaciśniętej dłoni jak kastet. Bez 

chwili wahania uderzyła go nimi prosto w oczy.

background image

Krzyknął z bólu. Nigdy nie słyszała mężczyzny tak krzyczącego, dziko i obłędnie. 

Jedną rękę przycisnął do oczu, drugą na oślep wymachiwał nożem. Freddie wykorzystała 

moment, chwyciła swoją cenną lampę secesyjną, zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w 

głowę.

Nóż wypadł  mu  z ręki,  kiedy osuwał się na  podłogę.  Z trudem  łapiąc powietrze, 

podeszła do telefonu. Podniosła słuchawkę i wybrała numer.

- Wujek Aleks? Potrzebuję pomocy - powiedziała.

Nie zemdlała. Wciąż jeszcze drżała z przerażenia, ale zgodnie z poleceniem Aleksa 

wyszła z mieszkania. Stała przed domem, gdy zajechał pierwszy wóz policyjny.

W trzydzieści sekund później na miejscu był już Aleks.

- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Objął ją i wtulił twarz w jej włosy. - Nie 

zrobił ci krzywdy?

- Nie, nic mi nie jest. Tylko kręci mi się w głowie.

- Siadaj, dziecko. Tutaj. - Pomógł jej wejść na schody przed domem. - Głowa między 

kolana. Byłaś bardzo dzielna - rzekł z uznaniem. - Idźcie na górę - zwrócił się do swoich 

ludzi.   -   Zabierzcie   tego   sukinsyna   z   mieszkania   mojej   siostrzenicy.   Aresztujcie   go   pod 

zarzutem   napadu   z   zamiarem   gwałtu   i   zabójstwa.   Zmierzcie   jego   nóż.   Jeśli   przekracza 

dozwolony limit, dodajcie zarzut o nielegalne posiadanie broni.

- Mówił, że Reece kazał mu to zrobić - rzekła Freddie martwym głosem.

- Nie martw się, już my się tym zajmiemy. Zawiozę cię na pogotowie. Nie zostawię 

cię tu samej.

- Po co na pogotowie? - Podniosła na niego wzrok. Nie kręciło jej się już w głowie, ale 

wciąż   była   oszołomiona.   -   Tylko   lekko   mnie   drasnął   -   powiedziała.   Dotknęła   delikatnie 

palcami boku i popatrzyła w milczeniu na czerwony ślad.

Błyskawicznie osunęła się w ramiona Aleksa.

- Na pogotowie - powtórzył.

, - Nie, proszę. Rana nie jest głęboka.  Trochę  piecze, ale już prawie nie  krwawi. 

Trzeba ją tylko opatrzyć.

W   tym   momencie   zgodziłby   się   na   wszystko.   Wciąż   ją   podtrzymując,   patrzył   na 

dwóch mężczyzn wyprowadzających utykającego i krwawiącego Jacka.

Nie mógłby zabrać jej z powrotem na górę, pomyślał. Chciał, żeby znalazła się jak 

najdalej od tego miejsca.

- Dobrze, dziecko. Bar Zacka jest niedaleko. Zawiozę cię tam i zobaczymy, co się da 

zrobić. Jeśli rana mi się nie spodoba, zabiorę cię na pogotowie.

background image

- Zgoda. - Oparła głowę o jego ramię. Nagle uzmysłowiła sobie, że pragnie tylko 

jednego: porządnie się wyspać.

- Ten bydlak potrzebuje doktora - powiedział jeden z policjantów do Aleksa.

- To go zawieź i dopilnuj, żeby zrobiono, co trzeba. Nie chcę mieć z nim potem 

kłopotów, jak go zamknę.

Z   krótkiej   jazdy   do   baru   Zacka   Freddie   zapamiętała   jedynie   kojący   głos   Aleksa. 

Przypominał jej głos ojca, kiedy była mała i chorowała na ospę.

- Wujku, nie dałam się skrzywdzić - powiedziała.

- Nie, dziecinko, byłaś bardzo dzielna. Ale pozwól, że teraz ja się tobą zaopiekuję.

Kiedy weszli do kuchni, Rio wydał okrzyk przerażenia.

- Siadaj tutaj! Siadaj! - mówił. - Kto zranił moją małą dziewczynkę? Kto to zrobił? 

Nick! - zawołał, nie dając Aleksowi i Freddie czasu na odpowiedź. - Gdzież się podziewa ten 

osioł? - Otworzył drzwi do sali. - Zack, przynieś mi tu zaraz brandy! - zawołał w stronę baru. 

- Bądź spokojna, złotko - zwrócił się do Freddie, ściszając głos o parę decybeli.

- Nic mi nie jest, Rio, naprawdę - zapewniała go, przyciskając twarz do jego szerokiej 

dłoni.

-   Wydaje   się   powierzchowna   -   orzekł   Aleks,   obejrzawszy   ranę.   Spodziewał   się 

najgorszego, kiedy podciągnął bluzkę, żeby obejrzeć skaleczenie. - Sami się z tym uporamy - 

dodał.

- Co tu się, u diabła, dzieje? - Zack, zaalarmowany głośnymi  okrzykami,  wszedł, 

niosąc butelkę brandy. Jedno spojrzenie na Freddie wystarczyło, by natychmiast przykląkł 

obok Aleksa.

- Pozwólcie  jej  odetchnąć. Odsuńcie  się trochę.  - Rio wziął  butelkę i nalał pełny 

kieliszek. - Wypij to, Freddie.

Posłuchałaby   go,   gdyby   w   tym   momencie   w   kuchni   nie   zjawił   się   Nick.   Jego 

opuchnięte oczy wyglądały jak dwie szparki, rany i sińce na twarzy prezentowały się w całej 

okazałości.

Na widok Freddie cała krew spłynęła mu do stóp.

- Co się stało? Miałaś wypadek? - spytał przerażony.

Chwycił ją za rękę tak mocno, że omal nie zmiażdżył jej kości.

- Zaczekaj chwilę - ofuknął go Aleks. - Wypij brandy, Freddie. Rozluźnij się.

- Nic mi nie jest - zaprotestowała, ale kieliszek brandy wyrwał ją z otępienia i sprawił, 

że zaczęła nerwowo drżeć.

- Czy to krew? - Nick ze zgrozą wpatrywał się w plamę na jej bluzce. - Na litość 

background image

boską, ona krwawi.

- Zajmiemy się tym. - Aleks wziął środek dezynfekcyjny, który podał mu Rio, i zaczął 

delikatnie przecierać ranę. - Zabieram cię do nas, Freddie. Jak się lepiej poczujesz, złożysz 

zeznanie.

- Mogę to zrobić teraz. Nawet wolę.

- Co to znaczy: zeznanie? Zostałaś napadnięta? - dopytywał się Nick. - Do diabła, 

Freddie, ile razy ci mówiłem, żebyś uważała?

-   Nie   została   napadnięta   -   westchnął   Aleks.   -   Twojego   starego   kumpla   Jacka   nie 

interesowały jej pieniądze.

Nick zbladł jak chusta, puścił rękę Freddie i cofnął się o krok.

- Jack... - W jego głosie była furia, oczy ciskały błyskawice. - Gdzie on jest?

- W areszcie. A raczej to, co z niego zostało. - Aleks przeciągnął dłonią po włosach 

Freddie, wyjął notatnik i przybrał bardziej oficjalny ton. - Opowiedz wszystko od początku, 

wszystko, co zapamiętałaś.

- Wchodziłam do domu... - zaczęła.

Nick słuchał w milczeniu, obezwładniony poczuciem niemocy i rozpaczą. To przeze 

mnie, pomyślał. Wszystko przeze mnie. Przez niego spotkało ją tak przerażające przeżycie. 

Jego chęć wyrównania dawnych rachunków, rozwiązania problemu na własną rękę, mogła ją 

kosztować życie.

- I wtedy zadzwoniłam do ciebie - zakończyła Freddie. - Widziałam, że krwawi. Jego 

oczy... - zająknęła się.

- Pozwól, że ja się będę o niego martwić - oznajmił Aleks, - A teraz postaraj się o tym 

nie myśleć. Pójdę do ciebie i przyniosę ci trochę rzeczy. Zostaniesz u nas, jak długo zechcesz.

- Jestem ci bardzo wdzięczna, Aleks, ale wolę wracać do domu. - Wzięła go za rękę, 

zanim zdążył zaprotestować. - Nie mogę bać się zostać we własnym mieszkaniu, wujku. Nie 

dam się zastraszyć.

- Twarda sztuka. - Aleks popatrzył na nią z uznaniem i pocałował w policzek. - Jeśli 

zmienisz zdanie, zadzwoń.

Wstał i popatrzył na trzech mężczyzn stojących koło Freddie.

- Opiekujcie się nią Ja jadę na komisariat. - Położył rękę na ramieniu Nicka. - Niech 

trochę wypocznie. Ciebie na pewno posłucha.

Kiedy wyszedł, Freddie poczuła spoczywające na niej trzy pary oczu.

- Co tak patrzycie? Nie mam zamiaru rozlecieć się na kawałki - powiedziała.

Nick nie odezwał się, po prostu podszedł do niej i podniósł ją z krzesła.

background image

- Nie trzeba mnie nieść na rękach - oburzyła się. - Pójdę na własnych nogach.

- Nic nie mów. Tylko nic nie mów. Zaniosę ją na górę - zwrócił się do obu mężczyzn. 

- Powinna poleżeć.

- Mogę poleżeć u siebie.

Nie zwracając uwagi na jej protesty, zaczął iść na górę.

- Nie chcesz, żebym tu była. - Nagle łzy stanęły jej w oczach. Napięcie i przeżycia 

całego dnia zrobiły swoje. - Myślisz, że nie wiem, że nie chcesz, żebym tu była?

- Zostaniesz tu i koniec. - Zaniósł ją prosto do sypialni. - Odpoczniesz, dopóki nie 

nabierzesz sił.

- Nie chcę być z tobą - protestowała.

Poczuł bolesny skurcz w okolicy serca. Ale nie mógł jej winić za te słowa.

- Zostawię cię tu samą, nie bój się - uspokoił ją.

- Nie kłóć się ze mną, Fred, proszę. - Położył ją na łóżku i okrył kocem. - Schodzę do 

baru - oznajmił.

- Chcesz czegoś? Chcesz, żebym zadzwonił po Rachel albo kogoś z rodziny?

- Nie. - Zamknęła oczy. Teraz, kiedy już leżała, nie była pewna, czy w ogóle dałaby 

radę wstać. - Niczego nie potrzebuję.

- Postaraj się zasnąć. - Spuścił żaluzje i cicho wyszedł z pokoju. - Gdybyś czegoś 

potrzebowała, zadzwoń do baru.

Zamknęła oczy. Chciała, żeby jak najprędzej wyszedł. Nawet gdy usłyszała trzaśniecie 

drzwi, nie podniosła powiek.

Nie zaoferował jej serdecznego współczucia Aleksa ani szczerej troski Rio i Zacka. O 

tak, jest zły, pomyślała, wściekły z powodu tego, co jej się przytrafiło. Wiedziała, że się 

zmartwił,   zbyt   wiele   już   między   nimi   zaszło,   by   mógł   się   nie   przejmować.   Ale   nie 

zaopiekował się nią tak, jak by tego pragnęła. A pragnęła rozpaczliwie jego bliskości, jego 

serdecznej troski.

Zastanawiała się, czy kiedykolwiek okaże jej takie uczucia.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Nie spodziewała się, że zaśnie. Gdy się obudziła, lekko oszołomiona, zaczynało już 

zmierzchać.   Sama   nie   wiedziała,   czy   to   dobry,   czy   zły   znak,   że   niemal   natychmiast 

przypomniała sobie, co się wydarzyło i dlaczego leży za dnia sama w łóżku Nicka.

Skrzywiła  się  z  bólu,  gdy dotknęła  bandaża,  ale   odrzuciła  koc i  wstała.  Musi  się 

koniecznie czegoś napić. Męczyło ją pragnienie, a brandy, którą wypiła w barze na dole, 

pozostawiła jej w ustach nieprzyjemny gorzkawy smak.

Poszła do kuchni i nalała sobie pełną szklankę wody. Zdziwiło ją, że jest taka słaba. 

Uzmysłowiła sobie jednak, że od śniadania nic nie jadła, a śniadanie też nie było obfite.

Nie   robiąc   sobie   większych   nadziei,   otworzyła   lodówkę.   Miała   wybór   między 

czekoladą   a   jabłkiem.   Łapczywie   chwyciła   i   jedno,   i   drugie.   Właśnie   nalewała   następną 

szklankę wody, gdy do kuchni wszedł Nick, niosąc tacę.

Serce   mu   się   ścisnęło   na   jej   widok.   Była   taka   drobna,   taka   delikatna.   Ze   zgrozą 

pomyślał,  co ją  mogło spotkać.  Nie chcąc  okazywać  targających  nim uczuć,  przybrał  na 

wszelki wypadek neutralny ton.

- O, wstałaś - zauważył obojętnie.

- Jak widać - odparła takim samym tonem.

- Rio przysyła ci coś do zjedzenia. - Postawił tacę na stole. - Nie jesteś już taka blada - 

dodał.

- Czuję się dobrze.

- O tak, na pewno. - W jego głosie brzmiała ironia.

- Powiedziałam, że czuję się dobrze. To ty wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec.

- Ja sam się o to prosiłem - przyznał. - Ty nie. Ale oboje wiemy, czyja to wina.

- Reece'a.

Nick wyjął papierosa. Był zdenerwowany.

- Nic byś nie obchodziła Reece'a, gdyby nie ja. A gdybyś nie była wtedy w nocy ze 

mną, Jack nie miałby pojęcia, gdzie cię szukać.

Milczała przez chwilę, żeby zebrać myśli.

- Aha, więc to wszystko przez ciebie. Według twojej pokrętnej logiki grożono mi 

nożem i mogłam zostać zgwałcona, bo pewnej nocy zdarzyło mi się iść z tobą ulicą.

Nóż. Gwałt. Przeszedł go zimny dreszcz.

- Nie ma w tym nic pokrętnego. Reece chciał się na mnie zemścić i znalazł sposób. 

Niewiele mogę zrobić, dopóki Aleks...

background image

- Zrobić? - przerwała mu. - Co chciałbyś zrobić? Znowu bić się z Reece'em, czy może 

wykończyć Jacka? Myślisz, że w ten sposób załatwisz sprawę? Wyrównasz rachunki?

- Nie. Wiem, że niczego nie załatwię. - To właśnie było  najgorsze. Nie mógł już 

cofnąć  tego, co się  stało. Mógł tylko  wpłynąć  na  to, co będzie. Zdusił  papierosa.  Nagle 

odechciało   mu   się   palić.   -   My   jednak   możemy   pewne   sprawy   ustalić.   Myślę,   że   kiedy 

dojdziesz do siebie, powinnaś pracować w domu. Będę ci przesyłał muzykę.

- Co to ma znaczyć? - zdziwiła się.

- To, co powiedziałem. Myślę, że osiągnęliśmy punkt, kiedy korzystniejsza, bardziej 

konstruktywna będzie praca w pojedynkę. - Popatrzył na nią chłodno. - I nie chcę, żebyś tutaj 

przychodziła.

- Rozumiem. - Urażona, podniosła dumnie głowę. - Rozumiem, że dotyczy to zarówno 

sfery zawodowej, jak i prywatnej.

- Właśnie. Przykro mi.

- Naprawdę? Czyż to nie urocze? „Przykro mi, Fred, ale się skończyło”. - Odwróciła 

się gwałtownym ruchem. - Kochałam cię przez całe życie - wyznała.

- Ja też cię kocham, ale wierz mi, tak będzie najlepiej dla nas obojga.

- Ja też cię kocham - powtórzyła zbliżając się do niego i chwytając go za koszulę. - Jak 

śmiesz powtarzać te słowa w taki sposób po tym, co ci wyznałam - rzekła z oburzeniem.

Powoli, ale stanowczo oderwał jej palce od koszuli.

-   Popełniłem   błąd.   -  Sam   siebie   o  tym   przekonywał.   -   I  teraz   chcę   go  naprawić. 

Rozumiem, że mogłaś pomylić uczucia z seksem.

Niewiele myśląc, wymierzyła mu siarczysty policzek. Sama była tym zaskoczona na 

równi z nim. Przez chwilę słychać było tylko jej przyspieszony oddech.

- Wydaje ci się, że to był tylko seks? - Wybuchnęła w końcu. - To, co zaszło między 

nami, to były tylko zmysły i nic więcej? Do diabła! Na pewno nie. Dobrze wiesz, że nie. 

Może to był jedyny sposób, żeby się do ciebie zbliżyć, ale to jest dla mnie ważne. Wszystko 

obmyśliłam, wszystko, żebyś zwrócił na mnie uwagę, żebyś się zorientował, co do ciebie 

czuję. Zaplanowałam to dokładnie, w szczegółach, krok po kroku...

- Zaplanowałaś? - Przerwał jej i przeszył ją wzrokiem. - Ty to zaplanowałaś? Przyjazd 

do Nowego Jorku, wspólną pracę nad musicalem, przespanie się ze mną? To wszystko było 

fragmentem większego scenariusza?

Otworzyła usta, ale natychmiast zaniknęła je z powrotem. Tak jak on to ujął, wszystko 

wydawało  się działaniem wykalkulowanym,  z premedytacją. A przecież tak nie było,  nie 

miało być. Na pewno nie, jeśli dodać do tego miłość.

background image

- Przemyślałam to - zaczęła.

- O tak, z całą pewnością przemyślałaś - powtórzył, by trochę ochłonąć i uspokoić się 

po tym, co usłyszał. - Wszystko to sobie obmyśliłaś w swojej małej główce. Zachciało ci się 

czegoś i robiłaś, co trzeba, żeby to dostać.

- Tak. - Usiadła zawstydzona. - Chciałam, żebyś mnie kochał.

-   A   jak   wygląda   dalszy   ciąg   twojego   planu,   Fred?   Chcesz   mnie   wciągnąć   w 

małżeństwo, rodzinę, mały biały domek?

- Nie, nie chcę cię wciągać.

- Wciągać może nie, ale to jest twój cel, czy tak?

- Prawie - burknęła.

- Widzę! - prychnął i zaczął nerwowo krążyć po kuchni. - lista celów do osiągnięcia 

sporządzona przez Freddie. Przeprowadzka do Nowego Jorku. Praca z Nickiem. Spanie z 

Nickiem. Ślub z Nickiem. Założenie rodziny, idealnej rodziny - dodał tonem, który nieomal 

przyprawił ją o łzy. - To by było to, do czego dążysz. Twój ideał. Zawsze chcesz, żeby 

wszystko było uporządkowane i akuratne. Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. To nie ze 

mną. Mnie to nie interesuje.

- Wystarczająco jasno powiedziane. - Zaczęła się podnosić, ale położył jej rękę na 

ramieniu i zmusił, żeby usiadła.

- Myślisz, że to takie proste? Chcę, żebyś dobrze przyjrzała się temu mężczyźnie, na 

którego polujesz. Oddaliłem się zaledwie o dwa kroki od faceta, który przyłożył ci nóż do 

pleców. Zdaję sobie z tego sprawę. Rodzina też zdaje sobie z tego sprawę. Rodzina, którą 

bierzesz za przykład do naśladowania. Czyż nie tak, Fred? Czyż rodzina Stanislaskich nie jest 

twoim wzorem?

- A dlaczego nie? - oburzyła się Freddie, wściekła, że jest bliska płaczu. - Dlaczego?

-   Bo   ja   znam   życie,   a   ty   nie.   Jak   myślisz,   ilu   ludzi   żyje   tak   jak   oni?   Stosujesz 

zawyżone kryteria, moja droga.

- Co w tym złego? Przecież można żyć tak jak oni. To się udaje. To może się udać.

-   Im   tak.   I   paru   innym.   Czy   właśnie   to   ci   zaświtało   w   głowie,   kiedy   byliśmy   u 

O'Hurleyów? Następna duża, szczęśliwa rodzina? Podniosła hardo głowę.

- To tylko potwierdza mój punkt widzenia. Najwyraźniej może się udać.

- Im tak. - Uderzył pięścią w stół, zmuszając ją tym samym, by popatrzyła mu prosto 

w twarz. - Zastanów się przez chwilę, Freddie. Pomyśl o tym, co się tutaj wydarzyło w ciągu 

ostatnich dni. To właśnie mój świat, moje życie. Maltretowane kobiety, zastraszone dzieci, 

pijacy awanturujący się w barach, bójki, napady. Mężczyźni, dla których gwałt jest rozrywką. 

background image

I ty chcesz na tym budować rodzinę? Ty nie należysz do takiego świata. Opamiętaj się.

- Nie ponosisz winy za to, co zdarzyło się Marli. Czy mnie.

- Nie? - Wykrzywił wargi. - Przecież ja w tym wszystkim tkwiłem po uszy. Może i 

oddaliłem się od tamtego świata, ale tylko dzięki rodzime. Jak myślisz, co by oni powiedzieli, 

gdyby się dowiedzieli, że z tobą sypiam?

- Nie bądź śmieszny. Oni cię kochają.

- Tak, kochają. A ja im bardzo dużo zawdzięczam Myślisz, że mam zamiar odpłacić 

im   się   w   ten   sposób,   że   będę   razem   z   tobą   kiwał   się   nad   barem?   Uważasz,   że   jestem 

dostatecznie szalony, żeby myśleć o małżeństwie i dzieciach? Dzieci! Na litość boską, a skąd 

ja pochodzę? Nie wiem nawet, kim był mój ojciec. Ale wiem, kim ja jestem, i nie ucieknę od 

tego. Troszczę się o ciebie, oczywiście, że tak, na tyle, żeby nie wciągnąć cię w piekło.

- Troszczysz się - powiedziała z namysłem - a więc zrywasz ze mną.

~ Właśnie. Chyba postradałem zmysły, pozwalając, żeby sprawy zaszły tak daleko i 

prawie... - Przerwał, przypomniawszy sobie, jak bliski był parę dni temu wyznania jej swoich 

uczuć. - Działałaś na mnie tak silnie, że chwilowo przestałem kontrolować sytuację. Ale teraz 

powinniśmy się rozstać. Dla dobra rodziny spróbujmy zapomnieć o tym, co było. Zapomnieć 

i już nigdy do tego nie wracać.

- Zapomnieć? - Nie wierzyła własnym uszom.

- Tak, o wszystkim. Nie mam zamiaru ryzykować, że znowu cię zranię, i na pewno nie 

mam zamiaru zranić reszty rodziny. Są wszystkim, co mam. To jedyni ludzie, którzy o mnie 

dbali, którym na mnie zależało.

- Biedny, biedny Nick - powiedziała pełnym politowania tonem. - Biedny, zagubiony, 

samotny  Nick,  odrzucony  przez  cały świat.  Czy  ty  naprawdę myślisz,   że  tylko   ciebie  to 

spotkało? Że tylko ty zostałeś odrzucony, tylko ty odczuwałeś w życiu brak miłości i troski? 

Cóż, czas, żebyś nauczył się z tym żyć. Ja się nauczyłam.

- Nic nie wiesz na ten temat.

- Moja matka nigdy mnie nie chciała.

- Nie gadaj głupstw. Natasza...

- Nie mówię o Nataszy - sprostowała chłodno. - Mówię o mojej biologicznej matce.

To go zbiło z tropu. Zapomniał, że Spence miał już kiedyś żonę.

- Ale ona umarła, kiedy byłaś dzieckiem, kiedy byłaś całkiem mała. Nie wiesz, co ona 

czuła.

- Wiem doskonale. - W głosie Freddie nie było goryczy. To go zastanowiło. Jej głos 

był zupełnie wyprany z emocji. - Tatuś nie chciał, żebym wiedziała. Wątpię, czy zdaje sobie 

background image

sprawę,   że   nieraz   podsłuchiwałam   jego   rozmowy   z   siostrą   albo   z   Nataszą.   Byłam   tylko 

pomyłką, która się przydarzyła mojej matce, więc postanowiła o mnie zapomnieć. Niewiele 

myśląc, opuściła mnie, gdy byłam dzieckiem. Ale mam w sobie jej krew. Jej oziębłość, jej 

hardość i upór. Nauczyłam się jednak z tym żyć i potrafię to przezwyciężyć.

-   Przepraszam.   Nie   wiedziałem   -   usprawiedliwiał   się.   -   Nikt   nigdy   mi   o   tym   nie 

mówił. - Wiele by dał, żeby móc ją wtedy pocieszyć, ukoić, dać poczucie bezpieczeństwa. - 

Ale to niczego nie zmienia - dodał.

- Nie, nie zmienia - zgodziła się. - Nie chcesz, żeby cokolwiek zmieniło. - Rozpłakała 

się, ale były to bardziej łzy gniewu niż żalu. - Wiedziałeś, że jestem w tobie zakochana. I 

wiedziałeś, że nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobiła, żebyś był szczęśliwy. Poszłabym 

na każdy kompromis, na każde ustępstwo. Ale ty nie uznajesz kompromisów, Nick.

-   Skończmy   dziś   tę   rozmowę   -   zaproponował.   -   Jesteś   zbyt   rozstrojona,   zbyt 

zdenerwowana. Wezwę ci taksówkę.

- Nie wezwiesz mi taksówki. - Rzuciła się na niego. - Nie pozbędziesz się mnie. Pójdę 

wtedy, kiedy ja uznam za stosowne. Dam sobie radę sama. Chyba dowiodłam tego dzisiaj, 

nie? Nie jesteś mi potrzebny.

Zawiesiła   na  chwilę   głos  i  zamknęła   oczy.  Kiedy  je  ponownie  otworzyła,  ciskały 

błyskawice.

- Nie potrzebuję cię. Co za pomysł. Mogę bez ciebie żyć, Nicholas, a więc nie musisz 

się martwić, że będę cię nachodzić. Myślałam po prostu, że mógłbyś mnie pokochać.

Oddychała ciężko.

-   Pomyliłam   się.   Nie  jesteś   zdolny   do  miłości.   Chciałam   od   ciebie  tak   mało,   tak 

żałośnie mało, że aż się teraz tego wstydzę.

- Fred. - Nie mógł się powstrzymać, by nie chwycić jej za rękę.

- Nie, do diabła, zostaw mnie, jeszcze nie skończyłam. Nie powiedziałeś mi ani razu, 

że mnie kochasz. Nie tak, jak mężczyzna mówi to kobiecie. I nawet nie okazałeś mi tego, 

chyba że w łóżku. A to za mało. Ani jednego czułego słowa, ani jednego. Nie potrafiłeś nawet 

zmusić się, żeby powiedzieć mi choćby raz, że jestem piękna. Żadnych kwiatów, muzyki, nic, 

chyba   że   z   okazji   czyjegoś   święta.   Żadnej   kolacji   przy   świecach,   chyba   że   ja   ją 

zaaranżowałam. To ja o ciebie zabiegałam, to ja ci nadskakiwałam, to ja cię uwodziłam. 

Żałosne, prawda? Nieba bym ci przychyliła, i oto co mam w zamian.

- To nie tak - próbował się bronić, przerażony, że rzeczywiście może myśleć w ten 

sposób. - Oczywiście, że jesteś piękna.

- Teraz ty jesteś żałosny - wypaliła.

background image

- Jeśli  nie byłem  romantyczny,  to  dlatego, że sprawy potoczyły  się tak  szybko.  - 

Wiedział, że kłamie.

Dziwił się tylko, dlaczego usiłuje się bronić, dlaczego wpadł w panikę, gdy popatrzyła 

na niego zimno i obojętnie. Przecież powinien być zadowolony, skoro tak bardzo chciał się jej 

pozbyć. - Nie mogę dać ci tego, co potrzebujesz.

- To aż nadto jasne. Lepiej mi będzie bez ciebie. To też aż nadto jasne. A więc zróbmy 

tak, jak proponujesz. Zapomnijmy o tym, co było.

Wstała i skierowała się do drzwi.

- Fred, zaczekaj chwilę. - Przytrzymał ją za ramię.

- Nie dotykaj mnie - warknęła takim tonem, że natychmiast opuścił rękę. - Będziemy 

dalej pracować nad musicalem, aż go skończymy. I będziemy prowadzić uprzejme rozmowy 

w rodzinnym gronie. Poza tym nie chcę cię widzieć.

- Mieszkasz o trzy ulice ode mnie - zawołał jeszcze.

- To się może zmienić.

- Wrócisz do Wirginii?

Rzuciła mu lodowate spojrzenie przez ramię.

- Nigdy w życiu.

Myślał o tym, żeby się upić. To byłoby najprostsze wyjście, a przy tym nie zrobiłby 

tym krzywdy nikomu prócz siebie. Ale jakoś nie mógł wzniecić w sobie entuzjazmu dla tego 

pomysłu.

W   końcu   się   położył,   ale   nie   mógł   zasnąć.   Muzyka,   którą   zaczął   pisać   o   świcie, 

wydawała mu się martwa i bez polotu.

Zrobiłem to, co należało zrobić, powtarzał sobie w kółko. A więc dlaczego czuł się tak 

podle?

Nie miała prawa go atakować. W każdym razie nie po tym, jak mu powiedziała, że 

wszystko, co się zdarzyło od czasu jej przyjazdu do Nowego Jorku, było z góry ukartowane. 

To on był ofiarą, a jednak to on zrobił, co mógł, żeby koniec końców ją ochronić.

Wyobrażać go sobie żonatego, wychowującego dzieci! Wzruszył ramionami i opadł na 

fotel. Ta wizja nagle stała się pociągająca. Może i szalona, ale dziwnie pociągająca. Własna 

rodzina, kochająca go kobieta. Oczywiście, że to obłędny pomysł.

Obłędny czy nie, ale teraz już i tak beznadziejny. Kobieta, która wyszła stąd wczoraj, 

nie kocha go. Wszystko, co do niego czuje, to pogarda.

Postarałeś się o to, prawda, LeBeck? Ty idioto.

Mógł wykonać  inny ruch, ale teraz  już było  za późno. Miał szansę kochać  i być 

background image

kochanym, ułożyć sobie życie z jedyną kobietą, która naprawdę coś dla niego znaczyła.

Jak mógł być taki głupi, taki ślepy? Miałby ją już zawsze obok siebie. Gdyby otrzymał 

dobrą   wiadomość,   ona   byłaby   pierwszą   osobą,   z   którą   by   się   nią   dzielił.   Gdyby   był 

przygnębiony, już sam jej głos w telefonie poprawiłby mu nastrój.

Przyjaźń. Przypuszczał, że tu właśnie jest pies pogrzebany. Byli przyjaciółmi, więc 

kiedy poczuł do niej coś więcej niż przyjaźń, spróbował to pohamować, zignorować, wyrzec 

się tego. Wynajdywał różne tłumaczenia, które mogłyby ukryć prawdziwą przyczynę jego 

zachowania.

Nie wierzył, że jest jej godny.

Nawet wtedy, gdy ich wzajemne stosunki się zmieniły, nie był w stanie do końca się 

zaangażować. Ona miała rację. Nigdy nie usłyszała od niego żadnego czułego słowa. Nigdy 

nie okazał jej kurtuazji, z jaką mężczyzna powinien traktować kobietę, która mu się podoba, 

nigdy się do niej nie zalecał.

A teraz ją stracił.

Odrzucił w tył głowę, przymknął oczy. Będzie jej lepiej bez niego. Jest tego pewien. 

Zawsze był tego pewien.

Pukanie do drzwi sprawiło, że zerwał się na równe nogi. Wróciła, przemknęło mu 

przez myśl, wróciła.

Cała radość zniknęła, gdy ujrzał w progu Rachel.

- Miłe powitanie - zauważyła na widok rozczarowania malującego się na jego twarzy.

- Wybacz. - Musnął wargami jej policzek. - Byłem... Nic. Co cię sprowadza?

- Przyszłam cię odwiedzić. Mam godzinę czasu.

- Usiadła i gestem ręki wskazała krzesło obok siebie.

- Siadaj, Nick. Chcę z tobą pomówić.

Jej ton od razu nakazał mu mieć się na baczności.

- O co chodzi? - spytał ostrożnie.

- O ciebie. Siadaj. - Położyła dłoń na jego ręce.

- Wiesz, że cię kocham.

- Wiem, i co z tego?

- Nic, a teraz, skoro już to uzgodniliśmy, chcę ci powiedzieć, że jesteś draniem. - Dłoń 

spoczywająca   na   jego   ręce   zwinęła   się   w   pięść   i   uderzyła   go   w   ramię.   -   Co   za   głupi, 

bezmyślny, kretyński, ślepy cymbał. Skończony sukinsyn.

- Nie rozumiem - wycedził przez zęby, zdumiony słownictwem, jakiego pani mecenas 

nie zwykła używać. Nie miał jej jednak tego za złe.

background image

- Zostałam dzisiaj w nocy u Freddie. Nie chciała, ale ją przekonałam.

- Ach, tak. Jak się ma?

- Jeśli chodzi o napad, to już doszła do siebie. A jeśli chodzi o ciebie, to nieźle ją 

zraniłeś.

- Zaczekaj. Wcale na nią nie napadałem.

- Sprzeciw odrzucony. Dowiedziałam się o wszystkim, co zaszło między wami. Nie 

dość, że złamałeś jej serce, to jeszcze nieźle pogmatwałeś sobie życie. To naprawdę nie lada 

sztuka.

Jego mechanizm obronny włączył się, zanim zdołał go unieruchomić.

-   Posłuchaj,   parę   razy   spaliśmy   ze   sobą.   Uświadomiłem   sobie,   że   to   był   błąd,   i 

wycofałem się. Uznałem, że należy z tym skończyć.

- Nie obrażaj mnie, Nick - powiedziała chłodno. Ani Freddie. Ani siebie.

Zamknął oczy i zastanowił się przez chwilę. Do diabła z tym, pomyślał. Do diabła ze 

mną, z moją dumą, z moją ambicją, z tym wszystkim, co stoi mi na drodze.

- Kocham ją, Rachel - wyrzucił z siebie. - Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo, 

dopóki nie zniknęła za drzwiami.

Rachel z niejakim trudem powstrzymała się przed wyrażeniem mu swego współczucia 

i sympatii. Postanowiła być twarda.

- A czy powiedziałeś jej, że ją kochasz?

- Nie tak, jak by tego chciała. To jedna z tych rzeczy, które zaniedbałem.

- Tak mi się wydawało.

-   Nie   byłem   gotowy.   -   Wstał   i   zaczął   krążyć   po   pokoju.   -   Ona   wszystko   sobie 

obmyśliła, każdy krok, każdy ruch.

- A ty uznałeś, że ci to przynosi ujmę - wtrąciła Rachel. - Co tylko dowodzi, że jesteś 

głupi.   Niejeden   inteligentniejszy   mężczyzna   byłby   zachwycony   tym,   że   atrakcyjna, 

pociągająca kobieta uważa go za atrakcyjnego i pociągającego. Uznałby to za komplement 

mile łechcący jego męską próżność.

- Mnie  to obezwładniło, rozumiesz?  Sparaliżowało.  Wszystko,  co do niej  czułem, 

uderzyło mnie jak obuchem w łeb, rozumiesz? Nie wiedziałem, że tak może być.

- A więc żeby to załatwić, wyrzuciłeś ją za drzwi.

- Sama odeszła.

- Chcesz, żeby tak zostało? W porządku. Ona nie zamierza wracać. A jeśli ośmielisz 

się mi powiedzieć, że nie jesteś dla niej dość dobry, że nie możesz jej uszczęśliwić, to nie 

ręczę za siebie. Zostało w tobie tylko trochę z tego chłopca, którego poznałam przed laty, 

background image

tylko cząstka, i to ta najlepsza.

Chciał w to wierzyć. Starał się przez ponad dziesięć lat, żeby stało się to prawdą.

- Nie wiem, czy mogę jej dać to, czego pragnie...

- A więc nie dasz - odpaliła Rachel bez cienia sympatii. - I ona to przeżyje. Wypłakała 

już wszystkie łzy i wyzbyła się wszelkiej złości. Kobieta, z którą się przed chwilą rozstałam, 

była bardzo opanowana i zdecydowana zapomnieć o tobie.

- Chcę, żeby wróciła. - Ta myśl nie była tak straszna, jak sądził. Prawdę mówiąc, 

wydawała się ze wszech miar słuszna. - Chcę, żeby wróciło to, co było.

- A więc zabieraj się do roboty, przyjacielu. - Rachel wstała, wzięła go za ramiona i 

ucałowała w oba policzki. - Liczę na ciebie, LeBeck.

Nie był pewien, czy poszedłby sam z sobą o zakład, że jego plan się uda. Nie będzie 

łatwo, uznał, gdy zmierzał z dwiema torbami do domu Freddie. Rozegranie sceny balkonowej 

na ciasnym podeście przeciwpożarowym będzie wymagało nie lada zręczności.

Podniósł   głowę   i   popatrzył   na   piąte   piętro   bloku,   w   którym   mieszkała,   po   czym 

skierował się do wyjścia awaryjnego.

- A dokąd to, LeBeck?

Gliniarz,   którego   Nick   znał   pół   życia,   wyrósł   niepostrzeżenie   obok   niego.   Rękę 

trzymał na policyjnej pałce.

- Jak leci, sierżancie Mooney? Policjant podejrzliwie wpatrywał się w torby, które 

niósł.

- Pytałem, dokąd idziesz, LeBeck - powtórzył.

- Muszę się tam włamać, Mooney.

- Co ty powiesz!

-   Widzisz   to   okno?   -   Nick   wyciągnął   rękę   i   zaczekał,   aż   Mooney   popatrzy   we 

wskazane miejsce. - Tam mieszka kobieta, którą kocham.

- Tam mieszka  siostrzenica  kapitana Stanislaskiego.  I ta  dziewczyna  ma  aż nadto 

kłopotów.

- Wiem. To w niej jestem zakochany. Ona ma umie chwilowo trochę dość.

- Gadanie.

- Naprawdę. Nabałaganiłem i teraz chcę to naprawić. Posłuchaj, ona mnie nie wpuści 

frontowymi drzwiami.

- Myślisz, że pozwolę ci wdrapać się po tej drabinie aż do jej okna?

Nick przesunął torby.

- Mooney, jak długo mnie znasz?

background image

- Za długo. - Ale minio groźnej miny Mooney się uśmiechnął. - Co ci przyszło do 

głowy?

Gdy Nick skończył mu opowiadać, policjant wyszczerzył zęby w uśmiechu.

-   Powiem   ci,   co   zrobię,   bo   obserwowałem   cię,   jak   z   łobuza   zmieniałeś   się   w 

porządnego obywatela. Będę tu stał i pozwolę ci na twój najlepszy skok w życiu. Ale jeśli 

panna nie okaże się gościnna, natychmiast zejdziesz z powrotem.

- Zgoda. Tylko posłuchaj, to może trochę potrwać. Ona jest okropnie uparta.

- Jak wszystkie. Podsadzę cię, chłopcze.

Z pomocą policjanta Nick wspiął się na pierwszy szczebel drabiny. Po wspinaczce, 

która przypomniała mu, że ma jeszcze nie zagojone rany, zapukał do okna Freddie.

W chwilę potem otworzyła je.

Oczy miała jeszcze trochę podpuchnięte, co tylko dodało mu otuchy, mimo że nie 

patrzyły na niego zbyt przyjaźnie.

- Fred, chciałbym... - zaczął. Zatrzasnęła okno i przekręciła zamek.

- Jeszcze raz, Nick! - zawołał Mooney.

- Co tu się dzieje? - spytał jakiś mężczyzna, który właśnie wyszedł z piekarni obok.

- Ten chłopak próbuje oczarować pewną damę - Wyjaśnił policjant.

Nick   modlił   się   w   duchu,   żeby   to   był   tylko   wybuch   złości.   Jeśli   ona   poważnie 

potraktowała   ich   rozstanie,   utraci   wszystko,   co   miało   dla   niego   jakiekolwiek   znaczenie. 

Muszę tylko zwrócić na siebie jej uwagę, powtarzał sobie, ocierając o dżinsy spoconą dłoń. 

Wyjął kwiaty. Były trochę pogniecione, ale nie sądził, by to zauważyła.

Zapukał jeszcze raz, mocniej.

- Otwórz, Fred! - zawołał. - Przyniosłem ci kwiaty. Popatrz tylko. - Zdesperowany 

potrząsnął bukietem, gdy za szybą pojawiła się jej twarz. - Żółte róże, twoje ulubione - dodał.

W odpowiedzi szczelnie zasunęła zasłony.

- Dalej, Nick, jeszcze raz - zachęcał z dołu Mooney.

- Zamknij się - warknął Nick. Obok policjanta zaczęli się już gromadzić gapie, ale 

Nick nie zwracał na nich uwagi. Sięgnął po swoją następną broń. Umieścił w lichtarzach, 

które przyniósł w torbie, świece, i zapalił je. Odwrócił się do okna i starał się wołać na tyle 

głośno, by Freddie go usłyszała, lecz nie na tyle, by odpowiedziały mu komentarze z dołu.

- Ej, otwórz, mam świece. Palą się. Czy mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz w 

świetle świec? Oczy ci tak cudownie błyszczą, a skóra wydaje się jeszcze gładsza? Jesteś 

piękna zawsze, w każdym świetle, naprawdę, i w słońcu, i przy księżycu. Powinienem był ci 

to powiedzieć. Powinienem był ci powiedzieć całą masę rzeczy.

background image

Na moment przymknął oczy, zaczerpnął tchu.

- Bałem się, że zniszczę ci życie, Fred, a więc wszystko zagmatwałem i omal nie 

zniszczyłem i twojego, i swojego. - Przycisnął dłonie do szyby. - Pozwól mi to naprawić. 

Muszę   to   naprawić.   Pozwól   mi   tylko   powiedzieć   ci   to   wszystko,   co   powinienem   był   ci 

powiedzieć wcześniej. Że twoja skóra cudownie pachnie, że oddycham tobą nawet wtedy, 

kiedy cię koło mnie nie ma, że czuję twoją obecność, jakbyś była we mnie.

- Nieźle, naprawdę nieźle - westchnął z uznaniem Mooney, a zebrany obok tłumek w 

milczeniu pokiwał głowami.

- Otwórz okno, Fred. Muszę cię dotknąć.

Nie   miał  nawet  pewności,  czy  Freddie   go  słucha.  Widział   tylko  barierę   z  zasłon, 

dzielącą go od niej. Wyjął przenośną klawiaturę. Z dołu dobiegły gwizdy i okrzyki zachęty.

- Napisaliśmy tę piosenkę o sobie, Fred, a ja nawet o tym nie wiedziałem.

Zagrał pierwsze akordy melodii „Na zawsze ty” i zapominając o swojej dumie, zaczął 

śpiewać.

Był właśnie w połowie zwrotki, gdy Freddie odsunęła zasłonę i podniosła okno.

- Przestań - powiedziała. - Robisz z siebie durnia. Jestem zażenowana  tym  całym 

widowiskiem. Masz natychmiast...

- Kocham cię.

Zamilkła, słysząc te słowa. Zauważył łzy napływające jej do oczu.

- Nie chcę drugi raz przeżywać tego samego. Odejdź.

- Zawsze cię kochałem, Fred - oznajmił spokojnie. - To dlatego nie było w moim 

życiu żadnej kobiety, która by naprawdę coś dla mnie znaczyła. Byłem ostatnim durniem, że 

kazałem   ci   odejść.   Popełniłem   błąd.   Proszę,   żebyś   mi   wybaczyła.   Daj   mi   jeszcze   jedną 

szansę, bo bez ciebie będę niczym.

Po policzku Freddie spłynęła pierwsza łza.

- Dlaczego to robisz? Już jakoś doszłam do siebie.

- Powinienem był to zrobić dawno temu. Nie zostawiaj mnie, Fred. Daj mi szansę. - 

Nick podał jej kwiaty.

Wzięła je po krótkiej chwili wahania.

- Nie chodzi tylko o kwiaty, Nick - powiedziała. - Byłam zła, bo...

- Bałem się ciebie kochać - szepnął. - Bo byłem taki silny, taki potężny. Myślałem, że 

ta miłość mnie zmiażdży, obezwładni. Bałem się okazać ci uczucia.

Przeniosła wzrok z kwiatów na niego. Ich spojrzenia się spotkały. Kiedyś marzyła o 

tym, żeby tak na nią patrzył. Z czułością, tkliwością i miłością.

background image

- Zawsze chciałam cię takiego, jaki jesteś, Nick - wyznała.

- Chodź do mnie. - Ze wzrokiem zatopionym w jej oczach wyciągnął rękę. - Witaj w 

moim świecie.

Roześmiała się i potrząsnęła głową.

- Dobrze, ale boję się, że aresztują nas za włamanie. Albo wezmą za podpalaczy.

- Spokojna głowa. Pilnuje nas znajomy gliniarz. Wyszła na ciasny pomost i spojrzała 

w dół. Obok policjanta zgromadził się już spory tłum obserwatorów. Ktoś nawet do niej 

pomachał.

- Nick, to bez sensu. Przecież możemy porozmawiać w środku.

- Podoba mi się tutaj. - Chciała, żeby było romantycznie, a więc będzie. - I nie ma co 

dużo mówić. Po prostu powiedz, że mnie jeszcze kochasz.

- Kocham cię. Kocham.

- Wybaczysz mi? - spytał.

- Nie miałam takiego zamiaru, Nick. Nigdy. Chciałam żyć bez ciebie.

- Tego się obawiałem. - Ujął jej dłoń. - A teraz?

- Nie zostawiłeś mi dużego wyboru. - Otarła łzę.

- Co ci przyszło do głowy? Świece i muzyka przed południem?

Już mi wybaczyła, pomyślał.

- Przyszło mi do głowy, że najwyższy czas trochę cię pouwodzić. Chcesz, żebym 

przeszedł do następnego etapu mojego mistrzowskiego planu?

- Nie chciałabym tego żałować.

- Mam nadzieję, że nie będziesz. - Uniósł jej dłoń i pocałował tak, jak nigdy jeszcze 

tego nie robił. - Chciałbym ci tylko przypomnieć, że to ty na mnie polowałaś. I cieszę się, że 

to robiłaś. - Pocałował po raz drugi jej dłoń. - Będę potrzebował dużo czasu, żeby okazać ci w 

pełni swoją wdzięczność. - Nie spuszczając z niej wzroku, sięgnął do kieszeni i wyjął małe 

pudełeczko. - Mam nadzieję, że się zgodzisz, Fred. Wyjdź za mnie. - Uniósł wieczko i oczom 

Freddie ukazał się elegancki, tradycyjny pierścionek z brylantem. - Nikt nigdy nie kochał cię 

tak jak ja. I nikt nie będzie cię tak kochał.

- Nick... - Przyłożyła dłoń do ust. To nie sen, uzmysłowiła sobie. To nie fantazja, to 

nie scena z jej wyobraźni. To rzeczywistość. Porywająca.

I perfekcyjna.

- Tak, o tak! - wykrzyknęła i rzuciła mu się w ramiona.

- Wygląda na to, że chłopak wreszcie dopiął swego - zauważył Mooney. Popatrzył 

jeszcze chwilę na całującą się parę, po czym popukał w pałkę. - Wystarczy. Rozejść się - 

background image

zwrócił się do gapiów. - Zostawmy ich samych.

Zagwizdał i nie spiesząc się, odszedł. Po paru metrach odwrócił się raz jeszcze, by 

zobaczyć, jak piękna kobieta wyrzuca wysoko w górę bukiet kwiatów.

Nick LeBeck, pomyślał. Ten chłopak ma za sobą długą drogę.

background image

EPILOG

 - Artykuł „Rytm Broadwayu” napisany przez Angelę Browning - powiedziała Freddie 

i zaczęła czytać:

Wczorajsza   premiera   musicalu   „Kiedyś,   dziś,   zawsze   "   zakończyła   się   ogromnym  

sukcesem autorów i wykonawców. Wspaniała Maddy O'Hurley i partnerujący jej, znakomity  

jak zawsze, Jason Craig raz jeszcze potwierdzili swoją klasą, lokującą ich w czołówce gwiazd  

Broadwayu. Publiczność, z waszą recenzentką włącznie, zgotowała im owację, poczynając od 

pierwszej,   pełnej   dynamizmu   sceny   otwierającej   spektakl   aż   po   prawdziwie   romantyczne 

zakończenie. Maddy O'Hurley po mistrzowsku poprowadziła swoją rolę, ukazując w sposób 

niezwykle przekonujący rozwój bohaterki od naiwnego dziewczątka do dojrzałej kobiety.

Na słowa najwyższego uznania, obok dwójki gwiazdorów, zasługuje cały zespół, który 

nadał przedstawieniu niepowtarzalny kształt, ożywiając scenę w rytm porywającej muzyki. 

Można powiedzieć, w każdym razie ja tak sądzę, że od wczorajszego wieczoru Broadway ma  

dwoje nowych ulubieńców. Para twórców, kompozytor Nicholas LeBeck i autorka tekstów  

Frederica Kimball stworzyli dzieło, które bawi i wzrusza, porywa serca i porusza umysły. 

Wierzcie   mi,   nie   było   chyba   wczoraj   na  widowni   nikogo,   kto   nie   uroniłby   łzy,   studiując 

dwojga bohaterów śpiewających „Na zawsze ty ". Muzyka I słowa są niewątpliwie sercem 

każdego musicalu, ale to serce biło ze szczególną energią i niezwykłym wyczuciem. Już debiut  

pana LeBeck, „Ostatni przystanek",  dowiódł  jego talentu jako kompozytora.  Ten musical  

tylko potwierdził, żenię myliliśmy się w jego ocenie.

Jego partnerka dorównuje mu pod każdym wzglądem. Teksty Frederiki Kimball są  

niezwykle poetyckie, liryczne i romantyczne, a zarazem pełne Humoru i finezji- Tak idealnie  

współgrają z muzyką, ze chwilami nie sposób powiedzieć, co było pierwsze - melodia czy  

słowa.

Być   może   tę   doskonale   harmonijną   współpracą   należy   zawdzięczać   i   temu,   ze 

Nicholas LeBeck i Freaenca Kimball są nie tylko partnerami w pracy, lecz również w życiu. 

Pobrali się zaledwie trzy miesiące temu. Po ostatnim wielkim wieczorze nowożeńcy mają 

niejeden powód do radości. A ja, ze swej strony, życzę im długiego, szczęśliwego i owocnego  

partnerstwa.

Ile razy jaszcze będziesz to czytać? Fredy jedynie westchnęła w odpowiedzi. Siedząc 

po turecku obok Nicka, na środku skotłowanego łóżka, otoczona porannymi wydaniami gazet. 

Włosy   spływały   jej   na   plecy.   Nic   już   nie   zostało   z   kunsztownej   fryzury,   którą   nosiła 

poprzedniego wieczoru. Czarna jedwabna suknia, którą kupiła po kilku dniach penetrowania 

background image

sklepów, leżała na podłodze, w miejscu, gdzie rzucił ją Nick.

Wrócili do domu o świcie, szczęśliwi, roześmiani, upojeni sukcesem, szampanem i 

namiętnością.

- Było cudownie - powiedziała.

- Dzięki - roześmiał się.

Uderzyła  go gazetą, którą właśnie czytała  po raz kolejny z rzędu, i popatrzyła  na 

obrączkę, lśniącą na jej palcu w blasku porannego słońca.

- Nie mówię o tym, choć to też nie było złe - wyjaśniła, przymykając oczy, by raz 

jeszcze   przypomnieć   sobie   nastrój   poprzedniego   wieczoru.   -   Mówię   o   tych   tłumach, 

światłach, muzyce. I owacjach. Boże, kocham owacje. Pamiętasz, jak ludzie wstali i zaczęli 

klaskać po piosence „Opuszczę cię pierwsza”?

Podłożył ręce pod głowę i nie przestawał się uśmiechać. Wyglądała tak cudownie, tak 

kusząco, gdy siedziała na łóżku w podkoszulce, z włosami w nieładzie, oczami błyszczącymi 

z podniecenia. Należała do niego.

- Naprawdę? Nie zauważyłem.

- Oczywiście. To dlatego o mało nie wyłamałeś mi wszystkich palców, ściskając mnie 

za rękę.

-   Chciałem   cię   po   prostu   powstrzymać   przed   wyskoczeniem   na   scenę   i 

podziękowaniem za aplauz.

- Wiesz,  miałam na to ochotę  - przyznała.  - Chciałam tańczyć  razem z aktorami. 

Podobało mi się, Nick.

- Mnie też. Siedziałem w pierwszym rzędzie i słuchałem tego, co zrodziło się nad 

barem   na   moim   starym   pianinie.   I   przypominałem   sobie,   co   zaszło   między   nami,   gdy 

pisaliśmy te słowa i muzykę.

Wzięła go za rękę.

- To był najbardziej podniecający okres w moim życiu - wyznała. - A ostatni wieczór 

był jego ukoronowaniem. Wszyscy tak wspaniale wyglądali, cała rodzina. Było niemal jak w 

dniu naszego ślubu, wszyscy wystrojeni, rozpromienieni. A ty okropnie zdenerwowany.

- A ty piękna. - Nick patrzył, jak szeroki uśmiech rozjaśnia jej twarz. Nie musiała się 

już   upominać   o   czułe   słowa   i   komplementy.   Teraz   przychodziły   mu   z   łatwością.   -   Pani 

LeBeck. - Usiadł i przeciągnął dłonią po jej włosach. Ich usta się złączyły. - Kocham cię - 

powiedział.

- Nick. - Przytuliła policzek do jego twarzy. - Jest idealnie, doskonale. Wiedziałam, że 

tak będzie, jeśli poczekam. I skądinąd wiem, że może być tylko lepiej. Tworzymy zespół.

background image

- I jesteśmy nowymi ulubieńcami Broadwayu. LeBeck i Kimball.

Zaśmiała się i ukryła twarz w jego ramieniu.

- Teraz ty przeczytaj - poprosiła. Wsunął ręce pod jej koszulkę.

- Teraz? - spytał.

- Potem - mruknęła, przytulając się do niego.