Tłumaczenie:
Tłumaczyły Martinaza i adijka, betowały bacha383 i Ma_cul
Prosimy o chomikowanie pliku, a nie przywłaszczanie go sobie
Przeczytałeś/łaś? Podziel się wrażeniami w komentarzu :)
tam zawsze znajdziesz najświeższe informacje o trwających i planowanych
tłumaczeniach
nasz inny chomik zajmujący się tłumaczeniem dzieł Cassandry Clare
Zapraszam na moje nowe nowe tłumaczenie ;)
Aby przetrwać w zrujnowanym świecie, musi wstąpić w objęcia ciemności.
Allison Sekemoto próbuje przetrwać w Fringe, w ostatnim, otoczonym murem
zewnętrznym kręgu. W ciągu dnia, ona i jej grupa starają się odnaleźć jakieś
pożywienie. W nocy, któreś z nich może zostać pożarte. Czasami, jedynym co trzyma
Allie przy życiu jest nienawiść do nich – wampirów, którzy traktują ludzi, jak bydło
przeznaczone na rzeź. Aż do pewnej nocy, gdy Allie umiera i staje się jedną z nich,
potworem.
Zmuszona do opuszczenia miasta, dziewczyna musi uciec od ludzi i dołączyć
do grupy obszarpanych pielgrzymów poszukujących mitycznego miejsca, gdzie
może znajdować się lekarstwo na chorobę, która zdziesiątkowała większość ludzkiej
populacji i stworzyła zarażonych, żadne krwi istoty, które zagrażają zarówno
ludziom, jak i wampirom. Wkrótce Allie będzie musiała zdecydować za co i za kogo
warto umrzeć ponownie.
Wkrocz do wykreowanego przez Julię Kagawę mrocznego i pokręconego
świata i rozpocznij niezapomnianą podróż.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
1
1
- Obudź się, Leger.
- Dzień wolny- mruknąłem, naciągając koc na głowę.
– Nikt nie ma dziś wolnego. Wstań, to wszystko ci wyjaśnię.
Westchnąłem. Zazwyczaj jestem podekscytowany samą myślą o
wzięciu się do pracy. Rutyna, dyscyplina, poczucie dobrze wykonanego
zadnia na koniec dnia: to bardzo mi się podobało. Jednak dziś, to
zupełnie inna historia .
Ostatniej nocy odbyła się impreza halloweenowa, która była moją
ostatnią szansą. Gdy America i ja tańczyliśmy po raz ostatni, i kiedy
wspomniała o dystansie Maxona, miałem okazję przypomnieć jej o
tym, kim byliśmy dawniej... i poczułem to. To, co związało nas razem
nadal tu było. Być może nadgryzione przez Selekcję, ale wciąż trwało.
- Powiedz mi, że będziesz na mnie zaczekasz, Mer - poprosiłem .
Nic nie odpowiedziała, ale nie straciłem nadziei. Nie, dopóki on
się nie pojawił i podszedł do niej roztaczając urok i bogactwo i władzę.
To było to. Przegrałem.
Cokolwiek Maxon szepnął do niej na parkiecie, musiało wymieść
wszelkie zmartwienia z jej głowy. Przytulała się do niego, piosenka po
piosence, patrząc mu w oczy, jak zwykła patrzeć w moje. Więc może
wypiłem trochę za dużo alkoholu, kiedy to oglądałem. Możliwe, że
wazon w foyer potłukł się, bo nim rzuciłem. I może dusiłem moje
krzyki poprzez gryzienie poduszki, tak by Avery mnie nie słyszał.
Co jeśli poranne słowa Avery'ego miały być jakąś wskazówką, że
istniała szansa, że Maxon oświadczył się późno w nocy, a my wszyscy
mamy stawić się na oficjalne ogłoszenie? Jak miałem stawić czoła tej
chwili? Jak miałem tam stać i chronić to?
Miał dać jej pierścień, na który nigdy nie będę mógł sobie
pozwolić oraz życie, którego nigdy nie będę mógł jej zapewnić... i będę
go za to nienawidził do mojego ostatniego tchnienia. Usiadłem, wciąż
ze spuszczonym wzrokiem.
- Co się dzieje? - zapytałem, głowa mi pulsowała z każdą sylabą .
- Jest źle. Bardzo źle.
Zmarszczyłem czoło i podniosłem oczy. Avery siedział na łóżku,
zapinając koszulę. Nasze oczy spotkały się, a zauważyłem w jego
zmartwienie.
- Co masz na myśli? Co jest źle? - Jeśli był jakiś głupi dramat,
polegający na nie znalezieniu odpowiednich kolorów obrusów, czy coś
podobnego, to zamierzałem wrócić do łóżka.
Avery westchnął.
- Znałeś Woodworkaa? Przyjazny facet, często się uśmiechał?
- Tak. Czasem robimy razem obchód. Jest miły. - Woodwork był
Siódemką, a niemal natychmiast zaczęliśmy nadawać na tych samych
falach ze względu na nasze duże rodziny i zmarłych ojców. Był
pracowity i było oczywiste, że naprawdę zasługuje na swoją nową
kastę.
- Co jest? Co się dzieje?
Avery wydawał się oszołomiony.
- Został przyłapany ostatniej nocy z jedną z dziewczyn Elity.
Zamarłem.
- Co? W jaki sposób?
- Kamery. Reporterzy robili ujęcia ludzi wędrujących po pałacu i
jeden z nich usłyszał coś w toalecie. Otworzył ją i znalazł Woodworka z
lady Marlee.
- Ale to jest - prawie powiedziałem najlepsza przyjaciółka
Americi, ale ugryzłem się szybko w język - szalone - skończyłem.
- Mi to mówisz. - Avery podniósł skarpety i kontynuował
ubieranie. - Wydawał się taki bystry. Musiał po prostu zbyt wiele
wypić.
Pewnie tak, ale wątpiłem, że to był główny powód. Woodwork był
inteligentny. Chciał opiekować się swoją rodziną tak, jak ja moją.
Istniało tylko jedno wytłumaczenie, dlaczego miałby ryzykować, że
zostanie złapany, zrobił to z tego samego powodu, dla którego i ja to
robiłem: musiał rozpaczliwie kochać Marlee. Pomasowałem skronie,
chcąc pozbyć się bólu głowy. Nie mogłem czuć się tak, jak teraz, nie,
gdy działo się coś tak istotnego. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy
zrozumiałem, co to może oznaczać.
- Czy oni... czy oni zamierzają ich zabić ? - zapytałem cicho, jakby
powiedzenie tego zbyt głośno miało sprawić, że wszyscy przypomną
sobie, że właśnie to pałac robił ze zdrajcami. Avery zaprzeczył ruchem
głowy, a ja poczułem, że moje serce zaczyna znowu bić.
- Zamierzają ich wychłostać. Inne członkinie Elity i ich rodziny
będą w samym środku tego, będą siedzieli w pierwszym rzędzie. Bloki
są już ustawione na zewnątrz ścian pałacu, więc jesteśmy w stanie
gotowości. Wkładaj swój mundur. - Wstał i podszedł do drzwi – I
załatw sobie jakąś kawę zanim się zgłosisz - powiedział przez ramię. -
Wyglądasz jakbyś to ty miał oberwać kijem.
Piętra trzecie i czwarte były wystarczająco wysokie, by móc
wyjrzeć za grube mury, które chroniły pałac przed pozostałą częścią
świata, więc szybko udałem się do szerokiego okna na czwartym
piętrze. Spojrzałem na siedzenia dla rodziny królewskiej i Elity, jak
również na miejsce na scenie dla Marlee i Woodwork’a. Wyglądało na
to, że większość strażników i pracowników miało ten sam pomysł co
ja, więc skinąłem dwóm innym gwardzistom, którzy stali przy oknie, i
jednemu lokajowi, którego uniform wyglądał na świeżo wyprasowany,
ale na którego twarzy malowało się zmartwienie.
Gdy tylko otworzyły się drzwi pałacu, a dziewczyny i ich rodziny
podjęły marsz przy gromkich owacjach tłumu, dwie pokojówki
podbiegły do nas. Rozpoznałem Lucy i Mary, więc zrobiłem im miejsce
obok siebie.
- Czy Anne przyjdzie? - zapytałem.
- Nie - powiedziała Mary. - Nie uważa, że to byłoby właściwe,
kiedy jest tak wiele do zrobienia. - Skinąłem głową. To brzmiało
dokładnie, jak ona. Wpadałem na pokojówki Americi przez cały czas,
od kiedy zacząłem strzec jej drzwi w nocy, i mimo, że zawsze starałem
się być profesjonalistą, to miałem tendencję do darowania im
niektórych formalności. Chciałem poznać osoby, które dbały o moją
dziewczynę, więc byłem na zawsze im zobowiązany za wszystkie
rzeczy, które dla niej robiły.
Spojrzałem na Lucy i zauważyłem, jak zaciska dłonie. Nawet
podczas mojego krótkiego pobytu w pałacu, zauważyłem, że kiedy jest
zestresowana, przejawia się to w kilkunastu tikach fizycznych. Obóz
szkoleniowy nauczył mnie wypatrywać nerwowego zachowania u ludzi,
którzy przebywali do pałacu i żeby szczególnie je obserwować.
Wiedziałem, że Lucy nie była zagrożeniem, więc kiedy zobaczyłem ją
w takiej udręce, poczułem potrzebę chronienia jej.
- Czy jesteś pewna, że chcesz to oglądać? - szepnąłem do niej. -
To nie będzie miłe.
- Wiem. Ale naprawdę bardzo lubiłam lady Marlee - odparła
równie cicho. – Czuję, że powinnam tu być.
- Ona nie jest już lady - powiedziałem, pewien, że zostanie
przesunięta do najniższej możliwej kasty. Lucy pomyślała przez
chwilę.
- Każda dziewczyna która ryzykuje swoje życie dla kogoś, kogo
kocha, z pewnością zasługuje na miano lady.
Uśmiechnąłem się .
- Słuszna uwaga. - Zauważyłem że jej ręce znieruchomiały, a na
twarzy pojawił się krótki uśmiech.
Wiwaty tłumu zmieniły się na okrzyki pogardy, kiedy Marlee i
Woodwork pokuśtykali do oczyszczonej przestrzeni przed bramą
pałacu. Strażnicy ciągnęli w sposób mało delikatny, a na podstawie
jego chodu, domyśliłem się Woodwork już nieźle oberwał.
Nie mogliśmy rozróżnić słów, ale widzieliśmy, jak ich zbrodnie
zostały ogłoszone światu. Skupiłem się na Ameryce i jej rodzinie. May
wyglądała jakby próbowała usilnie trzymać się w jednym kawałku,
ramionami uwinęła brzuch. Pan Singer był zaniepokojony, ale
spokojny. Mer po prostu wydawała się być zmieszana. Chciałem by był
jakiś sposób, aby zatrzymać ją i powiedzieć że wszystko będzie dobrze,
i żebym nie musiał się powstrzymywać.
Przypomniałem sobie, jak patrzyłem, kiedy Jemmy był bity za
kradzież. Gdybym mógł zając jego miejsce, zrobiłbym to bez
zadawania pytań. Jednocześnie przypomniałem sobie to przytłaczające
poczucie ulgi, że nigdy nie zostałem złapany, gdy kilka razy sytuacja
zmusiła mnie do kradzieży. Wyobrażałem sobie, że America musi się
teraz czuć właśnie w ten sposób, chcąc by Marlee nie musiała iść przez
to przechodzić, ale wdzięczna, że to nie my jesteśmy na ich miejscu.
Kiedy opadła witka Mary i Lucy podskoczyły, chociaż nie
mogliśmy słyszeć niczego innego, poza wrzaskami tłumu. Była przerwa
między uderzaniami, dokładnie tak długa, by pozwolić Woodworkowi i
Marlee poczuć ból, ale niewystarczająca, by mogli się do niego
przyzwyczaić, a kolejne uderzenie jeszcze go pogłębiło.
Sprawianie ludziom cierpienia było sztuką, którą pałac wydawał
się mieć doskonale opanowaną. Lucy ukryła twarz w dłoniach i
płakała cicho, podczas gdy Mary objęła ja ramieniem, aby poczuła się
bezpiecznie. Miałem zrobić to samo, kiedy błysk rudych włosów wpadł
mi w oko.
Co ona robi? Czy szarpie się ze strażnikiem?
Wszystko w moim ciele walczyło ze sobą. Chciałem ją chronić i
wcisnąć z powrotem na miejsce, ale w tym samym czasie, miałem
ochotę chwycić ją za rękę i porwać stamtąd. Chciałam ją pocieszyć i
jednocześnie błagać, by się zatrzymała. To nie był odpowiedni czas i
miejsce by zwracać na siebie uwagę. Patrzyłem jak America wskoczyła
na barierkę, zahaczyła ją rąbkiem sukni i upadła.
Właśnie wtedy, kiedy uderzyła w ziemię i podniosła się,
zrozumiałem, że nie starała się chronić przed tym koszmarem, który
dział się na jej oczach, ale zamiast tego koncentrowała się na tym, by
dostać się do Marlee. Duma i strach rosły w mojej piersi.
- O mój Boże! – Mary westchnęła
- Usiądź moja pani! – Lucy błagała, naciskając rękoma szybę.
Biegła, straciła jeden but, ale nadal odmawiała poddania się.
- Usiądź lady Americo! – krzyczał jeden ze strażników, stojących
obok mnie.
Dopadła dolnego spodnia platformy, a mój mózg stanął w ogniu
uderzającej do niego krwi.
- Tam sa kamery! – krzyknąłem do niej przez szkło.
Strażnik w końcu złapał ją, przygniatając do podłoża. Wyrywała
się mu, wciąż gotowa walczyć.
Mój wzrok przeniósł się na rodzinę królewską; wzrok wszystkich
był skierowany na rudowłosą dziewczynę, wijącą się na ziemi.
- Powinnyście wrócić do jej pokoju – powiedziałem do Mary i
Lucy – Będziecie jej potrzebne. – Odwróciły się i pobiegły.
- Wy dwaj – powiedziałem do strażników – idźcie na dół i
upewnijcie się, czy nie będzie potrzebna dodatkowa ochrona. Nie
wiadomo kto to zobaczył i kogo to zirytowało. - Rzucili się sprintem,
kierując się na pierwsze piętro.
Chciałem być przy Ameryce, być w jej pokoju właśnie w tym
momencie. Wiedziałem jednak, że w tych okolicznościach najlepiej
będzie być cierpliwym. Najlepiej gdy zostanie sama ze swoimi
pokojówkami.
Ostatniej nocy poprosiłem Amerykę by zaczekała na mnie,
ponieważ myślałem, że może wróci do domu wcześniej niż ja. Ta myśl
stanęła przede mną ponownie. Czy król będzie to tolerował?
Wszystko mnie bolało, kiedy starałam się oddychać, myśleć i
kalkulować.
- Imponujące – westchnął lokaj – Taka odwaga. – Odsunął się od
okna i wrócił do swoich obowiązków, pozostawiając mnie
zastanawiającego się, czy miał na myśli, parę na podium czy
dziewczynę w brudnej sukience.
Kiedy stałem tam, wciąż myśląc o tym, co się właśnie wydarzyło,
chłosta dobiegła końca. Rodzina królewska odeszła, tłum się
rozproszył i została jedynie garstka strażników, dby odprowadzić dwa
bezwładne ciała, które zdawały się skłaniać ku sobie, nawet w
nieświadomości.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
2
2
Pamiętałem dni oczekiwania na otwarcie domku na drzewie,
kiedy spoglądając na zegarek wydawało się, że jego wskazówki cofają
się zamiast iść do przodu. Teraz było tysiąc razy gorzej. Wiedziałem, że
coś poszło źle. Wiedziałem, że mnie potrzebuje. Ale nie mogłem się do
niej dostać. Najlepszym, co mogłem zrobić, to zamienić się dyżurami,
ze strażnikiem, który planowo miał pilnować jej drzwi. Póki nie
zapadnie noc nie będę mógł się z nią ponownie zobaczyć, więc
musiałam poszukać zapomnienia w pracy. Zmierzałem właśnie do
kuchni na późne śniadanie, gdy usłyszałem kłótnię.
- Chcę zobaczyć moją córkę! – rozpoznałem głos Pana Singer’a,
ale nigdy nie słyszałem, żeby był tak zdesperowany.
- Przykro mi, proszę pana. Ze względów bezpieczeństwa musimy
wyprowadzić pana teraz z pałacu. – odpowiedział strażnik. Lodge, jak
rozpoznałem. Wystawiłem głowę zza rogu i upewniłem się, że to
właśnie on próbuje uspokoić Pana Singer’a.
- Ale trzymacie nas tu, jak w klatce od czasu tego obrzydliwego
wystąpienia, moje dziecko zostało wyprowadzone, a ja jej nie
widziałem od tego czasu! Chcę ją zobaczyć!
Podszedłem do nich pewnym krokiem i zainterweniowałem.
- Pozwól mi się tym zająć, oficerze Lodge.
Mężczyzna kiwnął głową i odszedł. Przez większość czasu, kiedy
zachowywałem się jakbym to ja miał wszystko pod kontrolą, ludzie
mnie słuchali. Było to proste i skuteczne.
Kiedy Lodge odszedł korytarzem, pochyliłem się do pana
Singer’a.
- Nie może pan tak tu mówić, proszę pana. Widział pan co się
dopiero stało, a to było jedynie za pocałunki i rozpięta suknię.
Tata Americi przytaknął i przeczesał włosy palcami.
- Wiem. Wiem, że masz rację. Ale nie mogę uwierzyć, że kazali jej
na to patrzeć. Nie wierzę, że zrobili to May.
Jeżeli to jakieś pocieszenie, to pokojówki Americii są jej bardzo
oddane, i jestem pewien że odpowiednia się nią zajęły. Nie było
żadnego raportu z jej przyjęcia do skrzydła szpitalnego, więc nie
została ranna. Przynajmniej nie fizycznie. Z tego co zrozumiałem –
Boże, jak ja nienawidziłem wypowiadać tego głośno – Książe Maxon
faworyzuje ją bardziej niż pozostałe.
Pan Singer posłał mi blady uśmiech, który nie dosięgnął jego
oczu.
-Prawda.
Wszystko we mnie walczyło, by nie zapytać się go, skąd to wie.
- Jestem pewien, że będzie bardzo cierpliwy w stosunku do niej,
aż upora się ze swoją stratą.
Skinął głową, następnie mruknął pod nosem jakby mówił do
siebie.
- Spodziewałem się po nim więcej.
- Proszę Pana?
Wziął głęboki oddech i wyprostował się.
- Nic, nic. – Pan Singer rozejrzał się wokół i nie mogłem wyczuć,
czy był pod wrażeniem pałacu, czy raczej był nim zdegustowany.
- Wiesz Aspen, ona nigdy mi nie uwierzy, jeżeli jej powiem, że
jest wystarczająco dobra dla tego miejsca. I w pewien sposób, będzie
miałam rację. Ona jest dla tego za dobra.
- Shalom? – Pan Singer i ja odwróciliśmy się i zobczyliśmy panią
Singer i May wychodzące zza rogu, niosąc walizki. – Jesteśmy gotowe.
Widziałeś się z Americą?
May zostawiła matkę i szybko stanęła przy boku ojca. Owinął
ochronnie ramie wokół niej.
- Nie. Ale Aspen sprawdzi co u niej.
Nie powiedziałem nic takiego, ale byliśmy praktycznie rodziną i
wiedział, że to zrobię. Oczywiście, że to zrobię.
Pani Singer przytuliła mnie krótko.
- Nie potrafię wyrazić jaki to dla mnie komfort wiedzieć, że tu
jesteś Aspenie. Jesteś mądrzejszy od wszystkich tych strażników
razem wziętych.
- Proszę nie pozwolić, by to usłyszeli – zażartowałem, a ona
uśmiechnęła się zanim się odsunęła. May podbiegła a ja pochyliłem się
trochę, więc byliśmy na tej samej wysokości.
- Oto kilka dodatkowych uścisków. Czy mogłabyś pójść do
mojego domu i przekazać je mojej rodzinie? – Przytaknęła wtulona w
moje ramię. Czekałem, aż mnie puści, ale tego nie zrobiła. Nagle
przysunęła usta do mojego ucha
-Nie pozwól, by ktokolwiek ją skrzywdził.
-Nigdy.
Ścisnęła mnie mocniej a ja oddałem uścisk, tak mocno pragnąc,
by ochronić ją przed wszystkim dookoła. May i Amecica były dla siebie
podporą, na dużo więcej sposobów niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać. May była jednak delikatniejsza. Nikt nie bronił jej przed
resztą świata; sama musiała się bronić. Ameryka była jedynie kilka
miesięcy starsza niż May teraz, kiedy zaczęliśmy się spotykać,
podejmując decyzje z którymi większość dorosłych nie chciałaby się
mierzyć. Jednak Ameryka była świadoma zła świata wokół niej oraz
konsekwencji, jakie trzeba byłoby ponieść, gdyby coś poszło nie tak.
May przeżywała życie kompletnie nie widząc, tego co najgorsze
na tym świecie. Obawiałem się, że coś z tej jej niewinności zostało dziś
skradzione.
Wreszcie poluzowała uścisk a ja wyprostowałem się i
wyciągnęłem rękę do Pana Singer’a. Uścisnął mi dłoń i cicho
powiedział.
- Cieszę się, że ma ciebie. To tak jakby miała tu kawałek domu. –
Moje oczy spojrzały w jego i ponownie uderzyła we mnie chęć
zapytania, to, co wiedział Zastanawiałem się, czy może przynajmniej
coś podejrzewał.
Spojrzenie Pana Singer’a było niezachwiane i ponieważ byłem do
tego szkolony patrzyłem w jego twarz w poszukiwaniu sekretów. Nie
starałem się nawet domyślać, co przede mną ukrywa, ale wiedziałem
bez żadnych wątpliwości, że coś skrywa.
- Będę się nią opiekował, proszę pana.
Uśmiechnął się.
- Wiem, że będziesz. Uważaj też na siebie. Niektórzy twierdzą, że
to miejsce jest bardziej niebezpieczne niż Nowa Azja. Chcemy byś
wrócił do domu bezpiecznie.
Skinąłem głową. Z miliona słów na całym świecie Pan Singer
zdawał się zawsze wiedzieć, jak wybrać garść z nich, tak byś poczuł się
kimś ważnym.
- Nigdy nie zostałam tak potraktowana – ktoś mruknął
wychodząc zza narożnika – w żadnym z innych pałaców. – Głowy
wszystkich z nas się odwróciły. Wyglądało na to, żerodzice Celeste nie
przyjęli dobrze prośby o opuszczenie pałacu. Jej matka ciągnęła duża
torbę, potrząsając głową w czasie rozmowy z mężem i strzepując blond
włosy z ramienia co kilka sekund. Część mnie chciała tam podejść i
wręczyć jej spinkę.
- Ty tam, - Pan Newsome powiedział do mnie – podejdź i weź te
torby. – Upuścił walizki na podłogę.
Pan Singer powiedział głośno:
- On nie jest twoim służącym. On jest tu po to, by cię chronić.
Sam możesz nosić swoje bagaże. – Pan Newsom przewrócił oczami i
odwrócił się do żony.
- Nie mogę uwierzyć, że nasze dziecko musi przebywać w
towarzystwie Piątki. – Szepnął wystarczająco głośno by wszyscy z nas
mogli go usłyszeć. – Mam nadzieję, że nie nabierze żadnego
niechlujnego nawyku. Nasza dziewczynka jest za dobra dla tej hołoty.
– Pani Newsome ponownie odrzuciła włosy a ja mogłem zobaczyć, od
kogo Celeste nauczyła się ostrzyć pazury. Nie żebym oczekiwał czegoś
więcej po Dwójce.
Ledwie mogłem patrzeć tą niegodziwie szczęśliwą twarz Pani
Newsome, kiedy usłyszałem przytłumiony dźwięk obok mnie. May
płakała w rękaw matki. Jakby ten dzień nie był już wystarczająco
ciężki.
- Bezpiecznej podróży panie Singer – wyszeptałem. Skinął mi
głową i poprowadził swoja rodzinę przez frontowe drzwi. Widziałem
czekające już samochody. America znienawidzi fakt, że nie udało jej się
z nimi pożegnać.
Podszedłem do pana Newsome’a.
- Proszę się nie martwić, proszę pana. Niech pan zostawi bagaże
tutaj, a ja upewnię się że będą pod właściwą opieką.
- Dobry chłopak. – powiedział Pan Newsom i poklepał mnie po
plecach zanim poprawił krawat i pociągnął swoją żonę za sobą.
Kiedy już byli na zewnątrz, podszedłem do stołu przy wejściu i
wyciągnąłem pióro z szuflady. Nie miałem szans by zrobić to dwa razy,
więc musiałem zdecydować kogo z państwa Newsome’mów
nienawidziłem bardziej w tym momencie. Teraz była to Pani
Newsome, chociażby przez wzgląd na May. Rozpiąłem jej torbę,
wsadziłem pióro do środka i przełamałem je w połowie. Została mi
kropka z atramentu na jednej z rąk, ale gdy zuważyłem warte tysiące
dolarów suknie, którymi mogłem nią wytrzeć, znak szybko zniknął.
Patrzyłem jak Newsome’owie wsiadają do samochodu a
następnie wrzuciłem ich torby do bagażnika, pozwalając sobie na mały
uśmiech. Zniszczenie paru ubrań pani Newsome dało mi satysfakcję,
wiedziałem, że nie wyrządziłem jej złego na dłuższą metę. Zastąpi je
nowymi w ciągu kilku dni. May będzie musiała żyć z tymi słowami,
brzmiącymi jej w uszach przez całe życie.
Trzymałem miskę blisko siebie kiedy wpychałem spory kęs jajek i
kiełbasek do moich ust, kiedy próbował się wydostać. Kuchnia była
pełna strażników i służących, kończących posiłki przed zmianą.
- Mówił jej, że ją kocha przez cały ten czas – powiedział Fry. –
Stałem na platformie i słyszałem to przez cały czas. Nawet po tym, jak
stracił przytomność, Woodwork wciąż to powtarzał. – Dwie pokojówki
wsłuchiwały się w kazde jego słowo, jedna przechyliła głowę ze
smutkiem.
- Jak książę mógł im to zrobić? Oni są tacy zakochani.
- Książę Maxon to dobry człowiek. On po prostu przestrzega
prawa. –Inna pokojówka krzyknęła w odpowiedzi.
- Ale… zawsze? – Fry przytaknął. Druga pokojówka potrząsnęła
głową.
Nic dziwnego, że lady America pobiegła do nich. – Szedłem
wzdłuż dużego stołu, przeusuwają się do drugiej części pomieszczenia.
- Ona kopnęła mnie całkiem mocno. – podzielił się Recen
krzywiąc się na to wspomnienie – I nie mogłem utrzymać jej gdy tak
się wiła, ledwie mogłem oddychać. – Uśmiechnąłem się do siebie, choć
żal mi było faceta.
- Ta lady America jest cholernie odważna. Król mógł kazać ją
zamknąć za coś takiego. – Młodszy lokaj miał szeroko otwarte oczy i
wyglądał na dość rozradowanego, najwyraźniej odbierał to wszystko
jako dobra rozrywkę.
Zabrałem się stamtąd, obawiając się, że
powiem lub zrobię coś głupiego, jeżeli coś jeszcze usłyszę. Minąłem
Avery’ego, ale on tylko skinął głową. Ułożenie jego ust i brwi było
wszystkim czego potrzebowałem, by wiedzieć, że nie jest teraz
zainteresowany towarzystwem.
- Mogło być dużo gorzej. – wyszeptała pokojówka. Jej koleżanka
przytaknęła. – Przynajmniej żyją.
Nie mogłem od tego uciec. Kilka rozmów nakładających się na
siebie, mieszających jedno docierające do moich uszu. Imię America
otaczało mnie, było na ustach prawie każdej osoby. W jednej chwili
puchłem z dumy, a za chwilę ogarniała mnie wściekłość. Jeżeli Maxon
faktycznie był w porządku, to przede wszystkim America nigdy nie
znalazłaby się w takiej sytuacji.
Wziąłem kolejny zamach toporem rozdzielając drewno. Dobrze
było czuć słońce na nagiej piersi, a możliwość niszczenia czegoś
pomagała mi pozbyć się złości. Złości dla Woodworka i Marlee oraz
dla May i Americii. Wściekłości dla mnie samego. W kolejny pieniek
uderzyłem z gardłowym okrzykiem.
- Rąbiesz drewno, czy starasz się wystraszyć ptaki? – ktoś
zawołał. Odwróciłem się i zobaczyłem starszego mężczyznę kilka
metrów dalej. Wyprowadzał konia, ciągnąc za uzdę i miał na sobie
kamizelkę, która informowała, że jest pracownikiem pałacu. Jego
twarz była pomarszczona, ale wiek nie przyćmił jego uśmiechu.
Miałem wrażenie, że już go gdzieś widziałem, ale nie mogłem skojarzyć
gdzie.
- Przepraszam, czy wystraszyłem konia? – zapytałem.
- Niee. – powiedział podchodząc. – Po prostu brzmisz jakbyś
miał ciężki dzień.
- Cóż – odpowiedziałem, poprawiając ponownie siekierę –
dzisiejszy dzień jest ciężki dla wszystkich. – Zamachnąłem się
rozdzielając kolejne drewno.
- Taa. Na to wygląda. – Podrapał konia za uszami. – Znałeś go?
– Przerwałem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Nie za dobrze. Mieliśmy jednak dużo wspólnego. Po prostu nie
mogę uwierzyć w to co się stało. Nie mogę uwierzyć, że wszystko
stracił.
- Ech. Wszystko wydaje się niczym, kiedy kogoś kochasz.
Szczególnie, gdy jesteś młody. – Przyjrzałem się człowiekowi.
Zdecydowanie był stajennym i choć mogłem się mylić byłem
przekonany, że jest młodszy niż na to wgląda. Może przeszedł przez
coś, co go tak zniszczyło.
- Masz rację. – zgodziłem się. Czy ja nie byłem gotów stracić
wszystkiego dla Mer? – On zaryzykowałby znowu. Tak jak i ona. - Tak
jak i ja – mruknąłem wpatrzony w ziemię.
- Co mówisz, synu?
- Nic. – położyłem siekierę na ramieniu i chwyciłem kolejny
kawałek drewna, mając nadzieję, że mężczyzna złapie aluzję.
Zamiast tego oparł się o konia.
- To w porządku być zdenerwowanym, ale to cię do niczego nie
zaprowadzi. Powinieneś pomyśleć, jaką lekcje możesz z tego
wyciągnąć dla siebie. Jak na razie wygląda na to, jakbyś pastwił się nad
czymś, co nie pomoże ci się zrewanżować. – Zamachnąłem się i
spudłowałem.
- Posłuchaj, wiem, że próbujesz pomóc, ale ja tu pracuję.
- To nie jest praca. To jest ogrom niesłusznego gniewu.
- A co mam z nim niby zrobić? Wyżyć się na szyi króla? Na
księciu Maxonie? A może na tobie? – zamachnąłem się znowu i
uderzyłem – To jest nie w porządku. Oni stracili wszystko.
- Kto stracił?
- Oni. Trójka. Dwójka.
- Ty jesteś Dwójką.
Upuściłem siekierę i krzyknąłem.
- Jestem Szóstką! – uderzyłem się w pierś. – Jakikolwiek mundur
na mnie włożą, zawszę zostanę dzieckiem z Caroliny i to się nigdy nie
zmieni. –
Potrząsnął głowa i pociągnął konia za uzdę.
-
Brzmisz jakbyś potrzebował dziewczyny.
-
Mam dziewczynę – zawołałem do jego pleców.
-
To zajmij się nią. Wymachujesz pięścią w niewłaściwej walce.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
3
3
Pozwoliłem, by gorąca woda zmyła ze mnie beznadzieję całego
dnia. Wciąż myślałem o słowach stajennego, bardziej zdenerwowany
tym, co powiedział, niż innymi rzeczami, które wydarzyły się
wcześniej. Kochałem Americę. Wiedziałem, o co walczę.
Bez pośpiechu wytarłem się i zacząłem ubierać, pozwalając
rutynie przejąć kontrolę nad czynnościami. Założyłem wykrochmalony
mundur, a razem z nim przyszło poczucie celu. Miałem co robić.
Czekały na mnie rozkazy, które musiałem wykonać, a kiedy dzień
dobiegnie końca, znajdę Mer. Starałem się skupić, kiedy szedłem do
gabinetu króla na trzecim piętrze. Gdy zapukałem, drzwi otworzył
Lodge. Skinęliśmy sobie głowami i wszedłem do pokoju. Zwykle nie
czuję się zastraszony przez króla, ale w tych ścianach patrzyłem, jak
zmienia tysiące żyć jednym skinieniem palca.
- I wyłączymy kamery w pałacu, aż do odwołania – powiedział
Król Clarkson, kiedy doradca wściekle zbierał notatki. – Jestem
przekonany, że dziewczyny odebrały dziś odpowiednią lekcję, ale
powiedz Silvii, żeby staranniej pracowała nad stosownością swoich
zachowań. – Pokręcił głową. – Nie wiem, co skłoniło tę dziewczynę do
czegoś tak głupiego. Była faworytką.
Może twoją faworytką, pomyślałem, przemierzając pokój. Jego
biurko było szerokie i ciemne, a ja spokojnie sięgnąłem do kosza z
pocztą.
- Ponadto upewnij się, że mamy oko na dziewczynę, którą
musieliście wyprowadzić – Nadstawiłem uszu i zwolniłem. Doradca
pokręcił głową.
- Nikt jej nie zauważył, Wasza Wysokość. Dziewczyny to takie
temperamentne stworzenia; jeżeli ktokolwiek zapyta, można zrzucić
winę na jej rozchwianie emocjonalne.
Król zamilkł i rozparł się wygodnie na krześle.
- Być może. Nawet Amberly ma swoje momenty. Mimo to, nigdy
nie lubiłem Piątki. Powinna była odpaść i nigdy nie zajść tak daleko. –
Jego doradca pokiwał głową w zamyśleniu.
- Dlaczego nie można by po prostu wysłać jej do domu? Wymyślić
jakiś powód by ją wyeliminować? Z pewnością możemy to zrobić.
- Maxon się dowie. Obserwuje te dziewczyny jak jastrząb. Bez
względu na to – powiedział król, opierając łokcie na biurku. - Nie jest
odpowiednio przygotowana, więc wcześniej czy później to wypłynie.
Zareagujemy agresywnie, jeżeli będzie trzeba. Przechodząc do dalszej
sprawy, gdzie ten list od Włochów?
Zgarnąłem szybko pocztę i szybko ukłoniłem się, opuszczając
pokój. Nie byłem pewien, jak powinienem się czuć. Chciałem zabrać
Americę jak najdalej od rąk Maxona. Ale sposób, w jaki mówił o tym
Król Clarkson uświadomił mi, w całej sprawie kryło się coś jeszcze
mroczniejszego. Czy America mogła paść ofiarą jednego z jego
kaprysów? I czy America była „do jednorazowego użytku” i znalazła
się tutaj na pokaz? Tylko po to, by później się jej pozbyć? Co jeśli
jedna z dziewczyn od początku była typowana na zwyciężczynię? A
więc dlaczego ona wciąż tu była?
Przynajmniej będę miał o czym myśleć w nocy, gdy będę stał
przed drzwiami Americii.
W trakcie marszu przejrzałem wiadomości, odczytując adresy.
W małym pokoju trzech starszych mężczyzn sortowało wszystkie
listy. Znajdował się tam specjalny pojemnik z napisem wybrane, do
którego wrzucało się pisma od wielbicieli. Nie miałem pojęcia, jak
wielu z nich dziewczyny nigdy nie ujrzały.
- Hej, Leger. Jak się masz? - zapytał Charlie.
- Średnio – odparłem, podając mu wiadomości, ponieważ nie
chciałem ryzykować, że zagubią się w stosie innych.
- Bywały lepsze dni, nie? Przynajmniej żyją.
- Słyszałeś o dziewczynie, która do nich pobiegła? - zapytał
Mertin, kręcąc się na krześle.
- Czy to prawda? - dorzucił Cole. Był niezwykle cichym
człowiekiem, który idealnie pasował do tego miejsca, ale nawet on był
tego ciekaw.
Kiwając głową skrzyżowałem ramiona.
- Taaa, słyszałem.
- Co o tym myślisz? - spytał Charlie.
Wzruszyłem ramionami. Jak zauważyłem, wiele osób uważało, że
America zachowała się heroicznie, ale zdawałem sobie sprawę, że
gdyby ktokolwiek, kto uwielbiał króla Clarksona, dowiedział się o tym,
byliby w sporych kłopotach. Także teraz najlepiej było zachowywać się
neutralnie.
- To wszystko jest lekkim szaleństwem. - Zdecydowałem, że nie
powiem mu, czy chodziło mi o dobre czy złe szaleństwo.
- Nie da się zaprzeczyć – stwierdził Mertin.
- Muszę zrobić obchód – rzuciłem, kończąc rozmowę. - Do jutra,
Charlie. - Zasalutowałem mu, co wywołało uśmiech na jego twarzy.
- Uważaj na siebie.
Szedłem korytarzem do magazynu po małą laskę gwardzisty,
mimo że uważałem ją za zupełnie niepotrzebną. Wolałem pistolet.
Kiedy już dotarłem na szczyt schodów na drugim piętrze,
zauważyłem Celeste, która zmierzała w moim kierunku. Gdy tylko
mnie rozpoznała, jej postawa uległa zmianie. Wydawało się, że w
przeciwieństwie do matki, była zdolna odczuwać wstyd.
Podeszła do mnie ostrożnie i zatrzymała się.
- Oficerze.
- Panienko. - Ukłoniłem się.
Rysy jej twarzy wyostrzyły się, gdy myślała nad tym, co
powiedzieć.
- Chciałam się tylko upewnić, że wiesz, że rozmowa, którą
odbyliśmy podczas wczorajszego wieczoru, była czysto zawodowa.
Prawie zaśmiałem się jej w twarz. Jej dłonie mogły spoczywać
bezpiecznie na moich plecach i ramionach, ale nie było żadnych
wątpliwości, że w jej dotyku była zachęta. Sama była prawie na granicy
złamania zasad. Kiedy powiedziałem, że zanim zostałem strażnikiem
byłem Szóstką, zasugerowała, że raczej powinienem spróbować bycia
modelem.
A jej słowa brzmiały tak:
- Jeżeli mi się uda, to będziemy na tym samym poziomie.
Poszukaj mnie, gdy będziesz wolny.
Jednakże Celeste nie należała do cierpliwych dziewczyn, więc nie
sądzę, żeby się do mnie zbytnio przywiązała i, jak przypuszczałem, jej
wylewność była spowodowana tym, że trochę za dużo wypiła.
Ale z tej rozmowy wynikała jedna rzecz: nie kochała Maxona. Ani
trochę.
- Oczywiście – odparłem, wiedząc lepiej.
- Po prostu chciałam udzielić ci porady zawodowej. Domyślam
się, że tak poważny przeskok między kastami może spowodować
trudności z przystosowaniem się. I życzę ci szczęścia, ale chcę, żeby
było jasne, że wszelkie uczucia jakie żywię, są skierowane do księcia
Maxona.
Prawie kazałem jej się nie wygłupiać. Prawie. Ale zauważyłem w
jej oczach desperację zmieszaną ze szczery strachem. W końcu gdybym
oskarżył ją, to oskarżyłbym również siebie. Wiedziałem, że Maxon nie
ma dla niej znaczenia i nie wiedziałem, czy jego też obchodzi
którakolwiek z tych dziewczyn – w końcu nikt nie mógł go do tego
zmusić – ale z jakiej racji miałem potępić ją za to, że gra w tę samą grę,
co każdy z nas.
- A moim zadaniem jest jego ochrona. Dobranoc, panienko.
Widziałem w jej oczach pytanie i wiedziałem, że nie była zupełnie
zadowolona z mojej odpowiedzi. Ale trochę strachu jej nie zaszkodzi.
Westchnąłem i ruszyłem w kierunku pokoju Americii. Każdy krok
bolał. Tak bardzo chciałem wziąć ją w ramiona, porozmawiać z nią.
Zatrzymałem się przed jej drzwiami i przyłożyłem do nich ucho.
Usłyszałem jej pokojówki, więc wiedziałem, że nie jest sama. Ale
potem, na postawie dźwięku jej urywanego oddechu, zrozumiałem, że
była zmęczona płaczem.
Nie mogłem znieść faktu, że szlochała cały dzień. To była ostatnia
kropla goryczy. Obiecałem jej rodzicom, że Maxon o nią zadba, że
1
Ciekawa jestem, czy po tej rozmowie tylko w mojej głowie pojawił się pomysł, że związek Aspena i Celeste byłby
ciekawym rozwiązaniem? :D Jej rodziców w końcu już poznał ^^ /M.
zapewni jej spokój. Ale skoro łzy wciąż płynęły z jej oczu, to znaczyło,
że nic dla niej nie zrobił. Skoro nie zamierzał jej wybrać, to dlaczego do
diabła traktował ją jak księżniczkę? Jak dotąd okazał się chodzącą
katastrofą.
Wiedziałem – po prostu widziałem – że ona jest przeznaczona
mnie.
Zapukałem do drzwi, nie przejmując się konsekwencjami. W
progu stała Lucy, która posłała mi pełen nadziei uśmiech. Tym samym
upewniła mnie, że mogę się przydać.
- Przepraszam, że przeszkadzam, drogie panie, ale usłyszałem
płacz i chciałem się upewnić, że wszystko jest w porządku. - Uprzejmie
minąłem Lucy i zbliżyłem się do łóżka Americii, na tyle, ile pozwoliła
mi moja odwaga.
Miała zamknięte oczy i wyglądała tak beznadziejnie, że musiałem
się powstrzymywać, żeby jej stąd nie zabrać.
- Lady Americo, przykro mi z powodu tego, co się stało z twoją
przyjaciółką. Słyszałem, że było to coś specjalnego. Jeśli potrzebujesz
czegoś, to jestem tutaj.
Wciąż milczała, ale w jej spojrzeniu zauważyłem, że myślała o
każdym najmniejszym łączącym nas przez te dwa lata wspomnieniu i
wiązała je z przyszłością, którą zawsze chcieliśmy dzielić.
- Dziękuję – w jej głosie brzmiała zarówno niepewność, jak i
nadzieja. – Twoja dobroć wiele dla mnie znaczy.
Posłałem jej lekki uśmiech, podczas gdy serce wyrywało mi się z
piersi. Przyglądałem się jej twarzy, tym kilkunastu odcieniom światła,
tym tysiącom kradzionych chwil. Po jej słowach nie miałem już
wątpliwości: kochała mnie.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
4
4
America mnie kocha. America mnie kocha. America mnie
kocha. Teraz musiałem zostawić ją samą, zupełnie samą. To będzie
wymagało ode mnie nieco wysiłku, ale dam radę.
Kilka godzin przed rozpoczęciem mojej porannej zmiany, byłem
gotowy do wyjścia. Przejrzałem opis stanowisk, na których
stacjonowali dziś strażnicy, plan porządków pałacu oraz
harmonogramy posiłków rodziny królewskiej, oficerów i służby.
Studiowałem je, aż wszystkie pozycje utrwaliły mi się w głowie i
mogłem zauważyć każdą lukę. Czasami zastanawiałem się, czy inni
strażnicy też to robili, czy byłem jedynym, który zagłębiał się w to aż
tak bardzo.
Tak czy inaczej, miałem plan. I jedyną rzeczą, której
potrzebowałem, to jej słowo.
Moje popołudniowe stanowisko znajdowało się w gabinecie
króla, gdzie miałem wykonywać niezwykle nudną robotę, polegającą
na stacjonowaniu obok drzwi. Wolałem być w ruchu albo chociaż robić
to w bardziej uczęszczanej części pałacu. I szczerze mówiąc, wolałbym
być w każdym innym miejscu, z dala od zimnego spojrzenia króla
Clarksona.
Przyglądałem się Maxonowi i jego próbom wzięcia się do pracy.
Dziś wyglądał na rozkojarzonego, gdy siedział przy swoim małym
biurku, które wyglądało, jakby ktoś po chwili namysłu wstawił je tu w
pośpiechu. Nie mogłem powstrzymać się od myśli, że był idiotą,
ponieważ postąpił tak nieostrożnie z Americą.
W międzyczasie Smiths, jeden ze strażników, którzy stacjonowali
w pałacu od lat, wbiegł do pokoju. Natychmiast rzucił się kierunku
króla, kłaniając się szybko.
- Wasza Wysokość, dwie dziewczyny z Elity, lady Newsome i lady
Singer właśnie miały sprzeczkę.
Wszyscy w pomieszczeniu zamarli i przenieśli wzrok na króla.
Ten westchnął.
- Znów darły się jak koty?
- Nie, sir. Są teraz w skrzydle szpitalnym. Polało się trochę krwi.
Król Clarkson spojrzał na Maxona.
- Bez wątpienia Piątka jest za to odpowiedzialna. Nie można
traktować jej poważnie.
Maxon wstał.
- Ojcze, wszystkie są dziś podenerwowane. Jestem pewien, że
przeżywają ciężkie chwile po wczorajszej chłoście.
Król wycelował w niego palec.
- Jeśli to ona zaczęła, wylatuje. Wiesz o tym.
- A co jeśli to była Celeste? - odparł.
- Wątpię, żeby dziewczyna tak wysokiego kalibru upadłaby w ten
sposób bez powodu.
- A więc ją wyrzucisz? - wypalił Maxon.
- To nie była jej wina.
Książę wstał.
- Dowiem się prawdy. Jestem pewien, że to nie było nic istotnego.
Zakręciło mi się w głowie. Wciąż go nie pokonałem. To jasne, że
nie traktował Americii tak jak powinien, ale jeśli tak, to dlaczego tak
bardzo zależało mu na tym, żeby ją tu zatrzymać? I jeśli nie uda mu się
udowodnić, że była niewinna, to czy starczy mi czasu, aby się z nią
zobaczyć zanim odejdzie?
Plotka rozniosła się po pałacu z niesamowitą szybkością. Nie
minęło wiele czasu, zanim dowiedziałem się, że to Celeste powiedziała
pierwsze słowo, ale to Mer wyprowadziła pierwszy cios. Przysięgam,
chciałem dać mojej dziewczynie medal. W końcu zostały obie –
ponieważ przeprosiły się nawzajem – chociaż słyszałem, ze America
zrobiła to bardzo niechętnie.
Słysząc te słowa utwierdziłem się w przekonaniu, że udało mi się
ją odzyskać.
Pobiegłem do swojego pokoju, gdzie w ciągu paru minut starałem
się zrobić wszystko, co powinienem. W międzyczasie napisałem krótką
wiadomość, starając się, żeby była jak najbardziej czytelna. Następnie
udałem się na drugie piętro, gdzie czekałem na korytarzu, aż America
i jej pokojówki wrócą z posiłku. Kiedy wcześniej byłem w jej pokoju,
zastanawiałem się, gdzie mógłbym zostawić notkę, a nie mogło to być
zwykłe miejsce.
Miałem nadzieję, że ją zauważy.
Gdy dotarłem do głównego korytarza, szczęście się do mnie
uśmiechnęło. America nie wyglądała, jakby wcześniej krwawiła, więc
to Celeste musiała przez nią oberwać. Gdy podeszła bliżej, zauważyłem
na jej skórze małą, nabrzmiałą rankę, którą prawie całkowicie
zakrywały włosy. Ale poza tym widziałem podekscytowanie w jej
oczach, spowodowane moim widokiem.
Boże, chciałbym po prostu gdzieś razem z nią usiąść. Wziąłem
głęboki oddech. Na razie musiałem zachować powściągliwość, na
prywatę przyjdzie czas później.
Gdy się zbliżyły, zatrzymałem się i ukłoniłem.
- Słoik.
Kiedy tylko się oddaliły wyprostowałem się, ale wiedziałem, że to
usłyszała. Po chwili zastanowienia, prawie pobiegła korytarzem, nie
oglądając się za siebie.
Uśmiechnąłem się, ciesząc, że wróciło do niej życie. Moja
dziewczyna.
***
- Zginął? - zapytał król. - Z czyjej ręki?
- Nie jesteśmy pewni, Wasza Wysokość. Ale przypuszczamy, że
byli to przeciwnicy obniżenia kast – odparł doradca.
Idąc powoli, aby odebrać pocztę, instynktownie domyśliłem się,
że mówili ludziach z Bonity. Ponad trzy tysiące rodzin zostało ostatnio
zdegradowanych do najniższej kasty za domniemaną pomoc
rebeliantom. Wyglądało na to, że nie chcieli się na to zgodzić bez
walki.
Król Clarkson pokręcił głową, zanim nieoczekiwanie uderzył
dłonią w stół, na co ja i wszyscy inni w pokoju podskoczyli.
- Czy ci ludzie mają pojęcie, co robią? Niszczą wszystko, nad
czym pracowaliśmy – dla czego? Dla celu, którego mogą wcale nie
osiągnąć? Zaoferowałem im bezpieczeństwo. Zaoferowałem im ład. A
oni się zbuntowali.
Oczywiście człowiek, który miał wszystko, czego potrzebował lub
czego chciał, nie mógł zrozumieć, dlaczego zwykła osoba pragnie
wykorzystać każdą okazję.
Kiedy zostałem powołany do wojska, byłem jednocześnie
przerażony i wstrząśnięty. Wiedziałem, że niektórzy uważali to za
wyrok śmierci. Ale jednak życie na froncie było bardziej ekscytujące
niż robota papierkowa i sprzątanie domów, co czekało mnie, gdybym
został w Carolinie. Poza tym, nie było tam nic innego, gdy America
wyjechała.
Król Clarkson wstał i zaczął spacerować po pokoju.
- Należy powstrzymać tych ludzi. Kto rządzi teraz Bonitą?
- Lamay. Zdecydował się przeprowadzić ze swoją rodziną do
innego miejsca na jakiś czas i zaczął przygotowania do uroczystości
pogrzebowych jego poprzednika, Gubernatora Shape'a. Wydaje się być
dumny ze swego nowego stanowiska, mimo piętrzących się przed nim
przeszkód.
Król wyciągnął dłoń.
- Dokładnie. To człowiek akceptujący swoją rolę w życiu,
wykonujący swoje obowiązki dla dobra ogółu. Dlaczego oni nie mogą
pójść w jego ślady?
Zacząłem zgarniać pocztę, dzięki czemu znalazłem się na tyle
blisko króla, że słyszałem, co mówi.
- Lamay musi wyeliminować każdą osobę podejrzaną o
zabójstwo. Nawet jeśli się pomyli, to musimy wysłać jasne ostrzeżenie.
I znajdźcie sposób, aby nagrodzić wszelkich informatorów. Musimy
mieć mieszkańców Południa w kieszeni.
Odwróciłem się szybko, żałując, że to usłyszałem. Nie popierałem
rebeliantów. Większość z nich była zwykłymi mordercami. Ale
dzisiejsze działania króla nie pomogą zlikwidować rozruchów.
- Ty tam. Czekaj.
Spojrzałem za siebie, nie pewien, czy król mówi do mnie. Mówił i
zauważyłem, jak naskrobał krótki list, włożył do koperty i dołożył do
reszty.
- Weź tę wiadomość. Chłopcy pokoju pocztowego będą znali
dokładny adres.
Król wrzucił go do sterty kopert, którą trzymałem niedbale w
ramionach, jak gdyby ten list nie miał żadnego znaczenia. Stałem tam,
niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. - Idź –powiedział w
końcu, a ja jak zawsze posłuchałem.
Zabrałem listy i ślimaczym tempem ruszyłem w kierunku pokoju
pocztowego.
To nie twoja sprawa, Aspen. Jesteś tutaj, aby chronić rodzinę
królewską. To właśnie robisz. Skup się na Americe. Pozwól światu iść
do diabła, jeśli wciąż możesz ją mieć.
Wyprostowałem się i zrobiłem, co musiałem.
- Hej, Charlie. - Gwizdnął, gdy zobaczył stertę.
- Pracowity dzień.
- Na to wygląda. Hmm, jest jeden... król nie miał po ręką adresu i
powiedział, że wy go znacie. - Położyłem list do Lamay'a na wierzchu.
Charlie otworzył list, aby zobaczyć dokąd powinien zostać wysłany i
szybko go przeczytał. Gdy dotarł do końca wyglądał na zakłopotanego.
Obejrzał się za siebie, zanim przeniósł wzrok na mnie.
- Czytałeś go? - zapytał cicho.
Pokręciłem głową. Przełknąłem ślinę, czując się winny, ponieważ
nie potwierdziłem, że znałem treść. Może mógłbym to powstrzymać,
ale wykonywałem tylko swoją pracę.
- Hmm – wymamrotał, po czym szybko obrócił się krześle i zwalił
stertę posegregowanych listów.
- Charles, jak mogłeś?! - poskarżył się Mertin. - Zajęło mi to trzy
godziny!
- Przepraszam. Posprzątam to. Leger, jeszcze dwie rzeczy. -
Charlie podał mi pojedynczą kopertę. - To przyszło do ciebie.
Natychmiast rozpoznałem pismo mamy.
- Dziękuję. – Szybko go złapałem, spragniony nowych
wiadomości.
- Nie ma za co – odpowiedział niedbale, podnosząc druciany
kosz. - I czy mógłbyś mi zrobić przysługę i wyrzucić tę makulaturę do
pieca? Najlepiej od razu.
- Jasna sprawa.
Charlie skinął głową, a ja schowałem swój list, ponieważ
uznałem, że lepiej będzie go trzymać z dala od kosza.
Piece znajdowały się w pobliżu żołnierskich kwater, a ja najpierw
postawiłem kosz, zanim otworzyłem drzwiczki. Żar był zbyt mały, więc
rzuciłem ostrożnie papier na węgielki, zostawiając trochę miejsca, aby
mogło dostać się do nich powietrze.
Gdybym nie był taki ostrożny, to prawdopodobnie nie
zauważyłbym, że list do Lamay'a utknął wśród pustych kopert i
skrawków źle zaadresowanych listów.
Charlie, co ty sobie myślałeś?
Stałem tam w zamyśleniu. Jeśli zabrałbym go z powrotem, to
dowiedziałby się, że został złapany na gorącym uczynku? Czy tego
chciałem? Czy chciałem, żeby to on został złapany?
Wrzuciłem list do środka i przyglądałem się mu aż doszczętnie
spłonął. Wykonałem swoje zadanie i reszta wiadomości zostanie
wysłana. Nie było na kogo zrzucić winy, a kto wie, ile żyć może zostać
uratowanych?
Wystarczyło już śmierci, wystarczyło bólu.
Odszedłem, umywając ręce od tej całej sprawy. Prawdziwa
sprawiedliwość w końcu nadejdzie i rozstrzygnie kto miał rację, a kto
nie. Bo teraz ciężko było to stwierdzić.
Wróciwszy do pokoju, rozerwałem kopertę, chcą jak najszybciej
wrócić do domu. Nie lubiłem myśleć, że nie ma mnie przy mamie.
Drobnym pocieszeniem było to, że mogłem wysłać jej pieniądze, ale
zawsze martwiłem się o bezpieczeństwo mojej rodziny.
Okazało się, że to uczucie było odwzajemnione.
Wiem, że ją kochasz. Nie bądź głupi.
Oczywiście była dwa kroki przede mną, domyślając się rzeczy bez
żadnych podpowiedzi. Wiedziała o Americe zanim jej powiedziałem,
wiedziała, jak bardzo denerwowało mnie wiele rzeczy, mimo że jej o
tym nie mówiłem. A teraz, będąc setki kilometrów dalej, ostrzegała
mnie, żeby nie robił tego, co prawdopodobnie zrobię.
Gapiłem się na papier. Król zdawał się być w samym środku
realizacji swojej obłąkańczej wizji, więc byłem pewien, że uda nam się
uciec spod jego wzroku. A moja matka nigdy nie radziła mi źle, ale nie
wiedziała, jak dobry jestem w ukrywaniu się. Zgniotłem list i
wrzuciłem go do pieca, kiedy szedłem spotkać się z Americą.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
5
5
Rozplanowałem wszystko idealnie w czasie. Jeżeli uda nam się
zmieścić w około pięciu minutach, to nikt się niczego nie domyśli.
Zdawałem sobie sprawę z ryzyka, jakiego się podejmowałem, ale nie
potrafiłem się trzymać od niej z daleka. Potrzebowałem jej.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, a następnie szybko się
zamknęły.
- Aspen?
Jej głos brzmiał tak samo jak kiedyś.
- Jak za dawnych czasów, nie?
- Gdzie jesteś? - Wyszedłem zza zasłony i usłyszałam, jak nabiera
tchu. - Przestraszyłeś mnie – powiedziała figlarnie.
- Nie po raz pierwszy i nie ostatni.
America potrafiła wiele rzeczy, ale skradanie się nie było jedną z
nich. Kiedy próbowała się do mnie dostać, na środek pokoju, wpadła
na sofę, dwa stoliki i potknęła się o skraj dywanu. Nie chciałem jej
denerwować, ale powinna być ostrożniejsza.
- Ciiii! Cały pałac dowie się, że tu jesteśmy, jeśli będziesz ciągle
przewracać meble – wyszeptałem, bardziej dokuczliwie niż
ostrzegawczo.
Zachichotała.
- Sorry. Nie możemy włączyć światła?
- Nie. – Ruszyłem w jej kierunku. - Jeśli ktoś zauważyłby
wypadające zza drzwi światło, mogliby nas przyłapać. Ten korytarz nie
jest zbyt często sprawdzany, ale wolę być ostrożny.
W końcu do mnie podeszła, a cały świat stał się lepszy w chwili,
gdy dotknąłem jej skóry. Trzymałem ją w uścisku przez chwilę, a
potem zaprowadziłem do kąta pomieszczenia.
- Jak się w ogóle dowiedziałeś o tym pokoju?
Wzruszyłem ramionami.
- Jestem strażnikiem i jestem naprawdę dobry w tym, co robię.
Znam cały teren pałacu, zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Każdą
ścieżkę, każde ukryte przejście, a nawet większość tajnych pokoi.
Zdarzało mi się również zmieniać strażników, których przydziały są
zwykle rzadko sprawdzane i znam pory dnia, w których jest ich
najmniej. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała się ukryć w pałacu, to ja
ci to mogę umożliwić.
W jednym słowie zawarła swoje niedowierzanie i dumę.
- Niewiarygodne.
Pociągnąłem ja lekko w dół i usiadła obok mnie, a światło
pochodzące tylko od niewielkiego skrawka księżyca sprawiały, że była
ledwo widoczna. Uśmiechnęła się, po czym nagle spoważniała.
- Na pewno jesteśmy bezpieczni? - Zdawałem sobie sprawę, że
widziała plecy Woodworka i dłonie Marlee, i myślała o hańbie i
stratach, jakie moglibyśmy odnieść, gdyby nas przyłapano.
A mogłoby do tego dojść gdybyśmy mieli pecha. A ja wierzyłem w
swoje umiejętności.
- Zaufaj mi, Mer. To byłby niewyobrażalny zbieg okoliczności,
gdyby ktoś nas tutaj znalazł. Jesteśmy bezpieczni.
W jej oczach nadal czaiły się wątpliwości, ale gdy objąłem ją
ramieniem, wtuliła się we mnie, jakby potrzebowała tej chwili tak
samo jak ja.
- Jak się czujesz? – Wypadało w końcu o to zapytać.
Jej westchnienie było tak ciężkie, że aż mną wstrząsnęło.
- Myślę, że dobrze. Byłam bardzo smutna, no i zła. - Nie zdawała
sobie sprawy, że jej dłoń machinalnie powędrowała do miejsca tuż nad
moim kolanem, gdzie kiedyś bawiła się skrawkami nitek wokół
postrzępionej dziury w dżinsach. - Żałuję, że nie mogę cofnąć tych
dwóch ostatnich dni i odzyskać Marlee. I Cartera, choć nawet go nie
znałam.
- Ja również. Był w porządku. Słyszałem, że cały czas mówił
Marlee, że ją kocha i próbował jej pomóc przez to przejść.
- Tak było. No, przynajmniej na początku. Wyprowadzono mnie
siłą, zanim to się skończyło.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Tak, o tym również słyszałem. - Gdy tylko to powiedziałem,
zacząłem się zastanawiać dlaczego nie przyznałem, że widziałem to na
własne oczy. Wiedziałem o tym zanim cały personel zaczął szeptać po
kątach. Ale wyglądało na to, że dzięki temu udało mi się to znieść:
zaskoczenie wszystkich i, zazwyczaj, ich podziw. - Jestem dumny z
twojego wystąpienia. Moja dziewczyna.
Przysunęła się jeszcze bliżej.
- Mój tata też był dumny. Królowa powiedziała, że nie powinnam
była zachować się w ten sposób, ale cieszyła się, że to zrobiłam. To było
zaskakujące. Jakby to był dobry pomysł, ale jednak bezowocny.
Objąłem ją jeszcze mocniej, nie chcąc żeby wątpiła w to, co było
oczywiste.
- To było właściwe. I wiele dla mnie znaczyło.
- Dla ciebie?
Nie lubiłem przyznawać się do swoich trosk, ale musiała
wiedzieć.
- Tak. Za każdym razem zastanawiałem się, czy Selekcja cię
zmieniła. Tak bardzo się martwiłem i wyobrażałem sobie różne rzeczy.
Wciąż zastanawiałem się, czy jesteś tą samą Americą. To sprawiło, że
zrozumiałem, że nie jesteś ich własnością.
- Och, dobrze mnie traktowali, ale to nie to. Wiele rzeczy w tym
miejscu przypomina mi, że się do tego nie urodziłam.
Po chwili jej złość zmieniła się w smutek i odwróciła się do mnie,
kładąc głowę na mojej piersi, jakby chciała ukryć się pod moimi
żebrami.
Chciałem trzymać ją w ramionach, tak blisko serca, że
praktycznie mogłaby stać się jego częścią i odpędzić wszelki smutek,
który mógłby stanąć na jej drodze.
- Słuchaj Mer, - zacząłem, wiedząc doskonale, że jedynym
sposobem, aby dojść do czegoś dobrego, jest najpierw przejść przez tę
złą część - co do Maxona. On jest aktorem. Zawsze przybiera twarz
pokerzysty, jakby był ponad tym wszystkim. Ale jest tylko człowiekiem
i przejmuje się tym jak każdy. Wiem, że coś do niego czujesz, ponieważ
inaczej byś tu nie została. Ale musisz wiedzieć, że to nie jest
prawdziwe.
Skinęła głową, jakby ta wiadomość nie była dla niej niczym
zaskakującym, jakby w pewien sposób się tego spodziewała.
2
Eee, poetycko xD /M. Aż to zostawię xD Wyobrażam sobie jak America wczołguje się pod klatkę piersiowa Aspena i
zwija się niczym pies na posłaniu :D /Mc. /To nie moje dzieło tylko Kiery ^^ /M.
- Lepiej, żebyś dowiedziała się tego teraz. Co jeśli poślubisz go i
odkryjesz, że jest zupełnie inną osobą?
- Wiem – westchnęła. - Myślałam o tym.
Starałem się nie przejmować faktem, że rozważała poślubienie
Maxona. To była przeszłość. Wcześniej czy później musiała o tym
pomyśleć. Ale to już minęło.
- Masz takie wielkie serce, Mer. Wiem, że wciąż nie możesz
przeboleć pewnych spraw, ale to nic. To wszystko.
Nie odzywała się, myśląc o tym co powiedziałem.
- Czuję się taka głupia – wyszeptała.
- Nie jesteś głupia – zaprzeczyłem.
- Ależ jestem.
Chciałem sprawić, by się uśmiechnęła.
- Mer, czy uważasz, że ja jestem mądry?
- Oczywiście – powiedziała lekkim tonem.
- No bo jestem. I jestem zbyt mądry, żeby się zakochać w głupiej
dziewczynie. Więc przestań tak myśleć.
Jej śmiech brzmiał jak szept, ale wystarczył, aby przebić smutek.
Miałem własne bolączki związane z Selekcją i musiałem się postarać
zrozumieć jej. Przecież nigdy nie prosiła o to, by jej imię znalazło się w
loterii. To ja to zrobiłem. To była moja wina. Kilkanaście razy chciałem
się usprawiedliwić, błagać ją o wybaczenie, którego jeszcze mi nie
udzieliła. Nie zasługiwałem na nie. Może teraz. Może teraz był
właściwy czas, aby w końcu naprawdę przeprosić.
- Czuję się, jakbym cię mocno zraniła. Nie rozumiem, jak wciąż
możesz być we mnie zakochany...
Westchnąłem. Zachowywała się, jakby prosiła mnie o
wybaczenie, kiedy powinno być odwrotnie.
3 Kobieto, jak ci facet coś takiego mówi, to się z nim nie kłóć, tylko mu ładnie podziękuj. /Mc
Nie wiedziałem jak jej to wyjaśnić. Słowa nie wystarczały, aby
powiedzieć jej co czułem. Nawet sam tego nie rozumiałem.
- Po prostu tak jest. Niebo jest błękitne, słońce jasne, a Aspen
zawsze będzie kochał Americę. Tak świat został stworzony. Naprawdę
Mer, jesteś jedyną dziewczyną, której kiedykolwiek pragnąłem. Nie
mogę sobie wyobrazić bycia z kimkolwiek innym. Próbowałem się na
to przygotować, na wszelki wypadek, ale... nie potrafiłem.
Kiedy słowa zawiodły, przemówiły nasze ciała. Bez pocałunków,
ale ciche objęcia były wszystkim, czego potrzebowaliśmy. Miałem
wrażenie, jakbyśmy z powrotem wylądowali w Carolinie i byłem
pewien, że może być jak dawniej. Może nawet lepiej.
- Powinniśmy już stąd iść. Jestem dość pewien swoich
kompetencji, ale nie chcę ryzykować.
Wstałem niechętnie i po raz ostatni wziąłem ją w ramiona, mając
nadzieję, że to wystarczy, aby myślała o mnie do czasu aż nie
zobaczymy się po raz kolejny. Wtuliła się we mnie mocno, jakby bała
się mnie puścić. Zdawałem sobie sprawę, że nadchodzące dni będą dla
niej ciężkie i chciałem, żeby wiedziała, że bez względu na to, co się
stanie, będę przy niej.
- Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale naprawdę mi przykro, że
Maxon okazał się takim dupkiem. Chciałbym, żebyś wróciła, ale nie
cierpiała z tego powodu. Szczególnie nie w ten sposób.
- Dzięki – wymamrotała.
- Naprawdę tak myślę.
- Wiem. - Aspen miał na sumieniu parę grzechów, ale nie był
kłamcą. - Ale to nie koniec. Nie, jeśli wciąż tu jestem
- Tak, ale znam cię. Wytrzymasz, a kiedy będzie po wszystkim,
twoja rodzina dostanie pieniądze i będziesz mogła się ze mną widywać,
ale musimy jeszcze to dokładniej omówić. - Oparłem podbródek na jej
głowie, trzymając ją najbliżej jak mogłem. - Nie martw się, Mer, będę
się tobą opiekował.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
6
6
Miałem niejasne poczucie, że śnię.
America siedziała po przeciwnej stronie pokoju, przywiązana do
tronu, a Maxon trzymał dłoń na jej ramieniu, próbując zmusić ją do
uległości. Jej znękane oczy były skupione na moich. Usilnie próbowała
się uwolnić i pobiec do mnie. Po chwili zauważyłem, że Maxon również
się we mnie wpatruje. Jego spojrzenie było groźnie, w tej chwili
wyglądał zupełnie jak jego ojciec.
Wiedziałem, że powinienem się do niej dostać, rozwiązać ją
żebyśmy mogli razem uciec. Ale nie mogłem się ruszyć. Po chwili
również byłem przywiązany do pręgierza, tak samo jak Woodwork.
Strach spływał z mojej skóry, zimny i wyczerpujący.
Wiedziałem że bez względu na to, jak bardzo będziemy
próbowali, nie uda nam się uwolnić.
Maxon podszedł do poduszki i podniósł misternie zdobioną
koronę, a potem umieścił ją na głowie Americii. Chociaż w jej oczach
widać było strach, nie walczyła, gdy znalazła się ona na jej lśniących
włosach, lecz zupełnie nie pasowała. Cały czas się zsuwała.
Niezrażony Maxon sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej coś, co
wyglądało jak hak z dwoma zębami. Sięgnął po koronę i przyczepił go
do niej, po czym włożył ją ponownie na głowę Americii. Gdy tylko to
nastąpiło, poczułem na plecach dwa silne smagnięcia na i krzyknąłem
z palącego bólu. Czekałem aż popłynie z nich krew, ale tak się nie stało.
Zamiast tego widziałam jak krew zaczęła wypływać spod końców
haka przyszpilonego do głowy Americii i zaczęła się mieszać z
czerwienia włosów, które przylepiły jej się do skóry. Maxon uśmiechał
się i wbijał hak po haku, a ja krzyczałem z bólu kiedy za każdym razem
któryś przebijał skórę Americii, obserwując z przerażeniem, jak
zalewała ją krew spod korony.
Obudziłem się. Nie miałem takiego koszmaru od miesięcy i nigdy
wcześniej żaden nie dotyczył Americii. Otarłem pot z czoła,
przypominając sobie, że to nie było prawdziwe. Jednakże ból wciąż
pulsował na mojej skórze i kręciło mi się w głowie.
Natychmiast moje myśli powędrowały do Woodworka i Marlee.
W moim śnie czułbym się szczęśliwy, gdybym mógł wziąć na siebie
cały ten ból i America nie musiałaby cierpieć. Czy Woodwork również
tak się czuł? Czy gdyby mógł, to przyjąłby dwa razy tę samą karę, aby
chronić Marlee?
- Wszystko w porządku, Leger? - zapytał Avery. W pokoju wciąż
było ciemno, więc musiał usłyszeć, jak rzucałem się na łóżku.
- Taaa, przepraszam. Miałem zły sen.
- Spoko. Sam nie spałem zbyt dobrze.
Odwróciłem ku niemu twarz, ale niczego nie zobaczyłem. Tylko
starsi oficerowie mieli pokoje z oknami.
- Co się dzieje? - zapytałem.
- Nie wiem. Nie będzie ci przeszkadzało jeśli pomyślę na głos
przez chwilę?
- Nie. - Avery był dobrym przyjacielem. Mogłem mu poświecić
parę minut snu.
Usłyszałem jak siada, rozmyślając zanim się odezwał.
- Myślałem o Woodworku i Marlee. No i o lady Americe.
- Co z nią? - zapytałem, podnosząc się.
- Na początku, gdy zobaczyłem jak lady America biegnie do
Marlee, wkurzyłem się. Bo czy nie powinna sama wiedzieć lepiej?
Woodwork i Marlee popełnili błąd i zostali ukarani. Król i książę
Maxon muszą przestrzegać prawa, prawda?
- Taak.
- Ale gdy służące i lokaje o tym rozmawiali, to praktycznie
wychwalali lady Americę pod niebiosa. To nie miało dla mnie sensu,
ponieważ uważałem, że to co zrobiła było niewłaściwe. No ale przecież
oni byli tutaj dłużej niż my. Może widzieli więcej. Może wiedzieli coś, o
czym my nie mieliśmy pojęcia. I co jeśli według nich to, co zrobiła lady
America było właściwe... więc czy to ja jestem w błędzie?
Wkroczyliśmy na niebezpieczny grunt. Ale on był najlepszym
przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem. Ufałem mu całym sercem,
a pałac był miejscem, gdzie posiadanie sojusznika miało wielką
wartość.
- Dobre pytanie. Muszę się nad tym zastanowić.
- Dokładnie. Podobnie gdy pełnię straż w królewskim biurze i
książę pracuje nad czymś i potem to zostawia, by zrobić coś innego.,
ponieważ król Clarkson mu to odbiera i nakazuje wycofać się z połowy
tego, co napisał. Dlaczego? Czy nie mógłby po prostu z nim o tym
pogadać? Sądziłem, że ma go uczyć.
- No nie wiem, może uczy go panowania nad sobą? - Kiedy te
słowa wyszły z moich ust uświadomiłem sobie, że to może być po
części prawda. Czasem wydawało mi się, że Maxon zupełnie nie wie, co
się dzieje. - Może książę nie jest tak kompetentny, jak król uważa, że
powinien być.
- A może on jest bardziej kompetentny i królowi się to nie
podoba.
Musiałem powstrzymać się od śmiechu.
- Ciężko mi w to uwierzyć. Maxon wydaje się łatwo rozpraszać.
- Hmmm. – Avery przesunął się w ciemności. - Może masz rację.
Po prostu wydaje się, że ludzie wydają się myśleć zupełnie inaczej niż
król. I gdy mówią o lady Americe, to twierdzą, że gdyby mogli wybrać
księżniczkę, to ona by nią była. Czy jeśli ona jest osobą skłonną do
nieposłuszeństwa, to czy książę Maxon też może taki być?
Jego pytanie uderzyło w moją czułą strunę, dotyczyło czegoś, nad
czym nie chciałem się zastanawiać. Czy Maxon naprawdę mógł
sprzeciwić się swojemu ojcu? I co jeśli to oznaczało, że sprzeciwi się
także koronie i jaki to będzie miało wpływ na inne sprawy? Nigdy nie
byłem zwolennikiem monarchii; nigdy nie mogłem naprawdę
znienawidzić kogoś, kto z nią walczył.
Ale moja miłość do Americii była ważniejsza niż wszystko inne, a
ponieważ Maxon stał pomiędzy nią, a mną, to nie sądzę, żeby
cokolwiek co powie lub co zrobi mogło sprawić, że uznam go za
przyzwoitego człowieka.
- Naprawdę nie wiem – odpowiedziałem szczerze. - Nie
powstrzymał tego, co spotkało Woodworka.
- Tak, ale to nie znaczy, że mu się to podobało. - Avery ziewnął. -
Chciałbym po prostu powiedzieć, że przeszkolono nas, byśmy
przyglądali się każdej osobie, która zjawi się w pałacu i szukali jej
ukrytych intencji. Może powinniśmy zrobić tak z osobami, które są
tutaj.
Uśmiechnąłem się.
- Możesz mieć trochę racji – zgodziłem się.
- Oczywiście. Jestem mózgiem tej całej operacji. - Rozległ się
szmer, gdy ponownie owinął się kocem.
- Idź spać, móżdżku. Będziemy potrzebowali twojej mądrości
jutro – dokuczałem mu.
- Dobra. - Nie ruszał się może przez jakąś minutę, zanim
ponownie się odezwał. - Hej, dzięki, że mnie wysłuchałeś.
- Do usług. Od czego są przyjaciele?
- Tak. - Znów ziewnął. - Tęsknię za Woodworkiem.
Westchnąłem.
- Wiem, też za nim tęsknię.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
7
7
Samo robienie zastrzyków nie przeszkadzało mi za bardzo, ale
później miały one to do siebie, że piekły jak cholera przez następną
godzinę. A najgorsza była ta dziwna, pulsująca energia, która
wypełniała ciało, przez większość dnia. W związku z tym widok wielu
grup strażników robiących godzinami okrążenia wokół pałacu lub
wykonujących najbardziej uciążliwe prace, aby ją spalić nie był niczym
dziwnym. Dlatego doktor Ashlar zarządził, że z tego powodu liczba
strażników przyjmujących je jednego dnia będzie ograniczona.
- Oficer Leger – zawołał lekarz. Wszedłem do gabinetu i
stanąłem przy małym fotelu do badań, stojącym obok jego biurka.
Skrzydło szpitalne było na tyle duże, aby nas wszystkich pomieścić, ale
wolał robić to prywatnie.
Skinął głową, gdy mnie zauważył, a potem opuściłem spodnie
parę cali w dół. Musiałem powstrzymać się żeby nie podskoczyć, gdy
lekarz rozsmarował zimny antyseptyk na mojej skórze i gdy igła wbiła
się w nią.
- Gotowe – powiedział wesoło. - Idź do Toma po witaminy i
wynagrodzenie.
- Tak jest, sir. Dziękuję.
Każdy krok sprawiał ból, ale nie dawałem tego po sobie okazać.
Tom podał mi kilka tabletek i wodę, a kiedy je łyknąłem
podpisałem mu się na skrawku papieru, wziąłem pieniądze i zanim
poszedłem do czekającej na mnie sterty drewna, zostawiłem je w
pokoju. W tej właśnie chwili potrzeba bycia w ruchu była wprost
przytłaczająca.
Każdy zamach siekierą przynosił niewyobrażalną ulgę. Dziś
czułem się niesamowicie pobudzony, napędzały mnie zastrzyki,
pytania Avery'ego i tamten złowrogi sen
Myślałem o tym, co powiedział król o Americe. Wydało się, że nie
miała szansy na wygraną skoro teraz była tak zła na Maxona, ale
zastawiałem się, co by się stało, gdyby ona, osoba, której król nigdy nie
chciał widzieć na tym miejscu, zostałaby księżniczką?
I jeżeli to Marlee była faworytką, może nawet osobą, która
według króla powinna wygrać, to kto teraz zajmie jej miejsce?
Próbowałem się skoncentrować, jednak moje myśli kłębiły się
pod nienasyconą potrzebą ruchu. Robiłem zamach za zamachem i
dwie godziny później przestałem tylko dlatego, ponieważ zabrakło
drewna.
- Tam dalej, dookoła jest cały las jeśli potrzebujesz więcej.
Odwróciłem i zauważyłem uśmiechniętego stajennego.
- Myślę, że już starczy – odparłem. Próbując uspokoić oddech
pomyślałem, że najgorsze objawy szczepionki już minęły.
Podszedł bliżej.
- Wyglądasz lepiej. Spokojniej.
Roześmiałem się, czując jak specyfik krąży w moim krwiobiegu.
- Dziś musiałem pozbyć się nadmiaru innej energii.
Rozsiadł się na pieńku, wyglądając jakby nie zamierzał się nigdzie
stąd ruszać. Nie miałem pojęcia co zrobić z tym człowiekiem.
Wytarłem spocone dłonie spodnie, próbując wymyślić coś
mądrego do powiedzenia.
- Hej, przykro mi z powodu tamtego dnia. Nie zamierzałem na
ciebie naskoczyć, po prostu—
Uniósł ręce.
- Nie ma problemu. A ja nie chciałem być nachalny. Jednak
widziałem wiele osób, które pozwalały, aby złość uczyniła ich upartymi
i ciężkimi w obejściu. I w końcu tracili szansę, aby ich świat stał się
lepszy, ponieważ widzieli w nim to, co najgorsze.
Było w coś takiego w jego postawie i w tonie głosu, co wydawało
mi się znajome.
- Wiem, co masz na myśli. - Potrząsnąłem głową. - Nie chcę
być taki. Ale jest we mnie taka wściekłość. Czasami wydaje mi się, że
wiem za dużo, że zrobiłem rzeczy, które nie były właściwe i to ciąży
nade mną. A kiedy widzę rzeczy, które nie powinny mieć miejsca...
- To nie wiesz, co powinieneś zrobić.
- Dokładnie.
Pokiwał głową.
- Cóż, ja zacząłbym od pomyślenia nad tym, co naprawdę jest
dobre. A potem zapytałbym siebie, co mogę zrobić, aby uczynić dobre
lepszym.
Zaśmiałem się.
- To nie ma sensu.
Wstał.
- Po prostu pomyśl o tym.
Kiedy wracałem do pałacu zastanawiałem się, skąd mógłbym go
znać. Może zanim zaczął pracować w pałacu mieszkał w Carolinie.
Wiele Szóstek musiało wziąć udział w poborze do wojska.
Gdziekolwiek był, cokolwiek widział, to nie pozwolił by to go złamało.
Powinienem zapytać go o imię, ale przyjąłem, że pewnie będzie się
gdzieś kręcił w okolicy, więc wkrótce się znów spotkamy. Kiedy nie
byłem w paskudnym nastroju, gość wydawał się w porządku.
Po wzięciu prysznica udałem się do pokoju, ciągle myśląc o
słowach stajennego. Co było dobre? Co mogło to polepszyć?
Sięgnąłem po kopertę z pieniędzmi. Nie musiałem mieć
pieniędzy w pałacu, więc wszystko wysyłałem rodzinie. Jak zazwyczaj
napisałem wiadomość do mamy.
Przepraszam, że tym razem nie piszę zbyt wiele. Coś nadchodzi.
Może wydarzy się w następnym tygodniu.
Kocham cię, Aspen.
Włożywszy trochę mniej niż połowę wypłaty do koperty
odłożyłem ją na bok i sięgnąłem po kolejny kawałek papieru.
Znałem adres Woodworka na pamięć ponieważ pisałem go
kilkanaście razy. Analfabetyzm był powszechniejszy niż sądzono, ale
Woodwork tak bardzo martwił się, że ludzie będę o nim myśleli, że jest
głupi lub bezwartościowy, więc byłem jedynym strażnikiem, który znał
jego sekret.
Biorąc pod uwagę wiele rzeczy – miejsce gdzie mieszkałeś, to jak
duża była twoja szkoła– to mogłeś po latach edukacji nie wiedzieć
prawie nic.
Nie mogłem powiedzieć, że Woodwork odbił się od dna,
ponieważ znów został zepchnięty dół.
A teraz nie mieliśmy pojęcia gdzie jest, co się z nim dzieje i czy
Marlee jest wciąż przy nim.
Pani Woodwork,
Bardzo mi przykro z powodu twojego syna. Mam nadzieję, że z
wami w porządku. To było jego ostatnie wynagrodzenie. Po prostu
chcę upewnić się, że do was dotrze.
Dbajcie o siebie.
Zastanawiałem się, czy nie napisać czegoś więcej. Nie chciałem,
żeby myślała, że wysyłam jej jałmużnę, więc zwięzłość wydawała się
najlepszym rozwiązaniem. I może od czasu do czasu uda mi się wysłać
jej coś anonimowo.
Rodzina była czymś dobrym, a Woodwork wciąż gdzieś tam był.
A ja chciałem spróbować i pomóc im.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
8
8
Poczekałem aż wszyscy udadzą się do łóżek zanim poszedłem się
do pokoju Americii. Byłem zadowolony, że jeszcze nie spała. Miałem
nadzieję, że czekała na mnie, a coś w sposobie w jaki przechyliła głowę
i przysunęła się bliżej, utwierdziło mnie w przekonaniu, że chciała
żebym tu był.
Jak zawsze zostawiłem otwarte drzwi i przyklęknąłem przy łóżku.
- Jak się masz?
- Przypuszczam, że w porządku. - powiedziała, jednak doskonale
wiedziałem, że wcale tak nie było. - Celeste pokazała mi dziś ten
artykuł.
Nie jestem pewna, czy mam ochotę się tym zajmować. Jestem już
nią zmęczona.
Co było nie tak z tą dziewczyną? Czy sądziła, że może
manipulować i ranić ludzi tylko żeby zdobyć koronę? Jej ciągła
obecność tutaj świadczyła o beznadziejnym guście Maxona.
- Myślę, że skoro odeszła Marlee, to na razie nie będzie wysyłał
nikogo do domu, co?
Wyglądało jakby wykrzesała z siebie całą energię, aby lekko
wzruszyć ramionami.
- Hej - Położyłem dłoń na jej kolanie. - Wszystko będzie w
porządku.
Posłała mi słaby uśmiech.
- Wiem. Po prostu za nią tęsknię. I jestem zdezorientowana.
- Zdezorientowana, z jakiego powodu? - zapytałem, przyjąwszy
wygodniejszą pozycję do słuchania.
- Z każdego. Co tutaj robię, kim jestem. Myślałam, że wiem… -
Wyginała palce, jakby próbowała znaleźć odpowiednie słowa. - Nawet
nie wiem, jak to dobrze wytłumaczyć.
Spoglądając na Americę uświadomiłem sobie, że strata Marlee i
poznanie prawdziwego charakteru Maxona były dla niej bolesnym
zderzeniem z rzeczywistością, której nie chciała do siebie przyjąć.
Może zbyt bolesnym. Wydawała się być sparaliżowana, jakby bała się,
że zrobienie choćby kroku sprawi, że się rozpadnie. America widziała,
jak wyglądałem gdy straciłem ojca i kiedy Jemmy został zraniony,
widziała, jak walczyłem, żeby moja rodzina była najedzona i
bezpieczna. Ale ja nigdy nie widziałem jej w takim stanie; ona nigdy
nie doświadczyła czegoś takiego wcześniej. Jej rodzina zawsze była
razem, wyłączywszy tego idiotę – jej brata, i nigdy wcześniej niczego
nie straciła.
Poza tobą, ty debilu, w mojej głowie pojawiło się oskarżenie.
Odrzuciłem tę myśl na bok. Ten moment należał do niej, nie do mnie.
– Wiesz, kim jesteś, Mer. Nie pozwól im próbować cię zmienić.
Jej dłoń zadrżała, jakby miała ją unieść i dotknąć mojej.
Jednakże tego nie zrobiła.
- Aspen, czy mogę cię o coś zapytać? - Skupienie malowało się w
każdym fragmencie jej twarzy.
Skinąłem głową.
- To może zabrzmieć trochę dziwne, ale jeśli bycie księżniczką
oznaczałoby, że nie muszę nikogo poślubić, jeśli byłaby to praca, do
której ktoś by mnie wybrał, to czy myślisz, że dałabym sobie radę?
Spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie tego. Ciężko mi było
uwierzyć, że wciąż rozważa zostanie księżniczką. A może wcale nie o to
chodziło. To było hipotetyczne pytanie i zadała je ponieważ się nad
tym zastanawiała, a nie wiązała swoje myśli z Maxonem.
Biorąc pod uwagę sposób, w jaki radziła sobie z tym wszystkim,
co się działo publicznie, mogłem założyć, że czuje się beznadziejnie w
sytuacjach które miały miejsce za zamkniętymi drzwiami.
Była świetna w wielu rzeczach, ale...
– Niestety, Mer. Myślę, że nie. Nie jesteś taka wyrachowana jak
oni. - Starałem się przekazać jej to w taki sposób, aby jej nie obrazić.
Jeśli już, to pokazać jej, że cieszę się, że nie jest taką osobą.
Zmarszczyła swoje cienkie brwi.
- Wyrachowana? Co masz na myśli?
Westchnąłem, zastanawiając się jak jej to wyjaśnić bez
zdradzania zbyt wielu szczegółów.
– Jestem wszędzie, Mer. Słyszę różne rzeczy. Na południu panuje
spore zamieszanie, gdzie skupionych jest wiele ludzi z niższych kast. Z
tego co mówili starsi strażnicy, ci ludzie nigdy nie zgadzali się z
metodami Gregory'ego Illea, a publiczny niepokój trwa tam prawie od
zawsze. Plotka głosi, że to dlatego królowa była tak atrakcyjna dla
króla. Pochodziła z południa, więc to, że zasiadła na tronie, uspokoiło
ich. Najwyraźniej nie na tak długo.
Myślała nad tym.
– To nie wyjaśnia co masz na myśli mówiąc wyrachowana.
Co złego może się stać, jeśli jej o tym powiem? Trzymała nasz
związek w sekrecie przez dwa lata. Ufałem jej.
– Byłem w jednym z gabinetów, dzień przed tą cała imprezą
halloweenową. Wspominali o ludziach z południa sympatyzujących z
rebeliantami. Powiedziano mi bym dostarczył te listy bezpiecznie do
skrzydła pocztowego. Tam było ponad trzysta listów, America. Trzysta
rodzin, które miały mieć obniżone kasty za mało ważne rzeczy, albo za
pomoc komuś, kogo dwór postrzegał jako zdrajcę.
Głośno wciągnęła powietrze do płuc i widziałem dziesiątki scen
pojawiających się przed jej oczami.
– Wiem. Możesz to sobie wyobrazić? Co gdybyście to byli wy?
Wszyscy wiecie jak grać na pianinie, ale nagle masz wiedzieć jak
pracować w biurze, albo chociaż jak znaleźć taką pracę? To dość jasne
przesłanie.
Przeniosła swoje obawy na coś innego.
– Czy ty… Czy Maxon wie?
Dobre pytanie.
– Myślę, że musi. On już prawie rządzi całym krajem.
Skinęła głową i zaczęła przyswajać kolejne nowe rzeczy, których
dowiedziała się o swoim w-pewien-sposób-chłopaku.
– Nie mów o tym nikomu, dobrze? - poprosiłem. - Coś takiego
mogłoby kosztować mnie pracę. - I nie tylko, dodałem w myślach.
– Oczywiście. Już wszystko zapomniałam. - Jej ton był lekki,
próbowała nim zamaskować wszystkie swoje zmartwienia. Jej wysiłki
przywołały śmiech na moją twarz.
– Tęsknię za byciem z tobą, z dala od tego. Za naszymi starymi
problemami – pożaliłem się. Czy teraz też bym się denerwował, gdyby
przygotowała dla mnie kolację?
– Wiem co masz na myśli – powiedziała ze śmiechem. Z
prawdziwym śmiechem. - Wymykanie się przez okno było o wiele
lepsze niż skradanie po pałacu.
– Szukanie grosza, bym mógł ci go dać było o wiele lepsze niż
dawanie ci niczego. – Zapukałem w szklany słoik stojący przy jej łóżku.
Zawsze uważałem go za dobry omen, że miała go wciąż przy sobie,
mimo że była w pałacu. – Nie miałem pojęcia, że zachowałaś je
wszystkie aż do dnia, w którym wyjechałaś. - Dodałem, pamiętając ich
ciężar gdy pieniądze znalazły się na moich dłoniach.
– Oczywiście, że to zrobiłam! - zawoła z dumą. Gdy cię przy mnie
nie było, były jedyną rzeczą, której mogłam się trzymać. Czasami
rozsypywałam je na łóżku by potem z powrotem zgarnąć do słoika.
Miło było mieć coś, czego dotykałeś.
Więc czuła się z tym tak samo źle jak ja. Nigdy nie miałem
niczego, co należało do niej na własność, ale przechowywałem
wszystkie nasze wspólne chwilę, jakby to były rzeczy materialne.
Zachowywałem w pamięci wspomnienia, które wciąż były dla mnie
żywe. Spędziłem z nią więcej czasu niż mogłaby przypuszczać.
- Co z nimi zrobiłeś? - zastanawiała się.
Uśmiechnąłem się.
– Są w domu. Czekają. - Miałem małą stertę pieniędzy, które
oszczędzałem na nasz ślub zanim odeszła. Teraz mama odkładała
każdą część mojej wypłaty i jestem pewien, że wiedziała na co była ona
przeznaczona. Ale te grosze były dla mnie najcenniejsze.
– Na co?
Na porządny ślub. Na obrączki. Na dom dla nas dwojga.
- Tego nie mogę zdradzić.
Chciałabym móc powiedzieć jej to niedługo, jednak wciąż
pracowali nas naszym powrotem do siebie.
– Dobrze, zachowaj swój sekret – odparła, udając zirytowaną. -
Nie martw się, że nic mi nie dajesz. Jestem szczęśliwa, że tu jesteś, że
możemy przynajmniej naprawić nasze relacje, nawet jeśli nie jest to to,
co było kiedyś.
Zmarszczyłem brwi. Czy to znaczyło, że oddaliliśmy się od siebie
tak bardzo? Tak bardzo, że musiała to podkreślać? Nie, nie dla mnie.
Dla mnie wciąż byliśmy tamtą parą z Caroliny i musiałem jej o tym
przypomnieć.
Chciałem dać jej cały świat, ale teraz jedyną rzeczą jaką miałem
były ubrania, które nosiłem. Spojrzałem w dół, oderwałem guzik i
podałem go jej.
– Dosłownie nic więcej nie mogę ci dać, ale możesz się trzymać
tego – czegoś, co dotknąłem i myśleć o mnie kiedy tylko chcesz. I
możesz wiedzieć, że też o tobie myślę.
Wzięła mały, złoty guzik z mojej dłoni i wpatrywała się we mnie,
jakby właśnie podarował jej księżyc. Jej wargi drżały i westchnęła
powoli, jakby była na skraju płaczu. Może zrobiłem to wszystko nie tak
jak trzeba.
– Nie wiem teraz jak mam to zrobić. Czuję się, jakbym nie
wiedziała jak mam zrobić cokolwiek. Ja… Ja cię zapomniałam,
przynajmniej tak sądziłam? Ale to jeszcze tu jest.
Położyła dłoń na piersi i widziałem, jak mocno próbuje się
uspokoić.
Tak, wciąż mieliśmy długą drogę do przebycia, ale wiedziałem, że
będzie nam łatwiej, jeśli jesteśmy razem.
Uśmiechnąłem się, nie potrzebując niczego więcej.
– To mi wystarczy.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
9
9
Słyszałem o przyjęciu króla dla dam z Elity i zdawałem sobie
sprawę, że Americii nie będzie w pokoju, kiedy zapukałem do drzwi.
- Oficer Leger – powiedziała Anne, otwierając drzwi z szerokim
uśmiechem. Jakże miło cię widzieć.
Na te słowa Lucy i Mary podeszły, żeby się ze mną przywitać.
- Witamy, oficerze Leger – powiedziała Mary.
- Lady Americi teraz nie ma. Herbata z rodziną królewską – dodała
Lucy.
- Och, tak, wiem. Zastanawiałem się, czy mogę przez chwilę
porozmawiać z wami, drogie panie.
Anne zaprosiła mnie gestem.
- Oczywiście.
Ruszyłem w kierunku stołu, a one wszystkie rzuciły się, żeby
wysunąć mi krzesło.
- Nie – podkreśliłem – wy siadajcie.
Mary i Lucy zajęły dwa miejsca, a ja i Anne staliśmy.
Zdjąłem czapkę i położyłem dłoń na oparciu krzesła Mary.
Chciałem żeby czuły się komfortowo, rozmawiając ze mną i miałem
nadzieję, że zrezygnowanie z pewnej dozy formalności je ośmieli.
- Jak możemy ci pomóc? – zapytała Lucy.
- Właśnie byłem w trakcie rutynowej kontroli i chciałbym
dowiedzieć się, czy nie zauważyłyście niczego niezwykłego. Może to
brzmi głupio, ale nawet najdrobniejszy szczegół może mieć kluczowe
znaczenie dla bezpieczeństwa Elity. - Było w tym trochę prawdy, ale nie
tylko pozyskiwanie informacji było moim celem.
Anne pochyliła głowę zatapiając się w myślach, podczas gdy Lucy
wzniosła oczy do sufitu, zastanawiając się.
- Nie sądzę, żeby było coś takiego? - zaczęła Mary.
- Jeśli już, to lady America była mniej aktywna od czasu Halloween
– podsunęła Anne.
- Z powodu Marlee? - domyśliłem się. Pokiwały głowami w
odpowiedzi.
- Nie jestem pewna, czy ona potrafi sobie z tym poradzić –
powiedziała Lucy. - I nie winię jej za to.
Anne położyła dłoń na jej ramieniu.
- Oczywiście, że nie.
- A więc poza wizytami w Kobiecym pokoju i posiłkami głównie
przebywa w swoim pokoju?
- Tak – potwierdziła Mary. - Lady America robiła już tak w
przeszłości, ale w ciągu ostatnich kilku dni... wydaje się jakby tylko
próbowała się ukryć.
Na podstawie tego domyśliłem się dwóch ważnych rzeczy. Po
pierwsze, America nie spędzała już sama czasu z Maxonem. Po drugie,
nasze spotkania wciąż pozostawały tajemnicą, nawet dla jej najbliższych.
Obie te informacje sprawiły, że w moim sercu rosła nadzieja.
- Czy jest coś, co je jeszcze powinnyśmy zrobić? - zapytała Anne.
Uśmiechnąłem się, ponieważ byłoby to to samo pytanie, które zadałbym
będąc na jej miejscu i próbując dowiedzieć się, jak pokonać problem.
- Nie sądzę. Zwracajcie uwagę na to, co widzicie i słyszycie, jak
zawsze i czujcie się swobodnie zwracając do mnie, jeśli uznacie, że coś
wygląda podejrzanie.
Na ich twarzach malowała się gorliwość, chęć do pomocy.
- Jesteś wyśmienitym żołnierzem, oficerze Leger.
Potrząsnąłem głowę.
- Po prostu wykonuję swoją pracę. I jak dobrze wiecie, lady America
pochodzi z mojej prowincji.
Mary odwróciłam się do mnie. - Sądzę, że to całkiem zabawne, że
jesteście z tej samej prowincji, a ty jesteś teraz praktycznie jej osobistym
strażnikiem. Mieszkaliście blisko siebie w Carolinie?
- Coś w tym rodzaju. - Próbowałem ukryć naszą bliskość.
Lucy uśmiechnęła się szeroko.
- Czy kiedykolwiek widziałeś ją, jak była młodsza? Jaka była gdy
dorastała?
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Nasze drogi przecięły się kilka razy. Była chłopczycą. Zawsze
spędzała czas na zewnątrz ze swoim bratem. Uparta jak osioł i, jak
dobrze pamiętam, bardzo, ale to bardzo utalentowana.
Lucy zachichotała.
- Czyli prawie tak samo, jak teraz – powiedziała i wszystkie się
roześmiały.
- Nie da się zaprzeczyć – przyznałem.
Te słowa sprawiły, że uczucie w mojej piersi jeszcze bardziej urosło.
America składała się z setek znajomych rzeczy, które nawet pod
sukniami balowymi i biżuterią wciąż tu były.
- Powinienem już iść na dół. Chcę zdążyć na Raport. -
Wyciągnąłem rękę i podniosłem czapkę.
- Może powinnyśmy pójść z tobą – posunęła Mary. - Już prawie
czas.
- Oczywiście. - Dla pracowników Raport był jedyną okazją do
oglądania telewizji i były tylko trzy miejsca, gdzie mogliśmy to robić:
kuchnia, pracownia, gdzie pokojówki zajmowały się szyciem i duża
świetlica, która została przekształcona w kolejne miejsce pracy zamiast
miejsca do odpoczynku. Sam preferowałem kuchnię. Anne ruszyła
przodem, podczas gdy Mary i Lucy szły obok mnie.
- Słyszałam coś o gościach, oficerze Leger – powiedziała Anne,
zatrzymując się na chwilę, żeby się tym podzielić. - Ale to może być tylko
plotka.
- Nie, to prawda – odparłem. - Nie znam szczegółów, ale słyszałem,
że szykują się dwa różne przyjęcia.
- Jej – powiedziała Mary sarkastycznie. - Coś mi się wydaje, że
znów utknę na praniu obrusów. - Hej, Anne, jak już przydzielą ci
zadanie, to możemy się wymienić? - zapytała, podbiegając do Anne, aby
przedyskutować jeszcze-nie-określone zadania.
Zaoferowałem Lucy ramię.
- Madam.
Uśmiechnęła się i przełożyła przez nie dłoń, zadzierając nos.
- Sir.
Ruszyliśmy korytarzem. Gdy tak trajkotały o sprawunkach, które
trzeba zrobić i o sukienkach, które należy obrobić, uświadomiłem sobie,
dlaczego byłem prawie najszczęśliwszy spędzając czas z pokojówkami
Americii.
Przy nich mogłem być Szóstką.
Usiadłem na blacie z Lucy po jednej stronie i z Mary po drugiej.
Anne stała, uciszając ludzi, gdy Raport się zaczął.
Za każdym razem, gdy kamery pokazywały twarze dziewczyn,
mogłem stwierdzić, że coś jest nie tak. America wyglądała na
przygnębioną. Co gorsze, próbowała nie dać po sobie tego poznać i jej to
nie wychodziło.
Czym się tak przejmowała?
Katem oka zauważyłem, że Lucy załamuje ręce.
- Coś nie tak? - wyszeptałem.
- Coś złego dzieje się z moją panią. Mogę to poznać po jej twarzy. -
Lucy uniosła dłoń do ust i zaczęła obgryzać paznokcie. - Co jej się
przydarzyło? Lady Celeste wygląda jak kot, który upolował tłustą mysz.
Co będzie jeśli to ona wygra?
Położyłem dłoń na jej kolanach i cudownie się uspokoiła, patrząc z
osłupieniem w moje oczy. Miałem wrażenie, że ludzie zwykli ignorować
nerwowość Lucy.
- Wszystko będzie z nią w porządku.
Skinęła głową, pocieszona tymi słowami.
- Ale ja ją lubię – wyszeptała. - Chcę żeby została, a wydaje się, że
wszyscy, których chciałabym mieć przy sobie, odchodzą.
A więc Lucy kogoś straciło. Może nawet nie jedną osobę. Poczułem,
że teraz lepiej rozumiem jej problem z lękiem.
- No cóż, jesteś skazana na mnie przez cztery lata. - Szturchnąłem ją
delikatnie, na co ona się uśmiechnęła i odpędziła łzy.
- Jesteś taki miły, oficerze Leger. Wszystkie tak sądzimy. - Otarła
oczy.
- Sądzę, że wy panie również jesteście miłe. Zawsze cieszę się na
spotkanie z wami.
- Nie jesteśmy paniami – odparła, spoglądając w dół.
Potrząsnąłem głową.
- Jeśli Marlee może być panią, ponieważ poświęciła się dla kogoś,
kto miał dla niej znaczenia, to wy również możecie. Rozumiem to tak, że
poświęcacie swoje życie każdego dnia. Poświęcacie swój czas, energię
czemuś innemu, ale to dokładnie ta sama sytuacja.
Zauważyłem jak Mary ponownie zaczęła w skupieniu zerkać na
telewizor. Anne chyba również usłyszała moje słowa. Wyglądała jakby
czuła się z nimi dziwnie.
- Jesteś najlepszym, co nam się przytrafiło, oficerze Leger.
Uśmiechnąłem się.
- Kiedy jesteśmy tutaj, możecie nazywać mnie Aspen.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
10
10
Gapiąc się w ścianę straciłem resztki entuzjazmu, który towarzyszył
staniu na warcie. Było już dobrze po północy i jedyne, co mogłem robić,
to liczyć godziny do wschodu słońca. Ale przynajmniej moja nuda
oznaczała, że America jest bezpieczna.
Dzień był spokojny, wyjątkiem było tylko ostateczne potwierdzenie
wizyty gości.
Kobiet. Wielu kobiet.
W jakiejś części te wieści mnie podbudowały. Damy przybywające
do pałacu zazwyczaj nie miały zbyt agresywnego stylu bycia. Jednakże
każde słowo wypowiedziane niewłaściwym tonem mogło być początkiem
wojny.
Przedstawiciele Federacji Niemieckiej byli naszymi przyjaciółmi już
od dawna, więc mieliśmy tylko popracować nad korzyściami płynącymi z
sojuszu. Włosi byli dziką kartą.
Myślałem o Americe przez całą noc, zastanawiając się, co znaczył jej
wyraz twarzy podczas Raportu. Jednakże nie byłem pewien, czy w ogóle
chcę ją o to zapytać. Postanowiłem zostawić to w jej rękach. Jeśli będzie
chciała się ze mną tym podzielić, to chętnie jej wysłucham. Teraz
musiałem się skupić na tym, co zbliżało się wielkimi krokami. Im dłużej
zostanie w pałacu, tym dłużej będziemy mogli być razem.
Poruszyłem ramionami, słysząc jak trzeszczą mi kości. Jeszcze tylko
parę godzin. Wyprostowałem się i napotkałem spojrzenie błękitnych
oczu zerkających na mnie zza krawędzi korytarza.
- Lucy?
- Dzień dobry – odpowiedziała, wychodząc zza rogu. Tuż za nią
podążała Mary, niosąc na ramieniu mały koszyk, którego zawartość była
przykryta serwetką.
- Czy lady America po was zadzwoniła? Wszystko w porządku? -
Sięgnąłem do klamki, aby otworzyć im drzwi.
Lucy delikatnie położyła dłoń na piersi, wyglądała na
zdenerwowaną.
- Och, wszystko jest w porządku. Uch, przyszłyśmy sprawdzić, czy
cię tu przypadkiem nie ma.
Zmrużyłem oczy, cofając dłoń.
- No cóż, jestem tutaj. Potrzebujecie czegoś?
Wymieniły spojrzenia, zanim Mary odezwała się.
- Zauważyłyśmy, że ostatnio ciężko pracowałeś i pomyślałyśmy, że
możesz być głodny.
Mary zabrała serwetkę, odsłaniając mały asortyment babeczek,
ciast i chleba, prawdopodobnie pozostały po śniadaniu.
Uśmiechnąłem się kątem ust.
- To bardzo miło z waszej strony, ale po pierwsze, nie powinienem
jeść na służbie, a po drugie, może zauważyłyście, że jestem raczej silnym
gościem. - Zgiąłem wolne ramię, na co obie zachichotały. - Potrafię o
siebie zadbać.
Lucy przechyliła głowę.
- Wiemy, że jesteś silny, ale umiejętność przyjmowania pomocy też
jest swego rodzaju siłą.
Jej słowa niemal wyrwały z mojej piersi westchnienie. Chciałbym,
żeby ktoś powiedział mi to parę miesięcy temu. Oszczędziłyby mi wiele
smutku.
Spojrzałem na ich twarze, ich wyraz był tak podobny do Americi
podczas naszej ostatniej nocy w domku na drzewie: pełen nadziei,
ekscytacji, ciepła. Przeniosłem wzrok na koszyk z jedzeniem. Czy
naprawdę powinienem go wziąć? Odcinać się od osób, przy których
mogłem naprawdę być sobą?
- Umowa jest taka: jeśli ktoś będzie przechodził, to powiem, że
powaliłyście mnie na ziemię i zmusiłyście do jedzenia. Zgoda?
Mary uśmiechnęła się, wyciągając koszyk w moją stronę.
- Zgoda?
Wziąłem kawałek cynamonowego chleba i ugryzłem go.
- Też będziecie jadły, prawda? - zapytałem, żując.
Lucy klasnęła dłońmi z entuzjazmem, a potem zajrzała do kosza,
Mary szybko poszła jej śladem.
- A więc, na jakim poziomie są wasze umiejętności zapaśnicze? -
zażartowałem. - To znaczy, chcę się upewnić, że nasza historyjka będzie
wiarygodna.
Lucy zakryła usta dłonią, chichocząc.
- Może to zabawne, ale nie uczą nas tego.
Westchnąłem.
- Jak to? To bardzo ważna umiejętność w tym miejscu. Sprzątanie,
podawania posiłków, walka wręcz.
Zaśmiały się, jedząc.
- Ależ ja jestem zupełnie poważny. Kto za to odpowiada? Napiszę
do niego skargę.
- Wspomnimy o tym rano głównej pokojówce – obiecała Mary.
- Świetnie. - Ugryzłem kęs i potrząsnąłem głową z udawanym
oburzeniem.
Mary przełknęła.
- Jesteś taki zabawny, oficerze Leger.
- Aspen.
Uśmiechnęła się znowu.
- Aspenie. Gdzie zamierzasz udać się, gdy twoja służba już się
skończy? Jestem przekonana, że gdybyś chciał, mógłbyś zostać jednym
ze stałych pałacowych strażników.
Teraz, jako że byłem Dwójką, wiedziałem, że chcę pozostać
żołnierzem... ale stacjonowanie w pałacu?
- Nie, raczej nie. Moja rodzina została w Carolinie, więc
prawdopodobnie będę stacjonował tam, jeśli mi się uda.
- Szkoda – wyszeptała Lucy.
- Nie smuć się. Spędzę tutaj jeszcze cztery lata.
Posłała mi mały uśmiech.
- Racja.
Ale widziałem, że nie do końca rozwiałem jej smutki.
Przypomniałem sobie, jak Lucy wspomniała wcześniej, że ludzie, którzy
są dla niej ważni, odchodzą i poczułem słodycz wymieszaną z goryczą,
kiedy zrozumiałem, że też jestem dla niej ważny. Oczywiście ona też dla
mnie wiele znaczyła. Tak samo Anne i Mary. Ale ich związek ze mną
istniał wyłącznie przez Americę. Jakim cudem stałem się dla nich tak
istotny?
- Masz dużą rodzinę? - zapytała Lucy.
Skinąłem głową.
- Mam trzech braci: Reeda, Beckena i Jemmy'ego oraz trzy siostry:
Kamber i Celię, które są bliźniaczkami i Ivy, która jest najmłodsza. I
jeszcze moja mama.
Mary znów przykryła koszyk.
- A co z tatą?
- Zmarł parę lat temu. - W końcu mogłem powiedzieć to bez
rozdzierającego od środka bólu. Kiedyś myślenie o tym mnie
paraliżowało, ponieważ
wciąż
go potrzebowałem. Wszyscy
potrzebowaliśmy. Ale i tak miałem szczęście. Czasami ojcowie po prostu
znikali w niższych kastach, zostawiając rodziny same sobie lub rozpijali
się.
Jednakże tata robił dla nas wszystko co mógł, nawet gdy zbliżał się
koniec. Ponieważ byliśmy Szóstkami, zawsze było nam ciężko, ale
udawało się mu trzymać nas nad kreską, co pozwalało nam czuć dumę z
tego gdzie jesteśmy i kim jesteśmy. Chciałem być taki jak on.
Gdy pracowało się w pałacu czeki, były wyższe, ale lepiej byłoby dla
mojej rodziny, gdybym był bliżej domu.
- Przykro mi – powiedziała Lucy miękko. - Moja mama też umarła
kilka lat temu.
Wiedza, że Lucy również straciła najważniejszą osobę w życiu
sprawiła, że urosła w moich oczach i pozwoliła mi ją lepiej zrozumieć.
- Nigdy nie będzie tak samo, prawda?
Potrząsnęła głową, jej wzrok był wlepiony w dywan.
- Ale mimo to musimy szukać w życiu dobrych rzeczy.
Podniosła głowę i na jej twarzy pojawił się mały promyk nadziei.
Nie mogłem powstrzymać się od gapienia na nią.
- To zabawne, że to mówisz.
Spojrzała na Mary, a potem na mnie.
- Dlaczego?
Wzruszyłem ramionami.
- Po prostu. - Połknąłem ostatni kęs chleba i otarłem kilka
okruchów z palców. - Dziękuję wam, drogie panie, za jedzenie, ale
powinnyście już iść. Nie powinnyście spacerować po pałacu w nocy.
- Dobrze – powiedziała Mary. - Prawdopodobnie powinnyśmy już
zacząć ćwiczyć walkę wręcz.
- Wskocz na Anne – poradziłem jej. - Nigdy nie lekceważcie
elementu zaskoczenia.
Znów się zaśmiała.
- Nie będziemy. Dobrej nocy, oficerze Leger. - Odwróciła się, aby
odejść korytarzem.
- Czekajcie – zawołałem i obie się zatrzymały. Skinąłem głową w
kierunku ściany, za którą znajdowało się tajne przejście. - Możecie pójść
tędy? Będę się z tym lepiej czuł.
Uśmiechnęły się.
- Oczywiście.
Mary i Lucy pomachały mi, kiedy mnie minęły, ale gdy dotarły do
ściany i Mary otworzyła przejście, Lucy coś do niej szepnęła. Mary
skinęła głową i zeszła schodami, a Lucy wróciła do mnie.
Wyginała palce, ten mały tik pojawił się znowu, gdy znalazła się
obok.
- Ja... nie jestem zbyt dobra w konwersacji – przyznała, kołysząc się
nieco na stopach. - Ale chciałabym ci podziękować, że jesteś dla nas tak
miły.
Pokręciłem głową.
- To nic.
- Dla nas to nie jest nic. - W jej oczach było coś intensywnego, coś,
czego nie widziałem nigdy wcześniej. - Bez względu na to, ile razy praczki
czy kucharki mówiły nam, że mamy szczęście, to nigdy tego nie
czułyśmy, zanim ktoś nas nie docenił. Lady America to zrobiła, a żadna z
nas się tego nie spodziewała. Ale ty również
- Nasza dwójka robi to bez zastanawiania się. - Uśmiechnęła się.
- Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, że to dla nas
ważne. Dla Anne chyba najbardziej, ale ona nigdy tego nie powie na głos.
Nie wiedziałem jak zareagować na te słowa. Po chwili
zastanowienia mogłem powiedzieć tylko:
- Dziękuję.
Lucy skinęła głową i, niepewna co ma jeszcze powiedzieć,
skierowała się do przejścia.
- Dobranoc, panienko Lucy,
Odwróciła się, wyglądając jakbym dał jej najpiękniejszy prezent na
świecie.
- Dobranoc, Aspenie.
Kiedy odeszła moje myśli wróciły z powrotem do Americi. Dziś
wyglądała na zdenerwowaną i zastanawiałem się, czy ma pojęcie, jak jej
postawa zmienia ludzi wokół niej. Jej tata miał rację: była za dobra dla
tego miejsca.
Będę musiał znaleźć czas, aby powiedzieć jej, jak pomaga ludziom
nawet o tym nie wiedząc. Na razie miałem nadzieję, że odpoczywa, nie
martwiąc się niczym, co...
Gwałtownie odwróciłem głowę, gdy przebiegło obok mnie trzech
lokajów, jeden z nich lekko utykał. Podbiegłem do końca korytarza, aby
zobaczyć przed czym uciekają, kiedy rozległ się dźwięk syreny.
Nigdy wcześniej go nie słyszałem, ale wiedziałem co oznacza:
rebelianci byli w pałacu.
Błyskawicznie odwróciłem się i wpadłem do pokoju Americii. Jeśli
ludzie już uciekali, to musieliśmy się pośpieszyć.
- Cholera, cholera, cholera – mamrotałem. Musiała się szybko
ubrać.
- Hę – powiedziała zaspana.
Ubrania. Muszę znaleźć ubrania.
- Wstawaj, Mer! Gdzie są te cholerne buty?
Odrzuciła koc i od razu je znalazła.
- Tutaj. Potrzebuję mój szlafrok – dodała, wskazując, gdy zakładała
buty. Cieszyłem się, że tak szybko zrozumiała, że to pilne.
Znalazłem zwiniętą tkaninę na końcu łóżka i spróbowałem go tak
rozłożyć, żeby pomóc jej się ubrać.
- Nie kłopocz się, sama go potem ubiorę. - Zabrała go z moich rąk i
popchnąłem ją w kierunku drzwi.
- Musisz się pośpieszyć – ostrzegłem. - Nie wiem, jak blisko są.
Skinęła głową. Poczułem adrenalinę płynącą w żyłach i choć
wiedziałem, że to nierozsądne, przyciągnąłem ją, obejmując w ciemności.
Przyłożyłem swoje usta do jej, zamykając ją w moich objęciach, a
dłoń wplotłem w jej włosy. Głupiec. Wielki głupiec. Ale czułem, że mam
do tego prawo. Miałem wrażenie, że minęły wieki, od kiedy całowaliśmy
się tak głęboko, ale oboje tak łatwo się w tym zatopiliśmy. Jej usta były
ciepłe, a znajomy smak jej skóry zatrzymał się na nich. Poza delikatną
nutą wanilii czułem jej własny zapach, który przyległ do jej włosów,
policzków i szyi.
Mógłbym zostać tak przez całą noc i czułem, że ona również, ale
musiałem zaprowadzić ją do schronu.
- Idź. Teraz – rozkazałem, wypychając ją na korytarz i nie
odwracając się ruszyłem do zakrętu korytarza, aby zmierzyć się z tym, co
tam na mnie czekało.
Odbezpieczyłem pistolet i sprawdziłem z obu stron, czy nie ma
czegoś nie na miejscu. Zauważyłem skrawek spódnicy pokojówki, gdy
zanurkowała do jednego z sekretnych schronów. Miałem nadzieję, że
Lucy i Mary są już z Anne w jednym z pomieszczeń, z dala od
niebezpieczeństwa.
Słysząc niedający się pomylić z niczym dźwięk wystrzału pobiegłem
w kierunku głównej klatki schodowej. Dochodzące dźwięki pozwoliły mi
przypuszczać, że rebelianci znajdowali się dopiero na pierwszym piętrze,
więc przyklęknąłem za końcem ściany, zerkając zza niej i czekając.
Chwilę później zobaczyłem, że ktoś biegnie schodami. Chwilę zajęło
mi zidentyfikowanie go jako intruza. Wycelowałem i strzeliłem, trafiając
go w ramię. Z chrobotem rebeliant upadł i zauważyłem, że został
obezwładniony przez innego strażnika.
Trzask na korytarzu powiedział mi, że rebelianci odnaleźli boczną
klatkę schodową i ruszyli na drugie piętro.
- Jeśli znajdziecie króla, zabijcie go. Weźcie co da się unieść. Niech
wiedzą, że tu jesteśmy! - ktoś krzyknął.
Poruszając się najciszej jak to możliwe ruszyłem w kierunku
dobiegających odgłosów, chowając się za narożnikami i przeszukując
korytarze. W jednym z nich zauważyłem dwóch mężczyzn w mundurach.
Skinąłem na nic, nakazując im ciszę i żeby cicho podeszli. Gdy już się
zbliżyli, rozpoznałem Avery'ego i Tannera. Nie mogłem prosić o lepsze
wsparcie. Avery cholernie dobrze strzelał, a Tanner zawsze bardzo
uważał, ponieważ miał o wiele więcej do stracenia od nas.
Tanner był jednym z niewielu oficerów, który zaczął służbę będąc
żonatym. Powtarzał nam ciągle, że jego żona skarży się, że nosi obrączkę
na kciuku, ale należała ona do jego dziadka i nie stać ich było, aby ją
zmniejszyć. Obiecał jej, że pierwszą rzeczą jaką zrobi, gdy dostanie
pieniądze i wróci do domu, to da jej lepszy pierścionek i dopasuje swój.
Ona była jego Americą. Zawsze był czujny dla niej.
- Co się dzieje? - wyszeptał Avery.
- Sądzę, że słyszałem ich przywódcę. Rozkazał im zabić króla i
ukraść wszystko, co zdołają.
Tanner stał, trzymając pistolet przy uchu.
- Musimy ich znaleźć, upewnić się, gdzie się kierują i trzymać ich z
dala od schronów.
Skinąłem głową.
- Może być ich więcej niż sądzimy, ale jeśli będziemy cicho, to
myślę, że...
Po drugiej stronie korytarza drzwi otworzyły się z trzaskiem i
wybiegł zza nich lokaj i dwóch goniących go rebeliantów. To był młody
chłopak, jeden z tych, pracujących w kuchni osób. Wyglądał na
zagubionego i przerażonego. Rebelianci trzymali w dłoniach coś co
wyglądało na narzędzia rolnicze, więc przynajmniej nie będą mogli do
nas strzelać.
Odwróciłem się, uspokoiłem i wycelowałem.
- Precz! - wrzasnąłem i lokaj posłuchał. Wystrzeliłem, trafiając
jednego z rebeliantów w nogę. Avery wymierzył w drugiego, ale jego
strzał, celowo czy nie, wyglądał na o wiele bardziej śmiercionośny.
- Zabezpieczę ich – powiedział Avery. - Znajdźcie przywódcę.
Patrzyłem jak lokaj wstaje i biegnie do sypialni, nie przejmując się,
że ktoś może łatwo tam wejść lub wyjść. Potrzebował iluzji
bezpieczeństwa.
Słyszałem jeszcze więcej strzałów, coraz więcej pistoletów wypalało,
zrozumiałem, że to jeden z tych złych ataków. Moje zmysły się
wyostrzyły, skupiłem się bardziej. Miałem misję do wykonania i tylko to
mnie obchodziło.
Tanner i ja wślizgnęliśmy się na trzecie piętro, gdzie kilka stolików,
dzieł sztuki i roślin zostało całkowicie zniszczonych. Rebeliant, używając
czegoś w stylu grudkowatej farby, którą musiał zabrać ze sobą, pisał coś
na ścianie. Szybko zaszedłem go od tyłu i uderzyłem w głowę uchwytem
pistoletu. Upadł, a ja pochyliłem się, aby sprawdzić, czy nie ma broni.
Chwile później rozległa się nowa fala strzałów dobiegających z
końca korytarza, Tanner pociągnął mnie za podartą kanapę. Kiedy
dźwięki ucichły, wyjrzeliśmy, aby ocenić szkody.
- Naliczyłem sześciu – powiedziałem.
- Ja tak samo. Mogę dorwać dwóch, może trzech.
- Wystarczy. Reszta może tu przybiec. Lub mieć broń.
Rozejrzałem się, wziąłem kawałek potłuczonego lustra, odcięłam
kawałek kanapowej narzuty i owinęłam szkło. - Użyj tego, jeśli podejdą
zbyt blisko.
- Ładne – skomentował Tanner i wyciągnął pistolet. Zrobiłem to
samo.
Strzały były szybkie i każdy z nas trafił dwóch rebeliantów, zanim
pozostała para odwróciła się i zaczęła biec w naszym kierunku zamiast
uciec. Pamiętałem o rozkazach mówiących, żeby zachować rebeliantów
przy życiu, aby można było ich przesłuchać i celować w nogi, ale
poruszali się tak gorączkowo, że nie mogłem dobrze wycelować.
Obaj z Tannerem patrzyliśmy jak wielki mężczyzna ociężale
dowlókł się do Tannera, podczas gdy starszy gość, żylasty, o
rozbieganych oczach podbiegł do mnie. Schowałem pistolet do kabury,
przygotowując się do walki.
- Cholera. Twój jest dobry – skomentował Tanner zanim zerwał się
z kanapy i ruszył pełną parą na swojego przeciwnika.
Byłem ułamek sekundy za nim. Starszy rebeliant dobiegł do mnie,
wrzeszcząc, gdy rzucił się na mnie z wyciągniętymi pazurami. Złapałem
go za jedno z ramion i skorzystałem z mojego prowizorycznego noża, aby
wykonać cięcie na jego piersi.
Nie był zbyt silny i trochę mu współczułem. Kiedy przetoczyłem się
na jego ramię zbyt łatwo mogłem poczuć jego kości.
Jęknął i upadł na kolana, a ja owinąłem ramię wokół niego,
obezwładniając go. Gdy go wiązałem ktoś złapał mnie od tyłu i rzucił na
najbliższy portret, rozcinając mi czoło o szkło.
Byłem zamroczony i krew cieknąca mi na oczy utrudniała mi
mierzenie się moim wrogiem. Poczułem dreszcz paniki zanim wróciło do
mnie wytrenowane opanowanie. Przykucnąłem, kiedy trzymał mnie od
tyłu w uścisku i użyłem dźwigni, aby przerzucić go przez ramię.
Chociaż był dużo większy ode mnie, upadł głośno na pokrytą
gruzem podłogę. Podniosłem się tylko, aby znowu zaraz upaść gdy
zaatakował mnie kolejny rebeliant.
Zostałem przypięty do podłogi, a moje ręce zostały unieruchomione
przez brzuch mężczyzny.
Gdy mówił jego głos był śmierdzący i obrzydliwy.
- Zabierz mnie do króla – rozkazał charczącym głosem.
Potrząsnąłem głową.
Uwolnił moje ręce, złapał za kurtkę i sięgnąłem pięścią, aby uderzyć
go w twarz, jednak on odepchnął mnie i uderzyłem głową o podłogę, a
on natychmiast zablokował mi ramiona. W głowie mi pulsowało i
czułem, że tracę oddech. Rebeliant przysunął moją twarz do swojej i
zmusił mnie, aby na niego spojrzał.
- Gdzie. Jest. Król?
- Nie wiem – wydyszałem, walcząc z okropnym bólem.
- No dalej, ładniutki chłoptasiu – zakpił. - Wydaj mi króla, a może
pozwolę ci żyć.
Nie mogłem wspomnieć o schronie. Nawet jeśli nienawidziłem
tego, co robił król, wydanie go sprawiłoby, że America również dostałaby
się w ich ręce, na co nie mogłem pozwolić.
Mogłem skłamać. Może kupię sobie wystarczająco dużo czasu, aby
się wydostać.
Albo umrę.
- Czwarte piętro – skłamałem. - Ukryty pokój w wschodnim
skrzydle. Maxon też tam jest.
Uśmiechnął się, jego obrzydliwy oddech omiótł moją twarz, gdy
wydobył z siebie krótki śmiech.
- Teraz to nie było takie trudne, no nie?
Milczałem.
- Może gdybyś odpowiedział mi za pierwszym razem, gdy cię
poprosiłem, nie zrobiłbym tego.
Złapał szorstko dłońmi moje gardło i zacisnął je. To była dla mnie
tortura. Zamachnąłem się nogami i podniosłem biodra próbując go
zrzucić. Bez sensu. Był po prostu zbyt ciężki.
Czułem jak moje kończyny przestają działać, gdy tlen opuścił mój
organizm.
Kto powie mojej matce?
Kto zajmie się moją rodziną?
… przynajmniej pocałowałem Americę ostatni raz.
… ostatni raz.
… ostatni.
Przez mgłę usłyszałem wystrzał z pistoletu i poczułem, że wielki
rebeliant wiotczeje i opada na bok. Z mojego gardła wydostawały się
dziwne odgłosy, gdy znów mogłem złapać oddech.
- Leger? Wszystko w porządku?
Widziałem tylko ciemność, więc nie byłem w stanie dostrzec twarzy
Avery'ego. Ale go słyszałem.
To wystarczyło.
Rozdzia
Rozdzia
ł
ł
11
11
Odprawa odbyła się w skrzydle szpitalnym, ponieważ trafiło tam
wielu oficerów.
- Uważamy za sukces, że tej nocy straciliśmy tylko dwóch ludzi –
powiedział nasz dowódca. - Biorąc pod uwagę nasze siły, to dowód, że to
nasz trening i wasze własne umiejętności sprawiły, że nikt więcej nie
zginął.
Przerwał, może powinniśmy zacząć bić brawo, ale byliśmy na to
zbyt zmęczeni.
- Mamy dwudziestu trzech rebeliantów, którzy zostaną
przesłuchani przed wydaniem wyroku, co jest fantastyczne. Jednakże
jestem rozczarowany liczbą ofiar. - Popatrzył na nas. - Siedemnastu.
Siedemnastu martwych rebeliantów.
Avery opuścił głowę. Już zdążył się przyznać, że zabił dwóch z nich.
- Macie nie zabijać, chyba że wy lub inny oficer jesteście
bezpośrednio zagrożeni lub jeśli rebeliant atakuje członka rodziny
królewskiej. Musimy zaciągnąć te szumowiny na przesłuchanie.
Usłyszałem kilka pomruków rozchodzących się po skrzydle. Ten
rozkaz nigdy mi się nie podobał. Moglibyśmy to wszystko szybciej
skończyć, gdybyśmy wyeliminowali rebeliantów, którzy atakowali pałac.
Ale król chciał odpowiedzi albo plotek, dlatego stosowano różne rodzaje
tortur, aby wydusić z nich informacje. Miałem nadzieję nigdy nie
dowiedzieć się szczegółów.
- Chcę tylko powiedzieć, że wszyscy wykonaliśmy świetną robotę,
chroniąc pałac i walcząc z zagrożeniami. I jeśli nie zostaliście poważnie
ranni, to wasze obowiązki nie ulegną zmianie i obejmiecie stanowiska
zgodnie z poprzednimi wytycznymi. Jeśli możecie, udajcie się spać i
przygotujcie. Zapowiada się długi dzień.
Przyłożony lokajów zaproponował, że najlepiej będzie jeśli
królewska rodzina i Elita zajmą się swoimi zadaniami na zewnątrz,
podczas gdy personel przywróci pałac do reprezentatywnego stanu.
Damy z Federacji Niemieckiej i członkinie włoskiej monarchii miały
przybyć za kilka dni, a pokojówki były wprost przytłoczone
przygotowaniami.
Stojąc w pełnym słońcu, zmęczony i w świeżo wyprasowanym
mundurze, czułem się niekomfortowo. A dodaj do tego jeszcze ból
pulsujący z rany na głowie, siniaki powstałe po duszeniu i parę ran na
nodze, których pochodzenia nie mogłem sobie przypomnieć, a uzyskasz
zwykłe chodzące nieszczęście.
Jedyną dobrą rzeczą w tym dniu było to, że mogłem być blisko
Americii. Przyglądałem się jej, jak siedziała obok Kriss, planując
nadchodzące przyjęcie. Wyłączając Celeste, nigdy nie widziałem, żeby
denerwowała się na inne dziewczyny, ale język jej ciała sugerował, że
czuje się źle, będąc w pobliżu Kriss. Jednakże tamta wyglądała na
zupełnie nieświadomą tego faktu, kiedy tak trajkotała do Americii i co
jakiś czas zerkała na Maxona. Przeszkadzało mi, że wzrok Mer podążał za
spojrzeniem Kriss, ale wątpiłem, że jej uczucia się zmieniły. Jak mogłaby
patrzeć na niego i nie słyszeć krzyków Marlee?
Namioty i stoły rozstawiono na trawniku, co sprawiało wrażenie, że
królewska rodzina właśnie wyprawia garden party. Gdybym nie widział
tego na własne oczy, nigdy bym nie przypuszczał, że pałac został
splądrowany. Wszyscy tutaj mieli tendencję do zapominania o atakach i
po prostu przechodzili nad tym do porządku dziennego.
Nie byłem w stanie stwierdzić, czy rozwodzenie się nad atakami
sprawiało, że wydawały się im one bardziej przerażające, czy po prostu
nie mieli na to czasu. Przyszło mi do głowy, że gdyby rodzina królewska
naprawdę się zatrzymała i pomyślała o napadach, to może znaleźliby
sposób, aby skuteczniej im zapobiegać.
- Nie wiem dlaczego w ogóle zawracam sobie tym głowę –
powiedział król trochę zbyt głośno. - Podał komuś kawałek papieru i
cicho wydawał mu instrukcje. - Usuń dopiski Maxona z tego; są
rozpraszające.
Te słowa wypełniały mój słuch, podczas gdy spojrzenie Americii
przyciągnęło cały mój wzrok. Przyglądała mi się uważnie. Mogłem
stwierdzić, że martwiła się bandażami na mojej głowie i moją
bezwładnością w ruchach. Mrugnąłem do niej, mając nadzieję, że to
uspokoi jej nerwy. Nie byłem pewien, czy będę w stanie przez cały dzień
robić obchód, a potem wymienić jakiegoś strażnika na warcie przy jej
drzwiach, ale jeśli to jedyny sposób, żeby...
- Rebelianci! Uciekać!
Odwróciłem głowę w kierunku pałacowych drzwi, pewien, że ktoś
się pomylił.
- Co? - zawołał Markson.
- Rebelianci! Wewnątrz pałacu! - krzyczał Lodge. - Nadchodzą!
Przyglądałem się, jak królowa zrywa się z miejsca i biegnie w stronę
pałacu, kierując się do tajnego przejścia pod ochroną jej pokojówek.
Król chwycił swoje papiery. Gdybym był na jego miejscu, to
bardziej martwiłbym się o swoją głowę niż o utracone informacje,
nieważne co było w tych dokumentach.
America wciąż siedziała na swoim krześle jak sparaliżowana.
Zrobiłem krok do przodu, aby ją zabrać, ale Maxon wskoczył przede
mnie i wcisnął mi Kriss w ramiona.
- Uciekaj! - rozkazał. Zawahałem się, myśląc o Americe. - Uciekaj!
Zrobiłem to, co musiałem i gotowałem się w środku, gdy Kriss co
chwila wołała Maxona. Ułamek sekundy później usłyszałem strzały i
zobaczyłem mrowie ludzi wysypujących się z pałacu, prawie równą
liczebnie mieszankę strażników i rebeliantów.
- Tanner! - krzyknąłem, zatrzymując go, gdy biegł, aby wziąć udział
w walce. Podałem mu Kriss. - Biegnij za królową.
Posłuchał bez zadawania pytań, a ja odwróciłem się, aby zabrać
Mer.
- America! Nie! Wracaj! - wrzeszczał Maxon. Podążyłem za jego
spanikowanym wzrokiem i zobaczyłem jak America biegnie w stronę
lasu, podczas gdy rebelianci deptali jej po piętach.
Nie.
Rytm staccato wybijany przez wystrzały strażników podkręcił
tempo Americii, szybkie i gorączkowe. Rebelianci byli tuż za nią, mieli ze
sobą wypchane torby. Wydawali się być młodsi i sprawniejsi niż grupa,
która pojawiła się zeszłej nocy, i zastanawiałem się, czy dzieci starały się
zakończyć to, co zaczęli ich rodzice.
Wyciągnąłem pistolet i przyjąłem postawę. Wymierzyłem w głowę
jednego z rebeliantów i szybko wypaliłem trzy razy. Wszystkie chybiły,
gdy koleś pobiegł zygzakiem i skrył się za drzewem.
Maxon zrobił kilka desperackich kroków w kierunku lasu, ale ojciec
złapał go, zanim zdążył ruszyć dalej.
- Wycofaj się! - zawołał Maxon, wyrywając się uścisku ojca. - Trafisz
ją. Przerwać ogień!
Chociaż America nie należała do rodziny królewskiej, to bez
wątpienia ktoś by się wkurzył, gdybyśmy zabili rebeliantów bez
uprzedniego przesłuchania. Pobiegłem na pole, znów przybrałem
postawę i wystrzeliłem dwa razy. Nic.
Maxon chwycił mnie za kołnierz.
- Powiedziałem, przestań!
Chociaż byłem cal lub dwa wyższy od niego i ogólnie uważałem go
za tchórza, to wściekłość w jego oczach kazała okazać mu szacunek.
- Wybacz mi, sir.
Puścił mnie gwałtownie, odwrócił się i przebiegł palcami włosy.
Nigdy nie widziałem go w takim nastroju. Przypominał mi swojego ojca,
będącego na skraju wybuchu.
Wszystko co on pokazywał na zewnątrz, ja czułem w środku. Jedna
z Elity zniknęła; jedyna dziewczyna, którą kiedykolwiek kochałem,
zniknęła. Nie wiedziałem, czy uda się jej prześcignąć rebeliantów albo
znaleźć miejsce do ukrycia się. W tym samym czasie serce galopowało mi
ze strachu i rozpadało się z beznadziei.
Obiecałem May, że nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić. Zawiodłem.
Spojrzałem za siebie bez większej pewności co ujrzę. Dziewczyny i
personel były bezpieczne. Nie pozostał nikt, oprócz księcia, króla i
kilkunastu strażników.
Maxon w końcu spojrzał na nas, a wyrazem twarzy przypominał
zwierzę w klatce.
- Znajdźcie ją. Znajdźcie ją teraz! - krzyknął.
Zastanawiałem się, czy nie pobiec do lasu, chcąc znaleźć Americę
przed innymi. Ale jak miałem ją znaleźć?
Markson wystąpił.
- No dalej chłopcy. Zorganizujmy się. - Podążyliśmy za nim na pole.
Moje kroki były powolne i próbowałem się uspokoić. Musiałem być
uważny. Znajdziemy ją – obiecałem sobie. Jest twardsza niż sądzą inni.
- Maxonie, idź do matki – usłyszałem rozkaz króla.
- Żartujesz. Jak mam siedzieć w schronie, kiedy America zaginęła?
Mogła umrzeć. - Odwróciłem się z powrotem, żeby zobaczyć, że Maxon
prawie rzucił się na tę myśl.
Król Clarkson postawił go do pionu, chwycił mocno za ramiona i
potrząsnął nim.
- Weź się w garść. Musisz być bezpieczny. Idź. Teraz.
Maxon zacisnął pięści, lekko unosząc łokcie i przez chwilę miałem
wrażenie, że uderzy ojca.
Może nie miałem racji, ale byłem prawie pewien, że król mógłby
zniszczyć Maxona, gdyby akurat miał taki kaprys. Nie chciałem śmierci
tego gościa.
Po kilku głębokich oddechach Maxon wyrwał się z objęć ojca i
poszedł w kierunku pałacu.
Szybko odwróciłem głowę, mając nadzieję, że król nie zauważył, iż
ktoś zauważył tę rozmowę. Coraz częściej zastanawiałem się nad
niezadowoleniem króla ze swojego syna, ale po tym, co usłyszałem, nie
mogłem powstrzymać myśli, że chodzi o coś więcej niż źle napisane
notatki.
Dlaczego ktoś, kto tak bardzo troszczył się o bezpieczeństwo
swojego syna, mógł być tak... agresywny wobec niego?
Podbiegłem do reszty oficerów, gdy tylko Markson zaczął mówić.
- Czy któryś za was zna ten las?
Wszyscy milczeliśmy.
- Jest bardzo duży, a gałęzie mają tendencję do szerokiego
rozprzestrzeniania się, nawet na parę stóp, jak widzicie. Pałacowy mur
ma wysokość około czterech tysięcy stóp, ale część znajdująca się za
lasem jest w bardzo złym stanie. Rebeliantom nie jest zbyt trudno
pokonać uszkodzonych partii, szczególnie biorąc pod uwagę, jak łatwo
udało im się zdobyć przewagę w walce.
No to doskonale.
Będziemy szli wzdłuż linii i powoli. Szukajcie śladów, zgubionych
rzeczy, złamanych gałęzi. Wszystkiego, co może nam dać wskazówkę,
gdzie ją zabrali. Jeśli zrobi się zbyt ciemno, wrócimy po latarki i nowych
ludzi.
Spojrzał na nas wszystkich.
- Nie chcę wrócić z pustymi rękoma. Czy znajdziemy ją żywą czy
martwą, to nie zostawimy dziś księcia i króla bez odpowiedzi, rozumiecie
mnie?
- Tak, sir – krzyknąłem, a reszta mi zawtórowała.
- Świetnie. Rozdzielmy się.
Przeszliśmy może kilka kroków, kiedy Markson wyciągnął dłoń,
zatrzymując mnie.
- Bardzo kulejesz, Leger. Dasz radę? - zapytał.
Odpłynęła mi krew z twarzy i poczułem wściekłość, podobnie jak
wcześniej Maxon. Nie ma mowy, do diabła, żebym nie poszedł.
- Czuję się świetnie, sir – przysiągłem.
Markson znów otaksował mnie wzrokiem.
- Potrzebujemy silnej grupy do tego zadania. Może powinieneś
zostać z tyłu.
- Nie, sir – odpowiedziałem szybko. - Zawsze słucham rozkazów,
sir. Nie zmuszaj mnie, abym teraz je zlekceważył.
Moje oczy były śmiertelnie poważne i on musiał to zauważyć,
zrozumieć, jak bardzo zależało mi, żeby pójść. Na jego twarzy pojawił się
półuśmiech, kiedy skinął głową i ruszył w kierunku drzew.
- No dobrze. Chodźmy.
Wszystko odbywało się tak, jakbyśmy poruszali się w zwolnionym
tempie. Nawoływaliśmy Americę i zatrzymywaliśmy się, aby nasłuchiwać
czy odpowie, dając się nabrać przez najmniejszy ruch lub podmuch
wiatru. Ktoś znalazł ślad stopy, ale piasek był tak suchy, że trop urywał
się dwa kroki dalej, sprawiając, że tylko zmarnowaliśmy czas. Dwa razy
znaleźliśmy skrawki ubrań zaczepione o gałęzie, ale nie pasowały one do
tego, co America miała na sobie. Najgorsze było to, że znaleźliśmy też
kilka kropel krwi. Zatrzymaliśmy się na godzinę, aby przyjrzeć się
dokładnie każdemu drzewu, zbadać każdą odrobinę kurzu, która mogła
zostać uniesiona.
Wieczór nadchodził i wkrótce stracimy światło.
Podczas gdy inni poszli dalej, ja zatrzymałem się na minutę. W
innej sytuacji uważałbym to otoczenie za piękne. Światło sączyło się
przez gałęzie prawie nie jak promienie słoneczne, ale ich duch. Drzewa
sięgały ku sobie, jakby były spragnione towarzystwa, a nastrój panujący
w tym miejscu był lekko przytłaczający.
I musiałem się przygotować na możliwość, że będę musiał opuścić
to miejsce bez niej. Albo, co gorsze, mogę opuścić je, niosąc jej ciało.
Ta myśl była wyniszczająca. O co miałbym walczyć, gdyby jej
zabrakło?
Próbowałem szukać dobra. A ona była dla mnie jedynym dobrem.
Powstrzymałem łzy i stanąłem wyprostowany. Po prostu będę
musiał dalej walczyć.
- Upewnijcie się, że patrzyliście już wszędzie – przypomniał nam
Markson. - Jeśli ją zabili, to mogli ją powiesić lub spróbować pochować.
Bądźcie czujni.
Jego słowa sprawiły, że znów zrobiło mi się niedobrze, ale
odegnałem je.
- Lady Americo! - zawołałem.
- Jestem tutaj! - Nadstawiłem uszu, zbyt przerażony, aby w to
uwierzyć. - Jestem tutaj!
America biegła, bosa i brudna. Schowałem pistolet w kaburze i
rozłożyłem ramiona.
- Dzięki Bogu. – Odetchnąłem. Chciałem ją pocałować, tu i teraz.
Ale oddychała i była w moich ramionach, i to wystarczyło. - Mam ją!
Żyje! - zawołałem do reszty, patrząc jak otaczają nas umundurowane
postacie.
Trzęsła się trochę i była oszołomiona tym całym doświadczaniem.
Bez względu na ranną nogę i wszystko inne, trzymałem ją w
ramionach.
- Byłem przerażony, obawiałem się, że w każdej chwili możemy
znaleźć twoje ciało – zwierzyłem się. - Zraniłaś się?
- Mam lekko poranione nogi.
Zerknąłem w dół i zauważyłem parę krwawiących rozcięć. Biorąc
wszystko pod uwagę, mieliśmy szczęście.
Markson zatrzymał się przed nami, próbując ukryć radość ze
znalezienia jej.
- Lady Americo, czy coś ci się stało?
- Mam tylko kilka zadrapań na nogach.
- Nie próbowali cię zranić? - kontynuował.
- Nie, w ogóle mnie nie dogonili.
Moja dziewczyna.
Na wszystkich twarzach pojawił się radosny wyraz szoku na wieść o
tym, ale Marksona była najszczęśliwsza.
- Nie sądzę, żeby któraś z pozostałych dziewczyn mogła ich
wyprzedzić.
America westchnęła i uśmiechnęła się.
- Żadna z nich nie jest Piątką.
Zaśmiałem się, słysząc, że reszta robi to samo. Nie każda
umiejętność, którą mieli ci najniżsi, była bezużyteczna.
- Trafna uwaga. - Markson poklepał mnie po ramieniu, patrząc na
Americę. - Odstawmy cię z powrotem. - Odszedł, wykrzykując kolejne
instrukcje.
- Wiem, że jesteś szybka i bystra, ale byłem przerażony –
powiedziałem jej, gdy szliśmy.
Przyłożyła usta do mojego ucha.
- Okłamałam tego oficera.
- Co masz na myśli?
- W końcu mnie dogonili. - Gapiłem się na nią, zastanawiając się, co
było w tym tak złego, że nie chciała tego zdradzić przed innymi. - Nic nie
zrobili, ale jedna dziewczyna mnie zauważyła. Dygnęła i uciekła.
Poczułem ulgę.
- Dygnęła?
- Też byłam zaskoczona. Nie wyglądała jak czyste zło lub
zagrożenie. W rzeczywistości, wyglądała jak normalna dziewczyna. -
Przerwała na minutę, a potem dodała. - Miała książki, mnóstwo książek.
- To dzieje się dość często – powiedziałem jej. - Nie wiadomo, co z
nimi robią. Strzelam, że służą im jako podpałka. Myślę, że tam, gdzie się
zatrzymali, jest zimno.
Coraz bardziej oczywiste zdawało się, że rebelianci po prostu chcą
zniszczyć wszystko w pałacu – drobne rzeczy, ściany, a nawet poczucie
bezpieczeństwa – i zabrać należące do króla cenne rzeczy, jakby
przyjemność sprawiało im palenie rzeczy, które były rękach monarchy.
Gdybym na własne oczy nie widział, jaki potrafi być okrutny,
uważałbym to za całkiem zabawne.
Inni byli blisko, dlatego nie odzywaliśmy się przez resztę drogi, ale
wydawała się ona krótsza, kiedy trzymałem Americę w ramionach.
Chciałbym, żeby była dłuższa. Po dzisiejszym dniu pragnąłem, żeby
zawsze była w miejscu, gdzie mógłbym ją widzieć.
- Przez następne kilka dni będę dość zajęty, ale postaram się
niedługo się z tobą zobaczyć – wyszeptałem, kiedy pałac pojawił się
przed naszymi oczami. Musiałem teraz im ją oddać.
Pochyliła się do mnie.
- Dobrze.
- Zabierz ją do doktora Ashlara, Legar, i jesteś wolny. Dobra robota
– powiedział Maxon, znów klepiąc mnie po plecach.
Korytarze wciąż były pełne pracowników sprzątających po
pierwszym ataku, a pielęgniarki z skrzydła szpitalnego okazały się takie
szybkie, że nie miałem okazji znów porozmawiać z Americą. Ale gdy
położyłem ją na łóżku, patrząc na jej podartą sukienkę i poranione nogi,
nie mogłem powstrzymać myśli, że to była moja wina. Kiedy
prześledziłem wszystkie etapy od początku, zrozumiałem, że tak było.
Będę musiał to naprawić.
America spała, gdy zakradłem się do skrzydła szpitalnego w nocy.
Była czystsza, ale na jej twarzy wciąż malowało się zmartwienie, nawet
gdy odpoczywała.
- Hej, Mer – wyszeptałem, podchodząc do jej łóżka. Nie obudziła
się. Nie śmiałem usiąść, nawet pod pretekstem, że chciałem sprawdzić,
jak czuje się dziewczyna, którą uratowałem. Stałem w świeżo
wyprasowanym mundurze, który założyłem tylko na kilka minut, aby
dostarczyć tę wiadomość.
Wyciągnąłem dłoń, aby ją dotknąć, ale zaraz ją cofnąłem.
Spojrzałem na jej śpiącą twarz i zacząłem.
- Ja... ja przyszedłem tutaj, aby cię przeprosić. Za dziś. - Wziąłem
głęboki oddech. - Powinienem za tobą pobiec. Powinienem cię chronić.
Nie zrobiłem tego i mogłaś umrzeć.
Jej usta zaciskały się i rozluźniały, gdy śniła.
- Szczerze mówiąc, to przepraszam cię nie tylko za to – przyznałem.
- Przepraszam, że wściekłem się wtedy w domku na drzewie.
Przepraszam za to wszystko, co powiedziałem, a co sprawiło, że wysłałaś
ten głupi formularz. Po prostu wpadłem na ten pomysł, ponieważ... -
Przełknąłem ślinę. - Wpadłem na ten pomysł, ponieważ być może byłaś
jedyną osobą, która mogła to wszystko naprawić.
- Nie mogłem uratować taty. Nie potrafiłem chronić Jemmy'ego.
Ledwo jestem w stanie utrzymać rodzinę na krawędzi ubóstwa i po
prostu pomyślałem, że dam ci szansę na lepsze życie, lepsze niż to, które
kiedykolwiek byłbym ci w stanie dać. I przekonywałem siebie, że to
najlepszy sposób, aby udowodnić, że cię kocham.
Przyglądałem się, żałując, że nie miałem odwagi się jej zwierzyć,
kiedy kłóciła się ze mną i przekonywała mnie, że jestem w wielkim
błędzie.
- Nie wiem, czy mogę to cofnąć, Mer. Nie wiem, czy jeszcze
kiedykolwiek będziemy tacy jak wcześniej. Ale nie przestanę próbować.
Tym jesteś dla mnie – powiedziałem wzruszając ramionami. - Jesteś
jedyną rzeczą, o którą zawsze chciałem walczyć.
Chciałem powiedzieć coś więcej, ale usłyszałem jak drzwi do
skrzydła szpitalnego otwierają się. Nawet w ciemności garnituru Maxona
nie dało się pomylić z niczym innym. Zacząłem przechadzać się z
opuszczoną głową, próbując wyglądać, jakbym robił obchód.
Nie rozpoznał mnie, może nawet nie zauważył, gdy podszedł do
łóżka Americii. Obserwowałem, jak przyciągnął do siebie krzesło i usiadł
obok niej. Nie mogłem powstrzymać zazdrości. Od tamtego dnia w
mieszkaniu jej brata – od chwili, kiedy zrozumiałem, co czuję do
Americii – zmuszałem się, aby kochać ją z daleka. A Maxon mógł
siedzieć obok niej, dotykać jej dłoni i różnica pomiędzy ich kastami nie
miała znaczenia.
Zatrzymałem się przy drzwiach, przyglądając się tej scenie. Podczas
gdy Selekcja postrzępiła granicę między mną a Americą, to Maxon był
jak ostra krawędź, która mogła przeciąć tę linię, gdyby tylko znalazł się
wystarczająco blisko. A ja nie byłem w stanie powiedzieć, jak bardzo
America pozwoli mu się do niej zbliżyć.
Mogłem tylko czekać i dać Americe czas, którego wydawała się
potrzebować. Tak naprawdę, to oboje go potrzebowaliśmy.
Tylko czas będzie mógł to wszystko rozstrzygnąć.