Rozdział 20 Korzeń goryczy

background image

Korzeń goryczy

Ale teraz, jesteś rozdzielona, rozdarta na pół,
Ciało, do jego ciała, ale serce do mojego serca;
I głęboki w nich korzeń goryczy.

I słodkie dla nas do końca życia będą kwiaty.
— Algernon Charles Swinburne, The Triumph of Time

Tessa naciągnęła na dłonie aksamitne rękawiczki, kiedy przechodziła przez drzwi frontowe
Instytutu. Zawiał silny wiatr wiejący od rzeki unosząc liście do góry na dziedzińcu. Niebo było
burzliwe i szare. Will stał u podnóża schodów, trzymając ręce w kieszeniach i patrząc do góry na
wieże kościoła.
Nie miał na głowie kapelusza, przez co wiatr podnosił jego czarne włosy, które opadały na jego
twarz. Zdawał się nie zauważać Tessy w momencie, kiedy stanęła i spojrzała na niego.
Wiedziała, że to nie było w porządku; Jem był jej, ona jego, i inni mężczyźni powinni dla niej nie
istnieć. Ale nie mogła powstrzymać się przed porównywaniem ich. Jem, z połączeniem
delikatności i siły, i Will, jak burza na morzu z niesamowitymi przebłyskami temperamentu, jak
błyskawica bez grzmotu. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie taki czas, kiedy patrzenie na
niego nie poruszy jej, nie spowoduje szybszego bicia jej serca. Może to uczucie ustąpiłoby wraz z
przyzwyczajaniem się do bycia zaręczoną z Jemem. Ale to było wystarczająco wciąż nowe, i
wydawało się nieprawdopodobne.
Jedna rzecz jednak zmieniła się. Kiedy patrzała teraz na Willa, nie czuła już jakiegokolwiek
bólu.
Will zobaczył ją i uśmiechnął się przez włosy, które opadały na jego twarz. Wyciągnął rękę, by
je odsunąć. - To nowa sukienka, prawda? – powiedział, kiedy schodziła po schodach. - Nie jest
jedną z tych od Jessamine.
Kiwnęła głową, czekając aż powie coś sarkastycznego o niej, Jessamine, sukience, albo o
wszystkim naraz.
- Pasuje do ciebie. Dziwne, że szary powoduje, że twoje oczy wyglądają na niebieskie, ale tak
jest.
Spojrzała na niego ze zdumieniem, ale zanim mogła otworzyć usta by spytać go, czy czuje się
dobrze, powóz wyłonił się zza rogu Instytutu z Cyrilem przy lejcach. Zatrzymał się przed
schodami, i drzwi powozu otworzyły się. Charlotte siedziała w środku, ubrana w suknię z
aksamitu w kolorze wina i kapeluszu z przyczepionym do niego zasuszony kwiatkiem. Spojrzała
nerwowo na Tessę. - Wsiądźcie szybko, - zawołała, trzymając kapelusz, kiedy wychylała się
przez drzwi. - Myślę, że zaraz zacznie padać.

background image


Ku zdziwienia Tessy, Cyril zawiózł ją, Charlotte i Willa nie pod dom w Chiswick, ale do
eleganckiego domu w Pimlico, który był najwyraźniej rezydencją uczęszczaną w dni powszednie
przez Lightwoodów. Zaczęło padać, a ich mokre rzeczy - rękawiczki, kapelusze, płaszcze -
zostały wzięte przez zdegustowanego lokaja, zanim zostali zaprowadzeni w dół korytarza,
wyczyszczonego do połysku i do dużej biblioteki, gdzie buzujący ogień palił się na dużym
ruszcie.
Za masywnym dębowym biurkiem siedział Benedict Lightwood, jego ostry profil był jeszcze
ostrzejszy przez padające światło i cienie w pomieszczeniu. Zasłony zasłaniały okna, przy
ścianach stały regały z ciężkimi tomami oprawionymi w ciemne skóry, na których były
wygrawerowane złote napisy. Po jego obydwóch stronach stali jego synowie. Gideon z prawej,
jego blond włosy opadały mu na czoło, ręce miał skrzyżowane na szerokiej piersi. Po drugiej
stronie był Gabriel, jego zielone oczy błyszczały z rozbawienia, dłonie trzymał w kieszeniach
spodni. Wyglądał, jakby miał zaraz zacząć gwizdać.
- Charlotte. - powiedział Benedict. - Will. Panna Gray. Zawsze mile widziani. - Wskazał im
siedzenia, stojące przed jego biurkiem. Gabriel uśmiechnął się złośliwie do Willa, kiedy siadał.
Will spojrzał na niego, ale jego twarz była pusta, a następnie odwrócił wzrok. Bez sarkazmu,
pomyślała Tessa zbita z tropu. Nawet bez blasku zimna. Co się dzieje?
- Dziękuje, Benedict. - Drobna Charlotte wyprostowała się i powiedziała spokojnie. -
Widzieliśmy się niedawno.
- Oczywiście. - uśmiechnął się. - Wiesz, że nie można nic zrobić, by zmienić zdanie. To nie
zależy ode mnie w co Konsul gra. To jest ich decyzja.
Charlotte przechyliła głowę do tyłu. - W rzeczy samej, Benedict. Ale to ty to spowodowałeś.
Jeśli nie zmusiłbyś Konsula Waylanda do pokazu dyscyplinowania mnie, nie byłoby sprawy.
Benedict wzruszył wąskimi ramionami. - Ach, Charlotte. Pamiętam cię, kiedy byłaś Charlotte
Fairchild. Byłaś taką uroczą dziewczynką, i uwierz w to, lub nie, nadal cię lubię. Robię to
wszystko w najlepszym interesie dla Instytutu i Clave. Kobieta nie może prowadzić Instytutu. To
nie w jej naturze. Będziesz mi dziękować, kiedy wrócisz do domu z Henrym, hodując nową
generację Nocnych Łowców, tak jak powinno być. Pewnie to zabolało twoją dumę, ale w głębi
serca wiesz, że tak powinno być.
Klatka piersiowa Charlotte opadała i wznosiła się szybko. - Kiedy narzuciłeś mi abdykację, by
prowadzić Instytut przed decyzją, czy naprawdę sądziłeś, że będzie to taką katastrofą? Ja,
prowadząca Instytut?
- Cóż, nigdy się nie dowiemy, prawda?
- Och, nie wiem. - powiedziała Charlotte. - Myślę, że większość rady wybrałaby kobietę, niż
rozwiązłego nikczemnika, który nie brata się tylko z podziemnymi, ale z demonami też.
Nastąpiła chwila ciszy. Benedict nie drgnął. Tak samo jak Gideon.
Wreszcie Benedict przemówił, przez zęby, dziwnie aksamitnym głosem. - Plotki i insynuacje.
- Prawda i obserwacje, - powiedziała Charlotte. - Will i Tessa byli na twoim ostatnim spotkaniu,
w Chiswick. Zaobserwowali całkiem sporo.
- Ta kobieta demon z którą wylegiwałeś się na sofie, - zaczął Will. - nazywasz ją przyjaciółką,
czy może wspólniczką?
Ciemne oczy Benedicta zabłysły. - Bezczelny szczeniak..
- Och, ja powiedziałabym, że była przyjaciółką. - Powiedziała Tessa. - Kto pozwoliłby swojej
wspólniczce lizać się po policzku. Chociaż, mogę się mylić. Co ja mogę o tym widzieć? Jestem
tylko głupią kobietą.

background image

Kąciki ust Willa uniosły się do góry. Gabriel wciąż się na nich patrzył. Gideon miał oczy wbite
w podłogę. Charlotte siedziała prosto, z rękami na kolanach.
- Cała wasza trójka jest niemądra. - powiedział Benedict, wskazując pogardliwie na nich. Tessa
dostrzegła coś na jego nadgarstku, cień, jakby bransoletkę kobiecą, zanim rękaw ją zakrył. -
Myślicie, że Rada uwierzy wam w wasze kłamstwa? Ty. - rzucił lekceważąco patrząc na Tessę. -
Jesteś podziemną, twoje słowo jest bezwartościowe. A ty - wskazał na Willa. - jesteś uważany za
szaleńca, który brata się z czarnoksiężnikami. Nie tylko z tymi stąd, ale z Magnusem Bane. A
kiedy sprawdzą mnie śmiertelnym mieczem i obalą twoje zarzuty, w które wierzysz, kogo
wybiorą, mnie czy ciebie?
Will wymienił szybko spojrzenie z Charlotte i Tessą. - Miał rację, pomyślała Tessa, że Benedict
nie obawia się miecza. - Są inne dowody, Benedict. - powiedział.
- Och. - usta Lightwooda zwinęły się w górę szyderczo. - Jakie?
- Dowody względem twojej zatrutej krwi. - powiedziała Charlotte. - Właśnie teraz, kiedy
wskazałeś na nas, widziałam twój nadgarstek. Jak szybko się rozprzestrzenia? Zaczęło się na
tułowiu, prawda i rozprzestrzenia się na ręce i nogi.
- O czym ona mówi? - głos Gabriela był mieszaniną wściekłości i przerażenia. - Ojce?
- Ospa demoniczna. - powiedział Will z satysfakcją, że wie co to jest.
- Co za obrzydliwe oskarżenie... - zaczął Benedict.
- Obal je więc. - powiedziała Charlotte. - Podciągnij rękaw. Pokaż ramie.
Mięśnie twarzy koło ust Benedicta drgnęły. Tessa przyglądała mu się z fascynacją. Nie przerażał
ją tak, jak Mortmain, ale degustował ją, w taki sposób jak robak wijący się w ogrodzie. Patrzyła
jak spogląda na najstarszego syna.
- Ty. - warknął. - Powiedziałeś im. Zdradziłeś mnie.
- Tak - powiedział Gideon, unosząc głowę i opuszczając ręce. - i zrobiłbym to jeszcze raz.
- Gideon? - To był Gabriel, brzmiąc zdezorientowanie. - Ojcze? O czym oni mówią?
- Twój brat zdradził nas, Gabrielu. Powiedział nasze tajemnice Branwellom?. - Słowa Benedicta
brzmiały jak trucizna. - Gideon Arthur Lightwood. - Mówił dalej Benedict. Jego twarz wyglądała
na starszą, zmarszczki przy jego ustach był bardziej wyraziste, a ton jego głosu się nie zmienił. -
Sugeruję, że przemyślisz bardzo ostrożnie to, co zrobiłeś i to, co zrobisz następnie.
- Myślałem o tym - zaczął Gideon miękkim, cichym głosem - od czasu, kiedy zadzwoniłeś do
mnie do Hiszpanii. Jako dziecko myślałem, że wszyscy Nocni Łowcy żyją tak jak my. Potępiają
demony w świetle dnia, a bratając się z nimi pod osłoną mroku. Teraz zdaje sobie sprawę, że to
nie jest prawdą. To nie nasza droga, ojcze, to twoja droga. Splamiłeś nasze nazwisko,
ośmieszyłeś je.
- Nie bądź melodramatyczny...
- Melodramatyczny? - W głosie Gideona była mieszanina pogardy i obojętności. - Ojcze, boje się
o przyszłość Enclave, jeśli dostaniesz w swoje ręce Instytut. Mówię ci teraz, będę świadkiem
przeciwko tobie przed Radą. Trzymając Miecz Anioła w dłoniach, powiem Konsulowi
Waylandowi dlaczego myślę, że Charlotte jest tysiąc razy lepsza w zarządzaniu Instytutem od
ciebie. Wyjawię im co się tutaj działo w nocy, każdemu członkowi Rady. Powiem im, że
pracujesz dla Mortmaina. Powiem im dlaczego.
- Gideon! - To był Gabriel, o ostrym głosie, idąc w stronę brata. - Wiesz, że taka była wola twojej
umierającej matki, żebyśmy przejęli Instytut. To wina Fairchildów, że umarła..
- To kłamstwo - powiedziała Charlotte. - odebrała sobie życie, ale nie z powodu tego, co mój
ojciec zrobił. - Spojrzała prosto na Benedicta. - Z porodu tego, co raczej zrobił twój ojciec.
Głos Gabriela wzrósł. - Co masz na myśli? Dlaczego o tym mówisz? Ojcze...

background image

- Bądź cicho, Gabriel. - Głos Benedicta był szorstki i władczy, ale po raz pierwszy było słychać i
widać nutkę strachu w jego oczach i głosie. - Charlotte, o czym ty mówisz?
- Wiesz bardzo dobrze o czym mówię, Benedict. - powiedziała Charlotte. - Pytaniem jest, czy
chcesz, żebym podzieliła się tą wiedzą z Clave. I z twoimi dziećmi. Wiesz, co będzie to dla nich
oznaczać.
Benedict oparł się o krzesło.
- Wiem, kiedy mnie ktoś szantażuje, Charlotte. Czego chcesz ode mnie?
Odpowiedział Will, nie mogąc dłużej się powstrzymywać.
- Wycofaj się z przejęcia Instytutu. Porozmawiaj z Radą o Charlotte. Powiedz im dlaczego
myślisz, by Instytut powinien zostać pod jej opieką. Jesteś dobrym mówcą? Wymyślisz coś,
jestem pewny.
Benedict spoglądał to na Willa to na Charlotte. Jego usta zwęziły się.
- To twoje warunki?
Zanim Will odpowiedział, zrobiła to Charlotte. - Nie wszystkie. Musimy wiedzieć jak
porozumiewałeś się z Mortmainem i gdzie jest.
Benedict zachichotał.
- Porozumiewałem się z nim dzięki Nathanielowi Gray. Ale, odkąd go zabiłeś, stwierdzam, że
chodzące źródło informacji zniknęło.
Charlotte wyglądała na przerażoną.
- Masz na myśli, że nikt nie wie gdzie jest?
- Ja na pewno nie -powiedział Benedict. - Mortmain nie jest głupi, co jest niestety niedobre dla
ciebie. Chciał, bym przejął Instytut, który byłby jego główną siedzibą. Ale to był tylko jeden z
jego planów, nitka jego sieci. Czekał na to przez kawał czasu. Chce przejąć Clave. I będzie mieć
ją. - Jego oczy wbiły się w Tessę.
- Jakie ma intencje względem mnie? - domagała się Tessa.
- Nie wiem. - Benedict powiedział z chytrym uśmiechem. - Wiem, że konsekwentnie dopytywał
się o twoje dobro. Zaniepokojony i wzruszony jak potencjał oblubieńca.
- Powiedział, że mnie stworzył. - powiedziała Tessa. - Co miał na myśli?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że jestem jego powiernikiem.
- Tak - powiedział Will. - Obydwoje nie wydajecie się mieć wiele wspólnego, z wyjątkiem
upodobania do kobiet demonów i zła.
- Will - rzuciła Tessa.
- Nie miałem na myśli ciebie - powiedział Will, wyglądający na zaskoczonego. - mam na myśli
Klub Pandemonium.
- Jeśli już skończyłeś swój wątek, - powiedział Benedict. - chciałbym wyjaśnić jedną rzecz
bardzo wyraźną do mojego syna. Gideon, chyba rozumiesz, że jeżeli wesprzesz Charlotte
Branwell w tym, już nigdy nie będziesz mile widzialny pod moim dachem. Nie na darmo mówią,
że mężczyzna nigdy nie powinien wieszać kilku dzwonów na jednym koniu.
W odpowiedzi, Gideon uniósł swoje ręce przed siebie, jakby miał się modlić. Ale Nocni Łowcy
nie modlili się, i Tessa szybko zdała sobie sprawę, co robi - ześlizguje srebrny pierścień z palca.
Pierścień, podobny do pierścienia Jema Carstairsa, tylko ten miał pasmo wzoru płomieni.
Pierścień rodziny Lightwood. Położył go na brzegu biurka ojca i zwrócił się do brata.
- Gabriel - zaczął. - idziesz ze mną?
Zielone oczy Gabriela były pełne złości.
- Wiesz, że nie mogę.
- Tak, możesz. - Gideon wyciągnął rękę w stronę brata. Benedict patrzył na nich. Jego mina nieco
zbladła, jakby nagle zdał sobie sprawę, że może stracić nie tylko jednego syna, a dwóch. Złapał

background image

ręką krawędź biurka, a jego palce zbielały. Tessa nie mogła przestać wpatrywać się w jego
nadgarstek, skóry ukazywał kawałek jego skóry. Była bardzo blada, z czarnymi paskami,
okrągłymi, prążkowanymi. Poczuła mdłości na ten widok. Wstała z siedzenia. Will, obok niej,
już stał. Tylko Charlotte nadal siedziała, bez wyrazu na twarzy jak zawsze.
- Gabriel, proszę - powiedział Gideon. - Chodź ze mną.
- Kto zajmie się ojcem? Co ludzie powiedzą o naszej rodzinie, jeśli obydwoje go opuścimy? -
spytał Gabriel, a w jego głosie było słychać gorycz i rozpacz. - Kto będzie zarządzać majątkiem,
Rada...
- Nie wiem. - powiedział Gideon. - Ale to nie należy do ciebie. Prawo...
Głos Gabriela zadrżał.
- Rodzina przed prawem, Gideon. - Jego oczy były utkwione w bracie przez chwile, po czym
odwrócił się, zagryzając wargę i stanął za Bendictem, opierając dłonie na oparciu siedzenia, na
którym siedział jego ojciec.
Benedict uśmiechnął się: był to uśmiech triumfalny. Charlotte wstała i uniosła wysoko
podbródek. –
Wierzę, że zobaczymy się jutro, w sali posiedzeń Rady, Benedict. Ufam, że wiesz co masz
zrobić. - powiedziała i wyszła z pokoju, a zaraz za nią Gideon i Tessa. Tylko Will zawahał się
przez chwilę w drzwiach, mając utkwione oczy w Gabrielu, ale chłopak nie spojrzał na niego.
Wzruszył ramionami w końcu i doszedł do reszty, zamykając za sobą drzwi.


Jechali z powrotem do Instytutu w milczeniu. Deszcz uderzał głośno o szyby powozu. Charlotte
próbowała kilkakrotnie porozmawiać z Gideonem, ale milczał, wpatrując się nieprzytomnie w
niewyraźny widok ulicy przez szybę. Tessa nie mogła powiedzieć, czy był zły, że żałuje swoich
czynów, czy czuje ulgę. Był niewzruszony jak zawsze, nawet kiedy Charlotte wyjaśniła mu, że
zawsze będzie miał miejsce w Instytucie i że nie mogą wyrazić wdzięczności za to, co zrobił. W
końcu, przerwał milczenie i powiedział:
- Naprawdę myślałem, że Gabriel pójdzie ze mną. Wie o Mortmainie...
- On tego jeszcze nie rozumie - powiedziała Charlotte. - daj mu czas.
- Skąd wiesz? - Will spojrzał uważnie na Gideona. - Dopiero co odkryliśmy co się stało z twoją
matką. Sophie powiedziała, że nie masz pojęcia...
- Przekazałam Cyrliowi dwie wiadomości - zaczęła Charlotte. - Jedną dla Benedicta, drugą dla
Gideona.
- Wsunął ją w moją rękę, kiedy mój ojciec nie patrzył. - powiedział Gideon. - Miałem tylko czas,
aby przeczytać zanim przyszliście.
- I uwierzyłeś w to? - spytała Tessa. - Tak szybko?
Gideon spojrzał w kierunku okna, w którego uderzał deszcz. Jego szczęka była mocno
zarysowana.
- Historia opowieści ojca o śmierci matki nigdy nie miała dla mnie sensu. To miało sens.
Zatłoczeni w mokrym powozie, z Gideonem tylko kilka stóp od niej, Tessa czuła dziwną chęć
dotarcia do niego, powiedzenia mu, że też miała brata, którego kochała i straciła to, co było
gorsze od śmierci, że rozumie go. Widziała teraz, co Sophie w nim lubiła. Wrażliwość pod
beznamiętnym obliczem, stała uczciwość pod ładnymi kośćmi jego twarzy.
Nie mówiła nic, czując, że nie będzie to mile widziane. Will w tym czasie siedział koło niej, jak
paczka zwiniętej energii. Raz na jakiś czas złapała błysk w jego niebieskich oczach, kiedy patrzył
na nią, lub krawędź jego uśmiechu, który był zaskakująco słodki, przyprawiający ją o zawrót
głowy, którego nigdy nie spodziewałaby się po Willu. To tak, jakby dzielił się prywatnym żartem

background image

z nią, tylko ona nie była całkowicie pewna, czy wiedział, co to jest żart. Nadal czuła jego
napięcie tak dotkliwie, jak jej własny spokój lub to, co pozostało po nim, kiedy w końcu dotarli
do Instytutu i Cyrill - przemoczony, ale przyjazny, jak zawsze - podszedł do drzwi powozu i
otworzył je.
Pomógł Charlotte, a następnie Tessie, koło której wylądował Will, zeskakując z powozu i
omijając kałuże. Przestało padać. Will spojrzał w niebo i chwycił ramię Tessy.
- Chodź. - szepnął, idąc w stronę drzwi Instytutu.
Tessa obejrzała się przez ramie, w miejscu gdzie stała Charlotte, u stóp schodów, która odniosła
sukces, bo wreszcie Gideon zaczął z nią rozmawiać. Żywo gestykulowała rękami.
- Powinniśmy zaczekać na nich, nie powinniśmy... - zaczęła Tessa.
Will potrząsnął czarną głową szybko. - Charlotte będzie ględzić mu przez wieki o tym, w którym
pokoju chce zostać, i jak wdzięczna jest za jego pomoc, a ja chcę z tobą porozmawiać.
Tessa patrzyła na niego, kiedy wchodzili do Instytutu. Will chce z nią porozmawiać. Powiedział
to wcześniej, to prawda, ale nie mówił jej to wprost, co było niepodobne do niego.
Will chwycił ją. Czy Jem powiedział mu o tym, że się zaręczyli? Był wściekły, myśląc, że nie
była warta jego przyjaciela? Ale kiedy Jem miałby na to szansę? Możliwe, kiedy się przebierała,
ale później, Will nie wyglądał na złego.
- Nie mogę się doczekać, aby powiedzieć Jemowi o naszym spotkaniu. - powiedział, kiedy zaczął
się wspinać po schodach. - Nigdy nie uwierzy w tamtą sytuację. Że Gideon w taki sposób obrócił
się przeciwko ojcu! To jedno, powiedzieć tajemnicę Sophie, a co innego zrzec się całej lojalności
wobec rodziny. Oddał swój rodzinny pierścień.
- Jest tak, jak mówisz. - powiedziała Tessa, zdając sobie sprawę, że są na szczycie schodów i
kierują się w stronę korytarza. Czuła ciepłą dłoń Willa przez jego rękawiczkę na ramieniu. -
Gideon jest zakochany w Sophie. Ludzie zrobią wszystko dla miłości.
Will spojrzał na nią, jakby jej słowa wstrząsnęły nim, po czym uśmiechnął się, w taki sam
sposób jak w powozie, irytująco słodkim uśmiechem. - Niesamowite, prawda?
Tessa nie wiedziała co odpowiedzieć. Doszli do salonu. Było to jasne pomieszczenie, pochodnie
były powieszone wysoko i nie było ognia w kominku. Zasłony były odsłonięte, pokazując
ołowiane niebo. Tessa zdjęła czapkę i rękawiczki, kładąc je na mały stoliku Marokańskim, kiedy
dostrzegła Willa, który za nią podążał i zaczął zasuwać zasuwę drzwi.
Tessa zamrugała. - Will, dlaczego zamknąłeś...
Nigdy nie dokończyła zdania. Przekroczenie przestrzeni, dzielącej ich, Will pokonał w dwa
długie kroki i dosięgnął jej, chwytając ją w ramiona. Wstrzymała oddech ze zdziwienia, kiedy
wziął ją w ramiona, idąc z nią do tyłu w stronę ściany, zatrzymując się w jej połowie, kiedy jej
krynolina zaprotestowała.
- Will. - powiedziała ze zdziwieniem, kiedy przyparł ją do ściany całym ciałem, dotykając dłońmi
jej ramion, jej wilgotnych włosów, jego gorące usta dotknęły jej ust. Czuła nacisk, dzikość w tym
pocałunku, jakby tonęła. Jego usta były miękki, a jego ciało napierało na jej ciało, i smakował jak
deszcz. Gorąco rozlało się po jej brzuchu, jego usta poruszyły się niespokojnie na jej ustach,
czekając na odpowiedź.
Twarz Jema przemknęła przez jej zamknięte powieki. Położyła płasko dłonie na klatce
piersiowej Willa i odepchnęła go od niej, tak mocno, jak tylko mogła. Nabrała gwałtownego
wdechu. - Nie.
Zaskoczony Will, zrobił krok do tyłu. Jego głos, gdy mówił, był niski i gardłowy. - A ostatnia
noc? W szpitalu? Objęłaś mnie...
- Ja? - Z ostrym szokiem zdała sobie sprawę, że to, co było dla niej snem, wcale nim nie było. A
może kłamał? Nie. Nie było sposobu na to, by mógł wiedzieć, o czym marzyła.

background image

- Ja... Myślałam, że śnię...
Mglisty wzrok pragnienia szybko zniknął z jego oczu, zastępując bólowi i zmieszaniu. Prawie
wyjąkał:
- Ale nawet dziś. Myślałem, że ty... Powiedziałaś mi, że chętnie zostałabyś ze mną sama, jak ja...
- Myślałam, że chcesz wyjaśnień! Uratowałeś mi życie w magazynie herbaty i jestem ci
wdzięczna, Will. Myślałam, że chcesz powiedzieć mi, że...
Will wyglądał tak, jakby ktoś uderzył go w twarz. - Uratowałem twoje życie, więc powinnaś być
zadowolona!
- Więc co? - jej głos drżał. - Zrobiłeś to, bo to twój obowiązek? Ponieważ prawo mówi...
- Zrobiłem to, bo cię kocham! - powiedział półkrzykiem, a następnie, dostrzegając szok na jej
twarzy, powiedział bardziej stonowanym głosem. - Kocham cię, Tessa, umiłowałem cię prawie
od momentu, w którym cię poznałem.
Tessa splotła swoje dłonie. Były lodowato zimne. - Myślałam, że nie możesz być bardziej
okrutny, niż na dachu, tamtego dnia. Myliłam się. To jest okrutne.
Will stał nieruchomo. Nagle, potrząsnął głową powoli, z boku na bok, jak pacjent zaprzeczający
śmiertelnej diagnozie lekarza. - Ty... Nie wierzysz mi?
- Oczywiście, że ci nie wierzę. Po tym, co mówiłeś, sposób w jaki mnie traktowałeś.
- Musiałem. - powiedział. - Nie miałem wyboru... Tessa, posłuchaj. - Zaczęła iść w stronę drzwi,
przez co zablokował jej drogę, a jego niebieskie oczy płonęły. - Proszę, posłuchaj. Proszę.
Tessa zawahała się. Sposób w jaki mówił ,,proszę'', nie usłyszała w tym żadnej nutki, którą miał
mówiąc na dachu. Potem ledwie był w stanie patrzeć na nią. Teraz patrzył desperacko, jakby
pragnął by została. Głos, którym ją skrzywdził, teraz był miękki, bez oznak kłamstwa, co kazało
jej się zatrzymać. By usłyszeć go.
- Tessa. - Will wsunął palce w swoje czarne włosy, a jego dłoń zadrżała. Tessa pamiętała dotyk
jego włosów, jak przechodziły przez jej palce. - To, co ci teraz powiem, nie powiedziałem żadnej
żywej duszy prócz Magnusowi, a powiedziałem to jemu, bo potrzebowałem jego pomocy. Nawet
Jemowi. - Will wziął głęboki wdech. - Kiedy miałem dwanaście lat, mieszkałem z rodzicami w
Walii. Znalazłem Pyxis w biurku mojego ojca.
Nie była pewna czego ma oczekiwać z wypowiedzi Willa.
- Pyxis? Ale dlaczego twój ojciec trzymał Pyxis?
- Pamiątka z czasów dni Nocnych Łowców? Kto mógł wiedzieć? Czytałaś w Kodeksie o
przekleństwach i o tym, jak można je zdjąć? Cóż, kiedy otworzyłem pudełko, wypuściłem
demona, Marbasa, który mnie przeklął. Przysiągł, że każdy, kto mnie pokocha, umrze. Nie
uwierzyłem mu, nie byłem jeszcze wyszkolony w magii, ale moja siostra umarła tamtej nocy,
straszną śmiercią. To był początek przekleństwa. Uciekłem z domu i pojawiłem się w Instytucie.
Wydawało mi się, że to jedyny sposób, aby zapewnić im bezpieczeństwo, aby nie spowodować
ich śmierci. Nie wiedziałem na początku, że idę do drugiej rodziny. Henry, Charlotte, nawet
Jessamine… Musiałem się upewnić, że nikt tutaj nie może nigdy mnie pokochać. Aby to zrobić,
myślałem umieścić ich w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Od lat trzymałem wszystkich na
dystans - ale wszystkich nie mogłem odsunąć całkowicie.
Tessa spojrzała na niego. Jego słowa były echem w jej głowie. Trzymać wszystkich na dystans.
Pomyślała o jego kłamstwach, ukrywaniu się, przykrości względem Charlotte i Henrego,
okrucieństw, do których musiał się zmusić, nawet historię Tatiany. Kochała go tak, jak kochają
dziewczyny, a której uczucia zmiażdżył. A potem...
- Jem. - szepnęła.
Spojrzał na nią żałośnie.
- Jem jest inny. - szepnął.

background image

- Jem umiera. Nie odsuwałeś Jema, bo był już bliski śmierci? Myślałeś, że klątwa nie wpłynie na
niego?
- Mijały lata, a on żył, co wydawało się niemożliwe. Myślałem, że mogę się nauczyć tak żyć.
Myślałem, że kiedy Jema nie będzie, kiedy skończę osiemnaście lat, będę mieszkać sam, nie
skazując nikogo na moje przekleństwo. A później wszystko się zmieniło. Ze względu na ciebie.
- Mnie? - Powiedziała cicho Tessa, oszołomiona.
Cień uśmiechu dotknął jego ust. - Kiedy pierwszy raz cię spotkałem, pomyślałem, że jesteś
przeciwieństwem wszystkiego, co znałem. Rozśmieszałaś mnie. Nikt poza Jemem nie
powodował u mnie śmiechu, dobry Boże, pięć lat. A ty zrobiłaś to z łatwością, jakby to było
oddychaniem.
- Nawet mnie nie znasz. Will...
- Spytaj Magnusa. Powie ci. Po nocy na dachu, poszedłem do niego. Odepchnąłem ciebie,
ponieważ zdałem sobie sprawę, co zacząłem do ciebie czuć. W Sanktuarium tamtego dnia, kiedy
myślałem, że nie żyjesz, zdałem sobie sprawę, że mogłaś przeczytać to na mojej twarzy. Byłem
przerażony. Chciałem sprawić, byś mnie znienawidziła, Tess. Próbowałem tego. I chciałem
umrzeć. Myślałem, że mogę znieść to, że mnie znienawidzisz, ale nie mogłem. Kiedy
dowiedziałem się, że zostajesz w Instytucie, i za każdy raz, kiedy cię widziałem, był jak stanie na
dachu cały czas, odpychając cię, czując się przy tym jakbym dławił się trucizną. Poszedłem do
Magnusa i zażądałem, żeby pomógł mi znaleźć demona, który mnie przeklął, by przekleństwo
zostało zniesione. Jeśli tak by się stało, myślałem, mógłbym zacząć jeszcze raz. Trwałoby to
długo i boleśnie, i byłoby niemożliwe, ale myślę, że mógłbym sprawić, byś znowu mi zaufała,
gdybym powiedział ci prawdę. Że mogę ponownie zdobyć twoje zaufanie - zbudować coś z tobą,
powoli.
- Czy… Czy klątwa została zdjęta? Nie ma jej?
- Nie ma żadnej klątwy, Tessa. Demon oszukał mnie. Nigdy nie byłem przeklęty. Przez te
wszystkie lata, byłem głupi. Ale nie na tyle głupi, żebym nie wiedział, że pierwszą rzeczą którą
chce zrobić, to nauczyć się mówić prawdę tobie, co czuję. Zrobił kolejny krok do przodu, ale tą
razom nie cofnęła się. Patrzyła na niego, bladego, na prawie przezroczystą skórę pod oczami, na
ciemne kręcone włosy na skroniach i karku, na błękitne oczy i kształt jego ust. Patrząc na niego,
w sposób w który mogła się wpatrywać w ulubione miejsce, którego nie była pewna, którego
mogła już nie zobaczyć, próbując zapamiętać wszystko w pamięci, namalować na zewnętrznej
stronie powieki, żeby mogła zobaczyć go, kiedy zamykała oczy do snu.
Usłyszała swój głos jakby z daleka.
- Dlaczego ja? - szepnęła. - Dlaczego ja, Will?
Zawahał się.
- Kiedy cię tutaj przywieźliśmy, po tym jak Charlotte znalazła twoje list do brata, ja…
przeczytałem je.
Tessa powiedziała spokojnie: - Wiem, że to zrobiłeś. Znalazłam je w twoim pokoju, kiedy byłam
tam z Jemem.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- I nic mi nie powiedziałaś o tym?
- Na początku byłam zła. - przyznała. - Ale to była noc kiedy znaleźliśmy cię w palarni opium.
Zawiodłam się na tobie, przypuszczam. Powiedziałam sobie, że byłeś ciekawy, lub Charlotte
poprosiła cię, żebyś je odczytał.
- Nie - powiedział - sam je wziąłem. Przeczytałem wszystkie. Każde słowo, które napisałaś. Ty i
ja, Tess, jesteśmy podobni. Żyjemy i oddychamy słowami. To książki utrzymywały mnie przy
życiu, myślałem, że nie mogę nikogo pokochać, i że nikt już nie pokocha mnie. Przez książki

background image

czułem, że nie jestem zupełnie samotny. Mogły być ze mną szczere, a ja z nimi też. Czytając
twoje słowa, to, co napisałaś, jaka jesteś samotna czasami i przestraszona, ale zawsze odważna.
Sposób, w jaki widzisz świat, kolory, tekstury i dźwięki, czułem - Czułem sposób twojego
myślenia, nadzieję, marzenia. Czułem, że śnię, myślę i czuję z tobą. Śniłem to, co ty śniłaś,
chciałem tego, czego ty chciałaś, a później zdałem sobie sprawę, że chciałem tylko ciebie.
Dziewczynę, która napisała listy. Kochałem cię od chwili, kiedy je przeczytałem. I kocham cię
nadal.
Tessa zaczęła się trząść. Powiedział dokładnie to, co chciała by ktoś jej powiedział. Oczekiwała
tego w jakimś najciemniejszym kącie serca, żeby Will to powiedział. Will, chłopak, który kochał
te same książki co ona, tą samą poezję co ona, który wywoływał u niej śmiech, nawet jeśli była
wściekła. A teraz, stał przed nią, mówiąc jej, że kocha - słowa wypływające z jej serca, kształt jej
duszy. Mówiąc jej coś, czego nigdy by sobie nie wyobraziła, by ktokolwiek jej coś takiego
powiedział. Mówiąc jej coś, czego nie mogłaby powtórzyć, nie w taki sposób. I nie przez niego.
To nie miało znaczenia.
- Za późno. - powiedziała.
- Nie mów tak - mówił półszeptem. - Kocham cię, Tessa. Kocham cię.
Potrząsnęła głową. - Will... przestań.
Wziął głęboki wdech. - Wiedziałem, że niechętnie mi zaufasz. - powiedział. - Tessa, proszę, nie
wierzysz mi, lub nie wyobrażasz sobie, by kochać mnie kiedykolwiek? Jeśli przez to drugie...
- Will. To nie ma znaczenia.
- Nic nie jest ważniejsze! - jego głos urósł. - Wiem, że mnie nienawidzisz, ponieważ zmusiłem
cię do tego. Wiem, że nie masz powodu, by dawać mi drugą szansę, uznanie przez ciebie w
innym świetle. Ale błagam cię o tą szansę. Zrobię wszystko. Wszystko.
Jego głos pękał, i usłyszała ciche echo innego głosu w głowie. Widziała Jema, patrzącego na nią,
z miłością, światłem, nadzieją i wyczekiwaniem, jakby cały je świat był w jego oczach.
- Nie. - szepnęła. - To nie jest możliwe.
- Jest. - powiedział rozpaczliwie. - Musi być. Nie możesz nienawidzić mnie tak bardzo jak inni...
- Nie, nienawidzę cię w ogóle. - powiedziała z wielkim smutkiem. - Próbowałam cię
znienawidzić, Will. Ale nigdy mi się to nie udało.
- Więc, jest szansa. - nadzieja zapłonęła w jego oczach. Nie powinna mówić tak delikatnie - och,
Boże, czy było coś, co mogłoby zmniejszyć jego ból? Musiała mu powiedzieć. Teraz. Szybko.
Prosto. - Tessa, jeśli mnie nie nienawidzisz, to istnieje szansa, że mogłabyś...
- Jem mi się oświadczył - wypaliła. - A ja powiedziałam tak.
- Co?
- Powiedziałam, że Jem mi się oświdczył - szepnęła. - Zapytał, czy wyszłabym za niego. I
powiedziałam, że tak.
Will zrobił się chorobliwie blady.
- Jem. Mój Jem?
Skinęła głową, nie odpowiadając. Will zachwiał się, kładąc ręce na oparciu krzesła dla
równowagi. Wyglądał, jakby ktoś kopnął go brutalnie w brzuch.
- Kiedy?
- Dzisiaj rano. Ale byliśmy bliżej, znacznie bliżej przez dłuższy czas.
- Ty i Jem? - Will wyglądał tak jakby ktoś kazał mu uwierzyć w coś niemożliwego - w śnieg
latem, zimę w Londynie bez deszczu.
W odpowiedzi, Tessa dotknęła placami naszyjnik z wisiorkiem z jadeitem od Jema. - Dał mi to. -
powiedziała. Jej głos był cichy. - To był prezent jego matki, prezent ślubny.

background image

Will wpatrywał się w niego, na Chińskie pismo na nim, jakby naszyjnik był wężem okręcającym
jej gardło. - Nigdy mi nic nie powiedział. Nigdy nie powiedział mi niczego o tobie. Nie w ten
sposób. - Odgarnął włosy z twarzy, a ten charakterystyczny gest widziała jak robi tysiąc razy,
teraz tylko jego ręka wyraźnie drżała. - Kochasz go?
- Tak, kocham go. - powiedziała i zobaczyła, jak Will wzdryga się. - A ty?
- Ale on zrozumie - powiedział nieprzytomnie. - Wyjaśnimy mu to. Jeśli mu powiemy... On
zrozumie.
Przez chwilę Tessa wyobraziła sobie, że ściąga naszyjnik z przywieszką, idąc przedpokojem,
pukając do drzwi Jema. Oddając mu go. Mówiąc mu, że popełniła błąd, że nie może go poślubić.
Mogła mu powiedzieć wszystko o sobie i Willu - jednak nie była pewna, że potrzebowała czasu,
że nie mogła mu obiecać całego serca, że jakaś część należy do Willa i zawsze będzie należeć.
A następnie, pomyślała o pierwszych słowach, które usłyszała od Jema, zamknęła oczy, wracał
do niej, jego twarz w świetle księżyca. Will? Will, czy to ty? Ton głosu Willa, jego twarz,
zmiękczona dla Jema, tylko dla niego. Sposób w jaki Jem chwycił rękę Willa w szpitalu, gdy
krwawił, sposób w jaki Will wołał James!, kiedy automat go zrzucił.
Nie mogę ich rozdzielić, jednego i drugiego, pomyślała. Nie mogę być odpowiedzialna za coś
takiego.
Nie mogę powiedzieć prawdy żadnemu z nich.
Wyobraziła sobie twarz Jema, gdyby odrzuciła jego zaręczyny. Byłby miły. Jem zawsze był
miły. Ale złamałaby coś w jego środku, coś niezbędnego. Nie byłby już taki sam, i nie miałby
Willa, który mógłby go pocieszyć. I miał tak mało czasu.
A Will? Co zrobi? Cokolwiek teraz myśli, wiedziała, że jeśli zerwie z Jemem, nawet wtedy, nie
dotknie jej, nie będzie z nią, nie ważne, że ją kochał. Mógłby nie pokazywać swojej miłości do
niej przed Jemem, wiedząc, że jego szczęście spowodowało ból jego najlepszego przyjaciela?
Nawet, gdyby Will mówił sobie, że może to robić, ona zawsze byłaby dziewczyną, którą Jem
kocha, dopóki jego czas się skończy. Dopóki ona nie umrze. Nie zdradziłby Jema, nawet po jego
śmierci. Gdyby był kogoś inny, kogokolwiek na świecie - nie pokochałaby nikogo innego na
świecie. Miała dwóch chłopaków, których kochała. Na szczęście. I na gorsze.
Spowodowała, że jej głos był zimny najbardziej jak mogła. I spokojny.
- Powiedzieć co?
Will jedynie popatrzył na nią. W jego oczach było światło ,takie jak na schodach, zanim zamknął
drzwi, zanim ją pocałował - olśniewające, pełne radości światło.
A teraz odchodziło, przygasając jak w oczach kogoś, kto nabierał ostatniego oddechu. Pomyślała
o Nate, wykrwawiającym się w jej ramionach. Była bezsilna, nie mogla mu pomóc. Tak jak teraz.
Poczuła się tak, jakby patrzyła na to, jak życie krwawi z Willa Herondale, i nie było niczego,
czym mogła to zatrzymać.
- Jem wybaczy mi. - powiedział Will. W jego twarzy była rozpacz, w głosie. Poddał się,
pomyślała Tessa. Will, który nigdy się nie poddawał w walce. - On...
- Zrobiłby to - powiedziała. - nigdy nie potrafił być na ciebie zły, Will. Za bardzo cię kocha.
Myślę nawet, że nie byłby zły wobec mnie. Ale dziś rano powiedział mi, że nie mógłby umrzeć
nie kochając nikogo, jak jego ojciec kochał jego matkę, bez odwzajemnionej miłości. Chcesz,
żebym przeszła przez przedpokój, zapukała do jego drzwi i zabrała mu to? Kochałbyś mnie
nadal,

gdybym

to

zrobiła?

Will patrzał na nią przez długi czas. Wyglądał jak zgnieciony od środka, jak papier. Usiadł w
fotelu i przystawił twarz do dłoni.
- Przyrzeknij mi - powiedział. - że będziesz go kochać. Poślubisz go i uszczęśliwisz.
- Obiecuję. - powiedziała.

background image

- Więc, jeśli kochasz go - powiedział cicho. - proszę, Tessa, nie mów mu tego, co ci mówiłem.
Nie mów mu, że cię kocham.
- A o przekleństwie? Nie wie...
- Proszę, o tym też mu nie mów. Henremu, Charlotte. Nikomu. Powiem im w odpowiednim
czasie, we właściwej chwili. Udawaj, że nic ci nie powiedziałem. Jeśli dbasz o mnie chociaż
trochę, Tessa...
- Nie powiem nikomu - powiedziała. - przysięgam. Obiecuję, na mojego anioła. Anioła mojej
matki. I, Will...
Spuścił swoje ręce, ale wciąż na nią nie patrzył. Chwytał boki fotela, a jego knykcie zbielały. -
Myślę, że lepiej jeśli pójdziesz, Tessa.
Nie mogła tego zrobić. Nie, kiedy wyglądał tak jak teraz, jakby umierał w środku. Nade
wszystko, chciała podejść i objąć go, całować jego zamknięte oczy, sprawić, żeby się
uśmiechnął.
- To, co musiałeś znieść - powiedziała. - odkąd skończyłeś dwanaście lat - to zabiłoby większość
ludzi. Zawsze wierzyłeś, że nikt cię nie kocha, że nikt nie może tego zrobić, a to, że żyli,
przetrwali, było dla ciebie dowodem, że nie kochają cię. Ale Charlotte kocha cię. I Henry. I Jem.
I twoja rodzina. Zawsze będą cię kochać, Willu Herondale, nie potrafisz ukryć tego, co jest dobre
w tobie, jakkolwiek mocno próbujesz.
Podniósł głowę i spojrzał na nią. Zobaczyła płomień ognia w jego niebieskich oczach. - A ty?
Kochasz mnie?
Wbiła paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.
- Will. - powiedziała.
Spojrzał na nią, powodując, że pomyślała, że na oślep. - Kochasz mnie?
- Ja... - wzięła głęboki oddech. Bolało. - Jem miał rację o tobie przez cały czas. Jesteś lepszy, niż
myślałam, i przepraszam za to. Jeśli to ty, jaki jesteś naprawdę, myślę, że nie będzie trudności ze
znalezieniem kogoś, kto cię pokocha, Will, ktoś kogo postawisz na pierwszym miejscu w sercu.
Ale ja...
Wydobył dźwięk mieszaninę śmiechu, dławienia się i westchnienia.
- Pierwszy w twoim sercu - powiedział. - Czy uwierzysz, że to nie jest pierwszy raz, kiedy to do
mnie powiedziałaś?
Potrząsnęła głową, zdezorientowana.
- Will, ja nie...
- Nigdy mnie nie pokochasz. - powiedział stanowczo, a kiedy nie odpowiedziała, zadrżał.
Dreszcz przebiegł przez całe jego ciało i osunął się z fotela nie patrząc na nią. Wstał sztywno i
przeszedł przez pokój, po omacku otwierając drzwi. Przyłożyła dłoń do ust. Trwało to wieki,
zanim odsunął zasuwę, i wyszedł na korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi.
Will, pomyślała. Will, to ty? Bolały ją oczy. Odkryła, że siedzi na podłodze, niedaleko kominka.
Wpatrywała się w płomienie, czekając aż nadejdą łzy. Nic się nie stało. Po tak długim czasie
zmuszania się, by nie płakać, wydawało jej się, że straciła zdolność do płaczu.
Wzięła pogrzebacz z uchwytu przy kominku i skierowała jego końcówkę w stronę serca. Był
gorący jak rozżarzony węgiel, czuła bijące od jego ciepło na skórze. Zielonkawy naszyjnik z
wisiorkiem wokół jej gardła palił jej skórę.
Przyłożyła pogrzebacz do ognia w kominku. Zrobił się czerwony jak jej serce. Objęła jego
końcówkę dłonią.
Przez chwilę czuła absolutnie nic. A potem, jakby z bardzo dużej odległości, usłyszała samą
siebie płaczącą. Czuła się tak, jakby klucz obrócił się w jej sercu, uwalniając łzy w końcu.
Pogrzebacz upadł z łoskotem na ziemię.

background image

Kiedy Sophie przyszła szybko, słysząc jej krzyk, znalazła Tessę na kolanach przy ogniu, z
poparzoną dłonią przyciśniętą do piersi, szlochającą tak, jakby jej serce pękło.

To była Sophie, która wzięła Tessę do pokoju. Sophie, która przebrała ją w koszulę nocną, a
następnie położyła do łóżka. Sophie, która umyła jej poparzone dłonie, posmarowała maścią,
pachnącą ziołami i przyprawami, która była tą samą maścią, której użyła Charlotte na policzku
Sophie, kiedy pierwszy raz przyszła do Instytutu. Owinęła jej dłonie chłodnym flanelowym
materiałem.
- Myślisz, że będę mieć bliznę? - spytała Tessa, bardziej z ciekawości, niż przez bliznę. Ogień, i
płacz, które nadal ją trzymały, wydawały się wyprać z niej wszystkie emocje. Czuła się pusta jak
skorupa.
- Prawdopodobnie małą, ale nie taką jak ja. - powiedziała szczerze Sophie, zabezpieczając
bandaż wokół dłoni Tessy. - Ogień boli bardziej niż one, jeśli wiesz co mam na myśli...
Posmarowałam je szybko maścią. Wszystko będzie dobrze.
- Nie, nie będzie. - powiedziała Tessa, patrząc na dłoń, a później na Sophie. Sophie, piękna jak
zawsze, spokojna i cierpliwa w czarnej sukni i białym czepku, z lokami opadającymi jej na twarz.
- Przykro mi ponownie, Sophie. - powiedziała. - Miałaś rację o Gideonie, i myliłam się.
Powinnam cię słuchać. Jesteś ostatnią osobą na ziemi skłonną być mądrzejszą od mężczyzn.
Następną razom, gdy mi coś powiesz, będę wiedzieć, że jesteś godna zaufania, i że mogę ci
zaufać.
Uśmiech Sophie błysnął, chowając w cieniu jej bliznę. - Rozumiem dlaczego to powiedziałaś.
- Powinnam ci ufać...
- Nie powinnam być zła. - powiedziała Sophie. - Prawda jest taka, że nie byłam pewna co zrobi.
Nie byłam pewna, dopóki nie wrócił z wami w powozie, z wami wszystkimi, że stanie po naszej
stronie w końcu.
- To musi być miłe jednak. - powiedziała Tessa, bawiąc się pościelą. - Że chce tutaj mieszać.
Będzie tak blisko...
- To będzie najgorsza rzecz na świecie. - powiedziała Sophie, i nagle jej oczy były pełne łez.
Tessa zamarła w przerażeniu, zastanawiając się, czy powiedziała coś złego. Łzy stanęły w oczach
Sophie, nie spadając jednak i podkreślając ich zielony kolor. - Jeśli tu zamiesza, zobaczy mnie
taką, jaka jestem. Służącą. - jej głos pękł. - Wiedziałam, że nie powinnam się nigdy z nim
widzieć, kiedy zaproponował mi to. Pani Branwell nie jest typem poniżania służących, ale wiem,
że to jest złe, ponieważ on jest kim jest, ja też, i nie należymy do swoich światów. - Wyciągnęła
rękę i potarła oczy, a wtedy łzy popłynęły, rozlewając się po policzkach i bliźnie. - Mogę stracić
wszystko, jeśli pozwolę sobie na to... A on co ma do stracenia? Nic.
- Gideon taki nie jest.
- Jest synem swojego ojca. - powiedziała Sophie. - Kto powiedział, że to nie ma znaczenia? On
nie będzie zamierzał ożenić się z przyziemnym, którym jestem, widząc jak rozpalam mu ogień,
robie pranie.
- Jeśli cię kocha, nie będzie zwracał na to uwagi.
- Ludzie zawsze zwracają uwagę na wszystko. Nie jest tak szlachetny, jak myślisz.
Tessa pomyślała o Willu, trzymającego twarz w dłoniach. Jeśli mnie kochasz, proszę, Tessa, nie
mów mu, co ci właśnie powiedziałem.
- Nie jeden znalazł szlachetność w najdziwniejszych
miejscach, Sophie. Poza tym, czy ty naprawdę chcesz być Nocnym Łowcą? Czy nie lepiej...
- Och, chcę. - powiedziała Sophie. - Bardziej niż czegokolwiek na świecie. Zawsze chciałam.
- Nie wiedziałam - powiedziała Tessa z podziwem.

background image

Kiedyś myślałam, że wyjdę za panicza Jema... - Sophie zabrała koc, a potem spojrzała w górę i
uśmiechnęła się ponuro. - Nie złamałaś mu serca, prawda?
- Nie. - powiedziała Tessa. Po prostu rozdarłam swoje na części. - Nie złamałam jego serca w
ogóle.

Tłumaczenie:

JimmyK


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 20, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Mao Tse Tung , Czerwona Książeczka, rozdziały 20
ROZDZIAŁ 20 - Układ dokrewny, Medycyna, Patomorfologia, Opracowanie Robbins
Rozdziały 20
rozdział 20
Lista 05, rozdzial 20 PL
21 rozdzial 20 54reqfwyzspmd2u2 Nieznany
06 Rozdział 20
Rozdział 20, Midnight Sun
Linux Programming Professional, r-20-01, PLP - Rozdział 20
Rozdział 20, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Zmierzch oczami Edwarda rozdział 20
Kresley Cole Urok Rozdzial 20
Rozdział 20 TSS tłumaczenie nieoficjalne
Rozdział 20 Xenophilius Lovegood
ROZDZIAŁ 20 KRZYWDA
4 Pretty Little Liars Unbelievable Rozdział 20
Rozdział 20 Nieposkromiona
P C Cast, Kristin Cast Wybrana rozdział 20

więcej podobnych podstron