Heather MacAllister
Miłosne Manewry
Rozdział 1
Organy grały cicho, a powietrze przesycał słodki zapach gardenii.
Promienie słońca przenikały przez szyby. Czerwiec w Galveston był jak
zwykle piękny. Druhny stały już w przedsionku kościoła, a goście cicho
rozmawiali. Panowała uroczysta atmosfera wyczekiwania.
Pager pana młodego zabrzęczał natrętnie raz, a potem drugi.
– A niech to! – Carter Belden z irytacją wdusił przycisk i w tej samej
chwili uświadomił sobie, że obok stoi z poważną miną pastor Royer,
mający za chwilę powieść go do ołtarza. – Przepraszam bardzo –
zreflektował się.
Brwi pastora ściągnęły się z dezaprobatą.
– Może lepiej... wyłączyć pager na czas ceremonii?
– Tak, naturalnie – mruknął Carter, ale kiedy zerknął na odczyt,
drgnął. – To z mojego biura. Muszę zadzwonić – rzucił niecierpliwie.
– Panie Belden!
– Mój drużba jeszcze się nie pojawił. Może to właśnie wiadomość od
niego – powiedział do osłupiałego pastora.
Pastor Royer odsunął rękaw swej szaty i spojrzał na zegarek.
– Jeśli się nie pospieszy, nie zdąży na ceremonię!
– W każdym razie mamy jeszcze parę minut, prawda?
– Tak, ale... – zająknął się pastor, lecz Carter już go nie słuchał.
Wielkimi krokami ruszył w stronę kościelnej kancelarii. Duchowny
pognał za nim, powiewając połami sutanny.
– Co mam powiedzieć narzeczonej?
Carter zatrzymał się na moment z ręką na klamce.
– Proszę powiedzieć Dee Ann, że telefon dotyczy moich interesów.
Zrozumie.
Dee Ann mogła zrozumieć, ale sam Carter – nie. Znał poświęcenie i
lojalność współpracowników, ale nawet on nie spodziewał się, że
wyciągną go sprzed ołtarza, aby omawiać sprawy firmy.
Musiało zdarzyć się coś nadzwyczajnego, choć z drugiej strony
dzwonili przecież dzisiaj do niego od rana cztery razy, niepotrzebnie
zawracając mu głowę. Domyślał się, że nie byli zachwyceni jego ślubem
z córką konkurenta, ale, do licha ciężkiego, to jeszcze nie powód, żeby
bezczelnie spóźniali się na uroczystość.
A już na pewno powinien tu być Saunders – prawnik, przyjaciel i
drużba Cartera w jednej osobie.
Gdzie się ten facet podziewa?
Prawdopodobnie namawia Nikki Morrison, by zechciała się tu
zjawić.
Odruchowo zwolniwszy kroku, Carter przywołał w myśli obraz
szczupłej kobiety, wiecznie w ruchu, z zielonymi oczami i piegami,
dobrze widocznymi, choćby nie wiem jak starannie tuszowała je pudrem.
. Ach, Nikki... – uśmiechnął się do własnych myśli. W gruncie rzeczy
nie zdziwiłby się, gdyby nie przyszła, choć wiadomość o ślubie szefa
przyjęła w swój zwykły, chłodny i profesjonalny sposób.
Podszedł do stojącego na biurku w kancelarii telefonu i szybko
wystukał numer. Czekał, wsłuchując się w dochodzący z głębi budynku
dźwięk organów. Jeszcze nie grały marsza weselnego.
– Carter?
To był głos Nikki, napięty i zdyszany. Poczuł, że kołnierzyk nagle
stał się za ciasny.
– Do diabła, co tam się dzieje, Nikki? Gdzie jest Saunders?
– Czy jesteśmy spóźnieni?
Carter ze świstem wypuścił powietrze przez zęby.
– Za trzy minuty mam stanąć przy ołtarzu. Gdzie on się, do cholery,
podziewa? – Zaklął i rozejrzał się natychmiast, czy nikt nie słyszy. Tylko
jakiś święty z obrazu patrzył na niego z dezaprobatą. Na wszelki
wypadek odwrócił się do niego plecami.
– Carter? – odezwał się inny głos.
– Saunders?! Dlaczego cię tu jeszcze nie ma, draniu?
– Jesteśmy w samochodzie. – W głosie przyjaciela dało się wyczuć
znużenie. – Nie zaczynaj bez nas.
Dobrze, że przynajmniej jego drużba nie miał wypadku. Jeszcze nie...
– Lepiej, żebyś się nie spóźnił na mój ślub! – warknął Carter.
– Nie!
– Zgodny chór zaskoczył go.
– Czy Julian i Bob jadą z wami?
– Tak. – Z daleka dotarł do niego głos Nikki.
– Zauważyłem w kościele żonę Boba i dzieciaki. O co tu chodzi?
– Carter, czekaj na nas. Musisz najpierw dowiedzieć się, co
wykryliśmy.
– Czy coś na temat przejęcia...
– Cicho! Rozmawiamy przez komórkę.
Carter zacisnął wargi. Łatwość podsłuchiwania rozmów z telefonu
komórkowego była powszechnie znana. Nie powinien zapominać, że nie
można poruszać takich tematów.
– Czekaj, aż się zjawimy – powtórzyła Nikki. – Zrozum, muszę
porozmawiać z tobą, zanim ożenisz się z Dee Ann.
– Posłuchaj jej – wtrącił Saunders. – Nie rób nic, dopóki się nie
dowiesz, co mamy do powiedzenia.
– Nic z tego nie rozumiem. – Carter drgnął, słysząc niecierpliwe
pukanie w szybę. Odwrócił się i zobaczył, że pastor Royer z panną
Hicks, pełniącą rolę mistrza ceremonii, dają mu niespokojne znaki.
Wzruszył ramionami i wskazał na telefon. Panna Hicks otworzyła
drzwi.
– Panie Belden, mamy już opóźnienie.
– Moment – szepnął w słuchawkę i z wymuszonym uśmiechem
zwrócił się do zdenerwowanej kobiety: – Proszę powiedzieć wszystkim,
ż
e zapłacę im dodatkowo.
– Tu nie chodzi o pieniądze, panie Belden, tylko o czas.
Kąciki ust mężczyzny opadły w cynicznym uśmieszku. Z
doświadczenia wiedział, że tak naprawdę zawsze chodziło o pieniądze.
– Niech kamerzysta zrobi jeszcze kilka ujęć szczęśliwej narzeczonej.
– Wiedział, że Dee Ann bardzo lubi pozować. – Przydadzą się do
rodzinnego albumu.
– Na razie filmuje gości na galerii – odęła się panna Hicks.
Carter spróbował innego uśmiechu.
– Mój drużba się spóźnia – wyjaśnił przepraszającym tonem.
– Po pańskim ślubie mamy jeszcze w planie dwa – poinformował go
sucho pastor. – Przecież to czerwiec – dodał znacząco.
– Przez pana opóźnią się tamte uroczystości – wtórowała mu z
naganą w głosie panna Hicks.
Carter mógłby zaproponować gościom innych par rekompensatę
finansową, ale wiedział, że w ten sposób nic nie zyska.
– Nikki, naprawdę nie można już dłużej przeciągać – rzucił w
słuchawkę.
– Powiedz im, żeby zaczęli bez ciebie – doradziła.
– Jesteśmy zaledwie o parę ulic od kościoła.
– Odkładam teraz słuchawkę i wyłączam pager. Macie dziesięć minut
i ani sekundy więcej. Jeszcze dziesięć minut, dobrze? – zwrócił się
przymilnie do pastora i jego asystentki. Oboje zerknęli nerwowo na
zegarki. Sam zaczynał już mieć dosyć. Przecież to w końcu jego ślub!
Wepchnąwszy ręce w kieszenie szarego ślubnego garnituru, Carter
wielkimi krokami ruszył do poczekalni dla kawalerów. Był pewien, że
Dee Ann będzie wściekła, choć nie pokaże tego po sobie. Ta zimna
teksańska piękność rozumiała doskonale, na czym ma polegać związek z
zamożnym i wpływowym mężczyzną, i jaka rola jej przypada. Tak ją
wychowano: na wzorową małżonkę przemysłowego rekina, która nigdy
nie pyta o interesy męża. Nie znaczy to, że nie oczekiwała żadnej
rekompensaty za swoją wyrozumiałość i tolerancję.
Jednak przyszły małżonek zbytnio się tym nie przejmował. Bawiło go
obserwowanie, jak Dee Ann próbuje nim manipulować, i pozwalał jej na
małe zwycięstwa.
Poślubienie Dee Ann uznał za jeden ze swoich najlepszych
pomysłów. Była materiałem na znakomitą żonę, a tego właśnie
potrzebował – tradycyjnego układu, gdzie kobieta rządzi domowym
ogniskiem, a mężczyzna zajmuje się zarabianiem pieniędzy. I choć
entuzjastycznie odnosił się do walki o prawa kobiet, musiał przyznać, że
nie nadawałby się na męża kobiety wyzwolonej.
Już raz tego próbował i mocno się sparzył. Kiedy dwoje partnerów
koncentruje się na swoich karierach, oboje zapominają o małżeństwie.
Carter nie miał zamiaru znów popełnić tego błędu. Dee Ann nie
ukrywała, że uważa małżeństwo i działalność charytatywną u jego boku
za karierę. Carter cenił ją za szczerość. Wiedział również, że nie będzie
musiała pracować, jak wiele kobiet obecnie, gdyż jego dochody
wystarczą. Znając ją, uznał, że będzie się znakomicie czuła, zasiadając w
radach różnych dobroczynnych organizacji, korzystając z jego pieniędzy
dla wsparcia swoich chwalebnych przedsięwzięć. Będzie to znakomita
harmonia oczekiwań i potrzeb.
Tak, mają szansę na świetne ułożenie sobie życia.
Oczywiście pod warunkiem, że Saunders i reszta wreszcie się
pojawią...
Carter stanął przy oknie i nerwowo wyglądał, starając się nie patrzeć
na zegarek. Po raz kolejny poprawił krawat i mankiety, a potem poklepał
się po kieszeni, wyczuwając kształt ślubnej obrączki. Na całe szczęście
uznał, że lepiej, jeśli on będzie miał ją przy sobie. Jak się okazało, na
Saundersa nie można było liczyć.
– Carter? Jesteś tam? – Zadyszany i czerwony na twarzy drużba
zajrzał do pokoju.
– No, macie szczęście. – Carter pokręcił głową, tłumiąc głośne
westchnienie ulgi. Za Saundersem do pokoju wkroczyli Julian, Bob – i
Nikki.
Nieoczekiwanie dla samego siebie, bardzo ucieszył się na jej widok.
Pomimo rozpadu ich burzliwego związku pozostali dobrymi
przyjaciółmi. Nikki była jedyną kobietą, z którą się przyjaźnił.
Widocznie zależało mu na jej obecności na ślubie, na jej akceptacji
bardziej, niż sądził.
– Ależ się przez was denerwowałem. – Carter bez cienia pretensji
poklepał Saundersa po ramieniu. Mniejsza o to, co było, teraz już
wszystko pójdzie dobrze.
– Musimy porozmawiać – nalegała Nikki.
– Jasne, jak tylko ceremonia się skończy, urwę się i dołączę do was w
holu – zapewnił Carter, popychając drużbę do drzwi.
– Musimy porozmawiać teraz – stwierdziła stanowczo Nikki, a
Saunders zaparł się i nie chciał zrobić kroku.
Carter obejrzał się zaskoczony i zobaczył, że pozostali mieli równie
poważne miny. Nikki podeszła do niego, wymachując teczką z
papierami.
– Julian, pilnuj drzwi – nakazała, rozkładając je na klęczniku, który
podsunął jej usłużnie Saunders.
– Co jest grane? – Dobry humor Cartera prysł.
– Chodzi o transakcje giełdowe – poinformowała go Nikki.
– O, nie, dosyć już na dzisiaj – warknął z irytacją. Przez całe rano
suszyli mu głowę tymi teoriami na temat przejęcia akcji.
– Posłuchaj – Bob, jego główny księgowy, poprawił okulary na nosie
i popukał palcem w kartkę z kolumnami cyfr – to jest wykres aktywności
Belden Industries na giełdzie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w
porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku.
Carter pobieżnie obejrzał wyniki.
– No i co z tego? – Wzruszył ramionami, patrząc na ich poważne
twarze. Chyba nie oczekiwali, że zacznie się teraz wgłębiać w wykresy!
– W każdym razie nie widzę tu niczego, co miałoby opóźnić mój ślub.
– Tu są kupujący, a tu sprzedający – kontynuował niewzruszenie
Bob.
Carter milczał.
– Twój przyszły teść zakupił duży pakiet. – Nikki wskazała mu
wyniki Karrenbrock Ventures.
– I co z tego? Uważam to za dowód zaufania.
Nikki wymieniła spojrzenia z Saundersem.
– Zgodnie z umową przedślubną obiecałeś przekazać Dee Ann
dziesięć procent swoich udziałów w Belden Industries, jeśli ślub zostanie
zawarty – przypomniał Saunders.
Carter doskonale pamiętał, jak Saunders i Nikki wybrzydzali na tę
umowę.
– Wiedzieliście o tym od dawna – stwierdził.
Nikki chwyciła arkusze Bobu.
– Te dziesięć procent dodane do udziałów Karrenbrock uprawnia ich
do zasiadania w radzie nadzorczej.
– Przekażę akcje imiennie Dee Ann, więc pozostaną w rodzinie.
W oczach Nikki dostrzegł rozczarowanie i poczuł wyrzuty sumienia.
Wiedział, że postąpił niedelikatnie, podkreślając nową pozycję Dee Ann,
ale przecież oni, do licha, rujnowali mu ślubną ceremonię!
Saunders odchrząknął z powagą.
– Ten pakiet może być uznany za osobistą własność twojej żony, z
którą będzie mogła zrobić co zechce.
– I nic nie powstrzyma jej przed sprzedaniem udziałów tatusiowi –
odezwał się Julian spod drzwi. – A jeśli tatuś wpadnie na pomysł, by
wyegzekwować swoje prawa, Karrenbrock może poważnie zagrozić
pozycji Belden Industries.
– To się nie stanie – orzekł pewnym głosem Carter.
– Albo inaczej: tatuś mógłby jej odstąpić swoje udziały – dorzuciła
Nikki.
O tym nie pomyślał.
– W porządku, załóżmy, że właśnie to zrobi – powiedział lekko. –
Taki ślubny prezent. Wówczas próbowałbym odkupić część akcji
Belden.
Nie wyglądali na przekonanych. Westchnął i rozłożył ręce.
– Słuchajcie – zaczął, zmuszając się do swobodnego uśmiechu, który
dziwnie wyglądał w zderzeniu z ich iście pogrzebowymi minami. – Dee
Ann nie jest zainteresowana biznesem. Nie jest podobna do ciebie. –
Popatrzył znacząco na Nikki.
Nikki z pogardą uniosła podbródek.
– Tak mi też mówiono.
Jej spojrzenie powiedziało Carterowi, że nie była tak pozytywnie
nastawiona do jego małżeństwa, jak przypuszczał.
– Okay, rozumiem, że macie uzasadnione obawy – stwierdził. Wyraz
ulgi przemknął po zatroskanych twarzach. – W takim razie pozwólcie, że
szybko wezmę ten ślub i zaraz sobie to przedyskutujemy.
– Wtedy będzie za późno! – W głosie Saundersa zabrzmiała panika.
Carter, ignorując go kompletnie, pogrzebał w stercie różnych pudełek
na starej sofie, wyciągnął opakowanie z kwiatem do butonierki i wyjął
go. Kwiat był jeszcze świeży.
– Masz – wręczył roślinę Bobowi, odpiął swój własny i rzucił go
Nikki. – Przypnij go Saundersowi, dobrze?
– Ale. . chyba nie możesz pozwolić sobie na ślub z nią po tym, co
usłyszałeś? – wyjąkała.
– Nie przesadzajcie – zbagatelizował, z trudem układając sobie w
butonierce świeży bukiecik. Powinien robić to Saunders albo jeszcze
lepiej – Nikki.
– Jest coś jeszcze, o czym powinieneś wiedzieć – dodała Nikki z nutą
desperacji w głosie.
Jej ton napełnił Cartera dumą. Ich troska o firmę wykraczała daleko
poza zwykłe zaangażowanie urzędników. Uważali ją również za swoją.
Dobra, dobra, upomniał się nagle, a jednak firma jest moja i czas
przerwać tę nonsensowną dyskusję.
– Później, moja droga – rzucił niecierpliwie.
– Nie! – Nikki uwiesiła się u jego ramienia, Saunders chwycił go za
drugie.
– Hej, pognieciecie mi garnitur!
– Carter, słuchaj. – Bob wyciągnął inne wykazy. – Lacefield Foods
należą do Karrenbrock Ventures. Dwa tygodnie temu Lacefield kupiły
akcje Belden Industries.
To dopiero przykuło uwagę Cartera.
– Pokażcie. – Wziął do ręki plik kartek i przejrzał go uważnie, po
czym oddał z westchnieniem. – Nie tak dużo, żeby się martwić.
– Owszem, w tym jednym przypadku – przyznał Bob. – Ale
podejrzewam, że jeszcze niejedna firma z tego wykazu może się okazać
przybudówką Karrenbrock Ventures.
– A w takiej sytuacji nie należałoby się wyzbywać dziesięciu procent
udziałów – dokończył Julian.
Carter przyjrzał się uważnie twarzom swoich zaufanych urzędników i
przyjaciół zarazem. Julianowi, swojemu zastępcy, wyrafinowanemu
znawcy kobiet i sztuki. Bobowi, łysiejącemu księgowemu, zawsze
niespokojnemu Saundersowi i Nikki...
Stała sztywno, zaciskając palce na teczce. Było w wyrazie jej twarzy
coś więcej niż zwykła troska o przedsiębiorstwo. Na nią Carter patrzył
najdłużej, poruszony spojrzeniem i kryjącą się w nim... czyżby paniką?
Nie, to nie miało sensu. Zupełnie jakby pragnęła, by odwołał ślub za
wszelką cenę.
Smętny uśmiech zagościł na chwilę na jego wargach. Nasz czas był i
minął, dziecinko. Gdyby byli sami, powiedziałby to głośno. Zamiast tego
zwrócił się do pozostałych:
– Jednym słowem chcecie, żebym odwołał swój ślub tylko z tego
powodu, że jakaś kompania kupiła mało znaczący pakiet akcji?
Spojrzeli po sobie, po czym odezwała się Nikki:
– Nie odwołał, tylko przełożył, dopóki nie sprawdzimy, ile dokładnie
udziałów kontroluje Karrenbrock i przez jakie firmy.
– Chyba żartujecie...
Stanowczo pokręciła głową.
– Dam sobie rękę uciąć, że jej ojciec zrobi ruch w poniedziałek, kiedy
ty będziesz odbywał podróż poślubną.
– Absurd – powiedział Carter, patrząc na ich miny, które mówiły coś
zupełnie przeciwnego.
– Pomyśl, każdy by tak zrobił na jego miejscu. Idealny moment!
– Ale nie człowiek, który będzie moim teściem – oburzył się Carter.
Nikki najwyraźniej udało się przekonać innych do swojej paranoidalnej
oceny sytuacji. – To nie ma sensu. Dlaczego miałby mi to robić?
Julian wzruszył ramionami.
– Być może dlatego, że nadarza się dobra okazja.
– Zgoda, stary Karrenbrock jest bezwzględny, ale przecież nie będzie
podstępnie pogrążał męża córki – nie dowierzał Carter. – Dee Ann nigdy
by mu tego nie wybaczyła.
– Ona też pewnie macza w tym palce – powiedziała zjadliwie Nikki.
Carter miał ochotę podrzeć w strzępki ich wykazy. Zamiast tego
zacisnął palce na krawędzi klęcznika.
– Macie pretensje, że daję jej dziesięć procent, tak?
– Nawet jeśli nie dasz, też się odsłonisz – odparowała Nikki.
– Radziłem, żebyś nie sprzedawał akcji dla sfinansowania tego
projektu poszukiwań ropy – włączył się Bob. Zabrzmiało to właściwie
jak „a nie mówiłem”.
– A ja scedowałam twoje udziały na Cartera, własne też – pokiwała
głową Nikki.
– Może ona za mało próbowała cię... – zaczął Bob, ale Carter uciszył
go spojrzeniem.
– Nadchodzi pastor! – zdążył ostrzec Julian, a już wielebny Royer
wpadł jak burza do pokoju.
– Pan Belden... i drużba?
– Jestem! – Saunders wystąpił naprzód, mnąc w ręku nieszczęsny
bukiecik.
– Saunders! – syknęła Nikki.
– Chodźmy. – Carter ujął swojego drużbę za łokieć.
– Carter! – wrzasnęła tak głośno, że wszyscy zamarli. Pobladła, a
piegi wystąpiły na jej twarzy wyraźnie jak płatki cynamonu w porannym
capuccino Cartera. Nie akceptowała jego małżeństwa z Dee Ann. Serce
zabiło mu żywiej.
– Da nam ojciec jeszcze kilka minut? – zapytał pastora.
– Młody człowieku – wielebny Royer głęboko nabrał powietrza –
panna Karrenbrock czeka w przedsionku kościoła z druhnami. Organista
już przynajmniej piąty raz gra „Niebiańskie pastwiska”, świece się
wypalają, a biedna panna Hicks usiłuje ratować tort. Dlatego chciałbym
uprzejmie pana prosić, żeby pan był łaskaw odłożyć interesy na później.
Carter przygryzł wargi.
– A może byście tak zaczęli beze mnie? – zaproponował. Usłyszał
zduszony dźwięk, dobiegający od strony Nikki, ale nie śmiał na nią
spojrzeć.
– Będę się za ciebie modlił, synu. – Pastor pobożnie złożył ręce,
wycofując się z pokoju.
– Widzisz, co zrobiłaś? – Carter napadł na Nikki, kiedy tylko pastor
zniknął za drzwiami. – Przez ciebie obraziłem osobę duchowną!
– Nikki – wtrącił Saunders – powiedz tylko...
Uniosła rękę, prosząc o ciszę.
– Jeśli... jeśli zatem jesteś zdecydowany na to małżeństwo...
– Jestem.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zaproponować ci toast –
oznajmiła.
Julian wręczył butelkę szampana, która pojawiła się nie wiadomo
skąd. Korek, który już musiał wystrzelić, wetknięto z powrotem.
– Powariowaliście wszyscy. – Carter zamrugał ze zdumienia.
Saunders pospiesznie wetknął im w ręce papierowe kubki.
– Chyba nie myślicie, że będę całował moją narzeczoną, zionąc
alkoholem! – zirytował się Carter. Nikt nie patrzył mu w oczy. – Poza
tym to jakaś podróbka, a nie prawdziwy szampan – skrzywił się.
– Nikki nie chciała narazić... Au! – jęknął Julian, łapiąc się za kostkę.
– Przepraszam. – Nikki, potrząsnąwszy lekko butelką, rozlała
szampana do kubków. Wszystkim po trochu – z wyjątkiem Cartera,
którego kubek napełniła aż po brzegi.
– Aa, więc taki jest wasz nowy plan? – powiedział znacząco, unosząc
w górę kubeczek. – Upić mnie, żebym nie mógł dojść do ołtarza, co?
– Milczeli, wpatrując się każde w swój kubek. Przejrzałem was,
pomyślał z satysfakcją i wyzywająco uniósł swoje naczynie w toaście.
– Za Dee Ann Karrenbrock, która pokaże, jak się myliliście –
oznajmił, wypijając swoją porcję jednym haustem. Pseudoszampan
smakował doprawdy paskudnie. Nie mógł uwierzyć, że Julian zdolny był
kupić tak mamy gatunek. Czyżby ten człowiek, jeden z jego najbliższych
przyjaciół, uważał, że Dee Ann nie zasługuje na lepszy toast?
Zaledwie Carter opuścił kubek, dostrzegł, że nikt z nim nie wypił, i
zaczerwienił się z gniewu.
– Nie wzniesiesz toastu za moje szczęście, N-Nikki? – zapytał
napastliwie.
W gardle czuł dziwną suchość, od której sztywniał mu język. Ohydny
sikacz. Wzdrygnął się, ale podstawił swój kubek Nikki, która tak
kurczowo ściskała butelkę, że zbielały jej kłykcie.
– Nalej jeszcze – zażądał.
Znów napełniła kubek po brzegi. Nikt nie odezwał się słowem.
– Czekam na toast – zaznaczył z naciskiem.
– Obyś znalazł szczęście wbrew sobie – powiedziała, śledząc, jak
wychyla następną porcję do dna.
Tym razem alkohol niespodziewanie mocno uderzył mu do głowy.
Musiał uchwycić się krawędzi klęcznika, gdyż cały pokój zawirował mu
przed oczami. Cholerne świństwo!
– Carter?
Widział dwie Nikki. Przymknął oczy. Miał już dosyć jednej, a co
dopiero dwóch.
– Gorąco – próbował rozluźnić krawat, ale nie pozwoliła na to
szpilka z perłową główką.
– Może usiądziesz? – Saunders troskliwie ujął go za ramię.
Wyrwał mu się ze złością.
– Zostaw, bo pogniotę spodnie. – Och, fatalnie, jęknął w duchu.
Suchy język zdawał się rosnąć w ustach. Jak będzie teraz wygłaszał
przysięgę? Musi poćwiczyć, może się uda.
– Ja, Cahter, biorę cieebie Dee Jaann za... za żo...
– Co on mówi?
– Ciicho.
Woda, potrzebuje wody. Zimnej wody, żeby ugasić to cholerne
pragnienie i ochłodzić rozpaloną twarz. Odstąpił krok do tyłu, bo pokój
wywinął mu nagle powolne salto przed oczami.
– Upiłem się?
Dee Ann będzie wściekła.
– Nie, niemożliwe – wymamrotał, trzeźwiejąc na moment. – To były
tylko dwa jednorazowe kubki szampana.
– Carter, lepiej usiądź. – Saunders ujął go pod ramię i poprowadził
gdzieś.
– Nie! – Znów przymknął powieki, żeby nie widzieć tańczącego mu
przed oczami pokoju, i próbował ustawić równo stopy. Musi przecież
zjawić się przed ołtarzem i poślubić Dee Ann...
– Carter! Carter... Caaarteerrr!
Dźwięk dochodził zewsząd. Zrobił krok i podłoga umknęła mu spod
nóg. Spazmatycznie chwytając powietrze, opadł ciężko na kolano, a
potem padł bezwładnie na posadzkę. Przeraził się, że zgniótł kwiat w
butonierce, więc ostatkiem sił przekręcił się na plecy. Otworzył oczy.
Cztery twarze wpatrywały się w niego z niepokojem. I z poczuciem
winy.
A on jeden leżał na podłodze.
Zanim twarze zaczęły odpływać w mrok, nagle, w przebłysku
przytomności, zrozumiał wszystko.
– T-ten szampan... Domieszaliście mi czegoś – wyjąkał. Próbował
unieść rękę, ale była za ciężka.
Chłodna dłoń dotknęła jego czoła. Pole widzenia wypełniły wielkie
zielone oczy.
– Zaufaj mi – dobiegło do niego z ogromnej odległości.
Ś
wiat znów zawirował. Ostatnim wysiłkiem woli Carter krzyknął w
ogarniającą go ciemność:
– Wyleeam was! Wszy... kich wyleeam!
Rozdział 2
– Wylewa nas? Dobrze słyszałem? – Saunders cisnął na podłogę
resztki bukieciku.
– Ja słyszałam to samo – przytaknęła Nikki, kucając przy leżącym.
– O, nie – jęknął główny księgowy Bob. – Spłacam kredyt hipoteczny
i nie mogę teraz stracić pracy!
Julian uspokajająco poklepał go po ramieniu.
– Carter jest pijany. Nie podejmuje się takich decyzji po pijanemu.
– Przecież dobrze wiesz, że nie jest – żachnął się Bob.
– Ależ skąd. – Julian, nie zdejmując ręki z ramienia Boba, popychał
go w stronę drzwi.
Bob wybałuszył na niego oczy.
– Ale...
– Bob! – Stanowczy ton Nikki sprawił, że zamilkł. Ruchem głowy
dała znać Julianowi. Otworzył drzwi. – Czy zaobserwowałeś coś
niezwykłego, zanim Carter wypił szampana, Bob? – zapytał
oszołomionego księgowego.
– Nie, ale...
– My też nie – uspokoił go Julian. Razem wyszli z pokoju.
– Przypomnij mi, żebym nigdy nie wymagała od Boba decyzji na
najwyższym szczeblu – powiedziała cicho Nikki.
– Oni jeszcze wrócą, prawda? – Saunders zaczął nerwowo oddychać.
– Co, ciebie też wzięło? – Nikki popatrzyła na niego z niepokojem.
Saunders pozbył się resztek kwiatu w butonierce.
– Dlaczego mu tego po prostu nie powiedziałaś?
Nikki zerknęła na Cartera i w zamyśleniu odgarnęła mu z czoła
kosmyk brązowych włosów. Oczy miał przymknięte, ale wiedziała, że
mają ten sam piękny orzechowy odcień. Uważała taką kombinację za
wyjątkowo atrakcyjną.
– Nikki? – Niedoszły drużba przykucnął obok niej.
– Nie uwierzyłby mi – westchnęła.
– Uwierzyłby, gdybym cię krył.
– Już teraz mnie kryjesz – odparła smętnie. – Zresztą wolałam, żeby
nikt inny nie wiedział.
– Czy... czy chcesz powiedzieć, że nie wiedział o tym nawet Julian? –
wyjąkał.
Przytaknęła w milczeniu.
– Jak w takim razie wciągnęłaś go w całą sprawę?
– Juliana trzeba było tylko odpowiednio podejść. Przypuszczałam, że
spotyka się z Dee Ann, więc przedstawiłam ją Carterowi. Oczywiście
natychmiast rzuciła Juliana, bo zwęszyła lepszą partię.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak łatwo kupił naszą teorię o przejęciu
kontrolnego pakietu akcji – stwierdził Saunders.
Nikki chwyciła go za rękę.
– Wszystko będzie dobrze. Carter oczywiście dostanie szału, ale
jestem pewna, że jeśli się dobrze pogrzebie i tak okaże się, że
Karrenbrock planuje przejęcie.
– Jak myślisz, kiedy on dojdzie do siebie? – zapytał z obawą
Saunders.
– Nie mam pojęcia. – Nikki uważnie popatrzyła na Cartera. –
Przecież to były twoje proszki na sen.
Saunders złapał się za głowę. Kosmyk włosów osunął się, odsłaniając
łysinę.
– On nas poda do sądu! – wykrzyknął.
– Przeciwnie, da nam premię.
– Wyleje mnie! Już nigdy nie zechce mnie na drużbę! – rozpaczał
Saunders.
Nikki z irytacją wzruszyła ramionami.
– Czy naprawdę myślisz, że Carter po tym wszystkim ożeni się z Dee
Ann? Nawet kiedy... kiedy wszystko się wyjaśni? – W ogóle nie chciała
rozważać takiej możliwości. Według niej ten małżeński układ nie miał
już szans. Kiedyś, może w następnej dekadzie, Carter podziękuje im
wszystkim za to, co dla niego zrobili.
Pochyliła się nad nim, rozluźniła kołnierzyk koszuli i poszukała pulsu
na szyi. Był powolny, ale równy i mocny, tak samo jak oddech. Niedługo
powinno nastąpić przebudzenie.
Rozległo się ciche puknięcie w drzwi, po czym pojawił się Julian z
wózkiem inwalidzkim.
– Ani śladu wielebnego pastora – szepnął z miną spiskowca,
rozglądając się po korytarzu.
– A gdzie jest Bob? – Nikki zręcznie chwyciła koc, który jej rzucił.
– W samochodzie.
– Chyba nie ma zamiaru jechać, co?
– Wątpię. Kazał sobie dać szampana. – Julian łapał oddech.
– O, właśnie. – Nikki zerwała się i szybko zebrała kubki oraz butelkę.
Resztki trunku wylała do kwietnika. – Ciekawe, czy to uśpi kwiatki –
zaśmiała się.
– One są sztuczne – zauważył Saunders.
– Panowie, może wzięlibyście się wreszcie do roboty? – Nikki
przymknęła oczy, licząc do trzech. Stanowczo nie byli zgraną szajką. –
Trzeba posadzić tego faceta w wózku.
Bezwładne ciało było tak ciężkie, że musiała im pomóc.
– Julian, zobacz, czy jest jakieś boczne wyjście – poleciła, otulając
Cartera pledem tak, że zakrywał go aż po czubki butów. Na głowie
udrapowała mu apaszkę, starając się przysłonić twarz.
– No, jak? – Odstąpiła krok do tyłu, patrząc na swoje dzieło.
Saunders nie wyglądał na zachwyconego. Jednak było już za późno,
by się wycofać. Wrócił Julian z zadowoloną miną.
– Jest tylne wyjście, ale potem będziemy musieli objechać budynek
wkoło.
– Lepiej tak niż wyjeżdżać głównym wejściem, nie uważacie?
Jedziemy, panowie.
Gumowe koła wózka poskrzypywały w ciszy korytarza. Byli już
blisko wyjścia, kiedy odezwały się organy. Majestatyczne dźwięki
wypełniły budynek. Nikki nerwowo wciągnęła oddech.
– To fanfary! – szepnęła z przerażeniem. – Początek marsza
weselnego.
– Cholera, pospieszmy się. – Głos Saundersa drżał. Najwyraźniej
puszczały mu nerwy.
– Nie podoba mi się to granie. Teraz już na pewno zaczną go szukać
– stwierdził Julian, manewrując wózkiem w załomkach korytarza. –
Musisz tam iść, Nikki.
– Co takiego? – przeraził się Saunders. Julian zmusił go, by
przyspieszył kroku.
Nikki popędziła z powrotem. W oddali zobaczyła pastora,
spieszącego w stronę szklanych drzwi w końcu korytarza.
Dobrze. Może powstrzyma organistę. Czekała kilka chwil,
oddychając szybko. Muzyka nie ucichła, więc Nikki ruszyła do przodu,
ś
ladem pastora. Zza drzwi padał strumień światła. Wstrzymując oddech,
otworzyła je powoli, modląc się w duchu, by nie prowadziły do
sanktuarium.
Z pomieszczenia nie dochodził żaden dźwięk. Ośmielona, wkroczyła
do środka. Zaskoczyła ją brzoskwiniowo-błękitna tonacja pomieszczenia,
w którym królowało duże, obramowane światłami lustro. W powietrzu
wisiała woń perfum i lakieru do włosów. Wokół walały się plastykowe
torby na suknie, opakowania po kwiatach i inne pozostałości,
ś
wiadczące, że znalazła się w pokoju dla panny młodej. Był pusty.
– O Boże – wyszeptała. – Musieli zacząć bez niego!
W pośpiechu wybiegła na korytarz i szarpnięciem otworzyła drzwi
naprzeciwko. Nagle znalazła się w kościelnym przedsionku, skąd
właśnie ruszał orszak, z pierwszą druhną i panną młodą, niepewnie
uwieszoną u ramienia ojca.
Dee Ann, królewska, lodowata piękność, prezentowała się wspaniale
w sukni z satyny, podkreślającej jej smukłą sylwetkę. Na wysoko
upiętych, jasnych włosach tkwił misterny wianek. Z tyłu ciągnął się
imponujący tren.
Nikki zrobiło się niemal przykro. Dee Ann najwyraźniej uznała, że
dźwięk muzyki ściągnie Cartera do ołtarza. Musiała natychmiast rozwiać
te złudzenia. Ale jak? Przez jeden krótki moment pomyślała, że
wykrzyczy im prawdę – ale wiedziała, że i tak nikt by jej nie uwierzył.
Sama z trudem mogła w nią uwierzyć.
Drobna, ubrana na czarno kobieta nerwowo poprawiała tren panny
młodej. Zapewne była mistrzynią ceremonii. Nikki podeszła bliżej, dając
jej znaki, ale została zignorowana.
– Muszę z panią porozmawiać! – syknęła zniecierpliwiona. Teraz
dopiero kobieta w czerni odwróciła się do niej gwałtownie.
– Cicho! Zaczęliśmy filmować.
Organista uderzył w wyższe tony i pierwsza druhna uścisnęła Dee
Ann, dodając jej otuchy. Orszak ruszył ku ołtarzowi.
To było straszne. Czy oni nie zauważyli, że nie ma Cartera?
– Musicie ją zatrzymać! – Nikki szarpnęła kobietę za łokieć.
– Nie mogę zrobić czegoś takiego!
Zdesperowana Nikki ruszyła w stronę Dee Ann, ale dama w czerni
powstrzymała ją z niespodziewaną siłą.
– Przecież nie ma pana młodego! – wyszeptała ze zgrozą Nikki.
– Kim ty jesteś? Jego dawną dziewczyną?
Dawną dziewczyną... a czy w ogóle kiedykolwiek nią była?
– Ja... on jest chory.
– Co to znaczy: chory?
– Nagle poczuł się źle... chyba atak wyrostka.
Palce kobiety wpiły się w ramię Nikki, a jej twarz stężała.
– Proszę powiedzieć Dee Ann, żeby się nie martwiła.
– Nikki strząsnęła z ramienia chude palce. – Zabieramy go do
lekarza. Ale... – wymownie wskazała na kroczący orszak.
Kobieta już jej nie słuchała. Wybiegła przez drzwi zakrystii.
Nikki wolała nie wiedzieć, co się dalej działo. Potykając się w
pośpiechu na marmurowych stopniach kościoła, w kilku susach dopadła
jednej z trzech limuzyn, zaparkowanych przy krawężniku.
– Zdążyłaś ich powstrzymać? – zapytał Julian, otwierając przed nią
drzwi. Spazmatycznie łapiąc oddech, skinęła głową.
– Ale numer – sapnął Saunders, podtrzymując ciągle jeszcze
bezwładne ciało Cartera.
– Ale numer? Tylko tyle masz do powiedzenia? – Bobowi głos
załamał się z oburzenia. – Po tym... po tym, jak... – nie dokończył.
Rozpaczliwie wcisnął głowę w ramiona.
Julian wsunął się za kierownicę i wrzucił bieg. Nikki usiadła obok
niego i uspokajająco położyła mu rękę na ramieniu.
– Czy Bob ma teraz coś przeciwko? – zapytała ściszonym głosem.
Julian wzruszył ramionami, zrobił tragiczną minę i wymownie
wzniósł oczy do nieba.
Bob jęknął udręczonym głosem.
W tym momencie Nikki podjęła decyzję, mając nadzieję, że nie
będzie jej żałować.
– Bob, a może tak byś został i wrócił do domu z żoną i dziećmi.
Przynajmniej nam opowiesz, co się dalej działo.
– Och, dzięki. – W głosie Boba brzmiała tak niekłamana ulga, że
pożałowała, iż w ogóle wciągała go w sprawę. Ale tylko on był w stanie
przedstawić Carterowi odpowiednie argumenty. Trudno, musiała przejąć
odpowiedzialność za wszystko, nawet gdyby miała się posunąć do
kłamstwa w obronie innych. Trzeba mieć nadzieję, że Carter zachowa się
rozsądnie, gdy się ocknie, myślała, patrząc to na zgarbionego,
spieszącego ku kościołowi księgowego, to na twarz śpiącego Cartera.
Kiedy tylko Bob zniknął za drzwiami, zatrzaskując je za sobą z hukiem,
Julian ruszył. Nikki z ulgą opadła na oparcie.
– Zdajesz sobie sprawę, że mogą być trudności – odezwał się
Saunders zatroskanym tonem.
– Dlaczego?
– Złamaliśmy prawo. Nikki przygryzła wargi.
– W jakim sensie?
– Można uznać, że dokonaliśmy porwania.
– Nonsens. Poczuł się źle i wieziemy go do lekarza.
– Podanie tego świństwa jako szampana było prawdziwą zbrodnią –
wtrącił z naganą Julian.
Saunders rozłożył ręce w geście mającym wyrażać bezradność.
– Nie mieliście kłopotów? – spytała.
– Nie. – Julian skręcił w prawo, na bulwar. – Powiedzieliśmy
kierowcom z tamtych wozów, że mamy starszą panią, która zasnęła i
chrapie.
Starsza pani... Nikki uśmiechnęła się.
– A jak tobie poszło? – zagadnął Saunders, już spokojniejszym
tonem.
Nie odpowiedziała od razu. Spoglądała przez okno, nie widząc ani
bujnych palm rosnących wzdłuż chodnika, ani pieczołowicie
odrestaurowanych wiktoriańskich domów, a tylko Dee Ann, kroczącą w
stronę ołtarza.
– Jak... jak daleko... ?
Wiedziała, o co chce zapytać Saunders.
– Już zaczęła iść do ołtarza, kiedy wreszcie zmusiłam mistrzynię
ceremonii, żeby mnie posłuchała. A kiedy tylko zobaczyłam, że do
kobiety wreszcie dotarło to, co usiłowałam jej wyjaśnić, uciekłam.
– A co jej powiedziałaś?
– śe Carter nagle zachorował. Chyba wspomniałam coś o ataku
wyrostka.
– Wyrostka? – odezwali się chórem. Nikki wzruszyła ramionami.
– To jedyna nagła choroba, jaka przyszła mi do głowy.
– Słusznie, dzięki temu Dee Ann zachowa twarz skomentował z
aprobatą Julian.
Zapadło milczenie. Wóz pędził przez Seawall Boulevard. Jaskrawe
południowe słońce lśniło na ciemnych falach Zatoki Meksykańskiej. Na
horyzoncie sterczały wieże wiertnicze, a nad plażą krążyły mewy,
wypatrując jadalnych resztek w śmieciach.
Wbrew własnej woli Nikki przypomniała sobie, ileż to razy jeździła
tędy z Carterem, zawsze w tym samym kierunku: na ich jacht,
„Pszczółkę”.
Najszczęśliwsze chwile ich krótkiego w sumie związku spędzili
właśnie tam. Zostawiali za sobą Belden Industries, często w
okamgnieniu. Carter potrafił zaglądać do jej pokoju z miną, na widok
której natychmiast wyłączała komputer, chwytała torebkę i pędziła, by
spotkać się z nim w windzie.
Na „Pszczółce” nie było telefonu, komputera ani faksu. Mieli do
dyspozycji tylko radio i przenośny telewizor, ale rzadko je włączali.
ś
ycie na łodzi było proste i leniwe.
Zostawali we dwoje i tylko to się liczyło.
Czule zerknęła na śpiącego mężczyznę, wspartego o ramię Saundersa.
Carter szedł przez życie od sukcesu do sukcesu i nigdy nie było mu
dosyć. Kiedy tylko osiągnął jeden cel, już wytyczał sobie następny,
jeszcze ambitniejszy.
A Nikki stanęła u jego boku. Była zafascynowana nim, jego
absolutnym poświęceniem dla przedsiębiorstwa, które stworzył. Dopiero
później zrozumiała, że ten kult był przesadny. Po pewnym czasie zalety,
które przyciągnęły ją do niego, zaczęły odpychać.
Carter się nie zmienił. Ona – tak.
Chociaż... Teraz chyba jednak się zmienił. Był czas, że nie zawahałby
się odwołać własnego ślubu z powodów błahszych niż te, które mu dziś
przedstawili. Belden Industries było dla niego wszystkim i bez niego nie
mogłoby istnieć.
Carter Belden nie potrafiłby pracować dla nikogo – ani dla
mężczyzny, ani dla kobiety. Gdyby Victor Karrenbrock zgarnął
kontrolny pakiet akcji, Carter wycofałby się, ale to oznaczałoby dla niego
utratę sensu życia.
– Którędy teraz? – Głos Juliana wyrwał Nikki z zamyślenia.
– Nad Zatokę Delfinów.
Wjechali na zapyloną boczną drogę, wzdłuż której rząd plażowych
domków znaczyły zardzewiałe skrzynki pocztowe. Nazwy ulic wyryto w
szarym, wytrawionym słońcem drewnie. Wszystko wyglądało tak samo
jak zawsze.
Nawet w klimatyzowanym wnętrzu samochodu zrobiło się gorąco.
Nie byli ubrani odpowiednio na plażę. Nikki marzyła, by wejść już na
jacht i założyć kostium kąpielowy.
Im bliżej plaży, tym droga stawała się węższa i bardziej piaszczysta.
Grupka dzieci z kolorowymi plażowymi ręcznikami przystanęła, gapiąc
się na czarną limuzynę, dziwnie wyglądającą w tym miejscu.
– Skręć w prawo – nakazała Nikki.
Ciężki wóz zarzucił na pokrytym warstwą piasku zakręcie, ale Julian
wyrównał jednym ruchem kierownicy. Nikki odetchnęła z ulgą, kiedy
dostrzegła smukłą sylwetkę „Pszczółki”, kołyszącą się na wodzie
prywatnego porciku, który wynajmowali od właściciela domku, nie
zainteresowanego pływaniem.
Julian podjechał tak blisko pomostu, jak tylko było to możliwe i
wyłączył silnik. Kiedy klimatyzacja przestała działać, wnętrze wozu
momentalnie nagrzało się jak puszka.
– I co teraz? – zapytał Saunders, widząc, że Nikki nie wysiada.
– Nie wiem – odpowiedziała w nagłym poczuciu bezradności.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest późny czerwiec i do tego
sobota, słowem, szczyt sezonu.
Jak mogła o tym nie pomyśleć? Jakim cudem liczyła, że w tej
wypoczynkowej okolicy, pełnej odprężonych, mających dużo czasu
ludzi, nie zwróci niczyjej uwagi zajeżdżająca na plażę czarna limuzyna i
dwaj faceci w eleganckich garniturach taszczący trzeciego na łódź?
– Nikki?
– Cicho, myślę.
Czekali, a krople potu występowały im na czoła. Cholera, czy zawsze
ona musi podejmować wszystkie decyzje?
– Dobra – powiedziała wreszcie, patrząc na ciekawskich
plażowiczów, zerkających ku nim. – Moja kochana babcia ze starego
kraju przyjechała zobaczyć Amerykę. – Mówiąc to poprawiła chustę na
głowie Cartera.
– Racja, już raz sprzedaliśmy taką bajeczkę – ucieszył się Saunders. –
Julian, otwórz bagażnik.
Kiedy Nikki uchyliła drzwiczki, do wnętrza wozu wdarła się fala
upału. Eleganckie czarne pantofle zapadły się w rozgrzany piasek.
Wyciągnęła z bagażnika wózek inwalidzki i klnąc pod nosem, usiłowała
go rozłożyć, pocąc się w eleganckim ciemnym kostiumie. Pożałowała
teraz, że go założyła, choć według niej pasował doskonale do sytuacji. W
sumie wszyscy wyglądali niczym gangsterzy z kiepskiej komedii
kryminalnej.
Wreszcie uporała się z wózkiem, ale koła zapadły się w piachu, choć
jeszcze nikt na nim nie usiadł. Z trudem podepchnęła go ku otwartym
drzwiczkom limuzyny. Saunders szarpał się z kocem. Twarz Cartera była
już czerwona z gorąca, a kosmyki na czole zlepił pot.
– To beznadziejne – stwierdził zniechęcony Julian.
– Jak możemy go posadzić na wózek, kiedy wszyscy się gapią?
– A nie możemy go wyciągnąć bez wózka?
– Nie zapominajcie, że to ma być ukochana babcia – trzeźwo
przypomniał Saunders. – Nie możemy jej taszczyć jak paczki.
Nikki podtoczyła wózek do otwartych drzwiczek samochodu,
najbliżej jak tylko mogła.
– Stanę od tej strony i zasłonię, a wy go posadzicie – rozkazała.
Starali się jak mogli. Sapiąc szarpnęli bezwładne ciało i przerzucili je
na wózek. Koła natychmiast ugrzęzły w piachu. Wszyscy troje spojrzeli
po sobie.
Julian westchnął i otarł pot z czoła.
Saunders zatopił nerwowo wzrok w zamglonej dali.
– Dlaczego to się zdarza właśnie mnie? – powiedział zdegustowany.
– Kiedy mam wreszcie życie, o jakim marzyłem, i pracę, która daje mi
satysfakcję pod każdym względem – to ja, skończony idiota, usypiam
swojego szefa i porywam go! A potem zostawiam go na rozpalonym
piachu, żeby się podpiekł jak prosię na pikniku!
Carter poruszył głową, dając pierwszy znak życia. Trzy zduszone
okrzyki uleciały z porywem wilgotnej bryzy.
– Jesteśmy skończeni – ponuro obwieścił Saunders, ciężko opierając
się o samochód.
– Och, nie histeryzuj. – Nikki energicznie szarpnęła rączkami wózka.
– Sprężmy się, we troje damy radę popchnąć to świństwo.
Kiedy wózek potoczył się wreszcie po drewnianym pomoście, Carter
zaczął pojękiwać. Nikki zdawało się, że za chwilę usłyszy wycie
policyjnych syren.
Odetchnęła z ulgą, kiedy dotarli do burty „Pszczółki” i uniósłszy
bezwładne ciało, zsunęli je do kokpitu, a potem do kabiny. Julian
zawrócił do samochodu po resztę rzeczy.
Nikki weszła do sterówki. Zapuściła silnik i sprawdziła, czy działa
radio. Wszystko było w porządku. Po tym, co musieli przeżyć,
ż
eglowanie to była pestka – zwłaszcza dla „Pszczółki”.
– Nikki? – Saunders wetknął głowę do kabiny. – Zaraz będzie trzeba
mu powiedzieć.
Sama o tym wiedziała.
– Zostaw go mnie. Wy dbajcie o stronę prawną.
– W porządku. Jako prawnik radzę ci, żebyś nie wypływała na wody
międzynarodowe.
– Wypłynę tylko na tyle daleko, by Carterowi nie przyszło do głowy
wyskoczyć za burtę i wracać wpław.
Saunders rzucił jej surowe spojrzenie, zupełnie jak gdyby byli na sali
sądowej. Nie lubiła takich spojrzeń.
– Nie wiadomo, czy Karrenbrock nie wezwie policji – ostrzegł. – Nie
wiemy też, czy nie wydamy się podejrzani któremuś z plażowiczów.
Każdy normalnie myślący człowiek uznałby nas za podejrzanych.
Kroki Juliana zadudniły na pokładzie.
– Załadowałem wszystko w luki. Możesz wypływać.
– A papiery?
– Mam tu – pokazał skórzaną teczkę. – Jedziemy, może czegoś się
dogrzebiemy. A ty urabiaj Cartera.
Nikki wzdrygnęła się mimo woli.
– Wiem. – Saunders pocieszająco poklepał ją po ramieniu. – Nie
martw się. Zamelduj się przez radio. Będziemy czekać.
Skinęła głową. Czuła się nieswojo, wiedząc, że zaraz odejdą. Obaj
zdjęli marynarki. Sama również ściągnęła żakiet z przepoconej
jedwabnej bluzki.
Przed wyjściem zajrzeli do Cartera. Znów zapadł w ciężki sen.
– Wygląda na to, że jeszcze sobie pośpi – ocenił Julian. – Będziesz
mogła spokojnie wyjść w morze. No, na nas czas. Pomyślnych wiatrów!
Patrzyła tęsknie, jak obaj z Saundersem wychodzą na keję, z
marynarkami zarzuconymi na ramiona. Odcumowali, odepchnęli jacht na
wodę i pomachali Nikki na pożegnanie.
Nikki pomachała im również i zapuściła silnik.
„Pszczółka” wypłynęła z przystani i skierowała dziób w morze. Po
raz pierwszy od trzech lat, siedmiu miesięcy i dwudziestu dwóch dni
Nikki była sam na sam z Carterem Beldenem. Ze swoim mężem.
Rozdział 3
Najszczęśliwsze chwile swego życia Carter spędził na pokładzie
„Pszczółki” z Nikki. Już kiedy wsiadali do samochodu i kierowali się na
południe, czuł, że zostawia za sobą wszystkie problemy związane z
prowadzeniem firmy. Głęboko wdychał rześkie, słone powietrze, dzięki
któremu lepiej się czuł i jaśniej myślał. Gdy ciepły piasek pieścił bose
stopy, serce i ciśnienie krwi uspokajały się. Stres zdawał się
wyparowywać w ostrych promieniach słońca, zostawiając tylko błogą
senność.
Kiedy tylko dziób jachtu zaczynał pruć fale, układał się do drzemki,
zostawiając Nikki u steru. Fale Zatoki Meksykańskiej kołysały go do
głębokiego, uzdrawiającego snu. Spokojnie powierzał swój los
wprawnemu sternikowi. Ufał Nikki tak, jak nie ufał nikomu. Dzielił z nią
ż
ycie i myśli. Kiedy tylko jej potrzebował, zawsze była przy nim. Zawsze
i bez pytania gotowa wesprzeć go i zrobić co trzeba.
Ach, Nikki... Już sama myśl o niej zdolna była wypełnić pustkę jego
ż
ycia, z której dotychczas nie zdawał sobie sprawy. Nie pamiętał nawet,
co było przed Nikki.
Głęboko wciągnął powietrze, z upodobaniem wdychając
charakterystyczny, nieco stęchły zapaszek kajuty „Pszczółki”. Nikki,
choć starała się dbać o porządek na łodzi, nigdy nie miała czasu, by
wywietrzyć jak należy materace. Kiedy tylko wypłynęli w morze,
zapominali o całym świecie. Na wspomnienie tych szalonych chwil
Carter westchnął, wtulając głowę w poduszkę.
Zastanawiał się, gdzie jest Nikki, ale nie chciało mu się wstawać z
koi, żeby to sprawdzić. Chyba nie w kambuzie, bo nie czuł zapachu
przyrządzanego jedzenia. Wyobraził ją sobie – ubraną w szorty z
obciętych dżinsów i stanik od kostiumu. Opalona skóra, szczodrze usiana
piegami, miała zawsze ten sam brzoskwiniowy, piękny odcień.
Zachwycała go jej zdolność do natychmiastowego przeistaczania się
z partnerki w interesach w boginię domowego ogniska. Na łodzi nigdy
nie brakowało żywności. Kiedyś zapytał Nikki, jakim cudem, przy tak
niespodziewanych wyjazdach, zawsze ma w zapasie świeżą sałatę, steki i
jego ulubione mleko do kawy. Odparła, że trzyma odpowiednie produkty
w lodówce w firmie i ciągle je wymienia.
Był zachwycony i głęboko jej wdzięczny. Tyle razy miał jej o tym
powiedzieć, ale zapominał. Musi wreszcie nagrać na dyktafonie, że ma to
zrobić. Pomacał wokół siebie. Gdzie ten cholerny dyktafon? Ręce miał
jak z drewna i z trudem zmuszał je do ruchów.
Ukołysany przez monotonny poszum silnika, znów zamknął oczy.
Pojawiły się dziwne sny. Nikki nie wyglądała już w nich jak Nikki.
Kasztanowe włosy przybrały odcień złotoblond. Oczy, zielone jak
oceaniczna głębia, stały się niebieskie. I jakimś cudem wreszcie pozbyła
się piegów.
Lubił te piegi. Kilka razy usiłował je policzyć, ale zawsze coś mu
przeszkadzało. Teraz też byłoby miło, gdyby Nikki trochę mu
poprzeszkadzała. Bardzo miło.
Czekał, a sen biegł dalej, mieniąc się odcieniami bieli. Zafalował tren
ś
lubnej sukni Nikki. Dobrze, ale Nikki nigdy nie miała na sobie
tradycyjnej ślubnej sukni.
Kwiaty. Przecież głównie zdobiła ją wiązanka. Z białych róż.
Carter uśmiechnął się, a za chwilę zmarszczył brwi. Pamiętał, że z
różami było coś nie w porządku, tylko nie pamiętał co.
We śnie próbował spytać o to niewyraźne postacie, snujące się
wokół, ale nikt nie mógł mu nic powiedzieć. Z tego wszystkiego
rozbolała go głowa – a może od hałasu. Nie pamiętał, by ta łódź była aż
tak pełna różnych odgłosów. Zwłaszcza to dudnienie... A może to
łomotało jego własne serce?
Musi leżeć spokojnie, wtedy wszystko ucichnie. Szybko jednak
stwierdził, że nie da się leżeć spokojnie. Jego nieruchome ciało kołysało
się w górę i w dół, bez końca, uparcie.
Zdenerwowany, usiłował przełknąć ślinę, ale gardło wyschło na wiór.
Pomyślał o łyku wody, ale wtedy zaczął buntować się żołądek. Zaraz, co
to za objawy? Choroba morska?! Do licha, Carter Belden nigdy nie
cierpiał na chorobę morską.
Musi coś z tym zrobić. Usiłował wyobrazić sobie stek, soczysty,
prosto z grilla, przypieczony na brzegach, krwisty w środku... och, tylko
nie to! śołądek podszedł mu do gardła. Był w rozpaczy. On, stary
ż
eglarz, kompromitował się jak nowicjusz. Może brak treningu? Od jak
dawna nie był z Nikki na „Pszczółce”? Od tygodni, miesięcy, lat?
Od lat. Ta świadomość napełniła go wielkim smutkiem. Coś kazało
mu trzymać się z dala od tej łodzi. Dobrze, ale dlaczego w takim razie
jest na pokładzie? Zmusił się, by otworzyć oczy, ale zamknął je
natychmiast, gdy zobaczył paskudny żółto-czarno-biały wzorek obić,
który wybrała Nikki. Tak, jest na pokładzie „Pszczółki”.
Niestety, w ogóle nie pamiętał, jak się tu znalazł. Ostatnią rzeczą,
jaką pamiętał, było...
– Nikki! – ryknął i natychmiast pożałował, bo w czaszce poczuł
eksplozję bólu.
– Carter? – Głos Nikki rozległ się gdzieś z góry.
– Znikaj i daj mi umrzeć w spokoju – jęknął.
– Trzymaj.
Poczuł, że wciska mu w rękę szklankę.
– Czy muszę coś połknąć? – przeraził się.
– Tylko aspirynę.
– Nie ma mowy.
– Carter, ból głowy jest normalny w takim przypadku. Aspiryna
pomaga.
– Normalny? Przecież poczęstowaliście mnie jakimś świństwem... a
może dosypałaś mi czegoś na sen?!
– Przyznaję, dosypałam.
– Trucie ludzi nie jest sprawą normalną. Więc ból głowy po czymś
takim też nie może być zwyczajny.
– Twoja logika jest, jak zwykle, druzgocąca – przyznała radośnie.
– A widzisz? – ryknął, natychmiast łapiąc się za obolałą głowę.
– Carter, weź aspirynę.
Posłusznie usiłował usiąść, czepiając się ściany. Drżącą ręką,
rozlewając płyn, wypił rozpuszczoną aspirynę. Miał wrażenie, że buzuje
mu w żołądku. Gwałtowne ruchy łodzi doprowadzały go do mdłości.
– Co jest, sztorm? – burknął ze złością.
– Nie, morze jest spokojne – odpowiedziała Nikki tym denerwująco
cierpliwym tonem, jaki przyjmują osoby mające często do czynienia z
cudzymi humorami.
Zdecydował się otworzyć oczy. Kabina zawirowała, ale Carter zdążył
się skupić na obcisłych szortach Nikki. W następnej chwili jednak głowa
opadła mu bezwładnie do tyłu.
Nikki uklękła, zdjęła mu krawat i odpięła kołnierzyk koszuli.
Trudziła się z następnym guzikiem, kiedy nagle mężczyzna unieruchomił
jej ręce swoimi dłońmi. Zamarła i uniosła ku niemu wzrok. Poraziła go
moc tego zielonego spojrzenia. Puls załomotał w uszach, bo obudziła w
nim uczucia, które już dawno uznał za wygasłe; pragnienia, których nie
miał prawa odczuwać.
– Zaraz wrócę – szepnęła, zręcznie wysuwając się z uścisku. Zniknęła
w drzwiach, by za chwilę powrócić z parującym kubkiem w ręku.
– Wypij jeszcze to. Potrzebujesz dużo płynów – powiedziała,
wtykając mu w ręce ciepłe naczynie. Posłusznie uniósł je do ust,
wiedząc, że i tak wreszcie zmusi go do wypicia.
– Boże, co to jest? – wzdrygnął się.
– Dietetyczny rosołek z kury – odpowiedziała poufnym szeptem,
jakby zdradzała wielką tajemnicę. – Dobrze ci zrobi.
Spiorunował ją spojrzeniem.
– Uśpiłaś mnie podstępnie, a teraz nagle martwisz się o moje zdrowie
– prychnął.
Zacisnęła usta w cienką, zaciętą linię. Nie lubił tej miny.
– Sam jesteś sobie winien. Skąd miałam wiedzieć, że będziesz
wlewać w siebie szampana na moment przed pójściem do ołtarza?
– Zostałem sprowokowany, wmanewrowany w to picie –
zaprotestował, pociągając łyk rosołu. Niemiły smak zaczął ustępować z
ust. – Słuchaj – powiedział niepewnie – nie bardzo pamiętam, co się
działo. Czy ja jestem żonaty?
Nikki popatrzyła na niego z ukosa.
– To trochę skomplikowane, ale w sumie – tak. Jesteś jak najbardziej
ż
onaty.
– Niech to szlag. – Carter wysiorbał resztki bulionu. – Nie pamiętam
ceremonii, ale pamiętam, że mnie ścięło. Powiedz mi lepiej, czy
narozrabiałem? Może obraziłem teścia albo teściową?
Nikki wzięła od Cartera filiżankę, unikając jego wzroku. To był
bardzo zły znak.
– Jeśli jestem żonaty, co w takim razie tu robię? Gdzie jest Dee Ann?
Na pokładzie?
– Nie.
– Jeszcze w kościele?
– Wątpię.
Próbował przypomnieć sobie Dee Ann w ślubnej sukni, ale nie mógł.
Coraz gorzej.
– Co jej zrobiłaś?
– Ależ nic – oburzyła się.
Usiadł prosto, założył ramiona na piersi i skupił wzrok, aż podwójne
obrazy zlały się w jeden.
– Dobrze, Nikki, mów, o co chodzi.
Odpowiedziała mu smutnym, zmartwionym spojrzeniem. Przymknął
oczy.
– Teraz już możesz powiedzieć mi wszystko.
– Powiem, kiedy będziesz gotowy – zapowiedziała wstając.
Błyskawicznie wyciągnął rękę. Zdołał złapać ją za nogę.
– Już jestem gotowy. Mów.
– Ale ja nie jestem. – Wyrwała mu się. – Poczekaj, zaraz wrócę i
przyniosę ci klina.
Klina... Wcale nie miał ochoty stawać na nogi. Czekając na jej
powrót, zdjął skarpetki i z ulgą rozpiął do końca koszulę. Kiedy znów
pojawiła się w kabinie, właśnie mocował się ze spinkami.
– Już dobrze? – zapytała z troską.
Zamiast odpowiedzi cisnął spinki na półkę. Jedna trafiła, druga nie.
Nikki, o dziwo, nie podniosła jej.
– Wolisz obejrzeć papiery tutaj czy w jadalni? – odezwała się
rzeczowym tonem.
– Tutaj – odparł, podwijając rękawy i nie spuszczając z niej wzroku.
Podziwiał, jak znakomicie udawało się jej wejść znowu w rolę kobiety
biznesu, tu, na spacerowym jachcie.
Nikki przysiadła na krawędzi koi i rozłożyła na kolanach niebieską
teczkę.
– To są te same papiery, które pokazywał mi Bob w kościele, tak?
– Tak, ale wtedy je zlekceważyłeś.
– Teraz widzę, że popełniłem błąd taktyczny. Niedostrzegalny
uśmiech przemknął po jej wargach, kiedy wskazała na kolumnę nazwisk.
– To jest lista głównych udziałowców Belden Industries. Teraz masz
trzydzieści osiem procent akcji, co czyni cię głównym udziałowcem,
ale...
– Posłuchaj, Nikki, mam dosyć tych wszystkich „ale” i „dlaczego”.
Lepiej od razu przejdź do rzeczy.
– Dobrze, skoro sobie życzysz. – Spojrzała na niego poważnie. –
Grozi ci utrata kontroli nad własną firmą.
– Niemożliwe – zaprzeczył, ale poczuł w żołądku skurcz niepokoju.
Nikki wymownym gestem wskazała na niebieską teczkę.
– Nie wierzę ci – powiedział uparcie.
– Wiem, że nie wierzysz – skrzywiła się z irytacją. – I dlatego właśnie
jesteś tutaj, zamiast spędzać miesiąc miodowy z Miss Teksasu! –
wypaliła.
– Miss? Mężatek nie dopuszczają do konkursu.
– No... niezupełnie.
Nie wiedział, co ma o tym wszystkim sądzić. Im słabiej protestował
przeciwko temu, co sugerowała, tym bardziej Nikki była opanowana – w
tym chłodnym, rzeczowym stylu kobiety interesu, nad którym tak usilnie
pracowała od czasu ich separacji.
Nie znosił tej zimnej fasady, ale rozumiał racje Nikki. Przecież
napięte po rozwodzie stosunki między nimi stopniowo ocieplały się i
normalniały. Ale tylko do czasu ogłoszenia oficjalnych zaręczyn z Dee
Ann Karrenbrock. Wówczas Nikki znów się usztywniła. Zresztą nie ona
jedna krytykowała pomysł jego małżeństwa z córką Victora
Karrenbrocka. Nikt z jego pracowników nie lubił Dee Ann, ale czy w
takich decyzjach musiał się liczyć z ich zdaniem?
– Nikki, wiem, że nie lubisz Dee Ann, więc może przestańmy o niej
rozmawiać – zaproponował pojednawczo.
– Bardzo chętnie.
Carter uśmiechnął się lekko.
– A teraz – oświadczył, naśladując jej ton – chcę wiedzieć, jaki jest
prawdziwy związek między tym – wskazał niebieską teczkę – a utratą
Belden Industries.
– Aktualnie – podkreśliła to słowo – dysponujesz trzydziestoma
ośmioma procentami udziałów w Belden.
– Aktualnie chcę odkupić ich więcej – odparł z naciskiem.
– Na razie bez powodzenia. Ja mam sześć procent, a Julian, Saunders
i kilka innych osób razem – pięć. To daje czterdzieści dwa procent.
– Wiem, Bob rozpaczał nad tym w zeszłym tygodniu. Przesada.
Owszem, jeszcze nie mam całkowitej kontroli, ale w końcu niewiele mi
brakuje do pięćdziesięciu, nie?
– Niewiele, pod warunkiem, że wszyscy będą głosowali po twojej
myśli – zauważyła trzeźwo.
Carter drgnął nerwowo.
– Co chcesz...
– Spokojnie – przerwała – jeszcze nie doszło do buntu w szeregach.
– W takim razie w czym problem? – Zaczął już wyraźnie mieć dosyć
tej rozmowy. Wszystko to już słyszał.
– Przed ślubem miałeś...
– Miałem?
– Carter, do cholery, czy możesz się wreszcie zamknąć i posłuchać,
co chcę powiedzieć? – wrzasnęła.
Jego głowa natychmiast zareagowała na krzyk.
– Okay – wyszeptał zbolałym głosem. – Słucham.
– Postanowiłeś przekazać dziesięć procent udziałów Dee Ann. Po tej
operacji miałbyś już tylko dwadzieścia osiem procent.
Już wcześniej nie podobały mu się te szacunki, ale wolał teraz nie
mówić o tym głośno. Dlatego też próbował skupować akcje, żeby
zrównoważyć przekazanie żonie dziesięciu procent.
– Ale nadal, jak twierdzisz, mogę liczyć na czterdzieści dwa procent
w razie głosowania. – Nadrabiał miną.
– Poza tym jestem założycielem i głównym udziałowcem spółki, a to
też nie pozostaje bez znaczenia. Ludzie nie będą głosować przeciwko
mnie.
– Rany boskie, czy ty jesteś skończonym idiotą? – Nikki zaczęła
wściekle przerzucać papiery. Wreszcie wyszarpnęła jeden z pliku i
podetknęła mu pod nos.
– Proszę bardzo, popatrz. Tu jest ewidencja naszych prób kupienia
akcji według aktualnych kursów.
Carter zerknął od niechcenia, ale po chwili wpatrzył się uważnie w
kolumny cyfr. Nie zdawał sobie sprawy, jak wiele ofert wystosował dział
Nikki. Powinny być warte więcej.
– Jest zupełnie tak, jak gdyby ktoś wiedział, kiedy będzie dostępna
oferta, i sprzątnął nam ją sprzed nosa – orzekł i nie spuszczając oczu z
wykazu, wyciągnął rękę po następny papier, który mu podsuwała.
I tam znalazł informację, jakiej potrzebował. Dziwnym trafem Nikki
zawsze wiedziała, w jaki sposób mu pomóc, często nawet wcześniej, niż
sam zdał sobie sprawę, co powinien zrobić. Już dawno należało
skoncentrować się na tym, co ciągle usiłowała mu wyjaśnić – zamiast
uparcie twierdzić, że ona się myli, a on jak zwykle ma rację.
– Kupującymi są wyłącznie inne spółki – zauważył, marszcząc brwi.
– Do czwartku zdołaliśmy tylko odkryć związek pomiędzy Lacefield
Foods i Karrenbrock Ventures. W piątek sprawdzaliśmy innych.
Carter nadal z troską przeglądał dane.
– Mając trzy procent z Lacefield oraz dziesięć Dee Ann, Karrenbrock
kontroluje dwadzieścia siedem procent. Czyli prawie tyle co ty –
podsumowała Nikki, patrząc mu w oczy.
– Chcesz powiedzieć, że moja żona może się połączyć z ojcem, by
głosować przeciwko mnie?
– Albo przeciwnie, głosować z tobą przeciwko tatusiowi.
Dotychczas nie przyszło mu to do głowy. Wiedział, że nie ma
przewagi, ale liczył, że zdoła wzmocnić swój pakiet. W głębi duszy czuł
rosnącą panikę. Nagle uświadomił sobie, że Belden Industries po raz
pierwszy od czasu swojego założenia znalazła się w tak ryzykownej
sytuacji. Kartka papieru zadrżała w jego rękach i upadła na podłogę.
Popadanie w panikę jest reakcją na poczucie utraty kontroli,
powiedział sobie w duchu. A on, Carter, zawsze panował nad sobą i
swoimi sprawami. Głęboko wciągnął oddech, mobilizując się do
działania. Nie kończące się przygotowania do ślubu również osłabiły
jego odporność, ale teraz już wszystko będzie dobrze.
– Oczywiście Saunders, Julian i ja przyłączymy się do ciebie, co
zagwarantuje ci trzydzieści dziewięć procent bez udziałów Dee Ann –
zapewniła go Nikki. – Dręczy nas jednak obawa, że Karrenbrock przez
podstawione firmy mógł przejąć więcej udziałów w Belden, niż się
spodziewamy.
– Obawiacie się, ale nie jesteście pewni.
– Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by to sprawdzić.
Carter patrzył, jak Nikki z powrotem układa papiery w teczce,
zamykają, po czym otwiera następną. Spróbował zdystansować się na
moment, by właściwie ocenić całą sytuację i motywy zaangażowanych w
nią osób. Ile z tego, co powiedziała mu Nikki, wynikało ze szczerej
troski o dobro firmy, a ile ze zwykłej zazdrości?
Nie mógł tak po prostu uwierzyć, że jego przyszły teść zagrozi jego
spółce. Więcej sensu tkwiło w przypuszczeniu, że będzie chciał ją
umocnić dla dobra córki i oczekiwanych wnuków.
– Dlaczego powinienem się martwić, że odstąpiłem część udziałów
własnemu teściowi? – zapytał zaczepnie.
– Czemu nie miałbym liczyć na jego wsparcie?
– Dziwne, Carter, że muszę ci tłumaczyć takie rzeczy – odparła Nikki
znużonym tonem. – Victor Karrenbrock jest potentatem w kilku
dziedzinach i bardzo nie lubi konkurencji. Ostatnio wszedłeś mu w
drogę, zahaczając o przemysł naftowy, który jest jednym z jego
głównych źródeł dochodu. Ta działka jest wąska i obstawiona. Stary
musi szybko pozbywać się każdego rywala.
– Cóż, biznes to biznes – westchnął sentencjonalnie Carter.
– Święte słowa – przytaknęła Nikki, grzebiąc w następnej teczce. –
Dlatego właśnie podejrzewamy, że szykował podstępne przejęcie, kiedy
ty będziesz w podróży poślubnej.
– I postanowiliście sami zadbać, żebym nigdzie nie wyjechał?
Ładnie, nie ma co!
– Doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej – powiedziała z
pełnym satysfakcji uśmieszkiem, który natychmiast go zirytował.
– Posunęliście się za daleko! – wybuchnął, gwałtownym ruchem ręki
wytrącając Nikki papiery. Kartki zasłały podłogę kabiny. –
Podejrzewaliście? Tak sobie myśleliście? Wydawało się wam
prawdopodobne? – wykrzykiwał coraz głośniej, choć głowa rezonowała
pulsującym bólem. – Z powodu jakiegoś wyssanego z palca wymysłu
zepsuliście mi ślub!
Nikki popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Potrzebujemy czasu, żeby...
– Zawróć tę łódź i zawieź mnie do żony! – ryknął, łapiąc się za
skronie. W odpowiedzi usłyszał ciche, ale bardzo stanowcze: Nie.
– Co to znaczy „nie”? Rozkazuję ci zawracać do portu!
Zaśmiała się.
– Jakim prawem mi rozkazujesz? „Pszczółka” należy teraz do mnie,
więc na pokładzie rządzę ja.
Takiej Nikki nie znał. Przecież nadal pracowała dla niego...
– W takim razie jako twój szef nakazuję ci odwieźć mnie na brzeg –
powiedział służbowym tonem.
– Nie pracuję już dla ciebie, Belden – oświadczyła. – Przecież mnie
wylałeś. A właściwie – dodała w zamyśleniu – wylałeś nas wszystkich.
W tej sytuacji lepiej nie licz na jedenaście procent naszego wsparcia.
Pulsujący ból w skroniach stał się nie do zniesienia. Gdyby nie to, już
dawno wyplątałby się z tej idiotycznej sytuacji.
– Odwołuję zwolnienia. A teraz mnie odwieź.
– To nie byłoby mądre, wierz mi – powiedziała, nerwowo splatając
palce.
– Okay. – Niespodziewanie złość wyparowała. – Trudno, stało się,
Nikki, i nie ma co załamywać rąk. Teraz muszę się martwić, jak to
załatwić z Dee Ann, bo inaczej będzie głosować przeciwko mnie.
– Carter... – Po raz pierwszy na twarzy Nikki pojawił się ślad
zakłopotania. – Ona będzie miała tylko tyle akcji, ile sobie sama kupi.
Ś
lub się nie odbył.
– Ale przecież powiedziałaś... – urwał i zerknął na swoją lewą dłoń.
Na palcu nie dostrzegł ślubnej obrączki. Popatrzył na Nikki z otwartymi
ustami.
Zagryzła wargi.
– Nie ożeniłeś się z Dee Ann. Jesteś moim mężem.
Rozdział 4
– To ma być żart?
Nikki z powagą pokręciła głową.
Ręka Cartera bezwładnie opadła na posłanie, a jego twarz przybrała
po kolei wszystkie kolory: szary, zielony, karmazynowy i biały.
Najbardziej zmartwił ją szary, niezdrowy odcień. Nie miała pojęcia,
jak długo jeszcze i w jaki sposób będą oddziaływały na jego organizm
pigułki Saundersa.
– Saunders też tak uważa? Znów przytaknęła.
– Niemożliwe, przecież widziałem papiery.
– Nie te, co trzeba. Nasz rozwód jest jeszcze w toku – wyznała w
końcu, zbierając się w sobie, by odeprzeć lawinę pełnych oburzenia
pytań i wyrzutów. Tymczasem Carter popatrzył na nią przez chwilę, a
potem zamknął oczy i osunął się na poduszkę.
Pięknie, nie ma co. Zemdlał na samą myśl, że ciągle jeszcze jest jej
mężem.
Powinna się domyślić, że będzie zaskoczony, ba, nawet zaszokowany
– ale miała nadzieję, że Carter odetchnie z ulgą na wieść, że nie wziął
ś
lubu z Dee Ann.
Przynajmniej mógłby się starać ukryć swoje rozczarowanie, uznała w
duchu. W końcu, skoro nadal była jego żoną, powinien dbać o jej
uczucia, czyż nie?
A tymczasem wyglądał, jakby los go niepomiernie skrzywdził.
Podrapała go w bosą stopę.
– Zostaw mnie – wzdrygnął się.
– Dobrze – powiedziała, patrząc, jak kolory wracają na jego pobladłe
policzki. – Jeśli zechcesz porozmawiać, będę w sterówce. – Wyszła,
zostawiając papiery walające się na podłodze.
I czego się spodziewałaś, idiotko? – strofowała się, zasiadając w
fotelu sternika. Sprawdziła, czy autopilot nie zboczył z kursu, i powiodła
wzrokiem po linii horyzontu. Za pół godziny zarzuci kotwicę. Taka
odległość od brzegu powinna zniechęcić Cartera do powrotu wpław. To
smutne, że konieczne były aż takie środki. Stanowczo nie doceniła
przeciwnika – złotowłosej Dee Ann z jej uwodzicielskimi sztuczkami.
Mylnie założyła, że dla Cartera nadal najważniejsze jest Belden
Industries i wystarczy tylko, by wskazała mu zagrożenie, a zareaguje
natychmiast.
Tymczasem niebezpieczne było nie tylko małżeństwo z Dee Ann, ale
i sama Dee Ann. Zdołała odseparować Cartera od jego wiernego stada,
jak wprawny owczarek oddziela barana, gdy owce się kocą. W jakiś
sposób udało się jej przekonać Cartera, że związek z nią umocni Belden
Industries. Musiała wyczuć to, co Nikki wiedziała dzięki bolesnym
doświadczeniom – że można manipulować Carterem wyłącznie poprzez
odwołanie się do korzyści firmy.
Poza tym można go było jedynie uśpić.
Ź
le się stało, że musieli sięgnąć po tak drastyczne środki. Dawny
Carter przerwałby ceremonię na jedno ich słowo.
Czyżby... czyżby naprawdę kochał Dee Ann?
Nikki poczuła ukłucie żalu i zazdrości, ale zaraz je stłumiła. Carter
nie był zdolny kochać kogokolwiek poza sobą samym.
Kiedy uznała, że jest już dość daleko od brzegu, zmierzyła głębokość
i spuściła kotwicę. Wprawnie operując obrotami śruby, ustawiła jacht i
oceniwszy, że kotwica wbiła się w dno, poluzowała nieco linę, a potem
zamocowała ją na pokładzie. Wreszcie wyłączyła silnik i ustawiła zegar
na godzinę kontaktu radiowego z lądem.
Teraz pozostało już tylko czekać, aż Carter z krzykiem wybiegnie na
pokład i zacznie się kolejna szarpiąca nerwy rozgrywka.
Zamyśliła się, patrząc w bezmiar oceanu. Ożyły wspomnienia
niezliczonych rejsów, jakie odbyli razem. Ile razy przygotowywała
kolację, a potem budziła Cartera z głębokiego snu. Budzenie kończyło
się zawsze tak samo i w końcu nauczyła się, żeby nie rzucać od razu
steków na grill. Inaczej stygły, gdyż obydwoje musieli zaspokoić
najpierw inny głód.
Kiedy wreszcie zaczynali kolację, niebo było już usiane gwiazdami.
Carter otwierał na pokładzie butelkę wina, a Nikki rzucała steki na
miniaturowy grill umieszczony w piecyku w kambuzie. Potem wracał po
sałatki, a ona niosła na talerzach parujące steki, apetycznie przypieczone
na wierzchu i krwiste w środku, takie jakie lubił.
Tam, pod sklepieniem gwiazd, jedli i pili, prowadząc leniwe
rozmowy, przyglądając się światłom przepływających statków i
podziwiając platformy wiertnicze, wyrastające z głębin oceanu jak
rozjarzone świąteczne choinki.
W takich chwilach ten mężczyzna istniał tylko dla niej i należał do
niej. śadnych telefonów, żadnych umówionych spotkań, żadnej
papierkowej roboty. Po prostu piękne, beztroskie życie.
A jednak go straciła. Tylko czy kiedykolwiek miałam go naprawdę? –
pomyślała w przypływie gorzkiej refleksji.
Wstała i ostrożnie zajrzała do kajuty. Carter leżał na plecach, z
bezwładnie rozrzuconymi rękami, a jego pierś unosiła się i opadała w
równym rytmie. Rozpięta biała koszula odsłaniała brązową skórę. Nikki
nagle zapragnęła poczuć ją pod palcami, zanurzyć palce w złote
kędziorki.
Tak bardzo chciała go dotknąć i wiedziała, że to może ostatnia
okazja. Pochyliła się nad śpiącym mężczyzną i czule odgarnęła mu włosy
z czoła. Nawet ten prosty gest sprawił, że serce zabiło jej żywiej.
Skórę miał ciepłą, ale już nie gorącą. Nie drgnął pod jej dotknięciem,
więc powiodła opuszkami palców wzdłuż linii jego szczęki i w dół szyi.
Carter miał piękne ciało – silne, muskularne, lecz nie kościste, bez
przesadnie węźlastych mięśni – takie, jakie uwiecznili starożytni
rzeźbiarze. Kiedyś powiedziała mu, jak bardzo lubi na nie patrzeć, ale nie
potraktował tej pochwały serio, więc udała, że żartowała.
Wcale nie żartowała. To było zauroczenie. Skrzywiła się i cofnęła
rękę, zła na siebie. Jak można pieścić nieświadomego mężczyznę? I to
mężczyznę, który jej nie chce. śałosne.
To wreszcie dało jej impuls, by wrócić do sterówki. Zaledwie tam
weszła, radiostacja odezwała się skrzeczącym, niecierpliwym głosem
Saundersa. Nikki chwyciła mikrofon.
– Tu „Pszczółka” WZB 6195. Co tam u ciebie, Saunders?
– Nikki! – Po okrzyku nastąpiła cisza. Wyobrażała sobie, jak
Saunders łapie oddech. – Już zacząłem się martwić.
– A co, pomyślałeś, że wyrzucił mnie za burtę? – powiedziała z
humorem.
– Tak.
– Spokojnie, kolego. On jeszcze śpi.
– A...
Domyśliła się, że Saunders chce zapytać, czy Carter wie, że nadal jest
jej mężem. Julian musiał być w pobliżu, gdyż słyszała, jak wymieniają po
cichu uwagi.
– Poinformowałam go, tak jak radziłeś – wyjaśniła.
– Chce podyskutować o tym później. A jakie reakcje po waszej
stronie?
Włączył się Julian.
– Karrenbrockowie podtrzymują wersję o ataku wyrostka. Dee Ann
ponoć ma czuwać w szpitalu u wezgłowia narzeczonego.
– To bardzo się jej chwali, ale czy powiedzieliście przynajmniej,
gdzie jest ten szpital?
– Nie. Nie mogliśmy jej znaleźć.
Nikki wcale nie była zdziwiona. Kobieta, która została porzucona, nie
powinna się z tym afiszować i narażać na współczucie innych.
– Ale przecież musieliście coś komuś powiedzieć? – nalegała, mając
nadzieję, że domyśla się, o co chodzi.
– Niezupełnie – bąknął Julian.
Nikki nie była zachwycona. Plan, układany w pośpiechu, był
wyraźnie nie dopracowany w szczegółach.
– Co mam przez to rozumieć? Przecież Dee Ann i jej bliscy musieli
się straszliwie zdenerwować.
– Nie na tyle, by odwołać przyjęcie.
– Dee Ann też na nim była?
– Nie, ale pozostali goście – tak.
– Chyba żartujesz. – Nikki obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy
Carter nie słucha, ale nie zobaczyła nikogo. – Bawili się, wiedząc, że pan
młody jest w szpitalu?
– Dlaczego nie? Przecież przyjęcie był zapłacone. Miało się
zmarnować?
– Ale... – Nikki nie bardzo wiedziała, jak należało postąpić w takiej
sytuacji, lecz czuła, że na pewno nie tak.
– Bob opowiedział nam, że wyżerka była wspaniała, a szampan
prawdziwy.
– Bob był na przyjęciu? Ależ ten facet musi mieć nerwy!
Rozległy się trzaski, a potem z szumu wypłynął urażony tenor Boba.
– .. . tak jak ja musiała żywić rodzinę? Co będą jedli, jeśli wylecę z
roboty? Ona nie zdaje sobie sprawy...
Najwidoczniej zapomniał zamknąć mikrofon i przejść na odbiór.
Dopóki trzymał wciśnięty guzik, nie mogła odpowiedzieć i musiała
wysłuchiwać jego komentarzy. Znów zatrzeszczało, a potem zapadła
cisza. Nikki, uśmiechając się, wcisnęła guzik.
– Bob, nie martw się, Carter odwołał nasze zwolnienia.
Dosłyszała w tle okrzyk, w którym brzmiała ulga.
– Czy myślisz, że będziemy mogli pokazać się u ciebie jutro?
– Mam nadzieję, że tak. – Tęskniła za towarzystwem. – Zaraz podam
wam współrzędne. – Posłużyła się specjalnym kodem, który ustalili na
wypadek, gdyby podsłuchiwała konkurencja, a zwłaszcza Karrenbrock,
usiłujący ustalić miejsce pobytu niedoszłego zięcia.
– Okay, przyjąłem – oznajmił Saunders. – Przywieźć ci coś?
Nikki myślała przez chwilę, wpatrując się w falujący horyzont.
– Owszem, parę ładnych steków i główkę sałaty.
Najpierw poczuł woń jedzenia. Potem otworzył oczy i próbował
uporządkować rzeczywistość. Wszystko wskazywało na to, że nadal jest
na pokładzie „Pszczółki”. Uniósł lewą rękę i podsunął ją sobie pod oczy.
Koszmar trwał – nie było na niej ślubnej obrączki.
Zebrał siew sobie i usiadł. Ból głowy już prawie przeszedł, ale nadal
ź
le znosił kołysanie. Musieli stać na kotwicy.
Przede wszystkim Carter był głodny. Nic dziwnego, przecież było już
prawie wpół do ósmej, jak wskazywał kapitański zegar na ścianie.
Przeczesał palcami włosy, a potem wstał ostrożnie, niepewny, czy nie
zawiodą go nogi. Chwilę stał nieruchomo, zanim zdecydował się na
pierwszy krok.
Opłukał twarz w łazience i wiedziony niezawodnym węchem, ruszył
w kierunku kambuza. Nikki znalazł w aneksie jadalnym. Ciepły blask
małego telewizorka oświetlał stół z jej samotnym talerzem.
– Co to za breja? – zagadnął Carter zamiast powitania.
Nikki musnęła go chłodnym spojrzeniem zielonych oczu i przełknęła
kęs.
– Kolacja, nie widzisz? – burknęła, odwracając wzrok do ekranu.
– Wygląda paskudnie.
– Jeśli jesteś naprawdę głodny, nie powinieneś wydziwiać – ucięła.
– Słusznie, nie będę wydziwiać. Jestem cholernie głodny – oznajmił,
sadowiąc się naprzeciwko niej.
– W takim razie wybierz coś sobie. – Widelcem wskazała mu
półeczkę nad głową.
Rozejrzał się, ale nie dostrzegł drugiego talerza.
– O czym ty mówisz?
– O kolacji, oczywiście. Powinieneś mieć do wyboru indyka, stek
salisbury, gulasz wołowy w słodko-kwaśnym...
– Ja chcę prawdziwego jedzenia! – obruszył się, kiedy zobaczył, że
Nikki ma na myśli pudełka, które początkowo wziął za książki.
– Wzruszyła ramionami.
– Gotowe dania. Najnowsza technologia. Nie trzeba rozmrażać,
wystarczy włożyć na kilka minut do kuchenki mikrofalowej i gotowe.
– Właśnie to jesz? – wzdrygnął się. Przytaknęła ochoczo. –
Wolałbym jednak coś świeżego – zaznaczył z naciskiem i krzyżując
ramiona, patrzył wyczekująco.
Tymczasem Nikki, zamiast jak zwykle zerwać się, by mu coś
upichcić, spokojnie odcięła kęs steku salisbury i podsunęła mu na
widelcu.
– Masz, spróbuj – zachęciła. – A jeśli chcesz czegoś świeżego, sam
sobie zrób – uśmiechnęła się, widząc jego minę.
– Chyba żartujesz.
– Wcale nie. – Widząc, że nie bierze mięsa, zjadła je sama. –
Wyruszaliśmy w ogromnym pośpiechu, więc zdążyłam chwycić tylko
parę rzeczy z lodówki. Jeśli się uprzesz, możesz usmażyć sobie jajka, ale
wtedy nie będzie nic na śniadanie. •
Carter zabębnił palcami w plastykowy wierzch stolika.
– Niech będą jajka – powiedział ugodowo.
Propozycja nie zrobiła najmniejszego wrażenia na Nikki. Siedziała
naprzeciwko niego, systematycznie pochłaniając swoje nieapetyczne
danie.
– Nikki, jestem głodny – zakomunikował dobitnie.
– W kambuzie wszystko jest w tym samym miejscu – poinformowała
go, pociągając łyk czegoś w rodzaju lemoniady. – No, tak, przecież
rzadko tu bywałeś – powiedziała ze współczuciem.
Wreszcie dotarło do niego, że jest zła i nic mu nie ugotuje. Ciekawe,
przecież to on powinien być wściekły!
Trudno, jakoś da sobie radę. Niechętnie wstał i zaczął zaznajamiać
się z tym cudem techniki, jakim był jachtowy kambuz. Otwierał nawet
schowki i szufladki, znajdując tam wiele dziwnych rzeczy, o których
istnieniu nie miał zielonego pojęcia.
Fakt, właściwie dotychczas nie zdołał zapoznać się z kambuzem. Na
jachcie bywał po to, by odpocząć i „naładować baterie”, tak by podołać
giełdowym rozgrywkom i zarobić pieniądze – na przykład na utrzymanie
tak luksusowego jachtu jak „Pszczółka”.
Znalazł małą patelnię i z namysłem obracając ją w ręku, usiłował
rozszyfrować zasadę działania jachtowego piecyka. Później otworzył
małą lodówkę i długo patrzył na rząd jajek – tak długo, że Nikki zwróciła
mu uwagę, by nie wypuszczał chłodnego powietrza. Z trzaskiem zamknął
drzwiczki i odstawił patelnię.
Nikki wstała i ruszyła do wyjścia.
– Jeśli będziesz chciał porozmawiać o interesach, znajdziesz mnie na
pokładzie – rzuciła.
– Hej, poczekaj, mówiłaś coś o gulaszu...
Skinęła głową, podeszła do półki i szybko przejrzała opakowania,
ustawione pionowo jak książki – gdzie udawały strawę dla ducha.
Wyciągnęła jedno i rzuciła Carterowi.
Po dziesięciu minutach miał już na talerzu parujący gulasz. Nie
rozumiał, czemu Nikki uważała, że gotowanie to taka filozofia.
Wystarczyło przecież otworzyć, podgrzać – i gotowe. Usiadł na
składanym krześle na pokładzie i zaczął jeść, mimo woli rozkoszując się
zachodem słońca. Z przodu czerniała sylwetka Nikki, siedzącej z nogami
opartymi o reling. Danie okazało się całkiem niezłe, prawdopodobnie
dlatego, że był wściekle głodny. Na razie nie myślał, nasycał głód.
Dopiero kiedy poczuł przyjemne ciepło w brzuchu, stwierdził, że trzeba
uporać się z problemami.
– Nikki?
– Co? Gotów do rozmów?
– Biznes może poczekać – stwierdził, odstawiając talerz i odwracając
się ku niej. – Powiedz mi, czemu nadal jesteśmy małżeństwem?
Dobrze pamiętał, że jeździła do Meksyku. Oboje chcieli, żeby sprawę
załatwić jak najszybciej i jak najdyskretniej.
– Dobrze – wstała i przeniosła swoje krzesło, by usiąść naprzeciwko
niego. Zapowiadało się na dłuższe wyjaśnienia. – Kiedy Saunders
układał twoją przedślubną umowę z Dee Ann, poprosił mnie o kopię
naszego orzeczenia rozwodowego, by wpisać odpowiednią datę –
zaczęła, zakładając ręce na piersi. – Musieliśmy wyliczyć dokładną
wartość twoich akcji.
– I?
– Nie mogłam znaleźć tych papierów.
– Saunders miał dostęp do mojego osobistego archiwum. Musiała tam
gdzieś być kopia.
– Ty jej też nie miałeś – powiedziała, nie odwracając głowy.
– Coś jednak było – upierał się. Owszem, nie czytał dokładnie
tamtego dokumentu, bo prawie cały napisany był po hiszpańsku.
– Tak, tak, wiem – westchnęła Nikki. – Mówisz o kopii listu
prawnika z Meksyku, poświadczonego przez meksykański urząd. Oboje
to mamy. I prawdopodobnie w Meksyku jesteśmy rozwiedzeni. Niestety,
facet nie potwierdził niczego w Stanach.
– I co z tego? Przecież nie musisz zawiadamiać każdego kraju na
ś
wiecie, że jesteś rozwódką, nie?
– Zgoda, ale braliśmy ślub w Stanach Zjednoczonych i tu żyjemy – a
dopóki do władz nie dotrze informacja, że jesteśmy rozwiedzeni, nasze
małżeństwo będzie dla nich ważne – tłumaczyła cierpliwie.
To było tak upiornie proste.
– O Boże...
– Właśnie. – Nikki przymknęła oczy. – No, już, szalej. Czekam.
Carter popatrzył w zachodzące słońce. Fale klaskały o burty. Ciszę
wieczoru rozrywały ostre krzyki mew goniących za rybami. Mulista
woda zatoki przybrała złocisty odcień. Dlaczego, kiedy jemu zawalił się
ś
wiat, wszystko jest tak spokojne i malownicze?
– Od jak dawna to wiesz? – Postanowił wziąć się w garść.
– Od trzech tygodni.
– I milczałaś?
– Saunders sądził, że zdoła wszystko wyjaśnić przed waszym ślubem,
ale, jak widzisz, nie udało mu się.
– Cholera, za to, co mu płacę, mógłby przynajmniej zwrócić uwagę
na taki drobiazg jak brak orzeczenia o rozwodzie! – wybuchnął Carter.
Będzie musiał porozmawiać z Saundersem.
– Carter, zrozum. – Nikki wyciągnęła rękę i łagodnie – dotknęła jego
ramienia. – Saunders bardzo to przeżył. Nie musisz mu nic mówić, i tak
się tym gryzie.
– A jednak spróbuję.
Zerwał się na równe nogi, strząsając jej rękę i podszedłszy do relingu,
chwycił zbielałymi palcami poręcz.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wczoraj? Albo chociaż dziś
rano? – ryknął, waląc pięścią, aż zadźwięczały stalowe liny. – Po co to w
ogóle zrobiłaś? – Odwrócił się ku niej z wściekłością.
– Sprawy się skomplikowały – zaczęła, patrząc na niego niepewnie. –
Zaproszenia zostały wysłane, data wyznaczona. Ja i Saunders
pomyśleliśmy, że jeśli stanie się najgorsze i nasz dokument rozwodowy
nie zostanie przedstawiony na czas, powiemy ci po prostu, o co chodzi, a
ty i Dee Ann przystąpicie do ceremonii. W końcu to tylko ślub kościelny.
Później moglibyście iść do ratusza i dokonać ostatecznych formalności.
Byłoby o czym opowiadać wnukom – uśmiechnęła się smętnie.
Wcale nie było mu do śmiechu. Może Dee Ann by się to podobało.
Dee Ann! Rany boskie, jak się z tego wytłumaczy?
– Wtedy jednak Bob wykrył, ile akcji wykupił twój przyszły teść –
kontynuowała nerwowo – a to, w połączeniu z jego inną działalnością,
sprawiło, że nabraliśmy podejrzeń.
– I zaczęliście się o mnie troszczyć, jak zwykle – dokończył z
przekąsem. – Jednak pozostaje faktem, że Belden Industries nazywa się
Belden Industries, a nie Saunders Industries albo jeszcze inaczej. To
powinna być moja decyzja, Nikki.
Wyprostowała się, zaciskając zęby.
– Byłeś za bardzo ogłupiony całą tą przedślubną zabawą, żeby
podejmować jakiekolwiek sensowne decyzje! – wypaliła.
Nie odpowiedział jej tak, jakby chciał, wyłącznie ze względu na starą
przyjaźń.
– Myślę, że wasz pierwotny plan, byśmy spokojnie przystąpili do
ś
lubu kościelnego, a potem, kiedy będzie komplet dokumentów, wzięli
ś
lub urzędowy, był całkiem dobry.
Nikki pokręciła głową.
– Nie. Saunders powiedział, że twoja umowa przedślubna mogła być
interpretowana tak, że scedujesz na Dee Ann dziesięć procent udziałów
nawet bez cywilnego ślubu. Dlatego musieliśmy być pewni, że
ceremonia się nie odbędzie.
Gniew Cartera doszedł do zenitu.
– Sugerujesz, że ona chce mnie poślubić dla moich akcji? – syknął
wściekle.
– Nie... – Nikki wyraźnie chciała coś dodać, ale ugryzła się w język. –
Tak – oświadczyła następnie z mocą. – Dokładnie to właśnie chciałam
powiedzieć.
To był absurd, szaleństwo, bzdura. Oznajmił Nikki, co o tym myśli.
– Nie sądzę – odparła po zastanowieniu. – Widziałeś wykazy. Ktoś
złośliwie chce przejąć twoje wpływy. Uważamy, że tym kimś jest Victor
Karrenbrock.
– I uważacie, że człowiek, który w jednym tygodniu oddaje mi rękę
swojej córki, w następnym przejmie kontrolę nad moją spółką?
Milczała wymownie. Carter zaczął nerwowo krążyć po pokładzie.
– Spróbuj na chwilę zapomnieć, że on jest ojcem Dee Ann –
zaproponowała Nikki. – To rekin w interesach, gotów zniszczyć każdego
– a ty jesteś odsłonięty. Ma swoje sposoby i nie zawaha się ich użyć.
Wiedział, że w czasie miodowego miesiąca oderwiesz się od spraw
swojej firmy. Zresztą nie musi to być on sam, może kogoś podstawić.
– Twoim zdaniem zrobiłby coś takiego własnej córce?
– Interes jest interesem – stwierdziła filozoficznie. – Poza tym jej by
się nic złego nie stało.
Carter chwycił się ostatniej deski ratunku.
– Nie masz konkretnych dowodów.
– Jeszcze nie mam, ale Bob, Saunders i Julian ślęczą teraz nad
swoimi laptopami w domku plażowym i szukają. Jutro rano powinni się
tu stawić, żeby ci je pokazać.
Już chciał protestować, ale powstrzymał się. Bob, Saunders, Julian i
Nikki współpracowali z nim od lat. Ba, przecież jest nadal jej mężem.
Wiedział, że nie wszczęliby alarmu z byle powodu.
On sam zaś reagował zwykle szybciej na sygnały niebezpieczeństwa.
Rzeczywiście, ciągnące się przygotowania do ślubu musiały przytępić
jego czujność. Przestał trzymać rękę na pulsie. Odwołał wiele zebrań z
pracownikami, przełożył niejeden ważny obiad służbowy. Ale oni
czuwali. Przypomniał sobie pełną niepokoju twarz Nikki, kiedy przerwał
jej sprawozdanie, bo dzwoniła Dee Ann.
Wiedziony impulsem zbliżył się do niej, jeszcze niepewny, czy ma ją
udusić, czy pocałować.
– Nikki, a co będzie, jeśli się mylicie? – zapytał zgnębiony. – Jak ja
wtedy spojrzę w oczy Dee Ann? Przecież jaja porzuciłem!
Nikki sprawiała wrażenie, jakby połknęła coś bardzo gorzkiego.
– Zadbaliśmy o to. Powiedzieliśmy wszystkim, że nagle
zachorowałeś.
– Na co? Może zatrułem się jedzeniem?
– Szkoda, że mi to nie przyszło do głowy. Nie, powiedziałam, że
miałeś atak wyrostka.
– Wyrostka? – Carter zesztywniał nagle. – Powiedziałaś Dee Ann, że
to wyrostek?
– Nie jej, tylko mistrzyni ceremonii. Julian mówił, że tę wersję
przekazano gościom – wyjaśniła zdumiona Nikki.
Gniew Cartera powrócił ze zdwojoną siłą. Postąpił krok naprzód i
zaczął rozpinać spodnie. Nikki cofnęła się, przerażona. Chciała coś
powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle na widok zaciętej twarzy
mężczyzny. Zbliżył się jeszcze o krok.
– Co robisz? – wyszeptała. Przez chwilę czuła niemal
obezwładniający lęk, jak dziecko na widok rozsierdzonego ojca.
Jednym gwałtownym ruchem Carter opuścił spodnie i podniósł w
górę koszulę.
– Widzisz to?
Rozdział 5
– Niestety, nie wiedziałam o tym – przyznała pokornie Nikki,
wpatrując się w bliznę po operacji wyrostka, demonstrowaną jej przez
Cartera. – Jak rozumiem, narzeczona ją widziała? – zapytała zbolałym
tonem.
Carter spiorunował ją wzrokiem i poprawił spodnie.
– Czy będziesz mi teraz wmawiać, że cały ten plan nie był
wyrafinowaną zemstą? – wycedził.
Ostry głos smagnął ją jak biczem, a posądzenie zabolało. Jak mógł w
ogóle pomyśleć, że byłaby zdolna zrobić coś takiego. Ona, która
poświęciła kawał swojego życia Carterowi Beldenowi i Belden
Industries!
Najwyższy czas zacząć żyć samodzielnie. Bez Cartera. Powtarzając to
w myślach, zdołała opanować się na tyle, by wykrztusić:
– Spróbuj pomyśleć obiektywnie, Carter. Gdybym tak jak uważasz,
pragnęła tylko zemsty, opowiedziałabym wszystko Dee Ann, a nie tobie.
I może się rozczarujesz, ale w ciągu ostatnich kilku lat miałam
ważniejsze sprawy na głowie niż studiowanie różnych detali twojego
ciała. Zresztą, nie bardzo było co zapamiętać – zakończyła bezlitośnie.
Carterowi najzwyczajniej w świecie odjęło mowę. Po chwili,
zaciskając pasek spodni, odwrócił się i ciężkim krokiem zszedł pod
pokład.
Nikki wiedziała, że po takim ciosie poniżej pasa powinna mieć
wyrzuty sumienia – a tymczasem czuła się całkiem dobrze.
Rano ogarnęło ją jednak poczucie winy, dlatego na znak pokoju
zrobiła Carterowi śniadanie. W końcu był jej mężem i szefem i trudno
było udawać, że się go nie widzi na dwunastometrowej łodzi. Długo
marudził w łazience, ale Nikki miała nadzieję, że smakowity zapach jajek
i bułeczek odgrzewanych w kuchence mikrofalowej zwabi go wreszcie
do jadalni. Brakowało tylko bekonu. Westchnęła i zaczęła rozbijać jajka.
Carter lubił takie w sam raz i musiała uważać, żeby nie przesmażyć.
Nagle poczuła za sobą jego obecność.
– O, przyszedłeś w samą porę, żeby... – Obejrzała się i drgnęła.
Wyglądał niebezpiecznie – z zarostem i nagą piersią, odziany tylko w
szorty, niedbale oparty o framugę. – ... żeby zjeść śniadanie – dokończyła
pospiesznie. Obrzucił ją spojrzeniem.
– Och, naprawdę nie musisz się dla mnie trudzić. Sam potrafię sobie
usmażyć jajka. – W jego głosie brzmiały uraz i sarkazm.
– Po co, skoro już są usmażone. Ja zwykle jadam bułkę i owoce.
– W takim razie dziękuję, i wybacz strój, a właściwie brak stroju.
Znalazłem tylko to.
– Zganiła się w myśli. Nikt z nich nie pomyślał o odpowiednim na
łódź ubraniu dla Cartera.
– Przepraszam – bąknęła, stawiając przed nim talerz. – Nalać ci
kawy?
– Tak, proszę.
Chciwie pociągnął łyk i skrzywił się.
– Co to, bezkofeinowa?
– Nie, tylko dodałam mleka skondensowanego.
– Nie masz śmietanki?
Ze skruchą pokręciła głową. Carter westchnął i zabrał się do jedzenia.
Nie ma co, obiecujący początek dnia, pomyślała z przekąsem. Jeśli
Carter będzie dalej w takim nastroju, nigdy go nie przekona.
– Zorganizowałam na dzisiaj spotkanie – przypomniała. – Z
Saundersem, Julianem i Bobem.
Carter poderwał głowę znad talerza.
– I uważasz, że miałbym ich przyjąć w takim stanie?
– Możesz się ogolić.
– Czym? Maszynką, którą golisz nogi? Dziękuję!
– A czy masz jakieś inne wyjście? Jesteś bezsilny, mój drogi, boja tu
rozkazuję.
– A niech cię!
– I nie wyobrażaj sobie, że mógłbyś zawładnąć łodzią. Natychmiast
zawiadomię straż przybrzeżną, że została skradziona.
– A ja złożę zeznanie, że zostałem porwany wbrew swojej woli.
Przez chwilę mierzyli się gniewnym wzrokiem, a potem, jak na
komendę, wstali zza stołu. Dobrze znali zasadę, że przy trudnych
negocjacjach nie należało pozwalać, by przeciwnik górował. Na całe
szczęście, to ona rządziła na tej łodzi i mogła dyktować warunki.
– Mam propozycję – powiedziała pojednawczo. – Obiecaj, że
wysłuchasz spokojnie wszystkiego, co mamy do powiedzenia, a potem,
jeśli nadal będziesz chciał wrócić na brzeg, natychmiast cię odwiozę.
Umowa stoi?
– Stoi – zgodził się natychmiast. Nie na darmo był biznesmenem z
krwi i kości.
– Bardzo się cieszę. W takim razie, w kabinie dla gości znajdziesz
torbę z przyborami toaletowymi. Powinna tam być maszynka do golenia,
szczoteczka do zębów i inne drobiazgi. Potem możesz albo przebrać się
w swój ślubny strój, albo pożyczę ci którąś ze swoich bawełnianych
koszulek.
– Tę z rybkami? Spiorunowała go spojrzeniem.
– Dobrze, wszystko lepsze niż te gacie – prychnął.
– Ahoj, kapitanie! Prosimy o pozwolenie wejścia na pokład!
Chyba nigdy Nikki tak nie ucieszył charakterystyczny, przeciągający
spółgłoski głos Juliana.
– Z przyjemnością udzielam pozwolenia! – odkrzyknęła.
Chociaż Carter nie pojawił się na deku, by powitać delegację z firmy,
atmosfera i tak była gęsta – jak nie przymierzając miód. Nikki przez całe
rano siedziała przy stole nawigacyjnym, siłą powstrzymując się od
zebrania papierów, rozrzuconych wczoraj w złości przez Cartera na
podłodze sterówki. Skoro rozrzucił, niech je sam pozbiera. Wreszcie
przestała być jego niewolnicą.
Zabawne, ale wcale nie czuła tego jarzma do momentu zaręczyn
Cartera z Dee Ann. A właściwie już na kilka tygodni wcześniej zaczęła
nienawidzić tej roli. Ona, dbająca o jego interesy aż do najmniejszego
szczegółu, poczuła się wykorzystywana. A niechęć zaczęła zatruwać ich
tak starannie wypracowane relacje.
Pomogła Julianowi przycumować motorówkę do burty „Pszczółki”.
Zanim wysiedli, podali na pokład turystyczną lodówkę z zapasami, o
które prosiła.
Julian, w białych szortach i trykotowej koszulce, prezentował
klasyczną sportową elegancję. Saunders również założył szorty, choć
byłoby lepiej, gdyby raczej ukrywał nogi pod długimi spodniami.
Natomiast Bob przebił ich wszystkich. Wyglądał olśniewająco w białym
admiralskim mundurze ze złotymi szamerowaniami. Chciałoby się go
widzieć na mostku okrętu flagowego. Nikki musiała go podtrzymać,
kiedy wchodził po drabince, gdyż lśniący i oczywiście biały but o
skórzanej podeszwie obsunął mu się na śliskim metalowym szczeblu.
– Będziemy rozmawiać w salonie? – zagadnął Saunders.
– Ehm... tak.
– Zaniosę lodówkę do kambuza i zaraz do was dołączę. Chodź, Bob –
poklepał księgowego po epolecie – oprowadzę cię po tej ślicznej
łódeczce.
Nikki zerknęła porozumiewawczo na Juliana, mocującego obijacze.
– Czy on nie może chociaż zdjąć czapki? – szepnęła.
– Nie, bo mówi, że chroni go przed udarem słonecznym.
– Carter jest w paskudnym nastroju – ostrzegła – więc pewnie będzie
was paskudnie traktował.
– Bob nie da się wyprowadzić z równowagi, a ja z Saundersem
będziemy się starali łagodzić sytuację. Aha, przywiozłem parę ubrań –
dodał, wręczając jej torbę.
– Cudowny jesteś! – ucieszyła się.
– Nikki? Powiedz, czy naprawdę wszystko w porządku? – zapytał.
– Ależ tak – zapewniła żywo, jakby chciała przekonać samą siebie.
– Na pewno?
Wzruszył ją ton rzeczowej troski w jego głosie. Przytaknęła z
uśmiechem. Julian był prawdziwym przyjacielem. Oceniając kobiecym
okiem jego przystojną postać, mimochodem zastanawiała się, dlaczego
nie pociąga jej choćby w niewielkim stopniu.
– Powiedz lepiej, czy znaleźliście więcej firm powiązanych z
Karrenbrockiem? – zagadnęła z ciekawością.
– Niestety tak. Chodź – otoczył ją ramieniem – admirał Bob opowie
ci o tym szczegółowo.
Bob czekał w pełnej gotowości na środku salonu. Nikki pomyślała, że
koniecznie powinien się zrelaksować, zanim zjawi się Carter.
– Bob, może napijesz się czegoś? Mrożonej herbaty? Lemoniady?
Kawy? Nie? W takim razie może szkockiej z lodem?
– Nie, dziękuję. – W innej sytuacji męczeńska mina Boba mogłaby ją
rozśmieszyć.
Saunders, który uważnie przeglądał zawartość małego barku, dokonał
wreszcie wyboru i ze szklaneczką w ręku usadowił się na sofie.
– Usiądź tu, Bob – zachęcił.
Księgowy, zerknąwszy na Juliana, który z rękami założonymi do tyłu
przyglądał się książkom i gotowym daniom na półkach, sztywno
przysiadł obok Saundersa. Cały czas kurczowo ściskał teczkę.
– A ja się napiję lemoniady – oznajmił Julian.
Nikki przygotowała napoje i przysiadła na fotelu. Przez dłuższy czas
w saloniku słychać było tylko szum fal uderzających o burty i grzechot
kostek lodu w szklankach.
A potem wkroczył Carter. Na chwilę zatrzymał się w progu,
ogarniając wzrokiem niewielkie pomieszczenie. Czujna Nikki dostrzegła
moment wahania, zanim z trzaskiem położył na stoliku niebieską teczkę
– co oznaczało, że zebranie zostaje otwarte.
– Och, Nikki, jaka gustowna koszulka – szepnął Julian.
Saunders głośno przełknął ślinę. Tymczasem Carter patrzył na Boba.
Obaj mężczyźni znieruchomieli.
Tylko spokojnie, Carter, błagała w myśli Nikki.
Bosonogi Carter w fikuśnej koszulce i jego księgowy w admiralskiej
gali tworzyli interesujący kontrast. Nawet jednak nie wtajemniczony
obserwator nie miałby wątpliwości, kto tu nadaje ton. Torba z ubraniem,
którą przywiózł Julian, leżała wciśnięta w kąt.
– Dzień dobry – pozdrowił ich Carter.
Bob w odpowiedzi zasalutował, podnosząc się z miejsca.
– Spocznij, marynarzu – zakomenderował jego szef i otworzył teczkę.
– Wreszcie miałem okazję dokładnie przejrzeć dane, które uznaliście za
tak ważne – oświadczył, szeleszcząc pomiętymi papierami. – Nikki
powiedziała mi, że ciągle sprawdzacie firmy obracające ostatnio akcjami.
Mogę prosić o raport?
– Wal, admirale. – Julian zrobił gest w kierunku Boba.
Bob zaczerwienił się i położył swoją teczkę na stoliku. Nikki z
zadowoleniem zobaczyła, że nie usiadł, podobnie jak Julian. Uprzedzali
w ten sposób stary chwyt Cartera, polegający na patrzeniu na
przeciwnika z góry. Mało tego, Bob w butach i czapce okazał się wyższy
od szefa, co wyraźnie go deprymowało. Pomimo to dzielnie zabrał się do
raportu.
– Poza Lacefield Foods z ich trzema procentami odkryliśmy, że
Medlock Chemical z Ohio i podlegające im Lucas Properties mają razem
cztery procent. A macierzystą kompanią Medlock są Karrenbrock
Ventures.
Twarz Cartera była nieruchoma, lecz Nikki wiedziała, że liczy.
– Ponadto w ciągu ostatnich trzech miesięcy – kontynuował Bob,
ośmielony brakiem reakcji – Karrenbrock wykupił SKS Manufacturing, a
ci mieli dwa procent.
Zbadaliśmy też... a właściwie Julian, że Galit Industries sprzedała
swój dział wydobycia ropy naftowej i zmieniła nazwę na Wright
Equipment Corporation.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na Juliana. Wzruszył ramionami.
– Byłem na ich bożonarodzeniowym przyjęciu.
– Wobec tego Wright, choć nie pojawił się na ostatniej liście
udziałowców, posiada...
– Wiem, nasze akcje – przerwał Carter. – Parę lat temu dałem
Galitowi trochę w rozliczeniu za urządzenia. Ile teraz ma Wright?
– Trzy procent – poinformował Bob.
Carter ze świstem wciągnął powietrze.
– Przypomnij mi, żebym zadzwonił do nowego dyrektora
wykonawczego Wright Equipment Corporation.
Bob momentalnie stracił spokój i rozejrzał się nerwowo. Saunders
natychmiast przejął pałeczkę.
– Wright to najnowsza strefa wpływów Karrenbrock Ventures.
Atrament jeszcze nie wysechł na ich nowym porozumieniu.
„Pszczółka” zakołysała się gwałtownie. Carter chwycił się stołu i
ciężko opadł na ławę. Nikki wiedziała, . że raport Boba poruszył go
głęboko. Sama nie spodziewała się, że będzie aż tak źle.
Bob wziął się w garść i ciągnął dalej:
– John Karrenbrock, syn Victora, ma własne cztery procent.
– Skąd to wiecie? – ryknął Carter tak, że biedny Bob z wrażenia
upuścił papiery, a pot wystąpił mu na czoło.
– Spokojnie, on się wścieka tylko na siebie samego – zapewniła
Nikki, podając zebrane z podłogi papiery.
Bob uśmiechnął się blado.
– Jeszcze nie zostałem zwolniony?
– Jeśli tak się stanie, zadbamy, żebyś dostał najwyższą odprawę w
całych Stanach – zapewnili go chórem.
– John Karrenbrock robi interesy jako JK Interests – wyjaśnił
Saunders, spokojnie patrząc na zaciśnięte pięści Cartera. – Jak dotąd, te
interesy nie przybrały jakiejś konkretnej formy.
– To po prostu zasłona dymna dla Karrenbrocka, pozwalająca mu
kontrolować więcej udziałów – wtrąciła Nikki.
Carter obrzucił ich ciężkim spojrzeniem.
– Czy to już wszystko? – zapytał Boba.
– Na razie tak.
– Podsumujcie mi to teraz – polecił.
Bob już otwierał usta, ale Nikki wyrwała mu arkusz. Z powodów,
których nie potrafiła sprecyzować, wolała sama oznajmić hiobowe
wieści.
– Według stanu na dzisiaj Karrenbrock osobiście lub poprzez rodzinę
i różne spółki kontroluje trzydzieści procent w stosunku do twoich
czterdziestu dziewięciu. Ożeń się z Dee Ann, a spadniesz do trzydziestu
dziewięciu.
Carter spojrzał na nią, a w głębi jego brązowych oczu błysnęły
nieokreślone emocje.
Julian włączył się do kółka otaczającego mały stolik. Tym razem
Carter siedział, a reszta stała, otaczając go kręgiem. Julian oparł się
ciężko pięściami na stoliku i pochylił do przodu, bezczelnie parodiując
ulubioną pozycję Cartera przy rokowaniach.
– I zgadnij, kto będzie tu rządził? – zapytał ironicznym tonem. –
Twoja żona i jej dziesięć procent.
Spojrzenie Cartera pomknęło ku Nikki, ale ona zachowała kamienny
wyraz twarzy. Tymczasem Julian był bezlitosny.
– Już to widzę... Kotku, kup mi te rysie u Neimana albo będę
głosować z tatusiem – zagruchał słodkim głosem. – Carter, pomyśl tylko,
przecież przed każdym głosowaniem będziesz musiał tańczyć tak, jak
ona ci zagra. Nie ośmielisz się odmówić jej czegokolwiek. Wreszcie
doprowadzą do tego, że wypuścisz z rąk Belden i...
– Julian! – Nikki przerwała mu gwałtownie, zaniepokojona
ceglastymi wypiekami na policzkach Cartera. – On jeszcze nie wziął
ś
lubu z Dee Ann. Może zechce teraz renegocjować umowę przedślubną.
– Nikki – Carter przemówił spokojnie, a jego twarz wróciła do
normalnego wyglądu – doceniam twoje zaangażowanie, ale pozwolisz,
ż
e sam będę odpowiadał za swoje postępowanie. – Wstał, jakby chcąc
podkreślić znaczenie tych słów.
– Pomimo tak druzgocących dowodów nie zamierzam obarczać winą
mojego przyszłego teścia – oświadczył.
– Coo?
– Carter...
– Jak możesz...
Przemówili wszyscy naraz, jak grecki chór wieszczący tragedię. Boba
tak poniosło, że zerwał z głowy czapkę i cisnął ją na podłogę, a potem
zaczął szamotać się z guzikami munduru.
– Uspokójcie się. – Carter rozłożył szeroko ręce. Nadal uważam, że
Karrenbrock chce nam dać udziały w prezencie ślubnym. Z drugiej
strony, już wam mówiłem, że będę próbował zwiększyć swoje udziały i...
Saunders zaklął i odwrócił się do barku.
– W ogóle nie sądzę, by Dee Ann orientowała się choć trochę w
interesach ojca. Jej takie rzeczy nie obchodzą.
Nikki próbowała przypomnieć sobie Dee Ann, ale pamięć podsunęła
jej jedynie niewyraźny obraz blondynki w ślubnej sukni, trzymającej się
ramienia ojca.
– Carter, ty żałosny naiwniaku, przecież ona z premedytacją
posłużyła się mną, żeby dotrzeć do ciebie.
– Julian stanął naprzeciwko Cartera z ręką w kieszeni, nerwowo
obracając w drugiej dłoni szklankę z grzechoczącą resztką lodu. – To
jasne, że wszystko było ukartowane. Krążyła wokół mnie, aż dałem się
omotać, ale gdy tylko przedstawiono jej ciebie, zaraz wysłała mnie,
ż
ebym przyniósł szampana. Kiedy wróciłem, już jej nie zobaczyłem.
Kręciłem się jak idiota z dwoma kieliszkami w rękach, aż ktoś się
wreszcie zlitował i wyjaśnił, że wyszła z przyjęcia z tobą.
Nikki znała tę historię. Tym litościwym „kimś” była ona sama.
Wypiła z nim tego szampana i współczuła mu.
Carter postąpił krok naprzód i stanął z rękami opartymi na biodrach,
mocno wpierając stopy w podłogę. Wydał się jej teraz większy i
potężniejszy, przypominał dzikie, zjeżone zwierzę, broniące swego
terytorium.
– Dee Ann to wspaniała kobieta – powiedział zimno do Juliana. –
Kiedy już mnie poznała, nie okazałeś się na tyle męski, by utrzymać ją
przy sobie.
Teraz się zacznie, pomyślała z trwogą Nikki.
Ale Julian umiał zachować klasę, nawet w gniewie. Spojrzenie jego
szarych oczu powędrowało ku Nikki, zapewniając, że wszystko będzie w
porządku, a potem, nabierając twardości lodu, wróciło do Cartera.
Powoli odstawił swoją szklankę na stół, odwrócił się i bez słowa wyszedł
na pokład.
Nikki czuła, że pięści same się jej zaciskają. Nieszczęsny Bob był po
prostu uosobieniem przerażenia. Bladość jego twarzy dorównała niemal
bieli jego munduru, a usta ułożyły mu się w osłupiałe „o”. Saunders
powoli wysączył swojego drinka do dna.
– Czy była tego warta, Carter?
Carter Belden nie odpowiedział.
– Biorę kurs na Galveston – oznajmiła Nikki, najbardziej lodowato-
zjadliwym tonem, na jaki ją było stać.
Niech się żeni z Dee Ann i da im spokój. Stanowczo miała już dosyć.
Wyszła na pokład. Julian, oparty o reling, patrzył na fale. Zamiast iść
do sterówki, stanęła przy nim.
– Dee Ann jest idiotką – powiedziała. Julian nagrodził ją smętnym
uśmiechem.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo jesteś nie lada kąskiem.
– Naprawdę? – Odwrócił się ku niej. – Dlaczego w takim razie ty się
nie skusiłaś?
– Bo... – No właśnie, dlaczego? Dlaczego nie Julian? Przecież jest
przystojny, elegancki i błyskotliwy, a w wielu trudnych sytuacjach
dowiódł swojej mądrości i uczciwości. W szarych oczach, wpatrujących
się w nią, pojawił się ciepły błysk czegoś więcej niż sympatii.
Julian był równie dobrym biznesmenem jak Carter. Carter preferował
styl byka – atakował, zwyciężając siłą i impetem. Julian był o wiele
bardziej wyrafinowany, ale mimo to skuteczny. W każdym razie nie
chciałaby być jego przeciwnikiem. Na szczęście zawsze był
przyjacielem.
Nikki wręcz desperacko chciałaby poczuć coś do tego mężczyzny.
Lubiła Juliana. Usiłowała wyobrazić sobie dotyk jego wyrazistych warg,
jego ciała...
Niestety, nie czuła absolutnie nic poza szacunkiem i przyjaźnią.
Szare oczy spoważniały i znów pojawił się w nich gorzki wyraz.
Julian ze smutnym uśmiechem powiódł opuszkiem szczupłego palca po
jej policzku.
– Bo kochasz Cartera – dokończył.
Och, co by dała, żeby móc zaprzeczyć!
Julian cofnął rękę, odwrócił się i znów zapatrzył w morze.
– W porządku, Nikki. Zapomnij o tym.
Nie było już nic do powiedzenia. Zgnębiona Nikki powlokła się do
sterówki. Jak mogła się łudzić, że udało się jej ukryć przed wszystkimi
uczucie do Cartera?
Po niedługiej chwili na pokładzie pojawił się Bob. Ponieważ nie było
Cartera ani Saundersa, domyśliła się, że rozmawiają o sprawie rozwodu.
Przygotowywała się właśnie do podniesienia kotwicy, kiedy obaj
wyszli. Carter podszedł do Juliana.
– Julian – zaczął, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela – mieliśmy
ciężką sytuację i jeśli powiedziałem w złości coś, co cię obraziło,
przepraszam.
Cały Carter, pomyślała. Pełen dobrych chęci, ale kompletnie bez
wyczucia. Zawsze zbyt późno zdawał sobie sprawę, że zrobił coś, za co
trzeba przepraszać.
Smutne... Po tylu latach powinien przestać grać z nimi z pozycji siły.
Najmniej dotyczyło to Boba, gdyż nie należał do ich ścisłego kółka – ale
przecież ich trójka to chyba więcej niż tylko współpracownicy? Zawsze
im to powtarzał, gdy trzeba było spędzać dnie i noce nad jakimś
projektem. Nikki odpowiadała za finanse, Saunders za stronę prawną, a
Julian brał na siebie ciężar negocjacji.
– Wciągam kotwicę! – wrzasnęła, kierując się do sterówki, by
ustawić łódź.
– Nikki, czekaj – powstrzymał ją gestem Carter. – Postanowiłem, że
pokotwiczymy tu jeszcze przez parę dni. Zobaczymy, co się będzie
działo na giełdzie w poniedziałek i wtorek, a potem, jeśli będzie trzeba,
opracujemy plan.
– Nikki domyśliła się, że Saunders potrzebuje jeszcze czasu, by
uporać się ze sprawą rozwodu, i Carter posłużył się giełdą jako
pretekstem, by przedłużyć bezpieczne schronienie na łodzi.
– A co do Dee Ann – ciągnął, starannie unikając wzroku Juliana – to
oczywiście wie, że nie mogłem mieć ataku wyrostka. Nikki, doradź mi
jako kobieta, jak najlepiej wytłumaczyć jej moje zniknięcie sprzed
ołtarza.
– Śmiercią – powiedziała, patrząc mu w oczy.
– Słusznie – przytaknął z aprobatą. – A czyją?
– Twoją.
Popatrzyli na siebie. Saunders odchrząknął.
– Może perforacja nie wykrytego wrzodu, wywołana nagłym
zatruciem pokarmowym – podsunął fachowo. – Z początku myśleliśmy,
ż
e to wyrostek... i tak dalej.
– A jeśli ukochana zechce go odwiedzić w szpitalu? – zapytał Julian.
– Nie, Belden nie zniesie myśli, że mogłaby go widzieć w takim
stanie – improwizował Saunders. – Zresztą pozwoliłem sobie zawczasu
posłać jej wielki bukiet róż z odpowiednim przęsła...
– Róże? – ryknął dziko Carter. – Rany boskie, durniu, przecież ona
jest uczulona na róże! – Dosłownie trząsł się z wściekłości.
Bob też się trząsł. Najbardziej zdziwiła Nikki reakcja Juliana. Nie
pojmowała, jak można być jednocześnie zadowolonym i wstrząśniętym –
ale taką właśnie miał minę. Główny winowajca wyjąkał tylko „och”.
Carter spiorunował ich wzrokiem i odwróciwszy się, zniknął pod
pokładem. Z dołu dobiegły tylko głuche przekleństwa.
– No, robota skończona, czas odpływać – orzekł Julian, zacierając
ręce i łapiąc za linę.
– I co, głupio ci, Saunders? – zagadnęła.
– Nie ma sprawy, zadzwonię do Dee Ann i powiem jej, że to był mój
pomysł.
– Ale wtedy będziesz musiał wytłumaczyć, gdzie jest Carter i
dlaczego sam się z nią nie skontaktuje.
– Fakt, chyba pogorszyłbym tylko sytuację. Choć swoją drogą, nic już
chyba nie jest w stanie jej pogorszyć.
– Saunders, wskakuj! – zawołał Julian. Obaj z Bobem założyli już
kapoki.
– Kontakt dziś o osiemnastej, pamiętaj – przypomniał Julian,
sadowiąc się za kołem sterowym. – I nie daj się!
– Tchórze! – krzyknęła, gdy odbijali od burty „Pszczółki”. –
Zostawiacie bezbronną kobietę sam na sam z Carterem!
– Tylko ty możesz sobie z nim poradzić, Nikki! – odkrzyknął Julian z
uśmiechem.
Rozdział 6
Nikki roześmiała się pomimo złego humoru i zasalutowała im. Długo
patrzyła, jak motorówka pruje fale.
Róże... Co za pech, że Dee Ann była uczulona na róże. Zastanawiała
się, czy Julian wiedział o tym wcześniej. Bardzo prawdopodobne.
Uśmiechnęła się złośliwie, ale za chwilę zmarszczyła brwi. Brak
skrupułów wymagał jednak treningu.
– Odpłynęli?
– Tak. – Nie zauważyła, kiedy stanął obok niej. Przez chwilę razem
wpatrywali się w ciemny punkt na horyzoncie.
Nikki zerknęła na Cartera. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto siłą
powstrzymuje atak wściekłości. Chyba nadszedł czas przeprosin.
Postarała się, by zabrzmiało to jak najbardziej formalnie.
– Carter, bardzo nam przykro za tę niezręczność z różami. Wyszedł z
tego głupi dowcip – zająknęła się przy ostatnim słowie, bo wargi jej
drżały od skrywanego śmiechu. Może pomyśli, że zbiera się jej na płacz.
Carter nie dał się jednak zwieść.
– Jeśli w ogóle będę miał jeszcze okazję porozmawiać z Dee Ann, co
właściwie mógłbym jej powiedzieć?
– Może po prostu prawdę? – Nikki niewinnie zatrzepotała rzęsami.
Carter westchnął i mocniej oparł się o poręcz.
– Chyba nie – stwierdził i wychylił się, by spojrzeć na białą, lśniącą
burtę omywaną falami.
Nikki obserwowała, jak ogląda „Pszczółkę” od dziobu do rufy, z
wyraźnym zadowoleniem dostrzegając świeżą farbę i wyczyszczone do
połysku mosiężne okucia.
– Ciągle jest piękna – uśmiechnął się.
Nikki z trudem udało się ukryć przyjemność, jaką sprawiły jej te
słowa. Dla niepoznaki zaczęła polerować rękawem nie istniejącą plamkę
na lśniącej poręczy.
– Dwunastometrowa motorówka to chyba za dużo dla jednej drobnej
kobiety – zauważył. – Czy nigdy nie chciałaś jej sprzedać?
– Nie było chętnych. – Nikki wzruszyła ramionami. – Zresztą z tą
łódką związanych jest wiele wspomnień.
– A więc tym bardziej powinnaś ją sprzedać.
Zacisnęła wargi. Najwyraźniej Carter dawno już wyzbył się
cieplejszych uczuć do niej.
– To nie były złe wspomnienia.
– Jednym słowem, utrzymujesz kosztowną pamiątkę naszego... –
Zrobił niewyraźny gest.
– Naszego małżeństwa? – poddała. – Tak, tak, Carter. Było coś
takiego, bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Albo raczej
nadal jest.
– Jedna z moich najmniej udanych fuzji – stwierdził z cynicznym
humorem.
– Nikki nie miała ochoty do śmiechu. Fuzja. Umowa w interesach.
Tylko tyle. W ten sposób myślał o ich małżeństwie. Mogła sobie
wyobrazić, jak podsumowuje kolumnę za i przeciw, przychodów i
rozchodów, szacowanych kosztów i ostatecznych zysków. Dla niego była
tylko jedną pozycją w wykazie.
Kiedy patrzyła na „Pszczółkę”, zawsze myślała o małżeństwie z
Carterem. Mosiądz okuć nie lśni sam z siebie ani pokład nie pozostaje
nieskazitelnie biały bez szorowania. W każdy weekend przyjeżdżała na
przystań i robiła co trzeba, by łódź była zawsze gotowa do rejsu.
Wymagało to pracy. Równie wiele wysiłku wkładała w małżeństwo.
Carter wolał jego radosną, beztroską stronę. Zresztą sama mu na to
pozwalała, robiąc wszystko za niego. Aż wreszcie nadszedł dzień, gdy
poczuła, że ma kompletnie dosyć.
– Słuchaj – ożywił się – skoro nadal jesteśmy połączeni tym
szacownym węzłem, to należy mi się połowa „Pszczółki”, czyż nie?
Teraz łódź musiała zyskać na wartości. Mogę wziąć lepszą cenę za swoją
połowę.
Natychmiast pożałował tej uwagi.
– Pamiętaj, że nadal posiadam dziesięć procent akcji Belden
Industries, co pomniejsza twój majątek – przypomniała chłodno.
Uśmiech natychmiast zniknął mu z twarzy.
– O czym ty mówisz?
– Oddałam ci cztery procent w zamian za twój udział w łódce, nie
pamiętasz? Belden Industries też zyskały na wartości. Teraz będzie cię
więcej kosztowało, jeśli zechcesz mnie wykupić.
– To wcale nie jest śmieszne, Nikki.
– I nie miało być.
Carter popatrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
I w jakimś sensie tak właśnie było. Wcześniej była dla niego tylko
kompetentną, pełną energii Nikki, jaką znał z pracy. Tę radosną życiową
sprawność wniosła również w ich małżeństwo.
A potem popełnili błędy. Oboje.
– Czy kochasz Dee Ann? – zapytała impulsywnie. Nozdrza Cartera
zadrgały niebezpiecznie.
– Nie mam zamiaru dyskutować o moich uczuciach do Dee Ann,
zwłaszcza z tobą.
Ten pokaz arogancji nie zrobił na niej wrażenia.
– W takim razie idę do sterówki posłuchać prognozy pogody. Czuj
się jak w domu – rzuciła zjadliwie i okręciwszy się na pięcie, odeszła bez
jednego spojrzenia.
Carterowi niespodziewanie zachciało się łowić ryby. Jeśli dobrze
pamiętał, wędki powinien znaleźć w schowku dziobowym. W ciasnym
pomieszczeniu znajdowały się dwie dodatkowe koje do spania, zwykle
przeznaczane dla dzieci. Zgarbiony, zaczął wyciągać ekwipunek. Nie
tylko był na miejscu, ale – ku jego zdumieniu – w świetnym stanie,
zupełnie jak gdyby wczoraj osobiście go tam włożył.
Czy Nikki sama dbała o „Pszczółkę”?
Nagle wyobraził ją sobie z kimś innym – z potężnie zbudowanym,
wyższym od niego facetem, opalonym, demonstrującym w uśmiechu
olśniewający garnitur białych zębów. Palce Cartera mimowolnie
zacisnęły się na wędzisku.
Naturalnie, mógł być ktoś inny, może nawet niejeden ktoś. Trudno się
spodziewać, żeby przez ponad trzy lata od ich rozstania żyła jak
zakonnica. Nikki była nadal atrakcyjna, choć już nie tak młoda. Można
raczej powiedzieć, że interesująca i inteligentna. A poza tym miała tę
cudowną łódź.
Mężczyźni lubili łodzie i kobiety, które umiały nimi sterować.
Czy teraz spotyka się z kimś?
Znalazł pudło z haczykami. Kiedy je wyciągał, na podłogę upadł
kawałek wymiętego materiału, który wetknięto tam, by pudło nie obijało
się o burtę. Kiedy go podniósł i rozprostował, z radością rozpoznał swój
stary rybacki kapelusik w kolorze khaki.
– Hej, weteranie, zupełnie o tobie zapomniałem – mruknął i z
satysfakcją włożył na głowę nakrycie, które bardziej pasowałoby do
stracha na wróble. Nikki nie znosiła tego kapelusza. I bardzo dobrze!
Skompletowawszy sprzęt, skierował się do jadalni. Tam wyciągnął z
półki pudełeczko ze stekiem salisbury. Sam był ciekaw, jaka ryba da się
złapać na to paskudztwo. Miał nadzieję, że duża.
Wreszcie wyszedł na pokład, usadowił się na mostku i zaczął
rozkładać sprzęt. Zobaczył, że Nikki opuszcza sterówkę i schodzi pod
pokład. Widać przy ładnej pogodzie zdecydowała się polegać na
autopilocie.
Carter zmontował wędkę, wyjął nóż, odkroił pokaźny kawałek steku,
po czym nabił go na hak i spuścił przynętę w wodę. Na wszelki wypadek
ustawił jeszcze drugą wędkę. Teraz pozostało mu tylko zasiąść na
rozkładanym krzesełku, wcisnąć kapelusz na oczy i czuwać.
Momentalnie poczuł się zrelaksowany, tak jak dawniej, w leniwe
niedzielne przedpołudnia na „Pszczółce”. Zupełnie jakby kawałek
układanki trafił na swoje miejsce.
Popełnił błąd, pozwalając Nikki na wykupienie swojej połowy łodzi.
Powinien raczej wykupić jej połowę. Zresztą w teorii nadal mógł to
zrobić. Utrzymanie takiej łajby musiało być uciążliwe i kosztowne. Nikki
powinna być zadowolona, że jej ukochana „Pszczółka” trafi we właściwe
ręce.
Tak, to dobry pomysł. Oparł wygodnie nogi o reling i napawał się
spokojem. Za dużo było ostatnio szumu z tym ślubem. Zaledwie zdążył
się oświadczyć, już machina przygotowań ruszyła pełną parą, wciągając
go w swoje tryby. Doszło do tego, że jego opinia o ślubnym serwisie była
równie ważna jak negocjacje cen stali. Chwilami miał wrażenie, że
zwariuje.
Teraz te sprawy stały mu się nagle dziwnie obojętne. Zastanawiał się,
czy Dee Ann czuje to samo. Nie miał złudzeń, dlaczego chciała za niego
wyjść – pragnęła żyć w pewnym stylu i na poziomie, który on, Carter
Belden, był w stanie jej zapewnić. Ciekawe, czy zastanawiała się
kiedykolwiek, jakie są jego racje? Czy też sądziła po prostu, że to jej
uroda rzuciła go na kolana?
Nie miał zamiaru się z nią kontaktować, dopóki nie wyjaśni się
sprawa rozwodu z Nikki. Skupił się na łowieniu. Sprawdził wędki i znów
rozsiadł się na krześle, ale smakowity zapach, który przyniósł wiatr,
zaczął go coraz bardziej rozpraszać. Odruchowo rozejrzał się za inną
łodzią, ale na horyzoncie czerniały tylko platformy wiertnicze. Wciągnął
powietrze. Tuż pod nim znajdował się wylot wentylacji z kambuza, co
oznaczało, że działa tam Nikki.
Steki. Zawsze smażyła steki, kiedy byli głodni po kochaniu się. Ach,
seks z Nikki... – uśmiechnął się błogo na samo wspomnienie.
ś
eglarskie spodenki stały się nagle za ciasne. Zmienił pozycję, ale nic
nie pomogło. Pech chciał, że były z nierozciągliwego płótna.
– Carter? – Głowa Nikki wyłoniła sie zza krawędzi dachu.
Błyskawicznie opuścił stopy na pokład, a kapelusz umieścił na
podołku.
– Złapałeś coś? – Wspięła się ku niemu po drabince, przynosząc ze
sobą woń steku, wspanialszą niż najlepsze perfumy.
– Nie – wykrztusił z trudem.
Najlepsze ze wszystkiego miała nogi – lekko opalone i tak długie, że
trzeba było wytrwale wędrować spojrzeniem ku postrzępionym brzegom
szortów. Efekt był zaskakujący u osoby zaledwie średniego wzrostu.
– Julian przywiózł zapasy. Jeśli jesteś skłonny zawrzeć pokój, możesz
zjeść ze mną lunch.
– Czyżbyśmy byli w stanie wojny?
– Zachowujesz się, jakbyś tak uważał.
– W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin praktycznie
przekonałaś mnie, że wydałem wojnę każdemu.
– Radzę, żebyś szybko dokonał wyboru. Niezdecydowani
przegrywają, zawsze to powtarzasz – powiedziała.
Nie spuszczał wzroku z jej nóg. Aż za dobrze pamiętał, jak mocno
obejmowała nimi jego biodra. Zdradziecki kapelusz drgnął.
– Masz rację, rozejm to wspaniały pomysł – przyznał, wiercąc się na
krześle. Odpowiedziała uśmiechem promiennym jak słońce nad Zatoką
Meksykańską. Carter poczuł, że w jego cieple mięknie jak wosk.
– A więc gotów do lunchu? – spytała nieco prowokującym tonem.
– Steki? – zapytał, choć doskonale wiedział, co przygotowała. Chciał
odwrócić jej uwagę od nieszczęsnego kapelusza.
– Owszem. Zrumienione po wierzchu, krwiste w środku.
– Takie jak lubię – rozmarzył się.
– Jasne. Jeszcze pamiętam. – Popatrzyła mu w oczy, a potem powoli
powędrowała spojrzeniem w dół, docierając do kapelusza. Kurczowo
ś
cisnął spotniałymi palcami rondo.
Pierś Nikki uniosła się i opadła gwałtownie. W tym momencie jedna
z wędek zadrgała i wygięła się.
– Chyba złapałeś swój lunch – zaśmiała się.
– Nie – zaprzeczył aż nazbyt skwapliwie. – Najwyżej kolację.
Kręcenie kołowrotkiem i jednoczesne przytrzymywanie kapelusza
było nie lada zadaniem. W rezultacie musiał darować życie rybie.
– Może następnym razem ci się poszczęści. – Nikki zawróciła do
kambuza. – Idziesz?
– Dobrze, za chwilę – wyszeptał z męczeńską miną. Fakt, że Nikki
nadal tak go podniecała, wywarł na nim kolosalne wrażenie. W pracy z
powodzeniem utrzymywali przyjacielskie stosunki. Julian wprawdzie
wątpił, czy to jest możliwe, ale Julian zawsze był niedowiarkiem.
– Tak czy inaczej, nie było nic platonicznego w spojrzeniu, jakim
przed chwilą obdarzyła go Nikki. To pewnie duch „Pszczółki” sprawił,
ż
e zachciało im się dawnych szaleństw. I Nikki się zmieniła. Tu nie była
rzetelną, oficjalną, kompetentną pracownicą w eleganckim kostiumie. Tu
nosiła obcisłe szorty i kuse koszulki. Swobodniejsza, bardziej świadoma
swojej kobiecości, niezależna.
Carter odczekał jeszcze chwilę, wsadził kapelusz na głowę i zszedł
do jadalni. Nikki uznała, że jest za gorąco, by jeść na pokładzie. W
ciasnym przejściu otarła się o niego, niosąc misę sałaty na stół. Ten
dotyk był równie nęcący jak widok skwierczącego steku na talerzu.
Szybko wcisnął się za stół, gdyż zdradzieckie spodenki znów zaczęły go
cisnąć.
– Chcesz wina?
– Nie, jest wcześnie i za gorąco. – Dopiero teraz zdjął kapelusz i
położył obok siebie.
– Słusznie. – Usadowiła się naprzeciwko. – A ja mam jeszcze dzisiaj
robotę. Po południu muszę uszczelnić iluminator w salonie, za długo już
z tym zwlekałam – poinformowała, z zapałem zabierając się do jedzenia.
Był jej wdzięczny za to miłe, niezobowiązujące paplanie. Ochoczo
podjął temat.
– Pamiętam, że już kiedyś go uszczelniałaś.
– Właśnie, i. to jest dziwne. Może woda zbiera się gdzie indziej.
Trzeba będzie wreszcie tam zajrzeć i zbadać, co się dzieje.
Zamilkli w końcu, delektując się stekiem. Carter zastanawiał się, co
myśli Nikki. Wydawała się całkowicie pochłonięta jedzeniem. Dopiero
kiedy zjadła wszystko i starannie wytarła talerz chlebem, odchyliła się na
oparcie i uniosła wzrok.
– Ciekawa jestem, co z naszym rozwodem? – zagadnęła
niespodziewanie.
Carter z westchnieniem odłożył widelec.
– Saundersowi nie udało się dotychczas odszukać twojego prawnika.
Szkoda, że musiałaś akurat wybrać faceta o nazwisku Garcia. W
Meksyku jest ich tylu, ilu Smithów w Stanach.
– Saunders go dla mnie wyszukał.
Ciekawe, tego mu Saunders nie powiedział.
– Niestety, ten Garcia przepadł jak kamień w wodę. Saunders
kontaktował się z różnymi prawnikami w Meksyku, ale nie trafił na
najmniejszy ślad naszych rozwodowych papierów. Minęły już trzy lata, a
na dokumentach, które mamy, nazwisko sędziego jest niewyraźne.
– W takim razie trzeba znaleźć innego sędziego, żeby poświadczył
rozwód. W końcu papiery mogą zaginąć.
– To właśnie robi Saunders – przytaknął.
– Ile jeszcze trzeba będzie czekać?
– Nie mam pojęcia. – Wyglądało na to, że Nikki niecierpliwi się
bardziej niż on. Ubodło go to. – A swoją drogą doceniam, że zdołaliście
z Saundersem zatrzymać to dla siebie.
– Nie było to łatwe, bo z chęcią zasięgnęłabym rady Juliana –
przyznała. – Paskudnie go potraktowałeś – powiedziała z wyrzutem.
Carter miał poczucie winy, ale nie zamierzał się do tego przyznawać.
Był zaskoczony, bo dotychczas Nikki nie krytykowała go tak otwarcie.
– Przecież przeprosiłem – burknął.
– Nieprawda – odparowała. – Zrobiłeś to tylko dlatego, że tak było ci
wygodnie.
– Mówisz jako moja żona czy jako pracownik?
– Jako Nikki! – zareagowała ostro.
Zaskoczyła go zupełnie. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że
dotychczas myślał o niej albo jako o żonie, albo jako o swojej
współpracownicy, o kimś, kto raz pełnił tę, raz inną rolę. Nawet nie
wiedział, co Nikki naprawdę myśli. I dotąd, w gruncie rzeczy, mało go to
obchodziło.
Nagle okazało się, że siedzi przed nim nieznajoma kobieta.
Rozdział 7
– Co się stało? – Nikki momentalnie dostrzegła dziwny wyraz twarzy
Cartera. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że cierpi na chorobę morską.
– Ee... miałaś rację co do Juliana – wydusił z siebie. – Złość mnie
poniosła. Wiedziałem, że wcześniej widywał się z Dee Ann, ale nie
wspomniała mi, że był aż tak zaangażowany. Julian spotykał się z
wieloma kobietami. Nie przyszło mi do głowy, że ta sprawa z Dee Ann
tak go zaboli.
– Musisz to wszystko powiedzieć Julianowi. Nie możesz dopuścić, by
wasze stosunki się popsuły. Chyba zdajesz sobie sprawę, jakim skarbem
jest Julian dla twojej firmy?
– Jest za to odpowiednio wynagradzany – stwierdził sucho.
– Carter – nozdrza Nikki zadrgały – nie wiem, czy dostrzegłeś, że
Julian należy do ludzi, którzy chcą od życia czegoś więcej niż tylko forsy
i stanowisk. Mógłby z powodzeniem prowadzić swoją własną firmę albo
– przejść do kogoś innego. Miał niejedną ofertę. A jednak tego nie
zrobił.
– Nie wiedziałem. – Carter zamrugał, zaskoczony.
– Tak, tak, ofiarowywano mu wyższe stanowiska i zarobki –
wyjaśniła z satysfakcją.
– Nigdy mi o tym nie mówił.
– I nigdy tego nie zrobi. – Nikki westchnęła i oparła łokcie na stole. –
Carter, zrozum, jesteś dobrym, dynamicznym szefem i ludzie uwielbiają
pracować dla ciebie. Bardzo wiele wymagasz od nich, ale i od siebie, a
kiedy ci się uda jakieś wielkie przedsięwzięcie, promieniejesz
szczęściem i bratasz się z każdym, od portiera do zastępców. W ten
sposób każdy z nas ma poczucie, że jest dla ciebie niezwykle ważny,
nawet niezbędny.
– Bo tak jest naprawdę – wyznał z rozbrajającą szczerością.
Ta szczerość była jedną z jego wielkich zalet. Miał ich jeszcze
więcej, ale wszystkie starannie ukryte. Tylko ci, którzy dobrze go znali,
zdawali sobie z nich sprawę, tak jak i z jego słabości.
– Nasza czwórka tworzy fantastycznie zgrany zespół. – Prawie jak
rodzina, dodała w myślach. – Julianowi brakowałoby tego, gdyby
poszedł gdzie indziej.
– Skąd wiesz?
– Bo znam Juliana. A ty nie?
– Widocznie nie. – Zamyślił się ponuro, bębniąc widelcem po pustym
talerzu.
– Biedny Carter – użaliła się. – Nie przejmuj się tak bardzo. Lepiej
weźmy się do roboty. – Energicznie wstała od stołu. – Spróbuję załatać
ten przeciek, a ty mógłbyś pozmywać.
– Wątpiła, czy biedak w ogóle potrafi zmyć naczynia. Trudno, niech
spróbuje. Otworzyła drzwi do komory silnika i zeszła po drabince do
ciasnego wnętrza. W skrzyni z narzędziami znalazła wyciskarkę i
wsadziła do niej ładunek uszczelniającego kitu. Lubiła prace na jachcie.
Podczas weekendów na „Pszczółce” mogła rozważyć spokojnie wiele
spraw. Tamta podróż do Meksyku była nieprzemyślana i pospieszna –
teraz widziała to jasno. W sumie nie miała poczucia, że jej związek z
Carterem naprawdę się skończył. Nie było nawet ostatecznej awantury i
sceny rozstania. Dobro firmy wymagało, aby błyskawicznie przerzucili
się na stosunki służbowe. Rozstali się, gdyż Nikki żądała od Cartera
więcej, niż był w stanie jej dać. Wówczas wycofał się. Za szybko i za
daleko.
Mieli więc oboje nie rozwiązane sprawy. Ona nie mogła uwierzyć, że
jej małżeństwo jest skończone.
A co właściwie pociągało go w Dee Ann? – myślała, uważnie
oglądając spojenia zęzy i ścian w świetle lampy. Co takiego innego,
nowego mogła mu dać ta kobieta? Odruchowo ścisnęła szprycę, aż z
czubka wypłynęła kropla uszczelniacza.
Nie, nie odpuści mu tego małżeństwa, dopóki nie przekona się, co
właściwie było w nim złego. I musi się tego dowiedzieć, zanim wrócą na
brzeg.
Carter klnąc wspiął się na mostek. Jak można jeść na zwykłych
talerzach, skoro istnieją jednorazowe! Zmagając się ze zmywaniem,
zmarnował cenny czas wędkowania.
Ryby zdążyły ściągnąć przynętę z obu haczyków.
Cóż, przynajmniej przekonał się, że stek salisbury im smakuje.
Założył nowe kawałki i wcisnąwszy na głowę nieodłączny kapelusz,
rozsiadł się na krzesełku. W zasadzie powinien przejrzeć papiery, które
zostawił mu Bob, ale zupełnie nie miał na to ochoty.
Kątem oka uchwycił ruch na jachcie. Zgrabna postać w żeglarskiej
czapeczce kręciła się przy rufie. To Nikki szukała przecieku, zaglądając
w szpary i przesuwając się ku przodowi. Jak mogła pracować w taki
upał? – myślał, obserwując, jak Szpachlówką wydłubuje stary kit spod
ram okienek w salonie. Miała teraz na sobie rozciągniętą roboczą
koszulkę, narzuconą na skąpy, dwuczęściowy kostium. Kiedy się
pochylała, widać było zgrabną pupę. A pochylała się często, gdyż w
szale naprawiania zdecydowała się na odkręcanie ram okiennych.
Carter nerwowo przełknął ślinę. Nie mógł oderwać od niej wzroku.
Nadal nie miała żadnych problemów z tuszą. Nie uszedł jego uwagi
płaski brzuch i wyrobione mięśnie ramion. Widać było, że musi być
częstym gościem na siłowni. W przeciwieństwie do niego. Obiecał sobie
w duchu, że wreszcie zacznie odwiedzać regularnie salę ćwiczeń, którą
urządził w firmie.
Nikki chyba się na niego uwzięła. Odkręciwszy ramę, zdjęła
czapeczkę i wrzuciła do niej śrubki. Wpatrzył się w jej opalony kark, ale
już po chwili poczuł, że gardło wyschło mu na wiór. Nikki sięgnęła po
wyciskarkę i pochylona, odwrócona do niego tyłem, zaczęła starannie
uszczelniać okno.
Carter męczeńsko zacisnął powieki. Absolutnie nie powinien myśleć
o tej kobiecie w tak erotyczny sposób – a jednak nie mógł przestać.
Wyzywał się w duchu od najgorszych. Przecież był zaręczony z inną. Z
Dee Ann. Jako antidotum na obraz, który nadal miał przed oczami, choć
zamknął oczy, usiłował sobie wyobrazić Dee Ann na pokładzie
„Pszczółki”.
Na próżno. Nie mógł przywołać w pamięci jej piersi, nóg, a nawet, o
zgrozo, twarzy.
Tymczasem Nikki kucała, wstawała, wyginała się i sięgała, co chwila
odsłaniając nowe, fascynujące obszary swego ciała w różnych pozycjach.
Musiał przyznać, że ten pokaz był bardzo seksy. Dla każdego
mężczyzny, nawet zaręczonego, tak jak on. Obiektywnie należało
stwierdzić, że Nikki była piekielnie ponętna. Ale tylko obiektywnie
stwierdzić.
Właśnie stanęła i przechylając głowę, oceniała swoje dzieło.
Jednocześnie palcem jednej ręki, wsuniętym pod gumkę, poprawiła
majtki kostiumu.
Carter wciągnął powietrze i opierając stopy o reling, przechylił się na
krzesełku tak, że balansowało na dwóch nogach.
Spektakl trwał dalej. Nikki przygotowała wyciskarkę, stanęła na
palcach i sięgnęła wyżej, by uszczelnić krawędź dachu kabiny. W tym
momencie zapięcie stanika strzeliło i otworzyło się. Carter podskoczył z
wrażenia, krzesełko wysunęło się spod niego i z łomotem rymnął na
mostek.
– Hej, co się stało? – krzyknęła, odwracając się ku niemu.
– To przeklęte krzesło się złożyło – bąknął, gramoląc się niezdarnie i
rozcierając plecy.
– Trzeba się było na nim nie bujać – ofuknęła go. – Mogłeś uszkodzić
farbę.
– Kiedy się znów usadowił, stanik był już zapięty, a Nikki
przyśrubowywała uszczelnioną ramę i zabierała się do następnego okna.
Teraz była prawie dokładnie pod nim i mógł podziwiać ocieniony dołek
pomiędzy piersiami. Wolał jednak nie patrzeć. Wiedział już, czym to
grozi.
Nie był tak podniecony od czasów, gdy liczył sobie osiemnaście
wiosen. I co miał, do cholery, zrobić?
Ciągle się jej przyglądał. Widać nadal uważał ją za atrakcyjną.
Uśmiechając się do siebie skrycie, Nikki odkręciła ramę okna. Była
zupełnie szczelna, ale znajdowała się niemal dokładnie pod mostkiem, na
którym królował Carter.
Przerwała na chwilę, by poprawić kostium. Właściwie nie lubiła go i
nie nosiła od paru lat, ale dziś wcisnęła się w niego ze względów
wyłącznie sentymentalnych.
Ocierając pot z czoła, zaatakowała mocno wkręcone śruby. Było
piekielnie gorąco i normalnie wyznaczyłaby sobie taką robotę na
wczesny ranek albo na późne popołudnie. Jednak Carter uparcie tkwił na
pokładzie, a ona chciała być w pobliżu niego.
Nagle usłyszała plusk i zobaczyła, jak Carter zrywa się z krzesła i
chwyta jedną z wędek, która natychmiast wygięła się w łuk. Musiało się
złapać coś sporego.
Teraz miała okazję otwarcie popatrzeć na Cartera, który w skupieniu
walczył z rybą, aż napinały się mięśnie ramion. Był mocnym, solidnie
zbudowanym mężczyzną. Z przyjemnością patrzyła, jak pracują
wyrobione muskuły. Ciągle jeszcze pamiętała, jak kobieco i bezpiecznie
czuła się w uścisku tych ramion. Kropla potu spłynęła rowkiem
pomiędzy jej piersiami, a jednocześnie Nikki wzdrygnęła się. W tym
upale było jej zarazem gorąco i zimno.
– Mam ją! – Carter z okrzykiem triumfu poderwał z wody dziko
wijącą się rybę.
Nikki osłoniła oczy ręką, przyglądając się zdobyczy.
– Omal mi się nie urwała, ale ze mną nie tak łatwo.
Popatrz, co za okaz! – cieszył się Carter, wciskając głębiej na głowę
niemożliwie sfatygowany kapelusz. – Musi mieć z sześć kilo!
Przesada, pewnie trzy albo cztery.
– Świetnie, właśnie złapałeś kolację – pochwaliła. Z rozbawieniem
patrzyła na jego pełną satysfakcji minę. Oto mężczyzna – łowca, i
kobieta, którą żywi. Podstawowa komórka społeczna od czasów
prehistorycznych.
– Masz pod ręką patelnię, tłuszcz i mąkę?
– Raczej nie. – Nikki popatrzyła na śrubokręt, trzymany w brudnej
dłoni.
– W takim razie rybka poczeka – oznajmił i bez ostrzeżenia podał jej
wędkę z rzucającą się rybą, a sam sięgnął po wiadro do zmywania
pokładu.
– Fuj! – W pierwszym odruchu Nikki gwałtownie odsunęła od siebie
ś
liskie ciało. Bynajmniej nie miała ochoty na kontakt ze swoim
posiłkiem, kiedy ten był jeszcze żywy. Musiała się przemóc, żeby
przytrzymać rybę.
Tymczasem Carter spuścił wiadro na linie za burtę, nabrał wody,
przejął swoją zdobycz i zaczął zdejmować ją z haczyka. W tym
momencie ryba cisnęła się w ostatnim, rozpaczliwym zrywie, wyrwała i
zaczęła tłuc po pokładzie.
– Łap! – wrzasnął. Rzucili się na zbiega jednocześnie i jednocześnie
chybili. Ryba w podskokach przesuwała się w stronę burty. Nikki,
zamiast ją łapać, przykucnęła i zaczęła się śmiać.
– To nasza kolacja! – zaprotestował Carter, nie dając za wygraną. W
ostatniej chwili złapał rybę, cisnął ją do kubła, a potem wytarł ręce w
koszulkę, którą mu pożyczyła.
– Hej, przestań! To moja ulubiona koszulka. Nie chcę, żeby
ś
mierdziała rybą.
– W co w takim razie mam wytrzeć ręce? – zapytał z podstępnym
błyskiem w oku. – Może w ciebie, kotku, co? – Ruszył ku niej z
wyciągniętymi ramionami.
– Nie! – Uskoczyła do tyłu, ale potknęła się i z rozpędu siadła na
pojemnik z tratwą ratunkową. Carter nieodwołalnie odciął jej drogę
ucieczki.
– Zaraz cię dotknę i będziesz cała w łuskach – groził.
Zapiszczała, kuląc się z udanym przestrachem, ale Carter już
pochwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
– Zaraz zrobię z ciebie syrenę – mruknął gardłowo, przeciągając
ś
liskimi palcami od jej warg ku rowkowi między piersiami.
Nikki drżała jak z zimna, choć powiew gorącego wiatru zmarszczył
wody zatoki. Nad ich głowami ze skwirem zanurkowała mewa.
Napięcie, które wisiało między nimi, narastało. Ich spojrzenia
zderzyły się z sobą w jednym momencie.
Przez nieskończenie długą chwilę patrzyli na siebie, a Nikki miała
wrażenie, że w rozpalonym powietrzu zabrakło już tlenu. Wreszcie
Carter przesunął wzrok w dół, ku jej ustom. Odruchowo rozchyliła
wargi. Czekała.
Kiedy ich wargi się zetknęły, Carter zadrżał, a potem otoczył ją
ramionami.
Nareszcie... Od rozstania z nim nie miała kochanków. Nie pożądała
innych mężczyzn. I teraz, kiedy ją objął, wiedziała, że nie mogłaby
pokochać nikogo innego.
Zsunął dłonie, przez chwilę obejmując ją w pasie, a potem z radością
ogarnął nimi kształtną pupę, przyciągając ją do siebie.
Chciał jej, czuła to. A ona chciała jego. Zrzuciła mu kapelusz z głowy
i chciwie zanurzyła palce we włosach, a potem przylgnęła do niego
całym ciałem, poddając się erotycznemu rytmowi fal kołyszących
„Pszczółkę”.
Pocałunek Cartera, pierwszy od ponad trzech lat, okazał się znajomy,
a jednak inny. Niestety, uświadomiła sobie, sama nie miała kochanków,
za to Carter na pewno nie czekał do ślubu, by lepiej poznać Dee Ann.
Ogarnęła ją fala wściekłej zazdrości. Zacisnęła palce na włosach
Cartera, aż syknął z bólu, i dziko wpiła się w jego usta, by wybić mu z
głowy pamięć o tej kobiecie.
Stłumiony jęk odebrała całym ciałem, jako erotyczne wibracje.
Nareszcie poczuła satysfakcję.
Carter był jej, tylko jej. Teraz, spokojna o swoją władzę nad nim,
mogła nagrodzić go delikatną pieszczotą. Napawała się swoją siłą i sama
wyznaczała jej moc. Już nie jako pracownica Cartera ani jego żona, tylko
wolna kobieta, jaką chciała być.
A ta wolna kobieta miała zachciankę, by ukąsić Cartera Beldena w
wargę.
– Nikki! – szarpnął się gwałtownie. W jego oczach dostrzegła
rozkoszne zaskoczenie.
– O, tak, Nikki – potwierdziła, zarzucając mu ramiona na szyję i
przyciągając go do siebie. Na próżno. Już stała na palcach, a on jeszcze
cofał głowę.
– Nikki – powtórzył, ale już innym tonem. Poczuła jego dłonie,
zaciskające się na przegubach. – Nikki – powiedział jeszcze raz, bardziej
stanowczo. Teraz wreszcie pojęła i opuściła ramiona.
Mężczyzna powiódł językiem po wargach, jakby chciał ocalić smak
jej pocałunku. Dłużej zatrzymał się przy lekko zaczerwienionej dolnej
wardze.
– Nikki... – tym razem westchnął.
Jeszcze chciała przylgnąć do niego, ale zamarła, widząc stanowczy
ruch jego głowy.
– Nie... nie możemy.
– Ależ możemy! A nawet musimy, i to nie raz – zaprotestowała.
– Pamiętam – szepnął, przymykając oczy.
– Carter, przecież my...
Powstrzymał ją gestem, kładąc palec na jej wargach.
– To nie byłoby w porządku. Może i jesteśmy małżeństwem, ale
jestem zaręczony z inną.
Nikki, teraz już na serio wściekła, odstąpiła krok do tyłu.
– Przecież nie kochasz Dee Ann! – wypaliła.
– Miłość nie była wymieniona w moim przedślubnym kontrakcie.
To wyznanie wcale nie przyniosło jej satysfakcji.
– Ale mam zobowiązania wobec tej kobiety – ciągnął.
– Masz je również wobec mnie!
– Miałem, Nikki – podkreślił z naciskiem.
– Tak, rozumiem – szepnęła bezsilnie i cofnąwszy się, niepewnym
gestem odgarnęła kosmyk z czoła. – W takim razie mam nadzieję, że
będziesz szczęśliwy z Dee Ann Karrenbrock.
Rozdział 8
Po raz pierwszy w życiu Carter nie mógł się skoncentrować na
Belden Industries. Nikki w milczeniu przekazała mu torbę z rzeczami, a
potem zostawiła go samego.
Czuł się rozbity. Nie przewidział, że nagle zacznie tak pragnąć Nikki.
Czyżby dawne emocje nie wygasły i teraz rozpaliły się na nowo?
Nawet w czasie małżeństwa nie czuł tak palącej namiętności. Zawsze
potrafił kontrolować swoje pragnienia.
Ale dlaczego Nikki? Dlaczego nie Dee Ann? Przecież z Dee Ann
miałby równie satysfakcjonujący związek jak z Nikki – z tą jedną
różnicą, że tym razem żona nie pracowałaby dla niego przez całe dnie.
Na szczęście! Podejrzewał, że właśnie to przyczyniło się do rozpadu ich
związku. Ciągły kontakt w domu i w pracy nie jest dobry dla
małżeństwa.
I jeszcze dzieci. Dee Ann powiedziała, że chce dwoje. Zgodził się.
Uważał, że dojrzał już do dzieci. Przecież po to w końcu mężczyźni
ż
enią się z kobietami. Dzieci potrzebują ojca i jego nazwiska. Kobieta
potrzebuje prawnego zagwarantowania swojej pozycji i zaspokojenia
potrzeb. Carter rozumiał te zasady i gotów był się im podporządkować.
Tymczasem Nikki burzyła ustalony porządek, łamała zasady. I
zachęcała go, by łamał je razem z nią.
Zerknął na kapitański zegar na ścianie kabiny i skrzywił się. Zbliżała
się osiemnasta – czas na kontakt radiowy. Z westchnieniem zagłębił się
w papierach, próbując się mimo wszystko skoncentrować.
Teraz, po dokładniejszej analizie, dostrzegał już wyraźny trend w
transakcjach akcjami jego firmy. Przy tym komuś musiało bardzo
zależeć, by ów trend ukryć – i tylko przenikliwości Nikki i pozostałych
przyjaciół zawdzięczał, że sprawa w porę wyszła na jaw. Dziwne wydało
im się bowiem, czemu Lacefield Foods jest zainteresowana spółką, która
dostarcza tylko duże elementy wyposażenia. W Belden Industries nie
produkowano małych kontenerów, a właśnie takich poszukiwano.
Karrenbrock musiał uznać, że nikt nie zwróci uwagi na taki drobiazg.
Było jeszcze coś, do czego Carter niechętnie przyznawał się przed
samym sobą: Dee Ann i jej mamusia do tego stopnia zawracały mu
głowę detalami ślubu, że jego czujność znacznie osłabła.
Czyżby robiły to z premedytacją?
Przez moment rozważał i tę możliwość. Czy Dee Ann naprawdę
dałaby się wciągnąć w taką intrygę? Co by zyskała, podkopując interesy
swego przyszłego męża? Zresztą nie wykazywała dotąd najmniejszego
zainteresowania tym, co się dzieje w Belden Industries. Pragnęła życia na
określonym poziomie i Carter był gotów jej to zapewnić. W zamian
liczył, że stworzy mu dom i zadba o obowiązki towarzyskie.
Nie. Ambicje, by mieć znaczący głos w radzie nadzorczej, były
zupełnie nie w stylu Dee Ann. Zresztą, gdyby utracił kontrolę nad swoim
przedsiębiorstwem, powstałoby ryzyko, że przepadnie cały majątek i
będzie musiał zaczynać wszystko od nowa – a tego chyba sobie nie
ż
yczyła. A swoją drogą, powinien powiedzieć Julianowi – albo, nie,
Saundersowi, żeby skontaktował się z Dee Ann i przekazał jej
wiadomość. Powie jej, że stan spraw w Belden Industries wymaga teraz
pełnej gotowości. Będzie nadal wściekła, ale przecież jest córką
biznesmena i wreszcie zrozumie.
Usatysfakcjonowany, zebrał papiery i postanowił wziąć się do
czyszczenia ryby.
– Carter, ryba uciekła! – Zdyszana Nikki pojawiła się w drzwiach
kambuza. Kiedy zobaczyła, co robi jej eksmąż, aż otworzyła usta ze
zdumienia. – Czyścisz rybę?!
– Zgadza się. – Zerknął na nią szelmowsko. – Zamierzam ją również
usmażyć. A ściśle mówiąc, mam zamiar przyrządzić całą kolację, od a do
zet. – Otworzył drzwi małej lodówki, wyciągnął butelkę białego wina i
odkorkował je.
– Skąd to wziąłeś? – zdziwiła się, widząc nalepkę. Jeszcze nie pili
trunku tej klasy na pokładzie „Pszczółki”.
– Znalazłem dwie butelki w torbie z ubraniem, którą przywiózł Julian
– wyjaśnił nalewając. – Musiał myszkować w moim barku.
– Julian zna się na winach.
– Nie tylko on – uśmiechnął się. – A teraz usiądź sobie na pokładzie i
zrelaksuj się. Zaraz przyniosę ci kolację.
Nikki powoli sączyła trunek, rozkoszując się jego chłodną
cierpkością. To był ten wspaniały, ale i zdradliwy gatunek wina, który
lekko się piło, za to ciężko potem było wstać.
– Gotowanie nigdy nie było twoją mocną stroną stwierdziła.
Carter wpatrywał się w rybę.
– I nadal nie jest, ale mam nadzieję, że po paru kieliszkach tego wina
będziesz mniej wymagająca.
Nikki zaśmiała się.
– Skoczę tylko na chwilę do sterówki, a potem wrócę tu, żeby
popatrzeć, jak sobie radzisz.
– Chcesz poczuć nade mną przewagę?
– Ależ skąd! Po prostu przed chwilą zrobiłam odkrycie: mężczyzna w
kuchni wygląda bardzo seksy – wyjaśniła z szelmowskim uśmiechem i
nie czekając na jego ripostę, poszła do sterówki.
Co za nowość... Carter gotował dla niej. Nigdy nie robił tego w czasie
ich małżeństwa. Czyżby to wpływ Dee Ann?
Odpędziła od siebie tę myśl. Włączyła radio i nastawiła
częstotliwość, na której podawano prognozę pogody. Od ostatniego
połączenia z Saundersem nie miała jeszcze czasu sprawdzić przyrządów.
Saunders, Julian i Bob wynajęli domek plażowy niedaleko przystani
Nikki. Tam spędzali całe godziny, dzwoniąc do akcjonariuszy i
sprawdzając, co się działo na giełdzie w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Na razie, jak donosili, nie wykryli niczego nowego, poza sygnałem, że
ktoś kontaktował się wcześniej z głównymi udziałowcami.
Nikki przedyskutowała z Carterem możliwe strategie postępowania,
ale nie byli w stanie ustalić niczego konkretnego przed poniedziałkową
sesją giełdy.
Przeżyła niemiłą chwilę, kiedy Carter podyktował Saundersowi
wiadomość dla Dee Ann, która wyraźnie świadczyła o jego lojalności.
Przeciągnęła się w fotelu i wpatrując się w zachodzące słońce,
pociągnęła łyk wina. śadnych sztormów, żadnych huraganów. Stali
spokojnie na kotwicy i mieli solidne zapasy żywności.
I byli sami.
Wymarzona sceneria do romansu...
Carter napełnił kieliszek, po czym odlał trochę na patelnię, by
uszlachetnić smażące się filety. Zaskwierczały. Przestraszył się, że ogień
jest za duży i przykręcił go pospiesznie.
– Wspaniale pachną – odezwał się miękki głos za jego plecami. To
Nikki przyszła, by odstawić pusty kieliszek.
Zadowolony, wziął łopatkę i przewrócił filety na drugą stronę.
Przylgnęły tylko odrobinę i na szczęście się nie rozleciały.
– Jeszcze chwila, zaraz będziemy jeść – obiecał i wyjąwszy wino z
lodówki, ponownie nalał Nikki i sobie.
Poszukał jej wzrokiem, by wręczyć kieliszek – i zamarł.
Nikki stała u wejścia z rękami założonymi na piersi, a cała jej
sylwetka była podświetlona złotym blaskiem zachodu. Mógł wyraźnie
dostrzec zarysy jej szczupłego ciała pod koszulką. Delikatnym, kobiecym
gestem zgarnęła włosy z karku. Dopiero teraz zauważył, że je skróciła.
Właściwie wolał kobiety o długich włosach – ale w ten szalony weekend
łamał wszelkie reguły i przyzwyczajenia.
Jeszcze raz odgarnęła włosy i skrzywiła się, bo kosmyk zaplątał się w
złoty łańcuszek na szyi. Nagły błysk jego ogniwek ożywił Cartera.
Niewiele myśląc, odstawił kieliszek i w dwóch susach stanął przy Nikki.
O patelni zapomniał zupełnie.
– Poczekaj, pomogę ci.
Zaskoczona odwróciła głowę, ale posłusznie pochyliła kark, poddając
się jego palcom. Skórę miała gładką i miękką. Zapragnął jej
posmakować. Pochylił głowę...
– Ryba! – Nikki z krzykiem wpadła do kambuza, pełnego dymu i
swądu. Carter zawahał się, ale chwycił ze stołu swoje wino i ruszył za
nią. Zdążyła już zdjąć patelnię i wyjść z nią na pokład.
– Może wyrzucić to do morza? – zaproponował z rezygnacją.
– Ach nie, nie jest aż tak źle – pocieszyła go. – Zeskrobiemy
spaleniznę i będzie można jeść.
Wrócili na dół, a po chwili Nikki mościła sobie na pokładzie
wygodne siedzisko z poduszek. Rozsiadła się w nim jak turecka
nałożnica, pociągając nową porcję wina małymi łykami i czekając, aż
Carter podsunie jej jedzenie pod nos.
On tymczasem kręcił się bezradnie z patelnią w ręku, więc zlitowała
się w końcu i wzięła ją. Uwolniony od brzemienia, wrócił do kambuza i
zaczął myszkować we wszystkich szafkach w poszukiwaniu tacy. Na
czym Nikki nosiła dania na pokład? Z rozpaczą pomyślał, że czeka tam
na niego, trzymając patelnię z przypaloną rybą.
Uspokój się, idioto, to nie krach na giełdzie, nakazał sobie, robiąc
głęboki wdech. Myśl!
Powpychał widelce do kieszeni, jedną ręką ryzykownie chwycił
talerze i stojącą na nich miskę z sałatą, a drugą wino i koszyczek z
chlebem.
Nikki ustawiała krzesła przy relingu. Skośne promienie słońca znów
przeświecały przez jej koszulkę, podkreślając kontury ciała. Gorzko
pożałował, że nie może zasłonić się zbawczym kapeluszem. Cudem
udało mu się ustawić dania i usiąść na krześle.
– Poczekaj, wszystko ci podam – zaproponował skwapliwie, usilnie
starając się odzyskać kontrolę nad sobą.
Usadowiła się na krześle i czekała, obserwując wyrozumiale jego
kelnerskie wyczyny.
Ryba była dobra, sałatka też. Wino wydawało się po prostu nektarem
bogów, który sprawiał, że świat tonął w cudownej złotej poświacie.
– Jakie masz plany na jutro? – zagadnęła Nikki.
– Hmm?
– Chcesz zakupić więcej akcji Belden? – poddała z uśmiechem.
– Nie mam ochoty rozmawiać o interesach – uciął. Nikki już się nie
uśmiechała.
– Co takiego?
– To, co słyszałaś. Kiedy jem kolację z piękną kobietą, chcę
rozmawiać tylko o niej.
– Z jaką kobietą?
– No przecież z tobą, Nikki – zniecierpliwił się. Nie rozumiał, czemu
jest taka zdumiona.
– Rozmawiać o mnie? – dociekała podejrzliwie. Niedowierzanie,
jakie zabrzmiało w jej głosie, zraniło jego dumę. Nie mógł sobie po
prostu z nią poflirtować?
Widocznie nie mógł. Przecież nigdy ze sobą nie flirtowali. Nie
pozwalały na to rozbudzone namiętności. Burza zmysłów zaczęła się,
kiedy po kilkunastu wyczerpujących godzinach wspólnej pracy nad
prezentacją firmy brali udział w przyjęciu w hotelu Galvez.
Kiedy oferta firmy została zaakceptowana, rozległy się oklaski i
zaczęto sobie ściskać ręce, obejmować się i całować. Zwłaszcza całować.
A potem był szampan w salonie gościnnym Belden Industries. I
jeszcze więcej pocałunków. Pod koniec Carter zajmował się już tylko
całowaniem jednej osoby – Nikki. Była taka bystra, mądra i pełna
entuzjazmu.
Jeszcze tej nocy poszli do łóżka i nie wychodzili z niego przez trzy
dni. A w dwa tygodnie później wzięli ślub. – Carter? O czym myślisz?
– O tym, kiedy się pierwszy raz kochaliśmy. I o naszym ślubie –
wyznał szczerzej, niż zamierzał, i znów ją zaskoczył.
Przez chwilę trwało wymowne milczenie.
– Pamiętam, jak wyglądałeś ... – zaczęła mówić urywanym głosem.
Jej oczy pociemniały. – Ja miałam na sobie biały sarong, a na szyi
girlandę – szepnęła rozmarzona.
– Wyglądałaś jak zjawisko... – westchnął.
Nikki rzuciła mu spojrzenie z pozoru tylko rozbawione.
– Widzę, że te wspomnienia wprawiają cię w ponury nastrój.
– Nie ponury, tylko nostalgiczny.
– I to mówi człowiek, który zawsze twierdził, że kto ogląda się za
siebie, ten nie dostrzeże problemów, aż w nie wdepnie. – Wyprostowała
się i uniosła dłoń naśladując gest Cartera.
– I tak się w nie pakuję, bez względu na to, czy się oglądam, czy nie.
– Hmm... – Nikki nie spuszczała z niego zamyślonego wzroku.
– Coś nie tak, Nikki?
Mogła odpowiedzieć na różne sposoby, ale czuła, że chodziło mu o
ich małżeństwo.
– Nie sądzę, żebyśmy tak naprawdę byli małżeństwem – powiedziała
wolno.
– Wobec tego równie uprawnione jest stwierdzenie, że tak naprawdę
się nie rozwiedliśmy.
Objęła palcami kieliszek.
– Przywykłeś do działania, Carter. Boisz się zastoju, więc szybko
podejmujesz decyzje i nie oglądasz się za siebie. Ale pewne sprawy
potrzebują czasu, by dojrzeć i rozwinąć się. – Wzniosła w górę kieliszek
i popatrzyła na opalizujący płyn. – Na przykład wino. I głębokie związki.
– Przecież znaliśmy się na długo wcześniej – zaprotestował.
– Naprawdę uważasz, że się znaliśmy?
Dobre pytanie, pomyślał.
– No, przynajmniej do tego weekendu tak uważałem – przyznał.
Nikki potrząsnęła głową.
– Nie, znałeś tylko cząstkę mnie. Właściwie sama się do tego
przyczyniłam. Pokazywałam ci tylko to, co chciałam.
– Czyżbyś miała swoją ciemną stronę?
– Nie ciemną, po prostu inną. – Uniosła brwi. – A może nawet wiele
stron.
– Dlaczego więc je ukrywałaś?
– Bo myślałam, że nie będą cię interesować – odparła, wzruszając
ramionami.
– A więc byłaś wyrachowana. Grałaś przede mną jakąś rolę.
– Może... A może nie.
Carterowi coraz bardziej nie podobał się obrót, jaki przyjmowała
rozmowa – choć sam ją zaczął. Nie miał najmniejszej ochoty rozważać,
jakie błędy popełnili, a zwłaszcza jakie błędy on popełnił. Było, minęło,
kropka.
– Pomyśl o naszym ślubie – zaproponowała.
Carter wcale nie miał ochoty na takie wspomnienia.
– Na plaży o zachodzie słońca – ciągnęła Nikki. – Białe kwiaty,
pochodnie, naokoło nas rodzina...
– Jak to, przecież ja nie mam rodziny – przerwał. – Wychowywali
mnie obcy ludzie.
– Ale ja mam. Poznałeś moich rodziców na ślubie, pamiętasz?
– Oczywiście – potwierdził, nie patrząc jej w oczy. Tak naprawdę
nawet nie pamiętał ich twarzy.
– Cudem udało im się tam zjawić. Bilet na samolot musiał ich
zrujnować. Siostra w ogóle nie przyjechała. Było jej strasznie przykro.
– Boże, nawet nie pamiętał, że miała siostrę!
– Dlaczego wtedy nic nie powiedziałaś? Przecież mogliśmy opóźnić
ś
lub o parę tygodni i jakoś inaczej zorganizować ich przyjazd.
Nikki ze smutkiem pokręciła głową.
– Bałam się, że jak będziesz musiał czekać, to zmienisz zdanie i już
się ze mną nie ożenisz.
– Ach, Nikki. – Carter ze wstydem musiał przyznać, że kiedy już się
raz na coś zdecydował, nie znosił tracić czasu. Upił łyk wina i długo go
smakował, w zamyśleniu patrząc na ostatnie promienie słońca.
Zachodziło równie pięknie, kiedy brał ślub z Nikki. Spojrzał na nią.
Siedziała przechylona i wpatrywała się w niego milcząco.
A potem wyciągnęła rękę i leciutko musnęła palcami jego policzek i
szczękę.
– O, tak, popełniłam błędy – powiedziała, smutno kiwając głową.
Carter przytrzymał delikatną dłoń w swojej i ucałował jej wnętrze.
– Różnisz się ode mnie tym, że to zauważasz. Szybko zmieniła temat.
– Lepiej zmyję naczynia.
– Proponuję spółkę – roześmiał się, chwytając patelnię. Chwilę się
droczyli, a potem zgodnie zeszli do kambuza. Później naturalną koleją
rzeczy przenieśli się do salonu. Tam Nikki ułożyła się na kanapce, a
Carter przysiadł w przeciwległym kącie, na innej.
Była dobrym słuchaczem i nagle poczuł, że ma ochotę opowiedzieć
jej mnóstwo rzeczy, z których nigdy nikomu się nie zwierzał. I mówił – o
dzieciństwie spędzanym w zastępczych rodzinach. Dzieciństwie
smutnym, bo choć nigdy nie znęcano się nad nim, nie wytrzymywał z
jedną rodziną dłużej niż rok czy półtora.
– Pewnie dlatego lubisz wszystko robić tak szybko – zauważyła. –
Boisz się, że zaraz mogą się zmienić układy.
– Możliwe. A jakie było twoje dzieciństwo?
Nikki opisała je jako typowo amerykańskie, z paradami w Dniu
Niepodległości, obozami skautowymi, szkołą, a potem uczelnią.
Myślała, że jest typowe, a tymczasem dla Cartera było czymś
egzotycznym. Chłonął jej opowieść i jednocześnie zastanawiał się,
czemu wcześniej tak nie rozmawiali. Co jeszcze stracił z ich związku?
Obserwował, jak Nikki podkreśla zdania żywą gestykulacją. Kiedy
poruszała głową, połyskiwały kolczyki. Nie malowała ust, ale jej wargi
miały naturalny kolor wnętrza muszli. Im dłużej trwała ta rozmowa, tym
bardziej zaczynał pragnąć Nikki, a im mocniej jej pożądał, tym większy
ż
ar płonął w jej oczach.
Rozmawiając, dokończyli butelkę wina i gadali dalej. Zrobiło się
późno, ale żadne nie myślało o śnie. Carter nie przyjmował do
wiadomości, że ten wieczór mógłby się skończyć.
Jak mógł pozwolić odejść tej fascynującej kobiecie?
I dlaczego nie zauważył wcześniej, że jest tak wspaniała?
Wreszcie Nikki podniosła się z kanapki, przeciągnęła się rozkosznie i
ziewnęła. Z żalem pomyślał, że zaraz zostawi go i pójdzie spać.
– Słuchaj, a może... może zagralibyśmy w karty?
Nigdy nie graliśmy razem, prawda, Nikki?
– Nie – zawahała się, ale podeszła do szafki i pogrzebawszy w niej,
wyciągnęła pudełko z kartami. Carter odetchnął z ulgą. – Zagrasz w
kierki? – zapytała, sadowiąc się przy stoliku.
– Nie umiem.
– Może w takim razie w remika?
Jego dzieciństwo było bardziej ubogie, niż myślał. Nikki wyjęła jedną
talię i przetasowała.
– Może pokerka? – zachęciła, mrugając szelmowsko. O, to była gra,
którą znał, i to w różnych wariantach.
– Tylko w jakiego?
Nikki położyła karty przed sobą na stole i popatrzyła na niego,
podparłszy głowę rękami.
– Ja kto w jakiego? W rozbieranego!
Rozdział 9
– Co takiego?
– Rozbierany poker. – Uśmiech Nikki był niemal lubieżny.
W rzeczywistości nigdy przedtem nie grała w takiego pokera. Warto
było go zaproponować, by móc ujrzeć speszoną minę Cartera. Trudno,
sam ją sprowokował. Po co dosłownie pożerał ją wzrokiem, zwłaszcza
przez ostatnią godzinę? Chyba nie myślał, że zachowa się jak mniszka.
– Słuchaj, może jednak zagramy na pieniądze? – Nerwowo zakręcił
się w miejscu. – Albo chociaż na punkty. Czekaj, wezmę zapałki. –
Zerwał się skwapliwie i zaczął przeszukiwać szuflady.
– Chodź tu, Carter, i siadaj. – Nikki kiwała na niego palcem. Im
bardziej protestował, tym czuła się śmielsza.
– To naprawdę nie jest dobry pomysł – westchnął, ale usiadł
posłusznie.
– A ja myślę, że wspaniały – oznajmiła radośnie, tasując karty. Opór
mężczyzny i wizja rozgrywki pociągały ją jak zakazany owoc. Zerknęła
na Cartera spod opuszczonych rzęs. Miał tęskną, pożądliwą minę. Czy
kiedykolwiek widziała go takim? Nie, bo zawsze dostawał to, czego
chciał, zanim jeszcze zdążył tego zapragnąć.
Tym razem poczeka. Drżała z podniecenia. Och, jak miło być kobietą
wyrachowaną i rozpustną! Nie miała pojęcia, że coś podobnego tkwiło w
jej osobowości. Po prostu rwała się do rozgrywki.
– Przełóż – powiedziała do Cartera.
Przełożył.
– Naprawdę umiesz grać w pokera? – upewnił się jeszcze.
– Jasne. No, może nie mam wielkiej wprawy – poprawiła się.
– W takim razie możesz przegrać. – Nozdrza zaczęły mu drgać.
– Zależy, jaką masz definicję przegranej – rzuciła beztrosko i zaczęła
rozdawać karty. – Proponuję, żebyśmy zagrali najprostszy wariant –
rozdanie, wymiana kart, jedno otwiera, drugie zagrywa, wykładamy i
okazuje się, kto daje fanta.
Po co się na to zgadzałem? Pot wystąpił Carterowi na czoło. Ciągle
jeszcze się łudził, że Nikki żartuje.
– Może ty jesteś lepszym graczem, ale ja mam na sobie więcej
ubrania. To wyrównuje nasze szanse, prawda? – zauważyła, układając
karty w ręku.
Carter nie mógł zebrać myśli. Bał się spojrzeć w swoje karty. Nikki
poruszyła się na kanapce.
– Napijmy się jeszcze wina, zanim zaczniemy – zaproponowała.
Niezła myśl, olśniło go nagle. Niech pije, aż padnie pod stół, i
problem będzie z głowy. Ale wcześniej musi zobaczyć ją nagą...
Boże, co się z nim dzieje! Przecież miał być lojalny wobec tamtej...
jak jej tam? Gwałtownie zerwał się od stołu.
– Zaraz otworzę butelkę – powiedział i jednym skokiem znalazł się
przy lodówce. Nalał szczodrze sobie i Nikki.
– Wznoszę toast – oznajmił, podając jej kieliszek.
– Za co?
– Za... – odchrząknął – za przyjaźń.
– Za przyjaźń – odpowiedziała jak echo Nikki. Wypili duszkiem.
Wreszcie Carter odważył się spojrzeć w karty.
– Naprawdę je tasowałaś? – mruknął. Miał trójkę dziesiątek, waleta i
dwójkę. Postanowił wymienić dwie ostatnie karty, ale nie liczył na
szczęście. Nikki czekała. To było podejrzane. Pomyślał, że trzeba
szykować zegarek.
– No, wykładamy. Przegrany decyduje, jaki daje fant – powiedziała
niecierpliwie. Miała dwie pary.
Carter ze wspaniale udawaną niechętną miną wyłożył karetę, którą
udało mu się skompletować.
– Grasz dalej? – upewnił się.
– Jasne! – odpowiedziała z entuzjazmem, odpinając kolczyk i
rzucając go na stół.
Carter zgarnął fant ku sobie. Teraz jego rozdanie. Nikki patrzyła
wyczekująco, skubiąc koniuszek ucha. Nie przypuszczał, że widok ucha
może być tak podniecający.
Spojrzeli w karty. Nie lubił takiego układu. Król pik, dama pik, walet
karo, dziesiątka trefl i dwójka karo. Mógł wyjść z tego strit, ale równie
dobrze i ful. A ful jest silniejszy...
Próbował odczytać coś z twarzy Nikki, ale była pokerowo
nieprzenikniona. Znów nic nie wymieniała. To go już zaczęło
denerwować. Wreszcie dobrał swoje karty i pchnął kolczyk na środek
stołu.
– Duży strit – ogłosił.
– Dwie pary – powiedziała, zagryzając dolną wargę.
– Zwariowałaś? – ofuknął ją. – Chyba wiesz, ile to jest warte?
– Fakt, sama jestem sobie winna – przyznała pokornie i pozbyła się
drugiego kolczyka.
Grali dalej. Wkrótce Carter miał w swojej kolekcji łańcuszek na szyję
i espadrila. Nigdy tak mu się nie szczęściło w kartach – choć w gruncie
rzeczy nie był pewien, czy ma nazywać to szczęściem.
A jednak ręce mu się trzęsły, kiedy po raz kolejny rozdawał karty.
Dla uspokojenia pociągał wina. Nikki też sobie nie żałowała. W pewnym
momencie popatrzyli na siebie znad kieliszków. Miała jasne,
wszystkowiedzące spojrzenie. Wcale nie była pijana i musiała dokładnie
wiedzieć, co robi.
Dlaczego jej na to pozwalał?
Bohatersko postanowił, że zostawi wszystko w rękach losu i nie
będzie nic dobierał.
Los dał mu fula.
Los dał Nikki trójkę.
Carter dorzucił drugi but do swoich zdobyczy. Bez obawy dokończył
wino. Czuł się ożywiony, serce mu waliło, a myśli w pośpiechu
przelatywały przez głowę. Między udami narastało bolesne napięcie.
Złoty łańcuszek na szyi był jedyną biżuterią, jaka pozostała Nikki.
Palce Nikki pieszczotliwie objęły kieliszek. Patrzył zafascynowany,
jak powoli upiła łyk, a potem zwilżyła językiem wargi. Teraz było jej
rozdanie.
Nikki czuła gorąco parzące przez skórę. Jej ciało reagowało tak, jak
gdyby mężczyzna jej dotknął.
Powietrze było wprost naładowane napięciem. Lekki nastrój, w jakim
zaczynała grę, stał się nagle poważny.
Miała wrażenie, że wszystkie odgłosy zostały nagle zwielokrotnione
– jej oddech, oddech Cartera, plaskanie kart o stolik, łomot jej serca.
Gardło miała suche, więc wypiła łyk wina, mimo napięcia delektując się
jego smakiem.
W ciszy rozdawała karty. Kiedy skończyła, uniosła wzrok i napotkała
hipnotyzujące spojrzenie Cartera.
Pragnął jej, ale to już jej nie wystarczało. Musiała sprawić, by się do
tego przyznał. Przewidywała, że nie będzie to łatwe. Znając Cartera,
wiedziała, że traktuje grę jako test samokontroli – test, który dotąd
zawsze zdawał celująco.
Tym bardziej choć jeden raz powinien oblać.
Tłumiąc oddech, rozłożyła karty w ręku i od razu dostrzegła, że ma
fula. Poczuła ukłucie rozczarowania. Musiałaby mieć dużo szczęścia,
ż
eby przegrać.
Carter zaledwie musnął wzrokiem karty i czekał, patrząc na nią
zrezygnowany.
Niki wyłożyła fula.
Carter wyłożył karetę.
Los znów mu sprzyjał.
Nikki dotknęła złotego łańcuszka na szyi, ale uznała, że drugi raz
okazja może się nie nadarzyć i skorzystała z możliwości wyboru fantów.
Powoli wstała, skrzyżowała ramiona i uchwyciła dół koszulki, a
potem jednym płynnym, obliczonym na efekt ruchem ściągnęła ją przez
głowę.
– Należy do pana – oznajmiła, powiewając nią przed nosem Cartera.
Ten nawet nie drgnął. Po prostu zamarł.
Nikki wypuściła z palców lekki ciuszek, który upadł mu na kolana.
Teraz stała przed nim, pozwalając się dokładnie obejrzeć. Wiedziała, że
jest co oglądać.
– Nigdy nie nosiłaś takiej bielizny – powiedział dziwnym głosem.
Miał rację, nie nosiła. Jednak zaręczyny z ubierającą się w najdroższe
ciuchy Dee Ann Karrenbrock stały się dotkliwym ciosem w kobiecą
ambicję Nikki. W odruchu szaleństwa puściła się w rajd po najlepszych
butikach i zastąpiła swoje poczciwe bawełny bielizną tak luksusową, że
aż niefunkcjonalną.
Dopiero kiedy ochłonęła, uświadomiła sobie, że i tak nikt nie będzie
jej w tym oglądał. Szybko wyperswadowała sobie, że nie w tym rzecz. Po
prostu odczuła nagłą potrzebę utwierdzenia się, że jest atrakcyjną,
zmysłową kobietą, choćby nawet Carter tego nie zauważał.
Ale już pracowała nad tym. Wciągnęła głęboko powietrze, aż jej
piersi zafalowały pod stanikiem z brzoskwiniowej koronki, który był
bezczelnie, obłędnie i rozkosznie drogi. Sądząc z pożądania, jakim
płonęły orzechowe oczy Cartera, był absolutnie wart swojej ceny.
Nikki, uspokojona, rozparła się malowniczo na kanapce z kieliszkiem
w ręku. Napawała się świadomością, że mężczyzna śledzi każdy jej ruch.
– Rozdajesz – powiedziała, podciągając nogi i siadając po turecku.
Carter w milczeniu zgarnął karty, potasował je sprawnie i rozdał. Za
każdym razem, kiedy karta uderzała o stół, oddech Nikki przyspieszał.
Strumień powietrza z wentylatora chłodził jej rozpaloną skórę.
Jak on może to wytrzymać? A może nie pragnie jej tak szaleńczo jak
ona jego?
Zmuszając się do powolnych, obojętnych ruchów, niedbale zgarnęła
karty. Zerkając na Cartera, próbowała odczytać jego minę, zanim
zajrzała, co sama ma w ręku. Nie dowiedziała się jednak niczego poza
tym, że nadal jest mistrzem samokontroli i trzyma się w garści. No, może
w trochę drżącej garści... Uśmiechnęła się, kiedy sięgnął po wino. Na
razie trzymała karty nisko, by mógł bez przeszkód podziwiać jej piersi
pod brzoskwiniową koronką, która odsłaniała akurat tyle, by wzmagać
pożądanie i obiecywać spełnienie.
A potem obejrzała swoje karty. Miała karetę króli i przeczuwała
klęskę. Carter musiałby mieć pokera. Wyłożyła karty, usiłując ukryć
rozczarowanie.
Carter miał tylko strita. Nikki poczuła, że stanik ją ciśnie.
Oczekiwanie i powolne rozbieranie się sprawiło, że miała jak nigdy
zmysłową świadomość swego ciała. Teraz chciało się wyzwolić z
wszelkich więzów ubrania.
Palce mężczyzny musnęły koszulkę i Nikki z rezygnacją pomyślała,
ż
e będzie zapewne musiała ją nałożyć.
A jednak odsunął ją tylko, chwycił jeden z kolczyków i podał jej.
Pytająco uniosła brew.
– Twoje nagie ucho jest nieprzyzwoite – powiedział zmysłowym
głosem.
Z uśmiechem przypięła kolczyk. Gra stawała się coraz bardziej
interesująca.
Już dawno zapadły ciemności, ale oni trwali, pochyleni nad stołem w
ciepłym kręgu światła lampki. Nikki znów miała fula i ponuro myślała,
ż
e odzyska drugi kolczyk.
– Kareta z asów – oznajmił tymczasem Carter. Odetchnęła i zaczęła
od niechcenia bawić się złotym łańcuszkiem, tak że dziwnym trafem co
chwila zsuwał się do rowka między piersiami.
Carter odchylił się na oparcie i śledził złote lśnienia spod ciężkich,
przymkniętych powiek. Wstrzymał oddech, kiedy rozchyliła łokcie i
sięgnęła na tył szyi, ku zapięciu łańcuszka, i odruchowo wypuścił
powietrze, kiedy znieruchomiała, a potem przeciągnęła się jak leniwa
kocica.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy zobaczył, że Nikki wstaje. Teraz jej
palce zsunęły się niżej i zaczęły igrać od niechcenia ze sznureczkami u
spodenek.
Oddech mężczyzny stał się urywany i głośny.
Nikki postąpiła krok ku Carterowi, potem drugi, aż wreszcie
zdecydowanym gestem szarpnęła zapięcie stanika z przodu.
Ręce Cartera, które trzymał ciasno u boków, zacisnęły się w pięści.
Stanik rozchylił się lekko w rękach Nikki, ale ciągle go przytrzymywała,
patrząc na partnera wyzywająco.
Podejrzanie napięte spodenki i rozchylone wargi Cartera powiedziały
jej, że ma całkowitą władzę nad tym mężczyzną. Po raz pierwszy czuła,
ż
e jego uwaga skupia się wyłącznie na niej, jakby świat wokół nie istniał.
A zwłaszcza Belden Industries i Dee Ann Karrenbrock.
Uczciła swoje zwycięstwo, nagle opuszczając ramiona i pozwalając
koronkowym ramiączkom powoli obsunąć się do łokci. Było to
mistrzowskie posunięcie, bo miseczki nadal tkwiły na piersiach. Tak
wyczekiwała reakcji Cartera, że zdumiał ją własny dreszcz podniecenia,
przeszywający ciało.
Carter nigdy nie patrzył na nią tak jak teraz – jak kochanek
najbardziej spragniony miłości. A Nikki nigdy przedtem nie zdobyłaby
się, by tak go kusić, demonstrując swoją zmysłowość.
Ich spojrzenia spotkały się i dostrzegła w jego oczach wyzwanie. Czy
myśli, że ona się nie ośmieli?
Triumfalnie uniosła podbródek i otworzywszy stanik tak, jakby
otwierała serce, odsłoniła piersi...
Carter wciągnął powietrze przez rozchylone wargi.
– Wyglądasz jak pogańska bogini – powiedział ochrypłym głosem.
– Poczekaj, jeszcze nie widziałeś mojej świątyni – mruknęła i
cisnąwszy niedbałym ruchem stanik na stos rzeczy, usiadła przy stole
gotowa do dalszej rozgrywki.
– Ja... nie pamiętam, czyje teraz rozdanie – wykrztusił Carter.
– Moje – stwierdziła pogańska bogini.
Ucieszyło go to, bo bał się, że karty rozsypią mu się w rękach.
Zawsze wiedział, że Nikki jest atrakcyjna, ale była jednak ogromna
różnica pomiędzy kobietą atrakcyjną a tą zmysłową pięknością, która
siedziała naprzeciwko, żonglując kartami jak stary szuler.
Gdzie zdążyła nabyć takiej piekielnej pewności siebie? – zastanawiał
się, dręczony zazdrością. Wiedziała, jak go podniecić do nieznośnego
pożądania, wobec którego na nic nie zdała się jego słynna samokontrola.
Gra stała się pojedynkiem woli i był coraz mniej pewien wygranej.
Nikki rozdawała energicznie. Złote lśnienie łańcuszka przyciągnęło
jego uwagę. Najchętniej omotałby ją całą złotymi łańcuchami, pod
warunkiem, że będzie naga.
Przez dłuższy czas grali o kolczyk ze zmiennym szczęściem, aż
wreszcie Carter nieodwołalnie odegrał go od Nikki. A potem w kolejnej
rozgrywce rozłożył przed nią na stole pokera.
Nikki wstała. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i ponieść do kabiny
sypialnej, ale powstrzymał go wyraz determinacji w jej oczach. Chciała
od niego czegoś więcej niż tylko nostalgicznego powrotu do wspólnego
łóżka.
Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić, ale gotów był dać jej wszystko,
czego oczekiwała. Wszystko, byle rozładować to nieznośne napięcie.
Jej palce szybkimi ruchami rozplątywały sznureczki ze złotymi
końcami. Jednym szarpnięciem rozluźniła troczki i białe spodenki opadły
na ziemię, odsłaniając satynowe, skąpe figi.
Carterowi wyrwał się z gardła dziki, niekontrolowany pomruk.
Przyjęła go z satysfakcją. Ruchem zawodowej striptizerki wystąpiła ze
spodenek, zaczepiła je palcami nogi i podsunęła pod nos
wygrywającemu.
Carter odrzucił spodenki na stół, a potem ujął jej łydkę w dłonie i
przytrzymał, gdy usiłowała cofnąć nogę. Zachwiała się, tracąc
równowagę, i opadła na kanapkę.
Pocałował wewnętrzny łuk jej stopy, miło zaskoczony podnieconym
westchnieniem Nikki. Potem zaczął sunąć wzdłuż łydki, składając
pocałunek za pocałunkiem, dokąd tylko mógł sięgnąć. Kiedy dotarł po
kolano, wychylił się do przodu i przyciągnął ją mocniej. Szarpnęła się i
spojrzała na niego czujnie.
– Powiedz, że mnie chcesz – zażądała.
– Chcecie.
– Na pewno?
– Chcę cię – powtórzył dobitniej.
– Spróbuj jeszcze raz. Teraz dopiero zrozumiał.
– Chcę ciebie. Tylko ciebie, Nikki.
– O, tak.
Już była w jego ramionach i już całowała go z dziką namiętnością.
Zanurzył palce jednej ręki w jej włosy, a drugą wsunął pod pośladki.
Zdecydowanym ruchem uniósł Nikki i posadził ją sobie na kolanach,
przyciągnąwszy tak, że nie miała już wątpliwości co do jego zamiarów.
Krew szumiała mu w uszach, aż wydawało się, że zaraz eksploduje.
Serce łomotało, a kiedy całował wygiętą w łuk szyję Nikki, poczuł, jak
tętno pulsuje jej tak samo gwałtownie.
– Nikki... musimy...
Jęknęła gardłowo i odwróciła się, by drżącą ręką poradzić sobie z
suwakiem jego szortów.
Zakrztusił się z wrażenia, a Nikki zachichotała.
I właśnie wtedy odezwał się sygnał wywoławczy radionadajnika,
który Nikki przyniosła ze sobą wcześniej do kabiny.
– Poczekaj, dokończysz później. – Poklepała go po ramieniu i
sięgnęła do pokrętła.
– Carter? – zachrypiał szumiący zakłóceniami głośnik.
– To chyba Julian – szepnęła i przylgnęła do niego znów. Miękki
dotyk jej piersi sprawił, że gotów był na nowo zapomnieć o całym
ś
wiecie.
Naglący trzask spowodował, że wyprostowała się i zaklęła pod
nosem.
– Niiikkii.... – zatrzeszczało.
Wdusiła przycisk i warknęła do mikrofonu:
– Co jest?
– Obudziłem cię? – zdziwił się Julian. – Dopiero dziesiąta. Myślałem,
ż
e jeszcze nie śpisz. .
– Dobrze, mów, co się dzieje – westchnęła.
– Jest tam Carter?
Carter odruchowo zapiął szorty. Nikki pełnym rezygnacji gestem
wręczyła mu mikrofon.
– Jestem, Julian.
– Przykro, że muszę cię niepokoić – Carter przysiągłby, że Julianowi
wcale nie jest przykro – ale Saunders właśnie wrócił z biura. Dziś po
południu posłaniec doręczył paczkę od Dee Ann.
– Bomba?
– Nie tyka.
– Otworzyliście ją?
– Saunders ostrzegł mnie, że prawo federalne zabrania otwierania
poczty przeznaczonej dla innej osoby.
– Daj mi spokój z Squndersem – burknął Carter.
– Zapamiętam ci to, Carter – włączył się Saunders. – Czy mamy
twoje pozwolenie na otwarcie przesyłki?
Wyraźnie myśleli, że ta cholerna paczka jest ważna.
– Okay, otwierajcie.
W eterze zapadła cisza. Carter nie patrzył na Nikki. Spojrzał dopiero,
kiedy usłyszał szelest. Ubierała się. Czuł się jak idiota.
– Carter? – Saunders był już przy mikrofonie. Wiesz, to jest chyba
pierścionek zaręczynowy.
Poczuł niemal namacalnie, jak ogromny ciężar spada mu z serca. Tym
razem śmiało spojrzał na Nikki i zobaczył, że ma na sobie jego koszulę.
– Tylko że... – ciągnął z wahaniem Saunders – diament został wyjęty.
Przykro mi.
Uznał, że jeśli może się wreszcie uwolnić z tego bagienka, nie będzie
to cena zbyt wygórowana.
– Napisała coś?
– Tak, jest kartka.
– Czytaj.
– Na pewno? – Saunders wyraźnie czuł się bardzo niezręcznie.
– Czytaj!
Cisza. Co tam było aż tak strasznego? Czyżby Dee Ann posunęła się
do gróźb? Teraz rozległ się głos Juliana.
– Oto wiadomość: „Carter, zamiast wnosić oskarżenie o
niedotrzymanie obietnicy małżeństwa, zatrzymuję diament jako
gwarancję dostatniej przyszłości”.
– Boże, żeby tylko nie wniosła tego do sądu, bo go zniszczy – w tle
słychać było lament Saundersa.
– Dziwne, że ta „dostatnia przyszłość” jest napisana dużymi literami.
Nie wiesz czasem dlaczego? – dopytywał się Julian.
Carter napotkał spojrzenie Nikki. Wzruszyła ramionami i odwróciła
się od niego.
– Nie odchodź, Nikki.
– Jestem zmęczona.
– Jeszcze parę minut temu nie byłaś.
– Właśnie dlatego, że to było parę minut temu.
– Chodź do mnie.
Zawahała się, ale zbliżyła się z ociąganiem. Kiedy tylko znalazła się
w jego zasięgu, błyskawicznie zdarł z niej koszulę.
– No, tak już lepiej. Lubię złoto na twojej skórze.
– Carter? Jak myślisz, o co jej chodziło z tą przyszłością? –
denerwował się Julian.
Carter jedną ręką przyciągnął Nikki do siebie, a drugą ujął mikrofon.
– Nie wiem. I nie mam zamiaru dzisiaj się nad tym zastanawiać –
oznajmił.
– Ale musimy coś wiedzieć na jutro – zaprotestował Julian.
– Najlepiej będzie, jeśli pójdziecie teraz grzecznie do łóżek –
doradził, wodząc opuszkami palców po gładkiej kobiecej skórze. – Ja w
każdym razie tak zrobię.
Rozdział 10
Wygrała. Naprawdę wygrała. Jeszcze nie mogła w to uwierzyć, ale
Carter zdecydowanym ruchem wyłączył radio.
– Widzisz? Czasami wyłączniki mogą się przydać – powiedział,
biorąc ją w ramiona i pochylając ku niej głowę.
– Teraz przychodzę do ciebie jako mężczyzna wolny.
Zanim zaczął całować, Nikki zapytała:
– Naprawdę nie interesuje cię, co Dee Ann miała na myśli?
– Nie. – Jednym ruchem uniósł ją do góry. – I ciebie też zaraz
przestanie to interesować.
Rzeczywiście, zdążyła zapomnieć o wszystkim, gdy niósł ją do kajuty
sypialnej. Tam położył ją na łóżku i obsypał pocałunkami, nie szczędząc
ich zwłaszcza płatkom uszu.
– Masz cholernie seksowne uszy – szepnął. – Teraz to widzę, bo
ś
cięłaś włosy.
Po chwili poczuła ciepło jego dłoni, przesuwającej się po udzie, ku
koronkowemu brzegowi majteczek.
– Czy nie są za ciasne?
– O, tak, bardzo – zamruczała.
– W takim razie uwolnię cię – oznajmił i natychmiast zaczął je
ś
ciągać.
– A twoje? Nie jest ci niewygodnie? – nie pozostała dłużna.
– O, tak, tak.
Oparła się na łokciu i z rozbawieniem patrzyła, jak szarpie się z
opornym suwakiem szortów. Ale już po chwili stanął przed nią, dumny i
męski. Otworzyła ramiona i rzuci} się w nie, by całować – najpierw usta,
potem uszy, wreszcie jego wargi zsunęły się ku napiętym sutkom. Z
początku całował czule i delikatnie, potem mocniej, natarczywiej, czym
doprowadził ją do szaleństwa.
– Carter – wymówiła to imię głosem nabrzmiałym od pożądania i
tęsknoty, nie spełnionych od dawna, a rozbudzonych tego wieczoru. Z
głębokim westchnieniem objęła mężczyznę nogami.
– Chodź!
Carter ani na chwilę nie przestał patrzeć jej prosto w oczy.
Nikki dostrzegła w jego spojrzeniu wszystko, czego oczekiwała –
pragnienie, oddanie, siłę, pasję i coś jeszcze... lęk. Lęk?!
– Co się stało? – Zdziwiła się, że tak szybko był w stanie przejść od
zmysłowego podniecenia do niepokoju.
– Ja... my... ty nie... – jąkał się bezradnie.
Najwyraźniej był zdenerwowany jeszcze bardziej niż ona. Nikki
wysunęła się z jego ramion.
– Niczego nie założyłem – wydukał wreszcie.
– Wiem. – Wbiła mu paznokcie w pośladki.
– A ty się zabezpieczyłaś? – nalegał. Dawno jej tak nie zirytował.
– Jasne, że nie – warknęła. Co się z nim, u licha, działo?
– Apteczka jest w kambuzie, jak zwykle? – upewnił się, ocierając pot
z czoła.
– Tak. Źle się czujesz? – Wyglądał kiepsko, zupełnie jakby za chwilę
miał dostać zawału. Chyba dostarczyła mu ostatnio za dużo atrakcji.
Poszła za nim, a gdy zajrzała do kambuza, zobaczyła, jak niecierpliwie
otwiera apteczkę i wyrzuca jej zawartość na stolik.
– Skompletowałem ten zestaw na różne okoliczności – wyjaśnił,
widząc, że mu się przygląda.
– A jakie są teraz okoliczności?
– Seksualne! – wykrzyknął, triumfalnie unosząc w palcach mały
pakiecik.
– Teraz będzie w porządku?
– Dopiero za chwilę – mruknął, obejmując ją i popychając
niecierpliwie ku kabinie. Nikki rzuciła się na łóżko. W chwilę później
dołączył do niej.
– No, na czym to skończyliśmy? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
– Jeśli dobrze pamiętam, to na tym. – Znów oplotła go nogami.
– Słusznie, proszę pani. A zatem do dzieła!
Oboje jak na komendę wciągnęli głęboko powietrze. A potem
zapomnieli o całym świecie.
Byli zbyt niecierpliwi i spragnieni, by wytrwać długo w pieszczotach.
Po chwili Nikki zsunęła ręce po plecach Cartera. Nie spodziewała się po
nim aż takiej gwałtowności, ale sama odpowiedziała równie wybuchowo.
Carter pieszczotliwie zburzył jej włosy.
– Chciałem tego za wszelką cenę. I marzyłem, że ty będziesz pragnąć
mnie równie szaleńczo – powiedział gardłowym szeptem.
Nikki, rozkosznie wyczerpana, przeciągnęła się i ziewnęła
mimowolnie.
– I udało ci się doskonale.
Carter leniwie przewrócił się na bok.
– Nikki? Która godzina?
– Czas na miłość.
– Aa... ja nie... co robisz?
– Co za interesujący obszar!
– Ejże, kotku, mam łaskotki!
– Mmm... A tutaj też?
– Posłuchaj, maleńka, doceniam twoje. , i zapał... ale chyba nic już z
tego... Nikki!
– Mmm...
starania.
– Już dzień – powiedziała Nikki, oślepiona ostrym blaskiem słońca.
Nie potrafiła jednak ocenić, która może być godzina.
– Wiem. – Głos Cartera brzmiał beztrosko.
Leżała na plecach. Carter obok, w tej samej pozycji. śadne z nich nie
drgnęło.
– Jesteś głodny?
– O, tak, ale pożądam jedzenia.
– Tylko jedzenia...
– Nie można żyć samą miłością.
– W każdym razie próbowaliśmy – zachichotała, a potem
przeciągnęła się i syknęła boleśnie. – Czuję każdy mięsień.
Roześmiali się i objęli, szczęśliwi.
– Carter?
– Ciicho. Chce mi się spać.
– Ale jest poniedziałek rano! A może nawet południe.
– I co z tego?
Musiała mu wszystko przypomnieć, choć najchętniej o niczym by nie
wspominała.
– Akcje. Belden Industries. Przejęcie. Julian, Saunders, Bob.
– Bob jest w porządku. Wyrabia się.
– Jeśli się z nimi nie skontaktujemy, podpłyną do nas i nakryją nas w
łóżku.
– Znajdziemy jakieś prześcieradło.
– Carter! – Nikki usiadła wyprostowana i szarpnęła go za ramię.
– Okay, okay – burknął i podniósł się. – Gdzie jest mój zegarek?
– Pewnie na stoliku w jadalni – odparła Nikki, z obawą zerkając na
zegar kapitański. – Rany boskie, już kwadrans po dziesiątej!
Giełda działała od dobrych paru godzin. Julian i Saunders musieli być
na pełnych obrotach. Nikki wstrzymała oddech, gdyż przez chwilę
zdawało jej się, że słyszy odgłos silnika ich łodzi.
Carter ją znienawidzi, jeśli straci Belden Industries na rzecz klanu
Karrenbrocków. Boże, co jej wpadło do głowy z tą rozbieranką?
– Powiadasz, że jest kwadrans po dziesiątej? – upewnił się. Zerknęła
na niego z obawą, oczekując najgorszego.
– W takim razie czas na kawę. – Przeciągnął się leniwie i wstał. –
Zrobię, nie trudź się – dodał z uśmiechem.
Nikki ogarnęła fala ciepłego wzruszenia, niosąca odprężenie
napiętemu ciału. Nigdy przedtem Carter nie mówił do niej w ten sposób.
Nigdy. Nikki nie zdawała sobie sprawy, że może jeszcze bardziej się w
nim zakochać, ale taka była prawda, cudowna prawda, którą się
delektowała.
– Spokojnie, Saunders, nie krzycz tak. – Carter odruchowo ściszył
radio. Nikki wyszła do sterówki. Po chwili wyłoniła się stamtąd, niosąc
talerz jajecznicy z pomidorami, który postawiła przed nim.
– Aż tak źle? – zapytała z troską, przysiadając się do niego.
Carter łakomie przełknął pierwszy kęs i popił kawą.
– Nie mogą kupić żadnych akcji. Karrenbrock przestał się ukrywać i
złożył otwartą ofertę. Julian nie może się opędzić przed dziennikarzami.
– Przykro mi, Carter.
– Nie przejmuj się. – Z uśmiechem przyciągnął ją do siebie.
– Co masz zamiar teraz zrobić?
– Jak to co? – Popatrzył na nią łobuzersko. – Zjeść jajka, dopić kawę,
a potem popatrzeć na fale i zastanowić się spokojnie nad sytuacją.
– Mogłabym zastanowić się z tobą?
– Jasne, potrzebny mi ktoś zdolny do trzeźwych sądów. Saunders daje
się ponosić nerwom. – Carter nadział na widelec ćwiartkę pomidora. –
Wolałbym porozmawiać z Julianem.
Nikki pokręciła gałką regulując głośność.
– ... i co mamy robić? – napłynęło z eteru.
– Saunders, chcemy porozmawiać z Julianem – powiedziała z
naciskiem.
– To niemożliwe. Ciągle rozsnuwa zasłonę dymną przed
dziennikarzami.
– A co z Bobem? – wtrącił Carter. – Może on jest zdolny do
myślenia?
– Wątpię. – Nikki pokręciła głową. – Jest zbyt nerwowy, w trudnej
sytuacji traci głowę.
– Niedobrze. – Carter zdecydowanym ruchem przejął od niej
mikrofon. – Saunders, słuchaj, podsumuj wszystkie udziały, którymi
mogę dysponować, i podaj mi tę magiczną liczbę, dobra?
– Tak jest, szefie, już się za to zabieramy. – W głosie Saundersa
wyraźnie brzmiała ulga.
Carter uśmiechnął się i z apetytem dokończył jajecznicę.
– Ty już wiesz, ilu udziałów potrzebujesz, prawda? Nie musisz
czekać na dane Saundersa – domyśliła się Nikki.
– Kilka setek. Najważniejsze, że facet ma coś konkretnego do roboty.
– W porządku. – Wstała od stołu. – Zmyję naczynia, a potem
podniesiemy kotwicę.
Carter spoważniał i przytrzymał jej rękę.
– Poczekaj chwilę. Ciekaw jestem, co o tym wszystkim myślisz.
Teraz wiemy już na pewno, że Karrenbrock chce przejąć moją spółkę.
Pierwsze ruchy wykonał, zanim jeszcze poślubiłem jego córkę, którą
podobno bardzo kocha. Dlaczego to robił, narażając jej szczęście? Nikki
wzruszyła ramionami.
– Najpierw twierdziłeś, że chciał jej dać twoją firmę w prezencie
ś
lubnym. Teraz oczywiście żąda krwi i zrobi wszystko, żeby cię
pogrążyć.
Carter zapatrzył się w horyzont, bezwiednie bębniąc palcami w kubek
z kawą.
– Zmieniłem zdanie co do prezentu ślubnego. Teraz martwię się
tylko, żeby utrzymać pakiet kontrolny. Swoją drogą, jeśli Karrenbrock
chciał sprawdzić, czy mam kontrolę nad firmą, już dawno mógł to zrobić
swoimi sposobami. Nie musiał wykupywać moich akcji.
– Może chciał zapewnić sobie głos w radzie nadzorczej Belden? –
podsunęła. – W końcu miałeś zostać członkiem rodziny, a on myślał o
przyszłości, może nawet o wnukach. Zawsze zwykł trzymać rękę na
pulsie.
– Uhm. Z tym że jest różnica pomiędzy zasiadaniem w radzie a
przewodniczeniem jej. Dopiero to dałoby mu pełną kontrolę. Tylko po
co? – Carter znów zapatrzył się w fale. – Przecież ten facet ma własną,
wielką korporację. Po co miałby jeszcze tracić czas na angażowanie się
w interesy mojej grupy?
– Mogłaby to za niego robić Dee Ann.
Carter z rozmachem odstawił żółty kubek i odwrócił się do Nikki.
– Dee Ann należy do kobiet, które pragną jedynie, by mężczyzna
zagwarantował im już w kontrakcie ślubnym dostatnią przyszłość. I
gotów byłem to zrobić, rozumiesz? Wiem, co o tym sądzisz, ale nie
wszystkie kobiety są takie jak ty.
Nikki już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale nagle je zamknęła.
W tym samym momencie Carter uderzył się w czoło, jakby przyszła mu
do głowy jakaś myśl.
– Dostatnia Przyszłość! – wykrzyknęli razem.
Carter natychmiast złapał mikrofon i włączył wywołanie.
– Czy też myślisz, że Dostatnia Przyszłość może być nazwą firmy? –
zapytała Nikki.
Przytaknął. Widział błysk podniecenia w jej oczach i wiedział, że sam
wygląda podobnie. Znów, tak jak dawniej, poczuł głęboką więź z tą
kobietą.
– Julian? Saunders? Bob? Zgłoście się! – nawoływał niecierpliwie.
– Jestem, stary – odezwał się Julian. – To nieładnie zostawiać swoich
współpracowników na pastwę drapieżników, a samemu wylegiwać się na
pokładzie.
– Tak bardzo źle?
– Kosztownie.
Carter zaklął pod nosem.
– Zwiększyłem ofertę wykupu na pięć dolców od akcji.
– Pięć dolców! – Carter złapał się za głowę.
– Nie możemy pozwolić, żeby Karrenbrock sprzątnął nam
jakiekolwiek akcje sprzed nosa.
Carter nerwowo pocierał sobie palcami skronie. Nikki trąciła go w
łokieć.
– Ach, właśnie – przypomniał sobie. – Julian, poszukaj firmy zwanej
Dostatnia Przyszłość. Zobacz, jaką mają ofertę, a Bob niech sprawdzi, co
robią na rynku.
Julian mruczał coś, najwidoczniej stukając w komputer, aż wreszcie
oświadczył z nutką podziwu w głosie:
– Zwracam honor, Carter. Nie straciłeś nosa. Mam tę firmę i jest
cholernie podejrzana.
Popatrzyli na siebie w milczeniu, a potem Carter zaczął ją całować.
Nikki była zaskoczona, ale oddała pocałunek. Przypomniała sobie
podobne momenty. Carter kochał wyzwania. I tak się właśnie zaczynało
– całował ją, gdy rozpierało go podniecenie grą w interesach. Niestety, te
porywy uczucia trwały krótko, i dawno przestała już się łudzić, że
oznaczają coś trwalszego.
Zapomniała o zebranych talerzach. Wysunęły się z jej rąk i rozsypały
po pokładzie. Na szczęście były plastykowe. Carter przerwał pocałunek i
uprzejmie je pozbierał.
– Teraz, kiedy sprawa się wyjaśniła, możemy porozmawiać o nas. –
Spojrzał na nią wymownie i przyciągnął do siebie.
Serce Nikki zadrżało, ale wewnętrzny głos ostrzegał ją, że nie ma na
co liczyć, bo i tak za chwilę Belden Industries znów znajdzie się na
pierwszym miejscu. No, uśmiechnęła się do siebie, może z wyjątkiem
ostatniej nocy, kiedy to niewątpliwie ona była, choć raz, ważniejsza niż
firma.
Później podzielili się rolami. Nikki przygotowała łódź, a Carter
konferował przez radio w sterówce. Ponieważ wścibscy dziennikarze nie
zdołali na razie dotrzeć do domku plażowego, który stał się sztabem całej
akcji, Julian uważał, że Nikki i Carter powinni przypłynąć jak
najszybciej na naradę w sprawie ostatecznych decyzji.
Nikki zjawiła się z ostatnią butelką lemoniady dla Cartera, w samą
porę, by wysłuchać najświeższego komunikatu Saundersa.
– Spółka Dostatnia Przyszłość weszła na giełdę w zeszłym tygodniu.
Już wypuściła akcje – oznajmił z przejęciem.
– Ciekawe czyje – mruknęła do siebie Nikki.
– Cicho! – syknął Carter, w pośpiechu notując coś na kartce. Odezwał
się Julian.
– Podano tylko nazwisko prezesa, żadnych innych. Nie zgadniecie
kto to.
– Victor Karrenbrock – powiedział Carter.
– Błąd.
– W takim razie kto? – Carter wyprostował się i nerwowo zabębnił
palcami po stole. – No, kto, mów!
– Dee Ann Karrenbrock.
Nikki jeszcze nigdy nie widziała Cartera w stanie takiego
kompletnego osłupienia. Teraz miała okazję. Najwyraźniej w ogóle nie
przyszło mu do głowy, że narzeczona mogłaby prowadzić wobec niego
podwójną grę. Stanowczo był zbyt łatwowierny, zwłaszcza w stosunku
do kobiet. Nie potrafił spojrzeć głębiej, wyjść poza to, co oczywiste, co
zewnętrzne. To stwierdzenie odnosiło się także do niej. Na Julianie
również sienie poznał. Myśląc o tym wszystkim, Nikki doznała olśnienia.
Carter ufał ludziom ze swojego otoczenia, gdyż sam ich nie oszukiwał i
zawsze był sobą. W interesach obowiązują zupełnie inne reguły gry.
Carter był stanowczo zbyt prostolinijny. Znów skupiła się na rozmowie.
– Kupuje twoje akcje całymi pakietami – informował Julian. –
Dostatnia Przyszłość już przebiła twoją pięciodolarową ofertę.
– Zwiększ jeszcze o pięć. Nikki zaczęła się niepokoić.
– Hej, Carter, jako twój doradca finansowy muszę...
– Zdobędę pieniądze.
Ciekawe skąd, pomyślała Nikki i wyciągnęła rękę po mikrofon.
Carter będzie potrzebował funduszy i musi mu to załatwić.
– Julian, daj mi Boba. Chcę z nim pogadać.
– Problem w tym, że nie wiemy, gdzie jest. Oboje wymienili
spojrzenia.
– Jesteście tam sami?
– Na to wygląda.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo zmęczony głos miał
Julian.
– Carter, nie mogę tu sterczeć bezczynnie. Oni mnie potrzebują.
– W porządku. Zaraz podnosimy kotwicę.
Zanim zacumowali „Pszczółkę” w porcie, Victor Karrenbrock zdążył
już przerzucić większość swoich udziałów w Belden Industries do
Dostatniej Przyszłości.
Nikki była zaskoczona, że Carter nie zszedł z łodzi, dopóki nie zrobili
pełnego klaru na pokładzie. Spodziewała się, że zeskoczy, zanim jeszcze
dobiją, i puści się pędem do zaimprowizowanej kwatery głównej. Ten
„nowy” Carter zadziwiał ją coraz bardziej.
Słońce niemiłosiernie paliło im plecy; gdy obładowani teczkami,
papierami i sprzętem z łodzi szli w kierunku domku. Jak większość
nadbrzeżnych budowli, wzniesiono go na palach. Carter wszedł bez
pukania.
Julian rozmawiał przez telefon. Oczy miał przymknięte, a nogi oparte
o biurko. Nosił to samo ubranie co na pokładzie „Pszczółki”, teraz
wymięte i nieświeże. Julian nie ogolony przy pracy – to było nie do
pomyślenia! Nikki nawet czasami zastanawiała się, czy w ogóle rośnie
mu zarost. Saunders, zatykając ucho, rozmawiał przez drugi telefon.
Jemu również przydałoby się golenie. Jeśli jednak cień zarostu nadawał
gładkiej zwykle twarzy Juliana interesujący, nieco tajemniczy wyraz,
Saunders wyglądał po prostu niechlujnie.
– Uszy do góry, chłopcy – powiedział od progu Carter. – Przybyły
posiłki.
ś
aden nawet nie odwrócił głowy. Dopiero po chwili Julian odłożył
słuchawkę.
– Gratulacje – powiedział do swego szefa. – Masz najbardziej gorącą
ofertę na Wall Street.
– Ile z tego jest moje?
– O osiemset akcji więcej niż miałeś dziś rano.
– Tylko tyle? – Carter zaczął krążyć jak zwierzę w klatce. – Zaoferuj
jeszcze o trzy dolary więcej.
– Carter! – Nikki sięgnęła po słuchawkę. Musiała koniecznie
porozmawiać z Bobem, żeby zdobyć pieniądze.
– Za późno. – Julian przetarł zmęczone oczy. – Sam już dawałem o
pięć więcej.
– Julian! – syknęła.
– Nikki, już niewiele zostało do wykupienia – pocieszył ją.
Carter usiadł na sofie tak gwałtownie, że nieszczęsny mebel
zatrzeszczał.
– W porządku – powiedział cicho. – Jeśli będę musiał, sprzedam
swoje mieszkanie. – Jego opalona cera przybrała teraz odcień popiołu.
Nikki pytająco spojrzała na Juliana. Zrozumiał momentalnie.
– Niestety, nie widzę nikogo, kto miałby dosyć forsy, by przebić
Karrenbrocka w naszym imieniu – oznajmił z posępną miną.
– Bob jest w biurze? – zapytała, sięgając po telefon.
– Bob się nie pokazał. Nie wiemy, gdzie jest.
– Dziwne – odezwał się z sofy Carter. – W takiej sytuacji ja na jego
miejscu tkwiłbym tu ofiarnie razem z wami.
– Może jest chory – zasugerowała.
– Zbyt chory, żeby zadzwonić i zawiadomić o tym? Coś tu jest nie
tak. – Carter zmarszczył brwi.
– Carter, czy nie masz teraz większych problemów? – spytał z
niezadowoleniem Julian.
– Niech to szlag!
Wszyscy spojrzeli na Saundersa, który z trzaskiem odłożył telefon na
biurko.
– Właśnie ktoś mi sprzątnął sprzed nosa osiemnaście setek udziałów.
Osiemnaście setek! – jęknął. – Tak duży pakiet ma jeszcze tylko jakiś
Robert Smith. Macie pojęcie, ilu Robertów Smithów jest na obszarze od
Galveston do Houston?
Odpowiedziała mu ponura cisza.
– Powiedz, jak bardzo jest źle? – zapytał spokojnie Carter.
– Nie da się ukryć, że Karrenbrock posiada teraz większą część twojej
spółki. Nadal jednak twoje udziały plus nasze, plus udziały pracowników
zapewniają ci kontrolę. Nie masz jednak pięćdziesięciu procent.
– Ile mają pracownicy?
– Mniej niż jeden procent – odparła Nikki. To była jej specjalność.
Carter wstał z kanapy i wyprostował się na całą wysokość.
– Saunders, staraj się dalej kupować, co się da. Za każdą cenę. I
znajdź Roberta Smitha. Ty, Julian, obdzwonisz razem ze mną wszystkich
pracowników, którzy mają akcje Belden. Musimy zyskać pewność, że
będą głosować za mną albo zgodzą się odprzedać mi akcje. Nikki, ty
wykombinuj fundusze.
Po kilku godzinach Saunders z zapuchniętymi z niewyspania oczami
zwalił się na tapczan w drugim pokoju, a Julian zasnął na siedząco, na
kanapie, z telefonem w ręku.
Nikki i Carter pracowali jeszcze długo w nocy. Carter sam dzwonił
do pracowników. Niestety, połowa z nich już wyzbyła się akcji. Cena
oferowana przez Dostatnią Przyszłość okazała się nie do pogardzenia.
– A ja, dureń, myślałem, że lojalność nie jest na sprzedaż – westchnął
Carter, najwyraźniej uznając posunięcia swoich urzędników za zdradę.
– Daj spokój, nie bądź niesprawiedliwy. – Nikki potarła obolały kark.
– Przecież nie mieli pojęcia, o co tu naprawdę chodzi. Nie przyszło im do
głowy, że odsprzedając akcje, postępują nielojalnie. Pojawiła się okazja
do zysku, więc skorzystali z niej. Sam byś tak zrobił. Czy nie byli
zdziwieni, kiedy czyniłeś im wyrzuty?
– Byli – przytaknął, zrezygnowany.
Nikki wstała, podeszła do niego i troskliwie zaczęła masować mu
kark i ramiona.
– Odpręż się. I tak już dzisiaj nic nie da się zrobić. Wracajmy na
„Pszczółkę”. Musimy się przespać.
– Ze sobą czy w łóżku?
Nikki pochyliła się i pieszczotliwie ugryzła go w ucho.
– I to, i to, szefie.
Rozdział 11
Wczesnym rankiem Carter i Nikki szli ramię w ramię ku domkowi na
plaży. Nikki chłonęła odgłosy oceanu – skwir mew, łoskot fal i poszum
porannej bryzy w trawach. Nagle zakłócił je nierówny warkot silnika.
Jakiś samochód skręcił w drogę dojazdową. Opony zachrzęściły na
pokrytej tłuczonymi muszlami nawierzchni.
– Ktoś z firmy? – Przysłoniła oczy dłonią, ale nie była pewna.
– Może dziennikarze – ostrzegł Carter, chwytając ją za rękę.
Patrzyli z daleka, jak z wozu wysiadł Bob. Wydawał się dziwnie
nieswój. Zawahał się na chwilę przed drzwiami, a potem wyprostował z
determinacją i wszedł. Był ubrany jak do biura. Biedny Bob, nigdy nie
miał wyczucia, pomyślała Nikki.
Kiedy nadeszła z Carterem, w środku rozbrzmiewały podniesione
głosy. Saunders wymyślał Julianowi, który udawał spokój, stojąc z ręką
w kieszeni.
– Witaj, Bob. – Carter z uśmiechem wyciągnął rękę do księgowego.
Bob odpowiedział słabym uściskiem spoconej dłoni. – Piłeś już kawę?
Boja nie. Wiedziała, że Carter chce rozładować napięcie.
– Nie, dziękuję – wykrztusił Bob, a potem odchrząknął. Kiedy znów
przemówił, w jego głosie brzmiał bardziej zdecydowany ton. –
Przyjechałem tylko, by wręczyć ci to – obcym mu, zamaszystym gestem
wyciągnął w stronę Cartera kopertę.
Carter nie dotknął jej.
– Tak naprawdę wcale nie chcesz, żebym to przyjął. Może najpierw
porozmawiajmy? – zaproponował.
– Nie ma o czym rozmawiać – upierał się Bob, ignorując podsunięte
mu krzesło.
Nikki zerknęła zdumiona na Juliana.
– Rezygnacja – szepnął z ponurą miną.
Bob rezygnuje? On, który jeszcze niedawno tak trząsł się o swoją
posadę i byt rodziny? Przysunęła się bliżej, by nie uronić ani słowa z
rozmowy.
– Bob, nie chcę, żebyś podejmował decyzję, której będziesz potem
ż
ałować. Przyznaję, sytuacja jest teraz bardzo napięta, ale wiesz
doskonale, że to się zdarza od czasu do czasu. – Carter wyraźnie starał
się uspokoić zbuntowanego księgowego. – Bardzo cenię twoje
doświadczenie i pracę.
– Dotychczas nawet mnie nie zauważałeś.
To nie fair, pomyślała Nikki. Carter wiedział bardzo dużo o swoich
współpracownikach. Przyjął niesprawiedliwy zarzut ze zdumiewającym
spokojem. Próbował nawet uspokajająco poklepać Boba po ramieniu.
Księgowy uchylił się gwałtownie.
^ Może zabierzesz to – Carter nie zrażony wskazał na kopertę – i
przemyślisz jeszcze raz całą sprawę do piątku?
Bob przecząco pokręcił głową z wyraźnym uporem i rzucił kopertę na
biurko.
– Przyjąłem już inną propozycję pracy.
– Ustnie? – Saunders nigdy nie zapominał, że jest prawnikiem.
– To już moja sprawa – odparował ze zdumiewającą arogancją Bob.
– A moją sprawą jest dowiedzieć się, dlaczego tak źle się czułeś w
Belden Industries – oświadczył Carter. – Czy inni pracownicy też są
niezadowoleni?
– Niezadowoleni? A jak można być zadowolonym, kiedy się jest
zmuszonym do uczestnictwa w porwaniu, kiedy trzeba pracować na
morzu i w najbardziej zwariowanych porach? – Bob zdenerwował się na
dobre. Podbródek drżał mu, kiedy mówił. – Pracowałem dla Belden
przez czternaście lat. Wierzyłem w twoje silne kierownictwo i zdolność
do podejmowania najkorzystniejszych finansowo decyzji. Dlatego
każdego miesiąca za część wypłaty kupowałem twoje akcje.
– Akcje? – zakrzyknęli chórem.
– Ile teraz masz? – Pierwszy nie wytrzymał Saunders.
– Pięćset czterdzieści trzy udziały – oznajmił z dumą Bob.
W ciszy, jaka zapadła, dał się słyszeć sceniczny szept Juliana:
– Robert Smith.
– Jesteśmy gotowi je odkupić z premią pięciu dolarów za udział –
zaproponował Carter.
– Bob roześmiał mu się w nos. Nikki zmartwiała. Niewielu ludzi
ośmielało się zrobić coś takiego. Carter zacisnął pięści, ale natychmiast
się opanował.
– Podaj swoją cenę.
Bob wzruszył ramionami i zawrócił do drzwi.
– Właśnie sprzedaję moje akcje Dostatniej Przyszłości, po sto
dwadzieścia dolarów za udział – oznajmił na odchodnym.
Carter tylko mrugnął. Nikki była zdumiona jego opanowaniem.
– Twoją rezygnację przyjmuję natychmiast. A teraz znikaj –
powiedział chłodno.
Na jego byłym księgowym nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Mało tego, wbił jeszcze ostatni gwóźdź do trumny.
– Proszę, żebyś odsyłał moją pocztę do Karrenbrock Ventures –
powiedział ze zjadliwą uprzejmością. – Chyba znasz adres.
Carter postąpił krok do przodu. Nikki uwiesiła się u jego ramienia.
Bob pospiesznie zatrzasnął za sobą drzwi. W chwilę później zarzęził
sfatygowany silnik jego wozu.
– Rany boskie – szepnął Saunders – przecież to dziewięćdziesiąt
dolarów więcej, niż kiedykolwiek dawaliśmy!
Nikki dopadła najbliższego laptopa i zaczęła stukać w klawisze. Czy
uwzględniła udziały Roberta Smitha w sumie udziałów pracowniczych?
– Teraz facet będzie mógł sobie sprawić nowy samochód –
skomentował cierpko Julian, zerkając przez okno. Carter stał obok niego
w milczeniu, patrząc, jak Bob znika w oddali.
Nikki sprawdzała trzy razy, ale rezultat, niestety, był zawsze ten sam:
Carter Belden wraz z przyjaciółmi i zwolennikami kontrolował
czterdzieści dziewięć koma osiem procent akcji swojego
przedsiębiorstwa – ale nie pięćdziesiąt.
– No i jesteśmy załatwieni – podsumował Julian.
– Wiecie, od początku mi się wydawało, że Bobowi źle patrzy z oczu
– stwierdził Saunders ze swojego kąta.
Pismo Victora Karrenbrocka, które przekazano z biura Cartera, do
reszty wytrąciło ich z równowagi.
– Przydałoby się dobre wino – powiedział Julian, przeglądając
skromne zapasy.
– Myślisz, że nas na nie stać? – burknął Saunders. Znalazł gdzieś
torebkę cukierków ślazowych i teraz ssał jeden za drugim, tępym
wzrokiem spoglądając na milczący telefon.
Carter zabrał komputer Nikki i zaszył się na „Pszczółce”. Wyczuła,
ż
e woli być sam. Pozostało jej tylko czuwać i po raz kolejny katować się
odczytywaniem fatalnego listu Karrenbrocka: „Ponieważ ponad
pięćdziesiąt procent akcji Belden Industries jest w posiadaniu bądź pod
kontrolą Karrenbrock Ventures i Dostatniej Przyszłości, niniejszym
Victor Karrenbrock w imieniu Karrenbrock Ventures oraz Dee Ann
Karrenbrock w imieniu Dostatniej Przyszłości wnoszą o zwołanie rady
nadzorczej Belden Industries na piątek, drugiego lipca, o godzinie
dziesiątej rano, w celu statutowego wyboru nowego przewodniczącego”.
Zadzwonił telefon. Odebrał Saunders.
– Przykro mi, ale możemy zaoferować tylko siedemnaście
dwadzieścia pięć za udział – powiedział do słuchawki, robiąc przy tym
wściekłą minę. – Nie, oferta jest ostateczna. Przyjmuje pan? – Po chwili
z westchnieniem rozłączył się.
Znów zapadła dłuższa cisza, przerwana odgłosem kroków na
werandzie.
– Saunders, zamawiałeś pizzę? – zapytała Nikki, usiłując dojrzeć coś
przez okno.
– Coś ty.
– W takim razie muszę go odprawić – stwierdziła. – Przykro mi, ale
chyba pomyliłeś adresy – powiedziała do młodego człowieka ze stertą
pudełek.
– Nie, nie pomylił – odezwał się głos z tyłu. Carter odebrał pizze i
wszedł do środka. Pogrzebał w kieszeni i zapłacił chłopakowi, a potem
rozłożył smakowicie pachnące pudełka na stole w kuchni.
– Podano kolację! – zawołał wesoło.
– To fajnie, bo chyba znalazłem wino! – odkrzyknął Julian,
myszkujący po szafkach.
– Cudownie. – Carter zdążył już zdjąć z suszarki szklanki i
naszykować korkociąg. – Chciałbym wznieść toast – oznajmił, kiedy
tylko usiedli za stołem. – Za pożytki z autostrady informacyjnej.
Odbyłem po niej Całkiem owocną podróż.
O czym on mówi, do licha, zastanawiali się.
– Mam plan – wyjaśnił z uśmiechem, obserwując ich zaskoczone
miny.
Plan, jak większość projektów Cartera, zakładał harówkę bez przerwy
na sen czy odpoczynek. W południe następnego dnia, po ciężko
przepracowanej nocy, Nikki poczuła, że musi się choć na moment
położyć. W przeciwnym razie zaśnie na siedząco.
Przez cały ten czas sprawdzali wszystkie dostępne dane na temat
Karrenbrock Ventures, szukając słabych punktów czy czegokolwiek, co
można by wykorzystać na zbliżającym się piątkowym zebraniu rady
nadzorczej.
Nikki zasnęła ukołysana dochodzącym z rogu pokoju
pochrapywaniem Saundersa. Tymczasem Julian i Carter, z tym samym
wyrazem uporu i zaciętości na twarzach, zajadle stukali w klawisze
swoich komputerów.
W środę Carter kazał zainstalować jeszcze dwie linie telefoniczne, w
tym jedną z faksem.
Nikki zamieniła się w sekretarkę. Kobiecy głos budził większe
zaufanie i ludzie byli bardziej skłonni udzielać informacji.
Po pięciogodzinnej dawce snu obudzili się, nieprzytomnie łypiąc na
sterty teczek, wydruków i zwoje faksów. Ocknęli się, dopiero kiedy
usłyszeli pukanie do drzwi. To chłopiec z pizzerii dorabiał sobie jako
dostawca i goniec. W zamian za kosz pełen zakupów przyjął torbę z
brudnymi rzeczami do pralni.
Nikki weszła do kuchni i jęknęła na widok pobojowiska brudnych
szklanek, talerzy i opakowań po gotowych daniach. Od kilku dni tkwili
w domku przy plaży i nie posunęli się naprzód.
– Cholera, tu musi być odpowiedź. – Carter ze złością przerzucał
wydruki.
– Ogłaszam przerwę na śniadanie – oznajmiła Nikki, zgarniając
brudne naczynia z kuchennego blatu.
– Szkoda czasu na... – zaczął Carter, ale zgasiła go – tak groźnym
spojrzeniem, że tylko uśmiechnął się pokornie. – Tak jest, szanowna
pani.
Wygoniła ich na poranną kąpiel, a kiedy wrócili, mokrzy i
zapiaszczeni, wszystko już było gotowe. Pochłaniali z apetytem grzanki i
boczek, popijając kawą – tym razem bezkofeinową. Potem zaś z nowymi
siłami rzucili się do pracy.
Jeszcze raz sprawdzali wszystkie informacje o jawnych i skrywanych
posiadłościach Karrenbrocka. W rezultacie na podłodze wyrosły
dwadzieścia trzy stosy papierów. Julian przechodząc trącił jeden z nich, a
ten zaczął się rozsypywać. Nikki rzuciła się na ratunek.
– Niewiele tu materiałów – zauważyła, patrząc na mały stosik.
– Fakt – stwierdził Carter. – A propos, co to za firma?
– KK Koffee Shoppe. Nie wiadomo nawet, kiedy ją przejął.
– A gdzie to jest? – zainteresował się z kolei Julian.
– Rocky Falls, Teksas. – Nikki zmarszczyła brwi. – Płaci podatki, ale
od 1973 roku przynosi straty.
Wszyscy troje popatrzyli na siebie.
– Julian – odezwał się Carter, ale Julian już wyciągał kluczyki z
kieszeni.
– Wrócę wieczorem – rzucił, wybiegając w pośpiechu.
– I co, Nikki, jak się czujesz jako właścicielka pralni, drogerii i
kafejki? – zapytał Saunders, kiedy usiedli na pokładzie stojącej na
cumach „Pszczółki”.
– Nie wspominając już o miłym starym domu na granicy miasteczka?
– dodał z uśmiechem Carter, otaczając jej plecy ramieniem.
– Fantastycznie.
By ukryć sens transakcji, legalnym nabywcą nieruchomości w Rocky
Falls została Nikki Morrison. Jej małżeństwo z Carterem nadal trwało,
więc w myśl prawa teksańskiego w rzeczywistości właścicielami byli
oboje.
Saunders, który nie na darmo mienił się najlepszym i osobistym
prawnikiem Cartera, w rekordowym czasie przygotował umowy.
– No dobrze, a jeśli to nie wypali? – Nikki była zaniepokojona
wariackim tempem załatwiania tak ważnej sprawy.
– Ponieważ zarówno ty, jak i Carter sfinansowaliście zakup z
osobistych funduszy, własność w Rocky Falls nie jest częścią Belden
Industries. Karrenbrock nie może tego kontrolować, więc macie szansę
zostać prawdziwymi potentatami biznesu w tej sennej dziurze.
Nikki była zbyt przejęta, by się śmiać.
– A teraz toast – zaproponował Julian. – Za sentymenty.
– Za sentymenty – odpowiedziała jak echo cała trójka.
Pili szampana, patrząc w daleki horyzont.
Nikki i obaj panowie, ożywieni nową nadzieją, śmiało wkroczyli na
naradę zarządu zwołaną przez Victora Karrenbrocka. Zagranie wydawało
się ryzykowne, ale Carter był pewien, że odniesie zwycięstwo – i zaraził
swą wiarą pozostałych.
Nikki nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak szczęśliwa. Parę lat
temu, w początkach znajomości z Carterem, tylko jej się zdawało, że
poznaje prawdziwe szczęście.
Poprzedniego dnia wieczorem, po toaście, Carter swobodnym tonem
poinformował pozostałych, że będą we dwoje z Nikki spać na
„Pszczółce”. Słowo „spać” zabrzmiało w jego ustach bardzo
niejednoznacznie.
Nikki, uśmiechając się skrycie, zasiadła przy stole konferencyjnym na
miejscu, które zwykle zajmował Carter. Uprawniało ją do tego nie tylko
ważne stanowisko w firmie, ale i świeżo zyskana pozycja głównego
udziałowca.
Carter zrezygnował tym razem z efektownego wejścia, będącego
demonstracją siły, na rzecz uścisku ręki z przybyłymi na posiedzenie i
troskliwego pytania, czy wszyscy mają wodę i kawę.
Karrenbrockowie spóźniali się, jakby chcieli pokazać, że ich czas jest
cenniejszy niż wszystkich pozostałych. Carter nie dał jednak nic po sobie
poznać. Powoli zasiadł u szczytu stołu konferencyjnego. Julian i
Saunders, stosując się do niemego polecenia, również zajęli miejsca.
Nikki usiadła, gdy tylko przyszła, chcąc podkreślić, że jest członkiem
rady, a nie urzędniczką czy sekretarką. Na razie się nudziła. Rozglądając
się dyskretnie wokół, zsunęła pantofel i palcami stopy zmysłowo
musnęła łydkę Cartera. Była odprężona i szczęśliwa. Uśmiechnęła się do
siebie. W tym momencie otworzyły się drzwi i na progu stanęła wysoka
blondynka. Za nią wszedł siwowłosy mężczyzna z ciemnymi brwiami.
Nikki jednym rzutem oka oceniła wygląd przeciwniczki i wpadła w
panikę.
Strój Dee Ann – świetnie skrojony niebieski kostium – był doskonale
dobrany na tę okazję, tak samo sposób bycia tej nieodrodnej latorośli
rodu Karrenbrock. Emanowała z niej spokojna, wyważona pewność
siebie. Nikki nie była w stanie dostrzec najmniejszego zmieszania czy
wahania na widok Cartera, którego niedoszła oblubienica zobaczyła po
raz pierwszy od czasu pamiętnych wydarzeń w kościele.
Ojciec i córka, podobnie jak przedtem Carter, obeszli pokój, witając
się po kolei z każdym z uczestników posiedzenia, po czym usiedli w
drugim końcu stołu. Dee Ann dzierżyła swoją aktówkę jak prawdziwa
kobieta interesu. Stanowiło to kolejny powód do niepokoju dla Nikki.
Zerknęła na Cartera. Był poważny i skupiony, ale nie sprawiał
wrażenia przejętego. Uważaj! – usiłowała ostrzec go w myśli. Popatrz,
jak jest ubrana! Och, jacy tępi i mało spostrzegawczy bywają mężczyźni!
Strój Dee Ann był bowiem klasycznym strojem kobiety interesu, a nie
kreacją, którą wytworna dama dobiera sobie na lunch. I co gorsza, choć
bardzo drogi, wyglądał na już noszony. Krawędzie skórzanej aktówki
również były lekko wytarte. Nie tylko każdy szczegół wyglądu, ale i
opanowanie Dee Ann Karrenbrock świadczyły, że doskonale wie, jak się
zachowywać w takich sytuacjach, że nie jest to dla niej nowe
doświadczenie. Biedny Carter uwierzył, że taka kobieta będzie spędzała
czas na rautach dobroczynnych i nigdy nie zainteresuje się jego spółką!
– Dziękuję wszystkim obecnym za przyjście – zagaił Victor. – A
zwłaszcza tobie, Carter. Obawialiśmy się, że stan zdrowia ci na to nie
pozwoli. Niestety, pewne sprawy nie mogą czekać.
– Och, dziękuję za troskę, ale już czuję się świetnie.
– W takim razie przejdźmy do interesów – powiedział Karrenbrock,
sięgając po papiery, które wręczyła mu Dee Ann. Przejrzał je szybko, a
potem skinął głową i podał sekretarce, by puściła je w obieg wokół stołu.
Odczekał chwilę i kontynuował: – Mają państwo przed sobą dane
potwierdzające moje prawo do żądania kontroli nad Belden Industries.
Moje osobiste udziały wynoszą dwadzieścia procent. Pozostałe
trzydzieści jeden procent należy do Dostatniej Przyszłości – korporacji,
na której czele stoi moja córka, Dee Ann. Wnioskujemy zatem o wybór
nowego przewodniczącego rady – zakończył efektownie Karrenbrock,
siadając i splatając dłonie.
Nikki szybko przejrzała doręczoną jej teczkę, ale nie znalazła tam
niczego, o czym by nie wiedziała.
– Carter Belden ma ponad trzydzieści osiem procent, co nadal czyni
go największym udziałowcem – stwierdziła. – W takiej sytuacji nie
widzę powodu do wyborów.
– Jestem przygotowany na transfer na rzecz córki, co pozwoli jej
skupić w ręku większość akcji. – Victor podniósł głos. – Niniejszym
ogłaszam nominację Dee Ann Karrenbrock na prezesa Belden Industries.
Wokół stołu rozległ się szmer. Pierwszy otrząsnął się Julian.
– Zanim zagłosujemy na temat kandydatury tej pięknej damy –
powiedział uwodzicielsko – czy moglibyśmy poznać jej kwalifikacje? W
końcu to nie kto inny jak Carter Belden stworzył tę spółkę i doprowadził
ją do świetności, a zatem powinien mieć godnego następcę...
przepraszam, następczynię.
Dee Ann ze zrozumieniem skinęła głową.
– Ależ naturalnie. Ukończyłam Wydział Zarządzania na
Uniwersytecie Teksańskim.
Dyplom z zarządzania? Nikki była oszołomiona. Tymczasem Dee
Ann zaczęła monotonnie recytować listę swoich osiągnięć i referencji,
uzyskanych w ciągu ośmiu lat, gdy przechodziła na coraz bardziej
odpowiedzialne stanowiska w firmie Karrenbrocka seniora. Wszyscy byli
oszołomieni, nawet Julian, nie mówiąc już o Saundersie i Carterze.
– Trzy lata temu wycofałam się z interesów, by poświęcić się innym
celom – zakończyła.
– Dee Ann – przerwał ciszę Carter – dlaczego mi o tym wszystkim
nie powiedziałaś?
– A czy pytałeś? – Spojrzenie niebieskich oczu było jasne, a zarazem
lodowato zimne.
– Dziecko, załatw to wreszcie, bo parkiet czeka – zniecierpliwił się
Victor.
– Nie sądzę, by ktoś wątpił w wynik głosowania – odezwał się Carter,
obracając niedbale w palcach złote pióro. – Zresztą nie jestem
zainteresowany zarządzaniem Belden Industries w czyimś imieniu.
– Mam jednak nadzieję, że zmienisz zdanie, i będę mogła na ciebie
liczyć – powiedziała słodko Dee Ann. – I na was wszystkich. – Omiotła
spojrzeniem zebranych.
– Mam doradcę prawnego – skinęła głową w kierunku Saundersa – a
nasz nowy nabytek, Robert Smith, przejmie twoje obowiązki –
oznajmiła, skinąwszy głową w stronę Nikki.
Nikki zacisnęła szczęki. Na szczęście zdążyła już oswoić się z własną
niechęcią do Dee Ann.
– Julian – stalowe spojrzenie złagodniało – bardzo by mi zależało,
ż
ebyś został.
Julian pokręcił głową i zerknął na swego szefa.
– Jestem już partnerem Cartera w nowym interesie – odparł.
Spojrzenie Dee Ann natychmiast pobiegło w kierunku Nikki. Z
przyjemnością podjęła wyzwanie.
– Nabyłam niedawno tereny w Rocky Falls i mam zamiar tam
inwestować – poinformowała.
– Trochę daleko od twojej strefy wpływów, co, Carter? – zauważył
złośliwie Victor.
– Jestem otwarty na nowe wyzwania – odparł pogodnie Carter. –
Sądzę, że inwestowanie w małych miasteczkach i pobudzanie lokalnych
społeczności ma dużą przyszłość.
Victor i jego córka wymienili spojrzenia.
– Gdzie są te twoje tereny?
– Chyba przy Main Street, prawda, Nikki? Przytaknęła i wyciągnęła
odpowiednie dokumenty.
– Interesowały mnie tylko tereny, ale okazało się, że już parę osób
prowadzi tam małe interesy – rzuciła. – Oczywiście trzeba będzie się ich
pozbyć.
– Jakie interesy? – Ironiczny uśmiech Karrenbrocka nagle zgasł.
Nikki z roztargnieniem zerknęła w papiery. Było zrozumiałe, że nie
zapamiętała tak mało istotnych szczegółów.
– Zaraz, zaraz – mruczała. – O, mam. Drogeria, pralnia i kafejka z
taką śmieszną nazwą, KK Koffee Shoppe.
– Niech cię szlag, Belden! – Victor rąbnął pięścią w stół.
– Mają lokal babci? – Dee Ann drgnęła, jakby ją coś ukąsiło. Już nie
wyglądała na pewną siebie, żelazną damę. – Jakim cudem? Kiedy to
przejęli?
Ojciec z córką nachylili się ku sobie i zaczęli szeptać. Mężczyzna
siedzący obok Juliana odchrząknął i powiedział niecierpliwie:
– Jestem gotów do głosowania. Zaraz musimy wyjechać z żoną z
miasta i...
– Głosowanie musi poczekać – warknął do niego Karrenbrock, ale
opanował się i mówił dalej, uważniej dobierając słowa: – Twoje
mieszkanie, Belden, należy do majątku spółki. Tak się składa, że Dee
Ann szuka wygodnego lokum, więc bądź łaskaw opuścić je do jutra, do
piątej.
– Nie ma sprawy, trzeba tylko zawiadomić pocztę – odparł zgodnie
Carter. – I będę musiał powiedzieć lokatorowi, który aktualnie tam
mieszka, że musi się wyprowadzić wcześniej, niż było planowane.
– Zawiadomię pocztę – zgodziła się usłużnie Dee Ann.
– Wielkie dzięki! – rozpromienił się Carter. – Zapisz mój nowy adres:
8 Magnolia Road, Rocky Falls, Teksas. Tylko nie pamiętam, jaki jest
kod... ale ty powinnaś wiedzieć.
Ojciec i córka zamarli i jak na komendę popatrzyli na siebie.
Otwierali usta i wybałuszali oczy, zupełnie jak ryby, które Nikki z
Carterem łowili na „Pszczółce”.
– Kłamiesz – wykrztusił wreszcie Victor.
– Sprawdź, jeśli chcesz.
– Potrzebuję kwadransa przerwy.
– Ależ oczywiście. – Carter był uosobieniem uprzejmości.
– Wokół stołu natychmiast wybuchł gwar. Julian wstał i przytomnie
zaprosił wszystkich na lunch do sali obok. Victor Karrenbrock zgarnął
papiery i wypadł jak burza. Córka ruszyła za nim, jednak bardziej
dostojnym krokiem. Dopiero teraz Nikki odetchnęła głęboko.
– Uff, jestem trochę za stary na takie stresy. – Saunders rozluźnił
krawat.
Nikki z Carterem przeszli do barku. Tam, wśród szmeru głosów,
mogli spokojnie porozmawiać.
– I co o tym wszystkim myślisz?
– Stary dzwoni pewnie teraz do mamusi.
– Nie wyeksmitowałbyś jej przecież z domu, prawda?
– Po pierwsze, to jest nasz dom, a po drugie, grubo za niego
przepłaciłem. Poza tym ma syna, który o nią dba – powiedział,
uśmiechając się ironicznie.
Nikki westchnęła.
– Mam nadzieję, że to wszystko zagra i że nie pójdę siedzieć za długi.
Jeśli nie zagra, będzie musiała się zapożyczyć, żeby zapłacić
postojowe za „Pszczółkę” i czynsz za mieszkanie. Albo po prostu
przeprowadzi się na łódkę.
– Odpręż się, wszystko będzie dobrze – powiedział ciepło Carter,
sięgając przez stół i ściskając jej dłonie.
Nie minęło wiele czasu, a pojawił się Victor Karrenbrock.
– Chcę pomówić z tobą na osobności – zwrócił się do Cartera.
Julian zaprowadził gości na lunch, za to pojawił się rozpromieniony
Saunders, a za nim Dee Ann, również w dobrym humorze.
– Saunders, dobrze, że jesteś – ucieszył się Carter.
– Victor, mogę z tobą porozmawiać osobiście, ale to nie znaczy, że
sam, tylko z moim doradcą prawnym albo panią Morrison jako
właścicielką spornej nieruchomości.
Nikki wypięła pierś, próbując wyglądać jak poważna posiadaczka.
– Jesteś pierwszą żona Cartera, czy tak? – zagadnęła ją Dee Ann.
– Zgadza się.
– W takim razie gratuluję. Ciekawa jestem, jak udało ci się go
zaciągnąć do ołtarza.
– Po prostu nie było ołtarza. Zaprowadziłam go na plażę i tam
wzięliśmy ślub.
– A, teraz rozumiem, gdzie tkwił mój błąd.
– Dee Ann, nie poniżaj się – skarcił ją ojciec. – Chyba cię nie
doceniłem, Belden. Jesteś jeszcze bardziej bezwzględny niż ja. Chcesz
pozbawić starą kobietę dorobku jej życia. Katrina Karrenbrock
prowadziła swoją kafejkę przez pięćdziesiąt lat. KK Koffee Shoppe to
wręcz symbol Rocky Falls.
– Ale ten symbol od lat nie przynosi dochodu.
– I co z tego! – Victor ledwo trzymał nerwy na wodzy. – Ona tym
ż
yje, tam czuje się potrzebna, może sobie pogadać z przyjaciółmi. A ty
jej chcesz to zabrać!
Carter sprawiał wrażenie, jakby starannie rozważał jego słowa.
– Czyżbyś miał zamiar złożyć ofertę?
– Podaj cenę.
– Nie. – Głos Dee Ann zadźwięczał twardo. – Babcia robi się coraz
bardziej niedołężna i za parę lat nie będzie – już w stanie prowadzić tej
kafejki. Lepiej niech się jej w porę pozbędzie.
– Przecież nie chodzi tylko o mamę. – Victor odwrócił się do niej
gwałtownie. – Nie słyszałaś? On ma też pralnię Louise i drogerię. A
przecież niedawno zaczął tam pracować chłopak Tony’ego. Wszystko
przepadnie.
– Babcia sprzedała mu to z własnej nieprzymuszonej woli.
– Oszukali ją.
Dee Ann fuknęła wściekle i podsunęła mu dokument pod nos.
– Za taką cenę? Byłaby kompletną sklerozą, gdyby nie sprzedała.
– Jak śmiesz mówić tak o babci!
– Tato – Dee Ann pochyliła się ku niemu – pomyśl o naszym celu.
– Nie ma sensu – wzruszył ramionami. – Nie udało ci się wyjść za
tego faceta, więc musimy sobie poszukać innej firmy. No więc, jaka jest
twoja cena? – znów zwrócił się do Cartera.
– Jestem gotów zbyć własność w Rocky Falls za ekwiwalentną sumę
akcji Belden. Oczywiście po aktualnym kursie.
– Proszę. – Saunders błyskawicznie podsunął Victorowi stosowny
dokument do podpisu. Karrenbrock nie patrząc, pchnął papiery w stronę
córki, ale Dee Ann potrząsnęła głową.
– Nie jestem zainteresowana inwestowaniem w Rocky Falls –
powiedziała spokojnie, patrząc na ojca.
Szybko odwrócił wzrok.
– Porozmawiajmy o liczbach, drodzy państwo – zaproponował
Carter.
Niestety, liczby nie okazały się łaskawe dla Victora Karrenbrocka.
Notowania spadły do poziomu, przy jakim zaczynał zagrywkę z
przejęciem Belden Industries. Dwadzieścia procent jego własnych
udziałów nie wystarczyło. Potrzebne były zasoby Dee Ann.
– Dee Ann, kochanie, tu chodzi o twoją babcię – powiedział
prosząco.
– Babcia ma teraz wystarczająco dużo pieniędzy, by spokojnie
spędzić resztę życia bez pracy.
– Ale jaki sens będzie miało życie bez przyjaciół i domu?
– Sama wybrała.
– Córeczko...
– Chcesz koniecznie, żebym zapłaciła za jej omyłkę?
– Zgódź się, a wynagrodzę ci to – błagał z nadzieją. Dee Ann
bezlitośnie pokręciła głową.
– Nie sądzę, by to było możliwe.
Rozdział 12
– Chyba już zapomniałeś, jak Carter mnie upokorzył! Zostawił mnie
przed ołtarzem, wobec wszystkich przyjaciół i znajomych. Co za obraza
rodziny! – wykrzykiwała Dee Ann do ojca, już nie hamując złości.
– Próbowałaś podstępnie przejąć moją spółkę! – zaprotestował
Carter.
– Wcale nie musiałabym tego robić, gdybyś nią lepiej zarządzał! –
odparowała.
Cios był świetnie wymierzony. Nikki aż za dobrze wiedziała, jak
bardzo Carter obwinia siebie za wszystkie niepowodzenia.
– Uważam – powiedział, starannie dobierając słowa – że w całej tej
aferze wykazałem jednak więcej szacunku dla twoich uczuć niż ty dla
mnie.
– Taak? Ty nie musiałeś przyjmować nie kończących się wyrazów
ubolewania i kondolencji. I nie musiałeś pocieszać rozpaczającej
mamusi.
– Nagła choroba pana młodego to ogromny kłopot, ale nie skandal –
zauważył.
– Nie byłeś chory.
– Był, naprawdę – przyszła mu w sukurs Nikki. Dee Ann obrzuciła ją
chłodnym spojrzeniem.
– Przecież doskonale wiem, że to nie mógł być wyrostek!
Nikki wolała nie myśleć, skąd ta pewność.
– Był podenerwowany i przedawkowaliśmy środek na uspokojenie.
– Dee Ann, przecież już raz przeprosiłem. – W głosie Cartera irytacja
mieszała się ze współczuciem. – Przepraszam jeszcze raz, ale więcej nie
będę.
– Córeczko – przemówił pojednawczo Victor – szkoda czasu, ten
oszust nie jest ciebie wart.
Jednak oczy jego córki płonęły podejrzanym ogniem.
– On nie oszukał babci. Po prostu zaoferował jej sumę dwa razy
wyższą, niż był wart ten interes – i dobrze o tym wiesz.
– Nie zdawała sobie sprawy, że ma zamiar zrównać z ziemią jej
dorobek.
– Jeśli tak kochała tę knajpę, nie powinna jej w ogóle sprzedawać.
Słabością Victora Karrenbrocka okazała się, o dziwo, zbytnia
uczuciowość. W najmniejszym jednak stopniu nie przejęła jej córka. I
oto ten twardy człowiek, który potrafił bezwzględnie usuwać ze swej
drogi konkurencję, dosłownie miękł w oczach, kiedy chodziło o jego
rodzinę.
– Dam ci wszystko, czego chcesz – wyszeptał błagalnie.
– Wszystko? – zapytała ostro jego córka.
– Tak jak powiedziałem – potwierdził ledwie słyszalnym głosem.
– Ku zaskoczeniu Nikki Dee Ann łaskawie skinęła głową.
– W porządku. Ile udziałów potrzebujesz? – zwróciła się do Nikki.
To będzie sporo kosztować starego, pomyślała Nikki, dokonując
szybkiej kalkulacji. Do sali zajrzał Julian, pytając, co dalej.
– Chyba nie będzie niespodzianką, jeśli powiem, że wycofuję swoją
kandydaturę – stwierdziła Dee Ann.
– W takim razie poinformuję wszystkich, że zebranie się skończyło.
Po kilku minutach Saunders miał już gotowe papiery.
– Chwileczkę – Dee Ann przestudiowała je uważnie – jako nabywca
wpisany jest Carter Belden, a jako właściciel – Nikki Morrison.
– Po prostu chciałem ominąć niepotrzebne formalności prawne –
wyjaśnił Saunders, chichocząc nerwowo. – Wszystko jest w porządku,
zapewniam.
– Ona była tylko figurantką, tak? Saunders przytaknął.
– Teraz odsprzeda swoje udziały Carterowi.
Nikki nie była zachwycona rolą pionka w tej grze. Uważne spojrzenie
Dee Ann wytrąciło ją z równowagi.
– Ile akcji Belden posiadasz? – zapytała córka Victora, oglądając
starannie umalowane paznokcie.
– Sześć procent – odparła szczerze Nikki, wiedząc, że tamta i tak
musiała mieć dostęp do informacji.
– Mogłaś negocjować więcej.
– Mogłam, ale część sprzedałam, żeby nabyć jacht.
– To musiał być nie byle jaki jacht.
– Owszem – potwierdziła Nikki, z uśmiechem zerkając na Cartera.
– Dobrze. – Dee Ann pogładziła podbródek. – Sześć procent, plus
dwadzieścia od mojego ojca, plus... – jej palce sprawnie wciskały
klawisze kalkulatora – ... moje dwanaście – dodała, mierząc spojrzeniem
Karrenbrocka – i będziesz miała trzydzieści osiem procent akcji Belden.
Pięknie ci się zwróciła inwestycja. Ładny kawałek udziałów, nie sądzisz,
Carter? – zapytała z uśmiechem.
– Owszem – potwierdził nieufnie.
Był w tym jakiś ukryty przekaz, ale Nikki na razie nie potrafiła go
rozszyfrować.
– A ty masz około trzydziestu ośmiu procent, tak? – upewniła się Dee
Ann.
– Coś koło tego.
– W takim razie, Nikki, dorzucę ci jeszcze kilka udziałów –
powiedziała z uśmiechem córka Karrenbrocka.
– To nie jest konieczne. – Saunders niespokojnie zakręcił się w
miejscu.
– Co ty wyprawiasz? – W Victorze odezwał się znów biznesmen.
– Spokojnie, tato. – Dee Ann złożyła na dokumentach zamaszysty
podpis, po czym podsunęła je Nikki.
Podpisała równie szybko. Uczucie ulgi było tak nagłe, że w jednej
chwili spociły się jej dłonie.
– No, Carter, teraz twoja była żona ma pakiet kontrolny – zauważyła
z satysfakcją Dee Ann. – Nikki, mam nadzieję, że dokonasz właściwego
wyboru i dobrze wykorzystasz taką okazję.
– Och, nie omieszkam. – Nie było sensu uświadamiać Dee Ann, że
nadal są małżeństwem. Może teraz wreszcie ta straszna baba da im
spokój. Zaszurały krzesła. Wszyscy wstali.
– Dee Ann, powiedz mi jeszcze, dlaczego tak ważne było dla ciebie
przejęcie mojej firmy? – nie wytrzymał Carter.
– Ponieważ chciałam mieć dzieci i czas potrzebny do ich
wychowania. Kiedy kobieta ma małe dzieci i ograniczone pole manewru,
szybko przestaje być niezależna. Widziałam, jak rozsypywały się
małżeństwa moich przyjaciół i jak potem walczyli, żeby przejąć dzieci.
Gdybym razem z ojcem kontrolowała twoją spółkę, nigdy byś mnie nie
opuścił. A dzieci dziedziczyłyby udziały.
To było wprost przeraźliwie logiczne. Nikki wzdrygnęła się, bo aż za
dobrze rozumiała tę wyrachowaną kobietę.
Carter skinął głową, ale wątpiła, czy on rozumiał.
– Mam nadzieję, że znajdziesz swoje szczęście – powiedział,
wyciągając rękę do niedoszłej małżonki.
– Będę się starała. – Dee Ann oddała uścisk.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Karrenbrockami, Carter
wyskoczył zza stołu i porwał Nikki w ramiona.
– Udało się!
Cieszyli się jak dzieci i dopiero po dłuższej chwili zauważyli, że
Saunders milczy.
– Hej, Saunders, musimy to uczcić! – Carter z rozmachem poklepał
go po plecach.
Saunders uśmiechnął się krzywo.
– Macie podwójną okazję – powiedział, machając im przed oczami
grubą kopertą. – Wczoraj nadeszły wasze papiery rozwodowe.
Rozwód...
Nikki zacisnęła dłonie na oparciu najbliższego krzesła. W czasie
ostatnich, szalonych dni zapomniała o tym kompletnie. Carter stał,
odwrócony do niej plecami. Dałaby wszystko, żeby wiedzieć, co myśli.
Patrzyła, jak powoli sięga po kopertę i rozerwawszy ją, wyciąga plik
dokumentów.
Tymczasem oczekiwała, że dramatycznym ruchem wyrwie kopertę z
rąk zaskoczonego prawnika i nie otwierając, podrze ją na kawałki. A
potem, jak w klasycznej scenie melodramatu, pochwyci ją, Nikki, w
ramiona i pocałuje, unosząc w szalonym tańcu pośród fruwających jak
płatki śniegu papierów.
– Dla ciebie też mam komplet, Nikki. – Saunders wręczył jej
bliźniaczy zestaw. Równie powoli jak Carter sięgnęła po kopertę i
rozerwała pieczęć.
– Te dokumenty noszą środową datę – odezwał się wreszcie Carter.
– Nadeszły wczoraj rano.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – warknął Belden.
– Bo dopiero teraz wyciągnąłem je od sekretarki. Ciesz się, że nie
zdążyła ich otworzyć.
– Jasne. – Carter w zamyśleniu przeciągnął ręką po włosach. – Może
w takim razie dokończymy tamtą sprawę.
Tylko tyle? Ani słowa na temat rozwodu? Dziwne. Wydawał o wiele
mniej zaskoczony nadejściem papierów niż ona. Może to oznacza, że...
– Proszę, Nikki. – Saunders podsunął jej pióro.
Przysięgłaby, że obaj mężczyźni wstrzymali oddechy, gdy pochylała
się nad dokumentami transferu. Czyżby myśleli, że nie będzie chciała
podpisać? Zaczęła uważnie przeglądać kartkę po kartce. Nigdy,
absolutnie nigdy nie podpisywała niczego w ciemno.
– To tylko prosty transfer – powiedział Saunders z pozorną
niedbałością, pod którą kryło się napięcie.
Coraz mniej jej się to podobało. Liczba udziałów, które miałyby
podlegać przekazaniu, była zastanawiająco wysoka.
– Czekajcie, przecież to oznacza przekazanie Carterowi... wszystkich
moich akcji.
– Przecież taki był układ, nie?
Powiedział to trochę za szybko. Co tu było grane?
– Ale miałam sześć procent, zanim zaczęła się cała ta sprawa. One nie
powinny podlegać umowie.
Saunders głośno odetchnął.
– Ops, musiałem się pomylić. – Z przepraszającym uśmiechem wyjął
Nikki papiery z rąk i naniósł poprawkę. – Tak to jest, kiedy człowiek się
spieszy – bąknął.
Nikki popatrzyła to na jednego, to na drugiego, a potem odłożyła
pióro.
– Dlaczego włączyłeś całe trzydzieści dwa procent, Saunders?
Zgodnie z komunalnym prawem własności Carter i tak jest już
właścicielem połowy nieruchomości.
Saunders odchrząknął.
– Ehm... w momencie transakcji komunalne prawo własności, że tak
powiem... nie miało zastosowania.
– Nie rozumiem? – Nikki spojrzała na Cartera, ale zbladł tylko i nic
nie odpowiedział. Nie patrzył jej w oczy. Wreszcie zaczęła rozumieć i
ogarnęło ją obrzydzenie.
– Formalnie rozwód był potwierdzony, zanim jeszcze zakupiła Rocky
Falls. Dee Ann rzeczywiście scedowała kontrolny pakiet akcji na byłą
ż
onę Cartera Beldena. A teraz Carter bał się, że nie odzyska swojej
spółki. Tylko tyle znaczył dla niego ich rozwód! Nikki była tak wściekła,
ż
e czerwona mgiełka przesłoniła jej wzrok.
Cholerne Belden Industries było dla niego wszystkim. Było i będzie,
a ona, naiwna, powinna o tym wiedzieć. Ale dobrze, niech sobie ma tę
głupią firmę. Sięgnęła po pióro i mrugając, by powstrzymać łzy,
zamaszyście zaczęła podpisywać. Jednak po „N” zatrzymała się nagle.
Tak naprawdę Carter niczego przed nią nie ukrywał, najwyżej
trocheja zwodził. Przecież oboje wiedzieli, że Nikki nie wyłamie się z
umowy. Nagle zabrzmiały jej w myśli słowa Dee Ann: „Mam nadzieję,
ż
e dobrze wykorzystasz taką okazję”. Potem pomyślała o sześciu
procentach, które Saunders „niechcący” zapomniał wyłączyć z umowy.
Zazwyczaj nie robił takich błędów.
Już się zdecydowała. Spokojnie zamknęła pióro, a potem zebrała
papiery i na oczach osłupiałych mężczyzn rozdarła je na pół.
– Co robisz? – wrzasnął Saunders.
– Nikki! – Carter przyskoczył do niej, ale było za późno.
– Jesteście obrzydliwi! – prychnęła. – Podli!
– Nikki, bądźże rozsądna – prosił Carter.
– Jestem rozsądna – warknęła. – Jestem rozsądną kobietą, która nie
podpisze na siebie wyroku. Pomyśl tylko, gdybym weszła w spółkę z
Dee Ann, mogłybyśmy z łatwością kontrolować połowę akcji. Ona miała
dobry pomysł. A ja okazałam się nieprawdopodobnie głupia!
– Nikki, co mam zrobić, żebyśmy doszli do porozumienia? – poprosił
błagalnie Carter.
– Daj mi spokój! – Chwyciła ze stołu torebkę i ruszyła do drzwi. W
progu omal nie zderzyła się z Julianem.
– Szampana? – zaproponował radośnie, nieświadom powagi sytuacji.
– A tak, dziękuję. – Bezceremonialnie porwała butelkę z tacy i
zabrała ze sobą.
Wybór. Jestem kobietą, która ma szansę wyboru...
Nikki powtarzała to sobie, siedząc na pokładzie i popijając szampana
wprost z butelki. Julian byłby przerażony, gdyby ją tak zobaczył. Ale nie
dbała o to. Nie dbała ani o jednego, ani o drugiego. O nic.
Chwyciła się relingu i przyłożywszy ciężką butelkę do ust, odchyliła
głowę. Pociągnęła łyk i zaśmiała się gardłowo.
Morrison Industries, cha, cha!
Naturalnie Carter i ten podstępny Saunders z mety dostaną
wymówienia. Zdrajca Bob już odszedł. Zostanie tylko Julian.
Hmm, Julian. Znów pociągnęła łyk i usiłowała sobie wyobrazić jego
twarz. Miła, przystojna twarz. Może powinna mieć z nim mały romans.
Taki przyjemny, niekłopotliwy romansik.
Ale faceci lubią trzymać się razem. Cholerna męska solidarność!
Julian pewnie poszedłby za Carterem. I co? Powinna może zadzwonić do
Dee Ann. Tak, Dee Ann jest w porządku. Polubiła tę babę. Razem
mogłyby pozbyć się z firmy wszystkich chłopów. Dopiero wtedy by się
rozkręciła!
Popołudniowe słońce paliło, a szampan robił się ciepły. Nikki
popatrzyła na łódź. Kocha tę łajbę, choć zawsze będzie przypominała jej
Cartera. Trzymała ją i pucowała przez trzy lata w nadziei, że znów
popłynie w morze z Carterem. I co teraz ze starą „Pszczółką”? Sprzedać
ją? Ale co będzie robić w weekendy? W takim razie trzeba ją
przechrzcie, i to już! Niech wpłynie nią w nowe życie z nową nazwą!
Nikki chwyciła butelkę, założyła buty i zeszła z pokładu na nabrzeże.
Przed dziobem przystanęła w dostojnej pozie i uniosła butelkę.
– Płyń po morzach i oceanach. Chrzczę cię „Wybór” – powiedziała z
namaszczeniem, ciskając szampanem o burtę. Lecz butelka, zamiast się
rozprysnąć, odbiła się od burty i uderzyła ją w ramię, oblewając resztką
zawartości. Musiała być z twardego plastyku.
– Nie mogę patrzeć, jak marnuje się dobry szampan – odezwał się
męski głos zza jej pleców.
Wiedziała, że wcześniej czy później Carter będzie jej tu szukał. Miała
tylko nadzieję, że później.
Zignorowała go i wylała ostatnie krople na dziób.
– No – stwierdziła z satysfakcją. – Teraz łódka oficjalnie nazywa się
„Wybór”.
– Skąd ten pomysł? – zdziwił się.
– To już moja sprawa. – Nikki postawiła stopę na pokładzie. – Mam
zamiar również ją przemalować. Marzy mi się pastelowy, kwiatowy
szlaczek. Może nawet róż. I w ogóle pogodne kobiece akcenty, wiesz.
– Chyba wiem. Może od razu przemalujesz ją całą na różowo?
– Zachowywał się wyjątkowo bezczelnie jak na kogoś w jego
położeniu. Odwróciła się do niego ze złością.
– Chyba nie muszę ci przypominać, że należy mnie zapytać o
pozwolenie wejścia na pokład.
– Nikki, przecież wiesz, że musimy porozmawiać – wycedził,
najwyraźniej tracąc cierpliwość.
– Ja nic nie muszę, mój drogi. – Wycelowała mu palec w pierś. –
Mów, jeśli chcesz, ale nie obiecuję ci, że będę słuchać.
– Przecież nie jesteśmy sobie obojętni i...
– Ha! Daleko ci było do tych sentymentów jeszcze godzinę temu,
kiedy razem z Saundersem chcieliście mnie oszukać! – Opadła na fotelik
i przymknęła oczy.
– Nie oszukaliśmy cię. Przecież za twoją zgodą posłużyliśmy się
tylko twoim nazwiskiem, żeby Karrenbrock nie odkrył, kto naprawdę stoi
za sprawą Rocky Falls.
– O, nie tylko. Posłużyliście się również moimi pieniędzmi.
– Będę musiał ci je zwrócić.
– Tego punktu zabrakło w dokumentach transferu – przypomniała
zjadliwie.
– Masz rację – westchnął – a powinien być. Chyba nie wątpisz, że ci
je oddam?
– Tak jak ty nie wątpiłeś, że podaruję ci swoje akcje?
Nikki poczuła na rozpalonej skórze przesuwający się cień, kiedy
Carter usiadł na krzesełku obok.
– S faszerowałem sprawę jak ostatni idiota – przyznał po chwili
niechętnie.
– Aha.
– W takim razie, czego konkretnie chcesz, Nikki?
– Łzy napłynęły jej do oczu. Przymknęła powieki.
– Szczerze mówiąc, teraz sama już nie wiem. Dawniej wiedziałam
dokładnie.
– Ja też kiedyś wiedziałem. Czy posmarowałaś się czymś?
– Nie. Chcę mieć piękną, złotą opaleniznę.
– Przypalisz się.
– A co cię to obchodzi?
– Obchodzi, bo nie chcę, żebyś za trzydzieści lat wyglądała jak
pomarszczona śliwka.
– Wątpię, czy będziemy się jeszcze znali.
– Chciałbym, żeby tak było.
– Och, proszę, nie traktuj mnie tak. – Wyprostowała się i
spiorunowała go wzrokiem. – Oboje wiemy, że się boisz, czy przepiszę
te udziały na ciebie.
– A uwierzyłabyś mi, gdybym powiedział, że nie dbam o udziały?
– Nie.
– Wcale ci się nie dziwię, że nie wierzysz, ale to prawda. Tydzień,
który spędziliśmy razem tu, na „Pszczółce”, nauczył mnie...
– Stop. – Zrobiła stanowczy znak ręką. – Nic już nie przyjmuję do
wiadomości. Daj mi tylko te papiery. Podpiszę ci je. Wiem, że
przyniosłeś ze sobą nowe egzemplarze.
Carter pochwycił jej dłoń i przycisnął do ust.
– Wyjdziesz za mnie?
Wyrwała rękę gwałtownym gestem.
– Dosyć, powiedziałam! Daj te papiery, a potem znikaj z pokładu i w
ogóle z mojego życia.
– Nie. Kocham cię, Nikki.
– Kiedyś oddałabym wszystko, żeby usłyszeć te słowa – westchnęła
gorzko. – Ten czas już minął.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że cię kocham, dopóki nie wybiegłaś z
sali narad.
– Zabierając ze sobą twoje akcje!
– Tak! – Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić po pokładzie wielkimi
krokami. – Potem myślałem tylko o tym, jak cię skrzywdziłem. Zrobiłem
to niechcący, rozumiesz?
– Czyżby? – szydziła.
– Naprawdę! – Przystanął naprzeciwko niej i oparł się o reling. –
Byłem tak zdenerwowany tym rozwodem, że zupełnie zapomniałem o
akcjach.
– Ja też – przyznała niechętnie.
– Wiem, że nie chciałabyś tego usłyszeć, ale muszę przyznać, że
właściwie cię nie kochałem, kiedy byliśmy małżeństwem.
Nikki na moment straciła oddech.
– Tylko myślałem, że cię kocham; tak przynajmniej sobie
wyobrażałem. Kiedy jednak raj małżeński przestał być wygodny, co
zrobiłem?
– Wysłałeś mnie do Meksyku.
– Właśnie. Rzuciliśmy się w małżeństwo i wyrwaliśmy się z niego,
nie dając mu czasu, by dojrzało.
Nikki musiała mu przyznać rację. Sama miała podobne przemyślenia.
– Nigdy nie potrafiłam się przestawić z Nikki biurowej w Nikki
domową – powiedziała w zamyśleniu. Nigdy nie rozmawialiśmy o
przyszłości, nie robiliśmy planów, nie ustanawialiśmy sobie wspólnych
celów. Nie znałeś mnie, bo bałam się przed tobą odsłonić. Ożeniłeś się z
moją oficjalną wersją i taką usiłowałam utrzymać za wszelką cenę.
– A kiedy próbowałaś coś zmienić, nie byłem tym zainteresowany –
dodał jak echo. – Wybacz, Nikki, nie miałem wówczas pojęcia, czym
naprawdę powinno być małżeństwo. Co najwyżej próbowałem cię
uchronić przed biurowymi plotkami.
– Uhm. – Nikki skuliła się na foteliku, obejmując rękami kolana. Była
oszołomiona jego szczerością.
– W tamtym cudownym tygodniu pokazałaś mi, co straciłem. I mówię
ci zupełnie poważnie – teraz jestem gotów pracować nad naszym
związkiem. Przyznaję, miałem nadzieję, że ułożę sobie życie z Dee Ann,
ale popełniłem wobec niej te same błędy co wobec ciebie. Nie brałem
pod uwagę miłości.
– A teraz nagle zacząłeś brać. – Nikki nadal czuła się urażona.
– Właśnie tak! – Szybko przysunął sobie krzesło i znów usiadł przy
niej. Powiew bryzy rozwichrzył mu włosy. – Kiedy zobaczyłem te
papiery rozwodowe, myślałem tylko o tobie – mówił gorączkowo. –
Byłem przerażony. Teraz nie boję się tego przyznać. Nie wiedziałem, co
ci powiedzieć. Nie wiedziałem, jakich słów ode mnie oczekujesz, a poza
tym nie chciałem zaczynać rozmowy przy Saundersie. Dlatego
próbowałem przepchnąć sprawę transferu, żebyśmy mogli jak najszybciej
stamtąd wyjść.
Skończył, bo zabrakło mu oddechu. Wyglądał tak bezradnie i
niepewnie, że Nikki poczuła satysfakcję. Skoro się oświadcza, trzeba go
trzymać w niepewności. To mu tylko dobrze zrobi.
– Przejrzyj to. – Wyciągnął plik papierów, które trzymał złożone we
czworo w kieszeni szortów.
Nikki wzięła je i wygładziła na stoliku. Spodziewała się zobaczyć
duplikat tych, które wcześniej podarła. Tymczasem musiała dwa razy
przeczytać wstępny akapit, nim dotarło do niej prawdziwe znaczenie
słów.
– To jest umowa przedślubna!
Carter z powagą skinął głową.
– Pozwala ci zatrzymać twoje udziały w Belden Industries jako
osobną własność. Zawsze będą twoje, Nikki.
– Ale teraz dysponuję pakietem kontrolnym – przypomniała.
– Wiem. I nie dbam o to. Chcę tylko ciebie, a nie potrafię w inny
sposób tego udowodnić.
Powoli zaczynała mu wierzyć. A może po prostu był szalony?
– A co będzie, jeśli się pokłócimy i sprzedam wszystko Dee Ann?
Carter wstał, górując nad nią.
– W takim razie sprzedaj je od razu i będziemy mieli tę sprawę raz na
zawsze z głowy – powiedział lekkim tonem. – Widzisz? – ciągnął z
uśmiechem – Belden Industries już nie jest najważniejszą rzeczą w moim
ż
yciu.
Teraz jesteś nią ty.
Pochylił się i pocałował ją z hamowaną namiętnością, przypominając
jej o tym, co zawsze było między nimi ważne.
Nikki przymknęła oczy, poddając się jego wargom. Potrzebowała
takiego przypomnienia.
– Teraz wracam do biura. Będziesz miała czas, żeby jeszcze raz
przemyśleć to wszystko. Nie tracę nadziei i nie zamierzam z ciebie
zrezygnować.
Oszołomiona, przytaknęła. Carter pocałował ją jeszcze raz i odszedł.
Zapewne pomyślał, że i te papiery podrze. Tak, musiał blefować.
W takim razie wytnie mu numer. Podpisze ten przedślubny układ
tylko po to, żeby zobaczyć, jaką zrobi minę. Wtedy będzie już wiedziała
na pewno, jakie są jego prawdziwe uczucia.
– Carter, poczekaj! – Zerwała się i pobiegła za nim. – Nie mam pióra.
– Podpiszesz? Wyjdziesz za mnie? – Ogromna ulga i nadzieja
rozjaśniły jego twarz. Nerwowo zaczął szukać po kieszeniach. – Czekaj,
zaraz znajdę – mruczał. – O, jest!
Ręka Nikki drżała, gdy brała od niego pióro. Nerwy? Z powodu
Cartera?
– Jesteś pewien, że chcesz się ze mną ożenić? – zapytała.
– Niczego nie byłem tak pewien w swoim życiu – odparł, patrząc jej
w oczy. Wzrok miał jasny, otwarty. Tym razem niczego nie udawał.
Nikki rozpostarła papiery na złożonej tratwie ratunkowej i szybko
nagryzmoliła swoje imię i nazwisko.
Twarz Cartera dosłownie promieniała radością. Tak jak sobie to
wcześniej wymarzyła, porwał ją w ramiona i uniósł w górę, aż straciła
oddech.
– Obiecuję, że nie będziesz tego żałować, Nikki.
– Carter, ty mnie naprawdę kochasz – wyszeptała w zadziwieniu.
– Tak, naprawdę cię kocham – potwierdził, okraszając swoje
stwierdzenie pocałunkiem. – Mam tylko jedno pytanie.
– Pytaj, o co tylko chcesz. – W tej chwili Nikki zrobiłaby dla niego
wszystko.
Carter przyciągnął ją do relingu.
– Naprawdę chcesz zmienić jej nazwę?
– A co, nie podoba ci się „Wybór”?
– Nie. – Carter mocno otoczył jej talię ramieniem. – Ponieważ nasza
stara „Pszczółka” powiezie nas wkrótce w długą podróż poślubną. I nie
będzie innego wyboru.
EPILOG
Słodkie tony harfy mieszały się szumem fal. Powietrze przesycały
wonie kwiatów i morza. Złote promienie gorącego sierpniowego słońca
Galveston przesiewały się jak mgiełka przez ścianki plażowego namiotu.
W tle rozbrzmiewał szmer rozmów zaproszonych gości.
Nagle odezwał się pager pana młodego.
Carter Belden, stojący przy jednym z uginających się od potraw
stołów, wyłączył brzęczyk i sięgnął po telefon komórkowy.
– Moglibyście się pospieszyć – sarknął Saunders. – Mam już piach w
butach.
– W takim razie je zdejmij – beztrosko poradził mu Carter, nie
przerywając wystukiwania numeru. – Julian? – powiedział do mikrofonu.
– Nikki już prawie gotowa.
– Ja też – odparł Julian.
– I co, nie będziesz stał za mną, na dobrą wróżbę? – zapytał Carter,
choć wiedział, jaka będzie odpowiedź.
– Nie ma mowy – zachichotał Julian. – Jak długo się da, będę się
trzymał z daleka od ołtarza.
– Któregoś dnia zmienisz zdanie i mam nadzieję, że będę świadkiem
tej chwili.
– Najpierw ożeń się ty – rzucił Julian, zanim się wyłączył.
Carter z uśmiechem popatrzył w stronę pawilonu plażowego, gdzie
Nikki i jej siostra przebierały się, a potem wrócił do namiotu. Jeszcze
jeden, spóźniony gość wślizgnął się do wnętrza. Zamarł, gdy zobaczył,
kto nim jest.
– Dee Ann!
– Witaj, Carter – pozdrowiła go wylewnie. Obcasy pantofli grzęzły
jej w piachu. Ze śmiechem oparła mu się na ramieniu, by je zdjąć i ruszyć
dalej boso. Carter zerknął ponad jej ramieniem na Saundersa. Obaj
mężczyźni wymienili spojrzenia.
– No, już lepiej. – Dee Ann wyprostowała się i popatrzyła z
rozbawieniem na ich miny. – Spokojnie, chłopcy, Nikki mnie tu
zaprosiła.
– Wiem o tym – burknął niechętnie Carter, choć nie była to prawda.
– Nie, nie wiedziałeś – zaprzeczyła pogodnie. – Nikki uważała, że
ukręcimy głowę plotkom, jeśli pojawię się na twoim ślubie.
– Albo wywołacie nowe. – Saunders był sceptyczny.
– O, widzę, że jednak się zdecydowałaś – rozległ się z tyłu głos
Juliana.
– Czy tylko ja nie wiedziałem, że Dee Ann jest zaproszona? – zapytał
z rozżaleniem Carter.
– Ja też nie, naprawdę! – zapewnił Saunders z kwaśną miną.
– Spokojnie – zakomenderował Julian, podając ramię Dee Ann. –
Nikki pamiętała o twoim uczuleniu i dopilnowała, żeby w bukietach nie
było róż – zaznaczył, prowadząc ją na drugą stronę namiotu.
– Ach, te kobiety – westchnął Carter do Saundersa.
Nie słysząc odpowiedzi, podążył za jego zachwyconym spojrzeniem.
Zobaczył Nikki i jej siostrę, zbliżające się po białym, rozłożonym na
piasku chodniku.
Postanowili odtworzyć we wszystkich szczegółach ich pierwszą
ś
lubną ceremonię. Z tą tylko różnicą, że tym razem była obecna cała
rodzina Nikki.
Panna młoda była ubrana w biały sarong, udrapowany tak, by
odsłaniał ramiona. Oprócz tego zdobiły ją wyłącznie kwiaty wpięte we
włosy, zwisające z szyi girlandą, i te najpiękniejsze, w wiązance, którą
trzymała w ręku. Siostra miała podobny sarong, w odcieniu brzoskwini,
przetykany złotą nicią.
Carter i Julian wystąpili w białych tunikach i spodniach. Tylko
Saunders nie chciał zrezygnować z garnituru i lakierków. Carter
serdecznie mu współczuł i podejrzewał, że zrzuci je, zanim dojdzie do
grupowego zdjęcia.
A potem zapomniał o butach swego prawnika i o całym świecie, bo
Nikki szła ku niemu z promiennym uśmiechem.
Serce uderzyło mu mocno, jak oceaniczna fala rozbijająca się o brzeg.
– Dziękuję – wyszeptał, stając u jej boku i ujmując ją pod ramię z
miną pełną szczęścia i zachwytu.
– Za co dziękujesz? – zapytała miękko. – Za to, że nie uciekłam
sprzed ołtarza?
Carter ujął jej dłoń – na której palcu miała za chwilę zabłysnąć złota
obrączka.
– Za to, że dałaś mi drugą szansę. – Musnął ustami jej dłoń. – Tym
razem wszystko będzie dobrze.
Stojący przed nimi pastor odchrząknął dyskretnie.
– Jesteście gotowi? Czy możemy zaczynać ceremonię?
– Tak – odpowiedzieli jednym głosem.