HeidiRice
WillawMonterey
Tłumaczenie:
ZofiaUhrynowska-Hanasz
ROZDZIAŁPIERWSZY
– Hej, Mitch, czy w kartotece Demaresta
było coś na tego dzieciaka? Mniej więcej sto
pięćdziesiąt
pięć,
sto
sześćdziesiąt
centymetrów
wzrostu,
pięćdziesiąt
pięć,
sześćdziesiątkilowagi?
Zane Montoya wpatrywał się w mroczny
parking motelu, starając się wyłowić z cienia
jakieśużyteczneszczegóły.Alekimkolwiekbył
ten dzieciak, robił wszystko, żeby tylko nie
znaleźć się w kręgu światła lamp ulicznych.
Zane’owizjeżyłysięwłosynakarku.Odpięciu
godzin
czatował
pod
oknem
pokoju
motelowegoBradaDemaresta;przejąłsprawę
od Mitcha, który zachorował na grypę.
Montoya Investigations deptało Demarestowi
po piętach od sześciu miesięcy. Można
powiedzieć, że po raz pierwszy od wielu
tygodni coś drgnęło w sprawie, kiedy dostali
cynk, że ten motelik z pokojami na godziny,
położony na przedmieściach Morro Bay, jest
ostatnią
kryjówką
faceta.
A
intuicja
podpowiadała Montoi, że młodziak wyraźnie
przeprowadzarekonesans.Izdecydowaniemu
się to nie podobało, bo gdyby Demarest się
pojawił, to szczeniak mógłby zwrócić na nich
jegouwagęalbo–cogorsze–spłoszyć,zanim
zdołalibygozatrzymaćioddaćwręcepolicji.
– Czy to dziewczyna, czy chłopak? –
wychrypiałMitch.
– Chyba nie sądzisz, że ja bym… – szept
sfrustrowanego Montoi urwał się nagle, bo
postać cofnęła się nieco i w żółtym blasku
latarni ukazała się piegowata buzia, ogniście
rude loki wymykające się spod mocno
naciśniętej na czoło czapki z daszkiem
i wreszcie wyraźna wypukłość piersi pod
obcisłą czarną koszulką, spodnie panterki
i buty. – To jest dziewczyna. I to dziewczyna,
której obecność tutaj nic dobrego nie wróży.
Bo po co by się ubierała po wojskowemu, jak
GIJane?
– W każdym razie młoda kobieta, w wieku
między osiemnaście a dwadzieścia pięć lat,
biała,zrudymiwłosamidoramion.
Kiedy Zane próbował porównać jej rysy ze
zdjęciem z kartoteki policyjnej, dziewczynę
skryłcień.
–Niekojarzęjej–mruknąłbardziejdosiebie
niżdoMitcha.
Zane
ponownie
przejrzał
kartotekę
Demaresta, ale w jego najbliższym otoczeniu
nie zauważył nikogo, kto by pasował do opisu
tejdziewczyny.
Mitchwestchnąłciężko.
– Jeśli ona się plącze koło jego pokoju, to
znaczy,żejestjegokolejnąofiarą.
– Nie sądzę. Jest za młoda – odparł Zane.
Niegdysiejszy producent filmowy kategorii B,
Demarest, typowy pasożyt LA, miał krótki
epizod z filmem porno, po czym znalazł sobie
bardziej lukratywne zajęcie polegające na
mamieniu bogatych kobiet, z których miał
rzekomo robić gwiazdy filmowe. Ale ta
dziewczyna ze swoją bladą cerą, piegami,
piersiami,
które
nie
znały
silikonu,
i
ukradkowymi
działaniami,
mogła
być
wszystkim,tylkoniecelemtakiegofaceta.
– Nie bądź taki pewny – odparł Mitch. – On
zawsze działał z wielkim rozmachem i wcale
niebyłwybredny.
– Niech to szlag! – zaklął Zane, widząc, że
dziewczyna
podchodzi
do
drzwi
pokoju
Demaresta. – Zadzwoń do Jima, niech przyśle
posiłki–dodałostro–asamniechsiętuzaraz
zamelduje.
– Czy Demarest się pojawił? – wychrypiał
podnieconyMitch.
–Nie.–DziękiBogu.–AleJimmusiprzejąć
inwigilację.
Mamy
kłopot.
–
Surowym
wzrokiem zmierzył parking. – Bo obojętne,
kimjesttadziewczyna,właśniewłamałasiędo
motelowegopokojuDemaresta.
Wetknąłkomórkędo tylnej kieszeni, wysiadł
zsamochoduiruszyłprzezparking.
Tylko tego brakowało, żeby mu po pięciu
godzinachsiedzeniawcholernymsamochodzie
ta piegowata imitacja GI Jane spieprzyła pół
rokupracy.
Iona MacCabe otworzyła drzwi wytrychem,
któregozdobyciezajęłojejtydzień.Wcienkiej
smużce światła wpadającego przez wąską
szparę między zasłonami tańczyły drobinki
kurzu, ale było zbyt ciemno, by mogła
zobaczyć cokolwiek innego poza dwoma
wielkimi łożami. Serce skoczyło jej do gardła,
kiedy usłyszała za sobą kroki, ale gdy się
odwróciła, żeby zamknąć drzwi, dostęp do
nichzablokowałajejwysokapostać.
Brad!
Zamarła, kiedy postać wyciągnęła rękę
izablokowałaotwartedrzwi.
–Niesądzę–odezwałsięopryskliwygłos.
NieBrad.
Krótkotrwałe uczucie ulgi ustąpiło, kiedy
poczuła obejmujące ją w talii męskie ramię.
Uderzyła plecami o bardzo twardą pierś
istraciłagruntpodnogami.
– Puszczaj! – pisnęła, kiedy tajemniczy
mężczyzna wyniósł ją z pokoju, kopniakiem
zamknąłdrzwiiruszyłzniąprzezparking.
Muskularne
ramię
opasujące
ją
pod
piersiamistężało,adziewczyniezaparłodech,
kiedy sobie uświadomiła, że to uprowadzenie
może być gorsze od spotkania z Bradem,
alfonsemioszustem.
–Uniemożliwiampopełnienieprzestępstwa–
warknął bezosobowy głos. – I radzę ci,
zamknijsię,bojeślinasktośzauważy,totwoja
sytuacjabędzieowielegorsza.
Złapała mężczyznę za ramię, usiłując się
uwolnić, ale trzymał zbyt mocno. Usłyszała
odgłos otwierania drzwi samochodu i zaczęła
wyrywaćsięnadobre.Ktośjąporwał!
Pokonała pięć tysięcy mil, przez dwa
tygodnie żyła tylko dzięki własnemu sprytowi,
przez
tydzień
czyściła
wychodki
w najnędzniejszym motelu na świecie, od
przedwczorajniemiaławustachprzyzwoitego
posiłku i teraz, dosłownie kilka kroków od
celu,miałbyjązamordowaćjakiśświr!
– Jeżeli mnie nie puścisz w tej chwili, to
zacznę wrzeszczeć na całe gardło. – Nabrała
tchu,alenatychmiasttwardadłońzasłoniłajej
usta i to, co miało być rozdzierającym
krzykiem,
zamieniło
się
w
całkowicie
niegroźnypomruk.
Wierzgałazcałejsiły,nienapotykającjednak
żadnego oporu; wisiała w powietrzu. Nagle
przezodórgnijącychśmieciprzedarłsięjakiś
czystybardzomęskizapach.
On nie pachnie jak lump, pomyślała. Ta jej
refleksja dała mężczyźnie akurat tyle czasu,
że zdążył się obrócić i wrzucić ją do
samochodu na miejsce pasażera. Ciemna
głowamężczyznywznosiłasięnadnią,alerysy
twarzy były niewidoczne w mroku. Serce
waliło jej jak oszalałe. Intruz syknął jej do
ucha:
– Jeśli wydasz chociaż najmniejszy dźwięk,
zostaniesznatychmiastaresztowana.
Aresztowana.Dotarłdoniejsenstegosłowa.
Facet jest gliniarzem, więc mnie nie zabije.
Mimo to lęk jej nie opuścił; czuła strumyczek
potu między piersiami. Zabiorą jej okresową
wizę
z
pozwoleniem
na
pracę,
której
załatwianie zajęło jej dwa miesiące. Zostanie
deportowana, a wtedy może się pożegnać
z choćby drobną częścią dwudziestu pięciu
tysięcyfuntówjejojca,zktórymiuciekłBrad.
– Kiwnij głową, jeśli zrozumiałaś, co do
ciebie powiedziałem – odezwał się znów,
wyraźniewkurzony.
Skinęłagłową,zaciskającpalcenawytrychu,
którywsunęłasobiepodpośladek.Mężczyzna
uniósł
dłoń
i
dziewczyna
zaczerpnęła
powietrza.
– Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś, że
jesteś gliniarzem? – Uznała, że atak jest
najlepszą formą obrony, a zarazem może
odwrócić od niej jego uwagę i umożliwić jej
ucieczkę.–Niepotrzebniesięwystraszyłam.
– Nie jestem gliniarzem, tylko prywatnym
detektywem.–Wyciągnąłcośztylnejkieszeni
spodni i otworzył. – Uznała, że jest to jakiś
dokument
służący
identyfikacji,
ale
wpanującychciemnościachniewidziałagotak
samo,jakniewidziałajegowłaściciela.
–Aterazzapnijpas,bojedziemy.
Zamknąłdrzwisamochodu,wsiadłnamiejsce
kierowcy i uruchomił silnik, a ją ogarnęła
wściekłość.
Niejestnawetnormalnymgliniarzem?
– Chwileczkę, dokąd mnie zabierasz? –
zapytała, kiedy wycofywał samochód. Może
zbyt pochopnie uznała, że jednak nie jest
porywaczem.
–Zapnijpas,bojaknie,tosamcizapnę.
– Nie zapnę – oznajmiła, a mężczyzna
zatrzymałsamochódprzedmotelem.–Mamtu
pokójipracęinigdzieniejadę.Aty,jeślijesteś
fałszywym policjantem, nie możesz mnie do
tegozmusić.
Sięgnęła
do
klamki,
ale
mężczyzna
zablokowałjąswoimmuskularnymramieniem.
– Nie zostaniesz tutaj. – Jego głos
przypominał groźny pomruk. – A ja mogę cię
zmusić.Chceszsięprzekonać?
Usiłowała poruszyć palcami, ale jego uścisk
byłzbytmocny.
–Puśćklamkę–mruknął,aonapoczułajego
miętowyoddech.–Ipomóżmiwdochodzeniu.
– Nie mogę – warknęła, nie bardzo panując
nadzłością.–Zamocnomnietrzymasz.
Puściłjejrękę,aonapuściłaklamkę.
–Tobolało,chybazłamałeśmipalec.
Najwyraźniejniezrobiłotonanimwrażenia.
Podetknąłjejpodnosdużąotwartądłoń.
–Dawajklucz.
–
Jaki
klucz?
–
Próbowała
udawać
niewiniątko.
–Ten,naktórymsiedzisz.–Strzeliłzpalców
tak, że aż podskoczyła. – Masz dziesięć
sekundalbowezmęgosobiesam.
Zaczął odliczać. Wyjęła klucz i wsadziła mu
w garść, przyznając się do porażki. Wolała,
żeby jej nie gmerał pod pośladkiem swoimi
długimisilnymipaluchami.
–Zadowolony?–burknęła.–Żebygodostać,
musiałam
wyszorować
pięćdziesiąt
kibli,
awtejdziurzetoniejestzwyczajnaharówa.
Kpiący śmiech, jaki usłyszała w odpowiedzi,
przyprawiłjąozupełnieniestosownydreszcz.
Cosięznią,dojasnejcholery,działo?
– Tylko nie próbuj nigdzie uciekać –
powiedział, wysiadając z samochodu. – Jeśli
będę musiał po ciebie wrócić, to na pewno
mnieniepolubisz.
Skrzyżowała ramiona na piersi, napięta
iwściekła.
–Jacięjużnielubię.
Zarechotałniewesoło.
Iona patrzyła za nim spode łba, kiedy szedł
do
recepcji
motelu,
po
czym
zaczęła
fantazjować, co by było, gdyby tak uciekła
w noc. Ale kiedy w ostrym świetle zobaczyła
jego
wysoką
wysportowaną
sylwetkę,
porzuciła
fantazjowanie.
Po
dziesięciu
minutach
rozmowy
z
Gregiem,
nocnym
recepcjonistąmotelu,mężczyznawrócił.Kiedy
się zbliżał, światło księżyca oblało swoim
blaskiem jego szerokie ramiona, wąskie
biodra,
długie
nogi
i
elastyczny
krok
drapieżnika. Kimkolwiek był, musiał mieć
znacznie więcej siły od niej i jak się
zorientowała, nie zawahałby się przed jej
użyciem.
Zatrzymał się koło samochodu i wyjął
smartfon. Kiedy rozmawiał, na jego twarz
padło niebieskie światło neonu informującego
o wolnych pokojach. Iona oniemiała. Jej
porywacz
mógł
być
z
powodzeniem
supermodelem. Na widok jego mocnych
zmysłowych ust, orlego nosa z niewielkim
garbkiem, wystających kości policzkowych,
oliwkowej cery i ciemnego zarostu wezbrało
w niej coś w rodzaju histerii. Spojrzał na nią,
a jej na widok jego szafirowych oczu
i niezwykłych granatowych obwódek źrenic
zamarło serce w piersi. Czy to gra świateł?
NawetDanielCraigniematakichniebieskich
oczu.
Wsiadł do samochodu i szczęśliwie jego
niesamowitatwarzznówznalazłasięwcieniu.
Cóż z tego, że jest taki przystojny, skoro to
bandzioriświr.Powtarzałasobietesłowajak
mantrę,gdytymczasemmężczyznaruszył,nie
zwracającnaniąnajmniejszejuwagi.
–Jeślinieżądamzbytwiele–zwróciłasiędo
niego, kiedy opuścili motelowy parking – to
chciałabym wiedzieć, dokąd mnie zabierasz.
Bo mój portfel, mój paszport i cały dobytek
znajdują się w pokoju numer sto osiem. A nie
chciałabym,żebymiktośtozwinął.
Co nie znaczy, że miała w tym portfelu
majątek, to samo dotyczyło jej „dobytku”, ale
zarówno karta kredytowa, jak i paszport były
dla niej bardzo ważne, jeśli miała się
kiedykolwiek wydostać z tego zakazanego
kraju.
– Ciekawe pytanie jak na kogoś takiego… –
powiedziałiskręciłwgłównąulicęMorroBay.
Dziewczynanajeżyłasię.
– Nie jestem złodziejką, jeśli to masz na
myśli.
– Aha. To co robiłaś w pokoju Demaresta?
Chciałaśmuwyszorowaćkibelpogodzinach?
SłyszącnazwiskoBrada,jeszczebardziejsię
najeżyła. To znaczy, że znał Demaresta. Albo
o nim wiedział. Zastanawiała się, czy to
dobrze,czyźle.
– Posłuchaj – powiedział nieznoszącym
sprzeciwu głosem i ze śmiertelnym spokojem:
– albo cię oddam w ręce policji Morro Bay,
a oni cię zamkną, albo powiesz mi wszystko,
cowieszoDemareście.
Rytmicznie
uderzał
dużym
palcem
o kierownicę, gdy tymczasem wyjeżdżali
z miasteczka, oddalając się coraz bardziej od
jejceluipaszportu.
–Jeżelisiępróbujeodzyskaćcoś,cozostało
ukradzione, to to nie jest kradzież –
powiedziała, zważywszy swoje szanse. Nie
miała ochoty mówić temu aroganckiemu
facetowiczegokolwiek,alezdrugiejstronynie
chciałateżwylądowaćwceli.
–Formalnierzeczujmując,jesttowdalszym
ciągukradzież.
Tenfacetbyłnietylkobandzioremiświrem;
był zadufanym w sobie bandziorem i świrem,
z oczami bardziej niebieskimi od Daniela
Craiga.
Dajsobiespokójztymioczami.Wyglądbywa
zwodniczy,jużsięotymprzekonałaś.
–Naile?
–Conaile?–zapytałazaskoczona.
–NailecięDemarestustrzelił?
Zadane rzeczowym, beznamiętnym tonem
pytanie zawierało w sobie potężny ładunek
upokorzenia. Popełniła błąd, głupi błąd,
wierząc facetowi, który nigdy nie był tym, za
kogo się podawał. Ale przez ostatnie dwa
tygodniestarałasiętenbłądnaprawić,atoteż
sięliczy.
– Nie mnie, mojego ojca. – Mówiąc to,
wyglądała przez okno. Samochód zatrzymał
się na urwisku powyżej Morro Bay i chociaż
dziewczyna nie widziała oceanu, to wyraźnie
go czuła. Spragniona świeżego powietrza
otworzyła okno i zapach ziemi i morza
przyniósł jej wspomnienie Kelross Glen,
małego miasteczka położonego u podnóża
Cairngorms, w którym spędziła pierwsze
dwadzieścia cztery lata życia, cały czas
usiłując się z niego wyrwać, i o którym
marzyła
przez
ostatnie
dwa
tygodnie.
Zamknęła okno, odcinając się od bolesnych
wspomnień.
Nie mogła tam wrócić, dopóki nie naprawi
szkód spowodowanych dziecinną potrzebą
podróżowania, która rzuciła ją w ramiona
Brada. Musi odzyskać przynajmniej jakąś
cześć pieniędzy ojca. I jeśli to będzie
wymagało
tropienia
tego
łajdaka
po
wszystkich
spelunach
wybrzeża
kalifornijskiego i znoszenia towarzystwa tego
aroganckiego faceta, który koło niej siedział,
tozrobito.
– Na ile Demarest ustrzelił twojego ojca? –
Ostrygłoswyrwałjązzamyślenia.
–Nadwadzieściapięćtysięcy–odparła.Były
to
oszczędności
całego
życia
Petera
MacCabe’a,
który
chciał
pomóc
córce
w spełnieniu marzeń, ale obietnice Brada, że
ją urządzi w artystycznym światku Los
Angeles,okazałysiętaksamofałszyweipuste
jakonsam.
Teraz kiedy puściła farbę Detektywowi
Pięknisiowi i znalazła sposób na to, żeby
dostaćsiędopokojuBrada,napewnowkońcu
odzyskapieniądzetaty.
– Chyba nie wierzysz w to, że facet trzyma
wmotelowympokojudwadzieściapięćtysięcy
wirlandzkichbanknotach,co?
Zmrużyłaoczy.
–NiejestemIrlandką,jestemSzkotką.–Jak
można nie odróżniać akcentu irlandzkiego od
szkockiego? – Ciekawe, gdzie miałby je
trzymać.Możenakonciewbanku?
–Kiedyoszukałtwojegoojca?
–Wgrudniu.
Adokładniejdwudziestegotrzeciego.Wesołe
Boże Narodzenie. I pomyśleć, że ona temu
człowiekowi
uwierzyła,
kiedy
jej
zaproponował, żeby wyskoczyli do Inverness
kupić prezent dla niej i dla jej ojca. Bo ojciec
puścił farbę, że spienięży wszystkie obligacje,
żeby pomóc jej szczęściu z jej nowym
chłopakiem.Niemiałaodwagimupowiedzieć,
żejąiBradatrudnobyłonawetnazwaćparą.
– To trzy miesiące temu. – W głosie
detektywa wyczuła litość, była wściekła. – Do
dziśniemaśladupotychpieniądzach.
To niemożliwe, żeby znikły. W każdym razie
niewszystkie.
– Jak to? Przecież chyba nie wydał ich na
swojeutrzymanie.
–
Bierze
kokainę.
Taką
sumę
może
przepuścićprzeznoswjedenweekend.
–Jakto?–Kokaina?Czytodlategowydawał
jej się taki kruchy, kiedy szedł do sklepu
zupominkamiKelros?
– Prawdopodobnie się z tym ukrywał, kiedy
byłw…–niedokończył.–Skądjesteś?
–Zpogórza,zpółnocnejSzkocji.
– To dlatego na dwa miesiące zniknął nam
zradaru–mruknąłpodnosem.–Rozumiałem,
że woli omijać miasto, bo unika swoich ofiar,
ależeuciekniedoEuropy…
–Amajeszczeinneofiary?–zapytałatępo.
– Querida, to jest hochsztapler wysokiej
klasy i do tego uzależniony od kokainy. Jak
myślisz,jakajestwtymmojarola?
– Nie mam pojęcia, jaka jest twoja rola –
warknęła.
Czy
facet
musi
traktować
wszystkichzgóry?
– Nazywam się Zane Montoya i prowadzę
prywatne biuro detektywistyczne z siedzibą
w Carmel. Od sześciu miesięcy badamy
sprawę
Demaresta.
Zbieramy
dowody,
rozmawiamy ze świadkami, badamy przepływ
pieniędzy,
a
to
wszystko
na
zlecenie
towarzystwa ubezpieczeniowego, które miało
niezręczność ubezpieczyć niektóre z jego
ofiar. – Przerwał na chwilę, czekając, aż te
informacjedoniejdotrą.
Czylijejojciecniebyłjedynym,którydałsię
uwieść błyskotliwym kłamstwom Brada? Na
samą myśl o tym żołądek podjechał jej do
gardła. Już parę miesięcy temu pokonała
w sobie absurdalną wiarę w to, że Bradowi
Demarestowinaniejzależałoiżepodziwiałjej
artystyczne talenty, co jej pomogło wydostać
się z Kelross Glen. Ale rewelacje Montoi były
jak ostatni zardzewiały gwóźdź do trumny jej
dumyiszacunkudlasamejsiebie.
– Jest to skomplikowane dochodzenie na
wysokim
poziomie,
którego
mało
nie
spieprzyłaś przez swój głupi numer – ciągnął
Montoya.
Zignorowała nutę irytacji w jego głosie. Dla
niejważnybyłtylkoojciec.PeterMacCabebył
dobrym człowiekiem, który chciał dla swojej
córki spełnienia marzeń. A ona to zniszczyła,
wpuszczając
do
ich
życia
zawodowego
oszusta.
Przez resztę drogi jechali w milczeniu. Iona
zastanawiałasię,corobićdalej.Dwatygodnie
tropiła
Brada
w
nadziei,
że
odzyska
przynajmniej część pieniędzy. Ale czy w tej
sytuacjibyłsensdalejgościgać?Odprzyjazdu
do
Kalifornii
żyła
adrenaliną,
głodując
i harując w oczekiwaniu na powrót Brada do
pokojumotelowego.
Przednimipojawiłsiężółtyneonzwiastujący
fast food i żołądek Iony upomniał się głośno
o swoje prawa. Oby tylko Montoya tego nie
usłyszał.
Niestety.
Samochód zatrzymał się przed okienkiem.
Montoyaspojrzałzukosanajejbrzuch.
–Codlaciebie?
–Nic.Niejestemgłodna–odparła,mimoże
nie jadła nic od śniadania składającego się
zpączkaikawy.
– Co dla pana? – spytała dziewczyna
w okienku i patrząc na Detektywa Pięknisia
oblałasięrumieńcem.
– Jesteś pewna, że nic? – ponownie zwrócił
siędoIony.
– Pewna – odparła, zadzierając brodę do
góry.
NatwarzyMontoipojawiłosięcośwrodzaju
uśmiechu.
–Jaksobieżyczysz.–Poczymzwróciłsiędo
dziewczyny okienku: – A dla mnie dwa duże
cheeseburgery,
duże
frytki
i
mleko
czekoladowe.
– Już się robi. – Dziewczyna stanęła na
baczność. – Razem będzie sześć dolarów
pięćdziesiątcentów.
Zanezapłacił,podziękowałipodałIoniedwie
poplamionetłuszczemtorebki.
–Masz,potrzymaj.
Rozszedł się cudowny aromat grillowanego
mięsa i świeżo usmażonych frytek. Zane
tymczasem jedną ręką zaprowadził samochód
na parking. Słyszała, jak siorbie mleko.
Poczuła w żołądku bolesne ssanie. Rzuciła
torebkizasiebie.
–Pocowziąłeśdwaburgery?Mówiłamci,że
niejestemgłodna.
– Oba są dla mnie. Śledzenie ludzi oznacza
głodowanie.Odrananiewielejadłem.
– Bo się popłaczę ze współczucia. – Zane
wyjął
z
papierowej
torebki
wielkiego
cheeseburgera i to była dla Iony prawdziwa
tortura.
Poczuła rozkoszny zapach; widziała, jak ze
smakiem pochłania cheeseburgera, a potem
złociste świeże frytki. Oblizała usta, a jej
żołądek dosłownie wywrócił się na lewą
stronę. Zajrzał do drugiej torebki i wolno
podniósłdoustdrugiegocheeseburgera.
–Chwileczkę.–Złapałagozanadgarstek.
– Można wiedzieć, o co chodzi? – Jej
udręczony
wzrok
napotkał
jego
kpiący
uśmieszek.
–Tak…jednak…–Poczuła,jakjejleciślina.–
Proszę.
–Prosiszoco?
Sukinsynchcejązmusić,żebygobłagała.
–Czymogęprosićojednegomałegogryza?–
Za parę kęsów bułki gotowa była poświęcić
całąswojądumę.
Czekała na dalsze tortury, ale szczęśliwie
wręczył jej burgera, nie dręcząc już dłużej.
Zagłębiłazębywmiękkiejbułce.Wydałacichy
jęk rozkoszy, po czym odgryzła kolejny kęs.
Ironiczny uśmiech znikł z twarzy Zane’a.
Czułanasobiejegointensywnespojrzenie,ale
było jej wszystko jedno; dosłownie pożerała
bułkę. Niech sobie myśli, co chce, o jej
manierach.
Od
wielu
dni
nie
jadła
przyzwoitegoposiłku.
Dlaczegotowyglądatakcholernieseksy?
Na widok jej błyszczących od tłuszczu
pełnych warg Montoya poczuł dziwne ciepło
wkroczu.
–Troszkęwolniej,bocizaszkodzi–mruknął.
Spojrzała na niego czujnie, spod oka.
Z trudem powstrzymał się przed zlizaniem
zjejbrodystrumykatłuszczu.
Chyba rzeczywiście już zbyt długo nie
miałembaby,pomyślał.
Musiałominąćzsześćmiesięcyodkrótkiego
epizoduwSonorzezEleną,prawniczką.Sześć
miesięcy przerwy nie było dla niego niczym
niezwykłym, ale tym razem abstynencja
wyraźnie dawała o sobie znać, a dziewczyna
była smakowita: lekko skośne oczy w kolorze
czekolady,
burza
rudych
loków,
pełne
zmysłoweustaijasna,lekkopiegowatacera–
wszystko to razem tworzyło dość unikalny
pakiet, tyle że – bagatelka! – zetknęli się na
gruncie zawodowym. Była świadkiem czy
może nawet przestępcą, a on nigdy nie
przekraczałtejgranicy.Nigdy.
Ciekawe, ile mogła mieć lat, z tą delikatną
cerą
trudno
było
powiedzieć,
ale
zpowodzeniemmogłabyćnastolatką.
Odwrócił od niej wzrok, wziął z deski
rozdzielczejtorbęzfrytkamiijejpodał.
–Kiedyostatnirazjadłaśprzyzwoityposiłek?
–Nietakdawno–burknęławtorebkę.
Ładowałafrytkidoust,jakbysiębała,żejej
wyrwie torbę. Stłumił w sobie odruch
współczucia.Toniejestdziewicawpotrzebie,
tylkomocnostąpającapoziemizaradnaosoba
z
własnym
planem
działania.
Numer
z zatrudnieniem się w motelu Demaresta był
bardzosprytny.Noijakimcudemwytropiłago
aż ze Szkocji, skoro oni mieli kłopot ze
znalezieniem go w Kalifornii? Dopóki się nie
zorientuje, jaka jest jej rola w całej tej
sprawie, na pewno jej nie zaufa. Ale to
wszystko
nie
rozwiązywało
doraźnego
problemu, a mianowicie co z nią zrobić
dzisiaj? Nie zaplanował właściwie nic, poza
tym, że ją zabierze z motelu. Mógłby ją
z powrotem zawieźć do Morro i zostawić
winnymmotelu,aletobyniemiałosensu,bo
by uciekła. Oczywiście mógłby ją oddać
gliniarzom,
co
by
doraźnie
rozwiązało
problem, ale jakoś nie był w stanie się na to
zdobyć.
– W jaki sposób się zorientowałaś, że
DemarestmapokójwmoteluwMorro,Iona?
– Uznał, że najwyższy czas zacząć ją pytać,
zamiastgapićsięnatejejcholerneusta.
Przestałajeśćfrytki.
– Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytała
ztymswoimszkockimakcentem.
– Recepcjonista był bardzo rozmowny, kiedy
mu powiedziałem o twoim numerze z jego
kluczem.
WbrązowychoczachIonyzapłonąłogień.
– Powiedziałeś mu? Jak mogłeś? Stracę
pracę.
– Tak czy owak, już tam nie wrócisz. Nie
chcę, żebyś zwróciła uwagę Demaresta na
nasząobecność.
–Alejaniezamierzamzwracaćnawasjego
uwagi. Dlaczego miałabym to robić? – Była
wyraźniezatroskana.–Jakjaterazzapłacęza
motel?Pewniemiteżprzepadnąmojezarobki.
– Rachunek za ciebie zapłaciłem. – Zapłacił
też
recepcjoniście
za
przechowanie
jej
dokumentów w motelowym sejfie. Gdyby
Demarest pojawił się dziś wieczorem, nie
potrzebowałby nawet żetonu na odbiór jej
paszportu, ale Zane czuł, że nie będzie to
takie proste. Bo w tej sprawie nie było nic
prostego.
Adotegotajegoidiotycznareakcjananią…
Nigdy do tej pory nie sprawiało mu
przyjemności obcesowe traktowanie kobiet.
Zyskał nawet ksywkę Lancelot – a to właśnie
dlatego, że przesłuchując kobiety, wolał
perswazję
i
cierpliwość
zamiast
gróźb
i brutalności. Nie mógł jednak uciec od faktu,
że kiedy ją zaskoczył na włamywaniu się do
pokojuDemarestaipoczułkontaktjejpełnych
piersi ze swoim ramieniem i delikatny świeży
zapach jej włosów, na chwilę utracił nad sobą
kontrolę. I chociaż można by to wytłumaczyć
brakiem kobiety od sześciu miesięcy, to już
trudnobyłobyzrozumieć,dlaczegowidokIony
jedzącejomałoniewywołałuniegoerekcji.
– Ale z wypłatą możesz się pożegnać –
powiedział, dbając o to, żeby jego ton był
odpowiednio chłodny. Jej duże brązowe oczy
rozszerzyły się, a on poczuł się, jakby kopnął
sarenkę Bambi. – I w ogóle przestań się ze
mnąkłócić,bocięwyrzucęzsamochodu.
Byłatopustagroźba,nigdybytegoniezrobił
żadnejkobiecie.
Jednak Iona zamiast dać się zastraszyć,
zadarłabrodęipowiedziała:
– Bardzo proszę, możesz mnie tu wyrzucić,
jeślitylkochcesz.Niemamztymproblemu.
Do diabła, ta dziewczyna mówiła poważnie.
Pomyślał o podejrzanym motelu i o jej
kontaktach z Demarestem i wpadł na całkiem
niezłypomysł.
–Aleniestetyjamam.
– To zawieź mnie z powrotem do motelu,
żebym mogła zabrać swoje rzeczy, a ja
zatrzymam się gdzie indziej. Nie będę wam
przeszkadzała, obiecuję. Tak samo zależy mi
nazłapaniuBrada,jakiwam.
Być może sprawiła to twarda determinacja
wjejgłosie,amożenieustępliwośćjejwzroku,
w każdym razie Zane chciał jej uwierzyć,
chociaż dziesięć lat służby w policji nauczyło
go,żeniepowinien,żezaufanietocośbardzo
niebezpiecznego.
Wrzuciłwstecznybieg.
–Zapomnijotym.Zatrzymaszsiętam,gdzie
będęmógłmiećcięnaoku.
– Dlaczego? – Była w szoku. – To śmieszne.
Przecież nie znosisz mnie tak samo, jak ja
ciebie.
Niestety, nie mógł powiedzieć, że jej nie
znosi tak bardzo, jak powinien, ale zachował
todlasiebie.
Zmarszczyłaczoło.
– Wystarczy, że mi zaufasz tylko troszeczkę
i nie będziemy musieli już nigdy więcej się
widzieć.
– Zaufać tobie? – Posłał jej przeciągłe
spojrzenie.–Taksądzisz?
–Jakrany–syknęła.–Przecieżcimówiłam,
żeBradukradłforsęmojemutacie.
Aha,więcterazjestBrad.
–
Próbowałam
tę
forsę
odzyskać
–
zakończyła, krzyżując ramiona i wypychając
piersidogóry.
–Tak,aleniemamnatożadnegodowodu.–
Z trudem oderwał wzrok od szczeliny między
jej piersiami, zaniepokojony sobą. I nią. Czy
ona to robiła celowo? – I dopóki go nie
uzyskam,musimytrzymaćsięrazem.
Uznał, że sprzeczka została zakończona,
iwycofałsamochódzparkingu.
–Chwileczkę.Jeżeliminieufasz,todlaczego
ja miałabym ufać tobie? Twierdzisz, że jesteś
prywatnym detektywem, ale dla mnie równie
dobrzemożeszbyćmordercą-nożownikiem.
–Pokazałemcimojąlicencję.
–Którązpowodzeniemmogłeśsfałszować.
Wykrzywił
usta.
Oskarżenie
nie
było
śmieszne;
było
obraźliwe.
Zatrzymał
samochód,wyciągnąłsmartfoniwybrałnumer
PolicjiLosAngeles,poczymoddałjejtelefon.
– Poproś detektywa Stone’a albo detektywa
Ramireza z wydziału kryminalnego; obojętne,
którybędzienazmianie.Onizamnieporęczą.
Czekał, kiedy rozmawiała z dyspozytorem,
nie
spiesząc
się
i
sprawdzając,
czy
rzeczywiście jest połączona z prawdziwym
funkcjonariuszem policji Los Angeles, a nie
jednymzjegokumplimorderców.
Bystradziewczyna.
– Przepraszam, czy mówię z detektywem
Ramirezem? – odezwała się, kiedy usłyszała
byłego partnera Montoi. – Nazywam się Iona
McCabe i jestem tutaj z niejakim Zane’em
Montoyą.
Twierdzi,
że
jest
prywatnym
detektywemiżepangozna.Czytoprawda?–
Przez chwilę słuchała, kiwając głową. – Czy
może mi pan powiedzieć, jak on wygląda? –
Słuchając
odpowiedzi
Ramireza,
błądziła
wzrokiem po twarzy Zane’a. Jej spojrzenie
było zimne i beznamiętne, zupełnie odwrotnie
niżspojrzeniakobiet,doktórychprzywykł.
Montoyamasowałrękąkark.
–Tak,tomusibyćtensamfacet–mruknęła
podnosem.–Ijestpanpewien,żetonieżaden
nożownik?
Uniosła brwi i roześmiała się, a Zane’a
przeszył dreszcz. Wolał się nawet nie
zastanawiać nad tym, co powiedział jego były
partner.PoczuciehumoruRamirezabyłomało
subtelne
po
dwudziestu
pięciu
latach
spędzonych
w
radiowozie
policyjnym
iwszatni.WreszcieIonaoddałamutelefon.
–Detektywchceztobąmówić.
– Cześć, Ram. – Normalnie lubił sobie
zkumplempożartować,alenieteraz,nieprzy
tej dziewczynie, która stawała się dla niego
corazwiększymkłopotem.
–Lancelot,cotozachiquita?Robiwrażenie
spryciary.
ZaneniespuszczałIonyzoka;miałnadzieję,
żeniesłyszałagłupiejuwagiRamireza.
– Rozpracowuję pewną sprawę – powiedział
poważnymtonem,zulgąodnotowującfakt,że
Ionazaczęławyglądaćprzezokno.
– Jasne. – Ramirez zaśmiał się rubasznie. –
Co się stało? Czyżbyś w końcu spotkał
dziewczynę,któraniezemdlałanatwójwidok
zwrażenia?
– Dziękuję ci, że za mnie poręczyłeś –
powiedział sztywno, żałując, że to nie Stone
miałtegodniasłużbę,poczymsięrozłączył.
–Zadowolona?–zwróciłsiędoIony.
– Dość – odparła z właściwą sobie
bezczelnością.
Zaneuruchomiłsilnikiwyjechałzparkingu.
– W dalszym ciągu mi nie powiedziałeś,
dokądjedziemy.
– Monterey – rzucił, starając się, żeby jego
odpowiedź była możliwie nieprecyzyjna. –
Mamyprzedsobąjakieśdwiegodzinyjazdy.
–Apocotamjedziemy?
– Mam tam przyjaciela, który w Pacific
Grove wynajmuje domki – powiedział Zane.
Miał jeszcze w schowku na rękawiczki klucz
od domku Nate’a, w którym nocował, kiedy
remontowanojegokuchnię.Możejąnatęnoc
umieścić w tym malowniczym miejscu, a sam
zastanowi się nad sytuacją? Bez samochodu
ipaszportudalekomunieucieknie.Apozatym
z Pacific Grove było blisko do niego do
SeventeenMile.
– Możesz tam dzisiaj przenocować, a jutro
przywiozętwojerzeczy.
I wtedy ją przepyta, i zorientuje się, co ona
wieoDemareście.
Miał już na końcu języka, że ją zabiera na
noc do siebie, ale natychmiast się rozmyślił.
Roktemukupiłdomzdrewnaiszkłanaplaży,
zpięciomasypialniami,trochędalejniżPacific
Grove. Przestraszył się jednak, że nocując ją
podswoimdachem,narazisięnakomplikacje,
któremogłybysięskończyćkatastrofą.
– A jeśli nie zechcę zatrzymać się w domku
twojego przyjaciela w Pacific Grove? –
zapytała.
– To oddam cię gliniarzom – odparł, nie
bardzowiedząc,dlaczegodotejporytegonie
zrobił.–Twójwybór.
– Ciekawe, dlaczego dajesz mi w ogóle
wybór? – Nie ulegało jednak wątpliwości, że
dziewczyna wybierze mniejsze zło. – Zgoda,
zatrzymam się tam, gdzie zdecydowałeś, do
jutra. Dlatego że praktycznie nie mam
wyboru. Ale pamiętaj: nie jestem twoją
chiquitą i żeby ci żadne głupie myśli nie
przychodziłydogłowy,Lancelocie.
Palce Zane’a zacisnęły się tak mocno na
kierownicy, że poczuł grube szwy skórzanego
obszycia.
Dziękujęci,Ramirez,syknąłwduchu.
ROZDZIAŁDRUGI
Radość z posiadania ostatniego słowa nie
trwaładługo;jedynąodpowiedziąMontoibyło
jeszczemocniejszeuchwyceniekierownicy.
– Czy Ram mówił o mnie coś głupiego? –
zapytał po dwudziestu sekundach, które były
jakwieczność.
Iona spojrzała na niego ukradkiem. Oczy
Zane’abyłyutkwionewdrodze.
– Może… – odparła niepewnie. Czuła się
coraz bardziej niezręcznie. Powinna trzymać
językzazębami.
Zanewestchnął.
– Ram lubi robić sobie ze mnie jaja. Nie
zwracajnaniegouwagi.
Napięcie Iony nieco ustąpiło. Zane nie był
wściekły;byłspeszony.
– To znaczy, że nie masz opinii wielkiego
podrywacza
chiquitas?–
zapytała,
zaintrygowanajegoreakcją.
Zamiast złapać przynętę, Zane wybuchnął
śmiechem.Niskigrzmotjegośmiechuwywołał
uIonydreszcz,októrymwolałazapomnieć.
– Owszem, mam – przyznał. – Ale nie
uważam,żebymnaniązasłużył.
Nieuwierzyłamu.Albobyłatozjegostrony
fałszywaskromność,albopoprostukłamał.
– Ramirez przecenia moje zasługi. – Zane
trochę za bardzo się bronił. – Może dlatego,
że od dwudziestu pięciu lat jest szczęśliwie
żonaty. – Posłał jej pełen wdzięku uśmiech. –
Niebójsię,Iona,jesteśzemnąbezpieczna.
Ta wypowiedziana od niechcenia gwarancja
sprawiła, że Iona poczuła pod czarnym
podkoszulkiem
wyraźne
symptomy
podniecenia. Skrzyżowała ręce na piersiach
i pomyślała przewrotnie, że nie miałaby nic
przeciwko
odrobinie
takiego
niebezpieczeństwa.
–Dobrzewiedzieć–odparła,próbującsamą
siebieprzekonać,żejestzadowolona.
Tylkotegobrakowało–biorącpoduwagęjej
ostatnie niepowodzenia – żeby się głupio
zadurzyła w Detektywie Pięknisiu. Już i tak
byławsytuacjiwystarczająconiezręcznej.
– Powiedz, jak Demarestowi udało się
uwolnić twojego staruszka od dwudziestu
pięciu tysięcy funtów? – zapytał, bez wysiłku
przechodzącnaoficjalnyton.
– A dlaczego pytasz? – odpowiedziała
pytaniem na pytanie. Nie zamierzała dzielić
się z Montoyą ponurymi detalami swojego
związkuzBradem.
– To nie jest zwykła metoda działania
Demaresta.
–Ajakajestjegozwykłametoda?
Ionamiałaniemiłeuczucie,żeZaneprzejrzał
jejtaktykęzwlekania.
– Wszystkie jego ofiary, które mieliśmy
okazję
przesłuchiwać,
były
kobietami,
najczęściej
po
pięćdziesiątce,
świeżo
rozwiedzionymi albo owdowiałymi. Podaje się
za producenta filmowego, obiecuje, że je
obsadzi w swoim ostatnim filmie, na osłodę
proponuje seks rekreacyjny, a potem wyciąga
rękępopieniądze.
Po tej rzeczowej informacji Montoi na
twarzy
Iony
pojawił
się
rumieniec.
Powściągnęła
chęć
sprostowania
jego
rewelacji. Seks z Bradem nie miał nic
wspólnego z rekreacją. Przynajmniej w jej
doświadczeniu. Był szorstki i wymagający, ale
ponieważ
stanowił
dla
niej
gwarancję
wyrwaniasięzKelrossGlen,robiławszystko,
żeby go zadowolić. Wzdrygnęła się na
wspomnienietego,jakbardzosięstarała.Tak
bardzo, że aż sobie wmówiła, że lubi Brada.
Kiedypomachałjejprzednosemprzysłowiową
marchewką w postaci informacji o bogatym
biznesmenie z Los Angeles, który mógłby ją
zatrudnić, bez żadnych oporów wspomniała
o tym ojcu. Owszem, wstydziła się swojej
łatwowierności, ale sposób, w jaki Brad
wykorzystywał ją w łóżku, był szczególnie
upokarzający.
–Demaresttojestchoryskurwysyn–podjął
Montoya. – Kręcą go nie tylko pieniądze, ale
isypianiezofiarami.–Zawahałsięnachwilę.
– Dlatego nie bardzo rozumiem, skąd się
w tym wszystkim wziął twój ojciec. Co w nim
mogłokręcićDemaresta?
Iona skrzywiła się na to pytanie. Czyżby
Montoya domyślał się, że to nie jej ojciec był
głównymcelemBrada?Idlaczegomyślotym,
żeZanemógłsiędomyślaćprawdy,sprawiała,
że czuła się wielokrotnie bardziej winna? To
nie powinno mieć dla niej żadnego znaczenia.
Ajednakmiało.
–Demarestobiecałtacie,żezrobidlaniego
film turystyczny – odparła. – Mamy w Kelross
sklep z pamiątkami. Demarest zaproponował,
że zrobi dla amerykańskich inwestorów film
o historii tego miasteczka – dodała. I była to
prawieprawda.
–Jakdługimiałbyćtenfilm?
– Nie jestem pewna… – usiłowała sobie
przypomnieć,czywogóleBradzaszedłażtak
daleko w swoich oszustwach. – Jakąś
godzinę…może.
– Godzinę? Za dwadzieścia pięć tysięcy? –
Montoya zaśmiał się z niedowierzaniem. –
Wyglądanato,żetwójojciecbyłłatwąofiarą.
Iona zjeżyła się; wiedziała, że najłatwiejszą
ofiarąbyłaona.
– Brad niewiele wie na temat robienia
filmów.–Niestety,onaniewiedziaławięcej.
–Towdalszymciąguwydajesięniesamowite
– mruknął pod nosem Montoya. – To, że nie
widzę w tej sprawie kobiety. A co z twoją
matką?Jakawtymwszystkimbyłajejrola?
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Iona
odpowiedziałabezzastanowienia.
–Żadna.Matkauciekła,jakbyłammała.Od
tamtejporyjejniewidzieliśmy.
Rana, która się zabliźniła wiele lat temu,
naglesięotworzyła.
– Hm, to trudna sytuacja. – Oszczędne
wyrazy współczucia Montoi sprawiły, że
poczułasiębardziejbezbronna.
– Nie taka znów trudna. Prawie jej nie
pamiętam
–
skłamała,
zawstydzona,
że
zdradziła za dużo i za szybko. – Odsunęła się
od Zane’a, zapatrzona w gwiazdy, po czym
zamknęła oczy, starając się odciąć od
wspomnienia matki, takiej pięknej, takiej
niedbałejitakiejobojętnej.
Powieki zaczęły jej opadać. Zamrugała
energicznie,
zdecydowana
nie
zasypiać.
Zaśnięcie
bowiem
oznaczałoby
zaufanie
Montoi, a Iona od dzieciństwa wiedziała, że
nikomu nie można ufać. Jej doświadczenia
zBrademtylkotopotwierdzały.
Montoya przestał ją męczyć bezsensownymi
pytaniami, za co była mu bardzo wdzięczna.
Przytknęła
policzek
do
miękkiej
skóry
tapicerkiiukołysanamonotonnymmruczeniem
silnikazapadławsen.
Zane delikatnie zatrzymał samochód na
podjeździe niewielkiego domku i zapatrzył się
na swoją śpiącą pasażerkę. Jeśli nie liczyć
świerszczy, panowała kompletna cisza. Odpiął
pas dziewczyny i zaciągnął się jej zapachem.
Mieszanina
dziecięcego
talku,
jakiegoś
kwiatowego mydła i jej dusznego zapachu
osobistego podziałała na jego zmysły; poczuł
wyraźne symptomy podniecenia. Zesztywniał,
zaniepokojonyniemożnościązapanowanianad
swoimireakcjami.Światłopadająceoddomku
oświetliło jej bladą twarz i różne odcienie
rudości niesfornych włosów. Spoczywające na
policzkach gęste rzęsy i równy oddech
sprawiły, że wyglądała wyjątkowo młodo.
Podniecenie ustąpiło, kiedy wyobraził ją sobie
jako dziecko, które straciło matkę. Ogarnęła
gofalawspółczucia.Cobyzrobił,gdybyMaria
goopuściła?Amiałapotemuwięcejpowodów
niż jakakolwiek ze znanych mu matek.
Potrząsnąłgłową,żebysiępozbyćtychmyśli.
Nie traktuj tego w sposób taki osobisty,
Montoya. Już i tak masz dość kłopotu
z utrzymaniem profesjonalnego dystansu,
powiedziałsobie.
Nie wiedział nawet, ile dziewczyna ma lat.
Ani do jakiego stopnia prawdziwa jest jej
opowieść. Ani jak bardzo jest zaangażowana
w sprawę z Demarestem. Kłamała, mówiąc
o oszustwie; od razu się zorientował. Czy
przez cały czas była ofiarą? I czy dlatego
z taką determinacją walczyła o odzyskanie
pieniędzy ojca? Bo czuła się za tę stratę
odpowiedzialna?Inajakieniebezpieczeństwa
sięnarażała,ścigającDemaresta?
Ciekawe, dlaczego ta myśl tak bardzo go
niepokoiła? Ta dziewczyna nie była jego
problemem, w każdym razie nie na dłuższą
metę.
Wyjąłklucz,uświadamiającsobie,żejestrad
z tego, że Iona spędzi noc tutaj, a nie
wszemranymmoteliku.Wysiadłzsamochodu,
podszedłdodrzwipasażeraizapatrzyłsięna
dziewczynę wtuloną w oparcie siedzenia.
Powinien ją obudzić i zmusić do tego, żeby
poszła do domu, ale jakoś nie mógł się na to
zdobyć. Nie zastanawiając się zbyt długo,
wziął ją na ręce. Po drodze wyjął klucz,
otworzył drzwi, pchnął je nogą i znalazł się
w ciemnym wnętrzu. Ogarnęły go emocje,
z
których
wcale
nie
był
zadowolony.
Dziewczyna nawet się nie poruszyła, kiedy ją
kładłnałóżku,rozsznurowywałizdejmowałjej
wojskowe buty, a potem przykrywał narzutą,
nie mogąc oderwać oczu od miarowo
wznoszącychsięiopadającychpiersi.
Nakoniecznalazłwkuchninotes,napisałdo
niej kartkę i przypiął do korkowej maty nad
lodówką. Przed wyjściem wyłączył z gniazdka
telefon, wsadził go pod pachę i wyszedł.
Znalazłszy się po drugiej stronie drzwi,
wrzuciłkluczprzezszparęnalisty.
Jadąc do siebie, zawiadomił Nate’a o nowej
lokatorce przez pocztę głosową. Jeśli dziś
wieczorem nie złapią Demaresta, to jutro
wszystkich wolnych ludzi, jakimi dysponuje,
oddeleguje do tej sprawy. Musi ją zakończyć
jak najprędzej, zanim się jeszcze bardziej
skomplikuje.
ROZDZIAŁTRZECI
Nigdzie się nie ruszaj, przyjdę jutro
ipowiemCi,codalej.Montoya
Iona przeczesała palcami mokre loki,
patrząc spod oka na gęste czarne pismo,
a w szczególności na agresywne duże litery.
Jakim prawem Detektyw Piękniś wydaje jej
polecenia,jakbybyłajegopsem?Niktjejnigdy
nie mówił, co ma robić. Od dziesiątego roku
życia sama się sobą zajmuje. I swoim ojcem.
Zgoda, może ostatnio się specjalnie nie
popisała,aletojeszczeniedajenikomuprawa
do wydawania jej jakichkolwiek poleceń.
I ciekawe, co miał na myśli, pisząc, że
przyjdziejutroipowiejejcodalej?
Usiłowałatrzymaćswojązłośćnawodzyinie
przejmować się faktem, że jak dotychczas
jedyną osobą, jaka się tu pojawiła, był jeden
z
jego
detektywów.
Sympatyczny
facet
imieniem Jim, który obudził ją jakąś godzinę
temu i dostarczył torbę wiktuałów, plecak,
nieprzypadkowobezportfelaipaszportu,oraz
wiadomość,żepanMotoyajestbardzozajęty
w związku ze sprawą, ale później się z nią
skontaktuje.
Zdjęła kartkę z korkowej płyty, zmięła
i wyrzuciła do kosza. Jeśli Montoya nie
przyniesie jej paszportu, to będzie awantura.
Zdenerwowała się, kiedy sobie uświadomiła,
jakmusiaławyglądaćsytuacja.Wolałasięnad
tym nie zastanawiać. Obudziło ją stukanie do
drzwiiwtedysięzorientowała,żeleżyotulona
ciepłą,pachnącąświeżościąnarzutą.Montoya
musiał ją wnieść do domu, zdjąć jej buty i ją
okryć. Myśl o tym, że znalazła się śpiąca
w jego ramionach, bardzo ją zaniepokoiła.
Kiedyostatnirazdoznałaodkogośtyletroski?
Ojciecpoodejściumatkiniebyłwstaniezająć
się
sobą,
a
cóż
dopiero
nią…
Jako
dziesięcioletnia dziewczynka musiała zastąpić
w domu kobietę i patrzeć, jak ojciec próbuje
pozbieraćsięzdepresji.MiałaprzedBradem
paru chłopaków, ale byli młodzi i beztroscy –
nie potrafili zapewnić dziewczynie nic poza
wesołym towarzystwem. A co do krótkiego
związku z Bradem… no cóż, Brad był
interesowny:chętniebrał,nigdynicniedawał.
Siedząc na brzegu łóżka, starała się
pohamować absurdalny potok myśli. Zane’owi
Montoi nie zależało na niej; zależało mu na
sprawie.Ijejnanimteżniezależało.Askoro
tak, to dlaczego robi z tego jakiś dramat?
Wróciładokuchniizszarejpapierowejtorby
zaczęła
wyjmować
produkty,
które
jej
przyniósł Jim. Uznała, że musi się poważnie
zastanowić nad wyjściem z sytuacji, w jakiej
się znalazła. Na widok puszki kawy mało się
nie popłakała z radości. Nastawiła wodę
i przez okno zobaczyła urocze obrośnięte
pnączami małe patio. Ogarnęło ją jakieś
dziwnezadowolenie.
Domek był malutki, ale czysty i ładny –
fantastyczny w porównaniu ze spelunami,
w
których
się
ostatnio
zatrzymywała.
Nalewającsobiekawę,zauważyłaprzezokno
kolibra, który przysiadł na kwiatku, długim
dziobem spijając nektar. Odstawiła filiżankę
i pobiegła do pokoju dziennego po swoje
przybory do malowania, żeby jak najszybciej
uwiecznićptaszkanapapierze.Zasiadłaprzed
oknem kuchennym i zaczęła szkicować.
Ptaszekodleciał,aonaprzyjrzałasięswojemu
szkicowi. Po raz pierwszy od dłuższego czasu
poprzez poczucie klęski przebiła się iskierka
nadziei.
A
to
wszystko
zawdzięczała
Detektywowi Pięknisiowi. Kiedy się pojawi,
przywita go w nastroju ugodowym. Szczerze
mówiąc, niepotrzebnie mu się wczoraj tak
stawiała. To dlatego, że była wyczerpana,
głodnaiprzestraszona.Tejnocyspaładobrze
po raz pierwszy od dłuższego czasu. I to też
zawdzięczała Montoi. Ale kiedy już mu
podziękujeistanieowłasnychsiłach,sytuacja
niebędzietakaprosta.
Miałatrochępieniędzyiwizęzpozwoleniem
na pracę, ważną jeszcze przez pięć miesięcy.
Poszuka sobie jakiegoś lepszego mieszkania;
nie musi trzymać się takich podejrzanych
moteli, w jakich gustował Brad. Może uda jej
się
sprzedać
jeszcze
kilka
rysunków.
Sprzedała wszystkie ręcznie malowane karty
pocztowe,
jakie
wykonała
w
kafejkach
położonychprzyMainStreetwMorroBay.Ale
konieczność
obserwowania
pokoju
motelowego Brada nie pozostawiła wiele
czasu na malowanie. Teraz, kiedy już nie
musiała się tym zajmować, mogła poszukać
lepszej pracy, a wieczory poświęcić na
rysowanie.
Monterey
było
uważane
za
ośrodek artystycznej bohemy, a także Mekkę
turystów. Z całą pewnością znajdzie tu
korzystniejszą
pracę
i
sprzeda
więcej
rysunków. Tym bardziej że zbliżał się sezon
letni.
Ale najważniejszym powodem, dla którego
IonaprzyjechaładoAmeryki,bytropićBrada,
byłanadzieja,żeojciecnigdysięniedowie,że
znów został oszukany przez kogoś, komu
zaufał. Powiedziała mu, że jedzie do Los
Angeles na zaproszenie Brada, że jej „nowy
facet”dotrzymałsłowaizorganizowałjejtam
wystawę. I chociaż wernisaże okazywały się
zwykle mrzonkami, to po pięciu miesiącach
ciężkiejpracymogłabywrócićdodomuzjakąś
sumą,
która
chociaż
częściowo
zrekompensowałaby
jego
stratę.
Przede
wszystkimjednakmusiprzekonaćMontoyę,że
jej rola w sprawie Demaresta jest bez
znaczenia.Ażebytegodokonać,powinnabyć
grzeczna,pomocnaimożliwiebezosobowa.
Zanewetknąłtelefonpodpachęizastukałdo
drzwi.Szybkosięzorientował,żeIonyniema
w pokoju dziennym. Miał nadzieję, że się
zastosowała do jego polecenia i nigdzie nie
poszła. Tylko tego brakowało, żeby musiał jej
szukaćpocałymPacificGrove.
Pierwotnie zamierzał sam przyjść tu rano,
ale po źle przespanej nocy, pełnej snów
o jędrnych piersiach, czekoladowych oczach
i pełnych błyszczących od tłuszczu burgera
ustach
wolał
wydelegować
Jima.
Iona
MacCabe miała na niego jakiś dziwny wpływ,
więc dopóki nie zdecyduje, co z tym zrobić,
najlepiejtrzymaćsięodniejzdaleka.
A potem, o dziesiątej, pojawił się w motelu
w Morro Demarest i sprawa nabrała
przyspieszenia. Przez resztę dnia Zane był
zajęty przekazywaniem policji Los Angeles
związanych z nią dokumentów. W rewanżu
Stone i Ramirez pozwolili mu uczestniczyć
wprzesłuchaniuDemaresta,którypoczątkowo
wywijałsięsprytnieibyłbardzoarogancki,ale
szybko pod presją pytań pokazał swoje
właściwe oblicze – człowieka zmiennego
ibardzoniebezpiecznego.
Zane wzdrygnął się. Co, do diabła, myślała
sobieIona,włamującsiędopokojutegotypa?
I co by się z nią stało, gdyby zamiast niego
zaskoczył ją tam Demarest? Postanowił, że
udzieli
jej
reprymendy
w
sprawie
nieprzestrzegania
zasad
osobistego
bezpieczeństwa.
Nasamąmyślotym,żejakakolwiekkobieta
mogłaby się znaleźć na łasce tego człowieka,
przeszedł go dreszcz. Najgorszy był moment,
kiedy Demarest pytany o wyprawę do Szkocji
przechwalał się na temat pewnej dziewczyny,
która „sama się o to prosiła”. Zane musiał
wtedy
wyjść,
żeby
nie
przeskoczyć
lustrzanego przepierzenia i nie udusić faceta,
co by mogło obudzić wspomnienia, które go
prześladowały przez większą część dorosłego
życia.
Ponownie zastukał do drzwi. Powinien się
w tej chwili czuć wspaniale. Półroczna ciężka
harówka się opłaciła i już wkrótce Montoya
Investigations miało zainkasować tłusty czek.
Noi–coniebagatelne–jegofirmawznacznej
mierze przyczyniła się do ujęcia jednego
z
najbardziej
odrażających
przestępców
Kalifornii. Mimo to jednak nie miał poczucia
pełnego sukcesu, ponieważ wiedział, że tego,
cosięstało,niedasięjużcofnąć.
Po chwili przez matowe szkło dostrzegł
drobną postać zmierzającą w jego stronę.
Drzwi się otworzyły, a Zane’a ogarnęła fala
pożądania.
Zachodzące słońce kładło się na włosach
dziewczyny, ukazując różne odcienie rudości
isprawiając,żejejskórawydawałasięniemal
przezroczysta. W oczach wprawdzie nadal
czaiła się nieufność, ale znikły ciemne
podkówki. W starych dżinsach, T-shircie
iwojskowychbuciorach,którewczorajściągał
jejznóg,powinnawyglądaćjakchłopaczysko.
Aleniewyglądała.
–Dzieńdobry,panieMontoya.Przepraszam,
żenieodrazuusłyszałamstukanie,alebyłam
wogródku.–Celtyckiakcenticośwoddechu
dziewczyny wyzwoliło w nim pierwotny
instynkt.
Spokojnie, Montoya. Jesteś tu służbowo. To
niemabyćprzyjemność.Nawetjeśliciękusi,
żebyprzekroczyćgranicę.
Zauważyłpodjejpachąszkicownik,awnim
rysunkiprzedstawiającemałegoptaszka.
– Jesteś artystką? – zapytał, chociaż
odpowiedźnasuwałasięsama.
– Tak, ja… – Wzruszyła ramionami. –
Specjalizuję się w rysowaniu flory i fauny. To
mojapasja.
Zarumieniłasięprzysłowie„pasja”.
– Pasja, tak? – Nie potrafił powstrzymać
uśmiechu.
Nie
on
jeden
chciał
być
profesjonalny.
–Proszęwejść,panieMontoya.–Jejchłodny
ton wyraźnie go speszył. Co się stało
zwczorajsząwojowniczką?
– Mam na imię Zane. – Położył telefon na
stoliku. – Przyniosłem go na wypadek, gdybyś
chciała zadzwonić do ojca. Mam nadzieję, że
dostałaśranoproduktyżywnościowe?
– Tak. Ile jestem za nie winna? – Jej ton
zchłodnegozmieniłsięwlodowaty.–Chociaż
trudnomibędziezwrócićpieniądze,niemając
portfela.
Wyjął jej portfel i paszport z tylnej kieszeni
spodni, ale kiedy po nie sięgnęła, uniósł je
wgórę.
– Nie tak szybko. Musisz mi dać słowo, że
nieuciekniesz.
Migdałowe oczy dziewczyny zwęziły się.
Wróciłjejduchbojowy.
– A po co ci ta obietnica – podparła się pod
boki i wypchnęła pierś do przodu – skoro nie
wierzyszwanijednomojesłowo?
– Może po to, żeby uspokoić moją
podejrzliwą
naturę?
–
odparł,
zbyt
ostentacyjnie rozkoszując się widokiem jej
opiętychT-shirtempiersi.
WoczachIonyzabłysłogień.
– Czy tylko mnie nie ufasz – zapytała
sarkastycznym tonem – czy masz takie
kiepskie mniemanie o wszystkich kobietach,
Montoya?
Stłumił śmiech. Nikt go do tej pory o nic
takiegonieposądzał.
– Wręcz przeciwnie. Bardzo wysoko cenię
kobiety.
Iona zarumieniła się i skrzyżowała ramiona,
żebyzasłonićagresywniesterczącepiersi.
Za późno, querida. Jesteś tak samo mało
odpornanamnie,jakjanaciebie.
– Szczerze mówiąc – dodał – nie ma
w kobietach nic, czego bym nie podziwiał.
Proponuję, żebyśmy zaczęli od początku
i zapomnieli o tym, co było wczoraj. –
Wyciągnął do niej rękę. – Zane Montoya, do
usług.
Pokonałapodejrzliwośćipodałamuszczupłą
dłoń. Delikatny, chłodny dotyk jej skóry
kontrastował ze strzałą gorąca, która go
przeszyła na wskroś. Cofnęła rękę i wetknęła
ją w tylną kieszeń dżinsów. Jej źrenice
rozszerzyłysięwsposób,któryrozpoznałbez
trudu.
Awięcitytopoczułaś…
Zane był znawcą kobiet w całej ich
zróżnicowanej złożoności. Nie miał jakiegoś
ulubionegotypu,aletadziewczynazagrałana
nim jak na czułym instrumencie. A on już się
nie
bronił.
No
cóż,
Demarest
siedzi
w areszcie, z którego prędko nie wyjdzie.
Z punktu widzenia Montoya Investigations
sprawa została zakończona, nie było więc
profesjonalnychprzeszkód…
– Mam dla ciebie pewne wiadomości
dotyczące
sprawy,
Iona.
–
Chciał
jej
zaproponować, żeby omówili szczegóły przy
kolacji,aleniezdążył.
–WieszcośoBradzie?-zapytała.
–Schwytaliśmygodziśodziesiątejrano.Jest
w areszcie i ma więcej zarzutów, niż może
policzyć.
–
Rozumiem.
–
Głos
Iony
zabrzmiał
obojętnie,alepojejoczachpoznał,żesprawa
nie jest jej obojętna. – Czy miał przy sobie
pieniądzemojegoojca?
Zane potrząsnął głową i na jej twarzy
odmalowałosięrozczarowanie.
–Trudno.–Spuściłagłowę.
Przez chwilę myślał, że dziewczyna się
rozpłacze,alejakośzdołałasiępozbierać.
– To cóż, rozstajemy się, Montoya –
mruknęła.
Poczuł dziwne ukłucie w sercu, które go
zaskoczyło.Zwyklełzykobietgonieporuszały,
alezIonąMacCabebyłojakośinaczej…
– Czy sądzisz, że mogłabym tu spędzić
jeszcze jedną noc? – westchnęła ciężko. –
Zapłacę,ilebędzietrzeba.
Nie zasłużył na to. Zaufał jej. Szczerze
mówiąc, był nią zafascynowany; nie mógł
przestać o niej myśleć. Było jednak jasne, że
nawetjeśliwywarłnaniejwrażenie,toonamu
nie ufała. I chociaż rozumiał jej wczorajszą
wrogość,totrudnomubyłodziśniebraćjejdo
siebie.
–
Możesz
tu
mieszkać,
jak
długo
potrzebujesz. – Szczerze mówiąc, sam chciał
ją na to namówić. Mogła uważać, że jest
bezpieczna,aleonbyłinnegozdania.Samotna
kobietanigdyniejestbezpieczna,szczególnie
kobietatakimpulsywnajakona.–Iniemusisz
nicpłacić.Domitakstoipusty.
– Dlaczego to robisz? Przecież nie masz
wobec mnie żadnych zobowiązań. – Była
wyraźniezmieszana.
– Może to dziwne, ale nie jestem typem
faceta, który kopie leżącego, szczególnie
kobietę. – Odwrotnie niż twój koleś Brad,
dodałwduchu.
–Okej,dziękujębardzo,doceniamto,żenie
muszę się dzisiaj wyprowadzać. Ale już jutro
napewnosięwyniosę.
Nie sądzę. W każdym razie nie wcześniej,
niż uznam, że jesteś bezpieczna. Widząc
jednak
buntowniczy
wyraz
jej
twarzy,
wstrzymał się od odpowiedzi. A poza tym nie
chciałsięzniąsprzeczać.Niedzisiaj.
– Co powiesz na to, żebyśmy porozmawiali
o tym przy kolacji w Santa Cruz? Znam takie
miejsce, gdzie robią najlepsze enchiladas na
całymZachodnimWybrzeżu.
Ionaosłupiała;jejoczyzrobiłysięokrągłeze
zdziwienia.
–Chyba…chybaniemówisztegopoważnie?
–wyjąkała.
Czyżby Detektyw Piękniś umawiał się z nią
narandkę?Amożetosąjakieśhalucynacje?
– Jeśli chodzi o enchiladas Manuela, zawsze
mówię poważnie – odparł z filuternym
błyskiem w oku. – Ja zapraszam – dodał.
Najwyraźniejnieprzejąłsięwidocznymnajej
twarzyszokiem.
– Ale… ale dlaczego? – szukała jakiejś
sensownejodpowiedzi.
Nachyliłsiędoniejiszepnął:
–Boumieramzgłodu,querida.Atynie?
Wpatrzona w jego niebieskie oczy nie
odpowiedziałamunapytanie;wiedziała,żeta
rozmowajużniedotyczyenchiladas.
–Nocóż,ja…–zaczęłaponownie.
Zanezaśmiałsię.
– Powiedz tak, Iona. One są naprawdę
najlepsze. Ja nigdy nie okłamuję kobiet. To
jednazmoichlicznychzalet.
Przyjęcie zaproszenia Detektywa Pięknisia
nie wydawało się Ionie mądrym posunięciem.
Obiecała
sobie,
że
będzie
chłodna
i bezosobowa. Ale już od chwili, kiedy
otworzyła mu drzwi i zobaczyła w blasku
słońca
jego
granatowoczarne
włosy
iniebieskieoczy,wiedziała,żenicniewyjdzie
zjejpostanowień.Ajakjeszczedotegozaczął
mówić, niby traktując ją z góry, ale
jednocześnietakbardzoseksownie…
Poza tym powinna uczcić fakt, że Brad
Demarest raz na zawsze zniknął z jej życia.
Wprawdzie świadomość, że pieniądze ojca
przepadły, była dla niej poważnym ciosem, to
jednak miała nadzieję, że uda jej się
w Monterey zarobić rysowaniem. Zresztą co
jej mogło grozić? Po Bradzie była całkowicie
uodporniona
na
mężczyzn.
A
Montoya
zaprasza ją, bo jest mu głupio, że jej wczoraj
groziłaresztem.Czylirandkazlitości.
– Dobrze, zgoda – odparła ostatecznie,
czującdziwnepodniecenie.
Brad zniszczył jej poczucie bezpieczeństwa
w sposób, z którego nawet nie zdawała sobie
sprawy. Pozwoliła mu na to. Ale przyjmując
zaproszenie
Zane’a,
może
je
chociaż
częściowo odzyskać. Jeśli istniała jakaś
metoda na to, by wyleczyć nadszarpnięte
kobiece ego, to było nią właśnie spędzenie
wieczoru
w
towarzystwie
kogoś
tak
oszołamiającegojakDetektywPiękniś.
ROZDZIAŁCZWARTY
Stylowy kabriolet Zane’a mknął jak wicher
nadmorskim bulwarem. Iona zawiązała włosy
szalikiem i patrzyła na granatowy bezkres
Pacyfiku. Potężne fale stanowiły fantastyczne
tłodlapomarańczowejpoświatyzachodzącego
zaniskimiwzgórzamisłońca.
– To ile ty masz właściwie samochodów? –
krzyknęła,
spoglądając
ukradkiem
na
siedzącegoobokniejmężczyznę.
Skupiony na drodze, która wiła się ostrymi
zakrętami,Zane,zrozwianąciemnączupryną,
wyglądałnaprawdęwspaniale.
– Kilka – uśmiechnął się z błyskiem
rozbawienia w oczach. – Samochody to moja
pasja.
Pogłaskała czerwony lakier i roześmiała się,
słysząc, jak akcentuje słowo „pasja”. Nie
ulegało wątpliwości, że z nią flirtuje. Co było
absurdalnieprzyjemne.
– Jak doszło do tego, że zaczęłaś rysować
floręifaunę?–zapytał.
–WKelrossGlenjesttegopełno–odparła.–
Nicprostszego.
– Kelross Glen? To miasto w Szkocji,
zktóregopochodzisz,tak?Jakieonojest?
– Małe. – Postanowiła nie rozwijać tego
tematu.Jużdośćmuosobiepowiedziała.
Wciągupółgodzinnejjazdywzdłużwybrzeża
Zane Montoya, używając swoich zabójczych
spojrzeń i uśmiechów, wyciągnął z niej
wszystko,cotylkosiędało:ojejdzieciństwie,
o szkole, o depresji ojca, o jej pracy w jego
sklepie z pamiątkami, jednocześnie starannie
unikającjakichkolwiekwyznańnaswójtemat.
Dośćtego!–postanowiła.
Przy
wjeździe
do
Santa
Cruz
było
ograniczenieprędkościiZanezwolnił.Znaleźli
się w dzielnicy kolorowo pomalowanych
drewnianych
domków
z
obowiązkowymi
płotamizesztachet.Pełnobyłodzieciakówna
deskorolkach i rowerzystów na ścieżkach
rowerowych.Panowałaatmosferanormalności
i bezpieczeństwa. Słony zapach morza i ryb
przypominałobliskościprzystani.Zaneskręcił
w boczną krętą uliczkę, która zaprowadziła
ich do piaszczystej zatoczki. Restauracja
znajdowała
się
na
skalnym
urwisku.
Drewniany
taras,
pełen
piątkowych
wieczornych gości, dosłownie wisiał nad
oceanem.
Gęstniejący
mrok
rozświetlały
kolorowe lampiony. Zaparkowali na jedynym
wolnymmiejscuzabudynkiemrestauracjipod
znakiem:
„Pojazdy
nieupoważnione
będą
odholowywane
24h”.
Pod
spodem
ktoś
nabazgrał:„Wybijtosobiezgłowy,Amigo”.
–Nieprzejmujeszsiętym,Amigo?–zapytała
Iona,pokazującnaznak.Zaneotworzyłdrzwi
odstronypasażeraipodałjejrękę.
– O, widzę, że się o mnie martwisz. –
Obdarzyłjąłobuzerskimuśmiechem.–Jestem
wzruszony.
– Bardziej martwię się o twój piękny
samochód.–Poczułaprzyspieszonypuls,kiedy
jegorękaspoczęłanajejbiodrzeiześlizgnęła
siępokrótkiejlnianejsukience.
– A jak ja się dostanę do domu, jeśli ci
odholująsamochód?
– Nie martw się, mam tu znajomości.
Właścicielem knajpki jest jeden z moich
primos.Mójmustangbędzietubezpieczny.
Wzdrygnęła
się,
a
Zane
delikatnie
pomasował jej plecy. Wcale nie chciała, żeby
ta randka była tak bezpieczna jak jego
mustang.
–Zmarzłaś.–Jegowzrokpowędrowałwgłąb
rowka między jej piersiami. Poprowadził ją
wzdłuż kolejki oczekujących na stolik. –
Weźmiemysobiebokswlokalu.
Zauważyła boksy pod ścianą w głębi
restauracji, w jej najciemniejszej części.
Wysokie oparcia skórzanych kanap i świeczki
na stolikach nadawały im bardzo intymny,
romantycznywygląd.Zbytromantyczny.
– Nie jest mi zimno. Usiądźmy na zewnątrz
nad oceanem. – Taki boks z Montoyą mógłby
sięokazaćniebezpieczny.
–Jesteśpewna?Zrobiłosięnaprawdęzimno.
– Absolutnie pewna – odparła, zdecydowana
niekusićlosu.
Pytania Montoi w samochodzie i jego
uwodzicielskitonsprawiły,żeIonapoczułasię
kimś ważnym i wyjątkowym. Nawet jeśli to
była z jego strony rutyna, nawet jeśli
traktował tak każdą kobietę. Poza tym
restauracja okazała się urocza, zapach
pieczonych mięs i meksykańskich przypraw
smakowity,aożywionygwarludzkichrozmów
stwarzałciepłąatmosferę.
Młody rudowłosy kelner pozdrowił Montoyę
jak starego znajomego i zaprowadził ich do
zacisznego stolika na samym końcu tarasu.
Wdalimigotałyświatławesołegomiasteczka.
Przestańsięgapićnajejpośladki,powiedział
sobie.
Benji wręczył im menu. Zane przytrzymał
Ioniekrzesło,kiedysiadała.Wtymmomencie
poryw wiatru od morza oblepił jej sukienkę,
uwydatniając piersi. Zane wciągnął w płuca
słoną
bryzę,
starając
się
uspokoić
przyspieszony puls. Miało być miło, z flirtem
w podtekście, a jednocześnie miał się
dowiedzieć o niej czegoś więcej. W drodze
nawetsięotworzyłaizdołałwyciągnąćodniej
toiowo,aleznówsięzamknęła,zanimzdążył
poruszyćtematjejrelacjizDemarestem.
Musi się zrelaksować, roztoczyć cały swój
urok i przestać się koncentrować na jej
walorach,bonigdysięniedowietego,naczym
munajbardziejzależy.
Benjinapełniłimszklankiwodą.
– Witajcie w Cantinie Manuela. – Skinął
głową w stronę Zane’a. Powiem Maniemu, że
jesteś,Zane.
– Nie fatyguj się, Benji, on jest na pewno
zajęty–powiedziałZane,sztywniejącnamyśl
o tym, że ma zobaczyć swojego primo. Lubił
Maniegoijedzenieuniegobyłowspaniałe,ale
nigdy nie czuł się komfortowo, udając, że ich
rodzinnestosunkisąpoprawne.
– Nie ma problemu – powiedział Benji i się
ulotnił.
–Towszystkorobifantastycznewrażenie.–
Iona wzięła do ręki menu. Zane’a znów
uderzyło,jakonamłodowygląda.Wiedziałjuż
teraz, że Iona ma dwadzieścia cztery lata –
sprawdził jej datę urodzenia w paszporcie –
ale
wyglądała
na
znacznie
młodszą.
Wspomnienie siedzącego za lustrzaną ścianą
Demarestaprzejęłogodreszczem.
Zapomnij o tym. Cokolwiek facet jej zrobił,
wtejchwilijestjużbezpieczna.
–Cobędzieszjadła?–zapytał.
–Szczerzemówiąc,dużo–mruknęła.
– To może pomogę ci wybrać. – Nigdy nie
sypiałzkobietamijużnapierwszejrandcebez
względu na to, jak bardzo ich pożądał.
Szanował kobiety i lubił ich towarzystwo, ale
seks musiał być na jego warunkach i w jego
tempie.
– Moim ulubionym daniem są enchiladas
zsalsązzielonegochili.
Przechyliła głowę i przejechała językiem po
dolnejwardze,zadającmutortury.
–Zgoda,Montoya.
–MówdomnieZane.
– Tak, Zane – uśmiechnęła się przebiegle. –
Czyspotykaszsięzwielomakobietami?
– A dlaczego pytasz? – Bezpośredniość jej
pytaniazaskoczyłago.
– Bo jesteś w tym bardzo dobry. Ale nie
odpowiedziałeśnamojepytanie.
– Nigdy nie umawiam się z więcej niż jedną
naraz – odparł, nie chcąc przyznawać się do
tego,żeostatniorandkowałpółrokutemu,by
nie
nadawać
ich
spotkaniu
jakiegoś
szczególnegoznaczenia.
– Jesteś bardzo podejrzliwy. Czy to kodeks
postępowania detektywa nakazuje unikać
podawania
informacji
o
charakterze
osobistym?
– Nie – zaśmiał się, jakby nie bardzo
wiedział, o czym mówi Iona. Zdawał sobie
jednak sprawę, że go złapała, i nie bardzo
wiedział, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie
przypuszczał,żetakszybkozamienisięznim
rolami.
– Ja jestem jak otwarta książka – zełgał
bardzo
gładko,
udając
zrelaksowanego
iobojętnego.–Cobyśchciaławiedzieć?
– Dlaczego zaprosiłeś mnie dzisiaj do
restauracji?
– Z najzwyklejszych powodów – powiedział.
Czytomiałobyćpodchwytliwepytanie?
–Mianowicie?–nalegała.
SkrępowanieustąpiłoiZaneautentyczniesię
wyluzował.Ionadomagałasiękomplementów.
Nicdziwnego,biorącpoduwagęjejniedawne
kontaktyzDemarestem.
– Jesteś słodka i bardzo nieustępliwa.
Podziwiam
twojego
ducha.
Nawet
jeśli
potrzebujesz opiekuna z uwagi na twoje
osobiste bezpieczeństwo. Poza tym chciałem
siędowiedziećotobieczegoświęcej.
Iona nie była jednak zadowolona z jego
odpowiedzi. Światło w jej oczach zgasło, a na
policzkiwystąpiłyrumieńce.
– Jesteś naprawdę bardzo miłym facetem –
powiedziała w końcu. – Przykro mi, że byłam
dla ciebie wczoraj taka niegrzeczna, nie
zasłużyłeśnato.
Jeszcze nigdy nikt nie nazwał go miłym. Ale
zanimzdążyłsięzastanowićnadodpowiedzią,
poczuł na ramieniu czyjąś wielką łapę. Koło
niegostałjegoprimoManuel,ostatniaosoba,
którąmiałochotęterazzobaczyć.
– Miło cię widzieć, compadre – zagrzmiał
Manuel z serdecznym uśmiechem, który
sprawił,żeZanezesztywniał.–Witajwmojej
skromnejcantinie.
Słodka! – To chyba właśnie tak nazwał ją
kiedyś Brad. Ale już wtedy ten wątpliwy
komplementbudziłjejpogardę.Czyniemogła
byćpoprostuseksy?
Ale dość już tego. Czy „słodka” nie jest
lepsze
od
tego,
czego
obawiała
się
najbardziej?
A
mianowicie,
że
jedynym
powodem, dla którego Zane zaprosił ją do
restauracji, była chęć wyciągnięcia z niej
prawdy na temat jej relacji z Bradem. Jeśli
tylko siedzący naprzeciwko niej mężczyzna
nigdy tej prawdy nie pozna, to ona może być
sobienawetisłodka.
– Jeśli wierzyć Zane’owi, to te twoje
enchiladas są rzeczywiście wspaniałe –
zwróciłasiędogospodarza.
ManuelobdarzyłMontoyęuśmiechem.
–Naprawdęcismakują?Niewiedziałem.
–Toniejestżadnatajemnica,żemismakuje
wasze jedzenie. Dlatego tak często tu
przychodzę.
Aletaodpowiedźbyłaszorstka,pozbawiona
właściwejZane’owilekkościiwdzięku.
–Cieszęsię,żejesteśmoimstałymklientem,
kuzynie–odparłManuel.
Ta
krótka
wymiana
zdań
między
mężczyznami rozbudziła ciekawość Iony. To
dziwne: skoro Manuel jest jego kuzynem, to
dlaczegoMontoyajesttakispięty?
– No to życzę wam smacznego. – Manuel
uśmiechnął się, rozładowując w ten sposób
napięcie. – Widzimy się w sobotę, Zane, na
quinceaneraMaricruz.
NaszczęceZane’azadrgałmięsień.
– Jasne, widzimy się. – Ale z jego miny
wynikało, że perspektywa tego spotkania
wcale go nie cieszy. Co jeszcze bardziej
zaostrzyłociekawośćIony.
– Kto to jest Maricruz? – zapytała. Zane
patrzył na nią, starając się skupić na jej
pytaniu, a nie na tym, jak zlizuje sól z brzegu
szklankizmargaritą.
Ich enchiladas szybko zniknęły, a Zane
stwierdził,żeobserwowanieIonyjedzącejjest
jeszcze bardziej erotyczne, niż wydawało mu
się wczoraj. Bo ona robiła to inaczej niż inne
dziewczyny: zamiast dziobać z talerza po
trochu, zamykała oczy i wcinała z apetytem,
anajejtwarzymalowałasięfizycznarozkosz.
–Jestmojąkuzynką,jakManuel–wyjaśnił.–
IjakwiększośćmieszkańcówSantaCruz.
–Toilumaszkuzynów?–Odstawiłaszklankę
zmargaritą.
–
Według
najnowszych
obliczeń?
Dwadzieścioro
ośmioro.
–
A
może
dwadzieścioro dziewięcioro? Nie był na
bieżąco.
Oczy
dziewczyny
rozszerzyły
się
ze
zdziwienia.
– Musiałeś mieć fantastyczne dzieciństwo –
skomentowała z entuzjazmem. – Taka duża
rodzinatowspaniałasprawa!
Niespecjalnie, pomyślał, czując, jak wraca
dawnygniewiuraza.
– Moje dzieciństwo to tylko ja i mój tata –
dodała, a Zane przypomniał sobie, co mówiła
o swojej matce. – Czy masz też dużo sióstr
ibraci?
– Nie, jestem jedynakiem. Dziesięć lat temu
moja matka wyszła za fantastycznego faceta
i chcieli mieć dzieci. – Zane przerwał nagle,
zdumiony,żewymknęłamusiętainformacja.–
Alenicztegoniewyszło.
– Wielka szkoda – mruknęła Iona. – Ale
przynajmniejmaszmnóstwokuzynów.
–
Jako
dzieci
rzadko
się
ze
sobą
kontaktowaliśmy. – Tym razem wstrzymał się
przed dalszymi wyjaśnieniami. Jego złość
wygasła już dawno, kiedy dziadek Ernesto
musiał przyznać, że syn Marii, ten młody
gringo, jest jednak czegoś wart. Ale to nie
znaczyło,żeZanebyłskłonnyotymmówić.
–Acotojestquinceanera?–zapytałaIona.
– To jest przyjęcie z okazji piętnastych
urodzin
dziewczyny.
W
meksykańsko-
amerykańskichspołecznościachrodzinawten
sposóbobchodzijejosiągnięciedojrzałości.
– A quinceanera Maricruz odbędzie się
wtenweekend?
– Tak, chyba tak. – Jak to się stało, że
rozmowa zeszła na urodziny Maricruz? Musi
czymprędzejsprowadzićjąnawłaściwetory.
–Powiedzmi,jakdoszłodotego,żeDemarest
zdobyłzaufanietwojegoojca?
Uśmiechznikłzjejtwarzy.
–Toniemanicdorzeczy.
–Jestemciekaw.–Trzymałagowgarści.Już
itakpowiedziałjejwięcejorodziniematkiniż
jakiejkolwiekinnejkobiecie,aleIonapotrafiła
gotakpytać,żezapominałobożymświecie.
Powędrował wzrokiem do obcisłego stanika
jejsukienki,niemówiącjużoinnychponętnych
miejscach.Upiłłykswojegopiwa.
Zachowujsięprzyzwoicie,upomniałsię.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Masz
cośdoukrycia?–zapytał.
–Przyszedłdonaszegosklepuzupominkami.
–Jejtwarzprzypominałasztywnąmaskę.
– Mówiłaś, że to ty pracowałaś w sklepie. –
Zauważył,żesięzarumieniła,iwiedział,żeją
ma. – Dlaczego nie powiedziałaś mi o sobie
i Demareście, Iona? – naciskał dalej, starając
sięwykorzystaćchwilowąprzewagę.
Nauczono go pytać profesjonalnie. A teraz
chciał
wiedzieć.
Nagle
prawda
o
niej
i o Demareście stała się dla niego bardzo
ważna.
– Dlaczego nie chciałaś mi powiedzieć, co
Demarestcizrobił?
Ale ona pozostała sztywna; oczy miała
szklane,jakbybyławszoku.
–Bałaśsię,żeciębędęosądzał?–dodałjuż
łagodniejszymtonem.
Zjejokaspłynęłapojedynczałza.
Dodiabła,czyżbybyłogorzej,niżmyślał?
Starłałzępięściąiwstała.
–Idźdodiabła,Montoya–wyszeptała,drżąc
nacałymciele.
Ten wybuch temperamentu przyniósł mu
ulgę,którajednaktrwałakrótko.Ionarzuciła
serwetkęnastółiruszyławstronęwyjścia.
–Hej,wracaj!–krzyknąłzanią.Gościeprzy
pobliskich stolikach odwrócili się i zaczęli się
na niego gapić. Ale Iona nawet nie zwolniła.
Wyciągnął portfel z kieszeni, rzucił na stół
zwitekbanknotówipobiegłzanią.
Dokądjejsiętakspieszy?
Iona wybiegła z restauracji w ciemną noc,
nie bacząc na kolejkę zdumionych jej
zachowaniem ludzi i ignorując Zane’a, który
domagał się, żeby zwolniła. Miała ochotę go
udusić.Izrobiłabyto,gdybytylkojejdotknął.
–MadredeDios.
Najpierw usłyszała stłumione przekleństwo,
a potem poczuła na sobie jego silne ramię.
Obróciła
się
gwałtownie,
ale
Zane
uniemożliwił
jej
wymierzenie
mu
ciosu
wszczękę.
–Uspokójsię,namiłośćboską,dziewczyno.
– Nie! – wykrzyknęła, walcząc z bólem
iupokorzeniem.
Na chwilę straciła czujność, uwierzyła, że
było to z jego strony coś więcej niż tylko
randka z litości, że po prostu rzeczywiście
chciał ją lepiej poznać; tym większa była
goryczjejupokorzenia.
– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła, wyrywając
mu
rękę.
Jednak
przyspieszony
puls
i niedwuznaczne oznaki podniecenia tylko
pogłębiałyjejwzburzenie.
–Czywszystkojestwporządku?–Nieśmiało
zadane przez starszego mężczyznę pytanie
otrzeźwiło ich oboje. – Czy ten pan panią
zaczepia?
– Wszystko jest w najlepszym porządku –
burknął Zane, zanim Iona zdążyła pozbierać
myśli.Aleczyniebezpieczeństwoemocjonalne
sięnieliczyło?–Jestempolicjantem.
– Aha, okej. – Mężczyzna szybko skinął
głową.–Przepraszam,żesięwtrącam.
– Nie jesteś żadnym policjantem – warknęła
Iona, podczas gdy Zane ciągnął ją w stronę
parkingu,zdalaodzaciekawionychklientów.–
Jesteśfałszywymgliniarzem.
– Kiedyś byłem policjantem – odparował
szybko. Był tak samo wściekły jak ona. –
A teraz zamknij się, zanim nas wpakujesz
wgorszetarapaty.
–Ja?
Załatwił ją podstępem. Powinna się była
domyślić,
że
Montoya
jest
gliniarzem.
Rozpoznać
jego
technikę
wyciągania
informacji.Najpierwdałjejdozrozumienia,że
jestdlaniegoważna,iwciągnąłweflirt.Szum
wgłowie,jakizawdzięczałakilkumargeritom,
też zrobił swoje. A potem pokazał prawdziwą
twarz i wszystko zrujnował. I po co? Po to,
żeby z niej wyciągnąć informacje, których mu
odmówiła i do których nie miał żadnego
prawa. Problem Brada przestał istnieć. Brad
siedział za kratkami, tam gdzie było jego
miejsce, więc po co Zane miałby ją dalej
upokarzać?Chciałjąukarać?Zaco?
– Tak, ty – burknął. – Chyba nie widzisz,
żebymchciałkogokolwiekpobić,co?
Wyrwała rękę z jego uścisku, ale Zane
zdążył tymczasem przyprzeć ją do ściany
restauracji.
– Zasłużyłeś na to. – Wściekła na swoją
reakcję, na ogarniające ją gorąco, które
wynikałozjegobliskości,podniosłaręce,żeby
goodepchnąć,aleZanezłapałjązanadgarstki
iunieszkodliwił.
–Puszczaj!
– Nie puszczę, dopóki się nie uspokoisz –
powiedział
zdecydowanym
nieznoszącym
sprzeciwutonem.
–Jakmogłeśtozrobić?–zapytałałamiącym
sięgłosem.
– Ale co zrobić? Zapytać cię o Demaresta?
Bomniewczorajokłamałaś.
– To co z tego? Wiedziałam, że to ma być
randkazlitości.Tak,wiedziałam–powtarzała,
żebyukryćto,jakłatwojąomotał.
–Randkazlitości?Oczymtymówisz?
– Daj spokój, Montoya. Od początku
traktowałeś mnie jak głupią. Wiedziałam, że
masz w tym jakiś ukryty cel, ale nie
przypuszczałam, że zniżysz się do czegoś
takiego! – W miarę mówienia coraz bardziej
się
nakręcała.
Wykorzystał
jej
brak
doświadczenia i trudną sytuację. Dokładnie
taksamojakBrad.–Tegowasucząwszkole
policyjnej? Najpierw flirtem uśpić czujność
kobiety, a potem robić z nią, co wam się
żywniepodoba?
–Oczymty,dojasnejcholery,mówisz?
– Mówię o tym, jak mnie podszedłeś
podstępem.Tezabójczespojrzeniaitesłodkie
słówka, delikatne dotknięcia… jakby ci na
mnie zależało. A przecież oboje wiemy, że
chodziło ci tylko o to, żeby wyciągnąć ode
mnieinformacjeoBradzie.
– Zwariowałaś? – Furia i frustracja, coraz
wyraźniejsze w jego głosie, sprawiły, że na
chwilę zamilkła. – I ty uważasz, że ja
udawałem?
– Nie mam co do tego wątpliwości –
odparowała twardo. Nie da się ponownie
wciągnąćwtęgrę.Nawetjeślijegotonjużnie
byłtakimiękki.
Zakląłpodnosem,apotemburknął:
–Dodiabłaztymwszystkim.
Ująłjejtwarzwswojetwardedłonieizbliżył
ustadojejwarg.
Szok,
jakim
zareagowała
na
jego
zachowanie,
dał
mu
niezbędną
chwilę.
Wtargnął językiem do jej ust i już po chwili
połączył ich namiętny pocałunek, który Iona
odwzajemniła
z
całym
zaangażowaniem.
Czuła, jak jego silne dłonie suną po jej szyi,
wyczuwając
przyspieszone
tętno.
Zane
pragnął więcej. I brał. A ona się nie broniła.
Ogarnęło ją wielkie podniecenie; czuła przy
sobie jego prężne umięśnione ciało. Zakręciło
jejsięwgłowie,aonciężkodyszał,napierając
naniąbiodrami.Inietylko.
–Uważasz,żetoteżjestnieprawda,żeito
jestwybiegzmojejstrony?–Wświetlelatarni
ulicznejjegooczypłonęłydziwnymblaskiem.–
Jaztymparadowałemcaływieczór…
Potrząsnęłagłową,niezdolnadobyćsłowa.
– Wygląda na to, że źle oceniłam twoje
intencje…–wyszeptała.
Uniósł
brwi
i
roześmiał
się
wesoło,
bezczelnie,pomęsku.
– No właśnie, troszeczkę. – Przytknął czoło
do jej czoła, wodząc palcem po jej dekolcie. –
Nie powinienem był o niego pytać… –
wyszeptał–bospieprzyłemcałąprzyjemność.
Przepraszam.
–Przeprosinyprzyjęte–odparłazdyszana.–
Tak,tozdecydowanieniebyłarandkazlitości.
Zaśmiał się krótko, prowadząc ją do
mustanga.
–Najlepiejzrobię,jakodwiozęciędodomu.
Wsiadła do samochodu. Do domu? Zamierza
odwieźć ją do domu? Teraz? Kiedy wyjeżdżali
zparkingu,odzyskałagłos.
– Przepraszam, że zapytam, ale dlaczego
postanowiłeśzawieźćmniedodomu?
Posłał jej jedno z tych swoich przenikliwych
spojrzeń, ale tym razem czaiło się w nim coś
mrocznegoigroźnego.
– Bo chyba nie zakończymy tej randki na
parkingu…
ROZDZIAŁPIĄTY
Randkazlitości!
Zane całą uwagę skupił na drodze; światła
jego
samochodu
przebijały
zapadającą
ciemność.
– Co ci przyszło do głowy z tą randką
z litości? – Czyżby Iona rzeczywiście nie
widziała, że tak bardzo jej pragnął? Jak to
możliwe?
–Zżadnegoszczególnegopowodu–odparła,
alewyczułwjejgłosiekłamstwo.
–Jakiśpowódbyćmusiał.
Spojrzała na deskę rozdzielczą i Zane
zwolnił,żebymócdzielićuwagęmiędzydrogę
anią.
–Nazwałeśmniesłodką.
–Botakajesteś.
– Nie, nie jestem. Dzieci są słodkie.
Szczeniakisąsłodkie.Aleniedorosłekobiety.
– Szczeniaki, powiadasz? A miałaś kiedyś
szczeniaka?
Zgromiłagospojrzeniem.
–Toniejestnicśmiesznego,Montoya.
–Rozumiemztego,żeniemiałaś,bogdybyś
miała – ciągnął – wiedziałabyś, że szczeniaki
wcale nie są słodkie. Rok temu wziąłem ze
schroniska dla zwierząt suczkę mieszańca
labradora.Zjadłamibutyzasześćsetdolarów,
siusiała do szafy, piła wodę z sedesu i mało
mnie nie zalizała na śmierć. To nie było
słodkie.
–Alenieoddałeśjej,prawda?
– Nie. Doszliśmy do porozumienia. Teraz
gryziejużtylkoswojezabawki.
Ionawybuchnęłaśmiechem.
–Całeszczęście.Ajakonamanaimię?
–Ptysia.
Podjechałpodjejdomiwyłączyłsilnik.
– Ta analogia do szczeniaka jest trafna. –
Objął
ramieniem
oparcie
jej
fotela.
–
Zwłaszcza gdybyś miała ochotę zalizać mnie
na śmierć. – Nachylił się i ponad dźwignią
biegów przyłożył usta do jej ust. Tym razem
pocałunekbyłdelikatnyipowolny.
W powietrzu wisiał słodki zapach kwiatów
ipożądania.Zanechciałjednakwięcej;marzył
otym.
–Todlamniezamało,Iona.Aleniewiem,co
tyotymsądzisz.–Jegozmysłowygłosrozpalił
w niej pożądanie. – Wybór należy do ciebie.
Nienaciskam…
Tak, proszę. Ta myśl uderzyła jej do głowy
iznalazławyrazwsłowach:
–Dlamnieteż.
Znów ją pocałował. Jego usta były gorące,
a
pocałunek
krótki
i
delikatny.
Ipozostawiającyniedosyt.
–Chodźmydodomu.
Skinęła
głową.
Ale
kiedy
wysiadła
z samochodu i Zane wziął ją za rękę,
prowadząc do niewielkiego ganku, zaczęła
gorączkowo myśleć, co mogłoby pójść źle.
Zane Montoya był bardzo seksowny, ale jeśli
pod tym uwodzicielskim wdziękiem kryje się
szorstki,niecierpliwyfacetwrodzajuBrada?
Weszła przed nim do ciemnego wnętrza
i usłyszała, jak Zane zamyka za sobą drzwi.
Ogarnęłająpanika.Znaleźlisięwkuchni.Iona
położyła klucze na stole i nalała sobie wody.
Poczuła w talii jego ciepłe dłonie; wdychała
jego zapach. Mimo zdenerwowania odchyliła
do
tyłu
głowę,
ułatwiając
jego
ustom
wędrówkędoswoichust.
–Cudowniesmakujesz,querida.–Delikatnie
obrócił ją do siebie, wyjął jej z ręki szklankę
ipostawiłnaladziekuchennej.–Jeślizmieniłaś
zdanie, wystarczy tylko, żebyś powiedziała
„nie”.
Podniosłaoczy,ato,cozobaczyła,zaparłojej
dech. Jego sylwetka w świetle księżyca
wydawała
się
jeszcze
doskonalsza.
Potrząsnęłagłową.
– Nie, nie zmieniłam zdania. Jestem tylko
trochęzdenerwowana.
– Zdenerwowana? Dlaczego? Że za szybko?
PoDemareście?
Pochwyciła w jego głosie tłumiony gniew.
I zrozumiała, że uważał ją za ofiarę. Że
Demarestspowodowałwniejurazpsychiczny.
Podczas gdy prawda była dużo bardziej
żałosna.
– On mnie do niczego nie zmuszał, Zane…
TylkodwarazybyliśmyzesobąiDemarestsię
mną znudził. – Zadarła brodę i spojrzała mu
w oczy. Musi przestać się tego wstydzić. –
Okazałosię,żeniejestemdotegostworzona.
–Niejesteśstworzonadoczego?Doseksu?
Zadałtopytanieztakimniedowierzaniem,że
aż ją to rozzłościło. Czy rzeczywiście tak
trudnowtouwierzyć?Przecieżchybaniebyła
jego jedyną kobietą mało doświadczoną
wsprawachseksu.Amożejednakbyła?
– Tak, jestem spięta, zdenerwowana i nie
mogęsięwyluzować,i…chwilamija.
Zanezmarszczyłczoło;podniecenieustąpiło.
Fantastyczna sprawa, Iona, rzeczywiście
informacji było aż za dużo. Dlaczego nie
spieprzyćnastrojudokońca?
– I całą winę za to, że tak jest, Demarest
zrzucał na ciebie, tak? – zapytał sztywno
Zane.
Obojętniewzruszyłaramionami.
–Możemiałrację–odparłaupokorzona.
–Itymuuwierzyłaś.Ciekawedlaczego.
–Boniebardzomiałamokazjętosprawdzić
–wyrzuciłazsiebieIona.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że Brad był
twoim
pierwszym?
–
zapytał
znów
zniedowierzaniem.
– Może… – Stała ze wzrokiem utkwionym
wpodłodze.–Niechcępowiedzieć,żewogóle
nie miałam chłopaków. Miałam wielu. –
Raptem dwóch. – Ale nigdy… nigdy tak do
końca… Tam nie ma tak znów wiele
możliwości. Kelross Glen to mała dziura i… –
urwała.
Ładnerzeczy,terazZanejużwie,jakbardzo
jestżałosna.
–
To
rzeczywiście
głupia
sprawa.
–
Przyciągnął ją do siebie, muskając jej włosy
ustami.
–Cośotymwiem.
Podniósłpalcemjejpodbródekdogóry.
– Jeśli dobrze rozumiem, nigdy podczas
seksu nie przeżyłaś orgazmu, tak? – zadał to
pytaniedelikatnym,łagodnymtonem.
Przygryzła wargę. Do licha, jak to możliwe,
żerozmawiaznimnatakietematy?
–Niejestmizręczniedyskutować…
–Doskonaletorozumiem.
–Nigdyniepowiedziałam…
–Ciii…–Położyłpalecnajejustach.
–Dosyćgadania,Iona.Zadużogadasz.
Rozzłościłasię.
–Chwileczkę…
AleZanenamiętnympocałunkiemskończyłtę
rozmowę.
Nagle przerwał pieszczoty, wziął ją na ręce
i położył na ladzie kuchennej. Poczuła pod
pośladkami zimny plastik. Uczepiła się go
mocno,żebyniespaśćzkontuaru,iotworzyła
usta, żeby coś powiedzieć, cokolwiek, kiedy
nagle poczuła na udach, pod sukienką, jego
ciepłedłonie.
– Wiesz, co teraz będziemy robili, Iona? –
powiedziałwolno,całyczaswodzącpalcamipo
jejudach.
Potrząsnęłagłową.
– Zapomnimy o nim, naprawimy całe zło
wynikłe z jego winy, i niech to będzie twój
pierwszyraz.
Cośjąbardzomocnościsnęłozaserce.
–Niejestempewna,czytokonieczne…
–Zaspokojeniekobietyniejesttakietrudne–
wszedł jej w słowo – tylko nie trzeba się
spieszyć, wystarczy być uważnym i się
postarać. Jeśli Demarest tego nie robił, to
winależałapojegostronie,aniepotwojej.
Zaczerwieniła
się.
Doskonale
o
tym
wiedziała. Od chwili, kiedy straciła z nim
dziewictwo,
a
on
wyśmiewał
jej
brak
doświadczenia,
wiedziała,
że
Brad
jest
samolubnym
kochankiem
i
marnym
człowiekiem, ale tak bardzo chciała wierzyć
wjegokłamstwa,żestarałasiętłumićwsobie
narastającąniechęćdoniego.Atojużbyłajej
wina, nie jego. Bo przecież okazał się kłamcą
izłodziejem.
WysunęłasięzobjęćZane’aizeskoczyłana
podłogę.Miałaochotęzapaśćsiępodziemię.
– Wybacz, ale muszę to sobie jeszcze
przemyśleć.Pozatymniemamnastroju.
AleZaneniesłuchał.
–Jeszczeterazgobronisz?
–Toniemaznimnicwspólnego.
Sceptycznieuniósłbrew.
–Dlaczegoniechcesztegoudowodnić?
–Ajakmiałabymtozrobić?
Zane
oparł
się
rękami
o
ladę,
unieruchamiającjąwuścisku.
– To bardzo proste: przestań obwiniać
siebie.
– Chyba nie mówisz serio? – Próbowała się
odepchnąćodniegorękami,alepodwpływem
dotyku ciepłych rąk Zane’a jej złość powoli
topniała.
– Wypróbuj mnie. – W jego szafirowych
oczachigrałyfiglarneogniki.
– Oferujesz mi swoje usługi – zrobiła pauzę
dlaefektu–jakomójprywatnyogier?
Zamiastsięjednakobrazić,Zaneuśmiechnął
sięjeszczebardziejfrywolnie.
– Nazywając mnie ogierem, chyba mnie
trochę przeceniasz, ale dobrze, niech będzie,
przyjmujętęanalogię,jeślichcesz.Niejestem
takidrażliwyjakty.
WzrokIonypowędrowałwniższerejonyjego
sylwetki; uznała, że w żadnym razie go nie
przeceniła.
–Jesteśniepoprawny.
– Wiesz co, Iona, to chyba największy
komplement,jakimogłemodciebieusłyszeć.
Jejspontanicznywybuchśmiechurozładował
napiętą atmosferę. Nie wiedziała, jak on to
zrobił, że przestała czuć skrępowanie i się
obwiniać.
– Proponuję, żebyśmy się nie spieszyli.
Chodzi
mi
o
przyjemność.
O
twoją
przyjemność. Żadnych warunków. I żadnego
gadania.
–Dlaczegożadnegogadania?
–Bozadużopaplesz.
–Jesteśbezczelny.
–Przyznajęsiędowiny.Awięcbezgadania.
Muszętylkowiedzieć,colubisz,aczegonie.
– Jak na to, że miało nie być żadnych
warunków,jestichowielezadużo.
–Niebądźtakadosłowna.
Wziął ją na ręce, zaniósł do maleńkiej
sypialniirzuciłnałóżko.
– Zapomniałem, że ta sypialnia jest taka
mała. Następnym razem spotkamy się u mnie
wdomu.
Ale następnego razu już nie będzie. To jest
typowa przygoda jednorazowa i Iona nie
powtórzy swojego błędu i nie będzie jej
traktowałajakcośwyjątkowego.Pozatymnie
czujesięjużtakasłabaisamotna.
Zane ściągnął koszulę, zsunął buty i położył
się obok niej na łóżku. Na widok jego
wspaniałych mięśni i ogorzałej skóry doznała
zawrotugłowy.Oblanyksiężycowymblaskiem
prezentował się wspaniale ze swoją męską
klatką
piersiową
i
piękną
twarzą
oszafirowychoczach.
DziękiCi,Boże.
Odmówiła w myślach dziękczynną modlitwę;
serce mało nie wyskoczyło jej z piersi. Jeśli
jest jej dana jedna noc z tym mężczyzną, to
zrobi wszystko, żeby ta noc była najlepsza
zmożliwych.
– Mam takie poczucie, że nie jestem
stosownieubrany–powiedział.
Roześmiała się, kwitując w ten sposób
przewrotnąnutę,którąwyczuławjegogłosie.
Wsparł się na łokciu, sięgnął przez jej ramię,
po czym rozległ się charakterystyczny odgłos
otwieranego suwaka i… góra jej sukienki
opadła,odsłaniającróżowystanik.
–Słodka–mruknąłpodnosemrozbawiony.
– Chyba ci już mówiłam, żebyś mnie tak nie
nazywał.
Ściągnąłzniejsukienkędopasa.
–Miałaśnicniemówić.
Próbowaławysunąćmusięzobjęć,aleZane
przytrzymałjejręcewnadgarstkach,znacząc
pocałunkamidrogęodobojczykadopiersi.
–Lubiszto,prawda?–powiedziałzszorstką
pieszczotąwgłosie.
Chociaż
nie
było
to
pytanie,
Iona
odpowiedziała:
–Niewolnomisięodzywać.
–Terazpamiętasz.
Oswobodziła ręce i zaraz potem silne palce
zsunęły ramiączka jej biustonosza. Jęknęła
z rozkoszy, czując, jak Zane nakrywa dłońmi
jej nagie piersi, a następnie delikatnie bierze
doustsutek.Ogarnęłojąszaleństwo.
–Dobrze?–zapytał.
–Mmmm–mruknęła.
– Są cudowne – wyszeptał, wpatrzony w jej
piersi, a przez nią przepłynęła fala gorąca.
Poczuła się ważna, potrzebna, nieodparta.
Wczepiła palce w krótkie włosy po bokach
głowyZane’a,ciągnącdogóryjegotwarz.
–O,jakdobrze–wyszeptała.–Dziękuję…
– Bardzo proszę, Iona, ale przestań mnie
rozpraszać.
Roześmiała się, słysząc napięcie w jego
głosie. Zane delikatnie wsunął jej ręce pod
sukienkę, dotykając najintymniejszych miejsc.
Podskoczyła na łóżku, jak porażona prądem
elektrycznym, przestraszona siłą własnego
pożądania.
–Spokojnie,preciosa-mruknął.
Złapałagozarękę.
–Proszęcię,proszę,toza…
–Tutaj?–dopytywałsię,widząc,jakwielkie
rezerwynamiętnościwniejobudził.
Skinęła głową, po czym wydała krótki krzyk
rozkoszy.
– O mój Boże… – dyszała ciężko, powoli
odzyskującpełnąświadomość.
Na twarzy Zane’a, zdziwionego siłą jej
orgazmu,pojawiłsięniemalchłopięcyuśmiech
satysfakcji.
O mój Boże, ten mężczyzna ma magiczne
palce,pomyślała.
–
Było…
–
Fantastycznie.
To
słowo
zabrzmiało
w
jej
głowie,
ale
go
nie
wypowiedziała.Ztrudempowstrzymałałzy.To
był tylko seks, nie należało przywiązywać do
tego zbyt wielkiej wagi. – Dziękuję –
wykrztusiła w końcu, nie bardzo wiedząc, co
powiedzieć.
Zane uśmiechnął się szeroko i zaborczo
pocałowałjąwnos.
– Przyjemność jest całkowicie po mojej
stronie,querida.Wchwilirozkoszywyglądasz
naprawdęsłodko.
Pieszczotliwieuderzyłagoporęce.
–Przestań–skarciłago.
– I bardzo, bardzo seksy. Z trudem sam
wytrzymałem.
–
Przypieczętował
to
delikatnympocałunkiem.
Ale kiedy sięgnęła do suwaka jego spodni,
złapałjązarękę.
–Niemożemysięposunąćdalej.
–Przepraszam–wyszeptałaspeszona.
– Nie ma powodu do przeprosin. Myślę, że
mamyjeszczeczas,żebysprawęprzemyśleć…
Strząsnęła z siebie jego rękę, zakryła piersi
sukienkąiusiadła.
–Wporządku–powiedziałatępo.
–Dodiabła…–Złapałjązaramionaiobrócił
dosiebie.Wjegooczachbłysnąłgniew.–Nie
mam przy sobie żadnego zabezpieczenia –
powiedziałzirytacjąwgłosie.
–Idlatego…przerwałeś?–zapytała.
– To chyba jasne. – Zaklął paskudnie. – Tak
bardzo cię pragnę, że gdybym tylko coś miał,
nicbymnieniepowstrzymało…więcniepatrz
namnie,jakbym…
– Ale przecież tu są prezerwatywy –
przerwała mu, starając się nie dopuścić do
eskalacjikonfliktu.–Włazience.Widziałamje
tam
wczoraj.
–
Wyskoczyła
z
łóżka,
szczęśliwa,żetotylkogłupienieporozumienie.
–Mamprzynieść?
– Nie, poczekaj. – Złapał ją za rękę,
przyciągnął do siebie i objął ramionami,
wtulając twarz w jej włosy. – Nie powinienem
był stracić panowania nad sobą – powiedział
poważnie.–Przepraszam.
– Jeśli uważasz to za utratę panowania nad
sobą, to powinieneś porozmawiać z jakimś
Szkotem.
–Tak?–zaśmiałsięrubasznie.–Todlatego,
że mnie tak… – westchnął. To jego wahanie
było tak rozczulające i tak do niego
niepodobne, że wzruszyło Ionę. – Sam je
przyniosę–zakończył.Powinienemjeznaleźć.
Ostatecznie jestem zawodowym detektywem.
Tylkopamiętaj:zanimwrócę,maszsiępozbyć
sukienkiimajtek.
–Jeszczeczego!
– Owszem, właśnie tego! – zawołał, udatnie
imitując jej szkocki akcent i posyłając
szelmowski uśmiech. – Mam nadzieję, moja
damo,żejesteśgotowanarundędrugą.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Niefajnie,chłopie,niefajnie.
Zane studiował swoją twarz w popękanym
łazienkowym
lusterku.
Ziemista
cera,
pobrużdżone czoło. Znów o mało wszystkiego
nie popsuł. Było w tej dziewczynie coś, co
niesamowicienaniegodziałało.Jejuczciwość,
otwartośćiłatwość,zjakączytałwjejtwarzy
jak
w
otwartej
księdze,
sprawiały,
że
wydawałamusiębardziejkruchaibezbronna
niż którakolwiek ze znanych mu kobiet.
A biorąc pod uwagę to, co ujawniła na temat
swojej relacji z Demarestem, poczuł się
jeszcze dodatkowo za nią odpowiedzialny.
Facet zabrał jej dziewictwo, nie dając nic
wzamian.Mniejniżnic.
Ale brak doświadczenia Iony, zamiast go
zrazić, czynił ją jeszcze bardziej atrakcyjną
przez
świeżość
jej
reakcji
na
każdą
najprostsząnawetpieszczotę.Dziśstraciłnad
sobą kontrolę, jak mu się zdarzało, kiedy był
nastolatkiem. Dzięki Bogu, tylko na ułamek
sekundy; w porę się opamiętał. Sprawa ta
jednakwyraźniegozaniepokoiła.
Nie reaguj przesadnie, powiedział sobie.
Wzruszył ramionami i zajrzał do szafki, gdzie
znalazłto,czegoszukał.Najważniejsze,żenie
pękł,choćbyłtegobliski.IżeprzeprosiłIonę.
Z jej zabawnej reakcji wywnioskował, że nie
zdawałasobiesprawy,jakbliskibyłcałkowitej
utratykontrolinadsobą.Aterazbędziemógł
jej wszystko wynagrodzić – dokończyć to, co
zaczęli,tymrazemjużtak,jaktrzeba.
Ale kiedy do niej wrócił i zobaczył, jak leży
naga,
nakryta
tylko
prześcieradłem,
zaróżowiona od emocji oczekiwania, a koło
łóżka na podłodze leżą jej stanik, majtki
i sukienka, od nowa wezbrało w nim
pożądanie.
–Znalazłeś?–zapytała.
–
Przecież
ci
mówiłem,
że
jestem
detektywem.–Rzuciłnałóżkopłaskipakiecik,
anastępnierozsunąłsuwakspodniiściągnąłje
razemzbokserkami.
– To niesamowite… – wyszeptała, nie
ukrywając wrażenia, jakie wywarł na niej
widokjegomęskości.
Jej spojrzenie przesunęło się w górę od
krocza przez płaski brzuch do muskularnej
klatki piersiowej. Czuła przyspieszone bicie
serca.
–Jesteśwspaniałyodstópdogłów.
Roześmiał się, ale w tym śmiechu wyczuła
napięcie. Zerwał z niej prześcieradło, a ona
leżała bez ruchu, świadoma jego wzroku,
napięta jak struna. Kiedy pomyślała, że nie
wytrzyma tego napięcia już ani chwili dłużej,
przeniósłwzroknajejtwarz.
–Alenietakwspaniałyjakty…–powiedział.
Położył się obok niej, wiodąc dłonią wzdłuż
jej ciała, aż natrafił na piersi. Ujął sutek
w palce, a następnie pochylił się, by ustami
dokończyć
pieszczoty.
Zastygła
w
jego
ramionach.
– Słodkie – wyszeptał. Pieszcząc ustami to
jedną, to drugą pierś, doprowadził ją do
szaleństwa. – Jesteś tak wrażliwa, tak
cudownie
reagujesz
na
mnie,
że
nie
wytrzymamjużanichwilidłużej.
Złapałagozaramiona,tulącsiędoniego.
–Nieczekaj.
Wymamrotał coś po hiszpańsku, rozsunął jej
uda i wszedł w nią jednym potężnym ruchem.
Jejciałodosłowniestężałowszokugwałtownej
penetracji.
–Ciii…–uspokajałjączule.–Oddychaj…to
potrwa tylko chwilę… jesteś ciasna… prawie
jakdziewica…
Jego ruchy stawały się coraz szybsze, a ona
połączyła się z nim w tym cudownym wysiłku
prowadzącym
do
wspólnej
euforii,
przypominającej błyskawicę, która poraziła ją
od środka. Wspólny orgazm był jak brutalna,
pierwotna siła. Iona wydała cienki krzyk,
któremu towarzyszył jego szorstki pierwotny
pomruk.
Potem przymknęła oczy, a on przytulił ją
czule do siebie. Położyła mu głowę na
ramieniu, wdychając pikantny zapach jego
skóryiświeżyaromatpotu.Lekkidyskomfort,
jaki odczuwała między nogami, był niczym
w porównaniu z euforią udanego seksu
ifantastycznegouczuciaspełnienia.
Odsunął
kosmyk
włosów
z
jej
czoła
iuśmiechnąłsię.
–Dobrzebyło?
–Bardzo.–Poczuła,żeopadająjejpowieki.
– Prześpij się, querida. – Musnął ustami jej
włosy.–Tojeszczeniekoniec.
–Niekoniec?
–Oczywiście,żenie.Dotrzechrazysztuka.
Zaśmiała się w odpowiedzi, zasypiając
i starając się nie myśleć o tym, że po tych
dwóchrazachgostraci…
ROZDZIAŁSIÓDMY
Obudziła się i usiadła na łóżku. Na nocnym
stoliku zauważyła wizytówkę, na której
odwrocieznalazłanastępującyliścik:
Jaksięmasz,Śpiochu?
Musiałemiść,żebywyprowadzićpsa,zanim
skorzystazmojejszafy.
Odezwijsiędomnie.
Zane
PS. We śnie wyglądasz naprawdę słodko –
nawetkiedychrapiesz.
– Ja nie chrapię – wyszeptała. Spojrzała na
widoczny na wizytówce rysunek budynku,
najprawdopodobniej siedziby firmy Zane’a
w Caramel, po czym skupiła się na odwrotnej
stronie wizytówki, a w szczególności na
słowach„Odezwijsiędomnie”.
Oparła wizytówkę na nocnym stoliku. Ich
przygoda była cudowna, ale właśnie się
skończyła i marzenie o dalszym ciągu byłoby
pozbawionesensu.
Powinna jak najszybciej znaleźć jakąś
sensownąpracęitanielokum,aniezawracać
sobie głowę bożyszczem w rodzaju Zane’a
Montoi. Wstała z łóżka i przeciągnęła się.
Jeszcze dwukrotnie Zane budził ją w nocy,
zanim sam doznał zaspokojenia. Potrafił
znaleźć wszystkie jej miejsca erogenne,
wykazując
się
doskonałą
znajomością
kobiecego ciała. Za każdym razem jednak,
kiedy to Iona próbowała poznawać jego
tajniki, Zane odwracał jej uwagę jakąś
pieszczotą,niechcącdopuścićdotego,żebyto
ona decydowała o tym, w jaki sposób go
zaspokoić.Wreszciezmęczona,sytapieszczot
i
w
najmniejszym
nawet
stopniu
nierozczarowanazapadłanadranemwsen.
Przejrzałasięwlustrzełazienkowym;ciągle
jeszczemiaławoczachtendziwnyblask.
Dodiabłaztobą,kobieto.
Jakieżtobyłozjejstronyceltyckie:szukanie
dziury w całym, kiedy miała za sobą
najwspanialszy seks, jakiego w życiu zaznała.
Przecież gdyby nie Zane, uznałaby seks
zBrademzacałkiemzadowalający.
Weszła do kabiny i zrobiła sobie gorący
prysznic.
AcodoZane’a,tojużsięzpewnościąnigdy
więcejniezobaczą,więcwszystkotoitaknie
ma najmniejszego znaczenia… Obiecała jemu
i sobie, że się stąd dzisiaj wyniesie, więc im
prędzej się spakuje, tym lepiej. Ale kiedy
zmywała z siebie zapach Zane’a Montoi,
w głębi duszy wiedziała, że to, co zrobił jej
idlaniejwciągutejnocy–nawetjeślionanie
była w stanie odpłacić mu tym samym –
zawszebędziemiałoznaczenie.
Wczesnym popołudniem zrobiła sobie obfity
posiłek, którego w większości nie zjadła,
wyprała
bieliznę
pościelową,
sprzątnęła
kuchnię i zadzwoniła do ojca, żeby mu
powiedzieć, że miewa się świetnie i że
wszystko idzie fantastycznie. Przynajmniej to
ostatnie nie było całkowitym kłamstwem.
W
końcu
uznała,
że
jest
gotowa
do
wyprowadzki.Prawie.
Obracając w palcach wizytówkę Zane’a,
wpatrywałasięwtelefon.Zadzwonićczynie?
Żeby się pożegnać i mu podziękować? Chyba
grzecznośćtegowymagała.
Oparłajegowizytówkęotelefon,anastępnie
drżącymi palcami wyciągnęła z plecaka szkic
kolibra i ołówkiem napisała na odwrocie parę
słów.Następnieodliczyładwadzieściadolarów
i razem z rysunkiem położyła obok jego
wizytówki.
Patrzyła na skromną sumę, wiedząc, że
wybiera tchórzowskie wyjście z sytuacji, ale
nie
mogła
sobie
pozwolić
na
luksus
pożegnania.
Zawsze
wolała
być
samowystarczalna. Tym bardziej że czuła
w gardle nieprzyjemną gulę, która mogła
świadczyć o emocjonalnym zaangażowaniu,
a temu nie zamierzała się poddawać. To nie
Zane
za
nią
odpowiadał,
tylko
ona
odpowiadała za siebie i chociaż ta noc była
wspaniała,toprzecieżliczyłsięnietylkoseks,
ale
przede
wszystkim
poczucie
bezpieczeństwa, jakiego przy nim zaznała,
zasypiającwjegoramionach.
Zarzuciła sobie plecak na ramię i już miała
wychodzić, kiedy usłyszała głośne stukanie do
drzwi.
Zane.Niechtoszlag!
W pierwszej chwili chciała udać, że już
wyszła, ale uznała, że byłoby to z jej strony
tchórzostwo. Zdjęła plecak i otworzyła drzwi.
Serce zabiło jej mocniej na widok opartego
niedbale o futrynę Zane’a w ciemnych
spodniachinieskazitelniebiałejkoszuli.
–Niezadzwoniłaś!–powiedział.
–Wiem,niemiałamczasu.
–O?–Przezkilkasekundwpatrywałsięwjej
twarz, a potem przeniósł wzrok na plecak
iwreszcienarysunekprzedstawiającyptaszka
ipozostawionekołotelefonupieniądze.
– A to co takiego? – Wziął do ręki rysunek
iobróciłgonadrugąstronę.
Zamknęła
drzwi;
zrozumiała,
że
jej
dyskretne ulotnienie się z tego miejsca nie
wchodzi w grę. Po przeczytaniu liściku
ponownie spojrzał na plecak i na zmięte
banknoty.
– Dziękuję ci za obrazek, jest naprawdę
super–powiedziałspokojnymtonem,aleIona
widziaładrgającynerwnajegoskroni.–Mam
nadzieję, że mi wyjaśnisz resztę. Zamierzałaś
uciec?
– Przecież ci mówiłam, że dziś się stąd
wyprowadzę. Nie sądziłam, że naprawdę
chciałeś,żebymdociebiezadzwoniła.
Zaneuniósłbrwi.
–Potym,cobyłomiędzynami?Maszmnieza
jakiegośgnojka?
Wzdrygnęłasięnajegowybuch,aleznacznie
gorszy był chmurny wzrok Zane’a. Czyżby
wjakiśsposóburaziłajegouczucia?Niemiała
takiej intencji, ale szczerze mówiąc, o jego
uczuciachnawetniepomyślała.
–Przepraszam…niesądziłam…
–Dodiabła,Iona.–Wjegogłosieniebyłojuż
złości.–To,żejakiśfacetjestdraniem,jeszcze
nieznaczy,żewszyscytacyjesteśmy.
Delikatnie przytknął dłoń do jej policzka,
aonanatychmiaststraciłagłowę.
– Ciekawe, dokąd zamierzałaś uciekać? –
Przeczesał jej włosy palcami i założył jeden
zlokówzaucho.
Nie mogła oderwać wzroku od jego
błękitnychoczu.
– Myślałam o Monterey. Muszę znaleźć
pracęijakieśtanielokum.
– Mieszkania w Monterey nie są tanie. Ale
po co miałabyś szukać czegoś nowego?
Przecież ci mówiłem, że możesz tu mieszkać
zadarmo.
–Aletobyło,przed…–zaczerwieniłasię.
–Przedczym?
Pokusa, żeby przyjąć jego propozycję, była
taksilna,żeażbolesna.Zarazjednakpojawiła
się panika. Nie może tego od niego przyjąć.
Nie są przecież parą, połączyła ich przygoda
jednejnocy.
–Przedtąnocą.
–Dlategotylko,żespaliśmyrazem,uważasz,
że nie możesz tu zostać? Z jakiego powodu?
Jedno z drugim nie ma absolutnie nic
wspólnego.
– To by nie było w porządku. Czułabym się
tak,jakbymchciałacięwykorzystać.
– Ty? Chyba nie mówisz poważnie? – Już
samo niedowierzanie Zane’a było dla niej
przykre,atymbardziejjegorubasznychichot.
–Cowtymjesttakiegośmiesznego?
– Ty, Iona. No bo w jaki sposób to, że tu
zostaniesz,
miałoby
oznaczać,
że
mnie
wykorzystujesz?Tendomnawetnienależydo
mnie,tylkodomojegoprzyjaciela.
– Wobec tego wykorzystywałabym twojego
przyjaciela.–Skorotasprawabyładlaniejtak
oczywista, to dlaczego on nie mógł jej
zrozumieć?
– Uspokój się. – Złapał ją za rękę
iprzyciągnąłdosiebie.–Dotegofacetanależy
połowa
środkowej
Kalifornii;
jeśli
tu
pomieszkaszzadarmoprzezkilkatygodni,na
pewnoodtegoniezbankrutuje.–Zaneuraczył
ją swoim charakterystycznym seksownym
uśmiechem. – A przecież nie spałaś z nim,
tylkozemną,więctoniemanicdorzeczy.
Wysunęłasięzjegoramion.
–Nierozumiem,dlaczegoty…
– Chcę, żebyś tu została – przerwał jej tak
zdecydowanym tonem, że nie dokończyła
swojejtyrady.
– Ale dlaczego? – zapytała. Przecież
niezależnieodtego,coichtejnocypołączyło,
bylisobieobcy.Czyontegoniewidział?
–Dlatego,żetojestdlamnieważne.
–Aledlaczego?
Bałasię,żeZanepowie,żemunaniejzależy,
ale jeszcze bardziej bała się tego, że mógłby
powiedzieć,żemuniezależy.
Dostrzegł
w
jej
karmelowych
oczach
pragnienie i z trudem powstrzymał chęć
porwania jej w ramiona i zaniesienia do
sypialni,gdziemógłbyjejpokazać,jakbardzo
munaniejzależy.
Nie przyszedł tu po seks. A raczej nie tylko
poseks.
Prawdopodobnie
ogarnęły
ją
te
same
wątpliwości, z którymi i on się cały dzień
borykał. Chciał do niej dzwonić, ale zaraz
potem tłumaczył sobie, że lepiej, żeby to ona
zrobiła pierwszy krok. W końcu jednak miał
dość czekania. Na widok leżącego u jej nóg
plecaka i rumieńca na twarzy ledwie się
powstrzymał
przed
wybuchem,
ale
po
przeczytaniu liściku napisanego na odwrocie
rysunkuomałoniezacząłkrzyczeć.
Zane, proszę cię, przyjmij ten rysunek jako
skromny dowód wdzięczności za twoją
pomoc. Chciałabym ci też zwrócić pieniądze
zazakupyizamójtelefondoSzkocjidoojca.
Mamnadzieję,żetowystarczy?
Wszystkiegonajlepszego,Iona.
I ani słowa o ostatniej nocy. A przecież
niecałe
osiem
godzin
temu
szlochała
z rozkoszy w jego ramionach. Czy nie należy
musięprzynajmniejprzyzwoitepożegnanie?
Bał się ją wystraszyć. Postanowił być
ostrożny.
– Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
Niezapominajotym,żebyłemgliniarzem.
– To jedyny powód? – Zarumieniła się,
awnimznówodezwałosiępożądanie.
–Jasne,acojeszcze?
Iona wywróciła do góry nogami jego
dotychczasowe
zasady
postępowania
z kobietami. Z nią nic nie poszło zgodnie
z planem. Kiedy ostatni raz zdarzyło mu się
przespać z kobietą na pierwszej randce? Czy
być praktycznie jej pierwszym kochankiem?
Bo tego dupka Demaresta w ogóle nie liczył.
I
znów:
kiedy
ostatni
raz
musiał
powstrzymywaćkobietę,niepozwalającjejsię
dotknąć po to, by móc skutecznie zapanować
nad własnym seksualnym napięciem tylko
dlatego, żeby ją zaspokoić? Chyba wtedy,
kiedybyłnastolatkiem.
Dzisiaj tak samo – nie dzwoniąc do niego,
skomplikowałasprawy.
– Nie usłyszałem twojej odpowiedzi –
nalegał.
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto
woczy.
–Chybamaszrację,Zane–odparła.
–Mamracjęwczym?
– Że lepiej, żebyśmy więcej ze sobą nie
sypiali.
– Słucham? – Kiedy ja coś takiego
powiedziałem?
Patrzyłnaniąwosłupieniu.
–
Tamta
noc
sprawiła
mi
wielką
przyjemność…
–
ciągnęła
tym
samym
poważnym tonem. – Byłeś… – zarumieniła się
pouszy.–Byłeśfantastyczny.
–
Dzięki
–
powiedział
bezbarwnym
pozbawionym życia głosem. Już nieraz bywał
chwalony za swoją sprawność seksualną i to
zawsze mile łechtało jego miłość własną, ale
tym razem nie odczuł tego jako szczególny
komplement. Czy ta dziewczyna uważała, że
mu coś zawdzięcza, tylko dlatego, że facet,
który
ją
pozbawił
dziewictwa,
jest
samolubnymgnojkiem?
–Bo…bojabymniechciałajeszczebardziej
komplikować sytuacji – ciągnęła, podczas gdy
Zane starał się za wszelką cenę zapanować
nadirytacją.–Szczególniegdybymmiałatutaj
zostać.
Aha,otochodziło.
– Seksu nie trzeba komplikować – odparł. –
Szczególnie, jeśli będziemy go traktowali
wsposóbnaturalny.
– Jak mogę go tak traktować, skoro czujesz
sięzamnieodpowiedzialny?
– Iona, nasz seks jest dla mnie czymś
naturalnym. – A raczej byłby, gdyby miał
pewność,żeonajestbezpieczna.
–Czyjesteśtegopewien?
–
Jasne,
że
jestem.
Rozpakuj
się
izagospodarujtutaj.Apotemzorientujsię,jak
wyglądają możliwości pracy w Monterey,
iwciąguparudnidajmiznać,zgoda?Chcęsię
z tobą widywać – kontynuował. – Wziąłem
nawet wolny weekend. – Pierwszy od wielu
miesięcy i tylko dlatego, że miał nadzieję
spędzić go z Ioną. – Ale to ty musisz się do
mnieodezwać,zgoda?
Miała rację, ta ostatnia noc była cudowna,
ale oboje chcieli traktować sprawy seksu na
luzie,atoznaczyło,żeZanemusipowściągnąć
w sobie potrzebę pójścia z nią do łóżka już,
w tej chwili. Co przecież zależało od niej, nie
odniego.
– W porządku, tak będzie najlepiej. Ale czy
jesteś pewien, że twój przyjaciel się zgodzi,
żebymtubyła?
Posłał jej spojrzenie męczennika. W jej
czekoladowych oczach dostrzegł to samo
pragnienie,któreijemuniedawałospokoju.
–Życzęcipowodzeniawposzukiwaniupracy
– mruknął – ale tym razem nie zapomnij
zadzwonić.
Trzy dni, Montoya. Wytrzymasz do soboty,
apotemonadociebiezadzwoniisprawatego,
jak bardzo na luzie traktujecie wasz seks, się
wyjaśni.
Wziąłrysunek,alezostawiłpieniądzeiruszył
dodrzwi.
– Przecież ja mam u ciebie dług… –
zaprotestowała,widząc,żeZanewychodzi.
–Załatwimyto,jakjużznajdzieszpracę.
–Wporządku,jeślijesteśtegopewien.
– Jestem. – Złożył na jej ustach lekki
pocałunek,aleszybkosięodsunął.
Jeszczenieteraz,alejużwkrótce.
–Dozobaczeniawsobotę.
Uśmiechnęłasięszybko,spontanicznie.
–Będęczekała.
Nietakbardzojakja,querida,pomyślał.
ROZDZIAŁÓSMY
–Jesteśtutaj,Zane.
Coś go ścisnęło w dołku. Uniósł jej palce do
ustipocałował.
–Myślałem,żejestemnarandceztobą.
Zaczerwieniła się, a na jego twarzy pojawił
sięuśmiech.
–
A
rzeczywiście,
teraz
pamiętam
–
powiedziała, ale te powściągliwe słowa stały
w sprzeczności z tańczącymi w jej oczach
ognikami.
Co
go,
do
licha,
podkusiło,
żeby
zaproponować przejażdżkę? Szczególnie po
trzech dniach czekania, które były dla niego
torturą.
–Cośnasiebiewłożę–powiedziała.
Zane patrzył, jak bierze dżinsowy żakiet.
Pociągnęła usta błyszczykiem; wokół oczu
zrobiła cienie. Na nogach miała ozdobione
paciorkami sandały, długie do ramion włosy
przewiązała jaskraworóżowym szalem. Stroju
dopełniał cienki złoty łańcuszek na kostce.
Wyglądała szykownie, seksownie i tak słodko,
żemożnabyjązjeść.
– No to dokąd chciałabyś jechać? – zapytał,
obejmującramieniemoparciejejfotela.
–Zdajęsięnaciebie.Jestemnaluzie.
– Mam nadzieję. Te trzy dni były dla mnie
męką.
Zachichotałazalotnie.
– Nie słyszałeś nigdy o odroczonym
zaspokojeniu?
– Owszem, słyszałem – odparł, wycofując
samochód z podjazdu – ale nie jestem fanem
takichrozwiązań.
Jednak kiedy zatrzymał samochód i nachylił
się do niej, by dać dowód na to, że jest za
natychmiastowym zaspokojeniem, zadzwoniła
jegokomórka.
Położyłamupalecnaustach.
–Uratowałciętelefon.
– Niekoniecznie. To osoba dzwoniąca zaraz
się
przekona,
czym
jest
odroczone
zaspokojenie.
Ale kiedy dotknął ustami jej ust, Iona
wymknęłamusięzobjęć.
– Lepiej przyjmij telefon. To może być coś
ważnego.
Posłał jej spojrzenie cierpiętnika. Na widok
numeru matki westchnął. Maria rzadko do
niegodzwoniłaichociażniesądził,bytobyła
sprawa życia i śmierci, wolał mieć ją z głowy.
Ale kiedy usłyszał jej głos, uświadomił sobie,
żeniewyłączyłfunkcjigłośnegomówienia.
– Gdzie ty jesteś, Zane? Quinceanera
rozpoczęła się dwie godziny temu. Obiecałeś,
żetymrazembędziesz.
Chciał wyłączyć głośne mówienie, ale jeden
rzut oka na twarz Iony powiedział mu, że
mlekojużsięrozlało.
–Niestety,niebędęmógłbyć,przykromi.
–Dlaczego?
– Coś mi w ostatniej chwili wypadło. –
Speszony tą niezręczną sytuacją, słuchał
Marii, która nie przestawała go katować.
Przecież wie, że on nie przepada za jej
rodziną. Dlaczego nie da mu spokoju? –
Maricruz dostanie ode mnie prezent później,
na pewno mi wybaczy, dobrze? – Starał się
w
możliwie
najlepszy
sposób
wybrnąć
z trudnej sytuacji. Wiele by zrobił dla matki,
aleakuratnieto.
– Nie, to nie wystarczy. Musisz przyjść.
Dlaczego bycie częścią tej rodziny jest dla
ciebie takie trudne? – Obruszył się na to
oskarżenie, ale wiedział, że nigdy nie wyjawi
matce prawdziwych przyczyn tego stanu
rzeczy.
Poczuł na ramieniu lekki dotyk palców.
Odwrócił się i zobaczył, że Iona patrzy na
niego ze współczuciem, usiłując mu coś
powiedzieć.
–Przepraszamcięnachwilę,Maria.–Zakrył
rękąsłuchawkę.
– Chodzi o urodziny tej twojej kuzynki, tak?
Zdecydowanie powinieneś tam iść. Możesz
wrócić po wszystkim – dodała, patrząc mu
szczerzewoczy.–Nigdziestądniepójdę.
Wszystko w nim buntowało się przeciwko
zostawieniu Iony samej. Nie po to czekał na
nią trzy dni, żeby ją teraz zostawić; chodziło
jużnietylkooseks.
– Źle się z tym czuję, że przeze mnie
zaniedbujeszrodzinę–powiedziała.
–Zgoda–odparłbezentuzjazmu–pójdę,ale
ty pójdziesz ze mną. – Jeżeli go w to wrobiła,
toniechcierpirazemznim.
– Nie bądź głupi. Nie mogę iść z tobą.
Przecieżnieznam…
Ignorując jej protesty, Zane ponownie
przytknąłtelefondoucha.
– Już jedziemy – zapewnił matkę, ignorując
przejawyrozdrażnieniaswojejpasażerki.
–Jedziemy?Toznaczykto?Maszzamiarsię
tu pojawić z jakąś dziewczyną? – W głosie
matki było zdziwienie i zadowolenie. Nagle
dotarło do niego, jak bardzo może być to
groźne.NigdyniezwierzałsięMariizeswoich
sprawsercowych,żebyuniknąćniewygodnych
rozmów. – Będę za jakieś pół godziny. –
Świadomiezignorowałjejpytanieinawszelki
wypadekprzerwałpołączenie.
Tak przyjemnie zaplanował sobie wieczór:
trochę flirtu, trochę pieszczot i bardzo dużo
seksu. Ale jeśli Maria pozna Ionę, sprawy
mogą przyjąć niepomyślny obrót. Diabli
wezmą swobodny seks i nastrój, który
budowałprzeztrzydni.
–Zachciałocisięopóźnionegozaspokojenia,
tobędzieszjemiała.
– Coś cudownego – westchnęła Iona
oczarowana rzęsistymi światłami. Zbliżali się
do majestatycznej hacjendy położonej na
zboczu wzgórza porośniętego winoroślą.
Bajeczny widok tonął w złocistej poświacie
zachodzącegosłońca.Zbliskaokazałosię,że
te światła to zawieszone na ganku lampiony
w barwach flagi meksykańskiej – czerwone,
zieloneibiałe.
Na
podjeździe
stało
zaparkowanych
z pięćdziesiąt samochodów. Dookoła rosły
potężne dęby, róże i oleandry. Na ganku
kłębiła się gromada nastolatków. Dziewczęta
w balowych sukniach przypominały piękne
barwne pawie; chudzi patykowaci chłopcy
wdobranychdosukiendziewczątsmokingach
wyraźnieczulisięwnichnieswojo.
– Myślę, że jesteśmy nieodpowiednio ubrani
– mruknęła Iona, która idąc wraz z Zane’em
w kierunku domu, cały czas nerwowo
obciągała sukienkę mini. Nie dość, że została
zmuszonadotejwizyty,tojeszczeczułasięjak
panienka
lekkich
obyczajów.
–
Mogłeś
powiedzieć,jakieobowiązująstroje.
–Nieprzejmujsię.–Ścisnąłjązarękę.–Na
tym przyjęciu to i królowa angielska czułaby
się źle ubrana. A zresztą nie zabawimy tu
długo.
Przezromantycznedźwiękiskrzypiecigitar
przebijałsięszumrozmów.Kiedywchodzilipo
schodkach na ganek, mijając gromadkę
nastolatków, ktoś głośno pozdrowił Zane’a po
hiszpańsku.
Zane jednak nie zatrzymał się, tylko
poprowadził ją prosto do znajdującego się na
tyłach domu i też przybranego lampionami
ogrodu. Wśród tłumu gości zręcznie poruszali
się kelnerzy, roznosząc wino i piwo. Koło
parkietu znajdującego się obok basenu do
tańcagrałzespółmuzyczny.Zewsządmachano
i
wykrzykiwano
pod
adresem
Zane’a
pozdrowienia. A potem tłum się rozstąpił
ipodbiegładonichmłodadziewczynawbiałej,
przybranej paciorkami, koronkowej sukni
irzuciłasięZane’owinaszyję.
– Zane! Jednak przyszedłeś! – wykrzyknęła,
przytrzymując diadem zsuwający się ze
starannieułożonychloków.
–Felizcumpleanos,Maricruz.
– Jak ci się podobam? – zapytała, obracając
się
i
prezentując
warstwy
migotliwych
koronek.
– Wyglądasz wspaniale – odparł Zane. –
Zupełniejakdorosłaosoba.
Dziewczyna zarumieniła się pod wpływem
komplementu.
–
Może
wreszcie
przestaniesz
mnie
traktowaćjaknina.
W pięknych oczach nastolatki pojawił się
kokieteryjny błysk, a Iona zaczęła się
zastanawiać, czy Zane jest świadom tego, że
jego piętnastoletnia kuzyneczka się w nim
podkochuje i czy to dlatego czuje się tak
nieswojo.
– Maricruz, chcę cię przedstawić mojej
dziewczynie Ionie. – Złapał Ionę za rękę
ipociągnąłdoprzodu.
– Cześć. – Przez chwilę Maricruz robiła
wrażeniezaskoczonejiniezbytzadowolonej.
– Masz wspaniałe urodziny – powiedziała
Iona,rada,żeczujenaplecachramięZane’a.
– Dziękuję – odparła Maricruz sucho, po
czym obdarzyła Zane’a kolejnym promiennym
uśmiechem. – Zatańczysz ze mną, Zane?
Później,potembędąjeszczewalce.
–Oczywiście,oilejeszczewtedybędziemy.
– Obiecaj, że zatańczysz. – Ionie zrobiło się
żalmałej.
–Obiecuję.
Posłała
Ionie
łobuzerski
uśmiech
ipowiedziała:
– Podoba mi się twoja sukienka. Gdzie ją
kupiłaś?
–WmałymsklepikuwEdynburgu.
– A skąd masz taki akcent? Jest bardzo
wporządku.
–ZeSzkocji.
– No, dość tych pytań. Iona jest ze Szkocji,
aniezksiężyca.
– Jeśli jesteś ze mnie niezadowolony, to
przedstawjąrodzinie.Wtedyniebędziepytań,
tylko regularna Meksykańska Inkwizycja. –
Maricruz uśmiechnęła się konspiracyjnie. –
Zane
nigdy
nie
przyprowadza
swoich
dziewczyn
na
uroczystości
rodzinne.
–
Miesiącami
będziesz
głównym
tematem
rozmów–dodałapodadresemIony.
– Musimy zorganizować sobie coś do
jedzenia – przerwał jej Zane. – Później się
zobaczymy, Maricruz – powiedział, celowo
odciągając Ionę jak najdalej od wścibskiej
nastolatki.
–Aleto,comówiłaMaricruz,chybaniejest
prawdą? – Już zaczynała się czuć trochę
swobodniej,atunaglecośtakiego.
Dotarli do długiego stołu zastawionego
jedzeniem.Zanewręczyłjejtalerziserwetkę.
–Nałóżmysobieconiecoizmykajmystąd.
– Mówię poważnie, Zane. Chyba nie jestem
pierwsządziewczyną,którąpokazujeszswojej
rodzinie?
– Nie zwracaj uwagi na Maricruz, ona się
ztobądroczy.
– To nie jest odpowiedź – nie dała się zbyć
Iona.
–Nieprzyprowadzamtużadnychdziewczyn,
bo zwykle unikam tego rodzaju imprez
rodzinnych.
– A dlaczego miałbyś ich unikać? – Może
istotnie przyjęcie było trochę męczące dla
kogoś obcego, ale on nie był obcy, stanowił
część tej rodziny i z tego, co Iona zdołała
zauważyć,wszyscybyliwobecniegoserdeczni
iciepli.
– Bo zwykle mam dużo innych ciekawszych
rzeczy do zrobienia, jak na przykład dzisiaj –
odparł, a jego błękitne oczy obiecywały
wszelkiemożliwerozkosze.
–Rozumiem.
– Przestań zadawać głupie pytania i zajadaj
swoje arroz con pollo, żebyśmy mogli jak
najprędzejstądprysnąć.
Jaksięjednakokazało,wyrwaniesięzobjęć
rodziny Zane’a nie było takie proste. Zanim
zdążyli zjeść bankietowe przysmaki, opadła
ich zgraja kuzynów od nastolatków do
emerytów.
Wszyscy
byli
zachwyceni
obecnością Zane’a, ale Zane nie podzielał ich
entuzjazmu. Dlaczego w obecności takiej
serdecznej i zżytej ze sobą rodziny był taki
spięty? Iona zamierzała go o to spytać, gdy
tylko uwolnią się od wujenki Carmen. Kiedy
więc Carmen przerwała na chwilę, żeby
nabrać tchu, Zane złapał Ionę za rękę
ipociągnął.
–Musimyjużiść,Carmen,dozobaczenia.
–Czyniepowinniśmyzostaćtrochędłużej?–
zaprotestowała Iona. – Nie byliśmy tu nawet
godziny…
–Nie,wydajemisię,żejaknajedenwieczór
mieliśmydośćMeksykańskiejInkwizycji.
– Nie było tak źle. Wszyscy okazali się
bardzo mili i bardzo grzeczni. To przyjemne
uczucie wiedzieć, że komuś na tobie zależy.
Dlaczegomiałbyśichunikać?
Pocałował ją w nos, zachichotał rubasznie
iszepnąłjejdoucha:
– Może dlatego, że moje życie to nie ich
zakichany interes. – Wziął ją za rękę. –
Idziemy, musimy wykorzystać okazję, która
możenamsięprędkoniepowtórzyć.
Kiedy szli w stronę tarasu, Iona zauważyła
stojącą koło parkietu Maricruz. Dziewczynka
miałazawiedzionąminę.
– Poczekaj, Zane. – Iona szarpnęła go za
rękę.–AcozwalcemMaricruz?Przecieżjej
obiecałeś.Onaczekanaciebie.
ZanespojrzałponadramieniemIonyimusiał
dostrzecdziewczynkę,bozakląłcicho.
–Dziśjestjejuroczystość,musisztodlaniej
zrobić.
Spojrzał jej w oczy i Iona zorientowała się,
żewalczyzeswoimsumieniem.
–Zgoda,zrobięto–powiedziałwkońcu–ale
ty masz tu na mnie zaczekać i nawet na krok
sięstądnieruszyć.Zadziesięćminutwracam
i wychodzimy. – Ujął ją delikatnie za policzki
i mocno pocałował w usta. – I pamiętaj, nie
ruszajsięstąd,bobędąkłopoty.
–Mamnadzieję–mruknęłapojegoodejściu.
Patrzyła, jak zatrzymuje się przed Maricruz
i jak dziewczyna składa przed nim głęboki
ukłon. Westchnęła, widząc ich razem na
parkiecie. Zane, w białej koszuli i ciemnych
spodniach,ześniadącerąiciemnymzarostem,
wyróżniał się z tłumu tańczących nie tylko
dlatego, że był jedynym mężczyzną bez
smokingu i że górował nad resztą wzrostem.
Dodatkowo
opromieniała
go
aura
tajemniczości i dystansu. Nic dziwnego, że
zawróciłMaricruzwgłowie.
–Cześć,jestemJuana.–Ionadrgnęła.Dwoje
piwnych
oczu
wpatrywało
się
w
nią
intensywnie.–Jestemjednązprimosegundos
Zane’a i Maricruz, jedną z ich dalszych
krewnych – wyjaśniła dziewczyna. – Jesteś
noviaZane’a?
– Tak, nazywam się Iona, Iona MacCabe –
odpowiedziała grzecznie Iona, wyciągając
rękę do dziewczyny. Uznała, że novia to
trochęzadużo,alejakmiałatłumaczyćJuanie,
żejesttylkojednorazowąprzygodąZane’a?
– Całe szczęście, że nie jesteś taka zepsuta
inadętajaktareszta.
–Jakareszta?
–
Uważamy,
że
Zane
chodzi
tylko
zzepsutymi,nadętymidziewczynami,któremu
nie
pozwalają
utrzymywać
kontaktów
z rodziną. Ale ty jesteś inna, jesteś naprawdę
miła, od razu to widać. – Juana zorientowała
się,żemogładotknąćIonę.
– A dlaczego uważasz, że Zane spotyka się
tylko
z
takimi
kobietami?
–
spytała
zaciekawiona.
–Toprzezjegoojca.
– A co jest z jego ojcem? – pytała dalej,
uświadamiającsobie,żeZanenigdyonimnie
wspominał.
– To był bogaty pinche gringo. - Iona nie
miała pojęcia, co znaczy słowo pinche, ale
sądzącztonudziewczyny,zorientowałasię,że
tonicpochlebnego.–Niktznastaknaprawdę
nie wie, kim jest ojciec Zane’a, bo nie wolno
o nim mówić. Abuelo się wścieka, jak ktoś
powie,żeZanejestpółAnglo.Tylkoniemów,
żecitopowiedziałam,zgoda?
– Jasne, że nie powiem – mruknęła Iona.
Nietrudno się było domyślić, że Zane, z tymi
swoimi niebieskimi oczami, jest mieszańcem.
Dlaczego więc, skoro rodzina Montoyów
robiławrażenietakiejotwartej–przynajmniej
połowa gości to byli „Anglo”, jak ich nazwała
Juana – pochodzenie Zane’a było traktowane
jakowianaatmosferąskandalutajemnica?
Już otwierała usta, żeby zapytać o to Juanę,
kiedydziewczynawykrzyknęła:
–O,popatrz,MariaodbiłaZane’aMaricruz.
Jakietosłodkie.
IonaspojrzałanaparkietizobaczyłaZane’a
trzymającego w objęciach posągową postać
wczerwieni.
Co mogło być w tym akurat słodkiego? Była
w tej kobiecie elegancja i jednocześnie
seksapil. Burza ciemnych włosów kaskadą
spływała jej na plecy, a wytworna czerwona
suknia podkreślała, bez żadnej ostentacji,
klasycznelinieciała.
Maria? Kim mogła być ta kobieta? –
zadawałasobiepytanieIona.
I natychmiast sama sobie odpowiedziała: to
musi być dawna albo może nawet obecna
kochanka Zane’a. Widziała to w ich ruchach,
kiedy sunęli po parkiecie, w spojrzeniach
Zane’a, w których nie dostrzegła chłodu,
zarezerwowanego najwidoczniej tylko dla
rodziny. A więc to była prawdziwa przyczyna,
dla której Zane nie chciał tu przyjść? Iona
poczuła charakterystyczny skurcz zazdrości;
przed oczami miała czerwoną mgłę. Dlaczego
Zane jej nie powiedział, że będzie ta kobieta,
i
dlaczego
nalegał,
żeby
Iona
mu
towarzyszyła? To dlatego nie przyprowadzał
na rodzinne imprezy swoich dziewczyn?
Dlaczego więc jej nie oszczędził tego
upokorzenia?
Nagle walc się skończył. Kobieta położyła
Zane’owi rękę na ramieniu i pocałowała go
w policzek. Miłość, jaką Iona dostrzegła
w jego oczach, była aż nadto widoczna.
Uczuciezazdrościznówdałoosobieznać.
– Przepraszam cię, Juana – mruknęła
i zaczęła się przepychać przez tłum gości.
Najlepiejzrobi,jakwrócidodomu.Widocznie
to, co ją połączyło z Zane’em, było –
w przeciwieństwie do jego relacji z Marią –
przypadkoweiprzelotne.
Prąccałyczasdoprzodu,uświadomiłasobie
jednak, że się stąd bez samochodu nie
wydostanie. Dlaczego Zane przedstawił ją
rodzinie? Dlaczego naraził ją na takie
upokorzenie? Czy uznał, że ona będzie się
temubezradnieprzyglądała?
Dotarła do nich w chwili, kiedy bogini
w
czerwieni
odrzuciła
głowę
do
tyłu
i roześmiała się swobodnie. Iona napotkała
spojrzenie Zane’a, w którym nie było ani
zmieszania, ani poczucia winy. Najwyraźniej
niezdawałsobiesprawyztego,jakgłębokoją
zranił,bojejuczucia,jejdumęmiałzanic.
– Hej, Iona – powiedział, a ona wyczuła
wjegogłosienapięcie.
– Czy możesz mnie odwieźć do domu? –
zapytała.–Już,wtejchwili.
– A jest jakiś problem? – Na jego twarzy
malowałosięzmieszanie.Czyżbyrzeczywiście
tak mało go to wszystko obchodziło, że nie
widziżadnegoproblemu?
– Chcę wracać do domu i proszę cię, żebyś
mnie odwiózł – wycedziła przez zaciśnięte
zęby.–Dodomualbonanajbliższyprzystanek
autobusowy.
– Dlaczego miałbym cię odwozić na jakiś
przystanek? Przecież mamy plany na ten
wieczór.Zapomniałaś?
Jak on mógł w tej sytuacji mówić takie
rzeczy?Itojeszczeprzytejkobiecie?
– Ale już nie mamy – mimo woli podniosła
głos.–Jawkażdymraziewychodzę,ajeślinie
chcesz mnie odwieźć, to znajdę kogoś, kto
zechce.
– Zastanów się. Przyszłaś ze mną i ze mną
wyjdziesz.–Złapałjąmocnozaramię.
Zaczęłamusięwyrywać.
– Sama o sobie decyduję i robię to, co
uważamzastosowne.
– Puść ją, Zane – odezwała się kobieta
wczerwieni–inieróbscen.
– To nie ja robię sceny, tylko ona – mruknął
i puścił Ionę, która zrobiła się czerwona ze
złości.
– Miło mi cię poznać, Iona – odezwała się
kobietawczerwonejsukni.
–Wybacz,Mario,zpewnościąjesteśbardzo
miłą osobą i niewątpliwie Zane też jest tego
zdania,apozatymtonietwojawina,żeZane
mnietuprzyprowadziłiżeobydwiewyszłyśmy
naidiotki.Alemnietrójkątynieinteresują.
Brwikobietyuniosłysiędogóry.
– I ciebie z pewnością też – ciągnęła Iona,
ignorując stłumione przekleństwo Zane’a
i z trudem powstrzymywany wybuch śmiechu
kobiety. – Niestety, jestem tu uwięziona bez
samochodu, ale jak tylko Zane odwiezie mnie
nanajbliższyprzystanek,będziecałkowiciedo
twojejdyspozycji.
–Iona,tojestwielkienieporozumienie.–Na
twarzyZane’amalowałsięszok.
– Nie sądzę – burknęła pod nosem. Nagle
dotarło do niej, że muzyka ucichła i że
z zewsząd dobiegają stłumione chichoty,
adziesiątkioczuobserwujązzaciekawieniem
tę małą scenkę. – Co takiego? – Spojrzała
spodełbanawyraźniezakłopotanegoZane’a.
–Iona,towszystkomojawina–odezwałasię
Maria.–JestemmatkąZane’a.
–Słucham?
GapiłasięnaMarięwosłupieniu.Przecieżta
wspaniała, ta atrakcyjna kobieta nie mogła
mieć więcej niż czterdzieści lat, a Zane’a
szacowała na co najmniej trzydziestkę,
chociażgonigdyniepytałaowiek.
– Maria Montoya. – Kobieta wyciągnęła do
niej wypielęgnowaną dłoń i zachichotała
z bardzo ciepłym, przyjacielskim wyrazem
twarzy, jakby chciała wciągnąć Ionę do
wspólnej zabawy. – I wierz mi, bardzo się
cieszę,żemogłamciępoznać.Mójsynzawsze
potrzebował kobiety, która w razie czego
stanęłabyzanimmurem.
Ionapatrzyłanawyciągniętądoniejrękę.
– Ale… ale to niemożliwe… pani… pani jest
zamłoda.
– Uwierz mi, dziecko, chciałabym, żeby tak
było.Aleto,comówisz,bardzomipochlebia.
Poczucie humoru kobiety i jej życzliwość
sprawiły, że skrupuły Iony wzrosły. Co ona
najlepszego zrobiła? Jak mogła w ten sposób
obrazićmatkęZane’a?
–Jestminaprawdębardzo,bardzoprzykro–
powiedziała,odwróciłasięidałanurkawtłum.
–Iona,zaczekaj!
Ale ona tylko przyspieszyła. Wybiegła do
ogrodu, a potem w dół po kamiennych
stopniachdopodjazdu,którywiłsięwśródpól
ciemnej, ciężkiej od kiści owoców winorośli.
Raczej dojdzie na piechotę do Pacific Grove,
niżjeszczerazpoprosiZane’aoodwiezienie.
Dotarła w ten sposób do ostatniego
samochodu, kiedy poczuła na ramieniu silny
uchwytpalców.
–Dodiabła,dokądsiętakspieszysz?–Zane
odwróciłjąenergicznietwarządosiebie.
Zacisnęła oczy, żeby powstrzymać łzy,
niezdolnadotego,żebynaniegospojrzeć.
–Damsobieradę,dojdędodrogiiwrócędo
domuautostopem.
– Nigdzie nie będziesz jechała autostopem,
a poza tym do drogi musi być cztery i pół
kilometraijestciemno.
– Zapewniam cię, że dam sobie radę, tylko
proszę cię, zaklinam, powiedz swojej mamie,
jakbardzojestmiprzykro.
Zane prawdopodobnie jej teraz nienawidził.
I trudno mu się dziwić po tym, jak ich oboje
wystawiłanapośmiewisko.
– Mama jest cała szczęśliwa, że ją
oszacowałaś na trzydzieści kilka lat, podczas
gdy
kilka
miesięcy
temu
skończyła
pięćdziesiąt.
– Twoja matka ma pięćdziesiątkę?! – Był to
dlaIonykolejnyszok.–Toilemaszty?
– Trzydzieści cztery. Maria mnie urodziła
jakoszesnastoletniadziewczyna.
–Towyjaśniamojąpomyłkę,aleniezmienia
faktu,żemówiłamrzeczyżenujące.
–Nieprzesadzaj,tonaprawdęgłupstwo.
– Jak to? Zrobiłam beznadziejną scenę
wobeccałejtwojejrodziny.
Uniósł jej brodę do góry i zajrzał w oczy.
Było mu jej żal. Dlaczego ona zawsze musi –
gdy chodzi o mężczyzn – robić z siebie taką
idiotkę?
– Iona – powiedział, a cierpliwość, z jaką to
mówił, była niemal tak samo bolesna jak jego
litość. – To nie jest żadna tragedia. Po prostu
popełniłaś błąd, i tyle. Pamiętaj, że moja
rodzina to Latynosi i że nieporozumienie, do
jakiegodoszło,możnaocenićnajwyżejnadwa
i pół w skali Richtera zwykłych rodzinnych
spektakli,dojakichczęstounasdochodzi.
Nadal jednak nie wszystko było dla niej
jasne. Upokorzyła go wobec rodziny –
dlaczego nie jest na nią wściekły? Czyżby
rzeczywiście ich opinia tak niewiele dla niego
znaczyła?
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
–Zane,czyzIonąwszystkowporządku?
NawidokbiegnącejdonichMariizrobiłojej
sięsłabo.
– Tak – odparł krótko Zane. – Ale my już
jedziemy.Mamydośćjaknajedenwieczór.
Maria skrzywiła się lekko. Nie powinien
wtakisposóbzwracaćsiędomatki.
–Takmiprzykro–łagodziłasytuacjęMaria,
co tylko potęgowało w Ionie poczucie winy. –
Często mnie biorą za siostrę Zane’a, ale po
razpierwszywziętomniezajegodziewczynę.
– Proszę się przede mną nie tłumaczyć. –
Iona zamknęła oczy. Krępowały ją dowody
życzliwości tej kobiety. – Pani nie zrobiła nic
złego.
–GdybyZanemiałdośćzdrowegorozsądku,
żeby nas sobie przedstawić zaraz po waszym
przyjściu, można było tego wszystkiego
uniknąć.
–Zacznijmyodtego,żewogóleniechciałem
przyjść – zaprotestował. – Więc nie zwalaj
winynamnie,Mario.
PrzysłuchującasiętejrozmowieIonauznała,
żenajlepiejbędziesiedziećcicho.
– Zane, czy nie czas najwyższy wyrzucić
urazę z serca? – Matka czule dotknęła ręką
jegopoliczka.
–Szarpnąłgłowąnieprzejednany.
– Musimy już iść – powtórzył, a Iona
dostrzegławoczachMariiurazę.
–Proszęcię,Zane…
– Zadzwonię w tygodniu – uciął krótko,
składającnajejpoliczkuzdawkowypocałunek.
Maria skinęła głową, smutna i speszona.
Ionę zabolało serce. Dlaczego jest taki
okrutny? Przecież to, że Iona zrobiła z siebie
idiotkę,niebyłowinąjegomatki.Miałarację,
zarzucającmu,żeniedokonałprezentacji.
– Adios, Iona – powiedziała Maria. – Mam
nadzieję,żesięjeszczezobaczymy.
– Twoja mama robi wrażenie bardzo miłej
osoby.Towspaniałe,żejakodzieckomogłeśją
mieć przy sobie. Niepotrzebnie się na nią
złościłeś.Toniebyłajejwina.
–Wiem–westchnąłciężkoZane,prowadząc
jądosamochodu.–Jedziemy.
Wświetlepadającymodlampionówhacjendy
Iona widziała smutek malujący się na jego
twarzyibardzomuwspółczuła.Wyglądałona
to, że matka Zane’a nie jest jedyną zranioną
osobą.
Wsiadła
do
samochodu,
postanawiając
zapytać Zane’a o przyczyny panującego
między nim a matką chłodu, ale ostatecznie
zrezygnowała.Jużdośćnarobiłaszkodyjakna
jedenwieczór.
Zane zajął miejsce kierowcy, ale kiedy
uruchomiłsilnik,niewytrzymała.
–Dlaczegonieprzedstawiłeśnassobiezaraz
ponaszymprzyjściu?
– Bez żadnego szczególnego powodu. Nie
widziałem matki, dopóki nie zjawiła się na
parkiecie.
Kłamał,niemiaławątpliwości,alebałasiędo
tego przyznać. Może jak już się tam znaleźli,
to
pożałował
tego,
że
przyprowadził
kompletnieobcąosobę?
Oparłasięwygodnieiwmilczeniustudiowała
jego
profil.
Był
bez
wątpienia
najprzystojniejszym
mężczyzną,
jakiego
w życiu spotkała. I pod wieloma względami
naprawdęfascynującym.
Teraz,
kiedy
poznała
jego
rodzinę,
a w szczególności matkę, jeszcze bardziej ją
intrygował. Z jednej strony widać było wielką
bliskość
między
matką
a
synem,
ale
jednocześnie i jakieś dziwne napięcie. Może
miało to coś wspólnego z ojcem Zane’a?
Pinche gringo, jak go pogardliwie nazwała
Juana.
Co
takiego
musiał
zrobić
ten
mężczyzna,
że
w
rodzinie
nawet
nie
pozwalano o nim mówić? Sytuacja była
niezdrowa. Może stąd się brał ten dystans
między Zane’em a rodziną? Wszystkie te
pytania, których nie miała prawa mu zadać,
cisnęły jej się na usta. Wreszcie nie
wytrzymała
i
postanowiła
chociaż
w
niewielkim
stopniu
zaspokoić
swoją
ciekawość.
–Dlaczegozwracaszsiędoswojejmamypo
imieniu?–zapytała.
Przezdłuższyczasnieodpowiadał,wreszcie
wzruszyłramionami.
– Mówiłem do niej „mamo” jako mały
chłopiec,apotembyłomiłatwiejnienazywać
jejmamą.
– Ale dlaczego? – zapytała jeszcze bardziej
zaintrygowana.
Spojrzał na Ionę i zobaczył, że oczy
zaczynają jej się kleić. Wyglądała na bardzo
zmęczoną.
– Nie wiem, czy mam ochotę ci to
powiedzieć. – Zane grał na zwłokę w nadziei,
żeIonazaśnie.
–Dlaczegonie?
– Bo pomyślisz, że jestem stuknięty. – I taki
właśnie był jako nastolatek. Samolubny,
nieprzewidywalny i niedojrzały. Ale istniał
jeszcze inny powód, o którym nie chciał
mówić.
–Jakto?
Zaśmiałsięzudanąswobodą.
– No już dobrze, jeżeli koniecznie chcesz
wiedzieć…Kiedychodziłemdoszkołyśredniej,
Mariabyłaznaczniemłodszaodinnychmatek,
noi…–bębniłpalcamiwkierownicę–idobrze
zbudowana. – Wzdrygnął się na wspomnienie
gwizdów,
jakie
wywoływało
każde
jej
pojawieniesięwszkole.–Budziłapowszechne
zainteresowanie, a ja to źle znosiłem,
wdawałem się w różne awantury, ale nie
mówiłem jej dlaczego, bo nie chciałem, żeby
wiedziała,cooniejwygadywali.
Nacisnął pedał gazu; przypomniały mu się
nieustanne bijatyki, podbite oczy, stłuczone
kłykcie, rozcięte wargi i ciągłe wędrówki do
gabinetu
dyrektora,
gdzie
przesiadywał
godzinami,odmawiającwyjaśnieńiprzeprosin.
Latami buzowała w nim bezsilna złość
z powodu niesprawiedliwości, jaką musiała
znosićjegomatkatylkodlatego,żebyłamłoda
i piękna… Ale gdzieś tam głęboko trawił go
jeszcze większy, jeszcze bardziej niszczący
gniew–wynikbezsensownegoniezadowolenia
zsiebie,któregowtedyniepotrafiłopanować
i do którego nawet i dziś nie umiał się
przyznać.
– Kiedy patrzę na te sprawy z perspektywy
człowiekadojrzałego,widzę,żetobyłogłupie.
Gdybymbyłmniejdumnyimądrzejszy,tobym
ignorowałichgadanie.
– Chroniłeś ją w jedyny sposób, na jaki było
cięstać–odparłaIona,jużprawiezasypiając.
– Nie ma w tym nic głupiego, przeciwnie, to
bardzoszlachetne.
Zanewzruszyłramionami.
–Towłaśniedlategozacząłemdoniejmówić
poimieniu.Żebykoledzymyśleli,żejestmoją
starszą siostrą. A teraz, jako człowiek
dojrzały, głupio bym się czuł, mówiąc do niej
„mamo”.
–Tozdumiewające,jakokrutnepotrafiąbyć
dzieci,kiedysięzorientują,żeztwojąrodziną
jest coś nie tak – odparła Iona, a Zane
pomyślał,żemusiaładobrzewiedzieć,oczym
mówił.
– Ty też na pewno miałaś ciężko, kiedy
odeszłatwojamatka.
– Jasne, że nie było lekko. Ale udało mi się
jakoś przez to przejść. – Iona ziewnęła. –
Najgorsze, że nie wiesz, dlaczego tak się
stało, i kiedy masz dziesięć lat, zaczynasz
obwiniaćotosiebie.
W geście współczucia położył dłoń na jej
kolanieiścisnął.
–Alewiesz,żetakniejest,prawda?
Czy to dlatego Iona tak łatwo padła ofiarą
Demaresta? I dlatego od razu uznała, że
MariamusibyćkochankąZane’a?Bobałasię
odrzucenia?
– Jeśli pozwolisz, to się trochę zdrzemnę –
powiedziałazaspanymgłosem.
– Jasne, masz przed sobą dobrą godzinę. –
Zapomniał tylko dodać, że jadą do niego, nie
do niej. Ale nic na siłę, postanowił. Po prostu
chciał ją mieć blisko siebie. Tylko że był
zdecydowanie nadmiernie opiekuńczy wobec
Iony. Niepotrzebnie, to przecież dorosła
kobieta, która potrafi sama o siebie zadbać,
aichromansjestprzelotny.
Poruszył się na siedzeniu i w tym momencie
tępy ból pleców przypomniał mu o dwóch
ranach,którenaznaczyłyjegoodejściezPolicji
Los Angeles pięć lat temu. Nacisnął pedał
gazu.Spieszyłomusiędodomu,aleniepoto,
żebysięnaniąrzucićjakwygłodniałezwierzę.
–Hej,precios,jesteśmynamiejscu.Mamcię
wnieść?
Iona poruszyła głową i pochwyciła silny
zapachmorza.
–Hm?–mruknęła.
– Widzę, że jednak muszę cię wnieść.
Trzymajsię.
Zatrzepotałarzęsamiipoczuła,jakunosisię
w powietrze i płynie w ramionach Zane’a,
uczepionajegoszyi.Naglewyrosłaprzednimi
wielkabudowlazdrewnaiszkła.
–Gdziemyjesteśmy?
– U mnie. Uznałem, że tu nam będzie lepiej
spędzićnoc.
– Ale ja… – zaczęła, czując, że powinna
zaprotestować.
– Ale nic – uciął. – Byłaś wykończona, a do
mniejestbliżej.–Spokojnie–dodał,składając
na jej czole lekki pocałunek. – W tym domu
jest pięć sypialni, a ja nie zamierzam cię
napastować.
– Och, w porządku. – Przecież nie o to jej
chodziło.
Najpierw weszli do kuchni o ciemnych
marmurowych blatach i szafkach z jasnego
drzewa, a stamtąd do wysokiego salonu
o przeszklonej ścianie wychodzącej na taras.
Z tarasu oświetlona dróżka prowadziła
wnieokreślonąciemność.
–Mieszkasznadmorzem?–spytała.
–Tak.Tamzarazjestplaża.
Dom był ogromny i wręcz upiornie cichy,
dopóki nie usłyszeli skrobania do drzwi, po
którym nastąpiło skomlenie i do pokoju
wtargnęłajasnakudłatakula.
–Jaksięmasz,Ptysiu–powitałswojegopsa
Zane, stawiając Ionę na podłodze. – To jest
Iona, która będzie u nas nocowała. – Pies,
z postrzępionym uchem i zezowatym okiem,
robił
wrażenie
niefortunnej
krzyżówki
labradora z buldogiem. W sumie był to chyba
najbrzydszy kundel, jakiego w życiu widziała.
Wkrótce
jednak
merdająca
ogonem
i „uśmiechająca się” psina kompletnie ją
zawojowała.
–
Witaj,
Ptysiu,
miło
cię
poznać
–
powiedziała,przykucając,żebypogłaskaćpsa,
na
co
futrzana
kulka
odpowiedziała,
odwracającsiędogórybrzuchemidomagając
dalszychpieszczot.
– No, dosyć tego dobrego, wracaj na swoje
posłanie, jutro się zobaczymy – skarcił psa
Zane, a następnie wziął Ionę za rękę
izaprowadziłdokrętychmetalowychschodów.
– Musimy wybrać pokój dla ciebie. – Kiedy
znaleźli się na pierwszym piętrze, otworzył
pierwszezbrzegudrzwi.Pozapaleniuświatła
oczom Iony ukazała się niebieska wykładzina
dywanowaiwielkiełożezluksusowąpościelą.
– Tam znajdziesz zapasową szczotkę do
zębów – wskazał łazienkę – a także ręczniki
iwszystko,czegomogłabyśpotrzebować.
Iona, patrząc na puste łóżko, na wysoko
spiętrzonepoduszkiiczującdojmującyzapach
płynu
po
goleniu
Zane’a,
tak
bardzo
charakterystycznydlaniego,zapragnęłanagle
dzielićtołóżkoznim.
– Czy jeszcze czegoś ci potrzeba? – zapytał
zdawkowo.
Wpatrywała się w jego zgrabną sylwetkę,
wyobrażającsobietopiękneciałonagie.
Tak,ciebie,pomyślała.
– Nie, dziękuję, mam wszystko – usłyszała
swojesłowa.–Dozobaczeniarano.
Nachwilęzawisłwzrokiemnajejustach.
– Ptysia zwykle budzi mnie o świcie i muszę
z nią wtedy wyjść. Jeśli mnie nie będzie
wdomu,toznaczy,żejestemnaplaży.
Jak on może być taki chłodny, taki
opanowany?
–Dobrze.
Przez chwilę Zane stał, nie mogąc oderwać
odniejwzroku,apotemwyciągnąłdoniejrękę
iprzytuliłjądosiebie.
–Ijeszczejedno…
Otworzyła usta i w tym momencie ich wargi
się spotkały, a ona oddała mu pocałunek
namiętny, pełen tęsknoty i pożądania. Kiedy
Zane go przerwał, odsuwając się od niej,
jęknęłacicho.
–Wyśpijsiędobrze,Iona,bonajutroplanuję
dlaciebiedużoróżnychzajęć.
– Chyba sobie ze mnie żartujesz –
powiedziała,alejegokrokijużcichły.
Mowyniema,żebychociażzmrużyłaoko.
Zamknął drzwi od jej sypialni i przez chwilę
stał oparty o nie, czekając, aż wzburzona
krewsięuspokoi.
Cozaidiotycznypomysł:sprowadzićjątuna
nocizniąniespać.Jegopomysł.
Poszedł do łazienki i wziął zimny prysznic.
Podniecenie powoli ustępowało. Do diabła,
postanowił, że jego relacja z Ioną pozostanie
luźna i przelotna, ale teraz, po spędzeniu
wspólnego wieczoru z jego rodziną, okazało
się,żewcaletegoluzunieczuje.
Jutro wszystko się zmieni. Ani chwili dłużej
niebędziesięhamował.
Nigdy nie był nachalny, nie musiał być.
Widział, że Iona go pragnie. I on pragnął jej.
Koniec, kropka, czas, by zaczęli się cieszyć
sobąnawzajem.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Do pokoju wdarł się ostry blask słoneczny.
Ionaotworzyłaczyizarazpotemwtuliłatwarz
w poduszkę. Jakiś czas potrwało, nim się
zorientowała, gdzie jest. Jedna ze ścian
obszernejsypialnibyłaszklanaiwychodziłana
skalistą plażę nad oceanem. Powoli zaczęły
wracać wspomnienia ostatniego wieczoru:
szok na twarzy Zane’a, kiedy zaatakowała go
naparkiecie,urazawoczachjegomatki,kiedy
wychodzili; smutne opowieści Zane’a o jego
przeżyciach z czasów szkolnych i gorący
pocałunek, który obudził w niej szaleństwo
tęsknoty.
Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Podeszła
do
szklanej
ściany,
chłonąc
widok
wypielęgnowanych trawników, majaczącego
w dali pola golfowego i dość dzikiego
wybrzeża zatoki, z którym kontrastował
wytwornymodernistycznydomZane’a.Wzięła
gorący
prysznic.
Zachwycona
słoneczną
niedzielą
i
perspektywą
spędzenia
jej
zZane’em,zbiegłanadół,alenieznalazłaani
gospodarza, ani jego psa. Wyszła na taras
i stwierdziła, że pomimo bezchmurnego nieba
bryzaodoceanujestrześka,ażakietdżinsowy
nad wyraz przydatny. Po wąskich kamiennych
schodkach
przecinających
skalisty
cypel
wydostała się na ustronną plażę obramowaną
powykręcanymi cyprysami, które oddzielały
posiadłośćZane’aodsąsiadów.
Na widok wysokiej postaci w krótkich
spodenkach
i
z
rozwichrzoną
czupryną
biegnącej brzegiem morza zabiło jej żywiej
serce. Szybsza jednak okazała się Ptysia:
przybiegła w powitalnych lansadach, które
małonieskończyłysięjejwywrotką.
–Spokój,Ptysiu!–przywołałpsadoporządku
Zane, rzucając mu patyk do wody. – Dobrze
spałaś?
– Jak dziecko. – Spojrzał na jej usta, a ona
oblała się rumieńcem. – Mam nadzieję, że
Ptysianieobudziłacięzawcześnie?
– Dość wcześnie – odparł Zane. – Głodna?
Moglibyśmynaśniadaniezjeśćgofry.–Obrócił
sięizobaczył,żeIonagoobserwuje.–Chyba
żemiałabyśochotęnacoś…
Jego głos zabrzmiał jak szept, który ledwie
usłyszałapoprzezszumfal.
–No…możebyłobycośtakiego…
Większej zachęty nie potrzebował. Zamknął
jejustapocałunkiem,aona,niemogącmusię
oprzeć, odwzajemniła pocałunek z całą mocą
swojejtęsknoty.
Zanepierwszyoderwałustaodjejust.
– Czy jesteś tego pewna? – zapytał głosem
stłumionymprzeznamiętność.
–Jestem–odparła,wiedząc,żeniemasensu
udawać.
Ująłjąwtaliiimocnoprzyciągnąłdosiebie,
a ona poczuła, jak bardzo jest podniecony.
Nagle odsunął się od niej; na jego twarzy
malowałasiętroska.
–Zdajeszsobiesprawę,mamnadzieję,żeto
nieprowadzidoniczegowięcej,prawda?
Odepchnęła się rękami od jego piersi,
zaskoczona niepokojem, jaki wyczuła w jego
głosie. Przecież już wcześniej to między sobą
ustalili.
–Oczywiście,żesobiezdaję.
Czyżby Zane już się nią znudził? I czy
dlatego zostawił ją samą na noc w gościnnym
pokoju? Taka arogancja powinna była dać jej
do myślenia. Tymczasem nadbiegła Ptysia,
radośnie machając ogonem, nieświadoma
panującegomiędzyniminapięcia.
–Jeżeliprzestałamcięinteresować,Zane,to
wystarczy, że mi to powiesz. – Odwróciła się,
byodejść,alechwyciłjązarękę.
–Hej,dajspokój,nieotochodzi…Poprostu
nie chciałem wywierać na tobie jakiejkolwiek
presji…
Żebyś
nie
nabrała
fałszywego
mniemania,czymtasprawadlamniejest…
– Jeśli chodzi o mnie, wszystko jest
w porządku, już ci mówiłam, więc w czym
problem?
–Problemwtym,żeniemogłemcięwczoraj
pocałowaćnadobranoc,bobymchybaoszalał,
takbyłemnapalony.
Zachichotała.
– Nie śmiej się, to naprawdę nie jest
śmieszne. – Złapał ją w talii, schylił się,
zarzuciłjąsobienaramięiruszyłwkierunku
domu.
– Co, do diabła! – Zaczęła się szarpać
iwierzgać.–Puszczaj!
–Wykluczone.Mamyróżneniepozałatwiane
sprawy.
– Ciekawe, z czyjej to winy? – jęczała,
szamoczącsię,kiedyjąwnosiłpostopniachna
taras. Próbowała uciec, tyle że niezbyt
skutecznie.
Zane wszedł do salonu i bezceremonialnie
postawił ją na podłodze. Usiłowała mu
umknąć, ale złapał ją i przyparł do ściany, co
przypieczętował
namiętnym
pocałunkiem.
Jęknęłazrozkoszyiodchyliłagłowędotyłu.
– Twoja skóra ma cudowny smak – szepnął,
sunącustamiwzdłużjejszyi.
Porwała go w ramiona, tuląc się do niego
całym ciałem. Niczego więcej Zane’owi nie
było potrzeba. Chwycił ją za rękę i pociągnął
zasobą.
Kiedy przechodzili przez kuchnię, złapał
butelkę syropu klonowego, a następnie
skierował się ku prowadzącym na górę
schodom. Nie będzie na nic naciskał, ma być
miłoinaluzie,takjaksobieobiecywał.
– Po co ci ten syrop? – zainteresowała się
Iona.
– Zobaczysz – odparł. Wprowadzając ją do
swojej sypialni drżał z tłumionej namiętności.
Nogą popchnął drzwi, po czym zamknął je na
zamek w obawie, że Ptysia zamiast uciąć
zwykłą o tej porze drzemkę, zechce ich
odwiedzić. Butelkę z syropem postawił na
nocnym stoliku, a na gigantycznym oknie
wychodzącym na plażę zapuścił żaluzje.
Wilgotnedłoniezacisnąłwpięści.
Weź się w garść, Montoya, nie jesteś
dziewicą, tylko facetem, który stracił cnotę
całewiekitemu.
We wspomnieniach wróciła Mary-Lou i jej
pełnaniesmakumina.
„Hej, przystojniaku, masz w sobie więcej
z Meksykanina, niż myślałam, jesteś w łóżku
jakSpeedyGonzalez”.
Otrząsnął się ze wspomnień, odsuwając od
siebie przejaw rasizmu, który wtedy dotknął
godożywego.Tenpierwszykontaktseksualny
mógł być kompletną katastrofą, ale przecież
odtamtejporyzdążyłsięjużczegośnauczyć.
Iona,zdenerwowanaipodniecona,oddychała
nierówno, a na jej twarzy, igrały cienie
rzucaneprzezżaluzje.
Zapomnij o Mary-Lou, już nie jesteś tamtym
zielonymraptusem.
Usiadł na brzegu łóżka i rozsunął kolana,
a ona weszła w tę przestrzeń, położyła mu
dłonienaramionachinachyliłasiędojegoust.
– Mam cię rozebrać? – zapytał. Niech sama
ustalatempo,chociażwiedział,żeonjużdużo
dłużejniewytrzyma.
–Byłobymiło–roześmiałasięzmysłowo.
–
To
fantastycznie.
–
Znalazł
suwak
i pociągnął energicznie w dół. Prosta
bawełnianasukienkazsunęłasięzramionIony
i już po chwili leżała u jej stóp. Delikatny
stanik z różowej koronki, przezroczysty na
tyle,żewidaćbyłopodniecającyzaryssutków,
miał iść w jej ślady, kiedy nagle Iona położyła
ręcenajegoramionach,bygopowstrzymać.
– Nie wyobrażasz sobie chyba, że ja będę
naga, a ty całkowicie ubrany! – skarciła go
lekko.
– Punkt dla ciebie – odparł Zane, szybko
wstał i jednym zręcznym ruchem ściągnął
bluzę,kiedyjednaksięgnąłdosuwakaspodni,
położyłarękęnajegodłoni.
–Mogęja?–zapytała.
– Ależ, bardzo proszę… – Jeszcze chwila
iZanepozbyłsięispodenek,ibokserek.
Ujął ją mocno za ramiona, zdając sobie
sprawę, że zbliża się do kresu własnej
wytrzymałości. Wiedział, że musi przejąć
kontrolęnadsytuacją.Ionaniemożewiedzieć,
jakwielkierobinanimwrażenie.
Spojrzałamuwoczy.
– Czy wszystko w porządku? – spytała.
Troska w jej głosie wydała mu się równie
słodkajakonasama.
–Terazmojakolej.–Obróciłjątyłem,rozpiął
jej stanik i ujął w dłonie nagie piersi. Gdy
przylgnęładoniegoplecami,delikatniewsunął
jej rękę pod gumkę majtek. Jakżeż bardzo jej
pragnął. Czuł się, jakby jej dotykał pierwszy
raz.WtuliłtwarzwewłosyIonyiobejmującją
wtalii,przytulałmocnodosiebie.Drżała,ajej
urywany oddech świadczył o zbliżającym się
orgazmie.Wziąłjąnaręceizaniósłnałóżko.
Byłaoszołomiona.
– Dziękuję ci, jesteś w tym bardzo dobry –
wyszeptała.
Spojrzałananocnystolikispytała:
–Czyterazbędziemyużywalisyropu?
– Jasne – odparł i kropelką syropu ozdobił
każdy z jej sutków, a kiedy zlizywał słodką
ciecz,Ionawydałajękrozkoszy.
Uniosła się na łóżku, patrząc, jak Zane
rozkoszuje się nią i jej nagością. Ujęła
w dłonie jego twarz, zbliżyła do swojej
iwyszeptała:
–Proszęcię,nieczekajjużanichwilidłużej.
– Jego oczy pociemniały. Sięgnął do szufladki,
by się zabezpieczyć. To, co się zaczęło dziać
między nimi, przypominało potężny tajfun,
który zmiótł wszystko dookoła, pozostawiając
tylko ich dwoje. Iona zatrzepotała rzęsami
i zamknęła oczy; wszystko w niej drżało
ipulsowało.
–Patrznamnie,niezamykajoczu.–Byłoto
żądanie,szorstkieikategoryczne.
Otworzyła oczy i zobaczyła w jego twarzy
cośdzikiego,nieokiełznanąnamiętność.Nagle
poczuła w sobie jakby potężną eksplozję:
świat zawirował wokół nich, z jej ust wyrwał
się krzyk rozkoszy i… po chwili wszystko
ucichło.
Powoli
wracała
świadomość;
słyszała
przyspieszony oddech Zane’a, czuła oszalałe
biciewłasnegoserca.
Niedajsięzwieść.Totylkodobryseks.Nie,
wspaniały
seks.
Ale
wyłącznie
fizyczne
zaspokojenie.
Niemające
nic
wspólnego
zemocjami–mówiłasobie.
Może to tylko przelotna sprawa, ale póki
trwa, Zane będzie należał do niej i tylko do
niej. Gładząc go delikatnie po plecach,
przeżywała coś w rodzaju satysfakcji, że to
przez nią jest taki wyczerpany. Nagle
zmarszczyła
czoło:
koniuszkami
palców
wyczuławysokonajegobiodrzedwiewypukłe
blizny.
–Atocotakiego?–zapytała.
Podparłsięłokciemipochyliłnadnią.
–Tobyłorzeczywiściecoś–mruknął,całując
ją w nos. – Jak na amatorkę jesteś w tym
bardzo
dobra.
–
Powtórzył
jak
echo
komplement
Iony,
sprawiając
jej
tym
niekłamaną przyjemność. To co, że nie
odpowiedziałnapytanie;będziejeszczemiała
okazjęjezadać.
Położyłciężkądłońnajejbrzuchu.
– Tylko nie zaczynaj od nowa – powiedziała,
sięgającpoubranie.
–Dlaczegonie?
Posłałamuprzezramiękarcącespojrzenie.
– Muszę wziąć szybki prysznic. Jeśli mogę,
naturalnie? A potem śniadanie. – Z tą swoją
zdziwionąminąwyglądałnaprawdękusząco.–
Dziewczyna przecież nie może żyć samym
tylko,nawetjeśliwspaniałym,seksem…
– To prawda. – Wstał z łóżka i sięgnął po
bokserki. Iona podziwiała jego umięśnione
ciało. Kiedy się ubierał, słońce padło na dwie
wypukłe blizny, które wyczuła nad jego
biodrem.Nagleuświadomiłasobie,żewie,co
byłoichprzyczyną.
–Ktociępostrzelił?–zapytała.
Zanewykręciłsiędotyłu.
–Cotakiego?
Pokazałanablizny.
–Tam,naplecach.Tobliznypokulach,tak?
– Tak – odparł od niechcenia, ale wstrzymał
sięoddalszychwyjaśnień.
– Co się stało? – nalegała. Myśl o tym, że
został postrzelony i cierpiał, położyła się
cieniemnaradościudanegoseksu.
Wzruszyłramionami.
–Narozrabiałem.
–Wjakisposób?
–Naprawdęchceszwiedzieć?
–Tak,naprawdę–odparłastanowczo.
Westchnął ciężko, ale ku zdziwieniu Iony
zacząłmówić.
– Byliśmy na obserwacji policyjnej. Chodziło
o dilera narkotyków niższego szczebla.
Dostaliśmy jednak cynk, że jest w kontakcie
z głównym dilerem na tym terenie. Facet
pojawił się z dziewczyną. Była wyniszczona
i wyglądała na nie więcej niż trzynaście,
czternaście lat, a on… – Zane nie dokończył
iwzruszyłramionami.–Zerwałemobserwację
wbrewrozkazowi,dostałemdwiekulkiidilera
niezłapaliśmy.
–
Chciałeś
ją
chronić
–
wyszeptała
wzruszona.
– To było jeszcze dziecko. Nie mogłem
siedziećzzałożonymirękami…
Jasne, że nie mógł. Dlatego miała przy nim
takiepoczuciebezpieczeństwa.
– Postąpiłeś tak, jak należało – powiedziała,
wzruszona.
Zaśmiałsięrubasznie.
– Mój komendant był innego zdania.
Zostałem zawieszony w czynnościach, a dwa
miesiącepóźniejodszedłemzpolicji.
–Aletoniezmieniafaktu,żepostąpiłeśtak,
jaknależało.–CzyżbyZanewtowątpił?
–Byćmoże.
Podszedłdołóżka,podałIonierękęipomógł
jejwstać.
–Chodź,weźmiemyprysznic.
– Lepiej nie – odparła – bo jak wejdziemy
razem pod prysznic, to śniadanie będzie nie
wcześniejniżwpołudnie.
–Zgoda–powiedział.–Tojawezmęprysznic
w łazience dla gości, a ty w tej. I potem cię
nakarmię, obiecuję. Ale w zamian oczekuję
różnychnaprawdęnieprzyzwoitychigraszek…
Przygoda z Zane’em to może nic wielkiego,
ale dlaczego nie miałaby zerknąć pod tę
maskę męskiego uroku, którą tak łatwo
przywdziewał,
by
zobaczyć
pod
nią
fascynującegoiskomplikowanegomężczyznę?
Mężczyznę,któregobędziemiałaokazjęlepiej
poznaćwnadchodzącychtygodniach.
Ajeślirzeczywiściewtymcelumusisięuciec
dojakichśnaprawdęnieprzyzwoitychsztuczek
seksualnych?
ROZDZIAŁJEDENASTY
–Niebójsię,tojużdługoniepotrwa–Iona
uśmiechnęła się do Ptysi, która czekając na
Zane’a, leniwie uderzała ogonem w podłogę
tarasu.
Tociekawe,aleprzelotnyromanszZane’em
trwał już miesiąc. Ten czas upłynął im na
ciężkiej pracy, leniwych randkach i gorącym
seksie, który zyskał na intensywności od
tygodnia, kiedy to Iona się do niego
sprowadziła.
Ponieważ znalazł się amator na domek,
w
którym
dotychczas
mieszkała,
Zane
zaproponował jej swój dom. Miała wielkie
skrupuły. Wiedziała, że musi się bardzo
pilnować, żeby się nadmiernie od niego nie
uzależnić. Ostatecznie jednak doszła do
wniosku,żeskoroitakostatniospędzauniego
tyle czasu, to te skrupuły są śmieszne.
Zgodziła się, uspokajając swoje sumienie
postanowieniem, że kiedy tylko zbierze
niezbędnefundusze,wrócidoSzkocji.
Dodała trochę ochry do portretu psa, który
wykonywała
na
zamówienie
jednego
z klientów Zane’a. Znalazła tu zdumiewająco
dobry zbyt na swoją sztukę. Wprawdzie
w Monterey nie udało jej się znaleźć żadnej
sezonowej pracy, to jednak z pomocą jej
przyszłaipomogławyjśćzdołkafinansowego
sąsiadkazPacificGrove,paniMendoza,która
zamówiłauniejportretswojegopsarasyJack
Russell. Kot pana Spencera Figara był
dziesiątym zamówieniem. Ten nowy przemysł
chałupniczy dał jej asumpt do tego, żeby się
przenieść do Zane’a. Dom nad morzem
i naturalne światło stwarzały wspaniałe
warunki pracy dla malarza. Były oczywiście
jeszcze inne, radosne, aspekty życia w tym
miejscu.
DotejporyIonamiałabardzokiepskieżycie
seksualne, była więc zachwycona, widząc, jak
żywiołowoZanenaniąreaguje.Granienajego
słabościach, które poznała, stało się dla niej
uzależniające jak sam Zane i wszystko, co
razemrobili.
Czuła się przyjemnie zmęczona i lekko
zesztywniała od stania w jednej pozycji,
podczas gdy Ptysia smacznie sobie drzemała
koło niej. Na myśl o bliskim powrocie Zane’a
ogarnęło
ją
błogie
uczucie.
Poskładała
malarski
sprzęt
i
poszła
do
kuchni
przygotować lasagne. Nauczyła się gotować
jeszcze jako mała dziewczynka, kiedy zostali
z ojcem zdani tylko na siebie, a teraz,
w
luksusowej
supernowoczesnej
kuchni
Zane’a,odkrywałaurokigotowaniadlakogoś.
Dziwne, jak szybko, bo już w ciągu tygodnia,
wypracowaliwspólnąrutynę.
Dała Ptysi jeść i spojrzała na zegar. Była
szósta. Za jakąś godzinę powinien się zjawić
Zane,awtedyweźmiePtysięnakrótkispacer
i zjedzą obiad. Zresztą może najpierw seks,
a potem obiad. Uśmiechnęła się do swoich
myśli. Niezależnie od wspaniałego seksu
w ciągu tego tygodnia udało jej się wejrzeć
trochę głębiej w jego życie, szczególnie
zawodowe. Kiedy go poznała, była wobec
niego bardzo krytyczna i podejrzliwa. Teraz,
kiedy wiedziała więcej o specyfice jego firmy,
przestała ją dziwić jego powściągliwość.
Nauczyła się cenić jego niezwykłe oddanie
pracyiniewątpliwyzawodowysukces.Byłnie
tylko
wspaniałym
kochankiem,
ale
ibiznesmenem.
Nagleusłyszaławarkotsilnika.CzyżbyZane
wcześniej wrócił? Pospieszyła mu otworzyć,
ale przez szklane bloki otaczające drzwi
zamajaczyła jej jakaś sylwetka – nie był to
jednak Zane. Po chwili przez otwór na listy
wpadła do środka biała koperta. Iona szybko
otworzyła drzwi, trzymając mocno Ptysię za
obrożę.Zobaczyłakobietę,zmałymdzieckiem
na biodrze, zmierzającą w stronę lśniącego
czerwonegobeemera.
– Halo, w czym mogę pomóc? – zawołała za
nią
Iona,
podnosząc
ciężką
kopertę,
zaadresowanądoZane’a.
Kobietaobróciłasię.
–Dzieńdobry–powiedziała.–Myślałam,że
niemanikogo.–Zawróciła,aIonazukłuciem
zazdrości patrzyła na wysoką, sprężystą
sylwetkękobiety,któraporuszałasięzgracją
supermodelki,najejpiękniezarysowanątwarz
i klasyczną blond grzywkę, spod której
wyzierały olśniewające szmaragdowe oczy.
Maleństwo, które Iona szacowała na jakiś
roczek, miało ciemne loczki i okrągłą buzię,
aletakże–costwierdziłaniebezszoku–takie
sameprzezroczysteniebieskieoczyjakZane.
OBoże!CzyżbyZanemiałdziecko,októrym
jejnawetsłowemniewspomniał?
–Przepraszam,żeprzeszkadzam–odezwała
się kobieta. – Czy jesteś może gosposią
Zane’a?
–Hm,niezupełnie–wyjąkałaIona,speszona
niezręczną sytuacją, nie bardzo wiedząc, jak
sięzachować.–NazywamsięIonaMacCabe–
dodała,uznając,żenajlepszajestszczerość.–
Ja…siętuuniegozatrzymałam.
Kobieta była wyraźnie zakłopotana, ale
szybko się pozbierała i jeśli była matką
dzieckaZane’a,towykazałasięwyjątkowąjak
natakąsytuacjęswobodą.
–JesteśSzkotką–powiedziała.
– A ty Angielką – odparowała Iona.
Zaaferowana niespodziewanym spotkaniem,
w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na
akcentnieznajomej.
–Miłociępoznać.–Kobietawyciągnęłarękę
do Iony. – Jestem Tess Tremaine. A niech to
szlag… przepraszam, Tess Graystone –
uśmiechnęłasięzmieszanaiuderzyławczoło.
– Od miesięcy jesteśmy małżeństwem, a ja
ciąglezapominamużywaćjegonazwiska.
Potrząsnęła
ręką
Iony
zaskakująco
energicznie,podczasgdymałygapiłsięnanią
zpiąstkąwbuzi.
–Nateuważa,żetopotknięciefreudowskie.
–Tessczarującoprzewróciłaoczami.
Ionie spodobała się ta kobieta, a Nate to
zpewnościąjejmąż,więcmożejednakmyliła
sięcodotegodziecka.
–
Mam
wobec
twojego
męża
dług
wdzięczności–powiedziała.–Przezjakiśczas
mieszkałam w Pacific Grove w jednym z jego
domków.
–Ach,toty?–Woczachkobietypojawiłosię
zainteresowanie i podniecenie. – A teraz
zatrzymałaśsięuZane’a?
Iona skinęła głową, nie wiedząc, dlaczego
została tak entuzjastycznie potraktowana, ale
gotowatoodwzajemnić.
–Tak,tobyłamja.
– To szalenie intrygujące. Obawiam się, że
muszęsięwprosićdociebienajakąśherbatkę
i bezlitośnie cię przepytać. Bo do tej pory
poznałam tylko dwie dziewczyny Zane’a
imuszęcipowiedzieć…–TesszmierzyłaIonę
wzrokiem od stóp do głów – że obie były
w
porównaniu
z
tobą
do
znudzenia
przewidywalne.
Iona wybuchnęła śmiechem. Odczuła wielką
ulgę,widzącszczerośćTess,apozatymjąteż
pożerałaciekawość.
– Serdecznie cię zapraszam. – Cofnęła się,
żeby wpuścić Tess do środka, i przy okazji
przyjrzałasięlepiejmaleństwu,którepatrzyło
na nią oczami Zane’a. – Ale pozwolisz, że i ja
będęmiaładociebiepytania.
– Tego by wymagała sprawiedliwość –
odparła spokojnie Tess. – Chociaż nie sądzę,
żebym ci mogła wiele pomóc. Zane i Nate
przyjaźnili się od niepamiętnych czasów, ale
muszę powiedzieć, że od urodzenia Brandona
Zane zrobił się jakiś obcy. Szczerze mówiąc,
z tego powodu tu przyszłam. Żeby się
upewnić, że będzie na chrzcinach. Mam już
dość cackania się z Zane’em i jego fochów
związanych
z
Brandonem.
Dlatego
postanowiłam wzbudzić w nim poczucie winy
iwtensposóbwymusićprzyjście.
Iona położyła kopertę na ladzie kuchennej
i nalała wody do czajnika. Jego fochów
związanych z Brandonem? Czyli jednak jest
ojcemmałego.Poczuładziwnyskurczżołądka.
Wszystko się zgadzało: ona była tylko
przelotnym romansem, a Tess – matką jego
dziecka.
Nie
ma
najmniejszego
prawa
traktować go jak swoją własność ani się
obrażać. Jednak niepokój nie ustępował.
Dlaczegojejniepowiedziałomałym?Przecież
nawet w przelotnym romansie obowiązują
jakieśzasady.
– Czy coś jest nie tak? – Tess dotknęła
ramieniaIony.–Okropniezbladłaś.
– Tak… to znaczy… – Iona westchnęła;
uznała, że najlepiej będzie, jeśli to wszystko
z siebie wyrzuci. – Dziwi mnie twój spokój
wcałejtejsprawie.Aja…janiemampojęcia,
czyjjesttenmaluch.BoZanenicminiemówił
o Brandonie – podjęła, biorąc zaproszenie. –
Ani o tym… Ale, wierz mi, nie mam
najmniejszego
zamiaru
zabraniać
mu
kontaktówzsynem.
Tessroześmiałasięperliście.
–Niemaszpojęcia,jakietojestbezcenne.
– Dlaczego? – zapytała Iona, która miała
wrażenie, że nagle znalazła się w wirtualnej
rzeczywistości.
Tesspocałowałasynkawnosek.
– Brandon nie jest synem Zane’a. On jest
synemmojegomęża,Nate’a.
Ionazaczęłasięwpatrywaćwchłopca,który
znówspojrzałnaniąoczamiZane’a.
–Tojaktojestmożliwe,że…
–Botenbłękitoczuitaciemnaobwódkato
cecha genetyczna – przerwała jej Tess;
doskonale wiedziała, co Iona ma na myśli. –
Cechagenetyczna,bardzosilnawmęskiejlinii
Graystone’ów. A Zane jest bratem Nate’a,
ściślej mówiąc jego bratem przyrodnim. Mają
tego samego ojca. – Z twarzy Tess znikł
uśmiech.–Tyleżeniewolnootymwspominać.
Botaksięskłada,żekolejnącechągenetyczną
bardzo
silnie
obecną
w
męskiej
linii
Graystone’ówjestośliupór.
Ionapatrzyłanagościawosłupieniu.Wtym
jednym zdaniu otrzymała więcej informacji
o Zanie, niż zdołała z niego wyciągnąć przez
miesiąc. Kiedy jedyny raz odważyła się
zapytać o jego ojca, potraktował ją tak
lodowato, że już nigdy więcej nie popełniła
tegobłędu.Awięcówpinchegringobyłtakże
ojcem jego najlepszego przyjaciela Nate’a.
A Tess robiła wrażenie bardzo miłej, szalenie
rozmownejosoby.
–Bardzosięspieszysz,Tess?–zapytała.–Bo
sądzę, że zajmie nam to więcej czasu niż
wypiciefiliżankiherbaty.
Tessspojrzałanazegarek.
– Jestem do twojej dyspozycji przez co
najmniejjeszczepółgodziny.
Iona nalała herbatę i podała ciasteczka.
Miała lekkie wyrzuty sumienia, że rozmawia
zaplecamiZane’aosprawach,któreonuznał
za
poufne.
Ostatecznie
jednak
podczas
wspólnych spacerów po plaży czy wieczorami
przy kolacji zdołał z niej wyciągnąć tyle i tak
bardzo osobistych szczegółów z jej życia, nie
dając w zamian prawie nic, że czuła się
uprawniona
do
tego,
by
wykorzystać
gadatliwośćTess.
–Tośmieszne–zaczęłaIona–jakonimogą
być
najlepszymi
przyjaciółmi,
będąc
jednocześnie braćmi i nigdy o tym nie
wspominając?
– To więcej niż śmieszne. Zwłaszcza teraz,
kiedy mamy Brandona. – Tess czule przytuliła
małego. – Zane jest jego wujkiem, a nam nie
wolno nawet o tym wspomnieć. – Wzruszyła
ramionami.–Ztego,cowiem,wdzieciństwie
bracia rozmawiali na ten temat, ale teraz
Nate nie chce o tym wspominać, dopóki Zane
nie powie czegoś pierwszy. A Zane milczy jak
zaklęty.Terazchybarozumiesz,comiałamna
myśli,mówiącooślimuporze.
– Ale co się takiego stało, kiedy rozmawiali
natentematjakochłopcy?
–Jeślimambyćszczera,Nateniewieleotym
mówi,bosprawajestchybanadalbolesna.On
dosłownie uwielbiał Zane’a jako chłopiec,
kiedy mieszkał u swojego dziadka w San
Revelle
–
odparła
Tess,
wspominając
fantazyjny zamek, który pradziadek Nate’a
zbudował w pobliżu Half-Moon Bay i gdzie
terazmieszkałazrodziną.–Mariapracowała
jako gosposia u jego dziadka i razem
z Zane’em mieszkała na terenie posiadłości,
więc Nate cały wolny czas spędzał w ich
domu. Dopiero wiele lat później zorientował
się, że Maria poszła tam do pracy, kiedy jego
rodzicejąwyrzucili.
Za to, że zaszła w ciążę z ojcem Nate’a –
pomyślała Iona, zdegustowana tym, co już jej
powiedziała Tess na temat przeszłości Marii
i zachowania mężczyzny, który uwiódł swoją
nastoletnią pracownicę, a potem, kiedy ciąża
zaczęłabyćwidoczna,porzuciłjakjakiśśmieć.
Wyglądało na to, że Juana właściwie oceniała
HarrisonaGraystone’a.
Balujący Graystone’owie – jak kolumny
towarzyskiegazetnazywałyrodzicówNate’a–
zginęli ponad dziesięć lat temu w katastrofie
samolotu,którymlecielinajakieśekskluzywne
przyjęcie na wyspie Martha’s Vineyard. Mało
kto ich żałował, a już najmniej ich własny syn
Nate,którymodlatsięnieinteresowali.
– Wiem tylko tyle – westchnęła Tess – że
kiedy Nate dowiedział się, kto jest ojcem
Zane’a,
był
uszczęśliwiony.
Zawsze
mu
brakowało prawdziwej rodziny, a Marię
traktował jak matkę zastępczą. Zaraz po tym
odkryciu pobiegł do nich, nie zastanawiając
się, jaka może być reakcja Zane’a na tę
rewelację…–Tesszamilkła,jakbynawetteraz
niemogłasięzmierzyćztymiwspomnieniami.
– Ale przecież, na miłość boską, Nate miał
wtedyzaledwiedwanaścielat!
–Icodalej?–chciaławiedziećIona.
– Zane dosłownie wpadł w szał – odparła
Tess. – Rzucił się na Nate’a i zaczął go
okładać,
i
dopiero
Maria
musiała
ich
rozdzielić.
Nocóż…Zanepowiedziałjejkiedyś,żejako
chłopak był niesamowicie krewki, ale żeby aż
tak? Poznała go jako człowieka, który
perfekcyjnie potrafił panować nad swoimi
emocjami. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy
przypadkiem
jego
opanowanie
nie
było
skutkiem czegoś bardzo bolesnego i znacznie
głębszego niż tylko potrzeba dominowania
włóżku.
– Czy myślisz, że Zane był w szoku? –
spytała.–Istądtenwybuch?
–Nie,towydajesiębardziejskomplikowane.
– Tess potrząsnęła głową. – Nate jest
przekonany, że Zane wiedział, kto jest jego
ojcem, i dlatego postanowił więcej o tym nie
wspominać.
Próbował
tylko
ocalić
ich
przyjaźń.Odtamtejporyudają,żenictakiego
niemiałomiejsca.
–DlategopróbujesznakłonićZane’adotego,
żeby zaczął na ten temat rozmawiać, tak?
Istądtozaproszenienachrzciny?
– Tak, Brandon ma nawet na drugie imię
Zane,dlategopomyślałam,żegdybyprzyszedł,
to mógłby… – Tess zawiesiła głos. – Dla mnie
tojestbardzoprzykre,amyślę,żeidlaNate’a
też,chociażnigdytegonieprzyzna.Aletonie
wszystko: tydzień temu Nate poprosił Zane’a
na
ojca
chrzestnego
Brana,
a
Zane
zdecydowanieodmówił.Myślę,żesięprzytej
okazjipokłócili,aletegoNateteżnieprzyzna.
–Akiedysątechrzciny?–zapytałaIona.Od
samegopoczątkuczułajakąśdziwnąsympatię
do Tess, ale przede wszystkim chodziło jej
o Zane’a. Dlaczego się tak izoluje – nie tylko
odNate’aiodswojegobratanka,aletakżeod
rodziny matki? Uważała, że jest to dla niego
bardzo
niekorzystne.
Że
ma
te
same
emocjonalne potrzeby co każdy inny, mimo że
takbardzoboisiędotegoprzyznać.
– Chrzciny są w najbliższy czwartek,
dwudziestegopiątego–odparłaTess.
– W porządku. – Iona zastanawiała się, jak
mawtejsytuacjidziałać.
–Myślisz,żezdołaszgoskłonićdoprzyjścia?
–zapytałaTess.–Wiem,żetotrudnezadanie
iżeniepowinnamcięwtowszystkomieszać,
alejajużnaprawdęniemampomysłu…
–Wręczęmuzaproszenieidopilnuję,żebyje
przeczytał.Pozatymnaprawdęniewielemogę
obiecać…
–Cudownie,Iona,bardzocidziękuję.
–Amożedałabyśminumerswojegotelefonu,
żebym
cię
mogła
poinformować
oewentualnychsukcesach?
– Oczywiście. – Tess wyjęła komórkę
i wymieniły się numerami. – A teraz powiedz
micoświęcejosobieioZanie.
– Och, nie ma tu wiele do opowiadania.
Zwykły przelotny romans… Nic poważnego. –
Nagle zdała sobie sprawę, że jest jej z tym
bardzo ciężko. – I właśnie dlatego niewiele
mogęciobiecać…
–Alecotywygadujesz?!Jakmożeszuważać
wasz romans za przelotny, skoro mieszkasz
wjegodomu?
– To nie ma znaczenia… – Iona celowo
mówiła wymijająco, starając się za wszelką
cenę
przekonać
Tess,
że
jej
związek
zZane’emtonicpoważnego.
–Alechybasypiacierazem,prawda?
– Tak, ale tylko dlatego, że… – Boże,
dlaczego to brzmi tak żałośnie? – Że tak jest
miłoiwygodnie.
– Posłuchaj, Iona, teraz ja będę wścibska,
chociażdopierocosiępoznałyśmy.Mamjedno
pytanie: czy Zane wspominał ci kiedykolwiek
oswoichZłotychZasadach?
–ZłotychZasadach?Nie.
– To jest wiadomość z drugiej ręki.
Wyciągnęłam ją od Nate’a, kiedy wyraziłam
zdziwienie, że do tej pory jeszcze żadna
dziewczyna nie usidliła Zane’a tak na dobre.
Bo przecież on jest taki przystojny, taki
seksowny, no i przede wszystkim wolny…
Ijeszcze:madosłowniewypisanenaczole,że
jestdobrywłóżku.
Ionazaczerwieniłasięiroześmiała.
–Mamrację?–zapytałaTess.
– Nie jestem w tych sprawach wielkim
autorytetem. Zanim poznałam Zane’a, moje
życie seksualne było do kitu, ale muszę
przyznać, że cię intuicja nie myli. No więc
jakiesąteZłoteZasadyZane’a?
– Zaraz, spróbuję je sobie przypomnieć…
Pierwszatotaka,żenieidziezdziewczynądo
łóżka na pierwszej randce, bo nie chce się
wydaćzbytnachalny.
Ionazaczerwieniłasięjeszczebardziej.
– Oho, sądząc z tego rumieńca, złamał tę
zasadę.
–Ja…
–Nowięcnastępnazjegozasadjesttaka,że
do każdej ze swoich dziewczyn wygłasza tak
zwaną Mowę – Tess wykonała palcami
w powietrzu cudzysłów – zanim się z nią
prześpi.
–JakąMowę?
– O, widzę, że nawet Mowy nie było. Mowa
jest taka, że to przelotna sprawa, nic
poważnego i nie należy się zbyt mocno
angażować.
–Ach,owszem,mówiłcośwtymrodzaju…
– Tylko coś w tym rodzaju? Znów mi to
wygląda
na
zaniechanie
Złotej
Zasady
Nieangażowania Się. A już wiemy, że dwie
ostatniesąnieaktualne.
–Toznaczyjakie?
– Nie dopuszcza do tego, żeby jego
dziewczynypoznawałyjegorodzinę.Atybyłaś
napiętnastcejegokuzynki,zgadzasię?
– Zrobił to tylko pod presją sytuacji. – Iona
byławyraźnieskrępowana.
– Zgoda, ale to i tak oznaczało złamanie
zasady. I ostatnia, najważniejsza: nigdy nie
pozwala dziewczynom wprowadzać się do
swojegodomu.
–Jakto?Nigdy?
Tesspotrząsnęłagłową.
– Myślę, że pomieszkiwał z dziewczynami,
kiedy pracował w policji, ale powiedział
Nate’owi,żekiedymiałdodatkowąalbonocną
służbę,októrejichnieuprzedzał,wkurzałysię
i robiły mu awantury. Innymi słowy, miały
czelnośćdomagaćsiętakichsamychprawjak
każda inna normalna osoba. Dlatego obecnie
Zane uznaje tylko krótkie, przelotne związki,
aż tu nagle… okazuje się, że ty z nim
mieszkasz.
–
Tess
zaczęła
węszyć
w powietrzu. – I jeszcze do tego gotujesz mu
jakieś
wspaniałe
obiadki.
Malujesz.
Zaprzyjaźniłaś się z jego ukochanym psem.
Tobie może się wydawać, że to coś
przelotnego, ale ręczę ci, że dla Zane’a takie
niejest.Stądmojenastępnepytanie:najakiej
podstawie uważasz, że to nie może być
poważny
związek
z
perspektywą
na
przyszłość?
– Jest… jest wiele powodów… – wyjąkała
iurwała.
–No,chybażeniechceszznimbyć?
– Ależ ja chcę – wyrwało się Ionie, która
natychmiastzrozumiała,żesięzdradziła.
Nagle rozległ się hałas i kobiety zobaczyły,
że Brandon siedzi na marmurowej posadzce
z wykrzywioną buzią, krzycząc wniebogłosy.
Tess posadziła sobie malca na biodrze, nie
przejmując się specjalnie jego popisami
wokalnymi.
– Pójdę już. – Uspokajając małego, wzięła
torebkę i cmoknęła Ionę w policzek. – Miło
byłociępoznaćimamnadzieję,żesięjeszcze
zobaczymy.
– Zrobię wszystko, żeby przekonać Zane’a
dopójścianachrzcinyBrandona.
– Byłabym ci dozgonnie wdzięczna. – Tess
ścisnęła Ionę za rękę. – Ale mam do ciebie
jeszcze jedną prośbę: nie uciekaj nam za
szybko do tej Szkocji. Zane to naprawdę
fantastycznyfacetmimoswojegooślegouporu
i z całą pewnością zasługuje na kogoś
wyjątkowego,ktozmienijegożycie.
– Ale skąd wiesz, że tą osobą jestem akurat
ja?
Tesswzruszyłaramionami.
– Nie wiem, tak samo jak i ty nie wiesz.
I nigdy się nie dowiesz, jeśli nie dasz wam
szansy. Problem tylko w tym, czy naprawdę
tegochcesz.
PotychsłowachTessoddaliłasiępodjazdem,
machającjejnapożegnanie.
Iona
spojrzała
na
zegarek.
Wkrótce
powinien wrócić Zane. Po raz pierwszy
pomyślała, że byłoby lepiej, gdyby się nie
spieszył. A jeśli Tess miała rację? Jeśli i dla
Zane’aniebyłatotylkojednazwieluprzygód?
Czyznajdziewsobieodwagę,bytosprawdzić,
narażającsięnaodrzucenie?
ROZDZIAŁDWUNASTY
–
To
fantastycznie.
Wyznaczymy
telekonferencję z twoim kontaktem z Ocean
Beach na jutro, a potem przekażemy świadka
policji w San Diego. – Zane zakończył
rozmowęzeswoimdetektywem.
Złapanie
oszusta
handlującego
na
internetowej
aukcji
nieistniejącymi
luksusowymi samochodami było tylko kwestią
dni. Tym razem nie odczuwał podniecenia,
jakie zwykle towarzyszyło finałowi ważnych
dochodzeń.
Prawdopodobnie
dlatego,
że
w jego podświadomości coraz więcej miejsca
zajmowałaIona.
Coranowychodzącdopracy,musiałzesobą
walczyć,taktrudnomubyłosięzniąrozstać.
Ten ostatni miesiąc, miesiąc szalonego seksu
i fantastycznych rozmów, minął jak jedna
chwila, a on bez przerwy myślał o tym, że
nieuchronnie zbliża się dzień jej wyjazdu.
Paradoksalnie
najbardziej
będzie
mu
brakowało wspólnych chwil milczenia, kiedy
nie musiał nic mówić, nie musiał jej czarować
ani w żaden inny sposób umilać czasu. Ta
potrzeba obcowania z nią w końcu minie, ale
kiedy?
Machnął
Jimowi
na
pożegnanie
i wyszedł. Kiedy znalazł się na parkingu,
zadzwonił
telefon
komórkowy.
Dzwoniła
matka. Wsiadł do samochodu i z poczuciem
winyczekał,ażwłączysiępocztagłosowa.
Od pamiętnej quinceanery prawie ze sobą
nie rozmawiali; w ogóle ich rozmowy się nie
kleiły. Od lat Maria próbowała poruszać
wnichtematojca.IodlatZaneunikałtegojak
ognia. Ale kiedy odmówił Nate’owi trzymania
do chrztu jego syna Brana, rozmowy z matką
stałysięjeszczetrudniejsze.
Unikanie–tobyłosłowoklucz,jeślichodziło
o temat ojca, a także stosunki z Nate’em,
ponieważ alternatywa wydawała się czymś
niewyobrażalnym. Nie mógł więc ryzykować
bliższychkontaktów.
Naglestanąłmuprzedoczamitamtenranek,
kiedy jako dwunastoletni chłopak uderzył
swojegonajlepszegoprzyjaciela,apotemdalej
zadawał mu ciosy, dopóki nie zobaczył, jak na
ulubioną koszulkę Nate’a ze Spidermanem
tryskakrewinieusłyszałjękówbóluchłopaka,
aleitegobyłomumałoidopierokrzykimatki
przerwałytenatakagresji.
Poczuł wstyd tym większy, że przypomniał
mu się wyraz twarzy Nate’a, kiedy zapraszał
go na chrzestnego ojca swojego syna, a Zane
mu odmówił pod głupim pretekstem, że nie
przepada za dziećmi. Nie miał jednak odwagi
podaćprawdziwejprzyczyny.Tymbardziejże
w miarę jak mały rósł, coraz bardziej
przypominałGraystone’ów.Matkaniezdawała
sobie sprawy z tego, jak wiele Zane wiedział
oswoimojcu,Harrisonie.Tylkożeonjejtego
niepowie,boMariajużdosyćsięwycierpiała.
Dopóki więc nie wypracuje jakiejś właściwej
strategii mającej na celu uniknięcie rozmowy
na temat Nate’a, Brana i własnego ojca, nie
będzie odbierał jej telefonów. Nacisnął pedał
gazu, by jak najprędzej znaleźć się w domu
przyIonie.
Szczekanie
Ptysi,
potwierdzone
przez
trzaśnięcie drzwi wejściowych, oznajmiło
przybycie Zane’a. Serce Iony podskoczyło na
dźwięk jego głosu, a potem zatrzymało się,
kiedy zobaczyła go w drzwiach. Dostrzegła
głębokiebruzdywkącikachjegooczuiwokół
ust.Robiłwrażeniewykończonego.
– Jestem. Jak się masz, kochanie? –
powiedziałzponurymuśmiechem.
Ptysia
zaczęła
wykonywać
powitalne
podskoki, ale zamiast zwykłych serdeczności
spotkała
ją
szorstka
reprymenda.
Najwyraźniej nie tylko Iona miała za sobą
ciężkidzień.
–Cosięstało?–spytała.
Złapałjąmocnoiprzyciągnąłdosiebie.
–Nictakiego,czemubyśniemogłazaradzić.
Wziąłjąwramionaiwtuliłtwarzwjejwłosy.
Przylgnęła do niego, chłonąc jego zapach,
słuchającbiciaserca.
–Kolacjapachniewspaniale–wyszeptał–ale
niechcęterazjeść;chcęciebie.
– To dobrze się składa; kolację można
odgrzać.
Zaśmiałsię,aIonieserceskoczyłowpiersi.
Kiedypoczułanaustachjegousta,zapomniała
o wszystkim, poza jego dotykiem, smakiem,
zapachem.Sięgnąłrękądoguzikajejszortów.
–Zaczekaj,Zane–złapałagozarękę.
–Dlaczego?
Spojrzała
przez
jego
ramię,
szukając
pretekstu, by nieco ostudzić jego zapędy,
izobaczyławielkiesmutneoczyPtysi.
–Chodźmynagórę,Ptysiananaspatrzy.
–Ptysiatojestpies,aniedziecko–warknął
zniecierpliwiony, ale wyjął rękę z jej szortów,
nogąotworzyłdrzwiikazałpsuwyjść.–Teraz
wporządku?
– Tak, ale… – Zanim jednak zdążyła
dokończyć zdanie, podniósł ją i położył na
marmurowejladziekuchennej,ściągajączniej
szorty i bieliznę. To, co nastąpiło później,
przypominało potężną pierwotną siłę, która
raz po raz prowadziła Ionę na krawędź
przepaści
kolejnych
orgazmów.
Jednak
najpotężniejszyorkanmiałuderzyćnakoniec.
Jeszcze nie przebrzmiały jej łkania, kiedy
rozległ się potężny męski tryumfalny krzyk
spełnienia.
– Przepraszam… – wyszeptał, stojąc przy
oknie z pochyloną głową. Cienie zmierzchu
kładły
się
na
jego
twarzy,
dodatkowo
podkreślającgłębokiebruzdyzmęczenia.
–Niejestemanitrochęlepszyodniego.–Te
słowabyłyledwiesłyszalne,jakbyZanemówił
dosiebie.
–Zacoprzepraszasz?–zapytała.
–Zachowałemsięjakzwierzę.
– Gdybym chciała, to bym ci powiedziała,
żebyś się wstrzymał. Ale tego nie zrobiłam –
odparłaspeszonajegoreakcją.
– Na jakiej podstawie uważasz, że bym cię
posłuchał?
–Natakiej,żecięznam–odparłazdumiona
pytaniem. – I wiem, że nigdy byś czegoś
takiegoniezrobił.
– To tylko świadczy o tym, że mnie w ogóle
nieznasz.–Potrząsnąłgłową.
– O czym ty mówisz, Zane? – Położyła mu
rękę na plecach. – To był seks, może trochę
brutalny, ale za obopólną zgodą, który obojgu
namsprawiłprzyjemność.Naprawdęniemasz
za co przepraszać. Wolę, kiedy zachowujesz
się spontanicznie. Kogo miałeś na myśli,
mówiąc, że nie jesteś od niego ani trochę
lepszy?–zapytała,chociażbyłaprawiepewna,
żeznaodpowiedź.
Spojrzałnaniąsmutnymioczami.
–Mojegoojca.Któryzgwałciłmojąmatkę.–
Wyprostował się i wsadził zaciśnięte pięści
wkieszenie.–Wtensposóbzostałempoczęty.
Czy stąd się brała ta wielka powściągliwość
Zane’a?Tanieustannapotrzebasamokontroli?
Dlatego,żeczułsięzatoodpowiedzialny?
–Skądotymwiesz?Matkacipowiedziała?
Zmarszczyłbrwi.
– Ależ skąd! Nigdy z nią na jego temat nie
rozmawiałem. Jak bym mógł sprawiać jej taki
ból?
Iona nie wyobrażała sobie, żeby Maria
Montoya pozwalała swojemu synowi tak
bardzocierpieć.
–Aleskądwiesz,żetobyłgwałt?
–Bowidziałemichrazemwdomu,wktórym
mieszkaliśmy,wposiadłościjegoojca.Miałem
wtedy dwanaście lat. – W głosie Zane’a
słychać było gorycz. – Widziałem, jak znów
próbowałtozrobić.
–OBoże!–CzyZanewidział,jakjegoojciec
dobierał się do matki? To niewyobrażalne. –
Zane…–głaskałagoporamieniu,starającsię
pocieszyć–takmiprzykro…
– Wszystko w porządku. Mówiłem, że
próbował. Drugi raz już mu się nie udało, ale
patrzyłem przez okno, jak do niej startował
złapami.Chybasięcałowali.Nigdyprzedtem
nie
widziałem,
żeby
matka
całowała
mężczyznę. Chociaż wydaje mi się, że nie
odwzajemniała pocałunków. Ona się broniła.
Chciałem jej pomóc, ale nie mogłem się
ruszyć…
– Prawdopodobnie przeżyłeś szok, nie ma
wtymnicdziwnego.–Ileżwnimbyłopoczucia
winy,pretensjidosiebie…
– Ale ja nic w tej sprawie nie zrobiłem.
Możesztozrozumieć?
–Czyonjąskrzywdził?–zapytała.
–Nie.Oberwałodniejdosyćmocno.Apotem
wrzasnąłcośwtymsensie,żedlaczegoteraz
nagle tak się wścieka o coś, co jej dawniej
sprawiało
przyjemność.
Na
to
ona
odpowiedziała: „Wcale mi to nie sprawiało
przyjemności, zgwałciłeś mnie i dobrze o tym
wiesz.Niezbliżajsiędomnie,bocięzabiję”.
A on na to: „Skoro było tak źle, to dlaczego
urodziłaś tego dzieciaka?”. I wtedy uciekłem.
Kilkaminutpóźniejusłyszałemjegosamochód.
Kiedy wreszcie zebrałem się na odwagę
iwróciłem,matkaszykowałalunch,udając,że
nic się nie stało. Ale widziałem, jak drżały jej
ręce. Chciałem coś powiedzieć. Przeprosić.
Alecomogłempowiedzieć,będącczęściątego
człowieka?
–Tośmieszne,Zane–wyszeptała.–Idlatego
nie chcesz zaakceptować swojego brata
Nate’aijegosyna?–Teraz,kiedyzaczynałato
wszystko rozumieć, żal jej się zrobiło Zane’a
z jego nieuzasadnionym poczuciem winy
i bezsensowną rycerskością. Czy to wszystko
było wynikiem niechęci, jaką czuł do swego
ojca i do siebie? I tego, że chciał chronić
matkę?
Przez chwilę robił wrażenie zaskoczonego,
apotemnajegoczolepojawiłasięchmura.
–Skądty,dodiabła,możeszwiedziećomnie
i o Nacie? Przecież ty go nawet nie znasz? –
zapytałzwściekłością.
AleIonaniedałasięsprowokować.
– Wpadła tu po południu Tess i przyniosła ci
to. – Wyciągnęła z kieszeni zaproszenie. –
Bardzo jej zależy na tym, żebyś był na
chrzcinachBrandona.
Trzymała kopertę w wyciągniętej ręce, ale
Zanenawetponiąniesięgnął.
– Była z Brandonem i przez chwilę nawet
pomyślałam, że… że mały może być twój. Ale
ona powiedziała mi o tobie i o Nacie,
iwypiłyśmyherbatę,i…chwilępogadałyśmy.
Zaneprzekląłpodnosem.
–Pogadałyście…oczym?Pogadałyście,czyli
inaczej: wyciągnęłaś od Tess informacje, do
którychniemiałaśżadnegoprawa,tak?
Wściekłość, jaka się malowała na jego
twarzy,
świadczyła
o
tym,
że
Iona
przekroczyła pewną granicę. Oskarżenie
zabrzmiało
bardzo
brutalnie.
Jeśli
potrzebowała dowodu na to, że dla niego ich
związek nie był niczym poważnym, to właśnie
go dostała. Zyskała jednocześnie pewność, że
dla niej ich związek był czymś bardzo
poważnym. W ostatnim miesiącu zrozumiała,
jakbardzosięodniegouzależniła,jakbardzo
czuła się pożądana, wyjątkowa, a także
potrzebna. Teraz w bolesny sposób Zane dał
jej odczuć, że wcale nie jest mu potrzebna,
a już w żadnym razie w ten specyficzny
osobisty sposób. Wszystko, co dla niej
dotychczas robił, łącznie z seksem, robił
z potrzeby chronienia kobiety, tak jak
chroniłbykażdąinnąnapotkanąkobietę,która
bytegopotrzebowała.
– Nie, nic z niej nie wyciągałam. Odbyłam
zniądojrzałąrozmowęoczłowieku,któryjest
dlamnienadzwyczajważny–odparła,starając
sięnieokazywać,jakbardzojązranił.
– Ja? Ja jestem dla ciebie taki ważny? To
najlepiejniewtrącajsięwnieswojesprawy.
Ale i tym razem nie dała się sprowokować.
Tu nie chodziło o nią. Już teraz widziała to
wyraźnie.NarodzinyBrandonaijegochrzciny
musiały sprawić, że z całą mocą dał o sobie
znaćkompleksojcaizwiązaneznimnękające
Zane’a problemy. A ona nie była tym kimś
szczególnym, na kogo on, zdaniem Tess,
zasługiwał,
tylko
chwilową
wygodną
odskocznią. Tak czy inaczej nie pozwoli sobą
pomiatać.
–Oniciękochają,Zane–ciągnęła–nietylko
Tess,Nateitwojamatka,alecałajejrodzina.
Czy ty nie widzisz, jak bezsensowne z twojej
strony jest uparte odcinanie się od nich tylko
dlatego,żeczujeszsięodpowiedzialnyzawiny
swojegoojca?
Postanowiła, że wyjedzie najprędzej, jak
tylkotobędziemożliwe,izcałąpewnościąnie
powie mu, że go kocha; to by tylko stanowiło
niepotrzebne obciążenie dla nich obojga.
Chciała mu jedynie uświadomić cały bezsens
jegopostępowaniawtamtychsprawach.
Zane’owi mało głowa nie eksplodowała.
Wziął Ionę na ladzie kuchennej, zachowując
sięjakjakieścholernezwierzę.Icoztego,że
sprawiłjejprzyjemność–razczymożenawet
dziesięć razy? Wykorzystał ją w najgorszy
możliwy sposób. Udowodnił, że ma tę samą
cholernąskazęcoojciec,aonazachowujesię,
jakby to nie miało najmniejszego znaczenia.
Czy ona oszalała? Czy nie widzi, z kim ma do
czynienia?Nierozumie,żeonnigdyniebędzie
bratem Nate’a ani wujkiem Brandona, bo po
prostunatoniezasługuje?Żeniezasługujena
to,żebybyćsynemswojejmatki,niezasługuje
nanią?
NagledotarłodoniegoskomleniePtysi.
–Muszęwyprowadzićpsa–oznajmił.Potym
wszystkim, co narobił i jak potraktował Ionę,
nie ma nawet prawa jej zaproponować, żeby
nadali swojej relacji jakiś poważniejszy
charakter. Musi jej to jakoś wynagrodzić,
pokazać,żejednakpotrafisiękontrolować,że
onamożenanimpolegać.
–Zarazwracam.–Dałjejwyraźnysygnał,że
tymrazemniepotrzebujetowarzystwa.
Widział w jej oczach urazę i poczuł ukłucie
wsercu,alezulgąprzyjąłjejprzyzwolenie.
–Dobrze.
Kątem oka jednak zobaczył pojedynczą łzę,
którazalśniłanajejpoliczku.
– Zaraz wracam – powtórzył. Do licha,
przecież Iona mogła nawet zajść w ciążę.
Powróciłapanika.Icowtedy?
– W porządku. – Pocałował ją delikatnie
inienawidzącsiebiejeszczebardziej,wyszedł
z mocnym postanowieniem, że wszystko to
naprawijeszczedziś.
Wróciłpółgodzinypóźniejzgotowymplanem
działania. Dom jednak wydał mu się jakiś
dziwniecichy;pieszaskomlał,jakbydziałosię
coś niedobrego. A potem zobaczył na ladzie
kuchennej naczynie z lasagne i opartą o nie
kartkę.Wtedyjużwiedział.
Jesteś dobrym człowiekiem, Zane. Zapytaj
swoją mamę; ona ci powie. I pamiętaj, dbaj
osiebieiotęzwariowanąpsinę.Iona.
Najpierwbyłszok,azarazpotemgniew.Jak
mogła go opuścić, nie dając mu nawet szansy
nazadośćuczynienie?
ROZDZIAŁTRZYNASTY
– Otwórz te cholerne drzwi! – Zane walił
pięściami w drzwi małego uroczego domku
w stylu kolonialnym. Wcześniej dwukrotnie
dzwonił,aleteżbezskutku.
Iona z pewnością ukryła się tutaj; to była
jegoostatniadeskaratunku.ZacząłodPacific
Grove i pani Mendozy. Potem zadzwonił do
Nate’a. Iona i Tess wprawdzie się dopiero
poznały, ale Tess była zawsze wścibska, więc
niewykluczone,żeprzygarnęłajądosiebie.Tu
jednak też nie miał szczęścia. Nate był
stanowczy.
– Przysięgam, że nikogo u nas nie ma. Ale
kim ona jest? Masz z tym jakiś problem? Bo
dziwniesięzachowujesz,chłopie.
Zane
pod
byle
pretekstem
zakończył
rozmowę. Problemu nie było, czy raczej nie
będzie,kiedytylkoodnajdzieIonę.
Zadzwonił ponownie i w korytarzu zabłysło
światło.
Słychać
było,
jak
zamek
puszcza,
i w drzwiach ukazała się Maria w szlafroku.
Miałpoczuciewiny,żewyciągnąłjązłóżka.
– Na miłość boską, co się stało, Zane?
Dlaczegowśrodkunocydobijaszsiędomoich
drzwi?
– To bardzo ważne. – Minął matkę i wszedł
dodomu.Uznał,żenieczasnapoczuciewiny.
–CzyjesttumożeIona?–zapytał.
–Iona?–ZaspanaMariamrugałapowiekami,
idąc za synem do małej kuchni, w której
zawsze
pachniało
ziołami
i
domowym
pieczywem. – Masz na myśli tę ładniutką
Szkotkę, z którą przyszedłeś na quinceanerę
Maricruz?
–
Nie
udawaj
głupiej!
–
wrzasnął,
wyładowując
na
matce
całą
frustrację
ostatnich godzin. – Dobrze wiesz, kto to jest
Iona.
Rozległo się ostre trzaśnięcie i Zane złapał
sięzalewypoliczek.
–Nieważsięwtensposóbdomnieodzywać.
– Maria podparła się pod boki, patrząc na
niego spode łba. – Całymi tygodniami nie
odbierasz ode mnie telefonów, a tu nagle
pojawiasz się w środku nocy i wywołujesz
awanturę.
–Tozabolało.
– I miało zaboleć. – Maria nawet nie
udawała, że żałuje tego, co zrobiła. – A teraz
siadaj i powiedz mi, co się z tobą dzieje i co
Iona ma z tym wspólnego. – Wskazała mu
krzesło.
Zane zawahał się. Nie miał ochoty na
rozmowę.Konieczniemusiałszukaćdalej.Ale
złość
i
rozpacz
minęły
i
został
ból
izakłopotanie.JeśliIonytutajniema,togdzie
jest? Opadł na krzesło, w dalszym ciągu
bezmyślnie pocierając policzek. Czekał, aż
matka zakończy rytuał parzenia herbaty
iusiądzienaprzeciwkoniego.
– No i o co w tym wszystkim chodzi?
Porozmawiaj ze mną, Zane, przestań mnie
wykluczać ze swojego życia. – Maria
obserwowała go z surowym, ale pełnym
współczucia wyrazem twarzy, który tak
dobrzepamiętałzdzieciństwa,zczasów,kiedy
miał dwanaście lat i poznał prawdę o swoim
ojcu. I teraz wreszcie coś w nim pękło.
Przypomniały mu się słowa Iony z jej
pożegnalnego
listu:
„Jesteś
dobrym
człowiekiem, Zane, zapytaj swoją mamę, ona
cipowie”.Izacząłmówić.
– Zrobiłem coś niewybaczalnego i ona ode
mnieodeszła,ajajejniemogęznaleźć.
Matkaskinęłagłową.
–MówimyoIonie,tak?
– Tak – przyznał upokorzony, łamiącym się
głosem.
–Toznaczy,żesięwniejzakochałeś.
Patrzyłtęponarękęmatki,któraspoczywała
najegodłoni.
–Może.–Wzruszyłramionami.–Niewiem.
–Acotakiegoniewybaczalnegozrobiłeś?
Potrząsnąłgłową.Przecieżniemożejejtego
powiedzieć,bosiędowie,żepomimocałychjej
wysiłków nie jest ani trochę lepszy od
człowieka,którygopoczął.Mariawzięłagoza
podbródekiuniosłamugłowędogóry.
–Czytomacośwspólnegoztwoimojcem?
Szarpnął się, nie panując nad emocjami.
Matkazawszemiałaniesamowitąintuicję.
–Niechcęonimmówić.
– Wiem – westchnęła Maria. – Ale czy nie
uważasz,żeczasnajwyższy,żebytozmienić?
–Aleniemogę.
–Dlaczego?
Wysunął ręce spod jej dłoni i wreszcie
wyrzuciłzsiebie:
– Bo wiem, że on cię zgwałcił. I nie mogę
sobieztymporadzić.Zeświadomością,żecię
skrzywdził,ajajestemtegoowocem.
– Co takiego? – Maria zrobiła się biała jak
papier.–Skądtytowiesz?
– Widziałem was razem jako dziecko.
Przyszedł do nas i znów próbował cię
skrzywdzić.Słyszałemwszystko,comówił.
– Och, Zane, dlaczego mi nie powiedziałeś?
Nie wiedziałam, że tam byłeś. Wszystko bym
ciwyjaśniła.
– Nie mogłem. – I wreszcie padło pytanie,
które latami w sobie nosił i które było jak
trucizna:–Jakmogłaśmnienieznienawidzić?
– Przestań! – Maria wstała i wzięła syna
w ramiona. – I wreszcie mnie posłuchaj. Tak,
onmniezgwałcił,aletasytuacjawcaleniejest
taka czarno-biała, jak by ci się wydawało.
Byłam młoda i głupia, a on był przystojny
i inteligentny. Podkochiwałam się w nim.
Wiedziałam,żemusiępodobam,iflirtowałam
znim,możegonawettrochęprowokowałam…
Dopiero kiedy przyszedł do mojego pokoju,
spanikowałam. Kazałam mu wyjść, ale on nie
posłuchał… Nie twierdzę, że to, co się stało,
stało się z mojej winy. Twój ojciec był
okrutnym, pozbawionym skrupułów egoistą,
którywykorzystałmojąnaiwność.Alemimoże
go wtedy znienawidziłam, potrafiłam mu
wkońcuwybaczyć.Awieszdlaczego?
Zanepotrząsnąłgłową.
– Bo nagrodą za to okrucieństwo i egoizm
jesteśty.
– Nie musisz mi tego mówić, nie jestem
dzieckiem i wiem, że fakt moich narodzin
zrujnowałciżycie.
– Zane! Co ty wygadujesz! Jak śmiesz tak
mówić? Jesteś i zawsze byłeś tym, co mam
w życiu najcenniejszego. – Maria potrząsnęła
synem, jakby chciała, żeby jej słowa głębiej
wniegozapadły.–Myślałamtaknawetwtedy,
kiedy pobiłeś Nate’a dlatego tylko, że chciał
być twoim bratem. – Po policzku Marii
spłynęła samotna łza. – Dlaczego teraz
miałabymprzestaćtakmyśleć?–Teraz,kiedy
wyrosłeś na pięknego silnego mężczyznę,
który zawsze stara się postępować dobrze?
Może i zostałeś poczęty w wyniku brutalnego
aktu,
ale
przecież
nie
jesteś
za
to
odpowiedzialny, tak samo jak i ja. A to, że on
był twoim ojcem, wcale nie znaczy, że musisz
być do niego podobny. Tak jak nie musi być
Nate czy Brandon. Pomyśl o tym, Zane. Bo
jeśli ty jesteś skażony jego genami, to mogą
być nimi skażone i twoje dzieci. Chyba
widzisz,jakagłupiajesttakapostawa?
Westchnąłciężko.
Iona miała rację. Powinien był rozmawiać
z
matką
na
ten
temat
już
dawno.
Oszczędziłobyimtowieluprzykrości.
–Należałomisięodciebieparęsłówprawdy
–powiedział.
– Gdybym wiedziała, że wiesz to wszystko,
oczymmówiłeś,tobyśjeusłyszałdwadzieścia
lat temu. A teraz proszę cię, powiedz mi
wszystko o Ionie. Czułam, że coś się między
wamidzieje,żestraciłeśdlaniejgłowę.
Wzruszyłramionami.
–
Niewiele
mam
do
powiedzenia.
–
A w każdym razie niewiele do powiedzenia
matce. – Od jakiegoś czasu się spotykaliśmy,
przezostatnitydzieńIonaumniemieszkała.
–Icodalej?–nalegałaMaria.
– I było dobrze. Lepiej niż dobrze. – Co do
tegoniemiałwątpliwości.
I nie chodziło tylko o seks. Brakowało mu
swobodnychpogawędekzIoną,jejdomowego
gotowania, swobody obcowania z Ptysią.
Brakowałomukażdejwspólniespędzonejznią
chwili.
– Ale wczoraj… – zaczął i zauważył błysk
zainteresowaniawjejoczach,więcurwał.
No nie, w żadnym razie nie powie matce
o seksie na ladzie kuchennej. I o tym, że się
nawetniezabezpieczył…
–Wczorajodemnieuciekła.
–Hm…Atybyśchciał,żebywróciła?
–Tak,bardzobymchciał.
– No to co tutaj jeszcze robisz? Przecież
nigdy dotychczas nie mówiłeś tak o żadnej
kobiecie.Idź,musiszjąznaleźć!
– Wiem – odparł sfrustrowany, ale matka
zdążyłagojużwypchnąćnakorytarz.
–Aleniewiem,gdziejejszukać.
– To się dowiedz – ucięła krótko, otwierając
drzwi.–Odczegojesteśdetektywem?
Iona wypłukała ostatnią sztukę bielizny
w niewielkiej motelowej umywalce. Na
wspomnienie twarzy Zane’a, kiedy wychodził
z psem na spacer, wrócił tępy ból. Przygryzła
wargę, starając się powstrzymać łzy. Za dużo
ostatnio płakała; musi z tym skończyć, poza
bólem głowy nic z tego nie wynikało.
Ostatecznie był to tylko przelotny romans,
który ona potraktowała trochę za poważnie.
Niepotrzebnie rozmyśla o tym, że dziś są
chrzcinyBrandona,izastanawiasię,czyZane
nanieposzedł.Cojątoobchodzi?
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Żeby to tylko
niebyłrecepcjonista,któryciągle„sprawdzał,
jakonasobieradzi”.Alekiedyspojrzałaprzez
dziurkę od klucza, ugięły się pod nią kolana.
Otworzyładrzwi.
–Cotyturobisz,Zane?
–Cojatutajrobię?Amożeraczejcotytutaj
robisz? Czy wiesz, ilu kolegów z policji
musiałem zaangażować, żeby pomogli mi cię
wytropić?Itowszystkonagranicylegalności.
–Spojrzałnazegarek.–Maszcośekstra,żeby
nasiebiewłożyć?
– A po co miałabym zakładać na siebie coś
ekstra?
–IdziemynachrzcinyBrandona.Zagodzinę
sięzaczynają.Lepiejsiępospiesz.
Potrząsnęłagłową.
–Jatamniemogęiść.
– Nawet nie chcę o tym słyszeć. Wczoraj,
kiedy ustaliłem, że jesteś tutaj, rozmawiałem
z Nate’em. I zostałem jednak wrobiony
wbycieojcemchrzestnymBrandona.
– To fantastycznie, Zane. – Wyraźnie się
ucieszyła. – Jestem bardzo szczęśliwa ze
względunaciebieitwojąrodzinę.
–Owszem,zgadzamsięztobą,żedobrzesię
stało–odparł–aletyidzieszzemną.
–Niemogęztobąiść.
–Dlaczegoniemożesz?–Znówpojawiłasię
w jego głosie ta sama gniewna nuta. Iona
ztrudempohamowałałzy.
–Botamniemadlamniemiejsca.
Wysunęłarękęzjegouścisku.Toniefair,że
Zane tu przychodzi i sprawia, że to wszystko
doniejwraca.Odsamegopoczątkudeptałjej
po piętach. Poczuła się przy nim wyjątkowa,
ważna i bezpieczna. Był wspaniały seks
i
wspaniały
mężczyzna…
Wiedząc
tyle
o kobietach, musiał zdawać sobie sprawę, że
taka dziewczyna jak ona z pewnością mu się
nieoprze.
–Tesscięzaprosiła,prawda?
–Toniemanicdorzeczy.Niebądźśmieszny.
– Ja jestem śmieszny?! – wykrzyknął. –
Uciekasz ode mnie bez słowa wyjaśnienia,
ukrywaszsiętuprzeztydzieńitojamambyć
ten
śmieszny?
Kiedy
zamierzałaś
mi
powiedzieć,gdziejesteś?
– W ogóle nie zamierzałam ci powiedzieć –
oświadczyła.
–Dlaczego?–Złapałjązaręceiprzyciągnął
do
siebie.
–
Co
zrobiłem
takiego
niewybaczalnego?
–Nic,japoprostu…–Odepchnęłasięrękami
od jego piersi. Ostatkiem sił walczyła
oocalenieresztekgodności.
–Przecieżmożeszbyćwciąży,ajanawetnie
wiedziałem,gdziecięszukać.
Zatem to była prawdziwa przyczyna jego
wizyty. Chrzciny Brandona posłużyły mu tylko
za pretekst do tego, żeby wydobyć od niej
prawdę.
–Niejestemwciąży.Miałammiesiączkę.
– Nie jesteś w ciąży? Naprawdę? –
Spodziewała się, że Zane przyjmie tę
informację z ulgą, a on najwyraźniej był
rozczarowany.
–Zcałąpewnościąniejestem.
– W porządku, to podaj mi przynajmniej
jeden poważny powód, dla którego nie
wracaszdodomu.
– Do domu? – powtórzyła, czując, jak gniew
jejmija.
– Tak, do domu. Chcę, żebyś wróciła na
Seventeen Mile Drive. Żebyś mi dała jeszcze
jednąszansę.
– Ja… ja nie mogę… – Potrząsnęła głową.
Wjejoczachzabłysłyłzy.–Niewymagajtego
odemnie,toniefair…
– Dlaczego? Jeśli chodzi o twojego ojca, to
możemygorazemodwiedzić…
– Nie chodzi o niego. Chodzi o to, że się
w tobie zakochałam – wyszeptała. Wcale nie
chciała mu tego mówić, ale on z niej to
wyciągnął.
KujejzdumieniuZanesięroześmiał.
–Itowszystko?
Wyrwałamusię,zapłakana.
– Jak możesz się ze mnie śmiać? Moje
uczucia są ważne. – Nie zapanowała nad
szlochem. – Nie mam zamiaru przedłużać
naszego romansu, żeby się jeszcze bardziej
angażować,kiedypowinnamwyjechać.
–Proszęcię,niepłacz.–Wziąłjąwramiona.
–Wiem,żetwojeuczuciasąważne.Adlamnie
niemanicważniejszegoodnich.
– To nieprawda. Powiedziałeś mi, że nie
miałam prawa rozmawiać z Tess o tobie
ioNacie,żesięwtrącamwnieswojesprawy.
– Bo byłem głupi. I bałem się, że odkryjesz
pewien fakt z mojego życia, którego nawet
samniebyłempewny.
–Chodziotwojegoojca?–wyszeptała.
– Tak, o mojego ojca. Kiedy byłem mały,
o ironio uważałem go za wspaniałego faceta.
Ale wtedy to matka nie chciała o nim ze mną
rozmawiać. Mimo to wiedziałem, kto jest
moim ojcem. Widziałem zdjęcia z San Revelle
i bez trudu skojarzyłem fakty. Wiedziałem,
wjakisposóbmatkadostałapracę.Idlaczego
właściciel posiadłości zachodził do nas od
czasudoczasuipytał,coumniesłychać.
–Masznamyśliswojegodziadka?
Zanesztywnoskinąłgłową.
– Ale poprzedniego dnia… – przełknął
nerwowo – na dzień przed tym, jak
zobaczyłem ich razem, spotkałem go. Było
gorącoimamapowiedziała,żebymniechodził
do dużego domu, bo spodziewają się gości,
więcmamnieprzeszkadzać.Aleonprzyjechał
wcześniej i zaparkował samochód w pobliżu
miejsca,wktórymsiębawiłem.Zmierzyłmnie
od stóp do głów i powiedział: „Ty jesteś
chłopakiem Marii, tak?”. Skinąłem głową, ale
wszystko we mnie zamarło. Wyobraziłem
sobie,żetojestwłaśnietenmoment,naktóry
czekałem.Żeonmipowie,żejestmoimojcem
i może zabierze mnie na przejażdżkę swoim
samochodem–uśmiechnąłsięsmutno.–Amiał
naprawdę
wspaniałe
wiśniowe
ferrari
zbiałymioponami.
Usiadła obok niego na łóżku i położyła mu
rękęnakolanie.Żaljejsięzrobiłotegomałego
chłopca.
–Jużwtedypasjonowałeśsięsamochodami?
– Właśnie. A chcesz wiedzieć, jakie były
jedyne
słowa,
jakie
do
mnie
jeszcze
powiedział?
–
Tak
–
wyszeptała,
niepewna,
czy
rzeczywiścietegochce.
– Rzucił mi kluczyki samochodu i polecił:
„Powiedz Mano, żeby go umył. Wyjeżdżam
jutrorano”.
– Zane… – Pocałowała go w policzek, chcąc
mu przekazać jak najwięcej czułości. – Twój
ojciec był paskudnym człowiekiem, ale to
wcalenieznaczy,żetyjesteś…
Położyłjejpalecnaustach.
–
Wiem,
posłuchałem
twojej
rady
i
porozmawiałem
o
nim
z
matką.
Opowiedziałem jej o tym, co widziałem, i…
imiałaśrację,tobyłozmojejstronygłupie.
– Nie rozumiem, jak kiedykolwiek mogłeś
myślećinaczej.
– Pewnie byłem zły, bałem się i czułem się
skrzywdzony. I kiedy sam zacząłem uprawiać
seks i odczuwałem to palące pragnienie…
wmawiałem sobie, że muszę się kontrolować,
bo inaczej będę taki sam jak on. A potem
spotkałem ciebie i wszystko się zmieniło, bo
jużniemogłemsiępowstrzymywać…
Chciałamuuwierzyć,aleprzecieżwiedziała,
jakajestprawda.
– Ja nic nie zmieniłam, Zane. Jestem tylko
jednąztwoichdamwopałach.
– Kim jesteś? – zaśmiał się. – Co to ma
znaczyć?
– Czy nie jest to oczywiste, Zane? Dlaczego
się mną zainteresowałeś? Dlaczego mnie
uwiodłeś? Dlaczego tak ci zależało, żebym
byłabezpieczna?Dlaczegomniezaprosiłeśdo
swojegodomu?
–Nie,toniejestoczywiste.Wkażdymrazie
niedlamnie.
– Bo ty ratujesz kobiety, Zane. Tym się
zajmujesz.Oddnia,wktórymzrozumiałeś,że
nie możesz uratować swojej matki. A ja po
prostu jestem jeszcze jednym obiektem do
ratowania.Itowszystko.
–Tochybanajgłupszarzecz,jakąusłyszałem
wżyciu.
– Nic podobnego! – zaprotestowała. –
Wystarczyspojrzećnafakty.
Złapałjązanadgarstekipociągnąłnałóżko.
– Puść mnie! – krzyknęła, starając się mu
wyrwać,aleZaneprzycisnąłjąswoimciałem,
jednocześnie trzymając jej ręce za nadgarstki
nadgłową.
– Teraz ja będę mówił, a ty posłuchaj. –
Ostry, stanowczy ton Zane’a sprawił, że
przestała walczyć. – W jednym masz rację:
szanuję kobiety i staram się je chronić.
Owszem, może to z powodu tego, co spotkało
moją matkę. W każdym razie dostaję szału,
kiedy
widzę,
gdy
kobieta
pada
ofiarą
przemocy. Ale to nie ma absolutnie nic
wspólnego z nami. Bo to nie jest nawet jedna
dziesiąta tego, co czuję do ciebie. – Ciepło
w jego oczach zaprzeczało stanowczemu
głosowi. Nachylił się i Iona poczuła na ustach
jego delikatny pocałunek. Nie była w stanie
pohamowaćłez.–Powiedz,żemiwierzysz.
Skinęła głową, zbyt wzruszona, żeby móc
cokolwiekpowiedzieć.
Puściłjejręce.
–Aterazpocałujmniejeszczeraz,querida,
ipokaż,żerobisztozsercem.
Zarzuciła mu ręce na szyję i odpowiedziała
na jego namiętny pocałunek, zapominając
obożymświecie.Słyszałatylkoswójnierówny
oddech, a w jego oczach zobaczyła znacznie
więcejniżtylkogłód.
– No, dość już tej zabawy w chowanego.
Wracajdodomu,czekamynaciebiezPtysią–
powiedział.
– Skoro tak nalegasz – uśmiechnęła się
kokieteryjnie–towracam.
Tytułoryginału:TooCloseforComfort
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited,
2013
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:HannaLachowska
©2013byHeidiRice
©forthePolisheditionbyHarlequinPolskasp.zo.o.,
Warszawa2015
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem
reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek
formie.
Wydanie
niniejsze
zostało
opublikowane
wporozumieniuzHarlequinBooksS.A.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych –
żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii
HarlequinŚwiatoweŻyciesązastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego
wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises
Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być
wykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequin
BooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarlequinPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-1283-0
ŚŻEkstra–589
KonwersjadoformatuEPUB:
LegimiSp.zo.o.|