NORA ROBERTS
CZEKAJĄC NA NICKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z
Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się urządzić, osiągnąć sukces
zawodowy i zdobyć męża.
No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.
Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od sytuacji.
Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i myślała o
domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej rodzice i rodzeństwo.
Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia: rozległy, pełen radości, roz-
brzmiewający muzyką i śmiechem.
Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może
wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.
To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym mieście wiele
kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze
starego domu z kamienia, za miłością i towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i
śmiechem matki.
Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła moment, gdy
należało zacząć żyć własnym życiem.
Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a
później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną, uświadomiła sobie
nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede
wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.
Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się
zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już
nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła
wodze fantazji, a już muzyka, którą razem napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.
A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to
samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności rodzinnej. Byli przecież
poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.
Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To był jej
ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha się w niej tak
rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go
zobaczyła.
Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas,
uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz.
Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”. Zdenerwowanie
ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Nicka, a właściwie
brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się
uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon
- Kimball - LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.
Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego łańcucha, wiążąc
siebie i Nicka.
Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych
złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i po raz
kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich.
Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to wystarczy.
W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się domyśliła, że Rio,
odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z
szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion.
Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. Ściany
ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na
półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i
wspięła się na stołek.
- Postawisz mi drinka, żeglarzu?
Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie twarz
rozjaśnił mu szeroki uśmiech.
- To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia.
- Lubię robić niespodzianki.
- Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, tak że
zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże
dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. - Śliczna jak zawsze - stwierdził z
uznaniem.
- Ty też.
Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze
wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym
bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich
oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! - pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze
zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku.
Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że jest
otoczona samymi pięknymi ludźmi.
- Co u Rachel? - spytała.
- Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę
ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych.
- Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś młotek, który jej
podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy nim w coś uderzysz.
- Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie.
- Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął
porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.
- Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?
- Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona przechyliła głowę.
- Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata, zapomniałeś?
Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa
cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku
własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.
- Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.
- A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz mi białego
wina?
- Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A co u was?
Jak dzieci?
- Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła kieliszek i uniosła
go w górę.
- Za rodzinę.
Zack stuknął w nią butelką coli.
- Jakie masz plany, kochanie?
- O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie
pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwiedzenie jego młodszego
brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie.
- Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.
- Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i Bess. -
Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają, dawała jej
poczucie bezpieczeństwa. Ale...
- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - Chyba już czas
na małą przygodę.
- Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz mnie pouczać,
prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.
Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, kiedy
pierwszy raz się zaokrętował.
- Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.
- Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? - spytała
jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu zastanę.
- Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła nosem.
- Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy okazji zobaczę,
co mają dobrego do jedzenia.
- Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje na kolację.
- Dobrze.
Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed
poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny” -
tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim
wzroście i drobnej posturze. Już dawno wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można
będzie określić jako olśniewającą piękność.
Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na
zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym,
żeby być wymuskaną i wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też
pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała
siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak
renesansowy posąg.
Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie jako
kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.
Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I serce
podskoczyło jej do gardła.
Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy
ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek
marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole kuchennym, pochylony nad talerzem z
makaronem.
Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z pasją i
przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu
rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów ulicznych i ustatkować.
Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach,
pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych zielonych oczach.
Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z
odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty.
Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i długich,
smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesuwają się wzdłuż jej
ciała.
Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na sobie stare
szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy
nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten
wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek.
- Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że lubię dużo
czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby chcąc odwołać swoje
poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój wiek, staruszku - dodał stłumionym
głosem, przełykając makaron.
Rio burknął coś pod nosem.
- No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić.
- Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego w
momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od
stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.
- Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął ją po
bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło,
przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.
- Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w kieszenie. -
Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.
- Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek,
by móc odwzajemnić braterski uścisk.
- Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.
- Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj gotujesz. - Usiadła
przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - Siadaj, wystygnie ci - powiedziała.
- Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok.
- Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?
- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny.
- Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A ostatni
występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście popłakała się ze
wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington Post”? A tata właśnie skończył
nowy utwór.
- Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy?
- W porządku.
- Pracujesz nad czymś?
- Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami. Wciąż było mu
niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.
- Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.
- Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową.
- Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo musical wciąż
szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni.
- Cóż, to moja praca.
- Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, który stał
przy kuchni.
- Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” - zauważył Nick.
Rio wzruszył potężnymi ramionami.
- Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.
- Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką?
- Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.
Właśnie to pragnęła usłyszeć.
- Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował
nowego autora tekstów.
- Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim
pracowało.
Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.
- A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym
przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.
- Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa.
- Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. Odstawił
kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycznym językiem.
- Coś ty powiedziała?
- Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i przyjąć
rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na kolanach ojca, a on
trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale bardzo go rozczarowałam, bo
komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie
pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego
wzrok. - Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?
Nick aż podniósł się z krzesła.
- Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do
innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go przeżuwać. - Mnie się ten
pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty
autora tekstów.
- Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła. Szczerze
mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo.
- A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej rodziny, znała
strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci się spodoba ten pomysł,
możesz go zaproponować producentowi.
- Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak...
- Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.
- Zatrzymałaś się w hotelu?
- Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy?
Podoba mi się tutaj.
- Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?
- Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. Chcę się
dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W dawnym pokoju Zacka?
- Zgadza się.
- A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.
Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do Nowego
Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.
- Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.
- Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz szukam
czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, to była poezja. Jeśli
znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji.
- Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej
porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.
- Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack chce, żebyś
pograł, Nick.
- Za moment.
- Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, Rio.
- Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - Ale wyrosła ta
mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka.
- Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej perfum
niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma pojęcia, co ją tu
czeka, w tym mieście.
- A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - Albo ja
będę uważał na ciebie.
- Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.
Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt
metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to
jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między
innymi dlatego tak lubiła to miasto. Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna
kobieta, która wyrosła w małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała
sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą
dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w mieście.
Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo
spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upiecze dwie pieczenie przy
jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji zorientuje się, czy jego żona Sydney nie
pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.
I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom rodziny - że ma
nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.
To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę kawy. Ale
miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie próbowała tego rodzaju
łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie
poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką
odwagę.
Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą
kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie mogła konkurować z tymi
gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomyślała, musi
być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki.
To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka może go w życiu
spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.
A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do
sypialni, żeby się ubrać.
Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała pięćdziesiąt procent
szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i
rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście.
Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney
albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjnego albo do Aleksija.
Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z
rodziny.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca Michaiła. Nie
widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w mahoniu podobiznę swej
żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U
jej stóp siedziała jeszcze trójka w różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej,
Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie
przejechać palcem po policzku niemowlęcia.
Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka.
- Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z zaplecza. - Ty
czekasz na faksy! Ja muszę pracować.
- Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi...
- Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć trzy sztuki,
nie więcej.
- Ale...
- Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod nosem po
ukraińsku.
- Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania.
- Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty chyba nic nie
ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. - Jak się czuje moja
śliczna dziewczynka?
- Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego przekleństwa, dziki i
egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała
sobie, że gdyby potrafiła malować, namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i
barwach całą tę rodzinę.
- Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne.
- Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś pięknym. - Popatrzył
na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do tego pięknego tworzywa, ale
jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś za-
kosztować wielkiego miasta.
- Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z
uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z Nickiem nad jego
najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem.
- O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, doskonale
wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki?
- Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?
- Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda?
- Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś
sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz?
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo - roześmiała się.
Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. - Jestem dobra,
wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę.
- A więc skoro wiesz, czego chcesz...
- Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła ramionami.
To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I zrobię to.
- A czego chcesz ode mnie?
- Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej
przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę.
- A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś
znaleźć.
- Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... -
Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie, że ci zaproponuję, żebyś
mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.
- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego -
kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie mieszkanie, wujku. Poproś
tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli
będzie miała czas.
- Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.
- Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim
- dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na
Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. -
Skierowała się do drzwi. - Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.
Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już
początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego
wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.
- Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas.
- Freddie? Która, do diabła, godzina?
- Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla
ciebie. Zostawię to na dole.
Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.
- Już schodzę - powiedział.
- Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na
wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. Tylko mnie wpuść, a potem
zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.
- Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do
środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła.
- Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli masz dzisiaj
czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.
- Co, do diabła! Zaczekaj!
Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu, odetchnęła
głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie
się z powrotem w punkcie wyjścia.
Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.
- Do Gucciego, proszę - rzuciła.
Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to koniecznie
musi sobie kupić nową suknię.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie zdążyła już
odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła.
Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go skoro świt,
zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. Zaklął pod nosem, wziął
teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się koniecznie napić kawy.
Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami garderoby,
nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do kawy. Musiał się bardzo
skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa.
Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli.
Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano śniadań. Rio nie dał
się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany na siebie. W lodówce znalazł
tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły.
Zadowolił się więc kawą i papierosem.
Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw, co takiego
mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet bogate dzieciaki z
małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo późno. A kiedy Nick zmieniał
brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad ranem.
Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie wydrukowane kartki z
nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy razem pracować, pomyślał. Znał
Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo
wyperswadować.
Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że córce
Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie współpracy z
kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz Lorrey nie był jego krew-
nym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.
Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i sięgnął po
pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej kuzyneczki. Przynajmniej
zerknąć na jej pracę.
Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie dokończył, coś nad
czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak
siedział przy fortepianie w pokoju muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie
stała obok niego. Kiedy to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie
przypomnieć momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy
opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi oczami.
Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na muzyce.
Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś majstrował nad jego dziełem. I
dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które znakomicie współgrały z nastrojem muzyki.
„Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu w głowie,
zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł przy pianinie.
Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą z wielu
wiadomości dla panny Frederiki Kimball.
Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, niosąc liczne
torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła po sklepach, w południe
zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do
szafy i podeszła do telefonu. O tej porze na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli
nie wszystkich.
Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć przycisk,
rozległ się dzwonek telefonu.
- Halo! - Podniosła słuchawkę.
- Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos Nicka.
- Tu i tam, a co?
- Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić do Aleksa,
żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą, zmaltretowaną.
Freddie ściągnęła buty.
- Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z jego żoną.
Ale, ale... w czym problem?
- Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było sarkastyczne
tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt...
- Po dziesiątej - sprostowała.
- A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam wołałaś,
żebym do ciebie zadzwonił.
- Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie może zobaczyć
nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci zostawiłam?
Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji.
- Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich, studiowaniu, graniu. -
Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.
Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę.
- To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja dokończyłam -
oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach?
Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe wrażenie, niż
chciałby to przyznać.
- Masz lekkie pióro, Fred.
- O, dodajesz mi otuchy.
- No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, co
chcesz, żebym z tym zrobił, ale...
- Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad spotkaniem,
które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko inne się nie liczy.
- Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować - odpowiedział w
końcu.
Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez głowę.
- Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do ósmej.
- Posłuchaj, dlaczego nie możemy...
- Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garnitur. Niech to będzie uroczyste
wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła słuchawkę, zanim Nick
zdążył zaprotestować.
Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. Wszystko
idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania. Żadnych, absolutnie żadnych.
Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez całe życie. A
jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i
marzenia legną w gruzach.
Na razie jednak nie ma powodów do paniki.
Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu. Na dźwięk
znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw.
- Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem.
O wpół do ósmej Nick krążył po holu hotelu Waldorf. Nie był zbyt szczęśliwy z
wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych restauracji i napuszonych
kelnerów. Gdyby Freddie dała mu wybór, zaproponowałby ich bar, w którym mogliby
spokojnie porozmawiać.
Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do czasu bywać
na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju. Nie lubił tego jednak i starał
się w miarę możliwości unikać takich okazji. Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w
spokoju pisać i grać swoją muzykę.
Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za kogoś
podejrzanego.
Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z resztą rodziny
Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i pozostaniem przez całe życie na
pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w nim coś z buntownika, z samotnego chłopca,
przez nikogo nie rozumianego.
Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze pianino i
Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go zrozumiał i zechciał spełnić
jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci
do końca długu, jaki wobec niego zaciągnął.
Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie kłopotów. Nie
zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która go zaakceptowała. Wciąż
jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem, zbuntowanym artystą i włóczęgą,
dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie
policyjnym.
Garnitur stanowił tylko cienką warstwę oddzielającą przeszłość od teraźniejszości.
Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał myślami do przeszłości, dopiero
Freddie wywołała napływ wspomnień.
Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany. Pełna
wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha kogoś z rodziny. Nie
zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż jednak był starszym od niej o sześć lat
kuzynem.
Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją kuzynkę. Co,
u diabła, zrobiła ze sobą?
Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w krótkiej
obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy, odsłaniając w ten sposób
smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu
między piersiami spoczywała broszka z szafiru w kształcie łzy.
Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do niego.
- Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt
długo. Wyglądasz wspaniale.
- Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś zjeść?
- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. - Podoba ci się?
- Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć złością.
- Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. - Wzięła go pod
rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny.
- Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację?
- Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do środka. Wdać
było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w Nowym Jorku.
Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z wieloma
mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej.
- Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził.
- Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie na
Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz drugą sztukę.
Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego.
- Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął.
- No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak Kopciuszek w
drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci - wyjaśniła.
- Tak, pamiętam.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki. Wstąpiłam rano do
galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z dziećmi?
- Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma na sobie
garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę kapitalne. Wiesz, że Bess ma
następne?
- Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych Ukraińców. Dziadek
znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia.
- Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. - Wszystkie moje
wnuki mają zęby z żelaza.
Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby niechcący
dotknęła kolana Nicka.
- Niedługo rocznica ich ślubu.
- W przyszłym miesiącu.
- Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by wynająć
jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni woleliby coś bardziej
zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze?
- Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś Hiltonie czy
innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny garnitur, dodał w duchu. -
Rio zajmie się kuchnią.
- A ty ze mną muzyką.
- Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie.
- Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz, że babcia
zawsze marzyła o podróży do Paryża?
- Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz?
- Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona. Po prostu,
że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak śpiewają w piosenkach. A więc
pomyśleliśmy, że możemy im zafundować wycieczkę na dwa tygodnie, kupić bilety na
samolot, wynająć apartament u Ritza.
- Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu...
- A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna zatrzymała się
przed restauracją.
- Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem. Najlepszym
miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna muzyka. Możesz stanąć
sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz,
jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel? Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki.
- Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła.
- To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się najbardziej na
balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę narzekałem, ale w ogóle to
byłem zachwycony.
Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie oświetlona.
- Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do stolika w
ustronnym miejscu.
Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych białymi
lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask szlachetnego szkła. Nick może
nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie.
- Napijemy się wina? - spytała.
- Oczywiście. - Wziął kartę oprawioną w skórę. Lata pracy w barze nauczyły go
bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i potrząsnął głową na widok
obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie.
- Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na zamówienie.
- Tak, proszę pana. Doskonały wybór - odparł ten z zawodową uprzejmością.
- Wyobrażam sobie, wnosząc z trzystuprocentowej marży. - Słysząc to, Freddie z
trudem tłumiła śmiech, a kelner milczał z godnością. Nick oddał mu kartę i zapalił papierosa.
- A więc co z mieszkaniem? Masz już coś? - zwrócił się do Freddie.
- Dzisiaj nie miałam na to czasu, ale myślę, że Sydney coś mi znajdzie.
- Mieszkania w Nowym Jorku nie znajduje się jak z bicza strzelił. Poza tym musisz
uważać, żeby cię nie wykiwano. Wielu tylko na to czeka. Młoda dziewczyna z prowincji to
niezły kąsek. Powinnaś pomyśleć raczej o zamieszkaniu na jakiś czas u kogoś z rodziny.
- Potrzebujesz współlokatora? - Uniosła brwi. Popatrzył na nią zdziwiony.
- Nie to miałem na myśli.
- Właściwie nie byłby to zły pomysł. Skoro mamy razem pracować...
- Chwileczkę. Nie uprzedzaj faktów.
- Czyżbym to robiła? - Uśmiechnęła się znacząco. Kelner prezentował Nickowi wino.
- W porządku. - Nick niecierpliwie machnął ręką, ale nie pozbył się kelnera, dopóki
nie dopełnił rytuału degustacji. Wręczył Freddie korek. Co jak co, ale wąchać go nie będzie.
Aby przyspieszyć ceremoniał, wypił szybko na próbę łyk, który kelner nalał mu do kieliszka.
- Świetne, dziękuję.
Godnie wyprężony, kelner nalał wina Freddie, później dopełnił kieliszek Nicka i
wstawił butelkę do srebrnego wiaderka.
- A teraz posłuchaj - zaczął Nick.
- To był świetny wybór - przyznała Freddie, delektując się pierwszym łykiem. -
Wiesz, że w pewnych sprawach mam zaufanie do twojego gustu, Nicholas. Ufam ci bez
zastrzeżeń. Na przykład w sprawie win. - Podniosła kieliszek. - I w sprawie muzyki. Możesz
nie chcieć tego przyznać, ale twoja mała Freddie jest tak samo dobra jak ty. I jeśli chcesz
mieć ten musical, musisz uznać, że nadaję się do współpracy.
- Trudno powiedzieć, żebyś była tak dobra jak ja, dzieciaku, ale zła nie jesteś -
przekomarzał się. Stuknął kieliszkiem w jej kieliszek i na moment stracił wątek. W jej oczach
było coś zagadkowego. Wydawało się, że kryją tajemnicę, której ona nie jest jeszcze gotowa z
nim dzielić. - Tak czy inaczej, podobała mi się twoja robota.
- Och, panie LeBeck. - Zatrzepotała rzęsami, spuszczając skromnie wzrok. - Sama nie
wiem, co powiedzieć.
- Zawsze masz dużo do powiedzenia. Ten kawałek, „Na zawsze ty”, bardzo mi
odpowiada. Myślę, że mógłbym go włączyć.
- Też tak myślę - uśmiechnęła się. - Jako córka Spencera Kimballa mam pewne
kontakty. Czytałam libretto, Nick. Jest cudowne. Ta historia jest uroczo staroświecka i
współczesna zarazem. Ma piękny wątek miłosny, jest dowcipna, zabawna. A jeśli główną rolę
zagra Maddy O'Hurley.
- Skąd to wiesz?
Znowu się uśmiechnęła, tym razem z widocznym zadowoleniem.
- Kontakty. Mój ojciec pracował dla jej męża. Reed Valentine jest starym przyjacielem
domu.
- Kontakty - mruknął Nick. - To do czego ci jestem potrzebny? Możesz iść do samego
Valentine'a. Ma pieniądze.
- Mogłabym - przyznała, wydymając wargi. - Ale to nie w moim stylu. - Podniosła
wzrok, ich spojrzenia się spotkały. - Chcę, żebyś ty chciał mnie, Nick. Jeśli nie zechcesz, nic
z tego nie wyjdzie. - Zamilkła na chwilę. Czy on się zorientuje, że nie chodzi jej tylko o
muzykę, lecz również o jej życie? O ich życie. - Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że
mnie chcesz. A później, jeśli popatrzysz na mnie i powiesz mi prosto w oczy, że się
pomyliłeś, jakoś to przeżyję.
Poczuł niewytłumaczalny ucisk w żołądku. Coś dziwnego, niebezpiecznego,
niechcianego. Miał nieprzepartą chęć przeciągnąć dłonią po tym aksamitnym, delikatnym
policzku. Nie zrobił tego jednak. Opanował się, odetchnął głęboko i zgasił papierosa.
- W porządku, Fred, przekonałaś mnie. Napięcie, jakie czuła, zelżało.
- Spróbuję, ale najpierw coś zamówmy.
Wybrała danie na chybił trafił. Za bardzo była zaprzątnięta tym, co i jak mu
powiedzieć, by przejmować się czymś tak mało ważnym jak jedzenie. Pociągnęła łyk wina,
obserwując, jak Nick naradza się z kelnerem. Kiedy skończył i popatrzył na nią, uśmiechała
się.
- O co chodzi? - spytał.
- Właśnie sobie przypomniałam - pochyliła się i położyła dłoń na jego ręce - w jakich
okolicznościach zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszedłeś do domu dziadków, gdzie zawsze
był ruch i zamieszanie, i wyglądałeś, jakbyś dostał obuchem w łeb.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego - przyznał z uśmiechem. - Nie wiedziałem, że
może w ogóle istnieć taki dom. Wszyscy się śmieją i krzyczą, dzieciaki biegają, wszędzie
jedzenie.
- A Katia od razu do ciebie podeszła i zażądała, żebyś ją wziął na ręce.
- Twoja mała siostrzyczka zawsze miała na mnie oko.
- Ja też.
Zaczął się śmiać, ale nagle się zorientował, że to wcale nie jest śmieszne.
- Daj spokój - zaprotestował.
- Naprawdę. Jedno spojrzenie na ciebie, a moje serce nastolatki zaczynało
niespokojnie bić. Miałeś trochę dłuższe włosy niż teraz, trochę jaśniejsze. W uchu nosiłeś
kolczyk.
Nick potarł płatek ucha.
- Już go nie noszę.
- Uważałam, że jesteś piękny, egzotyczny, jak oni wszyscy.
Początkowe zakłopotanie tymi słowami ustąpiło miejsca zaciekawieniu.
- Rodzina - ciągnęła dalej Freddie. - Te cudowne twarze przypominające cygańskie,
arystokratyczna uroda mojego ojca, nieskazitelna piękność Sydney, niewiarygodna męskość
Zacka.
Zack by się ucieszył, pomyślał Nick z rozbawieniem.
- A potem poznałam ciebie. Byłeś skrzyżowaniem gwiazdy rocka z Jamesem Deanem
- westchnęła rozmarzona. - Przepadłam z kretesem. Każda dziewczyna kiedyś traci głowę. Ja
ją straciłam dla ciebie.
- Cóż. - Nie bardzo wiedział, jak zareagować. - Chyba powinienem być dumny.
- Oczywiście. Rzuciłam dla ciebie Bobby MacAroya i Harrisona Forda.
- Harrisona Forda? Nie do wiary. - Urwał na chwilę, gdy kelner podał przystawki. -
Ale kim u licha był Bobby MacAroy? - spytał.
- Najprzystojniejszym chłopakiem w mojej klasie. Oczywiście nie miał pojęcia, że
mam zamiar wyjść za niego za mąż i urodzić mu pięcioro dzieci. - Wzruszyła ramionami.
- Jego strata.
- Żebyś wiedział. W każdym razie tamtego dnia zupełnie oniemiałam i musiałam
nieźle się napracować, żeby coś z siebie wykrztusić. Mała piegowata Fred - zadumała się. -
Wśród tych wszystkich egzotycznych ptaków.
- Wyglądałaś jak z porcelany - wymamrotał. - Mała jasnowłosa lalka z ogromnymi
oczami. Pamiętam, że powiedziałem, że nie jesteś podobna do rodzeństwa, a ty wyjaśniłaś, że
Natasza jest twoją macochą. Zrobiło mi się ciebie żal. - Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie
w jej przepastnych oczach. - Bo było mi żal siebie, też byłem bratem przyrodnim. A ty
siedziałaś taka poważna i powiedziałaś mi, że „przyrodni” to przecież tylko słowo. I że nie ma
to żadnego znaczenia. Uderzyło mnie to, naprawdę. Po raz pierwszy mnie to uderzyło. I nagle
odczułem różnicę.
- Popatrz, nie wiedziałam. Wydawaliście się sobie tacy bliscy z Zackiem.
- Przez długi czas próbowałem go nienawidzić. Nie do końca mi się to udawało, ale
bardzo się starałem i obrzydzałem życie nam obojgu. A potem zakochałem się w Rachel.
- Co? Przecież... - Freddie dyplomatycznie zawiesiła głos i zajęła się jedzeniem.
Teraz mógł już wspominać przeszłość bez żalu.
- Tak. Miałem prawie dziewiętnaście lat. A ona była urzekająca, z tą wspaniałą figurą i
niewiarygodnie długimi nogami. W swoim młodzieńczym zadufaniu nie rozumiałem,
dlaczego miałaby mnie odrzucić. Zarumieniłaś się, Fred.
Uśmiechnął się.
- Ejże, każdy chłopak kiedyś traci głowę - powtórzył jej wcześniejsze słowa. - Byłem
nieźle wkurzony, kiedy się dowiedziałem, że Rachel i Zack ze sobą chodzą. Czułem się
wystrychnięty na dudka. Uważałem, że zrobili ze mnie durnia. A później mi przeszło, bo było
w nich coś szczególnego. I w końcu dotarło do mnie, że ją kochałem, ale nie byłem w niej
zakochany. Niezłe zakończenie, prawda?
Zmierzyła go wzrokiem.
- Czy ja wiem? Ale wracając do naszych baranów, miałam cię przekonać, że
powinniśmy razem pracować.
Nick milczał przez chwilę, czekając, aż kelner uprzątnie talerze po przystawkach i
poda główne danie.
- Słucham - powiedział wreszcie, wznosząc kieliszek.
Freddie nachyliła się. Owiał go zmysłowy zapach jej perfum.
- Mamy ze sobą wiele wspólnego, w różnych dziedzinach. W naszej przeszłości jest
wiele momentów podobnych. Jeszcze sprzed okresu, gdy ciebie poznałam.
- Nie nadążam. Potrząsnęła niecierpliwie głową.
- Nie ma sensu do tego wracać. Ja ciebie znam, Nicholas. Lepiej niż ci się wydaje.
Wiem, że twoja muzyka jest dla ciebie zbawieniem.
Spochmurniał i nagle stracił zainteresowanie kolacją.
- Mocno powiedziane.
- Ale trafione w dziesiątkę - dodała. - Sukces to dla ciebie produkt uboczny. Liczy się
muzyka. Pisałbyś ją i grał za darmo, gdyby trzeba było. To ona pozwala ci się w życiu nie
zagubić, nie zejść z drogi. Potrzebujesz tej muzyki i potrzebujesz mnie, żebym napisała do
niej słowa. Bo ja, Nick, jeśli tylko słyszę muzykę, słyszę i słowa. Wiem, co chcesz
powiedzieć przez swoją muzykę, ponieważ cię rozumiem. I ponieważ cię kocham.
Obserwował ją, starając się oddzielić emocje od rozsądku. Musiał jednak przyznać, że
miała rację. Nigdy nie był w stanie wyzbyć się emocji, komponując. Uczucia były pierwsze, a
Freddie utrafiła w nie słowami, które napisała do jego muzyki, i słowami, które przed chwilą
wypowiedziała.
- Mocno powiedziane, Fred.
- Mocno, ale to prawda. Stworzymy zespół, Nick.
Jedyny i niepowtarzalny. We dwoje zdziałamy o wiele więcej niż każde z nas w
pojedynkę.
Muzyka, którą grał tego ranka, dźwięczała mu w uszach, pamiętał każde słowo, które
do niej napisała. „Zawsze byłeś ty i tylko ty. W moim sercu, w mojej duszy. Nie było nikogo
przed tobą ani po tobie. Zawsze widziałam przed sobą twoją twarz. To ty przyprawiałaś mnie
o łzy i śmiech”.
Piosenka pełna tęsknoty, pomyślał, i pełna nadziei. Freddie ma rację, uznał. To jest to,
czego potrzebował.
- Zgoda, Fred. Popracujemy przez jakiś czas i zobaczymy, co z tego wyniknie. Jeśli
uda nam się stworzyć jeszcze dwie piosenki, zaniosę je producentom.
Freddie nerwowo ściskała dłonie pod stołem.
- A jeśli oni zatwierdzą materiał?
- Jeśli zatwierdzą, zostajemy partnerami. - Podniósł kieliszek. - Umowa stoi?
- O tak. - Wznieśli toast. - Stoi.
Nie tylko wino spowodowało, że zakręciło jej się w głowie, gdy Nick odprowadzał ją
po kolacji do pokoju hotelowego. Oparła się plecami o drzwi, roześmiała i popatrzyła na
niego rozpromienionym wzrokiem.
- Będzie wspaniale. Jestem tego pewna. Odsunął jej delikatnie włosy z czoła. Dłoń mu
drżała.
- A więc do jutra. U mnie. Przynieś coś do jedzenia.
- Będę skoro świt.
- Zabiję cię, jeśli przyjdziesz przed dwunastą. Gdzie masz klucz, dzieciaku?
- Tutaj. - Potrząsnęła mu przed nosem kluczem i wsunęła w zamek. - Chcesz wejść?
- Muszę jeszcze pójść do baru, zmienić Zacka. A potem... - urwał, tracąc wątek, gdy
poczuł, że oplata go ramionami - trochę się przespać - dokończył, pochylając głowę, by
pocałować ją w policzek.
Może nie szumiało jej w głowie dostatecznie, ale obróciła się tak, że ich usta się
spotkały. Tylko na sekundę, ale się spotkały. Poczuła ich smak, delikatny dotyk jego warg i
jego dłonie zaciskające się na jej ramionach.
A później odwróciła się z zagadkowym uśmieszkiem.
- Dobranoc, Nicholas - rzuciła.
Nie poruszył się, nie drgnął ani jeden jego mięsień, nawet gdy zatrzasnęła mu przed
nosem drzwi. Słyszał tylko własny oddech i bicie własnego serca. Odwrócił się i wolnym
krokiem poszedł do windy.
To przecież moja kuzynka, przypomniał sobie. Kuzynka, a nie jakaś seksowna laska, z
którą można się przez chwilę zabawić. Nacisnął guzik. Zauważył, że lekko drży mu ręka.
Jesteśmy kuzynami, powtórzył raz jeszcze. Mamy wspólną rodzinę, a połączą nas
zależności zawodowe. Nie może o tym zapomnieć. W żadnym wypadku.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Witaj, Rio. - Freddie weszła na zaplecze baru Zacka z torebką w jednej, a zakupami
w drugiej ręce.
- Witaj, laleczko. - Rio właśnie przygotowywał lunch. - Co tu robisz?
- Pracujemy dzisiaj z Nickiem - odparła, wchodząc na schody.
- Uważaj, żebyś nie musiała go za włosy wyciągać z łóżka.
Freddie wzruszyła ramionami.
- Powiedział, że mam przyjść nie wcześniej niż w południe. Jest południe. - Co do
minuty, dodała w duchu, wchodząc na strome kręte schody.
Stanąwszy pod drzwiami mieszkania Nicka, zapukała raz i drugi. Odpowiedziała jej
cisza. Poczekała i zapukała jeszcze raz. No dobrze, Nicholas, pomyślała, trzeba cię będzie
obudzić. Otworzyła drzwi i głośno oznajmiła swoje przybycie.
W ciszy, jaka panowała w mieszkaniu, słyszała słaby szum wody. To prysznic, uznała
i skierowała się do kuchni.
Potraktowała poważnie słowa Nicka dotyczące jedzenia. Postawiła na stole pudełko
sałatki ziemniaczanej, zapiekankę z makaronem, korniszony i kanapki. Zajrzała do lodówki,
by sprawdzić, co jest do picia. Znalazła tylko piwo i wodę. Rozejrzawszy się po kuchni,
stwierdziła, że od dawna nikt tu nie sprzątał.
Kiedy w parę minut później Nick wyszedł z łazienki, zastał ją nad zlewem pełnym
mydlin.
- Co tu się dzieje? - zdziwił się.
- To miejsce woła o pomstę do nieba - oznajmiła, nie odwracając głowy. -
Wstydziłbyś się tak mieszkać. Wyjęłam resztki z zamrażalnika. Trzeba to wyrzucić.
Nick sięgnął po dzbanek do kawy.
- Kiedy ostatni raz ścierałeś podłogę? - spytała.
- Chyba we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. - Ziewnął i zamrugał
powiekami starając się przyzwyczaić wzrok do światła dziennego. - Przyniosłaś coś do
jedzenia? - spytał, wsypując do dzbanka kawę.
- Stoi na stole. Nie widać?
Przyjrzał się krytycznie sałatce i kanapkom.
- A gdzie śniadanie?
- Przecież teraz jest pora lunchu - wycedziła przez zęby.
- Czas jest pojęciem względnym, Fred. - Wziął jednego korniszona.
Odłożyła z hałasem ostatni talerz, jaki znalazła w zlewie.
- Mógłbyś przynajmniej zrobić porządek w dużym pokoju - powiedziała. - Nie wiem,
jak mamy pracować w takich warunkach.
- Robię porządek w co trzecią niedzielę każdego miesiąca, trzeba czy nie.
- Nie obchodzi mnie, kiedy robisz porządek. Masz zrobić teraz. - Freddie wzięła się
pod boki i popatrzyła na niego groźnie. - Nie zamierzam pracować w takim bałaganie.
Wszędzie porozrzucane rzeczy, pełno kurzu i śmieci.
Oparł się o stół i uśmiechnął. Patrzył na jej włosy odgarnięte do tyłu, na chmurne
oczy, zacięte usta. Wyglądała jak piękna bestia.
- Rany, ależ ty jesteś ładna.
- Wiesz, że nie lubię takiego gadania - prychnęła.
- Wiem.
Urwała kawałek papierowego ręcznika i wytarła ręce.
- Na co się gapisz? - spytała.
- Na ciebie. Czekam, aż zaczniesz się dąsać. Jesteś wtedy jeszcze ładniejsza.
Miała ochotę się roześmiać, ale się powstrzymała. Nadal robiła groźną minę.
- Tego już za wiele, Nick - ostrzegła.
- Robię, co mogę, żebyś mną nie komenderowała tak jak Brandonem.
- Wcale nim nie komenderuję.
- Ależ komenderujesz. Jesteś bardzo apodyktyczna, maleńka. - Nick nalał sobie kawy.
- Nie jestem.
- Apodyktyczna, rozpieszczona i sprytna. Freddie głęboko zaczerpnęła powietrza.
Postanowiła, że nie da się sprowokować.
- Uważaj, bo oberwiesz.
- To mi się podoba. - Nick wypił łyk kawy. - Jesteś bardzo bojowa. Tak bojowa, jak
apodyktyczna.
Z braku czegoś odpowiedniejszego chwyciła ręcznik i cisnęła nim w Nicka.
- Przyszłam tutaj pracować, a nie wysłuchiwać jakichś bredni. W dodatku mnie
obrażasz. Jeśli tylko na to cię stać, to już mnie tu nie ma.
Rzuciła się w jego stronę. Była wściekła. Po raz pierwszy, odkąd przyjechała do
Nowego Jorku, poczuła, że ich stosunki znowu wróciły na dawną płaszczyznę. Starszy brat i
mała kuzyneczka. Ze śmiechem chwycił ją za ramię i obrócił dokoła.
- Daj spokój, Fred, nie szalej.
- Nie szaleję - odparła, szturchając go łokciem w żołądek.
- No, dalej - zachęcał ją ze śmiechem. - Uderz mnie całym ciałem.
Gdy spróbowała to zrobić, w szamotaninie nagle stracili równowagę. Freddie oparła
się plecami o lodówkę. Trzymała Nicka za ramiona, on ją za biodra. Przestał się śmiać, gdy
uzmysłowił sobie, że przyciskają całym swoim ciężarem. Jej oczy ciskały błyskawice, były
ogromne, a usta cudownie pełne.
Freddie poczuła, że coś się w niej zmienia. Jakby osłabła... To było to, na co czekała,
za czym tęskniła - mężczyzna trzymający w ramionach kobietę. Instynktownie przeciągnęła
dłońmi w górę, do jego ramion.
Cofnął się nagle, uświadomiwszy sobie, że mało brakowało, a byłby ją pocałował. I
ten pocałunek nie miałby nic wspólnego z uczuciem braterskim. Przeciwnie, pocałowałby ją
tak, jak spragniony mężczyzna całuje spragnioną kobietę. I zniszczyłby tym samym coś
więcej niż dziesięć lat zaufania.
- Nick - powiedziała spokojnie, niemal prosząco. Przestraszyłem ją, pomyślał zły na
siebie. Cofnął ręce.
- Przepraszam, nie powinienem był tak ci dokuczać. - Cofnął się i sięgnął po kubek z
kawą.
- W porządku. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Jestem do tego przyzwyczajona, ale
wciąż chciałabym, żebyś tu trochę posprzątał.
Skrzywił się w odpowiedzi.
- To moje mieszkanie, mój bałagan, moje pianino - oświadczył. - Będziesz musiała
przywyknąć. Zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową na znak zgody.
- Dobrze. A kiedy ja będę już miała mieszkanie i fortepian, będziemy pracować u
mnie.
- Może. - Wziął widelec i zabrał się do sałatki ziemniaczanej. - Możesz weźmiesz
sobie kawy i pogadamy o mojej pracy?
- O naszej pracy - skorygowała, biorąc dzbanek.
- Nie zapominaj, że jesteśmy partnerami.
Siedzieli w kuchni od godziny, dyskutując, analizując i omawiając temat musicalu
„Kiedyś, dziś, zawsze”. Akcja miała obejmować dziesięć lat, od młodzieńczej miłości po
pochopne małżeństwo, jeszcze bardziej pochopny rozwód, by wreszcie skończyć się
dojrzałym, spełnionym związkiem.
Nareszcie szczęśliwi, uznała Freddie.
Wyboista droga, pomyślał Nick.
Oboje zgodzili się, że te dwa punkty widzenia dodadzą pikanterii ich pracy i siły ich
muzyce.
- Ona go kocha - powiedziała Freddie, kiedy usiedli do pianina. - Od pierwszego
wejrzenia.
- Ona jest po prostu zakochana, bo chciała się w kimś zakochać. - Nick nastawił
magnetofon. - Oboje są młodzi i głupi. To jedyne cechy, które czynią te postaci
przekonującymi, sympatycznymi i prawdziwymi.
- Hm - bąknęła.
- Posłuchaj. - Usiadł obok niej, ich biodra niemal się stykały. - Zaczyna się sceną
zbiorową. Jest dużo ruchu, świateł, krzątaniny. Wszyscy się gdzieś spieszą.
Przerzucił kartki i z jakimś rodzajem wewnętrznego radaru nieomylnie wybrał tę,
której szukał.
- Chcę ogłuszyć publiczność chaosem i zamieszaniem. - Nastawił syntezator stojący
tuż za nim. - I energią młodości.
- Oni dosłownie na siebie wpadają.
- Tak. W tym miejscu.
Zaczął grać. Pierwsze nuty zgrzytały, budząc zmysły. Freddie zamknęła oczy i cała
zamieniła się w słuch.
Szybkie, pełne, chwilami ostre dźwięki. O tak, wyczuwała, o co mu chodziło.
Niecierpliwość, zaabsorbowanie sobą. Szybko, zejdź mi z drogi. Oczami wyobraźni widziała
scenę zapełnioną tancerzami poruszającymi się w pozornym nieładzie, spieszącymi dokądś,
rozgorączkowanymi.
- Tutaj trzeba dać więcej instrumentów dętych - mruknął Nick. Zapomniał o obecności
Freddie, całkowicie pochłonięty komponowaniem.
- Zaczekaj - wtrąciła się.
- Chcę tylko dodać trochę dętych. Potrząsnęła głową i położyła dłonie na klawiaturze.
Zaczęła nucić.
- Chwileczkę - rzuciła. - Muszę sobie to wszystko wyobrazić, muszę to zobaczyć.
Miała czysty głos. To dziwne, ale niemal o tym zapomniał. Był niski, kojący, a przy
tym pełen siły. Nadspodziewanie zmysłowy.
- Szybka jesteś - zauważył.
- Jestem dobra. - Nie przerywała gry, oczami wyobraźni widziała scenę, w głowie już
układała słowa. - Musi być chór, dużo głosów, punkt i kontrapunkt, z duetem między
poszczególnymi partiami chóru. On idzie swoją drogą, ona swoją. Słowa powinny pokrywać
się i łączyć, pokrywać i łączyć.
- Tak. - Włączył syntezator. - To świetny pomysł. Rzuciła mu długie, powłóczyste
spojrzenie.
- Wiem.
Ponad trzy godziny minęły, zanim uporali się z początkowymi scenami. Wypili przy
tym aż dwa dzbanki kawy, co Nickowi dodało energii, ale Freddie nalegała, by poszedł do
baru i przyniósł jej wodę mineralną. Kiedy została sama, zrobiła niewielką zmianę w
partyturze. Właśnie miała przegrać ten fragment, gdy zadzwonił telefon.
- Halo? - Podniosła słuchawkę.
- Dzień dobry. Jest może Nick?
Niski, zmysłowy, południowy głos kobiecy sprawił, że zesztywniała.
- Zaraz wróci. Zszedł do baru.
- Poczekam, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jestem Lorelie - przedstawiła się
kobieta.
Freddie ściągnęła brwi.
- Cześć, Lorelie. Jestem Fred.
- Kuzyneczka Nicka?
- Owszem - wycedziła Freddie przez zęby. - Mała kuzyneczka.
- Jakże się cieszę, kochanie. - Ze słuchawki płynęła sama słodycz. - Nick mówił mi, że
spędził z tobą wczorajszy wieczór. Nie miałam nic przeciwko temu, choć odwołał nasze
spotkanie. W końcu jesteście rodziną.
Do diabła, domyślałam się, że chodzi o kobietę, i zaklęła w duchu Freddie.
- Jesteś niezwykle wyrozumiała, dziękuję - odpowiedziała.
- Och wiesz, taka młoda dziewczyna jak ty, sama Nowym Jorku, potrzebuje
mężczyzny, który by się nią opiekował. Ja jestem tu od pięciu lat i wciąż jeszcze się nie
przyzwyczaiłam do tego miasta, do ludzi. Wszyscy wciąż się gdzieś spieszą, za czymś gonią.
- Niektórzy mniej, inni bardziej - zauważyła Freddie. - A skąd ty pochodzisz, Lorelie?
- spytała, siląc się na uprzejmość.
- Z Atlanty, kochanie. Tam się urodziłam i wychowałam. Ale teraz muszę mieszkać
tutaj, z tymi jankesami. Tutaj mam większe szanse, pokazy mody, telewizja.
- Jesteś modelką? - zdziwiła się Freddie.
- Tak, ale ostatnio grałam bez przerwy w reklamach telewizyjnych. To okropne
zajęcie, czujesz się jak wymaglowana, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Wyobrażam sobie.
- Właśnie przy tej okazji poznałam Nicka. Wstąpiłam któregoś dnia do baru,
wykończona po nagraniu. Poprosiłam, żeby przyrządził mi coś chłodnego i długiego. A on
powiedział, że sama wyglądam jak coś chłodnego i długiego. - Lorelie roześmiała się perli-
ście. - Czyż Nick nie jest słodki?
Freddie obejrzała się za siebie. Słodki Nick właśnie wchodził do pokoju obładowany
butelkami z wodą.
- Ależ jest. Zawsze tak o nim w domu mówimy - zapewniła.
- Cóż, myślę, że to dobrze, że Nick będzie się opiekował swoją małą kuzyneczką w
czasie jej pierwszego pobytu w dużym mieście. Też pochodzisz z południa, prawda,
kochanie?
- Owszem, Lorelie. Jesteśmy praktycznie siostrami. Ale oto nasz słodki Nick.
Z niebezpiecznie łaskawym wyrazem twarzy wyciągnęła ku niemu słuchawkę.
- Twój kwiat magnolii przy telefonie - oznajmiła.
Postawił butelki na podłodze i wziął słuchawkę.
- Lorelie?
Słuchał, od czasu do czasu zerkając ku Freddie.
- Tak, jest, nie, to w Wirginii Zachodniej. Tak, dość blisko. Ale posłuchaj... -
Odwrócił się i ściszył głos, gdy Freddie zaczęła brzdąkać na pianinie. - Teraz pracuję. Nie,
nie, może być dzisiaj wieczór. Przyjdź do baru koło siódmej. - Przełknął ślinę, nie rozumiejąc,
dlaczego czuje się nieswojo. - Ja też się cieszę. O, naprawdę? - Zerknął ostrożnie przez ramię
na Freddie. - To brzmi... interesująco. A więc do wieczora.
Odłożył słuchawkę i podniósł jedną z butelek. Odkręcił i podał Freddie, zastanawiając
się, dlaczego tak się czuje, jakby wykonywał uroczysty gest pojednania.
- Zimna - powiedział.
- Dzięki.
I taki też był ton jej głosu. Zimny jak lód. Wzięła butelkę i pociągnęła długi łyk.
- Czy powinnam cię przeprosić, że wczoraj przeszkodziłam ci w spotkaniu z Lorelie? -
spytała.
- Nie. My wcale nie jesteśmy... ona jest tylko... nie.
- To miło, że powiedziałeś jej wszystko o swojej zagubionej kuzyneczce z Wirginii
Zachodniej. - Freddie odstawiła butelkę i przebiegła palcami po klawiszach. Lepsze to niż
zacisnąć je na gardle Nicka. - Wprost nie mogę uwierzyć, że kupiła taką wzruszającą
opowiastkę.
- Powiedziałem jej tylko prawdę. - Wstał i popatrzył na nią wilkiem.
- A więc trzeba się mną opiekować?
- Tego jej nie mówiłem. Ale właściwie, w czym rzecz? Chciałaś pójść na kolację, więc
zmieniłem swoje plany.
- Następnym razem, Nick, po prostu powiedz mi, że masz randkę. Sama sobie
zorganizuję dzień. - Wściekła, wstała z trzaskiem od pianina i zaczęła pakować nuty. - I nie
jestem twoją małą kuzyneczką, i nie potrzebuję ani nie chcę opieki. Chyba każdy głupi widzi,
że jestem kobietą, która umie się o siebie troszczyć.
- Nigdy nie mówiłem, że nie jesteś...
- Mówisz to, ile razy na mnie popatrzysz. - Kopnęła stertę ubrań leżących na podłodze
i chwyciła torebkę. - Tak się składa, że znam paru mężczyzn, którzy byliby aż nadto
szczęśliwi, gdyby poszli ze mną na kolację. I wcale nie traktowaliby tego jak obowiązku.
- Przestań.
- Nie przestanę. - Obróciła się gwałtownie. - Lepiej mi się przyjrzyj, Nick. Nie jestem
już małą Freddie i nie chcę, żeby mnie traktowano jak pieska czy kotka, którego trzeba
pogłaskać po głowie.
Zbity z tropu patrzył na nią, nie rozumiejąc.
- Co, u diabła, w ciebie wstąpiło?
- Nic! - wrzasnęła, tracąc nad sobą panowanie. - Nic, ty idioto. Idź się przytulić do
swojej południowej piękności.
Zatrzasnęła z hukiem drzwi. Nick usiadł i sięgnął po butelkę z wodą, potrząsając z
niedowierzaniem głową. A pomyśleć, że była takim słodkim, grzecznym dzieckiem...
Freddie wybrała się na długi spacer, żeby odreagować stres i wyładować gniew, jaki ją
ogarnął. Kiedy uznała, że uspokoiła się na tyle, by móc spokojnie rozmawiać, zatrzymała się
przy budce telefonicznej i zadzwoniła do Sydney. Rozmowa trochę poprawiła jej humor.
, Zaopatrzona w adres, wyruszyła obejrzeć mieszkanie do wynajęcia o kilkaset metrów
od Nicka. I Było idealne. Chodziła z pokoju do pokoju, wyobrażając sobie, jak ustawi meble,
gdzie rozłoży dywaniki. Mój własny dom, pomyślała, na tyle przestronny, żeby zmieścił się
fortepian i rozkładana kanapa. Jeśli odwiedzi ją któreś z rodzeństwa, będzie mogło swobodnie
przenocować.
A co najważniejsze, na tyle blisko Nicka, by mogła go mieć wciąż na oku.
No i jak ci się to podoba, Nicholas? - zastanawiała się, obserwując widok z okna na
Manhattan. Będę na ciebie uważać. Tak bardzo cię kocham, ty głupi bałwanie.
Westchnęła, odwróciła się od okna i poszła do kuchni. Kuchnia była mała i wymagała
urządzenia. Ale to nie problem. Freddie już się cieszyła na myśl o tym, że będzie wybierać
garnki, patelnie, naczynia i wszelkie potrzebne urządzenia kuchenne. Uwielbiała gotować.
Już jako dziewczynka lubiła przebywać w ich okazałej kuchni w domu w Wirginii i w
cudownie zatłoczonej kuchni babci na Brooklynie.
Będę tu gotowała dla Nicka, pomyślała, przesuwając dłonią po gładkim blacie
kuchennym, jeśli będzie grał właściwymi kartami. Nie. Uśmiechnęła się do siebie. Bawiła ją
własna niecierpliwość. To ona rozda karty i rozegra je właściwie.
Była dla niego zbyt surowa, nawet jeśli jest głupolem. Przez większą część swego
dotychczasowego życia była w nim zakochana, a on tyle samo czasu spędził na traktowaniu
jej jak małej kuzyneczki, z którą nie łączyły go nawet więzy krwi, lecz określone
okoliczności. Aby to zmienić, trzeba czegoś więcej niż jednej romantycznej kolacji i jednego
dnia wspólnej pracy.
I ona to zmieni. Położyła ręce na biodrach i ponownie zaczęła krążyć po mieszkaniu.
Musi się tutaj przede wszystkim urządzić, zorganizować wszystko według własnego gustu. A
kiedy to już zrobi, świat, który sobie stworzy, wypełni się muzyką, kolorami i miłością.
I, co daj Boże, Nickiem.
Dochodziła siódma, gdy Nick zszedł do baru. Zack podniósł brwi.
- Jakaś gorąca randka?
- Lorelie.
- Ach, tak. Wysoka smukła brunetka ze zmysłowym głosem.
- Jakbyś zgadł. - Nick wszedł za kontuar, by pomóc bratu. - Idziemy coś zjeść. Potem
cię zastąpię.
- Dam sobie radę.
- Ależ to żaden problem. Ona dobrze się tu czuje. Kiedy zamknę, znajdziemy sobie
jakieś zajęcie.
- Nie wątpię. Podaj do stolika szóstego dwie whisky i bourbona.
- Już się robi.
- A słyszałeś o mieszkaniu Freddie? - przypomniał sobie Zack.
Nick zatrzymał się na moment.
- Jakim mieszkaniu?
- Znalazła, o parę przecznic stąd. Już podpisała umowę. - Zack napełnił pustą
miseczkę orzeszkami.
- Żałuj, że cię nie było. Przyszła do nas to oblać.
- Czy ktoś jej to załatwił?
- Nie powiedziała. Dziewczyna ma głowę na karku.
- Zgadza się. Powinna była poprosić Rachel, żeby przynajmniej przejrzała tę umowę.
Zack zachichotał. Położył rękę na ramieniu Nicka.
- Ej że, pisklęta muszą kiedyś opuścić gniazdo. Nick przygotował drinki i postawił
tacę na końcu kontuaru.
- Poszła do hotelu? - spytał.
- Nie. Wyszła gdzieś z Benem.
- Z Benem? - Nick zacisnął dłoń na szmatce, którą ścierał blat. - Co to znaczy? -
zniecierpliwił się.
- Poznałeś ją ze Stipleyem?
- A co? - Zack zabrał się do przygotowywania następnych drinków. - Spytała mnie,
kim jest ten przystojny blondyn, więc go jej przedstawiłem. Oboje mieli na to ochotę.
- Mieli ochotę - powtórzył Nick. - A ty tak po prostu pozwoliłeś jej wyjść z obcym
facetem.
- Daj spokój, Ben nie jest obcy. Znamy go od lat.
- Tak - przyznał niechętnie Nick. - On lubi bary. Zack popatrzył na niego zaskoczony i
rozbawiony.
- My też.
- Wiesz, że nie o to chodzi. - Nick wziął butelkę i nalał sobie whisky. - Nie możesz tak
po prostu poznać jej z facetem i pozwolić pójść w tango.
- Co ty mówisz. Chciała, żebym go przedstawił, więc to zrobiłem. Pogadali chwilę i
postanowili pójść do kina.
- No dobrze.
Taki głupi to ja nie jestem, pomyślał. Poszli do kina. Który mężczyzna przy zdrowych
zmysłach chciałby tracić czas w kinie w dziewczyną o takich dużych cudownych szarych
oczach i bajecznych ustach? O Boże, poczuł mdłości na myśl o tym, że Fred zdana jest na
towarzystwo Bena Stipleya.
- Ben chciał po prostu mieć towarzystwo do kina. Zack, czyś ty oszalał?
- W porządku, powiem ci prawdę. Sprzedałem mu ją za pięćset dolarów i bilety na
cały sezon baseballowy. Teraz są już pewnie w palarni opium.
Nick usiłował trzymać fantazję na wodzy, ale nie udało mu się tego zrobić z własnym
temperamentem.
- Bardzo śmieszne, bracie. Zobaczymy, czy będzie ci tak samo do śmiechu, jak się na
nią rzuci.
Zack odstawił drinki i uważnie przyjrzał się bratu. Na twarzy Nicka malowała się
wściekłość. Choć w tej sytuacji wydawało się to nie na miejscu, postarał się nadać swemu
głosowi łagodne brzmienie.
- Jeśli to zrobi, ona sobie z nim poradzi albo mu odda. W końcu Ben nie jest jakimś
zboczeńcem.
- Akurat, co ty o nim wiesz - mruknął Nick. Zack potrząsnął głową.
- Nick, przecież lubisz Bena. Chodziłeś z nim na mecze. Pożyczył ci samochód, kiedy
chciałeś pojechać w zeszłym miesiącu na Long Island.
- Oczywiście, że go lubię. - Nick poirytowany wziął pusty kufel i zaczął go
machinalnie pucować. - Dlaczego nie miałbym go lubić? Ale to nie zmienia faktu, że Freddie
poszła diabli wiedzą dokąd z obcym facetem.
Zack wyprostował się i zaczął bębnić palcami po blacie.
- Wiesz, braciszku, gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś zazdrosny.
- Zazdrosny? To absurd. - Odstawił kufel i sięgnął po następny. Jeśli się czymś nie
zajmie, wypadnie z baru i zacznie sprawdzać wszystkie kina na Manhattanie.
Nagle w głowie Zacka zaczęła kiełkować pewna myśl. Popatrzył uważniej na Nicka,
bawiąc się podejrzeniem, że bratu zaczyna zależeć na małej Freddie Kimball.
- A więc dlaczego mi nie powiesz, co nie jest absurdalne? Co jest między tobą a
Freddie, Nick?
- Nic, zupełnie nic. - Nick skupił się na kuflu, który starannie polerował. - Po prostu
staram się nią opiekować, to wszystko. Czego nie można powiedzieć o tobie.
- Coś czuję, że powinienem był zaniknąć ją na klucz - zażartował Zack - albo pójść z
nimi w charakterze przyzwoitki. Następnym razem, jak zobaczę, że rozmawia z którymś z
moich przyjaciół, wezwę szeryfa.
- Zamknij się, Zack.
- Nick, odpręż się, bracie. Twoja piękność z Georgii właśnie weszła.
- To cudownie. - Nick zmusił się, by nie myśleć już o Freddie i przestać robić z siebie
idiotę. W końcu ma swoje własne życie, a ona jest dorosłą kobietą i może robić, co chce.
Obejrzał się i uśmiechnął na widok Lorelie kroczącej do baru. Oto i ona. Wspaniała,
zmysłowa i jeżeli ich ostatnia randka mogła być zapowiedzią tego, co nastąpi, aż nadto skora
ulec swej naturze.
Wspięła się na stołek przy barze, odrzuciła do tyłu długie ciemne włosy i popatrzyła
na niego iskrzącymi się oczami o barwie nieba.
- Witaj, Nick. Nie mogłam się już doczekać. Trudno mu było odpowiedzieć jej
uśmiechem, gdyż nagle poraziła go jak grom z jasnego nieba myśl, że nie jest w
najmniejszym stopniu zainteresowany jej południową szczerością.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wyszedłszy spod prysznica, Nick poczuł zachęcający zapach kawy i smażonego
bekonu. Powinno go to wprawić w lepszy nastrój, ale kiedy mężczyzna ma za sobą nie
przespaną noc z powodu niepokoju o kobietę, trzeba czegoś więcej niż gorącego śniadania, by
mógł się rozluźnić.
Będzie się musiała długo tłumaczyć, uznał, wchodząc do sypialni, żeby się ubrać.
Spędzić pół nocy z facetem, którego poznała w barze! Coś podobnego! Nie tak ją
wychowano. Kto jak kto, ale on wie coś na ten temat.
To jest jedna z tych rzeczy, na które zawsze może liczyć, pomyślał, patrząc na swoje
odbicie w lustrze. Rodzina Freddie, w której wszyscy troszczą się o siebie i niepokoją. Czuł to
i widział za każdym razem, gdy ich odwiedzał. Imponowało mu to.
A nawet trochę im tego zazdrościł.
Jemu, kiedy dorastał, brakowało tego rodzaju troski i uwagi. Matka była wciąż
zmęczona. Nic dziwnego, zważywszy że wychowywała go sama. Kiedy poznała ojca Zacka,
sytuacja trochę się zmieniła. Przez chwilę było im nawet dobrze, w każdym razie lepiej niż
przedtem. Mieli w miarę przyzwoite mieszkanie, nigdy już nie chodził głodny ani nie widział
rozpaczy w oczach matki.
Z perspektywy czasu wierzył nawet, że matka i Muldoon się kochali, może nie
namiętnie, może nie romantycznie, ale na tyle, by próbować razem urządzić sobie życie.
Staruszek naprawdę próbował, myślał Nick, wciągając dżinsy. Ale i tak robił swoje,
uparty stary cap, który zawsze widział tylko jedną stronę medalu - własną.
No i był jeszcze Zack. Zawsze cierpliwy, pozwalał, by dzieciak nie odstępował go na
krok. Może to wspomnienie tego, jak Zack uczył go grać w piłkę czy pozwalał wszędzie sobie
towarzyszyć, sprawiło, że Nick lubił dzieci i miał z nimi dobry kontakt.
Wiedział bowiem aż za dobrze, co to znaczy być dzieckiem zdanym na łaskę i niełaskę
dorosłych. Zackowi zawdzięczał poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że jest ktoś, kto
będzie przy tobie zawsze, gdy będziesz go potrzebował.
Ale to nie trwało wiecznie. Gdy tylko Zack stał się na tyle dorosły, by opuścić dom,
zaciągnął się do marynarki. I zostawił Nicka samego, rozpaczliwie samotnego.
Po śmierci matki było z każdym dniem gorzej. Przed samotnością Nick bronił się
nieposłuszeństwem, krnąbrnością, buntem, a rodzinę zastąpił mu uliczny gang.
Stał się włóczęgą, przemierzającym ulice i szukającym kłopotów. I znajdował je,
dopóki nie umarł ojczym i nie wrócił Zack, próbując wyrwać go z potrzasku, w jakim się
znalazł.
Nick bynajmniej mu tego nie ułatwiał. Wspomnienie tamtych dni wywoływało na jego
twarzy ponury uśmiech. Gdyby mógł znaleźć wtedy jakiś sposób na Zacka, zrobiłby to. Ale
Zack był twardy i nie popuszczał. Rachel też nie popuszczała. Cały klan Stanislaskich nie
popuszczał. I w końcu zmienili jego życie. Kto wie, czy mu go nie uratowali.
Nigdy tego nie zapomni.
Może teraz nadeszła jego kolej, żeby się im odwdzięczyć. Freddie otrzymała staranne
wychowanie, jakiego jemu nie dano, ale teraz jest dorosła i może robić, co chce. Wydawało
mu się, że potrzebuje kogoś, kto w razie potrzeby ściągnąłby jej nieco cugle. , A skoro nikt
inny nie zamierzał jej pilnować, zadanie to przypadło w udziale jemu.
Zaczesał do tyłu wilgotne jeszcze włosy i wciągnął koszulę. Może ona jest zbyt
naiwna, nie ma dość oleju w głowie, zastanawiał się. Bądź co bądź większą część swego
dotychczasowego życia spędziła z rodziną w małym mieście, gdzie wciąż jeszcze sensację
wzbudza fakt, że ktoś skradnie ze sznura suszącą się bieliznę. Ale jeśli zdecydowała się
zamieszkać w Nowym Jorku, musi się nauczyć poruszać w wielkim mieście. I to on będzie
tym mężczyzną, który ją tego nauczy.
Przekonany o słuszności swej decyzji, Nick wkroczył do kuchni, by zacząć pierwszą
lekcję.
Freddie stała przy kuchence, krojąc cebulę, grzyby i paprykę na omlet. To miało być
danie na przeprosiny. Po namyśle uznała bowiem, że poprzedniego dnia potraktowała Nicka
zbyt ostro. Po prostu byłam zazdrosna, przyznała w duchu niechętnie. I to wszystko.
Zazdrość to małostkowe, zachłanne uczucie, na które nie ma miejsca w moich
stosunkach z Nickiem, uznała. On jest wolnym człowiekiem, który ma prawo widywać się z
innymi kobietami... do czasu.
Napady złości w niczym mi nie pomogą, a już na pewno nie przyspieszą zdobycia
Nicka i pozyskania jego uczuć, napomniała siebie. Musi być szczera, wyrozumiała, pomocna.
Nawet gdyby miało ją to zabić.
Usłyszawszy jego kroki, odwróciła się i posłała mu szeroki uśmiech.
- Dzień dobry. Pomyślałam sobie, że chciałbyś dla odmiany zacząć dzień od
tradycyjnego śniadania. Kawa już gotowa. Siadaj i nalej sobie.
Patrzył na nią tak, jak człowiek może patrzeć na ukochanego szczeniaka, który
zamierza go ugryźć.
- Co jest grane, Fred?
- Nic. Po prostu przygotowałam śniadanie. - Wciąż się uśmiechając, nalała mu kawy i
postawiła na stole grzanki i bekon.
- Pomyślałam sobie, że coś ci jestem winna po swoim wczorajszym występie.
- Ach, to. Chciałem...
- Sama nie wiem, co mi się stało - ciągnęła, nie dając mu dokończyć zdania. - Chyba
diabeł we mnie wstąpił. - Rzuciła jajka na rozgrzaną patelnię. - To pewno nerwy. Nie
zdawałam sobie sprawy, jaka ogromna zmiana nastąpiła w moim życiu, gdy tu przyjechałam.
- Cóż, racja. - Trochę uspokojony, Nick wziął plaster bekonu. - Widzę to. Ale musisz
być ostrożna, Fred. Konsekwencje mogą być poważne.
- Konsekwencje? - Obejrzała się na niego zdziwiona. - Och, domyślam się, że
mógłbyś mnie wylać, ale to trochę za dużo jak na jedną sprzeczkę.
- Sprzeczkę? - Teraz on się zdziwił. - Kłóciłaś się z Benem?
- Z Benem? - Zsunęła z patelni omlet. - Ach, Ben. Nie, a dlaczego? Skąd ci to przyszło
do głowy?
- Powiedziałaś przecież... O czym ty do diabła mówisz?
- O wczorajszym dniu. O tym, jak się zachowałam po telefonie Lorelie. - Pochyliła
głowę. - A ty?
- Ja mówię o tym, że dałaś się poderwać jakiemuś obcemu facetowi w barze. - Nick
obserwował ją, nadziewając na widelec pierwszy kęs omletu. Do licha, ta dziewczyna umie
gotować. - Jesteś szalona czy po prostu głupia?
- Że co proszę? - Wszystkie jej dobre zamiary nagle poszły w niepamięć. - Chodzi ci o
to, że byłam w kinie z przyjacielem Zacka?
- Ładne mi kino. - Nick podniósł głos, szykując się do reprymendy. - Nie było cię w
domu do pierwszej.
Freddie wzięła się pod boki, zacisnęła dłoń na drewnianej łopatce.
- A skąd ty wiesz, o której wróciłam?
- Przypadkowo byłem w pobliżu - oświadczył butnie. - Widziałem, jak wysiadałaś z
taksówki pod hotelem. Było piętnaście po pierwszej. - Na samo wspomnienie tego, jak stał na
rogu ulicy, obserwując ją przemykającą się w środku nocy do hotelu, stracił humor, ale
bynajmniej nie apetyt. - Czyżbyś chciała mi wmówić, że byłaś na dwóch seansach?
Sięgał właśnie po dżem, gdy Freddie trzasnęła go łopatką w sam środek głowy.
- Ejże! - krzyknęła. - Szpiegujesz mnie. Tego już za wiele, panie LeBeck!
- Wcale cię nie szpiegowałem. Pilnowałem cię, bo nie wiesz, co robisz. - Wykazując
szybki refleks, zdołał uchylić się przed następnym ciosem. - Odłóż tę cholerną łopatkę.
- A właśnie, że nie. I pomyśleć, że miałam wyrzuty sumienia z powodu mojego
zachowania. - Wydęła z niesmakiem wargi.
- Bo powinnaś. I powinnaś mieć na tyle rozumu, żeby nie wychodzić z facetem, o
którym nic nie wiesz.
- Wujek Zack nas poznał - rzekła lodowatym tonem, z trudem opanowując irytację. -
Nie zamierzam tłumaczyć ci się ze swojego życia towarzyskiego.
A więc to tak, pomyślał. Już on się postara, żeby nie zadawała się z przypadkowymi
typami z baru. Musi jej to powiedzieć jasno i zdecydowanie.
- Będziesz się komuś tłumaczyć, a tutaj jestem tylko ja. Gdzie u diabła byliście?
- Chcesz wiedzieć? Dobrze. Wyszliśmy z baru i poszliśmy do jego mieszkania, gdzie
spędziliśmy następne parę godzin na dzikim niepohamowanym seksie. Niektóre numery, o ile
mi wiadomo, są nadal zakazane w niektórych stanach.
Oczy Nicka rzucały groźne błyski. To nie z powodu jej słów czy jej zachowania.
Gorzej, to z powodu własnej wyobraźni. Bez trudu bowiem mógł sobie wyobrazić taki
scenariusz. Tyle że to nie z Benem łamałaby prawo, lecz z nim, Nickiem.
- To wcale nie jest śmieszne.
- To nie twoja sprawa, gdzie byłam i z kim spędziłam wieczór - warknęła, nie bacząc
na groźbę pobrzmiewającą w jego głosie. - Tak jak nie jest moją sprawą, co ty robisz ze
Scarlett O'Harą.
- Z Lorelie - skorygował przez zęby. Nawet sobie przy tym nie uzmysłowił, że nie
spędził tego wieczoru ani z Lorelie, ani z kimkolwiek innym. - A jeśli o ciebie chodzi, to jest
moja sprawa. Jestem odpowiedzialny za...
- Za nic nie jesteś odpowiedzialny - ucięła, uderzając go łopatką w pierś. - Za nic,
rozumiesz? Jestem już dorosła i jeśli będę miała ochotę poderwać sobie przy barze sześciu
facetów, zrobię to. A tobie nic do tego. Nie jesteś moim ojcem i najwyższy czas, żebyś
przestał go udawać.
- Twoim ojcem nie jestem, przyznaję - zgodził się. Poczuł ostrzegawczy sygnał, że
najwyższy czas się opanować. Jeszcze chwila, a całkowicie straci nad sobą panowanie. - Twój
ojciec może nie potrafi ci powiedzieć, co się dzieje z kobietami pozbawionymi opieki, a już
na pewno nie potrafi ci pokazać, co się może przytrafić kobiecie, gdy zada się z niewłaści-
wym mężczyzną.
- Ale ty potrafisz.
- Żebyś wiedziała. - Błyskawicznym ruchem chwycił łopatkę i odrzucił na bok.
Uderzyła o ścianę.
- Przestań! - zawołała Freddie.
- No i co zamierzasz zrobić? - Nacierał na nią, wpychając ją w kąt kuchni. - Zawołać
pomoc? Myślisz, że ktokolwiek zwróci na to uwagę?
Nigdy przedtem nie patrzył na nią w ten sposób. Nikt tego zresztą tak nie robił. W
jego wzroku było pożądanie i zaciekłość. Przeraziła się. Serce zaczęło jej walić jak młotem.
- Nie bądź śmieszny - powiedziała, starając się zachowywać z godnością. Niewiele
więcej mogła zrobić, gdy chwycił ją za obie dłonie i przycisnął je do ściany tak, że czuła się
jak w klatce. - Powiedziałam, przestań, Nick.
- A co by było, gdyby on cię nie posłuchał? - Zbliżył się jeszcze bardziej. Czuła bijącą
od niego skumulowaną siłę, kręciło jej się w głowie. - Może on chce tylko dotknąć tego
pięknego ciałka, a może chce czegoś więcej - mówił, nie wypuszczając jej z uwięzi. -
Zamierza wziąć sobie to, czego chce. - Zsunął ręce na jej biodra. - Jak zamierzasz go
powstrzymać? Jak chcesz się bronić?
Nie zastanawiała się nad tym, nie zadawała pytań. Powodowana strachem połączonym
z podnieceniem, zarzuciła mu ręce na szyję. Wyraz jej oczu zmienił się, źrenice pociemniały,
i nawet nie wiedziała, kiedy jej usta zetknęły się z jego ustami.
Wlała w ten pocałunek wszystkie swoje marzenia i fantazje. Przywarła do Nicka,
wciskała się całą sobą w jego ciało. Oblała ją fala gorąca. Trzymał ją tak, jak zawsze chciała,
żeby ją trzymał. Mocno, władczo, jakby należała tylko do niego, jakby była jego Własnością.
Jego usta rozgniatały jej wargi, czuła jego język, jego zęby, zachłannie domagające się coraz
śmielszych pieszczot.
Pożądanie. Ogarnęło go pożądanie, dzikie, nieokiełznane pożądanie, jakie może
kobieta wyzwolić W mężczyźnie. W tym momencie zapomnieli o tym, że są kuzynami,
którzy znają się od lat. Mogli być dwojgiem obcych sobie ludzi, tak nowy był płomień żądzy,
który ich ogarnął. Ale równie dobrze mogli być odwiecznymi kochankami, tak idealnie
zgrane były szybkie, gorączkowe, pełne zapamiętania ruchy rąk, ust, ciał.
Stracił zupełnie głowę. Zatracił siebie. Jej usta oferowały cały bukiet smaków. Były
słodkie, korzenne i cierpkie zarazem. A on był wygłodniały. Te zapachy podniecały jego
zmysły. Tego było aż nadto - zapach, smak i dotyk jej ciała, to było więcej niż oczekiwał, niż
mógł sobie wymarzyć. W najśmielszych snach nie spodziewałby się takich doznań. Wszystko
to otwierało się dla niego, czekało na niego, zapraszało do uczty, do rozkoszowania się.
Nie myślał teraz o tym, kim są czy kim byli. Nie myślał w ogóle o niczym, poddawał
się emocjom, ulegał uczuciom, odrzucił rozsądek i rozwagę. Pragnął tylko jednego. Jej.
Jego żądza rosła. Przycisnął jej biodra do szafki kuchennej, podniósł ją i posadził na
blacie. Teraz miał swobodne ręce, mógł dotykać i brać.
Słyszał jej przyspieszony oddech, gdy wsunął dłonie pod bluzkę. Potem usłyszał
własne westchnienie bólu i rozkoszy, gdy poczuł pod palcami aksamitną, gładką skórę, sutki,
nabrzmiałe i twarde z pożądania, gwałtownie bijące serce. Poczuł, że drży, i nagle ogarnął go
wstyd. Oszołomiony tym, co zrobił, tym, co chciał zrobić, opuścił ręce i powoli się odsunął.
Dyszała ciężko. Przymknęła oczy, chwyciła się blatu, jakby bała się, że za chwilę
straci równowagę i upadnie.
- Przepraszam, Fred. Dobrze się czujesz? - spytał z niepokojem.
Milczała. Aby ukryć Wstyd, uciekł się do ataku.
- Jeśli nie, to sama sobie jesteś winna. Sama prowokujesz do takiego zachowania! -
krzyczał. - Jeśli na moim miejscu byłby kto inny, sprawy potoczyłyby się całkiem inaczej.
Znacznie gorzej dla ciebie. Przepraszam, że cię przestraszyłem, ale chciałem dać ci lekcję
pokazową.
- Czyżby? - Freddie powoli dochodziła do siebie. Nic z tego, co sobie kiedykolwiek
wyobrażała, nie było nawet w części tak cudowne, tak radosne jak rzeczywistość, jak to, co
przed chwilą przeżyła, a co teraz on chciał popsuć przeprosinami i pouczeniami. -
Zastanawiam się... - Zaczęła, ześlizgując się na podłogę, choć nie była pewna, czy zdoła
utrzymać się na nogach - kto tu komu dawał lekcję. To ja ciebie pocałowałam, Nicholas. Ja
cię pocałowałam i sprowokowałam. Przecież mnie pragnąłeś.
Krew wciąż się w nim burzyła. Nie był w stanie zachować spokoju.
- Nie gmatwajmy sprawy, Fred.
- Oczywiście, nie gmatwajmy. Nie całowałeś swojej małej kuzyneczki, Nick.
Całowałeś mnie. - Teraz to ona postąpiła krok do przodu, a on się cofnął. - I ja całowałam
ciebie.
Zaschło mu w gardle. Z trudem przełykał ślinę. Kim jest ta kobieta? - zastanawiał się.
Kim jest ta diablica o oczach tak śmiałych i pewnych siebie, która sprawia, że przestaje nad
sobą panować i że traci cały swój rozsądek?
- Może straciłem na chwilę kontrolę... - Nick zawahał się.
- O nie! - zaoponowała.
Uśmiechała się z wyraźnym samozadowoleniem. Był to uśmiech skądinąd mu znany,
który bardzo by sobie cenił u każdej innej kobiety.
- To nie w porządku, Fred - ostrzegł.
- Dlaczego?
- Dlatego. - Nie wiedział, jak ubrać w słowa przyczyny, które znał aż nadto dobrze. -
Nie muszę ci wyliczać przyczyn. - Wziął kubek i dopił zimną już kawę.
- Myślę, że trudno ci je będzie wyliczyć. - Freddie podniosła hardo głowę. -
Zastanawiam się, Nick, co byś zrobił, gdybym cię teraz pocałowała.
Wziąłbym cię, tego był pewien, tutaj, od razu, na podłodze, bez chwili namysłu.
- Przestań już, Fred. Oboje powinniśmy ochłonąć - przekonywał.
- Może masz rację. - Wykrzywiła wargi. - Ale może raczej potrzebujesz trochę czasu,
żeby się przyzwyczaić do myśli, że cię pociągam.
- Nigdy tego nie powiedziałem. Odstawił kubek.
- Nie zawsze jest łatwo pogodzić się z tym, że ludzie, których, wydaje się, znamy,
zmieniają się. Ale ja mam czas, mnóstwo czasu.
Stała spokojnie, ale czuł, że go osacza.
- Fred... - Głęboko zaczerpnął powietrza. - Usiłuję zachować rozsądek, ale nie wiem,
czy to się uda w tej sytuacji.
Popatrzył na nią surowo.
W ogóle nie wiem, czy cokolwiek się uda. Może pewne rzeczy się zmieniły, ale
niezależnie od wszystkiego nic już nie będzie tak jak kiedyś. Jeśli wspólna praca miałaby
zagrozić naszej przyjaźni...
- Denerwuje cię myśl o pracy ze mną?
Nie mogła poruszyć czulszej struny. Niezależnie od tego, w jakim stopniu się zmienił
w ciągu ostatnich lat, wciąż było w nim coś ze zbuntowanego chłopca, dla którego sprawą
honoru była jego duma.
- Nie boję się pracy ani z tobą, ani z nikim.
- Jeśli tak, to nie ma problemu. Oczywiście, jeśli sądzisz, że możesz nie być w stanie
powstrzymać się przed...
- Nie zamierzam cię więcej dotykać - przerwał jej ostro.
Na widok wściekłości w jego wzroku uśmiechnęła się jeszcze łagodniej.
- Cóż, dobrze. Myślę, że powinieneś wreszcie skończyć śniadanie, choć wystygło. A
potem zabieramy się do pracy.
Dotrzymał słowa. Pracowali razem całymi godzinami, ale ani razu nawet jej nie
dotknął. Wiele go to kosztowało. Zauważył, że miała charakterystyczny sposób przesuwania
ciała, pochylania głowy, spoglądania spod rzęs, co nie pozostawiało mężczyzny obojętnym.
Pod koniec dnia wiedział już z całą pewnością, że co jak co, ale on nie mógł być
obojętny.
- To dobre, to naprawdę dobre - powtarzała Freddie, przeglądając nuty. - Ktoś taki jak
Maddy O'Hurley potrafi to docenić.
- Nie powiedziałem, że to będzie solówka dla Maddy - mruknął Nick.
Ale nie to było najistotniejsze. Najistotniejsze było, że Freddie czytała w jego myślach
i że aż za dobrze czytała jego muzykę. On sam czuł się trochę jak ryba skubiąca przynętę, a
Freddie... Freddie trzymała wędkę.
- Może chciałem, żeby to śpiewał duet - powiedział.
- Nie, nie chciałeś - odparła spokojnie. - Ale jeśli chcesz, to proszę bardzo. Może być
duet. Mam parę pomysłów na słowa. - Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. - Trzeba tylko
troszkę zmienić muzykę. Może przyspieszyć tempo.
- Ani mi się śni. Jest dobrze tak jak jest.
- Nie dla duetu. Dla Maddy owszem. - Zanuciła pierwsze takty. - „Sprawiłeś, że
zapomniałam o dziś, o wczoraj”...
- Próbujesz mnie wykolegować? - obruszył się.
- Nie, próbuję z tobą pracować. - Szybko naniosła parę poprawek na nuty rozłożone na
pianinie, odsunęła się od Nicka i uśmiechnęła. - Myślę, że potrzebna ci przerwa.
- Wiem, komu potrzebna przerwa. - Chwycił paczkę papierosów, wyjął jednego i
zapalił. - Zamilcz na chwilę i pozwól mi nad tym popracować.
- Oczywiście. - Freddie wstała od pianina i stanęła o parę kroków od niego. Patrzyła,
jak koryguje nuty. Zauważyła, że zmienia muzykę w miejscach, w których zmiany nie były
potrzebne. Oboje dobrze o tym wiedzieli.
Wyraźnie chciał z nią walczyć, a jej nic nie mogło bardziej ucieszyć niż stwierdzenie
tego faktu. Jeśli walczy, to znaczy, że chce się przed czymś bronić. Położyła mu dłonie na
ramionach i zaczęła je lekko masować.
- Przestań, Freddie - warknął, zdając sobie sprawę, że długo tego nie wytrzyma.
- Jesteś strasznie sztywny i spięty.
- Powiedziałem, żebyś przestała. - Uderzył w klawisze.
- Ależ ty jesteś drażliwy. - Odstąpiła krok do tyłu. - Idę po coś zimnego. Przynieść ci
coś?
- Piwo.
Uniosła brwi. Wiedziała, że kiedy pracuje, pije na ogół tylko kawę. Wyjmowała
właśnie z lodówki piwo i sok, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i usłyszała okrzyki
powitania.
- Jesteś aresztowany! - dobiegł ją z pokoju głos Aleksa - za przykucie mojej
siostrzenicy do pianina na całe popołudnie.
- Gdzie nakaz, glino? Aleksij roześmiał się tylko.
- Nie potrzebuję żadnego pieprzonego nakazu. Gdzie ona jest, LeBeck?
- Wujku! Jak dobrze, że przyszedłeś! - Freddie wpadła do pokoju i rzuciła mu się w
ramiona. - To było straszne. Cały dzień półnuty, ćwierćnuty, krzyżyki, bemole.
- Dobrze, już dobrze, dziecinko. Jestem tutaj. - Pocałował ją w policzek i odsunął na
długość wyciągniętych ramion. - Bess powiedziała, że jesteś jeszcze ładniejsza. Czy ten facet
bardzo dał ci w kość?
- Żebyś wiedział. - Objęła Aleksija w pasie i uśmiechnęła się zadowolona do Nicka. -
Myślę, że powinieneś dać mu wycisk za wyzyskiwanie człowieka.
- Aż tak źle? Cóż, jestem tu po to, żeby cię stąd zabrać. Co byś powiedziała na
wspólną kolację?
- Marzę o tym. Opowiesz mi wszystko o awansie, o którym wspomniała Bess.
- To nic takiego - mruknął Aleks, skłaniając Nicka do przerwania gry i obejrzenia się
przez ramię.
- Słyszałem co innego - rzucił przyjaźnie. - Kapitanie.
- To nieoficjalnie. - Aleks uderzył go w ramię.
- Oto brutalność policji. - Nick poszedł do kuchni po piwo dla siebie i Aleksija. -
Zawsze ma ze mną na pieńku.
- Zaczęło się tamtej nocy, kiedy wychodziłeś przez okno ze sklepu ze sprzętem
elektronicznym.
- Gliny mają pamięć jak słonie.
- Jeśli chodzi o rozrabiaków, na pewno. - Aleks oparł się o pianino. - Ładnie graliście.
Naprawdę pracujecie nad tym razem?
- Podobno - odparła Freddie. - Tylko że Nickowi trudno się zdecydować, czy ma być
moim partnerem, czy zastępcą mojego taty.
- Tak? - zdziwił się Aleks.
- Wczoraj mnie śledził, jak byłam na randce.
- Nieprawda - zaprotestował Nick i pociągnął haust piwa. - Łudzi się, że jest dorosła.
Aleks wyczuł, że sytuacja robi się napięta.
- Na moje oko trudno uznać ją za dziecko - stwierdził.
- Dzięki, Aleks - rzuciła Freddie. - A więc jutro o tej samej porze? - zwróciła się do
Nicka.
- Może być.
- Też możesz iść z nami na kolację - powiedział Aleks. - Zaproszenie było ogólne.
- Nie, dziękuję. - Nick odstawił piwo i przebiegł palcami po klawiaturze. - Mam od
cholery roboty.
- Jak uważasz. - Aleks wzruszył ramionami. - Chodź, Fred. Umieram z głodu. Cały
dzień uganiałem się za bandziorami.
- Jestem gotowa. - Freddie pochyliła się i pocałowała Nicka w policzek. - Do jutra.
Aleks odczekał, aż znaleźli się za drzwiami.
- A więc co się dzieje? - spytał.
- Nie rozumiem.
- Między tobą a Nickiem?
- Nie tyle, ile bym chciała - odrzekła prosto z mostu i zeszła na jezdnię, żeby
zatrzymać taksówkę.
- Prywatnie czy zawodowo? - dopytywał się Aleks.
- Och, zawodowo dogadujemy się doskonale. Na początku przyszłego tygodnia będzie
już miał co pokazać producentowi. A właściwie dlaczego nie mielibyśmy pojechać metrem? -
zasugerowała, wpatrując się w opustoszałą ulicę. - O tej porze nie ma mowy o taksówce.
Poszli w kierunku stacji.
- A więc prywatnie, tak? - Spojrzał na nią kątem oka.
- Hm, tak - przyznała, patrząc na niego niemal z zachwytem. Jego ciemne włosy
połyskiwały w blasku zachodzącego słońca. Wyglądał jak rycerz powracający z bitwy. -
Dobrze być tutaj z wami, wujku - powiedziała.
- Dobrze, że ty jesteś z nami. A więc o co w tym wszystkim chodzi? - Nie dawał za
wygraną.
Westchnęła, ale nie wyglądała na zasmuconą.
- Dokładnie o to, czym się martwiłeś. Kocham cię, wujku Aleksie.
- I ja cię kocham, Fred. - Zbiegali do metra. - Słuchaj, wiem, że jako dziewczynka
byłaś wpatrzona w Nicka.
- Czyżby? - Rozbawiona sięgnęła do torebki po drobne.
- Pewno, trudno było nie zauważyć.
- Ale Nick nie zauważył. - Wrzuciła drobne z powrotem do torebki, gdy wyjął bilety
dla nich obojga.
- Cóż, on nie jest taki bystry. Ale teraz już nie jesteś małą dziewczynką.
Freddie zatrzymała się, ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała go w same usta.
- Nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy usłyszeć te słowa od kogoś innego.
Naprawdę cię kocham, Aleks.
- Oj, chyba niezupełnie. - Wziął ją pod rękę i poprowadził przez tłum czekający na
następny pociąg.
- Nie, wcale. Martwisz się, że zrobię coś, czego będę żałować albo czego Nick będzie
żałował.
- Gdybym tak myślał, on przez miesiąc nie byłby w stanie grać.
Roześmiała się.
- Gadanie. Kochasz go jak rodzonego brata. Złociste oczy Aleksija pociemniały.
- Ale to nie powstrzymałoby mnie przed połamaniem mu wszystkich kości, gdyby
użył rąk w niewłaściwym celu.
Pomyślała, że lepiej nawet nie wspominać, gdzie znajdowały się ręce Nicka parę
godzin temu.
- Jestem w nim zakochana, wujku - roześmiała się, potrząsając włosami. - O, to
cudowne uczucie. Tobie pierwszemu to mówię. Nawet tata i mama nic jeszcze nie wiedzą.
Uśmiech znikł z jej twarzy, gdy zobaczyła, że wpatruje się w nią oniemiały.
- Naprawdę cię to zaskoczyło? - spytała. Zaklął pod nosem i popchnął ją w kierunku
pociągu, który właśnie zatrzymał się na peronie.
- A teraz posłuchaj mnie, Freddie... - zaczął.
- Nie, najpierw ty mnie posłuchaj. - Chwyciła się mocno słupka. - Wiem, że twoim
zdaniem nie potrafię rozróżnić między młodzieńczym zauroczeniem a prawdziwą miłością,
ale się mylisz, bo potrafię. Potrafię - powtórzyła z takim przekonaniem, że nie zaoponował. -
Nie kocham chłopaka, którego poznałam przed laty, takiego jakim był wtedy. Kocham
mężczyznę, jakim jest teraz. Z wszystkimi jego wadami i zaletami, z jego niecierpliwością,
popędliwością, uczciwością, a czasem złośliwością i małostkowością. Kocham go takim, jaki
jest. On może tego jeszcze nie wiedzieć, może tego nie akceptować, może nie odwzajemniać
mojego uczucia, ale to moich uczuć nie zmieni.
Aleks odetchnął głęboko.
- Dorosłaś.
- Tak, dorosłam. I mam przed sobą najlepsze przykłady. Nie chodzi mi tylko o mamę i
tatę, ale o ciebie i Bess, i was wszystkich. I wiem, że jeśli kochasz dostatecznie głęboko i
prawdziwie, to ta miłość trwa.
Nie mógł się z nią spierać. Jego związek z Bess z każdym dniem stawał się pełniejszy
i bardziej wartościowy.
- Nick jest dla mnie tak samo ważny jak każdy z rodziny - oznajmił Aleks po chwili
namysłu. - Nawet ty. A więc mogę ci powiedzieć, że on nie jest łatwym człowiekiem,
Freddie. Nie pozbył się jeszcze bagażu, jaki na nim ciąży.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie mogę utrzymywać, że wszystko rozumiem, ale wiem,
że tak jest. Nie martw się o mnie za bardzo - dodała i pogłaskała go po policzku. - Prosiłabym
cię tylko, żeby ta rozmowa została między nami. Chciałabym mieć trochę czasu, zanim reszta
rodziny się dowie. Nie chcę wywoływać sensacji.
Gdy Freddie wróciła wieczorem do hotelu, zastała czekającą na nią wiadomość.
Zaintrygowana rozerwała kopertę już w windzie.
Zobaczyła zamaszyste pismo Nicka biegnące w poprzek kartki.
Dobra, masz racją. To będzie solówka dla Maddy. Na jutro chcą mieć słowa. Dobre
słowa. Uzgodniłem spotkanie z Valentine'em i resztą zespołu. Nie sfuszeruj niczego. Nick.
Pomknęła do pokoju jak na skrzydłach.
W dwie godziny później pędziła do mieszkania Nicka, przeskakując po dwa stopnie.
Wiedziała, że Nick pracuje w barze i że nie powinna mu teraz przeszkadzać. Usiadła więc
przy pianinie i włączyła magnetofon.
- Mam już dla ciebie słowa, Nicholas, i są lepsze niż dobre. Sam posłuchaj.
Podniecona zaczęła śpiewać do jego melodii. Słowa brzmiały jej w głowie, gdy po raz
pierwszy usłyszała muzykę. Teraz udoskonalone, wygładzone idealnie współgrały z muzyką.
Gdy wybrzmiała ostatnia nuta, Freddie przymknęła oczy.
- Co ty tu robisz?
Podskoczyła i błyskawicznie odwróciła głowę. W drzwiach stał Nick. Zauważyła, że
nie był w przyjaznym nastroju.
- Zostawiam ci wiadomość. Chciałeś mieć piosenkę przed spotkaniem. No i masz.
- Słyszałem. - Cierpiał, słuchając jej, obserwując, jak ją dla niego śpiewa. - Wesz,
która godzina? - spytał.
- Chyba dochodzi północ. Myślałam, że jesteś zajęty na dole.
- Jesteśmy zajęci na dole. Rio mi powiedział, że tu jesteś.
- Nie musiałeś przychodzić. Po prostu nie chciałam czekać do jutra. - Zaczynała się
już denerwować. - Dużo usłyszałeś?
- Wystarczy.
- No i jak? - Obróciła się szybko na stołku, wpatrując się w niego niecierpliwie. - Co o
tym myślisz?
- Myślę, że to kupię.
- No właśnie. Tylko tyle masz do powiedzenia?
- A co niby mam powiedzieć? - zdziwił się.
- Powiedz, co czujesz - zapytała.
Nie miał pojęcia, co czuje. W jakiś dziwny sposób wciągała go w rewiry, których
nigdy nie chciał badać.
- Myślę - zaczął ostrożnie - że to przejmujące słowa, trafiające do serca i duszy. I
myślę, że ludzie będą je nucić, wychodząc z teatru.
Milczała. Z zakłopotaniem stwierdziła, że oczy napełniają jej się łzami. Spuściła
wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.
- Nie spodziewałam się aż takiej pochwały z twoich ust - przyznała.
- Wiesz, że masz talent, Fred.
- Tak, mówię sobie, że wiem. - Podniosła wzrok. Serce biło jej szybciej, gdy na niego
patrzyła. - Mówię sobie całą masę rzeczy, Nick. Rzeczy, które szybko ulatują, gdy jestem
sama w środku nocy. Ale to, co powiedziałeś, będzie trwać, niezależnie od wszystkiego, co
się stanie.
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Nawet nie wiedział, kiedy do niej podszedł.
- Pokażę producentowi to, co przygotowaliśmy. Wezmę wolny dzień.
- A ja zajmę się urządzaniem nowego mieszkania, żeby się nie rozchorować z nerwów.
- Świetnie. - Bezwiednie wziął ją za rękę. Pokój tonął w półmroku, oświetlony tylko
małą lampką stojącą na pianinie. - Nie powinnaś tu była wracać dziś wieczór - powiedział.
- Dlaczego?
- Za dużo o tobie myślę. Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób.
- Czasy się zmieniają, ludzie też...
- Nie zawsze tego chcemy i nie zawsze jest to najlepsze wyjście - mruknął, zbliżając
usta do jej ust.
Tym razem wszystko było inaczej. Była na to przygotowana, ale rym razem pocałunek
był powolny, rozpaczliwy. Nie ogarnęła jej burza, jej ciało po prostu osłabło, omdlało,
rozpływało się jak woskowa świeca, która zbyt długo się paliła.
Czuł niewinność, jej niewinność tak bezbronną wobec jego namiętności. Wyobraźnia
rozpalała mu zmysły.
- Kłamałem - wyszeptał, odsuwając ją od siebie ostatkiem woli. - Powiedziałem, że
więcej cię nie dotknę.
- Chcę, żebyś mnie dotykał.
- Wiem. - Położył jej dłonie na ramionach i przytrzymał. - A ja chcę, żebyś teraz
poszła do siebie, do hotelu. Skontaktuję się z tobą jutro po rozmowie z Valentine'em.
- Chcesz, żebym została - szepnęła. - Chcesz być ze mną.
- Nie, nie chcę. - To przynajmniej była prawda. Nie chciał tego, nawet jeśli wydawało
się, że tak bardzo tego potrzebuje. - Jesteśmy rodziną, Fred, i wygląda na to, że możemy
razem pracować. Nie chcę tego zniszczyć. Ty też nie. - Odstąpił o krok. - A teraz chcę, żebyś
zeszła na dół i poprosiła Rio, żeby ci zamówił taksówkę.
Każdy nerw miała napięty do ostatecznych granic, jak strunę. Chciało jej się krzyczeć
ze złości, ale zobaczyła w jego oczach ogromne zatroskanie.
- Dobrze, Nick, czekam na wiadomość.
Przy drzwiach zatrzymała się jeszcze na chwilę i odwróciła.
- Ale wciąż będziesz o mnie myślał. Za dużo. I nigdy już nie będzie tak jak dawniej.
Kiedy drzwi się za nią zaniknęły, usiadł przy pianinie. Miała rację, przyznał pocierając
czoło. Nic już nie będzie takie jak dawniej.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niedzielny obiad w domu Stanislaskich nigdy nie przebiegał w spokojnej atmosferze.
Zaczynało się wczesnym popołudniem od krzyków dzieci, nawoływań dorosłych, głośnych
rozmów i szczekania psów. A później z kuchni zaczynały dochodzić smakowite zapachy,
wobec których żadne podniebienie nie mogło być obojętne.
W miarę jak rodzina się powiększała, dom na Brooklynie zdawał się rozciągać, jakby
był z gumy, żeby pomieścić wszystkich. Na podłodze i na kolanach dorosłych tłoczyły się
dzieci, wszędzie walały się gry i zabawki. Gdy nadchodził czas posiłku, rozkładano duży stół,
przy którym domownicy i goście zasiadali stłoczeni jedno przy drugim. Krążyły półmiski i
wazy ze smakołykami przygotowanymi przez mamę, rozmawiano z ożywieniem, śmiano się i
przekrzykiwano.
Dom Michaiła i Sydney w Connecticut był o wiele większy, mieszkanie Rachel i
Zacka wygodniejsze, a poddasze Aleksija i Bess przestronniejsze. Żadne z nich jednak ani
przez chwilę nie myślało, by przejąć tradycję domu Stanislaskich i urządzać u siebie nie-
dzielne obiady.
Bo to tutaj jest gniazdo rodzinne, zadumała się Freddie, ściśnięta na kanapie między
Sydney a Zackiem. To tutaj, niezależnie od tego, gdzie każde z nich pracuje czy mieszka, jest
ich dom.
- Na kolanka! - zażądała Laurel i zaczęła się wspinać po nodze Freddie. Miała
słoneczny uśmiech ojca i chłodne, bystre oczy matki.
- No chodź. - Wzięła ją na ręce i posadziła sobie na kolanach, a dziewczynka od razu
zajęła się kolorowymi kamieniami w jej naszyjniku.
- Jesteś zadowolona z mieszkania? - spytała Sydney, pochylając się ku niej.
- Bardzo. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Właśnie o czymś takim myślałam. Świetna
lokalizacja, metraż, wszystko. Jednym słowem nie mogłam trafić lepiej.
- To dobrze. - Sydney odwróciła wzrok od Freddie, kierując go ku swemu
najstarszemu synowi, który właśnie zabierał się do dokuczania siostrze.
Nie chodziło o to, że nadmiernie martwiła się o Moirę. Dziewczynka potrafiła sama
się bronić. Miała silne piąstki.
- Przestań! - zawołała i to wystarczyło, żeby chłopiec przestał ciągnąć siostrę za
koński ogon. - Rozglądasz się za meblami? - zwróciła się ponownie do Freddie. Laurel zeszła
już z kolan Freddie i zaczęła teraz wspinać się po jej nodze.
- Trochę - odrzekła Freddie. Z góry dobiegł mrożący krew w żyłach okrzyk wojenny,
po którym nastąpiło głuche uderzenie. Nikt nawet nie mrugnął. - Kupiłam parę rzeczy w
ostatnich dniach. Myślę, że zabiorę się do tego na dobre w przyszłym tygodniu, już po
przeprowadzce.
- Wiesz, znam jeden niezły i niedrogi sklep. Dam ci adres. Zack - zwróciła się do
męża.
- Hm? - Oderwał wzrok od telewizora, w którym właśnie oglądał mecz, i spojrzał
pytająco na Sydney.
Ruchem głowy wskazała Gideona. Najmłodsza latorośl Muldoonów przysunęła
właśnie krzesło do kredensu, gdzie na półce stał słoik z ulubionymi gumisiami Jurija.
- Ani się waż, Gideon - ostrzegł Zack.
- Tylko jednego, tatusiu - prosił chłopiec z miną niewiniątka. - Dziadek pozwolił.
- Nie wątpię. - Zack wstał, chwycił syna w pasie i podrzucił do góry. - Ej, mamusiu,
łap.
Wprawa i refleks sprawiły, że Rachel chwyciła syna w locie. Podeszła do Freddie.
- A gdzież to się podziewa nasz Nick? - spytała. To samo pytanie zadawała sobie
właśnie Freddie.
- Jestem pewna, że zaraz przyjdzie. Nigdy nie opuściłby obiadu. Wczoraj z nim
rozmawiałam.
Ale nie mógł, a może nie chciał przekazać jej opinii producentów na temat ich
wspólnego dzieła. Czekanie było dla niej jak siedzenie na rozżarzonych węglach.
Przecież do czekania powinnam się już była przyzwyczaić, pomyślała wzdychając.
Czekam na Nicka od dziesięciu lat.
Nie zwracała uwagi na gwar toczących się wokół rozmów. Słowa przepływały jej
mimo uszu. Wstała i torując sobie drogę między dziećmi i porozrzucanymi zabawkami, udała
się do kuchni. Przy stole zastała Bess przyprawiającą sałatę i Nadię stojącą przy kuchni.
Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. Podobało jej się to miejsce z zawsze
zastawionymi blatami, z lodówką całą pokrytą kolorowymi rysunkami dzieci. Na kuchence
zawsze coś się gotowało, a słoik z herbatnikami nigdy nie był pusty.
Właśnie takie pozorne drobiazgi stanowią o domowej atmosferze. Pewnego dnia,
przyrzekła sobie, i ja będę mieć taką kuchnię.
- Babciu. - Freddie pocałowała Nadię w rozgrzany policzek. Poczuła delikatny zapach
lawendy, zmieszany z aromatem pieczonego mięsa. - Pomóc ci w czymś? - spytała.
- Nie, dziecko. Usiądź, nalej sobie wina. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.
- Mnie pozwoliła tylko dlatego - powiedziała Bess - żebym się czegoś nauczyła. Nadia
uważa, że powinnam wreszcie przestać przygotowywać posiłki za pomocą telefonu, jedynego
sprzętu kuchennego, jakiego używam.
- Wszystkie moje dzieci umieją gotować - oświadczyła Nadia z odcieniem dumy w
głosie.
- Nick nie - mruknęła Freddie i Skubnęła rzodkiewkę.
- Nie mówiłam, że wszyscy gotują dobrze. - Nadia wyrabiała ciasto na kluski. Była
niedużą, ale silną kobietą, z siwymi już włosami i pogodną, zawsze uśmiechniętą twarzą. Jej
spokój, uświadomiła sobie nagle Freddie, wynikał z tego, że była szczęśliwa.
Wiek wyżłobił parę zmarszczek na jej twarzy, ale żadna nie była zmarszczką smutku i
niezadowolenia z życia.
- Kiedy się nauczysz - Nadia wskazała drewnianą łopatką w kierunku Bess - będziesz
mogła uczyć swoje dzieci.
- Przerażająca wizja. - Bess udała, że skóra jej cierpnie na samą myśl o tym. - Właśnie
w zeszłym tygodniu Carmen wysypała sobie na głowę całą torebkę mąki, a potem dodała
jeszcze jajka.
- Nauczysz ją gotować - uśmiechnęła się Nadia. - Synów też. Dam ci przepisy, które
dostałam od mojej mamy. Freddie, przyrządzasz kurczaka tak, jak cię nauczyłam?
- Oczywiście, babciu. - Freddie posłała Bess porozumiewawczy uśmiech. - Kiedy już
się zadomowię w nowym mieszkaniu, zaproszę was z dziadkiem na prawdziwą ucztę.
- Akurat - mruknęła Bess.
Z pokoju zaczęły dobiegać głośne okrzyki powitania i radości. Kiedy hałas wzmógł
się do granic wytrzymałości, Nadia otworzyła piekarnik, żeby sprawdzić pieczeń.
- Przyszedł Nick - oznajmiła. - Zaraz siadamy do obiadu.
Freddie wstała i jak gdyby nigdy nic, sięgnęła po dzbanek z winem stojący na szafce.
- Napijesz się czegoś zimnego, ciociu Bess? - spytała.
- Może soku. - Bess z namaszczeniem kroiła ogórek w cieniutkie plasterki. - Jak tam
mecz?
- Też się nad tym zastanawiałam - mruknęła Freddie, gdy nagle drzwi do kuchni
otworzyły się z trzaskiem.
W progu stanął Nick, z ogromnym bukietem kwiatów w jednej ręce, z dziewczynką na
drugiej i z malcem uczepionym nogi.
- Przepraszam za spóźnienie. - Wręczył bukiet Nadii i ucałował ją siarczyście w oba
policzki.
- Czy chcesz mnie przekupić kwiatami? - roześmiała się.
- Udało się? - zażartował.
- Zawsze ten sam. - Popatrzyła na niego z rozczuleniem. - Włóż je do wody. Weź
tamten wazon. - Wskazała na szafkę przy drzwiach.
Nie zwracając uwagi na czepiające się go dzieci, Nick podszedł do szafki.
- Same smakołyki - powiedział. - Coś, co lubią małe dziewczynki. - Uśmiechnął się do
Laurel i skubnął ją w policzek.
Zapiszczała z radości i przytuliła się do niego.
- Na ręce, Nick. Ja też chcę na ręce.
Nick popatrzył w dół na chłopca uczepionego jego dżinsów.
- Zaczekaj, aż będę miał wolną rękę, Kyle.
- Kyle, zostaw Nicka w spokoju - włączyła się Bess, biorąc od Freddie szklankę soku.
- Ale mamo, on wziął Laurel - skarżył się chłopiec.
- Poczekaj na swoją kolej. - Nick włożył kwiaty do wazonu, schylił się i podniósł
chłopca. Z Laurel na jednym, z Kyle'em na drugim ramieniu, odwrócił się i popatrzył na
Freddie. - Cześć, mała. Jak leci?
- Ty mi powiedz. - Spoglądała na niego znad kieliszka i przeklinała go w duchu, że
wygląda tak pięknie, z dziećmi na rękach, ze wzrokiem obserwującym ją z serdeczną
życzliwością. - Miałeś wiadomość od Reeda?
- Jest niedziela - przypomniał jej. - Wyjechał z rodziną do Hamptons albo do Bar
Harbor albo gdzieś tam jeszcze. Za parę dni się odezwie.
Za parę dni to ona eksploduje.
- Musiał jakoś zareagować.
- Niezupełnie.
- Przesłuchał taśmę?
- Oczywiście, że tak.
Kyle szarpał Nicka za włosy, domagając się, by zwrócił na niego uwagę. W końcu
rozpłakał się i wyciągnął ręce do Freddie. Wzięła go od Nicka.
- A więc co powiedział po przesłuchaniu taśmy?
- Niewiele.
- Musiał coś powiedzieć - nalegała. - Zwrócić na coś uwagę. Niemożliwe, żeby nie
powiedział ani słowa.
Nick tylko wzruszył ramionami. Sięgnął po plasterek marchewki z sałatki Bess, ale ta
uderzyła go w rękę.
- No wiesz! - obruszył się. - Przecież nikt nie widzi.
- Ja widzę. I to ja się staram, żeby sałatka pięknie wyglądała. Obieram jarzyny,
układam je, a ty chcesz mi zepsuć kompozycję. Możesz wziąć to. - Wręczyła mu marchew,
którą dopiero zamierzała pokroić.
- Dzięki. A swoją drogą, Freddie, dlaczego nie zajmiesz się przez parę dni domem? -
Ugryzł kawałek marchewki i zaczął ją przeżuwać.
Obserwował Freddie. Lubił, gdy jej wzrok zmieniał się ze spokojnego w gniewny, gdy
wydymała wargi, dając upust złości.
- Kup parę drobiazgów do nowego mieszkania. Kiedy tylko będę coś wiedział,
skontaktuję się z tobą.
- Chcesz, żebym tak po prostu czekała?
Jakby na znak solidarności z Freddie, Kyle położył główkę na jej ramieniu i spojrzał
spode łba na Nicka.
- Chcesz, żebym tak po prostu czekała? - powtórzył, naśladując ton jej głosu.
Nick roześmiał się ubawiony.
- To jest myśl. I niech ci czasem nie przyjdzie do głowy samej dzwonić do
Valentine'a. Stary przyjaciel rodziny czy nie, ale ja nie uznaję takich praktyk.
Mogła na to tylko odpowiedzieć milczeniem, ponieważ rozważała już taką
ewentualność.
- Nie wiem, dlaczego to miałoby... - zaczęła.
- Nie - uciął krótko i wręczywszy jej resztę marchewki, wyszedł z kuchni.
- Uparty i zawzięty, na dodatek przemądrzały, wszystko wie najlepiej - burczała
Freddie.
- Wie najlepiej - powtórzył Kyle niczym echo.
- Ciociu - Freddie zwróciła się do Bess. - Czy ty wykorzystujesz czasem swoje
znajomości?
Bess ze zdwojoną uwagą zajęła się krojeniem pieczarek.
- Wiesz, czasami mi się to zdarza.
- Co za wiercipięta - burknęła Freddie, z trudem utrzymując Kyle' a na rękach.
- Wielcipięta - powtórzył chłopiec, gdy wychodzili z kuchni.
- Ani się obejrzysz, jak będzie dorosły. Czas szybko płynie, z dzieci wyrastają
mężczyźni i kobiety - skomentowała Nadia.
- Niełatwo być dorosłym - rzuciła Bess. Nadia w zamyśleniu wyrabiała ciasto.
- On jest nią zainteresowany - powiedziała. Bess podniosła głowę. Nie była pewna,
czy Nadia zauważyła to co ona. Oczywiście, zadumała się Bess, ona powinna wiedzieć lepiej.
W sprawach rodziny Nadia wie wszystko, nic nie uchodzi jej uwagi.
- Ona nim też - oświadczyła i obie kobiety uśmiechnęły się do siebie.
- Ona zrobi z niego człowieka - stwierdziła Nadia z przekonaniem.
Bess skinęła głową.
- A on ją trochę okiełzna.
- On ma w sobie dużo serca - rozczuliła się Nadia. - I ogromną potrzebę posiadania
rodziny.
- Oboje są tacy.
- To dobrze.
- To wspaniale - dodała Bess, biorąc do ręki szklankę soku.
To była dopiero pierwsza z wielu rozmów tego wieczoru, które wprawiłyby w
zdumienie Freddie i Nicka, gdyby je usłyszeli. Na poddaszu Bess przytuliła się do Aleksa.
Miała zaspane oczy i ziewała. W pierwszych miesiącach ciąży zawsze była trochę ociężała i
rozleniwiona.
- Aleksij - zaczęła.
- Hm? - Pogłaskał ją po włosach, jednym uchem słuchając wiadomości w telewizji,
drugim żony. - Potrzebujesz czegoś?
Bess była wręcz książkowym przykładem kobiety w ciąży z wszystkimi
zachciankami, dolegliwościami, nastrojami, jakie towarzyszą na ogół temu stanowi.
- W lodówce są chyba jeszcze truskawki i masło orzechowe. Przynieść ci? - spytał.
- Cóż... - Zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową. - Nie, myślę, że
nie. - Uśmiechnęła się, widząc, jak Aleks delikatnie głaszcze jej brzuch. - Właściwie to
myślałam o Freddie i Nicku.
Poruszył się niespokojnie, pamiętając o tym, co przyrzekł siostrzenicy. Że dochowa
tajemnicy, jaką mu powierzyła.
- Co takiego?
- Myślisz, że wiedzą już, że oszaleli na swoim punkcie, czy dopiero zaczynają
wyczuwać, że coś się kroi?
- Co? - Aleks usiadł i wpatrzył się w żonę szeroko otwartymi oczami. - Nie rozumiem.
- Sama nie wiem. - Bess kręciła się niespokojnie, usiłując przybrać jak
najwygodniejszą pozycję. - Chyba sami są tym trochę zaskoczeni. Musi im się to wydawać
niesamowite.
Aleks westchnął głęboko. Oszukiwał sam siebie, myśląc, że Bess, zajęta własną ciążą,
nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niej.
- Niesamowite? - powtórzył. - Skąd wiesz, że oszaleli na swoim punkcie?
Bess spożytkowała całą swoją energię, by otworzyć jedno oko.
- Ile razy mam ci mówić, że pisarze są tak samo spostrzegawczy jak gliny? Ty też to
zauważyłeś, prawda? Sposób, w jaki na siebie patrzą, jak wokół siebie chodzą, jak się
zachowują, kiedy są razem?
- Może. - Nie był pewien, czy już wewnętrznie pogodził się z tą myślą. - Ktoś
powinien napomknąć o tym Nataszy.
Bess wzruszyła ramionami.
- Aleksij, w porównaniu z matkami gliny i pisarze są głusi, niemi i ślepi. - Przytuliła
się do męża i uśmiechnęła przymilnie. - A może jednak przyniesiesz mi truskawki?
Rachel i Zack obchodzili pokoje dzieci. Rachel ściągnęła walkmana z głowy córki, a
Zack wcisnął jej głębiej pod pachę pluszowego zajączka. Dawno już wyrosła z tej zabawki
dla dzieci, ale wciąż nie mogła się z nią rozstać.
- Z każdym dniem robi się coraz bardziej podobna do ciebie - powiedział Zack, gdy
zatrzymali się jeszcze na chwilę, by ostatni raz spojrzeć na swoją pierworodną córkę śpiącą
słodko niczym nowo narodzone dziecię.
- Z wyjątkiem brody - zgodziła się Rachel. - Tę na pewno ma po tobie.
Wyszli z pokoju córki i przeszli przez hol do pokoju obu synów. Równocześnie
wydali z siebie długie, bezradne westchnienie. Pokój wyglądał jak po trzęsieniu ziemi. Wśród
tego rumowiska leżały rozciągnięte dwa chłopięce ciała. Na podłodze i meblach walały się
ubrania, zabawki, modele samolotów, sprzęt sportowy, książki. Trudno było znaleźć choćby
skrawek wolnej przestrzeni. Jake leżał na samym brzegu łóżka z ręką zwieszoną do podłogi.
Cud, że nie stoczył się w sam środek tego bałaganu. Gideona prawie nie było widać wśród
skłębionych prześcieradeł.
- Jesteś pewien, że to nasze dzieci? - zastanowiła się Rachel, trącając starszego syna
łokciem. Zamruczał coś pod nosem i przesunął się bliżej środka łóżka. Teraz nie groziło mu
już, że spadnie.
- Codziennie zadaję sobie to samo pytanie - odparł Zack. - Kiedyś przyłapałem
Gideona, jak opowiadał jednemu z dzieci Miszy, że jeśli przywiążą sobie prześcieradło jak
pelerynę i skoczą z dachu domu Jurija, to polecą z powrotem na Manhattan.
Rachel zaniknęła oczy i zadrżała.
- Nawet mi tego nie mów. Są rzeczy, których wolę nie wiedzieć. - Uniosła kołdrę
Gideona i ze zdumieniem stwierdziła, że na poduszce zamiast głowy leży noga chłopca.
Podniosła więc kołdrę z drugiej strony.
- Chciałam cię spytać, co sądzisz o Nicku i Freddie - zwróciła się do Zacka.
- Pracują razem? Uważam, że to wspaniale. - Zack zaklął pod nosem, stanąwszy stopą
w samej skarpetce na lokomotywie kolejki. - Do diabła - syknął, uraziwszy się w palec.
- Ostrzegałam cię, że tutaj nie należy wchodzić bez butów. Ale wracając do mojego
pytania, to nie mówiłam o ich pracy. Chodziło mi o to, co myślisz o ich romansie.
Zack przestał masować stopę i utkwił zdumiony wzrok w Rachel.
- Romans? Jaki romans? Czyj romans? - pytał, kompletnie zbity z tropu.
- Nicka i Fred. Ej, Muldoon, uważaj, bo zmienisz się w słup soli.
Zack powoli dochodził do siebie. Wyprostował się, zapomniał o bolącym palcu.
- O czym ty właściwie mówisz? - spytał.
- O tym, że Freddie jest po uszy zakochana w Nicku. I o tym, że ilekroć ona znajduje
się w zasięgu jego ręki, on chowa ręce do kieszeni, jakby się bał, że zaraz jej dotknie.
- Czekaj, czekaj. - Ponieważ podniósł głos, uciszyła go. Wziął ją za rękę i pociągnął
do przedpokoju. - Chcesz mi powiedzieć, że tych dwoje jest zainteresowanych...
- Chcę powiedzieć, że etap zainteresowania już dawno mają za sobą. - Rachel
rozbawiona przechyliła głowę. - Co się z tobą dzieje, Muldoon? Martwisz się o swego
braciszka?
- Nie. Tak. Nie. - Zdezorientowany przeciągnął ręką po włosach. - Jesteś tego pewna?
- Oczywiście, i gdybyś nie traktował Nicka ciągle jak nastolatka o zbrodniczych
instynktach, też byś to zauważył.
Zack oparł się o ścianę i opuścił ramiona.
- Może i zauważyłem coś niecoś. Widziałem, jak się zachowywał, kiedy wyszła do
miasta z jednym z naszych kumpli.
- A więc był zazdrosny? - ucieszyła się Rachel. - Szkoda, że tego nie widziałam.
- Chętnie by mnie udusił za to, że ich sobie przedstawiłem. - Nagle roześmiał się
głośno. - Ach, ty stary łobuzie! Freddie i Nick. Kto by pomyślał?
- Każdy, kto ma oczy. Wzdycha do niego od lat.
- Masz rację. Może i jest słodka, ale wie, czego chce. Obawiam się, że mój mały
braciszek może mieć kłopoty. - Obejrzał się na żonę. Rozpuszczone włosy spływały jej luźno
za ramiona. Miała na sobie tylko cienką koszulę, która zsuwała jej się z prawego ramienia.
Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. - A co do romansu, Wysoki Sądzie, właśnie przeszło mi
przez myśl...
Nachylił się i zaczął szeptać jej coś do ucha. Uniosła brwi i wydęła usta.
- Cóż, to bardzo interesująca propozycja, Muldoon. Dlaczego by jej nie
przedyskutować... w łóżku?
- Na to właśnie czekałem.
Sydney leżała przytulona do męża w sypialni ich dużego domu w Conneticut. Serce
wciąż jej waliło, krew szybciej płynęła w żyłach.
Ciekawe, myślała. Po tylu latach wciąż jeszcze mężczyzna zaskakuje ją tym, co może
zrobić z jej ciałem. Miała nadzieję, że tak już pozostanie na zawsze.
- Zimno? - spytał, przeciągając dłonią po jej nagich plecach.
- Żartujesz? - Uniosła rozpaloną twarz. Ich spojrzenia się spotkały. - Jesteś taki
piękny, Michaił - powiedziała.
- Nie zaczynaj - ostrzegł.
Zaśmiała się i pokryła pocałunkami jego pierś.
- Kocham cię, Michaił.
- No to możesz zaczynać. - Westchnął z zadowoleniem i objął ją za szyję. Przez
chwilę leżeli w milczeniu, obserwując cienie tańczące na suficie. - Jak myślisz, czy czeka nas
wkrótce ślub?
Sydney nie spytała, czyj ślub. Chociaż jeszcze na ten temat nie rozmawiali, domyślała
się, o kim mąż myśli.
- Nick nie jest pewien, czego chce i co ma robić. Myślę, że Freddie jest pewna i
jednego, i drugiego. A swoją drogą, miło na nich patrzeć.
- Przypomina mi to inne czasy - zadumał się Michaił. - I inną parę.
- O, naprawdę? - Uniosła się na łokciu i uśmiechnęła.
- Byłaś bardzo uparta, mileńka.
- A ty bardzo pewny siebie.
- To prawda. - Nie poczuł się urażony. - Ale pamiętaj, że byłaś starą panną zakochaną
tylko w swojej pracy. - Poczuł lekkie szturchnięcie w żołądek. - Wyzwoliłem cię z tego.
- A kto teraz ciebie wyzwoli? - Przetoczyła się na niego, przyciskając go do materaca.
Pogrążona w błogiej nieświadomości, że stanowi centrum zainteresowania całej
rodziny, Freddie chwyciła nowo zakupiony telefon bezprzewodowy. Niemal chora z
podniecenia, szybko wybrała numer. Wiedziała, że ojciec prowadzi teraz zajęcia, ale matka na
pewno jest w swoim sklepie. Chciała się im koniecznie pochwalić nowym mieszkaniem.
- Mamo. - Ściskając w ręku słuchawkę, krążyła między dużym pokojem a kuchnią. -
Zgadnij, gdzie jestem. Tak. - Jej śmiech niósł się echem po mieszkaniu. - Jest cudowne. Nie
mogę się doczekać, kiedy je zobaczycie. Tak, wiem, na przyjęcie urodzinowe. Wszystko jest
bajeczne. - Przeskoczyła przez chińską wazę, którą kupiła w sklepie poleconym jej przez
Sydney, i okręciła się na pięcie. - Wdziałam się ze wszystkimi w niedzielę. Babcia
przygotowała wyborną pieczeń. Prezent? - zastanowiła się przez sekund,. - Od tatusia? Tak,
będę w domu przez cały dzień. A co to takiego?
Tanecznym krokiem zaczęła znowu przemierzać mieszkanie.
- Dobrze, uzbroję się w cierpliwość. Tak dostałam naczynia. Dziękuję, mamo.
Zawiesiłam nawet szafkę w kuchni, żeby miały gdzie stać. Kupiłam już trochę potrzebnych
rzeczy.
Wyjęła z torby z zakupami ciasto i przeszła do salonu.
- Nie, chcę kupić łóżko. Nie będę brała z domu. Liczę na to, że zachowacie mój pokój
taki, jaki jest. Będę miała wrażenie, że zawsze mogę wrócić, że nie wyjechałam na dobre. O, i
powiedz Brandonowi, że nie byłam jeszcze na meczu, ale na pewno pójdę w przyszłym
tygodniu. Natomiast mam już bilety na balet.
Dwa bilety, dodała w duchu. Zabierze Nicka, nawet gdyby się opierał.
- Powiedz Katie, że zapamiętam każdy ruch, każdy krok i gest, każde plie i fouettee.
O, i powiedz tacie... Tyle mam do powiedzenia każdemu, zresztą wszystko wam opowiem,
jak przyjedziecie, i... Zaczekaj mamo, ktoś dzwoni. Tak, mamo - uśmiechnęła się. - Założę
się, że wiem, kto to. Poczekaj, dobrze? Słucham - zawołała do słuchawki domofonu.
- Panna Frederica Kimball? Przesyłka dla pani. - Dziadek?
- A jak myślisz? - usłyszała silny męski głos. - Frank Sinatra?
- Chodź na górę, Frankie. Mieszkanie 5D.
- Wiem, wiem, moja mała.
- Tak, to dziadek - powiedziała do telefonu. - Na pewno zechce zamienić z tobą parę
słów, jeśli masz czas. - Przekręciła klucz i otworzyła szeroko drzwi. - Szkoda, że tego nie
widzisz, mamo. Mam wspaniałą windę, z żelazną ozdobną kratą. A moją sąsiadką z
naprzeciwka jest poetka, która ubiera się na czarno i mówi z wytwornym brytyjskim
akcentem lekko zabarwionym Bronxem. Chyba nigdy nie nosi butów. O, winda już jest.
Dziadek!
Jurij nie przyszedł sam. Był z nim Michaił, który taszczył ogromne pudła.
- Garnki i patelnie - oznajmił, stawiając prezenty na podłodze. - Twoja babcia boi się,
że nie będziesz miała w czym gotować.
- Dziękuję. Właśnie rozmawiam z mamą.
- Pozwól na chwilę. - Michaił chwycił od razu słuchawkę. Freddie niemal zniknęła w
ramionach dziadka.
Jurij był potężnym mężczyzną, z szerokimi barami. Ściskał ją tak, jakby nie widzieli
się całe lata.
- Jak tam moja dziecinka? - spytał.
- Cudownie.
Pachniał miętą, tytoniem i potem, mieszanką, która kojarzyła się jej z miłością i
poczuciem absolutnego bezpieczeństwa.
- Pozwól, że zwiedzę twoje królestwo - powiedział, obrzucając wzrokiem salon. - Nie
masz półek - stwierdził.
- Cóż... - Freddie objęła dziadka w pasie, przytuliła się do niego i zatrzepotała rzęsami.
- Właśnie pomyślałam sobie, że gdybym znała jakiegoś stolarza, który miałby trochę czasu...
- Ja ci zrobię półki. A gdzie są meble?
- Na razie nie ma. Ale stopniowo będę kupować.
- Mam w sklepie stół. Będzie pasować.
Podszedł do okien i dokładnie je obejrzał. Stwierdził, że mają dobre zamknięcia i
łatwo się przesuwają w górę i w dół.
- W porządku - ocenił. Sprawdzał właśnie listwy podłogowe i krany w kuchni, gdy
wszedł Nick. - Przyszedłeś wypakować pudła? - spytał Jurij.
- Nie. - Nick wręczył Freddie doniczkę z fiołkiem alpejskim. - Dla ciebie, żeby było ci
przyjemniej w nowym mieszkaniu.
Nie byłaby bardziej wzruszona, gdyby przykląkł na jedno kolano i ofiarował jej
pierścionek z brylantem.
- Jest piękny - powiedziała z zachwytem.
- Pamiętałem, że lubisz kwiaty. Pomyślałem sobie, że chciałabyś mieć jakąś roślinę. -
Jak zwykle w jej obecności, wsunął ręce do kieszeni i zlustrował pokój. - Wydawało mi się,
że to miało być małe mieszkanko - zauważył.
Zmieściłyby się tutaj dwa moje, stwierdził w duchu i potrząsnął głową z
niedowierzaniem. Bogaci mają zupełnie inną skalę wielkości.
- Nie powinnaś zostawiać drzwi otwartych - przestrzegł.
- Przecież nie jestem sama - zdziwiła się.
- Papo, Nata chce z tobą porozmawiać. - Michaił podał Jurijowi telefon. - Freddie,
masz tu może coś do picia?
- W lodówce - odparła, nie spuszczając oczu z Nicka. - A więc wpadłeś, żeby obejrzeć
mieszkanie i dać mu swoją aprobatę?
- Mniej więcej. - Wyszedł z salonu i udał się do sypialni, w której była tylko szafa
wypełniona po brzegi rzeczami, kilka pudełek i dywan, który musiał kosztować majątek.
- Gdzie zamierzasz spać? - spytał.
- Dzisiaj mają mi dostarczyć łóżko. Mam zamiar je wypróbować. To będzie
królewskie łoże.
- Hm - mruknął. Niebezpieczne rewiry. Sama myśl o niej w łóżku była niebezpieczna.
W jej łóżku, w jego łóżku, w jakim bądź łóżku. - Nie otwieraj tutaj okien - dodał. - Te schody
przeciwpożarowe to zaproszenie.
- Nie jestem idiotką, Nicholas - obruszyła się.
- Nie, jesteś tylko młoda i niedoświadczona. - Chwycił w locie puszkę z sokiem, którą
rzucił mu Michaił. - Musisz mieć w tych drzwiach porządny zamek.
- O drugiej ma przyjść ślusarz. Coś jeszcze, tatusiu? Spojrzał na nią spode łba, ale się
nie odezwał.
Zastanawiał się właśnie nad ciętą ripostą, gdy ponownie rozległ się dzwonek
domofonu. Wyglądało na to, że to kolejna przesyłka dla panny Kimball.
- Przypuszczalnie łóżko - domyśliła się Freddie.
Nick zapalił papierosa i zaczął szukać popielniczki. Podała mu porcelanową
podstawkę na mydło w kształcie łabędzia.
Ale to nie było łóżko. Stanęła jak wryta z szeroko otwartymi ustami, gdy czterej
potężni mężczyźni wtaszczyli do mieszkania fortepian.
- Gdzie go postawić, proszę pani? - spytał jeden.
- O Boże, to od tatusia, o Boże. - Oczy Freddie natychmiast napełniły się łzami.
- Tam - wskazał Nick, podczas gdy Freddie ocierała policzki. - To Steinway -
zauważył. - Wiadomo, wszystko co najlepsze, dla naszej małej Freddie - skomentował
zgryźliwie.
- Zamknij się, Nick - krzyknęła i wyrwała słuchawkę Jurijowi. - Mamo, och, mamo -
mówiła przez łzy.
Powinienem był wyjść razem z nimi, pomyślał Nick, gdy w pół godziny później został
z Freddie sam. Freddie nie mogła przestać się zachwycać nowym instrumentem. Śmiała się i
płakała na przemian, gładząc czarne skrzydło fortepianu.
- Przestań, dobrze? - Nick usiadł na ławeczce i uderzył w środkowe C.
- Jedno z nas ma uczucia, których nie wstydzi się okazywać. Spróbuj A.
- Boże, co za instrument - mruknął. - Moje małe pianino brzmi przy nim jak
zardzewiała blacha.
Freddie rzuciła na niego okiem, biorąc parę akordów. Oboje dobrze wiedzieli, że w
każdej chwili mógł zastąpić swoje pianino jakim by chciał instrumentem. Stać go było na to.
Ale był do niego przywiązany i nie miał zamiaru tego robić.
- Teraz moglibyśmy tutaj pracować, gdybyś chciał - powiedziała i zagrała parę taktów
swojej ostatniej piosenki. - Jeśli będziemy mieli nad czym pracować - dodała.
- Tak, nad tym. - Zaczaj improwizować bluesa.
- Posłuchaj jaki ma ton.
- Słucham. - Usiadła obok i bez trudu włączyła się w melodię, którą grał. - Nad tym? -
spytała.
- Hm. Aha - rzucił, jakby sobie nagle coś przypomniał. - Będziesz miała zajęcie, mała.
Pod koniec tygodnia podpiszesz kontrakt. Ejże, tracisz tempo - zauważył. - Przyspiesz.
Siedziała z rękami na klawiaturze, ale nie poruszała palcami. Patrzyła w ścianę przed
sobą.
- Nie mogę oddychać - powiedziała.
- Spróbuj wciągać powietrze i wypuszczać.
- Nie mogę. - Odwróciła się i oparła głowę na kolanach. - Podobało im się -
wykrztusiła wreszcie, gdy Nick nie bardzo wiedząc, co robić, nieporadnie głaskał jej plecy.
- Byli zachwyceni - powiedział. - Wszyscy. Valentine powiedział, że Maddy O'Hurley
uznała, że to najlepszy kawałek na otwarcie w całej jej karierze. Chce mieć następne.
Przejrzała też piosenkę o miłości. Oczywiście, zachwyciła ją moja muzyka.
- Nie łżyj, LeBeck. - Mimo ostrego tonu oczy miała wilgotne.
- Tylko nie zacznij się znowu mazać - ostrzegł.
- Jesteś profesjonalistką.
- Jestem autorką tekstów. - Uskrzydlona sukcesem, zarzuciła mu ręce na szyję i mocno
uścisnęła.
- Stanowimy zespół.
- Chyba tak. - Nawet nie wiedział, kiedy wtulił twarz w jej włosy. - Przestań tego
używać - powiedział.
- Czego?
- Tych perfum. Za bardzo na mnie działają.
- Lubię na ciebie działać - przyznała bez ogródek. Przesunęła wargi po jego szyi i
Skubnęła lekko koniuszek ucha.
Mało brakowało, a straciłby nad sobą panowanie.
- Przestań - warknął. Wziął ją za ramiona i odsunął od siebie. - Łączą nas stosunki
służbowe. Nie chcę, żeby mi w pracy przeszkadzały...
- Co takiego? - zaciekawiła się.
- Hormony. Mam już za sobą lata, gdy mną rządziły. I ty chyba też.
- Hormony ci się burzą? - Przesunęła językiem po wargach.
- Przestań. - Wstał, wiedząc, że lepiej zachować bezpieczny dystans. - Musimy od razu
ustalić pewne reguły gry.
- Świetnie. - Patrzyła na niego z rozbawieniem. - Jakie?
- Powinnaś przede wszystkim pamiętać, że jesteśmy partnerami. To znaczy
wspólnikami w pracy. - Uznał, że lepiej będzie nie przypieczętowywać tego uściskiem dłoni.
Zwłaszcza że jej dłonie były miękkie, delikatne i niewiarygodnie zmysłowe. - Łączy nas
interes.
- Zgoda. - Przechyliła głowę i powabnym, wystudiowanym ruchem założyła nogę na
nogę. - A zatem, kiedy zaczynamy... wspólniku?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nick widział, że Freddie błądzi myślami gdzieś daleko, nie mogąc się skoncentrować
na pracy. Przez dwa tygodnie stosunkowo gładko posuwali się naprzód, ale w miarę jak się
zbliżał dzień przyjazdu jej rodziny do Nowego Jorku na przyjęcie rocznicowe Nadii i Jurija,
coraz częściej pracowała zrywami.
Nie chciał jej przywoływać do porządku, lecz to ciągłe przeskakiwanie z tematu na
temat - a to nowy przepis na kanapki, jaki miał dać jej Rio, a to lampa w stylu secesyjnym,
którą kupiła do salonu, a to znów słowa piosenki, które pospiesznie pisała do muzyki z
drugiego aktu - wcale nie wychodziło na dobre ich pracy.
- Dlaczego po prostu nie pójdziesz na zakupy, do manicurzystki, nie zrobisz czegoś
naprawdę ważnego? - ironizował Nick.
Freddie spojrzała na niego z politowaniem i siłą woli powstrzymała się przed
ponownym zerknięciem na zegarek. Jej rodzina miała się zjawić za niecałe trzy godziny.
- Jestem pewna, że gdyby Barbra Streisand raz opuściła przedstawienie, Broadway by
się nie zawalił.
Mógł się tego spodziewać. Nawet gdyby nie zasugerowała, że resztę dnia będą mieć
wolną, sam by jej to musiał zaproponować.
- Mamy zobowiązania - zauważył jednak. - A ja zobowiązania traktuję poważnie.
- Ja też. Mówię tylko o paru godzinach.
- Parę godzin teraz, parę godzin potem. - Zmieniał jakąś nutę i nawet nie podniósł
wzroku. - W ostatnich dniach miałaś tych godzin aż nadto. - Wziął papierosa, którego przed
chwilą zostawił na popielniczce, i zaciągnął się głęboko. - To musi być strasznie męczące,
gdy życie towarzyskie przeszkadza w uprawianiu hobby.
Zaczerpnęła powietrza w nadziei, że jej to pomoże. Nie pomogło.
- To musi być strasznie męczące, kiedy twórczość staje się obowiązkiem -
odparowała.
Jeśli chciała go dotknąć, trafiła w dziesiątkę.
- Dlaczego nie spróbujesz robić tego, co do ciebie należy? - zirytował się. - Nie mogę
bez przerwy przywoływać cię do porządku.
- Nikt nie musi mnie przywoływać do porządku - wycedziła przez zęby. - Jestem tutaj,
prawda?
- Dla odmiany. - Cisnął niedopałek do popielniczki. - Dlaczego nie spróbujesz
przyłożyć się do czegoś, co pozwoli nam zarobić na utrzymanie? Nie każdy ma tatusia z górą
forsy. Niektórzy muszą sami zarabiać na życie.
- To nie fair.
- Ale to fakt, dzieciaku. A ja nie będę tolerować partnera, który tylko wtedy chce się
bawić w pisanie piosenek, kiedy ma na to ochotę czy wolną chwilę w swoim napiętym
harmonogramie.
Freddie odsunęła się i obróciła tak, by móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Pracuję tak samo ciężko jak ty, przez siedem dni w tygodniu od blisko trzech
tygodni.
- Z wyjątkiem tych godzin, kiedy musisz iść kupić pościel albo lampę, albo czekać na
dostarczenie łóżka.
Dokuczał jej z premedytacją, ale minio że zdawała sobie z tego sprawę, połknęła
haczyk.
- Nie musiałabym się zwalniać, gdybyś się zgodził pracować u mnie.
- Wspaniale, w tym kurzu i hałasie, kiedy Jurij montuje półki.
- Są mi potrzebne - broniła się. Robiła co mogła, żeby ta rozmowa nie przerodziła się
w kłótnię. - I to nie moja wina, że łóżko dostarczono z trzygodzinnym opóźnieniem. A w tym
czasie skończyłam słowa dla chóru w drugim akcie.
- Powiedziałem ci, że to wymaga pracy. - Ignorując ją, Nick zaczął grać.
- Ale to jest dobre - upierała się.
- Wymaga dopracowania - odparł.
Zacisnęła zęby. Nie zamierzała bawić się w takie przerzucanie piłeczki. Wydawało jej
się to zbyt dziecinne.
- Dobrze, popracuję nad tym jeszcze. Tyle że twoja muzyka powinna mieć więcej ikry.
Tego mu już było za wiele.
- Nie mów mi, że moja muzyka nie ma ikry. Jeśli nie potrafisz napisać do niej słów,
sam to zrobię.
- Czyżby? A więc i słowa też będą do niczego - zauważyła z sarkazmem, podnosząc
się z ławeczki.
- No dalej, lordzie Byron, bierz się do poezji. Przeszył ją wzrokiem, który by zabił,
gdyby wzrok mógł zabijać.
- Nie wchodź mi tu ze swoim wykształceniem, Freddie. College nie czyni z ciebie
jeszcze tekściarza, a tym bardziej nie robią tego znajomości. Pozwalam ci teraz na przerwę i
jedyne, co możesz, to dobrze wykorzystać ten czas.
- Ty mi pozwalasz na przerwę, paradne! - rzuciła z furią - Ty zarozumiały idioto, ty
ważniaku, nie widzisz niczego poza czubkiem własnego nosa. Wciąż mi dokuczasz! I
zapamiętaj, że sama wyznaczam sobie przerwy! Nie potrzebuję do tego ciebie. A jeśli nie
odpowiada ci mój sposób pracy czy jej efekty, powiedz to producentom.
Przebiegła przez pokój, chwytając w biegu torbę.
- Dokąd ty, do cholery, idziesz? - Zerwał się na równe nogi.
- Do manicurzystki - warknęła, chwytając za klamkę.
- Jeszcze nie skończyliśmy. Siadaj i rób to, za co ci płacą.
Mogłaby z nim walczyć, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że awantury
nie mają sensu. Bardziej niż swobodę ceniła sobie godność.
- Wyjaśnijmy sobie coś - zaproponowała. - Jesteśmy partnerami. A partnerstwo,
Nicholas, oznacza, że żadne z nas nie jest szefem. A więc i ty nie jesteś moim szefem Nie
zapominaj, że pozwoliłam ci decydować o wszystkim, całkowicie ci się podporządkowałam.
- Ty pozwoliłaś mi decydować - powtórzył, akcentując każde słowo.
- Właśnie. I tolerowałam twoje humory, twoje bałaganiarstwo i twój tryb życia, spanie
do południa, wszystko. Tolerowałam to w imię naszej wspólnej pracy. Uznałam, że nie będę
zwracać uwagi na takie drobiazgi, że najważniejsza jest muzyka. Uznałam, że każdy ma
jakieś wady, które są irytujące dla otoczenia, ale ja tu nie jestem po to, żeby cię wychowywać.
Na to i tak jest już, niestety, za późno. Nie pozwolę sobie jednak na twoje kąśliwe uwagi, na
groźby, na przykre słowa.
Oczy znów mu rozbłysły. W innych okolicznościach może zachwyciłaby się złotymi
iskierkami w zielonych tęczówkach, ale nie w tej chwili.
- Nikt ci na razie nie groził, Freddie - zaprotestował. - A teraz, jeśli już się
wyładowałaś, wracajmy do pracy.
Odwróciła się i szybkim ruchem wbiła mu łokieć między żebra. Zdążył tylko zakląć, a
już znikała za drzwiami.
- Idź do diabła - usłyszał jeszcze jej głos, któremu towarzyszył huk zatrzaskiwanych
drzwi.
Mało brakowało, a pobiegłby za nią. Nie był jednak pewien, jak się powinien
zachować. Czy udusić ją, czy raczej rzucić na łóżko. I jedno, i drugie byłoby błędem.
Co w nią wstąpiło? - głowił się, rozcierając obolałe żebra i wracając do pianina.
Przecież dziewczynka, którą znał, zawsze była taka zgodna i miła, trochę nieśmiała,
pogodna i naturalna jak promyk słońca. Oto co się dzieje, kiedy dziewczynki zmieniają się w
kobiety. Trochę konstruktywnego krytycyzmu, a stają się jędzami.
Do diabła, nad tym chórem trzeba jeszcze popracować. Słowa nie są na takim
poziomie jak zawsze. Stać ją na więcej. Musiał przyznać, że Freddie ma prawdziwy talent.
W zamyśleniu usiadł przy pianinie i zaczął po raz kolejny przegrywać ten sam
fragment. Myślami był jednak gdzie indziej. Nie dawało mu spokoju zachowanie Freddie.
Przez całe życie była rozpieszczana, przyzwyczajona, że spełniano wszystkie jej zachcianki.
Zawsze robiła to, co chciała. Najlepszy dowód, że teraz beztrosko przedkłada sprawy
towarzyskie nad obowiązki.
Ile czasu trzeba, żeby się urządzić? - zastanawiał się. Kiedy Rachel i Zack się
wyprowadzili, uporał się z tym w parę godzin. No tak, ale jak się uporał...
Obrócił się na ławeczce i obrzucił wzrokiem pokój. Może jest tu bałagan, ale widać, że
w tym pokoju ktoś mieszka, jest przytulny i ma duszę. Tak mu się w każdym razie wydawało.
Nie, zreflektował się po chwili. To nie pokój, to jednak chlew. Wciąż obiecywał sobie,
że posprząta, ale jakoś nie mógł się do tego zabrać. Trzeba by odmalować ściany i może
pozbyć się tego fotela z ułamaną nogą.
To żaden problem. Uporałby się z tym w ciągu weekendu. Nie potrzebuje takich
apartamentów, jakie wynajęła sobie Freddie. Może pracować wszędzie, w każdym miejscu.
Irytujące jest tylko to, że im więcej czasu spędza w tym mieszkaniu, tym bardziej
zaniedbane i nijakie mu się wydaje. Ale to jego sprawa i nie potrzebuje wysłuchiwać jej
komentarzy na temat swego stylu życia.
Zdecydowany pozbyć się jej z myśli, położył palce na klawiaturze i zaczął grać. Po
dwóch taktach mina mu zrzedła. Zachmurzył się, zmarszczył czoło.
Do diabła, ta muzyka rzeczywiście jest bez ikry.
Po powrocie do domu Freddie dokończyła przekąski, które przygotowała dla rodziny.
Żałowała niemal, że nie wynajęła większego mieszkania. Gdyby miała dwie sypialnie zamiast
jednej, wszyscy mogliby przenocować u niej, a nie korzystać z gościnności Aleksa i Bess.
W każdym razie przed wieczorną uroczystością będą jeszcze mieli trochę czasu dla
siebie. Chciała wszystko zapiąć na ostatni guzik.
Twój problem polega na tym, myślała, układając owoce i sery na paterze, że wszystko
musi być na najwyższym poziomie. Freddie zawsze była perfekcjonistką. Dobrze to dla niej
za mało, bardzo dobrze za mało, wspaniale też za mało. Perfekcja to jest to, co ją zadowala.
Krytykowała Nicka, bo nie był perfekcyjny.
Zresztą zasłużył na ostre słowa, zapewniała siebie, jakby chcąc uspokoić własne
sumienie. Jak mógł ją potraktować niczym zepsutego i rozkapryszonego dzieciaka, który
tylko bawi się w pracę! To ją zraniło, zraniło tym bardziej, że pragnęła jego uznania w takim
samym stopniu, jak jego miłości. Ból był tym większy, że on nie rozumiał, nie miał pojęcia,
jakie to miało dla niej znaczenie.
Lękała się Nowego Jorku, to prawda, ale równocześnie chciała być w tym mieście.
Spełniały się jej oczekiwania i nadzieje. Pisanie tekstów do piosenek było marzeniem, które
się ziściło, ale była to też ciężka praca, która w każdej chwili groziła klęską.
Czy on zdawał sobie sprawę, że gdyby nie sprawdziła się jako partner, mogłaby
ogłosić klęskę swoich pragnień? To nie była dla niej praca, a już na pewno nie hobby, to było
po prostu jej życie.
Wspomnienie wymiany zdań z Nickiem irytowało ją do tego stopnia, że postanowiła
wyrzucić je z pamięci i skupić się całkowicie na wieczorze, który ją czekał.
Wszystko musi być dopracowane w ostatnich szczegółach, pomyślała, krojąc pory na
sałatkę. W zapale o mało nie skaleczyła się w palec. Zaklęła pod nosem.
Nieważne, pomyślała i wzruszyła ramionami. Najważniejsze jest to, że niebawem cała
rodzina w komplecie będzie święcić uroki długoletniego małżeństwa. Bardzo się
zaangażowała w przygotowania do obchodów rocznicy ślubu Jurija i Nadii. Wybrała i za-
mówiła kwiaty, pomogła Rio ułożyć menu i zajęła się całą masą drobnych spraw.
Gdy Nick jeszcze spał, była już „Pod żaglami”, żeby udekorować bar. Najpierw z
Rachel i Zackiem wysprzątali pomieszczenie tak, że wszystko aż lśniło. Bess pomogła jej
porozwieszać baloniki, Aleks zwolnił się z pracy, żeby im pomóc. Sydney i Michaił pomagali
Rio w kuchni.
Wszyscy włączyli się w przygotowania do uroczystości. Wszyscy z wyjątkiem Nicka.
Nie, nie będę o nim myśleć, przyrzekła sobie po raz kolejny. Będzie myśleć wyłącznie
o tym, jak zorganizować ten szczególny wieczór, żeby był jak najbardziej podniosły i
uroczysty.
Zerwała się na dźwięk domofonu i podbiegła do drzwi. Jeszcze raz obrzuciła
wzrokiem pokój, upewniając się, że wszystko jest w porządku.
- Słucham?
- Meldują się Kirnballowie w komplecie - usłyszała głos ojca.
- Tatusiu! Jak to dobrze, że już jesteście. Chodźcie na górę. Jest winda. Na piąte
piętro.
- Jedziemy.
Freddie szybko przekręciła klucz w zamku, zdjęła łańcuch. Nie mogąc się doczekać
gości, pobiegła do windy.
Zobaczyła ich za ozdobną żelazną kratą, gdy winda się zatrzymała. Złociste włosy
ojca przeplatane tu i ówdzie siwymi nitkami i ciemne radosne oczy matki, potem Brandona w
czapeczce drużyny baseballowej i Katie przyciśniętą do kraty.
- Freddie, co za wspaniałe miejsce! - Niemal dorównująca jej wzrostem Katie
zarzuciła swe długie ramiona na szyję siostry. - Po drugiej stronie ulicy jest studio baletowe.
Będę mogła oglądać próby z twojego okna.
- Ekstra - przyznał Brandon. - Gdzie jedzenie?
- Już czeka - zapewniła brata. Brandon stanowił piękną mieszankę rodziców Po ojcu
odziedziczył złociste włosy, po matce egzotyczną urodę. - Drzwi są otwarte - dodała, gdy
Brandon, całując ją szybko w policzek, popędził do mieszkania.
- Tatusiu! - Zaśmiała się jak zawsze, kiedy porywał ją w objęcia. - Jak się cieszę, że
jesteś. Tęskniłam za tobą. - Zamrugała powiekami, by ukryć napływające do oczu łzy. - I za
tobą tęskniłam... - Przytuliła się do Nataszy.
- Nam też cię brakuje. Dom nie jest ten sam, kiedy ciebie w nim nie ma. - Natasza
przycisnęła ją do piersi, po czym odsunęła na odległość ramion. - Popatrz na nią - zwróciła się
do męża. - Jaka elegancka i zadbana. Spence, gdzie się podziała nasza mała córeczka?
- Wciąż tutaj jest. - Pochylił się, by jeszcze raz pocałować córkę. - Coś ci
przywieźliśmy - powiedział.
- Jeszcze więcej prezentów? - Roześmiała się i objąwszy ich w pasie, poprowadziła do
mieszkania.
- Tatusiu, nie powiedziałam jeszcze o fortepianie. Jest piękny.
Stanął w drzwiach i przyjrzał się instrumentowi. Ciemne drewno lśniło w blasku
promieni słońca padającego z okna.
- Wybrałaś idealne miejsce - pochwalił.
W pierwszej chwili chciała mu powiedzieć, że to Nick wskazał, gdzie ustawić
fortepian, ale tylko potrząsnęła głową.
- W każdym miejscu świetnie by się prezentował - zauważyła.
- Nie masz nic do jedzenia? Tylko to zielsko dla królików? - Brandon wyszedł z
kuchni, pogryzając seler naciowy.
- Tutaj nic innego nie dostaniesz. Najesz się na przyjęciu.
- Mamo, tato! - zawołała Katie z sypialni. - Chodźcie tutaj. Musicie je zobaczyć!
- To moje łóżko - wyjaśniła Freddie zaintrygowanym rodzicom. - Wczoraj je
przywieźli.
Było naprawdę bajeczne. Mając tak przestronny pokój, mogła sobie pozwolić na iście
królewskie łoże. Miało żelazne wezgłowie pomalowane na zielony kolor, co nadawało mu
nieco spatynowany wygląd. Widać było rękę rzemieślnika artysty, który przyozdobił żelazne
ornamenty kwiatami i ptaszkami.
- Super! - wykrztusił zachwycony Brandon, mając usta pełne zielska dla królika.
- Wspaniałe, prawda? - Freddie przesunęła dłonią po żelaznych ornamentach, dumna
ze swego nabytku.
- Jak z bajki - przyznała Natasza.
- Właśnie - rozpromieniła się Freddie. Wiedziała, że matka doceni i zaaprobuje ten
zakup. - A dziadek robi mi półki, żebym miała gdzie ustawić wszystkie rzeźby, jakie dostałam
od wujka Miszy. A to lustro pochodzi ze sklepu z antykami, który mi poleciła Sydney. -
Wskazała owalne lustro w ozdobnej miedzianozłotej ramie, zawieszone na bocznej ścianie
sypialni. - Nie znalazłam tylko jeszcze odpowiedniej komódki.
- I tak bardzo dużo zrobiłaś jak na niecały miesiąc - powiedział z uznaniem Spence.
Poczuł delikatny ból w okolicy serca. Zawsze tak będzie, pomyślał, ilekroć przypomni
sobie, że jego mała córeczka mieszka daleko od niego. Z drugiej strony była jego chlubą.
Objął ją i popatrzył z ojcowską dumą w oczach.
- Słyszałem, że praca dobrze wam idzie - dodał.
- Owszem. - Freddie zmusiła się do uśmiechu. Przeszli do salonu, gdzie Brandon
rozłożył się już na kanapie, a Katie biegała od okna do okna w nadziei, że zobaczy lekcję
baletu.
- Muszę się jeszcze przebrać - oznajmiła Freddie w chwilę później, kiedy goście
obejrzeli już mieszkanie i opowiedzieli wszystko, co działo się u nich od czasu wyjazdu
Freddie. - Masz bilety, tatusiu?
- Oczywiście. - Poklepał kieszonkę marynarki. - Dwa do Paryża, bez terminu powrotu,
z poświadczeniem pobytu w apartamencie dla nowożeńców u Ritza.
- Mama i papa w Paryżu - uśmiechnęła się Natasza. - Po tylu latach taki powrót do
Europy.
Spence delikatnie pogładził jej ciemne loki.
- Ale nie taki podniecający jak podróż furą przez góry - zauważył.
- Na pewno nie - roześmiała się. Wspomnienie ucieczki z Ukrainy, strachu i
przejmującego zimna, wciąż było żywe w jej pamięci. - Ale myślę, że będą woleli Paryż. -
Zauważyła przyczajone zmartwienie w oczach Freddie. - Myślę, że powinniście już pójść, ty i
dzieci - zwróciła się do Spence'a. - Może trzeba w czymś pomóc Zackowi i Nickowi. -
Uśmiechnęła się, patrząc porozumiewawczo na męża. - Ja jeszcze zostanę. Musimy się z
Freddie wystroić na przyjęcie.
Skinął głową ale widać było, że jest zaintrygowany, co się za tym kryje.
- To brzmi jak spisek - skonstatował. - Zarezerwuj dla mnie pierwszy taniec - dodał,
całując żonę.
- Oczywiście. - Natasza poczekała, aż wyjdą po czym usiadła na kanapie z kieliszkiem
wina, którym poczęstowała ją Freddie. - Pokaż mi, co chcesz dzisiaj włożyć.
- Kiedy to kupiłam - rzekła Freddie, wyjmując z szafy nową suknię - wyobrażałam
sobie, że będę najbardziej seksowną kobietą na przyjęciu. Ale teraz.. . - zawahała się. Patrzyła
z zachwytem na matkę wyglądającą jak Cyganka w miękko spływającej sukni z karminowego
jedwabiu. - Ale teraz, kiedy ciebie widzę, wiem, że będę musiała zadowolić się drugim
miejscem.
Natasza zaśmiała się i przeszła do sypialni.
- Nie wspominaj o swoim seksownym wyglądzie przy ojcu. On jeszcze nie jest
gotowy na taką wiadomość.
- Ale nie jest zły, że się wyprowadziłam? - zaniepokoiła się Freddie.
- Tęskni za tobą i nieraz zagląda do twego pokoju, jak gdyby się spodziewał, że tam
będziesz, taka mała dziewczynka z warkoczykami. Ja też to robię - przyznała, przysiadając na
brzegu łóżka. - Ale pogodził się już z tym, że wyjechałaś. Więcej, jest z ciebie dumny. I ja
też. Nie tylko z powodu muzyki, ale z powodu tego, jaka w ogóle jesteś.
Nikt nie mógł być bardziej zdziwiony niż Natasza, gdy Freddie opadła na łóżko obok
niej i zalała się łzami.
- Kochanie, co ci jest? - Natasza objęła ją, przytuliła i zaczęła uspokajająco głaskać po
plecach. - No, kochanie, powiedz mamie.
- Przepraszam. - Freddie wtuliła twarz w miękkie, przyjazne ramię Nataszy. - Myślę,
że to przez ten dzień dzisiaj, albo tydzień, tyle spraw się nagromadziło. Albo przez całe moje
życie. Może jestem zepsuta i rozpieszczona.
Natasza poczuła się osobiście urażona. Odsunęła się i popatrzyła Freddie prosto w
oczy.
- Zepsuta? Nie jesteś ani zepsuta, ani rozpieszczona! Co cię skłoniło do takich myśli?
- Nie co, a kto. - Niezadowolona z siebie Freddie zaczęła się nerwowo rozglądać w
poszukiwaniu chusteczki. - Och, mamo, strasznie się dzisiaj pokłóciłam z Nickiem.
No tak, pomyślała Natasza. Mogła się tego spodziewać.
- Często kłócimy się z tymi, na których nam zależy - pocieszyła córkę. - Nie powinnaś
sobie tego tak bardzo brać do serca.
- Ale to nie była zwykła sprzeczka, jakie już nieraz mieliśmy. Powiedzieliśmy sobie
straszne rzeczy. On nie szanuje ani mnie, ani mojej pracy. Jeśli o niego chodzi, to jestem
zdecydowana na wszystko. Wiem, że jak coś się nie uda, ty i tatuś mi pomożecie.
- Oczywiście będziemy przy tobie zawsze, kiedy tylko będziesz nas potrzebowała.
Taka jest rola rodziny. To nie znaczy, że nie jesteś silna i niezależna. Po prostu jest ktoś, na
kogo możesz zawsze liczyć.
- Wiem o tym, mamo. - Same te słowa wystarczyły, żeby poczuła się lepiej. - On po
prostu myśli... Och, wolałabym nie dbać o to, co on myśli - dodała rozżalona. - Ale go
kocham. Tak bardzo go kocham.
- Wiem - rzekła łagodnie Natasza.
- Nie, mamo. - Freddie zaczerpnęła głęboko powietrza i spojrzała Nataszy prosto w
twarz. - To nie tak jak z Brandonem i Katie, czy z innymi kuzynami. Ja go kocham.
- Wiem. - Natasza poczuła ukłucie w sercu i pogłaskała Freddie po twarzy. - Myślałaś,
że tego nie zauważę? Już przed laty przestałaś go kochać dziecięcą miłością. I to boli.
Freddie przytuliła twarz do ramienia Nataszy.
- Nie spodziewałam się, że tak się stanie. Kiedyś było bardzo łatwo go kochać. -
Pociągnęła nosem. - A teraz popatrz na mnie. Płaczę jak niemowlę.
- Masz przecież uczucia, czyż nie? I masz prawo je okazywać.
Nie mogła się nie uśmiechnąć, usłyszawszy z ust matki prawie dokładnie te same
słowa, które ona rzuciła w twarz Nickowi parę dni wcześniej.
- Okazałam je na pewno dziś po południu. Powiedziałam Nickowi, że jest
zarozumiałym idiotą.
- Bo jest.
Freddie już się trochę uspokoiła.
- Pewnie, że tak. Ale jest też uprzejmy i cudowny, i kochany. Tylko że czasem trudno
to dostrzec pod skorupą, w której się chroni.
- Nie miał łatwego życia, Freddie.
- A ja miałam. - Freddie sięgnęła po figurkę śpiącej królewny, którą podarował jej
Michaił. - Tatuś ciężko pracował, żeby stworzyć mi taki dom, jaki każde dziecko powinno
mieć. A potem zjawiłaś się ty i koło się zamknęło. Staliśmy się pełną rodziną. Nick był już
prawie dorosły, kiedy wkroczyliśmy w jego życie, i wiem, że poprzedzające lata pozostawiły
blizny. Kocham go takim, jaki jest, mamo.
- A więc będziesz musiała nauczyć się akceptować go takim, jaki jest.
- Zaczynam to rozumieć. Wszystko już przemyślałam - powiedziała Freddie z
tajemniczym uśmiechem. - Opracowałam szczegółowy plan. Ale nie jest łatwo przekonać
mężczyznę, żeby się w tobie zakochał.
- A chciałabyś, żeby to było łatwe?
- Myślałam, że tak. Ale teraz już sama nie wiem, czego chcę i co mam robić.
- Jedno możesz zrobić bez trudu. - Natasza podniosła się, wzięła z rąk Freddie
chusteczkę i otarła jej łzy. - Być sobą. Postępować zgodnie ze swoimi uczuciami. Być
cierpliwa. - Roześmiała się na widok miny, jaką zrobiła córka. - Wiem, że to dla ciebie
trudne, ale bądź cierpliwa, Freddie. Sprawdź, co będzie, jeśli cofniesz się o krok, zamiast biec
naprzód. Jeśli on do ciebie przyjdzie, będziesz miała to, czego chcesz.
- Cierpliwość! - westchnęła Freddie, wznosząc wzrok ku niebu. - Cóż, spróbuję. -
Podniosła głowę. - Mamo, czy ja jestem apodyktyczna?
- Może troszkę.
- A uparta?
- Może bardziej niż troszkę. Freddie roześmiała się.
- To wady czy zalety? - spytała prowokacyjnie.
- I jedno, i drugie. - Natasza pocałowała ją w czubek nosa. - Nie zmieniłabym żadnej z
tych cech. Zakochana kobieta musi być trochę apodyktyczna i bardziej niż trochę uparta. A
teraz umyj twarz. Zrób się na bóstwo, niech trochę pocierpi.
- Dobry pomysł - zgodziła się Freddie.
Nick postanowił, że nie będzie żywił do Freddie urazy. Ten wieczór należy do Jurija i
Nadii, a więc nie zepsuje go okazywaniem złego humoru. Nawet jeśli zasłużyła na to, żeby
dać jej nauczkę.
A przy tym czuł się chyba trochę winny, zwłaszcza kiedy zszedł na dół i zobaczył na
własne oczy, ile czasu i wysiłku poświęciła, żeby to miejsce przybrało odświętny wygląd.
Gdyby ktoś go obudził, pomógłby jej. Spojrzał na weselne dzwony zawieszone nad
kontuarem.
Jemu coś takiego nie przyszłoby do głowy. Nie wpadłby też na pomysł, żeby
poustawiać dokoła kosze i wazony z kwiatami, które napełniały pomieszczenie zapachem i
rozweselały barwami. Nie pomyślałby o gołębiach zawieszonych u sufitu ani o eleganckich
świecach w srebrnych świecznikach.
Udekorowanie sali musiało jej zabrać mnóstwo czasu, uznał. A więc powinien może
okazać trochę więcej cierpliwości, gdy go zaatakowała, będąc już zapewne myślami gdzie
indziej.
Wybaczy jej i puści w niepamięć to, co było. W końcu, jak mówi przysłowie, co było
a nie jest, nie pisze się w rejestr.
- Ej, Nick, próbowałeś już tych kuleczek z mięsa? Odwrócił się i uśmiechnął do
Brandona.
- Widziałem je i o mało nie straciłem ręki, kiedy chciałem je spróbować.
- Widocznie Rio bardziej lubi mnie. - Brandon włożył do ust kulkę nabitą na
drewnianą wykałaczkę. - Widziałeś już łóżko Freddie?
- Łóżko? - W jego głosie było poczucie winy, strach i ukryta żądza. - Skąd! A
dlaczego miałbym je widzieć?
- Bo to prawdziwe dzieło sztuki, ogromne jak jezioro! - Brandon wspiął się na stołek i
posłał Nickowi sympatyczny uśmiech. - Co byś powiedział na piwo? - zagadnął.
- Nie powiem.
- Myślałem o sobie - zawołał Brandon, gdy Nick napełnił kufel.
- Pewno, dzieciaku. Możesz sobie pomarzyć. - Obejrzał się na odgłos otwieranych
drzwi. I był szczęśliwy, że zdążył akurat przełknąć pierwszy łyk.
Natasza wyglądała imponująco w podkreślającej figurę sukni z karminowego
jedwabiu, ale jego wzrok przykuła Freddie.
Wyglądała tak, jakby była przystrojona światłem księżyca. Próbował sobie
powiedzieć, że suknia jest szara, ale błyszczała i połyskiwała srebrnymi refleksami. Opływała
sylwetkę Freddie. Prosta linia i delikatnie zaznaczona talia uwydatniały jej smukłą figurę. A
sposób, w jaki rozpuściła i zmierzwiła włosy, sprawiał wrażenie, jakby właśnie wstała z tego
ogromnego łoża, o którym mu opowiadał Brandon.
Natasza od razu podeszła do niego, by go uścisnąć. Freddie posłała mu tylko przelotny
uśmiech, ale unikała jego wzroku.
- Nowy garnitur? - spytała na chybił trafił, uzmysławiając sobie, że musi coś
powiedzieć, i przez parę sekund wpatrywała się w klapy jego czarnej marynarki. Podobał jej
się krój marynarki, ale oczywiście nie miała zamiaru tego powiedzieć.
- Uznałem, że okazja tego wymaga - odrzekł.
Ale nie krawata, zauważyła. Było mu do twarzy w rozpiętej pod szyją czarnej koszuli.
W oczach, kiedy wreszcie podniósł na nią wzrok, rozbłysły wyzywające ogniki. Miała
nadzieję, że obojętne wzruszenie ramion pozwoliło zamaskować wrażenie, jakie na niej
zrobił. Wydał jej się niezwykle pociągający i podniecający. Po swoim zachowaniu w ciągu
dnia nie zasługiwał jednak na najmniejszy komplement z jej strony.
- Jesteś w tym stroju niezwykle przystojny - stwierdziła Natasza.
- Dzięki.
- Wszystko tutaj wygląda świetnie - wtrąciła Freddie. - Przygotowania sprawiły mi
dużą frajdę.
- Obróciła się powoli, obrzucając wzrokiem salę, żeby raz jeszcze sprawdzić, czy
wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
- Dobra robota - pochwalił Nick, uznając, że tym samym wywiesił białą flagę. Freddie
jednak nie zaszczyciła go spojrzeniem. - Wygląda naprawdę imponująco - ciągnął, choć
uznał, że najlepiej było w ogóle się nie odzywać. - Musiało ci to zająć masę czasu.
- Niektórzy uważają, że czego jak czego, ale czasu mi nie brakuje - odparowała. -
Brandon, chodź do mnie. Lada moment wujek Misza przywiezie dziadka i babcię.
- Nie przywiezie ich - mruknął Nick znad kufla piwa.
- Jak to: nie przywiezie? Przecież tak było umówione.
- Zmieniłem plan - rzucił. - Przyjadą limuzyną.
- Wynająłeś limuzynę? - zdziwiła się Freddie.
- Ktoś mi nasunął ten pomysł - powiedział drwiąco. - W końcu to ich święto, a nie
zwykła kolacja rodzinna.
Freddie wydała z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Brandon popatrzył
zaniepokojony na matkę.
- Zająć pozycje - mruknął, szykując się na niezłe widowisko.
- To bardzo rozsądne, Nicholas. - Głos Freddie był lodowaty. Ku rozczarowaniu brata
kontrolowała jednak swoje zachowanie. - Jestem pewna, że to docenią, zwłaszcza że
podniesienie słuchawki i zamówienie samochodu nie wymaga ani czasu, ani wysiłku. Idę
pomóc Rio.
Obróciła się na pięcie i ostentacyjnie wyszła do kuchni. Tak w każdym razie odebrał
to Nick. Odsunął na bok kufel z nie dopitym piwem. Wygląda na to, że czeka go bardzo długi
wieczór.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Freddie była wściekła, że nie może myśleć o niczym innym tylko o Nicku. A przecież
postanowiła, że nie będzie na niego zwracała uwagi. W tłumie gości kłębiących się w barze
nie było trudno trzymać się z dala od jednego mężczyzny.
Nie mogła jednak pohamować swoich uczuć, w każdym razie po tym, co Nick zrobił
dla jej dziadków.
Tak czy inaczej, czas nie był odpowiedni po temu, żeby roztrząsać swój stosunek do
Nicka. Czekały grzanki, które należało wznieść, suto zastawione stoły, które trzeba było
opróżnić, i tańce, które należało odtańczyć.
Nick jednak nie prosił jej do tańca. Obtańcowywał jej ciotki, jej matkę, Nadię,
przyjaciółki rodziny i kuzynki. No i oczywiście tańczył z tą niewiarygodnie seksowną
Lorelie.
Cóż, jeśli on zamierza ją lekceważyć, ona będzie robiła to samo. Jak gra, to gra.
- Wspaniałe przyjęcie! - usłyszała nagle głos Bena tuż nad uchem.
- O tak. - Zmusiła się do uśmiechu, gdy niezdarnie prowadził ją po parkiecie wśród
tańczących par. -- Cieszę się, że mogłeś przyjść.
- Nie zrezygnowałbym z takiej okazji. Znam rodzinę Zacka od lat. To cudowni ludzie.
- Najlepsi, jakich sobie można wyobrazić. - Uśmiechnęła się tym razem nieco
pogodniej na widok Aleksa wirującego z matką w ramionach. - Naprawdę najlepsi.
- Myślałem... - Ben pomylił krok i o mało nie nadepnął jej na palec. - Przepraszam, ale
taniec nie jest moją mocną stroną.
- Nie bądź taki skromny - zaoponowała, choć przez chwilę bała się, że Ben wyłamie
jej nadgarstek. Skorzystała z pierwszej okazji, żeby wyzwolić się z jego ramion. - Jadłeś już
coś? - spytała. - Rio przeszedł dzisiaj samego siebie.
- A więc spróbujmy - zgodził się ochoczo.
No tak, myślał ponuro Nick, zerkając z ukosa w kierunku Freddie, gdy Lorelie tuliła
się do niego w tańcu. Flirtuje z Benem. Każdy, nawet Ben, powinien się zorientować, że
wcale jej na nim nie zależy. Po prostu go czaruje, typowa kobieta.
- Nick, kochanie. - Słodki głosik Lorelie przerwał mu te rozmyślania. - Zachowujesz
się, jakby mnie tu nie było. Chwilami mam wrażenie, że tańczę sama z sobą.
Uśmiechnął się do niej czarująco, sprawiając, że niemal uwierzyła, iż myśli wyłącznie
o niej.
- Zastanawiałem się właśnie, czy nie odwiedzić bufetu - powiedział.
- Odwiedziłeś go pięć minut temu - rzekła, wydymając wargi. Dobrze wiedziała, kiedy
mężczyzna się wymyka i jak należy na to zareagować. Przy mężczyźnie tak atrakcyjnym jak
Nick trzeba uciec się do odrobiny dyplomacji. - A więc może przyniesiesz mi kieliszek
szampana? - zaproponowała.
- Już się robi. - Skwapliwie skorzystał z okazji. Przez cały wieczór Lorelie czepia się
mnie jak rzep psiego ogona, pomyślał. Tego rodzaju zaborczość zawsze źle na niego działała i
sprawiała, że odczuwał natychmiastową potrzebę oswobodzenia się z takiej słodkiej niewoli.
Szczerze mówiąc, nic specjalnego do siebie nie czuli. Wiedział, że rozstając się z nią,
nie złamie jej serca, ale z drugiej strony wiedział też ze smutnego doświadczenia, że kobiety
źle znoszą nawet najłagodniejsze zerwanie.
Powinien zatem postąpić wobec niej możliwie jak najdelikatniej. Im prędzej się
wycofa, tym lepiej. Dla niej.
Już sama ta myśl sprawiła, że poczuł ulgę i zadowolenie z siebie. Otworzył butelkę
szampana. Korek wystrzelił w górę.
- Dlaczego mamy tylko muzykę z szafy? - Jurij podszedł do niego i poklepał go po
ramieniu. - W końcu jesteś pianistą, prawda?
- Jestem, ale teraz ktoś na mnie czeka - odparł Nick.
- Chcę, żeby mi zagrał ktoś z rodziny. Przecież to moje przyjęcie.
Kto jak kto, ale Nick nie mógłby odmówić Jurijowi.
- Zaczekaj, dziadku. Zaraz zagram. Weź tylko to. - Wręczył mu kieliszek szampana. -
Nie, nie pij. - Roześmiał się i wskazał gestem ręki drugi koniec sali. - Widzisz tę brunetkę, o
tam? Tę z ogromnymi... oczami?
- Któż by jej nie zauważył? - Jurij wyszczerzył w uśmiechu wszystkie zęby.
- Zanieś jej tego szampana, dobrze? I wyjaśnij, że przez chwilę będę grał. Ale nie
podrywaj jej za bardzo.
- Nie ma obawy, umiem się opanować. - Jurij ruszył tanecznym krokiem w stronę
Lorelie.
Nick zadowolony utorował sobie drogę przez tłum gości do fortepianu. Uśmiech
zniknął mu z twarzy, gdy zauważył, że na ławeczce przy fortepianie siedzi Freddie.
- Zajęłaś moje miejsce - stwierdził sucho. Rzuciła mu spojrzenie, które aż nadto
wyraźnie mówiło, że jest tak samo jak on niezadowolona z tej sytuacji.
- Chcą, żebyśmy zagrali razem - wyjaśniła.
- Nie jestem tym zachwycony.
- To uroczystość dziadków, prawda? Mają prawo do specjalnych życzeń.
Trudno było nie zgodzić się z tym stwierdzeniem.
- No to posuń się - powiedział.
Usiadł ostrożnie, starając się nie dotknąć jej kuszących delikatnych ramion ani bioder.
- Co zagramy? - spytał.
- Może Cole Portera, a może Gershwina. Odchrząknął, przysunął bliżej mikrofon i
zagrał pierwsze takty melodii „Człowiek, którego kocham”. Freddie poprawiła się na
ławeczce, położyła dłonie na klawiaturze i już po chwili grali na cztery ręce.
Po dwudziestu minutach była zbyt zadowolona ze wspólnej gry, by boczyć się na
Nicka.
- Nieźle - zauważyła.
- Cóż, ma się wprawę.
- Hm - bąknęła i zmieniła rytm na boogie - woogie.
Podchwycił zadowolony, że zaczęła trochę improwizować. Lubił to. Obawiał się
tylko, by jej perfumy za bardzo go nie podnieciły.
- Możesz zrobić pięć minut przerwy - zasugerował.
- Poradzę sobie. Ben pewnie czuje się osamotniony.
- Ben? - powtórzyła, nie sprawiając wrażenia zakłopotanej. - Ach, Ben. Myślę, że
jakoś się beze mnie obejdzie. Ale ty stanowczo powinieneś zrobić chwilę przerwy. Jestem
pewna, że Lorelie za tobą tęskni.
- Nie jest typem kobiety zaborczej - odparł, sam nie wierząc w to, co mówi. Szybko
zmienił tempo gry, by zmylić Freddie i odwrócić jej uwagę. Ale ona bez trudu się do niego
dostosowała.
- Naprawdę? Nie powiedziałabym tego, widząc, że ona nie odstępuje cię na krok.
Oczywiście, niektórzy mężczyźni... - Urwała, gdy rozległy się głośne oklaski. - Spójrz na
nich. - Roześmiała się serdecznie na widok Jurija i Nadii wywijających w rytm szybkiej
muzyki. - Czyż nie są wspaniali?
- Najlepsi. Dlaczego my... A to drań!
- Co się stało? - Podążyła za jego wzrokiem. Wyglądało na to, że samotny Ben i
osamotniona Lorelie pocieszają się wzajemnie. O ile pocieszanie się było właściwym słowem
na amory w ciemnym kącie sali.
- Ona mu siedzi na kolanach.
- Widzę, gdzie siedzi.
- Wystarczyło tylko na chwilę zostawić go samego - wymamrotała równocześnie z
Nickiem, który jak echo powtórzył te słowa w odniesieniu do Lorelie.
Pierwszy się ocknął.
- Co? Coś ty powiedziała? - Nic. A ty?
- Nic.
Nagle uśmiechnęli się do siebie jak na komendę.
- Cóż... - Freddie odetchnęła głęboko i spojrzała na niego z ukosa. - Czyż nie tworzą
pięknej pary?
- Uroczą. A teraz idą tańczyć.
- Tym gorzej dla niej - skomentowała ze współczuciem. - Ben to miły facet, ale nie ma
pojęcia o tańcu. Obawiam się, że nadwerężył mi nadgarstek.
- Wytrzyma to. Ale zwolnijmy, zanim Jurij padnie. Nick płynnie przeszedł od
szybkich rytmów boogie do wolniejszej, romantycznej melodii „Strangers in the Night”.
Freddie westchnęła tęsknie. Sentymentalne melodie zawsze nastrajały ją
romantycznie. Wzruszona popatrzyła na Nicka nieco łagodniej. Może powinna go lepiej
traktować, skoro tak dobrze im się razem gra i tak dobrze się rozumieją.
- Wiesz, to piękne, co zrobiłeś dla babci i dziadka - powiedziała.
- Głupstwo. Jak sama stwierdziłaś, wystarczyło podnieść słuchawkę telefonu i
zamówić limuzynę.
- Zawieszenie broni - bąknęła i na sekundę dotknęła jego ręki. - Nie chodzi tylko o ten
samochód, Nick, choć to był świetny pomysł. Ale że były w nim te białe róże, kawior, wódka.
Bardzo to dobrze wymyśliłeś.
- Chciałem, żeby im trochę zaszumiało w głowach. No i żeby poczuli się jak
prawdziwi nowożeńcy. - Roześmiał się, zadowolony, że lody między nimi stopniowo
zaczynają topnieć. - Cieszę się, że ci się to podobało.
Freddie odetchnęła z ulgą. A więc rozejm.
- Wiesz, nie powinienem był tak się zachować wobec ciebie - usprawiedliwiał się. -
Nie wziąłem pod uwagę, ile czasu i wysiłku kosztowały cię przygotowania do dzisiejszego
wieczoru, nie mówiąc o urządzaniu mieszkania. Choć szczerze mówiąc, nie mogę pojąć,
dlaczego tyle czasu poświęciłaś na szukanie lampy.
Secesyjna lampa stanowiła przedmiot jej szczególnej dumy i radości.
- Dobrze już, dobrze. Co ci się nagle stało?
- Pięknie przygotowałaś salę na przyjęcie.
- Dzięki. - Zadowolona z małego zwycięstwa, gestem wezwała ojca, by ją zmienił. - A
skoro jesteś taki miły - dodała, pochylając się, by pocałować go w policzek -
wspaniałomyślnie ci wybaczam.
- Nie prosiłem cię... - Ale ona już wstała i zanim zdążył dokończyć zdanie, odeszła.
Miejsce córki zajął Spence. Nick zmarszczył czoło niezadowolony. - Kobiety - wzruszył
ramionami.
- Sam bym tego lepiej nie wyraził. Nie ma co mówić, wyrosła na kobietę atrakcyjną i
niezależną - zgodził się Spence.
- A była takim miłym dzieckiem - zamyślił się Nick. - Nie powinieneś był pozwolić jej
dorosnąć.
Obserwując Nicka kątem oka, Spence doszedł do wniosku, że w opinii Nataszy o
stosunku tych obojga tkwiło źdźbło prawdy. Poczuł lekkie ukłucie w okolicy serca. Wiedział,
że zawsze tak będzie, ilekroć uświadomi sobie, że jego mała córeczka zaczęła prowadzić
własne życie. Ale równocześnie był z niej dumny.
Płynnie przeszli z Nickiem do muzyki Raya Charlesa.
- Wiesz - ciągnął - odwiedzają już nas różni chłopcy, i Katie też zaczyna flirtować.
- Niemożliwe. - Szok szybko ustąpił miejsca niemiłemu poczuciu starzenia się. Skoro
do Katie już przychodzą chłopcy... Jak ten czas szybko leci! - Niemożliwe. Gdybym miał
córkę, nigdy bym na to nie pozwolił.
- Rzeczywistość jest brutalna - zgodził się Spence, po czym przeszedł do właściwego
tematu. - Wiesz, Nick, jestem spokojny, wiedząc, że nie spuszczasz Freddie z oczu. Bardzo
bym się o nią martwił, gdybym nie miał pewności, że ktoś się nią opiekuje. Ktoś, komu ufam.
- Oczywiście. - Nick przełknął ślinę. - Masz rację. Pograj chwilę sam, skoczę do
bufetu.
Spence uśmiechnął się do siebie i mocniej uderzył w klawisze.
- Nie powinieneś mu dokuczać. - Natasza stanęła za mężem i położyła mu rękę na
ramieniu.
- To mój obowiązek jako ojca, żeby trochę zatruć mu życie. Pomyśl tylko, jakiego w
tym nabiorę doświadczenia do czasu, aż przyjdzie kolej Katie.
- Aż boję się o tym myśleć - zażartowała.
Było już dobrze po dziesiątej, gdy przyjęcie się skończyło. Oprócz Nicka i Freddie w
barze został tylko Zack i Rachel. Freddie zadowolona rozejrzała się dokoła.
Sala sprawiała wrażenie, jakby przeszło przez nią tornado albo armia najeźdźców
stoczyła krwawą bitwę.
Z sufitu smętnie zwisały resztki dekoracji. Na podłodze walały się kolorowe bibułki,
ozdoby i wstążki. Na stołach stały półmiski i salaterki z resztkami jedzenia, leżało parę
kawałków tortu i resztka roztopionych lodów. Tu i ówdzie widać było plamy na obrusach,
wszędzie walały się okruchy i niedopałki.
Gdziekolwiek spojrzeć, widać było kieliszki, szklanki i butelki. W rogu ktoś ułożył
piramidę z kieliszków do wina. Na podłodze poniewierały się serwetki, a nawet, co dziwne,
Freddie zauważyła porzucony gdzieś w kącie złoty pantofelek na cieniutkiej szpilce.
Zastanawiała się, w jaki sposób jego właścicielka dokuśtyka do domu.
Oparłszy się o bufet, Zack też obrzucił wzrokiem salę i roześmiał się szeroko.
- Chyba zabawa była niezła.
- Raczej tak. - Rachel pozbierała swoje rzeczy. - Dziadek wychodził tanecznym
krokiem, a mnie wciąż dźwięczą w uszach ukraińskie dumki.
- Sama nieźle szalałaś - roześmiał się Zack.
- Wódka tak na mnie działa. A czyż nie było cudownie widzieć ich twarze, kiedy
daliśmy im prezent?
- Babcia aż się popłakała - powiedziała Freddie.
- A dziadek mówił, żeby przestała - wtrącił Nick - ale sam też płakał.
- To był cudowny pomysł, Freddie. - Oczy Rachel znowu zwilgotniały. -
Romantyczny, uroczy, piękny.
- Wiedziałam, że powinniśmy podarować im coś szczególnego. Nigdy bym o tym nie
pomyślała, gdyby nie mama.
- Nie mogłaś wpaść na lepszy pomysł. - Rachel włożyła płaszcz i obrzuciła wzrokiem
salę. - Wiecie co, zostawmy cały ten bałagan i chodźmy - zaproponowała. - Jutro się
posprząta.
- Masz rację. - Zack miał ogromną ochotę zostawić to wszystko. Wziął żonę za rękę i
pociągnął ją w stronę drzwi. - Opuszczamy pokład - zarządził.
- Idźcie naprzód - powiedziała Freddie obojętnym tonem. Nie chciała, by ta noc
dobiegła końca. A jeśli przedłużenie jej ma oznaczać mycie naczyń, przystanie i na to. - Ja tu
trochę uporządkuję.
Rachel zawahała się.
- Myślę, że moglibyśmy... - zaczęła, czując nagle wyrzuty sumienia.
- Nie. - Freddie popatrzyła na nią znacząco. - Idźcie do domu. Zostawiliście przecież
dzieci z opiekunką. Musicie ją zwolnić. Na mnie nikt nie czeka.
- Jedna godzina więcej nie będzie miała znaczenia - stwierdził Zack, rozprostowując
ramiona.
- Owszem, nie zaangażowaliśmy opiekunki na całą noc - powiedziała Rachel i mocno
nadepnęła mężowi na palec.
- Ale... - próbował jeszcze dyskutować. Wreszcie pojął, w czym rzecz.
- Dobrze, zacznijcie sprzątać. Ja jestem wykończony. Ledwo się trzymam na nogach,
oczy mi się kleją.
- Aby spotęgować efekt, ziewnął przeciągle. - Jutro dokończymy sprzątania, jeśli nie
zdążycie zrobić wszystkiego. Dobranoc, Freddie. - Popatrzył znacząco na swego
przyrodniego brata. - Dobranoc, Nick.
- Do jutra - rzucił Nick. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, potrząsnął głową. - Dziwnie
się zachowywał - zauważył.
- Po prostu był zmęczony. - Freddie ustawiała na tacy szklanki.
- Nie, co innego zmęczenie, a co innego dziwne zachowanie. On się dziwnie
zachowywał. - On też się dziwnie czuje, uświadomił sobie teraz, gdy zostali z Freddie sami. -
Posłuchaj, oni mieli rację. Jest już późno. Dlaczego nie mielibyśmy zostawić tego
wszystkiego i zabrać się stąd? Na porządki będzie czas jutro.
- To idź do siebie, jeśli jesteś zmęczony. - Freddie z pełną tacą skierowała się do
kuchni. - Nie mogłabym zasnąć, wiedząc, że tak to wszystko zostawiłam. Ale wiem, że tobie
to nie przeszkadza - dodała przez ramię, popychając nogą drzwi.
- Wydaje mi się, że to nie tylko moja sprawka - mruknął Nick, niosąc drugą tacę. -
Wydaje mi się, że widziałem jedną czy dwie osoby, które używały dziś wieczór szklanek.
- Mówiłeś coś? - zawołała Freddie.
- Nie. Nic.
Zaniósł tacę do kuchni, gdzie ona już wkładała naczynia do zmywarki, i postawił ją z
trzaskiem na stole.
- Nie pójdziesz do piekła za to, że zostawisz naczynia w zlewie - odezwał się
uszczypliwie.
- Ani ty nie dostaniesz za to nagrody - odcięła się. - Powiedziałam, żebyś szedł spać.
Poradzę sobie.
- Poradzę sobie - powtórzył, naśladując jej ton i mimikę. Wziął wiaderko, wstawił je
do zlewu, wlał płyn do mycia podłóg i nalał gorącej wody.
Uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała.
Przez następne dwadzieścia minut pracowali w milczeniu. Z przyjemnością patrzyła,
jak podłoga odzyskuje dawny wygląd, a bufet zaczyna z powrotem lśnić. Nick z zapałem
szorował stoły i ustawiał krzesła, pogwizdując od czasu do czasu. Widziała, że nastrój z
minuty na minutę mu się poprawia.
- Zauważyłam, że Ben i Lorelie wyszli razem - zaczęła.
- Nic nie ujdzie twojej uwagi - odrzekł cierpko, robiąc krzywą minę. - Dobrze się
bawili. Jak wszyscy.
- Nie przejmujesz się tym za bardzo.
- To nie było nic poważnego. - Wzruszył ramionami. - Między mną a Lorelie nigdy... -
Uważaj, co mówisz, ostrzegł siebie. - Po prostu nie pasowaliśmy do siebie.
Freddie ogarnęła niesłychana radość, ale zdołała nie okazać emocji. Przesunęła krzesło
i ustawiła je przy stole, pod którym Nick właśnie umył podłogę.
Zbliżył się do niej. Skoro już poruszyła ten temat, uznał, że nadszedł czas na
wyjaśnienia.
- Freddie, chciałem z tobą porozmawiać na temat tego popołudnia.
- Dobrze. Wiem, że jak zrobimy gruntowny porządek, Zack pomyśli, że jest tu
niepotrzebny. A ja nie chciałabym ranić jego uczuć.
Podeszła do szafy grającej i pochyliła się nad listą piosenek. Zastanawiała się przez
chwilę, wreszcie nacisnęła guzik i odwróciła się.
- Nie tańczyłeś ze mną dzisiaj - rzekła z wyrzutem.
- Naprawdę? - zdziwił się, choć bardzo dobrze wiedział, dlaczego z nią nie tańczył.
- Naprawdę. - Podeszła do niego powoli, w rytm muzyki rozbrzmiewającej z szafy.
„Tylko ty z tym światem godzisz mnie...”, pomyślała.
Doskonale.
- Chyba nie chcesz zranić moich uczuć, Nicholas?
- Nie, ale...
Nie dokończył, bo go objęła. Ujął jej rękę i poprowadził na parkiet.
Poruszał się płynnymi, niezwykle eleganckimi ruchami. Zawsze tak było,
przypomniała sobie, opierając głowę na jego ramieniu. Gdy pierwszy raz z nim tańczyła, była
niezwykle poruszona i aż drżała z przejęcia. Teraz też była poruszona, ale zupełnie inaczej niż
przed laty.
Jak kobieta, a nie jak dorastająca dziewczyna.
Świetnie się poddaje, pomyślał Nick. Cudownie się ją prowadzi. Zawsze tak było,
przypomniał sobie, przyciągając ją bliżej. Ale nigdy przedtem tak nie pachniała jak teraz i nie
pamiętał, by jej włosy tak go kusiły, by ich dotknąć...
Byli sami i muzyka była odpowiednia do nastroju tej chwili. Zawsze był wyczulony na
muzykę. Kusiło go, by musnąć wargami skroń Freddie, by lekko skubnąć koniuszek jej ucha.
Zatrzymał się na sekundę, odsunął ją od siebie na długość wyciągniętej ręki i obrócił
kilka razy dokoła. Roześmiała się. Oczy jej rozbłysły radośnie, gdy przyciągnął ją z
powrotem.
Wyczuwała doskonale każdy jego krok i ruch, jak gdyby urodziła się w jego
ramionach. Wydawało się, że go uprzedza, gdy obracał ją, krążył dokoła niej, prowadził raz
tak, a raz inaczej. Ruchem tak pełnym gracji jak cała choreografia ich tańca, podniosła głowę
i spojrzała mu w oczy.
Tylko na to czekał. Jego usta na to czekały.
Złączyły się z jej ustami. Zamknął ją w ramionach, zatopił palce w jej włosach. Nie
słyszał już melodii płynącej z szafy, bo w jego głowie rozbrzmiewała inna muzyka, ich
własna symfonia intymności.
Pomyślał, że mógłby ją pochłonąć, gdyby mu na to pozwoliła. Jej skóra, jej zapach, jej
cudownie szczodre usta. Kiedy ich pocałunek stał się gorętszy, bardziej zmysłowy, wyobraził
sobie, jak proste byłoby wziąć ją teraz na ręce i zanieść na górę. Prosto do łóżka.
Ta wizja tak go zaszokowała, że oprzytomniał i odsunął ją od siebie.
- Fred... - zaczął.
- Nic nie mów. - Jej oczy pociemniały, rozmarzyły się. - Tylko mnie całuj, Nick. Po
prostu mnie całuj.
Znowu ich usta się zetknęły, co sprawiło, że zapomniał natychmiast o wszystkich
powodach, dla których nie powinno się to zdarzyć. Mimo wszystko jednak zdołał się
opanować. Położył jej ręce na ramionach i odstąpił o krok.
- Nie możemy tego robić - powiedział.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Stąpamy po niebezpiecznym gruncie - ostrzegł. - Weź rzeczy i torebkę. Odprowadzę
cię do domu.
- Ale ja chcę zostać tutaj, z tobą - oświadczyła spokojnie, choć serce biło jej jak
szalone. - Chcę pójść z tobą na górę, do łóżka.
Nick poczuł znany już charakterystyczny ucisk w żołądku.
- Powiedziałem, żebyś wzięła rzeczy i torebkę. Jest późno.
Może nie miała zbyt dużego doświadczenia, ale sądziła, że wie, kiedy może się
posunąć dalej, a kiedy powinna się wycofać. Na miękkich nogach podeszła do bufetu po
torebkę.
- Dobrze, niech będzie jak chcesz. Ale nie wiesz, co tracisz.
Obawiał się, że wie, i to aż za dobrze.
- Gdzie się tego nauczyłaś?
- Ach, mało to było okazji? - rzuciła niedbale przez ramię, otwierając drzwi. - Idziesz?
Teraz dopiero uzmysłowił sobie, że bezpieczniej byłoby wezwać dla niej taksówkę. Za
późno. Freddie była już na ulicy.
- Zaczekaj! - zawołał i pospiesznie zamknął drzwi baru na klucz.
Freddie szła wolno w dół ulicy.
- Piękna noc - zauważyła. Nick mruknął coś ze złością.
- Tak, po prostu cudowna. Daj mi torebkę.
- Co?
- Po prostu daj mija. - Chwycił małą błyszczącą kopertowkę i wsunął ją do kieszeni
marynarki. Dopiero teraz zauważył kolczyki w uszach Freddie. - Założę się, że te kamienie są
prawdziwe - powiedział.
- Te? - Odruchowo podniosła rękę i dotknęła kolczyka z szafirem okolonym
brylantami. - Tak, a dlaczego pytasz?
- Powinnaś wiedzieć, że nie należy paradować z rocznym dochodem rencisty w
uszach.
- Co za sens byłoby je mieć, a nie nosić - zauważyła z bezbłędną logiką.
- Jest na to czas i miejsce. A Lower East Side o trzeciej nad ranem jest do tego
najmniej odpowiednia.
- Chcesz je włożyć do kieszeni? - spytała wyniośle. Zanim zdążył odpowiedzieć, że
właśnie o tym myślał, usłyszał czyjś głos. Wydał mu się znajomy.
- Hej, Nick!
Spojrzał na drugą stronę pustej ulicy i zobaczył jakiś cień. Rozpoznał go.
- Idź jak gdyby nigdy nic - powiedział do Freddie, odruchowo zasłaniając ją sobą. - I
nic nie mów.
Zadyszany od biegu, wyrósł obok nich szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy w
luźnych workowatych spodniach.
- Jak leci, Nick? - spytał.
- Nie narzekam, Jack.
Freddie otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko zduszony kwik, gdy Nick ścisnął
ją za rękę tak, że miała wrażenie, jakby pogruchotał jej wszystkie kości.
- Niezła sztuka. - Jack mrugnął porozumiewawczo i szturchnął Nicka łokciem. -
Zawsze miałeś szczęście.
Mężczyzna wyglądał zbyt żałośnie, by się go bać.
- Tak, szczęściarz ze mnie. Ale teraz się spieszymy, Jack.
- Cóż, rzecz w tym, że jestem spłukany. A kiedy nie był? - pomyślał Nick.
- Wpadnij jutro do baru, pożyczę ci.
- Dzięki, ale rzecz w tym, że potrzebuję teraz.
Nie zatrzymując się, Nick sięgnął do kieszeni i wyjął dwadzieścia dolarów. Doskonale
wiedział, na co zostaną przeznaczone, jeśli Jackowi uda się o tej porze złapać swego dealera.
- Dzięki, bracie. - Banknot zniknął w przepastnej kieszeni spodni. - Oddam ci.
- Pewno. - Kiedy mi kaktus wyrośnie na ręce. - Do zobaczenia, Jack.
- A pewnie. Raz Kobra, na zawsze Kobra.
O nie, pomyślał Nick. Nigdy. Wściekły, że został zmuszony do tego spotkania i że
Freddie zetknęła się z kawałkiem jego brudnej przeszłości, przyspieszył kroku.
- Znasz go z gangu, do którego kiedyś należałeś - powiedziała ze spokojem.
- Tak, stał się ostatnim lumpem.
- Nick...
- Włóczy się po okolicy, czasem przez cały dzień. Założę się, że nie będzie cię
pamiętał, bo był już naćpany, ale gdybyś się na niego natknęła, po prostu uciekaj.
- Dobrze. - Chciała go wziąć za rękę, jakoś uspokoić, odsunąć ponure wspomnienia,
ale dotarli już do budynku, w którym mieszkała. Nick wyjął z kieszeni torebkę.
Sam wziął klucze i otworzył drzwi. Wszedł z nią do środka i nacisnął guzik windy.
- Jedź na górę i zamknij drzwi na klucz - powiedział.
- Chodź ze mną, zostań ze mną - poprosiła. Chciał jej dotknąć, tylko raz jeszcze, ale
palce wciąż były brudne w miejscu, gdzie dotknął ręki Jacka, kiedy wręczał mu pieniądze.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co się właśnie zdarzyło? - spytał. - Zetknęliśmy się z
jakąś częścią mojego życia i gdybyś nie była ze mną, wziąłby od ciebie coś więcej niż te
piękne kolczyki.
- On nie jest częścią twojego życia - zaprotestowała łagodnie. - On nie jest twoim
przyjacielem. Ale dałeś mu pieniądze.
- Może dzięki temu nie naciągnie następnej osoby, którą spotka.
- Nie jesteś już jednym z nich, Nick. Wątpię, czy tak naprawdę kiedykolwiek byłeś.
Nagle poczuł się śmiertelnie zmęczony. Oparł głowę o jej czoło.
- Nie wiesz, kim byłem, kim jeszcze mógłbym być. A teraz idź na górę, Fred.
- Nick... - zawahała się.
Aby zamilkła, chwycił ją za ramiona i przycisnął usta do jej warg. Gdy wreszcie
mogła odetchnąć, zatoczyłaby się, gdyby jej nie podtrzymał i nie wepchnął do windy.
Patrzyła, jak zasuwał żelazną kratę. Nie była zdolna do żadnego ruchu.
- Zamknij drzwi na klucz - przypomniał jeszcze raz, odwrócił się i wyszedł.
Na ulicy obejrzał się za siebie, popatrzył w przód i na boki. Później podniósł głowę i
zaczekał, aż w jej oknie rozbłysło światło.
Dopiero teraz ruszył w drogę powrotną do domu.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Miała niewiarygodne sny. Zgoda, spała zaledwie parę godzin, ale nie widziała powodu
do narzekań. Prawdę powiedziawszy, obudziła się wcześnie, w cudownym nastroju. A że
miała trochę wolnego czasu, wybrała się do centrum, żeby odwiedzić kilka interesujących
sklepów i kupić do mieszkania jakieś drobiazgi, które Nick nazywał świecidełkami.
Wróciwszy do domu taksówką, rzuciła torbę ze swoimi najnowszymi nabytkami i
wyszła po raz drugi. Teraz była już jednak trochę spóźniona. Ale dzień był zbyt piękny, żeby
się z tego powodu martwić.
Wiosna była w pełnym rozkwicie, w powietrzu czuło się już zapowiedź szybkiego
lata. Powietrze było jasne i spokojne, nie czuło się jeszcze upału, który latem wprost zbijał z
nóg.
Freddie uznała, że jest jedną z najszczęśliwszych kobiet na świecie. Mieszka w
niezwykłym, ekscytującym mieście, jeśli wszystko dobrze pójdzie, czeka ją wspaniała kariera
zawodowa. Jest młoda i zakochana. I, o ile nie zawodzi jej kobieca intuicja, niewiele trzeba,
żeby przekonała mężczyznę, którego kocha, by odwzajemnił jej uczucie.
Każdy punkt jej planu przybiera realne kształty.
A ponieważ była w doskonałym nastroju, zatrzymała się przy budce ulicznego
sprzedawcy i kupiła sobie i Nickowi po ogromnym preclu.
Wkładała właśnie do kieszeni resztę, gdy zauważyła mężczyznę przechodzącego przez
ulicę na wprost budynku, przy którym stała.
Szczupła twarz, pochylona sylwetka, niechlujne ubranie. Zadrżała, gdy rozpoznała w
nim typa, którego Nick minionej nocy nazywał Jackiem. Trzymał w ręce papierosa i raz po
raz się zaciągał, rzucając przy tym czujne spojrzenia na lewo i prawo.
Mimo że jego wzrok na sekundę zatrzymał się na Freddie, zorientowała się, że jej nie
poznaje. Odetchnęła z ulgą. Oczywiście, gdyby sytuacja tego wymagała, odezwałaby się do
niego, ale szczęśliwie nie musiała tego robić. Tym bardziej nie chciała wspominać Nickowi o
spotkaniu z jego dawnym kumplem z gangu.
Przyspieszyła kroku, nie oglądając się za siebie. Mimo wszystko czuła się trochę
niepewnie. Palił ją kark, tak jakby ścigał ją czyjś uporczywy wzrok. Na szczęście była już
przy barze.
Kiedy weszła do kuchni, natychmiast zapomniała o Jacku. Zatrzymała się na chwilę,
żeby wyrazić Rio swoje uznanie za wczorajszą ucztę.
Potem, skubiąc precel, weszła na schody. Radosnego humoru nie zmącił jej nawet
widok Nicka, który otworzywszy drzwi, od razu na nią warknął.
- Spóźniłaś się.
Co za sympatyczny facet!
- Nie byłam pewna, czy wstałeś. Mamy za sobą długą noc.
- Wstałem i pracuję, czego nie można powiedzieć o tobie.
Miał za sobą długą i męczącą noc. Spał może z godzinę, a i to niespokojnie, pocąc się,
przekręcając z boku na bok. Męczyły go sny, w których wracała burzliwa przeszłość i
odzywała się niepokojąca teraźniejszość.
Wtedy był niedoświadczony, ale teraz też brakowało mu doświadczenia. Cierpiał z
powodu frustracji emocjonalnej i fizycznej, jakiej nie doznawał nigdy przedtem. Doskonale
przy tym wiedział, gdzie szukać przyczyny tego stanu uczuć.
Stała teraz naprzeciw niego, jaśniejąca, złocista jak promień słońca. Mimo że Freddie
zdawała sobie sprawę z jego podłego humoru, uśmiechnęła się radośnie, przechylając głowę
w charakterystyczny dla siebie sposób.
Nie ogolił się, zauważyła, ale nie raziło jej to. Przeciwnie, gniewne oczy i
jednodniowy zarost przydawały jego twarzy trochę brutalności i dzikości, co na swój sposób
było nawet pociągające.
Odniosła wrażenie, że tej nocy w ogóle nie spał.
- Nie wyspałeś się, co? Przyniosłam ci precla. Podsunęła mu go pod same usta. Chcąc
nie chcąc.
musiał ugryźć kawałek, ale nie był tym zachwycony.
- A gdzie keczup? - upomniał się.
- Weź sobie z lodówki. - Podeszła do pianina i usiadła na ławeczce. - Gotowy do
pracy?
- Pracowałem bez przerwy. - Co innego niby można robić, jeśli się nie śpi? - A co ty
robiłaś?
- Zakupy.
- Wyobrażam sobie.
- Ale zanim zaczniesz mnie krytykować, dowiedz się, że przypadkiem skończyłam też
słowa do „Gdy cię tu nie będzie”. - Otworzyła teczkę i wyjęła zapisane kartki papieru. -
Wygładziłam je, zanim otwarto sklepy - dodała.
Mruknął coś pod nosem, ale usiadł obok. W miarę czytania humor zaczął mu się
poprawiać. Powinien był przewidzieć, że słowa będą doskonałe.
Nie zamierzał jednak wbijać ich autorki w dumę.
- Niezłe - skwitował krótko.
- Dziękuję, Gershwinie.
- Bardzo proszę, Byronie - zrewanżował się. Dopiero teraz uważnie jej się przyjrzał,
zmrużył oczy.
- Coś ty zrobiła z włosami? - zdziwił się. Odruchowo je poprawiła.
- Ściągnęłam je do tyłu i podpięłam. Tak jest wygodniej.
- Ale ja wolę tak - powiedział i zaczął wyciągać z włosów szpilki.
- Przestań. - Uderzyła go w rękę.
Chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał jedną lęka, drugą wciąż wyciągając szpilki.
Gdy wreszcie włosy opadły jej na ramiona, roześmiał się zadowolony.
- O tak - powiedział. - Teraz dużo lepiej. Mruknęła coś pod nosem nachmurzona.
- Widzę, że stałeś się ekspertem w sprawach fryzur - stwierdziła zjadliwie.
- Tak jest ci bardziej do twarzy. Odgarnęła włosy z czoła.
- A może i ja zmienię ci fryzurę, co? Żeby ci było bardziej do twarzy.
Wyciągnęła rękę, ale on był szybszy. Była zła, że zawsze ją uprzedza. Mocował się z
nią przez chwilę, aż zabrakło jej tchu i zaczęła chichotać.
Po chwili zorientowała się, że on się nie śmieje, ale patrzy na nią nieruchomym
wzrokiem. Patrzy tak przenikliwie, z taką intensywnością, że serce znowu zaczęło jej szybciej
bić, a w gardle wyschło. Ich nogi się splątały, tak że w końcu sama nie wiedziała, jak i kiedy
znalazła się na jego kolanach.
Poczuła ucisk w żołądku, serce zaczęło jej bić jak szalone i ogarnęło ją uczucie
absolutnej niemocy.
- Nick - zdołała wykrztusić.
- Tracimy czas. - Puścił jej ręce. Musi się opanować, przerwać tę niebezpieczną grę. -
Przegrajmy ten kawałek, który skończyłaś. Zobaczymy, jak to brzmi.
Cierpliwości, napomniała siebie, bądź cierpliwa. Wytarła o spodnie wilgotne dłonie.
- Dobrze. Jeśli jesteś gotowy.
Po takim trudnym początku praca poszła już gładko. Oboje skoncentrowali się na
muzyce. Siedzieli teraz biodro w biodro jak partnerzy, jak współpracownicy, jak przyjaciele.
Minęła jedna godzina, druga, trzecia, następna. W pewnym momencie Rio przyniósł
im trochę resztek z przyjęcia i został przez chwilę, żeby z rozanieloną miną posłuchać ich gry.
Podjadali, wygładzali muzykę i słowa, spierali się o drobiazgi i niemal osiągali
jednomyślność w sprawach zasadniczych.
Niemal.
- Powinno być romantycznie - powiedziała.
- Zabawnie - skontrował.
- To ich noc poślubna.
- Właśnie. - Wyjął papierosa i zapalił, ciesząc się w głębi duszy, że stopniowo
zmniejsza dzienną dawkę nikotyny. - Popędzili do tego ślubu na łeb na szyję. Znali się
wszystkiego trzy dni.
- Są zakochani - zauważyła.
- W ogóle się nie znają. Nic o sobie nie wiedzą. - W zamyśleniu zaciągnął się
papierosem, układając w głowie kolejną scenę. - Pognali do sędziego pokoju na absurdalną
ceremonię, a teraz siedzą w byle jakim pokoju hotelowym, zastanawiając się, co właściwie
ich do tego skłoniło. I co u diabła mają teraz zrobić.
- Być może, ale to wciąż ich noc poślubna. A ty piszesz pieśń żałobną.
Roześmiał się tylko.
- Słuchałaś kiedyś tak naprawdę „Marsza weselnego”, Fred? - Odłożył papierosa i
zaczął grać.
Freddie musiała przyznać, że muzyka była podniosła, poważna i trochę przerażająca.
- W porządku, jeden zero dla ciebie. Zagraj to jeszcze raz i pozwól, że się zastanowię.
Wstała i zaczęła krążyć po pokoju, wsłuchana w muzykę wydobywającą się spod
palców Nicka. Obserwowała go i zastanawiała się.
Co w nim jest, że tak na nią działa? Czy jego wygląd? Może tak było przed laty, kiedy
jako nastolatka zobaczyła po raz pierwszy te niespokojne zielone oczy. Ale teraz nie zwracała
już takiej uwagi na wygląd Nicka.
Jego zachowanie? Nie mogła się nie uśmiechnąć. Raczej nie. Potrafił być uprzejmy i
kochający, lecz bywał również szorstki i nie dbał o uczucia innych. To nie znaczy, że chciał
kogoś zranić czy sprawić ból, nie, on po prostu zapominał, że coś takiego jak uczucia w ogóle
istnieje.
To jego serce, uznała. To jego serce przyciąga jej serce. I tak już pozostanie. Ale co by
było, gdyby go spotkała zaledwie wczoraj? Gdyby spotkali się jako obcy sobie ludzie, i ona
oddałaby mu swe serce na zawsze?
Czy byłaby przestraszona? Niepewna? A może podniecona?
- Kim jest ten mężczyzna - mówiła do siebie półgłosem - który mnie żoną nazywa? I
który obrączką na zawsze mnie zdobywa? Trzeba czegoś więcej niż obrączki, by zmienić
życie dziewczyny...
Zmarszczyła czoło, gdy Nick się obrócił.
- Musi być trochę dosadniej - powiedziała, nadal przemierzając pokój tam i z
powrotem.
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy? - zastanawiała się dalej. - Ale czy serca to połączy?
Miłość, szacunek i wierność, a jaka będzie codzienność?
Nick odwrócił się i roześmiał.
- Podoba mi się to. Małżeństwo i śmierć. Niezła para.
- Mogę to zrobić lepiej. Kim jest ten mężczyzna, który czeka pod drzwiami? Czego
żąda ode mnie? Kim dla niego mam być? Może żoną? Kochanką? Dziwką? On chce mnie
nagą widzieć. Nie uda mi się wykręcić...
Zatrzymała się, roześmiała i potarła w zakłopotaniu brodę.
- Przesadziłam, co?
- Dlaczego, to dobry temat. Popłoch, dziewczyna wpadająca w popłoch - powiedział.
- Kto wie, kto wie. - Podeszła do niego. - Może zaczniemy tak jak proponowałeś,
powoli, w żałobnym rytmie, coś jakby organy, wiolonczela. A potem dodamy tempa, szybciej
i jeszcze szybciej. Panika. Popłoch.
- I zmienimy tonację.
- Dobrze. Spróbuj tutaj. - Aby zademonstrować, o co jej chodzi, pochyliła się nad jego
ramieniem i położyła dłonie na jego dłoniach spoczywających na klawiaturze.
- Tak, rozumiem, wyobrażam sobie to, o czym mówisz. - Dałby wszystko, żeby nie
czuć na plecach jej piersi. - Freddie, nie pchaj się na mnie.
Ton jego głosu wzbudził jej czujność.
- Ojej, przepraszam. - Cofnęła się odrobinę, słuchając jego gry. - Tak, to chyba to.
Trafione w dziesiątkę - orzekła. - Położyła dłonie na jego ramionach i zaczęła je delikatnie
masować. - Jesteś spięty - zauważyła.
Uderzał palcami w klawisze, nie panując nad swoją grą.
- Freddie, wciąż się na mnie pchasz - powtórzył z naciskiem.
- Wiem.
Jej włosy musnęły jego policzek, a zapach tych piekielnych perfum, których używała,
podziałał mu na zmysły jak nigdy przedtem. Chciał ją ofuknąć, odwrócił głowę - i to był
pierwszy błąd - by zatopić wzrok w jej przepastnych szarych oczach.
- Denerwuję cię, Nicholas? - zapytała, siadając na ławeczce obok niego.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa - powiedział zgodnie z prawdą, zanim się
zreflektował, że nie powinien tego mówić.
- To dobrze. - Pochyliła się i pocałowała go namiętnie w same usta. Nie zdążył się
uchylić. - Ty mnie doprowadzasz do szaleństwa od lat. Najwyższy czas, żeby role się
odwróciły.
Zaczynało mu brakować tchu. Pomyślał, że tak właśnie czuje się człowiek, gdy idzie
na dno. Dusi się, grzęźnie i toczy przegraną bitwę z losem.
- To nie gra, Freddie, a ty nie znasz zasad - ostrzegł, uznając, że najlepszą formą
obrony jest atak.
Podniosła ręce, oparła je na jego ramionach, potem zbliżyła się do niego powoli, tak
że jej usta niemal dotknęły jego ust.
- Chyba mógłbyś mnie ich nauczyć - szepnęła.
Starał się panować nad sobą, kontrolować ruchy i słowa, zdając sobie sprawę, że
rozmowa zbacza na niebezpieczne tory.
- Gdybyś wiedziała, czego chciałbym cię nauczyć, uciekłabyś i popędziła prosto do
domu, do tatusia, nie zatrzymując się po drodze.
Potraktowała te słowa jak wyzwanie. Podniosła dumnie głowę i popatrzyła mu prosto
w oczy.
- A więc przekonaj się - powiedziała.
Byłoby szaleństwem, wiedział o tym, byłoby szaleństwem chwycić ją w ramiona i
wpić się ustami w jej usta. Zrobił to jednak. Wmawiał sobie, że chce ją tylko przestraszyć,
skłonić, by się zerwała na nogi i rzuciła do drzwi, dla własnego dobra.
Ale to było kłamstwo.
Kiedy ich ciała się zetknęły, kiedy poczuł, jak Freddie wtula się w niego, przyciska do
jego ciała, ociera o nie, wiedział już, że wszelkie hamulce nie zdadzą się na nic.
- Do diabła - syknął. - Co my robimy! - Podniósł ją z ławeczki, chwycił w ramiona
ruchem, o jakim marzy każda kobieta. - Tym razem nie odejdziesz - szepnął.
Zabrakło jej tchu, dyszała ciężko, ale popatrzyła na niego spokojnie.
- Nie mam zamiaru nigdzie iść, Nick. A ty nie masz zamiaru mnie do tego nakłaniać.
- A więc niech Bóg ma cię w opiece. Nas oboje - westchnął.
Jego usta znów znalazły się na jej wargach, dzikie i nieokiełznane, gdy porwał ją na
ręce i zaniósł do sypialni.
Łóżko było nie posłane, prześcieradła splątane, widomy znak niespokojnej nocy.
Promienie popołudniowego słońca zaglądały do pokoju, bezlitośnie ujawniając panujący w
nim nieład. W innych okolicznościach być może zwracałby uwagę na otoczenie, na
romantyczną oprawę, której kobieta może pragnąć. Ale teraz po prostu upadł razem z nią na
łóżko i od razu uległ miotającej nim namiętności.
Jego dłonie już rozpinały jej bluzkę, a wargi pokrywały pocałunkami jej twarz. Nie
protestowała, nie miała nic przeciwko tempu, jakie narzucił. Traktowała to jako coś
normalnego i odpowiadała tym samym. Po tak długim czekaniu pośpiech wydawał się jak
najbardziej na miejscu. Być może gdzieś w głębi jej duszy zakiełkowało ziarnko paniki,
strachu, który połączony był z ciekawością.
Czy to będzie bolało? Czy poczuje się upokorzona?
Ale kiedy jego gorące usta znów spotkały się z jej ustami, ziarnko paniki uschło z
gorąca, zanim miało szansę wzejść. Nigdy nie wyobrażała sobie, że tak to może być. Że jej
pożądanie może być tak silne i przytłaczające, tak podniecające. Wszystkie jej fantazje, długo
skrywane marzenia i ciche nadzieje bladły wobec tak oszałamiającej rzeczywistości.
Nick nie mógł się nią nacieszyć. Wydawało się, że czekał całe życie na tę jedną
chwilę. Ona była ucztą złożoną z zapachów, smaków, słodyczy i przypraw, a on
wygłodniałym mężczyzną. Miała skórę w kolorze kości słoniowej i ogień w lędźwiach, który
uwodził, podniecał i kusił. Każdy jej ruch, każdy gest, płynny jak taniec, który połączył ich
minionej nocy, wzmagał jego podniecenie do granic wręcz niewyobrażalnych.
Instynktownie wyczuł, że jest dziewicą. Wiedział, że jest drobna, delikatna. Czuł pod
palcami wrażliwą skórę i subtelne kształty dziewczyny. Podświadomie zwolnił tempo. I
zaczął się nią rozkoszować. Miała w sobie jakąś wyjątkową słodycz. W zarysie ust, w
zaokrągleniu ramion. Delikatnie przesuwał wargi w dół jej szyi, wzniecając w niej kolejne
etapy rozkoszy. Był ostrożny, a równocześnie niezwykle zręczny. Nie spieszył się. Czuł
drżenie jej ciała, widział jej twarz i rozumiał, że nie ma już żadnego powodu do pośpiechu.
Freddie nie była w stanie utrzymać otwartych oczu. Powieki za bardzo jej ciążyły.
Poza tym czuła się tak dziwnie lekko jak nigdy przedtem. Jak delikatna figurka ze szkła. A on
trzymał ją w swych cudownych rękach tak ostrożnie, jakby się bał, że może się stłuc. A
później jego usta powędrowały niżej, do jej piersi. Ogarniało ją coraz większe podniecenie.
Dotknąć go, pomyślała nieśmiało. W końcu go dotknąć. Poczuć to twarde ciało, te
mięśnie pokryte opaloną skórą. Mrucząc pod nosem słowa zachwytu, wodziła dłońmi po jego
ciele, ciesząc się z każdego nowego odkrycia.
Te delikatne, niewprawne pieszczoty sprawiły, że krew uderzyła mu do głowy. Kiedy
jego usta znowu wróciły do jej ust, zażądał trochę więcej i trochę dłużej.
Wydawała mu się śpiącą królewną, kiedy tak leżała z zamkniętymi oczami, lekko
zarumienioną skórą i włosami jak promienie słońca rozrzuconymi na poduszce. Nie spała
jednak. Miała wargi nabrzmiałe od jego nieustępliwych ataków, a oddech przyspieszony.
Skupiony na niej, kierował ją delikatnie w kierunku następnego poziomu rozkosznych
doznań. Była gorąca, wilgotna i porywająca.
Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona tym nowym wyrazem intymności. I jakąś
wewnętrzną presją, która rozpierała ją, przytłaczała, ogarniała całe ciało. Nawet gdy
potrząsnęła przecząco głową, poddawała się jego pieszczocie. Pieścił ją tak długo, aż
osiągnęła szczyt. Krzyknęła głośno, zaskoczona nie znanymi sobie doznaniami. Wbiła
paznokcie w jego plecy. Pożądała go teraz całą sobą, czekała na tę jedną chwilę, która
niebawem miała nastąpić.
Wydawało jej się, że słyszy jego cichy jęk, przeciągłe westchnienie, że czuje drżenie
jego ciała. Poddała mu się całkowicie, przywierając do niego całą sobą.
Wiedział, że sprawi jej ból, choć bardzo tego nie chciał. Starał się być delikatny i
ostrożny. Ale ona otworzyła się dla niego w sposób tak naturalny, jakby czekała na tę chwilę
przez całe swoje życie.
Będzie się smażył w piekle za to, co zrobił. Nick przeklinał siebie raz po raz, ale nie
miał siły, by się ruszyć. Leżał na niej, wciąż jeszcze był w niej, próbując dojść do siebie po
orgazmie swego życia.
Nie miał prawa jej posiąść, a tym bardziej znajdować w tym przyjemności. Chciał,
żeby coś powiedziała, cokolwiek, co wskazałoby mu, jak się zachować w zaistniałej sytuacji.
Ale ona leżała bez ruchu, w milczeniu, obejmując jego plecy.
Przypomniał sobie o poczuciu odpowiedzialności. Nadszedł czas, żeby wypić to piwo,
którego nawarzył.
Najdelikatniej jak to było możliwe, uniósł się i przetoczył na bok. Westchnęła cicho i
wtuliła się w niego.
Na pewno będę się smażyć w piekle, pomyślał, za to, że znów jej pragnę.
- Nie ma takiej rzeczy, którą mógłbym zrobić, żeby naprawić to, co się stało -
powiedział.
- Nie ma - zgodziła się, kładąc dłoń na zadawnionej bliźnie nad jego sercem.
Wpatrywał się w plamę na suficie.
- Napijesz się czegoś? - spytał. - Może brandy?
- Brandy? - zdziwiła się, potrząsając energicznie głową. - Nie byłam w wypadku ani
pod lawiną. Po co mi brandy?
- Żeby złagodzić szok - powiedział. - A zatem wody - dodał niezadowolony z siebie. -
Cokolwiek.
Wreszcie rozjaśniło jej się w głowie. Na tyle, by mogła zobaczyć żal i samopotępienie
w jego oczach.
- Chyba mi nie powiesz, że żałujesz tego, co się stało. - Popatrzyła na niego uważnie.
- Jest mi cholernie przykro, niezależnie od tego, co myślę. Nie powinienem był cię
tknąć. Nie powinienem był dopuścić, żeby sprawy zaszły tak daleko. Wiedziałem, że to twój
pierwszy raz.
- Skąd? - Nagle zachwiała się jej duma i pewność siebie.
- Pozwól powiedzieć tylko, że to było oczywiste.
- Ach tak. - Może po tak zdumiewającej przyjemności przyjdzie upokorzenie. - Czy
byłam... nieodpowiednia?
- Nie... Co? - Zdziwiło go to określenie i znowu zaklął w duchu. Ta kobieta
przyprawiła go niemal o utratę przytomności, a teraz pyta, czy była nieodpowiednia. - Nie,
nie byłaś. Byłaś zdumiewająca.
- Byłam jaka? - Podniosła brwi. - Zdumiewająca?
- To nie ma nic do rzeczy.
- Ależ tak. I to dużo. - Zrozumiała, co dzieje się teraz w jego głowie i sercu, uniosła
się na łokciu i popatrzyła z góry na jego twarz. Było jej przykro, że czuje się winny. - Zawsze
wiedziałam, że pierwszy raz będzie z tobą, Nicholas. Zawsze chciałam, żebyś ty był pierwszy.
Zastanawiał się, czemu nie wstydzi się swego wzruszenia.
- Wykorzystałem to.
- Skądże! - Roześmiała się rozkosznie. - Może chcesz się łudzić, że uwiodłeś
dziewicę, Nick, ale to ja ciebie uwiodłam, i ciężko na to pracowałam.
- Staram się przejąć odpowiedzialność za to, co się wydarzyło - tłumaczył cierpliwie. -
A ty mi to cały czas utrudniasz.
- Dzięki tobie jestem szczęśliwa - szepnęła i zbliżyła usta do jego twarzy. - Mam
nadzieję, że się wzajemnie uszczęśliwimy. Dlaczego miałoby cię to smucić?
Sam nie wiedział, dlaczego się do niej uśmiechnął.
- Sprawiałaś wrażenie, że jesteś bliska płaczu, przerażona i zaszokowana.
- Och - wydęła wargi. - Może następnym razem będzie całkiem inaczej. Jeśli zrobimy
to całkiem inaczej...
Po pewnym czasie zostawił ją i zszedł do baru na swoją zmianę. Po raz pierwszy od
lat przyłapał się na tym, że raz po raz rzuca okiem na zegar. Mieszał drinki i podawał zakąski
niemal automatycznie, z wprawą, jakiej nabrał przez lata pracy. Goście jednak działali mu na
nerwy i z utęsknieniem czekał, aż ostatni z nich opuści lokal.
Zamknął drzwi na klucz, gdy tylko bar opustoszał. Pospiesznie wytarł blat i stoliki,
ustawił krzesła i pobiegł z powrotem na górę.
Freddie spała z głową wtuloną w poduszkę, z rękami wyciągniętymi na tę połowę
łóżka, którą za chwilę miał zająć. Uśmiechnął się na ten widok. Rozkoszował się jej obrazem,
słuchał jej spokojnego, równego oddechu, cichego szelestu prześcieradła, gdy poruszała się
przez sen.
A później przyszedł mu do głowy pewien pomysł, który kazał mu się uśmiechnąć i
rozpiąć koszulę.
Rzucił ubranie na podłogę i usiadł na brzegu łóżka. Odsunął prześcieradło i połaskotał
ją w stopę.
Freddie podkuliła nogę i zadrżała. Usłyszała własne westchnienie, myślała, że to sen.
Nagle przebudziła się i usiadła, gdy Nick skubnął zębami jej ucho.
- Nick? - Zdezorientowana, z bijącym mocno sercem, odgarnęła włosy z oczu i
zamrugała powiekami.
- Co ty tu robisz? - zdziwiła się.
- Budżecie.
Jej oczy, które powoli przyzwyczajały się do ciemności, błyszczały teraz jak oczy
kota, Albo wilka. Zorientowawszy się, że siedzi naga i nie ma się czym przykryć,
skrzyżowała ręce na piersiach. Wydało mu się to nadzwyczaj podniecające.
- Za późno - mruknął. - Już widziałem cię nagą. Zażenowana opuściła ramiona.
- Miałem taką zachciankę, żeby pieścić twoje palce, a potem wędrować coraz wyżej i
wyżej. Zaspokajam swoje zachcianki.
- Ach tak. - Same te słowa sprawiły, że oblała się falą gorąca. - Chodź do łóżka.
- Może.
- Chcę... - Wyprężyła się i opadła na poduszki, gdy jego język zaczął pieścić jej
kostkę.
- Pomyślałem sobie, że skoro mnie uwiodłaś...
- stopniował pieszczoty, przesuwając usta coraz wyżej - to teraz kolej na mnie.
Kto by pomyślał, że wgłębienie pod kolanem może być tak cudownie wrażliwe?
- Cóż - zająknęła się. - Masz rację.
Następnego ranka weszła do swego mieszkania, śpiewając. Nie dość, że była
zakochana, to Nick LeBeck był jej kochankiem. A ona jego kochanką.
Zakręciła trzy szybkie piruety w salonie, ukryła twarz w fiołkach, które jej podarował,
po czym znowu zawirowała radośnie. Nagle wszystko w jej życiu stało się absolutnie
doskonałe.
Byłaby skłonna natychmiast opuścić swe piękne nowe mieszkanie i przeprowadzić się
do tej klitki, w której mieszkał. Tak jak stała. Mogła sobie jednak wyobrazić minę Nicka,
gdyby powiedziała mu o tym pomyśle.
Przeżyłby szok. I nieźle by się przestraszył, to pewne.
Nie ma powodu do pośpiechu, napomniała siebie. Jeszcze nie teraz. Na razie wskazana
jest cierpliwość.
Jeśli jednak on nie uczyni pierwszy następnego kroku, będzie musiała przejąć
inicjatywę. I wystąpić z propozycją.
Ale na razie była bardziej niż zadowolona. Wszystko, czego pragnęła w tym
momencie, to wziąć prysznic - ten, który wzięła tego ranka razem z Nickiem, nie liczył się - i
zmienić ubranie. Za godzinę musi być z powrotem u Nicka.
Muszą jeszcze skończyć scenę z dzisiejszego aktu.
Wyszła właśnie, ociekając wodą, spod prysznica, gdy odezwał się dzwonek
domofonu.
- Idę, idę! - zawołała, choć oczywiście przybysz nie mógł jej słyszeć. - Szybko
wciągnęła szlafrok i podniosła słuchawkę. - Tak?
- Fred, otwórz - poznała głos Nicka. Zadrżała.
- Nick, przestań za mną chodzić.
- Chodzić? Otwórz w końcu. Nie biegłbym tutaj całą drogę, gdybyś odebrała telefon.
- Brałam prysznic. - Nacisnęła guzik, odsunęła zasuwę w drzwiach i wróciła do
łazienki. Zdążyła tylko owinąć głowę ręcznikiem i wklepać krem, gdy Nick wszedł do
mieszkania.
- Nigdy nie zostawiaj otwartych drzwi, tak jak teraz - ostrzegł.
Wciąż to samo, pomyślała.
- Przecież wiedziałam, że to ty - broniła się.
- Nigdy - powtórzył i popatrzył na nią zdziwiony. - Czy nie brałaś prysznica godzinę
temu? - spytał.
Przechyliła głowę i poprawiła ręcznik.
- Tak, ale byłam zajęta zupełnie czymś innym niż mycie. A ty co, pilnujesz zużycia
wody?
Rozkojarzony zaczął machinalnie gładzić wyłóg jej szlafroka.
- Jak nazywacie to, co masz na sobie? - spytał. Spojrzała w dół na krótki jedwabny
szlafroczek.
- Szlafrok. A twoim zdaniem co to jest?
- Zaproszenie, ale nie mamy czasu. Pakuj się. Zdziwiła się.
- Wyjeżdżam? - spytała.
- My wyjeżdżamy. Maddy O'Hurley dzwoniła pięć minut po twoim wyjściu. Zaprasza
nas na parę dni do swego domu w Hamptons. W Hamptons!
Freddie ściągnęła z głowy spadający ręcznik.
- Teraz?
- Teraz. Ma tam letni dom i jest z nią rodzina.
- Zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. - Pomyślała, że będzie to okazja, żeby
razem popracować i trochę odetchnąć wiejskim powietrzem.
- To brzmi jak ukartowany plan.
- A więc się pospiesz, dobrze? - Nick zaczynał się już niecierpliwić. - Muszę wracać
do siebie i też się spakować, wynająć samochód i zorganizować zastępstwo w barze.
- Dobrze, już dobrze, idź. Jak będziesz gotowy, to i ja będę.
- Trzymam cię za słowo. - Zajrzał do sypialni i stanął jak wryty. - Wielkie nieba! A to
co takiego?
- Łóżko - odpowiedziała, gładząc rzeźbione wezgłowie. - Moje łóżko. Wspaniałe,
prawda?
- Śpiąca królewna albo księżniczka na grochu, sam nie wiem - rzekł ze śmiechem.
- Coś pośredniego. - Zmarszczyła czoło. - Większe niż twoje, co?
- Trzy razy takie. - Dotknął jedwabnego prześcieradła. Nagle zaświtała mu pewna
myśl. Powoli odwrócił się i popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.
- No jak, Fred, szybko się spakujesz?
- Wystarczająco szybko - obiecała, opadając wraz z nim na jedwabną pościel.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie pojmowała, dlaczego nie może prowadzić. Jazda szybkim wygodnym
kabrioletem, który wynajął Nick, sprawiała jej przyjemność. Upajała się wiatrem
rozwiewającym włosy, muzyką płynącą z radia. Ale mimo wszystko wolałaby siedzieć za
kierownicą.
- Dlaczego nie dasz mi prowadzić? - spytała lekko obrażonym tonem.
- Bo wiem, jak jeździsz. Wleczesz się.
- Nie wlokę, tylko przestrzegam przepisów.
- Wleczesz. - Jakby dla podkreślenia swoich słów, nacisnął mocniej pedał gazu. Nie
ma to jak szybka jazda i Ray Charles ze stereo. - Gdybyś ty prowadziła, do końca tygodnia
nie dojechalibyśmy na miejsce.
- Udało ci się już zapłacić jeden mandat - przypomniała mu uszczypliwym tonem.
Policja zatrzymała go na dwudziestym kilometrze.
- Gliny z drogówki nie mają za grosz fantazji. - Nick był wyraźnie zdegustowany. On
ma, czego natychmiast dowiódł, biorąc z piskiem opon kolejny zakręt. - No dobrze, pilocie,
powiedz, kiedy powinniśmy skręcić. Chyba niebawem.
Freddie rzuciła okiem na kartkę z opisem trasy.
- Już minęliśmy zjazd. Jakiś kilometr temu - mruknęła.
- Nie ma sprawy. - Zawrócił jednym szybkim ruchem. Freddie nie wiedziała, czy się
śmiać, czy krzyczeć ze strachu.
- Ludzie mogą spać spokojnie, wiedząc, że mieszkasz na Manhattanie i nie masz
samochodu - zażartowała. - W lewo - dodała. - I zwolnij. Chcę dojechać cała.
Zwolnił trochę, by popatrzeć na okazałe domy, które mijali. Duże trawniki, dużo
szkła, dużo pieniędzy, stwierdził w duchu. Wyobrażał sobie przestronne pokoje pełne
antyków, z podłogami wyłożonymi perskimi dywanami. Albo błyszczące posadzki z drewna i
nowoczesne meble. Baseny z dnem z błękitnych kafli i rozstawione wokół leżaki i łóżka do
opalania. Wszystko to oczywiście otoczone żywopłotami i ocienione starymi rozłożystymi
drzewami.
Kiedyś nawet nie przypuszczał, że znajdzie się w takim otoczeniu. A teraz został tutaj
zaproszony.
- To ten. - Freddie wyciągnęła rękę. - Z cedrem i drzewami czereśniowymi przed
wejściem. Och, czy nie jest tu pięknie? - zachwyciła się.
Drzewa już przekwitały, pokrywając ziemię delikatnymi różowymi płatkami. Widok
był niezapomniany. Nick nie znał się na roślinach, ale wydawało mu się, że w powietrzu
unosi się zapach lilii.
Kiedy skręcił na pochyły podjazd, jego oczom ukazały się wspaniałe krzewy obsypane
lawendowym kwieciem.
- Niezłe jak na weekendowy azyl - mruknął, studiując konstrukcję ze szkła i drewna. -
Musi tu być ze dwadzieścia pokoi.
- Prawdopodobnie. Zastanawiam się... - Freddie przerwała, gdy zza .domu wybiegła
pędem czereda dzieciaków. Mimo różnego wzrostu i wagi wydawały się tworzyć jedną
zwartą masę.
- Widzę, że Maddy miała rację, mówiąc, że będzie tutaj cała rodzina - zauważył Nick.
- Na to wygląda - przyznała Freddie. - Wydaje mi się, że najstarszy chłopak Maddy
próbuje właśnie zamordować jedno z dzieci Trace'a - dodała, przyglądając się turlającym się
w trawie chłopcom splecionym morderczym uściskiem.
Uśmiechnęła się do piegowatej dziewczynki o rudych kręconych włosach i bliżej
nieokreślonej plamie na policzku, która nagle wyrosła obok samochodu.
- Mamo! - zawołała dziewczynka. - Mamo, przyjechali goście.
Dziewczynka z krzykiem radości podbiegła do Freddie.
- Cześć, jestem Julia. Pamiętasz mnie?
- Oczywiście. - Freddie pocałowała w policzek najmłodszą córkę Maddy. - Nick, to
Julia Valentine. W tej chwili nie podejmuję się przedstawić ci pozostałych dzieci - dodała,
spoglądając na kłębiące się na ziemi ciała.
- Cześć, Julio. - Podobna do matki, pomyślał Nick. O ile Maddy O'Hurley
rzeczywiście wygląda tak jak na scenie i na plakatach. - Tu się chyba toczy jakaś wojna.
- Cześć. - Julia posłała mu promienny uśmiech.
- Lubimy się bić. Jesteśmy Irlandczykami.
- A, to wszystko tłumaczy - roześmiał się Nick, rozglądając się wokół.
- Jest nas dużo - mówiła dziewczynka - bo prawie wszyscy mają bliźniaczki. Trace ma
dwie pary bliźniaków. A ciocia Chantel ma trojaczki. - Zmarszczyła piegowaty nosek. - Sami
chłopcy. Chodźcie. Zaprowadzę was do środka.
Julia, choć miała zaledwie siedem lat, zerkała na Nicka kokieteryjnie.
- Chcę być aktorką na Broadwayu - oznajmiła.
- Tak jak mama. Będziesz mógł dla mnie pisać muzykę.
- Dzięki.
Kiedy Julia otworzyła drzwi, przywitał ich mały jasnowłosy chłopiec z nienaturalnie
błyszczącymi oczami, trzymający w ręce rechoczącą żabę.
- Odłóż Chauncy'ego, Aaron - poleciła Julia protekcjonalnym tonem starszej siostry. -
Nikt się go nie boi.
- Będzie się bać, jak mu wyrosną zęby - powiedział ponuro Aaron i popędził do
ogrodu.
- To mój młodszy brat - poinformowała Julia. - Jest nie do wytrzymania.
Zanim zdążyli ustosunkować się do tych słów, na schodach pojawiła się rudowłosa
piękność. Miała na sobie krótkie, nierówno obcięte szorty i obszerną, wypłowiała koszulkę
głoszącą, że kocha Nowy Jork. Była boso.
Maddy O'Hurley, ulubienica Broadwayu, miała efektowne wejście.
- Aaron, ty mały diable, gdzie jesteś? - zawołała. - Nie mówiłam, że masz trzymać
tego gada w terrarium?
Zatrzymała się na widok gości. W wyciągniętej ręce trzymała małą srebrzystą
jaszczurkę.
- Och. - Dmuchnęła na włosy opadające jej na oczy. - To by było tyle na powitanie. -
Podała jaszczurkę Julii, by przywitać się z Freddie i towarzyszącym jej Nickiem. - Julio, bądź
tak dobra i zanieś tego gada tam, gdzie jego miejsce. - Pozbywszy się jaszczurki, chwyciła
Freddie w ramiona. - Tak się cieszę, że cię widzę. Jak to dobrze, że przyjechałaś.
- Ja też się cieszę - odrzekła Freddie.
- A ty jesteś Nick, prawda? - Maddy wyciągnęła do niego rękę. - Miło mi cię wreszcie
poznać. Od dawna podziwiam twoją muzykę.
Nick wiedział, że się w nią wpatruje jak urzeczony, ale niewiele sobie z tego robił.
Wyglądała dokładnie tak jak na scenie i na plakatach. Porcelanowa cera, wyrazista, pełna
ekspresji twarz. I minio że była matką czwórki dzieci, zachowała zgrabną, pełną wdzięku
figurę tancerki.
- Pamiętam, kiedy pierwszy raz poszedłem na Broadway - powiedział. - Dziesięć,
może jedenaście lat temu. Grałaś główną rolę. Nigdy przedtem i nigdy potem nie widziałem
nikogo takiego jak ty.
- Nieźle.
Maddy uznała, że uścisk dłoni to za mało i pocałowała go w policzek.
- Chyba cię polubię. Chodźmy się przejść. Zobaczymy, kto jest w pobliżu. Później
zaniesiemy wasze rzeczy do pokoju.
Dom był duży i jasny. Miał szerokie przeszklone drzwi, duże łukowate okna, świetliki
w sufitach. Gdzieniegdzie natykali się na skrzynię z zabawkami, rękawicę baseballową,
rzucone w kąt trampki. Te oznaki zamieszkania czyniły elegancką, wysmakowaną
architekturę bardziej swojską i ludzką.
W dużym słonecznym salonie pełnym egzotycznych roślin i paproci w różnych
odcieniach zieleni zastali legendę Hollywood. Chantel O'Hurley siedziała na kanapie z
podkurczonymi nogami, oczy miała przymknięte. Obok niej stał mężczyzna, którego
atletyczna sylwetka i postawa od razu skojarzyły się Nickowi z gliniarzami, z którymi
niegdyś miał często do czynienia.
- Brent dobrze sobie radzi - powiedział Quinn Doran, obserwując dzieci przez okno. -
Może nie jest duży jak na swój wiek, kochanie, ale jest bardzo dzielny.
- Potwory - westchnęła Chantel, ale było w jej tonie matczyne pobłażanie. - Dlaczego,
skoro już imałam mieć trojaki, to nie mogły to być miłe grzeczne dziewczynki?
- Zanudzilibyśmy się z nimi na śmierć. A nawiasem mówiąc, kto im pokazał, jak się
używa procy?
Chantel uśmiechnęła się do siebie. Oczywiście, że ona. To jej chłopcy, pomyślała. Po
latach oczekiwania i nadziei urodziła od razu trzech.
Leniwie wyciągnęła rękę, ruchem kobiety, która wie, że zawsze ktoś ją ujmie.
- Chodź do mnie, Quinn, zanim nas tu znajdą.
- Za późno - oznajmiła Maddy. - Mamy gości. Nick, to moja siostra Chantel, udająca
Kleopatrę, a to jej mąż Quinn Doran.
- Freddie. - Chantel uniosła się nieco, by pocałować Freddie w policzek, ale jej
spojrzenie powędrowało w stronę Nicka. - Masz świetny gust, kochanie - stwierdziła z
uznaniem.
- Też tak myślę.
Nick wpatrywał się w nią jak urzeczony. Blond Wenus przyglądała mu się uważnie
swymi przepastnymi błękitnymi oczami, w końcu uśmiechnęła się. Poczuł, jak każdy nerw
jego ciała napręża się niczym struna.
- Piszesz muzykę dla Maddy do nowego musicalu - powiedziała. - Z tego, co mi
mówiono, ma dość talentu, żeby jej głos brzmiał profesjonalnie.
Maddy prychnęła pogardliwie.
- Jest zazdrosna, bo ja dwa razy dostałam Tony'ego, a ona tylko raz głupiego Oscara. -
Maddy odwróciła się do Freddie i Nicka. - Chodźcie, zobaczymy, kogo jeszcze uda nam się
znaleźć.
- Chwileczkę - mruknęła Freddie, gdy przechodzili z Nickiem przez próg. Dotknęła
lekko kącika jego ust.
- Co takiego? - spytał Nick.
- Och, nic. Po prostu ślina.
- Dziwne. - Jeszcze raz obejrzał się przez ramię na postać rozłożoną na kanapie. - W
naturze wygląda jeszcze lepiej niż na ekranie.
- Opanuj się, Nicholas. Nie chciałabym, żeby Quinn zabił cię we śnie. Wieść głosi, że
wiedziałby, jak to zrobić, szybko i cicho. - Zanim zdążył odpowiedzieć, krzyknęła głośno: -
Trace!
Nick zobaczył, jak rzuca się w muskularne ramiona opalonego mężczyzny o posturze
boksera.
- Freddie! - Trace ucałował ją z dubeltówki. - Jak się czuje moja mała dziewczynka?
- Świetnie. - Uwieszona szyi Trace'a, wskazała głową na swego towarzysza. - To Nick
LeBeck - przedstawiła go - a to Trace O'Hurley.
- Miło mi cię poznać.
Mimo przyjaznego tonu popatrzył na Nicka w sposób, który znów przypomniał mu
gliniarzy. Dziwne, zastanawiał się Nick, przecież facet jest muzykiem. Uwielbiał jego utwory.
Ale te oczy gliniarza...
- Reszta jest w kuchni - powiedział Trace. - Abby gotuje.
- Dzięki Bogu - ucieszyła się Maddy. - To jedyna osoba, do której można mieć
zaufanie. Jesteś głodny? - zwróciła się do Nicka.
- Cóż, ja... - zająknął się.
- Na pewno jesteś. - Wzięła go pod rękę i poprowadziła korytarzem, zanim zdążył
dokończyć rozpoczętą myśl. - Ja po podróży zawsze jestem głodna jak wilk.
Szli długim krętym korytarzem. Nick zwrócił uwagę, że Trace nadal trzyma Freddie w
ramionach. Nie postawił jej z powrotem na podłodze, lecz uniósł ją jak rycerz swą wybrankę.
Z końca korytarza dobiegła ich wrzawa i szum głosów. Maddy otworzyła drzwi.
Kuchnia była ogromna, ale tak zatłoczona, że sprawiała wrażenie małej. Tylko
jasnowłosa kobieta mieszająca coś w garnku na kuchence wyróżniała się spośród reszty.
Chudy mężczyzna z przerzedzonymi włosami wirował wokół, trzymając w ramionach
kobietę w średnim wieku. Poruszali się niezwykle lekko, zgrabnie omijając krzesła, blaty i
pozostałe osoby.
- I kiedy zaczęliśmy nasz ostatni numer - mówił Frank, obracając Molly trzy razy -
porwaliśmy widzów.
Z niezwykłym wdziękiem pchnął żonę w ramiona mężczyzny opartego o blat
kuchenny.
- Molly wie, że mam dwie lewe nogi. - Dylan Crosby zaśmiał się i przekazał teściową
swemu najstarszemu synowi. - Dalej, Ben, zatańcz z babcią, zanim ja ją zadepczę.
Zauważywszy Trace'a, Frank uśmiechnął się szeroko.
- Mam twoją żonę, Tracey! Dziewczyna zrobi karierę na deskach, jak tylko zrezygnuje
z kariery naukowej. - Obrócił Gillian parę razy wkoło. - O, kogo widzę, Freddie! - zawołał.
Trace chwycił Freddie w ramiona i rzucił ją Frankowi. Nawet nie wiedziała, kiedy
znalazła się w jego objęciach.
- Ejże, chłopcze! - zawołał Frank do Nicka. - Tańczysz?
- W zasadzie...
- Tato, pozwól im odetchnąć. - Abby odwróciła się od kuchni i podeszła do Nicka. -
Witaj w domu wariatów. Jestem Abby Crosby.
- Najpierw byłaś O'Hurley - przypomniał jej ojciec.
- A więc Abby O'Hurley Crosby - poprawiła się. - I jeśli zdążysz usiąść, tata nie
będzie mógł zacząć cię uczyć stepowania.
To cała drużyna, stwierdził Nick. Dopóki sam nie znalazł się we własnej rozległej
rodzinie, nie wyobrażał sobie, że ludzie mogą w ten sposób żyć. Ale podobnie jak w
przypadku Stanislaskich, ta chaotyczna, hałaśliwa grupa ludzi też stanowiła jeden rodzinny
klan.
Nick przekonał się już, że w takich rodzinach często jedni mówią przez drugich,
przekrzykują się i nie słuchają wzajemnie. Sprzeczają się o głupstwa, kłócą o sprawy
zasadnicze, toczą ze sobą małe wojny, ale są solidarni wobec przeciwnika z zewnątrz. Gdy
trzeba, stoją za sobą murem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Wiedział, że ich polubi i będzie się tutaj dobrze czuł. Zanim skończył się posiłek,
potrafił już rozróżnić niektóre dzieci, nawet bliźniaki i trojaczki, których tu nie brakowało.
Nic dziwnego, uznał, skoro Maddy i jej siostry też były trojaczkami.
Gdy posprzątano w kuchni, Freddie i Nick chętnie przystali na propozycję Maddy,
żeby zająć się muzyką.
Nick szybko przystosował się do nerwowego rytmu życia w tym domu. Udało im się
nawet trochę popracować w tej nie sprzyjającej skupieniu atmosferze.
- Mamo! - Najstarsza córka Maddy stanęła w progu pokoju muzycznego. - Douglas
znowu się bije. - Cassandra patrzyła ponuro, skarżąc na brata bliźniaka.
- Jest mężczyzną, kochanie - powiedziała Maddy.
- Musisz być cierpliwa.
Reed rzucił córce karcące spojrzenie.
- Cassie, mamusia pracuje, nie widzisz?
- Widzę - westchnęła Cassie. - Nie przeszkadzać, dopóki nie ma krwi. Może zaraz
będzie - mruknęła złowieszczo.
- Zacznijmy drugą zwrotkę, dobrze? - zaproponowała Maddy, najwyraźniej
rozkojarzona z powodu wizji bratobójstwa. - Nie przerywaj teraz - dodała i zaczęła kolejną
zwrotkę.
- Pracuj przeponą, Maddy - poinstruował ją Frank - bo nie usłyszą cię w ostatnim
rzędzie. Ładna melodia - zwrócił się do Nicka i Freddie. - Wiecie, myślałem o ruchu.
Gdybyśmy...
- Tato, naprawdę najpierw musimy się zająć partiami śpiewanymi, a dopiero potem
choreografią. Gdzie mama? - spytała Maddy, zanim zdążył jej powiedzieć, dlaczego nie ma
racji.
- Och, wyszła gdzieś z dzieciakami. Myślałem, żeby może...
- Pewnie poszła po lody. - Maddy wiedziała, że musi uciec się do fortelu, jeśli chce, by
ojciec nie wtrącał się do ich pracy. - Słyszałam, jak mówili coś na ten temat.
- Tak? - zaniepokoił się Frank. - To lepiej ich poszukać. Dzieci nie można
rozpieszczać. Potem tylko płaci się za dentystę.
- Wybaczcie - rzekła Maddy, gdy ojciec wypadł z pokoju. - Kochana rodzinka -
westchnęła.
- Nie szkodzi. - Nick wziął akord. - Rozumiem to. A teraz trzecia zwrotka - dodał i
nagle zaniemówił, gdy do pokoju weszła powłóczystym krokiem Chantel.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziała. - Posiedzę w kąciku, cichutko jak myszka.
- Raczej szczur - mruknęła Maddy. - Wyjdź, Chantel, bo rozpraszasz mojego
kompozytora.
Chantel wzruszyła alabastrowymi ramionami. Wiedziała, że Maddy nie mija się z
prawdą.
- Cóż, jeśli wam przeszkadzam, to pójdę na basen. Może któreś z dzieci zechce sobie
ponurkować. - Rzuciła ostatnie powłóczyste spojrzenie na Nicka i wypłynęła z pokoju.
- Nie martw się. - Maddy poklepała Nicka po ramieniu. - Ona tak działa na mężczyzn.
Podwyższa im poziom testosteronu.
- Trzecia zwrotka, Nick. - Freddie szturchnęła go łokciem w żebra.
- Tak, tak, właśnie się zastanawiałem...
Z ogromnym wysiłkiem starał się wkomponować zwrotkę w chór, gdy przed oknem
pokoju przemknęła Abby. Piszczała i śmiała się na przemian, a mąż biegł za nią z dużym
pistoletem na wodę w ręku.
- Jak dzieci! - skwitował Reed, potrząsając głową. - A może zrobimy sobie przerwę?
Czy to dobry pomysł, żeby trochę popływać w basenie?
- Wspaniały - przyznała Maddy.
- Idźcie naprzód. - Freddie zbierała nuty. - Ja jeszcze chwilę zostanę.
- Dołącz do nas, kiedy skończysz. - Maddy wzięła Reeda za rękę. - Jeśli zdołasz znieść
ten widok.
Nick wyciągał szyję, usiłując dojrzeć, co dzieje się nad basenem.
- Myślisz, że będzie w bikini? - spytał. - Maddy? - Freddie uniosła brwi.
Oboje doskonale wiedzieli, kogo Nick ma na myśli, ale widokiem rozebranej Maddy
też żaden mężczyzna by nie pogardził. Freddie roześmiała się, widząc minę Nicka, który
wyobraża sobie siostry O'Hurley w bikini.
- Już dobrze, dobrze, nie musisz odpowiadać - rzuciła.
- Myślisz, że Abby też pójdzie się kąpać? - spytał.
- Myślę, że możesz wpaść w tarapaty, jeśli będziesz się interesował mężatkami. A
teraz, jeśli zdołasz poskromić swoje hormony, to pozwól, że jeszcze raz przegram całość.
Maddy chce nad tym później popracować.
- To jeszcze surowiec.
- Zgoda, ale mimo wszystko jakiś zaczyn.
Ma rację, przyznał w duchu. Można by to wszystko wygładzić, gdyby pracowali z
Maddy sam na sam.
- Dobrze, myślałem, że jeśli spróbujemy w ten sposób...
Freddie zaniknęła oczy, słuchając pierwszych tonów. Bezwiednie zaczęła śpiewać. Jej
czysty głos słychać było w ogrodzie.
Maddy podniosła rękę, po czym położyła dłoń na ramieniu Abby.
- Posłuchaj.
- Piękne - przyznała Abby, a jej oczy zasnuły się mgłą. - Smutne i przepojone
miłością. Śpiewając, nie jest w stanie tego ukryć. Ona jest w nim zakochana.
- Cóż... - Chantel podeszła do obu sióstr. - Każdy musi przez to przejść.
- My już przeszłyśmy. - Maddy popatrzyła w kierunku basenu.
Dylan chwycił córkę Trace'a i usiłował wepchnąć ją do wody. Trzej synowie Chantel
urządzali wyścigi, a Gillian i Cassie występowały w roli sędziów.
Douglas jak opętany pryskał wodą na drugą córeczkę Trace'a.
Jego ojciec siedział, trzymając na kolanach bliźniaki Trace' a, i lizał lody.
Ben i Chris, synowie Abby, przystojni młodzi chłopcy, stali z dala od tego zgiełku,
spierając się, którą kasetę włożyć do przenośnego stereo.
Quinn i Trace siedzieli w cieniu, pociągając piwo, a Molly chwaliła córeczkę Abby,
Evę, za jej podwodne akrobacje.
Aaron i najmłodszy syn Abby szukali czegoś w trawie. Julia ciągnęła ich za koszule,
ale nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.
Moja rodzina, pomyślała Maddy i pomachała do Reeda, dając mu w ten sposób znać,
że ma na wszystko baczenie.
- Dobrze mi - powiedziała, zwracając twarz ku słońcu. - I mam nieodparte wrażenie,
że tych dwoje przy fortepianie pomoże mi zdobyć następnego Tony'ego.
Chantel popatrzyła na siostrę.
- Och, kochanie, to ty masz już jednego? Nie wiedziałam.
Roześmiała się i szybko uciekła do basenu.
Późno w nocy, gdy w domu wreszcie zapanował spokój, Nick przyciągnął Freddie do
siebie. Oparła głowę na jego ramieniu. Skoro Maddy była na tyle domyślna, by umieścić ich
w sąsiadujących pokojach, nie miał poczucia winy, wślizgując się do łóżka Freddie.
Dobrze mu było, gdy tak leżał obok niej, spokojny, usatysfakcjonowany wspólnymi
doznaniami. W sposób tak naturalny wtuliła się w niego, że zaczął się zastanawiać, jak w
ogóle mógł dotychczas zasypiać sam, bez niej.
- Zmęczona? - spytał.
- Hm. Odprężona. To był wspaniały dzień. Cieszę się, że ich wszystkich zobaczyłam.
Dzieci tak wyrosły.
- Jest ich niezła drużyna.
- O tak. To cudowne, że potrafią tak rozplanować swoje zajęcia, żeby co roku
spotykać się na tydzień lub dwa w jednym miejscu. Na ogół przyjeżdżają tutaj, ale czasem na
farmę Dylana i Abby w Wirginii. - Freddie westchnęła rozespana i przytuliła się mocniej do
Nicka, gdy jego palce zaczęły delikatnie gładzić jej plecy. - Raz tam byliśmy. Jest piękna,
otoczona wzgórzami, na łące pasą się konie. Wokół jest tyle wolnej przestrzeni, że można
wędrować bez końca.
- Potrzebują dużo miejsca na tyle dzieci. Abby ma dwie dziewczynki, bliźniaczki, tak?
- Nie, one są córkami Trace'a i Gillian. Abby ma czworo dzieci: Bena, Chrisa, Evę i
Jeda. Rodziły się po kolei, nie ma wieloraczków.
- Aż czworo! - Nick odruchowo się wzdrygnął.
- Przecież lubisz dzieci. - Podniosła się tak, by móc przyjrzeć się jego twarzy. W
świetle księżyca padającym z okna wyglądała jak twarz jednego z bohaterów legendy o królu
Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu.
- Oczywiście. Ale zawsze się dziwię, że są ludzie, którzy chcą i potrafią sprostać tylu
trudom.
Upajała się jego widokiem, tą męską, szorstką, jakby wyrzeźbioną twarzą, zielonymi
jak morze oczami. Znowu zapragnęła się do niego przytulić, gotowa odpowiedzieć na każdą
pieszczotę.
- Lubię duże rodziny. Przez kilka lat byłam jedynaczką. Nie czułam się samotna, bo
zawsze miałam obok tatę, ale wszystko się zmieniło, kiedy w naszym życiu pojawiła się
Natasza. Dopiero wtedy staliśmy się prawdziwą rodziną Chciałam mieć siostrę - ciągnęła - ale
najpierw urodził się Brandon i bardzo się ucieszyłam.
Nick też był jedynakiem, ale nie miał przy sobie ojca.
- A ja zawsze chciałem mieć brata - wyznał. - I w końcu miałem Zacka. Tylko że on
wypłynął w morze, a ja nie.
Freddie ból ścisnął serce na myśl o tym, jak bardzo Nick musiał się czuć samotny,
będąc chłopcem.
- To na pewno było dla ciebie ciężkie przeżycie...
- Zrobił to, co musiał. Wtedy wyglądało to tak, jakby mnie zostawił. Ale jakoś się z
tym uporałem.
Poczuła nagły przypływ miłości.
- A więc teraz znowu masz brata i wspaniałą dużą rodzinę. Nigdy już nie będziesz
sam, chyba że tego zechcesz. To dlatego ja chciałabym mieć co najmniej troje dzieci.
W jego mózgu zapaliło się ostrzegawcze światełko. Popatrzył na nią, później powoli
przesunął wzrok na sufit.
- Cóż - mruknął.
Oszczędny w słowach, pomyślała Freddie, ale nic nie powiedziała, nawet nie
westchnęła. Dużo za wcześnie na myślenie o dzieciach. O ich dzieciach.
Nadeszła chwila, żeby zmienić temat, i Nick skwapliwie to wykorzystał.
- Chantel nie wygląda na matkę - zauważył.
- Ale jest matką. - Freddie uniosła brwi. - I jeśli nie masz nic przeciwko przyjacielskiej
radzie, nie powinieneś tak wytrzeszczać gał za każdym razem, kiedy wchodzi do pokoju.
- Zazdrosna? - Spojrzał na nią chytrze. Zdumiała go i uraziła, wybuchając serdecznym
śmiechem. Wprost trzęsła się ze śmiechu, aż musiała usiąść i spróbować jakoś złapać oddech.
Widok jego nachmurzonej miny tylko spotęgował ten wybuch niepohamowanej radości.
- Chyba przesadzasz - odezwał się wreszcie.
- Zazdrosna... - powtórzyła i przycisnęła dłoń do brzucha, starając się uspokoić. - O
tak, Nicholas. Jestem zazdrosna, i to jak. Niewątpliwie Chantel rzuci Quinna i zrobi w swoim
sercu miejsce dla ciebie. Każdy widzi, że oni ledwo ze sobą wytrzymują. To dlatego w
powietrzu aż iskrzy, kiedy znajdą się w tym samym pokoju.
Ugodziła trochę jego męską ambicję.
- No dobrze - przyznał - ona świata nie widzi poza mężem. A swoją drogą, jak on
znosi te wszystkie sceny miłosne, w których oglądają na ekranie?
- Bo wie, że ona nie gra, kiedy jest z nim. Tak myślę. - Przeciągnęła palcami po jego
włosach. - Oto na czym opiera się małżeństwo. Na zaufaniu i szacunku, tak samo jak na
uczuciu i namiętności.
W jego mózgu po raz drugi rozbłysło ostrzegawcze światełko.
- Chyba tak - przyznał, uznając, że najwyższy czas znowu zmienić temat. - Zack
zzielenieje z zazdrości, kiedy wrócę i opowiem mu, że ją poznałem. Niektóre jej filmy oglądał
tyle razy, że zna na pamięć całe dialogi.
- A więc będziesz pękał z dumy.
- Żebyś wiedziała.
Odprężony i spokojny pochylił się nad nią. Była piękna i miała w sobie coś...
magicznego, gdy tak leżała w świetle srebrzystych promieni księżyca padających na łóżko.
Włosy w nieładzie, tak jak lubił, kąciki ust lekko uniesione, jakby uśmiechała się, myśląc o
czymś bardzo przyjemnym.
- Nie jesteś zmęczony? - spytał.
Przesunęła dłoń wzdłuż jego piersi. Myślała o czymś bardzo przyjemnym. Myślała o
nim.
- Właśnie regeneruję siły.
- To dobrze. - Przetoczyła się na niego. - Za chwilę na pewno będziesz ich
potrzebował.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Mówisz, że poznałeś Chantel O'Hurley. Tę Chantel O'Hurley?
- Właśnie mówię. - Nick patrzył na Zacka z nie ukrywaną dumą. Nie od dziś było
wiadomo, że blond bogini jest obiektem marzeń Zacka, przedmiotem jego „najskrytszych
fantazji”, jak to określiła Rachel.
- Tę samą Chantel O'Hurley, której filmy na wideo kupujesz natychmiast, gdy się
pojawią w sprzedaży.
- Nick wziął karton pustych opakowań po piwie, by je wynieść na podwórze.
- Zaczekaj chwilę. - Zack chwycił go za rękaw.
- To znaczy, że ją widziałeś na własne oczy? We własnej osobie?
- I to jakiej osobie! - przyznał Nick. - To jeszcze nie wszystko - dodał. - Siedziałem
razem z nią przy stole, i to niejeden raz. Jedliśmy razem kolację. Oczywiście, jej siostrom też
nic nie brakuje. Obie...
- Dobrze, dobrze, o jej siostrach pomówimy później. Jedliście kolację, po prostu
kolację, tak? - Zack musiał się czegoś napić, bo z wrażenia wyschło mu w gardle. - Razem?
- Tak, jadłem z nią kolację. - Oczywiście, że nie jedli tej kolacji sam na sam,
towarzyszyli im wszyscy domownicy z dziećmi włącznie, ale nie widział powodu, żeby
wspominać o takich detalach. - Mówiłem ci przecież, że zamierzam spędzić parę dni z Maddy
i Reedem.
- Nie spodziewałbym się tego. - Zack był wyraźnie poruszony. - Jeśli naprawdę jadłeś
z nią kolację, rozmawiałeś z nią, to powiedz, jaka ona jest.
Nick odwrócił się i ściągnął wargi, symulując pocałunek.
- Przestań, bo mnie wykończysz. - Zack, ofiara własnej wyobraźni, nie odstępował go
na krok. - Chodzi mi o to, jak ona wygląda, jak się porusza, co mówi?
- Świetnie wypełnia bikini - zażartował Nick.
- Bikini... - Zack przycisnął dłoń do serca. - Widziałeś ją w bikini?
- Pływaliśmy razem w basenie. - W rzeczywistości on i Freddie grali z jej dziećmi w
piłkę nad basenem. Ale któż by zwracał uwagę na takie drobiazgi.
- Pływałeś z nią? - Zack oddychał ciężko. - Była... mokra.
- Na ogół człowiek jest mokry, kiedy pływa.
W trosce o swoje ciśnienie Zack postanowił odsunąć od siebie obraz Chantel w
kostiumie kąpielowym. Później uruchomi wyobraźnię i będzie się nim upajał.
- I rozmawiałeś z nią? O czym?
- Przez cały czas. Ma bardzo bystry umysł. To też dodaje jej uroku. W końcu nie
jestem zwierzęciem.
- Zapytać nie wolno, czy co? - Bądź co bądź te marzenia to tylko niewinna rozrywka
szczęśliwie żonatego mężczyzny, kochającego swoją żonę i pożądającego jej. - Naprawdę ją
poznałeś. - Westchnął i chwycił następny karton z butelkami.
- Nie tylko poznałem. Całowałem ją.
- Uważaj, bo ci uwierzę.
- Nie, masz rację. Nie całowałem jej.
- No więc jak?
- To ona mnie całowała. - Nick oparł się o skrzynki z piwem i dotknął palcem ust. -
Tutaj, w tym miejscu.
- Chcesz mi wmówić, że Chantel O'Hurley pocałowała cię w usta?
- A czy ja bym cię okłamywał? Zack zastanowił się przez chwilę.
- Nie - uznał w końcu. - Nie zrobiłbyś tego. - I zanim Nick się zorientował, chwycił go
w objęcia, przyciągnął do siebie i pocałował w same usta.
- Do diabła, Zack! - Nick przetarł usta dłonią.
- Odbiło ci, czy co?
- Wyobraziłem sobie, że całuję ją - oznajmił Zack. - Każdemu facetowi wolno mieć
marzenia.
- A więc trzymaj te marzenia z dala ode mnie.
- Nick jeszcze raz otarł usta. - Człowieku, a gdyby ktoś nas zobaczył?
- Nikogo tu nie ma, braciszku. A ja doceniam to, że przyszedłeś mi pomóc, skoro
tylko wróciłeś do miasta.
- Nie ma o czym mówić.
- A jak tam Freddie? Zadowolona z wizyty u sławnych i bogatych?
- To dla niej chleb powszedni. - Nick podrapał się w kark. - Wychowała się wśród
takich ludzi.
- Masz rację. Tutaj to ona jest po prostu naszą Freddie.
Przenieśli wszystkie pojemniki i sięgnęli po mrożoną herbatę, którą Rio zostawił w
lodówce.
- Gorąco jak na czerwiec - zauważył Zack. - Musisz sobie zainstalować klimatyzator
w mieszkaniu.
- Tak, mam zamiar.
Zack uznał, że nadeszła chwila, by napomknąć Nickowi o czymś, co od pewnego
czasu nie dawało mu spokoju.
- Myślałem - zaczął - biorąc pod uwagę twoją karierę i wszystko... - Wszystko to była
Freddie, ale czas jeszcze nie dojrzał ku temu, by o tym mówić. - Może nie zechcesz tutaj
zostać.
- Na górze?
- Tak, no i tutaj. W barze.
Nick zdziwiony odstawił szklankę z herbatą.
- Wyrzucasz mnie?
- Skąd! Prawdę mówiąc, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Ale zacząłem się
martwić, że czujesz się do czegoś zobowiązany. Chyba nie marzysz o pracy w barze przez
całe życie.
- Ty też o tym nie marzyłeś - odparł spokojnie Nick.
- To co innego - odparł Zack, ale przerwał, gdy pochwycił spojrzenie Nicka. - W
porządku, może i nie marzyłem, ale dokonałem takiego wyboru. I muszę przyznać, że kocham
to miejsce, jestem tu szczęśliwy. Ale nie chcę, żeby któryś z nas zapomniał o tym, że przed
tobą jest inna przyszłość.
- Wciąż się o mnie troszczysz?
- Z przyzwyczajenia.
- Cóż, ustalmy to tak. Prędzej czy później będziesz musiał znaleźć innego barmana i
innego pianistę na pół etatu. Ale na razie praca na wieczornej zmianie nie koliduje z
komponowaniem. A jeśli sztuka okaże się niewypałem, będę potrzebował jakiegoś
zabezpieczenia.
- Nie będzie niewypałem.
- Masz rację, nie będzie. Ale na razie zostawmy wszystko tak jak jest. - Rzucił okiem
na zegar i zaklął pod nosem. - Już jestem spóźniony - rzucił. - Mieliśmy z Freddie zacząć
pracę pół godziny temu. No to na razie.
Zack, zostawszy sam, poszedł z powrotem do baru. Nie, to nie jest statek, a on nie stoi
przy sterze. A Rachel nie jest blond gwiazdą z ekranów filmowych. Uśmiechnął się i
dokończył herbatę.
A on jest bardzo szczęśliwym człowiekiem.
Nick uznał, że najwyższy czas wypróbować fortepian Freddie. Mimo zabawy,
ciągłego ruchu i pokusy, żeby spędzić cały czas na rozrywkach i wypoczynku zamiast pracy,
udało im się podczas pobytu u O'Hurleyów również trochę popracować i posunąć się dobry
kawałek naprzód.
Po powrocie miał co prawda ochotę na dzień lub dwa przerwy, ale Freddie nie mogła
się doczekać, kiedy znowu zabiorą się do pracy. Tak więc zasiedli po południu przy
fortepianie w jej mieszkaniu, żeby ostatecznie dopracować partię chóru na zakończenie
pierwszego aktu.
- W porządku - uznał Nick. - Dobrze się stało, że nie skończyliśmy tego, kiedy był z
nami Frank Jemu tylko choreografia w głowie.
- Cóż, podoba mi się, ale myślę...
- Przestań już myśleć. - Wziął ją w ramiona, gdy wstała.
- Zostaw - broniła się. - Nawet nie zaczęliśmy drugiego aktu.
- Odłóżmy to do jutra - zaproponował.
- Dzisiaj - upierała się, usiłując wyswobodzić się z jego ramion! - Nick, jest środek
dnia.
- To i lepiej.
- Przecież to ty zawsze powtarzałeś, że mamy pilną robotę.
- Tylko wtedy, kiedy próbowałem nie robić tego, co chcę zrobić teraz. - Chwycił ją na
ręce i rzucił na łóżko z takim rozmachem, że aż podskoczyła.
- Nie wykonaliśmy planu na dzisiaj - broniła się, gdy zaczął rozpinać koszulę. - Nie
taki plan miałam na myśli.
- Chcesz, żebym cię uwiódł?
- Nie. - Przechyliła głowę i rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. - Cóż, może... - dodała
po chwili namysłu. - Jeśli uważasz, że potrafisz.
Nick już rozpiął koszulę. Myśl o czekającym go wyzwaniu dodatkowo go podnieciła.
Freddie odwróciła wzrok, po czym znów go na niego skierowała, gdy usiadł na brzegu łóżka.
- Patrzenie na mnie trudno nazwać uwodzeniem - zauważyła.
- Lubię na ciebie patrzeć. Mógłbym to robić bez końca.
- To bardzo miłe, panie Romansowiczu.
- Musisz pamiętać, że nie jesteś do końca w moim typie, jak donoszą wiarygodne
źródła. - Chwycił ją w pasie i przytrzymał mocno, gdy udając złość, chciała uciec z łóżka.
- Nie interesuje mnie to - stwierdziła lodowatym tonem. - Puść mnie.
- Ależ interesuje, i to bardzo. Widzę, jak bije ci puls na szyi. - Zbliżył do tego miejsca
usta. - Wali jak młotem.
- To ze złości - odparowała.
- O nie. Kiedy jesteś naprawdę zła, robi ci się tutaj taka kreska. - Przeciągnął
koniuszkiem palców między jej brwiami i uśmiechnął się na widok powstającej zmarszczki. -
O, właśnie tak. - Pocałował ją w czoło. Zmarszczka od razu zniknęła.
- Nie chcę, żebyś... - Słowa uwięzły jej w gardle, gdy poczuła na ustach jego wargi.
- Co?
- Żebyś... mmm. - Oczy zasnuły jej się mgłą.
- Właśnie tak myślałem.
Czy którykolwiek mężczyzna mógłby się oprzeć jej rozmarzonemu spojrzeniu,
rozkosznemu mruczeniu podczas długiego niespiesznego pocałunku? I tak właśnie pragnął się
z nią kochać. Niespiesznie, długo, żeby jego ciało mogło odczuć najsubtelniejsze zmiany w
jej ciele. Dotknięcie, i już się ku niemu uniosła. Pomrukiwanie, i westchnęła z radości.
Wydawało się, że nie ma takiej rzeczy, którą mógłby zrobić lub o którą poprosić, żeby
na nią ochoczo nie przystała. Chciał ją widzieć całą, w promieniach południowego słońca
wpadającego przez okna, przy dźwiękach ruchu ulicznego i hałasów dobiegających z dołu.
Powoli i cierpliwie rozpinał guziki jej bluzki, jeden po drugim, nie spiesząc się.
Pod spodem miała obcisłą bawełnianą koszulkę wykończoną koronką. Wsunął pod nią
dłoń, usłyszał przyspieszony oddech.
Zawsze tak jest, przemknęło jej przez głowę. Cudownie, naturalnie, czule. Niezależnie
od tego, czy kochają się namiętnie czy spokojnie, niespiesznie czy gorączkowo, zawsze jest
tak samo prosto i naturalnie.
Perfekcyjnie.
Wzbierało w niej pożądanie, rozkwitało niczym kwiat róży, płatek po płatku. To takie
łatwe otworzyć się dla niego, zespolić się z nim tak, by ich usta utopiły się w sobie, a ciała
tworzyły jedno ciało.
Musnął ją powiew wiatru od okna, tak leniwy jak jego dłonie. Jej skóra stawała się na
przemian raz ciepła, raz chłodna, ciepła i chłodna. Dźwięki ulicy i promienie słońca zdawały
jej się snem, wytworem fantazji i wyobraźni. Stopniowo zatracała poczucie rzeczywistości.
Wygięła się w łuk, by ułatwić mu ściągnięcie koszulki, opuszczenie spodni. W
rewanżu zsunęła mu z ramion koszulę i przeciągnęła dłońmi wzdłuż opalonych muskularnych
ramion.
Nie była pewna, w którym momencie tempo zaczęło się zwiększać, a fala gorąca
wzbierać. Czuła się tak, jakby w jej żyły sączył się narkotyk, wprowadzając ją w stan
cudownego oszołomienia. Przywarła do niego, ocierając się gorączkowo o jego ciało.
- Teraz, Nick, teraz - szepnęła i położyła się na nim.
Rozkosz, jaka go ogarnęła, była niespodziewana i gwałtowna. Zachłanna, przemożna,
groźna, do granic bólu i wytrzymałości. Zadrżał. Nikt nigdy nie dał mu tego co ona.
Z żadną kobietą nie doświadczył podobnych doznań.
- Teraz - szepnęła. - Teraz...
Uniosła się jeszcze raz i opadła na niego. Chwycił ją za biodra i znowu uniósł w górę.
Zapomniał, gdzie jest, zapomniał o czasie, zapomniał o rzeczywistości. Była tylko ona i
wszechogarniająca, obezwładniająca moc pożądania.
Leżeli obok siebie wyczerpani i szczęśliwi. Myślał o ich związku. Nigdy nie stworzył
dla niej romantycznego nastroju. Nie było kolacji przy świecach i winie, długich spacerów i
cichych zakątków.
Zasługiwała na to. Zasługiwała na więcej, niż jej dawał. Ale przecież, usprawiedliwiał
sam siebie, od początku próbował ją przekonać, że zasługuje na więcej, niż on jej może
zaoferować. Nie słuchała go, a więc jedyne co mógł zrobić, to dać jej tyle, ile mógł.
Pragnąłby móc dać jej wszystko.
Skąd ta myśl? - zastanawiał się. Kłębiły się w nim różne uczucia, rozgrzewając go jak
płomień, rozbrzmiewała w nim jak muzyka. Kiedy pożądanie zmieniło się w tęsknotę, a
tęsknota w miłość? Nie wiedział.
Ostrożnie, ostrożnie, ostrzegał się. Będzie zgubą dla nich obojga, jeśli pozwoli, by to,
co kłębi się w jego duszy, wymknęło się spod kontroli. Lepiej powstrzymać ciąg myśli i
udawać, że nigdy nie myślał o niczym więcej jak o spędzeniu z nią romantycznego wieczoru
przy świecach.
- Masz niezłe ciuchy w tej szafie - zauważył. Zdziwiło ją, że zwrócił uwagę na jej
garderobę.
- Nawet w Wirginii Zachodniej staramy się od czasu do czasu kupić i nosić coś
oryginalniejszego niż dżinsy i golfy.
- Czemu się denerwujesz, podoba mi się zachodnia Wirginia.
To tam się wychowywała, w dużym domu z antykami i gospodynią zaangażowaną na
stałe. On zaś wychowywał się w barze i na ulicy pod opieką ojczyma, który trochę za często
zaglądał do kieliszka. Pamiętaj o tym, LeBeck, zanim przyjdą ci do głowy szalone pomysły.
- Pomyślałem sobie, że mogłabyś włożyć coś z tych ciuchów i wyszlibyśmy.
- Wyszli? - Usiadła, mrużąc oczy. - Dokąd?
- Dokąd zechcesz. - Wolałby, żeby nie patrzyła na niego tak, jakby właśnie dał jej
obuchem w głowę. Przecież przedtem już razem wychodzili, jeżeli można to tak określić. -
Mam trochę znajomości - dodał.
- Mogę kupić bilety na jakieś przedstawienie. Nie moje - dodał szybko, zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć. - Nie chcę, żeby kawałki, które piszę, konkurowały ze sobą w mojej
głowie.
Przesunęła się trochę, zachwycona pomysłem randki.
- Trochę za późno, żeby kupić bilety na dzisiaj - zauważyła.
- Nie, jeśli się wie, do kogo zadzwonić. - Przesunął palcem wzdłuż jej ramienia.
Westchnęła. Zastanawiała się, czy Nick uzmysławia sobie, że wciąż jej dotyka, czy też robi to
bezwiednie. - Potem moglibyśmy pójść gdzieś na kolację. Może do tej francuskiej restauracji,
którą tak lubisz.
To nie zwyczajna randka, pomyślała oszołomiona. To randka nadzwyczajna.
- Byłoby miło - rzekła, nie bardzo wiedząc, jak zareagować, ale on już był na nogach i
chwycił swoje ubranie.
- A więc zbieraj się - powiedział. - Ja tylko wykonam parę telefonów i spotkamy się u
mnie. Za godzinę.
Nachylił się, pocałował ją szybko w policzek i już go nie było. Freddie przez dłuższą
chwilę pozostawała w bezruchu, oniemiała ze zdziwienia.
Może on i nie jest Lancelotem, pomyślała, potrząsając głową, ale w zbroi czy bez,
potrafi być rycerzem.
Całą godzinę zajęły jej przygotowania do wyjścia. Miała nadzieję, że Nickowi będzie
się podobała jedwabna suknia bez ramion w ciemnofioletowym kolorze. Ale kiedy omal nie
złamała obcasa na jakiejś nierówności chodnika, żałowała, że nie umówili się u niej.
Przemknęła obok Rio, pomachawszy mu ręką, i wykonała szybki piruet, gdy
zagwizdał z zachwytu na jej widok. Zapukała do drzwi na górze i od razu weszła do środka.
- Tym razem ty jesteś spóźniony - zawołała.
- Pomagałem Zackowi wyładować towar.
- Ach tak. - Skubnęła dolną wargę. - Nawet nie pomyślałam, że możesz mieć zmianę.
- Nie, dziś mam wolny wieczór.
Wyszedł z sypialni, wciągając po drodze marynarkę. Obrzucił ją wzrokiem i skinął
głową z aprobatą.
- Bardzo ładna.
- Tylko tyle? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.
- Nie. - Chwycił ją w ramiona, uniósł na palce i całował tak długo, aż zabrakło jej
tchu.
- W porządku - wykrztusiła wreszcie, z trudem łapiąc oddech. - Teraz lepiej.
Nick, nagle zdenerwowany, wypuścił ją z objęć.
- Mamy jeszcze dość czasu na drinka, zanim zacznie się przedstawienie. Może będę
twoim osobistym barmanem?
- Czemu nie? Białe wino według wyboru barmana.
- Myślę, że mam coś, co ci będzie odpowiadało.
- Wyjął butelkę cristalu ze schowka Zacka.
- O! - Freddie aż jęknęła. - Ten wieczór na pewno będzie wart zapamiętania.
- A widzisz. - Doszedł do wniosku, że lubi ją zaskakiwać, sprawiać jej niespodzianki.
Wyjął korek z zawodową wprawą i rozlał wino do dwóch kieliszków, które kiedyś przyniósł z
baru. - Za więzy rodzinne - powiedział, wznosząc toast.
- O co ci właściwie chodzi? - uśmiechnęła się.
- Nie bardzo mogę się zorientować, do czego zmierzasz.
I znowu poczuł znany ucisk w żołądku i koło serca. Wezbrała w nim tęsknota
połączona z pożądaniem.
- Sam dobrze nie wiem - przyznał.
Ale ten fakt nie denerwował go, choć powinien być zdenerwowany. Był szczęśliwy.
Wprost niewiarygodnie, totalnie szczęśliwy. Za każdym razem, gdy na nią popatrzył, czuł się
szczęśliwszy. Mógłby tak na nią patrzeć do końca życia.
Oddychał z trudem.
- Nic ci nie jest? - Freddie dała wyraz swej troski, klepiąc go po plecach.
- Nie, wszystko w porządku. Czuję się świetnie. Teraz z kolei ona poczuła lekkie
zdenerwowanie.
Odstąpiła o krok do tyłu.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spytała z niepokojem.
- Jak?
- Jakbyś mnie nigdy przedtem nie widział.
- Nie wiem - skłamał.
Doskonale wiedział dlaczego: bo nigdy przedtem nie patrzył na nią oczami
zakochanego mężczyzny. Stała się rzecz w najwyższej mierze zdumiewająca: zakochał się po
uszy w kobiecie, która była jego najbliższym przyjacielem.
- Siądźmy. - Czuł, że musi usiąść.
- Dobrze. - Ostrożnie przysiadła na kanapie. - Nick, ty się źle czujesz. Może lepiej
zrezygnujmy z teatru.
- Nie, nic mi nie jest. Czy nie powiedziałem, że czuję się Świetnie?
- Ale nie wyglądasz dobrze. Jesteś blady.
Tak przypuszczał. Nigdy przedtem nie był w nikim zakochany. Podrywał dziewczyny,
uwodził, bawił się nimi, ale teraz wyglądało na to, że to on przepadł z kretesem.
Przez Freddie. Ona była tego przyczyną.
Zaczął się już przyzwyczajać do tego, że może się z nią kochać. Ale zakochać się to
całkiem co innego. Nie mógł teraz myśleć o niczym innym. To uczucie, tak dla niego nowe i
nieznane, zawładnęło nim w sposób przemożny.
- Wiesz, Fred... sprawy między nami bardzo szybko posuwają się naprzód.
Uniosła brwi ze zdziwieniem.
- Uważasz, że dziesięć lat to szybko?
- Wiesz dobrze, o czym mówię. - Machnął ręką.
- Myślałem, że potrafię rozgraniczyć sprawy zawodowe i prywatne.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Przeraziła się.
- Próbujesz się mnie łagodnie pozbyć, Nick? - spytała, starając się zachować spokój.
- Skąd - oburzył się. Sama myśl o jej utracie była niewyobrażalna. - Nie - powtórzył i
chwycił jej dłoń tak mocno, aż jęknęła. - Chcę cię, Fred, właśnie zaczynam sobie
uświadamiać, jak bardzo.
Serce na chwilę jej zamarło.
- Masz mnie, Nick - szepnęła. - Zawsze będziesz mnie miał.
- Wszystko się zmieniło. - Nie bardzo wiedział, jak to wyrazić, żeby jego słowa
usatysfakcjonowały ich oboje, ale musiał jakoś dać jej do zrozumienia, co czuje. - Nie
dlatego, że poszliśmy razem do łóżka. Nie dlatego, że to, co przeżywam z tobą, jest inne,
silniejsze od tego, co dotąd przeżywałem.
- Nick. - Przepełniona miłością przycisnęła ich splecione dłonie do twarzy. - Nigdy
przedtem tak do mnie nie mówiłeś. Nie przypuszczałam, że to nastąpi.
On też nie. Teraz bał się, że nie potrafi dostatecznie szybko dobrać odpowiednich
słów.
- Nie chcę niczego przyspieszać, Fred, nie chcę nalegać, ale myślę, że powinnaś
wiedzieć...
Odgłos ciężkich kroków na schodach sprawił, że Nick zaklął głośno. Żadne z nich się
nie poruszyło, gdy w progu stanął Rio. Miał poważną i zaniepokojoną minę.
- Nick, lepiej zejdź szybko na dół - powiedział.
Nick poczuł, jak strach ściska mu gardło.
- Zack?
- Nie, nie Zack. - Rio popatrzył na Freddie błagalnym wzrokiem. - Ale lepiej zejdź.
- Zaczekaj - rzucił Nick do Freddie, ale Rio zaoponował.
- Niech też zejdzie. Może pomóc. - Kiedy Nick mijał go, położył mu dłoń na ramieniu.
- Chodzi o Marlę.
Nick zatrzymał się, odwrócił do Freddie. Nie było sposobu, żeby nie wciągnąć jej w tę
sprawę.
- Bardzo z nią źle? - spytał.
Kucharz tylko potrząsnął głową i poczekał, aż Nick z Freddie wyjdą. Imię Marla nic
Freddie nie mówiło. Myślała, że może to któraś z dawnych kochanek Nicka wtargnęła do
baru powodowana zazdrością albo, co gorsza, pijana.
Ale widok, jaki ukazał się jej oczom, gdy weszli do kuchni, zaprzeczył takim
domysłom. Kobieta była ciemna, szczupła i kiedyś musiała być ładna, zanim zmartwienia i
ciężka praca wyżłobiły głębokie bruzdy w jej twarzy. Trudno było jednak powiedzieć coś
więcej, gdyż była poraniona i posiniaczona.
Siedziała w milczeniu, za nią stał chłopiec z zapadłymi oczami, kurczowo się
trzymając oparcia jej krzesła, a u jej stóp siedziała mała dziewczynka z palcem w buzi.
Kobieta trzymała na kolanach może trzymiesięczne, popłakujące niemowlę.
Nick chciał na nią krzyknąć, chciał potrząsnąć tą kobietą, tą dziewczyną, którą kiedyś
znał i niemal pokochał, by przestała patrzeć tym pustym, przeraźliwie beznadziejnym
spojrzeniem zbitego psa. Nie zrobił tego jednak. Podszedł do niej i delikatnie ujął ją za brodę.
Uniosła ku niemu wzrok. Z jej oczu spłynęła pierwsza łza.
- Przepraszam, Nick. Wybacz mi. Nie wiedziałam, dokąd pójść.
- Nigdy nie przepraszaj, kiedy tu przychodzisz. Nie musisz za nic przepraszać. Cześć,
Carlo. - Uśmiechnął się lekko do chłopca i delikatnie przesunął dłoń po jego ramieniu.
Carlo zesztywniał i jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Wiedział, że dużym dłoniom
nigdy nie można ufać.
- A kimże jest ta duża dziewczynka? To Jenny? Ależ ty urosłaś. - Nick podniósł ją i
przytulił. Nie wyjmując palca z buzi, położyła głowę na jego ramieniu. - Rio, usmaż
dzieciakom parę hamburgerów, dobrze? - zwrócił się do kucharza.
- Już to robię.
- Jenny, chcesz usiąść na blacie i popatrzeć, jak Rio gotuje?
Dziewczynka skinęła głową. Nick posadził ją na kontuarze. Carlo stanął obok.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu, Nick - zaczęła Marla, poruszając się miarowo, by
ukołysać niemowlę.
- Chcesz kawy? - Nie czekając na odpowiedź, wziął dzbanek. - Marlo, dziecko jest
głodne.
- Wiem. - Z ogromnym wysiłkiem pochyliła się i sięgnęła po papierową torbę, która
leżała na podłodze obok krzesła. - Nie mam pokarmu, ale dostałam parę odżywek.
- Przygotuj je. - Freddie z nieśmiałym uśmiechem wyciągnęła ręce. - Potrzymam
małą, dobrze?
- Oczywiście. To dobre dziecko. Tylko że... - Marla zaczęła cicho płakać.
- Wszystko będzie dobrze - uspokajała ją Freddie, biorąc na ręce dziewczynkę. - Teraz
wszystko będzie dobrze.
- Jestem taka zmęczona - powiedziała Marla. - To dlatego, że jestem zmęczona.
- Nie. - Nick postawił przed nią kawę. - Nie udawaj. Znowu cię pobił, tak?
- Nick. - Freddie popatrzyła wymownie w kierunku dzieci.
- Myślisz, że one nie wiedzą, co się dzieje? - zapytał, ściszając jednak głos. - Wróć do
rzeczywistości. - Usiadł obok Marli i włożył jej w dłonie kubek z kawą. - Czy tym razem
zawiadomisz wreszcie policję?
- Nie mogę, Nick. - Skuliła się, słysząc gniewny pomruk z jego strony. - Nie wiem. co
by wtedy zrobił. On jest szalony, Nick. Wiesz, w jaki szał wpada Reece, kiedy się upije.
- Wiem. - Potarł dłonią pierś. Miał blizny, które nie pozwalały mu o tym zapomnieć. -
Mówiłaś, że go zostawisz.
- Zostawiłam go. Przysięgam, że zostawiłam. Tobie bym nie kłamała, Nick. Byłam w
tym mieszkaniu, które mi załatwiłeś przed urodzeniem dziecka. Nie przyjęłabym go z
powrotem, nie po tym, co się stało ostatnim razem.
Ostatnim razem, jak pamiętał Nick, Reece zrzucił ją ze schodów. Była w szóstym
miesiącu ciąży.
- A więc skąd ta przecięta warga, podbite oko? Popatrzyła ze znużeniem na kubek i
podniosła go mechanicznie do ust. Rio postawił przed nią talerz.
- Wezmę dzieci do baru, żeby zjadły - powiedział.
- Dzięki. - Otarła łzy. - Bądźcie grzeczni, dobrze? Nie róbcie kłopotu panu Rio. -
Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy Freddie usiadła, by nakarmić niemowlę. - Ma na imię
Dorothy - powiedziała. - Jak w „Czarodzieju z krainy Oz”. Dzieci je wybrały.
- Jest śliczna.
- I dobra. Prawie nie płacze i śpi przez całą noc.
- Marla - przerwał jej Nick, lekko już zniecierpliwiony.
Kobieta głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Zadzwonił do mnie, że chce zobaczyć dzieci - wyjaśniła.
- Ma w nosie dzieci.
- Wiem. - Wargi Marli drżały, ale starała się opanować. - Ale miał taki smutny głos,
więc pozwoliłam mu raz przyjść. Przyniósł im lody, no to miałam nadzieję, że może tym
razem...
Przerwała, wiedząc, że ta nadzieja była więcej niż płonna. Była zabójcza.
- Nie chciałam pozwolić mu wrócić, ani nic takiego. Wyglądało, że mogę czasem
pozwolić mu zobaczyć dzieci. Jeśli będę pewna, że nie jest pijany i nie będzie się ciskał. Ale
dziś wieczór, jak przyszedł, to byłam z małą w łazience. Jenny go wpuściła. Było już za
późno, Nick. Zobaczyłam, że jest pijany, i kazałam mu się wynosić. Ale było już za późno.
- W porządku. Uspokój się. - Wstał, żeby wziąć lód, i przyłożył go do jej
opuchniętych warg.
Ale ona nie była w stanie się uspokoić. Teraz, kiedy już zaczęła, musiała wyrzucić z
siebie wszystko, wylać cały swój ból. Niczym truciznę, do której wypicia ją zmuszono.
- Zaczął rzucać różnymi przedmiotami i wrzeszczeć. Zamknęłam dzieci w łazience,
żeby nie mógł im nic zrobić. To go tylko jeszcze bardziej rozjuszyło. Rzucił się na mnie. Nie
wiem, jak udało mi się uciec, ale dostałam się do łazienki i zamknęłam się tam razem z
dziećmi. Wyszliśmy po schodach przeciwpożarowych. I przybiegliśmy tutaj.
- Nick, weź małą - powiedziała Freddie i wstała, podając mu niemowlę. - Zaczekaj,
obmyję cię - zwróciła się do Marli i przyłożyła do rany kobiety zmoczoną ściereczkę.
Przecierała zadrapania, oczyszczała zranienia, przez cały czas przemawiając do niej
łagodnie. Mówiła o dzieciach Marli, o jej nowo narodzonej córeczce. Kiedy Marla zaczęła
odpowiadać, usiadła i wzięła ją za rękę.
- Są takie miejsca, gdzie mogłabyś pójść - tłumaczyła. - Byłabyś tam bezpieczna, ty i
dzieci.
- Musi zawiadomić policję - upierał się Nick. Mimo poirytowania tulił do siebie śpiącą
dziewczynkę.
- Zgadzam się z nim. - Freddie wzięła kawałek lodu i podała Marli. - Ale rozumiem,
że się boisz. Tylko pamiętaj, że oni znajdą ci schronisko dla samotnych matek.
- Nick mówił, że powinnam już dawno zgłosić się na policję, ale myślałam, że sama
sobie poradzę.
- Każdy czasem potrzebuje pomocy.
Marla przymknęła oczy i próbowała wykrzesać z siebie choćby odrobinę odwagi.
- Nie mogę pozwolić, żeby krzywdził moje dzieci. Jeżeli powiesz, że mam pójść na
policję, to pójdę - zwróciła się do Nicka.
To było więcej, niż się spodziewał. Wiedział, że decyzję Marli zawdzięcza w dużej
mierze Freddie.
- Fred, na dole przy telefonie jest numer. Zapisany pod „Karen”. Zadzwoń tam, poproś
ją do telefonu i wyjaśnij, o co chodzi.
- Dobrze. - Gdy wychodziła, znowu usłyszała płacz Marli.
Już prawie wszystko uzgodniła, gdy wszedł Nick. Przez chwilę ją obserwował,
szczupłą zgrabną kobietę w eleganckiej sukni.
- Muszę cię jeszcze wykorzystać, Fred - powiedział. - Przykro mi, że ten wieczór nam
się nie udał, ale to jeszcze nie koniec.
- W porządku, ale nie bardzo wiem, o co ci chodzi. Och, Nick, jak mi żal tej kobiety.
- Chciałbym, żebyś ją zawiozła do schroniska dla samotnych matek. Mężczyzna nie
powinien jej tam towarzyszyć. Trudno się dziwić. A ja byłbym spokojniejszy, wiedząc, że
pomożesz jej się tam jakoś urządzić.
- Oczywiście, pojadę z przyjemnością. Wrócę...
- Nie, jedź potem do domu - rzekł rozkazującym tonem. - Jak wszystko załatwisz, jedź
do domu. Ja mam jeszcze coś do zrobienia.
- Ale Nick...
- Nie mam czasu na dyskusje - uciął i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Miał coś do załatwienia. Przypuszczał, że niewiele czasu zajmie mu odnalezienie
swego dawnego szefa gangu. Reece wciąż obracał się w tych samych rewirach co przed laty,
kiedy byli nastolatkami. Przemierzał te same ulice i te same podejrzane spelunki, gdzie za
parę dolarów każdy mógł kupić narkotyk, alkohol czy kobietę.
Znalazł Reece'a pochylonego nad szklanką whisky kilka przecznic od swego baru. W
pomieszczeniu panował półmrok. Powietrze było przesycone dymem i wonią tłuszczu,
podłoga zasypana niedopałkami i łupinami orzeszków. Wódka była tu tania i dostępna w
każdej ilości.
- Reece - zwrócił się do samotnego mężczyzny, który przycupnął przy końcu baru ze
wzrokiem utkwionym w szklance.
Przytył w ciągu tych lat, ale nie były to mięśnie wyrobione w czasie ćwiczeń, lecz
obrzęk opilczy.
Mężczyzna powoli obrócił się na stołku i szyderczo spojrzał na Nicka.
- Kogóż to ja widzę - odezwał się. - O ile mnie wzrok nie myli, to sam LeBeck, we
własnej osobie. Gus, podaj mojemu przyjacielowi drinka jak dżentelmenowi, a mnie dolej.
Zapisz na jego rachunek. - Ta myśl tak go rozbawiła, że omal nie stoczył się ze stołka.
- Oszczędź sobie - zwrócił się Nick do barmana.
- Cóż to, nie napijesz się ze starym przyjacielem, LeBeck? Nie zasługuję na to, co?
- Nie piję z ludźmi, którzy do mnie strzelają.
- Ejże, nie mierzyłem w ciebie. - Reece postawił na kontuarze szklankę i pchnął ją w
kierunku barmana, sygnalizując, by mu ją napełnił. - I odsiedziałem swoje, zapomniałeś? Pięć
lat, trzy miesiące, dziesięć dni. - Wyjął pogniecioną paczkę papierosów i wyciągnął jednego
zębami. - Wciąż wkurzony o Marlę? Ona zawsze na mnie leciała, stary. Do diabła, obrabia-
łem ją, a ty myślałeś, że jest tylko twoja.
- Mądrzy ludzie powiadają, że co było, a nie jest... Ale ty nigdy nie byłeś za mądry. A
co do Marli, to musimy pogadać. Tu i teraz.
- To moja kobieta i mój biznes. Taka jest prawda.
- Może była. - Nick pochylił się nad Reece'em. Oczy pałały mu gniewem. - Nie waż
się do niej zbliżyć - ostrzegł. - Nigdy więcej. Jeśli to zrobisz, zabiję cię - rzekł spokojnie, lecz
na tyle dobitnie, że barman sięgnął po ukryty pod blatem pistolet.
Reece tylko parsknął. Pamiętał Nicka sprzed lat. Nigdy nie rzucał słów na wiatr.
- Ta suka znowu poleciała do ciebie?
- Sądzisz, że nic takiego się nie stało, co? Rozerwana warga, parę zadrapań, to mało?
Tym razem nie musiała jechać do szpitala.
- Mężczyzna ma prawo pokazać babie, kto tu rządzi. - Reece wypił duży łyk whisky. -
Sama się o to prosiła. Wiedziała, że nie chcę tego bachora, Do diabła, ten pierwszy nawet nie
jest mój, ale go wziąłem, co nie? Wziąłem ją i tego bękarta. No to nie gadaj mi, że nie mogę
nauczyć mojej starej rozumu.
- Nie zamierzam ci nic mówić. Zamierzam ci pokazać. - Nick wstał z krzesła, -
Podnieś się, Reece.
Oczy Reece'a pociemniały na myśl o bójce i krwi.
- Chcesz się bić, bracie? - spytał.
- Wstawaj - powtórzył Nick. Widząc, że barman umyka poza zasięg jego wzroku,
Nick sięgnął po portfel. Wyjął parę banknotów i rzucił je na blat. - To powinno pokryć straty.
Barman chwycił pieniądze, przeliczył je i skinął głową.
- Nie ma problemu - powiedział.
- Prosisz się, żeby ci dołożyć, LeBeck. - Reece zsunął się ze stołka. - No to dalej, do
roboty.
Gdy pokazała się pierwsza krew, kelnerka wymknęła się na zewnątrz. Kilku gości
okrążyło ich, spodziewając się niezłej zabawy.
Może Reece i był pijany, ale alkohol dodał mu tylko chęci walki. Jego potężna pięść
trafiła Nicka w skroń, druga w żołądek. Nickowi pociemniało w oczach. Skulił się na
moment, ale gdy się z powrotem wyprostował, uderzył Reece'a prosto w szczękę. Bił go teraz
metodycznie, wymierzając cios za ciosem. Z nosa Reece'a trysnęła krew. Oparł się ciężko o
stół, omal go nie przewracając.
Targany furią, rzucił się na Nicka jak wściekły byk, uderzając raz głową, raz pięścią.
Nick starał się uchylać przed ciosami. Zapędzony w kąt, nie miał jednak dużej możliwości
manewru. Gdy Reece pchnął go całym sobą Nick upadł i niemal natychmiast poczuł ręce
Reece'a zaciskające się na gardle. Z trudem łapał powietrze. Zdesperowany, doprowadzony
do ostateczności, walczył jak lew, starając się wyswobodzić z uścisku przeciwnika.
W końcu udało mu się go obezwładnić. Pochylił się nad nim i w zapamiętaniu dalej
okładał go pięściami. Twarz Reece'a pokryła się krwią Nick, zaślepiony nienawiścią, stracił
nad sobą kontrolę. Atakował, mimo że przeciwnik już nie bronił się, nie poruszał.
- Dość. - Barman i dwóch gości odciągnęło go od leżącego na podłodze Reece'a. - Nie
chcę, żeby ktokolwiek został w moim barze pobity na śmierć. Zrobiłeś, po co przyszedłeś, a
teraz się wynoś.
Nick wstał i wierzchem dłoni otarł z twarzy krew.
- Powiedz mu, że jak jeszcze raz podniesie rękę na kobietę, to dokończę to, co
zacząłem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Freddie odwiozła Marlę z dziećmi do schroniska dla samotnych matek. W drodze
powrotnej zastanawiała się nad wydarzeniami dnia. Bóg jej świadkiem, że była wykończona
fizycznie i psychicznie jak jeszcze nigdy w życiu. Nie widziała całego schroniska, weszła
zaledwie do holu, ale od razu zorientowała się, że to miejsce nie było bezduszną instytucją
socjalną, w której człowiek czułby się zagubiony i samotny. Nick dokonał właściwego
wyboru.
Na ścianach wisiały rysunki dzieci, niewielki pokój dzienny, do którego zajrzała z
holu, był urządzony skromnie, ale wygodnie. Kobieta, która ich przyjęła, wyglądała co
prawda na zmęczoną, ale miała miły, kojący głos. Ostatni widok, jaki Freddie zapamiętała, to
Marla prowadzona przez nią na górę. Kobieta, pochylona, mówiła coś do niej półgłosem.
Zastanawiała się, czy wracać do domu. Mimo że Nick na to nalegał, skierowała się
jednak do baru, by na niego zaczekać.
- Spodziewałem się, że wrócisz - powiedział Rio na jej widok. - Marla i dzieci są
bezpieczne? - upewnił się.
- Tak. - Usiadła przy stole i odetchnęła z ulgą. Wydaje mi się, że to odpowiednie
miejsce. Będzie się tam dobrze czuła. Myślę, że ona nawet sobie nie uświadamiała, gdzie się
znalazła. Po prostu poszła za mną tam, gdzie ją zaprowadziłam.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. - Rio postawił przed nią talerz. - A teraz coś zjedz.
Musisz być głodna jak wilk.
- Pewnie, że zjem. - Freddie wzięła widelec i nabrała kawałek kurczaka z ryżem. -
Kim jest ta kobieta, Rio?
- Kiedyś była dobrą znajomą Nicka, ale kiedy przeniósł się tutaj z Zackiem i Rachel,
przestali się widywać. Kiedy zaszła w ciążę pierwszy raz, jej rodzina wyrzuciła ją z domu.
- Straszne - oburzyła się Freddie. - Jak ludzie mogą być tak bez serca? A co z ojcem
chłopca?
- Myślę, że ani ona, ani Carlo w ogóle go nie obchodzili. - Rio wzruszył ramionami. -
W każdym razie to nie jest chłopak Nicka.
- Nie musisz mi tego mówić, Rio. Nick nigdy by ich nie zostawił bez opieki. -
Odłożyła widelec i potarła ręką twarz. - Czy ten mężczyzna, który jej to zrobił, który ją pobił,
to ojciec Carla?
- Nie. Dopiero cztery lata temu się z nim związała. Kiedy chłopiec się urodził, siedział
za kratkami.
- Prawdziwy książę z bajki.
- O, Reece to wspaniały sukinsyn, nie ma co mówić. - Zamiast kawy, której się
spodziewała, Rio postawił przed nią filiżankę ziołowej herbaty. - Mam wrażenie, że to imię
nic ci nie mówi?
- Skąd. A powinno? - Freddie zesztywniała. Wypiła łyk herbaty. - Rumiankowa. -
Uśmiechnęła się mimo woli.
- Mało brakowało, a zabiłby Nicka - wyjaśnił Rio. Ciemne oczy pociemniały mu
jeszcze bardziej. - Jakieś dziesięć lat temu wpadł tutaj z paroma chłopakami ze swojego
gangu, wszyscy uzbrojeni po zęby. Chcieli tu wszystko splądrować i zabić Zacka.
- Ach tak, wiem. - Krew napłynęła jej do twarzy. - Nick odepchnął Zacka...
- I kula trafiła w niego - dokończył Rio. - Myślałem, że już po nim. Ale on jest twardy.
O tak, Nick zawsze był twardy.
Bardzo powoli, jakby się bała, że rozleci się na kawałki, Freddie wstała z krzesła.
- Gdzie on jest, Rio? - spytała. - Gdzie jest Nick? Mógł skłamać, ale postanowił być z
nią szczery.
- Myślę, że poszedł szukać Reece'a. I myślę, że go znalazł.
Freddie z trudem łapała oddech.
- Musimy dać znać Zackowi. Musimy...
- Zack już wie. Poszedł go szukać. Aleks też. - Położył jej na ramieniu ciężką dłoń. -
Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać, złotko.
W końcu poszła na górę do mieszkania Nicka. Przemierzała je nerwowo wzdłuż i
wszerz. Każdy dźwięk dochodzący z ulicy czy z baru na dole sprawiał, że zaczynało
brakować jej tchu, a serce biło jak oszalałe. Każde wycie syreny przyprawiało ją o dreszcze.
Nick jest twardy. Nick był zawsze twardy...
Nie obchodziło jej, czy jest twardy i jak bardzo. Chciała, żeby był już w domu, cały i
zdrowy.
Nękana koszmarnymi obrazami, jakie podsuwała jej wyobraźnia, postanowiła czymś
się zająć. Zaczęła sprzątać. Najpierw starła kurze, potem zabrała się do podłogi. Właśnie na
klęczkach szorowała posadzkę w kuchni, gdy usłyszała kroki na schodach. Zerwała się na
równe nogi i pobiegła do drzwi.
- Nick, o Boże, Nick. - Z okrzykiem ulgi rzuciła mu się na szyję.
Pozwolił jej tulić się do siebie przez chwilę, choć każde dotknięcie sprawiało mu
ogromny ból. Wreszcie ją odsunął.
- Mówiłem, że masz iść do domu - powiedział.
- Nie obchodzi mnie, co mówiłeś. O Boże, jesteś ranny.
Ulga ustąpiła miejsca przerażeniu. Nick miał zakrwawioną twarz, opuchnięte powieki,
ubranie podarte i naznaczone plamami krwi.
- Musisz pojechać na pogotowie - powiedziała.
- Nie potrzebuję pieprzonego pogotowia. - Zachwiał się na nogach i osunął na fotel. I
modlił się w duchu do wszystkich znanych sobie bogów, by nie zemdleć. - Daj mi spokój,
Fred. Mam już dość. Najpierw Zack, teraz ty. Idź do domu. Zostaw mnie.
Wiedziała, co ma robić. Poszła do łazienki i wyjęła z apteczki wszystko, co mogło się
przydać w tej sytuacji. Wyposażona w środek odkażający, bandaż, plastry i ubranie, które
zdjęła ze sznura, wróciła do pokoju. Zastała go na fotelu w takiej samej pozycji, w jakiej go
zostawiła.
Zerknął na nią i gdyby nie to, że każdy najmniejszy ruch sprawiał mu
niewypowiedziany ból, byłby wyraził swe oburzenie odpowiednią mimiką.
- Nie potrzebuję niańki - mruknął.
- Siedź cicho. Nie zamierzam cię niańczyć, tylko doprowadzić do jako takiego stanu. -
Głos jej drżał, ale przecierała mu rany pewnymi ruchami. - Wyobrażam sobie, jak wygląda
ten drugi - powiedziała. - Po co go szukałeś?
- To moja sprawa. Ona kiedyś coś dla mnie znaczyła. - Syknął, gdy przycisnęła mu do
nabrzmiałej powieki zimny kompres. - A nawet gdybym nigdy przedtem jej nie widział, to
każdy facet, który bije kobietę i porzuca dzieci, zasługuje na to, żeby dać mu w mordę.
- Zgadzam się z twoją opinią, ale nie pochwalam metod. Nie tędy droga, Nick.
Zaklął pod nosem.
- Zmykaj, Fred, do domu, słyszysz? Nie chcę cię tu widzieć.
- Ani myślę. - Próbowała się pocieszać, że rany na jego twarzy nie są na tyle głębokie,
by trzeba było zakładać szwy. A gdy zobaczyła jego ręce, ogarnęła ją furia. - Patrz, co
zrobiłeś z rękami. Ty idioto! Dlaczego nie używasz rozumu zamiast mięśni?
Omal się nie rozpłakała ze złości. Jego piękne dłonie artysty były opuchnięte i
pokrwawione. Formowały się już na nich czarne strupy.
- Parę razy trafiły w jego zęby - wyjaśnił.
- To właśnie cały ty! Czyż to nie typowe? Pierwsza zasada działania Nicholasa
LeBecka. Jeśli nie możesz rozwiązać problemu, załatw go pięściami.
- Przykładała mu do dłoni zimne kompresy. - Powinieneś był wezwać Aleksija.
- Nie denerwuj mnie, Fred. Słyszałaś, co ona mówiła. Wdziałaś ją. Ona nie złoży
skargi, nie będzie zeznawać.
- Przecież jest w schronisku razem z dziećmi. Nic jej już nie grozi.
- A jemu miało ujść na sucho, co? Nie tym razem.
- Nick spróbował zgiąć palce. Były sztywne i obolałe, ale najbardziej dawała mu się
we znaki klatka piersiowa. Freddie jeszcze jej nie widziała. - Kiedyś próbował zabić mi brata
i dostał za to niecałe sześć lat. Prawo twierdzi, że jest zresocjalizowany, a więc wychodzi i
zaczyna maltretować Marlę. Wynaturzone prawo. Moje prawo to pięść, a ona nigdy nie
zawodzi.
- Kiedyś o mało cię nie zabił. - Wargi jej drżały, oczy zwilgotniały. - Mógł to zrobić
teraz.
- Ale nie zrobił. A teraz w tył zwrot.
Z najwyższym trudem stanął na nogach i powlókł się do kuchni. Wyjął z szafki
aspirynę, ale obolałymi dłońmi nie był w stanie odkręcić buteleczki.
Freddie wzięła zesztywniałymi rękami buteleczkę, otworzyła ją i postawiła na stole.
Nalała mu szklankę wody.
- Dokąd, Nick? - spytała, panując nad głosem. - Dokąd mam zrobić ten w tył zwrot?
Nick stał w miejscu. Oparł ręce o blat, ciało pulsowało mu z bólu.
- Nie mogę teraz o tym mówić. Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to idź do domu.
Zostaw mnie samego. Nie chcę cię tutaj widzieć.
- Dobrze. Powinnam wiedzieć, że samotny wilk wycofuje się na swoje legowisko,
żeby lizać rany. A więc bywaj. - Odwróciła się na pięcie i poszła do drzwi.
Była już w połowie pokoju, gdy wszedł Zack. Nie zatrzymała się. Ocierając wilgotny
policzek, szybko wybiegła na schody.
- Uważaj - rzuciła tylko. - Jest wściekły.
- Freddie... - zaczął, ale jej już nie było. Wszedł do kuchni. - Coś ty jej zrobił? - spytał.
- Dlaczego płacze?
Nick zaklął i wysypał na stół cztery tabletki aspiryny.
- Daj mi spokój, Zack. - Skrzywił się, przełykając lekarstwo. - Nie jestem w
towarzyskim nastroju.
- Nie przychodzę tu do towarzystwa. Siadaj, do cholery, zanim się przewrócisz.
To w każdym razie był rozsądny pomysł. Nick ostrożnie podszedł do krzesła i z
dużym trudem usiadł.
Zack obrzucił go uważnym wzrokiem. Widać rękę Freddie, stwierdził z uznaniem, ale
mimo to jego brat wciąż przypomina worek treningowy.
- Dołożył ci, co?
- On też dostał swoje.
- Zdejmuj te strzępy koszuli. Zobaczymy, jak wyglądasz.
- Nie interesuje mnie. - Nie miał jednak siły, by się opierać, gdy Zack zaczął ściągać z
niego podarty materiał. Głuchy jęk i głośne przekleństwo potwierdziły najgorsze
przypuszczenia Nicka. - Aż tak źle? - zapytał.
- Do diabła, Nick. Musiałeś szukać sobie kłopotów? Nieźle cię załatwił.
- Nie musiałem szukać daleko. - Podniósł wzrok, napotkał spojrzenie Zacka. - Od
dawna się na to zbierało. W końcu sprawa została załatwiona.
Zack tylko kiwnął głową, zaczął otwierać szafy.
- Masz gdzieś tę maść? - spytał.
- Chyba tak. Może pod zlewem.
Zack znalazł maść i zabrał się do kończenia tego, co zaczęła Freddie.
- Jutro będziesz się czuł jeszcze gorzej - zauważył.
- Dzięki za informację. Właśnie to chciałem usłyszeć. Możesz mi dać papierosa?
Zack wyjął z paczki papierosa, zapalił go i włożył w opuchniętą dłoń Nicka.
- Mam nadzieję, że tamten wygląda podobnie - powiedział.
- Dużo gorzej. Szkoda, że go nie widziałeś.
- To jest coś - mruknął Zack. - Dziwię się, że miałeś jeszcze energię na walkę z
Freddie.
- Nie walczyłem z nią. Po prostu chciałem się jej pozbyć. Nie powinna tu być. Nie
powinna mieć z tym nic wspólnego.
- Może i nie. Ale mam wrażenie, że potrafiłaby się z tym pogodzić.
Po dwóch dniach, w czasie których starał się jej unikać, była już pewna, że Nick wciąż
liże swoje rany. Po raz kolejny odchodziła spod drzwi jego mieszkania. Nie spodziewała się,
że będą zamknięte na klucz. Jedyną pociechę stanowiło zapewnienie Zacka, że Nick dochodzi
do siebie.
Była już zmęczona zamartwianiem się o niego. A ponieważ ze względu na stan jego
poranionych dłoni nie mogli pracować, znalazła inne sposoby wypełniania sobie czasu.
Dużą radość sprawiały jej odwiedziny w schronisku. Kupowała zabawki dla dzieci,
rozmawiała z matkami. Marla wciąż wydawała się zdenerwowana i spięta, ale dzieci już się
uspokoiły i odzyskały formę. Prawdziwe szczęście Freddie odczuła w dniu, gdy smutny
zwykle Carlo po raz pierwszy się do niej uśmiechnął.
Czas, pomyślała. Oni tylko potrzebują czasu i serdecznej troski. A czego potrzebuje
Nick?
Najwyraźniej nie Freddie Kimball. W każdym razie nie teraz. Pozwoli mu zatem od
siebie odpocząć, skoro tego chce, ale prędzej czy później to ona rozchoruje się od tego
trzymania się na uboczu i wyczekiwania.
Miłość nie powinna być tak skomplikowana, pomyślała, wracając do domu. Wszystko
wydawało się jej takie proste, kiedy opuszczała dom w zachodniej Wirginii, by wyjechać do
Nowego Jorku. Wszystko, co planowała i o czym marzyła, pomału nabierało realnych
kształtów. A teraz, z powodu jakiegoś odprysku z przeszłości Nicka, to wszystko zaczęło się
walić.
Westchnęła i otworzyła drzwi do swego budynku. Nagłe szturchnięcie w plecy
sprawiło, że się potknęła. Upadłaby, gdyby czyjeś ręce nie objęły jej w porę i nie szarpnęły do
tyłu.
- Idź naprzód - usłyszała męski głos. - I bądź cicho. Czujesz? To nóż. Nie chciałbym
go użyć.
Spokojnie, powiedziała sobie. Nie wpadaj w panikę. Przecież jest dzień.
- Mam pieniądze w torebce - powiedziała. - Weź.
- Pogadamy o tym. Otwórz windę.
Sama myśl o pozostaniu z nim sam na sam w zamknięciu sprawiła, że usiłowała się
wyrwać. Krzyknęła głośno, gdy poczuła ukłucie ostrza.
- Otwórz windę albo cię załatwię.
Usiłując zachować choć trochę trzeźwości umysłu, uwolnić się od paniki, która
przyprawiała ją o dreszcze, wykonała polecenie. Kiedy tylko znaleźli się w środku i winda
ruszyła, przesunął się w bok i wtedy go zobaczyła.
Szczupła twarz, szkliste oczy. To był mężczyzna, którego Nick nazywał Jackiem.
- Jesteś przyjacielem Nicka. - Usiłowała mówić spokojnie. - Byłam z nim wtedy,
kiedy dał ci pieniądze. Jeśli potrzebujesz więcej, dostaniesz ode mnie.
- Dostanę od ciebie coś więcej niż pieniądze. - Jack podniósł nóż i przyłożył ostrze do
jej policzka. - To sprawa honoru, dziecinko.
- Nie rozumiem. - Jej nadzieja, że będzie mogła wypaść z krzykiem z windy, zanim on
wysiądzie, rozwiała się, gdy wykręcił jej rękę do tyłu i mocno przytrzymał.
- Ani słowa - ostrzegł. - Idziemy prosto do ciebie, a ja wiem, które to mieszkanie.
Widziałem z dołu, jak zapalałaś światło. Otworzysz drzwi i wejdziemy do środka.
- Nick nie chciałby, żebyś mnie skrzywdził.
- Tym gorzej dla niego. Nie wyjmuj z torebki niczego oprócz kluczy, mała, bo
pożałujesz.
Wyjęła klucze i zaczęła otwierać kolejne zamki. Robiła to bardzo powoli. Miała
nadzieję, że jeśli postoją tu dłużej, ktoś nadejdzie, ktoś przyjdzie jej z pomocą.
- Ruszaj się. - Jack silniej wykręcił jej ramię. Pisnęła z bólu. Otworzyła ostatni zamek.
Wepchnął ją do środka. Był spocony. - Nareszcie, tylko ty i ja - powiedział, popychając ją na
fotel. - Nick nie powinien był szukać Reece'a. Kto raz znajdzie się w Kobrze, zostaje w niej
na zawsze.
- To Reece kazał ci to zrobić. - Rozbłysła w niej nowa iskierka nadziei. - Jack, nie
musisz spełniać jego rozkazów. On cię wykorzystuje, traktuje jak narzędzie.
- Reece jest moim przyjacielem, moim bratem.
- Oczy błyszczały mu nienaturalnie. - Inni zapominają, jak to było w dawnych
czasach, ale nie Reece. On dochowuje wierności.
Freddie mogłaby czuć litość - na pewno ten mężczyzna był żałosny i zasługiwał na
litość - gdyby nie paraliżujący strach.
- Jeśli coś mi zrobisz, tylko ty za to zapłacisz - ostrzegła. - Nie Reece.
- Nie martw się o mnie. Ściągaj kieckę.
Strach aż krzyczał z jej oczu. Jack wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu. Był na
haju. Zrobił użytek z pieniędzy, jakie dostał od Reece'a, i kupił sobie solidną porcję koki.
- Najpierw się trochę zabawimy. Rozbieraj się, mała. Mam wrażenie, że Nick znalazł
już sobie inną zabawkę.
Zgwałci mnie, pomyślała, i chociaż było to odrażające, czuła, że przeżyje jego atak.
Intuicyjnie wiedziała jednak, że on wcale nie chce, by przeżyła. Zgwałci ją, a później zabije.
I będzie miał w tym przyjemność.
- Proszę cię, zostaw mnie - błagała, starając się zyskać na czasie.
- Będziesz dla mnie miła, to nic ci nie zrobię.
- Oblizał wargi. - Wstawaj i rozbieraj się albo cię pochlastam.
- Proszę, nie - powtórzyła, zbierając się w sobie. Będzie musiała działać szybko. Jeśli
będzie miała szczęście, uda się. Musi spróbować, drugiej szansy już nie będzie. - Zrobię, co
zechcesz. Wszystko - zapewniła.
- Pewno, wstawaj.
Pogroził jej nożem. Zerknęła w kierunku drzwi do sypialni. Jack był na tyle głupi, by
podążyć za jej wzrokiem.
I wtedy zerwała się i rzuciła na niego.
Klucze, których jej nie odebrał, trzymała kurczowo w zaciśniętej dłoni jak kastet. Bez
chwili wahania uderzyła go nimi prosto w oczy.
Krzyknął z bólu. Nigdy nie słyszała mężczyzny tak krzyczącego, dziko i obłędnie.
Jedną rękę przycisnął do oczu, drugą na oślep wymachiwał nożem. Freddie wykorzystała
moment, chwyciła swoją cenną lampę secesyjną, zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w
głowę.
Nóż wypadł mu z ręki, kiedy osuwał się na podłogę. Z trudem łapiąc powietrze,
podeszła do telefonu. Podniosła słuchawkę i wybrała numer.
- Wujek Aleks? Potrzebuję pomocy - powiedziała.
Nie zemdlała. Wciąż jeszcze drżała z przerażenia, ale zgodnie z poleceniem Aleksa
wyszła z mieszkania. Stała przed domem, gdy zajechał pierwszy wóz policyjny.
W trzydzieści sekund później na miejscu był już Aleks.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Objął ją i wtulił twarz w jej włosy. - Nie
zrobił ci krzywdy?
- Nie, nic mi nie jest. Tylko kręci mi się w głowie.
- Siadaj, dziecko. Tutaj. - Pomógł jej wejść na schody przed domem. - Głowa między
kolana. Byłaś bardzo dzielna - rzekł z uznaniem. - Idźcie na górę - zwrócił się do swoich
ludzi. - Zabierzcie tego sukinsyna z mieszkania mojej siostrzenicy. Aresztujcie go pod
zarzutem napadu z zamiarem gwałtu i zabójstwa. Zmierzcie jego nóż. Jeśli przekracza
dozwolony limit, dodajcie zarzut o nielegalne posiadanie broni.
- Mówił, że Reece kazał mu to zrobić - rzekła Freddie martwym głosem.
- Nie martw się, już my się tym zajmiemy. Zawiozę cię na pogotowie. Nie zostawię
cię tu samej.
- Po co na pogotowie? - Podniosła na niego wzrok. Nie kręciło jej się już w głowie, ale
wciąż była oszołomiona. - Tylko lekko mnie drasnął - powiedziała. Dotknęła delikatnie
palcami boku i popatrzyła w milczeniu na czerwony ślad.
Błyskawicznie osunęła się w ramiona Aleksa.
- Na pogotowie - powtórzył.
, - Nie, proszę. Rana nie jest głęboka. Trochę piecze, ale już prawie nie krwawi.
Trzeba ją tylko opatrzyć.
W tym momencie zgodziłby się na wszystko. Wciąż ją podtrzymując, patrzył na
dwóch mężczyzn wyprowadzających utykającego i krwawiącego Jacka.
Nie mógłby zabrać jej z powrotem na górę, pomyślał. Chciał, żeby znalazła się jak
najdalej od tego miejsca.
- Dobrze, dziecko. Bar Zacka jest niedaleko. Zawiozę cię tam i zobaczymy, co się da
zrobić. Jeśli rana mi się nie spodoba, zabiorę cię na pogotowie.
- Zgoda. - Oparła głowę o jego ramię. Nagle uzmysłowiła sobie, że pragnie tylko
jednego: porządnie się wyspać.
- Ten bydlak potrzebuje doktora - powiedział jeden z policjantów do Aleksa.
- To go zawieź i dopilnuj, żeby zrobiono, co trzeba. Nie chcę mieć z nim potem
kłopotów, jak go zamknę.
Z krótkiej jazdy do baru Zacka Freddie zapamiętała jedynie kojący głos Aleksa.
Przypominał jej głos ojca, kiedy była mała i chorowała na ospę.
- Wujku, nie dałam się skrzywdzić - powiedziała.
- Nie, dziecinko, byłaś bardzo dzielna. Ale pozwól, że teraz ja się tobą zaopiekuję.
Kiedy weszli do kuchni, Rio wydał okrzyk przerażenia.
- Siadaj tutaj! Siadaj! - mówił. - Kto zranił moją małą dziewczynkę? Kto to zrobił?
Nick! - zawołał, nie dając Aleksowi i Freddie czasu na odpowiedź. - Gdzież się podziewa ten
osioł? - Otworzył drzwi do sali. - Zack, przynieś mi tu zaraz brandy! - zawołał w stronę baru.
- Bądź spokojna, złotko - zwrócił się do Freddie, ściszając głos o parę decybeli.
- Nic mi nie jest, Rio, naprawdę - zapewniała go, przyciskając twarz do jego szerokiej
dłoni.
- Wydaje się powierzchowna - orzekł Aleks, obejrzawszy ranę. Spodziewał się
najgorszego, kiedy podciągnął bluzkę, żeby obejrzeć skaleczenie. - Sami się z tym uporamy -
dodał.
- Co tu się, u diabła, dzieje? - Zack, zaalarmowany głośnymi okrzykami, wszedł,
niosąc butelkę brandy. Jedno spojrzenie na Freddie wystarczyło, by natychmiast przykląkł
obok Aleksa.
- Pozwólcie jej odetchnąć. Odsuńcie się trochę. - Rio wziął butelkę i nalał pełny
kieliszek. - Wypij to, Freddie.
Posłuchałaby go, gdyby w tym momencie w kuchni nie zjawił się Nick. Jego
opuchnięte oczy wyglądały jak dwie szparki, rany i sińce na twarzy prezentowały się w całej
okazałości.
Na widok Freddie cała krew spłynęła mu do stóp.
- Co się stało? Miałaś wypadek? - spytał przerażony.
Chwycił ją za rękę tak mocno, że omal nie zmiażdżył jej kości.
- Zaczekaj chwilę - ofuknął go Aleks. - Wypij brandy, Freddie. Rozluźnij się.
- Nic mi nie jest - zaprotestowała, ale kieliszek brandy wyrwał ją z otępienia i sprawił,
że zaczęła nerwowo drżeć.
- Czy to krew? - Nick ze zgrozą wpatrywał się w plamę na jej bluzce. - Na litość
boską, ona krwawi.
- Zajmiemy się tym. - Aleks wziął środek dezynfekcyjny, który podał mu Rio, i zaczął
delikatnie przecierać ranę. - Zabieram cię do nas, Freddie. Jak się lepiej poczujesz, złożysz
zeznanie.
- Mogę to zrobić teraz. Nawet wolę.
- Co to znaczy: zeznanie? Zostałaś napadnięta? - dopytywał się Nick. - Do diabła,
Freddie, ile razy ci mówiłem, żebyś uważała?
- Nie została napadnięta - westchnął Aleks. - Twojego starego kumpla Jacka nie
interesowały jej pieniądze.
Nick zbladł jak chusta, puścił rękę Freddie i cofnął się o krok.
- Jack... - W jego głosie była furia, oczy ciskały błyskawice. - Gdzie on jest?
- W areszcie. A raczej to, co z niego zostało. - Aleks przeciągnął dłonią po włosach
Freddie, wyjął notatnik i przybrał bardziej oficjalny ton. - Opowiedz wszystko od początku,
wszystko, co zapamiętałaś.
- Wchodziłam do domu... - zaczęła.
Nick słuchał w milczeniu, obezwładniony poczuciem niemocy i rozpaczą. To przeze
mnie, pomyślał. Wszystko przeze mnie. Przez niego spotkało ją tak przerażające przeżycie.
Jego chęć wyrównania dawnych rachunków, rozwiązania problemu na własną rękę, mogła ją
kosztować życie.
- I wtedy zadzwoniłam do ciebie - zakończyła Freddie. - Widziałam, że krwawi. Jego
oczy... - zająknęła się.
- Pozwól, że ja się będę o niego martwić - oznajmił Aleks, - A teraz postaraj się o tym
nie myśleć. Pójdę do ciebie i przyniosę ci trochę rzeczy. Zostaniesz u nas, jak długo zechcesz.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, Aleks, ale wolę wracać do domu. - Wzięła go za rękę,
zanim zdążył zaprotestować. - Nie mogę bać się zostać we własnym mieszkaniu, wujku. Nie
dam się zastraszyć.
- Twarda sztuka. - Aleks popatrzył na nią z uznaniem i pocałował w policzek. - Jeśli
zmienisz zdanie, zadzwoń.
Wstał i popatrzył na trzech mężczyzn stojących koło Freddie.
- Opiekujcie się nią Ja jadę na komisariat. - Położył rękę na ramieniu Nicka. - Niech
trochę wypocznie. Ciebie na pewno posłucha.
Kiedy wyszedł, Freddie poczuła spoczywające na niej trzy pary oczu.
- Co tak patrzycie? Nie mam zamiaru rozlecieć się na kawałki - powiedziała.
Nick nie odezwał się, po prostu podszedł do niej i podniósł ją z krzesła.
- Nie trzeba mnie nieść na rękach - oburzyła się. - Pójdę na własnych nogach.
- Nic nie mów. Tylko nic nie mów. Zaniosę ją na górę - zwrócił się do obu mężczyzn.
- Powinna poleżeć.
- Mogę poleżeć u siebie.
Nie zwracając uwagi na jej protesty, zaczął iść na górę.
- Nie chcesz, żebym tu była. - Nagle łzy stanęły jej w oczach. Napięcie i przeżycia
całego dnia zrobiły swoje. - Myślisz, że nie wiem, że nie chcesz, żebym tu była?
- Zostaniesz tu i koniec. - Zaniósł ją prosto do sypialni. - Odpoczniesz, dopóki nie
nabierzesz sił.
- Nie chcę być z tobą - protestowała.
Poczuł bolesny skurcz w okolicy serca. Ale nie mógł jej winić za te słowa.
- Zostawię cię tu samą, nie bój się - uspokoił ją.
- Nie kłóć się ze mną, Fred, proszę. - Położył ją na łóżku i okrył kocem. - Schodzę do
baru - oznajmił.
- Chcesz czegoś? Chcesz, żebym zadzwonił po Rachel albo kogoś z rodziny?
- Nie. - Zamknęła oczy. Teraz, kiedy już leżała, nie była pewna, czy w ogóle dałaby
radę wstać. - Niczego nie potrzebuję.
- Postaraj się zasnąć. - Spuścił żaluzje i cicho wyszedł z pokoju. - Gdybyś czegoś
potrzebowała, zadzwoń do baru.
Zamknęła oczy. Chciała, żeby jak najprędzej wyszedł. Nawet gdy usłyszała trzaśniecie
drzwi, nie podniosła powiek.
Nie zaoferował jej serdecznego współczucia Aleksa ani szczerej troski Rio i Zacka. O
tak, jest zły, pomyślała, wściekły z powodu tego, co jej się przytrafiło. Wiedziała, że się
zmartwił, zbyt wiele już między nimi zaszło, by mógł się nie przejmować. Ale nie
zaopiekował się nią tak, jak by tego pragnęła. A pragnęła rozpaczliwie jego bliskości, jego
serdecznej troski.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek okaże jej takie uczucia.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Nie spodziewała się, że zaśnie. Gdy się obudziła, lekko oszołomiona, zaczynało już
zmierzchać. Sama nie wiedziała, czy to dobry, czy zły znak, że niemal natychmiast
przypomniała sobie, co się wydarzyło i dlaczego leży za dnia sama w łóżku Nicka.
Skrzywiła się z bólu, gdy dotknęła bandaża, ale odrzuciła koc i wstała. Musi się
koniecznie czegoś napić. Męczyło ją pragnienie, a brandy, którą wypiła w barze na dole,
pozostawiła jej w ustach nieprzyjemny gorzkawy smak.
Poszła do kuchni i nalała sobie pełną szklankę wody. Zdziwiło ją, że jest taka słaba.
Uzmysłowiła sobie jednak, że od śniadania nic nie jadła, a śniadanie też nie było obfite.
Nie robiąc sobie większych nadziei, otworzyła lodówkę. Miała wybór między
czekoladą a jabłkiem. Łapczywie chwyciła i jedno, i drugie. Właśnie nalewała następną
szklankę wody, gdy do kuchni wszedł Nick, niosąc tacę.
Serce mu się ścisnęło na jej widok. Była taka drobna, taka delikatna. Ze zgrozą
pomyślał, co ją mogło spotkać. Nie chcąc okazywać targających nim uczuć, przybrał na
wszelki wypadek neutralny ton.
- O, wstałaś - zauważył obojętnie.
- Jak widać - odparła takim samym tonem.
- Rio przysyła ci coś do zjedzenia. - Postawił tacę na stole. - Nie jesteś już taka blada -
dodał.
- Czuję się dobrze.
- O tak, na pewno. - W jego głosie brzmiała ironia.
- Powiedziałam, że czuję się dobrze. To ty wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec.
- Ja sam się o to prosiłem - przyznał. - Ty nie. Ale oboje wiemy, czyja to wina.
- Reece'a.
Nick wyjął papierosa. Był zdenerwowany.
- Nic byś nie obchodziła Reece'a, gdyby nie ja. A gdybyś nie była wtedy w nocy ze
mną, Jack nie miałby pojęcia, gdzie cię szukać.
Milczała przez chwilę, żeby zebrać myśli.
- Aha, więc to wszystko przez ciebie. Według twojej pokrętnej logiki grożono mi
nożem i mogłam zostać zgwałcona, bo pewnej nocy zdarzyło mi się iść z tobą ulicą.
Nóż. Gwałt. Przeszedł go zimny dreszcz.
- Nie ma w tym nic pokrętnego. Reece chciał się na mnie zemścić i znalazł sposób.
Niewiele mogę zrobić, dopóki Aleks...
- Zrobić? - przerwała mu. - Co chciałbyś zrobić? Znowu bić się z Reece'em, czy może
wykończyć Jacka? Myślisz, że w ten sposób załatwisz sprawę? Wyrównasz rachunki?
- Nie. Wiem, że niczego nie załatwię. - To właśnie było najgorsze. Nie mógł już
cofnąć tego, co się stało. Mógł tylko wpłynąć na to, co będzie. Zdusił papierosa. Nagle
odechciało mu się palić. - My jednak możemy pewne sprawy ustalić. Myślę, że kiedy
dojdziesz do siebie, powinnaś pracować w domu. Będę ci przesyłał muzykę.
- Co to ma znaczyć? - zdziwiła się.
- To, co powiedziałem. Myślę, że osiągnęliśmy punkt, kiedy korzystniejsza, bardziej
konstruktywna będzie praca w pojedynkę. - Popatrzył na nią chłodno. - I nie chcę, żebyś tutaj
przychodziła.
- Rozumiem. - Urażona, podniosła dumnie głowę. - Rozumiem, że dotyczy to zarówno
sfery zawodowej, jak i prywatnej.
- Właśnie. Przykro mi.
- Naprawdę? Czyż to nie urocze? „Przykro mi, Fred, ale się skończyło”. - Odwróciła
się gwałtownym ruchem. - Kochałam cię przez całe życie - wyznała.
- Ja też cię kocham, ale wierz mi, tak będzie najlepiej dla nas obojga.
- Ja też cię kocham - powtórzyła zbliżając się do niego i chwytając go za koszulę. - Jak
śmiesz powtarzać te słowa w taki sposób po tym, co ci wyznałam - rzekła z oburzeniem.
Powoli, ale stanowczo oderwał jej palce od koszuli.
- Popełniłem błąd. - Sam siebie o tym przekonywał. - I teraz chcę go naprawić.
Rozumiem, że mogłaś pomylić uczucia z seksem.
Niewiele myśląc, wymierzyła mu siarczysty policzek. Sama była tym zaskoczona na
równi z nim. Przez chwilę słychać było tylko jej przyspieszony oddech.
- Wydaje ci się, że to był tylko seks? - Wybuchnęła w końcu. - To, co zaszło między
nami, to były tylko zmysły i nic więcej? Do diabła! Na pewno nie. Dobrze wiesz, że nie.
Może to był jedyny sposób, żeby się do ciebie zbliżyć, ale to jest dla mnie ważne. Wszystko
obmyśliłam, wszystko, żebyś zwrócił na mnie uwagę, żebyś się zorientował, co do ciebie
czuję. Zaplanowałam to dokładnie, w szczegółach, krok po kroku...
- Zaplanowałaś? - Przerwał jej i przeszył ją wzrokiem. - Ty to zaplanowałaś? Przyjazd
do Nowego Jorku, wspólną pracę nad musicalem, przespanie się ze mną? To wszystko było
fragmentem większego scenariusza?
Otworzyła usta, ale natychmiast zaniknęła je z powrotem. Tak jak on to ujął, wszystko
wydawało się działaniem wykalkulowanym, z premedytacją. A przecież tak nie było, nie
miało być. Na pewno nie, jeśli dodać do tego miłość.
- Przemyślałam to - zaczęła.
- O tak, z całą pewnością przemyślałaś - powtórzył, by trochę ochłonąć i uspokoić się
po tym, co usłyszał. - Wszystko to sobie obmyśliłaś w swojej małej główce. Zachciało ci się
czegoś i robiłaś, co trzeba, żeby to dostać.
- Tak. - Usiadła zawstydzona. - Chciałam, żebyś mnie kochał.
- A jak wygląda dalszy ciąg twojego planu, Fred? Chcesz mnie wciągnąć w
małżeństwo, rodzinę, mały biały domek?
- Nie, nie chcę cię wciągać.
- Wciągać może nie, ale to jest twój cel, czy tak?
- Prawie - burknęła.
- Widzę! - prychnął i zaczął nerwowo krążyć po kuchni. - lista celów do osiągnięcia
sporządzona przez Freddie. Przeprowadzka do Nowego Jorku. Praca z Nickiem. Spanie z
Nickiem. Ślub z Nickiem. Założenie rodziny, idealnej rodziny - dodał tonem, który nieomal
przyprawił ją o łzy. - To by było to, do czego dążysz. Twój ideał. Zawsze chcesz, żeby
wszystko było uporządkowane i akuratne. Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. To nie ze
mną. Mnie to nie interesuje.
- Wystarczająco jasno powiedziane. - Zaczęła się podnosić, ale położył jej rękę na
ramieniu i zmusił, żeby usiadła.
- Myślisz, że to takie proste? Chcę, żebyś dobrze przyjrzała się temu mężczyźnie, na
którego polujesz. Oddaliłem się zaledwie o dwa kroki od faceta, który przyłożył ci nóż do
pleców. Zdaję sobie z tego sprawę. Rodzina też zdaje sobie z tego sprawę. Rodzina, którą
bierzesz za przykład do naśladowania. Czyż nie tak, Fred? Czyż rodzina Stanislaskich nie jest
twoim wzorem?
- A dlaczego nie? - oburzyła się Freddie, wściekła, że jest bliska płaczu. - Dlaczego?
- Bo ja znam życie, a ty nie. Jak myślisz, ilu ludzi żyje tak jak oni? Stosujesz
zawyżone kryteria, moja droga.
- Co w tym złego? Przecież można żyć tak jak oni. To się udaje. To może się udać.
- Im tak. I paru innym. Czy właśnie to ci zaświtało w głowie, kiedy byliśmy u
O'Hurleyów? Następna duża, szczęśliwa rodzina? Podniosła hardo głowę.
- To tylko potwierdza mój punkt widzenia. Najwyraźniej może się udać.
- Im tak. - Uderzył pięścią w stół, zmuszając ją tym samym, by popatrzyła mu prosto
w twarz. - Zastanów się przez chwilę, Freddie. Pomyśl o tym, co się tutaj wydarzyło w ciągu
ostatnich dni. To właśnie mój świat, moje życie. Maltretowane kobiety, zastraszone dzieci,
pijacy awanturujący się w barach, bójki, napady. Mężczyźni, dla których gwałt jest rozrywką.
I ty chcesz na tym budować rodzinę? Ty nie należysz do takiego świata. Opamiętaj się.
- Nie ponosisz winy za to, co zdarzyło się Marli. Czy mnie.
- Nie? - Wykrzywił wargi. - Przecież ja w tym wszystkim tkwiłem po uszy. Może i
oddaliłem się od tamtego świata, ale tylko dzięki rodzime. Jak myślisz, co by oni powiedzieli,
gdyby się dowiedzieli, że z tobą sypiam?
- Nie bądź śmieszny. Oni cię kochają.
- Tak, kochają. A ja im bardzo dużo zawdzięczam Myślisz, że mam zamiar odpłacić
im się w ten sposób, że będę razem z tobą kiwał się nad barem? Uważasz, że jestem
dostatecznie szalony, żeby myśleć o małżeństwie i dzieciach? Dzieci! Na litość boską, a skąd
ja pochodzę? Nie wiem nawet, kim był mój ojciec. Ale wiem, kim ja jestem, i nie ucieknę od
tego. Troszczę się o ciebie, oczywiście, że tak, na tyle, żeby nie wciągnąć cię w piekło.
- Troszczysz się - powiedziała z namysłem - a więc zrywasz ze mną.
~ Właśnie. Chyba postradałem zmysły, pozwalając, żeby sprawy zaszły tak daleko i
prawie... - Przerwał, przypomniawszy sobie, jak bliski był parę dni temu wyznania jej swoich
uczuć. - Działałaś na mnie tak silnie, że chwilowo przestałem kontrolować sytuację. Ale teraz
powinniśmy się rozstać. Dla dobra rodziny spróbujmy zapomnieć o tym, co było. Zapomnieć
i już nigdy do tego nie wracać.
- Zapomnieć? - Nie wierzyła własnym uszom.
- Tak, o wszystkim. Nie mam zamiaru ryzykować, że znowu cię zranię, i na pewno nie
mam zamiaru zranić reszty rodziny. Są wszystkim, co mam. To jedyni ludzie, którzy o mnie
dbali, którym na mnie zależało.
- Biedny, biedny Nick - powiedziała pełnym politowania tonem. - Biedny, zagubiony,
samotny Nick, odrzucony przez cały świat. Czy ty naprawdę myślisz, że tylko ciebie to
spotkało? Że tylko ty zostałeś odrzucony, tylko ty odczuwałeś w życiu brak miłości i troski?
Cóż, czas, żebyś nauczył się z tym żyć. Ja się nauczyłam.
- Nic nie wiesz na ten temat.
- Moja matka nigdy mnie nie chciała.
- Nie gadaj głupstw. Natasza...
- Nie mówię o Nataszy - sprostowała chłodno. - Mówię o mojej biologicznej matce.
To go zbiło z tropu. Zapomniał, że Spence miał już kiedyś żonę.
- Ale ona umarła, kiedy byłaś dzieckiem, kiedy byłaś całkiem mała. Nie wiesz, co ona
czuła.
- Wiem doskonale. - W głosie Freddie nie było goryczy. To go zastanowiło. Jej głos
był zupełnie wyprany z emocji. - Tatuś nie chciał, żebym wiedziała. Wątpię, czy zdaje sobie
sprawę, że nieraz podsłuchiwałam jego rozmowy z siostrą albo z Nataszą. Byłam tylko
pomyłką, która się przydarzyła mojej matce, więc postanowiła o mnie zapomnieć. Niewiele
myśląc, opuściła mnie, gdy byłam dzieckiem. Ale mam w sobie jej krew. Jej oziębłość, jej
hardość i upór. Nauczyłam się jednak z tym żyć i potrafię to przezwyciężyć.
- Przepraszam. Nie wiedziałem - usprawiedliwiał się. - Nikt nigdy mi o tym nie
mówił. - Wiele by dał, żeby móc ją wtedy pocieszyć, ukoić, dać poczucie bezpieczeństwa. -
Ale to niczego nie zmienia - dodał.
- Nie, nie zmienia - zgodziła się. - Nie chcesz, żeby cokolwiek zmieniło. - Rozpłakała
się, ale były to bardziej łzy gniewu niż żalu. - Wiedziałeś, że jestem w tobie zakochana. I
wiedziałeś, że nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobiła, żebyś był szczęśliwy. Poszłabym
na każdy kompromis, na każde ustępstwo. Ale ty nie uznajesz kompromisów, Nick.
- Skończmy dziś tę rozmowę - zaproponował. - Jesteś zbyt rozstrojona, zbyt
zdenerwowana. Wezwę ci taksówkę.
- Nie wezwiesz mi taksówki. - Rzuciła się na niego. - Nie pozbędziesz się mnie. Pójdę
wtedy, kiedy ja uznam za stosowne. Dam sobie radę sama. Chyba dowiodłam tego dzisiaj,
nie? Nie jesteś mi potrzebny.
Zawiesiła na chwilę głos i zamknęła oczy. Kiedy je ponownie otworzyła, ciskały
błyskawice.
- Nie potrzebuję cię. Co za pomysł. Mogę bez ciebie żyć, Nicholas, a więc nie musisz
się martwić, że będę cię nachodzić. Myślałam po prostu, że mógłbyś mnie pokochać.
Oddychała ciężko.
- Pomyliłam się. Nie jesteś zdolny do miłości. Chciałam od ciebie tak mało, tak
żałośnie mało, że aż się teraz tego wstydzę.
- Fred. - Nie mógł się powstrzymać, by nie chwycić jej za rękę.
- Nie, do diabła, zostaw mnie, jeszcze nie skończyłam. Nie powiedziałeś mi ani razu,
że mnie kochasz. Nie tak, jak mężczyzna mówi to kobiecie. I nawet nie okazałeś mi tego,
chyba że w łóżku. A to za mało. Ani jednego czułego słowa, ani jednego. Nie potrafiłeś nawet
zmusić się, żeby powiedzieć mi choćby raz, że jestem piękna. Żadnych kwiatów, muzyki, nic,
chyba że z okazji czyjegoś święta. Żadnej kolacji przy świecach, chyba że ja ją
zaaranżowałam. To ja o ciebie zabiegałam, to ja ci nadskakiwałam, to ja cię uwodziłam.
Żałosne, prawda? Nieba bym ci przychyliła, i oto co mam w zamian.
- To nie tak - próbował się bronić, przerażony, że rzeczywiście może myśleć w ten
sposób. - Oczywiście, że jesteś piękna.
- Teraz ty jesteś żałosny - wypaliła.
- Jeśli nie byłem romantyczny, to dlatego, że sprawy potoczyły się tak szybko. -
Wiedział, że kłamie.
Dziwił się tylko, dlaczego usiłuje się bronić, dlaczego wpadł w panikę, gdy popatrzyła
na niego zimno i obojętnie. Przecież powinien być zadowolony, skoro tak bardzo chciał się jej
pozbyć. - Nie mogę dać ci tego, co potrzebujesz.
- To aż nadto jasne. Lepiej mi będzie bez ciebie. To też aż nadto jasne. A więc zróbmy
tak, jak proponujesz. Zapomnijmy o tym, co było.
Wstała i skierowała się do drzwi.
- Fred, zaczekaj chwilę. - Przytrzymał ją za ramię.
- Nie dotykaj mnie - warknęła takim tonem, że natychmiast opuścił rękę. - Będziemy
dalej pracować nad musicalem, aż go skończymy. I będziemy prowadzić uprzejme rozmowy
w rodzinnym gronie. Poza tym nie chcę cię widzieć.
- Mieszkasz o trzy ulice ode mnie - zawołał jeszcze.
- To się może zmienić.
- Wrócisz do Wirginii?
Rzuciła mu lodowate spojrzenie przez ramię.
- Nigdy w życiu.
Myślał o tym, żeby się upić. To byłoby najprostsze wyjście, a przy tym nie zrobiłby
tym krzywdy nikomu prócz siebie. Ale jakoś nie mógł wzniecić w sobie entuzjazmu dla tego
pomysłu.
W końcu się położył, ale nie mógł zasnąć. Muzyka, którą zaczął pisać o świcie,
wydawała mu się martwa i bez polotu.
Zrobiłem to, co należało zrobić, powtarzał sobie w kółko. A więc dlaczego czuł się tak
podle?
Nie miała prawa go atakować. W każdym razie nie po tym, jak mu powiedziała, że
wszystko, co się zdarzyło od czasu jej przyjazdu do Nowego Jorku, było z góry ukartowane.
To on był ofiarą, a jednak to on zrobił, co mógł, żeby koniec końców ją ochronić.
Wyobrażać go sobie żonatego, wychowującego dzieci! Wzruszył ramionami i opadł na
fotel. Ta wizja nagle stała się pociągająca. Może i szalona, ale dziwnie pociągająca. Własna
rodzina, kochająca go kobieta. Oczywiście, że to obłędny pomysł.
Obłędny czy nie, ale teraz już i tak beznadziejny. Kobieta, która wyszła stąd wczoraj,
nie kocha go. Wszystko, co do niego czuje, to pogarda.
Postarałeś się o to, prawda, LeBeck? Ty idioto.
Mógł wykonać inny ruch, ale teraz już było za późno. Miał szansę kochać i być
kochanym, ułożyć sobie życie z jedyną kobietą, która naprawdę coś dla niego znaczyła.
Jak mógł być taki głupi, taki ślepy? Miałby ją już zawsze obok siebie. Gdyby otrzymał
dobrą wiadomość, ona byłaby pierwszą osobą, z którą by się nią dzielił. Gdyby był
przygnębiony, już sam jej głos w telefonie poprawiłby mu nastrój.
Przyjaźń. Przypuszczał, że tu właśnie jest pies pogrzebany. Byli przyjaciółmi, więc
kiedy poczuł do niej coś więcej niż przyjaźń, spróbował to pohamować, zignorować, wyrzec
się tego. Wynajdywał różne tłumaczenia, które mogłyby ukryć prawdziwą przyczynę jego
zachowania.
Nie wierzył, że jest jej godny.
Nawet wtedy, gdy ich wzajemne stosunki się zmieniły, nie był w stanie do końca się
zaangażować. Ona miała rację. Nigdy nie usłyszała od niego żadnego czułego słowa. Nigdy
nie okazał jej kurtuazji, z jaką mężczyzna powinien traktować kobietę, która mu się podoba,
nigdy się do niej nie zalecał.
A teraz ją stracił.
Odrzucił w tył głowę, przymknął oczy. Będzie jej lepiej bez niego. Jest tego pewien.
Zawsze był tego pewien.
Pukanie do drzwi sprawiło, że zerwał się na równe nogi. Wróciła, przemknęło mu
przez myśl, wróciła.
Cała radość zniknęła, gdy ujrzał w progu Rachel.
- Miłe powitanie - zauważyła na widok rozczarowania malującego się na jego twarzy.
- Wybacz. - Musnął wargami jej policzek. - Byłem... Nic. Co cię sprowadza?
- Przyszłam cię odwiedzić. Mam godzinę czasu.
- Usiadła i gestem ręki wskazała krzesło obok siebie.
- Siadaj, Nick. Chcę z tobą pomówić.
Jej ton od razu nakazał mu mieć się na baczności.
- O co chodzi? - spytał ostrożnie.
- O ciebie. Siadaj. - Położyła dłoń na jego ręce.
- Wiesz, że cię kocham.
- Wiem, i co z tego?
- Nic, a teraz, skoro już to uzgodniliśmy, chcę ci powiedzieć, że jesteś draniem. - Dłoń
spoczywająca na jego ręce zwinęła się w pięść i uderzyła go w ramię. - Co za głupi,
bezmyślny, kretyński, ślepy cymbał. Skończony sukinsyn.
- Nie rozumiem - wycedził przez zęby, zdumiony słownictwem, jakiego pani mecenas
nie zwykła używać. Nie miał jej jednak tego za złe.
- Zostałam dzisiaj w nocy u Freddie. Nie chciała, ale ją przekonałam.
- Ach, tak. Jak się ma?
- Jeśli chodzi o napad, to już doszła do siebie. A jeśli chodzi o ciebie, to nieźle ją
zraniłeś.
- Zaczekaj. Wcale na nią nie napadałem.
- Sprzeciw odrzucony. Dowiedziałam się o wszystkim, co zaszło między wami. Nie
dość, że złamałeś jej serce, to jeszcze nieźle pogmatwałeś sobie życie. To naprawdę nie lada
sztuka.
Jego mechanizm obronny włączył się, zanim zdołał go unieruchomić.
- Posłuchaj, parę razy spaliśmy ze sobą. Uświadomiłem sobie, że to był błąd, i
wycofałem się. Uznałem, że należy z tym skończyć.
- Nie obrażaj mnie, Nick - powiedziała chłodno. Ani Freddie. Ani siebie.
Zamknął oczy i zastanowił się przez chwilę. Do diabła z tym, pomyślał. Do diabła ze
mną, z moją dumą, z moją ambicją, z tym wszystkim, co stoi mi na drodze.
- Kocham ją, Rachel - wyrzucił z siebie. - Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo,
dopóki nie zniknęła za drzwiami.
Rachel z niejakim trudem powstrzymała się przed wyrażeniem mu swego współczucia
i sympatii. Postanowiła być twarda.
- A czy powiedziałeś jej, że ją kochasz?
- Nie tak, jak by tego chciała. To jedna z tych rzeczy, które zaniedbałem.
- Tak mi się wydawało.
- Nie byłem gotowy. - Wstał i zaczął krążyć po pokoju. - Ona wszystko sobie
obmyśliła, każdy krok, każdy ruch.
- A ty uznałeś, że ci to przynosi ujmę - wtrąciła Rachel. - Co tylko dowodzi, że jesteś
głupi. Niejeden inteligentniejszy mężczyzna byłby zachwycony tym, że atrakcyjna,
pociągająca kobieta uważa go za atrakcyjnego i pociągającego. Uznałby to za komplement
mile łechcący jego męską próżność.
- Mnie to obezwładniło, rozumiesz? Sparaliżowało. Wszystko, co do niej czułem,
uderzyło mnie jak obuchem w łeb, rozumiesz? Nie wiedziałem, że tak może być.
- A więc żeby to załatwić, wyrzuciłeś ją za drzwi.
- Sama odeszła.
- Chcesz, żeby tak zostało? W porządku. Ona nie zamierza wracać. A jeśli ośmielisz
się mi powiedzieć, że nie jesteś dla niej dość dobry, że nie możesz jej uszczęśliwić, to nie
ręczę za siebie. Zostało w tobie tylko trochę z tego chłopca, którego poznałam przed laty,
tylko cząstka, i to ta najlepsza.
Chciał w to wierzyć. Starał się przez ponad dziesięć lat, żeby stało się to prawdą.
- Nie wiem, czy mogę jej dać to, czego pragnie...
- A więc nie dasz - odpaliła Rachel bez cienia sympatii. - I ona to przeżyje. Wypłakała
już wszystkie łzy i wyzbyła się wszelkiej złości. Kobieta, z którą się przed chwilą rozstałam,
była bardzo opanowana i zdecydowana zapomnieć o tobie.
- Chcę, żeby wróciła. - Ta myśl nie była tak straszna, jak sądził. Prawdę mówiąc,
wydawała się ze wszech miar słuszna. - Chcę, żeby wróciło to, co było.
- A więc zabieraj się do roboty, przyjacielu. - Rachel wstała, wzięła go za ramiona i
ucałowała w oba policzki. - Liczę na ciebie, LeBeck.
Nie był pewien, czy poszedłby sam z sobą o zakład, że jego plan się uda. Nie będzie
łatwo, uznał, gdy zmierzał z dwiema torbami do domu Freddie. Rozegranie sceny balkonowej
na ciasnym podeście przeciwpożarowym będzie wymagało nie lada zręczności.
Podniósł głowę i popatrzył na piąte piętro bloku, w którym mieszkała, po czym
skierował się do wyjścia awaryjnego.
- A dokąd to, LeBeck?
Gliniarz, którego Nick znał pół życia, wyrósł niepostrzeżenie obok niego. Rękę
trzymał na policyjnej pałce.
- Jak leci, sierżancie Mooney? Policjant podejrzliwie wpatrywał się w torby, które
niósł.
- Pytałem, dokąd idziesz, LeBeck - powtórzył.
- Muszę się tam włamać, Mooney.
- Co ty powiesz!
- Widzisz to okno? - Nick wyciągnął rękę i zaczekał, aż Mooney popatrzy we
wskazane miejsce. - Tam mieszka kobieta, którą kocham.
- Tam mieszka siostrzenica kapitana Stanislaskiego. I ta dziewczyna ma aż nadto
kłopotów.
- Wiem. To w niej jestem zakochany. Ona ma umie chwilowo trochę dość.
- Gadanie.
- Naprawdę. Nabałaganiłem i teraz chcę to naprawić. Posłuchaj, ona mnie nie wpuści
frontowymi drzwiami.
- Myślisz, że pozwolę ci wdrapać się po tej drabinie aż do jej okna?
Nick przesunął torby.
- Mooney, jak długo mnie znasz?
- Za długo. - Ale minio groźnej miny Mooney się uśmiechnął. - Co ci przyszło do
głowy?
Gdy Nick skończył mu opowiadać, policjant wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Powiem ci, co zrobię, bo obserwowałem cię, jak z łobuza zmieniałeś się w
porządnego obywatela. Będę tu stał i pozwolę ci na twój najlepszy skok w życiu. Ale jeśli
panna nie okaże się gościnna, natychmiast zejdziesz z powrotem.
- Zgoda. Tylko posłuchaj, to może trochę potrwać. Ona jest okropnie uparta.
- Jak wszystkie. Podsadzę cię, chłopcze.
Z pomocą policjanta Nick wspiął się na pierwszy szczebel drabiny. Po wspinaczce,
która przypomniała mu, że ma jeszcze nie zagojone rany, zapukał do okna Freddie.
W chwilę potem otworzyła je.
Oczy miała jeszcze trochę podpuchnięte, co tylko dodało mu otuchy, mimo że nie
patrzyły na niego zbyt przyjaźnie.
- Fred, chciałbym... - zaczął. Zatrzasnęła okno i przekręciła zamek.
- Jeszcze raz, Nick! - zawołał Mooney.
- Co tu się dzieje? - spytał jakiś mężczyzna, który właśnie wyszedł z piekarni obok.
- Ten chłopak próbuje oczarować pewną damę - Wyjaśnił policjant.
Nick modlił się w duchu, żeby to był tylko wybuch złości. Jeśli ona poważnie
potraktowała ich rozstanie, utraci wszystko, co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Muszę tylko zwrócić na siebie jej uwagę, powtarzał sobie, ocierając o dżinsy spoconą dłoń.
Wyjął kwiaty. Były trochę pogniecione, ale nie sądził, by to zauważyła.
Zapukał jeszcze raz, mocniej.
- Otwórz, Fred! - zawołał. - Przyniosłem ci kwiaty. Popatrz tylko. - Zdesperowany
potrząsnął bukietem, gdy za szybą pojawiła się jej twarz. - Żółte róże, twoje ulubione - dodał.
W odpowiedzi szczelnie zasunęła zasłony.
- Dalej, Nick, jeszcze raz - zachęcał z dołu Mooney.
- Zamknij się - warknął Nick. Obok policjanta zaczęli się już gromadzić gapie, ale
Nick nie zwracał na nich uwagi. Sięgnął po swoją następną broń. Umieścił w lichtarzach,
które przyniósł w torbie, świece, i zapalił je. Odwrócił się do okna i starał się wołać na tyle
głośno, by Freddie go usłyszała, lecz nie na tyle, by odpowiedziały mu komentarze z dołu.
- Ej, otwórz, mam świece. Palą się. Czy mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz w
świetle świec? Oczy ci tak cudownie błyszczą, a skóra wydaje się jeszcze gładsza? Jesteś
piękna zawsze, w każdym świetle, naprawdę, i w słońcu, i przy księżycu. Powinienem był ci
to powiedzieć. Powinienem był ci powiedzieć całą masę rzeczy.
Na moment przymknął oczy, zaczerpnął tchu.
- Bałem się, że zniszczę ci życie, Fred, a więc wszystko zagmatwałem i omal nie
zniszczyłem i twojego, i swojego. - Przycisnął dłonie do szyby. - Pozwól mi to naprawić.
Muszę to naprawić. Pozwól mi tylko powiedzieć ci to wszystko, co powinienem był ci
powiedzieć wcześniej. Że twoja skóra cudownie pachnie, że oddycham tobą nawet wtedy,
kiedy cię koło mnie nie ma, że czuję twoją obecność, jakbyś była we mnie.
- Nieźle, naprawdę nieźle - westchnął z uznaniem Mooney, a zebrany obok tłumek w
milczeniu pokiwał głowami.
- Otwórz okno, Fred. Muszę cię dotknąć.
Nie miał nawet pewności, czy Freddie go słucha. Widział tylko barierę z zasłon,
dzielącą go od niej. Wyjął przenośną klawiaturę. Z dołu dobiegły gwizdy i okrzyki zachęty.
- Napisaliśmy tę piosenkę o sobie, Fred, a ja nawet o tym nie wiedziałem.
Zagrał pierwsze akordy melodii „Na zawsze ty” i zapominając o swojej dumie, zaczął
śpiewać.
Był właśnie w połowie zwrotki, gdy Freddie odsunęła zasłonę i podniosła okno.
- Przestań - powiedziała. - Robisz z siebie durnia. Jestem zażenowana tym całym
widowiskiem. Masz natychmiast...
- Kocham cię.
Zamilkła, słysząc te słowa. Zauważył łzy napływające jej do oczu.
- Nie chcę drugi raz przeżywać tego samego. Odejdź.
- Zawsze cię kochałem, Fred - oznajmił spokojnie. - To dlatego nie było w moim
życiu żadnej kobiety, która by naprawdę coś dla mnie znaczyła. Byłem ostatnim durniem, że
kazałem ci odejść. Popełniłem błąd. Proszę, żebyś mi wybaczyła. Daj mi jeszcze jedną
szansę, bo bez ciebie będę niczym.
Po policzku Freddie spłynęła pierwsza łza.
- Dlaczego to robisz? Już jakoś doszłam do siebie.
- Powinienem był to zrobić dawno temu. Nie zostawiaj mnie, Fred. Daj mi szansę. -
Nick podał jej kwiaty.
Wzięła je po krótkiej chwili wahania.
- Nie chodzi tylko o kwiaty, Nick - powiedziała. - Byłam zła, bo...
- Bałem się ciebie kochać - szepnął. - Bo byłem taki silny, taki potężny. Myślałem, że
ta miłość mnie zmiażdży, obezwładni. Bałem się okazać ci uczucia.
Przeniosła wzrok z kwiatów na niego. Ich spojrzenia się spotkały. Kiedyś marzyła o
tym, żeby tak na nią patrzył. Z czułością, tkliwością i miłością.
- Zawsze chciałam cię takiego, jaki jesteś, Nick - wyznała.
- Chodź do mnie. - Ze wzrokiem zatopionym w jej oczach wyciągnął rękę. - Witaj w
moim świecie.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
- Dobrze, ale boję się, że aresztują nas za włamanie. Albo wezmą za podpalaczy.
- Spokojna głowa. Pilnuje nas znajomy gliniarz. Wyszła na ciasny pomost i spojrzała
w dół. Obok policjanta zgromadził się już spory tłum obserwatorów. Ktoś nawet do niej
pomachał.
- Nick, to bez sensu. Przecież możemy porozmawiać w środku.
- Podoba mi się tutaj. - Chciała, żeby było romantycznie, a więc będzie. - I nie ma co
dużo mówić. Po prostu powiedz, że mnie jeszcze kochasz.
- Kocham cię. Kocham.
- Wybaczysz mi? - spytał.
- Nie miałam takiego zamiaru, Nick. Nigdy. Chciałam żyć bez ciebie.
- Tego się obawiałem. - Ujął jej dłoń. - A teraz?
- Nie zostawiłeś mi dużego wyboru. - Otarła łzę.
- Co ci przyszło do głowy? Świece i muzyka przed południem?
Już mi wybaczyła, pomyślał.
- Przyszło mi do głowy, że najwyższy czas trochę cię pouwodzić. Chcesz, żebym
przeszedł do następnego etapu mojego mistrzowskiego planu?
- Nie chciałabym tego żałować.
- Mam nadzieję, że nie będziesz. - Uniósł jej dłoń i pocałował tak, jak nigdy jeszcze
tego nie robił. - Chciałbym ci tylko przypomnieć, że to ty na mnie polowałaś. I cieszę się, że
to robiłaś. - Pocałował po raz drugi jej dłoń. - Będę potrzebował dużo czasu, żeby okazać ci w
pełni swoją wdzięczność. - Nie spuszczając z niej wzroku, sięgnął do kieszeni i wyjął małe
pudełeczko. - Mam nadzieję, że się zgodzisz, Fred. Wyjdź za mnie. - Uniósł wieczko i oczom
Freddie ukazał się elegancki, tradycyjny pierścionek z brylantem. - Nikt nigdy nie kochał cię
tak jak ja. I nikt nie będzie cię tak kochał.
- Nick... - Przyłożyła dłoń do ust. To nie sen, uzmysłowiła sobie. To nie fantazja, to
nie scena z jej wyobraźni. To rzeczywistość. Porywająca.
I perfekcyjna.
- Tak, o tak! - wykrzyknęła i rzuciła mu się w ramiona.
- Wygląda na to, że chłopak wreszcie dopiął swego - zauważył Mooney. Popatrzył
jeszcze chwilę na całującą się parę, po czym popukał w pałkę. - Wystarczy. Rozejść się -
zwrócił się do gapiów. - Zostawmy ich samych.
Zagwizdał i nie spiesząc się, odszedł. Po paru metrach odwrócił się raz jeszcze, by
zobaczyć, jak piękna kobieta wyrzuca wysoko w górę bukiet kwiatów.
Nick LeBeck, pomyślał. Ten chłopak ma za sobą długą drogę.
EPILOG
- Artykuł „Rytm Broadwayu” napisany przez Angelę Browning - powiedziała Freddie
i zaczęła czytać:
Wczorajsza premiera musicalu „Kiedyś, dziś, zawsze " zakończyła się ogromnym
sukcesem autorów i wykonawców. Wspaniała Maddy O'Hurley i partnerujący jej, znakomity
jak zawsze, Jason Craig raz jeszcze potwierdzili swoją klasą, lokującą ich w czołówce gwiazd
Broadwayu. Publiczność, z waszą recenzentką włącznie, zgotowała im owację, poczynając od
pierwszej, pełnej dynamizmu sceny otwierającej spektakl aż po prawdziwie romantyczne
zakończenie. Maddy O'Hurley po mistrzowsku poprowadziła swoją rolę, ukazując w sposób
niezwykle przekonujący rozwój bohaterki od naiwnego dziewczątka do dojrzałej kobiety.
Na słowa najwyższego uznania, obok dwójki gwiazdorów, zasługuje cały zespół, który
nadał przedstawieniu niepowtarzalny kształt, ożywiając scenę w rytm porywającej muzyki.
Można powiedzieć, w każdym razie ja tak sądzę, że od wczorajszego wieczoru Broadway ma
dwoje nowych ulubieńców. Para twórców, kompozytor Nicholas LeBeck i autorka tekstów
Frederica Kimball stworzyli dzieło, które bawi i wzrusza, porywa serca i porusza umysły.
Wierzcie mi, nie było chyba wczoraj na widowni nikogo, kto nie uroniłby łzy, studiując
dwojga bohaterów śpiewających „Na zawsze ty ". Muzyka I słowa są niewątpliwie sercem
każdego musicalu, ale to serce biło ze szczególną energią i niezwykłym wyczuciem. Już debiut
pana LeBeck, „Ostatni przystanek", dowiódł jego talentu jako kompozytora. Ten musical
tylko potwierdził, żenię myliliśmy się w jego ocenie.
Jego partnerka dorównuje mu pod każdym wzglądem. Teksty Frederiki Kimball są
niezwykle poetyckie, liryczne i romantyczne, a zarazem pełne Humoru i finezji- Tak idealnie
współgrają z muzyką, ze chwilami nie sposób powiedzieć, co było pierwsze - melodia czy
słowa.
Być może tę doskonale harmonijną współpracą należy zawdzięczać i temu, ze
Nicholas LeBeck i Freaenca Kimball są nie tylko partnerami w pracy, lecz również w życiu.
Pobrali się zaledwie trzy miesiące temu. Po ostatnim wielkim wieczorze nowożeńcy mają
niejeden powód do radości. A ja, ze swej strony, życzę im długiego, szczęśliwego i owocnego
partnerstwa.
- Ile razy jaszcze będziesz to czytać? Fredy jedynie westchnęła w odpowiedzi. Siedząc
po turecku obok Nicka, na środku skotłowanego łóżka, otoczona porannymi wydaniami gazet.
Włosy spływały jej na plecy. Nic już nie zostało z kunsztownej fryzury, którą nosiła
poprzedniego wieczoru. Czarna jedwabna suknia, którą kupiła po kilku dniach penetrowania
sklepów, leżała na podłodze, w miejscu, gdzie rzucił ją Nick.
Wrócili do domu o świcie, szczęśliwi, roześmiani, upojeni sukcesem, szampanem i
namiętnością.
- Było cudownie - powiedziała.
- Dzięki - roześmiał się.
Uderzyła go gazetą, którą właśnie czytała po raz kolejny z rzędu, i popatrzyła na
obrączkę, lśniącą na jej palcu w blasku porannego słońca.
- Nie mówię o tym, choć to też nie było złe - wyjaśniła, przymykając oczy, by raz
jeszcze przypomnieć sobie nastrój poprzedniego wieczoru. - Mówię o tych tłumach,
światłach, muzyce. I owacjach. Boże, kocham owacje. Pamiętasz, jak ludzie wstali i zaczęli
klaskać po piosence „Opuszczę cię pierwsza”?
Podłożył ręce pod głowę i nie przestawał się uśmiechać. Wyglądała tak cudownie, tak
kusząco, gdy siedziała na łóżku w podkoszulce, z włosami w nieładzie, oczami błyszczącymi
z podniecenia. Należała do niego.
- Naprawdę? Nie zauważyłem.
- Oczywiście. To dlatego o mało nie wyłamałeś mi wszystkich palców, ściskając mnie
za rękę.
- Chciałem cię po prostu powstrzymać przed wyskoczeniem na scenę i
podziękowaniem za aplauz.
- Wiesz, miałam na to ochotę - przyznała. - Chciałam tańczyć razem z aktorami.
Podobało mi się, Nick.
- Mnie też. Siedziałem w pierwszym rzędzie i słuchałem tego, co zrodziło się nad
barem na moim starym pianinie. I przypominałem sobie, co zaszło między nami, gdy
pisaliśmy te słowa i muzykę.
Wzięła go za rękę.
- To był najbardziej podniecający okres w moim życiu - wyznała. - A ostatni wieczór
był jego ukoronowaniem. Wszyscy tak wspaniale wyglądali, cała rodzina. Było niemal jak w
dniu naszego ślubu, wszyscy wystrojeni, rozpromienieni. A ty okropnie zdenerwowany.
- A ty piękna. - Nick patrzył, jak szeroki uśmiech rozjaśnia jej twarz. Nie musiała się
już upominać o czułe słowa i komplementy. Teraz przychodziły mu z łatwością. - Pani
LeBeck. - Usiadł i przeciągnął dłonią po jej włosach. Ich usta się złączyły. - Kocham cię -
powiedział.
- Nick. - Przytuliła policzek do jego twarzy. - Jest idealnie, doskonale. Wiedziałam, że
tak będzie, jeśli poczekam. I skądinąd wiem, że może być tylko lepiej. Tworzymy zespół.
- I jesteśmy nowymi ulubieńcami Broadwayu. LeBeck i Kimball.
Zaśmiała się i ukryła twarz w jego ramieniu.
- Teraz ty przeczytaj - poprosiła. Wsunął ręce pod jej koszulkę.
- Teraz? - spytał.
- Potem - mruknęła, przytulając się do niego.