background image

Lucy Maud Montgomery
Pani na Srebrnym Gaju
 Wydawnictwo "Nasza Księgarnia", 
Warszawa1993
Przełożyła Ewa Fiszer

Na dysk przepisał F. Kwiatkowski

Rok pierwszy 


 
W Srebrnym Gaju rosły setki drzew, starych i młodych, a każde 
drzewo było osobistym przyjacielem Pat. Przeżywała prawdziwe 
męczarnie, kiedy jedno z tych drzew należało ścią ć, choćby 
chodziło tylko o spróchniały stary świerk w głębi lasu. Nikomu nie 
udało się przekonać Pat, że ścięcie drzewa nie jest morderstwem, w 
najlepszym razie uważała to za usprawiedliwione zabójstwo. 
Nigdy nie wycięto żadnego drzewa w brzezinie za domem. Byłoby to 
świętokradztwo. Czasem - jesienna nawałnica powalała brzozę, a Pat 
opłakiwała ją , póki z biegiem czasu brzoza ta nie zamieniła się w 
piękny omszały pień obrośnięty paprociami. 
Wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju kochali brzezinę, ale dla nikogo 
nie znaczyła tyle, ile dla Pat. W oczach Pat brzezina żyła. Pat 
znała każdą  brzozę, a ją  znała każda brzoza, znały cieniste, 
pachną ce paprociami polanki, pozdrawiał wietrzyk. Odką d pamiętała, 
bawiła się tutaj, błą dziła wśród drzew, oddawała marzeniom. 
Brzezina ta, prawdziwy srebrny gaj, wywarła ogromny wpływ na jej 
wyobraźnię, w pewnym sensie rzą dziła jej życiem. Kiedy była mała, 
brzezinę zamieszkiwały elfy i koboldy z opowieści Judysi Plum, a 
choć teraz przestała już wierzyć w baśnie - ich czar trwał. Dla 
Pat brzezina nie była zwykłym gajem białokorych drzew i paproci, 
za który mógłby ją  uważać jakiś nie wtajemniczony śmiertelnik. 
Może działo się tak dlatego, że, jak utrzymywała rodzina, Pat 
także różniła się zawsze od swoich rówieśniczek. I wtedy, kiedy 
była wielkookim dzieckiem, i potem, kiedy stała się chudziutkim 
opalonym podlotkiem, a nawet teraz, kiedy skończyła już 
dwadzieścia lat i według Judysi powinna się zają ć wielbicielami. 
Owszem, Pat dwukrotnie już interesowała się jakimś chłopcem, ale 
Judysia uważała, że były to zwykłe "wprawki". A obecnie Pat, mimo 
wszelkich nalegań Judysi, na wielbicielach nie zależało. Chciała 
jednego - dogadzać Srebrnemu Gajowi, doglą dać schorowanej matki i 
pilnować, by w ich życiu nie nastą piły żadne zmiany. Gdyby jakaś 
dobra wróżka mogła spełnić jej najgorętsze życzenia, prosiłaby, 
żeby w cią gu najbliższych stu lat nic się w Srebrnym Gaju nie 
zmieniło. 
Namiętnie kochała swój dom. Była wobec niego lojalna, tak wobec 
jego zalet, jak i wad. Co prawda wad po prostu nie przyjmowała do 
wiadomości. Za to radował ją  każdy drobiazg codziennego życia. 
Ilekroć wyjeżdżała, tęskniła i cały czas marzyła o powrocie. 
- Srebrny Gaj jest dla niej czymś więcej niż domem, to jej religia 
- pokpiwał stryj Brian. 
Każdy pokój przemawiał do niej własnym głosem. Dom wyglą dał tak, 
jak wyglą dają  domy, które ktoś od wielu lat kocha. Nikt się w nim 
nie śpieszył, a każdy gość wychodził stą d z lżejszym sercem: W 
domu tym stale rozbrzmiewał śmiech, nasią kły nim ściany. Dom jak 
najserdeczniej witał gości. Służył im odpoczynkiem. Krzesła wręcz 

background image

prosiły, by na nich usią ść. I wszędzie pełno było pięknych kotów, 
tłuste puszyste kocury wygrzewały się na parapetach okien, 
jedwabiste kocięta spały na cieplutkich od słońca płytach 
nagrobnych starego rodzinnego cmentarzyka za sadem. Po kotki ze 
Srebrnego Gaju zjeżdżali się amatorzy z całej Wyspy. Pat każdego 
kociaka oddawała z dużą  przykrością , ale co było robić, wcią ż 
rodziły się nowe kocięta. 
- Przyszedł tu dziś po kociaka Tom Baker - oznajmiła Judysia. - I 
spytał, jakiej on jest rasy. Tej rodzinie zawsze brakowało rozumu. 
Nie ma mowy o żadnej rasie, odpowiedziałam mu. Naszę koty są  albo 
podwórzowe, albo dachowe. Ale dbamy o nie i rozmawiamy z nimi, bo 
każdy szanują cy się kot lubi sobie pogadać. I lubi, żeby mu od 
czasu do czasu powiedzieć jakiś komplement. Więc rodzą  nam 
prześliczne kocięta. I już całkiem zapomniałam, jak wyglą da 
szczur. Nie za bardzo miałam ochotę dawać mu kotka. Nakarmić, to 
go nakarmią , ale gotowi zapomnieć, że kotu też się należy chwila 
uwagi. 
- Nasze koty zachowują  się tak, jakby to one były naszymi 
właścicielami - oświadczyła rozleniwionym głosem Przylepka. - 
Ciocia Edyta uważa, że strasznie je rozpuściliśmy. Powiada, że 
niejeden ubogi chrześcijanin mógłby pozazdrościć naszym 
kotom, i oburza się, że pozwalamy im spać w nogach łóżka. 
- No, no, uważaj, widzisz, jak Dżentelmen Tom się rozgniewał? - 
powiedziała z wymówką  w głosie Judysia. - Koty zawsze wiedzą , 
kiedy się o nich mówi: A Dżentelmen Tom jest wrażliwy. 
Przylepka przyglą dała się, jak Dżentelmen Tom - chudy czarny kot 
Judysi tak stary, że według słów Sida zapomniał, iż istnieje 
śmierć - odchodzi z oburzeniem ścieżką  wśród paproci. 
Przylepka wraz z Pat i Judysią  spędzały letnie popołudnia w 
brzezinie. Brały sobie coś do roboty, tam bowiem zawsze ćwierkały 
ptaszki, burknęła coś czasem wiewiórka, szeptał wietrzyk. Pat 
pisywała w brzezinie listy, Przylepka odrabiała lekcje, matka 
często przychodziła robić na drutach. Rozkosznie było tu pracować 
- choć Przylepce zdarzało się to rzadko. Zwykle wszystkie domowe 
obowią zki spadały na barki Pat i Judysi. Ta ostatnia siedziała 
teraz na omszałym pniu drylują c wiśnie, a Pat szyła nowe zielone 
zasłony do jadalni. Przylepka oznajmiła, że ubogi jest dom, w 
którym przynajmniej jedna dama nie może się rozkoszować 
bezczynnością , ułożyła się na trawie z rękami pod głową  i 
wpatrzyła w opalizują ce niebo między wierzchołkami drzew. 
- Pyszałek nie porzucił nas - zauważyła. - On nie jest taki 
obrażalski. 
- Ano prawda, nikomu nie uda się zranić uczuć tego kocura z bardzo 
prostego powodu: on ich nie ma - oznajmiła Judysia, patrzą c z 
lekką  wzgardą  na wielkiego szarego kota, który siedzą c na pniu 
obok Pat mrużył jaspisowe oczy wpatrują c się w psiaka, z brunatną  
łatą  na grzbiecie, obgryzają cego z zapałem dość śmierdzą cą  kość. 
Psiak od czasu do czasu podnosił łeb i z uwielbieniem patrzył na 
Pat. Ona głaskała go wówczas i cią gnęła za uszy, a Pyszałek robił 
taką  minę, jakby tego w ogóle nie widział. 
Pyszałek do dziś uważał "tego psa McGinty'ego", jak go nazywała 
Judysia, za zwykłego intruza. Hilary Gordon zostawił go Pat, kiedy 
już blisko dwa lata temu pojechał do Toronto na studia. Z począ tku 
McGinty'emu niemal nie pękło serduszko, wiedział jednak, że Pat go 
kocha, i po trochu odżył, a nawet zaczą ł odszczekiwać się 
Pyszałkowi. Obecnie zapanował między nimi rozejm, Pyszałek bowiem 
dobrze zapamiętał, jak skarciła go Pat, gdy zadrapał McGinty'ego w 
nos. McGinty chętnie by się z nim zaprzyjaźnił, ale Pyszałek nie 

background image

dopuszczał do żadnych konfidencji. 
- Tak, tak, jak patrzę na te wszystkie wiśnie, które trzeba 
wydrylować przed kolacją , to mi żal serce ściska, że nie mamy tu 
takiego ducha jak ten, co za dawnych czasów krą żył po zamczysku 
McDermottów - westchnęła Judysia. - To był bardzo pożyteczny, 
pracowity duch. Nie uwierzycie, jak się uwijał - mieszał kaszę, 
obierał kartofle, szorował garnki, jemu nie przewróciło się w 
głowie. Ale któregoś dnia stary lord położył na kredensie parę 
groszy, bo uważał, że takiemu pracusiowi należy się wynagrodzenie. 
No i ten duch znikł, poczuł się dotknięty. Tak, tak, wiele to 
kosztowało starego McDermotta, musiał zatrudnić jeszcze jedną  
służą cą . Z duchami nigdy nie wiadomo. W tym cały kłopot. Jeden 
obrazi się, jak się mu nie podziękuje, drugi, jak mu dziękować, da 
nogę. Ale taki duch bardzo by się nam w Srebrnym Gaju przydał, 
prawda, Przylepko? 
Na szczęście Judysia nie zauważyła, że Pat i Przylepka patrzą  na 
siebie rozbawionym wzrokiem. Wcią ż zachwycały się opowieściami 
Judysi, ale nie podchodziły już do nich bezkrytycznie. Jeszcze nie 
tak dawno temu uwierzyłyby ślepo w tego gorliwego ducha 
McDermottów. 
- Judysiu, jeśli chcesz mi w ten sposób dać do zrozumienia, żebym 
ci pomogła drylować wiśnie, to nic z tego - roześmiała się 
Przylepka. - Nie cierpię robić konfitur ani szyć. To Pat jest 
gospodarna - nie ja. Tu, w brzezinie, chcę tylko leżeć na trawie i 
przysłuchiwać się twoim historyjkom. Mam na sobie niebieską  
sukienkę, a wiśnie strasznie plamią . A poza tym boli mnie brzuch. 
- Każdego by bolał brzuch, jakby się najadł niedojrzałych jabłek - 
oświadczyła bezlitośnie Judysia. - A za moich młodych lat uważano, 
że nie wypada mówić głośno o czymś takim jak brzuch, Przylepko. 
- Cią gle mnie nazywasz Przylepką  - poskarżyła się Przylepka. - 
Tyle razy prosiłam was, żebyście przestali, i co? Poza domem 
wszyscy nazywają  mnie Elką , a wy nic tylko Przylepka i Przylepka. 
Przecież skończyłam już trzynaście lat, a to takie dziecinne 
przezwisko. 
- Masz rację, Przylepko - zgodziła się Judysia. - Tyle, że ja 
jestem za stara, żeby uczyć się nowych imion. Dla mnie jesteś 
Przylepką  i Przylepką  pozostaniesz. Pamiętasz, Pat, jakie były 
korowody z imieniem dla Przylepki? I pamiętasz, jak się martwiłaś, 
kiedy wybierałam się na grzą dkę pietruszki, żeby znaleźć nowe 
dziecko? Tak, tak, to była straszna noc. Nikt nie wierzył, że 
wasza matka wyjdzie z życiem. Pomyśleć, że to już trzynaście lat 
temu! 
- Pamiętam, że tego wieczoru księżyc wschodzą c nad Wzgórzem Mgieł 
był ogromny i czerwony - wspominała z rozmarzeniem Pat. - Judysiu, 
czy ty wiesz, że w zeszłym tygodniu piorun trzasną ł w jedną  z tych 
trzech topoli na Wzgórzu Mgieł? Uschła i trzeba będzie ją  ścią ć. 
Nie wiem, jak ja to zniosę. Kochałam te trzy drzewa. Wpatrywałam 
się w nie od urodzenia. Nie, McGinty, przestań. Rozumiem, że ten 
zwisają cy ogon to dla ciebie wielka pokusa. Masz rację, Pyszałku, 
podwiń go pod siebie! I, Pyszałku, już dawno chciałam ci 
powiedzieć, że nie ma powodu - nie ma najmniejszego powodu - żebyś nad 
ranem przynosił mi do łóżka myszy. Wierzę ci na słowo, że je co 
noc łapiesz. 
- Miauczy wniebogłosy, kiedy niesie taką  mysz po schodach. Pęknie 
mu serce, jak nie będzie mógł się przed kimś pochwalić. 
- Parę minut temu twierdziłaś, że on nie ma serca - zachichotała 
Przylepka. 
Judysia zignorowała ją  i zwróciła się do Pat. 

background image

- Pat, czy zrobimy jutro pudding z wiśni? 
- Chyba tak. Ach, pamiętacie, jak Józek przepadał za puddingiem z 
wiśni? 
- No, no, Patsy, jak ja bym mogła zapomnieć, co lubił Józek. Ten 
jego ostatni list przyszedł z Szanghaju, prawda? Nie wierzę, żeby 
ci żółci Chińczycy potrafili zrobić pudding z wiśni. Albo pudding 
ze śliwek. No, pudding ze śliwek zrobimy dla Józka na Boże 
Narodzenie. 
- Jeśli rzeczywiście przyjedzie - westchnęła Pat. - Odką d uciekł z 
domu, ani razu nie udało mu się pojawić tu na Gwiazdkę. Stale 
zapowiada przyjazd i wcią ż mu coś wypada. 
- Trysia Binnie mówi, że Józek wytatuował sobie nos i nie śmie się 
pokazać - oświadczyła Przylepka. - Mówi, że kapitan Dawid Binnie 
widział go w zeszłym roku w Buenos Aires i niemal go nie poznał, 
tak okropnie wyglą dał. Myślicie, że to prawda? 
- Jasne, że nieprawda, jeśli tak mówią  Binnie'owie - odparła 
wzgardliwym tonem Judysia. - Nie masz się czym martwić, Przylepko. 
- Wcale się nie martwię. Miałam nadzieję, że się naprawdę 
wytatuował. To by było strasznie interesują ce. Namówiłabym go, by 
wytatuował także i mnie. 
Na to nie było odpowiedzi. Judysia znów zwróciła się do Pat. 
- On ma już przed Gwiazdką  zostać kapitanem, tak? No, no, ten 
chłopak się wybija! Jego stryj Horacy był o cały rok starszy, 
kiedy dostał własny statek. Pamiętam, jak zaraz następnego lata 
przyjechał do domu z tą  swoją  małpą . 
- Z małpą ? 
- Przecie powiadam. Ta bestia strasznie się panoszyła. Wasza 
babcia mało nie zwariowała. Kiedyś do Srebrnego Gaju przyjechał 
ten biedny stary Kuba Appleby - on nigdy nie był trzeźwy, w 
najlepszym razie, był nie całkiem pijany - miał tu kupić świnie. 
No, a po płocie zagrody dla świń hasała sobie w najlepsze ta 
małpka waszego stryja Horacego. Wasz dziadek opowiadał, że stary 
Kuba zbladł jak ściana - tylko jego nos został czerwony, i 
zawołał: "A to mamidło! Moja zawsze powiadała, że mi się coś 
przywidzi. No i przywidziało. Więcej już nie wezmę kropli do ust". 
- I przez dwa miesią ce dotrzymał słowa, ale zrobił się taki 
opryskliwy, że cała jego rodzina ucieszyła się, kiedy wreszcie o 
tej małpie zapomniał. Pani Kubowa do końca życia uważała, że 
Horacy Gardiner powinien był lepiej pilnować swojej menażerii. 
Jeśli Józek przyjedzie, Pat, to będziemy mieć prawdziwe rodzinne 
święta. 
- Tak. Winnie i Franek spędzą  tu cały czas i będziemy wszyscy 
razem. Musimy niedługo wszystko zaplanować. Uwielbiam robić plany. 
- Ciotka Edyta uważa, że nie warto niczego planować, bo w 
ostatniej chwili zawsze się coś może zdarzyć - oświadczyła ponuro 
Przylepka. 
- Nie wierz w to, złotko. A gdyby nawet? Zawszeć to miło robić 
plany. Nie pozwól, żeby twoja ciotka Edyta zrobiła z ciebie - no, 
jak to ją  ostatnio nazwał Sid? 
- Pesymistką . 
- Tak, tak, to cała ona! I ty uważaj, żebyś nie poszła w jej 
ślady. Nawet jeśli Józek nie przyjedzie, kochanie, to będziemy 
mieć Winnie i Franka, i całą  tę czeredę malców cioci Azalki. A 
indyki, które zjemy na obiad, wygrzewają  się w tej chwili na 
słońcu, przysiadły sobie na żerdziach płotu za tą  naszą  kościelną  
szopą . A Pat wycięła już z pism te wszystkie "meniu". Tak, tak, 
mam wielkie plany i niech mi tu Edyta nie kracze. Ona na wszystko 
kręci nosem. Pamiętasz, Pat, jak tańczyłaś na golasa w świetle 

background image

księżyca i przyłapała cię ta nasza dama? 
- Tańczyłaś na golasa? A mnie nie pozwalasz nawet chodzić po domu 
w szortach! - rozżaliła się Przylepka. 
- I omal nie pękło mi serce, bo zesłano mnie do Coventry 
- westchnęła Pat nie zwracają c uwagi na słowa Przylepki. - Rodzina 
nie zdawała sobie sprawy, jakie to było okrutne. Wtedy ty, 
Judysiu, wróciłaś do domu i w nocy poczułam zapach smażonego 
boczku. 
- Tak, tak, Patsy, częstośmy sobie wieczorem zjadły w kuchni jakiś 
smaczny ką sek. I jeszcze nieraz zjemy. A ty, panno Przylepko, 
skoro nie chcesz drylować wiśni, to może raczysz upiec na kolację 
bułeczki z jagodami. Sid za nimi przepada, a Patsy ma dosyć roboty 
z obrębianiem tych zasłon. 
- Dobrze - zgodziła się Przylepka. - Bardzo je lubię. I w 
przyszłym tygodniu pojadę do Wybrzeża Zatoki, żeby razem z Winnie 
wybrać się na jagody. Mówi, że będę mogła przespać się w namiocie 
nad samym brzegiem morza. W Srebrnym Gaju też chciałabym spędzić 
którą ś noc pod gołym niebem. Mogłybyśmy tu zawiesić hamak. Byłoby 
cudownie. Judysiu, czy stryj Tom miał za swoich młodych lat jakiś 
romans? 
- Co ty tak przeskakujesz z tematu na temat? - zaprotestowała 
Judysia. - No pewnie, że tak jak wszyscy chłopcy uganiał się za 
dziewuchami. Nie wiem, dlaczego nic z tego nie wyszło. Dlaczego 
nagle o to pytasz? 
- Tego lata już trzy razy prosił mnie, żebym mu wrzuciła list w 
Srebrnych Mostach. Mówił, że na poczcie w Północnym Glen wszyscy 
są  nazbyt ciekawscy. A listy były zaadresowane do jakiejś pani. 
Pat i Judysia spojrzały na siebie porozumiewawczo. Judysia mało 
nie wyskoczyła ze skóry, ale opanowała się i spytała niby to 
obojętnym tonem: 
- Nie zapamiętałaś przypadkiem nazwiska owej pani, złotko? 
- Nie - ziewnęła Przylepka. - Ale stryj Tom aż się rumieni, za 
każdym razem kiedy prosi mnie o wysłanie listu, ma taką  głupią  
minę, że zaczynam się zastanawiać, o co tu chodzi. 
- Wasz stryj Tom zbliża się już pewnie do sześćdziesią tki. 
Niebezpieczny to wiek dla mężczyzn, znów zaczynają  zalecać się do 
kobiet. No, ale Edyta potrafi go upilnować. Kiedyś, jak wszystkich 
chłopców ogarnęła gorą czka złota, szalał, żeby pojechać do 
Klondike. I nasza dumna panna Edyta do tego nie dopuściła, głowę 
dam, że do dziś jej tego nie darował. Tak, tak, każdy z nas o 
czymś marzył - i co nam z tego przyszło? Ile bym dała, żeby wybrać 
się do Starego Kraju i zobaczyć, czy zamczysko McDermottów cią gle 
tak wspaniale wyglą da. I nigdy nie zobaczę. 
- "Każdy ma swoje Carcassone" - zacytowała Pat wiersz, który 
pokazał jej kiedyś Hilary Gordon. 
Ale Przylepka była bardziej praktyczna i "mocno stała na ziemi". 
- A właściwie, Judysiu, dlaczego byś nie miała pojechać? Teraz, 
kiedy jestem dość duża, żeby pomóc Pat, mogłabyś w lecie wyjechać 
na parę miesięcy. Bilet drugą  klasą  nie jest aż tak drogi. 
Mogłabyś się zobaczyć ze swoją  rodziną  i na pewno wspaniale 
spędziłabyś czas. 
Judysia drgnęła, jakby ją  ktoś uderzył. 
- Tak, tak, Przylepko, rozsą dnie mówisz. ¯e też mi to nigdy nie 
przyszło do głowy. Ale już chyba jestem za stara, żeby się wlec na 
drugi koniec świata. 
- Ty wcale nie jesteś stara, Judysiu. Pojedź za rok, nic 
łatwiejszego. Musisz się tylko zdecydować. 
- Zdecydować, zdecydować, to właśnie wcale nie jest takie proste, 

background image

kochana Przylepko. Muszę się namyślić. 
- Nie, nie myśl, tylko jedź - orzekła Przylepka, przewróciła się 
na brzuch i pocią gnęła McGinty'ego za uszy. - Jak zaczniesz 
myśleć, nigdy się nie ruszysz. 
- No, no, jak miałam trzynaście lat, to także byłam taka mą dra. 
Widać z wiekiem zgłupiałam - zauważyła ironicznie Judysia. - 
Mówisz tak, jakbym miała się wybrać do Srebrnych Mostów, nie do 
Irlandii. Wszyscy moi też już się postarzeli, gotowi mnie nie 
poznać, gdy zobaczą  staruszkę siwą  jak gołą b. A w zamku panuje 
następny McDermott, pewnie mówi lepiej po angielsku, bo akcent 
starego lorda dałoby się krajać nożem. 
- Aż mnie dreszcz przejmuje, Judysiu, gdy pomyślę, że mieszkałaś w 
zamku i służyłaś lordowi. To jeszcze wspanialsze niż to, że 
kuzynka mamy z bocznej linii wyszła za mą ż za kogoś z angielskiej 
arystokracji. Zastanawiam się, czy ją  kiedyś zobaczymy? Pat, a 
może to my wybrałybyśmy się z wizytą  do naszej utytułowanej 
kuzynki? 
- Boję się, że ona nawet nie słyszała o naszym istnieniu - 
roześmiała się Pat. - To naprawdę bardzo daleka krewna, a 
pojechała do Anglii do swojej ciotki, kiedy była jeszcze małą  
dziewczynką . Mama ją  raz widziała. 
- A widziała - przyświadczyła Judysia. - Ta wasza kuzynka była raz 
w Wybrzeżu Zatoki i przywieźli ją  tutaj, by się pobawiła z naszą  
dzieciarnią . Teraz jest żoną  baroneta, jej mą ż nazywa się Sir 
Karol Gresham, a jej ciotka wyszła za hrabiego. Zapomniałam, jak 
się nazywa, ale ma piękne arystokratyczne nazwisko. O zamą żpójściu 
tej waszej kuzynki pisali u nas w gazetach. Lady Gresham w dzień 
ślubu nie była już taka młodziutka, wiedziała, co robi, 
przebierają c w konkurentach. Nigdy nie zapomnę waszych ciotek z 
Wybrzeża Zatoki, kiedy się o tym ślubie dowiedziały. Zawsze się 
tak pyszniły, a tym razem uderzyły w pokorę. "Cóż, nas to nie 
dotyczy" - mówiła wasza cioteczna babka Franciszka. - "Ona jest 
teraz wielką  damą  i nie będzie się zadawała z takim pospólstwem 
jak my". No, no, nigdy nie zapomnę, jak Franciszka Selby nazwała 
swoją  rodzinę pospólstwem! 
- Trysia Binnie wcale nie wierzy, że lady Gresham jest z nami 
spokrewniona - oświadczyła Przylepka, biorą c w ręce i tulą c do 
buzi żółtawe kocią tko z mordką  jak złocisty bratek, które właśnie 
podeszło, skradają c się wśród paproci. 
- Może sobie mówić, co chce. Ale lady Gresham jest waszą  krewną  i 
to jej rodzony wuj, biskup, został oskarżony o kradzież srebra, 
kiedy raz spędził noc w Wybrzeżu Zatoki. 
- O kradzież srebra, Judysiu? - Pat nigdy o tym nie słyszała, a 
przecież od dzieciństwa wysłuchiwała rodzinnych opowieści Judysi. 
- Przecie powiadam. Sama widziałaś, że w gościnnym pokoju w 
Wybrzeżu Zatoki leży srebrna szczotka do włosów i srebrne lusterko 
ręczne, i dwa flakoniki do perfum. Zawsze byli z tego bardzo 
dumni. Jak miał tam spać jakiś zwykły śmiertelnik, to wszystko 
chowali, ale co biskup to biskup, więc ustawili srebro na 
komodzie, żeby się pochwalić. I następnego rana śladu srebra. 
Wasza cioteczna prababka Hanna, która była jeszcze wtedy na 
chodzie, wpadła w furię. Zaraz siadła i napisała do biskupa list 
pytają c, gdzie się to podziało. A on jej natychmiast odpowiedział: 
"Jestem biedny, ale uczciwy. Srebro znajduje się w skrzyni z 
kocami. Takie luksusy nie pasują  do pokornego sługi Bożego, a 
zresztą  bałem się, że rozleję na nie moje lekarstwa". Tak, tak, 
srebro leżało w skrzyni na samym wierzchu. Wasza biedna prababka 
nigdy już nie przyszła do siebie, bo co tu dużo mówić, oskarżyła 

background image

biskupa o kradzież! Patsy, złotko, jak już mówimy o listach, to co 
nowego pisze Szkrab? 
- Fantastyczna wiadomość! - zawołała Pat. - Umyślnie czekałam 
popołudnia, żeby wam o tym tutaj opowiedzieć. Hilary dostał 
pierwszą  nagrodę za projekt okna. A w konkursie uczestniczyło sto 
sześćdziesią t osób! 
- Zdolny chłopak z tego naszego Szkraba! Szczęśliwa dziewczyna, 
która go dostanie za męża... 
Pat puściła tę uwagę mimo uszu. Zależało jej tylko na przyjaźni 
Hilarego, niemniej dość niechętnie pomyślała o tej ewentualnej 
wybrance. 
- Hilary zawsze interesował się oknami. Kiedy zobaczył jakieś 
niezwykłe, zaraz przystawał i się gapił. Strasznie zachwycał się 
tym wystają cym z dachu okienkiem w domu starej Marii McClenahan. 
Judysiu, pamiętasz, jak nas do niej posłałaś, żeby odprawiła czary 
i odnalazła McGinty'ego? 
- No i może nie odnalazła? 
- W każdym razie powiedziała nam, gdzie go szukać. Judysiu, życie 
było dużo ciekawsze, kiedy wierzyłam, że ona naprawdę jest 
czarownicą  - westchnęła Pat. 
- Przecie zawsze powiadam: człowiek musi w coś wierzyć, żeby mieć 
uciechę z życia. - Judysia tajemniczo pokiwała siwą  głową . - A ta 
brzezina - czy nie było wam przyjemniej, kiedy mieszkały w niej 
leśne wróżki? 
- Owszem... Ale choć wróżki zniknęły, pozostał czar. 
- Tak, tak, bo kiedyś w nie wierzyłaś. Wróżki nie mogą  istnieć, 
jeśli się w nie nie wierzy. Dlatego dorośli nigdy nie widują  
wróżek. - Judysia znaczą co pokiwała głową . - ¯al mi dzieci, które 
nigdy nie znały Zaczarowanego Ludka. Zubożyło je to na całe życie. 
- Pamiętam historyjkę, którą  mi kiedyś opowiedziałaś. Mała 
dziewczynka bawiła się w takim właśnie gaju i nagle usłyszała 
cudowną  muzykę, i poszła za nią , i trafiła do krainy wróżek. Więc 
i ja o zmierzchu skradałam się do gaju i nadsłuchiwałam. Ale wcale 
nie jestem pewna, czy naprawdę chciałam tę muzykę usłyszeć. Chyba 
bałam się, że jeśli trafię do krainy wróżek, to już z niej nie 
wrócę. A nigdzie przecież nie mogło być cudowniej niż w Srebrnym 
Gaju - Pat uśmiechnęła się lekko. 
Jej świetliste ciemne oczy spoglą dały teraz tak, jakby wspominała 
coś urzekają cego. Pat nie należała do piękności rodziny 
Gardinerów, ale w takich momentach była czarują ca. Wstała, złożyła 
zasłony i poszła w kierunku domu, a za nią  pobiegł McGinty. 
Zaczęły pogwizdywać gile, obłoki nad brzeziną  zaróżowiły się. 
Paprocie i wysoką  trawę wzdłuż ścieżki wyzłociło zachodzą ce 
słońce. Wzgórze kładło się na pastwisku długimi cieniami. Daleko 
za polami prześwitywała błękitna mgła - morze. 
Na podwórzu Sid starał się nakarmić oporne cielę. Koło studni 
siedziały dwie białe kaczki, ulubienice Przylepki. Ojciec kosił 
wczesny owies. Matka, która drzemała po obiedzie, wstała teraz i 
usiadła w ogródku przy rabatce z goździkami. Po daszku kuchni 
biegała zuchwale wiewiórka. Zapowiadał się miły spokojny wieczór, 
jeden z tych ulubionych wieczorów Pat, kiedy wszyscy byli w domu i 
wszystko wokół oddychało szczęściem. 
- Pat, tak samo jak dawniej szaleje za Srebrnym Gajem, prawda? - 
spytała Judysi Przylepka. - Czasem wydaje mi się, że gdyby musiała 
stą d wyjechać, umarłaby. Wiesz, Judysiu, ona chyba z tego powodu 
nigdy nie wyjdzie za mą ż. Ja też kocham Srebrny Gaj, ale nie 
chciałabym tu mieszkać całe życie. Mam zamiar wyjechać, obejrzeć 
świat, zaznać przygód. 

background image

- No pewnie. Co by to było, gdyby każdy chciał przez całe życie 
zostać w domu. Ale dla Pat nie ma nic ważniejszego niż Srebrny 
Gaj. Kiedy miała pięć lat, spytała matki, gdzie mieszka Pan Bóg. A 
wasza mama na to - "Pan Bóg jest wszędzie". I Pat się omal nie 
rozpłakała. - "Wszędzie? To Pan Bóg nie ma swojego domu? Mamo, tak 
mi go żal!" - Słyszałaś kiedy coś podobnego? ¯eby komuś żal było 
Pana Boga! To cała Pat. Przylepko - Judysia zniżyła głos, choć Pat 
już zniknęła z horyzontu. - Coś mi się widzi, że zaczą ł się koło 
niej kręcić Jaś Robinson. To miły chłopak i już za rok skończy ten 
swój uniwersytet. Nie wiesz czasem, co o nim myśli Pat? 
- Nic nie myśli. Słyszałam, jak mówiła do Sida, że nic nie ma 
przeciwko Jasiowi, tyle że jego twarz wprost się doprasza o 
bokobrody, i że urodził się o całe pokolenie za późno. Jak 
są dzisz, Judysiu, co ona przez to chciała powiedzieć? 
- Jeden Najwyższy raczy wiedzieć - mruknęła Judysia. - Cóż, 
pewnie, że dziewczęta powinny być "przebierne". Panny ze Srebrnego 
Gaju nigdy nie zachowywały się jak te Binnie'ówny. Kiedyś pani 
Binnie'owa przechwalała się przede mną , że do Oliwii co wieczór 
zaglą da inny kawaler. "Aha, to jej chodzi o ilość, a nie o 
jakość?" - spytałam. Ale jak się to mówi: co za wiele, to 
niezdrowo. Pytam się ciebie, Przylepko, czy można tak bez końca 
przebierać i przebierać? 
- Ja jestem jeszcze za mała, żeby mieć kawalerów - powiedziała ze 
smutkiem Przylepka. - Ale poczekaj, Judysiu, aż dorosnę. To musi 
być okropnie podniecają ce, kiedy ktoś wyznaje, że cię kocha. 
- Hm, jakoś tego nie zauważyłam, choć stary Tom Drinkwine co 
parę miesięcy uszczęśliwia mnie takimi wyznaniami - odparła z 
namysłem Judysia. 
 
Ii 

- "Najmilej bywa jesienią , gdy zrywasz jabłka z jabłoni" - nuciła 
Pat. 
Nadszedł październik i wszystkie popołudnia spędzały teraz, - ona, 
Przylepka i Judysia - zrywają c jabłka w nowej części sadu, która 
właściwie wcale nie była taka nowa, bo rosną ce tu drzewa miały już 
dwadzieścia lat. Ale stary sad był naprawdę stary, jabłka były tam 
małe i bardzo słodkie, głównie karmiono nimi świnie. Długi Alek 
Gardiner powtarzał często, że należałoby wycią ć wiekowe jabłonie i 
lepiej wykorzystać ten skrawek ziemi, ale Pat nie chciała nawet o 
tym słyszeć. Kochała stary sad jeszcze bardziej niż nowy. Zasadził 
go pradziadek Gardiner i rosło tu tyleż świerków, co jabłoni i 
właśnie w rogu pod świerkami grzebano ukochane koty. A zresztą  ta 
część sadu osłaniała z trzech stron rodzinny cmentarzyk. Więc jak 
on by wyglą dał, gdyby wycięto drzewa? 
Ten argument przemówił do Długiego Alka. Był na swój sposób bardzo 
dumny z tego rodzinnego cmentarza. Od dawna już tam nikogo nie 
pochowano, ale należało pamiętać o przodkach. Gardinerowie ze 
Srebrnego Gaju pochodzili z rodziny, która jako jedna z pierwszych 
pojawiła się na Wyspie Księcia Edwarda. 
Było miękkie, łagodne popołudnie, cały Srebrny Gaj wydawał się 
rozmarzony. Pat uważała, że stara farma co dzień, a nawet co 
godzina wpada w inny nastrój. Raz jest wesoła, raz melancholijna, 
bywa przyjazna, a bywa, że się zasępi. Wzgórze Mgieł zarzuciło na 
brunatne ramiona szal z błękitnej mgiełki i mimo, że jednej topoli 
zabrakło, nadal wyglą dało tajemniczo i pięknie. Za wzgórzem 
widniał biały zamek z obłoków. Poprzedniej nocy padało i w 
powietrzu unosił się jeszcze zapach wilgotnych paproci. I jakże 

background image

zielone były wcią ż łą ki, choć zbliżała się późna jesień. Brzozy 
wzdłuż Alejki Westchnień roniły bursztynowe listki, a klon nad 
studnią  rozpłomienił się. Pat co chwila przerywała robotę, by na 
niego spojrzeć. Szeptała: 
Szkarłat chwyta za serce 
Jak odgłos trą bki w oddali... 
- Co ty tam mruczysz pod nosem, Pat? Wyglą dasz na zachwyconą . Co, 
niełaska podzielić się z nami dobrym żartem? 
- Przypomniałam sobie pewien wiersz, Judysiu. Ale ty przecież nie 
lubisz wierszy. 
- Hm, hm, wiersz to wiersz i nic nie mam przeciwko temu, żeby 
czasem jakiś usłyszeć. W stosownej porze. Ale wiersze nie obronią  
jabłek przed przymrozkami, a przymrozki zaczną  się lada noc. A my 
mamy jeszcze kopę jabłek do zebrania. I w ogóle czeka nas huk 
roboty, teraz kiedy twój ojciec kupił grunta starego Adamsa i chce 
tam hodować bydło. 
- Ma przecież zatrudnić parobka. 
- Tak, tak. Ale pytam ja ciebie, kto będzie się tym parobkiem 
zajmował? Taki parobek musi dobrze zjeść, a w dodatku trzeba 
pewnie będzie go oprać i łatać mu ubranie. Ja tam się nie boję 
roboty. Ale taki obcy człowiek w domu... Od dawna już nie mieliśmy 
w Srebrnym Gaju żadnego parobka. Zawszeć to zmiana, a ty nie 
przepadasz za zmianami. 
- Ja nienawidzę takich zmian, kiedy coś znika - odpowiedziała Pat 
i rzuciła robaczywe jabłko kociętom, które goniły się wokół 
drzewa. - Ale cieszę się, że tato kupił farmę starego Adamsa. 
Teraz ten kamienny mostek, który zbudowaliśmy z Hilarym nad 

 

Jordanem, i Zaczarowane  ródełko, i Sielanka będą  do nas należeć. 
- Ho, ho, okazuje się, że można kupić sielankę - zaśmiała się 
Judysia. 
- Judysiu, to ty nie pamiętasz, że Hilary i ja nazwaliśmy ten 

 

pagórek nad Zaczarowanym  ródełkiem właśnie Sielanką ? Bo byliśmy 
tam tacy szczęśliwi. 
- Pamiętam, pamiętam. ¯artowałam, Patsy: Co by to było, żeby 
ludzie mogli kupować sobie szczęście! Choć znałam w Irlandii 
człowieka, który wykupił się od śmierci. 
- To niemożliwe - westchnęła Pat, wspominają c ów czarny dzień, gdy 
umierała Bietka, najukochańsza przyjaciółka lat dziecinnych, i 
pozostawiła po sobie pustkę, której nic nie potrafiło zapełnić. 
- Owszem, zrobił to. A potem chciał umrzeć i modlił się, żeby 
śmierć przyszła, a ona na to: "Co to, to nie. Umowa jest umową ". - 
No dobrze, ale gdzie ten nowy parobek będzie spał? Czy twój tato 
chce go umieścić w mojej izdebce nad kuchnią , a mnie przenieść do 
frontowej części domu? 
W głowie Judysi zabrzmiała ukrywana panika. Pat podniosła 
uspokajają co rękę, każdy ruch jej ręki był wymowny. 
- Ależ nie, Judysiu. Tatuś wie, że ten pokoik jest twoim prywatnym 
królestwem. Dla parobka urzą dzi się stryszek nad spichlerzem. 
Wstawi się tam piecyk, łóżko, parę mebli i będzie mu bardzo 
wygodnie. Boję się tylko, Judysiu, że zechce wieczorami 
przesiadywać w kuchni, i co wtedy z naszymi wesołymi pogawędkami? 
- No, no, jakoś sobie poradzimy - Judysia odzyskała dobry humor. 
Gdyby Długi Alek zażą dał, by wyprowadziła się ze swojej izdebki 
nad kuchnią , słowem by nie zaprotestowała, ale myśl o tym bardzo 
cią żyła jej na sercu. Już od czterdziestu lat spała smacznie w 
owym pokoiku. - Boję się tylko, by wasz tato nie zatrudnił Szymona 
Ledbury. Słyszałam, że Szymon się o to stara. 
- Jestem pewna, że tatuś nie chciałby tu widzieć Ledbury'ego! - 

background image

zawołała Przylepka. 
- Widzisz, Przylepko, wasz tata nie może zanadto grymasić. O 
parobków nie jest teraz tak łatwo, a waszemu tacie potrzeba 
człowieka, który zna się na krowach. A Szymon uważa, że się zna. 
Ale to by było ciężko znieść. Ledbury w mojej kuchni! Z tą  gębą  
jak kamień nagrobny i w dodatku nie cierpi kotów. Kiedy tu 
przyszedł, Dżentelmen Tom tylko na niego spojrzał i zaraz się 
zmył. Jeśli uda nam się znaleźć kogoś, kto będzie umiał dogadać 
się z kotami, to nie powiem na niego złego słowa. No, rzecz jasna, 
jeśli będzie dobrze pracował. Wasz tata nigdy nie umiał się 
postawić i łatwo go nabrać. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. No, na tym 
drzewie już nie ma wiśni, wracam i zabieram się do smażenia 
konfitur. 
- Ja tu zostanę, póki mnie nie opuści słońce. Judysiu, jak będę 
już bardzo stara, całymi dniami będę się wygrzewać na słońcu - 
strasznie to lubię. Przylepko, a może tuż przed zachodem 
pobiegniemy na Ukryte Pólko? 
Przylepka potrzą snęła jasną  czupryną . 
- Bardzo bym chciała, ale przecież wiesz, że dziś rano skręciłam 
nogę i wcią ż mnie boli. Pójdę raczej usią ść na grobie Płaczliwego 
Willa i chwilę pomyślę. Czuję się nafosforyzowana słońcem. 
Kiedy Przylepka używała podobnych słów, Pat myślała sobie, że to 
dziecko jest nieprzeciętnie inteligentne, że powinno się 
kształcić. Ale cóż, Przylepka dzieliła niechęć rodzeństwa do 
"edukacji". Bezwstydnie przyznawała, że chce tylko radować się 
życiem, gotowa była uganiać się za przyjemnościami jak kot za 
myszą . 
Pat wybrała się więc sama na pielgrzymkę do Ukrytego Pólka, małej 
leśnej polanki na tyłach farmy, którą  we wczesnym dzieciństwie 
odkryła wraz z Sidem i którą  odtą d nieprzytomnie kochała. W 
niedzielne wieczory, kiedy spacerowali z Sidem po polach snują c 
różne plany - bo Sid stał się bardzo ambitnym farmerem - zaglą dali 
zawsze na Ukryte Pólko, porosłe trawą  i poziomkami. Sid obiecał 
jej, że nigdy go nie zaorze. Zresztą  było tak niewielkie, że nie 
warto by było go uprawiać. A w dodatku co stałoby się wówczas ze 
słynnymi Judysinymi ciastkami z poziomkami i jeszcze słynniejszym 
kremem poziomkowym Pat? 
Przyjemnie było chodzić tam wraz z Sidem, ale jeszcze milej samej. 
Jak zwykle zatrzymała się na szczycie wzgórza, by pozachwycać się 
Srebrnym Gajem. Z drzwi i okien kuchni padało światło. Judysia 
szykowała kolację, koty czekały na małe co nieco, a McGinty 
nadstawiał uszu nadsłuchują c odgłosu kroków Pat. Czy w tej kuchni 
będzie równie rozkosznie, gdy pojawi się parobek, bą dź co bą dź 
obcy człowiek? Na pewno nie. Pat na samą  myśl o tym zrobiło się 
przykro. 
Zjedzą  kolację przy świetle lampy. Zawsze na począ tku jesieni 
myślała o tym z niechęcią  - oznaczało to, że wiatr przegnał już 
lato i zbliżają  się długie zimowe noce. Ale wkrótce okazywało się, 
że krą g światła lampy jest przyjazny i bardzo do Srebrnego Gaju 
pasuje, i miło jest patrzyć, jak przez okno, zza purpurowego 
dzikiego wina, zaglą da zmierzch. 
Jaki prześliczny jest o zmroku kolor domu! I jak bardzo zdają  się 
kochać ten dom otaczają ce go drzewa. Należą  do niego tak jak ogród 
i zielone wzgórze, i sad. Każde drzewo ma własną  tajemnicę. Kto 
wie, czy te białe brzozy, które cały dzień wyglą dają  tak 
majestatycznie, nie zaczynają  w nocy tańczyć sarabandę wraz z 
młodymi świerkami. śmieją c się z własnych pomysłów, Pat wbiegła do 
wyszorowanej wesolutkiej kuchni Judysi, a w jej sercu 

background image

rozbrzmiewała pieśń życia. 
 
Iii 
 
- Tillytuck! Słyszałaś kiedyś takie nazwisko? - spytała 
zaintrygowana Judysia. - Nie, na Wyspie nikt się tak nigdy nie 
nazywał. 
- On od wielu lat pracował na Południowym Wybrzeżu, ale tatuś 
mówi, że pochodzi z Nowej Szkocji - oznajmiła Przylepka. 
- Aha, aha, teraz wszystko jasne. W tej Nowej Szkocji mnóstwo jest 
dziwacznych nazwisk. A jak będziemy do niego mówić? Jeśli to jakiś 
młody chłopak, możemy mu mówić po imieniu, bo chyba jakieś imię 
ma, ale co zrobimy, jeśli to już mężczyzna w sile wieku? Trzeba 
się będzie do niego zwracać "panie Tillytuck", bo ostatnimi czasy 
wszystkim parobkom poprzewracało się w głowie, a ja chyba wyjdę z 
siebie, jeśli za każdym razem, kiedy otworzę usta, będę musiała 
się wygłupiać: "panie Tillytuck to, panie Tillytuck tamto". 
Judysia zaczęła się bawić absurdalnością  tej sytuacji. 
- Tatuś mówił, że to niemłody już człowiek. Po pięćdziesią tce. I 
podobno jest trochę dziwny. 
- Dziwny? No cóż, ludzie mnie także uważają  za dziwaczkę, będzie z 
nas dobrana para. Ale czy aby jest robotny? 
- Ma świetne referencje, a tatuś już prawie stracił nadzieję, że 
znajdzie kogoś odpowiedniego. 
- A czy ten pan Tillytuck jest żonaty? No, no, ciekawa bym była 
pani Tillytuckowej. 
- Tego tatuś nie mówił. Ale on ma się już jutro pojawić i 
wszystkiego się dowiemy. Judysiu, co tam masz w tym garnczku? 
- Resztę zupy z obiadu. Schowałam ją , żebyśmy mogły się posilić 
przed pójściem spać. Ale zostawcie trochę dla Sida. Gdzieś się 
szwenda, a noc będzie zimna. 
Judysia bynajmniej nie potępiała "szwendania się". Uważała to za 
całkowicie usprawiedliwioną  rozrywkę młodych ludzi. 
Był wilgotny listopadowy wieczór, od czasu do czasu w szyby okna 
siekł deszcz. Ale ogień wesoło trzeszczał w piecu. Dżentelmen Tom 
zwiną ł się w kłębek na krześle, które uważał za swoją  własność, 
McGinty wycią gną ł się na dywaniku, z jednej strony pieca siedział 
Pyszałek, a z drugiej Wymoczek, niezupełnie jeszcze dorosły 
pręgowany kot, i oba chórem mruczały. Przylepka miała na sobie 
wiśniową  sukienkę i bardziej jeszcze niż zwykle błyszczały jej 
włosy. "Przylepka ma naprawdę śliczne włosy" - pomyślała z dumą  
Pat. - "Naprawdę złociste, nie wyblakłe jak niby to złote włosy 
Dorotki Robinson". 
Zupa Judysi pachniała zachęcają co. Judysia była mistrzynią  w 
sztuce przyprawiania zup. Długi Alek twierdził, że wystarczy, by 
machnęła nad garnkiem ręką . Matka cerowała siedzą c przy stole. Od 
czasu operacji nie odzyskała dawnych sił i Pat stale obserwowała 
ją  z czułą  troską , błagają c, by jak najwięcej odpoczywała. Ale 
matka lubiła szyć i cerować. 
- Dopóki będę mogła, nie chcę się tego wyrzec, Pat. Większość 
kobiet nie lubi łatać i cerować. A ja zawsze lubiłam. Kiedy 
byliście mali, wasze dziurawe skarpetki wydawały mi się czą stką  
was samych. To mnie naprawdę nie męczy. I przynajmniej czuję, że 
jest ze mnie jakiś pożytek. 
- Mamo! Nie mów tak. Przecież bez ciebie nie dalibyśmy sobie rady. 
To ty jesteś sercem i duszą  Srebrnego Gaju. 
Matka uśmiechnęła się tym swoim słodkim tajemniczym 
uśmiechem - uśmiechem kobiety bardzo mą drej i bardzo kochają cej. 

background image

Kiedy reszta rodziny wybuchała śmiechem, matka zawsze wyglą dała 
tak, jakby im wtórowała, choć naprawdę nie śmiała się nigdy. 
- Urzą dzimy sobie bal - zaproponowała Przylepka. - Jeśli ten 
Tillytuck nie zechce przesiadywać na swoim stryszku, dziś jest 
nasz ostatni wieczór. Upiekę jabłka z goździkami, a ty, Judysiu, 
opowiesz nam coś zabawnego. 
- "Ułóżcie wysoko polana, zrywa się chłodny wiatr" - zacytowała 
Pat. - W każdym razie wrzucę jeszcze do pieca trochę chrustu. 
Chociaż to już nie brzmi tak romantycznie. 
- Romantycznie nie romantycznie, ale będzie z tego większy pożytek 
- oznajmiła Judysia siadają c ze swoją  szydełkową  robótką  koło 
kuchennego pieca, żeby móc od czasu do czasu zamieszać w garnku. 
- W zamczysku McDermottów wysoko układano polana na kominku, i co? 
Z przoduśmy się prażyli, a marzły nam plecy. Tak, tak, ja to 
jestem za nowoczesnością . 
- Co będzie z ogniem w niebie? - zaczęła się zastanawiać Pat 
usiadłszy po turecku na starym szydełkowanym dywaniku, na którym 
wcią ż widać było jeszcze trzy czarne kocięta. - To może się wam 
wydać śmieszne, ale bardzo bym chciała, żeby tam czasem rozpalano 
ogień i żeby dookoła panowała ciemna wietrzna noc. No, Judysiu, 
pora, żebyś nam opowiedziała o duchach. 
- Znacie już wszystkie moje duchy - utyskiwała Judysia, ale 
powtarzała to już od wielu lat. I w końcu zawsze coś sobie 
przypominała albo wymyślała, i ubierała swoją  opowieść w takie 
bogactwo szczegółów, że nawet Pat, nie mówią c już o Przylepce, 
gotowa była w nią  uwierzyć. Cóż, trzeba było się pogodzić z tym, 
że na świecie nie ma dobrych wróżek, ale z duchami sprawa 
wyglą dała inaczej. 
- Choć coś mi się widzi, że nigdy nie opowiadałam wam o duchu 
przodka McDermottów, dziada starego McDermotta, u którego 
służyłam. Mój stryjeczny dziadek zobaczył go pewnej nocy, jak 
siedział na własnym nagrobku i coś do siebie groźnie mamrotał. 
Opowiadałam wam? 
- Nie, nie, błagamy cię, opowiedz - żarliwie poprosiła Przylepka. 
Los jednak nie dopuścił, by dowiedziały się, co zmalował przodek 
McDermottów, gdyż właśnie w tej chwili ktoś trzykrotnie zastukał 
do drzwi. Zanim któraś zdą żyła drgną ć, drzwi otworzyły się i do 
kuchni wszedł Tillytuck. Nikt wówczas nie przypuszczał, że oto 
wchodzi do ich życia i serc. Jednakże od razu wiedziały, że musi 
to być Tillytuck, po prostu ten człowiek nie mógł być nikim innym. 
Tillytuck wszedł i zamkną ł za sobą  drzwi, ale dopiero wówczas, gdy 
za nim wślizną ł się chudy pies o gładkiej czarnej sierści. McGinty 
usiadł i na niego spojrzał, obcy pies też usiadł i spojrzał na 
McGinty'ego. 
Ale Judysia i dziewczęta widziały tylko Tillytucka. Patrzyły na 
niego jak zahipnotyzowane. 
Tillytuck był niski i niemal kwadratowy. Jego czerwona twarz także 
była kwadratowa, a może nawet szersza, gdyż okalały ją  staromodne 
bokobrody. Usta wyglą dały jak długa szpara, a nos jak guziczek. 
Spod wyliniałej futrzanej czapy nie było widać włosów. Miał na 
sobie wytarty płaszcz i wspaniały szkocki szal. W jednej ręce 
trzymał wielką  wypchaną  walizę, w drugiej skrzypce w pokrowcu z 
flaneli. 
Tillytuck stał i wpatrywał się w te "trzy babska" uśmiechniętymi 
czarnymi oczkami, które niemal ginęły w fałdach tłuszczu. 
- Co za serdeczne przyjęcie - powiedział. - Widzę, że was z 
wrażenia sparaliżowało. Cóż, to nie moja wina, że jestem taki 
przystojny. 

background image

Zaczą ł się skręcać ze śmiechu, choć z jego ust nie wydobył się 
żaden dźwięk. Pat z trudem wyrwała się z osłupienia. Matka była 
już na górze, ktoś musi więc coś zrobić, coś powiedzieć. Judysia 
chyba po raz pierwszy w życiu nie mogła wykrztusić słowa. 
Pat wstała z dywanika i zrobiła krok naprzód. 
- Pan Tillytuck? 
- We własnej osobie. Ochrzczono mnie Jozjaszem - powiedział 
przybyły, kłaniają c się: Gdyby miał szyję, ten gest mógłby 
uchodzić za dworski ukłon. Dopiero później Pat uświadomiła sobie, 
że ma on bardzo miły głos. - Lat pięćdziesią t pięć, liberał, 
fundamentalista i, symbolicznie mówią c, dżentelmen do wzięcia - 
dorzucił. 
- Może zechce pan zdją ć płaszcz i usią ść? - spytała dość niemą drze 
Pat. - Widzi pan, nie spodziewaliśmy się pana dzisiaj. Ojciec 
mówił, że przyjedzie pan jutro. 
- Trafiła mi się ciężarówka do Srebrnych Mostów, więc postanowiłem 
z tego skorzystać - oznajmił dudnią cym głosem pan Tillytuck. 
Powiesił na gwoździu czapę, ukazują c kędzierzawą  szpakowatą  
czuprynę. Zdją ł szal i płaszcz i wówczas okazało się, że 
tajemnicze wybrzuszenie pod prawą  pachą  to wielka wypchana 
arktyczna sowa, którą  z dumą  ustawił na półeczce nad zegarem. 
Walizkę umieścił w ką cie, położył na niej skrzypce. I wiedziony 
nieomylnym instynktem usiadł na najwygodniejszym fotelu w kuchni, 
na błyszczą cym fotelu pradziadka Nehemiasza Gardinera, zagłębił 
się w czerwone poduszki i wyją ł z kieszeni krótką  czarną  fajeczkę. 
- Wolno zapalić? - spytał tubalnym głosem. - Nigdy nie palę, jeśli 
sprzeciwi się temu jakaś dama. 
- Wolno, wolno - odparła Pat. - Jesteśmy przyzwyczajone do fajki 
stryja Toma. 
Pan Tillytuck starannie napełnił fajkę tytoniem i zapalił. 
Przed dziesięciu minutami nikt z domowników nie widział go jeszcze 
na oczy. A teraz zdawał się przynależeć do domu, jakby przebywał 
tu od zawsze. Nie, nie był kimś obcym. Judysia, której zwykle nie 
zależało na tym, co ktoś myśli o jej stroju, podziękowała swojej 
szczęśliwej gwieździe, że ma na sobie nową  drelichową  suknię i 
biały fartuch. 
McGinty obwą chał gościa z aprobatą  i z powrotem ułożył się do snu, 
całkowicie ignorują c nowego psa. Dwa szare koty nadal cicho 
mruczały. Tylko Dżentelmen Tom nie był jeszcze pewien swoich uczuć 
i cały czas wpatrywał się w nowo przybyłego podejrzliwym wzrokiem. 
Szeroki tors pana Tillytucka przyodziany był w wypłowiały szary 
sweter, spod którego wyzierała czerwona flanelowa koszula. W 
oczach Judysi pojawił się pożą dliwy błysk. Właśnie ten odcień 
czerwieni był jej potrzebny na różyczki, które miały ozdobić 
następny dywanik. 
- Skoro nie przeszkadza paniom fajka, to co z psem? Czy wolno mu 
się położyć w tym tam ką cie? 
Judysia doszła do wniosku, że najwyższy czas, by upomniała się o 
swoje prawa. Ostatecznie to była jej kuchnia, a nie tego pana 
Tillytucka. 
- Hm, hm, a czy ten pański pies, panie Tillytuck, jest aby dobrze 
ułożony? 
- Jest - odpowiedział uroczyście Tillytuck. - Ale to pechowy pies. 
Może mi pani nie uwierzy, panno... panno... 
- Plum - zwięźle odpowiedziała Judysia. 
- Panno Plum, ten pies miał bardzo ciężkie życie. Parchy, 
nosacizna i stale cierpi na robaki. Zeszłego lata przejechała go 
ciężarówka, a dwa lata temu otruł się strychniną . 

background image

- Widać tak jak kotom będzie mu są dzone żyć siedem razy - 
zachichotała Przylepka. 
- Teraz jest właściwie zdrów - zapewnił pan Tillytuck. - Trochę 
kuleje, bo tydzień temu rozcią ł sobie łapę szkłem, ale to mu 
szybko przejdzie. I od czasu do czasu miewa ataki padaczki. Z 
pyska toczy się piana. Chwieje się i wali na ziemię. Ale po 
dziesięciu minutach wstaje jak gdyby nigdy nic. Więc niech się 
panie nie przejmują , jeśli któraś to zobaczy. To pożyteczny pies, 
świetnie się obchodzi z krowami, ale jest wrażliwy. Bardzo szanuję 
psy, zawsze im się kłaniam. 
- Jak się nazywa? - spytała Pat. 
- Mówię do niego po prostu Psie - odpowiedział pan Tyllytuck. 
No i tak - Po Prostu Psem - nazywano go przez cały czas jego 
pobytu w Srebrnym Gaju. 
"Wygadany to ty jesteś, panie Tillytuck" - pomyślała Judysia. Ale 
głośno powiedziała tylko: 
- A co jeśli chodzi o koty? 
- Och, panno Plum, do kotów to mam prawdziwą  słabość. Kiedyś tędy 
przechodziłem i od razu pomyślałem sobie, że polubię mieszkańców 
tego domu, bo na parapecie okna leżał kot. Ma się ten instynkt. 
Pomyślałem sobie: "To elegancki dom. Tutaj to mógłbym pracować". 
No i miałem rację. 
- Gdzie pan ostatnio pracował? 
- Na lisiej farmie na Południowym Wybrzeżu. Nie będę wymieniał 
nazwiska. Pracowałem tam trzy lata. Nie uskarżam się. Ale 
gospodyni umarła i gospodarz znów się ożenił. I z tą  nową  małżonką  
nie mogłem dojść do ładu. Na stole same kupne produkty i w dodatku 
nawet robaki piszczałyby z głodu. Okropna swarliwa baba. Wykłócała 
się o wszystko, łą cznie z pogodą . I zaczęła się czepiać Psa. No to 
powiadam - "Słuchaj, niewiasto, pies też ma prawo do życia. Widzę, 
że się nie dogadamy. Może jestem wybredny, ale wolę towarzystwo 
psa niż kłótliwej kobiety. I nie będę niczyim 
niewolnikiem!" - Złożyłem wymówienie. Jeśli trzeba się kłócić, to 
lepiej brać nogi za pas. Tu chyba uda mi się zasiedzieć. Coś mi 
się widzi, że znalazłem przytulną  przystań. Ten fotel bardzo 
pasuje do moich starych kości. Ja też wiele przeszedłem. Udało mi 
się ujść cało z Titanica. 
- Och! - zawołały chórem Przylepka i Pat nadstawiają c ciekawie 
uszu. Bardzo były zaintrygowane. Judysia zamaszyście zamieszała 
zupę. Czyżby napotkała rywala? 
- Tak, uszedłem z życiem, bo wcale na ten okręt nie wsiadłem - 
oświadczył Tillytuck. I zanim wsadził fajkę do ust, wydobył się z 
nich jakiś dziwny dźwięk. Niebawem okazało się, że był to śmiech. 
"No, no, to ciebie, panie Tillytuck, trzymają  się takie żarty" - 
pomyślała Judysia. 
- Ale przeżywałem także tragedie - cią gną ł pan Tillytuck. Podwiną ł 
rękaw swetra i pokazał długą  białą  bliznę na żylastym 
przedramieniu. - Uką sił mnie lampart. Za młodu byłem w Stanach 
pogromcą  zwierzą t w cyrku. To było życie. W osobliwy sposób 
działam na zwierzęta, żadne zwierzę nie wytrzyma mego wzroku. 
- Hm - nie dała się zbić z tropu Judysia. - Jest pan żonaty? 
- Co to, to nie! - zawołał pan Tillytuck tak doniosłym głosem, że 
wszyscy podskoczyli, nawet Dżentelmen Tom. I zaraz znów 
złagodniał. - Nie, panno Plum, nie mam ani małżonki, ani 
potomstwa. Kilka razy próbowałem się ożenić, ale zawsze coś 
stawało na przeszkodzie. Albo wszyscy chętnie się zgadzali poza 
samą  ewentualną  panną  młodą . Albo cała rodzina była przeciw. Albo 
nie mogłem się zdobyć na oświadczyny. ¯ebym nie był takim 

background image

abstynentem, to na pewno bym się parę razy ożenił. Wypiłbym parę 
kieliszków i rozwią załby mi się język. - Pan Tillytuck mrugną ł do 
Pat i Pat z trudem powstrzymała się, by mu nie odpowiedzieć 
mrugnięciem. Tak, pewni ludzie dziwnie na człowieka działają . 
- Zresztą  zawsze uważałem, że nikt nie zrozumie mnie lepiej niż ja 
sam - podsumował pan Tillytuck. - Teraz to się już pewnikiem nie 
ożenię. Ale póki życia, póty nadziei, co? - Tym razem mrugną ł do 
Judysi. Judysia uznała, że powinna się obrazić, ale jakoś nie 
mogła. Jeszcze raz zamieszała w garnku i wyprostowała się. 
- Zje pan z nami talerz zupy, panie Tillytuck? 
- Cóż, nie wzgardzę małą  przeką ską  - odparł rozradowanym tonem pan 
Tillytuck. - Rozkoszy podniebienia należy zażywać w miarę, ale nie 
należy o nich całkiem zapominać. Odką d wszedłem w te gościnne 
progi, za każdym razem powtarzałem sobie w duchu, kiedy mieszała 
pani zupę: "Ta zupa pachnie tak, że z tym zapachem nie może się 
równać żaden zapach, z jakim spotkałem się w moim długim życiu". 
Pat i Przylepka zabrały się do nakrywania stołu. Pan Tillytuck 
przyglą dał im się z aprobatą . 
- Prawdziwe panięta - szepną ł chrapliwie do Judysi. - Klasa! Ta 
mała ma ręce arystokratki. 
- No, no, że też pan zauważył - pochwaliła go uradowana Judysia. 
- Jakże by nie. Jeśli chodzi o kobiety, jestem prawdziwym znawcą . 
Ledwie otworzyłem drzwi, pomyślałem sobie - "Oto elegancja". Nie 
to, co te dziewczyny z lisiej farmy. Mówią c między nami, panno 
Plum, wyglą dały jak zasuszone jabłuszka. Jedna była chuda jak 
szczapa i nie jadła niczego poza sałatą , żeby jeszcze schudną ć. 
Ale te dwie! Kupidyn będzie miał pełne ręce roboty. Co, panno 
Plum, pewnie ma pani urwanie głowy z konkurentami? 
- Tak, tak, zdarza się, że ktoś tu zajrzy - odpowiedziała 
powścią gliwie Judysia. - No, panie Tillytuck, proszę do stołu. 
Pan Tillytuck osuną ł się na krzesło. 
- Czy wolno prosić, żeby pani mówiła do mnie po prostu Jozjasz? 
Kiedy słyszę "pan", czuję się jak przyjezdny. 
- O nie, nie - zaprotestowała Judysia. - Mam uraz do tego imienia, 
odką d stary Jozjasz Miller z Południowego Glen zamordował własną  
żonę. 
- Znałem, znałem Jozjasza Millera - potwierdził pan Tillytuck 
biorą c do ręki łyżkę. - Najpierw ją  udusił, potem powiesił, a na 
koniec wrzucił do rzeki z kamieniem u szyi. Ten człowiek niczego 
nie zostawiał przypadkowi. Tak, dobrze go znałem. Mogę powiedzieć, 
że w swoim czasie byliśmy dobrymi przyjaciółmi. No, ale po tym, co 
zaszło, musiałem z nim oczywiście zerwać. 
- Czy go powiesili? - spytała Przylepka z niezdrowym 
zainteresowaniem. 
- Nie. Wszyscy wiedzieli, że to on zrobił, ale niczego nie dało 
się udowodnić. Zresztą  ludziska mu współczuli. Bywają  takie 
babska, które po prostu trzeba zamordować. Jozjasz umarł naturalną  
śmiercią , ale potem jego duch długo błą kał się po ziemi. Raz go 
spotkałem. 
- Och! - Przylepka nie zauważyła wyraźnego niezadowolenia Judysi, 
że oto ktoś ośmiela się z nią  konkurować. - Naprawdę, panie 
Tillytuck? 
- A jakżeby! Owszem, zdarza się, że ktoś słyszy szczura i bierze 
go za duchy. Ale to była prawdziwa zjawa. 
- I on... on się do pana odezwał? 
Pan Tillytuck kiwną ł głową . 
"Widzę, że ty też wyszedłeś na spacer" - powiedział duch. Ale ja 
się nie odezwałem. Z upiorami lepiej ostrożnie. Bywają  

background image

nieodpowiedzialne. Jozjasz stał na środku ścieżki, nie było jak go 
wyminą ć, więc co miałem robić, musiałem przez niego przejść. 
Więcej go nie spotkałem. Panno Plum, to jest prawdziwa zupa. 
Judysia przez cały wieczór nie mogła się zdecydować, jaki jest jej 
stosunek do pana Tillytucka. Chwilami zjednywał ją , a potem znów 
denerwował. I tak było przez cały czas jego pobytu w Srebrnym 
Gaju. Teraz zachwyt nad zupą  sprawił, że otrzymał następną  porcję. 
Pat zaczęła marzyć, żeby ojciec wrócił wreszcie z Jaskółczego 
Gniazda. Może pan Tillytuck wcale nie wie, że ma spać na stryszku 
spichlerza. Ale pan Tillytuck wstają c od stołu, oświadczył: 
- O ile wiem, mam zamieszkać w spichlerzu. Może któraś z pań 
będzie tak dobra i wskaże mi drogę. 
- Panna Rachela weźmie latarkę i zaraz pana zaprowadzi - 
oświadczyła Judysia. - Na łóżku leżą  koce, ale boję się, że pan 
zmarznie. Nie wiedziałyśmy, że pan dziś przyjedzie, i nie 
napaliłyśmy w piecyku. 
- Sam zaraz rozpalę. 
- I uwędzi się pan. Jak się w tym piecyku napali, to dopiero po 
godzinie przestaje dymić. Coś w nim szwankuje. Długi A... pan 
Gardiner już mówił, że każe go naprawić. 
- Sam naprawię. Długie lata pracowałem jako murarz. Na lisiej 
farmie też dymił piec i naprawiłem go w trymiga. 
- I co, potem już dobrze cią gnęło? - spytała sceptycznie Judysia. 
- Cią gnęło! Panno Plum, wcią gnęło którejś nocy kota! Nikt już 
nigdy tego biednego zwierzaka nie zobaczył. 
Judysia poddała się. Pan Tillytuck wzią ł walizkę, skrzypce, sowę i 
psa. 
- Jestem gotów, panno Gardiner. A wracają c do imion - to sam 
ksią żę Walii, panno Plum, mówił do mnie Jozjaszu, kiedy któregoś 
lata pracowałem na jego ranczo w Albercie. Bardzo demokratyczny 
młodzieniec. Ale jeśli nie może pani zmusić się, żeby wymówić to 
imię, proszę mówić do mnie zwyczajnie Tillytuck. Aha, znam 
lekarstwo na kurzajki, znikają  w mgnieniu oka, może mógłbym 
którejś z pań dopomóc? 
Przylepka szybko schowała za plecami rękę. 
Judysia zagryzła wargi i odezwała się tonem pełnym wyższości: 
- Uprzejmie dziękujemy, ale u nas w Srebrnym Gaju nie miewamy 
takich kłopotów. Jeszcze moja babka nauczyła mnie zaklęcia. 
Dobranoc panu, panie Tillytuck. Mam nadzieję, że pan nie zmarznie 
i dobrze się wyśpi. 
- Już za parę minut znajdę się w objęciach starego Morfusiaka - 
zapewnił ją  pan Tillytuck. 
Judysia i Pat słyszały, jak Przylepka zaśmiewa się po drodze do 
spichlerza. Pan Tillytuck nie szczędził widać sił, by ją  rozbawić. 
- Rzeczywiście jest z niego dziwadło - powiedziała Pat. - Ale tacy 
ludzie ubarwiają  życie, prawda, Judysiu? 
Do kuchni wbiegła Przylepka, jej rozpromieniona buzia ociekała 
deszczem. 
- Czyż on nie jest kochany? Opowiedział mi, że pochodzi z jednej z 
najlepszych rodzin Nowej Szkocji. 
- W to wą tpię - oświadczyła Judysia. - Chyba że też symbolicznie. 
I co to za maniery, żeby nie dać człowiekowi skończyć tego, co 
mówi. Ale dobroduszny z niego człowieczyna i jeśli nasze zwierzęta 
będą  z niego zadowolone, dojdziemy z nim chyba do ładu. 
- On uważa, Judysiu, że ty jesteś cudowna. I strasznie chciałby, 
żebyś go nazywała Jozjaszem. 
- Co to, to nie. Ale nie będę się upierać, żeby mu mówić pan. Na 
co dzień byłby z tym ambaras. Przylepko, jutro się zajmę twoją  

background image

kurzajką . Zupełnie mi to wyszło z głowy. Hm, hm, kto to słyszał, 
żeby taki Tillytuck z bokobrodami myślał, że to on będzie nam 
likwidował kurzajki! 
- Muszę go opisać Hilaremu - zaśmiała się Pat. - Byłby nim 
zachwycony. Och, Judysiu, gdyby tylko Hilary mógł tu wpaść w 
któryś listopadowy wieczór - niczego bym już więcej nie pragnęła. 
Wyjechał dwa lata temu, a wydaje się, że sto. Judysiu, czy 
zostawiłaś trochę zupy dla Sida? 
- Całe mnóstwo. Czy on wybrał się na te tańce w Południowym Glen? 
- Gdziekolwiek poszedł, jedno jest pewne, że poszedł z Madzią  
Robinson. Bardzo do niej uderza - oznajmiła Przylepka. - A całe lato 
chodził z Sarą  Russel. Coś mi się zdaje, że z Sida jest straszny 
flirciarz. 
Pat uśmiechnęła się z zadowoleniem. Im więcej flirtów, tym 
bezpieczniej. Na szczęście Sid od śmierci Bietki nie zainteresował 
się poważniej żadną  dziewczyną . Pat z przyjemnością  myślała, że 
pozostanie przez całe życie wierny pamięci Bietki - tak jak ona, 
Pat. Ona nigdy już nie będzie miała przyjaciółki od serca. Lubiła 
sobie wyobrażać, że jako szczęśliwa stara panna spędzi życie w 
ukochanym Srebrnym Gaju u boku szczęśliwego starego kawalera Sida. 
Winnie, Józek i Przylepka będą  przyjeżdżać ze swymi rodzinami, 
McGinty i koty żyć będą  wiecznie, a w kuchni Judysia snuć będzie 
swe opowieści. Srebrnego Gaju nie sposób było wyobrazić sobie bez 
Judysi. 
- Judysiu - powiedziała uroczyście Przylepka, która zamierzała już 
pójść spać, ale zatrzymała się jeszcze w drzwiach. - Judysiu, 
tylko uważaj, żebyś się nie zakochała w Jozjaszu. Widziałam jak do 
ciebie mrugał. 
Judysia pocią gnęła wzgardliwie nosem. 
 
Iv 
 
Dni późnej jesieni wydawały się Pat jednym złotym pasmem 
szczęścia, nawet wówczas, gdy zamilkł ostatni świerszcz. Matka 
czuła się dobrze, ojciec cieszył się z obfitych zbiorów, Przylepka 
zaczęła się pilniej uczyć, dla wszystkich urodzonych w lecie 
kocią t udało się znaleźć znakomite domy, od czasu do czasu 
odbywała się jakaś zabawa i pojawiali się wielbiciele. Pat nie 
przepadała za życiem towarzyskim, ale jakaś rozrywka była niekiedy 
mile widziana. Choć tak naprawdę wolała spędzać wieczory w kuchni, 
pieką c jabłka i przysłuchują c się tym Judysinym rozkosznym 
opowieściom o duchach. Przylepka nie mogła tego poją ć, marzyła o 
tym, by nareszcie dorosną ć i chodzić na zabawy z "chłopcami". 
- Zamierzam mieć powodzenie - oznajmiła poważnie Judysi. - Trochę 
poflirtuję. Judysiu, to będą  niewinne flirty. A dopiero potem 
kogoś pokocham, ale nie tracą c rozsą dku. 
- Hm, hm - Judysia nieznacznie się uśmiechnęła. - To ci się, 
złotko, nie uda. Rozsą dna miłość - coś mi się widzi, że byłoby to 
trochę nudne. 
- Pat mówi, że się nigdy nie zakocha. Ona chyba naprawdę chce 
zostać starą  panną . 
- Dziewczęta często wygadują  byle co - burknęła Judysia. Ale w 
głębi serca czuła się niespokojna. Ani w tym pokoleniu, ani w 
poprzednich panny ze Srebrnego Gaju nie były zalotne, niemniej 
wolałaby, żeby Pat okazywała więcej zainteresowania młodymi 
ludźmi, którzy pojawiali się w Srebrnym Gaju i zabierali ją  na 
tańce, do kina, na ślizgawkę i czasem przy księżycu na wyprawy na 
rakietach śniegowych. Pat nie brakowało "chłopców", ale cóż, byli 

background image

dla niej tylko kolegami. Judysia ucieszyła się więc w duchu, kiedy 
Milton Taylor z Południowego Glen zaczą ł oblegać Srebrny Gaj, 
stale doką dś Pat zapraszają c. Ale ku zmartwieniu Judysi Pat 
nieczęsto przyjmowała owe zaproszenia. 
- Patsy, pomyśl tylko, on odziedziczy najładniejszą  farmę w 
Południowym Glen. I to taki miły chłopiec. Miałabyś oddanego męża. 
- "Oddanego męża" - zachichotała Pat. - Judysiu, jesteś strasznie 
wiktoriańska. Oddani mężowie wyszli z mody. My teraz lubimy 
nieokrzesanych jaskiniowców, prawda, Przylepko? 
Wymieniły uśmiechy. Mimo dużej różnicy wieku były bardzo zżyte i 
Pat - o zgrozo! - opowiadała Przylepce wszystko, co mówili i 
robili jej wielbiciele. Pat miała złośliwy języczek i wyżej 
wymienieni młodzieńcy na pewno nie byliby zachwyceni, słyszą c jej 
komentarze. 
- Czy ty, Pat, naprawdę nie chcesz nigdy wyjść za mą ż? - spytała 
kiedyś Przylepka. 
Pat niecierpliwie potrzą snęła głową . 
- Och... może kiedyś, ale na pewno nieprędko. Przecież jestem 
potrzebna naszemu Srebrnemu Gajowi. 
- Ale jeśli Sid sprowadzi tu żonę? 
- Sid tego nie zrobi! - wykrzyknęła z oburzeniem Pat. - Nie są dzę, 
by się w ogóle ożenił. Przecież wiesz, Przylepko, że kochał 
Bietkę. Jestem pewna, że zostanie wierny jej pamięci. 
- Według Judysi mężczyźni nie bywają  wierni. I wszyscy mówią , że 
na Sida zagięła parol Maja Binnie. 
- Nie, Sid nigdy nie ożeni się z Mają  Binnie. Tego możemy być 
pewne - orzekła Pat. Na samą  myśl o tym zrobiło jej się zimno. 
Nienawidziła Mai, a Maja nienawidziła jej. 
Tillytuck interesował się wielbicielami Pat prawie tak samo jak 
Judysia. Każdemu młodzieńcowi, który pojawiał się w Srebrnym Gaju, 
przyglą dał się niepostrzeżenie swymi bystrymi czarnymi oczkami. I 
z zachwytem przysłuchiwał się, jak przekomarza się z nim Pat. 
- Ojejku, ona umie się obchodzić z mężczyznami! - zawołał z 
zachwytem, kiedy za Pat i Miltonem Taylorem zamknęły się drzwi. - 
Będzie wspaniałą  żoną . Podziwiam jej maniery, Judysiu. 
- Tak, tak, Tillytucku, my wszystkie w Srebrnym Gaju wiemy, jak 
należy traktować mężczyzn - odparła wyniośle Judysia. 
Bo obecnie mówili już do siebie per Judysia i Tillytuck. Judysia 
nie chciała zaakceptować jego imienia, a trudno było na co dzień 
zwracać się do kogoś "proszę pana". Na swój sposób zaprzyjaźnili 
się. Judysi, tak samo jak wszystkim, wydawało się, że Tillytuck 
jest w Srebrnym Gaju od niepamiętnych czasów. Trudno wprost było 
uwierzyć, że dopiero sześć tygodni temu pojawił się tutaj ze swoją  
sową , skrzypcami i Po Prostu Psem. Nawet koty zaczynały głośniej 
mruczeć, kiedy Tillytuck zaglą dał do kuchni. Tylko Dżentelmen Tom 
nie w pełni go zaakceptował. Ale Dżentelmen Tom był milczą cym, 
powścią gliwym kotem, który jedynie wobec Judysi wyzbywał się 
czasem swojej rezerwy. 
Tillytuck miał w kuchni własny ką t i własne krzesło, i często 
wpadał, proszą c Judysię o filiżankę herbaty. I Judysia zawsze, bez 
słowa, podawała mu herbatę ku wielkiej uciesze Pat i Przylepki. 
Szybko zauważyła, że Tillytuck przepada za słodyczami, i jeśli 
akurat niczym jej się nie naraził, zawsze czekał na niego kawał 
ciasta. Dziewczynki zaśmiewały się udają c, że wierzą , iż Judysia 
"zadurzyła" się w Tillytucku. Bardzo się tym oburzała. Ale często, 
gdy zachodził, siadała i też wypijała z nim filiżankę herbaty. A 
kiedy go za coś łajała, zawsze potrafił ją  rozbroić jakimś 
komplementem. 

background image

- Widzi panienka, jak sobie z nią  potrafię poradzić? - spytał Pat. 
- Aż szkoda, że nie należę do tych mężczyzn, którzy się żenią . 
- No, kto wie, może się jeszcze Tillytuck ożeni - odpowiedziała z 
poważną  miną  Pat, starają c się, by kropla czerwonej galaretki 
trafiła w sam środek cytrynowego torciku. 
- Kto wie, kto wie, może się zlituję nad Judysią  - odparł 
Tillytuck i mrugną ł. - Chwilami wydaje mi się, że byśmy do siebie 
pasowali. Ona lubi gadać, a ja najchętniej słucham. 
Judysia nie zwracała uwagi na te "głupoty". Kiedyś oświadczyła 
dziewczynkom, że już "poznała się" na Tillytucku. 
Bardzo jednak miała mu za złe, że nie uczęszcza do kościoła. 
Parobkowie powinni chodzić do kościoła, tak nakazywała 
przyzwoitość. Są siedzi gotowi pomyśleć, że są  przepracowani i w 
niedzielę nie mają  już na nic siły. Ale Tillytuck pozostał 
obojętny na wszystkie jej argumenty. 
- Nie pochwalam tych nowych hymnów - oświadczył stanowczo. - W 
kościele powinno się śpiewać hymny Dawida. Tylko w ostateczności 
przy jakiejś specjalnej okazji można by który sparafrazować. Mam 
zasady i od nich nie odstą pię. Co wieczór przed pójściem do łóżka 
śpiewam hymn i co niedzielę rano czytam rozdział z Biblii. 
- I to na grobie Płaczliwego Willa - mruknęła Judysia, która z 
jakichś tajemniczych powodów czuła się tym zwyczajem Tillytucka 
dotknięta. 
Nawet się nie obejrzeli, gdy zaczęło się zbliżać Boże Narodzenie i 
nastał Czas wielkich przygotowań. Kiedy Tillytuck o tym mówił, 
słychać było duże litery. Miał nastą pić prawdziwy zjazd rodzinny. 
Przyjadą  Winnie i Franek, przyjdą  z Jaskółczego Gniazda ciotka 
Edyta, ciotka Barbara i stryj Tom, pojawi się ciocia Azalka z 
wujem Robem i pięciorgiem dzieci, a także praciotki z Wybrzeża 
Zatoki, jeśli pozwoli im na to reumatyzm. Judysia twierdziła, że 
będzie to istne "urwanie głowy", a Pat nie posiadała się ze 
szczęścia. Miało to być pierwsze "prawdziwe" Boże Narodzenie w 
Srebrnym Gaju, odką d stała się jego panią . Poprzedniego roku 
Franek miał bronchit i Winnie nie mogła opuścić domu, a dwa lata 
przedtem dzieciarnia cioci Azalki dostała odry, po raz pierwszy 
zabrakło Hilarego, i nie były to bardzo świą teczne święta. 
Ale w tym roku będzie inaczej. Nareszcie miał się pojawić Józek. 
Indyki Judysi były już utuczone; poda się też gęś, gdyż ojciec 
przepada za gęsiami, i kaczkę, ze względu na stryja Toma. Pat cały 
wolny czas poświęcała na studiowanie ksią żek kucharskich. Wiele 
takich starych ksią żek znajdowało się w Srebrnym Gaju, a w nich 
wiele rodzinnych przepisów, które wytrzymały próbę czasu. Pat 
kartkowała je z wielkim przejęciem. Oto sałatka z kapusty babki 
Selby, pierniki cioci Azalki, pieróg kuzynki Mirandy, pudding z 
Wybrzeża Zatoki, keks praprababki Gardinerowej, placek z jabłkami 
i rodzynkami Starego Józefa Pingle'a, rodzynkowy sos stryja 
Horacego. Pat nie mogła się dowiedzieć, kim był ten Stary Józef 
Pingle. Nikt nie potrafił jej oświecić, nawet Judysia. Za to 
wiadomo było, że stryj Horacy przywiózł przepis na rodzynkowy sos 
ze swej pierwszej wyprawy na morze i oświadczył Judysi, że aby go 
zdobyć, musiał zabić człowieka, nikt jednak nie chciał w to 
uwierzyć. 
Judysia postanowiła sprawić sobie na tę okazję nową  suknię. Jej 
dawna, błękitna, pochodziła z przedpotopowych czasów i stała się z 
lekka niemodna. 
- Zresztą , Patsy, przyda mi się, jak się kiedy wybiorę do starej 
Irlandii. Wcią ż mi to chodzi po głowie, odką d Przylepka zaczęła 
mnie namawiać. Muszę przecież jakoś wyglą dać, jeśli mam zobaczyć 

background image

dawnych przyjaciół, no i odwiedzić zamczysko McDermottów. Jak 
myślisz, Patsy, może by tak uszyć suknię koloru wiśniowego? Mówi 
się, że to modny kolor. I dla odmiany mogłaby być atłasowa. 
Pat, mimo że z niechęcią  myślała o wyjeździe Judysi do Irlandii, 
choć miało chodzić tylko o krótką  wizytę, z entuzjazmem podjęła 
temat nowej sukni. Pojechała z Judysią  do miasta, aby pomóc w 
wyborze materiału i przekonała krawcową , by uszyła suknię 
dokładnie tak, jak sobie tego życzyła Judysia. Tego samego dnia 
był w mieście stryj Tom. Pat i Judysia zobaczyły go, jak wychodzi 
od jubilera i na ich widok chowa ukradkiem do kieszeni małą , 
ozdobnie przewią zaną  paczuszkę. Mrukną ł coś, że musi się z kimś 
zobaczyć, i zaraz skręcił w boczną  uliczkę. 
- Stryj Tom jest ostatnio bardzo tajemniczy - zauważyła Pat. - Jak 
myślisz, co on tam kupił? Nie wyobrażam sobie, żeby był to prezent 
dla cioci Edyty albo cioci Barbary. 
- Tak, tak, Patsy. Widzi mi się, że twojemu stryjowi Tomowi chodzi 
po głowie ożenek... Znać to po nim. 
Pat znów zrobiło się nieprzyjemnie. Zmiany w Jaskółczym Gnieździe 
byłyby czymś tylko odrobinę mniej przykrym niż zmiany w Srebrnym 
Gaju. Stryj Tom z ciotkami od zawsze tam mieszkali - i tak powinno 
zostać. Nie, nie pasowałaby tam żadna nowa ciotka Tomowa. 
- Judysiu, przecież on nie będzie taki niemą dry! W jego wieku! 
Zbliża się już do sześćdziesią tki. 
- Któregoś dnia, Pat, na własne oczy widziałam, jak czytał list i 
zaraz wepchną ł go do kieszeni. I zarumienił się. Kiedy mężczyzna w 
jego wieku rumieni się, coś wisi w powietrzu. Pamiętasz, w lecie 
Przylepka opowiadała nam, że wysyła jego listy do jakiejś pani. 
Pat westchnęła i postanowiła przestać o tym myśleć. Nie chciała 
psuć sobie tego popołudnia. Oprócz atłasu na suknię miały z 
Judysią  zrobić wiele innych zakupów. Pat lubiła kupować. 
Przyjemnie było wejść do wielkiego domu towarowego i wybierać - 
tyle ładnych rzeczy! Aż prosiły się, żeby zabrać je z zatłoczonych 
półek, żeby mogły stać się czą stką  prawdziwego domu. Potrzebne 
były nowe zasłony do jadalni, nowe pokrowce na poduszki w małym 
saloniku i szklane miseczki, w których Pat chciała podać owocowy 
koktajl przed świą tecznym obiadem. Judysia była tym trochę 
przerażona. Czy nie za wiele tej elegancji? 
- Na mój gust "koktajl" brzmi podejrzanie. W Srebrnym Gaju byliśmy 
zawsze za trzeźwością ! 
- Ależ, najdroższa Judysiu, to nie będzie taki koktajl. Po prostu 
sałatka z owoców, trochę soku, a na wierzchu wiśnia z likieru. Na 
pewno będzie ci smakowało. 
Judysia poddała się. Jeśli Pat chce podać jakieś wyszukane danie, 
niech ma tę przyjemność. Była pewna, że Binnie'owie nigdy nie 
podawali koktajli. To im zaimponuje! Judysia rozkoszowała się 
każdą  minutą  wyprawy do miasta. Przywiozła do domu błyszczą cy 
wiśniowy atłas, który olśniłby nawet McDermottów. Chwilowo olśnił 
Tillytucka. Pokazała mu go dumnie jeszcze tego samego wieczoru. 
- To będzie prawdziwie zmysłowa szata - powiedział. I po kolacji 
nie dostał ciasta. Wracają c na swój stryszek, Tillytuck oskarżał 
się w duchu o brak taktu. Byłby jeszcze bardziej skruszony, gdyby 
wiedział, że Judysia ma w spiżarni pieczoną  kaczkę i pieczone 
kartofle, "małe co nieco" przed pójściem spać, którym zamierzała 
się z nim podzielić. Tymczasem do spiżarni zajrzała Przylepka i 
urzą dziły sobie z Judysią  i Pat prawdziwą  ucztę; na koniec pojawił 
się Sid, w samą  porę, żeby ogryźć smakowite kości i wysłuchać 
opowieści Judysi o zaginionym pierścionku z brylantem, który 
odnalazł się w wolu indyka. 

background image

- A to mi coś przypomina... czy opowiadałam wam, jak wasza ciocia 
Azalka, kiedy była jeszcze młodziutka, pierwszy raz oporzą dzała 
indyka na obiad? Tak, tak, to była prawdziwa hańba dla Srebrnego 
Gaju. Całe lata trwało, nim zmazaliśmy ten skandal. 
- Co się stało, Judysiu? 
- Ale nigdy nie powiecie, ciotce Azalce, że dowiedzieliście się 
tego ode mnie? To było tak: strasznie się jej zachciało samej 
oprawić indyka i napchać go nadzieniem, i nikomu nie pozwoliła 
sobie pomóc. Nie oczekiwaliśmy tego dnia gości, mieliśmy zjeść 
indyka w rodzinie, nie tak jak Binnie'owie, którzy cały drób 
sprzedają , a sami jedzą  kartofle... Ale niespodziewanie pojawiły 
się z miasta osobistości, poseł do parlamentu z małżonką . 
Dziękowałam opatrzności, że mamy na obiad indyka, a tu, jak 
myślicie, co się stało, gdy wasz tatuś ukrajał kawałek piersi dla 
pani posłowej? 
- Judysiu! Co? Nie bą dź taka tajemnicza. 
- Tajemnicza? Nie, ale aż przykro coś takiego powiedzieć. Choć 
potem wasz tata zaśmiewał się do rozpuku. Tak, tak, krótko mówią c, 
wasza ciocia Azalka nie wycięła wola i kiedy Długi Alek zaczą ł to 
ptaszysko kroić, z wola wysypało się na półmisek ziarno. Mnie przy 
tym nie było... nigdy nie siadałam przy stole, gdy byli goście, i 
chwała Najwyższemu, bo bym już chyba nie przyszła do siebie. I tak 
myślałam, że się rozpłaczę, jak mi o tym opowiadała wasza babka. 
Ją  też wzięło, nigdy już później nie zadzierała nosa. Tak, tak, 
teraz możecie się z tego śmiać, ale wtedy nie było nam do śmiechu. 
Przylepka chichotała głośno, ale Pat czuła się wytrą cona z 
równowagi. ¯e też coś podobnego miało miejsce w Srebrnym Gaju! 
Prawda, że to już ćwierć wieku temu, ale zawsze. Nawet u 
Binnie'i~h nie zdarzył się nigdy podobny skandal. 
- Mam tylko nadzieję, że nic nie zakłóci naszego świą tecznego 
obiadu - szepnęła niespokojnie. 
- Możesz się nie bać, Patsy. Pozbyliśmy się już z domu pawich 
piór. Zaraz następnego dnia je spaliłam. Twój stryjek Horacy 
mówił, że jestem zabobonną  babą , wściekał się, bo to on przywiózł 
do domu te pióra. Więc teraz nic nam nie przyniesie pecha, ale 
odetchnę, jak już będzie po wszystkim. Tillytuck powiedział 
wczoraj, że w domu panuje "nerwowa atmosfera". 
- Dziś Tillytuck zwierzył mi się, że jego dziadek był piratem - 
wtrą ciła Przylepka. - I że był w Idalifaxie w ów dzień grozy, 
kiedy podczas wojny wybuchną ł statek z amunicją . Judysiu, jak 
myślisz, czy Tillytuck miał naprawdę tyle przygód? 
Judysia roześmiała się tylko ironicznie. 
 

 
Zbliżało się Boże Narodzenie; wcią ż jednak mnóstwo pozostawało do 
zrobienia. Pat i Przylepka pracowały w pocie czoła, a Judysia 
robiła trzy rzeczy naraz, a w każdym razie próbowała. Zapakowano 
wielkie pudło łakoci i wysłano Hilaremu - biedny Hilary musiał 
spędzić święta w tym ponurym pensjonacie w Toronto. Trzeba było 
wymiesić placek z rodzynkami i z jabłkami oraz świą teczny keks. 
Judysia chodziła do krawcowej i po każdej przymiarce czuła się 
zupełnie wykończona. Należało wyczyścić srebro i mosią dze, 
wszystko miało lśnić. 
- U nas w domu na wszystko ma się ochotę patrzyć - orzekła 
Przylepka, czyszczą c proszkiem łyżki. - Czasem zastanawiam się, 
dlaczego. Meble nie są  wcale takie piękne. 
- Ale od paru pokoleń kochano je i o nie dbano - odparła miękko 

background image

Pat. - Ja też, Przylepko, strasznie kocham każdy przedmiot. 
- Nawet zanadto, Pat. Przecież ja również kocham Srebrny Gaj, ale 
ty go wielbisz. 
- Nic na to nie poradzę. Srebrny Gaj jest dla mnie czymś 
najważniejszym na świecie i z każdym rokiem staje się jeszcze 
ważniejszy. Tak bym chciała, żebyśmy spędzili wspaniałe święta, 
żeby wszyscy czuli się szczęśliwi. Judysiu, jak myślisz, czy 
wystarczy sześć placków? To by było okropne, gdyby czegoś 
zabrakło. 
- Mamy wszystkiego w bród - zapewniła ją  Judysia. - Pani Tomaszowa 
Robinson uważa nawet, że przesadzamy, nazywa to czystą  
ekstrawagancją . Powiedziała mi, że jak kto suto jada, to niewiele 
zostawia dzieciom w spadku. Coś takiego! O spadkach nie musimy 
myśleć, Najwyższy nie dopuści do tego jeszcze przez wiele lat. 
- Ciocia Edyta też uważa, że żyjemy zbyt rozrzutnie - wtrą ciła 
Przylepka. - Uważa, że powinniśmy bardziej oszczędzać na jedzeniu. 
- Oszczędzać! Nienawidzę tego słowa! - wykrzyknęła Pat. - Od razu 
przychodzi mi na myśl kasza bez omasty. Jak myślicie, czy Józek 
przyjedzie na czas? Między Gwiazdką , a Nowym Rokiem musimy 
wyprawić dla niego przyjęcie. Uwielbiam urzą dzanie przyjęć. Tak 
przyjemnie jest patrzyć, jak w Srebrnym Gaju pojawiają  się 
wystrojeni, uśmiechnięci goście. Mam nadzieję, że w dzień Bożego 
Narodzenia wszyscy będą  przy apetycie. Lubię karmić zgłodniałych 
ludzi. 
- Tak, tak, po to właśnie istnieją  kobiety, żeby karmić głodnych - 
przyświadczyła z aprobatą  Judysia. - Nawet jak dam kotu mleko, z 
przyjemnością  patrzę, gdy je chłepce. To dobrze, że wy, 
dziewczęta, chcecie podtrzymać tradycję gościnności. Srebrny Gaj 
zawsze był gościnny. I tu nie mogłaby się zdarzyć taka katastrofa, 
jak u waszej ciotki Jessie, kiedy niespodziewanie przyszli goście, 
a ona nie miała im co podać. 
- Ale za to w Srebrnym Gaju jest mniej zabawnie niż u Jebbów - 
oświadczył Tillytuck, który w swoim ką cie tarł papierem piaskowym 
trzonek siekiery i doszedł do wniosku, że najwyższy czas utrzeć 
Judysi nosa. - Oni się stale kłócą . Ktoś zaczyna i zaraz się 
wszyscy włą czają . Słyszy się mnóstwo interesują cych rzeczy. A u 
was nie zdarzają  się sprzeczki. Nigdy nie widziałem takiej zgodnej 
rodziny. 
- No pewnie, że się nie kłócimy - oświadczyła z oburzeniem Pat. - 
Tego by tylko brakowało. Mam nadzieję, że nie dożyję tu żadnej 
kłótni. 
- Musielibyście mieć dużo szczęścia. W każdej rodzinie zdarza się 
czasem jakaś awantura. 
- Chyba bym umarła, gdyby ktoś z nas zaczą ł się kłócić. Kłótnie są  
dobre dla Binnie'ich. 
Cią gle oczekiwano Józka, ale mijały dni i nie nadchodziła żadna 
wiadomość. Józek już od trzech lat nie był w domu i Pat nieraz 
widziała w oczach matki tęsknotę do syna - żeglarza. Jeśli Józek 
nie pojawi się w domu przed Gwiazdką , matka nie będzie miała 
udanych świą t. 
Pat żywiła nadzieję, że dzień Bożego Narodzenia będzie piękny i 
mroźny, że pola okryje nieskalana powłoka białego śniegu. Ale 
kiedy wieczorem w wigilię wyjrzała przez kuchenne drzwi, 
nawiedziły ją  wą tpliwości. Do późna szykowały z Judysią  nadzienie, 
ale teraz Judysia poszła się położyć w swojej izdebce, a Tillytuck 
pewnie już chrapał. świszczą cy swarliwy wiatr walczył z gałęziami 
brzóz i zawodził nad stodołami. Nie, nie zanosiło się na pogodny 
dzień, nie należało jednak tracić nadziei, jak to miała w zwyczaju 

background image

mówić Judysia. Pat zamknęła drzwi, aby przenikliwy zią b nie wdarł 
się do środka, i przez chwilę stała w ciepłej kuchni napawają c się 
atmosferą  domu. Dom zdawał się oddychać przez sen, oddychać 
szczęściem. ¯ycie było cudowne. 
Niestety, nadzieje na pogodny dzień okazały się złudne. Już o 
świcie można było się przekonać, że nie tylko pada, ale świat 
okrywa gęsta mgła. Pat szanowała deszcz, mgła sama w sobie bywała 
śliczna, ale takie połą czenie było czymś wręcz okropnym. Tillytuck 
zgodził się z nią . 
- Judysiu, mgła aż włazi w oczy - oświadczył posępnym tonem 
przyszedłszy na śniadanie. - Deszcz to deszcz, mgła to mgła, ale 
trudno to razem znieść. Taki dzień to jak kobieta, która sama nie 
wie, czego chce. 
- Hm, hm, ja też nie wiem, co pocznę, jak mi każdy będzie właził 
brudnymi buciskami na wyszorowaną  podłogę - odpowiedziała ze 
złością  Judysia. 
- Judysia zrobi to samo, co robi się w takich wypadkach w Nowej 
Szkocji. 
Judysia połknęła haczyk. 
- A niby co? 
- Robi się, co się da - odpowiedział Tillytuck i wyszedł z 
wiadrami na mleko. 
Teraz to już zwykle Tillytuck doił krowy. Judysia niechętnie 
odstą piła mu to zajęcie. Kiedy Długi Alek zaczą ł nalegać, uznała, 
że uważa ją  za zbyt starą . I nie dowierzała Tillytuckowi. Czy aby 
na pewno w wymionach krów nie zostaje ani kropla mleka? I ten 
okropny zwyczaj! Tillytuck rozpuszczał kociaki strzykają c im 
mlekiem prosto do pyszczków. 
- Coś takiego! ¯aden dobrze wychowany kot nie powinien znać 
podobnych sztuczek. Ani Dżentelmen Tom, ani Pyszałek, ani Wymoczek 
nigdy by się do czegoś takiego nie zniżyli. 
Po śniadaniu rozdano podarunki owinięte w różnokolorowy papier i 
wszyscy byli zadowoleni. Pat bała się, że Sidowi nie spodoba się 
ozdobna jedwabna pidżama, ale na szczęście spodobała się. 
- To najbardziej elegancka pidżama, jaką  widziałam w życiu! - 
przysięgała Przylepka. 
- A gdzie to, moja panno, widywałaś dotą d pidżamy? - spytał Długi 
Alek chcą c podroczyć się z Przylepką . 
- Na ladach w sklepie - odpowiedziała szybko Przylepka i wszyscy 
zaczęli się śmiać, ale nie z niej, tylko z taty. Niewiele trzeba 
było, by rozśmieszyć mieszkańców Srebrnego Gaju. Wszyscy lubili 
się śmiać. 
- Mą drala z niej! - ucieszyła się Judysia i nagle zesztywniała ze 
zgrozy. 
Tillytuck z dumą  rozwijał swój prezent dla "pani". Peperomia! 
£adna to była roślina z tymi zielonymi lakierowanymi liśćmi i 
czerwonymi jagódkami, i matka była nią  zachwycona. Ale Judysia, 
widzą c to, wycofała się pospiesznie do kuchni; za nią  podą żyła 
Pat. 
- Judysiu, źle się poczułaś? Chyba nam się dzisiaj nie 
rozchorujesz! 
- Patsy, złotko, będę szczęśliwa, jeśli nas nie spotka nic 
gorszego! Widziałaś, co ten Tillytuck dał twojej matce? Ni mniej, 
ni więcej tylko pieprzowiec. Aż dostałam gęsiej skórki! 
- Dlaczego, Judysiu. To bardzo ładna roślina. Uważam, że to 
strasznie miłe, że Tillytuck pomyślał o mamie. 
- No, no, czyś ty nigdy nie słyszała, że taka peperomia sprowadza 
na dom nieszczęście? Trzydzieści lat temu ktoś przyniósł tu tę 

background image

paskudę i tego samego wieczoru twój stryj Tom spadł ze schodów i 
złamał sobie trzy żebra. Mówię ci i powiadam, że to zły znak. 
Patsy, kochanie, czy nie dałoby się tego krzaka gdzieś wynieść? 
Chociaż do obiadu? 
Pat potrzą snęła przeczą co głową . 
- Nie możemy. Mama nigdy się na to nie zgodzi, Tillytuck poczułby 
się dotknięty. Nie powinnaś być taka przesą dna, Judysiu. Ta 
śliczna roślina nie może przynieść pecha. 
- Obyś miała rację, Pat, ale sama zobaczysz. Tillytuck uskarżał 
się dziś rano, że mgła kłuje go w oczy! No pewnie, że pojawiła się 
mgła, skoro już od wczoraj miał na stryszku tę peperomię. No, ale 
nie ma czasu na próżne gadanie. Do roboty. 
- Zaraz pobiegnę do gościnnego pokoju i sprawdzę, czy wszystko 
jest w porzą dku, na wypadek gdyby ktoś przyjechał wcześniej. Czy 
mogłabym położyć przed łóżkiem ten twój nowy dywanik z wielkimi 
różami, który schowałaś na strychu? 
- Dobrze. Co prawda szykowałam go na twoją  wyprawę, ale ty tak 
pomiatasz wielbicielami, że mamy jeszcze huk czasu. Połóż, 
kochanie, na łóżku kilka koców. Jeśli z Wybrzeża Zatoki przyjadą  
ciotki, to pewnie zostaną  na noc. U nas w Srebrnym Gaju dbamy nie 
tylko o fason, ale i o wygodę gości. Weź na przykład twoją  ciotkę 
Helenę z Glenwood; wiesz, jak ona dba o elegancję - jedwabne kapy, 
koronki na poduszkach - ale cią gle słyszę, jak ktoś się skarży, że 
w nocy zmarzł. Kiedyś spał tam pastor i tak mu było zimno, że 
zaczą ł po nocy szukać jakiegoś koca i spadł ze schodów. £adna mi 
elegancja! 
Przylepka posłała już łóżko w gościnnym pokoju i była wściekła, że 
Pat uparła się posłać je od nowa. 
- Ty, Pat, nim dojdziesz do trzydziestki, zamienisz się w drugą  
ciotkę Edytę. Ona także nie wierzy, że ktoś inny potrafi coś 
dobrze zrobić. Judysia też nie jest lepsza. Przez wiele tygodni 
uczyła mnie, jak się przyrzą dza sos, a dziś nie chce mi pozwolić 
tego zrobić! Doprowadzacie mnie do furii. 
- Nie złość się, Przylepko. Wspaniale posłałaś łóżko, ale trzeba 
dołożyć jeszcze te koce. Przylepko, wiesz, ja strasznie lubię słać 
łóżka i myśleć o tych, którzy położą  się zmęczeni i będą  w nich 
smacznie spać. Nie zniosłabym myśli, że ktoś w Srebrnym Gaju 
marznie. Może oczyściłabyś lustra; chcę, żeby lśniły jak diamenty, 
zwłaszcza to duże lustro w sieni. 
Lustro, które wisiało w sieni, zostało przywiezione z Francji 
przez praprababkę Marię Bonnet. Było długie i wą skie, w miedzianej 
oprawie i Pat po prostu je uwielbiała. Przylepka także miała do 
niego słabość, bo wyglą dała w nim ładniej niż w innych lustrach. 
- A tak, tak - przyświadczyła Judysia przyglą dają c się, jak 
Przylepka pucuje ramę - to lustro zawsze schlebiało urodzie. I 
przeglą dało się w nim wiele pięknych twarzy. 
- Zastanawiam się czasem - powiedziała z rozmarzeniem Pat, 
przechodzą c niby to nieumyślnie przez sień, by sprawdzić, jak 
Przylepka radzi sobie z lustrem - czy gdyby zajrzeć w to lustro 
którejś księżycowej nocy, udałoby się zobaczyć cienie tych 
wszystkich twarzy, które się w nim przeglą dały. 
- No, no, to mogłoby się zdarzyć tylko w zaczarowanym zwierciadle 
McDermottów - zaśmiała się Judysia. - Ich zwierciadło nie było 
takie jak inne. Dotknęła je klą twa. Ja tam zawsze się go bałam. 
Czasem wyglą dało przyjaźnie, a kiedy indziej wrogo. I mimo że się 
go bałam, zawsze miałam ochotę w nie zajrzeć, by przekonać się, co 
w nim zobaczę. 
- I zobaczyłaś coś? 

background image

- E, nie! Zwierciadło nie było dla takiego pospólstwa jak ja. 
Zobaczyłam tylko własne piegi. Ale oni widywali różności. 
- Co, Judysiu? 
- Nie, nie, teraz nie ma czasu. Muszę się zaraz zabrać do sosu. 
Pat zamknęła drzwi i oparła się o nie bardzo stanowczo. 
- Judysiu, nie wyjdziesz z tej sieni, póki nam nie opowiesz, co 
pokazywało się w zwierciadle McDermottów. W najgorszym razie 
obejdziemy się bez sosu. 
- No, no - Judysia ustą piła - niech wam będzie, bo gdyby był przy 
tym Tillytuck, gotów oświadczyć, że to on wychodził z tego lustra. 
Pamiętacie, jak opowiadałam wam o tańcach w Południowym Glen? 
Zabawa przecią gnęła się i po północy pojawił się Szatan. A 
Tillytuck na to: "O tak, nigdy tego nie zapomnę, byłem na tej 
zabawie". Nie wytrzymałam i mówię: "To Tillytuck musi być bardzo 
stary, bo to wszystko działo się przed osiemdziesięcioma laty". A 
on się nawet nie stropił, tylko uśmiechną ł. Ten człowiek nie ma 
wstydu. Ale, wracają c do rzeczy, chyba już nie pamiętam wszystkich 
opowieści o tym zwierciadle. Kiedyś, dawno temu Kathleen 
McDermott, która była latawicą , wymknęła się nocą  z domu, żeby 
uciec ze swoim ukochanym. Ale ten dżentelmen zginą ł gdzieś po 
drodze i Kathleen wróciła jak niepyszna są dzą c, że nikt się o tym 
nie dowie. A tu znajduje zamknięte drzwi. McDermott zajrzał akurat 
do lustra i wszystko w nim zobaczył. Bridget McDermott widziała w 
zwierciadle, jak jej mą ż ginie w Indiach. Za to nikt nie wie, co 
zobaczyła Nora McDermott, bo wypadła jej z ręki lampa, zapaliła 
się suknia i, biedactwo, skonała w dwie godziny później. 
- Och - Przylepkę przeszył rozkoszny dreszcz zgrozy. - Dlaczego 
oni nie pozbyli się tego zwierciadła? 
- Przecie ono należało do zamku - odpowiedziała zgorszona Judysia. 
- Nikt by ich nie namówił, żeby się z nim rozstali. Zresztą  często 
zachowywało się przyjaźnie. Wszyscy byli pewni, że mą ż Eileen 
McDermott zatoną ł wraz z okrętem, a ona wiedziała, że żyje. Całą  
zimę przesiedział na jakiejś wyspie, zobaczyła to w lustrze. A 
McDermott już za moich czasów widział w lustrze, jak rodzina 
tańczy menueta, i wcale mu to nie zaszkodziło. No, wracam do 
kuchni, dosyć tego marnowania czasu. 
- Połowa przyjemności z przygotowań świą tecznych to to, że tyle 
się przy tej okazji da obgadać - oświadczyła Przylepka, ostatni 
raz przecierają c lustro, bardzo zadowolona z tego, co w nim 
widziała. 
 
Vi 
 
Wreszcie wszystko było gotowe. Stół przepięknie nakryty - 
Przylepka, zmuszona przez Pat, trzy razy poprawiała obrus; nie 
powinno być na nim najmniejszej zmarszczki - dom pełen był 
smakowitych zapachów, wszyscy z wyją tkiem Judysi ubrali się już 
odświętnie. 
- Ja włożę moją  wyjściową  suknię dopiero, jak wydam obiad. Nie 
chcę jej poplamić. Kiedy zmyję statki, pobiegnę na górę i 
przebiorę się do kolacji. I wtedy się pokażę. Bardzo ładnie 
wyglą da ten stół, Pat, ale wyglą dałby jeszcze lepiej, gdyby na 
środku nie sterczał ten krzak. 
- Chciałam zrobić przyjemność Tillytuckowi. Sama wiesz, jaki on 
jest drażliwy. I jeśli ten pieprzowiec ma nam przynieść pecha, to 
przyniesie, niezależnie od tego, gdzie go postawimy. 
- Powiedziała, co wiedziała, śmieją c się w rękaw z niemą drej 
starej baby. Zobaczysz, Pat, zobaczysz. Józek jakoś nie przyjechał 

background image

i teraz dobrze wiem, co mu przeszkodziło. 
Pat rozejrzała się z zadowoleniem. Wszystko wyglą dało tak, jak 
powinno. Musi pobiec na górę i zawią zać Sidowi krawat. Bardzo 
lubiła to robić, Sid uważał, że nikt nie potrafi jej w tym 
dorównać. Co to szkodzi, że na dworze pada zimny deszcz? W domu 
było przytulnie i ciepło, w uśmiechniętych pokojach gościła 
bożonarodzeniowa magia. Zastukała mosiężna kołatka wejściowych 
drzwi. Przybyli pierwsi goście, wuj Brian i ciotka Jessie, którzy 
wcale nie byli zaproszeni, ale postanowili po rodzinnemu wpaść, 
przywożą c z sobą  bogatego starego kuzyna, Mikołaja Gardinera z 
Nowego Brunszwiku, gdyż bawił u nich z wizytą  i bardzo chciał 
zobaczyć krewnych ze Srebrnego Gaju. 
Pat powitawszy ich, pobiegła rzucić okiem na stół w jadalni. Czy 
aby uda się tam położyć trzy dodatkowe nakrycia, nie burzą c 
porzą dku rzeczy? Nie, nie uda. Zaczęła więc działać. 
Wkrótce pojawili się wszyscy. Franek i Winnie, ciotka Azalka, wuj 
Robert i wszystkie małe Madisonią tka, dwie majestatyczne praciotki 
z Wybrzeża Zatoki, Franciszka i Honorata, wreszcie stryj Tom z 
ciotką  Barbarą  i ciotką  Edytą , która jak zwykle spoglą dała z 
dezaprobatą . 
- Sos z rodzynkami! - prychnęła ze wzgardą , idą c na górę. - 
Judysia Plum musi robić mi na złość. Wie, że po tym sosie dostaję 
zawsze dyspepsji. 
Ale przy stole nikt nie robił wrażenia osoby cierpią cej na 
niestrawność. Z począ tku wszystko szło gładko. Na honorowym 
miejscu zasiadła śliczna pani ze złocistymi oczyma i srebrnymi 
włosami, a jej serdeczny uśmiech sprawiał, że goście czuli się jak 
w domu. Pat nie usiadła, pomagała Judysi podawać do stołu, ale 
wszyscy poza tym jakoś się zmieścili. Dla dzieciarni jak zwykle 
nakryto osobny stolik w małym saloniku. Pojawił się koktajl. 
Przylepka szybko zrobiła trzy dodatkowe porcje, ale zapomniała o 
wiśniach. Oczywiście jedna z tych miseczek dostała się ciotce 
Edycie, która obwiniła za to Judysię, druga praciotce Franciszce, 
ta z kolei poczuła się znieważona. Trzecią  wręczono staremu 
kuzynowi Mikołajowi, który nie zwrócił na to żadnej uwagi. Stryj 
Tom spałaszował swoją  porcję, choć ciotka Edyta przypominała mu, 
że wiśnie w likierze wywołują  u starszych osób niestrawność. 
- Nie jestem jeszcze taki stary - odpowiedział oschle. Wyglą dał 
zresztą  zadziwiają co młodo, co nie uszło uwagi Judysi i Pat. Jego 
wielka falista czarna broda w cią gu tego lata zamieniła się w 
maleńką  spiczastą  bródkę i zamiast starych okularów stryj Tom miał 
na nosie binokle w złotej oprawie. Pat przypomniała sobie o tych 
wysyłanych do Kalifornii listach, ale szybko odsunęła od siebie tę 
myśl. Nic nie ma prawa zakłócić nastroju świą tecznego obiadu. 
Tymczasem Winnie zaczęła opowiadać historyjkę, którą  lepiej byłoby 
przemilczeć. Judysia niemal skamieniała, gdy usłyszała w kuchni 
słowa Winnie: 
- To zdarzyło się zaraz po naszym ślubie. Jeszcze się do końca nie 
urzą dziłam. Któregoś wieczoru przyszli niespodziewanie goście i 
posłałam Franka do sklepu po szynkę, żeby mieć im co podać na 
kolację. Kiedy układałam plastry na półmisku, ozdabiają c je 
pietruszką , wydały mi się dziwnie różowe. Półmisek wyglą dał 
artystycznie. Franek nałożył każdemu porcję, a potem sam 
skosztował. Odłożył nóż i widelec i spojrzał na mnie. Wiedziałam, 
że coś musi być nie w porzą dku, ale nie wiedziałam, co. Przerwałam 
nalewanie herbaty i spróbowałam szynki. I wiecie co? - Winnie 
rozejrzała się wokół z łobuzerskim uśmiechem. - Szynka była 
surowa! 

background image

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Pat wymknęła się do kuchni i 
obie z Judysią  oniemiały ze zgrozy. Tak, one też się śmiały, kiedy 
Winnie zwierzyła im się z tej przygody. Ale jak można opowiadać o 
tym całemu światu! 
- ¯eby opowiedzieć coś takiego Edycie i pani Brianowej! - 
rozpaczała Judysia. - Ale nie rób jej wyrzutów, Pat. Już ja wiem, 
co jej rozwią zało język. Czy zauważyłaś, że Przylepka przyniosła z 
saloniku dla twojego wujka Briana krzesełko i że pękła w nim noga? 
Ile razy wejdę, widzę, że się bardziej wykrzywia, i jeden 
Najwyższy wie, czy wytrzyma do końca obiadu. A ten tutaj Tillytuck 
stroi miny, bo poślizną ł się na podłodze i upadł na swego psa. I 
ten niezdara powiada, że to ja w jego ką cie rozlałam sos. No, czas 
podawać zupę. 
I w tym momencie peperomia - jakby czekają c na sygnał, pokazała, 
co naprawdę potrafi. Wszystko zdarzyło się naraz. Tillytuck 
oburzony przemową  Judysi otworzył drzwi i wściekły wyszedł na 
deszcz. Mokry pies stryja Toma, który przybiegł za swoim panem z 
Jaskółczego Gniazda, wpadł do kuchni. Po Prostu Pies nie 
zdzierżył. Rzucił się na intruza. Psy kotłują c się, wpadły pod 
nogi Pat, zmierzają cej w stronę drzwi jadalni z tacą , na której 
stały talerze smakowitego bulionu z kury. I Pat upadła na psy, a 
psy ską pała zupa z potłuczonych talerzy. Słyszą c ten rumor 
wszyscy, z wyją tkiem kuzyna Mikołaja, wbiegli do kuchni. Dwuletni 
dzieciak cioci Azalki zaczą ł wniebogłosy wrzeszczeć. Ciotka Edyta 
dostała ataku serca. Judysia Plum po raz pierwszy i jedyny w życiu 
straciła głowę i okazało się to złowieszcze w skutkach. Chwyciła z 
kredensu słoiczek z pieprzem i sypnęła nim w ślepia psów. Efekt 
był piorunują cy. Pies stryja Toma uciekł do jadalni, wpadł na 
ciotkę Jessie i zabrudził jej nową  błękitną  sukienkę z żorżety, 
przebiegł przez sień, wleciał na schody, ocierają c się po drodze o 
pastelowe tapety, zbiegł z powrotem na dół i wypadł przez frontowe 
drzwi - które przytomnie otworzył przed nim Billy Madison. 
Tymczasem Po Prostu Pies rzucił się w stronę piwnicy i wpadł na 
półkę nad schodami. I stoczył się po schodach wraz z półką , trzema 
wiaderkami, dwiema patelniami i tuzinem słoików z powidłami. 
Przez kwadrans w Srebrnym Gaju trwało prawdziwe pandemonium. 
Ciotce Edycie brakowało tchu i domagała się zimnych kompresów. 
Ciotka Barbara zabrała ją  na górę i otoczyła czułą  opieką . 
- Każde podniecenie odbija się na moim sercu - skarżyła się 
szeptem. - Judysia Plum - dobrze o tym wie. 
Stryj Tom i wuj Brian zanosili się od śmiechu. Ciotka Franciszka i 
ciotka Honorata spoglą dały tylko na siebie znaczą co. Nic podobnego 
nie mogłoby zdarzyć się w Wybrzeżu Zatoki. A biedna Pat podniosła 
się z podłogi, ociekają c zupą ; purpurowa ze wstydu. Sytuację 
ocaliła Przylepka. Stanęła na wysokości zadania. 
- Wszyscy będą  uprzejmi wrócić do jadalni i usią ść przy stole. 
Buddy, przestań wrzeszczeć, ale już! Pat, leć na górę i szybko się 
przebierz. Judysiu, zrób tu porzą dek. Mamy jeszcze mnóstwo zupy. 
Pat niosła na tacy tylko połowę talerzy, a oprócz tego mamy w 
spiżarni cały garnek. Zaraz ją  odgrzeję. Zamknijcie tego psa w 
piwnicy. 
Judysia zawsze powtarzała, że nigdy z nikogo nie była w Srebrnym 
Gaju tak dumna, jak w owej chwili z Przylepki. Ale naprawdę duma 
pojawiła się dopiero później, chwilowo biedna Judysia czuła się 
potwornie zawstydzona. Od dawna w Srebrnym Gaju nie zdarzyło się 
coś tak skandalicznego. No, ale dopadnie ona jeszcze Tillytucka. I 
rozprawi się z tym pieprzowcem. 
Zadziwiają co szybko wszyscy usiedli na swoich miejscach. Przez 

background image

cały czas tego zamieszania kuzyn Mikołaj urzędował przy stole i 
zajadał sucharki. Przylepka i Judysia podały zupę. Pat przebrała 
się i zeszła na dół, nadrabiają c miną . Koty, które doznały 
nerwowego szoku, schroniły się w izdebce Judysi. Pieprzowiec 
postanowił widać odpoczą ć. Pieczyste - indyk, gęś i kaczka - 
odniosło wielki sukces, a Judysiny sos z rodzynkami uznano za sos 
stulecia. Co prawda kuzynowi Mikołajowi udało się rozlać na obrus 
pół sosjerki, ale Judysia wkroczyła ze ścierką  i spokojnie 
wszystko wytarła. Ochłonęła już i gotowa była stawić czoło każdej 
przeciwności losu. 
Pat przy deserze usiadła do stołu i znów zabrzmiał śmiech. Wszyscy 
zawsze szukali towarzystwa Pat, bo tak łatwo było się z nią  śmiać. 
Choć w tej chwili znalazła sobie parę powodów do zmartwienia. 
Ciotka Jessie zjadła tylko trzy łyżeczki deseru - czyżby jej nie 
smakował? A Winnie jakoś dziwnie wyglą da. Zbladła i niemal 
przestała się odzywać. 
Ku wielkiej uldze Judysi krzesełko w saloniku wytrzymało obiad, 
choć przy każdym poruszeniu wuja Briana niebezpiecznie 
trzeszczało. Potem nastą piło "wielkie zmywanie", jak to określiła 
Judysia. Pat, Przylepka i Judysia wesoło zabrały się do mycia 
statków. Ostatecznie nie stało się nic strasznego. Goście w 
salonie świetnie się bawili, powtarzają c sobie rodzinne plotki, a 
w małym saloniku dzieci słuchały historyjek Tillytucka. Judysia 
przysięgała, że są  to "wierutne bzdury". Ale Tillytuck oświadczył 
kiedyś, że gdyby mówił tylko prawdę, uchodziłby za okropnego 
nudziarza. W tej chwili zresztą  najważniejsze było to, że malcy 
zachowywali się spokojnie. 
 
Vii 
 
Ustawiwszy w kredensie zastawę stołową , Pat i Judysia zaczęły 
rozmyślać o kolacji. Judysia postawiła peperomię na bocznej półce, 
a nadwerężone krzesło schowała do komórki w sieni. Na stole 
położono świeży obrus. Pat poczuła się podniesiona na duchu. 
Ostatecznie goście dobrze się bawili, i to było najważniejsze. 
Nawet ciotka Edyta zeszła na dół, blada i dumna, ale z 
wybaczają cym spojrzeniem. Po Prostu Pies wygramolił się z piwnicy 
i schował we własnym ką cie. W Srebrnym Gaju rozbrzmiewały wesołe 
głosy, ogień na kominku buzował radośnie, ze spiżarni i piwnicy 
wycią gnięto następne pyszności i Pat pomyślała z dumą , że nakryty 
do kolacji stół, na którym stoją  zapalone świece, wyglą da jeszcze 
piękniej niż przedtem. A twarze siedzą cej wokół niego rodziny były 
pogodne i uduchowione. 
- Co się dzieje z Winnie? - spytała Przylepka, która postanowiła 
pomóc Pat i Judysi w podawaniu do stołu i dopiero później zjeść z 
nimi kolację w kuchni. - Aż zzieleniała na twarzy. Czy ona nie 
jest chora? 
Ledwie to powiedziała, wpadł Franek i szepną ł coś na ucho Pat, 
która aż krzyknęła z przerażenia. 
- Cały czas uważałem, że niemą drze robi, przyjeżdżają c tutaj. Ale 
tak strasznie chciała. I miało to nastą pić dopiero za dwa 
tygodnie. 
Pat pobiegła do telefonu. Znów nastą piło zamieszanie. Winnie 
zabrano na górę do pokoju Poety. Pat i Judysia zaczęły się 
energicznie krzą tać. Matka wstała od stołu i poszła do Winnie. 
Przylepka, zupełnie sama, obsługiwała gości i świetnie sobie z tym 
radziła. Jak lubił mawiać Tillytuck, "miała głowę na karku". Ale 
kolacja przebiegła w nie najlepszym nastroju. Nikt się nie śmiał. 

background image

I nikt nie miał apetytu poza jednym jedynym kuzynem Mikołajem. W 
ulewnym deszczu przybyli lekarz i pielęgniarka, a goście możliwie 
jak najprędzej wyszli. Został tylko kuzyn Mikołaj, który nie 
połapawszy się, o co chodzi, oznajmił, że ma zamiar spędzić tu 
parę dni. 
Kiedy rodzina opuściła dom, Judysia z zawziętą  miną  wkroczyła do 
jadalni, wzięła peperomię i wyniosła ją  do kuchni. Powiedziała 
Tillytuckowi, co o tym myśli. 
- Niech Jozjasz Tillytuck natychmiast zabiera tę paskudę z domu! 
Dosyć już nabroiła. A zważywszy na to, co ma nastą pić, ani chwili 
dłużej nie może zostać pod naszym dachem. 
Tillytuck pokornie usłuchał. Lepiej nie wdawać się w dysputy z 
rozwścieczoną  babą . 
W Srebrnym Gaju zapadła pełna oczekiwania cisza. Judysia, Pat i 
Przylepka zmyły naczynia i zasiadły przed kuchennym piecem, 
zajadają c zamiast kolacji jabłka. Czekały na wiadomości. Mimo 
wszystko znów pojawiła się wesołość. śmiech pomaga żyć. 
Tillytuck w swoim ką cie palił fajkę, u jego stóp ułożył się Po 
Prostu Pies. McGinty trzymał się możliwie najbliżej Pat, a 
Pyszałek i Wymoczek raczyły zejść do kuchni. W małym saloniku tato 
i kuzyn Mikołaj rozprawiali o historii rodziny, Sid czytał w 
jadalni jakiś kryminał. Gdyby nie odgłosy z góry, gdyby co jakiś 
czas nie pojawiała się w kuchni pielęgniarka w białym czepeczku, 
można by pomyśleć, że w domu toczy się normalne życie. 
- Co za dzień! - westchnęła Judysia. 
- Potworny - zgodziła się Pat. - Ale za jakiś czas będziemy się z 
tego śmiać. Myślę, że to właśnie dlatego wszystko nie układa się 
gładko. Bo nie miałoby się nic interesują cego do opowiedzenia. 
¯ałuję tylko, że nie było tu dzisiaj Hilarego. Muszę mu ten dzień 
opisać. Ależ ja musiałam ładnie wyglą dać wśród tych kłębią cych się 
psów, cała ociekają ca zupą . Stłukło się osiem głębokich talerzy z 
naszego najlepszego serwisu, krzesełka nie da się uratować i do 
przyszłej jesieni nie będziemy jedli powideł. Ale na szczęście do 
tego ograniczają  się nasze straty. 
- Miejmy nadzieję - westchnęła Judysia nadsłuchują c, co dzieje się 
na górze. - Co Tillytuck zrobił z pieprzowcem? Mam nadzieję, że 
nie zabrał go na stryszek, bo w nocy gotów wybuchną ć w spichlerzu 
pożar. 
- Wyrzuciłem do chlewu - odpowiedział skwaszony Tillytuck. 
- No, no, dobry Boże, zmiłuj się nad świniami - westchnęła 
Judysia. 
- Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy cioci Franciszki! - zachichotała 
Przylepka. 
- No, no, Przylepko, dużo mogłabym ci opowiedzieć o waszej ciotce 
Franciszce. W Wybrzeżu Zatoki też się zdarzały różności. Kiedyś 
byłam tam, żeby im pomóc przy jakimś wielkim przyjęciu. I wasza 
ciotka Franciszka miała właśnie postawić na stole ogromną  
salaterkę z galaretką  z czerwonych porzeczek, kiedy nagle 
wrzasnęła i upadła na wznak. Co tu mówić o zupie! Wyglą dała jak 
ską pana we własnej krwi. Z począ tku wszyscy myśleli, że dostała 
ataku. Ale potem okazało się, że jakiś diabelski malec schował się 
pod stół i złapał ją  za nogę. Ile razy to sobie przypomnę, nie 
mogę się powstrzymać od śmiechu. Suknia była na nic, a kiedy 
ciotka wpadła w gniew... Och, Patsy! - krzyknęła Judysia, jakby 
nagle sobie o czymś przypomniała. 
- Co się stało, Judysiu? 
- Niby nic - odpowiedziała Judysia zrozpaczonym tonem. - Ale ja 
zapomniałam włożyć moją  nową  suknię. Zupełnie wyleciało mi to z 

background image

głowy po tej bójce psów i pokazałam się towarzystwu w moim starym 
drelichu. 
- Nic nie szkodzi, Judysiu - Pat zaczęła ją  pocieszać, widzą c, że 
jest bardzo przejęta. - Na pewno nikt nie zauważył. Może to i 
lepiej, bo suknia mogła się poplamić i co byś wtedy włożyła jadą c 
do zamku McDermottów? 
- Twoja ciotka Edyta gotowa pomyśleć, że nie mam się w co ubrać - 
jęczała Judysia. - Choć sama, nie wiem czy to zauważyłaś, nie 
wypruła ze swojej sukni fastrygi. No cóż, nie przywykłam, żeby w 
mojej kuchni gryzły się psy - tu spojrzała groźnie na Tillytucka. 
- Już od dawna czegoś podobnego nie widziałam. Ostatni raz 
dziesięć lat temu w kościele w Południowym Glen. Tak, tak, to był 
prawdziwy są dny dzień. Billy Gardiner zawsze zabierał do kościoła 
swego psa. Ludziska przymykali na to oczy, bo wiedzieli, że biedny 
Billy jest niespełna rozumu. Billy z psem siadali w tylnej ławie i 
pies zachowywał się jak złoto, tylko raz nie wytrzymał i zawył, 
kiedy jakaś pani z miasta zaśpiewała solo, trudno go było za to 
winić. Ale któregoś dnia przez otwarte drzwi wszedł do kościoła 
inny pies i pies Billy'ego rzucił się na niego. Obcy pies zaczą ł 
uciekać nawą , a pies Billy'ego za nim. Dopadł go pod samą  amboną ! 
- Judysia zatrzęsła się ze śmiechu, zapomniawszy o swoim niedawnym 
zmartwieniu. 
- I co się stało, Judysiu? 
- A, stało się! Członkowie rady kościelnej, Kuba Gardiner i Tom 
Robinson, rzucili się na psy, każdy chwycił jednego za kark i 
wyniósł z kościoła. Wyobraźcie sobie, moi kochani, dwaj dostojni 
panowie z długimi brodami i bynajmniej niechrześcijańskim błyskiem 
w oku, kroczyli każdy inną  nawą , trzymają c wycią gniętą  daleko ręką  
psa za kark. 
- A tak, pamiętam - wyrwał się Tillytuck. - Byłem tego dnia w 
kościele. 
Tego było już dla Judysi za wiele. Wstała i poszła do spiżarni. Do 
kuchni zajrzał Sid mówią c, że kuzyn Mikołaj chce się położyć i 
prosi o butelkę z gorą cą  wodą . Pat zaprowadziła kuzyna Mikołaja do 
gościnnego pokoju. Tillytuck zrozumiał, że wypadł z łask, powrócił 
więc do swego spichlerza. 
Kiedy Pat zeszła na dół, rozległo się stukanie do drzwi. Któż to 
może być? Przylepka otworzyła drzwi. Na tle mokrej bezgwiezdnej 
nocy zarysowała się sylwetka Józka! Kapitan Józef, wysoki, 
opalony, zmieniony - przeżył na chińskim morzu wiele tajfunów... 
Ale był to przecież ich Józek! 
- Przyleciałem z Halifaxu - oświadczył lakonicznie Józek. - O 
zmierzchu dotarłem do Charlottetown i wynają łem auto. Myślałem, że 
zdą żę na kolację. Tymczasem w aucie psuło się kolejno wszystko, co 
może się popsuć, a wreszcie pękła oś koła. No, ale jestem. 
Dlaczego nie śpicie i wyglą dacie tak uroczyście? 
Pat powiedziała mu. Józek aż gwizdną ł z wrażenia. 
- Mała Winnie! A ja wcią ż myślę o niej jak o dziecku! No, no, że 
też bocianowi chciało się przyfruną ć w taką  noc. Judysiu, masz coś 
w spiżarni? 
To pytanie byłoby zniewagą , gdyby nie filuterny uśmiech Józka. 
Judysia miała w spiżarni całego indyka i garnek zupy. Matka, 
uradowana nowiną , zbiegła na dół, by uściskać Józka i pospiesznie 
wróciła do Winnie, a przez ten czas Judysia nakryła do stołu i 
wszyscy zasiedli wokół niego, nawet Tillytuck, który uzyskał 
przebaczenie. - Pobiegła po niego Przylepka. 
- Warto było wrócić do domu! - oświadczył Józek. - Przylepko, jest 
już z ciebie panna. Pat, masz jakiegoś stałego wielbiciela? 

background image

- Ha, ha, lepiej jej nie pytaj - sarknęła Judysia. - Najwyższy 
czas, żeby w Srebrnym Gaju znów było wesele! A ona w zeszłym 
tygodniu tak dała po nosie Elmerowi Moody'emu, że przysią gł, że 
się tu więcej nie pokaże. 
- On oddycha przez usta - wyniośle stwierdziła Pat. 
- Sam słyszysz! Każdemu z tych biednych chłopców przypnie łatkę. A 
co z tobą , Józku? Wracasz do domu, by poszukać sobie żony? 
O dziwo, Józek zaczerwienił się. Pat nie bardzo się to spodobało. 
Chodziły słuchy, że kapitan Józef pisuje do paru dziewczą t. Według 
Pat, żadna z nich nie była "na poziomie". Znów ta sama historia - 
coś ma się zmienić! Pat nienawidziła wszelkich zmian. A nawet w 
najradośniejszych momentach coś zwiastowało zmianę. 
- Ależ ty, Józku, wcale nie jesteś wytatuowany! - z rozczarowaniem 
stwierdziła Przylepka. 
- Tylko na rękach - odparł Józek i pokazał na jednym przedramieniu 
błękitną  kotwicę, a na drugim swoje inicjały. 
- Wytatuujesz mi moje inicjały? - poprosiła skwapliwie Przylepka. 
Nim Józek zdą żył odpowiedzieć, do kuchni wtargną ł rozgniewany 
starzec w szlafroku. Był to kuzyn Mikołaj. 
- Koty! - warkną ł. - Koty! Ledwie usną łem, jakiś potężny kocur 
wskoczył mi na brzuch! Na brzuch! Nie cierpię kotów. 
- To pewnie Pyszałek - jęknęła Pat. - On tak lubi wkradać się do 
łóżka w gościnnym pokoju. Strasznie mi przykro. 
- Przykro ci, moja panno! A co ja mam powiedzieć? Co mi po twoich 
przeprosinach. Kiedy coś mnie obudzi, mam kłopoty z zaśnięciem. 
Zszedłem na dół, żebyście tego kota znaleźli i gdzieś zamknęli. 
Nie wiem, gdzie podziała się ta bestia, pewno siedzi pod łóżkiem i 
znów coś knuje. 
- Ale zgryźliwy - mrukną ł niby to pod nosem Tillytuck, było go 
jednak dobrze słychać. Przylepka miauknęła, zupełnie jak kot, i 
kuzyn Mikołaj zmierzył ją  wzrokiem. 
- Za moich czasów panny ze Srebrnego Gaju miały lepsze maniery - 
oświadczył miażdżą cym tonem kuzyn Mikołaj. - Ledwie udało mi się 
zasną ć, bo cały czas trwało na górze straszne zamieszanie. Czy 
ktoś zachorował? 
- Tak... ale to nic zaraźliwego - uspokoiła go Judysia. 
Pat próbują c stłumić śmiech pobiegła na górę. Odnalazła Pyszałka w 
rogu sieni, gdzie najwyraźniej zastanawiał się, ile razy może żyć 
kot. Widać było, że po raz pierwszy się przeraził. Głaszczą c go 
przez cały czas, zaniosła na dół i zamknęła na ganku. Kuzyn 
Mikołaj nie wzbudził w niej większej sympatii. 
Zirytowanego starszego pana udało się wyprawić do łóżka. Coś 
jednak musiało do niego dotrzeć, bo kiedy Pat podtrzymywała go, 
gdy wchodził na schody, spytał szeptem: 
- Może nie powinienem mówić o tym z młodą  panienką , ale czy wy 
czasem nie oczekujecie narodzin dziecka? 
Pat skinęła głową . 
- Wobec tego - oświadczył rozglą dają c się podejrzliwie - dobrze 
pilnujcie tego kota. Koty wysysają  niemowlętom oddech. 
- £adne wyobrażenie będzie miał kuzyn Mikołaj o naszym Srebrnym 
Gaju - westchnęła z uśmiechem Pat, wróciwszy do kuchni. - Nawet 
nasze psy i koty nie potrafią  się odpowiednio zachować. A za 
ciebie, Przylepko, jest mi naprawdę wstyd. Jak mogłaś na niego 
miaukną ć? 
- Ja nie miauknęłam na niego - broniła się Przylepka. - Miauknęłam 
sama do siebie. 
- No, no, nie musisz się przejmować tym, co stary Mikołaj Gardiner 
pomyśli sobie o naszych zwierzętach - prychnęła Judysia. - Nie 

background image

chciałam przedtem o tym mówić, zawszeć to wasz kuzyn, a krew nie 
woda! Ale czy wiecie, jak Mikołaj doszedł do pieniędzy? Kiedy 
umarł jego mały braciszek, Mikołaj miał jedenaście lat. Pokazywał 
dzieciakom z są siedztwa zwłoki w trumnie. Brał centa od głowy i 
zarobił pół dolara. I to stało się podstawą  jego fortuny. Obracał 
potem tymi pięćdziesięcioma centami i za każdym razem robił dobry 
interes. 
- Judysiu, czy to prawda? Nie pomyliłaś kuzyna Mikołaja z kimś 
innym? 
- Jeszcze by też! Nie, złotko, Gardinerowie także nie są  aniołami. 
Z tej historyjki zaśmiewano się w rodzinie długie lata. Jego matka 
też się śmiała. To po niej odziedziczył spryt, była Bowmanówną . 
Więc właściwie należałoby się nad nim litować. 
- Istotnie - zgodziła się Pat. - Pomyśleć, że nie wie, jaka to 
przyjemność kochać takiego miłego aksamitnego kotka. 
- On jest strasznie bogaty, prawda? - spytała Przylepka. 
- Bogaty, bogaty... Wiedz, Przylepko, że lepiej być ubogim i czuć 
się bogatym niż odwrotnie. 
Judysia podniosła nagle rękę. 
- Co się stało? 
- To zabrzmiało tak, jakby miaukną ł kot. 
Pat pobiegła na górę i po paru minutach wróciła zarumieniona z 
podniecenia. 
- Chodź ze mną , ciociu Przylepko! - zaśmiała się. 
 
Viii 
 
Józek, Sid i tata poszli spać. Tillytuck oznajmił, że jak na jeden 
dzień przeżył dosyć emocji, i wycofał się na swój stryszek. Ale 
Pat, Przylepka i Judysia postanowiły balować aż do rana. Była 
trzecia w nocy. Usiadły wokół ognia i zaczęły omawiać ten pełen 
wydarzeń świą teczny dzień. Zaśmiewały się, przypominają c sobie 
minę kuzyna Mikołaja. 
- Ale on marudził z powodu tego biednego kota! - mruknęła 
Judysia. - Jednemu mieszkańcowi Srebrnych Mostów przydarzyło się 
coś znacznie gorszego! Położył się wieczorem do łóżka i natkną ł 
się w nim na nieboszczyka. 
- Judysiu! 
- Przecie powiadam. To był jego rodzony brat, dobrze, że tu nie ma 
Tillytucka, bo by nam wmawiał, że to on był tym nieboszczykiem. 
No, przygotuję nam teraz małe "co nieco". Czuję się tak, jakbym od 
paru tygodni nie zjadła przyzwoitego posiłku. Te walki psów, 
zdziwaczali kuzyni, całe to zamieszanie. Cieszę się tylko, że 
Tillytuck wyrzucił to zielsko, nim Józek wyleciał z Halifaxu. 
- Pomyślcie tylko: przed chwilą  mama została babką , a my ciotkami 
- uświadomiła sobie Przylepka. - Czuję się okropnie stara. Cieszę 
się, że to dziewczynka. Dziewczynkę można tak ślicznie ubierać. 
Chcą  jej dać na imię Maria Laura Patrycja i nazywać Marysią . Maria 
i Laura to po babkach, a Patrycja na twoją  cześć, Pat; To pomysł 
Franka, mówi, że gdyby nie ty, ta mała nigdy by się nie urodziła. 
Co on chce przez to powiedzieć? 
- Ach, to bzdury. On wcią ż uważa, że ja wyrzekłam się kariery po 
to, by Winnie mogła wyjść za mą ż. Cieszę się, że będą  ją  nazywać 
imieniem mamy. Ale zawsze uważałam, że drugiemu imieniu musi być 
przykro, bo tak rzadko je się wymawia, że nie może naprawdę 
zaistnieć. A trzecie jest już tylko duchem. 
- Tillytuck bardzo się tymi narodzinami przeją ł, prawda? 
- Czy możecie wyobrazić sobie Tillytucka jako małe dziecko? - 

background image

spytała sennym głosem Pat. 
- Ejże, ejże, nie tylko nim był, ale na pewno ktoś się nim 
zachwycał i był z niego dumny - westchnęła sentymentalnie Judysia. 
- To okropne, co z nami robi upływają cy czas. No, było święto i 
już po święcie... Nie da się zaprzeczyć, że mimo wszystko mogłyśmy 
się pośmiać. 
Wstał ranek. Deszcz przestał padać, cały świat był jeszcze 
przemoczony, ale na wschodzie rozjaśniało się stopniowo i wkrótce 
Wzgórze Mgieł zaczęło wyglą dać jak brunatna naga pierś w 
słonecznym blasku. 
Bledziutka, rozpromieniona Winnie pytała, śmieją c się tym swoim 
perlistym śmiechem, co są dzą  o niespodziance, jaką  im sprawiła 
podczas przyjęcia. Sid droczył się z oburzoną  Przylepką , że 
maleńka ma buzię małpki. Zupełnie wyczerpaną  matkę odesłano na 
cały dzień do łóżka. A Judysia chyłkiem wymknęła się z domu, by 
sprawdzić, co dzieje się ze świniami, które niewą tpliwie zeżarły 
tę nieszczęsną  peperomię. 
 
Ix 
 
- Tak, tak, czuję dziś wiosnę - oznajmiła Judysia któregoś ranka 
na począ tku maja. Zima była długa i mroźna, choć upłynęła wesoło. 
Dużo było zabaw i najróżniejszych atrakcji. W Srebrnym Gaju 
urzą dzono dwa taneczne przyjęcia na cześć Józka; pierwsze w 
tydzień po jego przyjeździe i drugie, pożegnalne. Na obu zabawach 
Tillytuck przygrywał na skrzypcach, a Przylepka tańczyła. Zaczęła 
się uważać za dorosłą . Rodzina podkpiwała nawet, że Przylepka 
odbiła Pat Neda Avary'ego, który zaprosił ją  na tańce w 
Południowym Glen. Ale matka nie zgodziła się. - Przylepka jest 
jeszcze za mała. 
Przylepka była bardzo rozgoryczona. 
- Okazuje się, że człowiek jest zawsze albo za młody, albo za 
stary, żeby móc robić to, na co ma ochotę - oświadczyła obrażonym 
tonem. - A w dodatku ty, Pat, nie pozwoliłaś Józkowi wytatuować mi 
na ręku moich inicjałów. To by było takie wytworne! ¯adna 
dziewczynka w szkole nie jest wytatuowana. Trysia Binnie pękłaby z 
zazdrości! 
- No, no, od kiedy to Gardinerowie zwracają  uwagę na to, co myślą  
Binnie'owie? - zdenerwowała się Judysia. 
Wiosna nadeszła późno. Judysia powtarzała zawsze: "Nie będzie 
wiosny, dopóki nie stopnieje śnieg na Wzgórzu Mgieł, a śnieg na 
Wzgórzu nie stopnieje aż do wiosny". Chwilami wydawało się, że 
wiosna jest tuż, tuż, ale po paru słonecznych dniach zrywał się 
ostry wschodni wiatr i przynosił szarą  mgłę, albo zjawiał się 
ską dś mroźny wiatr północny i znów następowały przymrozki. Tego 
dnia zdawało się jednak, że wiosna pozostanie już na zawsze. 
Kiedy Judysia czuła nadchodzą cą  wiosnę oznaczało to, że należy 
rozpoczą ć wielkie sprzą tanie. Tillytuck był akurat na "folwarku", 
jak zaczęto nazywać farmę starego Adamsa, zatem Judysia i Pat 
postanowiły z tego skorzystać i gruntownie uporzą dkować jego 
izdebkę na stryszku. Judysia z zawziętością  atakowała każdy 
sprzęt, Tillytuck znów wypadł z łask, częściowo dlatego, że 
poprzedniego dnia Po Prostu Pies zadusił trzy kurczęta i 
rozszarpał nogawkę spodni Sida, a częściowo... 
- On wczoraj wieczorem znów wrócił do domu pijany i spał w stajni. 
To "znów" dawało do zrozumienia, że Tillytuck stale się upija. 
Tymczasem zdarzyło się to dopiero drugi raz, a Tillytuck był tak 
świetnym pracownikiem, że Długi Alek postanowił przymkną ć na to 

background image

oczy. 
- Wcale się nie przyznał, że jest pijany. O, nie! Tylko marudził, 
że kołysze się nad nim księżyc. I ostrzegał mnie, żebym wybiła 
sobie z głowy myśl o zamą żpójściu, bo on tylko lubi sobie ze mną  
pogadać. Ja! Ale na takich jak on nie warto się złościć. Lepiej go 
wyśmiać! Widziałam, jak próbował wejść na stryszek - patrzałam 
przez moje okrą głe okienko i świetnie się ubawiłam - nogi się pod 
nim uginały, więc w końcu dał spokój i sztywno pomaszerował do 
stajni. 
- Tillytuck mówi, że kupi sobie radio - wtrą ciła Przylepka, która 
nie poszła do szkoły, bo akurat była sobota. 
- No, no, radio... Miło usłyszeć. Może nareszcie przestanie czytać 
takie bzdury. - Judysia z oburzeniem wzięła do ręki ksią żkę, którą  
zobaczyła na stole Tillytucka. - Widziałyście coś podobnego: Błędy 
Mojżesza! Pożyczył to obrzydlistwo od tego niedowiarka Rogera 
Madisona ze Srebrnych Mostów, a kiedy go zaczęłam besztać, 
powiedział spokojnie: "Lubię się wszystkiemu przyjrzeć z dwóch 
stron!" Ciekawość to pierwszy stopień do piekła! 
Judysia wyrzuciła ksią żkę przez okno, ksią żka wpadła prosto do 
zagrody świń, a Judysia ostentacyjnie umyła ręce. 
- Swoją  drogą  Tillytuck zna katechizm na pamięć. I rzeczywiście 
stale czyta Biblię. 
- Ale ma wą tpliwości co do Jonasza i wieloryba - wtrą ciła 
Przylepka. - Powiedział mi. 
- I w dodatku rozmawia o takich rzeczach z dziećmi! - Judysia była 
naprawdę zgorszona. - Powiem mu, co o tym myślę. Nie słuchaj go, 
Przylepko. My tu w Srebrnym Gaju nie pochwalamy niedowiarstwa, a 
jeśli nawet Mojżesz popełnił parę błędów, to dam głowę, że i tak 
miał więcej rozumu niż Roger Madison i Tillytuck razem wzięci. 
- Jesteś po prostu zła na Tillytucka, bo on ci zawsze psuje 
opowieści - oświadczyła figlarnie Przylepka. Przed dwoma dniami 
rozegrała się w kuchni wielka scena, po tym, jak Judysia 
opowiadała o pewnej pani z południa, która przez pomyłkę zamiast 
proszku do pieczenia wsypała do ciasta naleśnikowego trutkę na 
szczury, a Tillytuck spokojnie oświadczył, że to on właśnie zjadł 
taki naleśnik. 
- Mówisz tak, jakbym się przejmowała tymi bredniami, które on 
plecie! Ja trzymam się prawdy, a on łże na potęgę. 
- Ale potem i tak zrobiłaś mu cią gutki. 
- Ano, zrobiłam - Judysia trochę się zawstydziła. - Zawsze jakoś 
umie człowieka zagadać. On potrafiłby wyłudzić od garnka jego 
pokrywkę. Nie śmiej się ze starej kobiety, Przylepko. Ja i 
Tillytuck, choć się wadzimy, dobrze się rozumiemy. Jeśli ma ochotę 
wyobrażać sobie, że mi na nim zależy, to niech mu tam. Nie ma znów 
tak wielu przyjemności w życiu. No, skończyłyśmy tutaj, możemy... 
- świnie wlazły na cmentarz! - krzyknęła Przylepka. 
- Już ja im pokażę! - wrzasnęła Judysia, zbiegają c ze schodów. - 
Choć właściwie nie można ich winić! Wcią ż jeszcze nie czuły się 
dobrze po zeżarciu tego pieprzowca. 
Po południu przyszła kolej na strych. Pat zawsze lubiła generalne 
porzą dki, a najbardziej właśnie na strychu: Tam najłatwiej było 
natrafić na jakiś przedmiot, o którym się niemal zapomniało, i 
który przywodził na myśl rodzinne duchy. 
- ¯e też tylko dwie rzeczy zaczyna się robić od góry: sprzą tanie 
domu i kopanie grobu - zauważyła Judysia. - No, strych mamy z 
głowy. Wiesz, Pat, że sprzą tałam go po raz czterdziesty w życiu. W 
tym roku będzie czterdzieści jeden lat, odką d jestem w Srebrnym 
Gaju. Właśnie w maju zaczęłam tu pracować. Myślałam, że jeśli 

background image

matka Długiego Alka będzie ze mnie rada, to zostanę całe lato. No 
i jeszcze jestem... 
- I mam nadzieję, że zostaniesz tu dalsze czterdzieści lat! - 
zawołała Pat, obejmują c ją . - Ale, Judysiu, wcale jeszcze nie 
skończyłyśmy. Chcę zobaczyć, co jest w tym starym kufrze w ką cie. 
Od lat do niego nie zaglą dałyśmy. 
- Tam są  same szczą tki dawnej świetności, symbolicznie mówią c, jak 
by to określił Tillytuck. 
- Musimy tam zajrzeć. Mogły się do nich dobrać mole. 
- Mogły, mogły. Zawsze łatwo jest znaleźć powód, żeby zrobić to, 
na co ma się ochotę - odparła zgryźliwie Judysia. - Ale dobrze, 
zajrzymy do niego, tylko musisz poczekać, aż przygotuję kolację. 
Wrócimy tu o zmierzchu. 
No i po kolacji Pat znów wybrała się na strych; było już tam dosyć 
mrocznie, choć na dworze płoną ł jeszcze zachód słońca, wiosenny 
zachód słońca, jasnozłocisty, różany i zielonkawy, za to nad 
brzeziną  niebo wcią ż było srebrzyście błękitne. 
Odległe wzgórza zasnute były mgiełką . Młodziutkie klony w 
zielonych sukienkach rosną ce przed Jaskółczym Gniazdem wyglą dały 
jak roztańczone dziewczynki, których pilnują  staropanieńskie 
przyzwoitki - ciemne świerki. Sid zaorał tego dnia Pólko Owocowego 
Tortu; równiutkie czerwone bruzdy cieszyły oko. Z Pólka Sadzawki 
dobiegał rechot żab. 
- Przypomina mi to ów wieczór, kiedy uprzedziłaś mnie, że pojawi 
się w naszym domu Przylepka - powiedziała Pat do Judysi, która 
lekko dyszą c wspinała się po schodach. - Ach, Judysiu, spójrz na 
ten zachód słońca! 
- Zachód jak zachód - skomentowała krótko Judysia, bo trudno jej 
było złapać oddech i bardzo się tym martwiła - w końcu to tylko 
dwa piętra. 
- Każdy zachód słońca jest inny. Judysiu, zobacz tylko ten obłok 
nad jodłą ! Nigdy jeszcze nie widziałam obłoku, który miałby taki 
kształt! 
- Ano, ładny. Przecie nie jestem taka, jak stary Robert Pennach z 
Południowego Glen. Jego żona zawsze się za niego wstydzi. 
Powiedziała mi kiedyś ze złością , że on w ogóle nie wie, że 
istnieje coś takiego, jak zachód słońca. 
- To musi być okropne, gdy człowiek nie widzi urody świata - 
powiedziała z namysłem Pat. - To taka radość patrzeć na coś 
pięknego. Ilekroć wyjrzę przez okno, wydaje mi się, że otrzymuję 
od świata cenny upominek. Judysiu, jak ty myślisz, czy nasza 
sadzawka nie wyschła? Jest chyba coraz bardziej płytka... 
- Bardzo się o nią  boję - zgodziła się Judysia. - Tak to już z 
tymi sadzawkami jest. Kiedy tu nastałam, za Jaskółczym Gniazdem 
też była sadzawka, a teraz został po niej tylko dołek, w którym 
rosną  paprocie. 
- Chyba nie zniosłabym, gdyby wyschła. Zawsze ją  kochałam. 
- Ech, Patsy, a czego ty nie kochasz? 
- Czy nie są dzisz, Judysiu, że im więcej rzeczy człowiek kocha, 
tym jest szczęśliwszy? 
- Czasem szczęśliwszy, a czasem gorzko za to płaci. No, no, ską d 
mi coś takiego przyszło do głowy? 
- Pewnie masz rację - odparła z namysłem Pat. - Za miłość trzeba 
płacić. Gdybym tak bardzo nie kochała Bietki, nie cierpiałabym aż 
tak strasznie, kiedy umarła. Ale było warto cierpieć. 
- Tak, tak, głupio mi się powiedziało - poświadczyła Judysia. 
- No co, Judysiu, zabieramy się do tego czarnego kufra? 
- Przylepka prosiła, żeby na nią  poczekać. Zaraz przyjdzie, ma 

background image

tylko powtórzyć łacinę. Nareszcie zaczęła się interesować swoimi 
lekcjami. Tej zimy Józek często jej pomagał. 
- Mam nadzieję, że będziemy mogli ją  kształcić. Jakoś stale brak 
nam pieniędzy. 
- Niektórzy powiadają , że jesteśmy za gościnni. Pani Binnie wcią ż 
powtarza, że u nas "łyżki pracują  szybciej niż łopaty". Cóż, tacy 
już ci Binnie'owie są . Nasi mężczyźni lubią  sobie dobrze podjeść. 
I co z tego, że nie mamy pieniędzy, Pat? Mamy tyle rzeczy, których 
za pienią dze nie da się kupić. Nie martw się, jak przyjdzie czas 
na studia Przylepki, jakoś się wyskrobie trochę grosza. Zadba o to 
Wszechmogą cy. 
Z podwórza dobiegł warkot wirówki. Stał przy niej Tillytuck głośno 
śpiewają c psalmy, a przysłuchiwał mu się McGinty oraz koty. Pat 
zauważyła, że Tillytuck ma bardzo dźwięczny głos. I po odwirowaniu 
mleka nigdy nie zapomniał o spodeczku dla wróżek, tak jak dawniej 
Judysia. 
- Długo wierzyłam, że Zaczarowany Ludek naprawdę wypija mleko. 
Ach, Judysiu, tak bardzo bym chciała dalej w to wierzyć! 
- W im więcej rzeczy wierzysz, tym zabawniej jest żyć. Te 
"sceptyki" mnóstwo tracą . Myślę, że spodek mleka wypija ostatnio 
McGinty. Patrz, jak on wywija ogonem, kiedy Tillytuck kończy 
zwrotkę. Nie wierzę, żeby był muzykalny, ale wie, jak wkraść się w 
łaski Tillytucka. 
- Judysiu, jestem niemal pewna, że takie kochane psiaki jak 
McGinty mają  duszę. 
- Może chociaż krztynę - Judysia była ostrożna. - Nigdy nie 
przemawiał do mnie ten werset o niebie bez psów, tylko, Patsy, nie 
zdradź mnie przed Tillytuckiem ani przed pastorem! Wiesz, ile razy 
spojrzę na McGinty'ego, zaczynam myśleć o Szkrabie. Ty chyba 
dostałaś dziś od niego list? Nie przyjedzie do domu na wakacje? 
- Nie, nic o tym nie pisze - westchnęła Pat, która cały czas 
liczyła na jego przyjazd. - Musi w czasie wakacji pracować. 
- Ta jego matka cią gle się nim nie zajmuje? 
- Nigdy o niej nie wspomina. Ale wiem, że jeśli chodzi o 
pienią dze, to chętnie przysłałaby mu każdą  sumę. Hilary jednak 
stara się być niezależny i jak najwięcej zarobić sam. A jeśli 
chodzi o przyjazd do domu... wiesz przecież, że odką d jego stryj 
zmarł, a stryjenka przeniosła się do miasta, nie ma tutaj domu. 
Oczywiście dziesią tki razy pisałam mu, że ma uważać za swój dom 
Srebrny Gaj. Pamiętasz, jak w tym okienku stawiałam lampkę, 
ilekroć chciałam, żeby szybko przyszedł? 
- I zawsze zaraz się pojawiał. Wiesz, Patsy, widzi mi się, że 
gdybyś dzisiaj zapaliła tu lampkę, zobaczyłby i przyleciał. Patsy, 
kochanie - Judysia konfidencjonalnie zniżyła głos - czy nie 
myślisz, że ty i Szkrab... no, wiesz, co chcę powiedzieć... 
Pat roześmiała się, w jej bursztynowych oczach pojawiły się 
filuterne błyski. 
- Najdroższa Judysiu, zawsze próbowałaś nas swatać, ale musisz się 
pogodzić z tym, że nic z tego nie będzie. Jesteśmy zbyt dobrymi 
przyjaciółmi, żeby mogło się to zamienić w coś więcej. 
- Ty wszystkich odtrą casz - westchnęła Judysia. - A tak lubię 
Szkraba. I słyszałam, że to zupełnie niezły pomysł przyjaźnić się 
z własnym mężem. 
- Dlaczego tobie Judysiu, tak bardzo zależy na tym, żebym wyszła 
za mą ż? Można by pomyśleć, że chcesz się mnie pozbyć z domu. 
- Co ty wygadujesz, złotko. Wiesz dobrze, że gdybyś odeszła ze 
Srebrnego Gaju, dla twojej starej Judysi byłoby tak, jakby zgasło 
światło. 

background image

- No to się ciesz, Judysiu, że się nigdzie nie wybieram. Chcę 
zostać tu na zawsze i zestarzeć się wśród moich psów i kotów. 
Kocham te ściany. O patrz, Judysiu, dzikie wino wspięło się aż pod 
sam dach. Jak to dobrze, że jest takie bujne. Przynajmniej nie 
widać, że dom należałoby odmalować, a w tym roku nas na to nie 
stać. 
- Za to twój stryj Tom zabrał się do odmalowania Jaskółczego 
Gniazda, widziałaś? Białe mury, zielone futryny i okiennice. Dziś 
właśnie zaczą ł. 
- Tak. - Pat zamyśliła się. Wszyscy w Północnym Glen wiedzieli 
już, że Tom Gardiner pisuje do jakiejś pani w Kalifornii, choć 
nawet najbardziej wścibskim nie udało się dowiedzieć, kim jest owa 
dama i jak się nazywa. - Jaskółcze Gniazdo należało odmalować już 
parę lat temu. Ale dopiero teraz stryj Tom dostał prawdziwej manii 
porzą dkowania. Oskrobał nawet te stare czerwone drzwi. A ja je 
zawsze tak lubiłam. Judysiu, czy ty naprawdę myślisz, że on 
zamierza się ożenić? 
- Co ja tam mogę wiedzieć! Ale twojej ciotce Edycie bardzo by się 
to nie spodobało. - W tonie Judysi brzmiała tajona satysfakcja. - 
A ty, Pat, słyszałaś już plotkę, że Józek zaręczył się z Enid 
Sutton? 
Czy to prawda? 
- Nie potrafię ci odpowiedzieć. Często się z nią  spotyka. Cóż, to 
miła dziewczyna i bardzo do Józka pasuje. 
Pat udzielają c swej aprobaty rzekomej wybrance Józka, poczuła się 
bardzo wspaniałomyślna. I zadrżała na myśl, że mogłoby to chodzić 
o Sida. Nie, nie, Sidowi jeszcze długie lata nie przyjdzie do 
głowy myśl o małżeństwie. 
- Hm, hm, jeśli dojdzie do ślubu, to mam nadzieję, że Enid nie 
będzie miała takich kłopotów ze ślubną  suknią , jak jej matka. Jej 
matka zamówiła suknię w mieście - Suttonowie uważali, że krawcowa 
w Srebrnych Mostach nie jest godna takiego zaszczytu - i ta 
miejska krawcowa zachorowała. Przysięgła jednak, że suknia będzie 
gotowa na czas. Rano w dzień ślubu zadzwoniła, że wysłała ją  
pocią giem ekspresową  przesyłką . Ale kiedy pocią g przyjechał - ani 
śladu sukni. I nikt już jej nigdy nie zobaczył na oczy. Biedna 
panna młoda; cała zapłakana, wzięła ślub w granatowym kostiumie. 
- Co się też z tą  suknią  mogło stać? 
- Wie o tym jeden Najwyższy. Agencja ekspedycyjna z Charlottetown 
rzeczywiście wysłała ją  pocią giem i potem już nikt o niej nie 
słyszał. Atłasowa biała suknia z koronkami. Ale i tak pani 
Suttonowa miała więcej szczęścia niż panna młoda z zamczyska 
McDermottów. 
- To zdarzyło się o sto lat przedtem, zanim ja zgodziłam się do 
zamku, ale mi nieraz o tym opowiadano. Panna młoda podeszła do 
szafy, sięgnęła po ślubną  suknię i... - Judysia w dramatycznym 
geście nachyliła się w stronę Pat - ... chwyciła ją  za rękę jakaś 
koścista dłoń. 
- Czyja? - Pat przeszył rozkoszny dreszcz. 
- Czyja, powiadasz? Oto właśnie pytanie. O nie, nie była to ręka 
żadnego śmiertelnika. Biedna panna młoda zemdlała, trzeba było 
odłożyć ślub, a tymczasem pan młody wracają c do domu spadł z konia 
i zabił się. Wiele razy widziałam tę szafę. McDermottowie nigdy 
już jej nie otworzyli. Mówiono, że ta ślubna suknia dalej tam 
wisi. Tak, tak - Judysia westchnęła. - Chyba rzeczywiście wybiorę 
się jesienią  do mojej starej Irlandii. Jakoś zaczęło mi się za nią  
cknić. 
Po schodach wbiegła Przylepka, przed nią  pędził Pyszałek skaczą c 

background image

po trzy stopnie. 
- Zdą żyłam? Wreszcie uporałam się z łaciną . Nie dziwię się, że to 
język martwy! Czy kiedyś ludzie naprawdę mówili po łacinie? Tak na 
co dzień? Trudno w to uwierzyć. Obiecałam Józkowi, że z łaciny 
będę pierwsza w klasie, a on za to - żebyś nie wiem co mówiła - 
następnym razem wytatuuje mi moje inicjały. Więc będę pierwsza 
albo pęknę! 
- Młode panienki w zamku McDermottów nigdy się tak nie wyrażały. 
- Za to pewnie mówiły z takim akcentem jak ty - odcięła się 
Przylepka. - No, zabierajmy się do tego starego kufra. Lubię 
grzebać w starociach. Nigdy nie wiadomo, na co się natrafi. To 
trochę tak, jakby się przez chwilę przeżywało znowu przeszłość. 
 

 
Zacią gnęły czarny kufer pod okno. Pyszałek doszedł do wniosku, że 
kot nie ma tu czego szukać, wycofał się więc do ką ta i zaczą ł 
udawać bengalskiego tygrysa. W kufrze, jak to zwykle w kufrach na 
strychu, było mnóstwo rupieci i pamią tek. Aksamitne kapelusze 
przybrane sztucznymi kwiatami, stosy świą tecznych kartek, 
zwiotczałe strusie pióra, wyblakłe fotografie, niemodne suknie z 
baskinkami i bufiastymi rękawami, stare podręczniki szkolne, 
rysowane niegdyś przez dzieci mapy Srebrnego Gaju, pakiety 
pożółkłych listów... Było z tego mnóstwo uciechy. 
- Co to może być? - zawołała Przylepka wyjmują c zwój cieniutkich 
drucików. Judysia parsknęła śmiechem. 
- To stara tiurniura waszej ciotki Heleny. Pamiętam, jak jej 
ojciec darł się, kiedy ją  przyniosła do domu. Była z niej straszna 
modnisia. Tamtego wieczoru poszła w tej tiurniurze ze swoim 
wielbicielem na koncert. Mówili, że był czerwony ze wstydu. Ale po 
paru tygodniach wszystkie panie paradowały w tiurniurach. 
Konkurent ciotki Heleny powinien być szczęśliwy, że nie włożyła 
jej tak, jak Madzia Jimson z Południowego Glen, która dostała ją  
od pracują cej w Bostonie siostry, piękną , podbitą  niebieskim 
atłasem. 
- A jak ona ją  włożyła? 
- Na wierzch sukni! I tak poszła do kościoła. Ci, co ją  zobaczyli, 
długo nie mogli przyjść do siebie. Tak, tak, mody się zmieniają . Z 
mody nie wychodzą  tylko całusy. Kto wie, czy za jakiś czas ktoś 
nie zniesie tej tiurniury na dół i nie położy jej na gzymsie 
kominka w charakterze rodzinnej pamią tki. 
- Spójrzcie na to! - Przylepka wycią gnęła brunatny aksamitny 
kapelusz z ogromnym pomiętym zielonkawym piórem strusia. - Jak by 
też się należało zachować, mają c taki kapelusz na głowie? 
- To jest kapelusz waszej ciotki Azalki. Bardzo jej w nim było do 
twarzy. Choć ja nie przepadam za aksamitnymi kapeluszami od czasu, 
gdy którejś niedzieli w kościele z takiego właśnie kapelusza pani 
Reubenowej Russell wyskoczyła mysz. Ale się zrobiło zamieszanie! 
- Gdyby był tu Tillytuck, powiedziałby że to on był tą  myszą  - 
zaśmiała się Przylepka. 
Pat nagle rzuciła się na jakiś przedmiot. 
- Judysiu, to foremka na serki! Często zastanawiałam się, gdzie 
się ona podziała. Chciałam schować ją  sobie na pamią tkę, tak 
lubiłam te małe serki, które robiłaś tylko dla mnie. Ty, 
Przylepko, nie pamiętasz tego, ale ja tak. Strasznie to lubiłam. 
- A tu jest jeden z tych marszczonych czepeczków waszej 
praprababki Gardinerowej - pokazała Judysia. - To ja zawsze 
upinałam jej czepeczki; mówiła, że nikt nie potrafi tak ułożyć 

background image

riuszek, jak ta mała Judysia. Tak, tak, byłam wtedy małą  Judysią , 
a upinania czepeczków nauczyłam się na zamku McDermottów. Stara 
pani Gardinerowa pięknie szyła, jej ściegów nie można było dojrzeć 
gołym okiem. Była wspaniałą  damą , choć nie brakowało takich, co 
uważali, że zadziera nosa. Czy opowiadałam wam o tym wieczorze, 
kiedy klęczała przed łóżkiem koło otwartego okna i odmawiała 
pacierz, będą c myślami w niebie, a tu nagle wskoczył przez okno 
wielki kocur i wbił się jej pazurami w plecy? 
- Och! - zawołała zachwycona Przylepka. - I co na to praprababcia? 
- Co ona na to? - Judysia rozejrzała się przezornie. - To stało 
się trzydzieści dziewięć lat temu i nigdy nikomu o tym nie 
pisnęłam. Ona wykrzyknęła słowo, które zaczyna się na p, a kończy 
na w. 
Pat zaczęła się zwijać ze śmiechu. Na portrecie, który wisiał w 
salonie, majestatyczna praprababka miała taki świą tobliwy wyraz 
twarzy. Ta Judysia o każdej szacownej osobie znała jaką ś okropną  
historyjkę. 
- A ta szmata to suknia waszej prababki - Judysia podniosła do 
góry wypłowiałą  sukienkę z falbankami. - Ryps. To chyba ta 
sukienka, którą  miała na sobie tylko dwa razy. 
- Dlaczego? - spytała Przylepka. 
- Hm, hm, nie dam głowy, że to właśnie ta suknia, ale to było tak. 
Wasza prababka i jej kuzynka pani Tomaszowa Taylor bardzo ze sobą  
rywalizowały, jeśli chodzi o stroje, i obie przepadały za 
jaskrawymi kolorami. I kiedy wasza prababka pojawiła się w 
kościele w tym kolorowym pasiastym rypsie, pani Tomaszowa aż 
zzieleniała, ale nic nie powiedziała, tylko następnego dnia 
pojechała do miasta, kupiła taką  samą  sukienkę i dała ją  starej 
sprzą taczce ze Srebrnych Mostów. Ta ucieszyła się jak dziecko i 
następnej niedzieli wybrała się w niej do kościoła. Tak, tak, pani 
Tomaszowa zachowała się okrutnie, ale została za to pokarana, bo 
zaraz potem umarł jej ojciec i przez dwa lata musiała chodzić w 
czerni. To była ciężka kara, bo w czerni nie było jej do twarzy. 
Ale wasza prababka już nigdy nie włożyła tej pasiastej sukienki. 
- Bardzo niemą drze - zawyrokowała Przylepka. 
- Jakby ludzie nie zachowywali się niemą drze, to by nie było o 
czym opowiadać - zaśmiała się Judysia. - O, patrzcie, stary miś 
Sida. Nigdy nie chciał bez niego usną ć. Musiałam mu przyszyć 
guziki zamiast oczu, bo wydłubał mu ślepia Ned Binnie i biednemu 
Sidowi omal nie pękło z bólu serduszko. 
- Mówi się u nas w szkole, że Sid zadurzył się w Jance Madison. 
- Sid zadurza się co dwa miesią ce w kimś innym - beztrosko 
zauważyła Pat. - Patrz, Judysiu, jaka to musiała być kiedyś 
śliczna sukienka, cała srebrzysta. I ta koronka przy rękawach... 
- To sukienka, którą  wasza ciotka Lorraine włożyła na swoją  
pierwszą  zabawę tego lata, kiedy ja nastałam w Srebrnym Gaju. 
Miała najbardziej błękitne oczy, jakie widziałam w życiu! 
Pamiętam, jak przed pójściem na zabawę zatańczyła dla nas w 
sadzie, przy świetle księżyca, żeby się tą  sukienką  pochwalić. Już 
od czterdziestu lat spoczywa na cmentarzu. Jej pierwszy bal był 
jednocześnie ostatnim. Pamiętacie ten nagrobek z białego marmuru? 
Wystaje z niego główka dziecka, a zza uszu sterczą  skrzydełka. Nie 
widziało mi się, żeby to był stosowny grób dla młodej panienki, 
ale powiedzieli mi, że to nie dziecko, tylko cherubin. Nie zapomnę 
tego dnia, kiedy zaprowadziłam Sida na cmentarz w Południowym 
Glen. Miał wtedy sześć lat. Spojrzał na tego cherubina, a potem na 
mnie i spytał: - A gdzie reszta? 
- Czy to jej listy? - spytała Przylepka biorą c do ręki pożółkły 

background image

pakiet. 
- Nie, to chyba listy waszej ciotecznej babki Marty. Ona też młodo 
umarła, ale miała wielbiciela, który okropnie lubił pisać. Jej 
ojciec nie pochwalał tej znajomości i jedni mówili, że umarła na 
złamane serce, a drudzy, bo nosiła zimą  cienkie pończochy. 
- Dlaczego jej ojciec nie akceptował tego wielbiciela? 
- Hm, hm, chyba nawet nic przeciwko temu młodzieńcowi nie miał. 
Ale jego wuj brał udział w jakimś buncie i został za to 
powieszony. A jak go odcięto, ożył. Tylko się już nigdy nie 
odezwał. Jedni mówili, że ma uszkodzone gardło, a inni, że 
zaniemówił z przerażenia. Tak czy owak ojciec waszej babki Marty 
nie chciał mieć w rodzinie niedoszłego wisielca. 
- O, znalazłam coś ładnego! - zawołała Pat wyjmują c srebrny 
łańcuch-bransoletkę. - Szczerniała, ale da się odczyścić. 
- Nic ci z niej nie przyjdzie, Patsy, bo nie ma ani zameczka, ani 
kluczyka. To bransoletka twojej cioci Azalki. Bardzo były wówczas 
modne. Sama o takiej marzyłam aż do czasu, kiedy usłyszałam 
historyjkę o bransoletce Cesi Morgan z Wybrzeża Zatoki. 
- Jaką  historyjkę? 
- Tak, tak, konkurent Cesi był kapitanem i nim wypłyną ł na morze - 
a okazało się, że wypłyną ł ostatni raz - założył jej na rękę taki 
łańcuch, tyle że złoty, zamkną ł i zabrał ze sobą  kluczyk. Kazał 
jej obiecać, że nie wyjdzie za mą ż, póki on nie wróci i nie 
otworzy zamka bransoletki. I Cesia lekkomyślnie obiecała. 
Morganowie zawsze wszystko obiecywali. Cesia była śliczna i 
kapitan za nią  szalał. Ale podczas nawałnicy zmiotło go z pokładu 
i kluczyk wraz z nim znalazł się na dnie Atlantyku. Cesia, nie 
powiem, wzięła to sobie do serca, ale Morganowie łatwo zapominają , 
i już po roku strasznie chciała wyjść za mą ż za Piotra Snowe. Ale 
się bała, bo pamiętała o tej swojej obietnicy. Piotr był zamożnym 
człowiekiem i jej ojciec bardzo parł do tego małżeństwa: Cesia 
opierała się i w domu nastało piekło. Ale najśmieszniejszy był 
koniec. 
- A co się stało? 
- Ano, Cesia którejś księżycowej nocy twardo spała, a gdy się 
obudziła, nie miała bransoletki. Sama się otworzyła i zsunęła z 
ręki. 
- Wcale nie wydaje mi się to śmieszne, Judysiu - szepnęła 
Przylepka, którą  przeszedł dreszcz. - To... to przerażają ce. 
- No, no, bo to jeszcze nie koniec. Najśmieszniejsze było to, że 
Piotr Snowe w końcu się z nią  wcale nie ożenił. Oświadczył, że nie 
chce resztek po duchu. I tak widać uważali wszyscy mężczyźni, bo 
Cesia umarła jako stara panna. 
- O, srebrna łyżka Józka! - Pat aż podskoczyła z radości - To 
prawdziwe znalezisko. Wcią ż zachodziłyśmy w głowę, co się z nią  
mogło stać. Jak ona tutaj trafiła? Mama się naprawdę ucieszy. 
Srebrna łyżeczka, ze śladami pierwszych zą bków Józka... Józka, 
który w tej chwili był już blisko Chin. Pat westchnęła i wstała. 
- No to już wszystko. Jak myślicie, czy powinnyśmy spalić te 
listy? Miałabym wielką  ochotę je przeczytać - wszystkie stare 
listy są  fascynują ce. Otwierają  przed człowiekiem wrota 
przeszłości. Ale obawiam się, że ciotka Marta nie byłaby tym 
zachwycona. 
Pat wzięła do ręki pakiet. Wypadła z niego zasuszona czterolistna 
koniczynka. Komu przyniosła ona szczęście? W każdym razie nie 
ciotce Marcie... 
- Musimy wsuną ć ten kufer z powrotem w ką t. Patrzcie, jak groźnie 
wyglą da tam Pyszałek. 

background image

Oczy Pyszałka niesamowicie błyszczały w mrocznym ką cie. Kocie 
ślepia wyglą dają  często tak, jakby były przezroczyste, a w ich 
wnętrzu płoną ł ogień. 
- Ludziska mówili, że tak właśnie wyglą dały oczy tego niedoszłego 
wisielca - szepnęła Judysia, schodzą c na dół. 
Zrobiło się trochę tak, jakby na strychu pojawiły się upiory. 
Przylepka pobiegła za Judysią . Ale Pat podeszła jeszcze do 
okienka. Płynęło z niego światło księżyca i na podłogę padały 
cienie liści dzikiego wina. Im bardziej na strychu zdawało się 
straszyć, tym bardziej go kochała. Trzymała wcią ż w ręku pożółkły 
pakiet i przypomniało jej to list, który rano otrzymała od 
Hilarego. Ten list żył. Wszystkie listy Hilarego żyły. Słyszało 
się jego głos, widziało uśmiech w jego oczach. Ilekroć czytała 
któryś z dawniejszych listów Hilarego, znajdowała w nim coś 
nowego. Dziś załą czył szkic domku na wzgórzu - właśnie ten projekt 
został nagrodzony. Uderzyło ją  jakieś trudne do określenia 
podobieństwo do Srebrnego Gaju. I Pat z całego serca zapragnęła, 
żeby Hilary był tutaj, żeby mogli wzią ć się za ręce i pobiec na 
kamienny mostek nad Jordanem. Przebiegną  przez ten mostek i znów 
znajdą  się we własnej zaczarowanej krainie. Sielanka, Zaczarowane 

 

ródełko... Na pewno w Sielance czeka na nich wspomnienie z 

dzieciństwa. Pat zadrżała: Za okienkiem zaskowyczał wiatr. Nagle - 
tu, w ukochanym Srebrnym Gaju - poczuła się samotna. Co za dziwne 
uczucie. Zbiegła po schodach pozostawiają c strych na pastwę 
duchom. 
 
Xi 
 
Kiedy w "Wydarzeniach tygodnia" jednego z czasopism z 
Charlottetown Judysia znalazła tę wiadomość i przeczytała ją  
dziewczętom, niezbyt się nią  przejęły. Oto ponoć hrabina 
Medchester wracają c z Vancouveru do Anglii odwiedziła w Ottawie 
swych przyjaciół. 
- To ta hrabina, której mą ż jest wujem męża waszej krewnej lady 
Gresham - oznajmiła z dumą  Judysia. - Tak, tak, przeszedł mnie 
dreszcz, jak by powiedziała Przylepka, kiedy przeczytałam tę 
nowinę, i od razu wiedziałam, że splendor spadł na Srebrny Gaj. 
- Ona pewnie nawet nie wie, że istniejemy - zaśmiała się Pat. - Nie 
są dzę, żeby lady Gresham chwaliła się przed przyjaciółmi swoimi 
dalekimi krewnymi z kanadyjskiej farmy. 
- Niewykluczone, że uważa nas za Indian - chichotała Przylepka. - 
Ale rzeczywiście przeszył mnie rozkoszny dreszcz. 
- Kiedy następnym razem zobaczysz Maję Binnie, będziesz sobie 
mogła pomyśleć: "Ty, panno Binnie, nie masz krewnych wśród 
angielskiej arystokracji". 
- Ja to powiem Trysi! - zawołała Przylepka. 
- O nie! - oburzyła się Pat. - Ośmieszyłabyś się, Przylepko. W 
oczach hrabiny Medchester, przyją wszy, że w ogóle wie o naszym 
istnieniu, nie jesteśmy niczym lepszym od Binnie'ich. Ale kogo to 
obchodzi? Spójrzcie na te spóźnione kwiaty wiśni za kurnikiem. 
Jestem pewna, że w ogrodzie zamku Medchester - o ile taki zamek w 
ogóle istnieje - nie można zobaczyć nic równie pięknego. 
- Jasne, że mają  zamek - oświadczyła Judysia, starannie wycinają c 
z gazety odpowiedni akapit. - Hrabiowie muszą  mieszkać w zamkach. 
Przypnę ten wycinek do kredensu, żeby go zobaczył Tillytuck. Nigdy 
mi nie chciał wierzyć, jak mu mówiłam, że lady Gresham jest waszą  
krewną ... 
- Bardzo daleką , Judysiu. 

background image

- Ale zawsze. Tak czy owak, to go przekona. Strasznie dzisiaj rano 
wydziwiał, jak przyszedł na śniadanie, choć sam nie wiedział, co 
mu jest. Zachowywał się zupełnie jak stonoga, która nie wie, czy 
zabolała ją  ósma noga, czy osiemdziesią ta. I znów się przede mną  
pysznił, a teraz sam zobaczy! Prawdziwa hrabina z panną  służą cą , 
która zapina jej guziki u butów. Tak, tak, wczoraj wieczorem 
czułam, że coś wisi w powietrzu. 
Judysia utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy tego samego dnia 
nadszedł list. Listonosz zostawił go w skrzynce pocztowej przy 
bramie, jak byle jaką  przesyłkę, i do domu przyniósł go Tillytuck 
brudzą c paluchami. Ciężka kremowa koperta, z wytłoczonym z tyłu 
herbem, zaadresowana była do pani Aleksandrowej Gardiner. Północne 
Glen, Wyspa Księcia Edwarda, a stempel pocztowy wskazywał, że 
została wysłana w Ottawie. Herb i stempel zrobiły na Judysi 
ogromne wrażenie. Jęknęła i spojrzała na Dżentelmena Toma. 
Dżentelmen Tom porozumiewawczo mrugną ł. 
- Ktoś umarł? - spytał Tillytuck. 
Judysia nie zwracają c na niego uwagi, zaczęła gorą czkowo wołać 
Pat. Pat nadbiegła z ogrodu, niosą c naręcz białego bzu, a za nią  
przyleciał McGinty. W jednej chwili pojawiła się Przylepka. 
- Judysiu, co to? 
- Oto jest pytanie - odparła Judysia. - Widzicie herb? I stempel 
pocztowy? 
Pat wzięła list do ręki. 
- Czuję dreszcz... rozkoszny dreszcz! - zawołała Przylepka. 
- Dreszcz, powiadasz? Ciekawa jestem, co poczujesz za chwilę, jak 
się okaże, kto ten list napisał, a podejrzewam, że wiem. 
- List jest zaadresowany do mamy - powiedziała z namysłem Pat. 
Matka pojechała na parę dni do Glenwood. - Ale chyba powinniśmy go 
otworzyć. Może chodzić o coś pilnego. 
Judysia podała Pat nóż. Uznała, że takiej koperty nie wolno 
zwyczajnie rozerwać. Pat przecięła kopertę, wyjęła kartkę papieru 
listowego także przyozdobionego herbem i przeczytała. 
Poczerwieniała, zbladła i spojrzała na swe towarzyszki bezradnym 
wzrokiem. 
- Co się stało? - szepnęła Przylepka. - Przeszły mnie ciarki. 
- List jest od hrabiny Medchester - powiedziała Pat zduszonym 
głosem. - Pisze, iż obiecała lady Gresham, że przed powrotem do 
Anglii odwiedzi jej kuzynów. Wybiera się z wizytą  do Charlottetown 
i chciałaby przyjechać tutaj - tutaj - w najbliższą  sobotę. W 
sobotę... 
Biedna Pat powtórzyła to słowo takim tonem, jakby w sobotę miał 
nastą pić koniec świata. 
Przez chwilę nikt się nie odzywał - wszyscy stracili mowę. Nawet 
Tillytuck zachował się tak, jakby go poraził piorun. Dżentelmen 
Tom wbił mu pazury w nogę, a Tillytuck ani nie drgną ł. 
Pierwsza odzyskała głos Przylepka. 
- Mamy tu przyją ć hrabinę Medchester - jęknęła. - Nie możemy. 
Ale Judysia przyszła już do siebie. A umiała sobie radzić w 
najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. 
- Ha, ha, możemy czy nie możemy, ale ją  przyjmiemy. Ostatecznie 
kim takim jest hrabina? Ona też musi jeść, pić i myć uszy jak 
każdy śmiertelnik. O której chce tu przyjechać, Pat? 
- Przed południem. Musi zdą żyć na wieczorny prom. To znaczy, 
Judysiu, że musimy ją  podją ć obiadem. 
- Nigdzie nie dostałaby lepszego! Będzie to wielki dzień dla 
Srebrnego Gaju. Ale musimy wszystko dobrze zaplanować. Pat, pójdź 
więc po rozum do głowy i zabierajmy się do roboty. Nie ma czasu na 

background image

jęki. Nie nakarmimy hrabiny kwieciem bzu. 
Pat westchną wszy, wstała. Zrobiło jej się wstyd. Zachowała się jak 
Binnie'ówna. 
- Tak, Judysiu, masz oczywiście rację. Zastanówmy się... dziś mamy 
wtorek. Podłogi w jadalni i salonie są  okropnie zapuszczone. Zaraz 
się za nie wezmę. Zapastuję, a jutro wyfroteruję. Chętnie bym coś 
zrobiła z frontowymi drzwiami, strasznie obłazi z nich farba. Ale 
boję się ich dotkną ć. Zostawimy je otwarte i miejmy nadzieję, że 
hrabina niczego nie zauważy. Przylepko, obiecałyśmy Winnie, że 
przyjedziemy pomóc jej z szyciem. Miałyśmy być już w zeszłym 
tygodniu, ale odłożyłam ten wyjazd, bo chciałam zobaczyć, jak 
kwitnie u niej dzika jabłoń. Więc pojedziemy w czwartek. W ten 
sposób cały pią tek będziemy mogły poświęcić na przygotowanie 
obiadu. Kiedy hrabina przyjedzie, zaprowadzimy ją  do pokoju Poety, 
bo w gościnnym popękał sufit, ale musimy pamiętać, żeby okryć 
łóżko tą  wyhaftowaną  przez mamę kapą . W pią tek wieczorem Sid 
pojedzie po mamę. To głupio, że będzie musiała skrócić pobyt - 
pojechała do Glenwood po raz pierwszy od tylu lat - ale na pewno 
zechce być tego dnia w domu. 
- Tak, tak, i w ten sposób spotkają  się dwie wielkie damy - 
oświadczyła Judysia. - Wasza matka wytrzyma konkurencję z każdą  
hrabiną . 
Pat już zupełnie ochłonęła. Tillytuck patrzył na nią , nie kryją c 
podziwu. Wszystko zostało starannie zaplanowane i zabrano się do 
roboty, nie przestają c dyskutować. Oczywiście Tillytuck też miał 
coś do powiedzenia. 
- Najważniejszy jest obiad - oznajmił. - Symbolicznie mówią c, nikt 
nie kręci nosem na smaczny posiłek. 
Wszyscy się z nim zgodzili. Obiad musi być taki, żeby 
najprawdziwsza hrabina nie mogła na niego wybrzydzać. Pat bez 
przerwy szperała w starych przepisach kulinarnych, a Przylepka 
przestała nawet chodzić do szkoły, by pomagać w przygotowaniach. 
£acina i perspektywa tatuażu zeszły na drugi plan. 
Zdecydowano podać na obiad pieczone kurczaki - była to specjalność 
Judysi. 
- Ze szparagami. Można powiedzieć, że to arystokratyczna jarzyna. 
Ty, Pat, zrobisz do nich sos, którego nauczyłaś się na kursie. Ale 
czy zdą żysz obrębić mereżką  nowe serwetki? 
- W razie czego zrobimy to z Przylepką  w nocy. Myślę, że na deser 
podamy mrożone kulki melona z lodami i te kokosowe ciasteczka z 
cytryną . To chyba nie będzie zbyt wystawne. 
- Aby bez ostentacji - zgodziła się Judysia, która lubiła używać 
trudnych słów. 
- Podamy to wszystko, a potem się okaże, że ona jest na diecie - 
zaśmiała się Przylepka. Przylepka odzyskała już zwykłą  beztroskę. 
O tym to już na pewno usłyszy Trysia Binnie i można sobie 
wyobrazić, jaka będzie wściekła. 
- Mam nadzieję, że hrabinie Medchester spodoba się Srebrny Gaj - 
westchnęła Pat. W gruncie rzeczy tylko na tym jej zależało. 
- Nie może się nie spodobać - zawyrokowała Judysia. - Oby tylko w 
sobotę była pogoda. Bo jeśli zacznie padać... 
- Musi być ładnie - kategorycznie oświadczyła Pat. 
- A może byśmy się pomodliły o pogodę? - spytała Przylepka. 
Judysia z dezaprobatą  potrzą snęła głową . 
- Nie, dzieci, nie radzę. Nigdy nie wiadomo, co z takiej modlitwy 
wyniknie. Dobrze pamiętam tę niedzielę, kiedy stary pastor, pan 
McCary, modlił się o deszcz. I ledwie ludziska wyszli z kościoła, 
zerwała się burza i wszyscy przemokli do suchej nitki. Jakub 

background image

Martin i Tomasz Urguhard wracali razem i Tomasz powiada: - "Nie 
mógł to on poczekać z tą  modlitwą  aż znajdziemy się w domu. Ci 
McCary'owie zawsze robią  wszystko nie w porę". Więc lepiej dajcie 
przyrodzie spokój. I dziękujcie Najwyższemu, że nie ma w domu tego 
pieprzowca. Patsy, złotko, jak myślisz - ja oczywiście nie wyjdę 
do gości - ale może lepiej, żebym włożyła moją  wyjściową  suknię, 
bo mogę się gdzieś hrabinie nawiną ć na oko. 
- Tak, tak, Judysiu. I czy nie mogłabyś namówić Tillytucka, żeby w 
sobotę nie wkładał tej swojej okropnej futrzanej czapy? Ona może 
go zobaczyć na podwórzu. 
- Tillytuckiem możesz się nie martwić. W sobotę odwozi do miasta 
te sprzedane przez twego ojca cielaki. Bardzo jest z tego nierad. 
Miał ochotę rzucić okiem na hrabinę! Ale zebrało mu się na ironię. 
Powiada do mnie: "Niech się Judysia dzielnie trzyma! 
Ostatecznie babka Judysi była czarownicą  czyli, symbolicznie 
mówią c, należała do arystokracji". A ja na to: - "Nie będę się 
musiała wysilać. Znam swoje miejsce". Tillytuck rozpuścił się 
ostatnio. Dziś bezczelnie palił fajkę na grobie Płaczliwego Willa. 
- Ciocia Edyta i ciocia Barbara bardzo się naszym gościem przejęły 
- powiedziała Pat. - Zapraszałam je na obiad, ale odmówiły. To 
ciocia Edyta nie zgodziła się. Zaproponowała jednak, że mi pożyczy 
srebrne łyżki do zupy. Mówi, że hrabina na pierwszy rzut oka 
odróżni srebro od platerów. Cieszę się, że nasze łyżeczki do 
herbaty są  srebrne, chociaż takie już stare i cienkie. 
- No i dlatego właśnie wyglą dają  arystokratycznie - pocieszyła ją  
Judysia. - Hrabina od razu pomyśli sobie: - "Oto stara rodzina. 
¯adni tam dorobkiewicze". A jak już mówimy o Jaskółczym Gnieździe, 
to zauważyłyście, co się stało z brodą  waszego stryja Toma? 
- Tak, niemal znikła - westchnęła Pat. - Zamieniła się w 
szpicbródkę. 
- Jak już całkiem zniknie, to zobaczycie! - tajemniczo oznajmiła 
Judysia. 
Ale Pat nie miała teraz głowy, żeby martwić się znikają cym 
zarostem stryja Toma. W środę wieczór Srebrny Gaj był już gotów 
przyją ć hrabinę - albo nawet parę królewską . W czwartek Sid zawiózł 
Pat i Przylepkę do Wybrzeża Zatoki. I całe przedpołudnie 
dziewczęta szyły. Ale po obiedzie Winnie oświadczyła: 
- Wiecie co, dajmy sobie spokój. Rzadko mamy okazję pogadać. 
Chodźmy do ogrodu, tam świeci słońce i wieje wiatr. 
Spacerowały po ogrodzie zrywają c kwiaty, wdychają c zapach kwiatów 
jabłoni, wpatrują c się w zatokę i układają c zabawne wierszyki. 
Bawiły się wręcz cudownie, gdy nagle w domu rozległ się dzwonek 
telefonu. 
 
Xii 
 
Winnie trzymała w ramionach swoje bożonarodzeniowe dziecko i do 
telefonu pobiegła Pat. Kiedy usłyszała głos Judysi, od razu 
wiedziała, że musiało się wydarzyć coś okropnego. Judysia bowiem 
podchodziła do telefonu tylko wówczas, gdy naprawdę musiała. 
- Patsy, to ty? Mam dla ciebie wiadomość. Ona przyjechała. 
- Judysiu, kto? Przecież nie hrabina? 
- Ona we własnej osobie. Nie będę ci tłumaczyć przez telefon. Ale 
jak najszybciej wracaj. Sid i twój tata wybrali się do miasta. 
- Zaraz będziemy - jęknęła Pat. 
Nie było to wcale takie proste. Franek pojechał gdzieś autem, 
pozostawała tylko roztrzęsiona dwukółka i stara siwa kobyła. W 
Srebrnym Gaju znajdą  się najwcześniej za godzinę. I trzeba 

background image

zadzwonić do wuja Briana i prosić, by zaraz odwiózł do domu matkę. 
Pat i Przylepka wspólnymi siłami zaprzęgły kobyłę do dwukółki i po 
stu latach - a przynajmniej tak im się wydawało - znalazły się na 
podwórzu Srebrnego Gaju. Srebrny Gaj wyglą dał równie spokojnie jak 
zawsze: na schodach spał Po Prostu Pies, na cembrowinie studni 
leżały trzy zwinięte w kłębek kocięta. 
- Hrabina siedzi pewnie w salonie - szepnęła Pat. - Wejdźmy cicho 
do kuchni i dowiedzmy się wszystkiego od Judysi. 
- Jak mam się do tej hrabiny zwracać? - spytała Przylepka. - Pat, 
ja się chyba schowam w stodole. 
- Natychmiast się uspokój... Nie jesteś Binnie'ówną . Wypytamy 
Judysię i pobiegniemy na górę szybko się przebrać. 
Pat miała na sobie błękitną  lnianą  sukienkę, w której było jej 
bardzo do twarzy, a Przylepka zielony sweterek z haftowanym białym 
kołnierzykiem. Jej rozwiane wiatrem włosy błyszczały jak liście 
buku w październikowym słońcu. Obie dziewczynki, śmieją c się ze 
zdenerwowania wbiegły do kuchni. I stanęły jak wryte. Oczy 
Przylepki zasygnalizowały do Pat: "Czy uda nam się to przeżyć?" 
Judysia Plum i hrabina Medchester siedziały przy stole: na 
półmisku leżała resztka pieczonych kiełbasek i pieczonych 
kartofli. Judysia nalewała właśnie ze swojej "mlecznej krowy" 
śmietankę do filiżanki jaśnie pani, a ta nabierała sobie kawał 
ciasta, które Judysia ochrzciła "przysmakiem biskupa". Na środku 
podłogi Dżentelmen Tom doprowadzał do porzą dku swoje futerko, 
Pyszałek siedział zwinięty w kłębek na kolanach hrabiny, a McGinty 
leżał pod jej krzesłem. W ką cie siedział Tillytuck, na szczęście 
bez swojej czapy. Judysia była w pasiastej drelichowej sukni, ale 
miała na sobie piękny wykrochmalony biały fartuch. Zachowywała się 
tak naturalnie, jakby podejmowała praczkę. Ale Pat mimo całego 
zmieszania zauważyła, że lady Medchester zdaje się świetnie bawić. 
- O, są ! - oświadczyła Judysia z niewiarygodną  nonszalancją . - Oto 
dziewuszki, o których pani opowiadałam, córki pani Alkowej: 
Patrycja i Rachela. 
Hrabina natychmiast wstała i uściskała ręce Patrycji i Racheli. 
Miała włosy mysiego koloru, kwadratową  czerwonawą  twarz i 
prawdziwie czarują cy uśmiech. 
- Tak się cieszę, że zdą żyłyście przyjechać - powiedziała. - To 
byłoby okropne, gdybym po powrocie do domu musiała wyznać Klarze, 
że nie widziałam jej rodziny. Ona wcią ż wspomina kilka cudownych 
dni, które w dzieciństwie spędziła na Wyspie Księcia Edwarda. 
Strasznie mi przykro, że wpadłam tak nieoczekiwanie. Ale wczoraj 
wieczorem dostałam telegram z Anglii i jeszcze dziś muszę 
wyjechać. Wasza Judysia - tu uśmiechnęła się do Judysi - powitała 
mnie jak najserdeczniej i oprowadziła po waszej ślicznej 
posiadłości, a co więcej podała mi przepyszną  kolacyjkę. Byłam 
strasznie głodna. 
Nagle okazało się, że wszystkie siedzą  przy stole. Pat 
pobłogosławiła w myśli Judysię, że ta nie straciła głowy: nakryła 
stół najpiękniejszym obrusem i wyjęła srebrne łyżeczki. Ale 
dlaczego srebrny czajniczek stoi w kredensie, a na stole króluje 
stary, brunatny i gliniany? 
I Tillytuck siedział w samej koszuli! Właściwie najlepiej byłoby 
umrzeć. Jak zaczą ć rozmowę? Pat przypomniał się artykuł w którymś 
z kobiecych pism Jak poprowadzić rozmowę z kimś, kogo się dopiero 
poznało. Ale żadna z porad nie pasowała do tej sytuacji. Zresztą  
okazało się to niepotrzebne: Hrabina nie przestawała mówić, bardzo 
serdecznym tonem zwracają c się do wszystkich łą cznie z 
Tillytuckiem. Pat poczuła, że i tak nie ma już nic do stracenia, 

background image

przestała więc zaprzą tać sobie głowę konwenansami. Przylepka nigdy 
zaś się niczym długo nie przejmowała. Więc w zadziwiają co krótkim 
czasie okazało się, że mają  sobie mnóstwo do powiedzenia i zaczęła 
się wesoła pogawędka. Hrabina nalegała, by napiły się z nią  
herbaty; ona sama piła już trzecią  filiżankę. Judysia powędrowała 
do spiżarni i wróciła niebawem niosą c zapomniane kruche 
ciasteczka. Lady Medchester wypytywała o matkę i strasznie 
żałowała, że nie może zabrać z sobą  do Anglii kocią tka ze 
Srebrnego Gaju. 
- Jeden z waszych kotów zaszczycił mnie już swoją  sympatią  - 
zaśmiała się patrzą c na mruczą cego Pyszałka. 
- A ten kot, symbolicznie mówią c, nie z każdym raczy się zadawać, 
o pani - oświadczył Tillytuck. 
Pat miała niejasne uczucie, że to "o pani" pasowałoby raczej do 
królowej niż do hrabiny. Hrabiny! Czy ta zażywna miła dama w 
zwykłym, dosyć workowatym tweedowym kostiumie jest naprawdę 
hrabiną ? Zachowywała się tak jak wszyscy. Dziwnie przypominała 
panią  Madison z Południowego Glen. Tyle, że pani Madison była 
przystojniejsza. 
I nie ma żadnej wą tpliwości - zajada się biskupim przysmakiem i 
ciasteczkami. 
- Takie właśnie są  obyczaje kotów - zgodziła się lady Medchester 
uśmiechają c się do Tillytucka i wręczają c McGinty'emu kawałek 
kiełbaski. - I dlatego cenimy sobie ich aprobatę bardziej niż 
aprobatę psa. Psa łatwiej jest sobie zdobyć, prawda? 
- święte słowa, o pani! - zgodził się Tillytuck. 
Przylepka, której dotą d udawało się zachować poważny wyraz twarzy, 
omal nie zakrztusiła się herbatą . Pat rozejrzała się z 
przerażeniem i napotkała ubawiony wzrok lady Madchester - 
zrozumiały się bez słów. Potem Pat przestała się już czymkolwiek 
przejmować. W samą  porę, bo kiedy chwilę później lady Medchester 
wspomniała, że straciła na Titanicu bliskich przyjaciół, Tillytuck 
ze współczuciem skiną ł głową . 
- Ja też - o pani - ja też. 
- Stary łgarz! - mruknęła pod nosem Judysia. Ale wszyscy ją  
usłyszeli. Tym razem to lady Medchester omal nie zadławiła się 
ciasteczkiem. Ubawiona poszukała wzroku Pat. 
- Czy nie mogłaby pani zostać do powrotu mamy? - spytała nieśmiało 
Pat, kiedy hrabina wstała, delikatnie zdejmują c z kolan Pyszałka. 
- Strasznie mi przykro, ale to niemożliwe. I tak się już 
zasiedziałam. Muszę zdą żyć na prom. Ale spędziłam tu urocze 
popołudnie. I będę mogła opowiedzieć Klarze, że przynajmniej udało 
mi się poznać córki Marii. Jestem pewna, że któregoś dnia 
przyjedziecie do Anglii; musicie wtedy mnie odwiedzić. Z 
przykrością  rozstaję się z tym pięknym kotem. 
- Ma pani pełno włosów na brzuchu - ostrzegł ją  Tillytuck. - Psy 
tak nie linieją ! 
Gdyby można było naprawdę zabijać wzrokiem, Judysia stałaby się 
morderczynią . Ale hrabina objęła tylko Pat, ucałowała ją  w 
policzek i szepnęła na ucho, trzęsą c się ze śmiechu: 
- On jest niezrównany! Niezrównany. A ta wasza Judysia! ¯ałuję 
tylko, że nie mogę tu dłużej zostać. 
Hrabina włożyła zdefasonowany kapelusik z brą zowozłotym piórkiem, 
który wyglą dał tak, jakby go kupiono na wyprzedaży w Srebrnych 
Mostach, zarzuciła etolę ze srebrnych lisów - Pat wiedziała, że 
taka etola musi kosztować fortunę - ucałowała Przylepkę, odbyła z 
Judysią  tajemniczą  wyprawę do spiżarni, wcią gnęła przedpotopowe 
rękawiczki i wsiadła do auta. Ale nim wsiadła rozejrzała się 

background image

jeszcze dookoła. Widać było, że uległa czarowi Srebrnego Gaju. 
- Piękny, spokojny zaką tek, w którym człowiek ma czas na życie - 
powiedziała takim tonem, jakby zwracała się do samej siebie. Potem 
pomachała Judysi ręką . 
- Nigdy nie zapomnę naszej miłej pogawędki. 
I odjechała. 
- No, no, Srebrny Gaj miał dziś swój wielki dzień - oświadczyła 
Judysia, kiedy wróciły do kuchni. 
- Judysiu, opowiedz nam wszystko, pękam wprost z ciekawości. I jak 
to się stało, że jadłyście kolację w kuchni? 
- To nie moja wina - broniła się Judysia. - Oj, mam co opowiadać! 
Nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego popołudnia. Może Tillytuck 
chciałby coś przeką sić? Tillytuck na to nie zasługuje, ale zostało 
mi parę kiełbasek i kartofli. 
- Co dobre dla hrabiny, dobre i dla mnie - odpowiedział Tillytuck, 
skwapliwie zasiadają c do stołu. - Ta hrabina ma wspaniałą  figurę, 
choć może, symbolicznie mówią c, jest jak na hrabinę trochę za 
szeroka w siedzeniu. Ale bardzo ponętna. 
- Chodźcie na cmentarz - szepnęła do dziewczą t Judysia. - Tam 
będziemy miały spokój i wszystko wam opowiem. Ta historia zostanie 
w annałach Srebrnego Gaju. 
Nim wyszły, zadzwonił stryj Brian, że matka pojechała gdzieś z 
przyjaciółmi na piknik i nie może jej znaleźć. 
- To już nie ma żadnego znaczenia - westchnęła Pat. - Dlaczego, 
ach dlaczego, nic nigdy nie przebiega zgodnie z planem? 
Cóż, trudno... Hrabina jest czarują ca i w dodatku świetnie się 
bawiła... 
- Tak, tak - powiedziała Judysia, siadają c na mogile Płaczliwego 
Willa. Przylepka i Pat usadowiły się na nagrobku Zawadiackiego 
Dicka. - I wcale się nie pyszniła. Ale kiedy wjechała na podwórze, 
przez chwilę nie wiedziałam, czy nie stoję na głowie. Zabrałam ją  
do pokoju Poety, żeby umyła ręce - nie zapomniałam o tym mydełku, 
które dla niej kupiłaś, ani o najpiękniejszym haftowanym ręczniku. 
Nie mogłam skoczyć po nową  kapę, ale szkoda, że nie słyszałyście 
jak się zachwycała tą  starą  narzutą  zszytą  ze skrawków. Potem 
pobiegłam do swojego pokoiku zajrzeć do księgi O czym każdy 
wiedzieć powinien. Ale nie mogłam znaleźć ani słowa o tym, jak się 
podejmuje arystokrację, więc starałam się sobie przypomnieć, jak 
się to odbywało w zamczysku McDermottów. Szkoda tylko, że 
wyleciało mi z głowy, by przebrać się w moją  wyjściową  sukienkę. 
Byłam zanadto skołowana. Powiedziałam hrabinie, że zadzwoniłam już 
po was, a ona zaczęła nalegać, bym ją  oprowadziła po Srebrnym 
Gaju. Mówiła, że zawsze chciała obejrzeć z bliska kanadyjską  
farmę. Bardzo mi to pasowało, bo nie wiedziałam, czy wypada 
zostawić ją  samą  w salonie, a przecież nie mogłam tam z nią  
zasią ść. Zabrałam ją  do sadu i do brzeziny, i pod świerki, gdzie 
grzebiemy koty. Potem przeszłyśmy przez cmentarz i opowiedziałam 
jej o wszystkich naszych nieboszczykach; okropnie się śmiała z 
Płaczliwego Willa. A kiedy wróciłyśmy do domu, koniecznie chciała 
zobaczyć moją  kuchnię - a ja drżałam, jak się zachowa Po Prostu 
Pies. I powiedziała do mnie jak przyjaciółka do przyjaciółki: "A 
może Judysia poczęstuje mnie herbatą . I co tutaj tak smacznie 
pachnie?" A to były kiełbaski i kartofle w piekarniku, które 
przygotowałam na kolację dla siebie i dla Tillytucka, bo nikogo 
przecie miało nie być w domu. A ona poprosiła: "Da mi Judysia 
skosztować? Tutaj w kuchni, gdzie przez okno wpada zapach bzów, a 
na ścianie widzę te same kocięta, które wisiały w moim dziecinnym 
pokoju wiele, wiele lat temu, a ile, nie przyznam się nawet 

background image

Judysi". Przecie nie mogłam sprzeciwić się hrabinie! Przyniosłam 
dla niej z salonu krzesło i wyjęłam srebrny czajniczek. Ale ona 
zasiadła na fotelu starego Nehemiasza i oświadczyła, że woli 
herbatę zaparzoną  w glinianym czajniczku - "ma lepszy smak" - 
powiedziała. I zmusiła mnie, żebym z nią  usiadła. Tak, tak, 
powiadam wam, kochane, że trudno mi było przełkną ć kęs. Siedem 
kiełbasek znikło, a ja zjadłam tylko jedną . Pomyślcie same, 
siedziałam sobie z hrabiną  piją c herbatę i ile razy sobie 
przypomniałam, próbowałam odstawić elegancko mały palec. Pani 
Binnie nigdy w to nie uwierzy. I wiecie co? Hrabina jako młoda 
dziewczyna była u McDermottów w ich zamczysku i dużo mi o nich 
opowiedziała. Tak, tak, muszę się tam niezadługo wybrać. Potem 
pojawił się nagle Pyszałek, spytał wzrokiem: "czy jest tu miejsce 
dla kota?" - i wskoczył jej na kolana. No, no, same widziałyście, 
że ona nie jest taka, jak wasz kuzyn Mikołaj. Siedziałyśmy więc, 
sobie pogadują c, ona, ja i koty, bardzo było milusio, a tu słyszę 
na ganku z tyłu charkot nie z tej ziemi. Ja tam wiedziałam, że to 
Tillytuck płucze gardło, bo rano się na nie uskarżał. Spojrzałam 
na hrabinę, ale ona zachwycała się właśnie moją  "mleczną  krową " i 
udawała, że niczego nie zauważyła. Bałam się, że Tillytuck zacznie 
śpiewać psalmy, ale nie przypuszczałam, że ośmieli się wejść. Jak 
go zobaczyłam w drzwiach, odebrało mi mowę. Dałam mu znak, żeby 
się stą d zabrał, ale ani mu to było w głowie i byłby usiadł na 
kapeluszu hrabiny, gdybym go w ostatniej chwili nie schowała. A 
hrabina miło się do niego uśmiechnęła i zrobiła jaką ś uwagę o 
pogodzie. A Tillytuck na to, że na pewno będzie deszcz, bo łamie 
go w kościach. Odchylił się z krzesłem do tyłu; wsadził kciuki za 
pas i zaczą ł jej opowiadać o swoich "tragediach". Jak to lew 
wydostał się z klatki i na niego rzucił. Nie mogłam się oprzeć, by 
nie zauważyć, że ostatnim razem był to lampart. Ale jaśnie pani od 
razu się spostrzegła, z kim ma do czynienia i zaczęła go 
podprowadzać, a on patrzył na mnie, upewniają c się, czy widzę, w 
jakiej on jest komitywie z arystokracją . Po Prostu Pies dostał 
ataku padaczki, ale Tillytuck wyprowadził go w mgnieniu oka i 
chyba ona tego nie zauważyła. Nerwy mi zaczęły wysiadać i 
ucieszyłam się jak dziecko, kiedy usłyszałam tupot kopyt. 
- A nie zapomniałaś, Judysiu, poczęstować hrabiny łyczkiem z tej 
twojej czarnej butelki? - spytał Sid, który przyszedł się 
dowiedzieć, dlaczego w domu nie czeka na niego kolacja. - Chętnie 
bym coś przegryzł, jeśli po tej wizycie zostały w spiżarni jakieś 
resztki. 
- A właśnie, dlaczego, Judysiu, zaprowadziłaś ją  do spiżarni? - 
spytała Pat. 
- Bo obiecałam jej słoik poziomkowego dżemu. Ale nie dowiezie go 
do domu, dżem nie wytrzymuje podróży przez ocean, będzie go w pół 
drogi musiała wyrzucić za burtę. Powiedziała mi w spiżarni, Pat, 
że masz śliczny uśmiech i wielkie poczucie humoru. Schowam na 
pamią tkę to nadgryzione ciasteczko. To już było trzecie, więc nie 
dziwota, że go nie skończyła. No, wszystko dobre, co się dobrze 
kończy, ale jeden Najwyższy wie, czy uda mi się dziś w nocy 
zmrużyć oko. 
Niemniej kiedy Pat i Przylepka udały się na spoczynek, Judysia 
chrapała już smacznie w swojej izdebce nad kuchnią . Wieczorem 
zajrzał do Srebrnego Gaju Józek Merrit, chcą c zabrać Pat do kina, 
ale Pat odmówiła. Judysia oczywiście chciała się dowiedzieć, czemu 
Pat pomiata tym biednym Józkiem. Taki miły młodzieniec, i w 
dodatku spokrewniony z Merritami z Charlottetown. 
- Nie mam mu nic do zarzucenia, Judysiu - oświadczyła Pat. - Ale 

background image

śmiejemy się z zupełnie innych rzeczy. 
- Ho, ho, - powiedziała Judysia - tak, to poważna sprawa. - I 
wykreśliła nazwisko Józka Merrita z listy potencjalnych 
konkurentów. 

- Przylepko, podnieś zasłonę i wpuść do środka noc. Nie, nie 
zapalaj lampy! Kiedy zapala się światło, ciemność staje się wroga. 
Zaczyna spoglą dać na ciebie z niechęcią . A teraz jest taka 
życzliwa i przyjazna. Usią dźmy przy oknie i omówmy wszystko od 
począ tku. Grzechem byłoby w taką  noc iść już spać. 
- Spać! Ja już chyba nigdy nie usnę! - westchnęła Przylepka, 
usiadła na podłodze i oparła się o kolana Pat. Zajadała kanapkę z 
rzeżuchą . Ostatnio dziewczęta nabrały nowego przyzwyczajenia: 
przed położeniem się gawędziły przy oknie, gdzie słuchały ich 
tylko drzewa i gwiazdy. Dziś do pokoju wpadła fala zapachu bzów, 
zupełnie tak, jakby przelała się czara wonnej nocy. W świerkach na 
wzgórzu szumiał wiatr. Pogwizdywały jeszcze gile, a srebrny gaj 
brzeziny oddychał tajemniczo. Cichusieńko wsuną ł się Pyszałek, 
ulokował na kolanach Przylepki i zaczą ł mruczeć, wysuwają c i 
chowają c pazurki. Pyszałek nie wybredzał; każde kolana były dobre. 
- Za dużo dziś przeżyłam, żeby mi się chciało spać. Co to za 
czarują ca osoba, ta lady Medchester, prawda, Pat? Wcale nie 
dlatego, że jest hrabiną . Dlatego że jest sobą . A przecież o jej 
urodzie lepiej nie mówić; czy zauważyłaś, jak bardzo przypomina 
panią  Madison? I jest tak źle ubrana - oczywiście poza tą  etolą . 
Ten jej kapelusz! Rzeczywiście wyglą dał tak, jakby Tillytuck na 
nim usiadł. Ale z tym wszystkim ma w sobie coś. My takie nigdy nie 
będziemy. 
- Ją  mało by obchodziło, co myślą  sobie Binnie'owie - zauważyła 
złośliwie Pat. 
- Nie zawstydzaj mnie! Wcale nie wspomnę o niej Trysi. Nie masz 
ochoty na kanapkę, Pat? Musi cię chyba ssać w żołą dku. Od obiadu 
zjadłyśmy tylko po ciasteczku. Kiciu, nie ostrz sobie na mnie 
pazurków. Jestem pewna, że lady Medchester ma temat do bardzo 
zabawnej opowieści. W dostojnych salonach angielskich wszyscy będą  
się zaśmiewać z Judysi i Tillytucka. 
- Możliwe, że z Tillytucka. Ale nie z Judysi. Nikt nigdy nie 
śmieje się z Judysi, śmieje się razem z nią . Nasza hrabina 
polubiła Judysię. Czy zauważyłaś, jaki ma piękny głos? Przylepko, 
nigdy nie zapomnę tego widoku, kiedy wpadłyśmy do kuchni - Judysia 
Plum i lady Medchester sam na sam przy stole, a z tyłu audytorium 
w postaci Tillytucka. Nikt w to nie uwierzy. Ale będziemy mogły 
opowiadać o tym wnukom - o ile, oczywiście, będziemy miały wnuki. 
- Ja zamierzam mieć - chłodno oświadczyła Przylepka. 
- Cóż, hrabina Medchester nigdy się nie dowie, ile straciła - 
powiedziała Pat wychylają c się przez okno, by zobaczyć 
najpiękniejszy dar nieba, sierp księżyca. - Nie skosztowała 
kurczą t Judysi i moich kokosowych ciasteczek. Muszę to wszystko 
opisać jutro Hilaremu. 
 
 
Rok drugi                        
 

 
Pat nigdy nie udało się dowiedzieć, jakim sposobem wiadomość o 
wizycie lady Medchester w Srebrnym Gaju trafiła do gazet w 
Charlottetown. Pojawiła się w "Wydarzeniach tygodnia". 

background image

Hrabina Medchester, która spędziła parę dni u przyjaciół w 
Charlottetown, w ostatni czwartek złożyła wizytę w Srebrnym Gaju w 
Północnym Glen. Lady Medchester jest daleką  krewną  państwa 
Aleksandrostwa Gardiner. Hrabina jest oczarowana naszą  piękną  
Wyspą , uważa, że ten zaką tek najbardziej przypomina stary kraj. 
Mieszkańcy Srebrnego Gaju niechętnie powitali tę notatkę. 
Zalatywało od niej reklamiarstwem, którym głęboko gardzili, 
"jakbyśmy chcieli strugać ważniaków" - powiedział Sid. 
Binnie'owie wpadli w bezsilną  wściekłość, a następnej niedzieli w 
kościele wszyscy wpatrywali się w Gardinerów z nabożną  czcią , 
niemal tak, jakby mieli do czynienia z rodziną  królewską . Ale to 
nie zatarło przykrego uczucia, że oto zdarzyło się coś "w złym 
guście", jak to określiła Pat. Nawet Tillytuck uważał, że 
"symbolicznie mówią c, było to dosyć nachalne". Nikt nie zauważył, 
że choć można by oczekiwać, iż najbardziej będzie się oburzać 
Judysia, ona milczała i unikała tego tematu. Na koniec o wszystkim 
zapomniano. Ostatecznie w Srebrnym Gaju działo się dużo 
ważniejszych rzeczy. Hrabina pojawiła się i znikła, a tu co dzień 
trzeba było wieczorem zapędzać do kurnika indyki, rozsadzić lilie, 
siać byliny, zaprojektować wzdłuż głównej alejki nową  rabatkę 
ostróżek. Toteż wkrótce oceniono lady Medchester z właściwej 
perspektywy - będzie co wspominać ze śmiechem w długie zimowe 
wieczory. 
Tymczasem stryj Tom oskrobał i pomalował swoje, ongiś czerwone, 
frontowe drzwi i odnowił "domek jabłek", który stał się 
zieloniutki jak trawa. I wszyscy w Srebrnym Gaju i Jaskółczym 
Gnieździe zastanawiali się, mniej lub bardziej niespokojnie, 
dlaczego on to robi. Owszem, farba na drzwiach od dawna obłaziła, 
a "domek jabłek" wyglą dał jak rudera. Ale dotychczas stryjowi 
Tomowi jakoś to wcale nie przeszkadzało. W dodatku czasy były 
ciężkie; zboże nie obrodziło, stonka zaatakowała ziemniaki, o 
rzepie lepiej nie wspominać, a tu stryj Tom szasta pieniędzmi. 
- Z dnia na dzień młodnieje - mruknęła Judysia. - Powiadam wam, że 
to podejrzane. 
- Symbolicznie mówią c, kryje się za tym jakaś kobieta - zawtórował 
jej Tillytuck. 
Tak, to była jedna chmurka na horyzoncie. Zapowiadały się zmiany, 
a zmiany w Jaskółczym Gnieździe były w odczuciu Pat niemal równie 
przykre jak zmiany w Srebrnym Gaju. Jaskółcze Gniazdo od 
niepamiętnych czasów wyglą dało zawsze tak samo. W domu rzą dziły 
ciotka Edyta i ciotka Barbara, na ogół zgodnie, i obie jeździły 
stryjowi Tomowi po głowie, oczywiście dla jego własnego dobra, 
mają c na względzie tak dobro jego ciała, jak i ducha. Obecnie 
zaczęły się niepokoić. Stryj Tom wymykał im się z rą k. 
- Jestem pewna, że ma to coś wspólnego z tymi listami z Kalifornii 
- orzekła smętnie ciotka Barbara. - Dowiedziałyśmy się na poczcie, 
że dostaje stamtą d listy, ale żadnego nie widziałyśmy. Nie mam 
pojęcia, gdzie je chowa, przeszukałyśmy cały dom. Edyta mówi, że 
jak je znajdzie, to zaraz spali, ale nie widzę, co by nam mogło z 
tego przyjść. Nie wiemy, kim ona może być; Tom wysyła listy z 
miasta. 
- Jeżeli Tom sprowadzi tu żonę... - ciotka Edyta niemal 
zachłysnęła się tym słowem - to my, Barbaro, będziemy musiały się 
stą d wynieść. 
- Nie mów tak, Edyto. - Ciotka Barbara była bliska łez. Kochała 
Jaskółcze Gniazdo niemal równie silnie jak Pat Srebrny Gaj. 
- A niby co mam powiedzieć - oburzyła się ciotka Edyta. - Czy 
wyobrażasz sobie, że mogłybyśmy choć minutę zostać tutaj, gdy 

background image

nastanie nowa pani? Pewnie uda nam się znaleźć jakiś domek w 
Mostach. 
- Trudno mi uwierzyć, żeby stryj Tom mógł w tym wieku popełnić 
podobne głupstwo - oświadczyła Pat. 
- Nigdy nie byłam mężczyzną  - stwierdziła całkiem zbytecznie 
ciotka Barbara - ale wiem, że mężczyzna robi głupstwa w każdym 
wieku. Tom ma pięćdziesią t dziewięć lat. 
- Czasem myślę - szepnęła ciotka Barbara - że nie powinnaś była, 
że nie powinnyśmy były wtrą cać się do jego romansu z Marylką  
Henderson i go popsuć. 
- Co za bzdury. Nie było co psuć. Oni nawet nie byli zaręczeni. 
Ot, cielęca miłość, sama wiesz, Barbaro, że Tom nie mógłby być 
szczęśliwy z Hendersonówną . 
- Była śliczną , niegłupią  dziewczyną  - zaprotestowała ciotka 
Barbara. 
- Miała nieposkromiony języczek, a jej babka była nienormalna. 
- No cóż, doktor Bentley powiada, że nikt nie jest całkiem 
normalny. Nie, Edyto, nie powinnyśmy były się wtrą cać. 
To "my" ciotki Barbary było ustępstwem na rzecz spokoju. Obie 
wiedziały, że ciotka Barbara w najmniejszym stopniu nie maczała w 
tym palców. 
Pat bardzo z nimi sympatyzowała, więc kiedy zobaczyła, że stryj 
Tom czeka na nią  przy starym kołowrocie w połowie Alejki 
Westchnień, w tym miejscu, gdzie drzewa zasłaniały ich i od strony 
Jaskółczego Gniazda, i Srebrnego Gaju, poczuła, jak twardnieje jej 
serce. Miała zamiar miną ć go, skiną wszy tylko ozięble głową , ale 
stryj Tom wzią ł ją  nieśmiało za ramię. 
- Pat - wykrztusił - chciałbym... chciałbym z tobą  pogadać, tak 
rzadko udaje mi się dopaść cię samą . 
Pat niechętnie przysiadła na płotku. Przeczuwała, co stryj zechce 
jej powiedzieć. Nie zamierzała mu tego ułatwiać, o nie! 
- Zupełnie nie wiem, jak zaczą ć... - ją kał się stryj Tom. 
Pat nieugięcie patrzyła przed siebie, za brzozami wiatr pochylał 
kłosy niedojrzałego żyta, układają c je w skomplikowany wzór. Ale 
Pat była w tej chwili ślepa na urok świata. 
Biedny stryj Tom zdją ł słomkowy kapelusz i otarł pot z czoła, dużo 
wyższego niż trzydzieści lat temu. 
- Nie wiem, czy słyszałaś kiedyś o Maryli Henderson - wykrztusił 
wreszcie. 
Pat po raz pierwszy usłyszała o niej przed chwilą , ale nie 
zawahała się. 
- Owszem - odpowiedziała oschle. 
- To może wiesz, że kiedyś... dawno temu... kiedy byłem młody... 
kiedy byłem młodszy... cóż, krótko mówią c, Maryla i ja... byłem w 
niej śmiertelnie zakochany. 
Pat poczuła, że mięknie jej serce. Zawsze kochała stryja Toma - był 
dla niej bardzo dobry - a teraz wyglą dał tak żałośnie. 
- Dlaczego stryj się z nią  nie ożenił? 
- Bo mnie nie chciała - odpowiedział stryj Tom z niemą drym 
uśmieszkiem. Trudno było mu zaczą ć, ale teraz tamy puściły. - Tak, 
wiem, Edyta uważa, że to ona doprowadziła do zerwania. Bzdura! 
Gdyby Maryla zgodziła się za mnie wyjść, nie powstrzymałby mnie 
cały pułk Edyt. Wcale się Maryli nie dziwię, byłem wówczas 
niewypierzonym wyrostkiem, a ona najśliczniejszą  dziewczyną  pod 
słońcem, Pat. Taka zwiewna... nie chcę być romantyczny, ale zawsze 
przypominała mi leśną  nimfę... 
Pat nagle zrozumiała. Dla stryja Toma utracona Maryla była nie 
tylko Marylą , była wcieleniem młodości, urody świata, tajemnicy 

background image

tego wszystkiego, co zniknęło z życia łysawego, podstarzałego 
farmera, siedzą cego pod pantoflem dwóch starych panien, swoich 
sióstr. 
- Miała jedwabiste, kędzierzawe kasztanowe włosy... kasztanowe 
oczy i prześliczne czerwone usteczka. Gdybyś ty słyszała, jak ona 
się śmiała, Pat - nigdy nie zapomnę jej śmiechu. Często tańczyłem 
z nią  na zabawach; tańczyła lekko jak piórko. Była tak szczupła i 
urocza jak... jak młoda brzózka w księżycowej poświacie. A kiedy 
szła, to szła tak, jakby pojawiała się wiosna. Nigdy już nie 
obchodziły mnie inne dziewczyny, kochałem ją  całe życie. 
- Co się z nią  stało? 
- Wyjechała do Kalifornii, do swojej ciotki i wyszła za mą ż. Ale 
owdowiała. Dwa lata temu - może pamiętasz - przyjechali z 
Kalifornii Streeterowie. Jerzy Streeter to mój stary kolega. 
Opowiedział mi o Maryli. Po śmierci męża znalazła się w trudnej 
sytuacji i musiała zarabiać. Zaczęła wygłaszać odczyty, ona jest 
bardzo mą dra, Pat. Pisze piękne listy. Po tym, co powiedział 
Jerzy, znów zaczą łem o niej cią gle myśleć. I w końcu... w końcu do 
niej napisałem. Od tego czasu prowadzimy stałą  korespondencję. 
Poprosiłem ją  o rękę, Pat. 
- I co ona na to? - Pat zadała to pytanie serdecznym tonem. Za nic 
na świecie nie chciała urazić stryja Toma, biednego starego stryja 
Toma, który kiedyś kochał, został odtrą cony, ale nie przestał 
wiernie kochać. To była romantyczna historia. 
- No właśnie, Pat - odpowiedział tajemniczo stryj Tom. - Jeszcze 
nie powzięła decyzji, ale mam wrażenie, że się ku temu skłania. 
Pewnie biedaczce trudno jest samej stawiać czoło światu. I dlatego 
potrzebuję twojej pomocy, Pat. 
- Mojej? - spytała ze zdziwieniem Pat. 
- Tak. Widzisz, ona jest teraz w Nowym Brunszwiku z wizytą  u 
przyjaciół. I uważa, że dobrze by było, gdyby wpadła też na Wyspę, 
pewnie chce się tu rozejrzeć. Zorientować się, czy będzie ze mną  
szczęśliwa... Proponowała mi, żebym przyjechał do Nowego 
Brunszwiku, ale ja przecież nie mogę się przed żniwami ruszyć z 
domu. Przeczytaj sama, co ona pisze, Pat. 
Pat niechętnie wzięła do ręki list. Został napisany na grubym 
bladoniebieskim papierze, bił od niego zapach perfum. Propozycja 
pani Henderson brzmiała bardzo rozsą dnie: 
"Myślę, że oboje bardzo się zmieniliśmy, mój miły chłopcze, i 
lepiej żebyśmy się zobaczyli, nim poweźmiemy ostateczną  decyzję". 
Pat z trudem udało się nie uśmiechną ć, gdy przeczytała to "mój 
chłopcze". 
- Ale wcią ż nie rozumiem, stryju, w czym mogłabym ci dopomóc. 
- Chciałbym, żebyś ją  na parę dni zaprosiła do Srebrnego Gaju 
- poprosił żarliwie stryj Tom. - Nie mogę zaprosić jej do 
Jaskółczego Gniazda. Edyta dostałaby ataku serca - zresztą  Maryla 
też by się na to nie zgodziła. Ale jeśli ty do niej 
napiszesz - teraz nazywa się Maryla Merridew - ona chodziła do 
szkoły z Alkiem, do was na pewno zgodzi się przyjechać. 
Pat wiedziała, że narazi się na straszne przykrości. Ciotka Edyta 
nigdy jej tego nie wybaczy. Judysia uzna, że oszalała, Przylepka 
będzie się wyśmiewać, ale nie mogła odmówić biednemu stryjowi 
Tomowi, dla niego było to jedyną  szansą  szczęścia. Pat poprosiła o 
czas do namysłu i po naradzie z matką  oświadczyła stryjowi 
Tomowi, że się zgadza. Zaraz następnego dnia wysłała list z 
zaprosinami, a w cią gu następnego tygodnia na przemian martwiła 
się i postanawiała, że nie opuści stryja Toma. 
Kiedy reszta rodziny w Srebrnym Gaju dowiedziała się, co zrobiła 

background image

Pat, nastą piła ogólna konsternacja. Tato miał dużo wą tpliwości, 
ale ostatecznie uznał, że była to sprawa Toma. Sid i Przylepka, 
tak jak przewidziała Pat, uważali to za pyszny żart. Tillytuck nie 
zamierzał wypowiadać swego zdania. Tyle że, symbolicznie mówią c, 
była to męska sprawa, do której baby nie powinny wścibiać nosa. 
Judysia najpierw zawołała: - Chyba Najwyższy poską pił ci rozumu, 
Pat! - ale potem zaintrygowała ją  ta romantyczna historia i z 
miłym podnieceniem oczekiwała, co na to powie Edyta. 
Edyta przyjęła to jak najgorzej. Przybiegła do Pat, wloką c ze sobą  
biedną  ciotkę Barbarę, która cały czas popłakiwała, ale uważała, 
że nie powinny się wtrą cać. Pat przeżyła koszmarny kwadrans. 
- Jak mogłaś coś takiego zrobić, Pat? 
- Nie mogłam odmówić stryjkowi, ciociu - odparła Pat. - A zresztą  
nie ma to większego znaczenia. Gdybym jej tu nie zaprosiła, 
stryjek Tom pojechałby do Nowego Brunszwiku. I przecież wcale nie 
jest takie pewne, że ona zgodzi się za niego wyjść. 
- Tylko nie próbuj nas pocieszać - warknęła ciotka Edyta. - 
Oczywiście, że za niego wyjdzie! Jest już babką , a Jerzy Streeter 
mówił nam, że wcią ż zachowuje się jak młoda dziewczyna. Strach 
pomyśleć! Nie wiem, jak to zniosę. Kiedy się zdenerwuję, od razu 
kłuje mnie w sercu. Wszyscy o tym wiedzą . I ty też, Pat, dobrze o 
tym wiesz. 
Pat wiedziała. Ciotka Edyta gotowa paść trupem. Ale było już za 
późno. Stryj Tom nie zamierzał się nikomu podporzą dkować. ¯ycie 
znów nabrało dla niego romantycznego blasku. Nic, co mogłaby 
powiedzieć Edyta - a, owszem, nie przestawała mówić - nie robiło 
na nim wrażenia. Rozpoczą ł negocjacje w sprawie kupna małego 
bungalowu w Srebrnych Mostach, gdzie "dziewczęta" będą  mogły 
zamieszkać. 
- Bungalow! - w głosie ciotki Edyty brzmiało oburzenie, którego 
nie mogłyby oddać żadne słowa. - Pat, jesteś jedyną  osobą , która 
ma jeszcze odrobinę wpływu na tego zaślepionego człowieka! Czy nie 
możesz mu tego wybić z głowy? Spróbuj! 
Pat obiecała spróbować, bardzo nie chciała, by ciotka Edyta 
dostała ataku serca. Tymczasem poszła do gościnnego pokoju, by 
ustawić na biureczku bukiet złocistych chryzantem. Jeśli już los 
musi ją  obdarować nową  ciotką , powinna się z nią  zaprzyjaźnić. Nie 
do pomyślenia byłoby zerwanie stosunków z Jaskółczym Gniazdem. Pat 
westchnęła. Wszystko to było niezmiernie przykre. Tyle lat 
przeżyli razem szczęśliwie. Ach, jak ona nie cierpi zmian! 
 
Ii 
 
Pani Merridew miała przyjechać popołudniowym pocią giem i stryj Tom 
wybierał się po nią  faetonem. 
- Czuję, że powinienem mieć automobil, Pat. Uzna mnie za 
staroświeckiego. 
- Nigdzie nie zobaczyłaby ładniejszych koni - pocieszyła go Pat. I 
stryj Tom odjechał z nadzieją , że wyglą da romantycznie. Co prawda 
miał tak uroczystą  minę, jakby pozował do rodzinnej fotografii, 
ale w sercu czuł się dwudziestoletnim chłopakiem. 
Tillytuck trzymał się blisko domu, choć Judysia parę razy dawała 
mu do zrozumienia, że czeka na niego robota w polu. Bezwstydnie 
oznajmił, że bardzo interesują  go "te zaloty". 
Usłyszeli gwizdek pocią gu w Srebrnych Mostach, ale wydawało im 
się, że całe wieki upłynęły, nim nadjechał stryj Tom. Sid 
utrzymywał, że stryj Tom umarł na dworcu z przerażenia. Wreszcie 
usłyszeli, że faeton zatrzymuje się przed bramą . 

background image

- Oto oblubienica - mrukną ł Tillytuck wychodzą c przez kuchenne 
drzwi. 
Pat i Przylepka wybiegły na trawnik. Judysia wyglą dała przez okno 
ganku. Tillytuck ukrył się za krzakiem bzu. Nawet matka, która 
miała jeden ze swoich złych dni i leżała w łóżku, oparła się o 
poduszki, żeby wyjrzeć. 
Zobaczyli, jak stryj Tom pomaga wysią ść z faetonu pękatej 
jejmości, która wyglą dała jeszcze bardziej rozłożyście, gdyż miała 
na sobie białą  sukienkę i wielki biały kapelusz z opadają cym 
rondem. Na bardzo tłustych nogach podeszła do drzwi, gdzie czekały 
na nią  dziewczęta. Pat wpatrywała się w nią  z niedowierzaniem. To 
miała być owa wiotka nimfa ze snów stryja Toma? 
- A zatem to jest Pat? Jak się masz, aniołeczku? - pani Merridew 
chwyciła Pat w objęcia. - A to Przylepka, witaj, kochanie - i z 
kolei Przylepka znalazła się w przepastnych objęciach. Stryj Tom 
milczał. Przylepka przysięgłaby, że pod wpływem szoku jego struny 
głosowe zostały sparaliżowane. 
- I to wszystko ma być jedna niewiasta? - spytał Tillytuck krzaka 
bzu. - Nie lubię kościstych bab, ale... 
- I ona ma się zmieścić w Jaskółczym Gnieździe? - szepnęła Judysia 
do Dżentelmena Toma. - Hm, hm, Tom zamiast malować drzwi, powinien 
je rozszerzyć. 
Dżentelmen Tom, jak to miał w zwyczaju, nic nie odpowiedział, 
McGinty za to schował się pod ganek. A na górze wsparta o poduszki 
matka trzęsła się ze śmiechu. 
- Biedny Tom! - szepnęła. - Biedny Tom! 
Pani Merridew idą c po schodach, cały czas śmiała się i 
rozprawiała. Potem podnoszą c tłuste ramiona, zdjęła kapelusz. 
Pokazały się śnieżnobiałe włosy. Starannie ułożonymi puklami 
okalały twarz, która kiedyś musiała być ładna, ale teraz 
kasztanowe oczy tonęły w fałdach tłuszczu. Słodkie czerwone 
usteczka wcią ż były czerwone - zbyt czerwone. Pomadki do ust nie 
trafiły jeszcze do Srebrnego Gaju. A w zębach połyskiwało złoto. 
Uwielbiany przez stryja Toma śmiech teraz aż dudnił, był jednak 
niezwykle dobroduszny. 
- Ach, aniołku, usią dźmy na dworze! - zawołała pani Merridew, 
zszedłszy na dół. Wyszli za nią  do ogrodu. Na samym końcu wlókł 
się wcią ż pozbawiony głosu stryj Tom. Pat nie śmiała na niego 
spojrzeć. Wyobrażała sobie, co dzieje się w jego sercu. Pani 
Merridew z trudem usiadła na ogrodowym krzesełku, które 
zaskrzypiało pod nią  groźnie, i rozejrzała się z promiennym 
uśmiechem. 
- Lubię siedzieć i obserwować, jak złote pszczoły krą żą  nad 
koniczyną  i wysysają  jej słodycz - oznajmiła. - Uwielbiam wieś! 
Miasto jest takie sztuczne, prawda, aniołku? W mieście nie ma mowy 
o prawdziwym kontakcie dusz. A tu, gdzie zielenieje przyroda, 
gdzie błękitnieje niebo... - Pani Merridew podniosła ku niebu 
tłuste upierścienione dłonie. - Tu każda istota ludzka może być 
naprawdę sobą ... Zgadzasz się ze mną , złociutka? 
- Oczywiście - bą knęła niemą drze Pat. Zupełnie nie wiedziała, co 
powiedzieć. Nie miało to zresztą  najmniejszego znaczenia: Pani 
Merridew mówiła za wszystkich. Zachowywała się tak, jakby 
siedziała na podium i wygłaszała odczyt, a obecni powinni 
grzecznie słuchać. 
- Czy interesujesz się psychoanalizą ? - spytała, ale nie czekała 
na odpowiedź Pat. Kiedy pojawiła się Judysia, by zaanonsować 
kolację, Pat zaprosiła na nią  również stryja Toma. Ale stryj Tom 
odmówił. Udało mu się wykrztusić zaledwie parę słów. Powiedział, 

background image

że musi wrócić do domu, bo czekają  na niego gospodarskie 
obowią zki. 
- Tylko nie zapomnij, że obiecałeś zabrać mnie wieczorem na 
przejażdżkę - powiedziała z kokieterią  pani Merridew. - 
Dziewczęta, wyobraźcie sobie, że kiedy wysiadłam z pocią gu, on 
mnie wcale nie poznał! Coś takiego, przecież za dawnych czasów 
byłam jego dziewczyną . 
- Byłaś wtedy dużo... szczuplejsza - szepną ł stryj Tom. 
Pani Merridew pogroziła mu kluskowatym palcem. 
- Zmieniliśmy się oboje. Bardzo się postarzałeś, Tomie. Nic nie 
szkodzi, w głębi serca jesteśmy równie młodzi, co wówczas. Prawda, 
mój miły chłopcze? 
Miły chłopiec odjechał. Pat z Przylepką  i panią  Merridew udały się 
na kolację. Pani Merridew chciała usią ść tak, by móc przez okno 
wpatrywać się w rabatkę ostróżek. Twierdziła, że całe życie 
poświęca szukaniu piękna. 
Posadziły ją  więc twarzą  do okna i ostróżek, i zafascynowane 
słuchały. Nigdy jeszcze Srebrny Gaj nie gościł podobnej osoby. 
Owszem, bywały tu tłuste damy, bywały damy rozmowne, bywały 
dobroduszne i pogodne... Ale chyba w ogóle nie istniał nikt, kto 
byłby zarazem tak tłusty, gadatliwy i dobroduszny. Pat i Przylepka 
nie śmiały na siebie spojrzeć. Ale kiedy pani Merridew powiedziała 
coś o "heterogenicznym potencjale mas" takim tonem, jakby mówiła o 
ostróżkach, Przylepka kopnęła Pat pod stołem, a Judysia w kuchni 
poskarżyła się Tillytuckowi: 
- Dotą d jakoś zawsze mi się udawało rozumieć po angielsku. 
Kiedy następnego dnia rano pani Merridew zeszła na śniadanie, 
miała na sobie błękitne kimono i wyglą dała jeszcze masywniej niż 
wczoraj. Przez cały ranek, przedpołudnie i podczas obiadu nie 
przestawała ani na chwilę mówić. Po południu pojechała ze stryjem 
na przejażdżkę, ale w czasie kolacji nie zamykały jej się usta. 
Wczesnym wieczorem zamilkła, pewnie z wyczerpania. Usadowiła się 
na ogrodowym krześle w ogrodzie, założywszy na podołku ręce. Kiedy 
wrócił stryj Tom, znów zaczęła rozprawiać, przestała tylko na 
chwilę, kiedy podeszła do pianina i zaśpiewała Mijają  szybko lata, 
szybko upływa czas. Miała piękny głos i na pewno każdy zachwyciłby 
się jej śpiewem, gdyby na nią  nie patrzył. Tillytuck, który 
słuchał w kuchni, oświadczył, że jest oczarowany. Ale Judysia cały 
czas drżała, czy nie załamie się pod nią  taboret. 
- Ona po prostu zapomina, że nie przemawia z trybuny - szepnęła 
Pat. 
Nie było tematu, na który pani Merridew nie miałaby czegoś do 
powiedzenia. Rozprawiała o Christian Science i witaminach, o 
bolszewizmie i awangardowych teatrzykach, o podboju Mandżurii 
przez Japończyków, o telewizji, teozofii i bimetalizmie, o kolorze 
otaczają cej człowieka aury, o tym, czym jest myślenie 
konstruktywne w przeciwieństwie do myślenia negatywnego, o teorii 
reinkarnacji, o kierunkach współczesnej prozy, o tym, jak 
najlepiej zabezpiecza się futra przed molami i jak należy podawać 
kotom rycynę. Pat przypomniała sobie wyuczony w szkole wiersz i 
zacytowała go w liście do Hilarego, któremu oczywiście opisała tę 
wizytę: 
 
Nie zamykały się jej usta, 
Musiała jej słuchać cała rzesza. 
Skakała z tematu na temat 
Od Mahometa do Mojżesza. 
 

background image

- Coś mi się widzi, że ona ma nie po kolei w głowie - martwiła się 
Judysia. - Hendersonom zdarzały się takie rzeczy. Jej babka 
miewała ataki, a stryjeczny dziadek na wiele lat przed śmiercią  
sprawił sobie trumnę i trzymał ją  pod łóżkiem w gościnnym pokoju. 
A ludziska strzępili sobie języki. 
- Znałem go, kiedy byłem chłopcem - dorzucił Tillytuck. - Jego 
żona przechowywała w tej trumnie prześcieradła. 
Judysia udała, że nie słyszy. 
- Ale mimo wszystko muszę powiedzieć, że na swój sposób ją  
polubiłam. 
Prawdę mówią c wszyscy ją  "na swój sposób polubili", nawet matka. 
Ale matka, pod presją  Pat, większość czasu spędzała w łóżku; Pat 
bała się że pani Merridew zagada ją  na śmierć. Pani Merridew była 
osobą  naprawdę dobroduszną  i miała czarują cy uśmiech. Uginała się 
pod nią  podłoga, ale miała polot: Zajadała się chlebem z masłem i 
grubą  warstwą  brunatnego cukru, za to nigdy nie objawiała 
najmniejszej złości. Judysia często zastanawiała się 
pesymistycznie, co się stanie, gdy pani Merridew spadnie ze 
schodów, ale pani Merridew jakoś zawsze dawała sobie radę. A gdy 
już zeszła na dół, pieściła McGinty'ego i witała się serdecznie z 
kotami. Nawet Dżentelmen Tom uległ jej urokowi i kiedy drapała go 
za uszami, wymachiwał ogonem. I Judysia, która uważała, że 
Dżentelmen Tom dobrze zna się na ludziach, doszła do wniosku, że 
może Tom Gardiner nie jest aż takim głupcem, za jakiego go 
uważała. Bowiem pani Merridew, mimo swojej tuszy, była bardzo 
gospodarna. Upierała się, że będzie pomagać w domu: myła statki, 
czyściła srebro, zamiatała, robiła to wszystko z zadziwiają cą  
sprawnością , nie przestają c oczywiście ani na chwilę mówić. 
Wieczorami jeździła gdzieś ze stryjem Tomem albo przesiadywali 
razem w ogrodzie zalanym księżycowym światłem. Nikt nie wiedział, 
co myśli sobie stryj Tom, nawet Pat. Ciotki pogrą żyły się w 
rozpaczy. Nie złożyły pani Merridew wizyty - nie zamierzały 
usankcjonować jej istnienia - ale uważały, że Tom jest nią  wręcz 
zahipnotyzowany. 
Któregoś wieczoru Pat przysiadła w brzezinie na pniu - w tym swoim 
ukochanym srebrnym gaju, gdzie migotały cienie. Wymknęła się 
szukają c chwili samotności. Pani Merridew zajadała w kuchni pą czki 
opowiadają c Judysi, jak podróże rozszerzają  horyzonty ludzkiego 
umysłu, i namawiają c ją , by koniecznie wybrała się do Irlandii. 
Kuchnia Judysi przestała być bezpiecznym schronieniem i Pat 
potajemnie cieszyła się, że wizyta pani Merridew dobiega końca. 
Jeśli nawet pani Merridew powróci wkrótce do Północnego Glen, to 
już nie do Srebrnego Gaju, lecz do Jaskółczego Gniazda. Ktoś 
pojawił się na ścieżce, podszedł i z westchnieniem usiadł koło 
Pat. Był to stryj Tom. I Pat zrozumiała nagle bez słów, co dzieje 
się w jego sercu; z pięknego snu pozostały tylko popioły. Biedny, 
nierozsą dny stryj Tom, który wyobrażał sobie, że da się wskrzesić 
dawne czasy. 
- Patsy, ona czeka na moje oświadczyny - powiedział po dłuższej 
chwili milczenia. 
- I stryj musi się jej oświadczyć? - spytała Pat. 
- Jako człowiek honoru muszę. I zrobię to dziś wieczorem - 
odpowiedział uroczyście stryj Tom. I zamilkł. 
Pat zgodziła się, że milczenie jest złotem. Po dłuższym czasie 
wstali i wrócili do domu. Zobaczyli przez okno kuchni cień tłustej 
kobiety. 
- Spójrz no tylko - jękną ł stryj Tom. - Nie wyobrażałem sobie, że 
ktoś może aż tak się zmienić. Patsy, nie wiem, co bym dał... - 

background image

głos stryja Toma załamał się. - Nie wiem, co bym dał, żeby nie 
zobaczyć jej starą . 
Kiedy weszli do domu, pani Merridew zabrała stryja Toma do małego 
saloniku. I zaraz następnego dnia zdarzyło się coś bardzo 
dziwnego. Pani Merridew oświadczyła przy śniadaniu, że musi 
odjechać pocią giem o dziesią tej piętnaście, po czym spytała Sida, 
czy będzie tak dobry i ją  odwiezie. Wesoło się pożegnała i 
odcią gnęła Pat na bok. 
- Nie gniewaj się na mnie, złociutka. On mówił mi, że ty o 
wszystkim wiesz, a ja naprawdę aż do przyjazdu tutaj zamierzałam 
za niego wyjść. Ale kiedy go zobaczyłam, zaraz zrozumiałam, że to 
nie będzie możliwe. Wiem, że to obrzydliwe z mojej strony, że go 
tak zawiodłam, ale zanadto kocham piękno. On jest taki stary, tak 
się zmienił. Wcale nie przypomina Toma Gardinera, którego znałam. 
Proszę cię, bą dź dla niego dobra i staraj się podnieść go na 
duchu, aż znów jego dusza potrafi współbrzmieć z otaczają cymi nas 
wibracjami szczęścia. Nic nie powiedział, ale widziałam, że było 
to dla niego ciężkie przeżycie. Na pewno jednak sam wkrótce 
dojdzie do wniosku, że dla nas obojga będzie tak znacznie lepiej. 
Wdrapała się do oczekują cego auta, pomachała tłustą  dłonią  i 
odjechała. 
- Mam nadzieję, że resory wytrzymają  aż do stacji - bą knęła 
Judysia. - No, Pat, kiedy ślub? 
- ślubu nie będzie - uśmiechnęła się Pat. 
- Chwała Najwyższemu! - nabożnie szepnęła Judysia. - Tak, tak, 
Patsy, postą piłaś szlachetnie zapraszają c ją  tutaj i zostałaś 
wynagrodzona. Gdyby twój stryj zaręczył się z nią  listownie, 
musiałby dotrzymać słowa, żeby nie wiem co. A swoją  drogą  
polubiłam ją , Pat, i przykro mi, że się rozczarowała. Ale ona 
naprawdę nie nadawałaby się na żonę Toma Gardinera. Na szczęście w 
porę się spostrzegł. 
Pat nic nie odpowiedziała. Stryj Tom nikomu nie pisną ł słowa - ani 
wówczas, ani później. Jego romans dobiegł końca. Zerwano 
pertraktacje o bungalow w Srebrnych Mostach. Ciotki uważały, że 
Pat "wpłynęła" na stryja Toma i wyrażały jej swoją  najwyższą  
wdzięczność. Pat na próżno zapewniała je, że nie miała z tym nic 
wspólnego. 
- Już ja swoje wiem - oświadczyła ciotka Edyta. - Odką d 
przyjechała, chodził jak człowiek we mgle. Był nią  zafascynowany. 
Ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało i tym czymś byłaś ty, 
Pat. Pani Meridew musi być wściekła, że się jej wyślizną ł między 
palcami. 
Pat trzymała język za zębami. Ciotki nigdy by nie uwierzyły, że 
pani Merridew nie przyjęła oświadczyn Toma, a on dziękował za to 
Bogu. 
¯ycie w Jaskółczym Gnieździe i Srebrnym Gaju wróciło do normy, 
znów zapanował spokój. 
- Muszę to opisać Hilaremu - powiedziała Pat, siadają c przy oknie 
w łunie zachodzą cego słońca. świat ską pany był w bledziutkim 
żółtawym świetle. Ogród nie spał jeszcze, pogwizdywały w nim gile, 
jaskółki latały tuż nad ziemią . Pole Wzgórza wyglą dało jak 
złocisto-pszeniczne morze, z tyłu aksamitne ciemne świerki zdawały 
się pieścić niebo. Wszystko było takie piękne! I Srebrny Gaj był 
taką  przyjazną  farmą . Cudownie było mieć przed sobą  spokojny 
wieczór i perspektywę "małego co nieco" i opowieści Judysi. Pat 
tak bardzo się cieszyła, że w Jaskółczym Gnieździe nie nastą pi 
żadna zmiana. Hilary też się ucieszy. 
"Ach, jakbym chciała wsuną ć mu do listu ten zachód słońca - 

background image

pomyślała. - Pamiętam, że jak miałam sześć lat, powiedziałam 
kiedyś do Judysi: Judysiu, to by było straszne żyć w świecie, w 
którym nie byłoby zachodów słońca. I dalej tak uważam". 
 
Iii 
 
Przez całą  jesień i zimę, kiedy już z horyzontu znikną ł cień nowej 
pani na Jaskółczym Gnieździe, życie w Srebrnym Gaju było wręcz 
błogie. Zima była mroźna, na szybach pojawiły się srebrne kwiaty, 
wszędzie leżał głęboki śnieg, a wicher świszczał wśród brzóz i 
świerków. I ani na chwilę nie pojawiła się odwilż, nawet w 
styczniu, wbrew oczekiwaniom Tillytucka. 
- Nigdy jeszcze nie widziałem stycznia bez odwilży, a przecież 
przeżyłem już sto styczni - oświadczył i bardzo się zdziwił, kiedy 
wszyscy zaczęli się śmiać. 
No i tym razem zobaczył. Mróz ani na chwilę nie zelżał. Kamienie 
wzdłuż rabatek Judysi włożyły wysokie białe czapy i wyglą dały jak 
garbate krasnoludki. Pat cieszyła się, że śnieg grubą  warstwą  
okrył ogród. W zimie ogród bez śniegu wyglą dał bardzo żałośnie, z 
zamarzniętej ziemi sterczały nagie łodygi i trudno było sobie 
wyobrazić, że ogołocone krzaki okryją  się wiosną  bujnym kwieciem. 
W burzliwe wieczory przytulny Srebrny Gaj rozświetlonymi oknami 
śmiał się z szarej nocy zieją cej śniegiem. Wszyscy gromadzili się 
w Judysinej kuchni, zajadali jabłka i cukierki, koty z 
zadowoleniem mruczały, a sapią cy psiak, który niestety postarzał 
się i ogłuchł, pochrapywał leżą c u stóp Pat. Opowieści Judysi i 
Tillytucka bywały to niesamowite, to zabawne, rywalizacja między 
tą  parą  nieraz rozśmieszała mieszkańców Srebrnego Gaju. Judysia za 
scenerię swoich historyjek obierała już teraz zawsze Irlandię, bo 
wówczas Tillytuck nie mógł wstać i oświadczyć, że brał w tym 
zdarzeniu udział. Opowiedziała ostatnio ponurą  powiastkę o 
człowieku, który najpierw zawarł pakt ze Złym, a potem go zerwał. 
- Jaki pakt, Judysiu? 
- Chodziło o życie jego żony. Miała żyć dopóty, dopóki on się nie 
pomodli. A gdyby się pomodlił, to ona by umarła, on zaś znalazł 
się we władzy szatana. No i żyła sobie długie lata. Ale kiedyś ten 
facet się zapomniał i kiedy świnia złamała nogę, zawołał żałośnie: 
- Dobry Boże! - No i żona umarła tej samej nocy. 
- Ale przecież to nie była modlitwa, Judysiu. 
- Owszem, była. Kiedy w nieszczęściu wzywasz Pana Boga, to jest 
modlitwa. Zły o tym dobrze wie. 
- A co się stało z mężem? 
- Hm, został porwany - Judysia powiedziała to takim tonem, że 
wszystkich przeszły ciarki. Zadowolona z efektu, oświadczyła: - 
Ale ja tu gadu-gadu, a kto za mnie wymiesi chleb? 
Judysia zabrała się do pracy, a Tillytuck rozpoczą ł opowieść o 
tym, jak to pewnej księżycowej nocy ślizgał się na łyżwach i 
zaczęły go gonić wilki. Bardzo to obrazowo przedstawił i wszyscy 
zebrani poczuli rozkoszny dreszcz. 
Ale Judysia oświadczyła chłodnym tonem: 
- Znam tę historyjkę. Czytałam ją  w starym podręczniku Długiego 
Alka. 
- A owszem, ja też czytałem - zgodził się wcale nie zawstydzony 
Tillytuck. - Wcale nie twierdzę, że jestem jedynym człowiekiem, 
którego ścigały wilki. 
Potem wszyscy zjedli "małe co nieco" i poszli spać. 
Opatulili się ciepło kocami, mało ich obchodził hulają cy na dworze 
wicher. 

background image

Tej zimy Srebrny Gaj często zaczą ł odwiedzać Dwight Madison i 
stało się jasne, że - jak to określił Sid - "ma poważne zamiary". 
Pat próbowała dać mu do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany. 
Ale do Dwighta nic nie docierało. Nie mieściło mu się w głowie, że 
dziewczyna może sobie nie życzyć jego zalotów. 
Ciotka Azalka była jego gorą cą  popleczniczką , ale, o dziwo, 
Judysia nie. Jak dla niej był nieco zbyt poważny i uroczysty. 
To ma być konkurent? - spytała po pierwszej wizycie Dwighta takim 
tonem, jakby chodziło o szczura przytaszczonego przez koty. Pat 
oświadczyła, że wyglą da on na kogoś, kto chrapie, a Przylepka, że 
patrzą c na niego, myśli o szpinaku. Trudno było coś do tego dodać. 
Za to Długi Alek, ponieważ dość przychylnym okiem patrzył na 
Dwighta, który miał odziedziczyć sporą  fortunę po nieżonatym wuju, 
oznajmił, że współczesne dziewczęta same już nie wiedzą , czego 
chcą . Ciotka Azalka przez dłuższy czas chłodno odnosiła się do 
Pat. 
W marcu Pyszałek dostał zapalenia płuc, ale dzięki troskliwej 
opiece Tillytucka przyszedł jakoś do siebie. Tillytuck 
przesiedział przy nim dwie noce w swojej izdebce. Włożył go do 
pudła, okrył szczelnie kocem i trzymał tuż przy otwartym oknie. 
Każdej nocy parokrotnie zaglą dała tam Judysia, przynoszą c 
Tillytuckowi filiżankę gorą cej herbaty i "małe co nieco ". 
Dżentelmen Tom nie dostał zapalenia płuc, ale też cudem uszedł z 
życiem. Tę historię chętnie opowiadała Judysia. 
- Wiecie, dziewczynki, nigdy o czymś takim nie słyszałam. 
Pamiętacie, że kiedy w niedzielę podawałam rostbef, zdjęłam z 
niego sznurek i wrzuciłam do skrzyni z drewnem? Tak, tak. No i po 
południu wchodzę do kuchni i co widzę? Dżentelmen Tom siedzi pod 
piecem i coś zwisa mu z pyszczka; wyglą dało to jak szczurzy ogon. 
Przyglą dam się z bliska, widzę, że to sznurek, chwyciłam za 
koniuszek i zaczęłam cią gną ć. Wycią gnęłam dobry jard. Ten zwierz 
połykał ten sznurek i połykał, ale widać nie udało mu się połkną ć 
ostatnich dwóch cali i to go ocaliło, bo nigdy by tego sznura nie 
strawił. Ale szkoda, że nie widziałyście wyrazu jego mordki, kiedy 
wycią gałam sznur. Od tego czasu, ile razy zrobię rostbef, zaraz 
palę sznurek, nie chcę patrzyć, jak kot popełnia samobójstwo! 
- Znów masz o czym napisać Hilaremu - złośliwie zauważyła 
Przylepka. 
Wreszcie można było otworzyć okna i wpuścić do środka wiosnę. Pat 
po raz nie wiadomo który uświadomiła sobie, jak cudowna jest biała 
mgiełka na zieleni młodych wiśni, jak pachnie w księżycowej 
poświacie kwiat jabłoni i rosną ce tuż pod oknami jadalni kępy 
hiacyntów. Niemniej na horyzoncie widniało parę chmurek, nie 
większych niż dłoń mężczyzny, ale wyglą dają cych groźnie. Pat nie 
mogła pogrą żyć się w spokojnym szczęściu, nawet gdy odbyły się - 
odbyły, ale nie skończyły, jak to określił Tillytuck - coroczne 
wiosenne porzą dki. Tu i tam należało jeszcze coś pomalować; trzeba 
było pocerować zasłony, przerwać marchewkę. Tysią ce miłych 
drobiazgów dopraszało się o dotknięcie ręki. Ale wcią ż, mówią c 
słowami Hawthorne'a, "ponure przeczucie zagrażają cych zmian" 
zakłócało pełne szczęście, tak jak przedsmak wrześniowego chłodu 
zakłóca ciepłe sierpniowe popołudnie. 
Po pierwsze drzewa. Wiele drzew nie wytrzymało ostrej zimy. Mały 
koślawy świerczek przy bramie, który stał się dużym koślawym 
świerkiem, usechł. Pat nie kochała go aż tak bardzo, jak inne 
drzewa, niemniej opłakiwała jego śmierć. Kiedy szła lasem, krajało 
się jej serce na widok starego przyjaciela, który w tym roku nie 
wypuści liści. W Sielance usechł ogromny świerk i jedna z 

background image

ulubionych jodeł Hilarego. 
Po drugie, Judysia była już zupełnie zdecydowana wybrać się 
jesienią  do Irlandii. Pat cierpła na samą  myśl o tym, wiedziała 
jednak, że nie powinna zachowywać się samolubnie. Judysia przez 
wiele lat wiernie służyła Srebrnemu Gajowi i należały jej się 
wakacje. Pat przemogła się w końcu i zaczęła ją  nawet zachęcać do 
tej wyprawy. To jasne, że Judysia musi pojechać. Nie ma żadnych 
przeszkód. Przylepka miała w lipcu zdawać egzaminy wstępne na 
Akademię i, jeśli zda, spędzi pewnie następny rok poza domem, ale 
nie będzie kłopotu ze znalezieniem kogoś, kto dopomoże Pat w 
gospodarstwie podczas nieobecności Judysi. Bo Judysi nie będzie 
całą  zimę. Nie warto jechać na krótko, a zresztą  zimą  nie należy 
przepływać przez Atlantyk. Atlantyk! Kiedy Pat uprzytomniła sobie, 
że rozdzieli ją  z Judysią  groźny ocean, poczuła, jak ściska się jej 
serce. Ale Przylepka była przyjemnie podniecona. 
- Przeszedł cię dreszcz, co? - mruknęła dość kwaśno Judysia. - 
Poczekaj, aż na moje miejsce przyjdzie tu Robertowa Robinson. 
Nikogo innego nie uda się wam dostać. Ach, moja biedna kuchnia! 
- Ale pomyśl, jak ci będzie przyjemnie doprowadzać ją  do porzą dku. 
- Tak, filozofka z ciebie - przytaknęła Judysia, rozpogadzają c 
się. - Czy powiedziałam wam, że dostałam dziś list od kuzynki? 
Wszyscy byli bardzo ciekawi, co to za list przyszedł do Judysi - 
Judysia prawie nigdy nie otrzymywała listów. I była nim dziwnie 
poruszona. Gdyby jej ogorzała twarz mogła zbledną ć, na pewno tak 
by się stało. Judysia cały dzień niemal się nie odzywała. 
- Napisałam do niej. Od dwudziestu lat nie miałam od niej słowa i 
pomyślałam sobie: "A może już nie żyje, lepiej się dowiedzieć". I 
dziś przyszła odpowiedź. ¯yje; dobrze się jej wiedzie i ucieszy 
się, jak przyjadę. A mój stary stryj Michał Plum dożył 
dziewięćdziesięciu pięciu lat, i kiedy jego siedemdziesięcioletni 
syn w czymś mu się sprzeciwi, to nazywa go bezczelnym smarkaczem! 
Dziwnie się poczułam, Pat. Teraz wiem, jak to będzie, kiedy w 
dzień Są du Ostatecznego wszyscy wstaną  z grobu! 
- Hilary już w tym miesią cu popłynie do Europy - oświadczyła Pat. 
- Dostał stypendium Bannistera i spędzi lato we Francji, szkicują c 
francuskie pałacyki. 
Pat nie powiedziała im wszystkiego. Hilary znów zadał to swoje 
pytanie. Gdyby mu odpowiedziała tak, jak tego pragną ł, nie 
pojechałby do Francji i spędził lato na Wyspie. Ale Pat była 
pewna, że nie może spełnić jego oczekiwań. Był jej najdroższym 
przyjacielem, ale nic poza tym. 
Wkładam do tego listu - pisała - czą steczkę sadu, jodłę, która 
wypuściła świeżutkie zielone kitki, oświetlony księżycem zakręt 
Jordanu, kwiat dzikiej śliwy, wiatr przynoszą cy woń paproci, 
mruczenie najnowszego kocią tka i poszczekiwanie pewnego psiaka, 
który chciałby, żebyś o nim pamiętał. Kocham cię z całej duszy, 
ale jak przyjaciela. 
Czy to nie wystarczy, Hilary? Przyjedź do domu, wszystko tu na 
ciebie czeka i spędzimy cudowne lato, jeszcze jedno takie lato, 
jakie pamiętasz. 
Na myśl o tym, że mógłby przyjechać, rozpływało jej się serce. Na 
całym świecie nie istniał nikt, z kim mogłaby się tak świetnie 
bawić, z kim by się tak świetnie rozumiała. 
Ale Hilary pragną ł czegoś innego, zatem zdecydował się pojechać do 
Francji. Zwłaszcza, że czasem pisywała do niego Przylepka i Pat 
ani się nie śniło, co ona wypisuje o jej poczynaniach. Hilary 
wiedział o wszystkich "konkurentach", którzy pojawiali się w 
Srebrnym Gaju, a Przylepka wszystko to ubarwiała. Więc Hilary 

background image

odniósł pewnie wrażenie, że Pat stała się straszną  kokietką  i 
otacza ją  grono zdesperowanych wielbicieli. Na przykład piszą c o 
Dwighcie Madisonie Przylepka nie wspomniała o jego wyłupiastych 
oczach i o tym, że jest komiwojażerem. Za to rozwodziła się nad 
tym, że jest prezesem Kółka Biblijnego i że tata bardzo go ceni, 
gdyż jest poważnym młodzieńcem z perspektywami na fortunę. Może 
gdyby nie ten list Przylepki - która szczerze uważała, że oddaje 
Pat przysługę wzbudzają c w Hilarym zazdrość - Hilary jednak 
zdecydowałby się na przyjazd. Może nie zniechęciłaby go odmowa Pat 
- ostatecznie był już do tego przyzwyczajony. 
Wkrótce potem rozeszła się pogłoska o zaręczynach Sida z Dorotą  
Milton. Ilekroć Pat o tym słyszała, czuła, jak ogarnia ją  
zazdrość. Na próżno usiłowała się pocieszyć, że i tak Sid 
nieprędko będzie mógł się ożenić; najpierw trzeba przecież spłacić 
farmę Adamsa i postawić tam dom. Bo stary rozebrano i z drewna 
zbudowano stajnię. To także ją  martwiło. Ostatecznie był to kiedyś 
dom Hilarego, to tam oczekiwał na jej świetlny sygnał. 
Jeśli chodzi o samą  Dorotkę Milton, niewą tpliwie była miłą  
dziewczyną  i na pewno odpowiednią  partią  dla Sida, jeśli kiedyś 
będzie musiał się ożenić. Pat powtarzała to sobie setki razy, ale 
wcią ż trudno jej się było z tym pogodzić. Bolało ją  także, iż Sid 
nic jej o tym nie wspomniał. A przecież rozmawiali o wszystkim. 
Radził się jej we wszystkich innych sprawach. 
Sid coraz bardziej przejmował prowadzenie farmy, Długi Alek 
poświęcił się hodowli bydła. Co niedziela Sid i Pat obchodzili 
wieczorem całą  posiadłość, oceniali, jak zapowiadają  się zbiory, w 
jakim stanie są  płoty, snuli plany na przyszłość. Ambicją  Sida 
było to, żeby Srebrny Gaj stał się najlepiej prowadzoną  farmą  w 
Północnym Glen, a Pat całym sercem popierała go w jego zamiarach. 
Gdybyż tak mogło być zawsze! Któregoś wieczoru Pat, czytają c 
biblię, natrafiła na werset: Nie łą czcie się z onymi, którzy 
zmiany szukają  i podkreśliła go trzy razy. Salomon trafił w samo 
sedno! 
Przylepka - a raczej Elka, bo tak obecnie należało do niej mówić 
- stanowiła następny problem. W dzień swoich urodzin oświadczyła 
zebranej rodzinie, że nie życzy sobie, by ją  nadal nazywano 
Przylepką . Wszyscy poza domem mówią  do niej Elka i tylko na to 
imię będzie reagować. Wytrwała przy tym. 
Z począ tku wszyscy mieli z tym trudności. Przykro było rezygnować 
z pieszczotliwego przezwiska, z którym łą czyło się tyle miłych 
wspomnień - o rozkosznym maleńkim kłębuszku, potem dzielnej 
uczennicy, wreszcie wyrośniętym podlotku - same ręce i nogi. Ale 
Przylepka, teraz już niemal pannica, uparła się i wkrótce, 
szybciej niż przypuszczali, nauczyli się mówić do niej Elka, 
wszyscy z wyją tkiem Judysi. Judysi udawało się w najlepszym razie 
wykrztusić: "Przy... Elko" i brzmiało to tak śmiesznie, że Judysia 
uzyskała dyspensę. 
Już od jakiegoś czasu mieszkańcy Srebrnego Gaju podejrzewali, że 
Przylepka stanie się rodzinną  pięknością . Teraz byli tego pewni. 
Marcin Madison, który miał trzy brzydkie córki, powiadał 
wzgardliwie, że cała uroda Elki to dwa dołeczki i uśmiech. Ale nie 
była to prawda. Tillytuck uważał, że żadna z dziewczyn w 
Południowym Glen "nie sięga jej do pięt, ona ma fason". A w 
dodatku była bardzo zdolna i twierdziła, że zostanie lekarką . 
Głównie po to, żeby przerazić Judysię, bo w gruncie rzeczy nie 
miała ochoty na "karierę". I była na tyle mą dra, że ukrywała swoją  
inteligencję zwłaszcza wobec chłopców, którzy zaczęli się tłumnie 
pojawiać w Srebrnym Gaju. Byli to chłopcy z innego pokolenia, 

background image

którzy Pat traktowali już jako osobę starszą . Elka cieszyła się 
ogromnym powodzeniem, miała zachęcają co tajemniczą  minę i długo 
ćwiczyła przed lustrem takiż uśmiech, toteż każdy kto go zobaczył, 
szalał, by dowiedzieć się, co ona właściwie myśli. ¯aden z tych 
chłopców nie interesował Elki, żaden nie przypominał filmowych 
gwiazdorów, których fotosy zawiesiła sobie nad łóżkiem. Ale 
zwierzyła się Pat, że przyda jej się "praktyka". 
Elka była pełna życia. Chodziła tanecznym krokiem, ruszała się z 
wdziękiem. Wcią ż szukała "rozkosznych dreszczyków" i znajdowała 
je. Pat spoglą dają c na nieskazitelny owal jej niewinnej buzi, 
wzdychała i zastanawiała się, jak naznaczy ją  życie. Dużo bardziej 
troszczyła się o przyszłość Elki niż o własną  - i otaczała siostrę 
matczyną  opieką , którą  ta uważała za co najmniej przesadną . To 
wręcz nieznośne, żeby kiedy człowiek czuje się zwiewną  romantyczną  
istotą , kazano mu nakładać kalosze! I żeby nazywano ją  snobką  
tylko dlatego, że uskarżała się na Tillytucka, który wygadywał w 
kuchni niestworzone rzeczy, wówczas gdy ona podejmowała w saloniku 
chłopca z Charlottetown z jego siostrą . 
- Nie jestem snobką , Pat. Sama dobrze wiesz, co potrafi powiedzieć 
Tillytuck. Oczywiście, to bardzo zabawne i my się z tego 
zaśmiewamy, ale ktoś obcy nie potrafi tego zrozumieć. A drzwi od 
saloniku nie domykają  się. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Jurka 
Arnolda, kiedy wczoraj wieczorem usłyszał sprzeczkę Tillytucka z 
Judysią . 
Elka co drugi wyraz wymawiała tak, jakby był napisany kursywą  i 
szybko zabrakło jej tchu, zatem Pat udało się złośliwie wtrą cić: 
- Ojciec Jurka Arnolda był dwadzieścia lat temu zwykłym handlarzem 
starzyzną . 
- O, przez kogo przemawia teraz snobizm? - odcięła się Elka. - 
Jurek będzie zamożnym człowiekiem. Nie patrz tak na mnie, Pat. 
Wcale nie zamierzam wychodzić za Jurka, on nie jest w moim guście 
- (czy to możliwe, żeby to przemawiała Przylepka, która jeszcze 
przedwczoraj była tylko rodzinnym beniaminkiem?) - ale na pewno 
wyjdę kiedyś za bogatego człowieka. Przyznaję, że przykładam wagę 
do rzeczy tego świata. Lubię pienią dze. A jak sama wiesz, Pat, 
stale nam ich w Srebrnym Gaju brakuje. 
- Pomyśl raczej o tym wszystkim, co mamy - odpowiedziała łagodnie 
Pat. Nie należało brać serio tego, co wygadywała niemą dra mała 
Elka. - Brak nam pieniędzy, ale nie brak niczego, co ma naprawdę 
znaczenie. No i mamy przed sobą  dzień jutrzejszy. 
- Bardzo to ładnie brzmi, ale co właściwie masz na myśli? - 
spytała Elka, która tej wiosny pozowała na osobę twardą  jak 
kamień. - Nie, moja Pat, do życia należy podchodzić praktycznie. 
Wszystko to przemyślałam i doszłam do wniosku, że muszę mieć 
bogatego męża - wówczas nie będę odmawiać sobie żadnych 
przyjemności. 
- Masz już kogoś na myśli? - ironicznie spytała Pat. 
śmiech pojawił się w błękitnych, czarnorzęsych oczach Elki. 
- Nie, kochanie. Mam jeszcze dużo czasu. Choć Trysia Binnie wyszła 
już za mą ż, a skończyła dopiero siedemnaście lat. Pomyśl, jest 
zaledwie o dwa lata starsza ode mnie. Można było pękną ć ze 
śmiechu, widzą c wyraz jej twarzy w czasie ceremonii ślubnej. Jurek 
Arnold powiedział, że miała minę kota, któremu udało się schwytać 
swoją  pierwszą  mysz. 
- Cóż, ja przez dobry kwadrans musiałam się wpatrywać w sterczą ce 
łopatki Mai Binnie - poskarżyła się Pat, która była tak wściekła, 
że Binnie'owie ośmielili się zaprosić Gardinerów na ślub, iż Elka 
musiała przez cały wieczór namawiać ją , by raczyła pojawić się w 

background image

kościele. 
- Te kościste dziewczyny nie powinny nosić wyciętych z tyłu 
sukienek - odpowiedziała Elka, z zadowoleniem oglą dają c się przez 
ramię. - Trysię niewiele obchodzi Nels Royce, ale kiedy w zeszłym 
roku oblała wstępny egzamin, uznała, że powinna wyjść za mą ż. 
Człowiekowi chciało się śmiać, kiedy pani Binnie utrzymywała, że 
nawet gdyby Trysia zdała egzamin, nie posłaliby jej do Akademii. 
"Do czego by to było podobne, żeby Trysia miała uczyć w szkole. 
Moja córka nie będzie niewolnicą ". 
Pat wybuchnęła śmiechem. Elka świetnie naśladowała ton głosu i 
mimikę pani Binnie. 
- Maja na pewno jest wściekła, że Trysia wyszła za mą ż wcześniej 
od niej - cią gnęła Elka. - Chyba już straciła nadzieję na Sida, 
skoro zaręczył się z Dorotą  Milton. 
- Myślisz, że się naprawdę zaręczył? 
- Chyba tak. Wczoraj podczas próby chóru widziałam, że Dorotka ma 
na palcu pierścionek. Zastanawiam się, kiedy mają  zamiar się 
pobrać. 
Pat drgnęła. Poczuła się nagle jak bezbronne kocię w obcym 
świecie. Złociste niebo nagle zbladło. Zatrzepotała ogromna biała 
ćma. Sczerniał świerkowy zagajnik. Nad Wzgórzem Mgieł wschodził 
księżyc. W dali migotało srebrzyste morze. Nie, świat dalej był 
piękny, ale czaiło się w nim niebezpieczeństwo. Groziły zmiany. 
Elka nagle dorosła, a Sid miał przestać być ich Sidem. 
Zerwała się. Ostatecznie na świecie królował piękny czerwiec, a 
Srebrny Gaj wcią ż jeszcze był tym samym Srebrnym Gajem. 
- W taką  księżycową  noc nie należy marnować czasu, idą c wcześnie 
spać. I choć według ciebie jesteśmy ubodzy, to należy do nas ta 
czerwcowa noc. Chodź, weźmiemy auto i pojedziemy do Winnie. 
Właśnie tej wiosny Pat nauczyła się prowadzić samochód. Judysia 
zamartwiała się. Opowiedziała ponurą  historię o dziewczynie, która 
zasiadła za kierownicą  auta ojca, pomyliła hamulec ze sprzęgłem i 
wjechała w stóg siana. Pat opanowała sztukę jazdy bez takich 
katastrof, choć Tillytuck twierdził, że wyszedł cało z życiem 
tylko dlatego, że udało mu się przeskoczyć przez psią  budę, a 
Judysia wcią ż jeszcze dostawała gęsiej skórki, patrzą c, jak Pat 
wyprowadza z garażu auto. 
- Oj, zmieniły się czasy - zwierzyła się Dżentelmenowi Tomowi. - 
Pat i Przylepka zamiast iść jak Pan Bóg przykazał do łóżka, 
wsiadają  do tego automobilu. Ach, ty moje kochane kocisko, czyżbym 
ja się już tak postarzała, że nie mogę do tego przywykną ć? 
Dżentelmen Tom z trudem podniósł łapę, żeby się poskrobać za 
uchem. Może i on poczuł się stary? 
 
Iv 
 
To u Winnie usłyszały o Długim Domu. Ktoś go wynają ł na lato, 
tylko dom, nie farmę, którą  dalej będzie prowadził Jan Hammond. Bo 
to Jan Hammond kupił tę posiadłość od młodej pary mieszkają cej po 
Wilcoxach. 
Pat przyjęła tę wiadomość z niechęcią . Niemal od śmierci Bietki 
Długi Dom świecił pustką . Młoda para spędziła tam zaledwie parę 
miesięcy. Jan Hammond mieszkał gdzie indziej. Pat była z tego 
rada. W ten sposób łatwiej było wyobrażać sobie Bietkę w Długim 
Domu. Kiedyś w dzieciństwie Pat martwiła się, że dom ten czuje się 
opuszczony i samotny, chciała, by ożył. Ale teraz wyglą dało to 
inaczej. Przyjemniej było myśleć, że wcią ż zamieszkują  go radości 
dawno minionych lat. Czuła się tak, jakby do niej należał. 

background image

Następnego ranka okazało się, że Judysia ma lepsze wiadomości. 
Nowo przybyli to brat z siostrą . Nazywają  się Kirkowie. On jest 
wdowcem i do niedawna pracował jako redaktor gazety w Halifaxie. I 
oni wcale nie wynajęli domu, tylko go kupili. 
- Razem z ogrodem i świerkowym zagajnikiem - oznajmiła Judysia. - 
Jan Hammond zachował farmę. Wpadł tu wczoraj wieczorem, kiedy was 
już nie było, i strasznie się użalał, ile to go nie kosztowała ta 
operacja żony. "Hm, hm - powiedziałam - a to ci głupia historia, 
pogrzeb wypadłby taniej". Patsy, czy słyszałaś, że Lester Conway 
się ożenił? 
- Ktoś przysłał mi gazetę z zakreśloną  wzmianką  o ślubie - 
zaśmiała się Pat. - Jestem pewna, że to Maja Binnie. ¯e też komuś 
strzeliło do głowy, że mnie to może obejść! 
Wydawało jej się, że już całe wieki upłynęły od czasu, kiedy tak 
szaleńczo zakochała się w Lesterze Conway'u. Dlaczego teraz nigdy 
się jej nie zdarza w kimś zakochać? Nie pragnęła tego bynajmniej, 
ale trochę ją  to dziwiło. Czyżby już była za stara? Nonsens. 
Wiedziała, że w rodzinie zaczęło się już mówić, że ona sama nie 
wie, czego chce. To nie było prawdą , wiedziała, tylko że nie 
znajdowała tego w mężczyznach, którzy o nią  zabiegali. 
Budzili w niej ducha przekory. Choć jako koledzy czy znajomi 
wydawali się bardzo mili, nie mogła ich znieść, gdy zaczynali 
okazywać żywsze uczucia. Srebrny Gaj wcią ż nie znajdował w jej 
sercu godnego siebie rywala. 
Wieczorem przystanęła w ogrodzie i spojrzała w kierunku Długiego 
Domu - zachód słońca zabarwił go na różowo. Od chwili pogrzebu 
Bietki Pat nigdy nie odwiedzała tamtego miejsca. Teraz poczuła 
dziwną  chęć, by tam zajrzeć i ożywić dawne wspomnienia, nim 
pojawią  się obcy ludzie. 
Pat wróciła do domu, by narzucić na brą zową  sukienkę kolorowy 
szal. Uważała tę sukienkę za najbardziej twarzową . Ludzie rzadko 
zastanawiali się, czy Pat Gardiner jest ładna, czy nie - biła od 
niej taka witalność i radość życia, że uroda wydawała się czymś 
drugorzędnym. Ale przecież jej ciemnobrą zowe włosy były faliste i 
błyszczą ce, w złocistobrunatnych oczach migotało światło, urzekał 
uśmiech. Tego dnia, zarumieniona z podniecenia, wyglą dała 
wyją tkowo korzystnie. Czuła się tak, jakby miała odwiedzić własną  
przeszłość. 
Judysia siedziała w kuchni opowiadają c coś dzieciom ciotki 
Azalki, które przyjechały z dłuższą  wizytą . Pat dosłyszała parę 
zdań: 
- Tak, tak, dzieci, jego uszy słyszały każdy podmuch wiatru na 
wzgórzach, słyszały, o czym gadają  z sobą  trawki. 
Kochana stara Judysia! Nikt nie potrafi opowiadać tak jak ona. 
"Pamiętam, jak Józek, Winnie, Sid i ja siadywaliśmy w księżycowe 
wieczory na schodkach i słuchaliśmy jej czarodziejskich baśni - 
pomyślała Pat. - Wierzyło się każdemu jej słowu, wiedziało się, że 
to, co opowiada, zdarzyło się, musiało się zdarzyć. Na tym właśnie 
polega różnica między jej opowieściami, a historyjkami Tillytucka. 
To naprawdę okropne, że Judysia wyjedzie na całą  zimę". 
Pat poszła w stronę Długiego Domu skrótem za Jaskółczym Gniazdem, 
przeszła przez strumień, zaczęła się wdrapywać na wzgórze. Nie 
szła tą  zaczarowaną  ścieżką  całe wieki, ale nic się tutaj nie 
zmieniło. Pola i wzgórze nadal wyglą dały tak, jakby się bardzo 
kochały. Wielka srebrna brzoza wcią ż pilnowała kłody łą czą cej dwa 
brzegi strumyka. Pod stopami pachniały rozgniecione liście mokrej 
mięty, w szczelinach kamiennej starej tamy kwitło zielsko; to obok 
tej tamy zbierały ongiś z Bietką  leśne poziomki. A na wzgórzu 

background image

wcią ż trzymała straż Czuwają ca Sosna i zdawała się kiwać na nią  
porozumiewawczo. 
Stara furtka mocno już zbutwiała, za nią  zaczynała się ścieżka 
przez świerkowy zagajnik, gdzie jak szara zakonnica przyklękła 
cisza. Pat czuła się tak, jakby za chwilę miała wyjść na jej 
spotkanie Bietka. 
Z zagajnika weszła do ogrodu, na którego środku stał dom. Pat 
zatrzymała się i rozejrzała. Stary ogród zdawał się do niej 
przemawiać - ten stary ogród, który tak kochała Bietka. Miało się 
wrażenie, że wróciła tu do pielęgnowanych przez siebie kwiatów. To 
ona sadziła tu lilie, ona oplotła altankę dzikim winem, ona 
zasadziła przy ganku krzak róży. Teraz jednak wszędzie panoszyły 
się chwasty, a w środku stał smutny opuszczony dom. Pat poczuła 
się znowu rozdzierają co samotna. 
- Nienawidzę tych ludzi, którzy mają  tu zamieszkać - oświadczyła 
domowi. - Pewnie wszystko tu zmienią . A mnie pęknie serce. Bo ty 
przestaniesz być sobą . 
Przeszła przez ogród omszałą  ścieżką . Nie podcinane róże czepiały 
się jej sukienki, jakby pragnęły ją  zatrzymać. Minęła trawnik i 
sad, i nagle stanęła jak wryta. 
Półkole młodych świerków, a pośrodku ognisko jak rozkwitła róża 
nocy. Na trawie przed ogniskiem siedziało dwoje ludzi - dwoje 
ludzi i kot, i pies. Wspaniały białozłocisty pies, który wyglą dał 
tak, jakby się znał na żartach, siedział obok mężczyzny, a czarny 
kot, tak wielki, że już prawie przestał być kotem, tulił się do 
nóg dziewczyny. Miał zielonkawe księżycowe oczy i białe łapy 
skrzyżowane pod białą  piersią . 
Pat, jakże niemą drze, oburzyła się - przecież to Bietka zasadziła 
to półkole drzew! - i mruknęła: 
- Przepraszam za wtargnięcie. 
Ona, Pat, stała się tu nagle intruzem. To było nie do zniesienia. 
Ale nim zdą żyła odwrócić się i odejść, dziewczyna zerwała się z 
miejsca, podbiegła do niej i chwyciła za ramię. 
- Niech pani nie odchodzi - poprosiła. - Bardzo proszę! Musimy się 
poznać. Pani jest na pewno jedną  z Gardinerówien ze Srebrnego 
Gaju. Tyle o was słyszałam. 
- Jestem Pat Gardiner - oświadczyła krótko Pat. Wiedziała, że 
zachowuje się niemą drze, ale w tej chwili nie potrafiła inaczej. 
Wcią ż czuła niechęć do tej dziewczyny, ale jednocześnie 
uświadomiła sobie, że jest w niej coś niezwykle interesują cego. 
Była trochę wyższa od Pat, miała na sobie pumpy i koszulę koloru 
khaki. Zielonkawe skośne oczy ocienione gęstymi jasnymi rzęsami 
pasowałyby do blond włosów. Tymczasem włosy były kruczoczarne, 
upięte w koronę. Miała mleczną  cerę poznaczoną  ślicznymi piegami i 
wyglą dało to tak, jakby ktoś oprószył jej twarz pieprzem. W 
ką cikach ust czaiła się odwaga. Nie, Pat nie uznała ją  za ładną , 
ale wbrew swojej woli poczuła do niej sympatię. 
- Nazywam się Zuzanna Kirk. I mówi się do mnie Zuzanna, żadnych 
Zuź. Więc nareszcie poznałyśmy się, choć naprawdę znamy się od stu 
lat. Zrozumiałam to od pierwszego wejrzenia. Proszę, niech pani z 
nami usią dzie. 
Pat dała się zaprowadzić do ogniska. Wcią ż zachowywała się 
sztywno, ale powoli zaczęła ulegać urokowi Zuzanny. 
- To mój brat Dawid, panno Gardiner. Dawid Kirk wstał i wycią gną ł 
długą  szczupłą , opaloną  dłoń. Nie był już młody - Pat pomyślała 
bezlitośnie, że ma co najmniej czterdziestkę - a jego ciemne włosy 
przyprószyła na skroniach siwizna. Nie był przystojny, ale Judysia 
uznałaby na pewno, że "ma dystynkcję". Z jego twarzy także bił 

background image

urok, choć oczy miał szaroniebieskie, nie zielonkawe jak Zuzanny, 
a usta wykrzywiał wyraz goryczy. 
Powiedział tylko: 
- Miło mi panią  poznać - niemniej ton jego głosu sprawiał, że 
wszystko, co mówił, nabierało znaczenia. 
- Oto Iczabod - powiedziała Zuzanna wskazują c na psa, który 
przymilnie pomerdał ogonem. - Wiemy, że to śmieszne imię dla tak 
królewskiej istoty, ale Dawid chciał, żeby jego pies nazywał się 
oryginalnie. Czy Iczabod brzmi wystarczają co oryginalnie? 
- Ja przynajmniej nigdy tego imienia nie słyszałam - Pat poczuła, 
że mięknie. I ona miała uczucie, że zna ich od bardzo dawna. 
- Nasz kot nazywa się Arkadiusz-o-szmaragdowych-ślepiach. 
Arkadiuszu, przywitaj się z panną  Gardiner. 
Arkadiusz nawet nie drgną ł. Mrugną ł tylko pogardliwie i dalej był 
Arkadiuszem-o-szmaragdowych-ślepiach. 
Zuzanna szepnęła do ucha Pat: 
- Jest arystokratycznym kotem z rodowodem, ale tak samo lubi, żeby 
go drapać za uchem, jak byle buras, który nie wie, kim był jego 
dziadek. Rozumie każde słowo, ale nigdy nie plotkuje. Niech pani 
sobie znajdzie jakieś wygodne miejsce. Będziemy mogli sobie razem 
poleniuchować. 
Pat przez chwilę się wahała. Potem przycupnęła koło Arkadiusza. 
- Wtargnęłam na państwa teren, ale nie wiedziałam, że już tu 
państwo zamieszkali - zaczęła się tłumaczyć. - Chciałam się pożegnać 
z Długim Domem: Dawniej... dawniej często tu bywałam. Mam wiele 
pięknych wspomnień zwią zanych z tym miejscem. 
- Ale się pani z nimi nie pożegna i mam nadzieję, że często będzie 
tu pani zaglą dać. Wiem, że się zaprzyjaźnimy - odparła Zuzanna. 
Dawidowi i mnie bardzo potrzebni są  są siedzi. I wcaleśmy tu 
jeszcze nie zamieszkali. Tyle że wrzuciliśmy do domu nasze rzeczy, 
ale tej nocy prześpimy się w stogu siana. Tylko latarnia znalazła 
się już na swoim miejscu, zawiesiłam ją  na frontowych drzwiach. To 
musiałam zrobić. I wstawiłam do środka świeczkę. Będzie naszą  
latarnią  morską ; co wieczór zamierzam ją  zapalać. Tę żelazną  
latarnię znaleźliśmy we Francji, w starym zamczysku, które jeden z 
królów zbudował dla swojej ukochanej. Tylko raz byliśmy we 
Francji, Dawida wysłała tam jego gazeta, a ja zapożyczyłam się, 
żeby skorzystać z okazji. Nigdy tego nie żałowałam. To zabawne, 
żałuję tylko paru rozsą dnych uczynków, to znaczy takich, które w 
swoim czasie wydawały się rozsą dne. Dzisiejszy wieczór 
postanowiliśmy z Dawidem spędzić na nieróbstwie. Przyjechaliśmy 
dwie godziny temu okropnym starym gruchotem, który kupiliśmy 
okazyjnie w zeszłym tygodniu. Całe nasze zasoby materialne 
wydaliśmy na kupno tego domu, ale wcale tego nie żałuję. Ledwie go 
zobaczyliśmy, wiedziałam, że musi zostać naszym domem. On ma 
własną  osobowość, prawda? 
- Zawsze go kochałam - powiedziała cicho Pat. 
- Och, od razu poczułam, że ten dom był kochany. Takie rzeczy 
można zauważyć. Ale od dawna jest uśpiony. I bardzo samotny. 
Przykro mi, kiedy widzę osamotniony dom. Mam ochotę się z nim 
zaprzyjaźnić. I wiem, że ten dom cieszy się, że się nim teraz 
zajmiemy. 
Pat poczuła przyjemne ciepło wokół serca. Dla tej dziewczyny, tak 
samo jak dla niej, dom był żywą  istotą . 
- Znaleźliśmy tu stos gałęzi jabłoni i nie mogliśmy się oprzeć 
pokusie rozpalenia ogniska. Gałęzie jabłoni palą  się najpiękniej. 
I jesteśmy tego wieczoru strasznie szczęśliwi. Tak bardzo byliśmy 
spragnieni domu. Domu otoczonego drzewami i kwiatami, w którym 

background image

zamieszka z nami parę kotów, by za nas mruczeć z zadowolenia. Od 
dzieciństwa nie mieliśmy domu, nie miał go nawet Dawid, gdy się 
ożenił. Zamieszkał z żoną  w niewielkim mieszkanku, zresztą  trwało 
to bardzo niedługo, bo biedaczka wkrótce zmarła. Nie mamy wielu 
krewnych, dlatego bardzo ważni są  dla nas są siedzi. Jesteśmy łatwi 
we współżyciu, chętnie się śmiejemy i chociaż jesteśmy bardzo 
inteligentni, to nie aż tak, żeby się nas należało bać. Nie możemy 
prowadzić burzliwego życia - Dawid został we Francji ogłuszony 
granatem, przeżył szok i potrzebuje spokoju - ale chcemy radować się 
każdą  chwilą . 
- Kiedy przyszłam tutaj, byłam dość nieprzyjaźnie nastawiona do 
życia - wyznała szczerze Pat. - Widzi pani, czułam do państwa 
urazę za to, że macie tu zamieszkać, czułabym urazę do każdego, 
kto zają łby ten dom. Dla mnie należy on wcią ż do mojej 
przyjaciółki, która zmarła przed sześciu laty. 
- Ale już przestała pani mieć nam to za złe? Teraz wie pani 
przecież, że my też go kochamy. I będziemy stać czujnie na straży 
pani wspomnień, panno Gardiner. 
- Proszę do mnie mówić po prostu Pat - całkowicie skapitulowała 
panna Gardiner. 
- A do mnie po prostu Zuzanno. 
Zapanowała serdeczna atmosfera. Iczabod wycią gną ł się, Arkadiusz 
zasną ł. Ogień przyjaźnie trzaskał. Wśród gałęzi świerczków 
plotkowały wiatry, a w oddali strumyk lśnił jak błękitna wstą żka 
opasują ca wzgórze. 
- Tak się cieszę, że widok pasuje do domu - oznajmiła Zuzanna. - 
Ilekroć wyjrzę przez okno, czuję się bogatsza. I zawsze marzyłam o 
takim starym ogrodzie. ¯eby w nim rosły glicynie japońskie, 
nasturcje, prawoślazy, naparstnice i dzwonki. I rosną . To 
niesamowite. Chcemy przed tym półksiężycem drzew zbudować kamienne 
palenisko. One się tego wręcz dopraszają . 
- To Bietka - moja przyjaciółka - zasadziła te świerki. Należą  do 
niej, ale na pewno chętnie je wam pożyczy. 
Zuzanna, ponad łebkiem Arkadiusza, uścisnęła dłoń Pat. 
- Jak miło, że o tym pomyślałaś. Tak, na pewno nie weźmie nam tego 
za złe, wie, iż pokochaliśmy jej drzewa. Chętnie zgadzamy się, by 
ktoś otrzymał to, co kocha. I na pewno nie będzie miała nic 
przeciwko temu, żebyśmy na polance w zagajniku zasadzili irysy. 
Zawsze marzyłam o tysią cu irysów ukrytych wśród świerków, tak że 
zdoła dojrzeć je tylko ten, kto będzie ich szukał. I będzie to 
cudowne miejsce, by schronić się, gdy człowiek zapragnie chwili 
samotności. Każdemu czasem potrzeba samotności. 
Siedzieli tak i rozmawiali... Może trwało to godzinę, może sto 
lat. Pat od razu zauważyła, że każde słowo jest kolorowe. O 
czymkolwiek zaczynali mówić, temat stawał się pasjonują cy. Czasem 
w śmiechu Dawida Kirka pojawiał się cień kpiny, czasem jego 
dowcipy były nieco zgryźliwe. Pat uznała, że jest człowiekiem 
zgorzkniałym, ale było w tym coś niezwykle stymulują cego. I 
podobała jej się jego śniada szczupła twarz i nieoczekiwany 
uśmiech. I Zuzanna, i Dawid zręcznie odbijali piłeczkę konwersacji 
- nigdy nie spadła na ziemię. 
- Księżyc chowa się za obłok - srebrzysty obłok - pokazała 
Zuzanna. - Kocham obłoki. 
- Ileż to takich rzeczy cieszy nasze oko - zgodziła się rozmarzona 
Pat. - Czasem byle drobiazg dostarcza nam mnóstwo przyjemności. 
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Na przykład pą k róży - szepnęła 
Zuzanna. 
- Albo zapach jedliny - dorzucił Dawid. 

background image

- Niech każde z nas zastanowi się, co uważa za najpiękniejsze - 
zaproponowała Zuzanna. - Wymieniajmy kolejno to, co nam przyjdzie 
do głowy, nie przejmują c się hierarchią . Ja kocham głębokie 
cienie, które pojawiają  się tuż przed zachodem słońca, czerwcowe 
chrabą szcze, które tłuką  o szyby okien, pieczony w domu chleb, 
butelkę z gorą cą  wodą  w łóżku, kiedy przyjdzie zimowa noc, omszałe 
kamienie nad strumykiem, pieśń wiatru w gałęziach sosny. Teraz ty, 
Pat. 
- Lubię patrzeć, jak kot chowa pod siebie przednie łapki, patrzeć 
na błękitny dym, który w mroźny ranek wzbija się z komina; 
zachwycam się, kiedy moja siostrzenica Marysieńka śmieje się 
mrużą c oczka, lubię, jak w listopadzie szeleszczą  pod stopami 
zeschłe liście brzóz, uwielbiam paluszki niemowlą t i zapach 
czystych prześcieradeł, kiedy zdejmuje się je ze sznura. 
- Dawid? 
- Dotyk lodu - zaczą ł z wolna wyliczać Dawid. - Oczy Arkadiusza, 
zapach deszczu po długotrwałej suszy, taflę wody w nocy, płomienie 
ognia, dziwaczną  ciemną  biel zimowej nocy. I przejrzyste jak 
strumień oczy dziewczyny. 
Pat nawet nie przyszło na myśl, że Dawid Kirk próbuje powiedzieć 
jej komplement. Uważała, że ma żółte oczy, Maja Binnie nazywała je 
oczami kota. Pomyślała, że widać zmarła żona Dawida musiała mieć 
takie właśnie przejrzyste oczy. 
Kirkowie zeszli z nią  ze wzgórza i Pat zabrała ich do kuchni by 
poczęstować pomarańczowymi ciasteczkami Judysi i szklanką  mleka. 
Mogła ich zaprosić tylko do kuchni, bo w salonie Elka podejmowała 
swoich gości, w małym saloniku matka siedziała z przyjaciółką , a w 
jadalni Długi Alek rozprawiał o czymś z pastorem. Ale czuło się, 
że z Kirkami człowiek nie musi się krępować. Judysia, mimo pumpów 
i koszuli Zuzanny, była uprzejma - może nawet za bardzo. Nie 
wiedziała, co myśleć o tej nagłej zażyłości. 
- Mam nadzieję, że będziemy się często widywać - powiedziała, gdy 
wychodzili Pat. 
Sid miną ł się z nimi w drzwiach i wymienili parę słów. 
- Znasz ich? - spytała zdumiona Pat. 
- Spotkałem ich dziś po południu w sklepie w Srebrnych Mostach. Ta 
dziewczyna spytała mnie, kto mieszka w tym dziwacznym staromodnym 
domu u stóp wzgórza. 
Wniebowzięta przed chwilą  Pat poczuła się oszukana. Wyszła do 
ogrodu i spojrzała na Srebrny Gaj - życzliwy Srebrny Gaj, którego 
światła przyjaźnie witały świat. Znalazła się w otoczeniu kwiatów 
- nie widziała ich. Wymoczek wyłonił się spośród ostróżek i otarł o 
jej nogi, a Pat go nie zauważyła. Wszystko zbladło. 
- Ona ośmieliła się z ciebie wyśmiewać, ośmieliła się nazwać cię 
staromodnym! - zawołała do domu. I pogroziła ciemnościom pięścią . 
Nie wolno było ubliżać Srebrnemu Gajowi. Tydzień temu Pat obraziła 
się na wuja Briana, gdy oświadczył, że Srebrny Gaj zapada się w 
ziemię i podłogi zaczynają  się wykrzywiać. A teraz znienawidziła 
Zuzannę Kirk. Koniec z Zuzanną ! Pomyśleć, że chciała się z nią  
zaprzyjaźnić, że Zuzanna o mało co nie zajęła miejsca Bietki! 
Siedziała z Zuzanną  przy ognisku i zwierzała się z najbardziej 
intymnych doznań. Nigdy więcej. 
- Czuję się jak gą siennica, na którą  ktoś nadepną ł - szepnęła 
zdławionym głosem. 
Tymczasem w kuchni Tillytuck postanowił zabawić się w proroka. 
- Judysiu Plum, niech Judysia spamięta moje słowa - kroi się nam 
ślub. 
- Niech lepiej Tillytuck wyjdzie i spojrzy na księżyc - poradziła 

background image

Judysia. - Nie cierpimy na brak konkurentów i Pat nawet nie 
spojrzy na tego, jak on się tam nazywa. Mógłby być jej ojcem! Ale 
będziemy dla niego grzeczni, bo ponoć pisze ksią żkę i jeśli go 
obrazimy, gotów nam się dobrać do skóry. 
A w Długim Domu Dawid Kirk zwierzył się Zuzannie: 
- Ona przypomina mi leśny strumyk. 
 

 
Kiedy Zuzanna zadzwoniła do Pat, żeby zaprosić ją  i Sida na 
oblewanie nowego domu, Pat potraktowała ją  z góry. Niestety, nie 
może przyjść, jest już na ten wieczór umówiona. Było to zresztą  
prawdą , bo usłyszawszy, że w Długim Domu szykuje się przyjęcie, 
obiecała pojechać na zabawę w Południowym Glen. W parę dni później 
Zuzanna i Dawid zeszli ze wzgórza, wybierali się na koncert przy 
księżycu, który na plaży w Północnym Glen urzą dzał hotel z 
Wybrzeża Zatoki i bardzo chcieli zabrać z sobą  Pat. Pat była 
bardzo uprzejma, ale zachowywała się z dystansem. Nie, niestety 
nie może, bardzo jej przykro - i tym razem nie podała żadnego 
powodu. Było jej zresztą  naprawdę przykro, miała na ten koncert 
wielką  ochotę. Ale była zbyt głęboko dotknięta. Nigdy nie 
potrafiła wybaczyć kpin ze Srebrnego Gaju, o czym przekonał się 
niegdyś nieszczęsny Lester Conway. 
- Tak, tak, była lodowato uprzejma - opowiadała Tillytuckowi 
Judysia. Judysia bardzo była rada, że wbrew zapowiedziom nie 
doszło do przyjaźni z mieszkańcami Długiego Domu. 
"Wdowcy są  strasznie podstępni" - powtarzała sobie w myśli. 
Zuzanna nie należała do osób, którym trzeba coś dwa razy 
powtarzać, i nie narzucała się więcej z zaprosinami. 
Wieczorem w Długim Domu świeciły okna, a Pat odwracała z 
determinacją  wzrok. Ze wzgórza płynęła muzyka - Zuzanna grywała w 
ogrodzie na skrzypcach - Pat zaś starała się tego nie słyszeć. 
Niemniej czasem czuła się dziwnie melancholijnie: Po raz pierwszy 
życie wydało jej się monotonne, zupełnie jakby zostało zrobione z 
szarej flaneli. Wstydziła się tego uczucia. ¯ycie w Srebrnym Gaju! 
Przecież zależało jej tylko na Srebrnym Gaju i rodzinie - na 
niczym więcej. 
Tego lata pewnym urozmaiceniem stała się cielęca miłość Elki do 
wędrownego kaznodziei, który w stodole pana Jonasza Monkmana 
organizował nabożeństwa odrodzenia religijnego. Kaznodzieja 
walczył ze "skostnieniem kościelnym" i te nabożeństwa były bardzo 
ożywione. Przycią gały tłumy. Wiele osób przychodziło, żeby kpić, i 
zostawało, by się modlić. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że młody 
kaznodzieja umiał wstrzą sną ć uczuciami zebranych. Był niezwykle 
przystojny: marmurowo biała twarz, trochę za duże i zbyt aksamitne 
oczy, długie włosy koloru mahoniu odgarnięte w tył z czoła, które 
Elka nazywała "czołem szlachetnym". Głos miał pieszczotliwy i 
wyrazisty. 
Podlotki padały jak muchy. Utworzono chór. Wstą pili do niego ci 
wszyscy z obu Glen, których dało się namówić. Elka miała śliczny 
sopran i prowadziła chór, wznoszą c oczy ku niebu czyli ku 
pajęczynom zwisają cym z belek stropu. Chodziła tam co wieczór, 
przestała się wykłócać, by pozwolono jej nosić w domu spodnie, i 
przestała wkładać kolczyki, bowiem kaznodzieja nazywał wszelką  
biżuterię "marnymi błyskotkami". 
Bardzo się dręczyła tą  swoją  namiętnością , ale zachowywała twarz i 
nikt prócz Pat nie podejrzewał, że jest to coś więcej niż 
przejściowe zadurzenie. Zresztą  wszystkie dziewczęta podkochiwały 

background image

się w kaznodziei i trudno było powiedzieć, gdzie kończyło się 
zakochanie, a zaczynała religia, jak to zauważył ironicznie 
członek rady kościelnej, pan Robinson. Ale pan Robinson nie 
pochwalał nabożeństw odrodzenia religijnego odprawianych przez 
wędrownych kaznodziejów; przezywał ich "łazikami", a Elka i jej 
koleżanki uważały go za przedpotopowe wykopalisko. Ponoć 
powiedział: 
- Zobaczymy, jak to długo potrwa - i dorzucił, że niedawno słyszał 
o złotoustym kaznodziei, który okazał się bandytą . Pat nie 
obawiała się, że pan Wheeler okaże się rzezimieszkiem, jednakże 
nie cierpiała go. Była i zdumiona, i zaalarmowana miłością  Elki. 
Tillytuck zapatrywał się na to wszystko równie surowo, co pan 
Robinson, i uważał te nabożeństwa za "religijną  rozpustę". Judysia 
wybrała się raz z ciekawości, ale więcej nie dała się namówić. 
Tamtego wieczoru pan Wheeler zagrał na skrzypcach, i to ją  wielce 
zgorszyło. To prawda, że nabożeństwo odbywało się w stodole, nie w 
kościele, ale jeśli miało to być nabożeństwo, gra na skrzypcach 
była świętokradztwem. A poza tym nie spodobało jej się kazanie. 
- Hm, hm, co to za kaznodzieja? Zrozumiałam każde słowo! 
Zatem regularnie uczęszczały do stodoły tylko Pat i Elka - Pat 
dlatego, że Elce tak strasznie na tym zależało - i wkrótce 
rozeszła się w Glen pogłoska, że Gardinerówny zamierzają  wystą pić 
z prezbiteriańskiego kościoła. Pat poczuła się urażona w swojej 
dumie. Zrobiła się niemal niegrzeczna dla pana Wheelera, który po 
nabożeństwie odprowadzał je do domu. Wynajmował pokój w 
są siedztwie. Szedł zawsze koło Pat, nie koło Elki, ale czujność 
starszej siostry nie miała granic. Oczywiście, że można było śmiać 
się z cielęcej miłości, nie należało jednak spuszczać Elki z oczu. 
Toteż Pat odczuła wielką  ulgę, kiedy po sześciu gorą czkowych 
tygodniach pan Wheeler wyruszył na poszukiwanie nowych "pól 
uprawnych", a w stodole pana Monkmana znów zamieszkały szczury i 
cisza. Jeszcze przez kilka tygodni Elka rumieniła się, kiedy Sid 
podkpiwał sobie z jej kawalera. Pan Wheeler wyraził kiedyś swój 
podziw, iż istnieją  jeszcze na świecie dziewczyny, które potrafią  
się rumienić. 
Wyglą dało na to, że wszystko się skończyło, i Pat odetchnęła z 
ulgą . Elkę zaproszono do chóru w Południowym Glen; zaczęła 
trzepotać rzęsami, ilekroć spoglą dała na tenora, i znów nosiła 
"błyskotki". 
 
Vi 
 
Kiedy któregoś wieczoru Pat była w mieście, podeszła do niej w 
sklepie Zuzanna Kirk i choć Pat bardzo chłodno skinęła jej głową , 
poprosiła z uśmiechem: 
- Czy nie podwiozłaby mnie pani do domu, panno Gardiner? Miał po 
mnie przyjechać Dawid, ale obawiam się, że nasza Lizzie musiała 
nawalić. 
- Z przyjemnością  - odparła Pat. 
- Nie będę pani przeszkadzać? 
- Ależ nie - odpowiedziała jeszcze uprzejmiej Pat. W głębi serca 
była wściekła, obiecywała sobie rozkoszną  przejażdżkę w złocisty 
sierpniowy wieczór. Miała zamiar jechać boczną  drogą , której 
niemal nikt nie używał, za to co chwila trafiało się na śliczny 
widok. Wszystko na nic. Cóż, pojedzie najkrótszą  drogą  i możliwie 
najszybciej dojedzie do Glen. 
Kiedy ostro wzięła pierwszy zakręt, coś zazgrzytało w aucie. Auto 
wyraźnie podzielało jej uczucia. 

background image

- Ach, nie jedźmy tą  drogą  - poprosiła miękko Zuzanna. - Jest taka 
prosta i panuje na niej straszny ruch. Czy nie uważa pani, że 
proste drogi są  wstrętne? Lubię, kiedy droga prowadzi wśród 
paproci i świerków, a za każdym zakrętem czai się jakaś 
niespodzianka. 
- Nadcią ga burza - oświadczyła Pat. Mówiła coraz uprzejmiejszym 
tonem. 
- Prześcigniemy ją . Skręćmy tutaj. W zeszłym tygodniu jechaliśny 
tędy z Dawidem, ta droga jest wręcz urzekają ca. 
Jakby ona o tym nie wiedziała! Pat skręciła tak nagle, że o mało 
nie zderzyła się z wyjeżdżają cym autem. Jak ta Zuzanna Kirk, która 
uważa Srebrny Gaj za dziwaczny i staromodny, ośmiela się zachwycać 
ulubioną  drogą  Pat? To zniewaga! Nie życzy sobie, by Zuzannie 
podobało się to samo, co jej. Droga była wyboista, a burza 
stanowiła świetną  wymówkę, by jechać możliwie najszybciej. Zuzanna 
Kirk nieźle się wytrzęsie, to wyleczy ją  z upodobania do bocznych 
dróg. 
Pat nie odzywała się. Po paru nieudanych próbach zamilkła także 
Zuzanna. Były już w pół drogi do domu, kiedy Zuzanna wykrzyknęła z 
lekkim przerażeniem: 
- Burza jest tuż, tuż! 
Pat wiedziała o tym już od paru dobrych chwil. Zrobiło się bardzo 
ciemno. Z północnego zachodu nadcią gały groźne czarne chmury, 
gnane wiatrem. Podczas deszczu nie było na tej drodze przyjemnie; 
co chwilę zakręcała, była wą ska, z obu stron rowy. Nagle dopadła 
je czerń, otoczył ocean deszczu, zawyła nawałnica, niebo przeszyły 
błękitne błyskawice, wreszcie rozległ się huk piorunu i nastą piła 
katastrofa. Auto wpadło w poślizg i wylą dowało w rowie. 
Cóż, mogło się to gorzej skończyć. Rów nie był głęboki, ale auto 
ugrzęzło w błocie i Pat wiedziała, że nie uda się go ruszyć. 
- Musimy tu poczekać, aż burza się skończy i ktoś pojawi się na 
drodze - powiedziała. - Strasznie panią  przepraszam, panno Kirk. 
- Nie ma za co. Lubię przygody. Co za burza! Zanosiło się na nią  
od rana, ale nie przypuszczałam, że nadcią gnie tak szybko. Która 
godzina? 
- Pół do dziewią tej. Cały kłopot w tym, że to jest naprawdę boczna 
droga. Rzadko ktoś tędy jeździ. I niewiele jest tu domów. Ale 
wydaje mi się, że podczas ostatniej błyskawicy dostrzegłam z 
prawej strony jakiś budynek. Gdy tylko przestanie padać, pójdę i 
zobaczę, czy ktoś nie zechciałby nas stą d wycią gną ć, a w 
najgorszym razie zadzwonię po pomoc. 
Burza uspokoiła się dopiero po godzinie. Było ciemno choć oko 
wykol, a rów zamienił się w rwą cą  rzekę. 
- Spróbuję dotrzeć do tego domu - oświadczyła stanowczo Pat. 
- Pójdę z panią  - poprosiła Zuzanna. - Za nic nie zostanę tu sama. 
I mam latarkę. 
Udało im się wydostać z auta i udało wydostać z rowu. 
Trudno byłoby odnaleźć bramę, jeśli takowa w ogóle istniała, ale w 
świetle latarki Zuzanny zobaczyły miejsce, gdzie można było 
przeleźć przez płot. Znalazły się w dżungli porzeczek. Za nimi 
stała stodoła i musiały ją  obejść, brną c w błocie. 
Wreszcie zobaczyły dom. 
- Ciemno w oknach - zauważyła Pat wchodzą c po wyboistych schodkach 
na spróchniałą  werandę. - Obawiam się, że nikt tu nie mieszka. 
Wiem, że przy tej drodze jest parę opuszczonych domów, i widać 
miałyśmy pecha natrafić na jeden z nich. 
- Co za dziwaczna staromodna rudera! - zawołała Zuzanna 
skierowawszy na dom światło latarki. Było to najbardziej 

background image

niefortunne zdanie, jakie mogła wypowiedzieć. Znów zmroziło Pat. 
Pat zastukała do drzwi, zastukała po raz drugi, wzięła leżą cą  
opodal deskę i zaczęła w nie walić, a potem głośno wołać. ¯adnej 
odpowiedzi. 
- Zobaczymy, czy naprawdę są  zamknięte - zaproponowała Zuzanna i 
spróbowała otworzyć drzwi. Nie były zamknięte. Dziewczęta weszły 
do środka. W świetle latarki zobaczyły zapuszczoną  kuchnię. Stał 
tam stary zardzewiały piec, składany stół, parę rozlatują cych się 
krzeseł i jeszcze bardziej zniszczona kozetka. 
- Bą dź co bą dź jest to jakieś schronienie - oświadczyła beztrosko 
Zuzanna. - Proponuję, panno Gardiner, żebyśmy tu rozłożyły 
obozowisko. Znów zaczyna padać - słyszy pani? A może się okazać, 
że najbliższy zamieszkany dom jest o całe mile stą d. Możemy 
przynieść koce. Pani położy się na kanapce, a ja znajdę sobie 
jakiś miękki skrawek podłogi. Przynajmniej nie zmokniemy, a rano 
łatwiej nam będzie znaleźć pomoc. 
Pat uznała, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. W Srebrnym Gaju 
nie będą  się niepokoić, bo wcale nie było pewne, czy nie zostanie 
w mieście na całą  noc, zapraszała ją  do siebie dawna koleżanka z 
Akademii. Pobiegły do auta, wyjęły koce i zamknęły drzwiczki na 
klucz. Pat nalegała, żeby to Zuzanna spała na kozetce, Zuzanna zaś 
nie chciała o tym słyszeć. Rozstrzygnęły, rzucają c monetę. 
Pat owinęła się kocem i położyła na kozetce; Zuzanna na podłodze, 
wsuną wszy pod głowę poduszkę. Nie są dziły że uda im się zasną ć. 
Chlupał deszcz, nad głową  harcowały szczury. 
- śpi pani, panno Gardiner? 
- Nie... wydaje mi się, że już nigdy nie zasnę. 
Zuzanna usiadła. 
- To może byśmy porozmawiały? Czuję się upiornie. Przeraźliwie 
boję się szczurów. A tu buszują  całe stada. Pogadajmy. Przecież 
może pani rozmawiać z kimś, kogo pani nie lubi. A mówią c jak 
kobieta z kobietą , to właściwie dlaczego pani mnie tak nie lubi? I 
nie chce pani lubić. Tamtego wieczoru przy ognisku są dziłam, że 
się zaprzyjaźnimy. I tak bardzo polubiliśmy panią  - uznaliśmy, że 
jest pani strasznie miła. A kiedy zaszliśmy do pani w drodze na 
koncert, odgrodziła się pani od nas szklaną  ścianą . Dawid zasmucił 
się, a ja wpadłam we wściekłość. Gotowała się we mnie krew. 
Słyszałam, jak kipi w żyłach. ¯yczyłam pani męża, który by panią  
tłukł! Mimo to, co wieczór patrzyłam na światło w oknie waszej 
kuchni, zastanawiałam się, co robicie, i marzyłam, żeby do pani 
wpaść. Przecież zostałyśmy stworzone po to, żeby się zaprzyjaźnić. 
To chyba Kipling powiedział: Przyjaźń jest największym darem losu. 
- Tak... W Puku z Pukowej Górki - potwierdziła Pat. 
- Więc pani zna Puka! No to dlaczego nie możemy się obdarować 
przyjaźnią ? 
- Czy pani sobie wyobraża - spytała zdławionym głosem Pat - że ja 
mogłabym się zaprzyjaźnić z kimś, kto wyśmiewa się ze Srebrnego 
Gaju? 
- Wyśmiewa ze Srebrnego Gaju? Ależ, Pat Gardiner, nigdy się nie 
wyśmiewałam. Jakżebym mogła? Spodobał mi się od pierwszego 
wejrzenia. 
Pat usiadła na trzeszczą cej kozetce. 
- W sklepie w Srebrnych Mostach spytała pani Sida, kto mieszka w 
tym dziwacznym staromodnym domu. 
- Pat! Zaraz, zaraz... niech się zastanowię. Tak, pamiętam, ale 
nie użyłam słowa "dziwaczny". Spytałam, kto mieszka w tym dziwnym 
malowniczym staroświeckim domu u stóp wzgórza. Sid zapomniał o 
jednym przymiotniku, a dwa pozostałe przekręcił. Pat, nigdy by mi 

background image

nie przyszło do głowy nazwać Srebrny Gaj dziwacznym. Nie masz 
pojęcia, jak się nim zachwycam. Zresztą  także i dlatego, że jest 
staroświecki. Z tego samego powodu od razu pokochałam Długi Dom. 
Pat poczuła, jak topnieje okowa lodowa wokół jej serca. Nic nie 
przeszkadzało jej słowo dziwny, a staroświeckość była raczej 
komplementem. Miała zresztą  ochotę zaprzyjaźnić się z Zuzanną . 
Bietka ucieleśniała w sobie poezję życia, a Zuzanna prozę. Ale ta 
proza żyła! 
- Strasznie mi przykro, że byłam taka nieprzyjemna. Wiem, że 
jestem głupio drażliwa z powodu wszystkiego, co dotyczy Srebrnego 
Gaju. Nie mogę znieść, gdy ktoś uważa go za dziwolą ga. 
- Zupełnie to rozumiem. Ale teraz już wszystko w porzą dku, prawda? 
Czy nie czuje pani, że mamy z sobą  mnóstwo wspólnego? Wszyscy 
państwo są  tacy mili. I uwielbiam Judysię, ten jej dowcip i dar 
słowa. I jej wspaniałą  mą drą  twarz. Nadaje się do muzeum, nie ma 
już na świecie takich osób. Pani nas także polubi. Ja naprawdę mam 
sporo zalet, Dawid zaś jest miłym człowiekiem, a potrafi być nawet 
bardzo miły. Jednego dnia zachowuje się jak filozof, a następnego 
jak małe dziecko. 
- Chyba wszyscy mężczyźni tak się zachowują  - popisała się swym 
doświadczeniem Pat. 
- Ale Dawid bardziej. Miał ciężkie życie. Całe lata trwało, nim 
doszedł do siebie po tym wojennym szoku. Był bardzo ambitny, a 
stan zdrowia uniemożliwiał mu karierę. Kiedy poczuł się lepiej, 
było już za późno. Przez parę lat pracował w Halifaxie jako 
zastępca redaktora gazety - i szczerze tego nie cierpiał. W 
dodatku parę miesięcy po ślubie umarła mu żona. Tymczasem ja byłam 
nauczycielką  - i też tego nie cierpiałam: Ale niedawno umarł na 
zachodzie wuj Murray i zostawił nam trochę pieniędzy. To nie żadna 
fortuna, ale wystarczy, żeby żyć. Więc poczuliśmy się wolni. 
Wolni! Pat, ty nie wiesz, co to znaczy być niewolnikiem, wobec 
tego nie wiesz także, co dla człowieka oznacza wolność. Lubię 
prowadzić dom - jakie to ładne zdanie, prawda? A Dawid ma 
nareszcie czas, żeby napisać ksią żkę o wojnie, zawsze o tym 
marzył. Jesteśmy tacy szczęśliwi, a będziemy jeszcze szczęśliwsi, 
kiedy staniesz się naszą  przyjaciółką . Pat, ty sama nie wiesz, 
jaka jesteś miła. Co, przegadamy tę noc? 
Przegadały dużą  jej część. Wreszcie Zuzanna umilkła. Pat 
zazdrościła jej podłogi. Przynajmniej nie wyłaziły z niej 
sprężyny. Czy kiedyś przestanie padać? Brzęczały szyby w oknach... 
Wielki Boże, co to? Ach, to tylko odpadła z komina cegła i stacza 
się po dachu. I te szczury. Gdyby mógł tu być Dżentelmen Tom! Jak 
to miło... przyjaźnić się... z Zuzanną ... pewnie... I nagle Pat 
zapadła w głęboki sen. 
Kiedy obudziła się, przestało już padać, za oknami majaczyło 
niewyraźnie światło poranka. Pat oparła się na łokciu i wyjrzała. 
Na starej jabłoni kłóciły się wiewiórki. Przed progiem siedział 
ogromny czarny pies. Judysia opowiadała kiedyś o domostwie w 
Irlandii, w którym grasował duch czarnego psa i kiedy ktoś miał 
umrzeć, wył na schodach domu. Co prawda ten pies nie wyglą dał na 
ducha. 
Zuzanna jeszcze spała. Pat rozejrzała się wokoło i zobaczyła coś, 
co podsunęło jej świetny pomysł. Ostrożnie wstała. 
 
Vii 
 
Kiedy w pół godziny później obudziła się Zuzanna, nie chciała 
wierzyć własnym oczom. Z patelni wydobywał się smakowity zapach 

background image

smażonego boczku. Obok stał talerz ze złocistymi trójką cikami 
tostów, a Pat wsypywała herbatę do obtłuczonego czajniczka. 
Stół był nakryty; wśród talerzy królował słoik po dżemie, a w nim 
bukiet chabrów i paproci. 
- Pat, to jakaś czarna magia! Jesteś czarownicą ? 
- Bynajmniej. Kiedy obudziłam się, zobaczyłam w skrzyni szczapy, a 
na gwoździu wisiała patelnia. W spiżarni znalazłam filiżanki, 
talerze, noże i widelce. Widocznie ktoś tu czasem zaglą da. Pewnie 
właściciel mieszka na innej farmie, a tu zatrzymuje się tylko 
podczas sianokosów i żniw. Rozpaliłam ogień i pobiegłam do auta. 
Trochę bałam się psa - jest tu pies - ale nie zwrócił na mnie 
uwagi. W aucie miałam boczek i parę bochenków chleba. Mama lubi 
tosty ze specjalnego chleba od piekarza. W spiżarni znalazłam też 
herbatę - a więc... Podano już do stołu, madame. 
- Pat, jesteś urodzoną  panią  domu. Ta ohydna kuchnia stała się 
całkiem przytulna. Nigdy nie przypuszczałam, że bukiet w słoiku 
może wyglą dać tak czarują co. Jestem głodna... umieram z głodu. 
Siadajmy do stołu. Nasz pierwszy wspólny posiłek, pierwszy raz 
przełamiemy się chlebem. Jakie to śliczne zdanie - przełamać się 
chlebem, prawda? Kto to pisał o "chlebie przyjaźni"? 
- Carman - odpowiedziała Pat nakładają c na talerze boczek. 
- Jaki śliczny, czysty poranek! - oświadczyła Zuzanna, wstają c. - 
Spójrz, Pat, na tę ogromną  sosnę nad sadzawką . Strasznie lubię 
sosny. I uwielbiam chrupki boczek i chrupkie tosty. Chwała Bogu, 
jest tego dużo. Nigdy jeszcze nie byłam taka głodna. 
Wcinały w najlepsze, kiedy przestraszył je jakiś dziwny odgłos. 
Odwróciły się i zesztywniały z przerażenia. W drzwiach sieni stał 
mężczyzna - wysoki, wychudzony, nie ogolony, w pstrym ubraniu, z 
długimi siwymi wą sami, które zdawały się nie należeć do jego 
twarzy, a za to sięgały do podbródka. Stał i patrzył na nie, co 
najmniej tak samo zdziwiony. 
- Myślałem, że mi przejdzie, jak się prześpię - szepną ł, kiwają c 
ze strapieniem głową . 
Pat wstała i zaczęła się tłumaczyć. Machną ł ręką . 
- Dobrze, dobrze. Przykro mi, że spałyście na podłodze. Gdybym był 
przytomny, odstą piłbym wam łóżko. 
- Długo stukałyśmy i wołałyśmy... 
- Jasne. Wczoraj wieczorem nie obudziłaby mnie nawet trą ba starego 
Gabriela. Mówią c prawdę, zalałem się. Bardzoście dobrze zrobiły, 
wchodzą c do środka. Dziw tylko, że pies nie rozerwał was na 
strzępy. To dzika bestia. 
- Wczoraj go tu nie było... A dziś rano zachowywał się bardzo 
spokojnie. 
- Coś takiego! No to mnie oszukano. Kupiłem go, bo miał to być zły 
pies. Chciałem, żeby przeganiał włóczęgów. Nazywam się Nataniel 
Butterbloom i koczuję tu tylko w czasie żniw. Mieszkam w Trzech 
Ką tach. 
- Może zje pan z nami śniadanie? - zaproponowała Pat. 
- Nie powiem: nie - oświadczył pan Butterbloom i usiadł bez 
dalszych ceregieli. - Przepraszam, że nie mam obrusa. Zeżarły go 
szczury. 
Pat, wymieniwszy z Zuzanną  uśmiech, nalała mu filiżankę herbaty i 
nałożyła solidną  porcję boczku i tostów. 
- Miła niespodzianka, nie powiem... Sam sobie tutaj coś pichcę. 
Jak mi się skończą  zapasy, piekę kociaka - oświadczył żałobnym 
tonem. - W stodole roi się od kotów. Dwa lata temu miałem trzy 
koty, a teraz jest co najmniej sto. 
- Dziwne zatem, że nie zajęły się szczurami - zauważyła złośliwie 

background image

Zuzanna. - I nie wiem, czy pan wie, panie Butterbloom, że pana 
dach strasznie przecieka. 
- Cóż - odpowiedział spokojnie pan Butterbloom. - Przecież kiedy 
pada, nie mogę go naprawić. A kiedy nie pada, to nie przecieka. 
- Przykro mi, że nie mogę podać panu do herbaty mleka - 
przeprosiła Pat. 
- W spiżarni stało mleko, chyba że powpadały do niego pają ki. 
- Powpadały - odparła lakonicznie Pat. 
Pan Butterbloom w milczeniu wypił herbatę i zjadł boczek. Zuzanna 
szepnęła do Pat: - Oto milczą cy silny mężczyzna. - A on w tym 
samym momencie otarł wą sy wierzchem dłoni i odezwał się. 
- Można wiedzieć, z kim mam przyjemność? 
- Oto panna Kirk, a ja jestem jedną  z Gardinerówien z Północnego 
Glen. 
- Miło zapoznać. Więc nie są  panie mężatkami? 
- Nie, nie - Zuzanna smutno pokręciła głową . 
- Ja też nie jestem żonaty. W Trzech Ką tach prowadzi mi 
gospodarstwo jedna wdowa. Kucharka z niej marna, ale przynajmniej 
rozciera mi grzbiet. ¯ebym mógł usną ć, ktoś musi nacierać mi przez 
pół godziny krzyż. Tak, tak, słyszałem o Gardinerach. Bardzo 
szlachetna rodzina. Nigdy nie byłem w Północnym Glen, ale przez 
jakiś czas starałem się o jedną  starą  pannę w Południowym. Byłem 
wtedy młodszy. Przez rok zwodziła mnie, a potem wyszła za wdowca. 
Odtą d straciłem serce do małżeństwa. 
Znów zamilkł i spałaszował następną  porcję. Kiedy talerz opróżnił 
się, pan Butterbloom głęboko westchną ł. 
- Tak, panny, to było śniadanie. Może jednak popełniłem błą d nie 
biorą c żony. - Wpatrzył się z namysłem w Zuzannę. - Uczony to nie 
jestem, ale mam dwie farmy, które prawie już spłaciłem. 
Zuzanna nie zareagowała, ale przed wyjściem zmyły wraz z Pat 
naczynia. 
- Nie zawracajcie sobie tym głowy - ponuro sprzeciwił się pan 
Butterbloom. - Nigdy nie zmywam talerzy. Pies wylizuje je do 
czysta. Jeśli już chcecie jechać, to wyprowadzę konie i wycią gnę 
was z tego rowu. 
Kiedy odjechały kawałek drogi i pan Butterbloom nie mógł już ich 
zobaczyć, Pat zatrzymała auto. Musiały się wyśmiać. Kiedy dwie 
osoby śmieją  się razem z całego serca, są  już przyjaciółmi na 
resztę życia. 
- Dwie młode panny spędzają  noc pod jednym dachem z pijanym 
mężczyzną  - jęknęła Zuzanna. - Miejmy nadzieję, że nie dowie się o 
tym kronikarz z gazety. 
Tylko Judysia dowiedziała się całej prawdy o tej nocy. 
Judysia, oczywiście, znała każdy szczegół życia pana Nataniela 
Butterblooma. 
- W swoim czasie był z niego rozrabiaka - opowiadała. - Ale teraz 
jest już na to za stary. Dziękujcie Najwyższemu, że nie 
musiałyście nacierać mu grzbietu. 
 
Viii 
 
Pat wybrała się na Ukryte Pólko, szukają c pokrzepienia serca. Tam 
znajdowała się z dala od świata, było pięknie, w powietrzu unosiło 
się coś mistycznego. Drzewa powitały ją  radośnie. Rzuciła się na 
trawę i wsłuchiwała w ciszę, aż dręczą ce ją  ostatnio problemy 
przestały się wydawać takie ważne jak zwykle. Siedzą c na Ukrytym 
Pólku, Pat znów stawała się dzieckiem i skłonna była, jak niegdyś 
wierzyć w dobre wróżki. 

background image

Stamtą d poszła do Sielanki wą ską  leśną  ścieżką , gdzie z obu stron 
sięgały jej do pasa paprocie. Znała wszystkie leśne ścieżki, a one 
znały ją . Każda była inna, niepowtarzalna. Na jednej zdawało się, 
że słychać niewidzialne kroki, że ktoś się w ukryciu śmieje. Na 
drugiej nie było się pewnym, doką d ona właściwie prowadzi. A 
trzecia... na trzeciej panował podniosły nastrój świą tyni; 
cokolwiek człowiekowi przyszło na myśl, stawało się modlitwą . 
- Gdybyż tak mogło być zawsze - zwierzyła się kiedyś Judysi Pat. - 
Nikną  drobne strapienia, zapomina się o niepowodzeniach i 
doznanych przykrościach, ogarnia człowieka miłość do świata. 
- Hm, hm, widzę, że chciałabyś żyć w niebie - odparła wówczas 
Judysia. 
Pat doszła wreszcie na pola folwarku, minęła je i znalazła się w 
Sielance. Usiadła koł

 

o Zaczarowanego  ródełka w wyglą dają cej jak 

kołyska zapadlinie między paprociami. W oddali za złocistymi 
spokojnymi polami niebieszczyła się zatoka. Tu mogła naprawdę 
oddawać się ulubionym wspomnieniom - ileż to razy patrzyli stą d 
wraz z Hilarym na zachód słońca, z Hilarym, który teraz znajduje 
się gdzieś na oceanie w drodze powrotnej z Europy. Dostała od 
niego wiele interesują cych listów, ale cieszyła się, że wkrótce 
znów znajdzie się w Kanadzie. Niemiło było myśleć, że rozdziela 
ich huczą cy ocean. Zastanawiała się z lekkim smutkiem, czemu nie 
zdecydował się przed powrotem do Toronto spędzić paru dni na 
Wyspie. Zapraszała go. A on o tym nawet nie wspomniał, choć 
zakończył list słowami: Najserdeczniejsze słowa miłości dla 
Srebrnego Gaju. Widziała wyryte na klonie i porosłe już mchem 
imiona ich obojga. Westchnęła. Tak bardzo chciałaby znów stać się 
dzieckiem pozbawionym większych zmartwień. Owszem, wówczas też 
często cierpiała: ojciec wybrał się na Zachód, myślała, że jest 
brzydka; wyjechał Józek. Ale przynajmniej nie miała kłopotów z 
mężczyznami. A teraz, coraz to pojawiał się jakiś chłopak i choć 
chętnie by się z nim zaprzyjaźniła, szybko zamieniał się w 
konkurenta. Teraz znów zakochał się w niej Kuba Mallory. Poznała 
go na zabawie w Srebrnych Mostach, Elka opisała to w swym liście 
do Hilarego; Wybuchną ł do niej tak nagłą  miłością , że eksplozję 
słyszało się na pewno w odległości wielu mil. Był to naprawdę miły 
interesują cy człowiek. 
- No, no, z tej mą ki może będzie chleb - oświadczyła Judysia, gdy 
Kuba po raz pierwszy pojawił się w Srebrnym Gaju. Pat bardzo go 
polubiła, niemal tak bardzo, jak Hilarego i Dawida. Elka zwierzyła 
się Judysi, że Pat się chyba zakochała. Judysia bogata w 
doświadczenie, odniosła się do tego bardziej sceptycznie. 
- A ile czasu to potrwa? 
Pat tego wieczoru sama zapytywała się, czy się nie zadurzyła. 
Spojrzenie Kuby, dotyk jego palców, gdy przetrzymywał jej dłoń 
mówią c dobranoc - od czasu Lestera Conwaya nie zdarzyło się, by 
coś robiło na niej takie wrażenie. Ale po godzinie spędzonej na 
Ukrytym Pólku i w Sielance rozjaśniło się jej w głowie. Nie, nie 
wystarczy sympatia, nie wystarczy rozkoszny dreszcz. Od tej chwili 
biedny Kuba Mallory stracił wszelkie szanse i w jakiś tydzień 
później Długi Alek spytał z pewnym rozgoryczeniem żonę, czego, u 
diaska, ta dziewczyna chce. Czy naprawdę musi tak przebierać? 
- Musi. Tak samo jak ja, póki nie spotkałam ciebie. 
- Bzdury - mrukną ł Długi Alek, ale dość łagodnym tonem. 
Ostatecznie nie śpieszno mu było stracić Pat. 
Pat martwiła się także o Elkę. Elka zdała egzamin i chciała 
pojechać do Akademii. Ale ską d wzią ć na to pienią dze? Zbiory były 
nie najlepsze, część bydła wyzdychała, z trudem udało się zapłacić 

background image

procenty od hipoteki. Ojciec chciał, żeby Elka poczekała rok, a 
Elka ciężko to przeżywała. I w Sielance Pat doszła do wniosku, że 
Elka musi pojechać. Pienią dze na pewno pożyczy im chętnie stryj 
Tom. Długi Alek nienawidził pożyczek. Wiele bezsennych nocy 
spędził, trapią c się zacią gniętą  na hipotekę Srebrnego Gaju 
pożyczką  przeznaczoną  na kupno farmy Adamsa. Pat uważała jednak, 
że potrafi go przekonać. Elka, jeśli uda jej się dostać posadę w 
szkole w Glen, spłaci tę pożyczkę w cią gu roku. Jeśli będzie 
musiała mieszkać poza domem, spłaci w dwa lata. Tak, w Sielance 
wszystko wydawało się łatwe. 
Gdybyż tylko Judysia nie wybierała się do Irlandii! Ale Judysia 
była już całkowicie zdecydowana i nikt nie odwiódłby jej od tego 
zamiaru, nawet gdyby był takim egoistą , żeby spróbować. Zamierzała 
wyruszyć w listopadzie, mówiła wcią ż o paszporcie i nowym kufrze. 
- Przecie nie zabiorę tej mojej starej niebieskiej skrzyni. 
Ciut-ciut za staromodna. Cią gałam się z nią  do Australii, cią gałam 
do Kanady, ale czasy poszły naprzód i muszę dotrzymać im kroku. 
¯ebym tylko nie zapomniała sprawić sobie "negliżu". Widziałam u 
Brennana na wyprzedaży piękny różowy w kwiaty. Jak myślicie, 
dziewczynki, nie jestem na to za stara? 
Nikt w Srebrnym Gaju nie mógł wyobrazić sobie Judysi w różowym 
"negliżu". Ale też nikt nie starał się jej tego odradzić. A Pat 
zapewniała ją  solennie, że obecna moda nie bierze pod uwagę wieku 
kobiet. 
Tak, Judysia musiała wyjechać. Trzeba było spojrzeć prawdzie w 
oczy. Ale teraz nie wydawało się to już takie straszne. Zima jakoś 
zejdzie, pojawi się wiosna, a wraz z nią  Judysia. Ostatecznie nie 
zabierze z sobą  do Irlandii Srebrnego Gaju. Pat wracają c do domu 
zatrzymała się jak zwykle na wierzchołku wzgórza, by pozachwycać 
się domem, w którym jej najbliżsi spali już spokojnie. 
Zasiedziała się bowiem w Sielance i Srebrny Gaj udał się na 
spoczynek. świeciło się tylko w izdebce Judysi. Prawdopodobnie 
wertowała swoją  księgę Co każdy wiedzieć powinien, żeby znaleźć 
jakiś niezawodny środek na morską  chorobę. Choć stryj Tom 
zapewniał ją  perfidnie, że powinien jej wystarczyć łyk z czarnej 
flaszki. 
Pat poczuła się szczęśliwa. Mimo wszystko ten jesienny świat był 
piękny. 
- Kochany Srebrny Gaj! - szepnęła. - Jak można myśleć o rozstaniu 
się z nim, jeśli nie jest się do tego zmuszonym. 
W dzieciństwie strasznie jej było żal rodziny Jamesonów ze 
Srebrnych Mostów, którzy się cią gle przeprowadzali. Tak, oni to 
lubili, ale wzdrygnęła się na samą  myśl o podobnym losie. 
Kiedy Pat zaproponowała, żeby pożyczyć na rok studiów Elki, Długi 
Alek długo się opierał. Ale przekonała go. W Srebrnym Gaju zaczęto 
podejrzewać, że Pat potrafi owiną ć sobie ojca wokół palca. Elka 
utrzymywała, że Pat udaje się to, bo mu schlebia, i Pat oburzyła 
się. 
- To by się na nic nie zdało! Dobrze wiesz, Elko, że tatuś jest 
nieczuły na pochlebstwa. 
Tak czy owak Długi Alek ustą pił i wszystko zostało zorganizowane. 
Elka szalała ze szczęścia. 
- Gdybym miała czekać rok, poszłabym na koniec świata i skoczyła w 
dół. Emma jedzie w tym roku i Dorotka Robinson, a my zawsze 
trzymałyśmy się razem. I będę się pilnie uczyć, Pat - nie masz 
pojęcia, jak zamierzam harować. Wiem, że dziewczęta ze Srebrnego 
Gaju cieszą  się opinią  ładnych, ale nie za mą drych. Już ja im 
pokażę. Ciotka Barbara uważa, że jeśli dziewczyna jest ładna, 

background image

niepotrzebny jej rozum i wykształcenie, ale to są  wiktoriańskie 
bzdury. W obecnych czasach należy mieć rozum, żeby umieć sprzedać 
swoją  urodę. 
- Tyś to sama wymyśliła, złotko? - spytała Judysia. 
- Nie - odparła uczciwie Elka. - Przeczytałam w kobiecym piśmie. 
Och, Pat, jaka ja jestem szczęśliwa. Dziś cały świat ma szesnaście 
lat! Czy możemy przed moim wyjazdem wydać przyjęcie? 
- Oczywiście. Już wszystko zaplanowałam. 
Pat lubiła urzą dzać zabawy, każdy pretekst był dobry. 
Tym razem z okazji wyjazdu Elki na studia przyjęcie musi być 
szczególnie huczne. 
- Urzą dzimy je w przyszły pią tek. W brzezinie ustawimy platformę 
do tańca i zawiesimy na drzewach chińskie latarnie. 
- Pat, jaki cudowny pomysł. Znajdziemy się w zaczarowanym świecie. 
Czy w przyszły pią tek będzie świecił księżyc? 
- Będzie. Już ja się tym zajmę - przyrzekła Pat. 
- Tylko sobie za dużo nie obiecujcie - ostrzegł Sid. - Ile razy 
planujecie coś zbyt ambitnie, zdarza się jakaś katastrofa. 
Pat czupurnie potrzą snęła głową . 
- I co z tego? Lubię robić plany. Nawet kiedy skończę 
osiemdziesią t lat, nie przestanę. No, Elka, zabierajmy się do 
roboty, przede wszystkim musimy ustalić, co podamy na kolację. 
Myślę, że zrobimy te nowe wą ziutkie kanapki, które ostatnio 
zaserwowała nam Norma. ślicznie wyglą dały! 
Obie główki, złocista i brą zowa, nachyliły się nad kucharskimi 
ksią żkami. W domu zapanowało podniecenie. Elka tyle rozprawiała o 
zabawie, że Długi Alek, niezbyt ostatnio dobrze usposobiony, 
mrukną ł do Judysi, że wcią ż nie brak na tym świecie zbzikowanych 
istot. 
- No, no, a czy nie myślisz, że byłoby bez nich nudno? - spytała 
Judysia i zniżyła głos. - Co byś powiedział, żebym dziś na kolację 
zrobiła zapiekankę z boczkiem? 
Długi Alek rozpogodził się. Zbiory były marne, zaczą ł podejrzewać, 
że zbyt dużo zapłacił za farmę starego Adamsa, ale warto było żyć, 
żeby zakosztować zapiekanki Judysi. I ostatecznie dziewczęta są  
młode tylko raz. 
 
Ix 
 
Do ogólnego poruszenia przyczynił się także list stryja Horacego. 
Stryj Horacy, który jako emerytowany kapitan żeglugi morskiej 
mieszkał w Vancouver, po raz pierwszy od dwudziestu lat wybierał 
się z wizytą  do domu. Oczywiście najbardziej przejęli się tym 
starsi członkowie rodziny. Judysia była wręcz nieprzytomna. Ale 
Pat i Elka też były podekscytowane, nareszcie zobaczą  tego 
tajemniczego romantycznego stryja, o którym Judysia tyle im 
opowiadała - tego Horacego, który znał przepis na czarny keks, 
przywiózł małpę, był w Bombaju podczas tamtejszej rewolty... I 
przechowywał wiatry w słoikach. Kiedyś w to rzeczywiście wierzyły 
i do dziś nie mogły o tym przestać myśleć. 
W liście zawiadomił, że prawdopodobnie przyjedzie w środę, zatem 
we wtorek Pat tak zawzięcie sprzą tała, że Sid spytał ją  z ironią , 
czy naprawdę uważa, iż stryj Horacy przyjeżdża po to, by zaglą dać 
pod meble. Jemu wydaje się, że stryj chce się zobaczyć z rodziną . 
- Cią gle mi chodzi po głowie, co zrobimy z kotami - martwiła się 
Judysia. - Wasz stryjek Horacy nie cierpi kotów, zupełnie jak ten 
stary kuzyn Mikołaj. 
- Czy pamiętacie minę kuzyna Mikołaja, gdy zszedł na dół owej 

background image

gwiazdkowej nocy, kiedy urodziła się Marysia? - zachichotała Elka. 
- Czy pamiętam! Ho, ho, nigdy nie zapomnę, jak staną ł w drzwiach 
niczym żywe wcielenie Bożego gniewu. Musimy pilnować, żeby nasze 
koty nie weszły Horacemu w drogę: Dżentelmen Tom nie będzie się 
narzucał, ale Pyszałek i Wymoczek są  strasznie towarzyscy. Musimy 
pilnować, żeby drzwi od pokoju Poety były stale zamknięte, i ufać 
w opiekę Najwyższego. Całe szczęście, że pozbyliśmy się Popki. 
Pat nie uważała tego za szczęście. Niemal pękło jej serce, gdy 
oddawała Popkę dalekiej krewnej ze Wschodniego Przylą dka. Była to 
taka śliczna kotka z puszystym białym futerkiem i wyją tkowo 
serdeczna. Co wieczór obchodziła cały dom, całują c wszystkich na 
dobranoc. I jak mruczała! Głośniej niż Pyszałek i Wymoczek razem 
wzięci. Bardzo przykro było się z nią  rozstać. Ale Długi Alek był 
nieugięty. Trzy koty w domu to i tak za dużo! Chciałby czasem 
trafić na nie zajęte przez kota krzesło. Popkę trzeba było oddać - 
i Popkę oddano. Pat i Elka popłakały się, kiedy nowa właścicielka 
zabrała w koszyku rozpaczliwie miauczą cą  kotkę. 
Stryj Horacy nie pojawił się ani w środę, ani w czwartek, ani w 
pią tek. Długi Alek bardzo był rozczarowany, ale w końcu wzruszył 
ramionami. Cóż, pewnie w ostatniej chwili Horacy rozmyślił się i 
nie przyjedzie. Cały Horacy! 
- Ale jeśli jeszcze przyjedzie, to macie chodzić na palcach! - 
ostrzegł córki. - On na swój sposób jest dziwakiem. Mówiono mi, że 
na statku trzymał wszystkich żelazną  ręką . Wszystko musiało iść 
gładko jak po maśle. I tak samo w domu. To dlatego nigdy się nie 
ożenił, sam mi to powiedział podczas ostatniej wizyty. Nie mógł 
znaleźć wystarczają co porzą dnickiej żony. Judysia opowiadała wam o 
jego kawałach. Owszem, lubił stroić żarty. Ale nikomu innemu na to 
nie pozwalał i nie wierzył w przypadki. Nie wiem, co pomyśli o 
waszej zabawie. Kiedy był tu ostatnim razem, bardzo potępiał 
taniec. 
- A czterdzieści lat temu był najlepszym tancerzem na wyspie - 
westchnęła Judysia. 
- Ale potem się nawrócił, a nie ma surowszego sędziego niż 
nawrócony grzesznik. Tak czy owak róbcie, co możecie, żeby 
wszystko szło gładko. Nie chcę, żeby Horacy mógł mojemu domowi coś 
zarzucić. 
Pat i Elka obiecały i natychmiast zapomniały o stryjku Horacym, 
zabawa miała się odbyć tegoż wieczora. Jak zwykle na ostatnią  
chwilę pozostało do zrobienia sto rzeczy. Trzeba było ubić krem, 
wyfroterować podłogę i upiec jeszcze jeden placek, bo Pat bała 
się, że może nie starczyć ciasta. Judysia przysięgała, że nawet w 
spiżarni królowej nie ma większych zapasów, uległa jednak 
naleganiom Pat. 
- Cóż, cóż, to ty jesteś tu panią  - powiedziała wyniosłym tonem. 
Pat upiekła staroświecką  roladę z galaretką . ślicznie wyglą dała! 
Ale gdzie podziała się Elka? Pewnie stroi się i czesze w swoim 
pokoju! A tu trzeba jeszcze tylu rzeczy dopilnować. Pat zawsze 
czuła sympatię do biblijnej Marty. Była bardzo szczęśliwa. Srebrny 
Gaj wyglą dał przepięknie. Wszystko błyszczało - tak nakazywała 
rodzinna tradycja. Sid wokół platformy w brzezinie porozwieszał 
latarnie, Tillytuck miał grać na skrzypcach, na pomocnika zgłosił 
się stary Matt Corcoram z Mostów. Po złotym dniu nastą pi 
srebrzysta noc; pogoda dopisała. 
I o zmierzchu w obu Glen, w Srebrnych Mostach i w Wybrzeżu Zatoki 
przeglą dało się w lustrach wiele dziewczyn, ładnych i niezbyt 
ładnych. Judysia, pojękują c, wkładała wyjściową  suknię, a 
Tillytuck na swoim stryszku walczył z białym sztywnym 

background image

kołnierzykiem. Nawet koty zaczęły dodatkowo czyścić pyszczki. Ta 
zabawa w Srebrnym Gaju miała być wydarzeniem sezonu. 
Pat włożyła sukienkę z bladożółtego szyfonu, podkręciła włosy i z 
przyjemnością  spojrzała w lustro. Była trochę zmęczona, ale 
odbicie w lustrze dodało jej sił. Nie myślała, że potrafi tak 
ładnie wyglą dać. Nigdy nie zapomniała dictum praciotki Hanny - 
"piękna to ona nie jest". Nie, nie była piękna, ale przyjemnie 
było na nią  spojrzeć. 
A Elka w błękitnej sukience wyglą dała wręcz zjawiskowo. 
"W gruncie rzeczy błękit jest najpiękniejszym kolorem świata - 
pomyślała Pat. - Szkoda, że nie mogę go nosić". 
Sukienka pasowała do Elki. Ale cokolwiek Elka włożyła, wyglą dała 
tak, jakby zostało to dla niej stworzone. ¯adnej jej sukienki nie 
można było wyobrazić sobie na innej dziewczynie. Pat z dumą  
pomyślała, że dziś Elka wyglą da jeszcze ładniej niż zwykle. W jej 
oczach, które błyszczały jak gwiazdy, krył się czar polnych 
kwiatów. Co prawda Elka nie zgodziłaby się, żeby porównywać jej 
oczy do niezapominajek, uznałaby to za wiktoriańskie. Może do 
chabrów, to brzmiało już trochę nowocześniej. Podobno na ostatniej 
zabawie powiedział jej to Don Robinson: 
Pierwsi przyszli Binnie'owie. "¯eby poszpiegować" - zaklinała się 
Judysia. Usłyszeli w alejce śmiech Mai. "Tę to zawsze słychać, 
zanim się ją  jeszcze zobaczy" - prychnęła Judysia. Maja wyglą dała 
bardzo ozdobnie w błyszczą cej sukni z taniej koronki, która 
kłębiła się wokół jej stóp, ale za to dostarczała wspaniałego 
widoku sterczą cych łopatek. Protekcyjnie poklepała Pat po ramieniu 
i oświadczyła: 
- Zmordowałaś się strasznie, to widać. Na twoim miejscu zostałabym 
jutro w łóżku. Mamusia po każdej zabawie każe mi poleżeć. 
Pat szybko odsunęła się. Ta znienawidzona tłusta dłoń z 
umalowanymi na czerwono paznokciami! I to ohydne zdanie: "Na twoim 
miejscu...". Jakby Binnie'ówna mogła się kiedykolwiek znaleźć na 
miejscu Gardinerówny. Pat ucieszyła się, że nie musi odpowiadać; 
pojawili się bowiem Russellowie. Winnie wyglą dała dziś znów jak 
młoda dziewczyna, mimo że miała już dwoje dzieci. Tak, na Wybrzeżu 
Zatoki urodziło się następne maleństwo; miała się nim dziś 
wieczorem zają ć Judysia, która uwielbiała niemowlęta. 
Pat późno zaczęła tańczyć. Tylu rzeczy trzeba było dopatrzyć. 
Nawet gdy miała wolną  chwilę, wolała przyglą dać się tańcom z 
daleka. Wszystko szło jak po maśle. Sierpniowa noc była czarą , z 
której przelewała się upojna woń. Radosna melodia skrzypek 
Tillytucka rozpływała się w księżycowym blasku. Aż dziwne, że 
Zawadiacki Dick nie powstał z grobu i nie przyłą czył się do 
tańców. 
ślicznie wyglą dała platforma, tyle podobnych kwiatom twarzy, 
podobnych kwiatom sukien. Jakże urocza była matka, siedziała wśród 
młodzieży jak biała królowa; jej złociste oczy błyszczały z 
radości. Stryj Tom zachowywał się jak młodzieniec, tańczył 
wesolutko, jakby nigdy nie słyszał o pani Merridew. Zuzanna miała 
na sobie prześliczną  sukienkę z zielonego krepdeszynu, wykończoną  
u dołu koronką . Zuzanna nie była ładna, sama mówiła o sobie, że ma 
usta jak wrota, ale wyglą dała bardzo dystyngowanie, z takiej 
przyjaciółki człowiek mógł być dumny. Maja Binnie z całą  swoją  
jaskrawą  urodą  wyglą dała przy niej prawie komicznie. Rex Miller 
nie przyszedł. Pewnie siedział, biedak, w domu i się zamartwiał. 
Przed dwoma dniami Pat dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie 
jego względów. Rzadko musiała uciekać się do słów, była - jak to 
utrzymywała Judysia - zbyt wielką  dyplomatką , umiała unikać 

background image

sytuacji, w której musiałaby powiedzieć: nie. 
Gdzie jest Dorotka Sida z tą  swoją  uroczą  ciemną  buzią ? 
Dlaczego nie przyszła? Pat zawstydziła się swoich myśli: w głębi 
serca miała nadzieję, że Sid i Dorotka pokłócili się. Ale, jeśli 
to dlatego Sid tańczy cią gle z Mają  Binnie? Poczuła się ukarana za 
swoje niemą dre samolubstwo. Oczywiście Maja dobrze tańczyła - na 
swój sposób. W każdym razie chłopcy lubili z nią  tańczyć i nigdy 
nie wysiadywała pod ścianą . 
Obok przemknęła Amelka ze swym partnerem, na jej palcu błysną ł 
nowy pierścionek. Amelka zaręczyła się. Następna zmiana. Co za 
szkoda, że nieodwołalnie trzeba dorosną ć, wyjść za mą ż i wyjechać. 
Pat zawsze wolała Amelkę od Normy. Przypomniała sobie z pewną  
satysfakcją , jak to kiedyś spoliczkowała Normę za kpiny ze 
Srebrnego Gaju. Norma nigdy od tamtej pory nie ośmieliła się ani 
słówkiem skrytykować ukochanego domu Pat. 
Jak prześlicznie rysuje się profil Elki, gdy podnosi główkę, by 
spojrzeć na swego partnera, wysokiego chłopca ze Srebrnych Mostów. 
Elka także nie mogła narzekać na brak partnerów. I jak ona na nich 
uwodzicielsko spoglą da! Z tą  małą  będą  kłopoty. Kto tam stoi w 
cieniu za Tillytuckiem? Już nie po raz pierwszy Pat dostrzegła 
jaką ś niewyraźną  sylwetkę. Może to parobek stryja Toma? 
Odszukał ją  Dawid, porwał do tańca. Potem usiedli w brzezinie na 
tyle daleko od tańczą cych, że skrzypki Tillytucka brzmiały jak 
zaczarowana muzyka. Pat była rada z towarzystwa. Dawid był 
świetnym tancerzem i bardzo lubiła z nim rozmawiać. Miał taki 
czarują cy głos. Czasem wygłaszał gorzkie prawdy, ale było w tym 
zawsze coś inspirują cego. Tak, wolała siedzieć i rozmawiać z 
Dawidem, niż tańczyć z chłopcami, którzy starali się ją  do siebie 
przytulić i wygłaszali komplementy żywcem wzięte z filmów. 
Potem pobiegła do domu, by zobaczyć, jak się miewa dzidziuś. 
Cudownie było przyglą dać się śpią cemu maleństwu. Judysia nuciła 
kołysankę i wyglą dała jak stara, skołatana przez burze Madonna. 
Judysię parę rzeczy bardzo zaniepokoiło. 
- Pat, kochanie, kilka par zaleca się do siebie na płytach 
nagrobnych cmentarzyka. Czy to przystoi? 
- To jest w bardzo złym guście, ale nie możemy ich stamtą d 
wyrzucić. Zresztą  siedzą  tylko na mogiłach Zawadiackiego Dicka i 
Płaczliwego Willa. Zawadiackiego Dicka na pewno by to rozbawiło, a 
uczuciami Płaczliwego Willa nie będziemy się przejmować. On nie 
należy do przodków, którymi moglibyśmy się szczycić. Cały czas 
siedział i płakał, zamiast się dzielnie zabrać do roboty. Judysiu, 
widzę, że cię coś jeszcze gryzie. 
- Gryźć, nie gryzie, ale parę rzeczy tajemniczo zniknęło. Ze 
spiżarni ta twoja rolada, a z lodowni salaterka z kremem. Pyszałek 
się dość podejrzanie oblizuje, ale co by zrobił z salaterką ? I kto 
mógł zabrać to ciasto, Pat? W tym domu nigdy jeszcze się coś 
podobnego nie wydarzyło! 
- Pewnie jacyś chłopcy uznali to za świetny kawał. Nie przejmuj 
się, Judysiu, sama mówiłaś, że mamy dosyć ciasta. 
- Co za bezczelność! ¯eby zakraść się do mojej spiżarni. To 
pewnikiem Sam Binnie. Pat, złotko, widzę, że nie przyszedł Rex 
Miller. Pokłóciłaś się z nim? 
- Nie, Judysiu. Ale myślę, że się tu już więcej nie pojawi. Nic na 
to nie poradzę. Lubiłam go, ale... Judysiu, nie patrz na mnie 
takim wzrokiem... Ilekroć go o coś pytałam, z góry mogłam 
przewidzieć, co odpowie. I śmiał się nie wtedy, kiedy trzeba. 
- Tego mogłabyś go chyba nauczyć? - spytała dość ironicznie 
Judysia. 

background image

- Nie są dzę. Człowiek albo się rodzi z poczuciem humoru, albo nie. 
Zatem, "symbolicznie mówią c", musiałam go zniechęcić do dalszych 
wizyt. 
- No, no, złotko, kiedyś z tym przesadzisz! - napomniała ją  
Judysia. 
- Judysiu, ta cała miłość to straszne zawracanie głowy. Kiedy 
byłam podlotkiem, uważałam, że każda miłość musi być romantyczna. 
A tymczasem są  z nią  same kłopoty. ¯ycie byłoby dużo prostsze bez 
takich historii. 
- Prostsze, powiadasz? Ale nudne... Ja tam żadnych romansów nie 
miewałam, ale całkiem nieźle się bawiłam, przyglą dają c się innym! 
Pat udało się odprawić "dyplomatycznie" Rexa Millera, nie powiodło 
się jej jednak z Samuelem MacLeodem, pewnie dlatego, że nie 
przyszło jej do głowy, iż ma w stosunku do niej jakieś "zamiary". 
Samuel - nikt nigdy nie nazywał go Samem, było to czymś nie do 
pomyślenia - pojawiał się czasem w Srebrnym Gaju, by omawiać z Pat 
i Elką  rozmaite plany Kółka Młodzieży, którego był prezesem, ale 
nikt, nawet Judysia, nie uważał go za potencjalnego konkurenta. 
Po kolacji zaprosił Pat do tańca - Elka utrzymywała, że Samuel 
tańczy równie uroczyście, jak prowadzi zebranie - a po tańcu 
zaproponował spacer w ogrodzie. Skierował się w stronę 
cmentarzyka, który pomylił mu się z ogrodem, ale Pat udało się go 
powstrzymać i wkrótce znaleźli się w alejce wśród ostróżek. Staną ł 
tam, jeszcze bardziej niż zwykle nie wiedzą c, co robić ze swoimi 
długimi rękami i nogami; i oświadczył, że jego serce należy do 
niej i wystarczy, by powiedziała słowo, a zostanie panią  Samuelową  
MacLeod. 
Pat odebrało mowę, dłuższy czas milczała i dopiero kiedy Sam uznał 
jej milczenie za zgodę nieśmiałej dziewicy i spróbował ją  obją ć, 
odzyskała głos. 
- Nie, nie... Nie wydaje mi się... To znaczy jestem pewna, że to 
zupełnie niemożliwe. 
W tym momencie za ostróżkami rozległ się stłumiony chichot i 
trawnikiem pobiegła Emma Madison i Dorotka Robinson. 
- Strasznie mi przykro - wyją kała Pat. - Nie wiedziałam, że ktoś 
tam jest. 
- Nic nie szkodzi - oznajmił z godnością  Samuel. - Nie wstydzę 
się, że ubiegałem się o twoją  rękę. Mogę to oświadczyć wszem 
wobec. 
Zdania te brzmiały bardzo pompatycznie, wręcz po wiktoriańsku, ale 
Pat po raz pierwszy poczuła do niego cień sympatii. Cóż, to nie 
jego wina, że jest MacLeodem. Wszyscy MacLeodowie tak właśnie się 
zachowują . I przysięgła sobie, że nigdy nie ubawi Judysi i Zuzanny 
opowieścią  o tych oświadczynach. Co prawda te nieznośne Emma i 
Dorotka na pewno nie będą  trzymały języka za zębami. 
Tak czy owak Pat odetchnęła z ulgą , kiedy wyszedł ostatni gość i 
zgasła ostatnia latarnia, a Srebrny Gaj znalazł się sam na sam ze 
swoimi marzeniami i z księżycową  poświatą . Zabawa udała się 
wspaniale. 
- Najmilsza zabawa w moim życiu - szepnęła Zuzanna, nim zaczęła 
wspinać się na swoje wzgórze. - I ta kolacja! Wpadnij jutro 
wieczorem, to sobie poplotkujemy. 
Ale żadna gospodyni, jak to określiła Judysia, "nie ma lekko", a 
Pat spotkały w dodatku te oświadczyny Samuela. Zawróciła od 
furtki, depczą c mokrą  miętę. Późna sierpniowa noc była chłodna i 
przyjemnie było pomyśleć, że w Judysinej kuchni płonie ogień i 
grzeje się kawa. 
Stanęła jak wryta w drzwiach. W kuchni siedziały ciotki i stryj 

background image

Tom, matka, Elka, Judysia, Tillytuck, tato i stryj Horacy! Bo 
przecież ten obcy mężczyzna nie mógł być nikim innym. 
Wstał, by uścisną ć jej rękę, i Pat poczuła się zupełnie 
oszołomiona. Nie tak wyobrażała sobie stryja Horacego. Nie był to 
ani wesoły łotrzyk z opowieści Judysi, ani surowy kapitan, którego 
wspominał ojciec. Był wysoki, chudy, posępny, miał szpakowate 
włosy. Długa koścista twarz, okulary w szylkretowej oprawie, 
wyglą dał raczej na cierpią cego na dyspensję pastora, niż na 
emerytowanego marynarza. Choć w wyrazie jego oczu i w ustach 
czaiło się coś... Pat poczuła, że nie chciałaby brać udziału w 
buncie przeciw niemu. 
- Oto Pat - powiedział Długi Alek. 
- Hm. Dużo o tobie słyszałem - mrukną ł stryj Horacy, ściskają c jej 
dłoń. 
Pat nie miała pojęcia, czy ma to być komplement, czy zarzut, w 
każdym razie zamknęła się w sobie. Okazało się, że stryj Horacy 
pojawił się niespodziewanie; przyszedł ze Srebrnych Mostów. Trafił 
tu podczas zabawy i postanowił ujawnić się dopiero po jej 
zakończeniu. 
- Ubawiłem się, przyglą dają c się z brzeziny tanom - oświadczył. - 
Parę ładnych dziewczyn nie miało na sobie nic oprócz uśmiechu. 
Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę, jak panny z Wyspy Księcia 
Edwarda wytańcowują  nie ubrane. 
- Nie ubrane? - ciotkę Edytę aż poraziło. Nie zaszczyciła zabawy 
swoją  obecnością , przyszła przed chwilą , by dowiedzieć się, czemu 
stryj Tom tak długo nie wraca. 
- Praktycznie nie ubrane. Co najmniej trzy dziewczyny miały gołe 
plecy. Oj, Alku, od naszych młodych lat wiele się tu zmieniło. 
- Ale na lepsze - oświadczyła żywo Elka. - To musiało być okropne: 
halki, suknie na podszewce, rękawy jak balony i podkładki we 
włosach. 
Stryj Horacy spojrzał na nią  tak, jakby zastanawiał się, do 
jakiego gatunku robaków ona należy, splótł palce i cią gną ł dalej. 
Po raz pierwszy w życiu Elka Gardiner poczuła się zmiażdżona. 
- Kiedy zaczą ł mi doskwierać głód, wślizną łem się do spiżarni i 
wzią łem ciasto. Była to pyszna rolada, nie są dziłem, że jeszcze 
się takie wypieka. Potem zaczą łem szukać mleka i znalazłem w 
lodowni salaterkę z bitą  śmietaną . "Tego to im nie zabraknie" - 
pomyślałem. Zupełnie nieźle się pożywiłem. 
- A ja obwiniałam Sama Binnie'go - jęknęła Judysia. - Binnie, nie 
Binnie, ale należą  mu się przeprosiny. 
- Siedziałem w brzezinie - nie miałem innego wyjścia. Ile razy się 
ruszyłem, wpadałem na jaką ś gruchają cą  parę. Wszędzie roiło się od 
zakochanych. 
- Symbolicznie mówią c - zauważył Tillytuck - miłość unosi się tu w 
powietrzu. Mnie to nie wadzi. Romanse dziewczą t dodają  smaku  - 
Ale widzę, że Judysia wcią ż jeszcze nie wyszła za mą ż - oświadczył 
grobowym tonem stryj Horacy. 
- Hm, hm, a niby na co by mi był mą ż? - oburzyła się Judysia. 
- Nie uważasz, że to już najwyższy czas? - spytał stryj Horacy. - 
¯adne z nas nie staje się młodsze. 
- Ale niektórzy mą drzeją  z wiekiem - odcięła się Judysia. 
W gruncie rzeczy była zachwycona. Zawsze miała słabość do Horacego 
i w jej oczach był wcią ż jeszcze małym chłopcem. 
- Kiedy jedliście, napiłem się wody z naszej starej studni - 
powiedział teraz stryj Horacy zupełnie innym tonem. - Takiej wody 
nie ma nigdzie na świecie. Zawsze wiedziałem, co czuł Dawid 
tęsknią c do wody w Betlejem. A te paprocie przy drodze ze 

background image

Srebrnych Mostów! Ani na wschodzie, ani na zachodzie nie 
uświadczysz takiego zapachu. Tak pachną  tylko drogi na wyspie w 
ciepły letni wieczór... No cóż, Alku, młodzież, taka jak te twoje 
córy i Judysia, może czuwać całą  noc, ale mnie już na to nie stać. 
Judysiu, jak są dzisz, mogłabyś na śniadanie upiec kurczęta? 
Elka spojrzała porozumiewawczo na Pat. Oto prawdziwy mężczyzna - o 
czwartej nad ranem żą da na śniadanie pieczonych kurczą t! Ale 
Judysia była zachwycona. 
- Dobrze, ta parka kogucików aż się o to prosi! - oświadczyła z 
namysłem. 
Kiedy wszyscy się rozeszli, Pat została w kuchni z Judysią  i Elką , 
żeby podzielić się wrażeniami. 
- Tak, tak, czuję się jak zdeptany trzewik - westchnęła Judysia. - 
No, ale zabawa się udała, nie popsuł jej nawet Tillytuck, który, 
nie wiadomo po co, wlazł do spiżarni i usiadł na plastrze na 
muchy. I kiedy potem dumnie wkroczył na platformę, miał ten 
plaster przyklejony do spodni, ale to chyba nie przyniosło 
Srebrnemu Gajowi ujmy. Udawał, że się przeją ł, ale ja myślę, że 
chciał wywołać sensację. Mało się nie wywróciłam, kiedy zaczęłam 
zbierać ze stołu naczynia i usłyszałam straszny łomot. A to Horacy 
legł jak długi na tej wyfroterowanej przez ciebie podłodze, Pat. 
Ale tylko jękną ł: "Powiedz mi, niewiasto, czemu macie takie 
śliskie podłogi?". Nigdy nie wiadomo, kiedy Horacy się rozgniewa, 
a kiedy nie. 
- Lubię go - oznajmiła Pat, która oczywiście polubiła go, gdy 
zaczą ł mówić o studni i paprociach. 
- Pat, po coś ty właściwie poszła z Samuelem MacLeodem do ogrodu? 
- spytała Elka. 
- Przejść się - odpowiedziała nieprzeniknionym tonem Pat. 
- Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak śmiesznego jak ten wasz 
taniec. Samuel wyglą dał jak wiatrak podczas ataku padaczki. 
- Nie wyśmiewaj się z tego biedaka - napomniała Judysia Elkę. 
- To nie jego wina, że ma takie długie ręce i nogi. Lepsze takie 
niż żadne. I choć rzadko mówi, to zdarza mu się coś powiedzieć. 
"Oj, zdarza" - pomyślała Pat. Ale ku jej chwale trzeba przyznać, że 
tylko pomyślała. 
 

 
Stryj Horacy okazał się bardzo nieucią żliwym gościem. Wspominał z 
ojcem, stryjem Tomem lub Judysią  dawne czasy i mnóstwo czytał. 
Same sentymentalne powieści; im bardziej sentymentalne, tym 
lepiej. Kiedy przeczytał już wszystkie ksią żki z biblioteczki 
Srebrnego Gaju, zaczą ł pożyczać od są siadów. Nie spodobała mu się 
powieść pożyczona od Dawida Kirka. 
- Wcale się na końcu nie pobrali - wyrzekał. - Co to za ksią żka, 
która nie kończy się małżeństwem albo powieszeniem bohatera. Te 
nowoczesne powieści są  do niczego. A bohaterki są  zbyt stare. 
Bohaterka nie powinna mieć więcej niż szesnaście lat. 
- A przecież w prawdziwym życiu wiele spraw pozostaje w 
zawieszeniu - zaprotestowała Pat, którą  niedawno przekonał o tym 
Dawid. 
- Jeden powód więcej, żeby w ksią żkach wszystko miało jakieś 
zakończenie - oburzył się stryj Horacy. - W życiu... ¯ycia mamy 
dosyć na co dzień. Ja tam lubię bajki. I żebym się na końcu 
wszystkiego dowiedział. Judysia niczego nie pozostawia "w 
zawieszeniu". I to dlatego wszyscy tak przepadają  za jej 
opowieściami. 

background image

Stryj Horacy też umiał opowiadać, jeśli się go na to udało 
namówić, a nie zawsze się udawało. Ale czasem wieczorem w kuchni 
rozwią zywał mu się język. Usłyszeli, jak podczas jego pierwszej 
żeglugi statek rozbił się u wybrzeży Magdalen, o rekinie, który 
stłukł szklany dach nad jego kajutą  i wylą dował na stole, o duchu 
czarnego psa, który pojawiał się na jednym z jego statków, ilekroć 
miało się zdarzyć jakieś nieszczęście. 
- Sam go pan widział? - spytał Dawid Kirk ze sceptycznym 
uśmieszkiem. 
Stryj Horacy spojrzał na niego wzrokiem, który mógł zabić. 
- Tak. Raz widziałem - odpowiedział. - Przed tą  rewoltą  w Bombaju. 
Słuchacze zadrżeli. Kiedy Tillytuck i Judysia opowiadali o 
spotkanych duchach, nikt się tym specjalnie nie przejmował. Ale 
stryj Horacy! Dawid nie dał jednak za wygraną . Jak wiadomo, 
marynarze są  przesą dni. 
- Chce pan powiedzieć, panie kapitanie, że naprawdę wierzy pan w 
duchy? 
Stryj Horacy spojrzał na Dawida i utkwił wzrok gdzieś w oddali. 
- Wierzę, proszę pana, w to, co widzę. Cóż, może zawiodły mnie 
oczy. Nie każdy potrafi zobaczyć ducha. Trzeba mieć specjalny dar. 
- Który nie przypadł mi w udziale - oświadczyła trochę zbyt 
frywolnie Zuzanna. Stryj Horacy przeszył ją  wzrokiem. Zuzanna 
zwierzyła się później Pat, że poczuła się tak, jakby wywiercił w 
niej dziurę, która ziała pustką . 
Wkrótce nastą pił kolejny przyjemny ewenement, wesele Amelki. Mimo 
ulewnego deszczu wybrali się na nie wszyscy mieszkańcy Srebrnego 
Gaju i Jaskółczego Gniazda, poza matką  i Judysią . Stryj Horacy nie 
zgodził się wsią ść do auta. Okazało się, że nigdy jeszcze nie 
jechał autem i nie zamierza zmieniać obyczajów. Pojechał zatem 
faetonem stryja Toma i przemókł do suchej nitki. Cały dzień lało. 
Niemniej wrócił w szampańskim humorze. 
- Chwała Najwyższemu, że są  jeszcze na świecie panny młode! - 
zawołał, gdy ociekają c wodą  wszedł do kuchni, gdzie Elka opisywała 
właśnie zaciekawionej Judysi welon Amelki. Tak, jak nakazywała 
najnowsza moda, został przyczepiony do włosów potrójnym sznurkiem 
pereł, a z tyłu przypięte były gardenie. Judysia uznała, że te, 
jak im tam, gardenie nie są  godne zastą pić kwiecia pomarańczy, a 
za to bez pytania wiedziała, że weselna uczta była też raczej 
"modna" niż sycą ca, i naszykowała "małe co nieco". 
Pat wróciła ostatnia; została bowiem, by pomóc ciotce Jessie i 
Normie. Z przyjemnością  spojrzała na wesołe zgromadzenie w kuchni. 
Przykro jest wychodzić z domu w deszcz, ale za to jak miło wraca 
się z mokrego świata w rodzinne ciepło. Brakowało jej tylko kotów. 
Od przyjazdu stryja Horacego skazano je na banicję. Dżentelmen Tom 
przesiadywał w pokoiku Judysi, Tillytuck zabrał skwaszonego 
Pyszałka na swój stryszek, a Wymoczka zamknięto w kościelnej 
szopie. Pozwalano im zaglą dać do kuchni tylko wówczas, gdy stryj 
Horacy na dłużej wychodził z domu. 
Tymczasem tej nocy, kiedy już wszyscy smacznie zasnęli, do 
Srebrnego Gaju przyczołgała się nieszczęsna półżywa kotka z 
obolałymi łapkami. Była to Popka, zmarznięta, zmęczona, głodna, 
która dzielnie przebyła pieszo sto mil dzielą ce Srebrny Gaj od 
Wschodniego Przylą dka. Dotarła na znane schodki, zatrzymała się, 
by wylizać brudne futerko, i zaczęła żałośnie miauczeć. Ale drzwi 
pozostawały zamknięte. Nawet Judysia w swym pokoiku nad kuchnią  
nie usłyszała słabego pisku. 
Biedna Popka powlokła się wokół domu i znalazła stłuczoną  szybę 
okienka od piwnicy. W kuchni stał spodek z mlekiem, którym 

background image

wzgardził objedzony Pyszałek. Popka pokrzepiła się, a potem 
rozejrzała dookoła. Tak, była w domu. W ciepłej przytulnej kuchni 
leżało kilka poduszek, ale Popce najbardziej zależało na spotkaniu 
z bliskimi jej ludźmi. Z trudem wlazła na schody. Niestety, 
wszystkie drzwi były zamknięte, poza tymi, które prowadziły do 
pokoju Poety. Popka weszła. Ach, nareszcie jakieś towarzystwo. 
Wskoczyła na łóżko. 
Rano Pat pierwsza zeszła na dół i to, co zobaczyła w pokoju Poety, 
przeraziło ją , ale jednocześnie zachwyciło. Popka, ukochana 
opłakana Popka, zwinięta w kłębek mruczała ze szczęścia na brzuchu 
stryja Horacego. Pat weszła na palcach, wzięła delikatnie Popkę i 
cichusieńko wyszła, nie budzą c stryja. Ale kiedy stryj zszedł na 
śniadanie, jego pierwszymi słowami była wymówka. 
- Kto wszedł do mego pokoju i zabrał mi kota? 
- Ja - przyznała się Pat. - Myślałam, że stryj nie cierpi kotów. 
- Bo nie cierpiałem - odpowiedział stryj Horacy. - Nie mogłem na 
nie patrzyć. Ale zmą drzałem. Czymże byłoby życie bez kotów? 
Zastanawiałem się, dlaczego nie macie żadnego kota. Dawniej zawsze 
się tu kręciły. Bardzo mi ich było brak. Opowiem wam wieczorem, 
jak się to stało, że zaprzyjaźniłem się z kocim rodem. 
I wieczorem z mruczą cą  Popką  na kolanach stryj Horacy opowiedział 
im tajemniczą  historię czarnego kota z kokardkami w uszach. 
- Działo się to podczas mojej ostatniej żeglugi w tych stronach 
świata. Płynęliśmy z Halifaxu do Chin i mat wzią ł ze sobą  
siedemnastoletniego brata, Jurka. A on zabrał z sobą  ulubioną  
kotkę, nazywała się Pigułka. Była czarna, czarna jak noc, miała 
tylko jedną  białą  skarpetkę. Uszy kotki zostały przekłute i nosiła 
w nich małe kokardki. Bardzo z nich była dumna. Kiedyś Jurek zdją ł 
je i zapomniał założyć nowe, i Pigułka cały dzień się dą sała. 
Uwielbiali ją  wszyscy marynarze poza Kubą  Kanibalem... 
- Kubą  Kanibalem! Dlaczego go tak nazwano? - spytała Elka. 
Stryj Horacy spojrzał na nią  krzywym okiem. Nie lubił, by mu 
przerywano. 
- Tego, moja panno, nie wiem. Nie pytałem go. Jego sprawa. Dotą d 
nie przepadałem za kotami, ale nie mogłem nie polubić Pigułki. 
Polubiłem ją  tak samo jak wszyscy i bardzo łechtało moją  dumę, że 
przychodzi do mnie spać. Bo była bardzo wybredna, nie sypiała z 
byle kim. Tylko z trzema osobami: z Jurkiem, ze mną  i z kucharzem. 
Kolejno. Nigdy się nie pomyliła. Kiedyś kucharz zabrał ją  do 
siebie, choć to była moja noc i kot tak się darł i wyrywał, że 
kucharz musiał ją  wypuścić. W minutę później mruczała już na moim 
brzuchu. Następnego dnia wypadała kolej kucharza, ale Pigułka 
ukarała go i przespała się na zwoju lin na pokładzie. Nie przyszła 
do mnie, ani do Jurka, bo się nam to nie należało, ale chciała dać 
kucharzowi nauczkę. 
Byliśmy na środku Oceanu Indyjskiego, kiedy Pigułka zniknęła. 
Zniknęła bez śladu. Wcią ż mieliśmy nadzieję, że się pokaże, ale 
nic z tego. Z trudem powstrzymywałem załogę, żeby nie zlinczowała 
Kuby Kanibala, bo wszyscy uważali, że to on wyrzucił Pigułkę za 
burtę, choć zaklinał się, że nawet jej nie dotkną ł. 
I wiecie co? Trudno wam w to będzie uwierzyć. W sześć miesięcy 
później kotka wróciła do swojego domu w Halifaxie i ułożyła się na 
własnej poduszce. Fakt. Była potwornie wychudzona, krwawiły jej 
łapki, ale matka Jurka od razu ją  poznała po tych kokardkach. 
Przeraziła się, że statek utoną ł, a kotka cudem ocalała i wróciła 
do domu. Mało nie zwariowała, nim dowiedziała się, że nic się nam 
nie stało. Kiedy wróciłem do Kanady, poszedłem odwiedzić Pigułkę, 
zaraz mnie poznała, zaczęła się ocierać o nogi i mruczeć. Nie ma 

background image

żadnej wą tpliwości, że była to Pigułka. 
- Ależ stryjku, jak się to mogło stać? 
- Cóż, w końcu znalazłem wytłumaczenie. W przeddzień zaginięcia 
Pigułki zaczą ł nam dawać znaki statek płyną cy do Bostonu, Alice 
Lee. Ktoś zachorował, nie mieli odpowiednich lekarstw i kapitan 
pytał, czy nie możemy dopomóc. Przysłał szalupę z dwoma 
marynarzami. Pewnie jeden z nich porwał kotkę. Potem Jurek 
przypomniał sobie, że kiedy ci marynarze weszli na pokład, 
wesolutka, wyelegantowana Pigułka siedziała na zwoju lin. Potem 
już jej nikt nie widział, ale dopiero następnego dnia zaczęliśmy 
jej szukać. Tamtej nocy miała spać z Jurkiem, ale Jurek są dził, że 
zabrał ją  kucharz, nie chciał jednak robić awantury, bo kucharza 
strasznie bolał zą b i aż spuchł. 
Dopiero po południu Jurek zaczą ł się martwić. Załoga utrzymywała, 
że żaden marynarz nie ukradnie z innego statku kota, zwłaszcza 
czarnego i, jak już mówiłem, obwiniała Kubę Kanibala. Ale ja nie 
wierzyłem, żeby nawet Kuba Kanibal ośmielił się igrać z losem. I 
tak zaczęły się szkwały i tajfuny, a w końcu jeden z marynarzy 
wypadł za burtę. 
Najbardziej dziwiło mnie, że Pigułka dopiero po sześciu miesią cach 
dotarła do domu. Tamtego roku pływałem po Pacyfiku, więc nigdy już 
nie spotkałem Alice Lee, ale dowiedziałem się, że dopłynęła do 
Bostonu w dwa miesią ce po tamtym wydarzeniu. Przyjmijmy, że 
Pigułka tam była. To cią gle jeszcze pozostają  cztery miesią ce. Co 
się z nią  działo? Dam głowę, że przez te cztery miesią ce wędrowała 
z Bostonu do Halifaxu na własnych łapkach. 
Tillytuck chrzą kną ł z niedowierzaniem. 
- Albo szła, albo płynęła - cią gną ł dalej stryj Horacy. - £atwiej 
mi uwierzyć, że szła. Nie pytajcie mnie, ską d znała drogę. Ale 
wtedy zrozumiałem, że koty zdą żyły już zapomnieć więcej, niż 
ludzie kiedykolwiek wiedzieli, i postanowiłem się z nimi 
zaprzyjaźnić. Wczoraj w nocy, gdy ta mała na mnie wskoczyła, zaraz 
zaproponowałem jej, żeby wybrała sobie najwygodniejsze miejsce na 
moim brzuchu. 
Kiedy wizyta stryja Horacego zaczęła się zbliżać ku końcowi, 
wszyscy wiedzieli, że go niezwykle polubili, choć potępiał 
nowoczesne stroje i zwyczaje oraz ze zgorszeniem odwracał oczy, 
gdy w poniedziałki suszyły się na sznurze różowe i seledynowe 
jedwabne majteczki. Domownicy są dzili, że stryj Horacy też ich 
polubił, choć nie byli tego całkiem pewni. Pat wiedziała jednak, 
że stryj Horacy docenia Srebrny Gaj. 
Do ostatniego dnia wszystko przebiegało gładko, za to ten ostatni 
dzień był naprawdę okropny. Sid przewrócił rano misę Judysi z 
ciastem na naleśniki i wlazło w nie maleństwo Winnie. I oczywiście 
stryj Horacy wszedł w najgorszym momencie, kiedy dzieciak taplał 
się jeszcze w mazi, i mógł sobie pomyśleć, że w Srebrnym Gaju tak 
właśnie zabawia się dzieci. Potem Elka postawiła na piecu 
zamkniętą  puszkę groszku, żeby go odgrzać na obiad. Puszka 
wybuchła, groszek rozprysną ł się po całej kuchni, a ułamek denka 
trafił stryja Horacego w policzek i oparzył: Na domiar złego po 
kolacji Elka rzuciła stryjowi wyzwanie: gotowa jest założyć się, 
że stryj nie ośmieli się pojechać z nią  autem do Srebrnych Mostów. 
I stryj Horacy, choć nigdy jeszcze nie wsiadł do auta, oznajmił, 
że żadna dziewucha nie będzie mu jeździła po głowie. Nikt nie wie, 
jak to się stało - Elka była dobrym kierowcą  - ale auto, zamiast 
pomkną ć alejką , zmiażdżyło płot, odbiło się od kościelnej szopy i 
wpadło na drzewo. Nic złego się nie stało; wygią ł się tylko 
zderzak i zaraz pojechali dalej. Stryj Horacy zniósł wszystko ze 

background image

stoickim spokojem. Po powrocie do domu oświadczył, że są dził, iż 
Elka zawsze w ten sposób wyrusza w drogę. I dodał, że on także 
kupi sobie chyba auto. 
- No, no, pewnikiem któreś z was spotkało dziś jakiegoś skrzata, 
tyle nieszczęść! - westchnęła Judysia, gdy stryj Horacy poszedł 
się położyć. 
- Mam zamiar wykreślić dzisiejszy dzień z kalendarza, jakby go po 
prostu nie było - szepnęła żałośnie Pat. - A tak się staraliśmy, 
żeby stryj odniósł dobre wrażenie. Ale czy widziałyście kiedyś coś 
śmieszniejszego niż wyraz jego twarzy, gdy trafił go odłamek 
puszki? 
- Owszem. Jego wyraz twarzy, gdy odbiłam się od szopy - odparła 
Elka. 
I obie wybuchnęły śmiechem. 
- Obawiam się, że stryj uważa nas za okropne dziewczyniska. 
Zwłaszcza ciebie, Elko. 
Ale okazało się, że Pat się myli. Tegoż samego wieczoru stryj 
Horacy zaproponował Długiemu Alkowi, że pokryje koszty studiów 
Elki. 
- To dzielna dziewczyna, a w dodatku miło na nią  spojrzeć - 
powiedział. - Nie mam dzieci. I polubiłem twoje córy, Alku. 
Potrafią  się śmiać, nawet wtedy, kiedy coś im wejdzie w paradę. To 
mi się podoba. Każdy potrafi się śmiać, kiedy morze jest spokojne. 
Więcej już tu na Wschód nie przyjadę, ale cieszę się, że was 
odwiedziłem. I że zobaczyłem kochaną  starą  Judysię. To jej ciasto 
ze śliwkami z bitą  śmietaną ! Mój żołą dek nigdy już nie przyjdzie 
do siebie, ale to ciasto warte było grzechu. Rad jestem, że 
podtrzymujecie tu stare tradycje. 
- Robimy, co możemy - odparł skromnie Długi Alek. 
Tymczasem Judysia w kuchni zwierzała się smętnie Dżentelmenowi 
Tomowi. 
- Młody Horacy nie jest już wcale młody. Gdzie te jego diabelskie 
pomysły? I zachowuje się tak uroczyście. Dawniej, jak robił 
poważną  minę, można było być pewnym, że planuje nową  psotę. Tak, 
tak - westchnęła Judysia. - Boję się, ty moje kochane kocisko, że 
starzejemy się wszyscy. 
 
 
Rok trzeci 
 

 
Elka pojechała na Akademię i Pat poczuła się osamotniona. 
Oczywiście Elka przyjeżdżała do domu w każdy pią tek wieczorem, tak 
jak kiedyś Pat, i dziewczęta wesoło spędzały weekendy. Ale w cią gu 
tygodnia bywało smutno. Pat nie miała się z kim śmiać, nie miała z 
kim plotkować, nie mogła wieczorem omawiać z Elką  wydarzeń dnia, 
nie widziała jej w nocy śpią cej na białym łóżeczku. Z tym większą  
pasją  zajęła się Srebrnym Gajem. 
Elka przez pierwszy tydzień bardzo tęskniła za domem, ale szybko 
polubiła uczelnię i miasto, choć często marzła w swoim 
pensjonacie, a jedyne okno w jej pokoiku wychodziło na ceglaną  
ścianę są siedniego domu, a nie na rozkwiecony ogród, zielone pola 
i osnute mgłą  wzgórza. 
Tymczasem Judysia szykowała się do swojej wyprawy do Irlandii. 
Miała popłyną ć w listopadzie z rodziną  Pattersonów z Letniego 
Brzegu, która też chciała odwiedzić stare ką ty, i przez cały 
październik w Srebrnym Gaju o niczym się innym nie mówiło. Pat, 

background image

choć cierpiała, że Judysia wyjeżdża, gorliwie pomagała w 
przygotowaniach. Po ciężko przepracowanym życiu Judysi należała 
się cudowna podróż. Wszyscy się nią  żywo interesowali. Długi Alek 
wybrał się do miasta i przywiózł Judysi kufer. Kiedy postawił go 
przed domem, Judysia zrobiła dziwną  minę. 
- Tak, tak, wiem że wyjeżdżam, ale trudno mi w to uwierzyć, Pat. 
Ten kufer... on całkiem do mnie nie pasuje... Gdybym mogła zabrać 
moją  starą  skrzynię... 
Ale to nie wchodziło w rachubę. A Judysia uwierzyła wreszcie w 
swoją  podróż przeczytawszy w "Nowinach z Północnego Glen", że 
panna Judyta Plum ze Srebrnego Gaju spędzi zimę u swoich krewnych 
w Irlandii. Ale wyglą dała jeszcze dziwniej. Wszystko stało się 
nagle tak strasznie nieodwołalne. 
- Patsy, złotko, widzi mi się, że Najwyższy zażyczył sobie mego 
wyjazdu. 
- Każda zmiana dobra, jak powiedział stary Murdoch MacGonigal 
przewracają c się w grobie! - wykrzykną ł radośnie Tillytuck. 
Wszyscy wręczali Judysi upominki. Stryj Tom ofiarował jej skórzaną  
walizkę, a matka piękną  szczotkę do włosów, grzebień i ręczne 
lusterko. 
- Ho, ho, nigdy nie myślałam, że będę mieć komplet przyborów 
toaletowych! - wykrzyknęła Judysia. - I z moim monogramem na 
odwrotnej stronie lusterka! Mam nadzieję, że mój stary stryj ma 
jeszcze dość pomyślunku, żeby się poznać na takich splendorach. 
Pat kupiła Judysi "negliż", ciotka Barbara wręczyła jej szkarłatny 
szalik, który tylko raz miała na sobie, a którym Judysia zawsze 
się zachwycała. Nawet ciotka Edyta podarowała jej szarą  kamizelkę 
wełnianą  z fioletowymi wyłogami. Pat, wyobrażają c sobie w niej 
Judysię, skręcała się ze śmiechu. Judysia jednak była wzruszona. 
- Ho, ho, Edyta się popisała. Nigdy bym się tego po niej nie 
spodziewała, zawsze darłyśmy koty. Może spotkam w Irlandii jaką ś 
biedaczkę, której się to przyda. 
Mnóstwo było kłopotów z podróżną  suknią  Judysi, wreszcie udało się 
znaleźć taką , która jej się spodobała. Kupiono także szary filcowy 
kapelusz z maleńkim czerwonym piórkiem. Któregoś wieczoru Judysia 
ubrała się w nowe rzeczy, ale kiedy zobaczyła w popękanym lustrze 
swoją  modną  sylwetkę, tak się przeraziła, że chciała natychmiast 
wszystko zdją ć. 
- Pat, przecie to nie jestem ja. 
Niemniej Pat zmusiła ją , by zeszła do kuchni i pokazała się całej 
rodzinie. I wszystkim w tym nowym stroju wydała się kimś obcym, 
nie szczędzono jej jednak komplementów, Tillytuck oświadczył 
nawet, że gdyby wcześniej zobaczył, jaką  jest wspaniałą  kobietą , 
nie wiadomo do czego by doszło. 
- Mam nadzieję, że nic nie przeszkodzi Judysi wyjechać - wyznała 
Elka. - Chyba by jej z rozczarowania pękło serce. Ale kiedy 
pomyślę, że w pią tek wrócę do domu i nie zastanę tu Judysi, to... 
I w dodatku będzie królować w kuchni ta ohydna pani Robinsonowa z 
kocią  twarzą ! - Elka podejrzanie zaczęła mrugać oczyma. 
- Pani Robinsonowa wcale nie jest taka straszna - protestowała bez 
większego przekonania Pat. - W każdym razie była najlepszą  
kandydatką  z możliwych, a ostatecznie chodzi tylko o jedną  zimę. 
- Jest wścibskim babskiem! - rozgniewała się Elka. - Ty nie 
widziałaś, jak odchodziła alejką , kiedy ją  zaangażowałaś, i co trzy 
kroki oblizywała się z zadowolenia. A ja widziałam. I wiem, co 
sobie myślała: "Już ja im pokażę, jak się powinno prowadzić 
gospodarstwo!" 
Bo to był największy problem - kto ma tej zimy dopomóc Pat. Z 

background image

kilku kandydatek wybrano panią  Robinsonową , bo wydawała się 
najbardziej nieszkodliwa. Tillytuckowi nie spodobała się i od razu 
przezwał ją  panią  Kaczorową . Rzeczywiście chodziła jak kaczka, 
była niziutka i pulchna. I tak odtą d myśleli o niej mieszkańcy 
Srebrnego Gaju. Przezwiska Tillytucka zawsze się przyjmowały. 
W oczach Judysi pani Kaczorowa była oczywiście "złem koniecznym". 
- Myśli, że zjadła wszystkie rozumy, bo w zeszłym roku chodziła na 
kurs gospodarstwa domowego - mówiła Judysia, potrzą sają c siwą  głową . 
- Ale czy potrafi zadbać o koty? 
- Mówią , że jest pracowita i oszczędna. 
- Ho, ho, oszczędna! W to nie wą tpię! - Judysia uciekła się do 
ironii. - Miała to po kim odziedziczyć! Jej rodzony dziadek 
postawił w ogródku zegar słoneczny i zawiesił nad nim płachtę, 
żeby go ochronić od słońca. Jak oszczędzać, to oszczędzać! 
- Nie martw się, Judysiu, choćby skończyła sto kursów, nigdy nie 
usmaży takich placuszków z jabłkami, jak ty - orzekł Sid, 
podsuwają c talerz po drugą  porcję. 
Potem trzeba było wystą pić o paszport. Z trudem przekonano 
Judysię, że do paszportu niezbędna jest fotografia. 
- A ty byś, Elko, chciała, żeby cię fotografowano, jakbyś miała 
taką  twarz jak ja? - pytała wskazują c na swe odbicie w kuchennym 
lustrze, w którym każdy wyglą dał niekorzystnie. Ale, kiedy 
nadeszły fotografie, Judysia w nowym kapeluszu i szaliku wyglą dała 
tak pięknie, że sama się zachwyciła. Włożyła paszport do szuflady 
kredensu i wcią ż do niej ukradkiem zaglą dała. 
- ¯e też kapelusz tak może człowieka zmienić! Wyglą dam w nim 
zupełnie jak lady Medchester, a przecie to arystokratka. 
Gdyby nie planowany wyjazd Judysi Pat miło spędziłaby październik. 
Była złocista ciepła jesień bez przymrozków; kiedy wiał wiatr, w 
sadzie spadały gradem jabłka, paprocie wzdłuż Alejki Westchnień 
zbrą zowiały i pachniały jeszcze silniej. Spędzała wesołe wieczory 
w Długim Domu radują c się towarzystwem Zuzanny i Dawida - całe 
godziny gawędzili nad ogniskiem. Dawid zaczą ł odprowadzać Pat do 
domu, co Judysia uznała za zupełnie zbędne. Przez tyle lat Pat 
wracała tamtędy sama. 
- Tylko wdowca nam brakowało! - mruczała ze złością , bardzo 
uważają c, by nie usłyszała jej Pat. Już wiele razy przekonała się, 
że Pat nie lubi słuchać, jak ktoś krytykuje Dawida Kirka. 
Umarł McGinty. Od dawna można się było tego spodziewać. Całe lato 
kwękał; ogłuchł i posmutniał. Pat krajało się serce, gdy widziała 
jego błagalny wzrok. Ale do końca merdał ogonkiem, ilekroć do 
niego podeszła. Zmarł opierają c łebek na jej dłoni. Judysia 
popłakała się jak dziecko, nawet Długi Alek i Tillytuck pocią gali 
nosem. MeGinty'ego pochowano na starym cmentarzu obok Frycka i Pat 
musiała zawiadomić o jego śmierci Hilarego. 
Tak mi go strasznie brak. Chyba już nigdy nie pokocham żadnego 
psa. Cią gle zapominam, że nie żyje, cią gle się za nim rozglą dam. 
Hilary, on tuż przed śmiercią  podniósł łeb, i nastawił uszy, tak 
jak zawsze, kiedy słyszał twoje kroki. Wydaje mi się, że jednak 
coś usłyszał, bo nagle przestał patrzyć aż tak żałośnie, z 
zadowoleniem westchną ł, położył łebek na mojej dłoni i umarł. Nie, 
to nieodpowiednie, okropne słowo, on tylko przestał istnieć. 
Szkoda, Hilary, że nie przyjechałeś. Jestem pewna, że to ciebie 
szukał tak smutno wzrokiem. 
Pamiętasz, jak zawsze wybiegał nam naprzeciw, gdy w pią tek 
wieczorem wracaliśmy z Akademii? I był z tobą  tamtej nocy, kiedy 
umierałam ze strachu, a ty zaprowadzałeś mnie do domu. Był niby 
tylko małym kochają cym psiakiem, a pozostawił po sobie taką  

background image

pustkę. Jeszcze jedna zmiana, Elka już wyjechała, Judysia 
wyjeżdża. Ach, Hilary, życie składa się z samych zmian. Jeden 
Srebrny Gaj się nie zmienia. Pozostaje sobą , a z każdym dniem 
bardziej go kocham. 
Hilary Gordon zmarszczył brwi. I jeszcze bardziej sposępniał, 
przeczytawszy list Elki. 
Ach, Szkrabie, czemu w lecie nie przyjechałeś? Jeżeli wkrótce nie 
przyjedziesz, Pat wyjdzie za tego okropnego Dawida Kirka. Czuję 
to. Ten człowiek ma na nią  dziwny wpływ. Stale go cytuje - Dawid 
to, Dawid tamto... O ile się mogę zorientować, chwilowo wszystko 
polega na rozmowach. Ale on umie mówić. Jest strasznie 
przemą drzały. 
Hilary westchną ł. Może rzeczywiście powinien był w lecie wybrać 
się na Wyspę. Ale ciężko pracował, by zarobić na studia, nie 
chciał przyjmować pomocy od matki, która go tak zaniedbywała, i 
podróż w lecie do domu - dla Hilarego domem był Srebrny Gaj - nie 
mieściła się w jego budżecie. 
 
Ii 
 
Pierwszego listopada Judysia musiała się zabrać do pakowania. Było 
ciepło i słonecznie, ale w nocy po raz pierwszy zdarzył się 
przymrozek i ogród bardzo ucierpiał. Pat z przykrością  patrzyła na 
kwiaty. Nasturcje wyglą dały wręcz nieprzyzwoicie. Uprzytomniła 
sobie, że lato nieodwołalnie się skończyło. 
Kufer Judysi stał na środku kuchni. Pat pomagała jej się pakować. 
- Nie zapomnij o swojej czarnej flaszce! - zawołał przechodzą c 
Sid. Judysia udała, że nie słyszy, ale zniosła na dół swoją  
ukochaną  księgę O czym każdy wiedzieć powinien. 
- Muszę ją  zabrać z sobą , Pat. Dużo w niej piszą  o etykiecie. 
Tylko czy aby nie jest przestarzała? Nie chciałabym, żeby moi 
krewni w Irlandii pomyśleli, że nie znam się na etykiecie. Wiesz 
co, Patsy, wezmę z sobą  także i tę starą  wyjściową  suknię. Zawsze 
ją  lubiłam. Nowa jest przepiękna, ale miałam ją  na sobie raptem 
dwa razy i właściwie to jej nie znam. Pamiętasz, Pat, jak nigdy 
nie chciałaś się rozstać z żadną  starą  sukienką ? Patrz, Patsy, 
masz tu klucz od mojej niebieskiej skrzyni. Schowaj go na czas 
mojej nieobecności i jakby mi się co stało - nie bój się, nic się 
nie stanie - to w puszce po proszku do pieczenia znajdziesz mój 
testament. 
- Judysiu, czy ty możesz sobie wyobrazić, że za tydzień o tej 
porze będziesz na samym środku Atlantyku? 
- Kochanie, chcę cię o coś poprosić. Czy możesz przy wieczornym 
pacierzu zmówić co dzień hymn za "tych, co na morzu"? Będzie to 
dla mnie duża pociecha na tym chybocą cym okręcie. No, dzięki 
Najwyższemu, kufer gotowy. Znałam kobietę, która jadą c do Starego 
Kraju zabrała ze sobą  cztery kufry, nie wiem, co do nich 
napakowała. Tak, wszystko gotowe, ale co będzie, Pat, jeśli mi w 
ostatniej chwili coś stanie na przeszkodzie? Jestem tak 
podniecona, że chyba bym tego nie zniosła! 
- Nic ci nie przeszkodzi, Judysiu. Odbędziesz wspaniałą  podróż i 
spędzisz u rodziny dużo miłych chwil. 
- Mam nadzieję, złotko. Ale tyle się napatrzyłam w życiu na 
przeciwności losu. Patsy, kochanie, nie zapominaj o Dżentelmenie 
Tomie i pilnuj, żeby mu pani Kaczorowa nie jeździła po głowie. Nie 
wiem, co to biedne zwierzę beze mnie zrobi... 
- Nie martw się, Judysiu. Na pewno się nim serdecznie zajmę - 
chyba że zniknie tak, jak ostatnim razem, kiedy ciebie nie było w 

background image

domu. 
Tego wieczoru Pat stała chwilę na podeście kuchennych schodów 
wyglą dają c przez okrą gły świetlik. Zbliżała się burza. Bezczelny 
wiatr hulał wśród gałęzi osiki. Szybują ce chmury zasłoniły 
wierzchołki brzóz. Wkrótce na ciemne jesienne pola spadnie deszcz. 
Gdyby jej było lżej na sercu, nie martwiłaby się perspektywą  
burzliwej nocy. Ale dziś nasuwała się myśl o tym, że jutro o tej 
porze nie będzie już w domu Judysi, że w kuchni rozpocznie się 
panowanie pani Kaczorowej. 
"A co ma powiedzieć biedny kot" - miaukną ł siedzą cy na najwyższym 
stopniu Dżentelmen Tom. 
Następnego deszczowego ranka Długi Alek odwiózł Judysię na stację. 
Miała spędzić noc w Letnim Brzegu u wuja Briana i następnego dnia 
wsią ść z Pattersonami na prom. Wszyscy stali przy bramie i machali 
jej, póki auto nie znikło. Pat wróciła do kuchni, w której już 
zadomowiła się i zabrała się do szykowania ciasta pani Kaczorowa. 
"Nie cierpię jej" - pomyślała jakże niesprawiedliwie Pat. 
Obiad - pierwszy posiłek bez Judysi - był bardzo smutny. Zupa pani 
Kaczorowej nie umywała się do zup Judysi. 
- Ona nawet nie wie, kiedy trzeba zupę zamieszać - szepną ł do Pat 
Tillytuck. 
Wieczorem przyjechała do domu Elka, ale kolacja odbyła się w 
ponurym nastroju. Ciasto pani Kaczorowej, mimo tego jej 
kulinarnego kursu, wyglą dało tak, jakby ktoś na nim usiadł. Długi 
Alek milczał. Tillytuck ledwie skończył jeść, poszedł na swój 
stryszek. Nic mu nie smakowało i nawet nie udawał, że mu smakuje. 
- Czuję się stara; Pat, stara jak Matuzalem - oświadczyła posępnie 
Elka, kiedy przed pójściem spać zajrzały do kuchni. 
Zadowolona z siebie pani Kaczorowa siedziała, robią c na drutach. 
Nigdzie śladu kota, nawet Dżentelmen Tom gdzieś się wybrał. 
- Chciałabym stać się na chwilę kotem, żeby cię podrapać - 
szepnęła Elka, patrzą c na plecy nieświadomej niczego pani 
Kaczorowej, która w gruncie rzeczy nie zasługiwała na nienawiść, 
szczerze uważała, że wyrzą dza tym Gardinerom wielką  przysługę, 
raczą c się zają ć gospodarstwem, gdy "ta Judysia Plum będzie się 
szwendać po Irlandii". 
Sobota była ciemna i ponura, ale przedpołudnie rozjaśnił Pat miły 
list od Hilarego. Kochany Hilary! Pisał takie cudowne listy. 
Przyjaciel Hilary, nawet w dalekim Toronto był więcej wart od 
wszystkich "kawalerów" z Wybrzeża. 
W połowie popołudnia znów zaczęło padać. Tillytuck i pani 
Kaczorowa zdą żyli się już posprzeczać, bo kiedy zaczęła się 
uskarżać, że Po Prostu Pies całą  noc szczekał, Tillytuck wybuchną ł 
tym swoim bezgłośnym śmiechem i oświadczył niezbyt delikatnie, że 
dziwniejsze by było, gdyby zaczą ł mruczeć. 
Sid zawiózł siostry do Winnie, żeby pomogły jej w tapetowaniu 
pokoju. Z nieba lały się strugi deszczu, pełne liści z drzew. 
Kiedy późnym wieczorem wracali, pogoda była równie okropna. 
- Judysia jest już na okręcie. Mieli o pią tej wypłyną ć z Halifaxu 
- westchnęła Elka. - O, Tillytuck gra na skrzypcach. ¯e też ma do 
tego serce. Pewnie usiłuje się wkraść w łaski pani Kaczor. Ten 
człowiek oddałby duszę za smaczny ką sek. 
- Nie wiem, jak przeżyjemy tę zimę - martwiła się Pat. 
Wbiegły po mokrych schodkach i otworzyły kuchenne drzwi. Stanęły 
jak wryte. Skrzypce Tillytucka wyśpiewywały radosną  pieśń. Matka 
cerowała, siedzą c przy stole, na którym stał ogromny półmisek 
pą czków. Tata leżał na kozetce, drzemią c; na jego piersi mruczał 
Wymoczek. Pyszałek i Popka zwinęły się w kłębek u stóp Długiego 

background image

Alka. Dżentelmen Tom z miną  kota, który zastanawia się, czy 
wybaczyć zniewagę, siedział na dywaniku z wyprężonym ogonem. 
A przy piecu kuchennym siedziała, mieszają c coś w garnku, Judysia, 
Judysia w starej drelichowej sukni. Na kolanach miała szydełkową  
robótkę i wcale nie wyglą dała na zdruzgotaną . 
Przez chwilę dziewczęta wpatrywały się w nią  z niedowierzaniem. 
Potem krzyknęły: "Judysia!" i rzuciły się jej w objęcia. Choć były 
mokre, chwyciła je w ramiona. 
- Judysiu... najdroższa Judysiu... co się stało? 
- Ano, nie miałam serca odjechać. Już w chwili, kiedy stą d 
wyjeżdżałam, zaczęło mi się cknić. Biedny Alek milczał jak 
zaklęty. Tyle że myślałam sobie, że głupio by było zawrócić po 
tych wszystkich prezentach. Więc do pójścia spać jakoś 
wytrzymałam, muszę przyznać, że u waszego wujka Briana bardzo mnie 
uhonorowali i zaprowadzili do gościnnego pokoju. Ale nie mogłam 
zmrużyć oka. Cały czas widziałam, jak pani Kaczor panoszy się w 
mojej kuchni, i rozmyślałam o wszystkim, co może mi się przytrafić 
w podróży. Okręt może wpaść na górę lodową ... I co będzie, jeśli 
umrę w Irlandii? Cóż, umrę to umrę, ale pochowaliby mnie wśród 
obcych. A jeśli tutaj przytrafi się co złego? Jeśli oni polubią  
bardziej tę panią  Kaczorową  z jej słodkimi minami? Wyobraziłam 
sobie, jak o zmierzchu siedzicie zadowoleni z życia i coraz to 
pojawia się jakiś kawaler. 
A potem pomyślałam: "Trzeba przecie utuczyć na Gwiazdkę indyki, 
zrobić przez zimę parę dywaników, i co będzie, jeśli Józek 
przyjedzie, żeby się ożenić?" - tego bym już nie zniosła. I przy 
śniadaniu wzięłam się na odwagę i oświadczyłam Brianowi, że 
zmieniłam zdanie, ani mi się śni jechać z Pattersonami do 
Irlandii. Wracam do Srebrnego Gaju. 
- Judysiu, przecież trzy dni temu powiedziałaś, że ci pęknie 
serce, jeśli coś przeszkodzi ci w wyjeździe... 
- No, no, trzy dni temu, to trzy dni temu, a dziś, to dziś. Czego 
to człowiek nie wygaduje, jak chce się podtrzymać na duchu! 
Szczęśliwa to jestem teraz, jak sobie pomyślę, że prześpię się we 
własnym wygodnym łóżku, a Dżentelmen Tom ułoży mi się w nogach. 
Brian odwiózł mnie po południu do domu i jak weszłam na próg 
kuchni, to poczułam się niczym królowa. Tak, tak, szkoda, że nie 
widziałyście miny pani Kaczor! 
- Judysiu, gdzie jest pani Kaczor? 
- Wróciła do Mostów, gdzie jest jej właściwe miejsce i na pewno 
urą ga mi, ile wlezie. Zajrzałam do spiżarni, myślałam, że zobaczę 
stertę przysmaków, tak się przechwalała tym swoim kursem 
kulinarnym, a tam leżał jeden placek, wcale do placka niepodobny, 
i jakiś podejrzanie wyglą dają cy pieróg. Tillytuck powiada, że go 
skosztował i jeszcze mu leży na żołą dku. Ha, ha, a to mi kulinarna 
wiedza! Wyrzuciłam to wszystko do wiadra dla świń i usmażyłam 
pą czki. 
- Czcijcie morze, ale ziemi się trzymajcie, to całkiem słuszne 
słowa, symbolicznie mówią c - zauważył Tillytuck. 
Wszyscy się bezwstydnie cieszyli i okazywali to, ku ukrytemu 
zachwytowi Judysi. Zapomnieli o deszczu i przenikliwym wietrze. 
Nigdy jeszcze w kuchni nie zasiadała równie szczęśliwa gromadka. 
Smutki i troski pierzchły tam, gdzie znika księżyc, nawet król 
William wyglą dał na rozradowanego, choć wcią ż jeszcze nie 
przepłyną ł Bayne. Na dworze mogła się panoszyć mokra listopadowa 
noc, ale tutaj we wszystkich sercach gościło lato. 
- Zupełnie miło jest patrzyć z domu na nawałnicę - oświadczyła 
Elka. - Posłuchajcie, jak huczy wiatr. Uwielbiam to. Judysiu, 

background image

cieszę się, że nie jesteś teraz na Atlantyku. 
- Jestem tam, gdzie chciałam być, Przylepko, i aż mi się ze 
szczęścia kręci w głowie. Znów mogę cieszyć się Srebrnym Gajem. 
Ostatnio patrzył na mnie z wyrzutem. Teraz już wiem, że nigdy nie 
potrafię się z nim rozstać, zalazł mi za skórę. Tak, tak, miałam 
mnóstwo uciechy z przygotowań, a te piękne stroje wystarczą  mi do 
końca życia. A to będzie opowieść o tym, jak Judyta Plum wybrała 
się do Irlandii i wróciła tak prędko, że spotkała samą  siebie na 
progu domu. Cóż, trzeba będzie zaczą ć przygotowania do świą t. 
W nocy Judysia zajrzała sprawdzić, czy dziewczynki są  ciepło 
okryte; kochana, troskliwa Judysia... 
- Na ciebie, Judysiu, zawsze można liczyć - szepnęła rozespana 
Pat, siadają c i ściskają c ją . - Wprost trudno mi uwierzyć, że 
jesteś tutaj, a nie na spienionych falach oceanu. 
- Patsy, złotko, jak są dzisz - mam to wszystko oddać? Myślę o 
prezentach. 
- Ależ nie, Judysiu. To były prezenty dla ciebie. Są  twoje. 
Judysia westchnęła z zadowoleniem. 
- Ulżyło mi, Pat. Ciężko by mi było się rozstać z tymi eleganckimi 
przyborami toaletowymi. Ale chyba zwrócę twojej ciotce Edycie 
kamizelkę. Bo by mówiła, że wyłudziłam ją  od niej pod fałszywym 
pretekstem. 
 
Iii 
 
Kiedy wiosną  Elka wróciła z Akademii jako szczęśliwa posiadaczka 
dyplomu nauczycielskiego, udało jej się dostać pracę w miejscowej 
szkole i postanowiła, że spędzi wesołe lato, dobrze się bawią c. 
Zabawa w tym okresie jej życia polegała na zwodzeniu adoratorów, a 
oni, według słów Judysi, ustawiali się w kolejce. Pat trudno było 
pogodzić się z myślą , że "mała Przylepka" jest już na tyle 
dorosła, aby mieć adoratorów, ale Elka nie miała co do tego 
żadnych wą tpliwości. I przyznawała szczerze, że to ją  bardzo bawi. 
Nie, nie flirtowała, choć tak utrzymywali Binnie'owie. Ponoć pani 
Binnie'owa oświadczyła, że wprawdzie Elce "ta szkoła dobrze 
zrobiła, ale cią gle szaleje za chłopakami". 
Elka jedynie patrzyła. A jej wzrok mówił: "Znam piękną  tajemnicę. 
Znam ją  tylko ja jedna". 
Nie była tak ładna jak Winnie ani tak dowcipna jak Pat. Ale miała 
niewysłowiony czar. Tillytuck oznajmił kiedyś: 
- Symbolicznie mówią c, bije od niej blask. 
A stryj Tom uważał, że "ta małpeczka każdemu się potrafi zakraść 
do serca". 
Przekonali się o tym kawalerowie z obu Glen. Traktowała ich z 
góry, a oni byli do tego stopnia pod jej urokiem, że nie zrażali 
się okrutnymi słowami. Długi Alek narzekał, że we własnym domu nie 
ma się gdzie ruszyć i chciałby czasem spędzić spokojną  niedzielę. 
Ale Judysia nie pozwalała mu gderać. 
- Chciałbyś mieć takie córki, jakie ma Jan Madison? - pytała 
ironicznie. - Sześć dziewuch w domu i ani uświadczysz konkurenta. 
- Co za dużo, to niezdrowo - mrukną ł Długi Alek, który w niedzielę 
po południu lubił się spokojnie zdrzemną ć. 
- Nigdy nie ma się za wielu adoratorów - sprzeciwiła się mą dra 
Judysia. - Dobrze pamiętam, jak w niedzielne popołudnia w Wybrzeżu 
Zatoki tłoczno było na podwórzu od bryczek, a wśród nich stała 
bryczka młodego Alka Gardinera. Nie zapominaj, że też kiedyś byłeś 
młody. Zresztą  my także ubawimy się patrzą c na te zaloty. Czy 
słyszałeś, co przydarzyło się w ostatnią  niedzielę Po Prostu Psu, 

background image

kiedy jeden z młodych Shortreedów - chyba ma na imię Lloyd - 
siedział na schodkach ganku i wyglą dał równie uroczyście, jak jego 
dziadek na nabożeństwie. No i ta biedna bestia - nie mam na myśli 
Lloyda - spotkała za kościelną  szopą  szczura i rzuciła się na 
niego. Ale Pan Szczur nie miał zamiaru się poddać i wpił się 
zębami w wargę Po Prostu Psa. Nigdy nie słyszałeś takiego skowytu. 
Po Prostu Pies przebiegł przez podwórze, wpadł do kuchni, potem do 
sieni i na ganek, zleciał po schodkach, potrą cają c Lloyda, 
stratował mi grzą dkę petunii... I pognał alejką , a szczur wcią ż 
trzymał się jego pyska. 
Dziewczęta pokładały się ze śmiechu, Tillytuck, który przyczłapał 
właśnie z wiadrami wody, oburzył się okropnie i oznajmił, że w te 
współczesne szczury wstą pił diabeł. "No, no - powiadam - niech się 
pan Tillytuck tak nie wyraża o diable. Diabła też należy 
uszanować". Lloyd Shortreed okropnie się zgorszył. 
- Nic dziwnego. Mnie się też nie podoba, że w moim domu dzieją  się 
w niedzielę takie rzeczy. 
- A niby kto by mógł na to poradzić? - zaprotestowała Judysia. - 
Po Prostu Psu zachciało się w niedzielę polować na szczury i co 
mieliśmy zrobić? Przedtem młodzież zachowywała się jak przystoi. A 
na język Tillytucka nie ma rady, wszyscy go znają . I wiedzą , że 
nie nauczył się tych przekleństw w Srebrnym Gaju. Po Prostu Pies 
wrócił w końcu bez szczura, ale bardzo pokorny. Lloyd się od tego 
czasu nie pokazał, no i dobrze. Shortreedowie nigdy nie mieli 
poczucia humoru. 
- Lloyd jest porzą dnym chłopcem - zaprotestował Długi Alek. 
- I takim zdolnym do igły - dorzuciła złośliwie Judysia. - Miał 
cztery latka, kiedy sam zeszył całą  narzutę ze skrawków. Do dziś 
mu tego nie zapomniano. Co prawda jego matka, ile razy ma gości, 
wycią ga tę narzutę i się nią  chwali. 
Długi Alek wstał i wyszedł. Wiedział, że nie przegada Judysi. 
Powrót Elki do domu uczczono zabawą , na którą  stawili się wszyscy 
przyjaciele Elki z Akademii. Elka uwielbiała taniec. Gdyby jej 
pantofelkom pozwolić, same wytańcowałyby całą  noc. Ale Pat było 
ciężko na sercu. Sid nie brał w zabawie udziału. Czuł się bardzo 
nieszczęśliwy i trzymał się od wszystkich z dala. Tej zimy w 
Północnym Glen zdarzył się skandal. Dorotka Milton, od dwóch lat 
zaręczona z Sidem, uciekła z kuzynem z Halifaxu i wyszła za niego 
za mą ż. Był to lekkomyślny czarują cy hulaka, który "podróżował" 
dla jakiejś firmy z Halifaxu. 
Sid nie życzył sobie współczucia rodziny. W ogóle nie chciał na 
ten temat rozmawiać. Był rozgoryczony, zachowywał się buntowniczo; 
Pat nie potrafiła do niego dotrzeć. Pracował jak wół, a wobec 
rodziny zachowywał się jak obcy człowiek. 
- Trochę cierpliwości - radziła matka. - Z czasem mu to przejdzie. 
Biedna Dorotka, w gruncie rzeczy bardziej mi żal jej niż Sida. 
- Mnie nie! - łkała Pat. - Nienawidzę jej. Złamała Sidowi serce! 
- No, no, każde serce ma jakieś szczerby. Sid nie pierwszy został 
porzucony i nie będzie ostatni, póki dziewczyny nie nabiorą  więcej 
rozumu, niż z łaski Najwyższego mają  go gęsi. 
Ale Judysi też było przykro patrzyć na Sida. 
Po zabawie Pat i Elka poszły aksamitną , porosłą  mchem ścieżką  do 
namiotu wśród dzikich wiśni w gaju. Nareszcie ich marzenie 
spełniło się, a rzeczywistość przerosła wszelkie wyobrażenia. 
Cudownie było nawet owej nocy, kiedy wichura przewróciła namiot i 
mała Marysieńka omal się nie udusiła, nim ją  wygrzebały spod 
płachty. W Wybrzeżu Zatoki urodziło się bowiem nowe dziecko i 
Marysieńkę przysłano pod opiekę cioci Pat, póki jej matka nie 

background image

nabierze znów sił. Wszyscy kochali Marysieńkę, ale ciocia Pat 
wręcz ją  uwielbiała i bardzo rozpieszczała. Pat zachwycał każdy 
ruch małej. A te jej pytania... 
- Ciociu Pat, dlaczego uszy odstają  od główki? - albo - Ciociu Pat, 
czy kwiatki mają  duszyczki? I doką d wieczorem odchodzą  dnie, 
przecież muszą  się gdzieś podziać... - I - Czy w niebieskiej 
skrzyni Judysi mieszka pan Bóg? - Pat parę razy przyszło na myśl, 
że pogodziłaby się z rozstaniem ze Srebrnym Gajem, gdyby, 
wyszedłszy za mą ż, miała taki własny, tłuściutki znak zapytania". 
Z upajają co pachną cych ciemności wyłoniła się Judysia, przyszła 
sprawdzić, czy wszystko jest w porzą dku, no i przez chwilę 
poplotkować. Judysia tego dnia była na pogrzebie; rzadko bywała na 
pogrzebach. Ale umarł stary William Madison z Mostów, a Judysia, 
nim pojawiła się w Srebrnym Gaju, pracowała parę miesięcy u jego 
matki. 
- Wszystko poszło jak po maśle. Piękny pogrzeb, pewnikiem by się 
cieszył, żeby go mógł zobaczyć. Mówili mi, że sam o wszystkim 
zadecydował i miał z tego mnóstwo uciechy. Tak, tak, grzecznie 
sobie umarł, przepraszają c za kłopot. Wściekła się tylko jego 
ciotka Polly, bo nie posadzono jej w kościele tak jak chciała. 
Wszyscy poza tym byli zadowoleni. Trudno każdemu dogodzić. Polly 
Madison jest jedną  z tych świą tobliwych chrześcijanek; powiadają , 
że jest najświętsza. 
Bowiem wyznawcy wędrownego kaznodziei utworzyli "święty kościół 
chrześcijański". Całe Glen nazywało ich świą tobliwymi 
Chrześcijanami. 
- Słyszę, że zabrali się do budowy kościoła. 
- A zabrali. Tylko nie nazywają  tego kościołem, lecz "miejscem 
modlitw". Właśnie ta ciotka dała na to kawałek ziemi. I pan 
Wheeler ma wrócić jako ich kapłan - mówią  o nim "nasz pasterz" - 
bo on nie uznaje kapłanów, którym się płaci. Nie wiem z czego 
będzie żył - z powietrza? Ciotka Polly powiada, że on jest bardzo 
uduchowiony, ale mnie się widzi, że on tylko tak przewraca oczami. 
Tak czy owak jej mą ż nie chce mieć do czynienia z żadnymi 
nowomodnymi religiami. Kiedyś kaznodzieja spytał go uroczyście: - 
"Czy jest pan przygotowany na śmierć?" - Ale starego Kubę trudno 
było zbić z tropu. - "Lepiej by się pan spytał, czy jestem 
przygotowany do życia" - oświadczył spokojnie. - "Najpierw trzeba 
żyć, a dopiero potem umrzeć". 
Kiedy Judysia wymieniła nazwisko pana Wheelera, Pat wydało się, że 
Elka drgnęła. Znów zaczęła się o nią  martwić. A jeśli pan Wheeler 
dalej będzie okazywał jej względy? 
 
Iv 
 
Pan Wheeler wrócił i okazywał względy Elce. To znaczy często 
odwiedzał Srebrny Gaj, i był duszą  towarzystwa, a w każdym razie 
bardzo się o to starał. Gardinerówny przestały chodzić na jego 
nabożeństwa i świą tobliwi Chrześcijanie uważali, że ich pasterz 
mógłby bardziej bogobojnie spędzać czas, niż grają c z Elką  duety 
na skrzypcach albo spacerują c po ogrodzie z Pat. Pat bowiem 
starała się zawsze być obecna podczas tych duetów i to ona bawiła 
go rozmową . 
Elka niby to się z niego wyśmiewała, ale w jego obecności 
przestawała być sobą . Rzadko się odzywała, nigdy na niego 
kokieteryjnie nie patrzyła i Pat wcią ż się o nią  zamartwiała. Ten 
facet był na swój sposób piękny, wielkie czarne oczy, czarna 
czupryna i słodki głos. Córka ciotki Polly, która była 

background image

nauczycielką  w Południowym Glen, utrzymywała, że ma on byronowski 
czar. Byron, nie Byron, Pat nie zamierzała ryzykować i ilekroć się 
pojawiał, pełniła rolę przyzwoitki. Często przyglą dał się Elce i 
odzywają c się do niej, zniżał czule głos, ale nie gardził 
towarzystwem Pat. Tillytuck uważał, że pragnie się wkraść w jej 
łaski. 
Judysia czasem przekomarzała się z Elką . 
- Tak, tak, Przylepko, nietrudno będzie go nakarmić. Słyszę, że 
żywi się tylko orzechami i sucharkami z otrębów. Nie dziwota, że 
niepotrzebna mu pensja. Ale za co utrzyma żonę? 
- Nie rozśmieszaj mnie - odcinała się Elka. - A niby co mnie to 
obchodzi, czy ma za co utrzymać żonę? 
Tillytucka wszystko to niepokoiło. Uważał pana Wheelera za 
niebezpiecznego faceta, dziwił się, dlaczego Długi Alek toleruje 
jego obecność. Tillytuck do tego stopnia potępiał świą tobliwych 
Chrześcijan, że postanowił okazać swą  dezaprobatę, chodzą c w 
niedzielę do kościoła. Parę tygodni trwało, nim zdobył się na 
odwagę, bo jak się zwierzył Judysi, bał się, że wywoła sensację. 
Ale kiedy w końcu wybrał się do kościoła i nikt nie zwrócił na to 
uwagi, był w głębi ducha wściekły. 
- W kościele nie było ani jednej ładnej niewiasty - wyrzekał. - I 
mam zastrzeżenia do kazania. Za dużo pustych słów i pastor 
odmalowuje diabła jako żałosną  postać. Diabeł powinien być 
diabelski. 
- No to czemu Tillytuck nie wybierze się do świą tobliwych 
Chrześcijan? - spytała wzgardliwie Judysia, szatkują c kapustę. - 
Słyszę, że tam często ten ich pasterz zmaga się z Szatanem. 
- Już i tak mieszkańcy Srebrnego Gaju za często zadają  się z tymi 
świą tobliwcami - oświadczył z goryczą  Tillytuck. - I kiedyś sami 
dojdą  do tego wniosku. 
- No, no, ten biedaczyna nie wyrzą dzi Srebrnemu Gajowi żadnej 
szkody - sprzeciwiła się Judysia. - I widzi mi się, że niedługo 
czeka nas wszystkich niespodzianka. 
- Judysia ma chyba nie po kolei w głowie - warkną ł Tillytuck. 
 
Tego dnia Pat pracowała w ogródku, w zgodzie z samą  sobą  i z całym 
światem. W ogródku czuła się bezpieczna, tu nie groziły żadne 
zmiany. Ogród miał zadowoloną  minę. Rosną ce w nim kwiaty czuły się 
gośćmi, nie więźniami - błękitne ostróżki, maki, liliowe dzwonki, 
złociste i kremowe róże, śnieżne lilie. 
Na zachodzie słońce opadało za lśnią ce wzgórza. Powietrze 
przepojone było niezwykłą  wonią , tak pachniał tylko ogród 
Srebrnego Gaju. Pod drzewami pojawiły się ametystowe cienie. 
Ciepłe sierpniowe powietrze podszyte już było wrześniowym chłodem 
- kończyło się kolejne lato. Rzeczywiście pory roku zaczęły mijać 
w piorunują cym tempie. Cóż, nie będzie wcale przykro postarzeć się 
w Srebrnym Gaju, pomyślała filozoficznie Pat, była to filozofia 
bardzo młodej osoby. 
Nagle Pat jęknęła. Alejką  nadchodził ten nieznośny pan Wheeler. 
Chwała Bogu Elka pojechała do Winnie. Ale Pat czeka potwornie 
nudny wieczór. Kiedyż on wreszcie zrozumie, że ani Elka, ani jej 
rodzina nie pragną  jego zalotów. I był tu przecież poprzedniego 
dnia. Co za natręctwo. Czy naprawdę będzie to niezgodne z 
tradycjami Srebrnego Gaju, jeśli da mu to wyraźnie do zrozumienia? 
Pat przywitała go chłodno i dalej zrywała zeschłe kwiaty ostróżki. 
Pyszałek, który krą żył po trawniku "zrobił" parę uszczypliwych 
uwag. Pyszałkowi nikt nie potrafił zamydlić oczu. 
Pan Wheeler staną ł i zaczą ł się jej przyglą dać. Pat miała na 

background image

głowie stary filcowy przepalony słońcem kapelusz Sida, nigdy by 
nie przypuściła - jeśli w ogóle by się nad tym zastanawiała - że 
może w nim wyglą dać pocią gają co. A brą zowa sukienka była tak 
stara, że nic już jej nie mogło zaszkodzić, nawet osty. Pat nie 
wiedziała, że brą zowy ciepły kolor podkreśla kremową  biel jej 
cery, bardziej jeszcze błyszczą  jej włosy i płoną  bursztynowe 
oczy. Wyglą dała naprawdę pięknie i gdy po trochę zbyt długo 
trwają cym milczeniu podniosła wzrok na gościa, zobaczyła, że jego 
czarne "uduchowione" oczy - bo tak o nich mówiła córka ciotki 
Polly - patrzą  na nią  z niekłamanym zachwytem. 
Nagle przyszło jej do głowy... nie, to było niemożliwe. Nonsens. 
Dlaczego on stoi tak blisko niej? Czuje nawet jego oddech. Czy ona 
musi wiedzieć, co on zjadł na kolację? Te jego zbyt wypukłe 
czerwone wargi! I kiedy po raz ostatni czyścił paznokcie? Dlaczego 
ktoś z rodziny nie przyjdzie do ogrodu? Zawsze jest tak, że kiedy 
marzysz o czyimś towarzystwie, nikogo nie ma, a kiedy szukasz 
chwili samotności, wszyscy kręcą  ci się pod nogami. 
- Uśmiechasz się... masz taki fascynują cy uśmiech. O czym myślisz, 
Patrycjo? - spytał cicho, pieszczotliwym tonem. 
Dobre nieba! A gdyby tak mu powiedziała, o czym myśli? Z trudem 
udało jej się nie roześmiać. I nagle, prosto z jasnego nieba 
strzelił piorun. 
Pan Wheeler wzią ł ją  za rękę i spojrzał na nią . 
- Ta biała rą czka, która ujęła mnie za serce. 
Ręce Pat nie były małe, a za to bardzo opalone. Próbowała cofną ć 
dłoń, ale on mocno ją  trzymał. Obją ł ją . Coraz gorzej, jak by 
powiedział Tillytuck. A jeśli przez okno kuchni wyglą da Judysia? 
- Proszę mnie zostawić w spokoju - powiedziała chłodnym tonem Pat. 
- Zachowuje się pan bardzo niemą drze. 
- O nie, przemawia przeze mnie mą drość wieków. - Mówił coraz 
ciszej i coraz czulszym tonem. - Od tygodni czekam na taką  okazję. 
Tak trudno zastać cię samą . Najdroższy aniele, czy ty wiesz, jak 
bardzo cię kocham, kocham od wielu stuleci... 
- Nigdy mi to nie przyszło na myśl. Myślałam, że chodzi panu o 
Elkę - wykrztusiła Pat. 
Pan Wheeler uśmiechną ł się protekcjonalnie. 
- Ależ, najdroższa, ską d mogło ci to przyjść do głowy? Panna 
Rachela jest czarują cym dzieckiem. Ale od pierwszej chwili, gdy 
cię zobaczyłem, moja dusza zatonęła w twoich przepięknych oczach. 
Całe życie o tobie marzyłem, a teraz to marzenie stało się 
rzeczywistością . - Próbował ją  przytulić. Należysz do mnie, sama o 
tym dobrze wiesz. Królowo moja, czeka nas cudowne życie. 
Pat przyszła do siebie. Z wściekłością  wyrwała mu rękę. 
- Lepiej niech pan o tym zapomni, panie Wheeler - oświadczyła 
zdecydowanym tonem. - Nie miałam pojęcia, że pan się mną  
interesuje. I... - Pat była naprawdę wściekła - ską d panu 
strzeliło do głowy, że zgodzę się za pana wyjść? 
We wzroku pana Wheelera pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego. 
- Okazywałaś mi zawsze względy - oświadczył, a jego ton przestał 
być tak oleisto słodki. - Nie, nie mogę uwierzyć, że nie żywisz do 
mnie głębszych uczuć. 
- Niech pan spróbuje. - W tonie Pat pojawiła się niebezpieczna 
nuta. 
Pan Wheeler spurpurowiał. I stał się nagle innym człowiekiem. 
- Panno Gardiner, okazywała pani zawsze wyraźnie, może nawet zbyt 
wyraźnie - że lubi pani moje towarzystwo. Uważam, iż miałem 
wszelkie podstawy są dzić, że chętnie przyjmie pani moje 
oświadczyny. Flirtowała pani ze mną  bezwstydnie, kokietowała mnie 

background image

i jak się okazuje, robiła to pani dla zabawy. Ostrzegano mnie, 
mówiono, że... 
Pat patrzą c w jego rozgniewane oczy poczuła to samo, co kiedyś, 
kiedy w Alejce Westchnień podniosła piękny omszały kamień i 
zobaczyła, co się pod nim kryje. 
- Są dzę, panie Wheeler, że powinien się pan już pożegnać. 
- Idę... idę... może być pani pewna, że nigdy już moja noga nie 
stanie w tym domu. 
Pan Wheeler odszedł utraciwszy dużą  część pewności siebie, a Pat 
wbiegła do kuchni, przepędziła z krzesła koty i dała upust swoim 
uczuciom. 
- No, no, o czymś ty rozmawiała z Jego Wielebnością , że nagle 
uciekł, jakby go goniła sfora psów? 
- Judysiu, miota mną  tyle uczuć, że nie wiem, od czego zaczą ć. Ta 
kreatura oświadczyła mi się... mnie, Pat Gardiner. A przedtem 
najadł się cebuli! 
- Przecież wiedziałaś, że jest wegetarianinem - chłodno 
odpowiedziała Judysia. - Tak, już od jakiegoś czasu tego 
oczekiwałam... 
- Judysiu! Ską d ci to przyszło na myśl? 
- Bo widziałam, jak na ciebie patrzył, kiedy ty patrzyłaś w inną  
stronę. 
- Judysiu, najgorsze ze wszystkiego jest to, że on uważa, że go 
zachęcałam. I kiedy mu odmówiłam, zachował się okropnie. To mało 
powiedzieć, że nie ma dobrych manier, nie ma żadnych. 
- "Im wyżej wdrapie się małpa, tym lepiej widać jej ogon" - 
zacytowała Judysia. - Nie przejmuj się Pat. Już go nie zobaczysz. 
- Chyba tak. Z dużym przekonaniem oświadczył, że jego noga więcej 
tu nie stanie. 
- No, no, dużo stracimy - ironicznie uśmiechnęła się Judysia. - 
Ale, Pat, ja tam go nie bronię, zawsze wiedziałam, że nie jest 
dżentelmenem mimo tych jego gładkich słówek, ty jednak stale z nim 
rozmawiałaś... 
- Bo chciałam go trzymać z dala od Elki. Myślałam, że to rozumie. 
Nie przyszło mi do głowy, że on wyobrazi sobie, iż się w nim 
zakochałam. W nim! Judysiu, śmieszny jest ten światek. Idę do 
Długiego Domu, pogadam sobie z Zuzanną  i Dawidem i zapomnę o 
wielebnym Wheelerze. 
- Ale co powie na to Przylepka? - szepnęła do siebie Judysia po 
wyjściu Pat. - Chyba w tym domu wszyscy poza starą  Judytą  Plum 
ślepi są  jak nietoperze. No, chwała Najwyższemu, kaznodzieję mamy 
z głowy. Ale wcale nie wiem, czy ten Kirk bardziej mi się podoba. 
Pat wpadła mu w oko! Nie śpieszy się, człowiek za drugim razem 
zawsze się namyśla. Ale co widzę, to widzę. 
Pat w towarzystwie Zuzanny i Dawida szybko zapomniała o doznanej 
przykrości i o gniewie. Siedzieli wokół paleniska, które Kirkowie 
zbudowali przed półksiężycem zasadzonych przez Bietkę drzew, 
śmiali się i gadali. Iczabod przycupną ł przy Dawidzie, Arkadiusz 
przymilał się do obydwu panien, a wieczorna gwiazda błyszczała nad 
czerwonymi warownymi murami chmur na zachodzie nieba. Pat wydawało 
się, że każdy spędzony tu wieczór ją  wzbogaca. Rozmowy były zawsze 
o czymś, co chwila pojawiała się jakaś nowa refleksja. Po trochu 
zniknęły upiory przeszłości. Teraz wspominają c Długi Dom Pat 
myślała już nie o Bietce, lecz o Zuzannie i Dawidzie. 
"Ona dojrzewa, a ja z każdym dniem czuję się młodszy - pomyślał 
Dawid. - Może się w końcu spotkamy". 
"Ich dusze są  w tym samym wieku" - pomyślała Zuzanna. 
Ale nikt nie wiedział, co myślą  o tym Iczabod i 

background image

Arkadiusz-o-zielonych-ślepiach. 
 
Rok czwarty 
 
I
 
Któregoś listopadowego wieczoru Pat z lekkim smutkiem wyjrzała 
przez okno saloniku. Minęło jeszcze jedno lato. Czas zaczą ł mkną ć. 
W cią gu dnia prószył śnieg, a szary zmierzch zwiastował, że w nocy 
nastą pi prawdziwa śnieżyca. 
W ogóle listopad był dokuczliwym miesią cem - jednego dnia było 
pięknie, następnego pogoda dawała się we znaki. Człowiek nigdy nie 
wiedział, na co ma liczyć. Pat bardzo nie podobał się ten wieczór, 
czuła się tak, jakby zmiany, których zawsze się obawiała, były o 
krok. 
Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chętnie wybrałaby się do Długiego 
Domu, ale Kirków nie było. Dlaczego nie wraca Elka? Pewnie po 
zakończeniu zajęć poszła gdzieś jeszcze z wizytą . Elka w cią gu 
ostatnich dwóch miesięcy zachowywała się dziwnie. Pat nie bardzo 
potrafiłaby określić, na czym to polega, czuła jednak, że Elka się 
zmieniła. Ona, dotą d tak słoneczna, teraz często się denerwowała. 
I kiedy Pat w czyjejś obecności patrzyła na nią  porozumiewawczym 
wzrokiem, Elka spuszczała oczy. Czasem przybierała pozę osoby 
nierozumianej. 
Co się stało? Czyżby miała kłopoty w szkole? Z tego co Pat udało 
się dowiedzieć, tak nie było. Ale czuła, że Elka czymś się gryzie 
i po raz pierwszy nie dzieli się z nią  swym strapieniem. Kiedyś ją  
o to spytała, a Elka tak zapalczywie zaprzeczyła, że Pat nie 
ośmieliła się nalegać. Przecież chyba kiedy rano pod błękitnymi 
oczyma Elki pojawiały się często fioletowe cienie, to nie dlatego, 
że pan Wheeler przestał odwiedzać Srebrny Gaj i mówiono, że 
interesuje się panną , która przyjechała tu w odwiedziny z Nowego 
Brunszwiku. 
Pat pocieszała się myślą , że Elka wkrótce przyjdzie do siebie. A 
dzięki Srebrnemu Gajowi wszystko dawało się jakoś znieść. Z każdym 
rokiem Pat kochała go bardziej, wszystkie domowe czynności 
radowały serce. Ilekroć wracała z podróży, ogarniał ją  czar 
Srebrnego Gaju, był pełen godności, taki spokojny i piękny. Nie, 
tutaj nie mogło się zdarzyć nic złego. 
Można było zawsze liczyć na filozoficzną  pogodę Judysi, ale nawet 
Judysi Pat nie potrafiła się zwierzyć, że między nią  i Elką  coś 
się zmieniło. Czasem, kiedy wieczorem zgromadzili się w kuchni i 
Tillytuck przygrywał na skrzypeczkach, niepokój Pat mijał. Elka 
była najweselsza z całej rodziny. "Coś mi ona jest za wesoła" - 
myślała Judysia, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. Często nie 
należy o czymś mówić, a wtedy wszystko samo się jakoś ułoży. 
Judysia bardziej niepokoiła się wyzywają cym czasem wzrokiem Sida i 
plotkami, które zaczęły o nim krą żyć. 
Weszli Elka i Sid. Pat zapaliła lampę. Elka rzuciła podręczniki na 
krzesło nie odzywają c się ani słowem. Ale Sid śmiał się i zaczą ł 
opowiadać nowiny. 
- Twój kaznodzieja wyjechał, Pat. świą tobliwi nigdy ci tego nie 
wybaczą . Mówią , że flirtowałaś z nim, ośmieszyłaś go i dlatego nie 
chciał tu dłużej zostać. Najbardziej wygaduje na ciebie ciotka 
Polly. Ona uwielbiała pasterza. 
Sid mówił kpią cym tonem i Pat chciała się roześmiać, ale z gardła 
Elki wydarł się ni to jęk, ni to westchnienie. Oboje spojrzeli na 
nią . 

background image

- Uważaj, siostrzyczko, bo jak będziesz patrzyć takim wzrokiem, 
spalą  ci się rzęsy. 
Elka nie zareagowała na jego słowa. Wpatrywała się w Pat. 
- Więc to twoja wina. To ty go stą d wypędziłaś - powiedziała 
cicho, rozgoryczonym tonem. Nigdy dotą d Pat nie słyszała tego tonu 
w ustach Elki, siedemnastoletniej Elki, którą  wcią ż jeszcze 
uważała za dziecko. Pat omal się nie roześmiała, ale w ostatniej 
chwili śmiech zamarł jej na ustach. Ta biedna mała powiedziała to 
z prawdziwym przekonaniem. I jak ślicznie wyglą dała z 
zarumienionymi policzkami i oczami rozbłysłymi gniewem. Bił od 
niej blask, jak od zapalonej w ciemnym ką cie lampy. Elka zachowuje 
się niedorzecznie, ale ze śmiertelną  powagą . Powinno to było 
ostrzec Pat. Ale nie ostrzegło. 
- Elko, kochanie, nie bą dź niemą dra! - powiedziała łagodnie. 
- Ach tak, mam nie być niemą dra! - ironicznie zawołała Elka. - 
Wiem, ty przez cały czas uważasz mnie za małe dziecko. Nie mam 
prawa do własnych uczuć. Nie mam prawa, żeby traktowano mnie jak 
człowieka. "Nie bą dź niemą dra!" powiada Patrycja, która zjadła 
wszystkie rozumy. 
Głos Elki drżał z podniecenia. Wypadła z saloniku i pobiegła na 
górę jak rozszalała złocista trą ba powietrzna. Po drodze spotkała 
trzy pary drzwi i trzy razy trzasnęła drzwiami. 
- Fiu, fiu - gwizdną ł Sid. - Wiedziałem, że durzy się w Wheelerze, 
ale żeby do tego stopnia! 
- Sid, myślisz, że jej naprawdę na nim zależało? 
- Och, cielęca miłość. Minie jej. Ale póki nie minie, to boli jak 
cholera. 
Pat poszła na górę. Elka biegała po pokoju jak wściekłe zwierzę. 
Gniewnie spojrzała na siostrę. 
- Nie możesz mnie zostawić w spokoju? Mało mi jeszcze zrobiłaś 
złego? Zaplanowałaś to sobie, że mi go odbierzesz, i odebrałaś! 
Widziałam, jak go uwodzisz. Nie miałam żadnych szans. Ale ci 
przebaczyłam. A teraz wyjechał... wyjechał i więcej go nie 
zobaczę. Nienawidzę cię! Nienawidzę całego świata! 
- Proszę cię, nie kłóćmy się - szepnęła bezradnie Pat. Próbują c 
zachować spokój chwyciła leżą cą  na wierzchu parę jedwabnych 
pończoch - swoich najlepszych pończoch - i zaczęła czyścić nimi 
lustro, zupełnie nie zdają c sobie sprawy, co trzyma w ręku. 
- Kto się kłóci? Nie próbuj zwalać winy na mnie! 
- Elko, Elko, nie przekręcaj wszystkiego, co powiem. 
- Mam nie przekręcać, tak? A kto przez całe lato usiłował wykręcić 
kota ogonem? Robiłaś, co mogłaś, żeby on uważał mnie za dziecko. 
Tak, bardzo to było interesują ce patrzyć, jak mężczyzna, którego 
kocham, zaleca się do innej kobiety, a jest nią  moja własna 
siostra! I ona zachęca go, bo to ją  akurat bawi! 
- Elko, nie... nie! Ja chciałam tylko trzymać go z dala od 
ciebie... chciałam cię uratować przed... przed... 
- Mnie uratować! Przed czym? Dobrze, że się zawahałaś. świetnie 
wiesz, że dałaś mu do zrozumienia, że zależy mi na Jurku 
Arnoldzie! Na takim zerze jak Jurek! Dobrze wiedziałaś, że 
pokochałam Lawrence'a Wheelera. I on też bardzo się mną  
interesował, póki nie stanęłaś między nami. On też mnie kochał. 
Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się, oboje poczuliśmy, że się 
kochamy od tysią ca lat. 
Pat nie mogła powstrzymać uśmiechu. Rozpoznała to zdanie. Ona też 
słyszała je z ust Lawrence'a Wheelera o uduchowionych oczach. 
- Spróbujmy pomówić o tym jak osoby dorosłe - zaproponowała 
serdecznie. 

background image

- Ja przecież nie jestem dorosła! Jestem dzieckiem. - Elka biegała 
tam i z powrotem po pokoju. - Dziecko nic nie rozumie, nie umie 
kochać, nie umie cierpieć! Nie umie cierpieć! Nikt nie wie, ile ja 
się wycierpiałam w cią gu tych dwóch miesięcy. Nikt tego nie 
widział, nikt nie próbował zobaczyć ani zrozumieć. W każdym razie 
nie ty! Ciebie obchodzi tylko Srebrny Gaj. Zachowałaś się tak, jak 
się zachowałaś, tylko po to, żeby w Srebrnym Gaju nic się nie 
zmieniło. Moja własna siostra wyrzą dziła mi taką  krzywdę! 
Pat straciła cierpliwość. Rozgniewała się. Taka scena z powodu tej 
kreatury! 
- Dosyć tego! - powiedziała lodowatym tonem. 
- Zupełnie się z tobą  zgadzam - równie chłodno odpowiedziała Elka. 
- Kiedyś wróci ci zdrowy rozsą dek i uprzytomnisz sobie, jak się 
wygłupiłaś dla tego wędrownego kaznodziei z krowimi oczami. 
- Droga Patrycjo, nie bą dź taka wulgarna - odparła Elka, a jej 
oczy wyglą dały jak bryłki lodu. - Ja się, oczywiście, nie liczę, 
ale nie należy przekraczać granic dobrego smaku. O tym także 
zapomniałaś. Bą dź uprzejma nigdy więcej nie wymawiać w mojej 
obecności nazwiska Lawrence'a Wheelera. 
Pat zacisnęła zęby, nie wolno jej powiedzieć tego, co cisnęło jej 
się na usta, a czego by później żałowała. Po chwili uspokoiła się. 
- Obie straciłyśmy panowanie nad sobą  i powiedziałyśmy wiele 
niemą drych rzeczy. Jutro rano spojrzymy na to zupełnie inaczej. 
- Czyżby? Ja nie. I nigdy ci nie przebaczę, Pat, nigdy. Ty z tym 
twoim wdowcem! 
- Kto teraz jest wulgarny? - Pat znów wpadła w furię. - Pan Kirk 
jest przynajmniej dżentelmenem. 
- A Lawrence Wheeler nie jest? Tak? 
- To ty powiedziałaś, nie ja. I to ty wypowiedziałaś jego 
nazwisko. Ten niechluj! Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ty - 
Elka Gardiner ze Srebrnego Gaju - możesz o nim poważnie pomyśleć. 
Czy wiesz, że on, zanim mi się oświadczył, nażarł się cebuli? 
- Ach, więc on ci się oświadczył! Nie wiedziałam, że go aż do tego 
doprowadziłaś. Skoro nie masz szacunku dla niego, mogłabyś go mieć 
dla siebie. 
- Dosyć tego - powtórzyła Pat drżą cym głosem. 
- Owszem. Tylko coś ci jeszcze powiem, Pat Gardiner. Skoro już tak 
musisz kogoś "ratować", to lepiej zajęłabyś się Sidem. Znów chodzi 
z Mają  Binnie. Nie chciałam ci o tym mówić, żeby cię nie martwić. 
Bo ja liczę się z twoimi uczuciami. No, ale okazuje się, że ty 
byłaś tak zajęta moimi sprawami, że przestało ci zależeć na tym, 
co robi Sid. 
- Elko, kochana, jesteśmy obie zdenerwowane i mówimy wiele 
niepotrzebnych rzeczy. Nikt nie powinien się dowiedzieć o naszej 
kłótni. 
- Dla mnie może się dowiedzieć cały świat - Elka wyszła z pokoju. 
I nie wróciła. Spała - o ile spała - w pokoju Poety. Pat nie 
zmrużyła oka. Po raz pierwszy od czasu operacji matki spędziła 
bezsenną  noc. Przecież to niemożliwe, że pokłóciły się z Elką . 
Tyle lat żyły w przyjaźni, zwierzały się sobie z wszystkich 
tajemnic. Chyba to jakiś koszmarny sen. Binnie'ówny stale się 
kłóciły. Ale to były Binnie'ówny. Coś podobnego nie mogło się 
przecież zdarzyć w Srebrnym Gaju... 
Czy w tym, co powiedziała Elka o Sidzie, była choćby czą stka 
prawdy? Niemożliwe. To na pewno głupie plotki. Przecież zna 
Sida... Oczywiście, Maja Binnie jest ładna, taka kolorowa, czarne 
włosy i śmieją ce się błyszczą ce zuchwałe oczy. Ale przecież Sid, 
który kochał Bietkę, a potem tę niemą drą  słodką  Dorotkę, nie 

background image

mógłby się zainteresować taką  osobą . Pat odsunęła tę myśl. W Glen 
łatwo rodziły się plotki. Zresztą  w tej chwili ważna była tylko 
sprzeczka z Elką . 
Wstał świt. Wczesny świt jest czymś nierealnym. Nie ma w nim 
miejsca dla człowieka. świat ma w sobie coś niesamowitego. I w 
stoją cym obok łóżku nie było Elki. Pat lubiła patrzyć, jak Elka 
się budzi - taka była wtedy ładna. I gdy poranne słońce padało na 
jej główkę, wyglą dała na poduszce jak złota gwiazdka. Ale dziś 
rano nie było ani Elki, ani słońca. Pat usiadła i wyjrzała przez 
okno. W szarym świetle zaczynały majaczyć kształty są siednich 
farm. Nad białymi polami gnały chmury, na niebie zawisła samotna 
poranna gwiazda. Niby nic się nie zmieniło, ale wszystko stało się 
zupełnie inne. 
Przy śniadaniu Pat wyglą dała jak własny cień, natomiast Elka 
zeszła na dół spokojna i uśmiechnięta. Przekomarzała się z Sidem, 
rzuciła jakieś słówko Pat, chwaliła bułeczki Judysi i przed 
wyjściem do szkoły pogłaskała Pyszałka. 
Pat powinna odczuć ulgę. Elce przeszła złość. Chyba zawstydziła 
się swojego wybuchu i chce uznać go za niebyły. Pewnie będzie się 
zachowywała tak, jakby nic nie zaszło. 
"Ja też postaram się o tym zapomnieć" - przysięgała sobie Pat. 
Wcią ż jednak bolało ją  serce, nie przestało boleć nawet wówczas, 
gdy omówiła całą  sprawę z Judysią . Judysia już od dawna 
podejrzewała, że Elka czymś się trapi, widziała to w jej oczach. 
- Judysiu, to było okropne. Obie straciłyśmy panowanie nad sobą  i 
wygadywałyśmy straszne rzeczy, trudno nam będzie o tym zapomnieć. 
- No, no, człowiek nie takie rzeczy zapomina - zaprotestowała 
Judysia. 
- Ale to było takie brzydkie. W Srebrnym Gaju nikt się dotą d nigdy 
nie kłócił. 
- Ho, ho, kochanie, rozmaicie tu bywało. Jak twój tata był mały, 
całe rodzeństwo sprzeczało się, ile wlezie. Wrzeszczeli na siebie, 
a Edyta stale krytykowała braci i siostry. A potem się szybko 
godzili. Wy się też pogodzicie. Czy opowiadałam ci już, z jakiego 
powodu stary Anguś McLeod wcale się w końcu nie powiesił? Długo 
się przy tym upierał, bo życie wydawało mu się strasznie nudne. I 
nagle pokłócił się z żoną , pierwszy raz mu się coś takiego 
wydarzyło. Zaraz nabrał chętki do życia i zamiast się powiesić, 
przywią zał do sznura cielaka. I już nigdy nie strzeliło mu do 
głowy, że nie chce żyć. Biedna Przylepka cierpi i myśli, że będzie 
cierpiała wiecznie, a ty, Patsy, nie zwracaj na to uwagi. Zachowuj 
się tak, jak zawsze, i wszystko się pomaleńku ułoży. 
- ¯eby tylko nie dowiedziała się mama... strasznie by się 
zmartwiła... 
- Jeśli ona są dzi, że ukryje to przed matką , grubo się myli - 
oświadczyła Dżentelmenowi Tomowi Judysia po wyjściu Pat. - I to 
nieprawda, że sprawa jest błaha. Jeśli kłócą  się dwie osoby, 
którym niezbyt na sobie zależy, kłótnia szybko zostaje zapomniana. 
A kiedy się kochają , tak jak Pat i Przylepka, długo nie będą  mogły 
przestać o tym myśleć. Szkoda, że Długi Alek nie przegnał tego 
kaznodziei zaraz za pierwszym razem, kiedy on zaczą ł się gapić na 
nasze dziewczynki tymi swoimi krowimi oczyma. Co ta mała w nim 
zobaczyła? Kiedy się tu pojawił, o mały włos, a byłby na tobie 
usiadł, nieprawdaż, Dżentelmenie Tomie? 
 
Ii 
 
Grudzień był dla Pat przykrym miesią cem. ¯ycie zdawało się wlec 

background image

jak zranione zwierzę. Zima nadeszła wcześnie. Przez trzy tygodnie 
bez przerwy padał śnieg. Na podwórzu i na ścieżkach hulały demony 
wiatru. Wszędzie było pełno zasp śnieżnych, białych w słońcu, 
błękitnych o zmierzchu. Wszystkie nieużywane kominy nosiły 
dziwaczne czapy. Pat wybrała się na rakietach do lasu, Ukryte 
Pólko pokrywała gruba śnieżna skorupa. Człowiek miał uczucie, że 
nigdy już - ani w Srebrnym Gaju, ani w jego sercu - nie pojawi się 
wiosna. Jeśli czasem zdarzył się piękny dzień, świat wyglą dał jak 
utkany z gwiaździstego pyłu, olśniewał, ale i mroził. Piękne było, 
to prawda, księżycowe światło wpadają ce przez oszronione szyby, 
ale zimny był wiatr, który grał na harfie drzew pod nieprzyjaznymi 
gwiazdami. Pat czuła ich wrogość. Wszystko się zmieniło. W jej 
stosunkach z Elką  zapanował chłód, zawisł między nimi cień czegoś, 
o czym nie należało mówić, o czym należałoby zapomnieć, ale to się 
nie udawało. Elka paplała chętnie o byle czym, wyłą cznie o 
drobiazgach życia codziennego. Jej wesołość była udana, a 
uprzejmość zabójcza. Jakby były sobie obce; były obce. Elka 
zamknęła przed siostrą  serce. 
Tuż przed Gwiazdką  Elka oznajmiła beztrosko, że otrzymała 
stypendium na trzymiesięczny kurs nauk przyrodniczych w Guelph i 
się tam wybiera. Szkoła zgodziła się dać jej urlop, zastą pi ją  
Molly MacLeod z Południowego Glen. 
- To wspaniale! - zawołała Pat wiedzą c dobrze, że Elka musiała to 
zaplanować wiele tygodni temu i nie pisnęła słówka. 
- Prawda? - potwierdziła entuzjastycznie Elka. Przez następnych 
parę dni była bardzo zajęta przygotowaniami do wyjazdu. Paplała 
rozpromieniona o swoich projektach, przekomarzają c się z Judysią , 
która bała się, że Elka zacznie palić papierosy. Ale ani razu nie 
szukała rady Pat, a kiedy ta ofiarowała jej na gwiazdkę purpurowe 
haftowane kimono, mówią c, że powinno się przydać w Guelph, Elka 
powiedziała tylko: 
- Jak to miło z twojej strony. 
I wcale nie wspomniała, że stryj Horacy przysłał czek na nowy 
płaszcz, a kiedy kupiła sobie piękne futro z lamparta z kołnierzem 
z foki, pochwaliła się nim matce i Judysi, i ciotkom, ale nie Pat. 
Zostawiła je na łóżku, Pat jeśli zechce może je sobie obejrzeć. 
Pat poczuła się tak dotknięta, że nie wspomniała o tym ani słowem. 
Elka odjechała. Wyglą dała bardzo dorośle i elegancko w futrze i 
zielonym kapelusiku nasuniętym zawadiacko na czoło. Ucałowała Pat 
tak, jak wszystkich, ale zaledwie musnęła ustami jej policzek. Pat 
ze ściśniętym sercem patrzyła, jak odjeżdża, i długo płakała przed 
zaśnięciem. Czuła się okropnie osamotniona. Nie mogła spokojnie 
patrzeć na łóżko Elki ani na pantofle, w których Elka tak często 
tańczyła - nie zabrała ich z sobą  do Guelph, były już zanadto 
zniszczone. Jeden leżał pod biureczkiem, drugi pod łóżkiem. Pat 
wstała i ustawiła je obok siebie. Razem nie wyglą dały już tak 
żałośnie. 
Co prawda już od wielu tygodni nie było między siostrami 
zażyłości, choć mieszkały w tym samym pokoju i jadały przy tym 
samym stole. Ale teraz, kiedy Elka wyjechała, zniknęła nawet 
nadzieja na poprawę stosunków. Pat była zbyt dotknięta, by 
zwierzyć się Judysi; dołą czyła się do tego duma. 
Ten chłodny pożegnalny pocałunek Elki! Mała Przylepka rzucała się 
jej zawsze na szyję i ściskają c mówiła, że strasznie ją  kocha. Pat 
nie mogła o tym spokojnie myśleć. Patrzyła na nowy kalendarz na 
ścianie - dar Tillytucka. Zawsze uważała, że nowy kalendarz jest 
czymś fascynują cym, choć odrobinę ją  przerażał. Ale przyjemnie 
było przewracać kartki i zastanawiać się, co się którego dnia 

background image

zdarzy. Teraz spoglą dała na niego niechętnie. Miną  trzy miesią ce, 
nim wróci Elka. I wcale nie wiadomo, czy gdy wróci, sytuacja się 
poprawi... 
Do sypialni wkroczył Pyszałek i wskoczył na łóżko. Pat chwyciła go 
w ramiona. Stare kochane kocisko. I ma przecież Srebrny Gaj. 
Cokolwiek nastą pi, ktokolwiek przestanie ją  kochać - może liczyć 
na Srebrny Gaj. 
Niemniej podczas śniadania wyglą dała tak żałośnie, że Judysia 
obrzuciła w myśli wędrownych kaznodziejów bardzo 
nieparlamentarnymi słowami. 
W cią gu tej ponurej zimy jedyną  przyjemnością  Pat były wieczory w 
Długim Domu - Zuzanna i Dawid otaczali ją  serdecznością  i 
zrozumieniem - oraz listy Hilarego. Każdy był stymulują cy i 
podnosił ją  na duchu. Czytała je zawsze w niebieskiej godzinie 
dnia tuż przed zapadnięciem zmroku; to o tej porze siadały dawniej 
z Elką  w swoim pokoju i gadały trzy po trzy. Po liście od Hilarego 
Pat lepiej spała. A bardzo źle po listach od Elki. Elka regularnie 
pisywała, były to krótkie zdawkowe liściki, każdy powiększał 
istnieją cy między nimi dystans. Opowiadała o swoich studiach, 
przytaczała żarty. Takie listy pisze się do obcych osób. Nie 
wspominała ani słowem o Srebrnym Gaju. O Srebrny Gaj wypytywała w 
listach do matki i Judysi. Raz napisała do Judysi: - Ile razy 
widzę nad drzewami wieczorną  gwiazdę, myślę o Srebrnym Gaju. 
Gdybyż napisała to w liście do Pat! 
Pat posłała Elce paczkę smakołyków. Elka bardzo się nad tym 
rozwodziła w następnym liście. 
Pewnie to dziecinne rozkoszować się jedzeniem - napisała - ale 
wszystkie rzuciłyśmy się na twoją  paczkę. Jak to miło, że 
pomyślałaś, by ją  przysłać. (Pisze tak, jakby tę paczkę przysłał 
jej ktoś obcy - pomyślała Pat.) Słyszę, że stryj Tom dostał 
świnki, a Tillytuck dalej wyśpiewuje do księżyca hymny. I podobno 
Sid wcią ż skacze koło Mai Binnie. Ona go w końcu złapie. 
Binnie'owie nigdy nie wypuszczają  niczego z rą k. Jak są dzisz, czy 
jeśli wrócę w jaskrawożółtym nieprzemakalnym płaszczu, całe 
Północne Glen padnie trupem? A może pojawić się w jednej z tych 
obcisłych długich wieczorowych sukien? Srebrny Gaj musi pogodzić 
się z tym, że mody się zmieniają . Wczoraj dostałam list od 
Hilarego. Dziwnie pomyśleć, że jest to już jego ostatni rok na 
uczelni. Dostał następne stypendium i po dyplomie pojedzie do 
Brytyjskiej Kolumbii. Myśli, że przed wyjazdem uda mu się tu wpaść 
ze mną  zobaczyć. 
Hilary nic nie wspomniał o tych planach w listach do Pat. Tego 
dnia ukazało się w gazecie zawiadomienie o ślubie pana Wheelera. 
Judysia wrzuciła tę stronicę gazety do ognia i przytrzymała ją  
pogrzebaczem. 
Dwa tygodnie później skończył się marzec i Judysia wycią gnęła 
garniec z farbą . Lada dzień wróci do domu Elka. Pat skrycie się 
tego obawiała - i nienawidziła za to samą  siebie. 
- Co się tej wiosny dzieje z Pat? - któregoś wieczoru spytał się 
Judysi Długi Alek. - Całą  zimę była jakaś nieswoja, a teraz widać, 
że ją  coś gnębi. Czyżby się zakochała? 
Judysia prychnęła tylko. 
- No to może trzeba jej kupić coś na wzmocnienie? Pamiętam, że 
dawniej dawałaś nam na wiosnę siarkę z melasą . Dobrze by było 
spróbować. 
Judysia była przekonana, że siarka z melasą  nic nie pomoże Pat. 
 
Iii 

background image

 
Kiedy Elka wróciła do domu, był ciepły dzień, łagodny i miękki, w 
takie dni cała przyroda jest jeszcze zmęczona walką  z zimą . Nocą  
prószył śnieg. Po południu Pat wybrała się na Ukryte Pólko, żeby 
nabrać odwagi przed spotkaniem z Elką . W cichym białym lesie było 
pięknie. ¯ałowała, że nie ma z kim podzielić się tym pięknem, 
gdybyż był tu z nią  Hilary albo Dawid, albo Elka. Elka! Elka za 
parę godzin pojawi się w domu, będzie sztucznie serdeczna, spojrzy 
na nią  obojętnym wzrokiem. 
"Nie zniosę tego" - pomyślała z rozpaczą  Pat. 
Gdy usłyszała o zmierzchu dzwonki sań, uciekła do swego pokoju. 
Wszyscy zgromadzili się w kuchni, czekają c na Elkę - matka, Sid, 
Judysia, Tillytuck i koty. Pat czuła, że nie ma tam dla niej 
miejsca. 
Oziębiło się. Zza ośnieżonych drzew przezierało zielonkawe niebo. 
Pat usłyszała odgłosy śmiechu z kuchni. Cóż, musi zejść. 
Tymczasem na schodach rozległy się kroki. Pat poczuła się tak, 
jakby w pokoju zabrakło powietrza. Wpadła Elka, zarumieniona, 
roześmiana Elka, jeszcze w futrze. Chwyciła Pat w objęcia. 
- Patsy, kochanie, dlaczego tu siedzisz? Ach, jak ja się cieszę, 
że cię widzę! 
To była dawna Elka. Pat bała się, że się rozpłacze. ¯ycie znów 
stało się piękne. Czuła się tak, jakby obudziła się z koszmarnego 
snu i zobaczyła nad sobą  rozgwieżdżone niebo. 
- Pat, nie chcesz ze mną  rozmawiać? Jeszcze się na mnie gniewasz? 
Nie dziwiłabym się! Zachowałam się jak idiotka. Uświadomiłam to 
sobie wkrótce po naszej kłótni, ale duma nie pozwoliła mi się do 
tego przyznać. Pisałaś do mnie takie sztywne lodowate listy. 
- Och! - Pat zaczęła równocześnie śmiać się i płakać. Objęły się. 
Wszystko znów było w porzą dku, wszystko było cudowne. 
Spędzili wspaniały wieczór. Wszyscy zajadali się kolacją  Judysi, 
Elka potajemnie karmiła koty, Judysia i Tillytuck opowiadali na 
wyścigi różne historyjki. Co chwila Elka szukała porozumiewawczo 
wzroku Pat. Nawet król William wyglą dał tak, jakby miał wreszcie 
przepłyną ć Bayne. Ale najmilej było, gdy przed pójściem spać 
zasiadły, by poplotkować; na łóżku Pat prężył łapy Pyszałek, z 
łóżka Elki mrugała Popka. 
- Jak to fantastycznie być znów w przyjaźni! - zawołała Elka. - 
Pamiętasz ten werset z biblii o porannych gwiazdach, które 
zaczynają  rano śpiewać? Tak właśnie się teraz czuję. To było 
okropne, okropne. Jak mogłam się tak głupio zachować? Strasznie 
się nad sobą  litowałam i ten wybuch musiał chyba nastą pić. I to 
wszystko z powodu kogoś tak nieciekawego! Wstyd mi, że wyobrażałam 
sobie, że go kocham. Trudno mi to teraz zrozumieć. Ale naprawdę 
zadurzyłam się po uszy. Oczywiście, w głębi serca wiedziałam, że 
nic z tego nie będzie. Wiedziałam, że dziewczyna ze Srebrnego Gaju 
nie może wyjść za wędrownego kaznodzieję. Ale to nie przeszkadzało 
mi za nim szaleć. Taka beznadziejna miłość wydawała mi się 
ogromnie romantyczna. Dwie bliskie sobie dusze rozdzielone na 
zawsze przez okrutną  rodzinę pełną  pychy. Teraz widzę, że się tym 
strasznie rozkoszowałam. Ach, jak on na mnie patrzył w tej 
stodole. A raz, kiedy czytał tekst: "Otoś piękna, przyjaciółko 
moja, otoś piękna i oczy twoje jako gołębice." Spojrzał mi prosto 
w oczy i omal nie umarłam z zachwytu. Wtedy był we mnie naprawdę 
zakochany. Napisał dla mnie wiersz, Pat. Był zazdrosny o "wiatr, 
który szepce mi coś do ucha", o "promyk słońca, który dotyka moich 
włosów" o "księżycową  poświatę, która kładzie się na mojej 
poduszce". Rytm szwankował, o rymach lepiej nie mówić, ale uznałam 

background image

ten wiersz za arcydzieło. Czy możesz się teraz dziwić, że byłam 
wściekła, kiedy mi go sprzą tnęłaś sprzed nosa? A propos, wiesz 
Pat, że się ożenił? 
- Tak. Czytałam w gazecie. 
- Och, mnie przysłał zawiadomienie. Kartonik otoczony girlandą  
niezapominajek. To by wystarczyło, żeby mnie wyleczyć, gdybym nie 
wyleczyła się już wcześniej. Pat, dlaczego zostało zapisane w 
gwiazdach, że dziewczęta muszą  się tak niemą drze zachowywać? 
- Obie zachowałyśmy się jak gą ski - potwierdziła Pat. 
- Obwińmy o to księżyc - zaproponowała Elka. 
Znów czuły się sobie bliskie. Zajrzała do nich Judysia przynoszą c 
dwa kubki kakao, parę plasterków "przysmaku biskupiego" i po 
garstce rodzynków, tak jakby były znowu dziećmi. 
- Pomyśl tylko - powiedziała po jej wyjściu Pat. - Dla innych ludzi 
jest dziś zwykła środa. A dla mnie jest to dzień, kiedy wróciłaś 
do domu, wróciłaś do mnie. W kalendarzu może być sobie dalej 
marzec, ale w moim sercu śpiewa kwiecień. 
- No, wypijmy za to, żebym zmą drzała - zaproponowała Elka 
podnoszą c kubek kakao. 
- ¯ebyśmy obie zmą drzały - poprawiła Pat. 
- Jak to cudownie znów znaleźć się w domu - westchnęła Elka. - W 
Guelph było wspaniale i mnóstwo się nauczyłam, nie tylko z 
dziedziny przyrody. Kwitło życie towarzyskie. Poznałam kilku 
miłych chłopców. Odbyliśmy piękną  wycieczkę nad Niagarę. Ale 
niemal gotowa jestem zgodzić się z tobą , że nie ma jak Srebrny 
Gaj. To chyba dzięki jego mieszkańcom! I te nasze najdroższe koty. 
Od wyjazdu z Wyspy nie widziałam ani jednego przyzwoitego kota. 
Pat, tam żaden kot nie wyglą da tak, jakby się cieszył, że jest 
kotem. Chciałabym popełnić jakieś szaleństwo, żeby uczcić mój 
powrót. Ach, gdyby tak można było spędzić noc na dworze w świetle 
księżyca. Ale na to jest nazbyt marcowo! Więc zamiast tego 
poplotkujmy. Opowiedz mi o wszystkim, co wydarzyło się podczas 
mojej nieobecności. Twoje listy były takie uprzejme. Zapamiętaj 
sobie, Pat, że ktoś, kto o wszystkich wyraża się jak najlepiej, 
nie pisze interesują cych listów. Jestem pewna, że masz dla mnie 
mnóstwo plotek. Czy zdarzył się jakiś smakowity skandal? Czy ktoś 
się urodził, czy odbył się jakiś ślub, czy ktoś się zaręczył? Mam 
nadzieję, że nie ty, Pat. Błagam cię, nie wychodź za Dawida. On 
naprawdę jest dla ciebie za stary. 
- Nie bą dź niemą dra, kochanie. Z Dawidem się przyjaźnię i to 
wszystko. 
- Moje kochanią tka - powiedziała Judysia schodzą c na dół. - 
Wiedziałam, że zdrowy rozsą dek Gardinerów w końcu zwycięży. 
Cudownie było nie móc usną ć ze szczęścia. Nawet niebo za oknami 
zdawało się cieszyć. Kiedy Pat obudziła się, przypomniał jej się 
wiersz, który parę dni temu przeczytał jej Dawid - wtedy poczuła 
ukłucie w sercu, ale dziś wiersz stał się przyjacielem. 
 
Ktokolwiek budzi się rankiem 
I wie, że w dniu tym szczęście 
W jego sercu zagości -
Czuje przedsmak wieczności. 

Stoją c przy oknie, powtórzyła go sobie w myśli. Elka wstała i 
podeszła do niej. Przez podwórze przechodziła Judysia, niosą c 
"małe co nieco" kurom. 
- Pat - zapytała poważnie Elka - czy nie wydaje ci się, że Judysia 
bardzo się postarzała? 

background image

- Przestań! - zaprotestowała Pat. - Nie psuj pięknego ranka. Nie, 
nie chcę o tym myśleć. 
Ale choć starała się nie zwracać na to uwagi, wiedziała, że 
Judysia się starzeje. I któregoś dnia Judysia powiedziała do niej 
uroczystym tonem. 
- Patsy, złotko, jakbym nagle zachorowała, to w mojej niebieskiej 
skrzyni leży z prawej strony koszula nocna obszyta koronką . 
- Judysiu, czy źle się czujesz?! - zawołała przerażona Pat. 
- Nie, nie, nie martw się, złotko. Jestem zdrowa jak koń. Ale dziś 
rano czytałam nekrologi w gazecie i zobaczyłam, że w Charlottetown 
umarła Madzia Patterson. Kiedy przyjechałam na Wyspę, bardzośmy 
się przyjaźniły. I była ode mnie tylko o rok starsza. Więc chcę, 
żebyś wiedziała, gdzie leży moja najlepsza koszula nocna. Starsza 
pani w zamczysku McDermottów zawsze kiedy miał przyjść doktor, 
wkładała jedwabną  koszulę. 
- Cieszę się, Pat; że pogodziłyście się z Elką  - powiedziała 
matka, gdy Pat przyniosła jej śniadanie. Pat spojrzała na nią . 
- Nie wiedziałam, że ty wiesz o naszych perypetiach. 
Matka uśmiechnęła się. 
- Kochanie, matki zawsze wiedzą  o takich rzeczach. Najlepiej 
będzie szybko o tym zapomnieć. 
Pat nachyliła się i ucałowała ją . 
- Ach ty moja najukochańsza. Co za szczęście, że ojciec zakochał 
się właśnie w tobie - szepnęła. 
Kiedy Pat zeszła na dół, Elka stała w sieni i zanosiła się od 
śmiechu. 
- Pat, Pat, warto jest żyć. Przed chwilą  widziałam, jak Judysia 
zmusiła Tillytucka, żeby wypił łyżkę rycyny. Nie wiesz, co 
straciłaś. 
Tak, znów warto było żyć. Pat poczuła, że z nową  energią  zabierze 
się do wiosennych porzą dków. Niedawno dni strasznie się wlokły, a 
tu nagle zaczęło jej brakować czasu. 
 
Iv 
 
Tej wiosny Zuzanna i Dawid wybrali się do Anglii i Długi Dom 
zamknięto na całe lato. Pat bardzo ich brakowało, ale Judysia i 
Elka potajemnie się cieszyły. 
- Ta Zuzanna, odką d tu zamieszkała, próbuje wyswatać Pat ze swoim 
bratem - powiedziała Przylepce Judysia. - Ostatnio bałam się, że jej 
się to uda. A przecie on niedługo wyłysieje! Pat akurat nie ma 
żadnego kawalera. Wszyscy mężczyźni się zniechęcili. Rozeszła się 
plotka, że Pat strasznie zadziera nosa. 
- A naprawdę każdy chłopak z Glen zaraz by przybiegł, gdyby 
skinęła na niego palcem - zauważyła z namysłem Elka. - Ona z taką  
sympatią  mówi wszystkim "tak, rozumiem". I rzeczywiście rozumie 
ale to o niczym nie świadczy. 
- Jak ci się widzi, Przylepko, może tego lata przyjedzie Szkrab? 
Elka potrzą snęła przeczą co głową . 
- Chyba nie, Judysiu. Ma budować górski hotel w Brytyjskiej 
Kolumbii - to wielka szansa dla młodego architekta. I wydaje mi 
się, że się od nas oddalił. On i Pat pozostaną  tylko dobrymi 
przyjaciółmi. Próbowałam wzbudzić w nim zazdrość i zupełnie mi się 
to nie udało, więc teraz myślę, że nie czuje do niej niczego 
więcej niż ona do niego. Wiesz co, Judysiu, myślę, że stryjowie i 
ciotki - a także my wszyscy, powinniśmy przestać dokuczać Pat 
konkurentami albo ich brakiem. Ona uważa, że cały klan chce ją  
wydać za mą ż i budzi się w niej gardinerowski upór. Wszyscy 

background image

jesteśmy przekorni. Gdybyście aż tak nie pomiatali biednym Larrym 
Wheelerem, pewnie by mi wcale nie przyszło do głowy się w nim 
zakochać. 
- Wiem, wiem, wszystkie dziewczęta są  takie. Ale dużo bym dała, 
żeby przed śmiercią  zobaczyć was obie na własnych śmieciach. 
Elka roześmiała się. 
- Judysiu, ja mam dopiero siedemnaście lat! Na mój ślub trzeba 
będzie jeszcze długo poczekać. I błagam cię, nie mów o śmierci! 
Będziesz żyła i żyła, i doczekasz się naszych wnuków. 
Judysia potrzą snęła głową . 
- Coraz mi trudniej krzą tać się tak jak dawniej, Przylepko. Tak, 
tak, wszyscy wiemy, że musimy się postarzeć, ale ty jeszcze nie 
wiesz, jak szybko zaczyna z latami upływać czas. 
- Wracają c do Pat, to wydaje mi się, że ona rzeczywiście nie 
wyjdzie za mą ż. Za bardzo kocha Srebrny Gaj, żeby się z nim 
rozstać dla jakiegoś mężczyzny. Dawid ma najwięcej szans, bo Długi 
Dom jest tuż, tuż. Wiesz, Judysiu, że tego lata odbędzie się ślub 
Normy? 
- Słyszałam, słyszałam. Pani Brianowa odetchnie. Obie córki 
znalazły dobrych mężów. Norma, jeśli zechce, będzie się mogła cały 
dzień wylegiwać. Ale choć ten jej konkurent pochodzi z 
arystokratycznej rodziny i jest bogaty, coś mi się nie wydaje 
bardzo męski. Jego matka jest z domu MacMillanówną , z tych 
MacMillanów z Letniego Brzegu, i nigdy nie pozwoliła swemu mężowi 
o tym zapomnieć. Podtrzymywała wszystkie rodzinne tradycje, nigdy 
dwa razy nie wkładała tej samej pary jedwabnych pończoch i kazała 
służą cej anonsować, że "podano do stołu". Jej mą ż musiał stale 
wysłuchiwać, że na Wyspie nie ma takiej drugiej rodziny jak 
MacMillanowie. Szczęściem miał poczucie humoru. Nigdy nie zapomnę, 
jak na jakiejś uroczystości w Wybrzeżu Zatoki opowiadał o swoich 
synkach, Davym i Kubie, kiedy byli mali. Kuba wrócił kiedyś z 
kościoła i mówi do Davy'ego: "Wiesz, pastor cały czas opowiadał o 
Jezusie, ale nie wymienił jego nazwiska. Jak się Jezus nazywał?" A 
na to Davy, obecny konkurent Normy, tonem swojej matki: "Jak to 
jak, Jezus MacMillan". Pan MacMillan zaśmiewał się, ale wasza 
ciotka Honorata uznała to za straszne świętokradztwo. 
Cóż, Gardinerowie nie ustępują  w niczym MacMillanom. Gadu, gadu, a 
ja muszę upiec ciasteczka. Przyjedzie do nas na cały tydzień 
Marysieńka. Wypisz, wymaluj Pat. Czasem wydaje mi się, że cofną ł 
się czas. Marysieńka zawsze mówi dobranoc wiatrom, tak jak kiedyś 
Pat, i wcią ż się o coś pyta. "Czy zawsze muszę być grzeczna, 
Judysiu? Może czasem, jak jestem tylko z tobą , mogę chwileczkę 
popsocić?" Albo: "Po co mam umyć buzię, Judysiu, kiedy zrobiło się 
już ciemno?" 
Pat znacznie bardziej interesowała się projektami matrymonialnymi 
Elki niż własnymi. Elka, jak utrzymywała Judysia, "wahała się" 
między dwoma młodzieńcami. Bronek Madison z Południowego Glen i 
Piotr Alward z Charlottetown oblegali dom i byli o siebie okropnie 
zazdrośni; ilekroć się spotykali, bledli jak ściana. ¯ycie według 
słów Tillytucka nabrało romantycznych rumieńców. 
Pat nie miała żadnych zastrzeżeń do tych dwóch konkurentów, poza 
tym, że ich obecność zwiastowała zmiany. Elka raz faworyzowała 
jednego, raz drugiego. I jak zwykle ostrzyła sobie na nich 
języczek rozmawiają c z Judysią  i Pat. Obie odnosiły jednak 
wrażenie, że Elka któregoś z nich w końcu uszczęśliwi. Oczywiście 
Pat cierpiała. Ale skoro Elka będzie kiedyś musiała wyjść za mą ż - 
rzecz jasna nie ma o tym mowy przed upływem wielu lat - jej 
przyszły mą ż powinien mieszkać niedaleko. Pat bardziej podobał się 

background image

Piotr, Judysia wolała Bronka. 
- Tak, stanowilibyśmy bardzo ładną  parę - zgodziła się Elka. - 
Tego lata rzeczywiście wolę Bronka, ale podejrzewam, że na zimę 
lepszy będzie Piotr. I przy Piotrze zawsze czuję się piękna, nie 
wszyscy mężczyźni potrafią  wzbudzić w dziewczynie takie uczucie. 
Ale ten jego nos! Pat, czy zwróciłaś uwagę na jego nos? Teraz 
jeszcze nie jest taki straszny, ale za parę lat będzie okropnie 
kościsty i arystokratyczny. Nie wiem, czy bym zniosła przez całe 
życie widok takiego nosa przy śniadaniu. I w dodatku mogłyby go 
odziedziczyć moje córki. Z synami pół biedy, chłopcy mogą  sobie 
dać radę w życiu z każdym nosem, niewiele dziewczyn przykłada wagę 
do męskiego nosa, tak, jak ja. 
Judysia była zgorszona, ale jej także niezbyt się podobał nos 
Piotra. Srebrny Gaj miał mnóstwo uciechy z wielbicieli Elki, 
wrócił "Złoty Wiek" i nikt niczego nie brał poważnie, póki Pat nie 
spotkała na balu w hotelu Wybrzeża Zatoki Donalda Holmesa, który 
jak to oznajmiła następnego dnia przy śniadaniu Elka, wybuchł do 
Pat takim uczuciem, że eksplozję słychać było w promieniu wielu 
mil. Co więcej, kiedy Elka o tym opowiadała, Pat rumieniła się. 
Wszyscy wycią gnęli z tego odpowiednie wnioski. Pat spotkała swoje 
przeznaczenie. 
Cały klan Gardinerów nadstawił uszu. Przez resztę lata Donald 
Holmes był stałym gościem w Srebrnym Gaju. Elka ze swoimi dwoma 
wielbicielami zeszła na dalszy plan. Rodzina okazywała aprobatę. 
Holmesowie mieli odpowiednią  pozycję towarzyską  i odpowiednie 
poglą dy polityczne, a Donald był młodszym wspólnikiem świetnie 
prosperują cej firmy księgowych. 
- Tak, tak, z tego coś będzie - oznajmiła Tillytuckowi zachwycona 
Judysia. - On ma dobrze w głowie. I pewnikiem ładnie się 
postarzeje. Pat miała rację, że tak zwlekała. 
- Symbolicznie mówią c, czuję zapach kwiecia pomarańczy - oznajmił 
Tillytuck stryjowi Tomowi. 
- Najwyższy czas - odpowiedział przyziemny stryj Tom. 
- Ona nie zasłużyła na takie szczęście po tych wszystkich swoich 
flirtach - kwaśno komentowała ciotka Edyta. 
Pat doszła do wniosku, że zakochała się, że się naprawdę 
zakochała. Padały piękne słowa, jeszcze piękniejsze były chwile 
milczenia, świecił zaczarowany księżyc i zaczarowane gwiazdy, 
mruczały kocięta... Co prawda w głębi serca podejrzewała, że 
Donald nie przepada za kotami, ale przynajmniej udawał, iż 
interesują  go małe kotki. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Donald 
pochodził z dobrej rodziny, był wykształcony, przystojny i 
czarują cy, po raz pierwszy od czasu Lestera Conwaya Pat czuła, jak 
przebiega ją  rozkoszny dreszcz. 
- Myślałam, że skończyłam z tym wszystkim, kiedy miałam 
siedemnaście lat - zwierzyła się Elce. - A tu znów trzęsą  mi się 
kolana. 
Elka, która a la Maja Binnie czekała na jednego ze swoich 
narzeczonych - starannie perfumowała włosy i szyję. 
- Pat, odpowiedz mi wprost na proste pytanie. Wyjdziesz za niego? 
- Nie jestem Bisią  Baxter - odpowiedziała Pat z błyskiem w oczach. 
- Nie wygłupiaj się. Wszyscy wiedzą , że lada chwila ci się 
oświadczy. Szczerze mówią c, podobałby mi się jako szwagier. 
Pat spoważniała. Widziała już, jak gazety w Charlottetown 
ogłaszają  jej zaręczyny. 
- Rumienię się, kiedy słyszę jego kroki - oświadczyła z namysłem. 
- Zauważyłam to - zaśmiała się Elka. 
- I cierpię męki, kiedy chwali urodę jakiejś dziewczyny. Nie, 

background image

jeszcze nie jestem całkiem pewna, ale wydaje mi się, Elko, że gdy 
on powie: "proszę cię", odpowiem: "dziękuję, tak". 
Elka wstała i uściskała z całych sił Pat. 
- Cieszę się. Bardzo się cieszę. A jednocześnie chce mi się 
płakać. 
- Szczerość za szczerość, Elko. Czy zamierzasz wyjść za jednego z 
tych twoich konkurentów, a jeżeli tak, to za którego? 
Elka pocią gnęła za ucho Wymoczka, który jak zwykle wdrapał się na 
łóżko i wpatrywał w dziewczęta okrą głymi ślepiami. Dżentelmen Tom 
wyglą dał zawsze, jakby zjadł wszystkie rozumy, Pyszałek uważał, że 
życie jest miłą  przygodą , a Wymoczek dawał do zrozumienia, że 
gdyby zechciał, to całe życie pozostałby małym kocią tkiem. 
- Pat, sama chciałabym wiedzieć. Gadam byle co, ale to dla 
niepoznaki. Naprawdę nie wiem. Strasznie ich obu lubię. Pat, czy 
można kochać się w dwóch mężczyznach naraz? W ksią żkach się to nie 
zdarza, wiem, ale w życiu? Ja kocham obu. Obaj są  tacy mili. I 
ledwie dochodzę do wniosku, że wolę Bronka, zaraz mnie czymś 
wzrusza Piotr. I na odwrót. Nic więcej nie potrafię ci powiedzieć. 
Za to w przyszłym tygodniu mamy ślub Normy. Judysia jest okropnie 
zgorszona, bo mają  zamiar poprzedniego dnia zrobić w kościele 
próbę generalną  ceremonii. Mówi, że gotowi zaczą ć robić próby 
pogrzebów. Judysia będzie zachwycona, jeśli wyjdziesz za Donalda. 
Choć umrze ze zmartwienia, kiedy wyjedziesz. Kiedy wyjedziesz... 
mnie też przechodzą  ciarki. Ach Pat, życie byłoby takie miłe i 
proste, gdyby człowiek się nie zakochiwał. Dużo bym dała, żeby 
wiedzieć, czy wolę Bronka, czy Piotra. Ale nie wiem. Najchętniej 
wyszłabym za obu. 
Z podwórza dobiegł pisk opon i Elka pośpieszyła powitać Bronka, 
może zresztą  był to Piotr... 
Następnego popołudnia Pat - jak to określiła - przestała być Martą  
i zamieniła się w Marię. Choć powinna zają ć się kiszeniem ogórków, 
wybrała się na Ukryte Pólko. Szła klonowym lasem w szmaragdowym 
świetle, było tu tak, jakby od stu lat panowała cisza. Usiadła w 
rogu pólka na omszałym pniu. 
Spojrzała w górę na pą sowe plamy liści. Znów dobiegało końca lato. 
W powietrzu czuło się już wiew jesieni niosą cej zmiany. Tak, 
wyjdzie za Donalda Holmesa. Jest pewna, że go kocha. Pat wstała i 
rzuconym w powietrze całusem pożegnała Ukryte Pólko. Kiedy je 
następnym razem zobaczy, będzie już należała do Donalda Holmesa. 
Zamierzała po drodze do domu zajrzeć do Sielanki - nie była tam 
przez całe lato - ale w końcu tego nie zrobiła. Sielanka należała 
do przeszłości, do przeszłości, która już nigdy nie wróci. 
Kiedy następnego wieczora przyszedł Donald, siedziała w brzezince. 
Donald Holmes był naprawdę wspaniałym człowiekiem, nieprzytomnie 
zakochanym w Pat. Była dla niego wcieleniem miłości. Na jej 
ramieniu siedział kotek, miała na sobie seledynową  sukienkę z 
pą sowym paseczkiem. Wyraz jej twarzy przywodził na myśl sosnowy 
las i morski wiatr. Donald przyszedł, by zadać jej to 
najważniejsze pytanie, zadał je z ufnością , zachowanie Pat tego 
lata w pełni go do tego upoważniło. 
Pat odwróciła wzrok od jego wzruszonej twarzy. Poprzez drzewa 
prześwitywał ciemny fiolet lasów na Wzgórzu Robinsonów, błękit 
zatoki i zieleń koniczyny na Pólku Sadzawki, mgliste opalizują ce 
niebo i Srebrny Gaj. 
Potem znów spojrzała na Donalda i otworzyła usta, żeby powiedzieć 
"tak". Ze zdziwieniem zauważyła, że cała drży. 
- Strasznie mi przykro... - powiedziała. - Nie mogę za ciebie 
wyjść. Byłam pewna, że chcę, ale nie mogę. 

background image

 

 
"Chyba bym się cieszyła, gdyby tej nocy nastą piło trzęsienie 
ziemi" - pomyślała Pat kładą c się spać. świat zszarzał, życie 
zszarzało. 
Wiedziała, że będzie jej brak Donalda. Ale rozstać się dla niego 
ze Srebrnym Gajem? Nie, to było niemożliwe. 
Wiedziała, że rodzina da jej się we znaki, i nie myliła się. Kiedy 
wszyscy powiedzieli już, co o niej myślą , poczuła się jak 
przybrudzone prześcieradło na wyprzedaży i zwierzyła się z tego 
niezbyt jej współczują cej Elce. Nawet matka okazała lekką  
dezaprobatę. 
- Więc nie mogłaś go pokochać, maleńka? 
- Myślałam, że potrafię, myślałam, że jestem zakochana, mamo, nie 
potrafię ci tego wytłumaczyć. Jest mi okropnie przykro, bardzo się 
wstydzę i zasługuję na wszystko, co się o mnie mówi, ale naprawdę 
nie mogłam powiedzieć "tak". 
Cała rodzina kolejno brała ją  na spytki. Długi Alek wygłosił 
kazanie. 
- Tato, ja go nie kocham, odkryłam, że go nie kocham - tłumaczyła 
się biedna Pat. 
- Szkoda, że nie zauważyłaś tego wcześniej - powiedział kwaśnym 
tonem Długi Alek. Niezbyt jest przyjemnie słuchać, że córka jest 
frywolną  kokietką . - Nie uśmiechaj się tak do mnie, moja panno. 
Zanadto liczysz na ten swój uśmiech. Tym razem przebrała się 
miarka. 
- Przejdziesz przez las, a potem znajdziesz krzywą  gałą ź - 
ostrzegała ją  ponuro ciotka Edyta. 
- Ciociu Edyto, tego już za wiele - zaprotestowała Pat czują c, że 
nawet nędzny robak ma prawo bronić swej godności. - Nie zamierzam 
wychodzić za mą ż tylko po to, by zrobić przyjemność mojej 
rodzinie. 
- Nie wiem, jakiego męża się tej dziewczynie zachciało - biadała 
ciotka Barbara. 
- Pan Bóg raczy wiedzieć - odparła ciotka Edyta tonem, który 
świadczył, że w tym wypadku wą tpi w jego wszechwiedzę. - Nigdy już 
nie trafi jej się ktoś równie odpowiedni. 
- Pat, chyba wiesz, że nie jesteś już taka młoda - napominał ją  
stryj. 
Pat odpowiedziała frywolnie, chcą c ukryć swoje uczucia: 
- Mojej angielskiej i szkockiej krwi on bardzo odpowiadał, stryju 
Tomie. Ale francuskiej nie, i podejrzewam, że irlandzka też się 
przeciwko niemu buntowała. 
Stryj Tom pokręcił głową . 
- Ani się obejrzysz, aż sprzą tną  ci sprzed nosa wszystkich 
mężczyzn. Chyba wiesz, że wielbiciele nie czekają  na ciebie jak 
owoce na drzewie. 
- A szkoda - jeszcze bardziej frywolnie odpowiedziała Pat. - Wcale 
bym ich nie zrywała, a czasem mogłabym na nich rzucić okiem. 
Stryj Tom poddał się. Nie było na nią  rady. 
Ciotka Jessie oświadczyła, że Selby'owie zawsze byli zmienni, 
stryj Brian stwierdził, że przez cały czas uważał, że Pat zachęca 
młodego Holmesa tylko gwoli zabawy, a ciotka Helena orzekła, że 
Pat od dzieciństwa różniła się od innych dziewczą t. 
- Zawsze wolała włóczyć się po lesie, niż iść na tańce. Nie mówcie 
mi, że to normalne. 
Najprzykrzejsze były wyrazy sympatii pani Binnie. 

background image

- Cóż, kochana Pat, nie masz jakoś szczęścia do wielbicieli. Nic 
się nie martw, że ci się prześlizną ł między palcami. W morzu jest 
pełno ryb. Zresztą  w obecnych czasach nawet jeśli nie uda ci się 
zdobyć męża, zawsze możesz zaczą ć robić karierę. 
Ciężko było wysłuchiwać takich rzeczy z ust Binnie'owej. Jakby to 
Donald Holmes ją  rzucił. Ale jeszcze mniej przyjemnie było 
słyszeć, iż matka Donalda Holmesa uważa, że Pat całe lato umyślnie 
zwodziła jej syna, po to tylko, by go wystawić na pośmiewisko. 
"Choć na to pewnie zasłużyłam" - pomyślała upokorzona Pat. 
Jedynie Donald Holmes nic nie powiedział i cały czas zachowywał 
się jak prawdziwy dżentelmen. 
Judysia była z począ tku bardzo przybita, ale kiedy wszyscy znęcali 
się nad Pat, wzięła stronę swojej ukochanej dziewczynki i 
oznajmiła, że stryjeczny dziadek Donalda Holmesa był co najmniej 
dziwakiem. 
- Ską pił, jak nie wiem co, i chodził niemal obdarty. Tak dziwnie 
wyglą dał, że nawet psy przystawały, by mu się przyjrzeć. A kuzynka 
matki Donalda włożyła ślubną  suknię na ślub mężczyzny, który ją  
rzucił i żenił się z kimś zupełnie innym. Tak, tak, nigdy nie 
wiadomo, kiedy się coś takiego znowu w rodzinie odezwie. 
Ku zdziwieniu Pat, w jej obronie wystą pił Sid. 
- Dajcie jej spokój. Nie chce wyjść za Donalda Holmesa, to nie 
musi. 
Któregoś wieczoru Pat zasiedziała się do późna w ogrodzie. Wesoło 
szumiały drzewa, nad Srebrnym Gajem wisiał zamglony sierp księżyca 
na nowiu. Pat mimo wszystko czuła dziwny spokój, którego nie 
zaznała przez całe lato. 
- Jeżeli to niemą dre kochać Srebrny Gaj bardziej niż 
jakiegokolwiek mężczyznę, to do końca życia pozostanę idiotką  - 
oświadczyła samej sobie. - Ja tu przynależę. Trudno mi uwierzyć, 
że o mały włos, a powiedziałabym Donaldowi "tak" i musiałabym na 
zawsze z tym wszystkim się rozstać. 
Kiedy wstała, by wyjść z ogrodu, zawołała z pasją  i całkiem 
szczerze: 
- Mam nadzieję, że już nigdy nikt mi się nie oświadczy! - I nagle 
coś dziwnego przyszło jej do głowy, pomyślała sobie, że cieszy 
się, iż nie musi napisać Hilaremu o swoich zaręczynach. 
 
Vi 
 
Ponury listopadowy dzień z począ tku niczym się nie różnił od 
innych. Ale po południu Dżentelmen Tom wstał poważnie z poduszki 
na fotelu pradziadka Nehemiasza i rozejrzał się dokoła dziwnym 
wzrokiem. Judysia i Pat szykowały ciasto z żurawinami i sos z 
indyka na święto Dziękczynienia i bacznie przyjrzały się kotu. A 
on - jak to sobie później przypomniały - długo wpatrywał się w 
Judysię, po czym wyszedł z domu i z ogonem do góry ruszył Alejką  
Westchnień. Patrzyły na niego, póki nie znikną ł, nie przykładały 
jednak do tego większej wagi. Często wyruszał na jaką ś wyprawę i 
wracał po zapadnięciu nocy. Ale zmierzch powoli sczerniał, a 
Dżentelmen Tom nie wrócił. Mieszkańcy Srebrnego Gaju uznali to za 
prawdziwą  katastrofę. Wiele ukochanych kotów polowało już na myszy 
na Polach Elizejskich i zastępowały je następne kocięta. Ale nikt 
nie był w stanie zają ć miejsca Dżentelmena Toma. Od tak dawna 
przebywał w Srebrnym Gaju, że stał się członkiem rodziny. Wierzono 
w jego nieśmiertelność. 
Nigdy nie dowiedziano się, jaki go spotkał los. Na próżno 
wypytywali całą  okolicę. ¯aden śmiertelnik nie widział Dżentelmena 

background image

Toma, odką d wyszedł ze Srebrnego Gaju. Pat i Elka uważały, że 
spotkał go jakiś straszny wypadek, ale Judysia nie chciała nawet o 
tym słyszeć. 
- Dżentelmen Tom otrzymał znak i poszedł tam, gdzie powinien. Nie 
pytajcie mnie, doką d. Dżentelmen Tom zawsze wiedział, co powinien 
zrobić. Pamiętasz tę noc, Patsy, kiedy wszyscyśmy się tak 
strasznie bali, że umrzesz? Nie przeczę, że będzie mi go brak. Ten 
zwierzak był taki dyskretny i uprzejmy. Wystarczała mu jego własna 
poduszka, odrobina mięsa i łyk mleka. Dżentelmen Tom nigdy nie 
rozpaczał nad rozlanym mlekiem. 
Judysia mimo tych filozoficznych uwag czuła się bardzo samotna, 
kiedy kładła się spać, a w nogach jej łóżka nie czuwał czarny kot. 
- Znów nadchodzą  jakieś zmiany - wzdychała. - Dżentelmen Tom 
musiał o tym wiedzieć. Dlatego odszedł. Nie lubił zamieszania. I 
strasznie się boję, że wraz z nim odeszło szczęście Srebrnego 
Gaju. 
 
 
Rok pią ty 
 

Pat wracają c z Długiego Domu, gdzie cały wieczór z Zuzanną  i 
Dawidem czytali wiersze przy ognisku, zatrzymała się na chwilę, by 
pozachwycać się Srebrnym Gajem. Jak zawsze, ilekroć wracała ską dś 
do domu. 
Czuła się bardzo szczęśliwa. Zima była piękna; była to jedna z 
najszczęśliwszych zim w jej życiu. Choć Judysia groziła, że 
zniknięcie Dżentelmena Toma zwiastuje zmiany, zmiany nie 
nastą piły. Często przyjeżdżała Winnie z dziećmi, a Marysieńka 
oznajmiła kiedyś: - Chciałabym być sierotką , żeby móc zamieszkać z 
ciocią  Pat. Ciocia Pat pozwala mi na wszystko. 
Tylko raz Pat rozgniewała się na Marysieńkę, kiedy ta wzięła 
siekierę Tillytucka i ścięła młodziutką  topolę, która właśnie 
zaczynała życie tuż za kurnikiem. W oczach cioci Pat pojawiły się 
błyskawice. Marysieńkę odesłano do domu i dano do zrozumienia, że 
nie zasługuje na wybaczenie, choć oczywiście ciocia Pat w końcu 
jej wybaczyła. Marysieńka nie mogła zrozumieć, na czym polega jej 
wina. To drzewko było naprawdę maleńkie. A ciocia Pat gniewała się 
znacznie bardziej niż wtedy, gdy Marysia upuściła puszkę z melasą  
na dywan w saloniku, a także wtedy, gdy w pokoju Poety przewróciła 
dzban z wodą . 
Zresztą  wszyscy w Srebrnym Gaju rozpuszczali Marysieńkę, wszyscy 
bowiem ją  kochali. Miała taką  rozkoszną  buzię. Wszystko się w niej 
śmiało: oczy, usta, nosek, dołeczki na policzkach, loczki nad 
uszkami. Judysia uważała, że jest wykapaną  "małą  Pat", ale tak 
naprawdę, była znacznie od Pat ładniejsza. Choć brakowało jej 
wdzięku Pat; Pat jako dziecko miała w sobie coś z elfa. 
Judysia uważała, że to dobrze. Nie należy się różnić od innych 
dzieci, choćby taka bariera była niemal niewidzialna. Ale 
pozostaje. Niewykluczone, że Judysi przyszło to do głowy dlatego, 
że w Srebrnym Gaju przestali się pojawiać wielbiciele Pat. Od 
czasu Donalda Holmesa młodzi ludzie z okolicy okazywali Pat 
obojętność. Kiedy skomentował to Tillytuck, Judysia ostro go 
skarciła, oświadczają c, że wszyscy chłopcy z Glen w swoim czasie 
już zalecali się do Pat. Ale w głębi serca bardzo się tym 
martwiła. Nawet Dawid Kirk przestał się chyba o nią  starać. Kiedy 
Judysia usłyszała, że pani Binnie utrzymuje, iż Pat "poszła już w 

background image

odstawkę", zatrzęsła się z gniewu. 
- Czy Tillytuck wie, jaka jest różnica między panią  Binnie, a 
grzechotnikiem? Grzechotnik nie umie mówić. 
Pat nie martwiła się brakiem mężczyzn w swym życiu. 
- Parę razy się zakochałam, ale to nigdy długo nie trwało - 
oznajmiła Judysi filozoficznym tonem. - Sama wiesz, Judysiu. Widać 
jestem z natury zmienna, i nigdy już nie zamierzam ufać moim 
uczuciom. Nie chodzi mi o własne cierpienia, ale ranię uczucia 
innych. Myślę, Judysiu, że prawdziwą  miłością  mojego życia jest 
Srebrny Gaj. Tej miłości będę zawsze wierna. Tylko ona mnie 
zadowala. Nic poza tym. Nawet kiedy szalałam za Henrykiem Hynesem 
i Lesterem Conwayem, i... Donaldem Holmesem, zawsze czułam, że 
moim uczuciom czegoś brakuje. Nie wiedziałam czego, ale czułam to. 
Więc proszę cię, Judysiu, nie martw się o mnie. 
Jedyną  pociechą  Judysi były nadchodzą ce regularnie listy Hilarego. 
Tego właśnie dnia Pat otrzymała od niego ksią żkę - prześliczną  
ksią żkę w oprawie z ciemnozielonej skóry, naznaczonej złotą  
pajęczyną . Ta ksią żka należała do Pat. Upominki Hilarego zawsze 
tak wyglą dały. Kupował widać zawsze to, co według niego pasowało 
do Pat. I tylko do niej. 
Gdybyż życie mogło się tak toczyć dalej - przynajmniej przez parę 
lat, nie poddają c się "korozji czasu". W dzieciństwie wierzyło 
się, że jest to możliwe. Tę wiarę człowiek powoli tracił. Zawsze 
zdarzało się coś najbardziej nieoczekiwanego. Tegoż ranka 
usłyszała, jak Judysia mówi do Tillytucka: 
- Hm, hm, wszystko jakoś układa się za gładko. Na pewno czeka nas 
coś przykrego. 
Tillytuck poradził Judysi, żeby zażyła pigułkę na wą trobę, ale Pat 
obawiała się, że Judysia może mieć rację. 
W Srebrnym Gaju sprawy sercowe Elki zastą piły "romanse" Pat. Elka 
szczerze rozmawiała o swoich wielbicielach z Judysią  i Pat, 
rozmowy te toczyły się wieczorami w kuchni, przy prozaicznym 
smażeniu na maśle sadzonych jajek albo obgryzaniu kości indyka. 
Elka co wieczór zmieniała zdanie. 
- Chyba z tym przesadzasz - napominała ją  Pat. 
- Przecież to wspaniałe - zaśmiała się Elka. - Pomyśl tylko, jak 
nudno i monotonnie byłoby się kochać całymi tygodniami w tym samym 
mężczyźnie. Oczywiście, kiedyś będę się musiała zdecydować. Na 
pewno wyjdę za jednego z nich. Obaj są  dobrymi partiami. 
- Elko! Czyżbyś była interesowna? 
- Najdroższa siostrzyczko! Skończyłam z romantycznymi mrzonkami 
owego dnia, gdy Larry Wheeler przysłał mi zawiadomienie o swoim 
ślubie ozdobione girlandami niezapominajek. To mnie na zawsze 
wyleczyło. I nie jestem interesowna - nie chcę tylko wpadać w 
sentymentalizm. Po prostu trudno mi wybrać jednego z tych uroczych 
chłopców. 
- Im musi być z tym bardzo ciężko - zaprotestowała Pat. - I ludzie 
zaczynają  plotkować. Mówi się, że zaręczyłaś się z obu naraz. 
- Ale ty wiesz, że to nieprawda. I żadnego z nich nie oszukuję. I 
mimo, że są  o siebie zazdrośni, zachowują  twarz. Są  dla siebie 
okropnie uprzejmi. Możesz się nie obawiać pojedynku, pojedynki 
wyszły już zresztą  z mody. 
- Nie chciałabyś chyba, żeby jakiś mężczyzna ryzykował dla ciebie 
swoim życiem? - spytała Pat. 
- Oczywiście, że nie. - Elka nagle stała się poważna. - Ale 
lubiłabym, żeby miał ochotę zaryzykować. Zastanawiam się, czy 
Bronka i Piotra byłoby na to stać... Nie martw się, oni mają  
mnóstwo przyjemności z ubiegania się o moje względy. To coś w 

background image

rodzaju zawodów, mężczyźni uwielbiają  takie rzeczy. Czasem myślę, 
że zadecyduję rzucają c monetę. Obaj mają  tyleż zalet, co wad. Nos 
Piotra jest niezbyt udany, ale to samo można powiedzieć o uszach 
Bronka. I obaj mają  takie ładne imiona. To już coś. Okropnie by 
było wyjść za mężczyznę, który by się nazywał tak jak jeden z 
bohaterów Dickensa. Judysiu, jak myślisz, czy Bronek nie roztyje 
się przed czterdziestką ? Boję się, że wówczas przestałabym go 
kochać. Piotrowi otyłość nie grozi. Będzie zawsze chudy jak patyk. 
Ale ma różowe policzki. Nie lubię różowych policzków u mężczyzn. 
Wolę, żeby mężczyźni byli bladzi i interesują cy. I nie wiem, czy 
polubi mnie jego matka. 
- To mało ważne, Przylepko - wtrą ciła Judysia, która świetnie się 
bawiła słuchają c bredzenia Elki. - Tej kobiecie całkiem brakuje 
oleju w głowie. Piotr odziedziczył rozum po ojcu. 
- Wczoraj wieczorem omal mu nie powiedziałam, że za niego wyjdę. 
Ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że to wpływ księżyca. 
Kiedy świeci księżyc, można się poczuć zakochanym w każdym 
mężczyźnie. Pat, nie patrz na mnie z taką  dezaprobatą . Nie masz 
prawa! Ty także często zmieniałaś zdanie. Dużo bym dała, żeby 
wiedzieć, czego chcę. Naprawdę. To bardzo męczą ce. Nigdy nie 
przypuszczałam, że znajdę się w takiej sytuacji... 
- Osobiście uważam, że na żadnym z nich wcale ci nie zależy - 
zauważyła niecierpliwie Pat. 
- Ależ zależy, Pat. Naprawdę. Na obu. I to właśnie jest najgorsze. 
Nie czytałam o tym w żadnej powieści. 
- Dlaczego ich obu nie odprawisz i nie wstą pisz na uniwersytet? 
Kiedyś chciałaś być lekarką . 
Elka westchnęła. 
- To by było zbyt kosztowne. Zresztą  przestałam już żywić takie 
ambicje. My, dziewczęta ze Srebrnego Gaju, chcemy mieć dom, miłego 
męża i miłe dzieci. 
- No, no, nareszcie powiedziałaś coś rozsą dnego, Przylepko - 
ucieszyła się Judysia. Znała swoją  Przylepkę i nie przejmowała się 
jej dylematami. Niech się mała bawi, to tylko urozmaica życie w 
Srebrnym Gaju. Któregoś dnia zorientuje się, kogo woli, odbędzie 
się piękny ślub i Przylepka zamieszka niedaleko domu, tak jak 
Winnie. Tak przynajmniej roiła sobie niepoprawna Judysia. A Pat 
martwiła się. Nie widziała Elki ani w roli pani Madisonowej, ani 
pani Alwardowej. Ale uczciwie zastanawiała się, czy to dlatego, że 
nie wierzy, by Elce na którymś z tych młodych ludzi naprawdę 
zależało, czy zwyczajnie dlatego, że tak bardzo nie chce, by w 
Srebrnym Gaju nastą piła jakaś zmiana. 
- Przestań się nad tym głowić, Pat - radziła Judysia. - Już 
Najwyższy sam się tym zajmie. 
 
Ii 
 
Dopiero co była wiosna, potem lato, zbliżała się następna jesień. 
Pat wróciła do domu z trzytygodniowej wizyty w Letnim Brzegu, 
ciotka Jessie zachorowała i Pat prowadziła wujowi Brianowi 
gospodarstwo. Ach, jak cudownie było znów znaleźć się w domu. Czy 
blask słoneczny mieni się bursztynowo, czy złociście? Jak 
elegancko wyglą dają  ostatnie prawoślazy. Powietrze żyło. 
Zachęcają co pachniały jabłka w sadzie. Dwa tłuste puszyste kocięta 
wygrzewały się w słońcu. Cały ogród zdawał się ją  witać - była mu 
potrzebna. 
- Co nowego, Judysiu? Opowiedz mi o wszystkim, co zdarzyło się 
podczas mojej nieobecności. Listy nigdy nie są  naprawdę 

background image

zadowalają ce, a Elka pisała tym razem strasznie krótko i zwięźle. 
- Hm, hm, Elka... - Judysia zrobiła tajemniczą  minę, ale Pat tak 
była zajęta witaniem Srebrnego Gaju, że nie zwróciła na to uwagi. 
Tillytuck znaczą co kaszlną ł i zauważył, że Kupidyn jak zwykle nie 
próżnował. 
- Co, wcią ż Piotr i Bronek, tak? - zaśmiała się Pat. - Czy Elka 
długo jeszcze będzie ich tak zwodzić? To już przestaje być żartem. 
A propos, gdzie ona się podziała? 
- Pół godziny temu po powrocie ze szkoły poszła na Pole Tortu i 
zamierzała wleźć na stóg siana - poinformowała Judysia patrzą c 
groźnie na Tillytucka. 
Pat pobiegła na Pole Tortu, zobaczyła na stogu kolorową  plamę i 
wdrapała się po drabince. Elka chwyciła ją  w ramiona. 
- Kochanie, tak się cieszę, że wróciłaś. To już sto lat temu 
pojechałaś do tego Letniego Brzegu. Wyleguję się tutaj i mam 
uczucie, że moje myśli dojrzewają . Coś mi się zdaje, że łazi mi po 
szyi gą siennica, ale nic mi to nie przeszkadza. Gą siennica też ma 
prawo żyć. 
Pat z zachwytem wycią gnęła się obok Elki. Niebo było błękitne, 
spiętrzone na południu obłoki wyglą dały jak złocisty brzeg morza. 
Pat nie lubiła bezchmurnego nieba, wydawało się takie odległe i 
obce; parę obłoków zaraz je uczłowieczało. 
- Bosko jest leżeć tu sobie i wchłaniać urodę świata - szepnęła 
rozmarzona. 
Elka nie odpowiedziała. Pat zwróciła się w jej stronę. Oczy Elki 
promieniały. Było w niej coś, coś... 
- Pat, kochanie, zaręczyłam się. 
Pat poczuła się tak, jakby trafił ją  grom z jasnego nieba. 
- Elko, pokaż język! 
- Nie, najdroższa, nie mam gorą czki. Przysięgam. 
- Mówisz poważnie, Elko? 
- Całkiem poważnie. Och, Pat, aż mi się kręci w głowie ze 
szczęścia. Nie wiedziałam, że można być aż tak szczęśliwym. 
Wyjechałaś raptem przed trzema tygodniami i przez ten czas 
wszystko się zmieniło. Przez całe te trzy tygodnie życie wydawało 
mi się pasjonują cą  powieścią . 
Pat przyszła do siebie, jej także zakręciło się w głowie, ale 
bynajmniej nie ze szczęścia. 
- Kogo wybrałaś, Bronka czy Piotra? - spytała dość oschłym tonem. 
Elka roześmiała się. 
- Ależ, Pat, nie chodzi o żadnego z nich. Zaręczyłam się z 
Brookiem Hamiltonem. 
Pat przestała cokolwiek rozumieć. 
- Kto to taki? 
Elka znów się roześmiała. 
- ¯e też ktoś może nie znać Brooka. Trudno mi uwierzyć, że ja 
także jeszcze trzy tygodnie temu nic o nim nie wiedziałam. 
Spotkałam go na zabawie u Dorotki tego samego wieczoru, kiedy ty 
wyjechałaś. 
- Elko Gardiner, czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś zaręczona z 
człowiekiem, którego poznałaś raptem trzy tygodnie temu? 
- Kochanie, nie złość się. Pobierzemy się dopiero wtedy, kiedy on 
ukończy studia, więc mamy mnóstwo czasu, żeby się dobrze poznać. A 
on został stworzony właśnie dla mnie. O dziewią tej wieczorem 
zobaczyłam go. O dziesią tej już go kochałam. Nigdy nie wierzyłam w 
miłość od pierwszego wejrzenia, a teraz wiem, że nie ma innej. 
- Elko... Elko... Mnie się też tak kiedyś wydawało. Byłam pewna, że 
szaleńczo kocham Lestera Conwaya, a działo się to tylko za sprawą  

background image

księżyca... 
- Tamtego wieczoru u Dorotki nie świecił księżyc, więc nie możesz 
go o to obwiniać... 
- Pewnie jest piękny - zakpiła Pat - i to ścięło cię z nóg. 
- Nie jest. Chyba nawet jest brzydki. Ale to taka cudowna 
brzydota. Ma spokojne niebieskie oczy i szerokie ramiona, i gęste 
czarne włosy, które zawsze wyglą dają  tak, jakby czesał się 
widłami. Ale to także mi się podoba. Nie byłby Brookiem, gdyby 
nosił ulizaną  fryzurę. Najdroższa siostrzyczko, wierz mi, że 
wszystko jest w najlepszym porzą dku. Mama i tatuś polubili go, 
nawet Judysia wyraziła swoją  aprobatę. Pobierzemy się, gdy skończy 
uniwersytet i pojedziemy do Chin. 
- Do Chin! 
- Tak. Ma tam obją ć przedstawicielstwo firmy ojca. Zapomniałam ci 
powiedzieć, że jest kuzynem Dorotki, z tej gałęzi rodziny 
Hamiltonów, która mieszka w Halifaxie. 
- Ale Chiny! 
- Tak, to brzmi jak koniec świata. Ale pozwól sobie powiedzieć, że 
nie ma to żadnego znaczenia. ¯eby być razem z nim, pojechałabym do 
Laplandii. Pat, nie rozmawiam tak z nikim innym, ale z tobą  mogę 
być szczera. 
- A co z Bronkiem i Piotrem? - spytała, lekko się uśmiechają c Pat. 
- Pat, to było naprawdę komiczne! Och, ile ja ci mam do 
powiedzenia... Nic jeszcze nie wiedzieli o Brooku i dwa tygodnie 
temu oświadczyli mi, że muszę wybrać jednego z nich. A ja 
powiedziałam, że zaręczyłam się z Brookiem. Szkoda, że nie 
widziałaś wyrazu ich twarzy. I zaraz znikli. Oni chyba w ogóle 
nigdy nie istnieli. 
- Więc ty zaręczyłaś się w tydzień po poznaniu tego człowieka? 
- Ależ kochanie, zaręczyliśmy się trzeciego dnia. Nic na to nie 
mogłam poradzić. Co byś zrobiła, gdyby Sir Lancelot wjechał na 
podwórze i oświadczył ci, że masz go poślubić? Bo Brook wcale nie 
poprosił mnie o rękę, oznajmił, że się pobierzemy. Nawet gdybym 
chciała, nie mogłabym protestować. I wiesz co, Pat, rozpłakałam 
się. Oto wstydliwa prawda. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam jak 
głupia beczeć. To była taka straszna ulga, bałam się, że jestem 
dla niego jedną  z wielu, Dorotka dawała mi do zrozumienia, że on 
interesuje się Leonorą  Madison, tym piegowatym podlotkiem z 
zadartym nosem. Możesz być pewna, że nie poprosiłam o czas do 
namysłu... Pat, ty chyba nie zamierzasz się rozpłakać? 
- Nie, nie... ale to wszystko jest takie nieoczekiwane... 
Przez chwilę Pat wydawało się, że Elka stała się kimś obcym. W 
końcu nie było jej w Srebrnym Gaju zaledwie trzy tygodnie, a tu 
zdarzyło się coś podobnego! 
- Wiem... - Elka uścisnęła dłoń Pat. - I rozumiem, że uważasz to 
za nieprzyzwoity pośpiech. Ale ktoś kiedyś powiedział, że czas 
należy mierzyć uderzeniami serca, więc poznałam Brooka całe sto 
lat temu. I on nie jest obcym człowiekiem. Należy do tego samego 
gatunku co my - tak jak Hilary. Sama zobaczysz, jak go poznasz. 
I Pat zobaczyła. Nie, nie mogła się w nim dopatrzyć żadnej wady. 
Nie mogła sobie wymarzyć milszego szwagra. Wysoki, szczupły, 
niebieskie oczy, proste czarne brwi. Razem z Elką  stanowili 
wspaniałą  parę mimo jego "brzydkiej" twarzy. Nie mogła go 
znienawidzić tak, jak znienawidziła Franka tylko za to, że zabiera 
jej siostrę. Na szczęście ślub nastą pi nieprędko. I nie było 
najmniejszej wą tpliwości, że Elka go kocha. 
- Chciałabym tak kogoś pokochać - powiedziała Pat z lekką  
zazdrością . Tego wieczoru długi czas siedziała samotnie w swoim 

background image

pokoju, na dworze pogwizdywały gile, przez okno zaglą dało 
fioletowe niebo. W przyszłości spędzi wiele takich samotnych 
wieczorów. Po raz pierwszy w życiu poczuła się stara, po raz 
pierwszy w życiu zaniepokoiła się o własną  przyszłość. Prawie 
znienawidziła Pyszałka, który radośnie mruczał zwinięty w kłębek 
na jej łóżku. Bezczelny kot popisywał się swoim szczęściem. 
Doprawdy, Pyszałek nie należy do taktownych kotów. 
"Pewnie nadejdzie czas - żałośnie pomyślała Pat - kiedy pozostaną  mi 
już tylko koty. - I zaraz uśmiechnęła się. - No i Srebrny Gaj. To mi 
zupełnie wystarczy". 
Przed położeniem się uklękła koło łóżka Elki i objęła ją . 
- Przylepko najmilsza - szepnęła wracają c do dawnego przezwiska. - 
Brook jest naprawdę ujmują cy, oboje macie mnóstwo szczęścia, a ja 
cię kocham. 
- Pat, jesteś najmilszą  osobą  na świecie. Dlaczego nie wypominasz 
mi wielebnego Wheelera, byłam pewna, że to zrobisz, nie rozumiem, 
jak potrafiłaś się temu oprzeć. 
Judysia ze względu na Chiny nie okazywała zachwytu zaręczynami. 
- Tak, tak, Pat, nie mam nic przeciwko poganom. Na pewno należy 
posyłać do nich misjonarzy, ale po co od razu u nich mieszkać? 
¯eby taka śliczna dziewczyna miała się marnować w Chinach! 
Wystarczyłaby mu tam byle jaka żona. Ale nie przeczę, to udany 
chłopak i to nie jego wina, że miał takiego stryja, jakiego miał. 
- No, Judysiu, co zmalował jego stryj? 
- Hm, hm, to stara historia, może nie należy wywlekać jej na 
światło dzienne. No, ale ci powiem. Hamiltonowie mogą  sobie teraz 
być Hamiltonami z Halifaxu, ale kiedy jego synkowie byli mali, 
dziadek Brooka mieszkał w Charlottetown. I stryj Brooka był czarną  
owcą  rodziny, choć nie powinno się obrażać owiec. Straszny był z 
niego szachraj. Pokłócił się ze swoim tatą  i wyjechał na zachód, a 
tam ogłosił w gazecie, że zginą ł pod kołami pocią gu, który 
najechał na jego dwukółkę, i posłał wycinek do domu. Jego biednej 
mamie omal nie pękło serce - ojciec to się znów tak bardzo nie 
przeją ł i wcale mu się nie dziwię. Wysłali telegram, żeby odesłać 
zwłoki do domu. A kiedy karawan zajechał przed stację, z pocią gu 
wysiadł zdrów i cały Rysio Hamilton, zaśmiewają c się z figla, 
który spłatał rodzinie. 
- Co za okropieństwo, Judysiu, nie mów tego Elce. 
- No, no, pewnie, że nie szepnę słówka. Ale wiesz, co się dalej 
stało, Pat? W tydzień później ten młody nicpoń zginą ł w takim 
właśnie wypadku. Prawdziwy Są d Boży! Cóż, nie ma co mówić, 
Przylepka jest po uszy zakochana. Chciałam się z nią  podroczyć i 
powiadam: "Wiesz, Przylepko, na świecie jest paru innych 
mężczyzn". A ona na to uroczyście: "Dla mnie na całym świecie nie 
ma innego mężczyzny, Judysiu". No to musimy zapomnieć o stryju. 
Cóż, może to i romantyczne, jak by powiedział Tillytuck. 
Co prawda Tillytuck powiedział tylko: 
- A to śpieszne zaręczyny! - I żeby dać upust swym uczuciom 
poszedł na cmentarz, gdzie ku wielkiemu zgorszeniu Judysi zaczą ł 
grać na skrzypcach siedzą c na grobie Zawadiackiego Dicka. 
- Dlaczego są dzisz, Judysiu, że Zawadiacki Dick przestał lubić 
muzykę? 
- Jeśli Zawadiacki Dick jest w niebie, słucha anielskich pieśni, a 
jeśli nie - ma na pewno większe zmartwienia - odpowiedziała 
oburzona Judysia. ¯eby ją  udobruchać, Tillytuck musiał jej dać 
swoją  flanelową  czerwoną  koszulę na różyczki do następnego 
dywanika. I znów wszystko popsuł, bo kiedy Judysia opowiadała 
Marysieńce o niegrzecznych dzieciach, które czarownica zamieniła w 

background image

miotły, oświadczył uroczyście, że był jedną  z tych mioteł. 
 
Rok szósty 
 
Przez cały rok wszystko w Srebrnym Gaju układało się jak 
najlepiej, panowało ogólne szczęście. Matka od dawna nie czuła się 
tak dobrze. Sid odzyskał humor i znów się wszystkim żywo 
interesował. Plotki nie łą czyły jego imienia z imieniem żadnej 
dziewczyny i Pat znów marzyła sobie, jak to resztę życia spędzi w 
Srebrnym Gaju u boku Sida. ¯artowali, układali plany i 
przechadzali się o błękitnym zmierzchu po Srebrnym Gaju. Sid 
wszystko z nią  omawiał i razem przekonywali do swoich planów 
Długiego Alka i Tillytucka. Udało im się namówić ojca, by 
odmalował dom, choć ojciec wzdragał się przed każdym zbędnym 
wydatkiem, dopóki nie spłaci długu cią żą cego na hipotece. I 
Srebrny Gaj wyglą dał teraz pięknie i zasobnie. Ilekroć Pat nań 
spojrzała, topniało jej serce. Tak jak tego zimowego dnia, kiedy 
wracali z Ukrytego Pólka i Sid mrukną ł: 
- Dobry z ciebie kumpel, Pat. Nie wiem, co bym przez te lata bez 
ciebie zrobił. 
- Ach, Sidzie - odpowiedziała tylko Pat, ocierają c twarz o jego 
ramię. Był to jeden z pięknych momentów życia. Odbyli cudowny 
spacer. W lesie było cudownie, właśnie spadł pierwszy śnieg. 
Wracali do domu przez Sielankę; pod taflą  lodu szumiał Jordan. 
£ą ki, które w czerwcu usiane były kwiatami, teraz były nagie i 
białe, ale Pat i tak je kochała, kochała je zawsze. 
Sid wszedł do stodoły, a Pat przystanęła przy furtce; chciała 
napawać się szczęściem. Zanosiło się na mroźną  wysrebrzoną  noc. 
Srebrny Gaj wyglą dał bardzo pięknie w lekkiej księżycowej 
poświacie - jej własny najdroższy Srebrny Gaj. Wcią ż witał ją  
otwartymi ramionami, mimo wszystkich zmian, które w nim nastą piły. 
W ogóle ostatnio życie nabrało nowego znaczenia, odką d znów między 
nią  i Sidem wróciła dawna zażyłość. 
Elka zabrała się do szykowania wyprawy i co dzień pisywała do 
Brooka nieprzyzwoicie długie listy. Zmieniła się, była łagodna, 
bardziej kobieca. Nie musiała już udawać osoby bezwzględnej. Jak 
zauważył kpią co Sid, człowiek od miłości taje. Przestała być 
frywolna, śmiała się jednak równie często i zachwycona Pat 
uważała, że nigdy jeszcze jej śmiech nie brzmiał tak uroczo. 
Pat pogodziła się z faktem zaręczyn Elki. Na szczęście dopiero za 
trzy lata nastą pi ślub. Długo jeszcze będą  razem. 
 
Minęła zima, przemknęła wiosna i lato. Złocisty księżyc września 
wyglą dał jak pierścień, znów jesień szykowała swój magiczny napój. 
Jedynie Tillytuck uważał, że czas się wlecze. W Srebrnym Gaju 
przestali się pojawiać konkurenci, wiadomo było, że Elka się 
zaręczyła, a Pat na wszystkich kręci nosem. 
- ¯ycie zaczyna tu być nudne, Judysiu - oznajmił kiedyś żałośnie. 
- Symbolicznie mówią c, gdzieś się podział romantyzm. 
Niewykluczone, że Judysia była tego samego zdania. Westchnęła, 
choć bardzo to było do niej niepodobne. Za tydzień znów przypadają  
urodziny Pat, a na horyzoncie nie widać żadnego wielbiciela. Chyba 
nawet Dawid nie miał poważnych zamiarów i Judysia znienawidziła go 
za to, choć i tak dotychczas wyrażała się o nim jak najgorzej. 
Bardzo by nie chciała, żeby Pat za niego wyszła, ale to Pat 
powinna podją ć taką  decyzję. A Hilary nigdy nie wspominał w 
listach, że zamierza się wybrać z wizytą . 
- Oddalił się od nas, Judysiu. Stałyśmy się dla niego miłym 

background image

wspomnieniem. Nawet jego listy są  już teraz inne. 
Pat wyraźnie się tym nie przejmowała. Była bardziej niż zwykle 
zajęta Srebrnym Gajem, oboje z Sidem mieli sobie stale coś do 
powiedzenia. Tym lepiej. Co prawda w cią gu ostatnich tygodni Sid 
znów wieczorami zaczą ł się "szwendać". Nikt nie wiedział, gdzie 
się podziewa, choć Judysię dręczyły jak najgorsze podejrzenia, o 
których nikomu nie pisnęła słówkiem. Judysia znów westchnęła, 
wkładają c do piekarnika fasolę i boczek. Ale zaraz się 
rozpogodziła. Każdemu dobrze zrobi "małe co nieco" przed snem i 
balsamem dla jej serca była świadomość, że to ona, Judysia Plum, o 
tym pamięta. 
W tydzień później Judysia wspominała ten dzień i zastanawiała się, 
czy to, co nastą piło, nie było karą  Bożą  za to, że życie wydawało 
jej się monotonne. Bo wieczorem, w dzień urodzin Pat, Sid 
przyprowadził Maję Binnie i oznajmił krótko i wyzywają cym tonem, 
choć z żałosnym wyrazem twarzy, że właśnie pobrali się w 
Charlottetown. 
- Chcieliśmy wam zrobić niespodziankę - Maja rozejrzała się z 
błyskiem w oku. - To urodzinowa niespodzianka dla ciebie, Pat. 
 
Ii 
 
Pat przesiedziała całą  noc, wyglą dają c przez okno. Próbowała 
spojrzeć prawdzie w oczy. Zamknęła się w pokoju Poety. Nie chciała 
widzieć nawet Elki. 
Trudno jej było poją ć, że coś takiego mogło się zdarzyć. Jak można 
uwierzyć w podobną  potworność? Nie, to koszmarny sen. Za chwilę 
się obudzi. Musi się obudzić, bo inaczej oszaleje. 
O zmierzchu była przecież taka szczęśliwa, niewytłumaczenie 
szczęśliwa, czuła się tak, jakby bogowie zamierzali wręczyć jej 
jakiś cudowny dar. Wszystko, wszystko zmieniło się w mgnieniu oka. 
Nigdy więcej nie zazna już uczucia szczęścia. Była jeszcze na tyle 
młoda, że wierzyła w trwałość rozpaczy. Na zawsze utraciła Sida. 
Ukochane pola za oknami wydały się jej obce i wrogie. "Obcym 
wonczas nasze dziedzictwo przypadnie ". 
Dwa dni temu przeczytała ten werset w biblii i zadrżała. A teraz 
to samo zdarzyło się w jej własnym życiu, które jeszcze parę 
godzin temu wydawało się piękne, a nagle stało się ohydne i puste. 
Spędziła makabryczną  godzinę. Nikt nie wiedział, co by tu 
powiedzieć, co zrobić. Pat czuła, że kurczy się w sobie ilekroć 
spoglą da na triumfalną  minę Mai, ilekroć widzi ponury wyzywają cy 
wzrok Sida. Maja jak prawdziwa Binnie'ówna zachowywała się 
bezczelnie. 
- No, Pat, nie rób takiej żałosnej miny. Co było, to było, ja 
jestem gotowa puścić wszystko w niepamięć, choć zawsze się 
nienawidziłyśmy. 
Ta nienawiść była faktem, ale jak można wycią gać coś takiego na 
światło dzienne. Pat nie potrafiła odpowiedzieć. Odwróciła się 
tak, jakby nie słyszała ani nie widziała Mai, i po omacku wyszła z 
pokoju. Czuła się jak ranne zwierzę, które musi ukryć się w 
ciemności. 
Maja zrobiła się pą sowa. W jej czarnych oczach zabłysła złość, na 
którą  przykro było patrzyć. Ale roześmiała się i zwróciła do Sida. 
- Przejdzie jej to, aniołku. Wiesz, że nie oczekiwałam, iż Pat 
przyjmie mnie z otwartymi ramionami. 
Tylko Elka nie straciła głowy. Szybko doszła do wniosku, że tego 
wieczoru lepiej nic nie mówić matce, ani ojcu. Judysia i Tillytuck 
oniemieli. Tillytuck wymkną ł się na swój stryszek kręcą c głową . A 

background image

Judysia poszła na górę; nigdy jeszcze nie była aż tak przybita. 
- Czułam to w kościach - mruknęła kładą c się do łóżka. - 
Słyszałam, że znów chodzi z tą  bezczelną  dziewuchą . Dżentelmen Tom 
wiedział, co robi. Nigdy nie zniósłby kręcą cej się po domu 
Binnie'ówny. Tak, tak, gdybym znała się na czarach tak jak moja 
babka, zaraz bym ją  zamieniła w ropuchę. Jeden Najwyższy wie, co 
się tu teraz stanie. Boję się, że Patsy pęknie serce. 
 
Iii 
 
Pat przez resztę życia wiedziała, że to tej okropnej nocy 
pożegnała się ze swoimi dziewczęcymi latami. Ta noc wymazała z jej 
życia nadzieję. Każda chwila wydawała się wiecznością , a jutro - i 
pojutrze, i popojutrze - będzie zupełnie tak samo. Miała uczucie, 
że kręci się w kółko, nie widziała wyjścia. Maja Binnie zamieszka 
w Srebrnym Gaju - w Srebrnym Gaju pojawią  się Binnie'owie. Byli na 
swój sposób bardzo rodzinni. Będzie tu przesiadywał stary pan 
Binnie, który jada groszek nożem; i stara pani Binnie, która 
wyciera chlebem sos z talerza. Tłum hałaśliwych Binniech, wobec 
których należy się mieć na baczności, nim się coś powie. I Sid 
będzie do nich należał. Trudno było się z tym pogodzić. 
Rano Pat nie zeszła na dół - nie potrafiła się na to zdobyć. Po 
raz pierwszy w życiu stchórzyła. Słyszała odgłos rozmów. Słyszała 
ten profanują cy wszystko śmiech Mai. Wściekła i zrozpaczona 
zacisnęła pięści. Spuściła zasłonę i odgrodziła się od świata, 
który okryty różowawą  mgłą  radował się wschodem słońca. 
Przyszła Elka - wyświeżona i gotowa do działania. Niebieskie oczy 
błyszczały, nikt nie poznałby, że przepłakała część nocy. 
- Pat, zostawiłam cię wczoraj wieczorem samą , bo rozumiem, że o 
takich rzeczach lepiej rozmawiać za dnia. 
- Co tu w ogóle można powiedzieć? - spytała bezradnie Pat. 
- Owszem, musimy to omówić, żeby wiedzieć, jak sprostać sytuacji. 
Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Musimy pomyśleć o 
przyszłości. 
- Ale ja, Elko, nie potrafię się z tym pogodzić. Mówisz o 
przyszłości. Nie ma żadnej przyszłości. Gdybyż to była jakakolwiek 
inna dziewczyna, nie Maja Binnie. Już nie jestem taka niemą dra, 
jak byłam. Od dawna wiedziałam, że Sid musi się kiedyś ożenić. 
Nawet jeśli miałam nadzieję, że tak się nie stanie, w głębi serca 
zdawałam sobie sprawę, że to mrzonki. Ale Maja Binnie! 
- Wiem równie dobrze jak ty, że Sid popełnił straszny błą d i 
gorzko kiedyś pożałuje. Wiem, że Maja jest pospolita i wulgarna, 
ale... 
- Jak on mógł? Jak on mógł zainteresować się nią  po Bietce, a 
nawet po biednej Dorotce... 
- Maja jest na swój sposób pocią gają ca, Pat. My tego nie widzimy, 
ale mężczyźni - tak. I od dawna zagięła parol na Sida. Musimy się 
z tym pogodzić i stawić czoło sytuacji. 
- Ani mi się śni - odpowiedziała buntowniczo Pat. - Nie mam 
zamiaru niczego przyjmować do wiadomości. Nigdy się z tym nie 
pogodzę, nigdy! 
- Już jutro zapomnimy 
O tym, co nas dziś przeraża. 
- zacytowała Elka. 
- O, nie! 
- Dziś rano powiedziałam o wszystkim tacie i odbyliśmy naradę. 
- A on... co on... 
- Rzecz jasna, wybuchną ł gniewem. Słynny temperament Gardinerów. 

background image

Ale ja potrafię obchodzić się z tatą . Wytłumaczyłam mu, że ze 
względu na mamę musimy zachować się rozważnie. Kiedy się uspokoił, 
wszystko omówiliśmy. Sid i Maja będą  tu musieli rok, dwa 
pomieszkać, póki nie spłacimy hipoteki. Potem tato zbuduje im dom 
na folwarku. 
- A tymczasem życie w Srebrnym Gaju będzie nie do zniesienia. 
Wiesz o tym. 
- Nie, nie wiem. Oczywiście nie będzie nam już tak miło. Ale sama 
wiesz, Pat, że ze względu na mamę musimy się starać, by wszystko 
przebiegało gładko. 
- Czy mama już wie? 
- Tak. Tatuś jej powiedział. Ja się bałam. 
- I jak ona to przyjęła? 
- Jak zwykle mama. Dzielnie. Nie wolno nam jej zawieść, Pat. 
Pat uścisnęła dłoń Elki. Nagle coś się zmieniło. To Elka 
zachowywała się jak starsza siostra. 
- Zrobię, co będę mogła - wyją kała. - Jest taki werset w biblii. 
Dzielnie nie traćcie odwagi. Zawsze uważałam, że to pięknie brzmi. 
Pewnie w takich właśnie wypadkach trzeba się do tego stosować. Ale 
jak my, Elko, będziemy żyć z Mają  pod jednym dachem? Ona we 
wszystkim tak strasznie się od nas różni. 
- Musi mieć jakieś dobre strony - zauważyła rozsą dnie Elka. - 
Sporo osób ją  lubi. I ma opinię pracowitej. 
- Tak jakby miała tu coś do roboty! - gorzko skomentowała Pat. 
- Nie zapominaj, Pat, że w rzeczywistości nic nie wyglą da tak 
okropnie, jak czasem w naszej wyobraźni. Teraz sprawa Mai 
przesłania nam wszystko, ale musimy spojrzeć na życie z innej 
strony. 
- Nigdy w jej obecności nie będziemy naprawdę sobą , Elko. 
- Pewnie tak. Ale przecież nie będzie z nami cały czas. I 
cokolwiek sobie wyobraża, nie zacznie tu rzą dzić. Pod koniec 
naszej narady tata oświadczył, że to on będzie nadal panem 
Srebrnego Gaju, a mama panią . No, muszę lecieć do szkoły. Dziś 
rano nie grozi ci spotkanie z Mają . Sid poszedł z nią  do jej 
rodziców. 
Judysia, która po raz pierwszy w życiu naprawdę stchórzyła, weszła 
cichutko do pokoju i Pat rzuciła jej się w ramiona. 
- Judysiu, Judysiu, pomóż mi to znieść! 
- Tobie? Będziemy to znosić razem, kochanie, i to z uśmiechem, dla 
honoru Srebrnego Gaju. I nie zapominaj, Patsy, co mówi księga. ¯e 
szczęście nosimy w sobie niezależnie od okoliczności. Może nie 
mówi tego tymi słowami, ale o to właśnie chodzi. 
- A jeśli okoliczności nadto już człowieka nękają ? 
- Musimy obronić przed nią  Srebrny Gaj - oznajmiła chytrze 
Judysia. - Będzie próbowała się do wszystkiego wtrą cać, a my 
będziemy się świetnie bawić, do niczego jej nie dopuszczają c. 
Dyplomatycznie i uprzejmie. Szkoda, że nie widziałaś dziś rano, 
Patsy, jak Pyszałek odwrócił się od niej, kiedy usiłowała go 
pogłaskać. Lubi zwierzaki, z tym nie będziemy mieć kłopotu. 
Maja rzeczywiście lubiła koty, ale Pat nawet to miała jej za złe. 
- Jak się dziś rano zachowywał Sid? 
- Hm, hm, nie wyglą dał na szczęśliwego pana młodego. I już go 
wzięła pod pantofel! Cią gle mówi do niego aniołku i zachwyca się 
jego loczkiem na czole. Ale ja, kochanie, trzymałam się dzielnie, 
byłam taka uprzejma, że nie wierzyłabyś własnym oczom, i nawet nie 
patrzyłam na jej zrolowane nad kostkami pończochy. I zawszeć to 
pociecha, że Długi Alek nie zamierza oddać Srebrnego Gaju Sidowi, 
jak na to liczyli Binnie'owie. "Cóż - powiedział Długi Alek - ty i 

background image

twoja żona możecie tu oczywiście zostać, póki nie będzie mnie stać 
na wybudowanie wam domu". Bardzo się to nie spodobało pannie Mai. 
Opowiadała na lewo i prawo, jak będzie się rzą dzić w Srebrnym 
Gaju. "Wystarczy mi skiną ć palcem, a Sid Gardiner do mnie wróci" - 
mówiła. Tak, tak, udało jej się go złapać, ale nie dostała 
Srebrnego Gaju i nigdy go nie dostanie. Nie martw się, złotko, 
rok, dwa szybko miną  i pozbędziemy się jej. A przy odrobinie 
szczęścia jeszcze szybciej. 
- Elka powiedziała mi, że ona na cały dzień poszła do domu. 
- A poszła. Zabrać rzeczy i powiadomić rodzinę. Rodzina się 
ucieszy. Przed wyjściem uparła się zmyć statki i dla świętego 
spokoju pozwoliłam jej. Miotała się jak opętana i stłukła nasz 
stary niebieski talerz, bo chciała się popisać, jak to ona szybko 
zmywa. Ale nie powiem, statki były czyste i nie zapomniała 
wyczyścić zlewu. 
Zwykle zmywała Pat. Zaczęła żałować, że mimo wszystko nie zeszła 
na śniadanie. Byłoby to bardziej w stylu Srebrnego Gaju. 
- No, chodź na dół, Patsy, musisz coś przeką sić - poprosiła 
przymilnie Judysia. - Mam zamiar upitrasić jajka sadzone na 
szynce. I dobrze ci zrobi filiżanka herbaty. Zaraz wrócisz do 
siebie i pośmiejemy się za jej plecami. 
Pat podniosła zasłonę. Czuła, że w jej sercu utkwił okruch lodu. 
Ale Wzgórze Mgieł prześlicznie wyglą dało we wrześniowym blasku. I 
podzieliło się z nią  swoim spokojem. 
Po śniadaniu zajrzała do matki, matka jak zwykle wyglą dała 
pogodnie; patrzą c na jej bladą  spokojną  twarz, myślało się o 
gwieździe świecą cej wśród burzowych chmur. 
- Kochanie, wiem jak ci jest ciężko. Strasznie mi żal Sida, sam 
nie wie, biedak, jaki popełnił błą d. Ale zrobimy, co będziemy 
mogli, żeby wszystko się ułożyło. 
Kochana dzielna mama. 
- Nie bój się, mamusiu, wkrótce przyjdziemy do siebie - oznajmiła 
mężnie Pat. - Nie będę docinać Mai i zrobię wszystko, by nie 
doszło do sprzeczki. Ale musimy ocalić przed Binnie'imi Srebrny 
Gaj. 
Matka zaśmiała się. 
- Wiem, że to zrobisz, Pat. 
 
 
Rok siódmy 
 

 
Pat i Elka przez całą  zimę obawiały się, że na nic się nie zda 
cała ich "dyplomacja". Pierwsze tygodnie były bardzo trudne. 
Chwilami wydawało się, że nie uda się znaleźć wyjścia z sytuacji. 
Maja była porywcza i to nie ułatwiało sprawy. Urzą dziła parę 
awantur, które na zawsze pozostały w pamięci Pat jako szczyt 
wulgarności. Ale i tak dziewczęta wolały jej wybuchy gniewu niż 
uśmieszki i insynuacje. 
- Chyba mam tu jakieś prawa? - mówiła do Sida podnoszą c hardo głowę. 
Albo: 
- Jak myślisz, słodziutki, czy człowiek może dobrze pracować, 
kiedy wszyscy przyglą dają  mu się i krytykują ? 
Sid patrzył na Pat zarazem wyzywają co i błagalnie, a jej krajało 
się serce. 
Kiedy Mai nie udawało się przeprowadzić tego, co chciała, dą sała 
się parę dni. Ale kiedy zorientowała się, że nikt na to nie zwraca 

background image

uwagi, przestała. Pat zacisnęła zęby i postanowiła nie tracić 
głowy. 
- Nie chcę, żeby Srebrny Gaj wysłuchiwał kłótni - oświadczyła. - 
Cokolwiek ona powie czy zrobi, nie doprowadzi do sprzeczki. 
I kiedy Maja wołała z wściekłością : 
- Zawsze chciałaś rozdzielić mnie z Sidem! 
Pat uśmiechała się i mówiła: 
- Ejże, Maju, bą dź rozsą dna. Nie jesteśmy już dziećmi! - A potem 
szła do swego pokoju i cierpiała. 
Z biegiem czasu Maja pogodziła się z nieuchronnością  sytuacji, 
zawarto parę kompromisów i pozornie życie toczyło się spokojnie. 
Nikt nie mógł zaprzeczyć, że Maja jest pracowita, a na szczęście 
wolała pracować poza domem. Zajęła się drobiem i mleczarnią . 
Judysia przyznawała, że wirówka była zawsze czysta. 
- Maja - mawiała zawsze z dumą  pani Binnie - nie jest bezduszną  
kobietą  z towarzystwa. Wszystkie moje córki nauczyłam pracować. 
Co prawda Maja robiła zawsze mnóstwo rwetesu, a w Srebrnym Gaju 
szczycono się bezszelestnym wykonywaniem domowych obowią zków i jej 
krzykliwość uważano za rodzaj przestępstwa. Pat cierpiała nad tym 
i dość niesprawiedliwie oznajmiła Elce, że Maja w cią gu dziesięciu 
minut potrafi zrobić więcej zamieszania niż inni w cią gu roku. 
Odbyła się wielka bitwa między Mają  a Judysią  o to, kto wyszoruje 
kuchnię. Zwyciężyła Judysia. I Maja nigdy już nie próbowała 
odebrać Judysi panowania w kuchni. 
Pat odkryła, że można przywykną ć do nieszczęścia - i że od czasu 
do czasu potrafi nawet radować się życiem. Oczywiście na każdym 
kroku coś ją  irytowało; często najtrudniejsze do zniesienia są  
drobne zmiany. Przyjaciele Mai hojnie ją  obdarowali i w Srebrnym 
Gaju pojawiło się wiele zbędnych przedmiotów. Pat znienawidziła 
zwłaszcza stoliczek z onyksowym blatem. Maja ustawiła go w sieni 
pod zabytkowym lustrem. To było świętokradztwo. I wszędzie leżały 
kolorowe poduszki Mai, obicia mebli wyglą dały nagle jak wyblakłe. 
Ale nie pozwolono Mai przestawić mebli. Dowiedziała się, że 
wszystko ma zostać na swoim miejscu i nie wolno jej powiesić w 
jadalni ogromnej grawiury przedstawiają cej jelenia i oprawionej w 
purpurowy plusz i szeroką  złotą  ramę. Maja awanturowała się 
dłuższy czas, po czym zabrała ją  do swojego pokoju. 
- Mam nadzieję, że wielmożna pani nie ma nic przeciwko temu - 
kpią co oznajmiła Maja. 
- Nikt nie ma zamiaru wtrą cać się do tego, co robisz u siebie - 
odpowiedziała znużonym głosem Pat. 
Czy nigdy nie będzie końca tym niemiłym utarczkom? Właśnie tego 
popołudnia Maja stłukła stary wazon, pakują c do niego ogromny 
bukiet kwiatów. Tak, wazon był pęknięty... był pęknięty, odką d 
pamiętała Pat. Maja oznajmiła, że pęknięte rzeczy należy wyrzucać. 
Swój pokój obiła nową  tapetą  - niebieskie róże na jaskraworóżowym 
tle. 
- Od razu zrobiło się weselej - pochwaliła pani Binnie. - Wiesz, 
Maju, gdy patrzę na szarą  tapetę w tym ich jak mu tam, pokoju 
Poety, to aż mnie przechodzą  ciarki. 
Maja sprowadziła swego psa; nazywał się Zbój. Mordował kurczaki, 
wykopywał zasadzone przez Pat cebulki kwiatów, szarpał wiszą ce na 
sznurze pranie - Tillytuck stoczył prawdziwą  batalię z Mają , gdy 
została podarta jego najlepsza koszula - a w wolnych chwilach 
uganiał się za kotami. W końcu Po Prostu Pies dał mu nauczkę i 
Zbój trochę się uspokoił. A kiedy Mai nie było w domu, Elka za 
każdy wybryk dawała mu lanie zwiniętą  gazetą  i w końcu nabrał 
manier. Chwilami Pat myślała z przestrachem, że zaczyna go lubić. 

background image

Pat trudno było nie lubić jakiegoś psa. 
Tak jak przewidywała Pat, Binnie'owie nieustannie odwiedzali 
Srebrny Gaj. Wszędzie leżał popiół z papierosów braci Mai. Siostry 
i kuzynki przybiegały "stadnie", jak to określiła Judysia, w całym 
domu pełno było wrzasku, chyba że podsłuchiwały pod drzwiami. 
Judysia je na tym przyłapała. I stale się obrażały, niezależnie od 
tego, jak się je traktowało. Kiedy człowiek był dla nich uprzejmy, 
uważały, że się do nich "zniża". A jeśli nie zwracało się na nie 
uwagi, skarżyły się, że mieszkańcy Srebrnego Gaju zadzierają  nosa. 
Oliwia przychodziła z całą  rodziną . Oliwia uważała, że nie należy 
karać dzieci. "Chcę, żeby miały wesołe dzieciństwo". Ale dla 
otoczenia było to niezbyt wesołe. "Małe potwory" mawiała o nich 
Judysia. Któregoś dnia znalazła w garnku z zupą  brudnego szarego 
wypchanego słonia. Sześcioletni synek Oliwii uważał, że to bardzo 
zabawne. 
Pani Binnie przychodziła często i spędzała popołudnie w kuchni 
Judysi, dają c wszem wobec do zrozumienia, że jest żywym wcieleniem 
dobrej woli. Kołysała się na fotelu na biegunach, który wstawiła 
do kuchni Maja. Na szczęście, myślała sobie Judysia, bo żadne 
krzesło Srebrnego Gaju nie wytrzymałoby ciężaru pani Binnie, która 
ważyła dwieście trzydzieści trzy funty. Tak przynajmniej 
twierdziła; Maja jednak sprzeczała się z nią  często utrzymują c, że 
mamusia waży dwieście trzydzieści sześć funtów. 
- Ostatecznie sama najlepiej wiem, ile ważę - oburzała się pani 
Binnie. - I wcale się tej mojej wagi nie wstydzę. Moja siostra 
Józefina wcią ż się pyta, czemu nie przestrzegam diety. "To nie dla 
mnie - odpowiadam jej. - Ja już zostanę taka, jaką  mnie pan Bóg 
stworzył". 
- No, no; coś mi się widzi, że Pan Bóg nie miał z tym nic 
wspólnego - poinformowała Tillytucka Judysia. 
Pani Binnie miała nosek jak guziczek, żółtawobiałe włosy upinała w 
koczek na czubku głowy. Lubiła plotkować i nie czuła najmniejszego 
szacunku dla gramatyki. Coś ją  cią gle mdliło "we wnętrzu". Pat 
zastanawiała się, jak Sid może na nią  patrzyć i nie uprzytamniać 
sobie, że tak właśnie będzie wyglą dała Maja, gdy skończy 
sześćdziesią t lat. 
- Chętnie bym jej zaaplikowała błękitną  płukankę do włosów - 
szepnęła złośliwie Elka do Pat, kiedy pani Binnie wygłaszała coś 
tonem wyroczni, kręcą c przy tym głową , a z przyżółkłego koczka 
wylatywały szpilki. 
Pani Binnie w przeciwieństwie do Mai nie cierpiała kotów. Miała 
astmę i jak twierdziła Maja, zaczynała się dusić, gdy o milę od 
niej pojawiał się kot. Zatem ilekroć przybywała do Srebrnego Gaju, 
trzeba było wyganiać z domu koty. Nawet Pyszałek nie stanowił tu 
wyją tku. Ale się wcale z tego powodu nad sobą  nie rozczulał i 
chętnie rezydował na stryszku Tillytucka. 
- Dżentelmen Tom nie byłby się z tym pogodził - zwykła powtarzać 
Judysia. 
Z panią  Binnie przychodziła zazwyczaj co najmniej jedna z tych 
"rozbrykanych Binnie'ówien" i przekrzykiwały się z Mają . 
Binnie'owie nie odznaczali się powścią gliwością . Każde z nich 
zwierzało się każdemu absolutnie ze wszystkiego, nazywali to 
"omawianiem spraw"... Cokolwiek ktoś pomyślał, wypowiadał to na 
głos. Nie rozumieli osób, które wolą  myśleć po cichu. Czasem 
powstawał taki rwetes, że Tillytuck mimo zimna uciekał już po 
południu na swój stryszek, a Pat rozpaczliwie tęskniła do dawnej 
przyjaznej ciszy. 
Pociechę stanowiło dla Pat i Elki jedno - wieczorem nikt im nie 

background image

przeszkadzał. Maja uważała, że nie wypada jej przesiadywać w 
kuchni "ze służbą ". Zwykle wychodzili z Sidem do kina albo na 
tańce. Jeśli zostawali w domu, przyjmowali gości w saloniku, który 
za milczą cą  zgodą  wszystkich objęła we władanie Maja i ku uciesze 
Judysi nazwała go "living-roomem". 
- Hm, hm, mnie się widzi, że w Srebrnym Gaju jest tylko jeden 
living-room - moja kuchnia - oświadczyła Tillytuckowi, mrużą c oko. 
- To tu spędza się więcej czasu niż we wszystkich innych pokojach. 
- Judysia wie, co mówi - przyświadczył Tillytuck, tak jak kiedyś 
lady Medchester. 
Zatem Pat i Elka, i Judysia, i Tillytuck nadal co wieczór 
gromadzili się w kuchni i na parę godzin zapominali o cieniu, 
który padł na Srebrny Gaj. Judysia zawsze przygotowywała jakiś 
przysmak, żeby łatwiej było nie myśleć o przykrościach dnia - o 
tym, że kiedyś Pat przyłapała Maję, gdy ta szperała w jej biurku, 
albo o tym, że kiedyś Maja, która chętnie odgrywała panią  domu, 
zaproponowała dystyngowanemu kapłanowi, żeby sobie dobrał, bo "w 
kuchni mamy jeszcze całą  brytfannę". 
śmiali się czasem z pani Binnie, która nie zawsze wiedziała, co 
znaczą  wymawiane przez nią  słowa. Kiedyś spytała poważnym tonem 
Elkę, czy "fobie" są  roślinami jednorocznymi. Co prawda, ani 
Judysia, ani Tillytuck nie wiedzieli, na czym polega żart, ale 
oboje cieszyli się, że dziewczęta się zaśmiewają . 
Właściwie tylko wieczorem można się było bezpiecznie śmiać. Bo 
kiedy Maja słyszała śmiech, myślała, że to z niej się śmieją , i 
zaczynała się dą sać. Czasem, kiedy Maja wybierała się z wizytą  do 
domu, do kuchni zachodził ukradkiem Sid, żeby tak jak dawniej 
pożartować i skosztować "małego co nieco" Judysi. Sid i Pat 
pogodzili się już dawno, Pat nie potrafiła nigdy długo gniewać się 
na Sida. Ale już nie spacerowali razem i nie snuli żadnych planów. 
Maja by tego nie zniosła. Teraz ona chodziła z nim po farmie i 
radziła mu, jakie powinien wprowadzić zmiany. Zresztą  tymi swoimi 
pomysłami dzieliła się z całą  rodziną . Uważała, że należy ścią ć 
dużo drzew, zwłaszcza jesion przy schodkach. No i wycią ć całą  
starą  część sadu - straszne marnotrawstwo dobrej ziemi. Nie 
posunęła się jednak tak daleko, by zaproponować zaoranie 
cmentarzyka, choć utrzymywała, że ciarki ją  przechodzą , ilekroć 
mija cmentarzyk, śpieszą c po ciemku do stodoły lub kurnika. 
- Gdybym była na twoim miejscu - pouczała Pat - zaraz bym tu 
wprowadziła parę zmian. Frontowy ganek wyszedł już całkiem z mody. 
I należałoby zburzyć kilka ścian. Dopiero, gdyby pokój Poety 
połą czyć z naszym, można by się w nim jakoś ruszać. Na co wam dwa 
gościnne pokoje? To zupełnie tak, jakby ropucha chciała nosić 
spodnie. 
- Srebrny Gaj podoba nam się taki, jaki jest - odpowiedziała 
oschle Pat. 
- Nie podniecaj się, mała - powiedziała prowokują co Maja, a Maja 
umiała prowokować. - To była tylko sugestia. Nie musisz się zaraz 
wściekać. 
- Gdyby mogła, wszystko by zrujnowała - skarżyła się Elce Pat. 
- Tak, tak, zupełnie jak jej dziadek - wtrą ciła Judysia. - 
Wszystko najpierw równał z ziemią , a potem odbudowywał. Prawdziwa 
mania. Aby coś zmienić. 
- Judysiu, wczoraj kiedy przechodziłam koło saloniku, słyszałam, 
jak Maja mówi do Sida: "Tak czy owak, to ty odziedziczysz Srebrny 
Gaj po śmierci ojca". Judysiu, ona to naprawdę powiedziała. Po 
śmierci ojca. 
Judysia zaśmiała się. 

background image

- Na to długo poczeka. Wasz tata pożyje jeszcze co najmniej 
dwadzieścia lat. Cóż, trzeba być Binnie'im, żeby coś takiego 
powiedzieć. 
 
Ii 
 
Czasem Pat uciekała od tego wszystkiego do lasu lub na pola, gdzie 
panował zimowy biały spokój. Dużo ciężkich chwil udało się jej 
przeżyć, pocieszają c myślą , że w cią gu dziesięciu minut może 
znaleźć się na Ukrytym Pólku, z dala od swarów i zgiełku. 
Wiosną  zawitał do domu Józek, żeby się wreszcie ożenić, choć 
według pani Binnie wszyscy powiadali ponoć, że biedna Enid Sutton 
nigdy się go nie doczeka. 
- Mówiłam jej i powtarzałam: Nie licz na niego. Marynarze w każdym 
porcie mają  jaką ś dziewczynę. A ty już nie jesteś taka młoda. Na 
marynarzach nie można polegać. Weź panią  Rory MacPherson z Mostów 
- to ciężko doświadczona kobieta. Jej mą ż był marynarzem, dali jej 
znać, że utoną ł, i zamierzała wzią ć z kimś ślub, a tu pojawił się, 
zdrowy i cały. 
U Suttonów odbyło się wspaniałe weselisko i wszyscy uważali, że 
ogorzały Józek jest naprawdę pięknym mężczyzną . Pat zgadzała się z 
tym całkowicie i była z Józka dumna, ale wydawał jej się kimś 
obcym. Józek, którego wyjazd był dla niej kiedyś wielką  tragedią ! 
Właściwie ucieszyła się, kiedy Józek z oblubienicą  wyruszyli w 
podróż poślubną  dookoła świata na nowym statku Józka. Mogła się 
spokojnie zabrać do wiosennych porzą dków w domu i w ogrodzie. 
Tyle, że przedtem musiała jeszcze wysłuchać tyrady pani Binnie. 
- Piękne wesele. Ludziska mówią , że nie wiedzą , ską d Karol Sutton 
wzią ł na takie wesele forsę, ale ja zawsze powiadam, że większość 
ludzi bierze ślub tylko raz, więc zastaw się i postaw. Zawsze 
lubiłam śluby. Niedobra Maja wzięła i uciekła. Na pewno nie 
byliście tutaj bardziej wstrzą śnięci niż ja. No i coś mi się 
widziało, że nie będzie jej u was za dobrze.. Ludziska mówili, że 
Pat to maniaczka i nie zostawi Mai w spokoju. Ale ja od razu 
powiedziałam: "Nie, Pat nie jest maniaczką . Tylko trzeba umieć do 
niej podejść". I miałam rację, prawda? Maja przed zamieszkaniem 
tutaj postanowiła, że się z tobą  dogada. "Przecież mamusia wie - 
powiedziała - że do kłótni trzeba dwóch osób". A ja na to: 
"Słusznie mówisz, kochanieńka. Cokolwiek zajdzie, zachowuj się jak 
dama, jesteś teraz panią  Gardiner i musisz podtrzymywać ich 
rodzinne tradycje. I pójść na kompromis". Tak właśnie jej 
powiedziałam: "Musisz pójść na kompromis. I tylko nic się nie bój. 
Mam nadzieję, że moja córka nie jest tchórzem." 
No, a teraz miło popatrzyć, jak się wszyscy zgadzacie. Nie 
przeczę, Judysia Plum to ciężki orzech do zgryzienia. Maja wiele 
się nacierpiała, biedna Maja była zawsze taka wrażliwa. Ale tak 
jak jej radziłam, poszła na kompromis. Powiedziałam jej: "Tę 
Judysię rozpuszczono jak dziadowski bicz. Wszyscy o tym wiedzą . 
Ale jest już stara, długo nie pożyje, więc możesz jej póki co 
pobłażać". 
"Przecież nie będę się wykłócała ze służą cą  - powiedziała Maja. - 
Jestem ponad to". 
Cóż, cieszę się, że biednej Enid Sutton udało się wreszcie wyjść 
za mą ż. Strasznie się przez te trzy lata posunęła, czekają c na 
Józka i nie wiedzą c, czy on się w końcu pojawi, czy nie. A co z 
tobą , Pat? Temu twojemu wdowcowi jakoś się nie śpieszy? - 
powiedziała to z obleśnym uśmieszkiem, który podziałał na Pat jak 
szturchaniec. - Ludziska mówią , że mu się odwidziało, ale ja 

background image

powiadam im, że z tej mą ki będzie chleb. Powinnaś go, kochanieńka, 
ośmielić. Co prawda, Maja powiedziała mi któregoś dnia: "Ja tam, 
mamusiu, nie chciałabym resztek po innej kobiecie". Ale ty, Pat, 
nie jesteś już - jeśli wolno mi powiedzieć - taka młoda. Ja wyszłam 
za mą ż mają c osiemnaście lat, a mogłam wyjść mają c siedemnaście. 
Miałam na sobie suknię z czerwonego aksamitu, a na głowie czarny 
też aksamitny kapelusz z zielonym piórem. Wszyscy chwalili moją  
elegancję, ale ja byłam rozczarowana. Od dzieciństwa chciałam 
wzią ć ślub w sukni błękitnej jak niebo Pana Boga. 
- Ale poetyczna - szepną ł Tillytuck do Judysi. 
Usłyszały go jednak także Elka i Pat, i mało nie udusiły się 
próbują c powstrzymać śmiech. Pani Binnie, której nawet nie 
przyszło na myśl, że ktoś mógłby się z niej wyśmiewać, cią gnęła 
dalej: 
- Czy to prawda, że Kirkowie ustawiają  w ogrodzie Długiego Domu 
słoneczny zegar? 
- Tak - odpowiedziała krótko Pat. 
- Cóż, ja tam nigdy nie byłam za tymi nowomodnymi wymysłami. Mnie 
wystarczy zwyczajny zegar. 
- Nie przejmuj się, Pat - powiedziała Elka, kiedy pani Binnie 
pomaszerowała wreszcie do saloniku. - Wkrótce zakwitną  bzy. 
- I ukwiecone gałęzie jabłoni obramują  księżyc - dorzuciła Pat. 
- I w brzezince pojawią  się fiołki. 
- Wzdłuż tamy zasadzimy lilie. 
- Na Polu Owocowego Tortu pełno będzie czerwonej koniczyny. 
- A w Sielance kotków na wierzbach. 
- Wzdłuż Jordanu zatańczą  stokrotki. 
- Więc sama widzisz, Pat, mamy przed sobą  mnóstwo przyjemności. 
Temu wszystkiemu nawet Binnie'owie nie są  w stanie odebrać uroku. 
 
Iii 
 
- Dziś będę się zajmować tylko wiosną  - oznajmiła radosnym tonem 
Pat. Bo Maja wybrała się rano do domu i miały przed sobą  cały 
dzień - trzy wesołe posiłki, kiedy zasią dą  wokół stołu i będą  
sobie długo, tak jak dawniej, gadać. Judysia i Pat doszły do 
wniosku, że tylko częste wizyty Mai u jej matki pozwalają  im 
zachować równowagę ducha. Od razu wszystko wyglą dało inaczej. 
Judysia przysięgała, że nawet pralce łatwiej się pierze. A dom 
zdawał się wzdychać z ulgą . Nie mógł przywykną ć do Mai. 
Mimo że wiosna była piękna, trudno było przeżyć ją  w Srebrnym 
Gaju. Wiosenne porzą dki z Mają  stanowiły ciężkie doświadczenie. 
Cią gle coś krytykowała: 
- Pat, dlaczego nie zlikwidujesz tego zarośniętego ogrodu przed 
domem i nie zrobisz trawnika? 
Albo: 
- Tu bym wybiła okno, Pat, w sieni jest po południu okropnie 
ciemno. 
Maja nie potrafiła albo nie chciała przyją ć do wiadomości, że Pat 
nigdy nie zgodzi się na wycinanie drzew. Co prawda, jedno drzewo 
naprawdę się o to prosiło - jabłonka na własną  rękę wyrosła tuż pod 
oknami domu i wpychała się do salonu. Kiedy Maja na to wskazała; 
jabłonka mieniła się czerwonymi pą czkami, które lada chwila miały 
zakwitną ć. 
- Uważam, że to cudowne, pomyśl, sad wchodzi do domu! - zawołała 
Pat. 
- Tak, to do ciebie podobne - odparła Maja. Ostatnio była to jej 
ulubiona odpowiedź, pełna niewysłowionej wzgardy. 

background image

¯adna z jej sugestii nie została przyjęta i Maja ze łzami w oczach 
poskarżyła się w obecności Judysi matce, że "na nic jej się w domu 
męża nie pozwala". Chciała za wszelką  cenę mieć klomb i tak długo 
dręczyła Sida, aż porozmawiał z Pat i zdecydowano, że klomb może 
powstać na końcu małego trawnika, gdzie chwilowo kwitły tylko 
konwalie. Wokół rosło mnóstwo konwalii, ale Pat i tak krajało się 
serce, gdy te zaorano, a na tym miejscu Maja zasadziła irysy, 
ostróżki i "konkubiny", jak twierdziła pani Binnie. Maję mało 
obchodziły kwiaty. Ale chciała mieć klomb, gdyż Oliwia 
powiedziała, że klomby są  obecnie bardzo modne w mieście. 
- Czy wiesz, że Maja namówiła wreszcie Sida, by pokazał jej Ukryte 
Pólko? - spytała Elka. 
Tak, Pat wiedziała o tym. Maja wróciwszy zaśmiewała się. 
- Widziałam to wasze słynne pólko, Pat. Zwykła mała polanka w 
lesie. A tak się zawsze o to piekliłaś. 
To, że Sid mógł pokazać Mai Ukryte Pólko, ich Ukryte Pólko, Pat 
odebrała jako zdradę. Ale nie mogła mieć mu tego za złe. Czegóż 
się nie robi dla spokoju? 
- Widzę, że bardziej kochasz siostrę niż własną  żonę! - krzyczała 
Maja, ilekroć Sid nie chciał zrobić czegoś, na co nie zgadzała się 
Pat. Między nim a Mają  zaczęły się gwałtowne kłótnie i w lecie 
życie w Srebrnym Gaju stało się naprawdę przykre. Najgorsze były 
posiłki. Maja i Sid docinali sobie niemal bez przerwy. 
- Może byśmy tak raz zjedli obiad w spokoju? - zaproponował 
któregoś dnia zniechęcony Długi Alek. Pat, która w milczeniu 
słuchała ironicznych przycinków Mai i niechętnych odpowiedzi Sida, 
wstała i udała się do swojego pokoju. 
- Nie zniosę tego dłużej! - szepnęła do siebie. Spuściła zasłonę, 
odgradzają c się od natrętnego nagle blasku słońca. Zasłona 
wysunęła się jej z ręki i zwinęła u góry, śmiertelnie przerażają c 
Pyszałka, który wylegiwał się na łóżku Elki. 
"Nie zasługujesz na porzą dnego kota" - mrukną ł Pyszałek. 
Pat spojrzała na niego. 
- I pomyśleć, że w Srebrnym Gaju mogło dojść do kłótni! 
Parę minut później weszła Elka z naręczem kwiatów i pocztą . 
Przekręciła klucz w drzwiach. Obecnie było to konieczne. Dawniej 
wszyscy przestrzegali cudzej prywatności, teraz w każdej chwili 
mogła wtargną ć Maja nawet nie udają c, że puka. Wyśmiewała się z 
pukania, nazywała to "przesą dami Srebrnego Gaju". 
- Pat, kochanie, nie bierz sobie tego tak bardzo do serca. 
Przyznaję, że przynajmniej raz dziennie żałuję, że minęły dawne 
dobre czasy, kiedy mogłam wydrzeć Mai trochę włosów. Ale teraz 
wyobrażam sobie, jak by na nią  spojrzał Brook - pamiętasz chyba 
ten chochlik w jego oczach - i wszystko nabiera właściwej 
perspektywy. Zresztą  to nie będzie trwało wiecznie... 
- Będzie! - zawołała zapalczywie Pat. - Elko, Maja nie chce, 
żebyśmy zbudowali dla nich dom na folwarku, chce być panią  na 
Srebrnym Gaju. Słyszałam kiedyś jej rozmowę z Sidem - trudno było 
jej nie słyszeć. Wiesz, jak ona krzyczy, kiedy jest wściekła. 
Wołała: 
"Nie będę mieszkała na farmie starego Adamsa, ani mi się śni, 
trzeba by zbudować dom na końcu świata. Kiedy błagałeś mnie, żebym 
za ciebie wyszła, obiecywałeś, że będziemy mieszkać w Srebrnym 
Gaju. I zamierzam mieszkać w Srebrnym Gaju, ale nie dam sobie 
jeździć po głowie tej starej pannie, twojej siostrze. Ona tu 
pasożytuje na twoim ojcu, teraz kiedy ja mogę się zają ć domem, 
powinna wyjechać i zarabiać na siebie!" 
Maja robi, co może, żeby nastawić Sida przeciwko nam, sama o tym 

background image

świetnie wiesz! I wszystkiemu co, robimy i mówimy - albo nie 
mówimy - przypisuje jakieś podstępne motywy. Pamiętasz tę 
awanturę, którą  urzą dziła w zeszłym tygodniu, bo ja nie 
zachwyciłam się jej nową  suknią  - tym okropieństwem z taniej 
koronki na błyszczą cym niebieskim jedwabiu. Uważałam, że 
najuprzejmiej będzie to przemilczeć. Wstyd mi było na myśl, że 
ktoś ze Srebrnego Gaju będzie w czymś takim chodzić. I stale 
powtarza Sidowi, że się z niej wyśmiewamy. 
- Cóż, wczoraj wieczorem roześmiałaś się, kiedy powiedziała coś o 
księżycu. 
- Każdy by się roześmiał. Zobaczyłam sierp księżyca w nowiu nad 
grzywą  jodeł i byłam tak zachwycona, że pokazałam go Mai. A na to 
moja bratowa: "Bardzo milusi". Pani Gardinerowa ze Srebrnego Gaju! 
- Niemniej sierp księżyca nad jodłami pozostał piękny. 
Ale Pat nie chciała słuchać słów pociechy. 
- A te nasze obiady. W najlepszym razie jemy, prawie nie 
rozmawiają c albo zdarzają  się takie awantury, jak dziś. Elko, 
chwilami wydaje mi się, że to wszystko, co w Srebrnym Gaju 
dostarczało nam radości życia, znikło i czasem tylko wraca na 
chwilę, kiedy jej nie ma. Czy wiesz, że ona podsłuchuje przez 
telefon rozmowy innych ludzi - pomyśl tylko, że ktoś ze Srebrnego 
Gaju zniża się do podsłuchiwania - i potem opowiada o tym wszem 
wobec. Kiedy to usłyszałam, poczułam się tak, jakby ktoś unurzał 
mnie w błocie. Czy wiesz, że wczoraj przyprowadziła stado swoich 
kuzynek z Letniego Brzegu, żeby pokazać im nasz pokój? 
- Cóż, przynajmniej nie leżały tam wszędzie szpilki do włosów ani 
rozsypany puder - oświadczyła Elka rozglą dają c się po niepokalanie 
czystym pokoiku wyzłoconym blaskiem, który są czył się poprzez nowe 
zasłony koloru dojrzałego zboża. W tym pokoiku wcią ż jeszcze 
panowała odświeżają ca cisza i spokój. - I nie bój się, nie 
zbuntuje przeciwko nam Sida. Sid już ją  dobrze poznał. A panem 
Srebrnego Gaju jest cią gle ojciec. Musimy się trzymać i 
przeczekać. Masz tu list od Hilarego, właśnie wyjęłam go ze 
skrzynki. Zaraz podniesie cię na duchu. 
Ale nie podniósł, choć Pat przeczytała go trzykrotnie; doszukują c 
się trudnego do określenia czaru, który zwykle bił z jego listów. 
List był jak zawsze bardzo miły. Ale Hilary od dawna nie pisał, a 
ten list wyglą dał tak, jakby Hilary przez cały czas myślał o czymś 
innym. Miał zamiar na rok wyjechać. Do Włoch, a potem na Wschód, 
do Egiptu i Indii, by przyjrzeć się architekturze tamtych krajów. 
Chcę poznać cały świat - pisał. Pat zadrżała. Brzmiało to tak 
chłodno. Ale jednocześnie po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że 
przyjemnie byłoby zwiedzić świat w towarzystwie Hilarego. Cudownie 
byłoby zobaczyć pustynię o zachodzie słońca, Alhambrę, o której 
tyle słyszała, i w świetle księżyca perłowy Taj Mahal. Ale jeszcze 
cudowniej byłoby, patrzą c na Srebrny Gaj, czuć swoją  do niego 
przynależność. Bała się, że już nigdy nie będzie się rozkoszować 
tym uczuciem. Maja tu pewnie zostanie. Mai zwykle udawało się 
zdobyć to, na czym jej zależało. Zachciało jej się Sida i zdobyła 
go. I zrobi wszystko, by zdobyć Srebrny Gaj. Już teraz często 
pozowała na panią  domu, czynią c honory ogrodu, szczycą c się swoim 
klombem i tłumaczą c, że kamienie wzdłuż grzą dek to wymysł starej 
Judysi Plum. 
- Cóż, nie chcemy jej robić przykrości. 
I cały czas w domu pełno było jej rodziny. Judysia zwykła 
powtarzać Tillytuckowi, że "w Srebrnym Gaju roi się od Binnie'ich. 
Rozmnażają  się jak króliki". 
Nieznośny młodszy brat Mai z oczkami jak łasica spędzał tu 

background image

przynajmniej pół dnia, niby to pomagają c Sidowi i pokpiwają c z 
Judysi, która mściła się, chowają c w spiżarni smaczne ką ski i 
udają c, że nie wie, gdzie się podziały. 
- Biedna Judysia bardzo się posunęła - użalała się nad nią  Maja. - 
Cią gle coś chowa i sama nie wie, gdzie. Maja dużo czasu spędzała 
teraz w kuchni, pichcą c "danka" dla swoich przyjaciół, a tłuste 
brudne garnki zostawiała do zmywania Judysi. Judysia sama nie 
potrafiłaby powiedzieć, czy woli, kiedy Maja jest w dobrym 
humorze, czy kiedy się dą sa. Kiedy dą sała się, trzaskała drzwiami, 
aż brzęczały talerze. Kiedy była w dobrym humorze, ani na chwilę 
nie przestawała paplać. Zatem w Srebrnym Gaju rzadko obecnie 
panował spokój. Zrozpaczona Judysia zaczęła chodzić na cmentarzyk 
i tam szydełkować na grobie Zawadiackiego Dicka. Często 
towarzyszył jej Tillytuck i siadają c na grobie Płaczliwego Willa 
palił fajkę. 
- Lubię towarzystwo, ale nie każde - powiedział. 
Maja bardzo się tym ubawiła, twierdziła, że Tillytuck i Judysia 
"flirtują " na cmentarzyku. 
- Jakby mnie obchodziło, co ona wygaduje - oświadczyła z goryczą  
Judysia. - Nie pozwolę jej rzą dzić się w mojej kuchni. Wczoraj 
chciała powiesić kalendarz tuż pod królem Williamem i królową  
Wiktorią ... a na kalendarzu była duża tłusta baba w ogóle nie 
ubrana. Zdjęłam go i wrzuciłam do ognia. 
"Co, taka ladacznica ma dotrzymywać towarzystwa królowi i 
królowej?" - zapytałam. Nie lepsza była jej kuzynka, która 
przyszła wczoraj w kostiumie ką pielowym. I usiadła bezczelnie w 
fotelu pradziadka Nehemiasza zakładają c jedną  tłustą  nogę na 
drugą . I nawet nie były przyzwoicie białe, były żółte jak ser, to 
się nazywa opalenizną . Tillytuck tylko na nią  spojrzał i od razu 
uciekł do spichlerza. Trudno, żebym ją  wrzuciła do ognia, ale 
powiedziałam: 
"Jak ktoś chce pokazywać nogi, to powinien najpierw trochę się 
odchudzić!" 
A ona na to: 
"Judysia jest dziwaczką !" Dziękowałam Najwyższemu, że nie 
powiedziała: "Judysia jest nieoceniona". To jej ulubiony 
przymiotnik. A kiedy Maja oznajmiła, że teraz takie kostiumy są  
bardzo modne i chyba nie chcę, żeby ludzie ką pali się w 
krynolinach, to zaraz jej powiedziałam: "No pewnie, Maju, nie 
jestem taka, jak twoja ciotka Alicja. Kiedy siostrzenica przysłała 
jej na Gwiazdkę statuetkę Wenus z "Mili", szybko uszyła dla niej 
suknię, nim pokazała ją  przyjaciołom. Ja tam nie mam nic przeciwko 
nogom jako takim. Na plaży - proszę bardzo. Ale takie obnażone 
tłuste nogi, jak twojej kuzynki, w mojej kuchni - to trochę za 
wiele". 
"Wszyscy uważają , że Emma w tym kostiumie wyglą da zabójczo" - 
oświadczyła Maja. "święte słowa - odpowiedziałam. - Widziałaś, 
jaki efekt wywarło to na Tillytucku, a on niejedno widział. A 
jeśli rozchodzi się o modę, wiadomo, każda małpa robi to, co robią  
inne małpy". Panna Maja zaraz się oburzyła, że obrażam jej 
rodzinę, i całą  resztę dnia nie odzywała się ani słówkiem, ale ja 
tam już wolę, jak grymasi, niż jak gada. Dziś usiłowała mnie 
wybadać, co wiem o tym Cleaverze, ale przecież niczego nie wiem. A 
może powinnam wiedzieć, co, Patsy? 
- O, nie - odpowiedziała z uśmiechem Patsy. 
- Hm, hm, co prawda byłam tego pewna - Judysia w przeciwieństwie do 
Pat nie uśmiechała się. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy 
martwić. Niezbyt lubiła Cleavera, który z honorami skończył 

background image

uniwersytet w McGill i spędzał lato w Srebrnych Mostach, oddają c 
się pracom badawczym. Pat poznała go w Długim Domu i od tego czasu 
Cleaver zaczą ł się kręcić wokół Srebrnego Gaju. Był bardzo zdolny 
i mówiło się już o jego pracach nad bakteriami. Ale biedny Cleaver 
sam wyglą dał jak bakteria i Judysi trudno było wyobrazić go sobie 
jako męża Pat. 
- Boję się, że skończy się na tym wdowcu - oznajmiła na 
cmentarzyku Tillytuckowi. - Zwłaszcza jeśli prawdą  jest to, co 
słyszymy o Szkrabie. Zawsze myślałam, że... ale cóż, jestem tylko 
starą  głupią  kobietą  i starzeję się z każdym dniem, jak mi to 
powtarza pani Binnie. 
- Matylda Binnie sprawiła sobie nowe zęby i nowe futro - zauważył 
Tillytuck. - A powinna sprawić sobie nowy móżdżek. - Pykną ł z 
fajki i dorzucił: - Mówią c symbolicznie. 
 
Iv 
 
W sierpniu zmarła nagle ciotka Edyta. Wszyscy przeżyli szok. Nikt 
szczególnie nie kochał ciotki Edyty - niełatwo byłoby ją  kochać. 
Ale stanowiła czą stkę ustalonego porzą dku rzeczy i jej zniknięcie 
oznaczało kolejną  zmianę. Najbardziej, o dziwo, odczuła jej brak 
Judysia, która przez całe życie prowadziła z ciotką  walkę na noże. 
Judysi życie wydało się nagle monotonne, nie mogła już gorszyć 
Edyty i wymieniać z nią  uprzejmych, ale jakże zjadliwych uwag. 
- Dziwnie mi się robi we wnętrzu, Pat, kiedy tak sobie myślę, że 
ciotka Edyta nigdy już nie usią dzie w mojej kuchni, próbują c dać 
mi się we znaki. 
Oczywiście to Maja z niekłamaną  przyjemnością  powiadomiła Pat, że 
Hilary Gordon się zaręczył. Któreś z Binnie'ich otrzymało list od 
Binnie'go zamieszkałego w Vancouverze, który znał szczęśliwą  
wybrankę. ślub ma nastą pić, kiedy Hilary wróci ze swego rocznego 
pobytu za granicą . Zostanie wówczas przyjęty do znanej firmy 
architektonicznej, której wspólnikiem był ojciec dziewczyny. 
- Kiedyś, kiedy byłaś młoda, chodziliście ze sobą , co? - spytała 
złośliwie Maja. 
- Myślę, że to prawda - powiedziała wieczorem Elka. - Coś już o 
tym słyszałam. Dorotka ma przyjaciół w Vancouverze i wspomnieli 
jej o tym w którymś z listów. Wahałam się, czy ci powiedzieć. 
- I dlaczego nie powiedziałaś? - chłodno spytała Pat. 
- No wiesz... - Elka zawahała się - byliście zawsze takimi 
przyjaciółmi... 
- No właśnie! - W oczach Pat pojawił się ogień. - Byliśmy i 
jesteśmy przyjaciółmi, więc interesuje mnie jego przyszłość. 
Oczywiście, że przykro mi, iż sam mi o tym nie napisał. Elko 
Gardiner, dlaczego tak na mnie patrzysz? 
- Zawsze uważałam, że Hilary bardziej cię obchodzi, niż ci się to 
wydaje - zaryzykowała Elka. 
Pat roześmiała się dość niepewnie. 
- Elko, nie bą dź gą ską . Ty i Judysia zawsze coś sobie na temat 
Hilarego wyobrażałyście. Bardzo kocham Hilarego i nigdy nie 
przestanę go kochać. Jest mi bliski jak rodzony brat. Ale czy 
zdajesz sobie sprawę, od ilu to lat nie widzieliśmy się? 
Oddaliliśmy się od siebie. To było nieuniknione. Nawet nasza 
korespondencja zmarła naturalną  śmiercią . Odką d wyjechał 
zagranicę, nie otrzymałam od niego żadnego listu. 
- Byłam wtedy jeszcze mała, ale przepadałam za nim. Uważałam go za 
najmilszego chłopca na świecie. 
- I był nim - zgodziła się Pat. - Mam nadzieję, że ożeni się z 

background image

najmilszą  dziewczyną  pod słońcem. 
- Kochał się w tobie, prawda Pat? 
- Tak sobie wyobrażał. Wiedziałam, że mu to przejdzie. 
- Wiesz... - od Elki cały dzień bił blask i teraz postanowiła się 
zwierzyć. - Brook przyjedzie tu przed rozpoczęciem roku 
akademickiego na cały tydzień. Mam nadzieję, że do tego czasu 
panna Macaulay wykończy mi tę sukienkę z niebieskiej żorżety. I 
chyba kupię sobie ten aksamitny żakiecik, który widziałyśmy w 
mieście, bardzo będzie do niej pasował. Na pewno spodobam się w 
nim Brookowi. 
- Są dziłam, że podobasz mu się w każdej sukience - zaczęła się 
droczyć Pat. 
- Podobam. Ale mogę się podobać jeszcze bardziej! 
"Cóż, nikogo nie obchodzi, jak ja jestem ubrana" - pomyślała 
smętnie Pat. 
Wyjrzała przez okno, zobaczyła wschodzą cy księżyc i przypomniała 
sobie wszystkie wschody księżyca, które "za młodu" oglą dała razem 
z Hilarym. To zdanko Mai lekko ją  ubodło. A pani Binnie omawiają c 
zaręczyny Donalda Holmesa pocieszała ją , że w morzu nie brak ryb. 
- Jeszcze nie jesteś taka stara - pocieszała ją  dalej pani Binnie. 
- Jak ktoś mówi, że zaczynasz wyglą dać na starą  pannę, zawsze 
odpowiadam, że to nie dziwota, przecież Pat od lat ma chorą  matkę 
i cały dom jest na jej głowie. Wyglą da na starszą , niż jest. 
Pat zwykle ignorowała uwagi pani Binnie, ale to "jeszcze nie 
jesteś taka stara", utkwiło jej w głowie. Nie uważała, że wyglą da 
staro. Jej ciemne włosy wcią ż błyszczały, błyszczały bursztynowe 
oczy, policzki były gładkie i zaokrą glone. Tak, może w ką cikach 
oczu pojawiło się parę zmarszczek i... A co to? Pat nachyliła się 
nad lustrem, rozszerzyły się jej źrenice. Czy to możliwe? Tak, 
możliwe. Zobaczyła pierwszy siwy włos. 
 

 
Wieczorem Pat wybrała się do Długiego Domu. Szła sprężystym 
krokiem. Nie będzie się przejmowała siwym włosem. Nawet go nie 
wyrwała. Selby'owie wcześnie siwieli. Nie miało to żadnego 
znaczenia. Niezależnie od tego, jak wyglą dają  jej włosy, czuła się 
śmiesznie młoda. Nawet jeśli pojawią  się zmarszczki, zachowa młode 
serce. Choć tego dnia Pat wydawało się przez chwilę, że ma już 
dosyć młodości. Kiedy jest się młodym, zbyt wiele rzeczy sprawia 
przykrość. Na starość jest człowiekowi na pewno lżej. 
Dzień był w ogóle przykry. Maja dą sała się i objawiała swój zły 
humor, trzaskają c drzwiami. Zbój zeżarł salaterkę budyniu, który 
Pat odstawiła, żeby wystygł. Judysia była czymś przygnębiona, 
pewnie wzięła sobie do serca wiadomość o zaręczynach Hilarego, 
choć nic o tym nie wspomniała, powtarzała tylko od czasu do czasu: 
"dziwne, dziwne". Pat postanowiła się rozerwać. Na pewno wizyta w 
Długim Domu podniesie ją  na duchu - tak było zawsze. Ilekroć życie 
wydawało się szare, ilekroć czuła się samotna, wdrapywała się na 
wzgórze do Zuzanny i Dawida. Gdy zatrzaskiwały się za nią  drzwi 
Długiego Domu, odgradzały ją  od przykrości świata. Pomyślała z 
goryczą , że dawniej czuła to, wchodzą c do Srebrnego Gaju. Nie 
mogła przywykną ć do myśli, że własny dom przestał być bezpiecznym 
schronieniem. Ale gorycz znikła, gdy usiadła z Zuzanną  i Dawidem 
wokół ognia. £upali orzechy i rozmawiali, a chwilami milczeli. 
Zuzanna była tego dnia dość cicha, za to Dawidowi i Pat nie 
zamykały się usta. Pat spojrzała na makatkę nad kominkiem. 
Wyhaftowano na niej dziwacznymi literami motto: 

background image

 
Trzy są  rzeczy, które serce cieszą  - 
Być w tym domu, 
Być razem 
I jeszcze 
Wiedzieć, że o sobie wszyscy 
Tu obecni jak najlepiej myślą . 
 
Było to szczerą  prawdą  i podnosiło na duchu. Zuzanna jest taka 
kochana! A Dawid miał takie mile oczy, albo migotały w nich 
filuterne chochliki, albo patrzyły na człowieka z wielką  
czułością . I jego głos! Co przypominał jego głos? Nie wiedziała, 
ale ten głos chwytał ją  zawsze za serce. Pat czuła jego sympatię. 
Przyjemnie było wiedzieć, że jest się lubianym, przyjemnie było 
mieć przyjaciół, do których człowiek mógł wpaść, kiedy tylko 
zechciał. 
Dawid jak zwykle odprowadził ją  do domu. Tego wieczoru Pat po raz 
pierwszy pomyślała, jak miło się z nim spaceruje, rozmarzone 
wzgórza oświetlała pełnia księżyca. Przeszli przez gęsty świerkowy 
lasek, który zdawał się ukrywać parę własnych tajemnic, poszli 
polną  ścieżką  pod Czuwają cą  Sosną , minęli strumień, znaleźli się 
na Alejce Westchnień. Zwykle żegnali się przy furtce, ale dziś 
stali chwilę w milczeniu wpatrzeni w urodę nocy. Dobiegł ich słaby 
odgłos muzyki. To Tillytuck grał w swojej izdebce w spichlerzu, 
ale z tej odległości muzyka brzmiała jak pienia Zaczarowanego 
Ludku. 
Dawid pomyślał, że milczenie z Pat jest bardziej wymowne niż 
rozmowa z każdą  inną  kobietą . Zastanawiał się, co Pat zrobiłaby, 
co Pat by powiedziała, gdyby tak jak tego pragną ł, obją ł ją  
ramieniem i szepną ł: "kochana". Ale powstrzymał się. Niemniej Pat 
przeżyła szok, gdy spytał: 
- Czy Zuzanna podzieliła się z tobą  swoją  tajemnicą ? 
Zuzanna? Tajemnicą ? Ton głosu Dawida sugerował, o jaką  tajemnicę 
może chodzić. Pat wycią gnęła rękę, jakby chciała odeprzeć cios. 
- Nie... - szepnęła. 
- Na pewno powiedziałaby ci dzisiaj, gdybyście były same. Jest 
bardzo szczęśliwa. Pogodziła się ze swoim dawnym ukochanym i 
zaręczyli się. 
Tego było już za wiele. Ma stracić, także i Zuzannę... A w dodatku 
musi być uprzejma i powiedzieć coś miłego. 
- Mam nadzieję, że będzie bardzo szczęśliwa - wyją kała. 
- Na pewno będzie - odpowiedział spokojnie Dawid. - Od dawna kocha 
tego człowieka. Nie wiem, o co się przed naszym przyjazdem tutaj 
pokłócili. My, Kirkowie, niełatwo się zwierzamy. Oczywiście 
Zuzanna wyjdzie za mą ż, dopiero gdy on ukończy studia. Uczy się i 
pracuje. A wtedy - co ja mam wtedy zrobić, Pat? 
- Będzie ci jej strasznie brak - wykrztusiła Pat, wiedzą c, że 
zachowuje się bardzo niemą drze. 
- Powiedz mi, co powinienem wtedy zrobić, Pat? 
Czy Dawid próbuje jej się oświadczyć? I co ona ma mu odpowiedzieć? 
Nie, nic nie powie. Za dużo dziś miała emocji, zaręczyny Hilarego, 
pierwszy siwy włos, zaręczyny Zuzanny... ¯ycie było doprawdy 
nieobliczalne. Cią gle wydarzało się coś niespodziewanego. Uda po 
prostu, że nie usłyszała pytania Dawida, i wejdzie do ogrodu. Tak 
też zrobiła. 
Ale tego wieczoru długo siedziała w swoim zalanym światłem 
księżyca pokoju i zastanawiała się, jaką  drogę wybrać. Elka gdzieś 
wyszła, dom był milczą cy i jak się wydawało Pat, czuł się 

background image

samotnie. Teraz co wieczór martwił się utraconym spokojem. Niebo 
było bezchmurne, wiał silny wiatr. Niedawno Marysieńka spytała ją : 
"Ciociu Pat, dlaczego wiatr się tak śpieszy?" 
Którą  drogę wybrać? Dawid poprosi ją  o rękę. Już od dawna 
podświadomie wiedziała, że jeśli tylko do tego dopuści, Dawid jej 
się oświadczy. Był jej bardzo bliski. ¯ycie u jego boku mogłoby 
się stać miłą  wędrówką . W towarzystwie Dawida nawet szare dni 
nabierały koloru. Lubiła jego towarzystwo. A jego szare oczy 
patrzyły często tak smutnie. Chętnie zobaczyłaby w tych oczach 
szczęście. Czy to wystarczają cy powód, by wyjść za mą ż, nawet 
jeśli ten człowiek jest tak miły jak Dawid? Jeśli za niego nie 
wyjdzie, Dawid zniknie z jej życia. Po wyjściu za mą ż Zuzanny nie 
pozostanie w Długim Domu. A ona nie chce utracić jeszcze jednego 
przyjaciela. 
A jeśli wybierze inną  drogę? Jeśli pozostanie w Srebrnym Gaju i 
pomaleńku zamieni się w "ciocię Pat", będzie zajmowała się 
rodzinnymi weselami i pogrzebami, jej włosy staną  się wkrótce 
szpakowate. Ten pierwszy siwy włos... Dziś poklepał ją  po ramieniu 
sędziwy wiek. Ale i tak nic by to nie szkodziło, gdyby mogła 
zajmować się z miłością  Srebrnym Gajem, żyć dla Srebrnego Gaju. O, 
wówczas nie wahałaby się ani sekundy. Ale przecież dobrze znała 
zamiary Mai. I wiedziała, że Sid także nie chce przenosić się na 
folwark. Czy tato potrafi im się oprzeć? Nie, w którymś momencie 
panią  Srebrnego Gaju zostanie Maja. Od dawna już dręczyła ją  ta 
myśl... A wtedy... 
W parę tygodni później w ogrodzie Długiego Domu, w którym wcią ż 
jeszcze spacerował duch Bietki, Dawid spytał ją  cicho: 
- Jak myślisz, Pat, czy mogłabyś zostać moją  żoną ? 
Pat przez chwilę wpatrywała się w las na wschodnim wzgórzu. Potem 
odpowiedziała równie cicho: 
- Myślę, że tak. 
 
Vi 
 
Najpierw powiedziała matce. Pogodna twarz matki leciutko się 
zmieniła. 
- Maleńka, czy ty go naprawdę kochasz? 
Pat wyjrzała przez okno. Poprzedniej nocy mróz ścią ł ziemię 
ogrodu. Pat miała nadzieję, że matka nie zada jej tego pytania. 
- Tak, mamo, choć może niezupełnie w ten sposób, o którym myślisz. 
- Jest tylko jeden sposób - szepnęła matka. 
- Więc ja widać należę do osób, które w ten sposób kochać nie 
potrafią . Próbowałam - i okazywało się, że to złudzenie. 
- Bo nie da się próbować kochać. 
- Najdroższa mamusiu, ja naprawdę jestem bardzo przywią zana do 
Dawida. Pasujemy do siebie - rozumiemy się w pół słowa. Lubi 
wszystko to, co ja. Dobrze mi z nim. 
Matka nic już więcej nie powiedziała. Znów zaczęła niewidzialnymi 
ściegami obrębiać serwetkę do wyprawy Elki. Cóż, może wszystko 
dobrze się ułoży. Nie tego pragnęła dla Pat, ale córka sama musi 
dokonać wyboru. Dawid Kirk jest miłym człowiekiem, zawsze go 
lubiła. I Pat będzie blisko. 
Potem Pat powiedziała Judysi. Judysia, która zawsze tak pragnęła, 
żeby Pat się "ustaliła", nie okazała zachwytu. Złożyła Pat 
najserdeczniejsze życzenia i uprzejmie oświadczyła, że "Pan Kirk 
jest dobrze wychowanym i wykształconym człowiekiem". Cóż, 
zaręczyny stały się faktem dokonanym, więc Judysia nie zamierzała 
krytykować przyszłego członka rodziny. 

background image

- Biedne maleństwo, nie będzie szczęśliwa - zwierzyła się Judysia 
Pyszałkowi, uważają c, że jest on jedynym możliwym powiernikiem. 
Tyle, że oczywiście nie rozumie jej tak dobrze jak Dżentelmen Tom. 
- A miała takich wspaniałych konkurentów. Cóż, mam nadzieję, że 
Najwyższy wie najlepiej, czego nam trzeba. 
Najszczerzej rozmawiała Pat z Elką . 
- Pat, jeśli go kochasz, to... 
- Nie kocham go, Elko, tak jak ty kochasz Brooka. Nie jestem 
zdolna do takiej miłości - każde zakochanie szybko mija. Dawid 
potrzebuje mnie, będzie mnie bardzo potrzebował, gdy Zuzanna 
wyjdzie za mą ż. Pobierzemy się dopiero wówczas, najwcześniej za 
dwa lata. Nie wyszłabym za niego, Elko, za nikogo bym nie wyszła, 
gdybym wiedziała, że mogę zostać w Srebrnym Gaju. Ale Maja się 
stą d nie ruszy, więc nie będzie to możliwe, zwłaszcza kiedy ty 
wyjedziesz do Chin. Zawsze kochałam Długi Dom. I będę tuż koło 
Srebrnego Gaju. Będę mogła nad nim czuwać. 
"Coś mi się zdaje, że to jest prawdziwy powód, dla którego 
wychodzi za Dawida Kirka" - pomyślała Elka. Spojrzała na cienie 
które rzucały na podłogę liście dzikiego wina. Wyglą dały jak 
roztańczone fauny. Elka zamrugała oczyma, by powstrzymać niemą dre 
łzy. Pat nie wie, czego nie zazna w życiu... Ale głośno Elka 
powiedziała tylko: 
- Mam nadzieję, Pat, że będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na to. 
Jesteś najmilszą  osobą  na świecie. 
Ojciec przyją ł to filozoficznie. Wolałby kogoś młodszego. Ale Kirk 
był porzą dnym człowiekiem i miał odpowiedni kapitał, żeby 
wystarczyło mu na życie. Wyglą dał dystyngowanie. Jego ksią żka o 
wojnie została pozytywnie przyjęta przez krytykę, a teraz pracował 
nad historią  Prowincji Nadmorskich. Długi Alek słyszał już wiele 
pochwał, Pat zawsze lubiła takich "główkują cych" mężczyzn. Niech 
więc robi, co chce. 
Reszta klanu była zdziwiona i ubawiona. Pat czuła, że nikt nie 
pochwala jej wyboru. Winnie i ciotki z Wybrzeża Zatoki nie 
powiedziały nic, ale milczenie także potrafi być wymowne. Ciotka 
Barbara westchnęła. 
- Ależ, Pat, on już jest niemal siwy. 
- Ja też - powiedziała Pat pokazują c swój siwy włos. 
Maja była zachwycona, ale zrzedła jej mina, gdy dowiedziała się, 
że ślub nastą pi nieprędko. Pani Binnie bujają c się w fotelu na 
biegunach, nie odmówiła sobie przyjemności powiedzenia, co o tym 
myśli. 
- A więc wreszcie udało ci się złapać tego wdowca, Pat. Mówiłam 
ci: nie dawaj za wygraną . Nigdy nie rozumiałam, jak dziewczyna 
może się zdecydować na wdowca, no ale jak to mówią , podczas burzy 
dobra jest każda przystań. Cóż, jak mówiłam Oliwii, on nie jest 
już taki młody... 
- Nie lubię młodych chłopców - oznajmiła chłodno Pat. - Wolę 
dojrzałych mężczyzn. I musi pani przyznać, pani Binnie, że nie 
odstają  mu uszy. 
- Nie bą dź frywolna, Pat. Małżeństwo to poważna sprawa. Więc kiedy 
powiedziałam to Oliwii, ona na to: "Zawsze to lepiej być oczkiem w 
głowie starca niż niewolnicą  młodzika. Pat także nie jest już 
młoda, mamciu. Będzie świetną  żoną  dla Dawida Kirka". Oliwia 
zawsze na swój sposób cię lubiła, Pat. Mówiła, że to nie ze złej 
woli jesteś taka, jaka jesteś. 
- Bardzo to uprzejmie z jej strony. 
Rozbawiony uśmiech Pat dotkną ł panią  Binnie. Ta Pat zawsze się z 
człowieka wyśmiewa. No, przestanie się pewnie śmiać, kiedy wyjdzie 

background image

za wdowca. 
Zuzanna szaleńczo się ucieszyła. 
- Zawsze miałam nadzieję, że do tego dojdzie. Jesteście dla siebie 
stworzeni. Dawid martwi się, że jest o tyle od ciebie starszy. 
Powiedziałam mu, że z każdym dniem młodnieje, a ty nabierasz 
powagi i wkrótce będziecie w tym samym wieku. Może nie powinnam 
tak mówić o bracie, ale on jest naprawdę kochany. Dopiero ostatnio 
zaczą ł mieć trochę nadziei, przedtem utrzymywał, że ma dwóch 
rywali. 
- Dwóch? 
- Srebrny Gaj i Hilarego Gordona. 
Pat uśmiechnęła się. 
- Przyznaję, że Srebrny Gaj był jego rywalem. A Hilary? Równie 
dobrze mógłby za rywala uważać Sida. 
Ale nagle zmienił jej się wyraz twarzy. Przestała się śmiać. 
Zastanawiała się, czemu z taką  ulgą  myśli o tym, że korespondencja 
z Hilarym zmarła naturalną  śmiercią  i nie musi mu napisać, iż 
wychodzi za Dawida Kirka. 
 
 
Rok ósmy 
 

 
W czwartek i pią tek padało, zatem dla odmiany, jak to określił 
Tillytuck, w sobotę lał ulewny deszcz. Nie był to wiosenny rześki 
wesoły deszczyk, ale beznadziejnie smutna jesienna ulewa. Po 
szybach Srebrnego Gaju jak łzy spływały krople. 
- Czasem lubię deszcz - zauważyła Elka. - Ale nie taki. Ogród 
całkiem opustoszał! Pozostały w nim tylko duchy kwiatów, bardzo 
zaniedbane duchy. Jak wesoło pracowało nam się latem w ogrodzie, 
prawda? Zastanawiałam się, czy tak samo będzie w przyszłym roku. 
Mam jakieś niedobre przeczucia. 
Judysi też ukazał się w nocy jakiś "znak" i była nastrojona 
pesymistycznie. Ale kiedy po południu alejką  nadjechała wysoka 
chuda dama i przywią zała zmęczoną  kobyłę do płotu cmentarzyka, 
nikt nie skojarzył jej pojawienia z tymi przeczuciami. 
- Pewnie znowu jakaś komiwojażerka - powiedziała Judysia, patrzą c 
z kuchennego okna, jak dama kroczy alejką , dźwigają c walizkę. - W 
tym tygodniu było już ich z pół tuzina. Nie wyglą da tak, jakby jej 
się powodziło w interesach. 
- Wyglą da jak dżdżownica w pozycji pionowej - zachichotała Elka. 
- Ja tam bym jej nie wpuściła do domu - oświadczyła pani Binnie, 
która jak zwykle w sobotę po południu odwiedziła Srebrny Gaj. 
Judysi też to przemknęło przez myśl, ale wypowiedź pani Binnie 
wywołała wręcz przeciwny efekt. 
- No, no, my tu w Srebrnym Gaju mamy lepsze maniery - oświadczyła 
wyniośle, serdecznie zaprosiła nieznajomą  do kuchni i posadziła 
koło pieca. Nie dojdzie do tego, żeby ktoś z Binnie'ich dyktował 
jej, kogo ma w swojej kuchni przyją ć, a kogo nie. 
- Strasznie mokro - westchnęła nieznajoma, opadają c na krzesło i z 
ulgą  stawiają c na ziemi walizkę. Była wyją tkowo wysoka i chuda, 
ubrana na czarno, miała przeogromne bladoniebieskie oczy. 
Właściwie w jej twarzy widać było tylko oczy, było to trochę 
niesamowite. Dopiero, gdy się człowiek dobrze przyjrzał, zauważał, 
że ma sterczą ce kości policzkowe i wygięte w podkówkę wą skie usta. 
Z taką  niechęcią  spojrzała na Wymoczka, że ten zmyślny kot od razu 
postanowił wyjrzeć na dwór i sprawdzić, jaka jest pogoda. 

background image

- Przykro jest podróżować w deszcz, ale postanowiłam objechać 
Wyspę w dziesięć dni i nie mam już wiele czasu. 
- Pani nie jest z Wyspy? - spytała Elka, zdaniem Judysi zupełnie 
zbędnie. "Od razu widać" - pomyślała Judysia. 
- Nie. - Nieznajoma znów westchnęła. - Mieszkam w Nowej Szkocji. 
Pamiętam lepsze czasy. Ale jak się nie ma męża, trzeba z czegoś 
żyć. Przed wyjściem za mą ż byłam komiwojażerką , więc znów ruszyłam 
w drogę. Każdy grosz jest cenny. 
- Tak, tak, trudno być wdową  na tym okrutnym świecie - wzruszyła 
się Judysia i sięgnęła po garnek z zupą . 
- Niestety, nie jestem wdową . - Znów westchnienie. - Mój mą ż 
opuścił mnie wiele lat temu. 
- No, no - Judysia odsunęła garnek. Jeśli mą ż daje nura, coś tu nie 
jest w porzą dku. - A czym pani teraz handluje? 
- Pigułki, maście, płyny do włosów, perfumy, kremy i pudry - 
oświadczyła kobieta i otworzyła walizkę, pragną c przedstawić 
asortyment swoich towarów. Ale w tym momencie otworzyły się drzwi 
ganku i ukazał się w nich Tillytuck. Staną ł jak wryty. A wielkooka 
dama załamała ręce i dwa razy otworzyła usta. Dopiero za trzecim 
razem udało się jej wykrztusić: 
- Jozjasz... 
Tillytuck szepną ł coś w rodzaju "ojejku" i rozejrzał się 
bezradnie. 
- Przecież jestem trzeźwy. To nie może być pijacki zwid. 
- Hm, hm, coś mi się widzi, że ta dama nie jest Tillytuckowi obca 
- powiedziała Judysia. 
- Obca! - dama wzniosła do góry oczy. - On jest... on był... on 
jest moim mężem. 
Judysia spojrzała na Tillytucka. 
- No jak, panie Tillytuck, prawda to? 
Tillytuck usiłował zrobić dobrą  minę do złej gry. Skiną ł głową  i 
głupio się uśmiechną ł. 
- Tak, tak, - powiedziała ironicznie Judysia - miło jest 
dowiedzieć się wreszcie prawdy, gdy słyszało się tyle kłamstw. 
- Zawsze wiedziałem - oświadczył ponuro Tillytuck - że Judysia 
nigdy nie wierzyła w to, co mówię. Ale jeśli ta... ta osoba 
utrzymuje, że ją  porzuciłem; to tylko mówią c symbolicznie. Kazała 
mi się wynosić. 
- Bo on nie chciał uwierzyć w predestynację - wyjaśniła pani 
Tillytuckowa. - Modernista! Czyż mogłam żyć z mężczyzną , który nie 
wierzy w predestynację? Pani by mogła? 
- Nie próbowałam - odpowiedziała Judysia, do której zwróciła się 
pani Tillytuckowa. Pani Binnie spytała, co to jest predestynacja, 
ale nikt jej nie odpowiedział. 
- Kazała mi się wynieść - powtórzył Tillytuck - i wzią łem ją  za 
słowo. Powiedziałem tylko, że mam dosyć predestynacji. Janino, 
odwołuję się do ciebie, prawda, że nic więcej nie powiedziałem? 
Oczy pani Tillytuckowej napełniły się łzami. Można by w nich 
utoną ć. 
- Jozjaszu, możesz wrócić, kiedy zechcesz - załkała. - Bylebyś 
uwierzył w predestynację. 
Tillytuck nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł. Pani 
Tillytuckowa otarła łzy, Judysia przyglą dała się jej kamiennym 
wzrokiem. Pat i Elka walczyły z sobą , by się nie roześmiać. 
- Wzruszyłam się - oświadczyła przepraszają co pani Tillytuckowa. - 
Mam nadzieję, że zechcą  mi panie wybaczyć. Nie widziałam Jozjasza 
od piętnastu lat. Nic się nie zmienił. Czy przez cały czas był 
tutaj? 

background image

- Nie - odpowiedziała krótko Judysia. - Jest tu tylko od siedmiu 
lat. 
- No to już go panie dobrze poznały. Pewnie wcią ż opowiada 
niestworzone rzeczy o swoich przygodach. Czego ja się nie 
nasłuchałam! 
- Czy jego dziadek był naprawdę piratem? - spytała Elka, którą  to 
zawsze ciekawiło. 
- Coś takiego! Piratem! Nie, był tylko pastorem. Cały Jozjasz! On 
i te jego romantyczne tragedie. Strasznie chciał, żeby mu się 
przydarzyło coś, o czym mówiliby ludzie, i jak usłyszał o skandalu 
czy katastrofie twierdził, że brał w tym udział. Nie interesowały 
go pogrzeby, bo nie mógł udawać, że jest nieboszczykiem. Ale tych 
jego opowieści nie brałam mu za złe. Wszystkie te kłamstwa były 
dość interesują ce, a ja nic nie mam przeciwko jakiejś frywolnej 
rozmowie od czasu do czasu. I był łatwy w pożyciu, to muszę mu 
przyznać. Nawet nie brałam mu za złe, że od czasu do czasu 
urzą dzał sobie orgie pijackie, choć ostrzegałam go, co przydarzyło 
się memu wujkowi Azie. Wujek Aza w pijackim widzie wzią ł wannę za 
łóżko, a wanna była pełna wody. Wlazł do niej i najpierw skręcił 
sobie kark, a potem się utopił. Nie, szło mi tylko o teologiczne 
poglą dy Jozjasza. Z począ tku przypisywałam je niestrawności, ale 
jak zorientowałam się, że naprawdę tak myśli, moje sumienie nie 
mogło tego znieść. Twierdził, że nigdy nie było ani Adama, ani 
Ewy, a doktryna o predestynacji jest świętokradztwem. Więc 
oświadczyłam, że musi wybierać: albo ja, albo modernizm. Bardzo 
cierpiałam. Kochałam tego człowieka z wszystkimi jego wadami. I 
potem, przez te wszystkie lata, dręczyła mnie myśl, co stanie się 
z jego nieśmiertelną  duszą . 
Nawet pani Binnie nie próbowała odpowiedzieć na to pytanie. 
- Cóż - pani Tillytuck podjęła bardziej rześkim tonem - pora 
wrócić do interesów. Choć nie mam do tego głowy. Przeżyłam szok. 
Dolega mi zmęczone serce. 
Nikt nie wiedział, czy dolega naprawdę, czy w przenośni. Pani 
Binnie optowała za pierwszą  ewentualnością . Zapytała więc ze 
współczuciem: 
- Czy próbowała już pani położyć sobie na żołą dku plaster 
gorczycy? 
- Obawiam się, że nie uleczyłoby to mego znużonego serca - odparła 
patetycznie pani Tillytuckowa. - Widać, nie zna pani tego 
cierpienia, gdy dolega zranione serce. 
- Nie, chwała Bogu, serce mam w porzą dku - zaprotestowała pani 
Binnie. - Dolega mi tylko reumatyzm w kolanie. 
- Mam na to świetną  maść - ożywiła się pani Tillytuckowa. - Niech 
pani spróbuje. 
Pani Binnie kupiła maść, a pani Tillytuckowa spojrzała wyczekują co 
na resztę zgromadzonych. Ale Judysia oświadczyła posępnie, że nikt 
nie pragnie tych upiększają cych papek. 
- I bez nich jesteśmy ładne. 
- Jeszcze nie widziałam ładnej kobiety, która nie mogłaby być 
ładniejsza - pani Tillytuckowa znowu westchnęła i zamknęła 
walizkę. Przystanęła w drzwiach. 
- Może któraś z pań wie, czy Jozjasz w cią gu tych piętnastu lat 
odłożył trochę grosza? 
Nikt nie wiedział. 
- Pewnie nie. Mech nie trzyma się toczą cego kamienia. Choć muszę 
przyznać, że nigdy nie był leniem. I powtórzcie mu, że wychodzą c, 
powiedziałam: Jozjaszu, uwierz w predestynację, a chętnie powitam 
cię w domu. 

background image

Pani Tillytuck wyszła. Pat i Elka zaczęły się histerycznie śmiać. 
Pani Binnie oświadczyła, że zawsze czuła, iż Tillytuck musiał być 
żonaty. 
Judysia milczała, powiedziała tylko, patrzą c za odjeżdżają cą  panią  
Tillytuckową : 
- Ale tyka! 
 
Ii 
 
Tillytuck nie przyszedł na kolację, udają c, że musi załatwić coś w 
Srebrnych Mostach. Ale wieczorem zajrzał do kuchni, gdzie Judysia 
z Elką  i Pat piekły jabłka, i usiadł w swoim ką cie. Judysia 
przygotowała mu "małe co nieco" i była niezwykle serdeczna. Teraz 
już mogła być dla Tillytucka miła, nikomu bowiem nie przyjdzie do 
głowy, że ma wobec niego jakieś zamiary. 
- Pewnie się panie zdziwiły, że jestem człowiekiem żonatym? - 
spytał głupawo, tonem nie pozbawionym brawury. 
- Niech nam Tillytuck wszystko opowie - błagała Elka. - Umieramy z 
ciekawości. 
Tillytuck złożył ręce. 
- Nie ma tu wiele do opowiedzenia - zauważył i zaczą ł opowiadać. 
Judysia od czasu do czasu chrzą kała z niedowierzaniem. 
- Często zastanawiałem się, jak do tego małżeństwa doszło. Zawinił 
księżyc. Trzeba się wystrzegać księżyca. 
- Tak, tak, zawsze musimy coś obwiniać za nasze własne błędy 
- powiedziała Judysia, stawiają c na stole półmisek z jego 
ulubionymi cynamonowymi ciasteczkami. 
- Widywałem ją  od czasu do czasu, ale naprawdę poznałem ją  w domu 
przyjaciół, usiedliśmy na ganku i zaczęliśmy rozmawiać. Miała 
jeszcze wtedy trochę ciała, a nie same kości, wyglą dała do rzeczy, 
a te jej oczy w świetle księżyca mogły człowieka naprawdę uwieść. 
Nie przeczę, że miała urok. Ale nie zamierzałem się jej oświadczać 
- słowo daję. To nie były oświadczyny, dałem tylko do zrozumienia, 
że mi się podoba. Ale ona to wykorzystała i nim się spostrzegłem, 
byłem już zaręczony. Złapała mnie, ot co. Pobraliśmy się i 
zamieszkaliśmy w jej domu. Bardzo to było prozaiczne dla takiego 
romantyka jak ja, ale jakiś czas wszystko się dobrze układało, 
choć dzieciaki kpiły sobie, że ona taka duża, a ja taki mały. 
Byłem jej naprawdę bardzo oddany, Judysiu. (Judysia chrzą knęła). 
Wiele razy wstawałem w nocy, by podać jej filiżankę herbaty. 
Zawsze lubiła napić się nocą  herbaty. Mówiła, że to jej dobrze 
robi na serce. I gdyby nie parę rzeczy, byłaby najlepszą  żoną  pod 
słońcem. Cią gle wzdychała i robiła awantury, gdy wieszałem czapkę 
na nieodpowiednim gwoździu. I nie szczędziła mi gorzkich słów, gdy 
wchodziłem do domu nie oczyściwszy butów. Nie przeczę, że czasem 
się kłóciliśmy, ale to tylko dodawało życiu pieprzu. W końcu 
rozeszliśmy się przez tę teologię. Nie mogłem tego znieść i w 
końcu palną łem jej parę słów prawdy. Była fundamentalistką , i to 
jaką ! Ja też byłem fundamentalistą , ale nie zamierzałem dawać jej 
satysfakcji, przyznają c się do tego, a w każdym razie co do 
predestynacji, byłem przeciw. O Adamie i Ewie tak sobie, 
symbolicznie mówią c, gadałem, ale gdy zobaczyłem, jak ją  to 
obeszło, udałem, że mówię poważnie. Odtą d nie miałem życia i kiedy 
powiedziała, żebym się wynosił, uciekłem aż się kurzyło. I tak 
zresztą  miałem dosyć jej sosów z gruzełkami i tych popłuczyn, 
które nazywała zupą . Gdyby gotowała tak jak Judysia, gotów bym 
uwierzyć, w co by chciała. 
Tillytuck przełkną ł ślinę i ugryzł cynamonowe ciastko. 

background image

- ¯ycie byłoby nudne, gdyby człowiek nie mógł spojrzeć wstecz na 
przeżyte przez siebie tragedie - oznajmił filozoficznie. 
Ale w trzy dni później w Srebrnym Gaju nastał są dny dzień. 
Tillytuck złożył wymówienie. 
Wszyscy czuli się skonsternowani. Długi Alek i Sid tracili dobrego 
pracownika, Judysia, Elka i Pat rozpaczały, że tracą  przyjaciela. 
Wydawało się to czymś niemożliwym. Od tak dawna stanowił czą stkę 
ich życia. "Następna zmiana" - pomyślała ze smutkiem Pat. 
- Bo on wyobraził sobie, że stracił twarz - tłumaczyła Elka. - 
Nigdy by stą d nie odszedł, gdyby się tu nie pojawiła ta straszna 
baba i nie wystawiła go na pośmiewisko. Cokolwiek mówi, chodzi mu 
właśnie o to. Będę jej wiecznie nienawidzić. 
- Bardzo to brzydko, że Tillytuck nie może z nami dłużej wytrzymać 
- oświadczyła z goryczą  Judysia. 
- Przecież Judysia wie, że to nie o to chodzi. Nigdzie jeszcze nie 
mieszkałem tak długo. Ale poczułem, że jest mi tutaj za dobrze. 
Jak mi gdzie było dobrze, to zaraz wyruszałem w drogę. No i teraz 
kręci się tu zbyt wielu Binnie'ich. I zaczynam czuć swoje lata. 
Nie można uciec od Anno Domini. Ciężko mi już pracować w polu. 
Odłożyłem trochę grosza i wraz z moim przyjacielem z Południowego 
Brzegu założymy lisią  farmę. Ale nigdy was nie zapomnę. I 
strasznie mi będzie brakować zup Judysi. 
Głos Tillytucka zadrżał. Judysia nakrywała do kolacji i potrzą sała 
bez rezultatu oporną  solniczką . Nagle chwyciła ją  i wyrzuciła 
przez otwarte okno. 
- Dwadzieścia lat się z nią  morduję - oświadczyła zaciekle. - 
Dosyć tego! 
Tillytuck odszedł w ponury listopadowy wieczór. Przystaną ł w 
drzwiach i powiedział: 
- Oby temu domowi zawsze się szczęściło, mówią c symbolicznie. 
Jesteście najmilszymi ludźmi, jakich spotkałem. Rozumiecie 
człowieka. To piękna rzecz, gdy człowieka rozumieją . Dla Długiego 
Alka aż przyjemnie pracować, a wasza matka jest święta. Od małego 
nie zdarzyło mi się rozpłakać, a miałem łzy w oczach, kiedy się ze 
mną  dziś pożegnała przed pójściem do łóżka. Judysiu, jeśli moja 
obłą kana żona jeszcze się tu pojawi, niech tylko Judysia jej nie 
mówi, że wierzę w predestynację. Bo ścią gnęłaby mnie siłą  do domu. 
Jak się urzą dzę, to przyślę po moje radio. Kłaniam się pięknie. 
Elce wykrzywiła się twarz. 
- Chyba się rozpłaczę - wykrztusiła z trudem. - Pamiętacie ten 
wieczór, kiedy się pojawił? Posłałyście mnie, żebym go 
zaprowadziła do spichlerza, a on powiedział: "Dobranoc, mała 
Przylepko" i już sam wszedł na stryszek. Od razu czułam się tak, 
jak w towarzystwie starego przyjaciela. 
- Dusza człowiek - powiedziała pani Binnie. 
- Bardzo był malowniczy - jęknęła Maja. 
Pat też chciało się płakać, ale nie rozpłakała się, widzą c łzy 
Mai. Objęła ramieniem Judysię, która nagle wydała jej się bardzo 
stara. 
Szepnęła do niej: 
- Przynajmniej ty nam zostałaś, no i Srebrny Gaj. 
Judysia pogrzebaczem podsyciła ogień. 
- Zimno jest na tym świecie, trzeba się rozgrzać. 
I tak Jozjasz Tillytuck znikną ł z życia Srebrnego Gaju. 
 
Iii 
 
Po odejściu Tillytucka życie w Srebrnym Gaju zmieniło się, choć 

background image

trudno by powiedzieć, na czym ta zmiana polegała. Tak, wieczory w 
kuchni nie były już takie wesołe, przedtem ożywiała je rywalizacja 
między Judysią  i Tillytuckiem w opowiadaniu zabawnych historyjek. 
Na miejsce Tillytucka przyszedł młody Kuba Macaulay ze Srebrnych 
Mostów, okazał się dobrym pracownikiem, ale był tylko "młodym 
Kubą " i niczym więcej. Zamieszkał na stryszku w spichlerzu, 
wieczorami zaś prowadził własne życie. £atwiej podporzą dkowywał 
się rozkazom i nigdy się nie upijał, więc Długi Alek był z niego 
zadowolony. Ale Judysia twierdziła, że Pan Bóg, tworzą c go, 
zapomniał o szczypcie soli. Pat uważała zaś, że i tak nikt nie 
mógłby zają ć miejsca Tillytucka, dobrze zatem, że nikt nie 
próbuje. 
Tej zimy jeszcze więcej wieczorów spędzała w Długim Domu. Czasem 
Dawid pojawiał się w Srebrnym Gaju, ale jakoś dziwnie nie pasował 
do kuchni Judysi. Judysia zwracała się do niego zawsze per "panie 
Kirk" i na ogół nie odzywała się. Pat często powtarzała sobie, że 
oboje są  bardzo radzi ze swoich zaręczyn. świetnie się rozumieli. 
Byli naprawdę przyjaciółmi. śmiali się, gawędzili, od czasu do 
czasu zdarzał się jakiś pocałunek. Pat nic nie przeszkadzały 
pocałunki Dawida. 
Tak więc upłynęła zima, wiosna i rozpoczęło się bogactwo lata. 
Któregoś wieczoru Pat przeczytała w gazecie, że do portu w 
Halifaxie zawinęła Ausania. Następnego dnia nadszedł telegram od 
Hilarego. Przyjedzie na jeden dzień. 
Elka zastała Pat w transie. 
- Elko, przyjeżdża Hilary. Hilary! Będzie tu jutro wieczorem. 
- Wspaniale! - zawołała Elka. - Byłam jeszcze mała, gdy wyjechał, 
ale świetnie go pamiętam. Pat, ty jakoś dziwnie wyglą dasz. Nie 
cieszysz się? 
- Cieszyłabym się, gdybym była pewna, że Hilary jest tym samym 
Hilarym, którym był kiedyś. Ale jeśli się zmienił? Wszyscyśmy się 
zmienili. Pewnie pomyśli, że strasznie się postarzałam. 
- Nie bą dź niemą dra, Pat. Kiedy się śmiejesz, wyglą dasz na 
siedemnaście lat. On też jest teraz starszy. 
Ale tej nocy Pat nie mogła usną ć. Przed położeniem się jeszcze raz 
przeczytała telegram. Hilary i przepojony zapachem jodeł Srebrny 
Gaj, Hilary i roześmiany pomruk strumienia w Sielance, Hilary i 
"małe co nieco" w Judysinej kuchni. Ale czy tak się stanie? Czy 
uda im się przekroczyć barierę lat? 
"A jeśli poczujemy się sobie obcy?" - z rozpaczą  pomyślała Pat. 
Nie, nie, Hilary i ona nigdy nie będą  sobie obcy. Zobaczy go, 
usłyszy jego głos, od lat nie czuła takiego podniecenia. Czy jego 
oczy nadal będą  się śmiały, patrzą c na nią ? I czy będzie się w 
nich czaił wyraz wyczekiwania? Podświadomie czuła ulgę, że Dawid 
wyjechał - razem z Zuzanną  wybrali się z wizytą  do Nowej Szkocji. 
Pat sama przed sobą  nie przyznawała się do tego uczucia. 
Judysia była nieprzytomna ze szczęścia. Cały następny dzień 
przygotowywała ulubione potrawy Hilarego i tak wysprzą tała 
kuchnię, że aż lśniła. Nawet królowi Williamowi i królowej 
Wiktorii, i białym kociętom wyszorowano oblicza. Maja oznajmiła, 
że można by pomyśleć, iż oczekują  księcia Walii. 
- Pewnie Hilary zaraz po powrocie do Vancouveru weźmie ślub. 
- To już będzie, jak zdecyduje Najwyższy - oznajmiła Judysia. - 
Ani ty, ani ja nie mamy tu nic do powiedzenia. 
- Pat zawsze miała na niego chętkę, prawda? - spytała Maja. - 
Zwią zała się z Dawidem Kirkiem dopiero wtedy, gdy dowiedziała się 
o zaręczynach Hilarego. 
- Pat nigdy nie miała na niego "chętki" - oburzyła się Judysia - 

background image

To on się za nią  uganiał. Co ty tam wiesz! 
Idą c do spiżarni, mruknęła pod nosem: "Uszy głupców prawdy nie 
słyszą ". Maja usłyszała i wzruszyła ramionami. Kogo może 
obchodzić, co wygaduje Judysia? 
Szemrał deszcz, pomrukiwała burza. Pat poszła na górę przebrać się 
na przyjazd Hilarego. Zmierzyła trzy suknie i w końcu wybrała 
starą  szyfonową  sukienkę koloru nagietek. Ostatecznie zawsze było 
jej najbardziej do twarzy w żółtym. Wyszczotkowała brą zowe włosy i 
spojrzała do lustra z uczuciem, którego już dawno nie zaznała. 
Lustro było jej wcią ż przyjazne. Zarumieniła się z podniecenia, 
złociste oczy błyszczały jak gwiazdy - nie, chyba Hilary nie 
pomyśli, że zbytnio się zmieniła. 
Miotała się po pokoju, przestawiają c bezmyślnie przedmioty. Jak 
brzmiał ten wiersz, który jej ostatnio przeczytał Dawid? 
Ani na ziemi, ani w niebiosach 
Nic się po raz drugi nie zdarzy. 
Nie, to niemożliwe, żeby wrócił dawny Hilary. 
- Nie zniosę, jeśli okaże się kimś obcym, nie, tego nie potrafię 
znieść. Wolałabym go już nigdy nie zobaczyć, niż gdyby miał się 
okazać obcym człowiekiem. 
I nagle zrobiła coś dziwnego. Zsunęła z palca pierścionek Dawida z 
szafirem i brylantem i schowała do szuflady. Zawstydziła się - ale 
musiała to zrobić. Posłuchała wewnętrznego impulsu. 
Wbiegła do pokoju Elka. 
- Pat, on już jest. Wysiada na podwórzu z auta. 
- Nie, nie mogę do niego zejść - załamała się Pat. - Na pewno się 
zmienił i... 
- Nie gadaj bzdur. Wita go Judysia. Zaprowadzi go do salonu. 
śpiesz się. 
Pat na oślep zbiegła po schodach. W sieni na kogoś wpadła - nigdy 
nie dowiedziała się, na kogo. Chwilę stała w drzwiach. To był 
decydują cy moment. Potem zawsze twierdziła, że nigdy nie przeżyła 
czegoś podobnego. I że teraz już wie, co będzie czuła w chwili 
zmartwychwstania ciała. 
- Szkrab! - zawołała spontanicznie. Tak, to był Szkrab, Szkrab, a 
nie żaden obcy człowiek. Jak śmiała podejrzewać, że może stać się 
kimś obcym. Wzią ł ją  za ręce. 
- Pat... Pat... mam ci tyle do opowiedzenia, ale najpierw 
najważniejsze - nic się nie zmieniłaś. To wczoraj pożegnaliśmy się 
na mostku nad Jordanem. Czemu się nie śmiejesz, Pat? Zawsze się 
śmiałaś. 
Jednakże w tej chwili Pat nie mogła się śmiać. Jutro... za 
godzinę. Ale to upragnione spotkanie po tylu latach wymagało 
powagi. 
Spędzili wspaniały wieczór w starej kuchni - ona, Hilary, 
odmłodzona Judysia oraz oczywiście koty. Na szczęście nie było 
Mai, a Elka taktownie zniknęła. Na dworze mógł sobie hulać wiatr i 
deszcz, tu panował spokój i ciepło. Cudownie było znowu w 
bezpiecznym schronieniu przed burzą  siedzieć tak jak niegdyś z 
Hilarym, pić mocną  herbatę, zajadać się Judysiną  szarlotką , 
gawędzić o dawnych czasach i śmiać się. 
Hilary trochę się jednak zmienił. Jego delikatne rysy zmężniały, 
znikła chłopięca okrą głość twarzy. Szczupła sylwetka nabrała 
dystynkcji. Ale oczy wcią ż śmiały się, a wą skie wargi rozchylały 
się w intrygują cym uśmiechu. Nagle uprzytomniła sobie, czemu tak 
polubiła uśmiech Dawida. Przypominał uśmiech Hilarego. 
Hilary patrzył na Pat i widział żywe wcielenie wszystkich swoich 
marzeń i nadziei. Ona także trochę się zmieniła. Stała się 

background image

bardziej kobieca, stała się jeszcze bardziej upragniona. 
Wszystko było niby tak jak dawniej - a przecież inaczej. Czas 
łagodnie obszedł się ze starym domostwem. Ale nie było już 
Dżentelmena Toma, nie było McGinty'ego, a Judysia mocno się 
postarzała. Patrzyła na niego tak serdecznie, jak dawniej, ale jej 
oczy zapadły się, a włosy były bielusieńkie. Wcią ż jednak 
opowiadała historyjki i przygotowywała smaczne ką ski. W cią gu tych 
wszystkich spędzonych w pensjonatach lat Hilary często wspominał 
te "małe co nieco" Judysi. 
- Judysiu, czy kiedy za sto lat postanowisz opuścić tę planetę, 
zostawisz mi w testamencie twój obraz z białymi kociętami? 
- Tak, tak, zrobię to - obiecała Judysia. - To jedyny obraz, jaki 
kiedykolwiek posiadałam. Przywiozłam go ze starego kraju i zawsze 
wisiał w każdej mojej kuchni. 
- Powieszę go w mojej pracowni - oświadczył Hilary. 
- W jednym z tych wspaniałych nowych domów, które zbudujesz. No 
co, Szkrabie, powiodło ci się? Ach, przepraszam. Wiem, że powinnam 
mówić do ciebie: panie Gordon. 
- Nie wiem, co bym zrobił, Judysiu, gdybyś coś takiego 
powiedziała. Miło mi słyszeć moje dawne przezwisko. Czy mi się 
powiodło? Chyba tak. Zdobyłem wszystko, czego pragną łem - i dodał 
w myśli "poza jedną  jedyną  rzeczą , na której mi najbardziej 
zależało". 
Judysia zobaczyła, jakim wzrokiem patrzy na Pat, i pod pretekstem 
przyniesienia następnych smakołyków poszła do spiżarni i dała 
upust swoim uczuciom. 
- Hm, hm, nie życzę panu Kirkowi niczego złego - oświadczyła wazie 
do zupy. - Ale Najwyższy najlepiej by zrobił, gdyby pan Kirk po 
prostu rozpłyną ł się w powietrzu. 
Pat poszła spać z ciepłym uczuciem w sercu, obudziła się z nim 
następnego dnia i towarzyszyło jej ono cały dzień - piękny 
słoneczny dzień. Pat i Hilary cofnęli się w przeszłość. Przeszłość 
promieniała na każdym kroku. Poszli do studni, z której Hilary 
wydostał kiedyś małe kocię. Pat zajrzała do środka i zobaczyła - 
po raz pierwszy od dawna - Pat ze studni, a obok niej twarz 
Hilarego. Odbyli pielgrzymkę na Pole Sadzawki, na Pole Owocowego 
Tortu i Pole Pożegnania Lata. Zaszli do sadu i odwiedzili w starej 
jego części polankę wśród świerków, gdzie pochowano wszystkie 
koty, które kiedykolwiek zamieszkiwały Srebrny Gaj. 
- Czasem sobie myślę, że u niebiańskich wrót powitają  mnie 
mruczeniem i szczekaniem duchy kotów i psów, które kochałam - 
szepnęła Pat, kiedy szli przez cmentarzyk na grób McGinty'ego. - 
Tu go pochowaliśmy, Hilary. Był takim kochanym psiakiem. Potem już 
nigdy nie przywią załam się do żadnego psa. Psy pojawiały się i 
znikały - Sid zawsze ma jakiegoś psa do zaganiania krów, a pies 
Mai jest całkiem miły - ale nie mam do nich serca. 
- Ja także już nigdy nie miałem psa. Gdzieżbym go miał mieć? Ale 
może któregoś dnia... - Hilary zatrzymał się i spojrzał na 
pobielone przez Judysię kamienie wzdłuż ścieżek i rabatki koło 
kurnika - Judysia nie uznawała klombów - gdzie rosły wyższe od 
człowieka ostróżki. Maja nigdy nie mogła zrozumieć, czemu jej 
ostróżki nie kwitną  tak wspaniale, jak ostróżki Judysi. 
- Miło jest znów zobaczyć te kamienie. Ja także pobielę kamienie, 
gdy... - Hilary po raz wtóry stłumił cisną ce się na język słowa. 
Rozejrzał się zachłannym wzrokiem. - Od czasu mojego wyjazdu 
widziałem wiele wspaniałych budowli, Pat - pałace, katedry, zamki 
- ale nigdy nie widziałem domu, który byłby tak prawdziwym domem, 
jak Srebrny Gaj. Cieszę się, że widzę go takim, jakim był. 

background image

- Bardzo się o to starałam - przyznała Pat. 
- O, tam sterczy komin Jaskółczego Gniazda - Hilary zdawał się 
mówić do samego siebie. - Ach te ostróżki i Pole Sadzawki, i 
topole na fioletowym wzgórzu. Ale było ich przecież trzy. Wydaje 
mi się, że gdzieś tutaj musi być McGinty. Lada chwila poliże mnie 
po ręku swoim szorstkim języczkiem. Pamiętasz, jak McGinty zginą ł 
i odnalazła go nam Maria Anna McGlenahan? Tamtego wieczoru 
naprawdę wierzyłem, że jest czarownicą . 
Co chwila któreś z nich mówiło: "a pamiętasz..." "Pamiętasz tę 
noc, kiedy zabłą dziłam i mnie znalazłeś?" "Pamiętasz, jak wzywałaś 
mnie, stawiają c lampkę w oknie stryszku?" "Pamiętasz, jak baliśmy 
się, że twój ojciec zechce zostać na zachodzie?" "Pamiętasz, jak 
przypływ zaskoczył nas na skałkach?" "Pamiętasz, jak o mało nie 
umarłaś na szkarlatynę?" 
- Czy pamiętasz Bietkę? - spytała cicho i ze wzruszeniem Pat. 
- Tak, pamiętam. Była taka urocza. Kto mieszka teraz w Długim 
Domu? 
- Zuzanna i Dawid Kirk. Są  rodzeństwem. I bardzo się z nimi 
przyjaźnię. Ale akurat wyjechali - odpowiedziała dość lakonicznie 
Pat. - Czy pójdziemy teraz do Sielanki? 
Czy można wrócić do Sielanki? W każdym razie spróbowali. Słońce, 
zielony półmrok w srebrnym gaju, pole, stary kamienny mostek na 
Jordanie. 
- Solidnie go zbudowaliśmy - ucieszył się Hilary. - Ani jeden 
kamień nie obsuną ł się przez tyle lat. 
Było tak, jak kiedyś. Znów stali się chłopcem i dziewczynką . 
Towarzyszył im wiatr, pióropusze traw pieściły im nogi. I znaleźli 
się

 

 w Sielance, i zobaczyli Zaczarowane  ródełko. 

- Nie byłam tu od wielu lat - wyznała cicho Pat. - Jakoś bałam się 
przyjść tutaj sama. Jest tak cudownie, jak wtedy, prawda? 
- Czy pamiętasz ten dzień - spytał powoli Hilary - kiedy 
przyjechała moja matka... a potem ty spaliłaś tu moje listy? 
Pat skinęła głową . Miała ochotę wzią ć Hilarego za rękę. Poczuła, 
że to wspomnienie wcią ż go boli. 
- Matka umarła - powiedział Hilary. - W zeszłym roku. Zostawiła mi 
trochę pieniędzy. Z począ tku nie miałem ochoty ich przyją ć. A 
potem pomyślałem, że nie wolno mi znieważać jej po śmierci. Chyba 
jednak kiedyś mnie kochała - kiedy byłem jej małym Szkrabem. A 
potem o mnie zapomniała. To przez niego. Staram się myśleć o niej 
bez rozgoryczenia. 
- Nie wolno chować w sercu goryczy - odparła Pat. - Judysia zawsze 
mnie tego uczyła. To trucizna. Sama z tym walczę. Ach, Hilary, 
wiem, że to dziecinne tęsknić aż tak za dawnymi szczęśliwymi 
latami, jasne, iż nie mogą  wrócić, ale teraz, kiedy tu jesteś, 
zdają  się strasznie bliskie. 
Nad wieczorem poszli lasem na Ukryte Pólko. Hilary rozumiał, 
dlaczego je tak kocha. Las był tego dnia w świetnym nastroju - 
zachowywał się przyjaźnie. Nie zawsze tak bywało. Czasem zajmował 
się wyłą cznie własnymi sprawami, czasem dawał nawet do 
zrozumienia, że mu się przeszkadza. Ale ona i Hilary znów stali 
się dziećmi i las przygarną ł ich do serca. Nad Ukrytym Pólkiem 
unosiły się różowawe obłoki. Poczuli dawną  magię. 
"Gdybyż ta chwila mogła trwać" - pomyślała Pat. 
Kiedy wracali, przez liście topoli są czyło się światło księżyca. 
Weszli do starego ogrodu. Tajemniczo błyszczały białe róże. Z 
Alejki Westchnień wietrzyk przynosił woń paproci. Pat milczała. Ta 
zaczarowana godzina nie potrzebowała słów. Magia działała. 
Przestała istnieć przeszłość i przyszłość, istniał tylko cudowny 

background image

moment teraźniejszy. 
Hilary wpatrzył się w jej błyszczą ce księżycem oczy, nachylił się 
i otworzył usta. Ale w tym momencie na podwórze wjechało z 
turkotem auto i wysiadła z niego Maja, żegnana piskliwymi 
okrzykami swych przyjaciół. Wróciła Maja. Skończył się dzień 
czarów. 
Maja zobaczyła ich w ogrodzie i zaraz podeszła. Przywitała się 
wylewnie z Hilarym, zapach tanich perfum zagłuszył woń 
herbacianych róż. Hilary nigdy nie lubił Mai i nie miał zamiaru 
udawać, że oglą da ją  z przyjemnością . Maja głupio zachichotała. 
- Widzę, że przeszkadzam - oświadczyła. - Co, Pat, dobrze, że 
Dawid akurat wyjechał? 
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała lodowatym tonem Pat, 
świetnie wiedzą c, co Maja chce dać do zrozumienia. 
Maja zwróciła się do Hilarego. 
- Pat ci pewnie już opowiedziała o swoich zaręczynach z Dawidem 
Kirkiem? - spytała złośliwie. - Bardzo miły starszy pan. Co za 
szkoda, że nie możesz go poznać. 
Zapanowało milczenie. Maja, zadowolona, że dała upust swojej 
złości, weszła do domu. Pat znów zadrżała. Czar prysł. Nagle 
Hilary wydał się równie odległy jak czarne jodły za srebrnym 
gajem. 
- Czy to prawda, Pat? - spytał cicho Hilary. 
Pat skinęła głową . Nie mogła wydobyć głosu. 
Hilary wzią ł ją  za rękę. 
- Kochana, jako stary przyjaciel mogę ci tylko życzyć szczęścia. 
Dobrze o tym wiesz. 
- Oczywiście - Pat usiłowała przybrać lekki ton. - I ja, Hilary, 
chcę ci złożyć najlepsze życzenia. W zeszłym roku doszła nas 
wiadomość o twoich zaręczynach. 
"Niech się nie wykręca - pomyślała. - Przecież powiedziałabym mu o 
Dawidzie, gdyby on zawiadomił mnie..." 
- O moich zaręczynach? - zaśmiał się Hilary. - Nie jestem 
zaręczony. Och, wiem, że chodziły plotki o mnie i o Annie Loveday. 
Jej brat jest moim wielkim przyjacielem i po powrocie zacznę 
pracować w jego firmie. Anna jest uroczą  dziewczyną  i ma swojego 
"kawalera", jak by powiedziała Judysia. W moim życiu była tylko 
jedna dziewczyna i ty, Pat, dobrze o tym wiesz. Nie miałem 
wielkich nadziei, ale czułem, że muszę przyjechać i przekonać się. 
- Znajdziesz jeszcze na pewno... 
- Nie. Na świecie jest tylko jedna Pat. 
Pat zamilkła - cóż mogłaby powiedzieć? 
Poszli do kuchni, mieli jeszcze godzinę czasu, nim Hilary będzie 
musiał wyjechać, by zdą żyć na prom. W kuchni zgromadzili się 
wszyscy - Judysia, Elka, Sid i Długi Alek. Nawet matka nie poszła 
się położyć, by móc powiedzieć Hilaremu do widzenia. Powinien to 
być wesoły wieczór. Judysia była we wspaniałej formie i 
opowiedziała kilka swoich niezrównanych historyjek. Hilary śmiał 
się wraz z wszystkimi, ale nie był to wesoły śmiech. Pat 
przeżywała jeden z tych koszmarnych momentów, kiedy człowiekowi 
wydaje się, że już nigdy w życiu się nie roześmieje. 
Stały z Judysią  w drzwiach i patrzyły, jak Hilary idzie przez 
podwórze do czekają cego auta. 
- Hm, hm, smutno patrzyć, jak ktoś oddala się w świetle księżyca. 
Coś mi się widzi, Pat, że już nigdy nie zobaczę tego kochanego 
Szkraba. 
- Myślę, że już nigdy nie przyjedzie do Srebrnego Gaju - 
powiedziała Pat bardzo spokojnym tonem, ale każde słowo było łzą . 

background image

- Judysiu, czemu wszędzie czai się gorycz, nawet w czymś, co 
powinno być piękną  przyjaźnią ? 
- Tego to sama nie wiem - odparła Judysia. 
- Znów zginęły nożyczki - powiadomiła je Maja, gdy wróciły do 
kuchni, takim tonem, jakby były za to odpowiedzialne, one i cały 
Srebrny Gaj. 
 
 
Rok dziewią ty 
 

 
Hilary jeszcze raz napisał do Pat jeden z tych swoich dawnych 
czarują cych listów, ozdobionych rysuneczkami domów, które 
zamierzał zbudować, a koniec listu brzmiał następują co: 
Nie przejmuj się, Pat, że nie potrafisz mnie kochać tak, jak ja 
kocham ciebie. Zawsze cię kochałem. Nic na to nie poradzę i nawet 
gdyby była na to jakaś rada, wcale bym tego nie chciał. Bywają  
ludzie, którzy starają  się zapomnieć o beznadziejnej miłości. Ja 
do nich nie należę. Gdybym miał o tobie zapomnieć, uważałbym to za 
najgorsze nieszczęście. Chcę cię kochać, chcę o tobie pamiętać. 
Moja miłość do ciebie jest - była zawsze - najlepszą  czą stką  
mojego życia. Wzbogaciła je i pozwalała mi zawsze dojrzeć to, co w 
życiu jest najważniejsze. Dzięki temu uczuciu unikną łem wielu 
pułapek. I tak będzie dalej. Więc nie martw się o mnie i się nade 
mną  nie lituj. 
Ale Pat martwiła się. I tylko pozornie jesień i zima wydawały się 
szczęśliwe. Długi Alek definitywnie postanowił, że w przyszłym 
roku zacznie na folwarku budować dom dla Sida i Mai. Wszyscy 
wiedzieli, że jest to nieodwołalna decyzja. Maja krzywiła się, ale 
musiała pogodzić się z faktem, że nie zostanie panią  Srebrnego 
Gaju. 
Matka była silniejsza, od wielu lat nie czuła się tak dobrze. 
Oświadczyła ze śmiechem, że przeżywa drugą  młodość. Mogła znów 
uczestniczyć w rodzinnym życiu i odwiedzać przyjaciół. Uznali to 
za cud, przyzwyczaili się do myśli, że matka już zawsze będzie 
niedomagać i tylko od czasu do czasu zdarzy się "dobry dzień". 
Teraz "dobre dni" stały się regułą . Toteż, mimo Mai, Pat od dawna 
nie przeżywała tak przyjemnego roku, tyle że dręczyła ją  jakaś 
bliżej nieokreślona tęsknota. Cały czas. Tylko niekiedy zapominała 
o tym, pracują c w ogrodzie czy snują c plany. I wówczas, kiedy 
Marysieńka przyjeżdżała do Srebrnego Gaju i domagała się 
"domorosłych" placuszków Judysi, kiedy Pyszałek karcił dla jego 
własnego dobra jakieś niesforne kocię, kiedy w Długim Domu 
siedziała z Zuzanną  i Dawidem przy ogniu, kiedy budziła się rano i 
zachwycała poranną  ciszą  w swoim ukochanym domu. 
Elka miała za rok wyjść za mą ż. Wyprawa była gotowa i zaczęły już 
z Pat planować wesele - wielkie rodzinne wesele. 
- Ostatnie wielkie wesele w Srebrnym Gaju - powiedziała Pat. 
- A co z twoim? - spytała Elka. 
- Mojego nie będzie. Któregoś dnia wymkniemy się z Dawidem i 
pobierzemy. Bez żadnego zamieszania - szybko odpowiedziała Pat i 
zmieniła temat rozmowy. Była bardzo, bardzo przywią zana do Dawida, 
ale wolałaby, żeby wszystko pozostało tak, jak teraz. Nie chciała 
myśleć o małżeństwie. Nie mogła znieść myśli o opuszczeniu 
Srebrnego Gaju. 
Elka spojrzała na nią  z ciekawością , ale nic nie powiedziała. Była 
nad wiek mą dra. 

background image

"Lepiej się nie wtrą cać - pomyślała. - ¯ałuję czasem, że pisałam 
Hilaremu o tych wszystkich wielbicielach Pat. Boję się, że to 
raczej zaszkodziło, niż pomogło. Gdyby przyjechał wcześniej, to 
może..." 
¯ycie pełne jest takich "gdyby". Na przykład, gdyby nie poszła na 
tę zabawę, na której poznała Brooka? Do ostatniej chwili się 
wahała. Elka zadrżała. 
- Kiedy Elka będzie wychodziła za mą ż - zwierzyła się Judysi Pat - 
chciałabym, żeby to było najpiękniejsze wesele w Srebrnym Gaju. 
- Będzie, będzie - zgodziła się Judysia. - Mamy cały rok, żeby 
wszystko obmyślić. 
Ale jak to już wiele razy Pat miała okazję stwierdzić, nic nie 
dzieje się tak, jak to sobie człowiek wyobraża. W tydzień później 
piorun strzelił z jasnego nieba. Brook napisał, że kierownik filii 
w Chinach nagle zmarł i on, Brook, musi natychmiast tam jechać. 
Czy Elka z nim pojedzie? 
Oczywiście, że pojedzie. ślub musi się wobec tego odbyć za trzy 
dni, ale co z tego? 
- To niemożliwe - jęknęła Pat. 
Siedziały na sianie w kościelnej szopie, odkryły, że tylko tam są  
bezpieczne, nie pojawi się Maja albo któreś z kręcą cych się tu 
stale Binnie'ich. Wdychały zapach zeschłej koniczyny, pomarańczowy 
kot siedział na belce i mrugał zagadkowo ślepiami. 
- Owszem, możliwe - odpowiedziała stanowczo Elka. - Lily Robinson 
z radością  zastą pi mnie w szkole. Nie będziemy sobie zawracać 
głowy tortem weselnym... 
- Elko, chyba chcesz, żeby Judysia padła trupem? Oczywiście, że 
upieczemy weselny tort. Ale co z twoją  suknią ? 
- Chciałabym mieć białą  suknię, Pat, białą  atłasową  suknię. Jestem 
staroświecka, jestem wiktoriańska, chcę wzią ć ślub w białej 
atłasowej sukni. Uwielbiam atłas. 
- Będziesz miała taką  suknię! - oświadczyła Pat. Odbyły naradę z 
matką . I pojechały do miasta po atłas, sprowadzono Inez Macaulay, 
a ta zaraz zabrała się do szycia. Matka, która od lat nic nie 
upiekła, oznajmiła, że sama zrobi tort. 
- Zrobi jak nikt - zgodziła się Judysia. - Wszystkie panny z 
Wybrzeża Zatoki piekły ciasta godne podniebienia królowej. 
Judysia błagała, by urzą dzić "maleńkie" wesele. Zaprosić ciotki i 
stryjów, i kuzynki. Ale nikt się z nią  nie zgodził. 
- Nie możemy sprowadzić obu rodzin, zatem nie zaprosimy żadnej. 
Nie, Judysiu, Brook i ja pobierzemy się w waszej tylko obecności. 
Judysia musiała się z tym pogodzić. Ale kręciła bielutką  głową . 
Czasy się naprawdę zmieniły, skoro panna ze Srebrnego Gaju nie ma 
wesela wychodzą c za mą ż. 
- Widać już jestem naprawdę stara - szepnęła rozglą dają c się 
jednak, czy aby ktoś jej nie słyszy. 
- No, długo trwało, zanim zdecydowałyście się mi powiedzieć! - 
zawołała Maja, gdy Pat poinformowała ją  o ślubie Elki. 
- Same wiemy dopiero od dwudziestu czterech godzin - starała się 
jej wytłumaczyć Pat, Maja jednak postanowiła się dą sać. Ale 
Judysia parę razy podchwyciła na jej twarzy wyraz zadowolenia. 
"Cieszy się, że się pozbędzie jednej przeszkody" - pomyślała z 
niechęcią  Judysia. 
- Taka jestem rada, że udaje się pani wydać za mą ż drugą  córkę - 
powiedziała protekcjonalnie pani Binnie, zwracają c się do matki. 
- Wkrótce więc tak jak mnie zostanie pani w domu tylko jedna. - 
Westchnęła. - No co, Pat? Nie są dzisz, że pora na ciebie? Ach ci 
mężczyźni, nie są  już tacy, jak za moich młodych lat. 

background image

Pat pobiegła do swego pokoju, gdzie Elka ułożyła właśnie wszystkie 
swoje rzeczy na łóżku. 
- Nie przejmuj się tym babsztylem, Pat, i pomóż mi się spakować. 
Nigdy nie umiałam się pakować. Powiedz mi, co mam zabrać, a co 
zostawić. 
Pat z przykrością  spojrzała na otwarty kufer. Elka wyjeżdża do 
Chin! Przecież mogłaby zamieszkać blisko domu, tak jak Winnie. 
Choć pamięta, jak rozpaczała nad tym, że Winnie opuszcza dom. A 
teraz tak przyjemnie było odwiedzać Winnie, a jeszcze przyjemniej 
było, gdy siostra przyjeżdżała z dziećmi do Srebrnego Gaju. Ale 
Chiny! A Elka była taka pogodna. Przyszły jej na myśl słowa 
staroświeckiej piosenki śpiewanej przez ciotkę Azalkę: Temu, kto 
wyjeżdża, jest lżej, niż temu, kto zostaje. 
Pewnie było to prawdą . Niemal zazdrościła Elce jej szczęścia. A 
jednocześnie było jej Elki żal - przecież opuszcza Srebrny Gaj. 
Nie wierzyła, żeby ktoś mógł być szczęśliwy, żegnają c się ze 
Srebrnym Gajem. 
- Jutro o tej porze będę poważną  mężatką  - oświadczyła Elka 
przeglą dają c się w lustrze. - Chyba rzeczywiście najwyższy czas, 
żebym wyszła za mą ż. Pat. Zaczynam wyglą dać jak nauczycielka. Czy 
wiesz, że Brook kupił dla nas nowe obrą czki ślubne? Nie chce, 
żebyśmy nosili obrą czki po kimś z rodziny. Mam nadzieję, że 
podczas ceremonii ślubnej zachowam się z godnością . Pani Binnie 
będzie mnie śledzić jak detektyw. 
- Elko, chyba ona nie przyjdzie? 
- Owszem, przyjdzie. Maja poprosiła mnie, żeby jej matka mogła 
zobaczyć mój ślub. Nie mogłam powiedzieć: nie. Więc chcę, żeby 
wszystko potoczyło się gładko. I mówią c "tak" nie spojrzę w oczy 
Brooka. To strasznie pospolite. Pani Binnie opowiadała mi, że 
Oliwia tak zrobiła i wszyscy uznali to za wzruszają ce. A ja pewnie 
wybuchnęłabym śmiechem. Słyszysz, jak w sadzie pogwizduje kos? 
Ciekawe, czy w Chinach są  kosy? Ale na pewno są  koty... puszyste 
koty znają ce mnóstwo tajemnic. Tylko czy miauczą  po chińsku? O ile 
w ogóle miauczą . No i będę mieć dzieci. Planuję dziesięcioro. 
- Dziesięcioro? Dlaczego nie okrą gły tuzin? - zaśmiała się Pat. 
- Och, nie jestem aż tak zachłanna. Inne kobiety też mają  prawo do 
dzieci. 
- Co by to było, gdyby usłyszała cię ciotka Barbara! - zawołała 
Pat wkładają c do kufra Elki woreczek zasuszonej lawendy. 
- Ale nie słyszy! Zresztą  takie rzeczy mówię tylko tobie. Pat, 
zawsze się tak świetnie bawiłyśmy razem! Byłyśmy nie tylko 
siostrami, ale przyjaciółkami. Z wyją tkiem tych paru okropnych 
tygodni, o których do dziś myślę ze wstydem. Ale tyle mam 
cudownych wspomnień - dom, ty, mama i Judysia. Czy umiesz na 
pamięć ten wiersz, którym tak zachwyciłyśmy się parę dni temu? 
 
Będzie nam zawsze przyświecać, 
To co miłość spamięta. 
 
- Jakie to prawdziwe. Och, strasznie mi was będzie brakować. 
Zawsze będę tęsknić do Srebrnego Gaju. Nie myśl, Pat, że jest mi 
łatwo rozstać się z wami. Ale... Ale... 
- Istnieje Brook Hamilton - uśmiechnęła się Pat. 
- Tak. - Elka zamyśliła się. - Za to będę o was bez przerwy 
myśleć. A ty byłaś najlepszą  siostrą , jaką  można sobie wymarzyć. 
- Przestań! - powiedziała Pat. - Bo się załamię i zacznę szlochać. 
A twardo postanowiłam, że nie popsuję twojego ślubu łzami. 
- I błagam cię, kochanie, nie płacz po moim wyjeździe. Nie 

background image

zniosłabym tej myśli. 
- Na pewno trochę sobie popłaczę - przyznała szczerze Pat. - Tego 
to się nie da unikną ć. Ale nie wpadnę w rozpacz, tak jakby się to 
stało przed laty. Nauczyłam się stawiać czoło zmianom, Elko, choć 
wcią ż się ich strasznie boję i nie rozumiem osób, które się nimi 
rozkoszują . Leć, Inez woła cię do ostatniej przymiarki. 
Na dzień przed ślubem pojawiła się nadzieja, że pani Binnie nie 
zawita jednak do Srebrnego Gaju. Zmarł jej brat cioteczny, Samuel 
Cobbledick i pogrzeb miał się odbyć tego samego dnia, zaledwie o 
godzinę wcześniej. 
- To prawdziwa "apostrofa", że on musiał umrzeć właśnie teraz. 
Prawie w każdym zdaniu pani Binnie swoim zwyczajem przekręcała 
słowa. Od lat cierpiał na ogólną  "niewydolność" i mógłby jeszcze 
parę dni pożyć. Zawsze był "śpieszny". Wykończył go krwotok 
"dwunastki". Strasznie jestem rozczarowana. Tak chciałam zobaczyć, 
jak Elka będzie wychodziła za mą ż. 
- Hm, hm, mam nadzieję, że będzie to bardziej udany pogrzeb niż 
jego brata, Jana - oświadczyła Judysia. - Jan sam przed śmiercią  
wydał dyspozycje, jak ma wyglą dać pogrzeb - chciał, żeby wszystko 
wypadło stylowo, a nie miał zaufania do żony, straszne z niej było 
ską piradło. Całe życie się kłócili, a największa awantura była 
właśnie o pogrzeb. Już do śmierci się do niego nie odezwała i 
nawet nie wzięła udziału w ceremonii pogrzebowej. Bardzo to 
popsuło szyki. 
- W każdej rodzinie zdarzają  się nieporozumienia - stwierdziła 
oschle pani Binnie. - Wdowa po biednym Samie jest niepocieszona. 
Całe popołudnie siedziałam u niej, składają c jej atencje. 
- Chce pani powiedzieć kondolencje - wtrą ciła Judysia. Rzadko 
zdarzało jej się poprawiać panią  Binnie, ale czasami po prostu 
musiała. 
- Powiedziałam, co chciałam powiedzieć - odcięła się pani Binnie. 
- I będę pani wdzięczna, panno Plum, jeśli nie będzie mi pani 
wkładać słów w usta. 
Tej ostatniej nocy Elka i Pat nie mogły się zdecydować, by w końcu 
zasną ć. Każda z nich wiele razy powtarzała: - No, czas spać! - I 
znów zaczynały gadać. 
- Mam nadzieję, że jutro będzie ładnie - powiedziała Elka. - Tak 
bym chciała po raz ostatni zobaczyć Srebrny Gaj w słońcu. 
- Jutro? - spytała Pat. - Dzisiaj! Właśnie zegar w saloniku wybił 
północ. To dziś jest twój ślub, Elko. 
- Najwyższy czas, żebym zaczęła mieć przedślubną  tremę - zaśmiała 
się Elka. - Ale pewnie wcale jej nie zaznam. Wyjście za mą ż za 
Brooka wydaje mi się czymś najbardziej naturalnym pod słońcem. 
Chyba jednak zasnęły, bo Pat nagle usiadła i stwierdziła, że za 
oknem pojawił się blady świt. Tak, to dziś Elka wyjdzie za mą ż i 
odtą d, ona Pat, będzie się budziła w samotności. 
Dzień był tak piękny i słoneczny, jak Elka sobie tego życzyła. 
- Słowo daję - powiedziała Elka - nigdzie nie ma takich pięknych 
dni, jak w Srebrnym Gaju, nawet w Jaskółczym Gnieździe. Często 
pokpiwałam z ciebie, Pat, że tak wychwalasz Srebrny Gaj, ale w 
głębi serca zawsze wiedziałam, że masz rację. 
- Czarowny dzień - zachwyciła się Maja, gdy zeszły na dół. Pat 
zaraz ów dzień przestał się podobać. Dla Mai wszystko było 
"czarowne" albo "cudne", były to jej ulubione przymiotniki. 
Ranek był bardzo pracowity. Brook pojawił się w południe. Pat 
nakryła i przyozdobiła weselny stół. Kiedy poszła się przebrać, 
Maja chcą c pokazać, że ona też ma jakieś prawa, postawiła na 
środku stołu wazon, do którego wcisnęła bukiet kwiatów. Judysia 

background image

ostentacyjnie wyniosła go do kuchni. 
- Zawsze się pcha, gdzie jej nie proszą  - mruknęła pod nosem. 
Maja zemściła się i gdy Judysia pojawiła się w swojej wyjściowej 
sukni, oznajmiła: 
- Ta suknia Judysi wcale nieźle się trzyma. Nawet nie widać, że 
jest już strasznie niemodna. 
 
Ii 
 
Na górze ubierała się panna młoda. 
- Masz tu niebieską  podwią zkę na szczęście - szepnęła Pat. 
Elka wyglą dała w bieli niemal jak zjawa. Miała na głowie lekko 
przyżółkły tiulowy welon matki. Od Elki biło szczęście. 
- Czarownie wyglą da, prawda? - Maja oczywiście wepchnęła się do 
pokoju. 
Pat i Elka wymieniły porozumiewawcze spojrzenie. "Po raz ostatni" 
- pomyślała z przykrością  Pat. 
- Nie rozpłaczę się - powtarzała stanowczo samej sobie. - Nie 
rozpłaczę się. W każdym razie jeszcze nie teraz. 
Elka podniosła tren sukni, by zejść ze schodów, i Pyszałek 
wykorzystał okazję. Siedział na podeście schodów bardzo obrażony, 
bo zamknięto mu przed nosem drzwi. Skoczył i ugryzł Elkę w łydkę. 
Elka jęknęła. Pyszałek uciekł i Pat obejrzała nogę siostry. 
- Nie, nie zadrasną ł cię. Ale poleciało oczko. Co mu się stało? 
- Cóż, nic teraz na to nie poradzimy - oświadczyła Elka, tłumią c 
śmiech. - Chwała Bogu mamy modę długich sukni. Należało mi się, 
zamknęłam mu przed nosem drzwi. Nie wolno tak traktować starego 
rodzinnego kota. Miał rację, że mnie ugryzł. 
Cała reszta dnia wydała się Pat snem. Ceremonia ślubna była 
piękna, choć Elka twierdziła potem, że cały czas musiała myśleć o 
oczku w pończosze. To byłoby okropne, gdyby mimo długiej sukni 
dostrzegła to pani Binnie. Bo pani Binnie przygnała jednak zaraz 
po pogrzebie kochanego Samuela. Wpadła do Srebrnego Gaju w chwili, 
kiedy panna młoda schodziła na dół. 
Matka była blada i opanowana, a tato wspominają c własny ślub, 
czule spoglą dał na swoją  najmłodszą , która tak szybko dorosła i 
wychodzi za mą ż, choć wydaje się, że dopiero co leżała w kołysce. 
Brook wzią ł właśnie w ramiona oblubienicę, by ją  ucałować, gdy 
pojawił się skruszony Pyszałek i złożył u stóp Elki wielkiego 
smakowitego szczura. Wszyscy byli przed chwilą  bliscy łez, ale 
teraz wybuchnęli śmiechem i uczta weselna Elki była tak radosna, 
jak sobie tego życzyła. 
Niemniej jej samej trudno było powstrzymać łzy, kiedy wychodzą c ze 
swego pokoju, zatrzymała się w drzwiach, żeby się z nim pożegnać. 
Ileż to już razy wyjeżdżała z domu, ale zawsze miała niezadługo 
powrócić. Teraz już nie powróci, a w każdym razie nie jako Elka 
Gardiner. Wyjdzie, zamknie drzwi i więcej ich nie otworzy. 
Przytuliła się do Pat. 
- Kochanie, pisz do mnie co tydzień, dobrze? A ja na pewno nie 
później niż za trzy lata przyjadę w odwiedziny. 
Odjechali. 
- Nigdy jeszcze Elka nie wyglą dała tak ślicznie - łkała pani 
Binnie. Maja usiłowała wycisną ć parę łez, ale Pat nie miała ochoty 
płakać, czuła tylko, że jeśli dalej będzie się uśmiechać, popęka 
jej skóra na policzkach. Razem z Judysią  wysprzą tały pokoje, zmyły 
i schowały naczynia. Kiedy o zmierzchu Pat wsunęła się do kuchni, 
Judysia siedziała przy ogniu. 
- Tak, tak, pomyślałam, że ogień podtrzyma nas na duchu i ciele. 

background image

Kotom też się coś należy. Wiesz, Pat, żałowałam przez chwilę, że w 
ką cie nie siedzi Tillytuck i nie pyka ze swojej fajeczki. Nie 
czułby się człowiek taki osamotniony... 
Judysia mówi o osamotnieniu. Coś podobnego! Pat usiadła obok niej 
i oparła głowę o jej kolana. Długi czas siedziały w milczeniu, 
słuchają c, jak trzaska ogień i mruczy kocię przytulone do Judysi. 
- Judysiu, to już trzeci raz siedzimy w kuchni po odjeździe panny 
młodej. Pamiętasz wesele cioci Azalki i wesele Winnie? 
Siedziałyśmy tutaj i opowiadałaś mi historyjki, żeby mnie podnieść 
na duchu. Dziś nie mam ochoty na żadne historyjki. Chcę tylko 
spokoju i twojej czułości. Jestem zmęczona. 
Kiedy Pat wstała, by wypuścić miauczą cą  Popkę, Judysia westchnęła 
i szepnęła do samej siebie: 
- Hm, hm, chyba już opowiedziałam wszystkie moje historyjki. 
Jestem jak dopalają ca się świeczka. - Ale uważała, by Pat nie 
usłyszała jej. I zaraz przypomniała sobie, jak pani Binnie 
wbiegła, cała zdyszana po pogrzebie, i zaczęła się śmiać. 
- Z czego się śmiejesz, Judysiu? - spytała Pat. 
- Bo przyszło mi do głowy coś, co kiedyś opowiadano o starym Samie 
Cobbledicku. Jak był młody, lubił sobie wypić, ale rzadko miał 
okazję, bo strasznie pilnowała go żona. Raz zachorował na grypę i 
doktor zostawił mu w butelce trochę whisky. Pani Cobbledickowa 
była pewna, że to lekarstwo, i wyszła do kościoła. Tymczasem wpadł 
są siad, stary Lem Morrison i też przyniósł potajemnie kroplę 
whisky. Sam spojrzał z rozczarowaniem. "Nie wystarczy, żebyśmy się 
obaj upili - powiada. - Losujmy, na kogo wypadnie". I wypadło na 
Sama. Ale ja tu gadu, gadu, a ty mówiłaś, że nie masz dziś ochoty 
na żadne opowieści. 
- Ale tej chętnie wysłucham. I co przytrafiło się staremu Samowi? 
- Tak, tak, kiedy Sara Cobbledick wróciła do domu, jej chory mą ż 
podśpiewywał i wytańcowywał na środku pokoju, a po grypie nie było 
śladu. Ale nie domyśliła się prawdy i zaczęła robić lekarzowi 
wymówki, że przepisał mu za mocne lekarstwo. No, Patsy, zjemy 
"małe co nieco". Widziałam, że prawie nie tknęłaś kolacji. 
Ta noc była bardzo przykra. W całym domu panowała niezwykła cisza. 
Pat dłuższy czas siedziała w ciemnościach przy oknie. W ogródku 
pobłyskiwały białe floksy - ich sadzonki dostała kiedyś od Bietki. 
Ból po śmierci Bietki po trochu zelżał, ale wcią ż odzywał się w 
takich jak ten momentach. 
Ale następnego dnia wschód słońca był niezwykle piękny - złoto i 
purpura zabarwiły blady błękit nieba. W sadzie śpiewały ptaki, 
rozpłomieniło się Pole Wzgórza. Wstawał cudowny dzień, a ona, Pat, 
wcią ż miała Srebrny Gaj. W łóżku Elki często będzie sypiała mała 
Marysieńka. Na tej pustej poduszce zabłysną  jej złociste loczki. 
No i ma przecież Dawida - może polegać na Dawidzie. Nie wolno jej 
zapominać o Dawidzie. 
 
 
Rok dziesią ty 
 

 
Długo trwało, nim Pat przywykła do nieobecności Elki. Czasem 
wydawało się, że to nigdy nie nastą pi. Jesień była przykra. Pat 
wcią ż wydawało się, że Elka jest w są siednim pokoju, w ogrodzie, 
na podwórzu. I zaraz się pojawi. A kiedy się nie pojawiała, znów 
ogarniał ją  smutek. Można było przypuszczać, że Elka zabrała z 
sobą  śmiech, śmiech bowiem znikną ł ze Srebrnego Gaju. Ale po 

background image

trochu wracał i wieczorami znów zaczęły się wesołe pogawędki w 
kuchni. 
Dwie rzeczy pomogły Pat przetrwać jesień i zimę. Srebrny Gaj oraz 
wieczory spędzane z Zuzanną  i Dawidem. W miarę upływu lat jej 
miłość do Srebrnego Gaju jeszcze się pogłębiła, wpłynęły na to 
wszystkie zmiany, te, które już nastą piły, i te, których zapowiedź 
wisiała w powietrzu. Czarna broda stryja Toma posiwiała, tato 
łysiał, złociste włosy Winnie wypłowiały. A Judysia - choć Pat 
starała się tego nie widzieć - naprawdę bardzo się postarzała. Nie 
była to złośliwość Mai. 
Za to matka czuła się dużo lepiej, niemal zupełnie dobrze, i 
zaczęła brać udział w życiu rodzinnym. Toteż Pat, mimo że czasem 
podczas bezsennych nocy nawiedzało ją  uczucie osamotnienia, była w 
sumie dość zadowolona z życia. 
Którejś nocy pojawiła się nagle wiosna. Wzgórza po deszczu zaczęły 
wyglą dać tak, jakby je przesłoniła zielona mgiełka. Ciepły mokry 
wiatr hulał w przebudzonej brzezinie. Potem zaś na alejki opadły 
śnieżne płatki wiśni, a w ogrodzie pojawiły się zielone kiełki. 
- Dziś zajmę się tylko wiosną  - obiecała sobie Pat po zakończeniu 
generalnych porzą dków. Postanowiła nie dać się przygnębić myśli o 
tym, że budowę domu na folwarku znów odłożono z powodów 
finansowych. Spędziła cały dzień w ogrodzie, przyglą dają c się, 
zachwycają c i planują c. 
- Judysiu, zjedzmy dziś wieczór kolację w sadzie. 
I tak się stało - zjadły kolację w czwórkę, ona, matka, Judysia i 
Marysieńka, mężczyzn bowiem nie było w domu, a Maja wybrała się do 
matki, by pomóc jej w porzą dkach. 
Ten posiłek można było nazwać sakramentem. Pat czuła się 
szczęśliwa, czuła się szczęśliwa matka i mała Marysieńka, która 
zawsze była szczęśliwa w obecności cioci Pat - chociaż niebo było 
tak przeraźliwie wielkie. Nawet Judysia, która cały dzień 
zamartwiała się, bo stadko indyczą t przemoczyło łapki i zdechło, 
teraz przyszła do siebie i pomyślała, że może jednak ma jeszcze 
przed sobą  parę lat. 
- Oto jest słodycz życia - szepnęła do siebie Pat, rozglą dają c się 
z zachwytem. 
W parę godzin później czekała ją  prawdziwa niespodzianka, której 
nie szczędzi nam życie. 
O zmierzchu poszła do Długiego Domu. Zastała Dawida w ogrodzie 
koło kamiennego paleniska, gdzie "dla towarzystwa" rozpalił ogień. 
Zuzanna pojechała do miasta, ale siedzieli koło niego Iczabod i 
Arkadiusz. Pat przycupnęła na ławce. 
- Co nowego? - spytała. 
- Zakwitła dzika wiśnia koło świerków - oznajmił Dawid i dłuższą  
chwilę milczał. Pat nie miała mu tego za złe. Lubiła jego 
przyjazne milczenie, dobrze jej się wtedy myślało. 
- Zuzanna w przyszłym miesią cu wyjdzie za mą ż - powiedział nagle 
Dawid. 
Pat spojrzała na niego ze zdziwieniem. Myślała, że nastą pi to 
dopiero jesienią . Jeśli Zuzanna wychodzi już teraz za mą ż, co z 
Dawidem? Nie będzie mógł sam zostać w Długim Domu. Pewnie zaraz 
jej o tym powie. Zaschło jej w ustach. Ale oczywiście... 
Co ten Dawid mówi? 
- Czy ty rzeczywiście chcesz za mnie wyjść, Pat? 
Co za dziwne pytanie. Przecież obiecała mu, że za niego wyjdzie. 
Przecież od paru już lat są  szczęśliwie zaręczeni. 
- Dawidzie! Co chcesz przez to powiedzieć? Oczywiście, że... 
- Chwileczkę! - Dawid nachylił się i spojrzał jej prosto w oczy. 

background image

- Spójrz mi w oczy, Pat. Nie, nie odwracaj głowy. Powiedz mi 
prawdę. 
Pat wyją kała. 
- Nie mogę. Sama jej nie znam. Ale myślę, że tak... 
- Mnie się wydaje, kochana - powiedział z wolna Dawid - że być 
może sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale myślisz: "Skoro już 
muszę wyjść za mą ż, najchętniej wyjdę za niego". A mnie to nie 
wystarczy, Pat. Ty mnie nie kochasz, choć starałaś się udawać 
miłość, nawet przed samą  sobą . Nie, Pat, w tych okolicznościach 
nie chcę się z tobą  żenić. 
Wokół Pat zawirował ogród. 
- Ja naprawdę chciałabym, Dawidzie, żebyś był szczęśliwy - 
powiedziała żałosnym tonem. 
- Wiem. I nie bałbym się ryzykować własnym życiem, ale nie mam 
prawa narażać twojego. 
- Coś mi się zdaje, że postanowiłeś mnie rzucić... - Pat bała się, 
iż się rozpłacze lub wybuchnie histerycznym śmiechem. - A ja 
ciebie naprawdę tak strasznie lubię. 
- To nie wystarczy. Nie mam ci tego za złe. Postanowiłem 
spróbować. Miałem nadzieję, że potrafię zdobyć twoją  miłość. Nie 
udało mi się. Należę do gatunku mężczyzn, których kobiety lubią , 
ale nie kochają . Już raz to przeżyłem. I nie chcę przeżywać po raz 
wtóry. To zbyt ciężkie doświadczenie. Jest taka stara śpiewka: 
 
Takie już jest to życie, 
Zawsze jedno całuje, 
Drugie nadstawia policzek. 
 
- Nie zawsze - szepnęła Pat. 
- Nie, nie zawsze. Ale często, a ja nie chcę przeżywać tego po raz 
drugi. My, Pat, będziemy zawsze najlepszymi przyjaciółmi - i 
niczym więcej. 
- Przecież ja ci jestem potrzebna - powtórzyła z rozpaczą  Pat. 
Wiedziała, że on ma rację, wiedziała, że zdecydowała się z nim 
zaręczyć, bo wydawało jej się to najlepszym wyjściem z sytuacji, 
lecz chociaż czasem o trzeciej nad ranem budziła się z uczuciem, 
jakie nurtuje każdego więźnia, nie mogła jednak znieść myśli, że 
Dawid miałby znikną ć z jej życia. 
- Tak, jesteś mi potrzebna. Ale nigdy nie byłabyś naprawdę moja. 
Zrozumiałem to zeszłego lata po wizycie Hilarego Gordona. 
- Dawidzie, wbiłeś sobie do głowy jakieś bzdury. Hilary był mi 
zawsze bliski jak brat, ale... 
- Ty jesteś z nim zwią zana, Pat, tak jak nigdy nie byłabyś 
zwią zana ze mną . Nie mógłbym z nim rywalizować. 
Pat sama nie wiedziała, co w tej chwili przeżywa. Cała ta historia 
wydawała jej się czymś nierealnym. Czy Dawid rzeczywiście oznajmił 
jej, że się z nią  nie może ożenić? Ale w głębi serca poczuła się 
wolna. Oszołomiło ją  uczucie wolności, niczym mocne wino. Zaczęła 
zdejmować z palca pierścionek. 
- Nie! - Dawid podniósł rękę. - Proszę cię, Pat, zachowaj go. Włóż 
go na inny palec. Nasza... przyjaźń była czymś cudownym. Tylko 
moja ślepota sprawiła, że miałem nadzieję na coś więcej! I nie 
martw się o mnie. Zaproponowano mi stanowisko redaktora naczelnego 
Weekly Review. Po ślubie Zuzanny zacznę tam pracować. 
Zatem on także zniknie z jej życia. Pat sama nie wiedziała, jak 
znalazła się w domu. W kuchni Judysia robiła na drutach i Pat 
usiadła naprzeciwko niej. 
- Judysiu, zostałam porzucona. 

background image

- Porzucona? - powtórzyła Judysia, wyglą dała jak czujny pies. 
- Tak. Dawid Kirk oświadczył mi dziś bez ogródek, że się ze mną  
nie ożeni - Pat udało się przybrać płaczliwy ton głosu. - Za nic 
na świecie! 
- Hm, hm, przecież chyba nie nalegałaś. Czy powiedział, dlaczego? 
- Judysia wcią ż miała się na baczności. 
- Powiedział, że go nie kocham. 
- Hm, hm, a kochasz? 
- Nie - odparła cicho Pat. - Nie. Próbowałam, Judysiu, go 
pokochać. Ale chyba zawsze wiedziałam, że mi się to nie uda. I ty 
też wiedziałaś. 
- Cóż, ja tam nie żałuję - oświadczyła Judysia i dalej robiła na 
drutach. 
- Ale co na to powiedzą  Binnie'owie? - spytała Pat. 
- No wiesz, złotko, przecież nie będziesz się przejmować tym, co 
oni powiedzą . 
- Nie. Mało mnie to obchodzi. Ale rodzina... cóż, oni już chyba 
przywykli do moich wybryków. I to już na pewno mój ostatni 
nieudany romans. Nigdy mi się to już nie zdarzy. 
- Nigdy nie trwa wiecznie - zauważyła sceptycznie Judysia. I 
dodała: 
- Zdarzy się to, co ma się zdarzyć. To co zostało człowiekowi 
przeznaczone. 
- Judysiu, nie mówmy już o tym. To takie przykre. Znów jestem 
wolna - mogę żyć dla Srebrnego Gaju. To najważniejsze. Wolna. 
Jakie to piękne słowo. 
Kiedy Pat wyszła, Judysia nie przestała robić na drutach. Ale po 
chwili zwierzyła się Pyszałkowi: 
- No i chwała Najwyższemu, mamy już tego wdowca z głowy. 
 
Ii 
 
Zerwanie zaręczyn Pat niezbyt obeszło rodzinę. Przywykli już do 
jej niepoczytalności. Maja oświadczyła, że zawsze tego oczekiwała, 
Dawid nie należy do gatunku mężczyzn, którzy drugi raz się żenią . 
Tato nie powiedział nic - bo co by miał powiedzieć? Matka jak 
zwykle zrozumiała wszystko. I w głębi serca poczuła ulgę. Zuzanna 
także zrozumiała. 
- Strasznie mi jest przykro i bardzo jestem rozczarowana. Ale tak 
widać musiało się stać. 
- Jak to miło móc zwalić wszystko na przeznaczenie - oznajmiła 
smutno Pat. - Czuję, że cię zawiodłam, że zawiodłam Dawida, a 
naprawdę jestem do niego bardzo przywią zana... 
- To by wystarczyło wielu mężczyznom, ale nie Dawidowi - 
odpowiedziała spokojnie Zuzanna. - Dużo bym dała, żeby wszystko 
potoczyło się inaczej, ale skoro to niemożliwe, musimy się starać 
o wszystkim zapomnieć. 
Kiedy Zuzanna wyszła za mą ż, a Dawid wyjechał, znów zamknięto 
Długi Dom i ciemno było w jego oknach. Długi Dom z powrotem stał 
się Samotnym Długim Domem. Taki to już los pewnych domów, którym 
nie udaje się uciec przed swoim przeznaczeniem. 
Pat zrobiła przeglą d wydarzeń. Ogarną ł ją  spokój. Jej cały świat 
wywrócił się do góry nogami, ale Srebrny Gaj pozostał Srebrnym 
Gajem. Już nic nie stoi między nią , a ukochanym domem, nic nigdy 
między nimi nie stanie. Odtą d Srebrny Gaj nie będzie już miał 
żadnych rywali. A ona będzie żyć tylko dla niego. Zdarzą  się 
chwile osamotnienia. Ale samotność też może być cudowna. Człowiek 
samotny należy do samego siebie. 

background image

Pat odrzuciła do tyłu głowę i jej bursztynowe oczy zabłysły. 
- Wolność jest czymś radosnym - szepnęła. 
 
Iii 
 
Pewnego zamglonego październikowego wieczoru znaleziono w oborze 
obok starej białej krowy nieprzytomną  Judysię. Od dawna już nie 
pozwolono jej doić, ale wymknęła się z domu o zmierzchu, bo Mai 
akurat nie było, a wiedziała, że mężczyźni po powrocie z folwarku 
będą  zmęczeni. 
Zaniesiono ją  do izdebki nad kuchnią  i posłano po doktora 
Bentleya. Zają ł się nią  troskliwie i wkrótce Judysia odzyskała 
przytomność, ale kiedy doktor zszedł na dół, nie krył swych obaw. 
- Jej serce jest w bardzo złym stanie. Trudno mi poją ć, jak udało 
jej się tak długo utrzymać na nogach. 
- Judysia całe lato marnie się czuła - westchnęła Pat. - 
Wiedziałam o tym, choć ona nie chciała się do tego przyznać i nie 
pozwalała mi wezwać pana doktora. "Nie da się człowieka wyleczyć 
ze starości" - mawiała. Wiem, że powinnam nalegać. Ale zdawałam 
sobie sprawę, że jest naprawdę stara, a nie potrafiłam wyobrazić 
sobie, że może być chora. 
- To by nic nie zmieniło - oświadczył doktor Bentley. - Nie 
mógłbym już i tak pomóc. Teraz to tylko kwestia najwyżej dwóch 
tygodni. 
Pat znienawidziła go za to, że mówi o tym tak spokojnie. Dla niego 
Judysia była tylko spracowaną  starą  służą cą . Kiedy wyszedł, 
pobiegła do izdebki Judysi. 
Judysia spojrzała na nią  z miłością . 
- Nie martw się, kochanie. Od chwili zniknięcia Dżentelmena Toma 
wiedziałam, że wkrótce nadejdzie mój czas. I ostatnio czułam że 
nadchodzi, tak jak czuje się w powietrzu, że zaraz spadnie śnieg. 
Tak, tak, rada jestem, że nikt nie będzie miał ze mną  dużo 
kłopotu, długo już nie pocią gnę. 
- Judysiu... Judysiu... 
- Tak, tak, kochanie: Wiem, że ty byś się chętnie krzą tała przy 
starej Judysi. Ale ja zawsze błagałam Najwyższego, żebym kiedy 
przyjdzie na mnie czas, nie musiała długo wylegiwać się w łóżku, i 
zawsze miałam nadzieję umrzeć w Srebrnym Gaju. To tutaj od wielu, 
wielu lat był mój dom. ¯yło mi się szczęśliwie i śmierć wydaje mi 
się przyjacielska. 
Pat zastanawiała się, ile osób uznałoby, że Judysia miała 
szczęśliwe życie - uważałoby je raczej za monotonną  harówkę. Cóż, 
królestwo niebieskie nosisz w sercu twoim. Pat wiedziała, że 
Judysia była szczęśliwa, że zależało jej tylko na jednym: chciała 
być potrzebna. To jedno było jej niezbędne do życia. 
Ale czy to możliwe, że teraz mówi tak spokojnie o bliskiej 
śmierci? Judysia! 
Doktor Bentley mówił o dwóch tygodniach, ale Judysia pożyła 
jeszcze cztery. Cały czas zachowywała się pogodnie. Była 
szczęśliwa, że jej życie kończy się właśnie tutaj, bo tutaj było 
jej serce. Nie musiała za życia opuszczać Srebrnego Gaju. Wszystko 
działo się tak, jak sobie tego zawsze życzyła. 
Pat zajmowała się nią  bez przerwy. Maja nie chciała. 
- Nie cierpię chorych - oznajmiła dumnie, choć nikt jej o opiekę 
nad Judysią  nie prosił. 
- Tak, tak, miło jest człowiekowi, kiedy koło niego skaczą  - 
powiadomiła Judysia Pat, uśmiechają c się po staremu. 
- Całe życie skakałaś koło nas, Judysiu. Najwyższy czas, żebyśmy 

background image

ci się odwzajemnili. 
- Pat, złotko, chciałabym mieć przy sobie tylko ciebie. 
- I będę przy tobie do ostatka, moja najdroższa Judysiu. 
- Wiem, kochanie. Ale nie chcę, żebyś się przemęczała. 
- Wcale się nie przemęczam. Nie będę się zajmować niczym innym. 
Maja krzą ta się przy gospodarstwie, trzeba jej przyznać, że nie 
jest leniwa. 
- Hm, hm, ale z indyczętami to nie potrafi się obchodzić tak jak 
ja - stwierdziła Judysia tonem pełnym satysfakcji. 
Pyszałek niemal nie opuszczał Judysi. Zwiną ł się w kłębek na jej 
łóżku, tak żeby mogła go głaskać, a kiedy głaskała, głośno 
mruczał. 
- Patrzy na mnie tymi okrą głymi ślepiami, jakby chciał powiedzieć: 
"Gdybyś chciała, Judysiu, to mógłbym ci odstą pić przynajmniej 
jedno życie". Zawszeć lepsze z niego towarzystwo niż ci 
Binnie'owie - dorzuciła z uśmiechem. Pani Binnie uznała za swój 
obowią zek często przesiadywać u Judysi i Judysia to grzecznie 
znosiła. Nie zamierzała na łożu śmierci zapomnieć o swoich 
manierach. Ale zawsze wzdychała z ulgą , kiedy pani Binnie 
schodziła na dół. 
Tak, przyjemnie było leżeć i rozmyślać o dawnych czasach, o 
radościach i łzach, o cierpieniach i urodzie życia. 
"Co się człowiek pośmiał, to się pośmiał" - myślała. O nic się już 
teraz nie martwiła. 
O zmierzchu przychodziła zawsze na rozmowę Pat. Czasem Judysia 
była w dobrej formie, zachowywała się jak dawniej i w sercu Pat 
budziła się nierozsą dna nadzieja. 
- Wspominałam dawne lata, Pat. Tak milej upływa czas. Pamiętasz 
ten wieczór, kiedy ciotka Edyta przyłapała cię, jak tańczyłaś na 
golasa w brzezinie, i zesłano cię do Coventry? Pamiętasz, jak 
Długi Alek zgolił wą sy i omal nie pękło ci serduszko? I tamten 
wieczór, kiedy Pieprz wpadł do studni? I zawsze kręcił się tutaj z 
tym swoim psiakiem Szkrab. Lubiłam patrzyć na jego buzię. I umiał 
się zachować. A ty zawsze protestowałaś, że nie jest twoim 
kawalerem. "To nie żaden kawaler - mówiłaś z oburzeniem. - To 
Szkrab". I oboje coraz to pojawialiście się w kuchni, by wybłagać 
garstkę rodzynków. Tak, tak, były to dobre czasy. 
Ale znów nadejdą  dobre czasy. Jedno odchodzi, drugie przychodzi, 
Pat. Pomyśl o Marysieńce. Była tu dziś po południu z tą  swoją  
główką  jak kaczeniec i paplała pią te przez dziesią te. Co chwila 
się o coś pytała. "Czy istnieje Pani Bogowa, Judysiu?" A kiedy 
powiedziałam, że nie, spojrzała na mnie i powiedziała uroczyście: 
"To Pan Bóg, Judysiu, jest starym kawalerem". Pewnie nie powinnam 
się śmiać, ale przecież maleńka nie chciała okazać braku szacunku, 
a ja, gdy słyszę dobry dowcip, muszę się roześmiać. Sam Pan Bóg 
roześmiałby się, patrzą c na jej buzię. 
Pan Bóg też na pewno lubi się pośmiać, Pat. Cóż, długo sobie 
pożyłam, Pat, i za wiele rzeczy jestem Panu Bogu wdzięczna, ale 
najbardziej za to, że zawsze znajdowałam powód do śmiechu. Aha, 
gdy doktor Bentley mierzył mi dziś temperaturę, przypomniało mi 
się, jak nas kiedyś przeraziła twoja ciocia Azalka. Miała okropną  
grypę i Edyta miała jej zmierzyć gorą czkę takim śmiesznym małym 
termometrem. Twojej cioci Azalce wcale się nie podobało, że Edyta 
się nią  tak rzą dzi, więc jak Edyta wyszła, zaraz wsadziła 
termometr do filiżanki z gorą cą  herbatą . A jak usłyszała, że Edyta 
wraca, wpakowała go z powrotem do ust. I biedna Edyta o mały włos, 
a umarłaby ze strachu, kiedy spojrzała na termometr. Zbiegła na 
dół i posłała Długiego Alka po doktora, kazała mu gnać na złamanie 

background image

karku, bo była pewna, że Azalka z taką  gorą czką  musi mieć 
zapalenie płuc. Aleśmy się zaśmiewali, gdy prawda wyszła na jaw. 
Odtą d przy Edycie nie wolno było mówić o temperaturze. 
- Judysiu, czy jesteś pewna, że mówienie cię nie męczy? 
- ¯e niby za dużo gadam, powiadasz? Nie, Patsy, to mi dobrze robi, 
a zresztą  jak człowiek dochodzi do końca drogi, parę godzin 
więcej, parę godzin mniej nie ma znaczenia. 
Któregoś wieczoru Judysia powiedziała Pat, jak wyglą da jej 
testament. 
- W banku po opłaceniu pogrzebu zostanie odrobina pieniędzy. 
Podzielicie się nimi: Winnie, Przylepka i ty. Winnie dostanie moją  
narzutę z autografami, a Sidowi już dawno obiecałam niebieską  
skrzynię. Na strychu leży parę dywaników dla ciebie, Pat, i 
dostaniesz moją  mleczną  krowę, i moją  księgę, i wszystkie 
drobiazgi ze skarbczyka. I zeszyt z przepisami kulinarnymi. 
Kochanie, poślij zaraz Hilaremu białe kocięta. I chcę, żeby twoja 
ciocia Barbara wzięła sobie na pamią tkę moją  poduszeczkę do 
szpilek. Zawsześmy się lubiły. I wyrzuć moją  czarną  butelkę, żeby 
jej ktoś nie zobaczył. 
- Dobrze, Judysiu, zajmę się wszystkim. 
- I, Patsy, złotko, zrób coś, żeby mnie pochowano na starym 
cmentarzyku, żebym była blisko Srebrnego Gaju. Między Płaczliwym 
Willem i płotem jest trochę miejsca pod tym białym bzem. I 
chciałabym mieć na grobie zwykłą  płytę, na której mogłyby 
wygrzewać się koty. Będę miała towarzystwo. I ubierz mnie w tę 
starą  wyjściową  sukienkę, tę niebieską . Zawsze ją  najbardziej 
lubiłam. I teraz już nie będzie dla mnie za ciasna, tak jak na 
ślubie Winnie. Pamiętasz? 
- Judysiu - Pat rzadko się załamywała, ale czasem brakowało jej 
sił - Judysiu, jak ja będę bez ciebie żyła, jak będzie żył Srebrny 
Gaj? 
- Będzie, będzie - pocieszyła Judysia. - Wszystko się zawsze jakoś 
uładzi. Tylko kto wiosną  pobieli kamienie i słupki płotu? Maja się 
zawsze z tego wyśmiewała. 
- Sama się tym zajmę, Judysiu. Wszystko w Srebrnym Gaju będzie 
wyglą dać tak, jak ty sobie życzysz. 
- Szkoda na to twoich rą k, złotko. - Ale Judysia zbytnio się nie 
martwiła. Wiedziała, że Najwyższy nie zapomni o Srebrnym Gaju. 
Judysi cią żyło jednak na sumieniu parę rzeczy. 
- Patsy, kochanie, pamiętasz, jak wiadomość o wizycie hrabiny 
dostała się do gazet i wszyscy się zastanawialiście, jak mogło do 
tego dojść. To moja sprawka. Często chciałam się przyznać, ale 
brakowało mi odwagi. Zatelefonowałam. A redaktor to trochę 
upiększył. Wybaczysz mi, Pat? 
- Czy wybaczę? Ależ, Judysiu, nie ma tu nic do wybaczenia. 
- Jakbym sama nie wiedziała, że to było niezgodne z tradycjami 
Srebrnego Gaju. I, Patsy, te wszystkie moje historyjki, większość 
zdarzyła się naprawdę, ale je ździebko ubarwiłam. Moja babka nie 
była czarownicą , ale widziała wiele rzeczy, których nie widzieli 
inni ludzie. Kiedyś gdzieś z nią  szłam, miałam może z dziesięć 
lat, i spotkaliśmy mężczyznę, o którym chodziły różne gadki. Szedł 
niby to sam, ale babka powiedziała: "Dzień dobry panu i pana 
towarzyszce". Aż zmienił się na twarzy, ale kiedy spytałam babki, 
kogo miała na myśli, oświadczyła, że mogę podziękować panu Bogu, 
że nie wiem, i nie chciała już na ten temat pisną ć słowa. Ów 
mężczyzna wkrótce powiesił się na swojej werandzie. 
No, przyznałam ci się do wszystkiego i nie będę się tym trapić. 
Wszystko się dobrze ułoży, czuję to, człowiek na łożu śmierci dużo 

background image

wie. Miłość nie umiera, Patsy. ¯ałuję, że nie zobaczyłam cię w 
ślubnej sukni, kochanie. Ale cieszę się, że nie musiałam tu bez 
ciebie zostać. 
Któregoś popołudnia Judysia zaczęła trochę majaczyć. Wydawało jej 
się, że słyszy pogwizdywanie Józka i śmiech Elki. 
- Dziewczęta ze Srebrnego Gaju zawsze się ślicznie śmiały - 
szepnęła. Potem zaczęła strofować kogoś, kto nie wymył dobrze 
osełek masła. I zaproponowała: - Pat, postaw lampkę w oknie. - A 
wreszcie zaczęła się martwić, że nie może niczego znaleźć na 
grzą dce pietruszki. 
Ale kiedy o zmierzchu pojawiła się Pat, Judysia spokojnie leżała. 
Pat na schodach minęła panią  Binnie, która znaczą co jęknęła. 
- Chwała Najwyższemu, nie ujrzę już więcej żadnego z tych 
Binnie'ich - powiedziała Judysia. - Słyszałam, jak lamentowała na 
schodach. "Spotkanie na schodach nie przynosi szczęścia" - rzekła 
mysz, którą  tam złapał kot. Ale to ona będzie miała pecha. ¯eby 
mnie podnieść na duchu, opowiadała mi o pogrzebach. Chwaliła się, 
że kiedy jej ojciec umarł, miał wspaniały pogrzeb. "Taka masa 
kwiatów. I roje ludzi". Widać uważała, że dla rodziny jest to duża 
pociecha. 
- Judysiu, czy ty się dziś gorzej czujesz? 
- Nigdy w życiu nie czułam się lepiej, kochanie. Nic mi nie 
dolega. Oprzyj mnie wyżej o poduszki. Chciałabym rzucić okiem na 
nasz srebrny gaj, zobaczyć, jak obłoki zabawiają  się z wiatrem. 
- Czy wiesz, Judysiu, kto przyszedł się dowiedzieć o twoje 
zdrowie? Tillytuck. Przywędrował z Południowego Wybrzeża! 
- No, no, to bardzo uprzejmie z jego strony - odrzekła 
usatysfakcjonowana Judysia. 
£óżko Judysi ustawiono tak, żeby oparta o poduszki mogła wyglą dać 
przez okno. Pat pomogła jej usią ść i Judysia spojrzała z rozkoszą  
na znany sobie, pełen wspomnień widok. W brzezinie pohukiwały 
sowy. Na polach migotał jeszcze blask zachodzą cego słońca. Ale na 
ogród, w którym Długi Alek~palił chwasty, opadały już cienie 
zmierzchu. Tillytuck poprosił Długiego Alka o parę pasternaków i 
przykucną ł, by je wykopać, z jego kieszeni wystawał kijek i 
wyglą dał jak groteskowy ogon. 
Judysia chwyciła Pat za rękę. 

Czy widziałaś, jak w ogródku 
Pan diabełek zadarł ogon 
I nieśpiesznie, pomalutku 
Wykopuje nam kartofle. 

- zacytowała, śmieją c się, i znów opadła na poduszki. Zamknęła 
oczy. Judysia całe życie dzielnie się śmiała i śmieją c się umarła. 
 
Iv 
 
Srebrny Gaj przygotował się na przyjęcie śmierci. Judysię położono 
na katafalku w salonie - Pat uważała skrycie, że należało to 
zrobić w kuchni - a za oknami posypał się pierwszy śnieg. 
Pracowite dłonie Judysi po raz pierwszy spoczywały. Przysłano 
wiele pięknych kwiatów, ale Pat przeszukała ogród, znalazła parę 
ostatnich chryzantem, zerwała kilka czerwonych liści jagód i tę 
wią zankę wsunęła w skrzyżowane na piersi dłonie Judysi. Judysia 
wyglą dała tak pięknie, jak nigdy za życia, na jej twarzy malował 
się wyraz spokojnej godności. Na pogrzeb przyszło mnóstwo osób. 
Pat nie mogła się oprzeć myśli, że Judysia byłaby z tego bardzo 

background image

dumna. 
Kiedy pogrzeb się skończył, w domu zrobiło się przeraźliwie cicho, 
trzeba było posprzą tać - a potem w kuchni nie było już Judysi, z 
którą  Pat co wieczór omawiała każde wydarzenie. Pat zaczęło dławić 
w gardle, bo wyobraziła sobie jak świetnie bawiłaby się Judysia, 
komentują c własny pogrzeb, jakby się zaśmiewała. Stary Malcolm 
Anderson, który rzadko się odzywał, powiedział, patrzą c na twarz 
zmarłej: "Biedna kobieta, mam nadzieję, że jest taka szczęśliwa, 
na jaką  wyglą da" - a powiedział to tak ponurym tonem, jakby miał 
poważne wą tpliwości. A kiedy synek Oliwii wrzeszczał, bo siostry 
odepchnęły go od okna i nie mógł patrzyć, jak wynosi się kwiaty, 
jedna z sióstr pocieszyła go: 
- Nic się nie martw, jak będzie pogrzeb mamci, to damy ci obejrzeć 
wieńce. 
Pat sprzą tnęła dom i zastanawiają c się, jak wytrzyma ten głuchy 
ból w sercu, weszła do kuchni, wiedzą c, że czeka ją  pustka. Ale na 
miejscu Judysi siedziała matka, a obok niej kłębiły się na krześle 
koty. Pat ukryła twarz na kolanach matki i wypłakała wszystkie 
łzy, które powstrzymywała od począ tku choroby Judysi. 
- Mamo, mamo, teraz mam już tylko ciebie i Srebrny Gaj. 
 
 
Rok jedenasty 
 
 I
 
W cią gu roku, który nastą pił po śmierci Judysi, Pat często 
zalewała fala bólu. Z począ tku wydawało się, że bez Judysi 
dosłownie nie da się egzystować. ¯ycie straciło smak. W końcu 
jednak Pat odkryła, jak tylu ludzi przed nią , że o wszystkim się 
zapomina. Chwilami znów odczuwała słodycz życia. 
Niemal wszyscy, których kochała, odeszli lub zmienili się: Tylko 
Srebrny Gaj pozostał tym samym Srebrnym Gajem. Pierwsze Boże 
Narodzenie bez Judysi było przepojone goryczą . Winnie zaprosiła 
ich na cały dzień do Wybrzeża Zatoki, ale Pat nie chciała o tym 
nawet słyszeć. Srebrny Gaj miałby pozostać sam? O nie! I wszystkim 
tradycjom stało się zadość. Matka wzięła udział w przygotowaniach. 
Spędzili miły dzień. Przyszedł stryj Tom z ciotką  Barbarą , 
przyjechała Winnie z Frankiem i dziećmi. Maja poszła do matki, nic 
więc nie zakłócało świą tecznego nastroju. Nadszedł list od Elki, 
przynoszą c dobrą  wiadomość. Za dwa lata wrócą  z Brookiem do kraju, 
obejmie on przedstawicielstwo firmy w Vancouverze. W porównaniu z 
Chinami Vancouver wydawało się o krok. Jak mawiała Judysia, zawsze 
znajdzie się coś, co ci osłodzi smutek. Niemniej Pat odczuła ulgę, 
gdy dzień się skończył. Pierwsze święta po śmierci kogoś bliskiego 
nie mogą  być w pełni radosne. Wieczorem usiadły z matką  w kuchni i 
nawet trochę się śmiały, omawiają c dzień. Obok mruczały koty, 
stryj Tom z tatą  grali w warcaby. Jednakże Pat parę razy złapała 
się na tym, że nadsłuchuje kroków Judysi. 
Wiosną  znów zaprzyjaźniła się z nadzieją  i znów radowała się 
Srebrnym Gajem. Miłość do Srebrnego Gaju pozwalała jej zachować 
młodość serca. Od czasu do czasu coś przypominało jej o upływie 
lat. Pojawiły się następne siwe włosy, w ką ciku ust pokazała się 
zmarszczka. 
"Wszyscy się starzejemy" - myślała z przykrością . Ale bardziej 
martwiła się zmianami, które zaszły w jej bliskich. Winnie stała 
się matroną , a Franek - który właśnie został wybrany do parlamentu 
prowincji - zaczą ł siwieć. Pat chętnie zgodziłaby się starzeć, byle 

background image

by jej bliscy pozostali młodzi. Choć przykro było usłyszeć, jak 
stryj Brian mówi: "Całkiem jeszcze młodo wyglą dasz". Wiedziała, że 
Binnie'owie uważają  ją  za starą  pannę i między sobą  chętnie się z 
niej wyśmiewają . A mała Marysieńka spytała ją  kiedyś: "Ciociu Pat, 
czy ty kiedyś miałaś kawalerów?" 
Czasem bawiło Pat, że dla każdego jest kimś innym. Dla Binnie'ich 
była zgorzkniałą  starą  panną , której nie powiodło się w miłości, 
dla praciotek z Wybrzeża Zatoki niedoświadczonym dzieckiem, dla 
Lestera Conwaya była nieosią galną , wymarzoną  kobietą . Bo Lester 
Conway owdowiał i znów próbował ją  zdobyć. Pat nie chciała go 
widzieć. Tak, w czasach studenckich była w nim nieprzytomnie 
zakochana, ale wydawało jej się to czymś równie nierealnym i 
odległym, jak historia starożytna. Zresztą  wówczas był szczupłym 
romantycznym przedsiębiorczym młodzieńcem, a teraz zażywnym 
mężczyzną  o nazbyt już zaokrą glonej twarzy. I ośmielił się zakpić 
sobie ze Srebrnego Gaju. Pat nigdy mu tego nie wybaczyła - nigdy 
nie potrafi mu tego wybaczyć. 
Wiosną  Długi Alek oznajmił, że w przyszłym roku już na pewno 
zbuduje nowy dom. Dwukrotnie trzeba było to odłożyć, ale w końcu 
udało się spłacić dług hipoteczny i nie było już żadnych 
przeszkód. Pat żyła tą  myślą  całe lato. Niemniej kiedy nadeszła 
jesień, była w nie najlepszym nastroju. Matka obserwowała ją  
czasem z niepokojem. Pat łatwo się denerwowała, a o zmierzhu 
wyruszała na długie samotne wyprawy. Wolała cień wieczoru od 
słonecznego blasku. Matce się to bynajmniej nie podobało. Starała 
się namówić Pat, żeby doką dś wyjechała, ale Pat wybuchnęła 
śmiechem. 
- Nie ma takiego miejsca, gdzie czułabym się w połowie tak dobrze, 
jak w Srebrnym Gaju. Wiesz przecież, mamo, że ilekroć wyjeżdżałam 
z domu, konałam z tęsknoty. Nie martw się o mnie, najdroższa. Nic 
mi nie jest. A za rok Srebrny Gaj będzie z powrotem nasz i już 
zaczęłam planować, co tu zrobimy. 
Któregoś wieczoru Pat znalazła się w Srebrnym Gaju zupełnie sama - 
po raz pierwszy w życiu była sama w tym starym, zawsze tak rojnym 
domu. Matka i ojciec pojechali do Wybrzeża Zatoki i mieli wrócić 
bardzo późno. Jakie to cudowne, że matka znów może jeździć z 
wizytami. Pat nie przypuszczała, że będzie czuć się samotna - 
samotna w ukochanym Srebrnym Gaju - niemniej jakiś niepokój wygnał 
ją  z domu. Wśród bezlistnych brzóz jęczał wiatr. Przypomniała 
sobie te dawne jesienie, kiedy biegała na wyścigi z Sidem po 
kobiercu opadłych liści. Wiatr przywoływał przeszłość. Czuła się 
opętana przeszłością . Nie, nie wolno jej się temu poddawać. Musi 
się z tego otrzą sną ć. Niemniej przez chwilę wydawało jej się, że w 
domu czeka na nią  Judysia i Tillytuck, i Hilary, i Elka, i Winnie, 
i Józek i jeśli tylko szybko i niepostrzeżenie wślizgnie się do 
domu, uda jej się ich zaskoczyć. 
- Co za bzdury - napomniała samą  siebie Pat. - Nie wolno mi 
poddawać się takim nastrojom. 
Szybko otworzyła drzwi i zapaliła lampę. W domu czekał na nią  
tylko Pyszałek. Ale Pat przysięgłaby, że przed chwilą  była tu 
Judysia. 
Tej nocy długo nie mogła usną ć. Tak jakby coś miało się wydarzyć. 
Potem twierdziła, że jej serce coś przeczuwało. Wreszcie zapadła w 
niespokojny sen. I tak oto spędziła ostatnią  noc w ukochanym 
pokoiku, w którym jako młodziutka dziewczyna snuła tyle marzeń, w 
którym jako młoda kobieta dużo wycierpiała, zastanawiała się nad 
swoimi porażkami, cieszyła sukcesami. 
Następnego dnia była niedziela i wszyscy poszli do kościoła. Pat 

background image

wychodzą c przypomniała sobie, iż jako dziecko ubolewała zawsze w 
niedzielę, że Srebrny Gaj musi pozostać sam. Na pewno czuje się 
samotny. Cieszyła się, gdy czasem kazano jej zostać w domu. 
Kiedy auto zakręcało, obejrzała się. Srebrny Gaj nawet w ten 
ponury listopadowy dzień wyglą dał pięknie. Wyrywało jej się ku 
niemu serce. 
Pastor wygłosił właśnie werset biblii - dziwnym zbiegiem 
okoliczności brzmiał on Wasz dom zostanie wam pusty, i w tym 
momencie wbiegł do kościoła Corey Robinson i szepną ł coś na ucho 
Długiemu Alkowi. Za parę sekund usłyszała to Pat, usłyszał cały 
kościół. 
Srebrny Gaj płoną ł. 
Po drodze do domu Pat umierała, wydawało się, że umiera setki 
razy. Kiedy wysiedli z auta, była jak sparaliżowana, szok był zbyt 
silny. Bez słowa, bez drgnienia oka wpatrzyła się w pożar. 
Znaleźli się tu chyba wszyscy mieszkańcy obu Glen, Srebrnych 
Mostów i Wybrzeża Zatoki, ale nic nie można było zrobić, można 
było tylko stać i patrzyć, jak dom, który był domem wielu pokoleń 
Gardinerów przestaje istnieć. Tej nocy Srebrny Gaj zamienił się w 
popiół. 
 
Ii 

 Chwilowo znaleźli schronienie w Jaskółczym Gnieździe. Pat nie 
brała udziału w krzą taninie. Czuła się tak, jakby nagle znalazła 
się na księżycu. Miała dziwne uczucie, że nie przynależy ani do 
tego, ani do innego świata; takie uczucie nawiedza czasem 
człowieka podczas ostrej grypy. Tylko że tym razem nie mijało. 
Matka, która nie poddała się przygnębieniu, obserwowała ją  z 
najwyższym niepokojem. 
Okazało się, że to Maja, wychodzą c do kościoła, zostawiła w sieni 
zapalony stary naftowy piecyk. Przypuszczano, że wybuchł. Pat nie 
interesowało, jak doszło do pożaru. Nic już jej nie interesowało, 
nie ucieszyła się nawet, gdy w piwnicy znaleziono w popiele 
nietkniętą  "mleczną  krowę" Judysi, a na trawniku frontowe drzwi z 
kołatką . I mało ją  obeszło, że ocalały wyszydełkowane dla niej 
przez Judysię dywaniki, gdyż ciotka Barbara na dzień przed pożarem 
wypożyczyła je, by skopiować wzór. Kiedy człowiek czuje się 
beznadziejnie wyczerpany, wszystko przestaje go obchodzić. 
Pocieszało ją  tylko odrobinę to, że nie spłonęły białe kocięta. 
Zaraz po śmierci Judysi, zapakowała obraz i wysłała go Hilaremu. 
Nie podziękował jej - trochę ją  to zabolało - ale ponieważ wysłała 
paczkę do jego biura, pewna była, że doszła. Tak, przyjemnie było 
wiedzieć, że nie spłonęły ukochane kocięta Judysi. 
Z począ tku Długi Alek zamierzał odbudować Srebrny Gaj. Był 
ubezpieczony. Wszyscy cieszyli się wysoką  sumą  ubezpieczenia. Ale 
żadna suma nie mogła przywrócić starych rodzinnych pamią tek. 
W cztery dni po pożarze umarła praciotka z Wybrzeża Zatoki i 
okazało się, że w testamencie zapisała swoją  starą  farmę matce. 
- Dziwna rzecz, jak się wszystko układa - powiedziała ciotka 
Barbara. 
- Zaiste dziwna - z goryczą  odpowiedziała Pat. 
Zatem zmieniono wszelkie projekty. Długi Alek i matka, i Pat 
zamieszkają  w Wybrzeżu Zatoki. A na fundamentach Srebrnego Gaju 
zbuduje się nowy dom dla Sida i Mai. Dom bez wspomnień: 
Maja otwarcie triumfowała. Nowy dom; będzie mogła mieć tyle 
weneckich okien, ile zechce, i pomalowaną  na różne kolory kuchnię 
na wzór kuchni Oliwii. 

background image

A matkę ucieszyła myśl, że wróci do swojego dawnego domu. 
"Matka jest młodsza ode mnie" - pomyślała z zazdrością  Pat. 
Czuła się niewysłowienie stara. Tylko miłość do Srebrnego Gaju 
pozwalała jej zachować młodzieńczość serca. Teraz nie pozostało 
jej już nic - otaczała ją  nieznośna pustka. Miała uczucie, że nie 
przynależy do tego nowego okrutnego świata. 
"Niemal się cieszę, że Judysia tego nie dożyła" - pomyślała. Nie 
mogła zwierzyć się nikomu ze swoich uczuć. Zrozumiałaby ją  tylko 
matka, ale matce nie wolno było utrudniać życia. 
W jakieś dwa tygodnie później Pat wymknęła się o zmierzchu z 
Jaskółczego Gniazda i pobiegła Alejką  Westchnień tam, gdzie kiedyś 
był jej dom. Dotą d nie ośmielała się tam wybrać. Ale dziś coś ją  
do tego zmusiło. 
Na miejscu Srebrnego Gaju widniała jama piwniczna, pełna 
zwęglonych belek i popiołu. Pat oparła się o starą  bramę od 
podwórza, która nie spłonęła, bo wiatr wiał w przeciwną  stronę, i 
rozejrzała się. Miała na sobie długi granatowy płaszcz i czerwoną  
sukienkę z krepy, tak ubrała się tamtej niedzieli do kościoła i 
tak chodziła do tej pory. Była bardzo blada. 
Wieczór był łagodny i niemal bezwietrzny. Pojawił się chudy kot ze 
stodoły. Pyszałka i Popkę zabrano do Jaskółczego Gniazda, Wymoczka 
wzięła Winnie. 
Najbardziej zabolał Pat widok osmalonych pni w brzezinie. 
Wzdrygnęła się, przypominają c sobie, jak owej fatalnej niedzieli 
patrzyła na płoną ce brzozy. To było jeszcze bardziej bolesne niż 
widok płoną cego domu - brzozy, które były żywe, brzozy, które były 
jej siostrami. Po jesionie koło kuchennych drzwi pozostał tylko 
kikut, tak samo jak po klonie nad studnią . Studnia spłonęła także. 
Maja postawi tam pompę. Ale nie ma to już najmniejszego znaczenia, 
nic nie ma znaczenia. 
"Cóż, będę mogła zostać nauczycielką  - pomyślała Pat. - Mam 
dyplom. Tyle że szkoła w Wybrzeżu Zatoki mnie nie zatrudni, od lat 
pracuje tam Anna Palmer. Nie, nie potrafię rozpoczą ć nowego życia, 
jestem zanadto zmęczona. Będę po prostu egzystować z dnia na 
dzień, przenosić się z miejsca na miejsce, mieszkać w 
nienawistnych mi domach... Czy to możliwe, że stoję tu i patrzę na 
miejsce, gdzie powinien być Srebrny Gaj? Ach, gdybyż to był 
straszny sen, gdybym mogła się przebudzić". 
- Pat! Kochana Pat! - usłyszała za sobą  głos. 
Odwróciła się, nie wierzą c własnym oczom. 
- Szkrab! 
Stare przezwisko samo nasunęło się na usta. Jesienny zmierzch 
przestał przejmować ją  chłodem. Ze Szkrabem pojawiła się nadzieja 
i odwaga, tak jak wówczas, tego odległego wieczoru, gdy 
zabłą dziła, wracają c od praciotek. Wycią gnęła obie ręce, ale 
Hilary chwycił ją  w ramiona i pocałował. I zniknęło uczucie 
samotności, do którego nie chciała się nigdy przyznać, z którym 
walczyła, szukają c oparcia w Srebrnym Gaju. Pocałował ją  i 
zrozumiała. 
- Teraz już jesteś moja! - oświadczył triumfalnie Hilary. - 
Pocałowałaś mnie i nikt mi ciebie nie odbierze. - I roześmiał się 
jak dawniej. - Długo się na ciebie naczekałem. 
Wcią ż ją  obejmował. Pat drżała. Nie, życie nie skończyło się, 
życie się właśnie zaczęło. 
- Nie zasługuję na ciebie, Hilary - szepnęła z pokorą . - To chyba... 
to chyba... Czy ty naprawdę tu jesteś? To nie jest sen? 
- Jestem, najukochańsza. Ruszyłem w drogę zaraz po tym, gdy 
dostałem gazetę z Wyspy i przeczytałem o pożarze. Ale i tak miałem 

background image

przyjechać, chciałem tylko wykończyć przedtem nasz dom. Wiem, jaką  
tragedią  jest dla ciebie zniknięcie Srebrnego Gaju, ale nad innym 
morzem, Pat, czeka na ciebie twój własny dom. Rozpoczniemy w nim 
nowe życie. Pojedziesz ze mną ? 
- Pojadę z tobą  na koniec świata. Jak mogłam przez te wszystkie 
lata nie rozumieć, że ciebie kocham. Tamci mężczyźni... myślałam, 
że nie chcę wyjść za nikogo ze względu na Srebrny Gaj, ale 
naprawdę to w ostatniej chwili zawsze się wycofywałam, dlatego, że 
żaden z nich nie był tobą . 
- I teraz nareszcie jesteś moja! Pat, pamiętasz, jak zawsze 
protestowałaś, że nie jesteś moją  dziewczyną

 

?  le cię widzę w tych 

ciemnościach, ale wiem, że masz te same bursztynowe oczy i 
wyglą dasz jak herbaciana róża. Czy wiesz, Pat, że dopiero dwa 
miesią ce temu dostałem kocięta Judysi i twój list? Przez rok byłem 
w Japonii. Przesyłano mi listy, ale nie paczki. A ty wbrew 
wszelkim przepisom włożyłaś list do paczki. Najmilsza, chodźmy na 
stary cmentarzyk, usią dziemy tam na płycie. Chcę przez godzinę 
mieć cię tylko dla siebie, dopiero potem pójdziemy do Jaskółczego 
Gniazda. Dziś będzie księżycowa noc - od ilu to już lat nie 
patrzyliśmy razem, jak wschodzi księżyc. 
"Jak wschodzi księżyc..." To były zaczarowane słowa. Pat 
oszołomiona szczęściem poszła z Hilarym na stary cmentarzyk. 
Usiedli na grobie Płaczliwego Willa. Od dawna już nie zaznała 
takiego uczucia szczęścia, pewna była, że go już nigdy nie zazna - 
było tak, jakby nieziemska muzyka napełniła jej duszę i serce. Czy 
to możliwe, że odtą d życie będzie aż tak bogate, tak pełne 
znaczenia? 
- Chcę ci opowiedzieć o domu, który dla ciebie zbudowałem - 
powiedział Hilary. - Kiedy wróciłem z Japonii i dostałem twój list 
i obraz, chciałem zaraz jechać na Wyspę. Ale tego samego dnia, 
błą kają c się po wzgórzach nad miastem, znalazłem zaką tek, który od 
razu rozpoznałem, choć widziałem go po raz pierwszy, to on mnie 
sobie wybrał. Z jednej strony szumiało źródełko, z drugiej rosły 
cztery maleńkie śliczne jabłonki, za nimi zaczynało się wzgórze 
porosłe sosnami, a niedaleko płynęła rzeka, za którą  wyrastała 
błękitna góra. Nie wiem, jak się nazywa, ale my nazwiemy ją  
Wzgórzem Mgieł. Ten zaką tek prosił się o to, by zbudować tam dom. 
Więc zbudowałem go. Czeka na ciebie. Dwa przysadziste czerwone 
kominy, dwa wystają ce poddasza, jedne drzwi zapraszają : "wejdź", a 
z drugiej strony są  drzwi, które oznajmiają : "trzymaj się z dala". 
Jest pomalowany na biało i ma ciemnozielone okiennice, takie same, 
jak Srebrny Gaj. 
- Brzmi to jak bajka. Ale, Hilary, z tobą  zamieszkałabym nawet w 
igloo w Grenlandii. 
- Jest też spiżarenka na konfitury - oświadczył dumnie Hilary. - 
Wiedziałem, że będziesz sobie tego życzyła. 
Pat zapłonęły oczy. 
- No, jasne, że sobie tego życzę. Póki żyję, będę sobie życzyła 
spiżarni na konfitury - oznajmiła stanowczo. - I na podłogach 
ułożymy dywaniki Judysi, a na tych drzwiach, które zapraszają  do 
wejścia, przybijemy kołatkę ze Srebrnego Gaju. 
- Jadalnia ma szerokie niskie okno wychodzą ce na sosnowy las z 
tyłu. Będziemy jeść, słuchają c szumu sosen. A przez drugie okno 
będziemy mogli przyglą dać się podczas kolacji zachodom słońca. Dom 
jest gotów, Pat, potrzeba mu już tylko duszy - ciebie. Mamy wielki 
kominek, na którym da się ułożyć prawdziwe kłody drewna - czekają  
już, żebyś je zapaliła, i wtedy pokój ożyje. 
- Jak nasza stara kuchnia w Srebrnym Gaju. To będzie prawdziwy 

background image

dom. 
- Ty, Pat, gdziekolwiek zamieszkasz, stworzysz prawdziwy dom. 
Zasią dziemy sobie przy ogniu i tylko kiedy tego zechcemy, będziemy 
się zastanawiać, czy na dworze jest deszcz, wiatr, mgła czy też 
świeci księżyc. Będziemy mieć psa, który na nasz widok zacznie 
zawsze wymachiwać ogonem; nie, będziemy mieć kilka wesołych 
psiaków i mnóstwo puszystych kocią t. Musimy mieć kota ze Srebrnego 
Gaju, boję się, że Pyszałek jest już zbyt wiekowy, żeby znieść 
emigrację do dalekiej krainy. 
- Tak, on musi dokończyć życia w Jaskółczym Gnieździe. Ciocia 
Barbara bardzo go pokochała. Ale na pewno uda im się przysłać nam 
jakieś kocię. Hilary, dlaczego przestałeś do mnie pisywać? 
- Bo uważałem, że nie powinienem ci się dłużej narzucać: 
Traktowałaś zawsze moje uczucia, jak coś najbardziej naturalnego 
na świecie, chciałem, żebyś spojrzała na mnie nowymi oczyma. Pat, 
kiedy się pobierzemy? 
- Kiedy zechcesz - oznajmiła bezwstydnie Pat. - Tyle, że będę 
musiała kupić sobie jakieś szmatki. Mam tylko tę jedną  sukienkę. 
- Spędzimy miodowy miesią c w chalet w Tyrolu. Znalazłem go już 
wiele lat temu. A potem pojedziemy do domu, do naszego domu. 
Słyszysz, jak się raduję tym słowem? Wiesz przecież, że nigdy nie 
miałem domu. Mam już tak strasznie dosyć mieszkania w cudzych 
domach. Pat, dom ma oczywiście wodocią gi, ale w rogu ogródka 
zrobiłem ocembrowaną  studnię, a wokół niej rosną  paprocie. I co 
wieczór ustawimy na cembrowinie spodeczek z mlekiem dla wróżek. 
Białe kocięta Judysi już wiszą  na ścianie living-roomu, a na 
blacie kominka stoi ten porcelanowy kot z niebieskimi ślepiami, 
którego mi kiedyś dałaś na Gwiazdkę. 
- Hilary, chcesz powiedzieć, że go jeszcze masz? 
- Mam?! Wszędzie ze mną  jeździł. To była moja maskotka. Stanie się 
najcenniejszą  pamią tką  naszej rodziny. A podczas moich wędrówek 
znalazłem parę przedmiotów, które na pewno polubisz. 
Pat zaczęła się śmiać. Czy to możliwe, że godzinę temu była w 
takiej rozpaczy? Okazuje się, że może się zdarzyć cud. Tak łatwo 
było się śmiać w obecności Hilarego. Ten nowy, nieznany jeszcze 
dom będzie rozbrzmiewać śmiechem tak, jak niegdyś Srebrny Gaj. 
"I za dwa lata Elka zamieszka nie tak znów daleko od nas" - 
pomyślała Pat. 
Wzeszedł księżyc. Niebo wyglą dało jak srebrna czara, z której 
przelewa się światło. Zerwał się wietrzyk, ugięły się wysokie 
trawy rosną ce wokół nagrobnej płyty Judysi. 
- Tak bym chciała, żeby Judysia mogła się o tym dowiedzieć - 
szepnęła Pat. - Kochana Judysia zawsze tego pragnęła. 
- Judysia wiedziała, że tak się stanie. Przysłała mi tę kartkę. Z 
wielomiesięcznym opóźnieniem dostałem ją  w Japonii. Tak strasznie 
chciałem zaraz wyruszyć do Srebrnego Gaju, ale było to zupełnie 
niemożliwe. No i uważałem, że lepiej będzie trochę odczekać. 
Hilary wyją ł z portfela pomiętą  kopertę, a z niej kartkę 
polimowanego papieru. 
Judysia napisała dużymi drukowanymi literami: 

Kochany Szkrabie, 
Ona rozstała się z Dawidem Kirkiem. Chyba masz szansę. 
Judyta Plum. 
- Kochana, kochana Judysia - szepnęła Pat. - Musiała to napisać na 
łożu śmierci, widzisz, jakie te litery są  koślawe, i namówić 
kogoś, żeby w tajemnicy zaniósł ten list na pocztę. 
- Judysia wiedziała, że gdy otrzymam tę wiadomość, przyjadę, 

background image

choćbym miał wstać z grobu - oznajmił z wybaczalną  przesadą  
Hilary. - Powiedz, Pat - dodał szybko, widzą c, że jest bliska łez 
- czy po ślubie będziesz mi gotowała takie zupy, jak Judysia? 
W końcu doszli do wniosku, że czas już wracać do Jaskółczego 
Gniazda. Tymczasem coś szarego przeskoczyło przez płot, 
przystanęło na grobie Judysi i dało susa w bok. 
- O, Pyszałek! - zawołała Pat. - Muszę go złapać i zabrać. Jest 
już za stary, żeby się włóczyć po nocy. 
- Ten wieczór należy do mnie - zaprotestował stanowczo Hilary. - 
Nie pozwolę ci uganiać się za kotami, nawet jeśli tym kotem jest 
Pyszałek. I tak na pewno za nami pójdzie. Udało mi się zdobyć coś, 
co uważałem za nieosią galne, i ani na sekundę nie zamierzam 
wypuścić cię z rą k. 
Na starym cmentarzyku rozległ się śmiech dziewczyny, uwięzionej w 
ramionach ukochanego.