Lucy Maud Montgomery
Pani na Srebrnym Gaju
Wydawnictwo "Nasza Księgarnia",
Warszawa1993
Przełożyła Ewa Fiszer
Na dysk przepisał F. Kwiatkowski
Rok pierwszy
I
W Srebrnym Gaju rosły setki drzew, starych i młodych, a każde
drzewo było osobistym przyjacielem Pat. Przeżywała prawdziwe
męczarnie, kiedy jedno z tych drzew należało ścią ć, choćby
chodziło tylko o spróchniały stary świerk w głębi lasu. Nikomu nie
udało się przekonać Pat, że ścięcie drzewa nie jest morderstwem, w
najlepszym razie uważała to za usprawiedliwione zabójstwo.
Nigdy nie wycięto żadnego drzewa w brzezinie za domem. Byłoby to
świętokradztwo. Czasem - jesienna nawałnica powalała brzozę, a Pat
opłakiwała ją , póki z biegiem czasu brzoza ta nie zamieniła się w
piękny omszały pień obrośnięty paprociami.
Wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju kochali brzezinę, ale dla nikogo
nie znaczyła tyle, ile dla Pat. W oczach Pat brzezina żyła. Pat
znała każdą brzozę, a ją znała każda brzoza, znały cieniste,
pachną ce paprociami polanki, pozdrawiał wietrzyk. Odką d pamiętała,
bawiła się tutaj, błą dziła wśród drzew, oddawała marzeniom.
Brzezina ta, prawdziwy srebrny gaj, wywarła ogromny wpływ na jej
wyobraźnię, w pewnym sensie rzą dziła jej życiem. Kiedy była mała,
brzezinę zamieszkiwały elfy i koboldy z opowieści Judysi Plum, a
choć teraz przestała już wierzyć w baśnie - ich czar trwał. Dla
Pat brzezina nie była zwykłym gajem białokorych drzew i paproci,
za który mógłby ją uważać jakiś nie wtajemniczony śmiertelnik.
Może działo się tak dlatego, że, jak utrzymywała rodzina, Pat
także różniła się zawsze od swoich rówieśniczek. I wtedy, kiedy
była wielkookim dzieckiem, i potem, kiedy stała się chudziutkim
opalonym podlotkiem, a nawet teraz, kiedy skończyła już
dwadzieścia lat i według Judysi powinna się zają ć wielbicielami.
Owszem, Pat dwukrotnie już interesowała się jakimś chłopcem, ale
Judysia uważała, że były to zwykłe "wprawki". A obecnie Pat, mimo
wszelkich nalegań Judysi, na wielbicielach nie zależało. Chciała
jednego - dogadzać Srebrnemu Gajowi, doglą dać schorowanej matki i
pilnować, by w ich życiu nie nastą piły żadne zmiany. Gdyby jakaś
dobra wróżka mogła spełnić jej najgorętsze życzenia, prosiłaby,
żeby w cią gu najbliższych stu lat nic się w Srebrnym Gaju nie
zmieniło.
Namiętnie kochała swój dom. Była wobec niego lojalna, tak wobec
jego zalet, jak i wad. Co prawda wad po prostu nie przyjmowała do
wiadomości. Za to radował ją każdy drobiazg codziennego życia.
Ilekroć wyjeżdżała, tęskniła i cały czas marzyła o powrocie.
- Srebrny Gaj jest dla niej czymś więcej niż domem, to jej religia
- pokpiwał stryj Brian.
Każdy pokój przemawiał do niej własnym głosem. Dom wyglą dał tak,
jak wyglą dają domy, które ktoś od wielu lat kocha. Nikt się w nim
nie śpieszył, a każdy gość wychodził stą d z lżejszym sercem: W
domu tym stale rozbrzmiewał śmiech, nasią kły nim ściany. Dom jak
najserdeczniej witał gości. Służył im odpoczynkiem. Krzesła wręcz
prosiły, by na nich usią ść. I wszędzie pełno było pięknych kotów,
tłuste puszyste kocury wygrzewały się na parapetach okien,
jedwabiste kocięta spały na cieplutkich od słońca płytach
nagrobnych starego rodzinnego cmentarzyka za sadem. Po kotki ze
Srebrnego Gaju zjeżdżali się amatorzy z całej Wyspy. Pat każdego
kociaka oddawała z dużą przykrością , ale co było robić, wcią ż
rodziły się nowe kocięta.
- Przyszedł tu dziś po kociaka Tom Baker - oznajmiła Judysia. - I
spytał, jakiej on jest rasy. Tej rodzinie zawsze brakowało rozumu.
Nie ma mowy o żadnej rasie, odpowiedziałam mu. Naszę koty są albo
podwórzowe, albo dachowe. Ale dbamy o nie i rozmawiamy z nimi, bo
każdy szanują cy się kot lubi sobie pogadać. I lubi, żeby mu od
czasu do czasu powiedzieć jakiś komplement. Więc rodzą nam
prześliczne kocięta. I już całkiem zapomniałam, jak wyglą da
szczur. Nie za bardzo miałam ochotę dawać mu kotka. Nakarmić, to
go nakarmią , ale gotowi zapomnieć, że kotu też się należy chwila
uwagi.
- Nasze koty zachowują się tak, jakby to one były naszymi
właścicielami - oświadczyła rozleniwionym głosem Przylepka. -
Ciocia Edyta uważa, że strasznie je rozpuściliśmy. Powiada, że
niejeden ubogi chrześcijanin mógłby pozazdrościć naszym
kotom, i oburza się, że pozwalamy im spać w nogach łóżka.
- No, no, uważaj, widzisz, jak Dżentelmen Tom się rozgniewał? -
powiedziała z wymówką w głosie Judysia. - Koty zawsze wiedzą ,
kiedy się o nich mówi: A Dżentelmen Tom jest wrażliwy.
Przylepka przyglą dała się, jak Dżentelmen Tom - chudy czarny kot
Judysi tak stary, że według słów Sida zapomniał, iż istnieje
śmierć - odchodzi z oburzeniem ścieżką wśród paproci.
Przylepka wraz z Pat i Judysią spędzały letnie popołudnia w
brzezinie. Brały sobie coś do roboty, tam bowiem zawsze ćwierkały
ptaszki, burknęła coś czasem wiewiórka, szeptał wietrzyk. Pat
pisywała w brzezinie listy, Przylepka odrabiała lekcje, matka
często przychodziła robić na drutach. Rozkosznie było tu pracować
- choć Przylepce zdarzało się to rzadko. Zwykle wszystkie domowe
obowią zki spadały na barki Pat i Judysi. Ta ostatnia siedziała
teraz na omszałym pniu drylują c wiśnie, a Pat szyła nowe zielone
zasłony do jadalni. Przylepka oznajmiła, że ubogi jest dom, w
którym przynajmniej jedna dama nie może się rozkoszować
bezczynnością , ułożyła się na trawie z rękami pod głową i
wpatrzyła w opalizują ce niebo między wierzchołkami drzew.
- Pyszałek nie porzucił nas - zauważyła. - On nie jest taki
obrażalski.
- Ano prawda, nikomu nie uda się zranić uczuć tego kocura z bardzo
prostego powodu: on ich nie ma - oznajmiła Judysia, patrzą c z
lekką wzgardą na wielkiego szarego kota, który siedzą c na pniu
obok Pat mrużył jaspisowe oczy wpatrują c się w psiaka, z brunatną
łatą na grzbiecie, obgryzają cego z zapałem dość śmierdzą cą kość.
Psiak od czasu do czasu podnosił łeb i z uwielbieniem patrzył na
Pat. Ona głaskała go wówczas i cią gnęła za uszy, a Pyszałek robił
taką minę, jakby tego w ogóle nie widział.
Pyszałek do dziś uważał "tego psa McGinty'ego", jak go nazywała
Judysia, za zwykłego intruza. Hilary Gordon zostawił go Pat, kiedy
już blisko dwa lata temu pojechał do Toronto na studia. Z począ tku
McGinty'emu niemal nie pękło serduszko, wiedział jednak, że Pat go
kocha, i po trochu odżył, a nawet zaczą ł odszczekiwać się
Pyszałkowi. Obecnie zapanował między nimi rozejm, Pyszałek bowiem
dobrze zapamiętał, jak skarciła go Pat, gdy zadrapał McGinty'ego w
nos. McGinty chętnie by się z nim zaprzyjaźnił, ale Pyszałek nie
dopuszczał do żadnych konfidencji.
- Tak, tak, jak patrzę na te wszystkie wiśnie, które trzeba
wydrylować przed kolacją , to mi żal serce ściska, że nie mamy tu
takiego ducha jak ten, co za dawnych czasów krą żył po zamczysku
McDermottów - westchnęła Judysia. - To był bardzo pożyteczny,
pracowity duch. Nie uwierzycie, jak się uwijał - mieszał kaszę,
obierał kartofle, szorował garnki, jemu nie przewróciło się w
głowie. Ale któregoś dnia stary lord położył na kredensie parę
groszy, bo uważał, że takiemu pracusiowi należy się wynagrodzenie.
No i ten duch znikł, poczuł się dotknięty. Tak, tak, wiele to
kosztowało starego McDermotta, musiał zatrudnić jeszcze jedną
służą cą . Z duchami nigdy nie wiadomo. W tym cały kłopot. Jeden
obrazi się, jak się mu nie podziękuje, drugi, jak mu dziękować, da
nogę. Ale taki duch bardzo by się nam w Srebrnym Gaju przydał,
prawda, Przylepko?
Na szczęście Judysia nie zauważyła, że Pat i Przylepka patrzą na
siebie rozbawionym wzrokiem. Wcią ż zachwycały się opowieściami
Judysi, ale nie podchodziły już do nich bezkrytycznie. Jeszcze nie
tak dawno temu uwierzyłyby ślepo w tego gorliwego ducha
McDermottów.
- Judysiu, jeśli chcesz mi w ten sposób dać do zrozumienia, żebym
ci pomogła drylować wiśnie, to nic z tego - roześmiała się
Przylepka. - Nie cierpię robić konfitur ani szyć. To Pat jest
gospodarna - nie ja. Tu, w brzezinie, chcę tylko leżeć na trawie i
przysłuchiwać się twoim historyjkom. Mam na sobie niebieską
sukienkę, a wiśnie strasznie plamią . A poza tym boli mnie brzuch.
- Każdego by bolał brzuch, jakby się najadł niedojrzałych jabłek -
oświadczyła bezlitośnie Judysia. - A za moich młodych lat uważano,
że nie wypada mówić głośno o czymś takim jak brzuch, Przylepko.
- Cią gle mnie nazywasz Przylepką - poskarżyła się Przylepka. -
Tyle razy prosiłam was, żebyście przestali, i co? Poza domem
wszyscy nazywają mnie Elką , a wy nic tylko Przylepka i Przylepka.
Przecież skończyłam już trzynaście lat, a to takie dziecinne
przezwisko.
- Masz rację, Przylepko - zgodziła się Judysia. - Tyle, że ja
jestem za stara, żeby uczyć się nowych imion. Dla mnie jesteś
Przylepką i Przylepką pozostaniesz. Pamiętasz, Pat, jakie były
korowody z imieniem dla Przylepki? I pamiętasz, jak się martwiłaś,
kiedy wybierałam się na grzą dkę pietruszki, żeby znaleźć nowe
dziecko? Tak, tak, to była straszna noc. Nikt nie wierzył, że
wasza matka wyjdzie z życiem. Pomyśleć, że to już trzynaście lat
temu!
- Pamiętam, że tego wieczoru księżyc wschodzą c nad Wzgórzem Mgieł
był ogromny i czerwony - wspominała z rozmarzeniem Pat. - Judysiu,
czy ty wiesz, że w zeszłym tygodniu piorun trzasną ł w jedną z tych
trzech topoli na Wzgórzu Mgieł? Uschła i trzeba będzie ją ścią ć.
Nie wiem, jak ja to zniosę. Kochałam te trzy drzewa. Wpatrywałam
się w nie od urodzenia. Nie, McGinty, przestań. Rozumiem, że ten
zwisają cy ogon to dla ciebie wielka pokusa. Masz rację, Pyszałku,
podwiń go pod siebie! I, Pyszałku, już dawno chciałam ci
powiedzieć, że nie ma powodu - nie ma najmniejszego powodu - żebyś nad
ranem przynosił mi do łóżka myszy. Wierzę ci na słowo, że je co
noc łapiesz.
- Miauczy wniebogłosy, kiedy niesie taką mysz po schodach. Pęknie
mu serce, jak nie będzie mógł się przed kimś pochwalić.
- Parę minut temu twierdziłaś, że on nie ma serca - zachichotała
Przylepka.
Judysia zignorowała ją i zwróciła się do Pat.
- Pat, czy zrobimy jutro pudding z wiśni?
- Chyba tak. Ach, pamiętacie, jak Józek przepadał za puddingiem z
wiśni?
- No, no, Patsy, jak ja bym mogła zapomnieć, co lubił Józek. Ten
jego ostatni list przyszedł z Szanghaju, prawda? Nie wierzę, żeby
ci żółci Chińczycy potrafili zrobić pudding z wiśni. Albo pudding
ze śliwek. No, pudding ze śliwek zrobimy dla Józka na Boże
Narodzenie.
- Jeśli rzeczywiście przyjedzie - westchnęła Pat. - Odką d uciekł z
domu, ani razu nie udało mu się pojawić tu na Gwiazdkę. Stale
zapowiada przyjazd i wcią ż mu coś wypada.
- Trysia Binnie mówi, że Józek wytatuował sobie nos i nie śmie się
pokazać - oświadczyła Przylepka. - Mówi, że kapitan Dawid Binnie
widział go w zeszłym roku w Buenos Aires i niemal go nie poznał,
tak okropnie wyglą dał. Myślicie, że to prawda?
- Jasne, że nieprawda, jeśli tak mówią Binnie'owie - odparła
wzgardliwym tonem Judysia. - Nie masz się czym martwić, Przylepko.
- Wcale się nie martwię. Miałam nadzieję, że się naprawdę
wytatuował. To by było strasznie interesują ce. Namówiłabym go, by
wytatuował także i mnie.
Na to nie było odpowiedzi. Judysia znów zwróciła się do Pat.
- On ma już przed Gwiazdką zostać kapitanem, tak? No, no, ten
chłopak się wybija! Jego stryj Horacy był o cały rok starszy,
kiedy dostał własny statek. Pamiętam, jak zaraz następnego lata
przyjechał do domu z tą swoją małpą .
- Z małpą ?
- Przecie powiadam. Ta bestia strasznie się panoszyła. Wasza
babcia mało nie zwariowała. Kiedyś do Srebrnego Gaju przyjechał
ten biedny stary Kuba Appleby - on nigdy nie był trzeźwy, w
najlepszym razie, był nie całkiem pijany - miał tu kupić świnie.
No, a po płocie zagrody dla świń hasała sobie w najlepsze ta
małpka waszego stryja Horacego. Wasz dziadek opowiadał, że stary
Kuba zbladł jak ściana - tylko jego nos został czerwony, i
zawołał: "A to mamidło! Moja zawsze powiadała, że mi się coś
przywidzi. No i przywidziało. Więcej już nie wezmę kropli do ust".
- I przez dwa miesią ce dotrzymał słowa, ale zrobił się taki
opryskliwy, że cała jego rodzina ucieszyła się, kiedy wreszcie o
tej małpie zapomniał. Pani Kubowa do końca życia uważała, że
Horacy Gardiner powinien był lepiej pilnować swojej menażerii.
Jeśli Józek przyjedzie, Pat, to będziemy mieć prawdziwe rodzinne
święta.
- Tak. Winnie i Franek spędzą tu cały czas i będziemy wszyscy
razem. Musimy niedługo wszystko zaplanować. Uwielbiam robić plany.
- Ciotka Edyta uważa, że nie warto niczego planować, bo w
ostatniej chwili zawsze się coś może zdarzyć - oświadczyła ponuro
Przylepka.
- Nie wierz w to, złotko. A gdyby nawet? Zawszeć to miło robić
plany. Nie pozwól, żeby twoja ciotka Edyta zrobiła z ciebie - no,
jak to ją ostatnio nazwał Sid?
- Pesymistką .
- Tak, tak, to cała ona! I ty uważaj, żebyś nie poszła w jej
ślady. Nawet jeśli Józek nie przyjedzie, kochanie, to będziemy
mieć Winnie i Franka, i całą tę czeredę malców cioci Azalki. A
indyki, które zjemy na obiad, wygrzewają się w tej chwili na
słońcu, przysiadły sobie na żerdziach płotu za tą naszą kościelną
szopą . A Pat wycięła już z pism te wszystkie "meniu". Tak, tak,
mam wielkie plany i niech mi tu Edyta nie kracze. Ona na wszystko
kręci nosem. Pamiętasz, Pat, jak tańczyłaś na golasa w świetle
księżyca i przyłapała cię ta nasza dama?
- Tańczyłaś na golasa? A mnie nie pozwalasz nawet chodzić po domu
w szortach! - rozżaliła się Przylepka.
- I omal nie pękło mi serce, bo zesłano mnie do Coventry
- westchnęła Pat nie zwracają c uwagi na słowa Przylepki. - Rodzina
nie zdawała sobie sprawy, jakie to było okrutne. Wtedy ty,
Judysiu, wróciłaś do domu i w nocy poczułam zapach smażonego
boczku.
- Tak, tak, Patsy, częstośmy sobie wieczorem zjadły w kuchni jakiś
smaczny ką sek. I jeszcze nieraz zjemy. A ty, panno Przylepko,
skoro nie chcesz drylować wiśni, to może raczysz upiec na kolację
bułeczki z jagodami. Sid za nimi przepada, a Patsy ma dosyć roboty
z obrębianiem tych zasłon.
- Dobrze - zgodziła się Przylepka. - Bardzo je lubię. I w
przyszłym tygodniu pojadę do Wybrzeża Zatoki, żeby razem z Winnie
wybrać się na jagody. Mówi, że będę mogła przespać się w namiocie
nad samym brzegiem morza. W Srebrnym Gaju też chciałabym spędzić
którą ś noc pod gołym niebem. Mogłybyśmy tu zawiesić hamak. Byłoby
cudownie. Judysiu, czy stryj Tom miał za swoich młodych lat jakiś
romans?
- Co ty tak przeskakujesz z tematu na temat? - zaprotestowała
Judysia. - No pewnie, że tak jak wszyscy chłopcy uganiał się za
dziewuchami. Nie wiem, dlaczego nic z tego nie wyszło. Dlaczego
nagle o to pytasz?
- Tego lata już trzy razy prosił mnie, żebym mu wrzuciła list w
Srebrnych Mostach. Mówił, że na poczcie w Północnym Glen wszyscy
są nazbyt ciekawscy. A listy były zaadresowane do jakiejś pani.
Pat i Judysia spojrzały na siebie porozumiewawczo. Judysia mało
nie wyskoczyła ze skóry, ale opanowała się i spytała niby to
obojętnym tonem:
- Nie zapamiętałaś przypadkiem nazwiska owej pani, złotko?
- Nie - ziewnęła Przylepka. - Ale stryj Tom aż się rumieni, za
każdym razem kiedy prosi mnie o wysłanie listu, ma taką głupią
minę, że zaczynam się zastanawiać, o co tu chodzi.
- Wasz stryj Tom zbliża się już pewnie do sześćdziesią tki.
Niebezpieczny to wiek dla mężczyzn, znów zaczynają zalecać się do
kobiet. No, ale Edyta potrafi go upilnować. Kiedyś, jak wszystkich
chłopców ogarnęła gorą czka złota, szalał, żeby pojechać do
Klondike. I nasza dumna panna Edyta do tego nie dopuściła, głowę
dam, że do dziś jej tego nie darował. Tak, tak, każdy z nas o
czymś marzył - i co nam z tego przyszło? Ile bym dała, żeby wybrać
się do Starego Kraju i zobaczyć, czy zamczysko McDermottów cią gle
tak wspaniale wyglą da. I nigdy nie zobaczę.
- "Każdy ma swoje Carcassone" - zacytowała Pat wiersz, który
pokazał jej kiedyś Hilary Gordon.
Ale Przylepka była bardziej praktyczna i "mocno stała na ziemi".
- A właściwie, Judysiu, dlaczego byś nie miała pojechać? Teraz,
kiedy jestem dość duża, żeby pomóc Pat, mogłabyś w lecie wyjechać
na parę miesięcy. Bilet drugą klasą nie jest aż tak drogi.
Mogłabyś się zobaczyć ze swoją rodziną i na pewno wspaniale
spędziłabyś czas.
Judysia drgnęła, jakby ją ktoś uderzył.
- Tak, tak, Przylepko, rozsą dnie mówisz. ¯e też mi to nigdy nie
przyszło do głowy. Ale już chyba jestem za stara, żeby się wlec na
drugi koniec świata.
- Ty wcale nie jesteś stara, Judysiu. Pojedź za rok, nic
łatwiejszego. Musisz się tylko zdecydować.
- Zdecydować, zdecydować, to właśnie wcale nie jest takie proste,
kochana Przylepko. Muszę się namyślić.
- Nie, nie myśl, tylko jedź - orzekła Przylepka, przewróciła się
na brzuch i pocią gnęła McGinty'ego za uszy. - Jak zaczniesz
myśleć, nigdy się nie ruszysz.
- No, no, jak miałam trzynaście lat, to także byłam taka mą dra.
Widać z wiekiem zgłupiałam - zauważyła ironicznie Judysia. -
Mówisz tak, jakbym miała się wybrać do Srebrnych Mostów, nie do
Irlandii. Wszyscy moi też już się postarzeli, gotowi mnie nie
poznać, gdy zobaczą staruszkę siwą jak gołą b. A w zamku panuje
następny McDermott, pewnie mówi lepiej po angielsku, bo akcent
starego lorda dałoby się krajać nożem.
- Aż mnie dreszcz przejmuje, Judysiu, gdy pomyślę, że mieszkałaś w
zamku i służyłaś lordowi. To jeszcze wspanialsze niż to, że
kuzynka mamy z bocznej linii wyszła za mą ż za kogoś z angielskiej
arystokracji. Zastanawiam się, czy ją kiedyś zobaczymy? Pat, a
może to my wybrałybyśmy się z wizytą do naszej utytułowanej
kuzynki?
- Boję się, że ona nawet nie słyszała o naszym istnieniu -
roześmiała się Pat. - To naprawdę bardzo daleka krewna, a
pojechała do Anglii do swojej ciotki, kiedy była jeszcze małą
dziewczynką . Mama ją raz widziała.
- A widziała - przyświadczyła Judysia. - Ta wasza kuzynka była raz
w Wybrzeżu Zatoki i przywieźli ją tutaj, by się pobawiła z naszą
dzieciarnią . Teraz jest żoną baroneta, jej mą ż nazywa się Sir
Karol Gresham, a jej ciotka wyszła za hrabiego. Zapomniałam, jak
się nazywa, ale ma piękne arystokratyczne nazwisko. O zamą żpójściu
tej waszej kuzynki pisali u nas w gazetach. Lady Gresham w dzień
ślubu nie była już taka młodziutka, wiedziała, co robi,
przebierają c w konkurentach. Nigdy nie zapomnę waszych ciotek z
Wybrzeża Zatoki, kiedy się o tym ślubie dowiedziały. Zawsze się
tak pyszniły, a tym razem uderzyły w pokorę. "Cóż, nas to nie
dotyczy" - mówiła wasza cioteczna babka Franciszka. - "Ona jest
teraz wielką damą i nie będzie się zadawała z takim pospólstwem
jak my". No, no, nigdy nie zapomnę, jak Franciszka Selby nazwała
swoją rodzinę pospólstwem!
- Trysia Binnie wcale nie wierzy, że lady Gresham jest z nami
spokrewniona - oświadczyła Przylepka, biorą c w ręce i tulą c do
buzi żółtawe kocią tko z mordką jak złocisty bratek, które właśnie
podeszło, skradają c się wśród paproci.
- Może sobie mówić, co chce. Ale lady Gresham jest waszą krewną i
to jej rodzony wuj, biskup, został oskarżony o kradzież srebra,
kiedy raz spędził noc w Wybrzeżu Zatoki.
- O kradzież srebra, Judysiu? - Pat nigdy o tym nie słyszała, a
przecież od dzieciństwa wysłuchiwała rodzinnych opowieści Judysi.
- Przecie powiadam. Sama widziałaś, że w gościnnym pokoju w
Wybrzeżu Zatoki leży srebrna szczotka do włosów i srebrne lusterko
ręczne, i dwa flakoniki do perfum. Zawsze byli z tego bardzo
dumni. Jak miał tam spać jakiś zwykły śmiertelnik, to wszystko
chowali, ale co biskup to biskup, więc ustawili srebro na
komodzie, żeby się pochwalić. I następnego rana śladu srebra.
Wasza cioteczna prababka Hanna, która była jeszcze wtedy na
chodzie, wpadła w furię. Zaraz siadła i napisała do biskupa list
pytają c, gdzie się to podziało. A on jej natychmiast odpowiedział:
"Jestem biedny, ale uczciwy. Srebro znajduje się w skrzyni z
kocami. Takie luksusy nie pasują do pokornego sługi Bożego, a
zresztą bałem się, że rozleję na nie moje lekarstwa". Tak, tak,
srebro leżało w skrzyni na samym wierzchu. Wasza biedna prababka
nigdy już nie przyszła do siebie, bo co tu dużo mówić, oskarżyła
biskupa o kradzież! Patsy, złotko, jak już mówimy o listach, to co
nowego pisze Szkrab?
- Fantastyczna wiadomość! - zawołała Pat. - Umyślnie czekałam
popołudnia, żeby wam o tym tutaj opowiedzieć. Hilary dostał
pierwszą nagrodę za projekt okna. A w konkursie uczestniczyło sto
sześćdziesią t osób!
- Zdolny chłopak z tego naszego Szkraba! Szczęśliwa dziewczyna,
która go dostanie za męża...
Pat puściła tę uwagę mimo uszu. Zależało jej tylko na przyjaźni
Hilarego, niemniej dość niechętnie pomyślała o tej ewentualnej
wybrance.
- Hilary zawsze interesował się oknami. Kiedy zobaczył jakieś
niezwykłe, zaraz przystawał i się gapił. Strasznie zachwycał się
tym wystają cym z dachu okienkiem w domu starej Marii McClenahan.
Judysiu, pamiętasz, jak nas do niej posłałaś, żeby odprawiła czary
i odnalazła McGinty'ego?
- No i może nie odnalazła?
- W każdym razie powiedziała nam, gdzie go szukać. Judysiu, życie
było dużo ciekawsze, kiedy wierzyłam, że ona naprawdę jest
czarownicą - westchnęła Pat.
- Przecie zawsze powiadam: człowiek musi w coś wierzyć, żeby mieć
uciechę z życia. - Judysia tajemniczo pokiwała siwą głową . - A ta
brzezina - czy nie było wam przyjemniej, kiedy mieszkały w niej
leśne wróżki?
- Owszem... Ale choć wróżki zniknęły, pozostał czar.
- Tak, tak, bo kiedyś w nie wierzyłaś. Wróżki nie mogą istnieć,
jeśli się w nie nie wierzy. Dlatego dorośli nigdy nie widują
wróżek. - Judysia znaczą co pokiwała głową . - ¯al mi dzieci, które
nigdy nie znały Zaczarowanego Ludka. Zubożyło je to na całe życie.
- Pamiętam historyjkę, którą mi kiedyś opowiedziałaś. Mała
dziewczynka bawiła się w takim właśnie gaju i nagle usłyszała
cudowną muzykę, i poszła za nią , i trafiła do krainy wróżek. Więc
i ja o zmierzchu skradałam się do gaju i nadsłuchiwałam. Ale wcale
nie jestem pewna, czy naprawdę chciałam tę muzykę usłyszeć. Chyba
bałam się, że jeśli trafię do krainy wróżek, to już z niej nie
wrócę. A nigdzie przecież nie mogło być cudowniej niż w Srebrnym
Gaju - Pat uśmiechnęła się lekko.
Jej świetliste ciemne oczy spoglą dały teraz tak, jakby wspominała
coś urzekają cego. Pat nie należała do piękności rodziny
Gardinerów, ale w takich momentach była czarują ca. Wstała, złożyła
zasłony i poszła w kierunku domu, a za nią pobiegł McGinty.
Zaczęły pogwizdywać gile, obłoki nad brzeziną zaróżowiły się.
Paprocie i wysoką trawę wzdłuż ścieżki wyzłociło zachodzą ce
słońce. Wzgórze kładło się na pastwisku długimi cieniami. Daleko
za polami prześwitywała błękitna mgła - morze.
Na podwórzu Sid starał się nakarmić oporne cielę. Koło studni
siedziały dwie białe kaczki, ulubienice Przylepki. Ojciec kosił
wczesny owies. Matka, która drzemała po obiedzie, wstała teraz i
usiadła w ogródku przy rabatce z goździkami. Po daszku kuchni
biegała zuchwale wiewiórka. Zapowiadał się miły spokojny wieczór,
jeden z tych ulubionych wieczorów Pat, kiedy wszyscy byli w domu i
wszystko wokół oddychało szczęściem.
- Pat, tak samo jak dawniej szaleje za Srebrnym Gajem, prawda? -
spytała Judysi Przylepka. - Czasem wydaje mi się, że gdyby musiała
stą d wyjechać, umarłaby. Wiesz, Judysiu, ona chyba z tego powodu
nigdy nie wyjdzie za mą ż. Ja też kocham Srebrny Gaj, ale nie
chciałabym tu mieszkać całe życie. Mam zamiar wyjechać, obejrzeć
świat, zaznać przygód.
- No pewnie. Co by to było, gdyby każdy chciał przez całe życie
zostać w domu. Ale dla Pat nie ma nic ważniejszego niż Srebrny
Gaj. Kiedy miała pięć lat, spytała matki, gdzie mieszka Pan Bóg. A
wasza mama na to - "Pan Bóg jest wszędzie". I Pat się omal nie
rozpłakała. - "Wszędzie? To Pan Bóg nie ma swojego domu? Mamo, tak
mi go żal!" - Słyszałaś kiedy coś podobnego? ¯eby komuś żal było
Pana Boga! To cała Pat. Przylepko - Judysia zniżyła głos, choć Pat
już zniknęła z horyzontu. - Coś mi się widzi, że zaczą ł się koło
niej kręcić Jaś Robinson. To miły chłopak i już za rok skończy ten
swój uniwersytet. Nie wiesz czasem, co o nim myśli Pat?
- Nic nie myśli. Słyszałam, jak mówiła do Sida, że nic nie ma
przeciwko Jasiowi, tyle że jego twarz wprost się doprasza o
bokobrody, i że urodził się o całe pokolenie za późno. Jak
są dzisz, Judysiu, co ona przez to chciała powiedzieć?
- Jeden Najwyższy raczy wiedzieć - mruknęła Judysia. - Cóż,
pewnie, że dziewczęta powinny być "przebierne". Panny ze Srebrnego
Gaju nigdy nie zachowywały się jak te Binnie'ówny. Kiedyś pani
Binnie'owa przechwalała się przede mną , że do Oliwii co wieczór
zaglą da inny kawaler. "Aha, to jej chodzi o ilość, a nie o
jakość?" - spytałam. Ale jak się to mówi: co za wiele, to
niezdrowo. Pytam się ciebie, Przylepko, czy można tak bez końca
przebierać i przebierać?
- Ja jestem jeszcze za mała, żeby mieć kawalerów - powiedziała ze
smutkiem Przylepka. - Ale poczekaj, Judysiu, aż dorosnę. To musi
być okropnie podniecają ce, kiedy ktoś wyznaje, że cię kocha.
- Hm, jakoś tego nie zauważyłam, choć stary Tom Drinkwine co
parę miesięcy uszczęśliwia mnie takimi wyznaniami - odparła z
namysłem Judysia.
Ii
- "Najmilej bywa jesienią , gdy zrywasz jabłka z jabłoni" - nuciła
Pat.
Nadszedł październik i wszystkie popołudnia spędzały teraz, - ona,
Przylepka i Judysia - zrywają c jabłka w nowej części sadu, która
właściwie wcale nie była taka nowa, bo rosną ce tu drzewa miały już
dwadzieścia lat. Ale stary sad był naprawdę stary, jabłka były tam
małe i bardzo słodkie, głównie karmiono nimi świnie. Długi Alek
Gardiner powtarzał często, że należałoby wycią ć wiekowe jabłonie i
lepiej wykorzystać ten skrawek ziemi, ale Pat nie chciała nawet o
tym słyszeć. Kochała stary sad jeszcze bardziej niż nowy. Zasadził
go pradziadek Gardiner i rosło tu tyleż świerków, co jabłoni i
właśnie w rogu pod świerkami grzebano ukochane koty. A zresztą ta
część sadu osłaniała z trzech stron rodzinny cmentarzyk. Więc jak
on by wyglą dał, gdyby wycięto drzewa?
Ten argument przemówił do Długiego Alka. Był na swój sposób bardzo
dumny z tego rodzinnego cmentarza. Od dawna już tam nikogo nie
pochowano, ale należało pamiętać o przodkach. Gardinerowie ze
Srebrnego Gaju pochodzili z rodziny, która jako jedna z pierwszych
pojawiła się na Wyspie Księcia Edwarda.
Było miękkie, łagodne popołudnie, cały Srebrny Gaj wydawał się
rozmarzony. Pat uważała, że stara farma co dzień, a nawet co
godzina wpada w inny nastrój. Raz jest wesoła, raz melancholijna,
bywa przyjazna, a bywa, że się zasępi. Wzgórze Mgieł zarzuciło na
brunatne ramiona szal z błękitnej mgiełki i mimo, że jednej topoli
zabrakło, nadal wyglą dało tajemniczo i pięknie. Za wzgórzem
widniał biały zamek z obłoków. Poprzedniej nocy padało i w
powietrzu unosił się jeszcze zapach wilgotnych paproci. I jakże
zielone były wcią ż łą ki, choć zbliżała się późna jesień. Brzozy
wzdłuż Alejki Westchnień roniły bursztynowe listki, a klon nad
studnią rozpłomienił się. Pat co chwila przerywała robotę, by na
niego spojrzeć. Szeptała:
Szkarłat chwyta za serce
Jak odgłos trą bki w oddali...
- Co ty tam mruczysz pod nosem, Pat? Wyglą dasz na zachwyconą . Co,
niełaska podzielić się z nami dobrym żartem?
- Przypomniałam sobie pewien wiersz, Judysiu. Ale ty przecież nie
lubisz wierszy.
- Hm, hm, wiersz to wiersz i nic nie mam przeciwko temu, żeby
czasem jakiś usłyszeć. W stosownej porze. Ale wiersze nie obronią
jabłek przed przymrozkami, a przymrozki zaczną się lada noc. A my
mamy jeszcze kopę jabłek do zebrania. I w ogóle czeka nas huk
roboty, teraz kiedy twój ojciec kupił grunta starego Adamsa i chce
tam hodować bydło.
- Ma przecież zatrudnić parobka.
- Tak, tak. Ale pytam ja ciebie, kto będzie się tym parobkiem
zajmował? Taki parobek musi dobrze zjeść, a w dodatku trzeba
pewnie będzie go oprać i łatać mu ubranie. Ja tam się nie boję
roboty. Ale taki obcy człowiek w domu... Od dawna już nie mieliśmy
w Srebrnym Gaju żadnego parobka. Zawszeć to zmiana, a ty nie
przepadasz za zmianami.
- Ja nienawidzę takich zmian, kiedy coś znika - odpowiedziała Pat
i rzuciła robaczywe jabłko kociętom, które goniły się wokół
drzewa. - Ale cieszę się, że tato kupił farmę starego Adamsa.
Teraz ten kamienny mostek, który zbudowaliśmy z Hilarym nad
Jordanem, i Zaczarowane ródełko, i Sielanka będą do nas należeć.
- Ho, ho, okazuje się, że można kupić sielankę - zaśmiała się
Judysia.
- Judysiu, to ty nie pamiętasz, że Hilary i ja nazwaliśmy ten
pagórek nad Zaczarowanym ródełkiem właśnie Sielanką ? Bo byliśmy
tam tacy szczęśliwi.
- Pamiętam, pamiętam. ¯artowałam, Patsy: Co by to było, żeby
ludzie mogli kupować sobie szczęście! Choć znałam w Irlandii
człowieka, który wykupił się od śmierci.
- To niemożliwe - westchnęła Pat, wspominają c ów czarny dzień, gdy
umierała Bietka, najukochańsza przyjaciółka lat dziecinnych, i
pozostawiła po sobie pustkę, której nic nie potrafiło zapełnić.
- Owszem, zrobił to. A potem chciał umrzeć i modlił się, żeby
śmierć przyszła, a ona na to: "Co to, to nie. Umowa jest umową ". -
No dobrze, ale gdzie ten nowy parobek będzie spał? Czy twój tato
chce go umieścić w mojej izdebce nad kuchnią , a mnie przenieść do
frontowej części domu?
W głowie Judysi zabrzmiała ukrywana panika. Pat podniosła
uspokajają co rękę, każdy ruch jej ręki był wymowny.
- Ależ nie, Judysiu. Tatuś wie, że ten pokoik jest twoim prywatnym
królestwem. Dla parobka urzą dzi się stryszek nad spichlerzem.
Wstawi się tam piecyk, łóżko, parę mebli i będzie mu bardzo
wygodnie. Boję się tylko, Judysiu, że zechce wieczorami
przesiadywać w kuchni, i co wtedy z naszymi wesołymi pogawędkami?
- No, no, jakoś sobie poradzimy - Judysia odzyskała dobry humor.
Gdyby Długi Alek zażą dał, by wyprowadziła się ze swojej izdebki
nad kuchnią , słowem by nie zaprotestowała, ale myśl o tym bardzo
cią żyła jej na sercu. Już od czterdziestu lat spała smacznie w
owym pokoiku. - Boję się tylko, by wasz tato nie zatrudnił Szymona
Ledbury. Słyszałam, że Szymon się o to stara.
- Jestem pewna, że tatuś nie chciałby tu widzieć Ledbury'ego! -
zawołała Przylepka.
- Widzisz, Przylepko, wasz tata nie może zanadto grymasić. O
parobków nie jest teraz tak łatwo, a waszemu tacie potrzeba
człowieka, który zna się na krowach. A Szymon uważa, że się zna.
Ale to by było ciężko znieść. Ledbury w mojej kuchni! Z tą gębą
jak kamień nagrobny i w dodatku nie cierpi kotów. Kiedy tu
przyszedł, Dżentelmen Tom tylko na niego spojrzał i zaraz się
zmył. Jeśli uda nam się znaleźć kogoś, kto będzie umiał dogadać
się z kotami, to nie powiem na niego złego słowa. No, rzecz jasna,
jeśli będzie dobrze pracował. Wasz tata nigdy nie umiał się
postawić i łatwo go nabrać. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. No, na tym
drzewie już nie ma wiśni, wracam i zabieram się do smażenia
konfitur.
- Ja tu zostanę, póki mnie nie opuści słońce. Judysiu, jak będę
już bardzo stara, całymi dniami będę się wygrzewać na słońcu -
strasznie to lubię. Przylepko, a może tuż przed zachodem
pobiegniemy na Ukryte Pólko?
Przylepka potrzą snęła jasną czupryną .
- Bardzo bym chciała, ale przecież wiesz, że dziś rano skręciłam
nogę i wcią ż mnie boli. Pójdę raczej usią ść na grobie Płaczliwego
Willa i chwilę pomyślę. Czuję się nafosforyzowana słońcem.
Kiedy Przylepka używała podobnych słów, Pat myślała sobie, że to
dziecko jest nieprzeciętnie inteligentne, że powinno się
kształcić. Ale cóż, Przylepka dzieliła niechęć rodzeństwa do
"edukacji". Bezwstydnie przyznawała, że chce tylko radować się
życiem, gotowa była uganiać się za przyjemnościami jak kot za
myszą .
Pat wybrała się więc sama na pielgrzymkę do Ukrytego Pólka, małej
leśnej polanki na tyłach farmy, którą we wczesnym dzieciństwie
odkryła wraz z Sidem i którą odtą d nieprzytomnie kochała. W
niedzielne wieczory, kiedy spacerowali z Sidem po polach snują c
różne plany - bo Sid stał się bardzo ambitnym farmerem - zaglą dali
zawsze na Ukryte Pólko, porosłe trawą i poziomkami. Sid obiecał
jej, że nigdy go nie zaorze. Zresztą było tak niewielkie, że nie
warto by było go uprawiać. A w dodatku co stałoby się wówczas ze
słynnymi Judysinymi ciastkami z poziomkami i jeszcze słynniejszym
kremem poziomkowym Pat?
Przyjemnie było chodzić tam wraz z Sidem, ale jeszcze milej samej.
Jak zwykle zatrzymała się na szczycie wzgórza, by pozachwycać się
Srebrnym Gajem. Z drzwi i okien kuchni padało światło. Judysia
szykowała kolację, koty czekały na małe co nieco, a McGinty
nadstawiał uszu nadsłuchują c odgłosu kroków Pat. Czy w tej kuchni
będzie równie rozkosznie, gdy pojawi się parobek, bą dź co bą dź
obcy człowiek? Na pewno nie. Pat na samą myśl o tym zrobiło się
przykro.
Zjedzą kolację przy świetle lampy. Zawsze na począ tku jesieni
myślała o tym z niechęcią - oznaczało to, że wiatr przegnał już
lato i zbliżają się długie zimowe noce. Ale wkrótce okazywało się,
że krą g światła lampy jest przyjazny i bardzo do Srebrnego Gaju
pasuje, i miło jest patrzyć, jak przez okno, zza purpurowego
dzikiego wina, zaglą da zmierzch.
Jaki prześliczny jest o zmroku kolor domu! I jak bardzo zdają się
kochać ten dom otaczają ce go drzewa. Należą do niego tak jak ogród
i zielone wzgórze, i sad. Każde drzewo ma własną tajemnicę. Kto
wie, czy te białe brzozy, które cały dzień wyglą dają tak
majestatycznie, nie zaczynają w nocy tańczyć sarabandę wraz z
młodymi świerkami. śmieją c się z własnych pomysłów, Pat wbiegła do
wyszorowanej wesolutkiej kuchni Judysi, a w jej sercu
rozbrzmiewała pieśń życia.
Iii
- Tillytuck! Słyszałaś kiedyś takie nazwisko? - spytała
zaintrygowana Judysia. - Nie, na Wyspie nikt się tak nigdy nie
nazywał.
- On od wielu lat pracował na Południowym Wybrzeżu, ale tatuś
mówi, że pochodzi z Nowej Szkocji - oznajmiła Przylepka.
- Aha, aha, teraz wszystko jasne. W tej Nowej Szkocji mnóstwo jest
dziwacznych nazwisk. A jak będziemy do niego mówić? Jeśli to jakiś
młody chłopak, możemy mu mówić po imieniu, bo chyba jakieś imię
ma, ale co zrobimy, jeśli to już mężczyzna w sile wieku? Trzeba
się będzie do niego zwracać "panie Tillytuck", bo ostatnimi czasy
wszystkim parobkom poprzewracało się w głowie, a ja chyba wyjdę z
siebie, jeśli za każdym razem, kiedy otworzę usta, będę musiała
się wygłupiać: "panie Tillytuck to, panie Tillytuck tamto".
Judysia zaczęła się bawić absurdalnością tej sytuacji.
- Tatuś mówił, że to niemłody już człowiek. Po pięćdziesią tce. I
podobno jest trochę dziwny.
- Dziwny? No cóż, ludzie mnie także uważają za dziwaczkę, będzie z
nas dobrana para. Ale czy aby jest robotny?
- Ma świetne referencje, a tatuś już prawie stracił nadzieję, że
znajdzie kogoś odpowiedniego.
- A czy ten pan Tillytuck jest żonaty? No, no, ciekawa bym była
pani Tillytuckowej.
- Tego tatuś nie mówił. Ale on ma się już jutro pojawić i
wszystkiego się dowiemy. Judysiu, co tam masz w tym garnczku?
- Resztę zupy z obiadu. Schowałam ją , żebyśmy mogły się posilić
przed pójściem spać. Ale zostawcie trochę dla Sida. Gdzieś się
szwenda, a noc będzie zimna.
Judysia bynajmniej nie potępiała "szwendania się". Uważała to za
całkowicie usprawiedliwioną rozrywkę młodych ludzi.
Był wilgotny listopadowy wieczór, od czasu do czasu w szyby okna
siekł deszcz. Ale ogień wesoło trzeszczał w piecu. Dżentelmen Tom
zwiną ł się w kłębek na krześle, które uważał za swoją własność,
McGinty wycią gną ł się na dywaniku, z jednej strony pieca siedział
Pyszałek, a z drugiej Wymoczek, niezupełnie jeszcze dorosły
pręgowany kot, i oba chórem mruczały. Przylepka miała na sobie
wiśniową sukienkę i bardziej jeszcze niż zwykle błyszczały jej
włosy. "Przylepka ma naprawdę śliczne włosy" - pomyślała z dumą
Pat. - "Naprawdę złociste, nie wyblakłe jak niby to złote włosy
Dorotki Robinson".
Zupa Judysi pachniała zachęcają co. Judysia była mistrzynią w
sztuce przyprawiania zup. Długi Alek twierdził, że wystarczy, by
machnęła nad garnkiem ręką . Matka cerowała siedzą c przy stole. Od
czasu operacji nie odzyskała dawnych sił i Pat stale obserwowała
ją z czułą troską , błagają c, by jak najwięcej odpoczywała. Ale
matka lubiła szyć i cerować.
- Dopóki będę mogła, nie chcę się tego wyrzec, Pat. Większość
kobiet nie lubi łatać i cerować. A ja zawsze lubiłam. Kiedy
byliście mali, wasze dziurawe skarpetki wydawały mi się czą stką
was samych. To mnie naprawdę nie męczy. I przynajmniej czuję, że
jest ze mnie jakiś pożytek.
- Mamo! Nie mów tak. Przecież bez ciebie nie dalibyśmy sobie rady.
To ty jesteś sercem i duszą Srebrnego Gaju.
Matka uśmiechnęła się tym swoim słodkim tajemniczym
uśmiechem - uśmiechem kobiety bardzo mą drej i bardzo kochają cej.
Kiedy reszta rodziny wybuchała śmiechem, matka zawsze wyglą dała
tak, jakby im wtórowała, choć naprawdę nie śmiała się nigdy.
- Urzą dzimy sobie bal - zaproponowała Przylepka. - Jeśli ten
Tillytuck nie zechce przesiadywać na swoim stryszku, dziś jest
nasz ostatni wieczór. Upiekę jabłka z goździkami, a ty, Judysiu,
opowiesz nam coś zabawnego.
- "Ułóżcie wysoko polana, zrywa się chłodny wiatr" - zacytowała
Pat. - W każdym razie wrzucę jeszcze do pieca trochę chrustu.
Chociaż to już nie brzmi tak romantycznie.
- Romantycznie nie romantycznie, ale będzie z tego większy pożytek
- oznajmiła Judysia siadają c ze swoją szydełkową robótką koło
kuchennego pieca, żeby móc od czasu do czasu zamieszać w garnku.
- W zamczysku McDermottów wysoko układano polana na kominku, i co?
Z przoduśmy się prażyli, a marzły nam plecy. Tak, tak, ja to
jestem za nowoczesnością .
- Co będzie z ogniem w niebie? - zaczęła się zastanawiać Pat
usiadłszy po turecku na starym szydełkowanym dywaniku, na którym
wcią ż widać było jeszcze trzy czarne kocięta. - To może się wam
wydać śmieszne, ale bardzo bym chciała, żeby tam czasem rozpalano
ogień i żeby dookoła panowała ciemna wietrzna noc. No, Judysiu,
pora, żebyś nam opowiedziała o duchach.
- Znacie już wszystkie moje duchy - utyskiwała Judysia, ale
powtarzała to już od wielu lat. I w końcu zawsze coś sobie
przypominała albo wymyślała, i ubierała swoją opowieść w takie
bogactwo szczegółów, że nawet Pat, nie mówią c już o Przylepce,
gotowa była w nią uwierzyć. Cóż, trzeba było się pogodzić z tym,
że na świecie nie ma dobrych wróżek, ale z duchami sprawa
wyglą dała inaczej.
- Choć coś mi się widzi, że nigdy nie opowiadałam wam o duchu
przodka McDermottów, dziada starego McDermotta, u którego
służyłam. Mój stryjeczny dziadek zobaczył go pewnej nocy, jak
siedział na własnym nagrobku i coś do siebie groźnie mamrotał.
Opowiadałam wam?
- Nie, nie, błagamy cię, opowiedz - żarliwie poprosiła Przylepka.
Los jednak nie dopuścił, by dowiedziały się, co zmalował przodek
McDermottów, gdyż właśnie w tej chwili ktoś trzykrotnie zastukał
do drzwi. Zanim któraś zdą żyła drgną ć, drzwi otworzyły się i do
kuchni wszedł Tillytuck. Nikt wówczas nie przypuszczał, że oto
wchodzi do ich życia i serc. Jednakże od razu wiedziały, że musi
to być Tillytuck, po prostu ten człowiek nie mógł być nikim innym.
Tillytuck wszedł i zamkną ł za sobą drzwi, ale dopiero wówczas, gdy
za nim wślizną ł się chudy pies o gładkiej czarnej sierści. McGinty
usiadł i na niego spojrzał, obcy pies też usiadł i spojrzał na
McGinty'ego.
Ale Judysia i dziewczęta widziały tylko Tillytucka. Patrzyły na
niego jak zahipnotyzowane.
Tillytuck był niski i niemal kwadratowy. Jego czerwona twarz także
była kwadratowa, a może nawet szersza, gdyż okalały ją staromodne
bokobrody. Usta wyglą dały jak długa szpara, a nos jak guziczek.
Spod wyliniałej futrzanej czapy nie było widać włosów. Miał na
sobie wytarty płaszcz i wspaniały szkocki szal. W jednej ręce
trzymał wielką wypchaną walizę, w drugiej skrzypce w pokrowcu z
flaneli.
Tillytuck stał i wpatrywał się w te "trzy babska" uśmiechniętymi
czarnymi oczkami, które niemal ginęły w fałdach tłuszczu.
- Co za serdeczne przyjęcie - powiedział. - Widzę, że was z
wrażenia sparaliżowało. Cóż, to nie moja wina, że jestem taki
przystojny.
Zaczą ł się skręcać ze śmiechu, choć z jego ust nie wydobył się
żaden dźwięk. Pat z trudem wyrwała się z osłupienia. Matka była
już na górze, ktoś musi więc coś zrobić, coś powiedzieć. Judysia
chyba po raz pierwszy w życiu nie mogła wykrztusić słowa.
Pat wstała z dywanika i zrobiła krok naprzód.
- Pan Tillytuck?
- We własnej osobie. Ochrzczono mnie Jozjaszem - powiedział
przybyły, kłaniają c się: Gdyby miał szyję, ten gest mógłby
uchodzić za dworski ukłon. Dopiero później Pat uświadomiła sobie,
że ma on bardzo miły głos. - Lat pięćdziesią t pięć, liberał,
fundamentalista i, symbolicznie mówią c, dżentelmen do wzięcia -
dorzucił.
- Może zechce pan zdją ć płaszcz i usią ść? - spytała dość niemą drze
Pat. - Widzi pan, nie spodziewaliśmy się pana dzisiaj. Ojciec
mówił, że przyjedzie pan jutro.
- Trafiła mi się ciężarówka do Srebrnych Mostów, więc postanowiłem
z tego skorzystać - oznajmił dudnią cym głosem pan Tillytuck.
Powiesił na gwoździu czapę, ukazują c kędzierzawą szpakowatą
czuprynę. Zdją ł szal i płaszcz i wówczas okazało się, że
tajemnicze wybrzuszenie pod prawą pachą to wielka wypchana
arktyczna sowa, którą z dumą ustawił na półeczce nad zegarem.
Walizkę umieścił w ką cie, położył na niej skrzypce. I wiedziony
nieomylnym instynktem usiadł na najwygodniejszym fotelu w kuchni,
na błyszczą cym fotelu pradziadka Nehemiasza Gardinera, zagłębił
się w czerwone poduszki i wyją ł z kieszeni krótką czarną fajeczkę.
- Wolno zapalić? - spytał tubalnym głosem. - Nigdy nie palę, jeśli
sprzeciwi się temu jakaś dama.
- Wolno, wolno - odparła Pat. - Jesteśmy przyzwyczajone do fajki
stryja Toma.
Pan Tillytuck starannie napełnił fajkę tytoniem i zapalił.
Przed dziesięciu minutami nikt z domowników nie widział go jeszcze
na oczy. A teraz zdawał się przynależeć do domu, jakby przebywał
tu od zawsze. Nie, nie był kimś obcym. Judysia, której zwykle nie
zależało na tym, co ktoś myśli o jej stroju, podziękowała swojej
szczęśliwej gwieździe, że ma na sobie nową drelichową suknię i
biały fartuch.
McGinty obwą chał gościa z aprobatą i z powrotem ułożył się do snu,
całkowicie ignorują c nowego psa. Dwa szare koty nadal cicho
mruczały. Tylko Dżentelmen Tom nie był jeszcze pewien swoich uczuć
i cały czas wpatrywał się w nowo przybyłego podejrzliwym wzrokiem.
Szeroki tors pana Tillytucka przyodziany był w wypłowiały szary
sweter, spod którego wyzierała czerwona flanelowa koszula. W
oczach Judysi pojawił się pożą dliwy błysk. Właśnie ten odcień
czerwieni był jej potrzebny na różyczki, które miały ozdobić
następny dywanik.
- Skoro nie przeszkadza paniom fajka, to co z psem? Czy wolno mu
się położyć w tym tam ką cie?
Judysia doszła do wniosku, że najwyższy czas, by upomniała się o
swoje prawa. Ostatecznie to była jej kuchnia, a nie tego pana
Tillytucka.
- Hm, hm, a czy ten pański pies, panie Tillytuck, jest aby dobrze
ułożony?
- Jest - odpowiedział uroczyście Tillytuck. - Ale to pechowy pies.
Może mi pani nie uwierzy, panno... panno...
- Plum - zwięźle odpowiedziała Judysia.
- Panno Plum, ten pies miał bardzo ciężkie życie. Parchy,
nosacizna i stale cierpi na robaki. Zeszłego lata przejechała go
ciężarówka, a dwa lata temu otruł się strychniną .
- Widać tak jak kotom będzie mu są dzone żyć siedem razy -
zachichotała Przylepka.
- Teraz jest właściwie zdrów - zapewnił pan Tillytuck. - Trochę
kuleje, bo tydzień temu rozcią ł sobie łapę szkłem, ale to mu
szybko przejdzie. I od czasu do czasu miewa ataki padaczki. Z
pyska toczy się piana. Chwieje się i wali na ziemię. Ale po
dziesięciu minutach wstaje jak gdyby nigdy nic. Więc niech się
panie nie przejmują , jeśli któraś to zobaczy. To pożyteczny pies,
świetnie się obchodzi z krowami, ale jest wrażliwy. Bardzo szanuję
psy, zawsze im się kłaniam.
- Jak się nazywa? - spytała Pat.
- Mówię do niego po prostu Psie - odpowiedział pan Tyllytuck.
No i tak - Po Prostu Psem - nazywano go przez cały czas jego
pobytu w Srebrnym Gaju.
"Wygadany to ty jesteś, panie Tillytuck" - pomyślała Judysia. Ale
głośno powiedziała tylko:
- A co jeśli chodzi o koty?
- Och, panno Plum, do kotów to mam prawdziwą słabość. Kiedyś tędy
przechodziłem i od razu pomyślałem sobie, że polubię mieszkańców
tego domu, bo na parapecie okna leżał kot. Ma się ten instynkt.
Pomyślałem sobie: "To elegancki dom. Tutaj to mógłbym pracować".
No i miałem rację.
- Gdzie pan ostatnio pracował?
- Na lisiej farmie na Południowym Wybrzeżu. Nie będę wymieniał
nazwiska. Pracowałem tam trzy lata. Nie uskarżam się. Ale
gospodyni umarła i gospodarz znów się ożenił. I z tą nową małżonką
nie mogłem dojść do ładu. Na stole same kupne produkty i w dodatku
nawet robaki piszczałyby z głodu. Okropna swarliwa baba. Wykłócała
się o wszystko, łą cznie z pogodą . I zaczęła się czepiać Psa. No to
powiadam - "Słuchaj, niewiasto, pies też ma prawo do życia. Widzę,
że się nie dogadamy. Może jestem wybredny, ale wolę towarzystwo
psa niż kłótliwej kobiety. I nie będę niczyim
niewolnikiem!" - Złożyłem wymówienie. Jeśli trzeba się kłócić, to
lepiej brać nogi za pas. Tu chyba uda mi się zasiedzieć. Coś mi
się widzi, że znalazłem przytulną przystań. Ten fotel bardzo
pasuje do moich starych kości. Ja też wiele przeszedłem. Udało mi
się ujść cało z Titanica.
- Och! - zawołały chórem Przylepka i Pat nadstawiają c ciekawie
uszu. Bardzo były zaintrygowane. Judysia zamaszyście zamieszała
zupę. Czyżby napotkała rywala?
- Tak, uszedłem z życiem, bo wcale na ten okręt nie wsiadłem -
oświadczył Tillytuck. I zanim wsadził fajkę do ust, wydobył się z
nich jakiś dziwny dźwięk. Niebawem okazało się, że był to śmiech.
"No, no, to ciebie, panie Tillytuck, trzymają się takie żarty" -
pomyślała Judysia.
- Ale przeżywałem także tragedie - cią gną ł pan Tillytuck. Podwiną ł
rękaw swetra i pokazał długą białą bliznę na żylastym
przedramieniu. - Uką sił mnie lampart. Za młodu byłem w Stanach
pogromcą zwierzą t w cyrku. To było życie. W osobliwy sposób
działam na zwierzęta, żadne zwierzę nie wytrzyma mego wzroku.
- Hm - nie dała się zbić z tropu Judysia. - Jest pan żonaty?
- Co to, to nie! - zawołał pan Tillytuck tak doniosłym głosem, że
wszyscy podskoczyli, nawet Dżentelmen Tom. I zaraz znów
złagodniał. - Nie, panno Plum, nie mam ani małżonki, ani
potomstwa. Kilka razy próbowałem się ożenić, ale zawsze coś
stawało na przeszkodzie. Albo wszyscy chętnie się zgadzali poza
samą ewentualną panną młodą . Albo cała rodzina była przeciw. Albo
nie mogłem się zdobyć na oświadczyny. ¯ebym nie był takim
abstynentem, to na pewno bym się parę razy ożenił. Wypiłbym parę
kieliszków i rozwią załby mi się język. - Pan Tillytuck mrugną ł do
Pat i Pat z trudem powstrzymała się, by mu nie odpowiedzieć
mrugnięciem. Tak, pewni ludzie dziwnie na człowieka działają .
- Zresztą zawsze uważałem, że nikt nie zrozumie mnie lepiej niż ja
sam - podsumował pan Tillytuck. - Teraz to się już pewnikiem nie
ożenię. Ale póki życia, póty nadziei, co? - Tym razem mrugną ł do
Judysi. Judysia uznała, że powinna się obrazić, ale jakoś nie
mogła. Jeszcze raz zamieszała w garnku i wyprostowała się.
- Zje pan z nami talerz zupy, panie Tillytuck?
- Cóż, nie wzgardzę małą przeką ską - odparł rozradowanym tonem pan
Tillytuck. - Rozkoszy podniebienia należy zażywać w miarę, ale nie
należy o nich całkiem zapominać. Odką d wszedłem w te gościnne
progi, za każdym razem powtarzałem sobie w duchu, kiedy mieszała
pani zupę: "Ta zupa pachnie tak, że z tym zapachem nie może się
równać żaden zapach, z jakim spotkałem się w moim długim życiu".
Pat i Przylepka zabrały się do nakrywania stołu. Pan Tillytuck
przyglą dał im się z aprobatą .
- Prawdziwe panięta - szepną ł chrapliwie do Judysi. - Klasa! Ta
mała ma ręce arystokratki.
- No, no, że też pan zauważył - pochwaliła go uradowana Judysia.
- Jakże by nie. Jeśli chodzi o kobiety, jestem prawdziwym znawcą .
Ledwie otworzyłem drzwi, pomyślałem sobie - "Oto elegancja". Nie
to, co te dziewczyny z lisiej farmy. Mówią c między nami, panno
Plum, wyglą dały jak zasuszone jabłuszka. Jedna była chuda jak
szczapa i nie jadła niczego poza sałatą , żeby jeszcze schudną ć.
Ale te dwie! Kupidyn będzie miał pełne ręce roboty. Co, panno
Plum, pewnie ma pani urwanie głowy z konkurentami?
- Tak, tak, zdarza się, że ktoś tu zajrzy - odpowiedziała
powścią gliwie Judysia. - No, panie Tillytuck, proszę do stołu.
Pan Tillytuck osuną ł się na krzesło.
- Czy wolno prosić, żeby pani mówiła do mnie po prostu Jozjasz?
Kiedy słyszę "pan", czuję się jak przyjezdny.
- O nie, nie - zaprotestowała Judysia. - Mam uraz do tego imienia,
odką d stary Jozjasz Miller z Południowego Glen zamordował własną
żonę.
- Znałem, znałem Jozjasza Millera - potwierdził pan Tillytuck
biorą c do ręki łyżkę. - Najpierw ją udusił, potem powiesił, a na
koniec wrzucił do rzeki z kamieniem u szyi. Ten człowiek niczego
nie zostawiał przypadkowi. Tak, dobrze go znałem. Mogę powiedzieć,
że w swoim czasie byliśmy dobrymi przyjaciółmi. No, ale po tym, co
zaszło, musiałem z nim oczywiście zerwać.
- Czy go powiesili? - spytała Przylepka z niezdrowym
zainteresowaniem.
- Nie. Wszyscy wiedzieli, że to on zrobił, ale niczego nie dało
się udowodnić. Zresztą ludziska mu współczuli. Bywają takie
babska, które po prostu trzeba zamordować. Jozjasz umarł naturalną
śmiercią , ale potem jego duch długo błą kał się po ziemi. Raz go
spotkałem.
- Och! - Przylepka nie zauważyła wyraźnego niezadowolenia Judysi,
że oto ktoś ośmiela się z nią konkurować. - Naprawdę, panie
Tillytuck?
- A jakżeby! Owszem, zdarza się, że ktoś słyszy szczura i bierze
go za duchy. Ale to była prawdziwa zjawa.
- I on... on się do pana odezwał?
Pan Tillytuck kiwną ł głową .
"Widzę, że ty też wyszedłeś na spacer" - powiedział duch. Ale ja
się nie odezwałem. Z upiorami lepiej ostrożnie. Bywają
nieodpowiedzialne. Jozjasz stał na środku ścieżki, nie było jak go
wyminą ć, więc co miałem robić, musiałem przez niego przejść.
Więcej go nie spotkałem. Panno Plum, to jest prawdziwa zupa.
Judysia przez cały wieczór nie mogła się zdecydować, jaki jest jej
stosunek do pana Tillytucka. Chwilami zjednywał ją , a potem znów
denerwował. I tak było przez cały czas jego pobytu w Srebrnym
Gaju. Teraz zachwyt nad zupą sprawił, że otrzymał następną porcję.
Pat zaczęła marzyć, żeby ojciec wrócił wreszcie z Jaskółczego
Gniazda. Może pan Tillytuck wcale nie wie, że ma spać na stryszku
spichlerza. Ale pan Tillytuck wstają c od stołu, oświadczył:
- O ile wiem, mam zamieszkać w spichlerzu. Może któraś z pań
będzie tak dobra i wskaże mi drogę.
- Panna Rachela weźmie latarkę i zaraz pana zaprowadzi -
oświadczyła Judysia. - Na łóżku leżą koce, ale boję się, że pan
zmarznie. Nie wiedziałyśmy, że pan dziś przyjedzie, i nie
napaliłyśmy w piecyku.
- Sam zaraz rozpalę.
- I uwędzi się pan. Jak się w tym piecyku napali, to dopiero po
godzinie przestaje dymić. Coś w nim szwankuje. Długi A... pan
Gardiner już mówił, że każe go naprawić.
- Sam naprawię. Długie lata pracowałem jako murarz. Na lisiej
farmie też dymił piec i naprawiłem go w trymiga.
- I co, potem już dobrze cią gnęło? - spytała sceptycznie Judysia.
- Cią gnęło! Panno Plum, wcią gnęło którejś nocy kota! Nikt już
nigdy tego biednego zwierzaka nie zobaczył.
Judysia poddała się. Pan Tillytuck wzią ł walizkę, skrzypce, sowę i
psa.
- Jestem gotów, panno Gardiner. A wracają c do imion - to sam
ksią żę Walii, panno Plum, mówił do mnie Jozjaszu, kiedy któregoś
lata pracowałem na jego ranczo w Albercie. Bardzo demokratyczny
młodzieniec. Ale jeśli nie może pani zmusić się, żeby wymówić to
imię, proszę mówić do mnie zwyczajnie Tillytuck. Aha, znam
lekarstwo na kurzajki, znikają w mgnieniu oka, może mógłbym
którejś z pań dopomóc?
Przylepka szybko schowała za plecami rękę.
Judysia zagryzła wargi i odezwała się tonem pełnym wyższości:
- Uprzejmie dziękujemy, ale u nas w Srebrnym Gaju nie miewamy
takich kłopotów. Jeszcze moja babka nauczyła mnie zaklęcia.
Dobranoc panu, panie Tillytuck. Mam nadzieję, że pan nie zmarznie
i dobrze się wyśpi.
- Już za parę minut znajdę się w objęciach starego Morfusiaka -
zapewnił ją pan Tillytuck.
Judysia i Pat słyszały, jak Przylepka zaśmiewa się po drodze do
spichlerza. Pan Tillytuck nie szczędził widać sił, by ją rozbawić.
- Rzeczywiście jest z niego dziwadło - powiedziała Pat. - Ale tacy
ludzie ubarwiają życie, prawda, Judysiu?
Do kuchni wbiegła Przylepka, jej rozpromieniona buzia ociekała
deszczem.
- Czyż on nie jest kochany? Opowiedział mi, że pochodzi z jednej z
najlepszych rodzin Nowej Szkocji.
- W to wą tpię - oświadczyła Judysia. - Chyba że też symbolicznie.
I co to za maniery, żeby nie dać człowiekowi skończyć tego, co
mówi. Ale dobroduszny z niego człowieczyna i jeśli nasze zwierzęta
będą z niego zadowolone, dojdziemy z nim chyba do ładu.
- On uważa, Judysiu, że ty jesteś cudowna. I strasznie chciałby,
żebyś go nazywała Jozjaszem.
- Co to, to nie. Ale nie będę się upierać, żeby mu mówić pan. Na
co dzień byłby z tym ambaras. Przylepko, jutro się zajmę twoją
kurzajką . Zupełnie mi to wyszło z głowy. Hm, hm, kto to słyszał,
żeby taki Tillytuck z bokobrodami myślał, że to on będzie nam
likwidował kurzajki!
- Muszę go opisać Hilaremu - zaśmiała się Pat. - Byłby nim
zachwycony. Och, Judysiu, gdyby tylko Hilary mógł tu wpaść w
któryś listopadowy wieczór - niczego bym już więcej nie pragnęła.
Wyjechał dwa lata temu, a wydaje się, że sto. Judysiu, czy
zostawiłaś trochę zupy dla Sida?
- Całe mnóstwo. Czy on wybrał się na te tańce w Południowym Glen?
- Gdziekolwiek poszedł, jedno jest pewne, że poszedł z Madzią
Robinson. Bardzo do niej uderza - oznajmiła Przylepka. - A całe lato
chodził z Sarą Russel. Coś mi się zdaje, że z Sida jest straszny
flirciarz.
Pat uśmiechnęła się z zadowoleniem. Im więcej flirtów, tym
bezpieczniej. Na szczęście Sid od śmierci Bietki nie zainteresował
się poważniej żadną dziewczyną . Pat z przyjemnością myślała, że
pozostanie przez całe życie wierny pamięci Bietki - tak jak ona,
Pat. Ona nigdy już nie będzie miała przyjaciółki od serca. Lubiła
sobie wyobrażać, że jako szczęśliwa stara panna spędzi życie w
ukochanym Srebrnym Gaju u boku szczęśliwego starego kawalera Sida.
Winnie, Józek i Przylepka będą przyjeżdżać ze swymi rodzinami,
McGinty i koty żyć będą wiecznie, a w kuchni Judysia snuć będzie
swe opowieści. Srebrnego Gaju nie sposób było wyobrazić sobie bez
Judysi.
- Judysiu - powiedziała uroczyście Przylepka, która zamierzała już
pójść spać, ale zatrzymała się jeszcze w drzwiach. - Judysiu,
tylko uważaj, żebyś się nie zakochała w Jozjaszu. Widziałam jak do
ciebie mrugał.
Judysia pocią gnęła wzgardliwie nosem.
Iv
Dni późnej jesieni wydawały się Pat jednym złotym pasmem
szczęścia, nawet wówczas, gdy zamilkł ostatni świerszcz. Matka
czuła się dobrze, ojciec cieszył się z obfitych zbiorów, Przylepka
zaczęła się pilniej uczyć, dla wszystkich urodzonych w lecie
kocią t udało się znaleźć znakomite domy, od czasu do czasu
odbywała się jakaś zabawa i pojawiali się wielbiciele. Pat nie
przepadała za życiem towarzyskim, ale jakaś rozrywka była niekiedy
mile widziana. Choć tak naprawdę wolała spędzać wieczory w kuchni,
pieką c jabłka i przysłuchują c się tym Judysinym rozkosznym
opowieściom o duchach. Przylepka nie mogła tego poją ć, marzyła o
tym, by nareszcie dorosną ć i chodzić na zabawy z "chłopcami".
- Zamierzam mieć powodzenie - oznajmiła poważnie Judysi. - Trochę
poflirtuję. Judysiu, to będą niewinne flirty. A dopiero potem
kogoś pokocham, ale nie tracą c rozsą dku.
- Hm, hm - Judysia nieznacznie się uśmiechnęła. - To ci się,
złotko, nie uda. Rozsą dna miłość - coś mi się widzi, że byłoby to
trochę nudne.
- Pat mówi, że się nigdy nie zakocha. Ona chyba naprawdę chce
zostać starą panną .
- Dziewczęta często wygadują byle co - burknęła Judysia. Ale w
głębi serca czuła się niespokojna. Ani w tym pokoleniu, ani w
poprzednich panny ze Srebrnego Gaju nie były zalotne, niemniej
wolałaby, żeby Pat okazywała więcej zainteresowania młodymi
ludźmi, którzy pojawiali się w Srebrnym Gaju i zabierali ją na
tańce, do kina, na ślizgawkę i czasem przy księżycu na wyprawy na
rakietach śniegowych. Pat nie brakowało "chłopców", ale cóż, byli
dla niej tylko kolegami. Judysia ucieszyła się więc w duchu, kiedy
Milton Taylor z Południowego Glen zaczą ł oblegać Srebrny Gaj,
stale doką dś Pat zapraszają c. Ale ku zmartwieniu Judysi Pat
nieczęsto przyjmowała owe zaproszenia.
- Patsy, pomyśl tylko, on odziedziczy najładniejszą farmę w
Południowym Glen. I to taki miły chłopiec. Miałabyś oddanego męża.
- "Oddanego męża" - zachichotała Pat. - Judysiu, jesteś strasznie
wiktoriańska. Oddani mężowie wyszli z mody. My teraz lubimy
nieokrzesanych jaskiniowców, prawda, Przylepko?
Wymieniły uśmiechy. Mimo dużej różnicy wieku były bardzo zżyte i
Pat - o zgrozo! - opowiadała Przylepce wszystko, co mówili i
robili jej wielbiciele. Pat miała złośliwy języczek i wyżej
wymienieni młodzieńcy na pewno nie byliby zachwyceni, słyszą c jej
komentarze.
- Czy ty, Pat, naprawdę nie chcesz nigdy wyjść za mą ż? - spytała
kiedyś Przylepka.
Pat niecierpliwie potrzą snęła głową .
- Och... może kiedyś, ale na pewno nieprędko. Przecież jestem
potrzebna naszemu Srebrnemu Gajowi.
- Ale jeśli Sid sprowadzi tu żonę?
- Sid tego nie zrobi! - wykrzyknęła z oburzeniem Pat. - Nie są dzę,
by się w ogóle ożenił. Przecież wiesz, Przylepko, że kochał
Bietkę. Jestem pewna, że zostanie wierny jej pamięci.
- Według Judysi mężczyźni nie bywają wierni. I wszyscy mówią , że
na Sida zagięła parol Maja Binnie.
- Nie, Sid nigdy nie ożeni się z Mają Binnie. Tego możemy być
pewne - orzekła Pat. Na samą myśl o tym zrobiło jej się zimno.
Nienawidziła Mai, a Maja nienawidziła jej.
Tillytuck interesował się wielbicielami Pat prawie tak samo jak
Judysia. Każdemu młodzieńcowi, który pojawiał się w Srebrnym Gaju,
przyglą dał się niepostrzeżenie swymi bystrymi czarnymi oczkami. I
z zachwytem przysłuchiwał się, jak przekomarza się z nim Pat.
- Ojejku, ona umie się obchodzić z mężczyznami! - zawołał z
zachwytem, kiedy za Pat i Miltonem Taylorem zamknęły się drzwi. -
Będzie wspaniałą żoną . Podziwiam jej maniery, Judysiu.
- Tak, tak, Tillytucku, my wszystkie w Srebrnym Gaju wiemy, jak
należy traktować mężczyzn - odparła wyniośle Judysia.
Bo obecnie mówili już do siebie per Judysia i Tillytuck. Judysia
nie chciała zaakceptować jego imienia, a trudno było na co dzień
zwracać się do kogoś "proszę pana". Na swój sposób zaprzyjaźnili
się. Judysi, tak samo jak wszystkim, wydawało się, że Tillytuck
jest w Srebrnym Gaju od niepamiętnych czasów. Trudno wprost było
uwierzyć, że dopiero sześć tygodni temu pojawił się tutaj ze swoją
sową , skrzypcami i Po Prostu Psem. Nawet koty zaczynały głośniej
mruczeć, kiedy Tillytuck zaglą dał do kuchni. Tylko Dżentelmen Tom
nie w pełni go zaakceptował. Ale Dżentelmen Tom był milczą cym,
powścią gliwym kotem, który jedynie wobec Judysi wyzbywał się
czasem swojej rezerwy.
Tillytuck miał w kuchni własny ką t i własne krzesło, i często
wpadał, proszą c Judysię o filiżankę herbaty. I Judysia zawsze, bez
słowa, podawała mu herbatę ku wielkiej uciesze Pat i Przylepki.
Szybko zauważyła, że Tillytuck przepada za słodyczami, i jeśli
akurat niczym jej się nie naraził, zawsze czekał na niego kawał
ciasta. Dziewczynki zaśmiewały się udają c, że wierzą , iż Judysia
"zadurzyła" się w Tillytucku. Bardzo się tym oburzała. Ale często,
gdy zachodził, siadała i też wypijała z nim filiżankę herbaty. A
kiedy go za coś łajała, zawsze potrafił ją rozbroić jakimś
komplementem.
- Widzi panienka, jak sobie z nią potrafię poradzić? - spytał Pat.
- Aż szkoda, że nie należę do tych mężczyzn, którzy się żenią .
- No, kto wie, może się jeszcze Tillytuck ożeni - odpowiedziała z
poważną miną Pat, starają c się, by kropla czerwonej galaretki
trafiła w sam środek cytrynowego torciku.
- Kto wie, kto wie, może się zlituję nad Judysią - odparł
Tillytuck i mrugną ł. - Chwilami wydaje mi się, że byśmy do siebie
pasowali. Ona lubi gadać, a ja najchętniej słucham.
Judysia nie zwracała uwagi na te "głupoty". Kiedyś oświadczyła
dziewczynkom, że już "poznała się" na Tillytucku.
Bardzo jednak miała mu za złe, że nie uczęszcza do kościoła.
Parobkowie powinni chodzić do kościoła, tak nakazywała
przyzwoitość. Są siedzi gotowi pomyśleć, że są przepracowani i w
niedzielę nie mają już na nic siły. Ale Tillytuck pozostał
obojętny na wszystkie jej argumenty.
- Nie pochwalam tych nowych hymnów - oświadczył stanowczo. - W
kościele powinno się śpiewać hymny Dawida. Tylko w ostateczności
przy jakiejś specjalnej okazji można by który sparafrazować. Mam
zasady i od nich nie odstą pię. Co wieczór przed pójściem do łóżka
śpiewam hymn i co niedzielę rano czytam rozdział z Biblii.
- I to na grobie Płaczliwego Willa - mruknęła Judysia, która z
jakichś tajemniczych powodów czuła się tym zwyczajem Tillytucka
dotknięta.
Nawet się nie obejrzeli, gdy zaczęło się zbliżać Boże Narodzenie i
nastał Czas wielkich przygotowań. Kiedy Tillytuck o tym mówił,
słychać było duże litery. Miał nastą pić prawdziwy zjazd rodzinny.
Przyjadą Winnie i Franek, przyjdą z Jaskółczego Gniazda ciotka
Edyta, ciotka Barbara i stryj Tom, pojawi się ciocia Azalka z
wujem Robem i pięciorgiem dzieci, a także praciotki z Wybrzeża
Zatoki, jeśli pozwoli im na to reumatyzm. Judysia twierdziła, że
będzie to istne "urwanie głowy", a Pat nie posiadała się ze
szczęścia. Miało to być pierwsze "prawdziwe" Boże Narodzenie w
Srebrnym Gaju, odką d stała się jego panią . Poprzedniego roku
Franek miał bronchit i Winnie nie mogła opuścić domu, a dwa lata
przedtem dzieciarnia cioci Azalki dostała odry, po raz pierwszy
zabrakło Hilarego, i nie były to bardzo świą teczne święta.
Ale w tym roku będzie inaczej. Nareszcie miał się pojawić Józek.
Indyki Judysi były już utuczone; poda się też gęś, gdyż ojciec
przepada za gęsiami, i kaczkę, ze względu na stryja Toma. Pat cały
wolny czas poświęcała na studiowanie ksią żek kucharskich. Wiele
takich starych ksią żek znajdowało się w Srebrnym Gaju, a w nich
wiele rodzinnych przepisów, które wytrzymały próbę czasu. Pat
kartkowała je z wielkim przejęciem. Oto sałatka z kapusty babki
Selby, pierniki cioci Azalki, pieróg kuzynki Mirandy, pudding z
Wybrzeża Zatoki, keks praprababki Gardinerowej, placek z jabłkami
i rodzynkami Starego Józefa Pingle'a, rodzynkowy sos stryja
Horacego. Pat nie mogła się dowiedzieć, kim był ten Stary Józef
Pingle. Nikt nie potrafił jej oświecić, nawet Judysia. Za to
wiadomo było, że stryj Horacy przywiózł przepis na rodzynkowy sos
ze swej pierwszej wyprawy na morze i oświadczył Judysi, że aby go
zdobyć, musiał zabić człowieka, nikt jednak nie chciał w to
uwierzyć.
Judysia postanowiła sprawić sobie na tę okazję nową suknię. Jej
dawna, błękitna, pochodziła z przedpotopowych czasów i stała się z
lekka niemodna.
- Zresztą , Patsy, przyda mi się, jak się kiedy wybiorę do starej
Irlandii. Wcią ż mi to chodzi po głowie, odką d Przylepka zaczęła
mnie namawiać. Muszę przecież jakoś wyglą dać, jeśli mam zobaczyć
dawnych przyjaciół, no i odwiedzić zamczysko McDermottów. Jak
myślisz, Patsy, może by tak uszyć suknię koloru wiśniowego? Mówi
się, że to modny kolor. I dla odmiany mogłaby być atłasowa.
Pat, mimo że z niechęcią myślała o wyjeździe Judysi do Irlandii,
choć miało chodzić tylko o krótką wizytę, z entuzjazmem podjęła
temat nowej sukni. Pojechała z Judysią do miasta, aby pomóc w
wyborze materiału i przekonała krawcową , by uszyła suknię
dokładnie tak, jak sobie tego życzyła Judysia. Tego samego dnia
był w mieście stryj Tom. Pat i Judysia zobaczyły go, jak wychodzi
od jubilera i na ich widok chowa ukradkiem do kieszeni małą ,
ozdobnie przewią zaną paczuszkę. Mrukną ł coś, że musi się z kimś
zobaczyć, i zaraz skręcił w boczną uliczkę.
- Stryj Tom jest ostatnio bardzo tajemniczy - zauważyła Pat. - Jak
myślisz, co on tam kupił? Nie wyobrażam sobie, żeby był to prezent
dla cioci Edyty albo cioci Barbary.
- Tak, tak, Patsy. Widzi mi się, że twojemu stryjowi Tomowi chodzi
po głowie ożenek... Znać to po nim.
Pat znów zrobiło się nieprzyjemnie. Zmiany w Jaskółczym Gnieździe
byłyby czymś tylko odrobinę mniej przykrym niż zmiany w Srebrnym
Gaju. Stryj Tom z ciotkami od zawsze tam mieszkali - i tak powinno
zostać. Nie, nie pasowałaby tam żadna nowa ciotka Tomowa.
- Judysiu, przecież on nie będzie taki niemą dry! W jego wieku!
Zbliża się już do sześćdziesią tki.
- Któregoś dnia, Pat, na własne oczy widziałam, jak czytał list i
zaraz wepchną ł go do kieszeni. I zarumienił się. Kiedy mężczyzna w
jego wieku rumieni się, coś wisi w powietrzu. Pamiętasz, w lecie
Przylepka opowiadała nam, że wysyła jego listy do jakiejś pani.
Pat westchnęła i postanowiła przestać o tym myśleć. Nie chciała
psuć sobie tego popołudnia. Oprócz atłasu na suknię miały z
Judysią zrobić wiele innych zakupów. Pat lubiła kupować.
Przyjemnie było wejść do wielkiego domu towarowego i wybierać -
tyle ładnych rzeczy! Aż prosiły się, żeby zabrać je z zatłoczonych
półek, żeby mogły stać się czą stką prawdziwego domu. Potrzebne
były nowe zasłony do jadalni, nowe pokrowce na poduszki w małym
saloniku i szklane miseczki, w których Pat chciała podać owocowy
koktajl przed świą tecznym obiadem. Judysia była tym trochę
przerażona. Czy nie za wiele tej elegancji?
- Na mój gust "koktajl" brzmi podejrzanie. W Srebrnym Gaju byliśmy
zawsze za trzeźwością !
- Ależ, najdroższa Judysiu, to nie będzie taki koktajl. Po prostu
sałatka z owoców, trochę soku, a na wierzchu wiśnia z likieru. Na
pewno będzie ci smakowało.
Judysia poddała się. Jeśli Pat chce podać jakieś wyszukane danie,
niech ma tę przyjemność. Była pewna, że Binnie'owie nigdy nie
podawali koktajli. To im zaimponuje! Judysia rozkoszowała się
każdą minutą wyprawy do miasta. Przywiozła do domu błyszczą cy
wiśniowy atłas, który olśniłby nawet McDermottów. Chwilowo olśnił
Tillytucka. Pokazała mu go dumnie jeszcze tego samego wieczoru.
- To będzie prawdziwie zmysłowa szata - powiedział. I po kolacji
nie dostał ciasta. Wracają c na swój stryszek, Tillytuck oskarżał
się w duchu o brak taktu. Byłby jeszcze bardziej skruszony, gdyby
wiedział, że Judysia ma w spiżarni pieczoną kaczkę i pieczone
kartofle, "małe co nieco" przed pójściem spać, którym zamierzała
się z nim podzielić. Tymczasem do spiżarni zajrzała Przylepka i
urzą dziły sobie z Judysią i Pat prawdziwą ucztę; na koniec pojawił
się Sid, w samą porę, żeby ogryźć smakowite kości i wysłuchać
opowieści Judysi o zaginionym pierścionku z brylantem, który
odnalazł się w wolu indyka.
- A to mi coś przypomina... czy opowiadałam wam, jak wasza ciocia
Azalka, kiedy była jeszcze młodziutka, pierwszy raz oporzą dzała
indyka na obiad? Tak, tak, to była prawdziwa hańba dla Srebrnego
Gaju. Całe lata trwało, nim zmazaliśmy ten skandal.
- Co się stało, Judysiu?
- Ale nigdy nie powiecie, ciotce Azalce, że dowiedzieliście się
tego ode mnie? To było tak: strasznie się jej zachciało samej
oprawić indyka i napchać go nadzieniem, i nikomu nie pozwoliła
sobie pomóc. Nie oczekiwaliśmy tego dnia gości, mieliśmy zjeść
indyka w rodzinie, nie tak jak Binnie'owie, którzy cały drób
sprzedają , a sami jedzą kartofle... Ale niespodziewanie pojawiły
się z miasta osobistości, poseł do parlamentu z małżonką .
Dziękowałam opatrzności, że mamy na obiad indyka, a tu, jak
myślicie, co się stało, gdy wasz tatuś ukrajał kawałek piersi dla
pani posłowej?
- Judysiu! Co? Nie bą dź taka tajemnicza.
- Tajemnicza? Nie, ale aż przykro coś takiego powiedzieć. Choć
potem wasz tata zaśmiewał się do rozpuku. Tak, tak, krótko mówią c,
wasza ciocia Azalka nie wycięła wola i kiedy Długi Alek zaczą ł to
ptaszysko kroić, z wola wysypało się na półmisek ziarno. Mnie przy
tym nie było... nigdy nie siadałam przy stole, gdy byli goście, i
chwała Najwyższemu, bo bym już chyba nie przyszła do siebie. I tak
myślałam, że się rozpłaczę, jak mi o tym opowiadała wasza babka.
Ją też wzięło, nigdy już później nie zadzierała nosa. Tak, tak,
teraz możecie się z tego śmiać, ale wtedy nie było nam do śmiechu.
Przylepka chichotała głośno, ale Pat czuła się wytrą cona z
równowagi. ¯e też coś podobnego miało miejsce w Srebrnym Gaju!
Prawda, że to już ćwierć wieku temu, ale zawsze. Nawet u
Binnie'i~h nie zdarzył się nigdy podobny skandal.
- Mam tylko nadzieję, że nic nie zakłóci naszego świą tecznego
obiadu - szepnęła niespokojnie.
- Możesz się nie bać, Patsy. Pozbyliśmy się już z domu pawich
piór. Zaraz następnego dnia je spaliłam. Twój stryjek Horacy
mówił, że jestem zabobonną babą , wściekał się, bo to on przywiózł
do domu te pióra. Więc teraz nic nam nie przyniesie pecha, ale
odetchnę, jak już będzie po wszystkim. Tillytuck powiedział
wczoraj, że w domu panuje "nerwowa atmosfera".
- Dziś Tillytuck zwierzył mi się, że jego dziadek był piratem -
wtrą ciła Przylepka. - I że był w Idalifaxie w ów dzień grozy,
kiedy podczas wojny wybuchną ł statek z amunicją . Judysiu, jak
myślisz, czy Tillytuck miał naprawdę tyle przygód?
Judysia roześmiała się tylko ironicznie.
V
Zbliżało się Boże Narodzenie; wcią ż jednak mnóstwo pozostawało do
zrobienia. Pat i Przylepka pracowały w pocie czoła, a Judysia
robiła trzy rzeczy naraz, a w każdym razie próbowała. Zapakowano
wielkie pudło łakoci i wysłano Hilaremu - biedny Hilary musiał
spędzić święta w tym ponurym pensjonacie w Toronto. Trzeba było
wymiesić placek z rodzynkami i z jabłkami oraz świą teczny keks.
Judysia chodziła do krawcowej i po każdej przymiarce czuła się
zupełnie wykończona. Należało wyczyścić srebro i mosią dze,
wszystko miało lśnić.
- U nas w domu na wszystko ma się ochotę patrzyć - orzekła
Przylepka, czyszczą c proszkiem łyżki. - Czasem zastanawiam się,
dlaczego. Meble nie są wcale takie piękne.
- Ale od paru pokoleń kochano je i o nie dbano - odparła miękko
Pat. - Ja też, Przylepko, strasznie kocham każdy przedmiot.
- Nawet zanadto, Pat. Przecież ja również kocham Srebrny Gaj, ale
ty go wielbisz.
- Nic na to nie poradzę. Srebrny Gaj jest dla mnie czymś
najważniejszym na świecie i z każdym rokiem staje się jeszcze
ważniejszy. Tak bym chciała, żebyśmy spędzili wspaniałe święta,
żeby wszyscy czuli się szczęśliwi. Judysiu, jak myślisz, czy
wystarczy sześć placków? To by było okropne, gdyby czegoś
zabrakło.
- Mamy wszystkiego w bród - zapewniła ją Judysia. - Pani Tomaszowa
Robinson uważa nawet, że przesadzamy, nazywa to czystą
ekstrawagancją . Powiedziała mi, że jak kto suto jada, to niewiele
zostawia dzieciom w spadku. Coś takiego! O spadkach nie musimy
myśleć, Najwyższy nie dopuści do tego jeszcze przez wiele lat.
- Ciocia Edyta też uważa, że żyjemy zbyt rozrzutnie - wtrą ciła
Przylepka. - Uważa, że powinniśmy bardziej oszczędzać na jedzeniu.
- Oszczędzać! Nienawidzę tego słowa! - wykrzyknęła Pat. - Od razu
przychodzi mi na myśl kasza bez omasty. Jak myślicie, czy Józek
przyjedzie na czas? Między Gwiazdką , a Nowym Rokiem musimy
wyprawić dla niego przyjęcie. Uwielbiam urzą dzanie przyjęć. Tak
przyjemnie jest patrzyć, jak w Srebrnym Gaju pojawiają się
wystrojeni, uśmiechnięci goście. Mam nadzieję, że w dzień Bożego
Narodzenia wszyscy będą przy apetycie. Lubię karmić zgłodniałych
ludzi.
- Tak, tak, po to właśnie istnieją kobiety, żeby karmić głodnych -
przyświadczyła z aprobatą Judysia. - Nawet jak dam kotu mleko, z
przyjemnością patrzę, gdy je chłepce. To dobrze, że wy,
dziewczęta, chcecie podtrzymać tradycję gościnności. Srebrny Gaj
zawsze był gościnny. I tu nie mogłaby się zdarzyć taka katastrofa,
jak u waszej ciotki Jessie, kiedy niespodziewanie przyszli goście,
a ona nie miała im co podać.
- Ale za to w Srebrnym Gaju jest mniej zabawnie niż u Jebbów -
oświadczył Tillytuck, który w swoim ką cie tarł papierem piaskowym
trzonek siekiery i doszedł do wniosku, że najwyższy czas utrzeć
Judysi nosa. - Oni się stale kłócą . Ktoś zaczyna i zaraz się
wszyscy włą czają . Słyszy się mnóstwo interesują cych rzeczy. A u
was nie zdarzają się sprzeczki. Nigdy nie widziałem takiej zgodnej
rodziny.
- No pewnie, że się nie kłócimy - oświadczyła z oburzeniem Pat. -
Tego by tylko brakowało. Mam nadzieję, że nie dożyję tu żadnej
kłótni.
- Musielibyście mieć dużo szczęścia. W każdej rodzinie zdarza się
czasem jakaś awantura.
- Chyba bym umarła, gdyby ktoś z nas zaczą ł się kłócić. Kłótnie są
dobre dla Binnie'ich.
Cią gle oczekiwano Józka, ale mijały dni i nie nadchodziła żadna
wiadomość. Józek już od trzech lat nie był w domu i Pat nieraz
widziała w oczach matki tęsknotę do syna - żeglarza. Jeśli Józek
nie pojawi się w domu przed Gwiazdką , matka nie będzie miała
udanych świą t.
Pat żywiła nadzieję, że dzień Bożego Narodzenia będzie piękny i
mroźny, że pola okryje nieskalana powłoka białego śniegu. Ale
kiedy wieczorem w wigilię wyjrzała przez kuchenne drzwi,
nawiedziły ją wą tpliwości. Do późna szykowały z Judysią nadzienie,
ale teraz Judysia poszła się położyć w swojej izdebce, a Tillytuck
pewnie już chrapał. świszczą cy swarliwy wiatr walczył z gałęziami
brzóz i zawodził nad stodołami. Nie, nie zanosiło się na pogodny
dzień, nie należało jednak tracić nadziei, jak to miała w zwyczaju
mówić Judysia. Pat zamknęła drzwi, aby przenikliwy zią b nie wdarł
się do środka, i przez chwilę stała w ciepłej kuchni napawają c się
atmosferą domu. Dom zdawał się oddychać przez sen, oddychać
szczęściem. ¯ycie było cudowne.
Niestety, nadzieje na pogodny dzień okazały się złudne. Już o
świcie można było się przekonać, że nie tylko pada, ale świat
okrywa gęsta mgła. Pat szanowała deszcz, mgła sama w sobie bywała
śliczna, ale takie połą czenie było czymś wręcz okropnym. Tillytuck
zgodził się z nią .
- Judysiu, mgła aż włazi w oczy - oświadczył posępnym tonem
przyszedłszy na śniadanie. - Deszcz to deszcz, mgła to mgła, ale
trudno to razem znieść. Taki dzień to jak kobieta, która sama nie
wie, czego chce.
- Hm, hm, ja też nie wiem, co pocznę, jak mi każdy będzie właził
brudnymi buciskami na wyszorowaną podłogę - odpowiedziała ze
złością Judysia.
- Judysia zrobi to samo, co robi się w takich wypadkach w Nowej
Szkocji.
Judysia połknęła haczyk.
- A niby co?
- Robi się, co się da - odpowiedział Tillytuck i wyszedł z
wiadrami na mleko.
Teraz to już zwykle Tillytuck doił krowy. Judysia niechętnie
odstą piła mu to zajęcie. Kiedy Długi Alek zaczą ł nalegać, uznała,
że uważa ją za zbyt starą . I nie dowierzała Tillytuckowi. Czy aby
na pewno w wymionach krów nie zostaje ani kropla mleka? I ten
okropny zwyczaj! Tillytuck rozpuszczał kociaki strzykają c im
mlekiem prosto do pyszczków.
- Coś takiego! ¯aden dobrze wychowany kot nie powinien znać
podobnych sztuczek. Ani Dżentelmen Tom, ani Pyszałek, ani Wymoczek
nigdy by się do czegoś takiego nie zniżyli.
Po śniadaniu rozdano podarunki owinięte w różnokolorowy papier i
wszyscy byli zadowoleni. Pat bała się, że Sidowi nie spodoba się
ozdobna jedwabna pidżama, ale na szczęście spodobała się.
- To najbardziej elegancka pidżama, jaką widziałam w życiu! -
przysięgała Przylepka.
- A gdzie to, moja panno, widywałaś dotą d pidżamy? - spytał Długi
Alek chcą c podroczyć się z Przylepką .
- Na ladach w sklepie - odpowiedziała szybko Przylepka i wszyscy
zaczęli się śmiać, ale nie z niej, tylko z taty. Niewiele trzeba
było, by rozśmieszyć mieszkańców Srebrnego Gaju. Wszyscy lubili
się śmiać.
- Mą drala z niej! - ucieszyła się Judysia i nagle zesztywniała ze
zgrozy.
Tillytuck z dumą rozwijał swój prezent dla "pani". Peperomia!
£adna to była roślina z tymi zielonymi lakierowanymi liśćmi i
czerwonymi jagódkami, i matka była nią zachwycona. Ale Judysia,
widzą c to, wycofała się pospiesznie do kuchni; za nią podą żyła
Pat.
- Judysiu, źle się poczułaś? Chyba nam się dzisiaj nie
rozchorujesz!
- Patsy, złotko, będę szczęśliwa, jeśli nas nie spotka nic
gorszego! Widziałaś, co ten Tillytuck dał twojej matce? Ni mniej,
ni więcej tylko pieprzowiec. Aż dostałam gęsiej skórki!
- Dlaczego, Judysiu. To bardzo ładna roślina. Uważam, że to
strasznie miłe, że Tillytuck pomyślał o mamie.
- No, no, czyś ty nigdy nie słyszała, że taka peperomia sprowadza
na dom nieszczęście? Trzydzieści lat temu ktoś przyniósł tu tę
paskudę i tego samego wieczoru twój stryj Tom spadł ze schodów i
złamał sobie trzy żebra. Mówię ci i powiadam, że to zły znak.
Patsy, kochanie, czy nie dałoby się tego krzaka gdzieś wynieść?
Chociaż do obiadu?
Pat potrzą snęła przeczą co głową .
- Nie możemy. Mama nigdy się na to nie zgodzi, Tillytuck poczułby
się dotknięty. Nie powinnaś być taka przesą dna, Judysiu. Ta
śliczna roślina nie może przynieść pecha.
- Obyś miała rację, Pat, ale sama zobaczysz. Tillytuck uskarżał
się dziś rano, że mgła kłuje go w oczy! No pewnie, że pojawiła się
mgła, skoro już od wczoraj miał na stryszku tę peperomię. No, ale
nie ma czasu na próżne gadanie. Do roboty.
- Zaraz pobiegnę do gościnnego pokoju i sprawdzę, czy wszystko
jest w porzą dku, na wypadek gdyby ktoś przyjechał wcześniej. Czy
mogłabym położyć przed łóżkiem ten twój nowy dywanik z wielkimi
różami, który schowałaś na strychu?
- Dobrze. Co prawda szykowałam go na twoją wyprawę, ale ty tak
pomiatasz wielbicielami, że mamy jeszcze huk czasu. Połóż,
kochanie, na łóżku kilka koców. Jeśli z Wybrzeża Zatoki przyjadą
ciotki, to pewnie zostaną na noc. U nas w Srebrnym Gaju dbamy nie
tylko o fason, ale i o wygodę gości. Weź na przykład twoją ciotkę
Helenę z Glenwood; wiesz, jak ona dba o elegancję - jedwabne kapy,
koronki na poduszkach - ale cią gle słyszę, jak ktoś się skarży, że
w nocy zmarzł. Kiedyś spał tam pastor i tak mu było zimno, że
zaczą ł po nocy szukać jakiegoś koca i spadł ze schodów. £adna mi
elegancja!
Przylepka posłała już łóżko w gościnnym pokoju i była wściekła, że
Pat uparła się posłać je od nowa.
- Ty, Pat, nim dojdziesz do trzydziestki, zamienisz się w drugą
ciotkę Edytę. Ona także nie wierzy, że ktoś inny potrafi coś
dobrze zrobić. Judysia też nie jest lepsza. Przez wiele tygodni
uczyła mnie, jak się przyrzą dza sos, a dziś nie chce mi pozwolić
tego zrobić! Doprowadzacie mnie do furii.
- Nie złość się, Przylepko. Wspaniale posłałaś łóżko, ale trzeba
dołożyć jeszcze te koce. Przylepko, wiesz, ja strasznie lubię słać
łóżka i myśleć o tych, którzy położą się zmęczeni i będą w nich
smacznie spać. Nie zniosłabym myśli, że ktoś w Srebrnym Gaju
marznie. Może oczyściłabyś lustra; chcę, żeby lśniły jak diamenty,
zwłaszcza to duże lustro w sieni.
Lustro, które wisiało w sieni, zostało przywiezione z Francji
przez praprababkę Marię Bonnet. Było długie i wą skie, w miedzianej
oprawie i Pat po prostu je uwielbiała. Przylepka także miała do
niego słabość, bo wyglą dała w nim ładniej niż w innych lustrach.
- A tak, tak - przyświadczyła Judysia przyglą dają c się, jak
Przylepka pucuje ramę - to lustro zawsze schlebiało urodzie. I
przeglą dało się w nim wiele pięknych twarzy.
- Zastanawiam się czasem - powiedziała z rozmarzeniem Pat,
przechodzą c niby to nieumyślnie przez sień, by sprawdzić, jak
Przylepka radzi sobie z lustrem - czy gdyby zajrzeć w to lustro
którejś księżycowej nocy, udałoby się zobaczyć cienie tych
wszystkich twarzy, które się w nim przeglą dały.
- No, no, to mogłoby się zdarzyć tylko w zaczarowanym zwierciadle
McDermottów - zaśmiała się Judysia. - Ich zwierciadło nie było
takie jak inne. Dotknęła je klą twa. Ja tam zawsze się go bałam.
Czasem wyglą dało przyjaźnie, a kiedy indziej wrogo. I mimo że się
go bałam, zawsze miałam ochotę w nie zajrzeć, by przekonać się, co
w nim zobaczę.
- I zobaczyłaś coś?
- E, nie! Zwierciadło nie było dla takiego pospólstwa jak ja.
Zobaczyłam tylko własne piegi. Ale oni widywali różności.
- Co, Judysiu?
- Nie, nie, teraz nie ma czasu. Muszę się zaraz zabrać do sosu.
Pat zamknęła drzwi i oparła się o nie bardzo stanowczo.
- Judysiu, nie wyjdziesz z tej sieni, póki nam nie opowiesz, co
pokazywało się w zwierciadle McDermottów. W najgorszym razie
obejdziemy się bez sosu.
- No, no - Judysia ustą piła - niech wam będzie, bo gdyby był przy
tym Tillytuck, gotów oświadczyć, że to on wychodził z tego lustra.
Pamiętacie, jak opowiadałam wam o tańcach w Południowym Glen?
Zabawa przecią gnęła się i po północy pojawił się Szatan. A
Tillytuck na to: "O tak, nigdy tego nie zapomnę, byłem na tej
zabawie". Nie wytrzymałam i mówię: "To Tillytuck musi być bardzo
stary, bo to wszystko działo się przed osiemdziesięcioma laty". A
on się nawet nie stropił, tylko uśmiechną ł. Ten człowiek nie ma
wstydu. Ale, wracają c do rzeczy, chyba już nie pamiętam wszystkich
opowieści o tym zwierciadle. Kiedyś, dawno temu Kathleen
McDermott, która była latawicą , wymknęła się nocą z domu, żeby
uciec ze swoim ukochanym. Ale ten dżentelmen zginą ł gdzieś po
drodze i Kathleen wróciła jak niepyszna są dzą c, że nikt się o tym
nie dowie. A tu znajduje zamknięte drzwi. McDermott zajrzał akurat
do lustra i wszystko w nim zobaczył. Bridget McDermott widziała w
zwierciadle, jak jej mą ż ginie w Indiach. Za to nikt nie wie, co
zobaczyła Nora McDermott, bo wypadła jej z ręki lampa, zapaliła
się suknia i, biedactwo, skonała w dwie godziny później.
- Och - Przylepkę przeszył rozkoszny dreszcz zgrozy. - Dlaczego
oni nie pozbyli się tego zwierciadła?
- Przecie ono należało do zamku - odpowiedziała zgorszona Judysia.
- Nikt by ich nie namówił, żeby się z nim rozstali. Zresztą często
zachowywało się przyjaźnie. Wszyscy byli pewni, że mą ż Eileen
McDermott zatoną ł wraz z okrętem, a ona wiedziała, że żyje. Całą
zimę przesiedział na jakiejś wyspie, zobaczyła to w lustrze. A
McDermott już za moich czasów widział w lustrze, jak rodzina
tańczy menueta, i wcale mu to nie zaszkodziło. No, wracam do
kuchni, dosyć tego marnowania czasu.
- Połowa przyjemności z przygotowań świą tecznych to to, że tyle
się przy tej okazji da obgadać - oświadczyła Przylepka, ostatni
raz przecierają c lustro, bardzo zadowolona z tego, co w nim
widziała.
Vi
Wreszcie wszystko było gotowe. Stół przepięknie nakryty -
Przylepka, zmuszona przez Pat, trzy razy poprawiała obrus; nie
powinno być na nim najmniejszej zmarszczki - dom pełen był
smakowitych zapachów, wszyscy z wyją tkiem Judysi ubrali się już
odświętnie.
- Ja włożę moją wyjściową suknię dopiero, jak wydam obiad. Nie
chcę jej poplamić. Kiedy zmyję statki, pobiegnę na górę i
przebiorę się do kolacji. I wtedy się pokażę. Bardzo ładnie
wyglą da ten stół, Pat, ale wyglą dałby jeszcze lepiej, gdyby na
środku nie sterczał ten krzak.
- Chciałam zrobić przyjemność Tillytuckowi. Sama wiesz, jaki on
jest drażliwy. I jeśli ten pieprzowiec ma nam przynieść pecha, to
przyniesie, niezależnie od tego, gdzie go postawimy.
- Powiedziała, co wiedziała, śmieją c się w rękaw z niemą drej
starej baby. Zobaczysz, Pat, zobaczysz. Józek jakoś nie przyjechał
i teraz dobrze wiem, co mu przeszkodziło.
Pat rozejrzała się z zadowoleniem. Wszystko wyglą dało tak, jak
powinno. Musi pobiec na górę i zawią zać Sidowi krawat. Bardzo
lubiła to robić, Sid uważał, że nikt nie potrafi jej w tym
dorównać. Co to szkodzi, że na dworze pada zimny deszcz? W domu
było przytulnie i ciepło, w uśmiechniętych pokojach gościła
bożonarodzeniowa magia. Zastukała mosiężna kołatka wejściowych
drzwi. Przybyli pierwsi goście, wuj Brian i ciotka Jessie, którzy
wcale nie byli zaproszeni, ale postanowili po rodzinnemu wpaść,
przywożą c z sobą bogatego starego kuzyna, Mikołaja Gardinera z
Nowego Brunszwiku, gdyż bawił u nich z wizytą i bardzo chciał
zobaczyć krewnych ze Srebrnego Gaju.
Pat powitawszy ich, pobiegła rzucić okiem na stół w jadalni. Czy
aby uda się tam położyć trzy dodatkowe nakrycia, nie burzą c
porzą dku rzeczy? Nie, nie uda. Zaczęła więc działać.
Wkrótce pojawili się wszyscy. Franek i Winnie, ciotka Azalka, wuj
Robert i wszystkie małe Madisonią tka, dwie majestatyczne praciotki
z Wybrzeża Zatoki, Franciszka i Honorata, wreszcie stryj Tom z
ciotką Barbarą i ciotką Edytą , która jak zwykle spoglą dała z
dezaprobatą .
- Sos z rodzynkami! - prychnęła ze wzgardą , idą c na górę. -
Judysia Plum musi robić mi na złość. Wie, że po tym sosie dostaję
zawsze dyspepsji.
Ale przy stole nikt nie robił wrażenia osoby cierpią cej na
niestrawność. Z począ tku wszystko szło gładko. Na honorowym
miejscu zasiadła śliczna pani ze złocistymi oczyma i srebrnymi
włosami, a jej serdeczny uśmiech sprawiał, że goście czuli się jak
w domu. Pat nie usiadła, pomagała Judysi podawać do stołu, ale
wszyscy poza tym jakoś się zmieścili. Dla dzieciarni jak zwykle
nakryto osobny stolik w małym saloniku. Pojawił się koktajl.
Przylepka szybko zrobiła trzy dodatkowe porcje, ale zapomniała o
wiśniach. Oczywiście jedna z tych miseczek dostała się ciotce
Edycie, która obwiniła za to Judysię, druga praciotce Franciszce,
ta z kolei poczuła się znieważona. Trzecią wręczono staremu
kuzynowi Mikołajowi, który nie zwrócił na to żadnej uwagi. Stryj
Tom spałaszował swoją porcję, choć ciotka Edyta przypominała mu,
że wiśnie w likierze wywołują u starszych osób niestrawność.
- Nie jestem jeszcze taki stary - odpowiedział oschle. Wyglą dał
zresztą zadziwiają co młodo, co nie uszło uwagi Judysi i Pat. Jego
wielka falista czarna broda w cią gu tego lata zamieniła się w
maleńką spiczastą bródkę i zamiast starych okularów stryj Tom miał
na nosie binokle w złotej oprawie. Pat przypomniała sobie o tych
wysyłanych do Kalifornii listach, ale szybko odsunęła od siebie tę
myśl. Nic nie ma prawa zakłócić nastroju świą tecznego obiadu.
Tymczasem Winnie zaczęła opowiadać historyjkę, którą lepiej byłoby
przemilczeć. Judysia niemal skamieniała, gdy usłyszała w kuchni
słowa Winnie:
- To zdarzyło się zaraz po naszym ślubie. Jeszcze się do końca nie
urzą dziłam. Któregoś wieczoru przyszli niespodziewanie goście i
posłałam Franka do sklepu po szynkę, żeby mieć im co podać na
kolację. Kiedy układałam plastry na półmisku, ozdabiają c je
pietruszką , wydały mi się dziwnie różowe. Półmisek wyglą dał
artystycznie. Franek nałożył każdemu porcję, a potem sam
skosztował. Odłożył nóż i widelec i spojrzał na mnie. Wiedziałam,
że coś musi być nie w porzą dku, ale nie wiedziałam, co. Przerwałam
nalewanie herbaty i spróbowałam szynki. I wiecie co? - Winnie
rozejrzała się wokół z łobuzerskim uśmiechem. - Szynka była
surowa!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Pat wymknęła się do kuchni i
obie z Judysią oniemiały ze zgrozy. Tak, one też się śmiały, kiedy
Winnie zwierzyła im się z tej przygody. Ale jak można opowiadać o
tym całemu światu!
- ¯eby opowiedzieć coś takiego Edycie i pani Brianowej! -
rozpaczała Judysia. - Ale nie rób jej wyrzutów, Pat. Już ja wiem,
co jej rozwią zało język. Czy zauważyłaś, że Przylepka przyniosła z
saloniku dla twojego wujka Briana krzesełko i że pękła w nim noga?
Ile razy wejdę, widzę, że się bardziej wykrzywia, i jeden
Najwyższy wie, czy wytrzyma do końca obiadu. A ten tutaj Tillytuck
stroi miny, bo poślizną ł się na podłodze i upadł na swego psa. I
ten niezdara powiada, że to ja w jego ką cie rozlałam sos. No, czas
podawać zupę.
I w tym momencie peperomia - jakby czekają c na sygnał, pokazała,
co naprawdę potrafi. Wszystko zdarzyło się naraz. Tillytuck
oburzony przemową Judysi otworzył drzwi i wściekły wyszedł na
deszcz. Mokry pies stryja Toma, który przybiegł za swoim panem z
Jaskółczego Gniazda, wpadł do kuchni. Po Prostu Pies nie
zdzierżył. Rzucił się na intruza. Psy kotłują c się, wpadły pod
nogi Pat, zmierzają cej w stronę drzwi jadalni z tacą , na której
stały talerze smakowitego bulionu z kury. I Pat upadła na psy, a
psy ską pała zupa z potłuczonych talerzy. Słyszą c ten rumor
wszyscy, z wyją tkiem kuzyna Mikołaja, wbiegli do kuchni. Dwuletni
dzieciak cioci Azalki zaczą ł wniebogłosy wrzeszczeć. Ciotka Edyta
dostała ataku serca. Judysia Plum po raz pierwszy i jedyny w życiu
straciła głowę i okazało się to złowieszcze w skutkach. Chwyciła z
kredensu słoiczek z pieprzem i sypnęła nim w ślepia psów. Efekt
był piorunują cy. Pies stryja Toma uciekł do jadalni, wpadł na
ciotkę Jessie i zabrudził jej nową błękitną sukienkę z żorżety,
przebiegł przez sień, wleciał na schody, ocierają c się po drodze o
pastelowe tapety, zbiegł z powrotem na dół i wypadł przez frontowe
drzwi - które przytomnie otworzył przed nim Billy Madison.
Tymczasem Po Prostu Pies rzucił się w stronę piwnicy i wpadł na
półkę nad schodami. I stoczył się po schodach wraz z półką , trzema
wiaderkami, dwiema patelniami i tuzinem słoików z powidłami.
Przez kwadrans w Srebrnym Gaju trwało prawdziwe pandemonium.
Ciotce Edycie brakowało tchu i domagała się zimnych kompresów.
Ciotka Barbara zabrała ją na górę i otoczyła czułą opieką .
- Każde podniecenie odbija się na moim sercu - skarżyła się
szeptem. - Judysia Plum - dobrze o tym wie.
Stryj Tom i wuj Brian zanosili się od śmiechu. Ciotka Franciszka i
ciotka Honorata spoglą dały tylko na siebie znaczą co. Nic podobnego
nie mogłoby zdarzyć się w Wybrzeżu Zatoki. A biedna Pat podniosła
się z podłogi, ociekają c zupą ; purpurowa ze wstydu. Sytuację
ocaliła Przylepka. Stanęła na wysokości zadania.
- Wszyscy będą uprzejmi wrócić do jadalni i usią ść przy stole.
Buddy, przestań wrzeszczeć, ale już! Pat, leć na górę i szybko się
przebierz. Judysiu, zrób tu porzą dek. Mamy jeszcze mnóstwo zupy.
Pat niosła na tacy tylko połowę talerzy, a oprócz tego mamy w
spiżarni cały garnek. Zaraz ją odgrzeję. Zamknijcie tego psa w
piwnicy.
Judysia zawsze powtarzała, że nigdy z nikogo nie była w Srebrnym
Gaju tak dumna, jak w owej chwili z Przylepki. Ale naprawdę duma
pojawiła się dopiero później, chwilowo biedna Judysia czuła się
potwornie zawstydzona. Od dawna w Srebrnym Gaju nie zdarzyło się
coś tak skandalicznego. No, ale dopadnie ona jeszcze Tillytucka. I
rozprawi się z tym pieprzowcem.
Zadziwiają co szybko wszyscy usiedli na swoich miejscach. Przez
cały czas tego zamieszania kuzyn Mikołaj urzędował przy stole i
zajadał sucharki. Przylepka i Judysia podały zupę. Pat przebrała
się i zeszła na dół, nadrabiają c miną . Koty, które doznały
nerwowego szoku, schroniły się w izdebce Judysi. Pieprzowiec
postanowił widać odpoczą ć. Pieczyste - indyk, gęś i kaczka -
odniosło wielki sukces, a Judysiny sos z rodzynkami uznano za sos
stulecia. Co prawda kuzynowi Mikołajowi udało się rozlać na obrus
pół sosjerki, ale Judysia wkroczyła ze ścierką i spokojnie
wszystko wytarła. Ochłonęła już i gotowa była stawić czoło każdej
przeciwności losu.
Pat przy deserze usiadła do stołu i znów zabrzmiał śmiech. Wszyscy
zawsze szukali towarzystwa Pat, bo tak łatwo było się z nią śmiać.
Choć w tej chwili znalazła sobie parę powodów do zmartwienia.
Ciotka Jessie zjadła tylko trzy łyżeczki deseru - czyżby jej nie
smakował? A Winnie jakoś dziwnie wyglą da. Zbladła i niemal
przestała się odzywać.
Ku wielkiej uldze Judysi krzesełko w saloniku wytrzymało obiad,
choć przy każdym poruszeniu wuja Briana niebezpiecznie
trzeszczało. Potem nastą piło "wielkie zmywanie", jak to określiła
Judysia. Pat, Przylepka i Judysia wesoło zabrały się do mycia
statków. Ostatecznie nie stało się nic strasznego. Goście w
salonie świetnie się bawili, powtarzają c sobie rodzinne plotki, a
w małym saloniku dzieci słuchały historyjek Tillytucka. Judysia
przysięgała, że są to "wierutne bzdury". Ale Tillytuck oświadczył
kiedyś, że gdyby mówił tylko prawdę, uchodziłby za okropnego
nudziarza. W tej chwili zresztą najważniejsze było to, że malcy
zachowywali się spokojnie.
Vii
Ustawiwszy w kredensie zastawę stołową , Pat i Judysia zaczęły
rozmyślać o kolacji. Judysia postawiła peperomię na bocznej półce,
a nadwerężone krzesło schowała do komórki w sieni. Na stole
położono świeży obrus. Pat poczuła się podniesiona na duchu.
Ostatecznie goście dobrze się bawili, i to było najważniejsze.
Nawet ciotka Edyta zeszła na dół, blada i dumna, ale z
wybaczają cym spojrzeniem. Po Prostu Pies wygramolił się z piwnicy
i schował we własnym ką cie. W Srebrnym Gaju rozbrzmiewały wesołe
głosy, ogień na kominku buzował radośnie, ze spiżarni i piwnicy
wycią gnięto następne pyszności i Pat pomyślała z dumą , że nakryty
do kolacji stół, na którym stoją zapalone świece, wyglą da jeszcze
piękniej niż przedtem. A twarze siedzą cej wokół niego rodziny były
pogodne i uduchowione.
- Co się dzieje z Winnie? - spytała Przylepka, która postanowiła
pomóc Pat i Judysi w podawaniu do stołu i dopiero później zjeść z
nimi kolację w kuchni. - Aż zzieleniała na twarzy. Czy ona nie
jest chora?
Ledwie to powiedziała, wpadł Franek i szepną ł coś na ucho Pat,
która aż krzyknęła z przerażenia.
- Cały czas uważałem, że niemą drze robi, przyjeżdżają c tutaj. Ale
tak strasznie chciała. I miało to nastą pić dopiero za dwa
tygodnie.
Pat pobiegła do telefonu. Znów nastą piło zamieszanie. Winnie
zabrano na górę do pokoju Poety. Pat i Judysia zaczęły się
energicznie krzą tać. Matka wstała od stołu i poszła do Winnie.
Przylepka, zupełnie sama, obsługiwała gości i świetnie sobie z tym
radziła. Jak lubił mawiać Tillytuck, "miała głowę na karku". Ale
kolacja przebiegła w nie najlepszym nastroju. Nikt się nie śmiał.
I nikt nie miał apetytu poza jednym jedynym kuzynem Mikołajem. W
ulewnym deszczu przybyli lekarz i pielęgniarka, a goście możliwie
jak najprędzej wyszli. Został tylko kuzyn Mikołaj, który nie
połapawszy się, o co chodzi, oznajmił, że ma zamiar spędzić tu
parę dni.
Kiedy rodzina opuściła dom, Judysia z zawziętą miną wkroczyła do
jadalni, wzięła peperomię i wyniosła ją do kuchni. Powiedziała
Tillytuckowi, co o tym myśli.
- Niech Jozjasz Tillytuck natychmiast zabiera tę paskudę z domu!
Dosyć już nabroiła. A zważywszy na to, co ma nastą pić, ani chwili
dłużej nie może zostać pod naszym dachem.
Tillytuck pokornie usłuchał. Lepiej nie wdawać się w dysputy z
rozwścieczoną babą .
W Srebrnym Gaju zapadła pełna oczekiwania cisza. Judysia, Pat i
Przylepka zmyły naczynia i zasiadły przed kuchennym piecem,
zajadają c zamiast kolacji jabłka. Czekały na wiadomości. Mimo
wszystko znów pojawiła się wesołość. śmiech pomaga żyć.
Tillytuck w swoim ką cie palił fajkę, u jego stóp ułożył się Po
Prostu Pies. McGinty trzymał się możliwie najbliżej Pat, a
Pyszałek i Wymoczek raczyły zejść do kuchni. W małym saloniku tato
i kuzyn Mikołaj rozprawiali o historii rodziny, Sid czytał w
jadalni jakiś kryminał. Gdyby nie odgłosy z góry, gdyby co jakiś
czas nie pojawiała się w kuchni pielęgniarka w białym czepeczku,
można by pomyśleć, że w domu toczy się normalne życie.
- Co za dzień! - westchnęła Judysia.
- Potworny - zgodziła się Pat. - Ale za jakiś czas będziemy się z
tego śmiać. Myślę, że to właśnie dlatego wszystko nie układa się
gładko. Bo nie miałoby się nic interesują cego do opowiedzenia.
¯ałuję tylko, że nie było tu dzisiaj Hilarego. Muszę mu ten dzień
opisać. Ależ ja musiałam ładnie wyglą dać wśród tych kłębią cych się
psów, cała ociekają ca zupą . Stłukło się osiem głębokich talerzy z
naszego najlepszego serwisu, krzesełka nie da się uratować i do
przyszłej jesieni nie będziemy jedli powideł. Ale na szczęście do
tego ograniczają się nasze straty.
- Miejmy nadzieję - westchnęła Judysia nadsłuchują c, co dzieje się
na górze. - Co Tillytuck zrobił z pieprzowcem? Mam nadzieję, że
nie zabrał go na stryszek, bo w nocy gotów wybuchną ć w spichlerzu
pożar.
- Wyrzuciłem do chlewu - odpowiedział skwaszony Tillytuck.
- No, no, dobry Boże, zmiłuj się nad świniami - westchnęła
Judysia.
- Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy cioci Franciszki! - zachichotała
Przylepka.
- No, no, Przylepko, dużo mogłabym ci opowiedzieć o waszej ciotce
Franciszce. W Wybrzeżu Zatoki też się zdarzały różności. Kiedyś
byłam tam, żeby im pomóc przy jakimś wielkim przyjęciu. I wasza
ciotka Franciszka miała właśnie postawić na stole ogromną
salaterkę z galaretką z czerwonych porzeczek, kiedy nagle
wrzasnęła i upadła na wznak. Co tu mówić o zupie! Wyglą dała jak
ską pana we własnej krwi. Z począ tku wszyscy myśleli, że dostała
ataku. Ale potem okazało się, że jakiś diabelski malec schował się
pod stół i złapał ją za nogę. Ile razy to sobie przypomnę, nie
mogę się powstrzymać od śmiechu. Suknia była na nic, a kiedy
ciotka wpadła w gniew... Och, Patsy! - krzyknęła Judysia, jakby
nagle sobie o czymś przypomniała.
- Co się stało, Judysiu?
- Niby nic - odpowiedziała Judysia zrozpaczonym tonem. - Ale ja
zapomniałam włożyć moją nową suknię. Zupełnie wyleciało mi to z
głowy po tej bójce psów i pokazałam się towarzystwu w moim starym
drelichu.
- Nic nie szkodzi, Judysiu - Pat zaczęła ją pocieszać, widzą c, że
jest bardzo przejęta. - Na pewno nikt nie zauważył. Może to i
lepiej, bo suknia mogła się poplamić i co byś wtedy włożyła jadą c
do zamku McDermottów?
- Twoja ciotka Edyta gotowa pomyśleć, że nie mam się w co ubrać -
jęczała Judysia. - Choć sama, nie wiem czy to zauważyłaś, nie
wypruła ze swojej sukni fastrygi. No cóż, nie przywykłam, żeby w
mojej kuchni gryzły się psy - tu spojrzała groźnie na Tillytucka.
- Już od dawna czegoś podobnego nie widziałam. Ostatni raz
dziesięć lat temu w kościele w Południowym Glen. Tak, tak, to był
prawdziwy są dny dzień. Billy Gardiner zawsze zabierał do kościoła
swego psa. Ludziska przymykali na to oczy, bo wiedzieli, że biedny
Billy jest niespełna rozumu. Billy z psem siadali w tylnej ławie i
pies zachowywał się jak złoto, tylko raz nie wytrzymał i zawył,
kiedy jakaś pani z miasta zaśpiewała solo, trudno go było za to
winić. Ale któregoś dnia przez otwarte drzwi wszedł do kościoła
inny pies i pies Billy'ego rzucił się na niego. Obcy pies zaczą ł
uciekać nawą , a pies Billy'ego za nim. Dopadł go pod samą amboną !
- Judysia zatrzęsła się ze śmiechu, zapomniawszy o swoim niedawnym
zmartwieniu.
- I co się stało, Judysiu?
- A, stało się! Członkowie rady kościelnej, Kuba Gardiner i Tom
Robinson, rzucili się na psy, każdy chwycił jednego za kark i
wyniósł z kościoła. Wyobraźcie sobie, moi kochani, dwaj dostojni
panowie z długimi brodami i bynajmniej niechrześcijańskim błyskiem
w oku, kroczyli każdy inną nawą , trzymają c wycią gniętą daleko ręką
psa za kark.
- A tak, pamiętam - wyrwał się Tillytuck. - Byłem tego dnia w
kościele.
Tego było już dla Judysi za wiele. Wstała i poszła do spiżarni. Do
kuchni zajrzał Sid mówią c, że kuzyn Mikołaj chce się położyć i
prosi o butelkę z gorą cą wodą . Pat zaprowadziła kuzyna Mikołaja do
gościnnego pokoju. Tillytuck zrozumiał, że wypadł z łask, powrócił
więc do swego spichlerza.
Kiedy Pat zeszła na dół, rozległo się stukanie do drzwi. Któż to
może być? Przylepka otworzyła drzwi. Na tle mokrej bezgwiezdnej
nocy zarysowała się sylwetka Józka! Kapitan Józef, wysoki,
opalony, zmieniony - przeżył na chińskim morzu wiele tajfunów...
Ale był to przecież ich Józek!
- Przyleciałem z Halifaxu - oświadczył lakonicznie Józek. - O
zmierzchu dotarłem do Charlottetown i wynają łem auto. Myślałem, że
zdą żę na kolację. Tymczasem w aucie psuło się kolejno wszystko, co
może się popsuć, a wreszcie pękła oś koła. No, ale jestem.
Dlaczego nie śpicie i wyglą dacie tak uroczyście?
Pat powiedziała mu. Józek aż gwizdną ł z wrażenia.
- Mała Winnie! A ja wcią ż myślę o niej jak o dziecku! No, no, że
też bocianowi chciało się przyfruną ć w taką noc. Judysiu, masz coś
w spiżarni?
To pytanie byłoby zniewagą , gdyby nie filuterny uśmiech Józka.
Judysia miała w spiżarni całego indyka i garnek zupy. Matka,
uradowana nowiną , zbiegła na dół, by uściskać Józka i pospiesznie
wróciła do Winnie, a przez ten czas Judysia nakryła do stołu i
wszyscy zasiedli wokół niego, nawet Tillytuck, który uzyskał
przebaczenie. - Pobiegła po niego Przylepka.
- Warto było wrócić do domu! - oświadczył Józek. - Przylepko, jest
już z ciebie panna. Pat, masz jakiegoś stałego wielbiciela?
- Ha, ha, lepiej jej nie pytaj - sarknęła Judysia. - Najwyższy
czas, żeby w Srebrnym Gaju znów było wesele! A ona w zeszłym
tygodniu tak dała po nosie Elmerowi Moody'emu, że przysią gł, że
się tu więcej nie pokaże.
- On oddycha przez usta - wyniośle stwierdziła Pat.
- Sam słyszysz! Każdemu z tych biednych chłopców przypnie łatkę. A
co z tobą , Józku? Wracasz do domu, by poszukać sobie żony?
O dziwo, Józek zaczerwienił się. Pat nie bardzo się to spodobało.
Chodziły słuchy, że kapitan Józef pisuje do paru dziewczą t. Według
Pat, żadna z nich nie była "na poziomie". Znów ta sama historia -
coś ma się zmienić! Pat nienawidziła wszelkich zmian. A nawet w
najradośniejszych momentach coś zwiastowało zmianę.
- Ależ ty, Józku, wcale nie jesteś wytatuowany! - z rozczarowaniem
stwierdziła Przylepka.
- Tylko na rękach - odparł Józek i pokazał na jednym przedramieniu
błękitną kotwicę, a na drugim swoje inicjały.
- Wytatuujesz mi moje inicjały? - poprosiła skwapliwie Przylepka.
Nim Józek zdą żył odpowiedzieć, do kuchni wtargną ł rozgniewany
starzec w szlafroku. Był to kuzyn Mikołaj.
- Koty! - warkną ł. - Koty! Ledwie usną łem, jakiś potężny kocur
wskoczył mi na brzuch! Na brzuch! Nie cierpię kotów.
- To pewnie Pyszałek - jęknęła Pat. - On tak lubi wkradać się do
łóżka w gościnnym pokoju. Strasznie mi przykro.
- Przykro ci, moja panno! A co ja mam powiedzieć? Co mi po twoich
przeprosinach. Kiedy coś mnie obudzi, mam kłopoty z zaśnięciem.
Zszedłem na dół, żebyście tego kota znaleźli i gdzieś zamknęli.
Nie wiem, gdzie podziała się ta bestia, pewno siedzi pod łóżkiem i
znów coś knuje.
- Ale zgryźliwy - mrukną ł niby to pod nosem Tillytuck, było go
jednak dobrze słychać. Przylepka miauknęła, zupełnie jak kot, i
kuzyn Mikołaj zmierzył ją wzrokiem.
- Za moich czasów panny ze Srebrnego Gaju miały lepsze maniery -
oświadczył miażdżą cym tonem kuzyn Mikołaj. - Ledwie udało mi się
zasną ć, bo cały czas trwało na górze straszne zamieszanie. Czy
ktoś zachorował?
- Tak... ale to nic zaraźliwego - uspokoiła go Judysia.
Pat próbują c stłumić śmiech pobiegła na górę. Odnalazła Pyszałka w
rogu sieni, gdzie najwyraźniej zastanawiał się, ile razy może żyć
kot. Widać było, że po raz pierwszy się przeraził. Głaszczą c go
przez cały czas, zaniosła na dół i zamknęła na ganku. Kuzyn
Mikołaj nie wzbudził w niej większej sympatii.
Zirytowanego starszego pana udało się wyprawić do łóżka. Coś
jednak musiało do niego dotrzeć, bo kiedy Pat podtrzymywała go,
gdy wchodził na schody, spytał szeptem:
- Może nie powinienem mówić o tym z młodą panienką , ale czy wy
czasem nie oczekujecie narodzin dziecka?
Pat skinęła głową .
- Wobec tego - oświadczył rozglą dają c się podejrzliwie - dobrze
pilnujcie tego kota. Koty wysysają niemowlętom oddech.
- £adne wyobrażenie będzie miał kuzyn Mikołaj o naszym Srebrnym
Gaju - westchnęła z uśmiechem Pat, wróciwszy do kuchni. - Nawet
nasze psy i koty nie potrafią się odpowiednio zachować. A za
ciebie, Przylepko, jest mi naprawdę wstyd. Jak mogłaś na niego
miaukną ć?
- Ja nie miauknęłam na niego - broniła się Przylepka. - Miauknęłam
sama do siebie.
- No, no, nie musisz się przejmować tym, co stary Mikołaj Gardiner
pomyśli sobie o naszych zwierzętach - prychnęła Judysia. - Nie
chciałam przedtem o tym mówić, zawszeć to wasz kuzyn, a krew nie
woda! Ale czy wiecie, jak Mikołaj doszedł do pieniędzy? Kiedy
umarł jego mały braciszek, Mikołaj miał jedenaście lat. Pokazywał
dzieciakom z są siedztwa zwłoki w trumnie. Brał centa od głowy i
zarobił pół dolara. I to stało się podstawą jego fortuny. Obracał
potem tymi pięćdziesięcioma centami i za każdym razem robił dobry
interes.
- Judysiu, czy to prawda? Nie pomyliłaś kuzyna Mikołaja z kimś
innym?
- Jeszcze by też! Nie, złotko, Gardinerowie także nie są aniołami.
Z tej historyjki zaśmiewano się w rodzinie długie lata. Jego matka
też się śmiała. To po niej odziedziczył spryt, była Bowmanówną .
Więc właściwie należałoby się nad nim litować.
- Istotnie - zgodziła się Pat. - Pomyśleć, że nie wie, jaka to
przyjemność kochać takiego miłego aksamitnego kotka.
- On jest strasznie bogaty, prawda? - spytała Przylepka.
- Bogaty, bogaty... Wiedz, Przylepko, że lepiej być ubogim i czuć
się bogatym niż odwrotnie.
Judysia podniosła nagle rękę.
- Co się stało?
- To zabrzmiało tak, jakby miaukną ł kot.
Pat pobiegła na górę i po paru minutach wróciła zarumieniona z
podniecenia.
- Chodź ze mną , ciociu Przylepko! - zaśmiała się.
Viii
Józek, Sid i tata poszli spać. Tillytuck oznajmił, że jak na jeden
dzień przeżył dosyć emocji, i wycofał się na swój stryszek. Ale
Pat, Przylepka i Judysia postanowiły balować aż do rana. Była
trzecia w nocy. Usiadły wokół ognia i zaczęły omawiać ten pełen
wydarzeń świą teczny dzień. Zaśmiewały się, przypominają c sobie
minę kuzyna Mikołaja.
- Ale on marudził z powodu tego biednego kota! - mruknęła
Judysia. - Jednemu mieszkańcowi Srebrnych Mostów przydarzyło się
coś znacznie gorszego! Położył się wieczorem do łóżka i natkną ł
się w nim na nieboszczyka.
- Judysiu!
- Przecie powiadam. To był jego rodzony brat, dobrze, że tu nie ma
Tillytucka, bo by nam wmawiał, że to on był tym nieboszczykiem.
No, przygotuję nam teraz małe "co nieco". Czuję się tak, jakbym od
paru tygodni nie zjadła przyzwoitego posiłku. Te walki psów,
zdziwaczali kuzyni, całe to zamieszanie. Cieszę się tylko, że
Tillytuck wyrzucił to zielsko, nim Józek wyleciał z Halifaxu.
- Pomyślcie tylko: przed chwilą mama została babką , a my ciotkami
- uświadomiła sobie Przylepka. - Czuję się okropnie stara. Cieszę
się, że to dziewczynka. Dziewczynkę można tak ślicznie ubierać.
Chcą jej dać na imię Maria Laura Patrycja i nazywać Marysią . Maria
i Laura to po babkach, a Patrycja na twoją cześć, Pat; To pomysł
Franka, mówi, że gdyby nie ty, ta mała nigdy by się nie urodziła.
Co on chce przez to powiedzieć?
- Ach, to bzdury. On wcią ż uważa, że ja wyrzekłam się kariery po
to, by Winnie mogła wyjść za mą ż. Cieszę się, że będą ją nazywać
imieniem mamy. Ale zawsze uważałam, że drugiemu imieniu musi być
przykro, bo tak rzadko je się wymawia, że nie może naprawdę
zaistnieć. A trzecie jest już tylko duchem.
- Tillytuck bardzo się tymi narodzinami przeją ł, prawda?
- Czy możecie wyobrazić sobie Tillytucka jako małe dziecko? -
spytała sennym głosem Pat.
- Ejże, ejże, nie tylko nim był, ale na pewno ktoś się nim
zachwycał i był z niego dumny - westchnęła sentymentalnie Judysia.
- To okropne, co z nami robi upływają cy czas. No, było święto i
już po święcie... Nie da się zaprzeczyć, że mimo wszystko mogłyśmy
się pośmiać.
Wstał ranek. Deszcz przestał padać, cały świat był jeszcze
przemoczony, ale na wschodzie rozjaśniało się stopniowo i wkrótce
Wzgórze Mgieł zaczęło wyglą dać jak brunatna naga pierś w
słonecznym blasku.
Bledziutka, rozpromieniona Winnie pytała, śmieją c się tym swoim
perlistym śmiechem, co są dzą o niespodziance, jaką im sprawiła
podczas przyjęcia. Sid droczył się z oburzoną Przylepką , że
maleńka ma buzię małpki. Zupełnie wyczerpaną matkę odesłano na
cały dzień do łóżka. A Judysia chyłkiem wymknęła się z domu, by
sprawdzić, co dzieje się ze świniami, które niewą tpliwie zeżarły
tę nieszczęsną peperomię.
Ix
- Tak, tak, czuję dziś wiosnę - oznajmiła Judysia któregoś ranka
na począ tku maja. Zima była długa i mroźna, choć upłynęła wesoło.
Dużo było zabaw i najróżniejszych atrakcji. W Srebrnym Gaju
urzą dzono dwa taneczne przyjęcia na cześć Józka; pierwsze w
tydzień po jego przyjeździe i drugie, pożegnalne. Na obu zabawach
Tillytuck przygrywał na skrzypcach, a Przylepka tańczyła. Zaczęła
się uważać za dorosłą . Rodzina podkpiwała nawet, że Przylepka
odbiła Pat Neda Avary'ego, który zaprosił ją na tańce w
Południowym Glen. Ale matka nie zgodziła się. - Przylepka jest
jeszcze za mała.
Przylepka była bardzo rozgoryczona.
- Okazuje się, że człowiek jest zawsze albo za młody, albo za
stary, żeby móc robić to, na co ma ochotę - oświadczyła obrażonym
tonem. - A w dodatku ty, Pat, nie pozwoliłaś Józkowi wytatuować mi
na ręku moich inicjałów. To by było takie wytworne! ¯adna
dziewczynka w szkole nie jest wytatuowana. Trysia Binnie pękłaby z
zazdrości!
- No, no, od kiedy to Gardinerowie zwracają uwagę na to, co myślą
Binnie'owie? - zdenerwowała się Judysia.
Wiosna nadeszła późno. Judysia powtarzała zawsze: "Nie będzie
wiosny, dopóki nie stopnieje śnieg na Wzgórzu Mgieł, a śnieg na
Wzgórzu nie stopnieje aż do wiosny". Chwilami wydawało się, że
wiosna jest tuż, tuż, ale po paru słonecznych dniach zrywał się
ostry wschodni wiatr i przynosił szarą mgłę, albo zjawiał się
ską dś mroźny wiatr północny i znów następowały przymrozki. Tego
dnia zdawało się jednak, że wiosna pozostanie już na zawsze.
Kiedy Judysia czuła nadchodzą cą wiosnę oznaczało to, że należy
rozpoczą ć wielkie sprzą tanie. Tillytuck był akurat na "folwarku",
jak zaczęto nazywać farmę starego Adamsa, zatem Judysia i Pat
postanowiły z tego skorzystać i gruntownie uporzą dkować jego
izdebkę na stryszku. Judysia z zawziętością atakowała każdy
sprzęt, Tillytuck znów wypadł z łask, częściowo dlatego, że
poprzedniego dnia Po Prostu Pies zadusił trzy kurczęta i
rozszarpał nogawkę spodni Sida, a częściowo...
- On wczoraj wieczorem znów wrócił do domu pijany i spał w stajni.
To "znów" dawało do zrozumienia, że Tillytuck stale się upija.
Tymczasem zdarzyło się to dopiero drugi raz, a Tillytuck był tak
świetnym pracownikiem, że Długi Alek postanowił przymkną ć na to
oczy.
- Wcale się nie przyznał, że jest pijany. O, nie! Tylko marudził,
że kołysze się nad nim księżyc. I ostrzegał mnie, żebym wybiła
sobie z głowy myśl o zamą żpójściu, bo on tylko lubi sobie ze mną
pogadać. Ja! Ale na takich jak on nie warto się złościć. Lepiej go
wyśmiać! Widziałam, jak próbował wejść na stryszek - patrzałam
przez moje okrą głe okienko i świetnie się ubawiłam - nogi się pod
nim uginały, więc w końcu dał spokój i sztywno pomaszerował do
stajni.
- Tillytuck mówi, że kupi sobie radio - wtrą ciła Przylepka, która
nie poszła do szkoły, bo akurat była sobota.
- No, no, radio... Miło usłyszeć. Może nareszcie przestanie czytać
takie bzdury. - Judysia z oburzeniem wzięła do ręki ksią żkę, którą
zobaczyła na stole Tillytucka. - Widziałyście coś podobnego: Błędy
Mojżesza! Pożyczył to obrzydlistwo od tego niedowiarka Rogera
Madisona ze Srebrnych Mostów, a kiedy go zaczęłam besztać,
powiedział spokojnie: "Lubię się wszystkiemu przyjrzeć z dwóch
stron!" Ciekawość to pierwszy stopień do piekła!
Judysia wyrzuciła ksią żkę przez okno, ksią żka wpadła prosto do
zagrody świń, a Judysia ostentacyjnie umyła ręce.
- Swoją drogą Tillytuck zna katechizm na pamięć. I rzeczywiście
stale czyta Biblię.
- Ale ma wą tpliwości co do Jonasza i wieloryba - wtrą ciła
Przylepka. - Powiedział mi.
- I w dodatku rozmawia o takich rzeczach z dziećmi! - Judysia była
naprawdę zgorszona. - Powiem mu, co o tym myślę. Nie słuchaj go,
Przylepko. My tu w Srebrnym Gaju nie pochwalamy niedowiarstwa, a
jeśli nawet Mojżesz popełnił parę błędów, to dam głowę, że i tak
miał więcej rozumu niż Roger Madison i Tillytuck razem wzięci.
- Jesteś po prostu zła na Tillytucka, bo on ci zawsze psuje
opowieści - oświadczyła figlarnie Przylepka. Przed dwoma dniami
rozegrała się w kuchni wielka scena, po tym, jak Judysia
opowiadała o pewnej pani z południa, która przez pomyłkę zamiast
proszku do pieczenia wsypała do ciasta naleśnikowego trutkę na
szczury, a Tillytuck spokojnie oświadczył, że to on właśnie zjadł
taki naleśnik.
- Mówisz tak, jakbym się przejmowała tymi bredniami, które on
plecie! Ja trzymam się prawdy, a on łże na potęgę.
- Ale potem i tak zrobiłaś mu cią gutki.
- Ano, zrobiłam - Judysia trochę się zawstydziła. - Zawsze jakoś
umie człowieka zagadać. On potrafiłby wyłudzić od garnka jego
pokrywkę. Nie śmiej się ze starej kobiety, Przylepko. Ja i
Tillytuck, choć się wadzimy, dobrze się rozumiemy. Jeśli ma ochotę
wyobrażać sobie, że mi na nim zależy, to niech mu tam. Nie ma znów
tak wielu przyjemności w życiu. No, skończyłyśmy tutaj, możemy...
- świnie wlazły na cmentarz! - krzyknęła Przylepka.
- Już ja im pokażę! - wrzasnęła Judysia, zbiegają c ze schodów. -
Choć właściwie nie można ich winić! Wcią ż jeszcze nie czuły się
dobrze po zeżarciu tego pieprzowca.
Po południu przyszła kolej na strych. Pat zawsze lubiła generalne
porzą dki, a najbardziej właśnie na strychu: Tam najłatwiej było
natrafić na jakiś przedmiot, o którym się niemal zapomniało, i
który przywodził na myśl rodzinne duchy.
- ¯e też tylko dwie rzeczy zaczyna się robić od góry: sprzą tanie
domu i kopanie grobu - zauważyła Judysia. - No, strych mamy z
głowy. Wiesz, Pat, że sprzą tałam go po raz czterdziesty w życiu. W
tym roku będzie czterdzieści jeden lat, odką d jestem w Srebrnym
Gaju. Właśnie w maju zaczęłam tu pracować. Myślałam, że jeśli
matka Długiego Alka będzie ze mnie rada, to zostanę całe lato. No
i jeszcze jestem...
- I mam nadzieję, że zostaniesz tu dalsze czterdzieści lat! -
zawołała Pat, obejmują c ją . - Ale, Judysiu, wcale jeszcze nie
skończyłyśmy. Chcę zobaczyć, co jest w tym starym kufrze w ką cie.
Od lat do niego nie zaglą dałyśmy.
- Tam są same szczą tki dawnej świetności, symbolicznie mówią c, jak
by to określił Tillytuck.
- Musimy tam zajrzeć. Mogły się do nich dobrać mole.
- Mogły, mogły. Zawsze łatwo jest znaleźć powód, żeby zrobić to,
na co ma się ochotę - odparła zgryźliwie Judysia. - Ale dobrze,
zajrzymy do niego, tylko musisz poczekać, aż przygotuję kolację.
Wrócimy tu o zmierzchu.
No i po kolacji Pat znów wybrała się na strych; było już tam dosyć
mrocznie, choć na dworze płoną ł jeszcze zachód słońca, wiosenny
zachód słońca, jasnozłocisty, różany i zielonkawy, za to nad
brzeziną niebo wcią ż było srebrzyście błękitne.
Odległe wzgórza zasnute były mgiełką . Młodziutkie klony w
zielonych sukienkach rosną ce przed Jaskółczym Gniazdem wyglą dały
jak roztańczone dziewczynki, których pilnują staropanieńskie
przyzwoitki - ciemne świerki. Sid zaorał tego dnia Pólko Owocowego
Tortu; równiutkie czerwone bruzdy cieszyły oko. Z Pólka Sadzawki
dobiegał rechot żab.
- Przypomina mi to ów wieczór, kiedy uprzedziłaś mnie, że pojawi
się w naszym domu Przylepka - powiedziała Pat do Judysi, która
lekko dyszą c wspinała się po schodach. - Ach, Judysiu, spójrz na
ten zachód słońca!
- Zachód jak zachód - skomentowała krótko Judysia, bo trudno jej
było złapać oddech i bardzo się tym martwiła - w końcu to tylko
dwa piętra.
- Każdy zachód słońca jest inny. Judysiu, zobacz tylko ten obłok
nad jodłą ! Nigdy jeszcze nie widziałam obłoku, który miałby taki
kształt!
- Ano, ładny. Przecie nie jestem taka, jak stary Robert Pennach z
Południowego Glen. Jego żona zawsze się za niego wstydzi.
Powiedziała mi kiedyś ze złością , że on w ogóle nie wie, że
istnieje coś takiego, jak zachód słońca.
- To musi być okropne, gdy człowiek nie widzi urody świata -
powiedziała z namysłem Pat. - To taka radość patrzeć na coś
pięknego. Ilekroć wyjrzę przez okno, wydaje mi się, że otrzymuję
od świata cenny upominek. Judysiu, jak ty myślisz, czy nasza
sadzawka nie wyschła? Jest chyba coraz bardziej płytka...
- Bardzo się o nią boję - zgodziła się Judysia. - Tak to już z
tymi sadzawkami jest. Kiedy tu nastałam, za Jaskółczym Gniazdem
też była sadzawka, a teraz został po niej tylko dołek, w którym
rosną paprocie.
- Chyba nie zniosłabym, gdyby wyschła. Zawsze ją kochałam.
- Ech, Patsy, a czego ty nie kochasz?
- Czy nie są dzisz, Judysiu, że im więcej rzeczy człowiek kocha,
tym jest szczęśliwszy?
- Czasem szczęśliwszy, a czasem gorzko za to płaci. No, no, ską d
mi coś takiego przyszło do głowy?
- Pewnie masz rację - odparła z namysłem Pat. - Za miłość trzeba
płacić. Gdybym tak bardzo nie kochała Bietki, nie cierpiałabym aż
tak strasznie, kiedy umarła. Ale było warto cierpieć.
- Tak, tak, głupio mi się powiedziało - poświadczyła Judysia.
- No co, Judysiu, zabieramy się do tego czarnego kufra?
- Przylepka prosiła, żeby na nią poczekać. Zaraz przyjdzie, ma
tylko powtórzyć łacinę. Nareszcie zaczęła się interesować swoimi
lekcjami. Tej zimy Józek często jej pomagał.
- Mam nadzieję, że będziemy mogli ją kształcić. Jakoś stale brak
nam pieniędzy.
- Niektórzy powiadają , że jesteśmy za gościnni. Pani Binnie wcią ż
powtarza, że u nas "łyżki pracują szybciej niż łopaty". Cóż, tacy
już ci Binnie'owie są . Nasi mężczyźni lubią sobie dobrze podjeść.
I co z tego, że nie mamy pieniędzy, Pat? Mamy tyle rzeczy, których
za pienią dze nie da się kupić. Nie martw się, jak przyjdzie czas
na studia Przylepki, jakoś się wyskrobie trochę grosza. Zadba o to
Wszechmogą cy.
Z podwórza dobiegł warkot wirówki. Stał przy niej Tillytuck głośno
śpiewają c psalmy, a przysłuchiwał mu się McGinty oraz koty. Pat
zauważyła, że Tillytuck ma bardzo dźwięczny głos. I po odwirowaniu
mleka nigdy nie zapomniał o spodeczku dla wróżek, tak jak dawniej
Judysia.
- Długo wierzyłam, że Zaczarowany Ludek naprawdę wypija mleko.
Ach, Judysiu, tak bardzo bym chciała dalej w to wierzyć!
- W im więcej rzeczy wierzysz, tym zabawniej jest żyć. Te
"sceptyki" mnóstwo tracą . Myślę, że spodek mleka wypija ostatnio
McGinty. Patrz, jak on wywija ogonem, kiedy Tillytuck kończy
zwrotkę. Nie wierzę, żeby był muzykalny, ale wie, jak wkraść się w
łaski Tillytucka.
- Judysiu, jestem niemal pewna, że takie kochane psiaki jak
McGinty mają duszę.
- Może chociaż krztynę - Judysia była ostrożna. - Nigdy nie
przemawiał do mnie ten werset o niebie bez psów, tylko, Patsy, nie
zdradź mnie przed Tillytuckiem ani przed pastorem! Wiesz, ile razy
spojrzę na McGinty'ego, zaczynam myśleć o Szkrabie. Ty chyba
dostałaś dziś od niego list? Nie przyjedzie do domu na wakacje?
- Nie, nic o tym nie pisze - westchnęła Pat, która cały czas
liczyła na jego przyjazd. - Musi w czasie wakacji pracować.
- Ta jego matka cią gle się nim nie zajmuje?
- Nigdy o niej nie wspomina. Ale wiem, że jeśli chodzi o
pienią dze, to chętnie przysłałaby mu każdą sumę. Hilary jednak
stara się być niezależny i jak najwięcej zarobić sam. A jeśli
chodzi o przyjazd do domu... wiesz przecież, że odką d jego stryj
zmarł, a stryjenka przeniosła się do miasta, nie ma tutaj domu.
Oczywiście dziesią tki razy pisałam mu, że ma uważać za swój dom
Srebrny Gaj. Pamiętasz, jak w tym okienku stawiałam lampkę,
ilekroć chciałam, żeby szybko przyszedł?
- I zawsze zaraz się pojawiał. Wiesz, Patsy, widzi mi się, że
gdybyś dzisiaj zapaliła tu lampkę, zobaczyłby i przyleciał. Patsy,
kochanie - Judysia konfidencjonalnie zniżyła głos - czy nie
myślisz, że ty i Szkrab... no, wiesz, co chcę powiedzieć...
Pat roześmiała się, w jej bursztynowych oczach pojawiły się
filuterne błyski.
- Najdroższa Judysiu, zawsze próbowałaś nas swatać, ale musisz się
pogodzić z tym, że nic z tego nie będzie. Jesteśmy zbyt dobrymi
przyjaciółmi, żeby mogło się to zamienić w coś więcej.
- Ty wszystkich odtrą casz - westchnęła Judysia. - A tak lubię
Szkraba. I słyszałam, że to zupełnie niezły pomysł przyjaźnić się
z własnym mężem.
- Dlaczego tobie Judysiu, tak bardzo zależy na tym, żebym wyszła
za mą ż? Można by pomyśleć, że chcesz się mnie pozbyć z domu.
- Co ty wygadujesz, złotko. Wiesz dobrze, że gdybyś odeszła ze
Srebrnego Gaju, dla twojej starej Judysi byłoby tak, jakby zgasło
światło.
- No to się ciesz, Judysiu, że się nigdzie nie wybieram. Chcę
zostać tu na zawsze i zestarzeć się wśród moich psów i kotów.
Kocham te ściany. O patrz, Judysiu, dzikie wino wspięło się aż pod
sam dach. Jak to dobrze, że jest takie bujne. Przynajmniej nie
widać, że dom należałoby odmalować, a w tym roku nas na to nie
stać.
- Za to twój stryj Tom zabrał się do odmalowania Jaskółczego
Gniazda, widziałaś? Białe mury, zielone futryny i okiennice. Dziś
właśnie zaczą ł.
- Tak. - Pat zamyśliła się. Wszyscy w Północnym Glen wiedzieli
już, że Tom Gardiner pisuje do jakiejś pani w Kalifornii, choć
nawet najbardziej wścibskim nie udało się dowiedzieć, kim jest owa
dama i jak się nazywa. - Jaskółcze Gniazdo należało odmalować już
parę lat temu. Ale dopiero teraz stryj Tom dostał prawdziwej manii
porzą dkowania. Oskrobał nawet te stare czerwone drzwi. A ja je
zawsze tak lubiłam. Judysiu, czy ty naprawdę myślisz, że on
zamierza się ożenić?
- Co ja tam mogę wiedzieć! Ale twojej ciotce Edycie bardzo by się
to nie spodobało. - W tonie Judysi brzmiała tajona satysfakcja. -
A ty, Pat, słyszałaś już plotkę, że Józek zaręczył się z Enid
Sutton?
Czy to prawda?
- Nie potrafię ci odpowiedzieć. Często się z nią spotyka. Cóż, to
miła dziewczyna i bardzo do Józka pasuje.
Pat udzielają c swej aprobaty rzekomej wybrance Józka, poczuła się
bardzo wspaniałomyślna. I zadrżała na myśl, że mogłoby to chodzić
o Sida. Nie, nie, Sidowi jeszcze długie lata nie przyjdzie do
głowy myśl o małżeństwie.
- Hm, hm, jeśli dojdzie do ślubu, to mam nadzieję, że Enid nie
będzie miała takich kłopotów ze ślubną suknią , jak jej matka. Jej
matka zamówiła suknię w mieście - Suttonowie uważali, że krawcowa
w Srebrnych Mostach nie jest godna takiego zaszczytu - i ta
miejska krawcowa zachorowała. Przysięgła jednak, że suknia będzie
gotowa na czas. Rano w dzień ślubu zadzwoniła, że wysłała ją
pocią giem ekspresową przesyłką . Ale kiedy pocią g przyjechał - ani
śladu sukni. I nikt już jej nigdy nie zobaczył na oczy. Biedna
panna młoda; cała zapłakana, wzięła ślub w granatowym kostiumie.
- Co się też z tą suknią mogło stać?
- Wie o tym jeden Najwyższy. Agencja ekspedycyjna z Charlottetown
rzeczywiście wysłała ją pocią giem i potem już nikt o niej nie
słyszał. Atłasowa biała suknia z koronkami. Ale i tak pani
Suttonowa miała więcej szczęścia niż panna młoda z zamczyska
McDermottów.
- To zdarzyło się o sto lat przedtem, zanim ja zgodziłam się do
zamku, ale mi nieraz o tym opowiadano. Panna młoda podeszła do
szafy, sięgnęła po ślubną suknię i... - Judysia w dramatycznym
geście nachyliła się w stronę Pat - ... chwyciła ją za rękę jakaś
koścista dłoń.
- Czyja? - Pat przeszył rozkoszny dreszcz.
- Czyja, powiadasz? Oto właśnie pytanie. O nie, nie była to ręka
żadnego śmiertelnika. Biedna panna młoda zemdlała, trzeba było
odłożyć ślub, a tymczasem pan młody wracają c do domu spadł z konia
i zabił się. Wiele razy widziałam tę szafę. McDermottowie nigdy
już jej nie otworzyli. Mówiono, że ta ślubna suknia dalej tam
wisi. Tak, tak - Judysia westchnęła. - Chyba rzeczywiście wybiorę
się jesienią do mojej starej Irlandii. Jakoś zaczęło mi się za nią
cknić.
Po schodach wbiegła Przylepka, przed nią pędził Pyszałek skaczą c
po trzy stopnie.
- Zdą żyłam? Wreszcie uporałam się z łaciną . Nie dziwię się, że to
język martwy! Czy kiedyś ludzie naprawdę mówili po łacinie? Tak na
co dzień? Trudno w to uwierzyć. Obiecałam Józkowi, że z łaciny
będę pierwsza w klasie, a on za to - żebyś nie wiem co mówiła -
następnym razem wytatuuje mi moje inicjały. Więc będę pierwsza
albo pęknę!
- Młode panienki w zamku McDermottów nigdy się tak nie wyrażały.
- Za to pewnie mówiły z takim akcentem jak ty - odcięła się
Przylepka. - No, zabierajmy się do tego starego kufra. Lubię
grzebać w starociach. Nigdy nie wiadomo, na co się natrafi. To
trochę tak, jakby się przez chwilę przeżywało znowu przeszłość.
X
Zacią gnęły czarny kufer pod okno. Pyszałek doszedł do wniosku, że
kot nie ma tu czego szukać, wycofał się więc do ką ta i zaczą ł
udawać bengalskiego tygrysa. W kufrze, jak to zwykle w kufrach na
strychu, było mnóstwo rupieci i pamią tek. Aksamitne kapelusze
przybrane sztucznymi kwiatami, stosy świą tecznych kartek,
zwiotczałe strusie pióra, wyblakłe fotografie, niemodne suknie z
baskinkami i bufiastymi rękawami, stare podręczniki szkolne,
rysowane niegdyś przez dzieci mapy Srebrnego Gaju, pakiety
pożółkłych listów... Było z tego mnóstwo uciechy.
- Co to może być? - zawołała Przylepka wyjmują c zwój cieniutkich
drucików. Judysia parsknęła śmiechem.
- To stara tiurniura waszej ciotki Heleny. Pamiętam, jak jej
ojciec darł się, kiedy ją przyniosła do domu. Była z niej straszna
modnisia. Tamtego wieczoru poszła w tej tiurniurze ze swoim
wielbicielem na koncert. Mówili, że był czerwony ze wstydu. Ale po
paru tygodniach wszystkie panie paradowały w tiurniurach.
Konkurent ciotki Heleny powinien być szczęśliwy, że nie włożyła
jej tak, jak Madzia Jimson z Południowego Glen, która dostała ją
od pracują cej w Bostonie siostry, piękną , podbitą niebieskim
atłasem.
- A jak ona ją włożyła?
- Na wierzch sukni! I tak poszła do kościoła. Ci, co ją zobaczyli,
długo nie mogli przyjść do siebie. Tak, tak, mody się zmieniają . Z
mody nie wychodzą tylko całusy. Kto wie, czy za jakiś czas ktoś
nie zniesie tej tiurniury na dół i nie położy jej na gzymsie
kominka w charakterze rodzinnej pamią tki.
- Spójrzcie na to! - Przylepka wycią gnęła brunatny aksamitny
kapelusz z ogromnym pomiętym zielonkawym piórem strusia. - Jak by
też się należało zachować, mają c taki kapelusz na głowie?
- To jest kapelusz waszej ciotki Azalki. Bardzo jej w nim było do
twarzy. Choć ja nie przepadam za aksamitnymi kapeluszami od czasu,
gdy którejś niedzieli w kościele z takiego właśnie kapelusza pani
Reubenowej Russell wyskoczyła mysz. Ale się zrobiło zamieszanie!
- Gdyby był tu Tillytuck, powiedziałby że to on był tą myszą -
zaśmiała się Przylepka.
Pat nagle rzuciła się na jakiś przedmiot.
- Judysiu, to foremka na serki! Często zastanawiałam się, gdzie
się ona podziała. Chciałam schować ją sobie na pamią tkę, tak
lubiłam te małe serki, które robiłaś tylko dla mnie. Ty,
Przylepko, nie pamiętasz tego, ale ja tak. Strasznie to lubiłam.
- A tu jest jeden z tych marszczonych czepeczków waszej
praprababki Gardinerowej - pokazała Judysia. - To ja zawsze
upinałam jej czepeczki; mówiła, że nikt nie potrafi tak ułożyć
riuszek, jak ta mała Judysia. Tak, tak, byłam wtedy małą Judysią ,
a upinania czepeczków nauczyłam się na zamku McDermottów. Stara
pani Gardinerowa pięknie szyła, jej ściegów nie można było dojrzeć
gołym okiem. Była wspaniałą damą , choć nie brakowało takich, co
uważali, że zadziera nosa. Czy opowiadałam wam o tym wieczorze,
kiedy klęczała przed łóżkiem koło otwartego okna i odmawiała
pacierz, będą c myślami w niebie, a tu nagle wskoczył przez okno
wielki kocur i wbił się jej pazurami w plecy?
- Och! - zawołała zachwycona Przylepka. - I co na to praprababcia?
- Co ona na to? - Judysia rozejrzała się przezornie. - To stało
się trzydzieści dziewięć lat temu i nigdy nikomu o tym nie
pisnęłam. Ona wykrzyknęła słowo, które zaczyna się na p, a kończy
na w.
Pat zaczęła się zwijać ze śmiechu. Na portrecie, który wisiał w
salonie, majestatyczna praprababka miała taki świą tobliwy wyraz
twarzy. Ta Judysia o każdej szacownej osobie znała jaką ś okropną
historyjkę.
- A ta szmata to suknia waszej prababki - Judysia podniosła do
góry wypłowiałą sukienkę z falbankami. - Ryps. To chyba ta
sukienka, którą miała na sobie tylko dwa razy.
- Dlaczego? - spytała Przylepka.
- Hm, hm, nie dam głowy, że to właśnie ta suknia, ale to było tak.
Wasza prababka i jej kuzynka pani Tomaszowa Taylor bardzo ze sobą
rywalizowały, jeśli chodzi o stroje, i obie przepadały za
jaskrawymi kolorami. I kiedy wasza prababka pojawiła się w
kościele w tym kolorowym pasiastym rypsie, pani Tomaszowa aż
zzieleniała, ale nic nie powiedziała, tylko następnego dnia
pojechała do miasta, kupiła taką samą sukienkę i dała ją starej
sprzą taczce ze Srebrnych Mostów. Ta ucieszyła się jak dziecko i
następnej niedzieli wybrała się w niej do kościoła. Tak, tak, pani
Tomaszowa zachowała się okrutnie, ale została za to pokarana, bo
zaraz potem umarł jej ojciec i przez dwa lata musiała chodzić w
czerni. To była ciężka kara, bo w czerni nie było jej do twarzy.
Ale wasza prababka już nigdy nie włożyła tej pasiastej sukienki.
- Bardzo niemą drze - zawyrokowała Przylepka.
- Jakby ludzie nie zachowywali się niemą drze, to by nie było o
czym opowiadać - zaśmiała się Judysia. - O, patrzcie, stary miś
Sida. Nigdy nie chciał bez niego usną ć. Musiałam mu przyszyć
guziki zamiast oczu, bo wydłubał mu ślepia Ned Binnie i biednemu
Sidowi omal nie pękło z bólu serduszko.
- Mówi się u nas w szkole, że Sid zadurzył się w Jance Madison.
- Sid zadurza się co dwa miesią ce w kimś innym - beztrosko
zauważyła Pat. - Patrz, Judysiu, jaka to musiała być kiedyś
śliczna sukienka, cała srebrzysta. I ta koronka przy rękawach...
- To sukienka, którą wasza ciotka Lorraine włożyła na swoją
pierwszą zabawę tego lata, kiedy ja nastałam w Srebrnym Gaju.
Miała najbardziej błękitne oczy, jakie widziałam w życiu!
Pamiętam, jak przed pójściem na zabawę zatańczyła dla nas w
sadzie, przy świetle księżyca, żeby się tą sukienką pochwalić. Już
od czterdziestu lat spoczywa na cmentarzu. Jej pierwszy bal był
jednocześnie ostatnim. Pamiętacie ten nagrobek z białego marmuru?
Wystaje z niego główka dziecka, a zza uszu sterczą skrzydełka. Nie
widziało mi się, żeby to był stosowny grób dla młodej panienki,
ale powiedzieli mi, że to nie dziecko, tylko cherubin. Nie zapomnę
tego dnia, kiedy zaprowadziłam Sida na cmentarz w Południowym
Glen. Miał wtedy sześć lat. Spojrzał na tego cherubina, a potem na
mnie i spytał: - A gdzie reszta?
- Czy to jej listy? - spytała Przylepka biorą c do ręki pożółkły
pakiet.
- Nie, to chyba listy waszej ciotecznej babki Marty. Ona też młodo
umarła, ale miała wielbiciela, który okropnie lubił pisać. Jej
ojciec nie pochwalał tej znajomości i jedni mówili, że umarła na
złamane serce, a drudzy, bo nosiła zimą cienkie pończochy.
- Dlaczego jej ojciec nie akceptował tego wielbiciela?
- Hm, hm, chyba nawet nic przeciwko temu młodzieńcowi nie miał.
Ale jego wuj brał udział w jakimś buncie i został za to
powieszony. A jak go odcięto, ożył. Tylko się już nigdy nie
odezwał. Jedni mówili, że ma uszkodzone gardło, a inni, że
zaniemówił z przerażenia. Tak czy owak ojciec waszej babki Marty
nie chciał mieć w rodzinie niedoszłego wisielca.
- O, znalazłam coś ładnego! - zawołała Pat wyjmują c srebrny
łańcuch-bransoletkę. - Szczerniała, ale da się odczyścić.
- Nic ci z niej nie przyjdzie, Patsy, bo nie ma ani zameczka, ani
kluczyka. To bransoletka twojej cioci Azalki. Bardzo były wówczas
modne. Sama o takiej marzyłam aż do czasu, kiedy usłyszałam
historyjkę o bransoletce Cesi Morgan z Wybrzeża Zatoki.
- Jaką historyjkę?
- Tak, tak, konkurent Cesi był kapitanem i nim wypłyną ł na morze -
a okazało się, że wypłyną ł ostatni raz - założył jej na rękę taki
łańcuch, tyle że złoty, zamkną ł i zabrał ze sobą kluczyk. Kazał
jej obiecać, że nie wyjdzie za mą ż, póki on nie wróci i nie
otworzy zamka bransoletki. I Cesia lekkomyślnie obiecała.
Morganowie zawsze wszystko obiecywali. Cesia była śliczna i
kapitan za nią szalał. Ale podczas nawałnicy zmiotło go z pokładu
i kluczyk wraz z nim znalazł się na dnie Atlantyku. Cesia, nie
powiem, wzięła to sobie do serca, ale Morganowie łatwo zapominają ,
i już po roku strasznie chciała wyjść za mą ż za Piotra Snowe. Ale
się bała, bo pamiętała o tej swojej obietnicy. Piotr był zamożnym
człowiekiem i jej ojciec bardzo parł do tego małżeństwa: Cesia
opierała się i w domu nastało piekło. Ale najśmieszniejszy był
koniec.
- A co się stało?
- Ano, Cesia którejś księżycowej nocy twardo spała, a gdy się
obudziła, nie miała bransoletki. Sama się otworzyła i zsunęła z
ręki.
- Wcale nie wydaje mi się to śmieszne, Judysiu - szepnęła
Przylepka, którą przeszedł dreszcz. - To... to przerażają ce.
- No, no, bo to jeszcze nie koniec. Najśmieszniejsze było to, że
Piotr Snowe w końcu się z nią wcale nie ożenił. Oświadczył, że nie
chce resztek po duchu. I tak widać uważali wszyscy mężczyźni, bo
Cesia umarła jako stara panna.
- O, srebrna łyżka Józka! - Pat aż podskoczyła z radości - To
prawdziwe znalezisko. Wcią ż zachodziłyśmy w głowę, co się z nią
mogło stać. Jak ona tutaj trafiła? Mama się naprawdę ucieszy.
Srebrna łyżeczka, ze śladami pierwszych zą bków Józka... Józka,
który w tej chwili był już blisko Chin. Pat westchnęła i wstała.
- No to już wszystko. Jak myślicie, czy powinnyśmy spalić te
listy? Miałabym wielką ochotę je przeczytać - wszystkie stare
listy są fascynują ce. Otwierają przed człowiekiem wrota
przeszłości. Ale obawiam się, że ciotka Marta nie byłaby tym
zachwycona.
Pat wzięła do ręki pakiet. Wypadła z niego zasuszona czterolistna
koniczynka. Komu przyniosła ona szczęście? W każdym razie nie
ciotce Marcie...
- Musimy wsuną ć ten kufer z powrotem w ką t. Patrzcie, jak groźnie
wyglą da tam Pyszałek.
Oczy Pyszałka niesamowicie błyszczały w mrocznym ką cie. Kocie
ślepia wyglą dają często tak, jakby były przezroczyste, a w ich
wnętrzu płoną ł ogień.
- Ludziska mówili, że tak właśnie wyglą dały oczy tego niedoszłego
wisielca - szepnęła Judysia, schodzą c na dół.
Zrobiło się trochę tak, jakby na strychu pojawiły się upiory.
Przylepka pobiegła za Judysią . Ale Pat podeszła jeszcze do
okienka. Płynęło z niego światło księżyca i na podłogę padały
cienie liści dzikiego wina. Im bardziej na strychu zdawało się
straszyć, tym bardziej go kochała. Trzymała wcią ż w ręku pożółkły
pakiet i przypomniało jej to list, który rano otrzymała od
Hilarego. Ten list żył. Wszystkie listy Hilarego żyły. Słyszało
się jego głos, widziało uśmiech w jego oczach. Ilekroć czytała
któryś z dawniejszych listów Hilarego, znajdowała w nim coś
nowego. Dziś załą czył szkic domku na wzgórzu - właśnie ten projekt
został nagrodzony. Uderzyło ją jakieś trudne do określenia
podobieństwo do Srebrnego Gaju. I Pat z całego serca zapragnęła,
żeby Hilary był tutaj, żeby mogli wzią ć się za ręce i pobiec na
kamienny mostek nad Jordanem. Przebiegną przez ten mostek i znów
znajdą się we własnej zaczarowanej krainie. Sielanka, Zaczarowane
ródełko... Na pewno w Sielance czeka na nich wspomnienie z
dzieciństwa. Pat zadrżała: Za okienkiem zaskowyczał wiatr. Nagle -
tu, w ukochanym Srebrnym Gaju - poczuła się samotna. Co za dziwne
uczucie. Zbiegła po schodach pozostawiają c strych na pastwę
duchom.
Xi
Kiedy w "Wydarzeniach tygodnia" jednego z czasopism z
Charlottetown Judysia znalazła tę wiadomość i przeczytała ją
dziewczętom, niezbyt się nią przejęły. Oto ponoć hrabina
Medchester wracają c z Vancouveru do Anglii odwiedziła w Ottawie
swych przyjaciół.
- To ta hrabina, której mą ż jest wujem męża waszej krewnej lady
Gresham - oznajmiła z dumą Judysia. - Tak, tak, przeszedł mnie
dreszcz, jak by powiedziała Przylepka, kiedy przeczytałam tę
nowinę, i od razu wiedziałam, że splendor spadł na Srebrny Gaj.
- Ona pewnie nawet nie wie, że istniejemy - zaśmiała się Pat. - Nie
są dzę, żeby lady Gresham chwaliła się przed przyjaciółmi swoimi
dalekimi krewnymi z kanadyjskiej farmy.
- Niewykluczone, że uważa nas za Indian - chichotała Przylepka. -
Ale rzeczywiście przeszył mnie rozkoszny dreszcz.
- Kiedy następnym razem zobaczysz Maję Binnie, będziesz sobie
mogła pomyśleć: "Ty, panno Binnie, nie masz krewnych wśród
angielskiej arystokracji".
- Ja to powiem Trysi! - zawołała Przylepka.
- O nie! - oburzyła się Pat. - Ośmieszyłabyś się, Przylepko. W
oczach hrabiny Medchester, przyją wszy, że w ogóle wie o naszym
istnieniu, nie jesteśmy niczym lepszym od Binnie'ich. Ale kogo to
obchodzi? Spójrzcie na te spóźnione kwiaty wiśni za kurnikiem.
Jestem pewna, że w ogrodzie zamku Medchester - o ile taki zamek w
ogóle istnieje - nie można zobaczyć nic równie pięknego.
- Jasne, że mają zamek - oświadczyła Judysia, starannie wycinają c
z gazety odpowiedni akapit. - Hrabiowie muszą mieszkać w zamkach.
Przypnę ten wycinek do kredensu, żeby go zobaczył Tillytuck. Nigdy
mi nie chciał wierzyć, jak mu mówiłam, że lady Gresham jest waszą
krewną ...
- Bardzo daleką , Judysiu.
- Ale zawsze. Tak czy owak, to go przekona. Strasznie dzisiaj rano
wydziwiał, jak przyszedł na śniadanie, choć sam nie wiedział, co
mu jest. Zachowywał się zupełnie jak stonoga, która nie wie, czy
zabolała ją ósma noga, czy osiemdziesią ta. I znów się przede mną
pysznił, a teraz sam zobaczy! Prawdziwa hrabina z panną służą cą ,
która zapina jej guziki u butów. Tak, tak, wczoraj wieczorem
czułam, że coś wisi w powietrzu.
Judysia utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy tego samego dnia
nadszedł list. Listonosz zostawił go w skrzynce pocztowej przy
bramie, jak byle jaką przesyłkę, i do domu przyniósł go Tillytuck
brudzą c paluchami. Ciężka kremowa koperta, z wytłoczonym z tyłu
herbem, zaadresowana była do pani Aleksandrowej Gardiner. Północne
Glen, Wyspa Księcia Edwarda, a stempel pocztowy wskazywał, że
została wysłana w Ottawie. Herb i stempel zrobiły na Judysi
ogromne wrażenie. Jęknęła i spojrzała na Dżentelmena Toma.
Dżentelmen Tom porozumiewawczo mrugną ł.
- Ktoś umarł? - spytał Tillytuck.
Judysia nie zwracają c na niego uwagi, zaczęła gorą czkowo wołać
Pat. Pat nadbiegła z ogrodu, niosą c naręcz białego bzu, a za nią
przyleciał McGinty. W jednej chwili pojawiła się Przylepka.
- Judysiu, co to?
- Oto jest pytanie - odparła Judysia. - Widzicie herb? I stempel
pocztowy?
Pat wzięła list do ręki.
- Czuję dreszcz... rozkoszny dreszcz! - zawołała Przylepka.
- Dreszcz, powiadasz? Ciekawa jestem, co poczujesz za chwilę, jak
się okaże, kto ten list napisał, a podejrzewam, że wiem.
- List jest zaadresowany do mamy - powiedziała z namysłem Pat.
Matka pojechała na parę dni do Glenwood. - Ale chyba powinniśmy go
otworzyć. Może chodzić o coś pilnego.
Judysia podała Pat nóż. Uznała, że takiej koperty nie wolno
zwyczajnie rozerwać. Pat przecięła kopertę, wyjęła kartkę papieru
listowego także przyozdobionego herbem i przeczytała.
Poczerwieniała, zbladła i spojrzała na swe towarzyszki bezradnym
wzrokiem.
- Co się stało? - szepnęła Przylepka. - Przeszły mnie ciarki.
- List jest od hrabiny Medchester - powiedziała Pat zduszonym
głosem. - Pisze, iż obiecała lady Gresham, że przed powrotem do
Anglii odwiedzi jej kuzynów. Wybiera się z wizytą do Charlottetown
i chciałaby przyjechać tutaj - tutaj - w najbliższą sobotę. W
sobotę...
Biedna Pat powtórzyła to słowo takim tonem, jakby w sobotę miał
nastą pić koniec świata.
Przez chwilę nikt się nie odzywał - wszyscy stracili mowę. Nawet
Tillytuck zachował się tak, jakby go poraził piorun. Dżentelmen
Tom wbił mu pazury w nogę, a Tillytuck ani nie drgną ł.
Pierwsza odzyskała głos Przylepka.
- Mamy tu przyją ć hrabinę Medchester - jęknęła. - Nie możemy.
Ale Judysia przyszła już do siebie. A umiała sobie radzić w
najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach.
- Ha, ha, możemy czy nie możemy, ale ją przyjmiemy. Ostatecznie
kim takim jest hrabina? Ona też musi jeść, pić i myć uszy jak
każdy śmiertelnik. O której chce tu przyjechać, Pat?
- Przed południem. Musi zdą żyć na wieczorny prom. To znaczy,
Judysiu, że musimy ją podją ć obiadem.
- Nigdzie nie dostałaby lepszego! Będzie to wielki dzień dla
Srebrnego Gaju. Ale musimy wszystko dobrze zaplanować. Pat, pójdź
więc po rozum do głowy i zabierajmy się do roboty. Nie ma czasu na
jęki. Nie nakarmimy hrabiny kwieciem bzu.
Pat westchną wszy, wstała. Zrobiło jej się wstyd. Zachowała się jak
Binnie'ówna.
- Tak, Judysiu, masz oczywiście rację. Zastanówmy się... dziś mamy
wtorek. Podłogi w jadalni i salonie są okropnie zapuszczone. Zaraz
się za nie wezmę. Zapastuję, a jutro wyfroteruję. Chętnie bym coś
zrobiła z frontowymi drzwiami, strasznie obłazi z nich farba. Ale
boję się ich dotkną ć. Zostawimy je otwarte i miejmy nadzieję, że
hrabina niczego nie zauważy. Przylepko, obiecałyśmy Winnie, że
przyjedziemy pomóc jej z szyciem. Miałyśmy być już w zeszłym
tygodniu, ale odłożyłam ten wyjazd, bo chciałam zobaczyć, jak
kwitnie u niej dzika jabłoń. Więc pojedziemy w czwartek. W ten
sposób cały pią tek będziemy mogły poświęcić na przygotowanie
obiadu. Kiedy hrabina przyjedzie, zaprowadzimy ją do pokoju Poety,
bo w gościnnym popękał sufit, ale musimy pamiętać, żeby okryć
łóżko tą wyhaftowaną przez mamę kapą . W pią tek wieczorem Sid
pojedzie po mamę. To głupio, że będzie musiała skrócić pobyt -
pojechała do Glenwood po raz pierwszy od tylu lat - ale na pewno
zechce być tego dnia w domu.
- Tak, tak, i w ten sposób spotkają się dwie wielkie damy -
oświadczyła Judysia. - Wasza matka wytrzyma konkurencję z każdą
hrabiną .
Pat już zupełnie ochłonęła. Tillytuck patrzył na nią , nie kryją c
podziwu. Wszystko zostało starannie zaplanowane i zabrano się do
roboty, nie przestają c dyskutować. Oczywiście Tillytuck też miał
coś do powiedzenia.
- Najważniejszy jest obiad - oznajmił. - Symbolicznie mówią c, nikt
nie kręci nosem na smaczny posiłek.
Wszyscy się z nim zgodzili. Obiad musi być taki, żeby
najprawdziwsza hrabina nie mogła na niego wybrzydzać. Pat bez
przerwy szperała w starych przepisach kulinarnych, a Przylepka
przestała nawet chodzić do szkoły, by pomagać w przygotowaniach.
£acina i perspektywa tatuażu zeszły na drugi plan.
Zdecydowano podać na obiad pieczone kurczaki - była to specjalność
Judysi.
- Ze szparagami. Można powiedzieć, że to arystokratyczna jarzyna.
Ty, Pat, zrobisz do nich sos, którego nauczyłaś się na kursie. Ale
czy zdą żysz obrębić mereżką nowe serwetki?
- W razie czego zrobimy to z Przylepką w nocy. Myślę, że na deser
podamy mrożone kulki melona z lodami i te kokosowe ciasteczka z
cytryną . To chyba nie będzie zbyt wystawne.
- Aby bez ostentacji - zgodziła się Judysia, która lubiła używać
trudnych słów.
- Podamy to wszystko, a potem się okaże, że ona jest na diecie -
zaśmiała się Przylepka. Przylepka odzyskała już zwykłą beztroskę.
O tym to już na pewno usłyszy Trysia Binnie i można sobie
wyobrazić, jaka będzie wściekła.
- Mam nadzieję, że hrabinie Medchester spodoba się Srebrny Gaj -
westchnęła Pat. W gruncie rzeczy tylko na tym jej zależało.
- Nie może się nie spodobać - zawyrokowała Judysia. - Oby tylko w
sobotę była pogoda. Bo jeśli zacznie padać...
- Musi być ładnie - kategorycznie oświadczyła Pat.
- A może byśmy się pomodliły o pogodę? - spytała Przylepka.
Judysia z dezaprobatą potrzą snęła głową .
- Nie, dzieci, nie radzę. Nigdy nie wiadomo, co z takiej modlitwy
wyniknie. Dobrze pamiętam tę niedzielę, kiedy stary pastor, pan
McCary, modlił się o deszcz. I ledwie ludziska wyszli z kościoła,
zerwała się burza i wszyscy przemokli do suchej nitki. Jakub
Martin i Tomasz Urguhard wracali razem i Tomasz powiada: - "Nie
mógł to on poczekać z tą modlitwą aż znajdziemy się w domu. Ci
McCary'owie zawsze robią wszystko nie w porę". Więc lepiej dajcie
przyrodzie spokój. I dziękujcie Najwyższemu, że nie ma w domu tego
pieprzowca. Patsy, złotko, jak myślisz - ja oczywiście nie wyjdę
do gości - ale może lepiej, żebym włożyła moją wyjściową suknię,
bo mogę się gdzieś hrabinie nawiną ć na oko.
- Tak, tak, Judysiu. I czy nie mogłabyś namówić Tillytucka, żeby w
sobotę nie wkładał tej swojej okropnej futrzanej czapy? Ona może
go zobaczyć na podwórzu.
- Tillytuckiem możesz się nie martwić. W sobotę odwozi do miasta
te sprzedane przez twego ojca cielaki. Bardzo jest z tego nierad.
Miał ochotę rzucić okiem na hrabinę! Ale zebrało mu się na ironię.
Powiada do mnie: "Niech się Judysia dzielnie trzyma!
Ostatecznie babka Judysi była czarownicą czyli, symbolicznie
mówią c, należała do arystokracji". A ja na to: - "Nie będę się
musiała wysilać. Znam swoje miejsce". Tillytuck rozpuścił się
ostatnio. Dziś bezczelnie palił fajkę na grobie Płaczliwego Willa.
- Ciocia Edyta i ciocia Barbara bardzo się naszym gościem przejęły
- powiedziała Pat. - Zapraszałam je na obiad, ale odmówiły. To
ciocia Edyta nie zgodziła się. Zaproponowała jednak, że mi pożyczy
srebrne łyżki do zupy. Mówi, że hrabina na pierwszy rzut oka
odróżni srebro od platerów. Cieszę się, że nasze łyżeczki do
herbaty są srebrne, chociaż takie już stare i cienkie.
- No i dlatego właśnie wyglą dają arystokratycznie - pocieszyła ją
Judysia. - Hrabina od razu pomyśli sobie: - "Oto stara rodzina.
¯adni tam dorobkiewicze". A jak już mówimy o Jaskółczym Gnieździe,
to zauważyłyście, co się stało z brodą waszego stryja Toma?
- Tak, niemal znikła - westchnęła Pat. - Zamieniła się w
szpicbródkę.
- Jak już całkiem zniknie, to zobaczycie! - tajemniczo oznajmiła
Judysia.
Ale Pat nie miała teraz głowy, żeby martwić się znikają cym
zarostem stryja Toma. W środę wieczór Srebrny Gaj był już gotów
przyją ć hrabinę - albo nawet parę królewską . W czwartek Sid zawiózł
Pat i Przylepkę do Wybrzeża Zatoki. I całe przedpołudnie
dziewczęta szyły. Ale po obiedzie Winnie oświadczyła:
- Wiecie co, dajmy sobie spokój. Rzadko mamy okazję pogadać.
Chodźmy do ogrodu, tam świeci słońce i wieje wiatr.
Spacerowały po ogrodzie zrywają c kwiaty, wdychają c zapach kwiatów
jabłoni, wpatrują c się w zatokę i układają c zabawne wierszyki.
Bawiły się wręcz cudownie, gdy nagle w domu rozległ się dzwonek
telefonu.
Xii
Winnie trzymała w ramionach swoje bożonarodzeniowe dziecko i do
telefonu pobiegła Pat. Kiedy usłyszała głos Judysi, od razu
wiedziała, że musiało się wydarzyć coś okropnego. Judysia bowiem
podchodziła do telefonu tylko wówczas, gdy naprawdę musiała.
- Patsy, to ty? Mam dla ciebie wiadomość. Ona przyjechała.
- Judysiu, kto? Przecież nie hrabina?
- Ona we własnej osobie. Nie będę ci tłumaczyć przez telefon. Ale
jak najszybciej wracaj. Sid i twój tata wybrali się do miasta.
- Zaraz będziemy - jęknęła Pat.
Nie było to wcale takie proste. Franek pojechał gdzieś autem,
pozostawała tylko roztrzęsiona dwukółka i stara siwa kobyła. W
Srebrnym Gaju znajdą się najwcześniej za godzinę. I trzeba
zadzwonić do wuja Briana i prosić, by zaraz odwiózł do domu matkę.
Pat i Przylepka wspólnymi siłami zaprzęgły kobyłę do dwukółki i po
stu latach - a przynajmniej tak im się wydawało - znalazły się na
podwórzu Srebrnego Gaju. Srebrny Gaj wyglą dał równie spokojnie jak
zawsze: na schodach spał Po Prostu Pies, na cembrowinie studni
leżały trzy zwinięte w kłębek kocięta.
- Hrabina siedzi pewnie w salonie - szepnęła Pat. - Wejdźmy cicho
do kuchni i dowiedzmy się wszystkiego od Judysi.
- Jak mam się do tej hrabiny zwracać? - spytała Przylepka. - Pat,
ja się chyba schowam w stodole.
- Natychmiast się uspokój... Nie jesteś Binnie'ówną . Wypytamy
Judysię i pobiegniemy na górę szybko się przebrać.
Pat miała na sobie błękitną lnianą sukienkę, w której było jej
bardzo do twarzy, a Przylepka zielony sweterek z haftowanym białym
kołnierzykiem. Jej rozwiane wiatrem włosy błyszczały jak liście
buku w październikowym słońcu. Obie dziewczynki, śmieją c się ze
zdenerwowania wbiegły do kuchni. I stanęły jak wryte. Oczy
Przylepki zasygnalizowały do Pat: "Czy uda nam się to przeżyć?"
Judysia Plum i hrabina Medchester siedziały przy stole: na
półmisku leżała resztka pieczonych kiełbasek i pieczonych
kartofli. Judysia nalewała właśnie ze swojej "mlecznej krowy"
śmietankę do filiżanki jaśnie pani, a ta nabierała sobie kawał
ciasta, które Judysia ochrzciła "przysmakiem biskupa". Na środku
podłogi Dżentelmen Tom doprowadzał do porzą dku swoje futerko,
Pyszałek siedział zwinięty w kłębek na kolanach hrabiny, a McGinty
leżał pod jej krzesłem. W ką cie siedział Tillytuck, na szczęście
bez swojej czapy. Judysia była w pasiastej drelichowej sukni, ale
miała na sobie piękny wykrochmalony biały fartuch. Zachowywała się
tak naturalnie, jakby podejmowała praczkę. Ale Pat mimo całego
zmieszania zauważyła, że lady Medchester zdaje się świetnie bawić.
- O, są ! - oświadczyła Judysia z niewiarygodną nonszalancją . - Oto
dziewuszki, o których pani opowiadałam, córki pani Alkowej:
Patrycja i Rachela.
Hrabina natychmiast wstała i uściskała ręce Patrycji i Racheli.
Miała włosy mysiego koloru, kwadratową czerwonawą twarz i
prawdziwie czarują cy uśmiech.
- Tak się cieszę, że zdą żyłyście przyjechać - powiedziała. - To
byłoby okropne, gdybym po powrocie do domu musiała wyznać Klarze,
że nie widziałam jej rodziny. Ona wcią ż wspomina kilka cudownych
dni, które w dzieciństwie spędziła na Wyspie Księcia Edwarda.
Strasznie mi przykro, że wpadłam tak nieoczekiwanie. Ale wczoraj
wieczorem dostałam telegram z Anglii i jeszcze dziś muszę
wyjechać. Wasza Judysia - tu uśmiechnęła się do Judysi - powitała
mnie jak najserdeczniej i oprowadziła po waszej ślicznej
posiadłości, a co więcej podała mi przepyszną kolacyjkę. Byłam
strasznie głodna.
Nagle okazało się, że wszystkie siedzą przy stole. Pat
pobłogosławiła w myśli Judysię, że ta nie straciła głowy: nakryła
stół najpiękniejszym obrusem i wyjęła srebrne łyżeczki. Ale
dlaczego srebrny czajniczek stoi w kredensie, a na stole króluje
stary, brunatny i gliniany?
I Tillytuck siedział w samej koszuli! Właściwie najlepiej byłoby
umrzeć. Jak zaczą ć rozmowę? Pat przypomniał się artykuł w którymś
z kobiecych pism Jak poprowadzić rozmowę z kimś, kogo się dopiero
poznało. Ale żadna z porad nie pasowała do tej sytuacji. Zresztą
okazało się to niepotrzebne: Hrabina nie przestawała mówić, bardzo
serdecznym tonem zwracają c się do wszystkich łą cznie z
Tillytuckiem. Pat poczuła, że i tak nie ma już nic do stracenia,
przestała więc zaprzą tać sobie głowę konwenansami. Przylepka nigdy
zaś się niczym długo nie przejmowała. Więc w zadziwiają co krótkim
czasie okazało się, że mają sobie mnóstwo do powiedzenia i zaczęła
się wesoła pogawędka. Hrabina nalegała, by napiły się z nią
herbaty; ona sama piła już trzecią filiżankę. Judysia powędrowała
do spiżarni i wróciła niebawem niosą c zapomniane kruche
ciasteczka. Lady Medchester wypytywała o matkę i strasznie
żałowała, że nie może zabrać z sobą do Anglii kocią tka ze
Srebrnego Gaju.
- Jeden z waszych kotów zaszczycił mnie już swoją sympatią -
zaśmiała się patrzą c na mruczą cego Pyszałka.
- A ten kot, symbolicznie mówią c, nie z każdym raczy się zadawać,
o pani - oświadczył Tillytuck.
Pat miała niejasne uczucie, że to "o pani" pasowałoby raczej do
królowej niż do hrabiny. Hrabiny! Czy ta zażywna miła dama w
zwykłym, dosyć workowatym tweedowym kostiumie jest naprawdę
hrabiną ? Zachowywała się tak jak wszyscy. Dziwnie przypominała
panią Madison z Południowego Glen. Tyle, że pani Madison była
przystojniejsza.
I nie ma żadnej wą tpliwości - zajada się biskupim przysmakiem i
ciasteczkami.
- Takie właśnie są obyczaje kotów - zgodziła się lady Medchester
uśmiechają c się do Tillytucka i wręczają c McGinty'emu kawałek
kiełbaski. - I dlatego cenimy sobie ich aprobatę bardziej niż
aprobatę psa. Psa łatwiej jest sobie zdobyć, prawda?
- święte słowa, o pani! - zgodził się Tillytuck.
Przylepka, której dotą d udawało się zachować poważny wyraz twarzy,
omal nie zakrztusiła się herbatą . Pat rozejrzała się z
przerażeniem i napotkała ubawiony wzrok lady Madchester -
zrozumiały się bez słów. Potem Pat przestała się już czymkolwiek
przejmować. W samą porę, bo kiedy chwilę później lady Medchester
wspomniała, że straciła na Titanicu bliskich przyjaciół, Tillytuck
ze współczuciem skiną ł głową .
- Ja też - o pani - ja też.
- Stary łgarz! - mruknęła pod nosem Judysia. Ale wszyscy ją
usłyszeli. Tym razem to lady Medchester omal nie zadławiła się
ciasteczkiem. Ubawiona poszukała wzroku Pat.
- Czy nie mogłaby pani zostać do powrotu mamy? - spytała nieśmiało
Pat, kiedy hrabina wstała, delikatnie zdejmują c z kolan Pyszałka.
- Strasznie mi przykro, ale to niemożliwe. I tak się już
zasiedziałam. Muszę zdą żyć na prom. Ale spędziłam tu urocze
popołudnie. I będę mogła opowiedzieć Klarze, że przynajmniej udało
mi się poznać córki Marii. Jestem pewna, że któregoś dnia
przyjedziecie do Anglii; musicie wtedy mnie odwiedzić. Z
przykrością rozstaję się z tym pięknym kotem.
- Ma pani pełno włosów na brzuchu - ostrzegł ją Tillytuck. - Psy
tak nie linieją !
Gdyby można było naprawdę zabijać wzrokiem, Judysia stałaby się
morderczynią . Ale hrabina objęła tylko Pat, ucałowała ją w
policzek i szepnęła na ucho, trzęsą c się ze śmiechu:
- On jest niezrównany! Niezrównany. A ta wasza Judysia! ¯ałuję
tylko, że nie mogę tu dłużej zostać.
Hrabina włożyła zdefasonowany kapelusik z brą zowozłotym piórkiem,
który wyglą dał tak, jakby go kupiono na wyprzedaży w Srebrnych
Mostach, zarzuciła etolę ze srebrnych lisów - Pat wiedziała, że
taka etola musi kosztować fortunę - ucałowała Przylepkę, odbyła z
Judysią tajemniczą wyprawę do spiżarni, wcią gnęła przedpotopowe
rękawiczki i wsiadła do auta. Ale nim wsiadła rozejrzała się
jeszcze dookoła. Widać było, że uległa czarowi Srebrnego Gaju.
- Piękny, spokojny zaką tek, w którym człowiek ma czas na życie -
powiedziała takim tonem, jakby zwracała się do samej siebie. Potem
pomachała Judysi ręką .
- Nigdy nie zapomnę naszej miłej pogawędki.
I odjechała.
- No, no, Srebrny Gaj miał dziś swój wielki dzień - oświadczyła
Judysia, kiedy wróciły do kuchni.
- Judysiu, opowiedz nam wszystko, pękam wprost z ciekawości. I jak
to się stało, że jadłyście kolację w kuchni?
- To nie moja wina - broniła się Judysia. - Oj, mam co opowiadać!
Nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego popołudnia. Może Tillytuck
chciałby coś przeką sić? Tillytuck na to nie zasługuje, ale zostało
mi parę kiełbasek i kartofli.
- Co dobre dla hrabiny, dobre i dla mnie - odpowiedział Tillytuck,
skwapliwie zasiadają c do stołu. - Ta hrabina ma wspaniałą figurę,
choć może, symbolicznie mówią c, jest jak na hrabinę trochę za
szeroka w siedzeniu. Ale bardzo ponętna.
- Chodźcie na cmentarz - szepnęła do dziewczą t Judysia. - Tam
będziemy miały spokój i wszystko wam opowiem. Ta historia zostanie
w annałach Srebrnego Gaju.
Nim wyszły, zadzwonił stryj Brian, że matka pojechała gdzieś z
przyjaciółmi na piknik i nie może jej znaleźć.
- To już nie ma żadnego znaczenia - westchnęła Pat. - Dlaczego,
ach dlaczego, nic nigdy nie przebiega zgodnie z planem?
Cóż, trudno... Hrabina jest czarują ca i w dodatku świetnie się
bawiła...
- Tak, tak - powiedziała Judysia, siadają c na mogile Płaczliwego
Willa. Przylepka i Pat usadowiły się na nagrobku Zawadiackiego
Dicka. - I wcale się nie pyszniła. Ale kiedy wjechała na podwórze,
przez chwilę nie wiedziałam, czy nie stoję na głowie. Zabrałam ją
do pokoju Poety, żeby umyła ręce - nie zapomniałam o tym mydełku,
które dla niej kupiłaś, ani o najpiękniejszym haftowanym ręczniku.
Nie mogłam skoczyć po nową kapę, ale szkoda, że nie słyszałyście
jak się zachwycała tą starą narzutą zszytą ze skrawków. Potem
pobiegłam do swojego pokoiku zajrzeć do księgi O czym każdy
wiedzieć powinien. Ale nie mogłam znaleźć ani słowa o tym, jak się
podejmuje arystokrację, więc starałam się sobie przypomnieć, jak
się to odbywało w zamczysku McDermottów. Szkoda tylko, że
wyleciało mi z głowy, by przebrać się w moją wyjściową sukienkę.
Byłam zanadto skołowana. Powiedziałam hrabinie, że zadzwoniłam już
po was, a ona zaczęła nalegać, bym ją oprowadziła po Srebrnym
Gaju. Mówiła, że zawsze chciała obejrzeć z bliska kanadyjską
farmę. Bardzo mi to pasowało, bo nie wiedziałam, czy wypada
zostawić ją samą w salonie, a przecież nie mogłam tam z nią
zasią ść. Zabrałam ją do sadu i do brzeziny, i pod świerki, gdzie
grzebiemy koty. Potem przeszłyśmy przez cmentarz i opowiedziałam
jej o wszystkich naszych nieboszczykach; okropnie się śmiała z
Płaczliwego Willa. A kiedy wróciłyśmy do domu, koniecznie chciała
zobaczyć moją kuchnię - a ja drżałam, jak się zachowa Po Prostu
Pies. I powiedziała do mnie jak przyjaciółka do przyjaciółki: "A
może Judysia poczęstuje mnie herbatą . I co tutaj tak smacznie
pachnie?" A to były kiełbaski i kartofle w piekarniku, które
przygotowałam na kolację dla siebie i dla Tillytucka, bo nikogo
przecie miało nie być w domu. A ona poprosiła: "Da mi Judysia
skosztować? Tutaj w kuchni, gdzie przez okno wpada zapach bzów, a
na ścianie widzę te same kocięta, które wisiały w moim dziecinnym
pokoju wiele, wiele lat temu, a ile, nie przyznam się nawet
Judysi". Przecie nie mogłam sprzeciwić się hrabinie! Przyniosłam
dla niej z salonu krzesło i wyjęłam srebrny czajniczek. Ale ona
zasiadła na fotelu starego Nehemiasza i oświadczyła, że woli
herbatę zaparzoną w glinianym czajniczku - "ma lepszy smak" -
powiedziała. I zmusiła mnie, żebym z nią usiadła. Tak, tak,
powiadam wam, kochane, że trudno mi było przełkną ć kęs. Siedem
kiełbasek znikło, a ja zjadłam tylko jedną . Pomyślcie same,
siedziałam sobie z hrabiną piją c herbatę i ile razy sobie
przypomniałam, próbowałam odstawić elegancko mały palec. Pani
Binnie nigdy w to nie uwierzy. I wiecie co? Hrabina jako młoda
dziewczyna była u McDermottów w ich zamczysku i dużo mi o nich
opowiedziała. Tak, tak, muszę się tam niezadługo wybrać. Potem
pojawił się nagle Pyszałek, spytał wzrokiem: "czy jest tu miejsce
dla kota?" - i wskoczył jej na kolana. No, no, same widziałyście,
że ona nie jest taka, jak wasz kuzyn Mikołaj. Siedziałyśmy więc,
sobie pogadują c, ona, ja i koty, bardzo było milusio, a tu słyszę
na ganku z tyłu charkot nie z tej ziemi. Ja tam wiedziałam, że to
Tillytuck płucze gardło, bo rano się na nie uskarżał. Spojrzałam
na hrabinę, ale ona zachwycała się właśnie moją "mleczną krową " i
udawała, że niczego nie zauważyła. Bałam się, że Tillytuck zacznie
śpiewać psalmy, ale nie przypuszczałam, że ośmieli się wejść. Jak
go zobaczyłam w drzwiach, odebrało mi mowę. Dałam mu znak, żeby
się stą d zabrał, ale ani mu to było w głowie i byłby usiadł na
kapeluszu hrabiny, gdybym go w ostatniej chwili nie schowała. A
hrabina miło się do niego uśmiechnęła i zrobiła jaką ś uwagę o
pogodzie. A Tillytuck na to, że na pewno będzie deszcz, bo łamie
go w kościach. Odchylił się z krzesłem do tyłu; wsadził kciuki za
pas i zaczą ł jej opowiadać o swoich "tragediach". Jak to lew
wydostał się z klatki i na niego rzucił. Nie mogłam się oprzeć, by
nie zauważyć, że ostatnim razem był to lampart. Ale jaśnie pani od
razu się spostrzegła, z kim ma do czynienia i zaczęła go
podprowadzać, a on patrzył na mnie, upewniają c się, czy widzę, w
jakiej on jest komitywie z arystokracją . Po Prostu Pies dostał
ataku padaczki, ale Tillytuck wyprowadził go w mgnieniu oka i
chyba ona tego nie zauważyła. Nerwy mi zaczęły wysiadać i
ucieszyłam się jak dziecko, kiedy usłyszałam tupot kopyt.
- A nie zapomniałaś, Judysiu, poczęstować hrabiny łyczkiem z tej
twojej czarnej butelki? - spytał Sid, który przyszedł się
dowiedzieć, dlaczego w domu nie czeka na niego kolacja. - Chętnie
bym coś przegryzł, jeśli po tej wizycie zostały w spiżarni jakieś
resztki.
- A właśnie, dlaczego, Judysiu, zaprowadziłaś ją do spiżarni? -
spytała Pat.
- Bo obiecałam jej słoik poziomkowego dżemu. Ale nie dowiezie go
do domu, dżem nie wytrzymuje podróży przez ocean, będzie go w pół
drogi musiała wyrzucić za burtę. Powiedziała mi w spiżarni, Pat,
że masz śliczny uśmiech i wielkie poczucie humoru. Schowam na
pamią tkę to nadgryzione ciasteczko. To już było trzecie, więc nie
dziwota, że go nie skończyła. No, wszystko dobre, co się dobrze
kończy, ale jeden Najwyższy wie, czy uda mi się dziś w nocy
zmrużyć oko.
Niemniej kiedy Pat i Przylepka udały się na spoczynek, Judysia
chrapała już smacznie w swojej izdebce nad kuchnią . Wieczorem
zajrzał do Srebrnego Gaju Józek Merrit, chcą c zabrać Pat do kina,
ale Pat odmówiła. Judysia oczywiście chciała się dowiedzieć, czemu
Pat pomiata tym biednym Józkiem. Taki miły młodzieniec, i w
dodatku spokrewniony z Merritami z Charlottetown.
- Nie mam mu nic do zarzucenia, Judysiu - oświadczyła Pat. - Ale
śmiejemy się z zupełnie innych rzeczy.
- Ho, ho, - powiedziała Judysia - tak, to poważna sprawa. - I
wykreśliła nazwisko Józka Merrita z listy potencjalnych
konkurentów.
- Przylepko, podnieś zasłonę i wpuść do środka noc. Nie, nie
zapalaj lampy! Kiedy zapala się światło, ciemność staje się wroga.
Zaczyna spoglą dać na ciebie z niechęcią . A teraz jest taka
życzliwa i przyjazna. Usią dźmy przy oknie i omówmy wszystko od
począ tku. Grzechem byłoby w taką noc iść już spać.
- Spać! Ja już chyba nigdy nie usnę! - westchnęła Przylepka,
usiadła na podłodze i oparła się o kolana Pat. Zajadała kanapkę z
rzeżuchą . Ostatnio dziewczęta nabrały nowego przyzwyczajenia:
przed położeniem się gawędziły przy oknie, gdzie słuchały ich
tylko drzewa i gwiazdy. Dziś do pokoju wpadła fala zapachu bzów,
zupełnie tak, jakby przelała się czara wonnej nocy. W świerkach na
wzgórzu szumiał wiatr. Pogwizdywały jeszcze gile, a srebrny gaj
brzeziny oddychał tajemniczo. Cichusieńko wsuną ł się Pyszałek,
ulokował na kolanach Przylepki i zaczą ł mruczeć, wysuwają c i
chowają c pazurki. Pyszałek nie wybredzał; każde kolana były dobre.
- Za dużo dziś przeżyłam, żeby mi się chciało spać. Co to za
czarują ca osoba, ta lady Medchester, prawda, Pat? Wcale nie
dlatego, że jest hrabiną . Dlatego że jest sobą . A przecież o jej
urodzie lepiej nie mówić; czy zauważyłaś, jak bardzo przypomina
panią Madison? I jest tak źle ubrana - oczywiście poza tą etolą .
Ten jej kapelusz! Rzeczywiście wyglą dał tak, jakby Tillytuck na
nim usiadł. Ale z tym wszystkim ma w sobie coś. My takie nigdy nie
będziemy.
- Ją mało by obchodziło, co myślą sobie Binnie'owie - zauważyła
złośliwie Pat.
- Nie zawstydzaj mnie! Wcale nie wspomnę o niej Trysi. Nie masz
ochoty na kanapkę, Pat? Musi cię chyba ssać w żołą dku. Od obiadu
zjadłyśmy tylko po ciasteczku. Kiciu, nie ostrz sobie na mnie
pazurków. Jestem pewna, że lady Medchester ma temat do bardzo
zabawnej opowieści. W dostojnych salonach angielskich wszyscy będą
się zaśmiewać z Judysi i Tillytucka.
- Możliwe, że z Tillytucka. Ale nie z Judysi. Nikt nigdy nie
śmieje się z Judysi, śmieje się razem z nią . Nasza hrabina
polubiła Judysię. Czy zauważyłaś, jaki ma piękny głos? Przylepko,
nigdy nie zapomnę tego widoku, kiedy wpadłyśmy do kuchni - Judysia
Plum i lady Medchester sam na sam przy stole, a z tyłu audytorium
w postaci Tillytucka. Nikt w to nie uwierzy. Ale będziemy mogły
opowiadać o tym wnukom - o ile, oczywiście, będziemy miały wnuki.
- Ja zamierzam mieć - chłodno oświadczyła Przylepka.
- Cóż, hrabina Medchester nigdy się nie dowie, ile straciła -
powiedziała Pat wychylają c się przez okno, by zobaczyć
najpiękniejszy dar nieba, sierp księżyca. - Nie skosztowała
kurczą t Judysi i moich kokosowych ciasteczek. Muszę to wszystko
opisać jutro Hilaremu.
Rok drugi
I
Pat nigdy nie udało się dowiedzieć, jakim sposobem wiadomość o
wizycie lady Medchester w Srebrnym Gaju trafiła do gazet w
Charlottetown. Pojawiła się w "Wydarzeniach tygodnia".
Hrabina Medchester, która spędziła parę dni u przyjaciół w
Charlottetown, w ostatni czwartek złożyła wizytę w Srebrnym Gaju w
Północnym Glen. Lady Medchester jest daleką krewną państwa
Aleksandrostwa Gardiner. Hrabina jest oczarowana naszą piękną
Wyspą , uważa, że ten zaką tek najbardziej przypomina stary kraj.
Mieszkańcy Srebrnego Gaju niechętnie powitali tę notatkę.
Zalatywało od niej reklamiarstwem, którym głęboko gardzili,
"jakbyśmy chcieli strugać ważniaków" - powiedział Sid.
Binnie'owie wpadli w bezsilną wściekłość, a następnej niedzieli w
kościele wszyscy wpatrywali się w Gardinerów z nabożną czcią ,
niemal tak, jakby mieli do czynienia z rodziną królewską . Ale to
nie zatarło przykrego uczucia, że oto zdarzyło się coś "w złym
guście", jak to określiła Pat. Nawet Tillytuck uważał, że
"symbolicznie mówią c, było to dosyć nachalne". Nikt nie zauważył,
że choć można by oczekiwać, iż najbardziej będzie się oburzać
Judysia, ona milczała i unikała tego tematu. Na koniec o wszystkim
zapomniano. Ostatecznie w Srebrnym Gaju działo się dużo
ważniejszych rzeczy. Hrabina pojawiła się i znikła, a tu co dzień
trzeba było wieczorem zapędzać do kurnika indyki, rozsadzić lilie,
siać byliny, zaprojektować wzdłuż głównej alejki nową rabatkę
ostróżek. Toteż wkrótce oceniono lady Medchester z właściwej
perspektywy - będzie co wspominać ze śmiechem w długie zimowe
wieczory.
Tymczasem stryj Tom oskrobał i pomalował swoje, ongiś czerwone,
frontowe drzwi i odnowił "domek jabłek", który stał się
zieloniutki jak trawa. I wszyscy w Srebrnym Gaju i Jaskółczym
Gnieździe zastanawiali się, mniej lub bardziej niespokojnie,
dlaczego on to robi. Owszem, farba na drzwiach od dawna obłaziła,
a "domek jabłek" wyglą dał jak rudera. Ale dotychczas stryjowi
Tomowi jakoś to wcale nie przeszkadzało. W dodatku czasy były
ciężkie; zboże nie obrodziło, stonka zaatakowała ziemniaki, o
rzepie lepiej nie wspominać, a tu stryj Tom szasta pieniędzmi.
- Z dnia na dzień młodnieje - mruknęła Judysia. - Powiadam wam, że
to podejrzane.
- Symbolicznie mówią c, kryje się za tym jakaś kobieta - zawtórował
jej Tillytuck.
Tak, to była jedna chmurka na horyzoncie. Zapowiadały się zmiany,
a zmiany w Jaskółczym Gnieździe były w odczuciu Pat niemal równie
przykre jak zmiany w Srebrnym Gaju. Jaskółcze Gniazdo od
niepamiętnych czasów wyglą dało zawsze tak samo. W domu rzą dziły
ciotka Edyta i ciotka Barbara, na ogół zgodnie, i obie jeździły
stryjowi Tomowi po głowie, oczywiście dla jego własnego dobra,
mają c na względzie tak dobro jego ciała, jak i ducha. Obecnie
zaczęły się niepokoić. Stryj Tom wymykał im się z rą k.
- Jestem pewna, że ma to coś wspólnego z tymi listami z Kalifornii
- orzekła smętnie ciotka Barbara. - Dowiedziałyśmy się na poczcie,
że dostaje stamtą d listy, ale żadnego nie widziałyśmy. Nie mam
pojęcia, gdzie je chowa, przeszukałyśmy cały dom. Edyta mówi, że
jak je znajdzie, to zaraz spali, ale nie widzę, co by nam mogło z
tego przyjść. Nie wiemy, kim ona może być; Tom wysyła listy z
miasta.
- Jeżeli Tom sprowadzi tu żonę... - ciotka Edyta niemal
zachłysnęła się tym słowem - to my, Barbaro, będziemy musiały się
stą d wynieść.
- Nie mów tak, Edyto. - Ciotka Barbara była bliska łez. Kochała
Jaskółcze Gniazdo niemal równie silnie jak Pat Srebrny Gaj.
- A niby co mam powiedzieć - oburzyła się ciotka Edyta. - Czy
wyobrażasz sobie, że mogłybyśmy choć minutę zostać tutaj, gdy
nastanie nowa pani? Pewnie uda nam się znaleźć jakiś domek w
Mostach.
- Trudno mi uwierzyć, żeby stryj Tom mógł w tym wieku popełnić
podobne głupstwo - oświadczyła Pat.
- Nigdy nie byłam mężczyzną - stwierdziła całkiem zbytecznie
ciotka Barbara - ale wiem, że mężczyzna robi głupstwa w każdym
wieku. Tom ma pięćdziesią t dziewięć lat.
- Czasem myślę - szepnęła ciotka Barbara - że nie powinnaś była,
że nie powinnyśmy były wtrą cać się do jego romansu z Marylką
Henderson i go popsuć.
- Co za bzdury. Nie było co psuć. Oni nawet nie byli zaręczeni.
Ot, cielęca miłość, sama wiesz, Barbaro, że Tom nie mógłby być
szczęśliwy z Hendersonówną .
- Była śliczną , niegłupią dziewczyną - zaprotestowała ciotka
Barbara.
- Miała nieposkromiony języczek, a jej babka była nienormalna.
- No cóż, doktor Bentley powiada, że nikt nie jest całkiem
normalny. Nie, Edyto, nie powinnyśmy były się wtrą cać.
To "my" ciotki Barbary było ustępstwem na rzecz spokoju. Obie
wiedziały, że ciotka Barbara w najmniejszym stopniu nie maczała w
tym palców.
Pat bardzo z nimi sympatyzowała, więc kiedy zobaczyła, że stryj
Tom czeka na nią przy starym kołowrocie w połowie Alejki
Westchnień, w tym miejscu, gdzie drzewa zasłaniały ich i od strony
Jaskółczego Gniazda, i Srebrnego Gaju, poczuła, jak twardnieje jej
serce. Miała zamiar miną ć go, skiną wszy tylko ozięble głową , ale
stryj Tom wzią ł ją nieśmiało za ramię.
- Pat - wykrztusił - chciałbym... chciałbym z tobą pogadać, tak
rzadko udaje mi się dopaść cię samą .
Pat niechętnie przysiadła na płotku. Przeczuwała, co stryj zechce
jej powiedzieć. Nie zamierzała mu tego ułatwiać, o nie!
- Zupełnie nie wiem, jak zaczą ć... - ją kał się stryj Tom.
Pat nieugięcie patrzyła przed siebie, za brzozami wiatr pochylał
kłosy niedojrzałego żyta, układają c je w skomplikowany wzór. Ale
Pat była w tej chwili ślepa na urok świata.
Biedny stryj Tom zdją ł słomkowy kapelusz i otarł pot z czoła, dużo
wyższego niż trzydzieści lat temu.
- Nie wiem, czy słyszałaś kiedyś o Maryli Henderson - wykrztusił
wreszcie.
Pat po raz pierwszy usłyszała o niej przed chwilą , ale nie
zawahała się.
- Owszem - odpowiedziała oschle.
- To może wiesz, że kiedyś... dawno temu... kiedy byłem młody...
kiedy byłem młodszy... cóż, krótko mówią c, Maryla i ja... byłem w
niej śmiertelnie zakochany.
Pat poczuła, że mięknie jej serce. Zawsze kochała stryja Toma - był
dla niej bardzo dobry - a teraz wyglą dał tak żałośnie.
- Dlaczego stryj się z nią nie ożenił?
- Bo mnie nie chciała - odpowiedział stryj Tom z niemą drym
uśmieszkiem. Trudno było mu zaczą ć, ale teraz tamy puściły. - Tak,
wiem, Edyta uważa, że to ona doprowadziła do zerwania. Bzdura!
Gdyby Maryla zgodziła się za mnie wyjść, nie powstrzymałby mnie
cały pułk Edyt. Wcale się Maryli nie dziwię, byłem wówczas
niewypierzonym wyrostkiem, a ona najśliczniejszą dziewczyną pod
słońcem, Pat. Taka zwiewna... nie chcę być romantyczny, ale zawsze
przypominała mi leśną nimfę...
Pat nagle zrozumiała. Dla stryja Toma utracona Maryla była nie
tylko Marylą , była wcieleniem młodości, urody świata, tajemnicy
tego wszystkiego, co zniknęło z życia łysawego, podstarzałego
farmera, siedzą cego pod pantoflem dwóch starych panien, swoich
sióstr.
- Miała jedwabiste, kędzierzawe kasztanowe włosy... kasztanowe
oczy i prześliczne czerwone usteczka. Gdybyś ty słyszała, jak ona
się śmiała, Pat - nigdy nie zapomnę jej śmiechu. Często tańczyłem
z nią na zabawach; tańczyła lekko jak piórko. Była tak szczupła i
urocza jak... jak młoda brzózka w księżycowej poświacie. A kiedy
szła, to szła tak, jakby pojawiała się wiosna. Nigdy już nie
obchodziły mnie inne dziewczyny, kochałem ją całe życie.
- Co się z nią stało?
- Wyjechała do Kalifornii, do swojej ciotki i wyszła za mą ż. Ale
owdowiała. Dwa lata temu - może pamiętasz - przyjechali z
Kalifornii Streeterowie. Jerzy Streeter to mój stary kolega.
Opowiedział mi o Maryli. Po śmierci męża znalazła się w trudnej
sytuacji i musiała zarabiać. Zaczęła wygłaszać odczyty, ona jest
bardzo mą dra, Pat. Pisze piękne listy. Po tym, co powiedział
Jerzy, znów zaczą łem o niej cią gle myśleć. I w końcu... w końcu do
niej napisałem. Od tego czasu prowadzimy stałą korespondencję.
Poprosiłem ją o rękę, Pat.
- I co ona na to? - Pat zadała to pytanie serdecznym tonem. Za nic
na świecie nie chciała urazić stryja Toma, biednego starego stryja
Toma, który kiedyś kochał, został odtrą cony, ale nie przestał
wiernie kochać. To była romantyczna historia.
- No właśnie, Pat - odpowiedział tajemniczo stryj Tom. - Jeszcze
nie powzięła decyzji, ale mam wrażenie, że się ku temu skłania.
Pewnie biedaczce trudno jest samej stawiać czoło światu. I dlatego
potrzebuję twojej pomocy, Pat.
- Mojej? - spytała ze zdziwieniem Pat.
- Tak. Widzisz, ona jest teraz w Nowym Brunszwiku z wizytą u
przyjaciół. I uważa, że dobrze by było, gdyby wpadła też na Wyspę,
pewnie chce się tu rozejrzeć. Zorientować się, czy będzie ze mną
szczęśliwa... Proponowała mi, żebym przyjechał do Nowego
Brunszwiku, ale ja przecież nie mogę się przed żniwami ruszyć z
domu. Przeczytaj sama, co ona pisze, Pat.
Pat niechętnie wzięła do ręki list. Został napisany na grubym
bladoniebieskim papierze, bił od niego zapach perfum. Propozycja
pani Henderson brzmiała bardzo rozsą dnie:
"Myślę, że oboje bardzo się zmieniliśmy, mój miły chłopcze, i
lepiej żebyśmy się zobaczyli, nim poweźmiemy ostateczną decyzję".
Pat z trudem udało się nie uśmiechną ć, gdy przeczytała to "mój
chłopcze".
- Ale wcią ż nie rozumiem, stryju, w czym mogłabym ci dopomóc.
- Chciałbym, żebyś ją na parę dni zaprosiła do Srebrnego Gaju
- poprosił żarliwie stryj Tom. - Nie mogę zaprosić jej do
Jaskółczego Gniazda. Edyta dostałaby ataku serca - zresztą Maryla
też by się na to nie zgodziła. Ale jeśli ty do niej
napiszesz - teraz nazywa się Maryla Merridew - ona chodziła do
szkoły z Alkiem, do was na pewno zgodzi się przyjechać.
Pat wiedziała, że narazi się na straszne przykrości. Ciotka Edyta
nigdy jej tego nie wybaczy. Judysia uzna, że oszalała, Przylepka
będzie się wyśmiewać, ale nie mogła odmówić biednemu stryjowi
Tomowi, dla niego było to jedyną szansą szczęścia. Pat poprosiła o
czas do namysłu i po naradzie z matką oświadczyła stryjowi
Tomowi, że się zgadza. Zaraz następnego dnia wysłała list z
zaprosinami, a w cią gu następnego tygodnia na przemian martwiła
się i postanawiała, że nie opuści stryja Toma.
Kiedy reszta rodziny w Srebrnym Gaju dowiedziała się, co zrobiła
Pat, nastą piła ogólna konsternacja. Tato miał dużo wą tpliwości,
ale ostatecznie uznał, że była to sprawa Toma. Sid i Przylepka,
tak jak przewidziała Pat, uważali to za pyszny żart. Tillytuck nie
zamierzał wypowiadać swego zdania. Tyle że, symbolicznie mówią c,
była to męska sprawa, do której baby nie powinny wścibiać nosa.
Judysia najpierw zawołała: - Chyba Najwyższy poską pił ci rozumu,
Pat! - ale potem zaintrygowała ją ta romantyczna historia i z
miłym podnieceniem oczekiwała, co na to powie Edyta.
Edyta przyjęła to jak najgorzej. Przybiegła do Pat, wloką c ze sobą
biedną ciotkę Barbarę, która cały czas popłakiwała, ale uważała,
że nie powinny się wtrą cać. Pat przeżyła koszmarny kwadrans.
- Jak mogłaś coś takiego zrobić, Pat?
- Nie mogłam odmówić stryjkowi, ciociu - odparła Pat. - A zresztą
nie ma to większego znaczenia. Gdybym jej tu nie zaprosiła,
stryjek Tom pojechałby do Nowego Brunszwiku. I przecież wcale nie
jest takie pewne, że ona zgodzi się za niego wyjść.
- Tylko nie próbuj nas pocieszać - warknęła ciotka Edyta. -
Oczywiście, że za niego wyjdzie! Jest już babką , a Jerzy Streeter
mówił nam, że wcią ż zachowuje się jak młoda dziewczyna. Strach
pomyśleć! Nie wiem, jak to zniosę. Kiedy się zdenerwuję, od razu
kłuje mnie w sercu. Wszyscy o tym wiedzą . I ty też, Pat, dobrze o
tym wiesz.
Pat wiedziała. Ciotka Edyta gotowa paść trupem. Ale było już za
późno. Stryj Tom nie zamierzał się nikomu podporzą dkować. ¯ycie
znów nabrało dla niego romantycznego blasku. Nic, co mogłaby
powiedzieć Edyta - a, owszem, nie przestawała mówić - nie robiło
na nim wrażenia. Rozpoczą ł negocjacje w sprawie kupna małego
bungalowu w Srebrnych Mostach, gdzie "dziewczęta" będą mogły
zamieszkać.
- Bungalow! - w głosie ciotki Edyty brzmiało oburzenie, którego
nie mogłyby oddać żadne słowa. - Pat, jesteś jedyną osobą , która
ma jeszcze odrobinę wpływu na tego zaślepionego człowieka! Czy nie
możesz mu tego wybić z głowy? Spróbuj!
Pat obiecała spróbować, bardzo nie chciała, by ciotka Edyta
dostała ataku serca. Tymczasem poszła do gościnnego pokoju, by
ustawić na biureczku bukiet złocistych chryzantem. Jeśli już los
musi ją obdarować nową ciotką , powinna się z nią zaprzyjaźnić. Nie
do pomyślenia byłoby zerwanie stosunków z Jaskółczym Gniazdem. Pat
westchnęła. Wszystko to było niezmiernie przykre. Tyle lat
przeżyli razem szczęśliwie. Ach, jak ona nie cierpi zmian!
Ii
Pani Merridew miała przyjechać popołudniowym pocią giem i stryj Tom
wybierał się po nią faetonem.
- Czuję, że powinienem mieć automobil, Pat. Uzna mnie za
staroświeckiego.
- Nigdzie nie zobaczyłaby ładniejszych koni - pocieszyła go Pat. I
stryj Tom odjechał z nadzieją , że wyglą da romantycznie. Co prawda
miał tak uroczystą minę, jakby pozował do rodzinnej fotografii,
ale w sercu czuł się dwudziestoletnim chłopakiem.
Tillytuck trzymał się blisko domu, choć Judysia parę razy dawała
mu do zrozumienia, że czeka na niego robota w polu. Bezwstydnie
oznajmił, że bardzo interesują go "te zaloty".
Usłyszeli gwizdek pocią gu w Srebrnych Mostach, ale wydawało im
się, że całe wieki upłynęły, nim nadjechał stryj Tom. Sid
utrzymywał, że stryj Tom umarł na dworcu z przerażenia. Wreszcie
usłyszeli, że faeton zatrzymuje się przed bramą .
- Oto oblubienica - mrukną ł Tillytuck wychodzą c przez kuchenne
drzwi.
Pat i Przylepka wybiegły na trawnik. Judysia wyglą dała przez okno
ganku. Tillytuck ukrył się za krzakiem bzu. Nawet matka, która
miała jeden ze swoich złych dni i leżała w łóżku, oparła się o
poduszki, żeby wyjrzeć.
Zobaczyli, jak stryj Tom pomaga wysią ść z faetonu pękatej
jejmości, która wyglą dała jeszcze bardziej rozłożyście, gdyż miała
na sobie białą sukienkę i wielki biały kapelusz z opadają cym
rondem. Na bardzo tłustych nogach podeszła do drzwi, gdzie czekały
na nią dziewczęta. Pat wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. To
miała być owa wiotka nimfa ze snów stryja Toma?
- A zatem to jest Pat? Jak się masz, aniołeczku? - pani Merridew
chwyciła Pat w objęcia. - A to Przylepka, witaj, kochanie - i z
kolei Przylepka znalazła się w przepastnych objęciach. Stryj Tom
milczał. Przylepka przysięgłaby, że pod wpływem szoku jego struny
głosowe zostały sparaliżowane.
- I to wszystko ma być jedna niewiasta? - spytał Tillytuck krzaka
bzu. - Nie lubię kościstych bab, ale...
- I ona ma się zmieścić w Jaskółczym Gnieździe? - szepnęła Judysia
do Dżentelmena Toma. - Hm, hm, Tom zamiast malować drzwi, powinien
je rozszerzyć.
Dżentelmen Tom, jak to miał w zwyczaju, nic nie odpowiedział,
McGinty za to schował się pod ganek. A na górze wsparta o poduszki
matka trzęsła się ze śmiechu.
- Biedny Tom! - szepnęła. - Biedny Tom!
Pani Merridew idą c po schodach, cały czas śmiała się i
rozprawiała. Potem podnoszą c tłuste ramiona, zdjęła kapelusz.
Pokazały się śnieżnobiałe włosy. Starannie ułożonymi puklami
okalały twarz, która kiedyś musiała być ładna, ale teraz
kasztanowe oczy tonęły w fałdach tłuszczu. Słodkie czerwone
usteczka wcią ż były czerwone - zbyt czerwone. Pomadki do ust nie
trafiły jeszcze do Srebrnego Gaju. A w zębach połyskiwało złoto.
Uwielbiany przez stryja Toma śmiech teraz aż dudnił, był jednak
niezwykle dobroduszny.
- Ach, aniołku, usią dźmy na dworze! - zawołała pani Merridew,
zszedłszy na dół. Wyszli za nią do ogrodu. Na samym końcu wlókł
się wcią ż pozbawiony głosu stryj Tom. Pat nie śmiała na niego
spojrzeć. Wyobrażała sobie, co dzieje się w jego sercu. Pani
Merridew z trudem usiadła na ogrodowym krzesełku, które
zaskrzypiało pod nią groźnie, i rozejrzała się z promiennym
uśmiechem.
- Lubię siedzieć i obserwować, jak złote pszczoły krą żą nad
koniczyną i wysysają jej słodycz - oznajmiła. - Uwielbiam wieś!
Miasto jest takie sztuczne, prawda, aniołku? W mieście nie ma mowy
o prawdziwym kontakcie dusz. A tu, gdzie zielenieje przyroda,
gdzie błękitnieje niebo... - Pani Merridew podniosła ku niebu
tłuste upierścienione dłonie. - Tu każda istota ludzka może być
naprawdę sobą ... Zgadzasz się ze mną , złociutka?
- Oczywiście - bą knęła niemą drze Pat. Zupełnie nie wiedziała, co
powiedzieć. Nie miało to zresztą najmniejszego znaczenia: Pani
Merridew mówiła za wszystkich. Zachowywała się tak, jakby
siedziała na podium i wygłaszała odczyt, a obecni powinni
grzecznie słuchać.
- Czy interesujesz się psychoanalizą ? - spytała, ale nie czekała
na odpowiedź Pat. Kiedy pojawiła się Judysia, by zaanonsować
kolację, Pat zaprosiła na nią również stryja Toma. Ale stryj Tom
odmówił. Udało mu się wykrztusić zaledwie parę słów. Powiedział,
że musi wrócić do domu, bo czekają na niego gospodarskie
obowią zki.
- Tylko nie zapomnij, że obiecałeś zabrać mnie wieczorem na
przejażdżkę - powiedziała z kokieterią pani Merridew. -
Dziewczęta, wyobraźcie sobie, że kiedy wysiadłam z pocią gu, on
mnie wcale nie poznał! Coś takiego, przecież za dawnych czasów
byłam jego dziewczyną .
- Byłaś wtedy dużo... szczuplejsza - szepną ł stryj Tom.
Pani Merridew pogroziła mu kluskowatym palcem.
- Zmieniliśmy się oboje. Bardzo się postarzałeś, Tomie. Nic nie
szkodzi, w głębi serca jesteśmy równie młodzi, co wówczas. Prawda,
mój miły chłopcze?
Miły chłopiec odjechał. Pat z Przylepką i panią Merridew udały się
na kolację. Pani Merridew chciała usią ść tak, by móc przez okno
wpatrywać się w rabatkę ostróżek. Twierdziła, że całe życie
poświęca szukaniu piękna.
Posadziły ją więc twarzą do okna i ostróżek, i zafascynowane
słuchały. Nigdy jeszcze Srebrny Gaj nie gościł podobnej osoby.
Owszem, bywały tu tłuste damy, bywały damy rozmowne, bywały
dobroduszne i pogodne... Ale chyba w ogóle nie istniał nikt, kto
byłby zarazem tak tłusty, gadatliwy i dobroduszny. Pat i Przylepka
nie śmiały na siebie spojrzeć. Ale kiedy pani Merridew powiedziała
coś o "heterogenicznym potencjale mas" takim tonem, jakby mówiła o
ostróżkach, Przylepka kopnęła Pat pod stołem, a Judysia w kuchni
poskarżyła się Tillytuckowi:
- Dotą d jakoś zawsze mi się udawało rozumieć po angielsku.
Kiedy następnego dnia rano pani Merridew zeszła na śniadanie,
miała na sobie błękitne kimono i wyglą dała jeszcze masywniej niż
wczoraj. Przez cały ranek, przedpołudnie i podczas obiadu nie
przestawała ani na chwilę mówić. Po południu pojechała ze stryjem
na przejażdżkę, ale w czasie kolacji nie zamykały jej się usta.
Wczesnym wieczorem zamilkła, pewnie z wyczerpania. Usadowiła się
na ogrodowym krześle w ogrodzie, założywszy na podołku ręce. Kiedy
wrócił stryj Tom, znów zaczęła rozprawiać, przestała tylko na
chwilę, kiedy podeszła do pianina i zaśpiewała Mijają szybko lata,
szybko upływa czas. Miała piękny głos i na pewno każdy zachwyciłby
się jej śpiewem, gdyby na nią nie patrzył. Tillytuck, który
słuchał w kuchni, oświadczył, że jest oczarowany. Ale Judysia cały
czas drżała, czy nie załamie się pod nią taboret.
- Ona po prostu zapomina, że nie przemawia z trybuny - szepnęła
Pat.
Nie było tematu, na który pani Merridew nie miałaby czegoś do
powiedzenia. Rozprawiała o Christian Science i witaminach, o
bolszewizmie i awangardowych teatrzykach, o podboju Mandżurii
przez Japończyków, o telewizji, teozofii i bimetalizmie, o kolorze
otaczają cej człowieka aury, o tym, czym jest myślenie
konstruktywne w przeciwieństwie do myślenia negatywnego, o teorii
reinkarnacji, o kierunkach współczesnej prozy, o tym, jak
najlepiej zabezpiecza się futra przed molami i jak należy podawać
kotom rycynę. Pat przypomniała sobie wyuczony w szkole wiersz i
zacytowała go w liście do Hilarego, któremu oczywiście opisała tę
wizytę:
Nie zamykały się jej usta,
Musiała jej słuchać cała rzesza.
Skakała z tematu na temat
Od Mahometa do Mojżesza.
- Coś mi się widzi, że ona ma nie po kolei w głowie - martwiła się
Judysia. - Hendersonom zdarzały się takie rzeczy. Jej babka
miewała ataki, a stryjeczny dziadek na wiele lat przed śmiercią
sprawił sobie trumnę i trzymał ją pod łóżkiem w gościnnym pokoju.
A ludziska strzępili sobie języki.
- Znałem go, kiedy byłem chłopcem - dorzucił Tillytuck. - Jego
żona przechowywała w tej trumnie prześcieradła.
Judysia udała, że nie słyszy.
- Ale mimo wszystko muszę powiedzieć, że na swój sposób ją
polubiłam.
Prawdę mówią c wszyscy ją "na swój sposób polubili", nawet matka.
Ale matka, pod presją Pat, większość czasu spędzała w łóżku; Pat
bała się że pani Merridew zagada ją na śmierć. Pani Merridew była
osobą naprawdę dobroduszną i miała czarują cy uśmiech. Uginała się
pod nią podłoga, ale miała polot: Zajadała się chlebem z masłem i
grubą warstwą brunatnego cukru, za to nigdy nie objawiała
najmniejszej złości. Judysia często zastanawiała się
pesymistycznie, co się stanie, gdy pani Merridew spadnie ze
schodów, ale pani Merridew jakoś zawsze dawała sobie radę. A gdy
już zeszła na dół, pieściła McGinty'ego i witała się serdecznie z
kotami. Nawet Dżentelmen Tom uległ jej urokowi i kiedy drapała go
za uszami, wymachiwał ogonem. I Judysia, która uważała, że
Dżentelmen Tom dobrze zna się na ludziach, doszła do wniosku, że
może Tom Gardiner nie jest aż takim głupcem, za jakiego go
uważała. Bowiem pani Merridew, mimo swojej tuszy, była bardzo
gospodarna. Upierała się, że będzie pomagać w domu: myła statki,
czyściła srebro, zamiatała, robiła to wszystko z zadziwiają cą
sprawnością , nie przestają c oczywiście ani na chwilę mówić.
Wieczorami jeździła gdzieś ze stryjem Tomem albo przesiadywali
razem w ogrodzie zalanym księżycowym światłem. Nikt nie wiedział,
co myśli sobie stryj Tom, nawet Pat. Ciotki pogrą żyły się w
rozpaczy. Nie złożyły pani Merridew wizyty - nie zamierzały
usankcjonować jej istnienia - ale uważały, że Tom jest nią wręcz
zahipnotyzowany.
Któregoś wieczoru Pat przysiadła w brzezinie na pniu - w tym swoim
ukochanym srebrnym gaju, gdzie migotały cienie. Wymknęła się
szukają c chwili samotności. Pani Merridew zajadała w kuchni pą czki
opowiadają c Judysi, jak podróże rozszerzają horyzonty ludzkiego
umysłu, i namawiają c ją , by koniecznie wybrała się do Irlandii.
Kuchnia Judysi przestała być bezpiecznym schronieniem i Pat
potajemnie cieszyła się, że wizyta pani Merridew dobiega końca.
Jeśli nawet pani Merridew powróci wkrótce do Północnego Glen, to
już nie do Srebrnego Gaju, lecz do Jaskółczego Gniazda. Ktoś
pojawił się na ścieżce, podszedł i z westchnieniem usiadł koło
Pat. Był to stryj Tom. I Pat zrozumiała nagle bez słów, co dzieje
się w jego sercu; z pięknego snu pozostały tylko popioły. Biedny,
nierozsą dny stryj Tom, który wyobrażał sobie, że da się wskrzesić
dawne czasy.
- Patsy, ona czeka na moje oświadczyny - powiedział po dłuższej
chwili milczenia.
- I stryj musi się jej oświadczyć? - spytała Pat.
- Jako człowiek honoru muszę. I zrobię to dziś wieczorem -
odpowiedział uroczyście stryj Tom. I zamilkł.
Pat zgodziła się, że milczenie jest złotem. Po dłuższym czasie
wstali i wrócili do domu. Zobaczyli przez okno kuchni cień tłustej
kobiety.
- Spójrz no tylko - jękną ł stryj Tom. - Nie wyobrażałem sobie, że
ktoś może aż tak się zmienić. Patsy, nie wiem, co bym dał... -
głos stryja Toma załamał się. - Nie wiem, co bym dał, żeby nie
zobaczyć jej starą .
Kiedy weszli do domu, pani Merridew zabrała stryja Toma do małego
saloniku. I zaraz następnego dnia zdarzyło się coś bardzo
dziwnego. Pani Merridew oświadczyła przy śniadaniu, że musi
odjechać pocią giem o dziesią tej piętnaście, po czym spytała Sida,
czy będzie tak dobry i ją odwiezie. Wesoło się pożegnała i
odcią gnęła Pat na bok.
- Nie gniewaj się na mnie, złociutka. On mówił mi, że ty o
wszystkim wiesz, a ja naprawdę aż do przyjazdu tutaj zamierzałam
za niego wyjść. Ale kiedy go zobaczyłam, zaraz zrozumiałam, że to
nie będzie możliwe. Wiem, że to obrzydliwe z mojej strony, że go
tak zawiodłam, ale zanadto kocham piękno. On jest taki stary, tak
się zmienił. Wcale nie przypomina Toma Gardinera, którego znałam.
Proszę cię, bą dź dla niego dobra i staraj się podnieść go na
duchu, aż znów jego dusza potrafi współbrzmieć z otaczają cymi nas
wibracjami szczęścia. Nic nie powiedział, ale widziałam, że było
to dla niego ciężkie przeżycie. Na pewno jednak sam wkrótce
dojdzie do wniosku, że dla nas obojga będzie tak znacznie lepiej.
Wdrapała się do oczekują cego auta, pomachała tłustą dłonią i
odjechała.
- Mam nadzieję, że resory wytrzymają aż do stacji - bą knęła
Judysia. - No, Pat, kiedy ślub?
- ślubu nie będzie - uśmiechnęła się Pat.
- Chwała Najwyższemu! - nabożnie szepnęła Judysia. - Tak, tak,
Patsy, postą piłaś szlachetnie zapraszają c ją tutaj i zostałaś
wynagrodzona. Gdyby twój stryj zaręczył się z nią listownie,
musiałby dotrzymać słowa, żeby nie wiem co. A swoją drogą
polubiłam ją , Pat, i przykro mi, że się rozczarowała. Ale ona
naprawdę nie nadawałaby się na żonę Toma Gardinera. Na szczęście w
porę się spostrzegł.
Pat nic nie odpowiedziała. Stryj Tom nikomu nie pisną ł słowa - ani
wówczas, ani później. Jego romans dobiegł końca. Zerwano
pertraktacje o bungalow w Srebrnych Mostach. Ciotki uważały, że
Pat "wpłynęła" na stryja Toma i wyrażały jej swoją najwyższą
wdzięczność. Pat na próżno zapewniała je, że nie miała z tym nic
wspólnego.
- Już ja swoje wiem - oświadczyła ciotka Edyta. - Odką d
przyjechała, chodził jak człowiek we mgle. Był nią zafascynowany.
Ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało i tym czymś byłaś ty,
Pat. Pani Meridew musi być wściekła, że się jej wyślizną ł między
palcami.
Pat trzymała język za zębami. Ciotki nigdy by nie uwierzyły, że
pani Merridew nie przyjęła oświadczyn Toma, a on dziękował za to
Bogu.
¯ycie w Jaskółczym Gnieździe i Srebrnym Gaju wróciło do normy,
znów zapanował spokój.
- Muszę to opisać Hilaremu - powiedziała Pat, siadają c przy oknie
w łunie zachodzą cego słońca. świat ską pany był w bledziutkim
żółtawym świetle. Ogród nie spał jeszcze, pogwizdywały w nim gile,
jaskółki latały tuż nad ziemią . Pole Wzgórza wyglą dało jak
złocisto-pszeniczne morze, z tyłu aksamitne ciemne świerki zdawały
się pieścić niebo. Wszystko było takie piękne! I Srebrny Gaj był
taką przyjazną farmą . Cudownie było mieć przed sobą spokojny
wieczór i perspektywę "małego co nieco" i opowieści Judysi. Pat
tak bardzo się cieszyła, że w Jaskółczym Gnieździe nie nastą pi
żadna zmiana. Hilary też się ucieszy.
"Ach, jakbym chciała wsuną ć mu do listu ten zachód słońca -
pomyślała. - Pamiętam, że jak miałam sześć lat, powiedziałam
kiedyś do Judysi: Judysiu, to by było straszne żyć w świecie, w
którym nie byłoby zachodów słońca. I dalej tak uważam".
Iii
Przez całą jesień i zimę, kiedy już z horyzontu znikną ł cień nowej
pani na Jaskółczym Gnieździe, życie w Srebrnym Gaju było wręcz
błogie. Zima była mroźna, na szybach pojawiły się srebrne kwiaty,
wszędzie leżał głęboki śnieg, a wicher świszczał wśród brzóz i
świerków. I ani na chwilę nie pojawiła się odwilż, nawet w
styczniu, wbrew oczekiwaniom Tillytucka.
- Nigdy jeszcze nie widziałem stycznia bez odwilży, a przecież
przeżyłem już sto styczni - oświadczył i bardzo się zdziwił, kiedy
wszyscy zaczęli się śmiać.
No i tym razem zobaczył. Mróz ani na chwilę nie zelżał. Kamienie
wzdłuż rabatek Judysi włożyły wysokie białe czapy i wyglą dały jak
garbate krasnoludki. Pat cieszyła się, że śnieg grubą warstwą
okrył ogród. W zimie ogród bez śniegu wyglą dał bardzo żałośnie, z
zamarzniętej ziemi sterczały nagie łodygi i trudno było sobie
wyobrazić, że ogołocone krzaki okryją się wiosną bujnym kwieciem.
W burzliwe wieczory przytulny Srebrny Gaj rozświetlonymi oknami
śmiał się z szarej nocy zieją cej śniegiem. Wszyscy gromadzili się
w Judysinej kuchni, zajadali jabłka i cukierki, koty z
zadowoleniem mruczały, a sapią cy psiak, który niestety postarzał
się i ogłuchł, pochrapywał leżą c u stóp Pat. Opowieści Judysi i
Tillytucka bywały to niesamowite, to zabawne, rywalizacja między
tą parą nieraz rozśmieszała mieszkańców Srebrnego Gaju. Judysia za
scenerię swoich historyjek obierała już teraz zawsze Irlandię, bo
wówczas Tillytuck nie mógł wstać i oświadczyć, że brał w tym
zdarzeniu udział. Opowiedziała ostatnio ponurą powiastkę o
człowieku, który najpierw zawarł pakt ze Złym, a potem go zerwał.
- Jaki pakt, Judysiu?
- Chodziło o życie jego żony. Miała żyć dopóty, dopóki on się nie
pomodli. A gdyby się pomodlił, to ona by umarła, on zaś znalazł
się we władzy szatana. No i żyła sobie długie lata. Ale kiedyś ten
facet się zapomniał i kiedy świnia złamała nogę, zawołał żałośnie:
- Dobry Boże! - No i żona umarła tej samej nocy.
- Ale przecież to nie była modlitwa, Judysiu.
- Owszem, była. Kiedy w nieszczęściu wzywasz Pana Boga, to jest
modlitwa. Zły o tym dobrze wie.
- A co się stało z mężem?
- Hm, został porwany - Judysia powiedziała to takim tonem, że
wszystkich przeszły ciarki. Zadowolona z efektu, oświadczyła: -
Ale ja tu gadu-gadu, a kto za mnie wymiesi chleb?
Judysia zabrała się do pracy, a Tillytuck rozpoczą ł opowieść o
tym, jak to pewnej księżycowej nocy ślizgał się na łyżwach i
zaczęły go gonić wilki. Bardzo to obrazowo przedstawił i wszyscy
zebrani poczuli rozkoszny dreszcz.
Ale Judysia oświadczyła chłodnym tonem:
- Znam tę historyjkę. Czytałam ją w starym podręczniku Długiego
Alka.
- A owszem, ja też czytałem - zgodził się wcale nie zawstydzony
Tillytuck. - Wcale nie twierdzę, że jestem jedynym człowiekiem,
którego ścigały wilki.
Potem wszyscy zjedli "małe co nieco" i poszli spać.
Opatulili się ciepło kocami, mało ich obchodził hulają cy na dworze
wicher.
Tej zimy Srebrny Gaj często zaczą ł odwiedzać Dwight Madison i
stało się jasne, że - jak to określił Sid - "ma poważne zamiary".
Pat próbowała dać mu do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany.
Ale do Dwighta nic nie docierało. Nie mieściło mu się w głowie, że
dziewczyna może sobie nie życzyć jego zalotów.
Ciotka Azalka była jego gorą cą popleczniczką , ale, o dziwo,
Judysia nie. Jak dla niej był nieco zbyt poważny i uroczysty.
To ma być konkurent? - spytała po pierwszej wizycie Dwighta takim
tonem, jakby chodziło o szczura przytaszczonego przez koty. Pat
oświadczyła, że wyglą da on na kogoś, kto chrapie, a Przylepka, że
patrzą c na niego, myśli o szpinaku. Trudno było coś do tego dodać.
Za to Długi Alek, ponieważ dość przychylnym okiem patrzył na
Dwighta, który miał odziedziczyć sporą fortunę po nieżonatym wuju,
oznajmił, że współczesne dziewczęta same już nie wiedzą , czego
chcą . Ciotka Azalka przez dłuższy czas chłodno odnosiła się do
Pat.
W marcu Pyszałek dostał zapalenia płuc, ale dzięki troskliwej
opiece Tillytucka przyszedł jakoś do siebie. Tillytuck
przesiedział przy nim dwie noce w swojej izdebce. Włożył go do
pudła, okrył szczelnie kocem i trzymał tuż przy otwartym oknie.
Każdej nocy parokrotnie zaglą dała tam Judysia, przynoszą c
Tillytuckowi filiżankę gorą cej herbaty i "małe co nieco ".
Dżentelmen Tom nie dostał zapalenia płuc, ale też cudem uszedł z
życiem. Tę historię chętnie opowiadała Judysia.
- Wiecie, dziewczynki, nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Pamiętacie, że kiedy w niedzielę podawałam rostbef, zdjęłam z
niego sznurek i wrzuciłam do skrzyni z drewnem? Tak, tak. No i po
południu wchodzę do kuchni i co widzę? Dżentelmen Tom siedzi pod
piecem i coś zwisa mu z pyszczka; wyglą dało to jak szczurzy ogon.
Przyglą dam się z bliska, widzę, że to sznurek, chwyciłam za
koniuszek i zaczęłam cią gną ć. Wycią gnęłam dobry jard. Ten zwierz
połykał ten sznurek i połykał, ale widać nie udało mu się połkną ć
ostatnich dwóch cali i to go ocaliło, bo nigdy by tego sznura nie
strawił. Ale szkoda, że nie widziałyście wyrazu jego mordki, kiedy
wycią gałam sznur. Od tego czasu, ile razy zrobię rostbef, zaraz
palę sznurek, nie chcę patrzyć, jak kot popełnia samobójstwo!
- Znów masz o czym napisać Hilaremu - złośliwie zauważyła
Przylepka.
Wreszcie można było otworzyć okna i wpuścić do środka wiosnę. Pat
po raz nie wiadomo który uświadomiła sobie, jak cudowna jest biała
mgiełka na zieleni młodych wiśni, jak pachnie w księżycowej
poświacie kwiat jabłoni i rosną ce tuż pod oknami jadalni kępy
hiacyntów. Niemniej na horyzoncie widniało parę chmurek, nie
większych niż dłoń mężczyzny, ale wyglą dają cych groźnie. Pat nie
mogła pogrą żyć się w spokojnym szczęściu, nawet gdy odbyły się -
odbyły, ale nie skończyły, jak to określił Tillytuck - coroczne
wiosenne porzą dki. Tu i tam należało jeszcze coś pomalować; trzeba
było pocerować zasłony, przerwać marchewkę. Tysią ce miłych
drobiazgów dopraszało się o dotknięcie ręki. Ale wcią ż, mówią c
słowami Hawthorne'a, "ponure przeczucie zagrażają cych zmian"
zakłócało pełne szczęście, tak jak przedsmak wrześniowego chłodu
zakłóca ciepłe sierpniowe popołudnie.
Po pierwsze drzewa. Wiele drzew nie wytrzymało ostrej zimy. Mały
koślawy świerczek przy bramie, który stał się dużym koślawym
świerkiem, usechł. Pat nie kochała go aż tak bardzo, jak inne
drzewa, niemniej opłakiwała jego śmierć. Kiedy szła lasem, krajało
się jej serce na widok starego przyjaciela, który w tym roku nie
wypuści liści. W Sielance usechł ogromny świerk i jedna z
ulubionych jodeł Hilarego.
Po drugie, Judysia była już zupełnie zdecydowana wybrać się
jesienią do Irlandii. Pat cierpła na samą myśl o tym, wiedziała
jednak, że nie powinna zachowywać się samolubnie. Judysia przez
wiele lat wiernie służyła Srebrnemu Gajowi i należały jej się
wakacje. Pat przemogła się w końcu i zaczęła ją nawet zachęcać do
tej wyprawy. To jasne, że Judysia musi pojechać. Nie ma żadnych
przeszkód. Przylepka miała w lipcu zdawać egzaminy wstępne na
Akademię i, jeśli zda, spędzi pewnie następny rok poza domem, ale
nie będzie kłopotu ze znalezieniem kogoś, kto dopomoże Pat w
gospodarstwie podczas nieobecności Judysi. Bo Judysi nie będzie
całą zimę. Nie warto jechać na krótko, a zresztą zimą nie należy
przepływać przez Atlantyk. Atlantyk! Kiedy Pat uprzytomniła sobie,
że rozdzieli ją z Judysią groźny ocean, poczuła, jak ściska się jej
serce. Ale Przylepka była przyjemnie podniecona.
- Przeszedł cię dreszcz, co? - mruknęła dość kwaśno Judysia. -
Poczekaj, aż na moje miejsce przyjdzie tu Robertowa Robinson.
Nikogo innego nie uda się wam dostać. Ach, moja biedna kuchnia!
- Ale pomyśl, jak ci będzie przyjemnie doprowadzać ją do porzą dku.
- Tak, filozofka z ciebie - przytaknęła Judysia, rozpogadzają c
się. - Czy powiedziałam wam, że dostałam dziś list od kuzynki?
Wszyscy byli bardzo ciekawi, co to za list przyszedł do Judysi -
Judysia prawie nigdy nie otrzymywała listów. I była nim dziwnie
poruszona. Gdyby jej ogorzała twarz mogła zbledną ć, na pewno tak
by się stało. Judysia cały dzień niemal się nie odzywała.
- Napisałam do niej. Od dwudziestu lat nie miałam od niej słowa i
pomyślałam sobie: "A może już nie żyje, lepiej się dowiedzieć". I
dziś przyszła odpowiedź. ¯yje; dobrze się jej wiedzie i ucieszy
się, jak przyjadę. A mój stary stryj Michał Plum dożył
dziewięćdziesięciu pięciu lat, i kiedy jego siedemdziesięcioletni
syn w czymś mu się sprzeciwi, to nazywa go bezczelnym smarkaczem!
Dziwnie się poczułam, Pat. Teraz wiem, jak to będzie, kiedy w
dzień Są du Ostatecznego wszyscy wstaną z grobu!
- Hilary już w tym miesią cu popłynie do Europy - oświadczyła Pat.
- Dostał stypendium Bannistera i spędzi lato we Francji, szkicują c
francuskie pałacyki.
Pat nie powiedziała im wszystkiego. Hilary znów zadał to swoje
pytanie. Gdyby mu odpowiedziała tak, jak tego pragną ł, nie
pojechałby do Francji i spędził lato na Wyspie. Ale Pat była
pewna, że nie może spełnić jego oczekiwań. Był jej najdroższym
przyjacielem, ale nic poza tym.
Wkładam do tego listu - pisała - czą steczkę sadu, jodłę, która
wypuściła świeżutkie zielone kitki, oświetlony księżycem zakręt
Jordanu, kwiat dzikiej śliwy, wiatr przynoszą cy woń paproci,
mruczenie najnowszego kocią tka i poszczekiwanie pewnego psiaka,
który chciałby, żebyś o nim pamiętał. Kocham cię z całej duszy,
ale jak przyjaciela.
Czy to nie wystarczy, Hilary? Przyjedź do domu, wszystko tu na
ciebie czeka i spędzimy cudowne lato, jeszcze jedno takie lato,
jakie pamiętasz.
Na myśl o tym, że mógłby przyjechać, rozpływało jej się serce. Na
całym świecie nie istniał nikt, z kim mogłaby się tak świetnie
bawić, z kim by się tak świetnie rozumiała.
Ale Hilary pragną ł czegoś innego, zatem zdecydował się pojechać do
Francji. Zwłaszcza, że czasem pisywała do niego Przylepka i Pat
ani się nie śniło, co ona wypisuje o jej poczynaniach. Hilary
wiedział o wszystkich "konkurentach", którzy pojawiali się w
Srebrnym Gaju, a Przylepka wszystko to ubarwiała. Więc Hilary
odniósł pewnie wrażenie, że Pat stała się straszną kokietką i
otacza ją grono zdesperowanych wielbicieli. Na przykład piszą c o
Dwighcie Madisonie Przylepka nie wspomniała o jego wyłupiastych
oczach i o tym, że jest komiwojażerem. Za to rozwodziła się nad
tym, że jest prezesem Kółka Biblijnego i że tata bardzo go ceni,
gdyż jest poważnym młodzieńcem z perspektywami na fortunę. Może
gdyby nie ten list Przylepki - która szczerze uważała, że oddaje
Pat przysługę wzbudzają c w Hilarym zazdrość - Hilary jednak
zdecydowałby się na przyjazd. Może nie zniechęciłaby go odmowa Pat
- ostatecznie był już do tego przyzwyczajony.
Wkrótce potem rozeszła się pogłoska o zaręczynach Sida z Dorotą
Milton. Ilekroć Pat o tym słyszała, czuła, jak ogarnia ją
zazdrość. Na próżno usiłowała się pocieszyć, że i tak Sid
nieprędko będzie mógł się ożenić; najpierw trzeba przecież spłacić
farmę Adamsa i postawić tam dom. Bo stary rozebrano i z drewna
zbudowano stajnię. To także ją martwiło. Ostatecznie był to kiedyś
dom Hilarego, to tam oczekiwał na jej świetlny sygnał.
Jeśli chodzi o samą Dorotkę Milton, niewą tpliwie była miłą
dziewczyną i na pewno odpowiednią partią dla Sida, jeśli kiedyś
będzie musiał się ożenić. Pat powtarzała to sobie setki razy, ale
wcią ż trudno jej się było z tym pogodzić. Bolało ją także, iż Sid
nic jej o tym nie wspomniał. A przecież rozmawiali o wszystkim.
Radził się jej we wszystkich innych sprawach.
Sid coraz bardziej przejmował prowadzenie farmy, Długi Alek
poświęcił się hodowli bydła. Co niedziela Sid i Pat obchodzili
wieczorem całą posiadłość, oceniali, jak zapowiadają się zbiory, w
jakim stanie są płoty, snuli plany na przyszłość. Ambicją Sida
było to, żeby Srebrny Gaj stał się najlepiej prowadzoną farmą w
Północnym Glen, a Pat całym sercem popierała go w jego zamiarach.
Gdybyż tak mogło być zawsze! Któregoś wieczoru Pat, czytają c
biblię, natrafiła na werset: Nie łą czcie się z onymi, którzy
zmiany szukają i podkreśliła go trzy razy. Salomon trafił w samo
sedno!
Przylepka - a raczej Elka, bo tak obecnie należało do niej mówić
- stanowiła następny problem. W dzień swoich urodzin oświadczyła
zebranej rodzinie, że nie życzy sobie, by ją nadal nazywano
Przylepką . Wszyscy poza domem mówią do niej Elka i tylko na to
imię będzie reagować. Wytrwała przy tym.
Z począ tku wszyscy mieli z tym trudności. Przykro było rezygnować
z pieszczotliwego przezwiska, z którym łą czyło się tyle miłych
wspomnień - o rozkosznym maleńkim kłębuszku, potem dzielnej
uczennicy, wreszcie wyrośniętym podlotku - same ręce i nogi. Ale
Przylepka, teraz już niemal pannica, uparła się i wkrótce,
szybciej niż przypuszczali, nauczyli się mówić do niej Elka,
wszyscy z wyją tkiem Judysi. Judysi udawało się w najlepszym razie
wykrztusić: "Przy... Elko" i brzmiało to tak śmiesznie, że Judysia
uzyskała dyspensę.
Już od jakiegoś czasu mieszkańcy Srebrnego Gaju podejrzewali, że
Przylepka stanie się rodzinną pięknością . Teraz byli tego pewni.
Marcin Madison, który miał trzy brzydkie córki, powiadał
wzgardliwie, że cała uroda Elki to dwa dołeczki i uśmiech. Ale nie
była to prawda. Tillytuck uważał, że żadna z dziewczyn w
Południowym Glen "nie sięga jej do pięt, ona ma fason". A w
dodatku była bardzo zdolna i twierdziła, że zostanie lekarką .
Głównie po to, żeby przerazić Judysię, bo w gruncie rzeczy nie
miała ochoty na "karierę". I była na tyle mą dra, że ukrywała swoją
inteligencję zwłaszcza wobec chłopców, którzy zaczęli się tłumnie
pojawiać w Srebrnym Gaju. Byli to chłopcy z innego pokolenia,
którzy Pat traktowali już jako osobę starszą . Elka cieszyła się
ogromnym powodzeniem, miała zachęcają co tajemniczą minę i długo
ćwiczyła przed lustrem takiż uśmiech, toteż każdy kto go zobaczył,
szalał, by dowiedzieć się, co ona właściwie myśli. ¯aden z tych
chłopców nie interesował Elki, żaden nie przypominał filmowych
gwiazdorów, których fotosy zawiesiła sobie nad łóżkiem. Ale
zwierzyła się Pat, że przyda jej się "praktyka".
Elka była pełna życia. Chodziła tanecznym krokiem, ruszała się z
wdziękiem. Wcią ż szukała "rozkosznych dreszczyków" i znajdowała
je. Pat spoglą dają c na nieskazitelny owal jej niewinnej buzi,
wzdychała i zastanawiała się, jak naznaczy ją życie. Dużo bardziej
troszczyła się o przyszłość Elki niż o własną - i otaczała siostrę
matczyną opieką , którą ta uważała za co najmniej przesadną . To
wręcz nieznośne, żeby kiedy człowiek czuje się zwiewną romantyczną
istotą , kazano mu nakładać kalosze! I żeby nazywano ją snobką
tylko dlatego, że uskarżała się na Tillytucka, który wygadywał w
kuchni niestworzone rzeczy, wówczas gdy ona podejmowała w saloniku
chłopca z Charlottetown z jego siostrą .
- Nie jestem snobką , Pat. Sama dobrze wiesz, co potrafi powiedzieć
Tillytuck. Oczywiście, to bardzo zabawne i my się z tego
zaśmiewamy, ale ktoś obcy nie potrafi tego zrozumieć. A drzwi od
saloniku nie domykają się. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Jurka
Arnolda, kiedy wczoraj wieczorem usłyszał sprzeczkę Tillytucka z
Judysią .
Elka co drugi wyraz wymawiała tak, jakby był napisany kursywą i
szybko zabrakło jej tchu, zatem Pat udało się złośliwie wtrą cić:
- Ojciec Jurka Arnolda był dwadzieścia lat temu zwykłym handlarzem
starzyzną .
- O, przez kogo przemawia teraz snobizm? - odcięła się Elka. -
Jurek będzie zamożnym człowiekiem. Nie patrz tak na mnie, Pat.
Wcale nie zamierzam wychodzić za Jurka, on nie jest w moim guście
- (czy to możliwe, żeby to przemawiała Przylepka, która jeszcze
przedwczoraj była tylko rodzinnym beniaminkiem?) - ale na pewno
wyjdę kiedyś za bogatego człowieka. Przyznaję, że przykładam wagę
do rzeczy tego świata. Lubię pienią dze. A jak sama wiesz, Pat,
stale nam ich w Srebrnym Gaju brakuje.
- Pomyśl raczej o tym wszystkim, co mamy - odpowiedziała łagodnie
Pat. Nie należało brać serio tego, co wygadywała niemą dra mała
Elka. - Brak nam pieniędzy, ale nie brak niczego, co ma naprawdę
znaczenie. No i mamy przed sobą dzień jutrzejszy.
- Bardzo to ładnie brzmi, ale co właściwie masz na myśli? -
spytała Elka, która tej wiosny pozowała na osobę twardą jak
kamień. - Nie, moja Pat, do życia należy podchodzić praktycznie.
Wszystko to przemyślałam i doszłam do wniosku, że muszę mieć
bogatego męża - wówczas nie będę odmawiać sobie żadnych
przyjemności.
- Masz już kogoś na myśli? - ironicznie spytała Pat.
śmiech pojawił się w błękitnych, czarnorzęsych oczach Elki.
- Nie, kochanie. Mam jeszcze dużo czasu. Choć Trysia Binnie wyszła
już za mą ż, a skończyła dopiero siedemnaście lat. Pomyśl, jest
zaledwie o dwa lata starsza ode mnie. Można było pękną ć ze
śmiechu, widzą c wyraz jej twarzy w czasie ceremonii ślubnej. Jurek
Arnold powiedział, że miała minę kota, któremu udało się schwytać
swoją pierwszą mysz.
- Cóż, ja przez dobry kwadrans musiałam się wpatrywać w sterczą ce
łopatki Mai Binnie - poskarżyła się Pat, która była tak wściekła,
że Binnie'owie ośmielili się zaprosić Gardinerów na ślub, iż Elka
musiała przez cały wieczór namawiać ją , by raczyła pojawić się w
kościele.
- Te kościste dziewczyny nie powinny nosić wyciętych z tyłu
sukienek - odpowiedziała Elka, z zadowoleniem oglą dają c się przez
ramię. - Trysię niewiele obchodzi Nels Royce, ale kiedy w zeszłym
roku oblała wstępny egzamin, uznała, że powinna wyjść za mą ż.
Człowiekowi chciało się śmiać, kiedy pani Binnie utrzymywała, że
nawet gdyby Trysia zdała egzamin, nie posłaliby jej do Akademii.
"Do czego by to było podobne, żeby Trysia miała uczyć w szkole.
Moja córka nie będzie niewolnicą ".
Pat wybuchnęła śmiechem. Elka świetnie naśladowała ton głosu i
mimikę pani Binnie.
- Maja na pewno jest wściekła, że Trysia wyszła za mą ż wcześniej
od niej - cią gnęła Elka. - Chyba już straciła nadzieję na Sida,
skoro zaręczył się z Dorotą Milton.
- Myślisz, że się naprawdę zaręczył?
- Chyba tak. Wczoraj podczas próby chóru widziałam, że Dorotka ma
na palcu pierścionek. Zastanawiam się, kiedy mają zamiar się
pobrać.
Pat drgnęła. Poczuła się nagle jak bezbronne kocię w obcym
świecie. Złociste niebo nagle zbladło. Zatrzepotała ogromna biała
ćma. Sczerniał świerkowy zagajnik. Nad Wzgórzem Mgieł wschodził
księżyc. W dali migotało srebrzyste morze. Nie, świat dalej był
piękny, ale czaiło się w nim niebezpieczeństwo. Groziły zmiany.
Elka nagle dorosła, a Sid miał przestać być ich Sidem.
Zerwała się. Ostatecznie na świecie królował piękny czerwiec, a
Srebrny Gaj wcią ż jeszcze był tym samym Srebrnym Gajem.
- W taką księżycową noc nie należy marnować czasu, idą c wcześnie
spać. I choć według ciebie jesteśmy ubodzy, to należy do nas ta
czerwcowa noc. Chodź, weźmiemy auto i pojedziemy do Winnie.
Właśnie tej wiosny Pat nauczyła się prowadzić samochód. Judysia
zamartwiała się. Opowiedziała ponurą historię o dziewczynie, która
zasiadła za kierownicą auta ojca, pomyliła hamulec ze sprzęgłem i
wjechała w stóg siana. Pat opanowała sztukę jazdy bez takich
katastrof, choć Tillytuck twierdził, że wyszedł cało z życiem
tylko dlatego, że udało mu się przeskoczyć przez psią budę, a
Judysia wcią ż jeszcze dostawała gęsiej skórki, patrzą c, jak Pat
wyprowadza z garażu auto.
- Oj, zmieniły się czasy - zwierzyła się Dżentelmenowi Tomowi. -
Pat i Przylepka zamiast iść jak Pan Bóg przykazał do łóżka,
wsiadają do tego automobilu. Ach, ty moje kochane kocisko, czyżbym
ja się już tak postarzała, że nie mogę do tego przywykną ć?
Dżentelmen Tom z trudem podniósł łapę, żeby się poskrobać za
uchem. Może i on poczuł się stary?
Iv
To u Winnie usłyszały o Długim Domu. Ktoś go wynają ł na lato,
tylko dom, nie farmę, którą dalej będzie prowadził Jan Hammond. Bo
to Jan Hammond kupił tę posiadłość od młodej pary mieszkają cej po
Wilcoxach.
Pat przyjęła tę wiadomość z niechęcią . Niemal od śmierci Bietki
Długi Dom świecił pustką . Młoda para spędziła tam zaledwie parę
miesięcy. Jan Hammond mieszkał gdzie indziej. Pat była z tego
rada. W ten sposób łatwiej było wyobrażać sobie Bietkę w Długim
Domu. Kiedyś w dzieciństwie Pat martwiła się, że dom ten czuje się
opuszczony i samotny, chciała, by ożył. Ale teraz wyglą dało to
inaczej. Przyjemniej było myśleć, że wcią ż zamieszkują go radości
dawno minionych lat. Czuła się tak, jakby do niej należał.
Następnego ranka okazało się, że Judysia ma lepsze wiadomości.
Nowo przybyli to brat z siostrą . Nazywają się Kirkowie. On jest
wdowcem i do niedawna pracował jako redaktor gazety w Halifaxie. I
oni wcale nie wynajęli domu, tylko go kupili.
- Razem z ogrodem i świerkowym zagajnikiem - oznajmiła Judysia. -
Jan Hammond zachował farmę. Wpadł tu wczoraj wieczorem, kiedy was
już nie było, i strasznie się użalał, ile to go nie kosztowała ta
operacja żony. "Hm, hm - powiedziałam - a to ci głupia historia,
pogrzeb wypadłby taniej". Patsy, czy słyszałaś, że Lester Conway
się ożenił?
- Ktoś przysłał mi gazetę z zakreśloną wzmianką o ślubie -
zaśmiała się Pat. - Jestem pewna, że to Maja Binnie. ¯e też komuś
strzeliło do głowy, że mnie to może obejść!
Wydawało jej się, że już całe wieki upłynęły od czasu, kiedy tak
szaleńczo zakochała się w Lesterze Conway'u. Dlaczego teraz nigdy
się jej nie zdarza w kimś zakochać? Nie pragnęła tego bynajmniej,
ale trochę ją to dziwiło. Czyżby już była za stara? Nonsens.
Wiedziała, że w rodzinie zaczęło się już mówić, że ona sama nie
wie, czego chce. To nie było prawdą , wiedziała, tylko że nie
znajdowała tego w mężczyznach, którzy o nią zabiegali.
Budzili w niej ducha przekory. Choć jako koledzy czy znajomi
wydawali się bardzo mili, nie mogła ich znieść, gdy zaczynali
okazywać żywsze uczucia. Srebrny Gaj wcią ż nie znajdował w jej
sercu godnego siebie rywala.
Wieczorem przystanęła w ogrodzie i spojrzała w kierunku Długiego
Domu - zachód słońca zabarwił go na różowo. Od chwili pogrzebu
Bietki Pat nigdy nie odwiedzała tamtego miejsca. Teraz poczuła
dziwną chęć, by tam zajrzeć i ożywić dawne wspomnienia, nim
pojawią się obcy ludzie.
Pat wróciła do domu, by narzucić na brą zową sukienkę kolorowy
szal. Uważała tę sukienkę za najbardziej twarzową . Ludzie rzadko
zastanawiali się, czy Pat Gardiner jest ładna, czy nie - biła od
niej taka witalność i radość życia, że uroda wydawała się czymś
drugorzędnym. Ale przecież jej ciemnobrą zowe włosy były faliste i
błyszczą ce, w złocistobrunatnych oczach migotało światło, urzekał
uśmiech. Tego dnia, zarumieniona z podniecenia, wyglą dała
wyją tkowo korzystnie. Czuła się tak, jakby miała odwiedzić własną
przeszłość.
Judysia siedziała w kuchni opowiadają c coś dzieciom ciotki
Azalki, które przyjechały z dłuższą wizytą . Pat dosłyszała parę
zdań:
- Tak, tak, dzieci, jego uszy słyszały każdy podmuch wiatru na
wzgórzach, słyszały, o czym gadają z sobą trawki.
Kochana stara Judysia! Nikt nie potrafi opowiadać tak jak ona.
"Pamiętam, jak Józek, Winnie, Sid i ja siadywaliśmy w księżycowe
wieczory na schodkach i słuchaliśmy jej czarodziejskich baśni -
pomyślała Pat. - Wierzyło się każdemu jej słowu, wiedziało się, że
to, co opowiada, zdarzyło się, musiało się zdarzyć. Na tym właśnie
polega różnica między jej opowieściami, a historyjkami Tillytucka.
To naprawdę okropne, że Judysia wyjedzie na całą zimę".
Pat poszła w stronę Długiego Domu skrótem za Jaskółczym Gniazdem,
przeszła przez strumień, zaczęła się wdrapywać na wzgórze. Nie
szła tą zaczarowaną ścieżką całe wieki, ale nic się tutaj nie
zmieniło. Pola i wzgórze nadal wyglą dały tak, jakby się bardzo
kochały. Wielka srebrna brzoza wcią ż pilnowała kłody łą czą cej dwa
brzegi strumyka. Pod stopami pachniały rozgniecione liście mokrej
mięty, w szczelinach kamiennej starej tamy kwitło zielsko; to obok
tej tamy zbierały ongiś z Bietką leśne poziomki. A na wzgórzu
wcią ż trzymała straż Czuwają ca Sosna i zdawała się kiwać na nią
porozumiewawczo.
Stara furtka mocno już zbutwiała, za nią zaczynała się ścieżka
przez świerkowy zagajnik, gdzie jak szara zakonnica przyklękła
cisza. Pat czuła się tak, jakby za chwilę miała wyjść na jej
spotkanie Bietka.
Z zagajnika weszła do ogrodu, na którego środku stał dom. Pat
zatrzymała się i rozejrzała. Stary ogród zdawał się do niej
przemawiać - ten stary ogród, który tak kochała Bietka. Miało się
wrażenie, że wróciła tu do pielęgnowanych przez siebie kwiatów. To
ona sadziła tu lilie, ona oplotła altankę dzikim winem, ona
zasadziła przy ganku krzak róży. Teraz jednak wszędzie panoszyły
się chwasty, a w środku stał smutny opuszczony dom. Pat poczuła
się znowu rozdzierają co samotna.
- Nienawidzę tych ludzi, którzy mają tu zamieszkać - oświadczyła
domowi. - Pewnie wszystko tu zmienią . A mnie pęknie serce. Bo ty
przestaniesz być sobą .
Przeszła przez ogród omszałą ścieżką . Nie podcinane róże czepiały
się jej sukienki, jakby pragnęły ją zatrzymać. Minęła trawnik i
sad, i nagle stanęła jak wryta.
Półkole młodych świerków, a pośrodku ognisko jak rozkwitła róża
nocy. Na trawie przed ogniskiem siedziało dwoje ludzi - dwoje
ludzi i kot, i pies. Wspaniały białozłocisty pies, który wyglą dał
tak, jakby się znał na żartach, siedział obok mężczyzny, a czarny
kot, tak wielki, że już prawie przestał być kotem, tulił się do
nóg dziewczyny. Miał zielonkawe księżycowe oczy i białe łapy
skrzyżowane pod białą piersią .
Pat, jakże niemą drze, oburzyła się - przecież to Bietka zasadziła
to półkole drzew! - i mruknęła:
- Przepraszam za wtargnięcie.
Ona, Pat, stała się tu nagle intruzem. To było nie do zniesienia.
Ale nim zdą żyła odwrócić się i odejść, dziewczyna zerwała się z
miejsca, podbiegła do niej i chwyciła za ramię.
- Niech pani nie odchodzi - poprosiła. - Bardzo proszę! Musimy się
poznać. Pani jest na pewno jedną z Gardinerówien ze Srebrnego
Gaju. Tyle o was słyszałam.
- Jestem Pat Gardiner - oświadczyła krótko Pat. Wiedziała, że
zachowuje się niemą drze, ale w tej chwili nie potrafiła inaczej.
Wcią ż czuła niechęć do tej dziewczyny, ale jednocześnie
uświadomiła sobie, że jest w niej coś niezwykle interesują cego.
Była trochę wyższa od Pat, miała na sobie pumpy i koszulę koloru
khaki. Zielonkawe skośne oczy ocienione gęstymi jasnymi rzęsami
pasowałyby do blond włosów. Tymczasem włosy były kruczoczarne,
upięte w koronę. Miała mleczną cerę poznaczoną ślicznymi piegami i
wyglą dało to tak, jakby ktoś oprószył jej twarz pieprzem. W
ką cikach ust czaiła się odwaga. Nie, Pat nie uznała ją za ładną ,
ale wbrew swojej woli poczuła do niej sympatię.
- Nazywam się Zuzanna Kirk. I mówi się do mnie Zuzanna, żadnych
Zuź. Więc nareszcie poznałyśmy się, choć naprawdę znamy się od stu
lat. Zrozumiałam to od pierwszego wejrzenia. Proszę, niech pani z
nami usią dzie.
Pat dała się zaprowadzić do ogniska. Wcią ż zachowywała się
sztywno, ale powoli zaczęła ulegać urokowi Zuzanny.
- To mój brat Dawid, panno Gardiner. Dawid Kirk wstał i wycią gną ł
długą szczupłą , opaloną dłoń. Nie był już młody - Pat pomyślała
bezlitośnie, że ma co najmniej czterdziestkę - a jego ciemne włosy
przyprószyła na skroniach siwizna. Nie był przystojny, ale Judysia
uznałaby na pewno, że "ma dystynkcję". Z jego twarzy także bił
urok, choć oczy miał szaroniebieskie, nie zielonkawe jak Zuzanny,
a usta wykrzywiał wyraz goryczy.
Powiedział tylko:
- Miło mi panią poznać - niemniej ton jego głosu sprawiał, że
wszystko, co mówił, nabierało znaczenia.
- Oto Iczabod - powiedziała Zuzanna wskazują c na psa, który
przymilnie pomerdał ogonem. - Wiemy, że to śmieszne imię dla tak
królewskiej istoty, ale Dawid chciał, żeby jego pies nazywał się
oryginalnie. Czy Iczabod brzmi wystarczają co oryginalnie?
- Ja przynajmniej nigdy tego imienia nie słyszałam - Pat poczuła,
że mięknie. I ona miała uczucie, że zna ich od bardzo dawna.
- Nasz kot nazywa się Arkadiusz-o-szmaragdowych-ślepiach.
Arkadiuszu, przywitaj się z panną Gardiner.
Arkadiusz nawet nie drgną ł. Mrugną ł tylko pogardliwie i dalej był
Arkadiuszem-o-szmaragdowych-ślepiach.
Zuzanna szepnęła do ucha Pat:
- Jest arystokratycznym kotem z rodowodem, ale tak samo lubi, żeby
go drapać za uchem, jak byle buras, który nie wie, kim był jego
dziadek. Rozumie każde słowo, ale nigdy nie plotkuje. Niech pani
sobie znajdzie jakieś wygodne miejsce. Będziemy mogli sobie razem
poleniuchować.
Pat przez chwilę się wahała. Potem przycupnęła koło Arkadiusza.
- Wtargnęłam na państwa teren, ale nie wiedziałam, że już tu
państwo zamieszkali - zaczęła się tłumaczyć. - Chciałam się pożegnać
z Długim Domem: Dawniej... dawniej często tu bywałam. Mam wiele
pięknych wspomnień zwią zanych z tym miejscem.
- Ale się pani z nimi nie pożegna i mam nadzieję, że często będzie
tu pani zaglą dać. Wiem, że się zaprzyjaźnimy - odparła Zuzanna.
Dawidowi i mnie bardzo potrzebni są są siedzi. I wcaleśmy tu
jeszcze nie zamieszkali. Tyle że wrzuciliśmy do domu nasze rzeczy,
ale tej nocy prześpimy się w stogu siana. Tylko latarnia znalazła
się już na swoim miejscu, zawiesiłam ją na frontowych drzwiach. To
musiałam zrobić. I wstawiłam do środka świeczkę. Będzie naszą
latarnią morską ; co wieczór zamierzam ją zapalać. Tę żelazną
latarnię znaleźliśmy we Francji, w starym zamczysku, które jeden z
królów zbudował dla swojej ukochanej. Tylko raz byliśmy we
Francji, Dawida wysłała tam jego gazeta, a ja zapożyczyłam się,
żeby skorzystać z okazji. Nigdy tego nie żałowałam. To zabawne,
żałuję tylko paru rozsą dnych uczynków, to znaczy takich, które w
swoim czasie wydawały się rozsą dne. Dzisiejszy wieczór
postanowiliśmy z Dawidem spędzić na nieróbstwie. Przyjechaliśmy
dwie godziny temu okropnym starym gruchotem, który kupiliśmy
okazyjnie w zeszłym tygodniu. Całe nasze zasoby materialne
wydaliśmy na kupno tego domu, ale wcale tego nie żałuję. Ledwie go
zobaczyliśmy, wiedziałam, że musi zostać naszym domem. On ma
własną osobowość, prawda?
- Zawsze go kochałam - powiedziała cicho Pat.
- Och, od razu poczułam, że ten dom był kochany. Takie rzeczy
można zauważyć. Ale od dawna jest uśpiony. I bardzo samotny.
Przykro mi, kiedy widzę osamotniony dom. Mam ochotę się z nim
zaprzyjaźnić. I wiem, że ten dom cieszy się, że się nim teraz
zajmiemy.
Pat poczuła przyjemne ciepło wokół serca. Dla tej dziewczyny, tak
samo jak dla niej, dom był żywą istotą .
- Znaleźliśmy tu stos gałęzi jabłoni i nie mogliśmy się oprzeć
pokusie rozpalenia ogniska. Gałęzie jabłoni palą się najpiękniej.
I jesteśmy tego wieczoru strasznie szczęśliwi. Tak bardzo byliśmy
spragnieni domu. Domu otoczonego drzewami i kwiatami, w którym
zamieszka z nami parę kotów, by za nas mruczeć z zadowolenia. Od
dzieciństwa nie mieliśmy domu, nie miał go nawet Dawid, gdy się
ożenił. Zamieszkał z żoną w niewielkim mieszkanku, zresztą trwało
to bardzo niedługo, bo biedaczka wkrótce zmarła. Nie mamy wielu
krewnych, dlatego bardzo ważni są dla nas są siedzi. Jesteśmy łatwi
we współżyciu, chętnie się śmiejemy i chociaż jesteśmy bardzo
inteligentni, to nie aż tak, żeby się nas należało bać. Nie możemy
prowadzić burzliwego życia - Dawid został we Francji ogłuszony
granatem, przeżył szok i potrzebuje spokoju - ale chcemy radować się
każdą chwilą .
- Kiedy przyszłam tutaj, byłam dość nieprzyjaźnie nastawiona do
życia - wyznała szczerze Pat. - Widzi pani, czułam do państwa
urazę za to, że macie tu zamieszkać, czułabym urazę do każdego,
kto zają łby ten dom. Dla mnie należy on wcią ż do mojej
przyjaciółki, która zmarła przed sześciu laty.
- Ale już przestała pani mieć nam to za złe? Teraz wie pani
przecież, że my też go kochamy. I będziemy stać czujnie na straży
pani wspomnień, panno Gardiner.
- Proszę do mnie mówić po prostu Pat - całkowicie skapitulowała
panna Gardiner.
- A do mnie po prostu Zuzanno.
Zapanowała serdeczna atmosfera. Iczabod wycią gną ł się, Arkadiusz
zasną ł. Ogień przyjaźnie trzaskał. Wśród gałęzi świerczków
plotkowały wiatry, a w oddali strumyk lśnił jak błękitna wstą żka
opasują ca wzgórze.
- Tak się cieszę, że widok pasuje do domu - oznajmiła Zuzanna. -
Ilekroć wyjrzę przez okno, czuję się bogatsza. I zawsze marzyłam o
takim starym ogrodzie. ¯eby w nim rosły glicynie japońskie,
nasturcje, prawoślazy, naparstnice i dzwonki. I rosną . To
niesamowite. Chcemy przed tym półksiężycem drzew zbudować kamienne
palenisko. One się tego wręcz dopraszają .
- To Bietka - moja przyjaciółka - zasadziła te świerki. Należą do
niej, ale na pewno chętnie je wam pożyczy.
Zuzanna, ponad łebkiem Arkadiusza, uścisnęła dłoń Pat.
- Jak miło, że o tym pomyślałaś. Tak, na pewno nie weźmie nam tego
za złe, wie, iż pokochaliśmy jej drzewa. Chętnie zgadzamy się, by
ktoś otrzymał to, co kocha. I na pewno nie będzie miała nic
przeciwko temu, żebyśmy na polance w zagajniku zasadzili irysy.
Zawsze marzyłam o tysią cu irysów ukrytych wśród świerków, tak że
zdoła dojrzeć je tylko ten, kto będzie ich szukał. I będzie to
cudowne miejsce, by schronić się, gdy człowiek zapragnie chwili
samotności. Każdemu czasem potrzeba samotności.
Siedzieli tak i rozmawiali... Może trwało to godzinę, może sto
lat. Pat od razu zauważyła, że każde słowo jest kolorowe. O
czymkolwiek zaczynali mówić, temat stawał się pasjonują cy. Czasem
w śmiechu Dawida Kirka pojawiał się cień kpiny, czasem jego
dowcipy były nieco zgryźliwe. Pat uznała, że jest człowiekiem
zgorzkniałym, ale było w tym coś niezwykle stymulują cego. I
podobała jej się jego śniada szczupła twarz i nieoczekiwany
uśmiech. I Zuzanna, i Dawid zręcznie odbijali piłeczkę konwersacji
- nigdy nie spadła na ziemię.
- Księżyc chowa się za obłok - srebrzysty obłok - pokazała
Zuzanna. - Kocham obłoki.
- Ileż to takich rzeczy cieszy nasze oko - zgodziła się rozmarzona
Pat. - Czasem byle drobiazg dostarcza nam mnóstwo przyjemności.
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Na przykład pą k róży - szepnęła
Zuzanna.
- Albo zapach jedliny - dorzucił Dawid.
- Niech każde z nas zastanowi się, co uważa za najpiękniejsze -
zaproponowała Zuzanna. - Wymieniajmy kolejno to, co nam przyjdzie
do głowy, nie przejmują c się hierarchią . Ja kocham głębokie
cienie, które pojawiają się tuż przed zachodem słońca, czerwcowe
chrabą szcze, które tłuką o szyby okien, pieczony w domu chleb,
butelkę z gorą cą wodą w łóżku, kiedy przyjdzie zimowa noc, omszałe
kamienie nad strumykiem, pieśń wiatru w gałęziach sosny. Teraz ty,
Pat.
- Lubię patrzeć, jak kot chowa pod siebie przednie łapki, patrzeć
na błękitny dym, który w mroźny ranek wzbija się z komina;
zachwycam się, kiedy moja siostrzenica Marysieńka śmieje się
mrużą c oczka, lubię, jak w listopadzie szeleszczą pod stopami
zeschłe liście brzóz, uwielbiam paluszki niemowlą t i zapach
czystych prześcieradeł, kiedy zdejmuje się je ze sznura.
- Dawid?
- Dotyk lodu - zaczą ł z wolna wyliczać Dawid. - Oczy Arkadiusza,
zapach deszczu po długotrwałej suszy, taflę wody w nocy, płomienie
ognia, dziwaczną ciemną biel zimowej nocy. I przejrzyste jak
strumień oczy dziewczyny.
Pat nawet nie przyszło na myśl, że Dawid Kirk próbuje powiedzieć
jej komplement. Uważała, że ma żółte oczy, Maja Binnie nazywała je
oczami kota. Pomyślała, że widać zmarła żona Dawida musiała mieć
takie właśnie przejrzyste oczy.
Kirkowie zeszli z nią ze wzgórza i Pat zabrała ich do kuchni by
poczęstować pomarańczowymi ciasteczkami Judysi i szklanką mleka.
Mogła ich zaprosić tylko do kuchni, bo w salonie Elka podejmowała
swoich gości, w małym saloniku matka siedziała z przyjaciółką , a w
jadalni Długi Alek rozprawiał o czymś z pastorem. Ale czuło się,
że z Kirkami człowiek nie musi się krępować. Judysia, mimo pumpów
i koszuli Zuzanny, była uprzejma - może nawet za bardzo. Nie
wiedziała, co myśleć o tej nagłej zażyłości.
- Mam nadzieję, że będziemy się często widywać - powiedziała, gdy
wychodzili Pat.
Sid miną ł się z nimi w drzwiach i wymienili parę słów.
- Znasz ich? - spytała zdumiona Pat.
- Spotkałem ich dziś po południu w sklepie w Srebrnych Mostach. Ta
dziewczyna spytała mnie, kto mieszka w tym dziwacznym staromodnym
domu u stóp wzgórza.
Wniebowzięta przed chwilą Pat poczuła się oszukana. Wyszła do
ogrodu i spojrzała na Srebrny Gaj - życzliwy Srebrny Gaj, którego
światła przyjaźnie witały świat. Znalazła się w otoczeniu kwiatów
- nie widziała ich. Wymoczek wyłonił się spośród ostróżek i otarł o
jej nogi, a Pat go nie zauważyła. Wszystko zbladło.
- Ona ośmieliła się z ciebie wyśmiewać, ośmieliła się nazwać cię
staromodnym! - zawołała do domu. I pogroziła ciemnościom pięścią .
Nie wolno było ubliżać Srebrnemu Gajowi. Tydzień temu Pat obraziła
się na wuja Briana, gdy oświadczył, że Srebrny Gaj zapada się w
ziemię i podłogi zaczynają się wykrzywiać. A teraz znienawidziła
Zuzannę Kirk. Koniec z Zuzanną ! Pomyśleć, że chciała się z nią
zaprzyjaźnić, że Zuzanna o mało co nie zajęła miejsca Bietki!
Siedziała z Zuzanną przy ognisku i zwierzała się z najbardziej
intymnych doznań. Nigdy więcej.
- Czuję się jak gą siennica, na którą ktoś nadepną ł - szepnęła
zdławionym głosem.
Tymczasem w kuchni Tillytuck postanowił zabawić się w proroka.
- Judysiu Plum, niech Judysia spamięta moje słowa - kroi się nam
ślub.
- Niech lepiej Tillytuck wyjdzie i spojrzy na księżyc - poradziła
Judysia. - Nie cierpimy na brak konkurentów i Pat nawet nie
spojrzy na tego, jak on się tam nazywa. Mógłby być jej ojcem! Ale
będziemy dla niego grzeczni, bo ponoć pisze ksią żkę i jeśli go
obrazimy, gotów nam się dobrać do skóry.
A w Długim Domu Dawid Kirk zwierzył się Zuzannie:
- Ona przypomina mi leśny strumyk.
V
Kiedy Zuzanna zadzwoniła do Pat, żeby zaprosić ją i Sida na
oblewanie nowego domu, Pat potraktowała ją z góry. Niestety, nie
może przyjść, jest już na ten wieczór umówiona. Było to zresztą
prawdą , bo usłyszawszy, że w Długim Domu szykuje się przyjęcie,
obiecała pojechać na zabawę w Południowym Glen. W parę dni później
Zuzanna i Dawid zeszli ze wzgórza, wybierali się na koncert przy
księżycu, który na plaży w Północnym Glen urzą dzał hotel z
Wybrzeża Zatoki i bardzo chcieli zabrać z sobą Pat. Pat była
bardzo uprzejma, ale zachowywała się z dystansem. Nie, niestety
nie może, bardzo jej przykro - i tym razem nie podała żadnego
powodu. Było jej zresztą naprawdę przykro, miała na ten koncert
wielką ochotę. Ale była zbyt głęboko dotknięta. Nigdy nie
potrafiła wybaczyć kpin ze Srebrnego Gaju, o czym przekonał się
niegdyś nieszczęsny Lester Conway.
- Tak, tak, była lodowato uprzejma - opowiadała Tillytuckowi
Judysia. Judysia bardzo była rada, że wbrew zapowiedziom nie
doszło do przyjaźni z mieszkańcami Długiego Domu.
"Wdowcy są strasznie podstępni" - powtarzała sobie w myśli.
Zuzanna nie należała do osób, którym trzeba coś dwa razy
powtarzać, i nie narzucała się więcej z zaprosinami.
Wieczorem w Długim Domu świeciły okna, a Pat odwracała z
determinacją wzrok. Ze wzgórza płynęła muzyka - Zuzanna grywała w
ogrodzie na skrzypcach - Pat zaś starała się tego nie słyszeć.
Niemniej czasem czuła się dziwnie melancholijnie: Po raz pierwszy
życie wydało jej się monotonne, zupełnie jakby zostało zrobione z
szarej flaneli. Wstydziła się tego uczucia. ¯ycie w Srebrnym Gaju!
Przecież zależało jej tylko na Srebrnym Gaju i rodzinie - na
niczym więcej.
Tego lata pewnym urozmaiceniem stała się cielęca miłość Elki do
wędrownego kaznodziei, który w stodole pana Jonasza Monkmana
organizował nabożeństwa odrodzenia religijnego. Kaznodzieja
walczył ze "skostnieniem kościelnym" i te nabożeństwa były bardzo
ożywione. Przycią gały tłumy. Wiele osób przychodziło, żeby kpić, i
zostawało, by się modlić. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że młody
kaznodzieja umiał wstrzą sną ć uczuciami zebranych. Był niezwykle
przystojny: marmurowo biała twarz, trochę za duże i zbyt aksamitne
oczy, długie włosy koloru mahoniu odgarnięte w tył z czoła, które
Elka nazywała "czołem szlachetnym". Głos miał pieszczotliwy i
wyrazisty.
Podlotki padały jak muchy. Utworzono chór. Wstą pili do niego ci
wszyscy z obu Glen, których dało się namówić. Elka miała śliczny
sopran i prowadziła chór, wznoszą c oczy ku niebu czyli ku
pajęczynom zwisają cym z belek stropu. Chodziła tam co wieczór,
przestała się wykłócać, by pozwolono jej nosić w domu spodnie, i
przestała wkładać kolczyki, bowiem kaznodzieja nazywał wszelką
biżuterię "marnymi błyskotkami".
Bardzo się dręczyła tą swoją namiętnością , ale zachowywała twarz i
nikt prócz Pat nie podejrzewał, że jest to coś więcej niż
przejściowe zadurzenie. Zresztą wszystkie dziewczęta podkochiwały
się w kaznodziei i trudno było powiedzieć, gdzie kończyło się
zakochanie, a zaczynała religia, jak to zauważył ironicznie
członek rady kościelnej, pan Robinson. Ale pan Robinson nie
pochwalał nabożeństw odrodzenia religijnego odprawianych przez
wędrownych kaznodziejów; przezywał ich "łazikami", a Elka i jej
koleżanki uważały go za przedpotopowe wykopalisko. Ponoć
powiedział:
- Zobaczymy, jak to długo potrwa - i dorzucił, że niedawno słyszał
o złotoustym kaznodziei, który okazał się bandytą . Pat nie
obawiała się, że pan Wheeler okaże się rzezimieszkiem, jednakże
nie cierpiała go. Była i zdumiona, i zaalarmowana miłością Elki.
Tillytuck zapatrywał się na to wszystko równie surowo, co pan
Robinson, i uważał te nabożeństwa za "religijną rozpustę". Judysia
wybrała się raz z ciekawości, ale więcej nie dała się namówić.
Tamtego wieczoru pan Wheeler zagrał na skrzypcach, i to ją wielce
zgorszyło. To prawda, że nabożeństwo odbywało się w stodole, nie w
kościele, ale jeśli miało to być nabożeństwo, gra na skrzypcach
była świętokradztwem. A poza tym nie spodobało jej się kazanie.
- Hm, hm, co to za kaznodzieja? Zrozumiałam każde słowo!
Zatem regularnie uczęszczały do stodoły tylko Pat i Elka - Pat
dlatego, że Elce tak strasznie na tym zależało - i wkrótce
rozeszła się w Glen pogłoska, że Gardinerówny zamierzają wystą pić
z prezbiteriańskiego kościoła. Pat poczuła się urażona w swojej
dumie. Zrobiła się niemal niegrzeczna dla pana Wheelera, który po
nabożeństwie odprowadzał je do domu. Wynajmował pokój w
są siedztwie. Szedł zawsze koło Pat, nie koło Elki, ale czujność
starszej siostry nie miała granic. Oczywiście, że można było śmiać
się z cielęcej miłości, nie należało jednak spuszczać Elki z oczu.
Toteż Pat odczuła wielką ulgę, kiedy po sześciu gorą czkowych
tygodniach pan Wheeler wyruszył na poszukiwanie nowych "pól
uprawnych", a w stodole pana Monkmana znów zamieszkały szczury i
cisza. Jeszcze przez kilka tygodni Elka rumieniła się, kiedy Sid
podkpiwał sobie z jej kawalera. Pan Wheeler wyraził kiedyś swój
podziw, iż istnieją jeszcze na świecie dziewczyny, które potrafią
się rumienić.
Wyglą dało na to, że wszystko się skończyło, i Pat odetchnęła z
ulgą . Elkę zaproszono do chóru w Południowym Glen; zaczęła
trzepotać rzęsami, ilekroć spoglą dała na tenora, i znów nosiła
"błyskotki".
Vi
Kiedy któregoś wieczoru Pat była w mieście, podeszła do niej w
sklepie Zuzanna Kirk i choć Pat bardzo chłodno skinęła jej głową ,
poprosiła z uśmiechem:
- Czy nie podwiozłaby mnie pani do domu, panno Gardiner? Miał po
mnie przyjechać Dawid, ale obawiam się, że nasza Lizzie musiała
nawalić.
- Z przyjemnością - odparła Pat.
- Nie będę pani przeszkadzać?
- Ależ nie - odpowiedziała jeszcze uprzejmiej Pat. W głębi serca
była wściekła, obiecywała sobie rozkoszną przejażdżkę w złocisty
sierpniowy wieczór. Miała zamiar jechać boczną drogą , której
niemal nikt nie używał, za to co chwila trafiało się na śliczny
widok. Wszystko na nic. Cóż, pojedzie najkrótszą drogą i możliwie
najszybciej dojedzie do Glen.
Kiedy ostro wzięła pierwszy zakręt, coś zazgrzytało w aucie. Auto
wyraźnie podzielało jej uczucia.
- Ach, nie jedźmy tą drogą - poprosiła miękko Zuzanna. - Jest taka
prosta i panuje na niej straszny ruch. Czy nie uważa pani, że
proste drogi są wstrętne? Lubię, kiedy droga prowadzi wśród
paproci i świerków, a za każdym zakrętem czai się jakaś
niespodzianka.
- Nadcią ga burza - oświadczyła Pat. Mówiła coraz uprzejmiejszym
tonem.
- Prześcigniemy ją . Skręćmy tutaj. W zeszłym tygodniu jechaliśny
tędy z Dawidem, ta droga jest wręcz urzekają ca.
Jakby ona o tym nie wiedziała! Pat skręciła tak nagle, że o mało
nie zderzyła się z wyjeżdżają cym autem. Jak ta Zuzanna Kirk, która
uważa Srebrny Gaj za dziwaczny i staromodny, ośmiela się zachwycać
ulubioną drogą Pat? To zniewaga! Nie życzy sobie, by Zuzannie
podobało się to samo, co jej. Droga była wyboista, a burza
stanowiła świetną wymówkę, by jechać możliwie najszybciej. Zuzanna
Kirk nieźle się wytrzęsie, to wyleczy ją z upodobania do bocznych
dróg.
Pat nie odzywała się. Po paru nieudanych próbach zamilkła także
Zuzanna. Były już w pół drogi do domu, kiedy Zuzanna wykrzyknęła z
lekkim przerażeniem:
- Burza jest tuż, tuż!
Pat wiedziała o tym już od paru dobrych chwil. Zrobiło się bardzo
ciemno. Z północnego zachodu nadcią gały groźne czarne chmury,
gnane wiatrem. Podczas deszczu nie było na tej drodze przyjemnie;
co chwilę zakręcała, była wą ska, z obu stron rowy. Nagle dopadła
je czerń, otoczył ocean deszczu, zawyła nawałnica, niebo przeszyły
błękitne błyskawice, wreszcie rozległ się huk piorunu i nastą piła
katastrofa. Auto wpadło w poślizg i wylą dowało w rowie.
Cóż, mogło się to gorzej skończyć. Rów nie był głęboki, ale auto
ugrzęzło w błocie i Pat wiedziała, że nie uda się go ruszyć.
- Musimy tu poczekać, aż burza się skończy i ktoś pojawi się na
drodze - powiedziała. - Strasznie panią przepraszam, panno Kirk.
- Nie ma za co. Lubię przygody. Co za burza! Zanosiło się na nią
od rana, ale nie przypuszczałam, że nadcią gnie tak szybko. Która
godzina?
- Pół do dziewią tej. Cały kłopot w tym, że to jest naprawdę boczna
droga. Rzadko ktoś tędy jeździ. I niewiele jest tu domów. Ale
wydaje mi się, że podczas ostatniej błyskawicy dostrzegłam z
prawej strony jakiś budynek. Gdy tylko przestanie padać, pójdę i
zobaczę, czy ktoś nie zechciałby nas stą d wycią gną ć, a w
najgorszym razie zadzwonię po pomoc.
Burza uspokoiła się dopiero po godzinie. Było ciemno choć oko
wykol, a rów zamienił się w rwą cą rzekę.
- Spróbuję dotrzeć do tego domu - oświadczyła stanowczo Pat.
- Pójdę z panią - poprosiła Zuzanna. - Za nic nie zostanę tu sama.
I mam latarkę.
Udało im się wydostać z auta i udało wydostać z rowu.
Trudno byłoby odnaleźć bramę, jeśli takowa w ogóle istniała, ale w
świetle latarki Zuzanny zobaczyły miejsce, gdzie można było
przeleźć przez płot. Znalazły się w dżungli porzeczek. Za nimi
stała stodoła i musiały ją obejść, brną c w błocie.
Wreszcie zobaczyły dom.
- Ciemno w oknach - zauważyła Pat wchodzą c po wyboistych schodkach
na spróchniałą werandę. - Obawiam się, że nikt tu nie mieszka.
Wiem, że przy tej drodze jest parę opuszczonych domów, i widać
miałyśmy pecha natrafić na jeden z nich.
- Co za dziwaczna staromodna rudera! - zawołała Zuzanna
skierowawszy na dom światło latarki. Było to najbardziej
niefortunne zdanie, jakie mogła wypowiedzieć. Znów zmroziło Pat.
Pat zastukała do drzwi, zastukała po raz drugi, wzięła leżą cą
opodal deskę i zaczęła w nie walić, a potem głośno wołać. ¯adnej
odpowiedzi.
- Zobaczymy, czy naprawdę są zamknięte - zaproponowała Zuzanna i
spróbowała otworzyć drzwi. Nie były zamknięte. Dziewczęta weszły
do środka. W świetle latarki zobaczyły zapuszczoną kuchnię. Stał
tam stary zardzewiały piec, składany stół, parę rozlatują cych się
krzeseł i jeszcze bardziej zniszczona kozetka.
- Bą dź co bą dź jest to jakieś schronienie - oświadczyła beztrosko
Zuzanna. - Proponuję, panno Gardiner, żebyśmy tu rozłożyły
obozowisko. Znów zaczyna padać - słyszy pani? A może się okazać,
że najbliższy zamieszkany dom jest o całe mile stą d. Możemy
przynieść koce. Pani położy się na kanapce, a ja znajdę sobie
jakiś miękki skrawek podłogi. Przynajmniej nie zmokniemy, a rano
łatwiej nam będzie znaleźć pomoc.
Pat uznała, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. W Srebrnym Gaju
nie będą się niepokoić, bo wcale nie było pewne, czy nie zostanie
w mieście na całą noc, zapraszała ją do siebie dawna koleżanka z
Akademii. Pobiegły do auta, wyjęły koce i zamknęły drzwiczki na
klucz. Pat nalegała, żeby to Zuzanna spała na kozetce, Zuzanna zaś
nie chciała o tym słyszeć. Rozstrzygnęły, rzucają c monetę.
Pat owinęła się kocem i położyła na kozetce; Zuzanna na podłodze,
wsuną wszy pod głowę poduszkę. Nie są dziły że uda im się zasną ć.
Chlupał deszcz, nad głową harcowały szczury.
- śpi pani, panno Gardiner?
- Nie... wydaje mi się, że już nigdy nie zasnę.
Zuzanna usiadła.
- To może byśmy porozmawiały? Czuję się upiornie. Przeraźliwie
boję się szczurów. A tu buszują całe stada. Pogadajmy. Przecież
może pani rozmawiać z kimś, kogo pani nie lubi. A mówią c jak
kobieta z kobietą , to właściwie dlaczego pani mnie tak nie lubi? I
nie chce pani lubić. Tamtego wieczoru przy ognisku są dziłam, że
się zaprzyjaźnimy. I tak bardzo polubiliśmy panią - uznaliśmy, że
jest pani strasznie miła. A kiedy zaszliśmy do pani w drodze na
koncert, odgrodziła się pani od nas szklaną ścianą . Dawid zasmucił
się, a ja wpadłam we wściekłość. Gotowała się we mnie krew.
Słyszałam, jak kipi w żyłach. ¯yczyłam pani męża, który by panią
tłukł! Mimo to, co wieczór patrzyłam na światło w oknie waszej
kuchni, zastanawiałam się, co robicie, i marzyłam, żeby do pani
wpaść. Przecież zostałyśmy stworzone po to, żeby się zaprzyjaźnić.
To chyba Kipling powiedział: Przyjaźń jest największym darem losu.
- Tak... W Puku z Pukowej Górki - potwierdziła Pat.
- Więc pani zna Puka! No to dlaczego nie możemy się obdarować
przyjaźnią ?
- Czy pani sobie wyobraża - spytała zdławionym głosem Pat - że ja
mogłabym się zaprzyjaźnić z kimś, kto wyśmiewa się ze Srebrnego
Gaju?
- Wyśmiewa ze Srebrnego Gaju? Ależ, Pat Gardiner, nigdy się nie
wyśmiewałam. Jakżebym mogła? Spodobał mi się od pierwszego
wejrzenia.
Pat usiadła na trzeszczą cej kozetce.
- W sklepie w Srebrnych Mostach spytała pani Sida, kto mieszka w
tym dziwacznym staromodnym domu.
- Pat! Zaraz, zaraz... niech się zastanowię. Tak, pamiętam, ale
nie użyłam słowa "dziwaczny". Spytałam, kto mieszka w tym dziwnym
malowniczym staroświeckim domu u stóp wzgórza. Sid zapomniał o
jednym przymiotniku, a dwa pozostałe przekręcił. Pat, nigdy by mi
nie przyszło do głowy nazwać Srebrny Gaj dziwacznym. Nie masz
pojęcia, jak się nim zachwycam. Zresztą także i dlatego, że jest
staroświecki. Z tego samego powodu od razu pokochałam Długi Dom.
Pat poczuła, jak topnieje okowa lodowa wokół jej serca. Nic nie
przeszkadzało jej słowo dziwny, a staroświeckość była raczej
komplementem. Miała zresztą ochotę zaprzyjaźnić się z Zuzanną .
Bietka ucieleśniała w sobie poezję życia, a Zuzanna prozę. Ale ta
proza żyła!
- Strasznie mi przykro, że byłam taka nieprzyjemna. Wiem, że
jestem głupio drażliwa z powodu wszystkiego, co dotyczy Srebrnego
Gaju. Nie mogę znieść, gdy ktoś uważa go za dziwolą ga.
- Zupełnie to rozumiem. Ale teraz już wszystko w porzą dku, prawda?
Czy nie czuje pani, że mamy z sobą mnóstwo wspólnego? Wszyscy
państwo są tacy mili. I uwielbiam Judysię, ten jej dowcip i dar
słowa. I jej wspaniałą mą drą twarz. Nadaje się do muzeum, nie ma
już na świecie takich osób. Pani nas także polubi. Ja naprawdę mam
sporo zalet, Dawid zaś jest miłym człowiekiem, a potrafi być nawet
bardzo miły. Jednego dnia zachowuje się jak filozof, a następnego
jak małe dziecko.
- Chyba wszyscy mężczyźni tak się zachowują - popisała się swym
doświadczeniem Pat.
- Ale Dawid bardziej. Miał ciężkie życie. Całe lata trwało, nim
doszedł do siebie po tym wojennym szoku. Był bardzo ambitny, a
stan zdrowia uniemożliwiał mu karierę. Kiedy poczuł się lepiej,
było już za późno. Przez parę lat pracował w Halifaxie jako
zastępca redaktora gazety - i szczerze tego nie cierpiał. W
dodatku parę miesięcy po ślubie umarła mu żona. Tymczasem ja byłam
nauczycielką - i też tego nie cierpiałam: Ale niedawno umarł na
zachodzie wuj Murray i zostawił nam trochę pieniędzy. To nie żadna
fortuna, ale wystarczy, żeby żyć. Więc poczuliśmy się wolni.
Wolni! Pat, ty nie wiesz, co to znaczy być niewolnikiem, wobec
tego nie wiesz także, co dla człowieka oznacza wolność. Lubię
prowadzić dom - jakie to ładne zdanie, prawda? A Dawid ma
nareszcie czas, żeby napisać ksią żkę o wojnie, zawsze o tym
marzył. Jesteśmy tacy szczęśliwi, a będziemy jeszcze szczęśliwsi,
kiedy staniesz się naszą przyjaciółką . Pat, ty sama nie wiesz,
jaka jesteś miła. Co, przegadamy tę noc?
Przegadały dużą jej część. Wreszcie Zuzanna umilkła. Pat
zazdrościła jej podłogi. Przynajmniej nie wyłaziły z niej
sprężyny. Czy kiedyś przestanie padać? Brzęczały szyby w oknach...
Wielki Boże, co to? Ach, to tylko odpadła z komina cegła i stacza
się po dachu. I te szczury. Gdyby mógł tu być Dżentelmen Tom! Jak
to miło... przyjaźnić się... z Zuzanną ... pewnie... I nagle Pat
zapadła w głęboki sen.
Kiedy obudziła się, przestało już padać, za oknami majaczyło
niewyraźnie światło poranka. Pat oparła się na łokciu i wyjrzała.
Na starej jabłoni kłóciły się wiewiórki. Przed progiem siedział
ogromny czarny pies. Judysia opowiadała kiedyś o domostwie w
Irlandii, w którym grasował duch czarnego psa i kiedy ktoś miał
umrzeć, wył na schodach domu. Co prawda ten pies nie wyglą dał na
ducha.
Zuzanna jeszcze spała. Pat rozejrzała się wokoło i zobaczyła coś,
co podsunęło jej świetny pomysł. Ostrożnie wstała.
Vii
Kiedy w pół godziny później obudziła się Zuzanna, nie chciała
wierzyć własnym oczom. Z patelni wydobywał się smakowity zapach
smażonego boczku. Obok stał talerz ze złocistymi trójką cikami
tostów, a Pat wsypywała herbatę do obtłuczonego czajniczka.
Stół był nakryty; wśród talerzy królował słoik po dżemie, a w nim
bukiet chabrów i paproci.
- Pat, to jakaś czarna magia! Jesteś czarownicą ?
- Bynajmniej. Kiedy obudziłam się, zobaczyłam w skrzyni szczapy, a
na gwoździu wisiała patelnia. W spiżarni znalazłam filiżanki,
talerze, noże i widelce. Widocznie ktoś tu czasem zaglą da. Pewnie
właściciel mieszka na innej farmie, a tu zatrzymuje się tylko
podczas sianokosów i żniw. Rozpaliłam ogień i pobiegłam do auta.
Trochę bałam się psa - jest tu pies - ale nie zwrócił na mnie
uwagi. W aucie miałam boczek i parę bochenków chleba. Mama lubi
tosty ze specjalnego chleba od piekarza. W spiżarni znalazłam też
herbatę - a więc... Podano już do stołu, madame.
- Pat, jesteś urodzoną panią domu. Ta ohydna kuchnia stała się
całkiem przytulna. Nigdy nie przypuszczałam, że bukiet w słoiku
może wyglą dać tak czarują co. Jestem głodna... umieram z głodu.
Siadajmy do stołu. Nasz pierwszy wspólny posiłek, pierwszy raz
przełamiemy się chlebem. Jakie to śliczne zdanie - przełamać się
chlebem, prawda? Kto to pisał o "chlebie przyjaźni"?
- Carman - odpowiedziała Pat nakładają c na talerze boczek.
- Jaki śliczny, czysty poranek! - oświadczyła Zuzanna, wstają c. -
Spójrz, Pat, na tę ogromną sosnę nad sadzawką . Strasznie lubię
sosny. I uwielbiam chrupki boczek i chrupkie tosty. Chwała Bogu,
jest tego dużo. Nigdy jeszcze nie byłam taka głodna.
Wcinały w najlepsze, kiedy przestraszył je jakiś dziwny odgłos.
Odwróciły się i zesztywniały z przerażenia. W drzwiach sieni stał
mężczyzna - wysoki, wychudzony, nie ogolony, w pstrym ubraniu, z
długimi siwymi wą sami, które zdawały się nie należeć do jego
twarzy, a za to sięgały do podbródka. Stał i patrzył na nie, co
najmniej tak samo zdziwiony.
- Myślałem, że mi przejdzie, jak się prześpię - szepną ł, kiwają c
ze strapieniem głową .
Pat wstała i zaczęła się tłumaczyć. Machną ł ręką .
- Dobrze, dobrze. Przykro mi, że spałyście na podłodze. Gdybym był
przytomny, odstą piłbym wam łóżko.
- Długo stukałyśmy i wołałyśmy...
- Jasne. Wczoraj wieczorem nie obudziłaby mnie nawet trą ba starego
Gabriela. Mówią c prawdę, zalałem się. Bardzoście dobrze zrobiły,
wchodzą c do środka. Dziw tylko, że pies nie rozerwał was na
strzępy. To dzika bestia.
- Wczoraj go tu nie było... A dziś rano zachowywał się bardzo
spokojnie.
- Coś takiego! No to mnie oszukano. Kupiłem go, bo miał to być zły
pies. Chciałem, żeby przeganiał włóczęgów. Nazywam się Nataniel
Butterbloom i koczuję tu tylko w czasie żniw. Mieszkam w Trzech
Ką tach.
- Może zje pan z nami śniadanie? - zaproponowała Pat.
- Nie powiem: nie - oświadczył pan Butterbloom i usiadł bez
dalszych ceregieli. - Przepraszam, że nie mam obrusa. Zeżarły go
szczury.
Pat, wymieniwszy z Zuzanną uśmiech, nalała mu filiżankę herbaty i
nałożyła solidną porcję boczku i tostów.
- Miła niespodzianka, nie powiem... Sam sobie tutaj coś pichcę.
Jak mi się skończą zapasy, piekę kociaka - oświadczył żałobnym
tonem. - W stodole roi się od kotów. Dwa lata temu miałem trzy
koty, a teraz jest co najmniej sto.
- Dziwne zatem, że nie zajęły się szczurami - zauważyła złośliwie
Zuzanna. - I nie wiem, czy pan wie, panie Butterbloom, że pana
dach strasznie przecieka.
- Cóż - odpowiedział spokojnie pan Butterbloom. - Przecież kiedy
pada, nie mogę go naprawić. A kiedy nie pada, to nie przecieka.
- Przykro mi, że nie mogę podać panu do herbaty mleka -
przeprosiła Pat.
- W spiżarni stało mleko, chyba że powpadały do niego pają ki.
- Powpadały - odparła lakonicznie Pat.
Pan Butterbloom w milczeniu wypił herbatę i zjadł boczek. Zuzanna
szepnęła do Pat: - Oto milczą cy silny mężczyzna. - A on w tym
samym momencie otarł wą sy wierzchem dłoni i odezwał się.
- Można wiedzieć, z kim mam przyjemność?
- Oto panna Kirk, a ja jestem jedną z Gardinerówien z Północnego
Glen.
- Miło zapoznać. Więc nie są panie mężatkami?
- Nie, nie - Zuzanna smutno pokręciła głową .
- Ja też nie jestem żonaty. W Trzech Ką tach prowadzi mi
gospodarstwo jedna wdowa. Kucharka z niej marna, ale przynajmniej
rozciera mi grzbiet. ¯ebym mógł usną ć, ktoś musi nacierać mi przez
pół godziny krzyż. Tak, tak, słyszałem o Gardinerach. Bardzo
szlachetna rodzina. Nigdy nie byłem w Północnym Glen, ale przez
jakiś czas starałem się o jedną starą pannę w Południowym. Byłem
wtedy młodszy. Przez rok zwodziła mnie, a potem wyszła za wdowca.
Odtą d straciłem serce do małżeństwa.
Znów zamilkł i spałaszował następną porcję. Kiedy talerz opróżnił
się, pan Butterbloom głęboko westchną ł.
- Tak, panny, to było śniadanie. Może jednak popełniłem błą d nie
biorą c żony. - Wpatrzył się z namysłem w Zuzannę. - Uczony to nie
jestem, ale mam dwie farmy, które prawie już spłaciłem.
Zuzanna nie zareagowała, ale przed wyjściem zmyły wraz z Pat
naczynia.
- Nie zawracajcie sobie tym głowy - ponuro sprzeciwił się pan
Butterbloom. - Nigdy nie zmywam talerzy. Pies wylizuje je do
czysta. Jeśli już chcecie jechać, to wyprowadzę konie i wycią gnę
was z tego rowu.
Kiedy odjechały kawałek drogi i pan Butterbloom nie mógł już ich
zobaczyć, Pat zatrzymała auto. Musiały się wyśmiać. Kiedy dwie
osoby śmieją się razem z całego serca, są już przyjaciółmi na
resztę życia.
- Dwie młode panny spędzają noc pod jednym dachem z pijanym
mężczyzną - jęknęła Zuzanna. - Miejmy nadzieję, że nie dowie się o
tym kronikarz z gazety.
Tylko Judysia dowiedziała się całej prawdy o tej nocy.
Judysia, oczywiście, znała każdy szczegół życia pana Nataniela
Butterblooma.
- W swoim czasie był z niego rozrabiaka - opowiadała. - Ale teraz
jest już na to za stary. Dziękujcie Najwyższemu, że nie
musiałyście nacierać mu grzbietu.
Viii
Pat wybrała się na Ukryte Pólko, szukają c pokrzepienia serca. Tam
znajdowała się z dala od świata, było pięknie, w powietrzu unosiło
się coś mistycznego. Drzewa powitały ją radośnie. Rzuciła się na
trawę i wsłuchiwała w ciszę, aż dręczą ce ją ostatnio problemy
przestały się wydawać takie ważne jak zwykle. Siedzą c na Ukrytym
Pólku, Pat znów stawała się dzieckiem i skłonna była, jak niegdyś
wierzyć w dobre wróżki.
Stamtą d poszła do Sielanki wą ską leśną ścieżką , gdzie z obu stron
sięgały jej do pasa paprocie. Znała wszystkie leśne ścieżki, a one
znały ją . Każda była inna, niepowtarzalna. Na jednej zdawało się,
że słychać niewidzialne kroki, że ktoś się w ukryciu śmieje. Na
drugiej nie było się pewnym, doką d ona właściwie prowadzi. A
trzecia... na trzeciej panował podniosły nastrój świą tyni;
cokolwiek człowiekowi przyszło na myśl, stawało się modlitwą .
- Gdybyż tak mogło być zawsze - zwierzyła się kiedyś Judysi Pat. -
Nikną drobne strapienia, zapomina się o niepowodzeniach i
doznanych przykrościach, ogarnia człowieka miłość do świata.
- Hm, hm, widzę, że chciałabyś żyć w niebie - odparła wówczas
Judysia.
Pat doszła wreszcie na pola folwarku, minęła je i znalazła się w
Sielance. Usiadła koł
o Zaczarowanego ródełka w wyglą dają cej jak
kołyska zapadlinie między paprociami. W oddali za złocistymi
spokojnymi polami niebieszczyła się zatoka. Tu mogła naprawdę
oddawać się ulubionym wspomnieniom - ileż to razy patrzyli stą d
wraz z Hilarym na zachód słońca, z Hilarym, który teraz znajduje
się gdzieś na oceanie w drodze powrotnej z Europy. Dostała od
niego wiele interesują cych listów, ale cieszyła się, że wkrótce
znów znajdzie się w Kanadzie. Niemiło było myśleć, że rozdziela
ich huczą cy ocean. Zastanawiała się z lekkim smutkiem, czemu nie
zdecydował się przed powrotem do Toronto spędzić paru dni na
Wyspie. Zapraszała go. A on o tym nawet nie wspomniał, choć
zakończył list słowami: Najserdeczniejsze słowa miłości dla
Srebrnego Gaju. Widziała wyryte na klonie i porosłe już mchem
imiona ich obojga. Westchnęła. Tak bardzo chciałaby znów stać się
dzieckiem pozbawionym większych zmartwień. Owszem, wówczas też
często cierpiała: ojciec wybrał się na Zachód, myślała, że jest
brzydka; wyjechał Józek. Ale przynajmniej nie miała kłopotów z
mężczyznami. A teraz, coraz to pojawiał się jakiś chłopak i choć
chętnie by się z nim zaprzyjaźniła, szybko zamieniał się w
konkurenta. Teraz znów zakochał się w niej Kuba Mallory. Poznała
go na zabawie w Srebrnych Mostach, Elka opisała to w swym liście
do Hilarego; Wybuchną ł do niej tak nagłą miłością , że eksplozję
słyszało się na pewno w odległości wielu mil. Był to naprawdę miły
interesują cy człowiek.
- No, no, z tej mą ki może będzie chleb - oświadczyła Judysia, gdy
Kuba po raz pierwszy pojawił się w Srebrnym Gaju. Pat bardzo go
polubiła, niemal tak bardzo, jak Hilarego i Dawida. Elka zwierzyła
się Judysi, że Pat się chyba zakochała. Judysia bogata w
doświadczenie, odniosła się do tego bardziej sceptycznie.
- A ile czasu to potrwa?
Pat tego wieczoru sama zapytywała się, czy się nie zadurzyła.
Spojrzenie Kuby, dotyk jego palców, gdy przetrzymywał jej dłoń
mówią c dobranoc - od czasu Lestera Conwaya nie zdarzyło się, by
coś robiło na niej takie wrażenie. Ale po godzinie spędzonej na
Ukrytym Pólku i w Sielance rozjaśniło się jej w głowie. Nie, nie
wystarczy sympatia, nie wystarczy rozkoszny dreszcz. Od tej chwili
biedny Kuba Mallory stracił wszelkie szanse i w jakiś tydzień
później Długi Alek spytał z pewnym rozgoryczeniem żonę, czego, u
diaska, ta dziewczyna chce. Czy naprawdę musi tak przebierać?
- Musi. Tak samo jak ja, póki nie spotkałam ciebie.
- Bzdury - mrukną ł Długi Alek, ale dość łagodnym tonem.
Ostatecznie nie śpieszno mu było stracić Pat.
Pat martwiła się także o Elkę. Elka zdała egzamin i chciała
pojechać do Akademii. Ale ską d wzią ć na to pienią dze? Zbiory były
nie najlepsze, część bydła wyzdychała, z trudem udało się zapłacić
procenty od hipoteki. Ojciec chciał, żeby Elka poczekała rok, a
Elka ciężko to przeżywała. I w Sielance Pat doszła do wniosku, że
Elka musi pojechać. Pienią dze na pewno pożyczy im chętnie stryj
Tom. Długi Alek nienawidził pożyczek. Wiele bezsennych nocy
spędził, trapią c się zacią gniętą na hipotekę Srebrnego Gaju
pożyczką przeznaczoną na kupno farmy Adamsa. Pat uważała jednak,
że potrafi go przekonać. Elka, jeśli uda jej się dostać posadę w
szkole w Glen, spłaci tę pożyczkę w cią gu roku. Jeśli będzie
musiała mieszkać poza domem, spłaci w dwa lata. Tak, w Sielance
wszystko wydawało się łatwe.
Gdybyż tylko Judysia nie wybierała się do Irlandii! Ale Judysia
była już całkowicie zdecydowana i nikt nie odwiódłby jej od tego
zamiaru, nawet gdyby był takim egoistą , żeby spróbować. Zamierzała
wyruszyć w listopadzie, mówiła wcią ż o paszporcie i nowym kufrze.
- Przecie nie zabiorę tej mojej starej niebieskiej skrzyni.
Ciut-ciut za staromodna. Cią gałam się z nią do Australii, cią gałam
do Kanady, ale czasy poszły naprzód i muszę dotrzymać im kroku.
¯ebym tylko nie zapomniała sprawić sobie "negliżu". Widziałam u
Brennana na wyprzedaży piękny różowy w kwiaty. Jak myślicie,
dziewczynki, nie jestem na to za stara?
Nikt w Srebrnym Gaju nie mógł wyobrazić sobie Judysi w różowym
"negliżu". Ale też nikt nie starał się jej tego odradzić. A Pat
zapewniała ją solennie, że obecna moda nie bierze pod uwagę wieku
kobiet.
Tak, Judysia musiała wyjechać. Trzeba było spojrzeć prawdzie w
oczy. Ale teraz nie wydawało się to już takie straszne. Zima jakoś
zejdzie, pojawi się wiosna, a wraz z nią Judysia. Ostatecznie nie
zabierze z sobą do Irlandii Srebrnego Gaju. Pat wracają c do domu
zatrzymała się jak zwykle na wierzchołku wzgórza, by pozachwycać
się domem, w którym jej najbliżsi spali już spokojnie.
Zasiedziała się bowiem w Sielance i Srebrny Gaj udał się na
spoczynek. świeciło się tylko w izdebce Judysi. Prawdopodobnie
wertowała swoją księgę Co każdy wiedzieć powinien, żeby znaleźć
jakiś niezawodny środek na morską chorobę. Choć stryj Tom
zapewniał ją perfidnie, że powinien jej wystarczyć łyk z czarnej
flaszki.
Pat poczuła się szczęśliwa. Mimo wszystko ten jesienny świat był
piękny.
- Kochany Srebrny Gaj! - szepnęła. - Jak można myśleć o rozstaniu
się z nim, jeśli nie jest się do tego zmuszonym.
W dzieciństwie strasznie jej było żal rodziny Jamesonów ze
Srebrnych Mostów, którzy się cią gle przeprowadzali. Tak, oni to
lubili, ale wzdrygnęła się na samą myśl o podobnym losie.
Kiedy Pat zaproponowała, żeby pożyczyć na rok studiów Elki, Długi
Alek długo się opierał. Ale przekonała go. W Srebrnym Gaju zaczęto
podejrzewać, że Pat potrafi owiną ć sobie ojca wokół palca. Elka
utrzymywała, że Pat udaje się to, bo mu schlebia, i Pat oburzyła
się.
- To by się na nic nie zdało! Dobrze wiesz, Elko, że tatuś jest
nieczuły na pochlebstwa.
Tak czy owak Długi Alek ustą pił i wszystko zostało zorganizowane.
Elka szalała ze szczęścia.
- Gdybym miała czekać rok, poszłabym na koniec świata i skoczyła w
dół. Emma jedzie w tym roku i Dorotka Robinson, a my zawsze
trzymałyśmy się razem. I będę się pilnie uczyć, Pat - nie masz
pojęcia, jak zamierzam harować. Wiem, że dziewczęta ze Srebrnego
Gaju cieszą się opinią ładnych, ale nie za mą drych. Już ja im
pokażę. Ciotka Barbara uważa, że jeśli dziewczyna jest ładna,
niepotrzebny jej rozum i wykształcenie, ale to są wiktoriańskie
bzdury. W obecnych czasach należy mieć rozum, żeby umieć sprzedać
swoją urodę.
- Tyś to sama wymyśliła, złotko? - spytała Judysia.
- Nie - odparła uczciwie Elka. - Przeczytałam w kobiecym piśmie.
Och, Pat, jaka ja jestem szczęśliwa. Dziś cały świat ma szesnaście
lat! Czy możemy przed moim wyjazdem wydać przyjęcie?
- Oczywiście. Już wszystko zaplanowałam.
Pat lubiła urzą dzać zabawy, każdy pretekst był dobry.
Tym razem z okazji wyjazdu Elki na studia przyjęcie musi być
szczególnie huczne.
- Urzą dzimy je w przyszły pią tek. W brzezinie ustawimy platformę
do tańca i zawiesimy na drzewach chińskie latarnie.
- Pat, jaki cudowny pomysł. Znajdziemy się w zaczarowanym świecie.
Czy w przyszły pią tek będzie świecił księżyc?
- Będzie. Już ja się tym zajmę - przyrzekła Pat.
- Tylko sobie za dużo nie obiecujcie - ostrzegł Sid. - Ile razy
planujecie coś zbyt ambitnie, zdarza się jakaś katastrofa.
Pat czupurnie potrzą snęła głową .
- I co z tego? Lubię robić plany. Nawet kiedy skończę
osiemdziesią t lat, nie przestanę. No, Elka, zabierajmy się do
roboty, przede wszystkim musimy ustalić, co podamy na kolację.
Myślę, że zrobimy te nowe wą ziutkie kanapki, które ostatnio
zaserwowała nam Norma. ślicznie wyglą dały!
Obie główki, złocista i brą zowa, nachyliły się nad kucharskimi
ksią żkami. W domu zapanowało podniecenie. Elka tyle rozprawiała o
zabawie, że Długi Alek, niezbyt ostatnio dobrze usposobiony,
mrukną ł do Judysi, że wcią ż nie brak na tym świecie zbzikowanych
istot.
- No, no, a czy nie myślisz, że byłoby bez nich nudno? - spytała
Judysia i zniżyła głos. - Co byś powiedział, żebym dziś na kolację
zrobiła zapiekankę z boczkiem?
Długi Alek rozpogodził się. Zbiory były marne, zaczą ł podejrzewać,
że zbyt dużo zapłacił za farmę starego Adamsa, ale warto było żyć,
żeby zakosztować zapiekanki Judysi. I ostatecznie dziewczęta są
młode tylko raz.
Ix
Do ogólnego poruszenia przyczynił się także list stryja Horacego.
Stryj Horacy, który jako emerytowany kapitan żeglugi morskiej
mieszkał w Vancouver, po raz pierwszy od dwudziestu lat wybierał
się z wizytą do domu. Oczywiście najbardziej przejęli się tym
starsi członkowie rodziny. Judysia była wręcz nieprzytomna. Ale
Pat i Elka też były podekscytowane, nareszcie zobaczą tego
tajemniczego romantycznego stryja, o którym Judysia tyle im
opowiadała - tego Horacego, który znał przepis na czarny keks,
przywiózł małpę, był w Bombaju podczas tamtejszej rewolty... I
przechowywał wiatry w słoikach. Kiedyś w to rzeczywiście wierzyły
i do dziś nie mogły o tym przestać myśleć.
W liście zawiadomił, że prawdopodobnie przyjedzie w środę, zatem
we wtorek Pat tak zawzięcie sprzą tała, że Sid spytał ją z ironią ,
czy naprawdę uważa, iż stryj Horacy przyjeżdża po to, by zaglą dać
pod meble. Jemu wydaje się, że stryj chce się zobaczyć z rodziną .
- Cią gle mi chodzi po głowie, co zrobimy z kotami - martwiła się
Judysia. - Wasz stryjek Horacy nie cierpi kotów, zupełnie jak ten
stary kuzyn Mikołaj.
- Czy pamiętacie minę kuzyna Mikołaja, gdy zszedł na dół owej
gwiazdkowej nocy, kiedy urodziła się Marysia? - zachichotała Elka.
- Czy pamiętam! Ho, ho, nigdy nie zapomnę, jak staną ł w drzwiach
niczym żywe wcielenie Bożego gniewu. Musimy pilnować, żeby nasze
koty nie weszły Horacemu w drogę: Dżentelmen Tom nie będzie się
narzucał, ale Pyszałek i Wymoczek są strasznie towarzyscy. Musimy
pilnować, żeby drzwi od pokoju Poety były stale zamknięte, i ufać
w opiekę Najwyższego. Całe szczęście, że pozbyliśmy się Popki.
Pat nie uważała tego za szczęście. Niemal pękło jej serce, gdy
oddawała Popkę dalekiej krewnej ze Wschodniego Przylą dka. Była to
taka śliczna kotka z puszystym białym futerkiem i wyją tkowo
serdeczna. Co wieczór obchodziła cały dom, całują c wszystkich na
dobranoc. I jak mruczała! Głośniej niż Pyszałek i Wymoczek razem
wzięci. Bardzo przykro było się z nią rozstać. Ale Długi Alek był
nieugięty. Trzy koty w domu to i tak za dużo! Chciałby czasem
trafić na nie zajęte przez kota krzesło. Popkę trzeba było oddać -
i Popkę oddano. Pat i Elka popłakały się, kiedy nowa właścicielka
zabrała w koszyku rozpaczliwie miauczą cą kotkę.
Stryj Horacy nie pojawił się ani w środę, ani w czwartek, ani w
pią tek. Długi Alek bardzo był rozczarowany, ale w końcu wzruszył
ramionami. Cóż, pewnie w ostatniej chwili Horacy rozmyślił się i
nie przyjedzie. Cały Horacy!
- Ale jeśli jeszcze przyjedzie, to macie chodzić na palcach! -
ostrzegł córki. - On na swój sposób jest dziwakiem. Mówiono mi, że
na statku trzymał wszystkich żelazną ręką . Wszystko musiało iść
gładko jak po maśle. I tak samo w domu. To dlatego nigdy się nie
ożenił, sam mi to powiedział podczas ostatniej wizyty. Nie mógł
znaleźć wystarczają co porzą dnickiej żony. Judysia opowiadała wam o
jego kawałach. Owszem, lubił stroić żarty. Ale nikomu innemu na to
nie pozwalał i nie wierzył w przypadki. Nie wiem, co pomyśli o
waszej zabawie. Kiedy był tu ostatnim razem, bardzo potępiał
taniec.
- A czterdzieści lat temu był najlepszym tancerzem na wyspie -
westchnęła Judysia.
- Ale potem się nawrócił, a nie ma surowszego sędziego niż
nawrócony grzesznik. Tak czy owak róbcie, co możecie, żeby
wszystko szło gładko. Nie chcę, żeby Horacy mógł mojemu domowi coś
zarzucić.
Pat i Elka obiecały i natychmiast zapomniały o stryjku Horacym,
zabawa miała się odbyć tegoż wieczora. Jak zwykle na ostatnią
chwilę pozostało do zrobienia sto rzeczy. Trzeba było ubić krem,
wyfroterować podłogę i upiec jeszcze jeden placek, bo Pat bała
się, że może nie starczyć ciasta. Judysia przysięgała, że nawet w
spiżarni królowej nie ma większych zapasów, uległa jednak
naleganiom Pat.
- Cóż, cóż, to ty jesteś tu panią - powiedziała wyniosłym tonem.
Pat upiekła staroświecką roladę z galaretką . ślicznie wyglą dała!
Ale gdzie podziała się Elka? Pewnie stroi się i czesze w swoim
pokoju! A tu trzeba jeszcze tylu rzeczy dopilnować. Pat zawsze
czuła sympatię do biblijnej Marty. Była bardzo szczęśliwa. Srebrny
Gaj wyglą dał przepięknie. Wszystko błyszczało - tak nakazywała
rodzinna tradycja. Sid wokół platformy w brzezinie porozwieszał
latarnie, Tillytuck miał grać na skrzypcach, na pomocnika zgłosił
się stary Matt Corcoram z Mostów. Po złotym dniu nastą pi
srebrzysta noc; pogoda dopisała.
I o zmierzchu w obu Glen, w Srebrnych Mostach i w Wybrzeżu Zatoki
przeglą dało się w lustrach wiele dziewczyn, ładnych i niezbyt
ładnych. Judysia, pojękują c, wkładała wyjściową suknię, a
Tillytuck na swoim stryszku walczył z białym sztywnym
kołnierzykiem. Nawet koty zaczęły dodatkowo czyścić pyszczki. Ta
zabawa w Srebrnym Gaju miała być wydarzeniem sezonu.
Pat włożyła sukienkę z bladożółtego szyfonu, podkręciła włosy i z
przyjemnością spojrzała w lustro. Była trochę zmęczona, ale
odbicie w lustrze dodało jej sił. Nie myślała, że potrafi tak
ładnie wyglą dać. Nigdy nie zapomniała dictum praciotki Hanny -
"piękna to ona nie jest". Nie, nie była piękna, ale przyjemnie
było na nią spojrzeć.
A Elka w błękitnej sukience wyglą dała wręcz zjawiskowo.
"W gruncie rzeczy błękit jest najpiękniejszym kolorem świata -
pomyślała Pat. - Szkoda, że nie mogę go nosić".
Sukienka pasowała do Elki. Ale cokolwiek Elka włożyła, wyglą dała
tak, jakby zostało to dla niej stworzone. ¯adnej jej sukienki nie
można było wyobrazić sobie na innej dziewczynie. Pat z dumą
pomyślała, że dziś Elka wyglą da jeszcze ładniej niż zwykle. W jej
oczach, które błyszczały jak gwiazdy, krył się czar polnych
kwiatów. Co prawda Elka nie zgodziłaby się, żeby porównywać jej
oczy do niezapominajek, uznałaby to za wiktoriańskie. Może do
chabrów, to brzmiało już trochę nowocześniej. Podobno na ostatniej
zabawie powiedział jej to Don Robinson:
Pierwsi przyszli Binnie'owie. "¯eby poszpiegować" - zaklinała się
Judysia. Usłyszeli w alejce śmiech Mai. "Tę to zawsze słychać,
zanim się ją jeszcze zobaczy" - prychnęła Judysia. Maja wyglą dała
bardzo ozdobnie w błyszczą cej sukni z taniej koronki, która
kłębiła się wokół jej stóp, ale za to dostarczała wspaniałego
widoku sterczą cych łopatek. Protekcyjnie poklepała Pat po ramieniu
i oświadczyła:
- Zmordowałaś się strasznie, to widać. Na twoim miejscu zostałabym
jutro w łóżku. Mamusia po każdej zabawie każe mi poleżeć.
Pat szybko odsunęła się. Ta znienawidzona tłusta dłoń z
umalowanymi na czerwono paznokciami! I to ohydne zdanie: "Na twoim
miejscu...". Jakby Binnie'ówna mogła się kiedykolwiek znaleźć na
miejscu Gardinerówny. Pat ucieszyła się, że nie musi odpowiadać;
pojawili się bowiem Russellowie. Winnie wyglą dała dziś znów jak
młoda dziewczyna, mimo że miała już dwoje dzieci. Tak, na Wybrzeżu
Zatoki urodziło się następne maleństwo; miała się nim dziś
wieczorem zają ć Judysia, która uwielbiała niemowlęta.
Pat późno zaczęła tańczyć. Tylu rzeczy trzeba było dopatrzyć.
Nawet gdy miała wolną chwilę, wolała przyglą dać się tańcom z
daleka. Wszystko szło jak po maśle. Sierpniowa noc była czarą , z
której przelewała się upojna woń. Radosna melodia skrzypek
Tillytucka rozpływała się w księżycowym blasku. Aż dziwne, że
Zawadiacki Dick nie powstał z grobu i nie przyłą czył się do
tańców.
ślicznie wyglą dała platforma, tyle podobnych kwiatom twarzy,
podobnych kwiatom sukien. Jakże urocza była matka, siedziała wśród
młodzieży jak biała królowa; jej złociste oczy błyszczały z
radości. Stryj Tom zachowywał się jak młodzieniec, tańczył
wesolutko, jakby nigdy nie słyszał o pani Merridew. Zuzanna miała
na sobie prześliczną sukienkę z zielonego krepdeszynu, wykończoną
u dołu koronką . Zuzanna nie była ładna, sama mówiła o sobie, że ma
usta jak wrota, ale wyglą dała bardzo dystyngowanie, z takiej
przyjaciółki człowiek mógł być dumny. Maja Binnie z całą swoją
jaskrawą urodą wyglą dała przy niej prawie komicznie. Rex Miller
nie przyszedł. Pewnie siedział, biedak, w domu i się zamartwiał.
Przed dwoma dniami Pat dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie
jego względów. Rzadko musiała uciekać się do słów, była - jak to
utrzymywała Judysia - zbyt wielką dyplomatką , umiała unikać
sytuacji, w której musiałaby powiedzieć: nie.
Gdzie jest Dorotka Sida z tą swoją uroczą ciemną buzią ?
Dlaczego nie przyszła? Pat zawstydziła się swoich myśli: w głębi
serca miała nadzieję, że Sid i Dorotka pokłócili się. Ale, jeśli
to dlatego Sid tańczy cią gle z Mają Binnie? Poczuła się ukarana za
swoje niemą dre samolubstwo. Oczywiście Maja dobrze tańczyła - na
swój sposób. W każdym razie chłopcy lubili z nią tańczyć i nigdy
nie wysiadywała pod ścianą .
Obok przemknęła Amelka ze swym partnerem, na jej palcu błysną ł
nowy pierścionek. Amelka zaręczyła się. Następna zmiana. Co za
szkoda, że nieodwołalnie trzeba dorosną ć, wyjść za mą ż i wyjechać.
Pat zawsze wolała Amelkę od Normy. Przypomniała sobie z pewną
satysfakcją , jak to kiedyś spoliczkowała Normę za kpiny ze
Srebrnego Gaju. Norma nigdy od tamtej pory nie ośmieliła się ani
słówkiem skrytykować ukochanego domu Pat.
Jak prześlicznie rysuje się profil Elki, gdy podnosi główkę, by
spojrzeć na swego partnera, wysokiego chłopca ze Srebrnych Mostów.
Elka także nie mogła narzekać na brak partnerów. I jak ona na nich
uwodzicielsko spoglą da! Z tą małą będą kłopoty. Kto tam stoi w
cieniu za Tillytuckiem? Już nie po raz pierwszy Pat dostrzegła
jaką ś niewyraźną sylwetkę. Może to parobek stryja Toma?
Odszukał ją Dawid, porwał do tańca. Potem usiedli w brzezinie na
tyle daleko od tańczą cych, że skrzypki Tillytucka brzmiały jak
zaczarowana muzyka. Pat była rada z towarzystwa. Dawid był
świetnym tancerzem i bardzo lubiła z nim rozmawiać. Miał taki
czarują cy głos. Czasem wygłaszał gorzkie prawdy, ale było w tym
zawsze coś inspirują cego. Tak, wolała siedzieć i rozmawiać z
Dawidem, niż tańczyć z chłopcami, którzy starali się ją do siebie
przytulić i wygłaszali komplementy żywcem wzięte z filmów.
Potem pobiegła do domu, by zobaczyć, jak się miewa dzidziuś.
Cudownie było przyglą dać się śpią cemu maleństwu. Judysia nuciła
kołysankę i wyglą dała jak stara, skołatana przez burze Madonna.
Judysię parę rzeczy bardzo zaniepokoiło.
- Pat, kochanie, kilka par zaleca się do siebie na płytach
nagrobnych cmentarzyka. Czy to przystoi?
- To jest w bardzo złym guście, ale nie możemy ich stamtą d
wyrzucić. Zresztą siedzą tylko na mogiłach Zawadiackiego Dicka i
Płaczliwego Willa. Zawadiackiego Dicka na pewno by to rozbawiło, a
uczuciami Płaczliwego Willa nie będziemy się przejmować. On nie
należy do przodków, którymi moglibyśmy się szczycić. Cały czas
siedział i płakał, zamiast się dzielnie zabrać do roboty. Judysiu,
widzę, że cię coś jeszcze gryzie.
- Gryźć, nie gryzie, ale parę rzeczy tajemniczo zniknęło. Ze
spiżarni ta twoja rolada, a z lodowni salaterka z kremem. Pyszałek
się dość podejrzanie oblizuje, ale co by zrobił z salaterką ? I kto
mógł zabrać to ciasto, Pat? W tym domu nigdy jeszcze się coś
podobnego nie wydarzyło!
- Pewnie jacyś chłopcy uznali to za świetny kawał. Nie przejmuj
się, Judysiu, sama mówiłaś, że mamy dosyć ciasta.
- Co za bezczelność! ¯eby zakraść się do mojej spiżarni. To
pewnikiem Sam Binnie. Pat, złotko, widzę, że nie przyszedł Rex
Miller. Pokłóciłaś się z nim?
- Nie, Judysiu. Ale myślę, że się tu już więcej nie pojawi. Nic na
to nie poradzę. Lubiłam go, ale... Judysiu, nie patrz na mnie
takim wzrokiem... Ilekroć go o coś pytałam, z góry mogłam
przewidzieć, co odpowie. I śmiał się nie wtedy, kiedy trzeba.
- Tego mogłabyś go chyba nauczyć? - spytała dość ironicznie
Judysia.
- Nie są dzę. Człowiek albo się rodzi z poczuciem humoru, albo nie.
Zatem, "symbolicznie mówią c", musiałam go zniechęcić do dalszych
wizyt.
- No, no, złotko, kiedyś z tym przesadzisz! - napomniała ją
Judysia.
- Judysiu, ta cała miłość to straszne zawracanie głowy. Kiedy
byłam podlotkiem, uważałam, że każda miłość musi być romantyczna.
A tymczasem są z nią same kłopoty. ¯ycie byłoby dużo prostsze bez
takich historii.
- Prostsze, powiadasz? Ale nudne... Ja tam żadnych romansów nie
miewałam, ale całkiem nieźle się bawiłam, przyglą dają c się innym!
Pat udało się odprawić "dyplomatycznie" Rexa Millera, nie powiodło
się jej jednak z Samuelem MacLeodem, pewnie dlatego, że nie
przyszło jej do głowy, iż ma w stosunku do niej jakieś "zamiary".
Samuel - nikt nigdy nie nazywał go Samem, było to czymś nie do
pomyślenia - pojawiał się czasem w Srebrnym Gaju, by omawiać z Pat
i Elką rozmaite plany Kółka Młodzieży, którego był prezesem, ale
nikt, nawet Judysia, nie uważał go za potencjalnego konkurenta.
Po kolacji zaprosił Pat do tańca - Elka utrzymywała, że Samuel
tańczy równie uroczyście, jak prowadzi zebranie - a po tańcu
zaproponował spacer w ogrodzie. Skierował się w stronę
cmentarzyka, który pomylił mu się z ogrodem, ale Pat udało się go
powstrzymać i wkrótce znaleźli się w alejce wśród ostróżek. Staną ł
tam, jeszcze bardziej niż zwykle nie wiedzą c, co robić ze swoimi
długimi rękami i nogami; i oświadczył, że jego serce należy do
niej i wystarczy, by powiedziała słowo, a zostanie panią Samuelową
MacLeod.
Pat odebrało mowę, dłuższy czas milczała i dopiero kiedy Sam uznał
jej milczenie za zgodę nieśmiałej dziewicy i spróbował ją obją ć,
odzyskała głos.
- Nie, nie... Nie wydaje mi się... To znaczy jestem pewna, że to
zupełnie niemożliwe.
W tym momencie za ostróżkami rozległ się stłumiony chichot i
trawnikiem pobiegła Emma Madison i Dorotka Robinson.
- Strasznie mi przykro - wyją kała Pat. - Nie wiedziałam, że ktoś
tam jest.
- Nic nie szkodzi - oznajmił z godnością Samuel. - Nie wstydzę
się, że ubiegałem się o twoją rękę. Mogę to oświadczyć wszem
wobec.
Zdania te brzmiały bardzo pompatycznie, wręcz po wiktoriańsku, ale
Pat po raz pierwszy poczuła do niego cień sympatii. Cóż, to nie
jego wina, że jest MacLeodem. Wszyscy MacLeodowie tak właśnie się
zachowują . I przysięgła sobie, że nigdy nie ubawi Judysi i Zuzanny
opowieścią o tych oświadczynach. Co prawda te nieznośne Emma i
Dorotka na pewno nie będą trzymały języka za zębami.
Tak czy owak Pat odetchnęła z ulgą , kiedy wyszedł ostatni gość i
zgasła ostatnia latarnia, a Srebrny Gaj znalazł się sam na sam ze
swoimi marzeniami i z księżycową poświatą . Zabawa udała się
wspaniale.
- Najmilsza zabawa w moim życiu - szepnęła Zuzanna, nim zaczęła
wspinać się na swoje wzgórze. - I ta kolacja! Wpadnij jutro
wieczorem, to sobie poplotkujemy.
Ale żadna gospodyni, jak to określiła Judysia, "nie ma lekko", a
Pat spotkały w dodatku te oświadczyny Samuela. Zawróciła od
furtki, depczą c mokrą miętę. Późna sierpniowa noc była chłodna i
przyjemnie było pomyśleć, że w Judysinej kuchni płonie ogień i
grzeje się kawa.
Stanęła jak wryta w drzwiach. W kuchni siedziały ciotki i stryj
Tom, matka, Elka, Judysia, Tillytuck, tato i stryj Horacy! Bo
przecież ten obcy mężczyzna nie mógł być nikim innym.
Wstał, by uścisną ć jej rękę, i Pat poczuła się zupełnie
oszołomiona. Nie tak wyobrażała sobie stryja Horacego. Nie był to
ani wesoły łotrzyk z opowieści Judysi, ani surowy kapitan, którego
wspominał ojciec. Był wysoki, chudy, posępny, miał szpakowate
włosy. Długa koścista twarz, okulary w szylkretowej oprawie,
wyglą dał raczej na cierpią cego na dyspensję pastora, niż na
emerytowanego marynarza. Choć w wyrazie jego oczu i w ustach
czaiło się coś... Pat poczuła, że nie chciałaby brać udziału w
buncie przeciw niemu.
- Oto Pat - powiedział Długi Alek.
- Hm. Dużo o tobie słyszałem - mrukną ł stryj Horacy, ściskają c jej
dłoń.
Pat nie miała pojęcia, czy ma to być komplement, czy zarzut, w
każdym razie zamknęła się w sobie. Okazało się, że stryj Horacy
pojawił się niespodziewanie; przyszedł ze Srebrnych Mostów. Trafił
tu podczas zabawy i postanowił ujawnić się dopiero po jej
zakończeniu.
- Ubawiłem się, przyglą dają c się z brzeziny tanom - oświadczył. -
Parę ładnych dziewczyn nie miało na sobie nic oprócz uśmiechu.
Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę, jak panny z Wyspy Księcia
Edwarda wytańcowują nie ubrane.
- Nie ubrane? - ciotkę Edytę aż poraziło. Nie zaszczyciła zabawy
swoją obecnością , przyszła przed chwilą , by dowiedzieć się, czemu
stryj Tom tak długo nie wraca.
- Praktycznie nie ubrane. Co najmniej trzy dziewczyny miały gołe
plecy. Oj, Alku, od naszych młodych lat wiele się tu zmieniło.
- Ale na lepsze - oświadczyła żywo Elka. - To musiało być okropne:
halki, suknie na podszewce, rękawy jak balony i podkładki we
włosach.
Stryj Horacy spojrzał na nią tak, jakby zastanawiał się, do
jakiego gatunku robaków ona należy, splótł palce i cią gną ł dalej.
Po raz pierwszy w życiu Elka Gardiner poczuła się zmiażdżona.
- Kiedy zaczą ł mi doskwierać głód, wślizną łem się do spiżarni i
wzią łem ciasto. Była to pyszna rolada, nie są dziłem, że jeszcze
się takie wypieka. Potem zaczą łem szukać mleka i znalazłem w
lodowni salaterkę z bitą śmietaną . "Tego to im nie zabraknie" -
pomyślałem. Zupełnie nieźle się pożywiłem.
- A ja obwiniałam Sama Binnie'go - jęknęła Judysia. - Binnie, nie
Binnie, ale należą mu się przeprosiny.
- Siedziałem w brzezinie - nie miałem innego wyjścia. Ile razy się
ruszyłem, wpadałem na jaką ś gruchają cą parę. Wszędzie roiło się od
zakochanych.
- Symbolicznie mówią c - zauważył Tillytuck - miłość unosi się tu w
powietrzu. Mnie to nie wadzi. Romanse dziewczą t dodają smaku -
Ale widzę, że Judysia wcią ż jeszcze nie wyszła za mą ż - oświadczył
grobowym tonem stryj Horacy.
- Hm, hm, a niby na co by mi był mą ż? - oburzyła się Judysia.
- Nie uważasz, że to już najwyższy czas? - spytał stryj Horacy. -
¯adne z nas nie staje się młodsze.
- Ale niektórzy mą drzeją z wiekiem - odcięła się Judysia.
W gruncie rzeczy była zachwycona. Zawsze miała słabość do Horacego
i w jej oczach był wcią ż jeszcze małym chłopcem.
- Kiedy jedliście, napiłem się wody z naszej starej studni -
powiedział teraz stryj Horacy zupełnie innym tonem. - Takiej wody
nie ma nigdzie na świecie. Zawsze wiedziałem, co czuł Dawid
tęsknią c do wody w Betlejem. A te paprocie przy drodze ze
Srebrnych Mostów! Ani na wschodzie, ani na zachodzie nie
uświadczysz takiego zapachu. Tak pachną tylko drogi na wyspie w
ciepły letni wieczór... No cóż, Alku, młodzież, taka jak te twoje
córy i Judysia, może czuwać całą noc, ale mnie już na to nie stać.
Judysiu, jak są dzisz, mogłabyś na śniadanie upiec kurczęta?
Elka spojrzała porozumiewawczo na Pat. Oto prawdziwy mężczyzna - o
czwartej nad ranem żą da na śniadanie pieczonych kurczą t! Ale
Judysia była zachwycona.
- Dobrze, ta parka kogucików aż się o to prosi! - oświadczyła z
namysłem.
Kiedy wszyscy się rozeszli, Pat została w kuchni z Judysią i Elką ,
żeby podzielić się wrażeniami.
- Tak, tak, czuję się jak zdeptany trzewik - westchnęła Judysia. -
No, ale zabawa się udała, nie popsuł jej nawet Tillytuck, który,
nie wiadomo po co, wlazł do spiżarni i usiadł na plastrze na
muchy. I kiedy potem dumnie wkroczył na platformę, miał ten
plaster przyklejony do spodni, ale to chyba nie przyniosło
Srebrnemu Gajowi ujmy. Udawał, że się przeją ł, ale ja myślę, że
chciał wywołać sensację. Mało się nie wywróciłam, kiedy zaczęłam
zbierać ze stołu naczynia i usłyszałam straszny łomot. A to Horacy
legł jak długi na tej wyfroterowanej przez ciebie podłodze, Pat.
Ale tylko jękną ł: "Powiedz mi, niewiasto, czemu macie takie
śliskie podłogi?". Nigdy nie wiadomo, kiedy Horacy się rozgniewa,
a kiedy nie.
- Lubię go - oznajmiła Pat, która oczywiście polubiła go, gdy
zaczą ł mówić o studni i paprociach.
- Pat, po coś ty właściwie poszła z Samuelem MacLeodem do ogrodu?
- spytała Elka.
- Przejść się - odpowiedziała nieprzeniknionym tonem Pat.
- Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak śmiesznego jak ten wasz
taniec. Samuel wyglą dał jak wiatrak podczas ataku padaczki.
- Nie wyśmiewaj się z tego biedaka - napomniała Judysia Elkę.
- To nie jego wina, że ma takie długie ręce i nogi. Lepsze takie
niż żadne. I choć rzadko mówi, to zdarza mu się coś powiedzieć.
"Oj, zdarza" - pomyślała Pat. Ale ku jej chwale trzeba przyznać, że
tylko pomyślała.
X
Stryj Horacy okazał się bardzo nieucią żliwym gościem. Wspominał z
ojcem, stryjem Tomem lub Judysią dawne czasy i mnóstwo czytał.
Same sentymentalne powieści; im bardziej sentymentalne, tym
lepiej. Kiedy przeczytał już wszystkie ksią żki z biblioteczki
Srebrnego Gaju, zaczą ł pożyczać od są siadów. Nie spodobała mu się
powieść pożyczona od Dawida Kirka.
- Wcale się na końcu nie pobrali - wyrzekał. - Co to za ksią żka,
która nie kończy się małżeństwem albo powieszeniem bohatera. Te
nowoczesne powieści są do niczego. A bohaterki są zbyt stare.
Bohaterka nie powinna mieć więcej niż szesnaście lat.
- A przecież w prawdziwym życiu wiele spraw pozostaje w
zawieszeniu - zaprotestowała Pat, którą niedawno przekonał o tym
Dawid.
- Jeden powód więcej, żeby w ksią żkach wszystko miało jakieś
zakończenie - oburzył się stryj Horacy. - W życiu... ¯ycia mamy
dosyć na co dzień. Ja tam lubię bajki. I żebym się na końcu
wszystkiego dowiedział. Judysia niczego nie pozostawia "w
zawieszeniu". I to dlatego wszyscy tak przepadają za jej
opowieściami.
Stryj Horacy też umiał opowiadać, jeśli się go na to udało
namówić, a nie zawsze się udawało. Ale czasem wieczorem w kuchni
rozwią zywał mu się język. Usłyszeli, jak podczas jego pierwszej
żeglugi statek rozbił się u wybrzeży Magdalen, o rekinie, który
stłukł szklany dach nad jego kajutą i wylą dował na stole, o duchu
czarnego psa, który pojawiał się na jednym z jego statków, ilekroć
miało się zdarzyć jakieś nieszczęście.
- Sam go pan widział? - spytał Dawid Kirk ze sceptycznym
uśmieszkiem.
Stryj Horacy spojrzał na niego wzrokiem, który mógł zabić.
- Tak. Raz widziałem - odpowiedział. - Przed tą rewoltą w Bombaju.
Słuchacze zadrżeli. Kiedy Tillytuck i Judysia opowiadali o
spotkanych duchach, nikt się tym specjalnie nie przejmował. Ale
stryj Horacy! Dawid nie dał jednak za wygraną . Jak wiadomo,
marynarze są przesą dni.
- Chce pan powiedzieć, panie kapitanie, że naprawdę wierzy pan w
duchy?
Stryj Horacy spojrzał na Dawida i utkwił wzrok gdzieś w oddali.
- Wierzę, proszę pana, w to, co widzę. Cóż, może zawiodły mnie
oczy. Nie każdy potrafi zobaczyć ducha. Trzeba mieć specjalny dar.
- Który nie przypadł mi w udziale - oświadczyła trochę zbyt
frywolnie Zuzanna. Stryj Horacy przeszył ją wzrokiem. Zuzanna
zwierzyła się później Pat, że poczuła się tak, jakby wywiercił w
niej dziurę, która ziała pustką .
Wkrótce nastą pił kolejny przyjemny ewenement, wesele Amelki. Mimo
ulewnego deszczu wybrali się na nie wszyscy mieszkańcy Srebrnego
Gaju i Jaskółczego Gniazda, poza matką i Judysią . Stryj Horacy nie
zgodził się wsią ść do auta. Okazało się, że nigdy jeszcze nie
jechał autem i nie zamierza zmieniać obyczajów. Pojechał zatem
faetonem stryja Toma i przemókł do suchej nitki. Cały dzień lało.
Niemniej wrócił w szampańskim humorze.
- Chwała Najwyższemu, że są jeszcze na świecie panny młode! -
zawołał, gdy ociekają c wodą wszedł do kuchni, gdzie Elka opisywała
właśnie zaciekawionej Judysi welon Amelki. Tak, jak nakazywała
najnowsza moda, został przyczepiony do włosów potrójnym sznurkiem
pereł, a z tyłu przypięte były gardenie. Judysia uznała, że te,
jak im tam, gardenie nie są godne zastą pić kwiecia pomarańczy, a
za to bez pytania wiedziała, że weselna uczta była też raczej
"modna" niż sycą ca, i naszykowała "małe co nieco".
Pat wróciła ostatnia; została bowiem, by pomóc ciotce Jessie i
Normie. Z przyjemnością spojrzała na wesołe zgromadzenie w kuchni.
Przykro jest wychodzić z domu w deszcz, ale za to jak miło wraca
się z mokrego świata w rodzinne ciepło. Brakowało jej tylko kotów.
Od przyjazdu stryja Horacego skazano je na banicję. Dżentelmen Tom
przesiadywał w pokoiku Judysi, Tillytuck zabrał skwaszonego
Pyszałka na swój stryszek, a Wymoczka zamknięto w kościelnej
szopie. Pozwalano im zaglą dać do kuchni tylko wówczas, gdy stryj
Horacy na dłużej wychodził z domu.
Tymczasem tej nocy, kiedy już wszyscy smacznie zasnęli, do
Srebrnego Gaju przyczołgała się nieszczęsna półżywa kotka z
obolałymi łapkami. Była to Popka, zmarznięta, zmęczona, głodna,
która dzielnie przebyła pieszo sto mil dzielą ce Srebrny Gaj od
Wschodniego Przylą dka. Dotarła na znane schodki, zatrzymała się,
by wylizać brudne futerko, i zaczęła żałośnie miauczeć. Ale drzwi
pozostawały zamknięte. Nawet Judysia w swym pokoiku nad kuchnią
nie usłyszała słabego pisku.
Biedna Popka powlokła się wokół domu i znalazła stłuczoną szybę
okienka od piwnicy. W kuchni stał spodek z mlekiem, którym
wzgardził objedzony Pyszałek. Popka pokrzepiła się, a potem
rozejrzała dookoła. Tak, była w domu. W ciepłej przytulnej kuchni
leżało kilka poduszek, ale Popce najbardziej zależało na spotkaniu
z bliskimi jej ludźmi. Z trudem wlazła na schody. Niestety,
wszystkie drzwi były zamknięte, poza tymi, które prowadziły do
pokoju Poety. Popka weszła. Ach, nareszcie jakieś towarzystwo.
Wskoczyła na łóżko.
Rano Pat pierwsza zeszła na dół i to, co zobaczyła w pokoju Poety,
przeraziło ją , ale jednocześnie zachwyciło. Popka, ukochana
opłakana Popka, zwinięta w kłębek mruczała ze szczęścia na brzuchu
stryja Horacego. Pat weszła na palcach, wzięła delikatnie Popkę i
cichusieńko wyszła, nie budzą c stryja. Ale kiedy stryj zszedł na
śniadanie, jego pierwszymi słowami była wymówka.
- Kto wszedł do mego pokoju i zabrał mi kota?
- Ja - przyznała się Pat. - Myślałam, że stryj nie cierpi kotów.
- Bo nie cierpiałem - odpowiedział stryj Horacy. - Nie mogłem na
nie patrzyć. Ale zmą drzałem. Czymże byłoby życie bez kotów?
Zastanawiałem się, dlaczego nie macie żadnego kota. Dawniej zawsze
się tu kręciły. Bardzo mi ich było brak. Opowiem wam wieczorem,
jak się to stało, że zaprzyjaźniłem się z kocim rodem.
I wieczorem z mruczą cą Popką na kolanach stryj Horacy opowiedział
im tajemniczą historię czarnego kota z kokardkami w uszach.
- Działo się to podczas mojej ostatniej żeglugi w tych stronach
świata. Płynęliśmy z Halifaxu do Chin i mat wzią ł ze sobą
siedemnastoletniego brata, Jurka. A on zabrał z sobą ulubioną
kotkę, nazywała się Pigułka. Była czarna, czarna jak noc, miała
tylko jedną białą skarpetkę. Uszy kotki zostały przekłute i nosiła
w nich małe kokardki. Bardzo z nich była dumna. Kiedyś Jurek zdją ł
je i zapomniał założyć nowe, i Pigułka cały dzień się dą sała.
Uwielbiali ją wszyscy marynarze poza Kubą Kanibalem...
- Kubą Kanibalem! Dlaczego go tak nazwano? - spytała Elka.
Stryj Horacy spojrzał na nią krzywym okiem. Nie lubił, by mu
przerywano.
- Tego, moja panno, nie wiem. Nie pytałem go. Jego sprawa. Dotą d
nie przepadałem za kotami, ale nie mogłem nie polubić Pigułki.
Polubiłem ją tak samo jak wszyscy i bardzo łechtało moją dumę, że
przychodzi do mnie spać. Bo była bardzo wybredna, nie sypiała z
byle kim. Tylko z trzema osobami: z Jurkiem, ze mną i z kucharzem.
Kolejno. Nigdy się nie pomyliła. Kiedyś kucharz zabrał ją do
siebie, choć to była moja noc i kot tak się darł i wyrywał, że
kucharz musiał ją wypuścić. W minutę później mruczała już na moim
brzuchu. Następnego dnia wypadała kolej kucharza, ale Pigułka
ukarała go i przespała się na zwoju lin na pokładzie. Nie przyszła
do mnie, ani do Jurka, bo się nam to nie należało, ale chciała dać
kucharzowi nauczkę.
Byliśmy na środku Oceanu Indyjskiego, kiedy Pigułka zniknęła.
Zniknęła bez śladu. Wcią ż mieliśmy nadzieję, że się pokaże, ale
nic z tego. Z trudem powstrzymywałem załogę, żeby nie zlinczowała
Kuby Kanibala, bo wszyscy uważali, że to on wyrzucił Pigułkę za
burtę, choć zaklinał się, że nawet jej nie dotkną ł.
I wiecie co? Trudno wam w to będzie uwierzyć. W sześć miesięcy
później kotka wróciła do swojego domu w Halifaxie i ułożyła się na
własnej poduszce. Fakt. Była potwornie wychudzona, krwawiły jej
łapki, ale matka Jurka od razu ją poznała po tych kokardkach.
Przeraziła się, że statek utoną ł, a kotka cudem ocalała i wróciła
do domu. Mało nie zwariowała, nim dowiedziała się, że nic się nam
nie stało. Kiedy wróciłem do Kanady, poszedłem odwiedzić Pigułkę,
zaraz mnie poznała, zaczęła się ocierać o nogi i mruczeć. Nie ma
żadnej wą tpliwości, że była to Pigułka.
- Ależ stryjku, jak się to mogło stać?
- Cóż, w końcu znalazłem wytłumaczenie. W przeddzień zaginięcia
Pigułki zaczą ł nam dawać znaki statek płyną cy do Bostonu, Alice
Lee. Ktoś zachorował, nie mieli odpowiednich lekarstw i kapitan
pytał, czy nie możemy dopomóc. Przysłał szalupę z dwoma
marynarzami. Pewnie jeden z nich porwał kotkę. Potem Jurek
przypomniał sobie, że kiedy ci marynarze weszli na pokład,
wesolutka, wyelegantowana Pigułka siedziała na zwoju lin. Potem
już jej nikt nie widział, ale dopiero następnego dnia zaczęliśmy
jej szukać. Tamtej nocy miała spać z Jurkiem, ale Jurek są dził, że
zabrał ją kucharz, nie chciał jednak robić awantury, bo kucharza
strasznie bolał zą b i aż spuchł.
Dopiero po południu Jurek zaczą ł się martwić. Załoga utrzymywała,
że żaden marynarz nie ukradnie z innego statku kota, zwłaszcza
czarnego i, jak już mówiłem, obwiniała Kubę Kanibala. Ale ja nie
wierzyłem, żeby nawet Kuba Kanibal ośmielił się igrać z losem. I
tak zaczęły się szkwały i tajfuny, a w końcu jeden z marynarzy
wypadł za burtę.
Najbardziej dziwiło mnie, że Pigułka dopiero po sześciu miesią cach
dotarła do domu. Tamtego roku pływałem po Pacyfiku, więc nigdy już
nie spotkałem Alice Lee, ale dowiedziałem się, że dopłynęła do
Bostonu w dwa miesią ce po tamtym wydarzeniu. Przyjmijmy, że
Pigułka tam była. To cią gle jeszcze pozostają cztery miesią ce. Co
się z nią działo? Dam głowę, że przez te cztery miesią ce wędrowała
z Bostonu do Halifaxu na własnych łapkach.
Tillytuck chrzą kną ł z niedowierzaniem.
- Albo szła, albo płynęła - cią gną ł dalej stryj Horacy. - £atwiej
mi uwierzyć, że szła. Nie pytajcie mnie, ską d znała drogę. Ale
wtedy zrozumiałem, że koty zdą żyły już zapomnieć więcej, niż
ludzie kiedykolwiek wiedzieli, i postanowiłem się z nimi
zaprzyjaźnić. Wczoraj w nocy, gdy ta mała na mnie wskoczyła, zaraz
zaproponowałem jej, żeby wybrała sobie najwygodniejsze miejsce na
moim brzuchu.
Kiedy wizyta stryja Horacego zaczęła się zbliżać ku końcowi,
wszyscy wiedzieli, że go niezwykle polubili, choć potępiał
nowoczesne stroje i zwyczaje oraz ze zgorszeniem odwracał oczy,
gdy w poniedziałki suszyły się na sznurze różowe i seledynowe
jedwabne majteczki. Domownicy są dzili, że stryj Horacy też ich
polubił, choć nie byli tego całkiem pewni. Pat wiedziała jednak,
że stryj Horacy docenia Srebrny Gaj.
Do ostatniego dnia wszystko przebiegało gładko, za to ten ostatni
dzień był naprawdę okropny. Sid przewrócił rano misę Judysi z
ciastem na naleśniki i wlazło w nie maleństwo Winnie. I oczywiście
stryj Horacy wszedł w najgorszym momencie, kiedy dzieciak taplał
się jeszcze w mazi, i mógł sobie pomyśleć, że w Srebrnym Gaju tak
właśnie zabawia się dzieci. Potem Elka postawiła na piecu
zamkniętą puszkę groszku, żeby go odgrzać na obiad. Puszka
wybuchła, groszek rozprysną ł się po całej kuchni, a ułamek denka
trafił stryja Horacego w policzek i oparzył: Na domiar złego po
kolacji Elka rzuciła stryjowi wyzwanie: gotowa jest założyć się,
że stryj nie ośmieli się pojechać z nią autem do Srebrnych Mostów.
I stryj Horacy, choć nigdy jeszcze nie wsiadł do auta, oznajmił,
że żadna dziewucha nie będzie mu jeździła po głowie. Nikt nie wie,
jak to się stało - Elka była dobrym kierowcą - ale auto, zamiast
pomkną ć alejką , zmiażdżyło płot, odbiło się od kościelnej szopy i
wpadło na drzewo. Nic złego się nie stało; wygią ł się tylko
zderzak i zaraz pojechali dalej. Stryj Horacy zniósł wszystko ze
stoickim spokojem. Po powrocie do domu oświadczył, że są dził, iż
Elka zawsze w ten sposób wyrusza w drogę. I dodał, że on także
kupi sobie chyba auto.
- No, no, pewnikiem któreś z was spotkało dziś jakiegoś skrzata,
tyle nieszczęść! - westchnęła Judysia, gdy stryj Horacy poszedł
się położyć.
- Mam zamiar wykreślić dzisiejszy dzień z kalendarza, jakby go po
prostu nie było - szepnęła żałośnie Pat. - A tak się staraliśmy,
żeby stryj odniósł dobre wrażenie. Ale czy widziałyście kiedyś coś
śmieszniejszego niż wyraz jego twarzy, gdy trafił go odłamek
puszki?
- Owszem. Jego wyraz twarzy, gdy odbiłam się od szopy - odparła
Elka.
I obie wybuchnęły śmiechem.
- Obawiam się, że stryj uważa nas za okropne dziewczyniska.
Zwłaszcza ciebie, Elko.
Ale okazało się, że Pat się myli. Tegoż samego wieczoru stryj
Horacy zaproponował Długiemu Alkowi, że pokryje koszty studiów
Elki.
- To dzielna dziewczyna, a w dodatku miło na nią spojrzeć -
powiedział. - Nie mam dzieci. I polubiłem twoje córy, Alku.
Potrafią się śmiać, nawet wtedy, kiedy coś im wejdzie w paradę. To
mi się podoba. Każdy potrafi się śmiać, kiedy morze jest spokojne.
Więcej już tu na Wschód nie przyjadę, ale cieszę się, że was
odwiedziłem. I że zobaczyłem kochaną starą Judysię. To jej ciasto
ze śliwkami z bitą śmietaną ! Mój żołą dek nigdy już nie przyjdzie
do siebie, ale to ciasto warte było grzechu. Rad jestem, że
podtrzymujecie tu stare tradycje.
- Robimy, co możemy - odparł skromnie Długi Alek.
Tymczasem Judysia w kuchni zwierzała się smętnie Dżentelmenowi
Tomowi.
- Młody Horacy nie jest już wcale młody. Gdzie te jego diabelskie
pomysły? I zachowuje się tak uroczyście. Dawniej, jak robił
poważną minę, można było być pewnym, że planuje nową psotę. Tak,
tak - westchnęła Judysia. - Boję się, ty moje kochane kocisko, że
starzejemy się wszyscy.
Rok trzeci
I
Elka pojechała na Akademię i Pat poczuła się osamotniona.
Oczywiście Elka przyjeżdżała do domu w każdy pią tek wieczorem, tak
jak kiedyś Pat, i dziewczęta wesoło spędzały weekendy. Ale w cią gu
tygodnia bywało smutno. Pat nie miała się z kim śmiać, nie miała z
kim plotkować, nie mogła wieczorem omawiać z Elką wydarzeń dnia,
nie widziała jej w nocy śpią cej na białym łóżeczku. Z tym większą
pasją zajęła się Srebrnym Gajem.
Elka przez pierwszy tydzień bardzo tęskniła za domem, ale szybko
polubiła uczelnię i miasto, choć często marzła w swoim
pensjonacie, a jedyne okno w jej pokoiku wychodziło na ceglaną
ścianę są siedniego domu, a nie na rozkwiecony ogród, zielone pola
i osnute mgłą wzgórza.
Tymczasem Judysia szykowała się do swojej wyprawy do Irlandii.
Miała popłyną ć w listopadzie z rodziną Pattersonów z Letniego
Brzegu, która też chciała odwiedzić stare ką ty, i przez cały
październik w Srebrnym Gaju o niczym się innym nie mówiło. Pat,
choć cierpiała, że Judysia wyjeżdża, gorliwie pomagała w
przygotowaniach. Po ciężko przepracowanym życiu Judysi należała
się cudowna podróż. Wszyscy się nią żywo interesowali. Długi Alek
wybrał się do miasta i przywiózł Judysi kufer. Kiedy postawił go
przed domem, Judysia zrobiła dziwną minę.
- Tak, tak, wiem że wyjeżdżam, ale trudno mi w to uwierzyć, Pat.
Ten kufer... on całkiem do mnie nie pasuje... Gdybym mogła zabrać
moją starą skrzynię...
Ale to nie wchodziło w rachubę. A Judysia uwierzyła wreszcie w
swoją podróż przeczytawszy w "Nowinach z Północnego Glen", że
panna Judyta Plum ze Srebrnego Gaju spędzi zimę u swoich krewnych
w Irlandii. Ale wyglą dała jeszcze dziwniej. Wszystko stało się
nagle tak strasznie nieodwołalne.
- Patsy, złotko, widzi mi się, że Najwyższy zażyczył sobie mego
wyjazdu.
- Każda zmiana dobra, jak powiedział stary Murdoch MacGonigal
przewracają c się w grobie! - wykrzykną ł radośnie Tillytuck.
Wszyscy wręczali Judysi upominki. Stryj Tom ofiarował jej skórzaną
walizkę, a matka piękną szczotkę do włosów, grzebień i ręczne
lusterko.
- Ho, ho, nigdy nie myślałam, że będę mieć komplet przyborów
toaletowych! - wykrzyknęła Judysia. - I z moim monogramem na
odwrotnej stronie lusterka! Mam nadzieję, że mój stary stryj ma
jeszcze dość pomyślunku, żeby się poznać na takich splendorach.
Pat kupiła Judysi "negliż", ciotka Barbara wręczyła jej szkarłatny
szalik, który tylko raz miała na sobie, a którym Judysia zawsze
się zachwycała. Nawet ciotka Edyta podarowała jej szarą kamizelkę
wełnianą z fioletowymi wyłogami. Pat, wyobrażają c sobie w niej
Judysię, skręcała się ze śmiechu. Judysia jednak była wzruszona.
- Ho, ho, Edyta się popisała. Nigdy bym się tego po niej nie
spodziewała, zawsze darłyśmy koty. Może spotkam w Irlandii jaką ś
biedaczkę, której się to przyda.
Mnóstwo było kłopotów z podróżną suknią Judysi, wreszcie udało się
znaleźć taką , która jej się spodobała. Kupiono także szary filcowy
kapelusz z maleńkim czerwonym piórkiem. Któregoś wieczoru Judysia
ubrała się w nowe rzeczy, ale kiedy zobaczyła w popękanym lustrze
swoją modną sylwetkę, tak się przeraziła, że chciała natychmiast
wszystko zdją ć.
- Pat, przecie to nie jestem ja.
Niemniej Pat zmusiła ją , by zeszła do kuchni i pokazała się całej
rodzinie. I wszystkim w tym nowym stroju wydała się kimś obcym,
nie szczędzono jej jednak komplementów, Tillytuck oświadczył
nawet, że gdyby wcześniej zobaczył, jaką jest wspaniałą kobietą ,
nie wiadomo do czego by doszło.
- Mam nadzieję, że nic nie przeszkodzi Judysi wyjechać - wyznała
Elka. - Chyba by jej z rozczarowania pękło serce. Ale kiedy
pomyślę, że w pią tek wrócę do domu i nie zastanę tu Judysi, to...
I w dodatku będzie królować w kuchni ta ohydna pani Robinsonowa z
kocią twarzą ! - Elka podejrzanie zaczęła mrugać oczyma.
- Pani Robinsonowa wcale nie jest taka straszna - protestowała bez
większego przekonania Pat. - W każdym razie była najlepszą
kandydatką z możliwych, a ostatecznie chodzi tylko o jedną zimę.
- Jest wścibskim babskiem! - rozgniewała się Elka. - Ty nie
widziałaś, jak odchodziła alejką , kiedy ją zaangażowałaś, i co trzy
kroki oblizywała się z zadowolenia. A ja widziałam. I wiem, co
sobie myślała: "Już ja im pokażę, jak się powinno prowadzić
gospodarstwo!"
Bo to był największy problem - kto ma tej zimy dopomóc Pat. Z
kilku kandydatek wybrano panią Robinsonową , bo wydawała się
najbardziej nieszkodliwa. Tillytuckowi nie spodobała się i od razu
przezwał ją panią Kaczorową . Rzeczywiście chodziła jak kaczka,
była niziutka i pulchna. I tak odtą d myśleli o niej mieszkańcy
Srebrnego Gaju. Przezwiska Tillytucka zawsze się przyjmowały.
W oczach Judysi pani Kaczorowa była oczywiście "złem koniecznym".
- Myśli, że zjadła wszystkie rozumy, bo w zeszłym roku chodziła na
kurs gospodarstwa domowego - mówiła Judysia, potrzą sają c siwą głową .
- Ale czy potrafi zadbać o koty?
- Mówią , że jest pracowita i oszczędna.
- Ho, ho, oszczędna! W to nie wą tpię! - Judysia uciekła się do
ironii. - Miała to po kim odziedziczyć! Jej rodzony dziadek
postawił w ogródku zegar słoneczny i zawiesił nad nim płachtę,
żeby go ochronić od słońca. Jak oszczędzać, to oszczędzać!
- Nie martw się, Judysiu, choćby skończyła sto kursów, nigdy nie
usmaży takich placuszków z jabłkami, jak ty - orzekł Sid,
podsuwają c talerz po drugą porcję.
Potem trzeba było wystą pić o paszport. Z trudem przekonano
Judysię, że do paszportu niezbędna jest fotografia.
- A ty byś, Elko, chciała, żeby cię fotografowano, jakbyś miała
taką twarz jak ja? - pytała wskazują c na swe odbicie w kuchennym
lustrze, w którym każdy wyglą dał niekorzystnie. Ale, kiedy
nadeszły fotografie, Judysia w nowym kapeluszu i szaliku wyglą dała
tak pięknie, że sama się zachwyciła. Włożyła paszport do szuflady
kredensu i wcią ż do niej ukradkiem zaglą dała.
- ¯e też kapelusz tak może człowieka zmienić! Wyglą dam w nim
zupełnie jak lady Medchester, a przecie to arystokratka.
Gdyby nie planowany wyjazd Judysi Pat miło spędziłaby październik.
Była złocista ciepła jesień bez przymrozków; kiedy wiał wiatr, w
sadzie spadały gradem jabłka, paprocie wzdłuż Alejki Westchnień
zbrą zowiały i pachniały jeszcze silniej. Spędzała wesołe wieczory
w Długim Domu radują c się towarzystwem Zuzanny i Dawida - całe
godziny gawędzili nad ogniskiem. Dawid zaczą ł odprowadzać Pat do
domu, co Judysia uznała za zupełnie zbędne. Przez tyle lat Pat
wracała tamtędy sama.
- Tylko wdowca nam brakowało! - mruczała ze złością , bardzo
uważają c, by nie usłyszała jej Pat. Już wiele razy przekonała się,
że Pat nie lubi słuchać, jak ktoś krytykuje Dawida Kirka.
Umarł McGinty. Od dawna można się było tego spodziewać. Całe lato
kwękał; ogłuchł i posmutniał. Pat krajało się serce, gdy widziała
jego błagalny wzrok. Ale do końca merdał ogonkiem, ilekroć do
niego podeszła. Zmarł opierają c łebek na jej dłoni. Judysia
popłakała się jak dziecko, nawet Długi Alek i Tillytuck pocią gali
nosem. MeGinty'ego pochowano na starym cmentarzu obok Frycka i Pat
musiała zawiadomić o jego śmierci Hilarego.
Tak mi go strasznie brak. Chyba już nigdy nie pokocham żadnego
psa. Cią gle zapominam, że nie żyje, cią gle się za nim rozglą dam.
Hilary, on tuż przed śmiercią podniósł łeb, i nastawił uszy, tak
jak zawsze, kiedy słyszał twoje kroki. Wydaje mi się, że jednak
coś usłyszał, bo nagle przestał patrzyć aż tak żałośnie, z
zadowoleniem westchną ł, położył łebek na mojej dłoni i umarł. Nie,
to nieodpowiednie, okropne słowo, on tylko przestał istnieć.
Szkoda, Hilary, że nie przyjechałeś. Jestem pewna, że to ciebie
szukał tak smutno wzrokiem.
Pamiętasz, jak zawsze wybiegał nam naprzeciw, gdy w pią tek
wieczorem wracaliśmy z Akademii? I był z tobą tamtej nocy, kiedy
umierałam ze strachu, a ty zaprowadzałeś mnie do domu. Był niby
tylko małym kochają cym psiakiem, a pozostawił po sobie taką
pustkę. Jeszcze jedna zmiana, Elka już wyjechała, Judysia
wyjeżdża. Ach, Hilary, życie składa się z samych zmian. Jeden
Srebrny Gaj się nie zmienia. Pozostaje sobą , a z każdym dniem
bardziej go kocham.
Hilary Gordon zmarszczył brwi. I jeszcze bardziej sposępniał,
przeczytawszy list Elki.
Ach, Szkrabie, czemu w lecie nie przyjechałeś? Jeżeli wkrótce nie
przyjedziesz, Pat wyjdzie za tego okropnego Dawida Kirka. Czuję
to. Ten człowiek ma na nią dziwny wpływ. Stale go cytuje - Dawid
to, Dawid tamto... O ile się mogę zorientować, chwilowo wszystko
polega na rozmowach. Ale on umie mówić. Jest strasznie
przemą drzały.
Hilary westchną ł. Może rzeczywiście powinien był w lecie wybrać
się na Wyspę. Ale ciężko pracował, by zarobić na studia, nie
chciał przyjmować pomocy od matki, która go tak zaniedbywała, i
podróż w lecie do domu - dla Hilarego domem był Srebrny Gaj - nie
mieściła się w jego budżecie.
Ii
Pierwszego listopada Judysia musiała się zabrać do pakowania. Było
ciepło i słonecznie, ale w nocy po raz pierwszy zdarzył się
przymrozek i ogród bardzo ucierpiał. Pat z przykrością patrzyła na
kwiaty. Nasturcje wyglą dały wręcz nieprzyzwoicie. Uprzytomniła
sobie, że lato nieodwołalnie się skończyło.
Kufer Judysi stał na środku kuchni. Pat pomagała jej się pakować.
- Nie zapomnij o swojej czarnej flaszce! - zawołał przechodzą c
Sid. Judysia udała, że nie słyszy, ale zniosła na dół swoją
ukochaną księgę O czym każdy wiedzieć powinien.
- Muszę ją zabrać z sobą , Pat. Dużo w niej piszą o etykiecie.
Tylko czy aby nie jest przestarzała? Nie chciałabym, żeby moi
krewni w Irlandii pomyśleli, że nie znam się na etykiecie. Wiesz
co, Patsy, wezmę z sobą także i tę starą wyjściową suknię. Zawsze
ją lubiłam. Nowa jest przepiękna, ale miałam ją na sobie raptem
dwa razy i właściwie to jej nie znam. Pamiętasz, Pat, jak nigdy
nie chciałaś się rozstać z żadną starą sukienką ? Patrz, Patsy,
masz tu klucz od mojej niebieskiej skrzyni. Schowaj go na czas
mojej nieobecności i jakby mi się co stało - nie bój się, nic się
nie stanie - to w puszce po proszku do pieczenia znajdziesz mój
testament.
- Judysiu, czy ty możesz sobie wyobrazić, że za tydzień o tej
porze będziesz na samym środku Atlantyku?
- Kochanie, chcę cię o coś poprosić. Czy możesz przy wieczornym
pacierzu zmówić co dzień hymn za "tych, co na morzu"? Będzie to
dla mnie duża pociecha na tym chybocą cym okręcie. No, dzięki
Najwyższemu, kufer gotowy. Znałam kobietę, która jadą c do Starego
Kraju zabrała ze sobą cztery kufry, nie wiem, co do nich
napakowała. Tak, wszystko gotowe, ale co będzie, Pat, jeśli mi w
ostatniej chwili coś stanie na przeszkodzie? Jestem tak
podniecona, że chyba bym tego nie zniosła!
- Nic ci nie przeszkodzi, Judysiu. Odbędziesz wspaniałą podróż i
spędzisz u rodziny dużo miłych chwil.
- Mam nadzieję, złotko. Ale tyle się napatrzyłam w życiu na
przeciwności losu. Patsy, kochanie, nie zapominaj o Dżentelmenie
Tomie i pilnuj, żeby mu pani Kaczorowa nie jeździła po głowie. Nie
wiem, co to biedne zwierzę beze mnie zrobi...
- Nie martw się, Judysiu. Na pewno się nim serdecznie zajmę -
chyba że zniknie tak, jak ostatnim razem, kiedy ciebie nie było w
domu.
Tego wieczoru Pat stała chwilę na podeście kuchennych schodów
wyglą dają c przez okrą gły świetlik. Zbliżała się burza. Bezczelny
wiatr hulał wśród gałęzi osiki. Szybują ce chmury zasłoniły
wierzchołki brzóz. Wkrótce na ciemne jesienne pola spadnie deszcz.
Gdyby jej było lżej na sercu, nie martwiłaby się perspektywą
burzliwej nocy. Ale dziś nasuwała się myśl o tym, że jutro o tej
porze nie będzie już w domu Judysi, że w kuchni rozpocznie się
panowanie pani Kaczorowej.
"A co ma powiedzieć biedny kot" - miaukną ł siedzą cy na najwyższym
stopniu Dżentelmen Tom.
Następnego deszczowego ranka Długi Alek odwiózł Judysię na stację.
Miała spędzić noc w Letnim Brzegu u wuja Briana i następnego dnia
wsią ść z Pattersonami na prom. Wszyscy stali przy bramie i machali
jej, póki auto nie znikło. Pat wróciła do kuchni, w której już
zadomowiła się i zabrała się do szykowania ciasta pani Kaczorowa.
"Nie cierpię jej" - pomyślała jakże niesprawiedliwie Pat.
Obiad - pierwszy posiłek bez Judysi - był bardzo smutny. Zupa pani
Kaczorowej nie umywała się do zup Judysi.
- Ona nawet nie wie, kiedy trzeba zupę zamieszać - szepną ł do Pat
Tillytuck.
Wieczorem przyjechała do domu Elka, ale kolacja odbyła się w
ponurym nastroju. Ciasto pani Kaczorowej, mimo tego jej
kulinarnego kursu, wyglą dało tak, jakby ktoś na nim usiadł. Długi
Alek milczał. Tillytuck ledwie skończył jeść, poszedł na swój
stryszek. Nic mu nie smakowało i nawet nie udawał, że mu smakuje.
- Czuję się stara; Pat, stara jak Matuzalem - oświadczyła posępnie
Elka, kiedy przed pójściem spać zajrzały do kuchni.
Zadowolona z siebie pani Kaczorowa siedziała, robią c na drutach.
Nigdzie śladu kota, nawet Dżentelmen Tom gdzieś się wybrał.
- Chciałabym stać się na chwilę kotem, żeby cię podrapać -
szepnęła Elka, patrzą c na plecy nieświadomej niczego pani
Kaczorowej, która w gruncie rzeczy nie zasługiwała na nienawiść,
szczerze uważała, że wyrzą dza tym Gardinerom wielką przysługę,
raczą c się zają ć gospodarstwem, gdy "ta Judysia Plum będzie się
szwendać po Irlandii".
Sobota była ciemna i ponura, ale przedpołudnie rozjaśnił Pat miły
list od Hilarego. Kochany Hilary! Pisał takie cudowne listy.
Przyjaciel Hilary, nawet w dalekim Toronto był więcej wart od
wszystkich "kawalerów" z Wybrzeża.
W połowie popołudnia znów zaczęło padać. Tillytuck i pani
Kaczorowa zdą żyli się już posprzeczać, bo kiedy zaczęła się
uskarżać, że Po Prostu Pies całą noc szczekał, Tillytuck wybuchną ł
tym swoim bezgłośnym śmiechem i oświadczył niezbyt delikatnie, że
dziwniejsze by było, gdyby zaczą ł mruczeć.
Sid zawiózł siostry do Winnie, żeby pomogły jej w tapetowaniu
pokoju. Z nieba lały się strugi deszczu, pełne liści z drzew.
Kiedy późnym wieczorem wracali, pogoda była równie okropna.
- Judysia jest już na okręcie. Mieli o pią tej wypłyną ć z Halifaxu
- westchnęła Elka. - O, Tillytuck gra na skrzypcach. ¯e też ma do
tego serce. Pewnie usiłuje się wkraść w łaski pani Kaczor. Ten
człowiek oddałby duszę za smaczny ką sek.
- Nie wiem, jak przeżyjemy tę zimę - martwiła się Pat.
Wbiegły po mokrych schodkach i otworzyły kuchenne drzwi. Stanęły
jak wryte. Skrzypce Tillytucka wyśpiewywały radosną pieśń. Matka
cerowała, siedzą c przy stole, na którym stał ogromny półmisek
pą czków. Tata leżał na kozetce, drzemią c; na jego piersi mruczał
Wymoczek. Pyszałek i Popka zwinęły się w kłębek u stóp Długiego
Alka. Dżentelmen Tom z miną kota, który zastanawia się, czy
wybaczyć zniewagę, siedział na dywaniku z wyprężonym ogonem.
A przy piecu kuchennym siedziała, mieszają c coś w garnku, Judysia,
Judysia w starej drelichowej sukni. Na kolanach miała szydełkową
robótkę i wcale nie wyglą dała na zdruzgotaną .
Przez chwilę dziewczęta wpatrywały się w nią z niedowierzaniem.
Potem krzyknęły: "Judysia!" i rzuciły się jej w objęcia. Choć były
mokre, chwyciła je w ramiona.
- Judysiu... najdroższa Judysiu... co się stało?
- Ano, nie miałam serca odjechać. Już w chwili, kiedy stą d
wyjeżdżałam, zaczęło mi się cknić. Biedny Alek milczał jak
zaklęty. Tyle że myślałam sobie, że głupio by było zawrócić po
tych wszystkich prezentach. Więc do pójścia spać jakoś
wytrzymałam, muszę przyznać, że u waszego wujka Briana bardzo mnie
uhonorowali i zaprowadzili do gościnnego pokoju. Ale nie mogłam
zmrużyć oka. Cały czas widziałam, jak pani Kaczor panoszy się w
mojej kuchni, i rozmyślałam o wszystkim, co może mi się przytrafić
w podróży. Okręt może wpaść na górę lodową ... I co będzie, jeśli
umrę w Irlandii? Cóż, umrę to umrę, ale pochowaliby mnie wśród
obcych. A jeśli tutaj przytrafi się co złego? Jeśli oni polubią
bardziej tę panią Kaczorową z jej słodkimi minami? Wyobraziłam
sobie, jak o zmierzchu siedzicie zadowoleni z życia i coraz to
pojawia się jakiś kawaler.
A potem pomyślałam: "Trzeba przecie utuczyć na Gwiazdkę indyki,
zrobić przez zimę parę dywaników, i co będzie, jeśli Józek
przyjedzie, żeby się ożenić?" - tego bym już nie zniosła. I przy
śniadaniu wzięłam się na odwagę i oświadczyłam Brianowi, że
zmieniłam zdanie, ani mi się śni jechać z Pattersonami do
Irlandii. Wracam do Srebrnego Gaju.
- Judysiu, przecież trzy dni temu powiedziałaś, że ci pęknie
serce, jeśli coś przeszkodzi ci w wyjeździe...
- No, no, trzy dni temu, to trzy dni temu, a dziś, to dziś. Czego
to człowiek nie wygaduje, jak chce się podtrzymać na duchu!
Szczęśliwa to jestem teraz, jak sobie pomyślę, że prześpię się we
własnym wygodnym łóżku, a Dżentelmen Tom ułoży mi się w nogach.
Brian odwiózł mnie po południu do domu i jak weszłam na próg
kuchni, to poczułam się niczym królowa. Tak, tak, szkoda, że nie
widziałyście miny pani Kaczor!
- Judysiu, gdzie jest pani Kaczor?
- Wróciła do Mostów, gdzie jest jej właściwe miejsce i na pewno
urą ga mi, ile wlezie. Zajrzałam do spiżarni, myślałam, że zobaczę
stertę przysmaków, tak się przechwalała tym swoim kursem
kulinarnym, a tam leżał jeden placek, wcale do placka niepodobny,
i jakiś podejrzanie wyglą dają cy pieróg. Tillytuck powiada, że go
skosztował i jeszcze mu leży na żołą dku. Ha, ha, a to mi kulinarna
wiedza! Wyrzuciłam to wszystko do wiadra dla świń i usmażyłam
pą czki.
- Czcijcie morze, ale ziemi się trzymajcie, to całkiem słuszne
słowa, symbolicznie mówią c - zauważył Tillytuck.
Wszyscy się bezwstydnie cieszyli i okazywali to, ku ukrytemu
zachwytowi Judysi. Zapomnieli o deszczu i przenikliwym wietrze.
Nigdy jeszcze w kuchni nie zasiadała równie szczęśliwa gromadka.
Smutki i troski pierzchły tam, gdzie znika księżyc, nawet król
William wyglą dał na rozradowanego, choć wcią ż jeszcze nie
przepłyną ł Bayne. Na dworze mogła się panoszyć mokra listopadowa
noc, ale tutaj we wszystkich sercach gościło lato.
- Zupełnie miło jest patrzyć z domu na nawałnicę - oświadczyła
Elka. - Posłuchajcie, jak huczy wiatr. Uwielbiam to. Judysiu,
cieszę się, że nie jesteś teraz na Atlantyku.
- Jestem tam, gdzie chciałam być, Przylepko, i aż mi się ze
szczęścia kręci w głowie. Znów mogę cieszyć się Srebrnym Gajem.
Ostatnio patrzył na mnie z wyrzutem. Teraz już wiem, że nigdy nie
potrafię się z nim rozstać, zalazł mi za skórę. Tak, tak, miałam
mnóstwo uciechy z przygotowań, a te piękne stroje wystarczą mi do
końca życia. A to będzie opowieść o tym, jak Judyta Plum wybrała
się do Irlandii i wróciła tak prędko, że spotkała samą siebie na
progu domu. Cóż, trzeba będzie zaczą ć przygotowania do świą t.
W nocy Judysia zajrzała sprawdzić, czy dziewczynki są ciepło
okryte; kochana, troskliwa Judysia...
- Na ciebie, Judysiu, zawsze można liczyć - szepnęła rozespana
Pat, siadają c i ściskają c ją . - Wprost trudno mi uwierzyć, że
jesteś tutaj, a nie na spienionych falach oceanu.
- Patsy, złotko, jak są dzisz - mam to wszystko oddać? Myślę o
prezentach.
- Ależ nie, Judysiu. To były prezenty dla ciebie. Są twoje.
Judysia westchnęła z zadowoleniem.
- Ulżyło mi, Pat. Ciężko by mi było się rozstać z tymi eleganckimi
przyborami toaletowymi. Ale chyba zwrócę twojej ciotce Edycie
kamizelkę. Bo by mówiła, że wyłudziłam ją od niej pod fałszywym
pretekstem.
Iii
Kiedy wiosną Elka wróciła z Akademii jako szczęśliwa posiadaczka
dyplomu nauczycielskiego, udało jej się dostać pracę w miejscowej
szkole i postanowiła, że spędzi wesołe lato, dobrze się bawią c.
Zabawa w tym okresie jej życia polegała na zwodzeniu adoratorów, a
oni, według słów Judysi, ustawiali się w kolejce. Pat trudno było
pogodzić się z myślą , że "mała Przylepka" jest już na tyle
dorosła, aby mieć adoratorów, ale Elka nie miała co do tego
żadnych wą tpliwości. I przyznawała szczerze, że to ją bardzo bawi.
Nie, nie flirtowała, choć tak utrzymywali Binnie'owie. Ponoć pani
Binnie'owa oświadczyła, że wprawdzie Elce "ta szkoła dobrze
zrobiła, ale cią gle szaleje za chłopakami".
Elka jedynie patrzyła. A jej wzrok mówił: "Znam piękną tajemnicę.
Znam ją tylko ja jedna".
Nie była tak ładna jak Winnie ani tak dowcipna jak Pat. Ale miała
niewysłowiony czar. Tillytuck oznajmił kiedyś:
- Symbolicznie mówią c, bije od niej blask.
A stryj Tom uważał, że "ta małpeczka każdemu się potrafi zakraść
do serca".
Przekonali się o tym kawalerowie z obu Glen. Traktowała ich z
góry, a oni byli do tego stopnia pod jej urokiem, że nie zrażali
się okrutnymi słowami. Długi Alek narzekał, że we własnym domu nie
ma się gdzie ruszyć i chciałby czasem spędzić spokojną niedzielę.
Ale Judysia nie pozwalała mu gderać.
- Chciałbyś mieć takie córki, jakie ma Jan Madison? - pytała
ironicznie. - Sześć dziewuch w domu i ani uświadczysz konkurenta.
- Co za dużo, to niezdrowo - mrukną ł Długi Alek, który w niedzielę
po południu lubił się spokojnie zdrzemną ć.
- Nigdy nie ma się za wielu adoratorów - sprzeciwiła się mą dra
Judysia. - Dobrze pamiętam, jak w niedzielne popołudnia w Wybrzeżu
Zatoki tłoczno było na podwórzu od bryczek, a wśród nich stała
bryczka młodego Alka Gardinera. Nie zapominaj, że też kiedyś byłeś
młody. Zresztą my także ubawimy się patrzą c na te zaloty. Czy
słyszałeś, co przydarzyło się w ostatnią niedzielę Po Prostu Psu,
kiedy jeden z młodych Shortreedów - chyba ma na imię Lloyd -
siedział na schodkach ganku i wyglą dał równie uroczyście, jak jego
dziadek na nabożeństwie. No i ta biedna bestia - nie mam na myśli
Lloyda - spotkała za kościelną szopą szczura i rzuciła się na
niego. Ale Pan Szczur nie miał zamiaru się poddać i wpił się
zębami w wargę Po Prostu Psa. Nigdy nie słyszałeś takiego skowytu.
Po Prostu Pies przebiegł przez podwórze, wpadł do kuchni, potem do
sieni i na ganek, zleciał po schodkach, potrą cają c Lloyda,
stratował mi grzą dkę petunii... I pognał alejką , a szczur wcią ż
trzymał się jego pyska.
Dziewczęta pokładały się ze śmiechu, Tillytuck, który przyczłapał
właśnie z wiadrami wody, oburzył się okropnie i oznajmił, że w te
współczesne szczury wstą pił diabeł. "No, no - powiadam - niech się
pan Tillytuck tak nie wyraża o diable. Diabła też należy
uszanować". Lloyd Shortreed okropnie się zgorszył.
- Nic dziwnego. Mnie się też nie podoba, że w moim domu dzieją się
w niedzielę takie rzeczy.
- A niby kto by mógł na to poradzić? - zaprotestowała Judysia. -
Po Prostu Psu zachciało się w niedzielę polować na szczury i co
mieliśmy zrobić? Przedtem młodzież zachowywała się jak przystoi. A
na język Tillytucka nie ma rady, wszyscy go znają . I wiedzą , że
nie nauczył się tych przekleństw w Srebrnym Gaju. Po Prostu Pies
wrócił w końcu bez szczura, ale bardzo pokorny. Lloyd się od tego
czasu nie pokazał, no i dobrze. Shortreedowie nigdy nie mieli
poczucia humoru.
- Lloyd jest porzą dnym chłopcem - zaprotestował Długi Alek.
- I takim zdolnym do igły - dorzuciła złośliwie Judysia. - Miał
cztery latka, kiedy sam zeszył całą narzutę ze skrawków. Do dziś
mu tego nie zapomniano. Co prawda jego matka, ile razy ma gości,
wycią ga tę narzutę i się nią chwali.
Długi Alek wstał i wyszedł. Wiedział, że nie przegada Judysi.
Powrót Elki do domu uczczono zabawą , na którą stawili się wszyscy
przyjaciele Elki z Akademii. Elka uwielbiała taniec. Gdyby jej
pantofelkom pozwolić, same wytańcowałyby całą noc. Ale Pat było
ciężko na sercu. Sid nie brał w zabawie udziału. Czuł się bardzo
nieszczęśliwy i trzymał się od wszystkich z dala. Tej zimy w
Północnym Glen zdarzył się skandal. Dorotka Milton, od dwóch lat
zaręczona z Sidem, uciekła z kuzynem z Halifaxu i wyszła za niego
za mą ż. Był to lekkomyślny czarują cy hulaka, który "podróżował"
dla jakiejś firmy z Halifaxu.
Sid nie życzył sobie współczucia rodziny. W ogóle nie chciał na
ten temat rozmawiać. Był rozgoryczony, zachowywał się buntowniczo;
Pat nie potrafiła do niego dotrzeć. Pracował jak wół, a wobec
rodziny zachowywał się jak obcy człowiek.
- Trochę cierpliwości - radziła matka. - Z czasem mu to przejdzie.
Biedna Dorotka, w gruncie rzeczy bardziej mi żal jej niż Sida.
- Mnie nie! - łkała Pat. - Nienawidzę jej. Złamała Sidowi serce!
- No, no, każde serce ma jakieś szczerby. Sid nie pierwszy został
porzucony i nie będzie ostatni, póki dziewczyny nie nabiorą więcej
rozumu, niż z łaski Najwyższego mają go gęsi.
Ale Judysi też było przykro patrzyć na Sida.
Po zabawie Pat i Elka poszły aksamitną , porosłą mchem ścieżką do
namiotu wśród dzikich wiśni w gaju. Nareszcie ich marzenie
spełniło się, a rzeczywistość przerosła wszelkie wyobrażenia.
Cudownie było nawet owej nocy, kiedy wichura przewróciła namiot i
mała Marysieńka omal się nie udusiła, nim ją wygrzebały spod
płachty. W Wybrzeżu Zatoki urodziło się bowiem nowe dziecko i
Marysieńkę przysłano pod opiekę cioci Pat, póki jej matka nie
nabierze znów sił. Wszyscy kochali Marysieńkę, ale ciocia Pat
wręcz ją uwielbiała i bardzo rozpieszczała. Pat zachwycał każdy
ruch małej. A te jej pytania...
- Ciociu Pat, dlaczego uszy odstają od główki? - albo - Ciociu Pat,
czy kwiatki mają duszyczki? I doką d wieczorem odchodzą dnie,
przecież muszą się gdzieś podziać... - I - Czy w niebieskiej
skrzyni Judysi mieszka pan Bóg? - Pat parę razy przyszło na myśl,
że pogodziłaby się z rozstaniem ze Srebrnym Gajem, gdyby,
wyszedłszy za mą ż, miała taki własny, tłuściutki znak zapytania".
Z upajają co pachną cych ciemności wyłoniła się Judysia, przyszła
sprawdzić, czy wszystko jest w porzą dku, no i przez chwilę
poplotkować. Judysia tego dnia była na pogrzebie; rzadko bywała na
pogrzebach. Ale umarł stary William Madison z Mostów, a Judysia,
nim pojawiła się w Srebrnym Gaju, pracowała parę miesięcy u jego
matki.
- Wszystko poszło jak po maśle. Piękny pogrzeb, pewnikiem by się
cieszył, żeby go mógł zobaczyć. Mówili mi, że sam o wszystkim
zadecydował i miał z tego mnóstwo uciechy. Tak, tak, grzecznie
sobie umarł, przepraszają c za kłopot. Wściekła się tylko jego
ciotka Polly, bo nie posadzono jej w kościele tak jak chciała.
Wszyscy poza tym byli zadowoleni. Trudno każdemu dogodzić. Polly
Madison jest jedną z tych świą tobliwych chrześcijanek; powiadają ,
że jest najświętsza.
Bowiem wyznawcy wędrownego kaznodziei utworzyli "święty kościół
chrześcijański". Całe Glen nazywało ich świą tobliwymi
Chrześcijanami.
- Słyszę, że zabrali się do budowy kościoła.
- A zabrali. Tylko nie nazywają tego kościołem, lecz "miejscem
modlitw". Właśnie ta ciotka dała na to kawałek ziemi. I pan
Wheeler ma wrócić jako ich kapłan - mówią o nim "nasz pasterz" -
bo on nie uznaje kapłanów, którym się płaci. Nie wiem z czego
będzie żył - z powietrza? Ciotka Polly powiada, że on jest bardzo
uduchowiony, ale mnie się widzi, że on tylko tak przewraca oczami.
Tak czy owak jej mą ż nie chce mieć do czynienia z żadnymi
nowomodnymi religiami. Kiedyś kaznodzieja spytał go uroczyście: -
"Czy jest pan przygotowany na śmierć?" - Ale starego Kubę trudno
było zbić z tropu. - "Lepiej by się pan spytał, czy jestem
przygotowany do życia" - oświadczył spokojnie. - "Najpierw trzeba
żyć, a dopiero potem umrzeć".
Kiedy Judysia wymieniła nazwisko pana Wheelera, Pat wydało się, że
Elka drgnęła. Znów zaczęła się o nią martwić. A jeśli pan Wheeler
dalej będzie okazywał jej względy?
Iv
Pan Wheeler wrócił i okazywał względy Elce. To znaczy często
odwiedzał Srebrny Gaj, i był duszą towarzystwa, a w każdym razie
bardzo się o to starał. Gardinerówny przestały chodzić na jego
nabożeństwa i świą tobliwi Chrześcijanie uważali, że ich pasterz
mógłby bardziej bogobojnie spędzać czas, niż grają c z Elką duety
na skrzypcach albo spacerują c po ogrodzie z Pat. Pat bowiem
starała się zawsze być obecna podczas tych duetów i to ona bawiła
go rozmową .
Elka niby to się z niego wyśmiewała, ale w jego obecności
przestawała być sobą . Rzadko się odzywała, nigdy na niego
kokieteryjnie nie patrzyła i Pat wcią ż się o nią zamartwiała. Ten
facet był na swój sposób piękny, wielkie czarne oczy, czarna
czupryna i słodki głos. Córka ciotki Polly, która była
nauczycielką w Południowym Glen, utrzymywała, że ma on byronowski
czar. Byron, nie Byron, Pat nie zamierzała ryzykować i ilekroć się
pojawiał, pełniła rolę przyzwoitki. Często przyglą dał się Elce i
odzywają c się do niej, zniżał czule głos, ale nie gardził
towarzystwem Pat. Tillytuck uważał, że pragnie się wkraść w jej
łaski.
Judysia czasem przekomarzała się z Elką .
- Tak, tak, Przylepko, nietrudno będzie go nakarmić. Słyszę, że
żywi się tylko orzechami i sucharkami z otrębów. Nie dziwota, że
niepotrzebna mu pensja. Ale za co utrzyma żonę?
- Nie rozśmieszaj mnie - odcinała się Elka. - A niby co mnie to
obchodzi, czy ma za co utrzymać żonę?
Tillytucka wszystko to niepokoiło. Uważał pana Wheelera za
niebezpiecznego faceta, dziwił się, dlaczego Długi Alek toleruje
jego obecność. Tillytuck do tego stopnia potępiał świą tobliwych
Chrześcijan, że postanowił okazać swą dezaprobatę, chodzą c w
niedzielę do kościoła. Parę tygodni trwało, nim zdobył się na
odwagę, bo jak się zwierzył Judysi, bał się, że wywoła sensację.
Ale kiedy w końcu wybrał się do kościoła i nikt nie zwrócił na to
uwagi, był w głębi ducha wściekły.
- W kościele nie było ani jednej ładnej niewiasty - wyrzekał. - I
mam zastrzeżenia do kazania. Za dużo pustych słów i pastor
odmalowuje diabła jako żałosną postać. Diabeł powinien być
diabelski.
- No to czemu Tillytuck nie wybierze się do świą tobliwych
Chrześcijan? - spytała wzgardliwie Judysia, szatkują c kapustę. -
Słyszę, że tam często ten ich pasterz zmaga się z Szatanem.
- Już i tak mieszkańcy Srebrnego Gaju za często zadają się z tymi
świą tobliwcami - oświadczył z goryczą Tillytuck. - I kiedyś sami
dojdą do tego wniosku.
- No, no, ten biedaczyna nie wyrzą dzi Srebrnemu Gajowi żadnej
szkody - sprzeciwiła się Judysia. - I widzi mi się, że niedługo
czeka nas wszystkich niespodzianka.
- Judysia ma chyba nie po kolei w głowie - warkną ł Tillytuck.
Tego dnia Pat pracowała w ogródku, w zgodzie z samą sobą i z całym
światem. W ogródku czuła się bezpieczna, tu nie groziły żadne
zmiany. Ogród miał zadowoloną minę. Rosną ce w nim kwiaty czuły się
gośćmi, nie więźniami - błękitne ostróżki, maki, liliowe dzwonki,
złociste i kremowe róże, śnieżne lilie.
Na zachodzie słońce opadało za lśnią ce wzgórza. Powietrze
przepojone było niezwykłą wonią , tak pachniał tylko ogród
Srebrnego Gaju. Pod drzewami pojawiły się ametystowe cienie.
Ciepłe sierpniowe powietrze podszyte już było wrześniowym chłodem
- kończyło się kolejne lato. Rzeczywiście pory roku zaczęły mijać
w piorunują cym tempie. Cóż, nie będzie wcale przykro postarzeć się
w Srebrnym Gaju, pomyślała filozoficznie Pat, była to filozofia
bardzo młodej osoby.
Nagle Pat jęknęła. Alejką nadchodził ten nieznośny pan Wheeler.
Chwała Bogu Elka pojechała do Winnie. Ale Pat czeka potwornie
nudny wieczór. Kiedyż on wreszcie zrozumie, że ani Elka, ani jej
rodzina nie pragną jego zalotów. I był tu przecież poprzedniego
dnia. Co za natręctwo. Czy naprawdę będzie to niezgodne z
tradycjami Srebrnego Gaju, jeśli da mu to wyraźnie do zrozumienia?
Pat przywitała go chłodno i dalej zrywała zeschłe kwiaty ostróżki.
Pyszałek, który krą żył po trawniku "zrobił" parę uszczypliwych
uwag. Pyszałkowi nikt nie potrafił zamydlić oczu.
Pan Wheeler staną ł i zaczą ł się jej przyglą dać. Pat miała na
głowie stary filcowy przepalony słońcem kapelusz Sida, nigdy by
nie przypuściła - jeśli w ogóle by się nad tym zastanawiała - że
może w nim wyglą dać pocią gają co. A brą zowa sukienka była tak
stara, że nic już jej nie mogło zaszkodzić, nawet osty. Pat nie
wiedziała, że brą zowy ciepły kolor podkreśla kremową biel jej
cery, bardziej jeszcze błyszczą jej włosy i płoną bursztynowe
oczy. Wyglą dała naprawdę pięknie i gdy po trochę zbyt długo
trwają cym milczeniu podniosła wzrok na gościa, zobaczyła, że jego
czarne "uduchowione" oczy - bo tak o nich mówiła córka ciotki
Polly - patrzą na nią z niekłamanym zachwytem.
Nagle przyszło jej do głowy... nie, to było niemożliwe. Nonsens.
Dlaczego on stoi tak blisko niej? Czuje nawet jego oddech. Czy ona
musi wiedzieć, co on zjadł na kolację? Te jego zbyt wypukłe
czerwone wargi! I kiedy po raz ostatni czyścił paznokcie? Dlaczego
ktoś z rodziny nie przyjdzie do ogrodu? Zawsze jest tak, że kiedy
marzysz o czyimś towarzystwie, nikogo nie ma, a kiedy szukasz
chwili samotności, wszyscy kręcą ci się pod nogami.
- Uśmiechasz się... masz taki fascynują cy uśmiech. O czym myślisz,
Patrycjo? - spytał cicho, pieszczotliwym tonem.
Dobre nieba! A gdyby tak mu powiedziała, o czym myśli? Z trudem
udało jej się nie roześmiać. I nagle, prosto z jasnego nieba
strzelił piorun.
Pan Wheeler wzią ł ją za rękę i spojrzał na nią .
- Ta biała rą czka, która ujęła mnie za serce.
Ręce Pat nie były małe, a za to bardzo opalone. Próbowała cofną ć
dłoń, ale on mocno ją trzymał. Obją ł ją . Coraz gorzej, jak by
powiedział Tillytuck. A jeśli przez okno kuchni wyglą da Judysia?
- Proszę mnie zostawić w spokoju - powiedziała chłodnym tonem Pat.
- Zachowuje się pan bardzo niemą drze.
- O nie, przemawia przeze mnie mą drość wieków. - Mówił coraz
ciszej i coraz czulszym tonem. - Od tygodni czekam na taką okazję.
Tak trudno zastać cię samą . Najdroższy aniele, czy ty wiesz, jak
bardzo cię kocham, kocham od wielu stuleci...
- Nigdy mi to nie przyszło na myśl. Myślałam, że chodzi panu o
Elkę - wykrztusiła Pat.
Pan Wheeler uśmiechną ł się protekcjonalnie.
- Ależ, najdroższa, ską d mogło ci to przyjść do głowy? Panna
Rachela jest czarują cym dzieckiem. Ale od pierwszej chwili, gdy
cię zobaczyłem, moja dusza zatonęła w twoich przepięknych oczach.
Całe życie o tobie marzyłem, a teraz to marzenie stało się
rzeczywistością . - Próbował ją przytulić. Należysz do mnie, sama o
tym dobrze wiesz. Królowo moja, czeka nas cudowne życie.
Pat przyszła do siebie. Z wściekłością wyrwała mu rękę.
- Lepiej niech pan o tym zapomni, panie Wheeler - oświadczyła
zdecydowanym tonem. - Nie miałam pojęcia, że pan się mną
interesuje. I... - Pat była naprawdę wściekła - ską d panu
strzeliło do głowy, że zgodzę się za pana wyjść?
We wzroku pana Wheelera pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego.
- Okazywałaś mi zawsze względy - oświadczył, a jego ton przestał
być tak oleisto słodki. - Nie, nie mogę uwierzyć, że nie żywisz do
mnie głębszych uczuć.
- Niech pan spróbuje. - W tonie Pat pojawiła się niebezpieczna
nuta.
Pan Wheeler spurpurowiał. I stał się nagle innym człowiekiem.
- Panno Gardiner, okazywała pani zawsze wyraźnie, może nawet zbyt
wyraźnie - że lubi pani moje towarzystwo. Uważam, iż miałem
wszelkie podstawy są dzić, że chętnie przyjmie pani moje
oświadczyny. Flirtowała pani ze mną bezwstydnie, kokietowała mnie
i jak się okazuje, robiła to pani dla zabawy. Ostrzegano mnie,
mówiono, że...
Pat patrzą c w jego rozgniewane oczy poczuła to samo, co kiedyś,
kiedy w Alejce Westchnień podniosła piękny omszały kamień i
zobaczyła, co się pod nim kryje.
- Są dzę, panie Wheeler, że powinien się pan już pożegnać.
- Idę... idę... może być pani pewna, że nigdy już moja noga nie
stanie w tym domu.
Pan Wheeler odszedł utraciwszy dużą część pewności siebie, a Pat
wbiegła do kuchni, przepędziła z krzesła koty i dała upust swoim
uczuciom.
- No, no, o czymś ty rozmawiała z Jego Wielebnością , że nagle
uciekł, jakby go goniła sfora psów?
- Judysiu, miota mną tyle uczuć, że nie wiem, od czego zaczą ć. Ta
kreatura oświadczyła mi się... mnie, Pat Gardiner. A przedtem
najadł się cebuli!
- Przecież wiedziałaś, że jest wegetarianinem - chłodno
odpowiedziała Judysia. - Tak, już od jakiegoś czasu tego
oczekiwałam...
- Judysiu! Ską d ci to przyszło na myśl?
- Bo widziałam, jak na ciebie patrzył, kiedy ty patrzyłaś w inną
stronę.
- Judysiu, najgorsze ze wszystkiego jest to, że on uważa, że go
zachęcałam. I kiedy mu odmówiłam, zachował się okropnie. To mało
powiedzieć, że nie ma dobrych manier, nie ma żadnych.
- "Im wyżej wdrapie się małpa, tym lepiej widać jej ogon" -
zacytowała Judysia. - Nie przejmuj się Pat. Już go nie zobaczysz.
- Chyba tak. Z dużym przekonaniem oświadczył, że jego noga więcej
tu nie stanie.
- No, no, dużo stracimy - ironicznie uśmiechnęła się Judysia. -
Ale, Pat, ja tam go nie bronię, zawsze wiedziałam, że nie jest
dżentelmenem mimo tych jego gładkich słówek, ty jednak stale z nim
rozmawiałaś...
- Bo chciałam go trzymać z dala od Elki. Myślałam, że to rozumie.
Nie przyszło mi do głowy, że on wyobrazi sobie, iż się w nim
zakochałam. W nim! Judysiu, śmieszny jest ten światek. Idę do
Długiego Domu, pogadam sobie z Zuzanną i Dawidem i zapomnę o
wielebnym Wheelerze.
- Ale co powie na to Przylepka? - szepnęła do siebie Judysia po
wyjściu Pat. - Chyba w tym domu wszyscy poza starą Judytą Plum
ślepi są jak nietoperze. No, chwała Najwyższemu, kaznodzieję mamy
z głowy. Ale wcale nie wiem, czy ten Kirk bardziej mi się podoba.
Pat wpadła mu w oko! Nie śpieszy się, człowiek za drugim razem
zawsze się namyśla. Ale co widzę, to widzę.
Pat w towarzystwie Zuzanny i Dawida szybko zapomniała o doznanej
przykrości i o gniewie. Siedzieli wokół paleniska, które Kirkowie
zbudowali przed półksiężycem zasadzonych przez Bietkę drzew,
śmiali się i gadali. Iczabod przycupną ł przy Dawidzie, Arkadiusz
przymilał się do obydwu panien, a wieczorna gwiazda błyszczała nad
czerwonymi warownymi murami chmur na zachodzie nieba. Pat wydawało
się, że każdy spędzony tu wieczór ją wzbogaca. Rozmowy były zawsze
o czymś, co chwila pojawiała się jakaś nowa refleksja. Po trochu
zniknęły upiory przeszłości. Teraz wspominają c Długi Dom Pat
myślała już nie o Bietce, lecz o Zuzannie i Dawidzie.
"Ona dojrzewa, a ja z każdym dniem czuję się młodszy - pomyślał
Dawid. - Może się w końcu spotkamy".
"Ich dusze są w tym samym wieku" - pomyślała Zuzanna.
Ale nikt nie wiedział, co myślą o tym Iczabod i
Arkadiusz-o-zielonych-ślepiach.
Rok czwarty
I
Któregoś listopadowego wieczoru Pat z lekkim smutkiem wyjrzała
przez okno saloniku. Minęło jeszcze jedno lato. Czas zaczą ł mkną ć.
W cią gu dnia prószył śnieg, a szary zmierzch zwiastował, że w nocy
nastą pi prawdziwa śnieżyca.
W ogóle listopad był dokuczliwym miesią cem - jednego dnia było
pięknie, następnego pogoda dawała się we znaki. Człowiek nigdy nie
wiedział, na co ma liczyć. Pat bardzo nie podobał się ten wieczór,
czuła się tak, jakby zmiany, których zawsze się obawiała, były o
krok.
Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chętnie wybrałaby się do Długiego
Domu, ale Kirków nie było. Dlaczego nie wraca Elka? Pewnie po
zakończeniu zajęć poszła gdzieś jeszcze z wizytą . Elka w cią gu
ostatnich dwóch miesięcy zachowywała się dziwnie. Pat nie bardzo
potrafiłaby określić, na czym to polega, czuła jednak, że Elka się
zmieniła. Ona, dotą d tak słoneczna, teraz często się denerwowała.
I kiedy Pat w czyjejś obecności patrzyła na nią porozumiewawczym
wzrokiem, Elka spuszczała oczy. Czasem przybierała pozę osoby
nierozumianej.
Co się stało? Czyżby miała kłopoty w szkole? Z tego co Pat udało
się dowiedzieć, tak nie było. Ale czuła, że Elka czymś się gryzie
i po raz pierwszy nie dzieli się z nią swym strapieniem. Kiedyś ją
o to spytała, a Elka tak zapalczywie zaprzeczyła, że Pat nie
ośmieliła się nalegać. Przecież chyba kiedy rano pod błękitnymi
oczyma Elki pojawiały się często fioletowe cienie, to nie dlatego,
że pan Wheeler przestał odwiedzać Srebrny Gaj i mówiono, że
interesuje się panną , która przyjechała tu w odwiedziny z Nowego
Brunszwiku.
Pat pocieszała się myślą , że Elka wkrótce przyjdzie do siebie. A
dzięki Srebrnemu Gajowi wszystko dawało się jakoś znieść. Z każdym
rokiem Pat kochała go bardziej, wszystkie domowe czynności
radowały serce. Ilekroć wracała z podróży, ogarniał ją czar
Srebrnego Gaju, był pełen godności, taki spokojny i piękny. Nie,
tutaj nie mogło się zdarzyć nic złego.
Można było zawsze liczyć na filozoficzną pogodę Judysi, ale nawet
Judysi Pat nie potrafiła się zwierzyć, że między nią i Elką coś
się zmieniło. Czasem, kiedy wieczorem zgromadzili się w kuchni i
Tillytuck przygrywał na skrzypeczkach, niepokój Pat mijał. Elka
była najweselsza z całej rodziny. "Coś mi ona jest za wesoła" -
myślała Judysia, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. Często nie
należy o czymś mówić, a wtedy wszystko samo się jakoś ułoży.
Judysia bardziej niepokoiła się wyzywają cym czasem wzrokiem Sida i
plotkami, które zaczęły o nim krą żyć.
Weszli Elka i Sid. Pat zapaliła lampę. Elka rzuciła podręczniki na
krzesło nie odzywają c się ani słowem. Ale Sid śmiał się i zaczą ł
opowiadać nowiny.
- Twój kaznodzieja wyjechał, Pat. świą tobliwi nigdy ci tego nie
wybaczą . Mówią , że flirtowałaś z nim, ośmieszyłaś go i dlatego nie
chciał tu dłużej zostać. Najbardziej wygaduje na ciebie ciotka
Polly. Ona uwielbiała pasterza.
Sid mówił kpią cym tonem i Pat chciała się roześmiać, ale z gardła
Elki wydarł się ni to jęk, ni to westchnienie. Oboje spojrzeli na
nią .
- Uważaj, siostrzyczko, bo jak będziesz patrzyć takim wzrokiem,
spalą ci się rzęsy.
Elka nie zareagowała na jego słowa. Wpatrywała się w Pat.
- Więc to twoja wina. To ty go stą d wypędziłaś - powiedziała
cicho, rozgoryczonym tonem. Nigdy dotą d Pat nie słyszała tego tonu
w ustach Elki, siedemnastoletniej Elki, którą wcią ż jeszcze
uważała za dziecko. Pat omal się nie roześmiała, ale w ostatniej
chwili śmiech zamarł jej na ustach. Ta biedna mała powiedziała to
z prawdziwym przekonaniem. I jak ślicznie wyglą dała z
zarumienionymi policzkami i oczami rozbłysłymi gniewem. Bił od
niej blask, jak od zapalonej w ciemnym ką cie lampy. Elka zachowuje
się niedorzecznie, ale ze śmiertelną powagą . Powinno to było
ostrzec Pat. Ale nie ostrzegło.
- Elko, kochanie, nie bą dź niemą dra! - powiedziała łagodnie.
- Ach tak, mam nie być niemą dra! - ironicznie zawołała Elka. -
Wiem, ty przez cały czas uważasz mnie za małe dziecko. Nie mam
prawa do własnych uczuć. Nie mam prawa, żeby traktowano mnie jak
człowieka. "Nie bą dź niemą dra!" powiada Patrycja, która zjadła
wszystkie rozumy.
Głos Elki drżał z podniecenia. Wypadła z saloniku i pobiegła na
górę jak rozszalała złocista trą ba powietrzna. Po drodze spotkała
trzy pary drzwi i trzy razy trzasnęła drzwiami.
- Fiu, fiu - gwizdną ł Sid. - Wiedziałem, że durzy się w Wheelerze,
ale żeby do tego stopnia!
- Sid, myślisz, że jej naprawdę na nim zależało?
- Och, cielęca miłość. Minie jej. Ale póki nie minie, to boli jak
cholera.
Pat poszła na górę. Elka biegała po pokoju jak wściekłe zwierzę.
Gniewnie spojrzała na siostrę.
- Nie możesz mnie zostawić w spokoju? Mało mi jeszcze zrobiłaś
złego? Zaplanowałaś to sobie, że mi go odbierzesz, i odebrałaś!
Widziałam, jak go uwodzisz. Nie miałam żadnych szans. Ale ci
przebaczyłam. A teraz wyjechał... wyjechał i więcej go nie
zobaczę. Nienawidzę cię! Nienawidzę całego świata!
- Proszę cię, nie kłóćmy się - szepnęła bezradnie Pat. Próbują c
zachować spokój chwyciła leżą cą na wierzchu parę jedwabnych
pończoch - swoich najlepszych pończoch - i zaczęła czyścić nimi
lustro, zupełnie nie zdają c sobie sprawy, co trzyma w ręku.
- Kto się kłóci? Nie próbuj zwalać winy na mnie!
- Elko, Elko, nie przekręcaj wszystkiego, co powiem.
- Mam nie przekręcać, tak? A kto przez całe lato usiłował wykręcić
kota ogonem? Robiłaś, co mogłaś, żeby on uważał mnie za dziecko.
Tak, bardzo to było interesują ce patrzyć, jak mężczyzna, którego
kocham, zaleca się do innej kobiety, a jest nią moja własna
siostra! I ona zachęca go, bo to ją akurat bawi!
- Elko, nie... nie! Ja chciałam tylko trzymać go z dala od
ciebie... chciałam cię uratować przed... przed...
- Mnie uratować! Przed czym? Dobrze, że się zawahałaś. świetnie
wiesz, że dałaś mu do zrozumienia, że zależy mi na Jurku
Arnoldzie! Na takim zerze jak Jurek! Dobrze wiedziałaś, że
pokochałam Lawrence'a Wheelera. I on też bardzo się mną
interesował, póki nie stanęłaś między nami. On też mnie kochał.
Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się, oboje poczuliśmy, że się
kochamy od tysią ca lat.
Pat nie mogła powstrzymać uśmiechu. Rozpoznała to zdanie. Ona też
słyszała je z ust Lawrence'a Wheelera o uduchowionych oczach.
- Spróbujmy pomówić o tym jak osoby dorosłe - zaproponowała
serdecznie.
- Ja przecież nie jestem dorosła! Jestem dzieckiem. - Elka biegała
tam i z powrotem po pokoju. - Dziecko nic nie rozumie, nie umie
kochać, nie umie cierpieć! Nie umie cierpieć! Nikt nie wie, ile ja
się wycierpiałam w cią gu tych dwóch miesięcy. Nikt tego nie
widział, nikt nie próbował zobaczyć ani zrozumieć. W każdym razie
nie ty! Ciebie obchodzi tylko Srebrny Gaj. Zachowałaś się tak, jak
się zachowałaś, tylko po to, żeby w Srebrnym Gaju nic się nie
zmieniło. Moja własna siostra wyrzą dziła mi taką krzywdę!
Pat straciła cierpliwość. Rozgniewała się. Taka scena z powodu tej
kreatury!
- Dosyć tego! - powiedziała lodowatym tonem.
- Zupełnie się z tobą zgadzam - równie chłodno odpowiedziała Elka.
- Kiedyś wróci ci zdrowy rozsą dek i uprzytomnisz sobie, jak się
wygłupiłaś dla tego wędrownego kaznodziei z krowimi oczami.
- Droga Patrycjo, nie bą dź taka wulgarna - odparła Elka, a jej
oczy wyglą dały jak bryłki lodu. - Ja się, oczywiście, nie liczę,
ale nie należy przekraczać granic dobrego smaku. O tym także
zapomniałaś. Bą dź uprzejma nigdy więcej nie wymawiać w mojej
obecności nazwiska Lawrence'a Wheelera.
Pat zacisnęła zęby, nie wolno jej powiedzieć tego, co cisnęło jej
się na usta, a czego by później żałowała. Po chwili uspokoiła się.
- Obie straciłyśmy panowanie nad sobą i powiedziałyśmy wiele
niemą drych rzeczy. Jutro rano spojrzymy na to zupełnie inaczej.
- Czyżby? Ja nie. I nigdy ci nie przebaczę, Pat, nigdy. Ty z tym
twoim wdowcem!
- Kto teraz jest wulgarny? - Pat znów wpadła w furię. - Pan Kirk
jest przynajmniej dżentelmenem.
- A Lawrence Wheeler nie jest? Tak?
- To ty powiedziałaś, nie ja. I to ty wypowiedziałaś jego
nazwisko. Ten niechluj! Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ty -
Elka Gardiner ze Srebrnego Gaju - możesz o nim poważnie pomyśleć.
Czy wiesz, że on, zanim mi się oświadczył, nażarł się cebuli?
- Ach, więc on ci się oświadczył! Nie wiedziałam, że go aż do tego
doprowadziłaś. Skoro nie masz szacunku dla niego, mogłabyś go mieć
dla siebie.
- Dosyć tego - powtórzyła Pat drżą cym głosem.
- Owszem. Tylko coś ci jeszcze powiem, Pat Gardiner. Skoro już tak
musisz kogoś "ratować", to lepiej zajęłabyś się Sidem. Znów chodzi
z Mają Binnie. Nie chciałam ci o tym mówić, żeby cię nie martwić.
Bo ja liczę się z twoimi uczuciami. No, ale okazuje się, że ty
byłaś tak zajęta moimi sprawami, że przestało ci zależeć na tym,
co robi Sid.
- Elko, kochana, jesteśmy obie zdenerwowane i mówimy wiele
niepotrzebnych rzeczy. Nikt nie powinien się dowiedzieć o naszej
kłótni.
- Dla mnie może się dowiedzieć cały świat - Elka wyszła z pokoju.
I nie wróciła. Spała - o ile spała - w pokoju Poety. Pat nie
zmrużyła oka. Po raz pierwszy od czasu operacji matki spędziła
bezsenną noc. Przecież to niemożliwe, że pokłóciły się z Elką .
Tyle lat żyły w przyjaźni, zwierzały się sobie z wszystkich
tajemnic. Chyba to jakiś koszmarny sen. Binnie'ówny stale się
kłóciły. Ale to były Binnie'ówny. Coś podobnego nie mogło się
przecież zdarzyć w Srebrnym Gaju...
Czy w tym, co powiedziała Elka o Sidzie, była choćby czą stka
prawdy? Niemożliwe. To na pewno głupie plotki. Przecież zna
Sida... Oczywiście, Maja Binnie jest ładna, taka kolorowa, czarne
włosy i śmieją ce się błyszczą ce zuchwałe oczy. Ale przecież Sid,
który kochał Bietkę, a potem tę niemą drą słodką Dorotkę, nie
mógłby się zainteresować taką osobą . Pat odsunęła tę myśl. W Glen
łatwo rodziły się plotki. Zresztą w tej chwili ważna była tylko
sprzeczka z Elką .
Wstał świt. Wczesny świt jest czymś nierealnym. Nie ma w nim
miejsca dla człowieka. świat ma w sobie coś niesamowitego. I w
stoją cym obok łóżku nie było Elki. Pat lubiła patrzyć, jak Elka
się budzi - taka była wtedy ładna. I gdy poranne słońce padało na
jej główkę, wyglą dała na poduszce jak złota gwiazdka. Ale dziś
rano nie było ani Elki, ani słońca. Pat usiadła i wyjrzała przez
okno. W szarym świetle zaczynały majaczyć kształty są siednich
farm. Nad białymi polami gnały chmury, na niebie zawisła samotna
poranna gwiazda. Niby nic się nie zmieniło, ale wszystko stało się
zupełnie inne.
Przy śniadaniu Pat wyglą dała jak własny cień, natomiast Elka
zeszła na dół spokojna i uśmiechnięta. Przekomarzała się z Sidem,
rzuciła jakieś słówko Pat, chwaliła bułeczki Judysi i przed
wyjściem do szkoły pogłaskała Pyszałka.
Pat powinna odczuć ulgę. Elce przeszła złość. Chyba zawstydziła
się swojego wybuchu i chce uznać go za niebyły. Pewnie będzie się
zachowywała tak, jakby nic nie zaszło.
"Ja też postaram się o tym zapomnieć" - przysięgała sobie Pat.
Wcią ż jednak bolało ją serce, nie przestało boleć nawet wówczas,
gdy omówiła całą sprawę z Judysią . Judysia już od dawna
podejrzewała, że Elka czymś się trapi, widziała to w jej oczach.
- Judysiu, to było okropne. Obie straciłyśmy panowanie nad sobą i
wygadywałyśmy straszne rzeczy, trudno nam będzie o tym zapomnieć.
- No, no, człowiek nie takie rzeczy zapomina - zaprotestowała
Judysia.
- Ale to było takie brzydkie. W Srebrnym Gaju nikt się dotą d nigdy
nie kłócił.
- Ho, ho, kochanie, rozmaicie tu bywało. Jak twój tata był mały,
całe rodzeństwo sprzeczało się, ile wlezie. Wrzeszczeli na siebie,
a Edyta stale krytykowała braci i siostry. A potem się szybko
godzili. Wy się też pogodzicie. Czy opowiadałam ci już, z jakiego
powodu stary Anguś McLeod wcale się w końcu nie powiesił? Długo
się przy tym upierał, bo życie wydawało mu się strasznie nudne. I
nagle pokłócił się z żoną , pierwszy raz mu się coś takiego
wydarzyło. Zaraz nabrał chętki do życia i zamiast się powiesić,
przywią zał do sznura cielaka. I już nigdy nie strzeliło mu do
głowy, że nie chce żyć. Biedna Przylepka cierpi i myśli, że będzie
cierpiała wiecznie, a ty, Patsy, nie zwracaj na to uwagi. Zachowuj
się tak, jak zawsze, i wszystko się pomaleńku ułoży.
- ¯eby tylko nie dowiedziała się mama... strasznie by się
zmartwiła...
- Jeśli ona są dzi, że ukryje to przed matką , grubo się myli -
oświadczyła Dżentelmenowi Tomowi Judysia po wyjściu Pat. - I to
nieprawda, że sprawa jest błaha. Jeśli kłócą się dwie osoby,
którym niezbyt na sobie zależy, kłótnia szybko zostaje zapomniana.
A kiedy się kochają , tak jak Pat i Przylepka, długo nie będą mogły
przestać o tym myśleć. Szkoda, że Długi Alek nie przegnał tego
kaznodziei zaraz za pierwszym razem, kiedy on zaczą ł się gapić na
nasze dziewczynki tymi swoimi krowimi oczyma. Co ta mała w nim
zobaczyła? Kiedy się tu pojawił, o mały włos, a byłby na tobie
usiadł, nieprawdaż, Dżentelmenie Tomie?
Ii
Grudzień był dla Pat przykrym miesią cem. ¯ycie zdawało się wlec
jak zranione zwierzę. Zima nadeszła wcześnie. Przez trzy tygodnie
bez przerwy padał śnieg. Na podwórzu i na ścieżkach hulały demony
wiatru. Wszędzie było pełno zasp śnieżnych, białych w słońcu,
błękitnych o zmierzchu. Wszystkie nieużywane kominy nosiły
dziwaczne czapy. Pat wybrała się na rakietach do lasu, Ukryte
Pólko pokrywała gruba śnieżna skorupa. Człowiek miał uczucie, że
nigdy już - ani w Srebrnym Gaju, ani w jego sercu - nie pojawi się
wiosna. Jeśli czasem zdarzył się piękny dzień, świat wyglą dał jak
utkany z gwiaździstego pyłu, olśniewał, ale i mroził. Piękne było,
to prawda, księżycowe światło wpadają ce przez oszronione szyby,
ale zimny był wiatr, który grał na harfie drzew pod nieprzyjaznymi
gwiazdami. Pat czuła ich wrogość. Wszystko się zmieniło. W jej
stosunkach z Elką zapanował chłód, zawisł między nimi cień czegoś,
o czym nie należało mówić, o czym należałoby zapomnieć, ale to się
nie udawało. Elka paplała chętnie o byle czym, wyłą cznie o
drobiazgach życia codziennego. Jej wesołość była udana, a
uprzejmość zabójcza. Jakby były sobie obce; były obce. Elka
zamknęła przed siostrą serce.
Tuż przed Gwiazdką Elka oznajmiła beztrosko, że otrzymała
stypendium na trzymiesięczny kurs nauk przyrodniczych w Guelph i
się tam wybiera. Szkoła zgodziła się dać jej urlop, zastą pi ją
Molly MacLeod z Południowego Glen.
- To wspaniale! - zawołała Pat wiedzą c dobrze, że Elka musiała to
zaplanować wiele tygodni temu i nie pisnęła słówka.
- Prawda? - potwierdziła entuzjastycznie Elka. Przez następnych
parę dni była bardzo zajęta przygotowaniami do wyjazdu. Paplała
rozpromieniona o swoich projektach, przekomarzają c się z Judysią ,
która bała się, że Elka zacznie palić papierosy. Ale ani razu nie
szukała rady Pat, a kiedy ta ofiarowała jej na gwiazdkę purpurowe
haftowane kimono, mówią c, że powinno się przydać w Guelph, Elka
powiedziała tylko:
- Jak to miło z twojej strony.
I wcale nie wspomniała, że stryj Horacy przysłał czek na nowy
płaszcz, a kiedy kupiła sobie piękne futro z lamparta z kołnierzem
z foki, pochwaliła się nim matce i Judysi, i ciotkom, ale nie Pat.
Zostawiła je na łóżku, Pat jeśli zechce może je sobie obejrzeć.
Pat poczuła się tak dotknięta, że nie wspomniała o tym ani słowem.
Elka odjechała. Wyglą dała bardzo dorośle i elegancko w futrze i
zielonym kapelusiku nasuniętym zawadiacko na czoło. Ucałowała Pat
tak, jak wszystkich, ale zaledwie musnęła ustami jej policzek. Pat
ze ściśniętym sercem patrzyła, jak odjeżdża, i długo płakała przed
zaśnięciem. Czuła się okropnie osamotniona. Nie mogła spokojnie
patrzeć na łóżko Elki ani na pantofle, w których Elka tak często
tańczyła - nie zabrała ich z sobą do Guelph, były już zanadto
zniszczone. Jeden leżał pod biureczkiem, drugi pod łóżkiem. Pat
wstała i ustawiła je obok siebie. Razem nie wyglą dały już tak
żałośnie.
Co prawda już od wielu tygodni nie było między siostrami
zażyłości, choć mieszkały w tym samym pokoju i jadały przy tym
samym stole. Ale teraz, kiedy Elka wyjechała, zniknęła nawet
nadzieja na poprawę stosunków. Pat była zbyt dotknięta, by
zwierzyć się Judysi; dołą czyła się do tego duma.
Ten chłodny pożegnalny pocałunek Elki! Mała Przylepka rzucała się
jej zawsze na szyję i ściskają c mówiła, że strasznie ją kocha. Pat
nie mogła o tym spokojnie myśleć. Patrzyła na nowy kalendarz na
ścianie - dar Tillytucka. Zawsze uważała, że nowy kalendarz jest
czymś fascynują cym, choć odrobinę ją przerażał. Ale przyjemnie
było przewracać kartki i zastanawiać się, co się którego dnia
zdarzy. Teraz spoglą dała na niego niechętnie. Miną trzy miesią ce,
nim wróci Elka. I wcale nie wiadomo, czy gdy wróci, sytuacja się
poprawi...
Do sypialni wkroczył Pyszałek i wskoczył na łóżko. Pat chwyciła go
w ramiona. Stare kochane kocisko. I ma przecież Srebrny Gaj.
Cokolwiek nastą pi, ktokolwiek przestanie ją kochać - może liczyć
na Srebrny Gaj.
Niemniej podczas śniadania wyglą dała tak żałośnie, że Judysia
obrzuciła w myśli wędrownych kaznodziejów bardzo
nieparlamentarnymi słowami.
W cią gu tej ponurej zimy jedyną przyjemnością Pat były wieczory w
Długim Domu - Zuzanna i Dawid otaczali ją serdecznością i
zrozumieniem - oraz listy Hilarego. Każdy był stymulują cy i
podnosił ją na duchu. Czytała je zawsze w niebieskiej godzinie
dnia tuż przed zapadnięciem zmroku; to o tej porze siadały dawniej
z Elką w swoim pokoju i gadały trzy po trzy. Po liście od Hilarego
Pat lepiej spała. A bardzo źle po listach od Elki. Elka regularnie
pisywała, były to krótkie zdawkowe liściki, każdy powiększał
istnieją cy między nimi dystans. Opowiadała o swoich studiach,
przytaczała żarty. Takie listy pisze się do obcych osób. Nie
wspominała ani słowem o Srebrnym Gaju. O Srebrny Gaj wypytywała w
listach do matki i Judysi. Raz napisała do Judysi: - Ile razy
widzę nad drzewami wieczorną gwiazdę, myślę o Srebrnym Gaju.
Gdybyż napisała to w liście do Pat!
Pat posłała Elce paczkę smakołyków. Elka bardzo się nad tym
rozwodziła w następnym liście.
Pewnie to dziecinne rozkoszować się jedzeniem - napisała - ale
wszystkie rzuciłyśmy się na twoją paczkę. Jak to miło, że
pomyślałaś, by ją przysłać. (Pisze tak, jakby tę paczkę przysłał
jej ktoś obcy - pomyślała Pat.) Słyszę, że stryj Tom dostał
świnki, a Tillytuck dalej wyśpiewuje do księżyca hymny. I podobno
Sid wcią ż skacze koło Mai Binnie. Ona go w końcu złapie.
Binnie'owie nigdy nie wypuszczają niczego z rą k. Jak są dzisz, czy
jeśli wrócę w jaskrawożółtym nieprzemakalnym płaszczu, całe
Północne Glen padnie trupem? A może pojawić się w jednej z tych
obcisłych długich wieczorowych sukien? Srebrny Gaj musi pogodzić
się z tym, że mody się zmieniają . Wczoraj dostałam list od
Hilarego. Dziwnie pomyśleć, że jest to już jego ostatni rok na
uczelni. Dostał następne stypendium i po dyplomie pojedzie do
Brytyjskiej Kolumbii. Myśli, że przed wyjazdem uda mu się tu wpaść
ze mną zobaczyć.
Hilary nic nie wspomniał o tych planach w listach do Pat. Tego
dnia ukazało się w gazecie zawiadomienie o ślubie pana Wheelera.
Judysia wrzuciła tę stronicę gazety do ognia i przytrzymała ją
pogrzebaczem.
Dwa tygodnie później skończył się marzec i Judysia wycią gnęła
garniec z farbą . Lada dzień wróci do domu Elka. Pat skrycie się
tego obawiała - i nienawidziła za to samą siebie.
- Co się tej wiosny dzieje z Pat? - któregoś wieczoru spytał się
Judysi Długi Alek. - Całą zimę była jakaś nieswoja, a teraz widać,
że ją coś gnębi. Czyżby się zakochała?
Judysia prychnęła tylko.
- No to może trzeba jej kupić coś na wzmocnienie? Pamiętam, że
dawniej dawałaś nam na wiosnę siarkę z melasą . Dobrze by było
spróbować.
Judysia była przekonana, że siarka z melasą nic nie pomoże Pat.
Iii
Kiedy Elka wróciła do domu, był ciepły dzień, łagodny i miękki, w
takie dni cała przyroda jest jeszcze zmęczona walką z zimą . Nocą
prószył śnieg. Po południu Pat wybrała się na Ukryte Pólko, żeby
nabrać odwagi przed spotkaniem z Elką . W cichym białym lesie było
pięknie. ¯ałowała, że nie ma z kim podzielić się tym pięknem,
gdybyż był tu z nią Hilary albo Dawid, albo Elka. Elka! Elka za
parę godzin pojawi się w domu, będzie sztucznie serdeczna, spojrzy
na nią obojętnym wzrokiem.
"Nie zniosę tego" - pomyślała z rozpaczą Pat.
Gdy usłyszała o zmierzchu dzwonki sań, uciekła do swego pokoju.
Wszyscy zgromadzili się w kuchni, czekają c na Elkę - matka, Sid,
Judysia, Tillytuck i koty. Pat czuła, że nie ma tam dla niej
miejsca.
Oziębiło się. Zza ośnieżonych drzew przezierało zielonkawe niebo.
Pat usłyszała odgłosy śmiechu z kuchni. Cóż, musi zejść.
Tymczasem na schodach rozległy się kroki. Pat poczuła się tak,
jakby w pokoju zabrakło powietrza. Wpadła Elka, zarumieniona,
roześmiana Elka, jeszcze w futrze. Chwyciła Pat w objęcia.
- Patsy, kochanie, dlaczego tu siedzisz? Ach, jak ja się cieszę,
że cię widzę!
To była dawna Elka. Pat bała się, że się rozpłacze. ¯ycie znów
stało się piękne. Czuła się tak, jakby obudziła się z koszmarnego
snu i zobaczyła nad sobą rozgwieżdżone niebo.
- Pat, nie chcesz ze mną rozmawiać? Jeszcze się na mnie gniewasz?
Nie dziwiłabym się! Zachowałam się jak idiotka. Uświadomiłam to
sobie wkrótce po naszej kłótni, ale duma nie pozwoliła mi się do
tego przyznać. Pisałaś do mnie takie sztywne lodowate listy.
- Och! - Pat zaczęła równocześnie śmiać się i płakać. Objęły się.
Wszystko znów było w porzą dku, wszystko było cudowne.
Spędzili wspaniały wieczór. Wszyscy zajadali się kolacją Judysi,
Elka potajemnie karmiła koty, Judysia i Tillytuck opowiadali na
wyścigi różne historyjki. Co chwila Elka szukała porozumiewawczo
wzroku Pat. Nawet król William wyglą dał tak, jakby miał wreszcie
przepłyną ć Bayne. Ale najmilej było, gdy przed pójściem spać
zasiadły, by poplotkować; na łóżku Pat prężył łapy Pyszałek, z
łóżka Elki mrugała Popka.
- Jak to fantastycznie być znów w przyjaźni! - zawołała Elka. -
Pamiętasz ten werset z biblii o porannych gwiazdach, które
zaczynają rano śpiewać? Tak właśnie się teraz czuję. To było
okropne, okropne. Jak mogłam się tak głupio zachować? Strasznie
się nad sobą litowałam i ten wybuch musiał chyba nastą pić. I to
wszystko z powodu kogoś tak nieciekawego! Wstyd mi, że wyobrażałam
sobie, że go kocham. Trudno mi to teraz zrozumieć. Ale naprawdę
zadurzyłam się po uszy. Oczywiście, w głębi serca wiedziałam, że
nic z tego nie będzie. Wiedziałam, że dziewczyna ze Srebrnego Gaju
nie może wyjść za wędrownego kaznodzieję. Ale to nie przeszkadzało
mi za nim szaleć. Taka beznadziejna miłość wydawała mi się
ogromnie romantyczna. Dwie bliskie sobie dusze rozdzielone na
zawsze przez okrutną rodzinę pełną pychy. Teraz widzę, że się tym
strasznie rozkoszowałam. Ach, jak on na mnie patrzył w tej
stodole. A raz, kiedy czytał tekst: "Otoś piękna, przyjaciółko
moja, otoś piękna i oczy twoje jako gołębice." Spojrzał mi prosto
w oczy i omal nie umarłam z zachwytu. Wtedy był we mnie naprawdę
zakochany. Napisał dla mnie wiersz, Pat. Był zazdrosny o "wiatr,
który szepce mi coś do ucha", o "promyk słońca, który dotyka moich
włosów" o "księżycową poświatę, która kładzie się na mojej
poduszce". Rytm szwankował, o rymach lepiej nie mówić, ale uznałam
ten wiersz za arcydzieło. Czy możesz się teraz dziwić, że byłam
wściekła, kiedy mi go sprzą tnęłaś sprzed nosa? A propos, wiesz
Pat, że się ożenił?
- Tak. Czytałam w gazecie.
- Och, mnie przysłał zawiadomienie. Kartonik otoczony girlandą
niezapominajek. To by wystarczyło, żeby mnie wyleczyć, gdybym nie
wyleczyła się już wcześniej. Pat, dlaczego zostało zapisane w
gwiazdach, że dziewczęta muszą się tak niemą drze zachowywać?
- Obie zachowałyśmy się jak gą ski - potwierdziła Pat.
- Obwińmy o to księżyc - zaproponowała Elka.
Znów czuły się sobie bliskie. Zajrzała do nich Judysia przynoszą c
dwa kubki kakao, parę plasterków "przysmaku biskupiego" i po
garstce rodzynków, tak jakby były znowu dziećmi.
- Pomyśl tylko - powiedziała po jej wyjściu Pat. - Dla innych ludzi
jest dziś zwykła środa. A dla mnie jest to dzień, kiedy wróciłaś
do domu, wróciłaś do mnie. W kalendarzu może być sobie dalej
marzec, ale w moim sercu śpiewa kwiecień.
- No, wypijmy za to, żebym zmą drzała - zaproponowała Elka
podnoszą c kubek kakao.
- ¯ebyśmy obie zmą drzały - poprawiła Pat.
- Jak to cudownie znów znaleźć się w domu - westchnęła Elka. - W
Guelph było wspaniale i mnóstwo się nauczyłam, nie tylko z
dziedziny przyrody. Kwitło życie towarzyskie. Poznałam kilku
miłych chłopców. Odbyliśmy piękną wycieczkę nad Niagarę. Ale
niemal gotowa jestem zgodzić się z tobą , że nie ma jak Srebrny
Gaj. To chyba dzięki jego mieszkańcom! I te nasze najdroższe koty.
Od wyjazdu z Wyspy nie widziałam ani jednego przyzwoitego kota.
Pat, tam żaden kot nie wyglą da tak, jakby się cieszył, że jest
kotem. Chciałabym popełnić jakieś szaleństwo, żeby uczcić mój
powrót. Ach, gdyby tak można było spędzić noc na dworze w świetle
księżyca. Ale na to jest nazbyt marcowo! Więc zamiast tego
poplotkujmy. Opowiedz mi o wszystkim, co wydarzyło się podczas
mojej nieobecności. Twoje listy były takie uprzejme. Zapamiętaj
sobie, Pat, że ktoś, kto o wszystkich wyraża się jak najlepiej,
nie pisze interesują cych listów. Jestem pewna, że masz dla mnie
mnóstwo plotek. Czy zdarzył się jakiś smakowity skandal? Czy ktoś
się urodził, czy odbył się jakiś ślub, czy ktoś się zaręczył? Mam
nadzieję, że nie ty, Pat. Błagam cię, nie wychodź za Dawida. On
naprawdę jest dla ciebie za stary.
- Nie bą dź niemą dra, kochanie. Z Dawidem się przyjaźnię i to
wszystko.
- Moje kochanią tka - powiedziała Judysia schodzą c na dół. -
Wiedziałam, że zdrowy rozsą dek Gardinerów w końcu zwycięży.
Cudownie było nie móc usną ć ze szczęścia. Nawet niebo za oknami
zdawało się cieszyć. Kiedy Pat obudziła się, przypomniał jej się
wiersz, który parę dni temu przeczytał jej Dawid - wtedy poczuła
ukłucie w sercu, ale dziś wiersz stał się przyjacielem.
Ktokolwiek budzi się rankiem
I wie, że w dniu tym szczęście
W jego sercu zagości -
Czuje przedsmak wieczności.
Stoją c przy oknie, powtórzyła go sobie w myśli. Elka wstała i
podeszła do niej. Przez podwórze przechodziła Judysia, niosą c
"małe co nieco" kurom.
- Pat - zapytała poważnie Elka - czy nie wydaje ci się, że Judysia
bardzo się postarzała?
- Przestań! - zaprotestowała Pat. - Nie psuj pięknego ranka. Nie,
nie chcę o tym myśleć.
Ale choć starała się nie zwracać na to uwagi, wiedziała, że
Judysia się starzeje. I któregoś dnia Judysia powiedziała do niej
uroczystym tonem.
- Patsy, złotko, jakbym nagle zachorowała, to w mojej niebieskiej
skrzyni leży z prawej strony koszula nocna obszyta koronką .
- Judysiu, czy źle się czujesz?! - zawołała przerażona Pat.
- Nie, nie, nie martw się, złotko. Jestem zdrowa jak koń. Ale dziś
rano czytałam nekrologi w gazecie i zobaczyłam, że w Charlottetown
umarła Madzia Patterson. Kiedy przyjechałam na Wyspę, bardzośmy
się przyjaźniły. I była ode mnie tylko o rok starsza. Więc chcę,
żebyś wiedziała, gdzie leży moja najlepsza koszula nocna. Starsza
pani w zamczysku McDermottów zawsze kiedy miał przyjść doktor,
wkładała jedwabną koszulę.
- Cieszę się, Pat; że pogodziłyście się z Elką - powiedziała
matka, gdy Pat przyniosła jej śniadanie. Pat spojrzała na nią .
- Nie wiedziałam, że ty wiesz o naszych perypetiach.
Matka uśmiechnęła się.
- Kochanie, matki zawsze wiedzą o takich rzeczach. Najlepiej
będzie szybko o tym zapomnieć.
Pat nachyliła się i ucałowała ją .
- Ach ty moja najukochańsza. Co za szczęście, że ojciec zakochał
się właśnie w tobie - szepnęła.
Kiedy Pat zeszła na dół, Elka stała w sieni i zanosiła się od
śmiechu.
- Pat, Pat, warto jest żyć. Przed chwilą widziałam, jak Judysia
zmusiła Tillytucka, żeby wypił łyżkę rycyny. Nie wiesz, co
straciłaś.
Tak, znów warto było żyć. Pat poczuła, że z nową energią zabierze
się do wiosennych porzą dków. Niedawno dni strasznie się wlokły, a
tu nagle zaczęło jej brakować czasu.
Iv
Tej wiosny Zuzanna i Dawid wybrali się do Anglii i Długi Dom
zamknięto na całe lato. Pat bardzo ich brakowało, ale Judysia i
Elka potajemnie się cieszyły.
- Ta Zuzanna, odką d tu zamieszkała, próbuje wyswatać Pat ze swoim
bratem - powiedziała Przylepce Judysia. - Ostatnio bałam się, że jej
się to uda. A przecie on niedługo wyłysieje! Pat akurat nie ma
żadnego kawalera. Wszyscy mężczyźni się zniechęcili. Rozeszła się
plotka, że Pat strasznie zadziera nosa.
- A naprawdę każdy chłopak z Glen zaraz by przybiegł, gdyby
skinęła na niego palcem - zauważyła z namysłem Elka. - Ona z taką
sympatią mówi wszystkim "tak, rozumiem". I rzeczywiście rozumie
ale to o niczym nie świadczy.
- Jak ci się widzi, Przylepko, może tego lata przyjedzie Szkrab?
Elka potrzą snęła przeczą co głową .
- Chyba nie, Judysiu. Ma budować górski hotel w Brytyjskiej
Kolumbii - to wielka szansa dla młodego architekta. I wydaje mi
się, że się od nas oddalił. On i Pat pozostaną tylko dobrymi
przyjaciółmi. Próbowałam wzbudzić w nim zazdrość i zupełnie mi się
to nie udało, więc teraz myślę, że nie czuje do niej niczego
więcej niż ona do niego. Wiesz co, Judysiu, myślę, że stryjowie i
ciotki - a także my wszyscy, powinniśmy przestać dokuczać Pat
konkurentami albo ich brakiem. Ona uważa, że cały klan chce ją
wydać za mą ż i budzi się w niej gardinerowski upór. Wszyscy
jesteśmy przekorni. Gdybyście aż tak nie pomiatali biednym Larrym
Wheelerem, pewnie by mi wcale nie przyszło do głowy się w nim
zakochać.
- Wiem, wiem, wszystkie dziewczęta są takie. Ale dużo bym dała,
żeby przed śmiercią zobaczyć was obie na własnych śmieciach.
Elka roześmiała się.
- Judysiu, ja mam dopiero siedemnaście lat! Na mój ślub trzeba
będzie jeszcze długo poczekać. I błagam cię, nie mów o śmierci!
Będziesz żyła i żyła, i doczekasz się naszych wnuków.
Judysia potrzą snęła głową .
- Coraz mi trudniej krzą tać się tak jak dawniej, Przylepko. Tak,
tak, wszyscy wiemy, że musimy się postarzeć, ale ty jeszcze nie
wiesz, jak szybko zaczyna z latami upływać czas.
- Wracają c do Pat, to wydaje mi się, że ona rzeczywiście nie
wyjdzie za mą ż. Za bardzo kocha Srebrny Gaj, żeby się z nim
rozstać dla jakiegoś mężczyzny. Dawid ma najwięcej szans, bo Długi
Dom jest tuż, tuż. Wiesz, Judysiu, że tego lata odbędzie się ślub
Normy?
- Słyszałam, słyszałam. Pani Brianowa odetchnie. Obie córki
znalazły dobrych mężów. Norma, jeśli zechce, będzie się mogła cały
dzień wylegiwać. Ale choć ten jej konkurent pochodzi z
arystokratycznej rodziny i jest bogaty, coś mi się nie wydaje
bardzo męski. Jego matka jest z domu MacMillanówną , z tych
MacMillanów z Letniego Brzegu, i nigdy nie pozwoliła swemu mężowi
o tym zapomnieć. Podtrzymywała wszystkie rodzinne tradycje, nigdy
dwa razy nie wkładała tej samej pary jedwabnych pończoch i kazała
służą cej anonsować, że "podano do stołu". Jej mą ż musiał stale
wysłuchiwać, że na Wyspie nie ma takiej drugiej rodziny jak
MacMillanowie. Szczęściem miał poczucie humoru. Nigdy nie zapomnę,
jak na jakiejś uroczystości w Wybrzeżu Zatoki opowiadał o swoich
synkach, Davym i Kubie, kiedy byli mali. Kuba wrócił kiedyś z
kościoła i mówi do Davy'ego: "Wiesz, pastor cały czas opowiadał o
Jezusie, ale nie wymienił jego nazwiska. Jak się Jezus nazywał?" A
na to Davy, obecny konkurent Normy, tonem swojej matki: "Jak to
jak, Jezus MacMillan". Pan MacMillan zaśmiewał się, ale wasza
ciotka Honorata uznała to za straszne świętokradztwo.
Cóż, Gardinerowie nie ustępują w niczym MacMillanom. Gadu, gadu, a
ja muszę upiec ciasteczka. Przyjedzie do nas na cały tydzień
Marysieńka. Wypisz, wymaluj Pat. Czasem wydaje mi się, że cofną ł
się czas. Marysieńka zawsze mówi dobranoc wiatrom, tak jak kiedyś
Pat, i wcią ż się o coś pyta. "Czy zawsze muszę być grzeczna,
Judysiu? Może czasem, jak jestem tylko z tobą , mogę chwileczkę
popsocić?" Albo: "Po co mam umyć buzię, Judysiu, kiedy zrobiło się
już ciemno?"
Pat znacznie bardziej interesowała się projektami matrymonialnymi
Elki niż własnymi. Elka, jak utrzymywała Judysia, "wahała się"
między dwoma młodzieńcami. Bronek Madison z Południowego Glen i
Piotr Alward z Charlottetown oblegali dom i byli o siebie okropnie
zazdrośni; ilekroć się spotykali, bledli jak ściana. ¯ycie według
słów Tillytucka nabrało romantycznych rumieńców.
Pat nie miała żadnych zastrzeżeń do tych dwóch konkurentów, poza
tym, że ich obecność zwiastowała zmiany. Elka raz faworyzowała
jednego, raz drugiego. I jak zwykle ostrzyła sobie na nich
języczek rozmawiają c z Judysią i Pat. Obie odnosiły jednak
wrażenie, że Elka któregoś z nich w końcu uszczęśliwi. Oczywiście
Pat cierpiała. Ale skoro Elka będzie kiedyś musiała wyjść za mą ż -
rzecz jasna nie ma o tym mowy przed upływem wielu lat - jej
przyszły mą ż powinien mieszkać niedaleko. Pat bardziej podobał się
Piotr, Judysia wolała Bronka.
- Tak, stanowilibyśmy bardzo ładną parę - zgodziła się Elka. -
Tego lata rzeczywiście wolę Bronka, ale podejrzewam, że na zimę
lepszy będzie Piotr. I przy Piotrze zawsze czuję się piękna, nie
wszyscy mężczyźni potrafią wzbudzić w dziewczynie takie uczucie.
Ale ten jego nos! Pat, czy zwróciłaś uwagę na jego nos? Teraz
jeszcze nie jest taki straszny, ale za parę lat będzie okropnie
kościsty i arystokratyczny. Nie wiem, czy bym zniosła przez całe
życie widok takiego nosa przy śniadaniu. I w dodatku mogłyby go
odziedziczyć moje córki. Z synami pół biedy, chłopcy mogą sobie
dać radę w życiu z każdym nosem, niewiele dziewczyn przykłada wagę
do męskiego nosa, tak, jak ja.
Judysia była zgorszona, ale jej także niezbyt się podobał nos
Piotra. Srebrny Gaj miał mnóstwo uciechy z wielbicieli Elki,
wrócił "Złoty Wiek" i nikt niczego nie brał poważnie, póki Pat nie
spotkała na balu w hotelu Wybrzeża Zatoki Donalda Holmesa, który
jak to oznajmiła następnego dnia przy śniadaniu Elka, wybuchł do
Pat takim uczuciem, że eksplozję słychać było w promieniu wielu
mil. Co więcej, kiedy Elka o tym opowiadała, Pat rumieniła się.
Wszyscy wycią gnęli z tego odpowiednie wnioski. Pat spotkała swoje
przeznaczenie.
Cały klan Gardinerów nadstawił uszu. Przez resztę lata Donald
Holmes był stałym gościem w Srebrnym Gaju. Elka ze swoimi dwoma
wielbicielami zeszła na dalszy plan. Rodzina okazywała aprobatę.
Holmesowie mieli odpowiednią pozycję towarzyską i odpowiednie
poglą dy polityczne, a Donald był młodszym wspólnikiem świetnie
prosperują cej firmy księgowych.
- Tak, tak, z tego coś będzie - oznajmiła Tillytuckowi zachwycona
Judysia. - On ma dobrze w głowie. I pewnikiem ładnie się
postarzeje. Pat miała rację, że tak zwlekała.
- Symbolicznie mówią c, czuję zapach kwiecia pomarańczy - oznajmił
Tillytuck stryjowi Tomowi.
- Najwyższy czas - odpowiedział przyziemny stryj Tom.
- Ona nie zasłużyła na takie szczęście po tych wszystkich swoich
flirtach - kwaśno komentowała ciotka Edyta.
Pat doszła do wniosku, że zakochała się, że się naprawdę
zakochała. Padały piękne słowa, jeszcze piękniejsze były chwile
milczenia, świecił zaczarowany księżyc i zaczarowane gwiazdy,
mruczały kocięta... Co prawda w głębi serca podejrzewała, że
Donald nie przepada za kotami, ale przynajmniej udawał, iż
interesują go małe kotki. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Donald
pochodził z dobrej rodziny, był wykształcony, przystojny i
czarują cy, po raz pierwszy od czasu Lestera Conwaya Pat czuła, jak
przebiega ją rozkoszny dreszcz.
- Myślałam, że skończyłam z tym wszystkim, kiedy miałam
siedemnaście lat - zwierzyła się Elce. - A tu znów trzęsą mi się
kolana.
Elka, która a la Maja Binnie czekała na jednego ze swoich
narzeczonych - starannie perfumowała włosy i szyję.
- Pat, odpowiedz mi wprost na proste pytanie. Wyjdziesz za niego?
- Nie jestem Bisią Baxter - odpowiedziała Pat z błyskiem w oczach.
- Nie wygłupiaj się. Wszyscy wiedzą , że lada chwila ci się
oświadczy. Szczerze mówią c, podobałby mi się jako szwagier.
Pat spoważniała. Widziała już, jak gazety w Charlottetown
ogłaszają jej zaręczyny.
- Rumienię się, kiedy słyszę jego kroki - oświadczyła z namysłem.
- Zauważyłam to - zaśmiała się Elka.
- I cierpię męki, kiedy chwali urodę jakiejś dziewczyny. Nie,
jeszcze nie jestem całkiem pewna, ale wydaje mi się, Elko, że gdy
on powie: "proszę cię", odpowiem: "dziękuję, tak".
Elka wstała i uściskała z całych sił Pat.
- Cieszę się. Bardzo się cieszę. A jednocześnie chce mi się
płakać.
- Szczerość za szczerość, Elko. Czy zamierzasz wyjść za jednego z
tych twoich konkurentów, a jeżeli tak, to za którego?
Elka pocią gnęła za ucho Wymoczka, który jak zwykle wdrapał się na
łóżko i wpatrywał w dziewczęta okrą głymi ślepiami. Dżentelmen Tom
wyglą dał zawsze, jakby zjadł wszystkie rozumy, Pyszałek uważał, że
życie jest miłą przygodą , a Wymoczek dawał do zrozumienia, że
gdyby zechciał, to całe życie pozostałby małym kocią tkiem.
- Pat, sama chciałabym wiedzieć. Gadam byle co, ale to dla
niepoznaki. Naprawdę nie wiem. Strasznie ich obu lubię. Pat, czy
można kochać się w dwóch mężczyznach naraz? W ksią żkach się to nie
zdarza, wiem, ale w życiu? Ja kocham obu. Obaj są tacy mili. I
ledwie dochodzę do wniosku, że wolę Bronka, zaraz mnie czymś
wzrusza Piotr. I na odwrót. Nic więcej nie potrafię ci powiedzieć.
Za to w przyszłym tygodniu mamy ślub Normy. Judysia jest okropnie
zgorszona, bo mają zamiar poprzedniego dnia zrobić w kościele
próbę generalną ceremonii. Mówi, że gotowi zaczą ć robić próby
pogrzebów. Judysia będzie zachwycona, jeśli wyjdziesz za Donalda.
Choć umrze ze zmartwienia, kiedy wyjedziesz. Kiedy wyjedziesz...
mnie też przechodzą ciarki. Ach Pat, życie byłoby takie miłe i
proste, gdyby człowiek się nie zakochiwał. Dużo bym dała, żeby
wiedzieć, czy wolę Bronka, czy Piotra. Ale nie wiem. Najchętniej
wyszłabym za obu.
Z podwórza dobiegł pisk opon i Elka pośpieszyła powitać Bronka,
może zresztą był to Piotr...
Następnego popołudnia Pat - jak to określiła - przestała być Martą
i zamieniła się w Marię. Choć powinna zają ć się kiszeniem ogórków,
wybrała się na Ukryte Pólko. Szła klonowym lasem w szmaragdowym
świetle, było tu tak, jakby od stu lat panowała cisza. Usiadła w
rogu pólka na omszałym pniu.
Spojrzała w górę na pą sowe plamy liści. Znów dobiegało końca lato.
W powietrzu czuło się już wiew jesieni niosą cej zmiany. Tak,
wyjdzie za Donalda Holmesa. Jest pewna, że go kocha. Pat wstała i
rzuconym w powietrze całusem pożegnała Ukryte Pólko. Kiedy je
następnym razem zobaczy, będzie już należała do Donalda Holmesa.
Zamierzała po drodze do domu zajrzeć do Sielanki - nie była tam
przez całe lato - ale w końcu tego nie zrobiła. Sielanka należała
do przeszłości, do przeszłości, która już nigdy nie wróci.
Kiedy następnego wieczora przyszedł Donald, siedziała w brzezince.
Donald Holmes był naprawdę wspaniałym człowiekiem, nieprzytomnie
zakochanym w Pat. Była dla niego wcieleniem miłości. Na jej
ramieniu siedział kotek, miała na sobie seledynową sukienkę z
pą sowym paseczkiem. Wyraz jej twarzy przywodził na myśl sosnowy
las i morski wiatr. Donald przyszedł, by zadać jej to
najważniejsze pytanie, zadał je z ufnością , zachowanie Pat tego
lata w pełni go do tego upoważniło.
Pat odwróciła wzrok od jego wzruszonej twarzy. Poprzez drzewa
prześwitywał ciemny fiolet lasów na Wzgórzu Robinsonów, błękit
zatoki i zieleń koniczyny na Pólku Sadzawki, mgliste opalizują ce
niebo i Srebrny Gaj.
Potem znów spojrzała na Donalda i otworzyła usta, żeby powiedzieć
"tak". Ze zdziwieniem zauważyła, że cała drży.
- Strasznie mi przykro... - powiedziała. - Nie mogę za ciebie
wyjść. Byłam pewna, że chcę, ale nie mogę.
V
"Chyba bym się cieszyła, gdyby tej nocy nastą piło trzęsienie
ziemi" - pomyślała Pat kładą c się spać. świat zszarzał, życie
zszarzało.
Wiedziała, że będzie jej brak Donalda. Ale rozstać się dla niego
ze Srebrnym Gajem? Nie, to było niemożliwe.
Wiedziała, że rodzina da jej się we znaki, i nie myliła się. Kiedy
wszyscy powiedzieli już, co o niej myślą , poczuła się jak
przybrudzone prześcieradło na wyprzedaży i zwierzyła się z tego
niezbyt jej współczują cej Elce. Nawet matka okazała lekką
dezaprobatę.
- Więc nie mogłaś go pokochać, maleńka?
- Myślałam, że potrafię, myślałam, że jestem zakochana, mamo, nie
potrafię ci tego wytłumaczyć. Jest mi okropnie przykro, bardzo się
wstydzę i zasługuję na wszystko, co się o mnie mówi, ale naprawdę
nie mogłam powiedzieć "tak".
Cała rodzina kolejno brała ją na spytki. Długi Alek wygłosił
kazanie.
- Tato, ja go nie kocham, odkryłam, że go nie kocham - tłumaczyła
się biedna Pat.
- Szkoda, że nie zauważyłaś tego wcześniej - powiedział kwaśnym
tonem Długi Alek. Niezbyt jest przyjemnie słuchać, że córka jest
frywolną kokietką . - Nie uśmiechaj się tak do mnie, moja panno.
Zanadto liczysz na ten swój uśmiech. Tym razem przebrała się
miarka.
- Przejdziesz przez las, a potem znajdziesz krzywą gałą ź -
ostrzegała ją ponuro ciotka Edyta.
- Ciociu Edyto, tego już za wiele - zaprotestowała Pat czują c, że
nawet nędzny robak ma prawo bronić swej godności. - Nie zamierzam
wychodzić za mą ż tylko po to, by zrobić przyjemność mojej
rodzinie.
- Nie wiem, jakiego męża się tej dziewczynie zachciało - biadała
ciotka Barbara.
- Pan Bóg raczy wiedzieć - odparła ciotka Edyta tonem, który
świadczył, że w tym wypadku wą tpi w jego wszechwiedzę. - Nigdy już
nie trafi jej się ktoś równie odpowiedni.
- Pat, chyba wiesz, że nie jesteś już taka młoda - napominał ją
stryj.
Pat odpowiedziała frywolnie, chcą c ukryć swoje uczucia:
- Mojej angielskiej i szkockiej krwi on bardzo odpowiadał, stryju
Tomie. Ale francuskiej nie, i podejrzewam, że irlandzka też się
przeciwko niemu buntowała.
Stryj Tom pokręcił głową .
- Ani się obejrzysz, aż sprzą tną ci sprzed nosa wszystkich
mężczyzn. Chyba wiesz, że wielbiciele nie czekają na ciebie jak
owoce na drzewie.
- A szkoda - jeszcze bardziej frywolnie odpowiedziała Pat. - Wcale
bym ich nie zrywała, a czasem mogłabym na nich rzucić okiem.
Stryj Tom poddał się. Nie było na nią rady.
Ciotka Jessie oświadczyła, że Selby'owie zawsze byli zmienni,
stryj Brian stwierdził, że przez cały czas uważał, że Pat zachęca
młodego Holmesa tylko gwoli zabawy, a ciotka Helena orzekła, że
Pat od dzieciństwa różniła się od innych dziewczą t.
- Zawsze wolała włóczyć się po lesie, niż iść na tańce. Nie mówcie
mi, że to normalne.
Najprzykrzejsze były wyrazy sympatii pani Binnie.
- Cóż, kochana Pat, nie masz jakoś szczęścia do wielbicieli. Nic
się nie martw, że ci się prześlizną ł między palcami. W morzu jest
pełno ryb. Zresztą w obecnych czasach nawet jeśli nie uda ci się
zdobyć męża, zawsze możesz zaczą ć robić karierę.
Ciężko było wysłuchiwać takich rzeczy z ust Binnie'owej. Jakby to
Donald Holmes ją rzucił. Ale jeszcze mniej przyjemnie było
słyszeć, iż matka Donalda Holmesa uważa, że Pat całe lato umyślnie
zwodziła jej syna, po to tylko, by go wystawić na pośmiewisko.
"Choć na to pewnie zasłużyłam" - pomyślała upokorzona Pat.
Jedynie Donald Holmes nic nie powiedział i cały czas zachowywał
się jak prawdziwy dżentelmen.
Judysia była z począ tku bardzo przybita, ale kiedy wszyscy znęcali
się nad Pat, wzięła stronę swojej ukochanej dziewczynki i
oznajmiła, że stryjeczny dziadek Donalda Holmesa był co najmniej
dziwakiem.
- Ską pił, jak nie wiem co, i chodził niemal obdarty. Tak dziwnie
wyglą dał, że nawet psy przystawały, by mu się przyjrzeć. A kuzynka
matki Donalda włożyła ślubną suknię na ślub mężczyzny, który ją
rzucił i żenił się z kimś zupełnie innym. Tak, tak, nigdy nie
wiadomo, kiedy się coś takiego znowu w rodzinie odezwie.
Ku zdziwieniu Pat, w jej obronie wystą pił Sid.
- Dajcie jej spokój. Nie chce wyjść za Donalda Holmesa, to nie
musi.
Któregoś wieczoru Pat zasiedziała się do późna w ogrodzie. Wesoło
szumiały drzewa, nad Srebrnym Gajem wisiał zamglony sierp księżyca
na nowiu. Pat mimo wszystko czuła dziwny spokój, którego nie
zaznała przez całe lato.
- Jeżeli to niemą dre kochać Srebrny Gaj bardziej niż
jakiegokolwiek mężczyznę, to do końca życia pozostanę idiotką -
oświadczyła samej sobie. - Ja tu przynależę. Trudno mi uwierzyć,
że o mały włos, a powiedziałabym Donaldowi "tak" i musiałabym na
zawsze z tym wszystkim się rozstać.
Kiedy wstała, by wyjść z ogrodu, zawołała z pasją i całkiem
szczerze:
- Mam nadzieję, że już nigdy nikt mi się nie oświadczy! - I nagle
coś dziwnego przyszło jej do głowy, pomyślała sobie, że cieszy
się, iż nie musi napisać Hilaremu o swoich zaręczynach.
Vi
Ponury listopadowy dzień z począ tku niczym się nie różnił od
innych. Ale po południu Dżentelmen Tom wstał poważnie z poduszki
na fotelu pradziadka Nehemiasza i rozejrzał się dokoła dziwnym
wzrokiem. Judysia i Pat szykowały ciasto z żurawinami i sos z
indyka na święto Dziękczynienia i bacznie przyjrzały się kotu. A
on - jak to sobie później przypomniały - długo wpatrywał się w
Judysię, po czym wyszedł z domu i z ogonem do góry ruszył Alejką
Westchnień. Patrzyły na niego, póki nie znikną ł, nie przykładały
jednak do tego większej wagi. Często wyruszał na jaką ś wyprawę i
wracał po zapadnięciu nocy. Ale zmierzch powoli sczerniał, a
Dżentelmen Tom nie wrócił. Mieszkańcy Srebrnego Gaju uznali to za
prawdziwą katastrofę. Wiele ukochanych kotów polowało już na myszy
na Polach Elizejskich i zastępowały je następne kocięta. Ale nikt
nie był w stanie zają ć miejsca Dżentelmena Toma. Od tak dawna
przebywał w Srebrnym Gaju, że stał się członkiem rodziny. Wierzono
w jego nieśmiertelność.
Nigdy nie dowiedziano się, jaki go spotkał los. Na próżno
wypytywali całą okolicę. ¯aden śmiertelnik nie widział Dżentelmena
Toma, odką d wyszedł ze Srebrnego Gaju. Pat i Elka uważały, że
spotkał go jakiś straszny wypadek, ale Judysia nie chciała nawet o
tym słyszeć.
- Dżentelmen Tom otrzymał znak i poszedł tam, gdzie powinien. Nie
pytajcie mnie, doką d. Dżentelmen Tom zawsze wiedział, co powinien
zrobić. Pamiętasz tę noc, Patsy, kiedy wszyscyśmy się tak
strasznie bali, że umrzesz? Nie przeczę, że będzie mi go brak. Ten
zwierzak był taki dyskretny i uprzejmy. Wystarczała mu jego własna
poduszka, odrobina mięsa i łyk mleka. Dżentelmen Tom nigdy nie
rozpaczał nad rozlanym mlekiem.
Judysia mimo tych filozoficznych uwag czuła się bardzo samotna,
kiedy kładła się spać, a w nogach jej łóżka nie czuwał czarny kot.
- Znów nadchodzą jakieś zmiany - wzdychała. - Dżentelmen Tom
musiał o tym wiedzieć. Dlatego odszedł. Nie lubił zamieszania. I
strasznie się boję, że wraz z nim odeszło szczęście Srebrnego
Gaju.
Rok pią ty
I
Pat wracają c z Długiego Domu, gdzie cały wieczór z Zuzanną i
Dawidem czytali wiersze przy ognisku, zatrzymała się na chwilę, by
pozachwycać się Srebrnym Gajem. Jak zawsze, ilekroć wracała ską dś
do domu.
Czuła się bardzo szczęśliwa. Zima była piękna; była to jedna z
najszczęśliwszych zim w jej życiu. Choć Judysia groziła, że
zniknięcie Dżentelmena Toma zwiastuje zmiany, zmiany nie
nastą piły. Często przyjeżdżała Winnie z dziećmi, a Marysieńka
oznajmiła kiedyś: - Chciałabym być sierotką , żeby móc zamieszkać z
ciocią Pat. Ciocia Pat pozwala mi na wszystko.
Tylko raz Pat rozgniewała się na Marysieńkę, kiedy ta wzięła
siekierę Tillytucka i ścięła młodziutką topolę, która właśnie
zaczynała życie tuż za kurnikiem. W oczach cioci Pat pojawiły się
błyskawice. Marysieńkę odesłano do domu i dano do zrozumienia, że
nie zasługuje na wybaczenie, choć oczywiście ciocia Pat w końcu
jej wybaczyła. Marysieńka nie mogła zrozumieć, na czym polega jej
wina. To drzewko było naprawdę maleńkie. A ciocia Pat gniewała się
znacznie bardziej niż wtedy, gdy Marysia upuściła puszkę z melasą
na dywan w saloniku, a także wtedy, gdy w pokoju Poety przewróciła
dzban z wodą .
Zresztą wszyscy w Srebrnym Gaju rozpuszczali Marysieńkę, wszyscy
bowiem ją kochali. Miała taką rozkoszną buzię. Wszystko się w niej
śmiało: oczy, usta, nosek, dołeczki na policzkach, loczki nad
uszkami. Judysia uważała, że jest wykapaną "małą Pat", ale tak
naprawdę, była znacznie od Pat ładniejsza. Choć brakowało jej
wdzięku Pat; Pat jako dziecko miała w sobie coś z elfa.
Judysia uważała, że to dobrze. Nie należy się różnić od innych
dzieci, choćby taka bariera była niemal niewidzialna. Ale
pozostaje. Niewykluczone, że Judysi przyszło to do głowy dlatego,
że w Srebrnym Gaju przestali się pojawiać wielbiciele Pat. Od
czasu Donalda Holmesa młodzi ludzie z okolicy okazywali Pat
obojętność. Kiedy skomentował to Tillytuck, Judysia ostro go
skarciła, oświadczają c, że wszyscy chłopcy z Glen w swoim czasie
już zalecali się do Pat. Ale w głębi serca bardzo się tym
martwiła. Nawet Dawid Kirk przestał się chyba o nią starać. Kiedy
Judysia usłyszała, że pani Binnie utrzymuje, iż Pat "poszła już w
odstawkę", zatrzęsła się z gniewu.
- Czy Tillytuck wie, jaka jest różnica między panią Binnie, a
grzechotnikiem? Grzechotnik nie umie mówić.
Pat nie martwiła się brakiem mężczyzn w swym życiu.
- Parę razy się zakochałam, ale to nigdy długo nie trwało -
oznajmiła Judysi filozoficznym tonem. - Sama wiesz, Judysiu. Widać
jestem z natury zmienna, i nigdy już nie zamierzam ufać moim
uczuciom. Nie chodzi mi o własne cierpienia, ale ranię uczucia
innych. Myślę, Judysiu, że prawdziwą miłością mojego życia jest
Srebrny Gaj. Tej miłości będę zawsze wierna. Tylko ona mnie
zadowala. Nic poza tym. Nawet kiedy szalałam za Henrykiem Hynesem
i Lesterem Conwayem, i... Donaldem Holmesem, zawsze czułam, że
moim uczuciom czegoś brakuje. Nie wiedziałam czego, ale czułam to.
Więc proszę cię, Judysiu, nie martw się o mnie.
Jedyną pociechą Judysi były nadchodzą ce regularnie listy Hilarego.
Tego właśnie dnia Pat otrzymała od niego ksią żkę - prześliczną
ksią żkę w oprawie z ciemnozielonej skóry, naznaczonej złotą
pajęczyną . Ta ksią żka należała do Pat. Upominki Hilarego zawsze
tak wyglą dały. Kupował widać zawsze to, co według niego pasowało
do Pat. I tylko do niej.
Gdybyż życie mogło się tak toczyć dalej - przynajmniej przez parę
lat, nie poddają c się "korozji czasu". W dzieciństwie wierzyło
się, że jest to możliwe. Tę wiarę człowiek powoli tracił. Zawsze
zdarzało się coś najbardziej nieoczekiwanego. Tegoż ranka
usłyszała, jak Judysia mówi do Tillytucka:
- Hm, hm, wszystko jakoś układa się za gładko. Na pewno czeka nas
coś przykrego.
Tillytuck poradził Judysi, żeby zażyła pigułkę na wą trobę, ale Pat
obawiała się, że Judysia może mieć rację.
W Srebrnym Gaju sprawy sercowe Elki zastą piły "romanse" Pat. Elka
szczerze rozmawiała o swoich wielbicielach z Judysią i Pat,
rozmowy te toczyły się wieczorami w kuchni, przy prozaicznym
smażeniu na maśle sadzonych jajek albo obgryzaniu kości indyka.
Elka co wieczór zmieniała zdanie.
- Chyba z tym przesadzasz - napominała ją Pat.
- Przecież to wspaniałe - zaśmiała się Elka. - Pomyśl tylko, jak
nudno i monotonnie byłoby się kochać całymi tygodniami w tym samym
mężczyźnie. Oczywiście, kiedyś będę się musiała zdecydować. Na
pewno wyjdę za jednego z nich. Obaj są dobrymi partiami.
- Elko! Czyżbyś była interesowna?
- Najdroższa siostrzyczko! Skończyłam z romantycznymi mrzonkami
owego dnia, gdy Larry Wheeler przysłał mi zawiadomienie o swoim
ślubie ozdobione girlandami niezapominajek. To mnie na zawsze
wyleczyło. I nie jestem interesowna - nie chcę tylko wpadać w
sentymentalizm. Po prostu trudno mi wybrać jednego z tych uroczych
chłopców.
- Im musi być z tym bardzo ciężko - zaprotestowała Pat. - I ludzie
zaczynają plotkować. Mówi się, że zaręczyłaś się z obu naraz.
- Ale ty wiesz, że to nieprawda. I żadnego z nich nie oszukuję. I
mimo, że są o siebie zazdrośni, zachowują twarz. Są dla siebie
okropnie uprzejmi. Możesz się nie obawiać pojedynku, pojedynki
wyszły już zresztą z mody.
- Nie chciałabyś chyba, żeby jakiś mężczyzna ryzykował dla ciebie
swoim życiem? - spytała Pat.
- Oczywiście, że nie. - Elka nagle stała się poważna. - Ale
lubiłabym, żeby miał ochotę zaryzykować. Zastanawiam się, czy
Bronka i Piotra byłoby na to stać... Nie martw się, oni mają
mnóstwo przyjemności z ubiegania się o moje względy. To coś w
rodzaju zawodów, mężczyźni uwielbiają takie rzeczy. Czasem myślę,
że zadecyduję rzucają c monetę. Obaj mają tyleż zalet, co wad. Nos
Piotra jest niezbyt udany, ale to samo można powiedzieć o uszach
Bronka. I obaj mają takie ładne imiona. To już coś. Okropnie by
było wyjść za mężczyznę, który by się nazywał tak jak jeden z
bohaterów Dickensa. Judysiu, jak myślisz, czy Bronek nie roztyje
się przed czterdziestką ? Boję się, że wówczas przestałabym go
kochać. Piotrowi otyłość nie grozi. Będzie zawsze chudy jak patyk.
Ale ma różowe policzki. Nie lubię różowych policzków u mężczyzn.
Wolę, żeby mężczyźni byli bladzi i interesują cy. I nie wiem, czy
polubi mnie jego matka.
- To mało ważne, Przylepko - wtrą ciła Judysia, która świetnie się
bawiła słuchają c bredzenia Elki. - Tej kobiecie całkiem brakuje
oleju w głowie. Piotr odziedziczył rozum po ojcu.
- Wczoraj wieczorem omal mu nie powiedziałam, że za niego wyjdę.
Ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że to wpływ księżyca.
Kiedy świeci księżyc, można się poczuć zakochanym w każdym
mężczyźnie. Pat, nie patrz na mnie z taką dezaprobatą . Nie masz
prawa! Ty także często zmieniałaś zdanie. Dużo bym dała, żeby
wiedzieć, czego chcę. Naprawdę. To bardzo męczą ce. Nigdy nie
przypuszczałam, że znajdę się w takiej sytuacji...
- Osobiście uważam, że na żadnym z nich wcale ci nie zależy -
zauważyła niecierpliwie Pat.
- Ależ zależy, Pat. Naprawdę. Na obu. I to właśnie jest najgorsze.
Nie czytałam o tym w żadnej powieści.
- Dlaczego ich obu nie odprawisz i nie wstą pisz na uniwersytet?
Kiedyś chciałaś być lekarką .
Elka westchnęła.
- To by było zbyt kosztowne. Zresztą przestałam już żywić takie
ambicje. My, dziewczęta ze Srebrnego Gaju, chcemy mieć dom, miłego
męża i miłe dzieci.
- No, no, nareszcie powiedziałaś coś rozsą dnego, Przylepko -
ucieszyła się Judysia. Znała swoją Przylepkę i nie przejmowała się
jej dylematami. Niech się mała bawi, to tylko urozmaica życie w
Srebrnym Gaju. Któregoś dnia zorientuje się, kogo woli, odbędzie
się piękny ślub i Przylepka zamieszka niedaleko domu, tak jak
Winnie. Tak przynajmniej roiła sobie niepoprawna Judysia. A Pat
martwiła się. Nie widziała Elki ani w roli pani Madisonowej, ani
pani Alwardowej. Ale uczciwie zastanawiała się, czy to dlatego, że
nie wierzy, by Elce na którymś z tych młodych ludzi naprawdę
zależało, czy zwyczajnie dlatego, że tak bardzo nie chce, by w
Srebrnym Gaju nastą piła jakaś zmiana.
- Przestań się nad tym głowić, Pat - radziła Judysia. - Już
Najwyższy sam się tym zajmie.
Ii
Dopiero co była wiosna, potem lato, zbliżała się następna jesień.
Pat wróciła do domu z trzytygodniowej wizyty w Letnim Brzegu,
ciotka Jessie zachorowała i Pat prowadziła wujowi Brianowi
gospodarstwo. Ach, jak cudownie było znów znaleźć się w domu. Czy
blask słoneczny mieni się bursztynowo, czy złociście? Jak
elegancko wyglą dają ostatnie prawoślazy. Powietrze żyło.
Zachęcają co pachniały jabłka w sadzie. Dwa tłuste puszyste kocięta
wygrzewały się w słońcu. Cały ogród zdawał się ją witać - była mu
potrzebna.
- Co nowego, Judysiu? Opowiedz mi o wszystkim, co zdarzyło się
podczas mojej nieobecności. Listy nigdy nie są naprawdę
zadowalają ce, a Elka pisała tym razem strasznie krótko i zwięźle.
- Hm, hm, Elka... - Judysia zrobiła tajemniczą minę, ale Pat tak
była zajęta witaniem Srebrnego Gaju, że nie zwróciła na to uwagi.
Tillytuck znaczą co kaszlną ł i zauważył, że Kupidyn jak zwykle nie
próżnował.
- Co, wcią ż Piotr i Bronek, tak? - zaśmiała się Pat. - Czy Elka
długo jeszcze będzie ich tak zwodzić? To już przestaje być żartem.
A propos, gdzie ona się podziała?
- Pół godziny temu po powrocie ze szkoły poszła na Pole Tortu i
zamierzała wleźć na stóg siana - poinformowała Judysia patrzą c
groźnie na Tillytucka.
Pat pobiegła na Pole Tortu, zobaczyła na stogu kolorową plamę i
wdrapała się po drabince. Elka chwyciła ją w ramiona.
- Kochanie, tak się cieszę, że wróciłaś. To już sto lat temu
pojechałaś do tego Letniego Brzegu. Wyleguję się tutaj i mam
uczucie, że moje myśli dojrzewają . Coś mi się zdaje, że łazi mi po
szyi gą siennica, ale nic mi to nie przeszkadza. Gą siennica też ma
prawo żyć.
Pat z zachwytem wycią gnęła się obok Elki. Niebo było błękitne,
spiętrzone na południu obłoki wyglą dały jak złocisty brzeg morza.
Pat nie lubiła bezchmurnego nieba, wydawało się takie odległe i
obce; parę obłoków zaraz je uczłowieczało.
- Bosko jest leżeć tu sobie i wchłaniać urodę świata - szepnęła
rozmarzona.
Elka nie odpowiedziała. Pat zwróciła się w jej stronę. Oczy Elki
promieniały. Było w niej coś, coś...
- Pat, kochanie, zaręczyłam się.
Pat poczuła się tak, jakby trafił ją grom z jasnego nieba.
- Elko, pokaż język!
- Nie, najdroższa, nie mam gorą czki. Przysięgam.
- Mówisz poważnie, Elko?
- Całkiem poważnie. Och, Pat, aż mi się kręci w głowie ze
szczęścia. Nie wiedziałam, że można być aż tak szczęśliwym.
Wyjechałaś raptem przed trzema tygodniami i przez ten czas
wszystko się zmieniło. Przez całe te trzy tygodnie życie wydawało
mi się pasjonują cą powieścią .
Pat przyszła do siebie, jej także zakręciło się w głowie, ale
bynajmniej nie ze szczęścia.
- Kogo wybrałaś, Bronka czy Piotra? - spytała dość oschłym tonem.
Elka roześmiała się.
- Ależ, Pat, nie chodzi o żadnego z nich. Zaręczyłam się z
Brookiem Hamiltonem.
Pat przestała cokolwiek rozumieć.
- Kto to taki?
Elka znów się roześmiała.
- ¯e też ktoś może nie znać Brooka. Trudno mi uwierzyć, że ja
także jeszcze trzy tygodnie temu nic o nim nie wiedziałam.
Spotkałam go na zabawie u Dorotki tego samego wieczoru, kiedy ty
wyjechałaś.
- Elko Gardiner, czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś zaręczona z
człowiekiem, którego poznałaś raptem trzy tygodnie temu?
- Kochanie, nie złość się. Pobierzemy się dopiero wtedy, kiedy on
ukończy studia, więc mamy mnóstwo czasu, żeby się dobrze poznać. A
on został stworzony właśnie dla mnie. O dziewią tej wieczorem
zobaczyłam go. O dziesią tej już go kochałam. Nigdy nie wierzyłam w
miłość od pierwszego wejrzenia, a teraz wiem, że nie ma innej.
- Elko... Elko... Mnie się też tak kiedyś wydawało. Byłam pewna, że
szaleńczo kocham Lestera Conwaya, a działo się to tylko za sprawą
księżyca...
- Tamtego wieczoru u Dorotki nie świecił księżyc, więc nie możesz
go o to obwiniać...
- Pewnie jest piękny - zakpiła Pat - i to ścięło cię z nóg.
- Nie jest. Chyba nawet jest brzydki. Ale to taka cudowna
brzydota. Ma spokojne niebieskie oczy i szerokie ramiona, i gęste
czarne włosy, które zawsze wyglą dają tak, jakby czesał się
widłami. Ale to także mi się podoba. Nie byłby Brookiem, gdyby
nosił ulizaną fryzurę. Najdroższa siostrzyczko, wierz mi, że
wszystko jest w najlepszym porzą dku. Mama i tatuś polubili go,
nawet Judysia wyraziła swoją aprobatę. Pobierzemy się, gdy skończy
uniwersytet i pojedziemy do Chin.
- Do Chin!
- Tak. Ma tam obją ć przedstawicielstwo firmy ojca. Zapomniałam ci
powiedzieć, że jest kuzynem Dorotki, z tej gałęzi rodziny
Hamiltonów, która mieszka w Halifaxie.
- Ale Chiny!
- Tak, to brzmi jak koniec świata. Ale pozwól sobie powiedzieć, że
nie ma to żadnego znaczenia. ¯eby być razem z nim, pojechałabym do
Laplandii. Pat, nie rozmawiam tak z nikim innym, ale z tobą mogę
być szczera.
- A co z Bronkiem i Piotrem? - spytała, lekko się uśmiechają c Pat.
- Pat, to było naprawdę komiczne! Och, ile ja ci mam do
powiedzenia... Nic jeszcze nie wiedzieli o Brooku i dwa tygodnie
temu oświadczyli mi, że muszę wybrać jednego z nich. A ja
powiedziałam, że zaręczyłam się z Brookiem. Szkoda, że nie
widziałaś wyrazu ich twarzy. I zaraz znikli. Oni chyba w ogóle
nigdy nie istnieli.
- Więc ty zaręczyłaś się w tydzień po poznaniu tego człowieka?
- Ależ kochanie, zaręczyliśmy się trzeciego dnia. Nic na to nie
mogłam poradzić. Co byś zrobiła, gdyby Sir Lancelot wjechał na
podwórze i oświadczył ci, że masz go poślubić? Bo Brook wcale nie
poprosił mnie o rękę, oznajmił, że się pobierzemy. Nawet gdybym
chciała, nie mogłabym protestować. I wiesz co, Pat, rozpłakałam
się. Oto wstydliwa prawda. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam jak
głupia beczeć. To była taka straszna ulga, bałam się, że jestem
dla niego jedną z wielu, Dorotka dawała mi do zrozumienia, że on
interesuje się Leonorą Madison, tym piegowatym podlotkiem z
zadartym nosem. Możesz być pewna, że nie poprosiłam o czas do
namysłu... Pat, ty chyba nie zamierzasz się rozpłakać?
- Nie, nie... ale to wszystko jest takie nieoczekiwane...
Przez chwilę Pat wydawało się, że Elka stała się kimś obcym. W
końcu nie było jej w Srebrnym Gaju zaledwie trzy tygodnie, a tu
zdarzyło się coś podobnego!
- Wiem... - Elka uścisnęła dłoń Pat. - I rozumiem, że uważasz to
za nieprzyzwoity pośpiech. Ale ktoś kiedyś powiedział, że czas
należy mierzyć uderzeniami serca, więc poznałam Brooka całe sto
lat temu. I on nie jest obcym człowiekiem. Należy do tego samego
gatunku co my - tak jak Hilary. Sama zobaczysz, jak go poznasz.
I Pat zobaczyła. Nie, nie mogła się w nim dopatrzyć żadnej wady.
Nie mogła sobie wymarzyć milszego szwagra. Wysoki, szczupły,
niebieskie oczy, proste czarne brwi. Razem z Elką stanowili
wspaniałą parę mimo jego "brzydkiej" twarzy. Nie mogła go
znienawidzić tak, jak znienawidziła Franka tylko za to, że zabiera
jej siostrę. Na szczęście ślub nastą pi nieprędko. I nie było
najmniejszej wą tpliwości, że Elka go kocha.
- Chciałabym tak kogoś pokochać - powiedziała Pat z lekką
zazdrością . Tego wieczoru długi czas siedziała samotnie w swoim
pokoju, na dworze pogwizdywały gile, przez okno zaglą dało
fioletowe niebo. W przyszłości spędzi wiele takich samotnych
wieczorów. Po raz pierwszy w życiu poczuła się stara, po raz
pierwszy w życiu zaniepokoiła się o własną przyszłość. Prawie
znienawidziła Pyszałka, który radośnie mruczał zwinięty w kłębek
na jej łóżku. Bezczelny kot popisywał się swoim szczęściem.
Doprawdy, Pyszałek nie należy do taktownych kotów.
"Pewnie nadejdzie czas - żałośnie pomyślała Pat - kiedy pozostaną mi
już tylko koty. - I zaraz uśmiechnęła się. - No i Srebrny Gaj. To mi
zupełnie wystarczy".
Przed położeniem się uklękła koło łóżka Elki i objęła ją .
- Przylepko najmilsza - szepnęła wracają c do dawnego przezwiska. -
Brook jest naprawdę ujmują cy, oboje macie mnóstwo szczęścia, a ja
cię kocham.
- Pat, jesteś najmilszą osobą na świecie. Dlaczego nie wypominasz
mi wielebnego Wheelera, byłam pewna, że to zrobisz, nie rozumiem,
jak potrafiłaś się temu oprzeć.
Judysia ze względu na Chiny nie okazywała zachwytu zaręczynami.
- Tak, tak, Pat, nie mam nic przeciwko poganom. Na pewno należy
posyłać do nich misjonarzy, ale po co od razu u nich mieszkać?
¯eby taka śliczna dziewczyna miała się marnować w Chinach!
Wystarczyłaby mu tam byle jaka żona. Ale nie przeczę, to udany
chłopak i to nie jego wina, że miał takiego stryja, jakiego miał.
- No, Judysiu, co zmalował jego stryj?
- Hm, hm, to stara historia, może nie należy wywlekać jej na
światło dzienne. No, ale ci powiem. Hamiltonowie mogą sobie teraz
być Hamiltonami z Halifaxu, ale kiedy jego synkowie byli mali,
dziadek Brooka mieszkał w Charlottetown. I stryj Brooka był czarną
owcą rodziny, choć nie powinno się obrażać owiec. Straszny był z
niego szachraj. Pokłócił się ze swoim tatą i wyjechał na zachód, a
tam ogłosił w gazecie, że zginą ł pod kołami pocią gu, który
najechał na jego dwukółkę, i posłał wycinek do domu. Jego biednej
mamie omal nie pękło serce - ojciec to się znów tak bardzo nie
przeją ł i wcale mu się nie dziwię. Wysłali telegram, żeby odesłać
zwłoki do domu. A kiedy karawan zajechał przed stację, z pocią gu
wysiadł zdrów i cały Rysio Hamilton, zaśmiewają c się z figla,
który spłatał rodzinie.
- Co za okropieństwo, Judysiu, nie mów tego Elce.
- No, no, pewnie, że nie szepnę słówka. Ale wiesz, co się dalej
stało, Pat? W tydzień później ten młody nicpoń zginą ł w takim
właśnie wypadku. Prawdziwy Są d Boży! Cóż, nie ma co mówić,
Przylepka jest po uszy zakochana. Chciałam się z nią podroczyć i
powiadam: "Wiesz, Przylepko, na świecie jest paru innych
mężczyzn". A ona na to uroczyście: "Dla mnie na całym świecie nie
ma innego mężczyzny, Judysiu". No to musimy zapomnieć o stryju.
Cóż, może to i romantyczne, jak by powiedział Tillytuck.
Co prawda Tillytuck powiedział tylko:
- A to śpieszne zaręczyny! - I żeby dać upust swym uczuciom
poszedł na cmentarz, gdzie ku wielkiemu zgorszeniu Judysi zaczą ł
grać na skrzypcach siedzą c na grobie Zawadiackiego Dicka.
- Dlaczego są dzisz, Judysiu, że Zawadiacki Dick przestał lubić
muzykę?
- Jeśli Zawadiacki Dick jest w niebie, słucha anielskich pieśni, a
jeśli nie - ma na pewno większe zmartwienia - odpowiedziała
oburzona Judysia. ¯eby ją udobruchać, Tillytuck musiał jej dać
swoją flanelową czerwoną koszulę na różyczki do następnego
dywanika. I znów wszystko popsuł, bo kiedy Judysia opowiadała
Marysieńce o niegrzecznych dzieciach, które czarownica zamieniła w
miotły, oświadczył uroczyście, że był jedną z tych mioteł.
Rok szósty
Przez cały rok wszystko w Srebrnym Gaju układało się jak
najlepiej, panowało ogólne szczęście. Matka od dawna nie czuła się
tak dobrze. Sid odzyskał humor i znów się wszystkim żywo
interesował. Plotki nie łą czyły jego imienia z imieniem żadnej
dziewczyny i Pat znów marzyła sobie, jak to resztę życia spędzi w
Srebrnym Gaju u boku Sida. ¯artowali, układali plany i
przechadzali się o błękitnym zmierzchu po Srebrnym Gaju. Sid
wszystko z nią omawiał i razem przekonywali do swoich planów
Długiego Alka i Tillytucka. Udało im się namówić ojca, by
odmalował dom, choć ojciec wzdragał się przed każdym zbędnym
wydatkiem, dopóki nie spłaci długu cią żą cego na hipotece. I
Srebrny Gaj wyglą dał teraz pięknie i zasobnie. Ilekroć Pat nań
spojrzała, topniało jej serce. Tak jak tego zimowego dnia, kiedy
wracali z Ukrytego Pólka i Sid mrukną ł:
- Dobry z ciebie kumpel, Pat. Nie wiem, co bym przez te lata bez
ciebie zrobił.
- Ach, Sidzie - odpowiedziała tylko Pat, ocierają c twarz o jego
ramię. Był to jeden z pięknych momentów życia. Odbyli cudowny
spacer. W lesie było cudownie, właśnie spadł pierwszy śnieg.
Wracali do domu przez Sielankę; pod taflą lodu szumiał Jordan.
£ą ki, które w czerwcu usiane były kwiatami, teraz były nagie i
białe, ale Pat i tak je kochała, kochała je zawsze.
Sid wszedł do stodoły, a Pat przystanęła przy furtce; chciała
napawać się szczęściem. Zanosiło się na mroźną wysrebrzoną noc.
Srebrny Gaj wyglą dał bardzo pięknie w lekkiej księżycowej
poświacie - jej własny najdroższy Srebrny Gaj. Wcią ż witał ją
otwartymi ramionami, mimo wszystkich zmian, które w nim nastą piły.
W ogóle ostatnio życie nabrało nowego znaczenia, odką d znów między
nią i Sidem wróciła dawna zażyłość.
Elka zabrała się do szykowania wyprawy i co dzień pisywała do
Brooka nieprzyzwoicie długie listy. Zmieniła się, była łagodna,
bardziej kobieca. Nie musiała już udawać osoby bezwzględnej. Jak
zauważył kpią co Sid, człowiek od miłości taje. Przestała być
frywolna, śmiała się jednak równie często i zachwycona Pat
uważała, że nigdy jeszcze jej śmiech nie brzmiał tak uroczo.
Pat pogodziła się z faktem zaręczyn Elki. Na szczęście dopiero za
trzy lata nastą pi ślub. Długo jeszcze będą razem.
Minęła zima, przemknęła wiosna i lato. Złocisty księżyc września
wyglą dał jak pierścień, znów jesień szykowała swój magiczny napój.
Jedynie Tillytuck uważał, że czas się wlecze. W Srebrnym Gaju
przestali się pojawiać konkurenci, wiadomo było, że Elka się
zaręczyła, a Pat na wszystkich kręci nosem.
- ¯ycie zaczyna tu być nudne, Judysiu - oznajmił kiedyś żałośnie.
- Symbolicznie mówią c, gdzieś się podział romantyzm.
Niewykluczone, że Judysia była tego samego zdania. Westchnęła,
choć bardzo to było do niej niepodobne. Za tydzień znów przypadają
urodziny Pat, a na horyzoncie nie widać żadnego wielbiciela. Chyba
nawet Dawid nie miał poważnych zamiarów i Judysia znienawidziła go
za to, choć i tak dotychczas wyrażała się o nim jak najgorzej.
Bardzo by nie chciała, żeby Pat za niego wyszła, ale to Pat
powinna podją ć taką decyzję. A Hilary nigdy nie wspominał w
listach, że zamierza się wybrać z wizytą .
- Oddalił się od nas, Judysiu. Stałyśmy się dla niego miłym
wspomnieniem. Nawet jego listy są już teraz inne.
Pat wyraźnie się tym nie przejmowała. Była bardziej niż zwykle
zajęta Srebrnym Gajem, oboje z Sidem mieli sobie stale coś do
powiedzenia. Tym lepiej. Co prawda w cią gu ostatnich tygodni Sid
znów wieczorami zaczą ł się "szwendać". Nikt nie wiedział, gdzie
się podziewa, choć Judysię dręczyły jak najgorsze podejrzenia, o
których nikomu nie pisnęła słówkiem. Judysia znów westchnęła,
wkładają c do piekarnika fasolę i boczek. Ale zaraz się
rozpogodziła. Każdemu dobrze zrobi "małe co nieco" przed snem i
balsamem dla jej serca była świadomość, że to ona, Judysia Plum, o
tym pamięta.
W tydzień później Judysia wspominała ten dzień i zastanawiała się,
czy to, co nastą piło, nie było karą Bożą za to, że życie wydawało
jej się monotonne. Bo wieczorem, w dzień urodzin Pat, Sid
przyprowadził Maję Binnie i oznajmił krótko i wyzywają cym tonem,
choć z żałosnym wyrazem twarzy, że właśnie pobrali się w
Charlottetown.
- Chcieliśmy wam zrobić niespodziankę - Maja rozejrzała się z
błyskiem w oku. - To urodzinowa niespodzianka dla ciebie, Pat.
Ii
Pat przesiedziała całą noc, wyglą dają c przez okno. Próbowała
spojrzeć prawdzie w oczy. Zamknęła się w pokoju Poety. Nie chciała
widzieć nawet Elki.
Trudno jej było poją ć, że coś takiego mogło się zdarzyć. Jak można
uwierzyć w podobną potworność? Nie, to koszmarny sen. Za chwilę
się obudzi. Musi się obudzić, bo inaczej oszaleje.
O zmierzchu była przecież taka szczęśliwa, niewytłumaczenie
szczęśliwa, czuła się tak, jakby bogowie zamierzali wręczyć jej
jakiś cudowny dar. Wszystko, wszystko zmieniło się w mgnieniu oka.
Nigdy więcej nie zazna już uczucia szczęścia. Była jeszcze na tyle
młoda, że wierzyła w trwałość rozpaczy. Na zawsze utraciła Sida.
Ukochane pola za oknami wydały się jej obce i wrogie. "Obcym
wonczas nasze dziedzictwo przypadnie ".
Dwa dni temu przeczytała ten werset w biblii i zadrżała. A teraz
to samo zdarzyło się w jej własnym życiu, które jeszcze parę
godzin temu wydawało się piękne, a nagle stało się ohydne i puste.
Spędziła makabryczną godzinę. Nikt nie wiedział, co by tu
powiedzieć, co zrobić. Pat czuła, że kurczy się w sobie ilekroć
spoglą da na triumfalną minę Mai, ilekroć widzi ponury wyzywają cy
wzrok Sida. Maja jak prawdziwa Binnie'ówna zachowywała się
bezczelnie.
- No, Pat, nie rób takiej żałosnej miny. Co było, to było, ja
jestem gotowa puścić wszystko w niepamięć, choć zawsze się
nienawidziłyśmy.
Ta nienawiść była faktem, ale jak można wycią gać coś takiego na
światło dzienne. Pat nie potrafiła odpowiedzieć. Odwróciła się
tak, jakby nie słyszała ani nie widziała Mai, i po omacku wyszła z
pokoju. Czuła się jak ranne zwierzę, które musi ukryć się w
ciemności.
Maja zrobiła się pą sowa. W jej czarnych oczach zabłysła złość, na
którą przykro było patrzyć. Ale roześmiała się i zwróciła do Sida.
- Przejdzie jej to, aniołku. Wiesz, że nie oczekiwałam, iż Pat
przyjmie mnie z otwartymi ramionami.
Tylko Elka nie straciła głowy. Szybko doszła do wniosku, że tego
wieczoru lepiej nic nie mówić matce, ani ojcu. Judysia i Tillytuck
oniemieli. Tillytuck wymkną ł się na swój stryszek kręcą c głową . A
Judysia poszła na górę; nigdy jeszcze nie była aż tak przybita.
- Czułam to w kościach - mruknęła kładą c się do łóżka. -
Słyszałam, że znów chodzi z tą bezczelną dziewuchą . Dżentelmen Tom
wiedział, co robi. Nigdy nie zniósłby kręcą cej się po domu
Binnie'ówny. Tak, tak, gdybym znała się na czarach tak jak moja
babka, zaraz bym ją zamieniła w ropuchę. Jeden Najwyższy wie, co
się tu teraz stanie. Boję się, że Patsy pęknie serce.
Iii
Pat przez resztę życia wiedziała, że to tej okropnej nocy
pożegnała się ze swoimi dziewczęcymi latami. Ta noc wymazała z jej
życia nadzieję. Każda chwila wydawała się wiecznością , a jutro - i
pojutrze, i popojutrze - będzie zupełnie tak samo. Miała uczucie,
że kręci się w kółko, nie widziała wyjścia. Maja Binnie zamieszka
w Srebrnym Gaju - w Srebrnym Gaju pojawią się Binnie'owie. Byli na
swój sposób bardzo rodzinni. Będzie tu przesiadywał stary pan
Binnie, który jada groszek nożem; i stara pani Binnie, która
wyciera chlebem sos z talerza. Tłum hałaśliwych Binniech, wobec
których należy się mieć na baczności, nim się coś powie. I Sid
będzie do nich należał. Trudno było się z tym pogodzić.
Rano Pat nie zeszła na dół - nie potrafiła się na to zdobyć. Po
raz pierwszy w życiu stchórzyła. Słyszała odgłos rozmów. Słyszała
ten profanują cy wszystko śmiech Mai. Wściekła i zrozpaczona
zacisnęła pięści. Spuściła zasłonę i odgrodziła się od świata,
który okryty różowawą mgłą radował się wschodem słońca.
Przyszła Elka - wyświeżona i gotowa do działania. Niebieskie oczy
błyszczały, nikt nie poznałby, że przepłakała część nocy.
- Pat, zostawiłam cię wczoraj wieczorem samą , bo rozumiem, że o
takich rzeczach lepiej rozmawiać za dnia.
- Co tu w ogóle można powiedzieć? - spytała bezradnie Pat.
- Owszem, musimy to omówić, żeby wiedzieć, jak sprostać sytuacji.
Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Musimy pomyśleć o
przyszłości.
- Ale ja, Elko, nie potrafię się z tym pogodzić. Mówisz o
przyszłości. Nie ma żadnej przyszłości. Gdybyż to była jakakolwiek
inna dziewczyna, nie Maja Binnie. Już nie jestem taka niemą dra,
jak byłam. Od dawna wiedziałam, że Sid musi się kiedyś ożenić.
Nawet jeśli miałam nadzieję, że tak się nie stanie, w głębi serca
zdawałam sobie sprawę, że to mrzonki. Ale Maja Binnie!
- Wiem równie dobrze jak ty, że Sid popełnił straszny błą d i
gorzko kiedyś pożałuje. Wiem, że Maja jest pospolita i wulgarna,
ale...
- Jak on mógł? Jak on mógł zainteresować się nią po Bietce, a
nawet po biednej Dorotce...
- Maja jest na swój sposób pocią gają ca, Pat. My tego nie widzimy,
ale mężczyźni - tak. I od dawna zagięła parol na Sida. Musimy się
z tym pogodzić i stawić czoło sytuacji.
- Ani mi się śni - odpowiedziała buntowniczo Pat. - Nie mam
zamiaru niczego przyjmować do wiadomości. Nigdy się z tym nie
pogodzę, nigdy!
- Już jutro zapomnimy
O tym, co nas dziś przeraża.
- zacytowała Elka.
- O, nie!
- Dziś rano powiedziałam o wszystkim tacie i odbyliśmy naradę.
- A on... co on...
- Rzecz jasna, wybuchną ł gniewem. Słynny temperament Gardinerów.
Ale ja potrafię obchodzić się z tatą . Wytłumaczyłam mu, że ze
względu na mamę musimy zachować się rozważnie. Kiedy się uspokoił,
wszystko omówiliśmy. Sid i Maja będą tu musieli rok, dwa
pomieszkać, póki nie spłacimy hipoteki. Potem tato zbuduje im dom
na folwarku.
- A tymczasem życie w Srebrnym Gaju będzie nie do zniesienia.
Wiesz o tym.
- Nie, nie wiem. Oczywiście nie będzie nam już tak miło. Ale sama
wiesz, Pat, że ze względu na mamę musimy się starać, by wszystko
przebiegało gładko.
- Czy mama już wie?
- Tak. Tatuś jej powiedział. Ja się bałam.
- I jak ona to przyjęła?
- Jak zwykle mama. Dzielnie. Nie wolno nam jej zawieść, Pat.
Pat uścisnęła dłoń Elki. Nagle coś się zmieniło. To Elka
zachowywała się jak starsza siostra.
- Zrobię, co będę mogła - wyją kała. - Jest taki werset w biblii.
Dzielnie nie traćcie odwagi. Zawsze uważałam, że to pięknie brzmi.
Pewnie w takich właśnie wypadkach trzeba się do tego stosować. Ale
jak my, Elko, będziemy żyć z Mają pod jednym dachem? Ona we
wszystkim tak strasznie się od nas różni.
- Musi mieć jakieś dobre strony - zauważyła rozsą dnie Elka. -
Sporo osób ją lubi. I ma opinię pracowitej.
- Tak jakby miała tu coś do roboty! - gorzko skomentowała Pat.
- Nie zapominaj, Pat, że w rzeczywistości nic nie wyglą da tak
okropnie, jak czasem w naszej wyobraźni. Teraz sprawa Mai
przesłania nam wszystko, ale musimy spojrzeć na życie z innej
strony.
- Nigdy w jej obecności nie będziemy naprawdę sobą , Elko.
- Pewnie tak. Ale przecież nie będzie z nami cały czas. I
cokolwiek sobie wyobraża, nie zacznie tu rzą dzić. Pod koniec
naszej narady tata oświadczył, że to on będzie nadal panem
Srebrnego Gaju, a mama panią . No, muszę lecieć do szkoły. Dziś
rano nie grozi ci spotkanie z Mają . Sid poszedł z nią do jej
rodziców.
Judysia, która po raz pierwszy w życiu naprawdę stchórzyła, weszła
cichutko do pokoju i Pat rzuciła jej się w ramiona.
- Judysiu, Judysiu, pomóż mi to znieść!
- Tobie? Będziemy to znosić razem, kochanie, i to z uśmiechem, dla
honoru Srebrnego Gaju. I nie zapominaj, Patsy, co mówi księga. ¯e
szczęście nosimy w sobie niezależnie od okoliczności. Może nie
mówi tego tymi słowami, ale o to właśnie chodzi.
- A jeśli okoliczności nadto już człowieka nękają ?
- Musimy obronić przed nią Srebrny Gaj - oznajmiła chytrze
Judysia. - Będzie próbowała się do wszystkiego wtrą cać, a my
będziemy się świetnie bawić, do niczego jej nie dopuszczają c.
Dyplomatycznie i uprzejmie. Szkoda, że nie widziałaś dziś rano,
Patsy, jak Pyszałek odwrócił się od niej, kiedy usiłowała go
pogłaskać. Lubi zwierzaki, z tym nie będziemy mieć kłopotu.
Maja rzeczywiście lubiła koty, ale Pat nawet to miała jej za złe.
- Jak się dziś rano zachowywał Sid?
- Hm, hm, nie wyglą dał na szczęśliwego pana młodego. I już go
wzięła pod pantofel! Cią gle mówi do niego aniołku i zachwyca się
jego loczkiem na czole. Ale ja, kochanie, trzymałam się dzielnie,
byłam taka uprzejma, że nie wierzyłabyś własnym oczom, i nawet nie
patrzyłam na jej zrolowane nad kostkami pończochy. I zawszeć to
pociecha, że Długi Alek nie zamierza oddać Srebrnego Gaju Sidowi,
jak na to liczyli Binnie'owie. "Cóż - powiedział Długi Alek - ty i
twoja żona możecie tu oczywiście zostać, póki nie będzie mnie stać
na wybudowanie wam domu". Bardzo się to nie spodobało pannie Mai.
Opowiadała na lewo i prawo, jak będzie się rzą dzić w Srebrnym
Gaju. "Wystarczy mi skiną ć palcem, a Sid Gardiner do mnie wróci" -
mówiła. Tak, tak, udało jej się go złapać, ale nie dostała
Srebrnego Gaju i nigdy go nie dostanie. Nie martw się, złotko,
rok, dwa szybko miną i pozbędziemy się jej. A przy odrobinie
szczęścia jeszcze szybciej.
- Elka powiedziała mi, że ona na cały dzień poszła do domu.
- A poszła. Zabrać rzeczy i powiadomić rodzinę. Rodzina się
ucieszy. Przed wyjściem uparła się zmyć statki i dla świętego
spokoju pozwoliłam jej. Miotała się jak opętana i stłukła nasz
stary niebieski talerz, bo chciała się popisać, jak to ona szybko
zmywa. Ale nie powiem, statki były czyste i nie zapomniała
wyczyścić zlewu.
Zwykle zmywała Pat. Zaczęła żałować, że mimo wszystko nie zeszła
na śniadanie. Byłoby to bardziej w stylu Srebrnego Gaju.
- No, chodź na dół, Patsy, musisz coś przeką sić - poprosiła
przymilnie Judysia. - Mam zamiar upitrasić jajka sadzone na
szynce. I dobrze ci zrobi filiżanka herbaty. Zaraz wrócisz do
siebie i pośmiejemy się za jej plecami.
Pat podniosła zasłonę. Czuła, że w jej sercu utkwił okruch lodu.
Ale Wzgórze Mgieł prześlicznie wyglą dało we wrześniowym blasku. I
podzieliło się z nią swoim spokojem.
Po śniadaniu zajrzała do matki, matka jak zwykle wyglą dała
pogodnie; patrzą c na jej bladą spokojną twarz, myślało się o
gwieździe świecą cej wśród burzowych chmur.
- Kochanie, wiem jak ci jest ciężko. Strasznie mi żal Sida, sam
nie wie, biedak, jaki popełnił błą d. Ale zrobimy, co będziemy
mogli, żeby wszystko się ułożyło.
Kochana dzielna mama.
- Nie bój się, mamusiu, wkrótce przyjdziemy do siebie - oznajmiła
mężnie Pat. - Nie będę docinać Mai i zrobię wszystko, by nie
doszło do sprzeczki. Ale musimy ocalić przed Binnie'imi Srebrny
Gaj.
Matka zaśmiała się.
- Wiem, że to zrobisz, Pat.
Rok siódmy
I
Pat i Elka przez całą zimę obawiały się, że na nic się nie zda
cała ich "dyplomacja". Pierwsze tygodnie były bardzo trudne.
Chwilami wydawało się, że nie uda się znaleźć wyjścia z sytuacji.
Maja była porywcza i to nie ułatwiało sprawy. Urzą dziła parę
awantur, które na zawsze pozostały w pamięci Pat jako szczyt
wulgarności. Ale i tak dziewczęta wolały jej wybuchy gniewu niż
uśmieszki i insynuacje.
- Chyba mam tu jakieś prawa? - mówiła do Sida podnoszą c hardo głowę.
Albo:
- Jak myślisz, słodziutki, czy człowiek może dobrze pracować,
kiedy wszyscy przyglą dają mu się i krytykują ?
Sid patrzył na Pat zarazem wyzywają co i błagalnie, a jej krajało
się serce.
Kiedy Mai nie udawało się przeprowadzić tego, co chciała, dą sała
się parę dni. Ale kiedy zorientowała się, że nikt na to nie zwraca
uwagi, przestała. Pat zacisnęła zęby i postanowiła nie tracić
głowy.
- Nie chcę, żeby Srebrny Gaj wysłuchiwał kłótni - oświadczyła. -
Cokolwiek ona powie czy zrobi, nie doprowadzi do sprzeczki.
I kiedy Maja wołała z wściekłością :
- Zawsze chciałaś rozdzielić mnie z Sidem!
Pat uśmiechała się i mówiła:
- Ejże, Maju, bą dź rozsą dna. Nie jesteśmy już dziećmi! - A potem
szła do swego pokoju i cierpiała.
Z biegiem czasu Maja pogodziła się z nieuchronnością sytuacji,
zawarto parę kompromisów i pozornie życie toczyło się spokojnie.
Nikt nie mógł zaprzeczyć, że Maja jest pracowita, a na szczęście
wolała pracować poza domem. Zajęła się drobiem i mleczarnią .
Judysia przyznawała, że wirówka była zawsze czysta.
- Maja - mawiała zawsze z dumą pani Binnie - nie jest bezduszną
kobietą z towarzystwa. Wszystkie moje córki nauczyłam pracować.
Co prawda Maja robiła zawsze mnóstwo rwetesu, a w Srebrnym Gaju
szczycono się bezszelestnym wykonywaniem domowych obowią zków i jej
krzykliwość uważano za rodzaj przestępstwa. Pat cierpiała nad tym
i dość niesprawiedliwie oznajmiła Elce, że Maja w cią gu dziesięciu
minut potrafi zrobić więcej zamieszania niż inni w cią gu roku.
Odbyła się wielka bitwa między Mają a Judysią o to, kto wyszoruje
kuchnię. Zwyciężyła Judysia. I Maja nigdy już nie próbowała
odebrać Judysi panowania w kuchni.
Pat odkryła, że można przywykną ć do nieszczęścia - i że od czasu
do czasu potrafi nawet radować się życiem. Oczywiście na każdym
kroku coś ją irytowało; często najtrudniejsze do zniesienia są
drobne zmiany. Przyjaciele Mai hojnie ją obdarowali i w Srebrnym
Gaju pojawiło się wiele zbędnych przedmiotów. Pat znienawidziła
zwłaszcza stoliczek z onyksowym blatem. Maja ustawiła go w sieni
pod zabytkowym lustrem. To było świętokradztwo. I wszędzie leżały
kolorowe poduszki Mai, obicia mebli wyglą dały nagle jak wyblakłe.
Ale nie pozwolono Mai przestawić mebli. Dowiedziała się, że
wszystko ma zostać na swoim miejscu i nie wolno jej powiesić w
jadalni ogromnej grawiury przedstawiają cej jelenia i oprawionej w
purpurowy plusz i szeroką złotą ramę. Maja awanturowała się
dłuższy czas, po czym zabrała ją do swojego pokoju.
- Mam nadzieję, że wielmożna pani nie ma nic przeciwko temu -
kpią co oznajmiła Maja.
- Nikt nie ma zamiaru wtrą cać się do tego, co robisz u siebie -
odpowiedziała znużonym głosem Pat.
Czy nigdy nie będzie końca tym niemiłym utarczkom? Właśnie tego
popołudnia Maja stłukła stary wazon, pakują c do niego ogromny
bukiet kwiatów. Tak, wazon był pęknięty... był pęknięty, odką d
pamiętała Pat. Maja oznajmiła, że pęknięte rzeczy należy wyrzucać.
Swój pokój obiła nową tapetą - niebieskie róże na jaskraworóżowym
tle.
- Od razu zrobiło się weselej - pochwaliła pani Binnie. - Wiesz,
Maju, gdy patrzę na szarą tapetę w tym ich jak mu tam, pokoju
Poety, to aż mnie przechodzą ciarki.
Maja sprowadziła swego psa; nazywał się Zbój. Mordował kurczaki,
wykopywał zasadzone przez Pat cebulki kwiatów, szarpał wiszą ce na
sznurze pranie - Tillytuck stoczył prawdziwą batalię z Mają , gdy
została podarta jego najlepsza koszula - a w wolnych chwilach
uganiał się za kotami. W końcu Po Prostu Pies dał mu nauczkę i
Zbój trochę się uspokoił. A kiedy Mai nie było w domu, Elka za
każdy wybryk dawała mu lanie zwiniętą gazetą i w końcu nabrał
manier. Chwilami Pat myślała z przestrachem, że zaczyna go lubić.
Pat trudno było nie lubić jakiegoś psa.
Tak jak przewidywała Pat, Binnie'owie nieustannie odwiedzali
Srebrny Gaj. Wszędzie leżał popiół z papierosów braci Mai. Siostry
i kuzynki przybiegały "stadnie", jak to określiła Judysia, w całym
domu pełno było wrzasku, chyba że podsłuchiwały pod drzwiami.
Judysia je na tym przyłapała. I stale się obrażały, niezależnie od
tego, jak się je traktowało. Kiedy człowiek był dla nich uprzejmy,
uważały, że się do nich "zniża". A jeśli nie zwracało się na nie
uwagi, skarżyły się, że mieszkańcy Srebrnego Gaju zadzierają nosa.
Oliwia przychodziła z całą rodziną . Oliwia uważała, że nie należy
karać dzieci. "Chcę, żeby miały wesołe dzieciństwo". Ale dla
otoczenia było to niezbyt wesołe. "Małe potwory" mawiała o nich
Judysia. Któregoś dnia znalazła w garnku z zupą brudnego szarego
wypchanego słonia. Sześcioletni synek Oliwii uważał, że to bardzo
zabawne.
Pani Binnie przychodziła często i spędzała popołudnie w kuchni
Judysi, dają c wszem wobec do zrozumienia, że jest żywym wcieleniem
dobrej woli. Kołysała się na fotelu na biegunach, który wstawiła
do kuchni Maja. Na szczęście, myślała sobie Judysia, bo żadne
krzesło Srebrnego Gaju nie wytrzymałoby ciężaru pani Binnie, która
ważyła dwieście trzydzieści trzy funty. Tak przynajmniej
twierdziła; Maja jednak sprzeczała się z nią często utrzymują c, że
mamusia waży dwieście trzydzieści sześć funtów.
- Ostatecznie sama najlepiej wiem, ile ważę - oburzała się pani
Binnie. - I wcale się tej mojej wagi nie wstydzę. Moja siostra
Józefina wcią ż się pyta, czemu nie przestrzegam diety. "To nie dla
mnie - odpowiadam jej. - Ja już zostanę taka, jaką mnie pan Bóg
stworzył".
- No, no; coś mi się widzi, że Pan Bóg nie miał z tym nic
wspólnego - poinformowała Tillytucka Judysia.
Pani Binnie miała nosek jak guziczek, żółtawobiałe włosy upinała w
koczek na czubku głowy. Lubiła plotkować i nie czuła najmniejszego
szacunku dla gramatyki. Coś ją cią gle mdliło "we wnętrzu". Pat
zastanawiała się, jak Sid może na nią patrzyć i nie uprzytamniać
sobie, że tak właśnie będzie wyglą dała Maja, gdy skończy
sześćdziesią t lat.
- Chętnie bym jej zaaplikowała błękitną płukankę do włosów -
szepnęła złośliwie Elka do Pat, kiedy pani Binnie wygłaszała coś
tonem wyroczni, kręcą c przy tym głową , a z przyżółkłego koczka
wylatywały szpilki.
Pani Binnie w przeciwieństwie do Mai nie cierpiała kotów. Miała
astmę i jak twierdziła Maja, zaczynała się dusić, gdy o milę od
niej pojawiał się kot. Zatem ilekroć przybywała do Srebrnego Gaju,
trzeba było wyganiać z domu koty. Nawet Pyszałek nie stanowił tu
wyją tku. Ale się wcale z tego powodu nad sobą nie rozczulał i
chętnie rezydował na stryszku Tillytucka.
- Dżentelmen Tom nie byłby się z tym pogodził - zwykła powtarzać
Judysia.
Z panią Binnie przychodziła zazwyczaj co najmniej jedna z tych
"rozbrykanych Binnie'ówien" i przekrzykiwały się z Mają .
Binnie'owie nie odznaczali się powścią gliwością . Każde z nich
zwierzało się każdemu absolutnie ze wszystkiego, nazywali to
"omawianiem spraw"... Cokolwiek ktoś pomyślał, wypowiadał to na
głos. Nie rozumieli osób, które wolą myśleć po cichu. Czasem
powstawał taki rwetes, że Tillytuck mimo zimna uciekał już po
południu na swój stryszek, a Pat rozpaczliwie tęskniła do dawnej
przyjaznej ciszy.
Pociechę stanowiło dla Pat i Elki jedno - wieczorem nikt im nie
przeszkadzał. Maja uważała, że nie wypada jej przesiadywać w
kuchni "ze służbą ". Zwykle wychodzili z Sidem do kina albo na
tańce. Jeśli zostawali w domu, przyjmowali gości w saloniku, który
za milczą cą zgodą wszystkich objęła we władanie Maja i ku uciesze
Judysi nazwała go "living-roomem".
- Hm, hm, mnie się widzi, że w Srebrnym Gaju jest tylko jeden
living-room - moja kuchnia - oświadczyła Tillytuckowi, mrużą c oko.
- To tu spędza się więcej czasu niż we wszystkich innych pokojach.
- Judysia wie, co mówi - przyświadczył Tillytuck, tak jak kiedyś
lady Medchester.
Zatem Pat i Elka, i Judysia, i Tillytuck nadal co wieczór
gromadzili się w kuchni i na parę godzin zapominali o cieniu,
który padł na Srebrny Gaj. Judysia zawsze przygotowywała jakiś
przysmak, żeby łatwiej było nie myśleć o przykrościach dnia - o
tym, że kiedyś Pat przyłapała Maję, gdy ta szperała w jej biurku,
albo o tym, że kiedyś Maja, która chętnie odgrywała panią domu,
zaproponowała dystyngowanemu kapłanowi, żeby sobie dobrał, bo "w
kuchni mamy jeszcze całą brytfannę".
śmiali się czasem z pani Binnie, która nie zawsze wiedziała, co
znaczą wymawiane przez nią słowa. Kiedyś spytała poważnym tonem
Elkę, czy "fobie" są roślinami jednorocznymi. Co prawda, ani
Judysia, ani Tillytuck nie wiedzieli, na czym polega żart, ale
oboje cieszyli się, że dziewczęta się zaśmiewają .
Właściwie tylko wieczorem można się było bezpiecznie śmiać. Bo
kiedy Maja słyszała śmiech, myślała, że to z niej się śmieją , i
zaczynała się dą sać. Czasem, kiedy Maja wybierała się z wizytą do
domu, do kuchni zachodził ukradkiem Sid, żeby tak jak dawniej
pożartować i skosztować "małego co nieco" Judysi. Sid i Pat
pogodzili się już dawno, Pat nie potrafiła nigdy długo gniewać się
na Sida. Ale już nie spacerowali razem i nie snuli żadnych planów.
Maja by tego nie zniosła. Teraz ona chodziła z nim po farmie i
radziła mu, jakie powinien wprowadzić zmiany. Zresztą tymi swoimi
pomysłami dzieliła się z całą rodziną . Uważała, że należy ścią ć
dużo drzew, zwłaszcza jesion przy schodkach. No i wycią ć całą
starą część sadu - straszne marnotrawstwo dobrej ziemi. Nie
posunęła się jednak tak daleko, by zaproponować zaoranie
cmentarzyka, choć utrzymywała, że ciarki ją przechodzą , ilekroć
mija cmentarzyk, śpieszą c po ciemku do stodoły lub kurnika.
- Gdybym była na twoim miejscu - pouczała Pat - zaraz bym tu
wprowadziła parę zmian. Frontowy ganek wyszedł już całkiem z mody.
I należałoby zburzyć kilka ścian. Dopiero, gdyby pokój Poety
połą czyć z naszym, można by się w nim jakoś ruszać. Na co wam dwa
gościnne pokoje? To zupełnie tak, jakby ropucha chciała nosić
spodnie.
- Srebrny Gaj podoba nam się taki, jaki jest - odpowiedziała
oschle Pat.
- Nie podniecaj się, mała - powiedziała prowokują co Maja, a Maja
umiała prowokować. - To była tylko sugestia. Nie musisz się zaraz
wściekać.
- Gdyby mogła, wszystko by zrujnowała - skarżyła się Elce Pat.
- Tak, tak, zupełnie jak jej dziadek - wtrą ciła Judysia. -
Wszystko najpierw równał z ziemią , a potem odbudowywał. Prawdziwa
mania. Aby coś zmienić.
- Judysiu, wczoraj kiedy przechodziłam koło saloniku, słyszałam,
jak Maja mówi do Sida: "Tak czy owak, to ty odziedziczysz Srebrny
Gaj po śmierci ojca". Judysiu, ona to naprawdę powiedziała. Po
śmierci ojca.
Judysia zaśmiała się.
- Na to długo poczeka. Wasz tata pożyje jeszcze co najmniej
dwadzieścia lat. Cóż, trzeba być Binnie'im, żeby coś takiego
powiedzieć.
Ii
Czasem Pat uciekała od tego wszystkiego do lasu lub na pola, gdzie
panował zimowy biały spokój. Dużo ciężkich chwil udało się jej
przeżyć, pocieszają c myślą , że w cią gu dziesięciu minut może
znaleźć się na Ukrytym Pólku, z dala od swarów i zgiełku.
Wiosną zawitał do domu Józek, żeby się wreszcie ożenić, choć
według pani Binnie wszyscy powiadali ponoć, że biedna Enid Sutton
nigdy się go nie doczeka.
- Mówiłam jej i powtarzałam: Nie licz na niego. Marynarze w każdym
porcie mają jaką ś dziewczynę. A ty już nie jesteś taka młoda. Na
marynarzach nie można polegać. Weź panią Rory MacPherson z Mostów
- to ciężko doświadczona kobieta. Jej mą ż był marynarzem, dali jej
znać, że utoną ł, i zamierzała wzią ć z kimś ślub, a tu pojawił się,
zdrowy i cały.
U Suttonów odbyło się wspaniałe weselisko i wszyscy uważali, że
ogorzały Józek jest naprawdę pięknym mężczyzną . Pat zgadzała się z
tym całkowicie i była z Józka dumna, ale wydawał jej się kimś
obcym. Józek, którego wyjazd był dla niej kiedyś wielką tragedią !
Właściwie ucieszyła się, kiedy Józek z oblubienicą wyruszyli w
podróż poślubną dookoła świata na nowym statku Józka. Mogła się
spokojnie zabrać do wiosennych porzą dków w domu i w ogrodzie.
Tyle, że przedtem musiała jeszcze wysłuchać tyrady pani Binnie.
- Piękne wesele. Ludziska mówią , że nie wiedzą , ską d Karol Sutton
wzią ł na takie wesele forsę, ale ja zawsze powiadam, że większość
ludzi bierze ślub tylko raz, więc zastaw się i postaw. Zawsze
lubiłam śluby. Niedobra Maja wzięła i uciekła. Na pewno nie
byliście tutaj bardziej wstrzą śnięci niż ja. No i coś mi się
widziało, że nie będzie jej u was za dobrze.. Ludziska mówili, że
Pat to maniaczka i nie zostawi Mai w spokoju. Ale ja od razu
powiedziałam: "Nie, Pat nie jest maniaczką . Tylko trzeba umieć do
niej podejść". I miałam rację, prawda? Maja przed zamieszkaniem
tutaj postanowiła, że się z tobą dogada. "Przecież mamusia wie -
powiedziała - że do kłótni trzeba dwóch osób". A ja na to:
"Słusznie mówisz, kochanieńka. Cokolwiek zajdzie, zachowuj się jak
dama, jesteś teraz panią Gardiner i musisz podtrzymywać ich
rodzinne tradycje. I pójść na kompromis". Tak właśnie jej
powiedziałam: "Musisz pójść na kompromis. I tylko nic się nie bój.
Mam nadzieję, że moja córka nie jest tchórzem."
No, a teraz miło popatrzyć, jak się wszyscy zgadzacie. Nie
przeczę, Judysia Plum to ciężki orzech do zgryzienia. Maja wiele
się nacierpiała, biedna Maja była zawsze taka wrażliwa. Ale tak
jak jej radziłam, poszła na kompromis. Powiedziałam jej: "Tę
Judysię rozpuszczono jak dziadowski bicz. Wszyscy o tym wiedzą .
Ale jest już stara, długo nie pożyje, więc możesz jej póki co
pobłażać".
"Przecież nie będę się wykłócała ze służą cą - powiedziała Maja. -
Jestem ponad to".
Cóż, cieszę się, że biednej Enid Sutton udało się wreszcie wyjść
za mą ż. Strasznie się przez te trzy lata posunęła, czekają c na
Józka i nie wiedzą c, czy on się w końcu pojawi, czy nie. A co z
tobą , Pat? Temu twojemu wdowcowi jakoś się nie śpieszy? -
powiedziała to z obleśnym uśmieszkiem, który podziałał na Pat jak
szturchaniec. - Ludziska mówią , że mu się odwidziało, ale ja
powiadam im, że z tej mą ki będzie chleb. Powinnaś go, kochanieńka,
ośmielić. Co prawda, Maja powiedziała mi któregoś dnia: "Ja tam,
mamusiu, nie chciałabym resztek po innej kobiecie". Ale ty, Pat,
nie jesteś już - jeśli wolno mi powiedzieć - taka młoda. Ja wyszłam
za mą ż mają c osiemnaście lat, a mogłam wyjść mają c siedemnaście.
Miałam na sobie suknię z czerwonego aksamitu, a na głowie czarny
też aksamitny kapelusz z zielonym piórem. Wszyscy chwalili moją
elegancję, ale ja byłam rozczarowana. Od dzieciństwa chciałam
wzią ć ślub w sukni błękitnej jak niebo Pana Boga.
- Ale poetyczna - szepną ł Tillytuck do Judysi.
Usłyszały go jednak także Elka i Pat, i mało nie udusiły się
próbują c powstrzymać śmiech. Pani Binnie, której nawet nie
przyszło na myśl, że ktoś mógłby się z niej wyśmiewać, cią gnęła
dalej:
- Czy to prawda, że Kirkowie ustawiają w ogrodzie Długiego Domu
słoneczny zegar?
- Tak - odpowiedziała krótko Pat.
- Cóż, ja tam nigdy nie byłam za tymi nowomodnymi wymysłami. Mnie
wystarczy zwyczajny zegar.
- Nie przejmuj się, Pat - powiedziała Elka, kiedy pani Binnie
pomaszerowała wreszcie do saloniku. - Wkrótce zakwitną bzy.
- I ukwiecone gałęzie jabłoni obramują księżyc - dorzuciła Pat.
- I w brzezince pojawią się fiołki.
- Wzdłuż tamy zasadzimy lilie.
- Na Polu Owocowego Tortu pełno będzie czerwonej koniczyny.
- A w Sielance kotków na wierzbach.
- Wzdłuż Jordanu zatańczą stokrotki.
- Więc sama widzisz, Pat, mamy przed sobą mnóstwo przyjemności.
Temu wszystkiemu nawet Binnie'owie nie są w stanie odebrać uroku.
Iii
- Dziś będę się zajmować tylko wiosną - oznajmiła radosnym tonem
Pat. Bo Maja wybrała się rano do domu i miały przed sobą cały
dzień - trzy wesołe posiłki, kiedy zasią dą wokół stołu i będą
sobie długo, tak jak dawniej, gadać. Judysia i Pat doszły do
wniosku, że tylko częste wizyty Mai u jej matki pozwalają im
zachować równowagę ducha. Od razu wszystko wyglą dało inaczej.
Judysia przysięgała, że nawet pralce łatwiej się pierze. A dom
zdawał się wzdychać z ulgą . Nie mógł przywykną ć do Mai.
Mimo że wiosna była piękna, trudno było przeżyć ją w Srebrnym
Gaju. Wiosenne porzą dki z Mają stanowiły ciężkie doświadczenie.
Cią gle coś krytykowała:
- Pat, dlaczego nie zlikwidujesz tego zarośniętego ogrodu przed
domem i nie zrobisz trawnika?
Albo:
- Tu bym wybiła okno, Pat, w sieni jest po południu okropnie
ciemno.
Maja nie potrafiła albo nie chciała przyją ć do wiadomości, że Pat
nigdy nie zgodzi się na wycinanie drzew. Co prawda, jedno drzewo
naprawdę się o to prosiło - jabłonka na własną rękę wyrosła tuż pod
oknami domu i wpychała się do salonu. Kiedy Maja na to wskazała;
jabłonka mieniła się czerwonymi pą czkami, które lada chwila miały
zakwitną ć.
- Uważam, że to cudowne, pomyśl, sad wchodzi do domu! - zawołała
Pat.
- Tak, to do ciebie podobne - odparła Maja. Ostatnio była to jej
ulubiona odpowiedź, pełna niewysłowionej wzgardy.
¯adna z jej sugestii nie została przyjęta i Maja ze łzami w oczach
poskarżyła się w obecności Judysi matce, że "na nic jej się w domu
męża nie pozwala". Chciała za wszelką cenę mieć klomb i tak długo
dręczyła Sida, aż porozmawiał z Pat i zdecydowano, że klomb może
powstać na końcu małego trawnika, gdzie chwilowo kwitły tylko
konwalie. Wokół rosło mnóstwo konwalii, ale Pat i tak krajało się
serce, gdy te zaorano, a na tym miejscu Maja zasadziła irysy,
ostróżki i "konkubiny", jak twierdziła pani Binnie. Maję mało
obchodziły kwiaty. Ale chciała mieć klomb, gdyż Oliwia
powiedziała, że klomby są obecnie bardzo modne w mieście.
- Czy wiesz, że Maja namówiła wreszcie Sida, by pokazał jej Ukryte
Pólko? - spytała Elka.
Tak, Pat wiedziała o tym. Maja wróciwszy zaśmiewała się.
- Widziałam to wasze słynne pólko, Pat. Zwykła mała polanka w
lesie. A tak się zawsze o to piekliłaś.
To, że Sid mógł pokazać Mai Ukryte Pólko, ich Ukryte Pólko, Pat
odebrała jako zdradę. Ale nie mogła mieć mu tego za złe. Czegóż
się nie robi dla spokoju?
- Widzę, że bardziej kochasz siostrę niż własną żonę! - krzyczała
Maja, ilekroć Sid nie chciał zrobić czegoś, na co nie zgadzała się
Pat. Między nim a Mają zaczęły się gwałtowne kłótnie i w lecie
życie w Srebrnym Gaju stało się naprawdę przykre. Najgorsze były
posiłki. Maja i Sid docinali sobie niemal bez przerwy.
- Może byśmy tak raz zjedli obiad w spokoju? - zaproponował
któregoś dnia zniechęcony Długi Alek. Pat, która w milczeniu
słuchała ironicznych przycinków Mai i niechętnych odpowiedzi Sida,
wstała i udała się do swojego pokoju.
- Nie zniosę tego dłużej! - szepnęła do siebie. Spuściła zasłonę,
odgradzają c się od natrętnego nagle blasku słońca. Zasłona
wysunęła się jej z ręki i zwinęła u góry, śmiertelnie przerażają c
Pyszałka, który wylegiwał się na łóżku Elki.
"Nie zasługujesz na porzą dnego kota" - mrukną ł Pyszałek.
Pat spojrzała na niego.
- I pomyśleć, że w Srebrnym Gaju mogło dojść do kłótni!
Parę minut później weszła Elka z naręczem kwiatów i pocztą .
Przekręciła klucz w drzwiach. Obecnie było to konieczne. Dawniej
wszyscy przestrzegali cudzej prywatności, teraz w każdej chwili
mogła wtargną ć Maja nawet nie udają c, że puka. Wyśmiewała się z
pukania, nazywała to "przesą dami Srebrnego Gaju".
- Pat, kochanie, nie bierz sobie tego tak bardzo do serca.
Przyznaję, że przynajmniej raz dziennie żałuję, że minęły dawne
dobre czasy, kiedy mogłam wydrzeć Mai trochę włosów. Ale teraz
wyobrażam sobie, jak by na nią spojrzał Brook - pamiętasz chyba
ten chochlik w jego oczach - i wszystko nabiera właściwej
perspektywy. Zresztą to nie będzie trwało wiecznie...
- Będzie! - zawołała zapalczywie Pat. - Elko, Maja nie chce,
żebyśmy zbudowali dla nich dom na folwarku, chce być panią na
Srebrnym Gaju. Słyszałam kiedyś jej rozmowę z Sidem - trudno było
jej nie słyszeć. Wiesz, jak ona krzyczy, kiedy jest wściekła.
Wołała:
"Nie będę mieszkała na farmie starego Adamsa, ani mi się śni,
trzeba by zbudować dom na końcu świata. Kiedy błagałeś mnie, żebym
za ciebie wyszła, obiecywałeś, że będziemy mieszkać w Srebrnym
Gaju. I zamierzam mieszkać w Srebrnym Gaju, ale nie dam sobie
jeździć po głowie tej starej pannie, twojej siostrze. Ona tu
pasożytuje na twoim ojcu, teraz kiedy ja mogę się zają ć domem,
powinna wyjechać i zarabiać na siebie!"
Maja robi, co może, żeby nastawić Sida przeciwko nam, sama o tym
świetnie wiesz! I wszystkiemu co, robimy i mówimy - albo nie
mówimy - przypisuje jakieś podstępne motywy. Pamiętasz tę
awanturę, którą urzą dziła w zeszłym tygodniu, bo ja nie
zachwyciłam się jej nową suknią - tym okropieństwem z taniej
koronki na błyszczą cym niebieskim jedwabiu. Uważałam, że
najuprzejmiej będzie to przemilczeć. Wstyd mi było na myśl, że
ktoś ze Srebrnego Gaju będzie w czymś takim chodzić. I stale
powtarza Sidowi, że się z niej wyśmiewamy.
- Cóż, wczoraj wieczorem roześmiałaś się, kiedy powiedziała coś o
księżycu.
- Każdy by się roześmiał. Zobaczyłam sierp księżyca w nowiu nad
grzywą jodeł i byłam tak zachwycona, że pokazałam go Mai. A na to
moja bratowa: "Bardzo milusi". Pani Gardinerowa ze Srebrnego Gaju!
- Niemniej sierp księżyca nad jodłami pozostał piękny.
Ale Pat nie chciała słuchać słów pociechy.
- A te nasze obiady. W najlepszym razie jemy, prawie nie
rozmawiają c albo zdarzają się takie awantury, jak dziś. Elko,
chwilami wydaje mi się, że to wszystko, co w Srebrnym Gaju
dostarczało nam radości życia, znikło i czasem tylko wraca na
chwilę, kiedy jej nie ma. Czy wiesz, że ona podsłuchuje przez
telefon rozmowy innych ludzi - pomyśl tylko, że ktoś ze Srebrnego
Gaju zniża się do podsłuchiwania - i potem opowiada o tym wszem
wobec. Kiedy to usłyszałam, poczułam się tak, jakby ktoś unurzał
mnie w błocie. Czy wiesz, że wczoraj przyprowadziła stado swoich
kuzynek z Letniego Brzegu, żeby pokazać im nasz pokój?
- Cóż, przynajmniej nie leżały tam wszędzie szpilki do włosów ani
rozsypany puder - oświadczyła Elka rozglą dają c się po niepokalanie
czystym pokoiku wyzłoconym blaskiem, który są czył się poprzez nowe
zasłony koloru dojrzałego zboża. W tym pokoiku wcią ż jeszcze
panowała odświeżają ca cisza i spokój. - I nie bój się, nie
zbuntuje przeciwko nam Sida. Sid już ją dobrze poznał. A panem
Srebrnego Gaju jest cią gle ojciec. Musimy się trzymać i
przeczekać. Masz tu list od Hilarego, właśnie wyjęłam go ze
skrzynki. Zaraz podniesie cię na duchu.
Ale nie podniósł, choć Pat przeczytała go trzykrotnie; doszukują c
się trudnego do określenia czaru, który zwykle bił z jego listów.
List był jak zawsze bardzo miły. Ale Hilary od dawna nie pisał, a
ten list wyglą dał tak, jakby Hilary przez cały czas myślał o czymś
innym. Miał zamiar na rok wyjechać. Do Włoch, a potem na Wschód,
do Egiptu i Indii, by przyjrzeć się architekturze tamtych krajów.
Chcę poznać cały świat - pisał. Pat zadrżała. Brzmiało to tak
chłodno. Ale jednocześnie po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że
przyjemnie byłoby zwiedzić świat w towarzystwie Hilarego. Cudownie
byłoby zobaczyć pustynię o zachodzie słońca, Alhambrę, o której
tyle słyszała, i w świetle księżyca perłowy Taj Mahal. Ale jeszcze
cudowniej byłoby, patrzą c na Srebrny Gaj, czuć swoją do niego
przynależność. Bała się, że już nigdy nie będzie się rozkoszować
tym uczuciem. Maja tu pewnie zostanie. Mai zwykle udawało się
zdobyć to, na czym jej zależało. Zachciało jej się Sida i zdobyła
go. I zrobi wszystko, by zdobyć Srebrny Gaj. Już teraz często
pozowała na panią domu, czynią c honory ogrodu, szczycą c się swoim
klombem i tłumaczą c, że kamienie wzdłuż grzą dek to wymysł starej
Judysi Plum.
- Cóż, nie chcemy jej robić przykrości.
I cały czas w domu pełno było jej rodziny. Judysia zwykła
powtarzać Tillytuckowi, że "w Srebrnym Gaju roi się od Binnie'ich.
Rozmnażają się jak króliki".
Nieznośny młodszy brat Mai z oczkami jak łasica spędzał tu
przynajmniej pół dnia, niby to pomagają c Sidowi i pokpiwają c z
Judysi, która mściła się, chowają c w spiżarni smaczne ką ski i
udają c, że nie wie, gdzie się podziały.
- Biedna Judysia bardzo się posunęła - użalała się nad nią Maja. -
Cią gle coś chowa i sama nie wie, gdzie. Maja dużo czasu spędzała
teraz w kuchni, pichcą c "danka" dla swoich przyjaciół, a tłuste
brudne garnki zostawiała do zmywania Judysi. Judysia sama nie
potrafiłaby powiedzieć, czy woli, kiedy Maja jest w dobrym
humorze, czy kiedy się dą sa. Kiedy dą sała się, trzaskała drzwiami,
aż brzęczały talerze. Kiedy była w dobrym humorze, ani na chwilę
nie przestawała paplać. Zatem w Srebrnym Gaju rzadko obecnie
panował spokój. Zrozpaczona Judysia zaczęła chodzić na cmentarzyk
i tam szydełkować na grobie Zawadiackiego Dicka. Często
towarzyszył jej Tillytuck i siadają c na grobie Płaczliwego Willa
palił fajkę.
- Lubię towarzystwo, ale nie każde - powiedział.
Maja bardzo się tym ubawiła, twierdziła, że Tillytuck i Judysia
"flirtują " na cmentarzyku.
- Jakby mnie obchodziło, co ona wygaduje - oświadczyła z goryczą
Judysia. - Nie pozwolę jej rzą dzić się w mojej kuchni. Wczoraj
chciała powiesić kalendarz tuż pod królem Williamem i królową
Wiktorią ... a na kalendarzu była duża tłusta baba w ogóle nie
ubrana. Zdjęłam go i wrzuciłam do ognia.
"Co, taka ladacznica ma dotrzymywać towarzystwa królowi i
królowej?" - zapytałam. Nie lepsza była jej kuzynka, która
przyszła wczoraj w kostiumie ką pielowym. I usiadła bezczelnie w
fotelu pradziadka Nehemiasza zakładają c jedną tłustą nogę na
drugą . I nawet nie były przyzwoicie białe, były żółte jak ser, to
się nazywa opalenizną . Tillytuck tylko na nią spojrzał i od razu
uciekł do spichlerza. Trudno, żebym ją wrzuciła do ognia, ale
powiedziałam:
"Jak ktoś chce pokazywać nogi, to powinien najpierw trochę się
odchudzić!"
A ona na to:
"Judysia jest dziwaczką !" Dziękowałam Najwyższemu, że nie
powiedziała: "Judysia jest nieoceniona". To jej ulubiony
przymiotnik. A kiedy Maja oznajmiła, że teraz takie kostiumy są
bardzo modne i chyba nie chcę, żeby ludzie ką pali się w
krynolinach, to zaraz jej powiedziałam: "No pewnie, Maju, nie
jestem taka, jak twoja ciotka Alicja. Kiedy siostrzenica przysłała
jej na Gwiazdkę statuetkę Wenus z "Mili", szybko uszyła dla niej
suknię, nim pokazała ją przyjaciołom. Ja tam nie mam nic przeciwko
nogom jako takim. Na plaży - proszę bardzo. Ale takie obnażone
tłuste nogi, jak twojej kuzynki, w mojej kuchni - to trochę za
wiele".
"Wszyscy uważają , że Emma w tym kostiumie wyglą da zabójczo" -
oświadczyła Maja. "święte słowa - odpowiedziałam. - Widziałaś,
jaki efekt wywarło to na Tillytucku, a on niejedno widział. A
jeśli rozchodzi się o modę, wiadomo, każda małpa robi to, co robią
inne małpy". Panna Maja zaraz się oburzyła, że obrażam jej
rodzinę, i całą resztę dnia nie odzywała się ani słówkiem, ale ja
tam już wolę, jak grymasi, niż jak gada. Dziś usiłowała mnie
wybadać, co wiem o tym Cleaverze, ale przecież niczego nie wiem. A
może powinnam wiedzieć, co, Patsy?
- O, nie - odpowiedziała z uśmiechem Patsy.
- Hm, hm, co prawda byłam tego pewna - Judysia w przeciwieństwie do
Pat nie uśmiechała się. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy
martwić. Niezbyt lubiła Cleavera, który z honorami skończył
uniwersytet w McGill i spędzał lato w Srebrnych Mostach, oddają c
się pracom badawczym. Pat poznała go w Długim Domu i od tego czasu
Cleaver zaczą ł się kręcić wokół Srebrnego Gaju. Był bardzo zdolny
i mówiło się już o jego pracach nad bakteriami. Ale biedny Cleaver
sam wyglą dał jak bakteria i Judysi trudno było wyobrazić go sobie
jako męża Pat.
- Boję się, że skończy się na tym wdowcu - oznajmiła na
cmentarzyku Tillytuckowi. - Zwłaszcza jeśli prawdą jest to, co
słyszymy o Szkrabie. Zawsze myślałam, że... ale cóż, jestem tylko
starą głupią kobietą i starzeję się z każdym dniem, jak mi to
powtarza pani Binnie.
- Matylda Binnie sprawiła sobie nowe zęby i nowe futro - zauważył
Tillytuck. - A powinna sprawić sobie nowy móżdżek. - Pykną ł z
fajki i dorzucił: - Mówią c symbolicznie.
Iv
W sierpniu zmarła nagle ciotka Edyta. Wszyscy przeżyli szok. Nikt
szczególnie nie kochał ciotki Edyty - niełatwo byłoby ją kochać.
Ale stanowiła czą stkę ustalonego porzą dku rzeczy i jej zniknięcie
oznaczało kolejną zmianę. Najbardziej, o dziwo, odczuła jej brak
Judysia, która przez całe życie prowadziła z ciotką walkę na noże.
Judysi życie wydało się nagle monotonne, nie mogła już gorszyć
Edyty i wymieniać z nią uprzejmych, ale jakże zjadliwych uwag.
- Dziwnie mi się robi we wnętrzu, Pat, kiedy tak sobie myślę, że
ciotka Edyta nigdy już nie usią dzie w mojej kuchni, próbują c dać
mi się we znaki.
Oczywiście to Maja z niekłamaną przyjemnością powiadomiła Pat, że
Hilary Gordon się zaręczył. Któreś z Binnie'ich otrzymało list od
Binnie'go zamieszkałego w Vancouverze, który znał szczęśliwą
wybrankę. ślub ma nastą pić, kiedy Hilary wróci ze swego rocznego
pobytu za granicą . Zostanie wówczas przyjęty do znanej firmy
architektonicznej, której wspólnikiem był ojciec dziewczyny.
- Kiedyś, kiedy byłaś młoda, chodziliście ze sobą , co? - spytała
złośliwie Maja.
- Myślę, że to prawda - powiedziała wieczorem Elka. - Coś już o
tym słyszałam. Dorotka ma przyjaciół w Vancouverze i wspomnieli
jej o tym w którymś z listów. Wahałam się, czy ci powiedzieć.
- I dlaczego nie powiedziałaś? - chłodno spytała Pat.
- No wiesz... - Elka zawahała się - byliście zawsze takimi
przyjaciółmi...
- No właśnie! - W oczach Pat pojawił się ogień. - Byliśmy i
jesteśmy przyjaciółmi, więc interesuje mnie jego przyszłość.
Oczywiście, że przykro mi, iż sam mi o tym nie napisał. Elko
Gardiner, dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Zawsze uważałam, że Hilary bardziej cię obchodzi, niż ci się to
wydaje - zaryzykowała Elka.
Pat roześmiała się dość niepewnie.
- Elko, nie bą dź gą ską . Ty i Judysia zawsze coś sobie na temat
Hilarego wyobrażałyście. Bardzo kocham Hilarego i nigdy nie
przestanę go kochać. Jest mi bliski jak rodzony brat. Ale czy
zdajesz sobie sprawę, od ilu to lat nie widzieliśmy się?
Oddaliliśmy się od siebie. To było nieuniknione. Nawet nasza
korespondencja zmarła naturalną śmiercią . Odką d wyjechał
zagranicę, nie otrzymałam od niego żadnego listu.
- Byłam wtedy jeszcze mała, ale przepadałam za nim. Uważałam go za
najmilszego chłopca na świecie.
- I był nim - zgodziła się Pat. - Mam nadzieję, że ożeni się z
najmilszą dziewczyną pod słońcem.
- Kochał się w tobie, prawda Pat?
- Tak sobie wyobrażał. Wiedziałam, że mu to przejdzie.
- Wiesz... - od Elki cały dzień bił blask i teraz postanowiła się
zwierzyć. - Brook przyjedzie tu przed rozpoczęciem roku
akademickiego na cały tydzień. Mam nadzieję, że do tego czasu
panna Macaulay wykończy mi tę sukienkę z niebieskiej żorżety. I
chyba kupię sobie ten aksamitny żakiecik, który widziałyśmy w
mieście, bardzo będzie do niej pasował. Na pewno spodobam się w
nim Brookowi.
- Są dziłam, że podobasz mu się w każdej sukience - zaczęła się
droczyć Pat.
- Podobam. Ale mogę się podobać jeszcze bardziej!
"Cóż, nikogo nie obchodzi, jak ja jestem ubrana" - pomyślała
smętnie Pat.
Wyjrzała przez okno, zobaczyła wschodzą cy księżyc i przypomniała
sobie wszystkie wschody księżyca, które "za młodu" oglą dała razem
z Hilarym. To zdanko Mai lekko ją ubodło. A pani Binnie omawiają c
zaręczyny Donalda Holmesa pocieszała ją , że w morzu nie brak ryb.
- Jeszcze nie jesteś taka stara - pocieszała ją dalej pani Binnie.
- Jak ktoś mówi, że zaczynasz wyglą dać na starą pannę, zawsze
odpowiadam, że to nie dziwota, przecież Pat od lat ma chorą matkę
i cały dom jest na jej głowie. Wyglą da na starszą , niż jest.
Pat zwykle ignorowała uwagi pani Binnie, ale to "jeszcze nie
jesteś taka stara", utkwiło jej w głowie. Nie uważała, że wyglą da
staro. Jej ciemne włosy wcią ż błyszczały, błyszczały bursztynowe
oczy, policzki były gładkie i zaokrą glone. Tak, może w ką cikach
oczu pojawiło się parę zmarszczek i... A co to? Pat nachyliła się
nad lustrem, rozszerzyły się jej źrenice. Czy to możliwe? Tak,
możliwe. Zobaczyła pierwszy siwy włos.
V
Wieczorem Pat wybrała się do Długiego Domu. Szła sprężystym
krokiem. Nie będzie się przejmowała siwym włosem. Nawet go nie
wyrwała. Selby'owie wcześnie siwieli. Nie miało to żadnego
znaczenia. Niezależnie od tego, jak wyglą dają jej włosy, czuła się
śmiesznie młoda. Nawet jeśli pojawią się zmarszczki, zachowa młode
serce. Choć tego dnia Pat wydawało się przez chwilę, że ma już
dosyć młodości. Kiedy jest się młodym, zbyt wiele rzeczy sprawia
przykrość. Na starość jest człowiekowi na pewno lżej.
Dzień był w ogóle przykry. Maja dą sała się i objawiała swój zły
humor, trzaskają c drzwiami. Zbój zeżarł salaterkę budyniu, który
Pat odstawiła, żeby wystygł. Judysia była czymś przygnębiona,
pewnie wzięła sobie do serca wiadomość o zaręczynach Hilarego,
choć nic o tym nie wspomniała, powtarzała tylko od czasu do czasu:
"dziwne, dziwne". Pat postanowiła się rozerwać. Na pewno wizyta w
Długim Domu podniesie ją na duchu - tak było zawsze. Ilekroć życie
wydawało się szare, ilekroć czuła się samotna, wdrapywała się na
wzgórze do Zuzanny i Dawida. Gdy zatrzaskiwały się za nią drzwi
Długiego Domu, odgradzały ją od przykrości świata. Pomyślała z
goryczą , że dawniej czuła to, wchodzą c do Srebrnego Gaju. Nie
mogła przywykną ć do myśli, że własny dom przestał być bezpiecznym
schronieniem. Ale gorycz znikła, gdy usiadła z Zuzanną i Dawidem
wokół ognia. £upali orzechy i rozmawiali, a chwilami milczeli.
Zuzanna była tego dnia dość cicha, za to Dawidowi i Pat nie
zamykały się usta. Pat spojrzała na makatkę nad kominkiem.
Wyhaftowano na niej dziwacznymi literami motto:
Trzy są rzeczy, które serce cieszą -
Być w tym domu,
Być razem
I jeszcze
Wiedzieć, że o sobie wszyscy
Tu obecni jak najlepiej myślą .
Było to szczerą prawdą i podnosiło na duchu. Zuzanna jest taka
kochana! A Dawid miał takie mile oczy, albo migotały w nich
filuterne chochliki, albo patrzyły na człowieka z wielką
czułością . I jego głos! Co przypominał jego głos? Nie wiedziała,
ale ten głos chwytał ją zawsze za serce. Pat czuła jego sympatię.
Przyjemnie było wiedzieć, że jest się lubianym, przyjemnie było
mieć przyjaciół, do których człowiek mógł wpaść, kiedy tylko
zechciał.
Dawid jak zwykle odprowadził ją do domu. Tego wieczoru Pat po raz
pierwszy pomyślała, jak miło się z nim spaceruje, rozmarzone
wzgórza oświetlała pełnia księżyca. Przeszli przez gęsty świerkowy
lasek, który zdawał się ukrywać parę własnych tajemnic, poszli
polną ścieżką pod Czuwają cą Sosną , minęli strumień, znaleźli się
na Alejce Westchnień. Zwykle żegnali się przy furtce, ale dziś
stali chwilę w milczeniu wpatrzeni w urodę nocy. Dobiegł ich słaby
odgłos muzyki. To Tillytuck grał w swojej izdebce w spichlerzu,
ale z tej odległości muzyka brzmiała jak pienia Zaczarowanego
Ludku.
Dawid pomyślał, że milczenie z Pat jest bardziej wymowne niż
rozmowa z każdą inną kobietą . Zastanawiał się, co Pat zrobiłaby,
co Pat by powiedziała, gdyby tak jak tego pragną ł, obją ł ją
ramieniem i szepną ł: "kochana". Ale powstrzymał się. Niemniej Pat
przeżyła szok, gdy spytał:
- Czy Zuzanna podzieliła się z tobą swoją tajemnicą ?
Zuzanna? Tajemnicą ? Ton głosu Dawida sugerował, o jaką tajemnicę
może chodzić. Pat wycią gnęła rękę, jakby chciała odeprzeć cios.
- Nie... - szepnęła.
- Na pewno powiedziałaby ci dzisiaj, gdybyście były same. Jest
bardzo szczęśliwa. Pogodziła się ze swoim dawnym ukochanym i
zaręczyli się.
Tego było już za wiele. Ma stracić, także i Zuzannę... A w dodatku
musi być uprzejma i powiedzieć coś miłego.
- Mam nadzieję, że będzie bardzo szczęśliwa - wyją kała.
- Na pewno będzie - odpowiedział spokojnie Dawid. - Od dawna kocha
tego człowieka. Nie wiem, o co się przed naszym przyjazdem tutaj
pokłócili. My, Kirkowie, niełatwo się zwierzamy. Oczywiście
Zuzanna wyjdzie za mą ż, dopiero gdy on ukończy studia. Uczy się i
pracuje. A wtedy - co ja mam wtedy zrobić, Pat?
- Będzie ci jej strasznie brak - wykrztusiła Pat, wiedzą c, że
zachowuje się bardzo niemą drze.
- Powiedz mi, co powinienem wtedy zrobić, Pat?
Czy Dawid próbuje jej się oświadczyć? I co ona ma mu odpowiedzieć?
Nie, nic nie powie. Za dużo dziś miała emocji, zaręczyny Hilarego,
pierwszy siwy włos, zaręczyny Zuzanny... ¯ycie było doprawdy
nieobliczalne. Cią gle wydarzało się coś niespodziewanego. Uda po
prostu, że nie usłyszała pytania Dawida, i wejdzie do ogrodu. Tak
też zrobiła.
Ale tego wieczoru długo siedziała w swoim zalanym światłem
księżyca pokoju i zastanawiała się, jaką drogę wybrać. Elka gdzieś
wyszła, dom był milczą cy i jak się wydawało Pat, czuł się
samotnie. Teraz co wieczór martwił się utraconym spokojem. Niebo
było bezchmurne, wiał silny wiatr. Niedawno Marysieńka spytała ją :
"Ciociu Pat, dlaczego wiatr się tak śpieszy?"
Którą drogę wybrać? Dawid poprosi ją o rękę. Już od dawna
podświadomie wiedziała, że jeśli tylko do tego dopuści, Dawid jej
się oświadczy. Był jej bardzo bliski. ¯ycie u jego boku mogłoby
się stać miłą wędrówką . W towarzystwie Dawida nawet szare dni
nabierały koloru. Lubiła jego towarzystwo. A jego szare oczy
patrzyły często tak smutnie. Chętnie zobaczyłaby w tych oczach
szczęście. Czy to wystarczają cy powód, by wyjść za mą ż, nawet
jeśli ten człowiek jest tak miły jak Dawid? Jeśli za niego nie
wyjdzie, Dawid zniknie z jej życia. Po wyjściu za mą ż Zuzanny nie
pozostanie w Długim Domu. A ona nie chce utracić jeszcze jednego
przyjaciela.
A jeśli wybierze inną drogę? Jeśli pozostanie w Srebrnym Gaju i
pomaleńku zamieni się w "ciocię Pat", będzie zajmowała się
rodzinnymi weselami i pogrzebami, jej włosy staną się wkrótce
szpakowate. Ten pierwszy siwy włos... Dziś poklepał ją po ramieniu
sędziwy wiek. Ale i tak nic by to nie szkodziło, gdyby mogła
zajmować się z miłością Srebrnym Gajem, żyć dla Srebrnego Gaju. O,
wówczas nie wahałaby się ani sekundy. Ale przecież dobrze znała
zamiary Mai. I wiedziała, że Sid także nie chce przenosić się na
folwark. Czy tato potrafi im się oprzeć? Nie, w którymś momencie
panią Srebrnego Gaju zostanie Maja. Od dawna już dręczyła ją ta
myśl... A wtedy...
W parę tygodni później w ogrodzie Długiego Domu, w którym wcią ż
jeszcze spacerował duch Bietki, Dawid spytał ją cicho:
- Jak myślisz, Pat, czy mogłabyś zostać moją żoną ?
Pat przez chwilę wpatrywała się w las na wschodnim wzgórzu. Potem
odpowiedziała równie cicho:
- Myślę, że tak.
Vi
Najpierw powiedziała matce. Pogodna twarz matki leciutko się
zmieniła.
- Maleńka, czy ty go naprawdę kochasz?
Pat wyjrzała przez okno. Poprzedniej nocy mróz ścią ł ziemię
ogrodu. Pat miała nadzieję, że matka nie zada jej tego pytania.
- Tak, mamo, choć może niezupełnie w ten sposób, o którym myślisz.
- Jest tylko jeden sposób - szepnęła matka.
- Więc ja widać należę do osób, które w ten sposób kochać nie
potrafią . Próbowałam - i okazywało się, że to złudzenie.
- Bo nie da się próbować kochać.
- Najdroższa mamusiu, ja naprawdę jestem bardzo przywią zana do
Dawida. Pasujemy do siebie - rozumiemy się w pół słowa. Lubi
wszystko to, co ja. Dobrze mi z nim.
Matka nic już więcej nie powiedziała. Znów zaczęła niewidzialnymi
ściegami obrębiać serwetkę do wyprawy Elki. Cóż, może wszystko
dobrze się ułoży. Nie tego pragnęła dla Pat, ale córka sama musi
dokonać wyboru. Dawid Kirk jest miłym człowiekiem, zawsze go
lubiła. I Pat będzie blisko.
Potem Pat powiedziała Judysi. Judysia, która zawsze tak pragnęła,
żeby Pat się "ustaliła", nie okazała zachwytu. Złożyła Pat
najserdeczniejsze życzenia i uprzejmie oświadczyła, że "Pan Kirk
jest dobrze wychowanym i wykształconym człowiekiem". Cóż,
zaręczyny stały się faktem dokonanym, więc Judysia nie zamierzała
krytykować przyszłego członka rodziny.
- Biedne maleństwo, nie będzie szczęśliwa - zwierzyła się Judysia
Pyszałkowi, uważają c, że jest on jedynym możliwym powiernikiem.
Tyle, że oczywiście nie rozumie jej tak dobrze jak Dżentelmen Tom.
- A miała takich wspaniałych konkurentów. Cóż, mam nadzieję, że
Najwyższy wie najlepiej, czego nam trzeba.
Najszczerzej rozmawiała Pat z Elką .
- Pat, jeśli go kochasz, to...
- Nie kocham go, Elko, tak jak ty kochasz Brooka. Nie jestem
zdolna do takiej miłości - każde zakochanie szybko mija. Dawid
potrzebuje mnie, będzie mnie bardzo potrzebował, gdy Zuzanna
wyjdzie za mą ż. Pobierzemy się dopiero wówczas, najwcześniej za
dwa lata. Nie wyszłabym za niego, Elko, za nikogo bym nie wyszła,
gdybym wiedziała, że mogę zostać w Srebrnym Gaju. Ale Maja się
stą d nie ruszy, więc nie będzie to możliwe, zwłaszcza kiedy ty
wyjedziesz do Chin. Zawsze kochałam Długi Dom. I będę tuż koło
Srebrnego Gaju. Będę mogła nad nim czuwać.
"Coś mi się zdaje, że to jest prawdziwy powód, dla którego
wychodzi za Dawida Kirka" - pomyślała Elka. Spojrzała na cienie
które rzucały na podłogę liście dzikiego wina. Wyglą dały jak
roztańczone fauny. Elka zamrugała oczyma, by powstrzymać niemą dre
łzy. Pat nie wie, czego nie zazna w życiu... Ale głośno Elka
powiedziała tylko:
- Mam nadzieję, Pat, że będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na to.
Jesteś najmilszą osobą na świecie.
Ojciec przyją ł to filozoficznie. Wolałby kogoś młodszego. Ale Kirk
był porzą dnym człowiekiem i miał odpowiedni kapitał, żeby
wystarczyło mu na życie. Wyglą dał dystyngowanie. Jego ksią żka o
wojnie została pozytywnie przyjęta przez krytykę, a teraz pracował
nad historią Prowincji Nadmorskich. Długi Alek słyszał już wiele
pochwał, Pat zawsze lubiła takich "główkują cych" mężczyzn. Niech
więc robi, co chce.
Reszta klanu była zdziwiona i ubawiona. Pat czuła, że nikt nie
pochwala jej wyboru. Winnie i ciotki z Wybrzeża Zatoki nie
powiedziały nic, ale milczenie także potrafi być wymowne. Ciotka
Barbara westchnęła.
- Ależ, Pat, on już jest niemal siwy.
- Ja też - powiedziała Pat pokazują c swój siwy włos.
Maja była zachwycona, ale zrzedła jej mina, gdy dowiedziała się,
że ślub nastą pi nieprędko. Pani Binnie bujają c się w fotelu na
biegunach, nie odmówiła sobie przyjemności powiedzenia, co o tym
myśli.
- A więc wreszcie udało ci się złapać tego wdowca, Pat. Mówiłam
ci: nie dawaj za wygraną . Nigdy nie rozumiałam, jak dziewczyna
może się zdecydować na wdowca, no ale jak to mówią , podczas burzy
dobra jest każda przystań. Cóż, jak mówiłam Oliwii, on nie jest
już taki młody...
- Nie lubię młodych chłopców - oznajmiła chłodno Pat. - Wolę
dojrzałych mężczyzn. I musi pani przyznać, pani Binnie, że nie
odstają mu uszy.
- Nie bą dź frywolna, Pat. Małżeństwo to poważna sprawa. Więc kiedy
powiedziałam to Oliwii, ona na to: "Zawsze to lepiej być oczkiem w
głowie starca niż niewolnicą młodzika. Pat także nie jest już
młoda, mamciu. Będzie świetną żoną dla Dawida Kirka". Oliwia
zawsze na swój sposób cię lubiła, Pat. Mówiła, że to nie ze złej
woli jesteś taka, jaka jesteś.
- Bardzo to uprzejmie z jej strony.
Rozbawiony uśmiech Pat dotkną ł panią Binnie. Ta Pat zawsze się z
człowieka wyśmiewa. No, przestanie się pewnie śmiać, kiedy wyjdzie
za wdowca.
Zuzanna szaleńczo się ucieszyła.
- Zawsze miałam nadzieję, że do tego dojdzie. Jesteście dla siebie
stworzeni. Dawid martwi się, że jest o tyle od ciebie starszy.
Powiedziałam mu, że z każdym dniem młodnieje, a ty nabierasz
powagi i wkrótce będziecie w tym samym wieku. Może nie powinnam
tak mówić o bracie, ale on jest naprawdę kochany. Dopiero ostatnio
zaczą ł mieć trochę nadziei, przedtem utrzymywał, że ma dwóch
rywali.
- Dwóch?
- Srebrny Gaj i Hilarego Gordona.
Pat uśmiechnęła się.
- Przyznaję, że Srebrny Gaj był jego rywalem. A Hilary? Równie
dobrze mógłby za rywala uważać Sida.
Ale nagle zmienił jej się wyraz twarzy. Przestała się śmiać.
Zastanawiała się, czemu z taką ulgą myśli o tym, że korespondencja
z Hilarym zmarła naturalną śmiercią i nie musi mu napisać, iż
wychodzi za Dawida Kirka.
Rok ósmy
I
W czwartek i pią tek padało, zatem dla odmiany, jak to określił
Tillytuck, w sobotę lał ulewny deszcz. Nie był to wiosenny rześki
wesoły deszczyk, ale beznadziejnie smutna jesienna ulewa. Po
szybach Srebrnego Gaju jak łzy spływały krople.
- Czasem lubię deszcz - zauważyła Elka. - Ale nie taki. Ogród
całkiem opustoszał! Pozostały w nim tylko duchy kwiatów, bardzo
zaniedbane duchy. Jak wesoło pracowało nam się latem w ogrodzie,
prawda? Zastanawiałam się, czy tak samo będzie w przyszłym roku.
Mam jakieś niedobre przeczucia.
Judysi też ukazał się w nocy jakiś "znak" i była nastrojona
pesymistycznie. Ale kiedy po południu alejką nadjechała wysoka
chuda dama i przywią zała zmęczoną kobyłę do płotu cmentarzyka,
nikt nie skojarzył jej pojawienia z tymi przeczuciami.
- Pewnie znowu jakaś komiwojażerka - powiedziała Judysia, patrzą c
z kuchennego okna, jak dama kroczy alejką , dźwigają c walizkę. - W
tym tygodniu było już ich z pół tuzina. Nie wyglą da tak, jakby jej
się powodziło w interesach.
- Wyglą da jak dżdżownica w pozycji pionowej - zachichotała Elka.
- Ja tam bym jej nie wpuściła do domu - oświadczyła pani Binnie,
która jak zwykle w sobotę po południu odwiedziła Srebrny Gaj.
Judysi też to przemknęło przez myśl, ale wypowiedź pani Binnie
wywołała wręcz przeciwny efekt.
- No, no, my tu w Srebrnym Gaju mamy lepsze maniery - oświadczyła
wyniośle, serdecznie zaprosiła nieznajomą do kuchni i posadziła
koło pieca. Nie dojdzie do tego, żeby ktoś z Binnie'ich dyktował
jej, kogo ma w swojej kuchni przyją ć, a kogo nie.
- Strasznie mokro - westchnęła nieznajoma, opadają c na krzesło i z
ulgą stawiają c na ziemi walizkę. Była wyją tkowo wysoka i chuda,
ubrana na czarno, miała przeogromne bladoniebieskie oczy.
Właściwie w jej twarzy widać było tylko oczy, było to trochę
niesamowite. Dopiero, gdy się człowiek dobrze przyjrzał, zauważał,
że ma sterczą ce kości policzkowe i wygięte w podkówkę wą skie usta.
Z taką niechęcią spojrzała na Wymoczka, że ten zmyślny kot od razu
postanowił wyjrzeć na dwór i sprawdzić, jaka jest pogoda.
- Przykro jest podróżować w deszcz, ale postanowiłam objechać
Wyspę w dziesięć dni i nie mam już wiele czasu.
- Pani nie jest z Wyspy? - spytała Elka, zdaniem Judysi zupełnie
zbędnie. "Od razu widać" - pomyślała Judysia.
- Nie. - Nieznajoma znów westchnęła. - Mieszkam w Nowej Szkocji.
Pamiętam lepsze czasy. Ale jak się nie ma męża, trzeba z czegoś
żyć. Przed wyjściem za mą ż byłam komiwojażerką , więc znów ruszyłam
w drogę. Każdy grosz jest cenny.
- Tak, tak, trudno być wdową na tym okrutnym świecie - wzruszyła
się Judysia i sięgnęła po garnek z zupą .
- Niestety, nie jestem wdową . - Znów westchnienie. - Mój mą ż
opuścił mnie wiele lat temu.
- No, no - Judysia odsunęła garnek. Jeśli mą ż daje nura, coś tu nie
jest w porzą dku. - A czym pani teraz handluje?
- Pigułki, maście, płyny do włosów, perfumy, kremy i pudry -
oświadczyła kobieta i otworzyła walizkę, pragną c przedstawić
asortyment swoich towarów. Ale w tym momencie otworzyły się drzwi
ganku i ukazał się w nich Tillytuck. Staną ł jak wryty. A wielkooka
dama załamała ręce i dwa razy otworzyła usta. Dopiero za trzecim
razem udało się jej wykrztusić:
- Jozjasz...
Tillytuck szepną ł coś w rodzaju "ojejku" i rozejrzał się
bezradnie.
- Przecież jestem trzeźwy. To nie może być pijacki zwid.
- Hm, hm, coś mi się widzi, że ta dama nie jest Tillytuckowi obca
- powiedziała Judysia.
- Obca! - dama wzniosła do góry oczy. - On jest... on był... on
jest moim mężem.
Judysia spojrzała na Tillytucka.
- No jak, panie Tillytuck, prawda to?
Tillytuck usiłował zrobić dobrą minę do złej gry. Skiną ł głową i
głupio się uśmiechną ł.
- Tak, tak, - powiedziała ironicznie Judysia - miło jest
dowiedzieć się wreszcie prawdy, gdy słyszało się tyle kłamstw.
- Zawsze wiedziałem - oświadczył ponuro Tillytuck - że Judysia
nigdy nie wierzyła w to, co mówię. Ale jeśli ta... ta osoba
utrzymuje, że ją porzuciłem; to tylko mówią c symbolicznie. Kazała
mi się wynosić.
- Bo on nie chciał uwierzyć w predestynację - wyjaśniła pani
Tillytuckowa. - Modernista! Czyż mogłam żyć z mężczyzną , który nie
wierzy w predestynację? Pani by mogła?
- Nie próbowałam - odpowiedziała Judysia, do której zwróciła się
pani Tillytuckowa. Pani Binnie spytała, co to jest predestynacja,
ale nikt jej nie odpowiedział.
- Kazała mi się wynieść - powtórzył Tillytuck - i wzią łem ją za
słowo. Powiedziałem tylko, że mam dosyć predestynacji. Janino,
odwołuję się do ciebie, prawda, że nic więcej nie powiedziałem?
Oczy pani Tillytuckowej napełniły się łzami. Można by w nich
utoną ć.
- Jozjaszu, możesz wrócić, kiedy zechcesz - załkała. - Bylebyś
uwierzył w predestynację.
Tillytuck nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł. Pani
Tillytuckowa otarła łzy, Judysia przyglą dała się jej kamiennym
wzrokiem. Pat i Elka walczyły z sobą , by się nie roześmiać.
- Wzruszyłam się - oświadczyła przepraszają co pani Tillytuckowa. -
Mam nadzieję, że zechcą mi panie wybaczyć. Nie widziałam Jozjasza
od piętnastu lat. Nic się nie zmienił. Czy przez cały czas był
tutaj?
- Nie - odpowiedziała krótko Judysia. - Jest tu tylko od siedmiu
lat.
- No to już go panie dobrze poznały. Pewnie wcią ż opowiada
niestworzone rzeczy o swoich przygodach. Czego ja się nie
nasłuchałam!
- Czy jego dziadek był naprawdę piratem? - spytała Elka, którą to
zawsze ciekawiło.
- Coś takiego! Piratem! Nie, był tylko pastorem. Cały Jozjasz! On
i te jego romantyczne tragedie. Strasznie chciał, żeby mu się
przydarzyło coś, o czym mówiliby ludzie, i jak usłyszał o skandalu
czy katastrofie twierdził, że brał w tym udział. Nie interesowały
go pogrzeby, bo nie mógł udawać, że jest nieboszczykiem. Ale tych
jego opowieści nie brałam mu za złe. Wszystkie te kłamstwa były
dość interesują ce, a ja nic nie mam przeciwko jakiejś frywolnej
rozmowie od czasu do czasu. I był łatwy w pożyciu, to muszę mu
przyznać. Nawet nie brałam mu za złe, że od czasu do czasu
urzą dzał sobie orgie pijackie, choć ostrzegałam go, co przydarzyło
się memu wujkowi Azie. Wujek Aza w pijackim widzie wzią ł wannę za
łóżko, a wanna była pełna wody. Wlazł do niej i najpierw skręcił
sobie kark, a potem się utopił. Nie, szło mi tylko o teologiczne
poglą dy Jozjasza. Z począ tku przypisywałam je niestrawności, ale
jak zorientowałam się, że naprawdę tak myśli, moje sumienie nie
mogło tego znieść. Twierdził, że nigdy nie było ani Adama, ani
Ewy, a doktryna o predestynacji jest świętokradztwem. Więc
oświadczyłam, że musi wybierać: albo ja, albo modernizm. Bardzo
cierpiałam. Kochałam tego człowieka z wszystkimi jego wadami. I
potem, przez te wszystkie lata, dręczyła mnie myśl, co stanie się
z jego nieśmiertelną duszą .
Nawet pani Binnie nie próbowała odpowiedzieć na to pytanie.
- Cóż - pani Tillytuck podjęła bardziej rześkim tonem - pora
wrócić do interesów. Choć nie mam do tego głowy. Przeżyłam szok.
Dolega mi zmęczone serce.
Nikt nie wiedział, czy dolega naprawdę, czy w przenośni. Pani
Binnie optowała za pierwszą ewentualnością . Zapytała więc ze
współczuciem:
- Czy próbowała już pani położyć sobie na żołą dku plaster
gorczycy?
- Obawiam się, że nie uleczyłoby to mego znużonego serca - odparła
patetycznie pani Tillytuckowa. - Widać, nie zna pani tego
cierpienia, gdy dolega zranione serce.
- Nie, chwała Bogu, serce mam w porzą dku - zaprotestowała pani
Binnie. - Dolega mi tylko reumatyzm w kolanie.
- Mam na to świetną maść - ożywiła się pani Tillytuckowa. - Niech
pani spróbuje.
Pani Binnie kupiła maść, a pani Tillytuckowa spojrzała wyczekują co
na resztę zgromadzonych. Ale Judysia oświadczyła posępnie, że nikt
nie pragnie tych upiększają cych papek.
- I bez nich jesteśmy ładne.
- Jeszcze nie widziałam ładnej kobiety, która nie mogłaby być
ładniejsza - pani Tillytuckowa znowu westchnęła i zamknęła
walizkę. Przystanęła w drzwiach.
- Może któraś z pań wie, czy Jozjasz w cią gu tych piętnastu lat
odłożył trochę grosza?
Nikt nie wiedział.
- Pewnie nie. Mech nie trzyma się toczą cego kamienia. Choć muszę
przyznać, że nigdy nie był leniem. I powtórzcie mu, że wychodzą c,
powiedziałam: Jozjaszu, uwierz w predestynację, a chętnie powitam
cię w domu.
Pani Tillytuck wyszła. Pat i Elka zaczęły się histerycznie śmiać.
Pani Binnie oświadczyła, że zawsze czuła, iż Tillytuck musiał być
żonaty.
Judysia milczała, powiedziała tylko, patrzą c za odjeżdżają cą panią
Tillytuckową :
- Ale tyka!
Ii
Tillytuck nie przyszedł na kolację, udają c, że musi załatwić coś w
Srebrnych Mostach. Ale wieczorem zajrzał do kuchni, gdzie Judysia
z Elką i Pat piekły jabłka, i usiadł w swoim ką cie. Judysia
przygotowała mu "małe co nieco" i była niezwykle serdeczna. Teraz
już mogła być dla Tillytucka miła, nikomu bowiem nie przyjdzie do
głowy, że ma wobec niego jakieś zamiary.
- Pewnie się panie zdziwiły, że jestem człowiekiem żonatym? -
spytał głupawo, tonem nie pozbawionym brawury.
- Niech nam Tillytuck wszystko opowie - błagała Elka. - Umieramy z
ciekawości.
Tillytuck złożył ręce.
- Nie ma tu wiele do opowiedzenia - zauważył i zaczą ł opowiadać.
Judysia od czasu do czasu chrzą kała z niedowierzaniem.
- Często zastanawiałem się, jak do tego małżeństwa doszło. Zawinił
księżyc. Trzeba się wystrzegać księżyca.
- Tak, tak, zawsze musimy coś obwiniać za nasze własne błędy
- powiedziała Judysia, stawiają c na stole półmisek z jego
ulubionymi cynamonowymi ciasteczkami.
- Widywałem ją od czasu do czasu, ale naprawdę poznałem ją w domu
przyjaciół, usiedliśmy na ganku i zaczęliśmy rozmawiać. Miała
jeszcze wtedy trochę ciała, a nie same kości, wyglą dała do rzeczy,
a te jej oczy w świetle księżyca mogły człowieka naprawdę uwieść.
Nie przeczę, że miała urok. Ale nie zamierzałem się jej oświadczać
- słowo daję. To nie były oświadczyny, dałem tylko do zrozumienia,
że mi się podoba. Ale ona to wykorzystała i nim się spostrzegłem,
byłem już zaręczony. Złapała mnie, ot co. Pobraliśmy się i
zamieszkaliśmy w jej domu. Bardzo to było prozaiczne dla takiego
romantyka jak ja, ale jakiś czas wszystko się dobrze układało,
choć dzieciaki kpiły sobie, że ona taka duża, a ja taki mały.
Byłem jej naprawdę bardzo oddany, Judysiu. (Judysia chrzą knęła).
Wiele razy wstawałem w nocy, by podać jej filiżankę herbaty.
Zawsze lubiła napić się nocą herbaty. Mówiła, że to jej dobrze
robi na serce. I gdyby nie parę rzeczy, byłaby najlepszą żoną pod
słońcem. Cią gle wzdychała i robiła awantury, gdy wieszałem czapkę
na nieodpowiednim gwoździu. I nie szczędziła mi gorzkich słów, gdy
wchodziłem do domu nie oczyściwszy butów. Nie przeczę, że czasem
się kłóciliśmy, ale to tylko dodawało życiu pieprzu. W końcu
rozeszliśmy się przez tę teologię. Nie mogłem tego znieść i w
końcu palną łem jej parę słów prawdy. Była fundamentalistką , i to
jaką ! Ja też byłem fundamentalistą , ale nie zamierzałem dawać jej
satysfakcji, przyznają c się do tego, a w każdym razie co do
predestynacji, byłem przeciw. O Adamie i Ewie tak sobie,
symbolicznie mówią c, gadałem, ale gdy zobaczyłem, jak ją to
obeszło, udałem, że mówię poważnie. Odtą d nie miałem życia i kiedy
powiedziała, żebym się wynosił, uciekłem aż się kurzyło. I tak
zresztą miałem dosyć jej sosów z gruzełkami i tych popłuczyn,
które nazywała zupą . Gdyby gotowała tak jak Judysia, gotów bym
uwierzyć, w co by chciała.
Tillytuck przełkną ł ślinę i ugryzł cynamonowe ciastko.
- ¯ycie byłoby nudne, gdyby człowiek nie mógł spojrzeć wstecz na
przeżyte przez siebie tragedie - oznajmił filozoficznie.
Ale w trzy dni później w Srebrnym Gaju nastał są dny dzień.
Tillytuck złożył wymówienie.
Wszyscy czuli się skonsternowani. Długi Alek i Sid tracili dobrego
pracownika, Judysia, Elka i Pat rozpaczały, że tracą przyjaciela.
Wydawało się to czymś niemożliwym. Od tak dawna stanowił czą stkę
ich życia. "Następna zmiana" - pomyślała ze smutkiem Pat.
- Bo on wyobraził sobie, że stracił twarz - tłumaczyła Elka. -
Nigdy by stą d nie odszedł, gdyby się tu nie pojawiła ta straszna
baba i nie wystawiła go na pośmiewisko. Cokolwiek mówi, chodzi mu
właśnie o to. Będę jej wiecznie nienawidzić.
- Bardzo to brzydko, że Tillytuck nie może z nami dłużej wytrzymać
- oświadczyła z goryczą Judysia.
- Przecież Judysia wie, że to nie o to chodzi. Nigdzie jeszcze nie
mieszkałem tak długo. Ale poczułem, że jest mi tutaj za dobrze.
Jak mi gdzie było dobrze, to zaraz wyruszałem w drogę. No i teraz
kręci się tu zbyt wielu Binnie'ich. I zaczynam czuć swoje lata.
Nie można uciec od Anno Domini. Ciężko mi już pracować w polu.
Odłożyłem trochę grosza i wraz z moim przyjacielem z Południowego
Brzegu założymy lisią farmę. Ale nigdy was nie zapomnę. I
strasznie mi będzie brakować zup Judysi.
Głos Tillytucka zadrżał. Judysia nakrywała do kolacji i potrzą sała
bez rezultatu oporną solniczką . Nagle chwyciła ją i wyrzuciła
przez otwarte okno.
- Dwadzieścia lat się z nią morduję - oświadczyła zaciekle. -
Dosyć tego!
Tillytuck odszedł w ponury listopadowy wieczór. Przystaną ł w
drzwiach i powiedział:
- Oby temu domowi zawsze się szczęściło, mówią c symbolicznie.
Jesteście najmilszymi ludźmi, jakich spotkałem. Rozumiecie
człowieka. To piękna rzecz, gdy człowieka rozumieją . Dla Długiego
Alka aż przyjemnie pracować, a wasza matka jest święta. Od małego
nie zdarzyło mi się rozpłakać, a miałem łzy w oczach, kiedy się ze
mną dziś pożegnała przed pójściem do łóżka. Judysiu, jeśli moja
obłą kana żona jeszcze się tu pojawi, niech tylko Judysia jej nie
mówi, że wierzę w predestynację. Bo ścią gnęłaby mnie siłą do domu.
Jak się urzą dzę, to przyślę po moje radio. Kłaniam się pięknie.
Elce wykrzywiła się twarz.
- Chyba się rozpłaczę - wykrztusiła z trudem. - Pamiętacie ten
wieczór, kiedy się pojawił? Posłałyście mnie, żebym go
zaprowadziła do spichlerza, a on powiedział: "Dobranoc, mała
Przylepko" i już sam wszedł na stryszek. Od razu czułam się tak,
jak w towarzystwie starego przyjaciela.
- Dusza człowiek - powiedziała pani Binnie.
- Bardzo był malowniczy - jęknęła Maja.
Pat też chciało się płakać, ale nie rozpłakała się, widzą c łzy
Mai. Objęła ramieniem Judysię, która nagle wydała jej się bardzo
stara.
Szepnęła do niej:
- Przynajmniej ty nam zostałaś, no i Srebrny Gaj.
Judysia pogrzebaczem podsyciła ogień.
- Zimno jest na tym świecie, trzeba się rozgrzać.
I tak Jozjasz Tillytuck znikną ł z życia Srebrnego Gaju.
Iii
Po odejściu Tillytucka życie w Srebrnym Gaju zmieniło się, choć
trudno by powiedzieć, na czym ta zmiana polegała. Tak, wieczory w
kuchni nie były już takie wesołe, przedtem ożywiała je rywalizacja
między Judysią i Tillytuckiem w opowiadaniu zabawnych historyjek.
Na miejsce Tillytucka przyszedł młody Kuba Macaulay ze Srebrnych
Mostów, okazał się dobrym pracownikiem, ale był tylko "młodym
Kubą " i niczym więcej. Zamieszkał na stryszku w spichlerzu,
wieczorami zaś prowadził własne życie. £atwiej podporzą dkowywał
się rozkazom i nigdy się nie upijał, więc Długi Alek był z niego
zadowolony. Ale Judysia twierdziła, że Pan Bóg, tworzą c go,
zapomniał o szczypcie soli. Pat uważała zaś, że i tak nikt nie
mógłby zają ć miejsca Tillytucka, dobrze zatem, że nikt nie
próbuje.
Tej zimy jeszcze więcej wieczorów spędzała w Długim Domu. Czasem
Dawid pojawiał się w Srebrnym Gaju, ale jakoś dziwnie nie pasował
do kuchni Judysi. Judysia zwracała się do niego zawsze per "panie
Kirk" i na ogół nie odzywała się. Pat często powtarzała sobie, że
oboje są bardzo radzi ze swoich zaręczyn. świetnie się rozumieli.
Byli naprawdę przyjaciółmi. śmiali się, gawędzili, od czasu do
czasu zdarzał się jakiś pocałunek. Pat nic nie przeszkadzały
pocałunki Dawida.
Tak więc upłynęła zima, wiosna i rozpoczęło się bogactwo lata.
Któregoś wieczoru Pat przeczytała w gazecie, że do portu w
Halifaxie zawinęła Ausania. Następnego dnia nadszedł telegram od
Hilarego. Przyjedzie na jeden dzień.
Elka zastała Pat w transie.
- Elko, przyjeżdża Hilary. Hilary! Będzie tu jutro wieczorem.
- Wspaniale! - zawołała Elka. - Byłam jeszcze mała, gdy wyjechał,
ale świetnie go pamiętam. Pat, ty jakoś dziwnie wyglą dasz. Nie
cieszysz się?
- Cieszyłabym się, gdybym była pewna, że Hilary jest tym samym
Hilarym, którym był kiedyś. Ale jeśli się zmienił? Wszyscyśmy się
zmienili. Pewnie pomyśli, że strasznie się postarzałam.
- Nie bą dź niemą dra, Pat. Kiedy się śmiejesz, wyglą dasz na
siedemnaście lat. On też jest teraz starszy.
Ale tej nocy Pat nie mogła usną ć. Przed położeniem się jeszcze raz
przeczytała telegram. Hilary i przepojony zapachem jodeł Srebrny
Gaj, Hilary i roześmiany pomruk strumienia w Sielance, Hilary i
"małe co nieco" w Judysinej kuchni. Ale czy tak się stanie? Czy
uda im się przekroczyć barierę lat?
"A jeśli poczujemy się sobie obcy?" - z rozpaczą pomyślała Pat.
Nie, nie, Hilary i ona nigdy nie będą sobie obcy. Zobaczy go,
usłyszy jego głos, od lat nie czuła takiego podniecenia. Czy jego
oczy nadal będą się śmiały, patrzą c na nią ? I czy będzie się w
nich czaił wyraz wyczekiwania? Podświadomie czuła ulgę, że Dawid
wyjechał - razem z Zuzanną wybrali się z wizytą do Nowej Szkocji.
Pat sama przed sobą nie przyznawała się do tego uczucia.
Judysia była nieprzytomna ze szczęścia. Cały następny dzień
przygotowywała ulubione potrawy Hilarego i tak wysprzą tała
kuchnię, że aż lśniła. Nawet królowi Williamowi i królowej
Wiktorii, i białym kociętom wyszorowano oblicza. Maja oznajmiła,
że można by pomyśleć, iż oczekują księcia Walii.
- Pewnie Hilary zaraz po powrocie do Vancouveru weźmie ślub.
- To już będzie, jak zdecyduje Najwyższy - oznajmiła Judysia. -
Ani ty, ani ja nie mamy tu nic do powiedzenia.
- Pat zawsze miała na niego chętkę, prawda? - spytała Maja. -
Zwią zała się z Dawidem Kirkiem dopiero wtedy, gdy dowiedziała się
o zaręczynach Hilarego.
- Pat nigdy nie miała na niego "chętki" - oburzyła się Judysia -
To on się za nią uganiał. Co ty tam wiesz!
Idą c do spiżarni, mruknęła pod nosem: "Uszy głupców prawdy nie
słyszą ". Maja usłyszała i wzruszyła ramionami. Kogo może
obchodzić, co wygaduje Judysia?
Szemrał deszcz, pomrukiwała burza. Pat poszła na górę przebrać się
na przyjazd Hilarego. Zmierzyła trzy suknie i w końcu wybrała
starą szyfonową sukienkę koloru nagietek. Ostatecznie zawsze było
jej najbardziej do twarzy w żółtym. Wyszczotkowała brą zowe włosy i
spojrzała do lustra z uczuciem, którego już dawno nie zaznała.
Lustro było jej wcią ż przyjazne. Zarumieniła się z podniecenia,
złociste oczy błyszczały jak gwiazdy - nie, chyba Hilary nie
pomyśli, że zbytnio się zmieniła.
Miotała się po pokoju, przestawiają c bezmyślnie przedmioty. Jak
brzmiał ten wiersz, który jej ostatnio przeczytał Dawid?
Ani na ziemi, ani w niebiosach
Nic się po raz drugi nie zdarzy.
Nie, to niemożliwe, żeby wrócił dawny Hilary.
- Nie zniosę, jeśli okaże się kimś obcym, nie, tego nie potrafię
znieść. Wolałabym go już nigdy nie zobaczyć, niż gdyby miał się
okazać obcym człowiekiem.
I nagle zrobiła coś dziwnego. Zsunęła z palca pierścionek Dawida z
szafirem i brylantem i schowała do szuflady. Zawstydziła się - ale
musiała to zrobić. Posłuchała wewnętrznego impulsu.
Wbiegła do pokoju Elka.
- Pat, on już jest. Wysiada na podwórzu z auta.
- Nie, nie mogę do niego zejść - załamała się Pat. - Na pewno się
zmienił i...
- Nie gadaj bzdur. Wita go Judysia. Zaprowadzi go do salonu.
śpiesz się.
Pat na oślep zbiegła po schodach. W sieni na kogoś wpadła - nigdy
nie dowiedziała się, na kogo. Chwilę stała w drzwiach. To był
decydują cy moment. Potem zawsze twierdziła, że nigdy nie przeżyła
czegoś podobnego. I że teraz już wie, co będzie czuła w chwili
zmartwychwstania ciała.
- Szkrab! - zawołała spontanicznie. Tak, to był Szkrab, Szkrab, a
nie żaden obcy człowiek. Jak śmiała podejrzewać, że może stać się
kimś obcym. Wzią ł ją za ręce.
- Pat... Pat... mam ci tyle do opowiedzenia, ale najpierw
najważniejsze - nic się nie zmieniłaś. To wczoraj pożegnaliśmy się
na mostku nad Jordanem. Czemu się nie śmiejesz, Pat? Zawsze się
śmiałaś.
Jednakże w tej chwili Pat nie mogła się śmiać. Jutro... za
godzinę. Ale to upragnione spotkanie po tylu latach wymagało
powagi.
Spędzili wspaniały wieczór w starej kuchni - ona, Hilary,
odmłodzona Judysia oraz oczywiście koty. Na szczęście nie było
Mai, a Elka taktownie zniknęła. Na dworze mógł sobie hulać wiatr i
deszcz, tu panował spokój i ciepło. Cudownie było znowu w
bezpiecznym schronieniu przed burzą siedzieć tak jak niegdyś z
Hilarym, pić mocną herbatę, zajadać się Judysiną szarlotką ,
gawędzić o dawnych czasach i śmiać się.
Hilary trochę się jednak zmienił. Jego delikatne rysy zmężniały,
znikła chłopięca okrą głość twarzy. Szczupła sylwetka nabrała
dystynkcji. Ale oczy wcią ż śmiały się, a wą skie wargi rozchylały
się w intrygują cym uśmiechu. Nagle uprzytomniła sobie, czemu tak
polubiła uśmiech Dawida. Przypominał uśmiech Hilarego.
Hilary patrzył na Pat i widział żywe wcielenie wszystkich swoich
marzeń i nadziei. Ona także trochę się zmieniła. Stała się
bardziej kobieca, stała się jeszcze bardziej upragniona.
Wszystko było niby tak jak dawniej - a przecież inaczej. Czas
łagodnie obszedł się ze starym domostwem. Ale nie było już
Dżentelmena Toma, nie było McGinty'ego, a Judysia mocno się
postarzała. Patrzyła na niego tak serdecznie, jak dawniej, ale jej
oczy zapadły się, a włosy były bielusieńkie. Wcią ż jednak
opowiadała historyjki i przygotowywała smaczne ką ski. W cią gu tych
wszystkich spędzonych w pensjonatach lat Hilary często wspominał
te "małe co nieco" Judysi.
- Judysiu, czy kiedy za sto lat postanowisz opuścić tę planetę,
zostawisz mi w testamencie twój obraz z białymi kociętami?
- Tak, tak, zrobię to - obiecała Judysia. - To jedyny obraz, jaki
kiedykolwiek posiadałam. Przywiozłam go ze starego kraju i zawsze
wisiał w każdej mojej kuchni.
- Powieszę go w mojej pracowni - oświadczył Hilary.
- W jednym z tych wspaniałych nowych domów, które zbudujesz. No
co, Szkrabie, powiodło ci się? Ach, przepraszam. Wiem, że powinnam
mówić do ciebie: panie Gordon.
- Nie wiem, co bym zrobił, Judysiu, gdybyś coś takiego
powiedziała. Miło mi słyszeć moje dawne przezwisko. Czy mi się
powiodło? Chyba tak. Zdobyłem wszystko, czego pragną łem - i dodał
w myśli "poza jedną jedyną rzeczą , na której mi najbardziej
zależało".
Judysia zobaczyła, jakim wzrokiem patrzy na Pat, i pod pretekstem
przyniesienia następnych smakołyków poszła do spiżarni i dała
upust swoim uczuciom.
- Hm, hm, nie życzę panu Kirkowi niczego złego - oświadczyła wazie
do zupy. - Ale Najwyższy najlepiej by zrobił, gdyby pan Kirk po
prostu rozpłyną ł się w powietrzu.
Pat poszła spać z ciepłym uczuciem w sercu, obudziła się z nim
następnego dnia i towarzyszyło jej ono cały dzień - piękny
słoneczny dzień. Pat i Hilary cofnęli się w przeszłość. Przeszłość
promieniała na każdym kroku. Poszli do studni, z której Hilary
wydostał kiedyś małe kocię. Pat zajrzała do środka i zobaczyła -
po raz pierwszy od dawna - Pat ze studni, a obok niej twarz
Hilarego. Odbyli pielgrzymkę na Pole Sadzawki, na Pole Owocowego
Tortu i Pole Pożegnania Lata. Zaszli do sadu i odwiedzili w starej
jego części polankę wśród świerków, gdzie pochowano wszystkie
koty, które kiedykolwiek zamieszkiwały Srebrny Gaj.
- Czasem sobie myślę, że u niebiańskich wrót powitają mnie
mruczeniem i szczekaniem duchy kotów i psów, które kochałam -
szepnęła Pat, kiedy szli przez cmentarzyk na grób McGinty'ego. -
Tu go pochowaliśmy, Hilary. Był takim kochanym psiakiem. Potem już
nigdy nie przywią załam się do żadnego psa. Psy pojawiały się i
znikały - Sid zawsze ma jakiegoś psa do zaganiania krów, a pies
Mai jest całkiem miły - ale nie mam do nich serca.
- Ja także już nigdy nie miałem psa. Gdzieżbym go miał mieć? Ale
może któregoś dnia... - Hilary zatrzymał się i spojrzał na
pobielone przez Judysię kamienie wzdłuż ścieżek i rabatki koło
kurnika - Judysia nie uznawała klombów - gdzie rosły wyższe od
człowieka ostróżki. Maja nigdy nie mogła zrozumieć, czemu jej
ostróżki nie kwitną tak wspaniale, jak ostróżki Judysi.
- Miło jest znów zobaczyć te kamienie. Ja także pobielę kamienie,
gdy... - Hilary po raz wtóry stłumił cisną ce się na język słowa.
Rozejrzał się zachłannym wzrokiem. - Od czasu mojego wyjazdu
widziałem wiele wspaniałych budowli, Pat - pałace, katedry, zamki
- ale nigdy nie widziałem domu, który byłby tak prawdziwym domem,
jak Srebrny Gaj. Cieszę się, że widzę go takim, jakim był.
- Bardzo się o to starałam - przyznała Pat.
- O, tam sterczy komin Jaskółczego Gniazda - Hilary zdawał się
mówić do samego siebie. - Ach te ostróżki i Pole Sadzawki, i
topole na fioletowym wzgórzu. Ale było ich przecież trzy. Wydaje
mi się, że gdzieś tutaj musi być McGinty. Lada chwila poliże mnie
po ręku swoim szorstkim języczkiem. Pamiętasz, jak McGinty zginą ł
i odnalazła go nam Maria Anna McGlenahan? Tamtego wieczoru
naprawdę wierzyłem, że jest czarownicą .
Co chwila któreś z nich mówiło: "a pamiętasz..." "Pamiętasz tę
noc, kiedy zabłą dziłam i mnie znalazłeś?" "Pamiętasz, jak wzywałaś
mnie, stawiają c lampkę w oknie stryszku?" "Pamiętasz, jak baliśmy
się, że twój ojciec zechce zostać na zachodzie?" "Pamiętasz, jak
przypływ zaskoczył nas na skałkach?" "Pamiętasz, jak o mało nie
umarłaś na szkarlatynę?"
- Czy pamiętasz Bietkę? - spytała cicho i ze wzruszeniem Pat.
- Tak, pamiętam. Była taka urocza. Kto mieszka teraz w Długim
Domu?
- Zuzanna i Dawid Kirk. Są rodzeństwem. I bardzo się z nimi
przyjaźnię. Ale akurat wyjechali - odpowiedziała dość lakonicznie
Pat. - Czy pójdziemy teraz do Sielanki?
Czy można wrócić do Sielanki? W każdym razie spróbowali. Słońce,
zielony półmrok w srebrnym gaju, pole, stary kamienny mostek na
Jordanie.
- Solidnie go zbudowaliśmy - ucieszył się Hilary. - Ani jeden
kamień nie obsuną ł się przez tyle lat.
Było tak, jak kiedyś. Znów stali się chłopcem i dziewczynką .
Towarzyszył im wiatr, pióropusze traw pieściły im nogi. I znaleźli
się
w Sielance, i zobaczyli Zaczarowane ródełko.
- Nie byłam tu od wielu lat - wyznała cicho Pat. - Jakoś bałam się
przyjść tutaj sama. Jest tak cudownie, jak wtedy, prawda?
- Czy pamiętasz ten dzień - spytał powoli Hilary - kiedy
przyjechała moja matka... a potem ty spaliłaś tu moje listy?
Pat skinęła głową . Miała ochotę wzią ć Hilarego za rękę. Poczuła,
że to wspomnienie wcią ż go boli.
- Matka umarła - powiedział Hilary. - W zeszłym roku. Zostawiła mi
trochę pieniędzy. Z począ tku nie miałem ochoty ich przyją ć. A
potem pomyślałem, że nie wolno mi znieważać jej po śmierci. Chyba
jednak kiedyś mnie kochała - kiedy byłem jej małym Szkrabem. A
potem o mnie zapomniała. To przez niego. Staram się myśleć o niej
bez rozgoryczenia.
- Nie wolno chować w sercu goryczy - odparła Pat. - Judysia zawsze
mnie tego uczyła. To trucizna. Sama z tym walczę. Ach, Hilary,
wiem, że to dziecinne tęsknić aż tak za dawnymi szczęśliwymi
latami, jasne, iż nie mogą wrócić, ale teraz, kiedy tu jesteś,
zdają się strasznie bliskie.
Nad wieczorem poszli lasem na Ukryte Pólko. Hilary rozumiał,
dlaczego je tak kocha. Las był tego dnia w świetnym nastroju -
zachowywał się przyjaźnie. Nie zawsze tak bywało. Czasem zajmował
się wyłą cznie własnymi sprawami, czasem dawał nawet do
zrozumienia, że mu się przeszkadza. Ale ona i Hilary znów stali
się dziećmi i las przygarną ł ich do serca. Nad Ukrytym Pólkiem
unosiły się różowawe obłoki. Poczuli dawną magię.
"Gdybyż ta chwila mogła trwać" - pomyślała Pat.
Kiedy wracali, przez liście topoli są czyło się światło księżyca.
Weszli do starego ogrodu. Tajemniczo błyszczały białe róże. Z
Alejki Westchnień wietrzyk przynosił woń paproci. Pat milczała. Ta
zaczarowana godzina nie potrzebowała słów. Magia działała.
Przestała istnieć przeszłość i przyszłość, istniał tylko cudowny
moment teraźniejszy.
Hilary wpatrzył się w jej błyszczą ce księżycem oczy, nachylił się
i otworzył usta. Ale w tym momencie na podwórze wjechało z
turkotem auto i wysiadła z niego Maja, żegnana piskliwymi
okrzykami swych przyjaciół. Wróciła Maja. Skończył się dzień
czarów.
Maja zobaczyła ich w ogrodzie i zaraz podeszła. Przywitała się
wylewnie z Hilarym, zapach tanich perfum zagłuszył woń
herbacianych róż. Hilary nigdy nie lubił Mai i nie miał zamiaru
udawać, że oglą da ją z przyjemnością . Maja głupio zachichotała.
- Widzę, że przeszkadzam - oświadczyła. - Co, Pat, dobrze, że
Dawid akurat wyjechał?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała lodowatym tonem Pat,
świetnie wiedzą c, co Maja chce dać do zrozumienia.
Maja zwróciła się do Hilarego.
- Pat ci pewnie już opowiedziała o swoich zaręczynach z Dawidem
Kirkiem? - spytała złośliwie. - Bardzo miły starszy pan. Co za
szkoda, że nie możesz go poznać.
Zapanowało milczenie. Maja, zadowolona, że dała upust swojej
złości, weszła do domu. Pat znów zadrżała. Czar prysł. Nagle
Hilary wydał się równie odległy jak czarne jodły za srebrnym
gajem.
- Czy to prawda, Pat? - spytał cicho Hilary.
Pat skinęła głową . Nie mogła wydobyć głosu.
Hilary wzią ł ją za rękę.
- Kochana, jako stary przyjaciel mogę ci tylko życzyć szczęścia.
Dobrze o tym wiesz.
- Oczywiście - Pat usiłowała przybrać lekki ton. - I ja, Hilary,
chcę ci złożyć najlepsze życzenia. W zeszłym roku doszła nas
wiadomość o twoich zaręczynach.
"Niech się nie wykręca - pomyślała. - Przecież powiedziałabym mu o
Dawidzie, gdyby on zawiadomił mnie..."
- O moich zaręczynach? - zaśmiał się Hilary. - Nie jestem
zaręczony. Och, wiem, że chodziły plotki o mnie i o Annie Loveday.
Jej brat jest moim wielkim przyjacielem i po powrocie zacznę
pracować w jego firmie. Anna jest uroczą dziewczyną i ma swojego
"kawalera", jak by powiedziała Judysia. W moim życiu była tylko
jedna dziewczyna i ty, Pat, dobrze o tym wiesz. Nie miałem
wielkich nadziei, ale czułem, że muszę przyjechać i przekonać się.
- Znajdziesz jeszcze na pewno...
- Nie. Na świecie jest tylko jedna Pat.
Pat zamilkła - cóż mogłaby powiedzieć?
Poszli do kuchni, mieli jeszcze godzinę czasu, nim Hilary będzie
musiał wyjechać, by zdą żyć na prom. W kuchni zgromadzili się
wszyscy - Judysia, Elka, Sid i Długi Alek. Nawet matka nie poszła
się położyć, by móc powiedzieć Hilaremu do widzenia. Powinien to
być wesoły wieczór. Judysia była we wspaniałej formie i
opowiedziała kilka swoich niezrównanych historyjek. Hilary śmiał
się wraz z wszystkimi, ale nie był to wesoły śmiech. Pat
przeżywała jeden z tych koszmarnych momentów, kiedy człowiekowi
wydaje się, że już nigdy w życiu się nie roześmieje.
Stały z Judysią w drzwiach i patrzyły, jak Hilary idzie przez
podwórze do czekają cego auta.
- Hm, hm, smutno patrzyć, jak ktoś oddala się w świetle księżyca.
Coś mi się widzi, Pat, że już nigdy nie zobaczę tego kochanego
Szkraba.
- Myślę, że już nigdy nie przyjedzie do Srebrnego Gaju -
powiedziała Pat bardzo spokojnym tonem, ale każde słowo było łzą .
- Judysiu, czemu wszędzie czai się gorycz, nawet w czymś, co
powinno być piękną przyjaźnią ?
- Tego to sama nie wiem - odparła Judysia.
- Znów zginęły nożyczki - powiadomiła je Maja, gdy wróciły do
kuchni, takim tonem, jakby były za to odpowiedzialne, one i cały
Srebrny Gaj.
Rok dziewią ty
I
Hilary jeszcze raz napisał do Pat jeden z tych swoich dawnych
czarują cych listów, ozdobionych rysuneczkami domów, które
zamierzał zbudować, a koniec listu brzmiał następują co:
Nie przejmuj się, Pat, że nie potrafisz mnie kochać tak, jak ja
kocham ciebie. Zawsze cię kochałem. Nic na to nie poradzę i nawet
gdyby była na to jakaś rada, wcale bym tego nie chciał. Bywają
ludzie, którzy starają się zapomnieć o beznadziejnej miłości. Ja
do nich nie należę. Gdybym miał o tobie zapomnieć, uważałbym to za
najgorsze nieszczęście. Chcę cię kochać, chcę o tobie pamiętać.
Moja miłość do ciebie jest - była zawsze - najlepszą czą stką
mojego życia. Wzbogaciła je i pozwalała mi zawsze dojrzeć to, co w
życiu jest najważniejsze. Dzięki temu uczuciu unikną łem wielu
pułapek. I tak będzie dalej. Więc nie martw się o mnie i się nade
mną nie lituj.
Ale Pat martwiła się. I tylko pozornie jesień i zima wydawały się
szczęśliwe. Długi Alek definitywnie postanowił, że w przyszłym
roku zacznie na folwarku budować dom dla Sida i Mai. Wszyscy
wiedzieli, że jest to nieodwołalna decyzja. Maja krzywiła się, ale
musiała pogodzić się z faktem, że nie zostanie panią Srebrnego
Gaju.
Matka była silniejsza, od wielu lat nie czuła się tak dobrze.
Oświadczyła ze śmiechem, że przeżywa drugą młodość. Mogła znów
uczestniczyć w rodzinnym życiu i odwiedzać przyjaciół. Uznali to
za cud, przyzwyczaili się do myśli, że matka już zawsze będzie
niedomagać i tylko od czasu do czasu zdarzy się "dobry dzień".
Teraz "dobre dni" stały się regułą . Toteż, mimo Mai, Pat od dawna
nie przeżywała tak przyjemnego roku, tyle że dręczyła ją jakaś
bliżej nieokreślona tęsknota. Cały czas. Tylko niekiedy zapominała
o tym, pracują c w ogrodzie czy snują c plany. I wówczas, kiedy
Marysieńka przyjeżdżała do Srebrnego Gaju i domagała się
"domorosłych" placuszków Judysi, kiedy Pyszałek karcił dla jego
własnego dobra jakieś niesforne kocię, kiedy w Długim Domu
siedziała z Zuzanną i Dawidem przy ogniu, kiedy budziła się rano i
zachwycała poranną ciszą w swoim ukochanym domu.
Elka miała za rok wyjść za mą ż. Wyprawa była gotowa i zaczęły już
z Pat planować wesele - wielkie rodzinne wesele.
- Ostatnie wielkie wesele w Srebrnym Gaju - powiedziała Pat.
- A co z twoim? - spytała Elka.
- Mojego nie będzie. Któregoś dnia wymkniemy się z Dawidem i
pobierzemy. Bez żadnego zamieszania - szybko odpowiedziała Pat i
zmieniła temat rozmowy. Była bardzo, bardzo przywią zana do Dawida,
ale wolałaby, żeby wszystko pozostało tak, jak teraz. Nie chciała
myśleć o małżeństwie. Nie mogła znieść myśli o opuszczeniu
Srebrnego Gaju.
Elka spojrzała na nią z ciekawością , ale nic nie powiedziała. Była
nad wiek mą dra.
"Lepiej się nie wtrą cać - pomyślała. - ¯ałuję czasem, że pisałam
Hilaremu o tych wszystkich wielbicielach Pat. Boję się, że to
raczej zaszkodziło, niż pomogło. Gdyby przyjechał wcześniej, to
może..."
¯ycie pełne jest takich "gdyby". Na przykład, gdyby nie poszła na
tę zabawę, na której poznała Brooka? Do ostatniej chwili się
wahała. Elka zadrżała.
- Kiedy Elka będzie wychodziła za mą ż - zwierzyła się Judysi Pat -
chciałabym, żeby to było najpiękniejsze wesele w Srebrnym Gaju.
- Będzie, będzie - zgodziła się Judysia. - Mamy cały rok, żeby
wszystko obmyślić.
Ale jak to już wiele razy Pat miała okazję stwierdzić, nic nie
dzieje się tak, jak to sobie człowiek wyobraża. W tydzień później
piorun strzelił z jasnego nieba. Brook napisał, że kierownik filii
w Chinach nagle zmarł i on, Brook, musi natychmiast tam jechać.
Czy Elka z nim pojedzie?
Oczywiście, że pojedzie. ślub musi się wobec tego odbyć za trzy
dni, ale co z tego?
- To niemożliwe - jęknęła Pat.
Siedziały na sianie w kościelnej szopie, odkryły, że tylko tam są
bezpieczne, nie pojawi się Maja albo któreś z kręcą cych się tu
stale Binnie'ich. Wdychały zapach zeschłej koniczyny, pomarańczowy
kot siedział na belce i mrugał zagadkowo ślepiami.
- Owszem, możliwe - odpowiedziała stanowczo Elka. - Lily Robinson
z radością zastą pi mnie w szkole. Nie będziemy sobie zawracać
głowy tortem weselnym...
- Elko, chyba chcesz, żeby Judysia padła trupem? Oczywiście, że
upieczemy weselny tort. Ale co z twoją suknią ?
- Chciałabym mieć białą suknię, Pat, białą atłasową suknię. Jestem
staroświecka, jestem wiktoriańska, chcę wzią ć ślub w białej
atłasowej sukni. Uwielbiam atłas.
- Będziesz miała taką suknię! - oświadczyła Pat. Odbyły naradę z
matką . I pojechały do miasta po atłas, sprowadzono Inez Macaulay,
a ta zaraz zabrała się do szycia. Matka, która od lat nic nie
upiekła, oznajmiła, że sama zrobi tort.
- Zrobi jak nikt - zgodziła się Judysia. - Wszystkie panny z
Wybrzeża Zatoki piekły ciasta godne podniebienia królowej.
Judysia błagała, by urzą dzić "maleńkie" wesele. Zaprosić ciotki i
stryjów, i kuzynki. Ale nikt się z nią nie zgodził.
- Nie możemy sprowadzić obu rodzin, zatem nie zaprosimy żadnej.
Nie, Judysiu, Brook i ja pobierzemy się w waszej tylko obecności.
Judysia musiała się z tym pogodzić. Ale kręciła bielutką głową .
Czasy się naprawdę zmieniły, skoro panna ze Srebrnego Gaju nie ma
wesela wychodzą c za mą ż.
- Widać już jestem naprawdę stara - szepnęła rozglą dają c się
jednak, czy aby ktoś jej nie słyszy.
- No, długo trwało, zanim zdecydowałyście się mi powiedzieć! -
zawołała Maja, gdy Pat poinformowała ją o ślubie Elki.
- Same wiemy dopiero od dwudziestu czterech godzin - starała się
jej wytłumaczyć Pat, Maja jednak postanowiła się dą sać. Ale
Judysia parę razy podchwyciła na jej twarzy wyraz zadowolenia.
"Cieszy się, że się pozbędzie jednej przeszkody" - pomyślała z
niechęcią Judysia.
- Taka jestem rada, że udaje się pani wydać za mą ż drugą córkę -
powiedziała protekcjonalnie pani Binnie, zwracają c się do matki.
- Wkrótce więc tak jak mnie zostanie pani w domu tylko jedna. -
Westchnęła. - No co, Pat? Nie są dzisz, że pora na ciebie? Ach ci
mężczyźni, nie są już tacy, jak za moich młodych lat.
Pat pobiegła do swego pokoju, gdzie Elka ułożyła właśnie wszystkie
swoje rzeczy na łóżku.
- Nie przejmuj się tym babsztylem, Pat, i pomóż mi się spakować.
Nigdy nie umiałam się pakować. Powiedz mi, co mam zabrać, a co
zostawić.
Pat z przykrością spojrzała na otwarty kufer. Elka wyjeżdża do
Chin! Przecież mogłaby zamieszkać blisko domu, tak jak Winnie.
Choć pamięta, jak rozpaczała nad tym, że Winnie opuszcza dom. A
teraz tak przyjemnie było odwiedzać Winnie, a jeszcze przyjemniej
było, gdy siostra przyjeżdżała z dziećmi do Srebrnego Gaju. Ale
Chiny! A Elka była taka pogodna. Przyszły jej na myśl słowa
staroświeckiej piosenki śpiewanej przez ciotkę Azalkę: Temu, kto
wyjeżdża, jest lżej, niż temu, kto zostaje.
Pewnie było to prawdą . Niemal zazdrościła Elce jej szczęścia. A
jednocześnie było jej Elki żal - przecież opuszcza Srebrny Gaj.
Nie wierzyła, żeby ktoś mógł być szczęśliwy, żegnają c się ze
Srebrnym Gajem.
- Jutro o tej porze będę poważną mężatką - oświadczyła Elka
przeglą dają c się w lustrze. - Chyba rzeczywiście najwyższy czas,
żebym wyszła za mą ż. Pat. Zaczynam wyglą dać jak nauczycielka. Czy
wiesz, że Brook kupił dla nas nowe obrą czki ślubne? Nie chce,
żebyśmy nosili obrą czki po kimś z rodziny. Mam nadzieję, że
podczas ceremonii ślubnej zachowam się z godnością . Pani Binnie
będzie mnie śledzić jak detektyw.
- Elko, chyba ona nie przyjdzie?
- Owszem, przyjdzie. Maja poprosiła mnie, żeby jej matka mogła
zobaczyć mój ślub. Nie mogłam powiedzieć: nie. Więc chcę, żeby
wszystko potoczyło się gładko. I mówią c "tak" nie spojrzę w oczy
Brooka. To strasznie pospolite. Pani Binnie opowiadała mi, że
Oliwia tak zrobiła i wszyscy uznali to za wzruszają ce. A ja pewnie
wybuchnęłabym śmiechem. Słyszysz, jak w sadzie pogwizduje kos?
Ciekawe, czy w Chinach są kosy? Ale na pewno są koty... puszyste
koty znają ce mnóstwo tajemnic. Tylko czy miauczą po chińsku? O ile
w ogóle miauczą . No i będę mieć dzieci. Planuję dziesięcioro.
- Dziesięcioro? Dlaczego nie okrą gły tuzin? - zaśmiała się Pat.
- Och, nie jestem aż tak zachłanna. Inne kobiety też mają prawo do
dzieci.
- Co by to było, gdyby usłyszała cię ciotka Barbara! - zawołała
Pat wkładają c do kufra Elki woreczek zasuszonej lawendy.
- Ale nie słyszy! Zresztą takie rzeczy mówię tylko tobie. Pat,
zawsze się tak świetnie bawiłyśmy razem! Byłyśmy nie tylko
siostrami, ale przyjaciółkami. Z wyją tkiem tych paru okropnych
tygodni, o których do dziś myślę ze wstydem. Ale tyle mam
cudownych wspomnień - dom, ty, mama i Judysia. Czy umiesz na
pamięć ten wiersz, którym tak zachwyciłyśmy się parę dni temu?
Będzie nam zawsze przyświecać,
To co miłość spamięta.
- Jakie to prawdziwe. Och, strasznie mi was będzie brakować.
Zawsze będę tęsknić do Srebrnego Gaju. Nie myśl, Pat, że jest mi
łatwo rozstać się z wami. Ale... Ale...
- Istnieje Brook Hamilton - uśmiechnęła się Pat.
- Tak. - Elka zamyśliła się. - Za to będę o was bez przerwy
myśleć. A ty byłaś najlepszą siostrą , jaką można sobie wymarzyć.
- Przestań! - powiedziała Pat. - Bo się załamię i zacznę szlochać.
A twardo postanowiłam, że nie popsuję twojego ślubu łzami.
- I błagam cię, kochanie, nie płacz po moim wyjeździe. Nie
zniosłabym tej myśli.
- Na pewno trochę sobie popłaczę - przyznała szczerze Pat. - Tego
to się nie da unikną ć. Ale nie wpadnę w rozpacz, tak jakby się to
stało przed laty. Nauczyłam się stawiać czoło zmianom, Elko, choć
wcią ż się ich strasznie boję i nie rozumiem osób, które się nimi
rozkoszują . Leć, Inez woła cię do ostatniej przymiarki.
Na dzień przed ślubem pojawiła się nadzieja, że pani Binnie nie
zawita jednak do Srebrnego Gaju. Zmarł jej brat cioteczny, Samuel
Cobbledick i pogrzeb miał się odbyć tego samego dnia, zaledwie o
godzinę wcześniej.
- To prawdziwa "apostrofa", że on musiał umrzeć właśnie teraz.
Prawie w każdym zdaniu pani Binnie swoim zwyczajem przekręcała
słowa. Od lat cierpiał na ogólną "niewydolność" i mógłby jeszcze
parę dni pożyć. Zawsze był "śpieszny". Wykończył go krwotok
"dwunastki". Strasznie jestem rozczarowana. Tak chciałam zobaczyć,
jak Elka będzie wychodziła za mą ż.
- Hm, hm, mam nadzieję, że będzie to bardziej udany pogrzeb niż
jego brata, Jana - oświadczyła Judysia. - Jan sam przed śmiercią
wydał dyspozycje, jak ma wyglą dać pogrzeb - chciał, żeby wszystko
wypadło stylowo, a nie miał zaufania do żony, straszne z niej było
ską piradło. Całe życie się kłócili, a największa awantura była
właśnie o pogrzeb. Już do śmierci się do niego nie odezwała i
nawet nie wzięła udziału w ceremonii pogrzebowej. Bardzo to
popsuło szyki.
- W każdej rodzinie zdarzają się nieporozumienia - stwierdziła
oschle pani Binnie. - Wdowa po biednym Samie jest niepocieszona.
Całe popołudnie siedziałam u niej, składają c jej atencje.
- Chce pani powiedzieć kondolencje - wtrą ciła Judysia. Rzadko
zdarzało jej się poprawiać panią Binnie, ale czasami po prostu
musiała.
- Powiedziałam, co chciałam powiedzieć - odcięła się pani Binnie.
- I będę pani wdzięczna, panno Plum, jeśli nie będzie mi pani
wkładać słów w usta.
Tej ostatniej nocy Elka i Pat nie mogły się zdecydować, by w końcu
zasną ć. Każda z nich wiele razy powtarzała: - No, czas spać! - I
znów zaczynały gadać.
- Mam nadzieję, że jutro będzie ładnie - powiedziała Elka. - Tak
bym chciała po raz ostatni zobaczyć Srebrny Gaj w słońcu.
- Jutro? - spytała Pat. - Dzisiaj! Właśnie zegar w saloniku wybił
północ. To dziś jest twój ślub, Elko.
- Najwyższy czas, żebym zaczęła mieć przedślubną tremę - zaśmiała
się Elka. - Ale pewnie wcale jej nie zaznam. Wyjście za mą ż za
Brooka wydaje mi się czymś najbardziej naturalnym pod słońcem.
Chyba jednak zasnęły, bo Pat nagle usiadła i stwierdziła, że za
oknem pojawił się blady świt. Tak, to dziś Elka wyjdzie za mą ż i
odtą d, ona Pat, będzie się budziła w samotności.
Dzień był tak piękny i słoneczny, jak Elka sobie tego życzyła.
- Słowo daję - powiedziała Elka - nigdzie nie ma takich pięknych
dni, jak w Srebrnym Gaju, nawet w Jaskółczym Gnieździe. Często
pokpiwałam z ciebie, Pat, że tak wychwalasz Srebrny Gaj, ale w
głębi serca zawsze wiedziałam, że masz rację.
- Czarowny dzień - zachwyciła się Maja, gdy zeszły na dół. Pat
zaraz ów dzień przestał się podobać. Dla Mai wszystko było
"czarowne" albo "cudne", były to jej ulubione przymiotniki.
Ranek był bardzo pracowity. Brook pojawił się w południe. Pat
nakryła i przyozdobiła weselny stół. Kiedy poszła się przebrać,
Maja chcą c pokazać, że ona też ma jakieś prawa, postawiła na
środku stołu wazon, do którego wcisnęła bukiet kwiatów. Judysia
ostentacyjnie wyniosła go do kuchni.
- Zawsze się pcha, gdzie jej nie proszą - mruknęła pod nosem.
Maja zemściła się i gdy Judysia pojawiła się w swojej wyjściowej
sukni, oznajmiła:
- Ta suknia Judysi wcale nieźle się trzyma. Nawet nie widać, że
jest już strasznie niemodna.
Ii
Na górze ubierała się panna młoda.
- Masz tu niebieską podwią zkę na szczęście - szepnęła Pat.
Elka wyglą dała w bieli niemal jak zjawa. Miała na głowie lekko
przyżółkły tiulowy welon matki. Od Elki biło szczęście.
- Czarownie wyglą da, prawda? - Maja oczywiście wepchnęła się do
pokoju.
Pat i Elka wymieniły porozumiewawcze spojrzenie. "Po raz ostatni"
- pomyślała z przykrością Pat.
- Nie rozpłaczę się - powtarzała stanowczo samej sobie. - Nie
rozpłaczę się. W każdym razie jeszcze nie teraz.
Elka podniosła tren sukni, by zejść ze schodów, i Pyszałek
wykorzystał okazję. Siedział na podeście schodów bardzo obrażony,
bo zamknięto mu przed nosem drzwi. Skoczył i ugryzł Elkę w łydkę.
Elka jęknęła. Pyszałek uciekł i Pat obejrzała nogę siostry.
- Nie, nie zadrasną ł cię. Ale poleciało oczko. Co mu się stało?
- Cóż, nic teraz na to nie poradzimy - oświadczyła Elka, tłumią c
śmiech. - Chwała Bogu mamy modę długich sukni. Należało mi się,
zamknęłam mu przed nosem drzwi. Nie wolno tak traktować starego
rodzinnego kota. Miał rację, że mnie ugryzł.
Cała reszta dnia wydała się Pat snem. Ceremonia ślubna była
piękna, choć Elka twierdziła potem, że cały czas musiała myśleć o
oczku w pończosze. To byłoby okropne, gdyby mimo długiej sukni
dostrzegła to pani Binnie. Bo pani Binnie przygnała jednak zaraz
po pogrzebie kochanego Samuela. Wpadła do Srebrnego Gaju w chwili,
kiedy panna młoda schodziła na dół.
Matka była blada i opanowana, a tato wspominają c własny ślub,
czule spoglą dał na swoją najmłodszą , która tak szybko dorosła i
wychodzi za mą ż, choć wydaje się, że dopiero co leżała w kołysce.
Brook wzią ł właśnie w ramiona oblubienicę, by ją ucałować, gdy
pojawił się skruszony Pyszałek i złożył u stóp Elki wielkiego
smakowitego szczura. Wszyscy byli przed chwilą bliscy łez, ale
teraz wybuchnęli śmiechem i uczta weselna Elki była tak radosna,
jak sobie tego życzyła.
Niemniej jej samej trudno było powstrzymać łzy, kiedy wychodzą c ze
swego pokoju, zatrzymała się w drzwiach, żeby się z nim pożegnać.
Ileż to już razy wyjeżdżała z domu, ale zawsze miała niezadługo
powrócić. Teraz już nie powróci, a w każdym razie nie jako Elka
Gardiner. Wyjdzie, zamknie drzwi i więcej ich nie otworzy.
Przytuliła się do Pat.
- Kochanie, pisz do mnie co tydzień, dobrze? A ja na pewno nie
później niż za trzy lata przyjadę w odwiedziny.
Odjechali.
- Nigdy jeszcze Elka nie wyglą dała tak ślicznie - łkała pani
Binnie. Maja usiłowała wycisną ć parę łez, ale Pat nie miała ochoty
płakać, czuła tylko, że jeśli dalej będzie się uśmiechać, popęka
jej skóra na policzkach. Razem z Judysią wysprzą tały pokoje, zmyły
i schowały naczynia. Kiedy o zmierzchu Pat wsunęła się do kuchni,
Judysia siedziała przy ogniu.
- Tak, tak, pomyślałam, że ogień podtrzyma nas na duchu i ciele.
Kotom też się coś należy. Wiesz, Pat, żałowałam przez chwilę, że w
ką cie nie siedzi Tillytuck i nie pyka ze swojej fajeczki. Nie
czułby się człowiek taki osamotniony...
Judysia mówi o osamotnieniu. Coś podobnego! Pat usiadła obok niej
i oparła głowę o jej kolana. Długi czas siedziały w milczeniu,
słuchają c, jak trzaska ogień i mruczy kocię przytulone do Judysi.
- Judysiu, to już trzeci raz siedzimy w kuchni po odjeździe panny
młodej. Pamiętasz wesele cioci Azalki i wesele Winnie?
Siedziałyśmy tutaj i opowiadałaś mi historyjki, żeby mnie podnieść
na duchu. Dziś nie mam ochoty na żadne historyjki. Chcę tylko
spokoju i twojej czułości. Jestem zmęczona.
Kiedy Pat wstała, by wypuścić miauczą cą Popkę, Judysia westchnęła
i szepnęła do samej siebie:
- Hm, hm, chyba już opowiedziałam wszystkie moje historyjki.
Jestem jak dopalają ca się świeczka. - Ale uważała, by Pat nie
usłyszała jej. I zaraz przypomniała sobie, jak pani Binnie
wbiegła, cała zdyszana po pogrzebie, i zaczęła się śmiać.
- Z czego się śmiejesz, Judysiu? - spytała Pat.
- Bo przyszło mi do głowy coś, co kiedyś opowiadano o starym Samie
Cobbledicku. Jak był młody, lubił sobie wypić, ale rzadko miał
okazję, bo strasznie pilnowała go żona. Raz zachorował na grypę i
doktor zostawił mu w butelce trochę whisky. Pani Cobbledickowa
była pewna, że to lekarstwo, i wyszła do kościoła. Tymczasem wpadł
są siad, stary Lem Morrison i też przyniósł potajemnie kroplę
whisky. Sam spojrzał z rozczarowaniem. "Nie wystarczy, żebyśmy się
obaj upili - powiada. - Losujmy, na kogo wypadnie". I wypadło na
Sama. Ale ja tu gadu, gadu, a ty mówiłaś, że nie masz dziś ochoty
na żadne opowieści.
- Ale tej chętnie wysłucham. I co przytrafiło się staremu Samowi?
- Tak, tak, kiedy Sara Cobbledick wróciła do domu, jej chory mą ż
podśpiewywał i wytańcowywał na środku pokoju, a po grypie nie było
śladu. Ale nie domyśliła się prawdy i zaczęła robić lekarzowi
wymówki, że przepisał mu za mocne lekarstwo. No, Patsy, zjemy
"małe co nieco". Widziałam, że prawie nie tknęłaś kolacji.
Ta noc była bardzo przykra. W całym domu panowała niezwykła cisza.
Pat dłuższy czas siedziała w ciemnościach przy oknie. W ogródku
pobłyskiwały białe floksy - ich sadzonki dostała kiedyś od Bietki.
Ból po śmierci Bietki po trochu zelżał, ale wcią ż odzywał się w
takich jak ten momentach.
Ale następnego dnia wschód słońca był niezwykle piękny - złoto i
purpura zabarwiły blady błękit nieba. W sadzie śpiewały ptaki,
rozpłomieniło się Pole Wzgórza. Wstawał cudowny dzień, a ona, Pat,
wcią ż miała Srebrny Gaj. W łóżku Elki często będzie sypiała mała
Marysieńka. Na tej pustej poduszce zabłysną jej złociste loczki.
No i ma przecież Dawida - może polegać na Dawidzie. Nie wolno jej
zapominać o Dawidzie.
Rok dziesią ty
I
Długo trwało, nim Pat przywykła do nieobecności Elki. Czasem
wydawało się, że to nigdy nie nastą pi. Jesień była przykra. Pat
wcią ż wydawało się, że Elka jest w są siednim pokoju, w ogrodzie,
na podwórzu. I zaraz się pojawi. A kiedy się nie pojawiała, znów
ogarniał ją smutek. Można było przypuszczać, że Elka zabrała z
sobą śmiech, śmiech bowiem znikną ł ze Srebrnego Gaju. Ale po
trochu wracał i wieczorami znów zaczęły się wesołe pogawędki w
kuchni.
Dwie rzeczy pomogły Pat przetrwać jesień i zimę. Srebrny Gaj oraz
wieczory spędzane z Zuzanną i Dawidem. W miarę upływu lat jej
miłość do Srebrnego Gaju jeszcze się pogłębiła, wpłynęły na to
wszystkie zmiany, te, które już nastą piły, i te, których zapowiedź
wisiała w powietrzu. Czarna broda stryja Toma posiwiała, tato
łysiał, złociste włosy Winnie wypłowiały. A Judysia - choć Pat
starała się tego nie widzieć - naprawdę bardzo się postarzała. Nie
była to złośliwość Mai.
Za to matka czuła się dużo lepiej, niemal zupełnie dobrze, i
zaczęła brać udział w życiu rodzinnym. Toteż Pat, mimo że czasem
podczas bezsennych nocy nawiedzało ją uczucie osamotnienia, była w
sumie dość zadowolona z życia.
Którejś nocy pojawiła się nagle wiosna. Wzgórza po deszczu zaczęły
wyglą dać tak, jakby je przesłoniła zielona mgiełka. Ciepły mokry
wiatr hulał w przebudzonej brzezinie. Potem zaś na alejki opadły
śnieżne płatki wiśni, a w ogrodzie pojawiły się zielone kiełki.
- Dziś zajmę się tylko wiosną - obiecała sobie Pat po zakończeniu
generalnych porzą dków. Postanowiła nie dać się przygnębić myśli o
tym, że budowę domu na folwarku znów odłożono z powodów
finansowych. Spędziła cały dzień w ogrodzie, przyglą dają c się,
zachwycają c i planują c.
- Judysiu, zjedzmy dziś wieczór kolację w sadzie.
I tak się stało - zjadły kolację w czwórkę, ona, matka, Judysia i
Marysieńka, mężczyzn bowiem nie było w domu, a Maja wybrała się do
matki, by pomóc jej w porzą dkach.
Ten posiłek można było nazwać sakramentem. Pat czuła się
szczęśliwa, czuła się szczęśliwa matka i mała Marysieńka, która
zawsze była szczęśliwa w obecności cioci Pat - chociaż niebo było
tak przeraźliwie wielkie. Nawet Judysia, która cały dzień
zamartwiała się, bo stadko indyczą t przemoczyło łapki i zdechło,
teraz przyszła do siebie i pomyślała, że może jednak ma jeszcze
przed sobą parę lat.
- Oto jest słodycz życia - szepnęła do siebie Pat, rozglą dają c się
z zachwytem.
W parę godzin później czekała ją prawdziwa niespodzianka, której
nie szczędzi nam życie.
O zmierzchu poszła do Długiego Domu. Zastała Dawida w ogrodzie
koło kamiennego paleniska, gdzie "dla towarzystwa" rozpalił ogień.
Zuzanna pojechała do miasta, ale siedzieli koło niego Iczabod i
Arkadiusz. Pat przycupnęła na ławce.
- Co nowego? - spytała.
- Zakwitła dzika wiśnia koło świerków - oznajmił Dawid i dłuższą
chwilę milczał. Pat nie miała mu tego za złe. Lubiła jego
przyjazne milczenie, dobrze jej się wtedy myślało.
- Zuzanna w przyszłym miesią cu wyjdzie za mą ż - powiedział nagle
Dawid.
Pat spojrzała na niego ze zdziwieniem. Myślała, że nastą pi to
dopiero jesienią . Jeśli Zuzanna wychodzi już teraz za mą ż, co z
Dawidem? Nie będzie mógł sam zostać w Długim Domu. Pewnie zaraz
jej o tym powie. Zaschło jej w ustach. Ale oczywiście...
Co ten Dawid mówi?
- Czy ty rzeczywiście chcesz za mnie wyjść, Pat?
Co za dziwne pytanie. Przecież obiecała mu, że za niego wyjdzie.
Przecież od paru już lat są szczęśliwie zaręczeni.
- Dawidzie! Co chcesz przez to powiedzieć? Oczywiście, że...
- Chwileczkę! - Dawid nachylił się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Spójrz mi w oczy, Pat. Nie, nie odwracaj głowy. Powiedz mi
prawdę.
Pat wyją kała.
- Nie mogę. Sama jej nie znam. Ale myślę, że tak...
- Mnie się wydaje, kochana - powiedział z wolna Dawid - że być
może sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale myślisz: "Skoro już
muszę wyjść za mą ż, najchętniej wyjdę za niego". A mnie to nie
wystarczy, Pat. Ty mnie nie kochasz, choć starałaś się udawać
miłość, nawet przed samą sobą . Nie, Pat, w tych okolicznościach
nie chcę się z tobą żenić.
Wokół Pat zawirował ogród.
- Ja naprawdę chciałabym, Dawidzie, żebyś był szczęśliwy -
powiedziała żałosnym tonem.
- Wiem. I nie bałbym się ryzykować własnym życiem, ale nie mam
prawa narażać twojego.
- Coś mi się zdaje, że postanowiłeś mnie rzucić... - Pat bała się,
iż się rozpłacze lub wybuchnie histerycznym śmiechem. - A ja
ciebie naprawdę tak strasznie lubię.
- To nie wystarczy. Nie mam ci tego za złe. Postanowiłem
spróbować. Miałem nadzieję, że potrafię zdobyć twoją miłość. Nie
udało mi się. Należę do gatunku mężczyzn, których kobiety lubią ,
ale nie kochają . Już raz to przeżyłem. I nie chcę przeżywać po raz
wtóry. To zbyt ciężkie doświadczenie. Jest taka stara śpiewka:
Takie już jest to życie,
Zawsze jedno całuje,
Drugie nadstawia policzek.
- Nie zawsze - szepnęła Pat.
- Nie, nie zawsze. Ale często, a ja nie chcę przeżywać tego po raz
drugi. My, Pat, będziemy zawsze najlepszymi przyjaciółmi - i
niczym więcej.
- Przecież ja ci jestem potrzebna - powtórzyła z rozpaczą Pat.
Wiedziała, że on ma rację, wiedziała, że zdecydowała się z nim
zaręczyć, bo wydawało jej się to najlepszym wyjściem z sytuacji,
lecz chociaż czasem o trzeciej nad ranem budziła się z uczuciem,
jakie nurtuje każdego więźnia, nie mogła jednak znieść myśli, że
Dawid miałby znikną ć z jej życia.
- Tak, jesteś mi potrzebna. Ale nigdy nie byłabyś naprawdę moja.
Zrozumiałem to zeszłego lata po wizycie Hilarego Gordona.
- Dawidzie, wbiłeś sobie do głowy jakieś bzdury. Hilary był mi
zawsze bliski jak brat, ale...
- Ty jesteś z nim zwią zana, Pat, tak jak nigdy nie byłabyś
zwią zana ze mną . Nie mógłbym z nim rywalizować.
Pat sama nie wiedziała, co w tej chwili przeżywa. Cała ta historia
wydawała jej się czymś nierealnym. Czy Dawid rzeczywiście oznajmił
jej, że się z nią nie może ożenić? Ale w głębi serca poczuła się
wolna. Oszołomiło ją uczucie wolności, niczym mocne wino. Zaczęła
zdejmować z palca pierścionek.
- Nie! - Dawid podniósł rękę. - Proszę cię, Pat, zachowaj go. Włóż
go na inny palec. Nasza... przyjaźń była czymś cudownym. Tylko
moja ślepota sprawiła, że miałem nadzieję na coś więcej! I nie
martw się o mnie. Zaproponowano mi stanowisko redaktora naczelnego
Weekly Review. Po ślubie Zuzanny zacznę tam pracować.
Zatem on także zniknie z jej życia. Pat sama nie wiedziała, jak
znalazła się w domu. W kuchni Judysia robiła na drutach i Pat
usiadła naprzeciwko niej.
- Judysiu, zostałam porzucona.
- Porzucona? - powtórzyła Judysia, wyglą dała jak czujny pies.
- Tak. Dawid Kirk oświadczył mi dziś bez ogródek, że się ze mną
nie ożeni - Pat udało się przybrać płaczliwy ton głosu. - Za nic
na świecie!
- Hm, hm, przecież chyba nie nalegałaś. Czy powiedział, dlaczego?
- Judysia wcią ż miała się na baczności.
- Powiedział, że go nie kocham.
- Hm, hm, a kochasz?
- Nie - odparła cicho Pat. - Nie. Próbowałam, Judysiu, go
pokochać. Ale chyba zawsze wiedziałam, że mi się to nie uda. I ty
też wiedziałaś.
- Cóż, ja tam nie żałuję - oświadczyła Judysia i dalej robiła na
drutach.
- Ale co na to powiedzą Binnie'owie? - spytała Pat.
- No wiesz, złotko, przecież nie będziesz się przejmować tym, co
oni powiedzą .
- Nie. Mało mnie to obchodzi. Ale rodzina... cóż, oni już chyba
przywykli do moich wybryków. I to już na pewno mój ostatni
nieudany romans. Nigdy mi się to już nie zdarzy.
- Nigdy nie trwa wiecznie - zauważyła sceptycznie Judysia. I
dodała:
- Zdarzy się to, co ma się zdarzyć. To co zostało człowiekowi
przeznaczone.
- Judysiu, nie mówmy już o tym. To takie przykre. Znów jestem
wolna - mogę żyć dla Srebrnego Gaju. To najważniejsze. Wolna.
Jakie to piękne słowo.
Kiedy Pat wyszła, Judysia nie przestała robić na drutach. Ale po
chwili zwierzyła się Pyszałkowi:
- No i chwała Najwyższemu, mamy już tego wdowca z głowy.
Ii
Zerwanie zaręczyn Pat niezbyt obeszło rodzinę. Przywykli już do
jej niepoczytalności. Maja oświadczyła, że zawsze tego oczekiwała,
Dawid nie należy do gatunku mężczyzn, którzy drugi raz się żenią .
Tato nie powiedział nic - bo co by miał powiedzieć? Matka jak
zwykle zrozumiała wszystko. I w głębi serca poczuła ulgę. Zuzanna
także zrozumiała.
- Strasznie mi jest przykro i bardzo jestem rozczarowana. Ale tak
widać musiało się stać.
- Jak to miło móc zwalić wszystko na przeznaczenie - oznajmiła
smutno Pat. - Czuję, że cię zawiodłam, że zawiodłam Dawida, a
naprawdę jestem do niego bardzo przywią zana...
- To by wystarczyło wielu mężczyznom, ale nie Dawidowi -
odpowiedziała spokojnie Zuzanna. - Dużo bym dała, żeby wszystko
potoczyło się inaczej, ale skoro to niemożliwe, musimy się starać
o wszystkim zapomnieć.
Kiedy Zuzanna wyszła za mą ż, a Dawid wyjechał, znów zamknięto
Długi Dom i ciemno było w jego oknach. Długi Dom z powrotem stał
się Samotnym Długim Domem. Taki to już los pewnych domów, którym
nie udaje się uciec przed swoim przeznaczeniem.
Pat zrobiła przeglą d wydarzeń. Ogarną ł ją spokój. Jej cały świat
wywrócił się do góry nogami, ale Srebrny Gaj pozostał Srebrnym
Gajem. Już nic nie stoi między nią , a ukochanym domem, nic nigdy
między nimi nie stanie. Odtą d Srebrny Gaj nie będzie już miał
żadnych rywali. A ona będzie żyć tylko dla niego. Zdarzą się
chwile osamotnienia. Ale samotność też może być cudowna. Człowiek
samotny należy do samego siebie.
Pat odrzuciła do tyłu głowę i jej bursztynowe oczy zabłysły.
- Wolność jest czymś radosnym - szepnęła.
Iii
Pewnego zamglonego październikowego wieczoru znaleziono w oborze
obok starej białej krowy nieprzytomną Judysię. Od dawna już nie
pozwolono jej doić, ale wymknęła się z domu o zmierzchu, bo Mai
akurat nie było, a wiedziała, że mężczyźni po powrocie z folwarku
będą zmęczeni.
Zaniesiono ją do izdebki nad kuchnią i posłano po doktora
Bentleya. Zają ł się nią troskliwie i wkrótce Judysia odzyskała
przytomność, ale kiedy doktor zszedł na dół, nie krył swych obaw.
- Jej serce jest w bardzo złym stanie. Trudno mi poją ć, jak udało
jej się tak długo utrzymać na nogach.
- Judysia całe lato marnie się czuła - westchnęła Pat. -
Wiedziałam o tym, choć ona nie chciała się do tego przyznać i nie
pozwalała mi wezwać pana doktora. "Nie da się człowieka wyleczyć
ze starości" - mawiała. Wiem, że powinnam nalegać. Ale zdawałam
sobie sprawę, że jest naprawdę stara, a nie potrafiłam wyobrazić
sobie, że może być chora.
- To by nic nie zmieniło - oświadczył doktor Bentley. - Nie
mógłbym już i tak pomóc. Teraz to tylko kwestia najwyżej dwóch
tygodni.
Pat znienawidziła go za to, że mówi o tym tak spokojnie. Dla niego
Judysia była tylko spracowaną starą służą cą . Kiedy wyszedł,
pobiegła do izdebki Judysi.
Judysia spojrzała na nią z miłością .
- Nie martw się, kochanie. Od chwili zniknięcia Dżentelmena Toma
wiedziałam, że wkrótce nadejdzie mój czas. I ostatnio czułam że
nadchodzi, tak jak czuje się w powietrzu, że zaraz spadnie śnieg.
Tak, tak, rada jestem, że nikt nie będzie miał ze mną dużo
kłopotu, długo już nie pocią gnę.
- Judysiu... Judysiu...
- Tak, tak, kochanie: Wiem, że ty byś się chętnie krzą tała przy
starej Judysi. Ale ja zawsze błagałam Najwyższego, żebym kiedy
przyjdzie na mnie czas, nie musiała długo wylegiwać się w łóżku, i
zawsze miałam nadzieję umrzeć w Srebrnym Gaju. To tutaj od wielu,
wielu lat był mój dom. ¯yło mi się szczęśliwie i śmierć wydaje mi
się przyjacielska.
Pat zastanawiała się, ile osób uznałoby, że Judysia miała
szczęśliwe życie - uważałoby je raczej za monotonną harówkę. Cóż,
królestwo niebieskie nosisz w sercu twoim. Pat wiedziała, że
Judysia była szczęśliwa, że zależało jej tylko na jednym: chciała
być potrzebna. To jedno było jej niezbędne do życia.
Ale czy to możliwe, że teraz mówi tak spokojnie o bliskiej
śmierci? Judysia!
Doktor Bentley mówił o dwóch tygodniach, ale Judysia pożyła
jeszcze cztery. Cały czas zachowywała się pogodnie. Była
szczęśliwa, że jej życie kończy się właśnie tutaj, bo tutaj było
jej serce. Nie musiała za życia opuszczać Srebrnego Gaju. Wszystko
działo się tak, jak sobie tego zawsze życzyła.
Pat zajmowała się nią bez przerwy. Maja nie chciała.
- Nie cierpię chorych - oznajmiła dumnie, choć nikt jej o opiekę
nad Judysią nie prosił.
- Tak, tak, miło jest człowiekowi, kiedy koło niego skaczą -
powiadomiła Judysia Pat, uśmiechają c się po staremu.
- Całe życie skakałaś koło nas, Judysiu. Najwyższy czas, żebyśmy
ci się odwzajemnili.
- Pat, złotko, chciałabym mieć przy sobie tylko ciebie.
- I będę przy tobie do ostatka, moja najdroższa Judysiu.
- Wiem, kochanie. Ale nie chcę, żebyś się przemęczała.
- Wcale się nie przemęczam. Nie będę się zajmować niczym innym.
Maja krzą ta się przy gospodarstwie, trzeba jej przyznać, że nie
jest leniwa.
- Hm, hm, ale z indyczętami to nie potrafi się obchodzić tak jak
ja - stwierdziła Judysia tonem pełnym satysfakcji.
Pyszałek niemal nie opuszczał Judysi. Zwiną ł się w kłębek na jej
łóżku, tak żeby mogła go głaskać, a kiedy głaskała, głośno
mruczał.
- Patrzy na mnie tymi okrą głymi ślepiami, jakby chciał powiedzieć:
"Gdybyś chciała, Judysiu, to mógłbym ci odstą pić przynajmniej
jedno życie". Zawszeć lepsze z niego towarzystwo niż ci
Binnie'owie - dorzuciła z uśmiechem. Pani Binnie uznała za swój
obowią zek często przesiadywać u Judysi i Judysia to grzecznie
znosiła. Nie zamierzała na łożu śmierci zapomnieć o swoich
manierach. Ale zawsze wzdychała z ulgą , kiedy pani Binnie
schodziła na dół.
Tak, przyjemnie było leżeć i rozmyślać o dawnych czasach, o
radościach i łzach, o cierpieniach i urodzie życia.
"Co się człowiek pośmiał, to się pośmiał" - myślała. O nic się już
teraz nie martwiła.
O zmierzchu przychodziła zawsze na rozmowę Pat. Czasem Judysia
była w dobrej formie, zachowywała się jak dawniej i w sercu Pat
budziła się nierozsą dna nadzieja.
- Wspominałam dawne lata, Pat. Tak milej upływa czas. Pamiętasz
ten wieczór, kiedy ciotka Edyta przyłapała cię, jak tańczyłaś na
golasa w brzezinie, i zesłano cię do Coventry? Pamiętasz, jak
Długi Alek zgolił wą sy i omal nie pękło ci serduszko? I tamten
wieczór, kiedy Pieprz wpadł do studni? I zawsze kręcił się tutaj z
tym swoim psiakiem Szkrab. Lubiłam patrzyć na jego buzię. I umiał
się zachować. A ty zawsze protestowałaś, że nie jest twoim
kawalerem. "To nie żaden kawaler - mówiłaś z oburzeniem. - To
Szkrab". I oboje coraz to pojawialiście się w kuchni, by wybłagać
garstkę rodzynków. Tak, tak, były to dobre czasy.
Ale znów nadejdą dobre czasy. Jedno odchodzi, drugie przychodzi,
Pat. Pomyśl o Marysieńce. Była tu dziś po południu z tą swoją
główką jak kaczeniec i paplała pią te przez dziesią te. Co chwila
się o coś pytała. "Czy istnieje Pani Bogowa, Judysiu?" A kiedy
powiedziałam, że nie, spojrzała na mnie i powiedziała uroczyście:
"To Pan Bóg, Judysiu, jest starym kawalerem". Pewnie nie powinnam
się śmiać, ale przecież maleńka nie chciała okazać braku szacunku,
a ja, gdy słyszę dobry dowcip, muszę się roześmiać. Sam Pan Bóg
roześmiałby się, patrzą c na jej buzię.
Pan Bóg też na pewno lubi się pośmiać, Pat. Cóż, długo sobie
pożyłam, Pat, i za wiele rzeczy jestem Panu Bogu wdzięczna, ale
najbardziej za to, że zawsze znajdowałam powód do śmiechu. Aha,
gdy doktor Bentley mierzył mi dziś temperaturę, przypomniało mi
się, jak nas kiedyś przeraziła twoja ciocia Azalka. Miała okropną
grypę i Edyta miała jej zmierzyć gorą czkę takim śmiesznym małym
termometrem. Twojej cioci Azalce wcale się nie podobało, że Edyta
się nią tak rzą dzi, więc jak Edyta wyszła, zaraz wsadziła
termometr do filiżanki z gorą cą herbatą . A jak usłyszała, że Edyta
wraca, wpakowała go z powrotem do ust. I biedna Edyta o mały włos,
a umarłaby ze strachu, kiedy spojrzała na termometr. Zbiegła na
dół i posłała Długiego Alka po doktora, kazała mu gnać na złamanie
karku, bo była pewna, że Azalka z taką gorą czką musi mieć
zapalenie płuc. Aleśmy się zaśmiewali, gdy prawda wyszła na jaw.
Odtą d przy Edycie nie wolno było mówić o temperaturze.
- Judysiu, czy jesteś pewna, że mówienie cię nie męczy?
- ¯e niby za dużo gadam, powiadasz? Nie, Patsy, to mi dobrze robi,
a zresztą jak człowiek dochodzi do końca drogi, parę godzin
więcej, parę godzin mniej nie ma znaczenia.
Któregoś wieczoru Judysia powiedziała Pat, jak wyglą da jej
testament.
- W banku po opłaceniu pogrzebu zostanie odrobina pieniędzy.
Podzielicie się nimi: Winnie, Przylepka i ty. Winnie dostanie moją
narzutę z autografami, a Sidowi już dawno obiecałam niebieską
skrzynię. Na strychu leży parę dywaników dla ciebie, Pat, i
dostaniesz moją mleczną krowę, i moją księgę, i wszystkie
drobiazgi ze skarbczyka. I zeszyt z przepisami kulinarnymi.
Kochanie, poślij zaraz Hilaremu białe kocięta. I chcę, żeby twoja
ciocia Barbara wzięła sobie na pamią tkę moją poduszeczkę do
szpilek. Zawsześmy się lubiły. I wyrzuć moją czarną butelkę, żeby
jej ktoś nie zobaczył.
- Dobrze, Judysiu, zajmę się wszystkim.
- I, Patsy, złotko, zrób coś, żeby mnie pochowano na starym
cmentarzyku, żebym była blisko Srebrnego Gaju. Między Płaczliwym
Willem i płotem jest trochę miejsca pod tym białym bzem. I
chciałabym mieć na grobie zwykłą płytę, na której mogłyby
wygrzewać się koty. Będę miała towarzystwo. I ubierz mnie w tę
starą wyjściową sukienkę, tę niebieską . Zawsze ją najbardziej
lubiłam. I teraz już nie będzie dla mnie za ciasna, tak jak na
ślubie Winnie. Pamiętasz?
- Judysiu - Pat rzadko się załamywała, ale czasem brakowało jej
sił - Judysiu, jak ja będę bez ciebie żyła, jak będzie żył Srebrny
Gaj?
- Będzie, będzie - pocieszyła Judysia. - Wszystko się zawsze jakoś
uładzi. Tylko kto wiosną pobieli kamienie i słupki płotu? Maja się
zawsze z tego wyśmiewała.
- Sama się tym zajmę, Judysiu. Wszystko w Srebrnym Gaju będzie
wyglą dać tak, jak ty sobie życzysz.
- Szkoda na to twoich rą k, złotko. - Ale Judysia zbytnio się nie
martwiła. Wiedziała, że Najwyższy nie zapomni o Srebrnym Gaju.
Judysi cią żyło jednak na sumieniu parę rzeczy.
- Patsy, kochanie, pamiętasz, jak wiadomość o wizycie hrabiny
dostała się do gazet i wszyscy się zastanawialiście, jak mogło do
tego dojść. To moja sprawka. Często chciałam się przyznać, ale
brakowało mi odwagi. Zatelefonowałam. A redaktor to trochę
upiększył. Wybaczysz mi, Pat?
- Czy wybaczę? Ależ, Judysiu, nie ma tu nic do wybaczenia.
- Jakbym sama nie wiedziała, że to było niezgodne z tradycjami
Srebrnego Gaju. I, Patsy, te wszystkie moje historyjki, większość
zdarzyła się naprawdę, ale je ździebko ubarwiłam. Moja babka nie
była czarownicą , ale widziała wiele rzeczy, których nie widzieli
inni ludzie. Kiedyś gdzieś z nią szłam, miałam może z dziesięć
lat, i spotkaliśmy mężczyznę, o którym chodziły różne gadki. Szedł
niby to sam, ale babka powiedziała: "Dzień dobry panu i pana
towarzyszce". Aż zmienił się na twarzy, ale kiedy spytałam babki,
kogo miała na myśli, oświadczyła, że mogę podziękować panu Bogu,
że nie wiem, i nie chciała już na ten temat pisną ć słowa. Ów
mężczyzna wkrótce powiesił się na swojej werandzie.
No, przyznałam ci się do wszystkiego i nie będę się tym trapić.
Wszystko się dobrze ułoży, czuję to, człowiek na łożu śmierci dużo
wie. Miłość nie umiera, Patsy. ¯ałuję, że nie zobaczyłam cię w
ślubnej sukni, kochanie. Ale cieszę się, że nie musiałam tu bez
ciebie zostać.
Któregoś popołudnia Judysia zaczęła trochę majaczyć. Wydawało jej
się, że słyszy pogwizdywanie Józka i śmiech Elki.
- Dziewczęta ze Srebrnego Gaju zawsze się ślicznie śmiały -
szepnęła. Potem zaczęła strofować kogoś, kto nie wymył dobrze
osełek masła. I zaproponowała: - Pat, postaw lampkę w oknie. - A
wreszcie zaczęła się martwić, że nie może niczego znaleźć na
grzą dce pietruszki.
Ale kiedy o zmierzchu pojawiła się Pat, Judysia spokojnie leżała.
Pat na schodach minęła panią Binnie, która znaczą co jęknęła.
- Chwała Najwyższemu, nie ujrzę już więcej żadnego z tych
Binnie'ich - powiedziała Judysia. - Słyszałam, jak lamentowała na
schodach. "Spotkanie na schodach nie przynosi szczęścia" - rzekła
mysz, którą tam złapał kot. Ale to ona będzie miała pecha. ¯eby
mnie podnieść na duchu, opowiadała mi o pogrzebach. Chwaliła się,
że kiedy jej ojciec umarł, miał wspaniały pogrzeb. "Taka masa
kwiatów. I roje ludzi". Widać uważała, że dla rodziny jest to duża
pociecha.
- Judysiu, czy ty się dziś gorzej czujesz?
- Nigdy w życiu nie czułam się lepiej, kochanie. Nic mi nie
dolega. Oprzyj mnie wyżej o poduszki. Chciałabym rzucić okiem na
nasz srebrny gaj, zobaczyć, jak obłoki zabawiają się z wiatrem.
- Czy wiesz, Judysiu, kto przyszedł się dowiedzieć o twoje
zdrowie? Tillytuck. Przywędrował z Południowego Wybrzeża!
- No, no, to bardzo uprzejmie z jego strony - odrzekła
usatysfakcjonowana Judysia.
£óżko Judysi ustawiono tak, żeby oparta o poduszki mogła wyglą dać
przez okno. Pat pomogła jej usią ść i Judysia spojrzała z rozkoszą
na znany sobie, pełen wspomnień widok. W brzezinie pohukiwały
sowy. Na polach migotał jeszcze blask zachodzą cego słońca. Ale na
ogród, w którym Długi Alek~palił chwasty, opadały już cienie
zmierzchu. Tillytuck poprosił Długiego Alka o parę pasternaków i
przykucną ł, by je wykopać, z jego kieszeni wystawał kijek i
wyglą dał jak groteskowy ogon.
Judysia chwyciła Pat za rękę.
Czy widziałaś, jak w ogródku
Pan diabełek zadarł ogon
I nieśpiesznie, pomalutku
Wykopuje nam kartofle.
- zacytowała, śmieją c się, i znów opadła na poduszki. Zamknęła
oczy. Judysia całe życie dzielnie się śmiała i śmieją c się umarła.
Iv
Srebrny Gaj przygotował się na przyjęcie śmierci. Judysię położono
na katafalku w salonie - Pat uważała skrycie, że należało to
zrobić w kuchni - a za oknami posypał się pierwszy śnieg.
Pracowite dłonie Judysi po raz pierwszy spoczywały. Przysłano
wiele pięknych kwiatów, ale Pat przeszukała ogród, znalazła parę
ostatnich chryzantem, zerwała kilka czerwonych liści jagód i tę
wią zankę wsunęła w skrzyżowane na piersi dłonie Judysi. Judysia
wyglą dała tak pięknie, jak nigdy za życia, na jej twarzy malował
się wyraz spokojnej godności. Na pogrzeb przyszło mnóstwo osób.
Pat nie mogła się oprzeć myśli, że Judysia byłaby z tego bardzo
dumna.
Kiedy pogrzeb się skończył, w domu zrobiło się przeraźliwie cicho,
trzeba było posprzą tać - a potem w kuchni nie było już Judysi, z
którą Pat co wieczór omawiała każde wydarzenie. Pat zaczęło dławić
w gardle, bo wyobraziła sobie jak świetnie bawiłaby się Judysia,
komentują c własny pogrzeb, jakby się zaśmiewała. Stary Malcolm
Anderson, który rzadko się odzywał, powiedział, patrzą c na twarz
zmarłej: "Biedna kobieta, mam nadzieję, że jest taka szczęśliwa,
na jaką wyglą da" - a powiedział to tak ponurym tonem, jakby miał
poważne wą tpliwości. A kiedy synek Oliwii wrzeszczał, bo siostry
odepchnęły go od okna i nie mógł patrzyć, jak wynosi się kwiaty,
jedna z sióstr pocieszyła go:
- Nic się nie martw, jak będzie pogrzeb mamci, to damy ci obejrzeć
wieńce.
Pat sprzą tnęła dom i zastanawiają c się, jak wytrzyma ten głuchy
ból w sercu, weszła do kuchni, wiedzą c, że czeka ją pustka. Ale na
miejscu Judysi siedziała matka, a obok niej kłębiły się na krześle
koty. Pat ukryła twarz na kolanach matki i wypłakała wszystkie
łzy, które powstrzymywała od począ tku choroby Judysi.
- Mamo, mamo, teraz mam już tylko ciebie i Srebrny Gaj.
Rok jedenasty
I
W cią gu roku, który nastą pił po śmierci Judysi, Pat często
zalewała fala bólu. Z począ tku wydawało się, że bez Judysi
dosłownie nie da się egzystować. ¯ycie straciło smak. W końcu
jednak Pat odkryła, jak tylu ludzi przed nią , że o wszystkim się
zapomina. Chwilami znów odczuwała słodycz życia.
Niemal wszyscy, których kochała, odeszli lub zmienili się: Tylko
Srebrny Gaj pozostał tym samym Srebrnym Gajem. Pierwsze Boże
Narodzenie bez Judysi było przepojone goryczą . Winnie zaprosiła
ich na cały dzień do Wybrzeża Zatoki, ale Pat nie chciała o tym
nawet słyszeć. Srebrny Gaj miałby pozostać sam? O nie! I wszystkim
tradycjom stało się zadość. Matka wzięła udział w przygotowaniach.
Spędzili miły dzień. Przyszedł stryj Tom z ciotką Barbarą ,
przyjechała Winnie z Frankiem i dziećmi. Maja poszła do matki, nic
więc nie zakłócało świą tecznego nastroju. Nadszedł list od Elki,
przynoszą c dobrą wiadomość. Za dwa lata wrócą z Brookiem do kraju,
obejmie on przedstawicielstwo firmy w Vancouverze. W porównaniu z
Chinami Vancouver wydawało się o krok. Jak mawiała Judysia, zawsze
znajdzie się coś, co ci osłodzi smutek. Niemniej Pat odczuła ulgę,
gdy dzień się skończył. Pierwsze święta po śmierci kogoś bliskiego
nie mogą być w pełni radosne. Wieczorem usiadły z matką w kuchni i
nawet trochę się śmiały, omawiają c dzień. Obok mruczały koty,
stryj Tom z tatą grali w warcaby. Jednakże Pat parę razy złapała
się na tym, że nadsłuchuje kroków Judysi.
Wiosną znów zaprzyjaźniła się z nadzieją i znów radowała się
Srebrnym Gajem. Miłość do Srebrnego Gaju pozwalała jej zachować
młodość serca. Od czasu do czasu coś przypominało jej o upływie
lat. Pojawiły się następne siwe włosy, w ką ciku ust pokazała się
zmarszczka.
"Wszyscy się starzejemy" - myślała z przykrością . Ale bardziej
martwiła się zmianami, które zaszły w jej bliskich. Winnie stała
się matroną , a Franek - który właśnie został wybrany do parlamentu
prowincji - zaczą ł siwieć. Pat chętnie zgodziłaby się starzeć, byle
by jej bliscy pozostali młodzi. Choć przykro było usłyszeć, jak
stryj Brian mówi: "Całkiem jeszcze młodo wyglą dasz". Wiedziała, że
Binnie'owie uważają ją za starą pannę i między sobą chętnie się z
niej wyśmiewają . A mała Marysieńka spytała ją kiedyś: "Ciociu Pat,
czy ty kiedyś miałaś kawalerów?"
Czasem bawiło Pat, że dla każdego jest kimś innym. Dla Binnie'ich
była zgorzkniałą starą panną , której nie powiodło się w miłości,
dla praciotek z Wybrzeża Zatoki niedoświadczonym dzieckiem, dla
Lestera Conwaya była nieosią galną , wymarzoną kobietą . Bo Lester
Conway owdowiał i znów próbował ją zdobyć. Pat nie chciała go
widzieć. Tak, w czasach studenckich była w nim nieprzytomnie
zakochana, ale wydawało jej się to czymś równie nierealnym i
odległym, jak historia starożytna. Zresztą wówczas był szczupłym
romantycznym przedsiębiorczym młodzieńcem, a teraz zażywnym
mężczyzną o nazbyt już zaokrą glonej twarzy. I ośmielił się zakpić
sobie ze Srebrnego Gaju. Pat nigdy mu tego nie wybaczyła - nigdy
nie potrafi mu tego wybaczyć.
Wiosną Długi Alek oznajmił, że w przyszłym roku już na pewno
zbuduje nowy dom. Dwukrotnie trzeba było to odłożyć, ale w końcu
udało się spłacić dług hipoteczny i nie było już żadnych
przeszkód. Pat żyła tą myślą całe lato. Niemniej kiedy nadeszła
jesień, była w nie najlepszym nastroju. Matka obserwowała ją
czasem z niepokojem. Pat łatwo się denerwowała, a o zmierzhu
wyruszała na długie samotne wyprawy. Wolała cień wieczoru od
słonecznego blasku. Matce się to bynajmniej nie podobało. Starała
się namówić Pat, żeby doką dś wyjechała, ale Pat wybuchnęła
śmiechem.
- Nie ma takiego miejsca, gdzie czułabym się w połowie tak dobrze,
jak w Srebrnym Gaju. Wiesz przecież, mamo, że ilekroć wyjeżdżałam
z domu, konałam z tęsknoty. Nie martw się o mnie, najdroższa. Nic
mi nie jest. A za rok Srebrny Gaj będzie z powrotem nasz i już
zaczęłam planować, co tu zrobimy.
Któregoś wieczoru Pat znalazła się w Srebrnym Gaju zupełnie sama -
po raz pierwszy w życiu była sama w tym starym, zawsze tak rojnym
domu. Matka i ojciec pojechali do Wybrzeża Zatoki i mieli wrócić
bardzo późno. Jakie to cudowne, że matka znów może jeździć z
wizytami. Pat nie przypuszczała, że będzie czuć się samotna -
samotna w ukochanym Srebrnym Gaju - niemniej jakiś niepokój wygnał
ją z domu. Wśród bezlistnych brzóz jęczał wiatr. Przypomniała
sobie te dawne jesienie, kiedy biegała na wyścigi z Sidem po
kobiercu opadłych liści. Wiatr przywoływał przeszłość. Czuła się
opętana przeszłością . Nie, nie wolno jej się temu poddawać. Musi
się z tego otrzą sną ć. Niemniej przez chwilę wydawało jej się, że w
domu czeka na nią Judysia i Tillytuck, i Hilary, i Elka, i Winnie,
i Józek i jeśli tylko szybko i niepostrzeżenie wślizgnie się do
domu, uda jej się ich zaskoczyć.
- Co za bzdury - napomniała samą siebie Pat. - Nie wolno mi
poddawać się takim nastrojom.
Szybko otworzyła drzwi i zapaliła lampę. W domu czekał na nią
tylko Pyszałek. Ale Pat przysięgłaby, że przed chwilą była tu
Judysia.
Tej nocy długo nie mogła usną ć. Tak jakby coś miało się wydarzyć.
Potem twierdziła, że jej serce coś przeczuwało. Wreszcie zapadła w
niespokojny sen. I tak oto spędziła ostatnią noc w ukochanym
pokoiku, w którym jako młodziutka dziewczyna snuła tyle marzeń, w
którym jako młoda kobieta dużo wycierpiała, zastanawiała się nad
swoimi porażkami, cieszyła sukcesami.
Następnego dnia była niedziela i wszyscy poszli do kościoła. Pat
wychodzą c przypomniała sobie, iż jako dziecko ubolewała zawsze w
niedzielę, że Srebrny Gaj musi pozostać sam. Na pewno czuje się
samotny. Cieszyła się, gdy czasem kazano jej zostać w domu.
Kiedy auto zakręcało, obejrzała się. Srebrny Gaj nawet w ten
ponury listopadowy dzień wyglą dał pięknie. Wyrywało jej się ku
niemu serce.
Pastor wygłosił właśnie werset biblii - dziwnym zbiegiem
okoliczności brzmiał on Wasz dom zostanie wam pusty, i w tym
momencie wbiegł do kościoła Corey Robinson i szepną ł coś na ucho
Długiemu Alkowi. Za parę sekund usłyszała to Pat, usłyszał cały
kościół.
Srebrny Gaj płoną ł.
Po drodze do domu Pat umierała, wydawało się, że umiera setki
razy. Kiedy wysiedli z auta, była jak sparaliżowana, szok był zbyt
silny. Bez słowa, bez drgnienia oka wpatrzyła się w pożar.
Znaleźli się tu chyba wszyscy mieszkańcy obu Glen, Srebrnych
Mostów i Wybrzeża Zatoki, ale nic nie można było zrobić, można
było tylko stać i patrzyć, jak dom, który był domem wielu pokoleń
Gardinerów przestaje istnieć. Tej nocy Srebrny Gaj zamienił się w
popiół.
Ii
Chwilowo znaleźli schronienie w Jaskółczym Gnieździe. Pat nie
brała udziału w krzą taninie. Czuła się tak, jakby nagle znalazła
się na księżycu. Miała dziwne uczucie, że nie przynależy ani do
tego, ani do innego świata; takie uczucie nawiedza czasem
człowieka podczas ostrej grypy. Tylko że tym razem nie mijało.
Matka, która nie poddała się przygnębieniu, obserwowała ją z
najwyższym niepokojem.
Okazało się, że to Maja, wychodzą c do kościoła, zostawiła w sieni
zapalony stary naftowy piecyk. Przypuszczano, że wybuchł. Pat nie
interesowało, jak doszło do pożaru. Nic już jej nie interesowało,
nie ucieszyła się nawet, gdy w piwnicy znaleziono w popiele
nietkniętą "mleczną krowę" Judysi, a na trawniku frontowe drzwi z
kołatką . I mało ją obeszło, że ocalały wyszydełkowane dla niej
przez Judysię dywaniki, gdyż ciotka Barbara na dzień przed pożarem
wypożyczyła je, by skopiować wzór. Kiedy człowiek czuje się
beznadziejnie wyczerpany, wszystko przestaje go obchodzić.
Pocieszało ją tylko odrobinę to, że nie spłonęły białe kocięta.
Zaraz po śmierci Judysi, zapakowała obraz i wysłała go Hilaremu.
Nie podziękował jej - trochę ją to zabolało - ale ponieważ wysłała
paczkę do jego biura, pewna była, że doszła. Tak, przyjemnie było
wiedzieć, że nie spłonęły ukochane kocięta Judysi.
Z począ tku Długi Alek zamierzał odbudować Srebrny Gaj. Był
ubezpieczony. Wszyscy cieszyli się wysoką sumą ubezpieczenia. Ale
żadna suma nie mogła przywrócić starych rodzinnych pamią tek.
W cztery dni po pożarze umarła praciotka z Wybrzeża Zatoki i
okazało się, że w testamencie zapisała swoją starą farmę matce.
- Dziwna rzecz, jak się wszystko układa - powiedziała ciotka
Barbara.
- Zaiste dziwna - z goryczą odpowiedziała Pat.
Zatem zmieniono wszelkie projekty. Długi Alek i matka, i Pat
zamieszkają w Wybrzeżu Zatoki. A na fundamentach Srebrnego Gaju
zbuduje się nowy dom dla Sida i Mai. Dom bez wspomnień:
Maja otwarcie triumfowała. Nowy dom; będzie mogła mieć tyle
weneckich okien, ile zechce, i pomalowaną na różne kolory kuchnię
na wzór kuchni Oliwii.
A matkę ucieszyła myśl, że wróci do swojego dawnego domu.
"Matka jest młodsza ode mnie" - pomyślała z zazdrością Pat.
Czuła się niewysłowienie stara. Tylko miłość do Srebrnego Gaju
pozwalała jej zachować młodzieńczość serca. Teraz nie pozostało
jej już nic - otaczała ją nieznośna pustka. Miała uczucie, że nie
przynależy do tego nowego okrutnego świata.
"Niemal się cieszę, że Judysia tego nie dożyła" - pomyślała. Nie
mogła zwierzyć się nikomu ze swoich uczuć. Zrozumiałaby ją tylko
matka, ale matce nie wolno było utrudniać życia.
W jakieś dwa tygodnie później Pat wymknęła się o zmierzchu z
Jaskółczego Gniazda i pobiegła Alejką Westchnień tam, gdzie kiedyś
był jej dom. Dotą d nie ośmielała się tam wybrać. Ale dziś coś ją
do tego zmusiło.
Na miejscu Srebrnego Gaju widniała jama piwniczna, pełna
zwęglonych belek i popiołu. Pat oparła się o starą bramę od
podwórza, która nie spłonęła, bo wiatr wiał w przeciwną stronę, i
rozejrzała się. Miała na sobie długi granatowy płaszcz i czerwoną
sukienkę z krepy, tak ubrała się tamtej niedzieli do kościoła i
tak chodziła do tej pory. Była bardzo blada.
Wieczór był łagodny i niemal bezwietrzny. Pojawił się chudy kot ze
stodoły. Pyszałka i Popkę zabrano do Jaskółczego Gniazda, Wymoczka
wzięła Winnie.
Najbardziej zabolał Pat widok osmalonych pni w brzezinie.
Wzdrygnęła się, przypominają c sobie, jak owej fatalnej niedzieli
patrzyła na płoną ce brzozy. To było jeszcze bardziej bolesne niż
widok płoną cego domu - brzozy, które były żywe, brzozy, które były
jej siostrami. Po jesionie koło kuchennych drzwi pozostał tylko
kikut, tak samo jak po klonie nad studnią . Studnia spłonęła także.
Maja postawi tam pompę. Ale nie ma to już najmniejszego znaczenia,
nic nie ma znaczenia.
"Cóż, będę mogła zostać nauczycielką - pomyślała Pat. - Mam
dyplom. Tyle że szkoła w Wybrzeżu Zatoki mnie nie zatrudni, od lat
pracuje tam Anna Palmer. Nie, nie potrafię rozpoczą ć nowego życia,
jestem zanadto zmęczona. Będę po prostu egzystować z dnia na
dzień, przenosić się z miejsca na miejsce, mieszkać w
nienawistnych mi domach... Czy to możliwe, że stoję tu i patrzę na
miejsce, gdzie powinien być Srebrny Gaj? Ach, gdybyż to był
straszny sen, gdybym mogła się przebudzić".
- Pat! Kochana Pat! - usłyszała za sobą głos.
Odwróciła się, nie wierzą c własnym oczom.
- Szkrab!
Stare przezwisko samo nasunęło się na usta. Jesienny zmierzch
przestał przejmować ją chłodem. Ze Szkrabem pojawiła się nadzieja
i odwaga, tak jak wówczas, tego odległego wieczoru, gdy
zabłą dziła, wracają c od praciotek. Wycią gnęła obie ręce, ale
Hilary chwycił ją w ramiona i pocałował. I zniknęło uczucie
samotności, do którego nie chciała się nigdy przyznać, z którym
walczyła, szukają c oparcia w Srebrnym Gaju. Pocałował ją i
zrozumiała.
- Teraz już jesteś moja! - oświadczył triumfalnie Hilary. -
Pocałowałaś mnie i nikt mi ciebie nie odbierze. - I roześmiał się
jak dawniej. - Długo się na ciebie naczekałem.
Wcią ż ją obejmował. Pat drżała. Nie, życie nie skończyło się,
życie się właśnie zaczęło.
- Nie zasługuję na ciebie, Hilary - szepnęła z pokorą . - To chyba...
to chyba... Czy ty naprawdę tu jesteś? To nie jest sen?
- Jestem, najukochańsza. Ruszyłem w drogę zaraz po tym, gdy
dostałem gazetę z Wyspy i przeczytałem o pożarze. Ale i tak miałem
przyjechać, chciałem tylko wykończyć przedtem nasz dom. Wiem, jaką
tragedią jest dla ciebie zniknięcie Srebrnego Gaju, ale nad innym
morzem, Pat, czeka na ciebie twój własny dom. Rozpoczniemy w nim
nowe życie. Pojedziesz ze mną ?
- Pojadę z tobą na koniec świata. Jak mogłam przez te wszystkie
lata nie rozumieć, że ciebie kocham. Tamci mężczyźni... myślałam,
że nie chcę wyjść za nikogo ze względu na Srebrny Gaj, ale
naprawdę to w ostatniej chwili zawsze się wycofywałam, dlatego, że
żaden z nich nie był tobą .
- I teraz nareszcie jesteś moja! Pat, pamiętasz, jak zawsze
protestowałaś, że nie jesteś moją dziewczyną
? le cię widzę w tych
ciemnościach, ale wiem, że masz te same bursztynowe oczy i
wyglą dasz jak herbaciana róża. Czy wiesz, Pat, że dopiero dwa
miesią ce temu dostałem kocięta Judysi i twój list? Przez rok byłem
w Japonii. Przesyłano mi listy, ale nie paczki. A ty wbrew
wszelkim przepisom włożyłaś list do paczki. Najmilsza, chodźmy na
stary cmentarzyk, usią dziemy tam na płycie. Chcę przez godzinę
mieć cię tylko dla siebie, dopiero potem pójdziemy do Jaskółczego
Gniazda. Dziś będzie księżycowa noc - od ilu to już lat nie
patrzyliśmy razem, jak wschodzi księżyc.
"Jak wschodzi księżyc..." To były zaczarowane słowa. Pat
oszołomiona szczęściem poszła z Hilarym na stary cmentarzyk.
Usiedli na grobie Płaczliwego Willa. Od dawna już nie zaznała
takiego uczucia szczęścia, pewna była, że go już nigdy nie zazna -
było tak, jakby nieziemska muzyka napełniła jej duszę i serce. Czy
to możliwe, że odtą d życie będzie aż tak bogate, tak pełne
znaczenia?
- Chcę ci opowiedzieć o domu, który dla ciebie zbudowałem -
powiedział Hilary. - Kiedy wróciłem z Japonii i dostałem twój list
i obraz, chciałem zaraz jechać na Wyspę. Ale tego samego dnia,
błą kają c się po wzgórzach nad miastem, znalazłem zaką tek, który od
razu rozpoznałem, choć widziałem go po raz pierwszy, to on mnie
sobie wybrał. Z jednej strony szumiało źródełko, z drugiej rosły
cztery maleńkie śliczne jabłonki, za nimi zaczynało się wzgórze
porosłe sosnami, a niedaleko płynęła rzeka, za którą wyrastała
błękitna góra. Nie wiem, jak się nazywa, ale my nazwiemy ją
Wzgórzem Mgieł. Ten zaką tek prosił się o to, by zbudować tam dom.
Więc zbudowałem go. Czeka na ciebie. Dwa przysadziste czerwone
kominy, dwa wystają ce poddasza, jedne drzwi zapraszają : "wejdź", a
z drugiej strony są drzwi, które oznajmiają : "trzymaj się z dala".
Jest pomalowany na biało i ma ciemnozielone okiennice, takie same,
jak Srebrny Gaj.
- Brzmi to jak bajka. Ale, Hilary, z tobą zamieszkałabym nawet w
igloo w Grenlandii.
- Jest też spiżarenka na konfitury - oświadczył dumnie Hilary. -
Wiedziałem, że będziesz sobie tego życzyła.
Pat zapłonęły oczy.
- No, jasne, że sobie tego życzę. Póki żyję, będę sobie życzyła
spiżarni na konfitury - oznajmiła stanowczo. - I na podłogach
ułożymy dywaniki Judysi, a na tych drzwiach, które zapraszają do
wejścia, przybijemy kołatkę ze Srebrnego Gaju.
- Jadalnia ma szerokie niskie okno wychodzą ce na sosnowy las z
tyłu. Będziemy jeść, słuchają c szumu sosen. A przez drugie okno
będziemy mogli przyglą dać się podczas kolacji zachodom słońca. Dom
jest gotów, Pat, potrzeba mu już tylko duszy - ciebie. Mamy wielki
kominek, na którym da się ułożyć prawdziwe kłody drewna - czekają
już, żebyś je zapaliła, i wtedy pokój ożyje.
- Jak nasza stara kuchnia w Srebrnym Gaju. To będzie prawdziwy
dom.
- Ty, Pat, gdziekolwiek zamieszkasz, stworzysz prawdziwy dom.
Zasią dziemy sobie przy ogniu i tylko kiedy tego zechcemy, będziemy
się zastanawiać, czy na dworze jest deszcz, wiatr, mgła czy też
świeci księżyc. Będziemy mieć psa, który na nasz widok zacznie
zawsze wymachiwać ogonem; nie, będziemy mieć kilka wesołych
psiaków i mnóstwo puszystych kocią t. Musimy mieć kota ze Srebrnego
Gaju, boję się, że Pyszałek jest już zbyt wiekowy, żeby znieść
emigrację do dalekiej krainy.
- Tak, on musi dokończyć życia w Jaskółczym Gnieździe. Ciocia
Barbara bardzo go pokochała. Ale na pewno uda im się przysłać nam
jakieś kocię. Hilary, dlaczego przestałeś do mnie pisywać?
- Bo uważałem, że nie powinienem ci się dłużej narzucać:
Traktowałaś zawsze moje uczucia, jak coś najbardziej naturalnego
na świecie, chciałem, żebyś spojrzała na mnie nowymi oczyma. Pat,
kiedy się pobierzemy?
- Kiedy zechcesz - oznajmiła bezwstydnie Pat. - Tyle, że będę
musiała kupić sobie jakieś szmatki. Mam tylko tę jedną sukienkę.
- Spędzimy miodowy miesią c w chalet w Tyrolu. Znalazłem go już
wiele lat temu. A potem pojedziemy do domu, do naszego domu.
Słyszysz, jak się raduję tym słowem? Wiesz przecież, że nigdy nie
miałem domu. Mam już tak strasznie dosyć mieszkania w cudzych
domach. Pat, dom ma oczywiście wodocią gi, ale w rogu ogródka
zrobiłem ocembrowaną studnię, a wokół niej rosną paprocie. I co
wieczór ustawimy na cembrowinie spodeczek z mlekiem dla wróżek.
Białe kocięta Judysi już wiszą na ścianie living-roomu, a na
blacie kominka stoi ten porcelanowy kot z niebieskimi ślepiami,
którego mi kiedyś dałaś na Gwiazdkę.
- Hilary, chcesz powiedzieć, że go jeszcze masz?
- Mam?! Wszędzie ze mną jeździł. To była moja maskotka. Stanie się
najcenniejszą pamią tką naszej rodziny. A podczas moich wędrówek
znalazłem parę przedmiotów, które na pewno polubisz.
Pat zaczęła się śmiać. Czy to możliwe, że godzinę temu była w
takiej rozpaczy? Okazuje się, że może się zdarzyć cud. Tak łatwo
było się śmiać w obecności Hilarego. Ten nowy, nieznany jeszcze
dom będzie rozbrzmiewać śmiechem tak, jak niegdyś Srebrny Gaj.
"I za dwa lata Elka zamieszka nie tak znów daleko od nas" -
pomyślała Pat.
Wzeszedł księżyc. Niebo wyglą dało jak srebrna czara, z której
przelewa się światło. Zerwał się wietrzyk, ugięły się wysokie
trawy rosną ce wokół nagrobnej płyty Judysi.
- Tak bym chciała, żeby Judysia mogła się o tym dowiedzieć -
szepnęła Pat. - Kochana Judysia zawsze tego pragnęła.
- Judysia wiedziała, że tak się stanie. Przysłała mi tę kartkę. Z
wielomiesięcznym opóźnieniem dostałem ją w Japonii. Tak strasznie
chciałem zaraz wyruszyć do Srebrnego Gaju, ale było to zupełnie
niemożliwe. No i uważałem, że lepiej będzie trochę odczekać.
Hilary wyją ł z portfela pomiętą kopertę, a z niej kartkę
polimowanego papieru.
Judysia napisała dużymi drukowanymi literami:
Kochany Szkrabie,
Ona rozstała się z Dawidem Kirkiem. Chyba masz szansę.
Judyta Plum.
- Kochana, kochana Judysia - szepnęła Pat. - Musiała to napisać na
łożu śmierci, widzisz, jakie te litery są koślawe, i namówić
kogoś, żeby w tajemnicy zaniósł ten list na pocztę.
- Judysia wiedziała, że gdy otrzymam tę wiadomość, przyjadę,
choćbym miał wstać z grobu - oznajmił z wybaczalną przesadą
Hilary. - Powiedz, Pat - dodał szybko, widzą c, że jest bliska łez
- czy po ślubie będziesz mi gotowała takie zupy, jak Judysia?
W końcu doszli do wniosku, że czas już wracać do Jaskółczego
Gniazda. Tymczasem coś szarego przeskoczyło przez płot,
przystanęło na grobie Judysi i dało susa w bok.
- O, Pyszałek! - zawołała Pat. - Muszę go złapać i zabrać. Jest
już za stary, żeby się włóczyć po nocy.
- Ten wieczór należy do mnie - zaprotestował stanowczo Hilary. -
Nie pozwolę ci uganiać się za kotami, nawet jeśli tym kotem jest
Pyszałek. I tak na pewno za nami pójdzie. Udało mi się zdobyć coś,
co uważałem za nieosią galne, i ani na sekundę nie zamierzam
wypuścić cię z rą k.
Na starym cmentarzyku rozległ się śmiech dziewczyny, uwięzionej w
ramionach ukochanego.