ERLE STANLEY
GARDNER
SPRAWA ODŁOŻONEGO
MORDERSTWA
Przełożyła: Anna Rojkowska
Wydanie polskie: 2000
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Perry Mason odsunął się nieco od biurka i usiadł tak, by być twarzą w twarz z
młodą kobietą, która siedziała naprzeciwko w skórzanym fotelu dla klientów. Della
Street, zaufana sekretarka, wręczyła adwokatowi kartkę, na której było napisane na
maszynie:
NAZWISKO I IMIĘ Sylwia
Farr
WIEK dwadzieścia sześć lat
ADRES
North Mesa, Kalif., 694 Chestnut
St.
Tymczasowo zamieszkała w
Palmcrest Rooms.
Telefon: Hillview 6-9390
CEL WIZYTY
chodzi o siostrę
UWAGI gdy,
sięgając po puderniczkę, otworzyła torebkę, zauważyłam
plik banknotów i kilka kwitów z
lombardu.
D.S.
Mason położył kartkę czystą stroną do góry i odezwał się:
– Panno Farr, chciała się pani ze mną widzieć w sprawie swojej siostry?
– Tak.
– Pani pali? – spytał, unosząc wieko kasetki na papierosy.
– Dziękuję, wolę własne.
Wyjęła z torebki nowe opakowanie, oddarła róg i wyjęła papierosa. Mason podał
jej ogień.
– A co się dzieje z siostrą? – spytał adwokat, opierając się w fotelu.
– Zniknęła.
– Czy kiedyś już się to jej zdarzyło?
– Nie.
– Jak ma na imię?
– Mae.
– Mężatka?
– Nie.
– I co z tym zniknięciem?
Sylvia Farr nerwowo się zaśmiała.
– Trudno mi mówić, jak pan bombarduje mnie pytaniami. Mogę opowiedzieć po
swojemu? – spytała.
– Oczywiście.
– Mieszkamy w NorthMesa i...
– Gdzie to jest? – przerwał jej Mason. – Nie przypominam sobie, żebym
kiedykolwiek słyszał o takiej miejscowości.
– Na pewno pan nie słyszał. Leży w północnej części stanu, z dala od głównych
dróg. To zapadła dziura. Od lat nic się tam nie buduje. Udało się nam postawić nową
pocztę, ale to niczego nie zmienia.
– To tyle o North Mesa – powiedział Mason z uśmiechem. – A co z Mae?
– Mae wyjechała z domu ponad rok temu. To odwrotność typowej historii. Mae
była popychadłem domowym. Ja... mnie uważało się za tę ładniejszą, choć w North
Mesa to nie znaczy wiele – uśmiechnęła się z dezaprobatą. – Wie pan, jak to
zazwyczaj jest. To ja powinnam mieć dość małomiasteczkowego zacofania i
wyjechać do dużego miasta, starać się o pracę w filmie, a skończyć jako kelnerka w
taniej knajpie i w końcu wyjść za mąż. Albo stracić wszystkie pieniądze, a wróciwszy
do domu, rozczarowana, zgorzkniała i cyniczna, dowiedzieć się, że nieładna siostra
poślubiła miejscowego grabarza, ma troje dzieci i słynie na całą okolicę z miłego
usposobienia i doskonałej szarlotki.
– Mae odstawała od wzoru? – spytał Perry Mason z błyskiem w oku.
– I to jeszcze jak. Znudziła się North Mesa, postanowiła wyjechać i poznać świat.
– Gdzie jest teraz?
Oczy Sylwii Farr posmutniały.
– Nie wiem – odparła.
– Gdzie była ostatnio?
– Tutaj.
– Pracowała?
– Kilka razy zmieniała pracę – odparła ostrożnie Sylwia. – Myślę, że próbowała
nadrobić czas stracony w North Mesa. Zawarła znajomości i bardzo się nimi cieszyła.
Zrobił się z niej lekkoduch.
– Jest od pani starsza czy młodsza?
– Półtora roku starsza. Proszę mnie dobrze zrozumieć, panie Mason. Ona
wiedziała, co robi... Mnie chodzi o to, że zmienił się jej charakter. W North Mesa
była apatyczna. Rzadko się śmiała. Czuła, że czas płynie, a życie przecieka jej przez
palce, i to nastawienie widać było we wszystkim, co robiła. Gdy wyjechała do miasta,
najwyraźniej wszystko się zmieniło. Z listów przebijała radość. Były dowcipne i... No
cóż, nie wszystkie odważyłam się pokazać mamie. Pamiętam, że Mae powiedziała, że
w mieście dziewczyna musi nauczyć się igrać z ogniem tak, żeby nie poparzyć
palców, i sztuka polega nie na tym, żeby uważać na ogień, ale na palce.
– Kiedy otrzymała pani ostatni list?
– Nieco ponad dwa miesiące temu.
– Co wtedy robiła?
– Pracowała jako sekretarka u kogoś z branży papierniczej, ale nie podała mi
adresu firmy. Mieszkała w Pixley Court Apartments i wydawało się, że nie narzeka
na nudę.
– Ma pani jakiś jej list? – spytał Mason.
– Nie, wszystkie zniszczyłam... to znaczy prawie wszystkie. Niektóre pisała do
mnie w tajemnicy. Czasem przysyłała listy, które mogła przeczytać Mama. Te były
zazwyczaj bardzo krótkie.
– Czy odwiedziła was po wyjeździe do miasta?
– Tak, około pół roku temu. Ogromnie się zdziwiłam, kiedy ją ujrzałam. Nigdy
wcześniej nie widziałam tak kompletnej zmiany. Mae miała brzydką cerę i suche,
szorstkie włosy. Rysów twarzy też nie można było nazwać pięknymi. A jak
przyjechała!!! Eleganckie ubranie, o wiele lepsza cera, śmiejące się oczy, zadbane
włosy i dłonie, stała się dowcipna i znała najnowsze powiedzonka. My, dziewczyny z
North Mesa, poczułyśmy się beznadziejnie nie na czasie. Widzi pan, panie Mason, nie
jestem chimeryczką. Biorę, co mi życie przynosi, i nie narzekam, ale proszę mi
wierzyć, nigdy nie czułam się tak przygnębiona, jak wtedy, gdy Mae wyjechała i
musiałam wrócić do dawnego życia. Dopóki była, nie było tak źle. Wystarczyło jej
towarzystwo, żeby wszystkie dziewczyny czuły się wytwornie i wielkoświatowo, ale
gdy wyjechała, oklapłyśmy, zupełnie jak balon, z którego zeszło powietrze. Trudno
było to wytrzymać...
– Chyba rozumiem – odparł Mason. – Zdaje się, że tyle wystarczy tytułem
wstępu.
– Miesiąc temu lub coś koło tego – zaczęła pospiesznie Sylwia Farr – napisałam
do siostry, ale nie odpowiedziała. Dwa tygodnie temu wysłałam następny list i ten
wrócił z adnotacją, że lokatorka przeprowadziła się, nie podając adresu.
– Wydaje mi się, że pani siostra doskonale nauczyła się dawać sobie radę – odparł
Mason. – Nie widzę powodu do zmartwienia.
– W ostatnim liście – wyjaśniła Sylwia Farr – wspomniała jakiegoś pana
Wentwortha, który ma jacht. Z tego, co napisała, zrozumiałam, że jest hazardzistą i
ma dużo pieniędzy. Siostra pływała z nim jachtem. List zakończyła jakoś tak: „Boże
drogi, siostro, kiedy przyjedziesz do dużego miasta, unikaj ludzi w rodzaju Penna
Wentwortha. To, co mówiłam ci o igraniu z ogniem, nie sprawdza się w stosunku do
niego. On idzie przez życie, biorąc wszystko, na co ma ochotę, i wcale o to nie
prosząc. Z mężczyznami takimi jak on nie da się uważać ani na ogień, ani na palce”.
– Pani siostra nie jest pierwszą dziewczyną, która przekonała się, że – jak to
określiła – w zabawie z ogniem nie ma dobrych, pewnych reguł. Nie potrzebuje pani
prawnika, panno Farr. Jeśli w ogóle kogoś pani potrzebuje, to detektywa. Proszę
posłuchać mojej rady, wrócić do North Mesa i o wszystkim zapomnieć. Pani siostra
doskonale potrafi o siebie zadbać. Nie komunikuje się z panią zapewne dlatego, że
nie chce, żeby pani się dowiedziała, gdzie jest. Policja może pani powiedzieć, że to
często się zdarza. Jeśli chce pani dobrego detektywa, mogę polecić pani Agencję
Detektywistyczną Drake’a. Mieści się w tym samym budynku. Agencja zatrudnia
kilku niezłych detektywów i można mieć absolutne zaufanie do uczciwości i
dyskrecji jej szefa, Paula Drake’a. Pracuje dla mnie.
Mason obrócił się, dając znak zakończenia rozmowy.
Sylwia Farr podniosła się z fotela i, stojąc przy biurku, rzekła z rozpaczą w
głosie:
– Panie Mason, bardzo pana proszę! Wiem, że to, co mówiłam, brzmiało
niepoważnie. Nie umiałam dobrze naświetlić sprawy. Nie potrafię przedstawić siostry
tak, jak ją widzę. Widzi pan, ja wiem, że to coś poważnego. Myślę... wydaje mi się,
że została zamordowana.
– Dlaczego tak pani myśli?
– Z kilku powodów. Po pierwsze znam ją, a jeszcze to, co napisała w ostatnim
liście...
– Nie zachowała pani tego listu?
– Nie.
– Jeśli jest pani absolutnie przekonana, że to coś naprawdę poważnego, proszę iść
na policję. Zbadają sprawę. Ale może pani nie być zadowolona z tego, co wykryją.
– Chcę, żeby pan to zbadał, panie Mason. Pragnę, żeby pan...
– Wszystko, co bym zrobił, ograniczyłoby się do wynajęcia detektywa – odparł
prawnik. – Może pani zaoszczędzić pieniędzy i sama to zrobić. Sądzę, że kwestia
finansowa nie jest dla pani obojętna, prawda?
– Ma pan rację, ale siostra znaczy dla mnie więcej niż pieniądze, a wiem, że coś
jest nie w porządku.
– Proszę iść do Paula Drake’a. Najprawdopodobniej będzie w stanie zlokalizować
pani siostrę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jeśli okaże się, że siostra ma
kłopoty i potrzebuje prawnika, może pani przyjść do mnie.
– Proszę za mną, panno Farr – odezwała się Della Street. – Zaprowadzę panią do
biura pana Drake’a.
ROZDZIAŁ DRUGI
Paul Drake, wysoki i niezgrabny, wszedł do prywatnego biura z familiarnością
zrodzoną z długiej zażyłości.
– Cześć Perry. Cześć Dello – powiedział. – Jak się macie?
Ulokował się w poprzek w fotelu dla klientów, opierając plecy o jedną poręcz, a
nogi przewieszając przez drugą.
– Dziękuję za klientkę, Perry.
– Jaka klientkę?
– Dziewczynę, którą mi wczoraj przysłałeś.
– Masz na myśli pannę Farr?
– Uhm.
– Zarobiłeś coś?
– Tak sobie. Tyle co za wstępne rozpoznanie i raport. Pomyślałem, że znalezienie
tej dziewczyny nie powinno zająć więcej niż trzy czy cztery godziny.
– Znalazłeś ją?
– Nie, ale dużo się o niej dowiedziałem.
Mason uśmiechnął się i sięgnął do kasetki po papierosa.
– Zapalisz, Paul?
– Nie, dziękuję. Dziś żuję gumę.
Mason odwrócił się do Delli Street i rzekł:
– Coś go gryzie, Dello. Kiedy jest w wirze spraw, pali papierosy i siada w fotelu
jak człowiek cywilizowany. Natomiast kiedy zwija się jak wąż cierpiący na ból
brzucha, to oznacza, że coś go gryzie. Żucie gumy to następny niechybny znak.
Drake rozdarł celofanowe opakowanie, włożył do ust trzy kawałki gumy, a
papierki zmiął w kulkę, którą wrzucił do kosza na śmieci.
– Perry – rzekł – chcę ci zadać pytanie.
Mason puścił oko do Delli.
– Zaraz się przekonasz, Dello – powiedział.
– Nie żartuję, Perry.
– Wiem, Paul. A o co chodzi?
– Po co, do diabła, zainteresowałeś się tą sprawą?
– Niczego takiego nie zrobiłem.
– Nie wziąłeś jej – przyznał Drake – ale z tego, co dziewczyna mi powiedziała,
musiałeś poświęcić jej dużo czasu.
– Tak powiedziała?
– Nie – odparł detektyw. – Była rozżalona. Uważała, że wyrzuciłeś ją z biura.
Wyjaśniłem jej, że jesteś jednym z najdroższych adwokatów w mieście i niewiele
osób może w ogóle dostać się do twojego biura. To ją trochę ugłaskało.
– Prawdę mówiąc, omal nie wziąłem tej sprawy, Paul – rzekł Perry Mason.
– Tak mi się wydawało. Dlaczego?
Mason uśmiechnął się i powiedział:
– Okazało się, że siostra jest w niezłych tarapatach, prawda, Paul?
Detektyw skinął głową, uważnie obserwując prawnika.
– Ukrywa się przed policją?
– Nie. Chodzi o fałszerstwo.
– Tak myślałem.
Della Street, zaciekawiona, spojrzała na szefa.
– No, Perry, nie bądź taki tajemniczy – rzekł Paul. – Zdradź nam, jak do tego
doszedłeś.
Mason zmrużył oczy i, utkwiwszy wzrok w jakiś punkt za Drakiem, rzekł:
– Czasem żałuję, że tak pasjonuję się ludźmi i tajemnicami. Gdyby ta sprawa była
trochę bardziej zagadkowa, wziąłbym ją i okazałoby się, że za pięćdziesiąt dolarów
odwalam robotę wartą pięć tysięcy.
– Co to za tajemnica? – zainteresował się Drake.
– Znalazłeś Mae Farr? – spytał Mason.
– Nie, nie możemy jej znaleźć.
Mason wykonał gest, jakby rzucał coś przed siebie na biurko.
– To właśnie jest odpowiedź.
– Co masz na myśli, Perry?
– Popatrz na okoliczności. Dziewczyna przychodzi w sprawie siostry. Siostra
zniknęła. Ona myśli, że siostra ma kłopoty, nie wie, co to mogą być za kłopoty, ale
ma niejasne przeczucia, że stało się coś złego. Zwróć uwagę, jak była ubrana: buty w
najlepszym gatunku, spódnica i żakiet świetne w kroju, acz nie nowe, i płaszcz –
najmodniejszy model, ale uszyty z najtańszego materiału, z futrzanym kołnierzem,
który wyglądał, jakby był zdarty z wyliniałego kota.
Mason urwał.
– I czego to dowodzi? – spytał Drake.
Prawnik niecierpliwie machnął ręką.
– Miała bardzo staranny manikiur. Włosy gładko zaczesane do tyłu. Na twarzy
ledwie ślad makijażu, a na ustach nie było prawie wcale szminki. A do tego miała
portfel wypchany banknotami... i kwitami z lombardu.
Drake, nerwowo żując gumę, spojrzał na Dellę, potem na Masona, i rzekł:
– Widzę, Perry, że do czegoś zmierzasz, ale nie rozumiem, do czego.
– Po prostu: te rzeczy nie pasują do siebie. Co robi dziewczyna, jak przyjeżdża ze
wsi do miasta? Przede wszystkim wkłada najlepsze ciuchy i robi się na bóstwo. Ładne
dziewczyny ze wsi zawsze starają się zrobić z siebie eleganckie kobiety. Kiedy udają
się po poradę do prawnika, mocno się malują. I idą do fryzjera od razu po przyjeździe
do miasta.
– Ta nie miała czasu na fryzjera. Martwiła się o siostrę.
– Miała czas na manikiurzystkę – odparował Mason. – I była u fryzjera.
Zaczesała włosy do tyłu, żeby wyglądać niemodnie i jak najmniej atrakcyjnie.
Dziewczyna ze wsi zaoszczędziłaby na butach, żeby kupić jak najlepszy płaszcz,
chyba że akurat taki płaszcz by się jej podobał. Ale wówczas nie kupiłaby takich
butów, jakie miała panna Farr. Płaszcz nie pasował do reszty ubrania ani do butów.
Włosy nie pasowały do dłoni. Twarz nie pasowała do historyjki, jaką dziewczyna
nam opowiedziała.
Drake przez chwilę żuł nerwowo gumę, po czym gwałtownie wyprostował się w
fotelu.
– Do diabła, Perry, nie chcesz chyba powiedzieć, że... że...
– Ależ tak. Ukrywa się przed policją. Potrzebowała prawnika, który wyciągnąłby
za nią kasztany z ognia. Nie odważyła się posłużyć prawdziwym nazwiskiem, zatem
udawała siostrę Sylwię.
– Cholera – powiedział powoli i uroczyście Drake. – Wygląda na to, że masz
rację.
– Naturalnie, że mam rację – odparł Mason niecierpliwie, jakby była to kwestia
oczywista. – Dlatego właśnie niemal wziąłem jej sprawę. Byłem ciekaw, jaka ta
dziewczyna jest, w co się wpakowała, co spowodowało, że wybrała taki sposób
wybrnięcia z kłopotów. Większość kobiet uciekłaby się do płaczu lub histerii albo
próbowałyby nadrabiać bezczelnością. Ona sprawiała wrażenie osoby doświadczonej.
Bała się, ale nie płakała. Wyglądała na niezależną i pomysłową. Zastawiła wszystkie
cenne rzeczy, kupiła rzucający się w oczy płaszcz, uczesała się tak, żeby wyglądać
jak najmniej atrakcyjnie, ale całkowicie zapomniała o butach i o świeżo zrobionych
paznokciach.
Drake wrócił do żucia gumy. Powoli pokiwał głową.
– Zgadza się – odparł. – Ma kłopoty.
– Jakie?
– Przede wszystkim podrobiony czek na osiemset pięćdziesiąt dolców.
– Kto inkasował?
– Dom Towarowy Stylefirst.
– Miała tam kredyt?
– Kredyt do wysokości dziewięciuset pięćdziesięciu dolarów – odparł Drake. –
Do domu towarowego czek przysłano pocztą, tam przeszedł przez księgowość, nie
zwracając większej uwagi, po czym wrócił z banku z adnotacją, że jest podrobiony,
co naturalnie zdenerwowało księgową. W tym czasie Mae Farr najwyraźniej
zwąchała, co się święci, i dała nogę.
Mason odsunął krzesło od biurka, wstał i zaczął chodzić po pokoju, w skupieniu
wpatrując się w dywan.
– Paul – rzekł. – Chcę cię o coś zapytać i mam nadzieję, że powiesz „nie”. Ale
obawiam się, że usłyszę „tak”. Czy ten czek podpisał mężczyzna, który nazywa się
Penn Wentworth?
– Owszem, Penn Wentworth. Jego podpis był podrobiony bardzo prymitywnie.
Mason gwałtownie odwrócił się do detektywa.
– Co powiedziałeś?
– Że był prymitywnie podrobiony.
Mason jeszcze raz wyrzucił dłonie w górę, w typowym dla siebie geście.
– No i proszę, Paul. Jeszcze jedna rzecz, która do niczego nie pasuje. Ta
dziewczyna nie popełniłaby kiepskiego fałszerstwa. Zwróciłeś uwagę na jej dłonie,
palce? Długie, szczupłe, zwężające się, artystyczne, zgrabne w ruchach. Kiedy tu
przyszła, była bardzo zdenerwowana, ale z jaką gracją otworzyła torebkę, wyjęła
paczkę papierosów, oddarła róg i włożyła papierosa do ust! Ona umie grać na
fortepianie, prawdopodobnie maluje, i nigdy, absolutnie nigdy nie popełniłaby
prymitywnego fałszerstwa.
– Tym razem to jednak zrobiła – upierał się Drake. – Widziałem czek.
Wystawiony na Mae Farr, a na odwrocie było napisane: „wpłata na konto Domu
Towarowego Stylefirst, Mae Farr”.
– A co z jej podpisem? – spytał Mason.
– Co masz na myśli?
– Był w porządku?
– Dlaczego miałby być nie w porządku? – spytał Drake, unosząc ze zdziwieniem
brwi. – Do diabła, Perry, nikt nie będzie podrabiał czeku na osiemset pięćdziesiąt
dolarów tylko po to, żeby dostarczyć rozrywki pracownikom domu towarowego!
– A co mówi Wentworth?
– Najwyraźniej bardzo się zmartwił. No i tu jest coś dziwnego. Wyobraź sobie, że
kiedy Mae Farr otwierała ten rachunek kredytowy, Wentworth był poręczycielem.
– I mówisz, że poczuł się dotknięty fałszerstwem?
– Jeszcze jak! Mówi, że dziewczyna okazała się niewdzięcznicą i że zamierza
wsadzić ją za kratki, na nic nie zważając.
Perry Mason westchnął głęboko.
– Paul – rzekł – ta cała sprawa jest pokręcona.
Drake rzucił Delli Street spojrzenie.
– Mnie zainteresowała. A co z nim, jak myślisz?
Della uśmiechnęła się.
– Cały czas go intryguje, ale dopiero teraz przyznał się do tego przed sobą.
– Chyba masz rację, Dello – zauważył prawnik. – Okay, Paul, poinformuj pannę
Farr, że wezmę jej sprawę. Kiedy przyjdzie, powiedz, że fałszerstwo to poważna
sprawa i że powinniśmy zrobić coś, żeby bronić jej siostry. Nie wygadaj się, że
rozgryźliśmy mistyfikację. Chcę ją zaskoczyć wtedy, kiedy będzie najmniej się tego
spodziewała.
– W porządku, Perry – zgodził się Drake.
– Jeszcze jedno – ciągnął Mason. – Czy mógłbyś dla mnie zdobyć fotokopię tego
czeku?
– Bez kłopotu. Bank zrobił zdjęcie. Ilekroć odmawiają realizacji czeku na
podstawie podejrzenia o fałszerstwo, ubezpieczają się, robiąc kopie fotograficzne.
Mam zdjęcie.
– Świetnie, Paul. Zadzwoń do Wydziału Komunikacji, żeby zrobili fotokopię
prawa jazdy Mae Farr. Będzie na nim między innymi jej podpis. Kiedy go
zdobędziesz, wyślę kopię czeku i jej podpis do grafologa.
– Do licha, Perry – zaoponował Drake – nie potrzeba eksperta, żeby zauważyć, że
czek jest podrobiony. Podpis został przekalkowany i to się rzuca w oczy. Widać
drżenie ręki, co jest charakterystyczne przy takim sposobie podrabiania.
– Nie będę go pytał o podpis Wentwortha – odparł Mason. – Chcę poznać jego
opinię na temat podpisu Mae.
Detektyw uniósł brwi do góry.
– Nie rozumiesz? – zdziwił się prawnik. – Mae Farr ma kredyt z limitem na
ponad dziewięćset dolarów w domu towarowym, przy czym poręczycielem jest Penn
Wentworth. Sklep otrzymuje czek, wystawiony jak się wydaje przez Wentwortha, na
Mae Farr, który ona przepisuje na dom towarowy. Przy realizacji okazuje się, że jest
sfałszowany. Wraca do domu towarowego. Oni powiadamiają Wentwortha, który
dostaje szału. Naturalnie, podejrzana jest Mae Farr, ponieważ wygląda na to, że ma z
tego największe korzyści.
– No i co? Nie uda ci się temu zaprzeczyć – zauważył Paul.
Mason uśmiechnął się.
– Przypuśćmy – rzekł – że podpis Mae jest również sfałszowany.
– Nie rozumiem.
Mason wyszczerzył zęby od ucha do ucha.
– Przemyśl to, Paul. Ta sytuacja kryje w sobie wiele możliwości.
Po czym skinął głową w kierunku Delli Street i powiedział:
– Podyktuję ci list, Dello.
Sekretarka wyjęła notes do stenografowania i zasiadła w gotowości, z piórem
zawieszonym nad kartką.
– „Do pana Penna Wentwortha” – podyktował Mason – Jego adres dostaniesz od
Drake’a. „Szanowny panie, panna Sylwia Farr z North Mesa w Kalifornii zwróciła się
do mnie z prośbą o odnalezienie jej siostry, Mae Farr, poprzednio zamieszkałej w
Pixley Apartments, oraz o reprezentowanie jej w każdej sytuacji, jaka mogłaby
wyniknąć z podjętych działań”. Nowy akapit. „Wnioskując na podstawie niektórych
listów Mae Farr do siostry wnoszę, że może być pan w stanie udzielić mi potrzebnych
informacji na temat aktualnego miejsca przebywania osoby, o której wspomniałem.
Gdyby był pan z nią w bezpośrednim kontakcie, proszę ją poinformować, że siostra
zaangażowała mnie, bym reprezentował ją, jak mogę najlepiej”. Nowy akapit.
„Dziękuję z góry za pomoc w tej sprawie i łączę wyrazy szacunku”.
Skończywszy dyktować, Mason rzucił okiem na Paula Drake’a.
– Jeśli się nie mylę – powiedział – ten list dostarczy nam trochę zajęcia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wchodząc do biura Perry’ego Masona z poranną pocztą, Della Street zauważyła:
– Czasami pieczone gołąbki przylatują same.
– Jakie gołąbki? – zdziwił się jej szef.
– Wysłałeś wczoraj list do Penna Wentwortha.
– Ten gołąbek jest bardzo tłusty – powiedział prawnik.
– Tłusty?
– Bogaty – wyjaśnił. – Od kiedy Wentworth czeka?
– Od pół godziny. Powinnam go związać.
– Poproś go.
Penn Wentworth był już po pięćdziesiątce, ale dbałością o wygląd najwyraźniej
próbował zrekompensować swe lata. Garnitur miał nienagannie odprasowany. Obwód
w pasie, w porównaniu z objętością klatki piersiowej, sposób, w jaki leżało na nim
ubranie, i ruchy wskazywały, że opadający brzuszek jest podtrzymywany
elastycznym pasem.
Dłonie miał zadbane, wymanikiurowane paznokcie. Twarz, zaróżowiona i
aksamitna po goleniu w zakładzie fryzjerskim, kontrastowała z szarozielonymi
oczami. Końce małego, starannie przyciętego wąsika, były dokładnie wywoskowane.
– Dzień dobry panie Mason – powiedział Wentworth.
– Dzień dobry. Niech pan siada.
Wentworth usiadł na wskazanym fotelu. Wzrokiem oceniał Masona, jak
brydżysta ocenia karty przed pierwszym wistem.
– Ładną mamy pogodę – zauważył.
– Myśli pan, że będzie padać? – spytał Mason z kamienną twarzą.
– Nie. To tylko takie zagajenie. Otrzymałem pana list.
– Jeśli o mnie chodzi, jestem przekonany, że będziemy mieli deszcz. A co w
związku z listem?
– Winien jestem panu wyjaśnienie.
– Świetnie – odparł Mason z powaga. – Lubię otrzymywać to, co ludzie są mi
winni.
– Niech mnie pan źle nie zrozumie, panie Mason.
– Postaram się – przyrzekł prawnik.
– Chciałem powiedzieć, że niewątpliwie został pan nabrany. Człowiek o pańskiej
pozycji, reputacji i zdolnościach z pewnością nie zgodziłby się reprezentować Mae
Farr, gdyby znał wszystkie fakty.
– Zapali pan?
– Tak. Dziękuję.
Wentworth sięgnął do kasetki, która podał mu Mason, i wybrał papierosa.
Wydawał się zadowolony z przerwy.
Mason przypalił papierosa, wrzucił zapałkę do kosza, i rzekł:
– Proszę dalej.
– Przypuszczalnie zdziwi się pan, kiedy się pan dowie, że Mae Farr uciekła przed
wymiarem sprawiedliwości.
– Naprawdę? – powiedział prawnik bez wyrazu.
– Policja wydała nakaz jej aresztowania.
– O co jest oskarżona?
– O fałszerstwo.
– Czego?
– Czeku. Sfałszowała czek, wykorzystując podle nasza przyjaźń – odparł z
oburzeniem Wentworth. – To niewdzięcznica, egoistka, intrygantka...
– Chwileczkę – rzekł Mason, przyciskając guzik.
– Jak mówiłem – ciągnął Wentworth – ta kobieta...
Prawnik uniósł w gorę dłoń.
– Chwileczkę – powiedział. – zadzwoniłem po sekretarkę.
– Po co?
– Chcę, żeby zanotowała to, co pan ma do powiedzenia o charakterze mojej
klientki.
– Zaraz, zaraz – zawołał zaniepokojony Wentworth – nie chce pan chyba tego
użyć!
W drzwiach gabinetu pokazała się Della.
– Chcę, żebyś zapisała uwagi pana Wentwortha o Mae Farr – wyjaśnił prawnik.
Della rzuciła okiem na skrępowanego gościa, podeszła do biurka i położyła przed
szefem karteczkę.
Prawnik przeczytał: „W sekretariacie czeka Harold Anders. Przyszedł zobaczyć
się z Pennem Wentworthem w sprawie osobistej, o której nie chce nic powiedzieć.
Mieszka w North Mesa. Podobno dowiedział się, że Wentworth wybiera się do ciebie,
przyszedł i postanowił czekać aż do skutku”.
Mason powoli podarł liścik i wrzucił do kosza.
– To, co mówiłem, było tylko między nami – zauważył Wentworth.
– Podejrzewam, że nie rzucałby pan takich poważnych oskarżeń przeciwko tej
młodej kobiecie, gdyby nie mógł ich pan udowodnić – rzekł Mason.
– Proszę nie próbować mnie złapać na haczyk. Przyszedłem tu w dobrej wierze,
ostrzec pana przed tą kobietą. Nie mam zamiaru narażać się na sprawę o
zniesławienie.
– Trochę późno pan o tym pomyślał, nieprawdaż?
– Co pan ma na myśli?
– Dello, wprowadź pana Andersa – rzekł Perry Mason – i powiedz mu, że pan
Wentworth tutaj z nim porozmawia.
Wentworth na wpół uniósł się z fotela i zmierzył prawnika zaniepokojonym i
podejrzliwym wzrokiem.
– Kto to jest Anders? – spytał.
Della wyszła, a Mason rzekł uspokajająco:
– Tylko facet, który chce się z panem spotkać w sprawie osobistej. Próbował pana
odnaleźć, dowiedział się, że jest pan u mnie, więc tu przyszedł.
– Nie znam żadnego Andersa i nie sądzę, żebym miał ochotę się z nim spotkać.
Mógłbym wyjść stąd prosto na korytarz...
– Pan mnie nie zrozumiał. On przyjechał z North Mesa. Sądzę, że chce się z
panem zobaczyć w sprawie panny Farr.
Wentworth wstał, ale ledwie uczynił dwa kroki, Della otworzyła drzwi i wpuściła
do gabinetu wysokiego, kościstego mężczyznę tuż po trzydziestce.
– Który z panów nazywa się Wentworth? – spytał.
Mason, z uprzejmym gestem dłoni, rzekł:
– Ten mężczyzna, zmierzający właśnie do drzwi.
Anders przeciął Wentworthowi drogę.
– Panie Wentworth – powiedział – chciałbym z panem pomówić.
Mężczyzna próbował go wyminąć, ale Anders złapał go za ramię.
– Pan wie, kim jestem.
– Nigdy w życiu pana nie widziałem.
– Ale pan o mnie słyszał.
Wentworth nic nie odparł.
– Aresztowanie Mae to najpodlejszy z wszystkich śliskich, nieuczciwych
chwytów. I to za nędzne osiemset pięćdziesiąt dolców. Proszę, oto osiemset
pięćdziesiąt dolarów. Wyrównuję pańskie straty.
Wyciągnął z kieszeni plik banknotów i zaczął odliczać dwudziestodolarówki.
– Niech pan podejdzie do biurka, żebyśmy mogli policzyć pieniądze. Chce mieć
świadka i pokwitowanie.
– Nie może pan po prostu zwrócić mi tych pieniędzy.
– Dlaczego?
– Ponieważ cała sprawa trafiła już do prokuratora okręgowego. Gdybym wziął
pieniądze, popełniłbym przestępstwo. Pan Mason jest prawnikiem i może panu
wyjaśnić, że mam rację.
– Zwraca się pan do mnie oficjalnie jako do prawnika? – spytał Mason.
– Do licha, po prostu wspominam o czymś, o czym wszyscy wiedzą.
– Niech pan schowa pieniądze, panie Anders – rzekł Mason – i niech pan
usiądzie. Pan też, panie Wentworth. Kiedy już jesteście tu obydwaj, to chcę wam coś
powiedzieć.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia – oświadczył starszy mężczyzna. –
Przyszedłem tutaj w dobrej wierze, pragnąc zaoszczędzić panu żenującego
doświadczenia. Nie przyszedłem po to, by mnie obrażano czy próbowano złapać w
zasadzkę. Przypuszczam, że specjalnie przygotował pan to spotkanie z Andersem.
– O czym pan mówi? – zdziwił się Anders. – Nigdy o tym facecie nie słyszałem.
Wentworth tęsknie spojrzał na drzwi.
– Nigdzie pan nie pójdzie. Ścigałem pana po całym mieście nie po to, żeby teraz
puścić. Musimy sobie tutaj wszystko wyjaśnić. Jeśli będzie pan próbował wyjść,
pożałuje pan tej zachcianki.
– Nie może mnie pan powstrzymać.
– Może nie – odparł z zaciętością Anders – ale mogę wybić to panu z głowy
ręcznie.
Mason uśmiechnął się do Delli Street i rozsiadł się wygodnie w fotelu, opierając
stopy na biurku.
– Nie przeszkadzajcie sobie, panowie – rzucił. – Proszę się mną nie przejmować.
– Co to za pułapka? – spytał Wentworth.
– To nie pułapka – zaprzeczył Anders, trzęsąc się z oburzenia. – Wywinął pan
świński numer. Nie ujdzie ci to na sucho. Oto osiemset pięćdziesiąt dolarów.
– Nie tknę ich. Nie chodzi o pieniądze, ale o zasadę – odparł Wentworth.
Nagle skoczył na równe nogi i zawołał:
– Tylko spróbujcie mnie powstrzymać, a zawołam policję. Wytoczę sprawę o
zmowę, o...
– Niech go pan nie zatrzymuje, panie Anders – poradził Perry Mason, a potem
zwrócił się do Wentwortha: – Chce panu powiedzieć, że jestem adwokatem Mae Fair.
Może to pana zainteresuje, że przestałem fotokopię czeku grafologowi.
Wentworth, z ręką na klamce, odwrócił się i spojrzał na Perry’ego.
Mason wyjaśnił:
– Podejrzewam, że jeśli pański podpis jest sfałszowany, to również sfałszowany
jest podpis Mae.
– Zostałem słusznie ukarany – rzekł Wentworth – za to, że próbowałem zrobić
panu uprzejmość. Powinienem przyjść tu z własnym prawnikiem.
– Zapraszam. A kiedy pan go tu przyprowadzi, może pan mu wyjaśnić sprawę
czeku i poprosić go o poradę.
– Co pan ma na myśli?
– Pan oskarżył Mae Farr o sfałszowanie czeku wyłącznie na tej podstawie, że
miał pokryć rachunek za rzeczy kupione przez nią w domu towarowym Stylefirst.
Zakładam, że nie ma pan żadnych dowodów na to, że to ona wysłała ten czek, ani że
go wypisała, co zresztą udowodni grafolog. A zatem fałszerstwa dokonał ktoś inny.
Wentworth zawahał się, po czym powiedział ostrożnie:
– Naturalnie, jeśli to prawda...
– Oczywiście, że to prawda – odparł niedbale Mason. – Jest pan winien
zniesławienia. Czynił pan oszczercze uwagi, że panna Farr popełniła fałszerstwo i
uciekła przed wymiarem sprawiedliwości. Uwagi te czynił pan na policji i w
obecności innych osób. Pana świadectwo sprawiło, że została oskarżona o czyn
kryminalny... Niech pan znajdzie sobie prawnika, panie Wentworth. Jestem pewien,
że poradzi panu, aby polecił pan bankowi zrealizować ten czek. Zapraszam w
przyszłości do biura. Wystarczy zadzwonić do mojej sekretarki i umówić się na
spotkanie. Do widzenia.
Wentworth spoglądał skonsternowany na Masona. Nagle szarpnął drzwi i wypadł
na zewnątrz. Anders został, z niedowierzaniem przyglądając się adwokatowi.
– Niech pan siada – zaprosił Mason.
Anders ulokował się w wielkim skórzanym fotelu, który uprzednio zajmował
Wentworth.
– Problem ze mną polega na tym – zauważył Mason lekko – że jestem urodzonym
aktorem. Moi przyjaciele mówią, że mam zamiłowanie do inscenizacji, adwersarze –
że do oszustwa. Jeśli dodać do tego, że interesują mnie ludzie i wszystko, co choć
trochę pachnie tajemnicą, to nic dziwnego, że zawsze pakuję się w kłopoty. A jakie są
pańskie złe nawyki?
Anders zaśmiał się i rzekł:
– Zbyt szybko tracę panowanie nad sobą. Nie przyjmuję odmowy do wiadomości.
Za bardzo kocham ziemię i wyglądam jak wieśniak.
W oczach prawnika zapaliły się iskierki.
– Ta lista wygląda trochę tak, jakby ułożyła ją kobieta, która opuściła North
Mesa, żeby przenieść się do miasta.
– To prawda. Tak było.
– Zostałem zaangażowany – powiedział Mason – żeby reprezentować Mae Farr.
O ile byłem w stanie się dowiedzieć, nie ma innych kłopotów prócz tych z
podrobionym czekiem, o czym pan wie. Nie sądzę, żebyśmy mieli dalsze problemy z
tego tytułu.
– To pewne, że nie ona podrobiła ten czek. Mae by tego nigdy nie zrobiła.
Niemniej ktoś to musiał zrobić. Pytanie, kto.
– Wentworth – odparł Mason.
– Wentworth?
– Naturalnie. Prawdopodobnie nie będziemy w stanie tego udowodnić, ale to
zrobił albo on sam, albo ktoś, kogo o to poprosił.
– Ale po co?
– Bardzo możliwe – odparł sucho Mason – że Wentworth to również ktoś, kto nie
przyjmuje odmowy do wiadomości.
Powoli twarz Andersa zaczęła przybierać wyraz zrozumienia. Raptem zerwał się
na równe nogi. Zanim zrobił dwa kroki w stronę drzwi, zatrzymał go stanowczy głos
prawnika.
– Momencik, panie Anders. Jeszcze nie skończyłem. Chcę z panem porozmawiać.
Młody człowiek zawahał się. Na twarz wystąpił mu rumieniec.
– Proszę wrócić i usiąść na chwilę. Niech pan pamięta, że jestem prawnikiem
panny Farr. Nie dopuszczę do niczego, co mogłoby jej zaszkodzić.
Anders niechętnie zawrócił i usiadł na fotelu. Mason chwilę przyglądał się jego
wzburzonej twarzy, opalonej skórze na obliczu i spalonemu karkowi.
– Prowadzi pan gospodarstwo?
– Mhm.
– Co pan tam ma?
– Głównie bydło, trochę lucerny i siana.
– Duże jest to gospodarstwo?
– Ponad sześćset hektarów – odparł z dumą Anders.
– Wszystko ziemia uprawna?
– Nie, kawałek zajmują zarośla. Duża część to teren pagórkowaty. Wszystko
ogrodzone.
– Nieźle – zauważył Mason.
Przez chwilę mężczyźni milczeli, przyglądając się sobie. Anders, stopniowo się
uspokajając, coraz przychylniej patrzył na prawnika.
– Długo zna pan Mae?
– Prawie piętnaście lat.
– A jej rodzinę też pan zna?
– Owszem.
– Matka żyje?
– Tak.
– Ma rodzeństwo?
– Jedną siostrę, Sylwię.
– Gdzie ona jest?
– W North Mesa, pracuje w sklepie cukierniczym.
– Skąd się pan dowiedział, że Mae ma kłopoty?
– Sylwia zaczęła się martwić. Od jakiegoś czasu nie miała żadnej wiadomości, a
listy wracały z adnotacją, że adresatka przeprowadziła się, nie zostawiając adresu.
– Nie pisze do pana regularnie?
Anders zawahał się, potem odpowiedział krótko:
– Nie.
– Ale utrzymuje z nią pan kontakt przez Sylwię?
– Właśnie. – Ton głosu Andersa wyraźnie sugerował, że Mason pyta o sprawy,
które nie powinny go obchodzić. – Ale tym razem sama do mnie zadzwoniła i
powiedziała, że wpadła w kłopoty z powodu sfałszowanego czeku na osiemset
pięćdziesiąt dolarów.
– Odnalazł pan pannę Farr?
– Nie. Chciałem, żeby pan... Jestem jej przyjacielem. Chciałbym dostać jej adres.
– Przykro mi – odparł Mason – nie mam go.
– Mówił pan, że zatrudniła pana.
– Kobieta, która mnie zaangażowała, wyjaśniła, że robi to w imieniu Mae Farr.
Powiedziała, że nie ma pojęcia, gdzie jest Mae.
Na twarzy Andersa odmalowało się rozczarowanie.
– Ale sądzę, że odnalezienie jej nie sprawi szczególnych kłopotów. Kiedy
wyjechał pan z North Mesa?
– Dwa dni temu.
– A gdzie jest jej siostra, Sylwia? Została w domu czy przyjechała z panem?
– Nie, została w North Mesa. Pracuje. Mae i Sylwia muszą utrzymywać matkę.
Większość kosztów ponosiła Mae.
– A kilka miesięcy temu czeki przestały przychodzić?
– Nie. Dlatego właśnie usiłowałem znaleźć Wentwortha. Sylwia otrzymała od
niego trzy czeki. Powiedział, że Mae pracuje u niego i poprosiła, aby część jej
zarobków przesyłał bezpośrednio Sylwii.
– Rozumiem.
– Panie Mason, sądzę, że nie powinniśmy zostawiać spraw własnemu biegowi.
Powinniśmy zrobić coś z Wentworthem.
– Zgadzam się z panem.
– Więc?
– Nie lubię wyciągać wniosków, nie mając dostatecznych podstaw, ale
przypuszczam, że zdarzyło się coś takiego: jak rozumiem, Wentworth jest
spekulantem. Nie wiem dokładnie, czym się zajmuje. Wygląda na to, że jest bogaty.
Panna Farr zaczęła u niego pracować. Najwyraźniej nie chciała zdradzać
przyjaciołom, gdzie pracuje.
– Ten rachunek w domu towarowym... – zaczął z wysiłkiem Anders, próbując
ukryć niepokój.
– Wskazuje na to, że Mae pracowała jako hostessa gdzieś, gdzie Wentworth
prowadził interesy albo że miała taką pracę, która wymagała od niej kontaktów z
ludźmi. Jemu zależało, żeby była dobrze ubrana, i pewnie wysłał ją do tego domu
towarowego z listem gwarancyjnym. Niech pan zwróci uwagę, że nie zgodził się od
razu płacić za zakupy, a biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że to on wysyłał czeki Sylwii,
możemy przypuszczać, że zatrzymywał większość zarobków Mae, z czego część
miała iść na płacenie rachunków w domu towarowym, a część być wysyłana siostrze.
– Ale w listach pisała, że pracuje u niego i...
– No właśnie. Ale nie napisała, na czym polega jej praca. Jeśli była hostessą w
klubie nocnym, możliwe, że nie chciała informować o tym Sylwii.
– Rozumiem – powiedział Anders. Zaraz jego twarz się rozjaśniła. – To by
wszystko tłumaczyło! Mae bała się, że matka dowie się, co ona robi. Jej matka jest
bardzo staroświecka. Jest słabego zdrowia i Mae nie chciała, żeby się martwiła.
– Otóż to.
Anders podniósł się.
– Nie będę dłużej się panu naprzykrzać, panie Mason – rzekł. – Wiem, że jest pan
zajętym człowiekiem. Chciałbym... Mieszkam w hotelu Fairview. Gdyby spotkał pan
Mae, proszę jej powiedzieć, że jestem tam i bardzo chciałbym się z nią spotkać.
– Na pewno jej powtórzę – przyrzekł Mason.
Prawnik wstał i podał rękę Andersowi. Obydwaj mężczyźni mieli wyraziste rysy
twarzy i podobne sylwetki: byli wysocy i muskularni.
– Trudno mi wyrazić, jak bardzo jestem panu wdzięczny – zaczął Anders,
ściskając dłoń Masona. – A jak z pańskim honorarium? Czy mógłbym...
– Nie – przerwał mu prawnik. – Wydaje mi się, że panna Farr sama wolałaby je
uregulować. A jak pan myśli?
– Ma pan rację. Proszę jej nie mówić, że o to pytałem.
Mason skinął głową.
– I powie mi pan, jeśli się czegoś pan dowie?
– Powiem jej, gdzie może pana znaleźć.
– Och, panie Mason, cieszę się, że właśnie tu spotkałem Wentwortha. Inaczej
pewnie zrobiłbym z siebie głupca. Do widzenia.
– Do widzenia – odparł adwokat.
Anders zawahał się, potem ukłonił się Delli Street, która cały czas siedziała w
pokoju. – I pani też dziękuję, panno...
– Street – wtrącił prawnik. – To Della Street, moja sekretarka.
– Bardzo pani dziękuję, panno Street.
Gdy za Andersem zamknęły się drzwi, Della spojrzała na szefa i spytała:
– Wierzysz w te historyjkę?
– Jaką historyjkę?
– Tę, którą opowiedziałeś Andersowi, wyjaśniając zachowanie Mae.
Mason wyszczerzył zęby.
– Nie wiem, Dello. To było najlepsze, co udało mi się wyprodukować na
poczekaniu. Do diabła, czasem żałuję, że tak interesują mnie ludzie i że współczuję
im, gdy pakują się w kłopoty.
– To była piękna historyjka – powiedziała Della z zadumą.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mason, zrelaksowany po prysznicu, w cienkiej jedwabnej piżamie, siedział w
niskim fotelu, czytając kryminał. Złowieszcze chmury burzowe, przez całe
popołudnie zbierające się nad górami na północy i wschodzie, zaczęły przesuwać się
nad miasto. Coraz wyraźniej słychać było grzmoty.
Wtem zadzwonił telefon.
Mason, nie podnosząc oczu znad książki, wyciągnął ramię i przez chwilę macał
wkoło, szukając słuchawki. Gdy mu się to w końcu udało, podniósł ją do ucha i rzekł:
– Słucham? Tu Mason.
– Dobrze by było szefie, gdybyś tu przyjechał – usłyszał głos Delli Street.
– Gdzie?
– Do mnie do domu.
– Co się stało?
– Jest u mnie dwoje dość zdenerwowanych klientów.
– Rozmawiałaś z nimi?
– Tak.
– I uważasz, że powinienem przyjechać?
– Jeśli tylko możesz.
– W porządku, Dello. Będę za kwadrans. Pamiętaj, że ściany są cienkie, a
podniesione głosy zawsze przyciągają uwagę. Niech trzymają buzie na kłódkę,
dopóki się nie pojawię.
– Zabroniłam im cokolwiek mówić. Myślę, że chciałbyś pierwszy poznać
szczegóły.
– Grzeczna dziewczynka. Już jadę.
Zadzwonił do strażnika w garażu, żeby przygotował jego samochód, wbił się w
ubranie i minutę i piętnaście sekund przed czasem pojawił się na progu mieszkania
Delli.
Della była ubrana tak, jakby miała wyjść do miasta, przez ramię przewieszony
płaszcz przeciwdeszczowy, pod pachą ściskała notes do stenografowania i torebkę.
Naprzeciw niej na tapczanie siedzieli koło siebie, bladzi i wystraszeni, Harold
Anders i Mae Farr.
Mason, widząc gotowość Delli, skinął z zadowoleniem głową i powiedział do
Andersa:
– Widzę, że znalazł ją pan.
– Chce pan powiedzieć, że cały czas pan wiedział?
– O tym, że pani jest Mae, a nie Sylwią?
Kiwnęła głowa.
– Oczywiście. Dlatego właśnie zainteresowała mnie ta sprawa. A o co teraz
chodzi?
Anders zaczął coś mówić, ale Mae położyła mu rękę na ramieniu i poprosiła:
– Pozwól, że ja to powiem, Hal. Penn Wentworth nie żyje.
– Co się stało?
– Ktoś go zastrzelił.
– Gdzie?
– Na jego jachcie „Pennwent”.
– Skąd pani wie?
– Byłam tam.
– Kto go zabił?
Dziewczyna zawahała się.
– Nie ja – odparł Anders.
– Nie – poparła go szybko. – Nie on.
– A kto?
– Nie wiem.
– Jak to się stało?
– Walczyłam z nim, gdy ktoś pochylił się nad otwartym świetlikiem w mesie i
strzelił do niego.
– Spojrzała pani w górę? – spytał Mason.
– Tak.
– Widziała pani kogoś?
– Nie. Błysk i strzał otępiły mnie. Nie widziałam... To znaczy zauważyłam tylko
niewyraźną postać i to wszystko.
Mason uporczywie wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami.
– Widzi pan – pospieszyła z wyjaśnieniem – w mesie było jasno. Tam, gdzie ta
osoba stała, było ciemno. Świetlik został otwarty, ponieważ panowała duchota, i...
miałam co innego na głowie. Penn próbował... próbował...
– W porządku – przerwał Mason. – Nie musi pani wyjaśniać mi drobiazgowo. Co
się potem stało?
– Nie jestem pewna, czy to Penn, czy ktoś inny, ale słyszałam, że ktoś coś
powiedział. Nie rozróżniłam słów. Penn spojrzał do góry.
– W jakiej pani była pozycji?
– Leżałam na poduszce jednego z siedzeń w mesie. On przygniatał mnie kolanem,
przyciskając je do mojego brzucha, a prawą ręką próbował mnie dusić. Wykręciłam
się tak, że złapałam zębami jego nadgarstek, dzięki czemu nie mógł chwycić mnie za
gardło. Rękami odpychałam jego nagie ramię.
– Gołe?
– Tak.
– Czy miał na sobie jakąś odzież?
– Bieliznę.
– I co dalej się stało?
– Ktoś coś zawołał, myślę, że Wentworth spojrzał w świetlik, i usłyszałam strzał.
– Zabito go na miejscu?
– Zatoczył się i, zgięty w pół, z twarzą w dłoniach wybiegł z mesy.
– I co?
– Spojrzałam w górę i zobaczyłam jakąś poruszająca się postać. Usłyszałam kroki
na pokładzie. Podbiegłam do drzwi prowadzących do afterpiku. Krzyknęłam: Penn,
jesteś ranny? Nie odpowiedział. Próbowałam więc otworzyć drzwi, ale musiał leżeć
tuż pod nimi, bo nie mogłam.
– Drzwi afterpiku otwierają się do środka?
– Tak.
– I co dalej? – spytał Mason.
– Wybiegłam na pokład.
– Gdzie spotkała pani Andersa?
– Na pokładzie – rzekła, odwracając oczy.
Mason zmarszczył brwi i spojrzał na Andersa.
– Mae, pozwól teraz mi coś powiedzieć – poprosił młody człowiek.
– Bardzo proszę – zachęcił prawnik.
– Nie dowierzałem temu Wentworthowi. Pomyślałem, że może wiedzieć, gdzie
jest Mae albo że Mae może chcieć się z nim skontaktować. Pojechałem do klubu
jachtowego, gdzie trzyma swój jacht.
– I znalazł pan Mae?
– Tak. Około wpół do dziesiątej przyjechała tam.
– I?
– Zostawiła samochód i weszła na jacht, a ja... no cóż, ja...
– Cóż takiego pan zrobił? – przynaglił go Mason.
– Straciłem głowę. Pomyślałem, że weszła na pokład z własnej woli i że
przypuszczalnie wolałaby, żebym nie mieszał się w jej sprawy.
– Mądre założenie.
– Siedziałem tam, czując się jak łajdak, gorzej niż świnia...
– Mój Boże – przerwał Mason – wiem, jak się pan czuł. Wyobrażam sobie, co
mógł pan myśleć. Chcę faktów! Możliwe, że musimy szybko działać. Niech pan
powie, co się stało, nie owijając w bawełnę.
– Usłyszałem krzyki Mae. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do jachtu.
Mae jeszcze raz krzyknęła. Jacht był przywiązany do pomostu. Wzdłuż pomostu
biegnie chodnik, a dalej rząd przegród...
– Wiem, jak to wygląda. Może pan pominąć szczegóły.
– Ale to ważne – nalegał Anders. – Widzi pan, trochę byłem oślepiony przez
ciągłe wypatrywanie świateł na jachcie, biegłem szybko...
– I wpadł do wody – wtrąciła Mae Farr.
– Wpadłem do wody.
Mason obrzucił obydwoje ponurym spojrzeniem i rzekł:
– I ja mam w to uwierzyć?
– Tak właśnie było. Wpadłem do wody i właśnie wtedy musiał nastąpić wystrzał.
Widzi pan, nic o nim nie wiedziałem. To się stało, kiedy byłem w wodzie.
– Potrafi pan pływać?
– Tak, dobrze pływam.
– Doskonale. Zdobył nagrody – poprawiła Mae Farr.
– Wygrałem kilka razy zawody, nie jakieś wielkie, tylko takie międzyszkolne.
– A co stało się z pańskim ubraniem? – spytał prawnik, spoglądając na suchą
odzież Andersa.
– Przebrałem się, kiedy Mae dzwoniła do pańskiej sekretarki.
– Gdzie?
– W samochodzie.
– Miał pan zapasowy garnitur w samochodzie? – zapytał z nutą sceptycyzmu w
głosie Mason.
– Wtedy byłem... w drelichach.
– Widzi pan – wyjaśniła Mae – próbował śledzić Penna i postanowił zmienić
wygląd. Penn już go przecież widział. Więc Hal założył drelichowy kombinezon i
czapeczkę, jaką noszą robotnicy, i...
– I to ubranie zostało w samochodzie?
Anders skinął głową.
– Miał pan w samochodzie broń?
– Tak.
– Gdzie jest teraz?
– Ja... myśmy ją wyrzucili.
– Gdzie?
– W drodze powrotnej z klubu jachtowego.
– Kiedy?
– Jakieś pół godziny temu.
Mason przeniósł spojrzenie na Mae Farr.
– Zadzwoniła pani na policję? – spytał.
Pokręciła głowa.
– Dlaczego?
– Ponieważ nikt oprócz Hala nie wie, że byłam na pokładzie jachtu, a kiedy
zobaczyłam Hala, ociekającego wodą, było to już niemożliwe.
– Po co pani poszła na ten jacht?
– Chciałam przemówić Pennowi do rozsądku.
– Już przedtem pani tego próbowała, nieprawdaż?
– Tak.
– Coś to dało?
– Nie... ale pan nie rozumie.
– To niech mi pani wytłumaczy.
– Penn... chciał... chciał mnie.
– Domyśliłem się tego – zauważył Mason.
– Ale on był gotów zrobić wszystko, żeby to osiągnąć. Widzi pan, chciał się ze
mną ożenić.
– Pani się nie zgodziła?
Skinęła głową.
– Czy kiedykolwiek powiedziała mu pani „tak”?
– Nie – odparła, z oburzeniem w głosie.
– No, teraz narobiła pani sobie kłopotów.
– Wiem – przyznała, mrugając szybko oczyma.
– Tylko niech pani nie płacze – zażądał ostro Mason.
– Nie mam zamiaru. Nigdy nie płaczę. Łzy są oznaką słabości, a ja nienawidzę
słabości. Po prostu nienawidzę.
– Aż tak bardzo? – zdziwił się prawnik.
– O wiele bardziej.
Mason zauważył, że Anders najwyraźniej zaczął czuć się nieswojo.
– Kto wiedział, że ma pani zamiar pojechać na jacht na spotkanie z
Wentworthem?
– Nikt.
– Ani jedna osoba?
– Ani jedna.
– Gdzie jest pani samochód?
W oczach Mae pojawiło się nagłe przerażenie.
– Boże! – zawołała. – Zostawiliśmy tam mój samochód! Hal zabrał mnie swoim
autem i...
– To pana samochód czy wynajęty?
– Wynająłem go w agencji.
Mason przymrużył oczy i rzekł:
– W porządku. Jedziemy do klubu jachtowego. Pani wchodzi na pokład. Trochę
poszarpie pani ubranie, żeby wyglądało tak, jak po walce. A propos. Ma pani jakieś
sińce?
– Powinnam mieć. Biliśmy się nie na żarty.
– Proszę pokazać.
Dziewczyna zawahała się, spojrzała na Andersa.
– Nie ma czasu się wstydzić. Proszę iść do łazienki, jeśli pani woli, ale muszę
obejrzeć te sińce.
Mae podniosła spódnicę do połowy uda.
– Proszę bardzo – powiedziała, pokazując siniec na lewej nodze.
– To wszystko? – spytał prawnik.
– Nie wiem.
– Idź z panią do łazienki – polecił Delli Mason – i dobrze się przyjrzyj. Chcę być
pewien, że ma sińce.
Dziewczyny zniknęły w łazience. Mason, spojrzał na Andersa i rzekł:
– Pańska historia śmierdzi na odległość.
– Ale to prawda.
– Nie szkodzi. Czegoś pan nie powiedział. Czego?
– Mae uważa, że jestem słabeuszem. Nienawidzi mnie za to.
– A jest pan słabeuszem?
– Nie wiem. Chyba nie.
– Dlaczego tak o panu myśli?
– Ponieważ kręciłem się koło przystani z bronią w ręce. Ona uważa, że
prawdziwy mężczyzna wypadłby z samochodu i nie pozwolił jej wejść na jacht albo
wszedłby za nią na pokład i przyłożył Wentworthowi.
– Może ma rację... – zauważył Mason.
Drzwi łazienki otworzyły się i prawnik dostrzegł jak Mae Farr, w cielistej
bieliźnie, walczy z sukienką. Zauważyła, że Mason przygląda się jej i spytała:
– Chce pan zobaczyć?
– I co? – spytał Mason Dellę.
– Mnóstwo sińców. Nieźle ją poturbował.
– Nie muszę ich oglądać. Może się pani ubrać.
Della zamknęła drzwi łazienki. Adwokat podniósł się i zaczął chodzić w tę i we w
tę. Kiedy Mae wyszła, powiedział:
– Jeśli chodzi o was dwoje, to pan wraca do hotelu, porozmawia chwilę z
recepcjonistą i przypilnuje, żeby zapamiętał, o której godzinie pan wrócił. Proszę mu
powiedzieć, że nie może pan spać. Nie wracać do pokoju, tylko kręcić się po holu.
Pani, Mae, wróci ze mną do klubu jachtowego i wejdzie na jacht. Rozejrzawszy się
po pokładzie, czy nie ma tam czegoś, co by mogło obalić pani historię, zaczyna pani
wołać pomocy. Krzyczy pani tak długo, aż ktoś zwróci uwagę. I wtedy opowie pani
swoją historyjkę.
– To znaczy to, że przyszłam tutaj i...
– Ależ skąd! – zaprzeczył Mason. Walczyła pani z Wentworthem. Ktoś go
zastrzelił. Wentworth wbiegł do afterpiku. Pani próbowała tam wejść, usiłowała
otworzyć drzwi. Ale osłabła pani po walce, a on blokował drzwi. Pani próbowała i
próbowała, nie wie pani jak długo, wydawało się, że przez całą wieczność. W końcu
wpadła pani w histerię i zaczęła wołać pomocy. Potrafi to pani przedstawić
przekonująco?
– Chyba tak.
– Tylko tak może się pani z tego wyplątać. Zostawiła tam pani samochód. W
mesie są wszędzie pani odciski palców. Nie sądzę, żeby je pani starła.
Pokręciła głową.
– Wentworth był w bieliźnie. Na jego ramionach są prawdopodobnie zadrapania.
Pani w podartej odzieży i z sińcami na ciele. Policji nie będzie więcej trzeba, żeby
zgadnąć, co próbował zrobić.
– A dlaczego nie mogłabym spróbować się z tego wyłgać? Wytarłabym odciski
palców, zabrała samochód...
– Ponieważ policja od razu zacznie poszukiwać kobiety i jej chłopca – wyjaśnił
Mason. – Znajdą Andersa i oskarżą go o morderstwo pierwszego stopnia. A tak będą
mogli najwyżej oskarżyć go o nieumyślne zabójstwo. W najgorszym razie, jeśli
dobrze odegra pani swoją rolę i realistycznie przedstawi walkę, Anders dostanie
wyrok za zabójstwo z okolicznościami łagodzącymi. Ale jeśli będziemy próbować
zatuszować sprawę, prokurator okręgowy powie, że pani sfałszowała czek,
Wentworth był dla pani ciągłym zagrożeniem, więc poszła pani na spotkanie, gotowa
zgodzić się na wszystkie jego warunki, żeby uniknąć aresztowania.
– Przecież się przekonają, że walczyłam o honor.
Mason spojrzał jej prosto w oczy.
– Będą tak myśleli, chyba że udowodnią, że była pani jego kochanką, a jeśli tego
dowiodą, to niech Bóg ma panią w swojej opiece.
Mae Farr patrzyła na prawnika wzrokiem wyzutym z wszelkiego wyrazu.
– W porządku, ruszamy – rzekł Mason. – Już i tak straciliśmy dużo czasu.
– A co ze mną? – spytał Anders. – Mam siedzieć w hotelu i czekać na policję?
– Nie, ale proszę nie opuszczać hotelu, dopóki nie zadzwonię. Zatelefonuję,
zanim policja się do pana dobierze. Potem najlepiej będzie, jeśli uda się pan do
innego hotelu, wynajmie pokój na zmyślone nazwisko i nie wychyla nosa, udając, że
miał pan w planie podjąć inne działania, aby skontaktować się z Mae, ale nie chciał
nikomu mówić, jakie to miały być działania. Chodźmy, Mae. Dello, tym razem igram
z dynamitem. Jeśli chcesz, możesz zostać w domu.
– Nie zostanę, chyba że będę musiała.
– Okay, idziemy – powiedział Mason.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy byli w połowie drogi do jachtklubu, kilka kropel deszczu uderzyło o
przednią szybę. Gwiazdy zasłonięte były wielkimi chmurami, od czasu do czasu
rozrywanymi błyskawicami, którym towarzyszyły ogłuszające grzmoty. Zanim
dojechali do zatoki, burza przeszła.
– Którędy teraz? – spytał Mason siedzącą przy nim dziewczynę.
– W prawo na najbliższym skrzyżowaniu. Proszę zwolnić. Zaraz będzie zakręt.
To tutaj, przy płocie. O, jest. Może pan tu skręcić. Miejsce do parkowania jest po
lewej.
– Gdzie jest pani samochód?
– Właśnie tam.
– Proszę chwilę poczekać. Co to za samochód? Jaki ma numer rejestracyjny?
– Ford kabriolet, WVM 574.
– Poczekajcie tu chwilę.
Mason zgasił światła, powiedział do Delli: „Miej ją na oku”, wyszedł z auta i
poszukał samochodu opisanego przed Mae Farr. Po chwili wrócił i powiedział:
– Wszędzie cicho i spokojnie. Wchodzimy na jacht się rozejrzeć. Dello, lepiej
zostań tutaj.
– Pozwól mi iść. Może będziesz chciał, żebym coś zapisała.
– W porządku – zgodził się Mason. – Jeśli ci zależy, to chodź. Proszę nas
poprowadzić, Mae.
Mae położyła drżącą dłoń na ramieniu Masona.
– Och... nie wiem, czy... czy będę w stanie jeszcze raz na to patrzeć.
– Jeśli nie ma pani na tyle zimnej krwi, żeby odegrać swoja rolę, lepiej nie
próbujmy. Niespecjalnie zależy mi na tym, żeby ryzykować głową. Jeśli jednak o
panią chodzi, to jedyny sposób, żeby uratować pani chłopca. Czy kocha go pani na
tyle, żeby spróbować?
– W ogóle go nie kocham – odparła z naciskiem. – On uważa, że mnie kocha.
Możliwe. Nie wiem. Zapomniałam o nim, kiedy wyjechałam z North Mesa. Nie
zostałam stworzona na żonę farmera.
Mason spojrzał na nią pytająco.
– Robię to dla niego – wyjaśniła spokojnie – ponieważ jestem mu to winna.
Wolałabym, żeby siedział w domu i zajmował się swoimi sprawami, ale on robił, co
mógł, żeby mi pomóc.
– Czy myślisz, że to on zastrzelił Wentwortha, Mae? – spytał cicho Mason.
Mae Farr zacisnęła dłoń na ramieniu prawnika.
– Nie wiem. Czasami wydaje mi się... Nie, nie kłamałby w tej sprawie.
– W porządku. Teraz zacznie się niezłe zamieszanie, a ja nie mogę trzymać cię
przez cały czas za rękę. Jak myślisz? Robimy to, co wymyśliłem, czy dzwonimy na
policję i przedstawiamy im całą sprawę?
– Robimy to, co pan wymyślił – odparła cicho. – Proszę tylko dać mi chwilę na
odzyskanie równowagi. Ohydna jest myśl, że będę musiała wrócić do tej mesy.
Mason ujął jej łokieć i rzekł:
– Jeśli chcesz to zrobić, rób to od razu. Jeśli nie chcesz, powiedz tylko, że nie.
– Zrobię to.
Mason skinął głową Delli Street. Wszyscy razem podeszli do rzędu
zacumowanych przy kejach łodzi i jachtów. Sterczące maszty wskazywały na
zaciągnięte chmurami niebo.
– Burza nas dogoniła – zauważył Mason.
Nikt nie odpowiedział. W ciszy słychać było ich kroki na pomoście. Lekki
wiaterek podniósł fale, które uderzały o burty.
– Gdzie ten jacht? – spytał Mason.
– Bliżej drugiego końca.
Szli dalej. Co jakiś czas mijali jachty, na których paliło się światło. Z niektórych
dobiegały dźwięki zabawy, ktoś grał na gitarze, gdzie indziej jakaś dziewczyna z
oburzeniem mówiła komuś, żeby trzymał ręce przy sobie, że nie jest dżentelmenem,
tylko świnią.
– Do diabła, gdzie jest ten jacht? – spytał Mason.
– Powinien być już blisko.
– Pozna go pani?
– Oczywiście. Często nim pływałam...
– Duży?
– Dosyć. Ma około pięćdziesięciu stóp.
– Motorowy, na żagle, czy to i to?
– Motorowy. To już stary model, ale całe wyposażenie jest nowe. Wszędzie
elektronika i automatyczny pilot. Jest jakoś połączony z kompasem i sterem. Wybiera
się kierunek, włącza automatycznego pilota i statek nigdy nie schodzi z kursu. Jak
tylko zaczyna zbaczać, kompas włącza mechanizm naprowadzający. Nie znam
szczegółów, ale działa doskonale.
– Przed nami trzy ostatnie jachty. Czy to któryś z nich?
Mae Farr zatrzymała się, patrząc z niedowierzaniem na trzy jachty, kołyszące się
przy brzegu.
– Nie, to żaden z nich.
– To znaczy, że go minęliśmy?
– Niemożliwe... ale chyba poszliśmy za daleko.
– Okay, wracamy. Proszę skupić się na tym, co pani robi. Trzeba uważnie
przyjrzeć się jachtom.
Powoli wrócili pomostem aż do parkingu.
– Nie ma go – szepnęła Mae Farr.
– Spróbujmy znaleźć miejsce, gdzie był zacumowany. Pamięta pani jacht obok?
– Nie. Raczej nie. Kiedy przyjechałam, po prostu szłam pomostem tak długo, aż
go zobaczyłam.
– Czyli nie cumował koło żadnego z tych wielkich jachtów? – upewnił się
Mason.
– Nie. Teraz przypominam sobie, że był między dwoma małymi. Jeden z nich to
chyba „Atina”.
– Poszukajmy zatem „Atiny”.
Jeszcze raz ruszyli wzdłuż rzędu jachtów. W pewnym momencie prawnik
zauważył:
– Przed nami „Atina”. Koło niej jest puste miejsce.
Mae Farr utkwiła wzrok w wodę i rzekła:
– Teraz sobie przypominam. To było tutaj. Pamiętam beczkę na wodę tuż koło
tego paska ziemi. Nie ma jachtu.
Mason zmrużył oczy.
– Czy jest tu stróż? – spytał.
– Tak, mieszka w łodzi mieszkalnej. Nie wiem, po co go tu trzymają, chyba tylko
po to, żeby odbierał telefony i przekazywał wiadomości. Koło północy i tak zamykają
teren. Wie pan, tę bramę, która wjechaliśmy. Członkowie klubu mają klucze.
Na ziemię i do wody zaczęły spadać pierwsze ciężkie krople deszczu.
– W porządku. Zaczyna się burza. Niech pani wsiada do swojego samochodu. Ja
wracam do miasta, a pani pojedzie za mną. Pamięta pani, gdzie Anders wyrzucił
broń? Myśli pani, że znajdziemy to miejsce?
– Tak mi się wydaje. Mniej więcej pamiętam, gdzie to było.
– Kiedy tam dojedziemy, proszę mignąć światłami, to się zatrzymamy. Mam
latarkę. Poszukamy tego pistoletu.
– Ale co mogło się stać z „Pennwentem”? – spytała Mae.
– Tylko jedno. Przypuszczalnie odpłynął.
– To znaczy... że ktoś musiał być na pokładzie.
– Właśnie – przyznał Mason.
– Kto to mógł być?
Mason, spoglądając na nią spod zmrużonych powiek, spytał:
– Co by pani powiedziała, gdyby to był pani chłopak? Czy zna się na jachtach?
– Tak... chyba tak.
– Dlaczego tak pani myśli?
– Kiedy był w szkole średniej, jeden raz w lecie zatrudnił się jako pomocnik na
łodzi rybackiej gdzieś na Alasce i wydaje mi się, że był na co najmniej jednym rejsie
z San Francisco do Turtle Bay.
– Dobrze. Wyjeżdżamy stąd. Porozmawiamy później.
Prawnik podprowadził Mae do jej samochodu i rzekł:
– Lepiej niech pani jedzie pierwsza, dopóki nie dotrzemy do głównej drogi.
Gdyby ktoś panią zatrzymał, ja będę rozmawiał. Jak już dojedziemy do głównej
drogi, wyprzedzę panią. Proszę pamiętać mignąć światłami, kiedy będziemy
przejeżdżali koło miejsca, gdzie Anders wyrzucił broń.
– Dobrze – przyrzekła.
– Jak się pani czuje? Może pani prowadzić samochód?
– Tak, naturalnie.
– Dobrze, to jedziemy.
Deszcz padał coraz silniej, błyskawice rozświetlały niebo, od czasu do czasu
rozdzierane hukiem pioruna.
Mason i Della wsiedli do samochodu prawnika. Mason zapalił silnik, włączył
światła i wyjechał za Mae z parkingu. Wycieraczki monotonnie poruszały się w tę i z
powrotem, ścierając strugi wody.
– Myślisz, że kłamie? – spytała Della.
– Nie wiem. To kobieta. Powinnaś lepiej ocenić niż ja. A jakie jest twoje zdanie?
– Też nie wiem – przyznała Della. – Ale wydaje mi się, że coś przed tobą ukrywa.
Mason, ze wzrokiem utkwionym w czerwony blask świateł samochodu przed
nimi, z roztargnieniem skinął głową.
– Im dłużej o tym myślę, tym bardziej się cieszę, że nie weszliśmy na pokład tego
jachtu – rzekł.
– Nie ma chyba sensu uzmysławiać ci, jak bardzo ryzykowałeś – zauważyła
Della.
– Żadnego sensu – przyznał prawnik, uśmiechając się szeroko. – Muszę
ryzykować. Kiedy biorę jakąś sprawę myślę tylko o kliencie. Robię, co w mojej
mocy, żeby poznać fakty, a czasami muszę iść na skróty.
– Wiem – szepnęła Della.
– Co nie znaczy, że ty też musisz ryzykować – powiedział, rzuciwszy na nią
okiem.
Della nic nie odpowiedziała; najwyraźniej uważała, że komentarz jest zbędny.
Pięć-sześć minut jechali w milczeniu, aż dotarli do głównej ulicy. Mason
wyprzedził samochód Mae Farr.
– Chcesz, żebym obserwowała jej światła? – spytała Della Street.
– Nie, widzę je we wstecznym lusterku.
Z nieba spływały potoki deszczu. Pioruny biły jeden po drugim, oświetlając
okolicę zielonkawym światłem. Raz po raz ciszę rozdzierały ogłuszające grzmoty.
Po kwadransie światła za Masonem mignęły. Prawnik zjechał na pobocze i
zatrzymał się. Podniósł kołnierz i podszedł do auta Mae Farr, pracującego na jałowym
biegu.
Mae opuściła okno.
– Myślę, że to było gdzieś tutaj – rzekła.
– Jest pani pewna?
– Dosyć. Pamiętam tę budkę z hot dogami po drugiej stronie ulicy, którą właśnie
minęliśmy. Myślę, że wyrzuciliśmy broń jakieś pięćdziesiąt jardów za nią.
– Teraz jest tam ciemno. Czy wtedy paliło się światło?
– Tak.
– Co zrobił pani chłopak? Stanął tutaj i rzucił pistolet, czy tylko otworzył okno?
– Wyszedł, stanął przy samochodzie i rzucił tak daleko, jak tylko mógł.
– Za ogrodzenie?
– Tak.
Mason patrzył przez moment na rów, w którym zbierała się woda z opadów, i
rzekł:
– W porządku. Proszę tu czekać.
Wrócił do swojego samochodu, wyjął ze schowka latarkę, przeszedł przed
ogrodzenie z kolczastego drutu i zaczął przeszukiwać mokrą trawę. Ilekroć zbliżał się
jakiś samochód, wyłączał latarkę i trwał w bezruchu, dopóki auto nie przejechało.
Po kwadransie baterie zaczęły się wyczerpywać. Mason z powrotem przeszedł
przed ogrodzenie i z trudem wspiął się po śliskiej skarpie przy drodze.
– Nic z tego – powiedział. – Nie mogę go znaleźć. Boję się dłużej szukać.
– Jestem zupełnie pewna, że to było tutaj.
– Rano dowiemy się czegoś więcej.
– Co mam teraz zrobić?
– Gdzie pani mieszka?
– To adres, który panu podałam, Palmcrest Rooms.
– Ma pani telefon?
– Tak. Bardzo mi przykro, że próbowałam pana oszukać, przedstawiając się jako
Sylwia...
– Będzie jeszcze dużo czasu na przeprosiny – przerwał jej Mason – nie musi pani
tego robić, kiedy stoję na deszczu. Jestem bardziej wyrozumiały, gdy po kręgosłupie
nie ścieka mi zimna woda i kiedy mam suche buty.
– Co mam teraz zrobić?
– Ma pani numer Delli Street?
– Nie. Zadzwoniliśmy do biura i...
– To bez różnicy. Mamy numer dzienny i numer nocny. Numer nocny jest do
mieszkania Delli Street. Ja mam numer zastrzeżony, który zna tylko Della. Teraz
niech pani wraca do miasta, do Palmcrest Rooms, i jakby nigdy nic położy się spać.
Jeśli ktokolwiek zerwie panią z łóżka i zacznie zadawać pytania, proszę na nie nie
odpowiadać. Proszę nic mówić ani słowa. Proszę nie zaprzeczać, nie wyjaśniać ani
się do niczego nie przyznawać. Proszę tylko upierać się, że musi pani do mnie
zadzwonić. Ja będę mówił za panią.
– A jeśli... jeśli nikt nic nie powie?
– Proszę wstać, zjeść śniadanie i rano skontaktować się ze mną. I, na Boga, niech
pani w międzyczasie nie narobi sobie nowych kłopotów.
– Co pan ma na myśli?
– Niech się pani nie kontaktuje z Haroldem Andersem. Proszę mieć oczy otwarte
i buzię zamkniętą na kłódkę.
Mae Farr położyła dłoń na ramieniu Masona.
– Dziękuję panu. Nie wie pan, jaka jestem wdzięczna.
– To również może poczekać. Dobranoc.
– Dobranoc, panie Mason.
Prawnik ruszył do swego samochodu, przy każdym kroku wyciskając wodę z
butów. Della otworzyła mu drzwi.
– Znalazłeś? – spytała.
Mason pokręcił głową.
Mae Farr uruchomiła silnik, wyminęła ich auto, zatrąbiła dwa razy na pożegnanie
i po chwili znikła z widzenia. Della wyjęła z torebki małą buteleczkę whisky.
– Skąd się to wzięto?
– Z mojej prywatnej piwniczki. Pomyślałam, że może ci się przydać. Och, szefie,
jesteś cały mokry!
Mason podał Delli flaszkę, ale ona pokręciła głową.
– Potrzebujesz tego bardziej niż ja. Wypij do końca.
Mason uniósł flaszkę do ust.
– Lepiej napij się trochę, Dello – zaproponował ponownie.
– Nie, dziękuję. Nic mi nie jest. To ty się tam wymarzłeś.
– Chciałem znaleźć tę broń.
– Myślisz, że rzeczywiście pamiętała, gdzie to było?
– Powinna. Łatwo zapamiętać budkę z hot dogami.
– W takich ciemnościach trudno jest cokolwiek znaleźć.
– Wiem – odparł Mason – ale szukałem bardzo dokładnie. Przeczesałem teren
siedemdziesiąt pięć kroków na siedemdziesiąt pięć, centymetr po centymetrze.
– Nic dziwnego, że jesteś mokry na wylot.
Mason włączył silnik i wrzucił bieg.
– Czy coś się wyjaśniło? – spytała Della.
– Jeszcze nie. Mmm, ta whisky uratowała mi życie.
– Dokąd teraz jedziemy?
– Do najbliższego telefonu. Zadzwonimy do Hala Andersa do hotelu Fairview.
Dłuższy czas jechali w milczeniu. Deszcz zmienił się w kapuśniaczek, a potem
całkiem ustąpił.
Telefon znaleźli w całonocnej restauracji na peryferiach miasta i Mason
zadzwonił do hotelu Fairview.
– Wiem, że jest bardzo późno – powiedział – ale zależy mi na skontaktowaniu się
z panem Andersem. Pokój, zdaje się, numer trzysta dziewiętnaście.
– Czy oczekuje pańskiego telefonu? – zapytał recepcjonista.
– Może pan śmiało do niego dzwonić – zapewnił go Mason. – To sprawa
służbowa.
Po chwili recepcjonista odezwał się znowu:
– Bardzo mi przykro, pan Anders nie odpowiada.
– Może jest w holu? – zasugerował prawnik. – Może go pan zawoła?
– Nie, nie ma go tu. W holu nie ma nikogo. Nie widziałem pana Andersa od
wczesnego wieczoru.
– Pan go zna?
– Tak. Nie byłem pewien, czy jest w pokoju, ale zadzwoniłem, żeby sprawdzić.
– Czy jego klucz wisi?
– Nie.
– Proszę jeszcze raz zadzwonić. Niech pan mocno przyciska dzwonek. Może śpi?
Znowu minęło parę minut.
– Nie odpowiada – powiedział recepcjonista. – Dzwoniłem kilkakrotnie.
– Trudno. Dziękuję.
Gdy odkładał słuchawkę, usłyszał jeszcze pytanie: „Czy mam mu coś
przekazać?”.
Mason przywołał Dellę, siedząca w aucie, zamówili kawę.
– Udało się? – spytała Della.
– Nie. Nie ma go.
– Nie ma go?
– Nie.
– Ale przecież poleciłeś mu...
– Wiem – odparł prawnik ponuro. – Nie ma go w hotelu. Chyba wezmę jajecznicę
na szynce, Dello. Co ty na to?
– Świetnie.
Mason zamówił jedzenie. Czekali w milczeniu, popijając kawę. W oczach Delli
malowało się zmartwienie. Twarz Masona zdradzała cierpliwość, ponure
zdecydowanie i skupienie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wchodząc do biura, Mason zastał Paula Drake’a naradzającego się z Dellą Street.
– Cześć, kompania – zawołał, rzucając kapelusz na popiersie Blackstone’a,
stojące koło drzwi. – Czemu macie takie ponure miny?
Drake, patrząc na prawnika oczyma bez wyrazu, rzekł:
– Wentworth nie żyje.
– To upraszcza sprawy, jeśli chodzi o Mae Farr – zauważył radośnie prawnik.
– Albo je komplikuje – dodał detektyw.
Mason podszedł do biurka, usiadł na kręconym krześle i rzucił okiem na Dellę.
Sekretarka posłała mu dyskretnie oko.
– Przejrzyjmy pocztę, Dello – powiedział. – Jest coś ważnego?
– Nic, co by nie mogło poczekać.
Mason przerzucił stertę listów i odsunął na brzeg biurka.
– No i co, Paul? Co masz do powiedzenia? Na co zmarł Wentworth?
– Krwotok w mózgu...
Mason uniósł ze zdziwieniem brwi.
– ...od kuli, która weszła z prawej strony czaszki, rozerwała naczynia krwionośne,
spowodowała obfite krwawienie wewnętrzne, które stało się przyczyną śmierci –
dokończył Drake.
– Śmierć była natychmiastowa?
– Najwyraźniej nie.
– Kto go zastrzelił?
– Nie wiadomo.
– Kiedy?
– Wczoraj w nocy. Jeszcze nie ustalono dokładnie.
Mason odwrócił się do Delli tak, że detektyw nie mógł widzieć całej jego twarzy.
– Powiadomiłaś o tym naszą klientkę? – spytał.
– Zadzwoniłam do niej do domu, ale nie było jej.
– A gdzie jest?
– Nie wiadomo. W mieszkaniu nikt nie podnosi słuchawki.
– To już jest coś – powiedział powoli Mason.
– Nie wiesz nawet połowy – rzekła Della znacząco, wskazując głową Drake’a.
– Okay, Paul, mów resztę. Jak już poznam wszystkie fakty, to trochę pomyślę.
Drake usadowił się w wielkim skórzanym fotelu i włożył do ust trzy kawałki
gumy. Jego oczy cały czas pozostawały bez wyrazu. Jedyną oznaka nerwowości były
szybkie ruchy szczęk.
– Wentworth – zaczął – ma jacht o nazwie „Pennwent”. Długość około
pięćdziesiąt stóp, mnóstwo gadżetów, w tym automatyczny pilot. To taki przyrząd, za
pomocą którego kapitan może połączyć mechanizm sterowniczy z kompasem.
Pozwala bardzo precyzyjnie ustawić kurs. Producenci twierdzą, że statek prowadzony
przez automat bardziej trzyma się kursu niż jest to możliwe, jeśli za sterem stoi
człowiek.
– Tak, wiem coś o tym – rzekł Mason.
– Koło świtu – ciągnął Drake – gdzieś koło San Diego straż wybrzeża złapała ten
jacht.
– Dlaczego straż wybrzeża?
– To długa historia. Tankowiec, płynący wzdłuż brzegu na północ, musiał
zboczyć z kursu, żeby uniknąć kolizji. Jacht nie reagował na sygnały, nie miał na
pokładzie obserwatora, a pruł pełną para przed siebie. Kapitan tankowca nielicho się
zirytował i nadał droga radiową wiadomość o tym, co się stało. Kuter straży
wybrzeża, który akurat znajdował się w pobliżu, odebrał wiadomość. Po jakiejś
godzinie zauważył jacht. Nadał do niego sygnały, ale nie otrzymał żadnej
odpowiedzi, i w końcu, po skomplikowanych manewrach, udało się komuś wejść na
pokład jachtu. Ten ktoś znalazł ciało Wentwortha w mesie. Najwyraźniej Wentworth
próbował nadaremnie zatrzymać krwotok. Poszedł do afterpiku, a potem wrócił do
mesy. W końcu przewrócił się, stracił przytomność i zmarł.
– Policja znalazła kule, która go zabiła? – spytał Mason zdawkowym tonem.
– Nie wiem. Nie znam wszystkich szczegółów.
Mason zagwizdał parę taktów melodii, zabębnił palcami w biurko.
– Nikogo więcej nie było na jachcie, Paul? – spytał.
– Najwyraźniej nie. Naturalnie, zdejmą odciski palców i wtedy być może
dowiemy się czegoś więcej.
– Podali wstępnie, ile czasu żył po tym, jak został postrzelony? – zainteresował
się prawnik.
– Jeszcze nie. W każdym razie wystarczająco długo, żeby przejść z jednego
pomieszczenia do drugiego i z powrotem.
– Znaleziono broń?
– Nie.
– Wiesz, gdzie trzymał jacht? – spytał Mason.
– Tak. Miał własne miejsce postoju w porcie klubu jachtowego. Wypłynięcie z
portu zabrałoby mu około dwudziestu minut.
Mason nieprzerwanie bębnił palcami w biurko. Della Street wolała nie patrzeć
mu w oczy. Paul Drake, nerwowo żując gumę, nie odrywał wzroku od prawnika.
W końcu zapytał:
– Co mam robić, Perry? Kończymy sprawę, czy nadal mam się nią zajmować?
– Pracujemy dalej.
– A co mam robić?
– Zdobądź wszystko, co się da na temat tej śmierci. To nie mogło być
samobójstwo?
– Raczej nie – odparł Drake. – Policja uważa, że nie.
– Naturalnie, jeśli żył na tyle długo, żeby przechodzić z afterpiku do mesy –
zwrócił uwagę Mason – mógł również wyrzucić pistolet za burtę.
– Nie ma śladów prochu – rzekł Drake – i kąt, pod jakim wystrzelono pocisk
wyklucza samobójstwo.
– Chcę wiedzieć, ile się da, na temat tego Wentwortha, Paul. To może okazać się
ważne. Chcę wiedzieć wszystko o jego przyjaciołach i znajomych, o jego życiu, na co
sobie pozwalał, co uważał za szczęście i jakimi sposobami do tego dążył.
– Trochę już mam – powiedział Drake. – Zdobyłem, pracując nad zleceniem,
które od ciebie otrzymałem. Część to rzeczy, których łatwo się dowiedzieć, a
wydawało mi się, że możesz ich potrzebować.
– Ile już masz? – spytał Mason.
– Nie za wiele. Był żonaty i miał problemy w domu.
– Nie planował rozwodu?
– Nie, i w tym leży problem. Jego żona jest pół-Meksykanką. Piękna, oliwkowa
cera, wiotka figura, czarne oczy pełne ognia.
– I niezły temperament – uzupełnił Mason.
– No właśnie – zgodził się Drake. – Rozstali się ponad rok temu. Nie mogli dojść
do porozumienia w sprawie podziału majątku.
– Dlaczego nie postarała się o sądowy podział majątku?
– Wentworth był na to zbyt sprytny.
– Sprytniejszym też się nie udawało – zauważył Mason.
– Ale Wentworth działał szybko i wiedział, jak się do tego zabrać. Wygląda na to,
że Juanita chce wyjść za mąż za faceta nazwiskiem Eversel, Sidney Eversel. Ma
grubszą forsę. Trzyma z ludźmi z jachtklubu, ma swój jacht, robi rejsy do Cataliny
itd. Juanita spotkała go właśnie na klubowym rejsie do Cataliny. Najwyraźniej była to
pohulanka, bo Wentworth robił jej wyrzuty, a Juanita odpowiedziała impulsywnie.
Potem nie układało im się już tak dobrze. Dwa miesiące później nastąpiła separacja.
– Czy w tym czasie widywała Eversela? – spytał Mason.
Drake wzruszył ramionami i rzekł:
– Wentworth wynajął detektywów. Juanita nie wniosła sprawy o rozwód.
Wnioski możesz sam wyciągnąć.
– Gdzie była Juanita, kiedy Wentworth został zastrzelony?
– Nie wiem. To jedna z tych rzeczy, nad którymi właśnie pracuję.
– Są jeszcze jakieś inne możliwości?
– Wentworth bywał w różnych miejscach. Wiesz, Perry, wolnoć Tomku w swoim
domku. Impreza musi być nie wiadomo jak dzika, żeby w klubie zwrócili na nią
uwagę. Wkoło są ludzie, którzy sami mają tam jachty albo ich goście. W klubach
jachtowych stróże chodzą wcześnie spać i mają przytępiony słuch. Nie widzą też
najlepiej i mają kłopoty z pamięcią, jeśli wiesz, co chcę powiedzieć.
– To znaczy, że Wentworth zapraszał na pokład kobiety?
– Kupę kobiet. Mam przeczucie, że zanim jacht odpłynął, było na nim jakieś
przyjęcie. Oczywiście, trudno przypuszczać, że najpierw Wentworth został
zastrzelony, a potem wypłynął. Z drugiej strony, jeśli ktoś zamordował go na pełnym
morzu, czy wyskoczył potem za burtę? Tak czy inaczej, coś tu nie pasuje. Na wszelki
wypadek sprawdzam dokładnie, kto był wczoraj na tym jachcie. Mam już pewne
wskazówki. Wczoraj wieczorem w jachtklubie widziano młodą kobietę, która była
kilka razy na pokładzie „Pennwenta” i jest znana z widzenia członkom klubu. Jeden z
nich widział, jak wczoraj wysiadała z samochodu.
– Wie, jak się nazywa?
– Albo nie wie, albo się nie przyznaje – odparł Drake.
– Ale prokurator okręgowy nie miał jeszcze czasu się nim zająć. Kiedy to zrobi,
to pewnie będą rezultaty. Moi ludzie pracują nad kolejna teorią.
– Nie jestem pewien, Paul, czy ta teoria jest taka ważna – powiedział Perry
Mason.
– Myślałem, że chcesz wiedzieć wszystko.
– To prawda.
– W takim razie to, czego się dowiedziałem, też jest ważne.
– To może wpakować niewinną dziewczynę w straszne kłopoty, Paul.
– Dlaczego niewinną? – zdziwił się Drake.
– Ponieważ nie wierzę, że Wentworth wyprowadził jacht na pełne morze po tym,
jak ktoś do niego strzelił.
– W porządku. Wytłumacz, jak ktoś mógł go zabić na morzu, a potem zawołać
taksówkę. Perry, dziewczyna tkwi w tym po uszy. Ludzie prokuratora okręgowego
zidentyfikują ją bez problemu.
Mason westchnął.
– Okay, Paul. Nic nie zdziałasz, siedząc tu i ględząc.
– Pięć osób pracuje nad tą sprawą! Chcesz więcej?
– Rób, jak uważasz za stosowne, Paul. Chcę jak najwięcej faktów. Wolałbym
dostać je, zanim policja je zdobędzie.
– Nie uda mi się. Mogę tu i tam zebrać okruchy, ale główne danie jest dla
wydziału zabójstw. Mają możliwości i prawo za sobą.
– Moment. Jak Wentworth był ubrany, kiedy go znaleziono?
– Chodzi ci o kolor ubrania czy...
– Nie. Czy był kompletnie ubrany?
– Chyba tak.
– Dowiedz się, Paul, dobrze?
– W porządku. Nie pytałem, bo wydawało się oczywiste, że był ubrany, skoro
nikt nie wspomniał, że był rozebrany.
– Dobra. Zajmij się tym i informuj mnie na bieżąco – powiedział Mason.
Drake nie ruszał się z fotela.
– Sprawiasz wrażenie, jakbyś był strasznie zajęty.
Mason wskazał ręka stos korespondencji i rzekł:
– Muszę zarobić na utrzymanie. Spójrz na listy.
– Patrzę na nie. Patrzę również na ciebie. Po raz pierwszy w życiu widzę, żebyś
tak się rwał do korespondencji. Lepiej chwilę porozmawiajmy, Perry. Przypuśćmy, że
to Mae Farr weszła na pokład wczoraj wieczór.
– Dlaczego akurat ona? – zdziwił się Mason.
– Dlaczego nie?
– Chociażby dlatego, że stosunki między nią a Wentworthem nie były specjalnie
serdeczne. Wentworth wystąpił o aresztowanie jej pod zarzutem fałszerstwa.
– Wiem – odparł Drake. – Panna Farr mogła jednak mieć nadzieję, że uda jej się
załatwić tę sprawę, jeśli porozmawia sam na sam z Wentworthem.
– Nie miała co załatwiać – zaprotestował Mason. – Dowody zostały
sfabrykowane.
– Wiem. Pytanie, czy Mae wiedziała.
– Oczywiście, że wiedziała. Jej chłopak był przy tym, jak zdemaskowałem
Wentwortha.
– A jednak mogła tam pojechać, Perry – upierał się Paul Drake.
– Dlaczego myślisz, że to zrobiła?
– Rysopis pasuje.
– Skąd masz ten rysopis?
– Od faceta, który widział dziewczynę wysiadającą z auta. Wiedział, że
dziewczyna należy do Wentwortha.
– Miała na sobie jego piętno? – zakpił Mason.
– Nie, ale wiesz, jacy są ci żeglarze. Ładna, samotna dziewczyna, plącząca się po
jachtach nie miałaby kłopotu ze znalezieniem sobie jakiegoś żeglarza, który by się nią
zajął, ale jeśli dziewczyna już należy do kogoś z grupy, to inna sprawa.
– Nie podoba mi się, że mówisz o dziewczynie jak o własności.
– Wiesz, co mam na myśli, Perry. Dziewczynę, która utrzymuje znajomość z
konkretnym żeglarzem.
– Mae Farr jest naszą klientka.
– Wiem – odpad Drake. – Struś chowa głowę w piasek. Nie chciałbyś, żeby
piasek dostał mi się do oczu, prawda, Perry?
– Idź stąd, do diabła – rzucił niecierpliwie Mason – i pozwól mi pomyśleć.
Martwię się, bo nie mamy kontaktu z Mae Farr.
Drake zwrócił się do Delli:
– Próbowałaś dzwonić do jej przyjaciela?
Della pokręciła głową.
– Może byłoby dobrze spróbować z nim porozmawiać – zasugerował Drake.
– Może – zgodził się prawnik.
Drake westchnął i zaczął rozplątywać skręcone członki, żeby wstać z fotela.
Kiedy stanął na nogi, przeciągnął się, ziewnął i rzekł:
– Niech będzie, jak chcesz, Perry. Wiesz, co robisz. Będę cię informował.
Powoli zbliżył się do drzwi, odwrócił się, jakby chciał coś powiedzieć, ale w
końcu nic nie rzekł i wyszedł na korytarz.
Gdy drzwi się zamknęły, Mason i Della wymienili spojrzenia.
– W porządku, Dello. Weź notes do stenografowania.
– Długi tekst? – spytała, z notesem w ręku.
– Bardzo krótki.
– Jestem gotowa.
– Na górze napisz dużymi literami: WEZWANIE. Pod spodem data i tekst:
„Niniejszym wzywam do okazania mojemu adwokatowi oryginalnego czeku rzekomo
wystawionego przez Penna Wentwortha, który został przez Wasz bank odrzucony
jako fałszerstwo. Czek został wystawiony na nazwisko Mae Farr i rzekomo na
odwrocie ma wzmiankę: »na pokrycie zakupów w Domu Towarowym Stylefirst« „w
podpisie: „Mae Farr”.
Długopis Delli szybko sunął po notesie.
– Pod spodem zostaw miejsce na podpis – polecił Mason. – Przepisz to na
maszynie, a potem włóż kapelusz i poszukaj Mae Farr.
– Mam iść do niej do mieszkania? – spytała Della.
– Idź, dokąd tylko chcesz. Dowiedz się, czego tylko można. Pamiętaj, że to pismo
jest twoją wymówką, w razie gdyby ktoś chciał zadawać pytania. Powiesz, że po
prostu szukasz klientki, co mieści się w twoich obowiązkach sekretarki. Chcę, by
podpisała to pismo, gdyż musimy je dostarczyć do banku.
– Czyli to tylko pretekst?
– Tak jest. Ma cię ochronić, w razie gdyby ktoś zaczął się interesować tym, co
robisz.
– Jak długo mam to robić? – spytała Della.
– Dopóki jej nie znajdziesz – odparł Mason – lub dopóki cię nie odwołam.
Dzwoń co godzinę i informuj mnie, na jakim jesteś etapie. Spróbuj się czegoś
dowiedzieć. Może ktoś widział, jak wchodziła lub wychodziła. Dowiedz się, gdzie
trzyma samochód, i obejrzyj go. Innymi słowy, chcę znać wszystkie szczegóły, które
zdołasz wykopać. Przekazuj mi je na bieżąco. Gdyby ktoś zaczął robić ci kłopoty,
udawaj niewinną sierotkę. Kazałem ci znaleźć klientkę, aby podpisała pismo, i ty
tylko próbujesz spełnić moje żądania.
– No to idę – rzekła Della i wyszła.
O wpół do dwunastej Della zadzwoniła z pierwszym raportem.
– Znalazłam samochód – powiedziała.
– Gdzie jest?
– W garażu, w którym zawsze go trzyma.
– Wiesz, o której godzinie wrócił do garażu?
– Tak, około trzeciej rano.
– Kto go prowadził?
– Ona.
– Dowiedziałaś się czegoś o Mae?
– Jeszcze nie.
– Zrób, co tylko możliwe, Dello, żeby rozpracować ten aspekt sprawy. Pamiętaj,
że to jedyne, w czym wyprzedzamy policję. Chcę znać wszystkie fakty, zanim oni się
do nich dobiorą.
– Myślę – powiedziała Della – że szłoby mi szybciej, gdyby pomógł mi ktoś z
ludzi Drake’a.
– Nie chcę, Dello. Możemy wierzyć Paulowi, ale nie jego ludziom – wyjaśnił
Mason. – Jako moja sekretarka możesz robić, co ci poleciłem, aby zdobyć podpis.
Jeśli natomiast policja zapyta pracownika Drake’a, dlaczego szuka Mae, odpowiedź
nie będzie taka prosta.
– Rozumiem – odparła Della. – O której idziesz na lunch?
– Dopiero po twoim następnym telefonie. Powęsz trochę, zobaczymy, co uda ci
się zdobyć.
– Okay, będę dzwonić.
Drugi raz Della zadzwoniła po niecałej pół godzinie.
– Ktoś puścił farbę.
– Czego się dowiedziałaś, Dello?
– Około dziewiątej rano podjechało dwóch mężczyzn i waliło w drzwi
mieszkania Mae tak długo, aż otworzyła. Weszli do środka, nie zdejmując kapeluszy.
Kobieta mieszkająca naprzeciwko widziała to na własne oczy.
– Więcej nie musiała. Wracaj do biura, Dello, idziemy coś zjeść.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Paul Drake czekał już w biurze, kiedy Mason i Della Street wrócili z lunchu.
– No cóż, Perry – powiedział – nie mogę zrobić nic więcej ponad dostarczenie ci
informacji godzinę przed ich opublikowaniem. Wszystko będzie w popołudniowym
wydaniu gazet.
– Strzelaj – rzekł Mason.
– Sprawa nie wygląda ciekawie dla Mae Farr i jej chłopaka. Nie wiem, skąd
policja wiedziała, ale dotarli do Mae Farr. Podobno mężczyzna, który widział jej
samochód, zidentyfikował ją bez problemu.
– Coś jeszcze?
– Tak. Mają coś na jej chłopaka.
– Znaleźli go?
– Nie było im łatwo. Zgarnęli go gdzieś poza miastem. Słyszałem, że w North
Mesa.
– I co?
– Dziewczyna nic nie mówi, ale według informacji z północy, kiedy
przedstawiciele biura prokuratora okręgowego polecieli do San Francisco, żeby
spotkać się z lokalną policją, która sprowadziła tam Andersa, przyznał się do winy.
– Przyznał się? – upewnił się Mason.
Drake skinął głową, a po chwili rzekł:
– Nie wyglądasz dobrze, Perry.
– Co jest ze mną nie tak?
– Spójrz na swoje oczy. Ostatnio za dużo pracowałeś. Weź sobie urlop.
– Po co mi urlop? – zdziwił się prawnik.
– Pomyślałem, że to nie byłby zły pomysł. Na twoim miejscu wyjechałbym
natychmiast.
– Co powiedział Anders?
– Nie wiem – przyznał Drake – ale słyszałem pogłoski, że w sprawę wmieszany
jest znany adwokat.
– Bzdury, Anders nie może nikogo wplątać – zaprotestował Mason.
– Może nie byłoby źle, gdybyś zniknął na dzień lub dwa, dopóki nie zdobędę
więcej informacji. W czterdzieści osiem godzin mogę obrócić całą sprawę do góry
nogami.
– Do diabła z tym! Wyobrażasz sobie, jakie by to było święto dla policji, gdybym
się wystraszył? Rozgłosiliby w gazetach, że dałem nogę, dowiedziawszy się o
zeznaniu Andersa.
– Mają coś na ciebie? – spytał Drake.
Mason wzruszył ramionami i rzekł:
– Skąd mogę wiedzieć? Jak nakłonili Andersa, żeby zeznawał?
– Stara metoda. Powiedzieli mu, że Mae złożyła zeznania i chce wziąć całą winę
na siebie, więc on poczuł się rycerzem, oświadczył, że to nie była jej wina, i wszystko
wygadał.
– No cóż... – zaczął Mason, ale przerwał mu dzwonek telefonu.
Della podniosła słuchawkę, powiedziała „słucham”, zawahała się i położyła dłoń
na mikrofon. Patrząc na Perry’ego, rzekła głosem wyzutym z wyrazu:
– Sierżant Holcomb z wydziału zabójstw i Carl Runcifer, zastępca prokuratora
okręgowego, chcą się natychmiast z tobą widzieć.
– Och, widzę, że szybko pracują – zauważył Paul Drake.
Mason wskazał głową drzwi:
– Wyjdź tamtędy na korytarz, Paul. Okay, Dello, wprowadź ich.
Drake swobodnym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je. Nagle usłyszał
męski głos:
– Spokojnie! Nie ruszaj się!
Drake zamarł.
Zanim Della zdążyła dojść do drzwi sekretariatu, te otworzyły się i stanął w nich
sierżant Holcomb, otoczony chmurą tytoniowego dymu. Kapelusz miał zsunięty na
tył głowy, a w oczach nienawiść.
Mężczyzna na korytarzu zawołał:
– Oto on, sierżancie.
Holcomb podszedł do drzwi i rzekł:
– To nie ten. Puść go i wejdź do gabinetu.
Przytrzymał drzwi i do pokoju wszedł Carl Runcifer, wysoki mężczyzna
zbliżający się do czterdziestki, o grubych rysach i niebieskich oczach.
– Na podstawie rysopisu myślałem, że to Mason – tłumaczył.
Mason, siedzący za biurkiem, powiedział uprzejmie:
– Nie ma za co przepraszać, panie Runcifer. Jeszcze się nie spotkaliśmy. Niech
pan siada.
Runcifer, skrępowany, usiadł w fotelu dla klientów. Mason rzucił okiem na
sierżanta Holcombe’a.
– Jak się pan ma, sierżancie. Dawno pana nie widziałem – powiedział.
Holcomb nie usiadł. Stał z nogami szeroko rozstawionymi i rękami w
kieszeniach.
– Wygląda na to, żeś się potknął, Mason – zauważył.
– Pan od niedawna pracuje w biurze prokuratora, prawda? – zagadnął Runcifera
Mason.
– Od jakichś trzech miesięcy.
Sierżant Holcomb wyjął z ust cygaro.
– Nie próbuj mnie wziąć na towarzyskie pogawędki, Mason, ponieważ to ci się
nie uda.
– Nie próbuj mnie zastraszyć, sierżancie, ponieważ to ci się nie uda – odparował
prawnik. – Jeśli czegoś chcesz się dowiedzieć, to możesz zapytać.
– Gdzie broń? – zapytał sierżant.
– Jaka broń?
– Ta, z której zabito Wentwortha.
Mason wzruszył ramionami i odparł:
– Możesz mnie zrewidować.
– Masz rację, że mogę to zrobić – powiedział zawzięcie.
– Masz nakaz rewizji?
– Nie potrzebuje nakazu.
– To zależy od punktu widzenia – odparł Mason.
Holcomb zbliżył się i usiadł na rogu biurka.
– Praktykować jako prawnik i kryć się za zasłoną tajemnicy zawodowej to jedno.
Ale nadstawiać głowę tak, żeby stać się pomocnikiem przestępcy, do drugie.
– Proszę bardzo, wypluj to z siebie – powiedział Mason ze złością.
– Sierżancie, chciałbym zadać panu Masonowi kilka grzecznych pytań – wtrącił
Runcifer – zanim zaczniemy rzucać oskarżenia. W końcu pan Mason jest adwokatem
i...
– Do diabla! – zawołał Holcomb z niesmakiem. Po chwili rzekł: – Dobra, pytaj.
Stanął przed oknem, celowo odwracając się plecami do Runcifera i Masona.
– Wie pan chyba, że dziś wczesnym rankiem znaleziono ciało Penna Wentwortha
na jego jachcie? – zaczął Runcifer.
Mason skinął głowa.
– Został zastrzelony. Okoliczności wskazują na dziewczynę, Mae Farr, i
mężczyznę, Harolda Andersa. Dziewczyna niewątpliwie była wczoraj w nocy na
miejscu zbrodni. Anders przyznaje, że był w pobliżu jachtu, kiedy oddano strzały. Na
podstawie tego, co mówi, nie wygląda to na to morderstwo pierwszego stopnia, ale
niewątpliwie zabójstwo, które trzeba będzie wyjaśnić przed sądem. Anders mówi, że
kiedy dowiedział się pan od Mae Farr o tym, co zdarzyło się na jachcie, wysłał go pan
do hotelu i kazał nie ruszać się z miejsca. Anders przemyślał sprawę i postanowił
skonsultować się z własnym prawnikiem, długoletnim przyjacielem, który ma biuro
tam, gdzie Anders mieszka. Pojechał więc na lotnisko, wynajął samolot i poleciał na
północ. Opowiedział o całym zdarzeniu swojemu prawnikowi, który poradził mu
skontaktować się niezwłocznie z policją i złożyć zeznanie. Adwokat zdaje się sądził...
– Do diabla! – przerwał sierżant Holcomb, odwracając się gwałtownie ku
Runciferowi – po co owijać w bawełnę? Adwokat powiedział mu, że udzieliłeś
Andersowi najgorszej rady, jakiej mógł udzielić prawnik.
– To miłe – skomentował Mason.
– Zawsze ci powtarzałem, Mason – ciągnął Holcomb – że któregoś dnia powinie
ci się noga. I to się właśnie stało.
– Dobra, przestań się chełpić jak smarkacz i przejdźmy do rzeczy. Wiem, że
jesteś sprytny. Już dawno powinieneś otrzymać awans na kapitana. Już dawno
przewidziałeś mój upadek. Prawnik Andersa twierdzi, że dałem mu kiepską radę. W
porządku. I co z tego? A może on udzielił mu złej rady? Nie interesuje mnie to.
Anders się wystraszył i poleciał do swojego prawnika. To, że on udzielił mu rady,
która ci odpowiada, nie znaczy jeszcze, że on ma racje, a nie ja. Czego ode mnie
chcesz?
– Chcemy dostać broń – odparł sierżant.
– Jaką?
– Tę, z której został zabity Penn Wentworth.
– Nie mam jej.
– Tak twierdzisz.
Twarz Masona pociemniała, lekko przymrużył oczy.
– Tak właśnie twierdzę – powiedział zimno.
– Okay. Chciałem dać ci szansę. Jeśli będziemy musieli, uciekniemy się do siły –
zagroził sierżant.
– Proszę bardzo. Zaczynajcie.
– Chwileczkę. Popilnuj go, Runcifer – polecił sierżant Holcomb. Szarpnięciem
otworzył drzwi do sekretariatu, poszedł do recepcji, zabrał stamtąd niewielką torbę i
wrócił.
Otworzył ją, sięgnął do środka... odczekał moment, aby prezentacja wypadła jak
najbardziej dramatycznie.
– No, Holcomb – pospieszył go Mason – wyciągnij tego królika z kapelusza.
Sierżant Holcomb wyszarpnął z torby parę butów.
– Obejrzyj je, powiedz, czy są twoje, i pamiętaj, że cokolwiek powiesz, będzie
użyte przeciwko tobie.
Mason spojrzał na ubłocone buty, wziął jeden do ręki i spytał:
– Skąd je wziąłeś?
– Nie myśl, że uda ci się ta gierka, Mason. Miałem nakaz rewizji.
– Kto, do diabła, wydał nakaz rewizji mojego mieszkania?
– Sędzia – odparł Holcomb. – Ale to nie jest odpowiedź na pytanie, Mason. Czy
to twoje buty?
– Oczywiście, że moje. Znalazłeś je przecież w moim mieszkaniu.
– Miałeś je wczoraj na nogach?
– Nie pamiętam.
– Czyżby?
– Zadajesz pytania. Ja na nie odpowiadam. Lepiej wystrzegaj się komentarzy, bo
możesz wpaść w kłopoty – poradził prawnik.
– Nie próbuj blefować, bo to na mnie nie działa. Jak wsadzę cię do aresztu pod
zarzutem udzielenia pomocy, to inaczej zaśpiewasz.
– Na pewno nie do tej muzyki, którą ty zagrasz.
– Spokojnie, panowie – wtrącił Runcifer. – Musi pan przyznać, panie Mason, że –
łagodnie mówiąc – dowód jest obciążający. Zdaje też sobie pan sprawę, że w chwili,
kiedy podejmiemy jakiekolwiek kroki przeciwko panu, gazety natychmiast to
rozgłoszą. Przyszliśmy tu, aby uzyskać informacje w sposób uprzejmy.
– Dlaczego zatem nie trzymacie się zaplanowanego sposobu postępowania? –
spytał Mason.
– Tak zrobimy – powiedział Runcifer, patrząc znacząco na Holcomba. –
Sierżancie, teraz ja będę zadawał pytania.
Holcomb wzruszył ramionami i odwrócił się z pogardą.
– Panie Mason – zaczął Runcifer – będę z panem szczery. Anders złożył
wyczerpujące zeznania. Powiedział, że panna Farr weszła na pokład „Pennwenta”, że
usłyszał jej krzyki i odgłosy walki. Pospieszył jej na pomoc. Biegnąc po pomoście,
poślizgnął się i wpadł do wody. Wydaje mu się, że strzał musiał paść właśnie kiedy
był w wodzie, ponieważ nie słyszał go, choć krzyki o pomoc słyszał wyraźnie. Po
wejściu na jacht podbiegł do otwartego świetlika i zajrzał do mesy. Panna Farr
poprawiała odzież, która najwyraźniej była mocno w nieładzie. Wybiegła na pokład.
Zobaczywszy go, poczuła się wielce zażenowana, zapytała go, co tu robi, a kiedy
odrzekł, że przybiegł na pomoc, spytała, czy ma broń. Kiedy dowiedziała się, że ma,
czym prędzej zgoniła go z jachtu.
Później, gdy jechali do miasta jego samochodem, wyjaśniła, że nalegała na
natychmiastowe opuszczenia jachtu, ponieważ zastrzelono Wentwortha, a odgłos
strzału mógł ściągnąć ludzi i bała się, że przypiszą ten czyn Andersowi. Bojąc się, że
rzeczywiście może się tak zdarzyć, Anders postanowił pozbyć się broni. Zatrzymał
samochód koło budki z hot dogami, którą potrafił doskonale opisać, i rzucił pistolet
przed siebie, za ogrodzenie. Potem pojechali do miasta. Następnie Anders opowiada
historię, w którą trudno jest mi uwierzyć. Twierdzi, że...
– Masz zamiar przekazać mu wszystko, co wiemy?
– Naturalnie – odparł Runcifer, zdradzając tym, że ma głównie wiedzę
książkową, a na to, co dzieje się wokół, patrzy jak teoretyk.
– Dalej, pokaż im wszystkie asy, zanim on wyłoży swoje karty – zauważył
zgryźliwie Holcomb – a on już będzie wiedział, którego asa przebić atutem.
– Uważam, że to jedyny etyczny sposób podejścia do sprawy – odparł Runcifer z
chłodna nieodwołalnością w głosie. – Pańskie metody doprowadziły do kłótni, co nie
przyniosło nam żadnych korzyści i było dla mnie osobiście przykre.
– Głupoty!
Mason zwrócił się do Runcifera:
– Pan nie skończył.
– Zaraz, co to ja mówiłem... – Runcifer zmarszczył brwi. – Aha, co robił Anders
po powrocie do miasta. Powiedział, że zajrzał do książki telefonicznej, żeby
sprawdzić pana numer telefonu. Znalazł dwa numery do biura, jeden dzienny i jeden
nocny. Zadzwonił pod nocny numer i odebrała pańska sekretarka. Próbował jej
zrelacjonować wydarzenia przez telefon, a ona kazała mu i pannie Farr natychmiast
przyjechać do niej do domu.
Runcifer złączył końce palców i przyglądał się im w skupieniu, najwyraźniej
bardziej zainteresowany swoim podsumowaniem niż obserwacją reakcji Masona.
Sierżant Holcomb mierzył groźnym spojrzeniem zastępcę prokuratora
okręgowego, na wpół zdecydowany, by przejąć przesłuchanie, lecz i wahając się,
ponieważ miał działać pod jego rozkazami.
– Teraz – ciągnął Runcifer tonem akademickiego wykładu – następuje to, co
wydaje mi się zupełnie niewiarygodnie. Nie rozumiem pańskiego postępowania w tej
sprawie, panie Mason. Najpierw jednak zrelacjonuję, co powiedział Anders.
Powiedział, że panna Street zadzwoniła do pana, pan przyjechał do niej i poradził im
obojgu, aby powstrzymali się od zawiadamiania władz. Podobno pan pojechał z
panną Farr do portu, aby znaleźć jakiś sposób wyplątania jej z tej sprawy.
Anders przysięga, że kiedy odjeżdżali, „Pennwent” był zakotwiczony przy
nabrzeżu. Jak pan wie, jacht został znaleziony na morzu za San Diego. Gdyby dalej
podążał wyznaczonym kursem, dotarłby do meksykańskiego wybrzeża koło
Ensenady. Penn Wentworth był całkowicie ubrany. A według Andersa panna Farr
twierdzi, że gdy z nim walczyła, miał na sobie tylko bieliznę.
Jeszcze jedna rzecz, panie Mason. Funkcjonariusze policji postanowili naturalnie
sprawdzić to, co opowiadał Anders. Udali się w miejsce, gdzie podobno wyrzucił
rewolwer. On pojechał z nimi i pokazał, gdzie to było. Pan pamięta, że wczoraj w
nocy była burza. Policjanci ze zdziwieniem zobaczyli, że ktoś bardzo dokładnie
przeszukał teren, gdzie został rzucony rewolwer. Ślady butów wyraźnie odznaczały
się w miękkim gruncie.
Policjanci zrobili odlewy gipsowe tych śladów. Pańskie buty zostawiają
identyczne ślady. Panie Mason, z tego wszystkiego można wyciągnąć jedyny
logiczny wniosek: że pan z panną Farr i przypuszczalnie pańską sekretarką weszliście
na pokład i znaleźliście ciało Penna Wentwortha. Aby ocalić dobre imię panny Farr i
nie mieszać jej w tę sprawę, ubraliście ciało Wentwortha, uruchomiliście jacht,
włączyliście automatycznego pilota, wybierając kurs w stronę Ensenady, a potem
opuściliście jacht.
– Ciekawe – rzekł Mason. – A jak go opuściliśmy?
– Pewnie za jachtem płynęła druga łódź.
– I co dalej?
– Pojechaliście poszukać broni, znaleźliście ją i zabraliście.
– Wszystkie wnioski – spytał Mason – oparte są na zeznaniach Andersa?
– Na jego wyznaniu.
– Do czego się przyznał?
– Do tego, że wszedł na pokład uzbrojony i – jak sam powiedział – gotów na
awanturę.
– To jeszcze nie zbrodnia – odparł Mason. – A co złego zrobił?
– Mówi, że nic.
– Zatem przeciwko mnie świadczy tylko to, że Anders powiedział wam, iż
pojechałem z panną Farr do klubu jachtowego i to, co Anders przypuszcza, że
musiałem zrobić. Czy to prawda?
– Jego podejrzenia są całkiem logiczne.
– Bardzo mi przykro – powiedział Mason – ale nie mogę wam pomóc. Nie
wszedłem na pokład „Pennwenta”. Nie ubierałem ciała. Nie miałem z tym nic
wspólnego. Nie wiem, kto to zrobił.
– Wiedział pan, że na jachcie znajduje się ciało Penna Wentwortha?
– Nie.
– Ach, nie wiedział pan? Anders twierdzi, że panna Farr powiedziała o tym panu.
– Moją rozmowę z klientką chroni tajemnica zawodowa. Nie mam prawa
powtarzać tego, co od niej usłyszałem, ani tego, co jej poradziłem. Zatem nie
będziemy o tym mówić. Nie wolno wam tu o to pytać. Nie wolno wam pytać o to
nawet w sądzie ani przed wielką ławą przysięgłych.
– Pomijając pewne wyjątki, ma pan rację – przyznał Runcifer. – Ale prawo
dopuszcza jednak wyjątki.
– W porządku. Ja cytuję zasadę. Niech pan poda wyjątki. Ja twierdzę, że nie
można przesłuchiwać mnie na okoliczność porady, jakiej udzieliłem klientce. A teraz
przejdźmy do reszty – wniosku Andersa, że pojechałem do jachtklubu i tego, co tam
musiałem robić.
– Jego wnioski wydają się jak najbardziej logiczne – upierał się Runcifer.
– Niech pan wybaczy, ale nie zgadzam się z panem.
– Jakie ma pan wyjaśnienia do zaoferowania?
– Nie mam żadnych.
– Ujmijmy to w ten sposób: w którym miejscu dedukcje Andersa rozmijają się z
logiką?
– O tym powiem przed sądem.
– Ale panie Mason, pan przecież chodził i szukał w polu broni Andersa.
– I co z tego?
– Nie miał pan prawa tego robić. Powinien pan zgłosić zbrodnię policji.
– Skąd miałem wiedzieć, że popełniono jakąś zbrodnię?
– Powiedziano panu o strzale.
– Niech pan pozwoli zadać sobie pytanie. Dlaczego pojechaliście szukać broni?
– Chcieliśmy sprawdzić zeznania Andersa.
– Innymi słowy, mieliście co do tego wątpliwości?
– No, jego historyjka była dosyć niecodzienna. Myśleliśmy, że nie powiedział
nam wszystkiego.
– W porządku – rzekł Mason. – Przypuśćmy, że ja też miałem wątpliwości i
chciałem znaleźć coś na ich potwierdzenie?
– Rewolwer stanowił absolutne potwierdzenie.
– Jaki rewolwer?
– Ten, który tam był.
– A skąd wiecie, że tam był jakiś rewolwer?
– Panie Mason – zauważył z irytacją Runcifer – nie przyszedłem tu, aby się z
panem kłócić. Dobrze pan wie, że tam był rewolwer.
– Szukaliście go dziś rano?
– Tak.
– Dlaczego?
– Już mówiłem. Chcieliśmy sprawdzić jego zeznania.
– Innymi słowy, szukaliście broni, ponieważ nie byliście pewni, czy rzeczywiście
tam była. Ja też miałem prawo to zrobić.
– To nie jest uczciwe postawienie sprawy, panie Mason. Obowiązkiem policji
było poszukanie broni, ponieważ jest to dowód rzeczowy.
– Do tej pory mówił pan o Andersie. Dlaczego nie chce pan wierzyć temu, co
mówi Mae Farr?
– Niestety – odparł Runcifer – panna Farr odmówiła złożenia zeznań. Co, jak
uważam, jest dla niej niekorzystne.
– Powiedział jej pan o zeznaniach Andersa?
– Naturalnie – rzekł Runcifer. – Myśmy...
– Na Boga – przerwał mu sierżant Holcomb – przyszliśmy tu, aby zbierać
informacje, a nie dostarczyć je Masonowi na srebrnym talerzu.
– Dosyć, sierżancie – uciął Runcifer.
Sierżant Holcomb zrobił dwa kroki w stronę drzwi, ale pohamował się i o jego
wzburzeniu mówiły tylko rumieńce na policzkach i złość w oczach.
– Pana postawa nie wskazuje na chęć współpracy, panie Mason – rzekł zastępca
prokuratora. – Byłem z panem całkowicie szczery. Ponieważ jest pan adwokatem, nie
chciałbym aresztować pana, nie dając możliwości wytłumaczenia się.
– Doceniam pańską szczerość i szlachetne motywy, panie Runcifer. Jednak nie
ma pan w tej sprawie nic do powiedzenia. Musi pan słuchać rozkazów. To nie pan
decyduje o polityce biura prokuratorskiego. Przyszedł tu pan, mając konkretne
instrukcje. Te instrukcje zostały panu dane w konkretnym celu. Prokurator okręgowy
nie ma pańskiej delikatności. Gdyby istniały jakiekolwiek podstawy do aresztowania
mnie, na pewno by to uczyniono. Ale nie mogą tego zrobić. Wszystko, co Anders
wie, to to, że zasugerowałem pannie Farr, abyśmy pojechali do przystani. Miałem
prawo to zrobić, aby sprawdzić to, co mi powiedziała. To mi pan musi przyznać.
A jeśli chodzi o te bzdury z ubieraniem ciała i wyprowadzaniem jachtu w morze,
to na ich poparcie macie tylko jedno: przypuszczenia faceta, który opowiada skądinąd
ciekawą historyjkę: że z rewolwerem w kieszeni obserwował jacht Wentwortha, że
dziewczyna, którą kocha, weszła na jego pokład, że – jak twierdzi – słyszał odgłosy
walki, chciał się wspiąć na pokład, ale wpadł do wody, że dokładnie wtedy, kiedy
miał uszy pełne wody, a przed oczami przekrój poprzeczny Oceanu Spokojnego, jakiś
uprzejmy osobnik wszedł na jacht, zastrzelił Wentwortha i uciekł, że – wracam do
Andersa – udało mu się wreszcie wejść na jacht i to w chwili, gdy ukochana
dziewczyna poprawiała na sobie ubranie.
To kiepska historyjka, panowie. Śmierdzi. Jesteście szaleni, jeśli myślicie, że
jakikolwiek sąd w nią uwierzy. A ponieważ zeznania Andersa są tak
nieprawdopodobne, to ani prokurator okręgowy, ani policja nie chcą oskarżyć mnie o
udzielanie pomocy; w zamian wymyślili, aby przysłać do mnie po zeznania pana i
Holcomba, z nadzieją, że wygadam się z czymś, co potwierdzi zeznania Andersa.
– Buty świadczą o prawdziwości jego zeznań – zauważył Holcomb. – Nie
potrzebujemy innych dowodów.
– Buty dowodzą tylko jednego – sprostował Mason – że chodziłem po polu.
– Znalazł pan rewolwer – rzucił oskarżycielsko Runcifer – i ukrył go.
– Gdzie?
– Nie wiemy.
– To lepiej znajdźcie jakieś dowody, zanim zaczniecie mnie o to oskarżać.
Runcifer przez chwilę patrzył w zamyśleniu na Masona, przeniósł wzrok na
własne dłonie, w końcu spojrzał na Holcomba.
– Ma pan jakieś pytania, sierżancie? – spytał.
– Pytania? – zdziwił się z rozgoryczeniem Holcomb. – Zdradziłeś mu wszystko,
co sam wiesz, a on nic ci nie powiedział. Pytania, cholera!
– Jest pan niesubordynowany, a nie pomocny, sierżancie – rzekł Runcifer.
– Chodźmy – wycharczał niewyraźnie sierżant Holcomb.
Runcifer wstał.
Holcomb ze złością wrzucił buty do torby, zamknął ją i ruszył do wyjścia.
Runcifer udał się za nim. W drzwiach odwrócił się, ukłonił się i powiedział:
– Do widzenia, panie Mason.
– Do zobaczenia, Runcifer – odparł prawnik z błyskiem w oku.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Mason zadzwonił po Dellę, a kiedy weszła, powiedział:
– Dello, weź zwykły formularz i wystąp z pozwem habeas corpus w sprawie Mae
Farr. Chcę ich zmusić, aby wnieśli przeciwko niej oskarżenie albo ją wypuścili.
Della zatroskanym wzrokiem spoglądała na jego twarz.
– Jak poszło? – spytała.
Wzruszył ramionami.
– Co zrobili?
– Niewiele – odparł Mason. – Mogło być gorzej. Najwyraźniej Holcombowi
powiedziano, że przesłuchanie prowadzi biuro prokuratora okręgowego.
– I jak je prowadzili?
– Koordynacja im nie wyszła, ale Runcifer okazał się dżentelmenem. Nie sądzę,
żeby miał doświadczenie sądowe. Omówił szczegółowo wszystkie sprawy, co do
których chcieli mnie przesłuchać.
– A co na to sierżant Holcomb?
– Próbował pokazać twardą rękę, przekonał się, że nic mu z tego nie przyjdzie, i
popsuł mu się nastrój.
– Dzwonił Paul Drake – powiedziała Della. – Mówił, że ma ważne informacje i
chce przyjść, jak tylko atmosfera się oczyści.
– Powiedz mu, że atmosfera już się oczyściła. Weź ten formularz pozwu habeas
corpus i przypilnuj biura. Nie chcę widzieć żadnych klientów ani myśleć o
rutynowych sprawach.
– Postępujemy tak samo jak w sprawie Smitha?
– Tak. Możesz wziąć za wzór dokumenty z tamtej sprawy. Sprawdź je i niech
maszynistki zabiorą się za wypełnianie formularzy. Potrzebuję tego natychmiast.
Della wymknęła się do sekretariatu, a po chwili do drzwi zastukał Drake. Mason
wpuścił go do środka.
– Jak poszło, Perry?
– Nie tak źle – odparł prawnik.
– Czego chcieli?
– Zastępca prokuratora chciał poznać fakty, a sierżant Holcomb chciał dobrać się
do mnie.
– Udało mu się?
– Jeszcze nie. Masz coś nowego?
– Mnóstwo. Spójrz w najświeższe wydanie gazety.
– Co tu jest?
– Zwykle nonsensy i stwierdzenia typu, że w policyjne sieci wpadł Anders, który
uciekł do miasta na północy, że uczynił częściowe wyznania, że w wyniku jego
zeznań policja wzięła pod lupę jednego z najbardziej znanych prawników
specjalizujących się w sprawach karnych, że szuka broni, którą – jak sądzą – została
popełniona zbrodnia, że Anders przyznaje się do wyrzucenia rewolweru. Policja,
udawszy się na wskazane przez niego miejsce, spostrzegła, że każdy cal kwadratowy
został już przeszukany przez mężczyznę, który zrobił to wczoraj w czasie deszczu.
– Co to za zdjęcie?
– Sierżant Holcomb prezentuje parę butów i odpowiadające im gipsowe odlewy
śladów, które zostały znalezione na polu.
– Mówią, skąd wziął buty?
– Nie, gazeta podaje, że to jedna z rzeczy, nad którą policja jeszcze pracuje i nie
może zdradzać swoich podejrzeń ze względu na sensacyjne wnioski, jakie można by
wyciągnąć z dowodów... Czy to twoje buty, Perry?
– Tak.
– Nie najlepiej to wygląda, co, Perry?
Mason niecierpliwie machnął ręką i przeszedł nad pytaniem do porządku
dziennego.
– Epitafia będziemy wystawiać później – rzekł. – Teraz chcę faktów. Co to za
zdjęcie obok?
– Pole, na którym, jak mniema policja, odnalazłeś rewolwer.
– Pozwól mi zobaczyć – poprosił Mason.
Wziął gazetę, złożył ją w pół i przyjrzał się reprodukcji fotografii ukazującej pole
koło głównej drogi.
– Linia wysokiego napięcia biegnie po prawej stronie – mówił z zadumą. –
Ogrodzenie z drutu kolczastego, betonowy rów irygacyjny. Nie za wiele możliwości
ukrycia broni, same kępy trawy i chwasty. Dlaczego nie uprawia się ziemi, jeśli
przeprowadzono irygację?
– Procesują się o nią – wyjaśnił Paul.
– Masz coś jeszcze, Paul?
– Niemało. Kupa informacji na temat gustów i zwyczajów Wentwortha.
– Jego hobby to żeglarstwo?
– Żeglarstwo, kobiety i numizmatyka – odparł Drake.
– Dlaczego numizmatyka? – zdziwił się Mason.
– Pojęcia nie mam. Monety, łodzie, konie, wino i kobiety – to całe życie
Wentwortha.
– Czym zarabiał na utrzymanie?
Drake wyszczerzył zęby i powiedział:
– To będzie drażliwy temat dla policji. Wszystko wskazuje na to, że był
bukmacherem. Miał wspólnika nazwiskiem Marley, Frank Marley.
– Już o nim kiedyś słyszałem. Czy jakiś czas temu nie został aresztowany?
– Dwu – lub trzykrotnie.
– Co się stało z oskarżeniem?
– Odroczone, wznowione, oddalone.
– Przekupstwo?
– Nic na ten temat nie powiem. Ale może potrafisz czytać w myślach?
– Chyba potrafię – uśmiechnął się szeroko Mason. – A co z Marleyem? Możemy
jego wplątać w sprawę?
– Wydaje mi się, że tak. Okazuje się, że Marley też ma jacht. Bardzo szybki, z
potężnymi silnikami, bliźniacze śruby, mahoń – nie można tym wypłynąć na
wzburzone morze, ale w try miga dowiezie cię do Cataliny i z powrotem.
– Gdzie spędził wczorajszą noc?
– Podobno w szpitalu. Miał mieć dziś rano operację – nic poważnego. Miał kilka
ataków ślepej kiszki i doktor poradził mu, aby, jak będzie miał kilka wolnych dni, dał
się zoperować. Poszedł wczoraj do lekarza i po południu został przyjęty do szpitala.
– Miał tę operację?
– Nie. Nie była pilna. Kiedy dowiedział się o śmierci Wentwortha, odwołał
operację, bo powiedział, że w tej sytuacji nie może sobie pozwolić na porzucenie
interesów. Za dużo ma spraw na głowie.
– To może nieważne, co powiem, ale ta sprawa ze szpitalem o niczym nie
świadczy.
– Wiem. Ale mimo to wszystko sprawdziłem. Dostał pokój jednoosobowy. Na
dziś po operacji miał zamówioną pielęgniarkę, ale wczoraj był jeszcze na oddziale
ogólnym. Doktor przepisał mu amytal sodowy.
– I dostał?
– Tak. Pielęgniarka mu podała.
– Czy to znaczy, że nie mógł nigdzie wyjść?
– Chyba tak – odparł Drake. – Pielęgniarka z oddziału zaglądała do niego trzy
czy cztery razy w nocy.
– Czy na karcie jest podany czas, kiedy zaglądała?
– Nie. Pielęgniarka twierdzi, że co najmniej raz przed północą, dwa po północy i
raz dziś rano. Zamówiona pielęgniarka przyszła o ósmej rano. Miał być operowany o
dziesiątej.
– Powiedziano mu o śmierci Wentwortha?
– Nie mieli zamiaru, ale koniecznie chciał do niego zadzwonić, zanim dostanie
środek nasenny. Mówił, że chce mu przekazać coś, co w ostatniej chwili przyszło mu
do głowy, i sprawdzić pewne rzeczy. Próbowali mu to wyperswadować, ale się nie
udało.
– A co z żoną Wentwortha? – zainteresował się Mason.
– Była w San Diego. Wygląda na to, że Wentworth miał się z nią spotkać dziś
rano.
– Gdzie?
– Właśnie w San Diego.
– A jej chłopak?
– Jeszcze nie wiem. Ale ma jacht.
– Gdzie cumuje?
– W zewnętrznej przystani dla jachtów, po wewnętrznej stronie falochronu.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Lepiej sprawdź go porządnie – poradził Mason.
– Robię to. Z niego jest prawdziwy sportsmen, gra w polo, uprawia żeglarstwo i
pilotaż.
– Pilotaż, mówisz?
– Tak. Ma hydroplan, którym lubi się chwalić.
– Gdzie go trzyma?
– W hangarze na swojej posiadłości.
– A gdzie to jest?
– Na urwistym cyplu nad oceanem, około szesnastu kilometrów od miejsca, gdzie
cumuje jacht.
– Czy możesz dowiedzieć się, czy latał gdzieś ostatnio hydroplanem?
– Chcę zerknąć na dziennik pokładowy.
– A jeśli nie wpisał tego do dziennika?
Drake pokręcił głową i rzekł:
– Wtedy dowiemy się tylko cudem.
Mason zabębnił palcami po stole.
– Paul, możesz jakoś dostać się na teren posiadłości?
– To trudne, ale jeden z moich pracowników mógłby chyba to zrobić.
– Wczoraj w nocy padało, przez chwilę bardzo mocno. Gdyby w takich
warunkach ze zwykłego pola startował samolot, zostałyby wyraźne ślady.
– Rozumiem, Perry – odparł Drake.
– A co ze służbą? Mógłbyś się dowiedzieć, czy słyszeli silniki?
– Od razu mogę ci odpowiedzieć na to pytanie, Perry. Nie słyszeli.
– Skąd wiesz?
– Wczoraj cała służba była nieobecna. Eversel dał im wolne na całą noc. Dostali
nawet samochód z szoferem do dyspozycji.
Mason uniósł brwi.
– Też tak myślałem – rzekł Paul – ale okazuje się, że to nic niezwykłego. Eversel
ma trudności z utrzymaniem służby. Posiadłość jest położona na uboczu, nie ma kina,
kosmetyczki, ani żadnych rozrywek. Naturalnie trudno oczekiwać, żeby w takich
warunkach służba spędzała w miejscu pracy siedem dni w tygodniu przez pięćdziesiąt
dwa tygodnie rocznie. Kiedy mają wolne i chcą wyjechać do miasta, Eversel musi
zapewnić im transport. Dlatego co jakiś czas wysyła ich na wycieczki, szczególnie
wtedy, kiedy ma go nie być w domu.
– Rozumiem – odparł Mason. Ton głosu był zdawkowy, ale oczy zwęziły się w
szparki.
– Kula – ciągnął Drake – została wystrzelona z góry, przez świetlik lub kiedy
Wentworth pochylał się do przodu. Najprawdopodobniej jednak przez świetlik, który
otwiera się od środka. Przy ciepłej pogodzie, gdy jacht cumował lub płynął po
spokojnym morzu, Wentworth otwierał świetlik, żeby pomieszczenie się wietrzyło.
– Wczoraj było ciepło – zauważył Mason.
– Nie ma wątpliwości, że kiedy Anders wszedł na pokład, okno było otwarte.
Anders zeznał tak na policji. Twierdzi, że właśnie dlatego słyszał krzyki Mae i
odgłosy walki.
– Ktoś jeszcze słyszał, jak krzyczała?
– Nie. Najwyraźniej nie krzyczała zbyt głośno. A zresztą ci z jachtów nie zważają
na takie rzeczy. Czasami urządzają tam naprawdę dzikie brewerie. Najczęściej z
jachtów dobiegają, jak to mówią, „piski sztucznego dziewictwa”. Staram się o
fotografie prasowe wnętrza mesy tuż po przyprowadzeniu jachtu do portu. Nawiasem
mówiąc, Perry, Wentworth najprawdopodobniej zginął, zanim zaczął padać deszcz.
– Skąd wiesz?
– Nie zamknął świetlika. Nie trzymałby...
Do gabinetu cichutko weszła Della, stanęła przy biurku. I podała Masonowi
złożoną kartkę papieru. Wewnątrz było napisane: „Przyszedł Frank Marley, wspólnik
Wentwortha. Chce się z Tobą natychmiast spotkać w ważnej sprawie”.
Mason chwilę myślał, a potem podał notatkę Drake’owi.
– Oho! – rzekł tylko detektyw, przeczytawszy ją.
– Wprowadź go, Dello – polecił Mason.
Mężczyźni czekali w milczeniu, aż Della przyprowadziła Marleya do gabinetu i
wycofała się, zamykając cicho drzwi.
Marley, drobnokościsty, ciemnowłosy mężczyzna, zbliżający się do czterdziestki,
stał bez ruchu, obojętnym spojrzeniem ogarniając Drake’a i Masona.
– Proszę usiąść – powiedział prawnik, wskazując fotel. – Nazywam się Mason. A
to jest Paul Drake, któremu zlecam dochodzenia.
Duże oczy, koloru dojrzałych oliwek, przeniosły się z jednego mężczyzny na
drugiego. Uśmiechnął się, podał Masonowi rękę i rzekł:
– Cieszę się, że pana poznałem, panie mecenasie.
Mała, wąska dłoń Marleya zginęła niemal w potężnej dłoni Masona. Prawnik
zdziwił się jednak siłą uścisku. Błyskając olbrzymim diamentem, Marley wyciągnął
rękę do Drake’a.
Gość wyjął z kieszeni papierośnicę i, siejąc błyski kamieniem, włożył papierosa
do ust.
– Zajmę panu tylko kilka minut – rzekł znacząco.
– Bardzo proszę.
Marley uśmiechnął się, ale oczy nadal pozostały bez wyrazu. Niskim,
modulowanym głosem powiedział:
– Moje informacje są poufne.
Drake rzucił okiem na Masona i poniósł brwi do góry. Prawnik skinął głową, a
Drake rzekł:
– Okay, Perry. Do zobaczenia. – Przez dłuższą chwilę przyglądał się Marleyowi i
powiedział: – Cieszę się, że pana poznałem. Pewnie się jeszcze spotkamy.
Marley nic nie rzekł.
Kiedy detektyw wyszedł, Mason zagaił:
– I co?
– Źle się stało, że Penn nie żyje – zauważył Marley.
Mason skinął głowa.
– Jestem człowiekiem światowym – ciągnął Marley – a pan, jak sądzę, jest
człowiekiem interesu.
Mason jeszcze raz skinął głową.
– Może jednak pan usiądzie – rzekł.
Marley przysiadł na poręczy fotela, z którego przed chwilą podniósł się Drake.
– Pan jest adwokatem Mae Farr? – upewnił się.
Mason znowu skinął głową.
– Miła dziewczyna.
– Zna ją pan?
– Tak. Penn kochał się w niej bez wzajemności. Z Pennem żyliśmy blisko.
Czasami wybieraliśmy się w rejs jego jachtem, czasami moim, w zależności od
pogody. Mój jacht najlepiej sprawuje się na spokojnym morzu. Penn miał jacht,
którym mógł wyruszyć w każdą pogodę.
Mason skinął głową.
– Mae jest bardzo niezależna – powiedział niemal z zadumą Marley.
– Zgaduje pan, kto go zabił? – spytał nagle Mason.
– Tak.
– Kto?
– Najpierw wolałbym coś panu opowiedzieć.
– Proszę bardzo.
– Chcę coś w zamian.
– Nie wygląda pan na filantropa – zauważył Mason.
– To coś ma ogromne znaczenie dla mnie i niewielkie dla pana.
– Słucham – ponaglił go prawnik.
– Zawsze uważałem pana za najlepszego w tym interesie. Postanowiłem, że jeśli
kiedyś wpadnę w kłopoty, udam się do pana.
Mason podziękował ukłonem tak lekkim, że wyglądał niemal na skinięcie głowy.
– W związku z tą sprawą mogę mieć kłopoty.
– Dlaczego?
– Penn się nie rozwiódł. Nie mogli dojść z żoną do porozumienia w sprawie
podziału majątku. Ona próbowała go wziąć na przetrzymanie. On nie chciał jej dać
rozwodu, ale ona jemu też nie. Nie mogli się rozwieść bez zgody drugiej strony.
Sprawa w sądzie skończyłaby się wzajemnymi oskarżeniami i sędzia wyrzuciłby ich z
sali.
– Współżycie im się nie układało?
– Na początku tak. Potem żyli jak pies z kotem.
– Podejrzewam, że dopiero po tym, jak zaczął się pan zabawiać z żoną
przyjaciela?
Twarz Marleya nie zmieniła właściwie wyrazu. Można powiedzieć, że
zesztywniała, jakby uwaga Masona zmroziła mu rysy. Po dłuższej chwili spokojnie
zaciągnął się dymem z papierosa i rzekł:
– Skąd to panu przyszło do głowy?
– Strzał w ciemno.
– Niech pan tego nie robi. Nie lubię tego.
Mason ostentacyjnie przysunął sobie kartkę papieru i zaczął szybko pisać.
– Co to? – spytał podejrzliwie Marley.
– Robię notatkę, by nie zapomnieć kazać detektywom zbadać sprawę pod tym
kątem.
– Trudno z panem dojść do porozumienia – stwierdził Marley.
– Nie tym, którzy są ze mną uczciwi – odparował Mason. – Nie lubię, kiedy
naprzeciw mnie siada facet i próbuje mi mącić w głowie.
– Lepiej niech pan posłucha, co mam panu do zaproponowania.
– Czekam na to od chwili, kiedy pan wszedł – zauważył Mason.
– Jak już mówiłem, uważam pana za świetnego adwokata. Wolałbym mieć pana
za sobą, niż przeciw sobie. Juanita jest ciągle żoną Wentwortha. Wydaje mi się, że
Penn nie napisał testamentu. To ona będzie likwidowała interes. Jako partner
Wentwortha, muszę się z nią rozliczyć.
– No i?
– To będzie dla mnie kłopot – odparł Marley.
– Dlaczego?
– Były rzeczy, o których Penn wiedział, ale które niedobrze by wyglądały
pokazane czarno na białym. Uczyniłem pewne posunięcia, uzgadniając je wcześniej z
Pennem, ale wszystko było na gębę, nie ma tego na papierze. Skąd mogłem wiedzieć,
że go ktoś załatwi?
– I co w związku z tym?
– Chciałbym mieć pana za sobą.
– Po co? – spytał Mason. – Chodzi o wstępne rozgrywki czy główną walkę?
– Wstępne rozgrywki – pospiesznie zapewnił Marley. – Jeśli o mnie chodzi, nie
będzie głównej walki. Chcę, aby reprezentował mnie pan w uporządkowaniu spraw
dotyczących partnerstwa.
– To wszystko?
– Tak.
– Ile gotów byłby pan za to zapłacić?
– Zanim zaczniemy ten temat, chciałbym więcej panu powiedzieć o mojej ofercie.
– O co chodzi?
– Nie przepadam za glinami. Zbyt długo tkwię w tym interesie. Przykro mi, że
Penna zabito, ale mój żal nic mu nie pomoże. Jego już nie ma, zostałem ja. Muszę
zatroszczyć się o siebie. Oto moja propozycja. Penna zabiła Mae Farr. Mam świadka,
który jest w stanie tego dowieść. W tej sprawie możemy dojść do porozumienia.
– Nie podobają mi się takie porozumienia – odparł Mason. – Pan ma same atuty.
– To nie tak, panie Mason, słowo daję. Wyłożyłem karty na stół. Mae Farr
załatwiła go. Osobiście uważam, że miała powód i sąd też tak pewnie będzie uważać,
ale byłoby dla niej o wiele lepiej, gdyby nie musiała stawać przed sądem. Widzi pan,
Penn zawsze próbował zaciągnąć ją do łóżka. Nie sądzę, żeby Mae była dziewicą, ale
nie zależało jej na Pennie. Może bawiło ją trzymanie go na dystans i przyglądanie się,
jak mu ślina cieknie. Niektóre kobiety to lubią.
– Niech pan mówi dalej – zachęcił Mason.
– Mam panu wkładać łopatą do głowy?
– Owszem.
– Pewna osoba, której nazwiska nie wspomnę, była wczoraj w jachtklubie od
późnej nocy do dzisiejszego ranka. Siedziała w samochodzie i czekała.
– Na co?
– A jak pan myśli?
– Nie wiem.
– Nieistotne, na co. Ważne, że czekała. Znała Penna, mnie i nasze jachty. Nie
znała Mae. Czekała w samochodzie i nastrój jej się pogarszał, bo sądziła, że chłopak
wystawił ja do wiatru. W pewnej chwili zobaczyła światła wpływającego jachtu.
Najpierw myślała, że to ten, na który czeka, ale potem zauważyła, że to moja „Atina”.
Mason odwrócił oczy i zaczął obserwować dym, unoszący się z papierosa
Marleya.
– Osoba, sterująca „Atiną”, nie była zbyt dobrym żeglarzem, miała kłopoty z
przybiciem do lądu, ale w końcu wyłączyła silnik i wyskoczyła z cumą. To była
kobieta, której nie znała, ale dobrze się jej przyjrzała. Później, kiedy usłyszała o
morderstwie, dodała jedno do drugiego, zadzwoniła do mnie i opisała tę dziewczynę.
Opis zgadza się z wyglądem Mae.
– No cóż – rzekł Mason – ona...
– Jeszcze chwileczkę – poprosił Marley, podnosząc dłoń. – Chcę przedstawić
sprawę zupełnie jasno. Mam zdjęcia z rejsów, na których jest Mae Farr. Dziewczyna
jest pewna, że to Mae była na mojej łajbie.
– I co?
– Sam pan wie, jaki skutek wywrą jej zeznania.
– Dla mnie to nie ma znaczenia.
– Ale może mieć znaczenie dla pańskiej klientki.
– Zeznania – oświadczył Mason – to jedno. Przesłuchanie to drugie. Proszę nie
zapominać, że mam prawo przesłuchać świadka. Już teraz przychodzi mi do głowy
mnóstwo pytań, które chciałbym zadać temu świadkowi. Jak poznam szczegóły
sprawy, dojdą następne.
– Pewnie. Właśnie o to chodzi. – Marley mówił coraz szybciej. – Jest pan
niebezpiecznym przeciwnikiem. Wiem o tym. Pewnie uda się panu wyciągnąć z tego
Mae. To ładna dziewczyna, a sędziowie przysięgli nie są niewrażliwi na urodę. Może
twierdzić, że broniła swego honoru. Nieraz się zdarzało, że kobieta przez wiele
miesięcy żyła z mężczyzną, potem go zabiła, a przed sądem z powodzeniem odpierała
zarzuty, mówiąc, że broniła honoru. Przysięgli mieli łzy w oczach, uniewinnili ją, a
potem prosili o numer telefonu. Jestem pewien, że panu się uda.
– Jeśli mi się uda – spytał Mason – to czemu mówi pan o porozumieniu?
– Po prostu dlatego, że jeśli osiągniemy porozumienie, nie dojdzie do rozprawy w
sądzie. Policja zajmie się Andersem i spróbuje jemu przypiąć to morderstwo. Nic im z
tego nie wyjdzie. Do pewnego miejsca wszystko się zgadza, ale dalej ani w ząb – bo
zrobiła to Mae, a nie on.
– Skąd ta pewność?
– Jak usłyszałem o swojej łajbie, pojechałem do klubu. I sprawdziłem, czy
rzeczywiście ktoś ją ruszał.
– Kiedy pan pojechał?
– Jakieś dwie-trzy godziny temu.
– I co pan stwierdził?
– Panie Mason – rzekł Marley – nie urodziłem się wczoraj.
– I co pan stwierdził? – powtórzył Mason.
– Że ktoś rozbił zamek i wypłynął jachtem. Zawsze po rejsie napełniam bak.
Sądząc na podstawie wskaźnika poziomu paliwa, jacht przepłynął jakieś dziesięć mil.
Wiem coś na temat odcisków palców, nauczyłem się tego w twardej szkole życia.
Poprószyłem proszkiem miejsca, gdzie były największe szanse ich znalezienia, czyli
ster, manetkę, przyciski włączające światła.
– I co pan znalazł? – zainteresował się Mason.
– Odciski palców.
– Czyje?
Marley wzruszył ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? To zadanie dla policji.
– Zatem jaka jest pana propozycja? – spytał prawnik.
– Z miejsca daję panu pięć tysięcy dolców, biorę szmatę nasączoną olejem i
ścieram wszystkie odciski na jachcie. Ponadto kupuję świadkowi bilet do Australii i
każę mu tam pozostać tak długo, dopóki ta sprawa się nie skończy. Pan natomiast
pomoże mi w sprawie rozliczenia się z wdową po Pennie.
– Nie może tego zrobić pierwszy lepszy prawnik?
– Mówiłem panu, że sprawa jest skomplikowana. Byłem nierozważny, za bardzo
polegając na ustaleniach ustnych. Prawie wszystkie interesy robiłem w ostatnim
czasie sam. Penn coraz więcej rzeczy składał na mnie.
– Uważa pan, że sprawę rozliczeń z wdową załatwię lepiej niż inni prawnicy? –
spytał Mason.
– Ma pan opinię i konieczną wiedzę. Jeśli Juanita będzie zbyt twarda, może pan
wywrzeć lekki nacisk. Dać jej do zrozumienia, że jeśli dojdzie do składania zeznań w
sądzie, wywlecze pan wszystkie jej sprawy. Penn miał coś na nią. Ona o tym wie.
– To cała propozycja?
Marley skinął głową.
– Przepraszam na chwilę – rzekł Mason i zadzwonił po Dellę Street.
Kiedy stanęła w drzwiach, powiedział:
– Ponieważ pan Marley będzie wkrótce wychodził, poinformuj Drake’a, że może
przyjść. I poproś go, żeby poczynił odpowiednie przygotowania do raportu na temat
wszystkiego, co się od tej chwili będzie działo. Podkreśl, że ma informować mnie o
wszystkim. Rozumiesz?
Sekretarka skinęła głową.
– Wszystko mu przekażę, panie Mason. Czy coś jeszcze?
Mason pokręcił głową i Della wyszła.
– Przepraszam, że przerwałem – rzekł Mason, odwracając się do Marleya. – A
wracając do pańskiej propozycji, nie podoba mi się.
– Mógłbym wyłożyć więcej kasy... ale niewiele więcej, ponieważ akurat nie
jestem przy forsie, a śmierć Penna...
– Nie chodzi o pieniądze.
– A o co?
– O to, co się za tym kryje.
– Czyli?
– Po pierwsze, ukrywanie dowodów.
Marley spojrzał na prawnika ze zdziwieniem.
– Chce pan powiedzieć, że ma pan cykora przed tym, co się robi codziennie przez
siedem dni w tygodniu?
– Może to pan nazwać, jak pan chce.
– Ależ... Nie musimy nic robić, po prostu możemy...
Mason pokręcił głową.
– Niech pan posłucha – nalegał Marley. – Sprawa jest uczciwa. Jesteśmy tu tylko
we dwóch. Może się pan nie bać pułapki. To uczciwy interes.
Mason znowu pokręcił głową.
– Na Boga! Nie powie mi pan, że zamierza zaczynać z tej beczki! Jeśli już, to
powinien pan dopilnować, aby świadek złożył zeznania na policji.
– Ma pan rację.
– Niech pan nie będzie głupcem. Biznes jest biznes. Pan dobrze wie, jak pilnować
własnego interesu.
– Z mojego punktu widzenia nie wydaje mi się, żeby miał mi pan coś do
zaoferowania.
– Uważa pan, że jestem gotów pana zdradzić – oburzył się Marley. – Że nie
można mi wierzyć?
– Po prostu nie jestem zainteresowany.
– Niech pan to przemyśli. Sam z pewnością dojdzie pan do wniosku, że nie
można się nie zgodzić. Anders wszystko wygadał. Teraz pan ma kłopot. Mae Farr ma
kłopot. Ja mam kłopot. Jeśli rozegramy to dobrze, wszyscy jakoś wybrniemy.
– Sam wolę rozgrywać swoje asy, Marley.
– Wiem, pan myśli, że blefuję. Myśli pan, że nie ma żadnego świadka, że
pojechałbym po prostu do portu, usunął odciski palców z jachtu, powiedział, że
wysłałem świadka do Australii i byłbym urządzony.
– Możliwe, że tak właśnie by było – zauważył Mason.
– Niech pan nie będzie głupcem.
– Postaram się – zapewnił Mason.
– Do licha, jeśli nie ma pan ani krztyny rozsądku, to nie chcę, żeby był pan moim
adwokatem. Uważam, że jest pan mocno przeceniany.
– Sam tak czasem myślę – powiedział Mason.
Marley ruszył do drzwi i zatrzymał się z ręką na gałce.
– Nie – rzekł, odwracając się do Masona – nie jest pan głupi. Jest pan sprytny.
Uważa pan, że uda się mnie wrobić. Chyba się pan przeliczył.
Marley zatrzasnął drzwi za sobą.
Mason podniósł słuchawkę aparatu na biurku i powiedział do telefonistki:
– Proszę poprosić Dellę do telefonu.
Prawie natychmiast usłyszał głos Delli.
– O co chodzi, szefie?
– Czy zrozumiałaś moje instrukcje dla Paula Drake’a?
– Tak myślę. Chciałeś, żeby ktoś śledził Marleya?
– Tak. Byłem ciekaw, czy zrozumiesz.
– W holu będzie dwóch detektywów. Trzeci – kobieta – jest w windzie. Wskaże
Marleya tym z holu. Drake musiał szybko to zorganizować, ale mu się udało.
– Dobra dziewczynka – pochwalił ją Mason.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Brakowało dziesięciu minut do piątej, kiedy Paul Drake wszedł do biura Masona
z raportem.
– Marley – rzekł – prosto stąd udał się do Balkan Apartments na Windstrom
Avenue. Tak długo dzwonił do mieszkania Hazel Tooms, że w końcu dotarło do
niego, że jej nie ma. Potem wyruszył w kierunku przystani na Figueroa Street. Moi
ludzie go śledzą. Czy ta Tooms coś ci mówi?
– Jeszcze nie – odparł Mason. – Sprawdź ją. Zorientuj się, czy nie jest
pielęgniarką.
– Okay. Jest jeszcze coś innego. Policja znalazła pistolet, z którego zastrzelono
Wentwortha.
– Są pewni?
– Tak. Porównali kule.
– Gdzie go znaleźli?
– To ciekawe. Właśnie tam, gdzie Anders, jak powiedział, go wyrzucił.
– Nie rozumiem, co masz na myśli.
– W tym miejscu szosa jest jakieś dwa i pół do trzech metrów wyżej niż teren
wokół. Po każdej stronie drogi biegnie głęboki rów.
– Wiem – wtrącił Mason. – Jak się to stało, że znaleźli pistolet i gdzie go
znaleźli?
– Anders stanął koło samochodu i rzucił, jak mógł najdalej. Przypuszczalnie
pistolet odbił się od słupa wysokiego napięcia i wpadł do rowu. Wkrótce potem
zaczął padać deszcz i w rowie zebrało się dużo wody. Kiedy pogoda jest deszczowa,
woda w rowie ma z pół metra głębokości. Dziś po południu woda opadła i jakiś
sprytny fotoreporter, który miał zrobić zdjęcia twoich śladów, znalazł go na dnie.
Pistolet jest kalibru trzydzieści osiem. Policja wystrzeliła z niego kulę i porównała ją
z tą, która zabiła Wentwortha. Obie wystrzelono z tej samej broni.
– Co na to Anders?
– Nie wiem – odparł Drake. – Zresztą to i tak nieważne, co powie. Wpadł jak
śliwka w kompot.
– Mają numer?
– Chyba tak. Nie zapominaj, Perry, że to wiadomości z ostatniej chwili. Mój
znajomy z gazety przekazał mi je w locie.
– No cóż – zauważył Mason – Przypuszczam, że teraz uwolnią Mae. Wypisałem
pozew habeas corpus.
– Zechcą ją zatrzymać jako świadka – rzekł Drake.
– Tak i nie. Jej zeznania to obosieczna broń. Kiedy przypną to morderstwo
Andersowi, będzie musiał przytoczyć okoliczności usprawiedliwiające albo
łagodzące. Czyli to jemu będzie zależeć na tym, by mieć Mae pod ręką. Jest
ważniejsza dla obrony niż oskarżenia. Słuchaj, Paul, zajmij się tą Tooms, dowiedz się
o niej wszystkiego, co tylko możliwe. Spróbuj wyskrobać jeszcze coś na temat
Eversela. A co z panią Wentworth? Przypuszczam, że policja ją sprawdza?
– Pewnie tak. Wkrótce po dwunastej udała się do biura prokuratora okręgowego i
siedziała tam z godzinę. Z tego, co wiem, powiedziała, że żałuje tego, co się stało, że
jest jej przykro, przyznaje, że się z mężem poróżnili, nie ma zamiaru udawać, że
pozostawali w przyjaźni, kłótnie na temat podziału majątku były bardzo ostre, ale
jego śmierć była dla niej szokiem. Mój znajomy dziennikarz podrzucił mi kilka
fotografii, między innymi Juanita Wentworth wysiadająca z samochodu przed
budynkiem sądu.
– Dlaczego akurat jak wysiada?
– Reporterzy mają tak robić zdjęcia – odparł Drake – żeby było widać jak
największy fragment nóg. Nie można prosić wdowy, żeby tak pozowała. To
niesmaczne. Zatem robią „prawdziwe zdjęcie”, jak wysiada z auta.
– Rozumiem – rzekł Perry Mason. – A co powiesz na temat jej zeznań? Czy w
biurze prokuratorskim przesłuchano ją bardziej szczegółowo, czy skoncentrowali się
na najważniejszych sprawach?
– Nie wiem dokładnie... – Drake urwał i spojrzał na wchodzącą do gabinetu Dellę
Street, po czym szybko dokończył: – o czym rozmawiali Perry.
– Przyszła Mae Farr – oznajmiła Della.
– Lepiej wyjdź, Paul. – Mason wskazał głowa drzwi. – Chcę ją o coś zapytać.
Jeśli nie ma przy rozmowie osób postronnych, takich jak ty, chroni ją tajemnica
zawodowa. W przeciwnym wypadku treść rozmowy może być ujawniona, a to
mogłoby później okazać się kłopotliwe. Zajmij się tym, o co prosiłem.
– W porządku Perry – rzekł Drake. – A ty lepiej wykorzystaj okazję, jak tylko się
da.
– To znaczy?
– To znaczy, że Mae teraz jest na wolności, ale mam przeczucie, że niedługo
będzie się nią cieszyć.
– Dlaczego, Paul?
– Tak mi to wygląda – odparł Drake. – No, idę, Perry.
– Do zobaczenia – rzekł Perry i skinął na Dellę.
Della wprowadziła Mae Farr. Dziewczyna podeszła do biurka adwokata i,
nadrabiając nieco miną, spytała:
– Jeszcze ze sobą rozmawiamy, czy nie?
– Dlaczego nie? – zdziwił się Mason. – Niech pani siada i zapali.
– Będę potrzebna? – spytała Della.
Mason pokręcił głową.
– Przypilnuj, żeby nikt nam nie przeszkadzał – poprosił.
– Zamykam już biuro – odparła Della i szybko wyszła.
– Dlaczego nie mielibyśmy ze sobą rozmawiać? – spytał Mason.
– Obawiam się, że miał pan przeze mnie kłopoty.
– Nie szkodzi. Przyzwyczaiłem się. Co pani powiedziała policji?
– Nic.
– Co to znaczy?
– To, co powiedziałam. Nic kompletnie.
– Czy przeczytali pani zeznanie Andersa?
– Najpierw poinformowali mnie o tym, co powiedział, dorzucając to i owo od
siebie, a potem pokazali mi podpisane zeznania, które różniły się dość znacznie od
tego, co mówili.
– A pani nic im nie powiedziała?
– Absolutnie nic. Powiedziałam, że jestem pracującą dziewczyną, która musi
dbać o opinię i nie mam zamiaru składać żadnych zeznań.
– Co oni na to?
– Że, przyjmując takie stanowisko, tylko się pogrążam. Powiedziałam im, że nic
nie szkodzi. Wręczyli mi wezwanie do stawienia się przed wielką ławą przysięgłych.
Powiedzieli, że wtedy będę musiała mówić. Czy to prawda?
– Bardzo możliwe. Jeśli pani go nie zabiła, to lepiej będzie mówić.
– Nie zabiłam go.
– A Anders?
– Nie wierzę, że to zrobił, ale jeśli nie on, to kto?
– Wróćmy do wydarzeń ostatniej nocy. Razem wyruszyliśmy do miasta. Potem
pani mnie wyprzedziła. Co robiła pani od tej chwili?
– Pojechałam do miasta.
– Udała się pani prosto do domu?
– Tak.
– I co potem?
– Dziś rano przyszli policjanci z wydziału zabójstw, wyciągnęli mnie z łóżka i
zatrzymali w celu przesłuchania.
– Czy przypadkiem – spytał Mason – jak się rozstaliśmy, pani nie wróciła do
jachtklubu?
– Ależ skąd! Dlaczego pan pyta?
– Ktoś próbował wmówić mi, że tak było.
– Kto?
– Mężczyzna nazwiskiem Marley. Zna go pani?
– Och, Frank – powiedziała z pogardą, a po chwili zapytała: – A co on o mnie
wie?
– Nie zna go pani?
– Znam. Chodziło mi o to, co wie na temat mojej bytności w jachtklubie.
– Mówi, że była tam pani i wypłynęła jego jachtem.
– Nonsens. Pewnie sam to zrobił i próbuje teraz zrzucić to na kogoś innego.
– Dlaczego pani myśli, że to on wypłynął jachtem?
– Ponieważ ma pokrętny umysł i nie potrafi do niczego podejść wprost. Do celu
zawsze zbliża się drogą okrężną. Jeśli chce się wiedzieć, dokąd idzie, należy patrzeć
w przeciwną stronę.
– Rozumiem – odparł Mason z uśmiechem.
– Ale jest sprytny – dodała pospiesznie. – Proszę tego nie przeoczyć.
– Dobrze go pani zna?
– Tak.
– Często się widywaliście?
– Zbyt często – przyznała.
– Nie lubi go pani?
– Nienawidzę.
– Uporządkujmy pewne sprawy, Mae. Dobrze pani znała Penna Wentwortha?
– Zbyt dobrze.
– A jego żonę?
– Nigdy jej nie spotkałam.
– Czy Frank Marley uwodził żonę Wentwortha?
– Skąd mam wiedzieć?
– Nie ma pani własnych wniosków na ten temat?
– Gdyby Juanita Wentworth zostawiła drzwi otwarte, Frank Marley na pewno by
wszedł.
– Dlaczego go pani nienawidzi? – zapytał adwokat. – Czy kiedykolwiek narzucał
się pani?
– Pewnie! I nigdy nic mu z tego nie przyszło.
– Czy właśnie dlatego go pani nienawidzi?
– Nie. – Spojrzała Masonowi prosto w oczy i rzekła: – Będę z panem szczera. Nie
mam nic przeciwko temu, żeby mężczyźni mnie podrywali. Nawet lubię, jeśli robią to
w odpowiedni sposób. Nie znoszę, jeśli jęczą albo próbują odwoływać się do mojej
litości. Franka nie lubię, ponieważ jest nieuczciwy... nie, nawet nie chodzi o
nieuczciwość. Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś obchodzi prawo, jeśli robi to
sprytnie. Znam mężczyzn, których nie można by nazwać całkiem uczciwymi.
Niektórzy z nich byli dla mnie fascynujący. U Franka nie lubię jego upodobania do
snucia podstępnych intryg. Z nim nigdy nic nie wiadomo. Jest grzeczny i miły, niby
to otacza cię po przyjacielsku ramieniem, a w dłoni ma nóż. Bez mrugnięcia okiem
wbije ci go po rękojeść. Nigdy nie podnosi głosu, nie traci głowy.
– Porozmawiajmy chwilę o pani – zmienił temat Mason.
– O czym?
– O, jest wiele tematów. Na przykład, co zdarzyło się na pokładzie „Pennwenta”.
– O co chodzi?
– Kiedy pani opowiadała mi o tym, był z panią przyjaciel.
– No i?
– Czy ze względu na niego nie naciągnęła pani trochę faktów?
Mae spojrzała prosto w oczy Masonowi i odparła:
– Nie. Trzeba by czegoś więcej niż Hal Anders, żebym zaczęła kłamać. Powiem
panu coś o sobie. Drogo płacę za to, że żyję po swojemu. Wyjechałam z North Mesa,
ponieważ nie mogłam tego robić. Mam własny kodeks, własne kredo, własne
pomysły na życie. Próbuję im być wierna. Nienawidzę hipokryzji. Lubię uczciwą grę.
Chcę żyć na swój sposób i jestem gotowa pozwolić żyć innym tak, jak oni tego chcą.
– A co z Andersem?
– Anders chciał, żebym wyszła za niego za maż. Przez jakiś czas myślałam, że to
zrobię. Potem zmieniłam zdanie. Nienawidzę słabych mężczyzn.
– Co jest z nim nie w porządku?
– A co jest w porządku? – spytała z goryczą, a po chwili dodała: – Wszystko
okay, tylko nieustannie potrzebuje kogoś, kto by poklepywał go po plecach i mówił,
że świetnie sobie radzi, że jest wspaniałym facetem i tak dalej. Proszę tylko spojrzeć,
jak to wyglądało w tej sprawie. Powiedział mu pan, co ma zrobić. Powiedział pan, że
ma iść do hotelu i czekać na telefon. Czy to zrobił? Nie, nie dojechał nawet do hotelu.
Musiał kogoś innego poprosić o radę. Z nim jest właśnie ten kłopot. Nigdy nie
nauczył się stać na własnych nogach i radzić sobie samemu.
– Nie jestem pewien, czy nie osądza go pani zbyt pochopnie.
– Możliwe – przyznała.
– Czy nie jest tak, że próbował dawać pani rady, mieszać się w pani życie, a pani
się to nie podobało, ale w rzeczywistości bardzo pani na nim zależy i tym bardziej
próbuje pani rozdmuchać swoją niechęć, im mniej jest podstaw?
Uśmiechnęła się i odparła:
– Może to prawda. Zawsze go nie cierpiałam, bo był za dobry. W szkole dawano
go za wzór. Nie pił, nie palił, nie uprawiał hazardu, pilnie pracował, był miły dla
starszych pań, nie zalegał z opłatą klubową, miał porządnie obcięte włosy i czyste
paznokcie. Czytał tylko najlepsze książki, słuchał najlepszej muzyki, hodował
najlepsze bydło i najlepiej je sprzedawał. To, co robi, jest zawsze precyzyjnie
zaprogramowane i szczegółowo opracowane. I zawsze opiera się na czyjejś radzie.
Ogrodnik doradza mu, jak zagospodarować ogród, prawnik konsultuje umowy,
urzędnik w banku – jak ulokować oszczędności. A mnie to strasznie męczy. On jest
zawsze taki aktywny, gotów dowiedzieć się czegoś nowego. Zawsze ma rację, ale
tylko dlatego, że posłuchał rady kogoś, kogo zna. Zazwyczaj wie, czyja rada jest
najlepsza, i stosuje się do niej.
– Czy wszyscy tak nie postępujemy? – spytał Mason. – W każdym razie w
większym lub mniejszym stopniu?
– Ja nie – odparła Mae Farr ostro i dodała z uczuciem: – I nie chcę.
– Nie życzyła sobie pani, aby Anders odwiedził panią w mieście?
– Zgadza się. To miło z jego strony, że zaofiarował się pokryć czek, ale sama
potrafię prowadzić swoje życie. Jeśli w coś wpadnę, chcę wydostać się własnymi
siłami. Jeśli nie mogę, to wolę pozostać tam, gdzie wpadłam. Nie chcę, żeby Hal
Anders pędził do miasta, wyciągnąć mnie z rynsztoka, a potem wyczyścił mi ubranie
z błota, uśmiechnął się do mnie słodko i zapytał: Może zechcesz teraz, Mae, wyjść za
mnie za mąż i żyć szczęśliwie do końca swoich dni?
– Ciągle chce się z panią ożenić?
– Oczywiście. Kiedy wbije sobie coś do głowy, to trudno mu to wybić.
– A pani nie chce?
– Nie. Chyba jestem niewdzięczna. Wiem, że tkwię po uszy w kłopotach.
Przypuszczam, że pomoże mi finansowo i będzie moralnym wsparciem, w związku z
tym powinnam być wdzięczna i paść mu w ramiona, kiedy to wszystko się skończy.
Dla pana prywatnej informacji, panie Mason, powiem, że niczego takiego nie
zamierzam zrobić.
– W porządku. Porozmawiajmy na temat tego, co stało się na jachcie.
– Już panu powiedziałam.
– Mówiła pani, że był w bieliźnie.
– To prawda.
– Kiedy znaleziono ciało, było kompletne odziane.
– Nic na to nie poradzę. Kiedy do niego strzelano, miał na sobie tylko bieliznę.
– Jak to wszystko się stało?
– Powiedział, że wieczorem wypływa w rejs, i zapytał, czy nie będę miała nic
przeciwko temu, jeśli pójdzie przebrać się w kombinezon. Wyjaśnił, że musi coś
zrobić przy silnikach. Wyszedł do afterpiku, aby się przebrać. Drzwi zostawił
otwarte, o czym nie wiedziałam. Idąc w kierunku maszynowni, mogłam widzieć
wnętrze afterpiku. Może to go natchnęło myślą, żeby popracować nade mną zamiast
nad silnikiem.
– Głośno pani krzyczała?
– W ogóle nie pamiętam, że krzyczałam. To Hal mi powiedział. Chyba oszalał.
Wydaje mi się, że trochę klęłam, kopałam, drapałam i gryzłam. Jeśli krzyczałam, to
na Penna, a nie wołałam pomocy. Zawsze polegałam tylko na sobie.
– Była pani zdenerwowana, wpadła pani w histerię?
– Ja? – zdziwiła się.
– Tak.
– Dobry Boże, nie! Byłam wciśnięta w kąt i zaczynało mnie to męczyć. Nie
wiem, ile bym jeszcze wytrzymała. Ale, panie Mason, nie pierwszy raz zdarzyło mi
się bronić przed mężczyzną i pewnie nie ostatni.
– Czy pani nie wyzwala w mężczyznach pragnienia użycia siły?
– Nie sądzę – odparła. – Często mężczyźni uciekają się do taktyki jaskiniowców,
ponieważ wiele kobiet to lubi. Ja nie. Gdy tylko mężczyzna zaczyna mnie ustawiać,
marzę o tym, żeby walnąć go pierwszym przedmiotem, który wpadnie mi w ręce.
Wydaje mi się, że mam w związku z tym więcej kłopotów niż przeciętna dziewczyna,
bo lubię być niezależna, a mężczyźni tego nie lubią. Wiele kobiet mówi „nie” w taki
sposób, że facetowi się to podoba. Kiedy ja mówię „nie”, to znaczy „nie”. Nie
zastanawiam się, czy mu się to podoba, czy nie.
– Kiedy ostatni raz widziała pani Franka Marleya?
– Tydzień temu, w niedzielę.
– Gdzie to było?
– Popłynęliśmy w rejs, w kilka osób.
– Razem z Wentworthem?
– Tak.
– „Pennwentem”?
– Nie. Jachtem Marleya, „Atiną”. Zrobiliśmy krótki wypad do Cataliny.
– Umie pani sterować?
– Tak. To ja sterowałam całą powrotną drogę. Szkoda, że nie lubię Marleya tak,
jak lubię jego łajbę. Jest cudowna.
– A co może pani powiedzieć na temat swoich kontaktów z Wentworthem?
– Spotkaliśmy się jakiś czas temu. Pracowałam u niego. Zauważyłam, że
interesuje się mną. Zaprosił mnie na rejs. Wie pan, jakie bywają rejsy. Powiedziałam
mu, co myślę, nie owijając w bawełnę. On na to, że nie ma nic przeciwko i pragnie
tylko mojego towarzystwa. Popłynęłam. Dobra. Penn chciał założyć biuro
bukmacherskie. Było to niezgodne z prawem, ale twierdził, że załatwił wszystko z
policją. Chciał, żebym była w biurze, aby nadać mu klasę i pilnować Marleya.
Wiedział, że nie dam się omotać Marleyowi, a nie całkiem mu ufał. Frank zajmował
się głównie transakcjami pieniężnymi. Penn uważał, że byłoby dobrze mieć kogoś,
kto by go popilnował. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy Frankowi przypadł do
gustu ten pomysł. Myślę, że gdyby przejrzeć jego rachunki, niejedno wyszłoby na
jaw. Powiedziałam o tym Pennowi.
– I co na to Penn?
– Niewiele. Powiedział, że nie mam racji, ale widziałam, że nie wychodziło mu to
z głowy.
– A jak pani wyjaśni to, że płacił za pani sukienki?
– Wpadam w furię, ile razy o tym pomyślę. Od początku do końca była to sprawa
czysto służbowa. Wentworth miał nie płacić, chyba że coś by się stało i nie
mogłabym zacząć pracować. Rachunki za moją odzież miały być płacone ratami z
mojej pensji. Wszystko zostało wyjaśnione w banku przy zakładaniu konta. Mówiłam
panu, że w tym nie było nic prywatnego.
– Ale w końcu pani nie płaciła za suknie?
– Oczywiście, że nie. Nie zaczęłam przecież pracować. Zmieniła się gwałtownie
polityka miasta. Ci, którzy sadzili, że rządzą miastem, zostali przeniesieni do innych
okręgów. Penn nie zrezygnował ze swojego pomysłu, ale postanowił trochę odczekać
i nawiązać nowe kontakty.
Przynajmniej tak było, kiedy przedstawił mi swoją propozycję. Ja wtedy byłam
bez pracy. Miałam nie otrzymywać regularnej pensji, dopóki nie otworzą biura.
Miałam spędzać dużo czasu z Pennem i spotykać jego znajomych. Penn miał co trzy
tygodnie wysyłać mojej siostrze czek i płacić za moje utrzymanie. Ja z kolei
musiałam kupić wystarczająco dużo ubrań, aby robić dobre wrażenie. Można
powiedzieć, że oczekiwał ode mnie bycia hostessą na rejsach.
Nie musiał mi nikt mówić, jak to wyglądało. Dobrze wiedziałam, że Penn ma
nadzieję, że stanę się od niego zależna i w końcu zostanę jego kochanką. Miałam w
nosie, co on myśli. Wiedziałam, o co mi chodzi. Niczego nie udawałam; z miejsca
wyłożyłam kawę na ławę. Ale jemu wydawało się, że zmienię zdanie.
– Co na to pani rodzina? – spytał Mason.
– Tu właśnie był pies pogrzebany. Nie miałam pracy i nie mogłam znaleźć
niczego ciekawego. Tutaj widziałam szansę na niezłe zarobki. Zdawałam sobie
jednak sprawę, że jeśli będzie nalot policji, mogę znaleźć się przed sądem. Liczyłam
na to, że nic mi nie zrobią, ale nie miałam pewności. Wiedziałam, że bardzo mamę
bolałoby, gdyby wiedziała, w co jestem zamieszana. Nie chciałam kłamać, więc
przestałam pisać. Zdawałam sobie jednak sprawę, że Sylwia potrzebuje wsparcia
finansowego, więc zorganizowałam to tak, że Penn miał wysyłać im trochę pieniędzy,
dopóki nie będę otrzymywać regularnej pensji. Sądziłam, że wówczas sama będę
mogła posyłać im pieniądze. To cała historia.
– Dobra, jeśli prawdziwa.
Oczy Mae Farr pociemniały z gniewu.
– Niech się pani nie denerwuje – uspokoił ją Mason. – Interesuje mnie
szczególnie, co stało się po tym, kiedy się rozstaliśmy. Jest świadek, który zezna, że
wypłynęła pani jachtem Marleya.
– Ja???
– Tak.
– Kiedy?
– Niedługo po naszej wyprawie do klubu.
– To nieprawda.
– Świadek twierdzi, że tak było.
– Kłamie. Po co byłby mi potrzebny jacht Marleya?
– Zamiast jechać do hotelu, Hal Anders wrócił na „Pennwent” i wypłynął na
morze, kierując się ku Ensenadzie; pani mogła popłynąć jachtem Marleya, aby wziąć
Andersa na pokład. „Atina” jest co najmniej dwa razy tak szybka jak „Pennwent”.
– To absurd. Hal pojechał od razu do North Mesa, aby zasięgnąć rady swojego
prawnika.
– Naturalnie, że pojechał do North Mesa. Nie jestem tylko pewien, czy od razu.
– No cóż, ja powiedziałam panu prawdę.
Mason wstał, wziął kapelusz, i rzekł:
– W porządku. Niech pani będzie.
– Co mam robić? – spytała.
– Niech pani wraca do swojego mieszkania i zachowuje się jakby nigdy nic. Na
pewno znajdą tam panią dziennikarze. Ludzie będą zadawali pytania. Fotografowie
będą chcieli, żeby pani pozowała do zdjęć. Niech się pani zgodzi na zdjęcia. Proszę
pamiętać, że dziennikarze tym zarabiają na życie. Muszą szukać ciekawego materiału,
starać się o zdjęcia, wywiady. Jeśli zdobędą coś interesującego, szef klepie ich po
ramieniu. Jeśli nic nie przyniosą, szef marszczy brwi. Zatem niech pani da im coś
wartego zachodu. Niech pani pozuje do zdjęć tak, jak poproszą, i tyle razy, ile będą
chcieli, i cały czas mówi, że nie będzie dyskutowała na temat sprawy.
– Rozumiem – odparła.
– Reporterom – rzekł Mason – może pani opowiedzieć wszystko o swoim
romansie z Halem Andersem.
– Nie było żadnego romansu.
– Właśnie to ma im pani powiedzieć. Niech im pani przedstawi to tak, jak
przedstawiła to pani mnie.
– Że jest słaby i zawsze polega na cudzych radach...
– Nie, nie to – przerwał adwokat. – Raczej że jest wyjątkowym chłopakiem, który
nigdy nie robi błędów, i że to panią zmęczyło. Chciała pani przyjechać do miasta i
zacząć żyć własnym życiem. Proszę im powiedzieć o propozycji Wentwortha, żeby
pani pracowała u niego, ale niech się pani nie wygada z tym, że miało to być biuro
bukmacherskie. Proszę tylko powiedzieć, że chciał otworzyć biuro w centrum, że nie
mówił pani wiele o przyszłych obowiązkach, z wyjątkiem tego, że miała pani
zajmować się inwestycjami. Ani słowa na temat tego, co się wczoraj wydarzyło.
Wprawdzie pani chciałaby o wszystkim opowiedzieć, ale adwokat pani zabronił.
– Innymi słowy mam dać im coś, z czego mogliby zrobić artykuł – podsumowała.
– Tak jest.
– Okay, zrobię tak.
– Jak się pani czuje? – spytał Mason. – Nie jest pani przygnębiona, nie ma
rozstrojonych nerwów?
– To część gry – odparła z uśmiechem. – Czasem jest się na górze i wszystko się
układa. Kiedy indziej jest się na dnie. Nie ma sensu tym się zamartwiać.
Pod wpływem impulsu wyciągnęła do Masona rękę i uśmiechnęła się.
– Dobranoc, panie Mason – rzekła.
Mason, trzymając jej dłoń, spoglądał przez chwilę w jej oczy.
– Czy próbowali panią zastraszyć, byli brutalni? – zapytał.
– Czy próbowali? – zaśmiała się. – Wszyscy wrzeszczeli na mnie, kazali
odgrywać to, co zdarzyło się na jachcie, a kiedy nie udało im się nic osiągnąć,
oskarżyli mnie, że byłam kochanką Penna, co ukrywałam przed Halem, bo chciałam
zostać jego żoną i urządzić się na całe życie. Chyba wszystkiego próbowali, panie
Mason.
Mason wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Tak sądziłem. Okay, niech pani już idzie. Pamięta pani wszystko, co mówiłem?
– Pewnie – odparła.
Rzuciła mu jeszcze uśmiech od progu, a potem słychać było tylko stukanie
obcasów, kiedy szła do windy.
Mason włożył kapelusz, zajrzał do sekretariatu i powiedział:
– Wychodzę, Dello. Zamów sobie jakąś kolację i nie oddalaj się od telefonu.
Della sięgnęła po jego prawą dłoń i zaczęła ją gładzić.
– Będzie pan ostrożny, szefie?
Uśmiechając się do niej, pokręcił głową.
Della zaśmiała się.
– Mogłam darować sobie tę prośbę. Ale miej oczy otwarte i daj znać, jeśli będę
mogła ci jakoś pomóc.
– Dobrze, Dello, ale nie chcę, żeby wciągnęli cię w tę sprawę. Dali Mae Farr
wezwanie do stawienia się w sądzie. Mnie przypuszczalnie też wezwą.
– A mnie?
Mason skinął głową.
– Co im powiemy?
– Nie popełnimy krzywoprzysięstwa, ale nie będziemy ułatwiać im zadania. I
będziemy bronić interesów naszej klientki. Ogólnie rzec biorąc, będziemy twierdzić,
że niemal wszystko, o co zapytają, jest chronione tajemnicą zawodową i wielka ława
przysięgłych nie może w to wnikać. To ruszy lawinę wątpliwości w kwestiach
technicznych. Nie martw się, Dello, wybrniemy z tego.
– Pewnie chcesz, żebym trzymała buzię zamkniętą.
– Jak ostryga.
– W czasie przypływu?
– Co to za różnica? – spytał adwokat.
– Ostrygi zbiera się przy odpływie.
– Racja. Czyli jak ostryga w czasie przypływu.
Ledwie za Masonem zamknęły się drzwi, zadzwonił telefon. Della podniosła
słuchawkę i powiedziała:
– Słucham.
– Cześć, piękna – powitał ją Paul Drake. – Chcę mówić z szefem.
– Właśnie wyszedł. Myślę, że szykował się na jakąś akcję.
– Och! Czekałem z nadzieją, że zadzwoni do mnie po wyjściu Mae Farr.
Prokurator okręgowy ruszył całą parą. Gazety nie wymieniły żadnych nazwisk,
ponieważ się boją, ale wymieniło je biuro prokuratorskie. Twierdzą, że mogą
udowodnić, że wczoraj w nocy Mason pojechał poszukać tej broni, że mają zamiar
wezwać go przed ławę przysięgłych i że w tym czasie będzie pod obserwacją.
– Do licha! – wykrzyknęła Della. – Muszę złapać go, zanim dotrze do windy!
Rzuciła słuchawkę i pobiegła do windy. Kilkakrotnie nerwowo przycisnęła guzik,
a kiedy otworzyły się drzwi, wydyszała:
– Jak najszybciej na parter. Muszę tam natychmiast dotrzeć.
Windziarz uśmiechnął się, kiwnął głową i lekceważąc zdziwione spojrzenia
pozostałych pasażerów i prośby o zatrzymanie się na innych piętrach, zjechał na sam
dół.
Della rozepchnęła ludzi, ruszyła biegiem w kierunku wyjścia na ulicę i zobaczyła
Masona, wsiadającego akurat do taksówki jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej.
Zawołała, ale nie mógł jej usłyszeć. Taksówka zjechała na ulicę. Dwóch mężczyzn w
cywilu, siedzących w aucie zaparkowanym przed hydrantem, również zjechało na
ulicę i ustawiło się tuż za taksówką.
Della rozejrzała się, ale nie było ani śladu innej taksówki. Samochody
zmierzające w jej stronę stanęły na czerwonym świetle, a taksówka z Masonem i
samochód z dwoma policjantami skręciły w prawo i zniknęły z widoku.
Della Street odwróciła się i wróciła powoli do biura.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Mason wysiadł z taksówki blok przed Balkan Apartments i ostrożnie się
rozejrzał. Policjanci w cywilu, którzy go śledzili, przejechali, nie patrząc w jego
kierunku. Prawnik podszedł do wejścia i poszukał na domofonie nazwiska Hazel
Tooms.
Gdy przyciskał guzik koło jej nazwiska, do drzwi podszedł mężczyzna i sięgnął
do kieszeni po klucz.
Usłyszeli brzęczyk zwalniający zamek, mężczyzna pchnął drzwi i wszedł na
klatkę. Mason wszedł za nim, wyminął go, wsiadł do windy i wjechał na piąte piętro.
Numer 521 był przy końcu korytarza. Adwokat delikatnie zastukał.
Młoda kobieta, która otworzyła drzwi, była wzrostu powyżej przeciętnego i
nosiła się bardzo prosto. Miała na sobie spodnium. Była brunetką z niebieskimi
oczami, na włosach miała zrobione pasemka. Zmierzyła Masona ostrożnym
spojrzeniem, nie była jednak zdenerwowana ani wystraszona. Sprawiała wrażenie
osoby, która w razie konieczności potrafi zadbać o siebie.
– Nie znam pana – rzekła.
– Pragnę to od razu naprawić – odparł Mason, zdejmując z głowy kapelusz i
kłaniając się.
Przyjrzała mu się od stóp do głów, po czym rzekła:
– Proszę.
Gdy Mason wszedł do mieszkania, dziewczyna zamknęła drzwi, wskazała mu
fotel, ale sama nie usiadła, tylko stała tyłem do drzwi, z ręką na gałce.
– W porządku – rzekła. – O co chodzi?
– Nazywam się Mason. Czy to coś pani mówi?
– Nie. Jeśli to ma być podryw, możesz sobie darować. Nie umawiam się z
obcymi.
– Prowadzę dochodzenie – wyjaśnił adwokat.
– Aha.
– Mam powód wierzyć, że ma pani pewne informacje, które mnie interesują.
– Na jaki temat?
– „Pennwenta”.
– A o co chodzi?
– Kiedy pani widziała ostatnio ten jacht i kiedy widziała pani ostatnio „Atinę”
Franka Marleya?
– Detektyw?
– Niezupełnie.
– Zatem dlaczego to pana interesuje?
– Reprezentuję kogoś, kto pragnie się tego dowiedzieć.
– A co ja będę z tego miała?
– Nic.
Odeszła od drzwi i usiadła naprzeciw Masona. Założyła nogę na nogę, obejmując
kolano splecionymi dłońmi.
– Przepraszam za ostrożność – rzekła – ale tyle się słyszy o mężczyznach, którzy
wchodzą do mieszkania, a potem dają kobiecie po głowie albo ją duszą. Wolałam nie
ryzykować.
– Czy wyglądam na jednego z takich zbirów?
– Nie wiem, jak oni wyglądają.
Mason roześmiał się.
– Dobrze. Wróćmy do mojego pytania – powiedział.
– Na temat jachtu?
– Tak.
– Co chce pan wiedzieć?
– Kiedy ostatnio widziała pani jacht Marleya?
– Doprawdy, panie Mason – odparła z uśmiechem – wolałabym wrócić do
mojego pytania.
– Czyli?
– Co będę z tego miała.
– To, co pani powiedziałem za pierwszym razem. Nic.
– Dlaczego więc miałabym na nie odpowiedzieć?
– Spójrzmy na to inaczej – zaproponował adwokat z błyskiem w oku. – Dlaczego
nie miałaby pani odpowiedzieć?
– Bliższa koszula ciału, niż suknia.
– W porządku – odparł. – Wyłożę karty na stół.
– Najpierw proszę o asy.
– Jestem prawnikiem. Reprezentuję panią Mae Farr w związku z...
– Ach, to pan jest Perry Mason!
Skinął głowa.
– Dlaczego pan nie powiedział tego od razu?
– Uważałem, że nic mi to nie pomoże w sprawie, w której przyszedłem.
Dziewczyna przechyliła głowę na bok i przyglądała mu się ze zmarszczonymi
brwiami.
– To pan jest Perry Mason – powtórzyła.
Mason nic nie odpowiedział.
– Myśli pan, że mam jakąś interesującą pana informację. Czy ta informacja nie
wpakuje mnie w kłopoty?
– Nie wiem.
– Proszę posłuchać – rzekła. – Nie chcę być świadkiem w sądzie.
– Teraz nie jest pani w sądzie.
– Może pan sprawić, że będę.
– Ale nie muszę.
– Przyrzeknie pan, że mnie pan nie wezwie?
– Nie.
Przez chwilę dziewczyna pieściła swoje kolano czubkami palców, patrząc przed
siebie niewidzącym wzrokiem i rozważając sytuację. W końcu spojrzała prawnikowi
w twarz i rzekła:
– W porządku, zaryzykuję. Lubię ryzyko.
Mason rozsiadł się wygodnie w fotelu i przestał patrzeć na Hazel Tooms, aby nie
czuła się skrępowana.
– Nie chcę stawać jako świadek przed sadem – wyjaśniła – ponieważ boję się, że
sprytny prawnik mógłby mnie łatwo ośmieszyć. Od zawsze uwielbiam sporty: tenis,
jazdę konną, narciarstwo, a szczególnie żeglarstwo. Nie dostaje się zaproszeń na
jachty, jeśli przebywa się w towarzystwie biednych, ale cnotliwych młodych
mężczyzn. A ja mam kota na punkcie jachtów. Ile razy szykował się rejs do Cataliny,
umawiałam się z tyloma żeglarzami, z iloma tylko zdołałam. Jeśli chcieli ode mnie
numer telefonu, to go podawałam. Nic więcej ode mnie nie dostają: numer telefonu,
towarzystwo i dobra zabawę.
Żeglarze chętnie biorą w rejs dziewczyny, które są dobrymi kompanami, potrafią
obchodzić się z jachtem, są gotowe pomóc w pracach i potrafią zabawić towarzystwo.
Cały swój czas poświęcam na wymyślanie zabawnych powiedzeń, gier, i
sposobów picia tak, żeby nie upić się za bardzo. Nie wiem, czy pan wie, że dobrym
sposobem jest zjeść dużo masła, zanim zacznie się pić. Przypuszczam, że gdybym
poświęciła tyle wysiłku umysłowego jakiejś działalności handlowej, to zarobiłabym
grubą forsę.
– Znam lepszy sposób na picie – zauważył Mason.
– Naprawdę?
– Tak.
– Niech mi pan zdradzi! Do tej pory masło to najlepsze, z czym się spotkałam.
– Moja metoda jest prostsza. Nie pić za dużo, kiedy już zaczyna się pić.
– Och. Myślałam, że pan naprawdę zna jakąś metodę – zauważyła z
rozczarowaniem w głosie.
– Przepraszam, że pani przerwałem.
– Rzecz sprowadza się do tego: Penn kochał się we mnie i chciał się ze mną
przespać. To był taki facet, który, jeśli mówi mu się „nie”, zaczyna się z dziewczyną
mocować i walka trwa tak długo, aż on straci panowanie nad sobą. Osobiście nie
lubię brutali. Na szczęście potrafię dobrze ocenić odległość i wybrać czas. Nie darmo
byłam zwycięzcą w zawodach tenisowych. Ale wracam do tematu. Któregoś dnia,
kiedy zaczęło być gorąco, ostrzegłam go, żeby uważał, ale on był już w takim stanie,
że na nic nie zważał. Więc zdjęłam pantofel, podgięłam nogę, wybrałam odpowiedni
moment i kopnęłam go piętą w brodę.
– I co?
– Myślałam, że go zabiłam. Cuciłam go wodą, masowałam klatkę piersiową,
wlewałam brandy łyżeczka do ust. Zanim odzyskał przytomność, minęła chyba
godzina, a potem jeszcze przez pół godziny był oszołomiony.
– I jak się to skończyło? – zainteresował się Mason. – Była druga runda czy rzucił
ręcznik na ring?
– Rzucił ręcznik i to był początek naszej przyjaźni. Bardzo go polubiłam, a on
mnie szanował. To była jedna z tych rzadkich przyjaźni między kobieta a mężczyzną,
byliśmy świetnymi kumplami. Kiedy dowiedział się, że lubię jachty, zapraszał mnie
często na rejsy. Czasami, jeśli nie miał ochoty na niczyje towarzystwo, płynął sam.
Nie przepadał za żeglarstwem dla samego sportu, ale lubił okoliczności towarzyszące:
rejsy, przyjęcia i tak dalej. Właśnie dlatego miał tyle gadżetów na „Pennwencie”.
W to, co teraz powiem, na pewno pan nie uwierzy. Ale tak się składa, że jest to
prawdą. Kiedy Wentworth miał chandrę, płynął w rejs. Prowadzenie jachtu zostawiał
prawie całkowicie w moich rękach. Ja też gotowałam. Czasem w ciągu całego rejsu
się nie odzywał, chyba żeby mi powiedzieć, co chce na obiad i dokąd mamy płynąć
albo rzucił uwagę na temat prowadzenia jachtu. Bardzo mi to odpowiadało.
Uwielbiam płynąć po oceanie, trzymając w rękach ster. To mnie podnieca, daje
poczucie siły. Wiem, że ocean jest okrutny i bezlitosny, wiem, że pomyłka kosztuje
życie. Lubię igrać z niebezpieczeństwem.
Hazel Tooms zawahała się, spojrzała na Masona, jakby czekając na jakąś uwagę,
której nie uczynił.
– Naturalnie, znam Franka Marleya – ciągnęła po chwili. – Jest inny niż Penn.
Frank nigdy mnie nie podrywał. Jeśli kiedykolwiek spróbuje, będzie miał w rękawie
same asy. On wyczekuje na właściwy moment, obserwuje, kombinuje i na podstawie
tego, co mówi, nigdy nie można odgadnąć, co myśli.
Penn był porządnym facetem. Wprawdzie dziewczyna nigdy nie mogła mu
zaufać; próbował pięknych słówek, potem masażu, a jak to nie działało, zaczynał być
brutalny. Ale przynajmniej wiadomo było, co jest grane, nie był hipokrytą. Każda
dziewczyna, która umawiała się z Wentworthem, wiedziała, że jest... że lubi się
przyklejać. Lecz kiedy wygrało się z nim pierwszą rundę, zostawał dobrym
przyjacielem. Miał dużo fajnych cech. Był cwany i sprawiedliwy. Miał poczucie
humoru i, kiedy nie opanowywały go czarne myśli, był świetnym kompanem. Kiedy
miał chandrę, wolał, żeby wszyscy zostawiali go w spokoju, i on też się nie czepiał.
Frank Marley jest jego całkowitym przeciwieństwem. Wiele razy wypływałam z
nim jachtem. Nieraz sterowałam. On cały czas siedział koło mnie, paląc papierosy i
obserwując mnie spod zmrużonych powiek poprzez chmurę dymu. Zawsze
zachowywał się jak dżentelmen... i zawsze na coś czekał.
Dziewczyna urwała, spojrzała na Masona, i rzekła:
– No, niech pan na mnie patrzy. Mnie to nie przeszkadza.
– Wolę nie – odparł adwokat. – Teraz słucham. Słucham uszami, a nie oczami.
Nie potrafię koncentrować się na dwóch rzeczach naraz. Teraz słucham pani głosu.
– Nie uważa pan, że o kobiecie można więcej powiedzieć, patrząc na nią, niż
słuchając tego, co mówi?
– Nie zawsze. Prawnik uczy się słuchać. Świadkowie często odgrywają w domu
wiele razy to, co mają powiedzieć – przynajmniej do tego stopnia, że gesty stają się
mniej lub więcej mechaniczne. Ale robią to w ciszy. Uważam, że ludzie powinni
mówić do siebie na głos. Dzięki temu dowiedzieliby się wiele na temat głosu.
Zaśmiała się i rzekła:
– Jak pan tak siedzi z odwróconą głową, zapamiętując każde moje słowo, sprawia
pan, że czuję się strasznie naga.
– Nie miałem takiego zamiaru. Ma pani spostrzegawczy umysł.
– Tak pan myśli?
– Owszem.
– Dziękuję.
– Ale mówiła pani o jachcie Marleya.
– Raczej o jachtach i mężczyznach – sprostowała. – Późnym popołudniem
Wentworth zadzwonił do mnie i powiedział, że chciałby się ze mną widzieć.
Pojechałam do niego i weszłam na pokład. Penn mówił, że musi być następnego dnia
w San Diego, bo ma spotkanie z żoną. Powiedział, że postanowił przedstawić jej
ultimatum: albo da mu rozwód na rozsądnych warunkach, albo pozwie Sida Eversela,
zarzucając mu wyłączną winę za rozpad małżeństwa. Zasugerował, żebym popłynęła
z nim do Ensenady, skąd pojechałby do San Diego na spotkanie z żoną. Naturalnie,
miałam pozostać na jachcie. Nie chciał, żeby żona się dowiedziała, że z nim jestem.
Bardzo mi to odpowiadało. Chciałam tylko pojechać po ubranie i prowiant. Dał
mi pieniądze i powiedział, żebym jedzenie kupiła w nocnym sklepie. Mieliśmy
wypłynąć zaraz po moim powrocie.
Kiedy wróciłam, „Pennwenta” nie było. Pomyślałam, że może Penn pojechał na
krótko i zaraz wróci. Nigdy nie wystawił mnie rufą do wiatru. Wiedziałam, że chce,
żebym to ja sterowała, więc czekałam. Przyszło mi do głowy, żeby zobaczyć, czy jest
ktoś na jachcie Franka Marleya, ale jego łajby też nie było.
Normalnie nie czekałabym tyle czasu, ale bardzo chciałam popłynąć do
Ensenady, a poza tym wiedziałam, że musiało się coś stać, bo w innym wypadku
Penn zostawiłby mi wiadomość.
Koło klubu jest miejsce z mnóstwem skrzynek na listy, w których zostawia się
wiadomości właścicielom jachtów. Zajrzałam do skrzynki Penna, ale była pusta.
Wróciłam więc do samochodu i czekałam znowu.
– Chwileczkę – powiedział Mason – która była godzina?
– Nie wiem. Pamiętam, że zaczęło padać, kiedy robiłam zakupy. Czy to ma
znaczenie?
Mason skinął głową.
– Kiedy dojechałam do klubu, nie padało chyba przez pół godziny do trzech
kwadransów. Znad gór ciągnęły deszczowe chmury. Zdrzemnęłam się. Całe
popołudnie grałam w tenisa – zorganizowano zawody dla amatorów. Zdobyłam
drugie miejsce i medal w zawodach dla kobiet, a dziewczyna, która mnie pobiła,
uciekała się do wszystkich możliwych trików. Boże, jak bardzo chciałam ją
zwyciężyć.
Chyba sama miałam chandrę. W każdym razie myśl o rejsie do Ensenady
wpłynęła na mnie kojąco. Czekałam więc i drzemałam. Wtem dostrzegłam
wpływający jacht. Pomyślałam, że to „Pennwent”. Otworzyłam drzwi i zaczęłam
wysiadać z samochodu. Ale to była „Atina” Franka Marleya. Wpadłam na myśl, że
Frank może wiedzieć, gdzie jest Penn, ale nie byłam pewna, czy jest sam. Widzi pan,
etykieta żeglarska różni się trochę od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Trzeba
poczekać, żeby się upewnić, czy facet jest sam albo daje się mu szansę rozegrania
sprawy po swojemu.
Poczekałam chwilę i na pokładzie pokazała się kobieta. Biegła z linami do
brzegu. Ze sposobu, w jaki cumowała, zgadłam, że nikogo nie ma na pokładzie. Może
pan być pewien, że dobrze się jej przyjrzałam.
– Zazdrość?
– Może. Przyszło mi do głowy, że zakochany Frank pozwala dziewczynie samej
pływać na jachcie. To była myśl godna uwagi.
– Poznała pani tę dziewczynę?
– Wtedy nie. Potem dowiedziałam się, że nazywa się Mae Farr.
– Skąd pani wie?
– Widziałam jej zdjęcia.
– Kto je pani pokazał?
– Na ten temat nie będę teraz rozmawiać. Nie mam zezwolenia tej osoby na
wspominanie o tej sprawie.
– Czy to był Frank Marley?
– Nie będę o tym rozmawiać – powtórzyła.
– Co było dalej?
– Czekałam jeszcze pół godziny, a potem zrezygnowałam. Pomyślałam, że stało
się coś ważnego i Penn musiał natychmiast odpłynąć, tak że nie miał nawet czasu
mnie powiadomić. Wróciłam do domu, zrobiłam sobie gorącą kąpiel i poszłam spać.
– Skwapliwie przyjęła pani propozycję rejsu do Ensenady?
– Tak.
– Miała pani jechać sama z Wentworthem?
– Tak powiedziałam.
– To robi złe wrażenie – zauważył Mason.
– No i co z tego? – spytała z nutą wyzwania w głosie.
– Właśnie do tego zmierzam. Nie dba pani o pozory.
– Nie dałabym za nie złamanego grosza.
– Ma pani samochód?
– Tak.
– I jest pani w stanie rzucić wszystko i w każdej chwili udać się w rejs?
– O co panu chodzi?
Mason uśmiechnął się i rzekł:
– To pewnie mój nawyk przesłuchiwania świadków. Chciałem dowiedzieć się, z
czego się pani utrzymuje.
– Podejrzewam, że takimi pytaniami prawnik mógłby uprzedzić do mnie sędziów
przysięgłych, prawda?
Mason skinął głową.
– No cóż – zawahała się.
– No, niechże pani powie.
– Czy świadka w sądzie można o to spytać?
– Można to zrobić w taki sposób, jak ja to robiłem.
– Rozumiem. Czyli można by mnie było zmusić, żebym wszystko przedstawiła
przed sadem przysięgłych, prawda?
– To zależy od pani.
– Nie chcę być świadkiem – rzekła.
– Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– To nie pana sprawa – powiedziała ze złością. A po chwili, z błyskiem w oku,
dodała: – Pytanie niewłaściwe, nieważne i bez związku ze sprawą, panie Perry
Mason.
Adwokat ukłonił się.
– Uwzględnia się sprzeciw, panno Tooms.
Zaśmiała się.
– Moglibyśmy być przyjaciółmi. Proszę posłuchać, powiedział pan, że mam
spostrzegawczy umysł. Musiałam go sobie wyrobić. Uwielbiam grać w tenisa. Lubię
zresztą wszystkie sporty. Kobieta nie może pracować w biurze i mieć dużo czasu na
rozrywki tego rodzaju.
– To jasne – zgodził się Mason.
– Może mam rozwiedzionego męża, który mnie utrzymuje?
– A ma pani?
– Wydawało mi się, że sprzeciw został uwzględniony.
– Prawda.
– Czyli nie muszę odpowiadać na pytanie.
Pokręcił głowa.
– Mae Farr jest w nie najlepszej sytuacji, prawda? – zauważyła.
– Powiedziałbym, że Hal Anders jest w gorszej.
– Widzi pan, mogli działać razem. On mógł zabić Wentwortha w przystani,
następnie wypłynąć i skierować się ku Ensenadzie. Ona mogła płynąć za nim drugim
jachtem, wziąć go na pokład, wysadzić gdzieś na brzeg i odstawić łajbę Marleya na
miejsce.
– Skąd ten pomysł? – spytał Mason.
Roześmiała się i odparła:
– Czytałam to, co pisali w gazetach i przemyślałam sprawę. Naturalnie, jak tylko
wpadła mi w ręce gazeta, doceniłam znaczenie tego, co widziałam.
– Mówiła pani o tym komuś?
Pokręciła głowa.
– Dlaczego nie poszła pani na policję?
– Na policję? – zdziwiła się i wzruszyła ramionami.
– No, a dlaczego nie?
– Z kilku powodów.
– Na przykład?
– Nie chcę być świadkiem w sądzie.
– I dlatego postanowiła pani nikomu o niczym nie mówić?
Schwyciła kant spodni między kciuk i palec wskazujący i przesunęła dłoń aż do
końca nogawki, a potem przyjrzała się, jakby sprawdzając, czy jest zupełnie prosty.
– Nie odpowie pani na moje pytanie?
– Niech pan słucha – powiedziała nagle. – Dawno temu odkryłam, że można mieć
to, czego się zapragnie, jeśli tylko pragnie się tego wystarczająco mocno.
– Słyszałem już o tym od innych – zauważył Mason.
– Żyłam zgodnie z tą zasadą. Dostaję, co chcę, ale nie jest to szczególnie łatwe.
Zużywa się na to całą energię.
– Zatem?
– Zatem nauczyłam się być egoistyczna i wyrachowana – odparła prowokująco.
– Większość ludzi sukcesu jest egoistyczna. To samo dotyczy ludzi o silnej
osobowości. Czasami spotyka się wyjątek, który potwierdza regułę. Tak to już jest.
Nie ma za co przepraszać.
– Nie przepraszam.
– Czyli to było tylko tytułem wstępu do innej sprawy.
– Tak.
– Czekam na konkrety.
– W porządku. Jeśli pójdę na policję, moje nazwisko ukaże się w gazetach. Będę
musiała stanąć przed sądem. Ukażą się moje zdjęcia. Sądzę, że nadawałabym się na
temat dla fotoreporterów i dziennikarzy, a planowany rejs do Ensenady zostałby
wyolbrzymiony i przedstawiony w sposób wykoślawiony.
– Wydawało mi się, że pani nie dba o pozory.
– Ale dbam o reputację.
– Zatem?
– Zatem, panie Mason, jeśli będę zeznawać przed sądem, zaszkodzę pańskiej
klientce. Pańska klientka powinna pragnąć, abym nie stanęła przed sądem. Tak samo
ten Anders. I pan. Ja też nie chcę zeznawać przed sądem.
Chciałabym popłynąć w rejs. Znam kogoś, kto ma jacht. Darujmy sobie
nazwiska. Ten ktoś i ja moglibyśmy wybrać się na morza południowe. Mielibyśmy
pecha. Zepsułby się silnik. Zniosłoby nas z kursu, musielibyśmy lądować na jakiejś
małej wysepce w tropikach, skończyłoby się nam paliwo, musielibyśmy naprawiać
maszt i cerować żagle i upłynęłyby miesiące, zanim byśmy wrócili.
– Trochę niebezpieczny sposób uniknięcia rozprawy, nie sądzi pani?
– Nie. Dla mnie to byłaby frajda.
– A co panią powstrzymuje? – spytał Mason.
– Rozumiem, co pan myśli – powiedziała nagle. – Panu się wydaje, że to Frank
Marley. Nie. Frank musi tu zostać. Osoba, o której myślę, ma jacht żaglowy z
silnikiem pomocniczym. Łajba Marleya nie nadaje się na ocean. Byłoby głupotą
próbować nią wypłynąć.
– Sformułujmy to w ten sposób: co trzyma tamtą osobę?
– Pieniądze.
– Pieniądze?
– Tak. A raczej ich brak.
– Rozumiem.
– Panie Mason – powiedziała skwapliwie – na to nie potrzeba dużo pieniędzy.
Jeśli sumienie nie pozwala panu na przyjęcie mojej propozycji, to przecież nie
płaciłby mi pan za niestawienie się w sądzie, tylko sfinansował wycieczkę, o jakiej
zawsze marzyłam. Tysiąc dolarów wystarczyłoby na pokrycie wszystkich kosztów.
Mason pokręcił głową.
– Siedemset pięćdziesiąt? – spytała.
Mason znowu pokręcił głową.
– Panie Mason, zrobię to za pięćset. Nie będzie to łatwe, bo wycieczka ma być
długa, a osoba, którą wspominałam, ma pewne zobowiązania, ale moglibyśmy
zmieścić się w pięciuset dolarach.
– Nie chodzi o cenę – odparł Mason.
– A o co?
– Słowo na dziewięć liter. Nie jestem pewien, czy pani by to zrozumiała.
– Och, panie Mason, nie rozumie pan, ile to dla mnie znaczy.
Mason jeszcze raz pokręcił głową, podniósł się z fotela i, z rękami w kieszeniach
spodni, stał przez chwilę zagubiony w myślach. Potem zaczął przechadzać się po
pokoju. Nie bezcelowo, jak robi to osoba zamyślona, ale powoli, przyglądając się
listwie wykończeniowej przy podłodze.
– O co chodzi? – spytała, patrząc na niego z lękiem w oczach.
– Nic. Myślę – odparł.
– Ogląda pan podłogę.
– Naprawdę?
– Tak.
Mason nie przerywał wędrówki.
Hazel Tooms stanęła przy nim.
– O co panu chodzi? – spytała ponownie. Ponieważ nie odpowiedział, położyła
dłoń na jego ramieniu. – Panie Mason, pana by to nic nie kosztowało. Harold Anders
jest bogaty. Ma mnóstwo pieniędzy i ziemi. Ja jestem biedna. To, o co proszę, to
głupstwo w porównaniu z tym, co by musiał zapłacić panu za obronę.
– Nie jestem jego adwokatem – odparł Mason.
Hazel Tooms nagle zamyśliła się. Mason skończył oglądać listwę.
– Kto jest adwokatem pana Andersa? – spytała.
– Nie wiem. Ma kogoś z północy, z okolic North Mesa.
– To prawnik z North Mesa?
– Może mieszka na wsi.
– Nie wie pan, jak się nazywa?
– Nie.
– Panie Mason, zrobi mi pan przysługę? – poprosiła. – Jak dowie się pan, kto go
broni, mógłby pan od razu zadzwonić i powiadomić mnie? Nic to pana nie kosztuje...
a mogłoby mieć taki sam skutek.
– Może pani równie dobrze dowiedzieć się z gazet.
– W porządku, tak zrobię. Panie Mason, wyłożyłam karty na stół, ponieważ
miałam dla pana propozycję. Nie wykorzysta pan tego przeciwko mnie, prawda?
– Nie rozumiem pani.
– Chodzi o ten rejs do Ensenady i o to, co panu powiedziałam na temat tego, jak...
co robię, żeby dostawać propozycje rejsów.
– Kiedy wykłada pani karty na stół, nie może się pani spodziewać, że druga osoba
nie domyśli się, co chce pani zagrać.
– Ale pan mi tego nie zrobi, prawda?
– Nie wiem – odparł Mason. – Wszystko zależy od tego, co pani mi zrobiła.
– Złożyłam uczciwą propozycję.
– Miejmy taką nadzieję. W każdym razie nie zapłacę nawet pięciu centów za to,
żeby zataić fakty.
– Nie powie pan policji, co widziałam?
– Niech się pani nie martwi. Nie działam na niekorzyść prokuratora okręgowego.
– Wziął kapelusz i podszedł do drzwi. – Do widzenia, panno Tooms.
– Och, panie Mason, miałam nadzieję, że okaże pan zdrowy rozsądek.
– I co zrobię?
– Pan wie.
– Różne rzeczy ludzie uważają za rozsądne. Wszystko zależy od punktu
widzenia. Dobranoc.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Niech pan nie zapomni, panie Mason.
– Nie zapomnę.
Szedł już ku windzie, kiedy usłyszał jej głos:
– Proszę nie zapomnieć, że mam spostrzegawczy umysł.
I cicho, ale zdecydowanie zamknęła drzwi.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dwa bloki od mieszkania Hazel Tooms Mason znalazł mały hotelik. Z budki
zadzwonił do Paula Drake’a.
– Cześć, Paul – rzekł. – Co nowego?
– Mnóstwo! – zawołał podekscytowany Drake. – Śledzili cię, kiedy wyszedłeś z
biura. Della próbowała cię złapać, ale spóźniła się. Dwóch w cywilu jechało za
taksówka. Dokąd jechałeś? W jakieś ważne miejsce?
– Podejrzewałem to – rzekł Mason. – Chciałem przepytać świadka, kobietę. A
ona kilka razy mi proponowała, że wyjedzie i się ukryje, jeśli moi klienci dadzą jej na
to pieniądze.
– I co?
– Za trzecim razem zabrzmiało mi to podejrzanie. Obszedłem mieszkanie, żeby
się przekonać, czy jest na podsłuchu.
– Znalazłeś coś?
– Nie. Byli zbyt sprytni. Podsłuch trudno wykryć, ale zazwyczaj, jeśli jest
montowany na chybcika, na listwie przy podłodze zostają ślady pyłu tynkowego.
– Myślisz, że to był fałszywy świadek?
– Nie – odparł Mason powoli. – Chyba nie była podstawiona. Ale możliwe, że
próbuje w ten sposób rozliczyć się z policją za jakieś swoje sprawki. Rozumiesz,
gdyby złapali mnie na tym, że próbuję ukryć świadka, pomagając mu wyjechać z
kraju, pozwolili by jej uciec, po czym przyprowadziliby ją z fanfarami, a fakt, że
próbowałem ją usunąć, pogrążyłby mnie i moich klientów. Jej świadectwo
automatycznie stałoby się najważniejsze.
– Dałeś się nabrać?
– Ależ skąd!
– Mam tutaj te zdjęcia.
– A masz gdzieś zapasowy pistolet, Paul?
– Mam. Po co ci on?
– Taki, który nie jest wiele wart?
– Mam parę tanich rewolwerów, które mój pracownik zabrał ambitnym
chłopcom, pragnącym pobawić się zabawkami dla dorosłych. Czemu pytasz?
– Jak daleko potrafiłbyś nim rzucić? – spytał Mason.
– Nie wiem. Może trzydzieści metrów.
– Próbowałeś kiedyś to zrobić?
– Nie. Po co?
– Zabierz Dellę Street i spotkajcie się ze mną w tej restauracji, w której czasami
jadam lunch. Della ją zna. Zjadłeś coś?
– Tak, wrzuciłem coś na ruszt.
– Ja złapię taksówkę, coś zjem i mogę jechać. Myślę, że Della jest po obiedzie?
– Wątpię. Stawała na głowie, żeby cię jakoś powiadomić o tym, że jesteś
śledzony. Gdzie są teraz ci ludzie, Perry? Zgubiłeś ich?
– Nie wiem. Pewnie nie. Rozglądałem się, ale nikogo nie widziałem. Kiedy
dzwoniłem do dziewczyny, do budynku wszedł jakiś facet. Mógł być jednym z nich.
– Czy to narobi ci poważnych kłopotów, Perry? – spytał Paul Drake.
– Skąd mam wiedzieć? Nie mam czasu, żeby zastanawiać się, co oni mają zamiar
zrobić. Muszę działać szybko.
– Mam wiadomości na temat Eversela – rzekł Drake.
– Co?
– Dwa razy wylatywał samolotem. Raz przed deszczem. I raz po.
– Jesteś pewien?
– Tak. Jeden z moich ludzi skłonił głównego ogrodnika, żeby go zatrudnił jako
pomocnika. Dostał pracę na stałe. Jest na miejscu, więc może zdobyć wszystko, co
zechcemy.
– Możesz do niego zadzwonić? – spytał Mason.
– Nie. To on dzwoni do mnie po instrukcje.
– Okay. Mam parę pomysłów. Zbieraj swoje rzeczy, weź Dellę i spotykamy się w
restauracji. Do zobaczenia.
Mason stanął w drzwiach hotelu. Nie zauważył nikogo, kto by się nadmiernie nim
interesował.
Zawołał taksówkę i pojechał do restauracji, gdzie zamówił kanapkę, kawę i
kawałek ciasta. Zanim pojawił się Paul Drake, adwokat zdążył się posilić.
– Della jest z tobą? – spytał Paula.
– Tak, siedzi w samochodzie.
– Jadła już?
– Mówi, że zjadła kanapkę i nie jest głodna.
– Masz ten rewolwer?
– Tak.
– Kupmy dwie latarki na pięć baterii. Chcę przekonać się, jak daleko poleci
rewolwer.
– Gdzie masz zamiar przeprowadzić ten eksperyment?
– Tam, gdzie rzucał Anders.
Drake z przerażeniem spojrzał na Masona.
– To... może być niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Nie będzie to dobrze wyglądało w sądzie.
– Listy miłosne też nie wyglądają dobrze w sądzie, ale ludzie ciągle je piszą –
odparł Mason.
– Jak chcesz, to twoja sprawa. Śledzono cię tutaj, Perry?
– Chyba nie, ale nie mam pewności.
Po drodze do samochodu Drake rzekł:
– Ten mój człowiek, który pracuje u Eversela, miał szczęście. Ogrodnik jest
Szkotem. Zajmuje uprzywilejowaną pozycję, ma własny domek i nie jest uważany za
kogoś ze służby.
– A gdzie mieszka twój pracownik?
– W pokoju w suterenie.
– Czegoś się dowiedział?
– Mnóstwo. Ogrodnik nie pojechał zresztą do miasta, choć też miał jechać. Jest
tak rozmowny jak kawałek granitu, chyba że trafi na kogoś pochodzącego z pewnego
rejonu Szkocji.
Stanęli przy krawężniku. Mason zobaczył Dellę Street w samochodzie Drake’a,
uśmiechnął się i rzekł:
– Cześć, Dello.
– Och, jak się o ciebie martwiłam! Bałam się, że wpadniesz w pułapkę.
– Mogło się tak zdarzyć – powiedział Mason. – Czego dowiedział się twój
człowiek, Paul?
Drake usadowił się za kierownicą, Mason usiadł koło niego, a Della usadowiła się
wygodnie na tylnym siedzeniu.
– Dokąd jedziemy? – spytał Drake.
– Tam, gdzie Anders rzucił broń – odparł Mason. – Spróbuj przekonać się, czy
ktoś nas śledzi.
– Okay. Mam robić to tak, żeby się zorientowali, że wiemy?
Mason chwilę się zastanowił, a potem pokręcił głową.
– Nie, zrób to bez zwracania uwagi. Udawaj, że szukamy adresu. To da nam
szansę poskręcać w prawo i lewo.
– W porządku, ale podejrzewam, że jeśli jeszcze jeżdżą za nami, to szybko się
odczepią. Mądry detektyw daje spokój, jeśli człowiek, którego śledzi, zaczyna iść
zygzakiem, bez względu na pretekst. Chyba że mu się powie, że nie ma znaczenia,
czy facet, którego śledzi, zauważy go, czy nie.
– Rób co chcesz, byle wyglądało niewinnie – polecił prawnik. – Co z tym
ogrodnikiem u Eversela?
Włączając się w ruch, Drake odpowiedział:
– Ogrodnik odtajał. Podobno, kiedy służba wyjechała, Eversel przyjechał
samochodem. Po jakimś czasie wziął samolot, poleciał gdzieś i wrócił. Gdy wrócił,
była z nim kobieta. Mój pracownik uważa, że ogrodnik wie, co to za kobieta, ale nie
powie. To, czego się dowiedział, wydobył z ogrodnika okrężną drogą.
– Rozumiem. Mów, co masz, a resztę uzupełnimy później.
– Eversel poszedł z kobietą do domu i od razu udał się do pokoju, który pełni
funkcje ciemni fotograficznej. Podobno jest maniakiem fotografii.
– Pani Wentworth poszła razem z nim?
– Kobieta, nie wiem, czy pani Wentworth.
– Co dalej?
– Zaczęło padać. Eversel poszedł do samolotu i zaczął rozgrzewać silnik. Po
kwadransie odlecieli. Nie było go prawie całą noc, wrócił nad ranem. Sam.
– Pani Wentworth była podobno w San Diego – rzekł Mason.
– Mhm. Samolotem mogła bez problemu zdążyć tam i z powrotem. Moi
korespondenci w San Diego sprawdzają, czy nie widziano tam tego samolotu.
– Gdzie był jacht Eversela?
– Podobno zacumowany w przystani.
– Jaką rozwija prędkość?
– Przy prędkości ekonomicznej jest około dwa węzły szybszy od jachtu
Wentwortha, a maksymalnie wyciąga pięć węzłów.
– Wiesz, gdzie w San Diego mieszka pani Wentworth?
– Na jachcie z przyjaciółmi. Ma również wynajęty pokój w hotelu. Wiesz, jak jest
na jachcie. Mnóstwo udogodnień, ale trudno wziąć kąpiel, umawiać się z
kosmetyczką i tak dalej. Jeśli jacht cumuje w mieście, wiele kobiet wynajmuje pokój.
Czasem kilka kobiet wynajmuje pokój wspólnie.
– Dowiedziałeś się, gdzie Juanita Wentworth spędziła tamtą noc?
– Towarzystwo z jachtu mówi, że poszła do pokoju w hotelu. Natomiast ci z
hotelu o niczym nie wiedzą. A jeśli wiedzą, to nie mówią.
– Jeśli byłoby to konieczne, myślisz, że potrafiłaby udowodnić, że była w hotelu?
– Może – rzekł Drake. – Wątpię, czy dałoby się udowodnić, że jej tam nie było...
To wygląda na dobre miejsce, Perry. Pojedziemy wokół bloku, zatrzymamy się w
jednej z bocznych uliczek, oświetlimy numer domu, potem pojedziemy jeszcze
kawałek i zatrzymamy się.
– Okay, zrób tak – zgodził się Mason.
Drake skręcił, przejechał kilkaset metrów i znów skręcił.
– Oho, światła za nami – zauważyła Della.
– Nie odwracaj się – polecił adwokat. – Paul widzi je we wstecznym lusterku.
Drake skręcił, zatrzymał samochód, oświetlił latarką numer domu, i powoli
ruszył.
Samochód za nimi również skręcił w prawo, po czym przejechał koło nich, nie
zwracając uwagi na zaparkowany przy krawężniku samochód.
– Rozejrzyj się dyskretnie, nie odwracając głowy – poinstruował Mason.
Ledwie skończył mówić, inne auto, które jechało bardzo wolno, nagle
przyspieszyło i przejechało obok.
Drake, patrząc na znikające w oddali tylne światła samochodu, rzekł:
– Wydaje mi się, Perry, że ich więcej nie zobaczymy.
– Myślisz, że zgadli?
– Nie wątpię. Ale mam wrażenie, że się odmeldowali.
– Też tak myślę – zgodził się Mason. – Kiedy ten facet od Eversela ma się
zgłosić?
– Za godzinę.
– Jedźmy. Chcę przeprowadzić eksperyment z bronią, a kiedy twój człowiek
zadzwoni, chcę być w pobliżu posiadłości Eversela. On zadzwoni do biura, Paul?
– Tak.
– Lepiej zadzwoń do biura i powiedz, żeby trzymali go na linii. Będziemy chcieli
z nim porozmawiać.
– W porządku, Perry.
Drake zapalił silnik. Pojechali prosto. Po kilkuset metrach skręcili. Gdy dojechali
do dużego skrzyżowania z aleją, przecięli je, a na następnym skrzyżowaniu skręcili w
lewo. Della, patrząca przez okno z tylu, zameldowała:
– Nikt nie skręcił za nami z tej ulicy, Paul.
– Mówiłem, że zostawili nas w spokoju. Najwyraźniej mieli nas śledzić tak długo,
jak długo nie nabierzemy podejrzeń.
– Okay, Paul, przyspiesz trochę. Zatrzymaj się przy pierwszym sklepie, gdzie
będą latarki. Chcę kupić dwie na pięć baterii.
– Mam niezłą latarkę – rzekł Drake. – Ma tylko trzy baterie, ale...
– Przyda się – powiedział Mason – ale kupię też dwie większe.
Pięć minut później Drake natrafił na drugstore, gdzie kupił latarki i skąd
zadzwonił do biura. Po następnym kwadransie mijali budkę z hot dogami, którą
wskazała im Mae Farr.
– Jedź prosto jeszcze przez pół mili, a potem zawróć. Zwolnij, ile się da, koło
tego miejsca. Sprawdźmy, czy nikt go nie pilnuje.
Detektyw zrobił tak, jak kazał Mason.
– Wygląda, że jest pusto, Perry.
– Dobrze, zatrzymaj się. Zjedź na pobocze i zgaś silnik. Rozejrzyjmy się i
posłuchajmy, czy wszystko w porządku.
Drake zgasił silnik, wyłączył światła i przez chwilę siedzieli w milczeniu,
nasłuchując. Po chwili adwokat rzekł:
– Okay, Paul. Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi. Wychodź, i ty, Dello.
Poczekamy, aż nie będzie żadnych samochodów. Ja prawą ręką rzucę broń i świecąc
latarką w lewej, będę próbował śledzić tor jej lotu. Wy obydwoje też możecie
oświetlać tor lotu rewolweru.
– Co to za pomysł? Chcesz udowodnić, że prawdopodobieństwo trafienia w słup
wysokiego napięcia jest jak jeden do tysiąca?
– Nie, to do niczego. Pomiędzy sędziami przysięgłymi zawsze znajdzie się jeden,
który wierzy, że to mądra opatrzność kierowała ręką kryminalisty tak, że sam się
zdradził. Niech tylko taka myśl mu zaświta, to zaczyna wierzyć, że jeśli dopuści do
uniewinnienia, będzie to obraza Boga. Nie, Paul, ja po prostu chcę sprawdzić, jak
daleko można rzucić broń.
– Dobra. Jak nas minie ten samochód, będziemy mieli okazję. Przygotuj się.
Mason wziął rewolwer z rąk Drake’a i ujął za bębenek. Ostatni samochód
przemknął koło nich i zniknął w oddali.
– W porządku. Zaczynamy – powiedział Mason. – Raz, dwa, trzy.
Rewolwer wyleciał w powietrze. Mason uchwycił go promieniem swej latarki,
podążał za nim przez chwilę, zgubił i znowu natrafił. Della cały czas oświetlała go
latarką. Latarka Drake’a przez chwilę niepewnie szukała rewolweru, po czym
przylgnęła do niego i już nie zgubiła.
Razem patrzyli, jak leci ponad ogrodzeniem, nad pastwiskiem i spada na ziemię.
– Niezły rzut, Perry – pochwalił Drake. – Mógłbym cię zgłosić do mistrzostw...
gdybyś tylko mógł na chwilę przestać mieszać się w morderstwa.
– Chodźmy zobaczyć, gdzie spadł – zaproponował Mason. – Zapamiętajmy
kierunek. Idziemy, Paul.
– Jak dama wspina się na płot z kolczastego drutu w obecności dwóch
dżentelmenów? – spytała Della.
– Nie wspina się. Damę się przenosi – odparł prawnik.
Della roześmiała się i wsparła na ramieniu Masona, aby nie upaść przy
schodzeniu ze śliskiej skarpy. Gdy doszli do ogrodzenia z drutu, Mason i Drake
przenieśli ją górą.
– Nie świećcie więcej, niż to konieczne – poprosił Mason – a jeżeli już będziecie
świecić, to osłaniajcie z boku.
Przez kilka sekund w milczeniu rozglądali się po wilgotnej, gliniastej ziemi. W
końcu Drake zawołał:
– Patrz, Perry, jest przed nami!
Mason pochylił się i rozejrzał się wkoło.
– Dalej niż przypuszczałem.
– To był świetny rzut. Nie potrafiłbym go powtórzyć – rzekł Drake.
– Ale ty nie pracujesz fizycznie na świeżym powietrzu. Nie mieszkasz na farmie,
nie jeździsz konno, nie łapiesz bydła. Rewolwer upadł dobre dziesięć stóp za tą
betonową rurą.
– Masz rację – przyznał Drake. – Ale co z tego?
– Wiesz, Paul, przyszło mi do głowy, że nie przeszukano dwóch miejsc.
– Jakich?
– Jeden, to rów melioracyjny. Wtedy stała w nim woda. Policja tam nie zaglądała.
Potem znalazł tam broń dziennikarz. Drugie miejsce, które policja zaniedbała, to
system betonowych rur przelewowych. Na ich dnie jest woda.
– To nieprawdopodobne, żeby wcelować w te rury. Poza tym policja ma już
pistolet, którym popełniono morderstwo. Po co szukać innych?
– Ponieważ podejrzewam, że tu są.
– Przypuszczam, że jesteś jedynym facetem, który tak uważa. Chcesz zajrzeć do
środka?
– Tak.
– W jaki sposób?
– Nie wiem. Wydaje mi się, że latarki oświetlą rurę na tyle wyraźnie, że
zobaczymy broń, gdyby tam była.
– Właściwie w grę wchodzą tylko trzy rury. Droga biegnie po łuku jakieś
czterdzieści pięć metrów stąd. Rury idą prosto – zauważył Drake.
– Rozejrzyjmy się – powiedział Mason.
Detektyw pochylił się nad jedną z rur. Mason zajrzał do drugiej.
Wystawała więcej niż metr ponad grunt. Adwokat pochylił się i oświetlił ją
latarką.
Światło, rozproszone na białych betonowych ściankach, utrudniało Masonowi
zajrzenie w głąb, gdzie główny promień przeniknął mroczną wodę. Po chwili odsunął
się i zawołał cicho:
– Paul, spójrz na to, dobrze? Weź ze sobą Dellę.
Mason stał przy rurze z lekko złośliwym uśmiechem na ustach. W ciemności
słyszał, że zbliża się Della z detektywem.
– No, spójrzcie – powiedział.
Wszyscy zajrzeli do środka rury. Della musiała stanąć na palcach, żeby coś
widzieć. Mason zapalił latarkę.
– Widzę – szepnął po chwili z podnieceniem w głosie Drake. – Jest pod wodą.
Dobry Boże, to naprawdę broń.
Della nie odezwała się. Mason spojrzał jej w oczy – były pełne obawy.
– Wygląda na to, że muszę zamoczyć nogi – powiedział prawnik.
Zdjął buty i skarpetki, podwinął spodnie i rzekł:
– Nie wyjdę, jeśli nie podasz mi ręki, Paul. Zobacz, czy będziesz mógł to zrobić.
Drake pochylił się nad rurą.
– Mogę trzymać go za nogi – zaofiarowała się Della.
– Niewykluczone, że będziesz musiała to zrobić – powiedział Drake.
– Nie chcę sobie poobcierać stóp – rzekł Mason. – Podtrzymuj mnie, jak długo
możesz, Paul.
Objął prawe ramię Drake’a, który pochylił się, i wspierając się lewym ramieniem
i lewą noga na rurze, opuścił Masona na dno.
– Brrr... – zawołał prawnik. – Woda jest lodowata!
Puścił ramię przyjaciela i, przybierając niemal siedzącą postawę, macał ręką w
wodzie.
– Jest – szepnął.
Wyjął broń i delikatnie przepłukał z błota.
– Kolt kalibru trzydzieści osiem – powiedział, oświetliwszy ją latarką. – Okay,
Paul, wyciągnij mnie.
– Jeśli sam jej tu nie podłożyłeś, jest to największy zbieg okoliczności, o jakim
słyszałem.
– To nie zbieg okoliczności – odparł adwokat, wkładając pistolet do jednej
kieszeni płaszcza, a latarkę do drugiej. – Te rury biegną akurat w odległości, na jaką
zdrowy, wysportowany mężczyzna rzuciłby broń. Nie są od siebie bardzo oddalone.
Co najmniej trzy biegną w zasięgu rzutu. Ich szerokość wynosi metr dwadzieścia do
półtora metra. Przelicz to na metry kwadratowe, a zobaczysz, że wcale nie było
bezpodstawne przypuszczać, że pistolet wpadł do którejś z rur. Prawdopodobieństwo
było, powiedzmy, dwadzieścia procent.
Drake podał Masonowi ramię, wytężył siły i z pomocą Delli wyciągnęli Masona.
– Do licha – wysapał adwokat – nie zazdroszczę komuś, kto by się tam znalazł
bez przyjaciół do pomocy.
Stojąc koło rury, dokładnie obejrzeli pistolet.
– Co z nim zrobisz? – spytał Drake.
– To jest problem. – Obejrzał bębenek. – Sześć kul, żadna nie wystrzelona.
– Nie możesz powiedzieć o tym policji?
– I narazić się na zarzut, że sam go tu podrzuciłem?
– Myślisz, że to pistolet Andersa?
– Pewnie. Taki właśnie pistolet do niego pasuje. To ten, który wyrzucił.
– To jak tu trafił ten, którym popełniono morderstwo?
Mason wzruszył ramionami.
Della otworzyła usta, ale szybko je zamknęła.
– Do licha, Perry – zmartwił się Drake – w tej sytuacji nic nie możesz zrobić!
Jeśli zgłosisz tę broń na policji, będą twierdzić, że sam ją podłożyłeś. Jeśli wrzucisz ją
z powrotem do rury, nie zmusisz policji, żeby jeszcze raz urządzili poszukiwania.
Mają już narzędzie zbrodni, a jeśli ktoś by znalazł ten pistolet, to będą mówić, że
trafił do rury długo po morderstwie.
Mason wyjął chusteczkę i ostrożnie zawinął w nią pistolet, by go osuszyć.
Nagle usłyszeli pisk opon. Jakiś samochód zatańczył na szosie. Mason przyglądał
się temu z zadumą.
– Jak myślicie, co mogło wystraszyć kierowcę? – spytał.
– Myślę, szefie – odparła Della cicho – że tam stoi samochód z wyłączonymi
światłami. Zauważyłam go, kiedy oświetliły go światła tego auta.
– Stoi na szosie? – zdziwił się Mason.
– Nie, na poboczu, ale najwyraźniej kierowca zobaczył go dopiero w ostatniej
chwili i się wystraszył.
– Chodźmy stąd, Perry – poprosił Drake.
– Chwileczkę. Chcę sprawdzić numer.
Trzymając pistolet przez chusteczkę, poświecił na wybity numer, i odczytał Delli,
która zapisała go na karteczce.
– Moglibyśmy wszyscy poświadczyć, że naprawdę znaleźliśmy tę broń.
– Nic by to nie dało. Holcomb nadal by uważał, że ją podrzuciłem. A tak
przynajmniej sam mam pewność.
– Ale co z tym zrobisz, Perry?
– Wrzucę z powrotem do rury.
Wyciągnął rękę, trzymając pistolet za osłonę spustu.
Nagle zalało ich oślepiające światło, rysując ich sylwetki ostrymi liniami na tle
ciemnej ziemi. Z ciemności odezwał się jakiś głos:
– Nie ruszać się.
Mason zamarł.
– Weź tę broń, Jim, zanim ją upuści – powiedział rozkazujący głos.
Niewyraźne postaci, trzymające się skraju cienia, zebrały się wokół rury. Na
nieruchomej postaci Perry’ego Masona skrzyżowało się światło kilku latarek. W krąg
jasności wbiegł nagle jakiś mężczyzna. Światło odbijało się od złotej odznaki na
płaszczu.
– Nie ruszać się – ostrzegł.
Wyrwał broń z ręki Masona.
– O co chodzi? – spytał Drake.
Della odwróciła głowę, żeby nie raziło jej światło. Z cienia wyłonił się teraz
sierżant Holcomb.
– Jesteście aresztowani! – zawołał.
– Pod jakim zarzutem? – spytał Mason.
– Świećcie trochę niżej – zażądał sierżant.
Snop światła obniżył się, tak że już nie oślepiał.
– Pod zarzutem współudziału w zbrodni.
– A co takiego zrobiliśmy?
– Podrzucaliście dowody.
– Nic nie podrzucaliśmy – wyjaśnił Mason. – Tę broń znaleźliśmy w rurze.
– A jakże.
– Tak właśnie było. Niech pan robi, co chce, sierżancie, ale proszę nie mówić, że
nie ostrzegałem pana.
– Nie jesteś w takiej sytuacji, żebyś mógł dawać komukolwiek ostrzeżenia.
Mason wzruszył ramionami.
– A to co za rewolwer? – spytał Holcomb Paula Drake’a.
– To jest broń, która była potrzebna do doświadczenia – rzekł Drake. – Mason
chciał sprawdzić, jak daleko potrafi nią rzucić.
– Dawaj ją – polecił Holcomb.
Drake podał mu rewolwer.
– Myślałeś, że jesteś sprytny, Mason, co? – zadrwił sierżant.
Mason spojrzał na triumfujące oblicze Holcomba.
– Jeśli to określenie jest względne – odparł Mason – to odpowiedź brzmi: tak.
– Swoje dowcipy, Mason, zachowaj dla sądu.
– Tak właśnie zrobię – zapewnił go adwokat.
– No, chłopcy, obwiążcie ten rewolwer sznurkiem, żebyśmy mogli go potem
zidentyfikować. I trzymajcie go oddzielnie, dopóki nie oznaczymy go odpowiednio w
komisariacie.
Mason, opierając się o rurę, wytarł stopy w chustkę do nosa i założył skarpetki
oraz buty.
– Pomyśleliśmy, że przyjedziesz tu, jak tylko uda ci się zgubić obstawę. Nie
pomyliliśmy się za bardzo, prawda, Mason?
Mason nie odpowiedział.
– Niech pan posłucha – wtrącił Drake – cała nasza trójka może zaświadczyć, że
ten pistolet leżał pod wodą.
– Pewnie – odparł Holcomb. – A kto go tam wrzucił? Perry Mason.
Mason skończył sznurować buty, przeciągnął się i ziewnął.
– Nie mamy co tu dłużej robić, Paul – rzekł.
– Chyba nie słyszałeś, jak powiedziałem, że jesteście aresztowani – przypomniał
Holcomb.
– Słyszałem – przyznał prawnik – ale słowa jeszcze nic nie znaczą. Jeśli
obserwowaliście to miejsce, sami widzieliście, co się działo. Widzieliście, że
wszedłem do rury i wyciągnąłem broń.
– Którą tam podrzuciłeś.
– Masz na to jakieś dowody?
– Nie potrzebuję żadnych dowodów. Szykowałeś się, żeby wrzucić pistolet z
powrotem do wody, kiedy cię powstrzymaliśmy.
– Szkoda zatem, że mnie powstrzymaliście – wytknął Mason – jeśli chcieliście
mnie o to oskarżyć.
Odwrócił się tyłem do Holcomba i ruszył w kierunku szosy.
– Chodźcie – zachęcił Dellę i Drake’a.
Przez moment sierżant stał niezdecydowany, a potem rzekł:
– Tym razem puszczam cię wolno, Mason, ale i tak nie zajdziesz daleko.
– Nie idę daleko, sierżancie – rzucił Mason przez ramię.
Della i Paul wymienili spojrzenia i ruszyli za prawnikiem.
Policjanci zebrani wokół betonowej rury przyglądali się, jak Mason, Della i
Drake, oświetlając sobie drogę latarkami, idą w milczeniu przez gliniaste pole.
– Przenosimy ją przez płot – powiedział Mason do Drake’a.
Podnieśli Dellę i spuścili za ogrodzenie, po czym sami przedostali się na drugą
stronę.
– Nie podoba mi się to, Perry – powiedział Drake. – Myślę, że powinniśmy tu
zostać. Nie wiadomo, co oni zrobią.
– Mam w nosie, co zrobią. Kiedy twój człowiek ma dzwonić z domu Eversela?
– Za jakieś dwadzieścia minut.
– Musimy poszukać telefonu.
– Chcesz jechać w kierunku posiadłości Eversela? – spytał Drake.
– Tak. A kiedy ten facet zadzwoni, powiedz mu, że chcemy z nim rozmawiać.
Umówimy się z nim na spotkanie gdzieś w pobliżu posiadłości.
Przez kilka minut jechali w milczeniu.
– Perry – odezwał nagle Drake – czy bardzo wdepnęliśmy?
Mason uśmiechnął się i odparł.
– Opiszą nas w gazetach. W tej sprawie możesz polegać na Holcombie.
– A potem?
– To wszystko.
– Chcesz powiedzieć, że nie oskarżą nas o podrzucanie dowodów?
– Nic nie podrzuciliśmy, prawda?
– Prawda, ale to ich nie powstrzyma przed próbą oskarżenia nas o to.
– Zapomnij o tym, Paul.
– Nie dotarło to do ciebie, Paul? – zdziwiła się Della. – On wiedział, że policja
tam będzie.
Drake spojrzał z niedowierzaniem na Masona.
– Naprawdę?
– No cóż – przyznał adwokat – kiedy odczepiliśmy się od naszej obstawy,
przyszło mi do głowy, że Holcomb pomyśli, że jedziemy na to pole. Nie wiedziałem
tylko, jakie nam zgotuje powitanie.
– Po co było wkładać głowę w paszczę lwa? – dziwił się Paul.
– A jak inaczej zmusiłbyś policję do wzięcia pod uwagę możliwości, że na polu
był więcej niż jeden pistolet?
– Wiedziałeś, że tam był?
– Nie wiedziałem, ale pomyślałem, że to możliwe.
Jechali w ciszy. Od czasu do czasu Mason spoglądał na zegarek. W końcu rzekł:
– Zatrzymaj się przy tej przydrożnej restauracji. Może tu być telefon.
Drake zwolnił i wjechał na żwirowany podjazd, oświetlony czerwoną łuną neonu.
– Tak – powiedział. – Mają telefon. Jest znak.
– Nie zjesz talerza zupy, Dello? – spytał Mason, odwracając się.
– Chętnie – odparła.
– To chodźmy coś zjeść. Jak będziesz rozmawiał z tym facetem, zapytaj go, kto
jest w domu.
– Okay – zgodził się Drake.
Weszli do restauracji, usiedli przy czteroosobowym stoliku i zamówili zupę oraz
kawę. Paul Drake dodatkowo wziął jeszcze hamburgera. Mason uśmiechnął się i
zauważył:
– Jemy nasz obiad w ratach.
– Wpycham w siebie teraz, ile się da – wtrącił Drake z pełnymi ustami – bo żarcie
w więzieniu może mi nie smakować.
– Podobno po jakimś czasie można się przyzwyczaić – pocieszył go Mason.
– Wiem. Najgorsze jest pierwszych osiem czy dziesięć lat.
Drake nie skończył jeszcze hamburgera, kiedy prawnik rzekł:
– Na wszelki wypadek, Paul, idź już do telefonu i połącz się z biurem.
Drake skinął głową, odsunął krzesło i poszedł do budki. Po jakichś trzech
minutach otworzył drzwi i kiwnął palcem na Masona.
– Mam go na linii – powiedział, kiedy prawnik stanął obok. – Służby znowu nie
ma. Ogrodnik poszedł spać. Możemy spotkać się przy bramie.
– Znasz drogę? – spytał Mason.
– Tak.
– To jedźmy.
– Droga zajmie nam dwadzieścia minut – powiedział Drake do telefonu. – Czekaj
na nas.
Odwiesił słuchawkę.
– Oczywiście, Perry – rzekł – jeśli coś się stanie i przyłapią naszego człowieka, to
wszystko runie. Nie będzie nawet jednej szansy na tysiąc, żeby podstawić tam kogoś
innego na tyle szybko, aby nam to coś dało.
– Wiem, ale muszę zaryzykować. Na szczęście lubię ryzyko.
– Nie mogę zaprzeczyć – powiedział żałośnie Drake.
Mason zapłacił. Kiedy już jechali, Drake spytał:
– Jakie masz konkretnie plany, Perry? Nie pytam, żeby się wtrącać, ale w razie
gdybyś oczekiwał tam policji, wolałbym wiedzieć zawczasu. Moje serce nie
wytrzyma wielu takich niespodzianek.
– Nie martw się – uspokoił go przyjaciel. – Nie sądzę, aby nas dzisiaj jeszcze
śledzili. Najgorsze, czego możemy się spodziewać, to aresztowanie za włamanie.
– Perry – przeraził się detektyw – Nie chcesz chyba wejść do domu?!
– Chcę, jeśli tylko się da.
– Po co?
– Przeoczyliśmy jedną z najważniejszych rzeczy w całej sprawie.
– Czyli?
– Nikt nie słyszał strzału.
– No to co? Został zastrzelony. Świadczy o tym kula w ciele i słowa Mae Farr.
– Czy przyszło ci do głowy, Paul, że jeśli strzelono akurat w tym momencie,
kiedy Hal Anders miał głowę pod wodą, to ktoś musiałby to zaplanować co do
ułamka sekundy?
– Tak było, nieprawdaż?
– Nie sądzę – odpowiedział Mason. – Podejrzewam, że nie było żadnego strzału.
Drake gwałtownie zahamował, żeby móc obrócić się i spojrzeć na prawnika, nie
rozbijając samochodu.
– Co podejrzewasz!? – wykrzyknął niedowierzająco.
– Że nie było żadnego strzału – powtórzył Mason.
– Czyli Mae Farr kłamie.
– Niekoniecznie.
– To jak myślisz, co się zdarzyło?
– Powiem wam więcej, kiedy będę miał okazję zabawić się w profesjonalne
włamanie.
– Do licha, Perry – jęknął Drake. – Powinienem się tego spodziewać.
– Ty nie musisz nawet wchodzić za furtkę – pocieszył go Mason.
– To i tak wystarczająco daleko – rzekł Drake, a po chwili dodał: – to stanowczo
za daleko.
Adwokat, oparty wygodnie o poduszki fotela, patrzył na płynącą ku nim
oświetloną wstęgę drogi. Della Street, na tylnym siedzeniu, nic nie mówiła, tylko od
czasu do czasu spoglądała na tył głowy Masona, przyglądała się jego ramionom i
dolnej szczęce. Drake, uważnie prowadząc samochód, od czasu do czasu popadał w
zamyślenie, co uwidaczniało się spadkiem prędkości samochodu; a potem nagle
przytomniał i przyspieszał o dwadzieścia-trzydzieści kilometrów na godzinę.
Adwokat nie komentował skoków prędkości, a Della trwała w milczeniu.
Drake skręcił w prawo w drogę idącą zygzakiem pod górę. Po lewej widać było
światła miasta i szosy ze sznurami samochodów. Po prawej błyski księżycowego
światła na wodzie ustąpiły w końcu – gdy droga biegła po stosunkowo płaskim
terenie – przepysznemu widokowi oceanu.
Drake zwolnił do czterdziestu kilometrów na godzinę.
– Tu gdzieś jest skręt w prawo – powiedział. Nagle gwałtownie skręcił
kierownicę w lewo i samochód wspiął się po pochyłości. Przed nimi ukazały się
zarysowane na tle nieba szczyty domu, linia żywopłotu, a po chwili światła auta
wyłoniły z mroku zamkniętą żelazną bramę.
Drake zgasił światła, włączył światło wewnętrzne i powiedział:
– No to jesteśmy.
– Jest tu gdzieś twój pracownik? – spytał Mason.
– Tak, jest tutaj.
W ciemności ujrzeli żarzącego się niczym węgielek papierosa. Po chwili podszedł
do nich mężczyzna w roboczym ubraniu.
– Trochę się spóźniliście – powiedział z wyraźnym szkockim akcentem.
– Droga wolna? – spytał Drake.
– Tak.
Mason przyjrzał się twarzy tego człowieka, i gdy Paul przedstawił go i Delię
Street, wyłączył światełko w aucie.
– Co chce pan wiedzieć? – spytał detektyw.
– Chcę wejść do tego domu, panie MacGregor.
Zapadła pełna skrępowania cisza. Wreszcie detektyw powiedział:
– Obawiam się, że to może być trudne.
– Jak trudne?
– Bardzo. Stary Angus kładzie się wcześnie, ale zawsze godzinę lub dwie czyta,
zanim zgasi światło. I ma czujny sen.
– Gdzie śpi?
– W domku koło hangaru.
– Ma pan klucz do bramy?
– Skąd. Jestem tylko pomocnikiem ogrodnika. Śpię w komórce w suterenie.
– Czy drzwi z sutereny do dalszej części domu są otwarte?
– Mógłbym tam wejść. Oczywiście, gdyby mnie przyłapano, zostanę wywalony z
pracy. Wtedy albo mógłbym pokazać papiery i przyznać, że jestem prywatnym
detektywem i akurat wykonuję zlecenie, albo posłano by mnie do więzienia jako
włamywacza.
– Jak pan myśli, długo nikogo nie będzie?
– Służba nie wróci przed pierwszą albo drugą w nocy. Szofer zabrał ich do kina w
mieście. Nie mam pojęcia, kiedy zjawi się Eversel.
– Czy nie daje służbie wolnego wtedy, kiedy zamierza spędzić noc poza domem?
– Tamtej nocy zrobił inaczej. Dał im wolne, żeby się ich pozbyć – zwrócił uwagę
MacGregor.
Mason uśmiechnął się i rzekł:
– Zaryzykujmy.
– Nie możecie zostawić tu samochodu – zauważył MacGregor – a ja nie mogę
wpuścić go do środka. Musicie zabrać go i zaparkować gdzieś przy głównej drodze.
– Ja to załatwię – ofiarował się Drake.
– Zostaniesz w aucie? – spytał Mason.
Drake wziął głęboki oddech.
– Cholera... nie, Perry. Idę z tobą. Nie chcę, ale możesz potrzebować mojego
moralnego wsparcia.
Mason spojrzał pytająco na Dellę. Dziewczyna otworzyła drzwiczki i stanęła koło
adwokata.
– Poczekamy tu na ciebie, Paul.
– Słuchaj, Dello – zaoponował Mason – nie wiem, w co się pakuję. Może to
okazać się kłopotliwe, a nawet niebezpieczne.
– Wiem – odparła spokojnie, ale tonem, który ucinał dyskusję.
Drake zawrócił samochód. Mason cicho zamknął drzwiczki auta stanął koło Delli
na podjeździe.
– Nie rób więcej hałasu niż to konieczne, Paul – ostrzegł prawnik.
– Nic się nie stało – powiedział MacGregor. – W księżycowe noce przyjeżdża tu
dużo samochodów. Nie bardzo dużo, ale wystarczająco, żeby Angus przyzwyczaił się
do tego, że zawracają przed zamkniętą bramą.
Nagle Mason dał znak Paulowi i pochylił się do okna samochodu.
– Po namyśle, Paul, doszedłem do wniosku, że lepiej by było, gdybyście razem z
Dellą zostali w samochodzie.
Della pokręciła głową.
– Dlaczego nie? – zdziwił się adwokat.
– Możesz potrzebować świadka – odparła. – Zostanę przy tobie.
– Wracaj do głównej drogi – powiedział Mason Paulowi – odjedź jakieś sto
jardów, zaparkuj, wyłącz światła i czekaj, aż ci dam znak. Jeśli wszystko pójdzie
dobrze, przyjdę przed upływem pół godziny. Jeśli po półgodzinie nie dam znaku
życia, wracaj do miasta.
– Jeżeli mogę w czymś pomóc – zaczął Drake – chciałbym...
– Nie. Nie wiem, w co się pakuję. Tutaj jest MacGregor. W razie czego stanie po
mojej stronie. Lepiej pogódź się z myślą, że nie będziesz w centrum wypadków i
ruszaj. Czas płynie.
– Okay – zgodził się Drake. – Pół godziny.
Odjechał.
Mason odwrócił się do MacGregora:
– Idziemy.
– Wejdziemy przez dziurę w żywopłocie trzydzieści jardów stąd – powiedział
detektyw. – Poprowadzę.
Rzucając czarne, groteskowe cienie, trzy postaci cicho ruszyły wzdłuż żywopłotu.
MacGregor wskazał dziurę. Gdy znaleźli się na terenie posiadłości, szepnął:
– Dokąd chcecie iść?
– Do pomieszczenia, do którego udał się Eversel po powrocie do domu – odparł
Mason. – Paul Drake powiedział, że to ciemnia.
– Rzeczywiście. To był normalny pokój, ale został przerobiony na ciemnię. Ma
tam dużo sprzętu. Zajmuje się fotografią amatorsko.
– Chodźmy – szepnął adwokat.
– Mam was prowadzić przez całą drogę?
– Tak.
– Zachowujcie się cicho. Jeśli będziecie zapalać latarkę, musicie osłonić ją
dłonią, żeby było tylko tyle światła, ile przedostanie się przez palce. Angus mógłby
zauważyć światło w oknach.
– W porządku. Chodźmy – powtórzył Mason.
Minęli oświetlone księżycowym blaskiem podwórze i weszli bocznymi drzwiami
do sutereny. MacGregor doprowadził ich do schodów. Drzwi u szczytu były otwarte.
Weszli do ciemnego holu na tyłach domu, minęli kuchnię i znaleźli się przed
schodami z tyłu budynku. MacGregor poprowadził Dellę i Masona do korytarzyka
wiodącego w górę, potem w dół, aż wreszcie stanął przed drzwiami.
– To ten pokój – rzekł. – Nie zapalajcie światła.
– Nie będziemy zapalać – przyrzekł prawnik.
– Gdzie mam na was czekać?
– Gdzieś na niższej kondygnacji, gdzie mógłbyś wszystko obserwować, ale – jeśli
się coś stanie – skąd mógłbyś się szybko przedostać do siebie. Jeżeli ktoś wjedzie
przez bramę, trzaśnij drzwiami, i to mocno, i wracaj do siebie. Miej uszy otwarte.
Gdybyś usłyszał jakieś zamieszanie, przybiegnij na pomoc. Odgrywaj służącego,
który spał, zbudziły go hałasy, a teraz spieszy lojalnie na pomoc swemu pracodawcy.
Ale kiedy dam ci znać, ujawniasz się i polecenia przyjmujesz ode mnie.
– Okay – powiedział cicho MacGregor. – Trzasnę drzwiami. Jeśli będzie pan
nasłuchiwać, to pan usłyszy.
– Będziemy nasłuchiwać – przyrzekł Mason.
MacGregor wycofał się. Mason przekręcił gałkę i wszedł do pokoju.
Kiedyś była to mała sypialnia, ale została całkowicie przerobiona. Okna
zasłonięte. Bateria przełączników włączała ciemniowe światło, powiększalniki i
elektryczne płuczkarki. Na półkach stały materiały fotograficzne. Przez całą długość
pokoju biegł zlew, podzielony na segmenty do wywoływania, kopiowania i płukania.
Na półce stały menzurki i odczynniki.
– Tutaj chyba możemy zapalić światło. Pokój ma zaciemnione okna.
Prztyknął kilkoma wyłącznikami, aż w końcu znalazł ten od zwykłego światła.
– Czego szukasz, szefie? – spytała Della.
– Myślę, że przyjechali tu wywołać zdjęcie. A jak je już wywołali, chyba włożyli
do powiększalnika. Rozejrzyjmy się, czy czegoś nie znajdziemy.
– Tu jest archiwum negatywów, szefie – zauważyła Della.
– Jak są poukładane? Według dat czy tematów?
– Według tematów. W kolejności alfabetycznej.
– Za duży porządek jak na dobrą ciemnię. Poszukaj kosza, Dello. Do diabła,
wygląda, jakby przez miesiąc nikogo nie było, a przecież na pewno tu wywoływali to
zdjęcie.
– Nie sądzisz, że Eversel go zabił, prawda?
– Nie wiem – odparł Mason.
– Cały czas zastanawiam się nad tą Farr – rzekła Della. – Wierzysz w to, co
mówi, szefie?
– Nie ma właściwie powodu, żeby jej wierzyć. Przyszła do nas i od razu
próbowała okłamać... ale, Dello, to nasza klientka. Nie da się zabronić klientom
kłamania, co nie oznacza, że to zwalnia cię od starań o uczciwy proces.
– Myślisz, że ona...
– Co to? – spytał Mason, gdy głos Delli zamarł.
– Nie wiem. Mniejsza z tym, spróbujmy coś znaleźć. O Mae Farr porozmawiamy
później.
– Zostaliśmy pokonani, zanim jeszcze zaczęliśmy. Co za cholerny porządek,
nigdy nie widziałem takiej ciemni.
– Moglibyśmy spróbować przejrzeć archiwum negatywów – zaproponowała
Della.
– Owszem. Nie sądzę, żeby to nam coś dało.
– Co to za przyrząd, wyglądający jak ciężarówka dla dzieci?
– Powiększalnik. Dwudziestocentymetrowe kondensory, do negatywów
dwanaście na osiemnaście centymetrów. Tamten ekran na łańcuchach służy do
przesuwania papieru fotograficznego. Poszukajmy wtyczki od tego powiększalnika,
Dello. Chcę sprawdzić, jak duże było ostatnie powiększenie.
Mason, przyciskając włączniki, najpierw zapalił czerwone światło, potem zwykłe,
białe, dopiero za trzecim razem zapaliła się żarówka powiększalnika.
Dellę zatchnęło.
Na białej płaszczyźnie maskownicy pojawił się obraz z klatki filmu umieszczonej
w powiększalniku. Pomijając fakt, że obraz był negatywowy, odnosiło się wrażenie,
że spogląda się przez świetlik do mesy.
Mężczyzna, z twarzą częściowo odwróconą ku górze, walczył z dziewczyną,
której twarz z kolei była niewidoczna. Postać mężczyzny zasłaniała większą część
ciała kobiety. Jej ręce i nogi zastygły w ruchu, jakby zamrożone.
– To to, Dello.
– Nie rozumiem, szefie.
– Wentworth nie został zastrzelony, kiedy walczył z Mae Farr. To, co widziała, to
nie był błysk strzału, ale flesza.
– Czyli chcesz powiedzieć...
– Że Eversel zrobił to zdjęcie. Możesz sama zgadnąć, dla kogo je zrobił i po co.
– I dlatego nikt nie słyszał wystrzału?
– Tak.
– Domyśliłeś się tego, szefie?
– Podejrzewałem to. Do licha, gdyby tak wziąć trochę wywoływacza, włożyć
papier bromowy i zrobić odbitkę... Moglibyśmy...
Jego słowa przerwał huk zatrzaskiwanych drzwi na niższym piętrze.
Mason spojrzał na Dellę Street.
– Gdybyś nie wiedziała – szepnął – to popełniamy poważne przestępstwo.
– Oczywiście, że wiem. Nie darmo pracuję tyle lat w biurze prawniczym.
Mason uśmiechnął się szeroko, wyjął negatyw z powiększalnika i włożył do
kieszeni. Zgasił światło i rzekł:
– Chodźmy.
Na palcach przebiegli aż do schodów z tyłu domu, którymi zeszli na dół do
kuchni w suterenie.
MacGregor czekał na nich u stóp schodów.
– Eversel wjechał do garażu – rzekł cicho.
– Możesz wyprowadzić pannę Street poza obręb posiadłości? – spytał Mason.
– Nie wiem. Mógłbym, gdyby coś odwróciło jego uwagę. Jeżeli wyjrzy przez
okno, jesteśmy spaleni. Księżyc jasno świeci.
Mason wyjął negatyw z kieszeni.
– Daj mi torebkę, Dello – poprosił.
Della podała mu torebkę, a on umieścił negatyw pomiędzy kartkami notesu.
– Wiesz, co z tym zrobić?
– To, co powiedziałeś, że zrobiłbyś na górze?
– Tak. Niech Paul natychmiast się tym zajmie. Zróbcie w największym
możliwym formacie. Spotkamy się w mieście.
– A ty co masz zamiar robić?
– Złożyć wizytę – odparł.
Prawnik skinął głową MacGregorowi, a on wyprowadził ich drzwiami w
suterenie na zewnątrz. Mason cicho ruszył wokół domu. MacGregor czekał na znak,
żeby przebiec podwórze.
Przed domem zapłonęły światła. Mason, wychodząc zza rogu, dał znak
MacGregorowi, wszedł po stopniach na ganek i zadzwonił do drzwi.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem adwokat usłyszał szybkie kroki w holu.
Cofnął się nieco, żeby spojrzeć na podwórze, i ujrzał dwa cienie znikające w
żywopłocie. Przeniósł wzrok na ocean. Zauważył, że w niskim białym budynku przy
garażu światło zapaliło się, a potem zgasło. Chwilę później usłyszał odgłos drzwi
przesuwanych na metalowych szynach.
Zalała go jasność światła ganku. Otworzyły się drzwi. Mason poczuł na sobie
czyjś wzrok.
– Kim jesteś i czego chcesz? – spytał złowieszczo cichy i spokojny głos.
– Nazywam się Mason i chcę z panem rozmawiać.
– Perry Mason, ten prawnik?
– Tak.
– O czym chce pan ze mną rozmawiać?
– O Pennie Wentworthcie.
– Nie mam ochoty rozmawiać o nim.
– Myślę, że jednak zechce pan porozmawiać.
– A jednak nie. To jest teren prywatny, a ja nie toleruję obcych. Daję panu
trzydzieści sekund na dojście do furtki. Potem dzwonię na policję.
Światła na ganku zgasły. Po chwili zgasły również światła oświetlające front
domu. Mason stał na werandzie skąpanej w blasku księżyca.
– Doskonale – mruknął. Zszedł z ganku, ale zamiast skierować się w prawo, ku
bramie, skręcił w lewo i poszedł do hangaru.
Był już prawie pod drzwiami, kiedy usłyszał, że w domu zatrzasnęły się drzwi i
ktoś biegnie po żwirowanym podjeździe.
Mason wszedł do hangaru. W świetle latarki zobaczył biały hydroplan. W kabinie
siedziała piękna kobieta o oliwkowej cerze i ciemnych oczach.
Mason wszedł na stopień samolotu i otworzył drzwi.
– Mój drogi, oślepiłeś mnie latarką – powiedziała kobieta z wymówką w głosie.
Adwokat wszedł do kabiny.
– Przepraszam, pani Wentworth – rzekł.
Na dźwięk jego głosu zesztywniała. Mason zauważył, że z emocji drżą jej usta.
Drzwi kabiny otworzyły się i usłyszeli z tyłu głos Eversela:
– Wynocha stąd.
Juanita Wentworth włączyła światła samolotu, oświetlając kabinę i Eversela. Był
to młody, opalony, potężny mężczyzna z brązowymi oczyma. W ręku trzymał
rewolwer.
– Lepiej to odłóż – poradził Mason. – Nie sądzisz, że mieliśmy już dosyć zabawy
z bronią?
– To jest prywatny teren. Rozkazuję ci natychmiast stąd się zmyć. Jeśli nie,
potraktuję cię jak każdego innego naruszającego moje prawa.
– Nie radziłbym tego robić. Już i tak ma pan kłopoty. Świadek rozpoznał pana
jako tego faceta, który wszedł na jacht Wentwortha tuż przed strzałem.
– To kłamstwo.
Mason wzruszył ramionami.
– Proszę, Sidney... nie chcę kłopotów – poprosiła Juanita Wentworth.
Po chwili Eversel spytał:
– Czego pan chce?
– Dostać pełne zeznania – odparł Mason. – Przyznanie się, że to pan był na
pokładzie „Pennwenta”, kiedy Mae Farr walczyła w Wentworthem w mesie.
– Ale nie było mnie tam – zaprotestował Eversel.
Mason uniósł brwi.
– A potem poleciał pan swoim samolotem do San Diego.
– I co z tego? To prywatny samolot. Mogę lecieć, dokąd chcę.
– Hydroplan – zauważył Mason zdawkowo. – Czy w drodze do San Diego nie
przelatywał pan przypadkiem nad „Pennwentem” i nie zajrzał do oświetlonego
wnętrza mesy?
– O czym do cholery pan gada?
– Tylko pytam.
– Proszę tego nie robić. To niezdrowe.
– Wie pan, Eversel – powiedział Mason swobodnym tonem – mam pewną
szczególną koncepcję tego, co zdarzyło się na jachcie. Pan jest zapalonym fotografem
amatorem. Hmm. Dziwna rzecz z tym strzałem. Nikt go nie słyszał.
– Co w tym dziwnego? – burknął wojowniczo Eversel. – Na jachtach wkoło
zabawa była w pełnym toku. Jeśli słyszeli nawet jakiś hałas, pomyśleli, że to strzela w
gaźniku ciężarówki albo jachtu.
– Wie pan, zastanawiałem się, czy to, co Mae Farr wzięła za strzał, nie mogło być
trzaskiem flesza. Jak tylko Wentworth zobaczył, że zrobiono mu zdjęcie, wiedział, że
wpadł w potrzask. Pobiegł do afterpiku się ubrać i zamknął szczelnie drzwi. Pewnie
pomyślał, że to obława policyjna.
– Widzę, że stara się pan wymyślić jakąś niewiarygodną historię, żeby tylko
ocalić klientkę, Mae Farr.
– To awanturnica – dodała pani Wentworth.
– Tak sobie tylko pomyślałem – rzekł Mason, niemal przepraszająco.
– Tym razem panu nie wyszło – zauważył ostrym tonem Eversel – a jeśli będzie
pan rzucał takie insynuacje w sądzie, pozwę pana o oszczerstwo.
– Naturalnie – kontynuował lekko Mason – miał pan nadzieję, że natychmiast, jak
tylko Wentworth zda sobie sprawę z tego, co się stało, postanowi spotkać się z żoną i
przedyskutować podział majątku. Wiedział, że zdjęcie stawia go w złym świetle.
– Pan jest szalony.
– Pan i pani Wentworth chcieliście się pobrać. Pan był tylko trochę niecierpliwy.
Wentworth nie chciał polubownie dać żonie rozwodu. Pan był gotów na wszystko.
Nie mógł pan pozwolić na to, by być wmieszanym w skandal.
– Pan jest naprawdę szalony!
– Nie chodziło, jak mi się wydaje, tylko o pieniądze – ciągnął spokojnie Mason. –
Przypuszczam, że Wentworth był trochę zazdrosny. Cały czas fascynowała go
kobieta, którą poślubił, a która nauczyła się go nienawidzić. – Prawnik odwrócił się
do pani Wentworth i złożył ukłon. – Widząc panią, można zrozumieć, co czuł.
– Nie dość, że plecie pan duby smalone, to jeszcze nas obraża. Na Boga, nie
zniosę tego!
– Rozprawa wstępna – rzekł Mason – jest wyznaczona na jutro rano. Sędzia
pokoju wyraził zgodę, aby świadkowie, którzy są według mnie ważni, otrzymali
wezwanie do stawienia się w sądzie.
– Juanita tam będzie – powiedział Eversel.
– Wiem – odrzekł prawnik, wyjmując złożoną kartkę papieru i wręczając ją
mężczyźnie. – I pan też.
Eversel wyrwał Masonowi z ręki wezwanie i rzucił je na podłogę.
– Nigdy w życiu! – zakrzyknął.
Mason wzruszył ramionami i rzekł:
– Jak pan chce. Niech pan przemyśli, czy lepiej się stawić i odpowiedzieć na
rutynowe pytania, czy ściągnąć na siebie uwagę nieobecnością i zmusić sąd do
podjęcia kroków zapewniających pana obecność.
– To niebywałe! – pieklił się Eversel. – Tak nie postępuje uczciwy prawnik!
– Pozwól mi z nim porozmawiać, Sidney – powiedziała pani Wentworth. A do
Masona rzekła: – Czego pan właściwie chce?
– Chcę uczciwego procesu dla mojej klientki. Chcę, żebyście przyszli na wstępną
rozprawę i powiedzieli prawdę.
– Co pan ma na myśli, mówiąc „prawdę”?
– Że to, co Mae Farr wzięła za wystrzał z broni, było trzaskiem flesza.
– Kto miałby zrobić to zdjęcie?
– Juanita! Tylko nie... – ostrzegł Eversel.
– Sidney, nie przeszkadzaj, proszę cię – przerwała mu.
– Miałby je zrobić Eversel – odparł Mason.
– Pan Eversel zajmuje kilka ważnych stanowisk – powiedziała Juanita
Wentworth. – Jest w zarządzie banku, przedsiębiorstwa powierniczego i innych
ważnych instytucji. Nie może sobie pozwolić, aby z jego nazwiskiem wiązał się
jakikolwiek skandal.
– Robienie zdjęć niekoniecznie oznacza skandal – wytknął Mason.
– W tym wypadku – tak.
– Czy obawa przed skandalem to było to, czym Wentworth trzymał panią w
szachu?
Spojrzała mu prosto w oczy i odparła:
– Tak.
– A na co pani miała nadzieję?
– Na pieniądze dla rodziców – powiedziała spokojnie. – Sidney zaofiarował...
mogłabym zdobyć je inaczej, ale jestem równie uparta co Penn. Moi rodzice mieli
dużą hacjendę w Meksyku. Rząd zabrał im ziemię i rozdał między chłopów
bezrolnych. Bardzo zubożeli. Byłoby uczciwe, gdyby Penn zapewnił jakąś ugodę
finansową, ale wolał skorzystać z nieuczciwej przewagi i groził, że wmiesza w
sprawę Sidneya. Wiedziałam, że Sidney nie może pozwolić sobie na taki rozgłos, i
Penn też to wiedział. Groził, że pozwie Sidneya do sądu, zarzucając mu wyłączną
winę rozpadu naszego małżeństwa. Pozostał tylko jeden sposób. Musiałam rozpocząć
z nim walkę i zwyciężyć. Inaczej nigdy nie mielibyśmy spokoju.
– A co z Everselem? – spytał Mason. – Co on o tym myślał?
– Jest bardzo impulsywny. Chciał...
– Juanito, proszę, nie mieszaj mnie w tę sprawę – odezwał się Eversel. – Ten
sprytny prawnik wciąga cię w pułapkę.
– Prawda w niczym nam nie grozi – uspokoiła go, a po wymownej pauzie dodała:
– teraz.
– Ucieszyła się pani, że zabito męża?
– Zabicie człowieka to nie powód do uciechy.
– Czy zatem poczuła pani ulgę?
Spojrzała adwokatowi prosto w oczy i odparła:
– Naturalnie. Choć był to dla mnie wstrząs. Penn miał w sobie dużo dobrego, i o
wiele więcej złego. Pragnął dominować nad ludźmi. Chciał, żeby dostali się w jego
szpony i żeby miał nad mini władzę. Był brutalem... szczególnie w stosunku do
kobiet.
– No cóż, to wezwanie dla pana, Eversel. Nie może pan twierdzić, że nie dałem
panu szansy na uczciwą grę. Jeśli się gdzieś wybieracie, możecie podrzucić mnie na
lotnisko, a stamtąd wezmę taksówkę. – I dodał z uśmiechem: – Jeśli mówię
„podrzucić”, używam tego terminu w znaczeniu przenośnym.
– Do diabła z tobą. Możesz wracać tak, jak się tu dostałeś.
– Moi znajomi już odjechali. Wiedziałem, że może będę musiał poczekać, zanim
wręczę panu wezwanie.
Eversel spojrzał na niego podejrzliwie.
– Sidney, moglibyśmy podrzucić go do Los Angeles – odezwała się pani
Wentworth. – Przecież nie wyjedziesz, zostawiając go tutaj.
Taka możliwość najwyraźniej zaniepokoiła Eversela.
– Sidney – poprosiła Juanita, rzucając na Eversela spojrzenie przepastnych
czarnych oczu – uwierz mi, tym razem mam rację.
Eversel wahał się przez chwilę, po czym schował pistolet do kieszeni, siadł na
fotelu pilota, zapiął pas i bez słowa zapalił silnik. Wyjechał z hangaru, zachowując
ponure milczenie, i czekał, aż rozgrzeje się silnik.
Pani Wentworth, podnosząc głos, aby przekrzyczeć huk silnika, powiedziała:
– Nie myśli pan, panie Mason, że dla pańskiej klientki byłoby lepiej, żeby,
zamiast nas w to wciągać, wyznała prawdę i poniosła konsekwencje?
Mason, wepchnął dłonie głęboko w kieszenie spodni, oparł brodę na piersi i w
zamyśleniu wpatrywał się w podłogę samolotu.
– To samo przyszło mi na myśl – przyznał.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Świt zastał Masona w ciasnym biurze Drake’a, pogrążonego w studiowaniu przez
lupę zdjęć w olbrzymim powiększeniu.
Drake, siedząc przy biurku, nerwowo żuł gumę. W zamyśleniu spoglądał na
Masona.
– To największe powiększenie, jakie można zrobić, żeby zdjęcie było jeszcze
czytelne. Już i tak jest duże ziarno. Negatyw był drobnoziarnisty i bardzo ostry, ale
powiększyliśmy tak mocno, że obraz zaczyna być niewyraźny. Każda z tych odbitek
to ćwiartka negatywu.
– Rozumiem – odparł Mason, nie podnosząc wzroku. Cierpliwie badał przez lupę
powierzchnię zdjęcia.
– A to dostałem od kumpla – rzekł Drake. – Powiększenie dwadzieścia osiem na
trzydzieści trzy centymetry z filmu zrobionego, kiedy „Pennwent” został
przyprowadzony do portu. Miałem szczęście, że zdobyłem tę fotografię. Mogę
jeszcze bardziej ją powiększyć, ale to zajmie trochę czasu.
– Czas to jedna z tych rzeczy, których nam brakuje – powiedział adwokat. –
Rozprawa wstępna została wyznaczona na dziś na dziesiątą rano.
– Czego właściwie szukasz, Perry?
– Czegoś, co jest na jednej fotografii, a nie ma na drugiej.
– Chodzi ci o postać, osobę...
– Nie, jakąś drobna zmianę w wyposażeniu. Na przykład przypatrz się tej
popielniczce. Na fotografii Eversela jest w niej z sześć niedopałków. Na zdjęciu
zrobionym po odkryciu ciała są tylko dwa.
– No i co?
Mason pokręcił głową.
– Osoba popełniająca morderstwo – powiedział – nie sprząta po sobie i nie
wyrzuca śmieci z popielniczki. A nawet jeśli by to zrobiła, to nie zostanie jeszcze po
to, żeby wypalić dwa papierosy.
Drake zmarszczył brwi.
– I o czym to świadczy, Perry? – spytał.
– Nie mam pojęcia, ale idę droga eliminacji. Chciałbym znaleźć coś, co by
potwierdzało mój domysł. Gdyby mi się udało... O, a to co?
Lupa Masona zawisła nieruchomo nad fragmentem obrazu.
Na zewnątrz pierwsze promienie słońca spoczęły na szczytach budynków i
sprawiły, że elektryczne światło w biurze Drake’a zaczęło wydawać się sztuczne i
nierealne. Wpadające przez okno promienie poranka ukazywały zmęczoną,
nieogoloną twarz Masona.
– Co znalazłeś? – spytał Drake.
Mason podał mu zdjęcie, wskazując palcem odpowiedni fragment.
– Sam zobacz, Paul.
Drake przyjrzał się miejscu na fotografii przez lupę i powiedział:
– Cholera, Perry, nic specjalnego mi to nie mówi. To coś okrągłego w etui, to
chyba jakaś rzadka moneta. Jak wiesz, Wentworth je kolekcjonował.
– Mhm. Przyjmijmy, że to moneta. Nie tyle chodzi o to, co to jest, ile o to, co się
z tym stało. Zwróć uwagę, że na drugim zdjęciu tego nie ma. Stało to na półce, a
górną część futerału coś zasłania.
– Wygląda jak nabój – powiedział Drake, przyglądając się uważnie.
– Owszem, chociaż nie sądzę, że to nabój. Nie zapominaj, że fotografia została
zrobiona lampą błyskową, czyli światło było dosyć ostre, a my zrobiliśmy
powiększenie z małego negatywu. Mimo wszystko nie mógłby to być nabój
rewolwerowy. Sądząc z długości – ewentualnie nabój do karabinu.
– A nie jest?
– Współczesne karabiny – pouczył Mason – mają naboje innego kształtu, z
łagodnym zwężeniem na końcu. To coś jest proste, jak nabój do rewolweru.
– A nabój do rewolweru nie mógłby być tej długości? – spytał Drake.
– Pewnie tak, ale... Wiesz, Paul, to bardzo duża moneta. Szkoda, że nie widzimy
szczegółów.
– Tu i ówdzie widać fragment linii, ale to nie wystarczy, żeby rozpoznać, co to za
moneta.
Mason zmrużył oczy.
– Ta moneta – powiedział – coś musi znaczyć. Jedno jest pewne, Paul.
Wentworth nie został zabity wtedy, kiedy przyjmuje się, że został oddany strzał. Miał
czas się przebrać, wyrzucić niedopałki z popielniczki, odcumować, zapalić silnik i
wypłynąć na morze.
Drake pokręcił głową.
– Ktoś zrobił to za niego, Perry. Nie wierzysz przecież, że facet został zabity na
morzu na jachcie, a w pobliżu nikogo nie było – nie wtedy, kiedy są ślady walki.
Facet z pewnością nie wpuścił nikogo na pokład i...
– Na pewno nie obcych... ale przyjaciela?
– Nawet przyjmując, że masz rację, nie rozumiem, co moneta ma z tym
wspólnego.
– Chciałbym, żeby przeszukano „Pennwenta” od dzioba do rufy i sprawdzono,
czy nie ma tej monety.
– Jacht sprawdzono szczegółowo, szukając odcisków palców i innych śladów –
rzekł Drake. – Wydział zabójstw ma spis wszystkiego, co znaleziono. Mogę
sprawdzić, czy figuruje tam moneta.
– To powinno być łatwe, jest w futerale z wieczkiem. Co znaczy, że jest cenna.
Może uda ci się odgadnąć choćby fragment wzoru. Tu w poprzek biegnie chyba pas
krzyżujących się linii.
– Mhm. Prawdopodobnie jakaś odmiana herbu – zgodził się Drake.
– To może być wskazówką – zauważył Mason z namysłem. – Gdybyśmy tylko
mogli...
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę wejść – zawołał Drake.
Drzwi otworzył jeden z jego pracowników.
– Chce pan spojrzeć na gazety? Jest dużo... o panu Masonie.
Mason wyprostował się, odrywając się od kontemplacji fotografii.
– To będzie jakaś zmiana dla oczu – powiedział. – Co o mnie piszą?
– Niemal wszystko, co się da – odparł mężczyzna, uśmiechając się od ucha do
ucha. – Wydaje się, że jest pan winny niemal wszystkiego z wyjątkiem morderstwa,
w tym przekupienia świadka, aby wyjechał z kraju.
– Przekupienia świadka?
– Tak, dziewczyny, nazywającej się Hazel Tooms. Policja wysunęła teorię, że
ktoś, kto chciał się jej pozbyć, dał jej pięćset dolarów, aby opuściła Stany.
Powiedziała to policji, kiedy przyniesiono jej wezwanie do sądu.
– Wspomina moje nazwisko? – spytał Mason.
– Nazwiska nie.
Mason rozłożył gazetę na biurku i przeczytał nagłówki: POLICJA ZŁAPAŁA
PRAWNIKA NA GORĄCYM UCZYNKU – SŁYNNY PRAWNIK SCHWYTANY
NA PODRZUCANIU FAŁSZYWYCH DOWODÓW. Mason uśmiechnął się do
Drake’a:
– No i co, Paul, wygląda na to, że trafiliśmy na pierwsze strony gazet.
Drake wskazał palcem fragment w środku tekstu.
– Patrz tu – powiedział. – „Na polecenie wielkiej ławy przysięgłych wystawiono
kilka wezwań do stawienia się w sądzie, które zostaną dziś doręczone. Policja
zażądała, aby wielka ława przysięgłych zbadała poczynania prawnika, znanego z
oryginalnych metod obrony. Mówi się, że agencja detektywistyczna, która utrzymuje
się głównie ze zleceń dostarczanych przez tegoż prawnika, również będzie poddana
kontroli. Uważa się, że nawet jeśli nie zostanie przedstawiony zarzut przestępstwa, to
policja postara się nie dopuścić do odnowienia licencji”.
Mason uśmiechnął się do Paula Drake’a.
– Co powiesz na śniadanko, Paul?
– Pięć minut temu uważałbym to za świetny pomysł. Teraz musiałbym zmuszać
się do przełknięcia czegokolwiek. Do licha, Perry, mam nadzieję, że wiesz, co z tym
zrobić.
– Na razie mamy dosyć faktów. Teraz potrzebujemy tylko czasu, aby je
przemyśleć. Idę do łaźni tureckiej, potem się ogolę i zjem śniadanie. Spotkamy się na
rozprawie.
– A jak nam tam pójdzie? – spytał Drake.
– Jeśli chodzi o sędziego, powiem jedno: Emil Scanlon jest sprawiedliwy.
Według niego gazeta to nie miejsce na rozpoznawanie sprawy. Ze względu na
oskarżenia, jakie padły, pójdzie mi jak najbardziej na rękę przy przesłuchiwaniu
świadków.
– A prokuratorowi okręgowemu?
– Da taką samą szansę.
Drake przeczesał palcami włosy.
– A ja jestem świadkiem – powiedział żałośnie. – Będę miał was obu na głowie.
W gronie sędziów pokoju Emil Scanlon był wyjątkiem. Doceniał umiejętność
wykorzystywania dramatyzmu, miał żywe poczucie humoru i żywił głębokie
pragnienie szerzenia sprawiedliwości za wszelką cenę. Jego filozofia życiowa czyniła
z niego dobrodusznie przyjacielskiego wobec wszystkich żyjących i naukowo
bezstronnego w stosunku do martwych. Traktując sumiennie swą funkcję, czuł się
reprezentantem zarówno żywych, jak i umarłych.
Scanlon zaczynał jako obiecujący zawodowy baseballista. W latach
dwudziestych, po kontuzji, która zniszczyła dalszą karierę, przeniósł się do
południowej Kalifornii. Został sędzią pokoju za pierwszym razem, kiedy postanowił
kandydować, i od tej pory, mimo braku wykształcenia prawniczego, a nawet matury,
rok po roku był wybierany na to stanowisko, ku konsternacji kolejnych prokuratorów
okręgowych i niecierpliwych młodych prawników, praktykujących jako adwokaci.
Scanlon przyjrzał się Mae Farr, szepczącej z Perrym Masonem, i pomyślał, że nie
wygląda na zimnokrwistą morderczynię, jak ją przedstawiał prokurator okręgowy.
Perry’ego Masona znał osobiście, stykając się z nim przy okazji dramatycznych
rozpraw wstępnych, kiedy to prawnik, dzięki inteligencji, żelaznej logice i
niekonwencjonalnym metodom z ostatniej pozycji wyprzedzał wszystkich i pierwszy
dochodził od mety.
Ani w głosie, ani w twarzy Scanlona nie dawało się wyczuć nic, co by
wskazywało, że podjął decyzję, iż nawet gdyby rozprawa miała trwać całą noc,
jednakowo przewałkuje każdą ze stron.
Mae Farr szeptem czyniła zeznania Masonowi:
– Wpędziłam pana w kłopoty – mówiła. – Okłamałam pana, kiedy pierwszy raz
przyszłam do pana do biura, i od tej pory stale kłamałam. Kiedy nie znalazł pan
pistoletu Hala tam, gdzie go rzucił, pomyślałam, że pojechał zabrać broń, a potem do
portu, żeby wyprowadzić „Pennwenta” w morze i zatopić. Mógłby wrócić skifem,
który Wentworth miał na pokładzie. Zatem ja też udałam się do portu i jachtem
Marleya popłynęłam po Hala.
– Znalazła go pani?
– Nie. Nie szukałam długo, bo byłam przekonana, że straż wybrzeża została
powiadomiona o zabójstwie i już mnie poszukuje.
– Dlaczego tak pani myślała?
– Kilka razy okrążył mnie samolot straży wybrzeża, a potem odleciał.
– Skąd pani wie, że to była straż?
– Nie wiem – odparła po chwili namysłu. – Tak mi się wydawało. Jaki inny
samolot miałby powód, żeby interesować się jakimś jachtem? Ta Tooms zobaczyła
mnie, kiedy cumowałam. A słyszałam, że Marley oddał do zbadania
daktyloskopowego moje odciski palców ze steru i manetki. Już się chyba nie wywinę.
Hal Anders, skrępowany, podszedł do panny Farr.
– Przepraszam, Mae – powiedział tylko.
Dziewczyna spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem.
– Prokurator okręgowy zwolnił mnie – rzekł. – Nie rozumiem, co to znaczy.
– To znaczy, że skupią się na mnie – wyjaśniła.
– W rurze znaleźli mój pistolet – ciągnął Anders. – Myśleli, że Mason go tam
podrzucił, ale sprawdziwszy numery doszli do tego, gdzie został sprzedany i że to ja
go kupiłem. Poza tym odkryli jeszcze jakieś dowody. Nie wiem, jakie, ale wycofali
oskarżenie przeciwko mnie.
– Miło to słyszeć. Gratulacje. Zdaje się, że oszczędziłeś sobie nieprzyjemnego
doświadczenia. Dzięki radzie kompetentnego i wysoce etycznego prawnika.
– Proszę, Mae, nie bądź taka.
Odwróciła od niego twarz.
Anders, świadom tego, że znajduje się pod obstrzałem spojrzeń, że reporterzy
ukradkiem robią zdjęcia, pochylił się do Mae Farr i Perry’ego Masona.
– Proszę cię, Mae, nie bądź taka – szepnął. – Posłuchaj mnie. Zrobiłem coś dla
ciebie. I to bez zasięgania czyjejkolwiek porady. Dziś rano skontaktowałem się z
Hazel Tooms. Nie będzie jej tutaj. Jest w samolocie do Meksyku, gdzie jej przyjaciel
ma jacht. Natychmiast wyruszają w rejs w – cytuję – nieznane.
Na twarzy Mae odbiło się całkowite niedowierzanie.
– Ty to zrobiłeś??? – szepnęła.
Mason zmierzył Andersa zimnym, wrogim spojrzeniem.
– Pan chyba zdaje sobie sprawę – rzekł – że to mnie o to oskarżą.
– Nie. Jeśli będzie to konieczne, wezmę winę na siebie.
Odezwał się Scanlon:
– Obejrzałem już ciało zmarłego. Lekarz przeprowadzający autopsję opisał, jak
kula przeszła przez ciało i wskazał przyczynę śmierci, którą był strzał w głowę. To
jest sprawa jasna i nie będziemy marnować czasu doktora, każąc mu zeznawać.
Odchrząknął, przeniósł spojrzenie z Perry’ego Masona na Oscara Overmeyera,
zastępcę prokuratora okręgowego, i Carla Runcifera, reprezentującego biuro
prokuratorskie.
– Postępowanie będzie krótkie i nieformalne. Postaramy się odkryć fakty. Nie
życzę sobie przeciągania przesłuchań i piętrzenia przeszkód formalnych. Sam będę
zadawał pytania, jeśli będę uważał, że to przyspieszy sprawę i pomoże odkryć
prawdę. Nie pozwolę na przeciąganie przesłuchiwania świadków tylko w tym celu,
żeby prawnicy mogli pokazać, że coś robią. Jeśli jednakże którakolwiek ze stron
zechce zadać świadkowi pytania wyłącznie w celu wyjaśnienia pewnych kwestii lub
przytoczenia faktów, których świadek nie ujawnił, to zamierzam na nie zezwolić.
Carl Runcifer zaczął już wysuwać jakieś zastrzeżenia do pomijania procedury, ale
Overmeyer, znający temperament Scanlona, pociągnął go za marynarkę na miejsce.
Do sędziego zbliżył się sekretarz i wręczył mu jakąś notatkę. Widząc przerwę,
Sidney Eversel podszedł do Masona.
– Sprawa...
– Podejrzewam – powiedział złowieszczo – że uważa się pan za bardzo, ale to
bardzo sprytnego.
– O co chodzi? – zdziwił się Mason.
– Odkryłem prawdziwy cel pańskiej wizyty w moim domu dziś rano. Chyba
liczył pan na to, że będę trzymał buzię na kłódkę, a pan zdoła mnie szantażem skłonić
do zrobienia wszystkiego, co będzie panu na rękę i utrzyma pan mój związek z tą
sprawą w tajemnicy. Pomylił się pan. Od razu po dokonaniu odkrycia poszedłem na
policję i zawiadomiłem biuro prokuratora okręgowego. Powiedziano mi, że zabierając
negatyw dopuścił się pan włamania. Jedyne, czego nam potrzeba, to dowód. Niech
pan wyciągnie negatyw, a pójdzie pan do więzienia, panie Mason. Takie jest moje
stanowisko.
Eversel odwrócił się na pięcie i odmaszerował. Adwokat zwrócił się do Mae Farr:
– Zawsze pani twierdziła, że Anders jest zbyt konserwatywny i nie zrobi żadnego
kroku, nie zasięgnąwszy rady. Okazuje się, że bardzo zdecydowanie przeciął troczki
fartucha. Zostawię was teraz na chwilę samych, macie o czym podyskutować.
Wstał z krzesła i pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń całej sali podszedł do
Paula Drake’a i Delli Street.
– Dzwoniłeś do biura, Paul? – spytał.
– Tak, przed chwilą. Mam raport z ostatniej chwili, ale nic w nim nie ma. Nie
mogę zdobyć nic na temat Hazel Tooms. Najwyraźniej jest to dziewczyna, lubiąca
sporty na świeżym powietrzu.
– Sama mi to powiedziała. Gdzie ona teraz jest, Paul?
– Dostała wezwanie i powinna być tutaj. Na Boga, Perry, chyba jej nie
przekupiłeś, żeby wyjechała?
– Nie. Osobiście wolałbym, żeby tu była – odparł adwokat.
– Jak sprawy wyglądają? – zapytała zaniepokojona Della.
W oczach Masona pojawił się zimny błysk.
– Fatalnie, Dello – przyznał. – Eversel doznał przypływu odwagi i poleciał na
policję, zeznać, że ukradziono mu negatyw i najwyraźniej powiedział im wszystko o
zdjęciu. Dzięki temu podejrzenia skupiły się na Mae Farr. Policja teraz będzie
twierdzić, że dziewczyna miała broń, wróciła do klubu jachtowego, zabrała jacht
Marleya, dogoniła „Pennwenta”, zabiła Wentwortha, wróciła, pojechała tam, gdzie
Anders wyrzucił rewolwer, i wyrzuciła swój, licząc, że zostanie znaleziony, kiedy
woda opadnie.
– Czy to ją obciąży w sposób przesądzający sprawę?
– Naturalnie – odparł Mason oschle. – Nie sądziłem, że Eversel pokona strach
przed rozgłosem. Najwyraźniej chce mi dołożyć. Zgłosił kradzież negatywu do biura
prokuratora okręgowego. Naturalnie, jego zeznania całkowicie zmieniły obraz
sprawy. Wypuszczono Andersa, bo zamierzają skupić się na Mae Farr i na mnie.
– Dobierz się do nich, szefie – powiedziała Della Street.
Mason uśmiechnął się do niej.
– Nie wiem, jak to zrobić. Na szczęście mam jednego asa w rękawie. Jeśli zagram
nim w odpowiednim momencie, może uda mi się wywinąć. Jeśli nie, jestem
ugotowany.
– Co to za as? – zainteresował się Drake.
– Mam przeczucie. Chcę powołać świadka, choć nie wiem, co powie. Jeśli zezna
to, czego oczekuję, sędzia pokoju powinien zauważyć jego wyraźne zaskoczenie. W
innym wypadku będzie wyglądało na to, że próbuję sprowadzić śledztwo na fałszywe
tory.
– Do licha, Perry, naraziłeś się tą kradzieżą negatywu. Czy musisz gwałcić
prawo, żeby uzyskać sprawiedliwy wyrok dla klientów?
Mason uśmiechnął się od ucha do ucha i odparł:
– Nie wiem, Paul, czemu to robię. Pewno inaczej nie potrafię. Kiedy zaczynam
wyjaśniać zagadkę, tracę wszelkie hamulce. Za każdym razem, gdy przyciskam pedał,
trafiam na gaz.
– Na to wygląda – skomentował Drake.
– W rzeczywistości, szefie – powiedziała spokojnie Della – to ja zabrałam
negatyw. Nie mogą ciebie o to oskarżyć.
– Zrobiłaś to na moje polecenie, Dello. Trzymaj się z dala od tej sprawy.
– Nie chcę. Muszę ponieść odpowiedzialność za to, co zrobiłam.
Emil Scanlon skończył czytać liścik, szepnął coś do sekretarza, i powiedział na
głos:
– Wracamy do rozprawy wstępnej z oskarżenia publicznego przeciwko Mae Farr.
Oscar Overmeyer powstał i rzekł:
– Proszę Wysokiego Sądu, rozumiemy, że Wysoki Sąd pragnie szybkiej,
nieformalnej rozprawy. Jednak w ciągu kilku ostatnich godzin, a nawet
powiedziałbym minut, biuro prokuratora okręgowego zdobyło dowody, całkowicie
zmieniające obraz sprawy.
Jesteśmy gotowi za pomocą zeznań świadków wykazać, że morderstwo zostało
popełnione później, niż początkowo sądzono. Można by rzec, iż jest to sprawa
odroczonego morderstwa. To, co Harold Anders i Mae Farr wzięli za strzał, w
rzeczywistości było trzaskiem flesza.
Naturalnie zdajemy sobie sprawę, że Wysoki Sąd chce jak najszybciej rozpatrzyć
tę sprawę. Dlatego naszym pierwszym świadkiem będzie Sidney Eversel. Chcemy
zwrócić uwagę Sądu na fakt, że zeznanie tego świadka będzie tak ważne,
powiedziałbym spektakularne, że zmieni zupełnie zaplanowaną kolejność wzywania
świadków.
Scanlon chwilę zastanawiał się ze zmarszczonymi brwiami, rzucił ukradkowe
spojrzenie na Perry’ego Masona, ale nie zauważył, żeby adwokat chciał wysunąć
jakiekolwiek zastrzeżenia.
– Dobrze. W celu zgłębienia sprawy w jak najkrótszym czasie pozwalam wezwać
Sidneya Eversela.
Sidney Eversel stanął na miejscu dla świadków i został zaprzysiężony.
– Czy pan – spytał Scanlon – wie coś na temat tego morderstwa?
– Wiem jedno – odparł świadek. – Wiem, kiedy nie zostało popełnione.
– Skąd pan to wie?
– Postanowiłem wszystko wyznać. Od dawna kocham Juanitę Wentworth.
Spotkałem ją i zakochałem się, kiedy jeszcze była żoną Penna Wentwortha i z nim
mieszkała. Nie potrafiłem ukryć moich uczuć.
Eversel urwał i nerwowo przełknął ślinę. Widać było, że wcześniej ułożył sobie
to, co ma powiedzieć, ale publiczne wyznanie okazało się trudniejsze, niż
przewidywał. Po chwili podjął:
– Wentworth był diabelsko sprytny. Dowiedział się o naszym romansie. Był o
mnie dziko zazdrosny. Chciał, żeby Juanita, to znaczy pani Wentworth, do niego
wróciła. Opuściła go bowiem wkrótce po spotkaniu mnie. Groził, że jeśli nie wróci, to
wytoczy mi proces o rozpad małżeństwa z mojej winy. Odmówił rozwodu. Całe jego
zachowanie było typowe dla człowieka w najwyższym stopniu samolubnego i nie
mającego względów dla innych.
– To nieistotne – wtrącił Scanlon. – Proszę wrócić do tematu.
– Buntowałem się przeciw tej niesprawiedliwości, ponieważ wiedziałem, że
Wentworth na swoim jachcie zabawia się z wieloma kobietami. Postanowiłem zdobyć
dowód, który to jego zmusiłby do obrony. To przywołałoby go do rozsądku i dałby
żonie rozwód, nie wciągając mnie do sprawy.
– I co pan zrobił?
– Wieczorem dwunastego – rzekł Eversel – zaczaiłem się w klubie jachtowym.
Wiedziałem, że panna Farr często bywa na jego jachcie. Noc była gorąca i duszna.
Wentworth miał otwarty świetlik w mesie. Zakradłem się w pobliże jachtu i
nasłuchiwałem. Kiedy, jak mi się wydawało, nadszedł właściwy czas, wszedłem na
pokład i spojrzałem przez świetlik. Zobaczyłem Wentwortha w bardzo
kompromitującej sytuacji. Stał tyłem do aparatu. Położyłem palec na spust i
zawołałem go po imieniu. Za pierwszym razem nie usłyszał. Zawołałem ponownie.
Spojrzał w górę, zaniepokojony. Wtedy nacisnąłem spust i zapaliła się lampa
błyskowa, pozwalając mi zrobić ostre, wyraźne zdjęcie.
– Co było dalej?
Carl Runcifer szepnął do Oscara Overmeyera:
– To kompletne odstępstwo od zasad postępowania sądowego. Naprawdę chcesz
pozwolić Scanlonowi na takie przesłuchanie? Nie zaprotestujesz?
– To nic nie da – odparł Overmeyer. – Emil Scanlon zawsze tak prowadzi
rozprawy. Najdziwniejsze, że w rezultacie niczemu to nie szkodzi.
– Uciekłem z jachtu – ciągnął Eversel. – Pojechałem do domu i wywołałem
zdjęcie. Negatyw wyszedł doskonale. Nie mogłem się doczekać, żeby pokazać go
pani Wentworth, która była w San Diego. Wsiadłem zatem w swój samolot i
poleciałem do San Diego, opowiedziałem jej o wszystkim i zabrałem ją do siebie do
domu. Zanim przyjechaliśmy, negatyw zdążył wyschnąć. Włożyłem go do
powiększalnika i zrobiłem odbitkę. Ależ byłem zadowolony! Potem odwiozłem panią
Wentworth do San Diego.
Następnie negatyw został mi ukradziony. W czasie, kiedy zniknął, Perry Mason,
adwokat Mae Farr, kręcił się po mojej posiadłości. Żądam, aby przedstawił negatyw.
A kiedy go przedstawi, zamierzam wytoczyć mu sprawę o włamanie.
Emil Scanlon w zamyśleniu przygryzł usta i, uporczywie unikając spoglądania w
stronę Masona, powiedział:
– No cóż, to zdarzenie, nawet jeśli jest prawdziwe, nie ma nic wspólnego z
obecną sprawą. Z tego, co widzę, pańskie zeznanie świadczy, iż morderstwa nie
popełniono w czasie, który został pierwotnie przyjęty. To wszystko, co jest istotne dla
tej sprawy.
– Wysoki Sądzie, mogę o coś zapytać? – odezwał się Overmeyer.
– Proszę.
– Kiedy pan pierwszy raz udał się do San Diego, czy przez część drogi leciał pan
nad wodą?
– Tak. Mam hydroplan. Noc była spokojna; burza jeszcze się nie zaczęła. Ze
względów bezpieczeństwa wolałem lecieć nad oceanem.
– Kiedy przelatywał pan nad wejściem po portu, czy zauważył pan jakiś jacht?
– Owszem.
– Co to był za jacht?
– To jacht turystyczny „Atina” Franka Marleya.
– Kto to jest Frank Marley?
– Wspólnik Wentwortha.
– Zna go pan?
– Tak, znam go osobiście. Dobrze znam jego jacht.
– Czy leciał pan nisko?
– Tak.
– Czy, widząc jacht, coś pan zrobił?
– Kilkakrotnie go okrążyłem, ponieważ wydawało mi się dziwne, że wypływa na
morze.
– Czy ma pan możliwość oświetlenia...
– Tak, mam szperacze umieszczone na skrzydłach. Włączyłem je i oświetliłem
jacht.
– Co pan zobaczył?
– Upewniłem się na sto procent, że to „Atina”. Zobaczyłem kogoś przy sterze.
Była to kobieta, ubrana w odzież identycznego koloru jak ta, którą nosiła Mae Farr,
kiedy wieczorem weszła na „Pennwenta”.
Overmeyer ukłonił się z uśmiechem.
– To wszystko, Wysoki Sądzie – powiedział.
Mason uniósł brwi i spojrzał na sędziego i Emil Scanlon skinął głową.
– Czy po drodze do San Diego mijał pan jakieś inne jachty? – spytał zdawkowo
Mason.
– Proszę Sądu – zaprotestował Overmeyer – to nie ma nic do rzeczy. Jest to próba
zaciemnienia sprawy i...
– Sam bym o to zapytał – przerwał mu sędzia pokoju. – Nie życzę sobie czysto
proceduralnych zastrzeżeń. Proszę odpowiedzieć na pytanie.
Eversel, ogromnie skrępowany, poruszył się, rzucił błagalne spojrzenie
Overmeyerowi, a potem odwrócił oczy.
– Proszę odpowiedzieć – powtórzył Emil Scanlon ostrzejszym tonem.
– No cóż – odparł Eversel – naturalnie, jeśli leci się do San Diego, kierunek lotu
zgadza się z kursem statku płynącego do Ensenady.
– Pomińmy wyjaśnienia – powiedział Scanlon. – Pytałem, czy przelatywał pan
nad innymi jachtami.
– Tak.
– Czy rozpoznał pan któryś z nich?
– Jeden.
– Czy był to „Pennwent”? – spytał surowo sędzia pokoju.
Eversel, patrząc prosto przed siebie, odpowiedział z wysiłkiem:
– Owszem.
– Czy okrążył pan ten jacht?
– Tylko raz.
– I co pan zobaczył?
– Widziałem, że świetlik w mesie jest otwarty.
– Czy przy sterze ktoś stał? – spytał Scanlon.
– Nie sądzę, żeby świadek mógł widzieć aż tak wyraźnie – zaprotestował
Overmeyer. – Za dużo pan od niego oczekuje...
– Świadek, który spojrzał na jeden jacht i zauważył, jakiego koloru odzież nosiła
osoba przy sterze – powiedział Scanlon – z pewnością był w stanie zobaczyć, czy
przy sterze drugiego ktoś w ogóle stoi. Proszę odpowiedzieć na pytanie, panie
Eversel.
– Nikogo nie było przy sterze.
– Okrążył pan jacht jeden raz?
– Tak.
– I jest pan pewien, że nikogo nie było przy sterze?
– Tak.
– Gdzie był wtedy jacht?
– Około mili od brzegu i z dziesięć mil od falochronu.
– A jak daleko od jachtu Marleya?
– Sądzę, że jakieś trzy mile.
Teraz odezwał się Mason, tonem rozmowy towarzyskiej.
– Wiedział pan, że Wentworth jest gwałtownikiem, prawda, panie Eversel?
– Tak.
– I wiedział pan, że gdyby złapał pana na pokładzie „Pennwenta”, mógłby się na
pana rzucić?
– Tak.
– Wiedział pan, że to silny mężczyzna?
– Tak.
– To pewnie dlatego wszedł pan na pokład uzbrojony.
– Owszem, miałem broń. Nie chciałem jednak... – urwał, gdyż nagle dotarło do
niego, co kryje się za pytaniem Perry’ego Masona.
– I, wsiadając do samolotu, nie widział pan potrzeby zostawienia broni w domu?
– Zupełnie o niej zapomniałem.
– Zatem wtedy, gdy krążył pan nad jachtem Wentwortha, był pan uzbrojony. Czy
to prawda?
– Nie podoba mi się sposób, w jaki sformułował pan pytanie.
– Nieważne, czy się panu podoba – wtrącił Scanlon. – Proszę odpowiedzieć.
– Byłem uzbrojony – warknął Eversel.
– Co to była za broń?
– Kolt kalibru trzydzieści osiem.
Mason uśmiechnął się grzecznie.
– To wszystko – powiedział.
Scanlon zmarszczył brwi.
– Nie jestem pewien, czy przesłuchanie powinno się tym skończyć – rzekł. – No
cóż, na razie możemy przerwać, a pan niech nie opuszcza sali, panie Eversel.
– Jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział Mason. – Zeznał pan, że zrobił
powiększenie z negatywu.
– Tak zeznałem.
– Gdzie ono jest?
– Dałem je zastępcy prokuratora okręgowego.
– Panu Overmeyerowi?
– Nie, panu Runciferowi.
– Czy mógłby pan pokazać to zdjęcie, panie Runcifer? – poprosił adwokat.
– Raczej nie. Jest to część akt objętych tajemnicą. Nie zgadzam się na
prezentację. Jeśli chce pan włączyć fotografię do dowodów, proszę ją nam dać, a
kiedy to pan zrobi, wytłumaczyć się, skąd ma pan negatyw.
– Jeśli nie ma więcej pytań do pana Eversela – powiedział wyjątkowo uprzejmym
tonem sędzia – świadek może wrócić na miejsce, ale mam prośbę, aby nie opuszczał
sali.
Eversel wyszedł zza barierki.
Runcifer wymienił triumfujące spojrzenie z Overmeyerem.
– A teraz – powiedział Overmeyer – prosimy panią Hazel Tooms.
– Chwileczkę – wtrącił Scanlon. – Sąd ma własne zdanie na temat, kto teraz
powinien zeznawać. Panie Runcifer, proszę podejść i złożyć przysięgę.
– Ja? – zawołał Runicfer. – Stanowczo protestuje ze względu na...
Scanlon skinął grzecznie głową i przerwał Runciferowi w połowie zdania.
– Proszę zająć miejsce dla świadków, panie Runcifer – powtórzył.
– Lepiej idź, jeśli nie chcesz zostać ukarany za obrazę sądu – poradził głośnym
szeptem Oscar Overmeyer. – On nie żartuje.
Runcifer podszedł do barierki, podniósł dłoń i złożył przysięgę.
– Czy ma pan zdjęcie zrobione aparatem z lampą błyskową przez świadka, który
przed chwilą zeznawał?
– Wysoki Sądzie – odezwał się Oscar Overmeyer – protestuję przeciwko temu
pytaniu. Jest to część...
– Nie życzę sobie żadnych protestów. Jeśli ma pan fotografię, proszę ją pokazać.
Zapadła pełna napięcia cisza.
– Wbrew moim życzeniom i pomimo moich protestów pokażę zdjęcie, o które
prosił sędzia pokoju.
Słowa „sędzia pokoju” Runcifer wymówił protekcjonalnym tonem. Otworzył
aktówkę, wyjął z niej powiększenie, zrobione na błyszczącym papierze, i wręczył je
sędziemu. Masonowi rzucił wrogie spojrzenie.
– Widzę, że ma pan też inne zdjęcia – zauważył Scanlon.
– Czy to zdjęcia wnętrza „Pennwenta”?
– Tak.
– Niech je pan też wyjmie.
Runcifer wyciągnął plik zdjęć i wyjaśnił, co się na nich znajduje: tu pozycja ciała,
tu wnętrze mesy, tu jacht z zewnątrz, jacht zacumowany w porcie jachtklubu, widok z
góry na klub i port z jachtami. Scanlon ponumerował zdjęcia i włączył do materiału
dowodowego.
– To wszystko, panie Runcifer – oznajmił. – Jest pan wolny.
Runcifer sztywnym krokiem wrócił na miejsce.
– Teraz pani Hazel Tooms. Proszę podejść i złożyć przysięgę – powiedział
Scanlon.
Na próżno ludzie wyciągali szyje, rozglądając się za Hazel Tooms.
– Czy nie dostała wezwania? – spytał Scanlon ze zmarszczonymi brwiami.
– Dostała – odparł Runcifer kwaśno. – Zeznała, że próbowano przekupstwem
skłonić ją do ucieczki. Wydaje nam się, że kiedy wręczano jej wezwanie, akurat
szykowała się do wyjazdu.
– Nie obchodzi mnie to – rzekł Emil Scanlon. – Teraz zajmujemy się tylko jedną
sprawą, to jest śmiercią Wentwortha i przypuszczalnym udziałem oskarżonej, Mae
Farr. Pytanie, gdzie jest teraz świadek.
– Nie wiem – powiedział Runcifer.
Scanlon spojrzał na Perry’ego Masona.
– Panie Mason – rzekł surowo – teraz niech pan zajmie miejsce dla świadków.
Mason posłusznie stanął za barierka, zdając sobie sprawę, że protesty na nic się
nie zdadzą.
– Czy zna pan świadka, Hazel Tooms? – spytał Scanlon.
– Tak.
– Rozmawiał pan z nią o sprawie?
– Tak.
– Wie pan, gdzie jest teraz świadek?
– Nie.
– Wie pan, jak to się stało, że wyjechała?
– Na ten temat nie mam wiadomości z pierwszej ręki.
– Czy, bezpośrednio lub pośrednio, ponosi pan odpowiedzialność za jej wyjazd?
– Nie.
– To wszystko – podsumował sędzia.
– Chciałbym zadać świadkowi kilka pytań – powiedział szybko Runicfer.
Scanlon zawahał się.
– Nie dałem panu Masonowi możliwości przepytywania pana.
– To co innego.
– Proszę powiedzieć, co to za pytanie, a ja zastanowię się, czy pozwolę na nie
odpowiedzieć – postanowił sędzia.
– Kiedy pan rozmawiał z Hazel Tooms, czy nie został poruszony temat jej
wyjazdu za odpowiednia gratyfikację i czy nie rozważano kwoty, która by wchodziła
w grę?
– Ujmę to tak – odrzekł Mason. – Panna Tooms wysunęła propozycję. Ja ją
odrzuciłem.
– Och – zdziwił się pełnym sarkazmu tonem Runcifer. – Poszedł pan do jej
mieszkania. Okazało się, że jej zeznania są na niekorzyść pana klientki, i
zaproponowała wyjazd, a pan był zbyt etyczny, aby nawet rozważyć tę propozycję.
Czy pan chce, żebyśmy w to uwierzyli?
– Nie musi pan odpowiadać na to pytanie, panie Mason – rzekł sędzia. – Panie
Runcifer, proszę powstrzymać się na przyszłość od sarkazmu. Zebraliśmy się po to,
by orzec, czy są wystarczające dowody przeciwko oskarżonej, by sprawa została
przekazana Sądowi Najwyższemu. Swoje żale może pan wylewać poza salą sądową.
– Wysoki Sądzie – wtrącił Mason – chciałbym odpowiedzieć na to pytanie.
– Proszę bardzo – zezwolił sędzia.
Mason skrzyżował wyciągnięte przed siebie nogi, uśmiechnął się do Runcifera i
rzekł:
– Pańskie pytanie zakłada jeden nieprawdziwy fakt. Świadectwo Hazel Tooms
nie byłoby szkodliwe dla mojej klientki. Przeciwnie, byłoby jak najbardziej
korzystne. Żałuję, że jej tu nie ma.
– W porządku – odparł triumfująco Runcifer. – Jeśli już poruszył pan sprawę jej
świadectwa, zadam takie pytanie. Mam nadzieję, że Sąd nie zaprotestuje, skoro sam
dopuścił się tylu nieformalności. Czy nie jest prawdą, że Hazel Tooms pojechała do
klubu jachtowego spotkać się z Wentworthem, że on powiedział jej, iż wieczorem
udaje się do Ensenady i zaprosił, żeby popłynęli razem, że wróciła do domu po
ubranie i zrobić zakupy, a kiedy wróciła jachtu nie było, że czekała jakiś czas, i wtedy
ujrzała wpływający jacht Franka Marleya, patrzyła, kto stoi przy sterze, i jedyną
osobą, która wysiadła, była Mae Farr, pańska klientka?
– To właśnie powiedziała – przyznał Mason.
– I to pan uważa za świadectwo na korzyść swojej klientki? – spytał
niedowierzająco Runcifer.
– Owszem – rzekł poważnie Mason.
Zapanowała cisza. Po chwili zaskoczeni prawnicy z biura prokuratora zaczęli
naradzać się szeptem.
– To chyba wszystko, panie Mason – rzekł Scanlon. – Na więcej pytań i tak bym
nie pozwolił. Może pan wrócić na miejsce.
Runcifer wstał i powiedział niemal błagalnym tonem:
– Wysoki Sądzie, czy mogę zadać tylko jedno pytanie?
– Raczej nie. Wystarczająco wyjaśnił pan sytuację. A o co chciał pan zapytać?
– Chciałem zapytać pana Masona, dlaczego twierdzi, że świadectwo Hazel
Tooms jest korzystne dla oskarżonej.
Scanlon pokręcił głową.
– To by oznaczało nowe dyskusje – powiedział.
– Gdyby Wysoki Sąd pozwolił – wtrącił Mason – to odpowiedź na to pytanie
wyjaśniłaby wiele nieporozumień.
– Niech pan odpowiada. Szczerze mówiąc – przyznał sędzia Scanlon – też jestem
ciekaw, choć uważam, że pytanie jest niewłaściwe i stanowi próbę wyzyskania
świadka, który odpowiadał bardzo dokładnie i uczciwie. Ale proszę, panie Mason.
Adwokat podszedł do ławy sędziowskiej, na której leżały fotografie, i rzekł:
– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę najpierw ustalić związki między
faktami.
– Niech pan ustala – zachęcił sędzia. – Tylko proszę przedstawić to krótko,
logicznie i nie odbiegać od faktów. Nie chcę, żeby pan odwoływał się do emocji.
– Nie zamierzam tego robić – uśmiechnął się Mason.
– Zatem proszę, niech pan odpowiada na pytanie.
– Wydaje mi się, że najlepszym streszczeniem tej sprawy jest nazwa, jaką nadał
jej mój czcigodny kolega. Nie wiem, czy Wysoki Sąd sobie przypomina, że nazwał to
sprawą odroczonego morderstwa.
Jest jasne, że Penn Wentworth nie został zastrzelony z bliska. Na ubraniu ani na
ciele nie ma śladów prochu. Jak Wysoki Sąd wie od patologa, najwyraźniej
zastrzelono go z góry. Jest rzeczą naturalną przypuszczać, że strzelił do niego przez
świetlik ktoś, kto był wyżej niż Wentworth – w odległości od dwóch metrów do
nieskończoności. Odległość jest tylko ograniczona możliwością precyzyjnego
wycelowania. Wydaje mi się, że pan Eversel jest świetnym strzelcem i że doskonale
zna się na broni. Mam rację, panie Eversel?
Eversel zawahał się, ale skinął głową.
– Wysoki Sądzie, jeśli jeszcze zbieramy zeznania, sugeruję, żeby pan Eversel
wrócił na miejsce dla świadków! – wybuchnął Runcifer.
– Ja się będę o to martwił, dobrze? – powiedział Scanlon.
– Czy, na podstawie pańskiej fachowej wiedzy na temat broni, przyzna pan, że
mój wniosek jest prawidłowy?
Eversel siedział jak kamień.
– To zresztą nieważne – rzekł Mason. – Wspomniałem tylko tę możliwość,
abyśmy pamiętali o pozycji osoby, która strzelała, i pozycji osoby, do której oddano
strzał.
Teraz rozważmy różne możliwości. Najpierw Anders. Nie mógł popełnić
morderstwa. Dowody wskazują na to, że kiedy Eversel leciał nad morzem, jacht
Wentwortha tylko o kilka mil wyprzedzał jacht Marleya. Jacht Wentwortha był
wolniejszy. Biorąc pod uwagę szybkość, jest oczywiste, że Wentworth musiał
wypłynąć wkrótce po tym, jak Mae Farr i Anders odjechali, może pół godziny.
Anders mówi, że wyrzucił rewolwer. Poświadcza to Mae Farr. Znaleziono broń, z
której strzelano do Wentwortha i nie był to rewolwer Andersa. Poza tym Anders
wrócił do miasta i niemal natychmiast wyjechał do North Mesa. Policja zbadała
wszystkie jego ruchy i jest przekonana, że po rozmowie ze mną nie wrócił do
jachtklubu.
Mae Farr wraz ze mną pojechała do klubu, ale okazało się, że „Pennwenta” nie
ma. Wróciliśmy i panna Farr jechała razem ze mną aż do miejsca, gdzie Anders
wyrzucił broń. Stamtąd wróciła do klubu i wypłynęła jachtem Marleya.
– Pan to przyznaje? – spytał z niedowierzaniem Runcifer.
– Oczywiście. Spójrzmy na sprawę z jej punktu widzenia. Przypuśćmy, że
dogoniła „Pennwenta”, co mogło się zdarzyć. Nie mogła przyczepić „Atiny” do
„Pennwenta” tak, żeby Wentworth się nie zorientował. To niemożliwe bez zderzania
się i wstrząsów. Nie mogła też płynąć równo z „Pennwentem”, zostawić ster i bez
pomocy przesiąść się na jacht Wentwortha. Wentworth musiałby zwolnić albo ktoś
musiałby jej pomóc przejść, albo i jedno, i drugie.
Przypuśćmy, że Wentworth zwolnił i że przy jego pomocy Mae Farr weszła na
pokład. Mogli potem pójść do mesy. Wentworth miał automatycznego pilota i nie
musiał stać przy sterze. Ale nie znajdziemy żadnych okoliczności, które by
tłumaczyły to, że on pozostał w mesie, a Mae Farr była na pokładzie i stamtąd
strzeliła do niego przez świetlik.
Przyjrzyjmy się teraz Everselowi. Jest lotnikiem. Leciał nisko nad jachtem. Był
uzbrojony. Jest świetnym strzelcem. Zanim jednak w to wejdziemy, chce pokazać
istotny element na zdjęciach. Proszę przyjrzeć się zdjęciu zrobionemu przez Eversela.
Proszę Wysoki Sąd o zwrócenie uwagi na półeczkę. Jest na niej okrągły przedmiot w
futerale i obok jakiś walcowaty obiekt.
Runcifer wstał i szybko podszedł do ławy sędziowskiej, żeby przyjrzeć się temu,
co pokazywał Mason.
– To jest jakaś rzadka moneta – odparł. – Wentworth był znanym kolekcjonerem
monet.
– Możliwe – przyznał Mason. – Przez lupę można zobaczyć wzór na monecie.
Dwie poziome linie z krzyżującymi się liniami pomiędzy nimi.
Sędzia pokoju przyjrzał się zdjęciu przez lupę.
– Dlaczego jest to ważne, panie Mason? – spytał.
– Chwileczkę, Wysoki Sądzie. Proszę obejrzeć to zdjęcie, zrobione przez policję
przez świetlik po znalezieniu „Pennwenta”. To ta sama półka, ale nie ma na niej tych
przedmiotów.
Scanlon skinął głową.
– Mamy zatem następującą sytuację – kontynuował Mason. – Te przedmioty były
na jachcie, kiedy Eversel robił zdjęcie. Jak tylko pstryknął zdjęcie, opuścił jacht,
Wentworth ukrył się w afterpiku, panna Farr wybiegła na pokład, zobaczyła Andersa i
razem opuścili jacht. Nie ma dowodów na to, że Eversel, Anders czy Mae Farr
wrócili na jacht.
Ale na jednym zdjęciu są dwa przedmioty, których nie ma na drugim. Dlaczego
ich nie ma? Co się z nimi stało? Kto je zabrał?
– Ma pan jakieś wyjaśnienie? – zainteresował się sędzia Scanlon.
– Mam. Chciałbym wezwać jednego świadka.
– Nie jestem pewien, czy oskarżenie zakończyło przesłuchania – zaoponował
niepewnie Overmeyer.
– Co to ma za znaczenie, skoro próbujemy wyjaśnić tę sprawę? – zdziwił się
Scanlon. – Panie Mason, proszę wezwać, kogo pan pragnie.
– Pan Robert Grastin – ogłosił Mason.
Na środek wyszedł wysoki, chudy mężczyzna z długimi rękami i nogami,
głęboko osadzonymi oczyma, wąskimi wargami i wystającymi kośćmi policzkowymi.
Liczył sobie trochę ponad pięćdziesiąt lat. Jego sposób bycia odznaczał się spokojem
i brakiem pośpiechu.
– Nie lubię nikogo rozczarowywać – powiedział – ale o tej sprawie naprawdę nic
nie wiem. Nie znam żadnej ze stron.
– Nie szkodzi – odparł Mason. – Niech pan wejdzie za barierkę, a zobaczymy, co
pan wie.
Grastin usiadł na krześle dla świadków.
– Na wezwaniu, które panu wręczono, znajdowała się prośba o przyniesienie
pewnych dokumentów – zaczął adwokat.
– Tak jest.
– Proszę wyjaśnić Wysokiemu Sądowi, kim pan jest i czym się zajmuje.
– Jestem sekretarzem i skarbnikiem Międzymiastowej Ligi Sportowej dla
Amatorów. Jest to związek sportowców amatorów, sponsorowany przez linie
autobusowe w celu popierania rozwoju związków społecznych i...
– I komunikacji? – podpowiedział z uśmiechem Mason.
– I komunikacji – przyznał Grastin. – W myśl zasady, że zawody
międzymiastowe są organizowane w miejscach, gdzie łatwo można dojechać liniami
międzymiastowymi. Przyznajemy nagrody. Linie autobusowe mają z tego reklamę.
– Dwunastego – powiedział Mason – organizowaliście zawody.
– Tak. Dwunastego odbywały się finały otwartych mistrzostw tenisowych.
– Czy w pańskich dokumentach jest zapisane, kto tego dnia w zawodach dla
kobiet zdobył drugą nagrodę?
– Drugą? – zdziwił się Grastin.
Mason skinął głowa.
– Chwileczkę.
Grastin wyjął z kieszeni notes w skórzanej oprawie, wyszukał odpowiednie
miejsce i odparł:
– Według tego, co mam zapisane, drugie miejsce zdobyła Hazel Tooms,
zamieszkała w Balkan Apartments.
– No właśnie. Chciałbym, żeby pan sprawdził jej osiągnięcia w innych
dziedzinach. Czy ma pan indeks z nazwiskami zwycięzców?
– Tak.
– Ma pan go ze sobą?
– Jest w aktówce.
– Proszę go wyjąć.
Grastin podszedł do swojego miejsca z przodu sali, wziął aktówkę i wrócił za
barierkę.
– Proszę zajrzeć pod nazwisko Tooms – poprosił Mason – i sprawdzić, co jeszcze
ma pan na jej temat.
Grastin przebiegł strony. Nagle odezwał się:
– Chwileczkę! Przypominam sobie. Ta kobieta wygrała w niejednej konkurencji.
Jest dobrym sportowcem.
– W porządku, nich pan przejrzy zapiski. Co pan może powiedzieć o zawodach w
pływaniu?
– W tym i w zeszłym roku zwyciężyła na długim dystansie. W ostatnim roku
również wygrała zawody na czterysta metrów stylem dowolnym dla kobiet. W...
– To wystarczy – przerwał Mason – żeby udowodnić to, co chcę. Teraz pokażę
panu zdjęcie. Panie Grastin, proszę przyjrzeć się temu przedmiotowi,
przypominającemu monetę, na półce.
Mason wręczył mu odbitkę i lupę.
– Wie pan, co to jest?
Grastin ustawił lupę w odpowiedniej odległości i powiedział:
– Ależ tak. To medal za drugie miejsce w zawodach tenisowych dla kobiet. Te
krzyżujące się linie oznaczają siatkę tenisową.
Mason uśmiechnął się do sędziego pokoju i rzekł:
– Myślę, Wysoki Sądzie, że kiedy biuro prokuratora okręgowego doda dwa do
dwóch, otrzyma odpowiedź, kto zabił Penna Wentwortha. I nie była to Mae Farr.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Mason, Della Street, Mae Farr i Paul Drake zebrali się w biurze Masona. Mae
Farr wydawała się jeszcze ogłuszona nieprzewidzianym rozwojem wypadków.
– Nie rozumiem, jak pan to odgadł – powiedziała. – Byłam przekonana, że mnie
skażą.
– Stąpałem po cienkim lodzie – przyznał. – Już w czasie rozmowy z Hazel Tooms
zdałem sobie sprawę, że była zbyt chętna do ucieczki. Najpierw pomyślałem, że ta jej
skwapliwość wynika z faktu, że policja założyła jej podsłuch w mieszkaniu, żeby
mnie przyłapać. A kiedy ona zorientowała się, że uniknąłem pułapki, próbowała mnie
w nią wmanewrować, i trochę przesadziła.
Późniejsze wypadki sprawiły, że zmieniłem zdanie. Jeśli jej pragnienie wyjazdu
nie było tylko próbą schwytania mnie w potrzask, to co za tym stało? To pytanie
otworzyło ciekawe pole spekulacji. Wiedziałem, że uprawia różne dziedziny sportu.
Widać to było po niej, a sama powiedziała mi o zajęciu drugiego miejsca w zawodach
tenisowych. Wyczułem również, że Penn Wentworth był jej bardzo bliski i odniosłem
wrażenie, choć nie mogę tego udowodnić, że ich związek nie był tylko platoniczny.
Wydawało mi się oczywiste, że Wentworth został zabity albo z samolotu, albo
przez kogoś, kto był razem z nim na pokładzie i był w stanie przepłynąć dystans do
brzegu.
Wiedziałem, że alibi Marleya dałoby się obalić, ale nie sprawiał wrażenia
człowieka, który potrafiłby przepłynąć taki kawał, wylądować niemal nagi na brzegu
i wrócić do szpitala w takim stanie, żeby niczego po nim nie było widać. Pani
Wentworth mogłaby tego dokonać, ale w tym czasie najwyraźniej była w San Diego.
Jeśli Eversel nie zastrzelił Wentwortha z samolotu, nie potrafiłem również jego
związać z tą sprawą. Pani była na jachcie Marleya i przyprowadziła go z powrotem
do portu. Z powodów, o których wspomniałem, wydaje mi się, że nie mogła pani go
zabić.
Jak tylko zrozumiałem, że to, co wzięła pani za strzał, było trzaskiem flesza,
zdałem sobie sprawę, że morderstwo zostało popełnione później.
Kiedy na to wpadłem, rekonstrukcja wypadków poszła już łatwo. Hazel Tooms
zdobyła drugie miejsce w zawodach tenisowych. Pojechała do klubu do Wentwortha,
żeby się pochwalić. Znając Wentwortha, można być pewnym, że po jego gratulacjach
konieczne było ponowne użycie szminki. Kiedy Hazel Tooms poprawiła wygląd,
odłożyła szminkę i medal na półkę w mesie.
Wentworth powiedział jej wtedy o zamiarze wypłynięcia wieczorem do Ensenady
i spytał, czy nie chciałaby popłynąć razem z nim. Ucieszyła się, ale powiedziała, że
musi wziąć trochę rzeczy do ubrania i jedzenie. Pojechała więc się spakować i zrobić
zakupy.
Kiedy jej nie było, pani, Mae, weszła na „Pennwenta” i miała starcie z
Wentworthem. W tym czasie Eversel zrobił Wentworthowi zdjęcie w
kompromitującej sytuacji i uciekł. Na pokład z kolei wszedł Anders, żeby panią
ratować. Razem opuściliście jacht.
Wentworth niewątpliwie był zły i wściekły. Wiedział, że zrobiono mu zdjęcie.
Zareagował instynktownie, schylając się i osłaniając twarz rękoma. Wiedział, że to
zdjęcie utrudni mu wynegocjowanie dogodnych warunków rozwodu, kiedy
następnego dnia spotka się z żoną. Przypuszczalnie o wszystkim powiedział Hazel
Tooms.
Nie wiadomo, czy przyrzekł jej, czy też nie, że się z nią ożeni, kiedy będzie
wolny. Myślę, że Hazel po prostu założyła, że ma taki zamiar, a on ją wyśmiał. Z
jakiegoś powodu dziewczyna wpadła w morderczą wściekłość. Możliwe, że kiedy
nacisnęła spust, on siedział i się z niej wyśmiewał.
Myślała, że go zabiła na miejscu. Tymczasem najwyraźniej został ogłuszony siłą
strzału, a potem odzyskał przytomność i jeszcze miał siłę chodzić. Hazel Tooms
musiała opuścić jacht. Myślę, że miała ze sobą płócienną torbę, taką jaką zabiera się
na pokład zamiast walizki, i podejrzewam, że zawsze nosiła ze sobą broń – na
wypadek, gdyby któryś z żeglarzy, z którymi się umawiała, zaczął ja molestować.
Myślę, że zdjęła ubranie, włożyła do torby razem z medalem, szminką i rewolwerem,
nastawiła automatycznego pilota na Ensenadę, jeśli on tego nie uczynił, wyskoczyła
za burtę, zabierając torbę i popłynęła do brzegu.
Najpierw nie pojmowałem, dlaczego wzięła broń, zamiast wyrzucić ją do morza.
Kiedy jednak postawiłem się na jej miejscu, wszystko zrozumiałem. Miała wyjść na
brzeg w odludnym i nie znanym sobie miejscu, założyć mokrą odzież i złapać kogoś,
kto ją podwiezie w pobliże klubu jachtowego, gdzie zostawiła samochód. Na wszelki
wypadek wolała zostawić sobie rewolwer.
Do klubu jachtowego przybyła akurat na czas, żeby zobaczyć Mae Farr
przypływającą na „Atinie”. Potem Hazel Tooms pojechała do domu. Następnego dnia
rano z gazety dowiedziała się, gdzie Anders wyrzucił broń. Pojechała tam i rzuciła
swoją w to samo miejsce. Tego samego dnia rano powiedziała jeszcze Frankowi
Marleyowi, że widziała Mae Farr na jego „Atinie”.
– Niezła rekonstrukcja, Perry – powiedział Paul Drake – ale nadal nie rozumiem,
dlaczego ci przyszło do głowy, że normalna, zrównoważona dziewczyna jak Hazel
Tooms popełniła morderstwo.
– Udałoby jej się wystrychnąć mnie na dudka, gdyby nie jedna rzecz, Paul.
– Co takiego?
– Różne możemy snuć przypuszczenia co do przebiegu wypadków, Paul, ale
jedna rzecz jest absolutnie jasna. Ten, kto zabił Wentwortha, podłożył broń, którą
popełniono morderstwo, z nadzieją, że to przesądzi sprawę przeciwko Andersowi.
Innymi słowy, morderca był gotów posłać Andersa na śmierć lub dożywotnie
więzienie za zbrodnię, której nie popełnił. To znaczyło, że bał się, że jeśliby
przeprowadzono dochodzenie, mogłyby na niego paść podejrzenia. Postarał się zatem
zapobiec dochodzeniu i podejrzeniom, wzmacniając dowody przeciw Andersowi.
– To prawda – przyznał Drake.
– Co jej zrobią? – spytała Mae Farr.
– To zależy. Po pierwsze, muszą ją złapać, co – jak mi się wydaje – nie będzie
łatwe. Potem muszą ją skazać, a to będzie trudne. To zdjęcie, które zrobił Eversel,
niemal gwarantuje jej uniewinnienie, jeśli zezna, że Wentworth potraktował ją tak jak
panią.
– Podłożenie rewolweru w celu oszukania policji na pewno jej się nie przysłuży –
powiedział Drake.
Mason uśmiechnął się szeroko i rzekł:
– Pewnie nie, ale z drugiej strony... Paul, kobieta z taką figurą nie dostanie
wyroku za morderstwo, najwyżej za nieumyślne zabójstwo.
– A co z Everselem? – zainteresował się Drake.
– Podaliśmy sobie ręce. Tak cholernie się bał, że oskarżę go o morderstwo i
przekonam do tego sąd, że prawdziwe rozwiązanie przyniosło mu ogromną ulgę. Był
sztywny ze strachu. Poza tym, kiedy zobaczył, że dzięki temu, co zrobiłem, niewinna
kobieta zyskała wolność, pomyślał, że może nie jestem taki straszny. W rezultacie,
Dello, zaprosił nas na obiad w następnym tygodniu.
– Jedziemy? – spytała.
– Dlaczego nie? A tymczasem wsiadaj do samochodu. Jedziemy w pewne
miejsce.
– Gdzie?
– Och, na wycieczkę. Może zobaczylibyśmy North Mesa?
– Zaryzykuje pan wypad w tamte strony? – spytała Mae Farr.
– Dlaczego mówi pani o ryzyku?
– Pewnie dojdzie do awantury z zaprzyjaźnionym prawnikiem Hala.
– Bzdury – odparł Mason. – Nie żywię do niego takich uczuć. Prawdę mówiąc,
uważam, że facet miał rację.
– Ja też jadę tam dziś po południu – przyznała Mae Farr.
– Naprawdę? – zdumiała się Della.
Dziewczyna skinęła głową.
– No, no, no. Co się stało? – spytał prawnik.
Mae zaczerwieniła się i odparła zadziornie:
– W końcu kobieta ma prawo zmienić zdanie, nieprawdaż? Może zmieniłam
zdanie co do Hala?
– Wydaje się, że ostatnio wykazał duży stopień niezależności – zauważył Mason.
Mae Farr zaśmiała się nerwowo.
– Tak. Na kilka rzeczy wpadł sam. Myślę, że jemu to morderstwo się przysłużyło.
Czy mógłby pan wpaść do nas na obiad jutro wieczorem, panie Mason? To będzie
specjalna okazja.
Adwokat spojrzał na Mae Farr z błyskiem w oku.
– Jakieś święto?
Skinęła głową.
– Tak. Zamierzam mu powiedzieć, że wyjdę za niego za mąż.
– Dobra dziewczynka! – pochwalił Mason i zwrócił się do Delli Street: – Co ty na
to, Dello?
– Ja mam podjąć decyzję, szefie?
Kiwnął głową.
– Jedźmy do North Mesa. Jeśli pani naprawdę chce nas widzieć, panno Farr.
– Oczywiście! – zawołała skwapliwie Mae.
Paul Drake wstał z fotela, włożył do ust gumę do żucia i powiedział:
– Miło było panią poznać.
– A pan nie przyjedzie, panie Drake? – spytała Mae Farr.
– Nie. Kiedy zaczynają bić weselne dzwony, entuzjazm zaczyna być zaraźliwy. A
po co detektywowi żona?
– Nie masz racji – zażartował Mason. – Po co żonie detektyw?
Drake odwrócił się w drzwiach.
– Szczególnie detektyw, pracujący dla prawnika, który trzyma go całą noc w
robocie i zmusza do popełniania przestępstw – dokończył myśl Masona i dla
zaakcentowania swoich słów trzasnął drzwiami.