ŚWIADECTWO NAWRÓCENIA KRZYSZTOFA
W świeżo upieczonej rodzinie dwójki 21-latków, w środę 13 sierpnia 1975 r. na świat przyszedł
chłopiec ich pierwszy, i jak się miało okazać jedyny syn. Trochę chorowity i słaby. Lekarz
powiedział matce, że „z tego dziecka nic nie będzie”. Całe szczęście nie miał racji. To byłem ja.
Po dwóch latach urodziła się moja pierwsza siostra, Aleksandra.
Zgodnie z katolickim zwyczajem, którego dopominała się rodzina ojca, zostałem ochrzczony. Był
to jednak jedyny sakrament, jaki miałem przyjąć w tym kościele. Matka nie dała jednak za wygraną
w sprawach religijnej edukacji. Rozumiejąc ogólnie panujący światopogląd i jego powiązanie z
moją przyszłością, próbowała zapisać mnie na lekcje religii. To były jeszcze czasy, gdy lekcje
religii odbywały się w przykościelnych salach katechetycznych. Oczywiście uczyniła to przez
pójściem do 1 klasy. Ksiądz jednak oświadczył, że tę naukę muszę rozpocząć z grupą 0. Spóźniła
się. To już było za dużo, bo niby co tak ważnego może odbywać się na zajęciach religii zerówki. To
była ostatnia próba integracji z Kościołem rzymskim.
Tak samo jak wasz dom, także nasz odwiedzili Świadkowie Jehowy. Dwie miłe Panie
zaproponowały regularne nauczanie Biblii na podstawie książki Mój zbiór opowieści biblijnych. I to
był substytut nauczania religii. Nabyłem podstawowej wiedzy, która postawiła mnie o wiele wyżej
od moich rówieśników uczęszczających na lekcje religii. Uwidoczniło się to podczas ich
przygotowania do sakramentu komunii. Oni pytali, ja odpowiadałem. Niewiele pamiętam z tego
okresu, w zasadzie same okruchy, ale Mama mi to relacjonowała.
Okres dojrzewania pamiętam zdecydowanie lepiej. Na świat miała przyjść moja druga siostra,
Alicja. To nie był łatwy czas dla mojej Mamy. Duży okres ciąży musiała spędzić na leżąco. To na
szczęście nie był czas telewizji, Internetu i innych mediów tak jak dzisiaj. Moi rodzice woleli
czytać książki. Ostatnia książka na regale, która pozostała do przeczytania, to była oczywiście
Biblia. Pewnie nie zdziwi was fakt, że gdy zaczęła ją czytać pojawiły się pytania.
Na pytania te nie szukała odpowiedzi w Kościele katolickim, z przyczyn obiektywnych. Także
żaden baptysta czy inny chrześcijanin nie przyszedł do naszego domu. Ale za to odwiedzili nas
znajomi Świadkowie Jehowy. Oni mieli czas oraz zestaw gotowych odpowiedzi na nurtujące
pytania. No i do tego ta znajomość Biblii. Tak oto rozpoczęło się studium Biblii za pomocą książki
Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi. Po kilku miesiącach zacząłem głosić nauki Świadków,
odwiedzając mieszkańców Bartodziejów w Bydgoszczy. Do służby wprowadził mnie długoletni
członek zboru. Brat Zbyszek miał niezwykły dar ujmującej rozmowy. Inni pionierzy – czyli
głosiciele którzy na głoszenie poświęcali dziesiątki godzin w miesiącu – też zaprawiali mnie do
służby, ucząc posługiwania się wstępami mającymi wzbudzić zainteresowanie i zachęcić
rozmówców do konwersacji. Po roku zostałem ochrzczony jako Świadek Jehowy. O ile dobrze
pamiętam, było to 5 maja 1991 roku.
Końcówka millenium ubiegłego wieku była magicznym czasem – jeśli można użyć takiego słowa.
Spodziewałem się, tak jak moi współwyznawcy, szybkiego rozwoju wypadków i rychłego przyjścia
Królestwa Bożego. Nie należałem jednak do tych, którzy służyli Bogu ze strachu przed
Armagedonem (Obj 16:16). Boga poznawałem w trudnym dla każdego okresie, czyli obecnego
gimnazjum i początku szkoły średniej. Mimo to zachowałem czystość moralną i zawsze
uczestniczyłem w zebraniach na Sali Królestwa (tak nazywają się budynki, w których odbywają się
zebrania) – chyba, że byłem chory. Oczywiście miałem na sumieniu różne grzeszki i chwile
słabości. Nie pozwoliłem jednak, by zabrały mi one wiarę w Boga. Zapewne było to wynikiem
tego, że w zebraniach uczestniczyło się całymi rodzinami. Byłem traktowany na równi z osobami
dorosłymi i miałem dostęp do różnych przywilejów w zborze. Między innymi do obsługi urządzeń
nagłaśniających. Z perspektywy czasu stwierdzam, że osoby młode powinny mieć swoje miejsce w
porządku nabożeństwa.
Po ukończeniu szkoły poznałem w zborze młodą dziewczynę. Poznawaliśmy się ponad dwa lata.
Ślub wzięliśmy w maju 1997 r. Wynajmowaliśmy małe jednopokojowe mieszkanko. Zarabialiśmy
bardzo mało. Ale był to niezwykły czas budowania relacji i walki o swoje terytoria. Bardzo się
cieszę, że nie zaczęliśmy naszego małżeństwa od dzieci. Miałem dzięki temu trochę czasu, aby
dorosnąć.
Po niedługim czasie zostałem zapytany, czy nie chciałbym pełnić obowiązków sługi pomocniczego
(odpowiednik ewangelicznego diakona). Otrzymałem też możliwość prowadzenia własnej domowej
grupy studium książki (obecnie te zebrania odbywają się one w Sali Królestwa, a ich rolę przejęło
„Rodzinne wielbienie”). Mogłem też raz na kilka miesięcy wygłaszać niedzielny wykład
(odpowiednik naszego kazania). Moje dorastanie w organizacji, wiązało się z licznymi pytaniami,
których jednak głośno nigdy nie zadałem, ponieważ nie były one zgodne z aktualnie panującymi
wierzeniami. Pierwsze wątpliwości pojawiły się po zmianie nauki o tzw. pokoleniu. Poprzednio
uznawano, że pokolenie urodzone w roku 1914 zobaczy koniec obecnego systemu rzeczy. Na tym
oparty był szereg wierzeń i nadziei związanych z rychłym przyjściem Bożego Królestwa na ziemię.
Nie było dla mnie problemem to, że Armagedon nie przyjdzie tak szybko, jak przypuszczałem, ile
sposób, w jaki opisano przyczyny zmiany tego wierzenia. W jednej ze Strażnic – czasopismo, które
jest uznawane przez wszystkich Świadków Jehowy jako część pokarmu na czas słuszny (Mt 24:45)
– ujęto to tak, że odniosłem wrażenie, iż to my spekulowaliśmy na temat czasów końca, a Strażnica
raczyła wyprostować ten pogląd. Wraz ze zmianą tego wierzenia wprowadzono szereg innych
zmian. Wkrótce książka, z której się uczyłem Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi przestała
być oficjalnym podręcznikiem, a obecnie nowi wyznawcy nawet o niej nie wiedzą – chyba, że są
bardzo dociekliwi. W nowych publikacjach nie pojawiały się już wzmianki o pokoleniu 1914 roku,
a raczej ogólnie o pokoleniu żyjącym w danym czasie. Tym samym nauka o tak wyczekiwanym
Królestwie Bożym została rozmyta. Oczywiście nie zrezygnowano z mówienia o bliskim już
Królestwie Bożym i raju na ziemi, jednak nauka straciła cały swój dramatyzm. Te wydarzenia stały
się bezpośrednią przyczyną powstania wątpliwości co do niewzruszoności pozostałych nauk
Towarzystwa Strażnica. Ponieważ poza tą religią nie miałem do czynienia z żadną inną, a
katolicyzm był w moich oczach całkowitym wypaczeniem zasad Biblii, zacząłem coraz częściej
negować Boże działanie za pośrednictwem autorów publikacji Towarzystwa Strażnica i zdążałem w
stronę agnostycyzmu.
Po urodzeniu naszej córki, zacząłem wyjeżdżać w delegacje w różne części Polski. Był to czas, w
którym nabrałem dystansu do mojej religii. Popadłem też w liczne grzechy. Moja dalsza
egzystencja jako Świadka Jehowy przestała mieć jakikolwiek sens. O ile dobrze, pamiętam w 2004
r. napisałem list, w którym postanowiłem odejść ze zboru. Od tego czasu dawni znajomi i
przyjaciele zaczęli udawać, że mnie nie znają. Jest to sposób na utrzymanie tzw. czystości zboru.
Nie ma znaczenia, z jakiego powodu opuszczasz organizację. Zawsze jest tak samo.
Ponieważ życie Świadka Jehowy jest wypełnione służbą (3 spotkania w tygodniu na zebraniach,
służba kaznodziejska, czyli głoszenie oraz inne liczne zajęcia) po odejściu odczuwałem ulgę i
miałem poczucie wolności. Wolność ta jednak jest ulotna i pusta. Nie da się żyć pełnią życia bez
Boga. Tak, wiem są osoby, które mówią, że się da. Prawda jest jednak taka, że tworzą sobie bożka z
nauki, techniki lub innej dziedziny i oddają mu cześć swoim życiem. By wierzyć np. w ewolucję
trzeba mieć wiarę jak Abraham. Bo jak wytłumaczyć to, gdy człowiek twierdzi, „że któregoś dnia
małpa zlazła z drzewa i zaczęła grać na skrzypcach”.
Wiedziałem jednak, że nigdy nie wrócę do organizacji. Przyszedłem jeszcze na parę zebrań, ale one
upewniły mnie w przekonaniu, że to nie jest droga do Boga. Po jakimś czasie z przyczyn
doktrynalnych odeszli z organizacji nasi sąsiedzi. W zasadzie, gdy ujawnili swoje poglądy, zostali
wykluczeni w ciągu jednego dnia. W zborze wygłoszono cykl wykładów o odstępstwie. Wiem to z
relacji żony, która w dalszym ciągu była Świadkiem Jehowy.
Sąsiedzi przyszli do naszego domu i przekonywali moją żonę, że teorie oparte o 1914 rok są
fałszywe. Moja żona nie była tym tak podekscytowana jak ja. Oto ktoś odważył się wypowiedzieć
głośno rzeczy, których ja obawiałem się otwarcie przyznać przez te wszystkie lata. Po jakimś czasie
zapragnąłem pójść do kościoła. Słowo i szczere modlitwy, no i muzyka w Kościele Ewangelicznym
zupełnie mnie rozbroiły. Już wiedziałem, że to jest ta droga (Iz 30:20,21). Po powrocie do domu
zapłakałem nad swoim bezbożnym życiem i wyznałem swoje grzechy Bogu. Postanowiłem, że
znów będę Mu służył, ale tym razem na Jego warunkach, a nie jakiś ludzi, jakiejś organizacji.
Wkrótce poznałem i pokochałem Pana Jezusa, który stał się moim osobistym Zbawicielem.
Zrozumiałem i poczułem, że Bóg działa w moim życiu i że zawsze się o mnie troszczył, chociaż ja
tak wiele razy Go porzucałem. On nigdy nie przestał we mnie wierzyć, choć ja opuściłem Boga i się
Go zaparłem. Teraz wiem, że moje grzechy są odpuszczone, że to On złożył ofiarę za mnie. To ja
powinienem był wisieć na drzewie Golgoty. On jednak zrobił to za mnie w Osobie Syna Bożego.
Od wczesnego dzieciństwa przez różnych ludzi uczył mnie świętych Pism, które mogły uczynić
mądrym (2 Tm 3:15). A ja bezczelnie negowałem Jego Słowo i działanie Jego Świętego Ducha.
Niezwykłym zdarzeniem dla mnie jest Wieczerza Pańska, w której wcześniej nie uczestniczyłem z
powodu wiary, że osoby z tzw. „drugich owiec” nie idą do nieba i nie mają działu z Panem Jezusem
w Jego Królestwie Niebiańskim. Teraz z radością wspominam zwycięstwo Pana w Jego śmierci i
zmartwychwstaniu. Niezrozumiałe jest dla mnie, gdy ktoś z powodu jakiś problemów pozbawia się
wspólnoty z Jezusem.
Ogromne znaczenie ma dla mnie wolność Chrystusowa, która pozwala mi wspólnie wielbić Boga
nawet wtedy, gdy w pewnych kwestiach około doktrynalnych mam inne zdanie. Teraz mogę je
mieć, a czasem nawet publicznie zaprezentować. Jestem spokojny, że nikt z tego powodu mnie nie
odsunie od zboru. Wiem, że mogę zrobić to tylko ja przez swoje niechrześcijańskie zachowanie.
Niezwykłą radością jest dla mnie spontaniczna i żywa muzyka. W organizacji Świadków
poprzednio podkłady muzyczne do pieśni były odtwarzane z taśmy magnetofonowej, a obecnie z
płyty CD / DVD. Pieśni były ustalane odgórnie i znajdowały się one w śpiewniku, który w
jednolitej formie funkcjonował na całym świecie. Pieśni było raptem 225, a obecnie 160. I na tym
koniec. Teraz z radością śpiewam Bogu melodie z różnych okresów. Pewnie życia zabraknie, by
wszystkie je poznać.
Błogosławieństwem dla mojej rodziny było rzetelne studium Biblii mojej żony. Porównywała różne
przekłady i sprawdzała moje nowe wierzenia oraz swoje wątpliwości co do nauk Strażnicy. Teraz
razem służymy Bogu i mogę powiedzieć jak Jozue, że: „ja i mój dom służyć będziemy Jahwe”
(Joz 24:15). Oczywiście wielką pomocą byli dla nas nasi sąsiedzi – Braterstwo Kalinowscy ze
społeczności Chrześcijańskiej Fordon w Bydgoszczy, Brat Szymon Matusiak z Torunia, a ostatnio
także Brat Tadeusz Połgensek z Gdyni. Naprawdę niezwykle trudną rzeczą jest odnaleźć się dla
byłego Świadka w kościołach ewangelicznych. Dla wielu moje reakcje, poglądy i decyzje mogą się
wydawać dziwaczne, ale wynikają z dziedzictwa, jakie dał mi Pan Jezus. Wszystkie moje życiowe
doświadczenia z Panem Bogiem oceniam całościowo, i postrzegam jako Jego plan dla mojego
życia, za co jestem Mu bardzo wdzięczny. „Tylko On jest opoką moją i zbawieniem moim,
Twierdzą moją, przeto się nie zachwieję” (Ps 62:7).