Paczkowski Andrzej F Dwór pod Czerwonymi Makami

background image
background image

Plikjestzabezpieczonyznakiemwodnym

DwórpodCzerwonymiMakami

AndrzejF.Paczkowski

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

©CopyrightbyAndrzejPaczkowski&e-bookowo

Projektokładki:e-bookowo
Korekta:PatrycjaŻurek

ISBN978-83-7859-571-7

Wszelkieprawazastrzeżone.
Kopiowanie,rozpowszechnianieczęścilubcałości
bezzgodywydawcyzabronione
WydanieI2015

Konwersjadoepub

A3MAgencjaInternetowa

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

„KochanyPanieBoże...”–zaczynałsięlist,którytrzymałemwrękach.Po

przeczytaniu tych pierwszych słów, zatrzymałem się i zapatrzyłem w kartkę
żółtego papieru zapisanego dziecięcym pismem, blaknącym już atramentem.
Przedemnąsiedziałastarszapaniwpatrującasięwokno.Nieporuszyłasię,nie
drgnąłżadenmięsieńnajejtwarzy.Wpokojugłośnotykałstaryzegarzkukułką.
Nielubiłemtych zegarów,zabardzo przypominałymio upływieczasu.Starzy
ludzie jednak przyzwyczajeni byli do tego tykania. Jak kobieta siedząca tuż
obok.

Tyk-tyk,tyk-tyk,słuchaj,jakszybkomijatwójczas...
Na stole stały dwie porcelanowe filiżanki, chyba przedwojenne. Przed

chwilą moja gospodyni nalała do nich gorącej kawy, para jeszcze unosiła się
wokół wężowatymi smugami. Spróbowałem napić się, jednak zawartość
filiżankibyłabardzogorąca,niewiem,jakimcudemtenpięknydzbanekzdołał
utrzymywaćciepłotakdługo:przecieżkawazostałanalanajużporazdrugi!

Przez okno, zasłonięte nakrochmaloną firaną, wpadało mało światła, nie

dlatego,żenieświeciłosłońce,aledlatego,żebyłobrudne.Porazpierwszyod
wielulatwidziałemtakiefirany:wisiałysztywno,zastygłewbezruchuigdyby
nawet zawiał wiatr, nie udałoby mu się nimi poruszyć. Wyglądały, jakby stały
przed oknem, niczym złośliwi i nieustępliwi strażnicy z jakichś ważnych
powodów niedopuszczający do środka promieni słońca. Oprócz firan w oknie
wisiały jeszcze grube zasłony. Pewnie i one przyprószone były od wieków
osiadłympyłemwpadającymdopokojuodstronyulicy.Znajdowałysięnanich
nieokreślonebliżejornamenty,niewiem,czywyblakłezestarości,czypoprostu
takzaprojektowane.Zresztąnawetniewiedziałem,cotomogłabyćzatkanina,
nie miałem do tego głowy. Może jedynie kobieta zdolna jest dostrzegać i
rozróżniaćmateriały?

Stara kobieta siedziała sztywno, wyprostowana jak struna, która zaraz

mogła pęknąć. Patrzyłem na jej zaciśnięte usta i dłonie silnie trzymające w
żelaznym uścisku oparcia krzesła. W oczy rzucała mi się wielka kamea
przyczepiona do ubrania, niemalże pod brodą, jeśli chodzi o kamee to tutaj
mogłem pochwalić się już małą znajomością. Kiedyś i matka miała podobną,
odziedziczoną po swojej babci. Pewnego razu zapytałem, z czego została

background image

wyrzeźbionajejbroszka.Odpowiedziała,żezonyksu.Późniejdowiedziałemsię,
żemogłybyćrobionejeszczezsardonyksuikarneolu–dwubarwnychkamieni.
Kameatejkobietyjednakbyłaprawdopodobniewyrzeźbionawkościsłoniowej.

Następnie naprowadziłem wzrok na zniszczone pracą ręce mojej

towarzyszki, na palce bez żadnych ozdób. Oprócz broszki nie nosiła żadnej
biżuterii, a jednak, w jakiś nieuzasadniony sposób, wyglądała jak bogaczka.
Bogaczkaostarychspracowanychrękach!

Poznałem ją niedawno, właściwe wpadłem na nią przypadkiem, kiedy

wracała ze sklepu. Siatka z zakupami urwała się, a zawartość rozsypała po
chodniku.Przeskoczyłemjednązpomarańczy,abyjejnienadepnąć,anastępnie
zatrzymałem się, pochyliłem i odruchowo zacząłem zbierać owoce. Biedaczce
trzęsły się ręce i widać było, że jest incydentem rozstrojona. Widziałem, jak
stara się pozbierać owoce, i jak pochylanie się sprawia jej niemały problem.
Mlekorozlałosięijużniedałosięgouratować,aparęziemniakówskończyło
pod kołami samochodu skręcającego tuż obok. Na chwilę nasze spojrzenia
skrzyżowały się. Zobaczyłem w nich bezradność i niepewność. A potem jakby
zatrzymałsięczas...

Czasamiwżyciubywatak,żeBógzłączylosydwóchzupełnienieznanych

ludzi, ponieważ jest ku temu jakiś bliżej nieokreślony i z początku nieznany
powód. Może człowiek niewierzący pomyśli sobie, że to nie żaden Bóg, ale
zwykłyludzkiLos,bądźteżczystyPrzypadek.Niechkażdyuważa,jakmusię
podoba i niech wierzy, w co chce. Mnie z tą kobietą połączył Bóg. Takie było
mojeprzekonanieipewniewyrównież,poprzeczytaniutejhistorii,przyjmiecie
mojezdanie.Odzawszenaniączekałem,czułemto,żekiedyśjąspotkam,ale
niewiedziałem,jakbędziewyglądała.Niemiałemnawetpojęcia,kimbędzieta
osoba, mężczyzną czy też kobietą. W głębi serca skrywała się pewność, że
spotkamkogoś,ktoodmienimojeżycienazawsze.Terazsięwypełniało...

Pospiesznie wyciągnąłem płócienną siatkę, którą miałem akurat ze sobą i

zacząłem wkładać do niej owoce, marchewkę i cebulę. Kobieta patrzyła, nie
wiedząc,copocząć.Pospieszyłemzzapewnieniem:

–Proszęsięnieobawiać,pomogępani.
Iobdarzyłemjąjednymzmoichnajpiękniejszychuśmiechów.
Podniosłasiępowoliioparłaościanę,widoczniezakręciłojejsięwgłowie

czypociemniałoprzedoczami,ponieważnachwilęprzymknęłapowieki.

–Wszystkowporządku?–zapytałemniespokojnie.
–Tak–szepnęła.–Tylkomuszęchwilę...muszęodpocząć.
Odczekałem więc chwilę, która przedłużyła się zdecydowanie do pięciu

minut. Czasem pięć minut ucieka w mgnieniu oka, czasem potrafi dłużyć się
niemiłosiernie. Dla mnie czas jakby się zatrzymał. Patrzyłem na jej twarz, na

background image

czarne ubranie, w jakim była spowita jej sylwetka i nie mogłem się napatrzeć.
Wyglądała, jakby pochodziła z innej epoki. Jej świat był gdzieś indziej, przed
wojnąpewnie,możewczasachpowojennych,alenietutaj.Całajejpostawa,styl
ubioru i ruchy rąk mówiły, że to kobieta dystyngowana i dobrze wychowana,
aczkolwiek z wielką przeszłością, o czym świadczyła barwa i głębia jej oczu.
Oczy bowiem miała głębokie jak studnie i łatwo się było w nich zatracić.
Wyglądałymłodo,jakbymiaładopierodwadzieścialat,aniesiedemdziesiąt,czy
ile właściwie mogła mieć. Nie potrafiłem jej odgadnąć. Od początku była dla
mnietajemnicą.

W chwili naszego spotkania miałem trzydzieści lat i byłem człowiekiem

bez obowiązków. Nadal nie miałem zapuszczonych korzeni. Nie miałem też
miejscanaziemi,częstoczułemsięopuszczony,jakprzezrodzinę,takrównież
przezBoga.ChoćwierzyłemwNiegoistarałemsięiśćprzezżycietak,abyna
końcu powiedzieć: żyłem dobrze, zgodnie z sobą i nikogo nie skrzywdziłem,
czasami szedłem z prądem i pozwalałem się unieść nowoczesności, blichtrowi
miastaizgiełku.Uważałem,żepomimowszystkoczłowiekmusiiśćzpostępem,
zmieniać się, choć nie zawsze wychodzi to na dobre, a nawet jeśli nie będzie
chciał zmian, życie i tak go do nich zmusi. Więc i mnie czasami podłamywała
sięnogainachwilężyłemżyciemciemnymi...możeraczejpowiem:ludzkim.
Przecież nie ma życia bez popełniania błędów. Czasami nawet chciałem je
popełniać.

Często gubiłem się na swej drodze, a wtedy wpadałem w rozpacz i w

pustkę.CzłowiekwoławtedyopomocdoBoga,prosi,jęczyikajasię,aniebo
milczy i tylko patrzy bezczynnie. Więc jak na człowieka przystało, bo i takie
chwilebywają,wątpiłemteżwJegoistnienie.

Aledopierohistoriausłyszanaodspotkanejnadrodzekobietypokazałami,

żenawetwchwilachnajcięższych,wczasiebuntuipłaczu,Onniechowasięza
krzakami, tylko stoi przed nami. Jedynym problemem jest, że my Go nie
widzimy, ponieważ nie chcemy widzieć. Człowiek lubi się użalać, płakać nad
sobą,nadswojądolą...TymczasemOnwmomencienajwiększejniepewnościi
bólu stoi tuż obok i trzyma nas za ręce. Wystarczy tylko dobrze się przyjrzeć.
Choć,niepowiem,niekażdypotrafinaprawdęszerokootworzyćoczy.Czasem,
bo i tacy się znajdują, przez całe życie mają je zamknięte: może nie potrafią
patrzeć,możeniechcąlubmatkaichtegonienauczyła.Lubteżpatrząwzłym
kierunku...

Czekałem. Przez trzydzieści lat, ponieważ tyle czasu minęło od mojego

urodzeniadomomentu,gdynaszedrogisięskrzyżowały.

Kobietazaprosiłamniedodomunafiliżankękawy.
–Nieboisiępaniwpuszczaćobcegododomu?

background image

–Pananie.Dobrzepanupatrzyzoczu.
Więczsiatkątego,coudałomisiępozbieraćzchodnika,jużmiałemwejść

do środka, kiedy zatrzymałem się i powiedziałem, aby zaczekała chwilę.
Pobiegłemwdółipospieszniewszedłemdonajbliższegosklepu.Tamzakupiłem
mlekoiznowustanąłemprzedjejdrzwiami.

– Kupił pan mleko. – Jej twarz rozjaśniła się i nagle jakby w pokoju

rozbłysłoświatło.Kimjesteś?Pytałemsięwduchu.Czułemkażdącząstkąciała,
że ta osoba nie jest zwykłym człowiekiem. Za powłoką jej ubrania i ciała
skrywała się dusza, przyciągająca mnie jak magnes. Emanowała z niej siła i
skrytaenergia.Niepotrafiłemoderwaćoczu.

Poproszony usiadłem do stołu, tam, gdzie siedziałem dzisiaj, czytając jej

ostatni list, który napisała do Boga w wieku sześciu lat. To był dzień Wielkiej
Straty. Tego dnia odeszła jej matka i jej śmierć na zawsze wyryła w dziecięcej
duszypiętno.

–Niejestdobrze,kiedymatkaumieraiopuszczadziecko–powiedziałami

kiedyś,zanimjeszczepokazałamilist.

–Niejestteżdobrzewtakmłodymwiekuspotykaćsiętwarząwtwarzze

śmiercią.Bojająwtedywidziałam.Przyszła,stanęłamatcenadgłowąipatrzyła
na mnie pustymi oczodołami. Zabrała jej duszę, wessała w siebie bez żadnego
skrępowania. Potem odwróciła się i odeszła przez otwarte okno. Zabrała mi
matkę.

Niewiedziałem,oczymmówiła,mojamatkanadaljeszczeżyłai,przyznać

muszę, nie łączyły nas silne więzi. Może dlatego, że przez wiele lat nie
zajmowałasięmną,robiłtowyłącznieojciec.

–Żadnamatkaniepowinnaumieraćipozostawiaćnapastwęlosuwydany

naświatowoc.Takiplonnigdyniemożewyrosnąćzdrowo.Zawszebędziesię
giął w jakąś stronę, będzie uszkodzony. Jak kulawy, który nigdy nie będzie
chodziłnormalnie.

Tamtego pierwszego dnia wypiłem kawę, podczas której wymieniliśmy

ledwieparęzdań.Przywyjściupowiedziała:

–Proszęmniejeszczekiedyśodwiedzić.
Skinąłemjejgłowąnapożegnanieizbiegłemschodamiwdół.
Spotykaliśmysięrazwtygodniu.Zczasemmojeodwiedzinyzdarzałysię

częściej, aż wreszcie staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Minął rok od tamtego
momentu, kiedy do ręki dostałem list datowany na dzień szesnastego listopada
1926roku.Miaławtedysześćlatiprzeżywałapierwszążyciowątragedię,która
na zawsze zmieniła jej życie. Po raz pierwszy spotkała się ze Śmiercią. Z
okrutnąiniezłomną,ponieważzebraneprzezniążniwobyłowielkie:odebrano
jejnajcenniejsząrzecz,jakąposiadadziecko–rodzicielką.

background image

Opowiedziałamicałąhistorię,ajaniemogłemzpoczątkuuwierzyć.Bojak

tu wierzyć w to wszystko, co usłyszałem? I choć z początku powątpiewałem,
wiedziałem, że kobieta mówi prawdę. Nie była typem człowieka lubiącego
zmyślać.Jejumysłbyłrównieczystyiprzejrzystyjakwodanalanadoszklanki.
Ona zawsze mówiła prawdę i nigdy nie ukrywała niczego. Tak została
wychowana.

W wieku dwudziestu dziewięciu lat wydałem pierwszą książkę i od wielu

miesięcy nosiłem w sobie dziwną pustkę. Nie wiedziałem, o czym pisać. Do
momentu spotkania się z nią. To ona przebudziła we mnie uśpione potrzeby, o
których myślałem, że zasnęły już na zawsze. Potrzeby przelewania na papier
odczućimyśli.Itutajnastępujejejhistoria,aja,taksamojakwy,odtejchwili
będęwyłącznieobserwatorem.

To historia Wielkiej Straty i Wielkiej Miłości. To historia Zła i Zdrady i

tylkoodwaszależy,cozniązrobicieijakjąprzyjmiecie.

PierwszylistdoBoga
„Kochany Panie Boże. Proszę Cię na kolanach, nie zabieraj mi mojej

mamy.Mójtatasiedziwzamkniętympokojujużodwieludni,schowałsiętam
po ostatniej wizycie lekarza. W nocy słyszę jego płacz, który budzi mnie i nie
pozwala mi spać. W drugim pokoju jęczy matka i prosi Ciebie, Boże, o
zmiłowanie. Dom jest cichy i pogrążony w mroku. Tak bardzo się boję. I ja,
Panie Boże, płaczę często w poduszkę, aby nikt nie słyszał. Proszę Cię, nie
zabierajmimamy.”

background image

WandazRóżewskich
Urodziła się w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku. Pisał się dzień

trzeciego stycznia. Dokładnie tego samego dnia rozpoczęła się akcja zaczepna
grupy wojsk generała Edwarda Rydza-Śmigłego przeciwko bolszewikom na
Dyneburg.

Była to sroga zima, temperatura spadła tak nisko, że ludzie bali się

wychodzićzdomów.MatkadopieroconarodzonejWandypowiłająwieczorem,
kiedyjużniemożnabyłoodróżnićnocyoddnia,włóżku,wktórymrównieżona
przyszłanaświat.

Mała Wanda od samego urodzenia była cichym i spokojnym dzieckiem i

takjużmiałopozostaćprzezcałeżycie.Rodzina,zamkniętawpięknymdworze,
stojącym już w tym miejscu od roku 1720, kiedy to pierwszy Różewski,
podczaszy krakowski, wybudował go jeszcze za czasów Stanisława I
Leszczyńskiego,świętowałanarodzinyprzezcałynastępnydzieńidługąnoc.

JednakabydopowiedziećhistorięWandy,musimyprzenieśćsiędosamego

Początku.

background image

Krótkahistoriarodziny
Tego samego roku, kiedy powstał dwór, Fryderyk Różewski, bliski

przyjaciel Stanisława Poniatowskiego, był jednym z gości na jego ślubie
czternastego sierpnia tysiąc siedemset dwudziestego roku, z Konstancją z
Czartoryskich.Ichprzyjaźńtrwaładługielataiprzetrwaćmiaładokońca.

–Więcjuż jesteśmężemi przyszłymojcemdzieci –powiedziałFryderyk

doPoniatowskiego,kiedystaliwniewielkimoddaleniuodzebranychgości.

–Tak.Jakwiemyoboje,mojażonaidealnienadajesiędorodzeniadzieci–

odpowiedziałnatoPoniatowski,mrugającdoprzyjaciela.Obojeroześmialisię,
czując ze sobą powiązanie i porozumienie, dzięki któremu nie musieli mówić
pewnychrzeczywprost.

–Konstancjabędziedobrążoną–zauważyłFryderyk.
– Biorąc pod uwagę jej gwałtowność. – Zastanowił się na chwilę

Poniatowski–będęsięzniąmusiałnieźlenatrudzić.

Konstancjabyłaodmałżonkaodwadzieścialatmłodszaiwyszłazaniego

tylko i wyłącznie ze względów czysto politycznych. Dzięki temu ród
Czartoryskich związał się z dworem saskim, na którym Poniatowski zdobywał
coraz większe względy. Nie było między nimi miłości, ale przyglądała mu się
ciekawie i często ją na tym przyłapywał. W chwili jednak, kiedy rozmawiał z
przyjacielem,łajałajednegozusługującychdostołu.

Z wyrazu jej twarzy, sposobu noszenia się i patrzenia, można było

wnioskować,żeKonstancjajestkobietąznaturyambitną,wyniosłąigwałtowną.
Niebyłateżlubiana,dlategojeśliotaczałasiękołemprzyjaciół,właściwiebyły
toosobyudająceiniedopuszczającejejdoswoichtajemnicisekretów.Pomimo
ciężkiego charakteru jednak należała do osób inteligentnych, energicznych i
stanowczych.

–Małocouchodzijejbacznemuwzroku.–NadalsondowałjąFryderyk.
–Ipewnienawetmojeczynyikrokiniebędądlaniejtajemnicą.
W rzeczy samej raz na jakiś czas od dnia ślubu Poniatowski zasyłał

Różewskiemu listy, w których wspominał żonę. W jednym pisał: „...moja
kochana żona jakimś sobie tylko znanym sposobem zdołała zyskać wpływ jak
nade mną, tak też nad swoimi braćmi. Ulegliśmy i po jej namowach
zdecydowanijesteśmystworzyćnowestronnictwopolityczneFamilia...”

Fryderykuśmiechałsięnamyślotym,wyobrażającjąsobiewnakłanianiu

towarzystwa do własnych celów. Z czasem Poniatowski musiał naprawdę
próbować sił z żoną, ponieważ dała mu dzieci w kolejności: Kazimierza,
StanisławaAugusta,Andrzeja,MichałaJerzegoorazIzabellę.

„Cała oddała się stronnictwu – pisał Stanisław w późniejszym liście –

zdecydowanieniecofasięprzedniczym,nawetprzedłamaniemoporówdzieci.

background image

Podejrzewam,żemaromanszambasadoremfrancuskim,aleoczywiścieczysto
platoniczny,ponieważtylkowymieniająlisty...”

W tym czasie Fryderyk poznał swoją przyszłą żonę, Marię. Wyglądała

niewinnie i była okazem słowiańskiej urody o figurze gruszki. Jej białe jak len
włosypowiewałynawietrze,asięgałydopasa,dużepiersiwabiły,zapraszająci
kusząc, a jej pełne usta zapowiadały wielką pociechę w łóżku. Gorąca krew w
dziewczynieażwrzałainajejwidokzagotowałasięrównieżwnim.

Odbyło się huczne weselisko. Została sprowadzona cała wieś, a ponieważ

przyszłażonanależaładochłopstwa,zabawomniebyłokońca.Jaksięokazało
nocą, wszystkie znaki jakie w niej wyczytał, sprawdziły się co do joty.
Dziewczynabyłagorącajakwulkanimiałaniespożytepokładyenergii.Odrazu
też w dwa tygodnie po owej nocy okazała się brzemienna i dziewięć miesięcy
późniejroku1725powiłanaświatichjedynącórkę,Klemensę.

Nie było szczęśliwszego ojca niż Fryderyk. Nosił ją na rękach od rana do

nocy. Jak tylko zakwiliła był przy niej, oczywiście wyłącznie wtedy, kiedy
przebywałwdomu.

„Tonajpiękniejszeinajsłodszestworzenienaświecie–pisałdoprzyjaciela.

– Nie potrafię zrozumieć tych sił działających w świecie, które potrafią
człowiekazwykłegoobdarzyćtakimszczęściem,jakiemniespotkało.”

Maria często napominała męża, aby nie męczył dziecka. Cokolwiek

powiedziała, było jakby grochem o ścianę rzucać. Fryderyk po prostu się
zakochał,ajegoserce,jakmyślał,podwoiłorozmiary.Nosiłwsobieterazdwa
razy większe pokłady miłości, którymi raczył obdarowywać również żonę.
Niestety,niedaneimbyłosprowadzićnaświatkolejnegopotomka.

Klemensa była starsza o pięć lat od narodzonej w tysiąc dziewięćset

trzydziestym roku córki Poniatowskiego, Izabelli, co jednak nie przeszkadzało,
żeby stały się najlepszymi przyjaciółkami. Ich pierwsze spotkanie odbyło się,
kiedy Stanisław Poniatowski stał się wojewodą mazowieckim, a więc mała
Izabellaniemiałajeszczepełnegoroku.

–Jesttakamaleńka–zachwycałasięKlemensa,nacowszyscysięśmiali.
Córkiobupanówrosły,Klemensęczęstowysyłanodoprzyjaciółki,zktórą

od dziecięcych lat utrzymywała korespondencję i tak oto pewnego dnia roku
1758 była świadkiem, kiedy to Marcello Bacciarelli farbami olejnymi
namalowałwizerunekPoniatowskiego.Marcellomiałwtedydwadzieściasiedem
lat i Klemensa była bardzo zakochana. Był to wspaniały nadworny malarz,
urodzonywRzymie,posiadającyswoistyczariurodę.Niestety,niezwracałna
dziewczynęuwagi.Trzebatutajprzyznaćjednąważnąrzecz:otóżKlemensanie
należaładourodziwychkobiet,comiałoniewątpliwiewpływnacałejejżycie.
Marcello namalował ją w wolnym czasie i pamiątkę tę trzymała schowaną

background image

głębokowkredensiejużnazawsze,wyciągającjątylkoczasamiiwspominając.
Częstowtedyzastanawiałasię,jakbymogłowyglądaćjejżycie,gdybymalarzją
pokochał.

Na szczęście Klemensa nieczęsto jeździła na dwór Poniatowskiego,

ponieważ Izabella w wieku osiemnastu lat wyszła za mąż i zamieszkała w
Białymstoku, dlatego to właśnie tam kierowała się jej przyjaciółka w razie
największychpotrzeb.

Izabellanietylkodlatego,żebyłacórkąswejmatki,alerównieżdlatego,że

miała bardzo starego męża, należała do osób energicznych i światłych.
Klemensa często pomagała jej w zakładaniu szkół w Białymstoku, oraz
dopomagała przy finansowych wsparciach pensji. Kiedy miewały czas,
najwięcej spędzały go w bibliotece, w której znajdowały się ciekawe zbiory
ksiąg, jak dzieła literatury polskiej i zagranicznej, mapy, ryciny, plany
architektoniczne i albumy, teleskopy i globusy. Obie kobiety doskonale się
rozumiały.Klemensazdradziłajejwtedyswójsekret,żepewienlekarzstarasię
ojejrękę.

– Ależ to wspaniale – wykrzyknęła uradowana przyjaciółka i uścisnęła ją

serdecznie.–Musiszmiwszystkoopowiedzieć.

RozpromienionaKlemensawyjawiłajejwieletajemnic.
WrokutysiącsiedemsetsześćdziesiątymczwartymbratIzabelli,Stanisław

August, został królem. Od tamtego czasu wiele ich spotkań odbywało się na
dworze.Tamteżdoszłodotragedii,kiedytoukochanylekarzporzuciłkobietęi
uciekłzkochanką.

Dwa lata po koronacji Klemensa powiła pierwszego syna w dosyć mocno

posuniętych już latach, ponieważ trzeba tu kolejny raz wspomnieć, iż nie była
kobietąpięknąiprzyciągającąuwagępłciprzeciwnej.Miesiącepłaczuiżalunad
sobą,kiedyporzuciłjąlekarz,wyryłynajejtwarzyswojepiętno.

Przebywającpewnegodnianadworzepoznałapodkomendnego,wktórym

szalenie się zakochała. Ślub odbył się prędko, ponieważ i jej nieurodziwy
przyszły mąż aż palił się w swych późnych latach do żeniaczki. Żadne nie
wiedziało, że Izabella, poruszona nieszczęściem przyjaciółki, wzięła sprawy w
swojeręceitowłaśniedziękiniejtychdwojesięspotkało.

Jej mąż umarł tydzień po powiciu ich syna, a Klemensa stanęła przed

ciężkimdylematem:stałasiędziedziczkąskromnejfortuny,jednakjejrodzinny
dwór pozostawał bez dziedzica i bez nazwiska. Dlatego korzystając z pomocy
Izabelli,jejsynzostałochrzczonyimieniemStanisławinażądaniematkiprzyjął
nazwiskoRóżewski,podziadku,którydawnojużnieżył.

– Jaki ten mały piękny – zachwycała się nad synem Klemensy Izabella,

dziwiąc się skrycie, jak też z dwóch tak nieładnych ludzi narodziła się taka

background image

urodziwaistota.

– Tak bardzo żałuję, że ojciec nie mógł go zobaczyć – powiedziała na to

Klemensa,wspominającśmierćojcaparęlattemu.

–Jestempewna,żegowidzi–zapewniałająprzyjaciółka.
Mały wniósł nowe życie do Dworu pod czerwonymi makami, jak go

zaczęłanazywaćKlemensa.Wokółdomubowiemrozciągałysięrozległełąkii
pola, które pokrywały czerwone maki. Jakby tego było mało z biegiem czasu
kwaitywyrosłynadwejściemdodomu,pokrywająckawałekdachuczerwonymi
barwami.

Chłopiec był żywy i często zrywał dla matki naręcza dzikich kwiatów, w

których przeważały maki. Każdego dnia przynosił nową wiązankę, a jej oczy
łagodniały, a czasami nawet napływały łzami. Choć nie miała męża, oto
otrzymałaodBogaprezent,darzniebios:kochającedziecko,któretaksamojak
ona jego, darzyło ją wielkim uczuciem. Gdyby nie miała nikogo, jej życie
byłoby pozbawione znaczenia, tymczasem cały sens tkwił w tym, że żyli dla
siebieijednodawałosiebiedrugiemu.

Mijały lata, Klemensa posuwała się w latach, a jej syn wyrastał na

przystojnegomłodzieńca.Czasamiprzypominałjejojca...

W roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym, w dwa lata po zwołaniu

sejmu, Stanisław miał dwadzieścia cztery lata i wielkie ambicje na przyszłość.
Zakochany po uszy w pięknej Konstancji z Ciechockich, czekał na nią długie
lata aż do momentu jej rozwodu z Karolem Żwanem. W roku tysiąc osiemset
dziewiątympowiłanaświatmęskiego,nieślubnegopotomkarodziny.Danomu
naimięMichałRóżewski.

Michał, który żył z ojcem w rodzinnym dworze w Imielinie, a z matką

spotykał się sporadycznie, będąc już dorosłym mężczyzną, zakochał się
nieszczęśliwie do Konstancji Gładkowskiej, której matką chrzestną była jego
własna matka. Niestety Konstancja poznała Fryderyka Chopina i od tego
momentuświatapozanimniewidziała.Czekałnaniąwieledługichlat,jednak
kiedy w roku tysiąc osiemset trzydziestym drugim poślubiła Józefa
Grabowskiego, serce pękło mu na pół i rzucił się w ramiona prostytutki.
Poprzysiągłteż,żenigdywięcejnieoddasercażadnejkobiecie.Coteżsięstało.

WtymczasiekrólemPolskibyłodrokutysiącosiemsetpiętnastymcesarz

Rosji,MikołajIPawłowicz,gdyżPolskaznajdowałasiępodzaborami.Michał
pozostawiwszy narodzonego w roku trzydziestym trzecim syna w rękach
opiekunek, wyjechał do Rosji, gdzie zawiłe ścieżki losu doprowadziły go do
OlgiNikołajewnyRomanowej,córkicesarzaMikołajaI,którawyszłazamążza
Karola Wirtemberskiego, z którym Michał utrzymywał przez wiele lat utajony
związek uczuciowy. Nigdy już nie powrócił do Polski. Umarł na długo przed

background image

wybuchem jednego z największych skandali, kiedy ujawniono związek
homoseksualnyKarolaWirtemerskiegozKarolemWoodcookiem.

Mały Jan Różewski przez całe życie wychowywał się bez ojca i jedynie

listyprzesyłanemurazwmiesiącupozwalałyzbiegiemczasuzachowaćonim
pamięć. W roku tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim miał trzydzieści lat i
brał udział w Powstaniu Styczniowym, gdzie został przyjacielem Romualda
Traugutta. Co się działo potem, nie wie właściwie nikt, jednakże w rok po
powstaniuJanpojawiłsięwdomuzniemowlakiemnarękach,mówiąc,żejego
matka umarła w połogu i nie ma się nim kto opiekować. W pośpiechu
ochrzczonodzieckoimieniemMarcinRóżewicz.

Marcin wyrósł na pięknego i wysokiego chłopaka. W tysiąc osiemset

osiemdziesiątym trzecim roku, jak się można było spodziewać, urodził mu się
syn,Mikołaj,którywzaledwiesiedemnaścielatpóźniej,idączakrokiemojca,
również przywiódł na świat nowego dziedzica Antoniego. Antoni był ojcem
Wandyurodzonejwtysiącdziewięćsetdwudziestymroku.

Tak malowała się historia od czasu, kiedy kronika rodziny została po raz

pierwszyzapisanaiwielkidwórstałsięschronieniemdlawielugeneracji.

background image

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

Częśćpierwsza

Latapierwsze

– Skąd pani zna tak doskonale losy swojej rodziny? – zapytałem, kiedy

skończyłaopowiadać.Nieczęstosiętozdarza.Nawetjaniepamiętamdziadków,
niewiem,kimwłaściwiebyli,jakżyli...

–Miałamwieleczasunastudiowanienaszegorodu.Kiedyzostałamsama,

częstochowałamsięwbiblioteceiczytałam.Pośmierciojcaprzeglądałamjego
rzeczyiznalazłamlisty,którePoniatowskipisałdoFryderyka.

–Więcwszystkiesięzachowały?
– Nie wszystkie, ale niektóre tak. Te na przykład, które ci cytowałam na

pamięć,boprzecieżdoskonalejeznam.Widzisz,tourokdworu,wktórymrodzą
się i umierają ludzie, gdzie żyją ciągłe linie rodów. W takim dworze zawsze
wszystkopozostaje.Historiajestczęściądomu.

–A...tendom?
–Dotegojeszczedojdziemy...

Wanda już od małego dziecka wyróżniała się inteligencją. Była silnym i

background image

zdrowymdzieckiem,akiedyskończyłaczterylata,umiałaliczyćirozpoznawała
litery. W wieku pięciu pisała proste zdania, a w wieku sześciu była na etapie
dziecioparęlatstarszych.Niktniewiedział,skądsiętowniejbrało,alematka
częstopowtarzała:

–WidocznieBógmiałjakiśzamiarobdarzającjątakimumysłem.
Małabyłaniezwykleprzywiązanadomatki.Garnęłasiędoniejodsamego

rana, a kiedy ta choć na chwilę nie poświęcała jej uwagi, dopraszała się o nią,
szarpiącjązasukienkę,chwytajączarękę,czypoprostupodchodzącigładząc
ją po niej. Lubiła się tulić do matki i zasypiać w jej ramionach. Na długie
godzinyniespuszczałajejzoczuidopierokiedyopadałyjejpowieki,zmęczona
pilnowaniemmatkiidopraszaniemsiępieszczotiobecności,twarzwypogadzała
sięiprzybieraławyrazspokoju.

Matka, Janina, kochała małą bardzo i zaborczo, nie dopuszczając do niej

właściwienikogo.Oddniaurodzeniaobiebyłyzesobąbardzozwiązane.Może
to dlatego, że było to jej pierwsze (i ostatnie) dziecko. Albo z powodu jej
oziębłościwstosunkudomęża,którybardziejinteresowałsiędziewczynamido
pomocykrzątającymisiępodomuniżnią.PewnegodniaprzyłapałaAntoniego
wbardzoniezręcznejsytuacjiiodtejporyrelacjemiędzynimiuległyznacznej
zmianie.Bokiedyprzyszedłdoniejtamtegowieczoraizłapałmocnozapierś,
odsunęłasię,mówiącznieskrywanąpogardąwgłosie:

– Nigdy więcej mnie nie dotykaj brudnymi łapami, którymi obściskujesz

kochanki.

Antonijeszczedwarazyspróbowałdostaćsiędołożamałżonki,niestetyz

podobnym skutkiem. Wtedy jego rozwiązły tryb życia wciągnął go w wir, z
któregoniepotrafiłsięwydostać.Zacząłteżpić.Akiedywypiłzawiele,stawał
sięagresywnyiczasamidochodziłodorękoczynów.

Obiedziewczynydopomocy,zktórymisięzadał,dostaływypowiedzeniei

więcej nie wróciły. A przecież jakaś siła robocza nadal była potrzebna we
dworze.

–Skądpanitowszystkowie?–zapytałemkobietęprzystole,opowiadającą

mi historię swojego narodzenia. – Przecież była pani małym dzieckiem i nie
możetegopamiętać.

Popatrzyłauważnie.
– Opowiedziała mi Olesia. Była to jedna ze służących w dworze. Zwykła

dziewkadopomocyzpobliskiejwsi.Toona,pośmiercimatki,stałasiędlamnie
oporą. Matka spisywała swoje dzieje, jak cała poprzednia żyjąca rodzina.
Wszystkosięzachowało.

background image

–Pamiętałająpanizokresu,kiedyżyłamatka?
Zamyśliłasięnachwilę.
–Tak.Częstopodtykałamipodnoscolepszekąskiwędzonekczyinnego

jedzenia. Zabierała mnie na ręce, kiedy matki ze mną nie było, i tańczyła po
kuchni,ajejdługiwarkoczokręcałsięrazemznami,cobardzomisiępodobało.
Pamiętam,żewłaśniewtedyzapragnęłammiećtakiesamewłosyjakOlesia.

Przyjrzałem się uważnie siedzącej tuż obok kobiecinie. Jej włosy... czy to

jeszczemożnabyłonazwaćwłosami?Białejakśnieg,przerzedzonetak,żeprzy
wpadającymmdłymświetleprześwitywałajejczaszka.

–Patrzysznamojewłosy.–Pokiwałagłową.–Ipewniezastanawiaszsię,

gdzietewłosysą.Jateżsięzastanawiam.

Uśmiechnęłasię.Kiedyniepatrzyłaprzedsiebiewprzeszłośćiniezacinała

warg,potrafiłabyćnaprawdępiękna.Dostrzegałemwniejśladydawnejurody,
musiałabyćatrakcyjnąkobietą.

–Kobietaniepotrafiwyobrazićsięwsytuacjibezwłosów.Jestpróżna.Ale

z wiekiem takie sprawy stają się drugorzędne, schodzą na dalszy plan. Ważne
jestzdrowie.Życie.

– Mówi się, że w przyszłości ludzie nie będą mieć włosów – czytałem w

jakiejśgazecie.

– Może to i lepiej. Ale pewnie pojawią się inne zmartwienia. Zawsze tak

bywa.Jedenproblemznika,pojawiasięnastępny.

Miałarację.Dokładnieznałemkolejenaszegolosu.
Naglepopatrzyłanamniezdziwnymbłyskiemwoku.
–Niemyjęokien.Zauważyłeś?
Spojrzałem na brudne szyby. Ciężko było nie zauważyć, przecież od razu

rzucałysięwoczy.Chybatylkoślepiecbyniezauważył.

–Zauważyłeś.–Roześmiałasięcicho.
–Tak.
– Nie myję ich dlatego, że nie mam już sił w rękach, przecież można by

kogośnająćdodoprowadzeniaichdoporządku.

–Awięcdlaczego?
–Kiedywmieszkaniujestciemniej,łatwiejsiężyje.
–Zczym?–Niezrozumiałem.
– Z własną starością. Słońce... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo

potrafi być krzywdzące dla starego człowieka. Bez sentymentu odkrywa przed
tobą wszystkie karty. Nie zna zlitowania. Świeci na twoją twarz, jakbyś był na
przesłuchaniu Gestapo. Chcesz sobie nałgać, okłamać to rażące w oczy białe
światło, a ono nie da sobie mydlić oczu. Patrzysz w lustro i widzisz kogoś
zupełnieinnego.Jesteśtoty,ajednakniejesteś.Boprzecieżwgłębisiebienadal

background image

pozostajesztamtymczłowiekiemzprzeszłościimimoto...

Ucichła.Zrobiłomisięjejprzykro.Posmutniała,widaćwyraźnie.Zaczęły

napływać do niej wspomnienia. Byłem młodym człowiekiem, a przecież
potrafiłemsięczasamiczuć,jakbymbyłnakońcudrogi.Tymczasemczekałona
mniejeszczecałeżycie.Aleona...Jejsytuacjabyłazupełnieinna.

– Opowiem ci coś, czego nikomu nigdy nie mówiłam. Ale do tego

dojdziemy.

Czekałem na te słowa. Gdzieś w głębi serca czułem, że jej życie nie

należało do zwykłych i monotonnych. Nie przeżyła go, zajmując się włosami,
próżnie i swawolnie. Miała wypisane na twarzy przeciwieństwo: wyżłobione
bólemkorytazmarszczek,usianejakmapaijakkleszczewdzierającesięwgłąb
skóry.

– Nie wiedziałam, że Olesia była właśnie tą kobietą, którą również moja

matka przyłapała z ojcem. Zresztą, czemu niby miałabym to wiedzieć, byłam
przecież dzieckiem. Mój świat wyglądał zupełnie inaczej i nawet nie miałam
pojęcia,żemiłośćmożemiećróżneodcienie...

Pewnerzeczy,czytelniku,sąprzezemnietrochęubarwione.Alemusiszmi

to wybaczyć. W miarę opowiadania popuszczałem wodze fantazji, ale tylko w
kwestiach myśli bohaterów, do których przecież opowiadająca nie miała
dostępu.

JejmatkapochodziłazmieszczańskiejrodzinyzKrakowa.Ojciecposiadał

wspaniałą kamienicę w centrum miasta, więc w posagu otrzymała pokaźną
sumkę,którawystarczyłanaodnowienieDworupodczerwonymimakami,który
zczasempopadałwcorazwiększąruinę.Odnowionasiedzibastałasięnanowo
pięknaizaczęłatętnićnowymżyciem.

Z początku wszystko było dobrze, bo przecież pomiędzy młodymi

rozkwitła miłość. Kochali się bardzo i świata poza sobą nie widzieli. Kiedy
wyrosły zboża, ganiali po polach jak dwoje młodych szaleńców nie widzących
pozasobąświata.Ludzienawsi,cinieliczni,którzyichzobaczyli,kręcilinaten
widok głowami, ale niektórzy uśmiechali się pod nosami, wspominając dawne
czasy...

Weseliskoodbyłosięhuczne.WkońcuJaninabyłajedynącórkąrodzicówi

należało ją wydać za mąż z wielką pompą. Takiego wesela dawno we wsi nie
widzianoinawetnajstarsirozszerzalioczyzezdziwienianawidokprzybytku.

WniecałyrokpoślubieJaninapowiłacórkę,alebardzotenporódprzeżyła.

Rodziła dwadzieścia godzin w ogromnych bólach i to właśnie wtedy
postanowiła,żejużwięcejniedopuścidosiebieAntoniego.Niechciałakolejny

background image

raz przez to przechodzić. Taka droga krzyżowa mogła odpowiadać komuś
innemu.Jejnie.

Antoni czekał cierpliwie parę tygodni, ale kiedy wreszcie nie wytrzymał i

zaczął domagać się swojego prawa, doszło pomiędzy nimi do poważnego
spięcia. Janina... Była wychowana zupełnie inaczej niż on i dopiero po ślubie
stwierdziła, jak bardzo różni się od siebie nie tylko kobieta od mężczyzny, ale
również ona od męża. Chciała z nim żyć, bo przecież go kochała, ale sprawy
małżeńskie nie wchodziły w grę. Nie potrzebowała tego i doskonale mogła się
obejść bez „tych” spraw. Uważała, że będzie potrafił żyć tak samo. Ale
mężczyzna jest skonstruowany inaczej i ma inne potrzeby, co jej po prostu nie
mieściłosięwgłowie.

Mijały tygodnie, a Antoni coraz bardziej zaczynał się niecierpliwić. Z

początku jeszcze wierzył, że sytuacja ulegnie zmianie. Czekał. Starał się
oszukiwać i wmawiać sobie, że przecież tak ciężki poród, kiedy to o mało nie
przypłaciła go życiem, musiał ją wiele kosztować. Ale przecież człowiek nie
możeobejśćsiębezzbliżenia,więckiedyśionamusiałapoczućnamiętność.Za
jakiśczaskrewsięwniejzagotujeiprzyjdziedoniegogorącaiwilgotna,jakto
bywało parę miesięcy temu. Każdego wieczoru wyobrażał sobie jej białe uda,
któretylkojemuwolnobyłooglądaćiktórychtakdawnotemumógłswobodnie
dotykać każdego dnia, i coraz trudniej przychodziło mu powstrzymywanie się
przed nagabywaniem jej do styku. W pewnym momencie doszło do tego, że
byłby zdolny do przymuszenia jej i wzięcia siłą. Nieoczekiwanie znalazł
rozwiązanie w postaci dwóch dochodzących dziewczyn, których ciała były dla
niegozawszegotowedowzięcia,chętneiciepłe.NiestetyJaninawyczuła,cosię
dzieje i odprawiła je ze służby. Zbuntował się. Parę dni później do dworu
zawitała Olesia. Sam ją sprowadził, wiedząc, że żona nie wywiązuje się z
obowiązków, a kolejna para rąk przyda się do pracy. Była młoda, a jej pełne
piersikusiłyiprzyciągały.Patrzyłnaniązafascynowany.StarakucharkaOdinai
dwieinnepodstarzałepomocnebyłyjakdotądjedynymikobietamiwedworze.
Te dochodzące każdego dnia się przecież nie liczyły. Teraz wszystko miało się
zmienić,boOlesiazamieszkałazniminastałe.

Z początku młoda służąca miała zajmować się domem, co też robiła,

sumiennie wykonując obowiązki. Ale często odrywała się od pracy i można ją
byłowidywaćzaglądającądomałejWandy.Wkrótcedoszłodozmian.Jaktylko
paniniemogłazajmowaćsiędzieckiem,jejrolęprzejmowałasłużąca.

Antoni zwariował na punkcie dziewczyny. Niemalże szalony do granic

wytrzymałości,złapałjąpewnegodniawpasieiprzyciągnąłdosiebie.

–Dajmi–wyszeptałdoniej,śliniącjąpocałunkami.
Taka w nim płonęła żądza i tak wielkie podniecenie zebrało się w ciągu

background image

tych długich tygodni, że pod Olesią ugięły się nogi. Pan podobał jej się od
samego początku, rzucała za nim ukradkowe spojrzenia, za każdym razem
odwracającsięszybko,abyniezauważyłwbijanegowniegowzroku.Teraziona
zapłonęłaognieminicniemówiąc,pozwalałasięcałować.

Zaciągnąłjąnasianoiunoszącniemalżenagłowęspódnicę,wszedłwniąz

jękiemikrzykiem.Krzyknęłazbóluiparęsekundpóźniejzauważyłkrewnajej
udach.

– Czemu nic nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem. Nie usłyszał

odpowiedzi.

Kolejne sekundy minęły jak mgnienie oka. Olesia przywarła nagle do

niego,zaczęłaobsypywaćciepłymiidzikimipocałunkami,próbującsięznaleźć
jaknajbliżej.Całyczasbyłgotowydostarcia,dnipostumiaływreszcieminąć,
zniknąć, więc nie myśląc głową, myślał inną częścią ciała, która przecież
domagała się swojego. Przejął inicjatywę. Brutalnie wchodził w nią i nie
szczędził jej bólu. Ryczał jak zwierzę, a ślina i pot spadały na jej twarz jak
deszczwczasieburzy.Powielurazach,kiedydziewczynazaczęłajużskamlaćz
bólu, otarta niemalże do krwi, dał spokój. Na spokojnie pomyślał, co się
dokładnie stało, i poczuł wyrzuty sumienia. Obiecał sobie, że się to nie
powtórzy. Zostawił ją tam na sianie, zmęczona i płaczącą cicho. Po odbytym
akcie nie potrafiłby jej okazać żadnego uczucia. Wszystko stanęło na głowie.
Zdarzyłosięcoś,cosięzdarzyćniemiało.

– Co Olesia chodzi taka milcząca? – zapytała pewnego dnia Janina,

przyglądającjejsięzciekawościąuważnymioczami.

Służącazarumieniłasięispuściwszygłowę,nicnieodpowiedziała.
–Możemakłopotywdomu?–Niedawałazawygranąpani.
Odpowiedziałojejprzeczącekręceniegłową.
Zawszerozmownadziewczynajużodtygodniabyłacichaispokojna,łaziła

po domu jak cień i niewiele czasu spędzała z Wandą. Janina postanowiła
uważniejsięjejprzyglądać.

CzasamiprzyjeżdżaliwodwiedzinyrodziceJaninyzKrakowa.Bawilisięz

dzieckiem i byli bardzo dumnymi dziadkami. Przywozili małej prezenty i
obsypywali ją pocałunkami. Nie mogli nadziwić się jej pięknu. Często też we
dworzeodbywałysięmałeprzyjęcia,ponieważpanidomuprzyzwyczajonabyła
do wielkopańskiego życia. Zapraszała najlepszy rodziny z Imielina i zdarzało
się,żedopóźnejnocygraławedworzeskocznamuzykaidochodziłyśmiechy.
Życietowarzyskiekwitło.

Tymczasem Olesia nie potrafiła wymazać z pamięci zdarzenia, które

uczyniłozniejkobietęikiedypodwóchtygodniachotarciaisińcezniknęły,jej
oczyjakbysamezaczęływyszukiwaćpana.Przeżywałanajgorszemomenty,nie

background image

wiedząc, jaką podjąć decyzje, bo z jednej strony nie potrafiła spojrzeć pani w
oczy,azdrugiejchciałaotrzymaćkolejnąporcjęuniesień.Ciałomiałazgrabnei
młode, jędrne i pełne gorącego ciepła. Ono samo, kiedy już poznało smak
mężczyzny, domagało się kolejnych ingerencji. Gleba musi być użyźniania, w
przeciwnym razie nic na niej nie wyrośnie. Przecież to, co zrobił z nią ten
człowiek, nie mieściło się w jej pojęciu. Jeżeli stało się, co stać się miało,
odczuwałatotak,jakbymiałterazprawodojejciałaicałejjejosoby.Zresztąnie
tylkoprawo,alerównieżpowinność.NiekochaneciałowiędnieiOlesiaczułato
całymjestestwem.

Wieczorami chodziła pływać do stawu należącego do dworu. Za każdym

razem, kiedy jeszcze słońce stało nad wierzchołkami drzew, zakradała się w
gąszczepełnetatarakuiprzemykaładomiejsca,gdziemogłapozostawićubranie
ioddaćsięwposiadaniechłodnawejwodzie.

Antoni zobaczył ją przypadkiem, kiedy skradała się, oglądając za siebie,

czy aby nikt nie widzi. W mig poczuł, że coś się święci i naraz oblał się
rumieńcem złości. A więc to tak, pomyślał, to ona wieczorami urządza sobie
schadzki z jakimiś młokosami i bezwstydnie się im oddaje. Już on coś z tym
zrobi. Nie pozwoli jej na takie zachowanie. Jeżeli była na tyle bezwstydna, że
rozdawała wszystkim, co i jemu dała, nie zagrzeje długo miejsca we dworze.
Pospieszniepozostawiłpracęiruszyłwśladzadziewczyną.Przeszedłprzezsad
ipowolizbliżałsiędomiejsca,gdziedojrzałjąporazostatni.Wświeżejtrawie
jeszcze można było rozpoznać ślady stóp, więc nie było trudne podążanie za
dziewczyną.

Od dwóch tygodni starał się trzymać od niej z daleka, chociaż myśl, że

możemuznowudaćto,dostępudoczegobronimużona,sprowadzałananiego
niemalżebiałągorączkę.Wjegownętrzurozgrywałasięnieustannawalka.Raz
pragnąłsięzbuntowaćipójśćwziąćto,cosięmunależało,wtulićsięwciepłe
miękkie ciało, innym zaś razem czuł, że to przecież niezgodne z małżeńską
przysięgąiniemożewtensposóbpostępować.BojakBógmożezapatrywaćsię
natakieigraniezchuciami?

Zanim doszedł do miejsca, w którym zatrzymała się już Olesia, stanął jak

wryty. Ubranie dziewczyny właśnie opadało po ciele na trawę i oto stała naga,
jakjąBógstworzył,wcałejkrasie,zesłońcempieszczącymjejpiersiiwzgórek
łonowy, kusząco mieniący się w świetle wieczornych brzoskwiniowych
promieni. Od razu krew w nim zawrzała, tętno przyspieszyło i zaczął szybciej
oddychać.Natychmiastzmieniłsięwzwierzępolującenaofiarę.

Przyczajałsiępowoli,corazbliżej.Pozwoliłjejwejśćdowodyizanurzyć

się na chwilę. Kiedy wypłynęła na powierzchnię, zaczęła unosić się leniwie na
wodzie, jakby była gęsim piórkiem i nic nie ważyła. W wodzie czuła się jak

background image

ryba, dało się to poznać po spokoju malującym się na twarzy i powolnych,
zmysłowych ruchach. W pewnym momencie okręciła się i wolno przesuwała
rękami, płynąc wzdłuż stawu. Jej piersi raz za razem wyłaniały się mokre, ze
sterczącymisutkamiiAntoniniemógłoderwaćwzroku.Niewielebrakowało,a
rzuciłby się w ubraniu do wody. Tymczasem mijały długie minuty. Olesia
pływała,niepodejrzewającnawet,żektośjąpodgląda.

Wreszcie zdecydowała się wyjść z wody. Dopłynęła do brzegu i z wody

zaczęławyłaniaćsięcorazwiększaczęśćjejciała.Poparunastępnychkrokach
stała już na zielonej trawie. Owady bzyczały wśród drzew. W zaroślach
rechotała żaba, jakaś ryba wyskoczyła ze stawu i zniknęła w ciemnawej toni.
Antoni przyglądał się, jak odwraca się twarzą do słońca i wyciąga rozłożone
ręce, jakby chciała czerpać nową energię potrzebną do życia. Powoli skóra
wysychała, a przyjemny uśmiech nie znikał z twarzy, choć tego nie mógł teraz
widzieć,ponieważstałaodwróconatyłem.

Teraz już nie potrafił jej darować, że wyprowadziła go w pole. Nagle

wróciło do niego życie, zrobił krok do przodu, zaczął przeciskać się przez
krzewyizbliżać.Olesiadrgnęła,słyszącodgłospękającejgałęziiprzestraszona
odwróciłasięwjegostronę.Jużmiałasięgaćpoubranie,kiedyzrozumiała,żeto
panidziewjejstronę,ajegooczygorzejąpożądaniem.Opuściłaręce,którymi
przed chwilą jeszcze zakrywała piersi, i stanęła przed nim w całej krasie. Im
bliżejniejbył,tymbardziejdrżałyjejkolana.Dlapewnościuklęknęła,apotem
położyłasięnaciepłejtrawieiułożyła,wpatrującsięwniegoszerokootwartymi
oczami.

Antonijużdoniejdoszedł,alewidok,jakisięnagleprzednimrozpostarł,

jejnogitakdalekoodsiebieikobiecykwiatukazującymuwnętrze,domagający
siępieszczotizapraszającydociemnego,wilgotnegomiejsca,poprostuzwalił
goznóg.Ionupad.Pospiesznieściągnąłkoszulę,rozpiąłspodnieiściągnąłw
dół,ukazując,jakbardzojestgotowy.Potemrękamiupadłnatrawęijegousta
zbliżyłysiędootwartegopąku,takbardzosoczystegoipachnącego,wabiącego
zdalekajakróżeprzyciągającepszczoływlecie.

Ten dzień stał się przełomowy dla obojga. Siła przyciągania okazała się

zbytwielka,bymoglisobiepozwolićnazapomnienie.Miejscejejwieczornych
kąpieli stało się obszarem ich miłosnych spotkań i wielkich uniesień, którym
mogły się przyglądać jedynie zarośla, owady i ptactwo. Był pozbawiony
fizycznego uczucia, brakowało mu ciepła ciała, jego poddania i oddania.
Potrzebował ulgi, chwili zapomnienia, odrobiny szaleństwa i dzikiego
nieokiełznania.Onapochodziłazbiednejrodzinyizakochałasięnieprzytomnie,
dającmuwszystko,comogła:duszęiciało.

Małżonkowie spali osobno już od wielu miesięcy. Choć Janina śledziła

background image

wzrokiemOlesię,nigdyniedoszłodotego,żebydziewczynazdradziłasięwjej
obecności.Podejrzliwośćpowoliustępowała.To,żemążzaprzestałodwiedzinw
łóżku, było darem z niebios. Często starała się do niego przytulać, bo przecież
czułości potrzebowała jak każda żywa istota, ale on z czułością zaczął miewać
wielkieproblemy.Nienależałdotypuwylewnychmężczyzn,jeżeliotochodzi,
aleterazzupełnieodwykł.Naglestałasiękimśobcym.Zdnianadzieńoddalał
sięistawałniedostępny.Zamykałsięnajejświat.

– Ty już mnie nie kochasz? – pytała go czasami, kiedy odsuwał ją

zdecydowanie.

–Kocham–odpowiadał,niepatrzącjejprzytymwoczy.
–Alenieżyjemyzesobąjakdawniej–zauważyłacicho.
–Aletoraczejniemojawina.
Wtedy odchodził. Nie potrafił ścierpieć tonu jej głosu. Kiedyś, kiedy

odzywałasiędoniegowtensposób,upadłbyprzedniąnakolana.Teraz...teraz
niebyłotakiejpotrzeby.Wszystko,czegopotrzebował,dawałamuOlesia.

Jak się można spodziewać, nadszedł dzień, w którym Janina zauważyła

uciekającą nad staw służącą i chwilę później gdzieś w oddali zupełnym
przypadkiem mignął jej cień męża. Od razu nabrała podejrzeń i nie bacząc na
nic, zostawiając dziecko w łóżeczku i pobiegała do sadu. Szła pospiesznie,
starając się podnosić wysoko spódnice, aby narobiły jak najmniej
niepotrzebnegoszelestu.Jużmiaławracaćzpowrotem,ganiącsięwmyślachza
podejrzliwościiwybujałąwyobraźnię,kiedydoszedłjądalekikobiecyśmiech.
Od razu nastawiła uszu i nie namyślając się wiele, skierowała się w stronę
dochodzącegodźwięku.Pochwilizbliżyłasiędostawuipoprzezkrzewyudało
jej się dostrzec rzecz niemożliwą, na widok której serce stanęło jej w piersi.
Antonistałpokolanawwodzie,zupełnienagi.NarękachtrzymałnagąOlesię,
która nogami obejmowała go w pasie. Jakie on ma piękne ciało, pomyślała,
zanim znowu nie dotarło do niej, że to przecież nie jest moment podziwiania
jego sylwetki. Olesia śmiała się, kiedy nabijał ją na siebie i coś tam szeptał do
ucha.Przezchwilęczasjakbysięzatrzymał.Janinapatrzyłaszerokootwartymi
oczaminatęrozgrywającasięprzedjejoczamigrzesznąscenę.Onanigdytak,
nie w ten sposób, nawet by nie pomyślała... Zrobiło jej się ciepło, lica
zaróżowiłysięiwiedziała,żeraczejpowinnauciekać,aleniemogła.Cośjakby
wmurowało ją w ziemię. Ten widok... było w nim coś magicznego, coś, co
nakazywało jej stać i patrzeć, aczkolwiek wnętrzności prawie się w niej
przewracały na wszystkie strony. Poczuła, jak i w niej rośnie podniecenie, jak
pierwszy raz po porodzie wilgotnieje i jak tęsknota pomiędzy nogami odzywa
sięzezdwojonąsiłą.NagletoonazapragnęłabyćnamiejscuOlesi.Czemujuż
tego nie robią? Czy naprawdę nie pozwalała mu się do siebie zbliżać? To

background image

przecież było przewidywalne, że prędzej czy później tych dwoje zejdzie się ze
sobą.Czasempragnieniebywałosilniejszeodpęt,jakimiludziezwyklibylisię
obwiązywać.

Zaschłojejwgardle,takbardzonaglechciałojejsiępić.Piersistwardniały.

Musiała się oprzeć o stojące obok drzewo, inaczej upadłaby. Powinna stąd
odejść,uciec,niepokazywaćsięim.Alejeszczeniebyłodpowiedninatoczas.
Jeszczepatrzyła,musiaławidzieć,jaktosięskończy.

Śmiech Olesi coraz bardziej przechodził w jęki. On mocniej i mocniej

ściskał jej pośladki i nadziewał na siebie z coraz większą siłą. Im wyżej ją
podnosił,tymniżejopadałaigłośniejszepacnięcieniosłosięwokół.Zakażdym
takimodgłosem,jakiewydawałyobadwazderzającesięzsobąciała,onajakby
kurczyła się w sobie. Nagle Olesia zaczęła wić się i przyspieszenie oddychać,
palcewczepiaław jegowłosy.Nagle odchyliłagłowędo tyłu,włosyrozsypały
się jedną falą, dotykając tafli wody i jej krzyk zmieszał się z jego dzikim
zawołaniem.Doszliwtymsamymmomencie.Bylidoskonalezgrani,nieulegało
wątpliwości, że nie jest to ich pierwsze spotkanie. Tutaj już wiele się musiało
zdarzyć...

Najgorszejednakbyłoto,żekiedyonwreszciezsunąłdziewczynęzsiebie,

kiedy jego nabrzmiały jeszcze członek opadał w dół, z jej wnętrza wylały się
jego soki. Na sam ten widok, jakiego nigdy w życiu nie miały prawa widzieć
oczy Janiny, stało się coś strasznego: ścisnęła nogi i z cichym jękiem,
przywierającdokorydrzewa,zalałojąspełnienie.Zjechaławzdłużpniaichwilę
siedziała na trawie, nie mogąc się opamiętać. To, co się stało, było tak silnym
przeżyciem,jakiegojużdawnoniedostąpiłojejciało.Ostatniraznadługoprzed
urodzeniemWandusi.Dlaczegozabroniłamudostępudosiebie?

Kochankowie ożywili się. Janina spojrzała w ich stronę, ale niewiele

ujrzała,więcmusiałapodciągnąćsięiwychylićlekkogłowę.Onwchodziłznią
w głąb stawu, aż wreszcie zanurzyli się oboje. Był to idealny moment na
opuszczenietegomiejsca.Dopieroterazuzmysłowiłasobie,cobybyło,gdyby
ją widzieli. Takie upokorzenie. Wstyd. Nie dla nich oczywiście, ale dla niej.
Musiałaczymprędzejwrócićdodomu,coteżzrobiła.Słaniającsięnanogach,
przedzierałasięprzezkrzewyażwreszciepojawiłsięsadirazdwa,przemykając
pomiędzy drzewami, wpadła do domu. Zamknęła drzwi i przywarła do nich
plecami, nagle wybuchając płaczem. Kiedy przyłapała go po raz pierwszy z
jedną dziewczyną do pomocy, a potem drugą, dostała histerii. Wymówiła im i
obieniemogływracaćdodworu.ZczasemzatrudniłOlesię.Wierzyła,żetaka
sytuacja się nie powtórzy. Jaka głupia była. Jaka naiwna. Nagle też dotarła do
niej jedna ważna rzecz: nie powie mu o niczym, bo jeżeli już znalazł sobie
kochankę,toniechjąma.Możeprzestaniepićiniebędzietakiagresywny.Może

background image

Olesia jednak nie była złym wyjściem z sytuacji. Ale jakby nie było, bolało ją
serce,inaczejnieroniłabyprzecieżgorzkichłez.

Płakała jakąś chwilę, zanim uzmysłowiła sobie, że nie jest jedyną osobą

płaczącą w tym pokoju. Mała Wanda rozdzierająco zawodziła, domagając się
opieki matki. Janina podeszła i wzięła małą na ręce. Dziecko od razu się
uspokoiło. W tym samym momencie kobieta uświadomiła sobie, co trzyma w
rękach.Todziecko,małaWanda,niebyłozwykłymdzieckiem.Byłtodar.Dar
odBoga.Dlaniej.Abywspokojuiwzdrowiumogłaprzeżyćtożycie,abynie
zwariowałaiudałojejsiębyćsilną,jaknamatkęprzystało.Todzieckozesłano
jej z góry, by się o nie troszczyła i kochała. By przelała na niego całą miłość,
ponieważmiłościodmężajużniemogłaoczekiwać.Zbytwieleichdzieliło.A
to,cosięzepsuło,jużnienadawałosiędonaprawienia.

ToodtegomomentuJaninajeszczebardziejzżyłasięzdzieckiem.Oddała

musięcała.Światapozanimniewidziała.

–Tymnienigdyniezdradzisz–szeptała.–Tyzawszebędzieszzemną,aja

ztobą.Mamanigdycięnieopuści.

Powtarzałajejtoniemalżekażdegodnia.Ażdoszóstegorokużycia.

–Wtedymniezdradziła–powiedziałakobieta,gorzkoprzełykającślinę.
–Cosięstało?
Milczaładłuższąchwilę,ażkiedyjużstraciłemwiarę,żecokolwiekjeszcze

powie,odezwałasię:

–Byłasłaba.
Nie za bardzo zrozumiałem. Słabość przecież można odbierać na tyle

sposobów.

–Chcepanipowiedzieć,żejejzdradawyszłazesłabości?
–Dokładnie.–Przytaknęła.
–Nierozumiem.
–Umierając,gardziłasobą,amnienaznaczyłanacałeżycie.Kiedyumarła,

niebyłodlamniewiększegostrachunaświecieniżsłabość.

–Słabośćrozumianawjakimsensie?
–Dotegojeszczedojdziemy...
Przyglądałemjejsięchwilę.Czekałemnakontynuacjęopowieści.
–Żyłamwłaściwienigdynieopuszczanaprzezmatkę.Kiedyspotykałyśmy

ojca, patrzyłam ciekawie, ale z pewnym strachem, ponieważ wstydziłam się.
Małedziecitakmiewają,żewidząckogoś,zkimniemająwielewspólnego,po
prostu są onieśmielone. Dopiero z czasem onieśmielenie mija i potrafią się
otworzyć. Ja nigdy nie otworzyłam się przed ojcem, ponieważ nasze spotkania

background image

bywałyzbytkrótkie.

–Chodźdotatusia.–Antoniwyciągałdomałejwielkieręce,uśmiechając

sięzachęcająco,niewiedzącjednak,żejegouśmiech,odkrywającybiałymocne
zęby,onieśmieladziecko.

Mała trzymała się spódnicy matki i po chwili patrzenia w oczy ojca,

wyciągała do niej ręce, dopraszając się wzięcia na ręce. Jeżeli matka czasem
zwlekała,maławybuchałapłaczem.

Antoninielubił,kiedymałapłakaławjegoobecności.Nieztegopowodu,

żebynielubiłpłaczącychdzieci,aleztego,żemałapłakaławtedy,kiedyontak
bardzochciałjąprzytulićiwziąćnakolana.

Czułsięwtedynieswojo.Rosławnimzłość.
–Uczyszjąnienawiścidomnie!–oskarżyłżonępewnegorazu.
–Tonieprawda!–oburzyłasię.
–Aleprzyzwyczajaszjązabardzodosiebie,tomusiszprzyznać.
–Tozupełnienaturalne!Jestemprzecieżmatką!Dokogo,jakniedomnie,

miałabybyćprzywiązana?

– Może do ojca? – Prychnął. – Czy dzieci nie bywają też przywiązane do

ojców?

Milczała. Wolała nie odpowiadać na jego pytania, aby go jeszcze bardziej

nie prowokować. Wstał i przechadzał się nerwowo po pokoju. Była niedziela
wieczorem. Zegar tykał głośno, wyznaczając sekundy i oznajmiając uciekające
życie.Wizbiebyłojeszczedosyćsłońca,aczkolwiekbyłjużwieczór.

–Todzieckozdziwaczeje–zakomunikowałwreszcie.–Trzebajenauczyć

życia.Niemożesiętrzymaćprzezcałeżycietwojejspódnicy.

–Mówisztak,ponieważmizazdrościsz!–krzyknęła,wymierzającwniego

palecwskazujący.

–Nibyczego?
–Tego,żekochamniebardziejniżciebie!
–Tyczarownico!Gdybyśniebyłamatkąmojegodziecka,to...
Podniosładumnieiwyzywającogłowęwjegokierunku.
–Toco?
Zacisnąłpięści.
– Jestem ojcem. Rozkazuję ci, żeby Olesia przejęła również opiekę nad

dzieckiem. Aby z nim więcej czasu spędzała. Do ludzi od czasu do czasu
zaprowadziła.Bozupełniezdziwaczeje!

–Niepozwolę!
–Będęnalegał!
–Niechcę,żebytakakobietajakona,zajmowałasięmoimdzieckiem.

background image

Drgnął.
–Taka?NibyjakątokobietąjestOlesiawedługciebie?
–Zpewnościąnietaką,którapowinnamiećwpływnamojedziecko!
–Uważam,żetotwójwpływnamałąjestzły!
–Nie!Ja...janiepozwolę!
Walnąłpięściąwstół.
–Tocięprzymuszę!
Pierwsze rozdzielenie małej z matką odbyło się krzykliwie i boleśnie.

Janina nie chciała jej wydać na opiekę Olesi nawet na pół godziny. Zaś mała
krzyczałastrasznie,kiedyodbieranojązrąkmatki.Antonijednakbyłnieugięty.

– Przejdziesz się z nią po sadzie. Pokażesz jej, jak ludzie zbierają owoce,

zerwiesz śliwkę, jabłko, cokolwiek. Nich mi to dziecko tylko z nią w domu
nieustannieniesiedzi,bojakniczdziwaczeje.

–Niezabierajciemidziecka!–krzyknęłaJaninarozdzierającoipopadław

płacz,osuwającsięnakrzesłoizasłaniającoczyrękami.

–Niehisteryzuj,kobieto!Olesiaprzechadzasięzmałątylkopoogrodzie.
–Tylkopoogrodzie!–zawołałaipochwilizaczęłasięśmiać,bywkrótce

przejśćwnowypłacz.–Wymichcecieodebraćdziecko!

Wstałgwałtownieiwyszedłzpokoju,pozostawiającjąsamą.

– Miałam wtedy trzy lata – odezwała się kobieta, znowu patrząc

niewidzącym wzrokiem gdzieś w przeszłość. – Na zawsze zapamiętałam tamto
zdarzenie.PłakałamprzezcałyczaspobytuzOlesią,bojakkolwiekopiekowała
się mną na początku, to później broniono jej dostępu do mnie. Bałam się jej.
Chciałamwrócićdomatki,nierozumiejąc,dlaczegocałatatragediasiędziała,z
jakiego powodu odbierano mi rodzicielkę, do której byłam tak mocno
przyzwyczajona,jakpóźniejniebyłamjużdonikogo...

–Tomusiałobyćnaprawdęciężkieprzeżycie,jeżelizapamiętałajepaniaż

doteraz.

Pokiwałagłową.
– I takie było. Nie zatarło się w pamięci jak inne zdarzenia. Nadal jest

żywe.

–Cobyłodalej?
–PrzechadzkizOlesiązdarzałysięterazczęściej,ażwreszciepogodziłam

sięztym.Zaczęłamsięprzyzwyczajać.Olesianależaładospokojnychidobrych
ludzi,dobrzepatrzyłojejzoczu.Kiedyprzypominamtosobiezodstępemczasu,
doskonalerozumiałam,zjakiegopowoduojciecsięzniązadawał.Nienależała
do lepiej urodzonych, nie posiadała tej godności, jaką można było dostrzec we

background image

wzrokuicałejpostawiematki,ajednak...byłapoprostudobra.

Olesia często dawała małej dobroci schowane wcześniej do kieszeni.

Bawiłasięzniąwgryichodziłanadstaw,aczkolwiekzzupełnieinnejstrony.
Wtamtomiejscewracaławyłączniesamalubznim.Niemogłagosprofanować,
a to z jednego prostego powodu: od dłuższego czasu kochała Antoniego i
miejsce to stało się świątynią. Tam najczęściej bywali razem i spędzali dużo
czasu,oddającsięmiłości.Dzieckoztejstronystawuniebyłobywięcdobrym
rozwiązaniem.

Co dziwne, po jakimś czasie, kiedy to wszystko ułożyło się tak, jak się

ułożyło, Antoni przestał zaglądać do kieliszka i nigdy więcej nie podniósł na
żonę ręki. To zdarzyło się jakby dawno temu, w innym życiu. Wtedy był
przecież zupełnie pogrążony w rozpaczy, z braku szczęścia i miłości nie
wiedział, co robi, nie panował nad sobą. Związek z Olesią uspokoił go i nadał
sensjegoegzystencji.

Mała Wanda należała do dzieci bardzo szybko się rozwijających.

Interesowało ją wszystko wokół, nieustannie zadawała pytania, a kiedy coś już
jej wpadło do głowy, zostawało w niej na zawsze. W wieku trzech lat płynnie
mówiła po polsku, co wszystkich bardzo cieszyło. Kiedy nadchodziła zima i
więcejczasuspędzałosięwdomu,zabawapolegałananauceczytaniailiczeniu.

Mała często też przechadzała się z matką do pobliskiego kościółka.

SiadywaływławieiwciszymodliłysiędoBoga.

– Pamiętaj – szeptała jej matka do ucha. – Tutaj zawsze możesz przyjść i

porozmawiaćzBogiem.

–GdzieOnjest?–pytałanaiwnie.
–Wszędzie–odpowiadałamatka.
Dla Wandy nie było problemu zrozumieć słowa matki. Była mała,

wyobraźnia rozwijała się w niej jak u każdego dziecka, więc od razu też
zaakceptowała fakt, że Bóg mieszka w kościele, jest obecny wszędzie i widzi
wszystko.

–Możeszmuzawierzyćwszystkiekłopoty.Kiedybędzieciciężko,przyjdź

i porozmawiaj z Nim. Poproś, a będzie ci dane. Ale też nie zapominaj
dziękować.

Mała wsłuchiwała się uważnie w matkę. Pojmowała powagę sytuacji i

wyczuwaławażnośćchwili.

–ZacodziśpodziękujeszPanuBogu?–zadałapytanienakoniec.
Wandazastanawiałasięcicho.
–Zadobryobiad–odpowiedziała.

background image

– Dziękujemy ci, Boże, za dobry obiad – powiedziała matka z powagą, a

małapowtórzyła.

–Aocogopoprosisz?
–ŻebyniezabierałmiMaryni.
Marynia była jej szmacianą lalką z kukurydzianymi włosami na głowie.

Dostała ją od kucharki na trzecie urodziny i nigdy się z nią nie rozstawała.
Nawetteraz,siedzącwkościele,trzymałająnarękach.

–Awięcprosimycię,Boże,oto,abyMaryniazostałaznaminazawsze.
Twarz małej pojaśniała. Tak bardzo kochała laleczkę, że życie bez niej

wydawałosiępoprostuniemożliwe.

Potemwychodziłyzkościoła,maczałypalcewwodzieświęconej,żegnały

sięiwracałyspokojniedodomu.

Spojrzałemnakobietę,patrzącąnaglewzupełnieinnąstronę.Stałtamstary

kredenspełenróżnychstaroci.Popatrzyłemnaniegonieciekawie,bypochwili
spojrzeć jeszcze raz. Uważniej. Coś zwróciło moją uwagę. Wstałem powoli i
przeszedłemdoceluzainteresowaniaiszerokootworzyłemoczyzezdziwienia.

–TojestMarynia?–wypowiedziałemcicho,niemogącuwierzyć.
– Tak. – Uśmiechnęła się. – Jest ze mną przez cały czas. Nigdy mnie nie

opuściła. Nie pozostawiłam jej też na pastwę losu. Po przyjechaniu tutaj,
czułabymsiębezniejopuszczona.Gdybyjejniebyło,jakbymiktośrękęzabrał.

–Madlapaniwielkieznaczenie...
– Jest świadkiem życia mojej matki. Cichym, co prawda, który nigdy nic

niewyrzeknie,nawetjednegosłowa.Samajejobecność,to,żemogęjąwidzieć,
przypominamioniej.Pokazuje,kimjestemiskądpochodzę.

–Musiteżpokazywaćupływającyczas.
–Oczywiście.Jednakniezawszeupływającyczasmusioznaczaćcośzłego.

Czasemmożesięokazaćwybawieniem.

–Czydlapanijestwybawieniem?
–Terazmogępowiedzieć,żetak.
–Dlaczego?
–Ponieważzbliżamsiędocelu.Mamjużbliżejkońcaniżty,przynajmniej

biorącpoduwagę,żeitydożyjeszpóźnegowieku.

–Aczyniebyłobylepiejopewnychsprawachzapomnieć?Niewracaćdo

nich?Żyćteraźniejszością?

– Przecież ja tak robię! – Zdziwiła się, spoglądając na mnie. – Żyję

teraźniejszością. Tylko z tobą wracam do tamtych wydarzeń, do życia
utraconego. Bo chcę ci powiedzieć, jak ważna rzecz się wtedy zdarzyła. Jak

background image

wieledostąpiłamłaski.ItegoświadkiemteżbyłaMarynia.

–WięcmatkaoddzieckawpajałapaniwiaręwBoga?
–Tak,zdarzałsięokres,żebywałyśmywkościelecodziennie.Zrywałyśmy

kwiatywogrodzieizanosiliśmysiostrzeChryzostomie...

Siostra ta była wysoką, szczupłą kobietą i końskiej twarzy. Miała też

wystającezęby,alebyłatakmiłaitakimciepłememanowałacałajejpostawa,że
ludzie po prostu do niej garnęli. Sióstr oczywiście było w parafii znacznie
więcej,aletabyłainna.Wyróżniałasię.Wmodlitwachskupionaipoważna,ale
czywogrodzieczywkościele,zawszenajejtwarzypojawiałsięuśmiech.

Wiele lat później, kiedy Wanda była już dorosła, zapytała siostrę o jedną

rzecz:

–Czypamiętasiostranaszespotkaniawkościele?
–Pamiętam.
–Siostrazawszesiędomnieuśmiechała.Nawetkiedysięmodliła.
–Oczywiście.Pamiętamdoskonale.
– Czy jednak... nie chcę, aby zabrzmiało to jak wymówka... ale czy nie

powinna być wtedy siostra raczej skupiona na modlitwie niż uśmiechu do
głupiegodziecka?TosięchybaBoguniepodobało.

SiostraChryzostomapodeszłaizwielkączułościąpogładziławykrzywioną

odpracyrękąjejdorosłątwarz.

– Dziecko. Dla Boga najważniejszy jest ludzki uśmiech. I nie ma miejsca

odpowiedniejszego niż kościół. Miłe jest Bogu rozjaśnione ludzkie oblicze.
Jestemotymprzekonana.Dobreserceiuśmiechdlakażdego.

Wandazamyśliłasięnachwilę.
– Matka bywała zawsze cicha i pełna skupienia. Poważna. Więc tylko

dlategopomyślałam...

–Myśl.Myślisąpoto,abyśmyjezamienialiwsłowaiczyny.Każdyma

swój sposób rozmowy i obcowania z Bogiem. Widocznie twoja matka obrała
inny niż mój. Ale to wcale nie oznacza, że gorszy. I ty pewnie znalazłaś swój
sposóbkomunikacji.

Byłatoprawda.Wandaznalazłazupełnieinnysposóbnaporozumiewanie

sięzBogiem.Taki,któryjestdozwolonymałoktóremuczłowiekowi...

– Należała do czystych dusz – powiedziała kobieta, podając mi ciastko,

któreokazałosiętwardejakskała.

Zamoczyłem je w kawie i zjadłem. Postanowiłem przynieść jej jutro coś

zdecydowanieświeższego.

background image

–Nauczyłamniepewnegowiersza,któryzapamiętałamdodziś.
–Powiemipani?–Uśmiechnąłemsię.
–Brzmiałtak:
„Nadachusiedzigołąbidziobiemech,
ktoniekochamojejmamy,żebyzdechł.”
Roześmiałemsię.
–Piękny,choćtrochęokrutny.Łatwydozapamiętania.
– Tak. – Teraz i ona roześmiała się cicho. – Pamiętam go przecież całe

życie.

–Wtensposóbzostałazapamiętanawpanipamięci.Nietylkowierszpani

pamięta,alerównieżjejosobę.

– Tak. Jej dobro nie miało końca. Służyła Bogu i nigdy nie zboczyła z

obranejścieżki.

Olesiazaszławciążę.ZdarzyłosiętowtrzylatapourodzeniuWandy.Toi

takdziwne,żetakpóźno,biorącpoduwagę,jakimsposobemżyła.

JużwtedyWandabardzosięzżyłazesłużącąikażdegodniawyglądałajej

wizyt. Olesia plotła wianki z mleczy, uczyła ją puszczać żabki na wodzie, a
często też zabierała do kucharki, gdzie pomagały w codziennym
przygotowywaniupotraw.

PewnegodniadodworuzawitałgośćzKrakowa.Byłtoczłowiekrosły,z

wydatnym brzuchem o nieco chytrym spojrzeniu i małych oczkach, co nie
budziło sympatii, ale został dobrze przyjęty. Posilił się, porozmawiał, potem
wypytywałożyciewedworze.Rozglądałsięteżnawszystkiestrony,aleJanina
stwierdziła,żetozpowodupięknaichdomuijegodobregopołożenia,więcnie
dziwiło jej to. Wielu ludzi reagowało w ten sposób. Parę razy zagadnął
kucharkę, której postanowił podziękować za pyszny obiad, a na samym końcu
dojrzałwoddaliOlesięzbrzuchem,śmiejącąsięzAntonim,najednejzławek
zadomem.

–Służące,jakwidzę,podomowemutraktujecie.–Popatrzyłnanią,jakby

jąchciałsprowokowaćdomówienia,bądźdozdradzeniatajemnicy.

Zmieszałasię.
–Tak.Olesiajestdlanasprawiejakrodzina...
–Atojejmążpewnie?
–Niezupełnie.Tomójmąż.
Długonanichpatrzył.
–Bardzo,jakwidzę,sięoniątroszczy...
Janinaodciągnęłagowreszcieodtematuizaprowadziładopowozu.Kiedy

background image

odjeżdżał, pomachał na pożegnanie. Po jego wizycie pozostał pewien niesmak,
alewkrótceotymzapomniała.

Jednego dnia roztargniona matka weszła do kuchni akurat w momencie,

kiedymała,całaumorusanaodmąki,próbowałalepićpierogi.

–Dlaczegomidzieckodotakichpracprzyuczacie?–zapytałaostro.
Olesia nie wiedziała, co odpowiedzieć, ponieważ nigdy wcześniej nie

przeszłojejprzezmyśl,żerobicośzłego.

–Czywyzniejchcecienowąsłużącązrobić?
–Nie.Dlamałejtozabawai...
–NiechmiOlesiajejwięcejdotakichpracniezaprzęga–przerwałaostro.

–Jużwięcejnieżyczęsobietegowidzieć.NiechOlesiazapamięta.

Służącakiwnęłagłowązaróżowionanatwarzy.Spuściławzrok.
– Umyjcie to dziecko, przecież tak nie może wyglądać. – Nakazała i

odeszła.

W tym samym czasie matka zaczęła zamykać się w sobie. Im większy

stawałsiębrzuchOlesi,tymmniejwychodziłazpokoju.Kiedyzdarzałosię,że
się spotykały zupełnym przypadkiem, zerkała na jej brzuch, a potem szybko
odwracaławzrok.

– Ja tego dłużej nie zniosę! – krzyczała jednej nocy do męża. – Dlaczego

onapocałymdworzejakjakaśpani,chodzi?Czyjasięwtymdomunieliczę?

–Tonietak...–Próbowałreagować.
–Nietak?Ajak?Przecieżmyjużludzinawetdodomuniezapraszamy!Ja

jużniemogępatrzećobcymwtwarz,ponieważbojęsię,żewyczytajązmoich
oczutoponiżenie,wjakimmuszężyć!

Chodziłapopokojutamizpowrotem,cochwilazasłaniająctwarzrękamii

wybuchającpłaczem.

– Olesia panoszy się po całym domu. Dziecko mi do robót chłopskich

przyucza,jakwieśniakajakiego!Afiszujesięzbrzuchem,aludzienaspalcami
wytykają!CałyImielinażhuczyodplotek!

–Nieunośsięniepotrzebnie.Niktnaspalcaminiewytyka.
– Nikt! Nikt? Co ty tam wiesz. – Machnęła ręką. – Ty już dawno

zdziwaczałeś, do robót przy domu się przywiązałeś. Popatrz tylko jak ty
chodzisz ubrany! Kiedy ty ostatni raz w mieście byłeś? Kiedy? Czy ty wiesz,
człowieku,jakwyglądająludzie?Jakżyćpotrafią?

–Mojapracajestbardzopotrzebnawedworze.
–Wedworze!Wedworze!JezusMaria,zawszetylkotendwór.Tyimnie

wziąłeśsobietylkodlatego,abytenprzeklętydwórutrzymaćwdobrymstanie!

Nie zauważyła, jak wielki ból mu tymi słowami sprawiała. Skrzywił się

tylko,alenicniepowiedział.

background image

–Ojciecprzestałprzyjeżdżać,alecosiętudziwić,jaktygnojemodranado

nocy śmierdzisz? Przecież tego się nawet znieść nie da. Jak ta Olesia... zresztą
nie,jasięjużniedziwię.Jawcale...

Otworzyła nagle szeroko okno i oparłszy się o parapet, zaczęła wdychać

głębokopowietrze.

–Cosiętoporobiło?Dlaczegosiętostało?
–Toakuratdoskonalepowinnaświedzieć–powiedziałoschleinalałsobie

czerwonegowina.

–Więctojajestemtemuwszystkiemuwinna?Ja?
–Tegoniepowiedziałem...
–Alejednaktozasugerowałeś!
–Niepróbujprzekręcać.Niewywijajkotaogonem.
–Aleczynierozumiesz,człowieku,żejużmamtegodosyć?–Dopierogdy

wypowiedziałatesłowanagłos,zrozumiała,żenaprawdętakjest.

Nagle jakby coś wpadło jej do głowy. Podbiegła do niego, suknie

zaszeleściły, upadła na kolana i zaczęła całować jego spracowane ręce. Lata
ciężkiejpracyuczyniłyzniegosilnego,umięśnionegomężczyznę.Mięśniegrały
podskórąprzykażdymruchu,takżeztrudemprzychodziłoniepatrzećnaniego
i nie odczuwać pożądania. Jego zapach przyprawiał ją o utratę zmysłów, łóżko
odlatjużnimniepachniało.

– Proszę... Proszę, Antoni, Antoniczku mój, niech Olesia z tego domu

odejdzie.Przecieżdlanasdwóchtuniemamiejsca!

Odsunąłsiętrochęnieprzyzwyczajonydotakiejtkliwości.Onajednakna

kolanachposunęłasięzanimdoprzoduigładziłanadalręceicałowała,apojej
policzkachpłynęłyjakgrochywielkiełzy.

–Proszęcię.Tylkootojednocięproszę.Niechopuścitomiejsce.
Przytuliłasię,obejmującgowpasieiwdychającnozdrzamiwońjegociała.
–Jawidziałam...–Naglezaczęłaszeptaćgorąco,porywczo.–Jawidziałam

cośzniąnadstawemrobił.Częstowasobserwowałam...

Drgnąłispojrzałnanią.Tegosięniespodziewał.
–Możejednakbędęmogłaspróbowaćbyćcitakążoną,jakzechcesz?Już

tyle lat ze sobą nie byliśmy... tylko niech Olesia odejdzie, błagam. Damy jej
wyprawkę, dziecko spokojnie gdzieś w dostatku urodzi. Zakończy się ten cały
wstydihańbanaszejrodziny.

Naglewstała.Popatrzyławokno.Chwyciłagomocnozarękęipociągnęła

wjegostronę.Szedłposłusznie.

– Popatrz. Widzisz? Słońce zachodzi, ale przecież jeszcze doskonale je

widać.Będziemyjaktemakiczerwone,którezakwitająnatychłąkachiwokół
domu,takimynanowożyćspróbujemy...

background image

Patrzył oszołomiony. Kochał ją bardzo. Nie brał jej przecież jak jakiegoś

towarutylkodlapieniędzy,jakprzedchwilązasugerowała.Tęskniłdojejciała.
Ona.... nie było się czemu dziwić, była zupełnie inna niż Olesia. Jej zapach go
oszałamiał.Patrzyłnadelikatnąskórę,naświeżoumytewłosy,doskonalezresztą
ułożonenagłowie.Miałatakąsmukłąkibić.Byławiotka,takadelikatna,może
nawet nie była stworzona do rodzenia, a tylko do podziwiana jak kwiat
egzotyczny,jakcudnatury.

Chwycił ją mocno i wpił się w jej usta. Zaczął ją całować, ręce sunęły

wzdłużciałainajpierwzawędrowałydopełnychpiersi,anastępniewzupełnie
inne miejsce. Podniósł jej suknię i szarpnięciem ściągnął majtki, wkładając
chropowate palce do wilgotnych obszarów jej ciała. Z początku jęknęła
przestraszona, potem zalała ją fala przyjemności i jak on, straciła głowę,
poddającmusię.

Rozpiąłspodnieipodniósłją,jakbynicnieważyła,sadzającnaparapecie.

Potemtylkopodwinąłsuknięiwszedłwniązgłośnymwestchnieniem.Jęknęłai
wtuliłasiędoniego.Poczułasięjakdawnotemu,kiedyzrobilitozapierwszym
razem. Takie uczucia rozeszły się po całym ciele, że pociemniało jej przed
oczami.Tylkoparępchnięćstarczyło,bydoszliobojewtymsamymczasie.Stali
takjeszczezłączeniprzezjakąśchwilę.Potemwyszedłzniejiopuściłmateriał
sukni,zapiąłteżspodnie.Naglezawstydzilisiętegoczynu,odwróciligłowy.Nie
wiedzieli, co powiedzieć, zabrakło słów. Jak mur rozrosło się pomiędzy nimi
milczenie.

Odwrócił się, wypił wino i odszedł, zamykając cicho drzwi. Oboje

wiedzieli,cotooznacza:Olesianieopuścidworu.

Mijałydługietygodnie.CzasrozwiązaniaOlesizbliżałsię.Kiedywreszcie

nastałczasporodu,Janinaniewytrzymałastresuispakowałarzeczy.

–Dokądsięwybierasz?–zapytałAntoni.
–JadędoKrakowa.Dorodziców.
–Najakdługo?
Odwróciła się gwałtownie, nagle przestając wrzucać rzeczy do walizki i

zatrzymującsięwpółruchu.

– Nie udawaj, że cię to obchodzi! Oboje wiemy, że gdybym nie wróciła,

byłobytonajlepszymrozwiązaniem.

–Niewygadujgłupstw,namiłośćboską!
–Tylkonieodgrywajprzedemnąkochającegomęża!
Wyszedł. Janina dokończyła pakowanie i spojrzała przez okno, gdzie stał

zaprzęgniętykoń.

–Chodź,kochanie–zwróciłasiędocórki.–Jedziemydobabciidziadka.
Wsiadła z dzieckiem do powozu i nie obejrzała się ani razu. Nie widziała

background image

więcwyrazustrapionegowzrokuAntoniego,patrzącegowśladzanimi.

Jaktylkozniknęlizazakrętem,zrobiłojejsięniedobrze.Kazałazatrzymać

powóz i wyskoczyła. Zwymiotowała i trochę się uspokoiła. Krople potu
wystąpiłynaczoło.Cotosięzniądziało?Napowrótzajęłamiejsceiruszyli.A
potem jej twarz zbielała jeszcze bardziej. Zaczęła obliczać i przed jej oczami
pojawił się tamten fatalny moment, kiedy to upokorzyła się przed mężem i
doszło pomiędzy nimi do niefortunnego zbliżenia. Ale to chyba niemożliwe,
przecieżtobyłtylkojedenrazi...Ajednakgorzkiejprawdyniedałosięuniknąć:
musiałabyćwciąży.

KiedyprzyjechaładoKrakowa,czułasięwmieściewyobcowana.Tylelat

tu nie była. Od dnia ślubu życie spędzała na wsi, nie wiedziała, że aż tak
wszystko się zmieni. To znaczy właściwie nic się nie zmieniło, tylko jej oczy
jakbywidziałyrzeczyinaczej.Ciludzie,tenzgiełk,konie,gołębie...Nagletego
wszystkiegojakbybyłozbytwiele,zakryłatwarzdłoniąiwybuchnęłapłaczem.
Co to się z nią porobiło? Dlaczego tak zdziwaczała? Jeszcze zanim dotarła do
bramywjazdowej,chciaławracać.Wiedziałajednak,żewdomuteżniebyłana
miejscu. Tutaj w Krakowie czuła się wyobcowana, a to jej noga jeszcze nie
stanęłanamiejskiejziemi.

–Zatrzymajsię!–krzyknęładoparobka.
Zrobił,cokazała,izeskoczyłazpowozu.Wzięładzieckowramiona.
–Jedźdorodziców.Muszęsięprzejść.Powiedz,żezachwilęwrócę.
Parobekskinąłgłowąibezsłowawykonałzadanie.Onatymczasemruszyła

szybkimkrokiemwstronęrynku.Ciągnęładzieckotakmocno,żenienadążało,
ażwreszciemałazaczęłakrzyczeć.Dopieroterazsięopamiętała.

–Przepraszam,kochanie.–Ucałowaładziecko,przytulając.
Wjejgłowietylesprawsięzebrało,żeniewiedziaławłaściwie,októrejz

nichpowinnapomyślećnajpierw.Jejsuknieszurałypoziemi,kiedyzbliżałasię
do kościoła mariackiego. Zauważyła, jak jej ubranie różni się od ubrań
doskonale odzianych kobiet. Przecież od lat nie kupowała żadnych nowych
rzeczy!Jakbardzonatejwsizgnuśniała,pomyślałagorzko.Inacotowszystko?

Wkościelebyłocichoichłodnawo.Przeszładopierwszejławkiiusiadła.
–Musimysiępomodlić–powiedziałazbladymuśmiechem.
Małaautomatyczniezłożyłaręcedomodlitwy,jakjątegonauczyłamatka.

SamaJaninaposzławjejśladyizamykającoczy,zwróciłasiędoBoga:

–Bożemiłosierny,Tywidzisz,cosięzemnądzieje.Jakbardzomojeżycie

siępogmatwało.Dajmisiły,abymmogłaiśćdalej.Takbardzoczujęsięsamotna
w tym świecie. Nie tak to sobie wyobrażałam. Czuję się, jak ogarnięte paniką
zwierzęprzedzabiciem.Dajsiły,oBoże.NieodtrącajjeszczeTy,bobymtego
niezniosła.

background image

Potem wyszły z kościoła i z lekkością na sercu i duszy mogła wreszcie

spojrzećrodzicomwoczy.

–Zmarniałaś–powiedziałamatkanapowitanie.
–Mogęwejśćdośrodka?–zapytałaniepewnie.
MatkapopatrzyławymownienamałąWandę.
–Skorojużtujesteś...
Skąd w niej ten nagły chłód?, zastanawiała się od momentu wejścia i z

minuty na minutę traciła pewność siebie. Rodzice zawsze bardzo ją kochali, a
teraznaglewyrósłprzedniminiewidzialnymur.Ojciecnawetnieprzyszedłsię
przywitać.

Usiadły przy okrągłym stole. Gorąca, dopiero co zaparzona herbata

parowała w świetle dnia. Głośno tykał zegar wiszący na ścianie i tylko on
przerywałniezręcznąciszę.

– Dlaczego przyjechałaś? – Matka nagle wstała, przeszła przez pokój i

spojrzaławokno.

– Długo się nie wiedzieliśmy... – odparła niepewnie, ponieważ zimno,

jakim emanowała matka, była niezrozumiałe. Zaczynała się denerwować.
Dziwnaatmosferaniewróżyłaniczegodobrego.

Matkasięnieodezwała.Nawetsięnieporuszyła.
Janinabyłacorazbardziejzbitaztropu.
– Nie odwiedzacie mnie. Nie odpisałaś na ostatnie listy. Ja... – Nagle

zebrałasięwsobie.–Czycośsięstało?

– Ty mnie o to pytasz? – Matka wreszcie na nią spojrzała. – Powinnaś

wiedziećnajlepiej,cosięstało.

Janinaniewiedziała,ocochodzi.
–Nierozumiem...
–Gdziejesttwójmąż?–zapytałamatka,mrużącoczy.
–Wdomu.Jestwielepracyprzyobejściu...
Nastąpiłoprzeczącekręceniegłową.
– Komu chcesz zamydlić oczy? Nie tak cię wychowaliśmy. Postawmy

sprawę jasno, nie traćmy czasu na owijanie w bawełnę. Miejmy dla siebie
chociażodrobinęszacunku.

–Janaprawdę...
Matkauniosłarękęwgórę.
–Wiemywszystko.Upadłaśtaknisko,żeojciecniepotrafiznieśćtwojego

widoku. Pozwalać, by kochanka, tak niskiego stanu, żadnego właściwie, by
taka...kobietazajęłatwojemiejscewdomu!Jakśmiesztujeszczeprzyjeżdżaći
nasobrażać!?–ostatniesłowaniemalżewypluła.

Twarz Janiny pokryła się szkarłatem. Przycisnęła do policzka dłoń, by

background image

stwierdzić,czyczasemsięniepali.

–Niktniezająłmojegomiejsca...
– Dotarły do nas plotki – przerwała matka. – Z początku nie wierzyliśmy

własnym uszom. Plotki jak to plotki, pojawią się i wkrótce znikają. Wiadomo,
jaktoludzkiegadanie.Alenieznikały,tylkosięnasilały.Sprawdziliśmy,cosię
dzieje.Kiedyojciecdowiedziałsię,jaksięsprawymają,zamknąłsięwpokojui
niewychodziłprzezparędni.Takiwstydsprowadzićnarodzinę!

Janina drgnęła. Wnet przypomniała sobie wizytę tamtego dziwnego

człowieka, podróżnego z Krakowa, wypytującego ją o życie. A więc to był
szpiegrodziców,aonagojeszczenakarmiła...

–Niejaponoszęwinęzato,corobiAntoni–Wjejoczachpojawiłysięłzy.

–Toznaczy...

Matkadoskoczyładoniejzsykiem.
– Nie ty? A kto? Może ja jestem winna? Jeżeli kobieta nie jest w stanie

utrzymać męża przy sukni... to co z ciebie za żona? Jak mogłaś do tego
dopuścić? Zniszczyć reputację ojca! Wyśmiać się naszemu wychowaniu!
Poniżyćsiętakbardzo,pozwolić,bydziewkazluduzajęłatwojemiejsce,ado
tego jeszcze z brzuchem chodziła dumnie między ludźmi. Paraduje po twoim
dworzejakpaw!Czytyjużzagroszszacunkudosiebieniemasz?–słowamatki
cięły jak nożem. – Bo jeżeli nie masz do siebie i wychowaliśmy upadłego
człowieka,bezzasad,toprzynajmniejpowinnaśmiećwzglądnanas!

–Ja...
– Czy zadałaś sobie chociaż raz pytanie, jak my się poczujemy, kiedy to

wyjdzie na jaw? – Nastała chwila ciszy. – Dlaczego do tej pory jeszcze jej nie
usunęłaś z domu? A może nie zamierzasz tego zrobić? Może nie masz żadnej
dumy?Poczuciawstydu?Obowiązku?

Janinazaczęłapłakać.
– Przyjechałam do was prosić o radę. Nie wiem, jak żyć, jak sobie z tym

poradzić. Błagałam go, żeby ją odprawił. Ale nigdy tego nie zrobi. Teraz nie
wiemjuż,coczynić.Myślałam,żechociażwy...

Matkaroześmiałasięgardłowo,kręcącgłowązniedowierzaniem.
– My? Teraz? Kiedy los już jest przesądzony? My tu nic nie poradzimy.

Zresztąreputacjiitakjużsięniedanaprawić.Ludzieswojewiedzą.

Choć było to ciężkie, Janina musiała zadać najważniejsze pytanie. Długo

zbierałasięwsobie,ażwreszciewyrzuciłajeześciśniętymgardłem.

–Może...mogłabymtuzamieszkać?
Matkadrgnęła.
–Wyszłaśzamążzwłasnejwoli.Niktciędotegomałżeństwaniezmuszał,

chociaż ojciec mógł ci znaleźć lepszą partię od tego dziedzica z rozpadającym

background image

siędworem.Twojemiejscejestprzymężu.Musiszwrócić,inaczejplotkijeszcze
bardziejsięponiosąijakorodzinabędziemyskończeni.Wypijherbatęiwracajz
powrotem.Jacipomócniemogę.

–Ojciec...
–...niezamierzaztobąrozmawiać.Niechcecięwidzieć.Kosztowałaśgo

zbyt wiele zdrowia. Lepiej jedź już do domu. Tak będzie dla wszystkich
najlepiej.

Janina patrzyła na matkę jak osowiała, nie wierząc temu, co słyszy.

Rozejrzała się po wnętrzu, przypominając sobie czasy, kiedy w tym domu
wyrastała. Teraz nagle wszystko wydało jej się obce. Powoli wstała. Chwyciła
małą na ręce i skierowała się do wyjścia. Obcasy jej butów wydawały głośne
odgłosy na drewnianej podłodze. Jakby każdy wybijał jej ostatnie sekundy w
tymdomu.

Matka nawet się nie odwróciła. Odgłos zamykanych drzwi był ciężki do

zniesieniadlakażdejznich.

–Takpoprostusięjejwyrzekli?–Niewierzyłem.
– Kiedyś były inne czasy. Ludzie bywali dumni. Inaczej ich wychowano.

Honor był bardzo ważnym elementem życia. Zresztą musisz też wiedzieć, że
należelidoinnegośrodowiskaklasowego.

–Wróciładodomu?
–Tak.Niemiałainnegowyjścia.
–Niepróbowałajeszczeichprzekonać?
–Niemiałobytosensu.Przecieżichznała.Byliniezłomni.Razpodjętych

decyzjiniedałosięzmienić.

–Biednakobieta...
– Wracała do domu w ciąży. Poniżona przez męża, odrzucona przez

rodzinę. Z małym dzieckiem uczepionym ramienia. A to był dopiero początek
wszystkiego.Prawdziwechmurydopierosięzbierały.

–Byłocoświęcej?
– Oczywiście. To, co dotąd ci opowiedziałam, to takie preludium. Teraz

przejdziemydokonkretnychspraw.

–Wydajemisię,żepanimatkadosyćjużwycierpiała.Zresztązrozumiała,

żepostąpiłaźle,odmawiającmężowiprawdociała,aleprzecieżkażdypopełnia
błędy. Chciała to naprawić, ale się nie udało. To też się zdarza. Co mogło ją
spotkaćgorszego?

– Po powrocie do domu zdarzyły się dwa dramaty, aczkolwiek trochę

oddaloneodsiebiewczasie.PierwszymbyłporódOlesi...

background image

Janina wracała do domu jak ogłuszona. Siedziała skulona, tuląc w

ramionach małą Wandę. Zapatrzona przed siebie. Zanim powóz wtoczył się na
znajomedrogi,byłojużdosyćpóźno,zrywałsięteżwiatr,cowróżyłozbliżającą
się burzę. Maki wokół drogi powiewały na wietrze, kołysząc się tam i z
powrotem. Gdzieniegdzie na łąkach przemykały się i ukrywały bławatki.
Wszędzieogromnezarośladzikichróż.Konikipolnegrałymelodie,osyimuchy
latały znacznie szybciej, widocznie i one wyczuwały zmieniającą się pogodę.
Przed Janiną pojawił się dom i ścisnęło jej się serce. Jakiż to dom, pomyślała,
kiedy szczęścia i radości w nim nie ma? Oczywiście była Wanda, ale małe
dziecko nigdy nie może dać kobiecie tyle szczęścia, co kochający mężczyzna.
Nagle w jej oczach kolejny już raz tego dnia pojawiły się łzy. Po raz pierwszy
domtenwydałjejsięobcyinieprzyjemny.Gdybytylkomogłazawrócić...

Wanda zasnęła matce w ramionach i zbudziły ją dopiero pierwsze krople

deszczuspadającegoznieba.

–Dom–powiedziałasennie,przecierającoczka.
–Tak.Jesteśmywdomu.–Matkapogładziłająpogłowie.
Wysiadły z powozu i weszły. Ciemno w nim było, więc raz dwa kazała

pozapalaćświecieipozamykaćokna.Wiatrsięzerwałjeszczewiększyiszarpał
zasłonami. Dochodziła dziewiąta, kiedy grom poniósł się po niebie i pierwsza
błyskawicarozcięłaniebo.Wtedyteżpodomurozniósłsięskowytbólu.

Nie namyślając się wiele, ułożyła małą do łóżka i przebiegła w stronę, z

którejdochodziłkrzyk.Wpewnejchwilizatrzymałasię,nieorientującsię,skąd
dokładnie dobiegał głos, ale szybko zrozumiała, że to z pokoju Olesi.
Zatrzymałasięraptownieprzeddrzwiami.Potemweszłaostrożniedośrodka.Jej
mąż klęczał przy łóżku, trzymając służącą za rękę a ta, cała spocona i mokra,
leżała,krzyczączbólu.Zacząłsięporód,niebyłożadnejwątpliwości.

Od razu w jej głowie pojawiła się myśl o mądrej babcie. Dziaducha

mieszkała niedaleko stąd, ale w tym wypadku nie było możliwości jej
sprowadzenia.Zresztąburzarozpętałasięzaoknamiiniktozdrowychzmysłach
niewyszedłbywtakąpogodęnaposzukiwaniaznachorki.

Kiedy podłoga po jej wejściu skrzypnęła, Antoni odwrócił się i spojrzał z

rozpaczą w jej twarz. Jego oczy wyrażały tylko jedno: pomóż. Odruchowo
zrobiłakrokdotyłu.Cośjejkazałouciekaćjaknajdalej,zamknąćsięwpokojui
zasłonić uszy rękami. Nie słyszeć tego okropnego krzyku, który rozdzierał jej
serce.

Zatrzasnęłazasobądrzwiizaczęłasięoddalać.Antoniwybiegł,mijającpo

drodze drzwi do pokoju kucharki, gdzie stara kobiecina siedziała pod stołem z
różańcem w ręku i głośno się modliła. Nie chciała nawet słyszeć o tym, że ma

background image

wyjść i pomóc rodzącej. Tak bardzo bała się burzy, że strach zupełnie ją
obezwładnił.Dawnotemu,kiedyjeszczebyładzieckiem,gromzabiłjejmatkę,a
onabyłategoświadkiem.

–Janina!–krzyknąłgłośnonażonę.
Zatrzymała się. Nie odwracała się, stała tyłem. Dobiegł do niej i

powiedział:

– Pomóż. Bóle trwają już od czasu, kiedy wyjechałaś. Chciałem wezwać

znachorkę,aleprotestowała.Teraz...cośzniąjestnietak.Dzieckoniechcesię
urodzić,aonazkażdąchwiląsiniejecorazbardziejirobisięsłabsza.

Przełknęłaślinę.Tegobyłazawiele.Najpierwciąża,potemrodzice,którzy

odwrócili się plecami i teraz jeszcze on z kochanką proszą, aby pomogła w
przyjściu na świat bękartowi. Gdyby chociaż ta przeklęta burza potrafiła
rozpętać piekło w ich domu, zniszczyć wszystko i zakończyć te okrutne,
nieludzkiecierpienia!

– Nie mogę – wyszeptała, kręcąc głową i wyrywając się z jego uchwytu,

odeszładopokoju,zamykającdrzwi.

Usiadła przy stole, do ręki chwyciła różaniec i zaczęła się modlić. Burza

szalała za oknem. Waliło piorunami tak mocno, jak jeszcze nigdy. Drzewa
uginały się pod naporem wiatru. Pociemniały świat za sprawą grzmotów i
błyskawicstałsięjaśniejszyniżzadnia.

Wtejwłaśniechwiliburzarozwaliłastojącenadachustodołygniazdo,na

którym co roku urządzały się bociany przylatujące z ciepłych krajów. Nie
wróżyłotoniczegodobrego.

Modliłasięgłośno,niezauważając,natoczącysięposkroniachpot.Razza

razemodgłosyszalejącejburzyprzerywałgłośnykrzykOlesi.

Spojrzała na dziecko, Wanda spała i nie przeszkadzał jej ryk za oknami.

Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Przecież to człowiek. Tak nie można. Jeśli
umiera, należy jej pomóc. Ale była to też kobieta, dzięki której ona została
upokorzona.Tojejzawdzięczałaoschłośćiodsunięciesięrodziców.Zabrałajej
męża...

Nagle krzyk Olesi zdał się tak głośny i długi, że nie mogąc dłużej

wytrzymać,wybiegłazpokojuirzuciłasiędowyjścia.Otworzyładrzwi,wiatr
niemalże ją przewrócił. Ale zamknęła je siłą za sobą, a potem rzuciła się w
ulewę. Zmokła od razu. Biegła na łąki, gdzie skąpane w deszczu chwiały się
makiczerwone,takdelikatne,jakkiedyśdelikatnąbyłaona.Upadłanaziemięi
głośnozapłakała.Temaki...byłytakwątłe,ajednaktrzymałysiędzielnienawet
pośród tej szalonej nawałnicy. Nie poddawały się i stały mocno wczepione
korzeniamiwziemię,czekającnakolejnydzień.Nanowepromieniesłońca.Na
życie.

background image

–Alejaniewiem,jakżyć!–krzyknęławniebo,którezajaśniałoirozbłysło

od grzmotów. Chmury wyglądały jak wzburzone morze, były tak nisko, że
prawiemogłabyichdotknąćrękami.

Musisz jej pomóc, odzywał się głos sumienia. To ludzka istota. Schowaj

dumę, zapomnij o bólu, to wszystko kiedyś minie. To tylko uczucia. Teraz
należybronićżycia.

– Nie wiem, Boże, co robić! – jęczała, wymachując różańcem w górę i

tłukącpięściamiwuda.

Płakałajakmałedziecko.Jedenzpowiewówwiatruprzewróciłją.Upadła

głową na mokre maki, różaniec wypadł z ręki. Nie było słychać jej jęków i
silnegopłaczu,skamlaniaiskargi.Wszystkozagłuszałaiunosiładalekoburza.

Kobietaucichła.Popatrzyłemnanią,zastanawiającsię,dlaczegoprzerwała

opowieść.

–Dlaczegopaniniemówidalej?
–Abyprzekazaćciterazcośbardzoistotnego.
Wsłuchałemsięwciszę,jakanaglenastaławpokoju.
–Powiedziałam,żeniktjejwtedyniesłyszał.
–Tak...
–Aleniejesttoprawda.
Zmarszczyłembrwi.
–Chybanierozumiem...
Pokiwałagłową.
–Iwcalecisięniedziwię.Alebyłktoś,ktojąsłyszał.
–Kto?
–Bóg.
Znowunastałachwilaciszy.
–Bógjąwtedyusłyszał–kontynuowała.–ItoOnpowiedział,comarobić.
Popatrzyłemniepewnie.Niebredziła,ponieważpatrzyłanamnieuważnym,

badającym wzrokiem, jakby chciała dopatrzeć się mojej reakcji, może nawet
zobaczyć w moich oczach niedowierzanie. Ale nie miałem podstaw, by nie
wierzyćwto,cousłyszałem.Jajejpoprostuuwierzyłem.

Naglerozjaśniłosięniebo.Jednazbłyskawicuderzyłatużobok.Rosłotam

nieopodal małe drzewko, które zajęło się ogniem. Janina drgnęła, zdając sobie
sprawę,jakniepoważnytobyłzjejstronykrokijakłatwowtymczasiemoże
przyjść o życie, zostawiając na pastwę losu córkę. Dwa trupy w jedną noc.

background image

Usiadłaipatrzyłanadrzewo,którespaliłosięwmig.Nagleniebyłojużdrzewa,
a tylko popiół. Padał deszcz. Wpatrywała się w to miejsce jak zaczarowana,
ponieważtowłaśniewniąmogłoprzedchwiląuderzyćizakończyćjejżycie,a
jednak nie stało się tak. Patrzyła i nagle z ziemi wyrósł zielony zagonek. Z
początku wydało jej się, że źle widzi, ale wkrótce zagonek wyrósł mocno w
górę.Nietrwałowielechwil,abynapowrótpatrzyłanatosamodrzewo,które
przed chwilą spaliło się od padającego z nieba pioruna. Nagle jakby wszystko
wokółucichło.Poczuławsobiewielkąsiłę.Gdzieśtamwoddaliusłyszałakrzyk
Olesi.Ijużwiedziała,comarobić.

Wstała na nogi i ruszyła w stronę domu. Z początku szła powoli, krok za

krokiem, ale już po chwili biegła jak szalona. Wpadła do środka, zatrzaskując
drzwi.Pobiegładopokojusłużącej.Całamokra,odgarniajączczoławłosyinie
baczącnaubrudzonekolana,wpadładośrodkaistanęła,ociekającwodąprzed
mężem.

– Pobiegnij do kuchni. Przynieś nóż, nożyce. Nastaw gorącą wodę. Ja

przyniosęprześcieradła.Prędko!

Rozbieglisięnadwiestrony.Znalazłaczystejakłzamateriałyiprzyniosła

doleżącejnałóżku,poszarzałejOlesi.Chwyciłajązaręce.

– Ja umieram – wyszeptała Olesia, ściskając ją silnie, aż skrzywiła się z

bólu.

– Nie. – Uśmiechnęła się do niej blado, przemywając jej twarz mokrą

szmatką.–Nieumrzesz.Wszystkobędziedobrze.Tyniemożeszumrzeć,czeka
ciętujeszczezadanie.

Niewiedziała,czemutomówi,aletakapewnośćsięwniejpojawiławrazz

widokiem,jakijejsięukazałnałące.

Chciała ją rozebrać, ale nie udało się. Antoni przyniósł nożyce, więc

przecięła ubrania i uwolniła ciało leżącej. Podnieśli ją i podstawili pod nią
prześcieradło.Nigdynieodbierałaporodów,poprostusięnatymnieznała,ale
teraz jakby jakaś inna siła nią kierowała. Delikatnie, ale zdecydowanie
wymacałabrzuch.

– Dziecko jej w złej pozycji – powiedziała do męża. – Musimy go

przesunąć.

–Jak?–jęknął.
–Widziałamkiedyś,jaksięcieliłakrowa...–Wcześniejnikomusiędotego

nieprzyznawała.

–Przecieżtojestczłowiek.–Zapłakałizrobiłojejsięgożal.
–Alerodzisię,jakrodząsięzwierzęta.Spróbuję,jeślinieuda,onaumrze

razemzdzieckiem.

Naglezerwałasięipobiegładokuchni.Wróciłazwódką.

background image

–Masz.Dajjejdopicia.Niechwypijejaknajwięcej.
Natychmiast zaczął wlewać w Olesię trunek. Ta parskała i nie chciała

przełykać,nacoJaninawstałaiwymierzyłajejsilnypoliczek.

–Niebądźgłupia!Wypijto.Inaczejniezniesieszbólu,aniemamyczasu

dostracenia.

Olesia jakby oprzytomniała, zaczęła pić i wkrótce wypiła pół butelki.

Potem się odprężyła. Janina polała rękę resztą wódki i powoli zaczęła wsuwać
rękę w ciało Olesi. Z początku szło bez problemów, otwarcie było na tyle
wielkie, że jej mała ręka zmieściła się w nim cała. Ale kiedy zaczęła wpychać
rękęgłębiej,Olesiazaczęłajęczećiwićsięwkonwulsjach.Antonijąuspokajał,
trzymałzarękęigładziłpowłosach,bladynatwarzy.

Wreszcie udało jej się namacać obie nogi. Chwyciła je i zdecydowanie

przyciągnęła w stronę wyjścia. Potem, umorusaną od krwi ręką, na co Antoni
pozieleniał, zaczęła delikatnie wyciągać dziecko. Po chwili niemowlę było na
świecie.Bezoznakżycia.

–Żyje?–pytałabladaOlesia.–Czyżyje?
Janina nie wiedziała, co zrobić. Dziecko leżało z zamkniętymi oczami,

czerwone i zabrudzone, okropnie pomarszczone. Brzydszego dziecka nie
widziała,aletakchybamiewająwszystkieniemowlaki.Niewiedziała,corobić
dalej.

Nagleotworzyłysiędrzwi.Weszłakucharkazeświecąwręceipodeszła.
– Trzeba opróżnić usteczka – powiedziała cicho. – Podnieść za nogi do

góryidaćparęklapsówwtyłek.Tomożepomóc.

Więc Janina zrobiła, co jej kazano. Oczyściła szybko jamę ustną, dała

klapsa. Jednego, drugiego. Trzeciego. Dziecko zakaszlało, zajęczało i zaczęło
płakać.

–Proszęmigodać.Zajmęsięnim.
–Chłopak?–Olesiaspróbowałasięuśmiechnąć,alenieudałosię.
–Tak.Całyizdrowy.
–Dziękici,dobryBoże–wyszeptałaizamknęłausta.Skrzywiłasię,kiedy

zaczęłosięrodzićłożysko.

Janinaomotaławnętrznościprześcieradłemizwróciłasiędomęża:
–Musisztogdzieśzakopać.
Odszedł. Olesia w tym czasie została umyta i przykryta nowym kocem.

Małyniemowlakucichłileżałspokojnie.Jakbynaglespodobałomusięnatym
świecie.Antoniwróciłdodomucałyprzemoczony.

–Załatwione–powiedział.
Janinakiwnęłagłową.Potemposzłasprawdzić,cozWandą,alemałaspała

jak nigdy dotąd. Potem wróciła do izby. Wzięła resztę wódki i przechyliła

background image

butelkę.Musiałasięnapić.Odetchnęła,kiedygorącorozlałosiępojejciele.Na
szczęście Olesia była dobrze zbudowana i jej ciało wytrzymało napór porodu i
zakrokujakiegomusiaładokonać.Niewiadomo,jakbysiętoskończyło,gdyby
sprawyprzybrałygorszyobrót.

Antonirównieżpodszedłdożonyinapiłsięztejsamejbutelki.
–Dziękuję–wyszeptałprzezściśniętegardło.
Nie odpowiedziała. Naszło ją ogromne zmęczenie. Ale przepełniała ją też

jakaś spokojna pewność siebie, że dokonała dobrego wyboru. Tego dnia
zdarzyło się bowiem coś, co miało mieć wpływ na całe jej życie. Zobaczyła
rzeczniemożliwą.OtrzymałaznakzNieba.Iwielkispokój.

Kiedy było już po wszystkim i minęło parę dni, życie wróciło do normy.

JednegowieczoraAntoniprzyszedłdojejpokoju.Zapukałdodrzwiiotworzył.

–Mogęwejśćdośrodka?
Wpuściła go. Usiadł ciężko na krześle i wpatrzył się w buty. Potem

podniósłzmęczonywzrok.Zobaczyławjegooczachłzy.

–Cosiędzieje?–zapytała.
– Przyszedłem z tobą porozmawiać... – Przez ściśnięte gardło źle mu się

mówiło, musiał parę razy odchrząknąć, aby kontynuować. – Chcę ci
podziękowaćzatamtendzień.Uratowałaśjejżycie.Jejimojemudziecku.

Janina skinęła głową. W ciągu tych paru dni oprzytomniała i na powrót

wróciłajejsiładożycia.Uspokoiłasięwewnętrznie.

– Przyszedłem ci też powiedzieć, że... że pozbędę się Olesi i dziecka.

Odprawięjądoinnegomajątku.Miałaśrację.Niepowinnatutajmieszkać.Nie
jestemjejmężemijeżelichodziociebie,źlepostępowałem.Myślałemtylkoo
sobie, o swoich potrzebach. Jestem egoistą. Tymczasem i ty przecież miałaś
powody.Źlepostępowałemwstosunkudociebie.Chwyciłagozarękęiścisnęła
jądelikatnie.

–Nie.
Niezrozumiał.
–Co:nie?
–NieodsyłajOlesi–powiedziałacichymgłosem.
Zmieszałsię.
–Ale...nierozumiem.Przecieżchciałaś...
– Wtedy chciałam. Teraz już nie. Jest na właściwym miejscu. Niechaj tu

jest z tobą szczęśliwa. My i tak już nigdy nie bylibyśmy ze sobą w ten sam
sposób.Pewnychrzeczyzmienićsięnieda.Olesiabędziecipotrzebna.

Wjejgłosiebrzmiałotakieprzekonanie,żesięprzeraził.
–Czemutakmówisz?Cosięztobądzieje?
–Nic.Alejestemwciąży.Urodzęcidziecko.

background image

Pobladł.
–Jaktomożliwe?
– Tamten wieczór. Pamiętasz? Był to dzień mojego upokorzenia się, tego

zapomnieć się przecież nie da, więc musisz go doskonale pamiętać. Kiedy
błagałamnakolanach.byśodesłałOlesię...

–Pamiętam...
–Towłaśniewtedy...
– Mój Boże... – wyszeptał. – Więc dlaczego nie zgadzasz się teraz na jej

odejście?

–Będziepotrzebnawedworze.AiWandajestdoniejprzyzwyczajona.Nie

możemynajpierwichdosiebieprzywiązywać,bypotemrozdzielać.

Niewiadomo,skądsięwniejbrałotoprzeczucie,alewgłębisiebieczuła,

żeOlesiapoprostuniemożeopuścićichdomu.

Tak się też stało. Służąca została i chyba po raz pierwszy od dłuższego

czasuzagościłspokój.

Od tamtych dni Janina często zabierała małą na łąki. Maków było tam

mrowie,możnajebyłozbieraćkażdegodniainigdyichniezabrakło.

– Choć, mama pokaże ci coś niezwykłego – powiedziała do Wandy,

kierującsięwrazzniąwstronędrzewkarosnącegonałące.

Małapatrzyłanadrzewkoijejdziecięcywzrokniepotrafiłdojrzećwnim

niczegoszczególnego.

– To drzewko pewnego dnia spłonęło i wyrosło w ciągu paru chwil. Na

moich oczach. Bóg dał mi znak, że nie można się w życiu poddawać.
Zrozumiałam,żenawetkiedywydajenamsię,żewszystkojeststracone,zawsze
pojawiasięjakaśnadzieja.Wkażdymrazietaktosobietłumaczę.

Mała patrzyła na zgliszcza wokół drzewka, ponieważ nadal widoczny był

wokółniegopopiółpospaleniu.Doskonalezapamiętałasłowamatki.

– Od tamtej pory przychodzę tu, kiedy jest mi ciężko na sercu –

kontynuowałamatka.–Ijeślitobiekiedyśbędzieźle,możesztutajprzychodzić.

Wanda skinęła głową. Od tamtego momentu drzewko to stało się ich

wspólnątajemnicąijednocześniepołączyłoobieszczególnąwięzią.

A potem wydarzyło się to, co wydarzyć się nie miało. Nikt z nas bowiem

nie zna swojego losu i nie wie, jak potoczą się nasze dzieje. Los ma własne
plany,czynamsiętopodobaczyteżnie.

PewnegodniaOlesiazkrzykiemwpadładopokojuJaniny.
–Pani,niechpaniszybkoprzyjdzie.Tobiasz...
– Co się dzieje? – zapytała niezrozumiale, ale Olesia tak łkała, że nie

można było z niej wyciągnąć żadnej informacji. Już się podnosiła i biegła za
kobietą.

background image

Zanimprzybiegłydoizby,małyTobiaszjużnieżył.Leżałspokojnie,jakby

spał.Alenieoddychał.

–Cosięstało?–Janinapobladła,wpatrującsięwdzieckowosłupieniu.
– Zostawiłam go tylko na chwilę. Poszłam do kuchni, a kiedy wróciłam,

leżałtakcicho...

PochwiliwpadłzdyszanyAntoniipodbiegłdołóżka.Janinawiedziała,że

nictuponiej.Cichosięoddaliła.Przeszładokaplicy,żebysiępomodlić.Tylko
tylemogłaterazzrobić.

Nie było rzeczą dziwną, że noworodek umierał w ciągu paru dni czy

tygodni po urodzeniu. Czasami dzieci po prostu przestawały oddychać i nie
możnabyłoniczrobić.Człowiekbywałwtakichsytuacjachbezsilny.Widoczne
niesądzonemubyłożyć...

Olesiarozpaczałajeszczedługietygodniepopochówku.Pierwszedniłaziła

jakobłąkanaposadzieiwokółdomu.Znikałanadługiegodzinynadstawemi
wpatrywałasięprzedsiebiebądźteżpłakała,ałzyniewysychały.

–Cozniązrobić?–pytałAntoniżony.
–Zostawwspokoju.Musisamaprzeztoprzejść.Niechsięwypalitazłość

doświata.Niechwypłaczełzy.Potemdoniejpójdziesz.

I rzeczywiście minęło jej, bo jednego z następnych dni Olesia wstała i

jakby nigdy nic powróciła do pracy. Znowu miała zapleciony warkocz, była
schludnieiczystoubrana.Parędnipóźniejnajejpoliczkachzakwitłypierwsze
rumieńce. Wszystko wracało do normy, aczkolwiek każdego dnia do późnej
nocybiednakobietaspędzałaczasnadgrobemdziecka.

–DlaczegoTobiaszumarł?–zapytałająpewnegodniaWanda.
–PonieważBógpowołałgodosiebie.
–Musiałodejść?
–Tak.
Natomałaprzytuliłasiędomatkiichwyciłakurczowojejnóg.
–Tynieodejdziesz,prawda?
–Nie.Jacięnigdyniezostawię,kochanie.
–NawetjeśliBógciępowoładosiebie?
–Nawetwtedy...
Małauśmiechnęłasiędomatkiiprzytuliłakolejnyraz.Ufnajaktodziecko.

Wierzyłamatce.

–Byłamnaiwna–zwróciłasiędomniekobieta.–Aleczemusiędziwić,w

końcumiałamczterylata.Poprostuwierzyłam,atymczasemkłamałamiprosto
woczy.

background image

– Jak to kłamała? – Zdziwiłem się, ponieważ żadnego kłamstwa nie

doszukałemsięwjejwypowiedzi.

–Przecieżobiecywała,żemnienigdynieopuści.Tymczasemżyciezrobiło

jejniespodziankę.

–Poprostuwtedywierzyławto,comówiła–odparłem.
–Aczymożnabyćwżyciuczegośpewnym?–odpowiedziałapytaniemna

pytanie.

Pokręciłemgłową.
–Więcwidzisz.
–Niemożemytegoodbieraćwtensposób.
–Jaodbierałam.Idrogozapłaciłamzawiaręwjejsłowa.
Zamyśliłemsięnachwilę.
–Domyślamsię,żepanimatkawkrótceumarła?
– Wkrótce... zależy, jak na to spojrzymy. Dla dziecka może rok czy dwa

latawydawaćsiędługojakdwadziesięciolecia.Dladorosłegomogąbyćkrótkie
jaknoc.Matkaoczywiścieumarła,bo...

–...byłotonormalnąsprawąrzeczy.Kolejlosu.
– Możemy to tak powiedzieć. Ale swoją śmiercią naznaczyła mnie do

końcażycia.Wtedyteżwydarzyłosięcoś,comiałowpływnacałemojeżycie.I
dlategoterazcitoopowiadam.Pewnegodniaijacośsobiepostanowiłam.Ale
dotegozarazdojdziemy.

Nadeszłazima.ŚwiętaBożegoNarodzeniaspędziliujednegostołu.Wanda,

Janina,Antoni,OlesiaiOdina.Śpiewanokolędyijedzonowyśmienitepotrawy.
Byłtoostatniczasidyllirodzinnej.

Potem styczeń wziął w posiadanie okolice. Skuł lodem staw i całą

przyrodę.Lutyokazałsięjeszczesroższyinieprzyjemniejszy.Światpociemniał
i jeszcze wiele tygodni miało upłynąć, aby zza gęsto zbitych chmur wyjrzało
słońce. Na mieszkańców dworu przyszła apatia i zimowe zmęczenie. Nikomu
nic się nie chciało, nikt się też nie garnął do wyjścia na zewnątrz. Nawet
zwierzętależałybezczynnieichodziłybezżyciapooborze.

Pod koniec lutego, kiedy to Janina była już w szóstym miesiącu ciąży,

pośliznęła się na schodach i boleśnie uderzyła brzuchem o kant stopnia.
Pociemniałojejwoczachikrzycząc,wiłasięwboleściach.

Tego dnia poroniła. Był to chłopiec, którego płuca nie zdążyły wdychnąć

nawetodrobinyczystegopowietrza...

Jak niedawno Olesia, tak teraz i ona musiała przetrwać w bólu najgorsze

momenty, ponieważ nie ma dla matki nic gorszego niż strata dziecka. Tyle

background image

miesięcy nosiła go pod sercem i wszystko na daremno. Choć nie przeżywała
tegotakbardzojakOlesia,któraprzecieżtrzymałaprzezparędniniemowlakaw
rękachikoiłagopiersią,tojednakbóljejnieopuszczał.Niebyłtozwykłyból
po stracie dziecka. Było w tym coś więcej. Otóż przez cały czas od tamtego
fatalnegodnia,zastanawiałasię,czyabygdzieśniezostałpopełnionybłąd.Czy
możliwe było, aby te dwie śmierci połączone były ze sobą? Dlatego, że w ich
domu doszło do złamania prawa. Mąż przecież nie żył z żoną, jak się żyć
powinno. Jej miejsce zajęła inna. Grzech rozpanoszył się po dworze i należało
zapłacić za to określoną cenę. Dlaczego tylko musiały płacić za to te dwie
niewinneowieczki?Przecieżniezasłużyłynaśmierć...

Stałasięmarkotna,zamknęłasięwsobie.Nawetnachwilęnieopuszczała

Wandy. Mała rozumiała, że dziecko noszone w brzuchu matki, które się nie
narodziło,miałowielewspólnegozjejzachowaniem,nagłymsmutkiemiciszą.
Miłośćmatkibowiemnapowrótstałasięsilnaizaborcza.

– Może dasz Wandę na chwilę Olesi? Odpoczniesz trochę – zasugerował

Antoni.

–Nie.Wandamiwniczymnieprzeszkadza.Niepotorodziłamdziecko,by

siępotemodniegoodganiaćjakodnatrętnejmuchy.

–Potrzebujeszspokoju.Małazresztąteż.
– Żaden spokój nie jest mi milszy niż ten, który mam w sobie, widząc

bliskosiebieswojedziecko.

–Zbytmocnojąodsiebieuzależniasz.Toniemożeprzynieśćnicdobrego.
–Niemęczmnie,błagam.Dajmiwreszciespokój.Niemęcz...
Miałatakieudręczoneoczy,żezostawiłjąbezsłowaiodszedł.Możetylko

jemutaksięwydawało,żeonatodzieckowjakiśsposóbtłamsi,możetowcale
takniejest?Niepowinienwyobrażaćsobiezbytwiele.Jeżeliimdobrzerazem,
niechsięnierozdzielają.

Po śmierci dzieci Antoni nie spotykał się już z Olesią. Nie potrafili

odnaleźćdosiebiedrogi.Jakbymostywrazześmierciąrozpadłysięnakawałki,
a drogi po prostu przestały istnieć. Uczucie może się wypaliło. Kto wie... taka
obcośćnaglepomiędzynimiwyrosła,niedałosięjejwżadensposóbzmienić.
Powoli stawali się na powrót służącą i panem. Zaczęły wyrastać wyraźne
granice.

Dlaczego to robiłem?, pytał się on w myślach. Czy warto było? Dla tego

bólu?PrzecieżJaninamusiałatobardzoprzeżyć.PotemOlesia.Gdybyzostawił
ją w spokoju i nie poszedł tamtego dnia, kiedy to diabeł go skusił nad staw...
Może gdyby się to nie wydarzyło, nie byłoby tych tragicznych w skutki
wypadków. A może tak właśnie miało być? Może mieli doświadczyć tych
wszystkichutrapień,bypewnegodnia,takiegojakteraz,spojrzećwgłąbduszyi

background image

zastanowić się nad sobą. Na życiem. Nad przyszłością i sensem tego
wszystkiego?Ktowie...

Westchnąłciężkoiodszedłdopracy,botaterazstałasiędlaniegosensem

życia. Oporządzał zwierzęta, czasem jeździł na koniach i gnał przed siebie, ile
siędało,ipatrzyłimwoczy,wktórychwidziałodbiciesiebie.

Jednegodniaspojrzałwoczyklaczyidojrzałzmizerniałegoczłowieka,nie

podobnego do siebie, nagle poszarzałego i pochylonego w stronę ziemi. Jakby
najegobarkachzawisłniewidzialnyciężar,któryprzezcałeżyciezmuszonybył
nosić.Worekbóluidoświadczenia,pełnypobrzegi.

Rozpłakałsięjakmałedziecko,opierającgłowęnazwierzęciu.Szlochałtak

długo, dopóki nie zabrakło łez. Zrobiło mu się lżej na sercu. Płacz pomaga.
Leczy.Zasklepiarany.Takbyłowtymprzypadku.Wsiadającnakońskigrzbiet,
poczuł się silniejszy. Łatwiej mu się oddychało. Wciągnął mocno powietrze i
kierującsięwstronędomu,poczułwsobiespokój.Jeszczebędziedobrze.

Tymczasemnaddomemzbierałysiępowolikolejnechmury.
Wandaskończyłapięćlat.
– Kiedy uciekły te lata? – pytał, podrzucając małą w górę. Śmiała się

głośno.

– Tylko mnie nie upuść, tatulku. – Tak się do niego zwracała, odkąd

nauczyłasięmówić.

–Postaramsię!–wołałipodrzucałjąznowu,udającżejąupuszcza.Mała

piszczałaradośnie.

Tendzieńokazałsięnadwyrazwesołyiszczęśliwy.Wandadostałanowego

kucyka, którego od dawna bardzo chciała. Miłość do zwierząt z roku na rok
wywijałasięwniejcorazsilniejsza.Matkapodarowałajejrównieżparępięknie
oprawionych książek, oraz jedną szczególną: książkę o pustych kartkach. Jej
pamiętnik.

–Naszarodzinajużodwiekówspisujeswojeżyciewpamiętnikach.Teraz

przychodzi kolej również na ciebie. Możesz tu opisywać wszystkie myśli i
uczucia.

Wanda radośnie pisnęła, pisanie szło jej już w tym wieku bardzo dobrze i

nie było się czemu dziwić, kiedy dnie spędzała z matką uczącą ją wszystkich
tajnikówsztuki,którezaczerpnęładawnotemuodnauczycieli.

Iwszystkobyłobytegodniadobrze,gdybyniejedenmałyincydent.
Otóżpodwieczór,kiedyrodzinaznowusięzeszłanakolację,odpowiednio

ubrana i ciesząca się na pyszności, które tego wyjątkowego dnia stały na stole
przezcałydzień,zdarzyłosięcoś,cojeszczenigdyniemiałomiejsca.

Janina wstała, żeby podać córce półmisek z sałatką. Wzięła go do ręki,

podeszła do małej i nałożyła dwie łyżki. Potem chciała odstawić naczynie na

background image

miejsce,kiedycośścisnęłojąwśrodku.Półmisekwypadłzrękiirozbiłsięna
paręmniejszychkawałków,onazaśchwyciłasięzabrzuchizgięławpół.

– Co się stało?! – wykrzyknął nagle przestraszony Antoni i podbiegł do

żony.

– Nic... nic się nie dzieje – odpowiedziała, siadając z jego pomocą na

krześle.Bólpowolimijał.Najejtwarzpowróciłsłabyuśmiech.

Antonizauważyłkroplepotunajejczole.Chwyciłchusteczkęidelikatnie

zacząłocieraćjejtwarz.

–Poślemypodoktora–zakomunikował.
–Niemapotrzeby.Przecieżnicminiejest.
–Przedchwilątakniewyglądało.
– To tylko chwilowa słabość. – Obliczała coś w myślach. – To pewnie

kobiecesprawy,wiesz...

–Cokolwiektojest,poślemypodoktora.
Wreszciesięzgodziła.Doktorprzyjechałwieczorem,dokonałoględzin,ale

niczegonieznalazł.Zaleciłwięcwięcejodpoczynkuinieprzemęczaniasię.

– Powinna pani spędzać więcej czasu w ogrodzie, przechadzać się

spokojnieiniedenerwować.

–Noiwidzisz–powiedziaładomęża.–Wszystkowporządku.
Możeibyłodlaniejwporządku,alejemusiętacałasytuacjaniepodobała.
Mijały tygodnie i nic się nie działo. Wkrótce zapomniano o całym

incydencie. Janina czuła się bardzo dobrze i w ciągu pół roku jeszcze bardziej
wyładniała. Należała do tych kobiet, które z wiekiem pięknieją. Antoni
przyglądał się żonie czasami, kiedy przechadzała się z Wandą po ogrodzie.
Szkoda, że życie nie było w pewnych sprawach łaskawsze... może wszystko
ułożyłoby się inaczej. Bo choć teraz byli do siebie przywiązani i nastało
porozumienie,obojebylisobieobcy.

Pewnego dnia, jakieś pół roku po tym dziwnym incydencie, Janina

otrzymała list z domu. Zmarł ojciec. Szykował się pogrzeb. Rozpłakała się na
jego wspomnienie i od razu pobiegła na tyły domu, gdzie siedział na ziemi
Antoni. Z początku biegła, ale kiedy go zauważyła, zwolniła, a wreszcie się
zatrzymała. Oboje nie mieli przecież jeszcze wiele lat, a jednak z daleka tego
dniamążwyglądałjakstaryczłowiek.

– Antoni – wyszeptała pobladłymi wargami do siebie. Potem spojrzała na

trzymanywręce,pomiętylistipostąpiładoprzodu.

– Co tak siedzisz? – zapytała go cicho, kiedy zbliżyła się na tyle, by

usłyszałjejgłos.

Spojrzałnanią,mrużącoczy.Tegodniawyglądałajakanioł.Światłodnia

świeciło dokładnie ze strony, z której przyszła, jej włosy rozwiewane wiatrem

background image

przypominały aureolę, zaś jej twarz taka jasna, jak twarz niebiańskiej istoty.
Uśmiechnąłsięczule.

–Potrzebowałemchwilęodpocząć.
– Chyba nie jesteś chory? – zapytała zmartwiona, siadając obok niego i

przytulając się do jego ramienia. Wiele wody upłynęło w rzekach od czasu ich
ostatniego zespolenia. Teraz coś nakazywało jej nie powstrzymywać się przed
obdarzeniemgoodrobinąuczucia.Zapomniećoprzeszłości.

Otuliłją,przyciągającmocniej.
–Nie.Niejestemchory.Przecieżjestemmłodymzdrowymmężczyzną.Nie

czasjeszczenachoroby.

Janina patrzyła na innych wynajętych do pracy pachołków i śmiejące się

dziewczynynapolu.Robotybyłowedworzesporo,naszczęścieurodzajnelata
pozwalałyimnadostatnieżycieiwynajęcieludzidopracy.

–Cotozalist?–zagaił,spoglądającnajejrękę,wktórejtrzymałakartkę

zapisanegopapieru.

–Listzdomu.Ojciecnieżyje.
Nastałachwilaciszy.
–Przykromi.
Pokiwałagłową.
–Mnieteż...
Wyciągnąłrękęizamknąłjejmałądłońwswojej.
–JezusMaria–wyszeptałanagleprzerażona.
– Co się dzieje? – Drgnął na dźwięk jej przestraszonego głosu. W tym

czasiesłońcezakryłychmury.

–Jakietymaszzniszczoneręce...
Chwyciła jego spracowane ręce w swoje i przyglądała im się. Były

chropowate, pozadzierane, pokryte pęcherzykami od ciężkiej pracy,
zrogowaciałeiobrzmiałe.

–Cotyzsobąrobisz,człowieku?–powiedziałaiłzyzaczęłyjejskapywać

zoczu.

Nagleobojeklęczelinakolanachnawprostsiebie.Onapłakała,onocierał

jejłzy.Nieodzywalisięjednakwięcej.Aletegowłaśniedniapowróciłaczułość,
którejbrakowałopomiędzynimioddawna.

Po chwili zza chmury na powrót wyjrzało słońce i dotknęło promieniami

dwie postacie klęczące na wprost siebie. Jakby tego dnia narodziła się nowa
nadzieja.

– Toniczku – wyszeptała nagle. – Co się to wszystko porobiło w tym

życiu... Pogubiliśmy się. Pobłądziliśmy oboje. Źle się działo, źle. Bóg mi
świadkiem, że nie chciałam. Ciało jednak się broniło, nie potrafiłam inaczej i

background image

choćwielerazysobiewyrzucałam,dziśpewniepostąpiłabymtaksamo.Tamten
poród... coś się wtedy we mnie złamało. A przecież nie minęło wiele czasu od
dnia,wktórymporazpierwszysięwiedzieliśmy.

Nagle wspominali czasy, kiedy się poznali. Jak bardzo się wtedy kochali.

Jakświatapozasobąniewidzieli.Jakmylnemielipojęcieożyciu...Przewrócił
jeden snopek siana i ułożyli się oboje obok niego, kładąc na nim głowy. Siano
przyjemnie pachniało. Nadal trzymali się za ręce, aczkolwiek Antoni
przyciągnął ją teraz do siebie i Janina położyła głowę na jego piersi. Było to
bardzoprzyjemneuczucie,choćnowe.Porazpierwszyteżodwielulatsłyszała
odgłos bicia jego serca i nie było na świecie nic piękniejszego niż właśnie to
dudnieniewjegoszerokiejpiersi.Myśl,żewjegownętrzusercenadajeżyciejej
światubyładlaniejszokiem.Przecieżodpierwszegodnia,wktórymsiępoznali,
jegosercebiłodlaniej.Dopieroteraztozrozumiała.

–Twojeserce–powiedziałacicho,ałzypociekłyjejzoczu.
–Coznim?–wyszeptał.
–Bije...–odpowiedziałajakbyzdziwiona.Antoniusłyszałwjejgłosienuty

nieskrywanegobólu.Cośzaczęłogodusićwpiersiach.Jakieśzłeprzeczucie.

–Bije–powtórzyłaciszej.
Niemusiałamówićnicwięcej.Jednozwykłesłowomówiłosamozasiebie.

Sercebiło.Kochało.Nadawałosens.Życie...

–Trzebabędziejechaćnapogrzeb–zauważyła.
–Pojedziemy.
–Zostawiszpracęwdworze?
–Zostawię.Mamywielenajętychludzi.Dadząsobieradę.
– To dlaczego tak ciężko pracujesz? Może lepiej by było pomyśleć też o

sobie?

– Ja właśnie myślę o sobie, kiedy pracuję. Jestem z tą ziemią bardzo

związany. Popatrz. – Nagle odsunął ją od siebie, pobiegł do pola i powrócił z
garściąpełnączarnejziemi.

Janinausiadła,patrzącnaniegoiwidzącgownowychbarwach.
–Pocomiziemięprzynosisz?
–Spójrztylko.Powąchaj.
Przycisnąłjejgarśćpodnos.Wciągnęłalekkownozdrzawońrozgrzebanej

dopierocogleby.

–Pachnietakprzyjemnie...
– Przyjemnie! – Prychnął. – Pachnie życiem! – wykrzyknął. Życiem!

Rozumiesz? Ona, ta ziemia, jest jak twoje łono: z niej powstaje wszystko, co
dobre. Jak nasza Wanda. Bo czy myślałaś kiedyś, że spłodzimy kogoś tak
wspaniałego?Ziemianasżywi,dajewszystko,copotrzeba,bezniejniebyłoby

background image

nas...

Zamknęłaoczy,ponowniewciągajączapachgleby.
– To dziwne... nigdy o tym nie myślałam. Zawsze wydawało mi się...

wydawałomisię,żetaziemiamicięodbierała.Odsamegopoczątku.

– Ratowała mnie. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, to ona dała mi sens.

Byłanadzieją.

– Dlaczego byłam taka zapatrzona w siebie? – zadała sobie to pytanie,

patrzącwprzestrzeń.

– Nie byłaś zapatrzona. Po prostu inaczej cię wychowano. Pochodzisz z

miasta, nie miałaś wiele styczności ze wsią i życiem na niej. Czasem...
wydawało mi się, że lepiej by było, gdybyś została w Krakowie. Należysz do
innychkwiatów.Możeniemiałemcięzrywać...

Łzaspłynęłajejpopoliczku.
– Głupiś... Oszalałam na twoim punkcie. Ty byłeś moją wodą, którą

należałopodlewaćkwiat.Bezciebiejedyniemogłamuschnąć.

–Itaktuzemnąprzeztelatapierwszeusychałaś–zauważyłgorzko.
– Bo byłam głupia. Zaślepiona. Rozkapryszona. Powinni mnie inaczej

wychować.

–Dobrzecięwychowali–powiedziałłagodnie.
–Toniczku...–odezwałasięnagle,aziemiawysypywałasięzjegodłoni.–

Toniczku. Dlaczego tak się stało? Czemu się rozdzieliliśmy? Przecież to nie
miałosensu.Popatrznaojca.Byłigoniema.Odsunąłsięodemnie,jakmyod
siebie.Ateraznawettegojużzmienićniemoże.Przecieżmamyjeszczeszansę.

Zapadłachwilaciszy.
–Mamyszansę,prawda?–powtórzyła.
Ionterazsięskrzywiłnatesłowaioczymupoczerwieniały,zaszkliłysięi

wypuściływielkiejakgrochłzy.

–Szansajestzawsze.Musimytylkochcieć.
Znowusiępołożyli.
–A...czytybyśchciał?–zapytałaostrożnie.
–Chciałbym.
–Aczywybaczyszmitewszystkielata?
–Nie.–powiedział.
–Nie?–Zdziwiłasię.
– Nie – ponowił łagodnie. – Ponieważ nie mam ci czego wybaczać. To ja

muszęprosićowybaczenie.

–Wybaczmysobienawzajem.Przecieżkażdeznastegopotrzebuje.
Wybaczyli.
Leżeli tak jakiś czas, spokojnie, oddychając cicho, wsłuchani w odgłosy

background image

przyrody.Odstronypoladochodziłyichśpiewypracującychiśmiech.

–Możelepiejbybyło,gdybydziśnieśpiewali?–zamyśliłsię.
– Z powodu ojca? Nie. – Pokręciła głową. – Niech śpiewają. Trzeba się

cieszyć każdym dniem. Bo co jeśli któreś z nich już nie będzie miało jutra?
Niechsięśmieją...

– Choć, pokażę ci coś – powiedział nagle, kiedy minęła melancholia.

Podniósłjązziemiipociągnąłzarękę.

Gnalitakprzezcałepodwórze,ażnaglewpadlidoogrodu,gdziezatrzymali

siędopieroprzedzwykłymjednymdrzewem.

–Spójrz.–Wskazałpalcem.
Popatrzyławewskazanąstronęisięuśmiechnęła.
–Gniazdo!
–Sąwnimmałe–powiedziałdumnie.
Rzeczywiście, po paru chwilach małe wychyliły główki z gniazdka i

ćwierkałycichutko.

–Piękne.–Rozmarzyłasię.–Bezpierza...
Uświadomiła sobie nagle, że przecież w ciągu tych wszystkich lat nie

widziała żadnego pisklęcia. Tyle spraw ją zaprzątało, tyle cierpienia, a
tymczasem,kiedyonazamykałasięwpokoju,wokółwszystkożyło.

Wrócilidodomu.

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

Częśćdruga

Latanieurodzaju

Bijezegargodziny,mywtedymówimy,

jaktenczasszybkomija,atomymijamy.

StanisławJachowicz

Pogrzeb ojca odbył się trzeciego dnia. Rankiem niebo spochmurniało.

Deszczlałsięzrozerwanychchmurinicniezapowiadało,żeprzestaniepadać.

Matka Janiny stała w czarnym stylowym ubraniu, trzymając ciemny

parasol,wyprostowana,jakbypołknęłakij.Nawetniespojrzałanacórkę.Ciało
ojca ze względu na pogodę na szczęście szybko spoczęło w grobie i ludzie
zaczęli się rozchodzić, jedni do domów, inni na stypę. Na końcu pozostała nad
grobemtylkoJaninazAntonim.Wodaspływałaobokichbutów,tworzącmałe
potoczkiiroznoszącwszędzieglinę.

–Nawetnamnieniespojrzała–powiedziałazałamana.
–Nieprzejmujsię.
–Właśnie,żesięprzejmuję–uniosłasię.–Cozniejzaczłowiek?
–Tomojawina.Gdybyniejaimoje...
– Nie! – przerwała mu ostro. – To nasza wina. Żadne z nas nie zawiniło

same.Winęponosimyoboje.

background image

Przytulił ją, ściskając ręką za ramię, i starając się utrzymać parasol,

ponieważzrywałsięcorazsilniejszywiatr.

–Chodźmy.Nictuponas.Wracajmydodomu.
–DoWandy.
–Tak.Donaszegodziecka.
Małą Wandę zostawili pod opieką Olesi. Wiedzieli, że jest w dobrych

rękach.Kiedyjednakopuścilicmentarz,Antoniwpadłnapewienpomysł.

–Czymogęcięzabraćwjednomiejsce?
KiedyśteżprzecieżjeździłdomiastaiczęstobywałwKrakowie.
–Cotozamiejsce?
–Niepytaj.Tylkosięzgódź.
–Powinniśmywracać,lejeokropnie...–powiedziałaniepewnie.
–Tylkochwila.Obiecuję.Adeszczemsięnieprzejmuj.
Wreszciesięzgodziła.
Zabrał ją do sklepu w centrum miasta. Kupił jej parę nowych sukien i

butów, parę obrusów i zasłon, materiału na nowe ubrania, które będzie sobie
mogłauszyćsama.

– Nie możesz wyrzucać na mnie tyle pieniędzy! – wykrzyknęła, blada na

twarzy,aleszczęśliwajaknigdydotąd.

–Właśnieżemogę.Iwieszco?
–Nie.
–Sprawiamitoogromnąprzyjemność.
Zarumieniła się teraz i przycisnęła do niego. Ta bliskość jeszcze była dla

nichtakanowa.Pierwszyodruchichzawstydził,alejużpochwili,spokojnie,z
rozwagą,zbliżyłasięponownieizbliżyłaustadojegoust.

–Dziękuję.
Wtychsłowachwyczułwszystko:wyznaniemiłości,wiaręwlepszejutro,

szczęścieiradośćmałegodziecka.Coprawdabyłtodzieńpogrzebu,aleczytak
naprawdę musimy się tego dnia umartwiać, rozpaczać i cierpieć? Może jest
dobrze się weselić? Z umiarem oczywiście? Przecież tak mało tego wesela
mamywkrótkimżyciu.

–Mójojciecchybanigdysięnieuśmiechał–powiedziałamuwpowrotnej

drodzedodomu.–Awłaściwienigdygotakiegoniewidziałam.Przezcałeżycie
przeszedłzponurąipoważnąminą.Niemajednegozdjęciawdomu,naktórym
można by było zobaczyć innego ojca. Matka zresztą jest taka sama. Czy to
możliwe, że kiedy oni tacy byli, ja, jako ich córka, zachowałam w sobie
wszystkiewłaściweimcechy?

– Nie wszystkie, ale niektóre z pewnością tak. Aczkolwiek nie uważam,

abyśbyładonichwtensposóbpodobna.Jesteśinna.

background image

–Takuważasz?–zapytałaznadziejąwgłosie.
–Tak.Inaczejbymsięwtobieniezakochał.
Ich serca zatrzymały na chwilę bicia. Potem zaczęły uderzać silnie i

przyspieszałyzminutynaminutę.

–Toniczku...aczytymniejeszczechociażodrobinękochasz?
Antoniprzyjrzałsiężonieinawetniemusiałsięzastanawiać.
–Kocham.Nigdynieprzestałemcięprzecieżkochać.
Potychsłowachjakoślżejjejsięzrobiłonasercu.Łatwiejteżbyłowracać

do domu. Smutek gdzieś zniknął, a gorzkie wspomnienie matki rozwiało się,
jakbybyłotylkozłudzeniem.

Mała Wanda ucieszyła się na widok powracających rodziców. Rzuciła się

imwramionaizaczęłaopowiadać,jaktoOlesiawrazzOdinąnauczyłyjąlepić
pierogi.

– Niech się pani nie gniewa – powiedziała Olesia. – Ale mała tak bardzo

paliłasiędorobótkuchennych...

Olesiadoskonaleprzecieżwiedziałaipamiętałamoment,wktórymwyszło

najawprzebywaniemałejwkuchni.Panibardzosiętoniepodobałoiskarciłają
wtedyostro.

–WszystkowporządkuOlesiu,niechsiędzieckouczy.Przecież–spojrzała

namęża–pracaniemożehańbićczłowieka.Każdazasługujenaszacunek.

Antoni wpatrzył się w żonę wzrokiem błyszczącym od miłości. Jakże się

zmieniła!Zdnianadzieńrosłownimcorazwiększeuczucie.Miłośćrozkwitała
nanowo.Ichżyciebędziepiękne.Wszystkodopierosięzacznie...

–Alepamiętam,jakkiedyśpaniniebyłazadowolona...–Olesiapróbowała

jeszczedrążyćtemat.

–Oj,Olesiukochana,tożtoprzecieżtyleczasuminęło.Niewspominajmy

już.Jeślimałachce,niechsobiewkuchniprzesiaduje.

Służąca nie mogła się nadziwić zmianie, w jakiś sposób i ona czuła, że w

dworzezaniedługonastanąwielkiezmiany.Panijużniebywałatakazamknięta
jak kiedyś i ich stosunki nabrały innego znaczenia. Jakby zapomniała o
wszystkimzłym,cosiękiedyśwydarzyło.

Mała Wanda ściskała w ręce Marynię, z którą się nie rozstawała,

gdziekolwiek szła. Na lalce widoczne już były ślady użytkowania, ale tym
bardziejpodobałasiędziewczynceikochałająjeszczemocniej.

TamtejnocyteżJaninawpuściłaAntoniegodosypialniinapowrótzaczęli

spać razem. Co prawda do stosunków dochodziło sporadycznie, ponieważ
wiedział,jakonanatoreaguje,alezdarzałysięi,codziwne,przynosiłyobojgu
wiele przyjemności. Ale innej niż kiedyś. Ich fizyczna miłość przybrała
spokojniejszeodcienie.Wreszciesiędotarli...

background image

Minęły więc kolejne trzy miesiące od tamtego dziwnego incydentu, do

którego nikt nie przywiązał zbyt wielkiej wagi i o którym zapomniano.
Wydawało się, że rodzinna idylla wreszcie zagościła w domu. Nawet wokół
Olesizacząłsię kręcićjedenchłopak, bardzozakochany.Olesia zpoczątkunie
chciała go do siebie przypuścić nawet na parę metrów, ale z czasem, jak dziki
zwierz,oswoiłasię.Wieczoramicorazczęściejmożnaichbyłowidywaćrazem.

– Więc wszystko się ułożyło – powiedziałem do kobiety obok. – Rodzice

znowuznaleźliwspólnyjęzyk.

– Tak, ale wiele lat zajęło im docieranie się. Przecież każde było inne,

różnili się, aczkolwiek młodość na początku mogła zburzyć wszystkie mury.
Niestety nie udało się to i musieli przeczekać wiele burz, zanim wreszcie
spojrzeli na siebie nowymi oczami. Każda miłość z czasem przybiera inny
odcień.Niezawszetapierwsza,wpoczątkowejfazie,jestodpowiednia.Wielka
miłośćpotrafirównieżniszczyć,totakdokładnie,żeodbudowaniezgliszczjest
właściwieniemożliwe.Wtymwypadkusięudało.Naprawdęznaleźlidosiebie
drogę. Pamiętam tamten czas do dziś. W naszym domu wszystko się zmieniło.
Ojciecniespędzałjużtyleczasupozadomem.Przynosiłmatcekwiatyizabierał
ją na przechadzki. Często widywałam ich razem. Nosił ją na rękach, a ona tak
pięknie się śmiała. Moja mama miała najpiękniejszy śmiech na świecie i sam
jegodźwięksprawiał,żeczułamsiędobrze.Wydawałomisięwtedy,żetaidylla
będzietrwaławiecznie.Zresztądlamnie,dladziecka,trwałaowieledłużejniż
dla nich. Mój czas nie pędził jeszcze wtedy tak szalenie do przodu. Po prostu
powolisobieszedł.Spacerował.Tymczasemichgodzinygnałyjużnazłamanie
karku tylko, że o tym nie wiedzieli. Robiły milowe kroki. Czas wykonuje je
tylkowwyjątkowychsytuacjach.Atawyjątkowąbyła.

–Cosięwtedystało?
–Pewnegodniamatkaupadłainiepotrafiławstać.Dostałabólówbrzucha.

Jaksięokazałopóźniej,jużodmiesięcyjemiewała,aleignorowała.

–Itobyłmoment...
–...końca.
W ciągu paru dni brzuch Janiny zaczął się znacznie powiększać. Choć

doktor przyjechał tamtego pierwszego dnia, okazało się, że jest już za późno.
Zabrano ją do szpitala, mała Wanda płakała i krzyczała rozdzierająco, widząc
matkę odjeżdżającą nie wiadomo gdzie. Olesia musiała ją przytrzymywać siłą.
Dopóźnejnocymałamajaczyła,wołającmatkę.

Janinawróciładrugiegodnia.Wyglądaładobrze,alecośsięzmieniłowjej

wzroku. Gdyby Wanda była starsza, dojrzałaby malujący się w nich koniec,

background image

stracone złudzenia i cień śmierci. Na szczęście jej oczy łaskawie przesłaniał
wiek.

KiedyAntonizobaczyłżonę,przeszedłgodreszcz,azimnypotprzelałsię

po plecach. Nie musieli nic mówić, patrzyli tylko na siebie, a samo spojrzenie
wyjaśniałowszystko.

Grunt usuwał mu się pod nogami, zaczął w nim grzęznąć i ogarnęła go

dzika bezsilność. Zaprowadził ją do domu. Mała Wanda nie odrywała się od
matkiidopieroponadejściuwieczoruzasnęłajejnakolanach.Ojciecchciałją
wcześniejzabraćizaprowadzićdołóżka,aleodmówiła.

–Niezabieraj–rzekłacicho.
Skinął głową. Później mała zaczęła jej ciążyć i pozwoliła mu ją odnieść.

Wrócił do żony i razem usadowili się na sofie. Chwycił ją za ręce i ścisnął
mocno.Rozpaczliwie.Bolało,alenicniepowiedziała.Niechtrzyma,niechczuje
jeszcze,pókijestem...

Janinanależaładosilnychkobiet.Wczorajszejnocyjeszczepoddałasięw

szpitalu słabości, ale rankiem była już pogodzona z losem. Przecież cokolwiek
byterazchciałazrobić,nieudałobysię.Siławyższa.

Antonibyłulepionyzzupełnieinnejglinyniżona.Silnyirosłymężczyzna,

umięśnionyiwypracowany,aleomiękkimsercuikruchej,niemalżedziecięcej
duszy.Niebyłsilny.Wkażdymrazieniejeżelichodziłootakąsytuację.Sama
myślośmierci goprzerastała.Wyrzucał sobiewmyślach swojezachowaniew
stosunkudoniej.Ogarniałagojeszczewiększabezsilnośćipoczuciewiny.

–Coteraz?–wyszeptał,całującjejdłonieiprzyciągającdosiebie.–Ile...

ileczasu?

–Niewiele...
Naglezeskoczyłzsofyiznalazłsięprzedniąnakolanach.Objąłjąwpasie

iwtuliłgłowęwjejuda.Zapłakał.Płakałcicho,aonagładziłagopowłosach.
Nicwięcejprzecieżuczynićniemogła.

Oboje myśleli o tym samym, aczkolwiek o tym nie wiedzieli: jak okrutny

jest dla nich los. Teraz kiedy na nowo się odnaleźli, związali i zaczynali
wszystko od nowa, uderzyła w nich choroba. Po tych wszystkich przejściach i
burzach, jakich doświadczyli. Gdy znowu mieli być razem. Ale coś poszło nie
tak.Niebopostawiłomiędzynichprzeszkodę.

– Może znajdziemy innych doktorów? – zaproponował. – Przecież muszą

być gdzieś lepsi, tacy co się znają, co pomogą. Zapłacę każdą cenę, byleby
tylko...–przełknąłślinę.Jakośniepotrafiłdokończyćzdania.

– To wszystko niepotrzebne – powiedziała cicho. – Sprawy zaszły już za

daleko.

–Dlaczego...czytywcześniejnicniepodejrzewałaś?

background image

– Podejrzewałam. Wiele razy odczuwałam bóle, tylko je ignorowałam.

Możeczułam...tak,czułam,żecośjestnietak.Ipewniedlategoniechciałamsię
obarczać tymi sprawami, ponieważ wiedziałam, że i tak nic nie przyniosłoby
poprawy.Towemniesiedziałoodpoczątku,przekonanie,żesięnieuda.

–Mogłosięudać!
–Nie.Jestempewna,żenie.
Wkrótceułożylisiędołóżka.Tejnocyżadneprawieniezmrużyłooka.Itak

jużmiałopozostać.

Dnieuciekałyterazzastraszającoprędko.KażdegorankaAntonibudziłsię

iczuł,żeniedarady.Żezaszybkotosiędzieje,żeniedziejesięnaprawdę,że
powinnoprzytrafićsiękomuśinnemu,nieim...

MałaWandajakbywyczuwała,żezmatkącośjestnietak,nieodstępowała

jejnakrokidomagałasięwięcejczułościniżzwykle.Częstopytałamatkę:

–NieopuściszWandy?
–Nie,kochanie.Nieopuszczę.
KłamstwawielekosztowałyJaninę,alejakmogłapowiedziećtemumałemu

stworzeniu, że za jakiś czas będzie na świecie samo? Stanie się półsierotą, bez
matki, którą tak bardzo kochała? Musiała kłamać. Może nawet w jakiś sposób
chciała też okłamywać siebie? Kłamstwa przecież łatwiej przyjąć, łatwiej
uwierzyć...

Dwarazyczęściejchodziłaterazdodomowejkaplicy.Modliłasiężarliwie.

Prosiłaołaskę.Niedlasiebie.Dladziecka.

Pewnegodniaszłazmałąnaprzechadzkę.Choćpowolitraciłasiły,mogła

jeszcze spokojnie chodzić wokół domu. Zawędrowały do dziwnego drzewka
rosnącego na łące. Tego, które wtedy wyrosło na jej oczach. Pod drzewem
zakwitły kwiaty, nawet nie wiadomo kiedy. Wanda podbiegła i na kolanach
zaczęła zrywać maki. Tymczasem Janina spojrzała w górę, w czyste dzisiaj
nieboipomyślała:wiem,żetamjesteś.Przecieżdałeśmidowódwpostacitego
drzewa.Dziękuję.

Byławdzięcznaniebiosomzatendar.Dziękiniemupoprostusięniebała.

Sytuacja, która nastała, okazała się lżejszym ciężarem dla jej umęczonych
pleców.Nawetniechciałasobiewyobrażać,cobybyło,gdybyBógniepokazał
jejtegocudu.Zpewnościąbysiębałairozpaczała.Dawnostraciłabynadziejęi
cogorsze,wygrażałabyizłorzeczyła.

–Kochanie–zwróciłasiędomałej.–Musiszmamusicośobiecać.
Wandaskinęłajejgłową.
–Obiecujesz?
–Obiecuję.
– Dobrze. Musisz więc dbać o to drzewo. Nigdy go nie ścinaj. To dar z

background image

niebios. Dla nas. Zawsze kiedy ci będzie ciężko, możesz tutaj przyjść. W tym
miejscuuzyskaszspokój.

–Niewkościele?–Zdziwiłasięcórka.
–Wkościeleteż.Jednaktomiejsce...jestmagiczne.Tutajzawszebędęja,

nawet kiedy mnie już nie będzie. Możesz tu do mnie mówić o wszystkich
swoichproblemach,ajabędęsłyszała.Akiedydorośniesz,dowieszsięwięcej.

Wanda patrzyła na matkę smutnym wzrokiem. Doskonale zdawała sobie

sprawę, że coś się dzieje, coś, co się jej nie spodoba. Dzieci bywają jak
zwierzęta,bardzospostrzegawczeiinstynktowniepotrafiąwyczućzagrożeniez
daleka.Czytająwludziachjakzotwartychksiąg.Niestety,zczasemtęzdolność
zatracają...

Janina zaczęła spisywać dzieje życia w pamiętniku. To właśnie te

wspomnieniazapisaneatramentemmiałanamyśli,mówiącWandzie,żekiedyś
dowiesięwięcej.Opisaławnimrównieżhistoriędrzewka...

– Czy to drzewo nadal istnieje? – zapytałem kobietę, aczkolwiek

ściemniałosięjużiwiedziałem,żebędęmusiałprzełożyćrozmowęnajutro.

–Oczywiście–odpowiedziała.–Irodziowoce.
Musiałapoznaćrysującesięnamojejtwarzyzdziwienie,ponieważdodała:
–Todrzewoowocowe.Manajdorodniejszejabłkazewszystkichjabłoni.
–Chciałbymjezobaczyć.
–Możekiedyścisięuda.
Wstała, podeszła do półki z książkami i wyciągnęła jedną: stary zeszyt o

pożółkłychkartkach.

– To pamiętnik mojej mamy. Znajdują się w nim wszystkie jej

wspomnienia.

Pomyślałem, że to bardzo dobry pomysł. Jej matka wiedziała, że umiera,

więc postanowiła spisać swoje dzieje i zachować myśli na papierze. Wszyscy
powinniśmytorobić,abypozostawićposobiejakiśślad.Dlarodziny,dladzieci,
wnuków.Dlasamejpamięci.

Wziąłem do ręki ten cenny przedmiot i przyglądałem mu się z wyrazem

uniesienia. Przed chwilą wysłuchałem opowieści o kobiecie, która swoją ręką
zapisałastronytegopamiętnika.Terazmiałemzajrzećwjejmyśli.Totak,jakby
nagle stanęła przede mną: żywa, z krwi i kości. Przeszedł mnie dreszcz
podniecenia.

–Możeszgozabraćiprzeczytaćwieczorem.Jutrospotkamysięibędziemy

kontynuowaćrozmowę.

Podziękowałem jej gorąco i wyszedłem. Do domu pędziłem na złamanie

background image

karku.Wpołowiedrogijednakniewytrzymałemiusiadłemnajednejzławekw
pobliskimparku.Otworzyłemizacząłemczytać:

–„Ja,JaninazRóżewskich,spisujęswojedziejeimyślidlamojejjedynej

córki przeznaczone, jako testament po jej matce, która ją całym swym
jestestwemmiłowała.”

Przerzedły mnie dreszcze. Czy miałem prawo czytać zawarte tutaj

najskrytszemyślitejkobiety?Niezastanawiającsięjednakzawielepowróciłem
do lektury, która okazała się niezwykle pasjonująca, aczkolwiek zawierała
wszystko,coopowiedziałamiWanda.Byłemtakbardzopochłoniętylekturą,że
dopiero kiedy zapaliły się latarnie, zrozumiałem, że przecież siedzę w parku i
jestjużpóźnywieczór.

Pospiesznie wróciłem do domu. Umyłem się, zjadłem coś na prędko i

wskoczyłemdołóżka,zapalająclampkęstojącanastolikunocnym.

Czytałem do późnej nocy. Kiedy dotarłem do końca opowieści, nie

potrafiłem przestać myśleć o tej niezwykłej kobiecie. W tym niesamowitym
dzienniku matka mojej znajomej opisała prawdziwe zdarzenie z drzewkiem, a
więcnaprawdęotrzymaładarodsamegoBoga.

Leżałem z otwartymi oczami i na nowo przeżywałem życie Janiny. Tak

bardzo chciałem, aby wreszcie nadszedł nowy dzień! Jeszcze wtedy nie
wiedziałem, że czekająca mnie rozmowa z Wandą będzie tak bardzo
zaskakująca.

– Pani matka musiała być niezwykłą kobietą – powiedziałem następnego

dnia,siedzącznowuwpokojumojejznajomej.

Uśmiechnęłasię.
–Aktóramatkaniejestwyjątkowa?
Miałarację.Imoja,choćniespotykamysięzaczęstoiniemamyzesobą

wiele wspólnego, zasługuje na szacunek, chociaż... nigdy właściwie nie
myślałemoniejwtensposób,dopieroteraz...Muszęjejotympowiedzieć,jak
tylkoznajdęchwilęczasu.

Powiedziałemjejotym.
–Niemyślałeśwtensposóboswojejmatce,ponieważtotwojamatkaipo

prostu patrzysz na nią inaczej. Ale tylko dlatego, że masz zamknięte oczy.
Gdybyśjeszerzejotworzył,pewniedostrzegłbyś,żejestrówniewyjątkowa.

Miała rację. Nagle zapragnąłem porozmawiać z mamą. Dowiedzieć się

czegoś więcej o jej życiu, o potrzebach... Jak bardzo byłem wyrodnym synem,
jeślijązaniedbywałem!Odtygodninieutrzymywałemzniąwłaściwieżadnych
kontaktów.

background image

–Dziękuję–powiedziałem.
–Zaco?
–Żemniepaniuświadomiła.Mamwieledonadrobienia.
–Dobrze.Awięcmojaopowieśćwjakiśsposóbmajużjedenpozytywny

punkt. Pomożemy sobie nawzajem. Ty napiszesz moją historię, a ja pomogę ci
zmienićswójstosunekdomatki.Obojgubędzielżejnasercu.

Skinąłemgłową.Przyniosłemświeżedrożdżówkizseremiposypką,więc

podałem jej i sam rzuciłem się na swoją, ponieważ tak smakowicie wyglądała,
żenajegowidokciekłamiślinka.

– Bardzo silnie odczuwałam moment, w którym mama zachorowała –

zaczęła opowieść. – Wpadłam w rozpacz, ponieważ to, co zaczęło się dziać w
domu, okazało się ponad moje siły. Tylko Olesia, zdawało się, była ponad
wszystko, jakby wiedziała, że musi się mną opiekować i przyzwyczajać do
siebie jeszcze bardziej. Na wypadek najgorszego. Ale nie to było wtedy
najważniejsze. Zdarzyło się wtedy coś, co właściwie zinterpretowałam dopiero
wielelatpóźniej.

Zastanowiłemsię,cotomogłobyć.Choćsięstarałem,nicniewpadałomi

dogłowy.Czekałem.

– Tamtego dnia sama wyszłam na dwór. Chciałam mamie nazbierać

maków. Jakoś tak przyjęło się w naszej rodzinie, że maki zrywały dzieci dla
rodziców.Ija,jakbymtomiaławsobiezakodowane,ruszyłamwstronęłąki.Aż
dotarłamdotamtegodrzewkaiwtedytozobaczyłam...

Kończyło się lato. Jesień już było czuć w powietrzu i liście zaczynały się

barwić na drzewach. Mała Wanda rwała maki, zapatrzona w nie, aż wreszcie
podniosła głowę, słysząc jakiś odgłos i stanęła jak wryta. Tuż przed nią rosło
drzewkomatki.Wydawałojejsię,jakbyżyłowłasnymżyciem,jakbyporuszało
się,przyzywającją.Małanieuciekła,byłaprzecieżwznanymsobiemiejscu,tuż
obokwznosiłsiędwór,szczekałypsyipracawrzaławokół.

Wpatrywałasięprzedsiebiebezsłów,jakbyzatrzymałsięczas.Wtedyteż

do głowy wkradła się myśl, jakby przez kogoś podyktowana: napisze list do
Boga.Poprosigoozdrowiedlamamy,którejbrzuchzrobiłsięwielkijakbania,
jakbywśrodkurosłodziecko,tymczasemnosiławsobiezło,któremiałozaparę
tygodnijązabić.

Udałasiędodomu.Niezdążyłajednaknicnapisać,ponieważprzywołałają

matka.

–Kochanie,gdziebyłaśtyleczasu?Mamasięociebiemartwiła.
–Nazbierałammamiemaków.

background image

Matka uśmiechnęła się do niej, aczkolwiek jej uśmiechy nie bywały już

takiejakdawniej.Czegośwnichzabrakło.Światła.

–Kochanietymoje.Jajabymcięmogłaopuścić?
Wanda patrzyła na oczy matki, w jednej chwili napełniające się taflą

błyszczącychłez.

–Chodź,przytulsiędomamy.Poczytamysobieksiążkę.
Małausadowiłasięwygodniewokółmatki,ataprzygarnęłają,sięgnęłapo

książkęleżącąnanocnymstolikuizaczęłaczytać.

„Berlinspał.Pogasłyświatłapomagazynach,poteatrach,pomieszkaniach

filistrów,posuterynachistrychach.“

Byłtopoczątekksiążki,którąmatkaczytałaniewiadomoktóryrazzkolei.

„Międzyustamiabrzegiempucharu”.Wandaniewielerozumiała,niewszystkie
fragmentymatkapozwalałajejusłyszećiczasamiczytałacicho,tylkodlasiebie.

– Gdzie leży Berlin? – wtrąciła mała, ponieważ przyzwolono jej pytać o

wszystko.

– Leży w północno-wschodniej części Niemiec – wyjaśniła matka. –

Położony jest nad rzeką Szprewą i Hawelą. To bardzo piękne miasto, choć
oczywiścienietakpięknejakKraków.

–ByłaśkiedyśwBerlinie?
Matkazapatrzyłasięprzedsiebie.
–Nie...
–Dlaczego?
– Może dlatego, że nie miałam możliwości? Ambicji? Może za wcześnie

poznałamtwojegoojca?

–Pojedziemytamrazem?
–Bardzobymchciała...
Na chwilę Janina odłożyła książkę i jej oczy zatrzymały się w jednym

punkcie.Błądziłamyślami.Nagledrgnęłaispojrzałanacórkę.

– Jeżeli nie pojedziemy tam razem, to ty możesz jechać tam kiedyś sama.

Kiedyjużdorośniesz.

–Sama?Niechcęnigdziejechaćsama.
– Możesz to sobie postanowić i wtedy tak się stanie. W życiu musimy

stawiaćsobiecele,apotemdonichdążyć.

–Czytymiałaścele?
–Miałam.Moimcelembyłaśty.I,jakwidzisz,osiągnęłamgo.Jesteśtuze

mną.

–Będęztobązawsze.

background image

–Jaztobąteż...
Potemmatkaznowuzaczęłaczytać.
Podwieczórprzyjechałlekarz,gdyżJaninapoczułasięgorzej.Małazostała

odesłanazOlesiądopokoju.

Późną nocą, kiedy Wanda już spała w pokoju, nagle coś ją w nocy

przebudziło. Otworzyła oczy i spojrzała w ciemność. Nie bała się, ale coś nie
było tak, jak być miało. Wstała i na bosych nóżkach przeszła przez pokój.
Otworzyła drzwi. Gdzieś z oddali dochodziły jęki matki. Poszła więc w stronę
jej pokoju i zobaczyła uchylone drzwi. W środku paliła się świeca, matka
klęczałaprzyłóżku,trzymającsięzabrzuchijęczała.Wandajużmiałapodbiec,
kiedytamtaodezwałasięzupełniezmienionymgłosem.

–ProszęcięBoże,jużmniewięcejniedręcz.Zabierzból.Jajużwięcejnie

wytrzymam.Proszę,BożeWszechmogący...

Matkamusiałapłakaćimałejzrobiłosięnieprzyjemnie,włoszjeżyłsięna

głowie.Niewiedziała,comarobić.Płaczącaiklęczącanakolanachmatkatobył
zbyt wstrząsający widok. Chciała pobiec do ojca, więc odwróciła się
pospiesznie,bymupowiedziećomatce,żepotrzebujepomocy,alekiedydotarła
do jego pokoju (od jakiegoś czasu, na żądanie żony, znowu spał sam) również
doszedłdoniejjegopłacz.

Wandaniewiedziała,comazrobić.Inagle,jakbyzniczegonic,wpamięci

pojawiłosiężyjącedrzewko.Przeszładopokoju,zamknęłacichodrzwi,zapaliła
lampkę. Ze stolika wyciągnęła papeterię i zaczęła pisać: „Kochany Panie
Boże...”

TowłaśnietejnocypowstałpierwszylistskierowanydoBoga,aczkolwiek

gdybyktośjąkiedyśzapytałdlaczego,nieznałabyodpowiedzi.

–Dlaczego?–zapytałemją,kiedynachwilęprzerwałaopowieść.
–Niewiem.
–Przecież...
– Nie chodzi o to, że nie wiem w prawdziwym brzmieniu tego słowa.

Wiem,zasprawąkogozaczęłampisaćtenlist.

–Chodziotodrzewonałące?
– Tak. To ono wtedy przyszło mi na myśli i... wydaje mi się, że

pokierowałomnązpowrotemdopokoju.NiktminiemówiłopisaniudoBoga.
Otowtymchodzi.Toprzyszłosamo.

– Prawdopodobnie wyczuła pani, do kogo należy się zwrócić.

Instynktownie. Ludzie zawsze w ciężkich momentach zwracają się do Boga.
Więcpewnieipani...

background image

–Mogłotakbyć–przyznała.
–Cosięstałoponapisaniulistu?
–Ogarnąłmniewielkispokój.Poczułamsięzmęczonaiwróciłamdołóżka.

Zasnęłam.

–Acozlistem?Cosięznimstało?
– Rano schowałam go do szuflady. I już więcej do niego nie wracałam.

Dopieropolatach.

–Jestichwięcej?
–Tak.
–Zachowałysię?
–Tak.Zarazcipokażę.
Od tamtego dnia zdarzenia rozwijały się szybko. Janina z dnia na dzień

traciła siły. Brzuch wyrósł do niebotycznych rozmiarów. Coraz większe bóle
ogarniały jej ciało. Antoni schudł i wyglądał jak cień, matka też. On wtedy
umierałrazemznią...

Małaprzyglądałasiętemuichoćbardzochciałazbliżyćsiędomatki,coraz

częściejsięoddalała.NakażdymkrokuusługiwałajejOlesia.Starałasięjejdać
wszystko, czego tylko mogła potrzebować. Ale Olesia nie wiedziała jednego:
choćmogłasięstarać,nieumiałazastąpićjejwtymczasiematki.

Dni uciekały przez palce jak woda. Dom ucichł i jakby opustoszał. Było

jasne, że pani domu umiera. Umierał z nią mąż, nawet kwiaty więdły w
doniczkach,jakbyionewyczuwałysmutekibraknadziei.

Olesiastanęławtymmomencienawysokościzadania.Zajęłasiędomem,

wydawała rozkazy ludziom, którzy każdego dnia przychodzili do dworu
pracować. Ona jako jedyna zdolna była wyciągnąć z Antoniego potrzebne
instrukcje. Dni szybko zamieniały się w tygodnie. Czas uciekał, a jakby się
zatrzymał.

Jednego razu, ciemną nocą w drzwiach pojawił się ksiądz i wszedł do

domu.Małastałaprzebudzonaiwystraszona,niewiedząc,cosiędzieje.

– Niech Wanda idzie spać. – Olesia ze świecą w ręce zaprowadziła ją do

pokojuiodrazuzabrałasiędowyjścia.

–Olesiu–szepnęłamała.–NiechmiOlesiazostawiświecę.
Taskinęłagłowąipołożywszyjąnastole,odeszła,amałapozostałasama.

Taksamojakzapierwszymrazem,podeszładostołuiwyciągnęłapapeterię.

„Kochany panie Boże. W nocy przyszedł ksiądz. Słyszałam, jak baby do

pracy przychodzące mówiły, że jak ksiądz do chorej przychodzi, to już nie ma
nadziei. Ojciec od tygodni do mnie nie przemawiał. Matki nie widziałam już
długo,niepozwalająmisięzniąwidywać.Spadłpierwszyśnieg.Olesiamówi,
żetodobrze,żeświattakiponuryniebędzieiciemny.Aledlamnieciemnyjuż

background image

będziezawsze,jeżelimimatkizabraknie.

Kochany Panie Boże. Nie zabieraj mi mamy. I proszę cię, niech tata się

znowuuśmiecha.”

Ten list również znalazł się w szufladzie, a Wanda spokojnie zasnęła.

Tymczasem ksiądz dał umierającej ostatnie namaszczenie i po odbytych
modlitwachopuściłdom.

Minęłyjeszczetrzyciężkiedni.
PrzedsnemWandabyłabardzospokojnaipogodnanatwarzy.Dzisiejszego

dnia matce bardzo się poprawiło. Tak bardzo, że przypomniała sobie o niej i
kazała ją przyprowadzić. Z początku Wanda nie poznała rodzicielki, tak
wychudłaizmieniłasięnatwarzy.Aleoczypozostałytesame.Byłaprzykryta
aż pod brodę, nie chciała się pokazywać córce w takim stanie, aby jej nie
przerazić. Mała chciała się na nią rzucić, ale Olesia przytrzymała ją i
powiedziała, że nie może jeszcze leżeć przy matce, ale że już wkrótce się to
zmieni,bozdrowiejeiwszystkozmierzawdobrymkierunku.

–Pamiętaj...–powiedziałamatkanadowidzenia,alejużniedokończyła.
Wandawróciładopokojuiwyciągnęłapapieriprzyborydopisania.
„KochanyPanieBoże,dzisiajwreszciematkapoczułasięlepiej.Zdrowieje.

Olesia mówi, że wszystko będzie już dobrze. Ale tata siedział w pokoju i
trzymał ręce w dłoniach. Nawet na mnie nie patrzył. Dziękuję ci, ponieważ
najważniejszejest,żemamaznowusięuśmiecha.”

Wszystkowracałodonormy.
MałaWandabardzostęskniłasięzamatką,więckiedytegodniarodzicielka

poczuła się lepiej, jakby ożyła. Narodziło się w niej uczucie wielkiej
niecierpliwości. Tak bardzo pragnęła wtulić się w jej ramiona. Korzystając z
nieuwagidomowników,przemknęłasiędojejpokojuiweszładośrodka.Byłjuż
dosyć późny wieczór. Wewnątrz panowała taka dziwna atmosfera, że małą
przebiegłydreszcze.Akiedyspojrzałanałóżko,gdzieleżałamatka,stanęłajak
wryta. Przy łóżku matki zatrzymała się dziwna postać. Stała nad głową
wyciągając w jej stronę ręce. Zjawisko zaś, jakie dostrzegła od strony leżącej,
zapadło jej w pamięć na zawsze. Otóż ciało matki wyglądało, jakby parowało.
Paralubledwowidocznydymkierowałysięwstronęstojącejpostaciiznikały
wjejdłoniach...

Nagle matka westchnęła. Postać zniknęła wraz z dziwnym zjawiskiem.

Wanda podeszła ostrożnie i zbliżyła się do mamy. Kiedy dotknęła jej dłoni, ta
byłajeszczeciepła,aleniereagowała.Zaczęłająszarpać,abymatkasięobudziła
i przytuliła ją. Odpowiedziała jej tylko cisza. Matka nawet nie drgnęła. Wanda
uderzyła w krzyk. W mig zlecieli się Olesia z Antonim. Widząc, co się dzieje,
przeżegnali się i podbiegli do niej. W tym czasie na stole zgasła paląca się

background image

jeszczeprzedchwiląświeca.

–NiechjąOlesiastądzabierze–nakazałAntoniostrymgłosem.
Mała, niesiona na rękach służącej, opuściła pokój. Jeszcze zanim wyszły,

dostrzegła,jakojciecszerokootwieraokno...

–Pocoontooknootwierał?–zapytałem,przerywającopowieść.
–Tostarezwyczaje.Kiedyktośumierał,należałootworzyćokno,abyjego

duszamogłaspokojnieopuścićdom.

–Niewiedziałem.
–Wielurzeczyjużterazniewiecie.Aletoniewyzatoodpowiadacie,ale

życie,któretakprędkosięzmienia.

–Tamtegodnia...Cowłaściwiepaniwtedywidziała?Taosobaprzyłóżku

matki?

–TobyłaŚmierćwewłasnejosobie.
– Nikt nigdy nie widział śmierci. W każdym razie niczego takiego nie

słyszałem.

– Może nawet ja jej nie wiedziałam. Mógł to być wytwór wyobraźni, kto

wie?Chociaż...Tenobrazmocnowryłmisięwpamięć.Czypamiętałabymto,
gdybysiętoniezdarzyło?

–Niewiem,aleczasamimózgpokazujenamobrazy,którychtaknaprawdę

niema.

–Pomimowszystko...jestempewna,żecoświdziałam.
–Cobyłopotem?
– Nastał dla nas ciężki okres. Jakby zgasło słońce. Z odejściem matki już

nic nie było takie jak dawniej. Bo choć długimi tygodniami nie ruszała się z
pokoju,toprzezcałyczastambyła.Potembyłociężkozaakceptowaćfakt,żejej
zabrakło,żeodeszła.Nazawsze.Izabrałazesobąsłońce.

Ta śmierć obyła się właściwie bez łez. Antoni nie potrafił płakać, dawno

temuwylałwszystkiezasoby,któreterazbysięprzydały.Pozostałatylkopustka.
I pewien rodzaj spokoju. Bo chociaż jego żona odeszła, odetchnął. Nie ze
swojego powodu. Choć te miesiące okazały się ciężkie, zrobiłby dla niej
wszystko. Tak wiele wycierpiała, a on już nie mógł na to patrzeć. Cierpienie i
tygodnie wyniszczania organizmu uczyniły z obojga zrujnowanych ludzi. On
wyglądał jak wysuszony człowiek, ze skórą przywartą do kości. Ona... jej
właściwiejużzażycianiebyło.Byłtylkotenzabójca,tkwiącywniejizżerający
od rana do nocy, powiększający się tak, że wreszcie ją pokonał. Walka od

background image

samegopoczątkubyłaprzegrana.

MałaWandanierozumiała,cosięwłaściwiedzieje.Naglewdomupojawili

sięnowiludzie.Przyszłykobiety,którezajmowałysięciałemmatki,pojawiłsię
ksiądz. Wniesiono trumnę i szeroko otwarto okna w jej pokoju. Zapalono
świece. Wieczorem dnia następnego dom zapełnił się miejscowymi, płaczki
modliłysięipłakały,ażwreszcieAntoniniewytrzymałtegolamentuikazałim
więcejnieprzychodzić.Dwakolejnednitylkoonczuwałprzycieleimodliłsię.
Ilerazywyrzucałsobieswojezachowanie?Dlaczegotożyciewyzwalałownim
dawniej najgorsze cechy? Przecież żaden człowiek nie zasługuje na złe
traktowanie.Poczuciewinywtakichmomentachjaktenrozgorzałownimsilnie
isprawiło,żedwarazygorzejbyłomuprzyjąćśmierćżony.Niemożnaprzecież
zaakceptować odejścia człowieka, któremu nie dało się tego, na co zasługiwał.
Jakbardzochciałwrócićczas.

– Olesiu, czemu mama ciągle śpi? – pytała Wanda, czepiając się służącej

mocno,instynktowniewyczuwając,żetylkoonajejpozostała.

–Mamazasnęłaidlategośpispokojnie.
–Akiedysięwreszcieobudzi?
–Jużsięnieobudzi.
–Dlaczego?
–Ponieważjestbardzozmęczona.
–Chcę,żebysięobudziła!
– Olesiu, chodź z małą do kuchni. Nic tu po niej – powiedziała Odina,

kładącjejrękęnaramieniu.–Tuniejestdobremiejscedladziecka.

Odeszływięc,amaławyrywałasięipłakała.
–Chcędomamy!Chcędomamy!
Wieczorem Olesia musiała z nią spać w jednym pokoju i czuwać. Głowę

Wandy nawiedzały potworne sny, krzyczała i rzucała się, płakała histerycznie,
wzywającmatkę.Jejwołańmatkajednakjużniesłyszała.

Pogrzeb odbył się tego listopadowego dnia, kiedy to dzień przypominał

noc.Odrananiebopłakało.Wandawylewałamorzełez.Razemzmałąpłakała
też Olesia i Odina. Siedziały w trójkę w jej pokoju i przyciskały do siebie
dziecko.

Matka Janiny na pogrzeb przyjechała powozem, ale od razu wróciła do

krakowskiegodomu.Zwdowcemniezamieniłanawetsłowa.

Nagle wszystko ucichło. Dom pogrążył się w jeszcze większej ciszy.

Ludzie do pracy zostali zwolnieni. Antoni nie życzył sobie, aby ktokolwiek
pałętałsiępoobejściu.Wszyscyzostaliwypłaceniinakazanoimjużwięcejnie
wracać.Pozamykanonieużywanepokoje.Olesiaotrzymałaprzykazzajmowania
sięWandą.Odinarównieżbyłapotrzebna.Nikogowięcejjużwdomuniebyło.

background image

Pan zamknął się w pokoju i pierwsze tygodnie tylko siedział. Jadł tyle co

wcale,niemającochotynanic.Tacazjedzeniem,którąnosiłamuOlesia,często
bywała w nienaruszonym stanie, kiedy po nią wracała. Zamknął się w sobie i
milczał.Potemzacząłpić.

Nadeszłyświęta.Oczywiścieniebyłomowyoichprzeżywaniu.Kucharka

domówiłasięzOlesiąirazemwkuchniupiekłyblachępierników,abychociaż
małamogłatendzieńspędzićinaczej.

Styczeńbyłmroźnyirównieciemnyjakdwapoprzedniemiesiące.Ludzie

zapominali powoli, co to jest słońce. Już nie było miejsca na uśmiechy. Zima
dawałasiękażdemuweznaki.Ciszawdomubyłazabójcza.

Olesia starała się bawić z małą, uczyła ją nowych piosenek. Czasem

wychodziłynaskutemrozempole,alepospieszniewracały,ponieważnamrozie
trudnosięoddychało.

Olesia przyglądała się Wandzie i nie mogła się nadziwić, jak bardzo to

dzieckozmarniało,achoćstarałysięjąkarmićnawetnasiłę,nicniepomagało.
Chybanajgorszyjednakbyłwzrokmałej:pustyipozbawionysensu.

– Czemu się nie uśmiechasz? – pytała ją Olesia, kiedy siedziała przy

kominkuizajmowałasięrobieniemnadrutach.

–AczyOlesiamyśli,żemampowody,abysięuśmiechać?–odpowiadało

dzieckoniczymdorosły.

–Jesteśdzieckiem,akażdedzieckosięczasemuśmiecha.
–Janiejestemkażdedziecko.NiechOlesiazapamięta.
–Całetotwojezachowaniemisięniepodoba.
–Mnieteżsięwielerzeczyniepodoba.
–Naprzykładco?
Był to czas, jaki rzadko następował, kiedy to Wanda dawała się

sprowokowaćdorozmowy.Wwiększościsiedziałacichainiereagowała.Dziś
byławyjątkoworozmowna.

–GdybyOlesianiewiedziała,umarłamimatka.
Olesiaprzełknęłaślinę.Byłtoniebezpiecznytemat.Alemożejednakwarto

porozmawiać,aniezamykaćsięwsobie,jaktouczyniłAntoni?

–Wiemprzecież.
–AleniewieOlesiajeszczeczegoś.
–Czego?–Nachwilęprzerwałarobótkę.
–Tego,comimatkakiedyśobiecała.
–Cototakiegobyło?
–Żemnienigdynieopuści.
Ciałosłużącejprzebiegłdreszcz.
–Niemogłamiećnatowpływu–powiedziałaostrożnie.

background image

–Alenakłamstwawpływmiała?
–Przecieżniekłamała?
– A jak inaczej to nazwać? Wiem, że oszukiwała. Mówiła, że mnie nigdy

nie zostawi, a potem umarła! – Wanda wypowiedziała te słowa ze złością w
głosie.

–JezusMaria.–PrzeżegnałasięOlesia.–Przecieżtakniemożnamyśleć!
–Tojużmojasprawa,oczymmogęmyśleć!
–Ale...
–Olesianiejestmojąmamą!NiechmiOlesiajużnicwięcejniemówi!
Więcniepowiedziałanicwięcej.Tarozmowa,aczkolwiekpierwszapotak

długim czasie, wystraszyła ją. Wanda zdawała się być nad wyraz dorosła.
Mówiła,jakbybyłainnymczłowiekiem.Alekiedytodzieckodorosło?Wciągu
tych paru miesięcy? Przecież wyglądem nadal przypominała dziecko i nim
była...

OpowiedziałaozajściuOdinie.
–Bijesięzesobą–wyjaśniła.–Tonaturalne.Stratamatkijestbolesna.Nie

zapominajmy, że to dziecko. Musimy jej dawać o wiele więcej miłości niż
dotychczas.

–Jak?Przecieżnikogodosiebieniedopuszcza?
– Rozmawiajmy z nią. Jeśli nie będzie odpowiadać, będziemy mówić.

Zaprzęgniemy ją również do lekkiej pracy. W kuchni jest jej wiele. Niech się
trochępomęczy,możewtedywgłowiepojawiąsięinnemyśli.

–Czasamiwydajemisię,jakbymiałaowielewięcejlat.
– Bo też pewnie biedulka szybko dorosła. Ale nadal jest dzieckiem. I już

mysięoniąpostaramy.

JakoślżejsięzrobiłoOlesinasercupotejrozmowie.Niewyobrażałasobie,

cobybyło,gdybynieOdina.

Mijałykolejnemiesiące,powolikończyłsięmarzecijednegozpierwszych

kwietniowych dni, kiedy mrozy wreszcie puściły, zza chmur wyjrzało
upragnionesłońce.TegodniajednakOlesianiewstawałazłóżka.Zachorowała.
Kucharka opiekowała się nią, przyniosła ciepłej herbaty, świeżego chleba z
masłemimiodem,apotemgęstegorosołu,którywedługniejmiałpostawićjąna
nogi.

Tego dnia, kiedy Olesia zachorowała, widząc wdzierające się do pokoju

słońce,coruszzasłanianepędzącymijeszczechmurami,naszłająmyśloswoim
dziecku. Jakże inaczej dziś mogło wyglądać jej życie. Z oczu polały się łzy.
Płakałagorzko.Znaczniepóźniejpłaczprzemieniłsięwjęk.

–Olesiu?CzegoOlesiatakpłacze?–Usłyszała,aleniereagowałanażadne

słowa.Cierpiałabardzoiniepotrafiłazrozumieć,jakteżtosięstało.Odebrano

background image

jejdziecko,któretakbardzokochałaiktóremiałostaćsięsensemiświatłemjej
życia.Pozimowadepresjadałajejsięmocnoweznaki.

–Olesiu?Cosięstało?Czemupłaczesz?
Dopieroterazdotarłodoniej,żetoWandaprzemawia.
– To nic. Już nic. Już nie będę... – wychlipała, ale rozpłakała się jeszcze

bardziej,wyjącstrasznieirękamirwącsobiewłosyzgłowy.

–CoteżOlesiarobi?Takniemożna.
–Nibydlaczegonie?Nibydlaczego?
–Dorośliniepłaczą.–Padłaodpowiedźbezradnejdziewczynki.
–Cotytamwiesz!Tytylkosiedziszisięnieodzywasz.Przecieżjużnawet

niepłaczesz!

–Płaczę,kiedyOlesianiewidzi.
Chwilętrwało,zanimkobietadoszładosiebie.
–Niepowinnam.Przepraszam,żeśmusiałatooglądać.Dlaczegotytuboso

stoisz?Jeszczesiępochorujesz.

WtedyWandapierwszyrazsięuśmiechnęła.ChoraOlesiazdębiała.
–Ty...tysięuśmiechasz–stwierdziłaniedowierzająco.
Wanda w tym samym czasie na powrót przybrała dawny wyraz twarzy i

odwróciławzrok.

–PowiemiOlesia,ocojejchodzi?
–Nie.Itakbyśniezrozumiała.
–Bojestemmała?
–Chybatak.
Wandaodwróciłasięnapięcieiodeszła.Olesiazebrałasięwkrótcewsobie

iparętygodnipóźniejpodeszładoWandyubranaiprzygotowanadowyjścia.

Wandaodrazusięprzestraszyła.
–GdzieOlesiaidzie?
–Wychodzę.Ubierzsię,pójdzieszzemną.
Po chwili wyszły z domu. Roślinność bujnie się rozrastała wokół,

niezwykle szybko zazielenił się też ogród. Olesia pociągnęła Wandę w stronę
małegogrobu.Uklęknęłaprzedniminajpierwsiępomodliła.

–Todlategowtedypłakałam–oświadczyła.
Wandapatrzyłananią,nicnierozumiejąc.
– Tutaj pochowałam swoje dziecko. Żył tylko chwilę, zanim umarł, i

musiałamgooddaćziemi.

Choć trawa wokół była mokra, ponieważ w nocy padał deszcz, nie

przeszkadzało to jej klęczeć przy grobie i odgarniać z niego stare liście
naniesionewiatremprzezdługiemiesiące.

–Niechodziłamtutajprzezcałązimę.Bardzomigobrakowało.

background image

Wandazbliżyłasięizapytała:
–Taksamojakmniebrakujemamy?
–Tak.Taksamo.
Dziewczynka patrzyła przez chwilę na grób, a potem przytuliła się do

opiekunki.

–Ijesteśsmutna?
PotwarzyOlesipopłynęłygrubełzy.
– Bardzo. Wiele czasu już minęło, a ja nadal nie mogę przestać o nim

myśleć. Mógł biegać między nami i śmiać się. Może nawet by cię rozweselał,
kiedyjategoniepotrafię.

–Potrafisz–zapewniłagorąco.
–Odwielumiesięcyjużnie.Zamknęłaśsięwsobie.Niedopuszczałaśmnie

do siebie. Wiem, że to była twoja mama – dodała wreszcie – ale teraz twoją
mamąjestemja.Oczywiścienietakdosłownie,bomatkęmasztylkojednąinic
tego nie zmieni. Zastąpisz mi synka, a ja tobie matkę. Nie musisz od razu
odpowiadać, zastanów się, a kiedy już będziesz znała odpowiedź, przyjdź i
powiedz.

Pochwiliwróciłydodomu.Następnegodniazasadziłynagrobiekwiaty.A

jeszczekolejnegoWandapodeszładoOlesiiprzytuliłasię.

–Możeszbyćmojąmamą.

– To wtedy tak naprawdę ją pokochałam. Zrozumiałam, że jest gotowa

poświęcić dla mnie życie i że sama jest opuszczona, z bolącym sercem. Była
taka sama jak ja, poraniona na duszy i złamana. Tylko że będąc dzieckiem,
ogarniętymbólemitęsknotązamatką,nierozumiałamtego.

–Musiałabyćdobrąkobietą–zauważyłem.
–Itakabyła.Uratowałamnie.Wróciłażyciu.
Zastanowiłemsięchwilę.
–Acosięstałozpaniojcem?
–Ojciec...Zupełnieoszalał,zdziwaczał.Życieznimniebyłołatwe,chciał

podążyćjaknajszybciejzamatką.Straciłchęćdożycia.

–Olesiajużniemiałananiegowpływu?
–Niktjużniemiał.Niedopuszczałnikogo.Tylkopił.

Kiedynadeszłolato,Antonibyłjużwtakzłymstanie,żenawetrozmowaz

nimokazywałasięniemożliwa.Bełkotałdosiebieiniemożnabyłodojśćznim

background image

doporozumienia.Niejadł,apił.Ciałoznaczniepochudło,policzkizapadłysię,
posiwiał,choćbyłprzecieżmłodymczłowiekiem.Ubraniewisiałonanimjakna
wieszaku. Kiedy Olesia przynosiła mu nowe, czyste, i tak go nie zakładał.
Ignorowałją,wpatrującsięprzedsiebie.Kiedytrzeźwiał,schodziłdopiwnicyi
przynosił kolejne butelki samogonu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wokół dworu
należało wykonać wiele pracy, ale bez jego rozkazu Olesia nie mogła niczego
zarządzić, a kiedy go o to pytała, krzyczał, że nikogo do pracy najmować nie
będzie.Wandabyłazamałanapodejmowaniedecyzji.Olesiazabierałazesobą
małąirazemdokarmiałyzwierzęta,doiłykrowy,urabiającsiępogłowę.Zdnia
nadzieńbyłocorazgorzej.

– Tak już być nie może – powiedziała do niego jednego dnia Olesia. –

Musisz coś zrobić ze zwierzętami, brakuje pożywienia i nie ma ich kto
oporządzać.

–Więcjesprzedaj!
–Niemożemy...
– Sprzedaj! Wszystkie zwierzęta mają być sprzedane. – Machnął ręką i

napiłsięzbutelki.

Olesia zorganizowała człowieka, który zajął się sprzedażą i tak pozostała

im tylko jedna krowa, na mleko. Dwór obrastał trawą. Aż dziwne, że chwasty
takszybkosięrozprzestrzeniały,pomyślała.

Mijałymiesiące.Niebyłokomuzbieraćowoców,którespadałynaziemięi

gniły. Ta niewielka ilość, którą udało się zebrać Olesi, Odinie i Wandzie
wystarczyła na zrobienie konfitur i na pozaprawianie do słoików. Niestety,
wielkaczęśćowocówzniszczała.Dwórwciągujednegorokuzmieniłsięniedo
poznania.

Dokładnie tydzień przed datą śmierci Janiny, Antoni wydał ostatnie

tchnienie.Zapiłsię.Pochowanogoobokżony.

Dla Wandy nie było to szokiem, nie przeżyła jego śmierci tak mocno, jak

odejścia matki, ponieważ w ciągu tego roku prawie wcale nie widywała ojca.
Stał się obcym człowiekiem. Zresztą kiedy go czasem zobaczyła, nie potrafiła
doszukaćsięwnimtegokochającegoczłowieka,którynosiłjąnarękach.Byłto
zupełnie ktoś inny. Więc na pogrzebie żadne oko nie zwilgotniało i nie spadła
anijednałza...

SiedmioletniaWandapozostałanaświeciesama.Miałatylkostarzejącąsię

kucharkę, której coraz bardziej dokuczały boleści, i Olesię, zastępującą jej
matkę.Niegdyśniepewnystatuskobiety,nitokonkubinynisłużącej,zmieniłsię
naczłonkarodziny.Drugąmatkę.

– Kiedy dorośniesz – mówiła Olesia – ten dom zacznie żyć na nowo.

Musimytylkopoczekaćparęlatiwszystkowrócidonormy.

background image

–MyśliszOlesiu,żeznowubędzietakjakkiedyś?
–Tak.Wierzę,żetendomnanowobędzietętniłżyciemiusłyszymywnim

radosnyśmiech.Mamnawetpomysłnazmianęjużodtegoroku.

–Jaki?–zaciekawiłasięWanda.
– Sprowadzimy do dworu nauczycielkę. Powinnaś się kształcić, przecież

nie należysz do ubogich dziewcząt. Twój ojciec uzbierał niezłą sumkę, która
wystarczy na pokrycie nauki. Powinnyśmy też pojechać do miasta i kupić dla
ciebieparęnowychsukien.Zwszystkiegotakszybkowyrastasz.

–Domiasta?–Oczydziewczynyrozbłysły.–DoKrakowa?
–Tak.Weźmiemypowózipojedziemy.Możenawetwprzyszłymtygodniu.

Damyogłoszeniedogazety.

Tak też się stało. Kraków tym razem wydał się Wandzie inny niż

poprzednim razem, z którego zresztą zapamiętała niewiele. Zdawało jej się, że
miastotętniżyciem,aludzieśmiejąsięnakażdymkroku.

– Olesiu – szeptała do swojej towarzyszki. – Olesiu, ci ludzie tutaj... tyle

śmiechu,tyleruchu.Aunastakispokój...

Olesi zrobiło się przykro. Tak, był u nich spokój, a nie powinno go być.

Przecież i ich dwór miał tętnić życiem. Po kątach powinny rozbrzmiewać
śmiechy. Praca wrzałaby od rana do nocy... Jak też wszystko potrafi się tak
szybko zmienić, bo to dopiero jakby wczoraj, kiedy tamci umarli i pozostały
same.

–MusimykupićcośdlaOdiny.Żebyionamiałaradość.
–PrzecieżOdinaniczegoniepotrzebuje.
–Aleitakkupimy,prawda?
Olesiaskinęłagłową.Niechciałazabardzosiępanoszyćidysponowaćnie

swoimipieniędzmi,aleprzecieżmałamiałarację,kucharkazasługiwałanamały
prezent.

Najpierw udały się do gazety i podały ogłoszenie. Potem kupiły dwie

sukienkiiparębutówdlaWandy.NastępniedlaOdinywybrałykolorowąchustę
wmaki.

–Tajejsięnapewnospodoba.–ŚmiałasięWanda.–Toprzecieżunastyle

makówwszędzie,więcinachuściebyćmogą.

Kupiły więc co trzeba i już odchodziły w stronę powozu, kiedy Wanda

chwyciłazarękęOlesię.

–Niemożemyjeszczewracać.
–Anibytodlaczego?–zdziwiłasięszczerze.
–Niemamyjeszczejednegoprezentu.
–Mamywszystko–Olesiazatrzymałasięimaławpadłananią.
–Zapomnieliśmyotobie.

background image

Olesiaspłonęłarumieńcem.
–Janiczegoniepotrzebuję.
–Musimycośkupić.Inaczejniewrócęztobądodomu!
Olesiajużotwierałausta,bycośpowiedzieć,kiedynaglejejoczyzwróciły

sięwstronęwystawysklepowej.

– Co tam jest? Olesiu, co zobaczyłaś? – niecierpliwie dopytywała się

Wanda.

–Chodź,zobaczymy.
I podeszły do wystawy sklepowej, wokół której zbierało się więcej ludzi.

Jużzdalekaniosłysięprzyjemnewonie,więcniebyłowtymnicdziwnego,że
tyluciekawskichsięzbierało.Wsklepiemożnabyłozakupićperfumyimydła,
Olesiajeszczenigdywżyciunietrzymałamydławręce.

–Tojajużchybaznalazłamprezentdlasiebie–szepnęłanieśmiało.
Weszłydosklepu.Zadźwięczałdzwoneczekudrzwi.
–O,jakpięknietupachnie.–WciągnęłazapachWanda.
– Dzień dobry paniom. – Podszedł sprzedawca. – Czym mogę drogim

paniomsłużyć?

–My...chciałyśmykupićmydło.
– Proszę bardzo, moje panie. Mamy wiele różnych zapachów, na pewno

panie coś wybiorą. Mydła sprowadzane z różnych zakątków świata, ale z
pewnościąnajlepszesąfrancuskie.Proszęzamną.

Mydłapachniałytakoszałamiająco,żeniewiadomobyło,którewybrać.Na

koniec Olesia zdecydowała się na różane. Zapłaciły i wyszły, niosąc
zapakowanywręcetowarjakświętość.

–CzyimniedaOlesiatrochęmydła?
–Tak.Urządzimysobieprawdziwąucztędlaciała.
Wracającdodomunapoliczkachmiałyróżowewypieki,świadcząceotym,

że wyprawa się udała. Odina nie mogła uwierzyć własnym oczom i na widok
chustysięrozpłakała.

– Nie wiem, czy powinnam... – Broniła się jeszcze, ale widać było, że

podarunek zrobił na niej wrażenie i jak najszybciej chciała go mieć w swoich
starychrękach.

–Powinnaś,oczywiście.Panibysobietegożyczyła–powiedziałaOlesia,

uśmiechającsiędoWandy.–Prawda?

–Tak.Najświętszaprawda.
Po tym dniu jakoś lżej się wszystkim zrobiło na sercu. Jakby wraz z

nadchodzącąwiosnąjakaśnadziejawnichwstąpiła.

Naogłoszenieodpowiedziałapierwszaosoba.
– Nazywa się panna Barańska i ma dwadzieścia lat – poinformowała

background image

Olesia, czytając list. Choć nie za bardzo jej to czytanie wychodziło i wiele jej
pomagała Wanda, jakoś udało się poskładać wszystkie słowa w całość. –
Widzisz,kochanie?Będziemymiaływdomunauczycielkę!

Od razu też tego dnia pobiegły do księdza w celu poproszenia go o

napisanieodpowiedniegozaproszeniadopannyBarańskiej.

– Przecież ja mogę odpisać – mówiła w drodze Wanda, starając się

dotrzymaćOlesikroku.

–Mogłabyś,aledonauczycielkiniemożepisaćdziecko.Musitobyćktoś,

ktosięnatymzna,rozumiesz?Przecieżnigdyniepisałyśmylistów.Zresztą,ja
nawetniepotrafię...

Wandazamyśliłasięnachwilę.
–Jajużlistypisałam–powiedziałaniepewnie.
–Tak?–ZdziwiłasięOlesia.–Adokogo,żetakzapytam?
–E...–Wandaniewiedziałacomapowiedzieć.–Kiedymamabyłachora,

pisałamjedo...doBoga.

Olesiaprzystanęła,aWandananiąwpadła.Niepatrzyłanadziewczynę,ale

naniebo,jakbyuwidziałatamcośniezwykłego.

– A Bóg na te listy nie odpowiedział – powiedziała cicho, jakby sama do

siebie.

Ruszyłydalej.
–Czasamizastanawiamsię,czyOntamwogólejest.
–Kto?–NiezrozumiałaWanda.
–Bóg.Czyjestwniebie?Acojeśliwcalegotamniema?
Wandaprzeraziłasię.
–Jest!Jawiem,żetamjest.
– Od matki? – Uśmiechnęła się pobłażliwie kobieta. – Twoja matka była

wierząca, tak. Ale i ja przecież kiedyś wierzyłam. Potem zdarzyło się to
wszystkoi...

NagleOlesiaznowuprzystanęła,aWandadrugirazsięzniązderzyła.
–JezusMaria–wyszeptała,naglebladajakkreda.–Czyjestmożliwe,że

jajużzupełnieniemamwiary?

–Mamamówiła,żewszyscyludziewierzą.
–Aleczyjajeszczewierzę?Tyletegoprzecieżwycierpiałam...
Olesiausiadłanaglenadrodze,przyciągającWandę.
–Botywiesz,jajużsiędługielataniemodliłam,akiedyśtocodziennie.I

rano.Iwieczorem.Iwczasiedniaczęstosięzdarzało.

–MusiOlesiaznowuzacząćsięmodlić–powiedziałaWandazpewnością

wgłosie.

–Modlić?Donieba?DoBoga,któregotamprzecieżniema?

background image

–Jest!Jawiem,żejest!
–Cotymożeszwiedzieć,dziecko.Takamalutkajeszczejesteś.Kiedyija

wtwoimwiekubyłam,ha,wcojatoniewierzyłam.Janawetwtegoksięciaz
bajkiwierzyłam...

–Wjakiegoksięcia?
–E...wtegozbajkiprzecież.
Małasięroześmiała.
–Aleksiążątniema,mówiłamama.SąwdalekiejAngliinaprzykład,ale

wPolscenie.Iniejeżdżąnakoniach...

Olesiaprzypatrzyłasiędziewczynie.
– Czasami mi się wydaje, że ty jakaś taka, wiesz... dziwna jesteś. Jakby

dorosła,ajednak...

–Mamjużsiedemlat!
– No właśnie. Siedem... – Pokiwała głową Olesia. – Siedem. Już... –

Westchnęła.

Siedziałynachwilęwciszy.Olesiapatrzyławniebo.
–Jawiem,żeBógistnieje–powiedziałaWanda,wracającdotematu.–Ity

musiszzksiędzemotymporozmawiać.

–Chybamaszrację...
Wsłuchałysięwciszę.
–Chodź.–Olesiapodałajejrękę.
Zerwałysięznowuiposzłyprzedsiebie,zamyślone.
Ksiądzbyłzdziwionyichobecnością,alebezproblemunapisałodpowiedź

do panny Barańskiej i nawet nie przyjął za to zapłaty, którą mu Olesia
zaoferowała.PotemkazałaWandzieiśćsiępomodlić,asamazostała,byznim
porozmawiać.

–Boproszęksiędza,jesttakasprawa...
–Ocochodzi,Olesiu?
–Jawłaściwieniewiem,kiedysiętostało,ale...boodtamtegoczasu...tyle

tegobyłoi...

–Wyduśtowreszciezsiebie.–Uśmiechnąłsiędoniej.
–Ja...mniesię,proszęksiędzawydaje,żejajużwiaręstraciłam.–Olesia

spłonęła rakiem i spuściła głowę, patrząc na swoje zniszczone buty. – Kiedy
umarłomidziecko,ja...Odtamtegoczasusięniemodliłam.

–ChowaszwsobieurazędoBoga–stwierdził.
–Tak.–Poczerwieniałajeszczebardziej.–Tak,bo...bopocotowszystko

sięstało?Czyniemogłoinaczeji...

–Aczyniezastanawiałaśsiękiedyś,żeniezawszemusibyćtak,jaktego

pragniemy?

background image

–Ależjanicwięcejniechciałam!–jęknęła.–Jachciałamtylkokochaćto

dziecko,byćmatką.Nicwięcej.

–AtrzebasiętutajnamzdaćnaBoga,dziecko.Jużonmacodokażdego

swoje plany. Do twojego dziecka też miał. Musisz zobaczyć to z innej strony.
Teraz, po takim czasie, powinnaś lepiej widzieć. Może zostałaś przez niego
wybrana?Czyniepomyślałaś,żewydałaśnaświatczystąduszę,którabyłatak
nieskazitelna,żeBógpostanowiłzabraćjądosiebieodrazupoparudniach,by
nie została na tym świecie uszkodzona? Może tak naprawdę, choć rozumiem
oczywiścietwójbólirozpacz,możedziękitemumiałaśtutajjakieśinnesprawy
dozałatwienia?Popatrznasiebie:przychodzisztuztąmałą,zajmujeszsięnią,
matkąjesteś.Jawiem,jakbardzojąkochasz,jakrodzonedziecko.Bógmusiał
wiedzieć,żebędzieszjejpotrzebnaktóregośdnia.

– Dałabym radę z dwójką, jak Boga kocham! – jęknęła Olesia i po jej

twarzypopłynęłyłzy.–Przecieżrobotnajestem!Ja...

–Wiem,żedałabyśradę,znamcięodlat.IOnmusicięznać.Alenanicsię

namzdamyśleć,jakmogłobybyć.Ważnejestnauczyćsiężyćiiśćdalej.Może
to był ten sens? Jego wola jest nieznana, ale na pewno ma sens. Popatrz na
Wandę, jak siedzi tam i żarliwie się modli. Przecież to dziecko jest sierotą,
straciło rodziców. Czy ty wiesz, jak ona się czuje? A jednak modli się tam i
wierzy.Jaci,Olesiudroga,życzętejsamejwiary,jakąnosiwsobietamała.Ty
przebywaj więcej w jej towarzystwie, to jest moja rada, nakaz właściwie. W
dzieckuBogamożemykażdegodniadostrzec.

–AleczyOnistnieje?Jajużnicniewiem.
–Popatrzchociażnadrzewa.Każdegorokurodząpłody.Turosnąkwiaty,

tamchodząmrówki.Ludzieiptakiśpiewają.Padadeszcz,świecisłońce,wiatr
szarpiewłosy.Podtwojąpiersiąbijeserce.Czyuważasz,żetosąwszystkotakie
zwykłe sprawy? Ty masz na każdym kroku przykłady na istnienie Boga, a się
pytasz,czyOnjest?Jest,odpowiadamci.Jestibędzieprzytobietrwać.Nawet
wtymnajcięższymczasie.Olesiu,pamiętajjednaksięoddziśmodlićiszatana
do wątpliwej duszy nie dopuszczać. On wyczuwa takie słabe istoty jak ty i
potem tylko kusi, a wy się biedne tułacie po świecie i nie wiecie, co ze sobą
zrobić.OpiekujsięWandą,bądźdlaniejmatką,aleomatceswojejniechnigdy
nie zapomni. Wychowaj ją na dobre dziecko i naucz pracy, bo praca to część
życiaionanasformuje.PracajestnarówniBoga,czyniznasludzi.Imódlsię,
wierz.Przejrzyjwreszcienaoczy.WimięOjcaiSynaiDuchaŚwiętego.

–Amen–odpowiedziałaOlesia.
Otarła łzy i poszła za Wandą. Uklęknęła i złożywszy ręce do modlitwy,

zaczęła rozmawiać z Bogiem. Wnet się jej tak lekko na sercu zrobiło. Jakby
nagleciemnośćprzeszłaiświatłodniadownętrzajejduszyzajrzało.Miałrację

background image

ksiądz.Bógistniał,tylkoonapobłądziła.Aleoddziśwszystkosięzmieni.

Kiedywróciłydodomu,zabrałysięzaczyszczeniekapliczki,którąJanina

każdegodniaodwiedzałaigdziemodliłasiętakżarliwie.

–PocoOlesiatorobi?–dociekałamała.
–Niemożemyprzecieżpozwolić,bydompodupadł.Trzebasprzątać,cosię

tylkoda.Zresztąnauczycielkaprzyjedzie,niechwczystymdomu,jakzażycia
twojejmatki,przyjdziejejmieszkać.

Wandaskinęłagłowąiruszyłanapomoc.
List do nauczycielki wysłał ksiądz i już tydzień później nadeszła

odpowiedź, że dnia następnego panna Barańska przyjeżdża na rozmowę w
czteryoczy.

Pokój dla nauczycielki został bardzo starannie przygotowany. Z innego

pokoju zrobiono małą klasę, tam Wanda miała w ciągu dnia pobierać nauki.
Dom lśnił w miarę możliwości, a kucharka ugotowała na ten dzień specjalne
jedzenie.Zacząłsięczasoczekiwania.

Wkońcuprzyjechała.

– Dlaczego pani przerwała? – zapytałem rozmówczyni, kiedy przestała

mówić.–Cobyłodalej?

Staruszkawestchnęła.
– A może byś ty, dzieciaku, zrobił nam jeszcze kawy? Widzisz, ja jakoś

dzisiajniedochodzeniajestem.Nogimniecałąnocbolały,jużwjednejchwili
myślałam,żeniedamrady.

Wstałem pospiesznie i przeszedłem parę kroków do kuchni. Nastawiłem

wodęiprzygotowałemkawędodzbanka,żebyjązachwilęzalaćgorącąwodą.
Przyjrzałemsięwtymczasiekuchniiniewiem,dlaczegoprzypomniałamisię
książka „Spóźnieni kochankowie” Whartona. Mirabelle musiała mieć przecież
tyle lat, co siedząca w drugim pokoju kobiecina. Chociaż nie, ta była starsza,
przecieżpostaćzksiążkamiałajakieśsiedemdziesiątlat.Niechodziłomioto,
co łączyło bohaterów. Z tym przecież nie mieliśmy nic wspólnego. Chodziło o
to,żeitutajbyłsporybrudiprzydałobysięporządnesprzątanie.Mojaznajoma
niebyłaniewidoma,alejejwyraźnieposuniętewlatachciałonieogarniałojuż
tego,comogłojeszczeogarnąćmoje,młodszeokilkadziesiątlat.Naglezrobiło
misięjejżal.Jakitenczasbywapodły.Zabierapowoliwszystkieumiejętności
potrzebne do życia. Oczywiście można się w jakiś sposób obejść bez sterylnej
czystości,alesamwidokjejkuchniwydałmisiętakiniesprawiedliwy.

Zalałemkawęiwróciłem.
– Pomyślałem, że może przyszedłbym znowu jutro, albo kiedy skończy

background image

pani opowieść i pomógłbym pani trochę przy pracy w domu? Mógłbym
posprzątać,cośugotować.Poprostuodwdzięczyćsięwjakiśsposóbzato,cood
panidostaję.

Nieodpowiedziała.
– Nie chodzi mi o to, że... właściwie... nie chciałem pani urazić w żaden

sposóbi...

Jeszczeprzezchwilęsiedziałacicho.
–Cośzacoś–powiedziałajakbydosiebie.–Niechbędzie.
Uśmiechnąłem się. W tym momencie poczułem, że zyskuję bardzo

bliskiegoczłowieka.Zawiązywałasięmiędzynamiprzyjaźń.

–Tojaksięsprawamiałaztąnauczycielką?
Rozmarzyła się, uśmiechnęła, a potem powiedziała zupełnie innym, jakby

młodszymgłosem:

– Była inna. Taka... mała, spokojna i cicha. Kiedy wysiadła z powozu,

stałyśmy wtedy przed wejściem całą trójką i czekałyśmy cierpliwie. Powóz się
zatrzymał,aonawyszłazkapelusikiemnagłowieiciężkątorbą.Stałatam,taka
jasna, cicha, pokorna i bardzo, wydawało się, delikatna, jakby najmniejszy
podmuch wiatru mógł ją przewrócić. Była to taka Jane Eyre. Czy czytałeś,
chłopcze,tęksiążkę?

– Oczywiście. – Skinąłem głową. – Jane Eyre to przecież klasyka,

arcydzieło.Całyświatjązna.

–Nowidzisz,ajamiałammożliwośćobcowaniaznią.Wtedyoczywiście

nieprzypominałamipostacizksiążki,ponieważniewiedziałamojejistnieniu.
Dopiero potem, w tym mieszkaniu, w tych dziwnych czasach, książka
przypadkiem wpadła mi w ręce i czytając nie mogłam uwierzyć. To była ona.
PannaBarańska.JaneEyre.

–Byłarównieinteligentnaitajemnicza?
– Tak. Przynajmniej z początku. Bardzo ciężko przeżyła przyjazd do nas,

byłatojejpierwszaposada.Biedaczka,ktobypowiedział...

–Cosięstało?
–Dotegodojdziemy.

Panna Barańska w swej szarej sukni poruszała się po domu cicho i

niepewnie. Jadła tyle co ptaszek i zawsze starannie po sobie sprzątała. Była
dokładna i oczytana. Wykształcona. Jej rodzice mieszkali w Warszawie. Nie
mając zbyt wiele pieniędzy musiała sama zająć się swoim życiem, dlatego
właśniezdecydowałasięzostaćnauczycielką.Ciężkojejbyłoopuścićdom,ale
nie miała wyboru. Na szczęście trafiła na dobrych ludzi i już po paru dniach

background image

czułasięjakusiebiewdomuidziękowałaszczerze,żedanojejszansę.

–Janawetwnajwiększychsnachotakimszczęściuniemarzyłam–mówiła

zachwycona.

Nie tylko ona uczyła Wandę, ale również wiele uczyła się, mieszkając z

kobietaminawsi.Pomagałaprzypracach,ponieważżadnejpracysięniebałai
nienależaładotychkobiet,którewykonujątylkoto,codonichnależyizaco
sięimpłaci.

–Ileżtumakówdookoła–mawiała,pełnazachwytu.–Człowiekowichce

się je do wazonów zrywać, a jednocześnie boi się, że przyprawia naturę o tak
wielkiskarb.

– Proszę się nie przejmować. Maków mamy tu pod dostatkiem i ciągle

rosnąnowe.

–Tojakieśmagiczne,zdajesię,miejsce–powiedziałazwestchnieniem.
Życie latem było dobre i przyjemne. Ciepło. Długie wspólne wieczory

spędzały na przechadzkach, w ogrodzie czy nad stawem. Panna Barańska
posiadaławielekulinarnychzdolności.Jejgłowabyłapełnaprzepisów,adzięki
dodatkowejparzerąk,zbieraływięcejowocówizaprawiałyje.

–Cosięniezużyje–mówiła–zawszemożnasprzedać.
Suszono jabłka, gruszki i śliwki. Robiono marmolady i dżemy. Odina

piekła ciasta, a czego się już nie udało zebrać lub wiedziały, że nie podołają,
zostałorozdane.PannaBarańskawpadłanaświetnypomysł:

–Acobytakdowsipójśćizaprosićwieśniaków?Niechprzyjadąizabiorą,

z drzew pozbierają. Przecież u nas i tak wszystko zmarnieje, pognije. A tam
przynajmniejjakieśpustebrzuchysięnasycą.

Itaksięteżstało.Dokońcajesienisadbyłczystyiwysprzątany,ponieważ

cicootrzymalipozwolenienazbieranieowoców,odwdzięczylisiępotempracą
przydworze.

Wanda pokochała nauczycielkę całym sercem. Ta również zapałała

sympatią do uczennicy. Była pod wrażeniem znajomości dziecka, umiejętności
czytaniaipisania,jakrównieżwysławianiasię.

–Wszystkiegonauczyłamniematka.–ChwaliłasięWanda.
–Musiałabyćniezwykłąkobietą–komentowałapannaBarańska.
– Była – zapewniało dziecko. – Wszyscy tak mówią. To znaczy Olesia i

Odina.

– To wystarczy – powiedziała nauczycielka. – Choćby tylko jedna osoba

mówiłaonasdobrze,jużbytowystarczyło.

Po przyjeździe panny Barańskiej, nadeszły jeszcze trzy listy w sprawie

posady, jednak na wszystkie zostały odpisane odmowne odpowiedzi. Młoda
nauczycielkazyskałasobiesercadomowników,więcniebyłomowyozmianie.

background image

Z czasem panna Barańska nabrała, zdawało się, więcej rumieńców i

ożywiła się. Jej natura należała do spokojnych i pokornych, chodziła cichutko
jakmyszkaiczasamisprawiaławrażenie,jakbynieoddychała.Potrafiłasięteż
pięknieśmiać,posiadałamiłydlauchagłosibardzoładnieśpiewała.Docichego
dotąd domu wprowadziła wiele śmiechu i radości. Zbierała wszystkich i
zapraszałaichdowymyślonychprzezsiebiegier,więckażdywieczórnależałdo
przyjemnychiwyczekiwanych.Jeślinieśpiewanolubniegranowgry,słuchano
radia, czytano książki na głos i gazety, które czasem do nich trafiały, a które
wszystkimsprawiałyrówniewielkąprzyjemność.

–Wydajemisię,żechowawsobiejakąśtajemnicę–powiedziałakiedyśw

zamyśleniu Olesia, patrząc za znikającą w domu nauczycielką. – Polubiłam ją
bardzo,tooczywiste.Alejednak...

Mijały tygodnie, aż wreszcie uciekła jesień i nadeszła ponura zima,

pozbawiającadrzewaliści, aludziwidoku słońca.Znowupaliło sięwpiecach.
Mieszkankidworunajczęściejprzebywaływjednympokoju.

Minęło lato, nadeszła kolejna zima. Głośno było końcem grudnia o

powstaniuPolskichLiniiLotniczychLOT.

– Teraz to ludzie latać będą samolotami – wymawiała spokojnie panna

Barańska,spoglądającdostyczniowejgazety.

Odinakręciłagłową.
–Zamoichczasówtobyłoniedopomyślenia.Ktobypowiedział.Zresztą

jatobymnigdydoczegośtakiegoniewsiadła.Napewnoodrazuspadnietona
ziemięikoniec.

–Ajabymchciałalecieć–mówiłaWanda.–Poczućsięjakptak.Spojrzeć

naświatzgóry.Prawda,Olesiu,żetomusibyćniezwykłeuczucie?

– Pewnie tak... – odpowiadała niepewnie zapytana, ponieważ i ona,

podobnie jak kucharka, nie widziała w tym zbyt wielkiej przyjemności. Do
każdychzresztąnowościpodchodziłarówniesceptycznieizobawą.

Nadszedł luty roku 1928. Była to największa zima, jaką pamiętano.

Temperatura spadła do minus czterdziestu stopni. Choć palono w piecach, to
zimno i tak wdzierało się przez wszystkie szpary do środka, a ogień nie dawał
tyle ciepła. Trzeba było siedzieć skulonym wokół kominka przez cały dzień.
Cztery kobiety spędzały dni w jednym pokoju od rana do nocy, nieustannie
doglądając ognia i zaparzając herbaty, które należało wypijać zawczasu,
ponieważ szybko stygły. Do jednego z pokojów przylegających wprowadzono
krowę,abyniezamarzłaijejrównieżpalonowpiecu,wkońcutożywaistotai
potrzebuje ciepła. Okrywano się kocami po uszy. Do pomieszczenia wniesiono
trzyłóżkaitakotostałosiętojedynemiejscewdomu,gdzieprzezpewienczas
toczyłosiężycie.

background image

Jaktobywaipomroźnejzimieprzyszławiosna,potemlatoitakdzieńza

dniem,noczanocąmijałymiesiąceiuciekałylata.

A potem wydarzyła się dziwna sytuacja, która pozostać miała w pamięci

Wandydokońcażycia.

Abyprzeżyć,kobietymusiałysameosiebiezadbać.Wszystkiepracowałyi

nawetnauczycielkaposkończonejnaucezakasywałarękawyiplewiła,sadziła,
gotowałaipomagaławewszystkichpracachdomowych.Stałysięrodziną.Nie
byłodziwne,żeniepowstawałypomiędzynimiżadnemuryczygranice.Aletej
wiosny, kiedy to roześmiana Wanda na kolanach kopała grządki, ocierając
brudnymi rękami spocone czoło, stara Odina wyszła na zewnątrz i stanęła,
patrzącnaniecodziennywidokprzedsobą.Naglezniczegoniczaczęłapłakać.
Zakryła rękami oczy i głośno szlochała, wstrząsana spazmami. Wanda, nie
wiedząc,cosięstało,odrazurzuciłamotykęnaziemięipobiegławjejstronę.

–Odino?Cosięstało?DlaczegoOdinapłacze?
Stara kobieta nadal szlochała, a przez jej palce przepływały słone łzy.

Wandadelikatniezabrałajejdłonieztwarzyispojrzałanazaczerwienionątwarz
kobieciny.

–Nocosięstało?Mniemożeszpowiedziećprzecież.
Panna Barańska patrzyła na to z daleka, ale doskonale wszystko słyszała,

zaś Olesia stała najbliżej i również brała udział w tej scenie, aczkolwiek
przypadkiem.

–Ja...naprawdę...nigdybymsię...niespodziewała...–wyrzucałazsiebie

Odina,kręcącprzytymgłowąiocierającoczy.

–Aleczego?Czycośsięstało?
– Tak. Stało się. To się stało. – Kucharka pokazała na świeżo rozkopaną

ziemię.

Wanda niepewnie spojrzała na Olesię. Ta pokiwała głową na znak, że nie

rozumie.

–Codokładnie?
–Gdybyto...gdybytotwojamatkawidziała...
Odinaznowuzałkałaizaczęłaocieraćnowełzy,cieknącezoczu.
–Twojamatkabynigdydotegoniedopuściła.Żebyty,jejcórka,wziemi

sięgrzebała.Jakparobekpracowała.Przecieżonasięmusiwgrobieprzewracać!

– Niech Odina tak nie mówi. – Przestraszona Wanda się przeżegnała. –

Przecieżmusimypracować.Każderęcedopracysięprzydają.

–Aleniewtensposób.Niewtensposób.–Kręciłagłowąkobieta.–Coto

sięnatymświecieporobiło?Żebydobrzeurodzonatakniskoupadłaiwziemi
urabiającsiępołokciedzieńspędzała.Przecieżtoświatnagłowiestaje.

– Musimy pracować. Wszystkie. Nikogo do pracy nie mamy, a nie mogę

background image

siedziećbezczynnieipatrzeć,jakonedwieciężkoharują.

Odinakiwałagłową.
–Niedziejesiędobrzenaświecie.
Jeszcze długie dni można było dostrzec, jak bardzo cała sytuacja nie daje

kucharcespokoju.

Wanda wyrastała na piękną kobietę, Odina się starzała coraz szybciej i

jednego dnia pozostała w łóżku, a Olesia zajmowała się nią jak matką. Kiedy
Odina umarła w roku 1935, kobiety urządziły jej piękny, choć cichy pogrzeb.
Długojeszczeprzyszłoimprzyzwyczajaćsiędopustkipozostałejwsercachiw
domu.

Panna Barańska właściwie była u końca nauczycielskiej drogi w dworze

podczerwonymimakami.EdukacjaWandydobiegałakońca.

DobiegałteżkońcapewienokresspokojuwPolsce,ponieważmackizłajuż

oddawnarozciągałysięnadEuropąiczyniływieleniegodziwości.Światcoraz
bardziejpogrążałsięwciemności.Najgorszemiałonadejść.

Aż wreszcie nadszedł dziwny rok 1938, kiedy to Wanda skończyła

osiemnaścielat.PannaBarańskapostanowiłaopuścićuczennicęiznaleźćnową
posadę.

–Aledokądpanienkapójdzie?Czyznamijejniejestdobrze?Tumiejsca

jest dosyć i pracy po łokcie. Po co do obcych jeździć, kiedy tu potrzebna jest
pomoc?

– Czułabym się piątym kołem u wozu – odpowiedziała nauczycielka

niepewnie.

– A co gdyby zastąpiła panienka Odinę? Już trzy lata gotujemy same,

przydałobysiękogośdokuchni.

Nauczycielkazastanawiałasięcałydzień.Wieczoremzaśoznajmiła:
–Możemogłabymspróbować...
I spróbowała. Z początku nie za dobrze wszystko wychodziło, ale

wystarczyłoparędniijużbyławswoimżywiole.

Tymczasem jednego z tych dni Wanda wybrała się na przechadzkę. Była

wczesnawiosna.Choćpowoliśniegtopniał,tojeszczewielepozostawałogona
łąkach.Słońcetegodniaprzyjemnieświeciłojejnatwarz,oślepiająccochwilę,
alenieprzeszkadzałojejto.Zchęciąwystawiałatwarzpromieniom,czując,jak
łaskoczą ją przyjemnie. Gdzieś w oddali zauważyła przesuwającą się ciemną
postać. To stara czarownica wracała do domu w lesie nieopodal. Wanda nigdy
niewidziałajejzbliska...

Odeszłakawałekoddomuiwkrótcestwierdziła,żeprzecieżznajdujesięna

łące, obok drzewka. Podeszła bliżej i dotknęła martwych jeszcze gałęzi. Od
ostatniego czasu drzewko znacznie wyrosło. Ale nie było się czemu dziwić, w

background image

końcuminęłowielelatodśmiercimatki.Jużniebyłamałądziewczynką.Wiele
lat... tak, życie zmieniało się zatrważająco szybko. Wanda dorosła i stała się
młodą kobietą, ale dopiero teraz, kiedy trzymała w dłoni gałązkę samotnie
rosnącego na łące drzewka, coś się zmieniło. Nabrała tchu, nagle jakby
przejrzała na oczy. Zamrugała i rozejrzała się wokół. Z niewielkiej oddali
zobaczyła dwór, który przez dziesięć lat podupadł znacznie, ponieważ nie było
komu się o niego starać. Dwór dał jej schronienie i zapewniał bezpieczeństwo.
Patrzyła na niego nowymi oczami. One właściwie nie żyły w tym domu, ale
przeżywały.Tylkoczerpałyzniego,niedającnicwzamian.Aodomprzecież
należało się starać. Dbać. Czuć razem z nim. Raz dwa puściła gałązkę i
pospiesznieprzeszławstronęwejścia.Domstałszaryiposępny.Jakbymartwy
w środku. Możliwe, że i pogoda miała na niego zły wpływ, ale dopiero teraz
widziała go naprawdę takim, jakim był: podupadającym na zdrowiu martwym
schroniskiemtrzechkobiet.Ztymnależałocośzrobić.Wandaszłaprzedsiebie
jak zaczarowana i patrzyła. Tu przeciekał dach, tam odpadła rynna, gdzieś
indziej prześwitywały cegły. Okna w nieużywanych pokojach były brudniejsze
niż te, w których mieszkały. Cztery piękne kolumny stojące na ganku
przedstawiały opłakany widok, nawet schody zaczęły się kruszyć. Róże, pnące
siędawniejpomiędzyjednym,adrugimoknemażposamdach,terazzmarniały,
gdzieniegdzie ich nie było, reszta zarosła trawą. Wszystkie trzy miały zawsze
tyleroboty,żeniewgłowieimbyłodoglądaćdworu,atutajząbczasuzacząłgo
nadgryzaćijeżeliniezareagują,zamienisięwruinę.

Wanda przeszła dalej, za dom. Tam również widok nie przedstawiał sobą

niczego dobrego. Wszędzie należało coś zrobić, poprawić. Tutaj po prostu
brakowało życia. Pospiesznie przebiegła plac i wyszła na drogę. Znalazła ją w
opłakanym stanie. Dziury wielkie jak kratery, przecież tą drogą nie można
normalnie jeździć, pomyślała. Jak się tu mają dostać ludzie? Płot w paru
miejscachpotrzebowałnowychsztachet,innenależałotylkoporządnieprzybić.
Wokółdrogikiedyśrosłydrzewaowocowe,alewielubrakowało.Ścieżkawięc
wyglądałajakchoreuzębieniestaregoczłowieka.Itumuszązadziałać.

Westchnęła, zaciskając ręce i pobiegła do domu. Przy kominku okopcone

ściany,wilgoćiwystrójwołającyopomoc.Tunajpierwbędąmusiałycośztym
zrobić.

Naglepoczułaprzypływtakiejenergii,jakjeszczenigdy.
–Olesiu!PannoBarańska!–zawołałagłośnoibiegłaodizbydoizby,aby

jeodszukać.

– Co się dzieje? – Wyskoczyła jedna, a druga po chwili przybiegła

czerwonanatwarzyodpieca,naktórymsmażyłaplackiziemniaczane.

–Alesięwystraszyłam–jęknęłabyłanauczycielka.–Jużmyślałam,żecoś

background image

sięstało.

–Japrzecieżteż.Ocotylekrzyku?–zapytałaOlesia.
– Czy pani smaży placki, panno Barańska? – zapytała Wanda, czując

zapachdobiegającyzkuchni.

–Tak...–powiedziałaniepewniekobieta.
–Więcpójdziemydokuchniitamporozmawiamy.Żebysięnieprzypaliło,

boszkodazmarnować.

Poszływięcdokuchni.Olesiausiadłaprzystole,pannaBarańskazajęłasię

obracaniem placków i smażeniem kolejnych, które pachniały tak wyśmienicie,
żeWandamusiałajednegoukraśćizjeść.

–Jakdobrze,żezajęłasiępanigotowaniem–powiedziałazuśmiechem,na

coitamtasięuśmiechnęła.

–Matkamniezawszewdomuchwaliła–powiedziałaradośnie.
–Więcwszystkonamsiędobrzeukłada.Aułożysięjeszczelepiej.
Kobietyspojrzałynasiebie.
–Przeszłamsiędzisiajpoobejściuidoszłamdozatrważającegowniosku.

Dwórpodupadłtakbardzo,żejeżeliniezareagujemyzawczasu,możejużnigdy
gonieodratujemy.

–Comasznamyśli?–Olesiapatrzyłananiązdziwiona.
– Nie tylko my się starzejemy, ale dom również. Należy więcej o niego

dbać.

–Przecieżstaramysię,ilemożemy.Nawięcejnasniestać.
Wandapokiwałagłową.
–Teżtakuważam,dlategomusimysprowadzićdodworuludzidopracy.
– Za darmo przecież nikt nie będzie pracował – zaprzeczyła panna

Barańska, na chwilę zapominając o pracy. – A zapłacić nie mamy z czego. Z
pieniędzypotwoimojcujużnicniepozostało.

–Załatwimytowięcinaczej.
–Jak?–wykrzyknęłyobiechórem.
– Porozmawiam z księdzem Anzelmem. Przecież on po wsi chodzi i zna

tutejszych lepiej niż my. Wie o nich wiele. Możemy zapytać o jednego czy
dwóch młodych chłopaków, dla których miejsca nie ma w domu. Może za
strawęimieszkaniebędąpomagaliiwykonywalipracę,którejnamnieudajesię
podołać?

–Sprowadzaćtuobcych?–PrzeraziłasięOlesia.–Tosięnieuda.
–Nibydlaczegonie?
– Jesteśmy tu trzy, samiusieńkie. Ty taka młoda jeszcze i... Ksiądz się nie

zgodzinatakiesprawy.

–Ajauważam,żewręczprzeciwnie.Zresztą,Olesiumoja,comaklechado

background image

gadania?Przecieżmygoopomocprosimy,więcbędziemusiałpomóc.Czytego
chceczynie.Tojegoobowiązek!

Kobietysięroześmiały.
–Gdybymatkacięterazsłyszała,złoiłabyciskórę.–ŚmiałasięOlesia.–

OnabardzolubiłaksiędzaAnzelmaisłowoklechanieprzeszłobyjejprzezusta.

Wandawestchnęła.
– No, ale matki tu nie ma, a ksiądz jest, czy nie jest, klechą pozostanie,

pomócmusi.Niechżesięwreszciedoczegośprzyda.Wybieramsiędoniegood
razu.Idziewiosna,roztopyzachwilę,tylepracynasczeka.Tendommusiożyć,
inaczejzginiemymarnie.Torodowaposiadłość,trzebaoniązadbać.

Jak powiedziała, tak też zrobiła i jeszcze tego samego dnia udała się do

księdza.Tensłyszącjejplan,najpierwsięoburzył.

–Nawetotymniemyśl!–krzyknąłzgorszony.
Wanda tłumaczyła jak dziecku za i przeciw, opisała sytuację dworu, aż

wreszciezastanowiłsięchwilęipowiedział:

–Amożetojestdobrypomysł...Tymidajtylkochwilępomyśleć.
Myślał i myślał. Minęła chyba godzina, zanim przemówił. Wanda w tym

czasie siedziała jak na szpilkach i powoli traciła cierpliwość. Na szczęście się
doczekała.

–Mam!–krzyknął,unoszącpalecwgórę.–Mam,aczkolwiekniejestto

tak,jakuważasz.

–Toznaczy?
–Jednegomłodegodostanieciedopomocy.Rodzinabiednatak,żegłódaż

piszczy,więcpozbędąsięgozradością.Dokościołaniechodzi,aletosięuda
zmienić,jużmojawtymgłowa...Czyrobotnytojaciniepowiem,alejaktyz
osiemnaścielatmożebędziemiał.Ichoćto,obawiamsię,niebezpiecznywiek...
No, ale przecież nie jesteś tam sama i może to jakaś możliwość dla tego
młodegobędzie...

– Więc jednego mamy – ponaglała niecierpliwa Wanda. – Tylko co z

drugim?Bojedennicniezdziała.

Ksiądzsięroześmiał.
–Jedencizamało?
–Niechżemnieksiądznietrzymawniepewności.Tuobowiązkiczekająi

robotywiele...

– Oj, tak długo czekałyście, że teraz ta chwila już niczego nie zmieni. –

Machnąłręką.

–Proszęksiędza!
– No już przecież mówię. Jeden nie młody już jest, ze trzydzieści pięć

będzie miał. Samotnik okropny, ale w Boga wierzy i to mi się w nim podoba.

background image

Nie będzie tygodni parę, kiedy mu chata cała spłonęła i teraz siedzi na łasce u
brata.Gdybysiętoudało,onbymłodegoprzecieżprzypilnował,ainawasoko
bymiał.Tylkojaktowszystko...–zamyśliłsię.

–Toidziemy?–Wandamusiałagotrochępogonić.
–Dokąd?–Ksiądzchwyciłsięzaserce.
–Zapytać,czysięzgodzą.
–Szalonadziewczyno!Nigdzieniepójdziesz!Jasamichzapytam.
–Ale...
–Nie.Jeszczesięniezgodzą,ajajużnatakichmamsposoby.Toprzecieżz

rodzinąchłopakatrzebaodpowiedniopomówić.Tamtemupokazać,żedrogadla
niegolepszaniżubratasiedzieć.Jesteś,jakwidzę,zabardzoporywcza.Musisz
poczekać.

–Kiedyjaniewytrzymam!–jęknęła.
–Będzietodlaciebienauczką.Cierpliwościtrzebasięnauczyć.Więcteraz

pójdziesz do kościoła się pomodlić, a potem wrócisz do domu. Tymczasem
wyruszęwdrogęiwieczorem,jakwszystkopójdziedobrze,zajrzędowas.

Wandzie nie pozostało nic innego jak podporządkować się woli księdza.

Szybkosiępomodliła,pomachałarękąsiostrzeChryzostomie,stojącejzmotyką
w ogrodzie, a potem całą drogę biegła do domu, zwinnie omijając kałuże i
przeskakując dziury. Kiedy wróciła, powitały ją dwa oczekujące spojrzenia.
Wytłumaczyłaimsytuacjęinastałczasoczekiwania.

Młodego chłopaka, Piotra, ksiądz Anzelm przyprowadził ze sobą jeszcze

tegosamegowieczora.

–TojestPiotruś.Jegomatkazgodziłasię,bytuzamieszkał.Zresztąjestjuż

dorosły,więcrówniedobrzemożedecydowaćsam.

Piotreknależałdowysokich,dosyćszczupłychchłopaków,aleomocnychi

silnych dłoniach. Miał białe jak len włosy i niebieskie, lekko przerażone oczy.
Odrazuwywarłnanichdobrewrażenie.

–Janiestetymuszęwracać.Musicieporadzićsobiebezemnie.Oczekujcie

mniejutrozsamegorana.

– Proszę księdza! – krzyknęła za znikającym człowiekiem Wanda i

pobiegłazanimdodrzwi.–Acozdrugim?

Uniósłpalecwgórę,odwracającsięnachwilę.
– Wszystko się uda! Ale trzeba się modlić – odpowiedział, spoglądając w

nieboijużgoniebyło.

Wanda się uśmiechnęła, patrząc, jak gna przez drogę, a czarna sutanna

powiewamunawietrze.Skądwnimtyleenergiisiębrało,niemiałapojęcia,ale
odkiedypamiętałabyłzawszeżywyienergiczny.

Zamknęładrzwiiwróciładoobecnych.

background image

–Tojakąpracętrzebawykonać?–zapytałPiotrek,gotowydoroboty.
Olesiasięroześmiaławgłos.
– Coś ty taki szybki, chłopaku? Przecie jeszcze nie wiesz, gdzie będziesz

spał,ajużdopracysięgarniesz.

Piotrekuśmiechnąłsięzawstydzony.
– Chodź, pokażemy ci dom, a potem zabierzesz się do pracy, jeśli już tak

bardzosiędoniejpalisz.

Jeszcze tego samego dnia przygotowali mu pokój, który nigdy właściwie

niebyłużywany,aznajdowałsięnapoddaszuimiałmałeokienkowychodzące
nafrontdomu.

– Tu będziesz spał – powiedziała dumnie Olesia, jakby to ona była panią

domu.Zadowolonachwyciłasiępodboki.

– To chyba zbyt wielki pokój – powiedział niepewnie, rozglądając się

wokół.

– Rano wniosłyśmy tu jeszcze jedno łóżko, będziesz mieszkał z tym

drugim,cotomajutroprzybyć.

–Jakklechawszystkozałatwi–dodałaWanda.
Piotrekkiwałgłową.
–Wdomutowjednejizbiewszyscyśmyspali...
–Toterazwszystkosięzmieni.–Olesiapoklepałagorękąporamieniu.
–Chybażebędzieszchciałwrócićdodomu–dodałaWanda.
–Dodomu?–Zdziwiłsię.–Jajużwiem,żetuzostanę.
Wszyscysięroześmiali.PannaBarańskaklasnęłaradośniewręce.
– Jak to dobrze mieć kogoś nowego w domu! Czuję się taka

podekscytowana.Ajutrokolejnygość.Oj,domwreszciepolatachożyje.Wanda
miałanaprawdędobrypomysł.

Wyszli z jego pokoju i udali się na dwór. Tam przeszli po obejściu,

pokazując, co by trzeba było zrobić. Piotrek był widocznie nauczony pracy,
ponieważ wskazywał wiele rzeczy, którymi należało się zająć na początku.
Jeszczetegosamegodnia,choćsłońcezaszłochmuramiiznowusięochłodziło,
zaprzągł się do pracy, a Wanda z Olesią pomagały, pełne energii. Kiedy
skończyli,pannaBarańskaczekałananichzjadłem,więcwszyscyrzucilisięna
posiłek, jakby nie jedli tydzień. Wanda miała zaróżowione policzki, a Olesia
śmiałasięgłośno,zadowolonazdniajaknigdy.Młodychłopakbyłprzystojny,a
jej przypominały się dawne lata. Jak miło było mieć kogoś takiego w domu.
Czemu wcześniej na to nie wpadły? Nagle jakby zmienił się cały świat, a to
tylkojedenmłodyczłowiekzawitałpodichprogi.Niechodziłooczywiścieoto,
że miał im tylko pomagać w pracy. Nie. Najważniejsza, jak się okazało, była
samaobecnośćipowiewświeżości,jakiwniósłdodomu.

background image

Do snu wszyscy kładli się podekscytowani i pełni wiary w lepsze jutro. I

niktznichniepotrafiłzasnąć,takwielemyślikażdemukrążyłopogłowie.

Świtpowitałichsłoneczny,zapowiadającydobrydzień.Domownicyzeszli

się w kuchni. Panna Barańska napiekła świeżych bułek, które, posmarowane
masłem,dosłownierozpływałysięwustach.

–Pysznekonfitury.–Piotrekniemógłsięnachwalićdobrocizesłoików.
– Jedz, chłopcze, ile możesz, konfitur to my mamy tyle, że na długie lata

wystarczy,atusięzbliżakolejnelatoiznowuzasypiąnasowoce.

Od razu po śniadaniu Piotrek poszedł do pracy a tuż przed samym

południemnadrodzeprowadzącejdodworupojawiłysiędwieosoby.

–Wanda!–wołałaOlesia.–Wanda!Tożtoksiądzwraca!
Wybiegły mu naprzeciw, ale zatrzymały się, widząc rosłego i barczystego

chłopa,któregoprzywiódłzsobą.MusiałbyćrówniewysokijakPiotrek,może
trochęwyższy,miałciemneoczyiczarnejaksmoławłosy.Gęstabrodaporastała
jegotwarz,obramowującaczerwonepełneusta.Miałwyrobioneciało,muskuły
grały pod koszulą, zaś opalona twarz wyraźnie mówiła, że choć słońce świeci
dopiero od paru dni, musiał już na dworze spędzić wiele czasu. Ten człowiek
miał pracę we krwi, ale było w nim coś jeszcze, co od razu zwracało uwagę:
jakaśpustkawoczachidzikość.Niedałosięteżukryć,żekulałnajednąnogę.

– To jest Nikodem – przedstawił go ksiądz. – Potrzebował czasu do

namysłu, ale w końcu udało mi się go przekonać groźbami i prośbami, że bez
jegopomocysięnieobejdziecie.Zaopiekujesięwami.

–Zapraszamydośrodka.–Wandaposzłaprzodemdodomu.
UsiedliprzystoleiprzedstawionoNikodemowiwidokinaprzyszłośćijaką

pracę należałoby wykonywać. Mężczyzna siedział przez cały czas i nic nie
mówił, ale kiedy zapytali go, czy się zgadza, odezwał się gardłowym głosem,
jakbyniemówiłodwieludni.

–Zgadzamsię.
Wszyscy odetchnęli. Potem pojawił się Piotrek i zapoznał się z

Nikodemem.Pomiędzynimiodrazuzawiązałasięnićporozumienia.Wkońcu
obojebyliwtakiejsamejsytuacji.

– To w takim razie – powiedziała panna Barańska, zaglądając do izby –

zapraszamdostołu.

Przeszli do pokoju gościnnego, gdzie stał już pięknie zastawiony stół.

Wszyscyzaczęliraczyćsięzupą.Piotrekmiałznichnajwiększygłód,ponieważ
porazdrugizażądałdolewki.

– Musi ci zupa porządnie smakować – rzuciła Olesia. – Bo i czemu się

dziwić,kiedypannaBarańskatakdobrzegotuje.

–Unas–wymamrotałchłopak,pomiędzyprzerwamiprzywkładaniułyżki

background image

doust–jedliśmytylkolebiodę.Tazupasmakujemiogromnieilepszejwżyciu
niejadłem.Chlebtounasinnysmakmiewał,tenjestoniebolepszy.Myśmyto
zbierali całe lato żołędzie na chleb, korę brzozową i dodawało się obierków z
ziemniaków.Uwastozprawdziwejmąki,tojadawnotakniejadłem.

Wanda przyjrzała się chłopakowi i smutno jej się zrobiło. Jakież to ludzie

mająciężkieżycie,aonemyślały,żemająsięźle...

Itakototychdwóchsilnychipomocnychmężczyznzamieszkałowdworze

razem z trzema samotnymi kobietami. Mijał dzień za dniem i coraz bardziej
wszyscy się do siebie przyzwyczajali i nawet milczący na początku Nikodem
rozmówiłsię,cowszystkichuradowało.

Wiele planów dotyczących dworu musiało jednak poczekać, ponieważ

pewnego dnia, powozem umorusanym od błota, przyjechał z miasta pewien
człowiek. Podróż drogą okazała się ciężka. Osie kół zapadały się na grząskim
terenieniemalżedopołowy.Trzebabyłowielewysiłkuipracy,abyjeoczyścići
wyciągnąć, by po paru metrach mogły znowu się zapaść. I tak praca się
wydawałasięniekonieczna.

– Trzeba będzie z tą drogą coś zrobić – powiedział Nikodem, patrząc na

podjeżdżającypowóz,któryznowuprzystanąłnachwilę.–Pójdęipomogę.

Wanda odczekała, aż wreszcie nieznajomemu uda się podjechać pod dom.

Przywitałagojużnaschodach.

– Dzień dobry – odezwał się nieznajomy. – Chciałbym rozmawiać z

dziedziczkątegodworu.

– To ja jestem dziedziczką – odpowiedziała, podając mu rękę. – W czym

mogępanusłużyć?Proszęwejśćdośrodka,napijemysięherbaty.

Wkrótcesiedzieliprzystole.
–Jestemadwokatempanirodziny.Jakpanimożesiędomyśla,panibabka

umarła i ja, jako osoba powierzona tej sprawie, mam za zadanie przekazanie
panitestamentu.

Wanda zdziwiła się. O babci nie miała od lat żadnej wiadomości, nie

wiedziała, co się z nią dzieje, ale jednego była pewna: kobieta nie chciała
utrzymywaćzniąkontaktu.Teraznieżyła.

– Jak mogę panią poinformować bez uprzedniego odczytywania ostatniej

woli mojej klientki, stała się pani dziedziczką całego rodzinnego majątku.
Kamienica w Krakowie, ziemie na śląsku oraz ulokowane w banku pieniądze
należąodterazdopani.

Wandapobladła.
– Nie rozumiem... Przecież, o ile pan wie, nie utrzymywałam z babką

żadnychkontaktów...

– Jestem o sprawie poinformowany. Jednak to jest pani jedyną

background image

spadkobierczynią. Pani matka nie posiadała rodzeństwa. Jakaś część pieniędzy
została również ofiarowana na kościół, ale w porównaniu z tym, co się należy
pani,totylkoniewielkasumka.

Wandasiedziałainicniemówiła.Niemogławtouwierzyć,zresztąktoby

uwierzył.

Pan Jaworski wyciągnął dokumenty, pokazał testament, który odczytał na

głos,dałparępapierówdopodpisania,powcześniejszymzapoznaniusięizabrał
siędowyjścia.

–Paniwybaczy,takszybkieodejściejestpodyktowanepogodą.Dojazddo

Krakowa zajmie mi o wiele więcej czasu, niż się spodziewałem. Pogrzeb pani
babki odbędzie się za dwa dni, byłoby wskazane, aby się pani pojawiła. Wiele
rzeczynależyzałatwićnamiejscu.

Uchyliłkapelusza,pocałowałjąwrękę,wsiadłdopowozuiodjechał.
– Czego chciał? – zapytała Olesia, która akurat wyszła na zewnątrz. W

czasie jego obecności przebywała w pokoju i siedziała, nie wiedząc, czego się
właściwiespodziewaćpotychodwiedzinach.

– Właściwie – powiedziała Wanda – nie chciał niczego. Przywiózł dobre

wieści.

–ZKrakowa?
–Tak.Babkaumarła.Przekazałamiwszystkiepieniądze.Muszępojechać

doKrakowa.

Następny dzień przypadał na Dzień Zwiastowania Najświętszej Marii

Panny. Tego samego dnia Wanda spostrzegła niezwykłą rzecz. Wychodząc z
domu,zauważyłanarogudomubociana.

–Olesiu!Olesiu!–zawołałaradośnie.
–Cosięstało?–wołanawybiegłazdomu.
–Spójrztylko.–Wskazałapalcem.–Bocianprzyleciał.
Kobietaposzłazajejwzrokiemiuśmiechnęłasię.
–Bocianyprzynosządomowiszczęście.Kiedyśjużtutajbyły,alepojednej

burzygniazdouległozniszczeniuiwięcejnieprzyleciały.

–Terazwróciły!
–Tak.Tomusioznaczaćtylkojedno.
–Wracadonasszczęście?
–Tak.
Wandanaglezmartwiłasię.
–Ale...przecieżżabjeszczemało,takmisięwydaje.Jaksobieporadzą?
–Jużtysiętymniemartw.Wokolicyznajdąwielejedzenia.
Wandadługostałaipatrzyłanatenniecodziennywidok.Wierzyławdobry

los.

background image

TegosamegodniaopuściładomiwyjechaładoKrakowa.Miasto,wktórym

ostatnim razem była przed przyjazdem nauczycielki do dworu, wydało jej się
miejscegwarnyminieprzyjaznym.Jakkolwiekbędącmałądziewczynąwidziała
gowinnychbarwach,teraztakbardzoprzywykładowsi,żegdybyprzyszłojej
tumieszkać,chybabysięnieprzyzwyczaiła.

Adwokat pomagał we wszystkim. Pokazał jej dom, przedstawił sytuację

majątkową.Przygotowałpotrzebnedokumenty.

W międzyczasie Wanda poszła pomodlić się za nieboszczkę. Weszła do

zimnegopokojuispojrzałanaciało,którekiedyśnależałodojejbabci.Nieczuła
nic. Dla niej była właściwie obcą osobą. Jedyne, co zapamiętała, to chłód z
jakimichprzyjęła,kiedymatkaprzybyłaprosićopomoc.

Babcia leżała w czarnej sukni, z różańcem w rękach, Biblią i laską obok.

Widocznie chodzenie sprawiało jej problem pod koniec życia. Teraz już
problememniebędzie.

Wpokojupowiałochłodem,specyficznyzapachśmiercibyłnieprzyjemny,

aleczemusiędziwić,przecieżżadnaśmierćniejestprzyjemna.

Uklęknęła, przeżegnała się i pomodliła. W połowie modlitwy stwierdziła,

że wcale się nie modli. Jej myśli błądziły gdzieś indziej. Kim była ta kobieta,
pytałasięwduchu?Babcią?Czynaprawdę?Całytendom,jaktosztywneciało,
byłobcyizimny.WtymsamymczasieWandapodjęładecyzję.

–Proszętękamienicęsprzedać.
– Ależ to nierozważne! – wykrzyknął adwokat. – Kamienica może pani

wynieśćdobrepieniądze,gdybyjąwynająć.Przecieżtożyłazłota!

–Pomimowszystkotrzebająsprzedać.–Wandabyłanieugięta.
–Proszęsięjeszczezastanowić.Tenkrokmożebyćbardzonierozważny.
–Jajużsięzastanowiłam,proszępana.Sprzedajemy.
–Rodzinnymajątek...
– Może i rodzinny w pańskim mniemaniu. Mój majątek to dwór pod

czerwonymi makami. Z nim jestem zżyta, tam żyła moja matka i tam umarła.
Również ojciec. Tutaj... tutaj nie ma serca, czy pan tego nie czuje? Nigdy nie
mogłabym tu mieszkać. Niech zamieszkają inni. I oby przyniosło im to
szczęście.

WtymsamymczasieWandzieprzyszładogłowyjednamyśl.
–Amożenieudasiętegosprzedać?Przecieżtowielkakamienica?Może

nieznajdziesiękupiec?

–Wręczprzeciwnie!–wykrzyknąłJaworski.–Kupiecznajdziesięodrazu.

Oddniaśmierciwłaścicielkinapływająpropozycje!

Wandapokiwałagłową.
–Więcdobrze.Obędziesiębezproblemu.

background image

Tejnocynieprzespałanawetminuty.Poprostuniepotrafiłazmrużyćoka.

Coprawdamatkawychowywałasiętutaj,aleprzecieżpewnegodniadrzwitego
domu zostały przed nią zamknięte. W pamięci Wandy było to nadal żywe i
wyraźne.

Na szczęście pogrzeb odbył się szybko. Dzień należał do wyjątkowo

słonecznych. Aż dziwne, pomyślała, że właśnie w takie dni nie pada deszcz.
Jednak biorąc pod uwagę liczbę ludzi na świecie, gdyby miało padać przy
każdympogrzebie...

Wpołudniezostałypodpisaneostatniedokumenty.
– Co z rzeczami tego domu? – zapytał adwokat. – Może zechce pani coś

zabrać?

– Nie. Proszę je albo sprzedać wraz z domem, ale zlicytować. Co nie

zostaniesprzedane,proszęoddaćpotrzebującym.

Itakwróciładodomu.Jechaławmilczeniu,myślącnadkolejamilosu.Ta

obca kobieta, matka jej matki, wydała na świat dziecko, choć nie potrafiła mu
pomócitraktowałazchłodem.Inacóżtobyło?Przecieżitakumarła,czywięc
nie byłoby lepiej z jej strony tamtego dnia otworzyć serce i przyjąć córkę do
siebie?Czyażtakciężkojestpomócczłowiekowiwpotrzebie?

Znowuż matka... No cóż, obiecywała, że jej nigdy nie zostawi, a potem

wszystko potoczyło się inaczej. Los z niej zadrwił. Choroba była silniejsza od
biednegoczłowieka.Ciałoludzkie,och,jakżejesteśsilne,ajednocześniekruche
isłabe.Nibypotrafisztyleznieśćiwykrzesaćsił,alejeślipewnegodniaświeca
siędopali,totakczysiakzgaśnie,choćbyniewiadomo,coczłowiekrobił.

Ona, Wanda, nie, ona tak nie postąpi. Jeżeli kiedyś będzie miała dziecko,

niepozostawigonapastwęlosu.Choćbyniewiem,cosiędziało,nawetgdyby
miałapójśćdosamegopiekła,będzietrwać.Iniezostawigo,jakjejtouczyniła
matka. Dawniej nie potrafiła się z tym pogodzić. Teraz, będąc o wiele starszą,
rozumiała sytuację i wiedziała, dlaczego matka tak mówiła. Była święcie
przekonana, że naprawdę jej nie zostawi. W każdym razie nie w tym wieku.
Człowiekwierzy,żebędzieżyłdługo.Chcewtowierzyć.Tymczasemwiaranie
zawszeidziewparzezrzeczywistością...

Powrót Wandy do domu był powrotem wolności. Kiedy zobaczyła zarysy

dworudooczunapłynęłyjejłzy.Kochałatendom,aczkolwiekprzezdługielata
podupadał. Tymczasem teraz wracała z lekiem: miała dostatek gotówki. Czuła,
że właśnie to powinna zrobić. Poświęcić się temu miejscu, na nowo obudzić z
letargu.Przywrócićgodność.

Wszyscy czekali przy wejściu. Syn sąsiada, który pożyczył jej konia,

uśmiechnął się serdecznie. Kiedy pomógł jej wyłożyć bagaże, odjechał z
pieniędzmi w ręce, zadowolony, że dostał więcej, niż początkowo było

background image

domówione.

Itakmiałnastaćnowyokreswichżyciu.

–Inastał?–zadałempytanie.
Przezchwilęzastanawiałasięnadodpowiedzią.
–Tak.Nadszedł.Alenietaki,jaksobiezaplanowałam.
– Ale przecież miała pani pieniądze. Była dorosłą kobietą, choć bardzo

młodąoczywiście.Musiałosięudać.

–Boteżisięudało–odpowiedziała.–Alecałapracaposzłanamarne.
–Nierozumiem...
– Za chwilę zrozumiesz wszystko – powiedziała i zaczęła kontynuować

opowieść.

Sprowadzono ludzi do pracy. To lato należało do najbardziej pracowitych

miesięcy,jakieniezdarzałysięwedworzeodwieludługichlat.Wandapatrzyła
nakrzątającychsiępoobejściuludziiprzepełniałojąwielkieszczęście.

Do pomocy w kuchni sprowadzono dwie młode dziewczyny, szybkie i

zręczne.Odtegodniawkuchnirozbrzmiewałczęstośmiech,apannaBarańska
śmiała się najczęściej i najgłośniej. Człowiek potrzebuje do życia drugiego
człowieka.Zmian.Nowości.

Nikodem załatwił do pracy paru chłopów i oczywiście wszystko miał na

głowie,każdegodniazdającWandziesprawyztego,cosiędziałowokółdworu.
Zakupiono zwierzęta: konie, świnie, krowy, kaczki, gęsi, kury. Wyplewiono
ogród, skoszono trawę, oczyszczono staw, podcięto gałęzie drzew. Plewiono
rozległepola.Sadzonoziemniakiiwarzywa.

Wokół drogi posadzono drzewka owocowe. Największe dziury na drodze

zasypano zebranymi kamieniami i potłuczonymi naczyniami, które przez lata
byłyzbieranewdomuwłaśniewtymcelu.

Na końcu sierpnia wybielono cały dom na zewnątrz i ściany w środku.

Dokupiono trochę nowych mebli, wymieniono dywany. Wyrównano płot i
dopełnionogobrakującymisztachetami.

Z pola rozlegały się śpiewy, jak wiele lat temu. Dom zaczął żyć. A to był

dopieropocząteknowegożycia.

Krakowskakamienicazostałasprzedanazazawrotnącenę,aleniebyłosię

czemudziwić,ponieważznajdowałasięwcentrummiasta.Teraz,poprzypływie
gotówki,Wandabyłazabezpieczonadokońcażycia.

Bocianyodleciałydociepłychkrajów.

background image

Zgazetjednakzdnianadzieńdochodziłyniepokojącewiadomości.Hitler

zyskiwałcorazwiększąwładzę,amackizłasięgałycorazdalejwgłąbEuropy.
Coraz gorzej działo się w kraju. Najświeższe informacje mówiły o
Czechosłowacji, która już od jakiegoś czasu wychodziła na pierwszy plan.
Trzydziestego września został podpisany układ monachijski, dający prawo
przyłączenia części kraju do Niemiec. Wtedy też Węgry zajęły południową
cześćCzechosłowacji.NastępnegodniaNiemcywkroczylinaterentegożkraju,
zajmując Kraj Sudecki, a drugiego października wojska polskie rozpoczęły
zajmowanieśląskacieszyńskiego.

–Tojakieśwariactwo–wołałapannaBarańska,czytającgazetę.–Przecież

towszystkodoprowadzidowojny!Proszętylkozobaczyć,coonipiszą,żeCzesi
tonędznarasapigmejów!Przecieżtoniewiarygodne!

Wiarygodne czy nie, pewne było jedynie to, że z dnia na dzień robiło się

corazgorzej,awieścizeświataprzerażałydomownicedworupodczerwonymi
makami.

Październik przyniósł kolejne wieści o wysiedleniu z Trzeciej Rzeszy

polskichŻydów.Potemnadeszłajednaznocy,którehistoriazapamiętałabardzo
dobrze,takzwanakryształowanoc.

Jakkolwiek grudzień okazał się dla domowników miesiącem triumfu,

ponieważbyłtoczasspojrzeniawprzeszłośćoparęmiesięcyiwyliczenia,jak
wiele pracy udało im się zrobić w ciągu zaledwie pół roku, to jednak strach
przedwojnąhamowałcałkowitąradość.

Pewnej grudniowej nocy Wanda nie potrafiła zasnąć. Wpatrywała się w

sufit i wsłuchiwała w odgłosy polan dogasających w kominku. W pokoju było
przyjemnie ciepło, aczkolwiek na zewnątrz padał śnieg. Umierający ogień
wysyłałjeszczenaścianycienie,któreprzebiegałyponichspokojnie,wijącsię
czasami jak węże. Wanda zatęskniła nagle za latem. Jak dobrze byłoby znowu
podziwiać kwitnące maki, za którymi tęskniła chyba najbardziej. Następnego
lata, taki miała plan, maki posieje się wokół płotu i domu, pomiędzy różami
matki. Brakowało jej wazonów na stole pełnych czerwonego kwiecia. Zima
oczywiście miała swoje uroki, ale jak wiadomo, lato to lato. Zima nie pachnie
takpięknie...

Wanda westchnęła, skuliła się i spróbowała zasnąć. Zastanawiała się, co

przyniesienowyrok.Terazczekałyichświęta.Porazpierwszyodlatmiałybyć
inne:bogateiwesołe.Ostatnielataspędzałyjewciszyiskupieniu,tymczasem
terazmiałobyćnaodwrót,cobardzojącieszyło.Życieprzecieżpowinnoiśćdo
przodu,zmieniaćsię.

Nie wiadomo kiedy, ale wreszcie udało jej się zasnąć. Obudziła się

rankiem.Wpokojupanowałchłód,ponieważwkominkudawnowygasło.Ktoś

background image

zapukał do drzwi i weszła młoda dziewczyna, która raz dwa rozpaliła ogień.
Wanda leżała jeszcze jakiś moment, wsłuchując się w odgłosy strzelania polan
na ogniu i było jej bardzo przyjemnie. Godzina oczywiście musiała być dosyć
wczesna, ale jej nie chciało już się spać. Postanowiła, że dziś pomoże pannie
Barańskiej w kuchni. Po chwili przypomniała sobie, że przecież umawiały się
wczorajnapieczenieświątecznychciastek.

Kiedyweszładokuchni,poczuławońświątecznejatmosfery.
– Jak dobrze, że jesteś – powiedziała panna Barańska. – Właśnie

zaparzyłam herbatę. Pomyślałam... – Zmieszała się na chwilę. – Może
powinnyśmyporozmawiać,jaksięnaszesprawymają.

Wandazdziwiłasię.
–Ajaksięmają?
– Właściwie... Przyznajmy szczerze, jestem tutaj już dziesięć lat i ty

wyrosłaś... Może wreszcie byłby odpowiedni moment na to, abym i ja trochę
popatrzyłanasiebie.Toznaczy...

Wandausiadłaizaprosiłajągestem,abyzrobiłatosamo.
–Porozmawiajmynaspokojnie.Powiedz,cocileżynasercu.
PannaBarańskabyłabardzopodekscytowana.Wandaniewiedziała,czyto

zbliżającesięświętasązatoodpowiedzialne,czyteżmożekryłosięzatymcoś
więcej.Jużzachwilęmiałasiędowiedzieć.

– Jest taka sprawa... Właściwie to nie taka nowa sprawa, ale dla ciebie

pewnietakąbędzie.Otóż...

PannaBarańskazaróżowiłasięisiorbnęłałykciepłejherbaty.
–Wyrzućtowreszciezsiebie–nakazałaWanda,przechodzączniąporaz

pierwszynaty.

–Zakochałamsię.
–Zakochałaś?Jakto?Wkim?Przecieżtuniemanikogo,kto...
–Etam,odrazuniema.Jest.Ajakże!Jużodwielutygodnizamnąchodzi

i teraz dałam mu odpowiedź. Wiele o tym myślałam i długo nie pozwalałam
sobienatakieuczucia,żemogłabym...żeon...nosamawiesz.

–Niewiem.–RoześmiałasięWanda.
–Poprosiłmnieorękę.
–Alekto?!
–NoprzecieżNikodem,któżbyinny?
–AleprzecieżNikodemmiałżonęi...
–Ijużjejniema–powiedziałaszybkokobieta.–Przezdługiczasżyłjak

pustelnik,niepatrzyłnażadnąkobietęidopieroja...–Westchnęła.–Powiedział
mi,żedopierojaotworzyłammunanowooczy.

–Kiedytosięstało?Przysięgam,żeniczegoniezauważyłam!

background image

– Lato było długie. I pełne pracy dla ciebie. Nie dziwię się więc, że nie

zauważyłaś.

–Więcon...ity?Naprawdęzamierzaciesiępobrać?
–Tak!
–Ionciękocha?
–Tak!
–Iwyjdzieszzaniego?
–Tak!
Nastałachwilaciszy.
–Niecieszyszsię?Wszystkouzgodniliśmydzisiejszejnocy.Prawiewcale

niespałam.

– Cieszę się. Oczywiście, że się cieszę. Ale... czy to oznacza, że nas

opuścisz?

PannaBarańskaprzeżegnałasię.
–BrońBoże!Agdzieżbymposzła?Jegodomspłonął,janiemamżadnego

posagu. Nie. Zostaniemy tutaj, oczywiście, jeżeli nie będziecie miały nic
przeciwkotemu.

Wandaodetchnęła.
– Kamień spadł mi z serca. Już myślałam, że będziemy musieli szukać

nowejkucharki,alepszejniżtynapewnobyśmynieznalazły.

–Takajestempodekscytowana!Itaksięcieszę,żecimogłampowiedzieć.
–Trzebabędziezrobićpewnezmiany.Boprzecieżpoślubiezamieszkacie

razem,tonieulegawątpliwości.

Cały dzień Wanda chodziła zamyślona. Olesia przyglądała jej się

niepewnie, ale nic nie mówiła. Dopiero późnym popołudniem dziewczyna z
wypiekaminatwarzypobiegładokuchni.

–Mam!Jużwiem!
– Co? Co się stało? – Panna Barańska się zdziwiła, odwracając się do

przybyłej.

–Domekpodlasem!Tojestrozwiązanie!
–Jakidomek?
– No ten, w którym ojciec przechowywał niepotrzebne rzeczy. Tam

możeciezamieszkać.

–Tegobyśmyniemoglizrobić!
–Anibyczemunie?
–Boprzecież...–Zabrakłojejsłów.
Wandabyłacałapodniecona.
– Zrobimy porządki. Niepotrzebne rzeczy się wyniesie czy wyrzuci.

Wymalujemyiwprowadziciesię.Wiem,żedomekjestbardzomały,alelepsze

background image

toniżnicnapoczątek.

Panna Barańska wyskoczyła od pieca i wpadła na Wandę. Szlochając,

przytulała ją mocno. W sercu młodej dziewczyny zagościł spokój i radość.
Czuła,żepostąpiłasłusznie.

Ślubmiałsięodbyćdopieronawiosnę,więcbyłojeszczewieleczasu.Od

teraz często mogli widywać parę zakochanych spacerujących razem po
zimowymogrodzie,trzymającychsięzarękęiśmiejących.

Nadeszły święta. Mróz skuł ziemię lodem, ale atmosfera w dworze była

ciepłaiprzyjemna.

Ponowymrokuczasjakbyprzyspieszył.Aczkolwiekweseliskomiałobyć

skromne i zaproszono jedynie rodzinę panny Barańskiej, należało również
doprowadzić domek do stanu używalności, udoskonalić go i naprawić dach,
któryzbiegiemczasuuległzniszczeniu.

Dzień wesela wspominano jeszcze wiele miesięcy później, ponieważ było

topierwszetakwielkieradosnewydarzeniewdworzepodczerwonymimakami.
NiestetyniktzrodzinypannyBarańskiejnieprzyjechał.

Wandawspomniałanajedenincydent,jakimiałmiejscenaparędniprzed

ślubem. Nikodem szedł po dworze z drabiną i oparł ją o dach domu, tuż nad
wejściem.

– A co Nikodem zamierza? – zapytała Olesia, nagle wyłaniająca się z

domu.

–Trzebausunąćmaki.Odlatzapychająrynnę.
–BójsięBoga!–jęknęłaOlesia,żegnającsięodruchowo.–Mowyniema!
–Nierozumiem–odparłniepewnie,zatrzymującsięiprzyglądającsięjej

niepewnie,anastępniespoglądającrównieżnaWandę,stojącaobok.

–Trzebabędziewymyślićinnysposób.–NieustępowałaOlesia.–Temaki

dawno temu wyrosły w tym miejscu, może nawet są tu od wieków, kto wie.
Domodnichprzejąłnazwęimuszątampozostać.Trzebabędziezrobićtotak,
abydobudowaćnowąrynnę.

Nikodem popatrzył na Olesię, jakby była szalona, machnął ręką i kulejąc

odszedł na stronę. Do wieczora nowa rynna była gotowa i maki nad wejściem
mogłyspokojniesobierosnąć.

Wandabyłazadowolonazcałejsprawy.Makirzeczywiścietworzyłycałość

tegodworu.Rosływłaściwiewszędzie,alewłaśniedlategobyłotomiejsce,jakie
mało gdzie można było spotkać. Miejsce zaczarowane i jedyne w swoim
rodzaju. To dlatego bez ogródek sprzedała kamienicę w Krakowie. Tutaj życie
miałosens,tamgomiećniemogło.

Poweselużyciewróciłoznowudonormy.Wandaskończyładziewiętnaście

lat i wyglądała naprawdę kwitnąco, przypominając dojrzałą brzoskwinię.

background image

Każdego dnia na jej twarzy gościł uśmiech, policzki miała zaróżowione, usta
pełne i czerwone jak wiśnie. Oczy czasami mieniące barwę, ale najczęściej
przypominającekolormioduiwłosydługieażdopasa,kręcącesięjakwężewe
wszystkie strony, czego mogła jej pozazdrościć niejedna kobieta. Wyrosła na
wysokąkobietęopełnychpiersiachiszczupłejtalii.Wniczymnieprzypominała
wyglądemwiejskichdziewczątopostawachgruszkiczyjabłek.Jejdługienogi
były kształtne i wypracowane, a ramiona delikatne, ale jednak silne. Jedynym
minusembyłasmagłaodpalącegosłońcatwarz.Zbytwieleczasuprzebywałana
świeżympowietrzu.

–Powinnaśnosićkapelusz–strofowałająOlesia.–Panienkitwojegostanu

nie miewają ogorzałych od słońca twarzy. Twoja skóra powinna być blada i
niedotkniętaopalenizną.Niejesteświeśniaczką.

– Cóż na to poradzę? – Wzruszała ramionami, uśmiechając się przy tym.

Nieprzejmowałasięzabardzowyglądem.

–Gdybyśzechciała,cośbyśnatoporadziła.–Olesianieustępowała.
–Kiedyjanielubiękapeluszy,dobrzeOlesiaotymwie.
– W takim razie nie możesz liczyć, że cię któryś z kawalerów zauważy.

Jeszczezostanieszstarąpanną.–Prychałajakkotka.

– No i cóż z tego? – pytała Wanda. – Olesia też nikogo nie ma, a żyje.

Czego mi do życia brak? Na pewno nie kawalera, nawet nie mam czasu o
żadnym myśleć. Dobrze Olesia o tym wie. We dworze mamy dosyć pracy.
Zresztą z kawalerem to tylko problemy pewnie. Słyszałam, jak mówiła
Jacykowa przed kościołem, że oni są jak małe dzieci i tylko trzeba się nimi
zajmować.

–AcotamJacykowawie!–MachnęłarękąOlesia.–Onajużtakastarai

wyschnięta,żeżadennawetnaniąniespojrzy.Zresztąnigdyżadnegoniemiała,
więccomateraopowiadać?

–Skądśchybamusiczerpaćwiedzę?
– Chyba od siostry. – Roześmiała się Olesia. – Taka sama suchotnica jak

ona!

– Tak czy siak, spójrzmy prawdzie w oczy: przecież żaden kawaler tu nie

zagląda.

–Słyszałam,jakotobiemówili.–Olesianieustępowała.–Jakrazplotka

pójdzie,tobędąsięzlatywaćjakmuchydo...no,jakpszczołydoula.

–Jakieplotki?
–Żeśwyrosłanakrasawicę.Iżedwórbogaty.
–Jaiładna?–Roześmiałasiędziewczyna.–Czytyabyczasemsobienie

wymyślaszjakichrzeczy?

–BrońBoże!–Olesiasięznowuprzeżegnała.–Janiemampowodów,by

background image

kłamać.Zresztąanistarajeszczetakaniejestem,jaksądzisz,isłuchmamdobry.

–Oj,Olesiutymoja.–ŚmiałasięWanda.–Takaśtyzabawna,cojabym

bezciebiezrobiła?Chodź,przejdziemysięchwilę.

–Aleobiecałam...
– Wszystko poczeka. Ludzi do pomocy tu dosyć, a praca nóg nie ma, nie

ucieknie.

–Teżiprawda.–SkinęłairuszyławśladzaWandą.
Chodziły po czerwonej łące. Nagle Wanda usiadła na polu i tylko głowę

byłojejwidać,Olesiaposzławjejślady.Tużobokstałodrzewko,dorodneteraz
iowielewiększe.PrawiecałeżycierosłowrazzWandą.

–Tymi,Olesiu,jakrodzonamatkajesteś–powiedziaładoniej,biorącjąza

spracowanąrękęiściskającmocno.

Woczachsłużącejpojawiłysięłzy.
–Pocotakierzeczywygadywać?Nieczasipotrzebażadna.
–Jamamjednaktakąpotrzebę.
–E,tam.–Otarłałzyręką.–Totylkoczłowiekarobitakimrozlazłym...
–Częstomyślałamomatce,wielemiprzecieżoniejopowiadałaśprzezte

wszystkie lata, starając się, abym nie zapomniała. Czy ty wiesz, że ona mi
kiedyśobiecała,żemnienigdynieopuści?

Olesiapokręciłagłową.
– A potem umarła. Żyłam w przekonaniu, że to się po prostu nie może

wydarzyć.Tymczasemprzyszłataokropnachorobaijeszczedoterazpamiętam
jejwielkibrzuchichudeciało.

– To było już tak dawno, po co wspominać? Nie warto starych duchów

wywoływać,twojamatkateżpowinnależećwspokojuiniechjejlekkąziemia
będzie.

–Tak.Aleniedlategooniejwspominam.Toprawda,czułamsięprzeznią

oszukana. Obiecałam kiedyś sobie, że dziecku tego nie zrobię i choćbym
umieraćmiała,przeciwstawięsięśmierci.Odeszła.Zostałamsama.Opuszczona.
Dopiero teraz jednak, Olesiu, zrozumiałam że tak naprawdę matka cały czas
byłaobecnawmoimżyciu.

–Jakto?–ZdziwiłasięOlesia,pociągającnosem.
–Wtobie.Przecieżopiekujeszsięmną,jakbytoonasamaobokstała.Nie

wiadomo,cobyzemnąbyło,gdybyniety.

– Pewnie zabrałaby cię babka, przecież to twoja krew. Nie pozostawiłaby

cięnapastwęlosu.

– Tego nie byłabym taka pewna. Za bardzo jej nie znałam, ale czuję, że

byłamjejobojętną.Sierotąbyłabymprzezcałeżycie.Dziękitobiewyrosłamw
uczuciu,żejestemkochana.Boprzecieżmniekochasz,prawda?

background image

Olesiaprzełknęłaślinę.
–Jakwłasnedziecko.Oddałabymzaciebieżycie.
–No,więcsamawidzisz.Tylkomatkazdolnajestdotakiegopoświęcenia.I

jacibardzozatodziękuję.Dlategozabrałamciętutajdziś,ponieważchciałam
sięztobąpodzielićtajemnicą.

–Tajemnicą?
–Tak.Spójrztylkonatodrzewo.Stoituirośniesobie.Wyglądajakzwykłe

drzewo,tymczasemniejestzwykłe,awręczprzeciwnie.Pomiędzytymimakami
jestwyjątkowymdaremnieba.Todrzewonarodziłosiętutajdawnotemu,kiedy
tomojamatkabyłaświadkiemniezwykłegozdarzenia.

Olesiapatrzyłananią,jakbyspadłazkonia,niezabardzorozumiejąc.Od

czasu, kiedy umarła w niej miłość do Antoniego, stąpała mocno po ziemi.
Właściwiewięcniewiedziała,jakmareagowaćnato,cowłaśnieusłyszała.

–Zobaczsama–powiedziałanagleWandaichwytajączaliść,pociągnęła.

Urwanyleżałnajejdłoni.–Terazpatrzuważnie.

Oczy Olesi zrobiły się wielkie ze zdziwienia, kiedy w miejscu dopiero co

zerwanegoliściawyrósłnowy.

–Toniemożliwe!–wyszeptała.
–Jakwidzisz,jesttomożliwe.Tomagicznedrzewo.Niewiem,jaksiętu

znalazło, ale przychodzę tu często i odpoczywam w jego obecności. Mówię ci
dziśonim,ponieważchciałabym,abyśityzaglądałatuczęściejiodpoczywała.

Kobietapatrzyłanaliśćzniedowierzaniem.Wyciągnęłarękęidotknęłago

delikatnie.

–Tosięminiemieściwgłowie.
Widzącjejzszokowanywyraztwarzy,Wandauśmiechnęłasię.
– Sama byłabym zdziwiona, gdyby mi to teraz ktoś pokazał, ale znam to

drzewoodlat.Przyzwyczaiłamsię.

–Aleskąd,dlaczego?Jak?
–Niewiem.Możelepiejniezastanawiaćsięipoprostubraćrzeczytakimi,

jakimisą?

Olesiazastanowiłasię.
–Maszrację.
Posiedziały chwilę, a potem wróciły do domu. Od tamtego dnia dzieliły

razem wspólną tajemnicę, co związało je jeszcze bardziej. I tak już miało
pozostać.

Życiezaczęłotoczyćsiędalej.

–Czymogętupozostaćnanoc?–zapytałemkobietę,kiedyjużściemniło

background image

się na tyle, że przez brudne okna nic nie dało się zobaczyć i w pokoju
zapanowałajeszczewiększaciemność.

Błądziła myślami gdzieś daleko. Kawy w dzbanku dawno nie było, mnie

burczałowbrzuchuipoczułemsilnepragnienie,bypójśćdoubikacji.

–Niemusisiępaniobawiać.Jestpóźno,myślałem,żemoglibyśmyjeszcze

chwilę porozmawiać, ale jeżeli będę musiał pojechać do domu, powinienem
odejśćnatychmiast.Wrócęrano.

– Nie ma takiej potrzeby. Możesz tu zostać. Tylko łóżko musisz sobie

pościelićsam.

–Dziękuję.
Poszedłem do ubikacji i wysikałem się, przyglądając się starej wannie ze

zżółkłymi śladami od wody. Wanna stała na cegłach, bo nie miała nóg. Z
pomalowanych farbą olejną ścian odpadały całe płaty, wszędzie czuć było
starocią.Naprawdęprzydałobysiętuposprzątać.Przecieżonaniemanatosił,a
jajestemmłody.Pracasprawimiprzyjemność.

Kiedy wyszedłem, kobieta zdążyła już przejść do kuchni. Właśnie kroiła

chleb.

– Pomogę pani – powiedziałem i zabrałem się za smarowanie chleba

smalcem.

Uśmiechnęła się. Na chleb nakroiliśmy jeszcze cebuli, posypali solą i

ułożyli na talerzu. Zagotowała się woda w czajniku więc zalała herbatę i tak
znowu usiedliśmy, tym razem jednak nie przy głównym stole w pokoju, ale na
tapczanie,obokktóregostałprostokątny,mniejszystół.

–Boląmnieplecyodtegosiedzenianakrześle–pożaliłasię.
–Przepraszam...–wydukałem,niewiedząc,coodpowiedzieć.
–Tonietwojawina,chłopaku.Tomojestareciało.Jużniewytrzymujetyle

cokiedyś.

–Nadaljestpanisilna–zauważyłem,boprzecieżsamachodziładosklepu

itroszczyłasięosiebie,atoteżwymagałowielusił.

– Może i tak. Ale to już nie to co kiedyś. Dawniej to hasałam po polach,

maki się przede mną kłaniały. Skakałam jak kózka. Teraz to już ani trochę nie
przypominamtamtejdziewczyny.

–Czasemżycieuciekazbytprędko–powiedziałem.
–Tak.Alenajgorszeniejestto,żeszybkoucieka,ależemusimynasiebie

patrzeć,jaksięzmieniamy.Tobardzoboli.Jakkolwieknigdyniebyłampróżna,
to jednak widok zmarszczek na twarzy nigdy nie może pozostawić człowieka
nieczułym.

–Niewyobrażamsobiesiebiestarego–wypaliłem.
–Nowłaśnie.Teżsobieniewyobrażałam,apopatrz,cosięstało.Jednego

background image

dnia spojrzałam w lustro i zastałam w nim inną kobietę. Pytałam się, dlaczego
przyszłaś, kim jesteś, czego chcesz? A ona tylko patrzyła smutnymi oczami i
przeczącokiwałagłową,niemówiącnic.Jakniemowa.Wieleczasuzabrałomi
zrozumienie,żeonaijatotasamaosoba.–Westchnęła.–Bywająteżwżyciu
jeszczeokrutniejszesytuacje.Jakte,októrychcijeszczeopowiem.

Wziąłempierwsząkromkęchlebaizacząłemjeść.Takiezwykłejedzenie,a

jakbardzosmakuje,pomyślałem.Dawnoniejadłemczegośtakdobrego.

– Co się zdarzyło potem? Bo wydaje mi się, że wszystko szło w dobrym

kierunku?Minęłyciężkielata,dwórzacząłsiępodnosićiżyćnanowo,Olesiai
panizżyłyściesięjeszczebardziej,pannaBarańskawyszłaszczęśliwiezamąż...

–Iwszystkomogłosiępotoczyćowielelepiej,aleniestetynadeszławojna.
– Wiedziałyście o tym, przecież czytałyście gazety, miałyście dostęp do

świeżych informacji. Chyba was nie zaskoczyła w dosłownym znaczeniu tego
słowa?

– Wojna zawsze zaskakuje – powiedziała spokojnie. – Człowiek sobie

myśli, że nie przyjdzie, potem zaczyna się jej bać, aż wreszcie zdarza się
najgorszeiniktniemożewniąuwierzyć.Doczasu,kiedyniespotkasięznią
twarząwtwarz.

–Naszczęścieominęłymnieteczasy.
–Tak,możeszsięuważaćzadzieckoszczęścia.Niechodzioto,żebyłam

świadkiem okrucieństw wojny. Nie. Chodzi o samo odczuwanie. Człowiek jest
takimały,atylezłapotrafiwyrządzićdrugiemu.Kiedyziemiakrwawi,również
z serca człowieka sączy się krew. Oczywiście mało kto to dostrzega, ale ja do
dzisiajniepotrafięzapomniećtamtychmomentów.

Nachwilęzapadłacisza.
–Pierwszymznakiemwojnybyłotamtowydarzenie...

Zdnianadzieńdocierałydonichcorazbardziejniepokojącesprawy.Wojna

zbliżałasięwielkimikrokamiijużbyłowiadomo,żeniedasięjejuniknąć.W
sierpniu została zablokowana wymiana handlowa między Polską a Niemcami.
Potem podpisano angielsko-polski układ o wzajemnej pomocy militarnej.
Dwudziestego szóstego sierpnia zaś dywersanci niemieccy napadli na stację
kolejowąwMostachkołoJabłonkowa.

– To już bardzo blisko nas. – Przelękła się Olesia. – Jezus Maria, wojna

idzie.Niemadwóchzdań.

–Możeniebędzie–mówiłaniepewnieWanda.

background image

Olesiakręciłaprzeczącogłową.
–Będzie.Topewne,żebędzie.
Parę dni później prezydent Ignacy Mościcki zarządził powszechną

mobilizację. Niemcy postawili Polsce ultimatum. Tego samego dnia też w
pobliżudworuzdarzyłasiębardzodziwnarzecz.

–Wanda!Wanda!
Dziewczynaakuratwychodziłazpralniispojrzałanabiegnącąwjejstronę

Olesię.

–Cosięstało?–zawołała,marszczącbrwi.
–Musisztozobaczyć.Chodź.
Olesia tak mocno szarpała Wandę za rękę, aż bolało, ale nie skarżyła się.

Biegła za nią posłusznie. Olesia wyglądała na wystraszoną. Był ostatni dzień
sierpnia.

Wybiegły za dwór, na pola, a tam oczom ukazała jej się dziwna postać.

Wandazatrzymałasię.

–Wiedźma?Coonaturobi?
Rzeczywiściebyłatowiedźma,którąznanowcałejokolicy,aleodwielulat

się nie pojawiała wśród ludzi i myślano, że nie żyje. Jak widać żyła, ale
wyglądem już z daleka przypominała trupa. Nazywano ją Dziaduchą,
aczkolwiektaknaprawdęniewiedziano,jakiebyłojejprawdziweimięiilema
lat.

–Nieoniąmichodzi.Aleodrzewo!
Dopiero teraz Wanda zwróciła uwagę na drzewo i drugi raz zamarła.

Rosnącelatamidrzewonapolupośródmakówstałoterazwyschłeiumarłe.

–Cosięznimstało?Czytoona?–Wskazałagłowąnaczarownicę.
–Nie.Kiedytozauważyłam,niebyłojejtu.Musiałaprzyjśćprzedchwilą.
Podeszły ostrożnie do drzewa. Stara wiedźma nie zwracała na nie uwagi,

szeptałacośdosiebiewskupieniu.

Wanda dotknęła suchych liści i przelękła się. Nie wiedziała, co ma o tym

myśleć.Przecieżjeszczewczorajtustałainicmuniedolegało,więcjak?

–Nierozumiem...–powiedziałaniepewnie.
–Jateżnie.Todziwnasytuacja.
Możeonabędziecoświedziała,pomyślaładziewczyna.
–Witajcie,matko–zwróciłasiędostarej.
Dziaducha spojrzała na nią oczami łzawymi i zaczerwienionymi. Takiej

starej twarzy Wanda jeszcze w życiu nie widziała. Zmarszczki wchodziły na
siebiejednanadrugą,obwisłaskóra,brudnaiszarawazplamamichorobowymi
iropiejącymiwrzodami,worypodoczami.Samwidokprzyprawiałomdłości.

–Czywywiecie,cosięstałoztymdrzewem?–zapytałaWanda.

background image

Z gardła starej wiedźmy wydobyło się rzężenie, które miało przypominać

śmiech. A może po prostu starała się coś powiedzieć, a nie potrafiła? Może
zapomniałajęzyka?Przecieżdługielatażyławodosobnieniu.

– Olesiu, ty idź lepiej do domu, proszę, i przynieść jej jedzenia. Każ też

zapakowaćkoszykprowiantu,abymogłagozabraćzesobą.

KiedyOlesiaodeszła,staraspojrzałaznowunastojącąobokdziewczynę.
–Todrzewotoznak.
–Znak?Jakiznak?
–Nadchodzącegozła.Jajużoddawnawidziałamznaki.Gdybyludzienie

bylitakgłupi,zrozumieliby,żezanosisięnaburzę.Aleludziesąślepi.Niechcą
widzieć.

–Czywiecie,cosięstałoztymdrzewem?
–Umarło.
–Takpoprostu?
–Ziemiaspłyniekrwią,niemogłobysiękarmićludzkimcierpieniem.
–Wywiecie,żetoniebyłozwykłedrzewo?
–Wiem.–StaraDziaduchapokiwałagłową.–Szkodago,tylelattustałoi

mogłostaćjeszczedłużej.

Wiedźma śmierdziała okropnie i Wandzie oddychało się naprawdę ciężko.

Patrzyła na starą i serce jej się krajało na samą myśl o samotnym życiu
biedaczki. Właściwie nie miała na sobie ubrania, a tylko stare łachmany.
Czaszka kobiety była prawie łysa, a ta reszta włosów, które jej pozostały,
wyglądałydosyćkomicznie.Chodziłysłuchy,żepotrafiłaleczyćiwieluludziom
pomogła w ciągu życia. Ale, jak widać, nie potrafiła zadbać o siebie. Miała
powykręcaneodchorobypalceikrzywenogi,naktórychchodziła,przechylając
siętowjednątowdrugastronę,jakbysiękołysała.Policzkismutnieobwisały,a
rozszerzoneopadającewargiukazywałyczarnezęby.

–Skądsiętuwzięłotodrzewo?–Odważyłasięjejzadaćpytanie.
–Tomatkacinieopowiadała?–Zdziwiłasię?
– Nie. Pamiętam tylko, jak mi je pokazała, ale nie mówiła o nim wiele.

Wspominała coś o niebiosach, już nie pamiętam. Miałam o nie dbać i nie
pozwolić,bystałosięcośzłego.

WoczachWandyzalśniłyłzy.
– Takie drzewa pojawiają się czasami na świecie. Nie tylko drzewa.

Czasemtoptaki,czasemcośinnego.Przyszłamtudziśgnanatakąsiłą,żenawet
to głupie ciało, co już od miesięcy nie wstaje i odmawia posłuszeństwa, nagle
ożyło. Widziałam ten moment. Uschło w jednej chwili. Już nic z niego nie
będzie.

–Mieszkaciesama?Wlesie?

background image

–Przezcałeżycie.
Naglecośjątchnęło.
–Możezamieszkacieznami?
Staraspojrzałananiądziwnymwzrokiem.
–Uwas?Wedworze?
–Unas.
–Cobyludzienatopowiedzieli?
–Tomójdom.Tojawaszapraszam,nieoni.
–Odważnajesteś.Aleludziesięmnieboją,wielezłegobyztegowyszło.

Lepiejwrócędosiebie.

–Drzwitegodomubędądlawaszawszeotwarte.Pamiętajcie.
–Dziękuję.Jesteśdobrymczłowiekiem.
Wtedy też dołączyła do nich Olesia z pełnym koszykiem, który postawiła

przed starą. Kobieta chwyciła łapczywie chleb i chorymi rękami odłamała
kawałek,popijającmlekiem.Wstałazniemałątrudnościąichwyciwszykoszyk
doręki,rzekła:

–Jeślibędzieszpotrzebowałapomocy,wezwijmniealboprzyjdźsama.Nie

zostanieszodprawiona.

Iodeszła,kuśtykając.
–Cozasmród!–Olesiazaczęłamachaćrękami,byodgonićnieprzyjemny

zapach,choćnaniewielesiętozdało,ponieważbyłtakintensywny,żezdawało
się,żewsiąknąłwziemię.

–Biednakobieta–powiedziałaWanda,spoglądającwśladzastarą.
– Że też jeszcze utrzymuje się na nogach. – Po plecach Olesi przebiegł

dreszcz.Otrząsnęłasię.

–Żalmijej,całeżyciespędziławodosobnieniu.
– To wiedźma. Czarownica! Ludzie mówią że para się czarną magią! –

fuknęłastarszakobieta,żegnającsię.

–Pytanietylkoczytoprawda,czyludzkiwymysł.
–Wplotkachzawszebywajakaśprawda.
–Nowłaśnie.Jakaś...
Wróciłydodomu.CałąnocWandamyślałanadwydarzeniemdzisiejszego

dnia,dopókiniezasnęła.

NastępnegodniaNiemcywtargnęlinapolskąziemię.Zaczęłasięwojna.
Zdawałosię,jakbyczassięnaglezatrzymał.Wradionieustanniepodawano

nowe komunikaty. Panna Barańska, Olesia i Wanda siedziały w pokoju,
porzucając codzienne obowiązki i pozostawiając je innym, i słuchały z
pobielałymi ustami. Od rana Polska była wystawiona na atak niemieckich
żołnierzy.ZaatakowanoWieluń,liniękolejowąkołoTczewa,MorskiDywizjon

background image

LotniczywPucku.OstrzelanoWesterplatte.Doszłodopierwszejbitwylotniczej,
niemieckie samoloty przelatywały nad Polską. Uderzono na Gdynię. Po
południu odbył się drugi nalot na Warszawę. Rozegrała się pierwsza bitwa
powietrzno-morska,kołoHelu.Prezydentogłosiłstanwojennynatereniecałego
państwa.

Kobiety tego dnia nawet nie jadły. Tylko czasem Olesia wyszła z pokoju,

by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Wracając zabrała ze sobą trochę
jedzenia,aleitakniewieleztegoudałoimsięprzełknąć.

– Dziaducha miała rację – wyszeptała późnym wieczorem Wanda, kiedy

siedziały przy świecach. Na szczęście Nikodem i Piotruś potrafili już nieźle
rządzić całym dworem i dawali sobie radę bez kobiet. Mogły więc siedzieć i
słuchaćaudycjiradiowych,rozmawiaćimyślećwspokoju.

–Przewidziaławojnę?–zapytałapannaBarańskazdziwiona.
–Tak.Przewidziała.
–Musimywierzyćwszybkikoniec.
–Niemcysiętakłatwoniepoddają–powiedziałaWandazprzekonaniem

wgłosie.

–APolacynieustąpią.Zbytdumnijesteśmy,żebyoddaćbroń.
– Ludzka głupota. Wojny wszczynać niepotrzebnie. Nie wystarczy im

miejscanaziemi?

Nikt nie odpowiedział na to pytanie. Nastała cisza, aż wreszcie kobiety

postanowiłypójśćsiępołożyć.

Tej nocy zdarzyła się jedna dziwna rzecz. Olesia szła do siebie jakaś taka

obca i milcząca. W pewnym momencie, a było już ciemno, zauważyła
wymykającego się z domu Piotrusia. Coś w niej drgnęło. Młodość... Kiedy to
było?KiedyostatnirazdotykałyjejręceAntoniego?Dlaczegoonwtedyzaczął
pić? I czemu nie potrafiła się już przed nim otworzyć? Ludzie to naprawdę
dziwne istoty. A życie tak szybko ucieka. Po cóż to wszystko było? I na co ta
wojnateraz,któranikomunicdobregonieprzyniesie?

Kobieta stała, a jej ciało budziło się do życia. Nie chciała umierać.

Potrzebowała poczuć, że żyje, że jest z mięśni i kości, a w jej żyłach płynie
jeszcze krew. Jeszcze nie miała nawet pięćdziesięciu lat! Czasem tęskniła do
męskiegotowarzystwa.Dosilnychrąk.Kierowanatęsknotąiinstynktem,poszła
zaPiotrusiem.Tenbyłjużnadstawemidobrzeotymwiedziała.Gdzieśtamw
oddali przeleciał samolot. Jej ciało trawiła gorączka. Widziała nagie ciało
młodegomężczyzny,umięśnioneibladewmiejscach,doktórychniedocierało
słońce. Poszła w jego kierunku, czując, jak robi się wilgotna w tym miejscu,
któregoodlatjużniedotykałaiktórewyschłopewnegodniajakwysychaźródło
czystudnia.

background image

Piotruś zdążył w tym czasie wskoczyć do chłodnej wody. Po ogrodzie

niosły się jego westchnienia i szybko też silne ręce zaczęły rozbijać taflę
spokojnejprzedchwiląwody.

Olesia dotarła do niego drżąc na ciele, na uginających się nogach. Jak

zaczarowana pospiesznie zrzuciła ubranie. Poczuła pragnienie trawiące ciało i
niemogłanadnimzapanować.Weszłazachłopakiemdowody.

Młodymężczyznazauważyłją,kiedyzrzucałazsiebieubrania.Zpoczątku

nie wiedział kto to jest, ale potem księżyc wychylił się zza chmury i dojrzał
twarzOlesi,jejnagiepiersiorazciemniejszywzgórekłonowy,wtapiającysięw
tłonocy.Stanąłipatrzyłnaniąwbezruchu.Wstawieniebyłowielewody,także
sięgała mu najwyżej do pasa. Szła w jego kierunku i zatrzymała się dopiero
przednim.Żadnesięnieodzywało.WodabyłazimnawaiOlesiamusiałabardzo
się powstrzymywać, aby nie szczękać zębami. Wyciągnęła odważnie rękę,
chwyciłajegodłońinaprowadziładelikatnienapierś,wktórejgłośnołomotało
serce. Piotr wiedział, czego kobieta oczekuje i był gotowy do starcia, zanim
jeszcze się zbliżyła. Olesia miała zgrabną figurę i od ciężkiej pracy wyrobione
ciałoimięśnie.Niewyglądałastaroiniemiałajeszczesiwychwłosów.Ścisnął
mocno oczekująca w bezruchu pierś i wyczuł twardy sutek. Olesia jęknęła.
Zacząłjąugniataćjakciasto,zpoczątkupowoliispokojnie,dopókiwjegodłoni
nie zapalił się żar, który zaczął palić ją żywym ogniem, a jego wprowadził w
stan uniesienia. Raz dwa był przy niej i całował usta, szyję i ssał sutki. Od
zimnejwodyskórajejpiersizwęziłasię,sutkijeszczebardziejstwardniały.Sam
dotyk młodego chłopaka sprawiał, że Olesia o mało co nie zemdlała. Piotruś,
widzącjejreakcję,zacząłjądelikatniewypychaćzwody.Znaleźlisięnabrzegu.
Trawa jeszcze była zielona, ale chłodna od nocy i kropel spadających z nagich
ciał.Położyłjąnatejtrawie,aonaposłusznierozłożyłanogi.Najpierwnadnią
uklęknął, a potem umieścił się między nią i rozszerzył jeszcze mocniej drżące
uda. Żałował, że nie ma dnia, ponieważ księżyc nie dawał zbyt wielkiej
widoczności. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona, nachylił się nad nią i powoli
zbliżył czubek penisa do ciepłej, zaróżowionej pochwy. Olesia jęczała coraz
głośniej,sapałainiemalżetraciłaprzytomność.Jakdobrze,żeleży,pomyślała,
inaczejniedałabyrady.Jakionpiękny,jaksilnesąjegoramionaijakiwielki...
Kiedy w nią wszedł, przeżyła wstrząs. Tyle lat tego nie robiła, że prawie
zapomniała, jak to jest. Potem, zanim jeszcze zdążyła się oswoić z myślą, że
penis tego chłopaka znajduje się w niej, naparł i wszedł jeszcze głębiej, aż po
nasadę.Krzyknęła,gryzącgodokrwiwrękę.Niezareagował.Znałjąjużjakiś
czas i rozumiał, że jest jej pierwszym mężczyzną od dłuższego czasu. Kobiety
były inne od mężczyzn, nie rzucały się w ramiona kogokolwiek. Olesia długie
lata pościła, czego on akurat nie rozumiał, ponieważ parę razy w tygodniu

background image

udawałomusiędorwaćjakąśdziewuchę,którachętniedawałakomupopadło.Z
Olesią jednak było inaczej niż z młodymi. Była taka ciasna i tak wąska, jak
żadna inna. Jakby leżała przed nim dziewica, a przecież niejedno musiała w
życiuprzejść.Zacząłuderzaćwniąrytmicznie.Jejjękiorazgorączkaciała,jaka
nią owładnęła, i piersi, skaczące i dotrzymujące mu kroku, podnieciły go do
granic. Wijąca się pod nim kobieta zaczęła dygotać i chwilę później osiągnęła
wyżyny.Leżącynaniejchłopakzsykiemzatrzymałsię,napiąłmięśnieiopadł,
wlewającwniąnasienie.

Chwilępóźniejochłonęlinatyle,bymyślećracjonalnie.
–Przepraszam–wyszeptałaOlesia,patrzącnastaw.Siedzielioboksiebie.
–Mniesiępodobało–powiedziałledwosłyszalnie.
–Niewiem,cowemniewstąpiło.Całatamyślowojnie...
–Możemytopowtórzyć,jeżelibędzieszchciała...
–Niechciałamumierać.Czułamsiętakastara...
–Aleniejesteśstara–zapewniłgorliwie.
–Bojestnoc.Ranoznowubędęstarąkobietą.
–Niedlamnie.
Olesia poczuła w sercu ciepło, jakim ogrzewały ją jego słowa. Był to

naprawdę czuły i dobry młody mężczyzna, ale wiedziała, że to, co się stało, to
tylko zaspokojenie potrzeb zwariowanego ciała. Nie było przed nimi
przyszłości,zresztąszławojnainiewiadomo,czyprzedkimkolwiekznichbyła
przyszłość.

Żałowała swojej starości. Gdyby tak mogła być teraz młoda, może by mu

się nawet spodobała i życie napisałoby inny scenariusz? Po zaspokojeniu ciała
przyszedłmomentnarefleksje.Cobybyło,gdyby...

Piotrek wskoczył do wody i zaczął pływać. Kiedy wychodził, patrzyła na

niego.Wyglądałjakmłodybożek.Młodośćjesttakapiękna,pomyślała.Starość
może i nie jest zła, ale człowiekiem pięknym można być tylko w młodości.
Natura stworzyła nas tak idealnymi, a potem odbierała ten dar i skazywała na
oglądanie siebie w stanie dążącym do ruiny. Czy nie mógł być ten świat
skonstruowanylepiej?Delikatnieotarłałzę.

–Pójdziemypopływać?–zapytałPiotrek.
–Nie.Raczejjużpójdędodomu–powiedziała,aletylkoonawiedziała,jak

bardzotegoniechciała.Najlepiej,gdybytachwilatrwaławiecznie.

Położył dłoń na jej ramieniu. Przeszły ją nowe prądy. Delikatnie zaczął

masować jej szyję, piersi. Zjechał ręką w dół i zaczął pocierać ręką jej
najintymniejsze miejsce. Jęczała, po jej policzku spłynęła kolejna łza. Spraw,
Boże,żebytosięnigdynieskończyło.Wróćmiżycie,błagała.

Kochali się tej nocy jeszcze raz. Tym razem spokojniej. Dawał jej więcej

background image

uczucia niż poprzednim razem, a kiedy w nią wchodził, zamykała oczy.
Wyobrażałasobie,żejestmłoda.Czasprzestawałistnieć.

Kiedy wróciła do pokoju i położyła się w łóżku, nie potrafiła zasnąć.

Zaczęła ją zżerać tęsknota. Za dzieckiem. Po takim spotkaniu kiedyś mogłaby
zostać matką. Tymczasem takie sprawy już się jej nie mogły przydarzyć. Jej
ciałobyłojałowąglebą,naktórejnicnigdyniewyrośnie.

Płakałatakdługo,dopókiniezasnęła.
Następnego dnia znowu zaatakowano Westerplatte oraz bazy lotnicze w

Warszawie,Dęblinie,Rakowicach,Ławicy,Bydgoszczyikolejnychmiastach.

Słuchanietegookazałosięjednakponadichsiły.Kobietyrzuciłysięwwir

pracy,jakbyuważały,żetylkojakieśzajęciepomożeimzapomnieć.

–Powinnyśmywyrzucićtoradio–powiedziałagniewnieWanda.
–Nie!–krzyknęłykobietystojąceobok.
– Tylko złe wiadomości. Nie możemy siedzieć bezczynnie i słuchać.

Musimypracować.

Rzeczywiście praca okazała się zbawieniem, aczkolwiek i tak w każdej

możliwejchwilisłuchanoradia.

DwadnipóźniejNiemcywtargnęlinaterenKatowic.
–Idąwnaszymkierunku–mówiłaOlesia.
–ZKatowicjeszczedługadroga–odpowiadałaWanda,aległosjejdrżał.
Kolejnedwadnipóźniej,szóstegowrześniaNiemcybylijużwKrakowie,a

jeszcze czterdzieści osiem godzin później zaatakowali Warszawę. Z dnia na
dzieńrobiłosięcorazgorzej,czarnechmuryzbierałysięnadPolskąiwiadomo
jużbyło,żeburzanieprzejdzietakszybko.

–Rosjanienampomogą–zapewniałaBarańska,którawdworzenadalbyła

uważana za pannę i nazywana dawnym nazwiskiem. – Wierzę, że ta wojna raz
dwasięskończy.

Ale Rosjanie nie pomogli, ponieważ siedemnastego września okazało się,

że Związek Radziecki przyłączył się do niemieckiej napaści na Polskę.
Następowałabitwapobitwie,NiemcyszliprzezPolskęjaktorpeda.

Wiadomość o kapitulacji Warszawy (powstało Generalne Gubernatorstwo)

okazałasięnajcięższadlapannyBarańskiej,którazresztąoddawnaniebyłajuż
pannąBarańską.PochodziłaprzecieżzWarszawyiniewiedziała,cosiędziałoz
jej rodziną, którą wiele lat tamu tam pozostawiła. Przez ostatnie lata
utrzymywali tylko kontakt pisemny, ale na długie miesiące przed wojną nagle
wszystkosięurwało.

Zewsząd dochodziły ich wiadomości o Niemcach mordujących ludzi, o

powstałymgetcieiniepokojąceinformacjenatematŻydów.

– I pomyśleć – mówiła Wanda swoim towarzyszkom – że rok wcześniej

background image

Hitler został człowiekiem roku. Jeżeli tak mają wyglądać tacy ludzie, to ja już
nicnierozumiem.Przecieżtokreatura!Mordercaludzi!

–Rokwcześniejniewiedziano,cosiębędziedziałodzisiaj–zareagowała

pannaBarańska.

–Proszęmigotylkoniebronić!
–Nikogoniebronię.Tosąfakty...
–Faktjesttylkojeden:będziejeszczegorzej.Naszczęścienarazietunie

dotarliimiejmynadzieję,zezostawiąnaswspokoju.

We dworze wrzała praca. Odbyło się świniobicie, obrabiano i gotowano

mięso. Z wędzarnika dolatywał taki zapach, że każdemu ślinka ciekła na samą
myśl o wędzących się tam szynkach, kiełbasach, ozorach, boczku. Kuchnia od
rana do nocy tętniła życiem, przygotowywano pasztety, pieczono makowce,
strudle, pierniki. A to wszystko dla mieszkańców domu, ale też dla wszystkich
służącychwedworze.Wandakazałarobićwszystkiegodwarazywięcej.Jakby
cośwyczuwaławpowietrzu...

Tymczasemnadeszłyświęta.NadzieńprzedWigiliąprzyniesionododomu

pachnący świerk i umieszczono go w salonie. Na choince zawieszono bombki,
anielskie włosy, pierniki, figi, orzechy, jabłka, cukierki i ciasteczka. Dom
pachniał od wielu dni wypiekami i potrawami. Oczywiście te wyjątkowe dni
spędzali wszyscy razem: był Piotruś, który się ukrywał przed wojskiem i nie
chciałwracaćdodomu,Nikodemzżoną,WandaiOlesia.Wszyscycieszylisię
naświaty,kompozycjezopłatków,którewpołowiegrudniaprzyniósłorganista.
Opłatki sklejało się za pomocą śliny, wykrawano gwiazdki, krążki, trójkąty,
krzyżykiiinnefigurygeometryczne,bypóźniejzawiesićjenaniciach.Kiedyś
robionotooczywiściewcześniej,teraz,gdydombyłprawieżepustynaświętai
nie było w nim dzieci, zmienili trochę obyczaj i zajęli się tym wieczorem po
kolacji.

Najbardziej cieszono się na moment, w którym zostaną zapalone świeczki

na choince, które jak to często bywało, nie chciały się trzymać prosto.
Oczywiście należało być bardzo ostrożnym, ponieważ drzewko mogło się
zapalić,codoprowadziłobydokatastrofy.

Tego roku cała służba otrzymała również prezenty, jak to bywało

zwyczajemjeszczezaczasów,kiedyżyłamatkaWandy.Każdyotrzymałworek
bakalii,kobietydodatkowomateriałnasuknię,amężczyźnirękawiczki.

RankiemdniawigilijnegoPiotrekzNikodememposzliłowićrybydostawu

inieźlesiębiedacynatrudzili,ponieważmrózbyłsiarczystyodwieludniiwoda
zamarzła. Wrócili trochę pijani, ponieważ zabrali wódkę, aby nie dłużył im się
czas.

Do stołu nakryto w jadalni. W rogach pokoju ustawiono snopki

background image

niemłóconegozboża.Sianoznalazłosiępodbiałymjakśniegobrusem.Nastole
pojawiłasiębiałaporcelanazezłoconymibrzegami.Nastoleustawionorównież
nakrycia dla Antoniego i Janiny oraz, jako ozdoba, szopka betlejemska z
gałązkamijedliny.

Cały dzień właściwie nie jedzono (na obiad podano tylko ziemniaki ze

śledziem), służba została dawno odesłana do domów, ponieważ jak to
powiedziałaWanda:samesobieporadzimy.Wyczekiwanopierwszejgwiazdy.

Wreszciepojawiłasięnaniebie.
–Jest!–wykrzyknąłPiotruś.
Wszyscy rzucili się do okna. Rzeczywiście na ciemnym niebie jaśniała i

błyszczałaupragnionagwiazda.Zaczętołamaćsięopłatkiem,składaćżyczeniai
jednocześnie wspominać na nieobecnych członków rodziny. I kiedy wszyscy
siedzielijużprzystole,nagleWandazdałasobiesprawę,żetworząnieparzystą
liczbęosób,coniewróżyłodobrze.Przemilczałatojednak.

Najpierw podano do stołu zupę – barszcz czerwony z uszkami. Następnie

na stole pojawił się karp z chrzanem, ziemniaki, stopione masło. Po rybach
podano gołąbki z kapusty i kaszą gryczaną i grzybkami, pierogi z grzybami i
kapustą. Był kompot z suszonych śliwek, ciasta i ciasteczka, owoce i bakalie.
Pasztet z chucherek, krem śmietanowy. Był również szczupak w galarecie z
jajkami i oprócz smażonego karpia dodatkowo karp w szarym sosie, który
bardzowszystkimsmakował,aleniebyłosięczemudziwić,biorącpoduwagę,
jakieingrediencjewchodziływjegoskład:zasmażkazmąkiimasła,wino,sokz
cytryny,karmel,rodzynki,migdałyiutartypiernik.

Po obiedzie, aczkolwiek nikt już nie dawał rady, spróbowano piernika na

miodzieimakowca,kończąckosztowaniembakalii.Zapijanowodąwkarafce.

Potem wszyscy przeszli do salonu, gdzie stał pachnący świerk, tam

zapalonoświeczkiipodzielonosięskromnymiprezentami.Wandaprzygotowała
dlakażdegospecjalnypodarunek:winozkolekcjiojca,zamówionezKrakowa
parę miesięcy wcześniej rękawiczki i skarpetki. Dla panny Barańskiej
dodatkowo nowy fartuch, a dla Olesi nowe buty. Wanda otrzymała tylko jeden
prezent, a była nim pięknie oprawiona Biblia. Wszyscy mieli łzy w oczach,
ponieważ doskonale zdawali sobie sprawę, że te święta są wyjątkowe: były to
pierwsze święta w kraju ogarniętym wojną, gdzie ginęli ludzie i gdzie dzień
jutrzejszybyłniepewny.

Po rozpakowaniu prezentów, wszyscy zasiedli, otwierając butelkę wina i

śpiewali prezenty. Niestety świeczki tak mocno kopciły, że wkrótce trzeba je
byłozgasićiotworzyćokna,bywywietrzyćpokój.

W przyjemnej atmosferze odczekano do późnej nocy. Domownicy zebrali

się i pojechali saniami do kościoła na pasterkę. Dla wszystkich było to

background image

niezapomniane uczucie, ponieważ tego dnia czuli się rodziną. Szczególnie trzy
panie mieszkające przecież tyle lat w pustym domu, myślały o tym, jak to
wszystkosięzmieniłoinierzadkowoczachkażdejpojawiałysięłzy.

Następnednimijaływspokojuiprzyjemnejatmosferze.Powoliwdworze

wszystkowracałodonormy.Nadszedłnowytysiącdziewięćsetczterdziestyrok.

Każdego dnia nowe bestialskie morderstwa, nowe aresztowania, nowe

deportacje.

–PannoBarańska!–zawołałajednegodniaWanda,widzącnadrodzeparu

biedaków.–Proszękazaćprzygotowaćdlanichjedzenie!

Wanda komu tylko mogła starała się pomagać. Nosiła w sercu wielkie

dobroiwielewspółczuciadlaczłowieka.Wydarzeniazprzeszłościpozostawiły
wniejprzekonanie,żeodrugiegoczłowiekatrzebadbać,niezależnieodstanui
pochodzenia.Człowiektoczłowiek.Każdynosiwsobiegodność,więcniemoże
byćpomijanylubtraktowanygorzej.

PannaBarańskaprzygotowałaprowiant,nakarmiłabiednychwjednejizbie,

apotempomogłaimwyprawićsiędalej.

–Biedaczyska–szepnęłaWanda,patrzącwśladzanimi.–Cotosiędzieje

na tym świecie? Ludziom zabiera się majątki, ograbia się ich i wyrzuca bez
niczego,jakzbitepsy.Towołaopomstędonieba.

Poszłapomodlićsiędokapliczki,wktórejtakczęstoprzebywałajejmatka.

Po jakimś czasie wróciła, lżejsza na duszy i poszła do kuchni. Zrobiło jej się
słabo,potrzebowałanapićsięherbaty.

–Taksobiemyślałam–zagaiłaBarańska–boprzecieżtrwawojnaiczasy

takieniepewne.Niewiemy,cobędziejutro,więc...

–Tak?–Wandaspojrzałananiązzaciekawieniem,rozmasowującskronie

palcami.

–OddawnaniejestempannąBarańską,atymbardziejjużżadnąpanną–

kucharka zarumieniła się. – Więc może mogłybyśmy sobie mówić po imieniu?
Będziełatwiej.

WtymsamymczasiedokuchniweszłaOlesia.Wandaodrazuzapomniała

oswejsłabościiwykrzyknęła:

–Ależtak!Dlaczegowcześniejnatoniewpadłam?
–Cosiędzieje?–spytałaOlesia.
–PannaBarańskawłaśniezaproponowała,byśmymówiłysobiepoimieniu.

Świetnypomysł,przyznajsama,kochanaOlesiu?

–Mnietotamwszystkojedno.–MachnęłarękąOlesia.
–Gdziemamyjakąwódkę?–Wandaodrazuzapaliłasiędodziałania.
– Mam tu gdzieś schowaną – jęknęła Barańska, klękając na kolana i

grzebiącwjednejzszafek.–O,jest!

background image

–Topolejnamiprzepijemy!
– Ze mną nie musicie – powiedziała Olesia. – Przecież i tak nazywacie

mnieOlesią.

–Więcztobąbędzietylkosymbolicznie.Alejakwszystkietowszystkie.W

końcujesteśmyrodziną.

Kobiety, panna Barańska i Olesia, zamrugały. W oczach od razu pojawiły

sięłzy.Rodziną...jaktopiękniebrzmiało.

– Służba nie powinna się z państwem bratać – powiedziała niepewnie

Olesia.

–Zmoimojcemsiębratałaś–odpowiedziałanatoWandaspokojnie,bez

wyrzutu.

Olesiaspłonęłarakiem.
–Iniewyszłoztegonicdobrego.
– Ja tak nie uważam – zaoponowała dziewczyna, patrząc, jak Barańska

nalewawódkędokieliszków.–Jesteśmijakmatkaigdybycięniesprowadził
dodworu,kogobyśmytudziśmiały?Byłybyśmytylkodwie.Wtrójkęraźniej.

–Stareczasy,niemacowspominać.–Olesianiepatrzyłananikogo,alew

tymsamymczasieprzedoczami,chodźniewiedziaładlaczego,stanąłjejobraz
Piotrusia.

–Gotowe!–Barańskapodałakażdejkieliszek.–NowięcCelinajestem.
–Wanda.
–Olesia.
Pocałowałysięiwypiłyzawartośćkieliszków.Wypuściłypowietrzezpłuc.
–Niechdacośdozapicia–jęknęłaOlesia.
– Nie pomyślałam – Celina już biegła do drugiego stołu i nalewała

kompotu.Odrazusięnapiły,apotemroześmiały,widzącwoczachkażdejłzy.

–Topojeszczejednym!–Celinajużnalewała.
–Widzę,żetrenowanajesteś–zauważyłaOlesia.
–Nicpodobnego!–obruszyłasię.–ToOlesiabymiaławiedzieć,żepićsię

powinnonadwienogi.

Celina znowu podała im kieliszki i kobiety wypiły. Na ten moment do

kuchniwszedłNikodem.

–Cotusiędzieje?–zapytał,awidząc,żeczęstująsięwódką,dodał:–Dla

mnieteżsięznajdzie?

–Absolutnie!–Celinaschowałabutelkęztrunkiemiuprzątnęłakieliszki.–

Czekacięjeszczewielepracy.

–Ciebieteż,apijesz.
–Jatocoinnego.
–Atodlaczego?

background image

Wanda postanowiła ich zostawić razem. Cicho wymknęła się z kuchni.

Tychdwojezpewnościąsiękochało,tonieulegałowątpliwości.

Tymczasem Olesia schowała się na chwilę w pokoju. Usiadła na łóżku i

pogrążyła się we wspomnieniach. Znowu widziała się z Antonim, w pamięci
przeżywałachwileznimspędzone.Jakżetobyłodawnotemu.Oczywiścieparę
miesięcy temu zdarzyło się z Piotrusiem, ale był zbyt młody i kiedy przyszedł
trzyrazy,pukającwnocydodrzwi,nieodpowiadała,udając,żeśpi.Zrozumiał,
żetosięjużwięcejniepowtórzy,ajednakrzucałzaniątęsknespojrzenia,kiedy
inni nie patrzyli. Może warto by było powtórzyć to znowu?, zastanawiała się
Olesia. Takie młode ciało, prężne i ciepłe. Żywe. Bez skazy i bez zmarszczki
świadczącej o starzeniu się. Z błyskiem młodości w oczach. Nagle bardzo go
zapragnęła.

Otrząsnęłasięzmyśliiotrzepującubraniezniewidzialnegokurzu,wyszła

dozajęć.Resztędniabyłaniespokojnaiwłaściwienieobecnaduchem.

–CoOlesiatakazamyślona?–UsłyszałazasobągłosPiotrusia.Drgnęłai

spojrzała na niego, jakby zdziwiona, skąd się tu wziął. Aczkolwiek był taki
młody, miesiące ciężkiej pracy uformowały jego ciało. Nabrał mięśni, przybrał
nawadzeoddobregojedzenia,aparodniowyzarostdodawałmuparęlatwięcej.
Wyglądałdojrzaleizdrowo.

Olesiaprzełknęłaślinę.Pochwilizdałateżsobiesprawę,żepatrzynaniego

z otwartą gębą. Pospiesznie zamknęła usta, mrugnęła oczami i zbierając się na
odwagę,powiedziała:

–Jeślichcesz,możeszdziśprzyjść.
Raz dwa obróciła się na pięcie i pospiesznie odeszła, aby nie widział, jak

wielejątokosztowałoijakbardzozaczerwieniłasięnatwarzy.

Wieczorem bardzo dokładnie i starannie się obmyła, a potem usiadła na

krześle i czekała. Zapadła noc, ale nic się nie działo. Dom stał pogrążony w
ciszy. Domownicy spali. Ależ okazała się głupia, że miała nadzieję na jego
odwiedziny. Przecież to dzieciak, miał jeszcze mleko pod nosem, a tymczasem
ona siedziała tutaj, dręcząc się i usychając z tęsknoty, ściskając mocno kolana,
pomiędzy którymi ciało wilgotniało i oczekiwało czegoś więcej niż tylko
ciepłegołóżka.

Zrezygnowana już miała położyć się spać, kiedy usłyszała ciche kroki, a

potem ktoś delikatnie nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Piotruś wszedł do
środka,nagijakgoPanBógstworzyłiodrazusięznalazłprzyniej.Żadnenic
niemówiło.Przywarłustamidojejustiodrazuchwyciłwręcejejpiersi.Raz
dwapozbawiłjąubraniai,siadającnakrześle,naktórymprzedchwiląjeszcze
onasiedziała,pociągnąłjąnasiebie.Olesiachciałazgasićświecę,aledałznak,
by tego nie robiła. Powoli usiadła na nim i nadziała się na twardy i ciepły

background image

członek sterczący dumnie jak lanca niepokonanego rycerza. Z cichym jękiem
opadła na niego, opuszczając głowę na jego ramię. Ręce Piotra chwyciły ją w
pasieizaczęłynadawaćjejciałuodpowiednirytm.Olesiazamknęłaoczy.Czuła
się wolna. Młoda. Znowu była w ramionach mężczyzny i to było jedno z
najpiękniejszychuczuć,jakiewżyciupoznała.Niesłońcejestnajważniejsze,nie
jedzenieipicie,żadneciepłoanidachnadgłową.Nie.Nicztychrzeczyniejest
tak naprawdę ważne ani potrzebne. Najważniejszy jest dla człowieka drugi
człowiek.Botylkodziękitemudrugiemumożemyczućsięrównieżwartościowi
i spełnieni. Sens życia był w tej sytuacji, jakiej akurat teraz była świadkiem i
jednoczenieuczestnikiem:wpołączeniudwóchciał.Wiekniegrałtaknaprawdę
roli,bokiedyPiotrwniąwchodziłgłębokoicałowałjejszyję,wzdychającprzy
tym i drżąc, rozumiała, że zespolenie, jakiego byli częścią, jest samo w sobie
wyjątkowe. Przecież ludzkie lata tak naprawdę były niczym w porównaniu z
wiecznością. A oni oboje byli częścią tej wieczności. Z tym, że urodzili się w
innym czasie. Najważniejsze jednak, że ten czas, to życie ze swoimi
pogmatwanymi drogami, umożliwiło im się spotkać. Olesia nie kochała go
miłościąszaloną,jakkiedyśkochałaAntoniego,onie.Alebyłatoinnaodmiana
miłości.Iwmieszałasięwtorównieżwdzięczność,żeon,takimłodyipiękny,
dajejejsiebie,swojeciałoicennechwilezmłodości.

–Dlaczegotakdługoniepozwalałaśmiprzychodzić?–zapytałPiotruś.
Leżeli razem w jej pościeli. Tulił ją w swoich ramionach, ona leżała z

głowąnajegopiersiiwsłuchiwałasięwbiciejegoserca.

–Bałamsię–powiedziałaszczerze.
–Czego?–zapytał,nierozumiejąc.
– Tego, jak na ciebie reagowałam – odpowiedziała. – Czułam też, że nie

mamprawadociebie,twojegociała.Żejestemzastara.

Niemusiałsięzastanawiać,comaodpowiedzieć.
–Niejesteśstara,ajużnapewnoniedlamnie.
–Takuważasz?
– Tak. Lubię twoje ciało. Ja... wiem, może zabrzmi to dziwnie, ale nie

widzę cię taką, jaką cię widzą inni. Widzę w tobie tamtą dziewczynę, którą
kiedyśbyłaś.

Najegopierśskapnęłałza.
–Wstydziłamsięswojejreakcji–wyszeptała.
–Niepowinnaś.Obojereagujemytaksamo.Ciałomaswojepotrzeby.
Leżeliwtulenimocnowsiebie.RękaPiotrusianieustawaławgładzeniujej

ramienia.Delikatnieszczypałskóręipowoliwędrowałpalcami,ażzatrzymałsię
na sutku. Delikatnie ściskał go dwoma palcami, raz na jakiś czas szczypał i
ciągnął.Olesiajęczałacicho.

background image

–Czyjutroteżbędęmógłcięodwiedzićnocą?
–Tak.
–Chcesztego?
–Tak–jejszeptzamieniłsięwjękrozkoszy.
Piotruśprzewróciłjąnaplecyiznalazłsięnaniej.
–Mogęzostaćnanoc?
Olesianachwilęzesztywniała.Potemsięrozluźniła.
–Tak,aleprzedświtemmusiszstądodejść.
Wszedłwniąkolejnyraz.
Od tej nocy w Olesi nastała zmiana. Chodziła jakoś tak lekko i często się

śmiała. Jeśli kiedyś na głowie nosiła chusty, teraz się ich pozbyła i nawet nie
chciałasłyszećotym,żemajekiedyśznowuzałożyć.Pracajejwrękachwrzała
izdawałosię,jakbybyławwielumiejscachnaraz.

Pewnej nocy Wanda usłyszała ciche kroki za drzwiami. Po cichu wstała i

lekkouchyliładrzwi.Zobaczyłakawałekmęskiegociałaznikającegowpokoju
Olesi. W domu mieszkał z nimi tylko Piotruś, więc od razu zrozumiała, o co
chodzi. Pospiesznie zamknęła drzwi i udała się do łóżka. Choć bardzo się
starała,niepotrafiłazasnąć.RankiembyłaniewyspanaikiedyOlesiazapytała,
cosięstało,odpowiedziała:

– Nic się nie stało. Tylko wczoraj zauważyłam Piotrka wchodzącego do

twojegopokoju.

Olesiazamarła.Przerażona,niewiedziała,corobić.
–Niemogłamspać,bo...
–Japrzepraszam–wyjąkałaspłoszonaOlesia.–Onzatoniemoże.Toja

godotegonamówiłam...

– Olesiu. – Uśmiechnęła się Wanda. – Ja ci przecież niczego nie

wymawiam. Nie spałam, bo uświadomiłam sobie, że tylko ja jestem sama jak
kołekwtymdworze.Todlategoniemogłamspać.

DopieroterazjejsłowadotarłydoOlesi.
–Więcniemasznicprzeciwko...temu?
Wandapokręciłagłową.
–Nie.Cóżmimieszaćsiędowas?Towaszasprawa.
Kobietaodetchnęła.
– I ty szybko kogoś znajdziesz. To z Piotrusiem to tylko taki incydent.

Kiedy znajdzie sobie młodą dziewczynę, zapomni o mnie. Teraz jestem
wdzięcznaBoguzatechwilespędzanewjegoobecności.

To właśnie wtedy obie kobiety poszły na stronę i Olesia zwierzyła się ze

wszystkiego Wandzie, z całego życia. Łączyło ich wiele, ale po tej rozmowie
zrozumiały,żesąsobiejeszczebliższe.Matkazcórką.

background image

Mijały dni. Uciekały tygodnie. Radio donosiło o kolejnych wojennych

bestialstwach. Wszyscy zastanawiali się, jak długo to jeszcze potrawa i jak to
możliwe, że można bezkarnie zabijać drugiego człowieka? Czy nie ma już na
świecie żadnych świętości? Bo przecież człowiek dla człowieka tą świętością
powinienbyć.Tymczasemnaziemipanoszyłosięcorazwiększezło.Niebyłoto
nicinnegojakczystepiekło.

Nastałczasmorderstwpacjentówszpitalipsychiatrycznych.WKrakowiei

WarszawierozpoczęłysięserienapaścinaŻydówzhasłem„NiechżyjePolska
bez Żydów”. Zamordowano pierwszych polskich jeńców pod Katyniem. Pod
Radomiem dokonano masowej egzekucji chłopów. Pacyfikowano wsie.
Następowały deportacje Polaków z terenów zajętych przez ZSRR.
Przeprowadzano obławy, kiedy to chwytano i rozstrzeliwano za jakiekolwiek
przewinieniabezbronnychludzi.Wkwietniupojawiłsięrozkazzałożeniaobozu
koncentracyjnego w Oświęcimiu i od tego czasu rozpoczęła się wielka historia
zespołu niemieckich obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau. W maju
wyjechał pierwszy transport więźniów z Pawiaka do Sachsenhausen. Powstało
kolejnegettowTomaszowieMazowieckim.

Kiedynadeszłolatopowsizaczęłachodzićwieść,żeidoImielinadotarli

jużNiemcy.Dwórbyłwgrożeniu.Jednegoznastępnychdnipojawiłsięksiądz.

–Musicieschować,cosięda.Niemcyplądrująizabierająwszystko.Proszę

nieczekaćnaostatnimoment,możebyćzapóźno.

Nastałpopłoch.Ludzieuciekalidodomówitylkoniektórzypozostaliprzy

pracy. Wanda chodziła z załamanymi ramionami, nie wiedząc, co robić.
Jednocześnierozumiała,żemusiposłuchaćksiędza,inaczejmajątekprzepadnie.
Zbytwielenasłuchali sięobestialstwie Niemców,byteraz czekaćzotwartymi
ramionami.

–Dlaczegotakchodziszwkoło?–zagadnęłaOlesia,chwytającjązaramię.

Przystanęła na chwilę. Wtedy też dostrzegła na twarzy Wandy ślady świeżych
łez.

– Boję się o dwór. Przecież jeżeli tu przyjdą, zabiorą wszystko i zniszczą.

Całapracapójdzienamarne,wszystkoprzepadnie.

–Nieodwórtysięmusiszmartwić,aleosiebie.Oswojeżycie!
–Cotammojeżycie.–MachnęłarękąWanda.–Dwórjestnajważniejszy!
Wydawało się jakby Olesia nie rozumiała i może rzeczywiście tak było.

Wanda nosiła w sobie ogromną potrzebę chronienia rodzinnych włości. Jeżeli
teraz wtargną tu Niemcy i zrabują dom, już nic nigdy nie będzie takie samo.
Przeszłośćmogłazostaćzbrukana.Zniknąć...

–Musimycośrobić!Trzebadobrzeukryćpieniądze,złoto.
Celinazałamywałaręce.

background image

–Alegdzie?Chodząpogłoski,żeprzedniminicsięniedaukryć.
–Mampomysł–powiedziałaOlesia.–Aleniewiem,czycisięspodoba.
Kiedywyjawiła,cojejchodziłopogłowie,Wandakrzyknęła:
–Nie!Niemożemytegozrobić!
– Ale to może być jedyny sposób! – Olesia nie dawała za wygraną. –

Przynajmniejtosobierozmyśl.Potemzobaczymy.

Służące biegały z dworu do pobliskiego lasu, gdzie wykopano dziury i

schowano najlepsze zastawy i drogocenności. Od rana do nocy mieszkańcy
dworudrżelinamyślotym,coichmożeczekać,aledopierokiedynapoczątku
czerwcawreszciestałosięjasne,żedniwszystkichdworówiludzisąpoliczone,
ponieważ Niemcy plądrowali i zabijali próbujących bronić się ludzi, Wanda
udałasięzaOlesią.

–Zgadzamsię.
Młodakobietacierpiałabardzo,patrzącnadom,zktóregowyniesionojuż

wiele rodowych pamiątek i drogocenności. Żeby ta wojna była już za nami,
myślałazbolącymsercem.

Dospecjalnejskrzynizapakowałalalkę,rodowedziennikiidokumenty.Te

ukryłagłębokowlesie.Niewiedziałonichnikt.

Dzieńmijałzadniem.Najgorszabyłaniepewność:przyjdączynieprzyjdą.

WszyscymodlilisięiprosiliBogaołaskę,kościółzapełniłsięjaknigdydotądi
żeby się do niego dostać, trzeba było mieć naprawdę silne łokcie bądź też
przybyć na długo przed rozpoczęciem mszy. Żarliwe modlitwy płynęły głośno
wprost z serc zgromadzonych. To dziwne, pomyślała Wanda, jak wszyscy
uciekamysiędoBogawnajcięższychmomentach.Coprawdaonachodziłado
kościoła raz w tygodniu, ale dopiero teraz miała prawdziwą potrzebę
przebywania w nim o wiele więcej. Jakby te modlitwy miały im jakoś pomóc
uchronićsięprzedzłem.

Alezłoszłoprzedsiebieiżadnamodlitwaniebyławstaniegozatrzymać.

Jużwkrótceludziemielisięotymprzekonać.

Jednego z letnich wieczorów Wanda, Celina, Olesia, Nikodem i Piotruś

zebrali się w jednym pokoju. Aczkolwiek było już dosyć późno, nikomu nie
chciałosięspaćisiedzieliprzypalącejsięświecy.

–Niemanicgorszegoodczekania.–WgłosieOlesimożnabyłowyczuć

znużenie.–Każdegodniaczłowiektylkopatrzynanieboiczekanajgorszego.

–Wydajemisię,żenieprzyjdą–powiedziałaCelina.–Cobytumieliniby

robić?Walkitrwająwwielkichmiastach,tusątylkobezbronniludzie.

– W wielkich miastach? Tam nie ma bezbronnych ludzi? – zapytał

Nikodemostrymgłosem.

– Nie to miałam na myśli. – Celina pokryła się szkarłatem. – Chciałam

background image

powiedzieć...

–Tojużjedno.Tamczytuludzieniebędąumielisiębronić.
–Iwtymmożebyćproblem.–ZareagowałaWanda.–Bezbronniludzie,a

więc można ich bezkarnie i łatwo zmusić do oddania wszystkiego. Przecież
wysiedlasięludzinasiłęjużodmiesięcy,zabierasięimziemieiwszystko,co
mają.Trzebasięmodlić,żebyinasnieczekałtakilos.

–Mamyprzygotowanąbroń.–Nikodemmyślałinnymsposobem.–Jeżeli

zajdziepotrzeba,niezawahamsięjejużyćprzeciwkonim.

–BrońBoże!–krzyknęłacichoCelina.–Niebędzieszmiludzizabijał!
– Jeżeli zajdzie potrzeba, zabiję. – Na jego twarzy pojawił się szorstki

wyraz, po którym można było poznać, że nie żartuje. – Nie pozwolę im
skrzywdzić nikogo z was. Już raz straciłem dom, nie będę tego przechodził
kolejnyraz.

Wanda poczuła ciepło rozlewające się po sercu. Nikodem traktował to

miejscejakdom.Przywiązałsiędotejziemi,mieszkańcówdworuioczywiście
kochałCelinę.

–Spójrzmyjednakprawdziewoczy.Cozrobimy,jeślinaprawdęprzyjdą?
–Niechzabiorą,cochcą–powiedziałaWanda.–Niestarajciesięnarażać

życiazakawałeksrebra.Najważniejszetochronićsiebie.–Adosiebiedodaław
duchu:–Iżebydwórostałsięcały...

–Tosięwgłowieniemieści.–KręciłagłowąOlesia.–Pocotosiędzieje?

Przecieżtoniemasensu?Jajestemgłupiaimożedlategonierozumiem,alenie
mogę,poprostuniemogętegopojąć...

–Niejesteśwtymsama.Jateżtegonierozumiem.Żadnawojnanigdynie

miała sensu. – Wanda popatrzyła na Olesię. – Sens jest w życiu, nie w
umieraniu.

Piotruś siedział w milczeniu i tylko przyglądał się obecnym. Był z nimi i

nie odszedł do domu, choć Wanda mu na to pozwoliła. Często spoglądał na
Olesię i wszystko wskazywało na to, że i tej nocy będą spać razem, ale to
dobrze,niktwtychczasachniepowinienbyćsam.

NagleWandziecośsięprzypomniało.
–JezusMaria–szepnęła.
–Cosięstało?–zapytaliwszyscychórem.
–Dziaducha!Przecieżonajestsamawlesie!Musimysięoniąpostarać.
– Dawno nikt jej nie widział. Pewno już nie żyje – Olesia powiedziała na

głosto,comyśleliwłaściwiewszyscy.

–Ostatnioteżtakludziemówili,apotempojawiłasięzniczegonic.–Stara

kobieta nie dawała Wandzie spokoju. – Jutro z samego rana pójdę do lasu z
prowiantem.Możeudamisięjąprzekonać,żebyzamieszkałaznami.

background image

–Starychdrzewsięnieprzesadza.Nieprzyjdzie.Babkamojejmatkiteżnie

chciała z nami zamieszkać. – To Piotr nagle się odezwał. – Wolała zostać na
swoim.

–Spróbowaćjednakmusimy.–Wandabyłanieustępliwa.
Olesia przyglądała się Wandzie z mieszanką niepokoju i zadowolenia w

oczach.

–Pójdęztobą.Niebędzieszsiępolasachsamawłóczyła.Wtychczasach

nigdyniewiadomo.

Tak jak postanowiła, rankiem zaopatrzyła się w koszyk pełen jedzenia i

udała się w stronę pobliskiego lasu, gdzie mieszkała Dziaducha. Towarzyszyła
jejOlesia.

– Zobacz – zauważyła, wskazując palcem przed siebie. – Jakiś dym nad

kościołem.

Przystanęły,spoglądającwewskazanąstronę.
– Co to może być? – Wanda mrużyła oczy, próbując wypatrzyć jeszcze

jakieśinnepodejrzaneoznaki.

–Niewiem.Aleniepodobamisięto.–Olesiamiałazłeprzeczucia.
–Chodź,musimysiępospieszyć.
Ruszyłyżwawymkrokiem.Popółgodzinieznalazłysięprzedwejściemdo

lasu,kiedyzaczęłyichdochodzićpierwszewystrzały.

–Boże,strzelają!–jęknęłaOlesia,oglądającsięzasiebie.–Tonapewno

Niemcy!

– Może ktoś strzelał do zwierzęcia. – Próbowała ją uspokoić Wanda, ale

samasłyszała,jaknieprzekonującobrzmiałoto,copowiedziała.

–Wracajmy!–Olesiazaczęłaciągnąćdziewczynęwpowrotnądrogę.
– Najpierw Dziaducha! – Wanda pokręciła głową. Były już tak blisko, że

terazniemogłysięwycofać.Zresztąmożestarapotrzebowałapomocy,jedzenia,
cokolwiek.Przecieżniktsięniąnieinteresowałinikogoniemiała.

Weszłydolasuizarosłąścieżkąudałoimsięprzedrzećdorozpadającejsię

starej chaty, obrośniętej krzewami malin i jeżyn. Chatka właściwie mogłaby
uchodzićzapięknydomekiwrzeczywistościdawnotemutakimbyła,jednakże
mijającelataibrakpielęgnującejgoludzkiejrękimiałynaniegowielkiwpływ.
Obokdomkuzdrzewastałapięknajarzębinaitużzaniąmożnabyłodopatrzeć
się dawnego ogródka, w którym teraz rosły już tylko jakieś zielska, w
większościjednakichmiejscezajęłychwastyiosty.

Dom wyglądał na opuszczony i raczej nie było możliwe, by ktoś w nim

mógłmieszkać.Kobietypowolizbliżyłysiędodrzwiiostrożniezapukały.Nikt
nieodpowiedział.Powoliweszłydośrodkairozejrzałysiępobrudnymwnętrzu.

– Jak mogła tu mieszkać? – szepnęła Olesia, widząc dziurę w dachu i

background image

prześwitypomiędzybelkamitworzącymikonstrukcjędomu.

Rozejrzałysiępownętrzu:chatanaprawdęwyglądałajakdomczarownicy,

wszędzie widniały suszone zioła i stały miski i garnki. Właściwie w domku
nawet nie śmierdziało, ponieważ zapach suszonych ziół był silniejszy i, trzeba
byłoprzyznać,bardzoprzyjemny.

–Cozamiejsce–równieżWandaszeptała,niewiedzącwłaściwieczemuto

robi.Rozglądałasięwokółjakzaczarowana.

Kobietyspojrzałynasiebieniepewnie.Czymożliwe,żestarajużnieżyła?
– Dzień dobry! – zawołała nagle Wanda, na co Olesia podskoczyła

wystraszona.–Przyniosłyśmywamjedzenie.

Niebyłożadnejodpowiedzi.
–Niemajejwdomu.
–Możezbierazioła?–ZastanawiałasięWanda.
– Lepiej się stąd zabierajmy. – Olesia czuła się w tej chacie trochę

nieswojo.Jużdawnoniebyławtakdziwnymmiejscu.

–Postawimykoszzjedzeniemnastole.
Takteżzrobiły.Potempospiesznieopuściłychatęirozglądającsięjeszcze

wewszystkiestrony,poszłydodomu.

WpołowiedrogiOlesiachwyciłająmocnozarękęistanęłajakwryta.
–Cosiędzieje?
– Spójrz tam. – Wskazała palcem w stronę wyłaniającego się dworu, nad

którymunosiłsiędym.

– Dwór się pali! – jęknęła dziewczyna i nie czekając na nic, rzuciła się

przedsiebie.

Biegły, ile sił w płucach. Kiedy zbliżyły się na tyle, by widzieć, co się

dzieje, ich oczy rozszerzyły się z przerażenia, nie mogąc uwierzyć w to, co
widzą.

–Nie!–krzyknęłaWanda.–Boże,proszę,nie...
Im bardziej zbliżały się do zabudowań, tym głośniej dochodził ich ryk

zwierząt,krzykludzi,padającestrzały,odgłosniszczącegoognia.Dymgęstniałi
wznosiłsięcorazwyżej.

Niemcy chodzili po dworze, wynosili z domu pozostały majątek.

Powybijaliszybywoknach,strzelanodozwierząt.Zabieranozesobąkonieoraz
domowe dobra i ładowano do aut. Na placu leżało paru zakrwawionych ludzi.
Kiedy Wanda podeszła do schodów, zobaczyła skuloną nad ciałem Nikodema
Celinę, płaczącą i wzywającą kogoś na pomoc, ale jej mąż żadnej pomocy już
nie potrzebował. Drzwi dworu były otwarte na oścież, po domu panoszyli się
Niemcyizabierali,cosiędało.Wyrywanopodłogi,rozbijanomeble.

–Corobicie?!–krzyknęłarozpaczliwieWanda.–BójciesięBoga!

background image

Próbowała wyrwać jednemu z rąk obraz, który był w rodzinie, odkąd

pamiętała.Jakkolwiekmówiładomownikom,żenajważniejszejestichżycie,to
widząc rodowe pamiątki w obcych rękach, nie potrafiła stać biernie i patrzeć.
Chwyciła go, zaczęła szarpać i ciągnąć, ale Niemiec tylko odepchnął ją kolbą
karabinu, aż poleciała na ścianę i zjechała po niej na podłogę. Na chwilę ją
zamroczyło,ponieważgłowąmocnouderzyłaościanę.Nagleznalazłasięprzy
niej Olesia i obejmując ją, przytulała do siebie. Wanda zaczęła się wyrywać,
chciała wstać i rzucić się na tych potworów, rządzących się w jej domu, ale
Olesiatrzymałamocno.

–Pozwólimzabrać,cochcą!Błagam.
Wandapowoliwyszłaprzeddom.Pragnęłazobaczyćrozmiaryzniszczenia

izatrzymaćwpamięciwidoknajeźdźców.

W pewnym momencie poczuła, jak coś silnie uderzyło ją w tył głowy i

zapadłaciemność.Kiedysięprzebudziła,niewiedziała,cosiędzieje,anigdzie
jest.Obokniejcośsięodgrywało,jakieśsceny,alejeszczeniewiedziałajakie.
Czuła ból w głowie, nadal była dosyć zamroczona, widziała świat do góry
nogami. Leżała na czymś zimnym i twardym. Jakieś śmiechy i nawoływania.
Dopieropochwilizrozumiała,żeświatwidzidogórynogamiztegopowodu,że
leży na twardej płycie, a jej głowa opadła w dół. Potworny ból rozrywał ją od
środka, jęczała i wreszcie udało jej się na dłużej otworzyć oczy. Dźwignęła
głowę, aczkolwiek z wielkim problemem, ponieważ coś jej nie umożliwiało
zapanowaćnadwłasnymciałem.Dopieropochwilizrozumiała,cotojest,kiedy
przedoczamizobaczyłaszyderczeoczyjakiegośczłowiekaijegowyszczerzone
w dziwacznym uśmiechu usta, ukazujące żółte zęby. Powoli docierało, co on
robi z jej ciałem. Zaschło jej w gardle, nie potrafiła krzyczeć, może nawet
ochrypła,bozustwydobywałosiętylkorzężenie.Jejoczypowędrowaływinną
stronę. Dojrzała krzyż. Myślenie szło jej opornie. Krzyż, krzyż, powtarzała
sobie.Skądsiętuwziąłkrzyż?Apotemjejgłowaopadłaiznowuwidziałaświat
do góry nogami. Teraz wyraźniej niż przed chwilą. Nagrobki. A więc jest na
cmentarzu. Tak bardzo bolało ją ciało, kiedy Niemiec zaczął się wydzierać.
Zszedł z niej, odetchnęła, ale nie na długo, ponieważ za chwilę był już na niej
następnyikolejneżółtezębyinieczułe,zimneoczy.Bólsięnasilał.Zaczęław
niejwzrastaćpanika,strachgdzieśminął,chciałatylko,żebysięjużskończyło.
Chciała też umrzeć. Jeżeli nie miała już woli nad swoim ciałem, nic nie było
ważne. Potem dojrzała imię matki na nagrobku i trwało chwilę, zanim
zrozumiała, że to przecież naprawdę jest grób mamy. Jakie życie jest dziwne,
pomyślała, że akurat na tym grobie, pośród dziesiątek innych przyjdzie jej
umrzeć.Takblisko matki,którakiedyś, dawnotemu,w innymżyciu,obiecała,
żejejnigdyniezostawi.

background image

–Mamo–szepnęła,alezjejustnicsięniewydostało.
Potemzamknęłaoczy.
Kiedyjeotworzyła,światnadalbyłprzewróconydogórynogami.Ktośjej

dotykał, czuła coś zimnego na ciele. Prawda powoli do niej docierała i łzy
pojawiły się w oczach. Czego jeszcze chcą? Dlaczego jej nie zostawią w
spokoju?Dlaczegoniezabiją?

–Nie–jęczałachrapliwie.–Już...jużnie...
–Cicho,dziecino.Totylkoja.Onijużodeszli.
Czyj to głos? Znała go, ale skąd? Słyszała go niedawno? Czy kiedy była

dzieckiem? Matka to być nie mogła, mamy tu nie było. Dlaczego jej nie było?
Kolejny raz Wanda potrzebowała matki, ale zamiast niej czuła wokół siebie
pustkę.

–Obiecywałaś–szeptałacicho,połykającłzy.–Obiecywałaś...
Ktoś uniósł jej głowę. Poczuła smród. Taki znajomy. Przecież wiedziała,

ktotojest.Tendrażniącyzapach...

–Matko–wyszeptała...
–Jestemprzytobie,dziecko.Wszystkobędziedobrze.
Otworzyła oczy. Światło raziło ją mocno, więc przymknęła je na chwilę.

Potem spojrzała w oczy Dziaduchy, tak dobre. Bił z nich spokój i dobro tak
wielkie,żeWandakolejnyrazsięrozpłakała.

–Jużdobrze.Ci....–uspokajałająkobieta,gładzącrękązlepionewłosy.
Nie wiadomo, ile czasu upłynęło, zanim wreszcie Wanda uspokoiła się na

tyle,byusiąść.Dziaduchaprzygotowałajakieślekarstwoidałajejdowypicia.

–Wypij.Topomoże,wraziegdybymiałybyćjakieśkonsekwencje.
Dziewczynaprzełknęłaokropnelekarstwo,odktóregoażjąskrzywiło,ale

wierzyłastarej.

–Cotosięstało?–zapytałacichoWanda.
–Źliludzie–Dziaduchapokręciłagłową.–Skrzywdzilicięźliludzie.Ale

jużsobieposzli.Niemasięczegoobawiać.

– Zaniosłam wam dziś jedzenie do chaty – wyszeptała Wanda, ponieważ

mówieniesprawiałojejtrudności.–Niebyłowas.

–Byłamnacmentarzu.Mamtupochowanąmatkę.
–Matkę?–ZdziwiłasięWanda?
Staraczarownicauśmiechnęłasięsmutno.
–Ijakiedyśmiałammatkę...
Więc wszyscy kiedyś zostajemy sami, pomyślała Wanda. Życie jest

okrutne.Iniesprawiedliwe.

–Przepraszam.Niechciałam...
Dziaduchapogładziłająpogłowie.

background image

–Tyzanicnieprzepraszaj.Musiszmiećterazwielesiłdożycia.
Nagle do Wandy dotarło, co się właściwie stało. Najpierw dym nad

kościołem,potemNiemcywedworze,ciałoNikodema,płaczącaCelinaionana
cmentarzu...

–Muszęwrócićdodomu.
Spróbowaławstać,aleciałotakjąbolało,żejejsiętonieudało.
–Pomóżciemi,proszę–poprosiłastarąkobietę.
Dziaducha podała jej rękę i jakoś udało jej się postawić na trzęsące nogi.

Spojrzawszy na siebie, doznała szoku, rozerwana suknia i krew na nogach.
Zaczęłapłakać.

–Płacz–mówiłacichostara.–Wypłaczzsiebieból,dobrzecitozrobi.
Powoliopuściłycmentarz.Wandamusiałastawiaćbardzomałekroki,alei

stara Dziaducha nie umiała chodzić o wiele szybciej. Szły przed siebie w
milczeniu, co jakiś czas zatrzymując się, by odpocząć. Zabudowania dworu
pojawiłysiędopieropodwieczór.Kiedyznalazłysięnagłównejdrodze,zostały
zauważoneijakaśpostaćzaczęłabiecwichstronę.

–Wanda!–wołałaOlesiajużzdaleka,łkającjakmałedziecko.–OJezu

Miłosierny,dziękujęci,żejąocaliłeś.

Dopadładoniejizaczęłającałowaćpotwarzyipowyciągającychsięwjej

stronęrękach.Szlochałytakgłośno,żedopieropochwiliuzmysłowiłysobie,że
i stara Dziaducha płacze razem z nimi. Kiedy Olesia odsunęła się od
dziewczyny,zauważyłajejrozerwaneubranieikrew.

–Boże,cocisięstało?Cocizrobili?
–Zaprowadźmniedodomu,mamo.
Olesiazdziwiłasię,słysząc,jakteżsięWandadoniejzwraca,alekiedyna

niąspojrzała,dostrzegłabłyszcząceodgorączkioczy.Ujęłająwięcpodramięi
przeszłydodomu.

–Celina!–zawołałagłośno.–Celina!
Twarz zapłakanej kobiety pojawiła się w oknie. Jak tylko zobaczyła

upadającą przy wejściu Wandę, od razu wybiegła przed dom i pomogła ją
zanieść do środka. Ułożono ją na łóżku i przyniesiono miskę z wodą. Olesia
obmyła dziewczynę i przebrała. Stara Dziaducha zaś wyjęła węzełek, który
nosiła zawsze ze sobą i przeszła do kuchni, gdzie przygotowała lekarstwo dla
Wandy.

–Należyjejtopodaćzarazpoobudzeniu–nakazała.
Olesiapopatrzyłana niąpodejrzliwie,ale potemodrazu wyrazjejtwarzy

zmiękłistarałasięuśmiechnąć.

–Dziękuję.
– Gdyby była potrzeba, wezwijcie mnie – powiedziała stara i zaczęła się

background image

wycofywaćzpokoju.

–Stójcie!–Olesiawstała.–Zostańcie.Niechodźcieterazdowaszejchaty.

Ktowie,gdzieterazmogąbyć?

Dziaducha zatrzymała się niepewnie. Było prawdą, że właśnie w tym

okresieżycianiechciałabyćsama,ajużzwłaszczanietegodnia.

–Będętutylkozawadzała.
– Jesteście nam tu potrzebna, kto wie, co się z nią może stać. – Olesia

postanowiła zagrać innymi kartami. Wiedziała, że Wanda na pewno nie
pozwoliłaby starej odejść. – Dostaniecie pokój i coś innego do ubrania, jeżeli
zechcecie.

Starakobietawróciłaiusiadłanakrześle.
–Możezostanę...
Została.
WtymczasieWandawalczyłazdemonami.To,cojąspotkało,dałojejsię

porządnie we znaki. Celina przesiadywała w pokoju, gdzie w ciągu dnia
przygotowałaciałomężadopochówku.Całowałago,trzymałazazimnąrękęa
łzy skapywały jej po policzkach. Żałowała jednej rzeczy: nie zdążyła mu
powiedzieć, że nosi pod sercem dziecko, dlatego gorzkie łzy wypływały spod
powiekdwarazywiększe.Terazbyłojużzapóźno...

TrzeciegodniaodbyłsiępogrzebNikodema.Piotrusianigdzieniebyłood

dnia,wktórymprzyszliNiemcyiniemożnagobyłoznaleźć.Jakbyśladponim
zaginął.Wandawalczyłazgorączkąprzeztrzydniidopieropopogrzebie,kiedy
pochowanoNikodema,doszładosiebie.Przezpierwszednitylkoleżaławłóżku
i niewiele jadła. Nie odzywała się też prawie. Dziaducha, trochę już inna, bo
umyta i w żadnych łachmanach, a w normalnym ubraniu, przesiadywała przy
niejnazmianęzOlesiąiCeliną.

– Mówią, że Niemcy jeszcze nie wyjechali – powiedziała Celina,

spoglądając w okno. – Mieszkają w innych dworach. Więc właściwie to
miałyśmyszczęście,żenastylkowykradli...

Olesia wolała nie przypominać jej męża. Zresztą po całej wsi zginęło

dziesiątkiosób.

– Idą przez świat – konstytuowała – grabią, gwałcą, biją, wreszcie

zabijają... i gdzie tu sprawiedliwość na świecie? Bo czy my, Olesiu, żyłyśmy
źle?Czykomucozłegorobiłyśmy?

Olesianicniemówiła,siedziałacicho,wsłuchującsięwjejgłos.
– Tyle dni myślałam o wszystkim. Nocami nie śpię przecież, nieustannie

coś zaprząta moje myśli. I dziś wreszcie spokój osiągnęłam. Zrozumiałam, że
Boganiema.Możejest,gdzieśnainnymświecie,aletutajzpewnościąnie.

Olesiaprzeżegnałasię.

background image

–Niemówtakichrzeczy,Celino.PrzeciwkoBogutotaksięniegodzi.
–Ajednaktapewnośćnadajemisensżycia.Bogdybymwierzyła,żeBóg

istnieje,niemogłabymjużnormalnieżyć.Nie,wiedząc,żedopuszczadotakich
czynówitakwielkiejniegodziwości.

KażdegodniamożnabyłospotkaćCelinęnasamotnychprzechadzkachpo

ogrodzie. Tam spędzała najwięcej czasu. Zwierzęta bowiem zostały skradzione
lubzabiteiludzieniechodzilidopracy,ponieważświatwtychdniachpoprostu
stanąłnagłowieiwiadomobyło,żejużnicniebędzietakiesamo.

–GdzietenPiotrek?–pytałaOlesia,załamującręce.–Martwięsięoniego.
DopieronawzmiankęoPiotrzewoczachWandyzaświeciłożycie.
– Co z Piotrkiem? – zapytała i była to jej pierwsza reakcja od tamtego

pamiętnegodnia.

–Niemagojużtydzień.Poszłamnawetdojegodomu,tamgoniewidzieli

od czasu najścia Niemców. Rodzina głoduje, nie mają właściwie nic, wszystko
imzabrano.

–Trzebaimzanieśćjedzenie.–Wandausiadłanałóżku.
–Niemasznatodośćsił–zaprotestowałaOlesia.–Azresztąimyjużnic

niemamy.

–Azwierzęta?
–Niema.
–Ziemniaki?
–Starejeszczezostały,młodenapolu.
–Tostarychzaniesiemy.
–Apotemmydogarawłożyćconiebędziemymieli.
–Trudno.Cośsięwymyśli.Olesiu–Wandawstałajużispojrzałajejprosto

w oczy – tam głodują ludzie. Nie zwykli ludzie, to rodzina naszego Piotrusia.
Czytyniemaszserca?

Olesiaspuściławzrok.Zaczerwieniłasięmocno.
–Niechbędzie.
JeszczetegosamegodniaudałysiępieszododomurodzinnegoPiotrusiai

zaniosły kosz pełen ziemniaków. Rodzina ze łzami w oczach dziękowała
paniencezadobreserce.IdącdrogąpowrotnąOlesiaczuławserculekkość.

–Dobrzezrobiłyśmy–powiedziała.–Dobrze,żemiprzygadałaś.
Wandachwyciłajązarękęiścisnęła.
–Musimysobiepomagać.Przecieżniejesteśmyzwierzętami.Razemdamy

sobie radę, nawet jeśli zabraknie jedzenia. Bylebyśmy tylko byli razem.
Bylebyśmy,jaktegodzinywdomowymzegarze,którysięostał,nieprzeminęły.

Jej druga dłoń powędrowała w stronę Celiny. Kobiety szły w milczeniu

drogądodomu.

background image

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

Częśćtrzecia

Latażniw

– Co się stało z Piotrusiem? – zapytałem Wandę dnia następnego przy

porannej kawie. Przed chwilą zszedłem do sklepu w celu zakupienia świeżych
bułek,któreterazjedliśmyzmasłemimiodem.

–Niewiadomo.Zniknął.Jakbyzapadłsiępodziemię.Jużnigdyonimnie

słyszałyśmy.

–Zniknął?Takpoprostu?
–Byławojna.Znikającyludzieniebyliniczymwyjątkowym.Dzisiajbyłeś,

jutro nie. Szukałyśmy go wiele tygodni. Przeszłyśmy wielkie połacie lasów,
pytaliśmysąsiadów.Nigdziegonieznaleźliśmy.Biednychłopak.

–Totakiedziwne–zauważyłem.–Żyjemywtychszczęśliwychczasach,

gdzie mamy wszystkiego pod dostatkiem, a ciągle nam czegoś brak. Nie
potrafimyczcićczłowieka,ajedynieconamsięudaje,tozdeptaćjegogodnośći
jeszcze się z niego śmiać, widząc go na dnie, jak zbitego psa. Tymczasem
człowiek...

background image

– Człowiek znaczy coś dopiero w najcięższym momencie, kiedy ktoś

uświadomi sobie, ile ten drugi może dla niego znaczyć i że jest przecież taki
sam. Ludzie się od siebie nie różnią. Wszyscy są tacy sami: rodzą się, rosną,
uczą, rozwijają, kształcą, kochają, jedzą, piją, śpią... Wszyscy jesteśmy tacy
sami, dlatego tamta wojna nadal pozostaje dla mnie niezrozumiała. Kiedy po
wszystkimdotarłodonas,cosiędziałonaprawdęnaterenachzajętychzłem,nie
mogliśmyuwierzyć.

Jedliśmychwilęwmilczeniu.
–Potemznowustałosięto,cosięniemiałostać–odezwałasię.–Zdarzyło

siętowkrótcepozniknięciuPiotra...

Olesia coraz bardziej zamykała się w sobie. Chodziła jakaś taka obca, nie

odzywałasię,małojadłaidosyćprędkoschudłanatwarzy.Nieustaniemożnają
byłospotkaćwyglądającązokna,akiedytylkonadarzyłasięokazja,znikałana
długie godziny. Czasami wracała do domu z rozczochranymi włosami,
poszarpanymubraniemodkrzewów,znieobecnymwzrokiem.

–GdziebyłaśOlesiu?Martwiłamsięociebie–zwróciłasiędoniejWanda.
–SzukałamPiotrusia...
Wandaprzełknęłaślinę.
–Gdziegoszukałaś?
–Polesie.
Itakmijałydni.Celinachodziłapoogrodzie,aletrzymałasiębliskodomui

zawsze starała się mieć gotowe jedzenie. Olesia przepadała na całe godziny,
wracającdodomuczasembardzopóźnownocy.

Wanda przyglądała się temu z bolącym sercem. Piotruś znaczył dla Olesi

bardzo wiele. Dawał jej coś, czego od wielu lat nie potrafił dać żaden inny
człowiek: wspomnienie młodości, męską obecność w zimnym łóżku i czułość.
Nie było się czemu dziwić, że powoli zatracała się w sobie i teraźniejszość
przestawała dla niej istnieć. Każda żywa istota potrzebuje czułości, dlatego
Olesia wyprawiała się na poszukiwania niestrudzenie i nie było dnia, by o nim
niemówiła.

Wandatymczasemczułasiępustawśrodku.Jakbywyzbyłasięwszystkich

uczućijeśliprzedwojnątęskniładomężczyzny,terazstałasięzimnaipotrzeba
tazniknęła,jakbyjejnigdyniebyło.

Przyszłazima.
Od miesięcy nie słuchały już radia. Nie znalazły w tym żadnego sensu,

przecież nie słyszały nic oprócz złych wiadomości. Życie we dworze wraz z
nadejściemchłodnychdnizamarło.

background image

Pewnego dnia Olesia nie wróciła do domu na noc. Wanda siedziała przy

piecykuidokładałacochwilędrewna,abyniewygasłogień.Niespałacałąnoc.
Był początek grudnia, na dworze panował siarczysty mróz, co zwiększyło jej
obawy.Celinaprzebudziłasięwnocyiprzyszładoniej.

–Niemożeszspać?
Wandapokręciłagłową.
–CzekamnaOlesię.Niewróciładodomu.
Dwa razy tej nocy wybierała się już na dwór i chodziła wokół domu, czy

abygdzieśjejniema,alewokółtrwałaciemnośćicisza.Najejwołanieniebyło
odpowiedzi.

Celinausiadłanakrześle,alepotemwstałaiprzeszłabliżejpieca.
–Tosięskończytragicznie.
–Niemówtak!–PrzeraziłasięWanda.–Gdybycośjejsięstało...–Wolała

nie kończyć zdania. Samo nawet pomyślenie, że Olesi może kiedyś zabraknąć,
byłozbytbolesne.Olesiabyłaznią,odkądpamiętała.

Przesiedziały tak całą noc, nad ranem zasnęły i obudziło je szuranie i

odgłoskroków.Wandarazdwabyłananogachiotwieraładrzwi.WidzącOlesię,
zmarzniętą,izobłędemmalującymsięwoczach,rzuciłajejsięwramiona.

– Mój Boże, gdzieś ty była? Całą noc czekałam. Martwiłam się, że coś ci

sięstało!

–SzukałamPiotrusia–wyszeptała.
Wandazaczęłapłakać,widzącjejsinewargiiczującwrękachjejpalcetak

zimne,żeprawiezmarzłenakość.

–PrzecieżPiotrusiatuniema.Ktowie,gdziemożebyć.Jużniechodźna

poszukiwania,toniemasensu!

CelinawyjrzałazpokojuiwidzącOlesiępobiegłaodrazunastawićciepłej

wody.

Olesiacałydzieńprzesiedziałajakotępiałaitylkowpatrywałasięwokno.
–Onagochybabardzokochała–zauważyłaCelinairozpłakałasię.Wjej

stanie nie było to nic dziwnego, brzuch już wystawał i za jakieś trzy miesiące
spodziewałasięrozwiązania.

–Czemupłaczesz,Celinko?–Wandapodeszłaichwyciłajązaręce.
– Kiedy tak na nią patrzę, wydaje mi się, jakbym mojego Nikodema

kochałamniej.Boprzecieżgdybymgomocnokochała,niemogłabymbezniego
żyćjak...jakona.–Wskazałagłowącichąkobietęwkącie.

– Dobrze wiem, jak bardzo kochałaś Nikodema. Ale każdy jest inny,

widocznieOlesianiejesttakasilnajakty.Amusiszteżwiedzieć,żeprzeżyłao
wielewięcej.

–Takmijejżal.–Rozpłakałasięnanowo.

background image

–Musimywierzyć,żebędziedobrze.
Ale nie było dobrze. Najgorsze miało znowu nadejść w najmniej

oczekiwanymmomencie.

WandapytałaDziaduchę,jakmożepomócOlesi,aleta,spoglądającnanią,

przeczącokiwałagłową.

–Jejnicniepomoże.Onajestjużzgubiona.
–Niemażadnychlekarstw?
–Nie.Nienatęchorobę.
–Aniepotraficieczegoświęcej?No...wiecie,comamnamyśli?
–Czary?–Dziaduchauśmiechnęłasięsmutno.–Dziecko,jasięnieznam

na magii. Wiem, dużo się o mnie mówiło we wsi, ale to tylko głupie ludzkie
gadanie.Znamsiętylkonaleczeniu,alesąprzypadki,żeinaturajestbezsilna.
Jakwjejprzypadku.

Świętategorokubyłyzupełnieinneniżrokwcześniej.Wjednympokoju,

bez choinki i bez pyszności, bez uśmiechów na twarzy siedziały trzy kobiety,
otulone kocami i cicho, smętnie śpiewały kolędy. Celina płakała, delikatnie
trzymając się za brzuch, Wanda śpiewała cicho, łamiącym się głosem, Olesia
patrzyłaprzedsiebieicośdosiebiemówiła,niktniewiedziałco.

Jakietosmutne,pomyślałaWanda.OtorodzisięZbawiciel,amyzamiast

sięweselić,smucimysię.Tylkorokdzieliłichodtamtegoszczęśliwegookresu.
Jakwmgnieniuokażyciepotrafisięzmienić.

NapoczątkustyczniaOlesiaznowugdzieśprzepadła.JużtylerazyWanda

wybiegałazaniąiciągnęłazpowrotemdodomu,żeczasemnawetzapominała
dobrze się odziać, aby nie zachorować. Długo taka sytuacja nie mogła trwać i
dziewczyna w końcu zachorowała. Gorączka tak ją położyła, że nie była w
stanie nawet wstać z łóżka. Opiekowała się nią Dziaducha, która przez te
miesiąceprzyzwyczaiłasięjużdomieszkaniazkobietamiiczułasiępomiędzy
nimijakwewłasnymdomu.Towłaśnietenmomentzostałwykorzystanyprzez
Olesię. Wyszła i przepadła jak kamień w wodę. Mijały dni, a po kobiecie nie
byłoaniśladu. Celinazwielkim brzuchemchodziłapo obejściui nawoływała.
Gdybyniejejdziecko,udałabysięnaposzukiwania.Tymczasemmusiałamyśleć
otymnienarodzonymstworzeniu,pamiątcepoNikodemie,októrąmusiaładbać
zawszelkącenę.

Kiedy po tygodniu Wanda doszła do siebie, zapytała milczące kobiety, co

siędzieje?Tegodniazaoknamimocnozacinałśniegiszalaławichura.

–GdzieOlesia?
Odpowiedziałojejmilczenie.
–GdziejestOlesia?Zawołajcieją!
–Niemajej.

background image

–Jaktoniema?ChybanieposzłaszukaćPiotrusiawtakąpogodę?
Znowuzapadłomilczenie.
–Cosiędzieje?Coukrywacie?
–Niemajejjużpięćdni.
–JezusMaria!–krzyknęłaWanda,siadającnałóżku.–Togdziejest?
– Nie wiemy. Wyszła, jak nie zauważyłyśmy, i od tego czasu ślad po niej

zaginął.Padałśnieg,więcśladyzasypało.Szukałamjejwokółdomu,wołałam,
alenigdziejejniebyło.

–Boże...
Olesia do domu już nigdy więcej nie wróciła. Znalazł ją ktoś na drodze,

daleko za wsią. Zamarzła na kość, ponieważ była lekko ubrana. Miała
wyciągnięteprzedsiebieręce,jakbychciałakogośdotknąćiuśmiechnatwarzy.
MożewreszcieznalazłaPiotrusia...

– Był to dla mnie kolejny cios od losu. – Wanda na chwilę przerwała

opowieść,wracającdorzeczywistości.–Porazdrugistraciłammatkę.

–Wydajemisię,żeonajużnigdyniewróciłabydorównowagi.
–Pewnienie,aleczytobyłoważne?Byłazemnąprzynajmniejfizyczniei

towystarczało.Jejobecnośćbyławażnadlamnieidlacałegodworu,ponieważ
od kiedy pamiętałam, Olesia tam była. Kiedy odeszła, wpadłam w czarną
rozpacz. Wiele tygodni musiało minąć, zanim doszłam do siebie. Starała się o
mnie Dziaducha, którą z czasem zaczęłam nazywać babcią. Przełomowy
momentnastąpiłwdniuporoduCeliny.

–Cosięurodziło?–zapytałemzzaciekawieniem.
–Chłopczyk.Dostałimiępoojcu.
Pokiwałemgłową,niedziwiłemsiętemu.
–Byłpodobnydoojca?
–Bardzo.Alebyłownimcośjeszcze...–umilkła.
–Co?
–Tobyłanioł.
–Nierozumiem...–odparłemniepewnie.
–Wtedyteżnierozumiałyśmy.Potemwszystkostałosięjasne...

Nikodem był dzieckiem miłości. Symbolizował odrodzenie. To właśnie w

dzieńporoduWandaopamiętałasięnatyle,bypomocwjegoprzyjściunaświat.
AczkolwiekwszystkociągnęłosiędługimigodzinamiiCelinawiłasięwbólach,
późnym wieczorem dziecko szczęśliwie pojawiło się na świecie. Dziaducha i
Wandabyłypierwszymiosobami,któregozobaczyły.

–Jakionjest?–zapytałaCelinależącabezsiłnałóżku.Szóstymzmysłem

background image

wyczuwała,żetosyn.

– Jest piękny – odezwała się zapatrzona w niego Wanda. W tej samej

chwili,wktórejwzięłagonaręce,małyzyskałjejserce.

–Mogęgozobaczyć?–Celinawyciągaławichstronęsłaberęce.
Wandauśmiechnęłasięipodałajejcicheispokojnedziecko.
–Podobnydoojca.–Wzruszenieodebrałopochwilimatcedzieckamowęi

jużwięcejniebyławstanienicpowiedzieć.Zoczupopłynęłyłzy.

WkrótceCelinazasnęła,akobietyzajęłysięmaleństwem.
Nikodem stał się oczkiem w głowie rodziny, którą tworzyły. Było to

wyjątkowo ciche i grzeczne dziecko. Nie płakał, nawet jeśli był głodny. Kiedy
Celinaprzykładałamupierś,poprostussał.Natwarzydzieckaodranadonocy
gościł uśmiech. Każde spojrzenie którejś z kobiet nagrodzone było
rozjaśnieniemjegotwarzy.

Wanda wróciła do życia. Dziaducha jakby odmłodniała. Celina raz dwa

doszła do siebie. Dziecko było podarunkiem od Boga za przeżyte cierpienia.
CzasamiCelinapatrzyłanamałegoijejoczynabiegałyłzami.

–Nikodembyłbydumny.
Zanim drzewa czereśniowe tego lata wydały owoce, mały był już silny i

żywy.Jadłowoce,anajbardziejuwielbiałmaliny.Rósłjaknadrożdżach.

Wanda często chodziła na makowe pole, by przekonać się, że drzewo

jeszcze tam stoi. Stało uschłe. Gładziła go i dotykała, ale życie dawno z niego
odeszło. Odwiedzała też groby rodziców oraz Olesi. Tam spędzała najwięcej
czasu.

Każdegodnianadgłowamimieszkańcówdworupodczerwonymimakami

latały samoloty. Wanda wspominała swoją fascynację lotami i czas, kiedy
postanowiła kiedyś jednym lecieć. Teraz samoloty oznaczały tylko zło i
niebezpieczeństwo.Niewiedziała,czyjeszczekiedykolwiekchciałabywtakim
samolociesiedzieć.Raczejpozostanienogaminaziemi...

Kiedyjednakmaływyrastałcorazszybciej,okazałosię,żepotrzebabędzie

więcej pożywnego jedzenia. Celina nie potrafiła go już wykarmić na własnych
piersiach. Każdego dnia w domu pojawiali się partyzanci i prosili o jedzenie.
Jeśligoniedostali,próbowalizabraćsiłą,cozostało.Inasi,ubolewałanadtym
Wanda,inasinasjeszczezabijają...

– Przydałaby się w domu krowa – powiedziała Dziaducha. – Mielibyśmy

zsiadłemleko,ser...

WtedyteżWandazaczęłamyśleć.Niemcyzabraliwszystkoiniemiałynic

dosprzedania,azatocozostało,krowyniekupią.Alebyłocośjeszcze...

Wybiegła na dwór, pozostawiając dziecko pod opieką matki i przeszła na

tyłydomu.Wzięławidłyiposzłanagnój.Tamzaczęłarozkopywaćzawartość.

background image

Jeżeli było tak, jak myślała, i jeśli Olesia oczywiście wprowadziła pomysł w
życie, musiała to znaleźć. Kopała tak długo, aż rzeczywiście w pewnym
momencie coś błysnęło jej przed oczami. Złoto! Wygrzebała pospiesznie część
zezbioruiśmiejącsiępobiegładodomu.Wpadładośrodkajakszalona.

–Mam!–krzyczała.–Jesteśmyuratowane!
Dziaducha spojrzała na jej brudne ręce, a Celina skrzywiła się czując

smród.

–Co...cotammasz?–Niezrozumiała,obawiającsię,czyabyniestałosię

z nią to samo, co z Olesią. Ale w oczach Wandy nie było szaleństwa, a czysta
radość.

–Złoto!Prawdziwezłoto!
– Mój Boże, gdzie je znalazłaś? – Celina podbiegła, by przyjrzeć się

znalezisku.

–KochanaOlesia!–ŚmiałasięWanda.–Toonawpadłanapomysł,żeby

schować je do gnoju. Kiedy wyjawiła mi, co zamierza, pomyślałam, że
zwariowała. Kazała zabić świniaka i do jego wnętrza włożyć co się da.
Następniemartwezwierzęwrzucićdognoju.Powiedziała,żewczymśtakimna
pewnoNiemcyniebędągrzebali.Imiałarację!

–OBoże...–Celinazakryłaustaręką.
–Kupimykrowę!Jeszczedziś!
Niestetyniebyłototakiełatwe,jakpoczątkowosądziły.Kupiłyjądopiero

parędnipóźniej,alewszyscybylizadowoleni,ponieważżywezwierzęwdomu
przypominało im o czasach dawnej świetności. Kobiety miały też dodatkowe
zajęcie,cobardzoimsięprzydało.Zajmowałysiękrową,jakbybyłazezłota.

Zwierzę napełniało je wiarą w dobre jutro. Ile razy można zaczynać?,

myślała Wanda, jeszcze do niedawna samo pytanie zadawała sobie Celina, ale
terazobiepotrafiłyzrozumiećjednąważnąrzecz:człowiekjestsilny.Życienie
jest niczym innym niż przemijaniem i sztuką jest nauczenie się przeżywania
życia w taki sposób, aby iść przed siebie z wiarą i akceptacją. Jeżeli
zaakceptujemy daną sytuację, ponieważ i tak nic innego nam nie pozostaje,
wtedypoczujemysięwolni,lżejsiibędziemymoglinapowrótpatrzećnażyciez
nadzieją.

Wanda znalazła swój świat na makowych polach. Tam spędzała najwięcej

czasu.Iteraz,jakzadawnychlat,zrywałakwiatyiwkładałajedowazonów,aby
choćtrochęuprzyjemnićżycie.Częstokładłasiędowysokiejtrawyipozwalając
chodzićposobierobakom,patrzyławniebo,podktórymrazzarazempojawiały
się maki poruszane wiatrem. Patrzyła czasami na swoje ręce, które tak bardzo
zmieniły się od czasu, gdy była dzieckiem i czasami zastanawiała się, czy to
naprawdęsąjejkończyny.Były,oczywiście,nieulegałowątpliwości.Nawetona

background image

była sobą, aczkolwiek nie do końca. Jeżeli chodzi o wydarzenia na cmentarzu,
kiedy to jej ciało zostało sprofanowane przez obcych i bezlitosnych mężczyzn,
wolałaotymniemyśleć.Wepchnęłatentematdojednegozzakamarkówduszyi
zamknęłazanimdrzwi,bywięcejotymniewspominać.Naszczęściebyłaprzy
niejDziaducha.Gdybyjejzabrakło,ktowie,jakiekonsekwencjetamtychchwil
musiałabydziśznosić...

Uciekały noce i dnie. Powoli w powietrzu wyczuwało się jesień, aż

przyszła któregoś dnia, pozostawiając lato daleko w tyle. Zima wkradła się
niespostrzeżenie i nie dała mieszkankom dworu zbyt wiele czasu do
przygotowaniasięnajejprzyjście.Zdnianadzieńspadłśniegimrózskułwodę
w stawie. Znowu nastały dni spokojnego siedzenia w domu, gdzie mieszkanki
zajmowały się szyciem, czytaniem, grami i słuchaniem opowieści, którymi
raczyłaichstaraDziaducha.

Nikodem rósł. Z miesiąca na miesiąc dziecko stawało się coraz żywsze i

bardziej ciekawe świata. Kobiety miały z nim wiele roboty, ale była to
przyjemnapraca.Małykochałjewszystkie,obdarzającpięknymuśmiechem,na
widokktóregojeszczebardziejmiękłyserca.

Czasem słuchały radia, aby dni powszednie jakoś urozmaicić i zabić

monotonię. Po nowym roku dowiedziały się, że wreszcie coś się dzieje w
Warszawie. Rozpoczęły się pierwsze akcje samoobrony Żydów. Pod koniec
stycznia w Cieszynie odbyło się powstanie zamojskie, gdy polscy partyzanci
stoczyli w nocy bitwę z osiedleńcami niemieckimi. Każdego dnia nowe
zdarzenia, aczkolwiek tylko niewiele informacji docierało do zamkniętych w
dworze kobiet, żyjących swoim życiem. Tak naprawdę nie miały właściwie
pojęciaobestialstwach,którychdokonywanonacałymświecie.

Z nastaniem wiosny roku tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego w

serca kobiet wstąpiła nowa nadzieja. Rodząca się przyroda zawsze potrafiła
oddziaływaćnaczłowieka,wkońcubyłjejczęścią,więcnienależałosiętemu
dziwić.

Co jakiś czas we dworze pojawiał się ktoś, kto prosił o dach nad głową i

jedzenie.Ludziebezdomów,beznadziei,wysiedleniiuciekającyprzedśmiercią
iokrutnymlosem.Wandadlawszystkichzawszemiałaotwartedrzwi.

Nikodem skończył rok. Był oczkiem w głowie całej rodziny. Wanda

modliłasięczęstowkapliczcematkiidziękowałaBoguzamałego,któryjakimś
niezrozumiałym sposobem trzymał je przy życiu i nadawał mu sens. Nie
wiadomo,jakbysiępotoczyłyichlosybeztegomałegoczłowieczka.

Wojnasięniekończyła.Wandajednakmiałanadzieję,żeprędkominie.Już

dosyćniewinnejkrwisięprzelało.

W styczniu następnego roku na ziemie polskie wstąpiła Armia Czerwona.

background image

Rzeziom i morderstwom nie było końca. Uciekały miesiące, aż wreszcie w
Warszawie w sierpniu wybuchło Powstanie Warszawskie. Sama zaś Warszawa,
pięknemiasto,miałazostaćcałkowiciezburzona.

RokczterdziestypiątyokazałsiędlaWandyrokiem,którymiałwszystkow

jejżyciuzmienić,aczkolwiekjeszczeotymniewiedziała.

Równieżtegorokuzimabyłasrogaimroźna.Sypałośniegiem,polaiświat

wokółzasypałapierzynabiałegopuchu.Grubajaknigdydotąd.Jużodtygodni
Wanda była bardzo podenerwowana, aczkolwiek nie wiedziała, o co chodziło.
Czuła się niepotrzebna. Jakby oddychała powietrzem bez pozwolenia, a tam
gdzieśprzecieżumierającludzieinawettegopowietrzaimzabranianowdychać,
zabijając ich, nie bacząc na to, że są ludźmi i mają prawo do życia. Kiedy na
początkustyczniaWandawyszłanaziąb,gruboubranaiotulonakocem,poszła
tam,jaktomiaławzwyczajuodlat,gdzierosłodrzewko.Zapadałasięwśniegu
po pas, ale coś ją gnało przed siebie. Para unosiła się z jej ust i nozdrzy i
oddychanie aż bolało z powodu mroźnego powietrza, ale jednak musiała iść
dalej. W końcu, cała zgrzana, znalazła się nieopodal upragnionego miejsca.
Stanęła obok i odczekała chwilę, by uspokoić oddech. Niebo było szare, gęste
chmuryzakryłysłońce.Zaróżowiłysięjejpoliczki,aręcepoczerwieniały.Poco
jatuwłaściwieprzyszłam?,zastanawiałasię.Odwróciłasię,spojrzałanadomi
pomyślała, jak to będzie dobrze, kiedy znowu zakwitną maki. Dlaczego nie
mieszkamywkraju,gdzietrwawiecznelato?Życiebyłobytakiełatwiejsze...

Wreszcie, otulając się jeszcze bardziej kocem, odwróciła się w stronę

drzewkaijużmiaławracaćwzrobionejwłasnymciałemdrodzewśniegu,kiedy
cośzwróciłojejuwagę.Przyjrzałasiędokładniegałązce,naktórej,niemogław
to uwierzyć, wyrósł malutki zielony listeczek. Wanda poczuła, jak uginają się
pod nią nogi. Z początku nie wiedziała, czy to co widzi jest realne, przetarła
nawetoczy,zamknęłanachwilęiotworzyła,alelisteknadalbyłnatymsamym
miejscu. Aby się ostatecznie przekonać, że to prawdziwy liść, dotknęła go
ostrożniepalcem.Byłprawdziwy!Wtedyteżjakbywniąwstąpiłonoweżycie.
Wiedziała,żetoznak.Dlaniej.Jakaśważnawskazówka.

Postała tak jeszcze chwilę, a potem szybko, jak na skrzydłach, wróciła do

domu. Przebrała się, usiadła przy piecu i zaczęła rozgrzewać ręce. Myśli w jej
głowie wirowały i biegły jedna za drugą. Zastanawiała się, co to tak naprawdę
oznacza.Boprzecieżniebyłomożliwe,abytenliśćwyrósłwzimie.Tomusiał
byćznak!Cośsięwydarzy,alejeszczeniewiedziałaco.Dokońcadniachodziła
cichaizamkniętawsobie.Nocamiśniłjejsiękońipowóz.Przebudziwszysię,
zrozumiała,żetoniebyłsen,tobyłarównieżwskazówka.

– Co się z tobą dzieje? – pytała ją Celina, a Dziaducha dziwnie się jej

przyglądała.Dostrzegławniejzmianę,aleniewiedziała,cobyłoprzyczyną.

background image

Byłpiętnastystycznia.
–Muszęwyjechaćnaparędni.
Celinęażzamurowało.
–Dokąd?
Comiałaodpowiedziećnatopytanie,przecieżsamaniewiedziała?
–Jeszczeniewiem–postanowiłapowiedziećprawdę.–Alemuszęjechać.
–Najakdługo?
–Niewiem.Tylkoczuję,żeniemogętuzostać.
Jeszczetegosamegodniaudałojejsięzapłacićzakonia,któregokupiłaza

resztęzłota,któreprzedzimąschowaławdomuinastępnegodniawyruszyław
drogę. Sama powoziła, otulona kocem i wpatrzona przed siebie. Jechała nie
wiadomogdzie,alenawetsięniebałainawetnachwilęsięniezawahała.Takpo
prostumiałobyć.Jejpodróżtrwałatrzydługiedni.Zatrzymywałasięudobrych
ludzi, którzy przyjmowali ją pod swój dach, z początku z rezerwą, ale potem,
kiedyudałoimsięzniąporozmawiaćnaspokojnie,zprzyjemnymuczuciem,że
robiącośdobregoinicimzjejstronyniezagraża.Napytanie,dokądpodróżuje,
mówiłatylkoogólnie,żedorodziny.

Dnia dziewiętnastego stycznia dotarła do miasta o nazwie Wodzisław

Śląski. Tego dnia przez miasto szła Śmierć we własnej osobie. Już z daleka
widziałaidącychwzimnieludziwpasiastychpiżamach.Zimabyłataksroga,że
zpoczątkuzdziwiłasię,żeniesąbardziejubrani.Przecieżnatymmroziezbyt
długoniedałosięwytrzymaćbezodzienia.Togroziłopewnąśmiercią.Alenimi
niktsięnieprzejmował.

Wanda zatrzymała konia i patrzyła na scenerię przed oczami. Po plecach

przeszedłjejdreszcz,sercezabiłomocniejizaczęłaszybciejoddychać.Pierwszy
raz w życiu widziała korowód śmierci i miała nadzieję, że ostatni. Kiedy
dojrzała tych biednych ludzi owiewanych silnym wiatrem i śniegiem, serce jej
krwawiło. Nie rozumiała tego i nie mieściło jej się to w głowie. Kim byli ci
ludzie? Zbrodniarzami? Tak. Zbrodnia polegała na ich słabości i na tym, że
urodzilisięludźmi...

Instynktownie chciała zeskoczyć z konia i biec tam, by pomóc tym

biedakom.AlewokółnichpałętalisięNiemcyzbroniąwrękach.Ludziepadali
nabiałądrogęmartwi,aciostatni,przechodziliobok,niemieliprzecieżsiłyani
odwagi spojrzeć na martwego. Zresztą martwi martwymi już pozostaną i nic
tegoniezmieni.Onimożejeszczemająszansęnaprzeżycie...

W pewnym momencie, a nadchodził już wieczór, Wanda zauważyła jakąś

kobietęprzemykającaniedaleko.

–Proszępani!–zawołała.
Kobieta nawet na nią nie spojrzała, zaczęła uciekać. Wanda zeskoczyła z

background image

powozuipobiegłazanią.

–Proszęsięzatrzymać.Chcęsiętylkoocośzapytać.
Kobietawreszciestanęłaizbliżyłasię,choćspoglądałanieufanie.
–Kimsąciludzie?
–Tyniewiesz?–zapytałazdziwiona.
–Nie–odpowiedziałaWandaszczerze.
–TowięźniowiezOświęcimia.
Wtymsamymczasierozległosięparęstrzałów,paręciałpadłonaziemię.
–Aledlaczegoonitakidą?Wpiżamach?
–WywożąichdoNiemiec.
NagledoWandydotarło,copowiedziałakobieta.
–Powiedziałapani,żeonitakidązOświęcimia?Toprzecieżniemożliwe?!
–Idątakdniamicałymi,wieśćsięniesieszybko.
Kobietaodwróciłasięipobiegładalej.
Wandastałajakrażonaprądem.WięźniowiewywożenidoNiemiec?Kiedy

tak stała i patrzyła na korowód śmierci, nie mogła uwierzyć, że to się dzieje
naprawdę. Strzelali do nich Niemcy, co chwila ktoś umierał i nikt temu nie
zabraniał? Dlaczego nikt nie pomoże? Gdzie są wojacy? Ludzie przecież
mieszkali tuż obok, z Oświęcimia daleka jest droga, więc wszyscy przyglądali
się tylko i nic nie robili? Zaczęła drżeć jeszcze bardziej. Tym razem nie z
widokuwięźniów,alezludzkiejpodłościiobojętności.Zabijająinnych,nienas,
więcniechrobiąswoje.

Kiedy nadszedł zmrok, korowód zatracił się jej przed oczami. Była

zmarznięta na kość i nawet koce nie pomagały. Postanowiła działać, bowiem
dotarłodoniej,żetojestto,pocoprzyjechaładotegomiejsca.Potrzeba,jakąod
wielu dni odczuwała, tutaj właśnie miała kulminację, swój koniec. Musi tam
pójść.

Odważyłasięzostawićkonianiedaleko,asamawyszłanadrogę,którąjakiś

czastemuszedł pochód.Ciałależały naśniegujak przysypanebiałympuchem
nieforemne kopce. Rzuciła się na pierwszego i dotknęła, chcąc wyczuć w nim
życie. Był zimny i z pewnością martwy. Przeszła do kolejnego. Nie wyczuła
pulsu na szyi, nie poruszał się ani nawet nie jęknął. I następne ciało nie
reagowało.Naglejakbycośwniąwstąpiło,energia,którakazałajejrzucaćsię
odciaładociała.Przecieżktośznichmusiżyć!Musi!Przebiegałacorazdalej,
czasamiwzdrygałasię,widząckrewnacieleofiaryiprędkobiegładonastępnej.

Kiedy się ocknęła z tego dziwnego stanu, zrozumiała, że odeszła bardzo

daleko od konia. Noc była już zaawansowana. Jej ręce zmarznięte na kość, jak
ciałależącychludzi.Upadłanakolanawycieńczonaichciałarozetrzećręce,ale
niepotrafiła,takbardzojemiałazgrabiałe.Pewniestraciławnichczucieinawet

background image

gdybyktóryśznichżył,niewyczułabypulsu.

Musi wracać do domu, albo przynajmniej znaleźć nocleg, w przeciwnym

razieionastaniesięjednązofiarzimy.Wstałaijużmiałaodejść,kiedywydało
jejsię,żektośjęknął.Zdrętwiałainastawiłauszu.Jękpowtórzyłsię.Poszław
odpowiednim kierunku, aż wreszcie natrafiła na ciało mężczyzny. Oddychał
jeszcze. Był ledwo żywy, na progu śmierci. O Boże, zaszlochała w duchu.
Muszęmupomóc,muszępomóc,muszę...

Ściągnęłakociotrzepałagoześniegu.Okryłaczłowiekaderkąipobiegła

po konia. Musi reagować szybko, zmęczenie na szczęście minęło i wstąpiły w
nią nowe siły. Jak daleko jest koń? Nie miała pojęcia, ale wiedziała, że
mężczyzna na pewno nie dojdzie tam o własnych siłach. Trzeba biec szybciej,
poganiałasięwduchu.Leżytamcałegodziny,Bógwie,jakdługoszedłnatym
mrozie, przecież człowiek czegoś takiego nie może wytrzymać. Nareszcie
pojawił się koń. Szczęśliwa jak nigdy przytuliła się do żywego zwierzęcia i
wskoczyłanapowóz.Pognałagowkierunku,zktóregoprzyszła.Zatrzymalisię
przed leżącym, ale nastał kolejny problem, nie wiedziała, jak ma go wnieść na
wóz,przecieżniedaradygoudźwignąć.Spróbowała.Wreszciezaczęłaciągnąć
ciężkie ciało, aż dotarła do powozu. Jakkolwiek jednak się starała nie potrafiła
gopodnieść.Zmęczonazaczęłapłakać.Opadławokółniegoiniewiedziała,co
zrobić,przecieżmogłamupomóc,atymczasembędzieświadkiemjegośmierci.
Czasuciekał,śniegsypałizacinałzwiatrem.Jużsięmiałapoddać,kiedyznowu
ją oświeciło. Ależ tak, dlaczego nie wpadła na to wcześniej. Powóz którym
jechałamiałzaprzągtylkonajednokoło.Jeżelioddzieligoodkonia,jegotylna
część opadnie w dół, tak że będzie mogła ułożyć na niej mężczyznę, a potem
dźwigniegoinapowrótprzywiążedokonia.Takteżuczyniła.Byłodokładnie,
jak pomyślała, tylna część opadła, a ona przebiegła w jej kierunku i powoli
ułożyła na niej człowieka. Miała tylko nadzieję, że kiedy będzie podnosić z
drugiejstronyprzedniączęść,niespadnie.Pobiegładokoniaizcałejsiłyoparła
się na drewnianym uchwycie. Wóz przechylił się lekko, ale jak tylko na nim
zawisła, zdołała go utrzymać w równowadze i niesamowitymi pokładami sił
podpięła konia. Druga strona poszła łatwo. Potem tylko musiała wskoczyć od
tyłu na wóz i wciągnąć człowieka na środek, starając się go otulić szczelniej
derką.

Przeskoczyła,wzięłalejceipognałakoniaprzedsiebie.Nagleokazałosię,

że stoi przed kolejnym problemem, nie wiedziała przecież, gdzie się ma
zatrzymać. Gdzieś z oddali na białym niebie udało jej się wypatrzyć kawałek
wysokichzabudowań.Tomusiałbyćkościół.Kościół!Gdzieindziejmiałabysię
schronićjakniewkościele?Zacięłalejceipognałakoniawtamtąstronę.Całe
szczęście, że koń wyczuwał drogę i wiedział, gdzie jechać. Bez niego byłaby

background image

zgubiona.

Wieleminuttrwało,zanimprzejechałaprzezmiastoidotarłapodprógfary.

Zeskoczyłaipobiegładopierwszychdrzwi.Zabiławniezmarzniętymirękami.
Długoniktnieotwierał,alepojakimśczasiezaświeciłosięświatłoiotworzyły
siędrzwi.

–Słucham?
–SzczęśćBoże,potrzebujępomocy.Jadęzdaleka,znalazłamczłowiekana

drodze, trzeba mu pomóc. – Nagle tak bardzo zaczęła szczękać zębami, że
mówienie zaczęło sprawiać jej problem, zresztą obawiała się, że ksiądz i tak
niewielezrozumiałztego,comówiła.

– Co to za człowiek? – zapytał ksiądz, ale już wychodził z domu. Był w

piżamie,alenajwyraźniejzimnomunieprzeszkadzało.

–Niewiem–powiedziała.–Znalazłamgonadrodze.
Ksiądz już był przy nim i przyglądał się leżącemu na wozie. W tych

ciemnościachitakniewieleudałosięzobaczyć.

– Muszę wezwać kogoś do pomocy. Proszę wejść do środka, jeszcze pani

zamarznie.

Weszła więc za nim do ciepła i usiadła we wskazanym miejscu. Minutę

później kolejny ksiądz pojawił się w holu i skinąwszy na nią głową, opuścił
plebanię.Pochwiliwnosiliczłowiekadodomu.

–Skostniałynaamen–mówiłtenpierwszy,któryotworzyłjejdrzwi.–Nie

wiadomo,czyjeszczeżyje.

Wandabyłajednakpewna,żetak.
–Żyje–powiedziałazprzekonaniem,aczkolwieksamaniewiedziała,skąd

tapewnośćsięwniejpojawiła.

–Natychmiastprzygotujemyciepłąwodę,musimymuteżdaćcośdopicia.

Trzebaobudzićwięcejludzi.

Nagle plebania zaczęła żyć. Mężczyzna znalazł się w dobrych rękach.

Wandamogławreszciespokojnieodetchnąć.Kiedyksiądzwrócił,zapytała:

–Coznim?
–Tlisięwnimpłomieńnadziei.–Uśmiechnąłsię.
–Czyprzeżyjedorana?
–TojużjestwrękachBoga.Będziemysięzaniegomodlić.
WkrótceiWandziedostałosięcośdojedzenia.Ciepłaherbatarozgrzałają

od środka. Powoli dochodziła do siebie, choć ręce aż paliły, kiedy zaczęły
przyzwyczajać się do domowej temperatury. Przygotowano dla niej posłanie i
mogła pójść spać. Z początku protestowała, ponieważ chciała się opiekować
nieznajomym. Nie pozwolono na to, widząc jej zmęczenie. Zasnęła od razu po
przyłożeniugłowydomiękkiejpoduszki.

background image

Rankiemdowiedziałasię,żemężczyznażyje,alejestciężkochoryiniema

pewności, czy uda się go uratować. Wanda poprosiła księdza o pozwolenie na
pozostanienaplebaniidoczasu,zanimczłowiekniedojdziedosiebie.Niebyło
żadnegoproblemu.

Każdego dnia od rana do nocy spędzała czas przy łóżku chorego. Był to

mężczyznaniecostarszyodniej,bardzowychudzony,ozapadniętychpoliczkach
ipustcewoczach.Jegostanbyłbardzopoważnyiprzezwszystkietedniciało
choregotoczyłagorączka.Rzucałsięnałóżkuicośwykrzykiwałprzezsen.Nie
dawano mu wiele nadziei. Z dnia na dzień nic się nie zmieniało, nagle Wanda
przeraziła się, że on umrze. Gdyby do tego doszło, wszystko co do tej pory
zrobiła, poszłoby na marne. Nie mogła do tego dopuścić. Od razu też podjęła
decyzję.

– Proszę księdza – zwróciła się siódmego dnia do pasterza. – Sprawa

wyglądabeznadziejnie,dlategopostanowiłamgozabraćdodomu.

– Ależ nie możesz go teraz zabierać! Wtedy na pewno umrze! Jest zbyt

słaby,azaoknamisurowazima!

– Muszę go przewieźć do domu. Jest tam pewna osoba, która może mu

pomóc. Tutaj jest skazany tylko na siebie. Z dnia na dzień jest z nim coraz
gorzej.Czujęsięzaniegoodpowiedzialna.Niemogęczekaćbezczynnie.

– Wiele ryzykujesz – powiedział wreszcie po długim namyśle. – Zdajesz

sobiesprawężecięmogązatrzymaćpodrodze?Cowtedyzrobisz?

– Może czasem trzeba zaryzykować? – zabrzmiało pytanie skierowane

bardziejdosiebieniżdoksiędza.

Ksiądz odszedł ale wrócił po godzinie. Przemyślał sprawę, dochodząc do

wniosku,żejeżelijestjakaśszansa,należyjąwykorzystać.

–Jedź.Dostanieszkoce,prowianticzłowiekadopomocy.
Jeszcze tego samego dnia Wanda wyruszyła do domu, wioząc ze sobą

nieprzytomnego człowieka. Podróż trwała dwa długie dni. Parę razy
zatrzymywali się w obcych domach na chwilę odpoczynku, ale Wanda chciała
być jak najszybciej na miejscu, bała się, że mają niewiele czasu. Patrząc na
mężczyznę, coś się w jej sercu poruszyło. Jego blada twarz i wystające kości
policzkowe, lekko rozchylone suche usta oraz rzęsy, długie i ciemne jak u
kobiety sprawiały, że jakieś nieznane ciepło rozlewało się po jej ciele. Biedny
człowiek,pomyślała.Biedniciwszyscyludzie,którymdziejesiękrzywda.Oby
tabezmyślnawojnajużsięskończyła.

Wreszcie udało im się dotrzeć do domu. W jej oczach pojawiły się łzy.

Dwórstałwtakimsamymstaniejakwdniu,gdygoopuściła.Wyjeżdżałagnana
jakąś siłą, nie myśląc o sobie. Teraz łzy szczęścia uświadamiały jej tylko, jak
wieletomiejscedlaniejznaczy.

background image

Celinawybiegłazdomuirzuciłasięnanią,obejmująciszlochającgłośno.
–Bałamsię,żeniewrócisz.–Całowałajejręce.
Wandaroześmiałasię,szczęśliwajaknigdydotąd.
– Kochana Celino, jakże się cieszę z powrotu. Ale prędko, musisz mi

pomóc. Przywiozłam ze sobą chorego człowieka, potrzebuje natychmiastowej
pomocy.

–Jestranny?–ZdziwiłasięCelina.
–Możnatakpowiedzieć.
Razem ze starszym mężczyzną, siedzącym cicho i nie odzywającym się

właściwieanirazuwczasiepodróżydodomu,podnieślichoregoiprzenieślido
łóżka.Wandanajpierwrzuciłasiędopiecainapaliławnim.Pochwilidrzewo
syczałoiprzyjemneodgłosyogniaroznosiłysiępopokoju.

–Celinko,sprowadźmiproszęDziaduchę.
Staraprzyszłapochwili.
– Matko – zwróciła się do niej gorąco Wanda, składając ręce jak do

modlitwy.–Musiszmupomóc.Tylkowtobiejedynanadzieja.

Dziaduchaprzeszławstronęleżącego.Przyjrzałamusięipokręciłagłową.
–Onjużjestjednąnogąnatamtymświecie.
Wandadopadłajejdostóp,całującręce.
–Musiszmupomóc!
Dziaducha spojrzała w oczy kobiety i dojrzawszy w nich żar i nadzieję,

orazwielkąwiaręwnią,podjęładecyzję.

–Dobrze.Postaramsięcośzrobić.Alenicnieobiecuję...
–Dziękuję.–TwarzWandyzajaśniała.
– Przynieś mi proszę mój węzełek. Zagotujcie ciepłej wody, a potem nie

wchodźciedopokoju,dopókiwasniezawołam.

Wandajużbiegła,kiedystarakobietajązatrzymała.
– I dajcie coś jeść temu człowiekowi. – Skinęła głową na starca, który

przyjechałznimiwozem.

Wanda spełniła prośby Dziaduchy. Potem z Celiną nakarmiły plackami

ziemniaczanymiikefiremprzybysza,sameteżcośzjadły.Nastałczasczekania,
który dłużył się niemiłosiernie. Dziaducha nie wychodziła z pokoju długie
godziny, a kiedy wreszcie pojawiła się wśród nich, wyglądała na bardzo
zmęczoną.

Wandaspojrzałaznadziejąwoczach.
–Zrobiłam,comogłam.TerazwszystkowrękachBoga.
I tak mijały dni. Woźnica opuścił ich dom nazajutrz. Wanda opowiedziała

towarzyszkom o podróży i świadkiem czego była w Wodzisławiu Śląskim. Z
początku kobiety nie chciały wierzyć, że coś takiego było możliwe, że gnano

background image

tych biednych ludzi i zabijano jak zwierzęta, ale wychudzone ciało mężczyzny
mówiłosamozasiebie.

Minęło parę dłużących się dni. Wanda modliła się za leżącego żarliwie w

kaplicy matki. Gorączka z ciała chorego wreszcie ustąpiła. Pewnego dnia
otworzyłoczyiprzemówiłzachrypniętymgłosem.

–Gdziejestem?
–Wbezpiecznymmiejscu–odpowiedziałaWandaspokojnie,chociażwjej

duszygrałamuzykaszczęścia.

–Nierozumiem...–Rozglądałsięniepewniewokół.
– Znalazłam cię w śnieżnej zawiei. Myślałam, że nie żyjesz, ale

oddychałeś.Zabrałamcięzesobą.

Zmarszczyłbrwi,jakbysobiecośprzypominał.
–Szliśmy...
–ZOświęcimia,wiem.Naszczęścieudałocisięprzeżyć.
Jużnicwięcejniepowiedział.Nawielednizamknąłsięwsobie,widocznie

wielemiałdoprzemyślenia.

– Dziękuję. – Wanda czuła zbierające się do oczu łzy. Nie oczekiwała

podziękowania. W momencie, gdy te słowa wypowiedział, zabrzmiały jakby
wydostawałysięzjegoduszy.

Wkrótcedoszedłdosiebienatyle,żezacząłsięwdomuczućjakusiebie.

Chodziłpowoli,podtrzymującsięmebli,zdnianadzieńwracałydoniegosiły.

–Nadalwielurzeczynierozumiem...
–Kiedyścimożewytłumaczę...
Nie chciała mu teraz opowiadać o powodach wyjazdu. Jak tu komuś

obcemu powiedzieć, że pewnego dnia poczuła przemożną chęć i potrzebę
opuszczeniadomu?Dziświedziała,ocochodziło.Miałauratowaćjednożyciei
wiedziała też, że to uczucie, które kazało jej jechać, pochodziło od samego
Boga.

MężczyznanazywałsięAntoniibyłPolakiemmieszkającymwWarszawie.

Jego mieszkanie w jednej z kamienic zostało zburzone i przestało istnieć.
Rodzina umarła. Jego schwytano i wywieziono do Oświęcimia. Przebywał tam
tylkomiesiąc,zanimniewygnanogonamróznadługąśmiertelnądrogę.

Pewnej nocy Wanda nie potrafiła zasnąć, zima powoli ustępowała, więc

nowa nadzieja wstąpiła również do jej serca. Wiele razy przyłapywała się na
rozmyślaniuoAntonim.Nosiłimięjejojcainależałdowyjątkowoprzystojnych
mężczyzn. Parę tygodni wystarczyło, by nabrał kolorów i trochę przytył. Całe
dnie spędzała z nim na rozmowach. Był skrzypkiem i potrafił pięknie grać,
niestetyskrzypceprzepadły,ananoweniebyłopieniędzy.Zresztąterazniebyły
takieważne,priorytetemstałosięprzeżycie.

background image

Todziwne,myślała,jaktenloswszystkopoplątał,ajednakjakbymiałoto

sens. Bo przecież gdyby nie Dziaducha, która z nią zamieszkała, Antoniego
pewniejużniebyłobymiędzyżywymi.Miałwielkieszczęście.Wandacieszyła
siębardzo,żejestwśródżywych.Niemiałwieledoświadczeń,jeżelichodziłoo
wieś, ponieważ całe życie spędził w Warszawie, która teraz przypominała
ziejącąranę.Pięknotegomiastaprzepadłorazinazawsze.

Antoni był przyczyną jej niespokojnych snów. Znajomość była jednak

bardzoświeża,rodzącesięuczuciemiałojeszczewieleczasunawykiełkowanie.

Tymczasemzłylosznowuwyglądałjużzzarogu,choćmieszkańcydworu

jeszczeotymniewiedzieli.Jeszczespokojniemoglisobieżyć...

Wiosna przyniosła ze sobą zapowiedź dobrego lata. Roślinność rosła jak

jeszcze nigdy dotąd. Wcześnie też się ociepliło, więc można było pozostawić
zimowąodzieżizacząćubieraćsięlżejiswobodniejporuszać.

Nadszedł maj wraz z wiadomością o zakończeniu wojny. W ludzkie serca

wstąpiła nadzieja. A więc wiosna rzeczywiście niosła powiew wolności i
spokoju.Jużnigdywięcejwojen.Jużniechtylkoludziespokojnieżyją...

Ale ósmego maja zdarzyło się coś jeszcze, co położyło cień nad dworem

podczerwonymimakami.

Zdarzyło się to dokładnie koło południa. Mały Nikodem był tak żywym

chłopcem,żeczasamiciężkogobyłoupilnować.Wchodziłdosłowniewszędzie,
ciągle coś trzymał w rękach i nieustanna uwaga oraz dozór nad nim były
wymagane.Alekiedydomieszkańcówdotarłaszczęśliwawiadomość,wybuchła
wielka radość. Łzy szczęścia zrosiły wszystkie twarze. Mały chłopczyk
wykorzystał nieuwagę matki i pobiegł do ogrodu. Nie ubiegło wiele czasu,
zanim dotarł do stawu. Pływała na nim kaczka, która od razu przykuła jego
uwagę.Podszedłbliżej.Jednanogastąpnęłanaobniżającesiępodłoże.Chłopak
razdwaznalazłsięwwodzie.Całezdarzenienietrwałodługo...

Całydomzacząłszukaćdzieciaka,alenigdzieniemogligoznaleźć.Potem

Antoni zauważył ciało pływające na powierzchni wody. Wskoczył do stawu i
wyszedłzciałemmartwegoNikodemanarękach.

Lamentomipłaczuniebyłokońca.Kiedyumieradziecko,tojakbysłońce

nazawszegasło.Umierawszystko.Światgubibarwy.Więdnieczłowiek.Serce
zaczynabićinaczej,bezżycia.Oczymatowieją.Ruchystająsiępowolne.Twarz
zapominauśmiechu.Noginiesązdolnedobiegu.Głoszamierawgardle.Uszy
nie słyszą nawoływań drugiego człowieka. Umysł się zamyka na świat i
otoczenie. Kończy się wszystko. Następuje stan pośmiertny: beznadziejność i
bolesnepoczuciestraty,brakwiaryisiły.Życietracisens.

background image

Starszakobietauroniławtymmomenciełzę.
–Ludzieoczywiścieumierająijesttorzecząnaturalną,choćczasemciężką

dozaakceptowania.Przynajmniejnapoczątku.Kiedyjednakumieradziecko...–
Pokręciłagłową.–Nikodemzabrałzesobąwszystko.Zdworupodczerwonymi
makamiodeszłożycie.Staliśmysiębiedakami.Odebranonamszczęście.

–Odchodziłozniego,jakzkażdegodomu,jużwielerazy–zauważyłem.
Skinęłagłową.
– Oczywiście. Nikodem był inny niż pozostali, a może tylko tak nam się

wtedy wydawało, ponieważ każda rodzina musi twierdzić to samo o swoim
dziecku.Wnaszymdomuwielerazydochodziłodotakichsytuacji,ajednakta...
ta była inna. Skończyła się wojna, przeżyliśmy ciężkie chwile, świat ulegał
zagładzie,akrewlałasięstrumieniemiwsiąkaławpłaczącąziemię.Tymczasem
wczasietakiegozłanarodzisięczystedziecko,niewinne,którenawetniezdaje
sobie sprawy z powagi sytuacji i okropieństw dziejących się na świecie.
Uśmiechał się, mówiłyśmy, że jak anioł. I może to była prawda, może dlatego
musiałwrócićdoNieba,ponieważnazieminiebyłodlaniegomiejsca.

–Smutneto...
– Patrząc na to wstecz, wiem, że tak miało być. Jak na przykład ta

bezmyślna wojna. Tylu ludzi zabito i tyle niesprawiedliwości było na świecie.
Jeden drugiemu wilkiem i to z jakich powodów? Czy ktoś kiedyś zrozumie
człowieka i pobudki, jakie nim kierują? Przecież on sam siebie nie rozumie,
więcczemutusiędziwić?

Opowieść musiała jakiś czas poczekać. Poszedłem do sklepu po obiad,

przecież nie było potrzeby gotować w domu. Mieliśmy ważniejsze sprawy na
głowie.Jakimśszóstymzmysłemczułem,żetojeszczeniekoniecopowieści,a
tennajlepszy,czymożenajgorszymomentdopieromaprzyjść.Czekałanamnie
kulminacja, którą stopniowo serwowała mi moja znajoma. Co się właściwie
mogło wydarzyć? Najgorsze mamy za sobą. Nie ma wojny, nie ma Nikodema,
pozostałycorazbardziejzakurzonewspomnienia.Cojeszczemogłosięstać?

Wróciłem do mieszkania i zjedliśmy obiad. Na stole pojawiła się kawa i

dwakawałkijabłecznika.

–Przeskoczęodrazudoostatniejczęściopowieści.Latapośmiercichłopca

były latami jałowymi. Żniwa zostały zebrane. Tak wtedy myślałam. Jakże
bardzosięmyliłam...

Przez pięć długich lat Wanda chodziła wraz z Antonim obok siebie, jak

dwiebłądzącesatelitynaniebie.Choćbardzotegochcieli,niepotrafiliznaleźć
dosiebiedrogi.Zrokunarokichciałazapalałysięcorazwiększąmiłością.On

background image

wodził za nią tęsknymi oczami, ona, mająca w pamięci czas wojny i to, co jej
zrobiononacmentarzu,czułasięgorsza.Odnosiławrażenie,żeniezasługujena
kogoś,ktobyjąpokochał.

Dziaduchapodupadałanazdrowiuicorazmniejwychodziłazdomu.
Celina zajęta od rana do nocy pracą, jak nie w domu, to w ogrodzie,

zamknęłasięwsobiedawnotemuiodzywałatylkownajwiększejkonieczności.
Działosięzniącośniedobrego.

Tamtego lata Wanda poszła na makowe pole, by usiąść, jak to miała w

zwyczaju, tuż obok drzewka. Suche gałęzie miały takie pozostać na zawsze.
Świergotały ptaki, przelatywały muchy, brzęczały osy, a motyle czasem
przysiadałynaniej,jakbysięniczegoniebały.Pachniałosianem,pobliskąlipąi
kwiatami.Naglegdzieśobokrozległsięśmiech.GłowaAntoniegowyłoniłasię
znad maków i po chwili podszedł do niej, trzymając na ręku sarnę. Wanda
przypatrywała mu się ciekawie. Sarny często podchodziły pod sam dom, ale
nigdyniedawałysięzłapać.Tatutajnależaładomłodychiniemogłamiećwiele
dni,możenaweturodziłasiękilkagodzinwcześniej.

Wanda była smutna. Myślała o Dziadusze. Biała się, że któregoś dnia

odejdzie i pozostawi ją samą. Pozostanie już tylko ona i Celina. I Antoni
oczywiście, dzięki ci dobry Boże. Ale tak bardzo się zżyła ze stara kobietą, że
samamyślojejbrakusprawiałaprzykrośćiból.

–Zobacz,cociprzyniosłem–wołałzbliżającysięAntoni.–Leżaławpolu

iwołałamatkę,którachybauciekła.Spójrz,jakajestpiękna.

Antonicałeżyciewyrastałwmieście,dlategoterazWandauśmiechnęłasię,

zapominając na chwilę o Dziadusze, na widok jego szeroko otwartych w
uśmiechu ust. Był jak dziecko zaczynające poznawać świat. Ale to właśnie jej
sięwnimpodobało.Miałwrażliweserceikochałprzyrodę,tosięwyczuwałood
samego początku. Wdzięczność, że żyje, nie opuszczała go każdego dnia.
Wiedział, że gdyby nie ona, nie byłoby go tu dzisiaj. Chciał używać sobie
każdegodnia.

– To sarna – powiedziała, głaszcząc zwierzę. – Matka będzie ją za chwilę

szukała,lepiejjąodnieśnamiejsce.Jeszczewyczująnaszzapachinieprzygarną
jejdostada.

–Myjązabierzemy!–wykrzyknął.
Pokiwałagłowąprzecząco.
–Nie.Będziepotemtęskniładoswoich.
Zastanowiłsięchwilę.
–Maszrację.Myślałemtylkoosobie.Musiiśćtam,gdziejestjejmiejsce.

Należydoinnegoświata.

Zaniósłsarnęnaśrodekpolaiwróciłznaręczemmaków,którepodsunąłjej

background image

podsamątwarz.

–Czemutusiedziszsama?
–Częstotuprzychodzę.Chodziłaturównieżmojamatka.
–Maszsmutekwoczach.Dlaczego?
–BojęsięoDziaduchę.Usychazdnianadzień.
–Nicjejchybaniedolega?Jestzdrowa.
–Tak.Conieznaczy,żeniemożeumrzeć.
– Może powinnaś się cieszyć, że dożyła tak dostojnego wieku? Że nie

cierpi teraz? Że spokojnie dożywa i czeka tylko na odpowiedni moment?
Pomyśl, co by było, gdyby teraz chorowała? Przecież mogło to przebiegać o
wielegorzej.Musiszsięcieszyćdniem,wktórymjeszczejestznami.

–Tak,aletakietociężkie–odpowiedziała.
Zapadła cisza. Co chwilę ukrywała twarz w kwiatach, a potem spoglądała

na niego. On przekrzywił głowę w jedną stronę i patrzył z uśmiechem. Jego
białezębylśniłynasłońcu.

–Dotwarzyciztymikwiatami–szepnąłiwyciągnąwszyrękępogładziłją

popoliczku.

Zamknęła oczy. Tak przyjemnie było czuć czyjś dotyk na skórze. Jak

dawnoniktjejniedotykał,możenawetnigdyniktjejwtensposóbniedotykał...

–Jesteśtakapiękna...–wyszeptał.
Kolejnaciszatrwała,aczkolwiekwszystkowokółnichżyło.
– Chciałbym wiedzieć... czy jestem ci miły? Czy mnie chociaż trochę

lubisz?

Uśmiechnęłasię.
–Bardzocięlubię.Wieszprzecież.
–Zawszeodemnieuciekasz...
–Kiedypracytyle...
– Boisz się. Może tego, że cię skrzywdzę. Chciałbym już zacząć nowe

życie. Jestem od dawna gotowy. Czekałem na ciebie tyle lat. Pora już jest
odpowiednia.Zbytszybkouciekaczas...

Miałrację.Czasbyłnieubłaganyiniedałosięgoprzekupićzażadnącenę.

Uświadamiałasobietonieraz.Miałatrzydzieścilatimożewreszciepowinnasię
odważyć. Żeby później nie żałować. Dlaczego człowiek jest taki głupi?,
pomyślała.Nawetjeżeliwie,żecośdlaniegojestdobre,stroniodtego,ucieka...

–Dziśnieucieknę–odważyłasięwypowiedziećnagłos,zanimpomyślała.
Antoniprzełknąłślinę.Zbliżyłsięinagletrzymałjejtwarzwdłoniach.
–Niepozwoliłbymciuciec...
Ich usta spotkały się. Uczucie, jakie pomiędzy nimi wybuchnęło, było tak

silne, że gdyby nie siedzieli, powaliłoby ich na kolana. Maki rozsypały się

background image

wokół. Wanda nagle leżała na ziemi, a Antoni pozbawiał ją woli pocałunkami.
Smakowałajakmiódiniepotrafiłsięodpędzićodsłodkichwarg.Jegosiłazaś
tak bardzo nią wstrząsnęła, że kiedy poczuła jego nagie ciało na swoim,
pozwoliłamusięnieśćdaleko,nawyżyny,jakichjeszczenieznała,ato,cosię
stało,przewyższyłowszystkieichoczekiwania.

Ślub odbył się w miesiąc później. Skromny, bo na zwykłej mszy, bez

pompyiszumu.WrócilidodomudostarejDziaduchy,którawcześniejtegodnia
błogosławiła ich ze łzami w oczach. Tylko Celina gdzieś zniknęła. Wanda
znalazłająnadstawem.Roniłagorzkiełzy.

–Wszystkomizabrał–szlochałanakolanach.–Niemamjużnic.
–Masznas.–Wandausiadłaobokiprzytuliłają.–Mytujeszczejesteśmy.
– Ty nic nie rozumiesz! – wykrzyknęła. – Nic! Nie wiesz, co przeżywam

nocami.Onciąglemisięśni!Widzę,jakbiegapopokojach,śmiejesię,apotem
nagle jego ciało pływa w tym przeklętym stawie. Czasami dusi się pod wodą i
wołaopomoc.Mniewoła!Alejawtymczasiezajmujęsięinnymisprawami.

– Musisz zacząć żyć na nowo. Nie możesz ciągle wspominać przeszłości.

Twojemudzieckunicżycianiewróci,rozumiesz?Pamiętajgo,alenierozpaczaj.
Minęło pięć lat od tamtego czasu! Pięć! Jak długo zamierzasz jeszcze go
opłakiwać?

–Dosamegokońca!–zawołałaijejręcezatopiłysięwmokrąziemię,na

którąspadałysłonełzy.

–Pozwólmuwreszcieodejść!Przecieżtodziecko!Jegoduszapotrzebuje

spokoju! Nie męcz go jeszcze po śmierci! Módl się, idź do księdza, znajdź
pomocuBoga...

–UBoga!–Celinaniemalżewyplułatesłowa.–UBoga,któryzabrałmi

wszystko?Czytywiesz,jakjasięczujępatrzącnaciebie?Natwojeszczęście?
Zazdroszczęcitakbardzo,ażwzbierawemnienienawiść!

Wanda odsunęła się, widząc tak wiele zła w oczach kobiety. Wyrzucała z

siebiesłowazjadem,cobardzojązdziwiło.

–Czasami...życzęcitegosamego!Abymnietylkojatakcierpiała,bystało

się cokolwiek, a ja nie musiałabym wreszcie patrzeć na wasze szczęście, które
jestdlamniegwoździemdotrumny!Zabijaciemniekażdegodniainawetotym
niewiecie!

Wandaodsunęłasięjeszczebardziej.Nadepnęłanasuknięiprzewróciłasię.

Tu nad stawem ziemia była mokra, biała suknia ubrudziła się, ale nie myślała
terazotym.Patrzyłanatękochanąprzezlatatwarziwteoczy,cotakbardzosię
teraz zmieniły, ziejąc nienawiścią, i nie mogła w to uwierzyć. Zło i jad
wypływającezjejustbolałyjąfizycznie.

– Nienawidzę cię. Masz wszystko, a ja nie mam nic! Od początku, od

background image

samego urodzenia byłam skazana na życie w cieniu. Nie miałam bogactwa,
urody,szczęścia.Rodzina...wyklęłamniepewnegodnia,ponieważzadałamsię
zżonatymmężczyzną,uktóregouczyłam.Zostałamodprawionazdnianadzień.
Wróciłam do domu, ale kazali mi go opuścić. Nie miałam dokąd pójść, ale nie
poddawałamsię.Natrafiłamnatwojeogłoszenieitakotosiętuznalazłam.

Wandapobladłanatwarzy.Terazrozumiała,czemuCelinanieutrzymywała

kontaktu z rodzina i dlaczego nie dostała żadnej informacji w czasie wojny.
Wykluczyli ją z życia. Co prawda z dosyć niezrozumiałego powodu, ponieważ
jeżeli Celina kochała tamtego mężczyznę, nie mogła nakazać sercu zabić w
sobiemiłości.Zwłasnegodoświadczeniawiedziała,żeczegośtakiegopoprostu
nie da się zrobić. Słowa o nienawiści jednak dotknęły ją bardzo. To zabolało,
ponieważsiętegoniespodziewała.

– Kochałam go – kontynuowała Celina. – Całym sercem. Dałabym mu

wszystko, stałabym się cieniem, nawet kamieniem, po którym mógłby deptać.
Oddałam mu duszę i ciało. Oczywiście wiedziałam, że miał żonę. Potworną
kobietę,któragotłamsiła.Niezwykletłusta,onalanejtwarzy.Odwielulatspali
osobno. Nie rozumiała, że przecież też był człowiekiem... tego jednak nikt nie
rozumiał.Tojamusiałamzapłacićzamiłość.Onwyszedłztegoobronnąręką.
Wtedystraciłamwszystko.Najgorszybyłbraknadziei.Aletu...zpoczątkunie
byłam pewna, jak długo tu pozostanę. Pokochałam cię całym sercem,
zapomniałamotamtychzdarzeniach,wyrzuciłamzpamięci.Apotempoznałam
Nikodema i choć się temu wzbraniałam, jak się dało, nie potrafiłam odrzucić
jego miłości. Otworzyłam na nowo serce, które znowu zostało zranione!
Pozostał mi już tylko syn, ale jak wiesz i jego życie zostało zabrane. Po raz
trzeci zostałam sama. Teraz patrzę na ciebie i widzę, że nie jesteś już tą
dziewczynką, którą darzyłam uczuciem. Stałaś się kobietą. Dawno temu. A
widok tej kobiety otwiera we mnie stare rany. Jesteś młoda, kochana i masz
wszystko,czegoniemamjużja.Nienawidzęcię!

Biała jak kreda twarz Wandy wyglądała jak posąg. Powoli zaczynały

docierać do niej słowa Celiny, które słyszała, ale nie mogła w nie uwierzyć.
Terazcałaprawdadoniejdocierała.Raptowniepodniosłasięnanogi.

– Nigdy nie sądziłam, że usłyszę z twoich ust takie podłe słowa! Nigdy!

Kochałamcię,jaksiostrę,jakmatkęnawet,choćoczywiścieinaczej.Oddałabym
zaciebieżycie!–Wandaoddychałacorazszybciej.–Nigdynieżyczyłamciźlei
słysząc teraz twoje słowa, które godzą w moje serce, jestem nimi nie tyle
zaskoczona, co zniesmaczona. Wiedz, że i ja straciłam kogoś, kogo bardzo
kochałam. Pewnego dnia umarła mi matka. Obiecywała, że mnie nigdy nie
zostawi samej, a jednak umarła. Był to wielki cios dla dziecka, jakim wtedy
byłam.Potemumarłojciec.LoszabrałmirównieżOlesięiwtedyjakbyporaz

background image

drugi umierała moja rodzicielka. Całe życie spędziłam bez rodziny, ponieważ
nawet rodzona babka mnie nie chciała przygarnąć po śmierci rodziców.
Mieszkałyśmywtymdomujakrodzina–wskazałazasiebieręka–irodzinądla
mniebyłaś.Cieszyłamsiętwoimszczęścieminigdy,aletonigdynieżyczyłam
ci źle. Gdybym była twoją matką, nie wygnałabym cię z domu za miłość do
żonategoczłowieka,ponieważmiłość,każdamiłość,jestpięknainiemożnaza
tokaraćczłowieka.Płakałam,kiedyloszabrałcimężaiwylałammorzełezpo
twoim synu. I zasłużyłam sobie jedynie na twoją nienawiść! Jesteś podłym
człowiekiem,alewybaczamciteraz,bochoćbymchciała,niepotrafiężywićdo
ciebie nienawiści i dobrze mi z tym. Ale więzi, które nas łączyły, dziś zostały
zerwane!

Wanda odwróciła się na pięcie i odeszła spiesznym krokiem. Czegoś

takiego nie spodziewała się nawet w najgorszych snach. Człowiek, którego
kochała,taknaprawdęokazałsięrobakiempijącymjejkrewiżywiącymsięna
jejciele.

Antoni wyszedł jej naprzeciw, a widząc jej wzburzenie i ślady łez na

policzkach, objął ją, pytając, co się stało. Opowiedziała mu więc o zaistniałej
sytuacji.

–Biednakobieta–powiedziałtylkoijeszczemocniejprzytuliłjądosiebie.

–Cozamierzaszzrobić?

–Nic–odpowiedziała.–Przecieżtojestjejdom...
Kiedy wstała dnia następnego, Celina zniknęła. Zniknęła też walizka, z

którąkiedyśzawitaławprogitegodomu.

–Odeszła?–zapytałem.
–Tak.–Skinęłagłową.–Odeszła.
–Cosięzniądziałopotem?Dokądposzła?
– Nie wiem. Nigdy więcej jej już nie widziałam. Szukaliśmy jej parę dni,

pytaliśmyludzi,przeczesywaliśmylasipobliskiestawy,jakwtedy,gdyzniknęła
Olesia. Nigdzie jej nie było. Dopiero jakiś czas później dowiedzieliśmy się, że
ktoś ją zabrał na wóz i podwiózł kawał drogi w stronę Krakowa. Pewnie tam
mieszkadodziś,oilenieumarła...

–Tosmutnahistoria–zauważyłemcicho.
–Tak.Aleprzecieżniktniemówił,żeżyciebędzietylkowesołe.
–Cosięzdarzyłopotem?
Zapatrzyłasięwsiebieiuśmiechnęłasię.
–Potem...potemprzeżyłamnajpiękniejszyokreswżyciu.
–Toznaczy?

background image

–Zaszłamwciążę...

– Będziemy mieli dziecko – powiedziała Wanda do męża pewnego

sierpniowegowieczora,wdwamiesiącepoślubie.

Popatrzyłzdziwiony,szerokootwartymioczami.
–Dziecko?
Musiałasięroześmiać,takąmiałminę.
–Tak,dziecko.
–Naszedziecko?–Musiałsięupewnić.
–Nasze.
Roześmiałsięiszczęśliwywyskoczyłzłóżka,łapiącjąnaręceiradośnie

kręcącsięzniąpocałympokoju.

–Będęojcem...–szeptałjejdouchapóźniej,gdyleżelispokojniewłóżku.

–Ojcem...

Wanda cieszyła się z jego powodu. Oto człowiek, który był już właściwie

na drugim świecie. Nagle dano mu dom, żonę i jeszcze sprowadzi na świat
potomka. Rozpierało go szczęście. Najpierw z nią tańczył, potem był czuły i
delikatny. Późną nocą płakał w jej ramionach. Wiele to dla niego znaczyło.
Jakbydopierorodziłsięnanowo.

–Chłopiecczy dziewczynka?–zapytała gopewnegodnia. –Jakmyślisz,

conamsięurodzi?

–Nieważne.Bylebybyłozdrowe.
Pocałowałagowusta.
WieleczasuspędzaliwDziaduchą.Wleciezabieralijąpodstaryorzechi

wspólnie pod nim przesiadywali. Wieczorami słuchali jej opowiadań, bo choć
ciałojejjużniesłużyło,tojednakpamięćmiałaniezawodną.

Czerwonemakikiwałysięnawietrzykunadwejściem...
MałaMariaprzyszłanaświatnapoczątkumarcanastępnegoroku.Dziecko

urodziło się koło południa i choć dzień należał do szczęśliwych, zakończył się
smutkiem,ponieważjaktylkoDziaduchaspojrzałananiemowlę,uroniłałzę,aw
niecałągodzinępotemwydałaostatnietchnienie.

Pozostała w domu trójka zaczęła więc nowe życie. Dziewczynka była

oczkiemwgłowieAntoniego.Odranadonocynosiłjąnarękach,wewszystkim
starałsięwyręczaćWandęipomagałwdomowychpracach.Małarosłaszybko,
zresztą co tu pisać, kiedy rodzice wychowują dziecko, czas zawsze upływa
zatrważającoipędziprzedsiebienazłamaniekarku.Pewnegodniabudzimysię
i spoglądamy w oczy paroletniego dziecka, zastanawiając się, kiedy ten czas
minął.Przecieżwczorajjeszczessałomatczynąpierś...

background image

Maria, podobnie jak dawniej Nikodem, była niezwykle żywa i ciekawa

życia.Achoćojciecspędzałzniąwszystkiedni,cośsilnieciągnęłojądomatki.
Wandalubiłaczućmałerączkidziecka,ufnieobejmującejejszyjęidomagające
się czułości. Niestety wychowanie dziecka miało również na względzie i te
gorsze strony. Potrzebowali pieniędzy, których nie mieli. Złoto się skończyło,
niektórych schowanych rzeczy po lesie w czasie wojny już nie można było
odnaleźć i nie pozostawało im nic innego, jak sprzedać pole. Kwota, jaką
otrzymali,wystarczyłanazakupienienowejkrowy,kurigęsi.

Wwiekuczterechlatmałamówiłajużpłynnie,podobniejakmatkawtym

samym wieku i była bardzo inteligentna. Ciągnęło ją na makowe pola, gdzie
czułasięnajlepiej.Częstowięcrodzinaurządzałatampikniki,comałejbardzo
siępodobało.WdomupojawiłsięrównieżpierwszypiesJuraj.

Pewnegodniazdarzyłosięcoś,cowystraszyłoWandę.Małaprzybiegłado

niejzwyciągniętymirękamiiwpadłajejwramiona.

–Mamusiu,kochamcię–powiedziałaipocałowałająwpoliczek.
–Jaciebieteżkocham.–Matkaoddałajejcałusa.
–Inigdycięnieopuszczę.
–Jaciebieteżnigdynieopuszczę.
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zamarła. Nagle jakby nie było tych

trzydziestulat.Onasamabyłamałymdzieckiem,siedziałanakolanachmatkii
słuchała jej zapewnień. Nigdy cię nie zostawię, mówiła. Zawsze będziemy
razem...Naskronipojawiłysiękroplepotu.Tonapewnoniczegonieoznacza,
próbowałasięuspokajać,przecieżtamtowydarzyłosiędawnotemu.

Przycisnęła dziecko do piersi i wciągała w nozdrza zapach jej włosów.

Matkacięnigdynieopuści,mówiłasobiewduchu.Niezrobiłabymcitego,bo
wiem, jak bardzo byś cierpiała. Przeżyłam mocno śmierć matki i na sobie
odczułam tego konsekwencje. Za każdą cenę, choćbym miała zawrzeć pakt z
diabłem,niezrobięjejtego.

Mała Maria każdego dnia przed snem przesiadywała w oknie, by móc

patrzeć w niebo i oglądać gwiazdy migoczące na ciemnym sklepieniu.
TowarzyszyłjejJuraj,tenbowiemnieodstępowałmałejnakrok.

–Czemuonatakpatrzywniebo?–zastanawiałasięWanda.
– A próbowałaś kiedyś patrzeć na niego dłużej? – zapytał mąż w

odpowiedzi.

– Chyba nie... – odpowiedziała niepewnie. – Tyle tu pracy wszędzie na

dole,pocóżnamjeszczezaprzątaćgłowętamtymisprawami?

JednejnocyAntoniwyciągnąłjązdomuizkocemnaramieniu,udalisię

napola.Tampołożylisięnaziemi,zwrócenitwarzamiwstronęgwiazd.

–Popatrztylko–powiedziałcicho.

background image

Wanda spojrzała. Z początku niebo wydało się tylko zwykłym ciemnym

miejscem, gdzie nie ma nic ciekawego. Po chwili jednak przed jej oczami
mignęła pierwsza gwiazda. Przysięgłaby, że jeszcze sekundę wcześniej jej tam
nie było. Gdzieś tam błysnęła inna, tuż obok kolejna. I następna. Nagle niebo
zalśniłomrowiemgwiazd.Leżałatak,wpatrującsięwzachwycie.

–Todziwne–wyszeptała.
–Co?–Ścisnąłjejrękę.
–Wyglądato,jakbytamwszystkożyło.Nietylkonaziemi.
NagleWandaoddałamuuścisk,alesilniejszy,kurczowy.Spojrzałnanią.
– A może tak naprawdę nie jesteśmy tu sami? To znaczy... może tu

jesteśmy,aletamdalej...rozumiesz?

–Tak–odpowiedziałcicho.–Ktotomożewiedzieć...
– Antoni – odezwała się po chwili milczenia. – Czy ty myślisz, że po

śmiercisięspotkamy?

–Jeżelichodzicipogłowieżyciepozagrobowe,toodpowiedźbrzmitak.
–Bowiesz...czasamimamtakąpustkęwsobie.Zdarzasię,żeniewierzęw

nic.NawetwBoga.Jakośtakciężkomisięwtedyoddychainiewidzęsensuw
tym wszystkim. Bo niby po co tu jesteśmy? Żeby umrzeć? Cierpieć? Ile
szczęściazaznazwykłyczłowiekwciągużycia?

– To zależy co dla kogo oznacza szczęście. Dla mnie szczęście to ty i

Maria. Życie, które mi było dane dwa razy. Spokój. Dom, gdzie możemy
mieszkać.Zdrowie...

– Tak, wszystko to oczywiście odczuwam i w jakimś stopniu jestem

szczęśliwa,alejestcoścomitaknaprawdęprzeszkadzawpełnitegoszczęścia.

–Co?–Podparłsięnałokciuiprzyjrzałsięjej.
–Strach.
–Strach?–Zdziwiłsię.
–Tak.Żejutrosięwszystkoskończy...
–Jutro?Kochanie,życienieskończysięzdnianadzień.Niemożeszwto

wierzyć.

–Samożycienie.Alejutromożezabraknąćkogośznas.Czyżycienadal

będzie życiem, jeśli pozostaniemy tu sami? Bez części naszego serca? Bez
kawałka duszy? Bo przecież ty i Maria jesteście mną, w jakiś sposób,
rozumiesz?

–Rozumiem.
– Więc gdyby was zabrakło... Pustka w duszy. Ja nie wiem, Antoni, nie

wiem,czybymtokolejnyrazprzeżyła.

–Kolejnyraz?
Uświadomiłasobieteraz,żeprzecieżonnicniewieojejnajwcześniejszym

background image

życiu.Niemapojęcia,jakatragediajądotknęławwiekupięciulat,kiedytocały
światrunąłidodziśjeszczeżywajestranapotamtymzdarzeniu.Opowiedziała
muwięccałąhistorię.PojejwysłuchaniuAntoniprzytuliłjądosiebie.

–Zdarzyłosiętodawnotemu.Możnapowiedziećwinnymżyciu.Tojakby

już nie tobie, rozumiesz? Musiało to być dla ciebie szokiem. Takie ciężkie
przeżycia dla wrażliwych osób są niezapomniane i zmieniają nas. Są jak
wypaloneznamiona,niedasięichusunąć.

–Dziśnawettowspomnieniepalimnieżywymogniem...
–Niemożeszjednakwierzyć,żezdarzysiętoponownie.
– Ziemia się przecież dzień co dzień kręci wokół słońca, dlaczego więc i

naszeżycieniemiałobyzataczaćkręgu?

–Musimywierzyć...
–Wiara,jakczłowiek,bywazdradliwa...
–Możliwe.Alebezniejżyćsięnieda.
– Chciałabym wierzyć bardziej. Z taką silną pewnością, której nic by nie

zdołałoprzekonać.Jakżetożyciebyłobyłatwiejsze...

Wandawestchnęłaiprzytuliłasiędomęża.
– Nie dziwię się naszej córce – powiedziała po chwili. – Zachodzące w

kosmosiezjawiskamogąbyćfascynujące.

– Tak samo, jak fascynujące są na ziemi – szepnął jej do ucha i jednym

ruchemznalazłsięnadnią,całującjąwusta.Śmiałasię,próbującgoodepchnąć
od siebie, ale oboje wiedzieli, że to tylko taka gra. Spędzili tam jeszcze pół
godziny,zanimwreszciemoglispokojniewrócićdodomu.

Tobyłostatniszczęśliwydzień,jakiwspólnieprzeżyli,choćjeszczeotym

niewiedzieli.

Na jesieni pierwszy raz ją zamroczyło. Przez chwilę kręciło jej się w

głowie.Musiałausiąśćnachwilę,boinaczejstraciłabyrównowagę.Kroplepotu
wystąpiłynaskronie.Odpoczęłachwilęipowróciładopracy.

Odtamtegoczasu raznajakiś czasdochodziłodo podobnychsytuacji.To

przepracowanie, wmawiała sobie i zapominała o tym. Nadeszły dni deszczu.
Mała Maria biegała boso po trawie i śmiała się. To takie szczęśliwe dziecko,
myślałaWanda.Tylkoonopotraficieszyćsiędeszczem.Dlanasniejestniczym
niezwykłym, ponieważ gdzieś po drodze życia zapomnieliśmy o jego
niezwykłych właściwościach. Jest bowiem prawdą, że te najzwyklejsze rzeczy,
zjawiskawprzyrodziepowinnycieszyćnajwięcej.Bocobybyłogdybyśmynie
znalideszczu,zasprawąktóregokwitnąnaprzykładmaki...

–Dachprzecieka–zauważyłstrapionyAntoni,wchodzącdopokoju.
Wandawestchnęła.
– Dom już znowu podupada. Trzeba będzie znaleźć jakieś finanse na

background image

naprawę.

–Zniektórymisprawamisobieporadzę.Aleniezewszystkim...
Kobietawidziałasmutekmalującysięnatwarzymęża.
–Sprzedamyresztępola–postanowiła.–Alboogródzestawem.
Usiadłiwyciągnąłzkredensupalenkę,którązrobilizeszłegolata.Nalałdo

dwóchkieliszkówiobojewypili.

Kiedy wszedł do pokoju, Wanda siedziała przy oknie sama. Dopiero teraz

zauważył,żedziejesięcośniedobrego.Policzkinosiłyśladyświeżychłez.

–Cosiędzieje?–Usiadłobokniejipocałowałjejrękę.
–Nic...
–Przecieżwidzę,żecośsiędzieje.–Nieustępował.
Siedziaławmilczeniu.Potemwybuchnęłacichympłaczem.
–Niepłacz,cocijest?Chybaniejesteśchora?
–Cośsięzemnądzieje.Zobacz.
Przycisnęła jego dłoń do swojego brzucha. Wyczuł coś, co mu się nie

spodobało.Przerażonyotworzyłszerokooczy.Sercezaczęłomumocnobić.

–Boże.Cotojest?
– To samo miała moja mama – wydusiła z siebie, starając się opanować

płacz.–Zrobisięwielkie,urośniedoogromnychrozmiarów,apotem...

Odskoczył od niej jak oparzony. Krzesło się przewróciło i upadając

narobiłohałasu.

– Musimy wezwać pomoc. Doktora. Pojedziemy do miasta. Jutro. Albo

jeszczedzisiaj.

–Niemamypieniędzynadoktorów.–Zaczęłasiębronić.
–Nieobchodzimnieto!Sprzedamypoleiogród.Ajaktrzebabędziedwór

podczerwonymimakamiteż.

– Bój się Boga! – wykrzyknęła wstrząśnięta. – Nie możemy sprzedać

dworu!Torodowaposiadłość.Odwiekówjestwnaszejrodzinie!

–Conampokamieniach,jeślinasjużtuniebędzie?
– Maria musi gdzieś mieszkać. Przecież nie zrobimy z dziecka sieroty i

jeszczebezdachunadgłową!Niemożemybyćażtakokrutni!

–Okrutnitobędziemywmomencie,gdyjąpozbawimymatki!
– Sprzedaż dworu będzie się równała naszej śmierci! Zresztą po cóż już

terazpostanawiać?Przecieżjeszczenicsięniestało!

–Właśniesiędzieje!
Antonioszalał.Samamyśl,żecośsiędziejezjegożonąito,żemogłoby

się jej przytrafić coś, co raz na zawsze zamknęłoby dostęp słońca do ich
wspólnego świata, napawała go przerażeniem. Nie można czekać. Trzeba
działać.Natychmiast.

background image

W ciągu miesiąca sprzedano pole i ogród. Pozostawiono tylko niewielką

częśćnatyłachdomu,gdziemożnabybyłowraziepotrzebyposadzićwarzywa.
Wyjechali do Krakowa. Lekarze radzili, przepisywali leki, oglądali ją z każdej
strony, ale zawsze pojawiało się jedno i to samo: kręcenie głowami. Potem
zaczęli poszukiwania mądrych bab, ale i tu zielska okazały się bezowocne. Z
tygodnia na tydzień Wanda czuła się gorzej, a brzuch rósł i w dosyć krótkim
odstępie czasu wyglądała przerażająco. Kiedy na początku nowego roku
skończyły się pieniądze, Antoni poczuł, jak grunt usuwa mu się pod nogami.
Wiedział,żeteraz wgręwchodzą tylkoostatnietygodnie. Potemtrzebabędzie
udać się po księdza. Tymczasem Wanda słabła z dnia na dzień i coraz większe
bóle nie dawały jej nocami spać, wycieńczając ciało. Dlaczego nie ma z nami
Dziaduchy,zastanawiałasię,onabyzpewnościąpomogła.

RankiemdojejpokojuwpadłamałaMariaizpłaczemrzuciłasiędomatki.

Tabyłajednakjużtaksłaba,żeniepotrafiłajejudźwignąć.

–Cosięstało?–zapytałającichomatka.
–Przeddomemstoistarapani.Okropnaczarownica.Bojęsię.
Wanda zbladła. Czarownica? Od dawna nikt ich nie odwiedzał, dom

popadałwruinę,żylitutylkooni.Ktotomógłwięcbyć?

–Niebójsię,kochanie–zwróciłasiędocórki.–Napewnotamnikogonie

ma,ajeżelijest,niezrobicikrzywdy,ponieważjatujestem...

A co będzie, jeśli pewnego dnia ciebie już tu nie będzie?, zapytała się w

duchu. Kto obroni twoje dziecko przed złem? Przed czarownicą? Przed
okrutnościąświata?Pamiętaszprzecież,cociuczyniłatwojamatka!?Czyteraz
chcesz zrobić to samo córce? Czy naprawdę historia musi się nieustannie
powtarzać?Wstańiniepoddawajsię!Unieśgłowęwgóręiwygońzciałazło,
jakie cię osaczyło. Daj dziecku szansę na normalne życie. Nie pozbawiaj go
miłości!

Wstała,choćnieudawałojejsiętojużodwieludni.
Zwróciłasiędomałej:
–Zostańtutaj,dobrze?Pójdęzobaczyć,ktoprzyszedł.
Przesuwałasiędowyjścia.Krokzakrokiem.Powoli.Byłatakazmęczona,

ale siła woli okazała się naprawdę wielka. Szła więc przed siebie. Dotarła do
drzwi.Opierającsięościany,dotarławreszciedodrzwifrontowych.Potlałsięz
niejstrumieniem.Piżamazaczęłajejciążyć,takanaglemokraiprzylegającado
chorego ciała wyniszczonego chorobą. Kręciło jej się w głowie. Otworzyła
drzwi.

PrzedwejściemstałaDziaducha.
Wanda zjechała wzdłuż drzwi i znalazła się na kolanach. Resztkami sił

trzymałasięklamki.Oddychałaciężko,urywanie.Dziaduchaprzecieżnieżyje,

background image

krążyło jej po głowie. Dziaducha nie żyje. Nie ma jej między żywymi. To nie
możebyćona...

A jednak była to Dziaducha. W czarnym ubraniu, w jakim ją Wanda

pochowała.Wyglądaładokładnietaksamojaktegodnia,kiedyzłożonojejciało
do grobu. Stała i patrzyła na nią dobrymi oczami i nic nie mówiła. Czas jakby
sięzatrzymał.Kimtyjesteś,chciałazapytaćWanda,aleniepotrafiławymówić
słowa.Jejusta stwardniały,jakbynagle odjętojejmowę. Całeżycie wiedziała,
żetastarakobietamiałanadzwyczajnezdolności.Caławieśotymmówiła,ajej
sławaciągnęłasiędaleko.Potemzamieszkałaznimiiwydawałasięzwyczajną
starąkobietą,niesłusznieposądzanąprzezludzioparaniesięczarnąmagią.Czy
towszystkomiałookazaćsięprawdą?

Dziaducha się nie odzywała. Stała tylko, podtrzymując się na lasce, którą

używałazażyciaipatrzyła.Apotemzrobiłatylkojedenjedynyruch:wskazała
palcemłąkę.Wandaniemusiałasięwielezastanawiać,ocojejchodzi.Kobieta
nakazywała jej pójść w jedyne miejsce, gdzie można było znaleźć trochę
ukojenia,domagicznegodrzewa.

Wtymsamymmomencie,gdytozrozumiała,postaćDziaduchyzniknęła.
NaglejakbywWandęzostaławlananowasiła.Byłajakpustenaczynie,do

którego przelewa się życiodajny nektar. Podniosła się i zeszła po schodach w
dół.Następnie,jużzgłowąwysokouniesionąwgórę,iniebaczącnanic,nawet
na otaczający ją świat, przeszła przez plac, minęła ogrodzenie i znalazła się na
łące. Z daleka widziała uschnięte drzewo, kołyszące się na wietrze. Szła przed
siebiepewnieizjednątylkomyślą:dotrzećdoniego.Niewiedziałaczemuiz
jakiegopowodu,aleDziaduchaniepojawiłabysiętutajprzypadkiem.Zjejoczu
wyzierałodobro.Wandawyczytała,żechciałajejpomóc,aonaniczegoinnego
niżpomocyterazniepotrzebowała.

Dopadładodrzewka,abędącjużnatyleblisko,żemogłasięgouchwycić,

siłacojeszczeprzedchwiląwniąwstąpiła,opadła,onazaśchwytającsięgałęzi
przewróciła się na na ziemię. Usłyszała odgłos pękającego drzewa. Po chwili
zdołała usiąść i z przerażeniem spojrzała złamane drzewo. To był koniec. Jego
koniec. Jej może też. Tutaj kończyła się ich wspólna droga. Tutaj magia
przestawała działać. Właśnie tego dnia. O tej godzinie. Pod tym błękitnym
niebem.Najejoczachizajejsprawą.

Wandazałkała.Załamałojątozdarzenie.Tutajprzecieżchodziłazmatką,

całejejżycietomałedrzewkostałonatymsamymmiejscuinaglewszystkosię
skończyło.Niebyłogo.Zziemiwystawałtylkozłamanykawałekświadczącyo
dawnymjegoistnieniu.

–Mamo!–zawołałanagle,patrzącnasuchegałęziiwniebo.–Mamo!
I było w tym wołaniu zawarte wszystko: cała rozpacz świata,

background image

nagromadzony przez lata ból, umierające złudzenia, akceptacja i zrozumienie,
poddaniesię,alerównieżsmutek,boniktniemożebyćszczęśliwy,wiedząc,że
kończy się jego czas na ziemi. Życie bywa ciężkie i często nieznośne. Życie
potrafi być okrutne i niesprawiedliwe. Życie potrafi zniszczyć nas kompletnie,
zdeptaćizabraćnamwszystko.Zawszejednakchcemyżyć.Bowarto...

–Boże!–kolejnyjejkrzykponiósłsiępopolach.–O,Boże!
Nie chciała odchodzić z tego padołu łez. Przecież jej dziecko na to nie

zasłużyło. Nie mogła być tak okrutną matką by powtórzyć historię i kazać
cierpieć komuś za swoją nieodpowiedzialność. Nie mogłaby teraz umrzeć,
ponieważsamasobienigdybytegoniewybaczyła.

Apotemczyjeśdłoniedotknęłyjejramienia.Otworzyłaoczyispojrzałana

córkę. Spłynął na nią spokój. Spokojne oczy dziecka były takie ufne i pełne
blasku.Wszystkobędziedobrze.Wierzyławto.

Wróciłydodomu.
PoparudniachWandazaczęławracaćdozdrowia.Wciąguparukolejnych

tygodnibrzuchwłaściwiezniknąłinabrałpoprzednich,zdrowychinormalnych
kształtów.Antoniniemógłuwierzyć.Płakałikażdegodniamodliłsięwkaplicy,
dziękującBoguicałemuświatuzaocalenieżony.

Wanda znowu zaczęła się śmiać. Chodziła po domu, wokół niego, coraz

częściej można ją było widzieć zaprzęgniętą do pracy. Nabrała ciała, policzki
każdegodniasię różowiły,aoczy błyszczały.Włosyprzestały wypadać,nogii
ciałonabrałynowejwitalnościisiły.Wróciła.Pokonałachorobę.

Rokcałyprzeżyliwwielkimszczęściu,jakiegomałoktórarodzinazaznaje.

Nie przeszkadzała im bieda. Dzień za dniem przeżywali w wielkim spokoju,
miłującsięmocno.ByłtonajpiękniejszyrokwżyciuWandy.

Najpiękniejszy,ponieważponimnaddomemzebrałysięburzowechmuryi

piorunuderzyłzwielkąmocąwnajczulszypunkt.

–Powinieneśjużpójść–powiedziałaWanda.
Spojrzałemzdziwiony.
–Tojeszczeniejestkoniechistorii.
–Tojużjestkoniec–powiedziałacicho.
–Nierozumiem,przecieżwłaśnieprzedchwiląsłyszałemcoinnego.
Przez chwilę milczała, zaciskając mocno wargi i pięści. Myślałem, że już

sięnieodezwieinaprawdębędęmusiałiśćdodomu,nauczonybyłemprzecież
respektowania czyichś żądań, szczególnie w ich własnych domach. Ale jednak
przemówiła.

– Przynieś mi tamten album. – Wskazała ręką na półkę. Chwyciłem go,

background image

musiałbyćbardzostary,oczymświadczyłojegopodniszczenie.Albomożebył
zbytczęstoużywany...

Wandazaczęłakartkowaćizatrzymałasięnajednejzostatnichstron.Nic

niemówiącpodszedłemispojrzałemjejprzezramię.Naczarno-białymzdjęciu
dojrzałemgrób.Zpoczątkujeszczeniezrozumiałem.

– Czyj to grób? – zapytałem głupkowato, ale już w momencie, kiedy

wypowiedziałemtesłowa,dotarładomnieprawda.

–Umarładokładnierokoddnia,wktórymduchDziaduchypojawiłsięw

domu.

Przeszłymipoplecachdreszcze.
–Cojejsięstało?–zapytałembladynatwarzy.
Pokręciłagłową.
– Nie wiadomo. Po prostu zasnęła jednego dnia, a drugiego już się nie

obudziła.

Przełknąłem ślinę. Zegar tykał głośno. Nagle uświadomiłem sobie, jak

ciężka i przytłaczająca czasami potrafi być cisza. Nie znosiłem jej. Już lepiej
zgiełkwielkiegomiasta.Szumkorondrzewporuszanychwiatrem.Krzykiludzi.
Odgłosy kroków i pędzących aut. Klaksonów... byle tylko wiedzieć, że świat
wokółżyje.Żenieumiera...

–Przykromi...Niewiedziałem...
–Porokuszczęściaznowudotknąłmnielos–zaczęłaopowiadać.–Umarła

jakaś część mojej duszy. Umarł tamten świat. Umarła moja miłość do
Antoniego.

–Dlaczego?
– Winiłam cały świat za zło, jakie mnie spotkało. Winiłam męża,

wyrzucającmurzeczy,naktóreniemiałwpływu.GroziłamBoguipogardzałam
Nim. Nienawidziłam ludzi. Załamałam się nerwowo. Zamknęłam się na świat.
Serce zamknęłam w ołowianej trumnie, by już nikt się do niego nie dostał.
Duszęwygoniłamzciała.Zapomniałamoniej.Umysłzaciemniłamizakryłam
grubymi kotarami pełnymi bólu i żalu. Zmieniłam się. Po prostu umarłam za
życia.

Przeszedł mnie dreszcz. Przewrotność losu zawsze mnie przerażała.

Siedząca przede mną kobieta zaś stała się jakby marionetką w jego
rozczapierzonychrękach.

–Antoniodszedł,ponieważgodotegozmusiłam.Pozostałamwtymdomu

sama,opuszczona,zzatrutąjademgłową.Dziesięćlatminęłojakzbatastrzeliłi
pewnego dnia spojrzałam w lustro, okazało się, że jestem inną kobietą. Starą.
Zniszczoną.Nieznajomą.Przezprzypadekogieńwypadłmijednejnocyzpieca,
raz dwa wzniecił się pożar. Spłonął cały dom. Spłonęły pola makowe. Nie

background image

pozostałojużnic.Ludziezewsigasilipożariudałoimsięniedopuścićogniado
lasu. Rankiem patrzyłam na zgliszcza dworu pod czerwonymi makami. Teraz
był to dwór spalonej przeszłości. Wspomnienia ulatywały w niebo jak dym z
pogorzeliska. Nie pozostało nic tylko osmolone słupy i wypalone miejsce.
Tamtego dnia zakopałam jedyny pozostały różaniec, w miejscu, gdzie dawniej
stałodrzewko.Niebyłmipotrzebny,przecieżwszystkomizabrano.Pocóżsię
miałamjeszczemodlić?Uciekajączdomuzabrałamzsobątylkotęskrzynkęz
lalkąirodzinnymidziennikami.Przezwieletygodnimieszkałamuksiędza.Był
jużwtedywparafiiinny,nowyimłody,takiedobremiałoczy...nawetniewiem,
co się stało z tamtym. Przepadł jak kamień w wodę. Co to były za czasy, że
ludzieznikaliiniktniewiedziałgdzie...Niemiałamjużnic.Pozostałamsama.
Całe życie... jakby go nie było. Poznikali ludzie, dom zniszczył pożar, ziemia
wszystko pochłonęła. Ona zawsze taka jest, nienasycona, bierze wszystko jak
śmierć i zawsze jej mało... Dobrzy ludzie pomogli mi sprzedać działkę. Nie
chciałamzostawaćnawsi,zbytwielewspomnień,cierpienia.Zbytwielesmutku
i żalu do wszystkiego. Siebie, ludzi, nieba... przyjechałam do miasta i tak tu
pozostałam.Ja,Wanda,kobietabezprzeszłości...

Pomiędzy nami zapadła cisza. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Ta jej

historia z początku mnie urzekła, potem wciągnęła i zafascynowała. Teraz
zasmuciła.Otosiedziałaprzedemnąkobietadoświadczona.Jakbyniebyłojako
rodzicielkarównieżspełniona.Aleprzedewszystkimkobietazduszą,sercemi
rozumem.Bojakkolwiekstarałasiędawnotemuodrzucićodsiebietewszystkie
przymioty człowieczeństwa w celu ustrzeżenia się w przeszłości boleści, nie
udało jej się to. Nadal uczucia w niej przeważały. Nadal była matką, choć bez
dziecka, i dzieckiem, choć bez matki. Żoną bez męża i córką bez ojca.
Człowiekiemsamotnym.

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

Epilog

Wiaraczynicuda

Patrzyłem na makowe pola i nie potrafiłem się napatrzeć. Czegoś takiego

nigdy w życiu nie widziałem. Czerwone łąki, uginające się od kołyszących się
czerwonychgłów,wplątanychwzieleńigdzieniegdziełanyzabłąkanychzbóżi
chabrów.Wwyglądająceciekawietuitamchwastówidzikichbratków.Widok,
jaki miałem przed sobą, był widokiem magicznym i samym w sobie
przyciągającymwzrok.Tegomiejscaniemożnabyłoniekochać,ajużnapewno
niezapomnieć.Czarowałoodsamegopoczątku.Rysowałowsercuślad,ajego
widok musiał raz na zawsze pozostać człowiekowi przed oczami. Pewnych
rzeczy, choćbyśmy bardzo chcieli, nie da się zapomnieć. Tak było z tym
miejscemwImielinie,gdziestałemtegodniaipatrzyłemzafascynowany.

Przyjechałem tutaj, by odnaleźć zakopany przez Wandę różaniec. Znałem

dokładnyopismiejscaikiedyteraztuprzyjechałem,niemiałemnajmniejszych
problemówzodnalezieniempola.Stałtunowydom,wybudowanyprzezinnych
mieszkańców dokładnie w tym samym miejscu. Poznałem się z nowymi,
właściwiejużstarymimieszkańcamidomu,izapytałemopozwoleniewejściana

background image

makowepole.Zpoczątkuzdziwilisię,alekiedypowiedziałemoróżańcu,który
pozostawiłatambyławłaścicielka,nieprotestowali.

Zapuściłem się więc w gąszcze kwiatów. Zewsząd otoczył mnie zapach

lata.Brzęczałyowady,szumiałykoronypobliskichdrzew.Wszędzietakacisza,
którajednakniebyłaciszą,ponieważcałaprzyrodażyła.Jakipustybyłbyświat
bez tych małych, często niewidocznych żyjątek, pomyślałem. Uczucie
wszechstronnegożyciamnienieopuszczało.

Dotarłem do miejsca, gdzie według mnie miałby się znajdować zakopany

różaniec. Wanda oznaczyła go kamieniem, więc nawet odnalezienie samego
kamienia nie było problemem. Oprócz tego jednego nie było ich tu więcej.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że kiedy tu przyjadę, nic nie znajdę,
ponieważ dziesiątki lat upłynęło od pożaru i nie było wiadome, czy nowi
obywatele nie dokonali na polu zmian. Na szczęście pole stało i, odrodzone,
wróciłodopoprzedniegostanu.

Znalazłem kamień. Uklęknąłem obok, wykopałem go z ziemi i znalazłem

staryróżaniec.Dopieroteraztrzymającgowrękuzrozumiałemtaknaprawdę,że
cała ta opowieść jest prawdziwa. Chwila ta okazała się chwilą zamyślenia i
krótkiej melancholii. Odwróciłem głowę i spojrzałem na dom. Może był
podobnydotamtego,aleniebyłtotensam.Scenategoteatrubyłapodobna,ale
innajużigralinowiaktorzy.Marionetkiwrękachlosu.Iczasu.

Jużmiałemodchodzić,kiedyjednasprawaniedałamispokoju.Cośsięnie

zgadzało. Przecież Wanda mówiła, że kamień znajduje się dokładnie przy
tamtym drzewie. Oczywiście nie było go już bo najpierw usechł, potem się
złamał, a wreszcie spalił. Ale przecież musiał tu pozostać chociaż korzeń!
Rozgrzebałem miejsce wokół, wykopałem dziurę. Nic. Żadnego korzenia.
Żadnej oznaki, że kiedykolwiek stało tu drzewo. A przecież powinno coś
pozostać. Długo tak grzebałem się w ziemi, aż wreszcie dałem spokój.
Odszedłem, umyłem ręce wodą ze studni i podziękowawszy dobrym ludziom,
udałem się z powrotem do Krakowa. Jechałem w milczeniu, ciągle
zastanawiającsięnadfaktem,któregostałemsięświadkiem:nigdynierosłotam
żadnedrzewo.MożewięcWandasiępomyliła?Byłastara,wiecnienależałosię
dziwić,możetosobiewymyśliła?Możejejpamięćniejestjużtakświeżainie
możnananiejpolegać?Alewtakimrazieocotuchodzi?

Cośpowolizaczynałomiświtaćwgłowie.
Dojechałemwreszciedomiasta.OdrazuudałemsiędoWandy.Zapukałem

do drzwi. Otworzyła i nasze oczy się spotkały. Wiedziała już, że wiem. Nie
wchodziłem do środka. Oddałem jej różaniec, za co mi podziękowała. Potem
zapytałem:

–Nigdy?

background image

Pokręciłagłową.
–Nie...
–Ale...dlaczego?
–Zrozumiesz.
Odszedłem.
Zadzwoniłemdomamy.Musimysięspotkać,porozmawiać,powiedziałem

do telefonu. Chwilę milczała, nie potrafiła ze wzruszenia nic odpowiedzieć, a
kiedyprzemówiła,usłyszałemjejdrżącygłos.

–Synek,takdługoczekałamnatesłowa...
Przełknąłem ślinę. I ja czekałem. Ale każdy z nas dojrzewa inaczej i

potrzebuje innego czasu na zrozumienie. Ja byłem gotowy stać się synem,
któregoodebrałemjejwielelattemu.

–Przyjadęjaknajprędzej–wydusiłem.Równieżijabyłemwzruszony.Jak

dobrzebyłosłyszećjejgłos.Dlaczegojatyleczasuzmarnowałemnawłóczenie
siępoświeciewposzukiwaniusiebieisensu,kiedymojewłasnejabyłowdomu
rodzinnym? Gdybym mógł cofnąć czas. Niestety nie było to możliwe, ale
opowieściWandyzawdzięczałemzniknięciebielmazmoichoczu.Matkęmamy
tylkojedną,aczaszbytszybkoucieka.Kochajmybliskich,bonigdyniewiemy,
cobędziejutro.

Spacerowałem po mieście, aż zapadł zmrok. Usiadłem gdzieś na ławce.

Spojrzałem w niebo. Gwiazdy właśnie budziły się do życia, księżyc jaśniał w
całejswejokazałości.

Prawdabyłataka:
Drzewanigdytamniebyło.
Iniebyłogowżadnyminnymmiejscu.
Alejednakistniało.
W sercu Janiny. Potem zaś w sercu Wandy. To drzewo było wiarą. Bez

wiaryniemażycia.Abezżycianiemawiary.Wiaradajenamsiłę.Siłanapędza
nas do życia. Bóg w każdym sercu zasiewa niewidzialne ziarno. To ziarno ma
nieograniczone zdolności i możliwości. Pomaga nam przeżyć. Daje szansę.
Trzyma nas silnie nogami na ziemi. Pozwala iść dalej. I dobrze pielęgnowane,
wczepia się w serce, stając się jednym. Nawet jeśli ta wiara gdzieś znika,
przepada,usycha,nawetwtedyjestwnasmałyjejzalążek,zielonyliśćnadziei.
Początek nowej wiary. Nowa siła. By iść dalej. Pod prąd. Pod wiatr. Przez
ogień...alezawszeprzedsiebieizotwartymioczami.Zmiłością.

Zrozumiałem też, co mi chciała przekazać Wanda. Cokolwiek w życiu się

stanie, kiedy nie widzimy przed sobą przyszłości, a jedynie ciemność, zawsze
należypamiętać,żeistniejeBóg.Jestwkażdymznas.

Możenawetbyćliściemnadrzewie,któremijamy...

background image

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

Spistreści

CzęśćpierwszaLatapierwsze
CzęśćdrugaLatanieurodzaju
CzęśćtrzeciaLatażniw
EpilogWiaraczynicuda

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=

background image

===LxsiEiYSJ1RlXWlQZA47XmgLalpjATdTYFk7AzIEMQg6DTldaFE=


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dwor pod Czerwonymi Makami
Paczkowski Andrzej Pół wieku dziejów Polski 1939 1989
Borchardt Karol Olgierd Pod Czerwoną Różą
Borchardt Karol Olgierd Pod Czerwoną Różą
BORCHARDT Karol Olgierd Pod Czerwona Roza
Borchardt Karol Olgierd Pod czerwoną różą
Borchardt Karol Olgierd Pod czerwoną różą
Borchardt Karol Olgierd Pod Czerwoną Różą (m76)
Osiński Andrzej Dwór Michałowskich w Laskowej (Spotkania z zabytkami nr 4, 2008)
Borchardt Karol Olgierd Pod Czerwoną Różą
Ramka czerwona z makami i dziewczyną
Borchard Pod czerwoną różą
Paczkowski Andrzej F W grobie ci do twarzy
Paczkowski Andrzej, Historia prasy polskiej w latach 1918 1939
na wiejskiej pod czerwona latarnia
K O Borchardt Pod Czerwoną Różą
POD CZERWONĄ JARZĘBINĄ
Paczkowski Andrzej F Teraz rozumiem swoją matkę

więcej podobnych podstron