Margaret Way
Nowa gwiazda
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie miała pojęcia, gdzie jest. Upał i oślepiające światło! Niewiarygodne
barwy pustynnego piasku, barwy ognia i dojrzałej pomarańczy. Blask
płonącego pieca na tle błękitu nieba. Odurzający ogrom przestrzeni i, jak
okiem sięgnąć, ani śladu człowieka. Właśnie tak musi czuć się marynarz
dryfujący po oceanie, pomyślała. Podróż stała się prawdziwym wyzwaniem,
ale tego właśnie potrzebowała. Przestrzeń, czyste powietrze, wolność. W tak
niezwykłym, tak różnym od wszystkiego, co dotąd znała miejscu, być może
wreszcie odzyska równowagę ducha. Bezkresna, pustynna kraina,
surrealistyczny krajobraz, który mijała w drodze do buszu w Queenslandzie,
wywarł na niej przedziwne wrażenie.
Czerwona ziemia, kobaltowe niebo, sterczące kępy wypalonej słońcem
trawy w kolorze starego złota, w oddali zaś rozedrgany obraz fatamorgany,
przedstawiający kuszącą zieleń oazy z taflą czystej wody. Posuwający się w
znojnym trudzie dawni osadnicy jakże często musieli podążać za takim
mirażem. Była to budząca grozę, ale i oszałamiająca pięknem kraina.
Zatrzymała się na drodze, która zdawała się prowadzić donikąd.
Podczas kilkudniowej podróży Casey nie spotkała jeszcze żywej duszy.
Wyłączyła kluczyk w stacyjce starej,wysłużonej półciężarówki i kolejny raz
sprawdziła kierunek na mapie. Przerażeniem napawała ją myśl, że mogłaby
zgubić się na tym ogromnym pustkowiu, gdzie niebezpieczeństwo czyhało na
każdym kroku. I to nie tylko wtedy, gdyby zepsuł się samochód lub zabrakło
wody. Oślepiający blask działał jak środek nasenny. Wiekowy pikap nie miał
klimatyzacji, więc czuła się w nim jak w buchającym żarem piecu.
pona
sc
an
da
lous
Dobrze, że była twarda. Tego nauczyło ją życie. Nikt się o nią nie
troszczył. Przyszła na świat w chałupie na przedmieściach tropikalnego
miasteczka. Wychowywała ją matka, która nie bardzo umiała zadbać o siebie,
a co dopiero o córkę. Po śmierci matki, która przedawkowała narkotyki,
Casey trafiła do domu dziecka. Wytrzymała ten koszmar do szesnastego roku
życia. Odchodząc, zabrała z sobą wyłącznie bolesne wspomnienia.
Nigdy nie miała prawdziwego domu.
Przez ciebie, Jocku McIvorze! - po raz tysięczny, a może milionowy
pomyślała mściwie. Jedyną pociechą było to, że z całą pewnością trafił do
piekła. Bo gdzieżby indziej?
Rozejrzała się wokół. Nie mogła tu tkwić bez celu, musiała jechać dalej.
Wiedziała, że Channel Country leży w południowo- zachodniej części kraju i
słynie z gorącego klimatu. Kiedy o tym czytała, wydawało się jej, że to sam
koniec świata. Dzika, owiana legendą kraina potężnych właścicieli bydła.
Takich jak Jock McIvor.
Nie znała swojego ojca. W szkole dokuczano jej z tego powodu,
również matka była przedmiotem żartów. Dzieci potrafią być okrutne. Śliczna
jak z obrazka, ale przytłoczona życiem, matka Casey najpierw szukała
ukojenia w alkoholu, a później w narkotykach. Wyznała córce, że nie ma siły
dalej żyć.
Niedługo potem przedawkowała narkotyki. Miała wówczas trzydzieści
sześć lat. Casey obwiniała siebie, że nie zdołała ochronić matki, lecz jak
jedenastoletnia dziewczynka miała tego dokonać?
Znalazła się w sierocińcu wśród dzieci, których rodzice albo nie żyli,
albo nie chcieli ich znać, lub też nie byli w stanie zapewnić im choćby
minimalnych warunków egzystencji.
pona
sc
an
da
lous
Casey wyliczyła, że przejechała jakieś dwieście kilometrów na zachód
od miasteczka Cullen Creek, gdzie zatrzymała się, by coś zjeść. Wzbudziła
przy tym sensację okolicznych mieszkańców, zupełne jakby przyfrunęła z
odległej planety. Mimo że kosmitka, dostała jednak filiżankę gorącej herbaty i
talerz świeżych kanapek z szynką, a na deser pachnącą cynamonem
drożdżówkę z jabłkiem oraz dobrą radę, że podróżując po buszu, powinna
zawsze kogoś poinformować, dokąd się udaje.
Nie opowiadała o swoich planach, nigdy i nikomu, taka już była.
Wystarczy, że już samym wyglądem zwracała na siebie uwagę i prowokowała
do durnych przycinków i nagabywań. Bardzo wysoka i ruda, trudno takiej nie
zauważyć. Nawet matka zdawała się ją winić, że tak bardzo różni się od
innych dzieci. W szkole tylko jej dokuczano, za to w sierocińcu musiała
ratować się silnymi pięściami i wysokim wzrostem. I ratowała się nad wyraz
skutecznie, bo przetrwała, nie dała się złamać, zeszmacić. Świat jest zły,
szybko to zrozumiała. By utrzymać się na powierzchni, trzeba być twardym,
nikomu nie ufać i na nikogo nie liczyć. Tę wiedzę też przyswoiła sobie
błyskawicznie. Lecz oto sześć tygodni temu jakby grom strzelił z jasnego
nieba. Judith Harrison z uporem poszukiwała swej przyjaciółki z dzieciństwa,
a kiedy dowiedziała się o jej śmierci, z determinacją starała się odnaleźć jej
jedyne dziecko, córkę o imieniu Casey. I wreszcie dopięła swego.
Judith znała wszystkie szczegóły rodzinnej tragedii, o której Casey nie
miała pojęcia. Wyszło na jaw, że jej biedna mama pochodziła z zamożnego
domu. Niewiarygodne. Kobieta, która żyła wraz z dzieckiem niemal w nędzy,
miała bogatych rodziców. Co za ironia losu! Dziadkowie Casey zmarli jakiś
czas temu, przekazując cały majątek na schronisko dla kotów. Wtedy Judith
ogarnęły wyrzuty sumienia. Powinna była już przed laty odnaleźć przyja-
pona
sc
an
da
lous
ciółkę, która uciekła z rodzinnego domu, zacierając za sobą wszelkie ślady.
Jak to zwykle bywa, uciekła z powodu mężczyzny, człowieka bardzo
tajemniczego. Dziadkowie Casey nigdy go nie poznali, ale budził w nich
paniczny lęk. Zawładnął życiem ich jedynej, wspaniałej córki i zmienił ją w
zupełnie inną osobę.
Judith tylko raz, i to przelotnie, widziała kochanka matki Casey. Jednak
to wystarczyło, żeby tydzień później rozpoznała go w telewizji.
Nazywał się Jock McIvor. Wielki hodowca bydła, milioner, prawdziwy
pan i władca. I tak też się nosił.
Judith twierdziła, że z uwagi na uderzające podobieństwo na pewno był
ojcem Casey, która, kiedy tylko została sama, natychmiast ruszyła do dzieła.
Postanowiła zdobyć jak najwięcej informacji o Jocku McIvorze, sprawcy
wszystkich nieszczęść. Zbierała wycinki prasowe, gromadziła zdjęcia. Judith
Harrison nie kłamała. Jock McIvor miał opinię przystojnego mężczyzny, lecz
to za mało powiedziane. Wysoki, szczupły, z burzą rudych, mieniących się
złotem włosów, z szafirowymi oczami i dołeczkiem w policzku... Casey
uśmiechnęła się w duchu. Ten opis mógłby dotyczyć jej. W ogóle nie była
podobna do swojej ciemnowłosej mamy o piwnych oczach, która mogła mieć
co najwyżej metr sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Była niemal wierną
kopią tego łajdaka, który uwiódł piękną, niewinną i mało zaradną dziewczynę,
i zniszczył jej życie.
Jock McIvor, człowiek pozbawiony sumienia.
Potężny, bogaty, zmieniający kobiety jak rękawiczki. Wykorzystał jej
matkę i wrócił do swojego świata, gdzie nie było miejsca dla naiwnych
panienek. Kiedy matka Casey zorientowała się, że jest w ciąży, była już
zupełnie sama, daleko od domu. Nie miała się do kogo zwrócić, bo dla
pona
sc
an
da
lous
ukochanego wyrzekła się rodziców.
Ubóstwiany mężczyzna był żonaty, miał córkę o imieniu Darcy.
Prawdziwy łajdak.
Niestety już nie żył. Cóż, zdarza się, ale rodzina odpokutuje jego winy.
O „spadkobierczyniach fortuny McIvora" - jak nazywała je prasa - Casey
wiedziała wszystko, szczególnie o młodszej z sióstr, Courtney. To
niesprawiedliwie, że tarzały się w pieniądzach, podczas gdy ona, też córka
McIvora, nie posiadała nic. Najwyższy czas skończyć z niesprawiedliwością.
Wystarczająco wycierpiała w domu dziecka, gdzie musiała walczyć o
przeżycie.
Gdy miała czternaście lat, w pustym pokoju dopadł ja Cobra. Nie doszło
do gwałtu, bo celnym kopem zgięła wpół drania, dołożyła co nieco, a potem
narobiła krzyku. Już wtedy była wysoka i bardzo silna. Owe kopy stały się
jasnym przesłaniem dla innych: dla własnego dobra zostawcie McGuire w
spokoju. Więc ją zostawiono. Czy jednak kiedykolwiek zdoła zapomnieć
dwóch udręczonych kolegów z sierocińca, którzy tylko w samobójczej
śmierci widzieli szansę na ukojenie?
Często się za nich modliła...
Nie miała żadnego wykształcenia, nie skończyła nawet szkoły
podstawowej, szczęśliwie odkryła w sobie talent wokalny, dzięki czemu, by
przeżyć, nie zmywała garów w barach, tylko w nich śpiewała. Szczególnie
sprawdzała się w country, akompaniując sobie na gitarze.
Gry na tym instrumencie nauczył ją jeden z wielu chłopaków, którzy
przewinęli się przez jej życie. Podarował nawet Casey drogą gitarę, mówiąc,
że będzie jej lepiej służyła. Ukończyła też kilka kursów dla dorosłych, w tym
francuski dla początkujących. Dzięki temu miała się za osobę wyrobioną
pona
sc
an
da
lous
kulturalnie. Egzamin na prawo jazdy zdała znakomicie, okazała się też
świetnym mechanikiem. Błyskawicznie nauczyła się naprawiać stare graty, co
sprawiało jej wielką frajdę, no i dzięki temu jej przedpotopowy pikap wciąż
był na chodzie.
Otrząsnęła się z zadumy. Za wzniesieniem ujrzała imponująco
wyglądający dom, zupełnie niepasujący do tych zalesionych, opustoszałych
terenów. Jakieś gospodarstwo? - pomyślała, wyglądając przez szybę. Nie
dostrzegła nic oprócz typowych dla tej okolicy pustynnych dębów, wysokich
eukaliptusów i kilku palm. Dwupiętrowy budynek z różowej cegły, z
szerokimi werandami, otaczała metalowa, ażurowa balustrada pomalowana na
biało. Skąd wzięła się taka rezydencja na zupełnym odludziu?
Dom wydawał się zamieszkany. Casey dojrzała metalowy,
galwanizowany zbiornik i zabudowania gospodarcze. Pewnie nie odmówią
pić spragnionemu. Mieszkańcy buszu słynęli z gościnności. A może znów
pakuje się w kłopoty? Nic nie było jej w stanie zaskoczyć.
- Zobaczymy - mruknęła i skręciła w żwirowaną drogę, wiodącą w
kierunku domu. Wysiadła z samochodu, otworzyła bramę, wjechała do środka
i zamknęła bramę, żeby nie uciekły krowy, które mogły się paść gdzieś z tyłu.
Ani śladu krów, tylko łaciaty pies pasterski. Znała tę rasę. To
queensland blue heeler, który pilnował i zaganiał bydło. Wybiegł zza rogu,
głośno ujadając.
- Cześć, stary, nie mam złych zamiarów, przyszłam tylko po wodę, bo
mi się kończy - powiedziała pewnym głosem.
Widocznie przypadła mu do gustu, bo przestał szczekać i zbliżył się,
jakby chciał wyjaśnić nieporozumienie.
- Jak masz na imię? - spytała, głaszcząc psa. Casey wolała zwierzęta
pona
sc
an
da
lous
od ludzi, a i one odwzajemniały jej uczucia. Na obroży widniało imię psa. -
Jak się masz, Rusty, dobry piesek, zaprowadź mnie do domu - szepnęła.
Mogłaby przysiąc, że Rusty się uśmiechnął.
Zastukała do drzwi. Nikt nie otwierał. Właściciele prawdopodobnie
pojechali do pobliskiego miasteczka, Koomera Crossing. Cały czas patrzyła
na psa, żeby przekonać go, że nie ma złych zamiarów. Witrażowe
wykończenie drzwi pochodziło z okresu secesji. Casey była spragniona
piękna i teraz nadrabiała stracony czas. Nagle drzwi się uchyliły, a jej oczom
ukazał się obszerny hol rozświetlony słońcem. Zwróciła uwagę na nietypową
podłogę z desek z jasnego i ciemnego drewna, ułożonych naprzemiennie.
Całe umeblowanie stanowiła mała ciemna konsola, nad którą wisiał obraz.
- Dzień dobry! - zawołała. Żadnej odpowiedzi. Gdyby ktoś był w
domu, z pewnością usłyszałby szczekanie psa.
Nie mogąc się powstrzymać, weszła do środka. Rusty nie odstępował jej
na krok, ale nie atakował, nawet nie powarkiwał.
To dopiero pies obronny, uśmiechnęła się do siebie. Patrzył na nią,
jakby zapraszał do zabawy. Jak już tu jestem, to wezmę trochę wody,
usprawiedliwiła się w duchu. Wróciła do samochodu po kanister. Rusty
podążał jej śladem, przyjaźnie merdając ogonem. Pewnie ufa kobietom. Cie-
kawe, czy tak samo zachowywałby się wobec mężczyzny, pomyślała.
Napełniła kanister. Tak się jej tu podobało, że postanowiła rozejrzeć się
po domu. Nie będzie wchodzić na górę, przejdzie się tylko po parterze i po
ogrodzie.
Dom był duży, ale oszczędnie umeblowany. Drzwi wiodące do ogrodu
były otwarte. Musi tu być bardzo bezpiecznie, pomyślała. Rusty spoglądał z
radosnym oczekiwaniem.
pona
sc
an
da
lous
Nagle ktoś zaszedł ją od tyłu i mocno złapał za ręce. Nie słyszała
odgłosu zbliżających się kroków.
- Czego tu szukasz, kowboju ? - spytał męski głos. Usłyszała
trzaśnięcie drzwi. Pies został na dworze.
O nie! Nikt nie będzie mnie szarpał, oburzyła się w duchu. Na
nadgarstkach czuła stalowy uścisk. Aż strach pomyśleć, jak wygląda ten
mężczyzna, ale nie będzie go błagać o litość.
Poczuła przypływ adrenaliny. Próbowała się wyrwać. Była silna i
wysportowana. Cztery razy w tygodniu chodziła na siłownię, podnosiła
ciężary, ćwiczyła karate. Udało się jej oswobodzić jedną rękę. To
wystarczyło. Była gotowa się bronić. Powracały dawne, bolesne
wspomnienia. Zrobiła dwa szybkie kroki do przodu i zaatakowała. Mężczyzna
w ostatniej chwili uchylił się. Szybki obrót i cios w szczękę, który tym razem
doszedł do celu.
Jednak kilka sekund później znalazła się na dywanie, z trudem łapiąc
oddech, a napastnik pochylał się nad nią.
Nie dam się skrzywdzić, powtarzała sobie. Jeden szybki ruch i znowu
była na nogach, w pełnej kontroli, skupiona na obronie. Nie było powodu do
paniki. Nie miała zamiaru poddać się bez walki.
Nikomu nie ufaj. Od tego może zależeć twoje życie.
Mężczyzna był wyższy od niej o około dziesięć centymetrów. Smukły,
o surowej urodzie. Przed trzydziestką. Opalony, o wyrazistych rysach i
gęstych złotobrązowych włosach, ze słonecznymi pasemkami. Przez chwilę
wydawało się jej, że również oczy mają złoty kolor.
Nie wyglądał na gwałciciela.
- Nie zrobię ci krzywdy - powiedział z zaskoczoną miną. Dopiero po
pona
sc
an
da
lous
chwili te słowa w pełni do niej dotarły.
- Kim jesteś? - spytała agresywnie, cofając się w kierunku drzwi, żeby
wpuścić psa.
- Nie miałem pojęcia, że jesteś kobietą - stwierdził cicho. - Ale to ja
powinienem spytać, kim jesteś i czego tutaj szukasz? - dodał ostrzej. - I
dlaczego ćwiczysz karate?
- Żeby bronić się przed takimi facetami jak ty! - odpowiedziała
gniewnie. - Może nie powinnam tu wchodzić, ale pukałam. Nikt nie otwierał.
Drzwi nie były zamknięte na klucz. Sądziłam, że nic się nie stanie, jak wezmę
trochę wody do kanistra. Co mogłabym tu ukraść? - spytała z ironią. -
Wpuszczę psa - wycedziła, kierując się do drzwi. Teraz dopiero zdała sobie
sprawę, że ten mężczyzna był bardzo silny i żadna kobieta nie dałaby mu
rady. Zziajany Rusty wbiegł do środka.
- Siad - rozkazał jego pan, a pies natychmiast usłuchał. - Jak się
nazywasz? - zwrócił się do niej oficjalnym tonem, jak policjant.
- Casey McGuire.
- Bez wątpienia z szalonego klanu McGuire'ów? - Przyjrzał się jej
badawczo. Wyglądała niezwykle kobieco.
- Jestem sierotą, nie należę do żadnego klanu.
- Ku wielkiej uldze twojej dalszej rodziny - zadrwił. - Więc co tu
robisz, Casey McGuire?
- Jestem przejazdem. A to twój dom?
- Tak, ale tu nie mieszkam. Chwilowo urządził się tutaj nauczyciel
miejscowej szkoły. Wprawdzie do miasta jest kilka kilometrów, ale jemu to
nie przeszkadza.
- Nigdy nie zamyka drzwi na klucz?
pona
sc
an
da
lous
- Teraz zacznie, choć jak sama powiedziałaś, nie ma tu wiele do
zabrania. Przepraszam za użycie siły, ale wziąłem cię za włóczęgę.
- W porządku - powiedziała pewnym tonem. - Teraz wiesz, że się
pomyliłeś. Ja nie przepraszam, bo sobie na to zasłużyłeś.
Uśmiechnął się, dotykając twarzy, gdzie widniał ślad po uderzeniu.
- Zaskoczyłaś mnie kompletnie, więc nie przypisuj sobie zbyt wiele.
- Dobra, dobra - mruknęła. - A ty jak się nazywasz?
- Connellan. Troy Connellan. Mój ojciec jest właścicielem Vulcan
Plains, to sto kilometrów stąd. Musiałem pojechać do miasteczka i po drodze
zajrzałem tutaj. Nie wspomnę naszemu nowemu nauczycielowi, że ktoś tu się
pojawił nieproszony. Zaczerwieniła się.
- Przepraszam. Trudno to wytłumaczyć. Tak mi się spodobał dom i
Rusty. - Strzeliła palcami, a pies zbliżył się, nadstawiając głowę do pieszczot.
- Może i wygląda słodko, ale nie zawsze jest taki przyjazny.
- Mam podejście do zwierząt. A ciebie przekonałam?
- Skończmy już z tym. Zaczęło się źle, ale ci wierzę. Gdzie się
wybierasz?
- Zatrzymam się w Koomera Crossing.
Skinął głową, nadal przyglądając się jej badawczo. Nie było w tym nic
lubieżnego, tylko zainteresowanie.
- A co dalej?
- Jadę do posiadłości McIvorów. Murraree, tak nazywa się ich farma?
- Jesteś spokrewniona z Jockiem?
- Można to tak nazwać.
- Wiesz, że już nie żyje?
- Słyszałam, ale nie znam szczegółów.
pona
sc
an
da
lous
- Intrygujesz mnie, panno McGuire. Zaczynała się czuć nieswojo w
jego towarzystwie.
- Nie mam zbyt wiele czasu - wycedziła przez zęby. - Znałeś Jocka
McIvora?
- Wszyscy go znali... Przypominasz go. Uprzedziłaś Darcy i Courtney o
swoim przyjeździe ? - spytał drwiąco.
Gdy spojrzała na niego, zdała sobie sprawę, że był wyjątkowo
przystojny, oczywiście jeśli ktoś gustuje w wysokich, silnych facetach o
wyjątkowo wyrazistych rysach.
Tak, na modela z kolorowych magazynów raczej się nie nadawał, ale z
tym swoim lekko zniekształconym orlim nosem, pewnie efekt jakiejś bijatyki,
i złotymi oczami dzikiego kota naprawdę mógł się podobać.
- To będzie wielka niespodzianka - mruknęła mściwie. Wzdrygnął się
lekko na jej słowa. Tyle w jej głosie nienawiści i jadu...
- Nie wątpię, Casey... Kim właściwie jesteś?
- Nie twoja sprawa, Connellan. Zabieram kanister i ruszam w drogę.
Miłego dnia.
Podążył za nią.
- Chcesz dojechać tym wrakiem do Murraree? - spytał z
niedowierzaniem.
- Ten wrak wiernie mi służył przez wiele lat - odrzekła z dumą.
- W miasteczku jest policja. Masz aktualny przegląd techniczny?
- Żartujesz. Kto tu zwraca uwagę na takie rzeczy?
- Żebyś nie była zaskoczona. Ale rozumiem, masz w nosie, że
ratowanie nieodpowiedzialnych idiotów... czy też idiotek., co to rozkraczają
się gdzieś w buszu i modlą się o wybawienie, wymaga czasu i pieniędzy.
pona
sc
an
da
lous
- Uważaj, koleś... - Oparła ręce na biodrach. - Może mój pikap nie jest
zbyt piękny, ale wiem, jak utrzymać go na chodzie. Założę się, że mogłabym
wiele cię nauczyć w tym względzie. Na pewno nie rozkraczę się po drodze.
- Nie grzeszysz skromnością. - Uśmiechnął się lekko. Z niechęcią
stwierdziła, że zaczyna się jej podobać.
- Spróbuj jeszcze raz nazwać mnie nieodpowiedzialną idiotką...
Skłonił się drwiąco.
- Generalizowałem, skarbie.
- Nie jestem twoim skarbem. Jeśli już, to panna McGuire.
- I to wyjątkowej urody panna, z płomiennym potokiem zamiast
włosów. - Znów się uśmiechnął. - Pozwolisz zaprosić się w miasteczku na
kawę?
- Raczej nie. - Ten facet zbyt mocno przypadł jej do gustu. - Jak
daleko jest stąd do Murraree?
- Rzut beretem, to znaczy jakieś trzy godziny jazdy. Nie radziłbym
podróżować po zapadnięciu zmroku.
- Sądzisz, że boję się ciemności?
- Ty? Skądże! Ale na drogę wychodzą kangury, a to wyjątkowo głupie
zwierzęta. Myślę, że twój pikap nie przeżyłby czołowego zderzenia. Trzeba
się odpowiednio wyposażyć na takie niespodzianki.
- To twój samochód stoi tam, za bramą? Przeskoczyłeś przez płot?
- Chciałem cię zaskoczyć, przecież zamknęłaś za sobą bramę.
- A co, powinnam zostawić otwartą? - zadrwiła. - Nie znam tutejszych
obyczajów, jestem pierwszy raz w buszu.
Zaskoczony, zmarszczył brwi.
- Jock cię nie zapraszał?
- Nigdy nie miałam przyjemności go poznać.
- Ale jesteś z nim spokrewniona?
- Nie da się ukryć... Znasz jego spadkobierczynie?
- Tylko Darcy. Młodsza, Courtney, mieszkała dotąd z matką w
Brisbane. Niedawno wróciła. Jeszcze jej nie widziałem. Zarządzam jedną z
odległych farm.
- Tak... Jesteś taki pewny siebie, bo twój ojciec ma pewnie
nieprzebrane stada bydła.
- Nie zazdrościłabyś mi, gdybyś wiedziała, jak wygląda moja praca.- A
co mnie to obchodzi? Bądź uprzejmy odsunąć się od samochodu. Ruszam do
Koomera Crossing. W miasteczku, w którym się ostatnio zatrzymałam, ludzie
gapili się na mnie, jakbym spadła z księżyca.
- To ze względu na uderzające podobieństwo do Jocka McIvora. Masz
nawet taki sam dołeczek w policzku.
Usiadła za kierownicą.
- Proszę otworzyć bramę.
- Masz sumienie zostawić Rusty'ego? Tak bardzo cię polubił.
- To twój pies. Podrzuciłeś go nauczycielowi.
- Potrzebował ochrony.
- Nie usprawiedliwiaj się.
- Co, mamy miękkie serduszko? Poczuła irytację.
- Za to ty napadasz na kobiety. I obrywasz od nich w zęby. Od takich,
co mają miękkie serduszka.
- Napadam nie na kobiety, tylko na intruzów. I jesteś dotąd w jednym
kawałku tylko dlatego, że wyczułem twoje krągłości i pomyślałem: „Cholera,
to baba!".
pona
sc
an
da
lous
- Otworzysz wreszcie tę bramę?!
- Już się robi, madame. - Zasalutował drwiąco. - Do zobaczenia w
miasteczku.
- Nie licz na to - powiedziała słodkim głosem. - Żegnaj, Rusty!
Ruszyła, wzbijając tuman czerwonego pyłu. Rusty pobiegł za
samochodem. Już zaczynała się niepokoić, gdy Connellan zagwizdał
przenikliwie i pies niechętnie zawrócił.
Koomera Crossing. Znowu ciekawskie spojrzenia i nieproszone rady,
żeby nie podróżowała po zapadnięciu zmroku. Byłoby to prawdziwym
wyzwaniem, ale nie chciała ryzykować. Zamówiła nocleg w pubie.
Wypoczęta wyruszy o świcie.
O siódmej poczuła się głodna, ale jeśli zejdzie do restauracji, może
natknąć się na Troya Connellana. Już sama myśl o nim stanowiła potężny
zastrzyk adrenaliny. Jego , obecność nie działała na Casey kojąco. Do tej pory
czuła stalowy uścisk jego rąk. To prawda, patrząc z tyłu, mógł wziąć ją za
mężczyznę. Wysoka, długie nogi, przykurzony kowbojski strój. Włosy -
płomienny potok, bo tak je określił - zakryte kapeluszem. Więc tamten dom
należał do jego ojca. Tak jak Vulcan Plains i co najmniej jeszcze jedna farma
położona daleko na północy. Musi mieć bogatego tatusia. Wielki właściciel
stad bydła.
Od takich trzeba trzymać się z daleka.
Coraz bardziej dokuczał jej głód. Włożyła cienką bawełnianą koszulę,
której kolor współgrał z barwą jej oczu, i nowe, markowe, dokładnie
opinające sylwetkę dżinsy. Całość uzupełniła jednym z fantazyjnych pasków,
jakich miała całą kolekcję. W takim stylu ubierała się na występy w pubach.
Długo szczotkowała włosy. Zostawiła je rozpuszczone, falujące, luźno
pona
sc
an
da
lous
opadające na plecy. Włosy i jeszcze parę innych cech odziedziczyła po ojcu.
Jako dziecko zastanawiała się, skąd się wzięły rude loki, podczas gdy jej
matka miała czarne, lśniące włosy, które zmatowiały, kiedy przestała o siebie
dbać. Matka nigdy nie wymazała z pamięci Jocka McIvora, natomiast on
zapomniał o niej w ciągu jednego dnia. Czy kiedykolwiek usiłowała się z nim
skontaktować i powiadomić, że spodziewa się dziecka? Tego Casey nie
wiedziała. Czy wysyłał jej pieniądze, czy namawiał do przerwania ciąży?
Raczej nie, z pewnością chciał ukryć przed światem ten romans...Jej biedna
matka postępowała według innych zasad moralnych. Cynicznie wykorzystana
i porzucona, nie potrafiła dojść z tym do ładu, otrząsnąć się i powalczyć o
godne życie dla siebie i dziecka. Ten drań ją zniszczył.
Nadszedł czas zemsty.
Ledwie zdążyła zająć miejsce przy stole, a już stała przy niej pulchna
kobieta w średnim wieku, obdarzając ją szerokim uśmiechem.
Matka z serialu telewizyjnego.
- Od razu poznałam, że jesteś Casey McGuire. Jestem twoją
wielbicielką. Wiele razy oglądałam twoje występy w Brisbane i Gold Coast.
Spędzam urlop u siostrzenicy. Ona też jest tutaj. Nazywam się Dee Walker. -
Wyciągnęła rękę na powitanie.
Casey odwzajemniła uścisk dłoni.
- Dzięki za miłe słowa, Dee, ale nie zamierzam występować.
- Och, jaka szkoda... Bardzo proszę, naprawdę. Wszyscy byliby
zachwyceni.
Casey przyjrzała się jej bliżej. Miała farbowane, fioletowe włosy i usta
pociągnięte śliwkową szminką.
- Też jestem na urlopie - stwierdziła zniecierpliwiona. Dee nie była
pona
sc
an
da
lous
osobą, którą można łatwo zbyć. Oparła
ręce na stole.
- Postanowiłam sobie, że namówię cię żebyś zaśpiewała. Założę się, że
mi się uda.
- Dee, chciałabym złożyć zamówienie - rzuciła opryskliwie. - Jestem
bardzo głodna.
- To może później? - powiedziała nieustępliwym głosem. Zawsze była
stanowcza i potrafiła przekonywać innych do swoich racji. Ustępowali, bo
mieli dość marudzenia. Casey do takich nie należała.
- Ani teraz, ani później.
- Och, później! Zjesz sobie spokojnie, a potem tylko ze dwie, trzy
piosenki.
Już miała ostatecznie odprawić Dee, kiedy usłyszała znajomy głos:
- Przepraszam za spóźnienie. - Troy Connellan ucałował ją bezczelnie
w policzek i usiadł obok.
- Widzę, że przeszkadzam. - Dee lekko się zarumieniła.
- Miło było cię poznać, Dee. - Casey uśmiechnęła się szeroko.
Natrętna wielbicielka country niechętnie się odsunęła. Rozbawiony
Connellan uniósł brwi.
- Nie uwierzę, jeśli powiesz, że pytała cię, czy twoje płomienne włosy
są naturalne. Czego chciała?
Zupełnie bez sensu wyznała prawdę:
- Namawiała mnie, żebym zaśpiewała.
- Naprawdę? - Wyglądał na jeszcze bardziej rozbawionego. - Co by to
miało być? Aria operowa, pop, rock and roll, a może blues? - Już wcześniej
zwrócił uwagę na jej głęboki, aksamitny, zmysłowy głos o niskiej modulacji.
pona
sc
an
da
lous
- Żałuję, że ci o tym powiedziałam. - Zmrużyła oczy ze złości.
- Nie gniewaj się. Z takim głosem mogłabyś zaśpiewać wszystko.
Słucha się ciebie z przyjemnością. Tak jak Jocka. Nie słyszałem nikogo, kto
by snuł opowieści tak jak McIvor. Wszyscy byli pod wrażeniem.
- Możemy więcej go nie wspominać?
- Nie masz o nim wysokiego mniemania?
- Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?
- Chciałem tylko porozmawiać i zjeść obiad. Już zamówiłaś?
- Ta natrętna Dee nie dała mi szansy.
- Pozwól, ja to zrobię.
Gdy uniósł rękę, w oka mgnieniu przy stole pojawiła się ładna, młoda
kelnerka o kręconych włosach utlenionych na platynowy blond.
- Co podać, Troy? Spojrzał z uśmiechem.
- Co słychać, Debby?
- Nic ciekawego, odkąd wyjechałeś, ale nadal marzę.
Pewnie o nim, pomyślała Casey. Jednak po jakimś czasie wreszcie
złożyli zamówienie. Świeżo złowiona ryba, frytki i zielona sałata.
- Dzięki, Debby. O deserze pomówimy później.
- To ja dziękuję, Troy. - Lekko się zarumieniła.
- Jedna z twoich dziewczyn? - spytała Casey, gdy Debby odeszła. - A
może, jak dla ciebie, zbyt nisko urodzona?
- To jeszcze dziecko.
Biel koszuli podkreślała jego opaleniznę. Brakowało tylko złotego
kolczyka, a wyglądałby jak wycięty z żurnala. Jednak nadaje się na modela,
pomyślała Casey. Piękna bestia...
- Zakochane dziecko - zauważyła. - Młode dziewczyny interesują się
pona
sc
an
da
lous
mężczyznami w twoim wieku. Marzy, by dla ciebie dorosnąć, i to szybko.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Kolejny raz skinął dłonią. - Czego się
napijesz, wina czy piwa? Ja mam ochotę na wino.
- A może siądziesz przy innym stoliku? - spytała ze słodkim
uśmiechem.
- Daj spokój, wino czy piwo?
- Bez kija takiego nie przegonisz... - mruknęła. - No dobrze, zimny
riesling.
- O ile mają. Nie każdego dnia zjawiają się tu amatorzy schłodzonego
rieslinga.
Właściciel pubu, sympatycznie wyglądający błękitnooki mężczyzna,
wysłuchał jej z powagą i potakująco skinął głową. Po chwili butelka wina
została podana do stołu. Troy napełnił kieliszek Casey.
- Sama zamierzasz to wszystko wypić?
- To moja sprawa. Kto cię prosił, żebyś tu usiadł?
- Chciałem cię tylko wybawić od towarzystwa Dee. Ale wiesz, zbyt
ostro reagujesz. Straszna żyleta z ciebie.
- To dlaczego szukasz mego towarzystwa? Może jesteś masochistą?
- Nie, nie jestem... Casey, proponuję zawieszenie broni na czas obiadu.
Zawrzemy rozejm?
- W porządku. Chciałabym wcześnie położyć się spać. Stało się jednak
inaczej. Doskonały obiad zakończyli
musem czekoladowym i kawą.
- Kto płaci? - spytał Troy.
- Tracisz czas.
- Chciałem tylko zobaczyć twój uśmiech. - Spojrzał jej głęboko w
pona
sc
an
da
lous
oczy.
- Pewnie chciałbyś dodać: taki sam jak u McIvora.
- Jock McIvor był bardzo sexy, a rozbrajający uśmiech bardzo dodawał
mu uroku.
- Pewnie często się uśmiechał - rzuciła pogardliwie. - Nie spodziewaj
się tego po mnie. Życie mnie nie pieściło, i to od kiedy tylko się urodziłam.
- Tak się składa, że mnie też. Podzielmy się smutnymi wspomnieniami
przy następnej kawie, pod warunkiem, że ty płacisz.
Zgodziła się. Jedynie z tego powodu, przynajmniej tak sobie wmawiała,
że mała czarna była znakomita. Do obiadu wypiła tylko dwa kieliszki wina.
Resztę zabierze do pokoju. Wypije jeszcze kieliszek, żeby szybciej zasnąć. A
może sobie daruje. Lubiła od czasu do czasu napić się wina, ale tak naprawdę
alkohol mógł dla niej nie istnieć.
Pięć minut później znowu podeszła Dee. Była bardzo podekscytowana.
- Nie mogłam się doczekać, aż skończysz obiad. Jest tu młody
człowiek, nazywa się John Denver. Jeśli zgodzisz się zaśpiewać, to pożyczy
ci swoją gitarę. Już rozmawiałam z właścicielem pubu. To bardzo miły
człowiek. Wszyscy będą zachwyceni.
- Rzecz w tym, Dee, że nie mam zwyczaju śpiewać po jedzeniu. -
Czasami tak robiła, ale tylko w prywatnym gronie.
- Na twoim miejscu zgodziłbym się i miał to z głowy - powiedział
Troy.
- Nie wtrącaj się.
- Casey, bardzo chciałbym cię usłyszeć. Myślisz, że nie doceniam
artystycznych przeżyć?
- Bardzo, bardzo proszę - wtrąciła Dee, składając ręce jak do
pona
sc
an
da
lous
modlitwy. - Johnny już przyniósł gitarę.
- Szkoda, że nie Elvis - mruknął pod nosem Troy. - Teraz już nie
możesz odmówić.
Wchodząc na małą scenę, słyszała brawa, ale i kilka głośnych gwizdów.
Zajęta wymianą zdań z Troyem, nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie
wzbudziła zainteresowanie. O ile w Cullen Creek zaintrygowani ludzie
szeptali za plecami, tu panowała zgodność opinii, że musi być spokrewniona z
Jockiem.
Dee podjęła się roli konferansjera.
- Witamy Casey McGuire, która przybyła do nas z Brisbane. Czeka nas
uczta duchowa.
Casey przez chwilę stroiła gitarę. Należała do tych rzadkich wybrańców
muz, którzy rodzą się z absolutnym słuchem. Postanowiła zaśpiewać smutną
balladę swojego autorstwa. Większość jej piosenek była smutna. Tę napisała
w hołdzie matce.
Ktoś skierował na nią snop światła reflektora. Właściciel pubu
pospieszył z mikrofonem, chociaż wcale tego nie potrzebowała. Ktoś inny
wniósł na scenę wysoki stołek, żeby mogła śpiewać na siedząco, jeśli
przyjdzie jej na to ochota. Tyle zabiegów, jakby była gwiazdą rocka.
- Piosenka dla Marnie - zwróciła się do zapełnionej sali. Skąd się
wzięło tylu ludzi? Jeszcze niedawno prawie połowa miejsc była pusta.
Całkowicie się wyłączyła, usiadła i delikatnie trąciła struny gitary. Gdy
zapadła absolutna cisza, Casey zaczęła śpiewać...
Troy Connellan słuchał, dogłębnie poruszony. Miała piękny głos.
Mezzosopran lub kontralt. Melancholijny, płynący gdzieś z głębi duszy.
Niski, melodyjny, pełen uczucia. Całkowicie panowała i nad głosem, i nad
pona
sc
an
da
lous
gitarą, jakby pieściła ją smukłymi palcami. Z natury zaczepna, a nawet
arogancka, śpiewając o Marnie, była bardzo liryczna i smutna. Z treści
piosenki wynikało, że Marnie najpewniej była jej matką. Zmarłą matką.
Wyznała mu, że jest sierotą, a on z niej zadrwił. Bardzo tego żałował.
Pomyślał o innej nieszczęśliwej kobiecie. O swojej matce, Elizabeth. O
tym, jak bardzo ją kochał. Też nie żyła. Zginęła podczas powodzi wraz z
przyjacielem rodziny, jego ojcem chrzestnym. Chodziły słuchy, że mieli
romans. Była tak piękna, że nietrudno było się w niej zakochać. Ojciec był
bardzo zazdrosny. Nawet syna traktował jak rywala i źródło konfliktów.
Dobrze wiedział, że go krzywdzi, jednocześnie obdarzając uczuciem i
zasypując prezentami jego siostrę, Leah.
Spojrzał na scenę. Tak, Casey jest olśniewająca, choć wydaje się tego
nieświadoma. Może trochę za wysoka, ale dla niego w sam raz. W świetle
reflektorów jej tycjanowskie włosy lśniły bajecznym blaskiem. Mlecznobiałą
cera, bez jednego piega. Mimo szczupłej sylwetki, bardzo kobieca i seksow-
na. No i te nogi... A co za temperament! Choć musiała być przerażona,
podjęła z nim walkę jak równy z równym. A on wziął ją za złodzieja
myszkującego po kątach. Zmylił go rozklekotany pikap za bramą. Jaka
kobieta przy zdrowych zmysłach podróżowałaby takim wrakiem?
Co się przytrafiło Casey McGuire? Czy piosenka oparta jest na jej
przeżyciach? Śpiewała w tak poruszający sposób. .. i była w tym prawda, nie
jakieś tam udawanie. Musiała wiele wycierpieć, by zdobyć tak wielką wiedzę
o życiu, o jego najtragiczniejszych stronach. Wcześniej powiedziała, że życie
jej nie pieściło. Jego też. Długo nie zdawał sobie sprawy, że ojciec był o niego
zazdrosny jeszcze w dzieciństwie. To dlatego, że matka darzyła syna
szczególnym uczuciem, a on ją. Czyżby współczesna wersja mitu o Edypie i
pona
sc
an
da
lous
Jokaście?Casey skończyła śpiewać. W sali przez długi moment panowała
kompletna cisza, wreszcie zerwały się oklaski i gromkie wołanie:
- Jeszcze... jeszcze!
Casey musiała trochę ochłonąć, otrząsnąć się z transu.
Troy jeszcze długo pozostawał pod wrażeniem piosenki i smutnych
wspomnień, jakie w nim wywołała. Wszystko wydawało się jasne. Casey
McGuire ma wiele do wyśpiewania i wiele do powiedzenia. Nic dziwnego, że
wybiera się do posiadłości McIvorów. Tam jest jej miejsce.
Ku zachwytowi słuchaczy, zgodziła się na bis.
Casey McGuire, bogini piosenki.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kojący spokój gorącego, leniwego popołudnia w Murraree został
gwałtownie zakłócony, gdy stary, rozklekotany, pokryty czerwonym kurzem
pikap z piskiem opon wjechał od frontu na teren rezydencji McIvorów. Zanim
zdążył się zatrzymać tuż przed wejściowymi schodami domu, wszyscy byli
już na równych nogach, zastanawiając się, któż to może być. Darcy i Curt
stali przy balustradzie, Marian i Peter nieopodal stołu, Adam zaś u boku
Courtney.
- Kto to może być? Przecież nikogo się nie spodziewamy - stwierdziła
zdumiona Darcy.
- Ktokolwiek to jest, bardzo się śpieszy. - Curt podszedł do balustrady
i objął Darcy ramieniem.
pona
sc
an
da
lous
- A jego samochód wygląda, jakby za chwilę miał się rozlecieć - dodał
Adam.
Kierowca zatrzymał swój hałaśliwy pojazd tuż przed schodami.
- To nie jest mężczyzna - stwierdziła Courtney, odczuwając nagłe
zdenerwowanie.
- Co się stało? - Adam posłał jej zaniepokojone spojrzenie.
- Mam wrażenie, że to coś poważnego. - Courtney nie spuszczała
nowo przybyłej z oczu.
- Kim pani jest i czego pani tu szuka? - spytał Curt. Dziewczyna
wysiadła z samochodu i popatrzyła na zgromadzonych na werandzie ludzi.
- Która z was to Darcy? - spytała pełnym sarkazmu głosem. Zdjęła
kapelusz i ruszyła w ich stronę. Miała długie, rude włosy, które rozsypały się
na ramionach.
- Wielki Boże! - Darcy rozpoznała dziewczynę. Podobieństwo było tak
uderzające, że nie mogła mieć wątpliwości. Bardzo wysoka, szczupła, ruda...
Szafirowe oczy patrzyły na nią niemal z agresją, tak typową dla rodziny
McIvorów. Miała nawet dołek w brodzie.
Darcy nie miała wątpliwości, że to ktoś z rodziny. Czyż tego nie
przewidziała? Czuła, że tak musi być. To była córka Jocka McIvora. Poczuła,
że coś ściska ją za gardło, a w żołądku ma kamień.
Courtney stała jak zamurowana. Oczy Marian też rozszerzyły się ze
zdumienia.
- Mowę ci odjęło? - Szafirowe oczy patrzyły na Darcy wyzywająco. -
Mam na imię Casey. Casey McGuire. Jock McIvor był moim ojcem. Czy
teraz wpuścicie mnie do domu?
- Oczywiście, Casey. - Darcy starała się mówić jak najspokojniej. -
pona
sc
an
da
lous
Wydaje się, że masz za sobą długą podróż.
- Bardzo długą, dziękuję.
Zapadło milczenie. Wszyscy, patrząc na siebie ukradkiem, zastanawiali
się, co dalej robić. Niezręczną ciszę przerwała Casey:
- Courtney, prawda? Młodsza siostra? - Wyciągnęła rękę na powitanie.
- Cześć. Jesteś śliczna jak z obrazka. - Wymieniły uścisk dłoni.
- Możesz udowodnić, że jesteś córką McIvora? - spytał Adam
oficjalnym tonem.
- A muszę?
Mówiła jak Jock, wyglądała jak Jock. Marian czuła, jak krople potu
spływają jej po plecach. Mąż nigdy nie był jej wierny, wiedziała o tym, lecz
teraz zyskała tego dowód.
- A ty pewnie jesteś Marian, żona McIvora - kontynuowała Casey.
- Rozwiedli się wiele lat temu - za matkę odpowiedziała Darcy. Po raz
pierwszy w jej głosie zabrzmiał gniew. - Pozwól, że przedstawię ci pozostałe
osoby. Mąż mojej matki, Peter Owens, mój narzeczony, Curt Berenger, oraz
nasz przyjaciel i doradca prawny rodziny w jednej osobie, Adam Maynard.
- Czyli wszyscy w komplecie. Czy ktoś poczęstuje mnie drinkiem? -
Casey starała się być pewna siebie.
- Czemu nie? - Darcy poczuła przypływ sympatii do tej dziwnej
kobiety, która twierdziła, że jest jej przyrodnią siostrą. - Może coś zjesz?
- Bardzo chętnie. Nie miałam nic w ustach od śniadania w Koomera
Crossing. Dotarłabym tu wcześniej, gdyby nie kłopoty z pikapem.
- Sama zreperowałaś samochód? - z nabożnym wręcz podziwem
spytała Courtney, absolutny techniczny antytalent.
- Drobne naprawy to moje hobby.
pona
sc
an
da
lous
- W jakim celu tu przyjechałaś? - Curt poruszył temat, który dręczył
wszystkich.
- Żeby wreszcie poznać rodzinę.
- Casey - spokojnie stwierdził Adam - nie mamy pewności, że to
twoja rodzina. Samo podobieństwo nie wystarczy. Potrzebujemy konkretnych
dowodów.
- O tak, na pewno jesteś prawnikiem. Zanim jednak wydasz wyrok,
najpierw posłuchaj, co mam wam do powiedzenia.
Lecz zanim do tego doszło, Darcy zaprowadziła Casey do gościnnego
pokoju, by się odświeżyła po podróży. Siostry miały więc trochę czasu, by
swobodnie porozmawiać z sobą.
- Wiedziałam, że coś takiego się zdarzy - wyznała Darcy. - Tata wciąż
romansował. Przeczucie mówiło mi jednak, że ma nieślubnego syna, a nie
następną córkę. Pomyliłam się.
- Niekoniecznie - sarkastycznie stwierdziła Courtney. - Po Casey
mogą zjawić się następni, śmierć milionera,
o którym wiadomo, że miał mnóstwo kochanek, może stać się wielką
pokusą, również dla oszustów. Casey o śmierci taty na pewno dowiedziała się
z gazet, inni też je czytają.
- Tak, oczywiście, choć Casey raczej nie jest oszustką. Na pewno
zażąda pieniędzy, ale najpierw musi udowodnić swoje pochodzenie.
- Dla mnie też jest przekonująca. Nawet ją polubiłam, chociaż nie jest
zbyt miła. Tak mi ścisnęła rękę na powitanie, jakby chciała połamać palce.
- Byłaby w stanie to zrobić. Mam wrażenie, że wiele przeszła, ale nigdy
się nie poddała. Cały czas walczy.
- Myślisz, że będzie chciała nas zastraszyć? - spytała Courtney.
pona
sc
an
da
lous
- To się okaże.
- Przepraszam za strój - powiedziała Casey, wchodząc do pokoju.
Przyjrzała się przyrodnim siostrom. Śliczna Courtney wyglądała bardzo
kobieco w zwiewnej sukience lila. Nieustępująca jej urodą Darcy ubierała się
podobnie jak Casey. Miała na sobie markowe dżinsy i wypuszczoną na
wierzch jedwabną bluzkę. Widać było, że obie są świadome swoich
wdzięków. Marian, której urodę odziedziczyła Courtney, nie wyglądała na
matkę dwóch dorosłych córek. Poza błękitnymi oczami, przypominała
nieszczęsną Marnie McGuire.
Zachmurzyła się. Jej matka też była piękną kobietą, zanim nędza,
nieszczęście i narkotyki, bez których nie mogła się obyć, nie zniszczyły jej
życia.
Otrząsnęła się, spojrzała na pozostałych. Mężczyźni, co za widok! Curt
Berenger wyglądał imponująco, jak prawdziwy arystokrata. Mecenas Adam
Maynard, to dopiero ziółko, gładki niczym James Bond i równie groźny. Peter
Owens, drugi mąż Marian, przystojny, choć niewart porównania z McIvorem.
Ku jej zaskoczeniu filigranowa Courtney przygotowała wspaniały
obiad. Casey jadła z ogromnym apetytem. Zawsze tak było, odkąd uciekła z
domu dziecka. Wreszcie wolna i niezależna, żarłocznie czerpała z życia to
wszystko, co miało jej najlepszego do zaofiarowania. Komponowanie
piosenek, występy, liczne kursy, coraz to nowi faceci, przenoszenie się z
miejsca na miejsce. Zdawała się mieć niewyczerpaną energię, teraz jednak
była wyczerpana długą podróżą, napięcie nerwowe też zrobiło swoje.
Obiad przebiegał w ciszy. Kiedy zjedli rozpływającą się w ustach
pieczeń jagnięcą ze szpinakiem i piniowymi orzeszkami, podano lody z
galaretką truskawkową. Potem, zgodnie z oczekiwaniem Casey, rozpoczęło
pona
sc
an
da
lous
się przesłuchanie.
- Skąd dowiedziałaś się, że McIvor był twoim ojcem? - rozpoczął
Adam. - Od matki?
- Nie.
- Masz świadectwo urodzenia?
- Nie sądziłam, że będzie mi potrzebne. Wystarczy spojrzeć na mnie, to
lepsze niż metryka.
- Tak, ale dokument to dokument - zauważyła Darcy.
- Opowiedz nam wszystko, co wiesz - zażądał sucho Adam.
Casey przełknęła ostatni kęs galaretki.
- To nie jest przyjemna historia.
Wszystko, co związane z naszym ojcem, nie było przyjemne, pomyślała
Courtney.
- Wyjdziemy z Peterem, zostawimy was samych - rzuciła Marian,
rozglądając się niepewnie. Nie chciała zaogniać i tak nerwowej sytuacji, bała
się bowiem, że nie powstrzyma się przed wyrażeniem swej dezaprobaty dla
wątpliwych manier Casey. Marian fatalnie znosiła towarzystwo osób źle
wychowanych, aroganckich czy wręcz agresywnych. Sama była delikatna i
bardzo dbała o formy, tak też wychowała Courtney. Ta jednak poprosiła ją, by
została.
- W porządku, kochanie - ustąpiła.
W miarę opowiadania Casey widziała, jak zmieniają się ich twarze.
Wspomniała o wczesnym dzieciństwie w dalekim północnym Queenslandzie.
O swojej matce mówiła ze ściśniętym gardłem. Zauważyła, że byli
wstrząśnięci. Krótko, beznamiętnie zrelacjonowała pobyt w domu dziecka.
Dłużej zatrzymała się na tym, jak zdobywała wykształcenie. Wymieniła
pona
sc
an
da
lous
ukończone kursy, pracę kelnerki, sprzątaczki, barmanki, rozładowywanie
samochodów dostawczych, ogrodnictwo i wreszcie śpiewanie, kompono-
wanie i pisanie tekstów piosenek.
- Czy właśnie to chciałabyś robić? - spytała Courtney.
- Może. Komponowanie i pisanie tekstów zaczyna mi bardziej
odpowiadać niż występowanie na scenie.
- Skoro nie od matki, to skąd dowiedziałaś się, że Jock był twoim
ojcem?- spytał Curt.
- Od jej dawnej przyjaciółki, która z przerażeniem obserwowała
związek mamy z tajemniczym kochankiem, a potem straciła ją z oczu. Mama
uciekła, zerwała z domem, zatarła za sobą wszelkie ślady, a Judith dręczyły
wyrzuty sumienia, że nie pomogła przyjaciółce, która znalazła się w trudnej
sytuacji. Wreszcie postanowiła ją odnaleźć, ale mama już nie żyła.
- Tak jak Jock. Twoje opowiadanie, Casey, jest bardzo smutne i trudno
ci nie wierzyć, ale nie stanowi ono dowodu ojcostwa Jocka - zauważył Curt.
- To go wyciągnij z grobu i spytaj!
- Ile masz lat, Casey? - Zbulwersowana Marian starała się ratować
sytuację po tak brutalnych słowach Casey.
- Dwadzieścia cztery. Jestem o kilka miesięcy młodsza od Courtney.
Wszystko się zgadza. Jock nie miał dla niej czasu, gdy była w ciąży z
młodszą córką. Marian przypomniała sobie, jak często ją zostawiał i
wyjeżdżał do miasta.
- Przeprowadziłam małe śledztwo - mówiła dalej Casey
- i wiem, że Jock McIvor miał mnóstwo romansów. Uwodził kobiety,
obiecywał Bóg wie co, a potem je porzucał, niczym się nie przejmując.
Wszystko można było o nim powiedzieć, że przystojny, inteligentny, bogaty,
pona
sc
an
da
lous
pełen uroku, ale na pewno nie to, że był przyzwoitym człowiekiem.
- Przerwała na chwilę. - Przykro mi, jeśli uraziłam uczucia kogoś z tu
obecnych - dodała ze zjadliwą satysfakcją. Jednak nikt nie zareagował na jej
kolejną prowokację, tylko Marian powiedziała cicho:
- Ojcostwo można z łatwością udowodnić, porównując twoje DNA z
DNA Darcy lub Courtney. Czego właściwie od nas oczekujesz?
- Tego, co mi się prawowicie należy. Jock był bogaty. Czytałam o
fortunie, jaką po sobie zostawił. McIvor doprowadził do samobójczej śmierci
mojej matki. Przez niego zaszła w ciążę, przez niego zerwała z rodziną, a
potem kompletnie się załamała, nie potrafiła urządzić sobie życia, nie
potrafiła walczyć o swoje. Ja nie jestem taka pokorna i bezwolna. Oczekuję
rekompensaty za grzechy przeszłości.
- Szczerze powiedziane - skomentował Adam.
- Co prawnikom raczej rzadko się zdarza - odgryzła się Casey.
- Jeden zero dla ciebie! - roześmiał się Adam. - Ale cóż, sytuacja jest
całkiem jasna. Proponuję, żeby Darcy i Courtney przemyślały całą tę sprawę,
z moją oczywiście pomocą, bo jako prawnik reprezentuję ich interesy.
Oczywiście trzeba będzie przeprowadzić badanie DNA, lecz to potrwa, bo
laboratorium znajduje się w Brisbane.
- Nie spieszy się. Czekałam całe życie, to poczekam jeszcze trochę. -
Casey spojrzała na Darcy - Macie wielki dom, czy mogłabym się tu
zatrzymać, zanim ruszę w dalszą drogę?
W jej szafirowych oczach Darcy dojrzała ten sam błysk co u ojca. I
jeszcze coś. Chociaż Casey bardzo starała się to ukryć, było w nich również
cierpienie.
- Niezależnie od tego, czy jesteś naszą siostrą, możesz zostać w
pona
sc
an
da
lous
Murraree. Courtney i Adam wyszli z pokoju pod dość dziwnym, zważywszy
na to, co się wydarzyło, pretekstem, a mianowicie zapragnęli nagle podziwiać
gwiaździste niebo.
- Niesamowita historia - powiedział Adam, kładąc przelotnie rękę na
jej ramieniu.
To wystarczyło, żeby przeszył ją silny dreszcz.
- Nie wierzysz Casey?
A powinien? Courtney wiedziała, że jest obsesyjnie ostrożny. Nie
wierzył jej, podejrzewał o cyniczne manipulacje, kiedy wróciła do Murraree
na prośbę umierającego ojca. Czyżby więc wracali do dawnych spraw?
- Czemu tak sądzisz?
- Z zasady jesteś nadzwyczaj nieufny - rzuciła z jawną ironią.
- Jako prawnik muszę. Wprawdzie Casey McGuire z pozoru wydaje się
tym, za kogo się podaje, ale trzeba to sprawdzić.
- Oczywiście. Jeżeli mówi prawdę, to w tym samym czasie, kiedy
mama była ze mną w ciąży, ojciec miał romans z inną kobietą.
- Z tego słynął.
- Kto następny? Czy w Murraree odbędzie się zjazd rudzielców z
dołkiem w brodzie? - rzuciła z pełną goryczy złością.
- Nie ma co ukrywać, że mamy poważny problem. O śmierci twojego
ojca było głośno w prasie. To może mieć związek z pojawieniem się Casey.
- Mogliby wreszcie przestać nazywać mnie i Darcy
spadkobierczyniami fortuny McIvora.
- Przecież jesteście.
- Mamy szczęście, że bronisz naszych interesów - rzuciła z
sarkazmem. - Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, kiedy Casey ci się
pona
sc
an
da
lous
docięła.
- Już słyszałem ten dowcip. Krąży wiele kawałów o prawnikach. Znasz
ten? Dwóch prawników zabłądziło w lesie. Nagle widzą głodnego
niedźwiedzia. Jeden szybko zmienia obuwie na sportowe, drugi na to: „Co
robisz? Lepiej się pomódl. Przed głodnym niedźwiedziem jeszcze nikt nie
uciekł". Na co pada odpowiedź: „Wiem, ale będę szybciej uciekał niż ty".
Mimo uśmiechu na twarzy, Courtney czuła się spięta. Nie do końca
ufała Adamowi.
- Nie sądzisz, że Casey da się lubić? Ma coś w sobie. Siła, odwaga. Po
tym, co stało się z jej matką, nic dziwnego, że jest wściekła na tatę. Zaczepna,
arogancka, ale do tego zmusiło ją życie. W każdym razie ja ją lubię. Darcy
też.
- Może to więzy krwi. - Casey McGuire jest również wyjątkowo
atrakcyjna, dodał w duchu. Jednak Adamowi najbardziej ze wszystkich kobiet
podobała się niebieskooka blondynka, która nie sięgała mu nawet do
ramienia. No i nie ufała mu. - Trzeba jednak na nią uważać, bo nie przebiera
w środkach. Poza tym wiemy o niej tylko tyle, ile nam powiedziała. A co jest
prawdą i co przemilczała? Być może całkiem sporo.
- Zupełnie jak ja.
- Nie, skądże!
- Adam, daj spokój, wciąż podejrzewasz mnie o te wszystkie matactwa.
- Zapomnij o tym.
- To nie jest łatwe. Przecież uwierzyłeś, że manipulowałam
umierającym ojcem, by zmienił na moją korzyść testament. Wystarczyło, że
moja koleżanka z pracy naszeptała ci coś do ucha, i już wiedziałeś, jaka to ze
mnie intrygantką.
pona
sc
an
da
lous
- Courtney, miałaś na niego wielki wpływ, niezależnie od twoich
zamiarów.
- Mówisz jak typowy prawnik - prawie krzyknęła, z trudem hamując
gniew. - Nie obchodzi cię człowiek, to, jaki jest, tylko zawsze podejrzewasz
go o najgorsze. Co za okropne skrzywienie zawodowe. Więc teraz uważaj, bo
musisz poradzić sobie ze sprawą Casey. Nie pokazuje tego po sobie, ale wiele
przeszła.
- To świadczy o jej zdolnościach przetrwania, o ile ta historia jest
prawdziwa. Pozostaje pytanie, czy twój ojciec wiedział, że matka Casey
spodziewała się jego dziecka. Czy mu o tym powiedziała?
- Może początkowo nie chciała, a potem było już za późno. Nie wiemy,
czym ją zwodził, w jaki sposób usidlił. Casey o tym nie wspomniała.
- Celowo nie wyrażała się jasno. Twój ojciec był bezwzględny, ale nie
sądzę, żeby porzucił kochankę w ciąży. Gdyby wiedział, przynajmniej
zadbałby o to, by miała za co żyć.
- Może nie chciała pieniędzy, tylko jego. Musiała być bez pamięci
zakochana, skoro zerwała dla niego z rodziną. A ojcu szybko się znudziła.
- Wszystko na to wskazuje - chłodno stwierdził Adam.
- Casey od początku stała na straconej pozycji. Urodzona i wychowana
w nędzy, w małym konserwatywnym miasteczku, z piętnem nieślubnego
dziecka. No i jej wygląd, płomiennoruda, wyższa nawet od Darcy.
- Ale bardzo kobieca i mimo że fatalnie wychowana, ma dużo wdzięku
- wtrącił sucho. - Poza tym jest artystką,udaje na scenie różne emocje, wie,
jak wpływać na ludzi. Powiem ci coś, Courtney. Po prostu byłoby karygodną
lekkomyślnością, gdybyśmy bezkrytycznie wierzyli w każde jej słowo. To
prawda, jest bardzo podobna do twojego ojca, ale zdarzają się sobowtóry.
pona
sc
an
da
lous
- Wiedziała, że zażądamy dowodów.
- Niekoniecznie. Może liczyła, że jej poruszająca serca opowieść
wystarczy, by wzbudzić waszą litość i współczucie?
- Naszą, ale nie twoją. Masz bryłę lodu zamiast serca.
- Możesz to zmienić, jeśli tylko zechcesz.
W głosie Adama nie było drwiny, tylko zmysłowy ton, który
spowodował, że jej ciało przeszyła nagła fala gorąca.
- Nie. Nie potrzebuję dodatkowych problemów.
- Ani ja, Courtney. Nie chcę, żeby mówiono, że cię wykorzystuję. Tego
najbardziej obawiał się twój ojciec.
W opuszczonym, pełnym tajemniczych cieni kącie ogrodu kwitły
pustynne kwiaty, roztaczając wokół słodki zapach. Noc była bezksiężycowa.
Tym wyraźniej na niebie jaśniały gwiazdy. Przypominały diamenty
wyeksponowane na czerni aksamitu. Wydawały się tak nisko, że wystar-
czyłoby tylko wyciągnąć rękę, żeby dotknąć jednej z nich.
Gdy zobaczysz spadającą gwiazdę, szybko pomyśl życzenie, a na
pewno się spełni.
Jakie by było? Żeby spotkać mężczyznę, z którym chciałaby spędzić
resztę życia? Może był tuż obok?
Powiew wiatru musnął jej włosy. Czuła się wspaniale. On to sprawił.
- Ojciec chciał mnie zobaczyć przed śmiercią, zatroszczył się o moją
przyszłość. Nie mogę uwierzyć, że był całkowicie pozbawiony sumienia i
wszelkich uczuć - pełną napięcia ciszę przerwała Courtney. Adam delikatnie
położył jej rękę na ramieniu.
- Tak, ale jednocześnie odwrócił się od Darcy, która oddała mu całe
swe dotychczasowe życie. Wiem od Curta, że Jock McIvor zrobił wszystko,
pona
sc
an
da
lous
żeby przywiązać ją do siebie. Dla niego zrezygnowała ze studiów, dla niego
poświęciła się pracy na farmie.
Courtney czuła się winna.
- Wzięła na siebie ogromny ciężar - powiedziała Courtney. - Ja
szczęśliwie mieszkałam z mamą, otoczona miłością i zrozumieniem. Ojciec
by mnie zmiażdżył, tak jak to stało się z mamą. - Z trudem powstrzymywała
łzy.
- Nie sądzę. Choć jesteś taka drobna, masz w sobie wielką siłę.
- Czy mam to potraktować jako komplement?
- Już kiedyś ci je prawiłem. - Pogładził jej włosy. Był także pocałunek,
który pamiętała do dziś.
- Tak, na balu. Właśnie wtedy powiedziałeś, że pięknie wyglądam.
- To była prawda. Kobiety stosują takie chwyty.
- Chwyty? - Zadumała się na chwilę. - Adam, odpowiedz mi
szczerze... Czy jakaś kobieta, najpewniej podobna do mnie, zraniła cię
kiedyś? - A ty nadal ją kochasz, dodała w duchu.
- Rozszyfrowałaś mnie. Spotykałem się przez jakiś czas z niebieskooką
blondynką, pracowała w innej firmie prawniczej. Bardzo inteligentna i
atrakcyjna, ale gdzie jej do ciebie.
- Co między wami zaszło? - Z tonu głosu wnioskowała, że mu na
tamtej nadal zależy.
- Zdradziła mnie. Nie mogłem tego znieść, tym bardziej że
mieszkaliśmy razem. Przysięgała, że był to nic nieznaczący epizod. Wypiła
kilka drinków i się zapomniała. Straciłem do niej zaufanie. Może gdybym ją
naprawdę kochał, to byłbym w stanie wybaczyć. Tak się nie stało i rozstali-
śmy się.
pona
sc
an
da
lous
- Zerwałeś. - Dokładnie sobie wyobraziła, jak odchodzi, opanowany,
bez cienia emocji.
- Nie obwiniaj mnie, Courtney. Cenię wierność, a ty?
- Nigdy nie byłam w stałym związku. A wy jak długo byliście razem? -
Niepokoiła ją własna zazdrość.
- Zazdrosna? - spytał drwiąco, wręcz arogancko.
- Och... tylko z uprzejmości podtrzymuję rozmowę. - Powstrzymała się,
nie dała mu w twarz.
- Piękna kobieta jest stworzona do całowania. - Przyciągnął j ą do
siebie i przytulił. - Skończmy z tym, Courtney.
Najpewniej w podobny sposób oczarował tamtą, a potem rzucił,
pomyślała. Czy opowieść o zdradzie to prawda, czy też rozstali się z innego
powodu, którego nie chciał wyjawić?
- Co, potrzebujesz buzi na dobranoc? - zakpiła. - Niestety pomyliłeś
adres.
- Nie, nie pomyliłem, i dobrze o tym wiesz. - Muskał wargami
powieki, policzki, uszy. - Dlaczego tak długo czekaliśmy?
Nie miała siły protestować, nie chciała... To było wręcz szaleństwo,
przeczyło zdrowemu rozsądkowi, ale z całą siłą pragnęła Adama.
Jego usta spoczęły na jej wargach. Długi, namiętny pocałunek zapierał
oddech.
- Nie mogę skoncentrować się na pracy, bo wciąż myślę o tobie. -
Znowu ją pocałował, tym razem czule, delikatnie.
- Nie wierzę... Nasza znajomość źle się zaczęła, brak zaufania, te
wszystkie podejrzenia.
- Musisz do tego nieustannie wracać? Zrozum, robiłem tylko to, co do
pona
sc
an
da
lous
mnie należało, Courtney.
- Może, ale wyraz twoich oczu nadal mnie niepokoi.
- Co cię jeszcze we mnie niepokoi? - spytał gniewnie. - Bo na pewno
nie moje pocałunki, skoro tak na nie reagujesz.
Miał absolutną rację. Nie kierowała się rozumem, tylko sercem.
- Skąd mam mieć pewność, że nie starasz się mnie uwieść dla
pieniędzy? Byłbyś do tego zdolny. Wiem, że świetnie zarabiasz jako znany
adwokat, ale ja odziedziczyłam fortunę.
Nie zdążyła skończyć, a już wstydziła się tych słów. To był z jej strony
cios poniżej pasa, fatalna w skutkach próba odzyskania kontroli nad sytuacją.
Przecież wiedziała, że Adam jest przyzwoitym człowiekiem.
- Wystarczy, Courtney. Posunęłaś się za daleko - stwierdził zimno i
jeszcze raz przyciągnął ją do siebie.
Tym razem pocałunek miał być karą.
Następnego ranka Adam wyjechał do Brisbane.
Casey obudziła się przed dziewiątą, pokój zalany był promieniami
słońca wpadającymi przez okno. W pierwszej chwili nie mogła się
zorientować, gdzie się znajduje. Nigdy nie spała w tak pięknym pokoju, w
śnieżnobiałej, pachnącej pościeli. To nie był zapach lawendy, gardenii ani
róż. Będzie musiała zapytać, co to jest.
Opuściła stopy na jasnozielony dywan. Ściany świeżo odnowionego
pokoju gościnnego pokryte były tapetą w szerokie kremowe i seledynowe
pasy. Kremowe firany poruszały się w takt lekkiego podmuchu wiatru. Szafki
nocne, utrzymane w odcieniu zieleni, współgrały z barwą abażurów. Narzuta i
poduszki, w stonowanym różu i błękicie, dopełniały całości. Na ścianie
wisiały wysmakowane akwarele. Obok drzwi balkonowych postawiono
pona
sc
an
da
lous
kozetkę, nieco dalej biurko i krzesło.
Casey przyglądała się jednej z licznych figurek. Obróciła ją w dłoniach.
Porcelana. Wszystko wydawało się jej niewiarygodnie luksusowe.
Przypomniała sobie rozwalającą się chałupę z przeciekającym dachem, w
której dorastała. Dom dziecka o ponurych szarych ścianach i jego smutnych
małych mieszkańców, którzy zazwyczaj kończą na ulicy lub w więzieniu.
Musiała walczyć o przetrwanie. Udało się, ale nadal dręczyły ją wspomnienia.
Wzięła szybki prysznic i zeszła na śniadanie.
Siostry przyrodnie zażądają dowodów, odbędzie się badanie DNA.
Kwas dezoksyrybonukleinowy. Kiedyś czytała, że związek chemiczny,
występujący we wszystkich formach życia, może przetrwać tysiące lat po
śmierci człowieka, zwierzęcia czy rośliny. W akcie urodzenia miała wpisane
„ojciec nieznany", była jednak absolutnie pewna, że w laboratorium
jednoznacznie stwierdzą, czyją jest córką.
Sprawiedliwość zwycięży.
W kuchni zastała Courtney z matką, były pogrążone w rozmowie.
Łatwo było się domyślić, że łączyła je bardzo silna więź.
Jestem tu obca, pomyślała Casey. Ot, zatrzymałam się na tydzień lub
dwa. Wezmę, co mi się należy, i ruszę dalej szukać swego miejsca. Ale czy
kiedykolwiek je znajdę?
- Dzień dobry, Casey. Jak się spało? - z uśmiechem spytała Courtney.
- Dzień dobry. - Marian była uprzejma, ale nie patrzyła Casey w oczy.
Nazbyt przypominała jej Jocka. Wiedziała, że to niesprawiedliwe, ale czuła
głęboką niechęć do tej młodej kobiety.
- Spałam jak zabita. Po przebudzeniu nie mogłam się zorientować,
gdzie jestem.
pona
sc
an
da
lous
- Co podać na śniadanie? - Courtney, w białych lnianych spodniach i
różowym podkoszulku bez rękawów, poderwała się z miejsca.
- Nie musisz mi usługiwać. - Casey była tak zaskoczona, że odezwała
się zbyt ostro.
- Co zwykle jadasz?
- Bułkę z miodem i kawę rozpuszczalną. Zawsze w biegu. Wieczorami
śpiewam, a w ciągu dnia dorywczo pracuję.
- Masz charakterystyczny głos. - Marian starała się być uprzejma.
- Podobny do Jocka? - prowokacyjnie spytała Casey, dobrze wiedząc,
że Marian jej nie cierpi, choć próbuje to ukryć pod maską uprzejmości.
- Może soku pomarańczowego? - Courtney błyskawicznie zmieniła
temat.
- A może mango? Właśnie przyleciała dostawa z Bowen.
- Przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie tknę mango - wyznała Casey.
- Zbyt przypomina mi ponury okres dzieciństwa. - Mango, papaje i inne
owoce tropikalne jakże często były jej jedynym posiłkiem.
- Tak mi przykro, Casey. Zrobię jajecznicę, co ty na to?
- Nie musisz. - Znów ten ostry ton. Casey nie była przyzwyczajona, by
traktowano ją tak serdecznie.- Szkoda, bo mam na nią ochotę - powiedziała
stanowczym tonem Courtney.
- Gdzie jest Darcy? - Casey zdała sobie sprawę, że filigranowa siostra
nie zamierza ustąpić.
- Wyszła. Prowadzenie farmy jest bardzo absorbujące. Ja zajmuję się
domem i papierkową robotą. Ciągle sobie obiecuję, że będę więcej czasu
spędzać na świeżym powietrzu. Curt i Adam wylecieli z samego rana. Curt
zajmuje się kilkoma farmami, wśród nich Sunrise Downs, która jest rodową
pona
sc
an
da
lous
posiadłością Berengerów. Adam pomaga nam wszystkim jako prawnik,
kancelarię ma w Brisbane. Peter jest gdzieś w terenie.
- Też nie mogę się doczekać. Nigdy dotąd nie byłam w buszu. To
zupełnie inny świat. Uwielbiam przestrzeń i poczucie wolności.
- Jeździsz konno? - spytała Marian, wyobrażając sobie, jak Casey
galopuje w dal, żeby więcej nie powrócić.
- Żartujesz! W moim życiu nie było miejsca na takie rozrywki. To
elitarny i kosztowny sport.
- Musisz się nauczyć. - Courtney postawiła przed Casey talerz
jajecznicy. - Też nie umiałam dosiąść konia, ale Darcy mnie nauczyła. Póki
tu jesteś, powinnaś brać lekcje.
- A jeżeli zechcę zostać?
- Najpierw musisz udowodnić, że jesteś córką Jocka McIvora. Wtedy
porozmawiamy.
- Bez paniki. Tak mi się wyrwało, Courtney. Nigdzie nie zagrzewam
dłużej miejsca, więc bez paniki.
- Och, źle mnie zrozumiałaś. Po prostu musimy mieć pewność... Ale to
duży, piękny dom. Kto zamieszka w Murraree, jak Darcy się wyprowadzi?
Wkrótce, to znaczy dwudziestego czwartego maja, wychodzi za mąż.- Cóż,
wszystko się zmienia, jak to w życiu - sentencjonalnie stwierdziła Casey. - A
ty zostaniesz? Pyszna jajecznica.
- Miło mi to słyszeć. Przy moim niskim wzroście muszę przestrzegać
diety. Ty i Darcy nie musicie się martwić, że przytyjecie.
- Tak, to prawda. - Spojrzała na Marian. - Musiało wam być ciężko
opuścić Darcy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - lakonicznie stwierdziła Marian. W
pona
sc
an
da
lous
przeciwieństwie do Courtney, nie dostrzegała smutku w oczach Casey, choć
gościł tam stale.
- Myślę, że wiem. - Zamyśliła się na chwilę. - Zaznałam wielu krzywd
w życiu i one tkwią we mnie jak zadry, a przez to wpływają na moje słowa i
uczynki. Tyle razy próbowałam wyrzucić je z siebie, bo to okropny balast, ale
bez skutku. Wiem, że mam problem.
- Dobry psycholog mógłby ci w tym pomóc - poradziła Marian.
- Nie jest aż tak źle, przecież całkiem nieźle sobie radzę. .. Słuchaj,
muszę cię o to spytać. Wiedziałaś o mojej matce?
Marian pobladła.
- Oczywiście, że nie wiedziała - szybko wyręczyła matkę Courtney.
- Prawie od początku podejrzewałam, że ma inne kobiety -
powiedziała łamiącym się głosem Marian. - Jock miał wybujały
temperament, nie potrafił żyć bez seksu. Widocznie mi czegoś brakowało.
- Próbujesz go tłumaczyć, a siebie obwiniasz.
- Nie, to nie tak...
- Tylko się zastanów - przerwała jej niecierpliwie. - Wyznał ci miłość,
oświadczył się, wzięliście ślub, i zaraz mu się znudziłaś. Omotał moją matkę,
dla niego poświęciła wszystko, lecz szybko ją porzucił. Ile jeszcze razy tak
postąpił? Jock McIvor nie kochał kobiet, on je cynicznie wykorzystywał. -
Zamilkła na chwilę. - Jak sądzisz, czy matka poinformowała go o ciąży?
Zauważyłaś coś dziwnego w jego zachowaniu?
- Jock nie rozmawiał ze mną o ważnych sprawach. - Marian głęboko
westchnęła. - Traktował mnie jak maskotkę. Kiedyś byłam ładna. Courtney
jest do mnie podobna.
- Nadal jesteś atrakcyjną kobietą. Odpowiesz na moje pytanie?
pona
sc
an
da
lous
- Wszystko można powiedzieć o Jocku, ale gdyby wiedział, nie
zostawiłby twojej matki samej. Pomógłby jej, przynajmniej finansowo. Mogła
przecież urodzić mu wymarzonego syna. Jestem pewna, że rozwiódłby się ze
mną, gdyby jakaś kobieta dała mu męskiego potomka, prawdziwego następcę.
- Nie nalegałby na przerwanie ciąży? Mogłaby go szantażować.
- A mogłaby?
- Nie...
- No właśnie. Był bystry, wiedział, jaka jest twoja matka i dlatego czuł
się bezpiecznie. Pewnie nawet nie odważyła się powiedzieć mu, że jest w
ciąży. - Spojrzała na Casey. - A powinna... To prawda, Jock postępował
bezwzględnie wobec ludzi, ale nie był pozbawiony wszelkich uczuć.
- Gdybyś zobaczyła moją matkę, gdybyś wiedziała, jak wyglądało
nasze życie, na pewno byś tak nie mówiła.
- Być może... Wcześnie musiałaś nauczyć się troszczyć o siebie.-
Opowiedziałabym ci o domu dziecka, ale to nie temat przy śniadaniu. Mogę
dostać jeszcze jedną kawę?
- Już podaję. Mamo, tobie też? Marian wstała od stołu.
- Dziękuję kochanie. Zostawiam was same. Cóż, musimy wracać do
domu.
- Wprawiam twoją matkę w zakłopotanie - powiedziała Casey po
wyjściu Marian.
- Nie da się ukryć - przyznała Courtney. - Mama przeżyła wiele
upokorzeń podczas małżeństwa z ojcem.
- Szkoda, że nie spotkałam go za życia.
- Pewnie by ci wszystko zapisał. Był nieprzewidywalny.
- Prawdziwy pan i władca, co?
pona
sc
an
da
lous
- W pewnym sensie nim był. Pamiętaj, Casey, że tu rządzą mężczyźni.
- Zauważyłam, ale nic dobrego z tego nie wynika. Gdzie mieszka
Marian?
- W Brisbane. Mają też mieszkanie w Sydney. Peter prowadzi dobrze
prosperujący warsztat mechaniczny. Mama jest z nim bardzo szczęśliwa.
- Należy się jej po latach spędzonych z Jockiem McIvorem. Darcy też
nieźle trafiła. Jej narzeczony sprawia dobre wrażenie. A prawnik o
przenikliwych czarnych oczach? Mogę się założyć, że prześwietli mnie na
wskroś.
Courtney nalała dwie filiżanki kawy i usiadła.
- Dowiedziałaś się o nas wszystkiego. Na łożu śmierci ojciec chciał się
ze mną zobaczyć. Rozstaliśmy się, kiedy miałam dziesięć lat. Z jemu tylko
znanych powodów zapałał do mnie ogromną sympatią. Do tego stopnia, że
wolał moje towarzystwo od Darcy, która okazała mu tyle poświęcenia i
miłości. Wiem, że było jej przykro.
- Mówiłaś, że to nie była twoja wina, Courtney.
- Oczywiście, że nie. Chciał, żebym przy nim była, więc jak mogłam
odmówić umierającemu? Myślę, że nadrabiał stracony czas. Adam widział to
inaczej. Sądził, że wywieram na niego presję. Zauważyłaś, jaki jest
podejrzliwy wobec ciebie? Lecz Adam nie ma racji. Kocham Darcy, nie
mogłabym jej skrzywdzić.
- Doskonale cię rozumiem - powiedziała Casey. - Darcy to świetna
dziewczyna. - Uśmiechnęła się. - Obie jesteście świetne, a twoje gotowanie,
to prawdziwa poezja... Aha, wiesz może coś o Troyu Connellanie? Mieszkasz
tu niedługo, ale...
- Znam jego rodzinę, ale Troya ledwie pamiętam. Jest o kilka lat
pona
sc
an
da
lous
starszy od Darcy. Ona na pewno powie ci więcej. A czemu pytasz?
- Spotkałam go w miasteczku. W barze przysiadł się do mnie
nieproszony. Wysoki, przystojny. Zarozumiały, jak wszyscy mężczyźni o
jego wyglądzie. Co będziemy dzisiaj robić? Może mogłabym w czymś
pomóc? Jestem niezłym mechanikiem. - Uśmiechnęła się do Courtney.
- Zaakceptowałaś mnie. A jeśli nie jestem tym, za kogo się podaję?
- Byłabym zaskoczona. Za bardzo przypominasz tatę.
Casey nie żartowała, mówiąc, że jest „niezłym mechanikiem".
Błyskawicznie naprawiła dwa rowery, zyskując uznanie pracowników farmy.
Wzbudzała duże zainteresowanie, szczególnie u tych, którzy z młodości
pamiętali Jocka McIvora. Znając jego podboje miłosne, nikt nie był
zaskoczony, że miał nieślubne dziecko. Powszechnie uważano, że Casey
naprawdę jest córką Jocka.
Okazało się, że badanie DNA można zrobić w szpitalu w Koomera
Crossing, i tam też przekazano próbki. Czas oczekiwania na wynik wynosił
kilka tygodni. Nie miało to większego znaczenia, bo Casey wyraźnie wrastała
w atmosferę domu.
Casey, Curt i Darcy wybrali się do Alice Springs. Idąc główną ulicą
miasta, natknęli się na wysokiego, młodego mężczyznę.
- Jak się macie - zawołał z szerokim uśmiechem i poklepał Curta po
ramieniu.
- Doskonale, Troy. Pewnie nie wiesz, że jesteśmy zaręczeni.
Troy Connellan spojrzał na Darcy.
- Pięknie wyglądasz. Gratulacje. Jesteście dla siebie stworzeni. A któż
to? - Utkwił wzrok w Casey. - Chyba kogoś mi przypominasz.
- Wczoraj nieproszony przysiadłeś się do mojego stolika - odparowała
pona
sc
an
da
lous
Casey.
- A ty, mimo obietnicy, nie zadzwoniłaś. Spotkaliśmy się w Koomera
Crossing - wyjaśnił pozostałym.
- Casey wspomniała nam o tym - uśmiechnęła się Darcy.
- Co powiedziała? - Troy nie umiał ukryć zainteresowania.
- Tylko tyle, że jesteś zarozumialcem.
- Po południu wracamy do Murraree, więc może zjemy razem lunch? -
zaproponował Curt.
- Świetnie. A czy ta rudowłosa piękność - spojrzał na Casey - to też
sprawka Jocka? Pytanie było dość bezceremonialne, jednak Curt odparł ze
spokojem:
- Musimy to sprawdzić.
- Chcemy wiedzieć, czy jesteśmy spokrewnione - dodała Darcy. - Na
razie jedno jest pewne. Casey to prawdziwy skarb.
- Chcesz powiedzieć, że jeździ konno?
- Darcy chce powiedzieć, że jestem złotą rączką, umiem wszystko
naprawić - wyjaśniła Casey.
- Na przykład? - przekomarzał się Troy.
- Przestańcie wreszcie. - Curt z zainteresowaniem patrzył na tych
dwoje.
Zajęli miejsca w restauracji.
- Troy, co cię sprowadza do Alice? - spytał Curt.
- Wziąłem kilka dni wolnego, żeby zastanowić się, co dalej robić ze
swoim życiem - odrzekł z powagą.
- Zostań tutaj - stanowczo stwierdził Curt. - Posiadłość Vulcan Plains
należy ci się z mocy prawa.
pona
sc
an
da
lous
- Może i tak, ale tata mówił, że zapisze ją Leah.
- To tylko groźby. Wszyscy wiedzą, jak bardzo ojciec na tobie polega,
czy się do tego przyznaje, czy nie. Leah spędza większość czasu w Sydney -
przekonywała Darcy.
- Ale ojciec woli ją - stwierdził sucho. - Może jednak zmienimy temat.
Bardzo się cieszę, że ty i Curt jesteście razem. Wreszcie normalnie będziesz
żyć. Nie mam wysokiego mniemania o moim ojcu, ale Jock McIvor był jesz-
cze gorszy.
Szczera prawda, przytaknęła w duchu Casey.
Nawet Darcy nie czuła się dotknięta tym stwierdzeniem.
- Troy, jak już się przekonałam, zawsze mówi to, co myśli, zresztą tak
samo jak ja. Casey spojrzała na niego. - Co to za sprawa z twoim ojcem? Kto
to jest Leah? Jednak nikt nie podjął tematu.
Na lunch podano owoce morza; półmisek krabów, kalmary smażone w
głębokim tłuszczu, chrupiące krewetki w sosie piwnym, garnirowane
kawałkami cytryny, a także pikantną sałatkę tajską.
Po obfitym posiłku nikt nie miał ochoty na deser.
- Mogłabyś kilka dni poświęcić na zwiedzanie - zaproponował Troy. -
Mam trochę wolnego, więc mogę służyć za przewodnika. Warto zobaczyć
Uluru, Olgas i Kata Tjuta. Rainbow Valey to jedno z najpiękniejszych miejsc
w buszu. Nie sposób opisać tych wspaniałych barw.
Casey nie była w stanie ukryć zaskoczenia.
- Nie, dziękuję. Nie mam odpowiedniego ubrania ani nadmiaru
pieniędzy.
- Nie będą ci potrzebne. Możesz śpiewać w zamian za posiłek.
Słyszeliście, jak ta dziewczyna śpiewa i gra na gitarze? - Troy spojrzał na
pona
sc
an
da
lous
Curta i Darcy, którzy trzymali się za ręce.
- Nie mieliśmy jeszcze przyjemności - uśmiechnęła się Darcy. -
Zostań, Casey. Ręczymy za Troya. W miasteczku bez trudu kupisz
odpowiednie ciuchy.
- Musisz zobaczyć prawdziwy busz - wtrącił Curt.
- Nie z nim.
- Tylko tak się droczy. W głębi duszy wprost przepada za mną.
Casey, która potrafiła stawić czoło przeciwnościom losu, była zupełnie
bezradna wobec życzliwości i przyjaźni.
- Dajcie mi spokój - protestowała coraz słabiej.- Przecież widzę, że
masz ochotę. To tylko kilka dni - nalegała Darcy. - Courtney też by cię do
tego namawiała.
To przerastało wszelkie oczekiwania. Casey spodziewała się wrogości,
obarczania winą, a tu wszyscy zachowują się tak, jakby jej od dawna
oczekiwali. Przede wszystkim jej dwie... siostry.
- Jesteście dla mnie zbyt dobrzy - powiedziała nieoczekiwanie dla
samej siebie.
- Któż mógłby sprzeciwić się bogini. - Troy obdarzył ją zniewalającym
uśmiechem.
- A więc wszystko już ustalone - powiedziała z błyskiem w oku Darcy.
- Daj znać, kiedy wracasz do domu.
Casey nigdy jeszcze nie była tak zadowolona, że może skryć wzrok za
okularami słonecznymi. Płakała rzadko, tylko wtedy, kiedy powracały
koszmarne wspomnienia.
Teraz miała oczy pełne łez.
Powrót do domu? Gdyby nie była tak skryta, wpadłaby w objęcia Darcy
pona
sc
an
da
lous
i mocno ją ucałowała.
ROZDZIAŁ TRZECI
Troy Connellan nie tracił czasu. Na wycieczkę wyruszyli jeszcze tego
samego dnia.
- Chciałbym najpierw pokazać ci Olgas w Kata Tjuta - powiedział, gdy
wyruszyli z Alice Springs.
- Dlaczego? - spytała Casey, podziwiając niecodzienny krajobraz,
który inspirował ją do komponowania muzyki.
- Według mnie Olgas ma więcej uroku niż Uluru. Różnią się
zasadniczo, jak mężczyzna i kobieta. Na pewno zauważysz ten kontrast.
- Jesteś dla mnie wyjątkowo miły. Ale i tak nic nie wskórasz, Troy.
- Masz w głowie tylko jedno - rzucił kpiąco.
- No właśnie, bo wciąż myślę o muzyce.
- Nie weźmiemy wspólnego pokoju? Uśmiechnęła się kpiąco.
- Jesteś dla mnie za młody. - A potem spytała: - Lubisz Darcy?
- Oczywiście. To wspaniała dziewczyna, a Curt jest moim
przyjacielem. Już dawno by się pobrali, gdyby nie Jock McIvor.
Casey podziwiała przez szybę przelatujące stada złoto- zielonych
australijskich ptaków.
- Darcy mnie zaakceptowała, chociaż nie ma jeszcze dowodów
pokrewieństwa. Również Courtney i jej matka, a przecież nie byłoby wcale
pona
sc
an
da
lous
dziwne, gdyby mnie nienawidziły.
- Byłaś tylko niewinną ofiarą.
- Moja matka ukradła Jocka McIvora.
- Drogo ją to kosztowało. Szczerze mówiąc, nie wierzę, że zostawiłby
ją, gdyby wiedział, że jest w ciąży.
- Czemu nie sprawdził, co się z nią dzieje? Wykorzystał ją i rzucił.
Gardzę nim.
- Brak szacunku dla ojca.
- Mówisz o sobie czy o mnie? - spytała ostro Casey.
- Nie ukrywam, że nie rozumiemy się z ojcem.
- Darcy i Curt niepokoją się o ciebie.
- Znamy się od dziecka. Wiedzą o mnie wszystko.
- Opowiedz mi.
- Może kiedyś, jak znajdziesz się w moich ramionach. - Uśmiechnął
się zmysłowo.
- Wiedziałam - mruknęła Casey. - Zorganizowałeś tę wycieczkę, żeby
się ze mną przespać.
- Czytasz w moich myślach - zaśmiał się Troy. - A tak poważnie, nic
ci nie grozi z mojej strony. Jeszcze czuję cios w szczękę.
- To dobrze - mruknęła z satysfakcją Casey.
- Jesteś szczera do bólu, ale właśnie to mi się w tobie podoba.
Na horyzoncie ukazały się monumentalne kopuły Kata Tjuta. Stawały
się coraz większe, w miarę jak się do nich zbliżali. Casey starała się je
zliczyć. Bez powodzenia.
- Jest ich ponad pięćdziesiąt - odezwał się Troy, odgadując jej myśli. -
Dwie największe, Ghee i Walpa, poświęcone są tęczowemu wężowi. Kata
pona
sc
an
da
lous
Tjuta, w języku lokalnych plemion Pitjantjatjara, znaczy wiele głów.
Turystom nie wolno wchodzić tu po zmroku.
- Wyglądają groźnie - powiedziała Casey.
- Jak wszystkie stare zabytki. Mamy tu nawet nasze yeti, czyli
pungalunga. Jak głosi legenda, byli to olbrzymi kanibale, bogowie, którzy
gwałcili kobiety i polowali na mężczyzn, a potem ich zjadali.
- Bardzo się cieszę, że dałam się namówić na tę wycieczkę.
Wcześniej Darcy pomogła Casey wybrać kilka niezbędnych rzeczy,
między innymi parę podkoszulków i czarne dżinsowe szorty.
- Co ci przypominają? - spytał Troy po wyjściu z samochodu.
Zwróciła ku niemu rozjaśnioną w zachwycie twarz. Aż zaniemówił. Z
pozoru twardy, w głębi duszy był romantykiem.
Wyglądała zniewalająco. Biały podkoszulek w drobny błękitny wzór
odsłaniał kształtne ramiona i uwydatniał zarys piersi. Olśniewająco długie
nogi i porcelanowa cera. Poruszała się z ogromnym wdziękiem. Gdyby
rzuciła śpiewanie, kariera modelki stanęłaby przed nią otworem.
Żałował, że nie miał przy sobie aparatu fotograficznego.
- O czym myślisz? - spytała.
- Zastanawiałem się, ile masz wzrostu?
- Kretyn.
- Mnie się podobasz. I tak jesteś niższa ode mnie. A naprawdę
myślałem, jak cudownie wyglądasz.
- Jak siedzę.- Chyba nie masz kompleksów z powodu swojego wzro-
stu? - spytał, studiując jej profil.
- Jak byłam w sierocińcu, to modliłam się, żeby umrzeć jak mama albo
przynajmniej już więcej nie rosnąć. Jak widać tam, w górze, nie zostałam
pona
sc
an
da
lous
wysłuchana.
- To smutne, Casey. - Miał ochotę mocno ją przytulić, pocieszyć.
- Niezupełnie. Wiele razy wysoki wzrost mi pomógł. Nie widziałeś
jeszcze Courtney. Jest śliczna, filigranowa.
- W dzieciństwie nosiła loki jak Shirley Temple - przypomniał sobie
Troy.
- W domu dziecka mieliśmy wredną wychowawczynię, wyglądała jak
szalony orangutan. Obcięła mi włosy, mówiąc, że mam wszy. To była
nieprawda. Nienawidziła rudych włosów i loków. - Przerwała na chwilę. -
Troy, popatrz w dół! Czy wylądowaliśmy na Marsie? Tu jest przepięknie...
Pytałeś, co mi przypominają te kopuły. Bez przerwy się zmieniają, nawet ich
kolory. W pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że są to ślady jakiejś
antycznej cywilizacji. Starszej od piramid i miasta Inków. To pewnie jedno z
najpiękniejszych miejsc na świecie.
- Klejnoty pustyni - powiedział Troy. - Ciągle zmieniają kolory. W tej
chwili są jak rozpalone do czerwoności węgle, później będą różowe, w
odcieniu łososiowym, a o zmierzchu przykryją się błękitem i purpurą. W po-
chmurny dzień są srebrne, wzbudzają grozę. Jest wiele legend związanych z
Kata Tjuta, znanych tylko miejscowej ludności.
Do zmierzchu zdążyli objechać wszystkie zabytki pustyni na przestrzeni
około trzydziestu kilometrów i przejść się wzdłuż wąwozów.
- Teraz tylko trochę wieje, ale podczas wichury parowy bywają
niebezpieczne - powiedział Troy.
- Tu jest cudownie - westchnęła Casey, która dała się ponieść
wyobraźni. W ubogiej bibliotece domu dziecka wynajdywała obrazki
najpiękniejszych miejsc na świecie, które potem przemierzała w myślach.
pona
sc
an
da
lous
Opłynęła rafy, podziwiała piramidy w Gizie i grecki Panteon, Koloseum i
Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie. Uczestniczyła w afrykańskim safari,
oglądała pomnik Abrahama Lincolna, zajrzała do Pałacu Buckingham, ale nie
miała szczęścia zobaczyć królowej Elżbiety. Przechadzała się po Polach
Elizejskich i stała przed wielkim Łukiem Triumfalnym. Jej bujna wyobraźnia
działała nawet w tak ponurym miejscu, wśród przestraszonych, maltretowa-
nych dzieci. Dzięki temu udało się jej pozostać przy zdrowych zmysłach.
Nagle powiał silniejszy wiatr, o którym wcześniej wspominał Troy.
Wielki orzeł poderwał się do lotu, powodując lawinę kamieni.
Troy pociągnął Casey w bezpieczniejsze miejsce. Przylgnęła do
granitowej skały. Na karku czuła oddech Troya. Jego bliskość była szokująca,
choć Casey nie poddawała się łatwo emocjom. Czuła gwałtowne bicie serca.
Odwróciła się do niego. Ujrzała jego twarz, była tuż- tuż, opalone policzki,
gęste, długie rzęsy, wyraz oczu.
- Tak mocno mnie przycisnąłeś, że nie mogłam złapać oddechu.
- Niewdzięczna - otrzepał ręce z piachu. - Lepiej chodźmy stąd. Coraz
bardziej wieje.
Kiedy odjeżdżali, zarysy magicznych kopuł ostro odcinały się od
horyzontu.- Jutro jedziemy do Uluru - obiecał Troy. - Zobaczysz prawdziwą
Australię.
Tego wieczoru włożyła do dżinsów biały podkoszulek polo, nowy
nabytek, i jeden ze swoich ulubionych pasków, ozdobiony dużą owalną
klamrą wysadzaną czerwonymi, białymi i niebieskimi kryształkami.
Była pod wrażeniem pustyni. Jak przełożyć to doświadczenie na język
muzyki, zastanawiała się. Dzień spędzony z Troyem nie pozostał bez echa.
Wydawało się jej, że już go kiedyś spotkała. Była z nim w łóżku. Może to
pona
sc
an
da
lous
miało miejsce w innym wcieleniu? Czuła podniecenie, przypominając sobie
zdarzenie przy skale. Kiedy mocno przylgnął do jej pleców, czuła, że i on nie
pozostał obojętny. Postanowiła nie poddawać się takiej sile przyciągania.
Następnego ranka przyłączyli się do grupy turystów, której
przewodnikiem był jeden z Aborygenów, zresztą znajomy Troya. Potem
pomachali sobie wzajemnie ręką na pożegnanie.
Casey nie mogła się zdecydować, który ze wspaniałych pomników
pustyni przypadł jej bardziej do gustu. Wreszcie wybrała Uluru, ze względu
na otaczającą go atmosferę. Stanowił dzieło sztuki, doskonałą jedność. Wyspa
wznosząca się w formie ogromnej góry, największa skała świata. Wielka
czerwona kopuła dominowała nad rozległym, pustym pejzażem piasków
Spinifex.
- Co powiesz? - spytał Troy. Spontaniczne reakcje Casey sprawiały mu
przyjemność. Fascynowały go zmiany wyrazu jej twarzy. Ona kocha wolność,
pomyślał.
- Tego się nie da wyrazić słowami. Oba są godne najwyższego
podziwu, ale w wielkiej skale tkwi jakaś niepojęta siła, symbol trwania, jest w
niej coś mistycznego. To było dla mnie cudowne przeżycie.
- Stoisz przed jednym z największych cudów natury. Uluru to święte
miejsce Aborygenów.
- Nie dziwię się. Czy tu też zmieniają się kolory jak w Kata Tjuta?
- Oczywiście. Efektowne zmiany barw to cecha wszystkich pomników
pustyni. Zależą od położenia słońca. Od złotej czerwieni, gdy promienie
ledwie zatrzymują się na kopule, następnie kolory stają się coraz bardziej
intensywne, aż do ognistej czerwieni, jaką widzisz w tej chwili.
- Wspiąłeś się kiedyś na szczyt? - Wiedziała, że Aborygeni patrzą
pona
sc
an
da
lous
nieprzychylnym okiem na turystów panoszących się w ich świętych
miejscach.
- Tak. To niezapomniane przeżycie. Pierwszy raz wspinałem się z
ojcem, kiedy miałem czternaście lat. Cztery lata później z przyjacielem.
Więcej nie pójdę, bo starszyzna plemienna wyraźnie dała do zrozumienia, że
tego nie pochwala.
- Ich prawo.
- Nie da się jednak zaprzeczyć, że widok z góry zapiera dech w
piersiach, szczególnie po opadach deszczu. Wtedy skałę otacza mieniąca się
zielenią woda. Ze szczelin tryskają wodospady i tworzą się małe jeziorka o
kryształowo czystej tafli. Pokażę ci jeszcze wiele wspaniałych miejsc, jeśli
trochę zabawisz w Kings Canyon. Na przykład Rainbow Valley albo Mount
Connor. To kolejna wyspa skalna o majestatycznym szczycie. Devil's
Marbles, Palm Valley - wyliczał - z oszałamiającym widokiem palm w
samym sercu jałowej pustyni.
- Lubisz te tereny?
Jego oczy rozjaśnił uśmiech.
- Mam szczęście mieszkać w najpiękniejszym miejscu na świecie.
- Dużo podróżowałeś?
- Z przyjacielem ze studiów, o którym już wspominałem, przerwaliśmy
na rok naukę, żeby zwiedzać świat. Widziałem wiele pięknych miejsc, ale nie
można ich nawet porównać do Australii.
- Zamierzasz mieszkać tu do śmierci? A co będzie, jeśli ojciec, jak to
zapowiada, nie zapisze ci Vulcan Plains?
- Może tylko grozi, żebym postępował tak, jak on chce.
- Nie jest dumny z ciebie? - Wiedziała, jak bardzo Jock McIvor
pona
sc
an
da
lous
ubolewał, że nie ma męskiego potomka.
- Już mówiłem, że nie układa mi się z ojcem.
- Kto to jest Leah? Twoja matka, siostra, szwagierka, kochanka ojca? -
Nikt jej nie uprzedził, że to delikatny temat, choć prawdę powiedziawszy,
sama mogła się już zorientować.
- Siostra - odpowiedział Troy po chwili wahania. - Robi, co chce, ale
ojciec wybacza jej wszystko, natomiast wobec mnie jest bardzo wymagający.
- Pewnie wiąże z tobą większe nadzieje.
- Nie wiem, czego się jeszcze spodziewa. Przejąłem mnóstwo jego
obowiązków, praktycznie sam zarządzam farmami.
- Nie użalaj się. A jaka jest twoja matka?
Casey wydawało się przez moment, że dojrzała w jego oczach smutek.
- Moja matka nie żyje - odpowiedział beznamiętnym tonem.
- Przykro mi. Ile miałeś lat, kiedy umarła?
- Czternaście. To dziwne, umarła niedługo po tym, jak wspiąłem się na
szczyt skały. Zginęła wraz z przyjacielem rodziny podczas powodzi na
farmie. Nawet sobie nie wyobrażasz, w jakim tempie suche koryto może się
zmienić w rwącą rzekę.
- To straszne. - Wyczuła, że nie powiedział jej wszystkiego, ale
przecież miał prawo do tajemnic. - Miałam jedenaście lat, kiedy umarła moja
mama. Tuż przed trzydziestymi szóstymi urodzinami przedawkowała
narkotyki. Kiedy wróciłam ze szkoły, leżała bez ruchu w łóżku. Wezwałam
pogotowie, ale i tak wiedziałam, że nie żyje.
- To musiał być ogromny wstrząs.
- Staram się wymazać wspomnienia, tak jak ty.
- Miałaś przed kim się wyżalić?
pona
sc
an
da
lous
- Tak, przed sobą... Zostałam zupełnie sama. Żadnych ciotek, wujków
ani kuzynów, nie wspominając już o ojcu. Zaraz potem trafiłam do domu
dziecka. To było przerażające. Nie pozwól mi dalej mówić, błagam cię.
- Wyrzuć to z siebie. Też tego nie potrafię, ale wiem, jakie to ważne.
- Po śmierci matki nie miałam nikogo i byłam nikim. Nikomu
niepotrzebnym ludzkim śmieciem. Teraz rozumiesz, dlaczego nienawidzę
Jocka McIvora?
- Jestem pewien, że nie wiedział o twoim istnieniu, Casey.
- Mógł to przewidzieć. Matka była zupełnie bezbronna. Potrzebowała
mężczyzny, którego pokochała i któremu oddała wszystko. Lecz on zniknął, a
ona nigdy już nie doszła do siebie. A przecież była piękna, inteligentna,
dobra, mogła urządzić sobie życie, związać się z kimś przyzwoitym. Lecz z
tej rozpaczy zaczęła pić, brać narkotyki.
- Kiedy opuściłaś sierociniec?
- W wieku szesnastu lat. Jeśli to cię interesuje, pozostałam dziewicą.
Był tam chłopak, którego nazwałam Cobra. Zawsze gotowy do ataku. Bardzo
się go bałam. Raz prawie mu się udało. Przygwoździł mnie, napierał ostro, ale
obroniłam się celnym kopniakiem. Od tego czasu nie miałam już takich
problemów.
- Ile miałaś wtedy lat?
- Czternaście. Tak jak ty, kiedy umarła twoja mama. - Przerwała na
chwilę. - Nie wiem, czemu ci o tym opowiadam.
- Może to magia miejsca - stwierdził poważnie, patrząc na nią ze
współczuciem i zrozumieniem, jak nikt nigdy dotąd. Wstał i wyciągnął do
niej rękę. - Chodźmy. Aborygeni traktują lokalne jaskinie jak miejsca kultu.
Zdobili ich ściany malowidłami.
pona
sc
an
da
lous
Zjedli wspólnie obiad, podobnie jak poprzedniego wieczoru. Nic
egzotycznego. Befsztyk z polędwicy z sosem chrzanowym i sałatą.
- Nigdy w życiu nie jadłam tak kruchej wołowiny - powiedziała Casey.
- Tu jest najlepsza na świecie.
- Czyste środowisko, bez żadnych zanieczyszczeń. - Napełnił jej
kieliszek.
- Myślisz, że tak szybko się wstawię?
- Wcale nie. Nie lubię kochać się z pijaną kobietą.
- Chciałbyś coś dodać? Może spytać, co ja o tym myślę? -
Zastanawiała się, czy to miał być żart. Po obiedzie poszli się na krótki spacer.
Po upalnym dniu noc była zaskakująco chłodna. W powietrzu unosił się
delikatny aromat pustyni. Casey czuła się dziwnie przyjemnie, gdy myślała o
tym, co się zdarzyło w Kata Tjuta. Fizyczna bliskość Troya... Niepokoiła ją
jej własna reakcja.
Niebo było pełne gwiazd.
- Co za widok! - wykrzyknęła. Czy to właśnie otwarta przestrzeń
buszu i otaczająca przyroda są źródłem radości, którą ją rozpierała?
- Aborygeni mają wiele podań o słońcu, księżycu i gwiazdach -
powiedział Troy uwodzicielskim głosem. - Pustynne plemiona znają
wszystkie gwiazdy, każda z nich ma swoją legendę.
- Znasz jakąś?
- Oczywiście. To moja ojczyzna.
- To opowiadaj. Uwielbiam legendy. Jako dziecko wymyślałam różne
historie, żeby oderwać się od rzeczywistości.
Jego oczy świeciły jaśniej niż gwiazdy.
- O księżycu i Gwieździe Porannej. Lilia wodna, jakich widziałaś
pona
sc
an
da
lous
tysiące na jeziorze w Murraree, dla Aborygenów jest symbolem gwiazdy.
Kiedyś pokażę ci rysunek Gwiazdy Porannej, skopiowany z jednej ze skał.
Podarowała mi go matka. Ona jest wśród gwiazd, gdzieś na Drodze Mlecznej.
- Moja też. - W jej głosie zabrzmiało wzruszenie, gdzieś uleciał
typowy dla Casey sarkazm.
- Więc zostańmy przyjaciółmi. - Troy wyciągnął rękę. Uroczyście
uścisnęli sobie dłonie. Otwierając usta, żeby powiedzieć mu dobranoc, Casey
nie spodziewała się, że przyciągnie ją mocno do siebie i wyciśnie na jej
wargach długi, namiętny pocałunek.
Nie próbowała się wyrywać. Nie myślała. Poddała się chwili.
Wreszcie odsunęli się od siebie, z trudem łapiąc oddech.
- Chciałbym, żeby ten pocałunek trwał wiecznie. - Troy dotknął jej
odkrytych ramion. Potem wolno podążył na koniec korytarza do swojego
pokoju. - Jeszcze czuję słodycz twoich ust. Śpij dobrze.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wyniki badania DNA nadeszły wcześniej, niż się spodziewano. Po
niecałych dwóch tygodniach było wiadomo, że Casey naprawdę jest córką
Jocka McIvora.
Przyjęto to spokojnie, poza samą Casey. Wybiegła z domu, w pędzie
mijając przyrodnie siostry i Marian, które rozmawiały przy kawie.
- Jest bardzo poruszona. Powinnyśmy pójść za nią - powiedziała
Courtney.
pona
sc
an
da
lous
- Zostawmy ją w spokoju. Potrzebuje chwili samotności - zaoponowała
Darcy. - Trudno, żeby inaczej zareagowała. Przez całe życie nie wiedziała,
kto jest jej ojcem i teraz musi sobie jakoś z tym poradzić. Natomiast my
musimy się zastanowić nad uczciwym rozwiązaniem sprawy jej spadku.
Dobrze, że Adam przyjeżdża na weekend, pomoże nam.
- Oczywiście. Wprawdzie nie ufam jej do końca, ale z całą pewnością
miała bardzo ciężkie życie - wtrąciła Courtney.
- Bóg jeden wie, co zdarzyło się w sierocińcu. W porównaniu z tym
nasze przeżycia bledną.
- Wierzysz, że tata nic nie wiedział? - Courtney spojrzała przenikliwie
na siostrę.
- Na pewno nie porzuciłby kobiety, która spodziewała się jego dziecka.
Dobrze go znałam. Jestem pewna, że nie miał pojęcia.
- Mógł jej okazać odrobinę zainteresowania.
- Zabezpieczenie przed niepożądaną ciążą zostawiał kobiecie. Matka
Casey powinna się z nim skontaktować. Mogła też, dla dobra Casey,
powiadomić swoich rodziców. Była bardzo młoda i wszędzie czuła się obco.
Nie mogę również zrozumieć, czemu rodzice nie starali się jej odszukać. Cóż,
to bardzo smutna historia. Teraz musimy zająć się Casey. Jest naszą siostrą.
Nie podoba mi się określenie „siostra przyrodnia".
- Ani mnie - przytaknęła Courtney.
- Może zorganizujemy małą uroczystość, by uczcić nową osobę w
naszej rodzinie? Zaprośmy kilka osób na weekend, między innymi Troya
Connellana. Casey go lubi, choć stara się to ukryć.
- Leah wróciła. Musimy i ją zaprosić. - Darcy zmarszczyła brwi.
- Pewnie przyjechała w towarzystwie swego nowego przyjaciela.
pona
sc
an
da
lous
- Ty ją lepiej znasz. Widziałam Leah tylko raz w miasteczku. Wydała
mi się snobką.
- Zupełnie niepodobna do Troya. Ojciec zawsze ją rozpieszczał. A więc
co, nie jakieś wielkie przyjęcie, tylko kameralny weekend z przyjaciółmi,
żeby nie speszyć Casey?
- Myślę, że nikt nie będzie zaskoczony. - Courtney zaczęła zbierać ze
stołu filiżanki.
- Nie. Wszyscy znali zamiłowanie ojca do kobiet - odparła Darcy.
- Co będzie, jeśli następne podążą jej śladem?
- Tak jak w przypadku Casey, zaczniemy od potwierdzenia ojcostwa.
Gdyby pojawił się syn, możemy być w stu procentach pewne, że tata nie
wiedział o jego istnieniu. Kobiety, które czyhały na jego majątek, nie
omieszkałyby go o tym powiadomić. W dzieciństwie bardzo cierpiałam, że
nie jestem chłopcem. - Przerwała na chwilę. - A jeśli chodzi o Casey, to
chciałabym, żeby pozostała z nami. A ty, Courtney?
- Oczywiście. W naszych żyłach płynie ta sama krew. Myślisz, że
zechce tu zamieszkać?
- Nie wiem.
- Ma swoje życie. Jest utalentowana, śpiewa, komponuje, pisze teksty,
a przy tym ta jej wspaniała uroda... No i ma specyficzne poczucie humoru. To
się bardzo liczy w przemyśle rozrywkowym, mogłaby ruszyć w świat i
powalczyć o wielką karierę. Z drugiej jednak strony wydaje się, że zaczyna tu
wrastać. Bardzo dużo nam pomaga. Zaczyna wzbudzać we mnie poczucie
niższości.
- Nie wygłupiaj się. Ty jesteś tu mózgiem.
- To ty się nie wygłupiaj - obruszyła się Courtney, ale jej uśmiech
pona
sc
an
da
lous
wskazywał, że poczuła się bardziej pewna siebie.
- Wiesz, co mam na myśli. Stanowimy zespół. Ja znam się na hodowli,
ty jesteś świetnym menedżerem. Casey, jeśli tylko zechce, może do nas
dołączyć.
- Jesteś dla niej większym autorytetem niż ja. Na początku przyjęła
pozycję obronną, teraz wyraźnie się wyciszyła.
- To nasza siostra - powiedziała Darcy.
Courtney nie zwlekała z zaproszeniem gości. Casey początkowo miała
pewne opory, nie chciała występować w roli honorowego gościa, jednak
Darcy zapewniła ją, że po prostu miło spędzą czas, a przy okazji przedstawią
najbliższym przyjaciołom nowego członka rodziny, Casey McGuire- McIvor,
co ostatecznie utnie wszelkie plotki i spekulacje.
- Czy znam kogoś z zaproszonych poza Curtem i Adamem? - spytała
Casey.
- Troya Connellana - obojętnym tonem powiedziała Courtney. -
Będzie również jego siostra, Leah, ze swoim nowym chłopakiem... ale
pozostali na pewno przypadną ci do gustu. Razem dwanaście osób. Wszyscy z
miejscowych, farmerskich rodzin.
- Dlaczego nie lubicie siostry Troya?
- Musiałam się źle wyrazić - wycofała się Courtney. - Prawie jej nie
pamiętam, więc obie będziemy musiały ją lepiej poznać.
- Jak mam się ubrać na taką okazję? - spytała Casey, odrzucając do
tyłu burzę rudych włosów.
- Wieczorowo do obiadu, później sportowo - z uśmiechem wyjaśniła
Darcy.
- Rzadko noszę sukienki - buntowniczo rzuciła Casey.
pona
sc
an
da
lous
- Ja też. Tylko na niektóre okazje. Curt je uwielbia.
- Masz szczęście, Darcy. Jesteś ze wspaniałym mężczyzną i gołym
okiem widać, że jesteście w sobie zakochani.
- Nie mogę się już doczekać ślubu - wyznała zarumieniona Darcy. -
Przy okazji, Courtney i moje dawne przyjaciółki, Fiona Kinsella i Lisa
Sanders, będą moimi druhnami. Dołączysz do nich? Proszę, nie odmawiaj.
Dopiero po chwili Casey była w stanie wydobyć z siebie głos.- Jestem
za wysoka. Wyglądałabym śmiesznie w całej grupie.
- Wszyscy mnie przerośli - zaśmiała się Courtney. - Curt i jego drużba
to bardzo postawni mężczyźni, Darcy i Fee są wysokiego wzrostu, Lisa
średniego. To ja powinnam odpaść.
- Nigdy w życiu nie byłam druhną. To wielki zaszczyt, Darcy, ale nie
wiem, czy mogę się zgodzić.
- Potraktuj to jako próbę generalną przed swoim ślubem - wesoło
rzuciła Courtney.
- Och... Nigdy nie wyjdę za mąż - powiedziała cicho Casey.
- Nawet się nie zaręczysz? - dalej zażartowała z przyrodnią siostrą
Courtney.
- Mam inne doświadczenia niż wy. Nie pozwolę się skrzywdzić
żadnemu mężczyźnie.
Adam Maynard wyszedł z windy. Chciał coś zjeść przed spotkaniem z
sir Arthurem Elliotem, jednym z najważniejszych klientów firmy. Wciąż
analizował plan zmniejszenia podatków, którą miał mu przedstawić, gdy
nagle jakaś kobieta wykrzyknęła jego imię.
W pierwszej chwili nie mógł skojarzyć, kto to. Wreszcie sobie
przypomniał. To Barbara, która spowodowała nieporozumienie pomiędzy nim
pona
sc
an
da
lous
a Courtney podczas balu w posiadłości Curta, Sunrise Downs. W eleganckim,
czarno- białym kostiumie, wyglądała znacznie korzystniej. Na nogach miała
czarne sandałki. Całość uzupełniała droga torebka. Ciemne, upięte do tyłu
włosy odsłaniały perłowe kolczyki.
Z taką kobietą każdy mężczyzna chciałby się pokazać.- Co za
spotkanie. - Promiennie spojrzała mu w oczy. - Obecnie pracuję w firmie
McLaren.
- Przepraszam, Barbaro. Bardzo się spieszę.
Nie ufał jej. Nie mogła pogodzić się z faktem, że Courtney McIvor
zdobyła lukratywną posadę, o którą też się ubiegała.
Barbara już wtedy, na przyjęciu, wyczuła jego niechęć i zamierzała coś
z tym zrobić. Młody, przystojny adwokat, który robi karierę, to naprawdę coś.
A do tego podniecały ją czarne, zmysłowe oczy, kontrastujące z rzeczowym,
chłodnym tonem głosu. Od tygodni miała nadzieję, że natknie się na niego.
- Nadal jesteś na mnie zły - powiedziała z udawaną urazą. - Nie
kłamałam, ale wy uwierzyliście jej. Courtney naprawdę mówiła, że owinie
sobie ojca wokół małego palca.
- Tracisz czas. Nie możesz pohamować zazdrości. Courtney zdobyła
stanowisko, na którym ci zależało.
- To prawda, zabrała mi pracę - powiedziała ze łzami w oczach, jak na
świetną aktorkę przystało. - Lecz nie w tym rzecz, pogodziłam się z tym.
Naprawdę nie widzisz, co się dzieje? Courtney potrafi być czarująca i
cynicznie to wykorzystuje. Nasza wspólna koleżanka w każdej chwili może
potwierdzić moje słowa.
- Naprawdę muszę już lecieć - niezbyt uprzejmie powiedział Adam.
- Może spotkamy się później? - nie ustępowała. - Przyprowadzę
pona
sc
an
da
lous
koleżankę, jeśli potrzebujesz dowodów. Nie chcę, żebyś miał mnie za
intrygantkę. Może popełniłam błąd, rozpowiadając tę historię, ale sam wiesz,
jak to jest po kilku drinkach. Lecz uwierz mi, to nie ja kłamałam, tylko
Courtney. Rozpracowałam ją i teraz mam za swoje - zachlipała Barbara
niczym prawdziwe wcielenie niewinności.
- Przykro mi, ale wierzę Courtney.
- Oczywiście, potrafi czarować. Wiedziałam, że mężczyźni wolą
blondynki.
- To się przefarbuj. - Adam ostatecznie stracił cierpliwość. - Wiesz,
jakiej rady udzieliła mi babcia? Jeśli nie masz o kimś nic dobrego do
powiedzenia, to milcz.
- By takie oszustki jak Courtney bezkarnie mogły robić swoje?
Przekonała umierającego ojca, żeby podzielił spadek pomiędzy nią i jej
starszą siostrę, choć to nie ona przez lata harowała w Murraree. Na twoim
miejscu byłabym bardzo ostrożna. To urocze kobieciątko tak naprawdę jest
wyrachowaną suką! - rzuciła z furią Barbara, tracąc panowanie nad sobą.
- Naprawdę muszę już iść - rzucił Adam z pogardliwym uśmiechem.
A jednak Barbara coś osiągnęła, bo dawne wątpliwości wróciły.
Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował. Cieszył się na myśl o weekendowym
spotkaniu. Tęsknił za Courtney. Nie przyznawał się przed sobą, jak bardzo.
Albo Barbara potrafiła świetnie grać, albo Courtney rzeczywiście nie
przebierała w środkach, żeby osiągnąć swój cel. Wyglądała jak anioł, ale
Adam przekonał się, że miała głowę do interesów.
Nie był łatwowierny. Choć mu na niej zależało, postanowił baczniej
przyjrzeć się Courtney.
Nie pozostało wiele czasu na zakupy, więc Darcy obmyśliła strój dla
pona
sc
an
da
lous
Casey. Srebrno- błękitny satynowy top bez rękawów, z kwiatowym
nadrukiem w stylu orientalnym,który niedawno kupiła i ani razu nie miała na
sobie. Do tego markowe dżinsy i oczywiście szeroki srebrny pasek. Courtney
dodała zwisające kolczyki z muszelek.
- Zakochałam się w nich, ale dla mnie są za duże. Tobie będą świetnie
pasować.
Casey przymierzyła kolczyki.
- Jak wyglądam?
- Super.
- Nie możesz doczekać już się tego prawnika. O której będzie?
- O drugiej, jeżeli czarter przyleci punktualnie. Podpisał ważny
kontrakt, więc mógł dziś wziąć wolny dzień.
- Ma nie więcej niż trzydziestkę, a już jest partnerem w firmie
prawniczej, no no... Lubisz go, prawda?
- Może nawet więcej. Między nami źle się zaczęło. Podejrzewał, że
manipulowałam tatą, by zmienił testament. Tłumaczyłam, że to nieprawda,
ale wątpliwości pozostały. Nieufność to jego skrzywienie zawodowe.
- Jeśli on tobie nie ufa, ty nie ufaj jemu... - Casey spojrzała na zegarek.
- Muszę lecieć, umówiłam się z Darcy na przejażdżkę konną. Mam nadzieję,
że się nie połamię.
- Już siedzisz w siodle lepiej niż ja. Masz taki sam talent jak Darcy.
- Do zobaczenia po południu. Nie możesz się doczekać Adama? -
Casey uśmiechnęła się znacząco.
- Jak ty Troya Connellana.
- Z tą różnicą, że on się o tym nie dowie.
Czarter przyleciał o czasie.
pona
sc
an
da
lous
- Cześć, Adam. Jak minęła podróż?
- W porządku. Co u ciebie? - pocałował ją zdawkowo w policzek, choć
pragnął przytulić.
Wyglądała jak porcelanowa figurka. Ubrana w białe dżinsy i
przylegającą koszulkę, pod którą delikatnie rysowały się drobne piersi.
Wbrew temu, co sobie postanowił, z wielką siłą wkraczała w jego życie.
Courtney miała wrażenie, że jego przepastne ciemne oczy przeszywają
ją na wylot. Wyglądał jak z reklamy ekskluzywnej odzieży sportowej.
Wysportowana sylwetka, piaskowa, lniana marynarka, koszula w błękitno-
brązową kratę, dżinsy i jasnobrązowe mokasyny.
- Przygotowujemy przyjęcie, na którym przedstawimy Casey naszym
przyjaciołom.
- Jak się aklimatyzuje?
- Doskonale. Już jeździ konno lepiej ode mnie, wkrótce dorówna
Darcy. Może da się namówić i zaśpiewa. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory
nie nagrała CD.
- Może to nastąpi wkrótce. Czy podjęłyście decyzję co do ugody?
- Myślałyśmy z Darcy o podziale spadku na trzy części.
- Trzeba to dobrze rozważyć. Ty i Darcy jesteście jedynym ślubnym
potomstwem Jocka McIvora i tylko wy jesteście uwzględnione w testamencie.
Wprawdzie Casey, jako jego córka, ma moralne i ustawowe prawo do
majątku, ale nie możemy stwarzać problemów z tytułem własności farmy.
- Chronisz nasze interesy - powiedziała Courtney słodkim głosem.
- Za to mi płacą. Musimy to jeszcze przedyskutować. Curt jest
wykonawcą testamentu, ja tylko jednym z powierników.
- Ale to ty jesteś prawnikiem.
pona
sc
an
da
lous
- Mam wrażenie, że nie lubisz prawników.
- Może dlatego, że żądają wysokich wynagrodzeń i nic nie robią -
odpowiedziała Courtney, nie patrząc na niego.
- Mam nadzieję, że mnie to nie dotyczy.
- Absolutnie nie - odpowiedziała z lekkim grymasem.
Po chwili znaleźli się w domu. O tej porze był pusty i przyjemnie
chłodny.
- Ten pokój co zwykle - powiedziała Courtney, prowadząc go na
pierwsze piętro.
Łudziła się, że wygląda na opanowaną, chociaż w towarzystwie Adama
drgał każdy nerw jej ciała. Pod drzwiami pokoju odwróciła się.
- Mam nadzieję, że...
To, co nastąpiło, było zupełnie mimowolne. Nie zastanawiał się, działał
pod wpływem odruchu serca. Postanowienia spełzły na niczym. Wziął ją
mocno w ramiona i pocałował w usta.
- Nie rozumiem cię... - Nie miała siły, żeby odsunąć go od siebie.
- Ja też nie rozumiem. - Znów ją pocałował. Obiecał sobie, że nie
będzie tego robić, ale to było łatwe, gdy nie znajdowała się w pobliżu. Przy
niej tracił głowę. Musiała rzucić na niego urok. Ze wszystkich sił pragnął jej
ufać, ale wiedział, że ma ogromną siłę przekonywania. W najlepszym
przypadku sparzy się, w najgorszym stanie się tak, że będzie jadł jej z ręki.
- O czym myślisz? - spytała z bijącym sercem.
- O tym, jak na mnie działasz, nieważne, czy grasz tylko, czy też... -
Przyciągnął ją do siebie. - Courtney... - Jego usta znowu znalazły się na jej
wargach, szalone, głodne.
Zaczęła tracić samokontrolę, a jednak zdołała jeszcze wykrztusić:
pona
sc
an
da
lous
- Poczekaj. - Położyła mu rękę na piersi.
- Zbyt długo czekałem. - Uniósł ją i ruszył w kierunku fotela. Oparła
mu głowę na ramieniu i przywarła do niego całym ciałem.
Zachowywali się jak kochankowie, którzy spotkali się po długiej
rozłące.
- Jak do tego doszło? - zapytał wreszcie.
- Nie wiesz? Złapałeś mnie w ramiona i przeniosłeś na fotel. Teraz
lepiej puść. - Oswobodziła się z jego objęć, wstała. - Twoja arogancja mnie
poraża. Jesteś bezczelny i do tego nie ufasz mi. Nie można budować związku
bez zaufania.
- Mogłaś mnie oszukać, ale nic na to nie poradzę, że cię pragnę.
- Chciałam ci pokazać twój pokój, a ty rzuciłeś się na mnie jak dzikus.
- Przepraszam, Courtney, ale naprawdę szaleję za tobą. To moje jedyne
usprawiedliwienie.
Cofnęła się o krok.
- Więc masz problem. Nie można tracić samokontroli na widok
kobiety.
- Przy tobie nie mam wyboru. Jednak wbrew temu co myślisz,
oczekiwałbym od ciebie czegoś więcej niż tylko pocałunków, niż tylko seksu.
- Chcesz mojej duszy? Postanowiłeś sprowadzić mnie na dobrą drogę?
Z góry założyłeś, że najpierw manipulowałam ojcem, a teraz manipuluję tobą.
Przekonała cię Barbara. Cóż, gratuluję zauszników. Casey poradziła mi, żeby
nie ufać tym, którzy nie ufają mi.
- Może zbyt krótko się znamy, żeby sobie w pełni ufać. Wybacz mi.
Nie chciałem cię zdenerwować. Ledwie przyjechałem, a już myślę, że
powinienem wracać.
pona
sc
an
da
lous
- Nie dam ci więcej powodów. - Odwróciła się ze złością. - To jest
przyjęcie na cześć Casey i nie mam zamiaru go zepsuć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W niedzielne przedpołudnie małe samoloty, niczym stado białych
ptaków, pokryły lądowisko. Wszyscy dotarli już na miejsce.
Courtney starała się ukryć lekkie podenerwowanie. Miło było znowu
zobaczyć Troya Connellana. Ledwie rozpoznała w przystojnym mężczyźnie
chłopca, którego pamiętała z dzieciństwa.
- Courtney, tyle lat. Gdzie się podziała ta mała śliczna dziewczynka?
Bo widzę piękną kobietę. - Troy delikatnie ujął jej dłoń.
- Och, tak bardzo nie urosła - skomentowała siostra Troya, Leah, która
przechadzała się ze swoim aktualnym chłopakiem, Paddym Nichollsem,
dobrze znanym elitom towarzyskim w Sydney, jak później dowiedziała się
Courtney. - Ty i twoja siostra przyrodnia będziecie musiały przyzwyczaić się
do komentarzy na temat różnicy wzrostu. - Z jej błękitnych oczu emanowały
ledwie skrywana niechęć i chłód.
Courtney była zdumiona takim uroczym powitaniem. O co Leah
chodziło? Po co ta ukryta agresja?
- Chciałem podziękować za zaproszenie, Courtney - powiedział Paddy
z czarującym uśmiechem. Do złudzenia przypominał znanego angielskiego
pona
sc
an
da
lous
aktora. Przynajmniej z nim nie będzie problemów, pomyślała Courtney. Lecz
ta cała Leah... Atrakcyjna, zimna, pełna jadu... Żeby tylko swoim
zachowaniem nie zepsuła przyjęcia. Pomyślała o Casey i uśmiechnęła się.
Cóż, trafiła kosa na kamień.
Z ulgą skierowała się w stronę grupy młodych kobiet skupionych wokół
Darcy i Casey. Każda z nich była piękna w swoim rodzaju. Ciemnowłosa
Darcy o niebieskozielonych oczach, Casey z burzą płomiennych loków, jak
wyrzeźbiona z alabastru, a także nad wyraz atrakcyjne i sympatyczne Fee
Kinsella i Lisa Sanders. Prawdziwe przyjaciółki, na których zawsze można
polegać.
Z wyjątkiem Paddy'ego Nichollsa, który był duszą każdego
towarzystwa, pozostali mężczyźni znali się od dawna. Curt i Adam przyjaźnili
się od lat, Troy, Garrett i Stuart Dundas wraz z Curtem i Darcy to paczka
jeszcze z lat szkolnych. Jasnowłosy, błękitnooki Stuart miał być drużbą Curta.
W porze lunchu wszyscy zebrali się przy grillu. Courtney miała
zaprezentować cały swój kulinarny kunszt. Zamiłowanie do gotowania
odziedziczyła po mamie.
Bardzo chciała, żeby siostry dobrze się bawiły. Spotkanie z Darcy, po
wielu latach rozłąki, ogromnie wzbogaciło jej życie. Teraz pojawiła się
Casey. Chciała jej wynagrodzić lata cierpienia i strachu. Nikt by nie zgadł,
przez co przeszła, patrząc na pewną siebie, roześmianą dziewczynę, która
rozmawiała z Troyem Connellanem.
Courtney miała nadzieję, że Casey zgodzi się wystąpić. Była z niej
dumna. Komponowała, pisała świetne teksty i cudownie śpiewała, poruszając
czułe struny serca. Jej ballady opowiadały o przeżyciach, które były również
udziałem Courtney i Darcy.
pona
sc
an
da
lous
- Zrobiłyście generalny remont domu - zauważyła Leah, krytycznie
rozglądając się wokoło. - Jak widać, nie macie zbyt dużego doświadczenia w
dekoracji wnętrz.
- Jedni muszą się tego uczyć, i różnie z rym bywa, inni po prostu rodzą
się z dobrym gustem. - Courtney wiedziała, że musi pohamować złość, bo
Leah, niestety, była gościem. Uśmiechnęła się miło. - Mam nadzieję, że bę-
dziesz się tu dobrze czuła. Do zobaczenia.
- Poczekaj. Przecież nie gryzę. Chciałam porozmawiać o Casey.
Opowiedz mi o niej. Wydaje mi się, że chce usidlić mojego brata. Troy
ostatnio dziwnie się zachowuje.
- Miałam wrażenie, że nie spędzacie razem zbyt dużo czasu.
- Nie przybieraj takiego tonu. Tata i ja mamy swoje plany wobec
Troya. Ma się ożenić z Sandrą Gordon. Jej tata przyjaźni się z moim, a i ja ją
lubię.
- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o Casey, sama z nią porozmawiaj -
odrzekła Courtney, kierując się w stronę drzwi.
- Siostrzana solidarność. Jakie to urocze. Miałam nadzieję, że
zamienimy kilka słów na osobności. Kocham mojego brata i pragnę jego
dobra.
- Więc się nie wtrącaj. Do zobaczenia na grillu.
Lunch przebiegał w swobodnej atmosferze. Z wyjątkiem Leah, która
oczekiwała, żeby ją obsłużyć, wszyscy częstowali się sami. W tej sytuacji
szefowa kuchni Courtney mogła się zrelaksować. Spojrzała w kierunku
Adama. Smarował kawałki jagnięcia zalewą śliwkową, rozmawiając z Lisa,
która była zachwycona jego towarzystwem. Cóż, Adam był wyjątkowo
przystojny, bez zobowiązań... Natomiast Darcy i Curt promienieli szczęściem.
pona
sc
an
da
lous
Tak wygląda prawdziwa miłość, stwierdziła w duchu.
Nagle przeszyła ją gwałtowna myśl. Czy to możliwe, że zakochała się w
Adamie? A może to tylko zauroczenie? Będzie musiała się nad tym głębiej
zastanowić.
Te rozważania przerwał jej Paddy Nicholls, z uśmiechem przysiadając
się do niej.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać.
Po lunchu wszyscy poszli popływać w basenie. Znowu wyjątek
stanowiła Leah, która spoczęła na leżaku, prezentując supermodny,
jednoczęściowy czarny kostium kąpielowy, którego nie splamiła nawet kropla
wody.
- Mam nadzieję, że zaśpiewasz. - Troy prowadził Casey w kierunku
wielkiego parasola, chroniącego przed palącym słońcem.
- Obiecałam Darcy i Courtney. Twoja siostra już dwa razy
wyprowadziła mnie z równowagi. Następnym razem dam jej w nos.
- Ignoruj ją. Uważa, że się tobą zbytnio interesuję.
- Chyba ma rację. Rozbierasz mnie wzrokiem. Nigdy nie widziałam
takich oczu tryskających iskierkami złota.
- Nie widziałaś mojej matki. Miała oczy barwy złota. - Gwałtownie
sposępniał.
Położyła mu palec na ustach.
- Przepraszam, nie chciałam zrobić ci przykrości.
- Nie przepraszaj, bo niby za co? Wiesz, moja mama... - Przerwał. -
Kiedyś ci o niej opowiem.
- O ile pamiętam, masz mi się zwierzyć ze wszystkich smutków, kiedy
będziemy leżeć obok siebie przytuleni.
pona
sc
an
da
lous
- Jak długo każesz mi na to czekać, Casey?
- Bardzo długo. - Nawet w takiej chwili nie mogła uciec od
przeszłości. Tragiczne losy matki wciąż wisiały nad nią jak najsurowsza
przestroga. Nigdy nie pozwól, by mężczyzna zdobył twoje serce, twoje
zaufanie, bo drogo za to zapłacisz.
- Cała nadzieja w tym, że kobiety bywają zmienne. - Hipnotyzował ją
wzrokiem.
Ochlapała go, zgrabnie podrywając się i prezentując w całej okazałości
długie, smukłe nogi.
Podczas gdy mężczyźni wypoczywali nad basenem, kobiety zebrały się
na górze i zawzięcie plotkowały. Było dużo śmiechu i przekomarzania się.
Casey, ku zadowoleniu sióstr, uczestniczyła w ogólnej radości. Od razu
przypadły jej do gustu przyjaciółki Darcy, Fee i Lisa. Urocze , przyjazne, bez
cienia zawiści czy złośliwości, które to cechy przepełniały Leah. Jak zwykle
pozostała z boku, a wyraz jej twarzy sugerował, że już dawno przestały ją
bawić babskie spotkania.
Po co w ogóle tu przyszła, zastanawiała się Casey. Pewnie chciała mnie
obejrzeć, czego nawet nie ukrywa.
Spojrzała na nią. Niewątpliwie była atrakcyjna, ale chłodne spojrzenie
błękitnych oczu dawało wiele do myślenia.
- Szkoda, że nie zaprosiłaś Sandry Gordon - powiedziała Leah do
Darcy.
- Może następnym razem - odpowiedziała dyplomatycznie. Nie
przepadała za Sandrą.- Wiesz, że podoba się jej Troy. Tata i ja mamy nadzie-
ję, że się pobiorą.
- Przykro mi, Leah, ale nic nie wiem o tym, by był nią zainteresowany.
pona
sc
an
da
lous
Ale nie muszę wszystkiego wiedzieć - dodała z ledwie wyczuwalną ironią.
- Och, rzeczywiście. Zdradzę wam sekret. To zostało postanowione już
dawno. Sandra jest wyjątkowa.
Leah spojrzała znacząco na Casey, lecz ta nawet nie mrugnęła.
Casey przejrzała się w lustrze przed zejściem na kolację. Widziała już
Courtney, ubraną w białą sukienkę z rozkloszowanymi dołem ozdobionym
złotym haftem. Kończyła makijaż, kiedy w drzwiach pokazała się Darcy.
Wyglądała wspaniale w falującej szmaragdowej spódnicy z jedwabnej żorżety
i krótkiej bluzeczce na ramiączkach w tym samym kolorze, który podkreślał
barwę jej oczu. Poruszała się z takim wdziękiem, że aż przyjemnie było
spojrzeć. Casey poczuła ścisk w gardle. Nie spodziewała się, że przyrodnie
siostry przyjmą ją z otwartymi ramionami.
Wszystko obróciło się na dobre.
Już dawno przestała wierzyć w cuda, a jednak jeden się zdarzył. I
następny był blisko, w osobie Troya Connellana. Bardzo pragnęła miłości,
ciepła, akceptacji i bliskości drugiego człowieka. To wszystko otrzymała od
sióstr. Jednak miłość mężczyzny to zupełnie co innego. Przy prawdziwym
mężczyźnie odważyłaby się zostać żoną i matką.
Zasiedli do stołu. Nakrycie to prawdziwe dzieło sztuki, pomyślała
Casey, bacznie przyglądając się wszystkiemu, co działo się wokół. Krucha
porcelana, mieniące się w świetle kryształy, błyszczące sztućce. Nie była do
takiej zastawy przyzwyczajona, ale miała wrodzone poczucie piękna. Stół
oświetlały świece w srebrnych świecznikach. Pośrodku Courtney umieściła
bukiet z rozkwitających żółtych nenufarów, kremowych orchidei i
purpurowych kwiatów przypominających irysy, które rosły w Murraree.
Courtney jest wszechstronna, pomyślała Casey. W tej chwili siedziała
pona
sc
an
da
lous
pogrążona w rozmowie z Paddym Nichollsem, jakby był dla niej
najważniejszym mężczyzną na świecie.
Adam Maynard również ukradkiem ją obserwował. Co się kryje za tymi
ciemnymi oczami? - zastanawiała się Casey.
W drugim końcu stołu antypatyczna siostra Troya piła wino, wyraźnie
zdenerwowana względami, jakie jej chłopak okazywał Courtney. Casey
zauważyła, że Courtney bardzo mu się spodobała. Cóż, była piękną kobietą, a
do tego spadkobierczynią fortuny Jocka McIvora, jak ochrzciły ją media.
Pewnie czarujący Paddy polował na bogatą żonę. Dlatego może był z Leah.
Przynajmniej mnie zostawił w spokoju, pomyślała Casey, zaskoczona
faktem, że Connellan senior faworyzował Leah kosztem Troya.
Rozpieszczona córeczka, która nigdy w życiu nie splamiła się pracą.
- Po co miałabym pracować? - powiedziała Lisie, która pytała ją, czym
się zajmuje. - Mam bogatego tatusia, który mnie kocha!
„Tatuś" nie traktował w ten sposób jedynego syna. Darcy i Curt
wspominali, jak ciężko pracował Troy, ale nie wdawali się w szczegóły.
Wyglądało, że był to temat tabu.
To miło, że Leah ostrzegła ją, kto zgodnie z rodzinnymi planami ma
zostać żoną Troya.- Najwyższy czas, żeby się ustatkował - powiedziała przy
innej okazji jego o osiemnaście miesięcy młodsza siostra. - Tata marzy o
wnukach.
- Ty możesz spełnić to marzenie - zauważyła Darcy.
- Och, jestem zbyt pochłonięta życiem towarzyskim - brzmiała
odpowiedź.
Co będzie, jeśli otworzę przed nim serce? Może mnie odrzuci? Może
wykorzysta? - zastanawiała się Casey. Miłość bywa niebezpieczna. Jeden
pona
sc
an
da
lous
fałszywy krok może zmienić całe życie.
Po obiedzie zaczęły się tańce na tarasie, przy oświetlonym basenie,
którego półprzezroczysta tafla przypominała barwą szmaragdowe oczy Darcy
wtuloną twarz w Curta i poruszającą się w takt muzyki. Ich uczucie było
źródłem pozytywnej energii. Courtney zastanawiała się, czy taka miłość
przypadnie w udziale i jej, i Casey. Wiedziała, że już spotkała mężczyznę, na
którym jej zależy. Nie była na tyle głupia, by nie zauważyć, że i on jest w niej
zakochany. Ale czy to jest prawdziwa miłość? Opowiadał jej o swoim
zawodzie miłosnym. Czy jest gotowy na nowe uczucie?
- Zatańczysz, czy czekasz na Paddy'ego? - Courtney poczuła oddech
Adama na policzku. - Zupełnie zawróciłaś mu w głowie.
- Bardzo się starałam.
Jej uniesiony podbródek sygnalizował, że nie przeszła jej złość. Jednak
Adam nie czekał na odpowiedź, tylko delikatnie objął ją wpół i poprowadził
na parkiet. Nie stawiała oporu, pozornie wyniosła jak lilia, choć w środku
przeżywała burze emocji. Przecież o niczym innym nie marzyła.- Masz
piękną sukienkę. Nigdy cię w niej jeszcze nie widziałem.
- Trzymałam ją specjalnie dla ciebie. - Uśmiechnęła się słodko, nie
kryjąc sarkazmu.
- Courtney już wymazałem z pamięci naszą kłótnię. Ty nie możesz?
- Wiem, że zaczniemy od nowa. A tak przy okazji, czy widziałeś się w
Brisbane z moją drogą przyjaciółką Barbarą?
- Oczekujesz potwierdzenia?
- Przecież sam zawsze żądasz prawdy.
- Daj spokój. - Wykonał nagły obrót, aby uniknąć zderzenia z Leah i
Paddym. - Doskonale tańczysz, a wygląda, jakbyśmy się dopiero uczyli.
pona
sc
an
da
lous
Courtney nie dała się tak łatwo zbyć. Adam przyglądał się jej bacznie w
trakcie obiadu, jakby wciąż ją sondował.
- Umówiłeś się z Barbarą? Mówiła, że koleżanka potwierdzi jej wersję?
Gillian też ubiegała się o to stanowisko. Tak czy nie? Odpowiedz, Adam. To
wszystko, o co proszę.
- Wtedy dasz spokój? Taki piękny wieczór, trzymam w ramionach
cudowną kobietę...
- Nie zmieniaj tematu. Tak czy nie?
- Tylko jedna z tych odpowiedzi jest prawdziwa.
- A więc „tak" - po namyśle uznała Courtney.
- Barbara zaczepiła mnie, jak wychodziłem z biura. Wydaje mi się, że
tak naprawdę chodzi jej o mnie, a nie o ciebie. Nie chcę być zarozumiały, ale
wiele kobiet uważa, że jestem przystojny.
- Barbara wie, że masz niewzruszone zasady. Źle się zachowała na
balu, więc chciała zatrzeć fatalne wrażenie, przy okazji oczerniając Courtney
McIvor, pogromczynię męskich serc.
- Zawodowo spotykam się z różnymi ludźmi i zachowuję się
poprawnie, lecz wobec Barbary byłem chłodny, a nawet niegrzeczny.
Powiedziałem, że nie mam czasu i się pożegnałem. Teraz jesteś zadowolona?
Courtney przygryzła wargi.
- Powiedziałeś mi wystarczająco dużo.
- Więc teraz się odpręż. - Przytulił się do niej. - Co powiesz na konną
przejażdżkę jutro rano?
- Muszę podać śniadanie - odpowiedziała ze szczerym żalem.
- Nic nie musisz. Wszyscy poradzą sobie doskonale bez ciebie,
oczywiście z wyjątkiem Leah.
pona
sc
an
da
lous
- A więc świetnie, ruszamy rano. Nie dosiadam tylko Tanga, bo ta
diablica niedawno mnie zrzuciła. Nie jeżdżę zbyt dobrze, chociaż Darcy
twierdzi, że nieźle mi idzie. Natomiast Casey ma do tego wrodzony talent.
Swoją drogą to dziwne. Kiedy byłam mała, ojciec uczył mnie jazdy konnej,
stawiał wysokie wymagania, ostro mnie ćwiczył, lecz nic z tego nie wyszło.
Strasznie się bałam, jedna wielka katastrofa. A dzięki Darcy to wszystko
minęło jak ręką odjął.
Adam wiedział, w czym rzecz. Konie nie tylko świetnie wyczuwają
nastroje jeźdźca, ale również je przejmują. Jeśli ktoś, kto siedzi w siodle, jest
zdenerwowany i przestraszony, nigdy nie poradzi sobie z wierzchowcem, któ-
ry też zaczyna wpadać w panikę, natomiast opanowany jeździec może
wydobyć z konia najlepsze cechy. Adam mógłby wiele nauczyć Courtney w
tej kwestii, choć z drugiej strony nie po to zapraszał ją na przejażdżkę we
dwoje, by udzielać jej lekcji hippiki.
Casey, kiedy Darcy poprosiła ją, by zaśpiewała, od razu zgodziła się bez
zbędnych ceregieli. Z wyjątkiem nieprzyjemnych aluzji Leah, dotyczących
ewentualnego związku Casey z jej bratem, wieczór przebiegał w świetnej
atmosferze, a już taniec z Troyem okazał się wprost fantastyczny. Mimo
wysokiego wzrostu, Troy poruszał się zwinnie jak ogromny kot. Casey była
wniebowzięta. Nie dość, że partner tańczył wspaniale, to jeszcze był od niej
wyższy, co nie zdarzyło się jej od lat.
Teraz zaś miała zaśpiewać. Wczuwając się w panujący nastrój, zaczęła
od kilku rockowych standardów, które sprawiły, że zebrani poderwali się z
miejsc i zaczęli entuzjastycznie klaskać.
Troy zdawał sobie sprawę, że słucha niezwykle utalentowanej artystki,
co zarazem cieszyło go ogromnie, jak i w równej mierze martwiło.
pona
sc
an
da
lous
Wystarczy, że jedna z jej piosenek znajdzie się na listach przebojów, a dalsza
kariera potoczy się jak burza. Co można powiedzieć o przywiązanym do
ziemi farmerze i gwieździe show- biznesu? Wszystko, tylko nie to, że mogą
stworzyć udany związek, a przecież tak bardzo zależało mu na Casey.
Wyczuła to oczywiście Leah. Wiedziała, że wybrana przez rodzinę Sandra
Gordon znalazła się na straconej pozycji.
- Zaśpiewaj „Piosenkę dla Marnie"! - zawołał Troy, który pamiętał, jak
głęboko poruszyła go ta ballada o matce, której tragiczny los wspomina i
opłakuje jej córka.
- Jak dam radę.
- Dasz. - Tak bardzo chciał ją we wszystkim wspierać.- Co właściwie
chcesz przez to powiedzieć? - spytała ostro Leah. Przecież Casey była
bękartem, zjawiła się znikąd, lecz wszyscy traktowali ją jak równą sobie i
zachwycali się jej urodą. Jakby tego było mało, ta przybłęda wspaniale
śpiewała i grała na gitarze. A co już zupełnie straszne, Troy oszalał na jej
punkcie. Leah czuła, jak wzbiera w niej zimna furia.
- Tylko tyle, że to smutna piosenka - odpowiedziała Casey.
- Smutne piosenki są świetne! - wykrzyknął Paddy Nicholls. - Ach, te
kobiety z rodu McIvora! - Trzy gracje, brunetka, ruda i blondynka. Piękne i z
głową do interesów. Paddy dostrzegł tu korzyść dla siebie. - Mam kontakty w
świecie artystycznym, Casey. Mógłbym cię zapoznać z kim trzeba.
- Załatwi ci nagranie płyty - uśmiechnęła się Leah. Była to szansa,
żeby pozbyć się Casey. Ojciec byłby wściekły, gdyby syn nie podążył
wytyczoną mu ścieżką i nie poślubił Sandry. Leah robiła wszystko, by do tego
nie dopuścić, jednak nie było to łatwe, bo Troy po śmierci matki zbuntował
się przeciwko ojcu. Dla Leah było to korzystne, bo tym bardziej rosły jej
pona
sc
an
da
lous
akcje jako „ukochanej córki tatusia", jednak gdyby dopuściła do niechcianego
ślubu brata, mocno by się jej oberwało. - Jesteś doskonała. - Miała nadzieję,
że jej uśmiech wypadł szczerze.
- Prosimy o „Piosenkę dla Marnie". - Darcy nie była pewna, czy
Marnie to autentyczna, czy fikcyjna postać, bo Casey nigdy nie zdradziła tego
siostrom.
Pieśniarka usiadła na stołku, który podał jej Troy. Zachowuje się, jakby
był jej menedżerem, pomyślała ze złością Leah. Musiała jednak przyjąć do
wiadomości fakt, że w życiu jej brata pojawiła się nowa kobieta. Rudowłosa,
w obcisłych markowych dżinsach, kontrastujących z bardzo kobiecym
satynowym topem. Nie starała się zatuszować wysokiego wzrostu, a nawet go
eksponowała, nosząc buty na wysokich obcasach. Jej szafirowe oczy
przykrywały długie rzęsy, gdy nachylała się nad gitarą.
Wreszcie uniosła wzrok i spojrzała na Troya.
- To jest piosenka dla mojej matki. - Te słowa wyrwały się Casey
same, gdy poczuła na sobie spojrzenie złotych oczu.
Radosne piosenki wprawiły ich w pełen zabawowej euforii zachwyt, zaś
ta ballada skłoniła do zadumy i refleksji. Wszyscy, których matki jeszcze
żyły, zdali sobie sprawę, jakie mają szczęście. Troy, Leah i Adam
rozpamiętywali ich brak.
Kiedy skończyła śpiewać, oczy Casey szkliły się od łez. Słuchacze
pozostali przez chwilę w bezruchu, a aplauz, który potem nastąpił, był
wyważony i pełen uznania.
- Wiele bym dała, żeby śpiewać jak ty - powiedziała Lisa, która kiedyś
próbowała swoich sił na estradzie.
Courtney nie ukrywała wzruszenia. Siedzący obok Adam czuł, jak drży.
pona
sc
an
da
lous
Pragnął ją przytulić do siebie i scałować łzy. Sam był poruszony do głębi
„Piosenką dla Marnie". Podobnie jak Casey, pierwszy odkrył ciało swojej tra-
gicznie zmarłej matki.
- Jesteś wspaniałą artystką - szepnął do niej.
- Na twoim miejscu potraktowałabym poważnie propozycję Paddy'ego
- powiedziała równie wzruszona Leah.
- Dzięki temu znajdziesz się od razu w centrum show- biznesu. Paddy
mógłby ci to wszystko zorganizować, jak tylko wrócimy do Sydney. Nie ma
wątpliwości, że kariera stoi przed tobą otworem.
To prawda, pomyślał Troy ze wzrokiem utkwionym w Casey. Ale co
będzie ze mną?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wschód słońca był magiczny. Zza horyzontu wyłaniała się
majestatyczna kula, jej złote promienie rozchodziły się po pustyni. O tej porze
powietrze było rześkie i przesycone zapachem akacji. Krajobraz, ze stadkiem
kangurów w tle, wyglądał jak dekoracja filmowa.
Wokół słychać było chóralne trele. Channel Country słynęło z dużej
liczby ptaków wodnych. Na bagnach, wśród trzcin, zakładały gniazda.
Hodowcy bydła bardzo je cenili, ponieważ żywiły się konikami polnymi,
które inaczej ogołociłyby pastwiska.
W odległych zakątkach, z dala od ludzkich oczu, mieszkały pelikany.
Można je było obserwować wysoko w locie. Inną atrakcją buszu były liczne
pona
sc
an
da
lous
stada drobnych ptaków, białych i różowo- szarych.
Adam spojrzał w niebo.
- Nigdy w życiu nie widziałem tylu kaczek.
- Są ich tysiące. - Courtney pamiętała je z dzieciństwa. Niczym dywan
pokrywały bagna, a w księżycowe noce nieraz z wielkim hukiem lądowały na
dachach domów.
- Dziesiątki, może setki tysięcy.
- Wymarzone miejsce dla takiej artystki jak Casey. Cisza, woda, dzikie
ptactwo. Nic, tylko sięgać w głąb duszy i tworzyć.- Może odpoczniemy
chwilę? Tam, za tymi drzewami, jest jeziorko.
Tylko zachowaj spokój, pomyślała.
- Świetny pomysł, Adam.
Konie zostawili w cieniu, żeby odpoczęły i poskubały soczystą trawę.
Spokojne jeziorko otoczone było piaszczystym brzegiem, na którym świeże
zwierzęce ślady prowadziły prosto do wody.
- Nie wiem, czemu mówiłaś, że słabo trzymasz się w siodle. - Adam
zachwycał się podwójnie. Courtney nie tylko cudownie wyglądała w stroju
jeździeckim, ale również świetnie radziła sobie z koniem.
- To zasługa Lady Lucy. - Czule spojrzała na kasztanową klacz. - Jest
nie tylko piękna, ale ma spokojne usposobienie. Za nic nie dosiadłabym
Starlighta. - Wskazała na wierzchowca Adama.
- To naprawdę wspaniały koń, ale bywa, że ponosi go temperament. -
Oparł się na łokciu i rozkoszował panującym tu cieniem. - Czasem myślę, że
bardzo źle zrobiłem, nie przejmując majątku dziadka. Byłem przekonany, że
świat stoi przede mną otworem. Nauka sprawiała mi ogromną przyjemność,
pragnąłem to wykorzystać. Niczego nie żałuję, ale zdarza mi się tęsknić za
pona
sc
an
da
lous
czymś innym. To prawda, osiągnąłem zawodowy sukces, dobrze zarabiam,
ale kiedy tu jestem, uprzytamniam sobie, jak kocham tę ziemię, ten spokój i
wolność. Channel Country ma specyficzny urok.
- Wygląda, że się zakochałeś - mruknęła Courtney.
- Nie sposób tego ukryć.
Jego spojrzenie przyprawiło ją o mocne bicie serca, jednak starała się,
by tego nie zauważył.- Czy mam rozumieć, że myślisz o zmianie zawodu?
- Na razie poszukuję. Chciałbym robić coś naprawdę wartościowego.
Wielu moich klientów to bardzo inteligentni, ale i bezwzględni ludzie.
Rozumiesz, podstawowa dewiza to „cel uświęca środki". Nawet bardziej niż o
pieniądze chodzi im o władzę, chociaż to idzie w parze. Wprawdzie do tej
pory działałem zgodnie z zasadami, które wpajano mi od dzieciństwa, a także
z kodeksem zawodowym, ale prawnik, czy tego chce, czy nie, nieraz musi
pływać w mętnej wodzie. Podziwiam Curta. Wraz z nazwiskiem odziedziczył
ogólne poważanie i okazał się tego godny. Wyznaczył sobie cel i
konsekwentnie do niego zmierza.
- Widzisz siebie w roli hodowcy bydła? - Courtney wpadł do głowy
pewien pomysł, ale zachowała go dla siebie. - Nie jest to łatwe, ale na pewno
sobie poradzisz.
- To ciężki kawałek chleba, oboje o tym wiemy. Dziś świetnie
prosperujesz, jutro idziesz na dno. Obecnie hodowla bydła to biznes. Nawet
Curt zwraca się do mnie o porady prawne. Nawiasem mówiąc, mam kilka
pomysłów, jak efektywnej zarządzać Murraree, które chciałbym z wami
omówić. No i jest jeszcze sprawa Casey. Myślę, że należy naprawić zło, jakie
jej wyrządzono.
- Oczywiście. Trzeba to zrobić jak najprędzej.
pona
sc
an
da
lous
- Mam nadzieję, że się jej powiedzie. Jest ogromnie utalentowana.
- To prawda. Sądzę, że przyjaciel Paddy'ego zrobi z niej wielką
gwiazdę, ale nie chciałybyśmy jej stracić. Troy Connellan też pragnie, żeby
została. Tylko Leah nie może się doczekać jej wyjazdu, bo Casey może
zniweczyć plany matrymonialne, jakie ich ojciec ma wobec Troya.
- Troy i Casey? - Adam był nieco zaskoczony.
- Nie zauważyłeś? Wystarczy na nich spojrzeć.
- Ktoś mógłby to samo powiedzieć o nas. Ale pewnie masz rację, choć
znają się krótko.
- Miłość od pierwszego wejrzenia. - Zerknęła na niego.
- Wszystko dzieje się zbyt nagle, jak lawina, która mija.
- Nie wierzysz w wieczną miłość?
- Ależ wierzę! Prawdziwa miłość zawsze przetrwa. Matka kochała
mnie, ale tak naprawdę jedyną miłością jej życia był mój ojciec. Poznali się w
liceum i od tamtej pory stali się nierozłączni. Ojciec zginął, ratując nas z
pożaru, i matka nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nie wiem, co by ze mną
się stało, gdyby nie dziadkowie.
- Bardzo mi przykro, Adam.
Nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie. Ból, który wtedy czuł, nie
minął przez te wszystkie lata.
- Była w głębokiej depresji, przedawkowała leki... Tak ją zastałem.
- Mój Boże...
- Nie wiadomo, czy zrobiła to celowo, czy przez pomyłkę. A może
wzięła większą dawkę, by przetrwać kryzys? W każdym razie babcia
stanowczo twierdziła, że to był wypadek, bo mama nigdy by mnie nie
opuściła... Ale cóż, szybko straciłem oboje rodziców. Ojciec był dla mnie
pona
sc
an
da
lous
wzorem do naśladowania. Łączyła nas nie tylko miłość, ale i prawdziwa
przyjaźń.
- A jednak nie wierzysz, że to był wypadek, czy tak? W głębi duszy
masz żal do matki, że odeszła od ciebie. Dlaczego, Adam? Pod wpływem
ciężkich przeżyć mogła mieć zaburzenia, źle wyliczyła dawkę, zasnęła... Nie
oskarżaj jej, proszę. Przecież po wyjściu ze szpitala od razu zajęła się tobą.
Na pewno pragnęła żyć dla swojego syna, choć jej serce pogrążone było w
cierpieniu - mówiła żarliwie, pragnąc zdjąć ciężkie brzemię z duszy Adama.
Nie wierzyć w matczyną miłość, cóż może być straszniejszego?
- To prawda, troszczyła się o mnie, jak zawsze. Oboje z ojcem
uwielbialiśmy mamę. Wszystko byśmy dla niej zrobili.
- Twój ojciec uratował jej życie. Tobie też. Na pewno nie chciała
zmarnować tej jego ofiary. Wiedziała, że musi żyć dla ciebie. Twoja babcia
miała rację, to był wypadek. Nie znałam twojej matki, ale po prostu to czuję.
- Dzięki, Courtney... Ale cóż, nigdy się tego nie dowiemy. Zresztą to
już nie ma znaczenia. Nic nie przywróci jej życia.
- Ależ ma znaczenie, dla ciebie. Adam. Na twoim miejscu
uwierzyłabym babci, przecież nie kłamałaby, nawet w dobrej wierze.
Nastąpiła długa chwila milczenia. Wreszcie Adam spojrzał na Courtney.
- Gdy patrzę ci w oczy, jestem w stanie uwierzyć we wszystko, co
mówisz.
Czyżby drwił? - przemknęło jej przez myśl.
- Martwię się o ciebie. - Chciała wstać, lecz Adam przytrzymał ją za
rękę.
- Nie odchodź. - W jego oczach rozbłysło pożądanie.
- Chcę cię całować. Chcę się z tobą kochać. Niczego bardziej nie
pona
sc
an
da
lous
pragnę. - Jego usta błądziły po jej rozgrzanych policzkach.
- Ale nie możesz mi zaufać! - Próbowała go odsunąć.
- Rozumiem cię. Zostałeś zraniony.
- Więc mnie wylecz, ty jedna potrafisz, Courtney. - Zaczął ją
namiętnie całować. Pragnąc go równie gorąco, walczyła z nim, całowała,
walczyła z sobą. Odpiął guzik jej bluzki i wsunął dłoń. - Jesteś taka piękna...
Ogarnęło ją pożądanie. Jesteśmy sami, myślała gorączkowo. Nikt nas tu
nie znajdzie. Pragnęła, żeby się z nią kochał. Tak bardzo potrzebowała i
kochała go.
Lecz gorące pocałunki i pieszczoty to nie wszystko. Dopóki jej nie
zaufa, nie jest zdolny do prawdziwej miłości.
Rozpłakała się, wyrwała się z jego objęć, zapięła stanik, poprawiła
bluzkę.
- Courtney, co się stało? - spytał zdezorientowany.
- Jeszcze nic.
- Chyba nie boisz się, że mógłbym cię wziąć siłą - spytał wzburzony. -
Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Muszę być tego absolutnie pewna.
- Czy to jakaś gra?
- Nie. Myślę o tym, czego nie jesteś w stanie mi dać.
- To znaczy?
- Staram się ciebie zrozumieć. Opowiedziałeś mi o swojej tragedii.
Wiem, że odejście matki było dla ciebie strasznym ciosem. Później kobieta
załamała ci serce.
- Nieprawda - wtrącił szorstko.
- Ale ci na niej zależało. Przecież mieszkaliście razem.
pona
sc
an
da
lous
- Gdybym naprawdę ją kochał, tobym o nią walczył.
- Nie jestem pewna. Myślę, że nie wybaczyłbyś żadnej kobiecie, która
zawiodła twoje zaufanie. - Spojrzała mu głęboko w oczy. - Wiem, że jesteś
we mnie zakochany. Z wzajemnością, Adam. Pragniemy siebie, co nie
zmienia faktu, że podejrzewasz mnie o nieszczerość, mówiąc delikatnie.
Typowa niebieskooka blondynka, która manipuluje mężczyznami. Pozornie
słaba, w rzeczywistości twarda.
- Jesteś twarda. Wiesz, że jak tylko zechcesz, możesz mnie w każdej
chwili złamać.
Pozostało jej uciec lub ulec.
- Chcę wracać do domu - powiedziała, czując w gardle gorzki smak
łez. - Zaraz.
- W porządku - rzucił przez ściśnięte zęby. - Pamiętaj, że ostatni raz
odprawiasz mnie machnięciem ręki.
Jak to możliwe, że dwoje ludzi, którzy niczego bardziej nie pragną, niż
być razem, tak się wzajemnie ranią? Odpowiedzi należałoby szukać w
przeszłości.
Paddy Nicholls bezzwłocznie załatwił spotkanie Casey ze swoim
przyjacielem, Glennem Gardinerem.
- Nie możesz przepuścić takiej okazji - powiedziała Darcy. - Jakie
piosenki mu zaprezentujesz?
Casey wymieniła kilka standardów country oraz swoje utwory.
- Na pewno rzucisz ich na kolana - z entuzjazmem powiedziała
Courtney, widząc, że Casey jest pełna obaw.
- Marzyłam o tym od lat. Doskonaliłam swoje umiejętności. Chyba
jestem już gotowa.
pona
sc
an
da
lous
- Jak się ubierzesz? - spytała Courtney.
- Powinnam wyglądać elegancko.
- To nie będzie trudne - uśmiechnęła się Darcy. - Na twoim miejscu
pojechałabym kilka dni wcześniej na zakupy. Masz karty kredytowe, nie
oszczędzaj.
W znanym studiu nagrań oczekiwał ją mały tłumek. Uśmiechnięty
Paddy Nicholls wstał na jej widok.
- Miło cię widzieć, Casey. - Europejskim zwyczajem pocałował ją w
policzek na powitanie. Paddy był zadowolony, że nie zawiodła jego
oczekiwań. Casey McGuire- McIvor wyglądała wspaniale. Ubrała się
odpowiednio do okazji. Spod turkusowego żakietu z wywiniętymi rękawami
wystawała jedwabna bluzka w tym samym kolorze, do tego perfekcyjnie
skrojone spodnie i staranny makijaż. Był z niej dumny.
- Nazywam się Glenn Gardiner, witaj, Casey. - Przystojny mężczyzna
po czterdziestce wyciągnął do niej rękę.
- Miło mi pana poznać, panie Gardiner. - Casey z wprawą ukrywała
zdenerwowanie.
- Proszę mówić do mnie Glenn - powiedział przyjaźnie. W telewizji
też wydawał się miły i bezpośredni, a przy tym w dyskretny sposób elegancki.
- Jesteś oszałamiająca. Paddy nie przesadził. Chciałem ci przedstawić kilka
osób z branży. Jake, Ben i Matt są muzykami. Mogą ci akompaniować, ale
decyzja należy do ciebie. Chcemy usłyszeć, co potrafisz.
Casey dała brawurowy występ. Patrząc na uśmiechnięte twarze,
wiedziała, że odniosła sukces wśród profesjonalistów.
- Jesteś doskonała - powiedział Matt, chudy chłopak z włosami do
ramion i kozią bródką. - Jak to się stało, że do tej pory nikt o tobie nie
pona
sc
an
da
lous
słyszał?
- Potrzebowałam trochę czasu.
- Już nadszedł! - zawołał Paddy, jakby wszystko miał ukartowane. - Z
takim menedżerem jak Glenn na pewno odniesiesz sukces.
Glenn szybko omówił z Casey wstępne warunki kontraktu, a gdy spytał
ją, czy ma prawnika, wymieniła Adama Maynarda.
Paddy odwiózł ją do pięciogwiazdkowego hotelu w centrum. Planowała
jeszcze wyruszyć na zakupy.
- Może zjemy razem kolację? - spytał na pożegnanie. Czemu nie była
w stanie przyjąć zaproszenia? Paddy był czarujący i starał się jej pomóc. Nie
musieliby zaraz iść do łóżka.
- Bardzo żałuję - gładko skłamała. - Umówiłam się wieczorem z
przyjaciółką.
- Może innym razem. Będziemy w kontakcie - uśmiechnął się na
pożegnanie. Już dawno postanowił, że ożeni się z bogatą kobietą. Casey i
Courtney spełniały ten warunek, do tego obie były piękne, lecz on gustował w
drobnych kobietach. Znajomość z Casey miała służyć tylko temu, by mógł
zbliżyć się do jej siostry. Plan wkraczał w decydującą fazę.
Przez resztę dnia Casey spacerowała po Sydney. Kochała to tętniące
życiem miasto, nie tylko ze względu na niepowtarzalną architekturę,
wspaniały port, znany na całym świecie most widoczny na linii horyzontu czy
gmach opery z charakterystycznymi białymi żaglami błyszczącymi w słońcu.
Po prostu czuła się tu znakomicie.
Gdy wróciła ze spaceru do hotelu, w holu ktoś zawołał ją po imieniu.
- Casey, jak poszło? Świetnie wyglądasz. - Leah Connellan zmierzała
w jej kierunku. - Żałuję, że nie mogłam przyjść, ale miałam wcześniej
pona
sc
an
da
lous
umówione spotkanie.
Pewnie z fryzjerką, sądząc po perfekcyjnie ułożonej grzywce,
pomyślała Casey.
- Dziękuję, bardzo dobrze. Jestem wdzięczna Paddy'emu za wszystko,
co dla mnie zrobił. A on zaprosił mnie na obiad.
- Cieszę się. - Uśmiech Leah wydawał się nieco sztuczny. - Na pewno
zrobisz karierę, może nawet zawojujesz Amerykę. Tam byłabym
wystarczająco daleko od twojego brata, dopowiedziała w duchu Casey.
- Leah, mieszkasz w tym hotelu?
- Jestem z tatą. Obiecał mi kupić mieszkanko. Właśnie je wybieramy.
Zastanawiam się, dlaczego wcześniej na to nie wpadłam. - Wsiadły do
windy. - Kiedy podpisujesz kontrakt?
- Dopiero omówiliśmy wstępne warunki. Chcę, żeby Adam się tym
zajął. O, moje piętro. Do zobaczenia. - Casey z ulgą wysiadła z windy. Nie
łudziła się, dlaczego Leah była tak przyjaźnie nastawiona. Dojrzała szansę
pozbycia się osoby, która mogła zniweczyć wymarzone przez rodzinę
małżeństwo Troya.
Właśnie wychodziła spod prysznica, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
Chyba to nie Leah, pomyślała, narzucając szlafrok. Uchyliła drzwi.
- Cześć. Dziesięć minut temu dowiedziałem się, że jesteś w Sydney -
powiedział Troy Connellan z szerokim uśmiechem. - Mogę wejść?
- Bardzo proszę. - Nie dała po sobie poznać radości, jaka ją ogarnęła
na jego widok. - Dowiedziałeś się od Leah?
- Nawet nie wspomniała. Wpadłem przypadkowo na Paddy'ego.
Powiedział, że próbne nagrania wypadły naprawdę świetnie.
- Chyba tak. - Casey żałowała, że nie widział jej w eleganckim stroju,
pona
sc
an
da
lous
zamiast we frotowym szlafroku. - Omówiliśmy już kontrakt.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że wybierasz się do Sydney? W
samolocie, którym przywiozłem tatę i Leah, było dużo miejsca.- Nie
chciałam przeszkadzać. Poza tym myślę, że twój tata wolałby lecieć w
towarzystwie Sandry Gordon.
- Pewnie tak. Od lat nalega, żebym się z nią ożenił.
- Przepraszam, pójdę coś na siebie włożyć.
- Przebierz się tutaj. - Spojrzał na nią tęsknie.
- Chciałbyś! - roześmiała się. - Ale figa z makiem!
- Tak naprawdę to przyszedłem, żeby zaprosić cię na kolację. Pójdziesz
ze mną na hamburgera i frytki? Chyba że masz ochotę włożyć coś ze swoich
nowych nabytków - spojrzał na stertę zakupów z metkami markowych skle-
pów - to możemy wybrać się do eleganckiej restauracji.
- Elegancka restauracja - stwierdziła stanowczo. Zapragnęła dla niego
pięknie wyglądać.
- Przyjdę po ciebie o wpół do ósmej.
- Będzie mi miło. - Starała się nie okazywać podniecenia.
- Mnie również. Teraz lecę. - Wstał. - Muszę się zameldować staremu.
- Jak ci się z nim układa?
- Bez zmian. - Wzruszył ramionami.
- A twojej siostrze kupuje mieszkanie.
- Więc będę miał gdzie przenocować w Sydney.
- Nawet ci nie powiedziała, że mieszkam w tym samym hotelu.
- Przecież wiesz, czego się obawia. Że zakocham się w tobie.
- A ty?
- Powiedzmy, że mi się podobasz... - Bezszelestnie, niczym ogromny
pona
sc
an
da
lous
kot zmierzał do drzwi, i nagle przytulił Casey do siebie. - Tęskniłem za tobą.
- Ja też. - Ugryzła się w język, bo chciała wyszeptać:„kocham cię", ale
miłość kojarzyła się jej z nieuchronnym cierpieniem.
Cmoknął ją w usta.
- Porozmawiamy przy kolacji. Teraz lecę do ojca.
- Powiesz mu, że spędzasz wieczór z tą przybłędą, córką Jocka
McIvora?
- Po pierwsze nie jesteś przybłędą, tylko zjawiłaś się niczym nowa
gwiazda na niebie. - Popatrzył na nią z czułością. - A po drugie, to nie jego
sprawa.
Casey pomyślała, że siostra i ojciec byli całkiem innego zdania.
Uważali, że Troy Connellan, prawdziwy arystokrata, nie powinien się wiązać
z dziewczyną z nieprawego łoża, do tego córką alkoholiczki i narkomanki.
Wiedziała, że od tego piętna będzie jej trudno się wyzwolić, a
przynajmniej niektórzy ludzie nie pozwolą jej na to. Miała jednak kochające
siostry, zyskała nowych przyjaciół, była też zabezpieczona finansowo, bo w
ramach ugody otrzymała znacznie więcej, niż się spodziewała. Lecz i tak jej
pozycja społeczna pozostawiała wiele do życzenia, choć sama w niczym nie
zawiniła. Mimo że los potraktował ją okrutnie, żyła uczciwie, o własnych
siłach wydobyła się z dna. Jednak nie dla wszystkich ma to znaczenie. Cóż,
musiała się z tym pogodzić, choć przychodziło jej to z trudem.
pona
sc
an
da
lous
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Zaprosił ją do ekskluzywnej restauracji z widokiem na port, której
właścicielką była znana pisarka.
O tej porze sala była już zapełniona wieczorowo ubranymi gośćmi.
Przez szklane ściany zaglądały migocące światła portu. Na stołach, wśród
kryształów i srebra, stały świece i kompozycje kwiatowe, w tle rośliny
doniczkowe. Kelnerzy o śródziemnomorskim wyglądzie byli młodzi i
przystojni. Dyskretna elegancja bez krzykliwego przepychu. Casey i Troy
swym wzrostem i wyjątkową urodą przyciągali ukradkowe spojrzenia gości.
Na przekąskę wybrali owoce morza, z których Sydney słynęło na całym
świecie. Adam polecił świeże ostrygi z truflami na maśle, serwowane z
włoskim makaronem, lecz dalej Casey miała trudny wybór. Początkowo
chciała zamówić kraba, ale wreszcie zdecydowała się na kaczkę nadziewaną
figami. Troy wybrał wieprzowinę z warzywami.
W czasie posiłku Casey opowiedziała o próbnych nagraniach. Troy
wsłuchiwał się w każde jej słowo. W jego towarzystwie miała wrażenie, że
jest kimś wyjątkowym, co bardzo jej się podobało. Czuła, że liczy się z jej
zdaniem i jest dla niego kimś ważnym. Za tym tęskniła przez całe życie, bo na
brak męskiego zainteresowania nie mogła narzekać. Zamiast deseru zamówili
półmisek serów i po małej czarnej.
Troy poprosił o rachunek.
- Przejdziemy się wybrzeżem, czy zamówić taksówkę?
- Chodźmy na spacer. - Casey pragnęła, żeby ten wieczór trwał
wiecznie.
pona
sc
an
da
lous
Kiedy wychodzili, trzymając się za ręce, natknęli się w drzwiach na
grupkę wchodzących gości.
Ale pech, pomyślała Casey, przywołując wymuszony uśmiech.
- To tak teraz wyglądają przyjaciółki? - uśmiechnął się
porozumiewawczo Paddy, rzucając jej pełne podziwu spojrzenie. Leah
wspominała mu o trudnym dzieciństwie Casey. Kto by pomyślał? W
kanarkowożółtym jedwabnym kostiumie, ozdobionym szyfonem i złotymi
cekinami, wyglądała olśniewająco. Całość uzupełniała gustownie dobrana
sztuczna biżuteria. W takim stroju dobrze wyglądać mogła jedynie smukła,
wysoka dziewczyna o figurze modelki. W porównaniu z nią Leah nie
zasługiwała nawet na jedno spojrzenie.
Czas z nią zerwać, obiecał sobie Paddy.
Natomiast zaskoczony Troy starał się nie okazywać rozdrażnienia. Jego
ojciec prowadził pod rękę dawną przyjaciółkę rodziny, Madelyn Curtis,
wdowę po sir Geoffreyu Curtisie, wybitnym dyplomacie.
Starsza pani o szlachetnych rysach wskazujących ślady wielkiej urody,
wydawała się szczerze zadowolona ze spotkania. Spojrzała na Troya
życzliwie, jakby chciała spytać, dlaczego do tej pory ukrywał tę piękną
dziewczynę.
Szybko dokonano prezentacji.
Clifford Connellan, wysoki, siwowłosy dżentelmen o wyglądzie
arystokraty i przenikliwych oczach, stanął jak wryty i zmierzył Casey pełnym
złości spojrzeniem. Widać było, że nie lubi niespodzianek. Przywitał się
krótko i oschle.
- Mam nadzieję, że mają tu dobrą kuchnię, Troy - powiedział takim
tonem, jakby spodziewał się, że będzie akurat odwrotnie. - Wyobraź sobie, że
pona
sc
an
da
lous
kazali nam czekać na wolny stolik.
Urażona duma. Casey aż się wzdrygnęła, słysząc arogancki ton,
właściwy bogaczom.
- Jedzenie jest wspaniałe, tato. - Troy zastanawiał się, dlaczego z
upływem lat ojciec stawał się coraz bardziej męczący.
- Gdybyśmy wiedzieli, że ty i twoja przyjaciółka macie zamiar tutaj
jeść - znów zmierzył wzrokiem Casey - moglibyście przyłączyć się do nas. -
Z jego oczu można było wyczytać gniewne pytanie, dlaczego nie został
poinformowany.
- Daj spokój, Cliff. Młodzi wolą być sami - wtrąciła lady Curtis. -
Miło było cię poznać, Casey. Pamiętaj, Troy, że jesteś moim ulubionym
chrześniakiem. - Uniosła drobną dłoń, chcąc pogładzić go po policzku, on zaś
schylił się i ucałował ją na pożegnanie.
- Przed wyjazdem wpadnę do ciebie, Mabs.
- Świetnie, kochanie.
- Do zobaczenia - zawołał Paddy. Najwidoczniej nie zasłużyli na
serdeczne pożegnanie ze strony Clifforda Connellana ani jego córki, która
nieznacznie skinęła głową. Pochłonięta była widokiem kreacji i szpilek
Casey. Taka wysoka i jeszcze na obcasach, zdawało się mówić jej mało
przyjazne spojrzenie.- Przepraszam za zachowanie rodziny - powiedział
Troy, gdy znaleźli się na ulicy.
- Byli mną zachwyceni - rzuciła Casey z sarkazmem.
- Jeszcze raz przepraszam. - Był zły i zażenowany.
- Proszę cię, nie przejmuj się, po prostu jesteś zupełnie inna od znanych
im dziewczyn.
- Od Sandry? - Casey odsunęła się od niego.
pona
sc
an
da
lous
- Znam ją od dzieciństwa. Nigdy nie byłem w niej zakochany. Na tym
koniec.
- Powiedz to ojcu.
- Nie pozwólmy, by zepsuli nasz wieczór.
- Już im się udało.
- Casey, proszę.
- Myślisz, że Leah maczała w tym palce?
- Często mnie szpiegowała i donosiła tacie, ale nie będą rządzić moim
życiem. Do mnie należy decyzja, z kim się ożenię. Oni nie mają tu nic do
powiedzenia, choćbym przez to miał zostać wydziedziczony.
- To oburzające! Nie mają prawa tego zrobić.
- Nie wiem. Ojciec cały czas naciska, lecz ja się nie poddaję. Cóż,
doskonale zdaje sobie sprawę, że jestem mu potrzebny w Vulcan Plains.
Zdobyłem zaufanie i szacunek naszych pracowników, bo traktuję ich
sprawiedliwie. Dają z siebie wszystko, hodowla rozwija się znakomicie. Ale
nastał już czas, bym ułożył sobie życie. Mam spadek po mamie, niewielki, ale
jako kapitał początkowy wystarczy. Potrafię ciężko pracować, zresztą nie
umiem inaczej, i z czasem osiągnę swój cel. A właśnie tego ojciec najbardziej
się obawia, że pójdę własną drogą.
- Chciałbyś przejąć rodzinny majątek?
- Sama chęć nie wystarczy, bo życie jest pełne niespodzianek. Kto wie,
jak potoczą się nasze losy? Czy sądziłaś jeszcze kilka miesięcy temu, że
staniesz na progu wielkiej kariery? Niedawno byłaś sama, nie miałaś
pieniędzy ani sióstr, aż nagle wszystko zaczęło ci się układać.
- Wszystko? - Uśmiechnęła się nieznacznie. - Sama kariera mi nie
wystarczy. Pragnę mieć rodzinę i dużo dzieci. Przysięgam, że byłabym dobrą
pona
sc
an
da
lous
matką.
- To pięknie. A co z mężem?
- Nie wiem. - Brak zaufania do mężczyzn był jej zasadą życiową.
- Czyli będziesz korzystać z banku spermy?
- Nie wygłupiaj się.
- Nie rozumiem, dlaczego nie mogłabyś realizować się zawodowo i
wyjść za mąż. Pewnie uważasz, że jestem tradycjonalistą.
- Bo jesteś.
- Dobrze wiesz, że nie. Nie mam nic przeciwko małżeństwu na próbę.
- Co masz na myśli? - Czuła gwałtowne bicie serca.
- Oczywiście rozmawiamy teoretycznie...
- Tak, jasne. - Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie znam się na przemyśle muzycznym, ale wydaje mi się, że
zamężna kobieta mogłaby urodzić i wychowywać dzieci, a zarazem nagrywać
płyty, komponować i pisać teksty, czy nawet występować.
- Wszystko dokładnie zaplanowałeś. Nachylił się i pocałował ją w
skroń.
- Bardzo mi na tobie zależy. - Stali w windzie, patrząc sobie głęboko w
oczy. - Pragnę cię, Casey.
- Załóżmy, że jesteśmy sami w pokoju. Co byś zrobił, gdyby twój tata i
Leah zapukali do drzwi?- Powiesimy na drzwiach tabliczkę z napisem:
„Prosimy nie przeszkadzać".
Ledwie zamknęli za sobą drzwi, a już zaczęli się całować.
- Jesteś taka piękna... Nie mogę się tobą nasycić - powiedział
zmysłowo. - Zdejmij sukienkę, zanim ją na tobie porwę.
- Pomogę ci. - Ledwie mogła złapać oddech. Gdybyśmy mieli razem
pona
sc
an
da
lous
spędzić tylko tę jedną, jedyną noc, wystarczyłoby mi na całe życie,
pomyślała.
Mocno pociągnął suwak. Warta fortunę kreacja spadła na dywan.
- Boże - wyszeptał oniemiały z zachwytu. Nieskazitelną biel ciała
podkreślał jedynie biustonosz i bikini w kolorze ecru oraz opadające na
ramiona włosy, otaczające płomienną ramą jej twarz.
Nigdy nie widział tak lśniącego błękitu, jaki miały jej oczy. Pragnął jej,
jak nikogo nigdy dotąd.
Casey zdawała sobie sprawę, że jej pożądał. I, co w jej wypadku dotąd
niespotykane, ufała mu. Wiedziała, że powinna się mieć na baczności, a
jednak...
Gwałtownie ściągnęła z niego marynarkę, koszulę... Gdy był już nagi,
mocno przytuliła się do niego.
- Wszystko w tobie mnie zachwyca, Casey - szepnął. - Tak bardzo cię
pragnę.
Opadli na łóżko.
Kochali się w szalony, gwałtowny sposób, a jednocześnie było w tym
coś czystego, nieskazitelnego. Troy odczuwał wdzięczność, jakby otrzymał
najcenniejszy prezent. Pragnął, żeby ta kobieta pozostała z nim na całe życie,
pragnął dzielić z nią każdy dzień i noc. Tak mówiło jego serce, umysł i ciało.
Całe jej ciało drżało. Widział włosy rozsypane się na poduszce i
przykrywające twarz. Ogarnęła go rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie
doświadczył. Chciał, żeby ona czuła to samo. Gdyby tylko mogła go
pokochać z taką siłą, z jaką on kochał ją! Był pewny swojej miłości. Pragnęła
mieć dzieci. On pragnął być ich ojcem. Gdyby tylko potrzebowała go tak, jak
on jej.
pona
sc
an
da
lous
- Ukochana Casey - wyszeptał. - Czujesz się szczęśliwa?
- Jest wspaniale. - Przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Kochała go.
Otwierały się dla niej drzwi nieba.
Wreszcie wymówiła jego imię. Był to drżący okrzyk, płynący z samej
głębi serca. Czysty, pełen spełnionej miłości. Po latach okropnych przeżyć
Casey po raz pierwszy w swym życiu czuła się wyzwolona, radosna i
pozbawiona wszelkiej złości i nienawiści. Jakby wróciła jej dziecięca
niewinność.
Ze splecionymi ciałami, pod wrażeniem magii chwili, leżeli obok siebie,
dzieląc się najbardziej osobistymi tajemnicami.
Pękła tama.
Casey opowiadała o latach spędzonych z matką. O jej alkoholizmie, o
narkotykach. I o tym tragicznym dniu, kiedy zastała matkę martwą.
Nie zamierzała wspominać o sierocińcu, jednak słowa same cisnęły się
na usta, długo jakby czekała na Troya, żeby się tym podzielić.
- Casey... - Przytulił ją mocniej do siebie. Był pełen podziwu, że
przetrwała wszystkie przeciwności losu i pozostała uczciwa, odważna i
zdolna do walki. Jakże łatwo w takiej sytuacji pójść na dno, a ona z
heroicznym samozaparciem pięła się w górę. Doceniając jej zaufanie, Troy
postanowił opowiedzieć o własnym życiu.
Podłożył rękę pod głowę.
- Rodzina, jaka by nie była, kształtuje nas, obarcza bagażem przeżyć i
doświadczeń. Wiesz, mój konflikt z ojcem nie zrodził się od razu, kiedyś
byliśmy przyjaciółmi. Wszędzie zabierał mnie z sobą.
- Kiedy to się zmieniło? - spytała Casey, układając się wygodniej w
jego objęciach.
pona
sc
an
da
lous
- Po śmierci matki. To był punkt zwrotny w moim życiu. Jej śmierć
zmieniła ojca i Leah. Ona coraz bardziej się do niego zbliżała, a mnie
stopniowo odsuwał od siebie. Sama widziałaś, jaka jest do niego podobna. Ja
jestem podobny do matki. Po niej mam te złote oczy. Może ojciec dlatego
unika mojego wzroku, bo jest przekonany, że matka go zdradziła.
To jest rozwiązanie zagadki, pomyślała Casey.
- Czasem sądzę, że tak było w istocie. Czasem w to wątpię.
Uwielbiałem ją. Byliśmy z sobą bardzo związani. Rodzice mieli przyjaciela,
pisarza i dziennikarza, który nazywał się Robert Sinclair. Wiele podróżował.
Kiedy był w kraju, często nas odwiedzał. Leah i ja mówiliśmy do niego
wujku. Pomagał ojcu w zajęciach na farmie, bardzo to lubił. Ale równie
dobrze czuł się w towarzystwie mamy. Pewnego popołudnia, kiedy miałem
czternaście lat, wybrali się na konną przejażdżkę. Padały wtedy ulewne desz-
cze. Wody wpadały do Three Rivers, a stamtąd rozchodziły się labiryntem
odnóg, które gęsto przecinają miejscowe tereny. Turyści chronili się w
suchych korytach strumieni, a zaraz potem porywał ich prąd. Wujek Robert i
mama powinni być bardziej ostrożni.- Jak to się stało? - spytała Casey.
- Tego nikt nie wie. Konie wróciły do domu, a splecione w uścisku
ciała mamy i wujka znaleziono dwa dni później. Nawet żywioł nie był ich w
stanie rozdzielić.
- Pewnie starał się ją ratować.
- Tak, ale ojciec twierdził, że wujek Robert był w niej zakochany
Mówił, że rozmawiał o tym z mamą, ale ona wszystkiemu zaprzeczyła. Nie
chciał, żeby wujek Robert do nas przychodził. Nigdy nie będziemy wiedzieć,
co się stało. Po tej tragedii ojciec bardzo się zmienił, stracił poczucie humoru i
zupełnie odwrócił ode mnie. Jakby obwiniał mnie za to, co się stało. Oskarżał,
pona
sc
an
da
lous
że pomagałem im w spotkaniach. Oczywiście to była nieprawda.
- Nawet jeśli wujek Robert adorował twoją matkę, to nie znaczy
jeszcze, że zdradzała twojego ojca. Była mężatką z dwójką dzieci.
Ryzykowała, że straci męża, a sąd może jej odebrać opiekę nad wami.
- Namiętność bywa ślepa... - Latami torturowała go myśl, że matka
przestała kochać ojca.
- Nas też przed chwilą połączyła namiętność. - Pochyliła się nad nim. -
Chcesz powiedzieć, że to był błąd?
- Casey, to najlepsze, co mi się kiedykolwiek zdarzyło. Odetchnęła z
ulgą.
- Więc pomóż sobie i nigdy już nie myśl o matce w ten sposób.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Glenn Gardiner nie tracił czasu, był bowiem przekonany, że Casey ma
przed sobą wielką przyszłość. Nagrała swój pierwszy album w ciągu dwóch
dni, postawiono bowiem na naturalne brzmienie, bez żadnych elektronicznych
sztuczek, bo okazały się niepotrzebne. Płyta zawierała standardy country
zaaranżowane w stylu charakterystycznym dla Casey. Paddy twierdził, że nie
sposób pomylić jej z kimkolwiek innym. Zachowywał się tak, jakby był jej
honorowym agentem. Nagrano też kilka kawałków rockowych z gitarą
elektryczną i akustyczną, perkusją, instrumentami klawiszowymi, trąbką,
saksofonem altowym i tenorowym. Album zamykało sześć ballad autorstwa
Casey. Śpiewając je, sama grała na gitarze, ważną rolę odegrały też skrzypce.
pona
sc
an
da
lous
Następnie nagrała wideoklip. Dla jego potrzeb musiała przejść szybki
kurs tańca, by dobrze wypaść przy zawodowych tancerzach. Bardzo wiele
zawdzięczała Courtney. Towarzyszyła jej w podróży do Sydney, a jako
specjalistka od PR zajęła się wszystkimi sprawami organizacyjnymi. Za-
wzięcie też uczyła Casey tańczyć, bo była w tym świetna.
Marian i Peter zaprosili ich do siebie, dzięki czemu Courtney mogła
trochę czasu spędzić z matką. Przecinając George Street, Courtney natknęła
się na Adama. Przystojny, pewny siebie, doskonale wyglądał w ciemnym
garniturze. Zajęty własnymi myślami, w pierwszej chwili jej nie zauważył.
- Adam! - zawołała.
- Och, Courtney! Nie wiedziałem, że tu jesteś. - Rozpromieniony wziął
ją pod rękę i przeprowadził na drugą stronę ulicy.
- Co tu robisz?
- Przyjechałam z Casey. Pnie się w górę. Wszyscy z branży wróżą jej
błyskawiczną karierę. Nagrała album i wideoklip. Zatrzymałyśmy się u mojej
mamy. - Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej Adama i
jak za nim tęskniła.
- To świetnie, że wreszcie los się do niej uśmiechnął. Ma talent.
- Album wchodzi na rynek pod koniec miesiąca, wideoklip trochę
później. Jestem z niej dumna. A co ciebie sprowadza do Sydney? Interesy?
- Tak. Niestety bardzo się spieszę. - Spojrzał na zegarek. - Co robisz
wieczorem?
- Jestem zaproszona na przyjęcie.
- Musisz tam iść?
- Chociaż na chwilę. Glenn organizuje je dla Casey, chce ją
przedstawić ludziom z branży. Dlaczego pytasz?
pona
sc
an
da
lous
- Chciałbym się z tobą spotkać.
- Możemy pójść tam razem i wcześniej wyjść. Casey na pewno się nie
obrazi.
- Świetnie, więc przyjęcie, a potem kolacja. Przyjadę po ciebie do
twojej mamy. Znam adres, jestem z nią w kontakcie. Mama nigdy mi o tym
nie wspomniała, pomyślała Courtney.
Kiedy się pojawili, przyjęcie rozwijało się w najlepsze. Casey, w
fioletowej sukience bez pleców, którą wybierały razem z Courtney, oderwała
się od grupy fanów, żeby ich przywitać.
- Miło was widzieć. - Pocałowała Courtney w policzek.
- Przedstawię was pani domu. To wybitna osobowość. Pandora
Featherstone mieszkała w najlepszej części miasta, przy samym porcie.
Courtney i Adam znali ją z artykułów opisujących życie wyższych sfer
Sydney i Melbourne. Była już po siedemdziesiątce, ale wyglądała dwa-
dzieścia lat młodziej. Chirurg plastyczny z Los Angeles dobrze się sprawił, ot,
i cała tajemnica.
Wśród elitarnych gości dominowali biznesmeni, przedstawiciele
śmietanki towarzyskiej, świata artystycznego i politycy. Kobiety nosiły się z
wieczorowym przepychem, mężczyźni w ciemnych smokingach i
wizytowych garniturach wyglądali bardziej konserwatywnie, choć cyganeria
artystyczna, w większości muzycy, wyróżniali się ekstrawagancją. Jeden z
nich wystąpił w cyklamenowych atłasowych dzwonach i koszuli wyszywanej
cekinami.
Nagle Casey stała się kimś. Czy znajdzie teraz czas dla Troya? -
zastanawiała się Courtney.
Courtney i Adam zabawili dłużej, niż zamierzali. Chcieli posłuchać
pona
sc
an
da
lous
Casey, która miała zaśpiewać z akompaniamentem znanego muzyka, Matta
Langforda. Wszyscy świetnie się bawili, szampan lał się strumieniami. Dla
Adama jedynym zgrzytem wieczoru był Paddy Nicholls,który starał się
poderwać Courtney. W połyskującej, szyfonowej sukni przyciągała męskie
spojrzenia. Adam nie mógł tego znieść. Zdał sobie sprawę, że jest w niej do
szaleństwa zakochany.
Do centrum pojechali taksówką, zatrzymując się po drodze we włoskim
bistro, znanym z doskonałej kawy.
- Zjesz coś? - spytał Adam.
- Tak, mam ochotę na czekoladę.
Chociaż serwowanego na przyjęciu jedzenia wystarczyłoby na
wykarmienie niewielkiego kraju trzeciego świata, Courtney miała tak
ściśnięty żołądek, że nic nie mogła przełknąć. Paddy Nicholls był miły, ale
wiedziała, że choć mu się podoba, to tak naprawdę zależy mu na jej pienią-
dzach. Drażniły ją te zaloty. Jej serce należało do innego. Kobieca intuicja
podpowiadała, że jedna z wielu pięknych kobiet, obecnych na przyjęciu, może
go jej sprzątnąć sprzed nosa. Prymitywne uczucie zazdrości zupełnie odebrało
jej apetyt.
Teraz miała Adama tylko dla siebie.
- Może być sernik, ciastko dekadent, trufle czekoladowe, tort -
wyliczał Adam, patrząc na szklaną gablotę, gdzie wystawiono apetycznie
wyglądające słodycze.
- Niech będzie dekadent.
- Courtney, czyżbyś była w dekadenckim nastroju?
- Oczywiście, że nie.
- Hm, szkoda. A już myślałem, że pozwolisz się zaprosić do firmowego
pona
sc
an
da
lous
mieszkania, w którym się zatrzymałem.
- Nie do hotelu?
- Tak często tu przyjeżdżamy, że wiele lat temu firma wynajęła
apartament, bo tak jest taniej. Teraz mam go tylko dla siebie.
- Naprawdę myślisz, że dam się namówić? - Uśmiechnęła się
tajemniczo.
- Mam nadzieję. Modlę się o to. Zabrnąłem już za daleko. A ty?
- Trudne pytanie, Adam. Jesteś świetnym prawnikiem, to działa na
kobiety, ale być może pociąga mnie w tobie wcale nie twój intelekt.
- Czasami jednak się przydaje. Jako adwokat świetnie potrafię
przekonywać do swoich racji. - Pochylił się nad nią. - Nie chcę cię uwieść.
Pragnę, żebyśmy byli tylko we dwoje, sami... - Właśnie w tym momencie
podszedł kelner. - Prosimy dwie kawy i dwa ciastka dekadent.
Zdaniem Courtney mieszkanie przypominało dobrze prosperujący klub
dla mężczyzn. Wchodziło się do niego przez wyłożony czarnym granitem hol.
Ściany były utrzymane w kolorze kości słoniowej i czekolady. Małe schodki
prowadziły do części mieszkalnej, kuchni i jadalni. Na ciemnej, błyszczącej
podłodze leżały futrzaki. W pokoju dziennym dominowała skórzana,
ciemnobrązowa kanapa i dwa głębokie fotele ustawione wokół drewnianego,
niskiego stołu. Rozsuwane szklane drzwi prowadziły na taras, skąd rozciągał
się widok na miasto.
- Chcesz zobaczyć sypialnię? Właściwie dwie, bo niektórzy podróżują
z żonami. - Mimo żartobliwego tonu, jego oczy promieniowały ciepłem.
- Może powinieneś się ożenić. Pewnie zyskałbyś kilka punktów u
szefów. - Podążała za nim korytarzem.
Dalsza część mieszkania również była utrzymana w spokojnej tonacji.
pona
sc
an
da
lous
Przygaszone kolory sprawiały, że wydawało się większe niż w
rzeczywistości. Courtney zajrzała do jednej z sypialń. Nad łóżkiem wisiały
trzy grafiki w stylu orientalnym, oprawione w hebanowe ramy. Podłoga
pokryta była brązową wykładziną o czekoladowym odcieniu. Ciemna,
aksamitna narzuta, kontrastująca ze śnieżną bielą pościeli, sprawiała wrażenie
eleganckiego luksusu.
- Bardzo ładnie. - Skinęła z aprobatą. - Urządzone w typowo męskim
stylu, ale komfortowo. - I nagle zadała to pytanie: - Ile kobiet już tu
zaprosiłeś? - Nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi do drugiej sypialni
i usiadła na sofie.
- Ty jesteś pierwsza. - Uśmiechnął się i usiadł w fotelu obok. Jasno
ubrana, ze złotymi włosami oświetlonymi lampą, na tle ciemnej skórzanej
sofy wyglądała jak nieziemska istota.
- Naprawdę?
- Nie okłamywałbym cię, Courtney.
- Wiem. Nie cierpisz kłamstwa. - Zdawało mu się, że myślami była
gdzie indziej, co bardzo mu się nie podobało.
- Zapomniałem ci powiedzieć. Niedawno widziałem twoją dawną
szefową, Helen Taubman.
- Gdzie?
- Znamy się z różnych oficjalnych przyjęć, wie, że jestem adwokatem
twojej rodziny. Niedawno spotkaliśmy się na koktajlu. Przesyła ci serdeczne
pozdrowienia. Mówiła, że byłaś jej najlepszą asystentką i żałuje, że odeszłaś.
- Obraz Courtney przedstawiony przez panią Taubman różnił się diametralnie
od czarnej wizji Barbary.
- Była świetną szefową. Kochałam tę pracę.
pona
sc
an
da
lous
- Nie żałujesz swojej decyzji?
- Absolutnie nie. Moje nowe życie bardzo mi odpowiada.
- Co będziesz robić po ślubie Darcy?
- Poszukam dobrego męża. Jeszcze nie wiem, na kogo padnie wybór.
- Pamiętaj, że muszę go prześwietlić. Łowcy posagów odpadają.
- Masz na myśli Paddy'ego? Chyba wpadłam mu w oko.
- Już zerwał z Leah? - spytał z sarkazmem.
- Zupełnie ją wyeliminowałam. - Roześmiała się. - A raczej mój
spadek tego dokonał. - Spoważniała. - Adam, powiem ci szczerze. Ze
wszystkich znanych mi mężczyzn tylko ciebie biorę pod uwagę. Z drugiej
strony zbyt wiele nas dzieli.
- Na przykład?
- Odmienny tryb życia. Ty masz swoją pracę, a ja Murraree. Przy
okazji, jaki jest twój znak zodiaku? Myślę, że nie pasujemy do siebie.
- Jesteś pewna? - Gdy wstał i zbliżył się do niej, miała wrażenie, że
świat zawirował.
- Nie zapraszałam cię, żebyś usiadł obok.
- Tak będzie bardziej romantycznie.
- Zmieniłeś się, Adamie. Co się stało?
- Dla ciebie zrobiłbym wszystko. - Uniósł ją lekko jak piórko i
posadził sobie na kolanach, przytulając do serca.
Topniała w jego objęciach.
- Zdawało mi się, że mnie nie lubisz.
- Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia.
- Co?! Nie rozumiem... To dlatego byłeś taki podejrzliwy? Jak się
kogoś kocha...
pona
sc
an
da
lous
- Wybacz mi, Courtney. - Delikatnie pogładził ją po włosach. -
Wszyscy budujemy barykady, żeby nie dać się zranić, a ja robiłem to
znacznie lepiej niż inni. Teraz zmądrzałem.
- Też chciałam cię przeprosić - powiedziała cicho.
- Nie masz za co. Nic nie mów. - Jego lśniące czarne oczy mówiły, że
potrzebuje czegoś zupełnie innego niż słowa.
Odkrywała, na czym polega prawdziwe szczęście. Niczego bardziej nie
pragnęła, niż dzielić je z nim.
- Kocham cię, Adam. Przez długą chwilę milczał.
- Courtney... nie jestem ciebie wart. Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Gdybyś musiał wybierać między mną a karierą, to...
- Przecież wiesz - przerwał jej. - Mogę żyć bez mojej pracy, ale nie
mogę bez ciebie. Zawładnęłaś moim sercem. A ty opuściłabyś Murraree dla
mnie?
Poczuła łzy w oczach. Sprawy przybierały bardzo szybki obrót.
- Tylko wtedy, gdybym inaczej miała cię stracić. Przepełniała go taka
euforia, że chciał głośno krzyczeć.
- Więc musimy znaleźć jakieś rozwiązanie - powiedział z nadzieją. -
Wyjdziesz za mnie?
Łzy spływały jej po policzkach.
- Czy ja śnię, czy to się dzieje naprawdę?
- Courtney, kochanie. - Scałowywał jej łzy. - Jesteś moim światłem i
moją miłością. Od chwili śmierci rodziców często nawiedzały mnie demony.
Kiedy spotkałem ciebie, zaczęły stopniowo znikać. Dzięki tobie i dla mnie
zaświeciło prawdziwe słońce, a ja upajam się jego promieniami.
Spojrzał na nią trochę speszony.
pona
sc
an
da
lous
- Czy mówię choć trochę z sensem?- Nie tylko trochę. - Uśmiechnęła
się czule.
- Dzięki Bogu... - Niebiosa zesłały mu anioła. Przytulił ją mocniej do
serca i pocałował namiętnie.
Oddała mu pocałunek z wielką rozkoszą.
Dla Adama miłość była błogosławieństwem i wybawieniem od
tragicznej przeszłości. Odkrył radość i harmonię, jakich do tej chwili nie
doświadczył.
A dla niej... Dla niej miłość z Adamem była ucieleśnionym marzeniem,
spełnieniem celu życia.
Marian nie posiadała się z radości, kiedy nazajutrz zjawił się Adam z
naręczem róż i poprosił o rękę Courtney. Na przemian śmiała się i płakała.
- To wspaniale. Wiem, że będziesz dla niej dobry.
- Więcej niż dobry, Marian - zapewnił. - Sądzę, że nie jestem jej wart.
Courtney tuliła się do niego. Jej błękitne oczy promieniały wielkim
szczęściem. Wszystkie wątpliwości znikły. Ten dzień był początkiem jej
nowego życia.
Marian wiedziała, że połączyła ich prawdziwa miłość. Adam od razu
zrobił na niej dobre wrażenie, a z czasem bardzo go polubiła. Wiedziała, że
będzie kochał, szanował i chronił Courtney, czego sama nigdy nie zaznała w
pierwszym małżeństwie.
Mimo szczęśliwego związku z drugim mężem, Peterem, nie mogła
zapomnieć pełnych bólu lat i licznych romansów Jocka. W efekcie cierpiały
wszystkie jego trzy córki, a Casey najbardziej. Ku zadowoleniu Marian,
sytuacja rodzinna układała się pomyślnie. W relacjach pomiędzy siostrami
górę wzięły więzy krwi.
pona
sc
an
da
lous
Choć początkowo trochę obawiała się Casey, ponieważ miała w sobie
tak wiele z Jocka McIvora, wreszcie się do niej przekonała. Piękna Darcy,
która niebawem wyjdzie za mąż, znowu zbliżyła się do matki. Ból po tym, co
się stało, pozostanie na zawsze, ale czas zabliźni otwarte rany.
Marian nigdy nie odeszłaby od Jocka, gdyby nie odkryła pewnej jego
tajemnicy. Najpierw jednak musiała potwierdzić swoje podejrzenia. Jeszcze
teraz przyprawiało ją o drżenie serca wspomnienie, jak po kryjomu otworzyła
sejf. Któregoś wieczoru, po przyjęciu na farmie, kiedy chował jej biżuterię,
Jock popełnił wielki błąd. Nigdy nie traktował jej poważnie. Pewnie myślał,
że jest zbyt głupia, żeby zapamiętać szyfr, więc nie kazał jej wyjść z gabinetu.
Informacje, które wtedy zdobyła, pozwoliły odzyskać wolność jej i Courtney.
Marian nie miała zamiaru przekazywać dalej kompromitujących materiałów,
natomiast wykorzystała je w rozgrywce z mężem. Niestety Darcy musiała
zostać z ojcem, bo Jock prędzej by zabił Marian, niż pozwolił sobie odebrać
ukochaną córkę.
Lecz wreszcie wszystko obróciło się na dobre. Marian wiedziała, że zła
passa minęła. Ślub Darcy i Curta, zaręczyny Courtney i Adama, rozwijająca
się kariera Casey. Czyż mogło być lepiej?
Dynamiczna, choć w środku delikatna Darcy wreszcie połączy się z
mężczyzną, który już w niebie musiał jej być przeznaczony.
Silna, zdecydowana Courtney, tak bardzo podobna do Jocka, odnalazła
wreszcie rodzinę, no i ma szansę stać się wielką gwiazdą.
A najukochańsza Courtney znalazła wspaniałego człowieka.
Przyszło jej nagle do głowy, że Adam, gdyby tylko zechciał, mógłby
doskonale zarządzać Murraree. Razem z Courtney świetnie by się uzupełniali.
Adam często wspominał, że kocha busz. Wychował się na małej farmie
pona
sc
an
da
lous
owiec, która była własnością jego dziadków, ale na pewno poradziłby sobie z
o wiele większą hodowlą.
Ostateczna decyzja nie do niej oczywiście należała, jednak Marian była
podekscytowana samą perspektywą takiego rozwiązania. Aprobowała wybór
Courtney i Darcy. Teraz modliła się, żeby i Casey poszczęściło się w życiu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Troy przerwał pracę około czternastej, żeby opatrzyć głęboką ranę na
ramieniu. Nie obawiał się infekcji, bo jeszcze działała szczepionka przeciw
tężcowi, czuł jednak pulsujący ból w miejscu, gdzie spadł na niego kawałek
zardzewiałego kolczastego drutu, kiedy oglądał płot wymagający naprawy.
Ojciec konsekwentnie wycofywał się z zarządzania farmą, więc coraz
więcej obowiązków spadało na Troya. Zastanawiał się nawet, czy ojciec nie
ma problemów zdrowotnych, które przed nim ukrywał. Leah na pewno by o
tym wiedziała, lecz on nie był dopuszczany do takich rodzinnych tajemnic.
Czuł się pokrzywdzony i wykorzystywany. Miał harować jak wół, ale poza
tym był odsuwany na boczny tor.
Ojciec był potentatem, jednym z największych hodowców i znanym
biznesmenem, Troy, jako jedyny syn, powinien być jego następcą. Czy aby
jednak na pewno?
Postanowił, że jak tylko ojciec wróci z Darwin, gdzie odwiedzał
przyjaciela, porozmawia z nim i wyjaśni swoją sytuację. Najwyższy czas,
żeby jego żmudne terminowanie na farmie dobiegło końca. Potrzebował
pona
sc
an
da
lous
jednoznacznego potwierdzenia, że po śmierci ojca Vulcan Plains przejdzie na
niego. Leah nie nadawała się do życia na wsi, wykorzystywała każdą okazję,
żeby uciec do miasta, gdzie wiodła bogate życie towarzyskie. Gdyby została
właścicielką Vulcan Plains, skończyłoby się to katastrofą. Oczywiście po-
winna otrzymać odpowiednie zabezpieczenie finansowe, ale bez prawa
decydowania o losach imperium hodowlanego Connellanów.
Kiedy starannie przemywał ranę, w drzwiach pojawiła się Leah.
- Co się stało? - spytała ze szczerą troską.
- Nic wielkiego, kawałek drutu kolczastego zaatakował mnie niczym
wąż.
- Wygląda poważnie. - Leah kochała brata, ale nie umiała tego okazać.
Czasami wątpiła, czy w ogóle potrafi wyrażać uczucia wobec kogokolwiek, z
wyjątkiem ojca. Dochodziła jeszcze zazdrość o rudowłosą piękność, która
starała się ściągnąć Troya do Sydney.
- Nie martw się. Jestem zaszczepiony.
- Tak ciężko pracujesz, a tata jakby tego nie zauważał. Nie poradziłby
sobie bez ciebie.
Jej słowa bardzo zaskoczyły Troya.
- Doskonale wiesz, że od wielu lat nie układa mi się z nim.
- Bo jesteś zbyt podobny do mamy. A przede wszystkim masz takie
same oczy.
Troy uśmiechnął się nieznacznie.
- Wiesz, tak już bywa, że synowie są podobni do swoich matek.
Rzadko jednak się zdarza, by z tego powodu ojcowie odmawiali im swojej
akceptacji.
- To smutne. Wątpię, czy coś na to zaradzimy. Śmierć mamy
pona
sc
an
da
lous
przewróciła nasze życie do góry nogami. Zobacz, niby mam wszystko, lecz i
tak życie wydaje mi się nieustanną walką. Tata mnie rozpieszcza, a ciebie nie
docenia, choć jesteś najlepszym synem, jakiego można sobie wyobrazić.
Powinien być z ciebie dumny. Nie wiem, czy tak nie jest, nie wiem, co myśli
naprawdę, bo podobnie jak ja nie potrafi wyrażać uczuć. - Spojrzała na niego
bezradnie. - Takie to wszystko trudne, Troy.
- Nie wiesz, kiedy ojciec wraca?
- Dziś po południu. Właśnie dzwonił. Przyszłam, żeby ci o tym
powiedzieć.
- Muszę mu stawić czoło - stwierdził stanowczo.
- Troy, musisz o czymś wiedzieć. Nie chcę Vulcan Plains. To twoje
dziedzictwo. Wiem, że córka farmera nie powinna tak mówić, ale hodowla
nic mnie nie obchodzi. Należę do miasta, tam jest mój świat. Ojciec postępuje
okrutnie wobec ciebie, trzyma cię w szachu, sugerując, że może nie
uwzględnić cię w testamencie. Myślę, że po śmierci mamy stracił wrażliwość,
stwardniał, stał się nieczuły. Popatrz, tyle lat jest wdowcem, mógłby związać
się z jakąś kobietą, czegoś jeszcze zaznać, a żyje jak mnich. Jakby uciekał od
wszelkich przeżyć. Z kobiet lubi i szanuje jedynie Mabs, lecz nic z tego nie
wynika.
- To prawda. Mabs jest od wielu lat wdową, lecz ten ich dziwny
związek niczym konkretnym nie zaowocował. Ale zostawmy to. Leah, musisz
coś wiedzieć. Przez długie lata byłem bezwzględnie posłuszny ojcu, ale nastał
czas, by to zmienić. Zamierzam ułożyć sobie życie po swojemu, usa-
modzielnić się.
Leah spojrzała na niego, jakby właśnie ogłosił, że wybiera się na
księżyc.
pona
sc
an
da
lous
- Chyba żartujesz! Tata będzie w szoku. Czy to ma coś wspólnego z
Casey? Wiem, że za nią szalejesz, ale przednią otwiera się wielka kariera i nie
zrezygnuje z niej dla ciebie.
- To się okaże. Zresztą czemu miałaby rezygnować?
- Mój Boże, skoro tak mówisz, to znaczy, że jesteś w niej zakochany.
- Skąd to przerażenie? Leah, opamiętaj się. Ilu mężczyzn miałaś? To,
jak żyjesz, to twój wybór, a ja nie wtrącałem się w twoje sprawy. Więc i ty
zostaw mnie w spokoju. A przede wszystkim dajcie sobie z ojcem spokój z
Sandrą. Kiedy wreszcie zrozumiecie, że jest tylko moją koleżanką?
- A Casey McIvor- McGuire, czy jak się tam ona nazywa? Jest zbyt
ekstrawagancka, żeby osiedlić się na farmie. Ona należy do świata show-
biznesu, a nie do konserwatywnej społeczności hodowców bydła. Nie
rozumiesz tego? Nie jest warta ciebie. Rozmawiałam o niej z Paddym, zresztą
nie tylko z nim. Wszyscy są przekonani, że Casey zrobi wielką karierę. I Bóg
z nią, lecz ty się nawet nie obejrzysz, jak odejdzie od ciebie. Wykorzysta, a
potem porzuci. Przemyśl to, Troy. - Odwróciła się w pół kroku. - Masz
ochotę na filiżankę herbaty?
- Jeśli mi zrobisz. - Uśmiechnął się, nie zwracając uwagi na pulsujący
ból ramienia. - Mylisz się co do Casey. To ja nie jestem jej wart.
Clifford Connellan nie dotarł do późnego popołudnia. Ostatnie
informacje pochodziły z Planet Downs, gdzie zatrzymał się około piętnastej.
Troy i Leah czekali w domu, nie odstępując od radia i telefonu. W buszu
przemieszczanie się samolotem to rzecz normalna, ich ojciec był doskonałym
pilotem z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem. Cessna była w bardzo
dobrym stanie i przechodziła regularne przeglądy, a jednak wszystkie próby
kontaktu radiowego kończyły się niepowodzeniem. Mieli powody do
pona
sc
an
da
lous
niepokoju.
Następnego ranka, zaraz po wschodzie słońca, rozpoczęły się
intensywne poszukiwania. Samolot australijskich służb ratowniczych i
dziesięć innych, należących do właścicieli farm, przeczesywały ścieżkę
powietrzną pomiędzy Planet i Vulcan Plains. Darcy i Curt, oboje
doświadczeni piloci, przyłączyli się do poszukiwań. Nie dysponując cessną,
Troy i Leah wsiedli do helikoptera i wypatrywali ojca. Wszyscy modlili się,
żeby dojrzeć bezpiecznie posadzoną na ziemi cessnę i wyłaniającego się z niej
Clifforda Connellana, który macha ręką do swoich wybawców. Takie sytuacje
nie były w buszu rzadkością.
Tym razem było inaczej. Darcy pierwsza ujrzała wrak samolotu. Pot
wystąpił jej na czoło, a z gardła wyrwał się zduszony jęk. Cessna spadła na
wzgórze, chociaż powietrze wokół, mimo drgających miraży, było
krystalicznie przejrzyste. Wyglądało na to, że samolot spadał z dużej
wysokości dziobem w dół. Wokół leżały porozrzucane części. Nie sposób
było przeżyć taką katastrofę.
Darcy drżącym głosem przekazała wiadomość. Ze łzami w oczach
krążyła w powietrzu, dopóki nie dojrzała helikoptera, który niczym ogromny
owad obniżał lot, zmierzając na miejsce katastrofy. Nie mogła sobie
wyobrazić, co czuli Troy i Leah, patrząc na rozbiły samolot, pod którego
szczątkami znajdowało się ciało ich ojca.
Wkrótce wiadomość o tragedii rozeszła się po całym buszu. W
społeczności, gdzie korzystanie z awionetek by- ło na porządku dziennym,
wszyscy byli głęboko wstrząśnięci.
Wiadomość o tragicznej śmierci ojca Troya zastała Casey, w Sydney, w
biurze Glenna Gardinera, z widokiem na wspaniały Sydney Harbour Bridge.
pona
sc
an
da
lous
Glenn odradzał Casey udział w pogrzebie.
- Nie możesz nagle wyjechać i tak po prostu przekreślić wszystkich
planów - argumentował.
- Przykro mi - pozostała niewzruszona - ale Troy Connellan jest moim
serdecznym przyjacielem.
- Przyjacielem? Myślałem, że to coś poważniejszego - z wyraźnym
rozczarowaniem stwierdził Glenn.
- Romanse przeszkadzają w karierze. Ale nie chcę w tej chwili o tym
rozmawiać. Uroczystości żałobne odbędą się pojutrze.
Glenn westchnął.
- Rozumiem, ale to skomplikuje nasze sprawy, wszystko się opóźni...
Słuchaj, przecież Paddy też wybiera się na pogrzeb. Mógłby wystąpić w
twoim imieniu.
- Muszę pojechać osobiście. To dla mnie ważne - obstawała przy
swoim Casey.
Glenn westchnął ponownie.
- Zorganizowanie niektórych spotkań wymagało tygodni. Cóż, takie
jest życie. Uważaj na siebie, Casey. Nawiasem mówiąc, samolot nie należy do
moich ulubionych środków transportu.
Nazajutrz po pogrzebie Henry Rutherford, reprezentujący firmę
Richards, Rutherford & Vine, siedział za biurkiem Clifforda Connellana i
przeglądał papiery. Leah nie czuła się dobrze. Poprzedniego dnia topiła
smutek w alkoholu i mocno przesadziła. Jej fatalny stan pogarszała obawa, że
ojciec spełnił swoje groźby i wydziedziczył Troya. Wcale tego nie chciała. W
najgorszym razie, jeśli Vulcan Plains przypadł jej w udziale, zrzeknie się go
natychmiast na rzecz Troya. Niepokoiła się jedynie, czy brat nie okaże się
pona
sc
an
da
lous
zbyt dumny, żeby przyjąć to, co mu się prawowicie należy. To byłoby do
niego podobne.
Skąd w ogóle wziął się ten konflikt? Z pewnością nie z winy Troya.
Nigdy nie zdobyła się na odwagę, żeby zapytać ojca wprost, o co w tym
wszystkim chodzi. Przeciwnie, cały czas starała się mu przypodobać. Teraz
było jej wstyd. Nadszedł czas, by zmieniła swoje życie. Musi wreszcie zając
się czymś pożytecznym, chociaż nie wiedziała, w jakim kierunku pójść.
Ojciec spełniał każde jej życzenie, a ona nie znała umiaru. Tak dalej być nie
może, postanowiła.
- Najprościej mówiąc - Henry Rutherford spojrzał na nich znad
okularów - ojciec podzielił majątek równo pomiędzy was oboje. Troyowi
zapisał Vulcan Plains i pozostałe farmy wraz z kapitałem obrotowym
koniecznym do ich funkcjonowania. Leah przypadło w udziale mieszkanie w
Sydney i rezydencja na wybrzeżu Gold Coast, która obecnie znacznie zyskała
na wartości. Inwestycje kapitałowe zostały podzielone na dwa równe
fundusze powiernicze. Ja i mój partner, Raoul Vine, występujemy w roli
powierników. Przekonacie się, że generują one pokaźny dochód. Leah,
połowę swoich dochodów otrzymasz w gotówce, a druga połowa będzie
reinwestowana. Po potrąceniu podatków zostanie ci około dwustu tysięcy
dolarów rocznie. To wystarczy na wygodne życie. Dziedziczysz również całą
biżuterię twojej matki, z wyjątkiem pierścionka zaręczynowego, wysadzanego
szafirami i brylantami, takiegoż naszyjnika i kolczyków, stanowiących pa-
miątki rodzinne Connellanów. Kosztowności te zostały sfotografowane i
zgodnie z życzeniem ojca otrzymuje je Troy jako prezent dla przyszłej żony.
Ponadto są zapisy na rzecz organizacji charytatywnych i prezenty dla
przyjaciół rodziny. - Wręczył im dwa segregatory pełne dokumentów. - Oto
pona
sc
an
da
lous
kopie wszystkich materiałów, jakie udało się nam zebrać na tym etapie.
Matka chrzestna Troya, lady Curtis, która przyjechała na pogrzeb i
zatrzymała się u nich, postanowiła zabrać z sobą do Sydney zrozpaczoną
Leah.
- Zajmę się nią, Troy. Trzeba trochę pokierować twoją siostrą. Cliff,
Panie świeć nad jego duszą, okropnie ją rozpieszczał. Powiedziała mi jednak,
że pragnie zacząć wszystko od nowa. Pomogę jej nauczyć się, że w życiu le-
piej jest dawać, niż brać.
- Ty wiesz najlepiej, co robić - powiedział Troy, dla którego sama jej
obecność była pocieszeniem. - W końcu tata nie zapomniał o mnie.
Mabs wyglądała na zaskoczoną.
- Jak by mógł? Pamiętam jego radość z twoich narodzin. Pamiętam
twarz Elizabeth, przypominającą oblicze Madonny. Byli wtedy tacy
szczęśliwi.
Troy uśmiechnął się z przymusem.
- Wszystko się zmieniło po śmierci mamy.
- Wiem. - Lady Curtis pogładziła czule chrześniaka po ramieniu. -
Cliff stał się zupełnie innym człowiekiem.
- Mabs, powiedz mi szczerze, czy mama miała romans z wujkiem
Robertem? Byłyście jak siostry. - Troy spojrzał jej uważnie w oczy.
Mabs z trudem powstrzymywała łzy.- Wychowywałam się z twoją
matką. Razem chodziłyśmy do szkoły i razem studiowałyśmy. Byłam druhną
na jej ślubie. - Przerwała na chwilę. - Rob był w niej zakochany. Od-
wzajemniała jego uczucia. Doskonale się rozumieli. Musisz jednak pojąć, że
twoja matka nigdy nie opuściłaby ojca, tym bardziej was, dzieci. Jako osoba
wierząca bardzo poważnie traktowała więzy małżeńskie. I mnie wiara
pona
sc
an
da
lous
pomogła przejść przez życie. Gdyby o czymś takim myślała, na pewno by mi
się zwierzyła. Małżeństwo było dla niej świętością. Wierzysz mi? - Spojrzała
mu badawczo w oczy.
- Komu miałbym wierzyć, jak nie tobie? - Uśmiechnął się z trudem.
- A co z Casey?
Tym razem twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech.
- Chciałbym z nią spędzić resztę życia, choć nie wiem, co ona o tym
sądzi. Ma szansę zrobić wielką karierę, a uwiązany do ziemi farmer nie
bardzo nadaje się na męża gwiazdy popu. Nie chciałbym stanąć jej na drodze
do spełnienia marzeń, tym bardziej że Casey nie jest jakąś tam szansonistka
obdarzoną słuchem, niezłym głosem i urodą, lecz prawdziwą osobowością.
Obok talentu ma jeszcze to coś, co mają tylko najwięksi.
- Rozumiem... - powiedziała Mabs po dłuższym namyśle. - To dobrze,
że nie chcesz jej tak po prostu zagarnąć dla siebie i liczysz się z jej
potrzebami, ale pamiętaj, że ona również myśli o tobie. Zostawiła wszystko,
odwołała ważne spotkania, żeby być z tobą w trudnych chwilach. Takie
spontaniczne reakcje najwięcej mówią o ludziach. Poza tym po pogrzebie
rozmawiałam z Casey. Z natury jest dość skryta, ale nawet nie próbowała
ukrywać, jak bardzo zależy jej na tobie.
- Ale może bardziej na karierze. - Wzruszył ramionami. - Już
mówiłem, to nie jest jakiś tam talencik, tylko otrzymała prawdziwy dar od
Boga. Gdy człowiek sobie to uświadamia, zaczyna myśleć inaczej. I ja to
rozumiem.
- To dobrze, Troy, że starasz się zrozumieć Casey. Ona, jak myślę,
rozumie ciebie. Dlatego najgłupiej byś postąpił, gdybyś się poddał. Wyznaj,
co czujesz, nie trzymaj jej w niepewności. Nie rezygnuj z marzeń. Jeśli
pona
sc
an
da
lous
naprawdę się kochacie, znajdziecie dogodne dla was obojga wyjście z
sytuacji. Któraż kobieta nie chciałaby założyć rodziny? Też miałam
kochającego męża, ale Bóg poskąpił nam dzieci, dlatego jesteś dla mnie
prawie jak syn, nie mam nikogo bliższego. Mówi więc do ciebie nie jakaś tam
znajoma, ale osoba, która całym swym sercem życzy ci szczęścia. Posłuchaj
więc mojej rady. Nie pozwól, żeby Casey wyjechała do Sydney, zanim
powiesz jej, co do niej czujesz. Inaczej może na zawsze zniknąć z twojego
życia.
Casey czekała w Murraree. Zależało jej na Troyu. Ofiarowała mu swoje
ciało i otworzyła przed nim duszę. Była u jego boku, kiedy tego najbardziej
potrzebował, a teraz, mimo dwóch ponaglających telefonów od Glenna Gardi-
nera, zwlekała z wyjazdem. Rozumiała go, ale nie mogła się zgodzić, żeby
rządził jej życiem. Kochała muzykę, była częścią jej duszy, bez niej stałaby
się nikim. Bardzo wcześnie to zrozumiała i już jako dziecko marzyła o
wielkiej scenie, ale twarde realia życia nie pozwalały jej wierzyć, że te
pragnienia się spełnią. Samotna i nieszczęśliwa, walczyła o przetrwanie.
Teraz jednak wszystko się zmieniło.
Przede wszystkim zyskała siostry, które ją zaakceptowały, chociaż
brutalnie wkroczyła w ich życie. Darcy wybrała ją na swoją druhnę, Courtney
znalazła wymarzonego mężczyznę. Żyła tymi sprawami, były dla niej bardzo
ważne, lecz jeszcze ważniejsze było to, że poznała Troya i nie wyobrażała
sobie życia bez niego.
Jakie znaczenie ma dla mnie kariera? - zastanawiała się. Miłość do
muzyki i poezji to jedno, a wielkie estrady, płyty i tłumy fanów - to zupełnie
inna sprawa. Tak naprawdę zawsze tworzyła i śpiewała dla siebie, czasami dla
jednej wybranej osoby. Z drugiej jednak strony całe swe życie spędziła w
pona
sc
an
da
lous
biedzie, i teraz, właśnie dzięki muzyce, mogła to odmienić.
Lecz wtedy stałaby się niewolnicą sukcesu. Zaczęłyby się wielkie trasy
koncertowe, długie sesje nagraniowe, budowanie medialnego wizerunku. Nie
ma w tym oczywiście nic złego. To po prostu biznes i albo się w niego
wchodzi z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo nie. Po prostu trzeba
podjąć dojrzałą, przemyślaną decyzję.
Casey wiedziała, że muzyka będzie zawsze z nią, czy raczej w niej. To
była część jej osobowości. Lecz zrozumiała coś jeszcze: kompletnie nie
nadaje się na niewolnicę sukcesu. Kariera nie może stać się treścią jej życia,
bo nie osiągnie w ten sposób szczęścia. Komponowanie, pisanie tekstów, od
czasu do czasu występy czy to dla bliskich osób, czy w jakimś klubie, to jej w
zupełności wystarczy. Nigdy nie zdradzi muzyki, będzie zawsze z nią, ale
prawdziwe życie Casey widziała gdzie indziej. Pragnęła być kochającą,
troskliwą matką. Spełnić się w tym, w czym nie sprawdziła się jej biedna
mama. Chciała wreszcie odzyskać nadzieję.
Co najważniejsze, pragnęła, żeby Troy Connellan był ojcem jej dzieci.
Ufała mu. Wreszcie zaufała jakiemuś mężczyźnie.
Teraz nie mogła się go doczekać.
Kiedy nadjechał, Casey leżała pod maską swojego starego samochodu,
spod którego wystawały tylko stopy w zakurzonych butach.
- Przepraszam, czy to supergwiazdą Casey McGuire? Usłyszał szczęk
narzędzi i kawałków metalu, głośne
przekleństwo, wreszcie jej pełen radości głos:
- Troy, jak dobrze, że jesteś!
Przyglądał się jej z uśmiechem. Nos, czoło i policzki miała pobrudzone
smarem, ubrana była w wyblakłą koszulę i stare dziurawe dżinsy. Burzę
pona
sc
an
da
lous
włosów zakrywała chustka zawiązana wokół głowy. Nawet w takim stroju
wydawała mu się najpiękniejsza na świecie.
- Właśnie odprowadziłem Mabs i Leah. Wracają do Sydney. Tak
będzie lepiej dla mojej siostry. Była bardzo związana z tatą, a Mabs pomoże
jej przetrwać trudne chwile.
- A jak ty się czujesz? - Zauważyła, że zmizerniał na twarzy i
wyostrzyły mu się rysy.
- Znacznie lepiej, kiedy widzę ciebie. Świetne nakrycie głowy.
Nadzwyczaj twarzowe.
- Lepsze niż smar we włosach. - Ściągnęła chustkę, uwalniając
kaskadę loków. - Przyleciałeś helikopterem? Nie bałeś się?
- Wszyscy tu tak podróżują, Casey, tego nie da się uniknąć.
- Tak, oczywiście. Czy już coś wiadomo?
- Jeszcze nie ustalono przyczyn katastrofy, choć najbardziej
prawdopodobna wersja głosi, że tato zasłabł za sterem.
- Myślałam, że cieszył się dobrym zdrowiem.
- Na nic się nie skarżył.
- Bardzo współczuję tobie i Leah. Nieważne, że byliście skłóceni.
Straciłeś ojca, Troy. Wiem, jak to boli.
- Kiedy szykowałem się do konfrontacji z nim, on odchodził z tego
świata.
- Nie obwiniaj się. Pogódź się z rzeczywistością. Kochałeś tatę, choć
nie rozumieliście się.
- Wszystko, co mówisz, brzmi kojąco. Wiesz, że zapisał mi Vulcan
Plains?
- To dobra wiadomość. - Westchnęła z ulgą. Troy nie straci swego
pona
sc
an
da
lous
miejsca na ziemi.
- Nie wywarłam na nim dobrego wrażenia, ale wydał mi się uczciwym
człowiekiem.
- Casey... - Spojrzał na nią z powagą. - Pojedziesz ze mną do Vulcan
Plains? To pewnie nasze ostatnie spotkanie przed twoim wyjazdem. Kiedy
musisz wracać do Sydney?
- Już dawno tam powinnam być, Glenn cały czas nalega, jednak pojadę
z tobą do Vulcan Plains. Wyglądasz mizernie, jakbyś cierpiał na bezsenność.
Może uda mi się utulić cię do snu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy Troy rozmawiał z Courtney i Darcy, Casey brała prysznic i myła
włosy. Wielką radością napawał ją fakt, że w trudnych chwilach Troy
potrzebował jej. Szybko wrzuciła na siebie nowy niebieski top bez rękawów z
czarnym ozdobnym suwakiem na boku i czarne, przecierane dżinsy.
Wysuszone ręcznikiem włosy tworzyły masę opadających luźno loków.
Przyczesała je, spakowała podręczną torbę i zeszła na dół.
- Gotowa? - spytała Darcy z uśmiechem.
- Tak - rozpromieniła się Casey, lecz zaraz dodała przepraszająco: -
Wieczorem pewnie zadzwoni Glenn. Z każdym dniem staje się coraz bardziej
na mnie zły.
- Nie martw się. Ja to załatwię - uspokoiła ją Courtney.
- Odwiozę Casey jutro, jak obiecałem - powiedział Troy, wstając. -
pona
sc
an
da
lous
Musimy już iść. Chciałbym dotrzeć do Vulcan Plains przed zapadnięciem
zmroku.
- Uważajcie na siebie - rzuciła na pożegnanie Darcy.
- Myślę, że Troy stara się znaleźć w sobie dość siły, żeby się z nią
pożegnać - zwierzyła się Courtney siostrze, gdy zostały same.
- Sądzę, że Casey wcale tego nie chce. Jest skryta, ale i tak wiemy, że
się w nim zakochała.- Ma trudny wybór, kariera albo rodzina.
- Wiele kobiet próbuje połączyć karierę z posiadaniem domu i dzieci,
niektórym nawet to się udaje. Ale wiesz, nigdy nie zrezygnowałabym z
Adama dla pracy zawodowej, za bardzo go kocham. Dobrze, że wejdzie do
rodziny. Potrzebujemy go w Murraree. - Uśmiechnęła się. - Ale myślę, że
nie powinnyśmy martwić się o Casey i Troya. Są silni i mądrzy, na pewno
znajdą jakieś rozwiązanie.
Kiedy dotarli na farmę, powoli zapadał zmrok.
Casey po raz drugi odwiedzała dom w Vulcan Plains. Pierwszy raz była
tu po pogrzebie Clifforda Connellana wraz z wieloma żałobnikami.
Nienawidziła pogrzebów, bo przypominały jej dzień, w którym
chowano jej matkę, jednak kiedy chowano ojca Troya, czuła się inaczej, bo
wszyscy, którzy przybyli, by pożegnać zmarłego, żywili do niego autentyczny
szacunek i dali temu liczne wyrazy. Ponura ceremonia zamieniła się więc w
pełną powagi i nostalgicznego smutku uroczystość, podczas której
dziękowano Cliffordowi Connellanowi za lata, które pracowicie i uczciwie
spędził na ziemi. Było w tym coś bardzo ludzkiego i wzniosłego zarazem, i
tak to odebrała Casey.
Lady Curtis, chrzestna matka Troya, którą pieszczotliwie nazywał
Mabs, była dla niej prawdziwą podporą. Długo rozmawiały. Casey miała
pona
sc
an
da
lous
wrażenie, że lady Curtis troszczy się o nią równie mocno jak o Troya i Leah.
Była najlepszą przyjaciółką ich matki, ale to nie tłumaczy uwagi, jaką
poświęciła Casey. Była jej za to bardzo wdzięczna.
Kiedy znaleźli się w środku, Troy objął ją i przytulił twarz do jej
policzka.
- Zrobię drinka. Zjeść możemy później.
- Dzięki. Nie masz nic przeciwko, że rozejrzę się dokoła? - spytała
Casey.
W pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć, żeby czuła się jak u siebie
w domu, ale obawiał się, że może uznać to za próbę wywierania nacisku.
- Nie jest tu tak wytwornie jak w Murraree, ale mnie się podoba. To
dom, który stworzyła moja matka.
- Pewnie masz jej zdjęcia. Bardzo chciałabym je obejrzeć, pozwolisz?
Troy wyraźnie się rozluźnił.
- Zaraz je przyniosę. Tata schował zdjęcia do szuflady, ale ja i Leah
często tam zaglądaliśmy.
To przykre, pomyślała Casey, zdjęcia bliskiej osoby zamknięte pod
kluczem. Nie chciała jednak tego osądzać. Ludzie w szoku reagują bardzo
różnie. Na pewno swoje też robiły podejrzenia o niewierność, choć nie było
żadnych konkretnych dowodów. Mogły być jedynie wytworem fantazji
zazdrosnego męża. Tak czy inaczej, ucierpiała cała rodzina, a szczególnie
dzieci, których młode lata przeminęły pod tak strasznym piętnem.
Moje dzieci będą szczęśliwe, choćby nie wiem, co się zdarzyło,
postanowiła. Problemy dorosłych nie mogą odbierać im radości życia.
Weszła do ogromnego salonu i rozejrzała się wokoło. Bogaci hodowcy
bydła budowali sobie prawdziwe zamki. To domostwo, w przeciwieństwie do
pona
sc
an
da
lous
Murraree, było jednopiętrowe, ale również posiadało przestronne werandy.
To, co Troy określił jako skromne mieszkanie, Casey wydawało się
wytwornym wnętrzem. Ogromne, jakieś pięć razy większe od przeciętnego
domu. W zwykłych domach nie wisiały też cenne obrazy i wspaniałe
żyrandole, nie było eleganckich mebli. Co wcale nie znaczy, że mieszkańcy
okazałych rezydencji posiadali patent na szczęście. Wszystko sprowadza się
do prawdziwej miłości, pomyślała.
Troy przyniósł dwa oprawione w skórę albumy i zdjęcie portretowe w
srebrnej ramce, które wręczył Casey.
- Moja matka. - Jego oczy nabrały szczególnego blasku. - Elizabeth,
chciałem przedstawić ci Casey - powiedział, jakby dokonywał oficjalnej
prezentacji.
Casey wzięła głęboki oddech i spojrzała na uśmiechniętą twarz.
- Jaka piękna! - zawołała ze szczerym zachwytem. Nawet czarno- biała
fotografia oddawała w pełni jej urodę. Błyszczące oczy, falujące włosy,
regularne rysy, kształtne usta i ujmujący uśmiech. - Jesteś do niej bardzo
podobny. - Delikatnie przetarła szkło. - Oczywiście w męskiej wersji.
- Mam znacznie więcej zdjęć, ale nie chciałbym cię zanudzić.
- Jestem ciekawa, jak wyglądaliście.
- Powiedz, jak będziesz miała dosyć. Wszyscy mówili, że byłem
ślicznym dzieckiem. - Uśmiechnął się z lekką ironią.
- Będą słodkie obrazki nagiego bobasa leżącego na brzuszku i
fikającego nóżkami?
- Mam nadzieję, że nie. Jednak chętnie obejrzałbym twoje zdjęcia w
tym stylu.
- W sierocińcu nie było kamery i szczęśliwych chwil do uwiecznienia.
pona
sc
an
da
lous
- Mam wrażenie, że nieustannie wygrywasz na swoją korzyść pobyt w
domu dziecka.
- Bo tak jest. Po co w ogóle o tym wspomniałem, wyrzucał sobie Troy,
widząc, jak nagle zmieniła się jej twarz.
- Spójrz - próbował odwrócić jej uwagę. - Dosiadam mojego
pierwszego kucyka. Miałem wtedy trzy, najwyżej cztery lata. Może powiesz,
że nie byłem rozbrajający?
- Chciałabym mieć takie dziecko - bez namysłu powiedziała Casey.
Poczuł gorąco i uderzenie adrenaliny.
- Więc musimy pomyśleć o stałym związku.
- Może romans? - spytała bezbarwnym tonem.
- W żadnym wypadku. Romanse szybko się kończą. Mówię o
prawdziwym związku.
- Aha... Ja również. Wyglądacie tu na szczęśliwych - powiedziała,
patrząc na rodzinną fotkę ze wspaniałym ogrodem w tle. Mama, tata i dwoje
cudownych dzieci. Pełna sielanka. Co się stało później?
- Wtedy byliśmy szczęśliwi - powiedział Troy z żalem.
- Twój ojciec mógł się mylić.
- Mabs też tak mówi.
- Więc uwierz jej, skoro ja nie potrafię cię przekonać.
- Kto ci to powiedział. Wsłuchuję się w każde twoje słowo. Spójrz, to
ja z tatą na wielbłądzie. Prawie nie widać twarzy pod białym kaskiem. W
buszu żyły setki tysięcy wielbłądów, dzięki Afgańczykom, którzy je sprowa-
dzili w połowie dziewiętnastego wieku. Mają tu najlepsze na świecie warunki
do życia, czyste środowisko, pustynia. Szybko się rozmnażają i stały się
poważnym problemem. Obecnie zdziczałe, walczą z innymi zwierzętami o
pona
sc
an
da
lous
pożywienie. W okresie rui bywają niebezpieczne.
- Umiesz jeździć na wielbłądzie? - spytała, przewracając kartki.-
Oczywiście, nawet wygrywałem wyścigi. Jest to uwiecznione na zdjęciach.
Może tego nie widać, ale wielbłądy to inteligentne zwierzęta.
- Mnie wydają się śmieszne, chociaż widziałam je tylko na zdjęciach i
w telewizji.
- W Vulcan Plains jest ich ponad tysiąc. Zdziczałe samce stwarzają
problemy. Żywią się prawie wszystkim, a busz dobrze im służy. Jednak
znacznie gorsze są dzikie koty. Atakują ptaki, zostawiając jedynie garstkę
bajecznie kolorowych piór. Wszyscy tu ich nienawidzą.
- A psy dingo? Widziałam je w Murraree. Wyglądają na sympatyczne
zwierzęta.
- Szczególnie ich młode są pełne uroku. Złote, puchate kulki. Dingo nie
stwarzają problemów, pod warunkiem że kontroluje się ich liczbę. Wiesz, że
one nie szczekają, tylko skowyczą? W ten sposób przywołują samice i
potomstwo. Nie masz jeszcze dość?
- Nie.
Casey właśnie otwierała drugi album. Przez to wspólne oglądanie zdjęć
stawała mu się jeszcze bliższa.
W tym albumie prawie nie było fotografii Leah, widocznie pochodził z
okresu, w którym przeprowadziła się do miasta. Brak też było matki Troya,
natomiast z wielu zdjęć spoglądała na nią szeroko uśmiechnięta twarz Troya
w towarzystwie Curta Berengera i jeszcze jednego kolegi, którego nie znała.
Widok cessny, na tle której Troy pozował do zdjęć z ojcem, wywoływał
smutek.
- Tata ponad trzydzieści lat latał bez żadnego wypadku, ja też nie
pona
sc
an
da
lous
miałem takich problemów. Staram się wyobrazić sobie jego ostatnie chwile.
Położyła mu rękę na dłoni.
- Podobno przed śmiercią w przyspieszonym tempie przesuwa się przed
oczami całe życie. Więc widział wtedy ciebie, Leah i waszą matkę.
- Myślę, że nigdy nie przestał jej kochać - pod szorstkim głosem starał
się ukryć emocje - chociaż często mawiał, że miłość to słabość, szczególnie u
mężczyzny.
- Nie mógł pogodzić się z jej stratą. Nie wiem jak ty, ale ja wierzę w
życie wieczne. Zdołałam zaakceptować śmierć matki, bo jestem przekonana,
że jeszcze ją zobaczę. Pomyśl, że twoi rodzice już są razem w lepszym
świecie, gdzie wiecznie świeci słońce.
- Pięknie to ujęłaś. - Ucałował jej dłoń.
Jedli na werandzie. Nad nimi rozpościerało się niebo usłane gwiazdami
niczym brylanty wyeksponowane na ciemnym aksamicie.
Casey zauważyła, że Troy trochę się odprężył. Cały czas dręczyło go
poczucie winy i smutek. Przecież po powrocie ojca zamierzał przeprowadzić
z nim stanowczą rozmowę. Los sprawił, że do niej nie doszło.
Casey przygotowała befsztyki w pieprzu z zieloną sałatą. Troy tak
szybko opróżnił talerz, że albo musiało mu bardzo smakować, albo od kilku
dni nie mógł nic przełknąć. Na deser podała brzoskwinie i lody waniliowe.
Chociaż nie umiała tak świetnie gotować jak Courtney, oboje zjedli ze
smakiem.
Na koniec Troy zaparzył aromatyczną kawę, którą wypili na tarasie. Od
pustyni wiał przyjemny wiatr, bawiąc się włosami Casey. Uwielbiała słodko-
gorzkie zapachy, jakie nocą unosiły się w powietrzu.
- Było pyszne, dziękuję - powiedział Troy. Przyćmione światło,
pona
sc
an
da
lous
dochodzące z zewnątrz, oświetlało jej włosy, które mieniły się wieloma
odcieniami złota i miedzi. Oczy lśniły jak drogie kamienie, a usta układały się
w żartobliwy uśmiech.
- Po prostu byłeś głodny. Beznadziejnie gotuję.
- Gadanie... Befsztyk był doskonały, sałata tak samo.
- Zrobiłam tajski sos.
- Jak posprzątamy po obiedzie, będę miał do ciebie jeszcze jedną
prośbę. - Z uwagą obserwował nagłą zmianę wyrazu jej twarzy.
- Nie myślałam o seksie. - Zaczerwieniła się.
- Za to ja, odkąd tylko ciebie poznałem, wciąż o nim myślę. Jednak tym
razem chciałem cię prosić, żebyś dla mnie zaśpiewała.
- Naprawdę chcesz? - Czuła drżenie jego głosu.
- Kocham wsłuchiwać się w ciebie, jak mówisz i jak śpiewasz. Dociera
prosto tu. - Dotknął ręką tego szczególnego miejsca na piersi.
- Potrzebujesz ukojenia, Troy.
Ostatnie dni były koszmarne. Teraz zdarzył się cud, byli sami we dwoje.
Posprzątali ze stołu i przeszli do salonu. Troy przyniósł porzuconą
gitarę Leah i wyciągnął się na kanapie, natomiast Casey w fotelu
wyściełanym brokatem stroiła instrument. Była to gitara bardzo wysokiej
jakości, ale Leah nie miała ani talentu, ani ochoty do gry.
- Przygotuj się na nową piosenkę. - Wciąż patrząc na niego, uderzyła
w struny.
Znalazłam miłość
Trudno przyzwyczaić się do czułości
Bo nigdy jej nie zaznałam
Ale pojawiłeś się Ty
pona
sc
an
da
lous
Przyszedłeś z innego świata
Sprawiłeś, że Cię pokochałam
Nie jestem już sama
Sprawiłeś, że rozkwitł mój świat
Jesteś przy mnie zawsze
Jesteś częścią mnie
Myślałam, że szczęście o mnie nie dba
Sprawiłeś, że poznałam jego blask
Być w Twoich ramionach, to jak wracać do domu
To Ciebie szukałam
To za Tobą tęskniłam
Tylko przy Tobie życie ma sens.
Ostatnie słowa raczej wymówiła, niż zaśpiewała.
- Co o tym myślisz? Muszę jeszcze doszlifować. To surowa wersja.
Był tak wzruszony, że przez chwilę nie mógł z siebie wydusić słowa.
Gdzie jest napisane, że mężczyznom nie wolno płakać?
- Casey, podejdź do mnie. - Wyciągnął ręce i przytulił ją do siebie, a
ona oparła mu głowę na ramieniu. - Przepiękne. Czy to o nas? - W jego tonie
słychać było błaganie o potwierdzenie.
- Zmartwiłbyś się, gdyby to było wyznanie miłości?
- Miałbym się zmartwić? Jestem tak wzruszony, że nie mogę wyrazić
mojego szczęścia.
- Obawiasz się, że nam się nie uda? - patrzyła mu z uwagą w oczy.
- Możesz odejść, jak będziesz miała dosyć. - Na samą myśl o tym
zamarło w nim serce. - Nie chcę cię zamknąć w klatce. Nie można
zmarnować takiego talentu. - Gdy milczała, dodał: - Cokolwiek się zdarzy,
pona
sc
an
da
lous
Casey, nie zapomnę nigdy o tym, co było między nami.
- Mógłbyś mnie mieć, a jednocześnie sugerujesz, że mogę odejść. -
Poczuła się, jakby ktoś uchylił przed nią drzwi i natychmiast je zatrzasnął.
Wybuchnął śmiechem.
- To ostatnia rzecz, jakiej bym chciał. Jak możesz wątpić? Marzę,
żebyś na zawsze pozostała przy mnie.
- A jednak się wahasz! - rzuciła z gniewem. Zbyt wiele razy została
odrzucona.
- Uspokój się. - Gładził ją po plecach. - Nie pozwalasz mi zapomnieć
o swoim ognistym temperamencie. Chciałem tylko powiedzieć, że nie wiem,
czy ci wystarczy to, co mam do zaoferowania. Nie przeżyłbym, gdybyśmy się
pobrali, a później Odeszłabyś ode mnie.
- Boisz się, że cię zranię?
- Boję się pustki i samotności. A ty? Twarz Casey złagodniała.
- Przykro mi, Troy, ale musimy wyrzucić to z siebie, a mnie ponoszą
emocje. Obawiasz się, że kariera będzie dla mnie ważniejsza niż ty?
- Tak. Muzyka jest częścią ciebie.
- To prawda, ale mówisz o występach i wyjazdach w trasę.
- Wiem, że Gardiner tak widzi twoją przyszłość. Jaką mogę mieć
nadzieję, że zostaniesz ze mną na farmie?
- Możesz sprawić, że będę w ciąży. - Ledwie kontrolowała wzruszenie.
- Zaplanowałam co najmniej czwórkę dzieci. Czworo tłuściutkich, golutkich,
słodkich bobasków, które fikają nóżkami. - Roześmiała się radośnie. - A ty
będziesz im pstrykał zdjęcie za zdjęciem.
- Bądź poważna. - Bawił się pasmem jej włosów.
- Nie pragniesz dzieci?
pona
sc
an
da
lous
- Mówiłaś serio? - Oczy mu rozbłysły. - Możemy zacząć choćby dziś,
jeśli tak ci się spieszy... mnie zresztą też.
- Wreszcie się roześmiał. - Pragnę dzieci prawie tak jak ciebie.
- Muszę zostać matką, postanowiłam też, że ty będziesz ojcem moich...
naszych dzieci. Chyba że nie poradzisz sobie z silną i doświadczoną kobietą,
która nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. - Zerknęła na niego. - Zastanów
się, Troyu Connellanie, bo stajesz przed największym wyzwaniem swego
życia.
- Och, Casey McGuire, nawet nie wiesz, z jaką radością cię ujarzmię.
- Wprost wyśmienicie, bo marzę tylko o tym, żeby się z tobą kochać.
Mimo że próbowali żartować, to wzajemne wyznanie bezgranicznej
miłości podszyte było smutkiem. Zbyt wiele przeżyli, dlatego smutek zalegał
w ich duszach.
W miłości trzeba się otworzyć na wszystko, pomyślał Troy, nawet na
ból.
Casey otarła łzy.
- Twój tata zginął, a życie toczy się dalej.
- Tak już jest.
- Nie lubił mnie - powiedziała z żalem.
- Nazwał cię cudowną istotą.
- Co ty mówisz? Patrzył na mnie z tak wielką dezaprobatą. ..
- Po prostu taki już był. Nie potrafił powiedzieć nic miłego. Krył to w
sobie. - Wstał i pociągnął ją za sobą. - Czekałem na ciebie przez całe życie.
Jesteś dla mnie światełkiem w końcu tunelu.
- Jestem przy tobie, Troy, i zostanę do rana. Obudzimy się obok siebie,
to będzie cudowne. Zastanów się, co ci chciałam przekazać w piosence.
pona
sc
an
da
lous
Kocham cię i chcę z tobą spędzić życie.
Ogarnęła go euforia.
- Nic się nie liczy poza naszą miłością? Och, cudownie, Casey... Ale
musisz być całkowicie pewna, że naprawdę tego pragniesz.
- Jesteś moim przeznaczeniem.
- Naprawdę?
- Nigdy nie kłamię, Troy - powiedziała z wielką powagą. - Jeśli
chodzi o robienie kariery, nie zależy mi na sławie, lecz nic mnie nie
powstrzyma od komponowania i pisania tekstów.
- To dobrze, Casey. - Czy jednak to jej wystarczy? Dostrzegła jego
niepokój.
- Glenn ma wobec mnie wielkie plany, ale przemyślałam wszystko.
Nigdy nie zgodziłabym się na wielką medialną karierę, Troy. Gdybym nie
spotkała ciebie, byłabym jak dziki wolny ptak, który przelatuje z miejsca na
miejsce i śpiewa tu i tam o swoich smutkach i buncie przeciwko
niesprawiedliwemu światu. Lecz poznałam ciebie i wszystko się zmieniło,
ptak znalazł swoje gniazdo, już nie jest smutny i zbuntowany. Lecz masz
rację, muzyka jest częścią mojej duszy i pragnę dzielić się nią ze wszystkimi.
Wszystko się cudownie układa. Zdobyłam kontakty w branży, nie jestem już
samotnym ptakiem, który pojawia się w różnych klubach i znika.
Uporządkuję to wszystko. Kariera nie będzie w niczym mi przeszkadzać, bo
inaczej ją poprowadzę, niż wymyślił to sobie Glenn. Będę komponować,
pisać teksty i nagrywać płyty. Jeśli pozwolisz...
- Już pozwoliłem! - krzyknął z entuzjazmem.
- Tak w ciemno? - Roześmiała się. - Otóż można by tu urządzić studio
nagraniowe, nie musiałabym wtedy za każdym razem wyjeżdżać do Sydney.
pona
sc
an
da
lous
- Oczywiście, Casey.
- Od czasu do czasu chciałabym też wystąpić na scenie. Jeśli akurat nie
będzie to możliwe, to i tak nic się nie stanie, bo mam ciebie.
Nagle się zasępił.
- Jestem twoim mężczyzną, ale nie możesz wszystkiego dla mnie
rzucić. Podpisałaś kontrakt, a to zobowiązuje.
- Adam go zweryfikował na moją korzyść. Nie zaprzedałam swojej
duszy.
Troy nie posiadał się z radości. Który to święty w niebiesiech sprawił,
że tak to wszystko się ułożyło? Postanowił kuć żelazo, póki gorące.
- Więc im prędzej się pobierzemy, tym lepiej. - Pragnął, żeby Casey
nosiła biżuterię jego matki, wysadzaną szafirami w kolorze jej oczu. Ojciec
musiał się tego domyślać.
Do tej pory Casey nie zwracała większej uwagi na te wszystkie
błyskotki. Jej matka nie nosiła pierścionka zaręczynowego ani obrączki.
Okrutny los ją tego pozbawił.
Jak w transie Casey pozwoliła, żeby Troy zaniósł ją do sypialni i
położył na łóżku. Obezwładniała ją namiętność malująca się na jego twarzy.
Nigdy nie była bardziej świadoma swojej kobiecości. Każdy nerw jej
ciała mówił, że jest kochana. Jedynym jej pragnieniem było, żeby na zawsze
pozostać przy nim. Była w pełni świadoma swego celu. Nigdy dotąd nie spot-
kała tak wrażliwego, uczciwego i przystojnego mężczyzny. I właśnie on
należał do niej!
Troy! Jego złote spojrzenie, pełne pożądania, było skierowane na nią.
Jakie to wspaniałe. W całkowitym milczeniu zaczął ją rozbierać. Na jej
twarzy malowała się wielka radość i pełne niecierpliwości oczekiwanie.
pona
sc
an
da
lous
Uniosła się, a on złożył pocałunek na jej wargach.
Oboje wiedzieli, że ta noc była wyjątkowa, że zapamiętają ją na zawsze.
Casey osiągnęła pełnię szczęścia. Postanowiła nie wypuszczać go z rąk.
EPILOG
Murraree
Wyjątkowy ślub Darcy McIvor i Curta Berengera
Tego dnia panna młoda, rozświetlona wewnętrznym blaskiem,
wyglądała wprost zjawiskowo.
Jej oczy promieniały miłością. Radość udzielała się rodzinie i licznym
gościom. Prosta elegancja atłasowej sukni ślubnej podkreślała urodę Darcy i
jej królewską postawę.
Towarzyszyły jej cztery druhny, siostry Courtney i Casey oraz dwie
przyjaciółki z dzieciństwa, Fiona Kinsella i Lisa Sanders. Wszystkie ubrane
były w atłas. Podczas gdy suknia panny młodej skrojona była wysoko pod
szyję i miała wąskie rękawy, druhny prezentowały dopasowane kreacje z
trenami, utrzymane w wysmakowanych barwach różu i fioletu. Do tego
sznury cennych pereł, które dostały od pana młodego i miały zachować na
zawsze.
Okres suszy dobiegł końca. Tropikalną północ tygodniami nawiedzały
ulewne deszcze. Korytami wysuszonych rzek i strumieni spływały potoki
wody. Odległe o tysiące kilometrów płaskie tereny Channel Country, po-
pona
sc
an
da
lous
przecinane plątaniną szlaków wodnych, stały się zbiornikiem życiodajnych
deszczów. Wraz z cofającą się wodą bujnie wyrastała roślinność stanowiąca
pożywienie dla bydła, dzikich zwierząt i skrzydlatych zastępów ptaków
wodnych, które upodobały sobie bagienne brzegi.
Spalona na popiół ziemia z dnia na dzień zamieniła się w ukwiecony
dywan, mieniący się bielą, złotem, różem i purpurą. Nad płożącą się nisko
przy ziemi pustynną roślinnością górowały polne kwiaty porastające wzgórza.
Kołysząc się z podmuchami wiatru, przesycały powietrze swoim zapachem.
W Murraree wszyscy z nadzieją wypatrywali deszczu, a najbardziej
panna młoda.
Darcy pragnęła, aby w dniu jej ślubu rozkwitło polne kwiecie. To byłby
szczęśliwy znak, a poza tym Courtney i Casey ujrzałyby ten przepiękny, choć
szybko przemijający cud natury. Darcy wydawało się, że to wszystko dzieje
się w bajce. Już wkrótce również jej siostry dostąpią wielkiego szczęścia,
jakie daje małżeństwo z ukochanym mężczyzną.
Courtney z dumą nosiła pierścionek zaręczynowy, który dostała od
Adama. Na palcu Casey lśnił pierścionek od Troya. Obie zaplanowały już
daty ślubu. Courtney wychodzi za mąż pierwsza, zaraz po niej - Casey.
Przyjęcie odbywało się na powietrzu. Darcy McIvor-Berenger
wkraczała w nowe życie. Nie obyło się bez przemówień. Niektóre
wywoływały uśmiech na twarzy, inne - łzy. Szczególnie smutno zrobiło się,
kiedy nadszedł czas pożegnania państwa młodych. Miesiąc miodowy został
zaplanowany na sześć tygodni, z czego dwa mieli spędzić w oddalonym od
świata prawdziwym raju, jakim była wyspa Great Barrier Reef. Na kolejne
cztery tygodnie lecieli do Paryża, najbardziej romantycznego miasta na ziemi.
Miasta zakochanych.
pona
sc
an
da
lous
Wiązankę złapała Casey. Nie mogła w pełni docenić kunsztu
kompozycji kwiatowej, ponieważ jej szafirowe oczy zamglone były łzami.
- Wiesz, co to znaczy? - szepnął jej do ucha Troy.
- Że jestem najwyższą druhną.
I najpiękniejszą, dodał w myślach, przytulając ją mocniej do siebie. Na
chwilę jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Adama. Wymienili uśmiechy.
Courtney w różowej sukni przypominała kruchą figurkę z porcelany.
Stała obok Adama, sięgając mu zaledwie do piersi. W oczach pełnych łez
zagościł uśmiech, bo Adam powiedział coś wesołego. Dwie pozostałe druhny
rozmawiały z gośćmi. Po chwili wszystkie serdecznie uścisnęły Darcy.
Pozostali machali na pożegnanie odjeżdżającej samochodem młodej parze,
która udawała się na miejscowe lądowisko, skąd samolot Curta miał ich
zabrać do Brisbane.
Marian, w żółtej jedwabnej sukni i wyjątkowo twarzowym kapeluszu,
doskonale prezentowała się jako przepełniona dumą matka panny młodej.
Stała nieco z boku w towarzystwie drugiego męża, Petera, z którym po
długich latach cierpień wreszcie zaznała spokoju i radości.
Widzisz, Jock, co cię ominęło? Trzy wspaniałe córki, Darcy, Courtney i
Casey. Darcy zmusiłeś, żeby została z tobą, z dala od innych ludzi. Courtney
pozwoliłeś odejść ze mną, żoną, którą zdradziłeś i poniżyłeś. Casey, owoc
zakazanej miłości, której matka tragicznie zmarła, długie lata spędziła w
sierocińcu, a potem samotnie błąkała się po świecie. Lecz się odnalazły, Jock.
Łączy ich przyjaźń, miłość i zaufanie, uczucia, których nie znałeś.
I ta więź jest nierozerwalna.
To silne, mądre, wspaniałe kobiety, prawdziwe kobiety z rodu
McIvorów. Lecz nie są podobne do ciebie. Mają gorące, uczciwe serca, czego
pona
sc
an
da
lous
tobie brakowało.
Dlatego będą szczęśliwe. Wierzę w to głęboko, Jock.
pona
sc
an
da
lous