Podarunek Richard Paul Evans

background image
background image
background image

RICHARD PAUL

EVANS

Podarunek

Z języka angielskiego przełożyła Katarzyna Procner-
Chlebowska Podziękowania

W pierwszej kolejności pragnę podziękować moim
wiernym czytelnikom, bez których nic nie byłoby możliwe.

Jak zwykle dziękuję moim współpracownikom: agentce
Laurie Liss za wszystko, co musiała przeze mnie
wycierpieć; redaktorce Sydny Miner za ogromną wiedzę,
którą mnie wspierała, oraz za nieustającą zachętę;
korektorce Gypsy de Silva za wprawne oko; a także moim
wydawcom - Davidowi Rosen-thalowi i Carolyn Reidy -

background image

za ich błyskotliwość i wsparcie, którego stale mi
udzielają. Podziękowania składam też moim asystentkom:
Miche Barbosa i Chrystal Checketts Hodges oraz Heather
McVey i Barry’emu Evan- sowi. Mam prawdziwe
szczęście, że otaczają mnie tak wspaniali ludzie.

Specjalne wyrazy wdzięczności należą się mojej
asystentce Karen Roylance za jej ciężką pracę,
wnikliwość, entuzjazm i nieustające wsparcie (i za
dostarczanie coca-coli o północy), oraz Paulowi i Lynette
Cardall (PaulCardall. com), Cour-towi Williamsowi z
biura szeryfa w Santa Barbara, notariuszowi A’lynnowi
Bergowi i prawnikowi Stevenowi Wardowi.

Chciałbym również podziękować mojemu wspólnikowi,
twórcy bestsellerów, TLR

pisarzowi

Robertowi

G.

Allenowi,

pozostałym

założycielom

BookWise:

An-dy’emu

Compasowi,

Markowi Hurstowi, Dennisowi Webbowi i Blairemu
Williamsowi oraz wszystkim członkom tej organizacji na
całym świecie.

Najwięcej jednak zawdzięczam Keri. Ciągle jesteś moją
ostoją i dodajesz mi sił.

Michaelowi

background image

TLR

OD AUTORA

Bohater niniejszej książki, Natan Hurst, cierpi na syndrom
Tourette’a i tiki przewlekle. Syndrom Tourette’a to
dziedziczne schorzenie neurologiczne, objawiające się
tikami ruchowymi bądź mimowolnym wydawaniem
dźwięków.

Ponieważ i ja cierpię na tę chorobę, jej objawy
opisywałem na podstawie własnego doświadczenia.

TLR

Każde dobro, jakie otrzymujemy,

i wszelki dar doskonały zstępują z góry...*1

TLR Jk 1,17

1 IV wyd. Biblii Tysiąclecia (wszystkie przypisy
podtod&t od dwnacza).

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA 2006

Zapadła świąteczna noc. Wszyscy w domu śpią oprócz
mnie. Przez okno gabinetu obserwuję lecący z nieba biały
puch. Śnieżyca jeszcze na dobre się nie zaczęła, ale białe

background image

płatki zdają się opadać niczym kurtyna zwiastująca koniec
dnia.

Moje myśli przepełnia spokój. Siedzę nad kartką papieru z
ołówkiem w dłoni gotowy, by spisać swoją historię. Nie
będzie to świąteczna opowieść. Święta chylą się już ku
końcowi niczym przygasający w moim kominku płomień,
od-dający otoczeniu resztki ciepła i światła. Jutro
ściągniemy ozdoby, dekoracje i zamkniemy święta w
pudłach i kartonach. Ale wcześniej całą rodziną wybie-
rzemy się na krótką przejażdżkę na pobliski cmentarz. Na
grobie będą już dwa bukiety. Odgarnę śnieg z płyty i na
marmurze postawię gwiazdę betlejemską.

Moja żona, córka i ja weźmiemy się za ręce, by w ciszy
powspominać małego chłopca.

Ani nasze ślady na śniegu, ani kwiaty nie będą
pierwszymi. Dwa bukiety będą tam wcześniej. Jak co
roku. TLR

Może wam się wydawać, że coś już gdzieś na ten temat
słyszeliście. Swego czasu to była głośna historia. Ale to,
co mówili, to jak kilka pierwszych taktów piosenki i to w
dodatku kiepsko zagranych. Męczy mnie to, bo myślę, że
nadszedł

czas, by świat poznał prawdziwą historię, a przynajmniej

background image

tę część, którą ja mogę wam opowiedzieć. Dlatego od dziś
zaczynam spisywać ją dla przyszłych poko-leń. Już teraz
wiem, że nie wszyscy zechcą mi uwierzyć. Tyczy się to i
was, drodzy czytelnicy. Nie szkodzi. Ja tam byłem. Znałem
tego chłopca, widziałem, co potrafi. I niektóre rzeczy są
prawdziwe, bez względu na to, czy zechcecie w nie
uwierzyć czy nie.

ROZDZIAŁ 1

TLR

Nie wierzę w to, że społeczeństwo staje się

bardziej tolerancyjne.

Po prostu zmienia obiekty

swoich ataków.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Od urodzenia cierpię na syndrom Tourette’a. Większość
ludzi nie ma pojęcia, czym jest ta choroba - kojarzy im się
jedynie z wykrzykiwaniem sprośnych uwag w miejscach
publicznych. Cóż, rację mają zaledwie w dziesięciu
procentach.

background image

Zespół Tourette’a jest schorzeniem neurologicznym
objawiającym

się

całą

serią

niekontrolowanych

odruchów, które „normalnych” ludzi mogą wprawiać w
zakłopotanie. Niektórzy z nas, jakieś dziesięć procent,
przeklinają w miejscach publicznych. Niektórzy szczekają
lub wydają inne zwierzęce odgłosy. Mnie mę-

czą tiki, przynajmniej dwadzieścia rodzajów, zaczynając
od głosowych, takich jak chrząkanie, przez głośne
przełykanie śliny, po mruganie oczami, potrząsanie
ramionami, głową czy wykrzywianie ust. I wreszcie tiki
dłoni, które choć bolesne, w zasadzie są najmniej
kłopotliwe, bo ręce, w przeciwieństwie do twarzy,
zawsze można schować w kieszeniach.

Miewam też ogromną ochotę napluć w twarz jakiejś
znanej osobie. Nigdy mi się to oczywiście nie zdarzyło,
może dlatego, że nie znam nikogo sławnego, niemniej
jednak ochota pozostaje. Dlatego gdy natknąłem się kiedyś
w restauracji TLR

na aktora Tony'ego Danzę, przezornie wolałem zaktyć usta
dłonią.

Najdziwniejszym z objawów jest nieodparta potrzeba
dotykania ostrych krawędzi. Gdyby ktoś przeszukał moje
kieszenie, natknąłby się na banknoty po-składane tak, aby
można było dotykać ich krawędzi. Papierowe pieniądze

background image

mają to do siebie, że po złożeniu ich krawędzie są
naprawdę ostre. To mnie rozluźnia. Na biurku w pracy
zawsze

czeka

w

gotowości

kilkanaście

dobrze

zaostrzonych ołówków.

Ludzie pytają mnie czasem, czy moje tiki są bolesne.
Zachęcam, by sami się przekonali - wystarczy mrugnąć
sześćdziesiąt razy na minutę i zobaczyć, co wówczas się
dzieje z oczami. A później spróbować powtarzać tę
czynność przez kolejne szesnaście godzin. Pamiętam, gdy
jako dziecko pewnej nocy trzymałem głowę obiema
rękami, bo nie umiałem się powstrzymać, by nią nie
ruszać. To naprawdę bolało.

Ból fizyczny nie był jednak najgorszy. Dużo gorsze było
samotne siedzenie w szkolnej kafejce, bo przecież nikt nie
chciał się przysiąść do kogoś, kto wydaje takie dziwne
odgłosy. Panika na obliczu dziewczyny, którą próbowałem
zaprosić na randkę, gdy wpatrywała się w szalony aerobik
mięśni mojej twarzy (tiki przybierają na sile w
stresujących sytuacjach, a cóż może być bardziej
stresujące od zapraszania dziewczyny na randkę). Albo
dzieciaki na szkolnym obozie, które podchodziły do mnie
tylko po to, by się przekonać, co też ten świrus za chwilę
zrobi. Nic dziwnego, że zamknąłem się w sobie.

Zatopiłem się w świecie książek, to przecież najbardziej
tolerancyjni przyjaciele. W tamtych czasach ukazało się

background image

wiele naprawdę dobiych tytułów. Żółte psisko, Andy
Buckram’s Tin men
, Where the Red Fem Grows, The
Flying Hockey
Stick. Moją największą miłością były
jednak komiksy. Nie jakieś szmatławce typu Archie and
Jughead,
ale te z prawdziwego zdarzenia, których
bohaterowie

za-chwycali

imponującą

muskulaturą,

doskonale widoczną pod przyciasnymi ko-stiumami. Był
wśród nich Spiderman, Kapitan Ameryka, Ironman i
Niewiary-TLR

godny

Hulk.

Zaczytywałem

się

w

kolorowych

książeczkach przed wyjściem do szkoły i po powrocie z
niej - przy ich lekturze zastawała mnie ciemna noc. Gdy
przy zapalonym świetle zapadałem w końcu w sen,
śniłem, że i ja jestem kimś wyjątkowym: że potrafię
przenikać przez ściany (albo burzyć je, ciskając w nie z
całą siłą przeciwników), latać, przemieniać się na
zawołanie w żywą pochodnię lub zamykać w polu
siłowym - tak by nie mogły mnie dosięgnąć pociski
wroga.

Choć tak naprawdę marzyłem tylko o jednym: aby
opanować sztukę stawania się niewidzialnym.

Gdy skończyłem osiem lat, w pewnym sensie nawet mi się
to udało. Stałem się niewidzialny. Nie dla wszystkich. Ale
dla tych, przed których wzrokiem najbardziej chciałem
uciec.

background image

*

Syndrom Tourette’a nie był najgorszy w moim
dzieciństwie. Pięć tygodni po tym, jak skończyłem osiem
lat, w święta, moją rodzinę spotkała tragedia. Dziesięć
miesięcy później rodzice złożyli pozwy rozwodowe. Nie
zdążyli się rozwieść. Rok później, dwudziestego piątego
grudnia, ojciec odebrał sobie życie.

Matka już się nie podniosła, ani fizycznie, ani
emocjonalnie. Większość czasu spędzała w łóżku. Nie
przytulała mnie już, nie całowała. To właśnie wtedy
zaczęły się moje tiki.

Gdy tylko skończyłem szesnaście lat, wyprowadziłem się.
Rzuciłem szkołę, cały swój dobytek upchnąłem na tylnym
siedzeniu musztardowego forda pinto i wyruszyłem do
stanu Utah, by zamieszkać z dawnym znajomym ze szkoły.
Matce nawet nie powiedziałem, że wyjeżdżam. Nie było
takiej potrzeby. Rzadko bywa-

łem w domu, a i wtedy praktycznie ze sobą nie
rozmawialiśmy.

Myśląc, że byłem jedynie ofiarą tamtych wydarzeń, nie
macie racji. Tak naprawdę przyczyną wszystkiego było
coś, co właśnie ja zrobiłem. Dlatego też nigdy nie
obwiniałem matki za to, jak mnie traktowała. Ani ojca, że

background image

tylnymi drzwiami TLR

wymknął się z mojego życia. Sam byłem sobie winien. A
święta były tylko jedną z wielu dat w kalendarzu. I
gdybym nie spotkał Addison, Elizabeth i Collina, nigdy
bym nie uwierzył, że może być inaczej.

*

Biblia mówi, że Bóg wybiera to, co niemocne, aby
mocnych poniżyć. O tym opowiada moja historia, o
niezwykłym, choć chorowitym chłopcu imieniem Collin,
który posiadał wyjątkowy dar.

ROZDZIAŁ 2

TLR

Zeszłej nocy miałem dziwny sen.

Wałęsałem się po opustoszałych bagnach pełnych
konarów wysuszonych na
wiór drzew. W ciemnościach
doszły mnie odgłosy chrząkania i warczenia dzi-kich
stworzeń, a gdzieś z oddali płacz dziecka. Ogarnęło mnie
przerażenie.

Nagle poczułem kobiecą dłoń w swojej i choć była
mniejsza i delikatniejsza
od mojej, pod wpływem jej

background image

dotyku przestałem się bać wszystkiego, czego nie
mogłem zobaczyć.

W tamtym wymiarze nie istniało coś takiego jak słowa,
ale bez problemu
czytaliśmy sobie nawzajem w myślach.

„Wszystko w porządku, Natanie”, usłyszałem. „Jestem
tu”. Twarz kobiety
spowijał mrok, spytałem więc, kiedy
będę mógł ją zobaczyć. „Wkrótce”,
usłyszałem jej
odpowiedź. „Kiedy tylko on cię uratuje”. Zaraz potem
zniknęła.

„Kto mnie uratuje?”, spytałem w myślach. „Kim jest
ON?”. Nie odpowiedziała, a mnie na powrót ogarnęło
uczucie osamotnienia. Więc tym razem na
głos
zapytałem: „Jak cię rozpoznam, skoro nie widziałem
twojej twarzy?”Słowa odbiły się echem wśród
wszechogarniającej pustki, ale po chwili
usłyszałem ten
sam spokojny głos: „Poznasz mojego syna”.

Wtedy go zobaczyłem. Był łysy i momentalnie skojarzył
mi się z buddyjskimi
TLR

mnichami. Miał bladą twarz i rysy tak delikatne, że
niemal kobiece. Najbardziej utkwiły mi jednak w pamięci
jego jasne oczy i świdrujące spojrzenie.

Zanim zniknął, przez głowę przeszła mi jeszcze myśl, że

background image

nie ma takiego cierpienia, którego miłość nie byłaby w
stanie uleczyć. Czy rzeczywiście?

Z dziennika Natana Hursta

15 LISTOPADA 2002

Wszystko zaczęło się na tydzień przed Świętem
Dziękczynienia. Złapałem wówczas paskudne zapalenie
oskrzeli. To była jedna z tych infekcji, gdy ma się
wrażenie, że za moment z kolejnym kaszlnięciem wypluje
się całe płuca. Moja praca wymaga ciągłych podróży, a
święta to w zasadzie najbardziej pracowity okres, dlatego
odwlekałem wizytę u lekarza i przemierzając kraj wzdłuż
i wszerz, aplikowałem sobie jedynie kolejne cytrynowo-
miodowe tabletki do ssania.

Mam dosyć nietypową pracę. W dobie Internetu pracuję
jako Wielki Brat, a konkretnie jako detektyw w sieci
sklepów muzycznych MusicWorld. To ja pilnuję, żeby nasi
pracownicy nas nie okradali albo żeby chociaż nie
uchodziło im to na sucho. Urzęduję w maleńkim gabinecie
bez okien w Salt Lake City i obserwuję transakcje z
trzystu dwudziestu sześciu sklepów w całym kraju.
Zdziwilibyście się, ile jestem w stanie dojrzeć na swoim
monitorze, ile nieuchwytnych dla zwykłego człowieka
szczegółów wypatrzyć. Znam setki sposobów kradzieży w
naszych sklepach, mimo to tydzień w tydzień kolejny

background image

nieszczęśnik próbuje jednego z nich, święcie przekonany,
że jako pierwszy wpadł na ten genialny pomysł.

TLR

Moja praca przypomina łowienie ryb (w naszym żargonie
potencjalni złodzieje są nazywani właśnie „rybkami”).
Obserwuję rybki, dopóki któraś nie połknie haczyka.
Pozwalam jej jeszcze trochę popływać na żyłce, by zebrać
wystarczająco dużo dowodów, a potem lecę na miejsce,
by doprowadzić do aresztowania.

Schemat się prawie nie zmienia. Pojawiam się
niespodziewanie

w

sklepie

w

towarzystwie

mundurowych. Podchodzę do pracownika i zabieram go
na zaplecze, gdzie przeprowadzam kolejne emocjonujące
przesłuchanie.

Miałem już do czynienia z przeróżnymi złodziejami,
poczynając od bandytów i wyrzuconych ze szkoły
licealistów, na najlepszych studentach i wzorowych har-
cerzach kończąc. Raz nawet złodziejką okazała się
siwiuteńka

staruszka,

która

wyglądała

jak

Pani

Mikołajowa.

Z reguły nie budzą we mnie współczucia, ale czasem
przykro mi, że wystarczył

background image

chwilowy brak trzeźwej oceny sytuacji, że coś na moment
zagłuszyło ich sumienie i zbłądzili. W wielu przypadkach
powodem jest nałóg albo długi. Wkurzają mnie jedynie
socjopaci, w ogóle nie odczuwający wyrzutów sumienia,
ci, którzy świę-

cie wierzą, że po prostu biorą to, co im się należy. Oni nie
znają poczucia winy -

jedyne co odczuwają to wściekłość, że śmiałem stanąć im
na drodze. Co śmieszniejsze, to właśnie mnie obwiniają
za wszystkie swoje niepowodzenia. Ich nieco pokrętna
logika każe im wierzyć, że dopóki nie pojawiłem się na
horyzoncie, wszystko w ich życiu szło idealnie.

W ciągu czterech lat na tym stanowisku wypracowałem
sobie własny, bardzo efektywny sposób przesłuchań. Nie
mówię wiele. Im mniej, tym lepiej. Rzucam oskarżonym
jedynie te kilka szczegółów ich występku, które znam,
udając jednocześnie, że wiem o wiele więcej. Potem
siadam z notesem w dłoni i czekam, aż się odezwą. Daję
im szansę na wyznanie wszystkiego, co mogłoby sprawić,
że zarówno my, jak i sąd spojrzymy na nich łaskawszym
okiem. I w moim przypadku nie wynika to bynajmniej z
dobroci serca. Po prostu nie zawsze mi się udaje na-TLR

mierzyć wszystko, co wynoszą - oni jednak tego nie
wiedzą. Kiedyś jedna kobieta przyznała się do kradzieży

background image

na sumę dwudziestu tysięcy dolarów, która uszła mojej
uwadze.

Po przesłuchaniu policjanci zakuwają ich w kajdanki i
rewidują. Później na oczach wszystkich pracowników
wyprowadzamy winnego do czekającego na zewnątrz
radiowozu. Tę krótką przechadzkę nazywamy „publicznym
upokarza-niem”. Jak się łatwo domyślić, poziom
przestępczości w tych sklepach znacznie spada.
Oszczędzam firmie jakiś milion dolarów rocznie i to tylko
na towarze, który udaje się odzyskać. Jak sami widzicie,
moja praca jest dość nietypowa.

Okres świąteczny to nie tylko czas obdarowywania
najbliższych, dla nas to przede wszystkim okres
wzmożonych kradzieży. W czwartek, na tydzień przed
Świętem Dziękczynienia, musiałem wyskoczyć do
Bostonu, gdzie dwójka pracowników sezonowych,
studentów zresztą, kradła gitary. Ich koledzy potem
spieniężali towar - w ten sposób zarabiali ponad trzy
tysiące dolarów dziennie.

Pieniądze te, jak sami twierdzili, odkładali na
„niezapomnianą” imprezę sylwestrową. Zakładam, że
akurat to ich marzenie się spełniło. Pewnie długo nie
zapomną sylwestra spędzonego za kratkami. Kolejny
przystanek miałem w Filadelfii.

background image

Złodziejem okazała się dwudziestopięcioletnia Jenifer -
przez jedno „n”, która wyniosła towar wart jakieś sześć
tysięcy dolarów.

Na zaplecze sklepu wszedłem w towarzystwie policjanta,
kierownika i jego asystenta. Kierownik był o wiele
starszy niż większość jego odpowiedników, z którymi
przez te kilka lat miałem do czynienia. Długie siwe włosy
spięte w kucyk a la Jerry Garda sprawiały, że wyglądał na
stałego bywalca festiwali typu Wood-stock. Za to jego
dwudziestokilkuletni asystent był niemiłosiernie spięty.
Zerkał

na kobietę z taką agresją, że oczami wyobraźni
zobaczyłem scenę, w której ta dwójka znajduje się sam na
sam w ciemnym pokoju, asystent świeci kobiecie la-tarką
prosto w twarz i uderzając pałką w stół, żąda, by
przyznała się do winy.

TLR

Młoda kobieta nie próbowała nawiązać kontaktu
wzrokowego z żadnym z nas.

Spuściwszy głowę, drżała ze strachu.

Wyglądałem i czułem się jak siedem nieszczęść. Miałem
gorączkę, dreszcze i właśnie wróciłem z łazienki, gdzie

background image

atak kaszlu niemal powalił mnie na kolana.

Gdybym nie

wezwał

wcześniej

policji,

pewnie

darowałbym sobie przesłuchanie i pojechał prosto do
jakiejś przychodni. Po dziesięciu minutach głównie
naszych monologów młoda kobieta podniosła na mnie
wzrok i cicho zapytała:

- Moglibyśmy porozmawiać na osobności?

Zgoda oznaczała nie tylko pogwałcenie regulaminu firmy,
ale także zapo-mnienie na moment, że istnieje coś takiego
jak zdrowy rozsądek. Przebywanie sam na sam z
podejrzanym zawsze grozi ewentualnymi oskarżeniami o
stosowa-nie gróźb czy wzięcie łapówki. Przeprowadziłem
ponad dwieście przesłuchań, w tym wypadku jednak
uważałem, że sytuacja różni się od innych. Czegoś mi
brakowało we wcześniejszych zeznaniach kobiety. Po
chwili dałem znak pozostałym mężczyznom, i choć
wyglądali na nieźle wkurzonych, posłusznie opuścili
pokój.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, kobieta podniosła na
mnie czerwone od łez oczy.

Wyciągnąłem dyktafon i włączyłem nagrywanie.

- Nagram wszystko, co pani powie, więc radzę nie

background image

proponować łapówki ani nie grozić.

- To nie po to... - pokręciła głową.

- Co chciała mi pani powiedzieć? - spytałem.

- Tak, ukradłam te rzeczy.

- To już ustaliliśmy.

Znów spuściła głowę.

- Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Chcę zostawić
męża. - Mówiąc to, odgarnęła kosmyk włosów z ucha,
odkrywając czarno-fioletowego siniaka. - Zabiera mi
wypłatę. Pomyślałam więc, że gdyby udało mi się odłożyć
trochę pie-TLR

niędzy na boku... - starała się odzyskać panowanie nad
sobą. - Nie byłam w stanie tego zrobić. Przywiozłam
wszystko z powrotem, ale nie wiedziałam, jak to pod-
rzucić, tak by nikt nie zauważył i abym nie straciła pracy.
Czy możecie ukarać mnie tak, by nikt się o tym nie
dowiedział?

- Ma pani na myśli męża? - spytałem i od razu
dostrzegłem, jakie przerażenie na jej twarzy wywołałem
tym jednym pytaniem.

background image

- Nie wiem, co mógłby zrobić wtedy mnie... i moim
małym córeczkom...

Wówczas do mnie dotarło, że ona nie obawiała się mnie,
policji czy więzienia, ona się bała jego.

Spojrzałem na nią, nie wiedząc, co dalej robić.
Wierzyłem, że grozi jej nie-bezpieczeństwo, ale nigdy
wcześniej nie byłem w podobnej sytuacji i nie
wiedziałem, jak się zachować.

Złapał mnie kolejny atak kaszlu. Kiedy się skończył,
usłyszałem jej cichutkie łkanie. Ukryła twarz w dłoniach.

- Wszystko pani przywiozła z powrotem?

- Tak, jest w bagażniku samochodu.

- Na pewno ws z y s t ko ?

Skinęła głową.

Wziąłem głęboki wdech i powoli wypuściłem powietrze z
płuc.

- Gdzie stoi pani samochód?

- Na tyłach sklepu. Biała corona.

background image

- Proszę dać mi kluczyki.

Podała mi pokaźnych rozmiarów breloczek, do którego
było doczepione zdję-

cie

w

akrylowej

ramce

przedstawiające

dwie

uśmiechnięte dziewczynki.

- Proszę za mną - powiedziałem.

Razem opuściliśmy pokój i mijając czekających na
zewnątrz mężczyzn, poszliśmy na parking. Kierownik
odprowadził nas do samych drzwi, najwyraźniej się
obawiając, że spróbujemy uciec. Reszta obserwowała nas
z zaciekawieniem.

TLR

Samochód okazał się kupą złomu. Przednia szyba była
pęknięta, tylna blacha zardzewiała, a ze zniszczonych
winylowych siedzeń wystawały sprężyny i pianka.

Otwarłem bagażnik.

W środku było wszystko, razem z metkami i instrukcjami.
Nachyliłem się nad samochodem i kaszlnąłem.

- Proszę mi pomóc wnieść to do środka.

background image

Chwyciłem wzmacniacz, a ona wzięła dwie gitary.
Wróciliśmy do pokoju przesłuchań i położywszy sprzęt w
rogu, usiedliśmy. Patrzyła na mnie wyczekująco do
momentu, gdy weszli policjant, kierownik i jego asystent.
Wówczas na po-wrót zamknęła się w sobie.

- I jak? - spytał asystent, najwyraźniej wciąż wściekły, że
wyproszono go z pokoju.

- Uważam, że powinniśmy ją puścić - odpowiedziałem. -
Ona tylko pożyczała sprzęt na imprezę. Wszystko
przywiozła z powrotem, sami zobaczcie, nic nie zostało
zniszczone.

Policjant z asystentem kierownika wpatrywali się we
mnie, jakbym postradał

zmysły.

Zwróciłem się bezpośrednio do kierownika:

- To był kretyński pomysł, ale nie była to kradzież. A
przynajmniej nieza-mierzona. Sugeruję, żeby podliczyć ją
za wynajem sprzętu i zostawić na okres próbny.

Asystent nie potrafił dłużej opanować wściekłości:

- Pan jej wierzy? Proszę na nią popatrzeć. Od razu widać,

background image

że kłamie! Powinniśmy ją aresztować.

Kierownik zignorował jego wybuch. Skierował swoje
pytanie do kobiety:

- To prawda? Chciałaś to tylko pożyczyć?

Nie podnosząc wzroku, skinęła głową.

Asystenta znów poniosło.

- To najgłupsze wytłumaczenie, jakie słyszałem. Przecież
to złodziejka! - Teraz zwracał się do mnie. - Co takiego
powiedziała, jak wyszliśmy? Co zaoferowała w zamian?

Zakryłem

usta

i

ponownie

kaszlnąłem,

potem

przewróciłem kartkę z notesu i na czystej stronie zacząłem
pisać.

Kiedy

skończyłem,

wydarłem

kartkę

i

podałem

asystentowi. Wziął ją i w miarę, jak czytał, zmieniał się
wyraz jego twarzy. Ukradkiem zerknął w moją stronę,
wyprostował się i wyszedł z pokoju.

Zwróciłem się do kierownika.

- Pana decyzja.

Kiedy przyglądał się kobiecie, dostrzegłem w jego oczach

background image

ten rodzaj współ-

czucia, do którego zdolni są jedynie ci, którym życie nie
raz dało popalić.

- Tak w ogóle to od początku wiedziałem, że Jen by tego
nie zrobiła - odpowiedział cicho.

Chwycił obie gitary za gryfy i odwrócił się w stronę
kobiety.

- Odłóż wzmacniacz i wracaj za ladę. Mamy mnóstwo
pracy, a pan powinien pójść do jakiegoś lekarza z tym
kaszlem - dodał, wychodząc z pokoju.

- Rozumiem, że sprawa załatwiona - skomentował
policjant i kręcąc głową, również opuścił pokój,
zostawiając nas samych.

Po chwili młoda kobieta odezwała się szeptem.

- Dziękuję.

- Będę musiał zgłosić ten incydent.

- Zdaję sobie sprawę.

- Odejdź od niego. Zabierz dziewczynki i idź do
schroniska dla kobiet, jeśli nie będziesz miała wyjścia.

background image

Ale nie kradnij więcej.

- Proszę pana...

-Tak?

- Co pan takiego napisał, że on wyszedł z pokoju?

TLR

Uśmiechnąłem się lekko.

- Nie tylko na ciebie miałem oko w tym sklepie.

ROZDZIAŁ 3

TLR

Cóż za paskudna pogoda

A ja jestem uziemiony na lotnisku w Denver

Wszystkie loty odwołane

Pada śnieg, dużo śniegu, całe miasto zasypane.

(Chyba zaczyna mi odbijać).

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Był to dzień moich urodzin. Nic nieznacząca data, nad
którą co roku szybko przechodziłem do porządku
dziennego. Ot, kolejna kartka z kalen-darza do wyrwania.
W drodze powrotnej do Salt Lake City przesiadkę miałem
w Denver, a tam dwie godziny przerwy przed kolejnym
lotem. Za-tęchłe powietrze z zamkniętego obiegu
wentylacyjnego dało się we znaki moim drogom
oddechowym, potęgując kaszel. Marzyłem jedynie o
swoim łóżku i wdychaniu gorącej prysznicowej pary.
Niestety moje plany po-krzyżowała pogoda.

Padało już od ponad sześciu godzin, a prawdziwa
śnieżyca dopiero nad-ciągała. Z mojego miejsca przy
oknie widać było miasto bielutkie niczym tort weselny.

Kilka minut po lądowaniu włączyłem komórkę. Moja
asystentka, Miche, zostawiła mi wiadomość na poczcie
głosowej - poinformowała, że w razie gdyby lotnisko było
zamknięte, zarezerwowała mi pokój w lotniskowym TLR

hotelu, a konkretniej apartament prezydencki, gdyż jako
jedyny był jeszcze wolny.

„Musiałam to jakoś wyjaśnić w księgowości”, stwierdziła
z nutką triumfu w głosie, a ja od razu wiedziałem, że jej
walka z urzędasami z księgowości musiała być zażarta.

background image

„Radzą, żebyś się za bardzo nie przy-zwyczajał do
luksusów. Mam na dzieję, że lepiej się już czujesz.
Umówiłam cię na jutro w klinice Midvalley. Odpocznij
trochę. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego, szefie”.

Kocham tę kobietę. Wsadziłem telefon do kieszeni
marynarki. Samolot wreszcie podkołował do rękawa,
chwyciłem więc teczkę i wraz z resztą pasażerów
skierowałem się w stronę wyjścia.

Wewnątrz terminala roiło się od koczujących podróżnych.
Część zajmowała siedzenia, reszta wykładzinę, a
pozostali rozsiedli się na kafelkach.

Terminal przypominał drogę okupowaną po obu stronach
przez handlarzy na dzień przed odpustem. Podziękowałem
w myślach Miche. Minąłem sklep ze słodyczami z
postanowieniem, że kupię jej później jakieś czekoladki.

Z głośników dobiegała świąteczna muzyka - w całym
terminalu rozbrzmiewały słowa refrenu: Letitsnow, let
itsnow, let it snow.
Za oknami jasno oświetlonego
korytarza nic nie wskazywało na to, by szalejąca zamieć
miała się wkrótce choć trochę uspokoić. Zerknąłem na
tablicę lotów, przy każdym widniała informacja:
ODWOŁANY. I nic się w tej kwestii nie zmieni w
najbliższym czasie, tego byłem pewien.

background image

Niewielkie punkty gastronomiczne nie były przygotowane
na wykar-mienie takich tłumów. Większość z nich już
zamknięto - przez szpary za-słoniętych żaluzji widać było
jedynie stłoczonych w środku uziemionych pracowników z
minami

skazańców.

Nawet

w

sklepikach

wielobranżowych wymiotło cały towar w postaci
cukierków i orzeszków, a puste półki przypominały
supermarkety na Florydzie po niedawnych huraganach.
Stanąłem TLR

w kolejce do informacji linii lotniczych Delta.

To tam poznałem Addison.

Była piękna, może nie w typie modelki z pierwszych stron
pism kobie-cych, ale w mojej prywatnej ocenie nawet
piękniejsza. Niższa o głowę, z włosami w kolorze
cappuccino sięgającymi do ramion, wyglądała na kilka lat
młodszą ode mnie. Stała obładowała przewieszonymi
przez oba ramiona torbami i z czarną walizką na kółkach
przy boku.

Jej córeczka - jedyna istota dająca jeszcze jakieś oznaki
życia - skacząc wokół i udając, że gra w klasy, nagle
niechcący wpadła na stojącego przed matką biznesmena.
Atmosfera była bardzo napięta: elegancik w dwurzę-

dowym prążkowanym garniturze wreszcie znalazł kogoś,

background image

na kim mógł wy-

ładować frustrację, więc obrócił się gwałtownie i z
wyraźnie widoczną pulsującą na szyi żyłą i czerwoną z
wściekłości twarzą krzyknął:

- Uważaj!

Kobieta chwyciła dziewczynkę za ramiona i przyciągnęła
do siebie.

- Przepraszam - powiedziała.

Niemal wszyscy podróżni nadstawili uszu, ciekawi, co
sprowokowało taki wybuch wściekłości.

- Proszę jej pilnować!

Twarz kobiety spłonęła rumieńcem.

- Naprawdę mi przykro. Wszystko przez to, że cały dzień
nie miała gdzie rozprostować kości.

- To proszę jej nie brać ze sobą w podróż, jeśli nie potrafi
się odpowiednio zachować.

Właśnie wtedy zauważyłem przytulonego do jej ramienia
chłopca. Był

background image

niski, szczuplutki, drobnej budowy, mógł mieć osiem,
może dziewięć lat.

Jego czaszka pod czapeczką bejsbolową Utah Jazz była
zupełnie łysa, chłopiec nie miał też rzęs ani brwi, a twarz
zasłaniała mu maska chirur-TLR

giczna. Puszczając rękę matki, zacisnął dłonie w piąstki i
stanął naprzeciw mężczyzny.

- Proszę tak nie mówić do mojej mamy!

Mężczyzna wycelował w niego palec.

- Uważaj, co mówisz, smarkaczu...

W tym momencie coś we mnie pękło. Zanim zdałem sobie
z tego sprawę, stałem już naprzeciw mężczyzny.

- O co panu chodzi? Mała dziewczynka wpada na pana
niechcący, a pan zachowuje się jak skończony idiota.
Przecież ta pani przeprosiła. Proszę więc się odwrócić i
zostawić tę rodzinę w spokoju.

Ludzie wokół nas zaczęli chichotać, część szeptem
przekazywała moje słowa tym, którzy nie dosłyszeli.
Mężczyzna był w kropce, z jednej strony ja, z drugiej
publiczne poniżenie. Mam metr dziewięćdziesiąt i ponad

background image

stówę w klacie. W wolnych chwilach ćwiczę podnoszenie
ciężarów, więc jeśli chcę, mogę wyglądać naprawdę
groźnie. Nie zdziwiłbym się też, gdyby wzięli mnie za
szaleńca, biorąc pod uwagę tiki rąk i twarzy oraz pot, jaki
oblewał mnie na skutek gorączki. Mężczyzna był co
najmniej dziesięć centymetrów niższy ode mnie i
zbudowany, że pożal się Boże.

Strach przechylił szalę. Odwrócił się, burcząc coś cicho
pod nosem.

Kobieta zerknęła na mnie ukradkiem, ale się nie
odezwała. Wydawała się zażenowana zarówno moją
reakcją, jak i wcześniejszym wybuchem męż-

czyzny. Przyciągnęła do siebie córeczkę.

- Tylko żadnego biegania.

- Ale ja się nudzę.

- Wiem, kochanie. Ale wytrzymaj jeszcze kilka minut.

Chłopiec odwrócił się i spojrzał na mnie. Przez moment
wydawało mi się, że skądś go znam. Złapał mnie jednak
kolejny atak kaszlu i musiałem odejść na bok.

TLR

background image

Dopiero pół godziny później kobieta podała swój bilet
pracownikowi linii lotniczych, zniecierpliwionemu i
opryskliwemu Arabowi.

- Podróżuję lotem 2274 do Salt Lake - zaczęła.

- Został odwołany - poinformował krótko przedstawiciel
przewoźnika.

Zignorowała dość oczywistą informację.

- Czy wiadomo już, kiedy będziemy mogli wylecieć?

Popatrzył na jej bilet i pokręcił głową.

- Jest pani na liście rezerwowej? Biorąc pod uwagę
obecną sytuację, może na wiosnę?

Westchnęła głośno.

- Mamusiu, jestem g ł o dn a - odezwała się dziewczynka.

- Jak tylko tu skończę, znajdziemy coś. - Znów zwróciła
się do męż-

czyzny. - Czy zapewniacie vouchery?

- Vouchery?

background image

- Na darmowy pokój hotelowy.

- Tylko w przypadkach, gdy za opóźnienia odpowiadają
linie lotnicze, a nie wypadki losowe.

- A macie jakieś zniżki w hotelach?

- Nie. Ale nawet gdybyśmy mieli, nic by to pani nie dało.
Wszystkie drogi dojazdowe do lotniska są zamknięte. A
gdyby udało się pani znaleźć miejsce w lotniskowym
hotelu, uznałbym to za cud. Musi pani przeczekać tu jak
cała reszta.

Po jej twarzy przemknął grymas bólu. Delikatnie
pogłaskała synka po głowie.

- Dziękuję - odpowiedziała cicho. - Chodźcie, dzieci.

Mężczyzna od razu zwrócił się do mnie, wyciągając rękę
po bilet.

- Następny.

Patrzyłem, jak cała rodzina oddala się od punktu
informacyjnego.

TLR

- Następny.

background image

Podszedłem bliżej i podałem mu bilet.

- Podróżuję tym samym lotem do Salt Lake -
poinformowałem. -

Chciałem się tylko upewnić, że będę miał miejsce w
pierwszym rannym samolocie.

Przyjrzał się biletowi.

- Jest pan pasażerem pierwszej klasy oraz posiadaczem
naszej

platyno-wej

karty.

Zajmiemy

się

panem

odpowiednio.

- Gdzie jest hotel?

- W pobliżu wyjścia C23.

- Dziękuję.

Wziąłem swoją torbę i wróciłem do sklepu ze słodyczami
o nazwie Rocky Mountain Chocolates. Wybór był już
niewielki. Kupiłem dla Miche olbrzymią bombonierkę
nadziewanych czekoladek, choć wiedziałem, że przez
ostatnie pół roku bezskutecznie próbuje zrzucić trzy
kilogramy i bę-

dzie mi suszyć głowę, że wybrałem największą.

background image

Mój kaszel musiał przybrać na sile, bo kobieta za ladą
zasłoniła usta chusteczką. Poprosiła też, żebym sam
przejechał kartą kredytową przez czytnik - dzięki temu nie
musiała jej dotykać.

Spakowałem czekoladki do teczki i skierowałem się w
stronę hotelu. Po drodze zauważyłem kobietę i jej dzieci.
Cała trójka siedziała na podłodze z bagażami opartymi o
ścianę. Dziewczynka, położywszy głowę na kolanach
mamy, wcinała czerwoną lukrecję, chłopczyk się do niej
przytulał. Kobieta robiła na drutach. Widok całej trójki,
przytulonych jedno do drugiego, od razu przywoływał na
myśl słynne zdjęcie autorstwa Dorothei Lange zaty-
tułowane Migrant Mother*2, tyle że obraz, który miałem
przed oczami, nie był aż tak żałosny. Zatrzymałem się
jakieś dwa metry przed nimi.

- Wszystko w porządku? - spytałem.

Podniosła na mnie wzrok i odłożyła druty. Miała
niesamowite oczy, głębokie, w kształcie migdałów.

- Tak, dziękuję.

- Nie chciałem pani wprawić w zakłopotanie, ale
facetowi puściły nerwy.

- Był zdenerwowany - odpowiedziała. - Jak my wszyscy.

background image

Mimo to dziękuję. Zrobiłem krok w ich kierunku.

- Nazywam się Nate Hurst.

- A ja Addison Park.

2 Migrant Mother - słynne zdjęcie autorstwa Dorothei
Lange przedstawiające nędzarkę, matkę sió-

demki dzieci, żyjącą w jednym z wielu namiotów
imigrantów w czasie Wielkiego Kryzysu w USA.

- Miło mi panią poznać, pani Park. Może jestem zbyt
bezpośredni,

ale

niechcący

podsłuchałem...

Mam

zarezerwowany pokój w hotelu. Właściwie to apartament
z dwoma pokojami. Moglibyście zająć jeden z nich.

Nie

potrafiłem

rozgryźć

jej

miny.

Pewnie

się

zastanawiała, cóż takiego mógłbym chcieć w zamian.

- Dziękuję, ale damy sobie radę - co było oczywistą
wymówką, rzuconą tym samym tonem, jakim dziecko
niechętnie odmawia przyjęcia smakołyka, który oferuje
nieznajomy.

- Wiem, że to nic nie zmieni, jeśli zapewnię panią, że nie
jestem jakimś świrem ani seryjnym mordercą, bo pewnie
gdybym był, powiedziałbym dokładnie to samo... ale

background image

proszę mi uwierzyć... nie jestem. A pani jest tu z dziećmi.
Wyglądacie na zmęczonych.

Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów. Ton jej głosu
złagodniał.

- Nasza podróż trwa już kilka dni, a mój syn nie czuje się
najlepiej.

Niedawno przeszedł chemioterapię i jego system
odpornościowy jest bardzo słaby.

Ciekawe, co też zmusiło ją do podróży z chłopcem w
takim stanie?

- A mnie znów zaraz złapie atak kaszlu - odpowiedziałem.
- Jeśli to panią TLR

przekona, to oddam wam cały apartament. Ja mam
platynową kartę linii Delta i mogę przesiedzieć w
poczekalni dla VIP-ów.

Na te słowa na jej twarzy zagościło ogromne zdziwienie.
Myślę, że nie mogła uwierzyć, że właśnie oddałem jej
własny apartament; sam nie mo-głem uwierzyć, że jej to
zaproponowałem.

- Proszę się zgodzić - nalegałem. - Ze względu na dzieci.

background image

Za godzinę wszyscy tutaj pewnie zaczną się nawzajem
zjadać.

Roześmiała się i choć pozostała spięta, jej śmiech był
ciepły i urokliwy.

Po chwili trochę się rozluźniła.

- Dziękuję. To bardzo miło z pana strony.

Znów dopadł mnie atak kaszlu.

- Chodźmy. Zamelduję was.

Delikatnie podniosła główkę dziewczynki.

- Chodź, kochanie. Idziemy do hotelu.

Dziewczynka popatrzyła na mnie zaciekawiona.

- Czemu ten pan tak śmiesznie mruga? - spytała. - Jak koń?

Twarz Addison spłonęła rumieńcem.

- Lizzy, jesteś niegrzeczna.

-

Cierpię na syndrom Tourette’a - odpowiedziałem. -

background image

Dlatego moje oczy czasem dziwnie się zachowują.

- Nie może pan przestać?

- Czasem. Ale to tak, jakbyś ty próbowała nie oddychać.
Da się przez chwilę, ale w końcu trzeba zaczerpnąć
powietrza.

- Czy to dlatego pan kaszle? - spytał chłopiec.

- Nie, to z innego powodu.

Addison stanęła tuż obok mnie.

- Przepraszam.

- Nie ma problemu.

TLR

Wziąłem jedną z jej toreb, Addison przewiesiła drugą
przez ramię i wzięła dzieci za ręce.

- Mam na imię Elizabeth - przedstawiła się dziewczynka.
- Ale mama mówi do mnie Lizzy. To zdrobnienie od
Elizabeth. A to mój brat, Collin.

- Mam na imię Nate. Miło cię poznać.

background image

- Mnie też miło pana poznać - odpowiedział Collin.

Spodobał mi się. Polubiłem go w chwili, gdy się wstawił
za matką.

- Ciebie również - zwróciłem się do chłopca, wyciągając
dłoń w jego kierunku. On jednak nie wyciągnął swojej.

- Nie wolno mi podawać ręki.

- W porządku. Przepraszam.

- Jest pan żonaty? - spytała dziewczynka.

Addison rzuciła jej spojrzenie pełne dezaprobaty.

- Nasz tatuś nas zostawił. Straszny z niego drań.

- Wystarczy, Elizabeth - przerwała jej Addison i z
rumieńcami na twarzy zwróciła się do mnie. -
Przepraszam. Chyba będzie pan żałował swojej
propozycji. Zresztą, pewnie już pan żałuje.

W odpowiedzi tylko się uśmiechnąłem.

Gdy doszliśmy do hotelu, stanąłem w kolejce do recepcji,
ale zameldować udało mi się dopiero po czterdziestu
pięciu minutach. Addison tym-czasem wróciła do swojej
robótki.

background image

- Przykro mi, że tyle to trwało. Pomogę wam z bagażami.

- Nie trzeba. Poradzimy sobie. I tak poświęcił nam pan
tyle czasu.

- Akurat czasu mam pod dostatkiem.

Pojechaliśmy windą na siódme piętro i dotarliśmy
wreszcie do apartamentu na końcu korytarza. Otwarłem na
oścież drzwi i cofnąłem się, puszczając ich przodem.

- O mój Boże - westchnęła Addison, wchodząc do środka.

TLR

- Jest większy od naszego domu - krzyczała radośnie
Elizabeth, biegając z rozpostartymi ramionami po całym
pokoju.

- To apartament prezydencki - zdążyłem odpowiedzieć, bo
po chwili znów chwycił mnie atak kaszlu.

- Musi pan być kimś ważnym - odezwał się Collin.

- Nie. Po prostu nie mieli już nic wolnego.

Wszedłem za nimi do środka, ale stanąłem tuż za progiem,
jak portier.

background image

Addison odwróciła się do mnie.

- Nie ma pan pojęcia, jak bardzo jestem wdzięczna. Od
trzech dni pró-

bujemy wrócić do domu. Moja znajoma pracuje w liniach
Delta i dała nam karnety dla pracowników, które
gwarantują lot tylko wówczas, gdy w samolocie są wolne
miejsca, dlatego ciągle się przesiadamy.

- Pani znajoma powinna była przewidzieć, jak będzie
wyglądać podróż z takim karnetem na tydzień przed
Świętem Dziękczynienia.

- Ostrzegała mnie. Tylko że nie miałam zbyt wielkiego
wyboru. - Nagle zerknęła na zegarek. - Och, zapomniałam
przestawić czas. Collin, musisz wziąć swoje lekarstwa.

Odpięła największą z toreb i wyciągnęła dwie szklane
buteleczki z le-kami. Z każdej wytrząsnęła po jednej
tabletce i podała je wraz ze szklanką wody Collinowi.

- Dziękuję.

- Zobaczcie, czekoladki! - krzyknęła Elizabeth i dopadła
stołu, na którym pięknie przyozdobiony talerz tonął w
ciemnych i białych czekoladkach.

background image

- Lizz, to nie twoje.

Podniosła ze stołu karteczkę.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin? A kto ma
urodziny?

- Ja - odpowiedziałem.

- To wszystkiego najlepszego - odezwała się Lizzy.

TLR

- Dzięki.

- I akurat dziś musiał pan utknąć na lotnisku - dodała
Addison.

- Takie już mam szczęście - odparłem, czując, że czeka na
jakiś komentarz.

- Wszyscy w domu na pewno się martwią, że przegapią
pana urodziny -

stwierdziła.

- Możemy urządzić przyjęcie urodzinowe, mamusiu?

- Dzięki, ale lepiej już pójdę, żebyście mogli odpocząć.

background image

- Niech pan poczeka. Proszę. - Addison pochyliła się nad
synkiem i szepnęła mu coś do ucha. Chłopiec popatrzył na
mnie z wnikliwością zu-pełnie niespotykaną u dzieci w
jego wieku, potem odwrócił się w stronę mamy i kiwnął
głową. Ta ich wymiana spojrzeń wydała mi się co
najmniej dziwna.

- Głupio mi, że wyrzuciłam pana z własnego pokoju. Ma
pan dziś urodziny, poza tym jest pan chory, a my spokojnie
zmieścimy się na kanapie.

Jej nagła zmiana zdania zaskoczyła mnie, ale i ucieszyła,
bo nie uśmiechała mi się noc w lotniskowej poczekalni
dla VTP-ów.

.

- Jest pani pewna?

- Tak, będzie nam tu wygodnie.

- Nie, wy weźcie sypialnię. Możecie spać we trójkę na
dużym łożu.

- Dziękuję.

Wniosłem swoją walizkę i zamknąłem drzwi.

- Jedliście coś?

background image

- Niewiele. Już nie serwują posiłków podczas lotów.

- Tak, te czasy już minęły - podniosłem ze stołu menu z
hotelowej restauracji. - Lubicie pizzę? - spytałem Collina.

- Tak, proszę pana.

- Pepperoni?

TLR

- Tak, proszę pana.

- Napój korzenny? Sprite?

- Napój korzenny - odpowiedziała Elizabeth. - Collin też
go lubi - dodała i wybiegła z pokoju.

Podniosłem słuchawkę i wybrałem numer restauracji
hotelowej. Zamó-

wiłem dużą pizzę pepperoni, kilka napojów korzennych,
talerz frytek, a na deser dwa kawałki ciasta
czekoladowego. Dzienna dieta, jaką zapewniała mi firma,
była dość wysoka i rzadko ją wykorzystywałem. Może
choć dziś zaszaleję. Odwróciłem się w stronę Addison,
zasłaniając dłonią słuchawkę.

- Na co ma pani ochotę?

background image

- Zjem razem z dzieciakami - odpowiedziała.

- Dlaczego pani tak uparcie wszystkiego odmawia?

Uśmiechnęła się.

- Chyba muszę nad tym popracować.

- A może tak zaczniemy od sałatki? Jest Cobb i cesarska z
kurczakiem.

- Cesarska.

- I dwie sałatki cesarskie - dodałem do zamówienia.
Rozłączyłem się i zadzwoniłem jeszcze do recepcji,
prosząc o kilka dodatkowych poduszek i koc.

- Będzie pan miał coś przeciwko, jeśli wezmę prysznic?

- Przecież to pani pokój - odpowiedziałem i znów
zacząłem kaszleć. Tym razem atak był naprawdę silny;
myślałem, że wypluję płuca. Kiedy się skończył, Addison
patrzyła na mnie ze współczuciem.

- Naprawdę nie powinienem przebywać w pobliżu
Collina.

- Cóż, albo pan, albo jakiś tysiąc chorych osób w
terminalu - odpowiedziała. - Jak długo to pana męczy?

background image

- Około dwóch tygodni. To zapalenie oskrzeli, czy coś
takiego.

Collin nagle ruszył w moją stronę. Popatrzył na mnie z
troską.

TLR

- Boli? - spytał.

- Nie bardzo. Tylko jeśli mocno kaszlę.

- Jak ja chodzę, to boli.

Nagle na widok tego małego chłopca w białej
chirurgicznej masce ogarnęło mnie ogromne współczucie.

- Myślę, że z nas dwóch to ty jesteś dużo dzielniejszy.

Wtedy do pokoju wbiegła Elizabeth.

- Mamusiu, tam są dwa telewizory. Możemy oglądać dwa
programy naraz.

Znienacka chwycił mnie kolejny atak kaszlu. Kiedy się
pochyliłem, Collin dotknął mojego ramienia. Ciężko
wytłumaczyć, co się wówczas wydarzyło, bo nie da się
tego porównać do niczego, co dotychczas mi się w życiu
przytrafiło. Wraz z jego dotykiem poczułem strumień

background image

energii przepływający przez całe ciało. Ale nie tylko.
Poczułem też jakieś ogromne wewnętrzne poruszenie,
takie,

którego

się

doznaje,

czytając

wyjątkowo

emocjonujący fragment książki albo słuchając magicznego
utworu mu-zycznego. Collin cofnął się i spojrzał na mnie,
jakby czekając na moją reakcję, potem się odwrócił i
poszedł z powrotem do sypialni, utykając lekko przy
każdym kroku.

Popatrzyłem za nim, nie bardzo rozumiejąc, co tak
naprawdę się stało.

Chciałem zobaczyć reakcję Addison, ale ona wciąż
rozmawiała z Elizabeth.

Odwróciła się dopiero po chwili.

- Chyba weźmiemy prysznic. Chodź, Lizzy.

Wyszły z pokoju, a ja ze zdziwieniem dotknąłem
chłodnego, choć wciąż jeszcze mokrego czoła. Wziąłem
głęboki wdech, który jeszcze chwilę temu przyprawiłby
mnie o okropny kaszel. Usiadłem na kanapie zupełnie sko-

łowany. Słyszałem o czymś takim jak dar uzdrawiania.
Widziałem nawet tak zwanych uzdrawiaczy w telewizji,
ich efekciarskie przedstawienia, podczas TLR

background image

których wyganiali demony z serc i dusz wiernych, a potem
wzywali widzów, by dotykali telewizora w oczekiwaniu
na cud uzdrowienia (i wysyłali stówki w podziękowaniu).

Ale to, co zrobił ten chłopiec, było zupełnie inne. Jeśli
miało coś wspólnego z wiarą, to raczej Collina, nie moją,
bo ja nawet nie wiedziałem, co on zamierza zrobić. Nie
mogę jednak zaprzeczyć, że coś poczułem. No i zniknął
kaszel. Po chwili zdałem sobie sprawę, że tiki również.

ROZDZIAŁ 4

TLR

Dzisiejszą noc spędziłem w pokoju

hotelowym w towarzystwie pewnej kobiety

i jej dwójki dzieci. Wydaje mi się, że

jej synek wyleczył mnie z syndromu Tourette’a.

Co dziwne, o kobiecie nie mogę

od tamtej pory przestać myśleć.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Przez kilka kolejnych minut siedziałem na kanapie,
próbując zrozumieć, co tak właściwie przed chwilą się
wydarzyło. Zupełnie odruchowo zająłem się tym, co mi
zawsze pomagało, gdy byłem skołowany: wyciągnąłem z
portfela banknot dwudziestodolarowy i poskładałem go w
trójkąt. Dzięki dwudziestoletniej praktyce dziś potrafię to
zrobić jedną ręką. Najpierw przejechałem ostrą
krawędzią po ręce, potem obrysowałem nią usta.

Obsługa hotelowa przyniosła koc i poduszki. Chwilę
później podano jedzenie. Podpisałem rachunek, nie
mówiąc ani słowa do kelnera. Minęło jeszcze piętnaście
minut, nim pojawiła się Addison. Otwarła drzwi, a potem
jeszcze zapukała, żeby zwrócić na siebie moją uwagę.

- Zapraszam - powiedziałem.

Weszła odświeżona. Zaczesane do tyłu włosy, delikatny
makijaż.

- Właśnie zmyłam z siebie trzydniowy brud lotniskowy -
oznajmiła radośnie.

- Och, przynieśli jedzenie.

Do pokoju z krzykiem wbiegła Elizabeth.

TLR

background image

- Pizza! Collin, jest już pizza.

Za nią wszedł Collin. Nie miał na twarzy maski.

- Mamo, możemy obejrzeć jakiś film?

- Kochanie, to kosztuje. Pooglądajcie telewizję.

- Nie ma problemu - zwróciłem się do Addison. - Jeśli
oczywiście nie ma pani nic przeciw.

- Możemy? - prosiła mała. - Możemy?

- Dobrze. Ale tylko jeden. Potem idziecie spać.

- Mamusiu, możemy zjeść w łóżku? - spytał Collin.

- Nie.

- A przed telewizorem?

- Tak.

- Dobra, chodź, Lizzy.

Addison przełożyła nasze sałatki na stół i odjechała
stolikiem na kółkach do drugiego pokoju. Zamknęła drzwi,
usiadła koło mnie i otwarła sałatki. W głowie nie było mi
jednak jedzenie. Wolałbym porozmawiać o cudzie,

background image

jakiego właśnie doświadczyłem, nie miałem jednak
pojęcia, jak zacząć rozmowę, by nie pomy-

ślała, że postradałem zmysły.

- Wyglądają apetycznie - stwierdziła, podając mi nóż i
widelec. - Pewnie ma pan dzieci, bo doskonale wie pan,
jak sprawić im frajdę.

- Nie mam. Ale moja asystentka wciąż się upiera, że sam
jestem dużym dzieckiem - odpowiedziałem, przysuwając
bliżej moją urodzinową tacę z cze-koladkami.

- Mogę się poczęstować? - spytała Addison.

- Proszę.

Wybrała tę z białą czekoladą w kształcie truskawki.

- Pyszne.

- To prezent od mojej asystentki, Miche. To ona
zarezerwowała dla mnie ten TLR

pokój.

-Już ją lubię.

Podszedłem do barku.

background image

- Napije się pani czegoś?

Już chciała odruchowo podziękować, ale ugryzła się w
język

- Z przyjemnością. Mają piwo imbirowe?

Zanurkowałem do środka i po chwili znalazłem jedno.

- Canada Dry.

Wyjąłem sok żurawinowy dla siebie i wróciłem do stołu.
Podałem jej piwo i szklankę. Przelała napój.

- Powinniśmy odśpiewać Sto lat - stwierdziła.

- Nie obrażę się, jeśli sobie to odpuścimy.

- No to przynajmniej wznieśmy toast - podniosła szklankę
- i zacznijmy sobie mówić po imieniu. Za twoje urodziny.
I hojność.

Stuknęliśmy się i upiliśmy po łyku. Odstawiłem swoją
szklankę na brzeg stołu i spytałem:

- To skąd tak właściwie jedziesz?

- Z Wirginii. Właśnie zmarł mój ojciec.

background image

- Przykro mi.

- Mnie również. Był wspaniałym człowiekiem. Godnie
przeżył dany mu czas... A ty? Skąd jedziesz?

- Byłem służbowo w Bostonie, potem w Filadelfii.

- A czym się zajmujesz?

- Systemami zabezpieczeń w sieci MusicWorld -
nauczyłem się dawać krótkie odpowiedzi. Nie wszyscy
dobrze reagują, gdy opowiadam, jak aresztuję ludzi. - A
ty?

- Ze względu na stan Collina, stale muszę być w domu. Na
szczęście dostaję alimenty. Utrzymywałam męża przez
całe studia prawnicze, więc coś mi się TLR

chyba teraz należy. Czasem trzeba zacisnąć pasa, ale mam
też swój mały biznes w domu. - Nabrała porcję sałatki.

- Opowiedz mi o Collinie - poprosiłem.

Westchnęła.

- Ma białaczkę. Właśnie przeszedł ostatnią serię
chemioterapii. Czuje się lepiej, lekarze mówią, że
choroba przechodzi w stadium remisji. Nie myślimy za
dużo o przyszłości, staramy się żyć dniem dzisiejszym. -

background image

Zmusiła się do słabego uśmiechu, dając mi do
zrozumienia, że chętnie zmieniłaby temat. - A ty skąd
jesteś?

- Salt Lake. Dzielnica Sugarhouse. Miałem lecieć tą samą
linią co wy.

- Myślisz, że kiedykolwiek dotrzemy do domu?

- Kiedyś pewnie tak.

- Pewnie tak - powtórzyła.

Jedliśmy przez chwilę w milczeniu, a potem popatrzyła na
mnie jakoś tak dziwnie.

- Przestałeś kaszleć - zauważyła.

Wzruszyłem ramionami.

- Przeszło mi.

- Tak po prostu?

- Myślę, że to zasługa twojego syna - stwierdziłem z
poważnym wyrazem twarzy.

Uśmiech momentalnie znikł z jej twarzy. Zerknęła na
zegarek.

background image

- Robi się późno. Powinieneś się położyć. - Odłożyła
sztućce, pozbierała naczynia. - Jeszcze raz za wszystko
dziękuję.

- Do zobaczenia rano.

Gdy była już na wysokości drzwi do sypialni, spytałem:

- Mogę ci zadać pytanie?

Odwróciła się, na jej twarzy widoczny był niepokój.

TLR

- Dlaczego, tak naprawdę, zmieniłaś zdanie co do mojego
pobytu w hotelu?

- Collin powiedział, że jesteś dobrym człowiekiem.

Kiwnąłem głową, choć nie do końca rozumiałem jej
odpowiedź. Która kobieta ocenia mężczyzn na podstawie
opinii, jaką na ich temat wydaje dziewię-

ciolatek?

- A dlaczego ty zaoferowałeś nam swój pokój?

- Wasza sytuacja wydawała się rozpaczliwa.

background image

- Zawsze proponujesz kobietom w rozpaczliwej sytuacji,
by dzieliły z tobą pokój hotelowy?

- Nie, jesteś pierwszą. Ale kto wie, może i wpadnę w
rutynę, bo było bardzo miło.

- Nam również. Dobranoc.

- Dobranoc - odpowiedziałem, gdy zamykała za sobą
drzwi sypialni.

Zrzuciwszy poduszki z kanapy, rozłożyłem ją, zgasiłem
światło i położyłem się, aby pomyśleć. Wciąż nie miałem
żadnych tików. Ciekawe jak długo.

ROZDZIAŁ 5

TLR

W końcu dotarłem do domu.

Choć podróż trochę się wydłużyła,

moja rybka o imieniu Earl wciąż żyje.

Chyba będzie żyć wiecznie.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Na dworze było jeszcze ciemno, kiedy cicho zapukałem
do sypialni. Po chwili zza lekko uchylonych drzwi
wyłoniła się tonąca w burzy rozczochranych włosów,
wciąż zaspana kobieca twarz. Addison oparła się o
futrynę, nie do końca jeszcze obudzona.

- Cześć - przywitała się szeptem. - Wychodzisz?

- Tak, wznowili loty. Chciałem się pożegnać.

- Dziękuję za wszystko - odgarnęła włosy z czoła i
zaczesała je do tyłu. - Czy my też musimy się już zbierać?

-

Nie, dzwoniłem na lotnisko. Macie miejsca na lot o wpół
do drugiej.

- Jak udało ci się to załatwić?

- Wytłumaczyłem im, w jakim stanie jest twój syn i jakoś
udało się umieścić cię na samym początku listy.
Załatwiłem też późniejszą odprawę, więc możecie zostać
w pokoju do pierwszej. Tylko nie spóźnijcie się na
samolot.

- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

background image

TLR

- Nie ma takiej potrzeby - sięgnąłem do kieszeni płaszcza
i wyjąłem wizytówkę. - A to tak na wszelki wypadek,
gdybyś chciała kupić gitarę w promocyjnej cenie.

Uśmiechnęła się.

- Kochany jesteś. Dzięki, że nas uratowałeś.

- Nie ma za co - rzuciłem na odchodnym.

- Natanie.

Odwróciłem się.

- Na świecie mogłoby być więcej facetów takich jak ty.

Uśmiechnąłem się i wyszedłem. Cóż ona mogła wiedzieć
o tym, kim naprawdę byłem.

*

Wylądowałem w Salt Lake City około dziesiątej. Niebo
nad otulonym białą puchową kołdrą miastem było błękitne
i bezchmurne. Odebrawszy bagaż, podjechałem pociągiem
na długoterminowy parking, na którym zostawiłem
samochód.

Po

odgarnięciu

z

niego

dziesięciocentymetrowej warstwy śniegu ruszyłem do

background image

pracy. Miche zdziwiła się, ale i ucieszyła na mój widok.
Miche to niska - jakiś metr pięćdziesiąt

- blondynka o zaraźliwym uśmiechu. Tego dnia miała na
sobie czarny golf, zamszową spódnicę w tym samym
kolorze, turkusowy naszyjnik, a na nogach różowe
kowbojki.

- Witamy po powrocie - zmierzyła mnie krytycznym
spojrzeniem. - Spałeś w ciuchach?

- Moja walizka została w luku bagażowym.

- Ale ty na wypadek podobnych okoliczności zawsze
bierzesz coś na zmianę do bagażu podręcznego.

- Przez ostatnie cztery lata brałem. Tym razem nie
wziąłem.

TLR

- Prawo Murphy’ego - stwierdziła z przekonaniem, po
czym jej wzrok padł na czekoladki, które trzymałem w
dłoni.

- Dla kogoś konkretnego? - spytała.

Podałem jej pudełko.

background image

- Dzięki za pokój w hotelu. Uratował mi życie.

- Czuwam nad tobą, szefie.

- I za prezent.

- Nie ma za co.

Z kieszeni wydobyłem zwitek rachunków i banknotów.
Banknoty rozprostowała i odłożyła na brzeg biurka,
zabierając się za rachunki. Kiedyś przez sześć miesięcy
próbowała swoim gderaniem oduczyć mnie wpychania
rachunków do kieszeni, ale w końcu, widząc daremność
swoich starań, odpuściła. Już nawet nie przygotowywała
mi przed wyjazdami specjalnej koperty. Przejrzała
wszystkie rachunki, kiwając głową. Zatrzymała się dłużej
na kwitku hotelowym. Prześledziła wydatki, wyciągając
jedną z czekoladek i wbijając paznokieć w sam jej
środek, żeby sprawdzić, jakie ma nadzienie.

- Mogłem przekroczyć budżet żywieniowy - uprzedziłem
jej pytanie.

- Tak - odpowiedziała. - Ja też z nudów potrafię dużo
zjeść.

Zerknęła ponownie na rachunek.

background image

- Ale ty się musiałeś c h o l e r n i e nudzić - odłożyła
czekoladkę na bok i wy-ciągnęła kolejną.

- Sam tego nie zjadłem. Miałem gości.

- Gości?

.

- Kobietę, która utknęła na lotnisku.

- Podobnie jak cała reszta podróżnych? - spytała figlarnie.
- Musiała być ładna.

Była ładna? - zapytała, wrzucając do ust czekoladkę z
likierem.

- To nie tak, jak myślisz. Ona była z dziećmi.

- I co z tego? To już ładna kobieta nie może mieć dzieci?

TLR

- Chodziło mi o to, że to nie był podryw.

Wyglądała na lekko rozczarowaną.

- Szkoda.

background image

- Dlaczego szkoda?

- Nieważne - odparła, zaciskając usta. - Stayner chce cię
widzieć w swoim gabinecie.

- Kiedy?

- Jak tylko się Natan pojawi - odpowiedziała, parodiując
niski głos Staynera.

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Nieźle jej to
wychodziło.

- Kiedyś w końcu cię na tym przyłapie. Nagle się okaże,
że cały czas stał za twoimi plecami.

- Nie ma mowy.

- Skąd ta pewność.

- Bo ty nade mną czuwasz, szefie.

Uśmiechnąłem się i czekałem. Doskonale wiedziałem, że
Miche należy do tych osób, którym zawsze coś jeszcze się
przypomina dokładnie w momencie, kiedy chce się już
odejść.

I tym razem nie było inaczej.

background image

- Poczekaj! Pamiętaj, że umówiłam cię do lekarza na
jedenastą.

- Już nie potrzebuję lekarza.

Popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Dziwne. Ani razu nie kaszlnąłeś.

- Przeszło mi.

- Zapalenie oskrzeli nie przechodzi tak samo z siebie.
Wczoraj nie mogłeś wymówić zdania bez kaszlu.

- A jednak przeszło.

- Chciałabym mieć twój system odpornościowy.

- Fajnie by było. Nie chodziłabyś na zwolnienia.

TLR

- Oczywiście, że chodziłabym, tylko nie musiałabym całe
dnie leżeć w łóżku, oglądając talk show Oprah Winfrey -
uśmiechnęła się. - Zmieniłeś zdanie co do podróży do
Pocatello? Są jeszcze wolne miejsca w samolocie.

- Pojadę autem. I mam dla ciebie zadanie.

background image

- Jakież to zadanie?

- Sprawdź, czy w książce telefonicznej jest adres Addi-
son Park.

- Addison? Piękne imię. Czyżby to Addison była twoim
tajemniczym gościem?

- Nie twoja sprawa - rzuciłem, wychodząc na korytarz. - I
miałaś rację -

krzyknąłem przez ramię. - Była ładna.

*

Larry Stayner, dyrektor działu ochrony MusicWorld, miał
swój gabinet na piątym piętrze w południowo-wschodniej
części budynku. Był szczupłym wyso-kim mężczyzną przed
pięćdziesiątką, byłym triatłonistą, któremu karierę
człowieka z żelaza przerwał uszkodzony dysk. Zawsze
elegancko ubrany, arogancki i pewny siebie. Na głowie
świeżo zafarbowane włosy, a na nosie grube okulary
przypominające denka od słoika. Choć nigdyjakoś nie
przepadałem za tym go-

ściem, współpraca układała nam się nieźle, a na pewno o
niebo lepiej niż między nim a pracującymi u nas
kobietami, które nadały mu przezwisko „Rączki”. Miewał

background image

zmienne nastroje: czasami bywał hojny

i zabawny, innym razem groźny i mściwy. Nie wiedząc, co
mnie danego dnia czeka, podchodziłem do niego równie
ostrożnie jak do bezdomnego psa. Podejrzewałem, że jego
wybuchy złości były wynikiem uporczywego bólu pleców,
choć równie dobrze przyczyn można by szukać w
problemach małżeńskich, które z tego co słyszałem, były
równie uciążliwe.

Zapukałem i pchnąłem drzwi. Rozmawiał właśnie przez
telefon, ale pokiwał

mi, żebym wszedł. Czekałem tuż za progiem, podczas gdy
on kończył rozmowę z żoną.

TLR

- Muszę kończyć - rzucił krótko, zerkając na mnie i kręcąc
głową. - Pracownicy już tu czekają. - Pauza. - Przecież
powiedziałem, że zadzwonię do kierownika firmy.

Z udręczoną miną odłożył słuchawkę.

- Ta kobieta ma prawdziwy dar do wiercenia dziur w
brzuchu. Zazrzędzi się kiedyś na śmierć - wybrał jeden z
klawiszy na telefonie - Martsie, zadzwoń do Woodena i
przekaż mu, że facet, którego podesłał do naprawy półek

background image

w piwnicy, porysował ścianę na klatce schodowej i że
trzeba to naprawić. - Zwrócił się do mnie. - Wróciłeś już.

- Tak, proszę pana.

- Słyszałem, że jesteś chory.

- Już mi przeszło.

- To dobrze. Usiądź.

Najwyraźniej nie był to jeden z tych dni, kiedy jest hojny i
zabawny.

- Byłeś więc w Bostonie i w Filadelfii. Cóż tam się
takiego działo?

- Paru studentów wpadło na pomysł, że sfinansujemy
imprezę sylwestrową ich stowarzyszenia.

- Pytałem o Filadelfię.

- Rutynowa sprawa. A o co chodzi?

- Nie nazwałbym jej rutynową, zwłaszcza że nikogo nie
aresztowano, a kierownik doniósł mi, że przesłuchiwałeś
podejrzaną sam na sam. To prawda?

- Tak. Ale...

background image

- Musiałeś być chory. Zdajesz sobie sprawę, w jakim
świetle stawia to naszą firmę, nie mówiąc już o tobie?

- Ze względów bezpieczeństwa nagrałem całą rozmowę.

- A potem poszedłeś z tą kobietą do samochodu i tak po
prostu przyniosłeś dwie gitary Martina, wzmacniacz
Thomsona, a potem postanowiłeś, że to wszystko ma jej
ujść płazem.

TLR

- Pomogła mi.

- Słucham?

- Sam nie wniosłem sprzętu. Pomogła mi.

- A ty jej nie aresztowałeś.

- Nie była złodziejką.

Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

- No to jak te dwie gitary i wzmacniacz znalazły się w jej
samochodzie?

- Pożyczyła je.

background image

- Pożyczyła? - Tym razem wyraz jego twarzy był
zdecydowanie groźniejszy. -

Wiesz, jak to wygląda?

- Przywiozła wszystko z powrotem. Miała cały sprzęt w
samochodzie.

- Może zamierzała zawieźć wszystko do lombardu?

- Może - odpowiedziałem.

- O co tak naprawdę chodziło?

- Mąż ją bije. Chciała zdobyć trochę pieniędzy, żeby od
niego odejść, ale nie potrafiła zrobić tego w ten sposób,
dlatego przywiozła wszystko z powrotem.

- I ty jej uwierzyłeś?

- Nie na słowo. Widziałem siniaki. - Przeczesałem dłonią
włosy i obaj milcze-liśmy przez chwilę. - Wiem, że
nawaliłem. Po prostu wydawało mi się, że właśnie tak
powinienem postąpić.

- Twoja praca nie polega na dawaniu ludziom drugiej
szansy, tylko na upew-nieniu się, że nie będą nas więcej
okradać. Skąd mam mieć pewność, że to się więcej nie
powtórzy?

background image

- Nie może mieć pan takiej pewności.

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili
rozsiadł się wygodnie w fotelu.

- Nie mogę cię zwolnić. Za dobry jesteś. Muszę tylko się
upewnić, że nie miękniesz. I że nie gryzie cię sumienie.

TLR

- Trochę na to za późno.

Siedział z posępną miną przez, jak mi się zdawało, całą
wieczność.

- W porządku. Możesz iść.

Podniosłem się i skierowałem w stronę drzwi.

- Natanie.

- Tak, proszę pana?

- Zgłosiłeś wykroczenie?

- Oczywiście.

Wróciłem do swojego biura. Miche poukładała właśnie
wszystkie rachunki na jednej kupce i za pomocą dwóch

background image

słowników i swojej niewielkiej masy ciała pró-

bowała je rozprostować. Podniosła na mnie wzrok.

- Czego chciał pan Rączki? Czepiał się, że uwolniłeś
rybkę z haczyka?

- A ty jesteś jasnowidzem czy co?

- Byłam na lunchu z Martsie. - Spojrzała na mnie i
zacisnęła usta. - Coś się w tobie zmieniło, ale za Boga nie
potrafię powiedzieć co. Może coś zgoliłeś?

- Chyba włosy na nogach.

Roześmiała się, dalej uważnie mi się przyglądając.

- Dojdę do tego. Potrzebujesz czegoś?

- Nie. Ale chyba dzisiaj wyjdę wcześniej z pracy. Nie
wyspałem się zeszłej nocy.

- Twój gość nie dał ci pospać?

- Pośrednio.

-

Nie wiem, co masz na myśli, ale tu masz jej adres -

background image

podała

mi

różową

samoprzylepną

karteczkę

z

nabazgranym czarnym piórem adresem. - Mieszka w
Murray. - Znałem tamte okolice. Jakieś piętnaście minut
jazdy od mojego domu. -

I dzięki za megapakę czekoladek. Nie żebym jej
potrzebowała.

- Wszyscy potrzebujmy czekolady - odpowiedziałem.
Zwinąwszy karteczkę, wcisnąłem ją do kieszeni, a potem
zamknąłem za sobą drzwi. Wybierałem się na TLR

połów.

ROZDZIAŁ 6

TLR

Stayner na mnie naskoczył za to,

że odpuściłem tej kobiecie w Filadelfii.

Ciekawe, co sam by zrobił na moim miejscu.

Co innego wydać rozkaz egzekucji,

a co innego samemu wziąć topór w dłoń.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Nie mogłem przestać myśleć o Addison. Bardzo chciałem
znów ją zobaczyć.

Jej synka również. Cały dzień czekałem w pełnej
gotowości na powrót tików.

Spróbowałem nawet jeden wymusić. Nic. Wyglądało na
to, że dzieciak dokonał

jakiegoś cudu. Wyciągnąłem z kieszeni karteczkę,
ponownie zerknąłem na adres i zanim zdołałem się
powstrzymać, byłem już w drodze do jej domu.

Addison mieszkała na przedmieściach Salt Lake Valley, w
miasteczku Murray (mieszkańcy zwykli je nazywać
„pępkiem Salt Lake”, bo choć porównanie nie było zbyt
chlubne, dzięki niemu czuli się ważniejsi). Jej niewielki
jednopozio-mowy domek z czerwonej cegły stał wśród
sześciu innych przy ślepej uliczce, zaledwie pięć
przecznic na zachód od State Street. Ogród przed domem
był

odrobinę zarośnięty przez częściowo teraz przygniecione
warstwą śniegu krzewy ognika, które rozrastały się w
stronę domu. Z frontowej rynny zwisały imponujące sople
lodu. Na podjeździe nie było samochodu, ale w środku

background image

paliło się światło.

Zaparkowałem po drugiej stronie ulicy i momentalnie
poczułem się nieswojo.

TLR

W żaden sposób nie dała mi przecież do zrozumienia, że
chciałaby mnie jeszcze kiedyś zobaczyć. Wiedziałem co
prawda, że się rozwiodła, ale od tamtego czasu minęło
ładnych kilka lat i nie wydawało mi się, żeby taka kobieta
nikogo sobie nie znalazła. Znaki na niebie i ziemi mówiły,
że musi kogoś mieć.

Jakby na potwierdzenie tego pod dom podjechał biały
sportowy lexus. Wysiadł

z niego ubrany w elegancki garnitur mężczyzna. Wszedł na
werandę i zadzwonił

do drzwi. Choć byłem ciekaw, jak się sprawy potoczą, nie
zamierzałem bawić się w podglądacza. Zanim jednak
zdążyłem zapalić silnik, drzwi się otwarły i zobaczyłem
ją. Nawet z tej odległości wyglądała przepięknie.

Tak jak się obawiałem, mężczyzna sprawiał wrażenie jej
bliskiego znajomego.

background image

Uściskała go i wpuściła do środka. Kiedy drzwi się za
nimi zamknęły, odpaliłem samochód i ruszyłem w
kierunku siłowni.

Ludzie różnie reagują na kłopoty. Niektórzy lubią się nimi
dzielić, są nawet gotowi ich szukać, byle tylko móc się
przed kimś wygadać. Ja do nich nie należę.

Jeśli dopada mnie stres, jadę prosto na siłownię. Pewnie
dlatego wyciskam prawie sto czterdzieści kilo.

Moje rozczarowanie i tym razem przełożyło się na udany
trening. Prawie półtorej godziny biegałem na bieżni, a
potem znalazłem wolne ciężarki i podnosiłem je, dopóki
nie poczułem, że bolą mnie mięśnie. Po tak długiej
chorobie przyjemnie było wreszcie poćwiczyć.

Zazwyczaj biorę prysznic na siłowni, dziś wróciłem
jednak do mieszkania w przepoconej koszulce i krótkich
spodenkach. Na dworze było zimno i moje ciało parowało
w drodze z parkingu do mieszkania. Wziąłem prysznic,
założyłem świeży podkoszulek, bokserki i rozsiadłem się
w salonie, żeby poczytać.

Kilka minut po dziesiątej usłyszałem pukanie do drzwi.
Uchyliłem je lekko. Na korytarzu stała Addison.

- Chwilkę - rzuciłem - tylko się ubiorę.

background image

Wskoczyłem szybko w krótkie spodenki i pospiesznie
otwarłem drzwi.

TLR

Trzymała w dłoniach owinięty w celofan talerz ciasteczek,
do którego była przyczepiona biała koperta.

- Przepraszam za późną porę. Wyciągnęłam cię z łóżka?

- Nie. Czytałem. Wejdź, proszę.

- Dzięki. - Wytarła buty w wycieraczkę z napisem:
„Witaj!” i weszła do środka.

Zamknąłem za nią drzwi.

- Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam?

- Dałeś mi wizytówkę. Zadzwoniłam do biura i twoja
asystentka, Miche, po-dała mi twój adres. Mam nadzieję,
że się nie gniewasz. Chciała pomóc.

- W to akurat nie wątpię.

Uniosła talerz.

- Upiekłam ci ciasteczka. Przyniosłabym je wcześniej, ale
pracowałam.

background image

Przypomniawszy sobie mężczyznę na progu jej domu,
wcale nie byłem pewien, czy mówi prawdę.

- Dziękuję - odpowiedziałem, biorąc od niej talerz i
stawiając go na kuchennym blacie.

- To nic wielkiego, ale chciałam jakoś podziękować za to,
co dla nas zrobiłeś.

- Nie ma o czym mówić. Możesz zostać chwilę?

- Jasne. Dzięki.

Usiadła naprzeciw mnie i zaczęła się rozglądać po
zastawionej regałami na książki kawalerce.

- Masz mnóstwo książek.

- Mam świra na ich punkcie.

- Ja też lubię czytać, ale często zasypiam. Moja doba jest
za krótka. - Zerknęła na książkę leżącą koło mnie. - A
teraz co czytasz?

- Rzeźnię numer pięć.

- To o bombardowaniu Drezna?

- Tak.

background image

TLR

- Musi być przygnębiająca.

- Tak naprawdę jest dość zabawna. To niesamowite, jak
odpowiednia doza ironii może zmienić postrzeganie
tragedii.

- Obawiam się, że ostatnimi czasy moją jedyną lekturą są
książeczki dla dzieci.

Ciągle męczył mnie ten facet, który ją odwiedził.

- Mówiłaś, że byłaś w pracy?

- Tak, jestem terapeutką, masażystką. Daje mi to trochę
grosza, a jednocześnie pozwala być z dziećmi w domu.
Moje ręce pewnie dalej pachną olejkiem.

Bardzo mnie ucieszyło to wyznanie.

- Pracujesz więc w domu?

- Tak. Urządziłam w piwnicy mały pokoik do masażu.

- I twoi klienci odwiedzają cię w domu?

- Tak. - Spojrzała na mnie zdziwiona.

background image

- To dobrze - odpowiedziałem.

Roześmiała się na te słowa.

- Jasne, że dobrze. Tym sposobem mogę być w domu.
Lubisz masaże?

- Nikt nigdy nie robił mi masażu.

- Nigdy?

- Nie bardzo lubię, gdy ktoś mnie dotyka. - Nie było to do
końca prawdą, bo myśl o tym, że to ona miałaby mnie
dotykać, była całkiem przyjemna.

Na moment zapanowała cisza, po chwili Addison
uśmiechnęła się promiennie.

Chciałem ją zapytać o Collina, ale wciąż nie wiedziałem,
jak poruszyć ten temat, nie wychodząc na kogoś niespełna
rozumu.

- Tak sobie pomyślałam... - odezwała się pierwsza. - Jeśli
nie masz oczywiście innych planów, może wpadłbyś do
nas na Święto Dziękczynienia? Będziemy sami, ja, Collin
i Lizzy.

Jej zaproszenie zupełnie mnie zaskoczyło.

background image

- Dziękuję. Niestety wyjeżdżam.

TLR

- Och - odpowiedziała wyraźnie rozczarowana. - Musisz
pracować?

- Jadę na Święto Dziękczynienia do matki.

- To miłe - odpowiedziała.

Przytaknąłem, choć nie była to prawda.

- Często ją widujesz?

- Nie widzieliśmy się od kilku lat.

- Na pewno bardzo się cieszy na twój przyjazd.

Nie odpowiedziałem. Kiedy cisza zaczęła się stawać
niezręczna, Addison wstała.

- Lepiej wrócę do dzieci, zanim moja niania się zbuntuje.

- Dzięki raz jeszcze za ciasteczka.

- To ja jeszcze raz dziękuję za to, co dla nas zrobiłeś.

Odprowadziłem ją do drzwi. Za progiem przystanęła

background image

jeszcze na chwilę.

- Jeśli twoje plany uległyby zmianie, nasz adres zapisałam
na tyle wizytówki.

Obiad przygotowujemy gdzieś na drugą. - Zawahała się. -
Albo gdybyś chciał

kiedyś wpaść do nas tak po prostu.

- Chciałbym - odpowiedziałem nie do końca pewien, czy
mi uwierzyła.

- Do widzenia, Natanie.

- Dobranoc.

Wahała się przez moment, ale w końcu zarzuciła mi ręce
na szyję. Biło od niej ciepło i słodycz.

- Cześć.

Zeszła w dół korytarzem i zniknęła za rogiem. Wróciłem
do mieszkania, od-pakowałem talerzyk z ciastkami,
wziąłem jedno i ugryzłem. Wracając do książki,
zastanawiałem się, dlaczego nie zmieniłem swoich
planów na Święto Dziękczynienia.

TLR

background image

ROZDZIAŁ 7

TLR

Postanowiłem spotkać się z matką

w Święto Dziękczynienia. Sam nie wiem,

co mnie do tego skłoniło. Być może ta sama

niezdrowa i trudna do odparcia siła, która każe mi gapić
się na mijany po drodze wypadek.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Nie widziałem matki od ponad trzech lat. W sumie, to
odkąd wyprowadzi-

łem się z domu, odwiedziłem ją zaledwie dwa razy. Na tę
wizytę zdecydowa-

łem się jakiś miesiąc temu i nie wiem, co mnie do tego
skłoniło. Pewnie tylko psychoterapia albo głęboka
hipnoza pomogłyby mi znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Spieszno mi było do spotkania niczym do dentysty na
leczenie kana-

background image

łowe.

Trzygodzinna podróż do Pocatello dawała sporo okazji do
zawrócenia. W

pewnym momencie, na stacji benzynowej gdzieś przy
granicy Utah-Idaho, byłem naprawdę bliski ucieczki. Zbyt
wiele czasu na rozmyślania o przeszłości.

Dla mnie powroty do domu były powrotami na miejsce
zbrodni.

Całą drogę myślałem o Addison. To z nią wolałbym
spędzić Święto Dziękczynienia. Cóż takiego ona miała w
sobie?

Tabliczka „Centrum Rehabilitacji: Złoty Wiek Życia” na
budynku wyglą-

dała na tak starą, jak jego mieszkańcy. Nienawidziłem tej
nazwy równie mocno jak tego miejsca. Pamiętam, jak
nieraz tędy przejeżdżaliśmy, gdy byłem TLR

dzieckiem.

Przez

szybę

obserwowałem

wówczas

zgromadzonych na zewnątrz ludzi. Niektórzy wspierali się
laskami, inni balkonikami, których nogi zabez-pieczono
jaskrawozielonymi piłkami tenisowymi, wielu siedziało
na wózkach inwalidzkich. Nijak miał się ten widok do

background image

nazwy: „Złoty Wiek Życia”. W

rzeczywistości był to stary śmierdzący zakład opieki nad
osobami starszymi, których nie było stać na nic lepszego.
Jego wygląd jak nic innego przekonywał, że lepiej umrzeć
młodo.

Na parkingu nie było żadnego samochodu - zastanawiałem
się, czy w innych domach opieki w Święto Dziękczynienia
jest tak samo. Zaparkowałem tuż obok miejsc dla
niepełnosprawnych i wszedłem do środka. Echo moich
kroków niosło się po długim, wyłożonym kafelkami
korytarzu. Woń tego miejsca napawała mnie lękiem.
Nawet nie umiałem jej dokładnie określić - mieszanka
maści Ben-gay, owsianki, środków dezynfekujących,
przypalonych tostów, kulek naftaliny i pieluch: bukiet
zapachów oddziału geriatrycznego.

Jakby

na

przekór

temu

zapachowi

i

wyraźnie

wyczuwalnemu przygnębieniu z głośników rozbrzmiewała
wesoła świąteczna muzyka. Niewiele mogła zdziałać - to
tak jakby cienką warstwą farby próbować pokryć
widoczną rdzę.

Podszedłem do stanowiska pielęgniarek przy końcu
korytarza. Tęga kobieta z włosami w trzech odcieniach
czerwieni i kolczykiem w nosie z kwaśną miną
rozmawiała przez telefon. Jej zachowanie i fragmenty

background image

rozmowy nie pozosta-wiały złudzeń, że nie była
zachwycona świątecznym dyżurem. Nie miałem prawa jej
potępiać. Też nie byłem zachwycony pobytem w tym
miejscu. Po chwili rzuciła do słuchawki:

- Muszę lecieć. Ktoś tu czeka. Zostaw mi trochę indyka.

- Odłożyła słuchawkę i spojrzała na mnie. - W czym mogę
pomóc?

- Szukam matki, Candace Hurst.

- Znajdzie ją pan w jadalni. - Przyjrzała mi się uważniej.

- Nie jest pan jej synem? Wygląda pan na jej syna.

TLR

- Może dlatego, że jednak jestem.

- Mówiła, że pan umarł.

- Póki co, nie - odpowiedziałem. W jadalni było zaledwie
sześć osób. Mama siedziała samotnie przy długim, gołym
drewnianym stole. Przed sobą miała plastikową tackę ze
świątecznym posiłkiem, czyli pokrojoną w kostkę piersią
indyka, kulką ziemniaków, idealnie okrągłą niczym gałka
lodów, polaną rzad-kim ciemnym sosem, batatami,
odrobiną sosu żurawinowego i małą porcją czerwonej

background image

galaretki z posypką.

Kiedy znalazłem się na wyciągnięcie ręki, odwróciła się i
spojrzała na mnie.

Jej twarz była bez wyrazu. Miałem wrażenie, że
widziałem ją po raz ostatni nie lata, ale całe wieki temu.
Wyglądała na starszą i niższą, niż zapamiętałem, zu-pełnie
jakby szyja jej się skurczyła, zmniejszając odległość
między głową a ramionami.

- Cześć, mamo.

Wpatrywała się we mnie. Na ustach wciąż miała resztkę
ziemniaków.

Upłynęła dobra minuta, nim spytała:

- Kim jesteś?

- - Natan, twój syn. - Usiadłem na krześle obok. - Nate.

- Tommy?

- Nie Tommy, tylko Nate

- Gdzie się podziewałeś?

- Przeprowadziłem się do Utah.

background image

- Dlaczego mnie opuściłeś, Tommy?

Nie jestem Tommym, mamo.

Wpatrywała się we mnie z otwartymi ustalał. Odezwałem
się po minucie.

- Jedz obiad. - Nabiłem kawałek indyka na widelec i jej
podałem. Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale wzięła go i
powoli podniosła do ust.

- Powiedz, jak cię tu traktują?

TLR

Przeżuwała powoli, wpatrując się gdzieś w dal, jakby w
ogóle mnie tu nie było. Splotłem palce.

- Podoba ci się tu?

Żadnej odpowiedzi.

- Już nie mam syndromu Tourette’a - po raz pierwszy
wypowiedziałem te słowa na głos od chwili, gdy zostałem
wyleczony. - To prawdziwy cud.

W dalszym ciągu brak reakcji.

- Zrezygnowano z wyborów prezydenckich. Kandydatów

background image

będą od tej pory zamykać w klatkach i poprzez
mordobicie wyłaniać zwycięzców. Każdy, kto zechce
zapłacić, będzie mógł to obejrzeć w telewizji.

A potem siedzieliśmy w ciszy. Po około półgodzinie
skończyła jeść. Spojrzała na mnie, mrużąc oczy, jakby
próbowała przebić się wzrokiem przez własną demencję.

- Brakuje mi ciebie, Tommy.

Głośno wypuściłem powietrze.

- Dobra. Zbieram się.

Czym prędzej opuściłem budynek, szczęśliwy, że
uwolniłem się od jego zapachów i wspomnień, które
przywoływał. Wsiadłem do samochodu i przez chwilę w
nim siedziałem. Włączyłem odtwarzacz płyt, żeby
zagłuszyć myśli, ale muzyka nie pomogła.

Sam siebie nienawidziłem za przyjazd tutaj. Co mnie
podkusiło?

Czyżbym

chciał

sam

siebie

ukarać?

Udowodnić, że nie może być tak źle, jak zapamię-

tałem?

Czytałem kiedyś o muzułmaninie, który pielgrzymował do
Mekki na kolanach. Czołgał się setki kilometrów,

background image

zdzierając skórę do krwi. Może to wynika z ludzkiej
natury, że odczuwamy potrzebę, by cierpieć za swoje
błędy. Albo po prostu mi odbiło.

Einstein szaleństwem nazwał kiedyś ciągłe robienie tego
samego i spo-TLR

dziewanie się innego rezultatu. Może właśnie tak się
zachowuję. Czego oczekiwałem? Czegoś innego? Na co
liczyłem? Na przebaczenie? Dobre sobie.

Mogę na to czekać, jak o północy na popołudniowy
autobus. Włożyłem kluczyk do stacyjki. Po chwili
zapaliłem silnik i raz jeszcze spojrzałem na zakład.

- Mnie też ciebie brakuje, Tommy.

ROZDZIAŁ 8

TLR

Czuję się, jakby ktoś podarował

mi przepięknego storczyka. Tyle że ja nie umiem się
obchodzić z kwiatami.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Może to ból, jaki odczuwałem po tej wizycie, a może
ogołocony krajobraz za szybą samochodu, nie wiem, ale
coś sprawiło, że dopadło mnie ogromne poczucie pustki i
bezsensu. To żałosne, że nic od lat nie zmieniło się w
moim życiu. Te same odwiedziny u matki, ta sama
codzienność w mieście, które też pozostało bez zmian. Ta
sama droga do tej samej pracy. To samo puste mieszkanie.
Włączyłem radio. Nie, pomyślałem, coś się jednak
zmieniło. Zostałem wyleczony z syndromu Tourette’a.
Niestety uświadomiłem sobie, że utraciłem coś więcej niż
tiki, utraciłem też część kogoś, kim myślałem, że jestem.

Zabrałem ze sobą adres Addison, na wypadek gdybym
zmienił zdanie co do wizyty u matki. Żałowałem, że tego
nie zrobiłem. Zerknąłem na zegar na desce rozdzielczej.
Zanim dotrę do Salt Lake City, będzie wpół do szóstej.
Jeszcze wypada złożyć im wizytę, zdecydowałem. Lepiej
późno niż wcale.

*

Było już ciemno, kiedy podjechałem pod dom Addison.
Zaparkowałem na TLR

podjeździe i betonowymi schodami wszedłem na ganek. Z
zamarzniętych szyb drzwi wejściowych gości witały
narysowane

kredkami

świecowymi

obrazki

przedstawiające renifery i Mikołaja. Ktoś w środku

background image

wygrywał

na

pianinie

proste

melodyjki.

Kiedy

zadzwoniłem do drzwi, muzyka ucichła, a jej miejsce
zajęło wściekłe ujadanie psa.

Po kilku sekundach drzwi się otwarły. W progu stała mała
Elizabeth. Na mój widok wydała z siebie jedynie pisk i
uciekła, zostawiając mnie na ganku.

- To ten pan - krzyczała. - Przyszedł do nas do domu.

Pies nie przestawał szczekać. Po chwili usłyszałem głos
Addison.

- Cicho, Goldie. Już spokój.

Ujadanie nagle ustało. W drzwiach pojawiła się Addison
z miniaturowym szpicem pod pachą.

Uśmiechnęła się na mój widok.

- Jednak wpadłeś - powitała mnie radośnie. - Wejdź,
proszę.

- Spóźniłem się na obiad - odpowiedziałem, choć
zapewne zdążyła to zauwa-

żyć.

- Cieszę się, że przyszedłeś, i przepraszam, że Lizzy

background image

zostawiła cię na zewnątrz.

- Nie ma problemu.

Elizabeth wróciła do pokoju i wpatrywała się we mnie
przytulona do prze-ciwległej ściany. Collin siedział na
ustawionym tyłem do pianina krześle i też nie spuszczał ze
mnie wzroku. Nie miał czapki ani maski zasłaniającej
twarz, a żółte światło z sufitowej lampy odbijało się od
jego gładkiej czaszki.

Addison postawiła psa na ziemi. Powąchał moją nogę i
uciekł.

- Wezmę twój płaszcz.

Podziękowałem, a ona wzięła go i zaniosła do drugiego
pokoju. Uśmiechnąłem się w stronę dzieciaków, ale one
zamiast odwzajemnić uśmiech, w dalszym ciągu
przyglądały mi się uważnie.

- Nie pojechałeś w końcu do matki - stwierdziła Addison,
wracając do pokoju.

TLR

- Pojechałem. Nie zostałem po prostu tak długo, jak
początkowo zakładałem.

background image

Nie czuła się najlepiej.

- Myślałam, że mieszka w innym mieście?

- W Pocatello.

- To jakieś cztery godziny jazdy?

- Trzy i pół. Szybko jeżdżę.

Uśmiechnęła się.

- Zostało mnóstwo jedzenia. Już daję ci talerz. Mam
indyka, sos i bułeczki Parker House. Co powiesz na
grubaśną kanapkę z indykiem?

- Nie, dziękuję.

- Dlaczego tak uparcie wszystkiego odmawiasz? - spytała.

Uśmiechnąłem się szeroko.

- Niech będzie kanapka.

- W porządku. Usiądź, jestem pewna, że dzieciaki zaraz
umilą ci czas oczeki-wania.

Wyszła z pokoju, one w dalszym ciągu wpatrywały się we
mnie bez słowa.

background image

Usiadłem na wygodnej, obitej materiałem kanapie.

- I co, udał się obiad? - spytałem.

Elizabeth wybiegła z pokoju. Collin skinął głową.

- Dużo zjedliście?

Ponownie skinął głową i też wyszedł z pokoju.

Po kilku minutach wróciła Addison z jedzeniem i
szklanką.

- Bardzo proszę. - Podała mi talerz, który położyłem sobie
na kolanach. -

Przyniosłam ci napój jabłkowy, ale mam też wodę
sodową, coca-colę, sprite i napój shasta cream.

Usiadła obok.

- Widzę, że wystraszyłeś mi dzieci.

- Cóż, tak już na nie działam.

TLR

- Zazwyczaj nie mogę uciszyć Lizzy, kiedy przychodzą
klienci. Pewnie nie przywykły do sytuacji, gdy jakiś obcy

background image

mężczyzna przychodzi do nas nie na masaż.

- Uśmiechnęła się. - Nie żebyś był dla nas kimś obcym.

- Nie mów takich rzeczy pochopnie.

- Przepraszam na chwilę, sprawdzę tylko, co oni tam knują
i zaraz wracam.

Wziąłem kolejny kęs, rozglądając się po pokoju. Był
skromnie urządzony i bardzo jasny. Ściany i meble zdobiło
mnóstwo zdjęć dzieci. Zauważyłem, że na żadnym nie było
z nimi ojca. Jedna z fotografii Collina wyglądała na
zrobioną całkiem niedawno - jeszcze miał wtedy włosy.
Były w takim samym kolorze jak włosy Addison.

Po chwili Addison wróciła do pokoju.

- Grają na Nintendo - oznajmiła i usadowiła się na drugim
końcu kanapy. - To opowiedz mi coś o sobie, kim jest
Natan Hurst?

- Tego nie wie nikt.

- Czyli zadałam dobre pytanie.

- To się okaże. Historia Natana Hursta to historia
zmarnowanych okazji i utraconej miłości.

background image

- Brzmi obiecująco. Opowiadaj.

- Urodziłem się w świetnie się rozwijającej metropolii
Pocatello, w Idaho, pod rządami ziemniaczanego króla*3.
Przeprowadziłem się do Utah z chwilą ukoń-

czenia szesnastu lat, jeszcze w tym samym tygodniu
dostałem pracę w Music-World i tak już zostało.

Patrzyła na mnie wyczekująco.

-I?

- I spotkałem kiedyś Tony’ego Danzę w restauracji. No,
może nie spotkałem, ale widziałem. Był w towarzystwie
sporej grupki ludzi.

- I to wszystko?

Skinąłem głową.

TLR

- Danza jest dość znanym aktorem.

- Mam na myśli twoje życie.

- To świetnie podsumowuje moje życie.

background image

- To najgorsza skrócona historia życia, jaką kiedykolwiek
słyszałam. Będę więc musiała trochę podrążyć temat.

- Zaczynaj. - Ugryzłem kawałek kanapki.

- Twoja matka żyje, a co z twoim ojcem?

Musiałem skończyć przeżuwać, zanim odpowiedziałem.

3 W Stanach Zjednoczonych ziemniaczanym królem
nazywa się J.R. Simplota, niegdyś jednego z największych
dostawców ziemniaków w kraju, właściciela olbrzymiej
korporacji wywodzącej się z Idaho.

- Zmarł, kiedy miałem dziewięć lat.

Zmarszczyła czoło.

- Przykro mi. Masz jakieś rodzeństwo? ;

- Brata.

- Dalej mieszka w Pocatello?

- Zmarł rok przed ojcem.

Pokręciła głową.

- Ciągle wchodzę na miny, prawda?

background image

- Cóż, moje życie jest jednym wielkim polem minowym.
Została mi tylko mama, a ona jest od... właściwie od
zawsze w domu opieki, do tego cierpi na demencję. Tak
prawdę mówiąc, to nawet mnie nie poznaje. - Oparłem się
i westchnąłem. - Widzisz, skrócona wersja była
zdecydowanie lepsza.

Popatrzyła na mnie ze współczuciem.

- Cieszę się, że wpadłeś. I nie chciałabym się chwalić, ale
robię doskonałą szarlotkę. Może się skusisz na kawałek?

- Z przyjemnością.

- Chodźmy do kuchni, tam jest cieplej.

Poszedłem za nią do niewielkiej, wyłożonej linoleum
kuchni, w której stał

TLR

żółty drewniany stolik z czterema krzesłami.

- Z bitą śmietaną?

- Pewnie.

Po naciśnięciu z pojemnika wyleciała tylko resztka
powietrza. Westchnęła.

background image

- Przykro mi. Właśnie się skończyła. Elizabeth ma
zwyczaj podjadania prosto z pojemnika.

Przyniosła kawałek ciasta i położyła przede mną razem z
widelczykiem.

- Może masz ochotę na kawę?

- A masz bezkofeinową?

- Tak, prawdę mówiąc, mam tylko bezkofeinową.

- No to mam szczęście.

Podeszła do blatu kuchennego, a po chwili wrócili z
dwiema filiżankami i usiadła naprzeciw mnie.

- Bardzo dobre ciasto - pochwaliłem.

- Pieczenie to jeden z moich nielicznych talentów.
Uwielbiam to. I jestem uzależniona od programów
kulinarnych.

- Skoro ja już się podzieliłem najbardziej obrzydliwymi
szczegółami ze swojego życia, czas na ciebie.

- Urodziłam się w Arkadii w Kalifornii. Nie znajdziesz na
przedmieściach niczego równie rajskiego. Mieszkaliśmy
jakieś trzy kilometry od toru wyścigowego Santa Anita.

background image

Wszystko jest tam porośnięte bluszczem, a wokół pełno
palm. Ojciec był inżynierem. Kiedy miałam dwanaście lat,
dostał ofertę pracy w Wirginii i tam się przenieśliśmy.
Tam też poznałam swojego byłego. Wzięliśmy ślub i
jakieś dziesięć lat temu przenieśliśmy się do Utah. Byłam
wtedy w ciąży z Collinem.

Rozwiedliśmy się ponad dwa lata temu. - Westchnęła. -
Wiele straciłam w ostatnich latach. Mama umarła prawie
rok temu, a ojciec przed dziesięcioma dniami.

Zmarł w jej urodziny. W pojedynkę nie miał nic do roboty
na tym świecie.

- Jak długo byli małżeństwem?

TLR

- Czterdzieści jeden lat - uśmiechnęła się. - Wszyscy
powinni mieć taki staż.

Tata zwykł mawiać, że udało im się przeżyć ze sobą tak
długi czas tylko dlatego, że to on podejmował wszystkie
ważne decyzje, mamie zostawiając te drobne.

Potem dodawał, że w czasie tych czterdziestu lat jakoś
nigdy nie trafiła się żadna ważna decyzja. - Roześmiała
się, a potem już dużo ciszej dodała: - Po śmierci mamy

background image

przypominał cień samego siebie. Bardzo ją kochał. Był
takim dobrym człowiekiem. Na szczęście udało mi się z
nim zobaczyć przed śmiercią. - Na jej ustach zagościł na
moment delikatny, pełen słodyczy uśmiech. - Był
prawdziwym romantykiem. Śpiewał mi i mamie piosenki
Andrei Bocellego. Może nie miał

wielkiego talentu, ale braki nadrabiał sercem, jakie w to
wkładał. Albo siłą głosu.

Naszą ulubioną piosenką było „Con te Partiró”, czyli
„Czas się pożegnać”. Prze-gadaliśmy całą ostatnią noc.
Strasznie cierpiał, choć starał się to przede mną ukryć.

Gdzieś o piątej nad ranem przycichł. Wiedziałam, że ta
chwila się zbliża. Wtedy na mnie popatrzył... - Przerwała,
by po chwili dodać ze łzami w oczach: - Znasz to
spojrzenie, kiedy wiesz, że już tej osoby nigdy nie
zobaczysz? Po prostu na siebie patrzyliśmy. Potem
powiedział, że czas się pożegnać. I odszedł. - Schyliła
głowę, a ja pozwoliłem, by w ciszy powoli opadły
emocje.

Odezwałem się dopiero po kilku minutach.

- Jesteś szczęściarą.

- Wiem - wytarła oczy. - Wydawałoby się, że ktoś, kto

background image

miał taką rodzinę, lepiej wybierze swoją drugą połówkę.
Najwyraźniej nie odziedziczyłam po rodzicach tego
talentu.

- Czy twój były ma jakieś imię?

- Zazwyczaj nazywam go Darth Vader, ale na imię ma
Steve.

- Elizabeth powiedziała, że was zostawił. Mówiła też, że
był draniem.

Skrzywiła się na te słowa, jakby właśnie skosztowała
czegoś wyjątkowo niesmacznego.

- Strasznie mnie to krępuje. Nigdy przy dzieciach nie
mówiłam o nim źle.

TLR

Musiała mnie podsłuchać, jak rozmawiałam przez telefon.

- To jest draniem czy nie?

- Oznajmił mi, że odchodzi, w dzień naszej rocznicy.

- To rzeczywiście kawał drania.

- To nie wszystko. Byliśmy wtedy na wspaniałych

background image

wakacjach w Mazatlanie, jedliśmy smaczną kolację,
nastrój był niezwykle romantyczny, a on tak po prostu
wyskoczył z tekstem: „Jak tam twój łosoś? Zostawiam cię
dla innej”. Nie potrafił

zrozumieć, dlaczego nie zostałam i nie dokończyłam
kolacji. Zamienił dwójkę dzieci i dziesięcioletni staż
małżeński na dwudziestotrzyletnią blond modelkę z Venice
Beach reklamującą biustonosze.

- Modelkę reklamującą biustonosze?

- O tak. Nie omieszkał się pochwalić, czym zajmuje się
jego nowa wybranka.

To chyba miał być dla mnie jakiś powód do dumy.

- Gościowi chyba przepaliły się w mózgu jakieś kabelki.

Uśmiechnęła się drwiąco.

- Kiedy chcesz kupić dom, znajdujesz agenta, żeby
wszystko posprawdzał, zanim podejmiesz decyzję. Z
mężami powinno być tak samo. Zanim weźmiesz ślub, ktoś
powinien zbadać, co jest zepsute, czy da się to naprawić i
ile to będzie kosztować.

Roześmiałem się na te słowa.

background image

- Masz rację, tylko że ludziom zazwyczaj bardziej zależy
na ślubie niż na pewności, że podjęli dobrą decyzję.
Dlatego na początku przymykają oczy na wiele spraw i
otwierają je dopiero po ślubie. Powiedziałem kiedyś
znajomej, że popełni błąd, wychodząc za faceta, z którym
planowała ślub. Odpowiedziała, że skoro już jesteśmy ze
sobą szczerzy, to mój bagaż doświadczeń jest za ciężki,
bym mógł kiedykolwiek się ożenić i że powinienem
zmienić dezodorant.

- Auć.

- Wiem. Darowałem sobie komentarz. Jej małżeństwo nie
przetrwało nawet TLR

roku. Miałem ochotę na: „A nie mówiłem”, ale co by to
dało. Przynajmniej zmieniłem dezodorant.

Roześmiała się.

- Ale nie stałam się po tym wszystkim zgorzkniała? -
spytała.

- Pomijając złośliwości typu Darth Vader, to nie.

- Ostatnio strasznie mi podpadł. Collin przeszedł
naprawdę ciężką chemioterapię, a Steve ani razu go nie
odwiedził. Ciągle wymyślam dla niego wymówki, żeby

background image

mój syn nie stracił poczucia własnej wartości. - Pokręciła
głową. - A może zmienilibyśmy temat? Opowiedz mi o
swojej pracy.

- Siedzę cały dzień przed komputerem i łapię złodziei.
Prawie jak w grach komputerowych, tylko bez
wojowników ninja, no i nikogo nie zabijam.

- Jak patrząc w monitor komputera, można stwierdzić, że
ktoś jest złodziejem?

- Mam swoje sztuczki. Jasne, jak ktoś wynosi coś ze
sklepu, nic nie da się zrobić. Ale zazwyczaj próbują
potem spieniężyć swoją zdobycz, podrabiają do-kumenty
zwrotu, takie tam. Kasa sklepowa jest niczym ser w
pułapce na myszy i jak ktoś się na niego skusi, zawsze
zostawi ślady.

Upiła łyk kawy.

- Zawsze chciałeś być detektywem sklepowym?

- Nie, początkowo chciałem zostać prawnikiem, ale
zacząłem pracę w MusicWorld, jeszcze zanim zdałem
maturę, i wkrótce wylądowałem w dziale ochrony. Nieźle
mi płacą, mam swoje biuro i asystentkę.

- Miche.

background image

Kiwnąłem głową.

- Miche bardzo ułatwia mi życie. Na przykład rezerwując
hotele w Denver.

- Polubiłam ją - stwierdziła Addison i zerknęła na mój
pusty talerzyk. - Masz ochotę na jeszcze?

- Nie, dziękuję. Było naprawdę pyszne.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, w końcu popatrzyłem
jej w oczy i odwa-TLR

żyłem się spytać:

- Mogę ci zadać kłopotliwe pytanie?

Na jej twarzy momentalnie pojawił się niepokój.

- Nie wiem. Jak bardzo kłopotliwe?

Zdecydowałem, nie wiedzieć czemu, że jej panika jest
dobrym znakiem. Wziąłem głęboki oddech.

- Coś się wtedy wydarzyło w pokoju hotelowym.

- Między nami?

Robiło się coraz trudniej.

background image

- Nie to miałem na myśli... - odpowiedziałem, czując się
jak skończony idiota.

- To nic ważnego.

Na chwilę spuściła głowę, a potem odpowiedziała:

- Collin cię wyleczył.

- Wiedziałaś?

- Byłam tego pewna.

- Jak on to zrobił?

Wpatrywała się przez chwilę w stół, potem wzięła
głęboki wdech, jakby go-dząc się z tym, że za chwilę
wszystko mi opowie.

- Collin urodził się z atrezją zastawki trójdzielnej. To
znaczy, że jedna z jego zastawek nie wykształciła się na
tyle, by prawidłowo funkcjonować. W praktyce wygląda
to tak, że pracuje tylko połowa jego serca. Zaraz po
porodzie musiał

przejść operację zespolenia sztucznym naczyniem aorty z
tętnicą płucną. Dawali mu czterdzieści procent szans na
przeżycie. Ale Collin umie walczyć, niestraszne mu
statystyki. Powiedzieli mi, że jeśli przeżyje, będzie

background image

potrzebował przeszczepu serca. Na początku jednak
wszystko było w porządku. Dopiero jakiś rok temu
wywiązało się zapalenie wsierdzia - tętniak w sercu
wielkości orzecha i infekcja.

Wymagał naprawdę skomplikowanej operacji. Pościłam i
modliłam się, ale w trakcie operacji sprawy przyjęły zły
obrót. - Przełknęła ślinę. - Collin zmarł na TLR

stole operacyjnym. Udało się go ściągnąć z powrotem
dopiero po sześciu minutach. Dowiedziałam się o
wszystkim od lekarza już po przewiezieniu go na salę
pooperacyjną. Nie wiedzieli, czy nie ma uszkodzeń
mózgu. Nie było, na szczęście, ale kilka dni potem Collin
powiedział mi, że kiedy umarł, opuścił swoje ciało.

- Uwierzyłaś mu?

- Szczerze? Początkowo nie. Myślałam, że coś mu się
może przyśniło. Jakiś tydzień później robiłam na drutach
czapkę, kiedy powiedział, że nie powinnam była wyrzucać
tamtej, bo jemu się podobała. Zapytałam której.
Odpowiedział, że tej, którą wyrzuciłam w szpitalu.
Rzeczywiście, wtedy w szpitalu zaczęłam mu robić na
drutach czapkę z pomponem. Ale operacja przeciągnęła
się o dwie godziny i choć miałam już zrobioną połowę,
byłam tak zdenerwowana czekaniem na jakiekolwiek
wieści, że zaczęłam ją pruć. W końcu wyrzuciłam

background image

wszystko, razem z drutami. Spytałam, skąd o niej wie, a
on odparł, że kiedy wyrzucałam ją do kosza, stał koło
mnie. Zaczęłam go wtedy pytać o inne rzeczy. Tamtego
dnia poczekalnia była zatłoczona, ale zapamiętałam młodą
parę Azjatów siedzącą w rogu. Byli z dzieckiem, które
cały czas płakało. Collin powiedział mi, że była tam para
Chiń-

czyków z płaczącym niemowlakiem. Nie mógł tego
wiedzieć. Opisał nawet kwiaty w poczekalni.

- Niesamowite.

- Naprawdę niesamowite jest to, że opisał też rzeczy
zupełnie nie z tego świata.

Był w innym, pięknym, jak twierdzi, miejscu. Myślę, że
mogło to być niebo.

- Kiedy się dowiedziałaś, że ma dar uzdrawiania?

- Kilka tygodni po operacji. Lizzy zerwała kilka róż,
włożyła je do wazonu, ale zapomniała nalać wody. Kiedy
sobie wreszcie o tym przypomniała, kwiatki już dawno
zwiędły, a ona wpadła w rozpacz. Collin wziął je do ręki
i podał mi. Na moich oczach odzyskały kolory. Nigdy nie
widziałam czegoś równie pięknego.

background image

- To najbardziej niezwykła rzecz, o jakiej słyszałem.
Powinnaś opowiedzieć o tym innym. Wyobraź sobie, do
czego Collin jest zdolny. Mógłby zmienić świat.

TLR

Na te słowa cała zesztywniała.

- Nie. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

- Dlaczego?

- Takie rzeczy wiele go kosztują. Za każdym razem jego
zdrowie się pogarsza.

Nie wiem, czy na stałe, ale w jego obecnym stanie...
Obawiam się, że to go zabija

- dodała z ogromnym bólem w oczach. - Każdego ranka
budzę się z pytaniem, ile jeszcze przede mną dni z
Collinem. Za każdym razem, gdy kogoś uleczy, sam czuje
się jeszcze gorzej. Wyobrażasz sobie, co by się działo,
gdyby ludzie do-wiedzieli się o jego darze? - Spojrzała
mi głęboko w oczy. - Zabraliby mi go.

Odezwałem się dopiero po chwili.

- Oczywiście nie powiem nikomu ani słowa.

background image

Sięgnęła ponad stołem po moją dłoń.

- Wiem, Collin powiedział mi, że będziesz nas chronił.

Podniosłem głowę.

- Tak powiedział?

- Jedną z jego zdolności jest odczytywanie ludzkiej aury.
Wie takie rzeczy, z których sami zainteresowani nie zdają
sobie sprawy. Wiele wiedział o moim by-

łym.

Wszystko zaczynało się nagle układać w logiczną całość.

- Dlatego pozwoliłaś mi zostać z wami w hotelu.

- Collin uznał, że jesteś dobrym człowiekiem.

Po tych słowach nie byłem już wcale przekonany, czy
Collin posiada jakiś cudowny dar. Jeśli naprawdę znałby
moją przeszłość, na pewno by tak nie powiedział.

- Taki dar ma też swoje minusy - ciągnęła. - Choćbym nie
wiem jak próbowała, nie potrafię ukryć przed nim smutku.
A ostatnimi czasy stale mi towarzyszy.

W tym momencie do pokoju wszedł Collin, co w świetle

background image

naszej rozmowy było niemal surrealistycznym doznaniem.

TLR

- Mamo, możemy dostać jeszcze ciasta?

- Jasne. - Wstała i odkroiwszy kawałek ciasta, podała mu
go na papierowym talerzyku. - A Lizzy?

- Ona chce tylko bitej śmietany.

- Zjadła już całą.

- Mówiłem jej.

Addison ukroiła jeszcze jeden kawałek i położyła go na
osobnym talerzyku.

- Jak skończycie, czas do łóżka. I nie zapomnijcie o
umyciu zębów.

- Ale mamo, doszliśmy już do siódmego poziomu.

- Nie interesowałoby mnie to, nawet gdybyście doszli do
siedemdziesiątego.

- W Mario nie ma siedemdziesięciu poziomów. Nigdy
wcześniej nie doszedłem do siódmego.

background image

- Macie jeszcze dziesięć minut, potem spać.

- Dobrze - zabrał ciastka i wyszedł z pokoju.

Odwróciła się do mnie z uśmiechem.

- Ciężko być mamą i zawsze wszystko niszczyć.

- Świetnie sobie radzisz, chodzi mi o bycie mamą.

Oparła się i patrzyła na mnie, jakby czekając na kolejne
pytanie.

- Ma jeszcze jakieś inne dary?

- Jeden, z którym nie wiem, jak sobie poradzić. Czasami
twierdzi, że widzi postacie z zaświatów. Nie wiem, co o
tym myśleć. Przeraża mnie to, więc nigdy nie drążę
tematu. To tak, jakby odkąd przeszedł na tamtą stronę,
każdą nogą stał w innym świecie. Nie sposób
przygotować się na coś takiego. Jestem pewna, że ktoś
inny poradziłby sobie z tym lepiej.

- Wątpię.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Jak taki mały chłopiec daje sobie z tym radę?

background image

- Dla niego to coś zupełnie normalnego. Trzyma to w
tajemnicy tylko dlatego, TLR

że go o to prosiłam. Ale od czasu do czasu robi coś po
swojemu. Jak w twoim przypadku.

- Nie wiedziałaś, że chce mnie wyleczyć?

- Nie.

- A gdybyś wiedziała, powstrzymałabyś go?

- Pewnie tak - odpowiedziała zawstydzona.

- Jest dobrym dzieciakiem, prawda?

- Nie znam nikogo o równie dobrym sercu, a Collin, jak na
ironię, tak naprawdę ma zaledwie jego połowę.

Zamyślony nad jej słowami, nagle na zegarze nad
kuchenką zobaczyłem, która godzina.

- Robi się późno. Lepiej już pójdę, żebyś mogła położyć
dzieci do łóżek.

Wyglądała na rozczarowaną.

- Przyniosę ci płaszcz.

background image

Spotkaliśmy się przy drzwiach. Wyszedłem na ganek, a
ona podążyła za mną, zamykając za sobą drzwi. Stała
bardzo blisko, z jej oczu bił niesamowity blask.

- Nie masz pojęcia, jak długo chciałam powiedzieć komuś
o Collinie. Kamień spadł mi z serca.

- Cieszę się, że mi ufasz.

Przysunęła się jeszcze bliżej, tak że nasze ciała się
stykały.

- Kiedy mówiłam o tym, że często ostatnio bywałam
smutna, nie powiedzia-

łam, że to się zmieniło, odkąd cię poznałam.

Spojrzałem jej w oczy.

- Skoro już jesteśmy przy zwierzeniach, to od spotkania w
hotelu, nie mogłem przestać o tobie myśleć.

Na jej ustach rozkwitł szeroki uśmiech. Pochyliłem się i
pocałowałem ją, a potem staliśmy tak przez chwilę,
wpatrując się w siebie nawzajem i ogrzewając mroźne
powietrze naszymi ciepłymi oddechami.

TLR

background image

- Wiesz, ranek nie należał do przyjemnych. Ale pozostała
część dnia okazała się bardzo udana.

- Dla mnie również.

- Masz jakieś plany na jutro?

- Obiecałam dzieciakom, że obejrzymy bożonarodzeniowe
lampki w centrum.

Masz ochotę wybrać się z nami?

- Mogę was zabrać potem na obiad?

- Byłoby super. Dzieciaki uwielbiają jeść na mieście, a
nasz skromny budżet nieczęsto na to pozwala.

- Jaka jest ich ulubiona knajpka?

- Którakolwiek, jeśli tylko serwują tam pizzę, spaghetti
albo nad drzwiami wisi znaczek McDonald’s.

- To może Old Spaghetti Factory?

- Zostaniesz ich bohaterem. - Przechyliła głowę. -
Właściwie to już nim jesteś.

Już raz mnie uratowałeś. - Przytuliła się i pocałowała
mnie raz jeszcze.

background image

- O której godzinie?

- Hm? - spytała, ciągle jeszcze zatopiona w ostatnim
pocałunku.

- O której po was przyjechać?

- Ach. Najpierw musielibyśmy zjeść. Dzieciaki chodzą
spać przed dziewiątą.

Wpół do szóstej to za wcześnie?

- Będę o wpół do szóstej. Do zobaczenia jutro.

Czekała na ganku ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma,
dopóki nie odpali-

łem silnika. Machała, gdy wyjeżdżałem na ulicę. Miałem
wrażenie, jakbym wkroczył właśnie w zupełnie inną
rzeczywistość, niczym we śnie, z którego przyjdzie mi się
rano obudzić. Piękna samotna matka, która wielbiła mnie,
jakbym umiał chodzić po wodzie, i mały chłopczyk, który
być może posiadł tę umiejęt-ność. Sam już nie
wiedziałem, która z tych rzeczy zdumiewa mnie bardziej.

TLR

ROZDZIAŁ 9

background image

TLR

Czasem wydaje mi się, że moje relacje

z kobietami przypominały

takie McZwiązki: krótkie, nic nieznaczące,

konsumowane w pośpiechu.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Nie mogłem zrozumieć, co też Addison we mnie widzi.
Istniała wprawdzie możliwość, że to los postanowił mi
wynagrodzić wszystkie te lata, gdy nikt nie okazywał mi
uczuć, ale że z reguły mu nie ufam, jakoś nie byłem do tej
teorii przekonany. Już raczej skłonny byłem uwierzyć, że
sobie ze mną pogrywa, że zabawia się, jak kotek myszką,
zanim ją na dobre wykończy. Nie chodzi o to, że przed
Addison kobiety się mną nie interesowały. Wręcz
przeciwnie, zawsze kogoś miałem. Słyszałem gdzieś, że
wszyscy potrzebujemy miłości - i jeśli nikt nam jej nie
zapewni, sami znajdujemy jak nie uczucie, to przynajmniej
jego substytut.

Odtrącony przez matkę, całe życie polowałem na miłość.

background image

Podrywanie kobiet jest sztuką i pomimo moich tików, szło
mi całkiem nieźle. Jeszcze niecałe trzy miesiące temu
byłem w poważnym związku. Problem w tym, że żaden z
nich jakoś nie przetrwał. Każdy, niczym kartonik mleka,
miał swoją datę ważności.

Addison wyróżniała się na tle dotychczasowych kobiet w
moim życiu. Najważniejszą różnicą było to, że miała
dzieci. Instynkt macierzyński jest chyba naj-silniejszą siłą
świata. Zazwyczaj przyciągałem zupełnie inny typ,
podobnie jak ja TLR

unikający zobowiązań.

*

Związki jednorazowego użytku, które stały się już moim
charakterystycznym modus operandi, zaczynały mnie
jednak powoli nużyć. Addison na pewno była kobietą, z
którą można budować przyszłość. Problem w tym, że to ja
nie byłem odpowiednim do tego typem faceta.

Ta myśl napełniała moje serce strachem. Nasz związek,
który jeszcze się na dobre nie zaczął, z góry skazany był
na niepowodzenie.

ROZDZIAŁ 10

background image

TLR

Addison zabrała mnie do miejsca,

o którym myślałem, że nie będzie

mi już dane go oglądać.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Kiedy zajechałem na podjazd, Collin i Elizabeth czekali
już ubrani na ganku.

Elizabeth wbiegła do domu, kiedy zacząłem wysiadać z
samochodu, a Collin został na miejscu, przyglądając mi
się uważnie. Ubrany był w idealnie dopasowaną czapkę z
pomponem i nieco za duży jak na jego posturę płaszczyk,
który odstawał

na ramionach i sprawiał wrażenie, jakby był podszyty
sportowymi ochraniaczami.

- Cześć, Collin, macie ochotę się trochę rozerwać?

- Jasne.

Drzwi frontowe otwarły się i wypadła z nich Elizabeth.

background image

- Collin, jedziemy do Old Spaghetti Factory.

- Super.

Zza Elizabeth wyłoniła się Addison. Uśmiechnęła się w
moją stronę.

- Cześć.

Spotkaliśmy się na najniższych stopniach schodów.
Chciałem ją pocałować, ale przytuliła mnie tylko lekko i
natychmiast się odwróciła. Dziwne.

- Jak minął dzień? - spytałem.

- W porządku. Bierzemy mój samochód?

TLR

- Możemy pojechać moim.

- Dzieciaki, wskakiwać do samochodu pana Hursta.

Pobiegły do mojego auta, a kiedy zaczęły się gramolić do
środka, Addison odwróciła się i mnie pocałowała.

- Przepraszam, że wcześniej nadstawiłam policzek. Nie
chcę póki co stresować dzieci.

background image

Ten wieczór był dla mnie czymś zupełnie nowym. Po raz
pierwszy, odkąd skończyłem osiem lat, znów czułem, że
należę do rodziny. Gdy wchodziliśmy do restauracji,
Elizabeth wzięła mnie za rękę.

Kilka minut po tym, jak złożyliśmy zamówienie, Collin
spytał:

- Ma pan żonę?

Addison zasłoniła dłońmi oczy.

- Nie.

- Rozwiódł się pan?

- Nie. Nigdy nie miałem żony.

- I nie ma pan i nie zna żadnych innych dzieci

- Nie. Tylko was.

Oparł się na krześle.

- Super.

Dzieci zamówiły włoską wodę sodową i piszczały z
zachwytu, kiedy się dowiedziały, że mogą zatrzymać
szklanki. Addison uśmiechała się radośnie, obserwując,

background image

jaką mają frajdę. Cała promieniała i ilekroć na nią
zerkałem, wydawała mi się coraz piękniejsza.

Po obiedzie pojechaliśmy do centrum. Kilka przecznic
było zupełnie zakor-kowanych i trochę nam zajęło
dotarcie do Temple Square. Im bliżej centrum, tym
chodniki i przejścia dla pieszych stawały się bardziej
zatłoczone.

- Spójrzcie na te tłumy - powiedziałem, starając się nie
zdradzić tonem głosu swojej niechęci do większych grup
ludzi.

TLR

Addison jęknęła.

- No jasne. To właśnie dzisiaj zapalają wszystkie lampki i
dlatego jest tu teraz połowa miasta. Myślałam, że zrobili
to już kilka dni temu. - Odwróciła się do dzieciaków. -
Będziemy musieli przyjechać innym razem.

- Uuu - jęknęła Elizabeth.

Collin siedział cicho. Już pod koniec obiadu wyglądał na
zmęczonego i od wyjścia z restauracji prawie się nie
odzywał.

background image

- Tak czy siak nie mamy teraz jak zawrócić -
odpowiedziałem. - Możemy ob-jechać rynek dookoła i
będziecie mogli pooglądać lampki z samochodu. -
Zerknąłem w lusterko na Collina. - Jak się czujesz, szefie?

- W porządku - odpowiedział.

Objechanie placu zajęło nam prawie pół godziny.
Wróciliśmy do domu przed ósmą. Addison podała
Collinowi swoje klucze.

- Pomożesz Lizzy przygotować się do spania?

- Jasne. - Popatrzył na nas podejrzliwie. - A wy się gdzieś
wybieracie?

- Zaraz przyjdę - odpowiedziała Addison. - I nie
zapomnieliście o czymś przypadkiem?

- Dziękujemy, panie Hurst - odezwał się Collin.

- Dziękujemy za szklanki - dodała Elizabeth.

- Polecam się na przyszłość.

- A teraz marsz umyć zęby i wskakiwać w piżamy. I
sprawdźcie, czy Goldie ma wodę w misce. Będę za
chwilkę.

background image

Pobiegli w stronę drzwi, dzierżąc w dłoniach swoje cenne
szklanki na wodę sodową z Old Spaghetti Factory.

- Pracujesz jutro?

- Lecę do Oklahomy.

- Więc pewnie musisz już jechać?

- Niekoniecznie.

TLR

- To dobrze. Bo mam dla ciebie spóźniony prezent
urodzinowy. Ale jeśli chcesz go dostać, musisz wejść do
środka.

Kiedy weszliśmy do domu, wzięła mój płaszcz i razem ze
swoim położyła na kanapie. Chcesz dostać swój prezent
od razu?

- Jasne.

- Wracam za minutkę - powiedziała i przechyliwszy lekko
głowę, dodała: -

Muszę przygotować parę rzeczy.

Zamknęła Goldie w kuchni, sprawdziła, czy dzieci są w

background image

łóżkach, i zbiegła na dół. Wróciła dopiero po dziesięciu
minutach. Jej oczy płonęły z podekscytowania.

- Chodź - powiedziała, biorąc mnie za rękę i prowadząc
w dół do niewykoń-

czonej piwnicy. Zatrzymaliśmy się przed pierwszymi
drzwiami.

- Dobra. Zamknij oczy.

- Co jest za tymi drzwiami?

- Zobaczysz. Zamknij oczy albo zepsujesz niespodziankę.

Posłuchałem jej prośby. Wzięła mnie za rękę i
wprowadziła do środka.

- W porządku. Możesz już otworzyć.

Kiedy otwarłem oczy, znalazłem się nagle w czymś, co
przypominało egzo-tyczny arabski namiot. Niewykończone
ściany pokrywały pofałdowane złote prześcieradła z
satyny, sięgały aż do przykrytej dywanem podłogi.
Zawieszone w rogach lampiony rzucały przyćmione snopy
złotego i różowego światła, które odbijało się od
ciemniejszego złota zasłon. Było tu znacznie cieplej niż w
pozostałej części domu. Przez rozlegające się wokół

background image

odgłosy fal z hukiem uderzających o brzeg przebijał się
cichutki szum przenośnego grzejnika. Powietrze było prze-
sycone bogactwem aromatów, co w połączeniu z
podkładem dźwiękowym i oświetleniem sprawiało, że
czułem się, jakbym przekroczył bramy innego świata.

Przy jednej ze ścian na wąskim stoliku stało kilka
niebieskich buteleczek, małych i nieco większych, oraz
gliniany świecznik z delikatnie migoczącym płomykiem.

TLR

Centralną cześć pokoju zajmował najważniejszy mebel -
pokryte złotymi prześcieradłami łóżko do masażu.

- O rany! - Byłem kompletnie zaskoczony. - Nie
spodziewałem się czegoś takiego. Takich... luksusów.

- To jest mój pokój do masażu - odpowiedziała z
uśmiechem.

-

Wiem,

że

odrobinę

krzykliwy.

Udekorowałam go rano specjalnie dla ciebie. Ale chyba
trochę przesadziłam. Przypomina teraz dom schadzek.

Roześmiałem się zadowolony, że dla mnie zadała sobie
tyle trudu.

- Mnie się podoba. I ładnie pachnie.

background image

- Olejek ylangowy, drzewo sandałowe, lawenda i
rozmaryn. A moim prezen-tem dla ciebie będzie masaż. -
Zawahała się przez moment. - Wiem, że jesteś sceptycznie
nastawiony do masażu, ale mam przeczucie, że ci się
spodoba.

Wcale nie byłem tego taki pewien, ale nie zamierzałem
odrzucać jej prezentu.

- To od czego zaczynamy?

- Najpierw musisz się rozebrać. Jeśli oczywiście nie masz
nic przeciw. Bę-

dziesz przykryty przez cały czas - wyjaśniła i dodała: -
Jestem w końcu profe-sjonalistką.

Zacząłem rozpinać koszulę.

- Poczekam na zewnątrz. Jak skończysz, połóż się na
brzuchu, głowę oprzyj na zagłówku i cały się nakryj.

Gdy wyszła, zdjąłem ubranie i ułożyłem je na kupce w
rogu pokoju. Wdrapa-

łem się na łóżko, oparłem głowę na poduszce, jak
poleciła, i przykryłem się prześcieradłem od pasa w dół.
Materac był twardy, ale wygodny - to i muzyka sprawiły,

background image

że natychmiast poczułem się rozluźniony. Minutę później
zawołała cicho:

- Gotów?

-Tak.

Usłyszałem, jak wraca do pokoju. Położyła dłoń na moich
plecach.

TLR

- Wiem, że to twój pierwszy raz, więc jeśli coś nie będzie
ci się podobać, po prostu mi o tym powiedz, a ja zwolnię
tempo, zmniejszę siłę, zwiększę ją, albo zupełnie
przestanę. Chcę, żebyś się czuł swobodnie i mówił mi, co
sprawia ci przyjemność. To ty dyktujesz warunki. Jasne?
Przez kolejną godzinę wszystko ma się kręcić tylko wokół
ciebie.

- Podoba mi się taki układ.

- Wiedziałam, że ci się spodoba.

Ściągnęła prześcieradło trochę poniżej talii i wylała mi na
plecy ciepły olejek.

Zamknąłem oczy, wsłuchując się, jak szybko, w równym
tempie rozciera go w dłoniach.

background image

Zaczęła od delikatnego masażu dołu pleców. Jej ruchy
były wolne, rytmiczne i delikatne. Ręce wędrowały w
górę pleców, zataczając koła wokół linii szyi i ramion, a
potem tą samą drogą przesuwały się w dół.

- Jesteś świetnie zbudowany - wyszeptała.

Słyszałem jej oddech, równie wolny jak mój. Mięsień po
mięśniu, moje ciało uspokajało się pod jej dotykiem, aż
poczułem się zupełnie rozluźniony. Nie będzie wielką
przesadą, jeśli dodam, że nigdy w życiu nie byłem równie
zrelaksowany.

Jej dłonie stawały się cieplejsze w miarę, jak zwiększała
siłę i tempo swoich ruchów. W jej dotyku było coś
krzepiącego i przeszła mi przez głowę myśl, że może dar
uzdrawiania jest u nich rodzinny. Teraz oprócz
wewnętrznej strony dłoni czułem też jej palce i
przedramiona, którymi uciskała plecy. Zaczynałem
zasypiać.

Traciłem świadomość kilka razy, nie zdając sobie sprawy,
że śpię, dopóki nie wyszeptała cicho:

- A teraz odwróć się na plecy.

Przytrzymała prześcieradło, żeby mnie zasłonić, ale mnie
było już wszystko jedno. Zaczęła od masażu klatki

background image

piersiowej, ale kiedy doszła do splotu słonecznego, nagle
wszystko się zmieniło.

W moim żołądku zaczęła pęcznieć olbrzymia pulsująca
kula. Ciało zdawało się TLR

zamykać w sobie. Przed oczami przelatywały mi potworne
obrazy i z trudem ła-pałem powietrze. Całym ciałem
wstrząsał ogromny szloch. Miałem wrażenie, jakbym się
rozdwoił. Jedna część mnie, ta racjonalna, była
zdezorientowana

i

zażenowana

niekontrolowanym

wybuchem, druga zaś łkała bez opanowania, zraniona i
przerażona. Spodziewałem się, że Addison odsunie się na
bok, ale ona położyła mi dłonie na ramionach i przyklękła
przy mnie z twarzą tuż obok mojej.

- Już w porządku, Natanie - powiedziała łagodnie.- Jestem
tu.

Stała tak obok mnie przez kilka minut, z jedną ręką na
mojej głowie, drugą głaszcząc mnie delikatnie po szyi i
ramionach.

Kiedy odzyskałem panowanie nad sobą, odwróciłem się
na bok i spojrzałem jej głęboko w oczy.

- Nie wiem, co się stało.

background image

Przesunęła dłonią w dół moich pleców, lekko mnie
łaskocząc.

- Czasem podczas masażu uwalniane są głęboko skrywane
emocje. Nie tyko mózg przechowuje wspomnienia i
emocje, ciało również. Dlatego ludzie po przeszczepach
często twierdzą, że przejęli wspomnienia dawcy.
Zjawisko to nazywa się pamięcią komórkową. Grzebanie
wspomnień gdzieś na poziomie ko-mórkowym to
mechanizm, którego używają nasze ciała, by chronić nas
przed bólem. Ale na dłuższą metę, te uczucia przybierają
tylko na sile - a to generuje jeszcze więcej bólu i chorób.
Masaż pomaga uwolnić te emocje. Pamiętasz, jak
porównałeś swoje życie do pola minowego? Nawet nie
wiesz, ile było w tym prawdy, z tą różnicą, że to twoje
ciało, a nie życie jest polem minowym. Czasem wracają
też wspomnienia z przeszłości.

Przedramieniem przetarłem sobie oczy.

- Jakiego typu wspomnienia?

- Wizje wydarzeń sprzed wielu lat. Czasem są to rzeczy,
których człowiek świadomie nie jest w stanie przywołać.
Albo które celowo stłumił.

- Właśnie coś takiego się wydarzyło. Zobaczyłem coś.
Coś okropnego.

background image

TLR

- Co takiego zobaczyłeś?

- Mojego brata.

ROZDZIAŁ 11

TLR

Najważniejszą historią, jaką

w życiu piszemy, jest nasza własna –

nie jest pisana atramentem,

ale codziennymi wyborami.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Przeturlałem się z powrotem na brzuch, chowając głowę
w zagłówek.

- Lepiej już pójdę.

- Rozumiem - odpowiedziała, cofając dłoń. - Zostawię
cię, żebyś mógł się ubrać.

background image

Wyszła z pokoju. Było mi przykro, że zepsułem jej
prezent, ale ona wydawała się lepiej niż ja rozumieć to,
co się przed chwilą wydarzyło. Szybko wskoczyłem w
ubranie i wróciłem na górę. W dalszym ciągu byłem
roztrzęsiony. Czekała na mnie w salonie z płaszczem w
dłoni. Widać było, że jest przybita; pewnie się
zastanawia,

czy

mnie

jeszcze

kiedyś

zobaczy.

Odprowadziła mnie na ganek i dopiero tam zarzuciła mi
ramiona na szyję.

- Strasznie mi przykro.

- Nie myśl już o tym - odpowiedziałem. - Zadzwonię w
niedzielę po powrocie.

- Mam nadzieję - dodała, ale wyczułem w jej głosie
rozczarowanie.

- Oczywiście, że zadzwonię. Obiecuję.

Zmusiła się do uśmiechu. Zanim puściła moją rękę,
powiedziała cicho, niemal TLR

szeptem:

- Pamiętaj, że nie ma takiego cierpienia, którego miłość
nie byłaby w stanie uleczyć. Na te słowa na dłużej
zatrzymałem wzrok na jej twarzy. Po chwili po-

background image

całowałem ją w policzek i poszedłem do samochodu.
Kiedy wyjeżdżałem z podjazdu, zerknąłem jeszcze w
stronę werandy, ale jej już nie było.

*

Zacząłem prowadzić dziennik, kiedy miałem dziesięć lat.
Dostaliśmy w piątej klasie takie zadanie domowe od
naszej nauczycielki, pani Domgaard. Aby zali-czyć
semestr, trzeba było przez trzydzieści dni prowadzić
skrupulatne zapiski o wszystkim, co się w tym czasie
wydarzyło, oraz tego, co kotłowało się wówczas w
naszych głowach. Osiemnaście lat później wciąż
prowadziłem dziennik. Miałem całą półkę zapisanych
zeszytów. Od czasów szkolnych jego forma stała się
bardziej wyszukana. Używam teraz trzech kolorów
atramentu. O codziennych zda-rzeniach piszę kolorem
czarnym. Niebieskim notuję różnego rodzaju przemyślenia
i refleksje, a czerwonym czasem uwieczniam sny.

Tamtej nocy po powrocie do domu natychmiast
przekartkowałem dziennik w poszukiwaniu czerwonego
atramentu i opisu snu na pustkowiu. Nie pomyliłem się. To
niesamowite. Addison zacytowała fragment mojego snu.

TLR

ROZDZIAŁ 12

background image

TLR

Pragnę przejść przez życie w taki

sposób, by moja historia nie była

kiedyś opowiadana ku przestrodze.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

W Oklahomie czekała mnie rutynowa, choć na swój
sposób tragiczna sprawa.

Facet, którego nakryłem, był wzorowym pracownikiem
MusicWorld z ośmioletnim stażem, co w tej branży jest
niemalże wiecznością. Dwanaście razy był wy-bierany
pracownikiem

miesiąca.

Zaledwie

dwa

miesiące

wcześniej kumpel z pracy doradził mu, by na kłopoty z
nadwagą „spróbował” metamfetaminy. Już po drugiej
„próbie” był uzależniony. Strasznie mnie denerwują
tłumaczenia typu

„tylko próbowałem”. Jeśli ktoś mówi ci, że zamierza
wejść do klatki z lwami w zoo w Bronksie tak „na próbę”,
jest po prostu skończonym idiotą.

Darrin (bo tak miał na imię, choć ja ciągle omyłkowo

background image

zwracałem się do niego:

„Sam”,

pewnie

przez

podkręcone

wąsy,

które

przypominały mi bohatera jednej z kreskówek

- Yosemite Sama) szybko zaczął kraść, by zdobyć fundusze
na zaspokojenie głodu narkotykowego. Wpadł od razu, co
było zaskakujące, gdyż pracownik z ośmioletnim stażem
powinien był sprytniej zatrzeć po sobie ślady. Myślę, że
on podświadomie chciał zostać przyłapany. Często tak się
dzieje.

TLR

Już po dwóch minutach przesłuchania wiedziałem
dokładnie, jak wygląda sprawa. Siedział ze mną w słabo
oświetlonym pokoju w okularach przeciwsło-necznych i
trząsł się niczym w febrze.

Przesłuchanie było krótkie, co w tym stanie musiało mu
być na rękę, przynajmniej dopóki nie zakuto go w
kajdanki. Ja zaś chciałem szybko wrócić do hotelu i
zatopić się w lekturze lub oglądnąć film. Ciągle
wspominałem Addison i wydarzenia poprzedniej nocy.
Miałem tylko nadzieję, że nie wyrządziłem żadnej
nieodwracalnej szkody naszemu świeżemu związkowi.

Hotelowy korytarz był świątecznie udekorowany, trwało

background image

właśnie jakieś wy-stawne firmowe przyjęcie, wokół
kręcili się wystrojeni w suknie i smokingi go-

ście.

Przemknąłem

pośród

nich

niczym

duch,

niezauważony, przeoczony. Niewidzialny. Chyba nie
zdawałem sobie sprawy z mojej samotności, dopóki nie
pojawił się ktoś, kto tę pustkę wypełnił. Strasznie
żałowałem, że nie ma ze mną Addison.

Zamówiłem z hotelowego baru skrzydełka z kurczaka w
sosie śmietanowo-czosnkowym oraz łodygi selera i
pochłonąłem posiłek, oglądając dokument o życiu
Vincenta Furniera, znanego szerzej jako Alice Cooper.
Gdzieś za piętnaście jedenasta nie mogłem już dłużej
znieść samotności i zadzwoniłem do Addison. U

niej

dochodziła

dopiero

dziesiąta.

Głos

miała

zachrypnięty, jakbym wyrwał ją ze snu.

-Cześć.

-Nie śpisz?

Roześmiała się na to pytanie.

-Nie śpię.

-

background image

Jak minął ci dzień?

-

W porządku. A jak u ciebie?

-

Ok. Po prostu o tobie myślałem.

-

To dobrze. A co konkretnie myślałeś?

TLR

-

Tak sobie myślałem, że chętnie zabrałbym cię po
powrocie na randkę.

Prawdziwą randkę. Z kolacją i może jakimś kinem.

Odetchnęła z wyraźną radością, choć równie dobrze
mogła to być ulga.

- Nie masz pojęcia, jak dawno nikt nie złożył mi podobnej
propozycji.

background image

- No to masz spore zaległości. Będziesz miała z kim
zostawić dzieci?

- Tak. Cieszę się bardzo, że zadzwoniłeś. Martwiłam się,
że cię straciłam.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

- Kiedy wracasz?

- Jutro po południu. Przyjadę po ciebie o szóstej.

- Będę gotowa. Dobranoc.

Położyłem się do łóżka zadowolony z siebie. Znów
poczułem się dobrze.

*

Mój samolot wylądował o trzeciej. Po szybkim treningu
na siłowni przygotowałem się do wyjścia i o szóstej
podjechałem po Addison. Nie miałem okazji poznać niani,
bo cała trójka była zajęta graniem na Nintendo, a Addison
wyko-rzystała

ten

moment

nieuwagi

dzieciaków,

wypychając mnie na zewnątrz.

- Uwierz mi - stwierdziła - tak będzie lepiej.

Zabrałem ją do małej przytulnej restauracji o nazwie

background image

„Pięć razy wszystko”, która ze swoimi pokrytymi
sztukaterią ścianami, ozdobami z metaloplastyki i
wszechobecnym ciemnym drewnem przypominała trochę
stary angielski pub. Na stołach stały świece, kieliszki z
grubego szkła i porcelanowa zastawa na cynowych
podstawkach. Z głośników płynęła muzyka klasyczna.

- Nie jestem odpowiednio ubrana. Mogłeś mnie uprzedzić,
że idziemy do tak eleganckiej knajpki.

- Nie musisz być nie wiem jak wystrojona. Popatrz na
tamtego gościa. Jest w dżinsach.

Spojrzała na faceta, ale na niewiele się to zdało, gdyż był
to bądź co bądź

TLR

mężczyzna. Na szczęście podeszła do nas kelnerka i
Addison najwyraźniej przestała się stresować swoją
garderobą. Zamówiła nadziewanego kurczaka, a ja
poprosiłem o polędwicę wołową.

- Nie musisz zamawiać najtańszego dania w karcie -
skomentowałem jej wy-bór.

- Kurczak był najtańszy? - zapytała szczerze zdziwiona. -
Wiesz, przejeżdża-

background image

łam w pobliżu milion razy, ale do głowy mi nie przyszło,
że w środku jest re-stauracja. I to tak oryginalna.

- To najpilniej strzeżony sekret Salt Lake. Nie trafisz tu
sama, jeśli ktoś cię wcześniej nie pokieruje.

- A ty jak ją znalazłeś?

- Podczas pierwszego roku mojego pobytu w Utah
umawiałem się z pewną licealistką. Byliśmy tu kiedyś z
jej znajomymi.

- A skąd się wzięła nazwa „Pięć razy wszystko”?

- Od pewnego starego angielskiego powiedzenia. -
Wskazałem na najdalszą ścianę. - Widzisz te witraże? Na
pierwszym jest żołnierz i napis: „Walczę za wszystkich”.
Na drugim kaznodzieja, który „Modli się za wszystkich”, a
na kolejnych: adwokat „Broniący wszystkich” i król
„Rządzący wszystkimi”. A tam, na największym oknie
widać podatnika, który „Płaci za wszystkich”.

Uśmiechnęła się.

- Ciekawe.

Cały posiłek składał się z pięciu dań. Zaczęliśmy od
włoskich paluszków grissini z małżami w sosie

background image

śmietanowym, a skończyliśmy na deserze crème de
menthe parfaits.

Potem było kino. Już w czasie reklam Addison
ostentacyjnie wyłączyła telefon.

Przysunęła się do mnie, chowając go do torebki.

- Nie masz pojęcia, jaką sprawia mi to przyjemność.
Każda matka powinna od TLR

czasu do czasu odciąć na chwilę pępowinę.

- Gdybym to ja chciał zniknąć na chwilę, nikt by tego
nawet nie zauważył -

odpowiedziałem. - No, może z wyjątkiem mojego szefa.
Ale i jemu zajęłoby to kilka dni.

- Ja bym zauważyła.

Objąłem ją ramieniem. Wyświetlali komedię romantyczną,
która nie należała do moich ulubionych filmowych
gatunków, ale że była dość zabawna, zapewniła mi
doskonalą roz- rywkę, polegającą na obserwowaniu
śmiejącej się Addison.

Robiła to w bardzo specyficzny sposób. Wybuchała
krótkim, szybko tłumionym śmiechem, jaki czasami można

background image

usłyszeć w kościele czy na pogrzebie - sekundę później
ten, komu się to przydarzyło, zatyka szybko usta,
uświadamiając sobie niestosowność swojego zachowania.

Wyszliśmy z kina, trzymając się za ręce. W połowie drogi
do samochodu znów wybuchła śmiechem.

- Dalej się śmiejesz z filmu?

- Nie. Po prostu sobie uświadomiłam, jak bardzo jestem
szczęśliwa.

Otwarłem jej drzwi od strony pasażera.

- Dziękuję ci. Nie masz pojęcia, ile czasu minęło, odkąd
ktoś tak mnie uszczęśliwił. I sprawił, że poczułam się
piękna.

- O czym ty mówisz? Ilekroć jesteśmy razem, faceci
pożerają cię wzrokiem.

- Nieprawda.

- Nie zauważyłaś, jak gapił się na ciebie koleś w holu
restauracji?

- Zauważyłam. - Roześmiała się. - Dzięki tobie czuję się
jak księżniczka.

background image

- Bo nigdy nie spotkałem równie wyjątkowej kobiety.

Zdążyłem dostrzec zaskoczenie na jej twarzy, nim
zawstydzona uciekła wzrokiem.

- Dziękuję - zaczęła cicho. - Muszę raz jeszcze przeprosić
cię za tamten wieczór. Uprzedzałeś, że nie jesteś
miłośnikiem masażu, ale przez to, że ja się upar-TLR

łam, czułeś się zobowiązany do poddania się zabiegowi.

- Nie musisz ciągle mnie za to przepraszać. Żadne z nas
nie wiedziało, co się wydarzy. I bardzo mi się podobało
do momentu... - Nie musiałem kończyć.

Addison milczała przez chwilę. Potem wyłowiła z torebki
telefon komórkowy.

- Zbieram zakłady, ile razy dzwoniła Elizabeth. -
Włączyła telefon i wyraz jej twarzy momentalnie się
zmienił.

- O nie!

Wybrała oddzwanianie, rzucając mi krótkie:

- Laurie dzwoniła.

Odwróciła się do mnie plecami.

background image

-Tak?

Obserwując, jak zmienia się jej wyraz twarzy, słyszałem
krótkie, szybkie zdania na drugim końcu linii.

- Który? Zaraz tam będę.

Blada jak kreda zwróciła się do mnie.

- Wiesz, jak dojechać do szpitala Cottonwood?

*

Jechałem do szpitala na pełnym gazie. Wysadziłem ją
przed izbą przyjęć i odjechałem poszukać miejsca do
zaparkowania. Kiedy wchodziłem do środka, jej już tam
nie było.

TLR

ROZDZIAŁ 1 3

TLR

Czasem jedna złotówka może odmienić

czyjeś życie, ja zaś za wszystko,

co mnie do tej pory spotkało,

background image

nie dałbym ani grosza.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Około północy w wahadłowych drzwiach izby przyjęć
pojawiła się ruda tęga kobieta. Omiotła spojrzeniem
poczekalnię i spojrzała na mnie.

- Pan Natan?

-Tak?

- Mam na imię Laurie. Jestem nianią Elizabeth i Collina.

- I co z Collinem?

- Już lepiej. Addison prosiła, by przekazać panu, że trochę
to potrwa, więc zrozumie, jeśli będzie pan musiał iść. Ona
zostanie na noc w szpitalu.

- Co się właściwie stało?

- Reakcja alergiczna na jeden z leków. Miał atak.

- Groźny?

- Bardzo. Sanitariusze musieli go reanimować. Niewiele

background image

brakowało. Naprawdę niewiele. - Pokręciła głową. -
Muszę lecieć. Rano wstaję do pracy.

TLR

Czekałem kolejną godzinę, nim wyszła Addison. Była
teraz zupełnie inna niż wtedy, gdy chichotała i flirtowała
ze mną.

-I co z nim?

-Jego stan jest stabilny.

- Co się stało?

- Dziś rano zaczął brać nowy lek. Brał go co prawda już
wcześniej, ale nigdy w formie tabletek. To wywołało szok
anafilaktyczny. - Jej oczy zaszły łzami, ale spojrzenie
pozostało twarde. - Omal nie umarł. Omal nie umarł, a
mnie przy nim nie było. Nie powinnam była dzisiaj go
zostawiać.

- Nie zawsze możesz przy nim być.

- Nieprawda, mogę. - Pokręciła głową, najwyraźniej
gryzło ją sumienie. -

Przykro mi, Natanie, ale teraz nie czas na to.

background image

- Na co?

Popatrzyła mi w oczy; nie spodobał mi się wyraz jej
twarzy.

- Byłeś taki dobry dla mnie i dla dzieci. Ale to chyba nie
najlepsza chwila, żebym się w coś angażowała.

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Znów przygniatał
mnie ciężar odrzu-cenia, a przecież dawno temu
powinienem był się na to uodpornić.

- Addison, wiem, że przez moment umierałaś ze strachu.
Ale nie ma niczego złego w posiadaniu przyjaciela, na
którego ramieniu możesz się wesprzeć. Chcę ci pomóc.

Wytarła oczy, ale w dalszym ciągu stała w bezpiecznej
odległości.

- Nie chcę cię zranić. Rozumiesz, prawda?

- Ale ja o nic cię nie proszę... tylko żebyś pozwoliła mi
sobie pomóc.

Stała tak przez chwilę, łkając. Po kilku minutach
powiedziała:

- Muszę wracać. Przykro mi, Natanie.

background image

Pocałowała mnie i zniknęła za wahadłowymi drzwiami.
Stałem oniemiały przez dobrą chwilę, nie mogąc
uwierzyć, że raj potrafi się zmienić w piekło w TLR

ułamku sekundy. Właśnie zakończyła najwspanialszy
związek, jaki mi się w życiu przytrafił. Stałem tam
zapewne jeszcze dobrą minutę, nim wróciłem do
samochodu. Sam nie wiem, czemu tak mnie to zaskoczyło.
Przecież spodziewałem się tego prędzej czy później.
Kolejny kartonik mleka.

*

Elizabeth leżała na polowym łóżeczku dziecięcym
ustawionym obok łóżka Collina. Kiedy otwarł oczy,
zobaczył ją opartą o poduszkę i wpatrującą się w niego.

- Cześć - przywitał się.

- Mamusia mówi, że będziemy tu dzisiaj spali.

Wstała, podeszła do jego łóżka i chwyciła się metalowych
barierek, między którymi jej mała główka mieściła się
niemal cała. Collin pomyślał, że wygląda jak więzień w
starym więzieniu gdzieś na Dzikim Zachodzie. Zauważył
też, że pła-kała, a nie znosił, kiedy dziewczęta to robią.

- Co się stało?

background image

- Oni mówią, że prawie umarłeś.

- Ach, o to chodzi. - Przez chwilę milczał, a Elizabeth
wdrapała się w tym czasie na jego łóżko i położyła obok.

-Umrzesz?

- Wszyscy kiedyś umrą.

- Nie. Mama nie umrze.

- No, wszyscy oprócz mamy — odpowiedział, widząc
przerażenie na jej twa rzyczce.

Wytarła oczy.

-Czy ja też będę miała raka?

-Nie.

- A co jeśli się od ciebie zarażę?

TLR

- Rak nie jest chorobą zakaźną.

- Co to znaczy za-kra-śną?

- To takie choroby, którymi można się zarazić od kogoś

background image

innego.

- Jak kurzajki, bo można je złapać od żaby.

- Coś w tym rodzaju.

- Och - odpowiedziała, drapiąc się po łokciu - a co jeśli i
tak dostanę raka?

- Wtedy cię dotknę i wyzdrowiejesz. Usatysfakcjonowana
tą odpowiedzią przytuliła się do brata. Jej twarz
pojaśniała i cała się ożywiła, gdy w jej główce zaświtał
pewien pomysł.

- Już wiem. A czemu nie dotkniesz siebie? Wtedy na
pewno poczujesz się lepiej.

Collin zmarszczył czoło.

- To tak nie działa.

- Dlaczego?

- Nie wiem, po prostu nie działa.

Położyła się na powrót zasmucona.

Collin przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.

background image

- Nie martw się. Kiedy ludzie umierają, to nie na zawsze.
Przez jakiś czas cię nie ma, ale potem wracasz. Tak jak
mama i tata, kiedy pojechali do Meksyku. A potem
wrócili.

- Tata nie wrócił.

- To co innego.

Zastanowiła się chwilę.

-Jesteś pewien, że ludzie wracają?

- Widziałem dziadka.

- Widziałeś dziadka?

- Widziałem go dzisiaj.

- A czemu ja go nie widziałam?

TLR

- Bo nie wiesz, jak to robić.

- Co mówił?

Popatrzył na nią przez chwilę, potem pogłaskał ją po
głowie i odpowiedział:

background image

- Powiedział, żebym ci przekazał, że masz tyle nie płakać.
Przysunęła się do niego.

- Cieszę się, że jesteś moim bratem.

Przytulił ją mocniej.

- Ja też się cieszę, że jesteś moją siostrą.

ROZDZIAŁ 14

TLR

Miałem problem, by zwlec się rano z łóżka.

Najwyraźniej mam emocjonalnego kaca.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Skłamałem, mówiąc Addison, że niczego nie chcę.
Oczywiście, że chciałem.

Chciałem jej. Dopiero kiedy dała mi kosza, zdałem sobie
sprawę, że wpadłem po same uszy.

Zaspałem następnego ranka. Miałem właśnie dzwonić do
pracy i wymówić się chorobą, kiedy zadzwoniła Miche,

background image

przypominając mi, że z okazji naszej rocznicy jesteśmy
umówieni na lunch.

Dziś mijały trzy lata, odkąd została moją asystentką. Gdy
zaczynała pracę w MusicWorld, była zaledwie dwa
tygodnie po ślubie z księgowym o imieniu Dane. Nigdy
bym nie dał większych szans tej parze. Dane był
pozbawionym poczucia humoru ponurakiem, który nosił
sztywne, wykrochmalone koszule, muszki a la George
Will, a do łóżka zakładał skarpetki ze złotymi palcami (tak
przynajmniej doniosły moje źródła). Miche była w tym
związku siłą jang: wolnym duchem. Gotowa do zabawy
wszędzie i o każdej porze.

Doskonale do mnie pasowała jako asystentka. Była pełna
sprzeczności: pra-cowita, ale skłonna do figli, poważna,
ale z ogromnym poczuciem humoru, TLR

dziecinna, a jednocześnie obdarzona silnym matczynym
instynktem. A co najważniejsze, naprawdę się o mnie
troszczyła. Nigdy wcześniej związek z kobietą nie dawał
mi tyle zadowolenia. Kiedy mówiła, że czuwa nade mną,
nie rzucała słów na wiatr. Rezerwacja tamtego hotelu w
Denver była jedną z miliona podobnych spraw, którymi to
udowadniała.

Wiem, że to żałosne, kiedy najbliższą ci osobą jest twoja
sekretarka, ale cóż, chwytasz uczucie, gdziekolwiek je

background image

napotkasz. Najbardziej bałem się, że pewnego dnia
zrezygnuje z pracy, by założyć rodzinę, o której co jakiś
czas wspominała.

Moje serce zalewała fala ogromnego bólu, ilekroć
podejmowała ten temat.

*

Przez ostatnie trzy lata świętowaliśmy nasze rocznice w
The Golden Phoenix, tej samej niewielkiej chińskiej
restauracji na State Street, w pobliżu Jedenastej
Południowej. Serwowali tam najlepsze chińskie pierożki
po naszej stronie Pacy-fiku. Miche zwolniła się rano z
pracy, bo miała wizytę u lekarza, więc spotka-liśmy się na
miejscu. Gdy tylko zamówiłem, już tradycyjnie krewetki
kung pao, kelnerka zebrała menu i zostawiła nas samych.

- Trzy lata - odezwałem się. - Nie mogę uwierzyć, że cię
nie wypłoszyłem.

- Tak naprawdę jesteś kociaczkiem, który tylko próbuje
straszyć jak lew.

- Czyli wiedziałaś od początku.

- Przejrzałam cię na wylot już pierwszego dnia. - Choć
przekomarzała się ze mną, wyczuwałem, że coś ją gryzie.

background image

Nie pytałem. Znałem ją wystarczająco dobrze, żeby
wiedzieć, że prędzej czy później i tak powie mi, o co
chodzi.

- Zmieniłeś więc zdanie co do wyjazdu do Phoenix? -
spytała.

- Tak. Myślę, że rybka w sklepie 248 szykuje się do
wypłynięcia na pełne morze jeszcze przed świętami. Poza
tym czas najwyższy zmienić trochę klimat.

Ileż można oddychać tym brudnym powietrzem?

TLR

- Może Addison pojechałaby z tobą - dodała z nadzieją w
głosie.

- Nie może zostawić dzieci.

- Powinieneś przynajmniej ją spytać, a nie z góry
zakładać...

Nie dałem jej dokończyć.

- Już się nie spotykamy.

- Jak to?

background image

- Tak to. Skończyliśmy to wczoraj.

- Tak mi przykro, szefie - odpowiedziała i na chwilę
zapadło milczenie. -

Wiesz, że nie mieszam się w twoje życie prywatne...

- Pierwsze słyszę, nikt nie jest lepiej zorientowany w
moim życiu prywatnym.

- Nieważne - ucięła krótko. - Rzecz w tym, że uważam, iż
popełniasz ogromny błąd. Ogromny, na miarę wojny
lądowej w Azji.

- To nie z mojej inicjatywy się rozstaliśmy.

- Och. A co się stało?

- Jej syn ma białaczkę i problemy z sercem. Zabrali go
wczoraj do szpitala, omal nie umarł. Uważa, że to nim
powinna się teraz zająć.

- A kto zajmie się nią?

- O to samo ją spytałem.

Wróciła kelnerka z tacą pierożków. Miche wymieszała
swój olej chilli z moim sosem sojowym i podsunęła mi
miseczkę. Zawsze się o mnie troszczyła. Pa-

background image

łeczkami podniosłem jeden z pierożków.

- Może to ty powinnaś z nią porozmawiać.

- W każdej chwili. Powiedz tylko słowo.

Zanurzyłem pierożka w sosie.

- Po co byłaś u lekarza?

- Kobiece sprawy - odpowiedziała ze smutkiem w oczach.

- Coś nie tak?

- Nic takiego.

TLR

- No dalej, Miche.

Ból na jej twarzy stawał się coraz bardziej widoczny.

- Wiesz, jak lubię cię straszyć, że zajdę w ciążę? Otóż
staramy się z Danem o dziecko już ponad rok.

Choć ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego
nieba, nie dałem tego po sobie poznać, czując, że to
jeszcze nie koniec rewelacji. Jej oczy zaszły łzami i
widać było, że opowiadanie mi o tym nie należało do

background image

najłatwiejszych zadań.

- Lekarz mówi, że być może nigdy nie będę miała dzieci.

Nie znałem nikogo, kto pragnąłby zostać matką równie
gorąco jak Miche.

Przykryłem jej dłoń swoją.

- Przykro mi.

Nie odpowiedziała, uciekając wzrokiem i próbując
opanować emocje.

- Nic nie da się zrobić?

Pokręciła głową.

- To skomplikowane. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby
mi się zajść w ciążę, jest spora szansa, że jej nie donoszę.

- Przykro mi - powtórzyłem.

Podeszła kelnerka i położyła przed nami półmiski z
jedzeniem.

- Życzą sobie państwo czegoś jeszcze?

- Nie. Jak będzie pani wolna, proszę przynieść rachunek.

background image

- Oczywiście.

- Nie zamierzałam mówić nic więcej - odezwała się
Miche. - No i zepsułam nasz lunch.

- Cieszę się, że mi powiedziałaś.

Uśmiechnęła się.

- Zawsze mam ciebie... traktuję cię przecież jak swoje
dziecko.

Odwzajemniłem uśmiech.

- I przykro mi z powodu Addison. Nie wie, co traci.

TLR

- Dzięki - westchnąłem. - Tak bywa.

Po chwili i ona westchnęła.

- Tak bywa.

*

Nie potrafiłem przestać myśleć o Addison. Choć strasznie
chciałem do niej zadzwonić, nie zrobiłem tego. Miałem
nadzieję, że wkrótce zmieni zdanie. W

background image

międzyczasie cieszyłem się, że jestem w Phoenix. Niebo
było przejrzyste, tem-peratura wysoka, co stanowiło
świetną odmianę po zimnej i szarej aurze Utah.

MusicWorld ma w Phoenix dwa sklepy: w Mesa i Tempe.
Aresztowałem pracownika sklepu w Tempe. Był
studentem dziennikarstwa na uniwersytecie w Arizonie i
redaktorem uczelnianej gazety. Ciągle powtarzał: „Aleja
mani oddać pracę zaliczeniową do jutra”.

- Ale pomyśl, jaki będziesz miał temat - odpowiedziałem
w końcu.

TLR

ROZDZIAŁ 15

TLR

Najważniejsze dla nas wydarzenia zdają

się mieć miejsce wtedy,

gdy zamartwiamy się z zupełnie

innych powodów.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Największą mordęgą zawsze były poranki. Addison
włożyła białe rzeczy do pralki i poszła do kuchni,
sprawdzić, czy Elizabeth skończyła śniadanie. Tak jak
przypuszczała, talerz z niedojedzonymi płatkami stał
samotnie na stole.

- Lizzy, wracaj tu i dokończ śniadanie, nim płatki
rozmiękną. Za dziesięć minut musimy wychodzić na
przystanek.

- Goldie wyszła na zewnątrz. - Głos Elizabeth dobiegał z
salonu.

Addison jęknęła.

- Jak to się stało?

- Ktoś zostawił drzwi otwarte.

Przewróciła oczami. Ktoś?

- Idź po nią. I pospiesz się, bo się spóźnimy.

- Dobrze, mamo. - Elizabeth otwarła drzwi i wyszła na
ganek. Zwinęła dłonie w trąbkę i zaczęła wołać psa,
puszczając na zimnym powietrzu obłoki pary.

background image

- Chodź, Goldie. Wracaj do domu. Chodź, piesku.

Do kuchni wszedł Collin.

TLR

- Cześć, mamo.

- Nasypię ci płatków. Sprawdzisz, co z siostrą? Wyszła na
zewnątrz, zawołać Goldie.

- Dobrze.

- Gdzie jest Goldie? - Collin spytał Elizabeth, wychodząc
na ganek.

- Nie chce przyjść. Bawi się u Marcii.

- Chodź, Goldie - zawołał Collin. - Chodź, piesku.

Kula miodowego futra ruszyła zza drogi w ich kierunku.

Pędząc na łeb na szyję przez półtorametrowe zaspy,
niemal znikała w śniegu między jednym podskokiem a
drugim.

Elizabeth znów zaczęła ją wołać.

- No chodź, Goldie - zeszła z ganku i kierowała się teraz

background image

w stronę ulicy. -

Chodź, piesku. - Muszę iść do szkoły. Mama będzie się
denerwować.

Ze śniegu wyłoniła się kudłata głowa z upstrzonym białym
puchem pyszcz-kiem. Goldie zobaczywszy Elizabeth,
ruszyła w jej kierunku.

Po chwili na ulicy rozległ się pisk hamulców i odgłos
wpadających w poślizg opon. Złotym mercedesem
zarzuciło, kiedy próbował ominąć psa. Na początku
Goldie biegła przy samochodzie, ale po chwili dostała się
pod koła, przekozioł-

kowała kilka razy, przyciśnięta do ziemi.

Biegnąc w stronę psa, Elizabeth zaczęła krzyczeć.

- Nie wybiegaj na ulicę - krzyczał za nią Collin.

Ciałem psa wstrząsnęły spazmy. Elizabeth przykucnęła
przy nim i podniosła go z ziemi.

- Goldie!

Pies się nie ruszał.

- Goldie - jęknęła znów Elizabeth. - Goldie.

background image

Collin podbiegi do dziewczynki, przytulił ją i razem
przycupnęli z nierucho-mym zwierzęciem na rękach.

TLR

- Ona nie żyje - krzyczała Elizabeth.

Od strony kierowcy wysiadła kobieta, podeszła do dzieci
i przystanęła w bezpiecznej odległości.

Elizabeth spojrzała na nią.

- Zabiłaś Goldie.

- Przepraszam - odpowiedziała. - Wyskoczyła na drogę...
Nie miałam jak za-hamować.

Addison wybiegła na zewnątrz, gdy tylko usłyszała pisk.
Zamarła na ganku, obserwując całą scenę: wbity bokiem
w zaspę śnieżną samochód, jej dzieci, jedno obok
drugiego, na środku drogi. Gdy dojrzała niewielką kupkę
futra w ramionach Elizabeth, już wiedziała, co się stało.
Co jeszcze musi stracić?

- Dotknij jej, Collin, możesz ją wyleczyć - Elizabeth
prosiła brata.

- Ale mama mówiła...

background image

Popatrzyła na niego twarzyczką zalaną łzami.

- Proszę, Collin, proszę, pomóż jej.

- Dobrze - Collin pochylił się i położył dłoń na czubku
głowy zwierzęcia. Kobieta przyglądała się całej scenie ze
zdziwieniem. Addison zdążyła dojść na skraj ulicy, gdy
zdała sobie sprawę z tego, co za chwilę się wydarzy.

- Collin...

Nagle tylna łapa Goldie drgnęła. Po chwili suka tuliła się
do Elizabeth, liżąc ją po twarzy.

- Goldie! - krzyczała uradowana dziewczynka. - Kocham
cię, Goldie! Nigdy więcej nie rób takich rzeczy. -
Odwróciła się do brata. - Dziękuję, Collin.

Kobieta wpatrywała się w Collina szeroko otwartymi ze
zdziwienia oczyma.

- Jak to zrobiłeś?

Collin zerknął na nią zaniepokojony i skwitował jej
pytanie milczeniem.

- Mój brat umie naprawić różne rzeczy - odpowiedziała
Elizabeth.

background image

- Elizabeth - krzyknęła Addison.

TLR

Z psem w ramionach dziewczynka biegiem wróciła do
domu. Kobieta odwró-

ciła się w stronę Addison ze zdumieniem w oczach.

- Widziała to pani?

Addison uciekła wzrokiem.

- Dzięki Bogu udało się pani ominąć psa. - Objęła syna
ramieniem. - Chodź, Collin. Lizzy spóźniła się już na
autobus i muszę ją odwieźć do szkoły samochodem.

ROZDZIAŁ 16

TLR

Wyrzuty sumienia to najbardziej

męczący z towarzyszy.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Addison siadała z dziećmi do obiadu, kiedy rozległ się
dzwonek. Gdy otwarła drzwi, ujrzała na ganku elegancką,
ubraną w niebieski zamszowy płaszcz kobietę. Wyglądała
znajomo, ale Addison nie potrafiła sobie przypomnieć,
gdzie już ją widziała.

- W czym mogę pomóc? - spytała.

Kobieta wyglądała na zdenerwowaną, przypominała
aktorkę, która nagle na scenie zapomniała tekstu.

- Ja... - zacięła się na moment - nazywam się Monika
Pyranovich. To ja potrąciłam rano pani psa. Wiem, że
mogło to być bolesne wydarzenie dla pani córeczki,
dlatego przyniosłam jej drobny podarunek - wyjaśniła,
podając pakunek wielkości kartonu na buty, ozdobiony
jedwabnymi kwiatkami. -

To serwis do herbaty.

Addison wzięła prezent.

- Dziękuję, ale nie trzeba było. Na szczęście jakoś udało
się pani ominąć psa i wszystko dobrze się skończyło. To
bardzo miły gest z pani strony.

Kobieta zaczęła nerwowo dreptać w miejscu.

background image

TLR

- Właśnie o tym chciałam z panią porozmawiać. O tym, co
zrobił pani syn...

- Mój syn? - spytała niewinnie Addison.

- Pani syn uzdrowił psa.

- Tak? - Addison ze wszystkich sił starała się, by w jej
głosie słychać było niedowierzanie.

- Widziałam, jak to zrobił.

- Twierdzi pani, że pies zdechł, a mój syn przywrócił mu
życie?

- Nie wiem, co zrobił, ani jak to zrobił, ale wiem, że pies
nie żył. Widziałam to na własne oczy. Dlaczego pani
córeczka tak bardzo go prosiła, żeby dotknął psa? Błagała,
żeby go dotknął i wyleczył.

- Przecież wie pani, jak bujną wyobraźnię mają dzieci.

- Ale ona powiedziała, że jej brat umie naprawiać różne
rzeczy.

Addison cofnęła się o krok.

background image

- Dziękuję za prezent. Naprawdę nie mam już czasu.
Właśnie siadaliśmy do obiadu - powiedziała i zaczęła
zamykać drzwi.

Kobieta próbowała ją powstrzymać, blokując drzwi ręką.

- Proszę, wiem, że zachowuję się jak wariatka. Ale mój
syn umiera... Ma guza mózgu. Nie zostało mu wiele czasu.

Addison się zawahała.

- Naprawdę nie mam już czasu.

Oczy kobiety wypełniły się łzami.

- Bardzo proszę, niech mi pani pomoże.

- Żałuję, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić.

- Czy potrafi pani sobie wyobrazić, jak to jest
obserwować własne dziecko znikające po trochu każdego
dnia?

To pytanie boleśnie zakłuło Addison.

-Wiem, jak to jest.

TLR

background image

- Czy nie zrobiłaby pani wszystkiego, co w pani mocy,
żeby je uratować?

- Właśnie to robię.

Monika Pyranovich sięgnęła do torebki.

- Zapłacę każdą cenę. Mój mąż jest lekarzem. Mamy
pieniądze. Cze-gokolwiek sobie zażyczycie. Spłacimy
wasz dom...

- Nie chcę waszych pieniędzy.

- Proszę. Próbowaliśmy już wszystkiego - wybuchła
płaczem, wciskając Addison portfel. - Proszę to wziąć.
Mogę panią błagać, jeśli tego pani chce.

Padnę na kolana i będę błagać.

- Zaczęła klękać. - Jest moim jedynym dzieckiem.

Addison powstrzymała ją, chwytając za ramię.

- Proszę, niech pani tego nie robi.

Oczy kobiety były ciemne, pełne desperacji. Addison
dokładnie wiedziała, co w takich chwilach czuje matka.

- Proszę, jeśli pani syn potrafi uzdrawiać, proszę się nad

background image

nami zlitować.

Przez kilka minut Addison po prostu przyglądała się
kobiecie. Ból i strach, jakie malowały się na jej twarzy,
były takie znajome.

- Gdzie pani mieszka?

- W części wschodniej, niedaleko drogi południowej
6200. Dam pani swoją wizytówkę.

- Nie mogę niczego obiecać. To zależy od Collina. Ja nie
mogę go do niczego zmusić.

Kobieta chwyciła dłoń Addison i przytuliła do swojego
policzka.

- Niech Bóg panią błogosławi. Dziękuję. Bardzo pani
dziękuję.

- Proszę mi jeszcze nie dziękować. Wszystko zależy od
mojego syna.

- Oczywiście.

- A jeśli zdecyduje się pomóc, musi pani obiecać, że
nikomu pani o tym nie powie. Rozumie pani?

TLR

background image

- Nawet mężowi?

- Nawet mężowi.

- Ma pani moje słowo. Nikt się nie dowie. - Pogrzebała
chwilę w torebce i wydobywszy wreszcie wizytówkę,
podała ją Addison. - Mam nadzieję, że wkrótce się
zobaczymy.

- Niczego nie obiecuję.

- Niech Bóg panią błogosławi.

Addison zamknęła drzwi. Cóż ja narobiłam najlepszego?,
zastanawiała się. Kiedy się w końcu uspokoiła, wróciła
do kuchni. Collin siedział sam przy stole nad kromką z
masłem i miodem, zajęty czytaniem etykiety na słoiczku z
miodem.

- Gdzie Lizzy?

- Ogląda telewizję. Powiedziała, że już skończyła jeść.

Addison położyła podarek na stole i opadła na krzesło.

- Co to jest, mamo?

- Prezent dla Elizabeth. To od pani, która rano potrąciła
Goldie. - Addison podniosła łyżeczkę, po chwili ją

background image

odłożyła i spojrzała na Collina. - Jej syn ma raka.

- Jak ja.

- To inny rodzaj raka, ale tak, jak ty. - Addison spojrzała
na niego z troską.

- Widziała, jak uzdrowiłeś Goldie.

Collin się skrzywił.

- Przepraszam, mamo.

- Nie, skarbie. Nie przepraszaj mnie za takie rzeczy. Ja
tylko się martwię o ciebie. Ta kobieta chciałaby, żebyś
wyleczył jej synka... - zawahała się. -

Tylko czy ty tego chcesz?

- Mówiłaś, że nie powinienem.

- Wiem. Ale pytam o to, czy chciałbyś.

TLR

Collin zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział:

- Gdybym ja był na miejscu tego chłopca, też chciałbym,
żeby ktoś mnie wyleczył.

background image

Addison dłonią zasłoniła pełne łez oczy.

- Przepraszam, mamo. Powiedziałem coś nie tak?

- Nie, skarbie. - Nakryła jego dłoń swoją.

- Gdzie jest ten chłopak?

- U siebie w domu.

- Jedziemy tam dzisiaj?

- Jeśli chcesz.

- Chcę.

Po umyciu naczyń Addison poleciła dzieciakom ubrać
płaszcze i wsiąść do samochodu. Lizzy bawiła się właśnie
nowym serwisem i chciała wiedzieć, gdzie się wybierają.

- Collin ma się spotkać z pewnym chłopcem.

- Jakim chłopcem?

-Takim jak on.

- Takim, co też umie leczyć innych?

- Nie, skarbie. Takim, który też choruje.

background image

Pyranovichowie mieszkali w luksusowej dzielnicy
oddalonej o jakąś milę na zachód od pasma Wasatch,
zaledwie dwadzieścia minut jazdy od ich domu. Addison
nienawidziła samej siebie za narażanie zdrowia Collina, a
z każdym mijanym kilometrem również za to, że nie
zawróciła. Żałowała, że jej syn nie odmówił, a jeszcze
bardziej, że w ogóle dała mu wybór. Stanęła przed bramą
z kutego żelaza i nacisnęła dzwonek domofonu. Kobiecy
glos spytał:

- Kto tam?

TLR

- Addison Park.

Głos, dużo łagodniej tym razem, odpowiedział:

- Otwieram bramę. Nasz dom to ten trzeci po lewej. Coś
kliknęło, zafur-czało i brama zaczęła się otwierać.

Addison -wjechała na teren posesji i zaparkowała pod
stylową willą.

Mrugające lampy gazowe oświetlały front domu.
Wysiadła, zabierając kluczyki.

- Poczekajcie chwilkę. Upewnię się tylko, czy to

background image

właściwy adres.

Kamienna ścieżka prowadziła przez portyk do olbrzymich
szkla-no-metalowych drzwi. Monika już na nich czekała.

- Dziękuję, że przyjechaliście. - Rozglądając się nerwowo
za Collinem, spytała: - On jest z wami?

- Muszę się najpierw upewnić, że nie ma tu osób
postronnych.

- Jestem sama z Tylerem. Mój mąż jest w szpitalu.
Obiecuję, że nikt się o tym nie dowie. - Gdy Monika
wypowiadała te słowa, Addison zdała sobie sprawę, jak
absurdalna była jej wcześniejsza prośba. Jakim cudem
nikt miałby się o tym nie dowiedzieć. Jej mąż, sąsiedzi,
przyjaciele, onkolog, jakim sposobem mieliby nie
zauważyć cudownego ozdrowienia Tylera?

Odepchnęła tę myśl od siebie. Nie czas o tym myśleć.
Poza tym nie chodziło jej o to, by nie zauważyli, że c o ś
się wydarzyło, ale żeby ukryć fakt, kto się do tego
przyczynił.

Wróciła do samochodu. Collin śledził ją wzrokiem z
tylnego siedzenia.

Otwarła drzwi.

background image

- Jesteś pewien?

-Tak.

- Czego pewien, mamusiu? - spytała Elizabeth.

- Niczego, o czym musiałabyś wiedzieć. Wejdźmy do
środka.

TLR

Dzieciaki wygramoliły się z samochodu. Addison w
drodze do drzwi wejściowych chwyciła Elizabeth za rękę.

-

Ale duży dom, mamusiu - zachwycała się Elizabeth.

- Czy to tu mieszka prezydent?

- Nie, kochanie, prezydent nie mieszka w Utah.

Kobieta wpatrywała się w Collina zmierzającego ścieżką
w stronę domu. Pod jej spojrzeniem czuł się nieswojo.

- Wejdźcie - zaprosiła ich gestem. - Czujcie się jak u
siebie w domu.

- Czy mamy zdjąć buty? - spytała Addison. ;

background image

- Nie, nie trzeba.

Otrzepawszy buty ze śniegu, weszli do przestronnego
przedpokoju, przyglądając się wyłożonym marmurem
podłogom,

zwisającemu

z

sufitu

masywnemu

kryształowemu

żyrandolowi

i

schowanym

głębiej

okrężnym, prowadzącym na piętro schodom.

- Musi mieć pani dużą rodzinę - odezwała się do kobiety
Elizabeth.

- Dlaczego tak myślisz, kochanie?

- Bo w tym domu zmieściłby się milion ludzi.

Kobieta się uśmiechnęła.

- Pamiętasz, co miałaś powiedzieć - przypomniała jej
Addison.

Elizabeth spojrzała pytająco na matkę, ale po krótkiej
chwili sobie przypomniała.

- Och, tak. - Odwróciła się do pani Pyranovich. - Dziękuję
za serwis do herbaty.

- Bardzo proszę, kochanie.

Monika zamknęła i zaryglowała drzwi.

background image

- Tyler leży w pokoju na końcu korytarza. Przerobiliśmy
bibliotekę na sypialnię, kiedy chodzenie po schodach
zaczęło mu sprawiać trudności.

- Czy on się nas spodziewa? - spytała Addison.

TLR

- Nie, nic mu nie mówiłam. Na wypadek, gdybyście
jednak nie przyjechali.

- Czy moja córka może gdzieś poczekać?

- Oczywiście. Może pooglądać telewizję w salonie.
Chciałabyś pooglądać telewizję? - spytała dziewczynkę.

- Tak, proszę pani.

- To chodźcie za mną. - Poprowadziła Elizabeth i Addison
do pięknego wysokiego pokoju, z płaskim plazmowym
telewizorem zawieszonym nad kominkiem. Na jednym z
końców kanapy leżał zwinięty biały shih tzu.

- Macie pieska - zauważyła Elizabeth, trzymając się w
bezpiecznej odległości od zwierzęcia.

- To Max. Możesz go pogłaskać. To dobry piesek.

Elizabeth usiadła obok psa i go pogłaskała. Ten podniósł

background image

głowę i zaczął ją obwąchiwać.

- Pewnie czuje waszego psiaka - stwierdziła Monika.

- Naszego pieska przejechał samochód - odpowiedziała
mała.

Monika spojrzała na Addison.

- Tak wiem. Chciałabyś pooglądać bajki?

- Tak, proszę pani.

Monika włączyła pilotem telewizor i skakała po kanałach,
dopóki Elizabeth nie krzyknęła:

„Sponge Bob”, na co szybko wróciła na poprzedni kanał.

- Proszę, już jest, Sponge Bob. Miałabyś ochotę na lody?

- Tak, proszę.

- Z polewą czekoladową?

- Tak. Czy Collin też może dostać?

- Oczywiście, że tak. Może dostać cokolwiek, na co ma
ochotę.

background image

- Podoba mi się tu - poinformowała mamę Elizabeth.

TLR

Monika otwarła lodówkę.

- Mamy lody karmelkowe i o smaku ciasteczek.

- O smaku ciasteczek. To nasze ulubione, moje i Collina.

Monika nałożyła lody do miseczki, oblała je szczodrze
polewą czekoladową i wraz z łyżeczką podała Elizabeth.

- Zostaniesz sama przez kilka minut? - spytała Addison.

- Taa.

- Nie ubrudź niczego. I nie karm psa. Zaraz wrócimy.

Addison wróciła z Moniką do przedpokoju, gdzie z
rękami w kieszeniach czekał Collin. Wpatrywał się w
żyrandol.

- To co, jesteśmy gotowi? - spytała Monika.

- Tak, proszę pani.

- Mój syn leży tam. - Poprowadziła ich na drugi koniec
wyłożonego drewnem korytarza, którego ściany zdobiły

background image

olejne obrazy. Powoli otworzyła drzwi i weszła do
środka. - Cześć, Tyler. To ja.

Addison opierając ręce na ramionach Collina, weszła tuż
za nią. W pokoju panował półmrok, jedynym źródłem
światła była lampka na biurku. Ze ścian wystawały rzędy
oprawionych w skórę książek. Łóżko szpitalne stało na
środku pokoju, a przystawiony do niego okrągły
drewniany stolik wy-pełniały buteleczki po lekach. Syn
Moniki był nastolatkiem, miał może osiemnaście, może
dziewiętnaście lat, choć trudno było to stwierdzić jed-
noznacznie ze względu na zaawansowanie choroby.
Głowę miał łysą i spuchniętą od przyjmowanych
sterydów, od ucha do ucha biegła przez nią ogromna
blizna. Oddychał płytko i z wysiłkiem. Monika podeszła
do niego, pochyliła się i pocałowała go w czoło.

- Tyler, masz gościa.

Collin minął Addison i podszedł do łóżka. Monika się
odsunęła. Chłopcy spojrzeli na siebie. Głowa Tylera
leżała na poduszce, był w stanie odwrócić TLR

ją jedynie odrobinę.

- Cześć - odezwał się słabym głosem.

- Cześć. - Collin wpatrywał się w jego bliznę na głowie.

background image

- Obrzydliwa, no nie?

Collin nie odpowiedział

Tyler oblizał usta.

- Jak się... nazywasz? - spytał, wkładając ogromny
wysiłek w wypowie-dzenie każdego słowa.

- Collin.

- Co... się... stało... z twoimi... włosami, Collin?

- Wypadły. Tak jak twoje.

- Tak... do bani. - Przerwał na chwilę. - Ale... i tak... nie
będą mi... już chyba... potrzebne.

Monika Pyranovich odwróciła się, zasłaniając dłońmi
twarz.

- Wyglądam... jak... Franken... stein.

- Nie jest tak źle - odparł Collin i odwrócił się do kobiet.

- O co chodzi, kochanie? - spytała Addison.

Kiedy jego spojrzenie zaczęło wędrować między Moniką
a nią, już wiedziała. Chcesz, żebyśmy wyszły?

background image

Skinął głową.

- Czego tylko sobie życzysz - odpowiedziała Monika i
wraz z Addison opuściły pokój.

Kiedy drzwi się zamknęły, Tyler oblizał usta.

- To po co... cię tu... gościu... ściągnęli? Odwiedzanie
mnie to żadna ra-docha.

Collin bez słowa podszedł i dotknął jego blizny. Tyler
zdążył spojrzeć na niego zdezorientowany, zanim fala
energii popłynęła przez jego ciało. Zamknął oczy i zaczął
głęboko oddychać. Collin trzymał rękę na głowie TLR

chłopca, dopóki kolana nie zaczęły mu drżeć i nie osunął
się w końcu na podłogę. Na odgłos upadku do pokoju
wpadła Addison. Znalazła Collina leżącego twarzą do
podłogi.

- Collin! - Rzuciła się na podłogę, chwytając syna w
ramiona. — Collin, przepraszam, kochanie.

Monika również przyklękła.

- Co się stało? Wszystko w porządku?

Wówczas odezwał się Tyler.

background image

- Mamo?

Kobieta wstała.

- Tyler?

Jego oczy już były jaśniejsze. Podniósł głowę z poduszki i
rozejrzał się po pokoju, jakby dopiero co się obudził.
Monika wpatrywała się w niego oszołomiona.

- Jak długo tu jestem?

- Jak się czujesz? - zapytała drżącym głosem.

Tyler spojrzał na matkę.

- Czy ja śnię?

- Nie, Tyler. To dzieje się naprawdę. - Zarzuciła mu ręce
na szyję i zaczęła łkać.

Tyler odwrócił się i spojrzał na Addison i Collina
przytulonych na pod-

łodze. Collin był przytomny, ale leżał nieruchomo w
ramionach matki.

- To ten mały chłopiec. On to zrobił.

background image

Addison przytuliła głowę Collina do piersi i potrząsnęła
nią delikatnie.

- Kiedy mnie dotknął, zobaczyłem coś - powiedział Tyler.

-Co?

Nie odpowiedział, tylko poprosił:

- Pomóżcie mu.

TLR

Kobieta przyklękła przy Addison.

- Jak mogę pomóc?

Addison zalała fala gniewu.

- Proszę pamiętać, że obiecała pani nikomu o tym nie
mówić.

- Obiecuję. Nikomu ani słowa.

ROZDZIAŁ 1 7

TLR

Wprost ze słonecznej Arizony ponownie

background image

trafiłem w szaro-zimowe krajobrazy Utah.

Dokładnie odwrotnie niż w

Czarnoksiężniku z Krainy Oz

-z technikoloru do czerni i bieli.

Wróciłem do Kansas.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Doktor Elizabeth Kubler Ross, światowej sławy
psychiatra, wyszczególniła kiedyś pięć etapów radzenia
sobie ze stratą i smutkiem: zaprzeczanie, gniew,
targowanie się, depresję i pogodzenie się. Choć
najczęściej wspominamy o nich, rozmawiając o śmierci,
to tak naprawdę dotyczą każdego rodzaju straty. Po ze-
rwaniu z Addison bardzo szybko przechodziłem
poszczególne fazy. Początkowo nie mogłem uwierzyć, że
to naprawdę koniec. Przecież dopiero coś się między nami
zaczęło. Byłem przekonany, że odezwie się po kilku
dniach, gdy w jej życiu wszystko wróci do normy. Kiedy
minął tydzień, a ona nie zadzwoniła, zrozumiałem, że nic
już z tego nie będzie i przeszedłem do fazy drugiej:
gniewu, choć muszę przyznać, że trwała ona dość krótko.

background image

Znając powody Addison, ciężko się było na nią złościć.

Etap trzeci okazał się równie krótki co drugi. Niewiele
miałem kart przetar-gowych. Moją miłość, którą
odrzuciła, i sekret jej syna, którego niezależnie od tego,
jak bardzo byłbym zdesperowany, nigdy nie zamierzałem
zdradzać. Tak więc w ciągu kilku dni wszedłem w kolejną
fazę: depresja.

TLR

Wprost ze słonecznej Arizony ponownie trafiłem w szaro-
zimowe krajobrazy Utah. Świetnie odzwierciedlały mój
nastrój. Nie wiem tylko, dlaczego nie mogłem przeskoczyć
do ostatniego etapu: pogodzenia się. Choć bardzo
chciałem, by nam się udało, sam od początku nie dawałem
temu wielkiej szansy. Stawiałem raczej na kolejny
kartonik z mlekiem z określoną datą ważności.

Według

filozofii

egzystencjalnej

najgorszym

nieszczęściem z puszki Pandory była nadzieja. Bywały
momenty, gdy wierzyłem, że to samo można powiedzieć o
ludzkim sercu. Teraz jednak zmieniłem zdanie. Patrząc na
synka Addison, dostrzegłem cud, doświadczyłem go na
własnej skórze. Jeśli kiedykolwiek miał w moim życiu
nadejść czas nadziei, to tylko teraz. Łapałem się na tym, że
myślę o Addison, zastanawiam się, co u nich słychać.

background image

Żadne z nas nie wiedziało wówczas, że trybiki maszyny,
która miała nas na nowo zbliżyć, już się kręciły.

TLR

ROZDZIAŁ 18

TLR

Czasem mam wrażenie, że problemem

nie jest to, że zamierzamy zrobić komuś

krzywdę, ale to, że nie zamierzamy

tego nie czynić.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Po uzdrowieniu Tylera Pyranovicha Collin przespał
osiemnaście godzin.

Cztery dni później wciąż nie miał sił, by wstać z łóżka.
Piątego dnia Addison zadzwoniła do kardiologa. Nie była
pewna, co powinna odpowiedzieć, gdy spytał, co mogło
spowodować taką zapaść. Oprócz wyczerpania, które u
pacjentów z białaczką jest na porządku dziennym, Collin

background image

nie miał żadnych innych objawów.

Addison umówiła go na wizytę w następnym tygodniu,
obiecując przywieźć go natychmiast, gdyby tylko jego stan
się pogorszył.

Położyła go w swoim łóżku, by stale mieć na niego oko.
Przez cały ten czas wyrzucała sobie, że to ona
przysporzyła mu tyle cierpienia. Na szczęście rankiem
szóstego dnia pojawiły się pierwsze symptomy poprawy,
jego twarz na nowo na-brała kolorów.

Wczesnym popołudniem na progu domu zjawił się niski
łysiejący mężczyzna.

- Pani Park. Nazywam się Pyranovich.

Addison dopiero po chwili skojarzyła nazwisko.

TLR

- Czego pan chce? - spytała oschle.

- Pani syn uleczył mojego.

Addison wbiła w niego piorunujące spojrzenie.

- Moja żona mówiła, że kazała jej pani obiecać, że nikomu
o tym nie powie.

background image

- Jak widzę, nie dotrzymała słowa.

- Przykro mi. Ma pani na imię Addison?

Nie odpowiedziała na pytanie. Chciała tylko, żeby już
sobie poszedł.

- Pomyślałem sobie, że chciałaby pani wiedzieć, że mój
syn grał dzisiaj w golfa. Jeszcze tydzień temu
szykowaliśmy się do pochówku. - Popatrzył na nią. -

Mój syn jest zdrowy. To jakiś cud.

- Bardzo się cieszę. Ale to zasługa mojego syna, nie moja.

- Zaczęła zamykać drzwi.

- Proszę poczekać. Rozumiem, że może pani być
zdenerwowana. Przyszedłem tu tylko po to, by spytać, czy
mógłbym w czymś pomóc.

- Mój syn jest tak słaby, że nie jest w stanie wstać z łóżka.
Ma wrodzoną wadę serca i choruje na białaczkę.
Zaryzykowałam, pomagając pańskiemu synowi, a teraz
mogę stracić własnego. A w podziękowaniu pańska żona
złamała dane mi słowo. Jeśli naprawdę odczuwa pan taką
wdzięczność, proszę zostawić nas w spokoju i
dopilnować, by nikt inny się o tym nie dowiedział.

background image

- Przykro mi. Oczywiście - zawahał się. - Proszę mnie źle
nie zrozumieć, ale nie wiem, jakim sposobem mogłoby się
to udać. Moim synem zajmowało się mnóstwo ludzi. Ma
wielu przyjaciół. Cały szpitalny personel nie mówi o
niczym innym, tylko o jego cudownym wyzdrowieniu.

- Nie rozumie pan? - przerwała mu Addison. - Uleczenie
pańskiego syna niemal kosztowało życie mojego. Jeśli
wszyscy się dowiedzą, co potrafi, nie od-puszczą mu, tak
jak pańska żona. Następnym razem taka pomoc może się
skoń-

czyć jego śmiercią. Niech pan powie swoim znajomym, że
odkrył pan jakieś nowe lekarstwo na raka, lub
jakąkolwiek inną bajeczkę, jest mi wszystko jedno. Tylko
TLR

niech pan nikomu nie mówi o moim synu.

- Rozumiem - powiedział. - Przykro mi. Naprawdę. -
Spuścił wzrok i dodał: -

Naprawdę doceniam pani poświęcenie. I Collina.
Chciałem, żeby pani wiedziała, że utworzyłem dzisiaj
fundusz powierniczy na nazwisko pani syna. Chciałbym
zapłacić za jego college. To nic w porównaniu z tym, co
on dla nas zrobił. To wyraz naszej wdzięczności.

background image

Addison zaskoczyła szczodrość tego gestu. Jej głos
złagodniał.

- Módlmy się, by dożył chwili, kiedy będzie mógł z niego
skorzystać.

- Bardzo mi przykro, że pani syn jest chory. I tak gwoli
ścisłości, to nie moja żona mi powiedziała. Tylko syn. To
naturalne,

że

jest

tym

wszystkim

ogromnie

podekscytowany. Porozmawiam z nim. Zrobimy co w
naszej mocy, żeby sprawę wyciszyć. Ale gdy ktoś sprawia
nagle, że morze się rozstępuje na dwie części, znajdzie się
wielu rybaków, którzy zrobią wszystko, by poznać
szczegóły.

Addison nie odpowiedziała.

- Niech Bóg błogosławi panią i pani wspaniałego syna. I
dziękuję, że przywróciliście mi mojego. Nigdy wam tego
nie zapomnę. - Odwrócił się i zaśnieżonym chodnikiem
odszedł powoli w stronę swojego samochodu. Addison
zamknęła za nim drzwi i poszła sprawdzić, co z Collinem.

TLR

ROZDZIAŁ 19

TLR

background image

Zachody słońca i wspomnienia z dzieciństwa

łączy ten sam rodzaj magii.

I nie bierze się ona z ich piękna,

ale z ulotności.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Addison przyglądała się swojemu synkowi, siedząc
cichutko na skraju jego łóżka. Znów spał. Z jego twarzy
bił spokój, który i jej się udzielał. Gdy był mały, potrafiła
przytulać go godzinami. Wciąż nie mogła się nacieszyć
trzymanym w ramionach cudem, zastanawiając się, na jak
długo Bóg jej go wypożyczył.

Po półgodzinie chłopiec zamrugał kilka razy i spojrzał na
matkę.

Uśmiechnęła się do niego.

- Cześć, kochanie. - Pogłaskała go po policzku. - Jak się
czujesz?

- W porządku.

background image

- Jakiś czas temu był tu tata Tylera, żeby ci podziękować.
Mówi, że Tyler czuje się dużo lepiej. Uratowałeś mu
życie.

- To dobrze.

Addison wpatrywała się w niego z podziwem.

- Tak, to dobrze. - Pocałowała go w czoło. - Muszę
odebrać Lizzy z przystanku.

Zostaniesz sam przez kilka minut?

-Tak.

TLR

- Zaraz wracam.

Autobus miał kilka minut spóźnienia i wyłonił się zza rogu
dopiero gdy Addison po raz piąty zerknęła na zegarek.

Gdy przebił się przez chlapę i wreszcie stanął na
przystanku, Elizabeth jako pierwsza wyskoczyła z
autobusu, jak zawsze pełna energii.

- Cześć, mamo.

- Cześć, skarbie.

background image

- Czy Collin może się bawić?

- Nie, kochanie, jest jeszcze bardzo chory.

Skrzywiła się na tę wiadomość. W połowie drogi do
domu spytała:

- Kiedy przyjdzie do nas pan Hurst?

- Nie wiem.

- Jest fajny.

- Tak, jest fajny.

- Zostawił nas jak tatuś?

- Nie, kochanie.

- To ty mu powiedziałaś, żeby nas zostawił?

- Nie twoja sprawa.

- Czyli to ty?

- Czyli to nie twoja sprawa. A jak tylko będziemy w
domu, poćwiczysz na pianinie. Jutro masz lekcję.

- Ble.

background image

Kiedy weszły do domu, zadzwonił telefon. Addison
czekała na wiadomość z apteki, więc rzuciła się do
aparatu.

- Słucham.

Na drugim końcu linii odezwał się młody kobiecy głos:

- Chciałabym rozmawiać z panią Park.

- Przy telefonie.

TLR

- Pani Park. Nazywam się Gretchen Anderson i dzwonię z
„Salt Lake Tribune”.

- Przykro mi, że zrezygnowałam z prenumeraty, ale po
prostu nigdy nie mam czasu, żeby poczytać.

Kobieta zachichotała.

- Nie dzwonię z powodu prenumeraty. Jestem reporterką.
Mój znajomy jest onkologiem w szpitalu Salt Lake
Regional. U jednego z jego pacjentów nastąpiła cudowna
remisja,

jakiej

nie

widział

w

całej

swojej

trzydziestoletniej praktyce.

- A co to ma wspólnego ze mną?

background image

- Według lekarza to pani syn wyleczył tamtego chłopca.

- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi.

- Pani Park, przeprowadziłam już wywiad z Tylerem
Pyranovichem. Wiem już wszystko o pani synu i jego
nadzwyczajnym darze. Materiał jest już prawie gotowy.
Mam zdjęcia Tylera chorego i po wyzdrowieniu. Dzwonię
tylko, żeby potwierdzić pewne fakty. I jeśli to możliwe,
przeprowadzić wywiad z pani synem.

- Nie, nie jest to możliwe. Nie wolno też pani o nim
napisać.

- Pani Park, to naprawdę ważny artykuł. To, co się
wydarzyło...

- Chcemy jedynie, by zostawiono nas w spokoju.

Addison odłożyła słuchawkę. Czuła już nadchodzący na
skutek stresu ból głowy. Palcami dotknęła skroni i zaczęła
je delikatnie masować. Poczekała, aż zdenerwowanie
minie, nalała sobie szklankę wody i poszła do pokoju
Collina.

- Cześć, mały mężczyzno, czas na lekarstwa. - Wzięła z
komody słoiczek z tabletkami i wysypała trzy z nich na
dłoń. - Proszę.

background image

Collin połknął tabletki i spojrzał na nią zdziwiony.

- Dlaczego się boisz?

- Wcale się nie boję.

Nie odpowiedział, w dalszym ciągu się jej przyglądając.

- W porządku. Trochę się martwię.

- Czym?

TLR

Na twarzy syna niczym w lustrze odbijało się jej własne
zdenerwowanie.

- Niczym ważnym, kochanie. Niczym ważnym.

ROZDZIAŁ 20

TLR

Bywają takie momenty - dzwonek telefonu,

pukanie do drzwi - gdy nasze życie nagle,

w ułamku sekundy, zupełnie zmienia tor,

background image

przybliżając nas do czegoś nieuchronnego,

czego wolelibyśmy uniknąć.

Z dziennika Natana Hursta

/

TLR

background image

Addison obudził dzwonek do drzwi. Pierwszą myślą było
to, że zaspała, ale po chwili zauważyła, że przez żaluzje
nie przebijają się jeszcze promienie słońca.

Zerknęła na radio- budzik, ale nie było jeszcze nawet
wpół do szóstej. Gdzieś na granicy świadomości i
sennych majaków doszła do wniosku, że dzwonek musiał

jej się po prostu przyśnić. Odwróciła się na drugi bok,
układając się na powrót do snu, kiedy dzwonek zadzwonił
po raz drugi. Goldie zaczęła wściekle ujadać. Addison
usiadła, przetarła oczy. Kto może się do nas dobijać o tej
godzinie?

Zarzuciła szlafrok, zapaliła światło na korytarzu i
skierowała się w stronę drzwi. Szła szybkim krokiem,
mając nadzieję, że ktokolwiek tam jest, nie zdąży
zadzwonić raz jeszcze i nie pobudzi dzieci.

Goldie warcząc, kręciła się w kółko pod drzwiami.

- Cicho, Goldie.

Przekręciła zamek, zostawiając łańcuch, i powoli zaczęła
otwierać drzwi.

Ledwo je uchyliła, ktoś naparł na nie z taką siłą, że

background image

zatrzymał je dopiero łańcuch.

Krzyknęła. Czyjaś ręka wdarła się do środka i rozległ się
kobiecy krzyk: TLR

- Proszę nam pomóc. Musi nam pani pomóc.

Kobieta wetknęła rękę w szparę między futryną a
drzwiami.

- Moja córka jest chora. Pani syn może ją uleczyć. Proszę
nam pomóc.

Addison odsunęła się od drzwi. Na zewnątrz ktoś zapalił
samochodowe re-flektory, oświetlając pokój.

- Proszę, niech tylko wysunie rękę przez drzwi i dotknie
jej.

- Wynocha - krzyczała Addison, próbując zamknąć drzwi,
co uniemożliwiła jej tkwiąca w szparze ręka kobiety.

Na zasłony w salonie padł nagle cień sporej grupki ludzi -
podciągnęła jedną i zobaczyła zgromadzony przed domem
tłum. Do pokoju weszła trąca oczy Elizabeth z misiem pod
pachą.

- Mamo, jacyś ludzie rozmawiają na zewnątrz.

background image

Addison wzięła ją w ramiona.

- Chodź do mnie, kochanie.

Zaniosła Elizabeth do jej pokoju. Collin dalej spał.
Zamknęła drzwi i zadzwoniła do mnie.

TLR

ROZDZIAŁ 21

TLR

Collin właśnie został odkryty.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Ustawiłem budzik na wpół do siódmej, bo już przed
dziewiątą miałem być w samolocie do Louisville. Dosyć
późno skończyłem czytać książkę, potem długo jeszcze nie
mogłem przestać o niej myśleć - w efekcie zasną-

łem dopiero o drugiej i spałem tylko parę godzin, kiedy
zadzwonił telefon.

Ładował się przy łóżku, więc pociągnąłem za kabel
ładowarki, by go do-sięgnąć.

background image

-Tak?

- Natanie, tu Addison - usłyszałem w słuchawce pełen
paniki głos Addison.

- Addison?

- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie. Nie wiedziałam,
do kogo się zwrócić. Potrzebuję twojej pomocy.

Momentalnie się ocknąłem.

- Co się stało?

- Przed moim domem są ludzie. Próbują się wedrzeć do
środka.

Nie rozumiałem, o co jej chodzi.

TLR

- Jacy ludzie?

- Musiał się już ukazać artykuł o Collinie.

- Ilu ich tam jest?

- Nie wiem. Może tuzin. Może więcej. Nie mam pojęcia,
co robić.

background image

- Dzwoniłaś na policję?

- Nie. Jeszcze nie. Przepraszam, że cię budzę. Jesteś w
Utah?

- Tak. Zaraz przyjadę. Po drodze zadzwonię na policję.
Upewnij się, czy wszystkie drzwi są pozamykane i nie
podchodź do okien.

- Proszę, pospiesz się - poprosiła drżącym głosem.

- Już jadę. Staraj się nie wpadać w panikę. Zachowaj
zimną krew, zrób to dla Collina i Elizabeth.

- Dobrze - obiecała, głośno wydychając powietrze. -
Dobrze, to mogę zrobić.

- Rozłączam się teraz, żeby zadzwonić na policję. Jeśli
coś się wydarzy, dzwoń do mnie natychmiast.

*

Szybko naciągnąłem dżinsy i bluzę. Wyszedłem na chłodne
poranne powietrze i szybko ruszyłem w kierunku
samochodu. Przednią szybę pokrywała warstwa lodu -
zeskrobałem tylko tyle, by coś widzieć, wskoczyłem do
auta i odpaliłem silnik. Czekając, aż reszta szyby odtaje,
zadzwoniłem na 911.

background image

- Chciałbym wezwać policję.

- Co się stało?

- Dom mojej znajomej jest otoczony przez tłum ludzi. Boję
się, że będą próbowali wedrzeć się do środka.

- Ilu ich jest?

- Przynajmniej tuzin, a może i więcej. Nie była pewna.

TLR

- Czy są uzbrojeni?

- Nie wiem.

- Proszę mi podać adres.

- Murray. Wydaje mi się, że Walden 5412. Właścicielką
domu jest Addison Park.

- Czy pan jest teraz na miejscu zdarzenia?

- Nie, dopiero w drodze. Zadzwoniła do mnie przed
chwilą.

- Proszę podać swoje imię i nazwisko.

background image

- Natan Hurst. Tylko wyślijcie tam radiowóz.

- Już jest w drodze. Dlaczego ci ludzie otoczyli dom?

- W gazecie ukazał się artykuł... Po prostu pospieszcie się
- poprosiłem i rozłączyłem się. Co niby miałem im
powiedzieć? Jej syn ma cudowny dar uzdrawiania ludzi i
każdy chce dostać kawałek chłopca dla siebie? Jasne, i
zabarykadował

się

z

Elvisem

i

wielkanocnym

króliczkiem.

Kiedy zajechałem pod ich dom, zza gór już się przebijały
pierwsze promienie słońca. Najwidoczniej Addison źle
oszacowała tłum, gdyż zobaczyłem jakieś sześćdziesiąt
osób. Po obu stronach drogi stały zaparkowane
samochody. Na miejscu była też już policja odganiająca
ludzi od domu.

- Proszę cofnąć samochód z podjazdu - krzyknął do mnie
jeden z policjantów, trzymając rękę na wystającej z
kabury pałce.

Zbyt często współpracowałem z policją, by robiło to na
mnie jakieś wrażenie. Otwarłem okno.

- Nazywam się Nate Hurst. Jestem przyjacielem rodziny.

- Będzie pan musiał wycofać z podjazdu.

background image

Zaparkowałem samochód, zamknąłem go i zerknąwszy na
odznakę policjanta, wyjaśniłem:

- Kapitanie Johnson, to ja dzwoniłem na 911.

TLR

- Poszliśmy na ganek, a w ślad za nami ruszyła grupka
gapiów.

- Wynocha - krzyknąłem głośno w ich stronę, wyrzucając z
siebie kłę-

biące się w mroźnym powietrzu obłoki pary.

Drzwi pilnował policjant ze skrzyżowanymi na piersiach
rękami.

-

Jestem przyjacielem rodziny - poinformowałem go.

- Pani Park na mnie czeka.

- Będę to musiał potwierdzić. Jak się pan nazywa?

- -Natan.

- Natan, a nazwisko?

background image

- Natan Hurst.

Czekałem na ganku, zastanawiając się, czemu nie wziąłem
płaszcza.

Wrócił po chwili.

- Może pan wejść.

Addison otaczała grupka funkcjonariuszy. Kiedy mnie
zobaczyła, cień ulgi przemknął po jej twarzy.

- Natan.

W połowie korytarza padliśmy sobie w ramiona.

- Wszystko w porządku? - spytałem.

- Tak się cieszę, że już jesteś.

Przez chwilę po prostu ją przytulałem.

- To jakieś wariactwo - żaliła się. - Nie mogę wto
uwierzyć.

- Jak do tego doszło?

- Collin wyleczył nastolatka z raka mózgu i to przeciekło
do prasy. Jego matka obiecała, że nikt się o tym nie dowie,

background image

ale... Nie powinnam mu była na to pozwolić... Tak
strasznie to odchorował.

- Co na to policja?

- Mówią, że muszę zabrać stąd Collina, ale ja nie mam
pojęcia, dokąd iść.

Zastanowiłem się chwilę.

TLR

- Moje mieszkanie jest za małe. Ale w pobliżu mojego
domu jest hotel, w którym wynajmują apartamenty.

Podszedłem do okna i wyjrzałem na dwór. Samochody
przejeżdżały wolno w jedną i drugą stronę. Żółta
policyjna taśma, którą otoczono ogród, sprawiała, że dom
Addison wyglądał teraz jak miejsce zbrodni. Przy tele-
wizyjnej furgonetce zaparkowanej nieopodal reporterka
rozmawiała ze świadkami zdarzenia.

- Wygląda na to, że jest już telewizja.

Podszedł do nas jeden z policjantów.

- Pani Park, robimy co w naszej mocy, żeby tłum się roz-
szedł, ale przybywa coraz więcej ludzi. Chyba będzie
lepiej, jeśli jak najszybciej za-bierze pani stąd dzieci.

background image

- Właśnie rozważaliśmy możliwość zamieszkania na jakiś
czas w hotelu -

poinformowałem.

- Czy ktoś tu zostanie pilnować domu? - spytała Addison
policjanta.

- Tak, proszę pani. Zostawimy patrol na dzień lub dwa.
Ludzie mają świra na punkcie takich historii. Mogą
próbować włamać się do środka, żeby ukraść którąś z
jego rzeczy, przespać się w jego łóżku lub zrealizować
jakiś inny szalony pomysł. Jutro ma padać śnieg, więc
może to trochę przerzedzi szeregi ciekawskich.

Addison się skrzywiła.

- Myśli pan, że jutro też przyjdą?

- Tego nie da się przewidzieć. Ale jeśli pani syna tu nie
będzie, nie będą mieli powodu, by tu przesiadywać.

- Jak najlepiej to załatwić? - spytała.

- Najlepiej najpierw go stąd zabrać, a potem
poinformować tłum, że opuścił dom.

- Tylne siedzenia mojego samochodu składają się, dzięki
czemu po-TLR

background image

większa się bagażnik - powiedziałem. - Collin może się
tam położyć, zanim nie odjedziemy wystarczająco daleko.
Pokrążę trochę po okolicy, upew-niając się, czy nikt nas
nie śledzi, a potem zawiozę go do hotelu. Ty i Elizabeth
możecie w tym czasie spakować rzeczy. Spotkamy się po
południu.

- Bagażnik?

- Nie martw się. Nic mu nie będzie.

- Całkiem rozsądny plan - stwierdził jeden z policjantów.

Addison głęboko odetchnęła.

- Spakuję mu jakieś rzeczy. - Już miała odejść, ale
przystanęła, odwróciła się w moją stronę i spojrzała mi
prosto w oczy. - Dziękuję, że przyjechałeś.

Tęskniłam za tobą.

Cieszyłem się, że wróciłem do łask, nieważne, z jakiego
powodu.

TLR

ROZDZIAŁ 22

TLR

background image

Dziś Addison powiedziała mi, że mnie kocha.

Nie wiedziałem, jak zareagować.

Nie mam dużego doświadczenia w tych sprawach.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Wjechałem autem do garażu, zaparkowałem tuż obok
samochodu

Addison

i

drzwiami

prowadzącymi

bezpośrednio do domu wróciłem do środka. Collin leżał

w swoim pokoju i grał na Nintendo. Elizabeth siedziała
przy nim na podłodze i mu kibicowała. Ucieszyła się na
mój widok.

- Panie Hurst, nie muszę iść dzisiaj do szkoły.

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

- Co to znaczy?

Puściłem do niej oko.

- To znaczy, że nie musisz iść dzisiaj do szkoły -
odparłem, po czym zwróciłem się do Collina: - Mama
mówiła ci, że zaraz wyjeżdżamy?

background image

- Tak. Mogę wziąć Nintendo?

- Nigdzie się nie ruszamy bez Nintendo - odpowiedziałem.

Uśmiechnął się i wyłączył grę. Do pokoju weszła Addison
z niewielką wali-zeczką w ręce.

- Tu jest trochę rzeczy Collina. Spakowałam też
lekarstwa. Niektóre trzeba TLR

brać po jedzeniu. Ważne też, by każdy z leków dostał o
odpowiedniej porze.

Przygotowałam rozpiskę, ale jeszcze zadzwonię, żeby ci
przypomnieć.

Otwarłem walizkę, by sprawdzić, co jeszcze jest w
środku. Była tam bielizna na zmianę, kilka książek i
pojemniczek na leki z przegródkami na każdy dzień
tygodnia. Do woreczka Addison włożyła plastikowe
pojemniczki na leki oraz kartkę, która jak zakładałem, była
ową rozpiską. Naliczyłem dwanaście różnych leków.
Więcej, niż się spodziewałem.

- Jak myślisz, za ile będziecie? - spytałem.

- Kilka godzin zajmie mi spakowanie wszystkich
niezbędnych rzeczy. I muszę jeszcze znaleźć kogoś, kto się

background image

zaopiekuje Goldie. - Na rękę wysypała dwie tabletki z
jednej z buteleczek. - Te musi wziąć przed dziewiątą.
Powinien je dostać razem ze śniadaniem.

Włożyłem proszki do kieszeni.

- No dobra, zamelduję was i do zobaczenia wkrótce.

Addison zbliżyła się do mnie i cicho, niemal szeptem,
poprosiła:

- Uważaj na niego. Dopiero wczoraj po raz pierwszy
wstał z łóżka. Nie powinien chodzić po schodach.

- Zajmę się nim.

Pocałowała mnie w policzek i podeszła do Collina.

- Niedługo się zobaczymy, a do tej pory słuchaj pana
Hursta.

- Dobrze, pa, mamo - odpowiedział, przytulając się do
niej.

- Kocham cię.

- Ja też cię kocham.

Odprowadziła nas do drzwi. Wzięła mnie za rękę.

background image

- I ciebie kocham, Natanie.

Usłyszałem te słowa po raz pierwszy, odkąd skończyłem
osiem lat.

TLR

ROZDZIAŁ 23

TLR

Wiadomo, że minuta po tamtej stronie byłaby

warta więcej aniżeli wszystkie religijne

i filozoficzne księgi razem wzięte.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Policjanci podnieśli żółtą taśmę, umożliwiając nam
wyjazd. Kilka osób pró-

bowało zajrzeć do środka samochodu, ale dzięki
przyciemnianym szybom nic nie mogli zobaczyć. Gdy
odjechałem kawałek od domu, zerknąłem w lusterko,
sprawdzając, czy nikt nas nie śledzi. Cadillac escalade
ruszył za nami, ale wy-glądało to raczej na przypadek niż

background image

celowe działanie. Jechał w tym samym kierunku co my
jeszcze jakieś sześć przecznic, w końcu skręcił w State
Street. Po około dziesięciu minutach jazdy skręciłem na
stację benzynową.

- Chyba jesteśmy bezpieczni - stwierdziłem. - Jak się
czujesz? - spytałem, zerkając w lusterko.

Spod koca wyłoniła się blada twarz Collina.

- W porządku?

-Tak.

- Podnieśmy siedzenia. - Wysiadłem i podszedłem do
tylnych drzwi samochodu. Collin w tym czasie także
powoli wysiadł. - Gotowe.

TLR

W tym momencie Collin zgiął się wpół i zaczął
wymiotować. Podszedłem do niego i położyłem mu rękę
na plecach - zwymiotował jeszcze kilka razy. Wyjąłem
chusteczki ze schowka i mu je podałem. Gdy wytarł usta,
spytałem:

- Już lepiej?

Kiwnął głową, uciekając wzrokiem. Widać było, że się

background image

wstydzi.

- Nie przejmuj się. Kiedyś dużo piłem i ciągle mi się to
zdarzało.

Otworzyłem mu drzwi, po czym wróciłem na swoje
miejsce i zapaliłem silnik.

- No to kolego, zostaliśmy banitami.

- Bandytami?

- B-a-n-i-t-a-m-i. To znaczy, że jesteśmy uciekinierami.

Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

- Kiedy przyjedzie mama?

- Po południu.

Siedział bez słowa przez kilka minut, a potem spytał.

- Czy mam jakieś kłopoty?

- Nie, oczywiście, że nie.

- To czego chcieli ci ludzie?

Dopiero wtedy do mnie dotarło, że on nie zdawał sobie

background image

sprawy z tego, co się wokół niego działo.

- Dziś rano ukazał się w gazecie artykuł o tobie.

Na

jego

twarzy

równocześnie

pojawiły

się

podekscytowanie i niepewność.

- Serio?

- Ten nastolatek, którego wyleczyłeś, opowiedział o tobie.
Stąd ci ludzie przed twoim domem. Oni też chcieli, żebyś
ich wyleczył.

- Oni wszyscy byli chorzy?

- Tylko niektórzy. Większość cierpi z powodu choroby
kogoś bliskiego. Tak jak twoja mama.

- To czemu moja mama tak się ich bała?

TLR

- Bała się, że przez nich możesz się jeszcze bardziej
rozchorować.

Długo myślał nad moimi słowami, nim znów się odezwał:

- Chciałbym, żeby była już z nami.

background image

- Ja też, kolego.

Jechałem jeszcze przez chwilę, ciągle zerkając w tylne
lusterko. W końcu podjechałem do Starbucksa pod
okienko

dla

kierowców.

Czekając

w

kolejce,

zadzwoniłem do Miche. Złapałem ją, gdy wychodziła z
pracy.

- Miche, tu Nate.

Na drugim końcu linii przez moment zapanowała cisza.

- Mam nadzieję, że dzwonisz z lotniska - odezwała się w
końcu.

- Cóż, nastąpiła mała zmiana planów. Coś mi wyskoczyło.

- Że jak?

Nie zdziwiła mnie jej reakcja. Przez cały czas, gdy
pracowaliśmy razem, nie zdarzyło mi się zawalić żadnego
zadania.

- Musisz coś dla mnie zrobić.

-Co?

- Gdzieś przy Dwudziestej Pierwszej i Highland Drive
jest jeden z tych hoteli, gdzie można wynająć cały

background image

apartament. Nie pamiętam nazwy. Wiesz, o którym
mówię?

- Tak. O tym przy restauracji podającej steki.

- Właśnie. Przepraszam cię na moment. - Samochód
przede mną podjechał

kawałek i znalazłem się przy głośniku.

- Dużą czarną kawę. - Odwróciłem się do Collina. -
Chcesz gorącej czekolady?

- Pokręcił głową. - A może wody? - skinął. - I butelkę
wody.

Znów przyłożyłem słuchawkę do ucha.

- Już jestem. Chciałbym, żebyś poszła do tego hotelu i
zarezerwowała dwa apartamenty na moje nazwisko.
Upewnij się, że przylegają do siebie, i najlepiej, żeby
były na parterze.

TLR

- Na jak długo?

- Na tydzień. Zapłać moją kartą kredytową.

background image

-Służbową?

- Nie, prywatną. Czekaj chwilkę.

Wychyliłem się z samochodu, by zapłacić i odebrać
napoje. Kawę włoży-

łem w uchwyt, wodę podałem Collinowi.

- Przepraszam, na czym skończyliśmy?

- Na zarezerwowaniu na tydzień dwóch przylegających do
siebie apartamentów na parterze i na zapłaceniu za nie
twoją kartą kredytową.

- Właśnie. Odbierz klucze. I nikomu nie mów, gdzie
jestem.

- Teraz to dopiero mnie zaintrygowałeś. Czy to ma może
coś wspólnego z synem Addison?

- Skąd wiedziałaś?

- Czytałam artykuł w „Tribune”.

- Nie ty jedna.

- To prawda? Naprawdę leczy ludzi?

background image

- Pamiętasz, jak wróciłem z Denver bez zapalenia
oskrzeli?

- Już wt e d y coś mi nie pasowało. Rany, to niesamowite.
Mam poczekać na ciebie w hotelu?

- Nie. Spotkajmy się gdzie indziej, tak na wszelki
wypadek, gdyby ktoś mnie śledził. Kojarzysz market
budowlany Home Depot na rogu Dwudziestej Pierwszej i
Dwudziestej Trzeciej? Tam się spotkamy.

- Masz jakieś kłopoty?

- Nie do końca. Po prostu sprawy się trochę
skomplikowały. Aha i kup po drodze jeden egzemplarz
gazety, chciałbym przeczytać ten artykuł.

- Wezmę swoją. Co mam powiedzieć Staynerowi?

- Powiedz mu, że jestem chory i biorę kilka dni wolnego.

- Rozumiem. Zadzwonię, jak będę wychodzić z hotelu.
Włożyłem telefon w TLR

drugi, pusty uchwyt na napoje.

- Popatrz, Collin, McDonald’s. Masz ochotę?

- Tak. Możemy wejść do środka? Tam jest plac zabaw.

background image

- Przykro mi, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł -
odpowiedziałem,

za-jeżdżając

pod

okienko

dla

kierowców. - Na co masz ochotę?

- Zestaw Happy Meal z kawałkami kurczaka.

- Chyba mają tylko zestawy śniadaniowe. Może ten z
naleśnikiem?

- Ok.

Odebrałem jedzenie i egzemplarz „USA Today”.
Odjeżdżając, zerknąłem do środka McDonalda, gdzie
siedziało zaledwie kilka osób. Miałem ochotę pozwolić
Collinowi trochę się pobawić, ale zauważyłem, że ktoś
czyta gazetę i zrezygnowałem. Nie wiedziałem, czy przy
artykule zamieszczono jakieś zdjęcia.

Zaparkowałem na pustym końcu parkingu, przy usypanych
przez pługi półto-rametrowych zaspach. Temperatura na
zewnątrz wciąż utrzymywała się poniżej zera, zostawiłem
więc włączony silnik i ogrzewanie. Jedząc kanapkę,
zacząłem wertować gazetę. Na pierwszych stronach bil w
oczy artykuł o fatalnym stanie amerykańskiej służby
zdrowia, opatrzony wykresem prezentującym ogromną
liczbę obywateli, którzy nie mogli sobie pozwolić na
odpowiedni poziom opieki medycznej. Gdyby tak dało się
sklonować Collina,
przeszło mi przez myśl. Wielu

background image

podjęłoby wyzwanie. Collin siedział cichutko na tylnym
siedzeniu, maczając na-leśniki w pojemniczku z syropem.
Przypomniało mi się, że miał wziąć tabletki, sięgnąłem
więc do kieszeni.

- Mama mówiła, żebyś je połknął przy śniadaniu.

Wziął obie do ust i połknął, popijając sokiem
pomarańczowym.

- Kiedy byłem w twoim wieku, nawet nie umiałem
połknąć tabletek.

On tylko odkroił kolejny kawałek naleśnika.

- Jak to jest leczyć innych? - spytałem.

W odpowiedzi wzruszył ramionami.

TLR

- Czy to cię męczy?

- Tak. - Spojrzał na swoje śniadanie. - Ale każdy mógłby
to robić.

- Chyba jednak nie. Ty jesteś wyjątkowy.

- Ludzie po prostu nie wiedzą, że potrafią. Jak przetniesz

background image

sobie palec, a mama go ucałuje, od razu czujesz się lepiej,
prawda? To działa dokładnie tak samo.

- Nie wydaje mi się, żeby to było takie proste -
odpowiedziałem. - Myślę, że jest na świecie mnóstwo
rodziców, którzy oddaliby wszystko, byle uleczyć swoje
dzieci.

Collin nie odpowiedział.

- Kiedy się dowiedziałeś, że możesz leczyć?

- Kiedy byłem po tamtej stronie, tam mi powiedzieli.

- Jakiej tamtej stronie?

- No wiesz, kiedy umarłem.

- Kto ci powiedział?

- Ludzie.

- Ludzie? To znaczy mówisz o... aniołach.

- To po prostu ludzie. Oni nie mają skrzydeł.

Nagle zdałem sobie sprawę, przed jaką niesamowitą
okazją właśnie stoję.

background image

Przez wieki ludzkość się zastanawiała, czy coś, a jeśli tak,
to co, czeka nas po śmierci. Na tylnym siedzeniu mojego
subaru siedział ktoś, kto był po tamtej stronie,
współczesny Marco Polo życia pozagrobowego.

- Jak tam jest?

Zastanowił się przez chwilę.

- Ciężko opisać. Tam jest niesamowite bogactwo kolorów.
Tak jakby wszystko żyło, drzewa, krzewy i wszystko inne.

- Tu też drzewa żyją.

- Wiem. Ale nie można z nimi porozmawiać.

- A tam można?

TLR

Spojrzał na mnie, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć.

- To raczej nie rozmowa, po prostu wie się, o czym one
myślą.

Drzewa myślą?

Addison słusznie się obawiała o bezpieczeństwo Collina.
Jeden występ w The Today Show i mógłby sprzedać

background image

milion książek. Mógłby stworzyć własną religię, poszłyby
za nim tysiące. Setki tysięcy. W krainie ślepców jednooki
jest królem.

- Czy to po drugiej stronie to było niebo?

- Nie wiem.

- A piekło istnieje?

Wtedy powiedział coś, co miało się jeszcze wiele razy
odbijać echem w mojej głowie.

- Nie wiem. Może właśnie tu jest piekło.

TLR

ROZDZIAŁ 24

TLR

Collin to mały chłopiec stojący każdą nogą

w innym świecie.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Siedziałem, sącząc kawę i zastanawiając się nad tym, co
mi powiedział, kiedy nagle rozległ się dźwięk telefonu.
Zerknąłem na wyświetlacz, dzwoniła Miche.

- Misja zakończona, szefie. Udaję się na miejsce
spotkania.

- Dobrze się bawisz, co?

- Skąd wiesz?

- Jesteśmy w drodze. Stanęliśmy, żeby coś zjeść.
Będziemy za dziesięć minut.

Wyjechałem na drogę. Collin wciąż kończył śniadanie.

- Do świąt zostało już mniej niż dwa tygodnie.
Zdecydowałeś już, co chcesz dostać pod choinkę?

- Lalkę Samantę.

Nie tego się spodziewałem.

- Myślałem, że będziesz chciał nową grę na Nintendo.
Wielu chłopców bawi się lalkami w dzisiejszych czasach?

- To nie dla mnie. Dla Lizzy.

TLR

background image

- Aha. - Przyznaję, że trochę mi ulżyło. - Ale co ty
chciałbyś dostać?

Schował styropianowy talerz z powrotem do torebki i
odsunął ją daleko na drugie siedzenie.

- Ja niczego nie chcę.

- Musisz coś chcieć.

- Dlaczego?

- Bo dzieci zawsze czegoś chcą.

- Ja nie. Ale Lizzy przyda się ta lalka, kiedy mnie już nie
będzie.

Spojrzałem na jego odbicie w lusterku wstecznym.

- A gdzie się wybierasz?

Wyglądał na zakłopotanego moim pytaniem.

- Z powrotem.

- Z powrotem gdzie?

- Na tamtą stronę - odpowiedział tak swobodnie, jakby
mówił o wakacyjnych planach.

background image

- Nie powinieneś tak mówić - zaoponowałem. -
Wyzdrowiejesz.

- Dziadek powiedział, że nie wyzdrowieję.

- Dziadek? Ale przecież twój dziadek... - urwałem. -
Widziałeś się z dziad-kiem?

- Tak.

- Kiedy?

- Wiele razy

- A ostatni raz?

- Wczoraj w nocy. Przyszedł mi powiedzieć o tych
wszystkich ludziach, którzy będą stać pod naszym domem.
Powiedział, że będę coraz bardziej chory, ale nie potrwa
to długo, a potem dołączę do niego i do babci i już nigdy
nie będę chorował. Powiedział, że na mamę i Lizzy
będziemy musieli trochę poczekać, ale żebym się nie
martwił, bo będę mógł je widywać, kiedy tylko będę
chciał.

TLR

Serce tak mi łomotało, że miałem wrażenie, iż zaraz
wyskoczy z piersi.

background image

- Powiedział, kiedy do nich dołączysz?

- Tak.

- A możesz mi powiedzieć?

- Nie mogę.

- Jeszcze przed świętami?

-Tak.

Ogromny ból rozdarł moją pierś.

- Mówiłeś o tym mamie?

- Nie.

- Zamierzasz jej powiedzieć?

Wyglądał na zakłopotanego tym pytaniem.

- Dziadek mówi, żeby lepiej jej nie mówić.

- Nie myślisz, że powinna wiedzieć?

- Obiecałem, że nie powiem. Proszę, niech pan jej nie
mówi. - Popatrzył na mnie przestraszony. - Proszę.

background image

Po minucie ze świstem wypuściłem powietrze.

- Dobrze, nie powiem.

- Obiecuje pan?

Z ogromnym bólem odpowiedziałem:

- Obiecuję.

TLR

ROZDZIAŁ 25

TLR

Złodziejowi się wydaje, że wszyscy wokół to

rabusie. Kłamcy, że wszyscy wokół to oszuści.

Przekleństwem każdego grzechu jest to,

że zamyka nas w kręgu fałszywych wyobrażeń.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

- Elizabeth, odejdź od okna.

background image

- Ale ci ludzie do mnie machają.

- Skończ jedzenie, żebyśmy mogły się zbierać.

Elizabeth wróciła do swojej miski płatków.

- Mamusiu, kiedy ci ludzie sobie pójdą?

Addison kucała na podłodze, pakując jedzenie do walizki
na kółkach.

- Nie wiem. Dobrze by było, gdyby już sobie poszli.

- Dlaczego ich nie wpuścimy?

- Bo nie chcemy, żeby wchodzili do naszego domu.

- Ale na mnie się złościsz, kiedy nie wpuszczam gości do
środka.

- Ale my ich nie zapraszaliśmy. Nie chcemy ich tutaj.

- Mnie też?

Addison się odwróciła.

- Tatuś! - krzyknęła Elizabeth.

W drzwiach do kuchni stał Steve. Był ubrany w skrojony

background image

w europejskim stylu TLR

ciemny garnitur ze starannie złożoną chusteczką wystającą
z przedniej kieszonki i jaskrawożółtym krawatem.

- Niezły tu macie cyrk, Addy. Powinniście sprzedawać
bilety. Musiałem się wylegitymować, żeby w ogóle się
dostać do środka.

- Co tu robisz?

Elizabeth pobiegła w jego stronę.

- Tatusiu. Masz coś dla mnie?

- Nie tym razem principessa. Ale wynagrodzę ci to, kiedy
pojedziemy do Disneylandu.

- Pojedziemy do Disneylandu?

- W te święta. Jeśli mama was puści.

- Mamo! Możemy jechać, proszę?

Addison głośno westchnęła z irytacją.

- Steve, dlaczego składasz takie obietnice? Najpierw
rozbudzasz ich nadzieje, a potem to ja muszę sobie ze
wszystkim radzić, kiedy nawalasz.

background image

-

Zawsze tylko ty i ty. - Zbliżył się do Elizabeth i kucnął.

- Planuję zabrać w te święta dwójkę moich ulubionych
dzieciaków do Disneylandu. - Uśmiechnął się do małej. -
Chcesz zobaczyć Myszkę Miki?

- Tak! Mamo, możemy? Chcę zobaczyć Myszkę Miki.

- Co ty tu robisz, Steve?

Wstał.

- Ostatnio nie dałem rady przyjechać, więc pomyślałem,
że teraz to nadrobię.

- To było trzy tygodnie temu.

- Byłem zajęty.

- I nie ma to nic wspólnego z artykułem w gazecie?

- Nie, nie czytałem dzisiejszych gazet. Ale słyszałem
niezwykle intrygujący wywiad w radiu. Rozmawiali z
nastolatkiem, któremu jeszcze niedawno lekarze dawali
kilka dni życia, a który nagle został cudownie wyleczony z
guza mózgu TLR

background image

przez małego chłopca. Już miałem zmienić stację, kiedy
podali nazwisko: Collin Park. Prawie się zadławiłem
swoją latte.

- I teraz, gdy jest sławny, chcesz się z nim zobaczyć.

- A teraz, gdy jest sławny, nie chcesz, żebym się z nim
widywał?

- Jedyną osobą, która od zawsze stała na przeszkodzie
twoich spotkań z synem, jesteś ty sam. Nie odwiedziłeś go
ani razu, kiedy przechodził chemioterapię, raczej nie
miałbyś szans w konkursie na „Ojca Roku”. Teraz i tak się
z nim nie zobaczysz, więc idź już sobie, proszę. Jesteśmy
zajęte.

- Nie możesz trzymać mnie z dala od mojego dziecka.

- Dzieci. Masz dwójkę.

- Wyluzuj, Addy, zanim nam obojgu puszczą nerwy. Czemu
zawsze tak się spinasz?

- Collina tu nie ma.

- Niezła ścierna.

- W porządku, sprawdź sam.

background image

Steve przyglądał się jej podejrzliwie.

- Sprawdzę. - Poszedł do pokoju dzieci, następnie do
sypialni, po czym wrócił z grymasem niezadowolenia na
twarzy. - Lizzy, gdzie jest Collin?

- Pojechał z panem Hurstem

Steve spojrzał na Addison.

- Kim jest pan Hurst? - Podszedł bliżej, dopiero teraz
zauważając, że Addison pakuje rzeczy. - Co ty robisz?

- Wynoszę się stąd. Policja radzi, żebyśmy się
wyprowadzili.

- Nie mogą cię do tego zmusić.

- Pomagają nam.

- Gdzie się przenosicie?

- Nie twoja sprawa.

- Ależ owszem.

TLR

Addison przykucnęła, wyciągając butelkę z wodą z

background image

zamrażalnika.

- O co tak naprawdę ci chodzi, Steve?

- Po tylu latach ciągle mi nie ufasz?

- Nauczyłam się ci nie ufać. Jak tam twoja modelka?

Uśmiechnął się.

- Mia? Jest naprawdę miła, nie ocenia ludzi pochopnie.
Mogłabyś się wiele od niej nauczyć. Powinnyście zjeść
kiedyś razem lunch.

- Już dziś zarezerwuję sobie któryś dzień na tę okazję.

- Rany, Addy. Wyrobiłaś się. Kiedyś skuliłabyś ogon pod
siebie.

Addison z trudem się powstrzymała, żeby nie rzucić w
Steve’a trzymaną w dłoniach puszką.

- Elizabeth, idź do swojego pokoju i poczytaj.

- Chcę zostać z tatusiem.

Steve uśmiechnął się zwycięsko.

- Ja nie żartuję, uciekaj.

background image

Elizabeth spojrzała na ojca, który przewrócił oczami i
zrobił śmieszną minę.

- Wiesz, jak się mamusia potrafi zdenerwować. Lepiej
idź, zanim wybuchnie.

Elizabeth wypadła z pokoju jak burza, głośno tupiąc, by
wyrazić swój protest.

Steve podszedł do drugiego końca kuchennego blatu.

- Chcesz wiedzieć, o co tak naprawdę chodzi? Co
powiesz na to, że system opieki zdrowotnej to bilionowy
interes. Masz pojęcie, ile ludzie są w stanie za-płacić,
żeby przedłużyć sobie życie? Zastanów się, co warte jest
sto milionów dolarów, kiedy się umiera? Nie da się ich
zabrać ze sobą do grobu. Oddasz wówczas wszystko, byle
żyć. Jeśli dobrze to rozegramy, będziemy bogatsi od
samego Boga.

- Brawo, Steve. Znalazłeś sposób, by sprzedać własne
dziecko.

- W twoich ustach brzmi to jak coś brudnego.

- Może dlatego, że takie właśnie jest.

TLR

background image

- Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o dobro jako
najwyższą wartość.

Pomyśl o wszystkich ludziach, którym moglibyśmy pomóc.

Addison zapięła walizkę i wstała.

- Chcesz pomagać ludziom? Otwórz darmową klinikę dla
wszystkich, który nie jeżdżą cadillacami i nie stać ich na
opiekę medyczną.

- Ta sama stara Addy. Zero wyobraźni. Żadnych marzeń.

Właśnie w tym momencie jakiś mężczyzna przykleił twarz
do kuchennego okna.

Addison uderzyła dłonią w szybę.

- Wynocha - krzyknęła, zasłaniając zasłony.

- Niesamowite, do czego są zdolni desperaci, prawda?

- Nic z tego, Steve. To nie jest tak, że Collina to nic nie
kosztuje. Za każdym razem, gdy kogoś wyleczy, sam czuje
się znacznie gorzej. Gdybyś go odwiedzał, wiedziałbyś,
że ostatnio nie jest w najlepszej formie.

Po raz pierwszy Steve wyglądał na zmartwionego.

background image

- Ale może to robić od czasu do czasu... prawda?

- Nie, nie może.

Steve skrzyżował ręce na piersiach.

- Ale zdecydowałaś, że czuje się wystarczająco dobrze,
by pomóc tamtemu nastolatkowi.

- To był błąd.

- Posłuchaj samej siebie. Ocaliłaś życie młodemu
mężczyźnie i nazywasz to błędem. - Wyraz jego twarzy
momentalnie się zmienił. - Sama chyba dosyć dobrze się
czujesz ostatnio? Toczeń ci jakoś specjalnie nie dokucza?

Zawahała się.

- Po prostu wyjdź.

Zacisnął wargi.

- Teraz wiem, o co ci chodzi. Dostałaś, co chciałaś, i masz
gdzieś całą resztę. -

TLR

Zbliżył się do niej z groźnym wyrazem twarzy. - Pozwól,
że postawię sprawę jasno. Nie jesteś w stanie legalnie

background image

pozbawić mnie prawa do widywania własnego syna. -
Wyraz jego twarzy odrobinę złagodniał. - Poza tym, mowa
tu tylko o wy-cieczce do Disneylandu, spotkaniu z jednym
z moich klientów, uścisku dłoni by Collin mógł zrobić to,
co on tam robi. Ot, cała filozofia. Odpalę ci nawet
dziesięć procent.

- Wiesz, kiedyś nawet ci współczułam. Ale teraz na twój
widok po prostu robi mi się niedobrze.

- Niedobrze, tak? Znam kogoś, kto może coś poradzić na
nudności. - Zatrzymał

się przy drzwiach do kuchni. - Z tobą czy bez ciebie,
zamierzam zrobić to, co słuszne. Chcesz trzymać Collina
dla siebie, cóż, są na świecie ludzie, którzy walczą, by
żyć, i my im pomożemy. Będziemy ich zbawcami.

- Tak to sobie tłumacz, Steve. Jedyną osobą, którą
kiedykolwiek się przejmo-wałeś, jesteś ty sam.

- No to jesteśmy do siebie podobni bardziej, niż mogłoby
ci się wydawać -

rzucił, zatrzaskując za sobą drzwi.

Gdy wyszedł, Addison jęknęła.

background image

- Elizabeth!

Z pokoju wyszła Elizabeth, która już zdążyła zapomnieć o
niedawnej złości.

- Tak, mamo?

- Wynosimy się stąd.

TLR

ROZDZIAŁ 26

TLR

Prawdziwi bohaterowie niewiele mają wspólnego z
naszymi wyobrażeniami o nich. Niekoniecznie są
atrakcyjni i zachwycają imponującą posturą,

mocno zarysowaną szczęką czy doskonale

widoczną muskulaturą. Bohatera nie przekreśla niski
wzrost lub niedoskonałości fizyczne, bo
pięknem i siłą
emanuje jego wnętrze.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

background image

Kiedy z Collinem zajechaliśmy na parking Home Depot,
żółty Volkswagen cabrio Miche czekał już schowany w
cieniu dużej przyczepy. Podjechałem bliżej, oboje
równocześnie zgasiliśmy silniki i wysiedliśmy z
samochodów. Musiało to wyglądać co najmniej
podejrzanie.

- Gdzie masz płaszcz? - spytała.

- Zapomniałem wziąć z domu.

- Mogę skoczyć do ciebie i przywieźć ci go.

- Dam sobie radę.

- Nie chcę, żebyś się znów rozchorował, choć rozumiem,
że nie stanowiłoby to teraz większego problemu.

Podała mi gazetę i dwie hotelowe koperty.

- Tu masz gazetę i karty do pokoi. Przykro mi, ale są na
drugim

piętrze.

Na

parterze

nie

mieli

dwóch

przylegających do siebie.

- W porządku. Zaniosę go. - Wsunąłem koperty do
kieszeni spodni. - Na której TLR

stronie jest ten artykuł?

background image

- Tutaj. Zagięłam ci.

Jak na całe to zamieszanie, artykuł był dość lakoniczny.
Wywiadowi z Tylerem Pyranovichem towarzyszyły
zdjęcia sprzed uzdrowienia i po nim. To właśnie one
najdobitniej przemawiały do czytelników. Na pierwszym z
nich Tyler był spuchnięty i posiniaczony, niczym Rocky
Balboa po decydującej walce. Drugie wy-glądało jak
katalogowa fotka z agencji modeli. Mówiły więcej niż
tysiąc słów.

- No, to teraz wszystko jasne - podsumowałem.

- Czy on jest w samochodzie? - spytała Miche.

Podniosłem wzrok znad gazety.

- Na tylnym siedzeniu. Na imię ma Collin.

- Mogłabym go poznać?

Zwinąłem gazetę i poszedłem otworzyć tylne drzwi.
Collin leżał na boku i grał

na swoim Nintendo DS.

- Collinie, to Miche, moja asystentka.

Podniósł głowę.

background image

- Dzień dobry - powiedział nieśmiało.

- Cześć. Miło cię poznać. Czy to Nintendo DS?

- Tak.

- Mój mąż też ma taką.

- Dorosły facet?

Roześmiała się.

- Mówię mu dokładnie to samo. Dorosłym facetom nie
wypada. Ale on już tak ma. Fajnie było cię poznać,
Collinie.

- Dzięki.

Zamknęła drzwi i zrobiła kilka kroków w moim kierunku.

- To tylko mały chłopiec.

- A czego się spodziewałaś?

TLR

- Nie wiem. Mojżesza?

Uśmiechnąłem się szeroko.

background image

- Zadzwoniłam do kierownika sklepu w Louisville.
Zdałam mu krótką relację z kradzieży, powinien
wszystkim się zająć.

- Dzięki.

- Co dalej, szefie?

- Ukryjemy się na parę dni i będziemy trzymać kciuki,
żeby sprawa przycichła.

Zbliża się kolejna śnieżyca, to może nam pomóc.

- A ja w międzyczasie wrócę do pracy. - Uśmiechnęła się.
- Hej, i ja złowiłam rybkę. Dzieciaka w Nashville, który
specjalizuje się w podwędzaniu banjo.

- Sama go wytropiłaś?

Wyglądała na zadowoloną z siebie.

- Sama.

- Dobra robota. Już wiem, kto będzie moim następcą.

- O nie, ty odchodzisz, to i ja odchodzę. - Otwarła drzwi
do swojego samochodu.

- Co robisz w czwartek wieczór? - spytałem.

background image

- Nic. Dan gra ze swoimi głupkowatymi kumplami w
Ryzyko.

- Niańczyłaś kiedyś dzieci?

- A ty myślisz, że na czym niby polega moja praca?

- Dzięki. To może zajęłabyś się Collinem i Elizabeth, a ja
bym zabrał gdzieś Addison? Hojnie ci to wynagrodzę.

- Nie musisz mi płacić. Coś jeszcze?

- Na razie nie. Ale trzymaj telefon przy sobie.

- Zawsze trzymam. Wasze pokoje są we wschodnim
skrzydle. Ciao.

Popatrzyła na Collina i pomachała mu. Odmachał jej.

- To tylko dzieciak - powtórzyła zdziwiona.

TLR

ROZDZIAŁ 27

TLR

Dziś rozmawiałem z bratem.

background image

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Collin zdążył zasnąć w ciągu kilku minut, jakie zajęło nam
dojechanie do hotelu. Zaparkowałem od wschodniej
strony i pochyliłem się nad nim, próbując go delikatnie
obudzić.

- Hej, kolego. Jesteśmy na miejscu.

Powoli otwarł oczy.

- Gdzie?

- W hotelu. Sprawdzę tylko szybko nasz pokój -
odpowiedziałem.

Pobiegłem na górę, otwarłem jeden z pokoi i zostawiwszy
uchylone drzwi, wróciłem z powrotem na dół.

- Wezmę cię na ręce, dobrze?

- Jasne.

Nie mógł ważyć więcej niż czterdzieści kilogramów, więc
bez problemu wniosłem go po schodach, położyłem na
kanapie i wróciłem do samochodu po TLR

background image

walizkę. Potem usiadłem na krześle obok niego.

- Dobrze się czujesz? - spytałem.

Kiwnął głową potakująco, choć wyglądał, jakby go coś
bolało.

- Wciąż ci niedobrze?

-Już nie.

- Włączyć telewizor?

Pokręcił głową. Jego twarz była zupełnie bez wyrazu.

- Kim jest Tommy? - spytał nagle cicho.

- Skąd znasz to imię? - krzyknąłem.

Moja gwałtowna reakcja przestraszyła go.

- Przepraszam - dodałem już spokojniej. - Skąd znasz to
imię?

- On ma tak na imię. - Wskazał palcem za mnie. Po
kręgosłupie przebiegły mi dreszcze. Odwróciłem się, ale
nikogo tam nie było. Przyklęknąłem obok Collina.

- Widzisz Tommy’ego?

background image

Przytaknął.

Odwróciłem się ponownie w stronę, którą wskazywał
palcem.

- Nikogo tam nie ma - powiedziałem, próbując przekonać
do tego faktu samego siebie. Nie chciałem mu wierzyć.
Serce biło mi w piersiach jak oszalałe. Skąd mógł
wiedzieć o Tommym? Nawet Addison o nim nie
wiedziała. - Jeśli on tu jest -

dodałem - będzie to musiał udowodnić.

- Jest tam - odpowiedział Collin, wskazując jakiś metr na
lewo ode mnie.

- Tamtego ranka, kiedy... w tamten świąteczny poranek
bawiliśmy się w my-

śliwych. Polowaliśmy na tygrysa. Jak się ten tygrys
nazywał?

Nie wiem, czy spodziewałem się coś usłyszeć, poczuć, ale
nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili zwróciłem się do
Collina.

- Nic nie słyszałem.

Collin podrapał się po twarzy.

background image

- On mówi, że ten tygrys nazywał się Sandy Pazur.

TLR

Wstrząsnęły mną dreszcze, choć w pokoju nie było wcale
zimno. Mój brat był

tu ze mną. Poczułem, że zbiera mi się na wymioty. Kiedy
odzyskałem mowę, poprosiłem:

- Collinie, powiedz mu, że przepraszam i że jest mi
strasznie przykro.

- On cię słyszy.

Spojrzałem na pustą przestrzeń, która była moim bratem.

- Dlaczego ja nie mogę cię zobaczyć? - Wyciągnąłem
rękę. Drżała. - Tommy, dotknij mojej ręki.

Nic nie poczułem.

- Collin?

- Mówi, że nie możesz go poczuć - rzeczowo wyjaśnił
Collin.

- Czy on wie, że jest mi przykro?

background image

Collin odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:

- On mówi, że czas już, abyś przestał mieć wyrzuty
sumienia.

Moje oczy wypełniły się łzami.

- Jak mam to zrobić, Tommy? Jak mogę zapomnieć o
winie?

Kiedy Collin odpowiedział, wiedziałem, że to ktoś inny
przemawia jego ustami:

- Uratuj mamę. Uratuj samego siebie.

TLR

ROZDZIAŁ 28

TLR

Według mnie różnica między piekłem a niebem

polega nie na klimacie, lecz na towarzystwie.

Przebywanie wśród ludzi podobnych do nas

samych dla niektórych będzie niebem, dla innych istnym
piekłem.

background image

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Po wyjściu od Addison Steve zatrzymał się przy
pierwszym mijanym po drodze sklepie. Zostawiając dwie
ćwierćdolarówki, zabrał wszystkie wystawione gazety.
Kiedy dotarł do biura, jeden z egzemplarzy rzucił na
biurko swojej se-kretarce z poleceniem, by zrobiła
dwieście kolorowych kopii i nie łączyła do niego żadnych
rozmów. Następne cztery godziny spędził przy telefonie,
umawiając wywiady z przeróżnymi gazetami i stacjami
radiowymi. Proste prawo ekonomii:

„Im większy popyt, tym wyższa cena”.

Około czwartej zadzwonił do Rileya Franzena, jednego z
największych klientów firmy. Dom Franzena, warta
siedem milionów rezydencja w stylu kolo-nialnym, stał u
podnóża Capitol Hill. Powierzchnia tego giganta sięgała
niemal 4,5

tysiąca metrów kwadratowych, do tego dochodziły jeszcze
dwa domki dla gości.

Riley Franzen dorobił się na nieruchomościach, budując
ekskluzywne centra handlowe i kompleksy sklepowo-
usługowe. Miał siedemdziesiąt sześć lat, ale przez

background image

wyniszczone przyjemnościami ciało wyglądał raczej na
dziewięćdziesiątkę.

Od chwili gdy zarobił pierwszy milion, czerpał z życia
ponad miarę: drogie ko-TLR

biety, trunki i cygara. W rezultacie nabawił się rozedmy
płuc, choroby serca i co najgorsze: niewydolności
wątroby w czwartym stadium.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy doprowadziło to do
wodobrzusza i nagro-madzone płyny sprawiły, że
wyglądał jakby był w dziewiątym miesiącu bliźnia-czej
ciąży. Otyłość, zły stan serca i płuc powodowały, że mimo
bogactwa i olbrzymich wpływów, nie miał wielkich szans
na przeszczep. Lekarze uważali, że mógłby nie przeżyć
operacji lub źle zareagować na terapię lekową po
zabiegu, nie mogli więc z przyczyn etycznych ryzykować,
a poza tym nie chcieli stracić zdrowego narządu, który
mógł ocalić kogoś innego.

Franzen znalazł dyskretną klinikę w Szwajcarii, która za
odpowiednią cenę dla swoich zamożnych pacjentów
zdobywała narządy - ich pochodzenie w najlepszym
wypadku określano jako „nieznane”. Poczynił już
odpowiednie przygotowania do podróży. W międzyczasie
na wszelki wypadek zlecił firmie prawniczej sporzą-

background image

dzenie testamentu. W zasadzie nie po to, by kogoś
zabezpieczyć finansowo, ale dlatego, żeby mieć pewność,
że odpowiednie osoby nie dostaną ani grosza.

Pielęgniarka Franzena zaprowadziła Steve’a na oszkloną
werandę. Ostatni raz Steve spotkał Franzena zaledwie
kilka tygodni wcześniej, był więc zszokowany, widząc,
jak szybko jego stan się pogarszał. Pierwszą myślą, jaka
przyszła mu do głowy, było to, że z niezapalonym cygarem
w ustach i długą siwą brodą Franzen wygląda jak ciężarny
Hemingway. Rytmiczny odgłos pracującej butli tlenowej
odbijał się echem w wykafelkowanym pomieszczeniu.
Bogacz siedział przy szklanym stoliku i rozwiązywał
krzyżówkę. Obok siebie miał filiżankę i dzbanek z
herbatą.

- Dzień dobry, panie Franzen - przywitał się Steve, kładąc
na stole swą skó-

rzaną aktówkę.

Franzen odpowiedział, nie wyjmując z ust cygara:

- Dla niektórych.

TLR

Z natury był zrzędliwy, a jego zły stan zdrowia z czasem

background image

tylko pogorszył

sprawę.

- Proszę mi wierzyć, mój nie był wiele lepszy. Konam.

Franzen wyjął z ust cygaro i spojrzał na Steve’a.

- Nie mam pojęcia, co masz na myśli, ale jeśli umierając,
zdecydujesz się podarować mi swoją wątrobę, nie będę
oponował.

Steve przysunął sobie krzesło i usiadł. Franzen wrócił do
krzyżówki.

- Zakładam, że mój testament jest już w końcu gotowy -
stwierdził oschle. -

Potrzebuję synonimu słowa „płonący”, na sześć liter.

- Nie wiem. Nie jestem dobry w te klocki.

- To samo można chyba powiedzieć o klockach
prawniczych. Papiery miały być gotowe kilka tygodni
temu.

- Jest już na ukończeniu.

Franzen podniósł wzrok, jego oczy płonęły wściekłością.

background image

- Nadal nie jest gotowy? To po co marnujesz mój czas?

- Natrafiłem na coś, co z pewnością pana zainteresuje

- odpowiedział Steve, podając Franzenowi gazetę złożoną
w ten sposób, by na wierzchu był artykuł o Collinie. -
Czytał pan ten artykuł?

- Od lat czytam jedynie „The Wall Street Journal”.

- Ale ten artykuł będzie pan chciał przeczytać - dodał
Steve, palcem wymownie stukając w gazetę.

Fotografie przykuły uwagę Franzena. Wsunął okulary
głębiej na nos i zabrał

się za czytanie. Kiedy skończył, spojrzał na Steve’a:

- Znasz tego chłopca?

Steve się uśmiechnął.

- To mój syn.

Franzen mocniej się opał; zębami trzonowymi gryzł
końcówkę cygara.

- Naprawdę?

background image

TLR

- Collin mieszka z moją byłą żoną. Gdyby pan widział, co
się dzieje wokół

domu. Wygląda jak podczas Rose Paradę, z tą różnicą, że
platforma jest nieru-choma, a przemieszczają się tłumy
ludzi. Zjeżdżają się z całego świata. - Steve pochylił się
w stronę Franzena i zniżył głos, by dodać słowom
dramatyzmu. - Ludzie są skłonni oddać całe majątki, byle
ich dotknął.

- I wszystko przez artykuł w porannym wydaniu „Salt Lake
Tribune”? -

sceptycznym tonem spytał Franzen.

- Oczywiście, że nie tylko. Wszystko jest też w Internecie.

Franzen raz jeszcze spojrzał na gazetę.

- Czy możesz go do mnie przywieźć?

Steve dojrzał desperację w oczach starca i poczuł
dreszczyk emocji.

-

Właśnie po to tu przyszedłem, żeby ponegocjować

background image

- wyjaśnił, podgrzewając atmosferę. - Myślę, że przy
odpowiedniej zachęcie, wszystko jest możliwe.

Zuchwalstwo prawnika rozwścieczyło Franzena.

- Jestem jednym z pierwszych klientów kancelarii Hardy
Nelsen. Byłem z wami, kiedy byliście jeszcze w
pieluchach.

- A teraz ty nosisz pieluchy.

Jego twarz poczerwieniała.

- Ty bezczelny sukin...

Steve znów mu przerwał.

- Nic z tego, Franzen. Nie jestem teraz w pracy. I nie mam
zamiaru płaszczyć się przed tobą ani kimkolwiek innym.
Znam wartość tego, co posiadam. Mogę zarobić w
godzinę tyle, ile cała firma przez rok, a to oznacza, że
przed godziną piętnastą jutrzejszego dnia mogę przejść na
emeryturę z zapierającą dech w piersiach sumką na
koncie. Ale rozumiem, że nie jesteś zainteresowany. -
Wstał, podnosząc swoją walizkę. - W końcu to twój
pogrzeb.

Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.

background image

TLR

Franzen wyjął cygaro z ust i odłożył je na stół.

- Zaczekaj, Park. Pogadajmy.

Steve zatrzymał się w pół kroku - prawie niezauważalny
uśmiech przemknął

po jego twarzy. Odwrócił się i spojrzał na starca.

- Szczerze, Riley, to tylko ze względu na naszą długoletnią
znajomość zaczą-

łem od ciebie. - Steve wrócił do stolika, świetnie nad
sobą panując. - Żeby ci uświadomić skalę tego
wszystkiego,

powiem,

że

nawet

szejkowie

ze

Zjednoczonych Emiratów Arabskich gotowi są przysłać
prywatne odrzutowce po mojego syna. To poważni rywale
nawet dla ciebie. Wszystko kręci się wokół towaru i
zapotrzebowania na niego. Miliony ludzi szukają
lekarstwa, a jest tylko jedno źródło. - Usiadł, kładąc
między nimi swą teczkę. - Niestety mój syn jest w stanie
uleczyć konkretną liczbę przypadków rocznie, a ty, lepiej
niż ktokolwiek inny, zdajesz sobie sprawę, jak niedobór
towaru podnosi jego wartość. Odkąd sprawa stała się
głośna, napływają wciąż nowe, coraz wyższe oferty.
Wygra ten, kto da najwięcej. Ja ci proponuję ominięcie

background image

całej kolejki.

- Królestwo za konia - cicho odpowiedział Franzen.

- Nie proszę od razu o całe królestwo. Wystarczy szczypta
tego, co chciałeś porozdzielać. - Steve otwarł walizkę. -
Przez ostatnie trzy tygodnie przyglądałem się kwotom,
jakie

chcesz

zostawić

niewdzięcznym,

leniwym

pasierbom, na któ-

rych wcale ci nie zależy, byłym żonom, których nie
znosisz, i chytrym instytucjom charytatywnym, które masz
głęboko gdzieś. To twoje pieniądze. Powinieneś je wydać
na siebie.- Steve podniósł ze stołu cygaro. - Zawsze
wybierałeś to, co najlepsze. Zwłaszcza cygara. Wyobraź
sobie, że znów będziesz mógł zapalić. -

Spojrzał Franzenowi w oczy. - Pytanie, co jest dla ciebie
najważniejsze?

TLR

ROZDZIAŁ 29

TLR

Radość z sukcesów dziecka jest czymś zupełnie
naturalnym, problem zaczyna się, gdy próbujemy
się

background image

bogacić na ich dokonaniach. Czerpanie zysków z
osiągnięć własnego dziecka to rodzaj

emocjonalnego kazirodztwa.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Kiedy stanęły w drzwiach, Addison obładowana torbami,
Elizabeth z pleca-kiem na ramionach i wypchaną żyrafą
pod pachą, jeszcze nie do końca otrzą-

snąłem się po zajściu z Tommym.

- Pomogę ci - zaoferowałem, biorąc bagaże od Addison.

- Dzięki. - Dostałem całusa w policzek. - Gdzie Collin?

- W sypialni, śpi. Masz coś jeszcze w samochodzie?

- Jeszcze kilka walizek. Ciężkich, przynajmniej dla mnie.

Zszedłem do samochodu i wniosłem na górę resztę
bagażu. Kiedy wróciłem, stała w kuchni, przyglądając się
niewielkiej szafce wiszącej przy lodówce.

- Co ty tam masz w tej walizce? Ołów? - spytałem.

background image

- Przepraszam, to jedzenie. Połóż ją tutaj. Nie wiedziałam,
na ile wyjeżdżamy, więc opróżniłam szafki. - Otwarła
walizkę i zaczęła ją wypakowywać, wkładając rzeczy od
razu do spiżarki. Przykucnąłem, żeby jej pomóc.

- Dzięki.

TLR

- Patrząc na ilość jedzenia, jaką zabrałaś, wnioskuję, że
tłum wciąż okupuje dom.

- I stale rośnie.

- Jak wam się udało wymknąć?

- To dopiero ekscytujące. Śledziło mnie co najmniej sześć
osób. Kiedy stanęłam na światłach przy zjeździe 72, jeden
facet normalnie wysiadł ze swojego samochodu i zaczął
zaglądać do naszego. Kiedy się zapaliło zielone, pozostali
zaczęli trąbić na niego i krzyczeć, a mnie udało się ich
zgubić. Czuję się jak zbieg. - Wypuściła głośno powietrze.
- Collin zażył swoje tabletki?

- Tak.

- Dziękuję.

Podeszła do nas Elizabeth.

background image

- Mogę pooglądać telewizję, mamo?

- Nie, kochanie. Collin śpi.

- Możesz pooglądać w moim pokoju.

- Twoim pokoju? - zdziwiła się Addison.

- Zaraz za tymi drzwiami. Mam zamiar was pilnować.

Addison się uśmiechnęła.

- Mój ty bohaterze.

Zaprowadziłem Elizabeth do swojego apartamentu i
włączyłem telewizor.

Kiedy wróciłem, Addison zdążyła już poukładać jedzenie
i czekała na mnie przy stole.

- Zapomniałam ci powiedzieć, że mój były zjawił się u
nas rano.

- Zbieg okoliczności? - spytałem, siadając obok.

- Tak, oczywiście. Ma już plan, jak dorobić się majątku
większego, niż posiada Warren Buffett*4.

- Dzięki Collinowi?

background image

- A jakżeby inaczej. Martwi mnie tylko, że nie mogę
zabronić mu widywać się TLR

z dziećmi. Ma przyznane przez sąd prawo do odwiedzin.

- Ale wie, że leczenie ludzi pogarsza stan Collina,
prawda?

- Mówiłam mu, ale pamiętaj, że rozmawiamy o facecie,
który nie mógł odwiedzić Collina w szpitalu, bo musiał
wspierać swoją nową żonę, która bardzo się stresowała
zbliżającą się sesją zdjęciową. On na wszystko ma
wytłumaczenie.

Pokręciłem głową.

- Jak taka inteligentna kobieta jak ty mogła się zakochać w
takim facecie?

- Kiedyś był uroczy.

4

Warren Edward Buffett - amerykański inwestor giełdowy,
należący do ścisłej czołówki najbogat-szych ludzi świata.

- Tak, z tego co słyszę, przyjemniaczek pełną gębą.

- Nie, naprawdę, na początku był miły. Słodki jak nie

background image

wiem co. Wszyscy wokoło powtarzali, jaką jestem
szczęściarą, że udało mi się go usidlić. A ja im wierzyłam.
Omamił wszystkich z wyjątkiem mojego ojca. Tata go
przejrzał.

Pytał mnie ciągle, czy jestem pewna, że chcę go poślubić.
Prawda jest taka, że bałam się, że nikt inny mnie nie
zechce.

- Że nikt cię nie zechce?

Uśmiechnęła się.

- Wiem, że ty uważasz, że jestem piękna. To urocze. Ale ja
wyładniałam bardzo późno. Jako nastolatka byłam płaska
jak deska, nosiłam aparat ortodon-tyczny na zębach i
miałam trądzik młodzieńczy. Nikt mnie nie zapraszał na
bale.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

- Mogę pokazać ci zdjęcia - uśmiechnęła się nieśmiało. -
Ale dziękuję.

- Kiedy się zorientowałaś, że Eden zamieszkują węże?

-

W dniu ślubu. Dojrzałam jego drugą naturę. Chodziło o

background image

drobnostkę. Na policzku wyskoczył mi pryszcz.
Oczywiście wpadłam w panikę i nałożyłam na twarz
chyba tonę pudru, żeby go przykryć. Powiedziałam o tym
Steve’owi z nadzieją, że jakoś podtrzyma mnie na duchu.
Wiesz, że powie coś w stylu: „nie TLR

przejmuj się” albo „nic nie widać”. Ale on się na mnie
wkurzył. Szybko się zorientowałam, że w życiu ze
Steve’em liczyć się będą głównie pozory. Chyba właśnie
dlatego nigdy nie zbliżył się do naszego syna. Collin nie
miał mu nic do za oferowania. Mój mąż nie pragnął
małego dobrego chłopczyka, ale małego chłopczyka, który
byłby w czymś dobry. Kogoś, kto jego samego stawiałby
w jak najlepszym świetle. Collin nie mógł sprostać temu
zadaniu. - Jej oczy zwilgot-niały. - Ale najbardziej bolał
mnie fakt, że wciąż próbował. Próbował robić rzeczy, z
których ojciec mógłby być dumny. Rysował, rzeźbił z
gliny. Naprawdę chciał go zadowolić. Ale nigdy mu się to
nie udało.

- Aż do teraz.

- Aż do teraz. Teraz tatuś jest z niego dumny, jakby został
co najmniej kolejnym Babe’em Ruthem*5 - przyznała,
potrząsając głową. - Jakiś miesiąc po tym, jak nas
zostawił, znajomy dał mi książkę o chorobach
psychicznych. Jeden z opisanych przypadków jak ulał
pasował do Steve’a. Naprawdę, kropka w kropkę.

background image

Można by spokojnie zamienić nazwiska.

- Natknąłem się w życiu na zdecydowanie zbyt wiele osób
z zaburzeniami psychicznymi - zauważyłem. - Umiejętnie
roztaczają wokół siebie swój urok, do momentu aż dostają
to, co chcą. Jeśli nie, wychodzi z nich Ted Bundy.
Przesłuchiwałem kiedyś gościa: bez dwóch zdań, nie
wszystko było z nim w po-rządku - wstał nagle w środku
rozmowy i chciał tak po prostu wyjść.

-I pozwoliłeś mu?

- O nie. Powaliłem go na podłogę, nim doszedł do holu.
Policjanci zakuli go w kajdanki i zawlekli do radiowozu.
Swoją drogą szkoda, że się na mnie nie za-machnął,
miałem go naprawdę dość i chętnie bym mu dołożył.
Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele niepoczytalnych
osób żyje obok nich.

A ja popełniłam błąd i zakochałam się w takiej osobie.
Tylko dlaczego ciągle musimy płacić za stare błędy?
Czemu muszą za nie płacić nawet nasze dzieci?

- Cóż, ja też przez cale życie za coś pokutuję.

TLR

- Muszę ci powiedzieć, że Collin zwymiotował kilka razy

background image

po tym, jak wyjechaliśmy z domu.

Ukryła twarz w dłoniach.

- Gdyby tylko mógł uleczyć sam siebie - westchnęła cicho
i spojrzała na mnie.

- A ty jak się czujesz? Wyglądasz na zdenerwowanego.

- Jestem zmęczony. Spałem tylko kilka godzin.

- A ja wyciągnęłam cię z łóżka. Przepraszam, że cię w to
wszystko wcią-

gnęłam.

5 Pseudonim George’a Hermana Rutha Juniora - słynnego
pałkarza Boston Red Sox, który u szczytu kariery zarabiał
więcej pieniędzy niż prezydent USA.

- Nie przepraszaj.

- Rozmasować ci plecy?

Zadanie tego pytania wymagało sporo odwagi.

- Tak, przydałby mi się masaż.

- Pójdziemy do twojego pokoju. - Wzięła mnie za rękę i

background image

mijając Elizabeth, poprowadziła do sypialni w moim
apartamencie.

- Lizzy, będę teraz masować pana Hursta, więc nie
przeszkadzaj nam, jeśli nie będzie to konieczne.

- Dobrze, mamo.

Gdy weszliśmy do sypialni, pomogła mi zdjąć koszulę.
Położyłem się na łóżku, a ona przyklękła i zaczęła
ugniatać kolejne partie moich pleców, kierując się w
stronę szyi.

- To ja powinienem zrobić masaż tobie - stwierdziłem. -
To ty jesteś bardziej zestresowana.

- Właśnie tak sobie radzę ze stresem. Najlepszym
sposobem na wyleczenie siebie jest leczenie innych.

- Chyba że jest się Collinem.

Na te słowa nacisk jej rąk nieco złagodniał. Odwróciłem
się, by spojrzeć w jej TLR

twarz, i zobaczyłem na niej ogromny ból.

- Przepraszam. - Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem.
Zasnąłem, tuląc ją w ramionach.

background image

ROZDZIAŁ 30

TLR

A Earl dalej sobie pływa i pływa, i pływa.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Gdy się obudziłem, byłem sam. Naciągnąłem koszulę i
podszedłem do drzwi oddzielających nasze pokoje.
Zapukawszy raz, otwarłem je. Addison kroiła w kuchni
ser.

- I jak tam drzemka?

Ziewnąłem.

- Super. Długo spałem?

- Prawie cztery godziny.

- O kurczę.

- Należał ci się odpoczynek. Miche dzwoniła jakąś
godzinę temu, żeby sprawdzić, czy wszystko gra. Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciw, że odebra-

background image

łam twój telefon.

- Nie mam. - Znów ziewnąłem. - Skoczę na siłownię, a
potem do siebie po parę rzeczy i przy okazji nakarmię
Earla.

- Kim jest Earl?

- To moja rybka.

Uśmiechnęła się.

TLR

- Zabierałam się właśnie za grillowane kanapki z seiflDfr
i zupę pomidorową.

Zostawić ci?

- Dzięki, ale zajmie mi to trochę czasu, więc przekąszę
coś po drodze.

Dobrze było znowu poćwiczyć. Spędziłem na siłowni
kilka dobrych godzin, głównie podnosząc ciężary. W
drodze do domu na szybko wsunąłem hamburgera.

Gdy dotarłem do mieszkania, wziąłem prysznic, ogoliłem
się i spakowałem do torby ciuchy oraz przybory
toaletowe. Tym razem pamiętałem również o płaszczu.

background image

Wychodząc, wrzuciłem do akwarium szczyptę jedzenia dla
rybek. Wróciłem do hotelu koło dziewiątej. Dzieciaki już
spały. Wtulona w kanapę Addison robiła na drutach.

- Wszystko w porządku w domu?

- Jak zawsze.

- A Earl?

- Earl ma się dobrze.

- Co to za rybka?

- Nie wiem. Pomarańczowa. Kosztowała trzy dolary.

- Kto opiekuje się Earlem, kiedy wyjeżdżasz?

- Nikt. Earl nie zdechnie. Wszystkie inne rybki mi zdechły.
Zdechł nawet skalar, za którego dałem dwadzieścia pięć
dolarów. Ale Earl nie zdechnie. Chociaż na to czekam, bo
nie mam serca spuścić go w toalecie, a chcę się pozbyć
akwarium.

Roześmiała się.

- Jak można nazwać rybkę Earl?

- Wziąłem to imię z piosenki Dixie Chicks „Żegnaj, Earl”.

background image

Ale Earl nie zdechnie. My zdążymy poumierać, a Earl
będzie sobie pływał. To taka wodna wersja króliczka z
reklamy baterii Duracel.

- Jesteś okrutny.

-No coś ty.

TLR

- Wyjdźmy na zewnątrz pogadać - zaproponowała,
odkładając na bok druty.

Usiedliśmy na schodach. Zostawiła uchylone drzwi, tak
żeby słyszeć, gdyby któreś z dzieci się obudziło.
Powietrze było słodkie i wilgotne, co zapowiadało
nadchodzącą śnieżycę. Addison spojrzała w górę.

- Lubię takie powietrze. Co zapowiadają na jutro?

- Zdaje się, że jakieś dwadzieścia centymetrów śniegu. To
powinno przegonić fanów Collina.

- Mam nadzieję - westchnęła, opierając głowę na moim
ramieniu. Objąłem ją i siedzieliśmy tak w ciszy przez
chwilę.

- Będę chyba musiała pogodzić się z tym, że z Colli- nem
wcale nie jest lepiej.

background image

Mam przeczucie, że wydarzy się coś strasznego -
spojrzała na mnie. - Ale nic mu nie będzie, prawda?

Nie chciałem odpowiadać na to pytanie.

- Będzie, co ma być.

- Niezbyt to pocieszające.

Przytuliłem ją mocniej.

- Pamiętasz, jak spytałeś, kiedy po raz pierwszy odkryłam,
że Collin ma dar uzdrawiania? Nie powiedziałam ci całej
prawdy. - Potarła dłonią moje kolano. -

To mnie pierwszą wyleczył. Jeszcze kilka lat przed jego
operacją serca zachoro-wałam na toczeń, którego lekarze
długo nie potrafili zdiagnozować. Początkowo objawiał
się głównie ogromnym zmęczeniem, stawiano więc na
mononukleozę, wirus Epsteina-Barr i zespół chronicznego
zmęczenia. Steve wiecznie wtedy na mnie krzyczał,
twierdząc, że to po prostu moje lenistwo. Potem na mojej
twarzy pojawił się ogromny rumień w kształcie motyla.
Dopiero wtedy mój lekarz się zorientował, co to takiego.
Kiedy powiedziałam Steve’owi o diagnozie, zapytał, czy
to śmiertelna choroba. - Spuściła wzrok. - Sposób, w jaki
zadał to pytanie...

background image

Masz pojęcie, jak boli świadomość, że małżonek pragnie
twojej śmierci? Po czasie dowiedziałam się, że już wtedy
miał romans. Zostawił mnie parę miesięcy później.

TLR

Kilka tygodni po operacji serca, kiedy kładąc go do łóżka,
łaskotałam go po plecach, Collin nagle się odwrócił i
dotknął mojej twarzy. Całym moim ciałem wstrząsnęła
ogromna fala energii. Sam tego doświadczyłeś, więc
wiesz, jaką ma siłę. Nie miałam pojęcia, co się
wydarzyło, myślałam, że to jakieś uderzenie go-rąca. Ale
nazajutrz zniknęła opuchlizna, wykwity na twarzy i znów
poczułam się sobą.

- Rewelacja.

- Początkowo też tak myślałam. Ale następnego dnia
Collin był tak słaby, że nie umiał wstać z łóżka. Niecały
miesiąc później okazało się, że ma białaczkę.

Myślę, że moje uzdrowienie miało bezpośredni wpływ na
jego nowotwór.

- Tego nie możesz wiedzieć.

- Pewności nie mam. A jeśli rzeczywiście tak było?

background image

- Myślę, że Collin dokonał wyboru i gdyby raz jeszcze
miał wybierać, i tak by cię uleczył.

Wzięła mnie za rękę i przytuliła się. Siedzieliśmy w ciszy.
Po dziesięciu minutach zaczął padać śnieg.

TLR

ROZDZIAŁ 31

TLR

Nasze czyny nie są strzałami, które

wypuszczone znikną gdzieś w kosmosie,

są raczej bumerangami, które wrócą do nas

prędzej czy później.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Wczesnym niedzielnym porankiem odśnieżarki pracowały
pełną parą. Ich buczenie obudziło mnie jeszcze przed
świtem. Poleżałem chwilę, wpatrując się w sufit, a potem
odsunąłem zasłony i wyjrzałem na tyły hotelu i pobliski
sklep wielobranżowy. Na ulicach leżało chyba z

background image

trzydzieści centymetrów śniegu.

Chwyciłem

książkę,

najnowszy

thriller

Davida

Baldacciego, i czytałem, dopóki gdzieś koło siódmej nie
usłyszałem dźwięków telewizora dochodzących z
apartamentu obok. Szybko się ubrałem i delikatnie
zapukałem do drzwi łączących nasze pokoje. Otwarła mi
Addison, z rozczochranymi włosami i we frotowym,
sięgającym kostek szlafroku.

- W samą porę na filiżankę kawy - powitała mnie.

Wszedłem do środka. Elizabeth siedziała po turecku przed
telewizorem i oglądała kreskówkę z Królikiem Bugsem.
Usiadłem przy kuchennym stole.

- Collin ciągle śpi?

- Tak. Wiercił się i przewracał z boku na bok całą noc.
Jestem wykończona.

Chcesz cukru czy słodziku? TLR

- Dwie saszetki słodziku.

Wsypała je do kawy i postawiła przede mną filiżankę.

- Jakie masz plany na dzisiaj?

background image

- Pomyślałem, że przejadę koło waszego domu i
sprawdzę, jak wygląda sytuacja. - Upiłem łyk kawy. -
Miche obiecała, że zajmie się dzisiaj dziećmi, jeśli dasz
się zaprosić na kolację. Tym razem nie będziemy
wyłączać telefonów.

- Wspaniale.

Zamieszała śmietankę w swojej kawie, podeszła do mnie i
usadowiła się na moich kolanach. Objąłem ją w talii i
pocałowałem.

- Fuj - skomentowała Elizabeth.

- Przyzwyczajaj się lepiej, koleżanko - odpowiedziała
Addison i patrząc mi w oczy, dodała: - Ty też.

Po kolejnym pocałunku spytała:

- Czy to nie zabawne? I oto jesteśmy w punkcie wyjścia,
uwięzieni w zasy-panym śniegiem hotelu.

- Biorąc pod uwagę towarzystwo, znów nie ma powodów
do narzekań - odpowiedziałem.

-Najmniejszych.

TLR

background image

ROZDZIAŁ 32

TLR

W Biblii jest taka jedna historia

o sadzawce Betesda.

„Wśród nich leżało mnóstwo chorych:

niewidomych, chromych, sparaliżowanych,

którzy czekali na poruszenie się wody. Anioł

bowiem zstępował w stosownym czasie

i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził

po poruszeniu się wody, doznawał

uzdrowienia niezależnie od tego,

na jaką cierpiał chorobę”.'6

Ta historia w jakiś sposób

się powtarza w przypadku Collina.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

6 J 5, 3-4, IV wyd. Biblii Tysiąclecia

Naiwnie wierzyłem, że nocna zamieć przerzedzi trochę
szeregi zdesperowa-nych koczowników pod domem
Addison. Nie mogłem się bardziej pomylić. Jeśli już, to
tłum raczej pęczniał, aniżeli topniał. Po obu stronach ulicy
ciągnął się sznur samochodów kempingowych, przyczep,
większość z tablicami rejestra-cyjnymi z innych stanów.

Kiedy podszedłem bliżej domu, zamurowało mnie. Taśma
policyjna była co prawda nietknięta, ale tuż za nią ponad
dwadzieścia osób wyciągało ręce w stronę domu,
zapewne próbując wchłonąć uzdrawiającą moc, jaka
miała z niego ema-nować. Ludzie sprzedawali świece i
różańce. Jeden mężczyzna oferował kar-teczki z
modlitwami, na których widniało zdjęcie Collina,
najwidoczniej wycięte z jakiejś szkolnej grupowej
fotografii.

Kiedy próbowałem wjechać na podjazd, jeden z
funkcjonariuszy natychmiast ruszył, by mnie zatrzymać.
Rozpoznałem kapitana Johnsona i pomachałem mu.

Podszedł do mnie.

- Pomyślałby pan? Zakładaliśmy, że dawno już ich tu nie

background image

będzie. Tymczasem TLR

tu się zrobił jakiś festyn.

- Brakuje tylko budek z hot dogami i brodatych kobiet.

- Wcale nie - odpowiedział Johnson. - Koło południa ma
tu przyjechać cię-

żarówka, z której będą sprzedawać hot dogi i inne szybkie
dania. A kobietę z brodą zdaje się widziałem rano, no
chyba że był to najbrzydszy facet na święcie.

Szczerze się uśmiechnąłem.

- Wydarzyło się coś szczególnego?

- Zeszłej nocy ich śpiewy doprowadzały do szału
sąsiadów. Około pierwszej facet włamał się do piwnicy,
musieliśmy go zakuć i siłą wywlec na zewnątrz.

Przypuszczam, że na dole jest jakiś pokój. Gość krzyczał,
że w piwnicy urzą-

dzono świątynię.

- To jej pokój do masażu - odpowiedziałem. - Addison
jest masażystką.

background image

- Po całej tej aferze nie powinna narzekać na brak
klientów. Atak poza tym, było całkiem spokojnie. Wie
pan, co jest najśmieszniejsze? Niektórzy lekarze złożyli na
chłopca skargi w prokuraturze, zarzucając mu, że bez
dyplomu prak-tykuje medycynę.

- I co niby chcą zrobić? Pozwać go? - spytałem.

- Pewnie znajdą się i tacy. Niech Bóg błogosławi
Amerykę, kraj procesów sądowych.

Pokiwałem głową.

- Addison zostawiła część lekarstw Collina. Mogę wejść
do środka?

- Jasne, proszę powiedzieć McClowsky’emu, że ma pan
moje pozwolenie.

- Dzięki.

Siedzący na kanapie przed drzwiami funkcjonariusz, za-
czytany w należącym do Addison „Cosmopolitanie”,
podniósł głowę, gdy zbliżyłem się do drzwi.

- Posterunkowy McClowsky? Johnson mnie wpuścił.

- W porządku.

background image

W szafce w łazience odnalazłem tabletki, potem podlałem
kwiatki na para-TLR

pecie w kuchni i wróciłem do samochodu.

Nim wsiadłem do środka, zauważyłem mężczyznę
stojącego przy olbrzymim pudle, na którym czarnym
markerem było nabazgrane: PRZEDMIOTY, KTÓRE

MAJĄ MOC UZDRAWIANIA. Podszedłem do niego.

- Co Pan tu ma?

- Sprzedaję osobiste rzeczy tego chłopca. One mają moc.

- Naprawdę? A skąd pan je wziął?

- Jestem przyjacielem rodziny.

- Czyżby?

- Jasne, znamy się z Allison od lat.

- Z Allison?

- Tak ma na imię matka chłopca. Wiedziałem od samego
początku, że dzieciak jest wyjątkowy. Kiedyś na
garażowej

wyprzedaży

kupiłem

jego

czapkę,

podarowałem ją siostrzenicy, która cierpiała na autyzm.

background image

Dziś jest zupełnie zdrowa.

- Czapka?

- Nie, siostrzenica. Lekarze mówią, że to cud. Po
trzydzieści lat w zawodzie i nigdy czegoś takiego nie
widzieli. Wczoraj sprzedałem parę skarpetek facetowi,
który cierpiał na artretyzm. Od razu założył je sobie na
dłonie. Był u mnie dziś rano, twierdził, że już czuje się
lepiej.

- Za ile sprzedał pan te skarpetki?

- Sto dolarów. Zaczęły działać od razu.

- Niesamowite.

- Jeszcze jak, mają moc uzdrawiania. A mam tu rzeczy,
których moc jest o wiele większa. Proszę tylko spojrzeć.

- Niesamowite jest to, że udało się panu wydębić od
jakiegoś frajera sto dolarów za czyjeś zużyte skarpetki. -
Sięgnąłem do kartonu i wyciągnąłem T-shirt.

- Nie pozwoliłem panu dotykać. Nie chcę, by te
przedmioty utraciły cokolwiek ze swojej mocy.

TLR

background image

Koszulka była ewidentnie zbyt duża jak na Collina.
Wrzuciłem ją z powrotem do kartonu.

- A co gdy wszystko pan wyprzeda?

- W garażu mam jeszcze cały wagon jego rzeczy.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

- Och, nie wątpię.

ROZDZIAŁ 33

TLR

To drobne bezinteresowne przysługi oddane komuś
procentują najbardziej.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Addison zmartwiła się na wieść o tym, że tłum przed jej
domem jeszcze się powiększył. Nadzieja na szybki powrót
do normalnego życia powoli się ulatniała.

Cieszyłem się, że wychodzimy wieczorem - dobrze jej
zrobi kolacja na mieście.

Miche

przyjechała

pół

godziny

wcześniej,

background image

podekscytowana możliwością spę-

dzenia czasu z Collinem i Elizabeth i obładowana bajkami
dla dzieci, które po-

życzyła po drodze od koleżanki. Cieszyła się, że znów
widzi nas razem.

- Dobra, Miche - zacząłem ją instruować. - Idziemy na
kolację. Możesz dzwonić na moją komórkę. Przez cały
czas będę miał ją włączoną.

- Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Bawcie się
dobrze.

Miche zrobiła dzieciakom makaron z serem na kolację, a
kiedy skończyły jeść, wysłała je do pokoju Collina, by
pooglądały telewizję. Sama w tym czasie po-zmywała
naczynia, zrobiła popcorn, a potem do nich dołączyła.

- Macie tu popcorn, tylko nie porozsypujcie.

- A jeśli rozsypiemy? - spytała Elizabeth.

- To będziecie pomagać mi sprzątać.

- Ma pani swoje dzieci? - spytał Collin.

TLR

background image

- Nie.

Elizabeth przyjrzała jej się uważniej.

- Ale przecież ma pani już tyle lat, że mogłaby pani mieć?

- Dziękuję ci bardzo, Elizabeth - odpowiedziała. - Należy
ci się za to dodatkowy popcorn. Tak prawdę mówiąc, to
oboje z mężem bardzo chcielibyśmy mieć dzieci, ale
lekarze mówią, że nie możemy.

- Dlaczego? - spytał Collin.

- Coś w moim organizmie nie pracuje jak należy.

- Jest zepsute? - spytała Elizabeth.

- Właśnie.

- Szkoda - odpowiedziała Elizabeth. - Byłaby pani dobrą
mamą.

- Dziękuję ci, kochanie, ale nie jest tak źle. Adoptujemy
dziecko. Na świecie jest mnóstwo dzieci, które nie mają
rodziców, więc może to Bóg chce, abyśmy właśnie tak
zrobili.

- I to Bóg zdecydował, że nie może pani mieć dzieci? - z
niedowierzaniem spytał Collin.

background image

- Nie, myślę, że czasami coś się dzieje po prostu tak, a nie
inaczej - zmusiła się do uśmiechu, licząc na szybką zmianę
tematu. - No dobra. Zobaczmy, co my tu mamy. - Zaczęła
grzebać w plecaku pełnym bajek i gier wideo. - Sponge
Bob Kanciastoporty, Tom i Jerry, Aladyn, Scooby Doo i
stary dobry Shaggy Dog.

- Scooby Doo - zadecydował Collin.

- Scooby Doo - zawtórowała mu Elizabeth.

Miche włączyła film i rozsiadła się na łóżku, opierając się
o poduszki. Elizabeth wdrapała się na jej kolana, prosząc,
by zaplotła jej włosy. Potem Collin poprosił, by
podrapała go po plecach.

Nim film się skończył, oboje smacznie już spali. Miche
zaniosła Elizabeth do salonu, ułożyła ją na kanapie i
wróciła do sypialni. Collin właśnie się obudził.

- Wszystko w porządku, kolego? - Zasnąłeś. - Miche
przykryła go po samą TLR

szyję, potem zgasiła wszystkie światła z wyjątkiem
jednego w podłodze.

- Nie za jasno?

background image

- Lubię zapalone światło.

- W porządku.

- Kiedy moja mama wróci?

- Niedługo. Ale będę tu z wami do tej pory.

- Pani Miche?

-Tak?

- Jest pani bardzo miła.

- Dziękuję, Collinie. Ty również.

- Mogę panią uściskać?

Miche się uśmiechnęła.

- Dziękuję. Będzie mi miło.

Pochyliła się nad chłopcem, a ten objął ją ramionami.
Poczuła wówczas coś niewyobrażalnie pięknego, coś, co
nie wiedzieć czemu, wzruszyło ją do łez.

- Naprawdę jesteś wyjątkowym chłopcem, wiesz?

Nie odpowiedział, tylko opadł z powrotem na poduszkę I

background image

zamknął oczy.

Miche pocałowała go w czoło.

- Dobranoc, mały mężczyzno.

TLR

ROZDZIAŁ 34

TLR

Wszyscy jesteśmy księżycami. Niektórzy tylko lepiej
ukrywają swoją ciemną stronę
.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Zjedliśmy kolację w mieszczącej się w piwnicach
budynku włoskiej restauracji o nazwie Michelangelo’s. W
tej prawdziwej włoskiej knajpce wszyscy pracownicy
byli imigrantami z Lukii, szczęśliwymi posiadaczami
Zielonej Karty. Ob-sługujący nas kelner bez słowa
przeprosin wyjaśnił, że ich niewielka kuchnia dysponuje
jedną kuchenką z czterema palnikami, tak więc będziemy
musieli za-mówić to samo danie. Wybraliśmy ravioli z
dynią w szafranowym sosie.

background image

Po kolacji pojechaliśmy na wzgórze, by po zmierzchu z
góry popatrzeć na do-linę. Niebo było czyste z wyjątkiem
paru pasm chmur, które wyglądały jak smugi rozlanego
mleka.

-

Zdajesz sobie sprawę z tego, jaki jesteś wspaniały?

- spytała Addison.

- Dałaś się omamić.

Skrzywiła się.

- Za każdym razem, gdy mówię, że jesteś wspaniały, ty się
odgryzasz.

- Tak naprawdę to mnie nie znasz.

TLR

- Czyżby? Czyli nie jesteś gościem, który mając zapalenie
oskrzeli, chciał

oddać zupełnie obcej osobie swój pokój? Ani mężczyzną,
który pospieszył na ratunek mojej rodzinie po tym, jak
bezmyślnie wyrzuciłam go ze swojego życia?

background image

Ani facetem, który traktuje mnie jak królową? To też nie
ty?

Spuściłem wzrok.

- Natanie, każdy ma jakąś tajemnicę. I wszystkim się
wydaje, że ukochana osoba przestanie ich kochać, gdy
pozna prawdziwą, ukrytą pod maską twarz. Nie jesteś
wyjątkiem. Aleja dostrzegam prawdziwego ciebie.
Szkoda, że ty tego nie widzisz. - Delikatnie potarła swoją
dłonią o moją. - To ma coś wspólnego z tym, co
zobaczyłeś podczas masażu, prawda? Z twoim bratem?

Gdybym wciąż cierpiał na syndrom Tourette’a moje ciało
szalałoby zapewne jak nakręcana kluczykiem małpka. Nie
spojrzałem jej w twarz, jedynie skinąłem głową.

- Cokolwiek mi powiesz, nie sprawi to, że będę cię mniej
kochać - oświadczyła.

Ciężko było mi w to uwierzyć. Jednak bywają chwile, gdy
utrzymywanie czegoś w sekrecie staje się boleśniejsze od
powiedzenia prawdy. Byłem już zmęczony czekaniem na
moment, gdy mój wreszcie eksploduje z pełną siłą.

Spuściłem wzrok na kierownicę.

- Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłem.

background image

- Wszystko zostanie między nami.

Minęła kolejna minuta ciszy, nim się odezwałem.

- Zabiłem swojego brata.

Spojrzałem na nią, spodziewając się ujrzeć na jej twarzy
przerażenie. Ale ona wyglądała na zamyśloną. W każdym
razie na pewno nie tak, jak ktoś szykujący się do ucieczki.

- Opowiedz mi o tym.

- Miałem jakieś osiem lat, a mój brat Tommy dwanaście.
Był pierwszy dzień świąt. Tata podarował Tommy’emu
strzelbę kaliber 22. Ojciec uważał, że każdy TLR

mężczyzna powinien mieć swoją broń, jej kupno traktował
jak swego rodzaju inicjację. Matka ostro protestowała,
ale i tak postawił na swoim. Bawiliśmy się z Tommym w
myśliwych. - Przerwałem na chwilę. - Nawet nie
pamiętam momentu, kiedy pociągnąłem za spust. Tylko
samą eksplozję. I krew wszędzie dookoła. I wzrok,
którego nie spuścił ze mnie ani na moment. Nawet gdy już
nie żył, jego oczy pozostały szeroko otwarte i w dalszym
ciągu wpatrywały się we mnie. To właśnie te oczy
zobaczyłem podczas twojego masażu.

Addison objęła mnie, przyciągnęła moją głowę do swojej

background image

piersi i mocno przytuliła.

Wtulony w jej rytmicznie unoszącą się i opadającą klatkę
piersiową, słyszałem bicie jej serca. To było uczucie, za
którym tęskniłem prawie dwadzieścia lat. W tej chwili po
prostu chciałem się zatracić w tej wspaniałej kobiecie.
Przeczesała palcami moje włosy i pocałowała mnie w
czoło.

- Mama obwiniała mnie o śmierć Tommy’ego. Do ojca
miała żal za to, że kupił

broń. Obaj czuliśmy się winni. Kiedy przyszły kolejne
święta, ojciec zastrzelił się ze strzelby, którą kupił
mojemu bratu.

- Przykro mi.

- Moja matka nigdy nie wybaczyła mi śmierci żadnego z
nich, zresztą ja też nie potrafiłem wybaczyć samemu
sobie. I nagle wczoraj... - Podniosłem głowę, by spojrzeć
jej w oczy. - Wczoraj Collin widział Tommy’ego.
Przekazał mi jego słowa.

- I co powiedział? - spytała po chwili, zupełnie
zaskoczona.

- Że już czas, abym przestał mieć wyrzuty sumienia. I żeby

background image

się uwolnić, najpierw muszę uwolnić moją matkę. -
Głośno przełknąłem ślinę. - Muszę się z nią zobaczyć.
Dasz sobie jutro radę sama?

- Jasne.

- Pomyślałem, że pojadę do niej po pracy.

Pogłaskała mnie po plecach i na powrót przyciągnęła do
siebie.

TLR

- Ogromny ciężar spadł mi z serca, gdy powiedziałem ci,
kim naprawdę jestem.

Nigdy bym nie przypuszczał, że będziesz mnie po tym
kochać.

Pocałowała mnie w czoło.

- Kocham cię teraz bardziej, bo lepiej cię poznałam.
Chcę, żebyś i ty dostrzegł

coś, co dla mnie jest zupełnie oczywiste. To, jaki jesteś
wspaniały.

Zamknąłem oczy i pozwoliłem sobie zatopić się w cieple
jej miłości.

background image

ROZDZIAŁ 35

TLR

Miłość i przebaczenie często znajdujemy dopiero w
chwili, gdy umiemy o nich głośno powiedzieć.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Wróciliśmy do hotelu krótko po północy. Miche siedziała
na kanapie zagłę-

biona w lekturze.

-I jak się spisywały? - spytała Addison.

- Świetnie. Masz wspaniałe dzieciaki.

- Dziękuję za opiekę.

- Cała przyjemność po mojej stronie. No i uniknęłam
wieczoru z mężem i jego kumplami walczącymi o
dominację na świecie. Same plusy. - Po chwili zwróciła
się do mnie, pytając: - Będziesz jutro w pracy?

- Taki mam plan. Jak tam Stayner?

background image

- Szaleje. Już dwa razy pytał mnie, co ci dokładnie jest.

- Czyli wszystko po staremu. Odprowadzę cię.

Idąc po oblodzonym parkingu, chwyciłem ją pod ramię.

- I co ona teraz zrobi? - spytała Miche.

- Nie jestem pewien. Ale mam wrażenie, że wszystko
zmierza ku jakiemuś finałowi.

- To dobrze czy źle?

TLR

- Miejmy nadzieję, że dobrze.

Zatrzymaliśmy się przy aucie.

- To co, zakochałeś się? - spytała.

- Tak.

- To widać. Masz w sobie zupełnie nowe pokłady energii.

Otwarłem drzwi.

- Podaj skrobaczkę, to oczyszczę ci z lodu szyby.

background image

Z wnętrza samochodu wydobyła plastikową skrobaczkę.
Kiedy zająłem się szybami, włączyła silnik i ogrzewanie.
Skończywszy, wrzuciłem skrobaczkę na tyle siedzenie i
pożegnałem się:

- Do jutra.

- Jest szczęściarą, że ma ciebie, wiesz?

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.

- Dobranoc, Miche.

- Dobranoc, szefie.

TLR

ROZDZIAŁ 36

TLR

Stayner wylał mnie z pracy. A może tylko

zaprowadził na skraj przepaści, a ja sam

zdecydowałem, że czas skoczyć.

Z dziennika Natana Hursta

background image

TLR

Kiedy nazajutrz się obudziłem, tylko Elizabeth była na
nogach. Siedziała przy stole w kuchni i czytała podpisy
pod obrazkami na kartoniku płatków Cap’n Crunch. Oto
jak wyglądała nasza rozmowa:

- Dzień dobry, panie Hurst.

- Dzień dobry, Elizabeth.

- Wyspał się pan?

- Tak, dziękuję. A ty?

- Ja też. Collin i mama jeszcze śpią. Zabierze mnie pan na
sanki?

- Muszę iść dzisiaj do pracy.

- No to zrobi mi pan tosta z cynamonem?

- Z tym nie będzie problemu.

- Dużo cynamonu proszę.

Dopiero po trzech nieudanych próbach tost był
odpowiednio wypieczony, do pracy wyszedłem więc
piętnaście minut później niż zazwyczaj.

background image

Kiedy byłem w drodze, zadzwoniła Miche.

TLR

- Ostrzeżenie: Stayner ciska piorunami. Powiedział, że
natychmiast, jak przy-jedziesz, nie po minucie czy dwóch,
ale natychmiast, masz się zameldować u niego w
gabinecie.

- Dzięki za cynk.

- Czuwam nad tobą.

Zastanawiałem się, cóż go tak mogło rozwścieczyć. Nie
dojechałem co prawda do Louisville, ale kierownik został
dokładnie poinstruowany, co ma robić, i cała sprawa
zakończyła się aresztowaniem. Poza tym w ciągu czterech
lat była to pierwsza tego typu wpadka.

Zaparkowałem samochód i popędziłem w kierunku jego
biura.

Miche skrzywiła się na mój widok.

- Powodzenia - rzuciła poważnym tonem.

- Będzie mi potrzebne?

Doszedłem korytarzem do biura Staynera. Martsie

background image

uśmiechnęła się do mnie, ale było coś nieprzyjemnego w
tym uśmiechu.

- Jest szef?

- Tak. Poprosi cię za minutkę.

Usiadłem przed gabinetem i wziąłem do ręki wydawaną
przez MusicWorld gazetę. Jeszcze zanim na dobre
wczytałem się w jeden z artykułów, zadzwonił

telefon Martsie.

- Tak, proszę pana - odpowiedziała i odłożyła słuchawkę.
Uśmiech natychmiast znikł z jej twarzy i poczułem się
nagle jak oskarżony prowadzony na salę sądową.

- Pan Stayner może pana przyjąć.

Stayner był najwyraźniej w złym humorze. Naskoczył na
mnie, jeszcze nim zdążyłem usiąść.

- Gdzieś ty się podziewał?

- Przepraszam. Miałem pewne problemy osobiste.

- Cóż, ja również miałem problemy przez twoje ostatnie
zaniedbania. Dwa TLR

background image

tygodnie temu złodzieja w Filadelfii, którego mieliśmy już
na haczyku, puściłeś wolno. Zawaliłeś aresztowanie w
Louisville i nie pojawiłeś się w pracy przez tydzień, choć
wiesz, że to nasz najgorętszy okres. Teraz dochodzą mnie
słuchy, że wykorzystujesz swoją asystentkę do prywatnych
spraw. I na usprawiedliwienie masz tylko: „Miałem
problemy osobiste”? - Spojrzał na mnie znad okularów. -

Takich rzeczy nie tolerujemy. Obawiam się, że będę
musiał cię zwolnić.

- Żartuje pan?

- Wyglądam, jakbym żartował?

Teraz to mnie ogarnęła wściekłość.

- Zdaje pan sobie sprawę, jaką ilość niezapłaconych
nadgodzin przepracowa-

łem w tej firmie? I nawet biorąc pod uwagę moje
„ostatnie zaniedbania”, średnia odzyskiwanych dzięki
mnie produktów jest w dalszym ciągu najwyższa w firmie.

I nagle, gdy potrzebuję raptem kilku dni wolnego, zwalnia
mnie pan?

- Co robiłeś w tym czasie?

background image

- Musiałem się zająć pewnymi sprawami osobistymi.

- Słyszałem, że zajmowałeś się tym chłopcem, którego
pokazywali w wiadomościach. To prawda?

- Tak. Pomagałem jego matce.

- Czy on naprawdę potrafi uleczać?

Zaczynałem się domyślać, do czego zmierza.

- A dlaczego pan pyta?

- Możemy się umówić, że jeżeli go tu przywieziesz,
zastanowię się, czy pozwolić ci zostać.

- Przywieźć tak po prostu, czy przywieźć, żeby wyleczył
pana kręgosłup?

Nie odpowiedział od razu. Nie wiem, jak mógł myśleć, że
go nie rozgryzę.

- No skoro już tu będzie...

- To nie działa w ten sposób. On jest bardzo chory. Ilekroć
kogoś uzdrowi, jego stan się pogarsza.

TLR

background image

- No to chyba masz problem.

Wstałem.

- Jeśli myślał pan, że będę ryzykować życiem małego
chłopca, żeby zatrzymać pracę, to najwyraźniej nie ja mam
tu jakiś problem.

Cieszyłem się, że Miche nie było przy biurku. Nie miałem
nastroju, by streszczać jej całe zajście. Natychmiast
zacząłem opróżniać szuflady, wrzucając wszystko do
kartonowego pudła. Do gabinetu weszła po jakichś pięciu
minutach.

- Co ty robisz?

- Odchodzę.

-Skąd?

- Z pracy.

Podeszła do mnie i odsunęła na bok karton.

- Jesteśmy drużyną.

- Stayner postawił mnie pod ścianą. Albo Collin wyleczy
jego plecy, albo mnie zwolni. Tak więc odchodzę.

background image

Twarz Miche poczerwieniała z wściekłości.

- Gad jeden. Zaraz do niego idę i...

- Nic nie zrobisz. Nie ma powodu, żebyś i ty straciła
pracę.

- Nie możesz odejść.

- Nie mam wyboru.

- To nie w porządku. Firma wiele ci zawdzięcza. - I już
łagodniejszym tonem dodała: - Ja nie chcę, żebyś
odchodził.

Podszedłem do niej i mocno ją uściskałem.

- Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie w tej pracy spotkała. I
nic tego nie zmieni.

A jeśli kiedyś się ożenię, będziesz naszą druhną, czy jak to
się tam nazywa.

Jej smutek zamienił się powoli we wściekłość.

- To jeszcze nie koniec - rzuciła. - Odzyskam dla ciebie to
stanowisko.

- W jaki sposób?

background image

TLR

- Mam swoje argumenty.

- Argumenty - powtórzyłem, kiwając głową. - Mogę
dostać moje pudło? -

Miche puściła je, a ja wróciłem do pakowania. - Jadę do
Pocatello zobaczyć się z matką. Zadzwonię po powrocie.

- Jeśli wszystko odkręcę, zostaniesz?

- Co masz na myśli?

- Jeśli skłonię Staynera, żeby przeprosił cię za to, że był
takim skończonym kretynem, i zaoferował ci na powrót
twoje stanowisko, zostaniesz?

Jej oddanie mnie ujęło, nawet jeśli było w nim sporo
naiwności. Przerwałam na chwilę pakowanie.

- Jeśli zmusisz Staynera, żeby mnie o to poprosił, zostanę.

- Trzymam cię za słowo - odpowiedziała Miche i opuściła
biuro.

TLR

ROZDZIAŁ 37

background image

TLR

Strach wymierza większą karę, niż kiedykolwiek zdoła to
uczynić sprawiedliwość.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Nawet moja szczegółowa relacja z tego, co się dzieje
przed ich domem, nie była w stanie przygotować Addison
na ten widok. Tłum wokół jeszcze zgęstniał.

Na podjeździe stał zaparkowany tyłem do ulicy policyjny
radiowóz. Na nasz widok jeden z policjantów wysiadł z
auta i podniósł taśmę, żebyśmy mogli wjechać.

Zauważyłem, że do tłumu koczowników dołączyła kolejna
grupa: paparazzi.

Gdy zajeżdżaliśmy pod dom, kilku fotografów i
operatorów kamer pędziło już za samochodem. Addison
pilotem otwarła drzwi garażowe i wjechała do środka -

wysiadła dopiero wtedy, gdy drzwi się za nami zamknęły.

- Posterunkowy Robertson - przedstawił się policjant.

Addison pamiętała go z pierwszego dnia oblężenia.

background image

- Dziękuję za pilnowanie domu.

Uśmiechnął się szeroko.

- Widzi pani, co tu się dzieje. Wystarczy popatrzeć na te
wszystkie puszki z keksem na zewnątrz i człowiek od razu
wie, że idą święta. - Roześmiał się z własnych słów. -
Myślałem, że do tej pory nikogo tu nie będzie. A tu ciągle
na-TLR

pływają nowi.

- Nie można ich stąd przegonić? - spytała Addison.

- Konstytucja gwarantuje im prawo do pokojowych
zgromadzeń. Dopóki nie wkraczają na prywatny teren albo
nie stanowią bezpośredniego zagrożenia, nic nie możemy
zrobić.

- A ja nie mam prawa do prywatności?

- Stała się pani osobą publiczną. Pod domami gwiazd
stale gromadzą się tłumy.

Ludzie sprzedają pamiątki, mapki, bublowate figurki.
Interes się kręci.

Usiadła na kanapie, potarła dłońmi skronie i westchnęła:

background image

- Chcielibyśmy jedynie, by wszystko było jak dawniej.

- Ach, zapomniałbym, pani były mąż był tu wczoraj.
Mówił, że przyszedł się zobaczyć z dziećmi. Mam
nadzieję, że nie ma pani nic przeciw, że dałem mu wasz
adres.

Addison jęknęła.

Wtedy do środka wszedł drugi policjant.

- Pani Park, jest tu jeden pan, który twierdzi, że jest
waszym pastorem. Niejaki pastor Tim.

- Och, dzięki Bogu. Proszę go wpuścić.

Policjant otworzył szerzej drzwi.

- Proszę wejść, pastorze.

Do środka wszedł siwy mężczyzna w średnim wieku,
ubrany w tweedowy płaszcz i brązowy filcowy kapelusz.
W rękach miał złotą puszkę z keksem.

Posterunkowy Robertson zachichotał na jej widok.

- Zostawię was samych - rzucił na odchodnym.

Mężczyzna uśmiechnął się do Addison.

background image

- Cześć, Addy.

- Pastorze Tim, tak się cieszę, że pastor przyszedł.
Wstąpiłam właśnie po kilka rzeczy.

TLR

- To Bóg tak trafia, kochanie. - Uściskał ją. - Jak sobie
radzisz?

- Jakoś się trzymamy.

-

Dobrze to słyszeć. - Podał Addison swój podarek.

- Denise przesyła swój słynny keks. Bardzo dosłownie
bierze obowiązek

„czuwania nad stadem owieczek”: przede wszystkim dba,
aby nie były głodne.

- Niech jej pastor podziękuje. Usiądzie pastor na chwilę?

- Z przyjemnością. - Siadając na jednym z końców kanapy,
zdjął kapelusz i położył go sobie na udach.

Addison usiadła na drugim końcu kanapy.

background image

- Napije się pastor czegoś?

- Nie, nie trzeba, dziękuję.

- Przykro mi, że nie byliśmy na ostatnim niedzielnym
nabożeństwie. Woleli-

śmy nie pokazywać się publicznie.

- Nie przejmuj się. Może to i lepiej.

- Dlaczego?

- Nie uwierzyłabyś, ile ludzi do mnie wydzwania, pytając
o Collina.

- O Collina? Dlaczego?

- Oczywiście większość z nich dopytuje się, w jaki
sposób mogliby pomóc. Ale są też tacy, którzy się boją.

Addison się zjeżyła.

- To śmieszne. Dlaczego ktoś miałby się bać Collina?

- Niektórzy sądzą, że jego moc może pochodzić od diabła.

- Jak można wierzyć w coś takiego?

background image

- Zdziwiłabyś się, Addy. Ludzie w zaskakujący sposób
reagują na doświadczenia duchowe. Będą się ekscytować
cudami, dopóki o nich tylko czytają, a spróbuj postawić
przed nimi dzisiaj krzew gorejący, a zaraz pobiegną po
gaśnicę.

Ale tak szczerze mówiąc, nie oni martwią mnie
najbardziej.

Addison spojrzała na niego zdziwiona.

TLR

- Nie wiem, jak to wytłumaczyć. - Jego głos zaczął
brzmieć jak podczas co-niedzielnych kazań. - Ludzie
czasem zapominają, że aby zdarzył się cud, trzeba
wierzyć. Mówią: „Dajcie mi ogień, a podpalę drewno”.
Mówię o tych, którzy nie wierzą, ale ciągle szukają
znaków. Takim znakiem jest właśnie Collin. Nawet w
naszym kościele znajdą się ludzie gotowi czcić twojego
syna.

- Czcić? Ale przecież on jest tylko małym chłopcem.

- Takim jak Jezus kiedyś. - Splótł palce. - Jeśli to, o czym
czytałem, jest prawdą, Collin ma niesamowity dar - jeden
z

darów,

które

posiadał

Jezus.

To

ogromna

odpowiedzialność, zwłaszcza dla małego chłopca. Jezus

background image

nie bez powodu prosił każdego uleczonego, by nie
rozpowiadał o tym dalej, nie chciał, by ludzie podążali za
nim z niewłaściwego powodu. Wiedział, że natura ludzka
każe im podążać za nim w nadziei uzdrowienia, a nie z
myślą o jego prawości i naukach, a Bóg chciał wyleczyć
przede wszystkim ich dusze. - Zmarszczył brwi. - Boję
się, jak mogliby się zachować w stosunku do Collina.

- To co powinniśmy zrobić?

- Chciałbym to wiedzieć. Na razie lepiej nie przychodźcie
do kościoła przez jakiś czas. Przynajmniej dopóki sprawa
nie przycichnie.

- Ale on uwielbia chodzić do kościoła.

- Wiem. Jest dobrym chłopcem. Nie chcę po prostu, aby
przydarzyło mu się coś przykrego.

- A jeśli sprawa nigdy nie ucichnie? Jeśli będzie tylko
gorzej?

- Nie wiem. Będziemy się wówczas martwić.
Przepraszam, Addy. Nie chcia-

łem dokładać ci cierpienia. Jak mogę pomóc? Macie się
gdzie zatrzymać?

background image

- To miłe ze strony pastora, ale damy sobie radę.
Dziękuję.

- Nie dziękuj. Nic nie zrobiłem poza dostarczeniem keksa.
A i to wielu ludzi błędnie by odebrało. - Wstał. - Będę się
zbierał. Masz numer mojej komórki?

- Tak.

- Jeśli zdecydujesz się przyjść do kościoła, będę was
wspierał.

TLR

- Wiem.

Addison odprowadziła go do drzwi i uściskała.

- Dziękuję, że pastor przyszedł.

- Trzymaj się.

Addison zamknęła za nim drzwi i wybuchła płaczem.

ROZDZIAŁ 38

TLR

Tak mocno krytykujemy egoizm, ale któż z nas nie jest

background image

choć w niewielkim stopniu egoistą?

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Miche niezapowiedziana wkroczyła do gabinetu Staynera.
Rozmawiał właśnie przez telefon, ujrzawszy ją, przeprosił
swojego rozmówcę i zasłonił słuchawkę.

Miche jednak nie zamierzała dać się spławić.

Stayner patrzył na nią rozbawiony jej zuchwalstwem.

-

Oddzwonię - rzucił do słuchawki i w końcu ją odłożył.

- To jak, pani Checketts, rozumiem, że przyszła mnie pani
poinformować, że odchodzi razem z panem Hurstem.

- Jak śmiał pan wylać Natana? Jest najlepszym
pracownikiem. Nie bierze wolnego i łapie więcej złodziei
niż ktokolwiek wcześniej na tym stanowisku.

Zwalnia go pan, bo on nie chce narażać chłopca, którym
się opiekuje. Dopilnuję, żeby góra się o tym dowiedziała.

- Zwalniam go z powodu nadużyć i wykroczeń

background image

służbowych, które udoku-mentowałem i przekazałem
kadrom. I pani rezygnację również przyjmuję.

- Powinien pan więc wiedzieć, że wnoszę przeciw panu
pozew o molestowanie seksualne.

Z pełną cynizmu miną pokręcił głową.

- I tym chce mnie pani szantażować? Nic lepszego nie
przyszło pani do głowy?

- Mam dowody pańskich występków. Mnóstwo.

TLR

- Dowody? - spytał. - Mocne słowo, nieprawdaż?

Miche podeszła do drzwi i poprosiła do środka Martsie.

Stayner rzucił swej asystentce piorunujące spojrzenie.

- Powinna pani wiedzieć, że właśnie wylałem panią
Checketts i zwolnię każ-

dego, kto uczestniczy w tym spisku. Daję pani szansę na
wycofanie się, proszę się odwrócić i opuścić pokój.

Martsie skrzyżowała ręce na piersiach.

background image

- Panie Stayner, mogę zagwarantować, że gdy w kadrach
dowiedzą się o de-legacji, na którą mnie pan zapraszał,
albo o komplecie bielizny, który podarował

mi pan z okazji Dnia Asystentek Kierowników, to pan
będzie zmuszony poszukać sobie nowej pracy.

- To oszczerstwo.

- Oszczerstwo, mocne słowo, nieprawdaż? - wtrąciła
Miche.

- Wszystko zapisywałam - ciągnęła Martsie. - Podobnie
jak inne kobiety w biurze. Nie bez powodu nadano panu
przezwisko „Rączki”. Razem udokumen-towałyśmy ponad
czterdzieści przypadków molestowania. Powinien pan też
wiedzieć, że zapisałam jeden z naprawdę wyjątkowych e-
maili, który zapewne zainteresowałby prawników firmy.
Pana żonę zresztą też. Wystarczy kliknąć

„Wyślij” i dopiero zacznie się zabawa.

- Pamięta pan, co się działo, gdy Quinnowi z zaopatrzenia
postawiono zarzuty?

- spytała Miche. - A przy panu mógłby uchodzić za
świętego.

background image

- To szantaż.

- Bo my pana szantażujemy, prawda, Martsie? Ja jestem za
tym, żeby jednak na niego donieść, i niech się dzieje, co
chce. Założę się, że Nate i tak dostanie stanowisko
kierownika. - Odwróciła się do Staynera i dodała: - Tak
czy inaczej pan stąd na pewno wyleci. Życzę powodzenia
w szukaniu kierowniczego stanowiska z takimi papierami.
Stayner gapił się na nie z miną zdradzającą, że targają nim
uczucia złości i strachu.

TLR

- Czego chcecie?

- Po pierwsze molestowanie ma się skończyć raz na
zawsze - odpowiedziała Miche. - Jeśli tylko nawet
przypadkiem wpadnie pan na którąś z nas, zrywamy
umowę. Po drugie wystosuje pan do Natana oficjalny list z
przeprosinami. Po trzecie przeprosi go pan osobiście,
przyjmie z powrotem do pracy, udzielając mu
dodatkowego urlopu w uznaniu za przykładną pracę. I
radzę, żeby był pan przekonujący, bo jeśli Natan nie
zgodzi się przyjąć oferty, umowa jest nieważna.

- Nie mogę go zmusić, żeby wrócił do pracy.

- Pozostaje mieć nadzieję, że będzie pan naprawdę

background image

przekonujący.

- Ile wolnego? - spytał.

- Do Nowego Roku.

- Święta i tak mamy wolne - rzuciła Martsie.

- Masz rację - odpowiedziała Miche. - W takim razie do
siódmego stycznia.

Spoglądał to na jedną kobietę, to na drugą, w końcu
zatrzymał wzrok na Martsie.

- Nie wierzę, że mogłabyś to zrobić.

- Nie zamierzam więcej okłamywać twojej żony, Larry. A
na środowe roz-grywki w tenisa już nikogo pan nie
nabierze. Wszyscy wiedzą o Cheryl z księ-

gowości.

- To jak będzie? - spytała Miche. - Pański wybór.

Stayner opadł na fotel.

- Chyba nie dajecie mi wielkiego wyboru.

TLR

background image

ROZDZIAŁ 39

TLR

Przebaczenie nie wymaga od nas,

abyśmy przymknęli na coś oczy, a raczej

abyśmy je tak naprawdę otwarli.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Tym razem podróż do Pocatello była zupełnie inna.
Jeszcze dwa tygodnie wcześniej, jadąc tą samą autostradą,
użalałem się nad tym, jak przewidywalne było moje życie.
Dziś w drodze do Idaho myślałem, jak wiele ostatnimi
czasy się zmieniło. I to nawet pomijając pracę.
Odczuwałem jakąś dziwną mieszankę przerażenia i
nadziei. Najdziwniejsze jednak było to, że odnosiłem
wrażenie, że w samochodzie oprócz mnie jest ktoś
jeszcze. Zastanawiałem się, czy to Tommy siedzi obok na
siedzeniu pasażera. Powiedziałem mu, że jeśli to on, to
bardzo się cieszę z jego towarzystwa. Będę potrzebował
pomocy

- nie wiedziałem, czy zdołam zrobić to, co planowałem,

background image

kiedy przyjdzie co do czego. Jeśli przyjdzie co do czego.
Mama od lat żyła w swoim świecie. A co, jeśli się
spóźniłem?

Odnalazłem matkę w świetlicy. Siedziała w swoim wózku
i w towarzystwie szóstki innych pensjonariuszy oglądała
Koło fortuny. Kucnąłem przy jej fotelu.

- Mamo, to ja, Natan.

Wzrok wciąż miała utkwiony w telewizorze.

- Pat, czy tam nie brakuje „B”?

- Mamo, muszę z tobą porozmawiać.

Pustym wzrokiem spojrzała na mnie.

TLR

- Gdzie się podziewałeś, Tommy?

- Zabieram cię do twojego pokoju, żeby spokojnie
porozmawiać. - Chwyciłem za wózek, ale gdy tylko
zacząłem go pchać, moja matka wydała z siebie serię
przerażających, wysokich dźwięków, przypominających
wycie.

- Dobrze - odpowiedziałem. - Zaczekam.

background image

-

Zamknąć się tam - odezwał się jeden z mężczyzn.

- Nie słyszę Sajacka7.

Usiadłem obok niej na poręczy obitego winylem krzesła.

- Chcę zakręcić kołem - odezwała się mama.

7Pat Sajack - prezenter od 1981 roku prowadzący
amerykańskie Koło fortuny.

Obserwowanie pensjonariuszy było dużo ciekawsze
aniżeli sam teleturniej.

Pacjenci wczuwali się w rolę bardziej niż gracze. Jeden z
mężczyzn ciągle powtarzał: „No, odsłaniaj te litery,
Vanno*8 i „A co się stało z Chuckiem Woole-rym*9?”.

Jedna z kobiet, ilekroć odkrywano nową literę, dodawała:

- Ależ ta Vanna jest urocza.

Kiedy teleturniej dobiegał końca, do matki podeszła
pielęgniarka.

- Candace, czas na twoje leki na ciśnienie.

background image

Włożyła jej do ust tabletkę i przystawiła plastikowy
kubek. Mama przełykając, lekko się zakrztusiła.

- Dobra robota, Candace - pochwaliła ją pielęgniarka i
wyszła z pokoju.

Wówczas jeden z pensjonariuszy w ułamku sekundy
przechwycił pilota i przełą-

czył na Słoneczny patrol.

Rozległy się głośne protesty, skorzystałem więc z
zamieszania, szybko opuszczając wraz z matką świetlicę.

Pchając jej wózek korytarzem, przelatywałem wzrokiem
mosiężne numerki przybite do kolejnych drzwi, dopóki nie
dojechaliśmy do jej pokoju, a raczej ciasnej klitki
wypełnionej dębowymi meblami, równie wiekowymi, co
miesz-TLR

kańcy ośrodka. W pokoju głośno chrapała kobieta,
zapewne współlokatorka mamy. Zaciągnąłem kotarę, która
dzieliła pokój na dwie części, i usiadłem na krawędzi
łóżka. Mama chyba nie była do końca świadoma zmiany
scenerii.

- Mamo, to ja, Natan.

background image

Odpowiedziała dopiero po dobrej minucie:

- A gdzie Tommy?

Pochyliłem się nad nią i patrząc jej prosto w oczy,
odpowiedziałem:

- Mamo, Tommy nie żyje.

8 Vanna White - hostessa odsłaniająca litery w
amerykańskim Kole fortuny.

9 Chuck Woolery - pierwszy prowadzący Koło fortuny.

Żadnej reakcji.

- Tommy nie żyje. Rozumiesz? Tommy nie żyje od
dwudziestu lat.

Matka tkwiła w bezruchu, zgrzytając jedynie protezą
dentystyczną.

- W święta bawiliśmy się z Tommym jego nową strzelbą,
która nagle wystrze-liła. Obwiniałaś ojca i mnie za to, co
się stało. Choć ja myślę, że to do siebie miałaś największe
pretensje. Myślę też, że obwiniałaś się za śmierć taty. Ale
to był jego wybór, nie twój. Czas już, byśmy przestali
nawzajem się obwiniać. - Przysunąłem swoją twarz do jej
twarzy. - Mamo, Tommy przyszedł do mnie. Powiedział,

background image

że czas już przestać mieć wyrzuty sumienia.

Spojrzałem na nią, ale jej twarz w dalszym ciągu nie
wyrażała żadnych emocji.

Może rzeczywiście było już za późno. Może tylko mnie
miało to coś dać. Jeśli tak, pewne rzeczy powinny zostać
powiedziane:

- Wiesz, ile razy pragnąłem, byś powiedziała, że mnie
kochasz. Dorastałem, nienawidząc cię za to, że mi tego
odmawiasz. Ale jestem już zmęczony, mamo.

Jestem zmęczony wiecznym rozżaleniem. Chcę, żebyś
wiedziała, że ci przeba-czam. I mam nadzieję, że i ty mi
wybaczysz.

Spuściła wzrok.

- Chciałabym kupić samogłoskę - odpowiedziała.

TLR

- W porządku, mamo. Wszystko już dobrze. - Objąłem ją i
położyłem głowę na jej ramieniu. - Przepraszam, mamo.
Za wszystko, co utraciliśmy. Nawet jeśli jest już za późno.

Jej usta się poruszyły, ale nie wydobył się z nich żaden
dźwięk. Jej wzrok spoczął na mnie. Wymamrotała coś

background image

niewyraźnie.

- Mówiłaś coś, mamo?

Przyłożyłem ucho do jej ust, czując je przy twarzy po raz
pierwszy, odkąd byłem małym chłopcem. I wtedy
usłyszałem jak mówi, wolno i wyraźnie, na tyle, by dało
się zrozumieć:

- Przepraszam, Natie.

ROZDZIAŁ 40

TLR

Wszystkie cuda są wyrazem miłości.

Kurs cudów.*10

Z dziennika Natana Hursta

TLR

10 Publikacja wydana po raz pierwszy 22 VII 1976 r. w
USA przez Foundation for Inner Peace, zawie-rająca zapis
tekstu dyktowanego w okresie siedmiu lat psycholożce dr
Helen Schucman przez we-wnętrzny głos, przedstawiający
się jako Jezus Chrystus.

background image

Addison myła zęby, gdy usłyszała pukanie. Wypłukała usta
i poszła otworzyć drzwi.

W progu stał Steve.

- Dzień dobry, Addy.

- Co ty tu robisz?

- Przyszedłem odwiedzić dzieci.

Addison zerknęła

mu

przez

ramię,

dostrzegając

dźwigającego butlę tlenową Franzena.

- O nie, on nie wchodzi.

Steve odwrócił się, posyłając Franzenowi uspokajający
uśmiech.

- My tylko na chwilkę. - Wszedł do środka, odpychając
Addison na bok. -

Wyluzuj, Addy.

- Nie wolno ci tu wchodzić.

Steve chwycił ją za ramię i odciągnął w stronę kuchni.
Próbując się uwolnić z jego uchwytu, krzyknęła:

background image

- Puszczaj!

- Dopiero jak się uspokoisz.

- Nie, Steve, to jest mój apartament i ten mężczyzna tu nie
wejdzie.

TLR

-Ciszej.

- Nie.

- Nie zabronisz mi widywania się z synem.

- Nie zabraniam widywania się z nim tobie, tylko temu
mężczyźnie. On nie wejdzie, z Collinem jest naprawdę
źle.

- Nie powstrzymasz mnie, Addy.

- Zadzwonię na policję.

- To policja dała mi twój nowy adres. - Popchnął ją w
stronę otwartej spiżami. - A teraz się uspokój.

- Przestań, to boli.

Przycisnął ją do półek na tylnej ścianie.

background image

- Powiedziałem, żebyś się uspokoiła.

- Steve, nie rób tego, proszę.

Twarz miała spiętą, na jej policzkach pojawiły się
wypieki.

- Czy ty masz pojęcie, co to oznacza? Trzy miliony
dolarów. Wystarczy na wiele przeszczepów serca,
kochanie. A skąd zamierzałaś wziąć pieniądze?

- Mam to gdzieś, nawet gdyby to były trzy miliardy.

- Oczywiście, że masz to gdzieś. To nie ty za wszystko
płacisz. W ogóle nie ma takiej możliwości, żeby mój plan
się nie powiódł. Postawiłem wszystko na jedną kartę.

- Leczenie ludzi powoduje, że ulatuje z niego życie. Nie
wymyśliłam sobie tego, Steve. On jest naprawdę chory. To
go może zabić.

- Chyba że chodzi o kogoś, kogo ty chcesz wyleczyć. Nie
opowiedziałaś mi, Addy, co się stało z twoim toczniem.
Boisz się, że już mu nie starczy mocy dla ciebie? Czy to
nie ty zabijasz naszego syna?

- Nie prosiłam go, żeby mnie wyleczył. Nie wiedziałam,
że mu to zaszkodzi.

background image

- Uważasz, że mógłbym skrzywdzić własnego syna? -
spytał Steve.

TLR

- Już to zrobiłeś.

Uśmiechnął się szyderczo.

- Zrobiłabyś wszystko byleby się na mnie odegrać,
prawda? Ale w tym mi nie przeszkodzisz.

- Mówię prawdę.

Znów ją popchnął, tym razem mocniej, tak że uderzając
głową o szafkę, rozcięła sobie ucho. Po policzku zaczęła
spływać strużka krwi. Kiedy ręką spróbowała dotknąć
ucha, drzwi do spiżarni się zatrzasnęły. Steve podstawił

pod klamkę metalowe krzesło kuchenne, tak by nie mogła
ich otworzyć.

- Wypuść mnie. Steve, wypuść mnie.

- Jak skończymy.

Steve przeszedł do pokoju. Franzen, który wśliznął się do
środka podczas całego zamieszania, zdążył się już
usadowić na kanapie. Spojrzał złowrogo na Steve’a.

background image

- Problemy?

Steve pokręcił głową.

- Byłe żony. Nie da się z nimi żyć, a nie można ich zabić i
zwłok rzucić na pożarcie szczurom.

Franzen wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Znam to uczucie.

- Mój syn jest chyba tam. - Oboje słyszeli Addison walącą
wściekle w drzwi. - To powinno pomóc - stwierdził
Steve, pogłaśniając telewizor, tak by zagłuszyć jej
wrzaski.

- Zamknąłeś j ą w spiżarce?

- Miejsce w sam raz dla niej.

Franzen się roześmiał.

- To mi się podoba.

Steve poprowadził Franzena do sypialni. Światło w
pokoju było zgaszone, TLR

ale częściowo odsłonięte żaluzje wpuszczały do środka
promienie zimowego słońca. Collin leżał w łóżku z

background image

otwartymi oczami.

- Cześć, koleś, to ja.

Collin podniósł wzrok.

- Tata?

- Tak. Jak się czujesz?

- Gdzie byłeś?

- Dużo podróżowałem. Mama ci nie mówiła?

- Nie.

- Na pewno wyleciało jej z głowy - odpowiedział Steve.
Collin niepewnie zerknął na obcego mężczyznę.

- Collin, chcę, żebyś kogoś poznał. To jest pan Franzen.
Jest moim przyjacielem i jest bardzo chory. Chcę, byś
pomógł mu poczuć się lepiej.

Collin patrzał to na jednego, to na drugiego mężczyznę.

- A gdzie jest mama?

- Jest w kuchni. Za chwilę przyjdzie. A ty w tym czasie
zajmij się tym panem.

background image

- Muszę spytać mamy.

- Nie musisz jej pytać. Jestem twoim tatą, więc jeśli
mówię, że możesz, to możesz.

*

- Collin - krzyczała Addison.

Wzięła rozpęd i uderzyła w drzwi, ale poza ogromnym
bólem, jaki przeszył jej ramię, nic to nie dało. Drzwi ani
drgnęły.

- Collin! Nie dotykaj tego mężczyzny! Nie dotykaj go!

*

TLR

Collin nie słyszał matki, ale czuł, że coś jest nie w
porządku. Obu męż-

czyzn otaczała aura ciemnych i brudnych kolorów, które
napawały go przerażeniem. Zupełnie nie pasował do niej
pozornie łagodny ton głosu ojca.

- No dalej, synu. Wszystko w porządku.

Starzec przykuśtykał do łóżka, ciągnąc za sobą butlę z

background image

tlenem.

- Cześć, mały. Mam na imię Riley. - Usiadł na poręczy
krzesła tuż przy łóżku Collina. - Ile masz lat, synu?
Dziewięć, dziesięć?

- Dziewięć.

- Wspaniały wiek. Chciałbym znów mieć dziewięć lat.
Mam wnuka w twoim wieku. Dużo gra w baseball. A ty
lubisz baseball?

- Nie mogę szybko biegać.

- To żaden problem. Możesz robić znacznie lepsze rzeczy.
Bardziej wy-jątkowe. Twój tata mówi, że potrafisz leczyć
ludzi. To prawda?

Collin wyczuwał podstęp w pytaniu.

- Odpowiedz panu - ostrym tonem nakazał Steve.

Collin aż podskoczył, wystraszony jego głosem.

- Tak, proszę pana.

Franzen spojrzał na Steve’a.

-

background image

Wystarczy - warknął i zwrócił się ponownie do Collina.

- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - Uśmiechnął
się niespodziewanie. - Idą święta. Założę się, że nie
możesz się doczekać.

Collin tępo się w niego wpatrywał.

- Gdybyś mógł dostać, co tylko sobie wymarzysz,
cokolwiek, Xboksa, gokarta, basen do ogródka, gdyby
wystarczyło poprosić, a ktoś dałby ci to wszystko, o co
byś poprosił?

- Nie chcę niczego - odpowiedział Collin.

Początkowo Franzen wyglądał na poirytowanego, ale po
chwili zaczął

kiwać ze zrozumieniem głową.

TLR

- Już chyba wiem, w czym leży problem. - Zatroskany
zmarszczył czoło. -

Pozwól, że cię o coś spytam. Z góry przepraszam, bo
dzieci nie powinny sobie zawracać głowy takimi
rzeczami, ale czy twoja mama martwi się czasem o
pieniądze?

background image

Collin skinął głową.

- Często martwi się o pieniądze? Jak dostajecie rachunek i
trzeba go za-płacić?

Collin znów skinął głową.

- Czasami, kiedy chcemy czegoś, ale to za dużo kosztuje.

- Paskudne uczucie, prawda? Wiem dokładnie, jak to jest.
Moja mama też się kiedyś martwiła. Czułem się wtedy
fatalnie, tam w środku. Czasem to nawet bolał mnie
żołądek. Czy ty też czasem czujesz się fatalnie?

- Tak, proszę pana.

- Wiesz, Collinie, wychowanie dzieci dużo kosztuje.
Jedzenie, ubrania, szkoła, lekcje. Oczywiście najdroższe
są rzeczy związane ze zdrowiem, lekarze, szpitale,
lekarstwa.

Uwierz

mi,

kosztują

kupę

pieniędzy.

Wiedziałeś o tym?

Collin pokręcił głową, uciekając spojrzeniem ze wstydu.
Podejrzewał, że tak może być, ale mama nigdy o tym nie
wspominała.

- Jestem pewien, że mama nie mówi ci takich rzeczy. Nie
chce cię martwić. Takie już są mamy, zawsze się o nas

background image

troszczą, prawda?

- Tak, proszę pana.

- Ale mówię ci, lekarze i szpitale potrafią dać w kość.
Wiedziałeś, że jedna tabletka może kosztować nawet
ponad sto dolarów? Wiem, że to nie twoja wina, ale
mamie musi być czasem przykro z tego powodu.

Collin poczuł, jak coś ściska go w gardle. Miał ochotę się
rozpłakać.

Franzen patrzył na niego ze współczuciem.

- Collin, widzę, że jesteś dobrym chłopcem. Założę się, że
bardzo kochasz TLR

swoją mamę, prawda?

- Tak, proszę pana.

- Wiesz co, mogę pomóc twojej mamie. Zdradzę ci małą
tajemnicę. -

Nagle Franzen przysunął się bliżej, co tylko wzmogło
niepokój Collina, bo nie podobał mu się zapach tego
mężczyzny. - Collinie, jestem bardzo bogaty.

Mam mnóstwo pieniędzy. I mogę pomóc twojej mamie.

background image

Chciałbyś tego, prawda?

Collin skinął głową.

- Ale nie mogę tego zrobić, gdy jestem bardzo chory,
prawda? A jeśli umrę, cóż, inni ludzie wezmą sobie moje
pieniądze. To jak, chcesz jej pomóc?

- Tak, proszę pana.

- Tak myślałem. Więc ci to umożliwię. Posiedzę tu sobie i
pozwolę, byś mnie uleczył. Potem dopilnuję, by zajęto się
twoją mamą. Obiecuję. Pasuje ci taka umowa?

Collin kiwnął głową, ale dalej leżał nieruchomo.

- Nawet nie wiem, jak to się odbywa. Ty lepiej się na tym
znasz. Musisz mnie dotknąć? Czy może to jakiś rodzaj
magii i będziesz wypowiadał jakieś zaklęcia, jak Harry
Potter?

- Tylko dotykam.

- Obojętnie gdzie?

- Obojętnie.

- Dobrze. Usiądę tu, żebyś mógł mnie dosięgnąć, * Fisa-
zen przysunął się do łóżka.

background image

Collin spojrzał na niego i przełknął ślinę.

- Przecież chcesz to zrobić dla mamy, prawda?

- Tak, proszę pana. - Collin powoli się wychylił i dotknął
ramienia Franzena. Ten wziął głęboki oddech i zamknął
oczy. Po kilku sekundach Collin cofnął rękę.

TLR

Steve wyczekująco wpatrywał się we Franzena.

-Ijak się czujesz?

- Tak samo.

- Może potrzeba czasu, żeby zaczęło działać. - Zerknął na
Collina. - Potrzeba?

Collin spuścił wzrok.

- Potrzeba?

- Nie, proszę pana.

- Wyleczyłeś go?

Collin pokręcił głową

background image

- Nie.

- Collin, wylecz go, każę ci to zrobić.

- Collin zaczął płakać.

- Próbowałem.

- Nie próbuj, tylko z r ó b t o.

*

Elizabeth w drugim apartamencie oglądała telewizję, gdy
przez ścianę sypialni usłyszała nagle krzyki Addison.
Wybiegła, by jej poszukać.

- Mamo - krzyknęła, wchodząc do kuchni. - Mamo!
Addison naparła na drzwi.

- Elizabeth, to ja. Jestem tutaj. Otwórz drzwi.

- Mama? - Dziewczynka przyklękła, opierając się na
rękach i próbując dostrzec coś przez szparę między
drzwiami a podłogą. Wcisnęła tam palce. -

Czemu się tu schowałaś?

Addison przykucnęła i nagle zakręciło jej się w głowie.
Ucho przeszył ból.

background image

- Lizzy. Nie mogę wyjść. Co stoi pod drzwiami?

- Krzesło.

- Możesz je odsunąć?

TLR

Elizabeth wstała i spróbowała odsunąć krzesło.

- Nie.

Addison zastanowiła się chwilę nad tym, w jaki sposób
może być usta-wione krzesło.

- Lizzy, czy przednie nogi krzesła są w powietrzu?

- Mhm.

- Chwyć przednie nogi i podnieś tak wysoko, jak
potrafisz.

- Ale wtedy krzesło upadnie.

- To dobrze, kochanie. Nie będę się złościć.

- Obiecujesz?

- Obiecuję, Lizzy. Dalej. Teraz.

background image

*

W sypialni Collin pochylił się i dotknął mężczyzny raz
jeszcze. I znów bez efektu.

- O co tu chodzi? - spytał niezadowolony Franzen.

- O co chodzi, Collin? — spytał Steve.

- Nie wiem - odpowiedział chłopiec.

- Robisz to specjalnie - podniesionym głosem
skomentował Steve.

- Nieprawda.

W tym momencie do pokoju wpadła Addison.

- Odsuńcie się od mojego syna!

Podbiegła do Collina, stanęła przed nim i odepchnęła na
bok Franzena.

Steve rzucił się w jej kierunku.

- Zapłacisz mi za to.

- Już wezwałam policję. Są w drodze.

background image

- I co im powiesz? - z drwiną w głosie zapytał Steve. - Że
odwiedzam syna?

TLR

- Powiedziałam im, co zrobiłeś. Jesteś prawnikiem, więc
zdajesz sobie sprawę, ile przepisów złamałeś. Pobicie.
Nielegalne przetrzymywanie.

- Ja nie miałem z tym nic wspólnego - wtrącił Franzen.

- Działaliście razem. Policja aresztuje was obu. Franzen
chwycił swoją butlę i zaczął się cofać w stronę drzwi.
Jego spojrzenie spotkało się w końcu ze spojrzeniem
Steve’a.

- W drodze powrotnej zadzwonię do kancelarii. - I
zwracając się do Collina, dodał: - Jesteś oszustem.

- Wynocha - zażądała Addison.

Steve stanął w drzwiach, blokując Franzenowi drzwi.

- Panie Franzen, to tylko drobny problem techniczny.
Ciągle jeszcze mo-

żemy to załatwić.

- Z drogi - Franzen odepchnął go i pokuśtykał na zewnątrz.

background image

Steve odwrócił się do Addison.

- Nastawiłaś go przeciwko mnie. - A potem palcem
wskazując na Collina, dodał: - Przez ciebie stracę pracę.

Oczy Addison wyrażały wściekłość.

- Policja jest w drodze, a ja w dalszym ciągu krwawię.
Więc jeśli nie chcesz, by wyprowadzono cię w
kajdankach, zrób to, co wychodzi ci najlepiej, i zwiewaj.

- Jeszcze tego pożałujesz - zagroził, po czym odwrócił się
na pięcie i wyszedł.

Collin rzucił się w stronę matki. Addison mocno go
objęła.

- Jak się czujesz?

Wtedy wybuchł płaczem, a ona przytuliła go jeszcze
mocniej.

- Przepraszam, mamo, próbowałem.

- Nie masz za co przepraszać. Zrobiłeś wszystko, jak
należy.

Odsunął się na moment, przyglądając się swojej
czerwonej od krwi ręce.

background image

TLR

- Co ci się stało w ucho?

- Uderzyłam się o półkę.

- Czy tata ci to zrobił?

Addison chciała skłamać, ale wiedziała, że to na nic.

-Tak.

Collin sięgnął ręką do jej ucha. Ból natychmiast ustał, a
krew przestała kapać.

Addison oparła podbródek na jego głowie.

- Kochanie, proszę, nie lecz mnie już więcej.

- Nic na to nie poradzę.

Przytuliła go.

- Dobrze zrobiłeś, kochanie. Nie powinieneś pomagać
temu złemu czło-wiekowi.

- Próbowałem, mamo. Mówił, że ci pomoże. Ale nie
potrafiłem.

background image

- Nie potrafiłeś?

- Nie. Nie polubiłem go.

TLR

ROZDZIAŁ 41

TLR

Czasem, by zrobić krok naprzód,

musimy być gotowi spojrzeć za siebie.

Z dziennika Natana Hursta

TLR

Spędziłem z mamą jeszcze kilka minut, po czym
odwiozłem ją z powrotem do świetlicy.

Próba przeforsowania oglądania Słonecznego patrolu
spaliła na panewce i pensjonariusze zapatrzeni byli w
kolejny teleturniej, tym razem Va Banque.

Przed wyjściem obiecałem mamie, że wrócę za kilka
tygodni. Nie wiem nawet, czy to do niej dotarło, ale
miałem nadzieję, że tak. Wychodząc słyszałem, jak jedna z
kobiet mówi:

background image

- Ale przystojniaczek z tego Trebeka11.

Opuszczając szpitalny parking, wpadłem nagle na pomysł,
żeby odwiedzić swój dom rodzinny. Widziałem go po raz
ostatni, gdy wyjeżdżałem do Idaho niemal dekadę
wcześniej. Wówczas przysięgałem sobie już nigdy tam nie
wracać.

Dom był oddalony o zaledwie pięć kilometrów od zakładu
opieki. Początkowo go nie poznałem. Moja mama z
pedantyczną wręcz dokładnością dbała o zdobiące ogród
imponujące klomby i starannie przycięte krzaczki i
drzewa. Ogród, nawet pogrążony w zimowym śnie,
zawsze wyglądał na zadbany. Kiedy miałem sześć lat,
mama wygrała konkurs na najładniejszą ogrodową
aranżację, organizowany przez lokalny brukowiec. W
gazecie ukazało się jej zdjęcie, nagrodą była też ko-TLR

lacja dla dwojga w miejscowym barze. Wszyscy byliśmy
wtedy z niej dumni.

Dziś na samym środku ogródka w kupkę pokrytego
śniegiem ostu wbita była ręcznie wypisana tabliczka: „Na
sprzedaż”. Spod brudnego śniegu przebijały się chwasty.

Z zewnętrznych desek odchodziła farba, a stare stalowe
okucia okienne pokrywała rdza. Jedynie rosnący na środku
podwórza jawor wyglądał znajomo.

background image

Wciąż były na nim deski, które przybił Tommy, abyśmy
mogli łatwiej się na niego wspinać.

11 Alex Trebek - gospodarz amerykańskiego teleturnieju
Jeopardy, którego polskim odpowiednikiem był

Va Banque.

Zaparkowałem samochód i z rękami w kieszeniach
zacząłem przechadzać się wokół domu. Wszystko z
wyjątkiem jaworu było dużo mniejsze, niż zapamięta-

łem. Mój pałac z dzieciństwa wyglądał teraz na ciasną
klitkę. Na Eastside niektóre garaże miały większy metraż.
Kiedy jest się dzieckiem, wszystko wydaje się o wiele
większe. Tyczy się to zarówno miejsc, jak i wagi
niektórych zdarzeń.

- Spójrz, Tommy, co się stało z tym miejscem -
powiedziałem na głos.

Nagle w progu pojawiła się nieładna kobieta o oczach bez
wyrazu. Chowała się za aluminiowymi drzwiami werandy
niczym za tarczą.

- Mogę panu w czymś pomóc?

Zatrzymałem się.

background image

- Przepraszam. Kiedyś tu mieszkałem.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Pewnie nie pozwoliłaby mi pani zerknąć do środka?

- Nie.

- Jasne. Nie będzie pani miała nic przeciw, jeśli się
jeszcze trochę tu pokręcę?

Przez wzgląd na stare dobre czasy.

Schowała się głębiej za drzwiami.

- Wolałabym, żeby pan tego nie robił.

TLR

Jakby było co ukraść.

- Nazywam się Natan Hurst. Urodziłem się w tym domu.
Przyjechałem do miasta odwiedzić matkę i pomyślałem,
że tu wpadnę.

- Mieszkamy tu dopiero trzy lata. - Zacisnęła usta,
wskazując na drugą stronę ulicy. - Facet z niebieskiego
domu powiedział nam, że ktoś w tym domu został

background image

zabity. Mówił, że chłopiec postrzelił swojego brata.

- Jak długo dom był na sprzedaż?

- Kilka lat.

- Na pani miejscu nie mówiłbym potencjalnym klientom o
takich szczegółach.

Ludzie są przewrażliwieni na punkcie tego typu historii.

Wpatrywała się we mnie bez słowa, niepewna, jak
zareagować.

- Żegnam - rzuciłem w jej stronę. Już się napatrzyłem.

Kobieta znikła za drzwiami.

Pierwsze co zrobiłem po powrocie do samochodu, było
zadzwonienie do Addison. Nie odebrała; nie miałem
pojęcia, że siedziała wówczas zamknięta w spi-

żarni. Odpaliłem samochód i ruszyłem do domu.
Zbliżałem się właśnie do granicy Idaho - Utah, kiedy
zadzwonił Stayner. Miałem ochotę nie odbierać, ale
ciekawość zwyciężyła. Gdyby nie wyświetliło się jego
nazwisko, w życiu nie zgadłbym, że to on - jego głos
brzmiał jakoś inaczej.

background image

- Cześć, Nate, co słychać?

Jedyną rzeczą, która mogła zdziwić mnie bardziej niż to
pytanie, był jego przyjacielski ton głosu.

- Wylał mnie pan.

- No tak, musimy o tym pogadać. Nie byłem wtedy sobą.

- Oj, a ja powiedziałbym, że wręcz odwrotnie.

- To na skutek lekarstw. No i chwilę wcześniej
rozmawiałem z żoną. Wiesz, jak ona na mnie działa. Ale
teraz do rzeczy. Chciałem powiedzieć, że nie zostałeś
zwolniony. Wszystko, co mówiłeś, to prawda. Jesteś
naszym najlepszym pra-TLR

cownikiem. Jesteś Tigerem Woodsem systemu ochrony
MusicWorld.

-I nie chce pan, żebym przywoził Collina?

- Nie, oczywiście, że nie. Byłoby miło, gdybyście byli
gdzieś w pobliżu, ale nie, nie, jeśli ma mu to zaszkodzić.
Podziwiam to, co robisz dla tego dzieciaka. I tak w ogóle
chciałbym wam jakoś pomóc. Dlatego daję ci trochę
urlopu. Płatnego.

Możesz do siódmego stycznia odpocząć i wszystkim się

background image

zająć.

- I zapłacicie mi za to?

- Oczywiście.

- I to wszystko pana pomysł?

- A kogo innego?

Nie odpowiedziałem na to pytanie.

- To bardo hojna propozycja z pana strony.

- Jestem hojnym facetem. Rozumiem, że się zgadzasz, i
widzimy się siódmego stycznia. Wesołych świąt i
szczęśliwego Nowego Roku.

Rozłączył się. Umierałem z ciekawości, jak Miche tego
dokonała. Natychmiast do niej zadzwoniłem.

- Zgaduję, że dzwonił pan „Rączki”.

- Nowy, ulepszony model pana „Rączki”.

Roześmiała się.

- To co, zostajesz?

background image

- Zawarliśmy umowę.

-Świetnie.

- Ale musisz mi powiedzieć, jak tego dokonałaś.

- Nie, to moja tajemnica.

- Nie przekupiłaś go, co?

- O Boże, nie. Zaszantażowałam, może, ale nie
przekupiłam. Powiedziałam ci, że mam mocne argumenty.

- Miche, dziękuję.

TLR

- Czuwam nad tobą, szefie.

*

Wróciłem do hotelu po dziewiątej. Zdziwiłem się,
zastawszy w salonie samą Elizabeth. Leżąc na brzuchu,
układała puzzle.

- Dzień dobry, panie Hurst.

- A gdzie masz mamę?

background image

- Płacze w pana pokoju.

Addison łkała, skulona na podłodze w pozycji
embrionalnej. Przyklęknąłem przy niej i wziąłem ją w
ramiona.

- Co się stało?

Wciąż zanosząc się płaczem, zdołała odpowiedzieć:

- Steve tu był. Próbował zmusić Collina, żeby kogoś
wyleczył.

- Masz krew na bluzie.

- Popchnął mnie na szafki w spiżarni.

Odgarnąłem jej włosy, szukając rany, ale nic nie
znalazłem.

- Gdzie masz ranę?

- Collin ją wyleczył.

- Wszystko z nim w porządku?

- Śpi. Nie uzdrowił tego mężczyzny.

- Gdzie znajdę Steve’a?

background image

- Nie, proszę, zostaw go. Już dzwoniłam na policję. -
Mocniej się we mnie wtuliła. - Proszę, nie zostawiaj
mnie. Dłużej już sama nie dam rady.

Pocałowałem ją w głowę.

- Nie zostawię cię. Nigdy. Obiecuję.

TLR

ROZDZIAŁ 42

TLR

Słyszałem kiedyś, że musimy się upodobnić

do dzieci, by wejść do nieba. Dopiero dziś

zrozumiałem te słowa.

Z dzienników Natana Hursta

TLR

Addison zaczęła się uspokajać dopiero po półgodzinie.
Leżeliśmy wciąż na podłodze, kiedy do pokoju weszła
Elizabeth.

- Collin dziwnie oddycha.

background image

W ciągu tych kilku sekund, które zajęło nam dojście do
drugiego apartamentu, Collin przestał oddychać. Addison
przyłożyła ucho do jego piersi i spojrzała na mnie szeroko
otwartymi z przerażenia oczami.

- Dzwoń na 911 - krzyknęła, natychmiast rozpoczynając
sztuczne oddychanie.

Nim na miejsce dotarli sanitariusze, Addison udało się
przywrócić Collinowi akcję serca. Pojechała z nim
karetką, a ja, z modlącą się po cichutku Elizabeth,
ruszyłem za nimi.

- Czy Collin umrze? - spytała Elizabeth przestraszonym
głosikiem.

- Nie wiem, kochanie - odpowiedziałem, zastanawiając
się, czy to właśnie ten dzień miał na myśli ich dziadek.

Kiedy karetka dojechała do szpitala Salt Lake Regional,
skóra Collina miała siny odcień. Był już zacewnikowany,
podpięty do oksymetru, ciśnieniomierza, z TLR

szyi sterczał mu wenflon połączony z kroplówką, do gołej
piersi miał przyklejone elektrody, podłączono mu też
sondę nosowo-żołądkową. Pod tą całą aparaturą trudno
było dostrzec małego chłopca.

background image

Zabrano go od razu na OIOM. Dołączyliśmy z Elizabeth
do Addison w poczekalni. W drodze zadzwoniłem do
Miche i choć była już w łóżku, przyjechała w ciągu
godziny. Na jej twarzy malowało się to samo przerażenie,
co na naszych.

- Jak mogę pomóc?

- Zajęłabyś się Elizabeth?

- Jasne. Chcecie, żebym zabrała ją do domu?

Elizabeth przeglądała w rogu pomieszczenia bajeczki Dr.
Seussa. Choć była poza zasięgiem naszych głosów,
odpowiedziałem dużo ciszej:

- Jeszcze nie... Tak na wszelki wypadek... - nie
dokończyłem. - Może zabra-

łabyś ją na spacer? Albo czymś zajęła?

- Nie ma problemu. - Podeszła do Elizabeth. - Cześć,
Lizzy, masz ochotę na mały spacer?

- Możemy kupić Collinowi misia?

- Możemy sprawdzić, czy jakieś sklepy z misiami są o tej
godzinie otwarte.

background image

Miche wzięła ją za rękę i wyszły z pokoju.

Addison siedziała w milczeniu ze spuszczoną głową,
modliła się. Minęła północ, nim w końcu pojawiła się
lekarka, młoda Chinka w zielonym fartuchu i spuszczonej
poniżej brody masce chirurgicznej.

- Pani Park?

Addison wstała.

-Tak?

- Jestem doktor Berg. Stan pani syna jest stabilny. Udało
nam się poprawić utlenowanie. Musieliśmy przetoczyć mu
krew, bo przez chemioterapię nie miał

wystarczającej ilości krwinek do transportu tlenu.

- Ale teraz jest już w porządku?

TLR

- W tej chwili tak, ale to tylko stan przejściowy. Jego
serce długo nie wytrzyma.

- A co z przeszczepem?

Lekarka wyglądała na zakłopotaną.

background image

.

- Pani Park, pani syn nie jest już na liście oczekujących na
przeszczep, został z niej skreślony.

- Słucham?

- Wasz onkolog nie poinformował pani o tym?

Addison zbladła.

- To co zamierzacie zrobić? Pozwolicie mu umrzeć?

- Pani Park...

- Mój syn ryzykował życiem, pomagając innym, a kiedy
sam czegoś potrzebuje, wy umiecie tylko powiedzieć, że
nie ma go na liście.

- Przykro mi. Wiem, jak musi się pani czuć.

- Straciła pani dziecko?

Lekarka się skrzywiła.

- Nie, ale...

- To proszę nie mówić, że wie pani, jak ja się teraz czuję.

background image

- Przykro mi, ale nie mam na to wpływu, musimy ściśle
przestrzegać ustalo-nych zasad. - Wciągnęła głęboko
powietrze. - Muszę panią spytać, czy zechce pani
podpisać zgodę na niepodejmowanie resuscytacji.

Addison wybuchła płaczem.

- Co to takiego? - spytałem.

- To zgoda, aby w razie ustania akcji serca nie
podejmować prób reanimacji.

- A co jeśli tego nie podpisze?

- Za każdym razem, gdy ustanie akcja serca, będziemy
podejmować nadludz-kie wysiłki, aby ją przywrócić, aż
do momentu kiedy i one na nic się zdadzą. To tylko
przedłuży jego cierpienia.

TLR

- Chcę się zobaczyć z synem - zakomunikowała Addison.

Lekarka spojrzała na nią.

- Zaprowadzę panią. Jest pod wpływem środków
uspokajających. Trochę potrwa, nim odzyska przytomność.

W kompletnej ciszy zajechaliśmy windą na ósme piętro i

background image

podążyliśmy za lekarką na OIOM.

Collin był podpięty do skomplikowanej aparatury
kontrolującej szereg funkcji życiowych. Addison podeszła
do brzegu łóżka i dotknęła syna.

- Collin. - Nie odpowiedział, a ona zasłoniła ręką oczy.

Siedzieliśmy w sali, obserwując, jak śpi. Gdzieś po
godzinie poszedłem sprawdzić, co z Miche. Elizabeth
spała na jej kolanach.

- I jak tam? - spytała Miche z nadzieją w głosie.

- Niedobrze.

- Co mu jest?

- Potrzebuje przeszczepu serca, ale skreślono go z listy.

- Jak mogli to zrobić?

- Z powodu nowotworu.

- Tak mi przykro.

- Czekamy, aż się obudzi.

- A ja co mam robić ?

background image

- Możesz zostać jeszcze trochę? To może być ostatnia
okazja Lizzy do rozmowy z bratem.

Jej oczy zaszły łzami.

- Jasne.

Wróciłem na OIOM. Po czterdziestu pięciu minutach
weszła doktor Berg.

Sprawdziwszy wskazania aparatury monitorującej puls i
akcję serca, podeszła do nas.

- Pani Park, stało się coś nadzwyczajnego.

TLR

- Co takiego?

- Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś podobnym.
Pani syn ponownie znalazł się na liście do przeszczepu.
Jeśli tylko znajdzie się odpowiednie dla niego serce,
dostanie je.

Addison wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.

- Jak to się stało?

- Tego typu decyzje podejmowane są na wyższym

background image

szczeblu. Nie wiem, jak to się stało, wiem tylko, że nasz
szef podpisał papiery.

- Niby czemu miałby to zrobić?

- Myślę, że ktoś tam wyżej się do was uśmiechnął.

- Jak się nazywa? - spytałem. - Pani szef?

- Doktor Lawrence Pyranovich.

Zerknąłem na Addison.

- Proszę podziękować w naszym imieniu doktorowi
Pyranovichowi - odpowiedziała Addison.

- Oczywiście, pozostaje nam tylko czekać na odpowiednie
serce.

- Ile jeszcze Collin wytrzyma?

- Wytrzymałość dzieci jest zadziwiająca, pod tym
względem biją dorosłych na głowę. Widziałam takie,
które w takim jak on stanie wytrzymały jeszcze ponad
tydzień. Myślę, że ma spore szanse.

Po wyjściu lekarki Addison rzuciła się z płaczem w moje
ramiona.

background image

- Jest szansa.

Nie potrafiłem dzielić jej radości. Spojrzała na mnie.

- Co jest, dlaczego się nie cieszysz?

- Muszę ci coś powiedzieć, choć bardzo tego nie chcę.

W jej oczach pojawił się strach.

- Tamtego dnia, gdy wyjechaliśmy z Collinem od was z
domu, powiedział mi...

- zawahałem się - powiedział mi, że umrze przed
świętami.

TLR

Wpatrywała się we mnie.

- Dlaczego tak powiedział?

- Twierdził, że twój ojciec przyszedł do niego i go o tym
poinformował.

Zakryła dłonią oczy i zaczęła płakać.

- Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. Collin
kazał mi obiecać, że ci nie powiem.

background image

Łkała chwilę, a gdy na powrót zebrała się w sobie,
odpowiedziała:

-Wiedziałam. Wiedziałam wcześniej. Ale nie chciałam w
to wierzyć. - Spojrzała mi w oczy. - Muszę to jednak
usłyszeć od niego.

Pielęgniarki doglądały Collina co dziesięć minut przez
całą noc. Około wpół

do trzeciej nad ranem zdjęły mu maskę tlenową, w zamian
wprowadzając do nosa kaniulę. Ocknął się gdzieś koło
czwartej. Addison przysnęła, więc delikatnie ją
obudziłem. Spojrzała na mnie.

- Obudził się - wyszeptałem.

Podeszła do łóżka. Matka i syn popatrzyli sobie w oczy.

- Hej, młody mężczyzno.

Collin nie odpowiedział. Po dziesięciu minutach znów
zamknął oczy. Przysunąłem krzesło do łóżka - Addison
usiadła i go obserwowała. Po dwudziestu minutach
ponownie otwarł oczy. Tym razem wstała, ściskając go za
rękę.

- Collin, muszę cię o coś spytać.

background image

Spojrzał na nią.

- Słyszysz mnie?

Skinął powoli głową.

Addison przełknęła ślinę.

- Czy tu umrzesz?

Mrugnął kilka razy. Addison przymknęła oczy i wzięła
głęboki oddech.

- Jesteś pewien?

Znów skinął głową.

TLR

- Chcesz iść n a t a mt ą s t r on ę ?

Jego oczy wypełniły się łzami. Kiwnął głową.

- Och, kochanie. - Pogłaskała go po policzku

Pochyliłem głowę.

- W porządku. - Addison wyprostowała ramiona i
zwróciła się do mnie: -

background image

Powiedz doktor Berg, że podpiszę tę zgodę.

- Mam zawołać Elizabeth?

Kiwnęła głową.

Znalazłem doktor Berg i poinformowałem ją o zmianie
decyzji. Nie mogła zrozumieć, co Addison do tego
skłoniło. Potem wróciłem do poczekalni. Elizabeth spała
rozciągnięta na krzesłach z głową na kolanach drzemiącej
Miche. Obudziłem ją delikatnie.

- Przyszedłem po Elizabeth.

- Czy to już?

- Nie wiem.

Wziąłem małą na ręce. Obudziła się w windzie.

- Czy Collin może już iść do domu?

Nie potrafiłem jej na to odpowiedzieć.

Postawiłem ją na ziemi przed wejściem na OIOM i razem
podeszliśmy do jego łóżka. Addison odwróciła się w
naszą stronę.

- Chodź tu do nas, Lizzy.

background image

Elizabeth rozumiała dużo więcej, niż myśleliśmy.
Podeszła do łóżka brata i sięgnęła w stronę poręczy, żeby
go dotknąć.

- Cześć, Collin.

Patrzyli na siebie w milczeniu.

- Kocham cię - powiedziała tylko, przyciskając głowę do
poręczy.

Położyłem dłoń na ramieniu Addison.

- Była tu doktor Berg? TLR

Kiwnęła głową.

Nie pozostawało nic innego, jak czekać.

*

Jakieś dwadzieścia minut później do sali wszedł
ciemnowłosy lekarz w wy-miętym fartuchu. Przykucnął
przy Addison.

- Pani Park? W pokoju obok pani syna leży kobieta
przywieziona z wypadku samochodowego. Jej mąż zginął
na miejscu, a ona ma krwotok wewnętrzny, któ-

background image

rego nie potrafimy zatamować. Osieroci czwórkę dzieci.

Addison zdziwiona podniosła wzrok.

- Dlaczego pan mi o tym mówi?

- Wiem, kim jest pani syn.

Addison na moment spuściła wzrok, potem popatrzyła na
swoje dzieci.

- Chodź tu, Lizzy - zawołała małą. Kiedy ta podeszła,
zwróciła się do mnie: -

Potrzymasz ją?

Posadziłem Elizabeth na kolanach. Addison wstała i
podeszła do Collina.

- Collin, słyszałeś, o co prosił ten lekarz?

Kiwnął głową.

Jej oczy znów wypełniły się łzami.

- Zrobię to, czego sobie życzysz.

Collin intensywnie się w nią wpatrywał. Nie widziałem
ani nie słyszałem, żeby coś mówił, ale po chwili Addison

background image

wzięła głęboki oddech.

- Dobrze, kochanie - odpowiedziała i zwróciła się do
lekarza: - Może ją pan tu przywieźć?

- Tak - odpowiedział i opuścił pokój, by po chwili
pojawić się w towarzystwie pielęgniarki pchającej nosze
na kółkach. Na nich leżała nieprzytomna kobieta. Jej skóra
była woskowobiała. Lekarz i pielęgniarka przystawili
nosze do łóżka Collina.

TLR

- Proszę mówić, co mamy robić.

- Musi jej tylko dotknąć.

Addison przeszła na drugą stronę łóżka. Lekarz opuścił
poręcze najpierw no-szy, na których leżała kobieta, a
potem łóżka Collina. Wziął dłoń kobiety i ułożył

ją pod dłonią chłopca. Ten zamknął oczy i przez moment
nic się nie działo. Po chwili kobietą zaczęły targać tak
gwałtowne drgawki, że aż nosze pobrzękiwały.

Pielęgniarka się przeżegnała. Umierająca kobieta otwarła
oczy, a z jej piersi wydarł się głośny jęk. Popatrzyła
najpierw w sufit, a potem na Collina.

background image

- To ty.

Collin w dalszym ciągu miał zamknięte oczy, oddychał z
wysiłkiem.

- Ten chłopak, on... - Popatrzyła na niego, walcząc o
oddech. - Siebie nie potrafisz ocalić? - Po czym spytała
Addison: - Pani jest jego matką?

Addison nie była w stanie wykrztusić ani słowa, jej pełne
łez oczy mówiły same za siebie.

- Widziałam go. Znad tego pokoju. Był cudowny. Światło
wokół niego było cudowne. - Jej oczy też wypełniły się
łzami. Rozejrzała się po pokoju. - Nikt z was tego nie
widział, prawda? - Zwracając się do Addison, dodała: -
Przepraszam.

Zdaję sobie sprawę, co on zrobił. Tak mi przykro.

- Dla nas i tak było już za późno - odpowiedziała
Addison.

Po minucie maszyny wokół łóżka Collina podniosły
wściekły alarm. Nagle chłopiec popatrzył w róg pokoju.
Poruszył wargami. Addison nachyliła się nad łóżkiem.

- Dziadek tu jest?

background image

Podążyła za spojrzeniem Collina i już wiedziała.

- Proszę, tato... nie zabieraj go.

Potem znów spojrzała na swoje dziecko, wzrokiem
pieszcząc kontury jego twarzy, zachłannie zapisując w
pamięci ten obraz, który miała przywoływać do końca
życia.

TLR

Później przytuliła swój policzek do jego i wyszeptała:

- Dziękuję, że mogłam być twoją matką. Kocham cię.
Zawsze będę cię kochać.

- Potem zerknęła jeszcze w róg pokoju. - Opiekuj się
moim małym chłopcem.

*

I nic już więcej nie mówiliśmy. W którejś przepełnionej
miłością i smutkiem chwili Collin cichutko nas opuścił.

EPILOG

Pochowaliśmy

Collina

dzień

po

świętach.

Bez

reporterów, błysku fleszy i tłumów zebraliśmy się w kilka
osób wokół niewielkiej trumienki.

background image

Od tamtych świąt minęły cztery lata. Tysiąc zachodów
słońca. I z każdym dniem świat odrobinę się zmieniał.
Pobraliśmy się z Addison na wiosnę. Jest moją ostoją i
dodaje mi sił. Wszyscy ogromnie boleliśmy nad stratą,
jaką ponieśliśmy, ale to tylko zbliżyło naszą rodzinę i
wyniosło ją na wyżyny akceptacji, a może nawet
zrozumienia.

*

Siódmego stycznia wróciłem do pracy w MusicWorld
jako nowy szef działu TLR

ochrony. Choć Miche i Martsie dotrzymały słowa,
pozostałe kobiety nie okazały się równie pobłażliwe. Na
tydzień przed świętami Staynera zawieszono, a później
zwolniono. Niedługo potem zwolniła go również żona.

Teraz, gdy nie muszę już podróżować, stałem się
domatorem. Mam nawet ogród. W końcu zdecydowałem
też, że Earl nigdzie się nie wybiera i kupiłem mu nowe
akwarium. Tydzień później zdechł.

W pracy mam nową asystentkę. Miche mnie opuściła, żeby
zająć się dzieckiem

- ślicznym małym chłopczykiem, któremu dała na imię
Collin. Po raz kolejny okazało się, że potrzeba

background image

uzdrawiania tych, których kochał, była u Collina tak duża,
że walka z nią nie miała sensu. Miche mniej więcej raz w
tygodniu podrzuca nam dziecko do niańczenia. Za kilka lat
Elizabeth będzie wystarczająco duża, by się nim zająć.
Życie zatoczyło pełen krąg.

Jak się łatwo domyślić, Steve stracił posadę w swojej
firmie prawniczej.

Przeniósł się na wschód, choć ja powiedziałbym raczej,
że zwiał. Zajmuje się teraz namawianiem ofiar różnych
wypadków do wnoszenia pozwów. Jest twarzą firmy,
która obiecuje fortuną wynagrodzić tym ludziom ból i
cierpienia. Ciągle jeszcze nie zabrał Elizabeth do
Disneylandu.

Kilka tygodni po Nowym Roku na poświęconej biznesowi
stronie „Tribune” natknąłem się na nekrolog Rileya
Franzena. Cóż, tak bywa.

Odwiedzam teraz mamę raz w miesiącu. Chciałbym móc
powiedzieć, że na-stąpiło jakieś cudowne wyzdrowienie,
które wyrwało ją ze szponów demencji. Ale takie rzeczy
się nie zdarzają, przynajmniej odkąd nie ma z nami
Collina. Zmieniłem jednak swój stosunek do niej. A to i
tak więcej, niż oczekiwałem.

Analizowałem wydarzenia tamtego przedświątecznego

background image

okresu wiele razy w ciągu tych czterech lat i oto, do jakich
doszedłem wniosków. Przez karty historii przewinęli się
niezwykli ludzie, którzy zdawali się nie należeć do
naszego świata.

Ludzie tacy jak Gandhi, Sokrates czy Jezus. Świat nigdy
nie wie, jak takich ludzi przyjąć. Zazwyczaj zabijamy ich i
dopiero lata lub całe wieki po ich odejściu za-TLR

czynamy ich rozumieć i uczyć się od nich. Cóż, jesteśmy
dosyć

dziwnymi

isto-tami.

Kamienujemy

naszych

proroków, by po ich śmierci stawiać im pomniki.

Wierzę, że Collin był jednym z nich. I nawet jeśli nie
działał na taką skalę jak Gandhi, to nieważne. I tak zmienił
świat.

Tyle moglibyśmy się od Collina nauczyć o tym drugim ze
światów, a także o potencjale tego, w którym żyjemy. W
pewien sposób Collin stał się płótnem, na którym
wymalowaliśmy własne dusze: jasnymi bądź ciemnymi
barwami wybra-nymi z palety pragnień. Teraz już wiem,
że to, czego pragniemy, świadczy o tym, kim jesteśmy.

Wszyscy odczuwamy potrzebę uleczania. I choć nasz
świat co roku wydaje miliardy dolarów na tabletki,
mikstury i zabiegi, tak naprawdę to zaledwie ułamek tego,
czego najbardziej potrzebujemy. Czy warto przedłużać

background image

życie pełne tchórzo-stwa i grzechu? Po co dawać komuś
nowe serce, by wypełnił je na nowo nienawiścią i żalem,
albo nowe oczy, by oglądały fale krytyki albo brak
tolerancji?

Wszyscy powinniśmy sobie zadać te pytania. Być może
sztuczne serce jest najlepszą metaforą naszych czasów.

Życie toczy się dalej. Addison i ja zmagamy się z
codziennością, wychowując naszą małą dziewczynkę.
Elizabeth skończyła już dziewięć lat, tyle samo, ile miał

Collin, kiedy nas opuścił. Jego śmierć zostawiła rany w
wielu sercach, ale w jej chyba najboleśniejszą. Był jej
najlepszym przyjacielem, jej bohaterem, jej bratem.

Nic nie zostało z jej żywiołowej natury, utraciła dawną
beztroskę. Dopiero sześć miesięcy po jego śmierci
ponownie usłyszałem jej śmiech. Dziś jest poważną i
wrażliwą dziewczynką.

Na początku zaznaczyłem, że nie będzie to opowieść
świąteczna. Ale może nie miałem racji. Którejś nocy,
jakieś pół roku temu, kiedy układałem Elizabeth do snu,
powiedziała mi, że Collin odwiedził ją we śnie.
Powiedział: „Nie płacz tak dużo. I tak w końcu zwycięża
miłość”.

background image

Nie ma chyba wspanialszego świątecznego przesłania.

TLR

Od Autora

Kiedy Richard Paul Evans zabierał się za pisanie The
Christmas Box,
nie przypuszczał nawet, że powieść stanie
się bestsellerem. Ta ciepła historia o ro-dzicielskiej
miłości i prawdziwym znaczeniu Świąt przeszła do
historii, gdy szturmem zdobyła szczyty listy bestsellerów.
Od tamtej pory napisał jedenaście powieści, z których
wszystkie trafiały na listę bestsellerów „The New York
Times”. Należy też do nielicznych autorów, którym udało
się trafić na listy bestsellerów zarówno książek
popularnonaukowych, jak i beletrystycznych. Jest lau-
reatem wielu nagród, w tym American Mothers Book
Award (1998), Storytelling World Award oraz Romantic
Times Best Women’s Novel of the Year (2005).

Cztery z jego powieści doczekały się ekranizacji z
niezwykle doborową ob-sadą. Wśród aktorów znaleźli się
m. in.: Maureen O’Hara, James Earl Jones, Richard
Thomas, Ellen Burstyn, Naomi Watts, Vanessa Redgrave,
Christopher Lloyd oraz Rob Lowe.

Na wiosnę 1997 roku Evans założył The Christmas Box
House International, organizację charytatywną, która

background image

buduje pogotowia opiekuńcze, a także pomaga TLR

dzieciom zaniedbywanym i wykorzystywanym. Pogotowia
powstały dotychczas w Moa, Vernal, Ogden i Salt Lake
City w stanie Utah. Pomogły już trzynastu ty-siącom
dzieci. Jego powieść Słonecznik (Wydawnictwo Sonia
Draga, 2006) również przyczyniła się do powstania
sierocińca w Peru. Za pracę charytatywną Evansowi
przyznano Washington Times Humanitarian of the Century
Award oraz Volunteers of America National Empathy
Award.

Jako utalentowany mówca Richard Paul Evans dzielił
podium z takimi osobistościami jak prezydent George W.
Bush, George i Barbara Bush, były premier Wielkiej
Brytanii John Major, Ron Howard, Elizabeth Dole,
Deepak Chopra, Steven Allen czy Bob Hope. Zapraszano
go do licznych programów: The Today Show czy
Entertainment Tonight, pojawiał się też na łamach “Time”,

“Newsweek”, “People”, “The New York Times”,
“Washington Post”, “Good Housekeeping”, “USA Today”,
“TV Guide”, “Reader’s Digest” czy “Family Circle”.
Evans mieszka w Salt Lake City, w stanie Utah z żoną
Keri i piątką dzieci.

Zapraszamy do odwiedzenia strony autora:

background image

www.richardpaulevans.com

TLR

background image

Document Outline

��
��Z
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��

background image

��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��
��


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron