M203 MacDonald Laura Niepokorna praktykantka

background image

LAURA MacDONALD

Niepokorna

praktykantka

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Lindsay, kochanie, gdzie jest ta zabita dechami dziura, do

której wyjeżdżasz? – Romilly Souter, wieloletnia przyjaciółka ojca,

spojrzała na nią spod sennie opadających powiek.

– Mówisz tak, jakby to było na końcu świata – odrzekła

Lindsay, usiłując nie okazać irytacji. – A to przecież tylko północna

Walia.

– To jest na końcu świata – stwierdziła Annabelle Crichton-

Stuart, przyjaciółka Lindsay. – Pamiętam, jak wiele lat temu tata

zabrał Ruperta i mnie do Caenarvon. Myślałam, że nigdy tam nie

dojedziemy. Wlekliśmy się cały boży dzień beznadziejnymi

górskimi drogami, omijając stada owiec, a deszcz lał bez przerwy.

Istny koszmar.

– Czemu w ogóle zdecydowałaś się na Walię? – spytał Charles

Croad, stary przyjaciel ojca.

– A czemu nie? – Lindsay wzruszyła ramionami. Sprawiała

wrażenie opanowanej, lecz w duchu miała już serdecznie dość

tych krytycznych opinii. Przewidywała, że jej decyzja wywoła

właśnie takie reakcje.

– Chyba sensowniej byłoby pracować bliżej domu. Nie mogłeś

znaleźć jej miłego kącika na prestiżowej ulicy Harley? – Charles

background image

spojrzał pytająco na siedzącego u szczytu stołu ojca Lindsay,

Richarda Hendersona.

– Myślisz, że nie chciałem? – Richard zaśmiał się niewesoło. –

To Lindsay wybrała prowincję i nie było żadnej dyskusji.

– Ale żeby jechać do Walii! – z dezaprobatą mruknęła

Annabelle. – Tam tylko grają w rugby, śpiewają i wydobywają

węgiel.

– Muszę wam wyznać, że poniekąd przyłożyłem rękę do

wyboru Lindsay – przyznał jej ojciec, ściągając na siebie uwagę

gości. Tylko Lindsay w zamyśleniu kreśliła kciukiem wzory na

adamaszkowym obrusie. – Henry Llewellyn, mój dobry przyjaciel,

a jednocześnie ojciec chrzestny Lindsay, prowadzi poradnię

lekarską w pobliżu Betwsycoed. Zgodził się przyjąć Lindsay na

praktykę.

– Na praktykę? – zdumiała się Annabelle. – Przecież Lindsay

już jest lekarką.

– Tak, ale chce zostać lekarzem rodzinnym i musi przez rok

terminować w zawodzie.

– Potem pewnie wrócisz do Londynu i cywilizacji? – spytała

Romilly.

– Może. – Lindsay szybko podniosła wzrok.

– Och, Linds, chyba tam nie zostaniesz? – jęknęła Annabelle. –

I tak ominie cię tyle atrakcji! Tata zamierza pożeglować do

background image

Cowes, potem planujemy wspaniały wyjazd do Włoch...

– Dziwne, że wybrałaś specjalizację lekarza rodzinnego.

Przypuszczałem, że pójdziesz w ślady ojca i zostaniesz

chirurgiem.

– Wszyscy tak myśleliśmy – przyznał Richard. – I chyba

właśnie to obudziło w niej ducha przekory.

Nawet Lindsay zareagowała śmiechem na to stwierdzenie.

Rzeczywiście od lat słynęła ze swojej niezależności.

– Chcę pracować z ludźmi – wyjaśniła spokojnie.

– W gabinetach na ulicy Harley też leczy się ludzi – cierpkim

tonem stwierdziła Romilly.

– Chodzi mi o takich zwyczajnych, a nie o uprzywilejowanych

snobów z wyższych sfer, którzy dostają wszystko podane na

srebrnej tacy. A walijscy farmerzy mają za sobą kilka bardzo

trudnych lat. Za rok może wrócę do cywilizacji, jak to ujęłaś, lecz

na pewno nie na ulicę Harley. Podejmę pracę w biednej dzielnicy,

gdzie nie brak problemów społecznych.

– Tam też potrzeba chirurgów – mruknął ojciec.

– Wiem, tato. I rozumiem, że czujesz się rozczarowany, bo nie

wybrałam twojej specjalizacji. Nie rezygnuję z chirurgii

definitywnie, lecz na razie widzę siebie jako lekarza rodzinnego.

Ku uldze Lindsay wreszcie dano jej spokój, lecz przy kawie, na

którą goście przeszli do salonu, Annabelle przypuściła kolejny

background image

szturm. Na szczęście tym razem rozmawiały tylko we dwie.

– Będę za tobą tęsknić, Linds – rzekła z wyrzutem.

– Wiem, Bełle. Mnie też będzie ciebie brakowało, ale nie

rozstajemy się na wieki. Rok szybko zleci i wrócę, zanim się

obejrzysz. Poza tym Walia nie jest aż tak daleko. Ty i Gideon

możecie mnie odwiedzać.

– Chyba tak... – W głosie Annabelle zabrzmiała nuta

powątpiewania. – Zastanawiam się tylko, dlaczego zmieniłaś

zamiar. Przecież mówiłaś, że przesuniesz tę praktykę na przyszły

rok.

– Cóż, sytuacja się zmieniła. – Lindsay umknęła spojrzeniem w

bok.

– Z powodu Andrew?

– Może częściowo. Czemu pytasz?

– Tak sobie. – Annabelle utkwiła wzrok w dogasającym na

kominku ogniu. – Już przebolałaś to rozstanie, prawda?

– Oczywiście – potwierdziła przyjaciółka trochę zbyt ochoczo.

– To dobrze. Na pewno wkrótce poznasz kogoś interesującego.

– Skąd wiesz, że chcę? – Lindsay uniosła ciemne brwi.

– Chcesz. I następnym razem będzie inaczej. Zobaczysz. Kto

wie, może nawet trafisz na kogoś w tej Walii. Zauroczy cię jakiś

dzielny, barczysty farmer ze stadem owiec.

– Uchowaj Boże! – Annabelle wzniosła oczy ku niebu. –

background image

Zapewniam cię, że to ostatnia rzecz, jakiej pragnę!

– A ja sądzę, że właśnie tego ci trzeba.

Lindsay postanowiła jechać do Walii samochodem, chociaż

ojciec szczerze jej to odradzał. Przekonywał, że na górskich

drogach przydałby się raczej solidny dżip, a nie małe, sportowe

autko. Ale Lindsay nie chciała się z nim rozstać, ponieważ dostała

je właśnie od ojca, gdy zrobiła dyplom. Było jej dumą i źródłem

nieustającej radości.

Wyruszyła w drogę w piękny, majowy ranek. Prawie bez żalu

wyjechała z Londynu, ponieważ miała za sobą pracowity tydzień i

dwa pożegnalne przyjęcia, zorganizowane przez przyjaciół oraz

dotychczasowych współpracowników ze szpitala.

Po namyśle postanowiła jechać przez Oxford i Gloucester, a

nie autostradą. Była zadowolona z tego wyboru – widok

rozległych, zielonych pastwisk działał kojąco i podnosił na duchu.

Potrzebowałam czegoś takiego, pomyślała. Najwyższa pora uciec

od dotychczasowego życia.

Na kolacji u ojca powiedziała prawdę. Rzeczywiście chciała

pracować wśród zwyczajnych, szarych ludzi, i stać się jedną z

nich. Była zdegustowana wygodną egzystencją, jaką wiodła do tej

pory, lecz decyzję o wyjeździe podjęła także z powodu zerwania z

Andrew Barlowem.

background image

Poznała go na przyjęciu u przyjaciół i zakochała się prawie od

pierwszego wejrzenia. Andrew był przystojnym, pełnym uroku

adwokatem, ona zaś uznała, że to jej wymarzony książę z bajki.

Po kilku miesiącach znajomości zamieszkali razem i Lindsay

początkowo czuła się niebiańsko szczęśliwa. Wkrótce przekonała

się jednak, że Andrew obdarza swoimi względami nie tylko ją.

Wspomnienia o tym romansie nadal były bolesne. Chcąc

zmienić tok myśli, Lindsay skupiła uwagę na pięknym w swej

dzikości górskim krajobrazie. W oddali wznosił się częściowo

spowity we mgle masyw Snowdon, droga prowadziła przez gęsto

zalesione doliny, a po skalnych ścianach spływały górskie potoki.

Ich krystalicznie czysta woda odbijała się po drodze od licznych

głazów, aby na koniec bulgoczącą, srebrzystą wstęgą zasilić

kamieniste koryto jakiejś rzeki. Na każdym zielonym wzgórzu

pasły się pośród paproci i wrzosu stada owiec, a niektóre

wychodziły nawet na szosę, toteż jazda wymagała sporej

ostrożności.

Lindsay była już mocno zmęczona podróżą, lecz na widok

tablic z napisem Betwsycoed od razu poweselała. Niestety, parę

razy skręciła w złą stronę i dopiero po pół godzinie wjechała do

Tregadfan, gdzie praktykował Henry Llewellyn.

Miejscowość przerosła oczekiwania Lindsay. Była dość

rozległa i bardziej przypominała małe miasteczko niż wieś. Na

background image

głównej ulicy znajdowały się przynajmniej dwa puby i kilka

sklepów, a znaki wskazywały drogę do ośrodka informacji dla

turystów i na kemping, lecz Lindsay nigdzie nie zauważyła

ośrodka zdrowia. Na drugim krańcu miejscowości droga raptownie

skręcała w prawo, prowadząc przez malowniczy, kamienny

mostek. Lindsay postanowiła zapytać o adres miejscowego

lekarza. Zaparkowała auto w pobliżu sklepików z pamiątkami, lecz

wszystkie okazały się zamknięte. W pobliżu na szczęście

znajdował się pub „Pod Czerwonym Smokiem”, a obok – mały

supermarket.

Stało przed nim parę samochodów, między innymi mocno

ubłocony landrover, w którym siedziały dwa owczarki: collie i

pasterski. Pierwszy zaszczekał, a drugi groźnie warknął, gdy

Lindsay mijała auto, ona zaś ucieszyła się, że pojazd jest

zamknięty, ponieważ zwierzaki wyglądały na agresywne.

Otworzyła drzwi i zdziwiła się, słysząc brzęknięcie dzwonka.

Nie przypuszczała, że jeszcze istnieją sklepy, gdzie instaluje się

takie rzeczy. Wewnątrz też współistniały dwa style: nowoczesny i

staroświecki. W głębi, za częścią samoobsługową, znajdowała się

długa lada, przy której gawędziło kilka osób. Jeszcze nie

przebrzmiał dźwięk dzwonka, gdy wszyscy nagle umilkli i wlepili

wzrok w Lindsay.

Za ladą stał siwy, łysiejący mężczyzna o czerstwym obliczu

background image

oraz pulchna kobieta o rumianych policzkach i nieco ptasim

wyrazie twarzy. Kobieta po walijsku zadała jakieś pytanie, a

Lindsay natychmiast wpadła w rozpacz. Co będzie, jeśli tutejsi

mieszkańcy nie mówią po angielsku? W tej sytuacji nie byłaby w

stanie porozumieć się z pacjentami.

– Przykro mi, ale nie znam walijskiego – oświadczyła,

wziąwszy głęboki oddech. – Czy ktoś z państwa mówi po

angielsku?

Uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz napotkała tylko chłodne

spojrzenia i jeszcze bardziej upadła na duchu. Zwłaszcza na

widok jednego z mężczyzn: opartego łokciami o kontuar, dobrze

zbudowanego, trzydziestoparoletniego szatyna z kręconymi

włosami i zdumiewająco błękitnymi oczami. Miał na sobie dżinsy,

kraciastą koszulę oraz przeciwdeszczową kurtkę i wręcz

przeszywał Lindsay wzrokiem. Ona zaś uznała, że to pewnie

farmer, właściciel landrovera i psów.

– Czego pani chce? – Tym razem kobieta odezwała się po

angielsku, choć z typowo walijskim, melodyjnym akcentem.

– Och... – Lindsay odetchnęła z ulgą. – Miałam nadzieję, że

zechce pani mi pomóc. Gdzie mieszka doktor Henry Llewellyn?

– Szuka pani lekarza? – spytał siwy osobnik zza lady.

– Właśnie – potwierdziła z uśmiechem, usiłując zignorować

fakt, że mężczyzna patrzy na nią podejrzliwie. Natomiast kobieta

background image

bez żenady oglądała ją od stóp do głów. Przyjrzała się

eleganckiemu kostiumowi z czarnej wełny w cieniutkie białe

prążki, bluzce z kremowego jedwabiu, ciemnym włosom

związanym szyfonowym szalikiem oraz złotym kolczykom i

zegarkowi.

– A skąd pani przyjechała? – spytała w końcu.

Co cię to obchodzi, wścibska paniusiu, pomyślała Lindsay, lecz

powstrzymała się od takiej odpowiedzi. Tutejsi mieszkańcy

pewnie rzadko mieli do czynienia z obcymi, więc poniekąd

zrozumiałe, że są nadmiernie ciekawscy, – Z Londynu.

– Aż? – wycedziła kobieta takim tonem, jakby Londyn był w

innej galaktyce. – A na co pani potrzebny doktor Llewellyn?

Zanim Lindsay zdążyła odpowiedzieć, że to wyłącznie jej

sprawa, niebieskooki farmer powiedział coś po walijsku i

pomaszerował do drzwi.

Lindsay zauważyła, że po jego słowach wszyscy jakoś się

odprężyli, choć nie sposób było uznać tych ponuraków za

rozweselonych. Doszła do wniosku, że bawią się jej kosztem. Ku

jej uldze rumiany mężczyzna zaraz wyjaśnił, jak trafić do doktora

Llewellyna.

Wyszła ze sklepu i ruszyła do samochodu. Był już wczesny

wieczór, cienie się wydłużyły, a widoczne w oddali góry spowijała

delikatna mgiełka. Po drugiej stronie mostu Lindsay zauważyła

background image

drewnianą ławeczkę. Wiedziona impulsem usiadła na niej, wyjęła

z torebki telefon komórkowy i zadzwoniła do ojca. Pewnie się już

martwi, czy bezpiecznie dotarła na miejsce.

– Gdzie jesteś? – spytał z nutą niepokoju w głosie.

– W Tregadfan, ale jeszcze nie u Henry’ego. Musiałam w

sklepie spytać o drogę, a tutejsi mieszkańcy chyba uznali, że

jestem z innej planety – odparła ze śmiechem. – Już wiem, jak

jechać, ale postanowiłam najpierw dać ci znać. Przyznaj, że

siedziałeś jak na szpilkach.

– Może nie aż tak...

– Nie udawaj, tato. Za dobrze cię znam.

– Cóż, rzeczywiście trochę się o ciebie niepokoiłem. Dobrze, że

wszystko w porządku.

– Tak. Jutro znów się odezwę.

Pożegnała się z ojcem i podeszła do auta, na które z

zachwytem gapiło się dwóch siedzących na murku chłopców.

Uśmiechnęła się do nich i pilotem otworzyła drzwi.

– To pani bryka? – spytał jeden z dzieciaków. Mówił z takim

akcentem, że Lindsay raczej domyśliła się, w czym rzecz.

– Owszem.

– Super! – stwierdził drugi chłopiec. – Ile wyciąga?

– Sporo. – Lindsay usiadła za kierownicą, pomachała ręką i

odjechała.

background image

Dowiedziała się, że dom Henry’ego Llewellyna znajduje się za

wsią, a doktor o tej porze powinien być u siebie, bo poradnia już

jest nieczynna. Lindsay zawróciła, jeszcze raz przejechała główną

ulicą i skręciła w lewo, w dosyć wąską boczną drogę, którą tuż za

zakrętem blokowała duża furgonetka. Wszystko wskazywało na

to, że nieco dalej, poza zasięgiem widoczności, coś się stało.

Lindsay przez chwilę bębniła palcami o kierownicę, coraz bardziej

zniecierpliwiona przymusowym postojem. Była zmęczona podróżą

i marzyła tylko o tym, aby coś zjeść, wykąpać się i iść spać.

Po pięciu minutach bezczynnego czekania zgasiła silnik i

wysiadła z auta. Ominęła furgonetkę, w której nikogo nie było, i

dopiero teraz stwierdziła, że w pobliżu zdarzył się wypadek.

Przewrócony na bok pojazd kempingowy spoczywał częściowo na

jezdni, częściowo na trawiastym poboczu, a kilka osób otaczało

kogoś leżącego na ziemi.

Lindsay pospieszyła w tamtą stronę, karcąc się w duchu za to,

że zmarnowała tyle czasu, siedząc w samochodzie, gdy ktoś

potrzebował lekarza.

– Jak do tego doszło? – zawołała do biegnącego mężczyzny w

niebieskim kombinezonie, zapewne kierowcy furgonetki.

– Wóz kempingowy nie wyrobił się na zakręcie.

– Ilu jest rannych?

– Dwie osoby. Starszy pan uderzył się w głowę, a jego żona

background image

ma stłuczone ramię. Zaraz przyjedzie karetka.

Lindsay uznała, że doraźna pomoc też może się przydać.

– Proszę mnie przepuścić – powiedziała do ludzi otaczających

rannego. – Jestem lekarką.

Gapie odsunęli się, choć niechętnie, i Lindsay ujrzała dwoje

poszkodowanych. Kobieta siedziała na trawie, przyciskając do

siebie rękę, a obok leżał starszy człowiek. Kucał przy nim

mężczyzna, którego przeciwdeszczowa kurtka wydała się Lindsay

znajoma. Gdy spojrzał na nią przez ramię, Lindsay niemile się

zdziwiła.

– Och, to pan – mruknęła, patrząc w niebieskie oczy

spotkanego w sklepie farmera.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Tak, to ja.

– Mogę jakoś pomóc? – Miała nadzieję, że zadała pytanie

chłodno i profesjonalnie.

– Wątpię. – Farmer wstał. – Trzeba poczekać na pogotowie.

– Może jednak na coś się przydam. – Kucnęła obok rannego

mężczyzny, który w tej chwili już siedział, trzymając się za głowę, i

cicho pojękiwał.

– Doprawdy?

– Jestem lekarką – odparła z naciskiem, zirytowana wyraźną

nutą sarkazmu w głosie farmera.

– Wobec tego do dzieła. – Niebieskooki osobnik gestem

wskazał starszych państwa.

Lindsay zignorowała go i zajęła się poszkodowanymi.

– Odniósł pan inne obrażenia? – Uważnie przyjrzała się

mężczyźnie. Zaprzeczył ruchem głowy, a Lindsay nigdzie nie

zauważyła żadnych zranień i odwróciła się do jego towarzyszki.

– Nic mu nie jest? – spytała zaniepokojona kobieta.

– Chyba ma tylko wstrząs mózgu. A jak pani się czuje?

– Boli mnie ręka. Tamten pan stwierdził, że jest złamana, i

założył mi temblak z szalika. Kazał mi trzymać ją w ten sposób,

background image

dopóki nie zajmą się nią w szpitalu.

– Cóż za fachowość – mruknęła Lindsay z przekąsem, a w

oddali zabrzmiał jękliwy dźwięk syreny. – Jedzie karetka. –

Lindsay delikatnie dotknęła ramienia kobiety.

– Proszę pani! – Drogą biegł kierowca furgonetki. – Przestawi

pani swój wóz? Ambulans nie może przejechać.

– Już idę.

– Wreszcie będzie z pani jakiś pożytek – stwierdził farmer, gdy

go mijała.

Parkując auto na poboczu, Lindsay skonstatowała, że kipi ze

złości. Już w sklepie poczuła do tego faceta niechęć, a teraz

uważała go za wręcz antypatycznego. Wcale nie dlatego, że umiał

samodzielnie udzielić pierwszej pomocy – to akurat przemawiało

na jego korzyść – lecz z innego powodu. Facet był gburowaty i nie

krył niechęci, zwłaszcza gdy usłyszał, że Lindsay jest lekarką.

Niewiele widziała zza furgonetki, lecz zobaczyła nadjeżdżający

ambulans, a za nim – policyjny radiowóz. Pacjentów zaraz

zabrano do szpitala, natomiast policjanci wspomagani przez

ogólnie chyba znanego farmera odsunęli przewrócony pojazd.

Lindsay powoli ruszyła odblokowaną drogą. Mijając grupę

mężczyzn, chłodno skinęła głową, odpowiadając na właśnie takie

pozdrowienie niebieskookiego farmera. Po chwili zerknęła we

wsteczne lusterko i stwierdziła, że odprowadził ją wzrokiem.

background image

Cóż za nieznośny typ. Miała nadzieję, że nie będzie często go

spotykać podczas pobytu w Tregadfan.

Dom Henry’ego Llewellyna znajdował się około półtora

kilometra dalej. Był zbudowany z szarego kamienia, miał dach

kryty łupkową dachówką i stał w głębi posesji, prawie całkiem

ukryty za bujnymi krzakami rododendronów obsypanych

fioletowymi kwiatami. O tej porze wyglądał niezwykle pięknie,

skąpany w blasku złocistych promieni zachodzącego słońca.

Lindsay zaparkowała na wyżwirowanym podjeździe i wysiadła

z auta, a z domu w podskokach wypadły dwa spaniele i zaczęły

obwąchiwać jej pantofle.

– Lindsay! Cudownie, że jesteś! – W drzwiach stanął Henry

Llewellyn i w geście powitania szeroko otworzył ramiona.

Lindsay stwierdziła, że starszy pan niewiele się zmienił od

czasu, gdy ostatnio go widziała. Było to kilka lat temu, gdy jeszcze

studiowała, a Henry wraz żoną Megan odwiedził ich w Londynie.

– Henry, jak się miewasz? Czas się ciebie nie ima.

– Trochę posiwiałem – ze śmiechem przyznał Henry. – I chyba

już nie mam takiej smukłej talii jak kiedyś.

– Moim zdaniem jesteś w świetnej formie. – Lindsay serdecznie

go uścisnęła i otworzyła bagażnik.

– A ty stałaś się piękną młodą damą. Niech no ci się przyjrzę. –

Henry cofnął się o krok. – Pamiętałem uroczego podlotka, a teraz

background image

widzę pewną swego uroku piękność. – Henry wziął od niej bagaż.

– Miałaś dobrą podróż?

– Tak, dosyć przyjemną. Ale zajęła mi więcej czasu, niż

przypuszczałam.

– Musisz być zmęczona. – Henry ruszył do wejścia, a spaniele

deptały mu po piętach.

– Trochę – przyznała, gdy postawił walizki w holu. – Gdzie

Megan?

– Megan... odpoczywa.

Lindsay zauważyła, że zerknął na schody za jej plecami, i

trochę się zdziwiła. Wylegiwanie się w ciągu dnia nie było w stylu

Megan, o której ojciec Lindsay często mówił, że jest najbardziej

energiczną ze znanych mu kobiet. Zanim jednak Lindsay zdążyła

zadać jakieś pytanie, Henry poprowadził ją do kuchni.

– Może napijemy się herbaty, a potem pokażę ci twój pokój i

porozmawiamy.

W ładnej, przytulnej kuchni wszędzie było widać rękę Megan. Z

drewnianych belek nad staroświeckim piecykiem zwisały bukiety

suchych kwiatów i ziół, na siedzeniach drewnianych krzeseł leżały

barwne poduszki, a na półeczkach stały ceramiczne naczyńka z

przyprawami. Lindsay usiadła i gawędziła z Henrym, gdy parzył

herbatę.

– Nie sądzę, aby zamierzał się ożenić – odparła, gdy Henry

background image

spytał o ojca i jego ewentualne małżeńskie plany. – Chyba i jemu,

i Romilly odpowiada obecny układ. Ona uwielbia swoją

niezależność, a poza tym prowadzi własny biznes.

– Zajmuje się projektowaniem wnętrz, prawda? – Henry wyjął z

kredensu kubki. – Megan bardzo się podobają jej szkice.

– Megan pracuje? Realizuje jakieś zlecenie? – Megan była

plastyczką i prowadziła w Tregadfan własne centrum sztuki i

rzemiosła artystycznego.

Henry nie odpowiedział, tylko stał przed kuchenką, odwrócony

plecami do Lindsay.

– Henry, z Megan wszystko w porządku? – spytała Lindsay,

zaniepokojona przedłużającym się milczeniem starszego pana.

– Niestety, nie, Lindsay – powiedział w końcu. Postawił kubki

na blacie i usiadł naprzeciw niej.

– O Boże. Coś jej dolega?

– Tak, ale nie jesteśmy pewni co. Megan uskarża się na złe

samopoczucie, lecz badania niczego nie wykazały. Zrobili jej

nawet tomografię komputerową, która na szczęście też nie

ujawniła żadnych zmian.

– Masz jakąś hipotezę? – Lindsay wypiła łyk aromatycznej

herbaty, rozkoszując – się jej smakiem i panującym w kuchni

spokojem. Psy już dawno przycichły, zwinęły się w swoich

legowiskach przy kuchence i drzemały, opierając łby na przednich

background image

łapach.

– Przed świętami Bożego Narodzenia przeszła poważną grypę

i od tego czasu chyba nie wydobrzała. Wciąż jest zmęczona, tak

bardzo, że najchętniej bez przerwy by spała. Narzeka też na silne

bóle stawów i mięśni. Testy wykluczyły stwardnienie rozsiane i

gościec przewlekły postępujący, ale... – Henry nie dokończył i

pokręcił głową.

– Myślisz o zapaleniu mózgu i rdzenia z mialgią?

– Wszystko na to wskazuje, ale brak pewności jest taki

frustrujący. A Megan stała się cieniem kobiety, którą do niedawna

była.

– Musi wam być ciężko.

– Cóż, nie jest łatwo.

– A wasi krewni? Są w stanie jakoś pomóc?

– Wspierają nas emocjonalnie, ale mieszkają zbyt daleko, żeby

zrobić coś konkretnego. Zatrudniłem kobietę, która zajmuje się

domem. – Henry rozejrzał się wokoło i bezradnie wzruszył

ramionami.

– A teraz jeszcze ja zwaliłam się wam na głowę. Ostatnią

rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest praktykantka. Dlaczego nie

powiedziałeś tacie, jak wygląda sytuacja?

– O, Lindsay... – Henry ze znużeniem przeczesał palcami

włosy. – Jak mógłbym to zrobić. Twój tata i ja przyjaźnimy się od

background image

tak dawna...

– Wiem, Henry, ale masz tyle obowiązków, a z mojego powodu

jeszcze ci ich przybędzie. Chyba nie powinnam tu zostać.

– Jest zadowalające rozwiązanie – Henry spojrzał na nią

niepewnie – ale nie wiem, czy ci się spodoba.

– Mów.

– Zasugerowałem mojemu wspólnikowi, żeby wziął cię pod

swoje skrzydła, przynajmniej na pewien czas, dopóki Megan nie

poczuje się lepiej. – Henry chyba sam nie bardzo wierzył, że tak

się stanie.

– A co on na to?

– Oczywiście, wyraził zgodę. To porządny gość. Typ

samotnika, ale całkiem miły, gdy się go lepiej pozna.

– Kto to taki? Chyba nic o nim nie mówiłeś. Poprzednim był

stary doktor Meredith, prawda? Tata kiedyś o nim wspomniał. –

Lindsay starała się paplać beztrosko, ale ogarnęło ją

przygnębienie. Głównym powodem, który przygnał ją do północnej

Walii, była perspektywa odbycia szkolenia pod okiem Henry’ego

Llewellyna, którego podziwiała od dzieciństwa.

– Tym razem mam młodego wspólnika. Nazywa się Aidan

Lennox, współpracuje ze mną już od trzech lat i jest świetnym

lekarzem. Wpadnie później, żeby cię poznać.

– Nie chciałabym sprawiać kłopotu tobie i Megan. Sądzisz, że

background image

mogłabym gdzieś wynająć jakąś kawalerkę?

– Och, Megan na pewno by się to nie spodobało.

– W jej stanie nie powinna martwić się o gości. Na pewno

znalazłoby się w okolicy jakieś lokum...

– Wątpię. W lecie turyści rezerwują wszystko z dużym

wyprzedzeniem.

– Mimo to spróbuję się rozejrzeć.

– Cóż, jest jeszcze to mieszkanko nad poradnią – z wahaniem

przyznał Henry. – Początkowo mieszkał tam Aidan, dopóki nie

kupił domu, a teraz stoi puste.

– A nie zamierzaliście go wynająć letnikom?

– Nigdy tego nie robimy z uwagi na bliskość poradni, więc

ewentualnie mogłabyś tam się wprowadzić.

– Doskonały pomysł.

– Może najpierw porozmawiamy z Aidanem? – Henry wciąż

miał zafrasowaną minę, jakby wszystkie jego plany wzięły w łeb. –

Lecz tak czy owak, zostaniesz u nas przynajmniej na parę dni.

Zaraz pokażę ci twój pokój.

Sypialnia była ładna, choć skromniutka. Na ścianach wisiały

szkice o tematyce japońskiej, przedstawiające gejsze i pagody.

Okno wychodziło na róg ogrodu, a z boku było widać kawalątek

gór. Rozglądając się po tym wnętrzu, Lindsay pomyślała, że

chyba nie ma tego złego... Przed przyjazdem tutaj trochę

background image

niepokoiła się koniecznością zamieszkania na cały rok u

Llewellynów. Bardzo ich lubiła, lecz w Londynie już zdążyła

przywyknąć do cudownej niezależności i wolałaby z niej nie

rezygnować. A jako gość musiałaby pod pewnymi względami

dostosować się do gospodarzy. Może więc będzie lepiej zająć

owo mieszkanko nad poradnią.

Wzięła prysznic, rozpakowała się i przebrała. Zamierzała zejść

do kuchni, aby pomóc Henry’emu przygotować kolację, gdy

wychodząc z pokoju spotkała go na korytarzu.

– Właśnie chciałem ci powiedzieć, że Megan się zbudziła.

Niestety, nie siądzie z nami do stołu, ale pragnie cię zobaczyć. –

Otworzył drzwi do sąsiedniej sypialni. – Megan, kochanie, Lindsay

do ciebie zajrzy.

Lindsay nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać, lecz

widok leżącej na łóżku kobiety okazał się szokujący. Gdy Lindsay

widziała ją poprzednim razem, czyli kilka lat temu, Megan

Llewellyn była atrakcyjną brunetką z wielkimi, pełnymi ekspresji

oczami, osobą energiczną i pełną życia. Obecnie prawie w niczym

nie przypominała siebie z tamtego okresu. Nigdy nie była tęga ani

nawet pulchna, lecz dawniej miała tu i tam stosowne krągłości.

Natomiast teraz wyglądała jak własny cień. Ciemne włosy mocno

posiwiały, oczy straciły dawny blask. Tylko jej uśmiech się nie

zmienił.

background image

– Och, Lindsay, cudownie, że przyjechałaś. – Megan

wyprostowała się, nadstawiając policzek, a Lindsay serdecznie go

ucałowała. Wokół Megan unosił się miły, kwiatowy zapach, równie

delikatny jak ona sama.

– Ja też się cieszę, że cię widzę, ale przykro mi z powodu

twojego zdrowia.

– Żałuję, że nie mogę odpowiednio cię powitać.

– Zostawię was, dziewczyny, żebyście sobie pogawędziły, i

zajmę się kolacją – oznajmił Henry. – Zjesz dzisiaj trochę mięsa,

Megan?

– Raczej nie. Wystarczy sama zupa.

– Nie masz apetytu? – Lindsay usiadła obok łóżka.

– Wcale. – Megan przecząco potrząsnęła głową i z wyraźnym

znużeniem oparta ją o poduszki. – Henry strasznie się tym martwi,

ale ja po prostu nie mogę nic przełknąć.

– Podobno wszystko zaczęło się od grypy?

– Tak. Mówił ci, że podejrzewa zapalenie mózgu i rdzenia?

Słyszałam o tej chorobie, ale byłam sceptycznie nastawioną.

Teraz zmieniłam zdanie. – Megan westchnęła ciężko.

– Najgorsze jest to bezustanne zmęczenie. Wystarczy

najmniejszy wysiłek i już padam. Dlatego praktycznie nic w domu

nie robię. Ale... ale najbardziej żal mi Henry’ego. Zwaliło się na

niego tyle stresu...

background image

– Nie wolno ci się poddawać. – Lindsay położyła rękę na dłoni

Megan. – Coraz więcej wiemy o tej chorobie i może już wkrótce

zostanie wynaleziony skuteczny lek. – Wstała, ze smutkiem

patrząc na twarz Megan, która przymknęła oczy.

– Zmęczyłam cię. Pójdę teraz sprawdzić, czy przydam się

Henry’emu. Na razie, Megan.

Na palcach wyszła z pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Byłą wstrząśnięta stanem kobiety, która chyba nawet nie

usłyszała jej pożegnania.

Schodząc na dół, stwierdziła, że Henry z kimś rozmawia.

Pewnie ze swoim wspólnikiem, pomyślała, lecz po chwili głosy

umilkły, a w kuchni ujrzała tylko jakiegoś obcego mężczyznę. Stał

odwrócony do okna i patrzył na Henry’ego, który w ogrodzie

karmił psy.

– Dzień dobry – powiedziała. – Pan pewnie jest... Raptownie

urwała, ponieważ nieznajomy się odwrócił.

Był to ów farmer, którego spotkała najpierw w sklepie, a później

na miejscu wypadku. Teraz wyglądał trochę inaczej, ponieważ

zmienił kraciastą koszulę i dżinsy na beżowy, bawełniany golf i

spodnie z oliwkowego drelichu. Tylko mina pozostała tak ponura,

jak poprzednio.

– Och... – Lindsay odzyskała głos. – Zdumiewające, że znów

pana spotykam.

background image

– Doprawdy?

– Jest pan przyjacielem Henry’ego?

– Przyjacielem? Można tak powiedzieć, choć nie zawsze się ze

sobą zgadzamy.

Lindsay trochę się zasępiła. Skoro ten facet przyjaźni się z

Henrym, to dlaczego nic o tym nie wspomniał, gdy pytała o

drogę?

– O, widzę, że już się znacie. – Do kuchni wszedł Henry, zdjął

ubłocone kalosze i wsunął stopy w stare, skórzane kapcie. – Więc

nie muszę was sobie przedstawiać?

– Prawdę mówiąc, dopiero zeszłam na dół.

– W takim razie... – Henry popatrzył na nich. – Aidan, to jest

Lindsay Henderson. Lindsay, kochanie, to mój wspólnik, Aidan

Lennox.

– Twój... wspólnik? – wymamrotała. – Ale... sądziłam, że... –

Wpatrywała się w niego oszołomiona, a ze spojrzenia niebieskich

oczu wyczytała, że ten człowiek od początku wiedział, kim ona

jest. W końcu jakimś cudem wzięła się w garść i uścisnęła podaną

jej rękę.

– Miło mi wreszcie panią poznać. – W tonie Aidana Lennoxa

zabrzmiała ledwie słyszalna nuta kpiny.

Zaklęła w duchu. Niech licho porwie tego typa. Nawet jeśli nie

pomógł jej w sklepie, to później, przed przyjazdem karetki,

background image

powinien był przyznać, że jest lekarzem. A on pozwolił jej zrobić z

siebie idiotkę. Najchętniej ostro wygarnęłaby mu, co o nim myśli.

Już otworzyła usta, aby to zrobić, lecz Henry odezwał się

pierwszy.

– Liczę na to, że wasza współpraca będzie harmonijna –

powiedział z nadzieją w głosie.

Lindsay uznała, że lepiej poczekać z konfrontacją na

dogodniejszy moment. Nie chciała sprawić Henry’emu przykrości,

kłócąc się teraz z Aidanem. Postanowiła jednak, że w stosownej

chwili utrze mu nosa. Ale później, gdy gospodarz nalał im drinki,

ogarnęło ją przygnębienie. Mogłaby pokazać Aidanowi, gdzie raki

zimują, gdyby był tylko przyjacielem Henry’ego. Miała jednak

przez rok praktykować pod okiem tego antypatycznego faceta,

musi więc jakoś go tolerować. Nie ucieszył jej ten wniosek.

Podczas kolacji panowała sztywna atmosfera, lecz Henry na

szczęście chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Natomiast

Lindsay natychmiast wyczuła niechęć Aidana, gdy zaczęli

rozmawiać o jej życiu w Londynie. Odniosła przemożne wrażenie,

że młody lekarz ma jej za złe tamtejsze luksusy – zupełnie jakby

były one jakąś zbrodnią.

– Lindsay najchętniej zamieszkałaby gdzieś indziej –

powiedział Henry, gdy skończyli posiłek. – Może w tym

mieszkaniu nad poradnią. Co ty na to, Aidan?

background image

– Wszystko mi jedno – odparł, wzruszając ramionami.

– Było ci tam wygodnie, prawda?

– Tak, aleja mam skromne wymagania. Ten lokal z pewnością

nie umywa się do rezydencji w londyńskim Chelsea.

Lindsay poczuła na policzkach gorący rumieniec gniewu.

– Dom w Chelsea należy do mojego ojca – wycedziła lodowato.

– Ja mam własne mieszkanie w Fulham.

– Zapewne równie wygodne? – Aidan znów uniósł brwi, co

Lindsay doprowadzało do szału.

– Och, w to nie wątpię – dobrodusznie stwierdził Henry,

całkiem nieświadomy podtekstów w tej wymianie zdań. – Richard

kupił ci je na dwudzieste pierwsze urodziny, prawda?

– No... tak – przyznała niechętnie.

– Chyba niewielu stażystów żyje na takiej wysokiej stopie –

cierpkim tonem zauważył Aidan. – Prawdę mówiąc, dziwię się, że

raczyła pani zaszczycić nas swoją obecnością w takim skromnym

zakątku jak Tregadfan. Czy gabinet na ulicy Harley nie byłby

bardziej odpowiedni?

– Cóż, oferowano mi pracę właśnie tam – parsknęła, urażona

zarówno tonem, jak i słowami Aidana. – Ale nie przyjęłam tej

propozycji.

– Wolałaś kawałek prawdziwego świata, co? – Henry zaśmiał

się pogodnie.

background image

– Tego pani tutaj nie zabraknie – enigmatycznie oświadczył

Aidan. – A skoro jesteśmy przy tym temacie... Musi pani coś

zrobić ze swoim ślicznym autkiem.

– A czegóż to mu brakuje? – Lindsay spiorunowała go

wzrokiem.

– Niczego, moja droga – pośpiesznie wtrącił Henry. – Ale to

pojazd dobry w Londynie, natomiast niezbyt nadaje się do jazdy

po tutejszych drogach. Chyba właśnie to chciał powiedzieć Aidan,

prawda?

– Henry jeździ dżipem, a ja landroverem.

– Tym ubłoconym – syknęła Lindsay. – Myślałam, że jest pan

farmerem.

– To byłoby coś złego? – wyzywająco spytał Aidan.

– Nie, skądże.

– W tej okolicy jest wielu farmerów, panno Henderson. Jeśli ma

pani tu zostać, to lepiej do nich przywyknąć.

– Chwileczkę, moi drodzy! – zawołał Henry, przerywając to

preludium kłótni. – Czy wy się przypadkiem nie znacie?

– Tak – odparła Lindsay. – Spotkaliśmy się w sklepie, gdzie

pytałam o drogę, a ten pan...

– I potem na miejscu małego wypadku – gładko wtrącił Aidan –

gdy pani tak ochoczo pośpieszyła z fachową pomocą.

– Coś takiego! – Henry pokręcił głową. – Trzeba było mi

background image

powiedzieć. – Wstał zza stołu, nadal trochę zakłopotany. –

Wybaczcie, muszę zajrzeć do Megan, ale jestem pewien, że

macie o czym pogadać.

Wyszedł z jadalni i zamknął za sobą drzwi, ku przerażeniu

Lindsay zostawiając ją samą z Aidanem Lennoxem.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Dlaczego od razu pan się nie przedstawił? – agresywnym

tonem spytała Lindsay.

Aidan w zamyśleniu patrzył na coś za oknem i miał taką minę,

jakby przebywał we własnym, odległym świecie. Zirytowana tym

milczeniem Linsday właśnie zamierzała powtórzyć pytanie, gdy

Aidan wreszcie skierował wzrok na nią.

– Nie rozumiem – odparł krótko.

– Wtedy, w sklepie. Musiał pan się zorientować, kim jestem,

kiedy spytałam o drogę.

– Dlaczego? Turyści często błądzą.

– Uznał mnie pan za turystkę? Ilu turystów szuka Henry’ego

Llewellyna?

– Oni zawsze szukają lekarza.

– Przypuśćmy, że tak. Ale dlaczego później, na drodze, nie

zdradził się pan ani słowem, tylko pozwolił mi zrobić z siebie

idiotkę?

– Hm... Nie miałem pojęcia, że robi pani z siebie coś takiego.

– Przecież ci ludzie wiedzieli, że jest pan lekarzem.

Wystarczyło tylko o tym wspomnieć, a nie zachowałabym się jak...

– Jak kto?

background image

– No cóż... nie pchałabym się tam, gdzie mnie nie chcą.

– O ile dobrze pamiętam, wepchnęła się pani, zanim zdążyłem

się odezwać.

– Tak czy owak, mógł pan powiedzieć...

– Była pani zanadto napalona na dobry uczynek.

– Ale wtedy chyba już pan się zorientował, kim jestem.

– I owszem – przyznał bez entuzjazmu, wzruszając ramionami.

– Więc czemu pan to przemilczał?

– Właśnie wtedy przyjechała karetka i poproszono panią o

przestawienie samochodu.

To prawda, pomyślała. Aidan Lennox udzielił sensownych

odpowiedzi na każde jej pytanie. Dlaczego więc miała niemiłe

wrażenie, że od początku wiedział, kim ona jest i celowo nie

ujawnił swojej tożsamości?

– Dotarła pani na miejsce i tamte incydenty nie mają żadnego

znaczenia, więc równie dobrze można o nich zapomnieć.

– Pewnie tak – przyznała. – Ale nasza znajomość źle się

rozpoczęła, i to całkiem bez powodu.

– A pani wolałaby rozpocząć ją lepiej?

– Nie byłoby w tym nic złego, panie Lennox. – Mierząc go

gniewnym spojrzeniem, zauważyła małą, trójkątną bliznę na

policzku. Pewnie zdzieliła go w twarz jakaś krewka kobietka, kiedy

też wyprowadził ją z równowagi. – Zwłaszcza że podobno ma pan

background image

kierować moją praktyką.

– Owszem. Czy ta wiadomość panią rozstroiła?

– Tak, skoro musi pan wiedzieć, ale... – Nie dokończyła, bo do

pokoju wrócił Henry.

– Wybaczcie, że tak długo mnie nie było.

– Jak się czuje Megan? – spytał Aidan.

– Nie najlepiej. – Henry westchnął ciężko.

– Zajrzę do niej przed wyjściem.

– Aidan jest naszym lekarzem rodzinnym – wyjaśnił Henry na

widok zdumionej miny Lindsay.

– Naprawdę? – Nie mogła pojąć, dlaczego Llewellynowie chcą

przyjaźnić się z tym irytującym facetem, nawet jeśli jest on

wspólnikiem Henry’ego.

– Pewnie mieliście o czym rozmawiać. – Henry przyniósł z

kuchni ekspres do kawy i postawił go na stole. – Wspomniałem

Lindsay, że weźmiesz ją pod swoje skrzydła. Nie planowaliśmy

tego, ale choroba Megan całkiem nas zaskoczyła.

– Nadal sądzę, że w tej sytuacji moja obecność to dla ciebie za

duży kłopot, Henry. – Lindsay wzięła od niego filiżankę. – Dlatego

uważam, że powinnam wrócić do Londynu.

Ta perspektywa nagle wydała się jej kusząca. Wszystko było

lepsze niż współpraca z takim niemiłym osobnikiem, jak doktor

Aidan Lennox.

background image

Henry jednak był innego zdania.

– Nonsens – zawyrokował. – Nie widzę powodów, dla których

miałabyś stąd wyjechać. Zwłaszcza jeśli Aidan zgodził się tobą

zająć. Poza tym przyda się nam dodatkowa para rąk do pracy.

– Ale nie będę dla ciebie tylko obciążeniem? – Lindsay starała

się omijać Aidana wzrokiem.

– Wręcz przeciwnie. Jesteś już dyplomowanym lekarzem i

masz kwalifikacje, więc bardzo nam pomożesz.

– Tak sądzisz? – spytała z powątpiewaniem. Nie umknęło jej

uwagi, że Aidan ani słowem nie poparł Henry’ego.

– Oczywiście – z przekonaniem zapewnił Henry. – Wiesz, że w

obecnych okolicznościach chętnie sceduję na ciebie część

obowiązków. Na przykład niektóre nocne dyżury. Ostatnio parę

razy musiałem zostawić Megan samą, kiedy wezwano mnie do

pacjenta. Nie mogłem przecież wysługiwać się Aidanem, jeśli

poprzedniej nocy był na nogach. Zaś abstrahując od tego, po

prostu nie mogę pozwolić ci wrócić do domu, Lindsay. Przecież

zrezygnowałaś z pracy w Londynie i przewróciłaś swoje życie do

góry nogami, żeby przyjechać na rok tutaj. Co pomyślałby sobie

twój ojciec?

– Na pewno by zrozumiał...

– Nie ma o czym mówić. – Henry zaczął sprzątać ze stołu. –

Już i tak zgodziłem się na dwie zmiany: Aidan zajmie się twoją

background image

praktyką, a ty zamieszkasz nad poradnią. Nie pójdę na dalsze

ustępstwa.

– Skoro tak... – Lindsay bezradnie wzruszyła ramionami, nadal

unikając wzroku Aidana. – Kiedy miałabym zacząć?

– Jak najszybciej. – Ulga w głosie Henry’ego była prawie

namacalna. – Jutro rano pojedziemy do poradni, rozejrzysz się

tam, a potem Bronwen pokaże ci mieszkanie.

– Kto to jest Bronwen? – Przelotnie zerknęła na Aidana i

dostrzegła na jego kamiennej twarzy cień uśmiechu.

– Bronwen? Cóż, ona niańczy nas wszystkich – odparł Henry.

– Jest jakby recepcjonistką i szefową administracji w jednej

osobie. Nie wiem, co byśmy bez niej zrobili. Prawda, Aidan?

– Bronwen właściwie wszystkim rządzi – oświadczył Aidan bez

mrugnięcia okiem. – Można ją wkurzyć wyłącznie na własne

ryzyko.

– Chyba przemawia przez pana doświadczenie – cierpkim

tonem zauważyła Lindsay.

– Och, Aidan parę razy starł się z naszą Bronwen. – Henry

zaśmiał się dobrodusznie.

Wkrótce potem Lindsay wymówiła się zmęczeniem i poszła do

swojego pokoju. Marzyła tylko o tym, aby paść na łóżko i usnąć.

Miała za sobą męczącą podróż, a po przyjeździe do Tregadfan

wszystko okazało się inne, niż się spodziewała. Dlatego nie

background image

czekała z utęsknieniem na pierwszy dzień swojej praktyki, musiała

jednak zadowalająco dostosować się do nowej sytuacji. Zanim

odpłynęła w słodki sen, powzięła postanowienie, że nie da się

zastraszyć ani Aidanowi Lennoxowi, ani groźnej Bronwen, nie

mówiąc o innych mieszkańcach tej dosyć dziwacznej wioski.

Nazajutrz rano zbudził ją deszcz głośno bębniący o dach.

Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest. Zaraz sobie

przypomniała i z jękiem ukryła twarz w poduszce.

– Jak się masz, Lindsay – powitał ją Henry, gdy w

nienajlepszym humorze zeszła do kuchni. Uśmiechał się ciepło,

lecz wyglądał na zmęczonego. Może musiał zajmować się Megan,

pomyślała Lindsay. – Dobrze spałaś?

– Jak suseł. A co u Megan? – Lindsay nalała sobie kawy i

zrobiła grzankę.

– Nie czuje się zbyt dobrze. Całą noc bolały ją mięśnie, ale

teraz śpi.

– Może być sama?

– Niedługo przyjdzie nasza pomoc. To bardzo pracowita osoba.

Zrobi wszystko, czego Megan sobie zażyczy, a ja wpadnę do

domu w porze lunchu. – Henry zostawił gościa przy śniadaniu, a

sam wyszedł z psami. Po powrocie rozmawiał z kimś przez

telefon, a potem zajrzał do kuchni. – Gotowa do wyjścia?

background image

Lindsay skinęła głową, pospiesznie dopiła kawę i wzięła z holu

żakiet, torbę oraz kluczyki.

– Może pojedziesz ze mną dżipem? – Henry cicho zamknął

frontowe drzwi.

Lindsay skrzywiła się, przypomniawszy sobie drwiącą uwagę

Aidana na temat jej sportowego auta.

– Nie przejmuj się Aidanem – poradził jej Henry parę minut

później, gdy jechali do wsi. Nadal lało jak z cebra, a góry

spowijała gęsta mgła. – Niełatwo go poznać, ale warto trochę się

wysilić, bo to porządny chłopak.

– Będę o tym pamiętać, kiedy znów zacznie mi wypominać

moją uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie – mruknęła z

przekąsem.

– Nie miej mu tego za złe. Aidan jest na tym punkcie nieco

przewrażliwiony, bo jego droga do dyplomu lekarza ze względów

finansowych była usłana raczej kolcami. Parę razy omal nie

musiał zrezygnować ze studiów.

– Rozumiem więc jego postawę, ale to przecież nie moja wina.

Podobnie jak fakt, że mam ojca, który odnosi sukcesy i jest

zamożny. Co zresztą nie miało żadnego wpływu ma moje studia.

Musiałam wkuwać tak samo jak inni, żeby zdać egzaminy.

– Niewątpliwie. Mówię tylko, żebyś nie pozwoliła Aidanowi

wyprowadzić się z równowagi.

background image

Łatwo powiedzieć, pomyślała, gdy minęli kaplicę i skręcili na

niewielki dziedziniec przed wysokim budynkiem z szarego

kamienia.

W recepcji siedziała drobna szatynka w trudnym do

zdefiniowania wieku, prawdopodobnie między trzydziestką a

czterdziestką. Przeglądała pocztę i na moment podniosła wzrok,

gdy Henry i Lindsay weszli do środka. Zanim ktokolwiek zdążył się

odezwać, z sąsiedniego pomieszczenia wynurzyła się młoda

dziewczyna z długimi włosami w szaroburym kolorze. Miała z

lekka przerażona minę, a w obu rękach trzymała tacę z trzema

kubkami pełnymi parującej kawy. Ostrożnie podeszła do biurka i z

ulgą postawiła tacę na blacie.

– Och, doktor Llewellyn! – zawołała. – Nie wiedziałam, że pan

przyjechał. Zaraz zaparzę więcej kawy. Już lecę.

– Zaczekaj chwilę, Gwynneth – poprosił Henry. – Dobrze, że

jesteście tu obie. Chciałbym wam przedstawić doktor Lindsay

Henderson. – Odwrócił się i ujął ją za łokieć. – Lindsay, moja

droga, nasza przychodnia funkcjonuje dzięki tym dwóm paniom.

Oto Gwynneth, która przyszła do nas niedawno i jeszcze

wszystkiego się uczy, a to jest... – wskazał kobietę za biurkiem –

nasza Bronwen. Pracuje u nas od wieków i ma sprawy poradni w

jednym palcu. Jeśli będziesz chciała czegoś się dowiedzieć,

wystarczy, że spytasz Bronwen.

background image

A więc to jest ta osławiona Bronwen. Lindsay nie bardzo

wiedziała, czego się spodziewała – chyba raczej Amazonki o

imponującej posturze, a nie takiej malutkiej kobietki, która ze

śmiertelnie poważną miną skinęła głową.

Po dokonaniu prezentacji Henry spytał, czy już przyszedł

doktor Lennox. Gwynneth otworzyła usta, aby odpowiedzieć, lecz

Bronwen nie dała jej dojść do słowa.

– Tak – odparła cierpko. – Już był, ale poszedł do pubu, żeby

sprawdzić, jak czuje się Thomas. Podobno rozedma daje mu się

we znaki. Doktor Lennox powiedział, że zaraz wróci.

– Przekaż mu, że jesteśmy u mnie. Aha, jeszcze jedno. Czy

gabinet doktor Henderson jest gotowy?

– Oczywiście – lodowato wycedziła kobieta, jakby poczuła się

urażona pytaniem.

– Dobra robota, Bronwen, ale później musimy porozmawiać,

ponieważ nastąpią pewne zmiany w pierwotnym planie.

– Tak? – Recepcjonistka zmierzyła szefa przenikliwym

spojrzeniem. – A jakież to zmiany?

– Dowiesz się po powrocie doktora Lennoxa. – Ton Henry’ego

wyraźnie sugerował, że na razie kwestia jest zamknięta.

Bronwen zrobiła bardzo niezadowoloną minę. Najwyraźniej nie

lubiła dowiadywać się o czymś jako ostatnia. Natomiast Gwynneth

sprawiała wrażenie wręcz przerażonej, co także nie umknęło

background image

uwagi Lindsay. Tymczasem ruszyła za Henrym w głąb korytarza.

– Ja przyjmuję tutaj. – Henry otworzył drzwi do przestronnego

pomieszczenia we frontowej części budynku. – Aidan ma gabinet

naprzeciwko, a twój jest tam. – Poprowadził ją wąskim przejściem

na tyły przychodni. – Poprzedni właściciele tego domu mieli tu

jadalnię.

Pokój nawet w deszczowy dzień był jasny, ponieważ dużo

światła wpadało przez wielkie balkonowe drzwi prowadzące do

pełnej roślin oranżerii oraz przez okno wychodzące na mały, lecz

ładny ogródek otoczony kamiennym murkiem, za którym w oddali

rysowała się panorama gór. Przy oknie stało duże, dębowe

biurko, na nim – komputer, zaś w rogu – kozetka do badania

pacjentów, częściowo osłonięta białą zasłonką.

– Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie – z nutą niepokoju w

głosie powiedział Henry.

– Oczywiście – pospiesznie zapewniła Lindsay. – To śliczny

pokój. Chcesz, żebym od razu zaczęła przyjmować pacjentów?

– Raczej tak, chociaż lepiej najpierw ustalić wszystko z

Aidanem.

– A co z mieszkaniem? Mogłabym je obejrzeć?

– Tak, ale wysłałem tam panią Jones, żeby zrobiła w nim

porządek, trochę je przewietrzyła i sprawdziła, czy niczego nie

brakuje. Poczekaj, aż skończy.

background image

– Czy to coś, o czym powinnam wiedzieć? – spytała od drzwi

Bronwen, która niepostrzeżenie weszła do gabinetu.

– Chodzi o jedną ze zmian, o których wspomniałem. Moja żona

niedomaga, więc doktor Henderson postanowiła nam nie

przeszkadzać. Prawdopodobnie zamieszka na górze, ale najpierw

pani Jones musi tam posprzątać.

– Niby dlaczego? Na górze jest idealnie czysto.

– Och, nie wątpię, ale przecież trzymaliśmy tam różne rzeczy...

– Tylko stare karty – lodowato wycedziła Bronwen.

– Ale warto wpuścić trochę świeżego powietrza –

zniecierpliwionym tonem oświadczył Henry. – O, Aidan, dobrze,

że jesteś – powitał wchodzącego wspólnika. – Właśnie mówiłem

Bronwen, że Lindsay chyba zajmie mieszkanko na piętrze.

– Ach, tak. – Aidan popatrzył na nich troje i chyba wyczuł

napiętą atmosferę, – Dzień dobry – powitał Lindsay i zwrócił się

do Henry’ego: – Powiedziałeś też Bronwen, że nie ty będziesz

szkolił Lindsay?

– Jeszcze nie. Uznałem, że lepiej poczekać z tym na ciebie.

– Już jestem, więc wyjaśnijmy wszystko do końca. Bronwen,

ustaliliśmy, że to ja zajmę się szkoleniem doktor Henderson, a nie

doktor Llewellyn.

Z zachowania obu mężczyzn Lindsay wywnioskowała, że

recepcjonistka zareaguje na tę wiadomość w szczególny sposób.

background image

I rzeczywiście – kobieta najwyraźniej się zdziwiła i zirytowała, lecz

zaraz na jej twarzy pojawił się wyraz obojętności.

– Kiedy została powzięta ta decyzja? – spytała.

– Dwa tygodnie temu – odparł Henry.

– Byłoby miło, gdyby mnie o tym poinformowano.

– Postanowiliśmy najpierw pomówić o tym z doktor Henderson.

Na szczęście zaakceptowała tę zmianę. Doktor Lennox także.

– Jaki będzie rozkład dyżurów? – Bronwen pytająco spojrzała

na Aidana.

– Trzeba je zaplanować. Może już teraz?

– Chodźmy do mnie – zaproponował Henry. – Bronwen.

zechcesz przynieść nam kawę?

Kobieta mruknęła coś niezrozumiale i poszła do recepcji, a

Henry i Aidan zrobili skruszone miny. Chwilę później, gdy we troje

siedzieli w gabinecie Henry’ego, Bronwen wniosła tacę z trzema

kubkami, mlekiem i cukrem.

– Mam zostać? – spytała, stawiając ją na biurku szefa.

– Nie – odparł. – Nie powinniśmy zabierać ci czasu. O tej porze

zawsze jesteś bardzo zajęta. Ale obiecuję niezwłocznie

zawiadomić cię o wszelkich decyzjach.

Recepcjonistka skwitowała jego słowa wymownym

prychnięciem i wyszła z pokoju, ostentacyjnie głośno zamykając

za sobą drzwi.

background image

– Czemu jej na to pozwalacie? – Lindsay nie posiadała się ze

zdumienia.

– Na co? – Aidan nalał do swojej kawy trochę mleka i sięgnął

po cukierniczkę.

– Narządzenie.

– To pozory – mruknął Henry.

– Jej się tylko zdaje, że ma tutaj władzę – dodał Aidan, a

Lindsay kolejny raz dostrzegła na jego twarzy cień uśmiechu.

– Bronwen to wspaniała pracowniczka – zapewnił Henry. – A w

tej okolicy trudno o wykwalifikowany personel, bo młodzi uciekają

do miasta. Dlatego rzeczywiście pozwalamy Bronwen trochę się

szarogęsić. – Henry upił łyk kawy, skrzywił się i ją dosłodził. – Ale

do rzeczy, moi drodzy. Aidan, kiedy poprzednio rozmawialiśmy na

ten temat, zgodziłeś się ze mną, że Lindsay powinna przyjmować

tylko dodatkowych pacjentów. Nadal tak sądzisz?

– Tak. – Aidan spojrzał na Lindsay. – Z uwagi na czas trwania

praktyki nie ma sensu przydzielać pani miejscowych pacjentów.

Dlatego proponuję, żeby zajmowała się pani chorymi turystami,

którzy w lecie nawet przez tydzień nie potrafią obejść się bez

pomocy lekarza.

– I tylko na tym polegałyby moje obowiązki? – Lindsay nie tego

się spodziewała. – Nie nauczę się, jak być lekarzem rodzinnym,

opatrując stłuczone kolana urlopowiczów.

background image

– Miałabyś na głowie również inne sprawy – pośpiesznie

zapewnił Henry. – Często przychodzi więcej pacjentów, niż

możemy przyjąć. W takim przypadku kierowalibyśmy ich do

ciebie. Mogłabyś też przejąć część naszych wizyt domowych.

– Chcecie, żebym od razu się za to wzięła? – spytała bez

większego entuzjazmu. Obawiała się, że będzie zwyczajnym

popychadłem.

– To zależy od Aidana.

– Może najpierw mi pani poasystuje, żeby się zorientować, co i

jak, poznać tutejszych ludzi. Potem się zamienimy i ja popatrzę,

jak pani sobie radzi. A na wizyty domowe będzie pani jeździć i z

Henrym, i ze mną. Zgadzasz się, Henry?

– Oczywiście. Nie pozwolimy ci, Lindsay, zgubić drogi na

jakiejś odległej górskiej przełęczy – ze śmiechem oświadczył

Henry. – A propos, musimy załatwić ci jakiś odpowiedni

samochód, żebyś... – Urwał, słysząc dzwonek interkomu.

– Tak, Bronwen? – spytał z westchnieniem, nacisnąwszy

przycisk.

– W poczekalni jest wielu pacjentów, doktorze Llewellyn – z

pretensją w głosie oznajmiła recepcjonistka. – Co mam im

powiedzieć?

– Nic, Bronwen. Zaczynamy dyżur.

– A gdzie będzie przyjmować doktor Henderson?

background image

– Wraz z doktorem Lennoxem.

Głośne kliknięcie oznaczało, że Bronwen wyłączyła aparat, a

Henry parsknął śmiechem.

– Najwyższy czas wziąć się do roboty, moi drodzy.

– Fakt – przyznał Aidan.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Gabinet Aidana również okazał się duży, a jego integralną

częścią był dodatkowy pokoik do badania pacjentów. Aidan

wskazał Lindsay krzesło i przez parę minut zapoznawał ją z

tajnikami systemu komputerowego.

– Nie oczekuję, że od razu wszystko pani zapamięta.

– To żaden problem – stwierdziła lekkim tonem. – W szpitalu,

gdzie pracowałam, mieliśmy ten sam system.

– Ale nie mieliście naszej Gwynneth.

– Nie rozumiem.

– Ona w jednej chwili umie niechcący wyczyścić sporo plików.

– Ach tak... – mruknęła Lindsay i w tej samej chwili do gabinetu

weszła Gwynneth z kartami w ręce.

– O wilku mowa – mruknął Aidan. – Właśnie wspomniałem o

tobie.

– Naprawdę? – Dziewczyna natychmiast się zarumieniła.

Zdaniem Lindsay chyba z zadowolenia, że była obiektem ich

uwagi.

– Tak. Uprzedziłem doktor Henderson, jak wspaniale sobie

radzisz z komputerem.

– Och... – Rumieniec Gwynneth jeszcze się pogłębił. – Staram

background image

się, ale nie zawsze mi wychodzi. Czasem przez pół dnia

wprowadzam dane, a potem wystarczy jedno głupie kliknięcie i

wszystko gdzieś znika.

– To dzisiejsze zapisy? – spytał Aidan.

– Co?

– Te karty.

– Aha. Tak, proszę bardzo. Chyba zapomniałam, po co tu

przyszłam. – Gwynneth uśmiechnęła się marzycielsko i umknęła z

pokoju.

– Jak pani widzi, Gwynneth nie zawsze bywa w pełni

przytomna. Ale ma dobre intencje.

– Nie wątpię.

– Jeśli jest pani gotowa, to zaczynajmy. – Nacisnął przycisk,

aby brzęczykiem wezwać pierwszego pacjenta z porannej listy.

Lindsay dyskretnie przyglądała się doktorowi Lennoxowi.

Dzisiaj miał na sobie granatowy, bawełniany sweter i beżowe

spodnie. Ona zaś wystroiła siew czarny kostium i wytworną, białą

bluzkę. Teraz doszła do wniosku, że na tę okazję jest o wiele za

elegancka i w pracy powinna nosić odzież w mniej

wyrafinowanym stylu.

– Cześć, Hew. – Aidan skinął głową wchodzącemu do gabinetu

starszemu panu, który podejrzliwie łypnął na Lindsay. – Poznaj

doktor Lindsay Henderson. Będzie u nas pracować przez pewien

background image

czas.

– Mówisz, że to lekarka?

– Oczywiście. Ma wszelkie kwalifikacje i przyjechała do nas aż

z Londynu.

– Dzień dobry, panie Griffiths – odezwała się Lindsay.

– Z Londynu, powiadasz? – Hew zignorował słowa powitania. –

Mój ojczulek zawsze powtarzał, że stamtąd nie przychodzi nic

dobrego. A sądząc po tym, co piszą w gazetach, chyba niewiele

się zmieniło. Londyn to siedlisko wszelkiego zła.

– Przesadzasz, Hew – stanowczo stwierdził Aidan, lecz

Lindsay odniosła wrażenie, że jest rozbawiony uwagami

staruszka. – A teraz mów, co ci dolega.

– Przy niej? – Griffiths popatrzył na Lindsay.

– Oczywiście. – Aidan skinął głową, a pacjent wziął głęboki

oddech i zaczął szybko mówić po walijsku. – Nie, Hew –

zaprotestował Aidan. – Po angielsku.

Hew znów wrogo spojrzał na Lindsay i wymruczał pod nosem

parę zdań – tak niewyraźnie, że równie dobrze mogłoby to być w

każdym języku.

– A więc ostatnio oddajesz mocz częściej niż zwykle?

– Aidan postanowił przyjść Lindsay z pomocą. – Głównie w

nocy, czy w dzień?

– W nocy – mruknął Hew.

background image

– Strumień jest stały?

Hew zaprzeczył ruchem głowy, nie patrząc na Lindsay.

– Czyli trochę przerywany?

Tym razem Hew odpowiedział twierdząco, lecz też bez słów.

– Będę musiał cię zbadać, Hew. Idź do tamtego pokoju i

zdejmij spodnie.

Starszy pan z przerażeniem zerknął na Lindsay.

– Spokojnie, Hew, ja się tobą zajmę – zapewnił Aidan.

– Zgadza się pani, prawda?

– Oczywiście. Rozumiem, że pacjenci muszą trochę oswoić się

z moją obecnością. Oby później, gdy będę przyjmować własnych,

nabrali do mnie zaufania.

– Na pewno wkrótce się przekonają, że jest pani dobrym

lekarzem. Na razie, widząc panią ze mną, pewnie sądzą, że mają

do czynienia z jakąś studentką. – Aidan poszedł do pokoju badań

i starannie zamknął za sobą drzwi.

Lindsay w zamyśleniu rozejrzała się po gabinecie. Najchętniej

znów znalazłaby się na ostrym dyżurze londyńskiego szpitala,

gdzie do niedawna pracowała. Tam nikt nie miał najmniejszych

wątpliwości, że jest lekarką: wystarczyło, że nosiła biały fartuch i

zawieszony na szyi stetoskop. A pacjenci cieszyli się z prostego

faktu, że wreszcie zostali przyjęci. Ale cóż, nikt jej nie zmuszał do

odbywania rocznego stażu właśnie w Walii. Sama podjęła decyzję

background image

i powinna pogodzić się z tym, że nic nie wygląda tutaj tak, jak się

spodziewała.

Może należałoby włożyć nieco wysiłku w proces adaptacji do

miejscowych realiów. Postanowiła, że nie będzie jeździć swoim

sportowym samochodem oraz zafunduje sobie trochę praktycznej

garderoby w stylu odpowiednim dla mieszkanki górskiej wioski.

Lecz obserwując Aidana, który wrócił i właśnie mył ręce,

poczuła przypływ irytacji. Dlaczego właśnie ona ma się do

wszystkiego dostosowywać? Przecież to nie jej wina, że tyle

rzeczy niemile ją zaskoczyło. Na przykład to, że będzie

praktykować pod okiem niezbyt sympatycznego człowieka.

Była strasznie sfrustrowana, więc dopiero po chwili

uświadomiła sobie, że Aidan coś do niej mówi, ona zaś nie

usłyszała ani słowa. Właśnie się zastanawiała, czy poprosić go,

aby powtórzył, gdy on spojrzał na nią przez ramię.

– No więc? Co by pani zrobiła?

– Słucham?... Chodzi o pana Griffithsa?

– A o kogo innego mógłbym pytać?

– Nie zbadałam go.

– Właśnie dlatego powiedziałem pani o moich spostrzeżeniach.

– Ach tak... – Poczuła na twarzy rumieniec zakłopotania.

– Mam wszystko powtórzyć?

– Bardzo proszę – wymamrotała.

background image

– Stwierdziłem powiększenie gruczołu krokowego.

Aidan patrzył na nią wyczekująco, a ją to spojrzenie dziwnie

rozstroiło. Musiała skarcić się w duchu za brak koncentracji i w

końcu jakoś zdołała wziąć się w garść.

– Zaleciłabym wykonanie analizy krwi i skierowała pacjenta do

specjalisty.

Do gabinetu wrócił Hew Griffiths, toteż Aidan tylko skinieniem

głowy wyraził aprobatę i usiadł za biurkiem.

– Zamierzam wysłać cię do specjalisty, Hew.

– Co? – Starszy pan najwyraźniej się przeraził. – Jestem aż

taki chory?

– Może wcale nie jesteś chory, ale trzeba wszystko sprawdzić,

żeby się upewnić.

– To jaki pożytek jest z was dwojga, skoro sami nic nie wiecie?

Chyba powinienem pójść do doktora Lleweliyna.

– Powiedziałby dokładnie to samo.

– Czyli muszę się tłuc aż do Bangor? – Hew nie był tym

zachwycony.

– Twój syn na pewno cię zawiezie. Dam ci też skierowanie na

badanie krwi.

Aidan zajął się pisaniem, więc tylko Lindsay zauważyła

zmartwioną minę staruszka.

– Nie ma powodów do niepokoju, panie GrilTiths – zapewniła

background image

łagodnie. – Te analizy to naprawdę głupstwo.

– A niby kto je wykona? Judith? Lindsay musiała przyznać, że

nie wie.

– Ale z pani pociecha! – kpiąco prychnął He w. – Nic nie wie, a

uważa się za lekarkę!

– Zanim wyjdziesz, daj to recepcjonistce, Hew. – Aidan wręczył

mu skierowanie na analizę krwi. – Będziesz musiał umówić się z

Judith, bo nie przychodzi do nas codziennie. A zawiadomienie o

terminie wizyty u specjalisty dostaniesz pocztą.

Hew opuścił gabinet, mrucząc coś pod nosem, a Lindsay

pytająco spojrzała na Aidana.

– Dowiem się teraz, kim jest Judith?

– Naprawdę pani o niej nie słyszała?

– Oczywiście, że nie.

– Proszę mi wybaczyć. Przypuszczałem, że Henry coś o niej

wspomniał. Ale on ma ostatnio tyle na głowie... Judith to nasza

pielęgniarka. Pracuje na pół etatu u nas i w poradni w

Betwsycoed. Wkrótce się tu zjawi, więc ją pani pozna. – Aidan

znów włączył brzęczyk. – A teraz do roboty, bo inaczej ten dyżur

nigdy się nie skończy.

– Oby następny pacjent mniej wybrzydzał na obecność

praktykantki.

– Proszę nie mieć ludziom za złe, że trochę się jeżą. Jest pani

background image

tu nowa.

– A na dodatek z Londynu. – Lindsay skrzywiła się pociesznie.

– Proszę poczekać, aż to się rozniesie. Pacjenci będą walić do

pani drzwiami i oknami.

– Nie liczyłabym na to, dokto... – Urwała, bo ktoś zapukał do

drzwi.

Do gabinetu weszła młoda matka z niemowlęciem. Trochę

zdziwiła się na widok Lindsay, lecz po paru słowach wyjaśnień już

się uśmiechała, zadowolona z tego, że ma do czynienia z kobietą.

Uskarżała się bowiem na bolesność piersi po każdym karmieniu.

Pod koniec wizyty zwracała się wyłącznie do Lindsay, a Aidan

tylko się przysłuchiwał. Pozwolił też swojej praktykantce wystawić

receptę na specjalny krem do smarowania sutek oraz tabletki

przeciwbólowe.

– No proszę – powiedział po wyjściu kobiety. – Ta pacjentka

jest zadowolona.

Był to przypadek niestety odosobniony. Podczas

przedpołudniowego dyżuru większość pacjentów odnosiła się do

Lindsay podobnie, jak Hew Griffiths, czyli bez cienia zaufania.

Dlatego Lindsay odetchnęła z ulgą, gdy Bronwen przez interkom

poinformowała Aidana, że w poczekalni już nie ma nikogo.

– Dziękuję, Bronwen. – Aidan przeciągnął się i odchylił głowę

na oparcie fotela. – Ile jest wizyt domowych?

background image

– Na razie tylko cztery, doktorze Lennox.

– Mam jechać z panem? – spytała Lindsay.

– Raczej tak. Najpierw zamierzałem prosić Bronwen, żeby

wprowadziła panią w tajniki funkcjonowania naszej przychodni,

lecz to chyba kiepski pomysł.

Ciekawe, co byłoby gorsze: kilka godzin w towarzystwie

Aidana, czy tyle samo z Bronwen. Oboje najwyraźniej nie zapałali

do niej sympatią.

W milczeniu włożyła żakiet, wzięła lekarską torbę i wychodząc

za Aidanem z gabinetu, ciężko westchnęła. Nic nie wyglądało tak,

jak się spodziewała, toteż po raz setny od przyjazdu miała ochotę

się spakować, wrzucić walizki do bagażnika i pognać autostradą

do Londynu.

– Co dla mnie masz, Bronwen? – Aidan wszedł za kontuar

recepcji, by przejrzeć zgłoszenia. Lindsay nie wiedziała, czy ma

zrobić to samo. Po chwili wahania została w poczekalni, dla

zabicia czasu oglądając rozwieszone na ścianach plakaty.

– Ma pani piękny kostium.

Lindsay odwróciła się i ujrzała wychyloną zza blatu Gwynneth,

która z podziwem oglądała ją od stóp do głów.

– Naprawdę? Dziękuję, Gwynneth. Właśnie doszłam do

wniosku, że ten strój nie jest zbyt praktyczny w warunkach

wiejskich.

background image

– Ale jest śliczny. Kupiła go pani w Londynie?

– Tak.

– U Harrodsa? – niemal z nabożną czcią spytała dziewczyna.

– Nie, nie u Harrodsa.

– Pewnie w Selfridges? – Na twarzy Gwynneth pojawił się

wyraz rozmarzenia.

– Nie, w małym sklepiku w Kensington.

– W Kensington! – Bladoniebieskie oczy Gwynneth rozszerzyły

się z wrażenia.

– No... tak. – Lindsay niepewnie skinęła głową i z ulgą

pomaszerowała do wyjścia za Aidanem, który obdarzył ją

przelotnym spojrzeniem i wymownie pomachał plikiem kart. – Do

zobaczenia, Gwynneth.

Deszcz już nie padał, a wiatr zwiał chmury w kierunku gór, nad

którymi teraz unosiły się szare, postrzępione obłoki. Na parkingu

Lindsay starannie ominęła kałuże, aby nie zamoczyć porządnych,

czarnych pantofli, i wsiadła do landrovera.

– Żadnych psów? – spytała, zatrzaskując drzwi.

– Są w domu – sucho odparł Aidan, zapalając silnik. – Wpadnę

po nie – dodał zaraz, jakby pożałował, że odezwał się takim

niemiłym tonem. – Zawsze je zabieram, kiedy jadę do pacjentów.

Powinny mieć trochę ruchu.

Lindsay nagle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o

background image

prywatnym życiu doktora Lennoxa. Ciekawe, czy jest żonaty.

Zdaniem Henry’ego był typem samotnika, ale to nie musi

oznaczać, że z nikim się nie związał.

Zerknęła na niego z ukosa. Miał wyrazisty profil i ze

zmarszczonymi brwiami patrzył prosto przed siebie. Przesunęła

spojrzeniem po jego dłoniach – one zawsze wiele mówią o

człowieku. Dłonie Aidana były duże, kształtne, pokryte delikatnym,

ciemnym owłosieniem o złotawym połysku. Sprawiały wrażenie

silnych i bardzo męskich... Lindsay pośpiesznie odwróciła od nich

wzrok i dyskretnie uchyliła okno, ponieważ wnętrze samochodu

czuć było psami.

– Mamy cztery wezwania – oznajmił Aidan. – Najpierw

pojedziemy do starszego małżeństwa mieszkającego na

peryferiach wsi. Pan Douglas Morgan ma chorobę Parkinsona i

jest pod opieką żony Milly. To bardzo miła osoba, ale też coraz

bardziej podupada na zdrowiu i nie wiem. jak długo da sobie radę.

Staram się odwiedzać ich raz na tydzień.

– Co ich czeka, gdy ona już nie będzie w stanie zajmować się

mężem?

– Na razie trudno powiedzieć. Rozmawiałem 7 nimi o różnych

możliwościach i obiecałem, że w razie potrzeby zrobię wszystko,

co w mojej mocy. żeby mogli zostać razem.

Ale jego stan szybko się pogarsza i obawiam się, że Douglas

background image

wkrótce będzie musiał iść do szpitala lub przynajmniej do domu

opieki.

– A co z żoną?

– Jeszcze jest dość sprawna, ale nie chciałbym, żeby została w

domu całkiem sama. Byłoby idealnie, gdyby udało się umieścić

ich oboje w jednym miejscu, bo rozstanie złamałoby im serca. To

trudny przypadek.

– W jakim są wieku?

– Douglas ma osiemdziesiąt sześć lat, a Milly – osiemdziesiąt

cztery. W zeszłym tygodniu obchodzili diamentowe wesele.

Aidan przejechał przez wieś i zwolnił w okolicy, gdzie domy

stały w większym oddaleniu od siebie. Lindsay właśnie

zastanawiała się, który z nich należy do doktora Lennoxa, gdy on

zjechał na pobocze.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił. – Ma pani chęć zobaczyć,

jak mieszkam?

Lindsay trochę się zdziwiła, zatrzymali się bowiem między

dwiema posesjami. Wysiadła i poszła za Aidanem wzdłuż

ogrodzenia z metalowych prętów.

– Proszę uważać na schodach – ostrzegł Aidan. – Pewnie są

mokre i śliskie.

Dopiero teraz zauważyła bramę, a kilkadziesiąt metrów dalej,

sporo poniżej poziomu drogi, ujrzała dach i kominy. Ostrożnie

background image

zeszła na dół, ponieważ buty na skórzanych podeszwach

rzeczywiście strasznie się ślizgały, i na dole uważniej przyjrzała

się domowi. Był z szarego kamienia, miał dach kryty łupkiem i stał

dosłownie wtulony w zbocze wzgórza.

Aidan poszedł przodem i otworzył drzwi przybudówki, a

Lindsay usłyszała odgłosy entuzjastycznego psiego powitania.

Oba zwierzaki wypadły na zewnątrz, ona zaś psychicznie

przygotowała się na spotkanie z nimi. W zasadzie nie miała

awersji do psów, lecz w dzieciństwie ugryzł ją kundel sąsiadów i

od tego czasu wolała trzymać się od nich z daleka. Aidan chyba

wyczuł jej niepokój, ponieważ stała całkiem nieruchomo, gdy jego

czworonożni przyjaciele skakali wokół niej, radośnie ujadając.

– Skipper! Jess! – zawołał stanowczym tonem, a psy

natychmiast się odwróciły i pognały w głąb ogrodu.

– Przepraszam. – Aidan cofnął się, aby wpuścić ją do domu. –

One szaleją ze szczęścia, a ja zapominam, że nie każdy ma do

czynienia z psami.

– Ja nie – przyznała. – Trzymanie psa w wielkim mieście raczej

nie ma sensu. – Ciekawie rozejrzała się po kuchni z belkowanym

sufitem. – Interesujące wnętrze. Długo pan tu mieszka?

– Prawie trzy lata, i nadal robię remont, który zaplanowałem na

pięć lat. Dom był prawie w ruinie, gdy pierwszy raz go

zobaczyłem, więc odnowiłem więcej, niż z pozoru się wydaje.

background image

Proszę dalej, pokażę pani moje najważniejsze znalezisko.

Przeszli przez małą jadalnię, gdzie stał dębowy stół i krzesła, i

znaleźli się w przytulnym saloniku. Także i tutaj ciemne,

drewniane belki były starannie odrestaurowane, białe ściany miały

chropawą fakturę, a jedną z nich zajmował wielki, głęboki kominek

z przypieckiem.

– To palenisko było kompletnie zamurowane – oświadczył

Aidan. – Odkryłem je przypadkiem, ponieważ jedna cegła się

obluzowała. Nie muszę mówić, że z radością zburzyłem ściankę,

żeby wyeksponować to cudo.

– Wygląda imponująco. Sądziłam, że takie kominki budowano

tylko w dużych rezydencjach.

– Najwyraźniej zdarzają się również w niektórych tutejszych

domkach.

– A to pański ogród? – Lindsay podeszła do okna i wyjrzała na

zewnątrz.

– Słowo dżungla chyba byłoby trafniejszym określeniem. Ale

porządki w tej gęstwie są ostatnią pozycją w moim pięcioletnim

planie.

– Podoba mi się to miejsce. – Lindsay przesunęła spojrzeniem

po bujnych roślinach. Otoczony wysokim kamiennym murem

ogród rzeczywiście wyglądał na zapuszczony, lecz w zielonej

plątaninie krzewów i chwastów rosło mnóstwo bajecznie

background image

kolorowych kwiatów – wspaniałe, duże stokrotki, jaskry, różowe i

białe lwie paszcze oraz wysoka naparstnica. Mur był porośnięty

gęstym bluszczem, a ze szczelin między kamieniami wyrastały

pomarańczowe nasturcje i czerwone pelargonie. Stojąca w rogu

stara, żelazna pompa prawie nikła pod masą pnącego orlika i

dzikich róż, a oparta o mur staroświecka maglownica

przypominała o minionej epoce.

– Jest jakieś drugie wejście?

– Tak. Boczna droga prowadzi aż na podwórze przed domem.

Zazwyczaj tam parkuję auto, lecz gdy mi się śpieszy, zostawiam

je na poboczu szosy i schodzę na dół.

– A sypialnie? – Lindsay wyszła do holu i spojrzała w stronę

schodów.

– Chce pani zobaczyć moją sypialnię?

Chyba po raz pierwszy usłyszała w jego głosie nutę

rozbawienia i poczuła, że się rumieni. Jak mogła palnąć coś

takiego!

– Ile pokoi jest na górze? – spytała, ignorując jego słowa.

– Dwa. Były trzy, lecz jeden przerobiłem na dużą łazienkę. Ma

pani ochotę rzucić okiem?

– Jeśli starczy czasu – odparła chłodnym tonem. Owszem,

chętnie rozejrzałaby się na piętrze, ponieważ dom i sposób

odnowienia go przypadł jej do gustu. Wolałaby jednak, aby Aidan

background image

nie pomyślał, że ona pragnie zobaczyć miejsce, w którym on

sypia.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

W większej sypialni stało szerokie, drewniane łóżko z jasnej

sosny, przykryte kapą z grubej, białej bawełny. Ściany miały

kremowy kolor, a zasłony były z jasnoniebieskiego aksamitu.

Lindsay wlepiła wzrok w szerokie posłanie, zastanawiając się,

czy Aidan dzieli z kimś swoje życie. Nigdzie nie zauważyła śladów

obecności kobiety – żadnych kosmetyków lub innych drobiazgów.

Rozglądając się po pokoju, usiłowała wymyślić stosowny

komentarz. Aidan nieoczekiwanie przyszedł jej z pomocą.

– Podoba się pani?

– Tak, nawet bardzo. Właśnie myślałam o tym, że Romilly

byłaby zachwycona tym pokojem.

– Romilly?

– Przyjaciółka mojego ojca. Zajmuje się projektowaniem wnętrz

i jest bardzo dobra w swoim fachu.

– Przyjaciółka pani ojca? – Aidan uniósł brwi.

– Tak, są ze sobą od lat. Och, proszę nie robić takiej miny. Nie

chodzi o jakiś straszny układ typowy dla zepsutego Londynu.

Moja matka zmarła dawno temu, gdy miałam siedem lat.

– Musiało być pani ciężko. – Aidan poprowadził ją w głąb

korytarza i otworzył drzwi do drugiego pokoju. Jeszcze nie był

background image

odnowiony i na razie służył za składzik. – Jak to się stało?

– Na przejściu dla pieszych potrącił ją samochód. Kierowcy

nigdy nie zatrzymano.

– Przykro mi.

Była zadowolona, że Aidan powstrzymał się od wylewnego

wyrażania współczucia, co zazwyczaj robili ludzie, gdy usłyszeli o

tragicznym wydarzeniu z jej przeszłości. Nie lubiła o nim mówić,

ponieważ mimo upływu czasu wspomnienia nadal były bolesne.

– Ma pani rodzeństwo?

– Nie, tylko ojca. Wkrótce po tamtym wypadku

przeprowadziliśmy się do domu w Chelsea. Ojciec nadal tam

mieszka.

– A pani posiada apartamencik w Fulham.

Nie była pewna, co oznaczał ton Aidana, więc zmierzyła go

przenikliwym spojrzeniem, lecz nie zdołała nic wyczytać z jego

obojętnej miny.

– Tak – potwierdziła, zerknąwszy na nowoczesną łazienkę, i

wróciła z Aidanem na parter. – Nie ma jak odrobina niezależności,

prawda? – Miała nadzieję, że w odpowiedzi Aidan uchyli rąbka

tajemnicy na temat swojego życia prywatnego, ale się

rozczarowała, bo zignorował jej pytanie.

– Lepiej zawołam psy, bo musimy już jechać – oświadczył.

Wyszła za nim na małe podwórko, a oba psiaki w podskokach

background image

wypadły z głębi ogrodu. Zanim zdążyła się zorientować, że są

całe mokre, one gwałtownie się otrząsnęły, spryskując ją od stóp

do głów wodą.

Z piskiem odskoczyła w bok, usiłując strzepnąć niezliczone

krople ze swojego wytwornego kostiumu. Aidan nic nie

powiedział, ona zaś wyprzedziła go na schodkach i omal nie

straciła równowagi, gdy zwierzaki pędem ją minęły, gnając do

głównych drzwi. Przy nich grzecznie usiadły i ziajały z

wywieszonymi jęzorami, czekając na swego pana.

Lindsay w milczeniu wsiadła do landrovera, Aidan wpuścił do

wnętrza psy, a ona prawie natychmiast poczuła dotyk wilgotnego

nosa na szyi. Okazało się, że to owczarek Skipper wysunął pysk

ponad oparcie jej fotela.

– Chyba panią polubił – stwierdził Aidan, zerkając przez ramię.

– Zazwyczaj nie jest aż taki przyjazny wobec obcych.

Do państwa Morgan zajechali w pięć minut. Ich domek też był z

szarego kamienia i z łupkowym dachem, lecz stał w szeregu wraz

z pięcioma innymi. Przed wszystkimi znajdowały się zadbane

ogródki, a w oknach wisiały firaneczki z bawełnianej siatki. Zza

jednej z nich Milly już od dawna wyglądała pana doktora, toteż

otworzyła drzwi, zanim wysiedli z samochodu.

– Spodziewałam się pana dzisiaj – oznajmiła z uśmiechem.

Była pulchną, rumianą staruszką, równie czyściutką jak wnętrze

background image

jej domu. – A to kto? – Spojrzała na Lindsay ciekawie i raczej z

sympatią.

– Doktor Lindsay Henderson. – Aidan wszedł wraz z nią do

małego saloniku. – Przez pewien czas będzie u nas pracowała.

– Skąd pani jest?

– Z Londynu. – Lindsay już wiedziała, że w Tregadfan to

wyznanie zawsze wywołuje niemiłą reakcję rozmówcy i

wewnętrznie przygotowała się na jakiś cierpki komentarz.

– Ach, z Londynu...

– Milly też pochodzi z Londynu – tonem wyjaśnienia dodał

Aidan, – Prawda?

– Urodziłam się tam i wychowałam, ale to było dawno – z

westchnieniem przyznała staruszka, gdy Lindsay popatrzyła na

nią zaskoczona. – Potem pewien Walijczyk porwał mnie do swojej

rodzinnej Walii. A jak tam nasz stary Londyn?

– Wyglądał całkiem dobrze, kiedy wyjeżdżałam. O tej porze

roku chyba jest najładniejszy, bo wszystkie parki są cudownie

zielone.

– Jak dzisiaj miewa się Walijczyk? – spytał Aidan.

– Ani lepiej, ani gorzej. – Milly pokręciła głową. – Ale w nocy

trochę narzeka, bo nie może spać.

– Chodźmy rzucić na niego okiem.

Milly odwróciła się, aby poprowadzić ich do sąsiedniego

background image

pokoju, lecz właśnie w tej chwili drzwi się otworzyły i do saloniku

powolutku wszedł jej mąż, kurczowo trzymając się metalowego

balkonika.

– Witaj, Douglas. Cieszę się, że jesteś na chodzie. Milly

pomogła mężowi usadowić się w wygodnym fotelu, a Aidan

postawił na stoliku swą lekarską torbę. Lindsay od razu dostrzegła

typowe dla choroby Parkinsona drżenie, które pojawiło się, gdy

staruszek usiadł i wyciągnął rękę, jednocześnie usiłując coś

powiedzieć.

– Pewnie chcesz wiedzieć, kim jest ta młoda dama, która

przyszła cię odwiedzić, prawda, Douglas? z uśmiechem spytał

Aidan. – To lekarka i nazywa się Lindsay Henderson. – Wręczył

Lindsay kartę pacjenta z notatkami o przebiegu leczenia i

stosowanych środkach farmakologicznych. Lindsay przejrzała

zapiski i oddała je Aidanowi.

– Doktor Henderson jest z Londynu – oznajmiła Milly i

podreptała do kuchni, żeby zaparzyć herbatę.

– Miło mi pana poznać, panie Morgan. – Lindsay wzięła w

dłonie rękę staruszka i przez chwilę ją trzymała, rozglądając się

po małym, lecz idealnie czystym saloniku. Wszędzie stały i wisiały

rodzinne fotografie – dzieci, wnuków i chyba prawnuków. Były

zdjęcia ze ślubów i chrzcin, podobizna młodego mężczyzny w

birecie i todze, absolwenta wyższej uczelni, a nad komodą wisiała

background image

wyblakła, czarnobiała fotografia młodej pary: dziewczyna miała na

sobie garsonkę, a mężczyzna – mundur wojskowy. Ten pokoik był

pełen wspomnień z całego długiego życia.

Lindsay popatrzyła na Douglasa. W oczach staruszka pojawiły

się łzy, gdy zorientował się, że ona podąża ścieżką jego

małżeństwa z Milly. Zanim więc puściła drżącą dłoń, serdecznie ją

uścisnęła.

– Dam mu na noc słaby środek uspokajający – mruknął Aidan.

– Dzięki temu oboje będą mogli odpocząć. Nie chcę, żeby Milly

opadła z sił. Zdarzają się dni, gdy Douglas nie wstaje i ona musi

zrobić dla niego dosłownie wszystko, a po zimowych atakach

dusznicy i tak jest osłabiona. – Wręczył Lindsay plik notatek do

przejrzenia, a sam zręcznie wziął ciężką tacę od wchodzącej do

pokoju Milly.

– Milly, znowu piekłaś – stwierdził oskarżycielskim tonem,

stawiając tacę na stoliku, i spojrzał na Lindsay. – Milly piecze

najlepsze walijskie owsiane ciasteczka, jakie pani kiedykolwiek

jadła.

– Chyba nigdy nie miałam w ustach walijskich ciasteczek.

– Więc ma pani braki w wykształceniu – odparł.

– Spróbuje pani? – Milly przerwała napełnianie filiżanek i

poczęstowała Lindsay apetycznie wyglądającymi wypiekami.

– Jak mogłabym odmówić? – odpowiedziała z uśmiechem. Ze

background image

smakiem schrupała ciasteczko i stwierdziła, że po raz pierwszy

ma na jakiś temat identyczne zdanie jak Aidan.

Zostali u Morganów jeszcze dziesięć minut, wypili całą herbatę

i zjedli wszystkie ciasteczka. Żegnając się z gospodarzami, Aidan

obiecał, że wpadnie za tydzień, o ile Milly nie będzie czegoś

potrzebowała wcześniej.

– Zawiozę receptę do apteki – powiedział na odchodnym.

– A Elspeth podrzuci ci lekarstwa.

– Kto to jest Elspeth? – spytała Lindsay, gdy przy

akompaniamencie radosnego ujadania Skippera i Jessa wsiadali

do samochodu.

– Ich sąsiadka, która pracuje w sklepie mięsnym obok apteki.

Roma, pomocnica farmaceutki, dostarczy przepisane leki Elspeth.

– Aidan umilkł i groźnie łypnął na Lindsay.

– Co panią tak bawi?

– Och, nic takiego – odparła ze śmiechem. – Rzecz w tym, że

tutaj wszystko dzieje się prawie jak w rodzinie. Każdy każdego

zna... To, co pan właśnie opisał, w Londynie nie mogłoby się

zdarzyć nawet za milion lat. Tu jest zupełnie inaczej, niż się

spodziewałam.

Aidan w milczeniu ruszył.

– Dlaczego była pani rozstrojona wiadomością, że to ja będę

panią szkolił? – spytał, przelotnie na nią zerkając.

background image

– Ja... – wybąkała, zaskoczona nieoczekiwanym pytaniem. –

Chyba nie to miałam na myśli, ale...

– Sama pani tak to ujęła. Kiedy wczoraj wieczorem u

Henry’ego spytałem, czy wolałaby pani rozpocząć naszą

znajomość w lepszy sposób, pani odpowiedziała: „Nie byłoby w

tym nic złego, panie Lennox. Zwłaszcza że podobno ma pan

kierować moją praktyką. „ Nie dodała pani nic więcej, bo wrócił

Henry.

– No dobrze. – Wzięła głęboki oddech i uniosła rękę w geście

poddania. – Rzeczywiście to moje słowa.

– Mówiła pani poważnie?

– Jak najbardziej.

– Proszę więc mnie oświecić, dlaczego tak się pani przejęła tą

sprawą. Przecież dopiero mnie pani poznała.

– Chyba bardziej zdenerwowałam się faktem, że nie będę

pracowała z Henrym, niż tym, że to pan przejmie opiekę nad moją

praktyką.

– Więc pani reakcja nie miała nic wspólnego ze mną?

– Tego bym nie powiedziała. Byłam zła, bo nie przedstawił się

pan w tamtym sklepie. Och, wiem, rzekomo uznał mnie pan za

turystkę, ale później, na miejscu wypadku, już musiał pan się

zorientować, kim naprawdę jestem. Mimo to przemilczał pan

swoją tożsamość. Z takiego zachowania wnoszę, że nie był pan

background image

zachwycony moim przyjazdem do Tregadfan, ani tym bardziej

perspektywą zajęcia się moim szkoleniem. Mam rację czy nie?

– No cóż... tak – przyznał niechętnie.

– To doprawdy urocze – stwierdziła z przekąsem. – Ale

przynajmniej wiemy, na czym stoimy.

– Nie chciałem pani tutaj, bo uznałem, że nie jest pani

potrzebna w naszej przychodni. Zgodziłem się tylko dlatego, że

Henry nalegał, a ja wolałem nie obciążać go dodatkowym

stresem. I tak ma go aż nadto z powodu choroby Megan.

– Szkoda, że nikt wcześniej nie skontaktował się ze mną, aby

spytać, co o tym sądzę.

– A co by pani wtedy zrobiła?

– To proste, zrezygnowałabym z przyjazdu. Pragnęłam odbyć

praktykę po okiem Henry’ego, bo od dziecka go podziwiałam. Był

dla mnie wzorem godnym naśladowania. Ale, znając sytuację,

wybrałabym inne miejsce. Zapewne gdzieś bliżej domu.

– Przecież marzyła pani o pracy wśród zwyczajnych ludzi...

– Tacy są wszędzie. Londyn to nie tylko ulica Harley. Przez

chwilę oboje milczeli. Aidan przejechał przez wieś, po czym

skręcił w lewo na szosę.

– Więc pańska niechęć do mnie wynikała tylko z troski o dobro

poradni? A może nie spodobało się panu coś we mnie? – zapytała

napastliwym tonem. – Bądźmy wobec siebie uczciwi – dodała,

background image

gdy Aidan milczał. – Pan spytał mnie o to samo i ja byłam

szczera.

– No dobrze – odparł, wziąwszy głęboki oddech. – Uznałem, że

nie będzie pani pasować do tego miejsca. Prezentowała się pani

całkiem nieodpowiednio.

– Nonsens!

– Bynajmniej. Dosłownie wszystko, pani strój, fryzura, nawet

samochód, świadczyło o zamożności i przywilejach.

– Więc był pan gotów mnie potępić tylko z powodu wyglądu?

– .. Potępić” to za mocne określenie. Pomyślałem tylko, że

będzie pani niezmiernie trudno znaleźć wspólny język /

mieszkańcami Tregadfan. Doszedłem do tego wniosku. gdy

pierwszy raz panią ujrzałem.

– W sklepie?

– Tak.

– Więc jednak od razu pan się zorientował, kim jestem!

– wycedziła podniesionym głosem, a na tylnym siedzeniu

rozległo się groźne warczenie.

– Spokój, Jess – polecił Aidan, a pies natychmiast ucichł.

– Powiedzmy, że się domyślałem. I moje obawy się sprawdziły.

– Ja też miałam wątpliwości i obawy – parsknęła gniewnie. –

Chciałam od razu wracać do Londynu.

– Ale pani tego nie zrobiła.

background image

– Nie.

– Wolno spytać, dlaczego?

– Bo też wolałam oszczędzić Henry’emu dodatkowych stresów.

Ma tyle kłopotów...

– Mamy więc identyczne zdanie na ten temat.

– Zdaje się, że musimy zaakceptować obecną sytuację, choć

nam się ona nie podoba. Nie ma wyjścia.

– To prawda. – Aidan skinął głową. – Ale...

– Ale co? – spytała ostro.

– Mógłbym coś zasugerować?

– Co takiego?

– Proszę sobie zafundować porządne buty.

– A cóż tym brakuje?

– Nic. Niewątpliwie są idealne do chodzenia po Londynie, ale

tutaj, w Tregadfan, nie będą praktyczne.

Nadal gryzła się krytycznymi uwagami Aidana, gdy zajechali

przed dom Janet Pierce. Jej matka niedawno miała udar i nadal

poważnie niedomagała. Uskarżała się na niestrawność i

biegunkę, cierpiała też z powodu skutków długotrwałej depresji.

Aidan zbadał pacjentkę i zwrócił się do Janet:

– Przepiszę jej środek powstrzymujący zarzucanie wsteczne,

który przeciwdziała zgadze, oraz kapsułki imodium w dawce

dwumiligramowej, żeby zahamować biegunkę. A co do depresji,

background image

twierdzisz, że się pogłębia?

– Tak. Mama bezustannie jest apatyczna, w płaczliwym

nastroju i bardzo źle sypia.

– Wobec tego zrezygnujemy z podawania lofepraminy i

przejdziemy na sertralin.

Lindsay powstrzymała się od komentarza, lecz gdy wsiedli do

samochodu, wyraziła swoje zastrzeżenia.

– Był pan dość lakoniczny, rozmawiając z tą biedaczką.

– Z Janet? Nie rozumiem.

– Te fachowe nazwy musiały przyprawić ją o zawrót głowy.

– Zakłada pani, że Janet to głupia, walijska gęś bez żadnego

wykształcenia?

– Tego nie powiedziałam! – Zaczerwieniła się z gniewu.

– Ale tak pani pomyślała?

– Nie. Chodzi mi tylko o to, że podawanie nazw substancji

chemicznych zazwyczaj nie ma sensu. Pacjenci są bardziej

osłuchani z nazwami konkretnych leków.

– A w przypadku rozmowy z kimś związanym z medycyną?

– To całkiem inna sprawa.

– Proszę więc przyjąć do wiadomości, że Janet przez wiele lat

była przełożoną pielęgniarek w szpitalu w Bangor!

Lindsay gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Należało mi o tym wspomnieć, zanim tam przyjechaliśmy, lub

background image

wtedy, kiedy nas pan sobie przedstawiał. Tego wymaga

zwyczajna grzeczność.

Aidan nie odpowiedział, tylko skręcił na podwórko przychodni i

zgasił silnik.

– Podobno miał pan cztery wezwania – syknęła Lindsay.

– Owszem. Ale jedno jest do Toma w pubie „Pod Czerwonym

Smokiem”, a drugie na odległą farmę, dokąd pojadę wieczorem

przed powrotem do domu. Pomyślałem też, że już ma pani dosyć.

– Może jeszcze nie przywykłam do waszej pogody i wiejskich

obyczajów, ale zapewniam, że głupie dwa wezwania nie ścinają

mnie z nóg. To pestka w porównaniu z gorącym dniem na ostrym

dyżurze.

– Pewnie tak. – Aidan wzruszył ramionami. – Sam kiedyś

pracowałem w takim miejscu. Uznałem tylko, że przyda się pani

trochę czasu na zasiedlenie mieszkania.

– Nawet go nie widziałam. Może nie będzie odpowiednie.

– Będzie.

Lindsay na moment oniemiała z powodu tej arogancji.

– Skąd ta pewność? – wycedziła, odzyskawszy mowę.

– Zapomina pani, że początkowo też tam mieszkałem. A skoro

ja byłem zadowolony, to pani też powinna.

Aidan wyskoczył z landrovera, zatrzasnął drzwi i zamaszystym

krokiem pomaszerował do pubu, a Lindsay poczuła, że wszystko

background image

się w niej gotuje. Nie miała pojęcia, jak zdoła przetrzymać

najbliższy rok, współpracując z tym irytującym osobnikiem.

– Wy chyba już do niego przywykłyście – stwierdziła,

odwracając się do psów, one zaś odpowiedziały jej poważnym

spojrzeniem. Wysiadła, upewniła się, że Aidan zostawił uchyloną

szybę, aby zapewnić psom dopływ powietrza, i poszła do poradni.

Bronwen siedziała w recepcji, pisząc coś na komputerze, a

Gwynneth chyba uzupełniała wpisy w kartach.

– O, właśnie o pani rozmawiałyśmy – oznajmiła Gwynneth. –

Widzisz, Bronwen? Pani doktor już jest.

– Widzę – lodowatym tonem odparła Bronwen. – Gdzie doktor

Lennox? – Spojrzała na Lindsay tak podejrzliwie, jakby sądziła, że

kobieta z Londynu gdzieś go ukryła.

– Poszedł do pubu zobaczyć się z kimś imieniem Tom.

– Tom to właściciel – wyjaśniła Gwynneth. – Źle się czuł dziś w

nocy. Ma rozedmę płuc i...

– Wystarczy, Gwynneth – ostro przerwała jej Bronwen. – Nie

rozmawiamy o stanie zdrowia pacjentów w recepcji, gdzie każdy

może nas usłyszeć, prawda?

– Nie, ale... – Gwynneth rozejrzała się wokoło. – Tu jest tylko

doktor Henderson.

– Nie szkodzi. Zawsze trzeba pamiętać o zasadach, żeby nie

nabrać złych nawyków. Pani mieszkanie jest gotowe, doktor

background image

Henderson. Życzy pani sobie je zobaczyć?

– Chętnie. Na razie chyba nie będę wam potrzebna.

– A więc chodźmy. – Bronwen wstała zza biurka i wraz z

Lindsay poszła w stronę schodów w głębi holu. Obie raptownie

przystanęły, ponieważ Gwynneth zawołała:

– Doktor Henderson! Och, pani doktor! – Dziewczyna zerwała

się z krzesła i załamała ręce. – Ten piękny kostium!

– Mój kostium? Co się z nim stało?

– Jest cały w psiej sierści! – Gwynneth podbiegła bliżej i

spróbowała palcami oczyścić czarną tkaninę.

– W sierści – mruknęła Lindsay. – Ciekawe, czemu mnie to nie

dziwi?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Lindsay właściwie chciała, by mieszkanie było okropne. W

cichości ducha nawet na to liczyła, aby z satysfakcją oznajmić

Aidanowi, że jest rozczarowana. Musiała jednak niechętnie

przyznać, że lokal spełnia wszystkie jej wymagania. Z okien

saloniku i sypialni roztaczał się wspaniały widok z górami na

horyzoncie, kuchnia z kącikiem jadalnym była dobrze

wyposażona, a łazienka miała zarówno wannę, jak i kabinę

prysznicową. Umeblowanie i elementy dekoracyjne były dość

skromne, utrzymane w neutralnej kolorystyce.

– Na pewno zechce pani nadać temu miejscu bardziej

indywidualny charakter – powiedziała Bronwen.

– Nie przywiozłam zbyt wielu drobiazgów – odparła Lindsay –

sądziłam bowiem, że zatrzymam się u państwa Llewellynów. Ale

rzeczywiście dodałabym tu trochę kolorowych elementów, więc

sprawię sobie to i owo. A propos zakupów, gdzie pani radziłaby je

zrobić?

– A co pani chce kupić?

– Trochę odzieży.

– Obawiam się, że u nas nie ma rzeczy w pani guście. –

Bronwen przesunęła wzrokiem po eleganckim kostiumie i

background image

czarnych lakierkach Lindsay.

– Och, nie miałam na myśli niczego w tym stylu. Przeciwnie,

muszę nabyć garderobę odpowiednią do życia w Tregadfan. Już

mi wytknięto, że chodzę w nieodpowiednich ciuchach i butach.

– Wobec tego sugerowałabym wyjazd do Betwsycoed. Jest

tam parę sklepów z praktyczną garderobą przyzwoitej jakości.

– Dziękuję, Bron wen. Pojadę tam. – Lindasy rozejrzała się

wokoło. – Mogę od razu się wprowadzić?

– Dlaczego nie. – Bronwen wzruszyła ramionami. – Łóżko jest

posłane, a pokoje dobrze przewietrzone.

– W takim razie zrobię to dziś po południu, jeśli doktor Lennox

nie będzie mnie potrzebował. Wpadnę do państwa Llewellynów

po swój bagaż, a potem zrobię zakupy.

– Proszę się nie martwić doktorem Lennoxem. Powiem mu,

gdzie pani pojechała.

Bronwen oznajmiła to takim tonem, jakby w każdej sytuacji

umiała poradzić sobie ze swym zwierzchnikiem. Nie umknęło to

uwagi Lindsay, której kolejny raz przyszło do głowy, że groźna

Bronwen ma słabość na punkcie Aidana. Tłumaczyłoby to

oczywistą wrogość, z jaką powitała Lindsay – w mniemaniu

Bronwen potencjalną konkurentkę.

Jadąc do domu Henry’ego, Lindsay zastanawiała się, czy

recepcjonistka rzeczywiście podkochuje się w Aidanie. A może

background image

romansują ze sobą? Nie, to chyba niemożliwe. Aidan w

najmniejszy sposób nie okazywał zainteresowania osobą

Bronwen. Traktował ją wyłącznie jak pracownicę. A jeśli tylko

starał się w miejscu pracy maskować uczucia? Przecież to

możliwe, że prywatnie Bronwen jest zupełnie inna niż w

przychodni – bardziej sympatyczna i uwodzicielska, zaś Aidan

potrafi się odprężyć i śmiać... I oboje wiedzą, jak wykorzystać to

jego wielkie łoże...

Myśl o Bronwen i Aidanie w intymnej sytuacji wydała się nagle

dziwnie rozstrajająca, toteż Lindsay z rozmysłem skupiła uwagę

na drodze. W domu natychmiast wpadła na Henry’ego, który zjadł

lunch z Megan i właśnie zamierzał wrócić do poradni.

– Lindsay, moja droga – powitał ją ze strapioną miną.

– Wszystko w porządku?

– Oczywiście – zapewniła. – Przyjechałam po rzeczy.

– Wprowadzasz się do tego mieszkanka?

– Tak.

– A widziałaś je? Myślisz, że będzie ci tam wygodnie?

– Już je obejrzałam i uważam, że jest ładne. Proszę cię, Henry,

przestań się zamartwiać. Na pewno będę zadowolona. Teraz jadę

do Betwsycoed po zakupy. Jak się miewa Megan?

– Ani lepiej, ani gorzej. Zajrzysz do niej przed wyjściem?

– Oczywiście.

background image

– Muszę już lecieć. Po południu przyjmuję kobiety w ciąży. –

Henry otworzył drzwi i przystanął z dłonią na klamce.

– Aha, Lindsay. Jak się udał twój pierwszy dyżur?

– Chyba dobrze – stwierdziła, wzruszając ramionami. –

Chociaż może lepiej spytaj Aidana.

– Dlaczego? – W głosie Henry’ego zabrzmiała nuta niepokoju.

– On zazwyczaj ma całkiem inne zdanie niż ja – odparła z

wymuszonym uśmiechem.

– Nie przejmuj się Aidanem, moja droga. On czasem bywa

pełen rezerwy i jest, jak już wspomniałem, typem samotnika, ale...

– Ale okazuje się miłym facetem, gdy lepiej się go pozna –

dokończyła. – Wiem, Henry – dodała łagodnie, bo znów się

zafrasował. – Nie zaprzątaj sobie głowy Aidanem i mną. Na

pewno jakoś dopasujemy się do siebie. – Za pewien czas, dodała

w myślach, odprowadzając wzrokiem Henry’ego, który wsiadł do

samochodu i odjechał. Następnie wbiegła na górę i zastała Megan

prawie we łzach z powodu jej decyzji.

– Nie martw się, Megan. To naprawdę wygodne mieszkanko –

zapewniła z przekonaniem. – Będzie mi tam całkiem dobrze.

– Ale nie tak miało być. Chcieliśmy traktować cię jak członka

rodziny, jak własne dziecko. A teraz, przeze mnie, wszystko się

posypało. Wiem, że Henry jest rozczarowany. Pragnął zupełnie

czegoś innego.

background image

– Och, Megan, proszę nie zadręczaj się tą sytuacją. Dla

Henry’ego najważniejsze jest to, żebyś odzyskała zdrowie.

– Ale on tak bardzo się cieszył, że jakoś zrewanżuje się

twojemu ojcu, który w przeszłości okazał mu tyle serca...

– Megan, jakkolwiek było, mój ojciec na pewno nie oczekuje

rewanżu. Henry to jego dobry przyjaciel. – Lindsay przysiadła na

brzegu łóżka i otoczyła starszą panią ramieniem. – Nie powinnaś

tak się denerwować. Zresztą nie ma po temu powodów.

Mieszkanie naprawdę przypadło mi do gustu, będę często was

odwiedzać, no i zaliczę praktykę, chociaż pod okiem Aidana...

– Zgadzasz się z nim jakoś? – Megan opuściła chusteczkę i z

niepokojem w oczach spojrzała na Lindsay.

– Z Aidanem? Cóż, dopiero zaczynamy współpracę, ale

wszystko się ułoży. Zresztą, czemu miałoby być inaczej?

– Wiesz, on niekiedy bywa trudny...

– Nie zamierzam się tym przejmować, Megan. Możesz być

pewna, że dam sobie radę. A skoro mowa o Aidanie... chyba nie

jest żonaty?

– Nie, ani chyba z nikim związany. Podobno miał kogoś, ale

dawno temu.

– Powinnaś teraz odpocząć, Megan. Pójdę już, a ty się

zdrzemnij.

– Za chwilę. Chciałabym jeszcze z tobą pogawędzić. Powiedz

background image

mi, Lindsay... teraz nie ma w twoim życiu nikogo?

– Nie, ale skąd wiesz?

– Twój ojciec wspomniał o tym w rozmowie z Henrym.

Powiedział, że przesunęłaś praktykę z powodu... jak on miał na

imię?

– Andrew.

– Właśnie. Twój ojciec dodał, że teraz, gdy wasz związek się

rozpadł, mogłabyś przyjechać tutaj, gdyby Henry przyjął cię na

praktykę. – Megan umilkła na moment. – Dlaczego rozstałaś się z

tym Andrew?

– Nie pasowaliśmy do siebie. – Lindsay lekko wzruszyła

ramionami. Usiłowała mówić lekkim tonem, lecz każda wzmianka

o byłym narzeczonym nadal sprawiała jej ból. – Widocznie nie

była nam pisana wspólna przyszłość.

– Cóż, trzeba się z tym pogodzić. – W spojrzeniu Megan

malowała się serdeczna troska. – Na pewno wkrótce poznasz

kogoś odpowiedniego. Kto wie, może nawet ty i Aidan... ?

– Nie ma mowy! – zawołała Lindsay i zaraz się zmitygowała, bo

piękne oczy Megan lekko się rozszerzyły. – To wykluczone –

dodała spokojniej. – Jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami, a

poza tym ja wcale nie szukam związku. To ostatnia rzecz, jakiej

obecnie potrzebuję.

Pożegnała się z Megan i pojechała do Betwsycoed.

background image

Deszcz już nie padał, niebo się wypogodziło, a majowe słońce

mocno przygrzewało. Na zielonych pastwiskach pasły się stada

owiec, a łagodne wzgórza były porośnięte bujnymi, kwitnącymi

rododendronami oraz wrzosem.

Lindsay doszła do wniosku, że w taki dzień człowiekowi

naprawdę chce się żyć. Nastawiła sobie najnowszą płytę zespołu

„The Corrs” i nucąc znaną melodię, poczuła przypływ optymizmu.

Może ten rok w Tregadfan nie będzie aż taki zły, jak do tej pory

sądziła. Należy tylko jakoś przywyknąć do Aidana Lennoxa,

cieszyć się ładnym mieszkaniem i niezależnością.

W miejscowych sklepach przeważały towary sprowadzone

najwyraźniej z myślą o turystach, lecz Lindsay nawet była z tego

zadowolona. Właściwie mogła uważać się za turystkę, prawda?

Przyjechała tu tylko na pewien czas i musiała wybrać garderobę

nadającą się do przebywania w tej okolicy.

Kupiła więc kilka par solidnych spodni, dwa bawełniane swetry i

przeciwdeszczową kurtkę. Przywiozła kilka spódnic, które

nadawały się do pulowerów, lecz na wszelki wypadek nabyła

również parę sportowych koszul. Znalazła też wygodne, skórzane

trzewiki i zawiązując grube sznurowadła, zastanawiała się, jak na

jej widok zareagowałyby przyjaciółki z Londynu. Pewnie pękałyby

ze śmiechu.

Zadowolona z zakupów właśnie wracała na parking, lecz

background image

wiedziona impulsem wstąpiła po drodze do sklepu z

wyposażeniem mieszkań. Pół godziny później wyszła stamtąd z

nowym abażurem, dwiema narzutami, oprawionym w ramki

obrazkiem, kilkoma kolorowymi wazonikami oraz z całym

naręczem suszonych kwiatów i gałązek na dekoracyjne bukiety.

Obładowana pakunkami z trudem dowlokła się do samochodu.

Po powrocie do poradni stwierdziła, że Gwynneth jest jeszcze

bardziej rozkojarzona niż zwykle.

– O, przyjechała pani. Właśnie się zastanawiałyśmy...

– Wystarczy, Gwynneth – krótko ucięła Bronwen. – Mniemam,

że znalazła pani w Betwsycoed wszystko, co trzeba?

– Tak, dzięki. Przekonacie się, że już jestem dobrze

przygotowana na wszelkie atrakcje, jakie Tregadfan mi zafunduje:

deszcz, błoto, grad, gołoledź lub śnieg.

– O tej porze roku rzadko miewamy śnieg – ze śmiertelną

powagą oświadczyła Gwynneth.

– Do roboty, Gwynneth! – parsknęła Bronwen.

Lindsay zaniosła zakupy na górę, rozpakowała je i powiesiła

odzież w wielkiej dębowej szafie, a niektóre rzeczy poukładała w

szufladach komody. Krzątając się po mieszkaniu, odkryła dużą

ilość ręczników i pościeli, a potem przez godzinę upiększała

wnętrze zgodnie ze swym gustem. Kolorowe kapy rozłożyła na

kanapie i fotelu, w sypialni zdjęła ze ściany ponurą rycinę i

background image

powiesiła kupiony obrazek oraz zrobiła kilka pięknych kompozycji

z suszonych kwiatów i gałązek.

Poustawiała wazony z bukietami w odpowiednich miejscach i z

zadowoleniem rozejrzała się po swym nowym lokum. Dopiero

wtedy skonstatowała, że nie ma nic do jedzenia i powinna

skoczyć do sklepu. Jeszcze nie sprawdziła możliwości jadania

kolacji poza domem, lecz wątpiła, czy Tregadfan jest w stanie

wiele zaoferować w tym zakresie. Co prawda parokrotnie słyszała,

że wraz z wiosennym napływem turystów miejscowość staje się

bardziej atrakcyjna, lecz na razie nie było tu szans na jakiekolwiek

rozrywki.

Bezwiednie westchnęła. O tej porze w Londynie pewnie już

miałaby w planie klubowy wieczór w gronie koleżanek i kolegów

ze szpitala lub wypad z Annabelle do baru na kieliszek wina.

Może by chociaż pogawędzić z przyjaciółką? Lindsay podniosła

słuchawkę i wystukała numer. Annabelle odezwała się po

dziesiątym sygnale.

– Lindsay! – zapiszczała radośnie i tak głośno, że chyba

usłyszano ją aż w Betwsycoed. – Co za wspaniała niespodzianka!

Gdzie jesteś?

– W walijskiej głuszy, gdzieżby indziej?

– O rany, naprawdę jest tam tak strasznie?

– Jeszcze wczoraj odpowiedziałabym twierdząco, bo poważnie

background image

zastanawiałam się, czy nie wracać do domu. Ale dzisiaj

spojrzałam na wszystko innym okiem i ta Walia już nie wydaje mi

się taka okropna. Pytanie tylko, na jak długo zachowam swój

optymizm.

– Czemu jest źle? Opowiadaj.

– Cóż, tutejsi mieszkańcy traktują mnie jak zielonego ludzika z

innej planety. Żona Henry’ego Llewellyna choruje, więc on nie

mógł zająć się moją praktyką i scedował ten obowiązek na

swojego wspólnika, niejakiego Aidana Lennoxa.

– Jesteś z tego zadowolona?

– Jeszcze nie wiem. Zobaczę, jak rozwinie się sytuacja, ale

doktor Lennox nie zalicza się do osób, które natychmiast budzą

naszą sympatię. Poza tym postanowiłam nie stwarzać

dodatkowego kłopotu Llewellynom, siedząc im na głowie, i

właśnie wprowadziłam się do mieszkanka nad przychodnią.

– O Jezu, Lindsay, to wszystko brzmi dość przygnębiająco. Nie

lepiej spakować manatki i wrócić tutaj?

– Nie mogę, Annabelle. Henry i Megan i tak się zamartwiają.

Gdybym wyjechała, byliby zrozpaczeni. Muszę tu zostać,

przynajmniej na pewien czas.

– A ta wieś? Bardzo paskudna?

– Przeciwnie. To na razie jedyny plus całego przedsięwzięcia.

Tregadfan jest otoczoną górami piękną miejscowością. Powinnaś

background image

zobaczyć te widoki z moich okien.

– A ludzie? Są do wytrzymania?

– Cóż, niektórzy pacjenci są trochę nieufni wobec

londyńczyków. No i jeszcze ten personel... W recepcji żelazną

ręką rządzi niejaka Bron wen, zaś jej pomocnica to zahukana

szara myszka, która panicznie się jej boi.

– A ten facet, który zajmie się twoim szkoleniem?

– Aidan? Hm... niewiele ma wspólnego ze znanymi nam

mężczyznami, Belle.

– Jakiś nudziarz?

– Nie, jest bystry, ale...

– Ale co? – nie dawała za wygraną Annabelle.

– Czy ja wiem... Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam przy

landroverze z dwoma psami, odzianego w kalosze i

przeciwdeszczową kurtkę, uznałam go za farmera.

– Interesujący osobnik. Kawał chłopa?

– Raczej nie, za to strasznie irytujący. Doprowadza mnie do

szału.

– Więc nie jest w twoim typie?

– Ani trochę.

– No cóż... – Annabelle westchnęła. – Tak tylko pomyślałam. A

propos facetów, nie wiem, czy powinnam ci to powiedzieć...

– Mów.

background image

– Przypadkiem wpadłam wczoraj na Andrew.

– I co? – Lindsay mocniej ścisnęła słuchawkę.

– Chwilę pogadaliśmy o niczym, a potem on... spytał o ciebie.

Zdziwił się, gdy wspomniałam, że wyjechałaś. Nic mu nie mówiłaś

o Walii?

– Wiedział, ze o tym myślę, ale zdecydowałam się dopiero po

naszym zerwaniu.

– Wyjechałabyś, gdybyście nadal byli ze sobą?

– Chyba nie.

– Tak myślałam. Prosił, żeby cię pozdrowić.

Pozdrowienia przekazane przez wspólną znajomą. Właśnie taki

jest kres wspaniałego romansu z Andrew, pomyślała Lindsay,

odłożywszy słuchawkę. A nie tak dawno sądziła, że Andrew jest

miłością jej życia. Wtedy jednak nie miała pojęcia o jego

niewierności. Wybaczyła mu, gdy przypadkiem zauważyła go w

restauracji z atrakcyjną dziewczyną. Wtedy jeszcze nie mieszkali

razem ani nie byli zaręczeni. Lecz za drugim razem wszystko

wyglądało inaczej. Andrew już się do niej wprowadził, ona zaś w

bardzo przykry sposób dowiedziała się o jego skokach w bok. Aż

do dziś sądziła, że udało się jej zamknąć tamten rozdział życia,

lecz niewinna wzmianka Annabelle obudziła bolesne

wspomnienia.

Lindsay uznała więc, że w charakterze antidotum zaaplikuje

background image

sobie spożywcze zakupy w wiejskim sklepie pełnym dziwnych

mieszkańców Tregadfan. Zeszła na dół, gdzie Bronwen i

Gwynneth porządkowały dokumenty, a ostatni pacjent właśnie

wychodził. Lindsay zamierzała zrobić to samo, lecz gdy podeszła

do drzwi, nagle odezwała się Bronwen.

– Chwileczkę, doktor Lennox chce z panią porozmawiać.

– Idę do sklepu po jakieś jedzenie. – Lindsay zerknęła na

zegarek. – Już prawie piąta.

– Doktor Lennox wyraźnie zażyczył sobie, aby przyszła pani do

niego po dyżurze.

– Dobrze.

– Proszę się nie martwić, pani doktor – nieoczekiwanie rzekła

Gwynneth. – Sklep zamykają dopiero o szóstej.

– Dzięki, Gwynneth. – Lindsay spojrzała na dziewczynę z

wdzięcznością, poszła w głąb korytarza i zapukała do drzwi

gabinetu.

Usłyszała „proszę” i weszła do środka. Aidan pisał coś, siedząc

przy biurku, ale podniósł wzrok, a ona stwierdziła, że jej serce

jakby spóźniło się z kolejnym uderzeniem.

– Chciał pan mnie widzieć? – spytała chłodnym tonem,

pamiętając o ostrej wymianie zdań przed południem.

– Tak. Dlaczego nie było pani na dyżurze?

– Pojechałam po zakupy.

background image

– Wolno spytać, czy będzie pani robić to częściej w godzinach

pracy? Bo jeśli tak, to równie dobrze już teraz mogę powiedzieć,

że nie zamierzam zajmować się pani szkoleniem.

Lindsay poczuła na policzkach rumieniec gniewu. Odwróciła

się, aby zamknąć drzwi, i zauważyła na twarzy Bronwen

triumfujący uśmieszek. Jakimś cudem zapanowała nad nerwami,

podeszła do biurka i oparła dłonie o blat.

– Skoro pańska złośliwa recepcjonistka już nas nie słyszy, to

może mi pan powie, co to wszystko ma znaczyć, do cholery!

– Dobrze pani wie. Oczekiwałem pani dzisiaj na

popołudniowym dyżurze, a pani samowolnie gdzieś sobie poszła.

– Wyraźnie dał mi pan do zrozumienia, że już nie będę

potrzebna.

– To było rano! Nie przypuszczałem, że urwie się pani na

resztę dnia.

– Bronwen wiedziała, gdzie jestem. Prawdę mówiąc, to właśnie

ona zasugerowała mi wyjazd do Betwsycoed.

– Nie mieszajmy do tego Bronwen.

– Obiecała panu powiedzieć, dlaczego jestem nieobecna.

– Rzecz w tym, że należało mnie uprzedzić.

– Uprzedzić? A może raczej prosić o pozwolenie? Nie

sądziłam, że muszę przez cały dzień być na każde pańskie

skinienie.

background image

– Nie musi pani, ale powinienem wiedzieć, kiedy może pani

przyjmować pacjentów lub załatwiać wizyty domowe. To chyba

oczywiste.

Lindsay wzięła głęboki oddech.

– W porządku – odparta. – Praktykuję pod pańską opieką, więc

przyznaję, że trzeba było najpierw zawiadomić pana o moich

planach.

– Gdyby pani to zrobiła, na pewno zgodziłbym się na wolne

popołudnie. Rozumiem, że pierwszego dnia po przyjeździe

człowiek ma różne sprawy do załatwienia.

Pomyślała, że jego oczy wydają się dzisiaj bardziej niebieskie

niż wczoraj.

– Nasza znajomość rzeczywiście nie rozpoczęła się dobrze,

prawda? – spytał Aidan po chwili milczenia.

– Nie. – Lindsay nadal czuła na policzkach żar rumieńca. – I ta

wzajemna antypatia będzie nam towarzyszyć, dopóki nie

przestanie pan traktować mnie jak niegrzecznej uczennicy. Co

prawda przyjechałam tu na praktykę, lecz jestem lekarką i życzę

sobie, aby traktowano mnie jak lekarkę.

– Mógłbym coś zasugerować?

– Proszę. – Lekko wzruszyła ramionami, rozstrojona jego

przenikliwym spojrzeniem.

– Zaczniemy od nowa?

background image

– Jak mam to rozumieć?

– Udajmy, że właśnie się poznaliśmy i spróbujmy rozegrać ten

początek lepiej. Co pani na to?

– Zgoda.

– Jestem doktor Aidan Lennox. – Aidan wstał i wyciągnął rękę.

– Mam poprowadzić pani praktykę.

– Doktor Lindsay Henderson. – Uścisnęła podaną dłoń,

zdumiona jej ciepłem, z którym tak bardzo kłócił się chłód

niebieskich oczu.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Powoli wszystko zaczęło się układać jak należy. Lindsay

polubiła swoje mieszkanko, a personel i pacjenci coraz bardziej ją

akceptowali. Aidan nadal czasem ją irytował, ona zaś pocieszała

się tym, że też potrafi zagrać mu na nerwach. Oboje starali się

jednak, aby ich współpraca miała harmonijny przebieg.

Bronwen oczywiście nadal doprowadzała Lindsay do szału,

lecz Gwynneth okazała się sojusznikiem. Ta zahukana

dziewczyna zawsze bała się groźnej recepcjonistki i była o wiele

za potulna. Wkrótce przekonała się jednak, że pani doktor nie

zamierza iść w jej ślady i zaczęła otwarcie ją podziwiać.

– Nie powinnaś pozwalać jej tak sobą pomiatać, Gwynneth –

oświadczyła Lindsay, gdy któregoś ranka zastała dziewczynę we

łzach.

– Nie... nie umiem sobie z nią poradzić. – Gwynneth chlipnęła

żałośnie. – Ona zawsze robi ze mnie taką idiotkę.

– Nie jesteś idiotką – łagodnie zapewniła Lindsay. – A Bronwen

nie ma prawa tak cię traktować. Jeśli chcesz, pogadam o tym z

doktorem Llewellynem.

– Och, tylko nie to! Bronwen da mi popalić, kiedy się dowie, że

nie trzymam buzi na kłódkę.

background image

Gwynneth wolała, aby żaden z przełożonych nie dowiedział się

o szykanach ze strony Bronwen. W tej sytuacji Lindsay

postanowiła uczynić wszystko, co w jej mocy, aby jakoś poprawić

warunki pracy biednej dziewczyny.

Sama nadal asystowała Aidanowi, a pacjenci stopniowo

przyzwyczajali się do niej, choć niektórzy nadal woleli mówić o

swoich zdrowotnych problemach tylko Aidanowi. Ale coraz więcej

osób cieszyło się z możliwości zasięgnięcia opinii drugiego

lekarza. Lindsay chętnie zajmowała się tymi przypadkami i w

skrytości ducha marzyła o dniu, kiedy będzie mieć grono

własnych pacjentów.

Podczas dyżurów Aidan nie komentował jej poczynań, lecz ona

nie potrafiła zapomnieć o jego obecności. Wciąż się spodziewała,

że on zaraz się wtrąci i zakwestionuje jej diagnozę lub sposób

leczenia i dziwiła się, jeśli tego nie robił.

– Jak ci idzie? – spytała Judith podczas jednego z

trudniejszych dyżurów, gdy Lindsay wpadła do kuchenki po kawę.

– W takie dni żałuję, że nie palę.

– Aż tak źle?

– Nie tyle źle, co nerwowo. – Lindsay wlepiła wzrok w kubek. –

Muszę być maksymalnie skoncentrowana.

– Wiem, o czym mówisz. Kiedy zaczęłam tu pracować,

uznałam Aidana za faceta na luzie. Chyba dałam się zwieść tym

background image

jego sportowym ciuchom, łażeniu z psami i tak dalej. Ale wkrótce

się przekonałam, że jako lekarz jest perfekcjonistą.

– Święte słowa. – Lindsay z westchnieniem odgarnęła kosmyk

włosów, który wysunął się spod plastikowej przepaski. –

Bezustannie mi się wydaje, że on zaraz mnie skrytykuje. Na ogól

tego nie robi, ale ja mimo to wciąż jestem spięta.

– Chyba wolałabyś znaleźć się pod opiekuńczymi skrzydełkami

Henry’ego?

– Jeszcze jak! Z nim wiedziałabym, na czym stoję. A przy

Aidanie wciąż mam wątpliwości i boję się palnąć głupstwo.

Dopiła kawę i dopiero teraz zauważyła stojącego w drzwiach

Aidana. Do licha, pewnie usłyszał każde słowo.

Gryzła się tym przez resztę dnia, bo prawdę mówiąc, Aidan

:wcale nie musiał zająć się jej praktyką. Powiedział, że zrobił to,

aby wybawić z kłopotu Henry’ego, ale przecież mógł odmówić.

Aktualny układ był bowiem korzystny tylko dla Lindsay. Ale po

południu, gdy spróbowała delikatnie poruszyć ten temat, Aidan

popatrzył na nią jak na wariatkę.

– Nie wiem, o co ci chodzi – stwierdził z nieprzeniknioną miną.

– Dzisiaj rano... – mruknęła zakłopotana – kiedy wszedłeś do

kuchenki...

– Tak? – Aidan zmarszczył brwi.

– Chyba usłyszałeś, jak rozmawiałam z Judith o...

background image

– O kim? – Niebieskie oczy znów zalśniły jak lód.

– No cóż... o tobie.

– Więc przy kawie plotkowałyście o mnie?

– Nie, to nie tak – zaprzeczyła pośpiesznie. – Ale mogłeś

odnieść wrażenie, że... że nie jestem wdzięczna...

– Za co?

– Za zajęcie się moim szkoleniem. Aleja... naprawdę się z tego

cieszę...

– To w czym problem?

– Więc nie... nic nie podsłuchałeś?

– Ani słowa. – Aidan wzruszył ramionami i pomaszerował do

recepcji, a Lindsay dopiero teraz poczuła się jak kretynka.

Usiłowała wyjaśniać i przepraszać, gdy wcale nie było to

konieczne.

Lindsay lubiła Judith Havers, rzeczową walijską dziewczynę,

która akceptowała ludzi takimi, jacy byli i nie pozwalała nikomu, z

Bronwen włącznie, wejść sobie na głowę.

– Ona uważa się tutaj za królową pszczół – stwierdziła kiedyś

w rozmowie z Lindsay, gdy obie czekały w pokoju zabiegowym na

pierwszego niemowlaka. – W każdej poradni znajdzie się taka

baba, ale mnie nie będzie w kaszę dmuchać.

– Szkoda, że Gwynneth nie ma twojego podejścia. Bronwen ją

dosłownie terroryzuje.

background image

– Biedna Gwynneth. Spotkało ją w życiu sporo złego i ma

kompleksy. A Bronwen jest agresywna i wyżywa się na niej.

– Spróbuję nieco uzdrowić tę sytuację.

– Byłoby dobrze – przyznała Judith. – Ale uważaj, bo Bronwen

może stać się jeszcze gorsza.

– Tego się obawiam, ale chętnie zajmę się Gwynneth. Nie było

trudno sprawić jej przyjemność, ponieważ dziewczyna patrzyła w

Lindsay jak w obraz i bezustannie wypytywała o jej życie w stolicy.

– Milenijnego sylwestra spędziła pani w Londynie? – spytała

pewnego wieczoru po długim, męczącym dyżurze.

– Tak. – Lindsay podniosła wzrok znad wypisywanych recept.

Bronwen właśnie wyłączała komputery, a Aidan, odwrócony do

nich plecami, czytał jakieś notatki. Henry jeszcze siedział w swoim

gabinecie.

– Och, dam głowę, że było cudownie, prawda? – Gwynneth

westchnęła z rozmarzeniem.

– ^Rzeczywiście mogło się podobać – przyznała Lindsay.

– A gdzie pani była? W Millenium Dome?

– Nie, nie tam. Poszłam... z przyjaciółmi na kolację do

restauracji, a potem z okien czyjegoś mieszkania nad Tamizą

oglądaliśmy sztuczne ognie. – Lindsay nagle zdała sobie sprawę

z tego, że Bronwen nadstawiła uszu, a Aidan, chociaż nawet nie

drgnął, też przysłuchuje się rozmowie.

background image

– Więc widziała pani „Rzekę ognia”, diabelski młyn i inne

atrakcje? – Oczy Gwynneth rozszerzyły się z wrażenia.

– Owszem, widziałam.

– Och, to musiało być wspaniałe!

– Było. – Lindsay skinęła głową. – Jedyna w swoim rodzaju

historyczna chwila.

– Pieniądze wyrzucone w błoto, jeśli chcecie znać moje zdanie

– oświadczyła Bronwen. – A tyle jest potrzeb, na które można by

je wydać.

– Pewnie masz rację, Bronwen – przyznała Lindsay – ale

osobiście zgadzam się z Gwynneth. To było naprawdę epokowe

wydarzenie, które za naszego życia już się nie powtórzy.

Aidan właśnie się odwrócił, a Gwynneth zarumieniła się z

zadowolenia, bo ktoś chociaż raz miał takie samo zdanie jak ona.

I na tym skończyła się pogawędka, ponieważ do recepcji wszedł

Henry i wszyscy zajęli się obowiązkami.

Po wyjściu obu recepcjonistek i Henry’ego Lindsay zamierzała

iść do siebie, gdy nieoczekiwanie odezwał się Aidan.

– To było miłe – stwierdził.

– Co? – spytała z ręką na poręczy schodów.

– To, że wzięłaś stronę Gwynneth.

– Wyraziłam tylko własne zdanie.

– Wiem, ale Bronwen zawsze ją tłamsi. Twoje wsparcie

background image

musiało podbudować poczucie wartości Gwynneth.

– Nie lubię, kiedy ktoś wyżywa się na innych.

– Bronwen może nawet nie zdaje sobie sprawy, że to robi.

Gnębienie Gwynneth chyba weszło jej w krew.

– Bronwen chyba nie jest specjalnie szczęśliwą osobą.

– Możliwe. – Aidan wzruszył ramionami. – Nic mi o tym nie

wiadomo. – Postawił kołnierz przeciwdeszczowej kurtki, ponieważ

padało, i szybkim krokiem ruszył na parking.

Lindsay zamknęła od środka drzwi i poszła na górę. A później,

przygotowując kolację, przypomniała sobie słowa Aidana.

Niezmiernie rzadko wyrażał uznanie, ona zaś wcale nie była

pewna, czy komentarz faktu, że poparła Gwynneth, można uznać

aż za pochwałę. Ale najważniejsze wydawało się coś innego:

Aidan wreszcie zauważył, że Gwynneth nie ma tutaj łatwego

życia.

Lindsay od niedawna jeździła wynajętym przez poradnię

dżipem z napędem na cztery koła. Początkowo sądziła, że będzie

tęsknić za swoim sportowym autkiem, lecz wkrótce polubiła

większy pojazd, który rzeczywiście dużo lepiej nadawał się do

jazdy po miejscowych drogach.

W dni wolne od pracy zwiedzała okolicę, podziwiając wspaniałe

widoki. Zapuszczała się coraz dalej, na przykład przez przełęcz

background image

Llanberis aż do Caenarvon oraz do Conway i Rhyl. Raz nawet

przejechała przez most w Menaii na wyspę Anglesea. Surowe

piękno krajobrazu z jego wysokimi górami, szumiącymi

wodospadami, wąskimi przełęczami i zalesionymi dolinami

działało na nią jak antidotum neutralizujące ból po stracie Andrew.

Myślała o nim coraz rzadziej, a po pewnym czasie – prawie wcale.

Pod koniec pierwszego miesiąca jej pobytu w Tregadfan

rozpoczął się wiosenny najazd turystów. Przyjeżdżali

najróżniejszymi środkami lokomocji – samochodami osobowymi i

mieszkalnymi, motocyklami, a nawet rowerami. Chodzili na piesze

wycieczki i uprawiali wspinaczkę. A ci, którzy odnieśli kontuzję,

trafiali do poradni, zasilając szeregi pacjentów Lindsay.

Przyjmowała ich już samodzielnie, choć codziennie musiała

składać raport Aidanowi, z nim też nadal jeździła na wizyty

domowe. Wiedziała jednak, że szybkimi krokami nadchodzi dzień,

w którym będzie mieć własną listę pacjentów.

Po jednym z przedpołudniowych dyżurów do jej gabinetu

przyszedł Aidan. Zdziwiła się, ponieważ o tej porze to ona zawsze

szła złożyć mu sprawozdanie.

– Jak było? – spytał.

– W normie. – Przerzuciła leżące na biurku karty przyjezdnych.

– Prawie same proste przypadki. Dziecko z bólem ucha, inne,

pogryzione przez komary. Mężczyzna z poważnie skręconą

background image

kostką. Kobieta, która zapomniała zabrać z domu niezbędne leki...

– O co prosiła? – Aidan podszedł do balkonowych drzwi i

błądził wzrokiem po wnętrzu oranżerii.

– O nifedipin na obniżenie ciśnienia, ranitidin na niestrawność i

ibuprofen na bóle reumatyczne. Zmierzyłam ciśnienie, spytałam o

charakter niestrawności oraz o okres przyjmowania ibuprofenu.

– Sądzisz, że coś łączy te dwie dolegliwości?

– Raczej nie. Wiem, że niesteroidowe leki przeciwzapalne

podawane cierpiącym na reumatyzm mogą spowodować

krwawienie w obrębie żołądka i ból brzucha, ale u tej pacjentki

wystąpiła kwasota soku żołądkowego, zapewne jako skutek

pewnych składników pożywienia. Kobieta przyznała, że na urlopie

jada zupełnie inne rzeczy niż w domu. Poprzednio lekarz domowy

przepisał jej raniudin.

– Czyli wszystko w porządku, ale zawsze trzeba zachować

czujność, bo niektórzy turyści usiłują wyłudzić recepty na różne

specyfiki. Pamiętam pewnego mężczyznę, który jeździł od

przychodni do przychodni i mówił, że zostawił w domu diazepam.

Zebrał już sporą ilość leku, lecz jedna z farmaceutek na szczęście

zaczęła coś podejrzewać i nas zaalarmowała. – Aidan umilkł na

chwilę. – Jakieś inne przypadki?

– Niemowlę z ostrą kolką, dwie osoby uskarżające się na

poważną biegunkę i wymioty oraz dziewczynka z drzazgą wbitą

background image

głęboko w stopę. Usunęłam drzazgę, dałam zastrzyk

przeciwtężcowy i posłałam dzieciaka do Judith na opatrunek.

– A ci ludzie z biegunką i wymiotami są z kempingu?

– Nie jestem pewna. Chwileczkę. – Lindsay przejrzała karty. –

Tak.

– To rodzina?

– Tak, babcia i jedno z wnucząt.

– To by sugerowało, że zjedli coś u siebie. Oby tak było, bo

inaczej trzeba się spodziewać epidemii, a weekend za pasem.

Słuchaj, wiem, że masz dzisiaj wolne popołudnie, lecz może

chciałabyś pojechać ze mną do pacjentów na farmie w rejonie

Capel Curig?

– Oczywiście.

– Mieszkająca tam rodzina ostatnio boryka się z problemami.

Matka jest w czwartej ciąży, ojciec niedawno miał wypadek, kiedy

posługiwał się jakimś niebezpiecznym rolniczym sprzętem, a

jedno z dzieci zmaga się z astmą i egzemą. Obiecałem wpaść i

zbadać ich wszystkich.

Wyjechali dopiero późnym popołudniem, lecz czerwcowe

słońce nadal przyjemnie grzało. Lindsay usadowiła się na

przednim siedzeniu landrovera, a psy Aidana zaskomlały radośnie

na powitanie. Już do nich przywykła, a nawet je polubiła –

najwyraźniej z wzajemnością.

background image

Lindsay opuściła szybę i wygodnie oparła łokieć. Od przyjazdu

do Tregadfan zdążyła złapać na nosie trochę piegów, które stały

się bardziej widoczne, gdy zbladła złocista opalenizna uzyskana

wcześniej, podczas krótkiego urlopu nad Morzem Śródziemnym.

Już dawno przestała nosić swoje eleganckie kostiumy i jedwabne

bluzeczki. Bardziej praktyczne okazały się stroje kupione tutaj.

Dzisiaj miała na sobie biało-niebieską kraciastą koszulę z

podwiniętymi do łokcia rękawami, wpuszczoną w bawełniane

kremowe spodnie ze skórzanym paskiem. Włosów niczym nie

związała, więc pęd powietrza zwiał je do tyłu, ona zaś przymknęła

powieki i pozwoliła swoim myślom odpłynąć nie wiadomo gdzie.

– Obudziłem cię?

– Słucham? – Otworzyła oczy i spojrzała na Aidana.

– Pytałem, czy cię zbudziłem.

– Nie spałam.

– Akurat – odparł ze śmiechem. – Chociaż... może się do mnie

nie odzywasz?

– Czemu tak sądzisz?

– Bo od pięciu minut do ciebie mówię, a ty nie reagujesz.

– Chyba rzeczywiście trochę się zdrzemnęłam.

– Miło wiedzieć, że się odprężyłaś. A może zanadto gonimy cię

do roboty i padasz na nos ze zmęczenia?

– Skądże – zaprzeczyła pośpiesznie. – Chyba to czyste,

background image

górskie powietrze działa tak relaksujące – Cieszę się. Po

przyjeździe sprawiałaś wrażenie strasznie spiętej.

– To zrozumiałe. Przecież nic nie wyglądało tak, jak się

spodziewałam.

– Fakt – przyznał i spojrzał na nią z ukosa. – Ale coś mnie

intryguje.

– Co? – spytała czujnie.

– Parę miesięcy temu Henry wspomniał, że chyba nie

przyjedziesz do nas na praktykę. A po pewnym czasie jednak

postanowiłaś się zjawić. Jestem ciekaw, co skłoniło cię do zmiany

planów.

Uznała, że nie odpowie. To przecież nie jego sprawa. Nie musi

podawać mu szczegółów ze swojego życia osobistego. Chociaż...

dlaczego nie? Tamto już należało do przeszłości. Przestało się

Uczyć.

– Byłam z kimś związana, ale to się rozpadło.

– Hm... Przyszło mi do głowy coś takiego. Chcesz o tym

pogadać?

– Nie – odparła stanowczo. – Wykluczone.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Miał na imię Andrew. Był adwokatem i poznaliśmy się u

przyjaciół.

Zjechali na pobocze, gdzie oprócz nich błąkały się dwie owce.

Po skalnej ścianie szemrzącymi kaskadami spływała źródlana

woda, a kręta droga nieco dalej wcinała się w głęboką dolinę

między zboczami zalesionych wzgórz. Mimo postanowienia, aby

nic nie mówić, Lindsay nagle zapragnęła się zwierzyć.

– Początkowo wszystko wyglądało bajkowo. Umawialiśmy się

na randki, coraz lepiej się poznawaliśmy i było nam cudownie. Co

prawda raz zobaczyłam go w restauracji z piękną dziewczyną,

lecz za namową przyjaciółki zbagatelizowałam ten incydent. Po

pewnym czasie Andrew wprowadził się do mnie i nic nie mąciło

naszego szczęścia. Oczywiście rozmawialiśmy o założeniu

rodziny, lecz uznaliśmy, że trochę z tym poczekamy.

– Jak skończyła się ta idylla? Coś się stało, czy po prostu

oddaliliście się od siebie? Może zdałaś sobie sprawę, że ten

związek to błąd?

– Nie, rzeczywiście coś się stało. Na dyżurze w szpitalu

przypadkiem podsłuchałam pewną rozmowę. Pacjentka

opowiadała znajomej pielęgniarce o swoim nowym chłopaku.

background image

Nadstawiłam uszu, gdy padła nazwa kancelarii adwokackiej, w

której pracował Andrew. Potem usłyszałam tyle różnych

szczegółów, że nie miałam żadnych wątpliwości, o kim mowa.

Andrew mnie zdradzał, a tego nie mogłam zignorować. On

początkowo wszystkiemu zaprzeczał, ale wiedziałam, że kłamie.

Kazałam mu natychmiast się wyprowadzić – dokończyła i ku

swojej rozpaczy zalała się łzami.

– I w tej sytuacji postanowiłaś przyjechać tutaj? Skinęła głową i

wierzchem dłoni otarła mokre policzki.

– Uznałam, że najlepiej wrócić do pierwotnego planu. Aidan w

milczeniu przykrył jej dłoń swoją. Gdyby się tego spodziewała,

prawdopodobnie cofnęłaby rękę. Ale tego nie zrobiła, kompletnie

zaskoczona jego gestem. I zaraz poczuła ciepło dające poczucie

bezpieczeństwa.

– Już przebolałaś to rozstanie?

– Nie od razu – przyznała z wolna. – Dlatego po przyjeździe

tutaj byłam taka... drażliwa.

– A obecnie? – Cofnął rękę i odwrócił się, aby spojrzeć Lindsay

w twarz. – Jak oceniasz stan swoich uczuć?

– Chyba... jestem na dobrej drodze, żeby definitywnie zostawić

tamten romans za sobą – przyznała z wahaniem, patrząc w

niebieskie oczy, które wpatrywały się w nią uważnie.

– Wydajesz się zdumiona. – Po wargach Aidana przemknął

background image

cień uśmiechu.

– Bo rzeczywiście się dziwię. Jeszcze nie tak dawno sądziłam,

że nigdy nie pogodzę się z utratą Andrew. Zdrada ukochanej

osoby jest taka bolesna... Ale muszę przyznać, że pobyt w

Tregadfan wyszedł mi na dobre. Inne miejsce oraz inne obowiązki

sprawiły, że prawie nie wracam myślami do dawnego życia w

Londynie, nie mówiąc o Andrew. Wiem, że trudno zrozumieć, co

czuje człowiek zdradzony... w pełni pojmie to tylko ktoś mający

podobne doświadczenia.

– Chyba rozumiem cię lepiej, niż ci się zdaje.

– Sugerujesz, że też spotkało cię coś takiego?

– Możliwe. – Aidan lekko wzruszył ramionami. – Ale wystarczy

jedna porcja zwierzeń na jeden dzień. Poza tym musimy ruszać w

drogę.

Przekręcił kluczyk w stacyjce i po chwili jechali w kierunku

doliny. Ostre promienie słońca gdzieniegdzie przebijały się przez

ciemne korony rozłożystych sosen, oświetlając jaśniejszą zieleń

klonów i jesionów oraz kępy seledynowych paproci.

Oboje milczeli, lecz tym razem cisza była kojąca. Lindsay

skonstatowała, że czuje ulgę, podzieliwszy się z Aidanem historią

swojego nieudanego romansu. Aidan okazał się dobrym

słuchaczem, a jeśli rzeczywiście miał za sobą podobne przeżycia,

to wiedział, jak smakuje cierpienie.

background image

Farma znajdowała się u podnóża rozległego wzniesienia i z

daleka sprawiała wrażenie opuszczonej. Na pastwiskach pasło się

mnóstwo owiec, lecz zabudowania wyglądały nędznie. Za domem

suszyło się rozwieszone na sznurze pranie, lekko falując na

wietrze, a zza rogu wysypało się stadko gęsi, które wypełniły

ogłuszającym gęganiem całe podwórko.

– Fascynujące stworzenia – stwierdziła Lindsay, wysiadając z

landrovera.

– Ale strasznie hałaśliwe. – Aidan wymownie się skrzywił. –

Cześć, Rufus – przywitał nastolatka, który wyłonił się ze stodoły. –

Gdzie mama?

– W domu.

– Dzięki. – Aidan wraz z Lindsay ruszył do wejścia i zapukał.

Po długiej chwili drzwi otworzyła dziewczynka z ciemnymi,

potarganymi loczkami, odziana w sporo za dużą, brudną,

kraciastą sukieneczkę. Buzię i rączki dziecka pokrywały czerwone

grudki wysiękowe typowe dla egzemy.

– Mamo! – zawołała mała. – Pan doktor.

– Poproś, żeby wszedł, głuptasku. – Z sąsiedniego

pomieszczenia wyszła blada, bardzo zmęczona kobieta w

zaawansowanej ciąży. – Dzień dobry, doktorze. Proszę dalej.

Niech pan wybaczy Evie i nie zwraca uwagi na bałagan.

– Nie przyszliśmy oglądać twojego bałaganu, Clarrie –

background image

zapewnił Aidan, gdy weszli do saloniku, gdzie trudno było znaleźć

wolne miejsce. – Interesujesz nas ty i Dai. A to jest doktor

Henderson. – Zerknął przez ramię na Lindsay. – Pracuje u nas.

– Miło mi panią poznać. – Clarrie uśmiechnęła się blado. – O,

już jest Dai.

Do pokoju przykuśtykał o kulach jej mąż. Miał około

czterdziestu lat, lecz wyglądał na dziesięć więcej. Powitał Aidana

skinieniem głowy i z zaciekawieniem spojrzał na Lindsay.

– Jak leci, Dai? – Aidan zrobił na stole trochę miejsca i postawił

torbę.

– Cholernie powoli. Muszę jak najszybciej wziąć się do roboty,

bo farma popadnie w ruinę. Ted sam nie daje rady, a Rufus jest

całkiem do niczego.

– To jeszcze dzieciak – zaprotestowała Clarrie. – A ja wkrótce

będę ci pomagać.

– Jak noga? – spytał Aidan.

– Boli. Ten cholerny gwóźdź chyba bardziej szkodzi niż

pomaga.

– Popatrzymy. Lindsay, mogłabyś w tym czasie zbadać

Clarrie? Oto jej karta.

– Już się robi. – Lindsay ucieszyła się, że dano jej jakieś

zajęcie, bo w tym domku już zaczynała odczuwać klaustrofobię. –

Może pójdziemy do sypialni? – zaproponowała z nadzieją w

background image

głosie, patrząc na Clarrie.

– Jak pani chce, ale tam też jest bałagan. – Kobieta wyszła do

holu i ruszyła stromymi schodami na górę. – Pani na dobre w

Tregadfan?

– Och, nie, tylko na rok. Potem wracam do domu.

– Czyli dokąd? – Clarrie otworzyła drzwi sypialni i przepuściła

Lindsay.

– Do Londynu.

– Miastowa dziewczyna? – Clarrie uśmiechnęła się blado. –

Trochę tu inaczej niż w stolicy, prawda?

– Trochę – ze śmiechem przyznała Lindsay. – Zna pani

Londyn?

– Byłam tam kiedyś na wakacjach... w innym życiu. – Po twarzy

Clarrie przemknął cień uśmiechu. – Jako uczennica pracowałam

w lecie na kempingu w Tregadfan. Tam zaprzyjaźniłam się z

pewnym chłopakiem. Jego rodzice zaprosili mnie na parę tygodni.

Mieszkali w Londynie, a właściwie w Peckham.

– Rozumiem, że było to, zanim poznała pani Daia? – Lindsay

otworzyła torbę, a Clarrie usiadła na łóżku i z wyraźną ulgą oparła

plecy o poduszki.

– Tak jakby. Chociaż Daia znałam prawie od zawsze.

Wychowaliśmy się razem. – Clarrie wzruszyła ramionami, lecz nie

dodała, co stało się z chłopakiem z Peckham.

background image

– Który to tydzień? – Lindsay zerknęła w notatki.

– Trzydziesty siódmy. Już nie mogę doczekać się końca. Ta

ciąża męczy mnie dużo bardziej niż trzy poprzednie razem wzięte.

– To zrozumiałe. Teraz ma pani pod opieką trójkę dzieci, a

problemów też chyba nie brakuje.

– Żeby pani wiedziała. – Clarrie skrzywiła się wymownie. –

Czasem mi się wydaje, że Dai jest gorszy niż dzieciaki. Od

wypadku zachowuje się jak zwierzę w klatce. Można by pomyśleć,

że to wszystko moja wina. A stos rachunków rośnie. Nasza

sytuacja była trudna już przedtem, ale teraz... – Clarrie bezradnie

rozłożyła ręce. – Boję się, że przyjdzie nam sprzedać farmę. Tylko

co potem?

– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. A na razie

najważniejsza jest pani i dziecko. Będzie pani rodzić w szpitalu?

– W domu, tak jak poprzednio.

– Może przydałby się pani taki pobyt w szpitalu, nawet krótki.

Trochę by pani odsapnęła.

– Nie, zostanę tutaj. Przyjedzie położna, a potem przez parę

dni będzie u nas moja siostra, o ile nie pokłóci się z Daiem.

– Sprawdzę teraz ciśnienie i tętno dziecka. – Lindsay usiadła

na brzegu łóżka i założyła opaskę ciśnieniomierza na ramię

Clarrie. – Jest nieco podwyższone – stwierdziła, odczytawszy

wynik. – Musi pani jak najwięcej odpoczywać. Wiem, łatwo

background image

powiedzieć – dodała, gdy Clarrie kpiąco prychnęła. – Ale proszę

chociaż spróbować. Mam porozmawiać o tym z mężem?

– Jeśli pani chce... Ale to i tak nic nie da. – Clarrie oparła się na

łokciach i patrzyła na badającą ją Lindsay. – Wszystko w

porządku? – spytała z nutą niepokoju w głosie.

– Tak – zapewniła Lindsay. – Tętno jest silne i miarowe. Co by

pani wołała, chłopca czy dziewczynkę?

– Mnie tam bez różnicy. – Clarrie poprawiła odzież i podniosła

się. – Chociaż z dziewczynką byłoby po równo.

– Czyli jest Rufus, Evie i... ?

– Jared. Ma dwanaście lat, Rufas skończył szesnaście, a Evie

sześć. Myślałam, że na tym będzie koniec – z żalem w głosie

przyznała Clarrie. – Jak widać, człowiek może się mylić, prawda?

– Evie cierpi ma astmę i egzemę? – Lindsay schowała do torby

stetoskop i aparat do pomiaru ciśnienia.

– Tak, i objawy się nasiliły. – Clarrie wstała i natychmiast znów

opadła na pościel. – Och! – jęknęła. – Zakręciło mi się w głowie.

Chyba za szybko się podniosłam.

– Proszę chwilkę poleżeć.

– O czym to mówiłyśmy? Aha, o Evie. Ostatnio strasznie

kaszle. Kłopot w tym, że zajmuje się zwierzakami i jej egzema

wtedy nawraca.

– Doktor Lennox na pewno zajmie się Evie. Albo ja to zrobię,

background image

gdyby jeszcze badał pani męża.

– Miły człowiek z tego doktora Lennoxa. – Clarrie podniosła się

z łóżka, lecz tym razem bardzo ostrożnie. – Dawniej przychodził

stary doktor Meredith, ale był strasznie pyskaty. On i Dai często

skakali sobie do oczu. Doktor Lennox jest inny.

– Sądzę, że w razie potrzeby umie obstawać przy swoim

zdaniu.

– Och, nie wątpię. A czemu pani z nim jeździ?

– Odbywam praktykę pod jego opieką. Ale proszę się nie

obawiać, jestem wykwalifikowaną lekarką, tylko muszę poznać

metody działania lekarza rodzinnego, żeby nim zostać.

– Więc spędzacie razem dużo czasu.

– To prawda. Właściwie można powiedzieć, że jestem cieniem

doktora Lennoxa – ze śmiechem oświadczyła Lindsay.

– A co na to Bronwen?

– Znają pani?

– Jest sąsiadką mojej siostry.

– No tak, już zapomniałam, że tu wszyscy się znają.

– I to jak! Siostra opowiedziała mi o Bronwen i doktorze

Lennoksie.

– Coś ich łączy? – Lindsay zmartwiała. Czyżby jej początkowe

przypuszczenia okazały się trafne?

– Chyba tylko pobożne życzenia Bronwen. Rzeczywiście

background image

jedynie tyle? – zastanawiała się Lindsay, idąc za Clarrie na dół. A

jeśli Aidan i jego recepcjonistka naprawdę mają romans? Aidan

wspomniał, że kiedyś ktoś go zawiódł, lecz raczej nie chodziło o

Bronwen, skoro pragnęła go zdobyć. Może wiedziała o jego

miłosnym zawodzie i oferowała Aidanowi ramię, na którym mógłby

się wypłakać, a w cichości ducha liczyła na więcej niż przyjaźń.

Najlepiej w ogóle nie zaprzątać sobie tym głowy. Plotkarze

potrafią wymyślić Bóg wie co, zaś prywatne życie Aidana Lennoxa

to wyłącznie jego sprawa.

– Zamierzam zmienić dawkę leku w inhalatorze Evie – oznajmił

Aidan, gdy Lindsay i Clarrie wróciły do saloniku. – Przepiszę też

silniej działający krem na egzemę. Jeśli to nie pomoże, pomyślimy

o kolejnej kuracji steroidami. Evie nie myje się zwykłym mydłem,

prawda?

– Nie, przestrzegamy wszystkich zaleceń – zapewniła Clarrie. –

Chyba tylko kontakt ze zwierzętami mógł spowodować taką

reakcję.

– Powinnaś na razie trzymać się od nich z daleka, Evie – rzekł

łagodnie Aidan, a dziewczynka spuściła główkę, po czym ukryła

buzię w fałdach matczynej spódnicy. – Wiem, że na farmie to

trudne, zwłaszcza że uwielbiasz zwierzaki.

– Aidan spojrzał na Lindsay. – Wszystko w porządku?

Domyśliła się, że pytał o ciążę Clarrie, i twierdząco skinęła

background image

głową.

– W takim razie chyba już pójdziemy. Załatwię ci fizykoterapię,

Dai, i podam terminy.

Dai tylko chrząknął. Clarrie odprowadziła ich do drzwi.

– Dziękuję wam obojgu.

– Będzie pani mogła zrealizować recepty? – troskliwie spytała

Lindsay.

– Tak, Ted, który u nas pracuje, weźmie je do apteki, kiedy

będzie jechał do Betwsycoed po nawozy.

– Dbaj o siebie, Clarrie.

– I koniecznie proszę się nie przemęczać – dodała Lindsay.

Zanim wyjechali na drogę, spojrzała przez ramię na podwórze.

Clarrie wraz z córeczką nadal stała na progu, odprowadzając ich

wzrokiem, a zza domu znów wytoczyło się stadko gęsi. Trzepotały

skrzydłami i gęgały jak szalone, najwyraźniej zirytowane

warkotem silnika samochodu.

– Inny świat – mruknęła Lindsay. – Niesamowite, że tyle ludzi

spędza całe życie na takich odległych farmach, zajmując się tylko

hodowlą owiec.

– Większość tych farmerów jest zadowolona z takiej

egzystencji. Czasem jakiś syn wyjedzie do pomaturalnej szkoły,

najczęściej rolniczej, a potem zazwyczaj wraca tutaj, żeby zająć

się rodzinną gospodarką.

background image

– A dziewczęta?

– Prawie wszystkie wychodzą za mąż za miejscowych

farmerów, chłopaków, których znały od dziecka.

– Jak Clanie.

– Właśnie.

– Nie sprawiają wrażenia szczęśliwych.

– Cóż, od pewnego czasu ściga ich pech. Nie dość, że

hodowla i uprawa roli stają się coraz mniej opłacalne, to na

dodatek Dai miał wypadek i nie może pracować. Są w trudnej

sytuacji. A jak tam Clarrie?

– Ma trochę podwyższone ciśnienie, opuchnięte kostki i jest

strasznie przemęczona, ale tętno dziecka w normie. Uważasz, że

powinna rodzić w domu?

– Wolałbym zabrać ją do szpitala, ale ona się nie zgadza.

– Nie można by pogadać z tą położną?

– Owszem, ale ona z pewnością będzie po stronie Clarrie.

Tutejsze kobiety szczycą się rodzeniem w domu. Chyba można to

uznać za zjawisko socjologiczne.

– Jak Dai będzie jeździł na fizykoterapię?

– Bóg raczy wiedzieć. Ted mógłby go wozić ciężarówką, ale

wątpię, czy znajdzie czas. Biedak i tak ma huk roboty.

Przypuszczam, że Dai odpuści te zabiegi.

– A ten chłopak, Rufus, nie powinien chodzić do szkoły?

background image

– Chyba tak, ale przestał po świętach wielkanocnych, kiedy

skończył szesnaście lat, i pomaga Tedowi.

– Ciężko im.

– Już ci to mówiłem. Problem w tym, że mają niewielkie szanse

na poprawę swojego bytu.

– Ale kiedy Clanie już urodzi i Dai odzyska formę... – Lindsay

urwała, zauważywszy minę Aidana. – Jego stan się poprawi,

prawda? – spytała.

– Mam taką nadzieję, ale minie dużo czasu, zanim jego noga

całkiem się zrośnie, a jest jeszcze uszkodzone ścięgno w prawym

ramieniu. Muszę przyznać, że czasem wątpię, czy Dai

kiedykolwiek będzie w stanie znów pracować na farmie.

– Więc co ich czeka?

– Prawdopodobnie sprzedaż gospodarstwa, ale w dzisiejszych

czasach niewiele za nie dostaną. A co gorsza, Dai jest do niego

strasznie przywiązany. Przechodziło z ojca na syna i Dai uważa

za swój obowiązek przekazać je Rufusowi. Gdy kiedyś

wspomniałem o ewentualnej sprzedaży, Dai omal nie skręcił mi

karku. To strasznie dumny facet.

Gdy dojechali do Tregadfan, słońce już zachodziło i góry

pogrążały się w mglistym mroku. Lindsay kompletnie zapomniała

o tym, że zrezygnowała z wolnego popołudnia, aby towarzyszyć

Aidanowi. Była zadowolona, ponieważ spędziła je w wartościowy

background image

sposób – nie tylko poznała kolejnych ludzi, wśród których miała

pracować, lecz także przełamała lody w stosunkach z Aidanem.

Intuicyjnie czuła, że od dzisiaj oboje będą lepiej się rozumieć.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Dam panu lomotil na biegunkę i maxolon na mdłości. – W

namiocie było tak ciasno, że Lindsay musiała przyklęknąć, aby

wypisać receptę. – Na razie proszę pić tylko wodę butelkowaną i

jeść sucharki – poleciła leżącemu w śpiworze blademu

młodzieńcowi.

– Kiedy będzie mógł się wspinać? – spytał zaniepokojony

kolega chorego. – Mamy tyle tras.

– Nie sądzę, żeby ten biedak miał ochotę wdrapywać się na

górki. Przez kilka dni powinien być na diecie i wypoczywać. Niech

bierze to, żeby nie opadł z sił. – Lindsay wręczyła chłopakowi kilka

małych torebeczek.

– Co to takiego?

– Glukozowy preparat uzupełniający niedobór płynów w

organizmie. Działa również wzmacniająco. Niezbędny w

przypadku takich dolegliwości żołądkowych.

– Dziękujemy za przyjście, pani doktor. On nie miał siły się

ruszyć.

– To zrozumiałe. Proszę o niego dbać. – Lindsay uniosła klapę

namiotu i wygramoliła się na zewnątrz. Po raz pierwszy załatwiała

wizyty domowe samodzielnie.

background image

– Dasz sobie radę? – spytał Henry, gdy wczoraj powiedziała

mu, co ją czeka.

– Chyba tak.

– Już dobrze zna topografię terenu, a w razie czego zawsze

może wezwać nas przez telefon – dodał Aidan.

– Niby racja – zgodził się Henry. – Chociaż... nie jestem

pewien, czy ja będę osiągalny. Aż boję się mówić o tym na głos,

ale Megan ostatnio miewa się lepiej, więc pomyślałem, że zabiorę

ją w niedzielę na małą wycieczkę.

– Wspaniały pomysł – pochwaliła Lindsay.

– Zmiana otoczenia może zdziałać cuda – przyznał Aidan. –

Ale musisz pamiętać, że w przypadku zapalenia mózgu i rdzenia

poprawa samopoczucia nie trwa długo.

– Cóż, wiem... – Henry westchnął ciężko. – Tym bardziej trzeba

chwytać każdą chwilę.

Wyjeżdżając z kempingu, Lindsay gorąco pragnęła, aby żona

Henry’ego poczuła się lepiej. Przejażdżka po okolicy w taki piękny

dzień na pewno sprawiłaby Megan wielką przyjemność.

Lindsay z uśmiechem przesunęła wzrokiem po zielonych

wzgórzach. Na razie radziła sobie całkiem dobrze. Już zdążyła

stwierdzić zapalenie wyrostka robaczkowego u dziecka i wezwała

karetkę, aby zabrano je do szpitala. Potem odwiedziła dwóch

pacjentów w podeszłym wieku: jeden chorował na nieuleczalnego

background image

raka i czekał na pielęgniarkę, która miała zrobić mu zastrzyk z

morfiny, zaś drugi cierpiał na chroniczne schorzenie dróg

oddechowych i potrzebował tlenu.

Wracając do wsi, Lindsay pod wpływem impulsu postanowiła

zajrzeć do Douglasa i Milły. Zaparkowała dżipa od frontu,

otworzyła furtkę i szła między zadbanymi klombami. Przy samej

ścieżce rosły na nich dorodne, różnokolorowe bratki i prymulki, a

wzdłuż płotu oddzielającego podwórze od sąsiedniej posesji

bujnie kwitły fioletowe ostróżki i różowe malwy. Lindsay

zadzwoniła i stojąc przed drzwiami, obserwowała pszczołę

kołującą nad donicą z nagietkami. Nieco dalej, na kamiennym

chodniczku prowadzącym na tyły domu, drozd usiłował rozbić

skorupę ślimaka.

Była pełna podziwu dla wytrwałości ptaka i dopiero po dłuższej

chwili skonstatowała, że nikt nie otwiera, a z wnętrza nie

dochodzą żadne dźwięki. Jeszcze raz nacisnęła przycisk

dzwonka, po czym obeszła dom i stwierdziła, że kuchenne drzwi

są otwarte. Widocznie Milly wyszła do ogrodu i nie zorientowała

się, że ktoś przyszedł.

Ale Lindsay nigdzie jej nie zauważyła, więc zastukała w drzwi i

zawołała gospodarzy, lecz nikt się nie pojawił ani nie odezwał,

tylko w głębi mieszkania rozległo się głuche dudnienie.

– Milly? Jest pani tam?

background image

Stukanie powtórzyło się, tym razem głośniejsze i jakby naglące.

Pełna złych przeczuć Lindsay z wahaniem weszła do wnętrza. Jej

obawy potwierdziły się, gdy przeszła przez małą, idealnie czystą

kuchnię i spróbowała otworzyć drzwi do saloniku. Zdołała tylko

trocheje uchylić, ponieważ coś je blokowało. Wybiegła więc na

zewnątrz i osłaniając z boku oczy, zajrzała do pokoju przez okno.

Milly leżała na podłodze tuż przy drzwiach, a Douglas siedział

w fotelu i swoim balkonikiem uderzał w podłogę. Najwyraźniej

usiłował w ten sposób wezwać pomoc.

Lindsay głośno zabębniła w szybę, a staruszek powolutku

odwrócił głowę. Nie ulegało wątpliwości, że jest dzisiaj bardzo

słaby i nie zdoła wstać, aby otworzyć okno. Lindsay przez

moment miała ochotę zadzwonić po Aidana, lecz zaraz porzuciła

ten pomysł. To ona ma dzisiaj dyżur, więc powinna samodzielnie

ocenić sytuację i rozwiązać problem.

Pospiesznie wezwała pogotowie, wyszarpnęła z ziemi jeden z

potłuczonych kafelków, którymi był obłożony skraj klombu, i

stłukła szybkę sąsiadującą z okienną klamką.

Trzask pękającego szkła zabrzmiał w ciszy spokojnego

niedzielnego przedpołudnia przeraźliwie głośno. Lindsay właśnie

wsunęła w otwór dłoń, gdy nagle usłyszała za sobą czyjś gniewny

okrzyk.

– Co się tu dzieje?!

background image

Odwróciła się i ku swemu zdumieniu ujrzała wyglądającego zza

płotu, rozgniewanego Hew Griffithsa.

– O, Hew... to znaczy, panie Griffiths, tak się cieszę, że pana

widzę. Mieszka pan tutaj?

– Jasne, że tak, i chcę wiedzieć, co pani tu, u diabła, wyprawia!

– Chwileczkę. – Lindsay wreszcie otworzyła okno. Teraz

musiała tylko wdrapać się na parapet i wejść do środka. – Milly

zemdlała.

– Nie lepiej wejść przez drzwi?

– Nie można ich otworzyć, bo Milly leży w saloniku i je blokuje.

– Gramoląc się przez okno, Lindsay była zadowolona, że ma na

sobie drelichowe spodnie, a nie wytworny kostiumik z butiku w

Kensington.

– A co z Douglasem?

– Jest w domu. Mógłby pan podejść od frontu? Przesunę Milly i

otworzę drzwi.

Mrucząc pod nosem, Hew zniknął za płotem, a Lindsay

zeskoczyła na podłogę.

– Tam... M... milly... – wyjąkał Douglas.

– Wiem. – Lindsay lekko ścisnęła go za ramię i pospieszyła do

Milly. Kobieta była półprzytomna, bełkotała coś niezrozumiale, z

kącika wykrzywionych ust spływała strużka śliny, a lewa ręka

zwisała bezwładnie. – Milly, to ja, doktor Henderson. – Lindsay

background image

kucnęła obok staruszki i sprawdziła jej puls. – Spróbuję ułożyć

panią trochę wygodniej. – Delikatnie odsunęła kobietę od drzwi i

włożyła jej pod głowę dwie poduszki z kanapy. Milly chyba

przygotowywała niedzielny lunch, gdy poczuła się źle, ponieważ

była w fartuchu. A niedawno przyniosła mężowi kawę, która wraz

z talerzem ciasteczek nadal stała na małym stoliku obok fotela.

Milly znów spróbowała coś powiedzieć i sprawiała wrażenie

rozstrojonej, toteż Lindsay uklękła i wzięła ją za rękę.

– Proszę się o nic nie martwić, Milly. Wyjdzie pani z tego. A

Douglasem wszystko w porządku – zapewniła uspokajającym

tonem. – To pan, Hew? – zawołała, gdy ktoś poruszył klamką. –

Proszę wejść.

– Co się stało? – Hew objął zdumionym spojrzeniem scenkę w

saloniku.

– Milly miała udar. Zaraz przyjedzie pogotowie. Mógłby pan

przynieść z sypialni jakiś koc?

Hew poszedł na górę, a Lindsay wyjęła z torby stetoskop i

ciśnieniomierz. Osłuchała serce pacjentki i właśnie zakładała na

jej ramię opaskę aparatu, gdy wrócił Hew.

– Dzięki. – Wzięła od niego pled i okryła nim Milly. – Nie

powinna zmarznąć. Może zechciałby pan porozmawiać z

Douglasem? Spytać, czy czegoś nie potrzebuje?

– A pani co robi? – burknął Hew.

background image

– Zmierzę jej ciśnienie.

– Ale ma przyjechać karetka?

– Tak. Milly musi pojechać do szpitala.

– A co z Douglasem? Sam nie da sobie rady.

– Wiem. Mają w tej okolicy jakąś rodzinę?

– Nie. Ich syn mieszka pod Oksfordem, a córka za granicą,

chyba w Kanadzie. A może w Nowej Zelandii? Gdzieś tam.

– W takim razie porozmawiam z siostrą oddziałową. Może ona

znajdzie jakieś rozwiązanie. – Lindsay wystukała numer

dyżurnego szpitala i naświetliła sytuację. Pielęgniarka uznała, że

trzeba przyjąć również Douglasa, a potem pracownik socjalny

zdecyduje, co dalej. – Lindsay wyłączyła komórkę, podeszła do

Douglasa i kucnęła przed nim. – Panie Morgan, Milly pojedzie do

szpitala – oznajmiła łagodnie. – A pan wraz z nią – dodała, gdy

staruszek zaczął się trząść.

– Wszystko dobrze, chłopie – zapewnił Hew. – Milly

wyzdrowieje.

Usłyszawszy imię żony, Douglas powoli się odwrócił i popatrzył

na nią, a Lindsay i Hew powędrowali wzrokiem za jego

spojrzeniem. Było oczywiste, że tej chwili Milly nie wygląda na

kogoś, kto szybko wyzdrowieje. Lindsay ujęła dłoń staruszka i

ścisnęła ją lekko, aby dodać mu otuchy.

– Pójdę na górę i zapakuję trochę niezbędnych rzeczy, dobrze?

background image

Hew, posiedzi pan z nim? Zaraz wrócę.

Hew tylko skinął głową. Najwyraźniej był oszołomiony tym, co

się stało, i w ogóle nie przypominał tamtego gburowatego

osobnika, który przyszedł do poradni pierwszego dnia pracy

Lindsay.

Lindsay wyjęła z szafy podręczną torbę i spakowała piżamy,

kapcie oraz przybory toaletowe dla Douglasa i Milly. Przed

wyjściem rozejrzała się po pokoju, w którym panował równie

idealny porządek jak na dole. Wątpiła, czy państwo Morgan

jeszcze tu wrócą. Schodząc na dół, czuła, że ze wzruszenia

ściska ją w gardle, więc z zadowoleniem powitała sanitariuszy. W

skrócie opisała im stan Milly oraz wyjaśniła, dlaczego trzeba

zabrać również jej męża.

– Mamy wziąć oboje? – spytał Vincent, starszy z dwóch

pielęgniarzy. – Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy pacjenci będą

chcieli jechać ze swoją drugą połową. Pani jest tutaj nowa,

prawda? Zastępczyni czy praktykantka?

– Praktykantka. – Lindsay już zamierzała dodać, że jest

wykwalifikowaną lekarką i ma prawo skierować pacjenta do

szpitala, ale Vincent szeroko się uśmiechnął.

– Proszę nie robić takiej smutnej miny, kochana. Jasne, że go

weźmiemy. Prawda, Douglas?

– Och. – Lindsay odetchnęła z ulgą. – Znacie go?

background image

– Czy go znamy? Jeszcze jak. Nieraz woziliśmy go do

przyszpitalnej poradni. – Sanitariusz kucnął przy Milly. – Witaj,

kochaniutka – powiedział lekkim tonem. – Co ty knujesz? Dobra,

nic nie mów. I tak wiem. Wkurzyłaś się, bo zawsze wszyscy

tańczą wokół Douga, prawda? Więc teraz twoja kolej. Mark i ja

położymy cię na noszach i zaniesiemy do karetki. Potem wrócimy

po Douga, żeby pojechał z nami. – Vincent spojrzał na Lindsay. –

Oddycha z trudem.

– Możecie podać jej tlen?

– Jasne. – Vincent założył staruszce maskę tlenową, a parę

minut później państwo Morgan już byli w karetce.

– Proszę nie martwić się tym oknem, pani doktor – powiedział

Hew, gdy po odjeździe ambulansu Lindsay z westchnieniem

wróciła do saloniku. – Wstawię szybkę, posprzątam szkło,

zamknę dom i wezmę klucze. Zaraz wróci z kościoła moja żona.

Pewnie będzie chciała odwiedzić Milly.

– Z odwiedzinami trzeba poczekać kilka dni. Milly musi dojść

do siebie.

– Nieźle ją strzeliło, prawda?

– Obawiam się, że tak. – Lindsay wzięła swoją torbę. – Cóż,

muszę już iść. Nadal jestem na dyżurze. Bardzo dziękuję panu za

pomoc, Hew.

– Nie ma o czym mówić. Dobrze, że mogłem się przydać.

background image

Jesteśmy sąsiadami od wielu lat.

Hew odprowadził ją do drzwi i pomachał na pożegnanie.

Lindsay uśmiechnęła się do siebie. Hew Griffiths potraktował ją

dzisiaj zupełnie inaczej niż poprzednio. Czyżby mieszkańcy

zaczynali ją akceptować? Tak czy inaczej, była zadowolona z

impulsu, który kazał jej zajrzeć do Morganów. Gdyby lekarz

przyjechał później, Milly prawdopodobnie by zmarła.

Wiedziona kolejnym impulsem, Lindsay postanowiła wpaść do

Aidana. Wspomniał, że cały dzień będzie w domu i pomoże jej w

razie potrzeby. Nie potrzebowała jego pomocy ani nawet fachowej

rady, lecz nagle poczuła przemożną chęć zobaczenia go. Choćby

tylko dlatego, żeby mu opowiedzieć, jak sobie poradziła w

kryzysowej sytuacji.

Zaparkowała dżipa na poboczu drogi i szybko zbiegła po

schodach. Tym razem były suche, ona zaś miała na nogach

wygodne pantofle. Parsknęła śmiechem, przypomniawszy sobie

tamten deszczowy dzień, gdy chwiejnie schodziła na dół w swoich

wytwornych, czarnych lakierkach ze złotymi obcasami. Aidan

zasugerował, żeby sobie kupiła porządne buty, a potem się

pokłócili, gdy wróciła z kilkugodzinnych zakupów. Dzisiaj musiała

przyznać, że ona i Aidan rozumieją się dużo lepiej niż na początku

ich znajomości.

Jeszcze na schodach usłyszała jakiś łomot, a po chwili ujrzała

background image

w głębi ogrodu Aidana. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek i

właśnie rąbał na pieńku drewno.

Nieco dalej leżały na ziemi oba psy i z pyskami opartymi na

przednich łapach obserwowały swego pana. Zobaczyły Lindsay,

lecz ją poznały i nie zaszczekały. Skipper na powitanie uniósł łeb,

a Jess energicznie zamerdał ogonem.

Lindsay przystanęła, aby nie przeszkadzać, gdy Aidan macha

siekierą. Za każdym razem, gdy ją unosił i szerokim łukiem

opuszczał na grubą kłodę, którą rąbał na mniejsze kawałki,

uwypuklały się mięśnie jego pleców i barków, wyraziście grając

pod cienką bawełną koszulki. Spod zwichrzonych, ciemnych

włosów spływały na czoło strużki potu. W tej chwili było w

wyglądzie Aidana coś surowego, niemal pierwotnego, co sprawiło,

że Lindsay ogarnęło pożądanie.

On zaś chyba wyczuł jej obecność, bo nagle się odwrócił, a gdy

ich oczy się spotkały, czas jakby się zatrzymał. Lindsay z

wrażenia zaparło dech, a jej serce na moment przestało bić – lub

tak jej się przynajmniej zdawało.

A potem Aidan się odezwał i po magicznej chwili pozostał

Lindsay tylko tępy ucisk gdzieś pod żebrami oraz pamięć o

słodkim i jednocześnie bolesnym doznaniu.

– Nie wiedziałem, że tu jesteś. – Aidan spojrzał na psy.

– Ale czujne z was cerbery!

background image

– Już mnie znają i nie szczekają na mój widok, tylko merdają

ogonami.

– Coś się stało? – Aidan chyba pomyślał, że nie przyszła tu bez

powodu.

– Tak, ale rozwiązałam ten problem.

– Właśnie miałem strzelić sobie colę. – Aidan otarł spocone

czoło. – Napijesz się? A potem mi wszystko opowiesz.

– Dobrze. – Usiłowała mówić lekkim tonem, ale z jakiegoś

niewiadomego powodu jej serce nadal wyprawiało dziwne harce.

Najpierw rzeczywiście się zatrzymało, a teraz z kolei łomotało jak

szalone.

– Masz przy sobie komórkę? – spytał Aidan, a gdy skinęła

głową, pomaszerował do domu.

Lindsay usiadła na odwróconej do góry dnem wielkiej, glinianej

donicy i popatrzyła na bujną roślinność ogrodu. Panował tu

cudowny spokój, a ciszę przerywało tylko cykanie świerszczy i

niekiedy szum silnika przejeżdżającego drogą pojazdu. Oparła

głowę o mur i wystawiła twarz do słońca, świadoma

nieoczekiwanego poczucia błogości. Pojawiło się po raz pierwszy

od dawna i samo w sobie wydawało się czymś zdumiewającym,

zważywszy na załamanie, jakie przeżyła.

Dlaczego teraz była taka zadowolona? Jakim cudem wkradło

się do jej duszy tyle radości, a ona nawet tego nie zauważyła?

background image

Przecież to z pewnością nie ma nic wspólnego z Aidanem?

Otworzyła oczy i ujrzała go, idącego przez podwórze. Niósł

dwie pełne szklanki, a ona nagle stwierdziła, że przyczyna jej

cudownej euforii ma wiele wspólnego z Aidanem.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Wręczył jej szklankę i usiadł na niskim murku oddzielającym

podwórze od ogrodu. Jess nadstawił ucha i uniósł łeb, aby

sprawdzić, co się dzieje. Ale z panem wszystko było w porządku,

więc znów oparł pysk na łapach i zamknął oczy. Skipper od

dawna pochrapywał.

– Zdrówko. – Aidan uniósł szklankę.

– Zdrówko. – Lindsay wypiła mały łyk coli, zaś Aidan – wielki

haust.

– Ach – westchnął Aidan z zadowoleniem. – Tego

potrzebowałem.

– Dziwię się, że nie wziąłeś sobie piwa.

– Wolałem nie ryzykować, bo gdybyś potrzebowała pomocy, to

musiałbym wskoczyć za kółko. A właśnie... – Spojrzał na nią z

ukosa. – Chciałaś mi coś opowiedzieć?

– Nie uwierzysz, co się zdarzyło.

– Po latach praktyki chyba już nic mnie nie zdziwi.

– Więc co powiesz na to, że w tej chwili Douglas i Milly

Morganowie są w szpitalu? – spytała, a Aidan wytrzeszczył oczy

ze zdumienia. – A widzisz? Jednak cię zaskoczyłam.

– Co się stało? – Głos Aidana zabrzmiał chłodniej. Lindsay

background image

nerwowo oblizała wargi i w duchu sklęła się za ten przejaw

zdenerwowania. Na litość boską, przecież sobie poradziła,

prawda? Dlaczego więc tak się boi powiedzieć, co zaszło? No

cóż, powodem jej obaw był Aidan. A fakt, że siedzi tuż obok i

wygląda tak niesamowicie seksownie, wcale niczego nie ułatwia.

– Milly miała udar.

– Kto cię wezwał?

Poruszyła się niespokojnie, bo Aidan wciąż mierzył ją tym

chłodnym spojrzeniem.

– Prawdę mówiąc, nikt. Przejeżdżałam obok ich domu,

wracając z kempingu od chorego, i pomyślałam, że do nich

zajrzę...

– Niby po co?

– O co ci chodzi? – Lindsay zmarszczyła brwi.

Nie takiej reakcji się spodziewała. Przypuszczała, że Aidan

pochwali ją za nadzwyczajną intuicję, a on tymczasem wydawał

się coraz bardziej zirytowany.

– Dlaczego postanowiłaś ich odwiedzić? Miałaś ochotę na

kawę i ciasteczka roboty Milly?

– Co ty pleciesz! – Poczuła na policzkach gorący rumieniec.

– Więc czemu tam poszłaś?

– Żeby się z nimi zobaczyć. Sprawdzić, jak się mają.

– Czyli była to wizyta lekarska?

background image

– Oczywiście, skoro się upierasz, żeby ją sklasyfikować.

– Przecież wiesz, że wpadam do nich raz na tydzień.

– Wiem – syknęła, z trudem zachowując spokój. – Ale jakiś

impuls kazał mi tam iść. I wspaniale, że to zrobiłam, bo w

przeciwnym razie Milly pewnie nadal leżałaby na podłodze.

– Chwileczkę. – Aidan ostrożnie odstawił szklankę. –

Wyjaśnijmy wszystko po kolei. Zajrzałaś do Morganów, wiedziona

impulsem, i Milly leżała na podłodze?

– W saloniku.

– Kto ci otworzył drzwi?

– Stłukłam szybę i weszłam przez okno.

– Co takiego?!

– To, co mówię. Ale spokojna głowa. Hew Griffiths, on mieszka

po sąsiedzku...

– Wiem, gdzie mieszka Hew – złowrogim tonem wycedził

Aidan.

– No więc on usłyszał brzęk tłuczonego szkła i wszedł od

frontu, gdy ja już wgramoliłam się przez okno. Obiecał, że wstawi

tę szybkę, czyli nie ma sprawy.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby wezwać policję, zamiast się

włamywać? Czy nie w ten sposób się postępuje tam, skąd

pochodzisz? Bo tutaj jest właśnie taki zwyczaj.

– Nie jestem przedszkolakiem, Aidanie. Znam procedurę.

background image

– To czemu jej nie zastosowałaś?

– Bo właściwie nie musiałam się włamywać.

– Przecież podobno zbiłaś szybę i weszłaś przez okno.

– Najpierw weszłam kuchennymi drzwiami. – Lindsay była

coraz bardziej wkurzona koniecznością przejścia do defensywy.

Wzięła głęboki oddech, by nie wybuchnąć, i opisała całe

zdarzenie. – Od razu się zorientowałam, że to udar – oświadczyła

na koniec.

– Milly była przytomna?

– Ledwie.

– Jak sądzisz, ile czasu tak leżała?

– Niezbyt długo. Przyniosła Douglasowi kawę, ale nie zdążył jej

wypić.

– O której tam przyszłaś?

– Około jedenastej trzydzieści.

– Więc udar nastąpił po dziesiątej trzydzieści. Właśnie o tej

porze Milly parzy kawę. Co potem zrobiłaś?

– Ułożyłam Milly wygodniej, osłuchałam jej serce i zmierzyłam

ciśnienie, a Hew zajął się Douglasem. Później mi uzmysłowił, że

Douglas nie może zostać sam.

– Tobie nie przyszło to do głowy?

– Owszem, ale sądziłam, że Morganowie mają tutaj jakąś

rodzinę. Hew powiedział, że nie, więc zadzwoniłam do siostry

background image

oddziałowej i spytałam, czy nie przyjęliby także Douglasa.

– Co takiego?! – Aidan zerwał się na równe nogi i spiorunował

ją wzrokiem.

– Przecież nie mogłam go zostawić bez opieki. Ale siostra

oddziałowa na szczęście okazała zrozumienie i zgodziła się, a

jutro ktoś zdecyduje, co dalej.

– Czyli sprawą zajmie się opieka społeczna i Douglas wyląduje

w domu starców, w Rhondda House.

– Sam mówiłeś, że wkrótce do tego dojdzie, bo Milly nie będzie

dawać sobie rady.

– Tak, ale obiecałem jej, że gdyby zdarzyło się najgorsze,

postaram się umieścić ich oboje w jednym miejscu.

– Dlaczego Milly nie miałaby też pójść do Rhondda House?

– Tam nie przyjmują osób po udarze.

– Nie wiedziałam... Ale cóż innego mogłam zrobić?

– Zadzwonić do mnie.

– Myślałam o tym, ale doszłam do wniosku, że wolałbyś, abym

działała samodzielnie. To był mój dyżur i uważam, że postąpiłam

słusznie. Uznałam, że warto ci o tym powiedzieć, lecz gdybym

wiedziała, jak zareagujesz, nie zawracałabym sobie głowy

przyjeżdżaniem tutaj! – krzyknęła rozjuszona.

Gdyby spytano ją, co się później wydarzyło, nie miałaby

pojęcia, jak to ująć. Najpierw stali naprzeciw siebie jak dwoje

background image

przeciwników, którzy zaraz rzucą się do walki, a już po chwili

Aidan w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość, chwycił

Lindsay w ramiona i przycisnął wargi do jej ust, tłumiąc

ewentualny protest.

Była taka zaszokowana, że w pierwszej chwili nic nie zrobiła.

Wreszcie trochę doszła do siebie i spróbowała się wyswobodzić.

Lecz Aidan tylko mocniej przygarnął ją 4o siebie.

I właśnie wtedy ogarnęło ją dzikie pożądanie. Andrew nigdy nie

całował jej w taki sposób. Nikt jej nie całował tak, jak teraz Aidan.

Natychmiast zapomniała o swoich oporach, zarzuciła mu ręce na

szyję, wplotła palce w jego włosy i zaczęła oddawać pocałunki z

żarem, o jaki nigdy by się nie podejrzewała.

Od zerwania z Andrew nie miała nikogo. Andrew był subtelny i

wyrafinowany, a jej się wydawało, że potrzebuje właśnie kogoś

takiego. Ale ten mężczyzna okazał się wcieleniem namiętności,

toteż odpowiedziała na nią tak gorąco, jak nie zdarzyło się jej

nigdy – aż do dziś. Pod wpływem jego ust i dłoni jej zmysły

kolejno budziły się do życia.

Aidan pierwszy się odsunął, przytrzymując ją na odległość

ramienia.

– Mój Boże! – mruknął. – To nie powinno było się stać.

Przepraszam.

– Nie masz za co – szepnęła.

background image

– Jak mogłem do tego dopuścić! Przecież jestem

odpowiedzialny za twoje szkolenie!

– Ja też jestem winna.

– To niewiele zmienia. – Aidan zdjął ręce z jej ramion. –

Zawiodłem pokładane we mnie zaufanie. Henry obdarłby mnie

żywcem ze skóry, gdyby się dowiedział.

– Ale się nie dowie, prawda?

Zaprzeczył ruchem głowy, nadal wstrząśnięty tym, co zaszło.

Lindsay spuściła wzrok i stwierdziła, że oba psy siedzą u ich stóp i

z przekrzywionymi łbami wpatrują się w nich z zaciekawieniem.

– Nie pojmują, co się dzieje – stwierdziła z nikłym uśmiechem.

– Najpierw na siebie wrzeszczeliśmy, a zaraz potem... – Spojrzała

na Aidana, a on umknął wzrokiem w bok, jakby był zbyt

zakłopotany, aby móc patrzeć jej w oczy. – Aidanie... – Dotknęła

jego nagiego przedramienia, a on raptownie się cofnął.

– Lepiej już idź, Lindsay... Ktoś może cię wezwać. Oboje

wiedzieli, że to tylko pretekst, ponieważ miała przy sobie komórkę

i w każdej chwili była osiągalna. Chętnie powtórzyłaby z Aidanem

to, co przed chwilą zrobili, lecz zważywszy na jego minę, chyba

nie mogła liczyć na kolejny pocałunek. Uznała więc, że w tej

sytuacji najlepiej pośpiesznie umknąć. Pogłaskała psy i ruszyła w

stronę schodów.

– Do zobaczenia jutro – rzuciła przez ramię – chyba że

background image

wcześniej zdarzy się coś, o czym powinnam cię powiadomić.

– Co do Milly...

– Tak? – Odwróciła się, gdy przystanął u podnóża schodów.

Nadal sprawiał wrażenie zażenowanego.

– Wybacz, że tak zareagowałem. Postąpiłaś prawidłowo.

– Zrobiłbyś to samo?

– Chyba tak. Może spróbowałbym załatwić coś innego dla

Douglasa... ale skąd mogłaś wiedzieć o Rhondda House?

Skinęła głową i poszła do samochodu. Zapalając silnik,

zerknęła we wsteczne lusterko. Aidan nie wyszedł za nią na

drogę. Bezwiednie westchnęła i dopiero wtedy zauważyła, że

drży. Gdyby niedawno ktoś powiedział jej, że będzie całować się z

Aidanem, nigdy by w to nie uwierzyła. Ale najbardziej

zdumiewające w tym wszystkim było jej zachowanie. Na

wspomnienie własnej reakcji poczuła, że policzki jej płoną. Co

Aidan sobie o niej pomyślał? Pewnie uznał ją za jakąś niewyżytą

babę, która rzuca się na każdego faceta.

Nie wiedziała, jak jutro spojrzy mu w oczy. Powinna się

wstydzić. Powinna, ale jakoś wcale się nie wstydziła. Przecież

zareagowała całkiem spontanicznie, jak normalna kobieta, którą

całuje atrakcyjny mężczyzna. I gdyby miała kolejną okazję,

zrobiłaby dokładnie to samo.

Ale żeby całować się z Aidanem! Właśnie z nim! Przecież

background image

początkowo go nie znosiła. Uważała go za gburowatego,

aroganckiego typa i była pewna, że on odwzajemnia jej niechęć.

Krytykował jej ubrania, fryzurę, pochodzenie społeczne, nawet

samochód. Wciąż się kłócili. To prawda, że ostatnio rzadziej

skakali sobie do oczu, a czasem nawet się ze sobą zgadzali, ale

nie do tego stopnia, żeby ich znajomość mogła przerodzić się w

coś więcej.

Zresztą on może wcale tego nie pragnął. Prawdopodobnie już

żałował swojego postępku. Przecież wyraźnie powiedział, że

zawiódł pokładane w nim zaufanie. Cóż, może istotnie byłaby to

trafna ocena sytuacji, gdyby Henry oddał mu pod opiekę jakąś

naiwną smarkulę. Ale ona, Lindsay, była dorosłą kobietą,

przyzwyczajoną do samodzielnego decydowania o sobie!

Nie miała pojęcia, co będzie dalej, lecz oczekiwała jutra

zarówno z obawą, jak i z ciekawością.

– Co by pani robiła dziś wieczorem w Londynie? – Gwynneth

oparła się łokciami o blat recepcji i z rozmarzeniem w oczach

popatrzyła na Lindsay.

– Gdybym akurat nie pracowała?

– Och, oczywiście. – Gwynneth zachichotała.

– Czy ja wiem... pewnie spróbowałabym odespać zaległości.

– A gdyby chciała się pani rozerwać?

– Niech pomyślę. Chyba skoczyłabym z przyjaciółmi do baru

background image

na wino.

– Do baru na wino... – z zachwytem powtórzyła Gwynneth.

W jej ustach zabrzmiało to tak, jakby chodziło o egzotyczną

świątynię. Lindsay uśmiechnęła się mimo woli na myśl o

zatłoczonym lokalu, gdzie trzeba walczyć o miejsce na wysokim

stołku, trzy razy przypominać o zamówionym drinku, a potem w

nieskończoność czekać na wolny stolik.

– Później pewnie poszlibyśmy gdzieś na kolację do włoskiej

albo hinduskiej restauracji. Czasem idziemy też do teatru, na balet

lub operę. Albo potańczyć w nocnym klubie. Ale wątpię, czy

zdarzyłoby się to w poniedziałkowy wieczór.

– W pani ustach brzmi to tak ekscytująco. To dopiero są

rozrywki, prawda, Bronwen?

– Jeśli się lubi takie rzeczy – cierpkim tonem odparła

recepcjonistka. – Osobiście wolę spokojniejsze życie. A ty, moja

droga... – Bronwen złowrogo łypnęła na Gwynneth sponad

okularów, które wkładała do czytania – po paru takich nocach

byłabyś wykończona. Nie wystarczyłoby ci siły, żeby tak balować.

Lepiej się ogranicz do potańcówki w domu kultury.

Zbita z tropu Gwynneth ucichła i zaczęła uzupełniać wpisy w

kartach pacjentów, a Lindsay poszła nalać sobie kawy. W

korytarzu spotkała wychodzącego z gabinetu Aidana. Widzieli się

dzisiaj kilkakrotnie i raz, gdy napotkała jego spojrzenie, on szybko

background image

odwrócił wzrok. Lecz poza tym w żaden sposób nie okazał, że

zdarzyło się między nimi coś szczególnego.

Teraz wszedł za nią do pokoju śniadaniowego, gdzie akurat

siedzieli Henry i Judith.

– Jak udał się twój pierwszy dyżur pod telefonem? – spytał

Henry.

– Doskonałe – zapewniła, może trochę zbyt radośnie.

– Żadnych trudnych przypadków?

– Z wyjątkiem jednego, ale sobie poradziłam.

– Mówisz o pani Morgan? – Judith podniosła oczy znad

czytanego czasopisma i włączyła się do rozmowy.

– Właśnie.

– Słyszałem o tym od Bronwen. Kto cię wezwał, Lindsay?

– Prawdę mówiąc, nikt. To był przypadek. – Zerknęła na

Aidana, ale nadal stał odwrócony plecami do niej. Oblizała wargi,

które nagle wydały się jej strasznie suche. – Wracałam od

pacjenta i postanowiłam wpaść do Morganów. Byłam u nich

kiedyś z Aidanem i wiedziałam, że on często do nich zagląda.

– I odkryłaś, że Milly miała udar? – Judith nie posiadała się

zdumienia.

– Tak. A biedny Douglas oczywiście nie mógł nikogo

zawiadomić.

– Co za szczęście, że tam pojechałaś!

background image

– Ktoś wie, jak Milly dzisiaj się czuje? – spytał Henry i wszyscy

zerknęli na Aidana. On zaś w końcu musiał na nich popatrzeć.

– Dzwoniłem do siostry oddziałowej. Stan Milly jest

ustabilizowany, lecz kilka najbliższych dni będzie mieć decydujące

znaczenie.

– A Douglas? – cicho spytała Lindsay.

– Załatwiłem mu miejsce w małym domu opieki niedaleko Rhyl.

Jeśli Milly względnie dojdzie do siebie, też zostanie tam przyjęta.

– Dobra robota – pochwalił Henry. – Tych dwoje powinno

zostać razem. Lindsay, kochanie, mogłabyś przyjąć resztę moich

pacjentów? Muszę jechać na zebranie, które na pewno długo

potrwa, a potem wolałbym wrócić prosto do Megan.

– Nie ma sprawy – zapewniła. – Jeśli Aidan się zgodzi.

– Zaplanowałeś coś dla tej młodej damy na dzisiejsze

popołudnie?

Aidan pośpiesznie zaprzeczył ruchem głowy i tylko Lindsay

zauważyła, że trochę się zmieszał. Chyba z powodu sugestii, że

mógłby chcieć spędzić ten czas w moim towarzystwie, pomyślała,

a po jej wargach przemknął cień uśmiechu.

Dyżur okazał się wyjątkowo pracowity i męczący. Pacjentów

było dużo, a niektórzy bez ogródek wyrażali niezadowolenie z

powodu nieobecności doktora Llewellyna. Pewna kobieta nawet

zrezygnowała z wizyty, zdecydowana poczekać na swego

background image

lekarza.

Lindsay miała wrażenie, że ten trudny dzień nigdy się nie

skończy, ale Gwynneth zawiadomiła ją, że w poczekalni jest

jeszcze tylko jedna osoba.

– Kto to taki? Nie mam tu więcej kart.

– To Hannah Sykes. Nie było jej na liście.

– Córka pastora baptystów?

– Tak. Zaraz przyniosę jej kartę.

Lindsay ledwie zdążyła poruszyć zdrętwiałymi barkami i obolałą

szyją, gdy zjawiła się recepcjonistka.

– Dzięki, Gwynneth. – Lindsay wzięła od niej dużą kopertę. –

Doktor Lennox jeszcze jest u siebie? – Nie widziała go przez całe

popołudnie i obawiała się, że już wyszedł, a koniecznie chciała z

nim porozmawiać. Czuła, że nie może zostawić tego, co zaszło,

bez żadnego komentarza.

– Tak, ma jeszcze trzech pacjentów, a przed chwilą dostał

nagłe wezwanie do matki Janet Pearce.

– No dobrze. Przyślij do mnie tę pannę Sykes.

Hannah Sykes miała piętnaście lat, lecz z powodu poważnej

miny, okularów w drucianej oprawce i długich włosów wyglądała

na starszą.

– Usiądź, Hannah. Jestem doktor Henderson i zastępuję dzisiaj

doktora Llewellyna.

background image

– Myślałam, że on mnie przyjmie.

– Chcesz zapisać się do niego na inny termin? – Lindsay miała

szczerze dosyć spierania się z kimś, kto woli leczyć się u

Henry’ego.

– Och, nie – zaprzeczyła dziewczyna. – Nawet wolę

porozmawiać z panią. Lubię doktora Llewellyna, ale on dobrze

mnie zna i przyjaźni się z moim ojcem, więc czułabym się

niezręcznie, mówiąc mu, o co chodzi. Widzi pani, ja chyba jestem

w ciąży.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Bronwen, włóż to, z łaski swojej, do przegródki doktora

Llewellyna. – Lindsay podała recepcjonistce kartę Hannah Sykes.

– Aha, czy doktor Lennox już wrócił?

– Nie, i nadal czeka na niego trzech pacjentów.

– Wobec tego ja ich przyjmę. Przyślij pierwszego.

Co prawda była wykończona i marzyła tylko o tym, aby powlec

się na górę do swego mieszkanka, uznała jednak, że powinna

pomóc Aidanowi, skoro miał nagłe wezwanie.

Pierwszy pacjent cierpiał na ostre zapalenie pęcherza, a drugi

na nadkwasotę. Lindsay postawiła diagnozę i wypisała stosowne

leki, a odnosząc kolejną kartę, dowiedziała się, że Aidan właśnie

przyjmuje trzecią zapisaną osobę.

– W takim razie idźcie już do domu – zasugerowała

recepcjonistkom. – Zamknę za wami drzwi, a doktor Lennox

odprowadzi ostatniego pacjenta.

Chociaż raz Bronwen się nie sprzeciwiła i po wyjściu obu kobiet

Lindsay wreszcie poszła do siebie. Co prawda zamierzała

porozmawiać z Aidanem, lecz doszła do wniosku, że po takim

dyżurze oboje są zbyt zmęczeni, aby podejmować dyskusję na

tematy osobiste.

background image

Z ulgą zdjęła pantofle, nalała sobie kieliszek wina, nastawiła

płytę kompaktową i trochę się odprężyła. Przez cały dzień

usiłowała jakoś radzić sobie z napięciem wywołanym wczorajszą

intymnością, ale czasem miała wrażenie, że zaraz eksploduje.

Ledwie zdążyła odchylić głowę na oparcie kanapy i zamknąć

oczy, gdy ktoś zapukał do drzwi. Mógł to być tylko Aidan.

Rzeczywiście stał na progu, wsparty ramieniem o framugę. On

także wyglądał na śmiertelnie zmęczonego.

– Pewnie skończyłeś dyżur i chcesz, żebym za tobą zamknęła,

prawda? – Spojrzała badawczo w jego niebieskie oczy.

– Nie. Przyszedłem ci podziękować za przyjęcie moich dwóch

pacjentów.

– Drobiazg. – Wzruszyła ramionami. – Chociaż tak mogłam się

przydać. – Sądziła, że Aidan teraz sobie pójdzie, ale on nie ruszył

się z miejsca, tylko patrzył na nią z trochę zakłopotaną miną.

– Wiem od Gwynneth, że chciałaś się ze mną widzieć.

– No... tak, ale zrobiło się późno i pewnie jesteś zmęczony.

– To żaden problem. I chętnie napiłbym się tego wina. Dopiero

teraz dostrzegła, że trzyma w dłoni kieliszek.

– Więc wejdź.

– Trochę tu inaczej niż wtedy, kiedy ja zajmowałem to

mieszkanie – stwierdził, rozglądając się po pokoju. – Przydała się

kobieca ręka.

background image

Dłoń Lindsay nieco zadrżała podczas nalewania wina i szyjka

butelki stuknęła o brzeg kieliszka.

– Podobno miałeś nagłe wezwanie – zagaiła. Nagle zapragnęła

odsunąć chwilę, w której zaczną rozmawiać o sobie. Wskazała

gościowi miejsce na jedynym fotelu, a sama usiadła w rogu

kanapy i podwinęła nogi pod siebie.

– Matka Janet, Audrey Pierce, miała zawał, a w drodze do

szpitala drugi. Zmarła, zanim dotarliśmy do izby przyjęć.

– O Boże! Biedna Janet. Jak to zniosła?

– Jest otępiała. Od dawna opiekowała się matką. – Aidan wypił

łyk wina. – Tak czy owak, jestem ci wdzięczny za wsparcie.

– Karty tych dwóch osób są w twojej przegródce.

– Dzięki. Pewnie powiedzieli, co myślą o zastępstwie?

– I owszem. Za to pacjentka zapisana do Henry’ego była

zadowolona, że trafiła do mnie. Ale jej kartę zostawiłam

Henry’emu.

– To coś pilnego?

– Raczej nie. Chodzi o Hannah Sykes.

– Córkę Petera Sykesa?

– Tak. Jest w ciąży.

– O rany! Ile ta dziewczyna ma lat?

– Piętnaście.

– Peter i Beth nie będą zachwyceni.

background image

– Na pewno.

– Już wiedzą?

– Nie. Ojciec dziecka, kolega ze szkoły, też nie. To chyba był

jednorazowy wyskok.

– Niewiarygodne. Nigdy nie podejrzewałbym Hannah o

swobodę seksualną. W tej rodzinie obowiązują surowe zasady

moralne.

– Dziewczynom z takich środowisk często się to zdarza. Marzą

tylko o tym, żeby wyrwać się spod kurateli.

– To prawda, chociaż rodzice dawali Hannah i jej bratu Paulowi

sporo swobody. Wiadomość o tej ciąży będzie dla nich sporym

ciosem, zwłaszcza z powodu stanowiska Petera.

– To twoi przyjaciele?

– Są bardziej zaprzyjaźnieni z Henrym i Megan. Wiadomo, co

Hannah zamierza?

– Chyba jeszcze się nad tym nie zastanawiała.

– Co zrobiłaś?

– Cóż, potwierdziłam ciążę. Czwarty miesiąc. Obiecałam też

poinformować Henry’ego. Hannah sama spróbuje powiedzieć

matce, ale wspomniałam, że w razie potrzeby ja mogę z nią

porozmawiać lub przynajmniej wesprzeć Hannah swoją

obecnością. Przyznam, że pierwszy raz znalazłam się w takiej

sytuacji. Dobrze postąpiłam?

background image

– Doskonale. Nic innego nie mogłaś zrobić.

– Uznałam też, że wszelkie formularze wypełnimy dopiero po

rozmowie z matką.

– Dobry pomysł. Na razie Hannah i tak ma sporo do

przemyślenia. – Aidan umilkł na chwilę, po czym napotkał wzrok

Lindsay. – Wiem, że chciałaś się ze mną zobaczyć – rzekł z

wahaniem. – Ja też pragnąłem coś wyjaśnić. Chyba chodzi nam o

to samo.

– Możliwe.

– Mów pierwsza.

– Cóż, zamierzałam tylko powiedzieć, że taka atmosfera, jaką

sami stworzyliśmy, jest nie do zniesienia. Czułam się okropnie.

– Ja też. Wyobrażam sobie, jak oceniłaś moje niewybaczalne

zachowanie. Dlatego zrozumiem, jeśli postanowisz skrócić swoją

praktykę, i nawet jestem gotów wyjaśnić wszystko Henry’emu.

– Aidan, proszę cię... – Zerwała się z kanapy.

– Wysłuchaj mnie do końca. – Aidan także wstał. –

Napastowanie seksualne to poważna sprawa i w tej sytuacji mogę

tylko jeszcze raz cię przeprosić za...

– Napastowanie seksualne? Daj spokój. – Nie wiedziała, czy

śmiać się, czy płakać. Ale Aidan wydawał się autentycznie

przybity, więc delikatnie pogłaskała go po policzku. – Jak możesz

mówić takie rzeczy, skoro ja zareagowałam w wiadomy ci

background image

sposób?

– Ale ja mam sobie za złe swoje zachowanie. Co ty sobie o

mnie pomyślałaś...

– A nie przyszło ci do głowy, że ja martwię się tym, co ty

pomyślałeś o mnie?

– Nie rozumiem. – Ujął jej rękę i odsunął, ale zatrzymał w

swojej dłoni.

– Bałam się, że z powodu mojej reakcji uznasz mnie za babę,

która jest napalona na każdego. Dzisiaj od rana mnie

ignorowałeś, więc nawet nie mogłam sprawdzić, co naprawdę o

mnie sądzisz.

– Sugerujesz, że mi wybaczyłaś?

– Nie było czego. Naprawdę, Aidan. Ale powiedz mi...

– Co takiego?

Mocny, ciepły uścisk jego dłoni sprawił, że odniosła wrażenie,

jakby coś zaczynało w niej topnieć.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– No cóż... chyba...

– To był impuls? Bo najpierw na mnie wrzeszczałeś, a zaraz

potem...

– Wrzeszczałem na ciebie, jak to ujęłaś, żeby jakoś nad sobą

panować. Masz pojęcie, jak mi było ciężko? Nie domyślasz się, co

do ciebie czuję?

background image

Zauważyła, że Aidan błądzi spojrzeniem po jej twarzy i

włosach, po czym zatrzymuje wzrok na ustach. I nagle stwierdziła,

że już nie topnieje, tylko czuje ogarniające ją pożądanie.

– Powiedz mi – szepnęła.

– Pewnie nie chcesz tego usłyszeć.

– Przekonajmy się.

– Pragnę cię od pierwszej chwili – oświadczył, wpatrzony w jej

wargi. – Początkowo usiłowałem sobie wmówić, że zanadto się

różnimy. Ty jesteś wyrafinowaną dziewczyną z wielkiego miasta,

a ja zwyczajnym chłopakiem ze wsi. Wiedziałem, że nawet na

mnie nie spojrzysz, więc od razu wzniosłem mur.

– Dlaczego uznałeś, że mnie nie zainteresujesz?

– Dałaś jasno do zrozumienia, że nie zadowala cię praktyka

pod moim okiem. Pomyślałem więc, że nie ma szans, abym

odegrał jakąkolwiek inną rolę w twoim życiu i postanowiłem

zachować dystans. A to stało się jeszcze trudniejsze, gdy

ogłosiliśmy rozejm i zgodziliśmy się zacząć naszą znajomość od

nowa. Zaprzyjaźniliśmy się i ledwie byłem w stanie trzymać się od

ciebie z daleka. Tamtego dnia, gdy pojechałaś ze mną do Capel

Curig, cierpiałem prawdziwe katusze...

– Co więc się zmieniło, skoro wczoraj... – Lindsay pytająco

zawiesiła głos.

– Cóż, od tego rąbania i tak podniósł mi się poziom adrenaliny,

background image

a kiedy nagle cię zobaczyłem... Słowo daję, w pierwszej chwili

pomyślałem, że mam przywidzenia. Stałaś tam taka spokojna i

świeża jak stokrotka w tej kraciastej bluzce, a ja byłem zmachany

i spocony. Tak bardzo cię zapragnąłem, natomiast ty zaczęłaś

opowiadać o Milly, więc udawałem, że jestem na ciebie zły, bo

tylko tak mogłem nad sobą zapanować. A potem się rozzłościłaś

i... moje hamulce puściły.

– Och, Aidan... chodź tutaj. – Wzięła w dłonie jego twarz i

spojrzała mu w oczy.

– Nie baw się ze mną, Lindsay. Ostrzegam cię, że igrasz z

ogniem. Z pewnością nie mogłabyś odwzajemnić moich uczuć, a

ja nie jestem z drewna, więc lepiej dajmy sobie spokój.

– Dlaczego sądzisz, że nie masz szans na wzajemność?

– Bo to po prostu nierealne. Zbyt wiele nas dzieli. Ty jesteś

dziewczyną światową, chadzasz na wytworne przyjęcia i do

teatru, jeździsz na urlopy za granicę, a ja mieszkam na walijskiej

prowincji, w małym domku, z dwoma psami...

– A gdybym ci powiedziała, że ja też od razu wyczułam jakieś

iskrzenie między nami? Że starałam sieje zignorować, po

pierwsze dlatego, że nadal nie doszłam do siebie po zerwaniu z

Andrew, a po drugie, bo ty okazywałeś mi tyle niechęci.

Wmawiałam sobie, że nie byłabym w stanie nawet cię polubić, nie

mówiąc o czymś więcej. Ale wczoraj, gdy zacząłeś mnie całować,

background image

chciałam, żebyś nigdy nie przestał.

– Naprawdę? – Patrzył na nią ze szczerym zdumieniem.

– Oczywiście. – Nadal trzymając jego twarz w dłoniach, stanęła

na palcach i delikatnie pocałowała go w usta. – Więc jak będzie,

doktorze Lennox? – zamruczała. – Mógłby pan kontynuować

rozpoczęte dzieło? Bo przyznam, że dłużej nie zniosę tego

czekania...

Postanowili na razie zachować swój związek w tajemnicy, choć

Lindsay najchętniej rozgłosiłaby prawdę z dachu najwyższego

budynku w Tregadfan. Ale musiała się zadowolić tylko

ukradkowymi spojrzeniami, muśnięciami ręki i skradzionymi w

przelocie całusami.

– Wiem, że powinienem powiedzieć o nas Henry’emu –

stwierdził Aidan. Właśnie oboje wrócili z objazdowego dyżuru i

siedzieli w landroverze, odsuwając w czasie chwilę powrotu do

przychodni. – Tylko wciąż z tym zwlekam.

– Sądzisz, że źle to przyjmie?

– Przeciwnie. Gdy już się oswoi z tą wiadomością, pewnie

ucieszy się z naszego szczęścia.

– Czemu nie chcesz zaraz wszystkiego mu wyznać?

– Bo nie jestem pewien, jak to wygląda z punktu widzenia etyki

zawodowej. Nigdy nie słyszałem o lekarzu, który romansuje ze

swoją praktykantką. Henry może uznać to za niedopuszczalne i

background image

odesłać cię do Londynu. Nie zniósłbym rozstania z tobą.

– Nie dramatyzuj. Małżeństwa lekarzy rodzinnych to dość

powszechne zjawisko.

– Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem.

– Jakoś rozwiążemy ten problem – pogodnie oświadczyła

Lindsay. – A teraz lepiej wejdźmy do środka, bo od tego

obserwowania nas przez okno Bronwen zaraz skręci sobie kark.

– Może powinienem przy całym personelu namiętnie cię

pocałować. Ludzie mieliby o czym gadać do końca roku.

Weszli do przychodni i Lindsay z uśmiechem pomaszerowała

do swojego gabinetu. Bronwen odprowadziła ją spojrzeniem

podejrzliwym, a Gwynneth – rozmarzonym.

Lindsay nadal była oszołomiona tym wszystkim, co działo się

między nią i Aidanem. Wciąż ją to zdumiewało, wręcz szokowało.

A jednocześnie związek z Aidanem wydawał się jej czymś tak

oczywistym, jakby został zaplanowany przez wyższą siłę

sprawczą, na którą oni oboje nie mieli żadnego wpływu. Lindsay

wiedziała tylko tyle, że ta siła uczyniła z niej bezradną kobietkę,

która pragnie bezustannie przebywać z Aidanem.

Ledwie zdążyła powiesić żakiet i usiąść za biurkiem, gdy

zabrzmiał brzęczyk interkomu. Włączyła aparat i ku swemu

zdziwieniu usłyszała głos Henry’ego. Poprosił, aby zaraz do niego

przyszła.

background image

Dopiero idąc korytarzem, pomyślała, że Henry mówił dziwnym

tonem. I zazwyczaj sam wpadał do niej, gdy czegoś sobie życzył.

Skoro więc ją wezwał, to musi chodzić o coś bardzo ważnego.

Czyżby o Megan? Lindsay przyśpieszyła kroku. A jeśli Henry wie

o niej i Aidanie? Może widział ich razem lub coś usłyszał? Ale

jakim cudem? Przecież tak uważali. Tyle tylko, że w takiej małej

miejscowości jak Tregadfan ludzie wiedzą o sobie wszystko. Nic

się nie ukryje.

Wchodząc do gabinetu, czuła, że jej serce tłucze się jak

szalone. Henry stal przy oknie i na szczęście był sam. Lindsay

przez jedną okropną chwilę obawiała się, że zastanie u niego

Aidana. Co prawda może to nie byłoby aż takie złe... Razem

stawiliby czoło problemowi.

– A, Lindsay. Usiądź, proszę. – Henry wskazał jej krzesło

naprzeciw biurka, a sam siadł przy nim. – Jestem zmuszony

poruszyć pewną drażliwą sprawę.

A więc stało się, pomyślała Lindsay. Henry zaraz powie, że

dowiedział się o ognistym romansie swojego wspólnika z

praktykantką. Cóż, najlepiej wszystkiemu zaprzeczyć. Zresztą jak

tu mówić o romansie, skoro ona i Aidan nawet jeszcze nie poszli

razem do łóżka. Trzeba więc oświadczyć, że... że...

Nagle stwierdziła, że Henry coś mówi, lecz była taka

pogrążona w myślach, że usłyszała tylko słowo „Megan” i

background image

poderwała głowę. Megan? A więc to o niej chciał rozmawiać

Henry?

– Z Megan wszystko w porządku?

– Z Megan? – Henry podniósł wzrok znad splecionych dłoni i

spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony.

– Właśnie o niej mówiłeś.

– Tylko tyle, że odwiedziła ją Juliet, ta przyjaciółka, która

pomaga jej prowadzić sklep z wyrobami artystycznego rzemiosła.

– Więc Megan czuje się dobrze? – Lindsay znów poczuła

przypływ niepokoju.

– Cóż, nie gorzej...

– Dzięki Bogu. Już myślałam, że coś jej się stało.

– Och, nie, Lindsay, wybacz mi, jeśli cię przestraszyłem.

Strasznie zbladłaś.

– Głupstwo – mruknęła. – Więc co z tą Juliet?

– Podobno słyszała we wsi, że Hannah Sykes jest w ciąży.

– Co takiego?! Przecież jeszcze nikt o tym nie wie.

– Też tak sądziłem. Wspomniałaś, że Hannah ma przyjść do

ciebie z matką?

– Tak, dziś po południu.

– Kto oprócz ciebie i mnie może znać prawdę?

– Tylko Aidan. Powiedziałam mu, żeby się upewnić, czy

postępuję właściwie.

background image

– Hannah nikomu nie pisnęła ani słowa?

– Podobno nie. Nawet ów chłopak na razie nie ma o niczym

pojęcia.

– Cóż, mogła wygadać się przyjaciółce. Ale bardziej niepokoi

mnie inna możliwość: że za przeciek odpowiada ktoś od nas.

– Przecież sprawę zna tylko nas troje.

Henry przez chwilę w milczeniu bębnił palcami o blat biurka.

– I nasz personel? – spytał w końcu.

– Chyba tak. Wprowadziłam dane do komputera, zrobiłam

notatki w karcie Hannah i oczywiście wykonałam test ciążowy.

Ale... przecież nikt nie paplałby o tym na prawo i lewo. To byłoby

naruszenie tajemnicy zawodowej. Nie wyobrażam sobie, żeby

Bronwen lub Gwynneth zrobiły coś takiego. Nawet Judith chyba

nic nie wie.

– Ale przyznasz, że informacja byłaby łakomym kąskiem dla

plotkarzy. Piętnastoletnia córka pastora baptystów w ciąży!

– Co zamierzasz?

– Najpierw spytam Megan o szczegóły. – Henry podniósł się

zza biurka. – Całe szczęście, że dzisiaj matka dziewczyny o

wszystkim się dowie. Oby tylko wcześniej nie usłyszała tego od

kogoś we wsi.

Lindsay z ciężkim sercem wróciła do gabinetu. Henry chyba nie

przypuszcza, że to ona zdradziła komuś informację o młodocianej

background image

pacjentce. I bez tego biedak ma dość problemów. A na dodatek

czeka go kolejna niespodzianka – wiadomość o romansie

wspólnika z praktykantką. Czy to będzie dla Henry’ego kolejny

powód do zmartwienia? Na myśl o tym Lindsay ogarnęły wyrzuty

sumienia. Zaraz jednak doszła do wniosku, że Henry powinien

wiedzieć, co się święci. Miała zamiar porozmawiać z Aidanem i

wraz z nim w oględny sposób poinformować o wszystkim

Henry’ego.

Ale później, gdy spotkali się na kawie w pokoju śniadaniowym,

na widok miny Henry’ego zapomniała o swoim postanowieniu.

Najwyraźniej bowiem Henry już powiedział Aidanowi o przecieku

w sprawie Hannah Sykes.

– Dowiedziałeś się czegoś nowego, Henry? – spytał Aidan.

– Owszem, i to czegoś najgorszego. Na moją prośbę Megan

zadzwoniła do Juliet i spytała, gdzie Juliet usłyszała tę nowinę o

Hannah. Okazało się, że w bibliotece rozmawiały o tym dwie

kobiety. Nie mówiły szeptem, więc Juliet uznała, że chodzi o fakt

ogólnie znany.

– Kim były te panie? – spytał Aidan.

– Żona rzeźnika dowiedziała się o ciąży Hannah od... Bronwen

Matthews.

Lindsay gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Zamierzam niezwłocznie rozwiązać ten problem – oświadczył

background image

Henry. – Chciałem tylko najpierw was uprzedzić.

– Zwolnisz ją, prawda? – W głosie Aidana nie było cienia

wątpliwości.

– Oczywiście. W umowie o pracę jest wyraźnie zaznaczone, że

zostanie natychmiast rozwiązana w przypadku naruszenia

tajemnicy zawodowej.

– Gwynneth da sobie sama radę? – spytała Lindsay.

– Będziemy jej pomagać, dopóki kogoś nie zatrudnimy.

– Biedny Henry – po jego wyjściu mruknął Aidan. – Nie znosi

takich sytuacji, ale jak widać, wszystko może się zdarzyć.

Przyznam, że trudno mi w to uwierzyć. Dałbym głowę za to, że

Bronwen to wcielenie zawodowej lojalności.

– Pomyślałam, że powinniśmy powiedzieć Henry’emu o nas.

Wolałabym, żeby nie dowiedział się tego z plotek.

– Masz rację, ale teraz chyba nie jest odpowiedni moment.

Bronwen na pewno urządzi scenę, a Gwynnetłi zaleje się łzami.

– Nie ucieszy się? Przecież Bronwen zawsze dawała się jej we

znaki.

– Z Gwynneth nigdy nic nie wiadomo. Podejrzewam, że w tej

chwili już żałuje Bronwen.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Więc Gelert był psem? – Lindsay przetoczyła się po trawie,

aby spojrzeć ze wzgórza na leżącą w dole wieś Beddgelert.

– Tak. – Aidan usiadł obok Lindsay. – Tam jest jego grób.

– Opowiedz mi tę legendę.

– Dawno temu pan Gelerta, walijski książę, polecił mu pilnować

swojego maleńkiego synka. Gdy wrócił, dziecka nie było, a pies

miał zakrwawiony pysk. Książę uznał, że Gelert je zaatakował i

zabił, więc wyciągnął mecz i przebił nim psa.

– On rzeczywiście zagryzł to dziecko?

– Nie. Dziecko wkrótce znaleziono żywe obok ciała martwego

wilka. Stało się jasne, że Gelert uratował niemowlę, stoczywszy

zwycięską walkę z wilkiem. To jego krew miał na pysku. Książę

tak bardzo żałował swojego czynu, że kazał sprawić Gelertowi

wspaniały pochówek, a grób istnieje do dziś.

– Smutna historia. – Lindsay spojrzała na Jessa i Skippera,

które tuż obok wylegiwały się na słońcu. – Ale dowodzi, że pies to

najwierniejszy przyjaciel człowieka, prawda?

– Bez wątpienia. Szkoda, że niektórzy ludzie nie są tacy lojalni.

– Myślisz o Bronwen.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że jest do tego zdolna. – Aidan

background image

z westchnieniem przewrócił się na wznak. – Ale pozory mylą.

– Jak sądzisz, co ona teraz zrobi?

– Bóg raczy wiedzieć. W Tregadfan na pewno nie dostanie

pracy. Nie zdziwiłbym się, gdyby stąd wyjechała.

– Ale dokąd?

– Może do Llangollen? Podobno ma tam rodzinę. Przez chwilę

oboje w milczeniu przetrawiali wydarzenia z minionego tygodnia.

Wokół panowała rozkoszna cisza, którą mącił jedynie cichy szum

silnika przelatującej w pobliżu awionetki, beczenie owiec i

dobiegający z daleka dźwięk kościelnego dzwonu.

– A propos Bronwen... – Lindsay nagle uznała, że musi

wyjaśnić swoje wątpliwości. – Było coś kiedyś między wami? –

spytała, delikatnie muskając twarz Aidana źdźbłem trawy.

– Czemu pytasz? – Aidan uchylił jedno oko.

– Raz czy dwa odniosłam wrażenie, że ona uważa cię za swoją

wyłączną własność. Poza tym chyba mnie nie lubiła i nie była

zachwycona faktem, że praktykuję pod twoją opieką. To dawało

do myślenia.

– Z Bronwen nigdy nic mnie nie łączyło, ale ona miała ochotę

na coś więcej niż stosunki służbowe. Nieraz to sugerowała.

– Nie chciałeś się z nią związać?

– Nigdy w życiu! Od razu postawiłem sprawę jasno.

– Więc to nie Bronwen cię zawiodła?

background image

– Nie rozumiem. – Aidan przymrużył oczy, bo raziło go słońce.

– Wspomniałeś coś o tym, gdy opowiedziałam ci o zdradzie

Andrew.

– Rzeczywiście, mam za sobą doświadczenia podobne do

twoich. Ale nie z Bronwen. – Aidan umilkł, a Lindsay pomyślała,

że nawet teraz jej się nie zwierzy. – To zdarzyło się wiele lat temu

– wyjaśnił w korku. – Po śmierci ojca nadal mieszkałem z matką w

Irlandii, a potem wyjechałem do Anglii na studia. Moja

dziewczyna, Sineard, obiecała na mnie czekać.

– Ale nie dotrzymała obietnicy?

– Wkrótce wyszła za mojego najlepszego przyjaciela.

– Podwójna zdrada?

– Właśnie.

– Więc naprawdę wiedziałeś, co przeżyłam?

– Aż za dobrze. – Wziął ją w ramiona i pochylił się nad nią, a

jego ciepłe usta spoczęły na jej wargach.

Zamierzała dowiedzieć się czegoś więcej o tamtej dziewczynie,

o jego matce i życiu w Irlandii, lecz gdy poczuła na wargach

czubek jego języka, a na piersiach dotyk dłoni, zalała ją fala

pożądania. Podniecenie prawie sięgnęło zenitu, gdy rozległ się

natarczywy dzwonek telefonu.

Lindsay przez chwilę sądziła, że Aidan to zignoruje, ale

zwyciężyło poczucie lekarskiego obowiązku. Doktor Lennox z

background image

cichym przekleństwem sięgnął do kieszeni leżącej na trawie kurtki

i wyjął brzęczącą komórkę.

– Tak, to ja – rzekł po chwili. – W Beddgelert... Oczywiście,

możemy wrócić tamtędy... Tak, Lindsay jest ze mną. – Wyłączył

aparat i skrzywił się. – Pora wziąć się do roboty, doktor

Henderson. – Wstał i pomógł jej się podnieść. – Przydzielono nam

ambitne zadanie.

– Co się stało?

– Clarrie Williams zaczęła rodzić, a położnej popsuł się w

Glasfryn samochód. Wezwała pomoc drogową, a Henry jedzie do

pacjenta w Gwytherin.

– To na co czekamy? – Lindsay chwyciła go za rękę i razem

zeszli stromą, kamienistą ścieżką na dół, gdzie stał zaparkowany

landrover.

– Oby Clarrie wzięła na wstrzymanie – mruknął Aidan, gdy

wyjechali na wąską, górską drogę. – Czwarte dziecko zazwyczaj

strasznie się śpieszy na ten świat.

– Henry się zdziwił, że wolny dzień spędzamy razem?

– Chyba nie. – Aidan uśmiechnął się szeroko.

– Jak zareagował, kiedy się o tym dowiedział?

– Wielce wymownym tonem powiedział: „Ach tak...”

– Uważasz, że o nas wie?

– Coś mi mówi, że Henry wszystkiego się domyśla.

background image

– Musimy jak najszybciej go oświecić.

– Poczekajmy, aż ucichnie sprawa Bronwen.

– Sądzisz, że będzie trudno znaleźć kogoś na jej miejsce?

– Chyba znam kogoś odpowiedniego.

– Naprawdę? Myślałam, że tutaj niełatwo o wykwalifikowany

personel.

– W zasadzie tak, ale tym razem chyba można mówić o

szczęściu. Jeszcze nie mam pewności, ale wydaje mi się, że

Janet Pearce byłaby zainteresowana pracą u nas.

– Ona? Przecież właśnie straciła matkę.

– Na pewno potrzebuje trochę czasu, lecz po pogrzebie i

załatwieniu spraw rodzinnych nie będzie siedzieć z założonymi

rękami.

– Mówiłeś, że była siostrą przełożoną. Nie wolałaby wrócić na

taki etat?

– Janet kiedyś mi powiedziała, że już dawno pracowała w

swoim zawodzie i pewnie nie dałaby sobie rady. Ale ze swoim

medycznym doświadczeniem idealnie nadawałaby się do poradni.

Co ty na to?

– Wspaniałe rozwiązanie.

– Wiem, że w przypadku śmierci matki zamierzała znaleźć

pracę i kontynuować ją aż do osiągnięcia wieku emerytalnego, a

jest dopiero po pięćdziesiątce.

background image

– Dogada się z Gwynneth?

– Na pewno. Janet ma ciepłą osobowość, a Gwynneth to

doceni. Poza tym Janet to osoba bystra, pracowita i dobrze

zorganizowana, więc stworzą doskonały duet. Będziemy

zadowoleni.

– Gwynneth wreszcie odetchnie, bo nikt nie będzie jej

terroryzował.

– Masz na myśli Bronwen?

– Tak. Robiła z życia Gwynneth piekło.

– Nie przypuszczałem, że było aż tak źle. Czemu nic mi nie

powiedziałaś?

– Gwynneth błagała mnie o milczenie. – Lindsay westchnęła

ciężko. – Ale szkoda, że jej posłuchałam. Rozmawiałeś z Henrym

o zatrudnieniu Janet?

– Nie, chciałem najpierw spytać ciebie o zdanie.

– Uważam, że to świetny pomysł, oczywiście, jeśli Janet się

zgodzi.

Przed domem czekał na nich Rufus. Miał taką zasępioną minę,

jakby na jego szczupłych barkach spoczywały wszystkie troski

świata. Lindsay zrobiło się żal nastolatka.

– Gdzie mama? – spytał Aidan.

– Na górze, w sypialni.

Lindsay i Aidan pobiegli do wnętrza. Tym razem nie było czasu

background image

na podziwianie gęgających gęsi ani na pogawędki z kimkolwiek.

W kącie saloniku siedziała najwyraźniej przerażona Evie i nieco

starszy chłopiec, chyba ów Jared, a u szczytu schodów stał Dai.

– Dzięki Bogu, że już pan przyjechał, doktorze – zawołał na

widok Aidana. – Coś jest nie tak. Poprzednio było zupełnie

inaczej.

Lindsay weszła za Aidanem do ciasnej, zabałaganionej

sypialni. Odziana tylko w trykotową koszulę nocną Clarrie leżała

na łóżku, była spocona i szara na twarzy. Obu rękami kurczowo

ściskała kłęby zmiętej pościeli i nagle jęknęła, gdy chwycił ją silny

skurcz.

– Już dobrze, Clarrie, jesteśmy przy tobie. – Aidan jednym

ruchem odsunął jakieś rupiecie i postawił na komodzie lekarską

torbę. – Zaraz sprawdzimy, co knuje twój dzidziuś. – Zręcznie

włożył lateksowe rękawiczki i przystąpił do badania, następnie

gestem poprosił Lindsay, aby z nim podeszła do okna.

– Jakiś problem? – spytała przyciszonym tonem.

– Rozwarcie ma siedem centymetrów, ale dziecko jest

odwrócone twarzą do kości łonowej.

– To oznacza poród kleszczowy?

– Niekoniecznie. Czasem dziecko samo się obraca lub, jeśli

matka okaże się wytrzymała, może urodzić w klasyczny sposób.

Clarrie na pewno tego pragnie.

background image

– Jaki jest stan dziecka?

– Tętno w normie. Zadzwonię do siostry Mackett i dowiem się,

kiedy zdoła tu dotrzeć. Jeśli Clarrie ma urodzić normalnie, trzeba

przywieźć tlen.

– O co chodzi? – od drzwi zawołał Dai. – Coś nie w porządku,

prawda?

– Dziecko jest w nietypowej pozycji, ale to nic strasznego –

odparł Aidan.

– Nie chcę jechać do szpitala. – Clarrie podciągnęła się nieco

wyżej.

– Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne, Clarrie. Tętno

dziecka jest miarowe i silne. Wszystko zależy od tego, czy

zanadto się nie zmęczysz.

– Nie. – Clarrie mocno przygryzła dolną wargę.

– Wobec tego powinniśmy się wziąć do roboty – oświadczył

Aidan. – Siostra Mackett zmyje nam głowy, jeśli nic nie

przygotujemy.

– Trochę tu posprzątam – zaproponowała Lindsay, a Aidan

spojrzał na nią z wdzięcznością. – Dai, mógłby pan z chłopcami

zrobić dla wszystkich herbatę? Clarrie, gdzie są rzetzy dla

dziecka?

– W tamtej szafce, a łóżeczko stoi w sąsiednim pokoju.

Myślałam, że będzie potrzebne dopiero w przyszłym tygodniu.

background image

Poprzednie dzieciaki były o parę dni przenoszone. Ach... – Clarrie

gwałtownie wciągnęła powietrze, bo chwycił ją kolejny skurcz.

Aidan siedział przy pacjentce, natomiast Lindsay zajęła się

porządkowaniem sypialni. Zebrała porozrzucaną garderobę,

niektóre rzeczy poskładała i włożyła do szuflad, inne zaś powiesiła

w szafie. Przyniosła też drewniane łóżeczko i postawiła je w

nogach dużego łóżka. Niemowlęce ubranka pieluszki i przybory

toaletowe znalazła starannie poukładane w narożnej szafce.

Clarrie najwyraźniej była doskonale przygotowana do narodzin

dziecka.

Po chwili Rufus przyniósł tacę z herbatą. Wchodząc do

sypialni, z lekka przerażony zerknął na matkę, jakby się

spodziewał zobaczyć coś strasznego.

– Nie ma się czego obawiać, Rufus – zapewnił go Aidan. –

Twoja mam czuje się całkiem dobrze. Właśnie obstawiamy, kto

zjawi się pierwszy, noworodek czy siostra Mackett Clarrie, Dai

asystował ci przy poprzednich porodach?

– Tak... przy wszystkich.

– Rufus, powiedz tacie, żeby tu przyszedł, gdy wypije herbatę.

Nie powinna go ominąć czwarta atrakcja.

– Co jeszcze mogłabym zrobić? – Lindsay pytająco spojrzała

na Aidana. Już zdążyła posłać łóżeczko i poczynić inne niezbędne

przygotowania. Teraz wzięła kubek i wypiła łyk.

background image

– Jeśli ten maluch wygra wyścig i zjawi się przed położną, jak

chciałabyś go przyjąć?

– Przyznam, że minęło sporo czasu od ostatniego

przyjmowanego przeze mnie porodu – mruknęła.

– Więc to będzie kolejne zawodowe doświadczenie. My,

lekarze rodzinni, nigdy nie wiemy, czego się spodziewać. Może

więc sprawdzisz, co zaszło, kiedy radośnie popijaliśmy herbatkę.

Lindsay z wahaniem wciągnęła rękawiczki i zbadała Clarrie.

– Tętno płodu nadal silne – stwierdziła po chwili. – Rozwarcie

na dziesięć centymetrów, można wyczuć ciemiączko przednie.

– Gdzie Dai? – wydyszała Clarrie.

– Tutaj, kochanie. – Niezauważony przez nikogo, Dai wrócił do

pokoju, usiadł przy łóżku i wziął żonę za rękę.

– Clarrie i ten maluszek postanowili nie czekać ani na tlen, ani

na siostrę Mackett – pogodnie stwierdził Aidan.

– Chcę... przeć... – Clarrie pośmiała na twarzy z wysiłku.

– Wszystko będzie dobrze? – Dai z niepokojem spojrzał przez

ramię na dwoje lekarzy.

– Spokojna głowa, Dai – zapewnił go Aidan. – Dziecko przyjmie

doktor Henderson, która jest jednym z najlepszych fachowców w

kraju. Jej obecność to dla nas zaszczyt.

Aidan porozumiewawczo mrugnął do Lindsay, po czym oboje

znów skupili uwagę na pacjentce.

background image

– Już widać główkę – po paru minutach triumfująco oznajmiła

Lindsay. – Clarrie, teraz musisz trochę podyszeć. O, właśnie tak.

Od razu widać, że znasz się na rzeczy. Dobra robota. – Kątem

oka zauważyła, że Aidan napełnia strzykawkę, ale nie miała

zielonego pojęcia czym.

Po chwili wysunęła się cała główka dziecka – buzią do góry,

zamiast do dołu – i właśnie wtedy Aidan zrobił Clarrie zastrzyk.

– To synometrin – mruknął – żeby zapobiec ewentualnemu

krwotokowi w ostatniej fazie porodu.

– Oczywiście. – Lindsay przypomniała sobie o zastosowaniu

tego leku i po kolejnym skurczu zręcznie pomogła przyjść na świat

maleńkiej istotce. Najpierw pojawiły się drobne ramionka, a zaraz

potem – reszta ciałka.

– Dziewczynka! – radośnie obwieściła Lindsay, kładąc

maleństwo na piersi matki. – Jaka śliczna! – Przełknęła ślinę,

czując pod powiekami łzy wzruszenia.

Clarrie i Dai rozpływali się z zachwytu nad swoją córeczką, a

Lindsay w tym czasie przecięła pępowinę i odebrała łożysko.

Właśnie wtedy zjawiła się siostra Mackett. W sypialni powitały ją

cztery rozpromienione twarze.

– Widzę, że już nie jestem potrzebna.

– Cześć, siostro. – Clarrie uśmiechnęła się szeroko. – Dzidziuś

nie mógł się pani doczekać.

background image

– I co my tu mamy? – Położna popatrzyła na malutką,

pomarszczoną twarzyczkę.

– Dziewuszkę. – Dai również był przejęty do łez.

– Wasze dzieciaki też chcą rzucić okiem na nową siostrzyczkę

– zauważyła siostra Mackett. – Będzie tu trochę ciasno, ale niech

wejdą chociaż na moment.

– O, tak – zgodziła się Clarrie. – Niech ją poznają. Starsze

dzieci wsunęły się do pokoju. Rufus był trochę zakłopotany, Jared

– najwyraźniej niepewny, a Evie – taka zachwycona, że ojciec

musiał ją przytrzymać, bo inaczej przewróciłaby się na matkę.

Cała trójka posłusznie ją cmoknęła w policzek i obejrzała

noworodka. Na odchodnym Jared nagle odwrócił się i zapytał:

– Ma jakieś imię?

Clarrie zerknęła na męża, który leciutko skinął głową.

– Tak. Już wiemy, jak ją nazwiemy. – Clarrie westchnęła z

zadowoleniem. – Lindsay.

– To chyba definitywnie załatwia sprawę – stwierdził Aidan, gdy

odjeżdżali z farmy.

– O czym mówisz? – Lindsay przestała machać Williamsom na

pożegnanie i odwróciła się do Aidana.

– O fakcie nadania dziecku twojego imienia. To oczywisty

dowód, że miejscowa społeczność wreszcie cię zaakceptowała.

background image

– Tak sądzisz? – Lindsay zarumieniła się z radości.

– Jestem tego pewien. Ta rodzina znalazła dla ciebie trwałe

miejsce w swoim sercu. W zasadzie dobrze ich rozumiem. – Zdjął

z kierownicy jedną rękę i mocno ścisnął dłonie Lindsay. –

Wykonałaś kawał wspaniałej roboty. Nie masz pojęcia, jaki jestem

z ciebie dumny.

– Nadal kręci mi się w głowie. Obserwowanie narodzin dziecka

to niezapomniane przeżycie, ale przyjęcie noworodka naprawdę

człowieka uskrzydla. Starałam się nie rozkleić, ale przyznam, że

pod koniec miałam wielką ochotę rozbeczeć się z radości.

– Nie ty jedna.

– Ty też? – Była zdumiona, że przyznał się do czegoś takiego.

– To mnie wzrusza za każdym razem.

– Williamsowie sprawiali dzisiaj wrażenie bardziej pogodnych

niż podczas naszej poprzedniej wizyty.

– Dai podobno jeździ na fizykoterapię. Sąsiad go wozi dwa

razy na tydzień. Może w końcu ta rodzina zobaczy światełko na

końcu tunelu.

– Oby tak się stało.

– Lindsay – powiedział, gdy dojeżdżali do Tregadfan. Odezwał

się tak poważnym tonem, że spojrzała na niego ze zdziwieniem.

On zaś przez chwilę milczał, więc tylko przyglądała się jego

profilowi. Wyraziste rysy tego mężczyzny w takim krótkim czasie

background image

stały się takie znajome – i takie kochane.

– Chyba powinniśmy zaraz zobaczyć się z Henrym i

poinformować go o nas.

– Myślałam, że chcesz poczekać, aż ucichnie sprawa Bronwen.

– Początkowo sadziłem, że tak będzie lepiej, ale byłoby

okropnie, gdyby dowiedział się o nas od osoby postronnej. Poza

tym chyba nie zdołam dłużej ukrywać tego, co do ciebie czuję.

Kocham cię, Lindsay, i pragnę rozgłosić to na cały świat.

Zjechał na pobocze, zgasił silnik i wziął ją w ramiona. Jego

pocałunek wyrażał tyle pragnienia, że puls Lindsay przyśpieszył

jak szalony. Jess szczeknął krótko, lecz nikt nie wysiadał, więc

pies znów ułożył się wygodnie i oparł pysk na przednich łapach.

– Co zrobimy – spytała Lindsay, gdy w końcu odsunęli się od

siebie – jeśli Henry uzna, że nie powinieneś zajmować się moim

szkoleniem?

– Gdybyś musiała kontynuować praktykę w Londynie? Pewnie

pojechałbym z tobą i znalazł sobie nową pracę.

– Uczyniłbyś to? – Z rozmarzeniem błądziła wzrokiem po jego

twarzy.

– Oczywiście – zapewnił bez wahania. – Nie zniósłbym rozłąki

z tobą i nie zamierzam ryzykować, że cię stracę.

– Och, Aidan – szepnęła. – Nie stracisz mnie. Nigdy. –

Delikatnie pogłaskała go czubkami palców po policzku. – Poza

background image

tym jest szansa, że Henry wszystkiego się domyśla i nie będzie

miał nic przeciwko kontynuacji aktualnego układu.

– Możemy to sprawdzić tylko w jeden sposób. – Aidan

przekręcił kluczyk w stacyjce.

Na dworze zapadał zmrok, gdy dojechali do domu Llewellynów.

– Chyba mają gości – stwierdził Aidan, parkując za autem,

które z pewnością nie należało do gospodarzy.

– Może nie powinniśmy przeszkadzać... – mruknęła Lindsay. –

Wpadniemy kiedy indziej.

– Za późno. Henry nas widział.

Za szybą rzeczywiście zafalowała firanka i zaraz ktoś otworzył

drzwi.

– Witajcie. – Henry miał dziwną minę. – Wszystko poszło

dobrze?

– Tak, Clarrie urodziła córeczkę. Lindsay ją przyjęła.

– Gratuluję, Lindsay. Dobrze, że wpadłaś, bo masz gościa.

– Gościa? – spytała zdumiona.

– Tak. Jest tutaj. – Henry gestem wskazał jej swój gabinet

Czyżby ojciec? Byłoby to naprawdę cudowne zrządzenie losu. Już

dzisiaj poznałby Aidana i dowiedział się o ich planach. Weszła do

pokoju i przystanęła, a jej serce na moment zamarło, gdy stojący

przy oknie mężczyzna się odwrócił. Był to Andrew Barlow.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

– Andrew! – Patrzyła na niego oszołomiona, zauważyła jednak,

że Henry dyskretnie się wycofał, zamykając za nią drzwi. – Co

tutaj robisz?

Andrew odetchnął głęboko, a jego nozdrza charakterystycznie

się rozdęły, co kiedyś wydawało się jej takie zmysłowe.

– Przyjechałem, żeby zabrać cię do domu, Lindsay.

– Zabrać mnie do domu? Cóż to niby ma znaczyć? –

Zaniepokoiła się, tknięta nagłą myślą. – Chyba nic się nie stało?

Mój ojciec... wszystko z nim w porządku?

– Oczywiście. Lindsay, chodzi mi o ciebie. Najwyższa pora

skończyć te wygłupy i wracać do Londynu.

– O czym ty gadasz? – syknęła gniewnie. – Jakie wygłupy?

Cały czas pamiętała o obecności Aidana oraz o tym, co oboje

zamierzali powiedzieć Henry’emu. Bóg raczy wiedzieć, co Aidan

sobie pomyśli, dowiedziawszy się, że jej były chłopak pojawił się

nagle, jak grom z jasnego nieba.

– Wiesz, o co mi chodzi. O całą tę zabawę – parsknął Andrew,

zataczając rękami krąg, jakby chciał objąć pół wsi.

– Tę durną ucieczkę do Walii.

– Nie uciekłam do Walii – oświadczyła twardym tonem.

background image

– Pracuję tutaj i jednocześnie odbywam praktykę.

– Nie musiałaś w tym celu zwiewać na prowincję! W Londynie

też mogłabyś to odwalić, prawda?

– Owszem – wycedziła, urażona jego podejściem. – Ale

postanowiłam stamtąd wyjechać.

– Uciekłaś.

– Niby przed czym?

– Przed tą niefortunną sytuacją, w której się znaleźliśmy.

– Cóż za eufemistyczne określenie! – Lindsay nie posiadała się

ze zdumienia, że można być tak bezczelnym. – Ja nazwałabym to

bardziej trafnie: po prostu zdradą.

– Och, nie przesadzaj, kochanie. Przecież nie byliśmy

małżeństwem, ani nawet się nie zaręczyliśmy.

– Ale mieszkaliśmy razem, Andrew. Może dla ciebie nic to nie

znaczy, lecz ja uważałam, że żyjemy w normalnym związku. Nie

mam zwyczaju zapraszać pod swój dach obcych mężczyzn.

– Oczywiście, że nie... – Andrew pozwolił sobie na przelotne

zawstydzenie, po czym znów uśmiechnął się z wrodzoną

pewnością siebie, święcie przekonany, że jak zwykle zdoła

Lindsay zauroczyć. – Skarbie, daj spokój. Przecież już dawno cię

przeprosiłem. Chętnie uczynię to jeszcze raz i chyba możemy o

wszystkim zapomnieć. Szkoda byłoby zniszczyć to, co nas

łączyło. Nie zaprzeczysz, że było nam naprawdę dobrze razem,

background image

prawda? – Andrew ruszył w jej kierunku, najwyraźniej zamierzając

chwycić ją w objęcia.

– Nie, Andrew, nie zaprzeczę. – Szybko cofnęła się do okna. –

Kiedyś istotnie było nam dobrze. Ale to się skończyło. Nie ma już

„nas”.

– Nic straconego – zapewnił z naciskiem. – Zaczniemy

wszystko od nowa!

– To wykluczone. Już ci nie ufam.

– Ale gdybyś spróbowała...

– Nie, Andrew. Zawsze zastanawiałabym się, gdzie jesteś i z

kim, i czy przypadkiem znów mnie nie zdradzasz. Wybacz, ale to

koniec.

– Myślałem, że mnie kochasz.

– Ja też.

Patrzył na nią, najwyraźniej rozjątrzony, lecz wciąż nie

docierało do niego, że nie ma żadnych szans.

– Nadal uważam, że to tylko twój idiotyczny kaprys –

oświadczył, nie dając za wygraną. – Gdybyś tylko przestała się

Wygłupiać i wróciła ze mną do Londynu, z pewnością moglibyśmy

wszystko naprawić.

Lindsay prawie zrobiło się go żal. Wiedziała jednak, że musi

raz na zawsze uświadomić Andrew, że nie ma powrotu do

przeszłości.

background image

– Przykro mi, że przejechałeś taki kawał drogi na próżno...

– Nie musi tak być!

– Ale tak się składa – ciągnęła, nie dając mu dojść do słowa –

że w moim życiu pojawił się ktoś inny...

– Wszystko w porządku, Lindsay? – Henry właśnie zamknął za

Andrew drzwi i wszedł do gabinetu.

– Tak – odparła z westchnieniem.

Była wykończona, lecz jednocześnie zdumiewająco

zadowolona, ostatecznie zamknąwszy jakąś niemiłą sprawę.

– On już pojechał.

– Mam nadzieję, że nie zamierza tłuc się nocą do Londynu.

– Nie. Za moją namową postanowił przespać się w hotelu w

Llangollen.

– Jeszcze przed przyjazdem tutaj definitywnie zerwałam z tym

człowiekiem.

– Wiem, Lindsay. Najwyraźniej trudno mu pogodzić się z

odmową.

– To chyba bardziej kwestia zranionej dumy. Wątpię, czy ktoś

kiedykolwiek odrzucił względy Andrew Barlowa. Ale jego przyjazd

nie poszedł na marne.

– Co masz na myśli?

– Przynajmniej się przekonałam, że Andrew naprawdę już nic

dla mnie nie znaczy. Przybyłam tutaj ze świadomością, że mój

background image

związek się skończył, ale nie byłam pewna swoich uczuć, jeśli

wiesz, o co mi chodzi.

– Cóż, moim skromnym zdaniem najlepszym lekiem na

złamane serce jest nowa miłość.

Lindsay uśmiechnęła się, słysząc to stwierdzenie.

– Gdzie Aidan?

– Pojechał do domu, kiedy tylko dowiedział się, kto jest twoim

gościem. Zapewniłem go, że odwiozę cię do twojego mieszkania.

– Dzięki, Henry, ale nie zamierzam tam wracać.

– Czemu spodziewałem się właśnie takiej odpowiedzi? Chodź,

podrzucę cię na miejsce. Megan może trochę pobyć sama.

Prawie w milczeniu ruszyli do domu Aidana. W pewnej chwili

Henry z ukosa spojrzał na Lindsay.

– Jakoś nie zdążyłem spytać Aidana o powód waszego

dzisiejszego przyjazdu. Chyba nie zjawiliście się tylko po to, żeby

mnie powiadomić o narodzinach córeczki Clarrie, choć oczywiście

to wspaniała wiadomość.

– Masz rację, Henry, nie dlatego do ciebie wpadliśmy.

– Powiesz mi wreszcie, w czym rzecz?

– Jasne. Chociaż intuicja mi mówi, że i tak wiesz...

Wysiadła z auta na poboczu drogi, u szczytu schodów. Na

dworze było już prawie ciemno, a jedna umocowana na

background image

ogrodzeniu latarnia ledwie rozjaśniała mrok, toteż Lindsay

schodziła na dół powoli i ostrożnie. Jeszcze zanim dotarta do

drzwi, psy ogłosiły jej przybycie. Zastukała, a one nadal szczekały

w środku, lecz nikt nie otwierał. Czyżby Aidana nie było?

Rzeczywiście, nie widziała na górze landrovera, wiedziała jednak,

że wieczorem Aidan parkował samochód od frontu.

Musi tutaj być, pomyślała z rozpaczą. Koniecznie chciała się z

nim zobaczyć. Tu i teraz. Nie miała pojęcia, co on sobie myśli po

tym niespodziewanym przyjeździe Andrew. Może nawet uznał, że

ona zamierza wrócić do Londynu i odgrzać dawny romans.

Zabębniła pięścią w drzwi, a psy znów zaczęły ujadać jak szalone.

Właśnie zamierzała odejść, przekonana, że Aidana nie ma w

domu, gdy nagle usłyszała za plecami jakiś dźwięk i błyskawiczne

się odwróciła. Aidan wyłonił się z mrocznego ogrodu i szedł w jej

stronę.

– Aidanie, och, Aidanie – jęknęła z ulgą. – Już myślałam, że

gdzieś pojechałeś.

– Chciałem się przejść – wyjaśnił i jednym ostrym słowem

uciszył rozszczekane psy.

– Bez Skippera i Jessa? – spytała zdumiona. Aidan nigdzie się

bez nich nie ruszał.

– Musiałem spokojnie przemyśleć to i owo. – Zatrzymał się

przed nią i uważnie spojrzał jej w oczy.

background image

Lindsay zauważyła przelatującą nad jego głową ćmę, która

następnie zaczęła krążyć

wokół zapalonej latarni.

– Doszedłeś do jakichś wniosków?

– Nie wiedziałem, co o tym wszystkim sądzić. – Aidan wziął

głęboki oddech. – Jeśli przyszłaś mi powiedzieć, że zmieniłaś

plany, to moglibyśmy załatwić to szybko?

– Och, Aidanie, naprawdę sądzisz, że po to tu jestem?

Delikatnie dotknęła jego policzka. Szorstki zarost przypominał o

tym, że dzień, który właśnie się kończył, był długi i pracowity.

– Już ci powiedziałem, że nie wiem, jak ocenić to, co zaszło. –

Chwycił jej dłoń i przytrzymał przy swojej twarzy. Gest ten był

wyrazem zarówno czułości, jak i rozpaczy.

– Przecież ci mówiłam, że tamten związek uważam za

zakończony.

– Mówiłaś też, że nie jesteś pewna, czy przebolałaś zerwanie...

a twój były chłopak nagle pojawia się tu, jakby nigdy nic. Można

sobie pomyśleć Bóg wie co.

– Jego przyjazd niczego nie zmienił. I tak już liczyłeś się dla

mnie tylko ty...

– Co chcesz przez to powiedzieć, Lindsay? – Aidan mocno ujął

jej obie dłonie.

– Że cię kocham, Aidanie. Kocham cię całym sercem i pragnę

zostać z tobą. Dawniej rzeczywiście byłam zakochana w Andrew,

background image

lecz on sam skutecznie zabił to uczucie. A kiedy poznałam i

pokochałam ciebie, zdałam sobie sprawę z tego, że miłość, którą

ty we mnie obudziłeś, jest o wiele głębsza i wspanialsza.

Chłonął te słowa, jakby to była najpiękniejsza muzyka, po czym

chwycił Lindsay w objęcia. W chwili, gdy jego usta spoczęły na jej

wargach, Lindsay pomyślała, że jest właśnie tu, gdzie powinna

być” – w ramionach Aidana. A gwałtowny przypływ pożądania,

którego żar już znała, tylko to potwierdził.

Całowali się długo i namiętnie, a gdy odsunęli się od siebie,

aby złapać oddech, pierwsza odezwała się Lindsay:

– Henry o nas wie, Aidanie. – Głos nieco jej zadrżał, gdy to

mówiła.

– Tak przypuszczałem. Nic o tym nie wspomniał, ale wydawał

się dziwnie zakłopotany, gdy ty weszłaś do gabinetu, żeby

porozmawiać z... z tym panem. – Aidanowi najwyraźniej nie mogło

przejść przez gardło imię jej byłego narzeczonego.

– Jak cię potraktował?

– Powiedziałbym, że po ojcowsku.

– Dzięki Bogu. – Lindsay uśmiechnęła się w mroku. – Coś mi

się wydaje, że Henry od samego początku orientował się w

sytuacji. Co więcej, bardzo możliwe, że on i Megan liczyli na

właśnie taki rozwój naszej znajomości. A teraz zacierają ręce z

uciechy i wznoszą toast za naszą wspólną przyszłość.

background image

– Sądzisz więc, że Henry nie będzie miał nic przeciwko temu,

abym nadal cię szkolił, moja praktykantko?

– Spytałam go, a on powiedział, że to żaden problem, o ile nie

opuścimy się w pracy. A do tego na pewno nie dojdzie, prawda?

– Jasne, że nie. – Aidan znów przygarnął ją do siebie, czule

cmoknął w czoło i w czubek nosa.

– Lubię takie zapewnienia.

Długo tulili się do siebie, bezpieczni w uścisku swoich ramion,

skąpani w nocnej ciszy. Dyskretnie przerywał ją jedynie szelest

liści poruszanych łagodnym, letnim wietrzykiem i dobiegające z

oddali pohukiwanie sowy. Lindsay miała przemożne wrażenie, że

znajduje się milion kilometrów od swojego niedawnego życia w

wielkim, hałaśliwym Londynie.

Dopiero tutaj znalazła swoje miejsce na ziemi – i swoje

szczęście. Była tego całkowicie pewna. Niczego nie pragnęła

bardziej jak tego, by na zawsze pozostać właśnie tu, z tym

mężczyzną.

– Nie wiem, dlaczego nadal stoimy na dworze – ze śmiechem

powiedział Aidan.

– Tu jest bardzo romantycznie.

– Rzeczywiście – przyznał zgodnie. – Ale chodzi mi po głowie

coś jeszcze bardziej romantycznego. – Odwrócił się i otworzył

drzwi, po czym ujął dłoń Lindsay i wciągnął ją do wnętrza. – Mam

background image

nadzieję, że spodoba ci się mój pomysł.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
203 MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
MacDonald Laura Niepokorna praktykantka
Laura MacDonald Niepokorna praktykantka
M375 (Duo) MacDonald Laura Niespodzianka
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
359 MacDonald Laura Chirurg z Argentyny
020 MacDonald Laura Spotkanie z Afryką 02 Walka o życie
375 MacDonald Laura Niespodzianka
238 MacDonald Laura Córka doktora Prestona
017 MacDonald Laura Potęga miłości
MacDonald Laura Potega milosci
MacDonald Laura Przychodnia ciepłych uczuć
MacDonald Laura Chirurg z Argentyny(1)
MacDonald Laura Wakacje w Rzymie
306 DUO MacDonald Laura Niezwykly weekend
MacDonald Laura Tak jak dawniej Wigilijny wieczór

więcej podobnych podstron