background image

Felietoniści INTERIA.PL

W duchu "St Louis"

piątek, 18 marzec 2011Piątek (10:24) 

W przedwojennej, liczącej sobie niespełna 35 milionów obywateli Rzeczpospolitej 
Polskiej, żyły 3 miliony Żydów. Jeśli rozszerzyć tę kategorię do "obywateli 
pochodzenia żydowskiego", to, wedle współczesnych szacunków, nawet cztery 
miliony. Ale policzmy tylko Żydów zwanych "chałaciarzami", zachowujących pełną 
kulturową odrębność, własny język i organizację, często nie identyfikujących się 
z państwem polskim.

Jedno jedyne państwo ówczesnego świata mogło się w tej statystyce z przedwojenną Polską równać. 
W Stanach Zjednoczonych Ameryki liczba obywateli deklarujących narodowość żydowską wynosiła 
około 4 milionów. Tylko że, po pierwsze, cała ludność USA sięgała już wtedy 200 milionów, a po drugie, 
znaczna, prawdopodobnie nawet większa część z owych 4 milionów była całkowicie zasymilowana. 
Mimo to, kiedy latem 1939 do amerykańskich portów dobijał się statek "St Louis", z tysiącem 
żydowskich uciekinierów z Niemiec na pokładzie, Ameryka stanowczo zatrzasnęła przed nimi drzwi. 
Cztery miliony Żydów na 200 to było dla niej już zdecydowanie dość. Za uciekinierami nie ujęli się 
zasiedziali w USA pobratymcy, bo, jak publicznie przestrzegł ich jeden z przywódców tej społeczności, 
źle by to usposabiało do Żydów amerykańską opinię publiczną. 

Odmówiła im wstępu także postępowa Kanada, zresztą z oficjalnym wyjaśnieniem odpowiedzialnego 
ministra, iż rasa żydowska nie zwykła pracować na roli, a Kanada potrzebuje rolników, nie handlarzy... 
Szkoda miejsca na streszczanie całej tej historii, kto ciekaw, znajdzie i przeczyta. Jeśli to zrobi, 
zauważy, że nie była ona wcale odosobniona. Na całym Zachodzie uciekających przed Hitlerem Żydów 
uważano wtedy powszechnie za 

zagrożenie

 dużo gorsze, niż sam Hitler. Pewien szwedzki dyplomata, 

pytany, czemu jego kraj konsekwentnie odmawia niemieckim Żydom azylu, rozbawił świat chętnie 
cytowanym bon-motem: "bo u nas w Skandynawii nie ma antysemityzmu, i chcemy, żeby tak zostało". 
Przez ten mur obojętności i wrogości przejść się udawało tylko krezusom. I tak było także 
z odpędzanymi od wszystkich portów egzulami z "St Louis". Dwustu najbogatszym łaskawie pozwoliła 
wkupić się do siebie Wielka Brytania, resztę, po kilkumiesięcznej odysei odesłano, dosłownie 
w przededniu wojny, dokładnie tam skąd przybyli - wprost do pieca. 

Więcej na ten temat

Czemu piszę o tych spychanych uparcie w niepamięć sprawach, skoro to nie żadna rocznica? Bo dziś, 
gdy Ameryka i cały Zachód hołubią takich chuliganów historiografii jak Gross i ich podłe narracje 
o ciemnej, antysemickiej Polsce, a rząd USA oficjalnie poucza nas w kwestii restytucji mienia 

background image

żydowskiego (oddajcie najpierw u siebie własność zagrabioną Indianom, to będziecie mogli się 
mądrzyć, odpowiedziałbym na miejscu ministra Sikorskiego) warto może przypomnieć, że trapiona 
licznymi kłopotami sanacyjna Polska przyjęła w roku 1939 - z oporami i niechętnie, ale jednak - jeszcze 
20 tysięcy żydowskich uciekinierów. 
Jeszcze, bo przecież przyjmowała ich przez cały czas swego istnienia, a szczyt żydowskiej imigracji 
nastąpił kilkanaście lat wcześniej, gdy nowo powstała, pogrążona w kryzysie Polska udzieliła azylu 
półmilionowej rzeszy Żydów z Rosji, uciekających przed rewolucją bolszewicką. Ludziom, którzy nigdy 
nie 

mieszkali

 na ziemiach polskich, nie znali języka polskiego, nie czuli się Polakami w najmniejszym 

stopniu, i ani myśleli się asymilować. 
A jednak decyzja zapadła bez ociągania, bez dyskusji i sprzeciwów. Podobnie, jak od pierwszych chwil 
przyznała Polska pełnię praw publicznych kobietom, na co obywatelki postępowych państw Zachodu, 
raczących nas dziś swoimi bredniami o parytetach i genderach, musiały czekać jeszcze kilkadziesiąt lat. 
Bo, jakkolwiek śmieszne się to może wydawać, ludzie, którzy budowali tamtą Polskę, od samego 
początku wyobrażali ją sobie jako państwo wolności. Bo o takie przecież walczyły pokolenia ich 
przodków. 
Jan Karski wspominał, że gdy jeszcze w późnych latach pięćdziesiątych rezerwował hotel w Nowym 
Jorku, pytano go, czy nie jest Żydem - bo Żydów, podobnie jak kolorowych, nowojorskie hotele nie 
obsługiwały. Dziś z tego samego Nowego Jorku przysyłają nam oszołoma udrapowanego w togę 
profesora historii, który historii nigdy nie studiował, ale dobrze wyczuł, czym można podbić serca 
i portfele Amerykanów. I poprzez swoich medialnych agentów wpływu pilnują, czy należycie się przed 
nim korzymy. 
Cóż, Hitler miał, niestety, rację, mówiąc, że zwycięzców nikt nie sądzi. Sądzi się i skazuje, bez względu 
na materiał dowodowy, tylko tych, którzy, tak jak Polska, przegrali. 
Rafał. A. Ziemkiewicz

FELIETONY INTERIA.PL


Document Outline