09 (464)






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
Zwyczajnie, gdy cieplejsze promienie s艂o艅ca poczynaj膮 przedziera膰 si臋 przez zimow膮 chmur opon臋 i gdy pierwsze p臋dy ukazuj膮 si臋 na drzewach, a zielona ru艅 zb贸偶 kie艂kuje na wilgotnych polach, wst臋puje i lepsza nadzieja w serca ludzkie. Ale wiosna 1655 roku nie przynios艂a zwyk艂ej pociechy dla strapionych w Rzeczypospolitej ludzi. Ca艂a jej wschodnia granica, od p贸艂nocy a偶 po Dzikie Pola na po艂udniu, by艂a opasana jakby wst臋g膮 ognist膮 i wiosenne ulewy nie mog艂y pogasi膰 po偶aru, owszem, wst臋ga owa stawa艂a si臋 coraz szersz膮 i coraz rozleglejsze zajmowa艂a kraje. A opr贸cz tego na niebie pojawi艂y si臋 znaki z艂ej wr贸偶by zwiastuj膮ce wi臋ksze jeszcze kl臋ski i nieszcz臋艣cia. Raz wraz z chmur przelatuj膮cych niebiosa tworzy艂y si臋 jakoby wie偶e wysokie, jakoby flanki forteczne, kt贸re nast臋pnie zawala艂y si臋 z 艂oskotem. Pioruny bi艂y w ziemi臋, jeszcze 艣niegiem pokryt膮, lasy sosnowe 偶贸艂k艂y, a ga艂臋zie drzew skr臋ca艂y si臋 w dziwne, chorobliwe kszta艂ty; zwierz臋ta i ptaki pada艂y od jakiej艣 nieznanej choroby. Na koniec dostrze偶ono i na s艂o艅cu plamy niezwyczajne, maj膮ce kszta艂t r臋ki jab艂ko trzymaj膮cej, serca przebitego i krzy偶a. Umys艂y trwo偶y艂y si臋 coraz bardziej, a zakonnicy gubili si臋 w dociekaniach, co by owe znaki mog艂y znaczy膰. Dziwna jaka艣 niespokojno艣膰 ogarnia艂a wszystkie serca.
Przepowiadano nowe wojny i nagle, B贸g wie sk膮d, z艂owroga wie艣膰 pocz臋艂a kr膮偶y膰 z ust do ust po wsiach i miastach, 偶e od strony Szwed贸w zbli偶a艂a si臋 nawa艂nica. Na poz贸r nic nie zdawa艂o si臋 potwierdza膰 tej wie艣ci, gdy偶 rozejm ze Szwecj膮 zawarty mia艂 jeszcze na sze艣膰 lat si艂臋, a jednak m贸wiono o niebezpiecze艅stwie wojny i na sejmie, kt贸ry kr贸l Jan Kazimierz z艂o偶y艂 19 maja w Warszawie.
Coraz wi臋cej niespokojnych oczu zwraca艂o si臋 ku Wielkopolsce, na kt贸r膮 burza najpierw mog艂a si臋 zwali膰. Leszczy艅ski, wojewoda 艂臋czycki, i Naruszewicz, pisarz polny litewski, wyjechali w poselstwie do Szwecji; ale wyjazd ich, zamiast uspokoi膰 strwo偶onych, roznieci艂 wi臋kszy jeszcze niepok贸j.
揕egacja ta wojn膮 pachnie" - pisa艂 Janusz Radziwi艂艂.
- Gdyby nawa艂a nie grozi艂a z tamtej strony, po c贸偶 by ich wysy艂ano? - m贸wili inni. - Wszak偶e ledwie wr贸ci艂 ze Sztokholmu poprzedni pose艂 Kanazyl; ale wida膰 to jasno, 偶e nic nie sprawi艂, skoro zaraz po nim tak powa偶nych wys艂ano senator贸w.
Wszelako rozs膮dniejsi ludzie nie wierzyli jeszcze w mo偶liwo艣膰 wojny.
- 呕adnej - twierdzili - Rzeczpospolita nie da艂a przyczyny, a rozejm trwa w ca艂ej sile. Jak偶eby to podeptano przysi臋gi, zgwa艂cono naj艣wi臋tsze umowy i napadni臋to po zb贸jecku bezpiecznego s膮siada? Szwecja przy tym pami臋ta jeszcze rany polsk膮 szabl膮 zadane pod Kircholmem, Puckiem i Trzcian膮! Wszak偶e to i Gustaw Adolf, kt贸ry w ca艂ej Europie nie znalaz艂 przeciwnika, uleg艂 kilkakro膰 panu Koniecpolskiemu. Nie b臋d膮 Szwedzi tak wielkiej s艂awy wojennej, w 艣wiecie nabytej, na niepewny hazard wystawia膰 z przeciwnikiem, kt贸remu nigdy w polu dosta膰 nie mogli. Prawda, 偶e i wojn膮 wyczerpana, i os艂abiona jest Rzeczpospolita; ale z samych Prus i samej Wielkopolski, kt贸ra w wojnach ostatnich wcale nie ucierpia艂a, wystarczy ten g艂odny nar贸d przep臋dzi膰 i za morza do bezp艂odnych ska艂 odeprze膰. Nie b臋dzie wojny!
Na to odpowiadali zn贸w trwo偶liwi, 偶e jeszcze przed sejmem warszawskim radzono ju偶 z namowy kr贸la na sejmiku w Grodnie o obronie pas贸w granicznych wielkopolskich, 偶e rozpisywano podatki i 偶o艂nierza, czego by przecie nie czyniono, gdyby niebezpiecze艅stwo nie by艂o bliskie.
I tak chwia艂y si臋 umys艂y pomi臋dzy obaw膮 a nadziej膮, ci臋偶ka niepewno艣膰 przygniata艂a dusze ludzkie, gdy nagle po艂o偶y艂 jej koniec uniwersa艂 Bogus艂awa Leszczy艅skiego, jenera艂a wielkopolskiego, zwo艂uj膮cego pospolite ruszenie szlachty wojew贸dztw pozna艅skiego i kaliskiego dla obrony granic od gro偶膮cej nawa艂y szwedzkiej...
Wszelka w膮tpliwo艣膰 znik艂a. Okrzyk: 揥ojna!" rozleg艂 si臋 po ca艂ej Wielkopolsce i wszystkich ziemiach Rzeczypospolitej.
By艂a to nie tylko wojna, ale nowa wojna. Chmielnicki, wspomagany przez Buturlina, sro偶y艂 si臋 na po艂udniu i wschodzie; Chowa艅ski i Trubecki na p贸艂nocy i wschodzie, Szwed zbli偶a艂 si臋 z zachodu ! Ognista wst臋ga zmienia艂a si臋 w ko艂o ogniste.
Kraj by艂 jak ob贸z obl臋偶ony.
A w obozie 藕le si臋 dzia艂o. Jeden ju偶 zdrajca, Radziejowski, uciek艂 z niego i by艂 w namiocie napastnik贸w. On to prowadzi艂 ich na 艂up gotowy, on wskazywa艂 s艂abe strony, on mia艂 kusi膰 za艂og臋. A opr贸cz tego nie brak艂o ni niech臋ci, ni zawi艣ci; nie brak艂o magnat贸w mi臋dzy sob膮 zwa艣nionych lub za odm贸wione urz臋dy na kr贸la krzywych i w ka偶dej chwili spraw臋 publiczn膮 dla swej prywaty po艣wi臋ci膰 gotowych; nie brak艂o dysydent贸w pragn膮cych triumf sw贸j cho膰by na grobie ojczyzny u艣wi臋ci膰; a jeszcze wi臋cej by艂o swawolnik贸w i ospa艂ych, i leniwych, i w sobie samych, we w艂asnych wczasach i dostatkach zakochanych.
Jednak偶e zasobna i wojn膮 dot膮d nie poterana kraina wielkopolska nie 偶a艂owa艂a przynajmniej pieni臋dzy na obron臋. Miasta i wsie szlacheckie no, i zanim szlachta ruszy艂a w艂asnymi osobami do obozu, ci膮gn臋艂y ju偶 tam pstre pu艂ki 艂anowej piechoty pod wodz膮 rotmistrz贸w przez sejmik wyznaczonych z ludzi w rzemio艣le wojennym do艣wiadczonych.
Wi贸d艂 wi臋c pan Stanis艂aw D臋bi艅ski 艂anowc贸w pozna艅skich; pan W艂adys艂aw W艂ostowski ko艣cia艅skich, a pan Golc, s艂awny 偶o艂nierz i in偶ynier, wa艂eckich. Nad kaliskimi ch艂opy dzier偶y艂 rotmistrzowsk膮 bu艂aw臋 pan Stanis艂aw Skrzetuski, z rodu dzielnych wojownik贸w, stryjeczny Jana, s艂ynnego zbara偶czyka. Pan Kacper 呕ychli艅ski prowadzi艂 koni艅skich m艂ynarzy i so艂tys贸w. Spod Pyzdr贸w ci膮gn膮艂 pan Stanis艂aw Jaraczewski, kt贸ry m艂odo艣膰 w cudzoziemskich wojskach sp臋dzi艂; spod Kcyni pan Piotr Skoraszewski, a pan Kwilecki spod Nak艂a. Nikt jednak w do艣wiadczeniu wojennym nie m贸g艂 wyr贸wna膰 panu W艂adys艂awowi Skoraszewskiemu, kt贸rego g艂osu nawet sam jenera艂 wielkopolski i wojewodowie s艂uchali.
W trzech miejscach: pod Pi艂膮, Uj艣ciem i Wieleniem, zalegli rotmistrzowie pasy nadnoteckie czekaj膮c na przybycie szlachty na pospolite ruszenie zwo艂anej. Piechurowie sypali sza艅ce od rana do wieczora, ustawicznie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, czy po偶膮dana konnica nie nadci膮ga.
Tymczasem nadjecha艂 pierwszy z dygnitarzy, pan Andrzej Grudzi艅ski, wojewoda kaliski, i stan膮艂 w domu burmistrza z licznym pocztem s艂ug przybranych w bia艂e i b艂臋kitne barwy. Spodziewa艂 si臋, 偶e wnet otoczy go szlachta kaliska, gdy jednak nikt si臋 nie zjawia艂, pos艂a艂 po rotmistrza, pana Stanis艂awa Skrzetuskiego, zaj臋tego sypaniem sza艅czyk贸w nad rzek膮.
- A gdzie to moi ludzie? - pyta艂 po pierwszych powitaniach rotmistrza, kt贸rego zna艂 od dziecka.
- Jacy ludzie? - rzek艂 pan Skrzetuski.
- A pospolite ruszenie kaliskie?
P贸艂pogardliwy, p贸艂bolesny u艣miech pojawi艂 si臋 na czarniawej twarzy 偶o艂nierza.
- Ja艣nie wielmo偶ny wojewodo! - rzek艂 - przecie to czas strzy偶y owiec, a za 藕le umyt膮 we艂n臋 nie chc膮 w Gda艅sku p艂aci膰. Ka偶dy teraz jegomo艣膰 nad stawem przy myciu albo nad wag膮 stoi, s艂usznie mniemaj膮c, 偶e Szwedzi nie uciekn膮.
- Jak偶e to? - odpar艂 zafrasowany wojewoda - nie masz jeszcze nikogo?
- 呕ywego ducha pr贸cz piechoty 艂anowej... A potem 偶niwa bliskie. Dobry gospodarz z domu nie wyje偶d偶a w takim czasie!
- Co mi wa膰pan prawisz?
- A.Szwedzi nie uciekn膮, jeno Jeszcze bli偶ej przyjd膮 - powt贸rzy艂 rotmistrz.
Dziobata twarz wojewody poczerwienia艂a nagle.
- Co mi Szwedzi!... Ale to dla mnie wstyd wobec innych pan贸w b臋dzie, gdy sam si臋 tu jako palec ostan臋.
Skrzetuski zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.
- Wasza mi艂o艣膰 pozwoli sobie powiedzie膰 - rzek艂 - 偶e Szwedzi tu rzecz g艂贸wna, a wstyd potem. Zreszt膮 nie b臋dzie go, bo nie tylko kaliskiej, ale i 偶adnej innej szlachty jeszcze nie ma.
- Powariowali! - rzek艂 pan Grudzi艅ski.
- Nie, jeno tego pewni, 偶e je艣li oni nie zechc膮 do Szwed贸w, to Szwedzi nie omieszkaj膮 do nich.
- Czekaj wa艣膰! - rzek艂 wojewoda.
I klasn膮wszy na pacho艂ka kaza艂 sobie poda膰 inkaustu, pi贸r i papieru - nast臋pnie usiad艂 i pocz膮艂 pisa膰.
Po up艂ywie p贸艂 godziny zasypa艂 kart臋, uderzy艂 po niej r臋k膮 i rzek艂:
- Posy艂am jeszcze wezwanie, by si臋 najp贸藕niej pro die 27 praesentis stawili, i tak my艣l臋, 偶e przynajmniej w tym ostatnim terminie zechc膮 non deesse patriae. A teraz powiedz mi wa膰pan: macieli jakie wie艣ci o nieprzyjacielu?
- Mamy. Wittenberg wojska swoje pod Dam膮 na 艂臋gach musztruje.
- Si艂a ich?
- Jedni m贸wi膮, 偶e siedmna艣cie tysi臋cy, drudzy, 偶e wi臋cej.
- Hm! to nas i tyle nie b臋dzie. Jak wa艣膰 s膮dzisz, zdo艂amy si臋 oprze膰?
- Je艣li si臋 szlachta nie stawi, to i nie ma o czym m贸wi膰...
- Stawi si臋, co si臋 nie ma stawi膰! Wiadoma to rzecz, 偶e pospolite ruszenie zawsze marudzi. Ale ze szlacht膮 damy sobie rad臋?
- Nie damy - rzek艂 ch艂odno Skrzetuski. - Ja艣nie wieåmo偶ny wojewodo, to偶 my wcale 偶o艂nierzy nie mamy.
- Jak to: nie mamy 偶o艂nierzy?
- Wasza mi艂o艣膰 wie tak dobrze jak ja, 偶e co jest wojska, to wszystko na Ukrainie. Nie przys艂ano nam tu ani dw贸ch chor膮gwi, cho膰 B贸g jeden wie teraz, kt贸ra burza gro藕niejsza.
- Ale piechota, ale pospolite ruszenie?
- Na dwudziestu ch艂op贸w ledwie jeden wojn臋 widzia艂, a na dziesi臋ciu jeden wie, jak rusznic臋 trzyma膰. Po pierwszej wojnie b臋d膮 z nich dobrzy 偶o艂nierze, ale nie teraz. A co do pospolitego ruszenia, spytaj wasza mi艂o艣膰 ka偶dego, kto si臋 cho膰 troch臋 na wojnie zna, czy pospolite ruszenie mo偶e dotrzyma膰 regularnym wojskom, jeszcze takim jak szwedzkie, weteranom z ca艂ej luterskiej wojny i do zwyci臋stw przywyk艂ym.
- Tak偶e to wa艣膰 wysoko Szwed贸w nad swoich wynosisz?
- Nie wynosz臋 ja ich nad swoich, bo gdyby tu by艂o z pi臋tna艣cie tysi臋cy takich ludzi, jacy pod Zbara偶em byli, kwarcianych i jazdy, tedybym si臋 ich nie ba艂, ale z naszymi, daj Bo偶e, aby艣my co艣 znaczniejszego wsk贸ra膰 mogli.
Wojewoda po艂o偶y艂 r臋ce na kolanach i spojrza艂 bystro wprost w oczy
Skrzetuskiemu, jakby chcia艂 w nich jak膮艣 ukryt膮 my艣l wyczyta膰.
- Tedy po co my tu przyszli? Czy wa膰pan nie my艣lisz, 偶e lepiej si臋 podda膰? Zap艂on膮艂 na to pan Stanis艂aw i odrzek艂:
- Je艣li mi taka my艣l w g艂owie powsta艂a, ka偶偶e mnie wasza mi艂o艣膰 na pal wbi膰. Na pytanie, czy wierz臋 w wiktori臋, odpowiadam jako 偶o艂nierz: nie wierz臋! - ale po co艣my tu przyszli, to inna materia, na kt贸r膮 jako obywatel odpowiadam : po to, aby艣my nieprzyjacielowi wstr臋t pierwszy dali, aby艣my zatrzymawszy go na sobie, pozwolili reszcie kraju opatrzy膰 si臋 i wyst膮pi膰, aby艣my cia艂ami naszymi wstrzymali najazd p贸ty, p贸ki jeden na drugim nie padniem!
- Chwalebna to intencja waszmo艣ci - odpowiedzia艂 ch艂odno wojewoda - ale 艂atwiej wam, 偶o艂nierzom, o 艣mierci m贸wi膰 ni偶 nam, na kt贸rych ca艂a odpowiedzialno艣膰 za tyle krwi szlacheckiej darmo przelanej spadnie.
- Po to i ma szlachta krew, aby j膮 przelewa艂a.
- Tak to, tak! Wszyscy gotowi艣my polec, bo zreszt膮 to naj艂atwiejsza rzecz. Wszelako obowi膮zek ka偶e nam, kt贸rych Opatrzno艣膰 naczelnikami uczyni艂a, nie samej tylko chwa艂y szuka膰, ale i za po偶ytkiem si臋 ogl膮da膰. Wojna ju偶 tak jak zacz臋ta, to prawda, ale przecie Carolus Gustavus pana naszego krewny i musi mie膰 na to wzgl膮d. Dlatego nale偶y i paktowania popr贸bowa膰, bo czasem wi臋cej s艂owem mo偶na wsk贸ra膰 ni藕li or臋偶em.
- To do mnie nie nale偶y! - odrzek艂 sucho pan Stanis艂aw.
Wojewodzie w tej偶e chwili widocznie to偶 samo na my艣l przysz艂o, bo skin膮艂·g艂ow膮 i po偶egna艂 rotmistrza.
Skrzetuski jednak偶e do po艂owy tylko mia艂 s艂uszno艣膰 w tym, co m贸wi艂 o opiesza艂o艣ci szlachty na pospolite ruszenie powo艂anej. Prawd膮 istotnie bowiem by艂o, 偶e do uko艅czenia strzy偶y owiec ma艂o kto 艣ci膮gn膮艂 do obozu mi臋dzy Pi艂膮 a Uj艣ciem, ale pod 27 czerwca, to jest na termin w ponownym wezwaniu oznaczony, zacz臋to zje偶d偶a膰 si臋 do艣膰 licznie.
Codziennie tumany kurzu, podnosz膮ce si臋 z powodu suchej i sta艂ej pogody, zwiastowa艂y zbli偶anie si臋 coraz nowych zast臋p贸w. I jecha艂a szlachta szumnie, konno i kole艣no, z pocztami s艂ug, z kredensami, z wozami i obfito艣ci膮 na nich wyg贸d wszelkich, a obci膮偶ona tak broni膮, i偶 niejeden za trzech wszelakiego d藕wiga艂 or臋偶a, pocz膮wszy od kopij, rusznic, bandolet贸w, szabel, koncerzy i zarzuconych ju偶 w owym czasie m艂otk贸w husarskich do rozbijania zbroi s艂u偶膮cych. Starzy praktycy zaraz po tym uzbrojeniu poznawali ludzi nieobytych z wojn膮 i niedo艣wiadczonych.
Ze wszystkiej bowiem szlachty zamieszkuj膮cej obszary Rzeczypospolitej wielkopolska w艂a艣nie najmniej by艂a wojownicza. Tatarzy, Turcy i Kozacy nie deptali nigdy tych okolic, kt贸re od czas贸w krzy偶ackich zapomnia艂y niemal, jak wygl膮da wojna w kraju. Kto ze szlachty wielkopolskiej czu艂 w sobie bojow膮 ochot臋, ten si臋 zaci膮ga艂 do komputu wojsk koronnych i tam stawa艂 tak dobrze jak ka偶dy inny; ale ci natomiast, kt贸rzy w domach woleli siedzie膰, na prawdziwych si臋 te偶 domator贸w zmienili, kochaj膮cych si臋 w dostatkach, we wczasach, na zawo艂anych gospodarzy zasypuj膮cych sw膮 we艂n膮 i zw艂aszcza swoim zbo偶em rynki miast pruskich.
Teraz wi臋c, gdy burza szwedzka oderwa艂a ich od spokojnych zaj臋膰, zdawa艂o im si臋, 偶e na wojn臋 nie mo偶na si臋 zanadto broni膮 naje偶y膰 ani zapasami zaopatrzy膰, ani za wielu wzi膮艣膰 pacho艂k贸w, kt贸rzy by cia艂a i sprz臋t贸w pana strzegli.
Dziwni to byli 偶o艂nierze, z kt贸rymi rotmistrzowie nie艂atwo do sprawy przyj艣膰 mogli. Stawa艂 na przyk艂ad towarzysz z kopi膮 na dziewi臋tna艣cie st贸p d艂ug膮 i w pancerzu na piersiach, ale w s艂omianym kapeluszu 揹la ch艂odu" na g艂owie; inny w czasie musztry na gor膮co narzeka艂, inny ziewa艂, jad艂 lub pi艂, inny pacho艂ka wo艂a艂, a wszyscy w szeregu nie poczytywali za rzecz dro偶n膮 gaw臋dzi膰 tak g艂o艣no, 偶e rozkaz贸w oficer贸w nikt dos艂ysze膰 nie m贸g艂 I trudno by艂o dyscyplin臋 wprowadza膰, bo si臋 o ni膮 bracia ura偶a艂a mocno, jako godno艣ci obywatelskiej przeciwn膮. Og艂aszano wprawdzie 揳rtyku艂y", ale ich s艂ucha膰 nie chciano.
Kul膮 偶elazn膮 u n贸g tego wojska by艂 nieprzeliczony zast臋p woz贸w, koni zapa艣nych i poci膮gowych, byd艂a przeznaczonego na spy偶臋, a zw艂aszcza s艂ug pilnuj膮cych namiot贸w, sprz臋t贸w, jagie艂, krup i bigos贸w, a wszczynaj膮cych z lada powodu k艂贸tnie i zamieszanie.
Przeciw takiemu to wojsku zbli偶a艂 si臋 od strony Szczecina i nadodrza艅skich 艂臋g贸w Arwid Wittenberg, stary w贸dz, kt贸remu m艂odo艣膰 na wojnie trzydziestoletniej zbieg艂a, prowadz膮c siedmna艣cie tysi臋cy weteran贸w, w 偶elazn膮 dyscyplin臋 uj臋tych.
Z jednej strony sta艂 bez艂adny ob贸z polski, do zbiegowiska jarmarcznego podobny, ha艂a艣liwy, pe艂en dysput, rozpraw nad rozporz膮dzeniami wodz贸w i niezadowolenia, z艂o偶ony z poczciwych wie艣niak贸w na poczekaniu w piechot臋 zmienionych i z jegomo艣ci贸w prosto od strzy偶y owiec oderwanych; z drugiej, maszerowa艂y gro藕ne, milcz膮ce czworoboki, na jedno skinienie wodz贸w rozci膮gaj膮ce si臋 z regularno艣ci膮 machin w linie i p贸艂kola; zwieraj膮ce si臋 w kliny i tr贸jk膮ty tak sprawne jak miecz w r臋ku szermierza; naje偶one rurami muszkiet贸w i w艂贸czni, prawdziwi ludzie wojny, zimni, spokojni, istni rzemie艣lnicy, kt贸rzy do mistrzostwa doszli w rzemio艣le. Kt贸偶 z ludzi do艣wiadczonych m贸g艂 w膮tpi膰, jaki b臋dzie rezultat spotkania i na czyj膮 stron臋 musi pa艣膰 zwyci臋stwo?
Jednak偶e szlachty 艣ci膮ga艂o si臋 coraz wi臋cej, a przedtem jeszcze pocz臋li si臋 zje偶d偶a膰 dygnitarze wielkopolscy i innych prowincji, z pocztami przybocznych wojsk i s艂ug. Wkr贸tce po panu Grudzi艅skim zjecha艂 do Pi艂y pot臋偶ny wojewoda pozna艅ski, pan Krzysztof Opali艅ski. Trzystu hajduk贸w przybranych w 偶贸艂te z czerwonym barwy i uzbrojonych w muszkiety sz艂o przed wojewodzi艅sk膮 karet膮; t艂um dworzan, szlachty otacza艂 jego dostojn膮 osob臋; za nimi w szyku bojowym ci膮gn膮艂 oddzia艂 rajtar贸w w takie偶 barwy jak i hajducki przybranych; a sam wojewoda jecha艂 w karecie maj膮c przy sobie b艂azna, Stacha Ostro偶k臋, kt贸rego obowi膮zkiem by艂o pos臋pnego pana przez drog臋 rozwesela膰.
Wjazd tak znamienitego dygnitarza doda艂 wszystkim serca i otuchy; tym bowiem, kt贸rzy spogl膮dali na monarszy niemal majestat wojewody, na t臋 twarz wspania艂膮, w kt贸rej spod wysokiego jak sklepienie czo艂a 艣wieci艂y oczy rozumne i surowe, na senatorsk膮 powag臋 ca艂ej postawy, zaledwie w g艂owie mog艂o si臋 pomie艣ci膰, by jaki艣 niefortunny los m贸g艂 przypa艣膰 w udziale takiej pot臋dze.
Ludziom przywyk艂ym do czci dla urz臋du i osoby wydawa艂o si臋, 偶e i sami Szwedzi nie b臋d膮 chyba 艣mieli wznie艣膰 艣wi臋tokradzkiej r臋ki na takiego magnata. Owszem, ci, kt贸rym trwo偶liwsze serce bi艂o w piersiach, uczuli si臋 zaraz bezpieczniejsi pod jego skrzyd艂ami. Witano wi臋c go rado艣nie i gor膮co; okrzyki brzmia艂y wzd艂u偶 ulicy, kt贸r膮 orszak posuwa艂 si臋 z wolna ku domowi burmistrza, a g艂owy chyli艂y si臋 przed wojewod膮, widnym jak na d艂oni przez szyby poz艂ocistej karety. Na owe uk艂ony odpowiada艂 wraz z wojewod膮 Ostro偶ka, z tak膮 godno艣ci膮 i powag膮, jakby wy艂膮cznie jemu by艂y sk艂adane. Zaledwie kurz opad艂 po przeje藕dzie wojewody pozna艅skiego, gdy go艅cy nadbiegli z oznajmieniem, 偶e jedzie stryjeczny jego brat, wojewoda podlaski Piotr Opali艅ski ze swym szwagrem, panem Jakubem Rozdra偶ewskim, wojewod膮 inowroc艂awskim. Ci przywiedli ka偶dy po sto pi臋膰dziesi膮t ludzi zbrojnych pr贸cz dworzan i s艂ug. Potem nie mija艂 dzie艅, by kto艣 z dygnitarzy nie zjecha艂: jako pan S臋dziw贸j Czarnkowski, szwagier Krzysztofa, a sam kasztelan pozna艅ski, za czym Stanis艂aw Pogorzelski, kasztelan kaliski; Maksymilian Miaskowski, kasztelan krzywi艅ski, i Pawe艂 G臋bicki, pan mi臋dzyrzecki. Miasteczko nape艂ni艂o si臋 tak dalece lud藕mi, 偶e dom贸w zbrak艂o na pomieszczenie samych tylko dworzan. Przyleg艂e 艂膮ki upstrzy艂y si臋 namiotami pospolitego ruszenia. Rzek艂by艣, 偶e wszystkie ptactwo r贸偶nobarwne zlecia艂o si臋 do Pi艂y z ca艂ej Rzeczypospolitej.
Migota艂y barwy czerwone, zielone, niebieskie, b艂臋kitne, bia艂e na katankach, 偶upanach, kubrakach i kontuszach, bo pomin膮wszy pospolite ruszenie, w kt贸rym co szlachcic, to inny str贸j nosi艂 - pomin膮wszy s艂u偶b臋 pa艅sk膮 - i piechota ka偶dego powiatu w inne przybran膮 by艂a kolory.
Nadjechali i bazarnicy, kt贸rzy nie mog膮c si臋 w rynku pomie艣ci膰 wybudowali rz膮d szop wedle miasteczka. Sprzedawano w nich przybory wojskowe - od szat do broni i jad艂a. Polowe garkuchnie dymi艂y przez dzie艅 i noc roznosz膮c w dymach zapach bigos贸w, jagie艂, pieczeni-w innych sprzedawano trunki. Przed szopami roi艂a si臋 szlachta, zbrojna nie tylko w miecze, ale i w 艂y偶ki, jedz膮c, popijaj膮c i rozprawiaj膮c to o nieprzyjacielu, kt贸rego jeszcze nie by艂o wida膰, to o nadje偶d偶aj膮cych dygnitarzach, kt贸rym nie 偶a艂owano przym贸wek.
Mi臋dzy grupami szlachty chodzi艂 Ostro偶ka przybrany w odzie偶 zeszyt膮 z pstrych ga艂gank贸w, z ber艂em zdobnym dzwonkami i min膮 z g艂upia frant. Gdzie si臋 pokaza艂, otaczano go wnet ko艂em, on za艣 podlewa艂 oliwy do ognia, pomaga艂 obmawia膰 dygnitarzy i zadawa艂 zagadki, nad kt贸rymi szlachta tym bardziej bra艂a si臋 za boki, im bardziej by艂y zjadliwe.
Nie szcz臋dzono w nich nikogo.
Pewnego popo艂udnia nadszed艂 przed bazary sam wojewoda pozna艅ski i wmiesza艂 si臋 mi臋dzy szlacht臋 rozmawiaj膮c 艂askawie z tym, z owym lub ze wszystkimi i skar偶膮c si臋 troch臋 na kr贸la, 偶e wobec zbli偶aj膮cego si臋 nieprzyjaciela nie przys艂a艂 ani jednej chor膮gwi kwarcianej.
- Nie my艣l膮 o nas, mo艣ci panowie - m贸wi艂 - i bez pomocy nas zostawiaj膮. Powiadaj膮 w Warszawie, 偶e na Ukrainie i tak wojska za ma艂o i 偶e hetmani nie mog膮 sobie da膰 rady z Chmielnickim. Ha, trudno! Milsza wida膰 Ukraina jak Wielkopolska...W nie艂asce jeste艣my, mo艣ci panowie, w nie艂asce! Jako na jatki nas tu wydali.
- A kto winien? - pyta艂 pan Szlichtyng, s臋dzia wschowski.
- Kto wszystkim nieszcz臋艣ciom Rzeczypospolitej winien? - odpar艂 wojewoda - ju偶ci nie my, bracia szlachta, kt贸rzy j膮 piersiami naszymi zas艂aniamy.
S艂uchaj膮cej go szlachcie pochlebi艂o to wielce, 偶e 揾rabia na Bninie i Opalenicy" sam si臋 na r贸wni z ni膮 stawia i do braterstwa si臋 przyznaje, wi臋c zaraz pan Koszucki odpowiedzia艂:
- Ja艣nie wielmo偶ny wojewodo! Gdyby tam wi臋cej takich konsyliarz贸w by艂o przy majestacie, jak wasza mi艂o艣膰, pewnie by tu nas na rze藕 nie wydano... Ale膰 tam podobno ci rz膮dz膮, co si臋 ni偶ej k艂aniaj膮.
- Dzi臋kuj臋, panie bracie, za dobre s艂owo!... Wina tego, kto z艂ych doradc贸w s艂ucha. Wolno艣ci to tam nasze sol膮 w oku stoj膮. Im wi臋cej szlachty wyginie, tym absolutum dominium b臋dzie do przeprowadzenia 艂atwiejsze.
- Zali po to mamy gin膮膰, aby dzieci nasze w niewoli j臋cza艂y?
Wojewoda nic nie odrzek艂, a szlachta pocz臋艂a spogl膮da膰 po sobie i zdumiewa膰 si臋.
- Wi臋c to tak? - wo艂a艂y liczne g艂osy. - Wi臋c po to nas tu pod n贸偶 wys艂ano? A wierzym! Nie od dzi艣 to o absolutum dominium m贸wi膮!... Ale skoro na to idzie, to i my potrafimy o naszych g艂owach pomy艣le膰!
- I o naszych dzieciach!
- I o naszych fortunach, kt贸re nieprzyjaciel igne et ferro b臋dzie pustoszy艂.
Wojewoda milcza艂.
W dziwny spos贸b ten w贸dz dodawa艂 ducha swym 偶o艂nierzom.
- Kr贸l to wszystkiemu winien! - wo艂ano coraz liczniej.
- A pami臋tacie wa膰panowie dzieje Jana Olbrachta? - spyta艂 wojewoda.
- 揨a kr贸la Olbrachta wygin臋艂a szlachta!" Zdrada, panowie bracia!
- Kr贸l, kr贸l zdrajca! - zakrzykn膮艂 jaki艣 艣mia艂y g艂os.
Wojewoda milcza艂.
Wtem Ostro偶ka, stoj膮cy przy boku wojewody, uderzy艂 si臋 kilkakro膰 r臋koma po udach i zapia艂 jak kogut tak przera藕liwie, 偶e wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 na niego.
Nast臋pnie zakrzykn膮艂: - Mo艣ci panowie! bracia, serde艅ka! Pos艂uchajcie mojej zagadki !
Z prawdziw膮 zmienno艣ci膮 marcowej pogody oburzenie pospolitak贸w zmieni艂o si臋 w jednej chwili w ciekawo艣膰 i ch臋膰 us艂yszenia jakiego艣 nowego dowcipu b艂azna.
- S艂uchamy! s艂uchamy! - ozwa艂o si臋 kilkana艣cie g艂os贸w.
B艂azen pocz膮艂 mruga膰 oczyma jak ma艂pa i recytowa膰 piskliwym g艂osem:
 
Po bracie si臋 pocieszy艂 koron膮 i 偶on膮,
Lecz pozwoli艂, by s艂aw臋 z bratem pogrzebiono;
Podkanclerza wyp臋dzi艂 - i z tego dzi艣 s艂ynie,
呕e sam jest podkanclerzym... przy podkanclerzynie.
 
- Kr贸l! kr贸l! jako 偶ywo! Jan Kazimierz! - pocz臋to wo艂a膰 ze wszystkich stron.
I 艣miech ogromny jak grzmot rozleg艂 si臋 w zgromadzeniu.
- Niech go kule bij膮, jak to misternie u艂o偶y艂! - wo艂a艂a szlachta.
Wojewoda 艣mia艂 si臋 z innymi; nast臋pnie, gdy uciszy艂o si臋 nieco, rzek艂 powa偶niej :
- I za t臋 to spraw臋 my musimy teraz krwi膮 i g艂owami nak艂ada膰... Ot, do czego dosz艂o!... Ale masz, b艂a藕nie, dukata za dobr膮 zagadk臋.
- Krzysztofku! Krzychu najmilszy! - odrzek艂 Ostro偶ka - czemu to na innych napadasz, 偶e trefnisi贸w trzymaj膮, kiedy sam nie tylko mnie trzymasz, ale osobno za zagadki dop艂acasz?... Daj偶e mnie jeszcze dukata, to ci powiem drug膮 zagadk臋.
- Tak膮偶 sam膮 dobr膮?
- Jeno d艂u偶sz膮... Daj naprz贸d dukata
- Masz!
B艂azen zn贸w wstrz膮sn膮艂 r臋koma jak kogut skrzyd艂ami, zn贸w zapia艂 i zakrzykn膮艂:
- Mo艣ci panowie, s艂uchajcie! Kto to taki?
 
Na prywat臋 narzeka艂, udawa艂 Katona,
Od szabli wola艂 pi贸ro z g臋siego ogona;
Po zdrajcy chcia艂 spu艣cizny, a gdy jej nie dosta艂,
Wnet totam Rempublicam ostrym rytmem sch艂osta艂
Bodajby szabl臋 kocha艂, mniej by艂oby biedy,
Bo si臋 satyr na pewno nie ul臋kn膮 Szwedy.
On za艣, ledwie wojennych skosztowa艂 k艂opot贸w,
Ju偶 za zdrajcy przyk艂adem kr贸la zdradzi膰 got贸w.
 
Wszyscy obecni odgadli tak dobrze t臋 zagadk臋, jak i poprzedni膮. Dwa czy trzy zduszone w tej偶e chwili 艣miechy ozwa艂y si臋 W zgromadzeniu, po czym zapad艂a cisza g艂臋boka.
Wojewoda sta艂 si臋 czerwony i tym bardziej si臋 zmiesza艂, 偶e wszystkie oczy by艂y w niego utkwione, a b艂azen spogl膮da艂 to na jednego szlachcica, to na drugiego, wreszcie ozwa艂 si臋:
- Nikt偶e z waszmo艣ci贸w nie odgaduje, kto to taki?
A gdy milczenie by艂o jedyn膮 odpowiedzi膮, w贸wczas Ostro偶ka zwr贸ci艂 si臋 z najbezczelniejsz膮 min膮 do wojewody:
- A ty, Krzychu, zali tak偶e nie wiesz, o jakim to hultaju by艂a mowa?... Nie wiesz? to p艂a膰 dukata!
- Masz! - odrzek艂 wojewoda.
- B贸g ci zap艂a膰!... Powiedz no mi, Krzychu: nie stara艂偶e艣 si臋 ty przypadkiem o podkanclerstwo po Radziejowskim?
- Nie pora na krotofile! - odpar艂 Krzysztof Opali艅ski.
I sk艂oniwszy si臋 czapk膮 wszystkim obecnym:
- Czo艂em waszmo艣ciom!... Pora mi na rad臋 wojenn膮.
- Na rad臋 familijn膮, chcia艂e艣 Krzychu, powiedzie膰- doda艂 Ostro偶ka - bo tam wszyscy krewni radzi膰 b臋dziecie, jakby da膰 drapaka.
Po czym zwr贸ci艂 si臋 do szlachty i na艣laduj膮c wojewod臋 w uk艂onie, doda艂:
- A wa膰panom w to graj!
I oddalili si臋 obaj; ale ledwie uszli kilkana艣cie krok贸w, jeden ogromny wybuch 艣miechu obi艂 si臋 o uszy wojewody i brzmia艂 jeszcze d艂ugo, zanim uton膮艂 w og贸lnym gwarze obozu.
Rada wojenna istotnie mia艂a miejsce i wojewoda pozna艅ski na niej prezydowa艂. By艂a to szczeg贸lna rada! Brali w niej udzia艂 sami tacy dygnitarze, kt贸rzy si臋 na wojnie nie znali. Bo magnaci wielkopolscy nie szli i nie mogli i艣膰 za przyk艂adem owych 搆r贸lewi膮t" litewskich lub ukrainnych 偶yj膮cych w ustawicznym ogniu jak salamandry.
Tam co wojewoda lub kasztelan to by艂 w贸dz, kt贸remu pancerz wygniata艂 na ciele nigdy nie schodz膮ce czerwone pr臋gi, kt贸remu m艂odo艣膰 zbiega艂a na stepach lub w lasach od wschodniej strony, w艣r贸d zasadzek, walk, gonitew, w obozach lub taborach. Tu byli to dygnitarze pilnuj膮cy urz臋d贸w, a cho膰 w chwilach potrzeby chodzili i oni na pospolite ruszenie, jednak偶e nigdy nie zajmowali naczelnych w czasie wojen stanowisk. G艂臋boki spok贸j u艣pi艂 wojowniczego ducha i potomk贸w tych rycerzy, kt贸rym niegdy艣 偶elazne hufce krzy偶ackie nie mog艂y dotrzyma膰 pola, zmieni艂 w statyst贸w, uczonych i literat贸w. Dopiero twarda szko艂a szwedzka nauczy艂a ich, czego zapomnieli.
Ale tymczasem zgromadzeni na narad臋 dygnitarze spogl膮dali na si臋 niepewnymi oczyma i ka偶dy ba艂 si臋 pierwszy odezwa膰, czekaj膮c, co powie 揂gamemnon", wojewoda pozna艅ski.
揂gamemnon" za艣 sam nie zna艂 si臋 po prostu na niczym i mow臋 swoj膮 rozpocz膮艂 zn贸w od narzeka艅 na niewdzi臋czno艣膰 i ospa艂o艣膰 kr贸lewsk膮, na lekkie serce, z jakim ca艂膮 Wielkopolsk臋 i ich pod miecz wydano. Ale za to jak偶e by艂 wymowny; jak偶e wspania艂膮 czyni艂 posta膰, prawdziwie rzymskiego senatora godn膮: g艂ow臋 przy m贸wieniu trzyma艂 wzniesion膮, czarne jego oczy ciska艂y b艂yskawice, usta pioruny, a siwiej膮ca broda trz臋s艂a si臋 z uniesienia, gdy przysz艂e kl臋ski ojczyzny malowa艂.
- W czym偶e bowiem ojczyzna cierpi? - m贸wi艂 - je偶eli nie w synach swoich... a my tu najpierw ucierpimy. Po naszych to ziemiach, po naszych prywatnych fortunach, zas艂ugami i krwi膮 przodk贸w zdobytych, przejdzie naprz贸d noga tych nieprzyjaci贸艂, kt贸rzy jako burza zbli偶aj膮 si臋 ku nam od morza. I za co my cierpimy? Za co zajm膮 nasze trzody, wydepcz膮 zbo偶a, popal膮 wsie prac膮 nasz膮 zbudowane? Czy my艣my krzywdzili Radziejowskiego, kt贸ry, nies艂usznie os膮dzony i jako zbrodniarz 艣cigany, obcej protekcji szuka膰 musia艂? Nie!... Czy my nastajemy, aby ten pr贸偶ny tytu艂 kr贸la szwedzkiego, kt贸ry ju偶 tyle krwi kosztowa艂, by艂 w podpisie naszego Jana Kazimierza zachowany? Nie!... Dwie wojny pal膮 si臋 na dw贸ch granicach - trzeba偶 by艂o wywo艂a膰 i trzeci膮?... Kto winien, niech go B贸g, niech go ojczyzna s膮dzi!... My umyjmy r臋ce, bo艣my niewinni tej krwi, kt贸ra b臋dzie przelan膮...
I tak dalej piorunowa艂 wojewoda; ale gdy przysz艂o do w艂a艣ciwej materii, nie umia艂 rady po偶膮danej udzieli膰.
Pos艂ano tedy po rotmistrz贸w 艂anow膮 piechot膮 dowodz膮cych, a szczeg贸lniej po pana W艂adys艂awa Skoraszewskiego, kt贸ren by艂 nie tylko rycerz s艂awny i niezr贸wnany, ale stary praktyk wojenny znaj膮cy wojn臋 jak pacierz. Rad jego istotni nawet wodzowie nieraz s艂uchali; tym wi臋c skwapliwiej po偶膮dano ich teraz.
Pan Skoraszewski radzi艂 tedy za艂o偶y膰 trzy obozy: pod Pi艂膮, Wieleniem i Uj艣ciem, tak blisko, aby w razie napadu mog艂y sobie wzajem przychodzi膰 z pomoc膮 ; a opr贸cz tego ca艂膮 nadrzeczn膮 przestrze艅, 艂ukiem oboz贸w obj臋t膮, obsypa膰 sza艅cami, kt贸re by nad przeprawami panowa艂y.
- Gdy si臋 ju偶 oka偶e - m贸wi艂 pan Skoraszewski - w kt贸rym miejscu nieprzyjaciel b臋dzie przeprawy tentowa艂, tedy si臋 tam ze wszystkich trzech oboz贸w w kup臋 zbierzemy, aby mu da膰 wstr臋t nale偶yty. Ja za艣, za zezwoleniem ja艣nie wielmo偶nych mo艣ci pan贸w, p贸jd臋 z ma艂ym pocztem do Czaplinka. Stracona to pozycja i w czas si臋 z niej cofn臋, ale tam najpierw dowiem si臋 o nieprzyjacielu i ja艣nie wielmo偶nym panom dam zna膰 o nim.
Wszyscy zgodzili si臋 na ow膮 rad臋 i pocz臋to nieco 偶wawiej krz膮ta膰 si臋 w obozie. Szlachty zjecha艂o si臋 wreszcie do pi臋tnastu tysi臋cy. 艁anowi sypali sza艅ce na przestrzeni sze艣ciu mil.
Uj艣cie, g艂贸wn膮 pozycj臋, zaj膮艂 ze swymi lud藕mi pan wojewoda pozna艅ski. Cz臋艣膰 rycerstwa zosta艂a w Wieleniu, cz臋艣膰 w Pile, a pan W艂adys艂aw Skoraszewski odjecha艂 do Czaplinka, by stamt膮d dawa膰 baczenie na nieprzyjaciela.
Rozpocz膮艂 si臋 lipiec; dnie by艂y ci膮gle pogodne i gor膮ce. S艂o艅ce dopieka艂o na r贸wninach tak mocno, i偶 szlachta chroni艂a si臋 po lasach, mi臋dzy drzewami, pod kt贸rych cieniem niekt贸rzy kazali rozbija膰 swe namioty. Tam te偶 wyprawiano uczty gwarne i ha艂a艣liwe, a jeszcze wi臋cej ha艂asu czyni艂a s艂u偶ba, zw艂aszcza przy p艂awieniu i pojeniu koni, kt贸rych po kilka tysi臋cy naraz p臋dzono trzy razy dziennie do Noteci i G艂dy, k艂贸c膮c si臋 i bij膮c o najlepszy przyst臋p do brzegu.
Duch jednak, pomimo i偶 sam wojewoda pozna艅ski dzia艂a艂 raczej w ten spos贸b, aby go os艂abi膰, by艂 z pocz膮tku dobry.
Gdyby Wittenberg by艂 nadszed艂 w pierwszych dniach lipca, by艂by prawdopodobnie napotka艂 mocny op贸r, kt贸ry w miar臋 rozgrzewania si臋 ludzi w boju m贸g艂by si臋 zmieni膰 w niezwalczon膮 zaciek艂o艣膰, jak tego cz臋sto bywa艂y przyk艂ady. Bo przecie w 偶y艂ach tych ludzi, jakkolwiek odwyk艂ych od wojny, p艂yn臋艂a krew rycerska.
Kto wie, czy drugi Jeremi Wi艣niowiecki nie zmieni艂by Uj艣cia w drugi Zbara偶 i nie zapisa艂 w tych okopach nowej 艣wietnej karty rycerskiej. Ale w艂a艣nie wojewoda pozna艅ski, na nieszcz臋艣cie, m贸g艂 tylko pisa膰, nie walczy膰.
Wittenberg, cz艂owiek nie tylko wojn臋 znaj膮cy, ale i ludzi, mo偶e umy艣lnie si臋 nie spieszy艂. Do艣wiadczenie d艂ugoletnie uczy艂o go, i偶 nowo zaci臋偶ny 偶o艂nierz najniebezpieczniejszy jest w pierwszej chwili zapa艂u i 偶e cz臋stokro膰 nie m臋stwa mu brak, ale 偶o艂nierskiej cierpliwo艣ci, kt贸r膮 tylko praktyka wyrabia. Potrafi on nieraz uderzy膰 jak nawa艂nica na najstarsze pu艂ki i przej艣膰 po ich trupach. Jest to 偶elazo, kt贸re p贸ki czerwone, drga, 偶yje, sypie iskry, pali, niszczy, a gdy wystygnie, jest tylko martw膮 bry艂膮.
Jako偶 gdy ubieg艂 tydzie艅 i drugi, a zaczyna艂 si臋 trzeci, d艂uga bezczynno艣膰 pocz臋艂a ci臋偶y膰 pospolitemu ruszeniu. Upa艂y by艂y coraz wi臋ksze. Szlachta nie chcia艂a wychodzi膰 na musztry t艂umacz膮c si臋 tym, 偶e 搆onie, ci臋te przez b膮ki, nie chc膮 usta膰 na miejscu, a jako 偶e w b艂otnistej okolicy od komar贸w wytrzyma膰 nie mo偶na..."
Czelad藕 wszczyna艂a coraz wi臋ksze k艂贸tnie o miejsca cieniste, o kt贸re i mi臋dzy panami przychodzi艂o do szabel. Jaki taki, skr臋ciwszy wieczorem do wody, wyje偶d偶a艂 chy艂kiem z obozu, aby nie wr贸ci膰 wi臋cej.
Nie brak艂o i z g贸ry z艂ego przyk艂adu. Pan Skoraszewski da艂 w艂a艣nie zna膰 z Czaplinka, 偶e Szwedzi ju偶 niedaleko, gdy na radzie wojennej uwolniono do domu pana Zygmunta z Grudnej Grudzi艅skiego, staro艣cica 艣redzkiego, o co stryj Andrzej, pan wojewoda kaliski, wielce nastawa艂.
- Je艣li ja mam tu g艂ow臋 z艂o偶y膰 i gard艂o da膰 - m贸wi艂- niech偶e synowiec po mnie pami臋膰 i s艂aw臋 odziedziczy, by zas艂uga moja nie przepad艂a.
Tu pocz膮艂 roztkliwia膰 si臋 nad m艂odym wiekiem i niewinno艣ci膮 synowca oraz wynosi膰 jego hojno艣膰, z jak膮 sto piechoty bardzo porz膮dnej dla Rzeczypospolitej na ten termin wystawi艂. I rada wojenna zgodzi艂a si臋 na pro艣by stryja. Z rana 16 lipca wyje偶d偶a艂 pan staro艣cic w kilkana艣cie s艂ug otwarcie z obozu do domu, w wigili臋 niemal obl臋偶enia i bitwy. T艂umy szlachty przeprowadza艂y go w艣r贸d szyderskich okrzyk贸w a偶 za ob贸z, a t艂umom tym przywodzi艂 Ostro偶ka, kt贸ry krzycza艂 z daleka za odje偶d偶aj膮cym :
- Mo艣ci panie staro艣cicu, daj臋 ci do herbu i nazwiska przydomek: Deest!
- Vivat Deest-Grudzi艅ski! - krzycza艂a szlachta.
- A nie p艂acz za stryjcem ! - wo艂a艂 dalej Ostro偶ka - r贸wny on ma z tob膮 kontempt dla Szwed贸w i niech si臋 jeno poka偶膮, pewnie si臋 plecami do nich obr贸ci!
M艂odemu magnatowi krew bi艂a do twarzy, ale udawa艂, 偶e obelg nie s艂yszy, jeno konia b贸d艂 ostrogami i t艂umy rozpiera艂, by jak najpr臋dzej znale藕膰 si臋 poza obozem i swymi prze艣ladowcami, kt贸rzy w ko艅cu, bez uwagi na r贸d i godno艣膰 odje偶d偶aj膮cego, pocz臋li rzuca膰 grudkami ziemi i krzycze膰:
- Masz grudk臋, Grudzi艅ski! A ho! a huzia! hoc! hoc! szarak! kot!
Uczyni艂 si臋 taki tumult, 偶e a偶 wojewoda pozna艅ski nadbieg艂 z kilku rotmistrzami uspokaja膰 i t艂umaczy膰, 偶e staro艣cic tylko na tydzie艅, dla bardzo pilnych spraw, wzi膮艂 permisj臋.
Jednak偶e z艂y przyk艂ad podzia艂a艂 - i tego samego dnia znalaz艂o si臋 kilkuset szlachty, kt贸rzy nie chcieli by膰 gorszymi od pana staro艣cica, lubo wymykali si臋 z mniejsz膮 asystencj膮 i ciszej. Pan Stanis艂aw Skrzetuski, rotmistrz kaliski, a stryjeczny s艂ynnego zbara偶czyka Jana, w艂osy rwa艂 na g艂owie, bo i jego 艂anowcy, id膮c za przyk艂adem 搕owarzystwa", pocz臋li 搘ycieka膰" z obozu. Z艂o偶ono zn贸w rad臋 wojenn膮, w kt贸rej t艂umy szlacheckie koniecznie chcia艂y wzi膮艣膰 udzia艂. Nasta艂a noc burzliwa, pe艂na krzyk贸w, swar贸w. Podejrzywano si臋 wzajemnie o zamiar ucieczki. Okrzyki: 揂lbo wszyscy, albo nikt" - przelatywa艂y z ust do ust.
Co chwila zrywa艂y si臋 wie艣ci, 偶e wojewodowie uchodz膮 - i powstawa艂 taki rozruch, 偶e wojewodowie musieli si臋 ukazywa膰 po kilkakro膰 wzburzonym t艂umom. Kilkana艣cie tysi臋cy ludzi sta艂o do 艣witania na koniach, wojewoda pozna艅ski za艣 je藕dzi艂 mi臋dzy nimi z odkryt膮 g艂ow膮, podobien do senatora rzymskiego, i powtarza艂 co chwila wielkie s艂owa:
- Mo艣ci panowie! z wami 偶y膰 i umiera膰!
Przyjmowano go w niekt贸rych miejscach wiwatami, w innych brzmia艂y szyderskie okrzyki. On za艣, ledwie uciszy艂 t艂umy, wraca艂 na rad臋 spracowany, zachryp艂y, upojony wielko艣ci膮 w艂asnych s艂贸w i przekonany, 偶e tej nocy niepo偶yte ojczy藕nie odda艂 us艂ugi.
Ale na radzie mniejsze mia艂 s艂owa na ustach, bo si臋 za brod臋 i za chocho艂 targa艂 z rozpaczy powtarzaj膮c:
- Rad藕cie waszmo艣ciowie, je艣li umiecie... Ja umywam r臋ce od tego, co si臋 stanie, bo z takim 偶o艂nierzem niepodobna si臋 broni膰. -Ja艣nie wielmo偶ny wojewodo! - odpowiada艂 pan Stanis艂aw Skrzetuski. - Sam nieprzyjaciel pow艣ci膮gnie t臋 swawol臋 i te rozruchy. Niech jeno armaty zagraj膮, niech przyjdzie do obrony, obl臋偶enia, ta sama szlachta w sprawie w艂asnego gard艂a musi u wa艂贸w s艂u偶y膰, nie w obozie si臋 warcholi膰. Tak ju偶 nieraz bywa艂o !
- Z czym si臋 broni膰? Armat nie mamy, jeno nasze wiwat贸wki, dobre do pukania w czasie uczt.
- Pod Zbara偶em Chmielnicki mia艂 siedmdziesi膮t dzia艂, a ksi膮偶臋 Jeremi jeno kilkana艣cie oktaw i granatnik贸w.
- Ale mia艂 wojsko, nie pospolitak贸w; swoje chor膮gwie, w 艣wiecie s艂awne, nie ichmo艣ci贸w od strzy偶y owiec. Z takich to on ichmo艣ci贸w 偶o艂nierzy uczyni艂.
- Pos艂a膰 po pana W艂adys艂awa Skoraszewskiego - rzek艂 pan S臋dziw贸j Czarnkowski, kasztelan pozna艅ski. - Uczyni膰 go obo藕nym. On ma mir u szlachty i w ryzie utrzyma膰 j膮 potrafi.
- Pos艂a膰 po Skoraszewskiego! Po co on ma w Drahimiu czy w Czaplinku siedzie膰! - powt贸rzy艂 pan J臋drzej Grudzi艅ski, wojewoda kaliski.
- Tak jest! to najlepsza rada! - zawo艂a艂y inne g艂osy.
I wys艂ano go艅ca po pana W艂adys艂awa Skoraszewskiego - innych postanowie艅 na radzie nie powzi臋to, natomiast m贸wiono i narzekano wiele na kr贸la, kr贸low臋, na brak wojska i opuszczenie.
Ranek nast臋pny nie przyni贸s艂 ni pociechy, ni uspokojenia. Owszem, bez艂ad sta艂 si臋 jeszcze wi臋kszy. Kto艣 pu艣ci艂 nagle wie艣膰, 偶e r贸偶nowiercy, mianowicie kalwini, sprzyjaj膮 Szwedom i gotowi s膮 przy pierwszej sposobno艣ci przej艣膰 do nieprzyjaci贸艂. Co wi臋cej, wie艣ci tej nie zaprzeczyli ani pan Szlichtyng, ani panowie Kurnatowscy, Edmund i Jacek, r贸wnie偶 kalwini, ale ludzie szczerze ojczy藕nie oddani. Sami owszem potwierdzili, 偶e r贸偶nowiercy tworz膮 osobne ko艂o i zmawiaj膮 si臋 ze sob膮 pod wodz膮 znanego warcho艂a i okrutnika pana Reja, kt贸ry za m艂odu s艂u偶膮c w Niemczech jako ochotnik po stronie luterskiej, wielkim by艂 Szwed贸w przyjacielem. Zaledwie tedy te podejrzenia rozbieg艂y si臋 mi臋dzy szlacht膮, natychmiast kilkana艣cie tysi臋cy szabel zab艂ys艂o i prawdziwa burza rozp臋ta艂a si臋 w obozie.
- Zdrajc贸w karmimy! 偶mije karmimy, gotowe k膮sa膰 艂ono rodzicielki! - wo艂a艂a szlachta.
- Dawajcie ich sam!
- W pie艅 ich!... Zdrada najzara藕liwsza, mo艣ci panowie!... Wyrwa膰 k膮kol, bo inaczej zginiemy wszyscy!
Wojewodowie i rotmistrze zn贸w musieli uspokaja膰, ale przysz艂o im to jeszcze trudniej ni偶 dnia poprzedniego. Sami zreszt膮 byli przekonani, 偶e pan Rej got贸w najotwarciej zdradzi膰 ojczyzn臋, bo to by艂 cz艂owiek zupe艂nie scudzoziemczony i pr贸cz mowy nie mia艂 w sobie nic polskiego. Uchwalono te偶 wys艂a膰 go z obozu, co zaraz uspokoi艂o nieco wzburzonych. Jednak偶e d艂ugo jeszcze zrywa艂y si臋 okrzyki:
- Dawajcie ich sam! Zdrada! zdrada!
Dziwne usposobienie zapanowa艂o w ko艅cu w obozie. Jedni upadli na duchu i pogr膮偶yli si臋 w smutku. Ci chodzili w milczeniu b艂臋dnymi krokami wzd艂u偶 wa艂贸w, puszczaj膮c trwo偶liwy i pos臋pny wzrok na r贸wniny, kt贸rymi mia艂 nadci膮gn膮膰 nieprzyjaciel, lub udzielali sobie szepc膮c coraz gorszych nowin. Innych opanowa艂a szalona, desperacka jaka艣 weso艂o艣膰 i gotowo艣膰 na 艣mier膰. Wskutek tej gotowo艣ci wyprawiano uczty i pijatyki, by weso艂o ostatnich dni 偶ycia u偶y膰. Niekt贸rzy te偶 my艣leli o zbawieniu i czas sp臋dzali na modlitwach. Nikt tylko w ca艂ym tym ludzkim t艂umie nie my艣la艂 o zwyci臋stwie, jakby ono wcale by艂o niepodobnym, a jednak nieprzyjaciel nie mia艂 si艂 przewy偶szaj膮cych : mia艂 wi臋cej dzia艂 i wojska lepiej 膰wiczone, i wodza, kt贸ry wojn臋 rozumia艂.
A gdy tak z jednej strony ob贸z polski wrza艂, hucza艂, ucztowa艂, wzburza艂 si臋, ucisza艂 jak morze wichrem smagane, gdy pospolite ruszenie sejmikowa艂o niby w czasie elekcji kr贸la - z drugiej strony, po roztoczystych, zielonych 艂臋gach nadodrza艅skich, posuwa艂y si臋 spokojnie zast臋py szwedzkie.
Sz艂a wi臋c naprz贸d brygada gwardii kr贸lewskiej; wi贸d艂 j膮 Benedykt Horn, gro藕ny 偶o艂nierz, kt贸rego imi臋 ze strachem w Niemczech powtarzano; lud doborny, ros艂y, ubrany w grzebieniaste he艂my z cz贸艂nami zachodz膮cymi na uszy, w 偶贸艂te sk贸rzane kaftany, zbrojny w rapiery i w muszkiety, zimny i uparty w boju, i na ka偶de skinienie wodza gotowy.
Karol Schedding, Niemiec, wi贸d艂 nast臋pn膮 brygad臋 Westgotlandzk膮, z艂o偶on膮 z dw贸ch pu艂k贸w piechoty i jednego ci臋偶kiej rajtarii przybranej w pancerze bez naramiennik贸w; po艂owa piechur贸w mia艂a muszkiety, druga w艂贸cznie; przy pocz膮tku bitwy muszkietnicy stawali w czele, a w razie ataku jazdy cofali si臋 za w艂贸cznik贸w, kt贸rzy utkwiwszy jeden koniec w艂贸czni w ziemi臋, drugi nadstawiali przeciw p臋dz膮cym koniom. Pod Trzcian膮, za czas贸w Zygmunta III, jedna chor膮giew husarii roznios艂a na szablach i kopytach t臋偶 sam膮 westgotlandzk膮 brygad臋, w kt贸rej obecnie s艂u偶yli przewa偶nie Niemcy.
Dwie brygady smalandzkie wi贸d艂 Irwin zwany Bezr臋kim, bo by艂 prawic臋 w swoim czasie, broni膮c chor膮gwi, utraci艂 - za to w lewej mia艂 tak膮 si艂臋, 偶e jednym zamachem odcina艂 艂eb konia; by艂 to 偶o艂nierz ponury, kochaj膮cy tylko wojn臋 i rozlew krwi, surowy i dla siebie, i dla 偶o艂nierzy. Gdy inni 搆apitanowie" wyrobili si臋 w ustawicznej wojnie na ludzi rzemios艂a, wojn臋
dla wojny kochaj膮cych, on pozosta艂 zawsze tym samym fanatykiem i mordowa艂 ludzi 艣piewaj膮c psalmy pobo偶ne.
Brygada westmanlandzka sz艂a pod Drakenborgiem, a helsingerska, z艂o偶ona ze strzelc贸w w 艣wiecie s艂awnych, pod Gustawem Oxenstiern膮, krewnym s艂awnego kanclerza, m艂odym 偶o艂nierzem wielkie rokuj膮cym nadzieje. Nad ostgotlandzk膮 pu艂kownikowa艂 Fersen, a neriksk膮 i wermlandzk膮 sprawowa艂 sam Wittenberg, kt贸ry zarazem by艂 naczelnym wodzem ca艂ej armii.
Siedmdziesi膮t dwa dzia艂 wyt艂acza艂o bruzdy po wilgotnych 艂臋gach, a wszystkich 偶o艂nierzy by艂o 17 tysi臋cy, gro藕nych 艂upie偶nik贸w ca艂ych Niemiec, a w boju tak sprawnych, 偶e zw艂aszcza z piechot膮 zaledwie kr贸lewskie francuskie gwardie mog艂y si臋 por贸wna膰. Za pu艂kami ci膮gn臋艂y wozy i namioty, a pu艂ki sz艂y w szyku, w ka偶dej chwili do boju gotowe.
Las w艂贸czni stercza艂 nad mas膮 g艂贸w, he艂m贸w i kapeluszy, a mi臋dzy tym lasem p艂yn臋艂y ku polskiej granicy wielkie chor膮gwie b艂臋kitne z bia艂ymi krzy偶ami w po艣rodku.
Z ka偶dym dniem zmniejsza艂a si臋 odleg艂o艣膰 dziel膮ca dwa wojska.
Na koniec, w dniu 21 lipca, w lesie pod wsi膮 Heinrichsdorfem ujrza艂y zast臋py szwedzkie po raz pierwszy s艂up graniczny polski. Na ten widok ca艂e wojsko uczyni艂o okrzyk ogromny, zagrzmia艂y tr膮by, kot艂y i b臋bny i rozwin臋艂y si臋 wszystkie chor膮gwie. Wittenberg wyjecha艂 naprz贸d w asystencji 艣wietnego sztabu, a wszystkie pu艂ki przechodzi艂y przed nim prezentuj膮c bro艅, jazda z dobytymi rapierami, dzia艂a z zapalonymi lontami. Godzina by艂a po艂udniowa, pogoda przepyszna. Powietrze le艣ne pachnia艂o 偶ywic膮.
Szara, zalana promieniami s艂o艅ca droga, kt贸r膮 przechodzi艂y szwedzkie chor膮gwie, wybiegaj膮c z heinrichsdorfskiego lasu, gubi艂a si臋 na widnokr臋gu. Gdy id膮ce ni膮 wojska przesz艂y wreszcie las, wzrok ich odkry艂 krain臋 weso艂膮, u艣miechni臋t膮, po艂yskuj膮c膮 偶贸艂tawymi 艂anami zb贸偶 wszelakich, miejscami usian膮 d膮browami, miejscami zielon膮 od 艂膮k. Tu i owdzie z k臋p drzew, za d膮browami, hen! daleko podnosi艂y si臋 dymy ku niebu; na potrawach widnia艂y pas膮ce si臋 trzody. Tam gdzie na 艂膮kach prze艣wieca艂a woda rozlana szeroko, chodzi艂y spokojnie bociany.
Jaka艣 cisza i s艂odycz rozlana by艂a wsz臋dzie po tej ziemi mlekiem i miodem p艂yn膮cej. I zdawa艂a si臋 roztacza膰 coraz szerzej i otwiera膰 ramiona przed wojskami, jakby nie najezdnik贸w wita艂a, ale go艣ci z Bogiem przybywaj膮cych.
Na ten widok nowy okrzyk wyrwa艂 si臋 z piersi wszystkich 偶o艂dak贸w, mianowicie rodowitych Szwed贸w przywyk艂ych do nagiej, biednej i dzikiej przyrody w kraju ojczystym. Serca 艂upieskiego a ubogiego ludu wezbra艂y pragnieniem zagarni臋cia tych skarb贸w i dostatk贸w, kt贸re wpada艂y im pod oczy. Zapa艂 ogarn膮艂 szeregi.
Ale spodziewali si臋 ci 偶o艂dacy zahartowani w ogniu trzydziestoletniej wojny, 偶e nie przyjdzie im to 艂atwo, bo膰 t臋 ziemi臋 zbo偶n膮 zamieszkiwa艂 lud rojny a rycerski, kt贸ry umia艂 jej broni膰. 呕y艂a jeszcze w Szwecji pami臋膰 straszliwego pogromu pod Kircholmem, gdzie trzy tysi膮ce jazdy pod Chodkiewiczem star艂o na proch o艣mna艣cie tysi臋cy najbitniejszego szwedzkiego wojska. W chatach Westgotlandu, Smalandu do Dalekarlii opowiadano o tych rycerzach skrzydlatych jak o wielkoludach z sagi. 艢wie偶sza by艂a jeszcze pami臋膰 walk za Gustawa Adolfa, bo nie wymarli ludzie, kt贸rzy brali w nich udzia艂. Wszak偶e 贸w orze艂 skandynawski, zanim przelecia艂 ca艂e Niemcy, po dwakro膰 po艂ama艂 szpony na zast臋pach Koniecpolskiego.
Wi臋c z rado艣ci膮 艂膮czy艂a si臋 w sercach szwedzkich i pewna obawa, kt贸rej nie by艂 pr贸偶en sam w贸dz naczelny, Wittenberg. Patrzy艂 on na przechodz膮ce pu艂ki piechoty i rajtarii takim okiem, jakim pasterz patrzy na sw膮 trzod臋; nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do oty艂ego cz艂owieka przybranego w kapelusz z pi贸rem i jasn膮 peruk臋 spadaj膮c膮 na ramiona.
- Wasza mi艂o艣膰 upewniasz mnie - rzek艂 - 偶e z tymi si艂ami mo偶na z艂ama膰 wojska stoj膮ce pod Uj艣ciem?
Cz艂owiek w jasnej peruce u艣miechn膮艂 si臋 i rzek艂:
- Wasza mi艂o艣膰 zupe艂nie mo偶e polega膰 na mych s艂owach, za kt贸re g艂ow膮 r臋czy膰 gotowym. Gdyby pod Uj艣ciem by艂y wojska regularne i kt贸rykolwiek z hetman贸w, tedybym pierwszy radzi艂 nie kwapi膰 si臋 i poczeka膰, a偶 jego kr贸lewska mo艣膰 z ca艂膮 armi膮 nadci膮gnie; ale przeciw pospolitemu ruszeniu i tym panom wielkopolskim si艂y nasze a偶 nadto wystarcz膮.
- A nie przy艣l膮偶e im jakowych posi艂k贸w?
- Posi艂k贸w nie przy艣l膮 z dw贸ch powod贸w: po pierwsze, dlatego, 偶e wojska wszystkie, kt贸rych w og贸le jest niewiele, zaj臋te s膮 na Litwie i na Ukrainie; po wt贸re, 偶e w Warszawie ani kr贸l Jan Kazimierz, ani panowie kanclerze, ani senat do tej pory nie chc膮 wierzy膰, aby jego kr贸lewska mo艣膰 Karol Gustaw, wbrew rozejmowi i mimo ostatnich poselstw, mimo gotowo艣ci do ust臋pstw, naprawd臋 rozpoczyna艂 wojn臋. Ufaj膮, 偶e pok贸j jeszcze w ostatniej chwili b臋dzie uczyniony... cha! cha!
Tu oty艂y cz艂owiek zdj膮艂 kapelusz, otar艂 z potu czerwon膮 twarz i doda艂:
- Trubecki i Do艂goruki na Litwie, Chmielnicki na Ukrainie, a my wchodzimy do Wielkopolski... Oto do czego doprowadzi艂y rz膮dy Jana Kazimierza !
Wittenberg spojrza艂 na niego dziwnym wzrokiem i zapyta艂:
- A wasza mi艂o艣膰 radujesz si臋 t膮 my艣l膮?
- A ja raduj臋 si臋 t膮 my艣l膮, bo moje krzywdy i moja niewinno艣膰 b臋d膮 pomszczone; a opr贸cz tego widz臋 ju偶 jak na d艂oni, 偶e szabla waszej mi艂o艣ci i moje rady w艂o偶膮 t臋 now膮, najpi臋kniejsz膮 w 艣wiecie koron臋 na g艂ow臋 Karola Gustawa.
Wittenberg zapu艣ci艂 wzrok w dal, obj膮艂 nim lasy, d膮browy, 艂臋gi i 艂any zbo偶ne, i po chwili rzek艂:
- Tak jest! pi臋kny to kraj i 偶yzny... Wasza mi艂o艣膰 mo偶esz te偶 by膰 pewien, 偶e po wojnie jego kr贸lewska mo艣膰 nikomu innemu wielkorz膮dztwa tu nie powierzy.
Oty艂y cz艂owiek zdj膮艂 zn贸w kapelusz.
- I ja te偶 nie chc臋 innego mie膰 pana - doda艂 wznosz膮c oczy ku niebu.
Niebo by艂o jasne i pogodne, 偶aden piorun nie spad艂 i nie skruszy艂 na proch zdrajcy, kt贸ry sw贸j kraj, j臋cz膮cy ju偶 pod dwoma wojnami i wyczerpany, wydawa艂 na tej granicy w moc nieprzyjaciela.
Cz艂owiek bowiem rozmawiaj膮cy z Wittenbergiem by艂 to Hieronim Radziejowski, by艂y podkanclerzy koronny, obecnie Szwedom przeciw ojczy藕nie zaprzedany.
Stali czas jaki艣 w milczeniu; tymczasem ostatnie dwie brygady, nerikska i wermlandzka, przesz艂y granic臋, za nimi pocz臋艂y si臋 wtacza膰 dzia艂a, tr膮by ci膮gle jeszcze gra艂y, a huk kot艂贸w i warczenie b臋bn贸w g艂uszy艂o kroki 偶o艂nierzy i nape艂nia艂o las z艂owrogimi echami. Wreszcie ruszy艂 i sztab. Radziejowski jecha艂 ko艂o Wittenberga.
- Oxenstierny nie wida膰 - rzek艂 Wittenberg - boj臋 si臋, czy go jaka przygoda nie spotka艂a. Nie wiem, je偶eli to dobra by艂a rada posy艂a膰 go jako tr臋bacza z listami pod Uj艣cie.
- Dobra - odpar艂 Radziejowski - bo ob贸z zlustruje, wodz贸w zobaczy i wyrozumie, co tam my艣l膮, a tego by lada ciura nie uczyni艂.
- A je艣li go poznaj膮?
- Jeden pan Rej go tam zna, a on nasz. Zreszt膮, cho膰by go poznali, nie uczyni膮 mu nic z艂ego, jeszcze na drog臋 opatrz膮 i nagrodz膮... Znam ja Polak贸w i wiem, 偶e gotowi na wszystko, byle si臋 przed obcymi jako polityczny nar贸d pokaza膰. Ca艂a usilno艣膰 nasza w tym, aby nas obcy chwalili... O Oxenstiern臋 mo偶esz by膰 wasza mi艂o艣膰 spokojny, bo w艂os mu z g艂owy nie spadnie. Nie wida膰 go, bo i czas by艂 na powr贸t za kr贸tki.
- A jak wasza mi艂o艣膰 s膮dzisz: sprawi膮 nasze listy jaki skutek?
Radziejowski roze艣mia艂 si臋.
- Je艣li pozwolisz mi wasza mi艂o艣膰 by膰 prorokiem, to przepowiem, co si臋 stanie. Pan wojewoda pozna艅ski polityczny to cz艂ek i uczony, wi臋c nam bardzo politycznie i bardzo grzecznie odpisze; ale 偶e lubi za Rzymianina uchodzi膰, tedy jego odpowied藕 okrutnie b臋dzie rzymska; powie naprz贸d, 偶e woli ostatni膮 kropl臋 krwi wyla膰 ni偶 podda膰 si臋, 偶e 艣mier膰 lepsza od nies艂awy, a mi艂o艣膰, jak膮 偶ywi dla ojczyzny, nakazuje mu pa艣膰 na granicy.
Radziejowski pocz膮艂 si臋 艣mia膰 jeszcze g艂o艣niej, surowa twarz Wittenberga rozja艣ni艂a si臋 tak偶e.
- Wasza mi艂o艣膰 nie s膮dzisz, aby on by艂 got贸w tak uczyni膰, jak pisze? - pyta艂.
- On? - odrzek艂 Radziejowski. - Prawda, 偶e 偶ywi mi艂o艣膰 do ojczyzny, ale inkaustem, a 偶e niezbyt to posilna potrawa, wi臋c i jego mi艂o艣膰 chudsza nawet od jego b艂azna, kt贸ry mu pomaga rytmy uk艂ada膰. Jestem pewny, 偶e po onej rzymskiej odmowie nast膮pi膮 偶yczenia zdrowia, pomy艣lno艣ci, polecanie si臋 s艂u偶bom, a na koniec pro艣ba, by艣my dobra jego i krewnych oszcz臋dzali, za co zn贸w b臋dzie 偶ywi艂 dla nas wdzi臋czno艣膰 - wraz ze wszystkimi swymi krewnymi.
- A jaki偶 b臋dzie w ostatku skutek naszych list贸w?
- 呕e zw膮tl膮 ducha do ostatka, 偶e panowie senatorowie rozpoczn膮 z nami uk艂ady i 偶e ca艂膮 Wielkopolsk臋, bodaj po kilku wystrza艂ach na wiatr, zajmiemy.
- Oby艣 wasza mi艂o艣膰 by艂 prawdziwym prorokiem...
- Pewien jestem, 偶e tak b臋dzie, bo znam tych ludzi, mam te偶 przyjaci贸艂 i stronnik贸w w ca艂ym kraju i wiem, jak sobie poczyna膰... A 偶e niczego nie omieszkam, r臋czy za to krzywda, kt贸ra mnie od Jana Kazimierza spotka艂a, i mi艂o艣膰 dla Karola Gustawa. Czulsi u nas teraz ludzie na w艂asne fortuny ni偶 na ca艂o艣膰 Rzeczypospolitej. Wszystkie te ziemie, po kt贸rych teraz i艣膰 b臋dziem, to fortuny Opali艅skich, Czarnkowskich, Grudzi艅skich, a 偶e oni to w艂a艣nie stoj膮 pod Uj艣ciem, wi臋c te偶 i mi臋ksi b臋d膮 przy uk艂adach. Co do szlachty, byle jej wolno艣膰 sejmikowania zar臋czy膰, p贸jdzie i ona 艣ladem pa n贸w wojewod贸w.
- Wasza mi艂o艣膰 niepo偶yte swoj膮 znajomo艣ci膮 kraju i ludzi oddajesz jego kr贸lewskiej mo艣ci us艂ugi, kt贸re nie mog膮 by膰 bez r贸wnie znamienitej nagrody. Z tego, co od waszej mi艂o艣ci s艂ysz臋, wnioskuj臋, 偶e mog臋 t臋 ziemi臋 jako nasz膮 uwa偶a膰.
- Mo偶esz wasza mi艂o艣膰! mo偶esz! mo偶esz! - powt贸rzy艂 skwapliwie po kilkakro膰 Radziejowski.
- A wi臋c zajmuj臋 j膮 w imieniu jego kr贸lewskiej mo艣ci Karola Gustawa odpar艂 powa偶nie Wittenberg.
Gdy tak szwedzkie wojska pocz臋艂y depta膰 za Heinrichsdorfem ziemi臋 wielkopolsk膮, poprzednio jeszcze, bo w dniu 18 lipca, przyby艂 do obozu polskiego tr臋bacz szwedzki z listami do wojewod贸w od Radziejowskiego i Wittenberga.
Pan W艂adys艂aw Skoraszewski sam poprowadzi艂 go do wojewody pozna艅skiego, a szlachta z pospolitego ruszenia gapi艂a si臋 ciekawie na 損ierwszego Szweda", podziwiaj膮c jego dzieln膮 postaw臋, twarz m臋sk膮, 偶贸艂ty w膮s, zaczesany w ko艅cach do g贸ry w szerok膮 szczotk臋, i min臋 prawdziwie pa艅sk膮. T艂umy przeprowadza艂y go do wojewody, znajomi zwo艂ywali si臋 nawzajem, pokazywano go palcami, 艣miano si臋 troch臋 z but贸w, zako艅czonych ogromn膮 kolist膮 cholew膮, i z d艂ugiego, prostego rapiera, kt贸ry ro偶nem przezywano, wisz膮cego na pendencie, suto srebrem haftowanym; Szwed za艣 rzuca艂 tak偶e ciekawie oczyma spod szerokiego kapelusza, jakby chcia艂 ob贸z zlustrowa膰 i si艂y przeliczy膰, to zn贸w przypatrywa艂 si臋 t艂umom szlachty, kt贸rej wschodni ubi贸r widocznie by艂 dla niego nowo艣ci膮.
Na koniec wprowadzono go do wojewody, u kt贸rego zgromadzeni byli wszyscy dygnitarze znajduj膮cy si臋 w obozie.
Wnet przeczytano listy i rozpocz臋艂a si臋 narada, tr臋bacza za艣 poleci艂 pan wojewoda swym dworzanom, aby ucz臋stowano go po 偶o艂niersku; od dworzan odebra艂a go szlachta, i podziwiaj膮c go ci膮gle jako osobiliwo艣膰, pocz臋艂a z nim pi膰 na um贸r.
Pan Skoraszewski przypatrywa艂 mu si臋 r贸wnie偶 pilnie, ale z tego powodu, i偶 podejrzewa艂, 偶e to jaki艣 oficer za tr臋bacza przebrany; poszed艂 nawet z t膮 my艣l膮 wieczorem do pana wojewody; ten jednak偶e odrzek艂, i偶 to jest wszystko jedno, i aresztowa膰 go nie pozwoli艂.
- Cho膰by to by艂 i sam Wittenberg - rzek艂 - jako pose艂 tu przyby艂 i bezpiecznie odjecha膰 powinien... Jeszcze mu ka偶臋 da膰 dziesi臋膰 dukat贸w na drog臋.
Tr臋bacz tymczasem gaw臋dzi艂 艂aman膮 niemczyzn膮 z tymi ze szlachty, kt贸rzy ten j臋zyk przez stosunki z miastami pruskimi rozumieli, i opowiada艂 im o zwyci臋stwach przez Wittenberga w r贸偶nych krajach odniesionych, o si艂ach, jakie ku Uj艣ciu id膮, a zw艂aszcza o dzia艂ach nie znanej dot膮d doskona艂o艣ci, kt贸rym nie masz sposobu si臋 opiera膰. Stropi艂a si臋 tym te偶 szlachta niema艂o i r贸偶ne przesadzone wie艣ci pocz臋艂y wnet kr膮偶y膰 po obozie.
Tej nocy prawie nikt nie spa艂 w ca艂ym Uj艣ciu, bo najprz贸d, ko艂o p贸艂nocy, nadeszli ci ludzie, kt贸rzy dotychczas w osobnych stali obozach pod Pi艂膮 i Wieleniem. Dygnitarze radzili nad odpowiedzi膮 do bia艂ego dnia, a szlachcie czas schodzi艂 na opowiadaniach o pot臋dze szwedzkiej.
Z pewn膮 gor膮czkow膮 ciekawo艣ci膮 wypytywano tr臋bacza o wodz贸w, wojsko, bro艅, spos贸b walczenia i podawano sobie z ust do ust ka偶d膮 jego odpowied藕. Blisko艣膰 szwedzkich zast臋p贸w dodawa艂a niezwyk艂ego interesu wszelkim szczeg贸艂om, kt贸re nie by艂y tego rodzaju, aby mog艂y doda膰 otuchy.
O 艣witaniu nadjecha艂 pan Stanis艂aw Skrzetuski z wie艣ci膮, 偶e Szwedzi przyci膮gn臋li ju偶 pod Wa艂cz, o jeden dzie艅 marszu od polskiego obozu. Powsta艂a natychmiast sroga kr臋tanina; wi臋kszo艣膰 koni wraz ze s艂u偶b膮 by艂a na paszy na 艂膮kach, wi臋c posy艂ano po nie na gwa艂t. Powiaty siada艂y na ko艅 i stawa艂y chor膮gwiami. Chwila przed bitw膮 bywa dla niewy膰wiczonego 偶o艂nierza najstraszniejsz膮; wi臋c zanim rotmistrze zdo艂ali wprowadzi膰 jaki taki porz膮dek, przez d艂ugi czas panowa艂o przera偶aj膮ce zamieszanie.
Nie s艂ycha膰 by艂o ni komendy, ni tr膮bek, tylko g艂osy wo艂aj膮ce ze wszystkich stron: 揓anie! Pietrze! Onufry! bywaj!... 呕eby ci臋 zabito! dawaj konie!... Gdzie moja s艂u偶ba?... Janie! Pietrze!" Gdyby w takiej chwili rozleg艂 si臋 jeden strza艂 dzia艂owy, zamieszanie 艂atwo by w pop艂och zmieni膰 si臋 mog艂o.
Z wolna jednak powiaty stawa艂y w ordynku. Przyrodzone usposobienie szlachty do wojny zast膮pi艂o poniek膮d brak do艣wiadczenia i oko艂o po艂udnia przedstawia艂 ju偶 ob贸z do艣膰 imponuj膮cy widok. Piechota sta艂a przy wa艂ach, podobna do kwiat贸w w swych r贸偶nobarwnych kabatach; dymy unosi艂y si臋 z zapalonych lont贸w, a na zewn膮trz wa艂贸w, pod zas艂on膮 dzia艂, 艂臋gi i r贸wnina zaroi艂y si臋 powiatowymi chor膮gwiami jazdy w szyku stoj膮cej, na dzielnych koniach, kt贸rych r偶enie budzi艂o echa w pobliskich lasach i nape艂nia艂o serca zapa艂em wojennym.
Tymczasem wojewoda pozna艅ski wyprawi艂 tr臋bacza z odpowiedzi膮 na listy, brzmi膮c膮 mniej wi臋cej tak, jak przepowiada艂 Radziejowski, a zatem polityczn膮 zarazem i rzymsk膮; po czym postanowi艂 wys艂a膰 podjazd na p贸艂nocny brzeg Noteci dla pochwycenia nieprzyjacielskiego j臋zyka.
Piotr Opali艅ski, wojewoda podlaski, stryjeczny wojewody pozna艅skiego, mia艂 ruszy膰 w艂asn膮 osob膮 z podjazdem wraz ze swymi dragonami, kt贸rych, sto pi臋膰dziesi膮t pod Uj艣cie przyprowadzi艂, a opr贸cz tego polecono panom rotmistrzom, Skoraszewskiemu W艂adys艂awowi i Skrzetuskiemu, wezwa膰 ochotnika ze szlachty do pospolitego ruszenia nale偶膮cej, aby i ona zajrza艂a ju偶 przecie w oczy nieprzyjacielowi.
Je藕dzili tedy obaj przed szeregami czyni膮c rozkosz oczom swym moderunkiem i postaw膮; pan Stanis艂aw, czarny jak 偶uk na podobie艅stwo wszystkich Skrzetuskich, z twarz膮 m臋sk膮, gro藕n膮 i ozdobion膮 d艂ug膮 uko艣n膮 blizn膮 od ci臋cia miecza pozosta艂膮, z krucz膮, rozwian膮 na wiatr brod膮; pan W艂adys艂aw, t艂ustawy, z d艂ugimi jasnymi w膮sami, z odwini臋t膮 warg膮 doln膮 i oczyma w czerwonych obw贸dkach, 艂agodny i poczciwy, mniej przypomina艂 Marsa, ale niemniej by艂a to szczera dusza 偶o艂nierska, jak salamandra w ogniu si臋 kochaj膮ca, rycerz znaj膮cy wojn臋 jak swoje dziesi臋膰 palc贸w i odwagi niepor贸wnanej. Obaj przeje偶d偶aj膮c szeregi wyci膮gni臋te w d艂ug膮 lini臋 powtarzali co chwila :
- A nu偶e, mo艣ci panowie, kto na ochotnika pod Szweda? Kto rad prochu pow膮cha膰? Nu偶e, mo艣ci panowie, na ochotnika!
I tak przejechali ju偶 spory kawa艂 - bez skutku, bo z szereg贸w nie wysuwa艂 si臋 nikt. Jeden ogl膮da艂 si臋 na drugiego. Byli tacy, kt贸rzy mieli ochot臋, i nie strach przed Szwedami, ale nie艣mia艂o艣膰 wobec swoich ich wstrzymywa艂a.
Niejeden tr膮ca艂 s膮siada 艂okciem i m贸wi艂: 揚贸jdziesz ty, to i ja p贸jd臋."
Rotmistrze poczynali si臋 niecierpliwi膰, a偶 nagle, gdy przyjechali przed powiat gnie藕nie艅ski, jaki艣 cz艂owiek pstro ubrany wyskoczy艂 na kucu nie z szeregu, ale zza szeregu i krzykn膮艂:
- Mo艣ci panowie pospolitaki, ja zostaj臋 ochotnikiem, a wy b艂aznami!
- Ostro偶ka! Ostro偶ka! - zawo艂a艂a szlachta.
- Taki dobry szlachcic jak i ka偶dy! - odpowiedzia艂 b艂azen.
- Tfu! do stu diab艂贸w! - zawo艂a艂 pan Rosi艅ski, pods臋dek - do艣膰 b艂aze艅stw! id臋 ja!
- I ja!... i ja! - zawo艂a艂y liczne g艂osy.
- Raz mnie matka rodzi艂a, raz mi 艣mier膰!
- Znajd膮 si臋 tacy dobrzy jak i ty!
- Ka偶demu wolno! Niech si臋 tu nikt nad drugich nie wynosi.
I jak poprzednio nikt nie stawa艂, tak teraz pocz臋艂a si臋 sypa膰 szlachta ze wszystkich powiat贸w - prze艣ciga膰 ko艅mi, zawadza膰 jedni o drugich i k艂贸ci膰 napr臋dce. Stan臋艂o w mgnieniu oka z pi臋膰set koni, a jeszcze ci膮gle wyje偶d偶ano z szereg贸w. Pan Skoraszewski pocz膮艂 si臋 艣mia膰 swoim szczerym, poczciwym 艣miechem i wo艂a膰:
- Dosy膰, mo艣ci panowie, dosy膰! Nie mo偶emy i艣膰 wszyscy!
Po czym obaj ze Skrzetuskim sprawili ludzi i ruszyli naprz贸d.
Pan wojewoda podlaski po艂膮czy艂 si臋 z nimi przy wyj艣ciu z obozu. Widziano ich jak na d艂oni, przeprawiaj膮cych si臋 przez Note膰 - po czym zamigotali jeszcze kilkakrotnie na skr臋tach drogi i znikli z oczu.
Po up艂ywie p贸艂 godziny pan wojewoda pozna艅ski kaza艂 rozje偶d偶a膰 si臋 ludziom do namiot贸w, uzna艂 bowiem, 偶e niepodobna ich trzyma膰 w szeregach, gdy nieprzyjaciel jeszcze o dzie艅 drogi odleg艂y. Porozstawiano jednak liczne stra偶e; nie pozwolono wygania膰 koni na pasz臋 i wydano rozkaz, 偶e za pierwszym cichym zatr膮bieniem przez munsztuk wszyscy maj膮 siada膰 na ko艅 i stawa膰 w gotowo艣ci.
Sko艅czy艂o si臋 oczekiwanie, niepewno艣膰, sko艅czy艂y si臋 zaraz swary, k艂贸tnie; owszem: blisko艣膰 nieprzyjaciela, jak przepowiada艂 pan Skrzetuski, podnios艂a ducha. Pierwsza szcz臋艣liwa bitwa mog艂a go nawet podnie艣膰 bardzo wysoko, i wieczorem zdarzy艂 si臋 wypadek, kt贸ry zdawa艂 si臋 by膰 now膮 szcz臋艣liw膮 wr贸偶b膮.
S艂o艅ce w艂a艣nie zachodzi艂o o艣wiecaj膮c ogromnym, ra偶膮cym oczy blaskiem Note膰 i zanoteckie bory, gdy po drugiej stronie rzeki ujrzano naprz贸d tuman kurzu, a potem poruszaj膮cych si臋 w tumanie ludzi. Wyleg艂o, co 偶y艂o, na wa艂y, patrze膰, co to za go艣cie; wtem od stra偶y nadbieg艂 dragon z chor膮gwi pana Grudzi艅skiego daj膮c zna膰, 偶e podjazd wraca.
- Podjazd wraca!... wracaj膮 szcz臋艣liwie!... Nie zjedli ich Szwedzi!- powtarzano z ust do ust w obozie.
Oni tymczasem w jasnych k艂臋bach kurzu zbli偶ali si臋 coraz bardziej, id膮c wolno, nast臋pnie przeprawili si臋 przez Note膰.
Szlachta przypatrywa艂a im si臋 z r臋koma nad oczami, bo blask czyni艂 si臋 coraz wi臋kszy i ca艂e powietrze przesycone by艂o z艂otym i purpurowym 艣wiat艂em.
- Hej! co艣 ich kupa wi臋ksza, ni偶 wyjecha艂a! - rzek艂 pan Szlichtyng.
- Je艅c贸w chyba prowadz膮, jak mnie B贸g mi艂y! - zakrzykn膮艂 jaki艣 szlachcic, widocznie tch贸rzem podszyty, kt贸ry oczom swoim wierzy膰 nie chcia艂.
- Je艅c贸w prowadz膮! je艅c贸w prowadz膮!...
Oni tymczasem zbli偶yli si臋 ju偶 tak, 偶e twarze mo偶na by艂o rozr贸偶ni膰. Na przedzie jecha艂 pan Skoraszewski kiwaj膮c swym zwyczajem g艂ow膮 i gaw臋dz膮c weso艂o ze Skrzetuskim, za nimi du偶y oddzia艂 konny otacza艂 kilkudziesi臋ciu piechur贸w przybranych w koliste kapelusze. Byli to istotnie je艅cy szwedzcy.
Na ten widok nie wytrzyma艂a szlachta i pu艣ci艂a si臋 naprzeciw w艣r贸d okrzyk贸w :
- Vivat Skoraszewski ! Vivat Skrzetuski !
G臋ste t艂umy otoczy艂y wnet ca艂y oddzia艂. Jedni patrzyli na je艅c贸w, drudzy wypytywali si臋: 揓ak to by艂o?" - inni wygra偶ali Szwedom.
- A hu! A co?! Dobrze wam tak, psiajuchy!... Z Polakami zachcia艂o si臋 wam wojowa膰? Macie teraz Polak贸w!
- Dawajcie ich saml... Na szable ich!... Bigosowa膰!...
- Ha, szo艂dryl ha, pludraki, popr贸bowali艣cie polskich szabel?!
- Mo艣ci panowie, nie krzyczcie-jak wyrostki, bo je艅cy pomy艣l膮, 偶e wam wojna pierwszyzna ! - rzek艂 pan Skoraszewski. -Zwyczajna to rzecz, 偶e si臋 je艅c贸w w czasie wojny bierze.
Ochotnicy, kt贸rzy nale偶eli do podjazdu, spogl膮dali z dum膮 na szlacht臋, kt贸ra zarzuca艂a ich pytaniami:
- Jak偶e to? 艁atwo si臋 wam dali? Czy musieli艣cie si臋 zapoci膰? Dobrze si臋 bij膮?
- Dobrzy pacho艂kowie - odpar艂 pan Rosi艅ski - i bronili si臋 znacznie, ale przecie nie z 偶elaza. Szabla si臋 ich ima.
- Tak i nie mogli wam si臋 oprze膰, co?
- Impetu nie mogli wytrzyma膰.
- Mo艣ci panowie, s艂yszycie, co m贸wi膮: impetu nie mogli wytrzyma膰!...A co?... Impet to grunt!...
- Pami臋tajcie, byle z impetem!... Najlepszy to spos贸b na Szweda!
Gdyby tej szlachcie kazano w tej chwili skoczy膰 na nieprzyjaciela, niechybnie nie zabrak艂oby jej impetu, ale tymczasem nieprzyjaciela nie by艂o wida膰 - natomiast dobrze ju偶 w nocy rozleg艂 si臋 g艂os tr膮bki przed forpocztami.
Przybywa艂 drugi tr臋bacz z listem od Wittenberga wzywaj膮cym szlacht臋 do poddania si臋. T艂umy dowiedziawszy si臋 o tym chcia艂y pos艂a艅ca rozsieka膰, ale wojewodowie wzi臋li list do deliberacji, cho膰 tre艣膰 jego by艂a bezczelna.
Jenera艂 szwedzki o艣wiadcza艂, 偶e Karol Gustaw przysy艂a swe wojska krewnemu Janowi Kazimierzowi jako posi艂ki przeciw Kozakom, 偶e zatem Wielkopolanie powinni si臋 podda膰 bez oporu. Pan Grudzi艅ski czytaj膮c to pismo nie m贸g艂 wstrzyma膰 oburzenia i pi臋艣ci膮 w st贸艂 uderzy艂, ale wojewoda pozna艅ski wnet uspokoi艂 go pytaniem :
- Wierzysz waszmo艣膰 w zwyci臋stwo?... Ile dni mo偶em si臋 broni膰?...
Chceszli wzi膮艣膰 odpowiedzialno艣膰 za tyle krwi szlacheckiej, kt贸ra jutro mo偶e by膰 przelan膮?
Po d艂u偶szej naradzie postanowiono nie odpowiada膰 i czeka膰, co si臋 stanie.
Nie czekano ju偶 d艂ugo. W sobot臋, dnia 24 lipca, stra偶e da艂y zna膰, 偶e ca艂e wojsko szwedzkie ukaza艂o si臋 naprzeciw Pi艂y. W obozie zawrza艂o jak w ulu wili膮 wyroju.
Szlachta siada艂a na ko艅, wojewodowie przebiegali szeregi, wydaj膮c sprzeczne rozkazy, a偶 dopiero pan W艂adys艂aw wzi膮艂 wszystko w r臋ce i przyprowadziwszy do porz膮dku wyjecha艂 na czele kilkuset ochotnik贸w, by popr贸bowa膰 harc贸w za rzek膮 i ludzi z widokiem nieprzyjaci贸艂 oswoi膰.
Sz艂a z nim jazda do艣膰 ochotnie, bo harce sk艂ada艂y si臋 zwykle z szeregu walk prowadzonych niewielkimi kupami lub pojedynczo, a takich walk 膰wiczona w sztuce robienia szabl膮 szlachta nie l臋ka艂a si臋 wcale. Wyszli wi臋c za rzek臋 i stan臋li w obliczu nieprzyjaciela, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 coraz bardziej i czernia艂 d艂ug膮 lini膮 na horyzoncie jakoby b贸r 艣wie偶o z ziemi wyros艂y. Rozwija艂y si臋 wi臋c pu艂ki konne, piesze, ogarniaj膮c coraz szersz膮 przestrze艅.
Szlachta spodziewa艂a si臋, 偶e lada chwila sypn膮 si臋 ku niej harcownicy, rajtarzy, ale tymczasem nie by艂o ich wida膰. Natomiast na wzg贸rzach odleg艂ych o kilkaset krok贸w zatrzyma艂y si臋 niewielkie kupki, w kt贸rych wida膰 by艂o ludzi i konie, i pocz臋艂y kr臋ci膰 si臋 na miejscu, co ujrzawszy pan Sk贸raszewski zakomenderowa艂 bez zw艂oki :
- Lewo - w ty艂!
Ale jeszcze nie przebrzmia艂 g艂os komendy, gdy na wzg贸rkach wykwit艂y d艂ugie bia艂e smugi dymu i niby ptastwo jakie艣 przelecia艂o ze 艣wistem mi臋dzy szlacht膮, potem huk wstrz膮sn膮艂 powietrzem, a jednocze艣nie rozleg艂y si臋 krzyki i j臋ki kilku rannych.
- St贸j! - krzykn膮艂 pan W艂adys艂aw.
Ptastwo przelecia艂o po raz drugi i trzeci - i zn贸w 艣wistowi zawt贸rowa艂y j臋ki.
Szlachta nie us艂ucha艂a komendy naczelnika, owszem, ust臋powa艂a coraz szybciej, krzycz膮c i pomocy niebieskiej wzywaj膮c - nast臋pnie oddzia艂 rozproszy艂 si臋 w mgnieniu oka po r贸wninie i ruszy艂 skokiem ku obozowi. Pan Skoraszewski kl膮艂 - nic nie pomog艂o.
Zegnawszy tak 艂atwo harcownik贸w Wittenberg posuwa艂 si臋 dalej, a偶 wreszcie stan膮艂 naprzeciw Uj艣cia, wprost przed sza艅cami bronionymi przez szlacht臋 kalisk膮. Polskie armaty pocz臋艂y gra膰 w tej偶e chwili, ale zrazu nie odpowiadano na owe salwy ze strony szwedzkiej. Dymy uk艂ada艂y si臋 spokojnie w jasnym powietrzu w d艂ugie pasma rozci膮gaj膮ce si臋 mi臋dzy wojskami, a przez luki mi臋dzy nimi widzia艂a szlachta pu艂ki szwedzkie, piechoty i jazdy, rozwijaj膮ce si臋 ze straszliwym spokojem, jak gdyby pewne zwyci臋stwa.
Na wzg贸rzach zataczano armaty, podsypywano sza艅czyki, s艂owem, nieprzyjaciel szykowa艂 si臋 nie zwracaj膮c najmniejszej uwagi na kule, kt贸re nie dolatuj膮c do niego obsypywa艂y jeno piaskiem i ziemi膮 pracuj膮cych przy sza艅czykach.
Wyprowadzi艂 jeszcze pan Stanis艂aw Skrzetuski dwie chor膮gwie kaliszan贸w, chc膮c 艣mia艂ym atakiem zmiesza膰 Szwed贸w, ale nie poszli ochotnie; oddzia艂 rozci膮gn膮艂 si臋 zaraz w bez艂adn膮 kup臋, bo gdy odwa偶niejsi parli konie naprz贸d, tch贸rzliwsi wstrzymywali je umy艣lnie. Dwa pu艂ki rajtarii wys艂anej przez Wittenberga po kr贸tkiej walce sp臋dzi艂y z pola szlacht臋 i gna艂y pod
ob贸z.
Tymczasem zapad艂 mrok i zako艅czy艂 bezkrwaw膮 walk臋.
Strzelano jednak z dzia艂 a偶 do nocy, po czym strza艂y umilk艂y, ale w obozie polskim podnios艂a si臋 taka wrzawa, 偶e s艂ycha膰 j膮 by艂o na drugim brzegu Noteci. Powsta艂a ona naprz贸d z tego powodu, 偶e kilkaset pospolitak贸w pr贸bowa艂o wymkn膮膰 si臋 w ciemno艣ciach z obozu. Inni, spostrzeg艂szy to, pocz臋li grozi膰 i nie puszcza膰. Brano si臋 do szabel. S艂owa: 揂lbo wszyscy,
albo nikt!" - znowu przelatywa艂y z us do ust. Lecz z ka偶d膮 chwil膮 stawa艂o si臋 prawdopodobniejszym, 偶e ujd膮 wszyscy. Wybuch艂o wielkie niezadowolenie z wodz贸w: 揥ys艂ano nas z go艂ymi brzuchami przeciw armatom!"- wo艂ali pospolitacy.
Oburzano si臋 r贸wnie偶 i na Wittenberga, 偶e nie szanuj膮c zwyczaj贸w wojennych, przeciw harcownikom nie harcownik贸w wysy艂a, ale z armat ognia do nich niespodzianie ka偶e dawa膰. 揔a偶dy poczyna sobie, jak mu lepiej - m贸wiono - ale 艣wi艅skiego to narodu obyczaj czo艂em do czo艂a nie stan膮膰." Inni rozpaczali otwarcie. 揥ykurz膮 nas st膮d jak ja藕wca z jamy" - m贸wili desperaci. 揙b贸z 藕le zatoczony, sza艅ce 藕le usypane, miejsce do obrony niestosowne." Od czasu do czasu odzywa艂y si臋 g艂osy: 揚anowie bracia! ratujcie si臋!" A inne wo艂a艂y: 揨drada! zdrada!"
By艂a to noc straszna: zamieszanie i rozprz臋偶enie wzrasta艂o z ka偶d膮 chwil膮; rozkaz贸w nikt nie s艂ucha艂. Wojewodowie potracili g艂owy i nie pr贸bowali nawet przywr贸ci膰 艂adu. Niedo艂臋stwo ich i niedo艂臋stwo pospolitego ruszenia okazywa艂o si臋 jasno jak na d艂oni. Wittenberg m贸g艂by by艂 tej nocy wzi膮艣膰 wst臋pnym bojem ob贸z z najwi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮.
Nasta艂 艣wit.
Dzie艅 czyni艂 si臋 blady, chmurny i o艣wieci艂 chaotyczne zbiorowisko ludzi upad艂ych na duchu, lamentuj膮cych, w znacznej cz臋艣ci pijanych, gotowszych na ha艅b臋 ni偶 na walk臋. Na domiar z艂ego Szwedzi przeprawili si臋 noc膮 pod Dzi臋bowem na drug膮 stron臋 Noteci i otoczyli ob贸z polski.
Z tej strony nie by艂o prawie wcale sza艅c贸w i nie by艂o zza czego si臋 broni膰.
Nale偶a艂o otoczy膰 si臋 wa艂em bez straty chwili czasu. Skoraszewski i Skrzetuski zaklinali, by to uczyniono, ale nikt ju偶 nie chcia艂 o niczym wiedzie膰.
Wodzowie i szlachta mieli na ustach jedno s艂owo: 損aktowa膰!" Wys艂ano parlamentarzy. W odpowiedzi przyby艂 z obozu szwedzkiego 艣wietny orszak, na czele kt贸rego jechali: Radziejowski i jenera艂 Wirtz, obaj z zielonymi ga艂臋ziami w r臋ku.
Jechali ku domowi, w kt贸rym sta艂 wojewoda pozna艅ski, ale po drodze zatrzymywa艂 si臋 Radziejowski w艣r贸d t艂um贸w szlachty, k艂ania艂 si臋 ga艂臋zi膮 i kapeluszem, u艣miecha艂 si臋, wita艂 znajomych i m贸wi艂 dono艣nym g艂osem :
- Mo艣ci panowie, bracia najmilsi! Nie trw贸偶cie si臋! Nie jako wrogowie tu przybywamy. Od was samych zale偶y, by kropla krwi wi臋cej nie by艂a wytoczona. Je艣li chcecie zamiast tyrana, kt贸ry nastaje na wolno艣ci wasze, kt贸ry o dominium absolutum zamy艣la, kt贸ry ojczyzn臋 do ostatniej zguby przywi贸d艂, je艣li chcecie, powtarzam, pana dobrego, wspania艂ego, wojownika tak niezmiernej s艂awy, 偶e na samo imi臋 jego pierzchn膮 wszyscy nieprzyjaciele Rzeczypospolitej - to oddajcie si臋 w protekcj臋 najja艣niejszemu Karolowi Gustawowi... Mo艣ci panowie, bracia najmilsi! Oto wioz臋 ze sob膮 por臋czenie wszelkich swob贸d waszych, waszej wolno艣ci, religii. Od was samych ocalenie wasze zale偶y... Mo艣ci panowie! Najja艣niejszy kr贸l szwedzki podejmuje si臋 przyt艂umi膰 rebeli臋 kozack膮, zako艅czy膰 wojn臋 litewsk膮, i on jeden to uczyni膰 potrafi. Ulitujcie si臋 nad ojczyzn膮 nieszcz臋sn膮, je艣li nad sob膮 nie macie lito艣ci...
Tu g艂os zdrajcy zadrga艂, jakoby 艂zami przyduszony. S艂ucha艂a szlachta w zdumieniu, gdzieniegdzie rzadkie g艂osy zakrzykn臋艂y: 揤ivat Radziejowski, nasz podkanclerzy!" - a on przeje偶d偶a艂 dalej i zn贸w si臋 k艂ania艂 nowym t艂umom, i zn贸w s艂ycha膰 by艂o jego tubalny g艂os: 揗o艣ci panowie, bracia najmilsi!" - Na koniec obaj z Wirtzem i ca艂ym orszakiem znikli w domu wojewody pozna艅skiego.
Szlachta st艂oczy艂a si臋 przed domem tak ciasno, 偶e po g艂owach mo偶na by by艂o przejecha膰, bo czu艂a to i rozumia艂a, 偶e tam, w tym domu, toczy si臋 sprawa nie tylko o ni膮, ale o ca艂膮 ojczyzn臋. Wyszli s艂udzy wojewodzi艅scy w szkar艂atnych barwach i pocz臋li zaprasza膰 powa偶niejszych 損ersonat贸w" do 艣rodka. Ci weszli skwapliwie, za nimi wdar艂o si臋 kilku mniejszych, a reszta sta艂a pod drzwiami, t艂oczy艂a si臋 do okien, przyk艂ada艂a uszy nawet do 艣cian.
Milczenie panowa艂o w t艂umach g艂臋bokie. Stoj膮cy bli偶ej okien s艂yszeli od czasu do czasu gwar dono艣nych g艂os贸w wydobywaj膮cych si臋 z wn臋trza izby, jakoby echa k艂贸tni, dysput, spor贸w... Godzina up艂ywa艂a za godzin膮 - ko艅ca tej naradzie nie by艂o.
Nagle drzwi wchodowe otworzy艂y si臋 z trzaskiem i wypad艂 z nich pan W艂adys艂aw Skoraszewski.
Obecni cofn臋li si臋 w przera偶eniu.
Ten cz艂owiek, zwykle tak spokojny i 艂agodny, o kt贸rym m贸wiono, 偶e rany mog艂y si臋 goi膰 pod jego r臋k膮, wygl膮da艂 teraz strasznie. Oczy mia艂 czerwone, wzrok ob艂膮kany, odzie偶 rozche艂stan膮 na piersiach; obu r臋koma trzyma艂 si臋 za czupryn臋 i tak wpad艂szy jak piorun mi臋dzy szlacht臋 krzycza艂 przera藕liwym g艂osem :
- Zdrada! morderstwo! ha艅ba! Jeste艣my Szwecj膮 ju偶, nie Polsk膮! Matk臋 tam morduj膮 w tym domu!
I pocz膮艂 rycze膰 okropnym, spazmatycznym p艂aczem i rwa膰 w艂osy jak cz艂owiek, kt贸ry rozum traci. Grobowe milczenie panowa艂o doko艂a. Straszne jakie艣 uczucie ogarn臋艂o wszystkie serca.
Skoraszewski za艣 zerwa艂 si臋 nagle, pocz膮艂 biega膰 mi臋dzy szlacht膮 i wo艂a膰 g艂osem najwy偶szej rozpaczy:
- Do broni ! do broni, kto w Boga wierzy! Do broni ! do broni !
W贸wczas jakie艣 szmery pocz臋艂y przelatywa膰 po t艂umach, jakie艣 szepty chwilowe, nag艂e, urwane, jak pierwsze uderzenia wiatru przed burz膮. Waha艂y si臋 serca, waha艂y umys艂y, a w tej rozterce powszechnej uczu膰 tragiczny g艂os wo艂a艂 ci膮gle:
- Do broni! do broni!
Wkr贸tce zawt贸rowa艂y mu dwa inne: pana Piotra Skoraszewskiego i pana Skrzetuskiegv - za nimi nadbieg艂 i K艂odzi艅ski, dzielny rotmistrz powiatu pozna艅skiego.
Coraz wi臋ksze ko艂o szlachty pocz臋艂o ich otacza膰. Czyni艂 si臋 naoko艂o szmer gro藕ny, p艂omienie przebiega艂y twarze i strzela艂y z oczu, trzaskano szablami. W艂adys艂aw Skoraszewski opanowa艂 pierwsze uniesienie i pocz膮艂 m贸wi膰 ukazuj膮c na dom, w kt贸rym odbywa艂a si臋 narada:
- S艂yszycie, mo艣ci panowie, oni tam ojczyzn臋 zaprzedaj膮 jak judasze i ha艅bi膮 ! Wiedzcie, 偶e ju偶 nie nale偶ym do Polski. Ma艂o im by艂o wyda膰 w r臋ce nieprzyjaciela was wszystkich, ob贸z, wojsko, dzia艂a. Bogdaj ich zabito!- oni jeszcze podpisali w swoim i waszym imieniu, 偶e wyrzekamy si臋 zwi膮zku z ojczyzn膮, wyrzekamy si臋 pana, 偶e ca艂a kraina, grody warowne i my wszyscy b臋dziem po wieczne czasy do Szwecji nale偶e膰. 呕e si臋 wojsko poddaje, to bywa; ale kto ma prawo ojczyzny i pana si臋 wyrzeka膰?! Kto ma prawo prowincj臋 odrywa膰, z obcymi si臋 艂膮czy膰, do innego narodu przechodzi膰, krwi w艂asnej si臋 wyrzeka膰?! Mo艣ci panowie, to ha艅ba, zdrada, morderstwo, parrycydium!... Ratujcie ojczyzn臋, panowie bracia! Na imi臋 Boga! Kto szlachcic, kto cnotliwy, ratunku dla matki! 偶ycie dajmy, krew wylejmy! Nie chciejmy by膰 Szwedami! Nie chciejmy, nie chciejmy!... Bogdaj si臋 nie rodzi艂, kto krwi teraz posk膮pi!... Ratujmy matk臋!
- Zdrada! - krzykn臋艂o ju偶 kilkadziesi膮t g艂os贸w. - Zdrada! rozsieka膰!
- Do nas, kto cnotliwy! - krzycza艂 Skrzetuski.
- Na Szweda! na 艣mier膰! - doda艂 K艂odzi艅ski.
I poszli dalej w ob贸z krzycz膮c: 揇o nas! do kupy! zdrada!" - a za nimi ruszy艂o ju偶 kilkuset szlachty z go艂ymi szablami.
Ale wi臋kszo艣膰 niezmierna zosta艂a na miejscu, a i z tych, co poszli, jaki taki spostrzeg艂szy, 偶e ich niewiele, poczyna艂 si臋 ogl膮da膰 i przyzostawa膰.
A tymczasem drzwi radnego domu otworzy艂y si臋 znowu i ukaza艂 si臋 w nich pan wojewoda pozna艅ski, Krzysztof Opali艅ski, maj膮c po prawej stronie jenera艂a Wirtza, po lewej Radziejowskiego. Za nimi szli: Andrzej Karol Grudzi艅ski, wojewoda kaliski, Maksymilian Miaskowski, kasztelan krzywi艅ski, Pawe艂 G臋bicki, kasztelan mi臋dzyrzecki, i Andrzej S艂upecki.
Krzysztof Opali艅ski trzyma艂 w r臋ku zw贸j pargaminowy ze zwieszaj膮cymi si臋 piecz臋ciami; g艂ow臋 mia艂 podniesion膮, ale twarz blad膮, a wzrok niepewny, cho膰 widocznie sili艂 si臋 na weso艂o艣膰. Ogarn膮艂 oczyma t艂umy i w艣r贸d ciszy 艣miertelnej pocz膮艂 m贸wi膰 dobitnym, lubo nieco zachryp艂ym g艂osem:
- Mo艣ci panowie! W dniu dzisiejszym poddali艣my si臋 pod protekcj臋 najja艣niejszego kr贸la szwedzkiego. Vivat Carolus Gustavus rex!
Cisza odpowiedzia艂a wojewodzie; nagle zabrzmia艂 jaki艣 pojedynczy g艂os:
- Veto !
Wojewoda powl贸k艂 oczyma w kierunku tego g艂osu i odrzek艂:
- Nie sejmik tu, wi臋c i veto nie na miejscu. A kto chce wetowa膰, niech偶e idzie na armaty szwedzkie ku nam wymierzone, kt贸re w godzin臋 z ca艂ego obozu jedno rumowisko uczyni膰 mog膮.
Tu umilk艂, a po chwili spyta艂:
- Kto m贸wi艂: veto ?
Nikt si臋 nie ozwa艂.
Wojewoda zn贸w zabra艂 g艂os i m贸wi艂 jeszcze dobitniej:
- Wszelkie wolno艣ci szlachty i duchowie艅stwa b臋d膮 zachowane, podatki nie b臋d膮 powi臋kszone, a i wybierane b臋d膮 w ten偶e sam spos贸b, jak poprzednio... Nikt nie b臋dzie cierpia艂 krzywd ani grabie偶y; wojska jego kr贸lewskiej mo艣ci nie maj膮 prawa do konsystencji w dobrach szlacheckich ani do innej egzakcji ni偶 taka, z jakiej komputowe polskie chor膮gwie korzysta艂y...
Tu umilk艂 i s艂ucha艂 chciwie szmeru szlacheckiego, jakby chcia艂 wyrozumie膰 jego znaczenie, po czym skin膮艂 r臋k膮:
- Pr贸cz tego mam s艂owo i obietnic臋 jenera艂a Wittenberga, dan膮 w imieniu jego kr贸lewskiej mo艣ci, i偶 je艣li ca艂y kraj p贸jdzie za naszym zbawiennym przyk艂adem, wojska szwedzkie wnet rusz膮 na Litw臋 i Ukrain臋 i nie wprz贸d ustan膮 wojowa膰, a偶 wszystkie ziemie i wszystkie zamki b臋d膮 Rzeczypospolitej pSowr贸cone. Vivat Carolus Gustavus rex!
- Vivat Carolus Gustavus rex!- zawo艂a艂o kilkaset g艂os贸w.
- Vivat Carolus Gustavus rexl - brzmia艂o coraz dono艣niej w ca艂ym obozie.
Tu na oczach wszystkich wojewoda pozna艅ski zwr贸ci艂 si臋 do Radziejowskiego i u艣ciska艂 go serdecznie, po czym u艣ciska艂 Wirtza; po czym wszyscy pocz臋li si臋 艣ciska膰 ze sob膮. Szlachta posz艂a za przyk艂adem dygnitarzy i rado艣膰 sta艂a si臋 powszechn膮. Wiwatowano ju偶 tak, 偶e a偶 echa rozbrzmiewa艂y w ca艂ej okolicy. Ale wojewoda pozna艅ski poprosi艂 jeszcze mi艂o艣ciw膮 bra膰 o chwil臋 ciszy i rzek艂 serdecznym tonem:
- Mo艣ci panowie! Jenera艂 Wittenberg prosi nas dzi艣 na uczt臋 do swego obozu, aby艣my przy kielichach sojusz braterski z m臋偶nym narodem zawarli.
- Vivat Wittenberg! Vivat! Vivat! Vivat!
- A potem, mo艣ci panowie - doda艂 wojewoda - rozjedziem si臋 do dom贸w i przy bo偶ej pomocy rozpoczniem 偶niwa z t膮 my艣l膮, 偶e艣my w dniu dzisiejszym ojczyzn臋 ocalili.
- Potomne wieki oddadz膮 nam sprawiedliwo艣膰 - rzek艂 Radziejowski.
- Amen! - doko艅czy艂 wojewoda pozna艅ski.
Wtem spostrzeg艂, 偶e oczy mn贸stwa szlachty patrz膮 i przypatruj膮 si臋 czemu艣 wy偶ej, ponad jego g艂ow膮.
Odwr贸ci艂 si臋 i ujrza艂 swego b艂azna, kt贸ry wspinaj膮c si臋 na palce i trzymaj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮 za odrzwia pisa艂 w臋glem na 艣cianie radnego domu, tu偶 nad drzwiami:
 
揗ane-Tekel-Fares."
 
Na 艣wiecie niebo pokry艂o si臋 chmurami i zbiera艂o si臋 na burz臋
 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
pref 09
amd102 io pl09
2002 09 Creating Virtual Worlds with Pov Ray and the Right Front End
Analiza?N Ocena dzialan na rzecz?zpieczenstwa energetycznego dostawy gazu listopad 09
2003 09 Genialne schematy
09 islam
GM Kalendarz 09 hum
06 11 09 (28)
453 09

wi臋cej podobnych podstron