Carole Mortimer
Weekend w Paryżu
Tłumaczył
Krzysztof Bednarek
Toronto
• Nowy Jork • Londyn
Amsterdam
• Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt
• Mediolan • Paryż
Sydney
• Sztokholm • Tokio • Warszawa
Carole Mortimer
Weekend w Paryżu
Tytuł oryginału:
In Separate Bedrooms
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2003
Redaktor serii:
Małgorzata Pogoda
Opracowanie redakcyjne:
Małgorzata Pogoda
Korekta:
Jolanta Spodar
2003 by Carole Mortimer
for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o. Warszawa 2005
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych
– jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Relaks są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT
Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-2336-7
Indeks 389994
Światowe Życie – 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Niestety to kobieciarz, mamo – powiedziała
z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutka˛, niebieskooka˛ szatynka˛. Miała
metr pie˛c´dziesia˛t siedem wzrostu, pie˛kna˛ twarz
o delikatnych rysach, włosy sie˛gaja˛ce ramion.
– Zbyt cze˛sto pochopnie oceniasz ludzi – od-
powiedziała zza biurka Diana Crawford, matka
Mattie. – Juz˙ nieraz twoje osa˛dy okazywały sie˛
błe˛dne. – Us´miechne˛ła sie˛ ciepło. – Moz˙e jestes´
przewraz˙liwiona po tym, jak okazało sie˛, z˙e Ri-
chard, kto´ry spotykał sie˛ z toba˛przez trzy miesia˛ce,
był zare˛czony z kims´ innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, kto´re-
go wolała nie wspominac´. Pewnego dnia Richard
niespodziewanie oznajmił, z˙e nie moga˛ sie˛ wie˛cej
widywac´, poniewaz˙ za tydzien´ sie˛ z˙eni!
– Chociaz˙ musze˛ przyznac´, z˙e to, co mi o nim
mo´wiłas´, wskazuje na bardzo swobodny tryb z˙ycia
– dodała Diana.
– Mamo, on umawia sie˛ ro´wnolegle z czterema
kobietami! Z czego trzy to me˛z˙atki! – Mattie była
oburzona.
– Me˛z˙atki powinny trzymac´ sie˛ własnych me˛z˙o´w
– skomentowała matka. Była bardzo podobna do
co´rki, tylko juz˙ nie tak szczupła jak dawniej. – To
prawda, z˙e niekto´rym me˛z˙czyznom wydaje sie˛, z˙e
od przybytku głowa nie boli. Wola˛ umawiac´ sie˛
z wieloma kobietami i nigdy sie˛ nie oz˙enic´.
– Kto´ra kobieta przy zdrowych zmysłach wy-
szłaby za takiego człowieka? – odparła Mattie.
– To nie me˛z˙czyzna, a prawdziwa s´winia!
– Powinien stana˛c´ pod pre˛gierzem i zostac´ pub-
licznie wychłostany – nieoczekiwanie dodał me˛ski
głos.
Mattie zamarła. Odwro´ciła sie˛ powoli, zarumie-
niona.
Diana us´miechne˛ła sie˛, wstała i podeszła do
przystojnego, młodego przybysza.
– Czym moge˛ słuz˙yc´? – spytała.
– Jestem Jack Beauchamp – przedstawił sie˛
me˛z˙czyzna. – Telefonowałem wczoraj. Chciałbym
oddac´ swojego psa na przechowanie przez przyszły
weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał
i obejrzał pani hotel. – Diana prowadziła hotel dla
pso´w. – Przepraszam, jes´li paniom przeszkodziłem
– cia˛gna˛ł Jack, zerkaja˛c na Mattie, kto´ra z kolei
pobladła. – Mo´wiła mi pani, z˙e moge˛ przyjechac´
w niedziele˛ po południu.
– Oczywis´cie, jestes´my umo´wieni – zapewniła
z us´miechem Diana. – Pan´ski piesek to collie,
owczarek szkocki, prawda?
Mattie us´miechne˛ła sie˛. Jej matka nigdy nie
6
CAROLE MORTIMER
zapominała pso´w ani ich ras, choc´ nieraz myliła ich
włas´cicieli.
– Wabi sie˛ Harry – dodał na potwierdzenie
Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze
nigdy w z˙yciu nie widziała tak przystojnego me˛z˙-
czyzny! Miał około trzydziestu, moz˙e trzydziestu
pie˛ciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem
o pie˛knych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaz-
nym spojrzeniu. Jego wspaniała, smagła, pocia˛gła
twarz miała me˛skie, choc´ nieprzesadnie wyraziste
rysy.
Mattie zawstydziła sie˛ troche˛ swojego codzien-
nego ubrania – włoz˙yła dzisiaj zwykła˛ koszulke˛
i dz˙insy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na
szcze˛s´cie Jack Beauchamp miał na sobie podob-
nego typu stro´j, tyle z˙e ciemny, co dodawało mu
jeszcze aury me˛skos´ci i tajemniczos´ci.
– Che˛tnie pokaz˙e˛ panu nasz hotel – odezwała
sie˛ Mattie. – Mama jest zaje˛ta.
– Oczywis´cie.
– Alez˙... – zacze˛ła Diana.
– Zajmij sie˛ swoja˛ praca˛, mamo – przerwała
Mattie. – Pokaz˙e˛ panu wszystko.
Matka spojrzała na nia˛ z troska˛. Najwyraz´niej
Mattie miała ochote˛ oprowadzic´ przystojnego
klienta po Woofdorf – tak nazywał sie˛ prowadzony
od dwudziestu lat przez Diane˛ luksusowy hotel dla
pso´w.
7
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Prosze˛ za mna˛– odezwała sie˛ Mattie do Jacka.
– Pokaz˙e˛ panu, gdzie rezyduja˛ nasi gos´cie.
– Bardzo che˛tnie za pania˛ po´jde˛ – odpowie-
dział.
Cofne˛ła sie˛ odrobine˛.
– Słucham?
Diana us´miechała sie˛ grzecznie. Chyba nie usły-
szała s´ciszonych sło´w klienta.
– Pie˛kna pogoda jak na te˛ pore˛ roku – odpowie-
dział z us´miechem Jack.
– Prosze˛ przodem – rzuciła z˙ywo Mattie, ot-
wieraja˛c mu drzwi.
– Pani pierwsza.
Ruszyli w kon´cu jednoczes´nie, zderzaja˛c sie˛
w drzwiach. Mattie była przekonana, z˙e Jack Beau-
champ zrobił to celowo.
– Przepraszam – mrukne˛ła.
– Nic nie szkodzi – odparł zadowolony z siebie.
Us´miechna˛ł sie˛ rozbrajaja˛co. Było oczywiste, z˙e
celowo draz˙ni Mattie.
– Gdyby zechciał pan wie˛cej na mnie nie wpa-
dac´... – zacze˛ła.
– Postaram sie˛ – odpowiedział. – Wydaje mi
sie˛, z˙e gdzies´ juz˙ pania˛ spotkałem.
Mattie wzie˛ła głe˛boki oddech. Jack Beauchamp
mo´gł ja˛ spotkac´. Miała nadzieje˛, z˙e nie przypomni
sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko
w s´wie˛ta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony
swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie po-
8
CAROLE MORTIMER
trzeby wyprzec´ sie˛ prawdy, aby firma jej matki nie
straciła klienta.
– Wa˛tpie˛ – skwitowała.
– A jednak jestem przekonany, z˙e gdzies´ sie˛ juz˙
widzielis´my – cia˛gna˛ł. – I to raczej nie w sytuacji
towarzyskiej.
– Naprawde˛ nie przypominam sobie pana – za-
kon´czyła Mattie, us´miechaja˛c sie˛.
Skłamała.
– Te˛dy – rzuciła, aby odwro´cic´ uwage˛ Jacka.
Otworzyła drzwi do bokso´w z psami. Na koryta-
rzu rozległo sie˛ ogłuszaja˛ce szczekanie. Psy prze-
bywały w budynku, aby nie było im zimno.
– Wszystkie pokoje maja˛ dywany i sa˛ ogrzewa-
ne – mo´wiła Mattie. Pomieszczenia dla pso´w na-
zywały z Diana˛ ,,pokojami’’, poniewaz˙ były duz˙e
i naprawde˛ luksusowo wyposaz˙one. – Psy maja˛
takz˙e wygodne fotele. – Pokazała na znajduja˛cy sie˛
w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego psa.
– Kaz˙dy gos´c´ dostaje czysty kosz i posłanie, cho-
ciaz˙ jes´li klient woli, moz˙e przywiez´c´ posłanie,
kto´rego pies uz˙ywa w domu. – Mattie głaskała
wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki
były wysokie, wie˛c trzeba było wyjas´niac´ klien-
tom, za co płaca˛. – Gos´ciom, kto´rzy maja˛ w zwy-
czaju ogla˛dac´ seriale, wstawiamy do pokoju telewi-
zor. – Mattie obejrzała sie˛ i stwierdziła, z˙e Jack
zatrzymał sie˛ przy drugim boksie, gdzie witał go
z rados´cia˛ pie˛kny labrador.
9
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Mattie wro´ciła do klienta.
– S
´
liczna, prawda? – odezwała sie˛ przyjaz´nie,
głaszcza˛c wspaniałe zwierze˛. – To suka, wabi sie˛
Sophie.
– Przepie˛kna! – odparł Jack. – I bardzo przyjaz´-
nie nastawiona.
– To prawda – zgodziła sie˛.
Bawia˛cy sie˛ z psem Jack wygla˛dał rozbrajaja˛co.
Był tak niewiarygodnie przystojny! Trudno było
oderwac´ od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była
z tego zadowolona.
– Sophie cieszy sie˛ na widok człowieka – doda-
ła. – Niestety, jej włas´cicielka, starsza pani, zmarła
przed trzema miesia˛cami. Jej rodzina nie chce
Sophie, polecili nam ja˛ us´pic´. Oczywis´cie nie us´pi-
łybys´my z mama˛ zdrowego zwierze˛cia! Dlatego
Sophie cia˛gle u nas mieszka – wyjas´niała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pra-
cy; tego dnia zamkne˛ła ja˛ w boksie jedynie ze
wzgle˛du na spodziewanego gos´cia. Mattie i jej
matka miały juz˙ cztery własne psy – nie tylko bo-
wiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłac´
zwierza˛t do schroniska, obawiały sie˛, z˙e jes´li psy
nie znajda˛ nowych włas´cicieli, zostana˛ us´pione.
– To bardzo smutna historia – skomentował
Jack.
– Tak... Chodz´my dalej. Pokaz˙e˛ panu wolne
boksy, z˙eby mo´gł pan wybrac´ na przyszły weekend
lokum dla Harry’ego.
10
CAROLE MORTIMER
Kilka minut po´z´niej Jack usiadł w fotelu dla
kliento´w.
– Naprawde˛ zapewniaja˛ panie psom luksusowe
warunki – powiedział.
– Psy to tak wspaniałe, kochaja˛ce człowieka
zwierze˛ta – odparła Mattie. – Zasługuja˛ na najlep-
sze traktowanie.
– Zgadzam sie˛. – Jack chwile˛ patrzył jej w oczy.
– Harry’emu z pewnos´cia˛ be˛dzie tu bardzo dobrze.
– Wstał. – Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu.
A Harry ma juz˙ szes´c´ lat, mam go od szczeniaka.
Mattie zerkne˛ła na Jacka. Miał przynajmniej
jedna˛ zalete˛ – naprawde˛ troszczył sie˛ o swojego
psa. Moz˙e nie był złym człowiekiem?
– Harry’emu bez wa˛tpienia be˛dzie u nas dobrze
– zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze raz nachylił
sie˛ nad Sophie. – Pokaz˙e˛ panu, jakie przestronne
wybiegi mamy dla naszych gos´ci. Niezalez˙nie od
tego, z˙e sa˛ wybiegi, codziennie wyprowadzamy
kaz˙dego psa na długi spacer.
– Wasz hotel zapewnia wie˛cej wygo´d niz˙ wiele
hoteli dla ludzi! – odezwał sie˛ z rozbrajaja˛cym
us´miechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
– To prawda.
– Czy prowadza˛ go panie we dwie, czy pani
mama zatrudnia jeszcze kogos´? – spytał Jack.
– Zatrudnia – odpowiedziała kro´tko. – Czy nie
uwaz˙a pan, z˙e hotel jest pie˛knie połoz˙ony? – zmie-
niła temat.
11
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Hotel był naprawde˛ wspaniale połoz˙ony – w spo-
kojnej okolicy, ws´ro´d kwiato´w – i miał własny og-
ro´d. Znajdował sie˛ ponadto blisko Londynu.
– Cudownie – odparł Jack, wpatruja˛c sie˛ w oczy
Mattie.
– Zaprowadze˛ pana do mojej matki, aby omo´-
wiła wszystkie szczego´ły – powiedziała szybko.
– Mam nadzieje˛, z˙e wszystko sie˛ panu podoba-
ło? – zagadne˛ła z us´miechem Diana, gdy ich po-
nownie zobaczyła.
– Wszystko – potwierdził z przekonaniem
w głosie. Znowu zerkna˛ł na Mattie. – Mam na imie˛
Jack.
– A ja Diana – odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej wie˛cej o dziesie˛c´ lat starsza od Jacka,
a Mattie – chyba o dziesie˛c´ lat młodsza. Diana
Crawford wcia˛z˙ była atrakcyjna˛ kobieta˛. Wiele lat
temu została wdowa˛. Zawsze twierdziła, z˙e zbyt
mocno kochała ojca Mattie, z˙eby zwia˛zac´ sie˛ z kim-
kolwiek. Jednak chyba kaz˙dej kobiecie spodobałby
sie˛ Jack Beauchamp.
– Ska˛d dowiedziałes´ sie˛ o naszym hotelu, Jack?
– spytała Diana. – Zawsze o to pytamy, w celach
marketingowych. Czy ktos´ polecił ci to miejsce czy
tez˙ moz˙e widziałes´ nasza˛ reklame˛?
– Ktos´ zostawił w moim biurze ulotki reklamo-
we waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na s´cianie,
szybko odwro´ciła sie˛ od Jacka.
12
CAROLE MORTIMER
– Mo´j Harry jeszcze nigdy nie był w psim
hotelu – cia˛gna˛ł – mo´wiłem juz˙ o tym twojej co´rce.
Jednak w przyszły weekend koniecznie musze˛ byc´
w Paryz˙u, a poniewaz˙ wyjez˙dz˙am z cała˛ rodzina˛,
nie ma sie˛ kto nim zaopiekowac´. Wolałbym go nie
zostawiac´ w hotelu, chociaz˙ wasz jest naprawde˛
luksusowy.
– Przepraszam, musze˛ juz˙ is´c´ – odezwała sie˛
nagle Mattie. – Mam cos´ do zrobienia.
– Dzie˛kuje˛ za oprowadzenie – powiedział
z us´miechem Jack, kto´ry wcia˛z˙ stał przy drzwiach.
– Mam nadzieje˛, z˙e zobaczymy sie˛ znowu – dodał,
us´miechaja˛c sie˛ jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby wie˛cej nie widziec´ tego czło-
wieka.
– Zapewne zobaczymy sie˛ w przyszły weekend,
jes´li zdecyduje sie˛ pan przywiez´c´ do nas Harry’ego
– powiedziała. – Teraz naprawde˛ musze˛ juz˙ is´c´.
Jack odsuna˛ł sie˛, z˙eby mogła go mina˛c´.
A wie˛c to jest Jack Beauchamp! – pomys´lała,
wychodza˛c z pokoju. Wyja˛tkowo przystojny, moz˙-
na by nawet powiedziec´: czaruja˛cy... Mama chyba
go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim
ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, kto´ra w ze-
szłym roku kro´tko u niej pracowała, a potem ja˛
okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla
pso´w w biurach JB Industries. Nie wiedziała, z˙e
zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
13
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Z pewnos´cia˛ czekała ja˛ oz˙ywiona rozmowa
z matka˛. To włas´nie bowiem o Jacku Beauchampie
mo´wiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
14
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ DRUGI
– Alez˙ to czaruja˛cy człowiek! – odezwała sie˛
Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym, sporto-
wym samochodem.
Mattie była innego zdania niz˙ matka i miała ku
temu powo´d. Zastanawiała sie˛, czy nie powiedziec´
o nim matce.
– Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny
sposo´b bycia, mimo z˙e jest bogaty, co od razu
widac´! – zachwycała sie˛ Diana. – Zarezerwował
dla Harry’ego miejsce na cztery dni w okresie
Wielkanocy. Zdaje sie˛, z˙e be˛dziemy miały pełny
hotel... Co sie˛ stało, Mattie? – Spostrzegła mine˛
co´rki.
– Zapisałas´ jego nazwisko ,,Beecham’’ – od-
powiedziała z westchnieniem. – Nie miałam poje˛-
cia, z˙e to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.
– Czy cos´ sie˛ stało? – spytała podejrzliwie Dia-
na. – Kto to jest? Czyz˙bys´ znowu narobiła sobie
kłopoto´w?
– Chyba nie, ale zdaje sie˛, z˙e zrobiłam cos´
okropnego, mamo. – Mattie miała zbolała˛ mine˛.
– Chcesz o tym porozmawiac´, kochanie?
– Nie bardzo, ale obawiam sie˛, z˙e powinnam.
– Mattie westchne˛ła. Była impulsywna˛ osoba˛
i cze˛sto najpierw działała, a mys´lała dopiero po´z´-
niej, zbyt po´z´no.
– Chodz´my do domu – zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nia˛ powoli, wiedza˛c, z˙e roz-
mowa nie be˛dzie przyjemna. Zapewne matka miała
racje˛. Po okropnym dos´wiadczeniu z Richardem
Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym,
z˙e jakis´ me˛z˙czyzna poste˛puje nieuczciwie. Uwaz˙a-
ła zachowanie Jacka za okropne, lecz mimo to nie
powinna była robic´ tego, co zrobiła.
Matka i co´rka usiadły w wygodnej, choc´ troche˛
ciasnej kuchni. Diana zaparzyła herbaty. Woko´ł
nich kra˛z˙yły cztery psy, zadowolone z ich obec-
nos´ci.
– I co masz mi do powiedzenia? – spytała
Diana.
– Pamie˛tasz... zanim wszedł Jack Beauchamp,
mo´wiłam ci o bogatym kobieciarzu, kto´ry spotyka
sie˛ ro´wnolegle z czterema kobietami – zacze˛ła
Mattie. – To włas´nie on, Jack Beauchamp!
– Cos´ takiego! To znaczy, z˙e to jego sekretarka
zamo´wiła u ciebie wczoraj w jego imieniu cztery
bukiety, z kto´rych kaz˙dy miałas´ dostarczyc´ innej
kobiecie?
– Tak. – Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła
byc´ tak niema˛dra? Nie wiedziała, jak Jack Beau-
champ zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego
dnia. Wo´wczas sa˛dziła, z˙e obmys´liła sprytny plan,
ale zda˛z˙yła juz˙ całkowicie zmienic´ zdanie.
16
CAROLE MORTIMER
Mattie prowadziła popularna˛ kwiaciarnie˛. Miała
ona juz˙ tak dobra˛ opinie˛, z˙e Mattie obecnie za-
jmowała sie˛ stale ros´linami w biurach kilku firm.
Przynosiło jej to wysokie dochody.
Mie˛dzy innymi obsługiwała przedsie˛biorstwo
JB Industries, kto´rego włas´cicielem i prezesem był
Jack Beauchamp.
Jes´li postanowi sie˛ na niej zems´cic´, Mattie moz˙e
stracic´ wszystkie szes´c´ kontrakto´w z firmami. Byc´
moz˙e nawet był w stanie doprowadzic´ ja˛ do bank-
ructwa! A tymczasem matka miała opiekowac´ sie˛
jego psem...
– Zrealizowałas´ jego zamo´wienie, czy nie?
– spytała Diana.
– Owszem. Juz˙ na Boz˙e Narodzenie dostarczy-
łam w jego imieniu bukiety tym samym czterem
kobietom.
– To by znaczyło, z˙e spotyka sie˛ ze wszystkimi
przynajmniej od czterech miesie˛cy! – wywnios-
kowała Diana.
– Tym razem zamieniłam karteczki z dedyka-
cjami, kto´re wypisał – przyznała sie˛ Mattie. Spus´-
ciła głowe˛, zawstydzona. Miała dwadzies´cia trzy
lata i naprawde˛ nie powinna juz˙ robic´ podobnych
rzeczy. – On nie jest specjalnie pomysłowy – kon-
tynuowała. – Wszystkim czterem napisał to samo:
,,Dla Sandy, z głe˛bi serca – J.’’, ,,Dla Tiny, z głe˛bi
serca – J.’’. I tak dalej. Pozostałe dwie maja˛ na imie˛
Sally i Cally. Pomys´lałam, z˙e byc´ moz˙e powinny
17
WEEKEND W PARYZ
˙
U
dowiedziec´ sie˛ nawzajem o swoim istnieniu. Po-
słałam wie˛c Cally bukiet z dedykacja˛ dla Tiny,
Tinie – z dedykacja˛ dla Sandy, Sandy – dla Sally,
a Sally – dla Cally. Wiem, z˙e głupio zrobiłam...
Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrz˙ała.
– Chyba do niego po´jde˛ i powiem mu, co zrobi-
łam. Wytłumacze˛, z˙e... – Mattie umilkła, widza˛c,
z˙e jej matka s´mieje sie˛ serdecznie.
– Oj, Mattie, Mattie! – Diana z rozbawieniem
pokre˛ciła głowa˛. – Rzeczywis´cie be˛dziesz musiała
wybrac´ sie˛ do niego i wszystko mu wytłumaczyc´.
To z pewnos´cia˛ ta sprawa z Richardem wcia˛z˙
wpływa na twoje zachowanie. Wyobraz´ sobie, co
by było, gdyby w dzien´ swojego długo oczekiwa-
nego s´lubu przyjechała do nas rankiem narzeczona
Richarda i spytała, co cie˛ z nim wia˛z˙e. – Diana
znowu pokre˛ciła głowa˛. – Nie wiesz, jakie skutki
mogła spowodowac´ wczorajsza zamiana kartek na
bukietach. – Nagle znowu wybuchne˛ła s´miechem.
– To nie jest s´mieszne, mamo! – odezwała sie˛
z oburzeniem Mattie.
– Masz racje˛, kochanie. – Diana niemal płakała
ze s´miechu.
– Przestan´ sie˛ s´miac´! – Mattie zacze˛ła sie˛ oba-
wiac´, z˙e nerwowy s´miech jej matki okaz˙e sie˛
zaraz´liwy. – Przeciez˙ Jack Beauchamp mnie zabije
– powiedziała z oz˙ywieniem. – Kiedy usłyszy, z˙e...
– umilkła.
18
CAROLE MORTIMER
– Czy te bukiety na pewno dotarły do wszyst-
kich adresatek? – upewniła sie˛ Diana.
Mattie pokiwała tylko głowa˛. Zawsze dostar-
czała kwiaty na czas. Mie˛dzy innymi dlatego miała
wielu stałych kliento´w. Choc´ Jack z pewnos´cia˛ nie
be˛dzie zadowolony z jej ostatniej usługi.
– Musze˛ powiedziec´, z˙e nie zachowywał sie˛ jak
człowiek, kto´remu zmyła głowe˛ rozws´cieczona
kochanka – zauwaz˙yła Diana.
– Rzeczywis´cie – mrukne˛ła Mattie.
Gdyby wiedziała, z˙e z jej poste˛pku wynikło cos´
dobrego, czułaby sie˛ lepiej. Gdyby choc´ jedna z ko-
biet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi
Beauchampowi, co o nim mys´li, moz˙e poruszyłoby
to choc´ odrobine˛ jego sumienie.
– Nie wyobraz˙am sobie, jak moge˛ przed nim
stana˛c´ i powiedziec´ mu, co zrobiłam...
– Nie dziwie˛ ci sie˛ – pokiwała głowa˛ Diana.
– Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Cos´ mi
jednak mo´wi, z˙e jes´li do niego nie pojedziesz, to on
jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej
było uprzedzic´ atak Beauchampa.
A moz˙e nie mam sie˛ czego wstydzic´? – pomys´-
lała znowu. Powiedział, z˙e cała jego rodzina wyjez˙-
dz˙a z nim do Paryz˙a. Moz˙e ma z˙one˛ i dzieci? Jes´li
tak, nie powinien wysyłac´ kwiato´w z˙adnym kobie-
tom poza z˙ona˛!
Byc´ moz˙e az˙ tak bardzo mi nie zaszkodzi?
19
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– zastanawiała sie˛. Jes´li jest z˙onaty, nie be˛dzie
chciał robic´ wiele hałasu w nadziei, z˙e moz˙e za-
chowa wszystko w tajemnicy? A zreszta˛, co tak
naprawde˛ moz˙e mi zrobic´? – pocieszała sie˛ Mattie.
Jednak naste˛pnego dnia, kiedy stane˛ła naprzeciw
Jacka Beauchampa w jego wspaniałym gabinecie,
wcale nie czuła sie˛ pewnie. W nocy z´le spała, niepo-
koja˛c sie˛ o przebieg i skutki rozmowy. Wyobraz˙ała
sobie, z˙e przynajmniej jedna z czterech kobiet musia-
ła juz˙ skontaktowac´ sie˛ z Beauchampem w sprawie
cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze
i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack be˛dzie
zachowywał sie˛ w swoim gabinecie prezesa ro´wnie
naturalnie i bezpos´rednio jak w hotelu jej matki.
Wygla˛dał na spokojnego – nie tak jak człowiek,
kto´ry ma powaz˙ne kłopoty w z˙yciu osobistym.
– Prosze˛ pana... – zacze˛ła w kon´cu nies´miało
Mattie.
– Prosze˛ mi mo´wic´ po imieniu – przerwał.
Oparł sie˛ wygodnie i znowu zacza˛ł sie˛ jej przy-
gla˛dac´. – Moja sekretarka powiedziała, z˙e zadzwo-
niłas´ z samego rana i prosiłas´ o pilne spotkanie.
Ponoc´ sprawa jest waz˙na...
Mattie musiała tak powiedziec´, bo Claire Tho-
mas nie znalazłaby dla niej ani chwili w napie˛tym
rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał
spotkanie, zostało jej wie˛c tylko dziesie˛c´ minut.
20
CAROLE MORTIMER
– Czyz˙by sie˛ okazało, z˙e jednak nie moz˙ecie
przyja˛c´ na weekend Harry’ego? – spytał Jack.
– Nie, nie o to chodzi... Nie przychodze˛ tu jako
asystentka mojej mamy.
– Nie? W takim razie dlaczego koniecznie
chciałas´ porozmawiac´ ze mna˛ dzisiaj, Mattie?
– spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włoz˙yła szaroniebieska˛garsonke˛. Mia-
ła nadzieje˛, z˙e wygla˛da powaz˙niej niz˙ poprzedniego
dnia. Pociły jej sie˛ re˛ce. Była bardzo zdenerwowana.
– Nie pracuje˛ w hotelu dla pso´w... – Przyszło jej
na mys´l, z˙e moz˙e Jack be˛dzie rozbawiony tym, co
sie˛ stało. Alez˙ nie! Ona w podobnej sytuacji z pew-
nos´cia˛ nie byłaby rozbawiona. Chociaz˙ ona nigdy
nie umawiałaby sie˛ z czterema me˛z˙czyznami!
– Nie? – Jack był zdziwiony. – W takim razie
czym sie˛ zajmujesz?
– Byc´ moz˙e tego nie wiesz, ale wspo´łpracuje˛
z twoja˛ firma˛.
– Naprawde˛? W jakim zakresie? – zdumiał sie˛
Jack.
– Prowadze˛ kwiaciarnie˛ ,,Zielen´ i Pie˛kno’’.
– Ach... – Wyraz´nie sie˛ nachmurzył. Przypusz-
czała, z˙e teraz sie˛ domys´lił, w jakiej sprawie przy-
szła. Nie pomyliła sie˛. – W takim razie zapewne
przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy
czterech bukietach, kto´re zleciłem dostarczyc´?
A jednak! – pomys´lała Mattie. Ma przeze mnie
kłopoty! Zbladła odrobine˛.
21
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Sam zamierzałem skontaktowac´ sie˛ dzis´ z to-
ba˛ – oznajmił. Przybrał tajemniczy wyraz twarzy.
– Przyszło mi na mys´l, z˙e moz˙e zechcesz to
zrobic´ – przyznała Mattie.
– I sa˛dziłas´, z˙e lepiej be˛dzie mnie uprzedzic´,
tak? – upewnił sie˛.
– Tak. Wczoraj sprawdzałam ksie˛ge˛ zlecen´
i nagle zdałam sobie sprawe˛, z˙e popełniłam okrop-
na˛ pomyłke˛ – cia˛gne˛ła.
– Doprawdy? – Nieoczekiwanie Jack wstał
gwałtownie zza biurka i zbliz˙ył sie˛ do niej. – Kiedy
dokładnie zdałas´ sobie sprawe˛ z tej pomyłki? Mniej
wie˛cej o kto´rej?
Mattie zadarła głowe˛, aby widziec´ jego twarz.
Stał zbyt blisko, wolałaby patrzec´ na niego z wie˛k-
szej odległos´ci. Nie była pewna jego nastroju.
W kaz˙dym razie Jack z pewnos´cia˛ nie był zadowo-
lony.
– To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cie˛
bardzo przeprosic´...
– Mattie, czy moglibys´my zakon´czyc´ te˛ roz-
mowe˛ przy kolacji? – zaproponował niespodziewa-
nie. – Jest interesuja˛ca, jednak... – spojrzał na
zegarek – za dwie minuty mam spotkanie.
– Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej
rozmowy... przy wspo´lnej kolacji! – oznajmiła
gwałtownie. Nie mogła uwierzyc´, z˙e Jack Beau-
champ włas´nie zaprosił ja˛ do restauracji!
– Nie? – upewnił sie˛, unosza˛c brwi.
22
CAROLE MORTIMER
– Nie!
– Dlaczego? – zapytał.
– Dlatego z˙e umawiasz sie˛ ro´wnolegle przynaj-
mniej z czterema kobietami!
Co´z˙, powiedziała prawde˛. Teraz Jack raczej nie
uwierzy, z˙e zamienienie przez nia˛ kartek przy
bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierza-
ła zostac´ kolejna˛ z jego licznych kochanek!
Przez chwile˛ obawiała sie˛, z˙e Jack chwyci ja˛ za
ramie˛ albo uderzy; naprawde˛ stał zbyt blisko. Tym-
czasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ sie˛ kobie-
cy głos:
– Czyz˙bym przyszła za wczes´nie?
Jack cofna˛ł sie˛ raptownie; Mattie odwro´ciła gło-
we˛ i zobaczyła pie˛kna˛, młoda˛ kobiete˛.
– Alez˙ ska˛d – odpowiedział z us´miechem.
– Włas´nie umawialis´my sie˛ z Mattie na wieczorne
spotkanie. – Rzucił jej gniewne spojrzenie.
Mattie obserwowała przybyła˛. Miała posa˛gowa˛
urode˛ – wyrazista˛, anielsko pie˛kna˛twarz, wspaniała˛
figure˛, ge˛ste, kruczoczarne włosy opadaja˛ce falami
na smukłe ramiona, niebieskie oczy, długie, smukłe
nogi. Była ubrana w dopasowana˛ niebieska˛ sukien-
ke˛ o ciekawym kroju, najwyraz´niej bardzo droga˛.
– Mattie, to jest moja siostra Alexandra – po-
wiedział Jack, ujmuja˛c Mattie za ramie˛.
Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytaja˛co, a po-
tem powiedziała z us´miechem:
23
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Miło cie˛ poznac´, Mattie! Bardzo przepra-
szam, jez˙eli wam przeszkodziłam, kochani. Claire
nie było w sekretariacie, wie˛c weszłam.
– Alez˙ nie przeszkodziłas´, Alexandro – zapew-
niła Mattie. Chciała, z˙eby Jack nareszcie ja˛ pus´cił.
– Włas´nie wychodziłam – dodała. Odsune˛ła sie˛ od
niego, lecz on wcia˛z˙ trzymał ja˛ za ramie˛.
– Nie ustalilis´my przeciez˙ szczego´ło´w wieczor-
nego spotkania – powiedział, patrza˛c jej w oczy.
– Mo´wisz, z˙e kolacja nie wchodzi w gre˛, wie˛c moz˙e
przyjade˛ do ciebie około dziewia˛tej i pojedziemy
na drinka?
Najwyraz´niej był zdeterminowany.
– Dobrze – zgodziła sie˛ nieche˛tnie. – Jes´li sie˛
tak upierasz...
– Upieram sie˛, Mattie – odpowiedział.
– Rozumiem. – Nareszcie ja˛ pus´cił. – To do
zobaczenia – powiedziała na odchodnym.
– Nie be˛de˛ mo´gł sie˛ doczekac´ naszego spot-
kania – poz˙egnał ja˛.
Wolałaby wcale sie˛ z nim nie spotykac´. I co´z˙
zamierzał jej powiedziec´, a co waz˙niejsze: co za-
mierzał zrobic´ w zwia˛zku z jej poste˛pkiem? W kon´-
cu Mattie dopus´ciła sie˛ brutalnej ingerencji w jego
z˙ycie osobiste.
24
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ TRZECI
– Celowo zamieniłas´ te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła sie˛ winem. Jack uderzył ja˛
w plecy, zbyt mocno. Była przekonana, z˙e zrobił to
ze złos´ci. Siedzieli w małym pubie w odludnej
okolicy. Jack przyjechał pod dom Mattie punktual-
nie o dziewia˛tej. Czekała juz˙ na kon´cu podjazdu,
aby jej matka nie wiedziała, z kim Mattie spe˛dza
wieczo´r.
Mattie wcia˛z˙ kaszlała. Jack wydawał sie˛ roz-
bawiony. Podał jej chusteczke˛.
– Prosze˛ – powiedział. – Juz˙ lepiej? – spytał
po chwili.
Pod wzgle˛dem fizycznym czuła sie˛ juz˙ lepiej,
chociaz˙ z pewnos´cia˛ nie najlepiej wygla˛dała. Roz-
mazał jej sie˛ makijaz˙. Niewaz˙ne. Psychicznie czuła
sie˛ bowiem okropnie.
– Dzie˛kuje˛ – mrukne˛ła.
Po południu powiedziała matce, z˙e wytłumaczy-
ła Jackowi sprawe˛ karteczek przy bukietach i z˙e
zaakceptował jej wyjas´nienie o pomyłce. A takz˙e,
z˙e wcia˛z˙ zamierza oddac´ Harry’ego na wielkanoc-
ny weekend do Woofdorf. Musiała przekonac´ Ja-
cka, z˙eby to zrobił.
– Mo´wiłam ci juz˙... Wczoraj wieczorem zorien-
towałam sie˛, z˙e niechca˛cy pomyliłam adresy, pod
kto´re wysłałam poszczego´lne... – zacze˛ła.
– Tak, mo´wiłas´ – przerwał jej Jack. – Ale nie
wiem, czy powinienem w to wierzyc´, z powodu
twojej po´z´niejszej uwagi na temat tego, z iloma
kobietami sie˛ spotykam.
Mattie zmieszała sie˛.
– Chyba mam racje˛ – stwierdził na głos, przysu-
waja˛c sie˛ bliz˙ej. – Kiedy przyjechałem do waszego
hotelu dla pso´w, rozmawiałas´ z matka˛ o jakims´
me˛z˙czyz´nie, kobieciarzu. Ten me˛z˙czyzna spotyka
sie˛ ro´wnolegle z czterema kobietami, prawda?
Mattie zarumieniła sie˛ ze wstydu. Nie wiedziała,
co odpowiedziec´. W dodatku czuła sie˛ niezre˛cznie,
znajduja˛c sie˛ tak blisko Jacka. Był tak przystojnym,
atrakcyjnym me˛z˙czyzna˛!
– Odpowiedz mi, prosze˛ – nalegał. – Podczas
wczorajszej rozmowy z matka˛ nie miałas´ wa˛tp-
liwos´ci w kwestiach, kto´re omawiałys´cie.
– Nie miałam i nie mam – odparła. – Rzeczywi-
s´cie, to o tobie rozmawiałam z matka˛. Ale to nie
znaczy, z˙e...
– Słucham – ponaglił.
– Pomyliłam sie˛ – skłamała powto´rnie. – Kaz˙dy
czasem popełnia błe˛dy. – Miała ochote˛ dodac´:
,,Nawet ty’’.
– Oczywis´cie – zgodził sie˛. – O kto´rej ze swoich
pomyłek mo´wisz?
26
CAROLE MORTIMER
Sytuacja wydała sie˛ Mattie niecodzienna. Sie-
działa w przyjemnym lokalu, w towarzystwie bar-
dzo atrakcyjnego me˛z˙czyzny, a jednak czuła sie˛
okropnie.
– Daj spoko´j – odpowiedziała. – Przeciez˙ przy-
szłam dzisiaj do ciebie, z˙eby przeprosic´ i... Co
masz na mys´li, pytaja˛c, o kto´rej ze swoich pomyłek
mo´wie˛?
– Czyz˙bys´ zdawała sobie sprawe˛, z˙e popełniłas´
wie˛cej niz˙ jeden bła˛d?
Co´z˙, najwyraz´niej popełniła kolejny, rozdraz˙-
niaja˛c tego człowieka.
– Wspomniałes´, z˙e cała twoja rodzina wyjez˙-
dz˙a... Pomys´lałam, z˙e masz z˙one˛ i dzieci. Czy...
– Nie. Nie jestem z˙onaty ani nie mam dzieci
– oznajmił. – Mo´wia˛c o rodzinie, miałem na
mys´li rodzico´w i rodzen´stwo. Mam kilkoro ro-
dzen´stwa.
– Wyjez˙dz˙asz do Paryz˙a z rodzicami i kilkor-
giem rodzen´stwa? – Była zaskoczona.
– Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra
– ta, kto´ra˛ dzisiaj poznałas´ – włas´nie sie˛ zare˛czyła.
Postanowili z narzeczonym wydac´ z tej okazji
uroczysty obiad w restauracji na Wiez˙y Eiffla.
Mattie powstrzymała wybuch nerwowego s´mie-
chu, zaskoczona wyjas´nieniem Jacka. Pomys´lała,
z˙e zazdros´ci narzeczonym, kto´rzy moga˛ sobie po-
zwolic´ na wydanie uroczystego obiadu w restaura-
cji na Wiez˙y Eiffla.
27
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– A wie˛c nie jestes´ z˙onaty.
– Nie mam tez˙ czterech kochanek – oznajmił.
– Byc´ moz˙e obecnie juz˙ nie – odparła ze złos´-
liwym us´miechem.
– Wiesz co, Mattie... – Wydawał sie˛ bardziej
zatroskany niz˙ rozgniewany – ty chyba przez˙ywasz
jakies´ kłopoty osobiste. Czyz˙bys´ miała złe do-
s´wiadczenia z rodzinnego domu?
– Złe dos´wiadczenia z domu? Nie w tym sensie,
o jakim mys´lisz – odparła.
– A w jakim? – zainteresował sie˛ Jack.
– Mo´j tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Led-
wie go pamie˛tam.
– Wspo´łczuje˛ ci. To musiało byc´ dla ciebie
okropne.
– O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja
byłam mała. Pamie˛tam, z˙e tata cze˛sto sie˛ s´miał i był
dla mnie bardzo dobry. Mama tez˙ s´miała sie˛ wtedy
o wiele cze˛s´ciej.
– Tak, to smutne... – skomentował. Zamys´lił
sie˛. – Musze˛ ci powiedziec´, z˙e zamienienie przez
ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kło-
potliwej sytuacji.
– Doprawdy? – Przypuszczała, z˙e jednak miał
cztery kochanki.
– Owszem – potwierdził. – Oczywis´cie nie jes-
tem w sytuacji bez wyjs´cia, ale wymaga ona ode
mnie podje˛cia pewnych działan´.
Mattie zaniepokoiła sie˛. Miała przeczucie, z˙e
28
CAROLE MORTIMER
owe tajemnicze działania be˛da˛ dotyczyły jej, i z˙e
nie be˛dzie to nic, co ja˛ ucieszy.
– Czy masz waz˙ny paszport? – spytał nagle.
– Słucham? – Mattie była zdumiona.
– Czy masz waz˙ny paszport? – powto´rzył spo-
kojnie.
– Mam... A dlaczego pytasz?
– Zamierzałem pojechac´ do Paryz˙a nie tylko
z rodzen´stwem i rodzicami. Z twojej winy stało
sie˛ tak, z˙e osoba, kto´ra miała mi towarzyszyc´,
nie pojedzie. Skoro masz paszport, byc´ moz˙e nie
pojade˛ sam.
– Jak to? – Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały
Mattie. Nie zdziwiła sie˛, z˙e kobieta, kto´ra miała
towarzyszyc´ mu podczas rodzinnej wyprawy do
Paryz˙a – bez wa˛tpienia jedna z czterech adresatek
bukieto´w – nie chciała jechac´, a zapewne nie chcia-
ła w ogo´le widywac´ sie˛ z Jackiem. Pewnie z˙adna
z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuo-
wac´ z nim znajomos´ci. Ale z˙eby Jack spodziewał
sie˛, z˙e Mattie z nim pojedzie...?
– Nie wiem, za kogo mnie uwaz˙asz – odpowie-
działa – ale sie˛ mylisz. Nie zamierzam jechac´ z toba˛
do Paryz˙a!
– Na pewno? – spytał.
– Z cała˛ pewnos´cia˛!
– Alez˙ pomys´l tylko, Paryz˙ wiosna˛ jest nad-
zwyczaj romantyczny... – kusił.
– Rzeczywis´cie mogłam narobic´ ci kłopoto´w
29
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– odpowiedziała, marszcza˛c brwi – ale szybko
znajdziesz inna˛, kto´ra zechce wybrac´ sie˛ z toba˛
do Paryz˙a. Skoro znalazłes´ jednoczes´nie cztery
kochanki... Poradzisz sobie, z taka˛ uroda˛ i cza-
rem osobistym! – zadrwiła.
Wa˛tpiła zreszta˛, z˙eby Jack zmartwił sie˛ jej od-
mowa˛. Jest wiele kobiet, kto´re natychmiast skorzy-
stałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystoj-
nym i bogatym me˛z˙czyzna˛.
Na szcze˛s´cie Mattie nie nalez˙ała do takich ko-
biet, chociaz˙ wygla˛d Jacka robił na niej wraz˙enie,
a i w jego sposobie bycia było cos´, co ja˛ pocia˛gało.
Ale tylko do pewnego stopnia. Był kobieciarzem,
a wie˛c me˛z˙czyzna˛ niewartym uwagi.
– Nie mam zbyt wiele czasu – opowiedział.
– Och, nie ba˛dz´ taki skromny – drwiła dalej.
– Zatem uwaz˙asz, z˙e jestem przystojny i czaru-
ja˛cy? – upewnił sie˛.
– Niekto´rym kobietom bez wa˛tpienia to wystar-
czy! – odparowała.
Lepiej, aby Jack nie mys´lał, z˙e Mattie sie˛ nim
interesuje. Choc´ moz˙e by tak było, gdyby nie miał
czterech kochanek, z kto´rych kaz˙da sa˛dziła, iz˙ jest
jego jedyna˛ wybranka˛! To było w Jacku zdecydo-
wanie nieatrakcyjne.
– Musze˛ jednak ze smutkiem przyznac´, z˙e udało
ci sie˛ doprowadzic´ do katastrofy w moim z˙yciu
osobistym – oznajmił.
Udało mi sie˛! Hura! – pomys´lała.
30
CAROLE MORTIMER
– To nie znaczy, z˙e zamierzam zasta˛pic´ twoja˛
kochanke˛ – zauwaz˙yła.
– Niczego takiego nie sugerowałem – odpowie-
dział z wyraz´nym rozbawieniem.
– I nie pojade˛ z toba˛ do Paryz˙a! – dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było,
gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack spacerowali
razem po Paryz˙u, pod re˛ke˛, gdyby jadali razem
kolacje w paryskich lokalach, gdyby...
– Mam wraz˙enie, z˙e jes´libys´ jednak pojechała,
nie z˙ałowałabys´ tej decyzji – skomentował jej
rozmarzenie Jack.
Spojrzała na niego ze złos´cia˛ i zarumieniła sie˛.
– Czy nie moz˙esz pojechac´ do Paryz˙a tylko
z rodzina˛? – spytała, zmieniaja˛c temat. – Nic sie˛ nie
stanie, jes´li spe˛dzisz jeden weekend pozbawiony
towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety.
– Poza moja˛ rodzina˛ be˛dzie tez˙ Thom, narze-
czony Alexandry, oraz jego rodzice i siostra – po-
wiedział, podkres´laja˛c słowo ,,siostra’’.
Mattie zawahała sie˛. Co chciał przez to powie-
dziec´? Czyz˙by sugerował, z˙e...
– A jednak be˛dzie tam ktos´, kto moz˙e cie˛ adoro-
wac´! – odgadła. Najwyraz´niej Jack był me˛z˙czyzna˛
pozbawionym skrupuło´w.
– Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmruz˙yła oczy.
– Czy to znaczy, z˙e ty ja˛ – tak?
Kiwna˛ł głowa˛.
31
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Zapewniam cie˛, z˙e to zupełnie nieodwajem-
nione zainteresowanie. Ale trudno mi powiedziec´
Sharon, z˙eby trzymała sie˛ ode mnie z daleka. To
siostra Thoma. Atmosfera całego wyjazdu stałaby
sie˛ napie˛ta i nie do kon´ca przyjemna. Nie chce˛
pozbawiac´ rados´ci Alexandry i Thoma. Pomys´-
lałem, z˙e be˛dzie najpros´ciej, jez˙eli pojade˛ do Pary-
z˙a w towarzystwie kobiety.
– Dzie˛kuje˛ za taka˛ propozycje˛! – burkne˛ła
Mattie.
– Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym
– przypomniał Jack.
Z Sally, Cally, Sandy albo Tina˛ – pomys´lała.
– Dlaczego Sharon ci sie˛ nie podoba? – spytała
z ciekawos´ci.
– Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, z˙e Mattie nie piła wina, kiedy wyma-
wiał ostatnie zdanie. Mogłaby sie˛ znowu za-
krztusic´. Jack uwaz˙ał siebie za grzecznego czło-
wieka!
Pokre˛ciła głowa˛.
– Nie moge˛ wyjechac´ na trzy dni, prowadze˛
kwiaciarnie˛, jak juz˙ wiesz – powiedziała.
– To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Pia˛tek
i poniedziałek wielkanocny to dni wolne od pracy.
Przeciez˙ musisz czasami miec´ wolne, ktos´ pracuje
wtedy za ciebie.
Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale
kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała Sam, naj-
32
CAROLE MORTIMER
lepsza przyjacio´łka, z kto´ra˛poznały sie˛ na studiach.
Sam była me˛z˙atka˛, przed kilkoma miesia˛cami uro-
dziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu praco-
wac´ w kwiaciarni.
Mattie nie zamierzała jednak brac´ urlopu na
Wielkanoc ani jechac´ z Jackiem do Paryz˙a.
– Niewaz˙ne, po prostu nie chce˛ jechac´ i juz˙
– powiedziała.
– Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryc´ zmieszanie. Jack
słusznie domys´lał sie˛, z˙e celowo zamieniła kartki
przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia
był to całkowicie nieodpowiedzialny poste˛pek. On
zdawał sobie z tego sprawe˛ i oczekiwał chyba
rekompensaty; mo´gł zniszczyc´ dobra˛ opinie˛ kwia-
ciarni Mattie.
Chyba mnie szantaz˙uje! – oceniła. Niestety. Ale
to jeszcze gorsza rzecz niz˙ to, co ja zrobiłam!
Czy zasługiwała na kare˛? Jack oczekiwał od
niej, z˙eby pojechała z nim do Paryz˙a na wielkanoc-
ny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była
kara? Weekend w Paryz˙u z tym me˛z˙czyzna˛... Jak
moz˙na postrzegac´ taki pomysł jako dotkliwa˛ kare˛?
Niesłychanie przystojny, zamoz˙ny, na swo´j sposo´b
czaruja˛cy me˛z˙czyzna proponował jej atrakcyjny
wyjazd. Mattie musiała przyznac´, z˙e propozycja
była kusza˛ca.
Odwro´ciła wzrok.
– Co powiem matce? – zastanowiła sie˛ na głos.
33
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Jednak tym razem Jack nie wydawał sie˛ roz-
bawiony.
– Zapewne moje nazwisko padło w twojej roz-
mowie z matka˛ o me˛z˙czyz´nie, kto´ry umawia sie˛
z czterema kobietami? – spytał.
– Prawde˛ mo´wia˛c... – zacze˛ła.
– Na pewno padło – dokon´czył za nia˛. – Trudno.
Moz˙e po prostu powiedz jej prawde˛? Z
˙
e jedziesz ze
mna˛ do Paryz˙a.
– Miałabym powiedziec´ jej cos´ takiego?! Z
˙
e wy-
magasz ode mnie, z˙ebym pojechała z toba˛ do Paryz˙a,
z˙e mnie szantaz˙ujesz? Z
˙
e jes´li tego nie zrobie˛, moz˙esz
doprowadzic´ mnie do finansowej ruiny?
Jack skrzywił sie˛.
– Jes´li zamierzasz uja˛c´ to w takie słowa...
– Przeciez˙ zasugerowałes´, z˙ebym powiedziała
matce prawde˛!
– Tak – zgodził sie˛ z westchnieniem. – Nie
spodziewałem sie˛ jednak, z˙e tak postrzegasz praw-
de˛. Nie moz˙esz jej po prostu powiedziec´, z˙e po-
znałas´ mnie troszke˛ lepiej i chcesz mi pomo´c?
– Wybieraja˛c sie˛ z toba˛ na weekend do Paryz˙a!
– Tak.
– Prawie nic o sobie nie wiemy – zauwaz˙yła.
– Nie moge˛ powiedziec´, z˙e dobrze cie˛ znam.
– Ale poznasz mnie o wiele bliz˙ej, jes´li poje-
dziemy razem, poznasz moja˛ rodzine˛, spe˛dzimy
wszyscy wspo´lnie długi weekend. Zaprzyjaz´nimy
sie˛, zobaczysz.
34
CAROLE MORTIMER
Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie
wierzyła własnym uszom. Słowa Jacka wydawały
jej sie˛ groteskowe. Chociaz˙ z drugiej strony...
Była ogromnie ciekawa, jak przez˙yłaby week-
end w Paryz˙u w towarzystwie Jacka Beauchampa
i jego bliskich. Nie mogła powiedziec´, z˙eby ta
perspektywa jej nie ne˛ciła.
Mattie od dziecka rzadko jez´dziła na wakacje.
Zazwyczaj dogla˛dały z Diana˛ cudzych pso´w, pso´w
ludzi, kto´rzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały
zreszta˛ dostatecznie duz˙o, aby wiele wydawac´ na
podro´z˙e. Dopiero w minionym roku Mattie za-
prosiła Diane˛ na tygodniowa˛ wycieczke˛ do Grecji.
Postanowiła nareszcie sprawic´ matce prawdziwa˛
przyjemnos´c´. Matka tyle dla niej zrobiła przez te
wszystkie lata!
Jack wybuchna˛ł s´miechem, widza˛c spojrzenie
Mattie.
– Nie jestes´ zbyt miły – zwro´ciła mu uwage˛.
– Czy w takim razie jedziesz ze mna˛ do Paryz˙a?
– spytał wesoło.
Serce Mattie zacze˛ło bic´ coraz mocniej.
Przeciez˙ on chce ze mna˛ jechac´ tylko dlatego,
z˙ebym odwro´ciła od niego uwage˛ niejakiej Sharon!
– mitygowała sie˛.
Ale romantyczny Paryz˙, wys´nione miasto ko-
chanko´w, kusił... Mattie zapewniała Jacka, z˙e nie
chce z nim jechac´, a jednoczes´nie mimowolnie
zastanawiała sie˛, jakie zabrac´ ubrania!
35
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Wzie˛ła głe˛boki oddech i powiedziała:
– Dobrze. Pojade˛... Ale nie mys´l, z˙e zrobie˛ to
z jakiegokolwiek innego powodu niz˙ ten, z˙e mnie
szantaz˙ujesz! – dodała szybko.
– Jak bym mo´gł! – zastrzegł sie˛ z udawanym
oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Pomys´l tylko – szepna˛ł. – Popłyniemy Sek-
wana˛... Be˛dziemy spacerowac´ po Polach Elizejs-
kich. Po´jdziemy do Ogrodu Luksemburskiego.
Usia˛dziemy przy stoliku w przytulnej kawiarence.
Zjemy obiad w restauracji na Wiez˙y Eiffla.
Mattie popadała w coraz wie˛ksze rozmarzenie.
Miała ogromna˛ ochote˛ na to wszystko, o czym
mo´wił.
Jedyna˛ rzecza˛, kto´ra budziła jej niepoko´j, był
fakt, z˙e o´w cudowny weekend miała spe˛dzic´ z nim,
Jackiem Beauchampem!
36
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Doka˛d jedziesz? Z kim? – dopytywała sie˛
zdumiona Diana. Z niedowierzaniem patrzyła na
co´rke˛.
Szykowały s´niadanie. Mattie włas´nie powiado-
miła ja˛ o zamiarze wyjazdu. Wydawało sie˛, z˙e
Diana z wraz˙enia zaraz rozleje kawe˛.
Mattie delikatnie wyje˛ła kubek z re˛ki matki
i potwierdziła:
– Do Paryz˙a. Z Jackiem Beauchampem... Ale
be˛dziemy mieli oddzielne sypialnie – zastrzegła.
Miała nadzieje˛, z˙e nie kłamie. Nie omo´wili osta-
tecznie z Jackiem z˙adnych szczego´ło´w.
– Zawsze to jakies´ pocieszenie – mrukne˛ła Dia-
na, siadaja˛c. – Czyz˙bys´ w taki włas´nie sposo´b
zamierzała
mu
zrekompensowac´
wyrza˛dzone
szkody?
– To raczej on sie˛ tego domaga – wyjas´niła. Ida˛c
za rada˛ Jacka, powiedziała matce cała˛ prawde˛.
– Pomys´lałam, z˙e weekend w Paryz˙u nie jest naj-
gorsza˛ kara˛, jaka mogła mnie spotkac´ – zakon´-
czyła.
Diana pokre˛ciła głowa˛.
– Nie sa˛dze˛, z˙eby Jack Beauchamp... to znaczy...
– Nie była w stanie wypowiedziec´ swoich mys´li.
– Mattie, dlaczego ty cia˛gle musisz wpla˛tywac´ sie˛
w kłopoty?
– Nic mi sie˛ nie stanie – zapewniła Mattie,
ujmuja˛c dłon´ matki. – Be˛dziesz miała jego psa jako
zakładnika! – zaz˙artowała.
– Rzeczywis´cie – us´miechne˛ła sie˛ smutno Dia-
na. – Nie wierze˛, z˙e pojedziesz z tym człowiekiem
do Paryz˙a! – Wcia˛z˙ kre˛ciła głowa˛, oszołomiona.
– Mys´lałam, z˙e ci sie˛ spodobał.
– Tak – przyznała Diana. – Wydał mi sie˛ miły
i czaruja˛cy. W pewnej chwili pomys´lałam nawet,
z˙e chciałabym zwia˛zac´ sie˛ z kims´ takim, tylko
chyba troche˛ starszym...
– Naprawde˛?
– Naprawde˛ – potwierdziła matka. – Ale kiedy
mi wyjas´niłas´, z˙e to on umawia sie˛ ro´wnoczes´nie
z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz
mi mo´wisz, z˙e wybierasz sie˛ z nim do Paryz˙a!
Mattie us´miechne˛ła sie˛.
– Mamo, nie mys´l, z˙e...
Kro´tkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej do-
kon´czyc´ zdania.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił
w pracy. Tego dnia włoz˙ył kremowa˛ koszule˛ i za-
wia˛zał bra˛zowy krawat. Musiał wczes´nie wstac´,
poniewaz˙ była dopiero o´sma rano.
38
CAROLE MORTIMER
Ciekawe, gdzie znalazł otwarta˛ kwiaciarnie˛.
Trzymał bowiem w re˛ku bukiet wiosennych z˙on-
kili.
– Co tu robisz?! – odezwała sie˛ surowym tonem
Mattie, wstaja˛c powoli. Jeszcze miała na sobie
szlafrok i piz˙ame˛.
Diana zda˛z˙yła sie˛ ubrac´, poniewaz˙ karmiła
wczes´niej psy.
– Dzien´ dobry – odezwał sie˛ Jack, nie zraz˙ony.
Wszedł dalej i zamkna˛ł za soba˛ drzwi. – Przyszed-
łem do ciebie, Diano – wyjas´nił, po czym wre˛czył
Dianie kwiaty.
Cos´ podobnego!
– Nie przeszkadzaj sobie – odezwał sie˛ do Mat-
tie. – Szykuj sie˛ do pracy. Chciałbym zamienic´
kilka sło´w z twoja˛ mama˛. – Us´miechna˛ł sie˛ do
Diany.
Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje.
Wszedł nieproszony do ich domu w porze, kiedy
mo´gł sie˛ spodziewac´, z˙e Mattie i jej matka be˛da˛
jeszcze nieubrane, wre˛czył Dianie kwiaty, a Mattie
zbył niezbyt uprzejma˛ rada˛. Był po prostu nie-
znos´ny!
Zaraz... zdaje sie˛, z˙e z˙onkile, kto´re wre˛czył
mamie, zerwał przed chwila˛ w naszym ogrodzie!
– pomys´lała Mattie.
Poczuła sie˛ zdezorientowana. Na domiar złego
nie wygla˛dała ładnie, rozczochrana, bez makijaz˙u,
w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.
39
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Przepraszam, ale chciałbym porozmawiac´
z twoja˛ mama˛ na osobnos´ci – oznajmił Jack, zanim
zda˛z˙yła sie˛ odezwac´.
– To dobrze, be˛dzie mi mniej nieprzyjemnie
– burkne˛ła w kon´cu i wyszła, zabieraja˛c swo´j kubek
z niedopita˛ kawa˛. – Uwaz˙aj, mamo! – rzuciła na
odchodnym. Us´miechne˛ła sie˛ jeszcze kpia˛co do
Jacka. Wydawał sie˛ zdziwiony. I dobrze!
Po co´z˙ zawitał do ich domu o tak wczesnej
porze? Poprzedniego wieczora ustalili z Mattie,
z˙e spotkaja˛ sie˛ naste˛pnego dnia wieczorem w ce-
lu omo´wienia szczego´ło´w wyjazdu. Jack nie
wspominał, z˙e zamierza odwiedzic´ Diane˛ wczes-
nym rankiem. Wtedy Mattie zadbałaby o swo´j
wygla˛d.
Choc´ Mattie nie miała wraz˙enia, aby mu sie˛
specjalnie podobała. Chciał jedynie wykorzystac´
jej towarzystwo, by pozbyc´ sie˛ niechcianej adora-
torki. Mattie napomniała sie˛ w mys´li, z˙eby o tym
pamie˛tac´.
Wzie˛ła prysznic, zrobiła makijaz˙, włoz˙yła czar-
ny kostium i jasna˛ kremowa˛ bluzke˛, uczesała sie˛.
Teraz wygla˛dam lepiej – pomys´lała.
Nie miała jednak szansy pokazac´ sie˛ Jackowi,
poniewaz˙ juz˙ go nie było. Matki takz˙e. Tylko
z˙onkile stały dumnie w wazonie na s´rodku kuchen-
nego stołu.
Mattie odnalazła Diane˛ w gabinecie, w kto´rym
rozmawiała z klientami. Diana siedziała w fotelu.
40
CAROLE MORTIMER
Sophie – ich ulubiona suka – opierała łeb o jej
kolano.
– Wszystko w porza˛dku? – upewniła sie˛ Mattie.
– Tak – odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego cia˛gu wypowiedzi.
– Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyje-
dzie znowu, do ciebie – wyjas´niła Diana. Nie
mo´wiła nic wie˛cej, tylko głaskała Sophie. W kon´cu
wstała i omine˛ła biurko.
Czego on chciał?! – cisne˛ło sie˛ na usta Mattie.
– Czy nie powinnas´ była wyjs´c´ przed dziesie˛-
cioma minutami? – spytała Diana, patrza˛c na ze-
garek.
– Mamo! – zawołała Mattie, sfrustrowana.
– Słucham? – spytała niewinnym tonem Diana.
– Czyz˙bys´ zachowywała sie˛ w tak denerwuja˛cy
sposo´b z powodu Jacka Beauchampa?
Diana rozes´miała sie˛.
– Od razu widac´ po tobie wszystkie emocje,
Mattie – powiedziała, rozbawiona. – Postanowiłam
zabawic´ sie˛ chwile˛ twoja˛ciekawos´cia˛, to wszystko.
– Spowaz˙niała. – Jack chciał po prostu wyjas´nic´ mi
sytuacje˛ i zapewnic´, z˙e nie zamierza cie˛ uwies´c´.
– A nie zamierza? – Mattie była zaskoczona.
– To znaczy... spodziewam sie˛, z˙e oczywis´cie nie
zamierza. – Była rozdraz˙niona faktem, z˙e Jack
zdecydował sie˛ omo´wic´ to z jej matka˛. – Juz˙ ci
mo´wiłam – dodała.
– Oczywis´cie, ale on osobis´cie chciał mnie
41
WEEKEND W PARYZ
˙
U
o tym zapewnic´. Dlaczego masz taka˛ smutna˛mine˛?
Jestem pewna, z˙e z łatwos´cia˛ zdołasz przekonac´ go
do zmiany zamiaro´w...
– Mamo!
– Dobrze juz˙, dobrze. – Diana pogładziła dłon´
co´rki.
Jack jest tylko o dziesie˛c´ lat młodszy od mamy
– pomys´lała Mattie. Moz˙e powinien był zapropo-
nowac´ wyjazd jej, a nie mnie!
Nie spodobała jej sie˛ ta mys´l.
– Jak to: powiedziałes´ o mnie rodzinie? – po-
wto´rzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli naprze-
ciw siebie przy restauracyjnym stoliku. – Kiedy im
powiedziałes´? I włas´ciwie co? – Jack przeciez˙
niewiele o niej wiedział.
Obiad w jego towarzystwie był ciekawym do-
s´wiadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej francuskiej
restauracji na najwyz˙szym pie˛trze wiez˙owca po-
zdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy stoliku usy-
tuowanym obok okna, z kto´rego rozcia˛gał sie˛ wi-
dok na Londyn. Chwile˛ potem przyszedł przywitac´
sie˛ z nim włas´ciciel restauracji. Jack przedstawił
mu Mattie, mo´wia˛c: ,,Mattie Crawford, moja przy-
jacio´łka’’.
Nie uwaz˙ała sie˛ za przyjacio´łke˛ Jacka, pre˛dzej
gotowa była uznac´ sie˛ za jego wroga.
– Dzis´ zjedlis´my rodzinny lunch w domu moich
rodzico´w – odparł Jack, wzruszaja˛c ramionami.
42
CAROLE MORTIMER
– Powiedziałem im tylko, z˙e pojade˛ ze znajoma˛,
kto´ra nazywa sie˛ Mattie Crawford. – Popatrzył jej
w oczy. Jego spojrzenie onies´mielało ja˛.
Pomys´lała, z˙e Jack musi byc´ w bliskich stosun-
kach z rodzicami i rodzen´stwem. Bardzo dobrze
s´wiadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama
była w bliskich stosunkach z matka˛. Uznała, z˙e to
cos´, co ła˛czy ja˛ z Jackiem.
Niecze˛sto bywała w restauracjach. Nie pamie˛ta-
ła, kiedy ostatni raz spotkała sie˛ z me˛z˙czyzna˛. Nie
da˛z˙yła specjalnie do takich spotkan´ po okropnym
zakon´czeniu zwia˛zku z Richardem.
Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Ja-
ckiem Beauchampem, ubrana w ulubiona˛ czarna˛
sukienke˛, dobra˛ na kaz˙da˛ okazje˛. Rozgla˛daja˛c sie˛
po restauracji, mys´lała, z˙e be˛dzie musiała zastano-
wic´ sie˛ powaz˙nie nad doborem garderoby, kto´ra˛
wez´mie do Paryz˙a. Nie chciała wygla˛dac´ jak szara
myszka.
Dlaczego jej na tym zalez˙ało? W kon´cu było
mało prawdopodobne, z˙eby po powrocie zobaczyła
ponownie kogokolwiek z tej rodziny.
A jednak dla Mattie miało znaczenie wraz˙enie,
jakie zrobi. Rodzina Jacka była z pewnos´cia˛ bardzo
bogata. Na zare˛czynowy obiad jego siostry włoz˙a˛
pewnie kosztowne sukienki od znanych projektan-
to´w. Mattie postanowiła kupic´ nowa˛, elegancka˛
sukienke˛, choc´by miała na nia˛ wydac´ wszystkie
oszcze˛dnos´ci.
43
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Ile oso´b be˛dzie na tym przyje˛ciu w restaura-
cji? – zapytała.
– Pie˛tnas´cie, razem z toba˛ i mna˛ – odpowiedział
Jack.
– Pie˛tnas´cie? – Pomys´lała, z˙e podczas przyje˛cia
be˛dzie onies´mielona. Miała siedziec´ w towarzyst-
wie trzynas´ciorga zupełnie nieznanych bogatych
ludzi – i jednego tylko odrobine˛ znanego!
Nie nalez˙ała do nies´miałych oso´b, łatwo na-
wia˛zywała kontakty. Na tym zreszta˛ po trosze
polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak ro-
dzina Jacka Beauchampa to bez wa˛tpienia nie
byli przecie˛tni ludzie, jakich spotykała na co
dzien´.
– Nie przejmuj sie˛, naprawde˛... – uspokoił ja˛
Jack. – Be˛de˛ przy tobie cały czas – dodał, us´mie-
chaja˛c sie˛.
Wiedział przeciez˙, z˙e dla Mattie to z˙adne pocie-
szenie.
– Jaka jest twoja rodzina? – spytała odwaz˙nie.
– Normalna – odparł Jack. – Taka jak ja.
Uwaz˙ał siebie za normalnego? To znaczy, moz˙e
i nie był nienormalny, ale niewa˛tpliwie nie był
przecie˛tny.
– Maja˛ po dwie re˛ce, dwie nogi... – zaz˙artował,
widza˛c wyraz twarzy Mattie.
– To rzeczywis´cie zwyczajni ludzie – zgodziła
sie˛. – Ile masz rodzen´stwa?
– Sprawdziłas´, czy aby two´j paszport jest nadal
44
CAROLE MORTIMER
waz˙ny? – zmienił nagle temat. – Nie chciałbym,
z˙eby na lotnisku okazało sie˛, z˙e nie moz˙esz le-
ciec´.
To byłoby wspaniałe wyjs´cie z sytuacji – pomy-
s´lała. Jednak jej paszport był z cała˛ pewnos´cia˛
waz˙ny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed
podro´z˙a˛ do Grecji.
– Jest waz˙ny – zapewniła. – Ale musisz powia-
domic´ linie lotnicze, z˙e poleci inna osoba.
– Juz˙ to zrobiłem – odparł. – Telefonowałem
dzis´ rano do biura moich linii.
Z pewnos´cia˛miał na mys´li, z˙e zrobiła to za niego
jego sekretarka. Mattie pomys´lała, z˙e musi cały
czas pamie˛tac´ o tym wszystkim. Łatwo było ulec
czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyc´, z˙e poleci z nim
do Paryz˙a na romantyczny weekend. Byłoby to
naprawde˛ bardzo naiwne!
– Czy juz˙ ci mo´wiłem, jak pie˛knie dzis´ wy-
gla˛dasz? – zagadna˛ł.
Mattie zarumieniła sie˛. Znowu starał sie˛ ja˛ ocza-
rowywac´. Nieodmiennie skutecznie!
– Nieszczere komplementy to cos´ okropnego
– odpowiedziała, zagniewana.
– Alez˙ naprawde˛ pie˛knie wygla˛dasz! – zapew-
nił. – Masz takie wspaniałe włosy; ogromnie podo-
ba mi sie˛ ich kolor. Jak go nazwac´?
– Jestem szatynka˛.
Jack przygla˛dał sie˛ z podziwem opadaja˛cym na
ramiona Mattie kaskadom ls´nia˛cych włoso´w.
45
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Jedz lepiej kolacje˛, bo wystygnie – powie-
działa zniecierpliwiona.
Poczuła sie˛ bardzo niezre˛cznie. Gdyby to była
prawdziwa randka! Ale przeciez˙ siedzieli w re-
stauracji tylko po to, aby omo´wic´ szczego´ły nieco-
dziennej podro´z˙y. Wyjazdu, podczas kto´rego Mat-
tie miała odgrywac´ role˛ osłony chronia˛cej Jacka
przed miłosnymi zakusami siostry jego przyszłego
szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, z˙eby Jack tylko
jako tego rodzaju osłone˛ ja˛ traktował.
Jak me˛z˙czyzna jego pokroju mo´głby powaz˙nie
zainteresowac´ sie˛ taka˛ kobieta˛ jak ja? – pytała sama˛
siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi
wieczorami, bywała w budynku, w kto´rym mies´-
ciła sie˛ firma Jacka. A mimo to choc´ rozpoznał jej
twarz, nie był w stanie przypomniec´ sobie, ska˛d ja˛
zna. Gdyby przypadkowo sie˛ nie poznali, nie zwro´-
ciłby na nia˛ najmniejszej uwagi. Nie zauwaz˙ał
zapewne ludzi jej pokroju. W kon´cu płacono jej
mie˛dzy innymi za to, z˙eby dyskretnie opiekowała
sie˛ ros´linami. Była wie˛c dla Jacka niewidzialna.
Az˙ zwro´ciła na siebie jego uwage˛.
– Nie musisz c´wiczysz teksto´w, kto´rych zamie-
rzasz uz˙ywac´ w Paryz˙u – odezwała sie˛ po chwili.
– Nie przejmuj sie˛ tym, naprawde˛. Wolałabym
usłyszec´ od ciebie, po co przyjechałes´ dzisiaj rano
do mojej matki.
– Nie powiedziała ci?
– Oczywis´cie, z˙e powiedziała – odparła Mattie.
46
CAROLE MORTIMER
– Zastanawiałam sie˛ tylko... – Nie wiedziała, jak
dokon´czyc´.
– Wczoraj zasugerowałas´ mi jednoznacznie, z˙e
nie chcesz, aby twoja mama martwiła sie˛ o to, z˙e ze
mna˛ wyjedziesz... – zacza˛ł.
– Ciekawe dlaczego! – zadrwiła.
Jack unio´sł brwi, lekko zniecierpliwiony.
– Pragna˛łem tylko zapewnic´ twoja˛ mame˛, z˙e...
– Nie zamierzasz mnie uwies´c´ – dokon´czyła za
niego. – Nie sa˛dze˛, z˙eby...
– Tak ci powiedziała? – przerwał jej, chicho-
cza˛c.
– Tak, włas´nie tak mi powiedziała – potwier-
dziła Mattie, mruz˙a˛c oczy. – A co naprawde˛ jej
powiedziałes´?
– Mie˛dzy innymi to – przyznał. – W kaz˙dym
razie kiedy wychodziłem, wydawała sie˛ znacznie
mniej zaniepokojona niz˙ na pocza˛tku rozmowy.
Mattie miała ochote˛ wypytac´ go o to, co jeszcze
mo´wił jej matce, jednak nadszedł kelner z winem,
aby na nowo napełnic´ ich kieliszki. Kiedy sie˛
oddalił, Jack zmienił temat rozmowy.
– Twoja mama jest wcia˛z˙ bardzo pie˛kna˛ kobieta˛
– powiedział. – Czy nigdy nie mys´lała o tym, z˙eby
ponownie wyjs´c´ za ma˛z˙?
– Nigdy – potwierdziła Mattie.
Cieszyła sie˛, z˙e Jack wypowiedział komplement
na temat urody jej matki, choc´ z drugiej strony
poczuła sie˛ odrobine˛ zazdrosna.
47
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Sama ja˛ podziwiała, oczywis´cie nie tylko za
urode˛. Diana owdowiała w wieku dwudziestu
trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem.
Zapewniła Mattie wszystko, co tylko dziecku było
potrzebne do szcze˛s´cia. Była cudowna˛ matka˛.
– Mama musiała bardzo kochac´ twojego tate˛,
prawda? – spytał Jack.
– Tak... Nie powiedziałes´ mi dota˛d nic wie˛cej
o naszej pia˛tkowej podro´z˙y.
Jack wpatrywał sie˛ chwile˛ w jej twarz, po czym
wyraz´nie sie˛ uspokoił i odpowiedział:
– Rzeczywis´cie. – Naste˛pnie zacza˛ł mo´wic´
o tym, z kto´rego lotniska i jakim samolotem poleca˛,
jaki jest plan pobytu w Paryz˙u, i tak dalej. Mattie
najbardziej utkwił w pamie˛ci jeden szczego´ł: z˙e
z okna ich hotelowego pokoju be˛dzie widac´ Wiez˙e˛
Eiffla. Powro´t był zaplanowany na poniedziałek.
Mattie nie wiedziała, co sie˛ z nia˛ dzieje. Przy-
gla˛dała sie˛ mo´wia˛cemu Jackowi. Podobał jej sie˛,
podobało jej sie˛ w nim wszystko, poza jednym
– niestety, oszukiwał cztery kobiety.
Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstre˛tny.
Musiałaby postradac´ zmysły, z˙eby zakochac´ sie˛
w takim me˛z˙czyz´nie!
A jednak nie była w stanie mys´lec´ o nim z nie-
che˛cia˛.
Zdawała sobie sprawe˛, z˙e mimo wszystko moz˙e
sie˛ w nim zakochac´. Szczego´lnie podczas czterech
dni spe˛dzonych wspo´lnie w Paryz˙u.
48
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery
tygodnie! – Jack skomentował po´łz˙artem wage˛ jej
walizki, kto´ra˛ załadował do samochodu.
Niepewnie zerkne˛ła na znacznie mniejsza˛ waliz-
ke˛ Jacka.
Zdawała sobie sprawe˛, z˙e prawdopodobnie prze-
sadziła z ilos´cia˛ ubran´, jednak jeszcze nigdy nie
była w Paryz˙u i nie wiedziała, jaka moz˙e byc´ tam
pogoda wiosna˛. Wstydziła sie˛ spytac´ o to Jacka.
Sprawdzała paryska˛ pogode˛ przez dwa dni w gaze-
cie. Temperatura była dos´c´ wysoka, jednak czasa-
mi padało. Musiała byc´ przygotowana na ro´z˙ne
sytuacje.
Mattie spakowała wie˛c wszystkie najlepsze ubra-
nia, ła˛cznie z tymi, kto´re kupiła poprzedniego dnia.
– Kobiety lubia˛ byc´ przygotowane na kaz˙da˛
ewentualnos´c´ – odpowiedziała ze s´miechem Diana,
kto´ra poznawała sie˛ włas´nie z Harrym.
Collie biegał mie˛dzy ludz´mi, merdaja˛c rados´nie
ogonem. Zachowywał sie˛ raczej jak szczeniak niz˙
szes´cioletni pies. Miał wspaniała˛, szarobiała˛ siers´c´,
jego oczy błyszczały. Z pewnos´cia˛ nie zdawał
sobie sprawy, z˙e czeka go pobyt w psim hotelu.
– Czy zabrałas´ ro´wniez˙ kuchenke˛ i zlew? – spy-
tał Mattie Jack, unosza˛c brwi.
– Oczywis´cie, a takz˙e wanne˛ – odpowiedziała
natychmiast.
– Moga˛ ci sie˛ przydac´ – zawyrokował ze s´mie-
chem. – Raz w z˙yciu mieszkałem w pokoju, gdzie
przez dwa dni nie było korka do wanny, poniewaz˙
poprzedni gos´c´ go ukradł.
– Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje sie˛
w hotelach najniz˙szej kategorii – skomentowała
z˙artobliwie. Wiedziała, z˙e Jack bez wa˛tpienia reze-
rwuje tylko apartamenty w najbardziej luksuso-
wych hotelach.
Us´miechna˛ł sie˛. Wygla˛dał tego dnia nadzwyczaj
me˛sko, w czarnej koszuli i dopasowanych czarnych
spodniach. Na tylnym siedzeniu samochodu lez˙ała
kremowa marynarka.
Mattie zdecydowała sie˛ włoz˙yc´ na podro´z˙ naj-
lepsze dz˙insy, biała˛, dopasowana˛ bluzke˛ i czarny
z˙akiet. Wygla˛dała dostatecznie elegancko, a jedno-
czes´nie ubranie nie gniotło sie˛ zanadto.
Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspie-
szyło rytm. Czuła sie˛ bardzo podekscytowana. Czy
to z powodu Jacka, czy raczej z powodu wyjazdu?
Była odrobine˛ onies´mielona, a z drugiej strony
bardzo uradowana. Dziwne!
– Moz˙e wspo´lnie zaprowadzimy Harry’ego do
pokoju, w kto´rym be˛dzie mieszkał? – odezwała sie˛
znowu Diana.
50
CAROLE MORTIMER
– Jasne – zgodził sie˛ Jack. Nachylił sie˛ i czule
pogłaskał psa. – Chodz´, stary, zobaczymy, jak ci sie˛
tu spodoba – powiedział do niego wesoło.
Widac´ było, z˙e Jack nieche˛tnie rozstaje sie˛ z ulu-
bien´cem, mimo z˙e wiedział, z˙e Diana naprawde˛
dba o psy i uwielbia zwierze˛ta.
– Zaczekasz na nas, Mattie? – spytała Diana,
rzucaja˛c co´rce ostrzegawcze spojrzenie.
Mattie kiwne˛ła głowa˛.
Czekała na Jacka i rozmys´lała. Znowu ogarne˛ły
ja˛ wa˛tpliwos´ci. W cia˛gu minionych kilku dni paro-
krotnie miała ochote˛ zatelefonowac´ do Jacka i po-
wiedziec´ mu, z˙e sie˛ wycofuje. Za kaz˙dym razem
przypominała sobie jednak, z˙e to ona jemu narobiła
kłopoto´w i była mu winna pomoc. Mimo wszystko
niepokoiła sie˛.
Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wro´-
cił. Miał niewesoła˛ mine˛.
– Harry’emu nic złego sie˛ nie stanie – zapew-
niła go Mattie.
– Teraz zdaje˛ sobie sprawe˛, jak czuli sie˛ moi
rodzice za kaz˙dym razem, kiedy odwozili mnie do
szkoły z internatem – odpowiedział, us´miechaja˛c
sie˛ smutno.
Mattie wydało sie˛, z˙e poro´wnanie nie jest do
kon´ca trafne.
– A jak ty sie˛ czułes´, kiedy twoi rodzice odjez˙-
dz˙ali? – zapytała.
– Och – Jack zno´w sie˛ us´miechna˛ł, tym razem
51
WEEKEND W PARYZ
˙
U
weselej – płakałem, ale juz˙ kilka minut po tym, jak
ich samocho´d znikł, cieszyłem sie˛ i s´miałem, bo
znowu znajdowałem sie˛ w gronie kolego´w... Harry
tez˙ nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem.
Poznawali sie˛ z Sophie. No, czas jechac´. Czy na
pewno wszystko wzie˛łas´? – spytał.
– Tak. – Wsiedli do samochodu. – Spakowałam
tylko szes´c´ par buto´w – dodała. – Czy sa˛dzisz, z˙e to
wystarczy? – zaz˙artowała.
Jack uruchomił silnik i samocho´d ruszył.
– Rozumiem, z˙e tak – wywnioskowała, po
czym oparła sie˛ wygodnie.
– Mys´lałem, z˙e tylko moje siostry sa˛ okropne,
ale okazuje sie˛, z˙e dziewczyny, na kto´re natrafiam,
sa˛ bardzo podobne do nich! – skomentował po´ł-
z˙artem.
– Pamie˛taj, z˙e nie jestem twoja˛ dziewczyna˛
– zastrzegła.
– Na najbliz˙sze cztery dni masz sie˛ nia˛ stac´
– odparł. – Mattie i Jack, Jack i Mattie, jak mys´lisz,
dobrze to brzmi? – Odwro´cił sie˛ i zmarszczył
pytaja˛co brwi.
– Fatalnie! – zawyrokowała wbrew fali ciepła,
jaka w niej wezbrała.
– Be˛dziesz musiała sie˛ na kro´tko przyzwyczaic´
– zakon´czył Jack, wzruszaja˛c ramionami.
Mattie z˙ałowała, z˙e podczas pobytu w Paryz˙u
be˛dzie musiała sie˛ dostosowywac´ do plano´w Jacka
i jego rodziny. Chciałaby naprawde˛ dos´wiadczyc´
52
CAROLE MORTIMER
tego, jak brzmia˛ imiona ,,Jack i Mattie’’ zestawione
razem. Rzeczywis´cie razem... Nie, co za bezsen-
sowna mys´l!
– Zamo´wiłem dla nas na wieczo´r stolik w re-
stauracji – poinformował Jack. – Czy jest jakies´
miejsce w Paryz˙u, kto´re szczego´lnie chciałabys´
zobaczyc´?
– Ja? – zdziwiła sie˛.
– A kto? – spytał z us´miechem. – Byc´ moz˙e sie˛
myle˛, ale mam wraz˙enie, z˙e jeszcze nigdy nie byłas´
w Paryz˙u.
– Nie mylisz sie˛ – przyznała. – Zrozumiałam
jednak, z˙e zamierzasz spe˛dzic´ ten weekend w to-
warzystwie rodziny.
– Rzeczywis´cie jestem w bliskich stosunkach
z rodzina˛, jednak nie mo´głbym spe˛dzic´ z nimi
całych czterech dni, maja˛c w tym czasie do wyboru
wyła˛czne towarzystwo pie˛knej kobiety. A szcze-
go´lnie w Paryz˙u! – dodał. – Jedynym ustalonym
planem jest wspo´lny, rodzinny obiad jutro wieczo-
rem. Poza tym moz˙emy robic´ to, na co tylko
be˛dziemy mieli ochote˛.
Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, z˙e
Jack nazwał ja˛ pie˛kna˛ kobieta˛. Reszta jego sło´w zas´
przyprawiła ja˛ o mały zawro´t głowy.
– Ja che˛tnie spe˛dziłbym dzien´ w Eurodisney-
landzie – oznajmił Jack, nieco zawstydzony. – Co
na to powiesz?
– Dobrze – mrukne˛ła, wcia˛z˙ nie moga˛c ochłona˛c´
53
WEEKEND W PARYZ
˙
U
po tym, co jej powiedział. Przewaz˙aja˛ca˛ cze˛s´c´
czasu mieli spe˛dzic´ tylko we dwoje?! O czym be˛da˛
rozmawiac´? Jak be˛da˛ wygla˛dały ich wspo´lne wie-
czory? Trzy wieczory. I noce! Mattie przełkne˛ła
z trudem s´line˛.
– Jack... – zacze˛ła.
– Nie martw sie˛, Mattie. Kiedy ostatni raz byłas´
na wakacjach?
– W zeszłym roku – odpowiedziała.
– To pomys´l o naszym wyjez´dzie jako o waka-
cjach. Be˛dziemy dobrze sie˛ bawic´, zgoda?
– Dobrze – odparła bez przekonania.
Jack zachichotał.
– Widze˛, z˙e sie˛ niepokoisz – stwierdził. – Gdy-
bys´ miała wa˛tpliwos´ci, be˛dziemy mieli w hotelu
oddzielne sypialnie.
Przynajmniej jedna pocieszaja˛ca informacja
– pomys´lała. Obawiała sie˛ jednak, z˙e spe˛dzaja˛c
z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie
wie˛cej...
– Jak ci sie˛ podoba? – spytał Jack, staja˛c za
plecami Mattie. Wygla˛dała przez okno swojej sy-
pialni w hotelowym apartamencie. Wpatrywała sie˛
w Wiez˙e˛ Eiffla, była zafascynowana. Wiez˙a zda-
wała sie˛ stac´ tak blisko, jak gdyby moz˙na było
wycia˛gna˛c´ re˛ke˛ i dotkna˛c´ jej.
– Jest cudownie! Och, Jack! Dzie˛kuje˛ ci – szep-
ne˛ła.
54
CAROLE MORTIMER
Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem
delikatnie obro´cił ja˛ i popatrzył jej w oczy.
– Za co? – spytał z troska˛, widza˛c jej wzru-
szenie.
– Za to – wyjas´niła, pokazuja˛c szerokim gestem
poko´j i cudowny widok za oknem.
Sypialnia była ogromna, pie˛kna, zastawiona ros´-
linami i kwiatami. Natychmiast po przyjs´ciu Mattie
zrzuciła buty, z lubos´cia˛ sta˛paja˛c boso po mie˛kkim
dywanie. Dominuja˛cym meblem w pokoju było
ogromne ło´z˙ko stoja˛ce na s´rodku. Mattie miała tez˙
własna˛ łazienke˛, niezmiernie luksusowa˛ – wanna
wyposaz˙ona była w jacuzzi, krany i prysznic były
złocone.
Przypuszczała, z˙e sa˛siedni poko´j, z kto´rym jej
sypialnie˛ ła˛czyły, niestety, otwarte drzwi, to sypial-
nia Jacka. Jednak był to salon. Robił imponuja˛ce
wraz˙enie – ogromne, mie˛kkie, sko´rzane fotele,
ławy połyskuja˛ce kryształowo czystym szkłem,
re˛cznie zdobione misy z owocami i wymys´lnych
kształto´w wazony wypełnione kwiatami, dyskret-
nie umieszczony barek, ogromny telewizor...
Kto´z˙ chciałby ogla˛dac´ telewizje˛, maja˛c do wy-
boru paryskie atrakcje? Mattie nie mies´ciło sie˛ to
w głowie.
– Moja sypialnia jest tu – wyjas´nił Jack, ot-
wieraja˛c drzwi koło barku.
Oczom Mattie ukazał sie˛ poko´j niemal identycz-
nie wyposaz˙ony jak jej sypialnia. Z ta˛ ro´z˙nica˛, z˙e
55
WEEKEND W PARYZ
˙
U
w pokoju Jacka stały dwa oddzielne, jednoosobowe
ło´z˙ka.
Co´z˙, Mattie miała własna˛ sypialnie˛, ale nie był
to osobny poko´j hotelowy, a cze˛s´c´ tego samego
apartamentu, w kto´rym znajdowała sie˛ sypialnia
Jacka.
– Wskocz w jedna˛ ze swoich szes´ciu par buto´w,
to wyjdziemy do miasta – zaproponował. – Pokaz˙e˛
ci Paryz˙.
Mattie ucieszyła sie˛. Było jej miło, z˙e Jack z en-
tuzjazmem odnosi sie˛ do oprowadzania jej po Pa-
ryz˙u, mimo z˙e musiał byc´ w tym mies´cie dziesia˛t-
ki razy.
– Ogla˛danie wszystkiego razem z toba˛ sprawi,
z˙e na nowo be˛de˛ w stanie docenic´ wyja˛tkowos´c´
poszczego´lnych miejsc... – Jack przesuna˛ł delikat-
nie dłonia˛ po ramieniu Mattie. – Czy moz˙e chcesz
na pocza˛tek cos´ zjes´c´? – zapytał. – Jedzenie w sa-
molotach nie jest najlepsze.
Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem
Jacka – jedzenie, kto´re zaserwowano im w po-
czekalni i kabinie pierwszej klasy, było absolutnie
wys´mienite, doro´wnywało klasa˛ menu najlepszych
restauracji. Mattie nie była ani troche˛ głodna.
– Miałem nadzieje˛, z˙e tak odpowiesz – ucieszył
sie˛, kiedy mu to powiedziała. – Chodz´my zwiedzac´
i podziwiac´!
Jego entuzjazm był zaraz´liwy. Mattie włoz˙yła
buty. Z
˙
akiet pozostawiła w pokoju. Okazało sie˛, z˙e
56
CAROLE MORTIMER
w Paryz˙u wiosna˛ moz˙e byc´ tak ciepło, jak w Lon-
dynie w słoneczny letni dzien´.
Przystane˛ła w hotelowym holu, pytaja˛c nies´mia-
ło:
– Czy nie powinienes´ zawiadomic´ rodziny, z˙e
przyjechałes´?
– Juz˙ to zrobiłem. Zatelefonowałem takz˙e do
twojej mamy.
Mattie była ogromnie zaskoczona poste˛powa-
niem Jacka. Zamierzała zadzwonic´ do matki, ale
nie wiedziała, jak bezpos´rednio poła˛czyc´ sie˛ z Lon-
dynem z telefonu w pokoju. Nie znała francu-
skiego, wie˛c nie pro´bowała pytac´ obsługi hotelu.
Chciała po´z´niej poprosic´ Jacka o pomoc.
– Dzie˛kuje˛, to niezwykle miło z twojej strony
– powiedziała.
– Przy okazji spytałem, co z Harrym.
No tak, przede wszystkim o to mu chodziło
– pomys´lała. – Jak mogłabym sa˛dzic´, z˙e o co
innego?
– I jak miewa sie˛ two´j pies? – spytała grzecznie.
– Dzie˛kuje˛, s´wietnie. Moi rodzice i rodzen´stwo
prosili, z˙eby ci przekazac´, z˙e che˛tnie cie˛ poznaja˛.
Mattie zadrz˙ała. W domu wszystko wydawało
jej sie˛ łatwiejsze. Dopiero tu, w Paryz˙u, coraz lepiej
zdawała sobie sprawe˛ z tego, co be˛dzie oznaczało
udawanie dziewczyny Jacka.
Na razie odbyła niezwykła˛ podro´z˙, jako pasaz˙er-
ka pierwszej klasy, znalazła sie˛ w apartamencie
57
WEEKEND W PARYZ
˙
U
luksusowego hotelu, a towarzystwo Jacka okazało
sie˛ dla niej bardzo miłe. Chyba az˙ za bardzo! Zbyt
dobrze sie˛ przy nim czuła.
Zastanawiała sie˛, jak po powrocie do Londynu
zdoła powro´cic´ do szarej codziennos´ci, do pracy
w kwiaciarni i biurach cudzych firm.
Pod Wiez˙a˛ Eiffla panowała s´wia˛teczna atmo-
sfera – handlarze pamia˛tek i rozmaitych s´wiecide-
łek oferowali swoje towary, woko´ł przechadzały
sie˛ setki turysto´w. Inni wjez˙dz˙ali na wiez˙e˛ albo
siedzieli na olbrzymim trawniku Po´l Marsowych,
odpoczywaja˛c w słon´cu.
– Napiłbym sie˛ czegos´ – oznajmił Jack i, nie
czekaja˛c na odpowiedz´, uja˛ł dłon´ Mattie i popro-
wadził ja˛ na druga˛ strone˛ ulicy, nad Sekwane˛.
Zeszli po schodkach do jednej z nadbrzez˙nych
kawiarni.
Trzymali sie˛ za re˛ce!
Mattie była pewna, z˙e wszyscy woko´ł biora˛ ich
za pare˛ kochanko´w. Serce biło jej szybko i mocno,
jej policzki były ciepłe. Czuła sie˛ troche˛ zdezorien-
towana.
Jack zamo´wił po francusku dwie kawy głosem
człowieka, kto´ry robił to juz˙ wielokrotnie. Patrza˛c
na niego, Mattie pomys´lała, z˙e łatwo zapomina,
dlaczego znalazła sie˛ w Paryz˙u w towarzystwie
tego wyja˛tkowo przystojnego me˛z˙czyzny. W natu-
ralny sposo´b poddawała sie˛ jego czarowi i roman-
tycznej atmosferze miejsca. Nie powinna jednak
58
CAROLE MORTIMER
zapominac´ o prawdziwej przyczynie podro´z˙y. Ina-
czej be˛dzie jej naprawde˛ trudno powro´cic´ do rze-
czywistos´ci po poniedziałkowym powrocie do
Londynu!
Obawiała sie˛, z˙e be˛dzie miała złamane serce.
Musiała cały czas sobie przypominac´, z˙e Jack
nalez˙y do innej klasy niz˙ ona. Był bogatym, wy-
kształconym s´wiatowcem, włas´cicielem i preze-
sem duz˙ej firmy. I jeszcze przed kilkoma dniami
miał cztery kochanki!
Nawet gdyby Mattie zdołała powaz˙nie zaintere-
sowac´ soba˛ Jacka i zdobyc´ przychylnos´c´ jego ro-
dziny, przezwycie˛z˙aja˛c wszystkie bariery, nie mo-
gła zapominac´ o jego stosunku do kobiet.
– Czy moglibys´my wro´cic´ do hotelu? – spytała
nagle. – Czuje˛, z˙e jestem troche˛... zme˛czona po-
dro´z˙a˛. – Jack był wyraz´nie rozczarowany. – Chcia-
łabym ods´wiez˙yc´ sie˛ przed wieczorem, wzia˛c´ ka˛-
piel, umyc´ włosy – tłumaczyła. – Wieczorem na
pewno znowu doka˛ds´ po´jdziemy.
Ka˛piel byłaby faktycznie ods´wiez˙aja˛ca, jednak
Mattie przede wszystkim desperacko potrzebowała
pobyc´ troche˛ sama.
Musiała na jakis´ czas odizolowac´ sie˛ od Jacka.
– Oczywis´cie – mrukna˛ł, wypijaja˛c jednym
haustem kawe˛. – Powinienem był o tym pomys´lec´.
– Pozostawił na stole pienia˛dze. – Nie musimy
zwiedzac´ miasta od razu pierwszego dnia. Masz
cztery dni na to, aby zakochac´ sie˛ w Paryz˙u!
59
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Mattie juz˙ zda˛z˙yła zakochac´ sie˛ w tym mies´cie.
Obawiała sie˛, z˙e niestety mimo woli zda˛z˙yła
takz˙e zakochac´ sie˛ w siedza˛cym naprzeciw niej
me˛z˙czyz´nie...
60
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwane˛,
tym razem na statek, na kto´rym znajdowała sie˛
restauracja.
Obiad w luksusowej restauracji na statku płyna˛-
cym Sekwana˛ nie ułatwiał Mattie zachowania dys-
tansu do Jacka. W cia˛gu dziesie˛ciu minut podano
jej dwa kieliszki szampana.
Mattie pokre˛ciła głowa˛.
– Jack, nie sa˛dze˛, z˙e powinnis´my spe˛dzac´ czas
w taki sposo´b – powiedziała.
– Nie przyjechalis´my tu zastanawiac´ sie˛ nad
z˙yciem, tylko sie˛ nim cieszyc´ – odparł. – Spro´buj
sie˛ nim nacieszyc´. – Us´miechna˛ł sie˛ do niej i przy-
siadł bliz˙ej. W czarnym smokingu, s´niez˙nobiałej
koszuli i czarnej muszce wygla˛dał wprost oszała-
miaja˛co.
Mattie mimo to, a moz˙e włas´nie dlatego, mart-
wiła sie˛, co sie˛ stanie, jes´li ciesza˛c sie˛ obecnos´cia˛
Jacka i Paryz˙em, całkowicie straci zdrowy roz-
sa˛dek.
Tego wieczora miała na sobie jedna˛ z dwo´ch
nowych sukienek, bardzo twarzowa˛, jedwabna˛,
ciemnoniebieska˛, ze sto´jka˛, w odcieniu idealnie
pasuja˛cym do koloru jej oczu. Sukienka sie˛gała do
kolan, ukazuja˛c smukłe łydki. Włoz˙yła takz˙e ciem-
noniebieskie sandały na wysokim obcasie. Czuła
sie˛ w nich i w nowej sukience pie˛kna i elegancka.
Ubrała sie˛ tak na wypadek, gdyby napotkali tego
wieczora kogos´ z rodziny Jacka. Mys´lała, z˙e be˛da˛
jedli w hotelowej restauracji.
Mattie nie była pewna, czy to dobrze wygla˛dac´
atrakcyjnie w oczach Jacka podczas kolacji, przy
kto´rej siedzieli tylko we dwoje, w romantycznym
otoczeniu.
Jack ro´wniez˙ robił na niej w tych warunkach
wraz˙enie szalenie atrakcyjnego me˛z˙czyzny, a tego
najbardziej sie˛ obawiała. Z
˙
e całkiem straci głowe˛.
Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabie-
ra Mattie do Paryz˙a, skoro zamo´wił dla nich stolik
na tym statku.
– Warto cieszyc´ sie˛ z˙yciem – odpowiedziała.
– Ale czy pamie˛tasz, dlaczego tu z toba˛ przy-
jechałam?
– Ska˛dz˙e... – odpowiedział wymijaja˛co, wygla˛-
daja˛c za burte˛, za kto´ra˛ przesuwały sie˛, jak baj-
kowe, fantasmagoryczne obrazy, pods´wietlane nie-
zwykłym s´wiatłem reflektoro´w przepływaja˛cego
statku budowle Paryz˙a.
– Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na
Sekwanie ma pokazac´ Sharon, z˙e ona cie˛ wcale nie
interesuje? – dra˛z˙yła Mattie.
– Czy to naprawde˛ nie jest oczywiste? – spytał.
62
CAROLE MORTIMER
– Skoro wole˛ przebywac´ tylko z toba˛, a nie z rodzi-
na˛, swoja˛ oraz narzeczonego siostry, czyli takz˙e
z Sharon, to znaczy, z˙e Sharon mnie nie interesuje.
Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonuja˛co,
choc´ nie do kon´ca. W kaz˙dym razie Mattie nie była
pewna, co sie˛ za tym wszystkim kryje.
– Nie byłoby pros´ciej i taniej zamo´wic´ kolacje˛
do apartamentu? – spytała po´łgłosem.
Przyniesiono włas´nie pasztet z ge˛sich wa˛tro´bek.
Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie,
mogłaby siedziec´ sama w sypialni.
– Nie z˙artuj, Mattie – ofukna˛ł ja˛ Jack. – Nie
przyjechalis´my do Paryz˙a po to, z˙eby tkwic´ w ho-
telu.
W takim razie po co?
– Chociaz˙ w twojej sypialni z pewnos´cia˛byłoby
nam wygodnie – dodał.
Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła sie˛.
– Przyszło ci do głowy – cia˛gna˛ł Jack – z˙e
w Paryz˙u moge˛ pro´bowac´ cie˛ uwies´c´, prawda?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
Drz˙ały jej usta.
– Przyszło – wywnioskował z jej milczenia.
– Moge˛ ci cos´ obiecac´.
– Co takiego? – spytała.
– Obiecuje˛ ci, z˙e nie be˛de˛ pro´bował cie˛ uwies´c´,
jez˙eli ty nie be˛dziesz sie˛ starała uwies´c´ mnie – od-
powiedział, po czym us´miechna˛ł sie˛.
Mattie na chwile˛ zaniemo´wiła.
63
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Nie mam zamiaru cie˛ uwies´c´! – odpowiedzia-
ła w kon´cu z oburzeniem.
– Rozumiem – zakon´czył i zaja˛ł sie˛ pasztetem.
Jak to? Czy jemu sie˛ zdaje, z˙e pro´buje˛ go u-
wies´c´? Mattie wpatrywała sie˛ w Jacka z niedowie-
rzaniem.
Nie pro´bowała. Chociaz˙... czuła, z˙e moz˙e miec´
ochote˛ spro´bowac´. Rozumiała, z˙e obecnos´c´ Jacka,
jego osobowos´c´, romantyczne otoczenie – to wszyst-
ko oddziaływało mocno na jej zmysły, a za ich
pos´rednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack.
Wydawał jej sie˛...
– Jednak gdybys´ chciała mnie uwies´c´, nie mu-
sisz sie˛ hamowac´ – powiedział jeszcze.
Co za impertynent! – pomys´lała, rzucaja˛c mu
gniewne spojrzenie.
Nie, choc´by nawet miała ochote˛, nie pozwoli mu
sie˛ nawet pocałowac´. To znaczy... czuła, z˙e juz˙
teraz ma ochote˛ całowac´ sie˛ z nim. Be˛dzie musiała
tłumic´ w sobie to pragnienie.
Poz˙ałowała, z˙e zgodziła sie˛ przyjechac´ z Ja-
ckiem do Paryz˙a.
Rozes´miał sie˛.
– Czy cos´ cie˛ s´mieszy? – spytała, rozdraz˙niona.
– Ty – odpowiedział. – To, z˙e jestes´ przekona-
na, z˙e zamierzam cie˛ uwies´c´, a ja wcale tego nie
planuje˛, moja pie˛kna.
,,Moja pie˛kna’’? Jack uwaz˙a mnie za pie˛kna˛?
Cos´ takiego!
64
CAROLE MORTIMER
Nie dowierzała mu, z˙e nie zamierza jej uwodzic´.
Jego komplement sprawił, z˙e coraz trudniej było
jej powstrzymac´ marzenia o znalezieniu sie˛ w ra-
mionach Jacka, zwłaszcza z˙e woko´ł siedziały wpat-
rzone w siebie, zakochane, całuja˛ce sie˛ pary. I Mat-
tie czuła, z˙e coraz mocniej sie˛ zakochuje.
Zeszli ze statku przed po´łnoca˛.
Jack wskazał zamo´wiona˛ takso´wke˛ i spytał:
– Jedziemy czy moz˙e wolałabys´ wro´cic´ piecho-
ta˛? Ja mam ochote˛ przespacerowac´ sie˛ noca˛ po
Paryz˙u.
– Ja tez˙! – szepne˛ła, niewiele mys´la˛c.
– Ciesze˛ sie˛! – odpowiedział z us´miechem.
Zwolnił takso´wkarza, daja˛c mu napiwek za przy-
jazd, i ze szcze˛s´ciem w oczach wro´cił do Mattie.
Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do
głowy, z˙e to włas´nie na tego me˛z˙czyzne˛ całe z˙ycie
czekała. Na Jacka.
Ta mys´l była dla niej jak nagłe objawienie.
Zarumieniła sie˛, pobladła, jej oddech przys´pieszył.
– Dobrze sie˛ czujesz? – spytał z troska˛.
Czuła sie˛ cudownie, choc´ w jej mys´li wkradła sie˛
obawa, z˙e zakochuja˛c sie˛ w Jacku, popełniła naj-
wie˛kszy bła˛d w z˙yciu.
– Dobrze... – odpowiedziała cicho, nie chca˛c
zdradzac´ przed nim swojego euforycznego stanu.
Bała sie˛ upokorzenia. – Ciekawa jestem, co zwykle
robisz dalej – dodała. – Poste˛powałes´ juz˙ przeciez˙
tak nieraz, prawda?
65
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Słucham? – Jack zmarszczył ze zdumieniem
brwi.
– Jestes´ uwodzicielem – wyjas´niła. – Włas´nie
zjedlis´my romantyczna˛ kolacje˛ we dwoje, płyna˛c
noca˛ po Sekwanie przez serce Paryz˙a. Teraz za-
proponowałes´ mi spacer. Ciekawe, co zazwyczaj
robisz potem?
Jack zmruz˙ył oczy.
– Czy nabrałas´ przekonania, z˙e podste˛pnie za-
woz˙e˛ kobiety do Paryz˙a, zapraszam na romantycz-
ne kolacje, a potem uwodze˛? – spytał.
– To dos´c´ kosztowna metoda uwodzenia – sko-
mentowała. – Ale zapewne stuprocentowo skutecz-
na. – Zmruz˙yła oczy i us´miechne˛ła sie˛.
– Chcesz wiedziec´, co zrobie˛ dalej? – Jack
zacisna˛ł usta. – Zaprowadze˛ cie˛ do hotelu, powiem
dobranoc i po´jde˛ do swojej sypialni, a ty – do
swojej!
– Czy gniewasz sie˛ na mnie za to, z˙e kosztowa-
łam cie˛ tyle trudu i pienie˛dzy? – spytała. – W kon´cu
jestem tu tylko dlatego, z˙e zepsułam twoje relacje
z czterema innymi kobietami, z kto´rych jedna mia-
ła ci towarzyszyc´ w tej podro´z˙y – drwiła.
– Czy naprawde˛ wierzysz, z˙e mam jakies´ inne
plany mimo obietnicy, jaka˛ złoz˙yłem ci podczas
kolacji? – zapytał z desperacja˛.
Pokiwała głowa˛.
– Dzie˛kuje˛ za wszystko, co dla mnie zrobiłes´,
bo bardzo mi sie˛ podobało. Ale musze˛ ci us´wiado-
66
CAROLE MORTIMER
mic´, z˙e była to z mojego punktu widzenia zupełna
strata czasu i pienie˛dzy. Gniewasz sie˛, prawda?
Mys´lałes´, z˙e ulegne˛ twojemu czarowi w poła˛czeniu
z czarem Paryz˙a?
– Nie gniewam sie˛ – zaprzeczył. – Jes´li zas´
chodzi o Paryz˙, starałem sie˛ zrobic´ ci przyjemnos´c´
i przykro mi, jes´li mo´j pomysł na dzisiejszy wie-
czo´r nie bardzo cie˛ zachwycił.
Wprost przeciwnie! – odpowiedziała w duchu.
– Idziemy? – spytał Jack, podaja˛c jej ramie˛.
Zawahała sie˛, a potem wsune˛ła pod nie dłon´
i ruszyli wzdłuz˙ bulwaru.
Mattie drz˙ała z emocji, staraja˛c sie˛ nie dac´ tego
po sobie poznac´. Niech mu sie˛ zdaje, z˙e jest mi
oboje˛tny – mys´lała.
Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie
po uszy zakochała sie˛ w Jacku.
Nie miała zamiaru is´c´ z nim do ło´z˙ka, ale za-
płone˛ła do niego prawdziwym uczuciem. Uwiel-
biała na niego patrzec´, słuchac´ jego głosu, podoba-
ło jej sie˛ jego przywia˛zanie do rodziny i do psa,
jego poczucie humoru.
Podobało jej sie˛ w nim wszystko – opro´cz jed-
nego. Faktu, z˙e tak bardzo lubił towarzystwo wielu
kobiet.
Mattie dostrzegała w Jacku tylko te˛ jedna˛ wade˛,
za to była to wada nie do zaakceptowania. Nie
mogła sie˛ z nia˛ pogodzic´, nie tylko ze wzgle˛du na
smutne dos´wiadczenie z Richardem.
67
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Miała tez˙ pozytywny przykład – wielka˛ miłos´c´
rodzico´w. Kochali sie˛ tak mocno, z˙e jeszcze dwa-
dzies´cia lat po s´mierci me˛z˙a Diana czule go wspo-
minała i dota˛d nie była w stanie zwia˛zac´ sie˛ z nikim
innym.
Mattie pragne˛ła tylko takiego zwia˛zku, w kto´-
rym dwoje ludzi całkowicie sobie wystarcza, do
kon´ca z˙ycia. Nie przypuszczała, aby Jack marzył
o takich wie˛ziach.
Nie mogła wie˛c byc´ z Jackiem. Nie zgodziłaby
sie˛ na przelotny romans, by stac´ sie˛ zaledwie na
pewien czas jedna˛ z wielu kobiet, z jakimi sypiał.
Patrzyła na spaceruja˛ce wzdłuz˙ brzegu Sekwany
trzymaja˛ce sie˛ za re˛ce pary, za kto´rymi wznosiła sie˛
ku niebu s´wieca˛ca tysia˛cami złocistych s´wiatełek
Wiez˙a Eiffla.
Mattie ogarniał coraz głe˛bszy smutek.
Szli w zupełnym milczeniu.
Z
˙
ałowała, z˙e do tego doszło. Nie mogła byc´
z Jackiem, a przeciez˙ jej serce wołało o jego
bliskos´c´ i ciepło.
Miała ochote˛ zapomniec´ o powzie˛tym chwile˛
wczes´niej postanowieniu, zapomniec´ o zagroz˙eniu,
jakie stanowił dla spokoju jej ducha, i rzucic´ mu sie˛
na szyje˛.
Kiedy wjez˙dz˙ali winda˛ na pie˛tro hotelu, ode-
zwali sie˛ nagle jednoczes´nie:
– Mattie...
– Jack...
68
CAROLE MORTIMER
– Prosze˛, mo´w pierwsza – zache˛cił, uste˛puja˛c
Mattie miejsca w drzwiach windy.
– Chciałam... chciałam... – ja˛kała sie˛ Mattie,
odwracaja˛c głowe˛ ku Jackowi, kto´ry ruszył za nia˛
korytarzem.
– Ogromnie pragne˛ cie˛ pocałowac´! – dokon´czył
za nia˛, nie panuja˛c juz˙ nad emocjami. Nachylił sie˛,
uja˛ł Mattie za ramiona i zacza˛ł ja˛ całowac´.
Nie broniła sie˛. Przeciwnie, oparła dłonie na
jego szerokiej piersi i całowała go czule.
– Jack! Dobrze, z˙e nareszcie wro´ciłes´! – ode-
zwał sie˛ niespodziewanie kobiecy głos.
Mattie cofne˛ła sie˛ raptownie i zobaczyła, z˙e po
mie˛kkim, hotelowym dywanie ktos´ ku nim biegnie.
Nieznana jej młoda kobieta musiała pare˛ godzin
czekac´ pod drzwiami ich apartamentu.
Czekała na Jacka.
Kobieta była wyja˛tkowo pie˛kna˛, wysoka˛ blon-
dynka˛, o miłej twarzy i idealnej figurze. Nieoczeki-
wanie rzuciła sie˛ z łkaniem w ramiona Jacka.
– Tina, co sie˛ stało?! – spytał z troska˛ Jack.
Tina! Mattie nie wiedziała, ska˛d wzie˛ła sie˛ tu
Tina, ale musiała byc´ to jedna z kobiet, kto´rym
Mattie dostarczyła bukiety. Imie˛ ja˛ zdradziło. Za-
pewne to z Tina˛ Jack miał poleciec´ do Paryz˙a...
– Opus´ciłam Jima! – wyznała z łkaniem Tina.
– Słucham?!
– Opus´ciłam Jima! – powto´rzyła. Po jej pie˛knej
twarzy płyne˛ły łzy.
69
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Me˛z˙atka! – pomys´lała Mattie. Opus´ciła me˛z˙a
dla Jacka i przyjechała tutaj!
– To niemoz˙liwe! – Jack kre˛cił głowa˛. – Jak
mogłas´ to zrobic´?
– Zrobiłam to! – potwierdziła Tina, zaciskaja˛c
usta. Juz˙ nie płakała.
Mattie poczuła sie˛ niezre˛cznie. Najwyraz´niej
przeszkadzała tym dwojgu. Nie miała ochoty przy
nich dłuz˙ej stac´.
– Jack... – przypomniała o swojej obecnos´ci,
dotykaja˛c jego ramienia.
Popatrzył na nia˛ nieprzytomnym wzrokiem.
– Chyba lepiej be˛dzie, jes´li zostawie˛ was sa-
mych – powiedziała.
– Mattie... dobrze, tak chyba be˛dzie lepiej...
– Wydawał sie˛ oszołomiony. Cia˛gle kre˛cił głowa˛.
Najwyraz´niej pojawienie sie˛ Tiny w Paryz˙u zupeł-
nie go zaskoczyło. – Zdaje sie˛, z˙e musze˛ poroz-
mawiac´ z Tina˛ – dodał przepraszaja˛cym tonem.
Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była
juz˙ w swojej sypialni, za zamknie˛tymi drzwiami.
Rzuciła sie˛ na ło´z˙ko i przykryła głowe˛ poduszka˛,
aby nie słyszec´ Jacka i pie˛knej Tiny, jes´li wejda˛
razem do apartamentu.
Cos´ podobnego nie zdarzyło sie˛ Mattie jeszcze
nigdy w z˙yciu.
Czuła sie˛ okropnie.
70
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
– Mattie... Mattie, s´pisz?
Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywis´cie, z˙e
nie spała. Jak mogłaby zasna˛c´ po tym, co sie˛ stało?
Nie wydawało jej sie˛, z˙eby poczuła sie˛ lepiej
dzie˛ki rozmowie z Jackiem. Było juz˙ wpo´ł do
trzeciej w nocy. Na szcze˛s´cie nie musiała go wpu-
szczac´. Drzwi sypialni zamkne˛ła wczes´niej na
klucz.
– Mattie, koniecznie musze˛ z toba˛ porozma-
wiac´!
Bez wa˛tpienia chciał jej wszystko wytłumaczyc´.
Co´z˙, be˛dzie musiał poczekac´. Trudno. Mattie i tak
sie˛ domys´lała, z˙e Jack oznajmi jej, z˙e rano czeka ja˛
powro´t do Wielkiej Brytanii, poniewaz˙ przyjechała
Tina.
Idz´ sobie! – mo´wiła mu w mys´lach.
Jack jednak nie przestawał pukac´. Byc´ moz˙e
nazajutrz zdoła z nim porozmawiac´, ale z pewnos´-
cia˛ nie teraz.
Oto, do czego prowadziło naganne poste˛po-
wanie Jacka!
Jak mogłam sie˛ w nim zakochac´! – skarciła sama˛
siebie Mattie. Tak włas´nie traktuje kobiety!
Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili,
kiedy Mattie całowała sie˛ z Jackiem. Gdyby stało
sie˛ to w innym momencie, Mattie powiedziałaby
mu, co o nim mys´li. A tak...
Alez˙ ze mnie idiotka! – narzekała w duchu.
– Mattie, prosze˛ cie˛, wpus´c´ mnie – mo´wił cicho
Jack. – Naprawde˛ musimy porozmawiac´. Zdaje˛
sobie sprawe˛, jak musiałas´ odebrac´ scene˛ na kory-
tarzu, i dlatego chce˛ ci wszystko wyjas´nic´.
Co takiego? – mys´lała z ironia˛. Z
˙
e całował mnie
tylko dla rozrywki? Z
˙
e zrobił to niepotrzebnie?
Z
˙
ebym sie˛ nie martwiła, poniewaz˙ kupi mi bilet na
poranny samolot?
Obejdzie sie˛. Sama kupi sobie bilet z Paryz˙a do
Londynu i wro´ci do domu!
Miała ochote˛ zerwac´ sie˛ z ło´z˙ka i wykrzyczec´ to
Jackowi, ale zacisne˛ła ze˛by i powstrzymała sie˛. Nie
chciała sie˛ znowu rozpłakac´, okazac´ słabos´ci. Po-
mys´lała, z˙e nazajutrz be˛dzie miała dos´c´ siły, aby
otwarcie i zdecydowanie powiedziec´ Jackowi, co
o nim mys´li.
– Dobrze – westchna˛ł zza drzwi. – Trudno,
po´jde˛ spac´. Jednak koniecznie musimy porozma-
wiac´, musisz mi pozwolic´ wytłumaczyc´ ci wszyst-
ko jutro. Dobranoc.
Moz˙e pozwole˛, a moz˙e nie – pomys´lała. Jes´li
zdołam kupic´ bilet na poranny samolot, Jack nie
be˛dzie musiał sie˛ trudzic´.
Była juz˙ spakowana.
72
CAROLE MORTIMER
Pro´bowała zasna˛c´, ale przewracała sie˛ tylko
z boku na bok az˙ do rana. W kon´cu o szo´stej wstała,
ubrała sie˛ i cicho wyszła z apartamentu. Wyszła
z hotelu, przeszła pare˛ ulic i usiadła na ławce pod
Wiez˙a˛ Eiffla. Patrzyła na kre˛ca˛ce sie˛ w pobliz˙u
gołe˛bie, z˙ałuja˛c, z˙e nie ma dla nich nic do jedzenia.
Wiedziała, z˙e jest zakochana w Jacku. Lecz nie
była szcze˛s´liwa. Dlatego z˙e Jack był kobieciarzem
i z˙e przyjechała jedna z jego kochanek.
– Przepraszam, czy moz˙na sie˛ przysia˛s´c´? – spy-
tała nagle po angielsku jakas´ kobieta. – Mys´lałam,
z˙e o tej porze nikogo nie spotkam.
Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatycz-
na˛ starsza˛ pania˛.
– Dzien´ dobry, bardzo prosze˛ – odparła.
– Tak pomys´lałam, z˙e moz˙e pani tez˙ jest An-
gielka˛ – powiedziała kobieta. Miała około szes´c´-
dziesie˛ciu os´miu lat, zadbane siwe włosy, niebies-
kie oczy i miła˛, pomarszczona˛ twarz.
Mattie us´miechne˛ła sie˛. Zaraz! – pomys´lała na-
gle. Przeciez˙ zupełnie nie znam sie˛ na ludziach.
Dałam sie˛ oszukac´ Richardowi, pozwoliłam ocza-
rowac´ Jackowi. A moz˙e to seryjna morderczyni?
– Chyba jest pani za młoda, z˙eby cierpiec´ na
bezsennos´c´ – cia˛gne˛ła Angielka. Najwyraz´niej
miała ochote˛ porozmawiac´.
– Chciałam pospacerowac´ jeszcze przed wyjaz-
dem. Wracam dzisiaj do Londynu – odpowiedziała
Mattie.
73
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Szkoda – skomentowała rozmo´wczyni. – Pa-
ryz˙ jest takim pie˛knym miastem! Pierwszy raz
przyjechałam tu trzydzies´ci pie˛c´ lat temu, na mie-
sia˛c miodowy. Wydaje mi sie˛, z˙e to było wczoraj...
Chociaz˙ moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powie-
działyby co innego. – Us´miechne˛ła sie˛ znowu.
– To bardzo romantyczne miasto.
– Czyz˙by przyjechała tu pani z narzeczonym?
– spytała kobieta.
– Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to
udany pobyt – wyznała Mattie.
– Jaka szkoda! – zmartwiła sie˛ starsza pani. – Ja
przyjechałam tutaj na rodzinne przyje˛cie – kon-
tynuowała po chwili. – Na zare˛czyny mojej naj-
młodszej co´rki.
Jak to?! – pomys´lała Mattie. Zerkne˛ła z ukosa na
sympatyczna˛ rozmo´wczynie˛. To musiała byc´ mat-
ka Jacka! Mattie była tego pewna.
Cos´ takiego! – mys´lała. Na domiar wszystkiego
spotkałam tu jego matke˛!
Drobna kobieta o delikatnej twarzy nie była
podobna do Jacka. Widocznie odziedziczył wygla˛d
po ojcu.
– Chyba juz˙ po´jde˛ – odezwała sie˛ Mattie, zmie-
szana. Wstała. – Miło było pania˛ poznac´. Mam
nadzieje˛, z˙e przyje˛cie be˛dzie udane.
– Dzie˛kuje˛ ci, kochanie. – Kobieta znowu sie˛
us´miechne˛ła. – Mattie, miałam nadzieje˛, z˙e be˛-
dziesz z nami na zare˛czynach.
74
CAROLE MORTIMER
– Słucham?! – Odwro´ciła sie˛ zaskoczona.
Popełniła wielki bła˛d, pozwalaja˛c sie˛ wys´ledzic´
matce Jacka. Bo chyba pani Beauchamp ja˛ s´ledziła,
inaczej ska˛d wiedziałaby, kim ona jest?!
– Chodz´, kochanie. Usia˛dz´, prosze˛ – zache˛ciła
ja˛ matka Jacka. – Masz na imie˛ Mattie, prawda?
A ja jestem Betty Beauchamp. – Us´miechaja˛c sie˛,
postukała delikatnie w ławke˛.
Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.
– Nazywam sie˛ Mattie Crawford – przedstawiła
sie˛ z nazwiska.
– Nie obawiaj sie˛, kochanie – moge˛ mo´wic´ do
ciebie po imieniu, prawda? – zacze˛ła Betty. – Nie
jestem chora psychicznie ani niebezpieczna. Po
prostu widziałam was wczoraj wieczorem z Ja-
ckiem, jak wychodzilis´cie razem z hotelu.
– Och, oczywis´cie – odparła grzecznie. Nie
wiedziała, co wie˛cej mogłaby powiedziec´, z˙eby nie
obrazic´ matki Jacka.
– Nie wiem, jak sie˛ zachował Jack – cia˛gne˛ła
smutno Betty – ale od razu widac´, z˙e zrobił ci jaka˛s´
przykros´c´. A wczoraj wieczorem wygla˛dalis´cie na
takich szcze˛s´liwych! – Pokre˛ciła głowa˛.
Co´z˙, matka Jacka widziała nas przed przyby-
ciem Tiny – pomys´lała Mattie.
Wa˛tpiła, z˙eby Betty Beauchamp znała prawdzi-
wa˛ przyczyne˛ jej przylotu do Londynu, wie˛c na
wszelki wypadek nie mo´wiła nic wie˛cej.
– Edward i ja tak sie˛ ucieszylis´my, kiedy w s´rode˛
75
WEEKEND W PARYZ
˙
U
wieczorem Jack zadzwonił do nas i powiedział, z˙e
poleci do Paryz˙a z pewna˛ młoda˛ dama˛! – oznajmiła
Betty.
– W s´rode˛? – upewniła sie˛. – Czy dotychczas
Jack nie spotykał sie˛ z pan´stwem w towarzystwie...
kobiet? – spytała odwaz˙nie.
– Alez˙ ska˛d! – zaprzeczyła Betty. – Po raz
pierwszy w z˙yciu zamierzał przedstawic´ nam dziew-
czyne˛! Tak sie˛ cieszylis´my. On nigdy nic nam nie
mo´wi o swoim z˙yciu prywatnym.
Nie dziwie˛ sie˛! – pomys´lała Mattie.
– Czy przed s´roda˛ nie wspominał o tym, z˙e
przyleci tu z kobieta˛? – spytała, zache˛cona otwar-
tos´cia˛ matki Jacka.
– Nie. – Betty pokre˛ciła głowa˛, podekscytowa-
na. – Edward i ja bylis´my tacy zadowoleni, z˙e cie˛
poznamy! – Us´miechne˛ła sie˛ ciepło, a zarazem ze
wspo´łczuciem.
Mattie odpowiedziała wymuszonym us´mie-
chem.
Nic nie rozumiała. Przeciez˙ Jack potwierdził, z˙e
zamienienie przez nia˛ karteczek przy bukietach
doprowadziło do rozpadu jego relacji z kobietami,
kto´rym... zaraz...
Co on włas´ciwie powiedział? – zastanawiała sie˛.
– Wiem, z˙e Jack potrafi byc´ zbyt natarczywy
– przyznała Betty. Wydawała sie˛ lekko zawstydzo-
na. – Ma to po ojcu. Nauczyłam sie˛ radzic´ sobie
z tym, ale zaje˛ło mi to chyba kilka lat. Ale poza tym
76
CAROLE MORTIMER
Jack to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu
wybaczyc´ jego wady.
Do głowy Mattie cisne˛ły sie˛ pytania.
– Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? – za-
pytała.
– Kwiaty? – Betty była zdumiona pytaniem. –
Ach, wiem, kochanie, o co ci chodzi. Musiał ci
mo´wic´. Nie, ja naprawde˛ nie moge˛ patrzec´ na
cie˛te kwiaty. Uwaz˙am, z˙e kwiaty moz˙na podziwiac´
w naturze. Powinny rosna˛c´ i z˙yc´, a nie umierac´
powoli w wazonach. Jack posyła kwiaty swoim
siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak ro´z˙y.
Wyobraz´ sobie, z˙e mam juz˙ w ogrodzie chyba
z pie˛c´dziesia˛t krzako´w ro´z˙ od niego! – wyznała
z rados´cia˛.
– Siostrom? – spytała cicho Mattie.
– Nie mo´wił ci, z˙e ma siostry? Mam pie˛cioro
dzieci! Jacka i cztery co´rki – oznajmiła z duma˛
Betty. – Jack jest najstarszy, potem jest Christina,
Sally i Cally, to bliz´niaczki, a najmłodsza jest...
– Sandy – dokon´czyła Mattie. – Czyli Alexan-
dra. Christina, czyli Tina.
– Włas´nie! – ucieszyła sie˛ Betty. Mattie była
zaszokowana. – Nie wiem, czy wiesz, z˙e Sandy wy-
chodzi za ma˛z˙ po raz drugi – kontynuowała Betty.
– Niestety jej pierwszy ma˛z˙ okazał sie˛ okropnym
człowiekiem. Cieszymy sie˛, z˙e znowu jest szcze˛s´-
liwa.
Cztery kobiety, dla kto´rych Jack zamo´wił u Mat-
77
WEEKEND W PARYZ
˙
U
tie bukiety kwiato´w, były jego siostrami! Nie do
wiary!
Faktycznie nigdy nie przyznał, z˙e miał cztery
kochanki. Ale oszukał Mattie, aby ja˛ przekonac´,
z˙eby pojechała z nim do Paryz˙a. Nikogo wszak nie
zaste˛powała. Dlaczego Jack ja˛ okłamał? Szantaz˙o-
wał ja˛! A przed swoja˛ rodzina˛ udawał, z˙e z˙yje
spokojnie i przyzwoicie.
Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała juz˙
zamiaru wyjez˙dz˙ac´.
– Powinnam chyba wro´cic´ do hotelu – powie-
działa. – Przepraszam. A moz˙e zdołamy jakos´
z Jackiem wyjas´nic´ sobie wszystko? – Us´miech-
ne˛ła sie˛ lekko.
– Och, oby sie˛ wam udało! Mam wielka˛nadzieje˛,
z˙e tak be˛dzie! – Betty rozpromieniła sie˛. – Mo´j ma˛z˙
i co´rki tak bardzo pragna˛ pania˛ poznac´! – Znowu
przeszła na ,,pani’’. Nie chciała byc´ niegrzeczna.
Mattie poczuła sie˛ nagle zawstydzona. Ale to
przeciez˙ Jack powinien sie˛ wstydzic´. Jego matka
była niezmiernie ciepła˛, otwarta˛ i miła˛ osoba˛. Jes´li
ojciec Jacka i jego siostry były podobne do Betty,
Jack ro´z˙nił sie˛ od nich na niekorzys´c´. Oszukiwał
najbliz˙szych, kto´rzy naprawde˛ chcieli dla niego jak
najlepiej.
– Nie zastanie pani Jacka w hotelu – poinfor-
mowała Betty. – Pojechał na lotnisko po me˛z˙a
Tiny, mojej najstarszej co´rki. Jak pani wie – matka
Jacka posmutniała – Tina przyjechała wczoraj wie-
78
CAROLE MORTIMER
czorem i oznajmiła nam, z˙e porzuciła Jima, swoje-
go me˛z˙a. Niestety Tina zawsze była w gora˛cej
wodzie ka˛pana. – Betty pokre˛ciła głowa˛. – Tym
razem przeszła sama˛ siebie! Jim to taki sympatycz-
ny młody człowiek!
A zatem kiedy Mattie wymykała sie˛ z apar-
tamentu, Jacka juz˙ w nim nie było? Pewnie dlatego
chciał koniecznie porozmawiac´ z nia˛ w nocy. Wie-
dział, z˙e rano pojedzie na lotnisko i obawiał sie˛, z˙e
podczas jego nieobecnos´ci Mattie opus´ci hotel
i wie˛cej sie˛ tam nie pojawi.
Mattie wracała jednak do hotelu.
Jack mo´gł jedynie martwic´ sie˛ o jej zachowanie
na przyje˛ciu i po´z´niej. Skoro kilka dni ja˛oszukiwał,
niech sam sie˛ dowie, jak to jest byc´ wodzonym
za nos.
– Jestem pewna, z˙e Tina i Jim sie˛ pogodza˛
– odezwała sie˛ Mattie, aby pocieszyc´ Betty. – At-
mosfera Paryz˙a powinna im w tym pomo´c.
– Pewnie masz racje˛, kochanie... – Betty po-
nownie przeszła na ,,ty’’. – Ciesze˛ sie˛, z˙e zre-
zygnowałas´ z wyjazdu.
Mattie przez chwile˛ wstydziła sie˛, z˙e zamierzała
opus´cic´ Jacka bez jego wiedzy i zgody. Jednak to
on powinien sie˛ był wstydzic´. Moz˙e nie miał obo-
wia˛zku mo´wic´ jej, z˙e cztery kobiety, kto´rym pole-
cił posłac´ kwiaty, były jego siostrami, ale jak mo´gł
od pocza˛tku sugerowac´ swoim rodzicom, z˙e Mattie
jest jego sympatia˛?
79
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie z˙adnych
kolego´w ani kolez˙anek, jego rodzice musieli zro-
zumiec´ jego intencje tylko w jeden sposo´b. Jack
z pewnos´cia˛ był tego s´wiadom.
Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak
wczes´niej zdawało sie˛ Mattie.
– Czy mogłybys´my zachowac´ w sekrecie nasza˛
rozmowe˛? – poprosiła. – Chyba Jack nie byłby
zadowolony z tego spotkania o poranku. To zna-
czy... oczywis´cie powiem mu, z˙e sie˛ spotkałys´my...
ale nie be˛de˛ wspominała, z˙e mo´wiłys´my o... jego
charakterze.
– Na pewno by sie˛ rozzłos´cił – przyznała Betty.
– Ja tez˙ nie zamierzam relacjonowac´ mu naszej
wymiany zdan´ na temat jego osoby. Ciesze˛ sie˛, z˙e
mogłys´my porozmawiac´. Miałam na to wielka˛
ochote˛, kiedy zobaczyłam pania˛wychodza˛ca˛z hote-
lu. Dlatego zaraz wyszłam za pania˛. – Us´miechne˛ła
sie˛. – W takim razie... do zobaczenia wieczorem!
– Do zobaczenia. – Mattie wstała i poz˙egnała
sie˛ z Betty. – Dzie˛kuje˛. – Ruszyła z powrotem do
hotelu.
Co on sobie wyobraz˙a? – mys´lała o Jacku.
Co´z˙, widocznie siostra jego przyszłego szwagra,
Sharon, rzeczywis´cie mu sie˛ naprzykrza, a on nie
chce miec´ z nia˛ do czynienia.
Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje
rozbudzi w rodzicach, kiedy pojawi sie˛ na rodzin-
nym przyje˛ciu z potencjalna˛ narzeczona˛...?
80
CAROLE MORTIMER
Jack chyba nie przemys´lał dostatecznie tego
aspektu sprawy.
Czy uczucia rodzico´w i samej Mattie mogły mu
byc´ całkiem oboje˛tne?
Jes´li tak, Mattie zamierzała odpłacic´ mu pie˛k-
nym za nadobne!
81
WEEKEND W PARYZ
˙
U
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Mattie, obawiałem sie˛, z˙e... – Jack umilkł ze
zdumieniem, poniewaz˙ obje˛ła go i uniosła głowe˛
w wyraz´nym oczekiwaniu na pocałunek. – Co ty
wyprawiasz? – spytał.
– Mys´lałam, z˙e lepiej okazac´ ci nieco uczucia,
na wypadek gdybys´my nie byli sami – odpowie-
działa, cofna˛wszy sie˛.
Zajrzała wymownie do salonu. Widziała juz˙
wczes´niej, z˙e był pusty, bo zerkne˛ła don´ przez
uchylone drzwi sypialni. Czekała w napie˛ciu na
Jacka wracaja˛cego z lotniska.
– S
´
wietny pomysł – mrukna˛ł. – Tylko nie w tym
momencie. – Przesuna˛ł dłonia˛ po włosach. – Jes-
tem troche˛ zme˛czony.
Mattie przyjrzała mu sie˛ uwaz˙nie. Rzeczywis´cie
wydawał sie˛ zme˛czony. Pewnie pro´ba rozwia˛zania
kryzysu małz˙en´skiego pope˛dliwej siostry i jej me˛z˙a
wycisne˛ła na Jacku swoje pie˛tno.
– Nie masz ochoty na karesy? – zaproponowała
Mattie. – A moz˙e chcesz, z˙ebym zamo´wiła lunch?
Wez´ prysznic i odpocznij – poradziła.
Jack był zdumiony jej mimo wszystko przyjaz-
nym zachowaniem. Włas´nie o to chodziło Mattie.
Po tym, co stało sie˛ w nocy, nie spodziewał sie˛, z˙e
zastanie ja˛ w hotelu i z˙e be˛dzie chciała z nim
rozmawiac´.
A ona chciała wywrzec´ na nim wraz˙enie, z˙e po
romantycznej kolacji na statku i przerwanym poca-
łunku oczekuje teraz od niego powaz˙nego zaan-
gaz˙owania.
Jack powinien sie˛ tym przerazic´.
– Odebrałam z recepcji wiadomos´c´, kto´ra˛ dla
mnie zostawiłes´ – powiadomiła.
Gdy wro´ciła do hotelu, podano jej koperte˛ z kart-
ka˛ od Jacka. Niewiele napisał:
,,Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj,
az˙ wro´ce˛. Jack’’.
Czy on uwaz˙ał, z˙e moz˙e wydawac´ jej polecenia?
– Rozumiem – odpowiedział. – Pewnie...
– Zamo´wic´ lunch? – przerwała mu Mattie, pod-
nosza˛c słuchawke˛ telefonu. – Wczes´niej zamo´wi-
łam sobie kanapke˛. Była pyszna!
– W takim razie ja ro´wniez˙ poprosze˛ kanapke˛
– oznajmił Jack. Czuł sie˛ odrobine˛ zdezoriento-
wany.
– Spotkałam rano twoja˛ matke˛ – poinformowa-
ła niby od niechcenia Mattie, siadaja˛c z telefonem
w re˛ku w jednym z głe˛bokich foteli. Ła˛czyła sie˛
z recepcja˛. Jednak ukradkiem zerkne˛ła na Jacka
– był zaskoczony.
– Spotkałas´ moja˛ mame˛? – upewnił sie˛. – Co...
83
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Halo, recepcja? – spytała głos´no. – Poprosze˛
jedna˛ kanapke˛ klubowa˛. – Zasłoniła mikrofon i szep-
ne˛ła do Jacka: – Napijesz sie˛ czegos´?
– Chyba potrzebna mi duz˙a, mocna kawa – wes-
tchna˛ł.
Zamo´wiła kawe˛ i odłoz˙yła słuchawke˛. Spojrzała
na zegarek.
– Niestety musze˛ wyjs´c´ – oznajmiła. – Zamo´wi-
łam sobie dłuz˙sza˛ wizyte˛ w salonie pie˛knos´ci na
dole. Chce˛ wygla˛dac´ wieczorem najlepiej, jak tyl-
ko be˛de˛ mogła.
– Mattie... – odezwał sie˛. Był coraz bardziej
zdumiony.
– Na twoim miejscu przespałabym sie˛ troche˛ po
zjedzeniu lunchu. – Mattie nie dawała mu dojs´c´ do
słowa. Wzie˛ła torebke˛. – Wygla˛dasz na wyczer-
panego, chyba brakuje ci snu.
– A ty najwyraz´niej jestes´ pełna energii i tak
radosna, jakby nic złego nie zaszło – mrukna˛ł.
– A nie powinnam? – odpowiedziała z us´mie-
chem. – Jestes´my w Paryz˙u, spe˛dze˛ popołudnie
w salonie pie˛knos´ci luksusowego hotelu, wieczo-
rem czeka nas uroczysty obiad w uroczej restaura-
cji na Wiez˙y Eiffla... Z
˙
yc´, nie umierac´!
Jack zmarszczył brwi.
– Ale minionej nocy... – zacza˛ł.
– Z pewnos´cia˛ poradziłes´ sobie z tym, co stało
sie˛ w nocy – przerwała Mattie. – W kon´cu to mnie
spodziewaja˛ sie˛ wieczorem twoi najbliz˙si, prawda?
84
CAROLE MORTIMER
Wybacz, musze˛ juz˙ is´c´. – Zerkne˛ła na zegarek
i pobiegła do drzwi. – Twoja mama jest cudowna!
– rzuciła na odchodnym.
Ha! – pomys´lała, znalazłszy sie˛ za drzwiami.
I kto teraz czuje sie˛ niezre˛cznie?
Z triumfuja˛ca˛ mina˛ zjechała winda˛ na pierwsze
pie˛tro, gdzie znajdował sie˛ salon pie˛knos´ci. Niech
teraz Jack nie wie, co sie˛ woko´ł niego dzieje! –
mys´lała. Be˛dzie miał sie˛ z pyszna!
Moz˙liwie najdłuz˙sza˛ wizyte˛ w salonie pie˛knos´ci
Mattie zamo´wiła przede wszystkim dlatego, aby
unikna˛c´ pytan´, jakie bez wa˛tpienia cisne˛ły sie˛ Ja-
ckowi na usta. Zamierzała zabawic´ sie˛ jego kosz-
tem, po´łlez˙a˛c w rozkładanym fotelu kosmetycz-
nym i oddaja˛c sie˛ przyjemnym zabiegom fryzjerki,
stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednoczes´-
nie be˛dzie to okazja do miłego odpoczynku.
Bylebym sie˛ tylko zanadto nie przyzwyczaiła
– pomys´lała, patrza˛c, jak manikiurzystka maluje jej
paznokcie. We wtorek wracam do pracy w Lon-
dynie.
Powro´t do Londynu wia˛zał sie˛ z zakon´czeniem
kro´tkiej i przypadkowej znajomos´ci z Jackiem.
Niestety! – westchne˛ła w duchu. Co´z˙ mi po sa-
tysfakcji, z˙e dostarcze˛ Jackowi troche˛ stresu?
Przeciez˙ była w nim zakochana.
Ogarne˛ło ja˛ rozdraz˙nienie. Nadal pozostawał dla
niej zagadka˛.
Nagle tok jej mys´li przerwały urywki rozmowy,
85
WEEKEND W PARYZ
˙
U
jaka˛ prowadziły ze soba˛ dwie znajduja˛ce sie˛ obok
klientki salonu.
– Rodzice tak sie˛ ciesza˛ z tego, z˙e Tina spodzie-
wa sie˛ dziecka! – oznajmiła jedna z kobiet.
– Tina tez˙ sie˛ cieszy – odparła druga. – Oczeki-
wała po prostu od Jima bardziej spontanicznej,
z˙ywszej reakcji na te˛ radosna˛ wiadomos´c´. Nie
spodobał jej sie˛ jego z˙art, kiedy stwierdził tylko, z˙e
nadchodza˛cego Boz˙ego Narodzenia nie spe˛dza˛ na
nartach! Ale przeciez˙ Jim ma specyficzne poczucie
humoru. Kiedy Tina sie˛ uspokoi, na pewno zro-
zumie, z˙e chciał ja˛ tylko rozbawic´.
– U wielu kobiet cia˛z˙a powoduje emocjonalne
rozchwianie – skomentowała pierwsza z rozma-
wiaja˛cych. – Pamie˛tasz, co sie˛ działo, kiedy sama
byłas´ w cia˛z˙y albo kiedy ja byłam?
Mattie zerkne˛ła w bok. Ze swojego miejsca nie
widziała dobrze dwo´ch kobiet, kto´rych rozmowe˛
słyszała, jednak zdołała stwierdzic´, z˙e sa˛ do siebie
bardzo podobne. Musiały byc´ siostrami Jacka, bliz´-
niaczkami Sally i Cally.
Były ro´wniez˙ bardzo podobne do Jacka, obie
miały ciemne włosy i ciemne oczy.
– Zastanawiam sie˛, jaka jest dziewczyna Jacka
– odezwała sie˛ nagle bliz´niaczka siedza˛ca po lewej.
– Wszyscy chyba bardziej sie˛ ekscytuja˛ moz˙liwos´-
cia˛ poznania jej niz˙ zare˛czynami Sandy, a nawet
sytuacja˛ Tiny!
Serce Mattie przyspieszyło rytm.
86
CAROLE MORTIMER
– Mama mo´wi, z˙e to czaruja˛ca młoda oso´bka
– odpowiedziała bliz´niaczka po prawej. – Ogrom-
nie sympatyczna. Zupełnie nie robi wraz˙enia ko-
gos´, kto szuka me˛z˙a z duz˙ymi pienie˛dzmi. Całe
szcze˛s´cie!
– Tak. Jack jest taki dobry! Mo´głby przymkna˛c´
oko na zbyt wiele, a potem cie˛z˙ko tego z˙ałowac´.
Czyz˙by Jacka moz˙na było az˙ tak łatwo wy-
prowadzic´ w pole, tak łatwo zranic´? – zdumiała sie˛
Mattie. Najwyraz´niej poznała go od innej strony.
– Mama zapewnia, z˙e to dobra, otwarta dziew-
czyna – cia˛gna˛ł głos z prawej. – Ale mama uznała-
by za czaruja˛ca˛ kaz˙da˛ dziewczyne˛, z kto´ra˛ po-
stanowiłby sie˛ oz˙enic´ Jack! My zreszta˛ takz˙e. Jes´li
on kogos´ wybierze, bez wa˛tpienia be˛dzie to sym-
patyczna osoba.
Mattie miała juz˙ dos´c´ podsłuchiwanej rozmowy.
Nie dziwiła sie˛, z˙e siostry Jacka plotkuja˛ na jej
temat. W kon´cu na ich miejscu byłaby ro´wnie
ciekawa sympatii brata, kto´ry od dawna nikogo
rodzinie nie przedstawił.
Niepokoiło ja˛, z˙e rodzice i siostry Jacka moga˛
postrzegac´ ja˛ jako potencjalna˛ łowczynie˛ fortun.
Aby nie uznali Mattie za kogos´ takiego, musiała
podczas wieczornego obiadu zachowywac´ sie˛ zu-
pełnie inaczej, niz˙ zamierzała.
– Dzie˛kuje˛ – powiedziała do manikiurzystki,
gdy kobieta skon´czyła malowac´ jej paznokcie.
– Chciałabym zapłacic´.
87
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Wizyta w luksusowym salonie pie˛knos´ci be˛dzie
dla niej ogromnym wydatkiem, lecz po tym, co
przed chwila˛ usłyszała, nie zamierzała pozwolic´,
by płacił za nia˛ Jack. Nawet gdyby naste˛pny mie-
sia˛c miała przez˙yc´ o chlebie i wodzie.
Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nia˛
spojrzeniem. Nie mogły jednak wiedziec´, na kogo
patrza˛.
Mattie poz˙ałowała nagle, z˙e nie wyjechała ran-
kiem z Paryz˙a.
Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wy-
gla˛du. Matka takz˙e była zadbana; bez wa˛tpienia
była kiedys´ bardzo pie˛kna˛ kobieta˛. Ro´wniez˙ ojciec
Jacka musiał byc´ przystojnym i bardzo eleganckim
starszym panem. Mattie pomys´lała, z˙e be˛dzie sie˛
czuła pomie˛dzy nimi jak brzydkie kacza˛tko.
Alez˙ głupi pomysł miał Jack, z˙eby mnie tu
sprowadzic´ i przedstawic´ im jako swoja˛ przyszła˛
narzeczona˛! – mys´lała. Było oczywiste, z˙e rodzina
Jacka odbierze jej pojawienie sie˛ jako waz˙na˛ de-
klaracje˛ z jego strony. Jak mo´gł nie wzia˛c´ tego pod
uwage˛?!
Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wiez˙e˛
Eiffla. Rozmys´lała. Z jednej strony chciała zems´cic´
sie˛ na Jacku za to, z˙e ja˛ oszukał, z drugiej nie
chciała robic´ przykros´ci jego rodzinie ani tez˙ pozo-
stawic´ go samego, co doprowadziłoby do kom-
promitacji Jacka przed najbliz˙szymi.
Nie, Mattie nie mogła wyrza˛dzic´ im wszystkim
88
CAROLE MORTIMER
takiej krzywdy. Nie była az˙ tak podste˛pnym i po-
rywczym człowiekiem, a i wszyscy Beauchampo-
wie wydawali sie˛ dobrymi, miłymi ludz´mi. Jack tez˙
nie był taki zły.
Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, za-
stanawiaja˛c sie˛, co robic´.
Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno mu-
siał byc´ zaniepokojony jej dzisiejszym zachowa-
niem.
Postanowiła w kon´cu, dla dobra Jacka i jego
najbliz˙szych, z˙e odegra podczas kolacji role˛ uczci-
wej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.
– Wygla˛dasz wprost oszałamiaja˛co! – ocenił
Jack, kiedy kro´tko po dziewie˛tnastej Mattie wro´ciła
wreszcie do apartamentu. W jego oczach widac´
było szczery zachwyt.
Miała na sobie druga˛ z dwo´ch wieczorowych
sukienek, jakie kupiła w miniona˛ sobote˛ – ta była
kremowa, koronkowa, miała kro´tkie re˛kawy i sie˛-
gała do kolan. Jasna sukienka podkres´lała ciemny
odcien´ pie˛knie ułoz˙onych, błyszcza˛cych włoso´w
Mattie.
– Dzie˛kuje˛ – powiedziała z us´miechem, bardzo
zadowolona.
Jack chyba rzeczywis´cie troche˛ odpocza˛ł i wzia˛ł
prysznic, poniewaz˙ wygla˛dał teraz s´wiez˙o i uroczo.
Ponownie miał na sobie czarny smoking i biała˛
koszule˛.
89
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Był taki przystojny i me˛ski, z˙e Mattie az˙ za-
kre˛ciło sie˛ w głowie.
– Mattie, zanim tam po´jdziemy, chciałbym z to-
ba˛ poroz...
– Twoja mama telefonowała, kiedy spałes´
– przerwała mu Mattie. – Odebrałam, z˙eby cie˛ nie
budzic´. – Jack unio´sł brwi. Mattie nie wiedziała, co
pomys´lałaby matka Jacka, gdyby stwierdziła, z˙e
mieszkaja˛ z Mattie w tym samym apartamencie.
– Pie˛tnas´cie po sio´dmej mamy spotkac´ sie˛ wszyscy
w barze. Napijemy sie˛ drinka, a potem razem
po´jdziemy w strone˛ Wiez˙y Eiffla.
– Naprawde˛? – spytał Jack, znowu zdezorien-
towany.
– Tak – potwierdziła, ruszaja˛c do drzwi. – Juz˙
pora zjechac´ do baru. – Popatrzyła na niego wy-
czekuja˛co.
– Miałem nadzieje˛, z˙e porozmawiamy wczoraj
w nocy...
– Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta!
– przypomniała Mattie.
– To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich
bliskich, musze˛ ci cos´ powiedziec´.
– Moz˙esz to zrobic´ po drodze – zaproponowała,
wychodza˛c na korytarz.
I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmic´.
W rzeczywistos´ci wcale nie zamierzała dopus´cic´
go do słowa.
Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywac´ sie˛
90
CAROLE MORTIMER
grzecznie, ale na razie nie potrafiła jeszcze zrezyg-
nowac´ z zemsty. Chciała zobaczyc´ przeraz˙enie na
twarzy Jacka, kiedy stana˛ oko w oko z Tina˛ i jego
pozostałymi siostrami, i jego głe˛bokie zdumienie,
gdy okaz˙e sie˛, z˙e Mattie wie, kim one sa˛ w rzeczy-
wistos´ci.
Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za
łokiec´, aby szła troche˛ wolniej.
– Mattie! – zacza˛ł podekscytowany. – Słu-
chaj, jeszcze nie miałem okazji powiedziec´ ci,
z˙e...
– Jack, Mattie! Zaczekajcie! – odezwał sie˛ zza
ich pleco´w głos Betty Beauchamp.
Mattie omal nie wybuchne˛ła s´miechem, widza˛c
mine˛ Jacka.
Biedak, włas´nie sie˛ zorientował, z˙e nie zda˛z˙y
w pore˛ wyznac´ Mattie bardzo waz˙nych rzeczy!
Niemal mu wspo´łczuła.
Odwro´ciła sie˛, aby us´miechna˛c´ sie˛ do Betty,
i nagle az˙ zamarła na widok jej me˛z˙a.
Edward Beauchamp był uderzaja˛co podobny do
syna. Miał prawie identyczna˛ twarz, podobna˛ figu-
re˛, był tego samego wzrostu – tylko o mniej wie˛cej
czterdzies´ci lat starszy od Jacka.
Niezwykle elegancka para – pomys´lała Mattie.
Twarz Edwarda robiła wraz˙enie oblicza dostoj-
nego, wysoko urodzonego człowieka.
– To jest Mattie, a to Edward, mo´j ma˛z˙ – powie-
działa miłym tonem Betty.
91
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Miała na sobie długa˛, czarna˛ suknie˛ z cekinami,
w kto´rej wygla˛dała jak kro´lowa.
Mattie i Edward us´cisne˛li sobie dłonie.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e moge˛ pania˛ poznac´ – odezwał
sie˛ na powitanie Edward.
– Jest nam ogromnie miło – potwierdziła ra-
dos´nie Betty, ujmuja˛c Mattie pod re˛ke˛ i ruszaja˛c
z nia˛ przodem. Betty Beauchamp była wesoła˛,
pełna˛ energii kobieta˛ i łatwo nawia˛zywała kontakt
z ludz´mi. – Dziewczyny sa˛ ws´ciekłe, z˙e je uprze-
dziłam i zda˛z˙yłam cie˛ juz˙ poznac´ – zdradziła
konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.
Jack nie mo´gł tego słyszec´.
Z pewnos´cia˛ wcia˛z˙ ogromnie sie˛ niepokoił.
Mattie zastanawiała sie˛, czy jednak nie poste˛pu-
je z nim okrutnie.
Pocieszała sie˛, z˙e jeszcze tylko kilka minut,
a potem wszystko sie˛ wyjas´ni i Jack powinien sie˛
uspokoic´.
92
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
– Czy mo´głbym zamienic´ z Mattie kilka sło´w na
osobnos´ci? – spytał w kon´cu Jack, kiedy zbliz˙ali sie˛
do hotelowego baru.
Mattie odwro´ciła głowe˛.
Jack miał niewyraz´na˛ mine˛.
Mattie pus´ciła wie˛c Betty, zaczekała na Jacka
i uje˛ła go pod re˛ke˛.
– Mam nadzieje˛, z˙e po dzisiejszej kolacji be˛-
dziemy mieli mno´stwo czasu, z˙eby porozmawiac´
o wszystkim – powiedziała.
– Ale... – zacza˛ł Jack. Wyraz´nie drz˙ał.
– Dziewczyny be˛da˛ bardzo rozczarowane, jes´li
kaz˙ecie im na siebie czekac´ – powiedziała Betty.
Zupełnie jakby była ze mna˛ w spisku – pomys´-
lała Mattie.
– Chodz´, synu – odezwał sie˛ Edward, wesoło
klepia˛c Jacka po plecach. – Wiesz, jakie sa˛ te nasze
panie.
– Chodz´my, Jack – zache˛ciła Mattie. – Wszyst-
ko be˛dzie dobrze.
W barze siedziały juz˙ wszystkie cztery siostry
Jacka.
Sandy z˙artowała z wysokim brunetem, wpatruja˛c
sie˛ w niego z miłos´cia˛. To musiał byc´ Thom, jej
nowy narzeczony.
Tina dyskutowała z me˛z˙czyzna˛ nieco przysa-
dzistej budowy. Musiał to byc´ Jim, jej troche˛ mało
wraz˙liwy ma˛z˙.
Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blon-
dyna.
Ma˛z˙ Cally był ro´wniez˙ wysoki, miał rude włosy,
wygla˛dał na Szkota. Obok siedziała para starszych
ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.
Mattie nie zauwaz˙yła natomiast dziewczyny,
kto´ra mogłaby byc´ Sharon. To jej zaloto´w tak
bardzo obawiał sie˛ Jack.
Na widok wchodza˛cych ustały rozmowy.
Jack s´cisna˛ł dłon´ Mattie – musiał bardzo sie˛
denerwowac´.
Czego sie˛ po mnie spodziewa? – dziwiła sie˛.
Nawet gdybym nie wiedziała, kim sa˛ Tina, Sandy,
Cally i Sally, nie zrobiłabym przeciez˙ sceny przy
nich wszystkich, przy rodzicach Jacka. Czy nie jest
o tym przekonany?
Najwyraz´niej nie był.
– Nie denerwuj sie˛, Jack, wszystko w porza˛dku
– szepne˛ła, aby go uspokoic´. – Przedstaw mnie,
prosze˛.
– Szkoda, z˙e nie pozwoliłas´ mi wyjas´nic´... – za-
cza˛ł.
– Zrobisz to po´z´niej – przerwała mu kolejny raz.
– Naprawde˛ nie musisz sie˛ niepokoic´.
94
CAROLE MORTIMER
– Czes´c´ wszystkim! – odezwał sie˛ nagle z tyłu
przesadnie modulowany, aksamitny kobiecy głos.
– Mam nadzieje˛, z˙e sie˛ nie spo´z´niłam?
Jack zesztywniał. Mattie zerkne˛ła na niego z nie-
pokojem, po czym odwro´ciła sie˛, z˙eby zobaczyc´
nowo przybyła˛.
Była wysoka˛ brunetka˛ o bujnych włosach sie˛ga-
ja˛cych az˙ do pasa. Włoz˙yła na ten wieczo´r kro´tka˛,
dopasowana˛ sukienke˛ w kolorze fioletowym. Mia-
ła pełna˛, delikatna˛ twarz porcelanowej lalki, ciem-
noniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie
rze˛sy.
Czy to była siostra Thoma?
Musiała to byc´ Sharon. Najwyraz´niej zwro´ciła
sie˛ do rodziny Beauchampo´w oraz własnej.
Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej
kobiety? Mattie nie posiadała sie˛ ze zdumienia.
Spojrzała na Jacka. Jes´li tak, z pewnos´cia˛nie jest
kobieciarzem – mys´lała. Wszyscy bowiem inni
me˛z˙czyz´ni, jacy siedzieli w barze, otwarcie wpat-
rywali sie˛ w Sharon, podziwiaja˛c jej urode˛. Sharon,
trajkocza˛c i s´mieja˛c sie˛, witała sie˛ z Sandy, Tho-
mem, siostrami Jacka i ich me˛z˙ami. Mimo to widac´
było, z˙e rzuca ukradkowe spojrzenia włas´nie na
Jacka.
W kon´cu znalazła sie˛ przed nim i powiedziała:
– Czes´c´, Jack.
– Czes´c´ – odparł beznamie˛tnie, grzecznie skła-
niaja˛c głowe˛.
95
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Nie ba˛dz´ taki sztywny, teraz wszyscy jestes´-
my jedna˛ wielka˛ rodzina˛! – odpowiedziała, zmys-
łowo moduluja˛c głos, i natychmiast rzuciła sie˛
Jackowi na szyje˛, całuja˛c go w usta.
Zaskoczony, pus´cił dłon´ Mattie. Oparł dłonie na
obnaz˙onych, smukłych, opalonych ramionach Sha-
ron i delikatnie, ale stanowczo odsuna˛ł ja˛od siebie.
Sharon nie uste˛powała.
– Jak sie˛ ciesze˛, z˙e znowu cie˛ widze˛! – oznaj-
miła znacza˛co, po czym uje˛ła go pod re˛ke˛.
Mattie miała ochote˛ wydrapac´ Sharon oczy.
W kaz˙dym razie takie sformułowanie przyszło jej
na mys´l. Jak ona s´mie patrzec´ na Jacka takim
wzrokiem?! – mys´lała gniewnie. Zachowuje sie˛,
jakbym nie istniała. Na nikogo innego juz˙ nie
zwraca uwagi, tylko na Jacka!
Jack nie robił nic, co mogłoby zache˛cic´ Sharon
do takiego zachowania. Po prostu stał nieruchomo.
Ale ona najwyraz´niej wiedziała, czego chce. Jak
najbardziej zbliz˙yc´ sie˛ do niego.
Cyz˙by naprawde˛ nie miał ochoty bliz˙ej poznac´
tej dziewczyny? A moz˙e tylko tak mo´wi? Chociaz˙
jaki sens miałoby wo´wczas sprowadzanie mnie
tutaj na ten weekend, kiedy miałby okazje˛ bawic´
sie˛ z Sharon? – mys´lała Mattie.
– To moja przyjacio´łka, Mattie Crawford
– oznajmił głos´no Jack, obejmuja˛c ja˛ w pasie
i przysuwaja˛c lekko do siebie. – A to Sharon
Keswick, siostra Thoma.
96
CAROLE MORTIMER
– Tak mnie przedstawiasz: ,,siostra Thoma’’?
– odpowiedziała z oburzeniem Sharon. – Miałam
nadzieje˛, z˙e jestem dla ciebie kims´ wie˛cej niz˙ tylko
,,siostra˛ Thoma’’! – Spojrzała gniewnie na Mattie.
– Czes´c´, Mandy – powiedziała, podaja˛c jej nieche˛t-
nie dłon´.
– Mam na imie˛ Mattie. – Była pewna, z˙e Sharon
celowo niewłas´ciwie wymo´wiła jej imie˛.
– Czy my sie˛ juz˙ spotkałys´my? – spytała Sha-
ron, w kto´rej nagle obudził sie˛ duch wspo´łzawod-
nictwa. – Znasz moz˙e...
– Moz˙e przynies´c´ ci szampana, Sharon? – prze-
rwał grzecznie Edward.
– Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawic´
Mattie reszcie rodziny – wtra˛cił Jack, wykorzys-
tuja˛c okazje˛.
A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo
bał sie˛ przedstawic´ Mattie najbliz˙szym!
– Słusznie. – Mattie kiwne˛ła głowa˛. – Z pew-
nos´cia˛ jeszcze dzis´ porozmawiamy – powiedziała
chłodno do Sharon.
– Bez wa˛tpienia – odparła lodowatym tonem
Sharon. Us´miechne˛ła sie˛ do Edwarda i wzie˛ła od
niego kieliszek szampana.
– O rety! – szepna˛ł Jack do Mattie, kiedy odeszli
pare˛ kroko´w. – Teraz rozumiesz, o co mi chodzi?
Mattie nie była pewna, o co naprawde˛ chodzi
Jackowi. Choc´ było oczywiste, z˙e Sharon ogromnie
sie˛ nim interesuje, a on stara sie˛ jej unikac´. Mattie
97
WEEKEND W PARYZ
˙
U
była jednak ro´wniez˙ przekonana, z˙e mie˛dzy nimi
jest jeszcze cos´. Moz˙e tych dwoje ła˛czyła jakas´
wspo´lna przeszłos´c´?
W kaz˙dym razie poznanie Sharon było dla Mattie
tak przykre, z˙e zepsuło jej humor na cały wieczo´r.
Przedtem podejrzewała chwilami, z˙e moz˙e z˙ad-
na Sharon nie istnieje, z˙e Jack wymys´lił te˛ postac´
w ramach niecodziennej gry, jaka˛ prowadził z Mat-
tie. Gdyby tak było, zaproszenie Mattie do Paryz˙a
miałoby inny cel, niz˙ twierdził.
Jednak Sharon była kobieta˛ z krwi i kos´ci, i to
jaka˛ kobieta˛! Mattie poczuła sie˛ jak brzydkie ka-
cza˛tko pos´ro´d łabe˛dzi. Zwłaszcza obecnos´c´ Sharon
nie pozwalała Mattie spokojnie cieszyc´ sie˛ uroczy-
stym wieczorem.
– Nie wiem, o co ci naprawde˛ chodzi – powie-
działa do Jacka. – Czy moz˙e o to, z˙e Sharon jest
niezwykle pie˛kna?
– Co´z˙, jest pie˛kna... – przyznał nieche˛tnie.
Mattie zjez˙yła sie˛. Mo´głby chociaz˙ skłamac´,
spro´bowac´ jakos´ umniejszyc´ w słowach ols´niewa-
ja˛ca˛ urode˛ Sharon.
– I masz z tym kłopot? – spytała gniewnie.
Jack pokre˛cił głowa˛.
– To zbyt skomplikowane, z˙ebym wytłumaczył
ci w tej chwili.
– Moz˙esz wyjas´nic´ mi w prostych, kro´tkich
zdaniach – poradziła. – Bez wa˛tpienia je zrozu-
miem.
98
CAROLE MORTIMER
Jack popatrzył na nia˛ z niepokojem.
– Mattie... – zacza˛ł.
– Nie teraz – ucie˛ła i zmusiła sie˛ do us´miechu,
poniewaz˙ stali naprzeciw sio´str Jacka oraz towa-
rzysza˛cych im me˛z˙czyzn. – Przedstaw mnie swoim
siostrom: Tinie, Sally, Cally i Sandy – powiedziała.
Jack spojrzał na nia˛zaskoczony. Jak przewidziała,
był oszołomiony tym, z˙e Mattie wie, kim sa˛kobiety
o wymienionych przez nia˛imionach. Nie rozbawiło
jej to jednak. Juz˙ nic jej w tej chwili nie bawiło.
– Nie sto´j tak – powiedziała. – Twoje siostry
i ich me˛z˙owie czekaja˛, az˙ podejdziemy i przywita-
my sie˛ z nimi.
Dobrze, z˙e Sharon sie˛ pojawiła, bo przypomnia-
ło to Mattie, po co Jack zabrał ja˛ ze soba˛ do Paryz˙a.
Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewac´, z˙e to dlate-
go, z˙e mu sie˛ spodobała.
Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawde˛
dbał o to, z˙eby sie˛ nie nudziła, ale nie wspominał
słowem o tym, by powaz˙nie sie˛ nia˛ zainteresował.
Jes´li jego dziwne spojrzenia odebrała jako zobo-
wia˛zuja˛ca˛ deklaracje˛, a co gorsza, zakochała sie˛
w Jacku, była to jej własna wina. I naiwnos´c´.
– Wiesz, z˙e to moje siostry... – szepna˛ł w kon´cu.
Widac´ było, z˙e jest zdezorientowany.
– Oczywis´cie.
– Ale ska˛d...? W jaki sposo´b sie˛ dowiedziałas´?
– Rozmawiałam rano z twoja˛mama˛. Czy cze˛sto
zdarza ci sie˛ tracic´ rezon w towarzystwie?
99
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Słucham?
– Zaniemo´wiłes´. Stoisz jak słup soli – draz˙niła
sie˛ z nim Mattie.
– Od samego rana wiesz, z˙e cztery kobiety,
kto´rym... – zacza˛ł.
– Kto rano wstaje, nie bła˛dzi – przerwała mu
kolejny raz, celowo mieszaja˛c dwa przysłowia.
– Dziwne... – mrukna˛ł sam do siebie. – Roz-
mawiałem z mama˛ po południu i nie wspominała
mi o tej cze˛s´ci waszej rozmowy.
Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu pie˛k-
nos´ci, Jack poszedł porozmawiac´ z matka˛.
– Twoja mama nie wie, z˙e mys´lałam, z˙e Tina,
Sally, Cally i Sandy nie sa˛twoimi siostrami. – Mat-
tie us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– No tak... To dlatego byłas´ tak nieoczekiwanie
miła, kiedy wro´ciłem z lotniska. Bawisz sie˛ moim
kosztem.
– To ty rozpocza˛łes´ te˛ gre˛ – odparła. Nie chcia-
ła, z˙eby Jack domys´lił sie˛ jej uczuc´.
– Jeden do zera dla ciebie – skomentował. Us´-
miechna˛ł sie˛, obja˛ł Mattie i ruszył z nia˛ w strone˛
swoich sio´str.
Siostry Jacka przywitały sie˛ z nia˛ serdecznie.
Wszystkie wydawały sie˛ ogromnie sympatyczne.
Me˛z˙czyz´ni ro´wniez˙ byli przyjaz´nie nastawieni.
Mattie cieszyła sie˛, z˙e została tak ciepło przyje˛-
ta. Od razu poczuła sie˛ lepiej.
Co ciekawe, takz˙e i Thom, brat Sharon, odnio´sł
100
CAROLE MORTIMER
sie˛ do Mattie bardzo z˙yczliwie. Robił wraz˙enie
czaruja˛cego człowieka. Widocznie nie był podob-
ny do siostry.
– Pasujecie do siebie – powiedział – ale czy
Mattie juz˙ wie, z˙e jestes´ pracoholikiem? – Draz˙nił
sie˛ w ten sposo´b z Jackiem.
– Moz˙e teraz, kiedy poznałem Mattie, nie be˛de˛
takim pracoholikiem jak dawniej – odparł Jack,
przytulaja˛c Mattie znacza˛co.
– A czy ona wie, z˙e kiepsko grasz w golfa? –
dorzucił ze złos´liwym us´miechem Ian, ma˛z˙ Cally.
Faktycznie był Szkotem.
– Wole˛ sporty uprawiane w zamknie˛tych po-
mieszczeniach – odpowiedział Jack.
– Hm, ale czy Mattie zdaje juz˙ sobie sprawe˛, z˙e
chrapiesz? – odezwał sie˛ z kolei Jim. – Auu!
– zawył, kiedy Tina mocno kopne˛ła go w kostke˛.
Mattie powstrzymała wybuch s´miechu. Jim i Ti-
na byli dos´c´ specyficzna˛ para˛.
– Ogromnie was przepraszam za to, w jaki
sposo´b wpadłam na was wczoraj w nocy, rujnuja˛c
wam wieczo´r – powiedziała Tina. – Nie wiem, co
sobie o mnie pomys´lałas´, Mattie. Byłam w tak
okropnym stanie! I przetrzymałam Jacka pare˛ go-
dzin w swoim pokoju, płacza˛c mu w re˛kaw...
– wyznała.
Nic dziwnego, z˙e kiedy wro´cił z lotniska, był
wyczerpany.
– Nie przejmuj sie˛ – pocieszyła ja˛ Mattie. – Po
101
WEEKEND W PARYZ
˙
U
to ma sie˛ braci, z˙eby było komu zwierzyc´ sie˛
z kłopoto´w. Ciesze˛ sie˛, z˙e juz˙ sie˛ pogodzilis´cie.
Słyszałam, z˙e spodziewacie sie˛ dziecka. Gratuluje˛!
– Mattie us´miechne˛ła sie˛ do obojga małz˙onko´w.
– Dzie˛kuje˛ ci – odpowiedziała Tina. – Niestety,
mo´j ma˛z˙ zbyt cze˛sto najpierw cos´ mo´wi, a dopiero
potem mys´li – dodała, po czym przytuliła sie˛ do
Jima, us´miechaja˛c sie˛ do niego czule.
– A ja sa˛dziłem, z˙e po prostu jest dla ciebie
niedobry... – skomentował z˙artobliwie Jack.
– Przestan´cie, dobrze? – mrukna˛ł lekko zniecierp-
liwiony Jim.
– Dopiero zaczynamy – odpowiedział Jack,
mrugaja˛c do niego porozumiewawczo.
– Czas ruszyc´ na przyje˛cie – zarza˛dziła nagle
głos´no Betty. – Chodz´my, kochani!
Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz
ze swoim me˛z˙em z rodzicami Thoma i Sharon.
Takz˙e i pan´stwo Keswickowie wydawali sie˛ bardzo
mili. Robili wraz˙enie zwykłych ludzi – oboje byli
niscy i mieli nadwage˛.
Mattie zastanawiała sie˛, jak to moz˙liwe, z˙eby
Sharon była ich dzieckiem. Odro´z˙niała sie˛ od re-
szty rodziny nie tylko uroda˛, ale i charakterem.
– O czym jeszcze rozmawiałys´cie z moja˛ ma-
ma˛? – spytał Mattie Jack, kiedy ruszyli razem
w strone˛ Wiez˙y Eiffla. – Wspomniała ci o moich
czterech siostrach, wymieniaja˛c ich imiona. Musia-
ła ro´wniez˙ powiedziec´ ci o cia˛z˙y Tiny...
102
CAROLE MORTIMER
– Twoja mama jest bardzo otwartym człowie-
kiem – odparła wymijaja˛co Mattie.
– W przeciwien´stwie do mnie – przyznał z kwas´-
na˛ mina˛.
Bardzo niewiele o sobie mo´wił, choc´ nie był
milczkiem ani człowiekiem zamknie˛tym w sobie.
Mattie rozmawiało sie˛ z nim tak dobrze, z˙e musiała
uwaz˙ac´, z˙eby mimowolnie nie zdradzic´, z˙e sie˛
w nim zakochała.
– Miło znowu cie˛ widziec´, Jack! – Mattie usły-
szała donos´ny głos zbliz˙aja˛cej sie˛ Sharon. Sharon
ostentacyjnie uje˛ła Jacka za ramie˛. – Mam na-
dzieje˛, z˙e nam wybaczysz, Mandy – mrukne˛ła do
Mattie, us´miechaja˛c sie˛ nieszczerze. – Jestes´my
z Jackiem dobrymi znajomymi. Och, Jack – za-
trzepotała długimi rze˛sami – czy to nie najbardziej
romantyczne miejsce na s´wiecie?
Mattie milczała. Sharon ja˛zdenerwowała. W do-
datku Jack nie pro´bował jej znieche˛cic´ ani nakłonic´
do odejs´cia.
W restauracji na wiez˙y Sharon szybko usiadła
obok Jacka, a Mattie po drugiej stronie.
Była ws´ciekła, chociaz˙ niespecjalne zdziwiona
zachowaniem rywalki.
Gniewała sie˛ zaro´wno na Sharon, jak i na Jacka.
A takz˙e na siebie sama˛ za to, z˙e była taka
niema˛dra i dała sie˛ wpla˛tac´ w te˛ farse˛.
103
WEEKEND W PARYZ
˙
U
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
– Nie przejmuj sie˛ moja˛ siostra˛ – odezwał sie˛
w pewnej chwili Thom, kto´ry siedział z lewej
strony Mattie. – Nie ma sie˛ czym martwic´. Na-
prawde˛.
Serce Mattie zabiło mocniej. Us´miechne˛ła sie˛
sztucznie do Thoma.
Nie zwracała uwagi na widoczne z go´ry koloro-
we s´wiatła Paryz˙a. Ledwie skubne˛ła pierwsze da-
nie. Wszystko z powodu Sharon.
Jack pro´bował wła˛czyc´ Mattie do rozmowy, ale
Sharon cały czas wykazywała inicjatywe˛, skupia-
ja˛c na sobie uwage˛. W dodatku starała sie˛ jak
najcze˛s´ciej wypowiadac´ głos´no zdania zaczynaja˛-
ce sie˛ od: ,,A pamie˛tasz, Jack, jak razem...’’ Po
kaz˙dej takiej wypowiedzi Mattie miała ochote˛
krzyczec´.
Co włas´ciwie ła˛czyło Jacka i Sharon? – mys´lała
nerwowo.
Włas´ciwie nie trzeba było długo sie˛ nad tym
zastanawiac´. W takim razie Jack sprowadził Mattie
do Paryz˙a po to, aby...
– On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawde˛
– szepna˛ł znowu Thom.
Us´miech Mattie był tym razem kwas´ny. Jes´li
nawet obecnie Jackowi nie zalez˙ało na Sharon,
musiał zwro´cic´ na nia˛szczego´lna˛ uwage˛ juz˙ wczes´-
niej!
– Mo´wie˛ serio – zapewnił Thom, s´ciskaja˛c
przelotnie dłon´ Mattie, by dodac´ jej otuchy.
Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Po-
patrzyła na pokruszona˛ bułke˛ i otrzepała palce
z okrucho´w.
– W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy
zwraca uwage˛ na kobiete˛! – mrukne˛ła do Thoma.
Jack był wcia˛z˙ zaje˛ty peroruja˛ca˛ Sharon.
– Przyjrzyj mu sie˛, jakim wzrokiem na ciebie
patrzy – poradził z us´miechem Thom. – Jeszcze
nigdy nie widziałem Jacka tak szcze˛s´liwego i oz˙y-
wionego jak wczes´niej w barze, kiedy rozmawialis´-
cie z nami wszystkimi.
– Naprawde˛? – Mattie była zdziwiona. – Mys´-
lałam, z˙e Jack zawsze jest oz˙ywiony i zadowolony
z siebie.
– No widzisz! – odparł Thom.
Mattie od pocza˛tku sa˛dziła, z˙e Jack to człowiek
pewny siebie, ciesza˛cy sie˛ z˙yciem.
Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.
I raczej sie˛ nie myliła, bo przeciez˙ nie zaprosił jej
do Paryz˙a ze wzgle˛du na nia˛ sama˛ i paryskie
atrakcje. Zabrał ja˛ po to, aby chroniła go przed
zalotami Sharon. Jez˙eli robi na Thomie wraz˙enie
szczego´lnie zadowolonego z mojego towarzystwa
105
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– mys´lała – dowodzi to jedynie, jak dobrym ak-
torem jest Jack.
Zreszta˛ i tak wie˛ksza˛ cze˛s´c´ wieczoru spe˛dzał na
rozmowie z Sharon. Mattie czuła, z˙e jej obecnos´c´
w restauracji jest zbe˛dna.
– Dzie˛kuje˛ ci za troske˛, Thom, ale nie musisz
tak sie˛ tym przejmowac´. – Us´miechne˛ła sie˛. – Nie
jestes´my z Jackiem para˛. – Nie byli nawet dobrymi
znajomymi. Mattie wa˛tpiła, z˙eby po powrocie do
Londynu miała kiedykolwiek okazje˛ zobaczyc´ Ja-
cka.
– Moz˙e w takim razie powinnis´cie nia˛ byc´ – od-
parł Thom, wzruszaja˛c ramionami.
Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Lepiej, z˙ebys´cie nie popełnili podobnego błe˛-
du, jaki popełniłem z Sandy pie˛c´ lat temu – kon-
tynuował. – Spotykalis´my sie˛ od dłuz˙szego czasu
i wiedziałem, z˙e ja˛ kocham, z˙e jest ta˛ jedyna˛
kobieta˛, z kto´ra˛ chce˛ sie˛ oz˙enic´. Tylko z˙e jej tego
nie powiedziałem. Wyobraz´ sobie, z˙e tymczasem
pojawił sie˛ inny me˛z˙czyzna, kto´ry mnie w tym
wyprzedził. I pobrali sie˛! – Thom westchna˛ł. – A po
upływie czterech lat ona doszła do wniosku, z˙e
popełniła bła˛d i rozwiodła sie˛. Dopiero wo´wczas
mogłem powiedziec´ jej, co naprawde˛ do niej czu-
łem cały czas.
Z nami jest inaczej – pomys´lała Mattie. To
znaczy, jestem zakochana w Jacku, ale on we mnie
z pewnos´cia˛ nie. Gdybym wyznała mu miłos´c´, bez
106
CAROLE MORTIMER
wa˛tpienia jasno dałby mi do zrozumienia, z˙e nie
chce ze mna˛ byc´.
– O czym tak powaz˙nie rozmawiacie? – za-
interesował sie˛ nagle Jack. Wydawał sie˛ rozzło-
szczony. Czym? Czy tym, z˙e Mattie rozmawiała
z Thomem?
– Opowiedziałem włas´nie Mattie – odezwał sie˛
szybko Thom – jak to przed pie˛cioma laty kon-
kurent sprza˛tna˛ł mi sprzed nosa Sandy, poniewaz˙
nie wpadłem na to, aby w pore˛ powiedziec´ jej, co
do niej czuje˛. – Popatrzył na Jacka wyzywaja˛co.
Mattie zaczerwieniła sie˛. Bez wa˛tpienia Jack
spyta, jakim sposobem w cia˛gu kilku minut roz-
mowy doszli do tak osobistych temato´w.
– Naprawde˛...? – spytał przecia˛gle Jack, s´wid-
ruja˛c Thoma wzrokiem.
– Tak – potwierdził Thom, wytrzymuja˛c jego
spojrzenie.
Tego tylko brakuje, z˙eby jeszcze ci dwaj sie˛
pokło´cili! – pomys´lała Mattie.
– To takie romantyczne, z˙e w kon´cu Sandy
wro´ciła do Thoma, prawda? – wtra˛ciła, nie czeka-
ja˛c na rozwo´j kło´tni.
– Kobiety lubia˛ romantyczne wydarzenia – do-
dał Thom. – Powinienes´ kiedys´ to sprawdzic´.
Jack spochmurniał.
– To nie takie proste, kiedy ma sie˛ taka˛ rodzine˛
– mrukna˛ł.
Ciekawe, o co mu chodzi? – zastanowiła sie˛
107
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Mattie. Tymczasem nieoczekiwanie przyła˛czyła
sie˛ do rozmowy Sandy.
– Po tym, jak pomyliłes´ dedykacje przy bukie-
tach z kwiatami dla nas – powiedziała – masz
szcze˛s´cie, z˙e z˙en´ska cze˛s´c´ twojej rodziny wcia˛z˙ ma
ochote˛ z toba˛ rozmawiac´, Jack. Dobrze, z˙e mamy
poczucie humoru. W istocie było to nawet s´miesz-
ne. Wiesz, Mattie, Jack posłał wszystkim siostrom
po bukiecie kwiato´w, ale omyłkowo pozamieniał
karteczki z imionami. Wyobraz˙asz sobie?
– Wyobraz˙asz sobie? – powto´rzył Jack, spog-
la˛daja˛c surowo na Mattie, kto´ra miała ochote˛ scho-
wac´ sie˛ pod sto´ł ze wstydu.
Thom z zaciekawieniem obserwował jej nie-
oczekiwana˛ reakcje˛.
– To chyba rzeczywis´cie musiało byc´ zabawne
– powiedziała w kon´cu.
– Zalez˙y, jak sie˛ na to spojrzy – skomentował
Jack.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie pomylił imienia na
kwiatach dla ciebie, Mattie – odezwała sie˛ zno-
wu Sandy. – Co bys´ pomys´lała, gdybys´ dostała
kwiaty z dedykacja˛ dla Sandy, Sally, Cally albo
Tiny?
Mattie us´miechne˛ła sie˛ blado. Sandy nie wie-
działa, z˙e Mattie nie dostała od Jacka z˙adnych
kwiato´w, za to słyszała od niego zawoalowana˛
groz´be˛ szantaz˙u.
– Daj juz˙ biedakowi spoko´j – poradził jej Thom.
108
CAROLE MORTIMER
– Porozmawiajmy lepiej o Mattie. Czym sie˛ włas´-
ciwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie mo´wiłas´.
– Moz˙e Mattie nie zajmuje sie˛ niczym – wtra˛ci-
ła ze złos´cia˛ Sharon, uznaja˛c, z˙e juz˙ zbyt długo nie
uczestniczy w rozmowie. – W kon´cu Jack to bardzo
zamoz˙ny człowiek! Prawda, kochanie, z˙e jestes´
zamoz˙ny? – Popatrzyła zalotnie na Jacka.
– Wie˛kszos´c´ kobiet chce robic´ cos´ poz˙ytecz-
nego, Sharon! – odpowiedział Thom, rzucaja˛c sios-
trze karca˛ce spojrzenie.
– Nie chce mi sie˛ pracowac´ – odpowiedziała
szczerze.
– Widocznie nie nalez˙ysz do wie˛kszos´ci – zakon´-
czył Thom, po czym z powrotem spojrzał na Mattie.
Wiedziała, z˙e nie powinna wspominac´, z˙e pro-
wadzi kwiaciarnie˛. Siedza˛cy obok ludzie byli zbyt
inteligentni, z˙eby nie skojarzyc´ fakto´w.
– Realizuje˛ ro´z˙ne zlecenia – odpowiedziała wy-
mijaja˛co. – A w wolnym czasie pomagam mojej
mamie prowadzic´ hotel dla pso´w – dorzuciła szyb-
ko, zanim ktokolwiek spytał ja˛ o charakter realizo-
wanych przez nia˛ zlecen´.
– A włas´nie... jak sie˛ miewa Harry? – spytała
z troska˛ Sandy.
Widac´ było, z˙e lubi psa Jacka. Beauchampowie
byli naprawde˛ sympatyczna˛ rodzina˛.
– Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten week-
end włas´nie w hotelu jej mamy – wyjas´nił z us´mie-
chem Jack.
109
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Dobry pomysł – skomentowała Sandy. – Czy
spodobało mu sie˛ to miejsce? – spytała Mattie.
– Jack martwił sie˛, z˙e moz˙e wcale nie wyjedzie, bo
nie ma z kim zostawic´ Harry’ego.
– To ty rozmawiałes´ wczoraj z moja˛ mama˛,
Jack – przypomniała Mattie. Była niezadowolona,
z˙e nie zaproponował jej, aby zatelefonowali do jej
matki wspo´lnie.
– Harry ma dziewczyne˛ – poinformował Jack.
– Pie˛kna˛ suke˛ labradora, kto´ra wabi sie˛ Sophie.
– To wspaniale. Zdaje sie˛, z˙e dziewczyn woko´ł
nie brak... – zacza˛ł z przeka˛sem Thom, ale roz-
mowe˛ przerwało nadejs´cie kelnero´w roznosza˛cych
drugie dania.
Teraz przy stole rozlegały sie˛ tylko słowa za-
chwytu nad wygla˛dem, aromatem oraz wspaniałym
smakiem jedzenia.
Całe szcze˛s´cie, z˙e zapomnieli o rozmowie na
temat mojego zawodu – pomys´lała Mattie.
Thom był naprawde˛ bardzo miłym człowiekiem
i dbał, aby Mattie sie˛ nie nudziła, choc´ jego towa-
rzystwo było dla niej troche˛ niewygodne. Zaczynał
bowiem podejrzewac´, z˙e Mattie i Jack nie sa˛ ze
soba˛ w tak dobrych relacjach, jak wszyscy sa˛dza˛.
Z
˙
e mogło zajs´c´ mie˛dzy nimi cos´ przykrego, czego
nikt woko´ł nie podejrzewa.
I nie mylił sie˛.
Gdyby wiedział, jak niewiele ła˛czy mnie z Ja-
ckiem... – mys´lała ze smutkiem Mattie.
110
CAROLE MORTIMER
– Smakuje ci? – spytał ja˛ Jack, gdy spro´bowała
wys´mienitego kurczaka.
– Bardzo – odpowiedziała.
Jack westchna˛ł ze smutkiem i szepna˛ł:
– Mattie, co ja moge˛ zrobic´? Musiałbym byc´
w stosunku do niej niegrzeczny...
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Czy ja cos´ mo´wie˛? – odpowiedziała pytaniem.
– Nie musisz... Widze˛, jaka jestes´ niezadowo-
lona.
Nie wiedziała, z˙e Jack martwi sie˛ jej stanem
psychicznym.
Us´miechne˛ła sie˛ wymuszonym us´miechem,
stwierdziwszy, z˙e Betty przygla˛da im sie˛ z na-
przeciwka okra˛głego stołu, z błoga˛ mina˛.
– Zastanawiałam sie˛, dlaczego włas´ciwie spro-
wadziłes´ mnie tutaj, skoro tak dobrze sie˛ bawisz
w towarzystwie Sharon – szepne˛ła.
– Dobrze sie˛ bawie˛?! – je˛kna˛ł Jack. – Che˛tnie
bym ja˛ udusił!
Mattie nie była w stanie powstrzymac´ wybuchu
s´miechu.
Jack wygla˛dał jak bezradny chłopiec.
– Dobrze, z˙e humor choc´ troche˛ ci sie˛ poprawił
– skomentował Jack, po czym nachylił sie˛ i delikat-
nie pocałował Mattie w usta. – Uwielbiam, kiedy
sie˛ s´miejesz – dodał. – To tak jakby nagle wyszło
słon´ce.
Mattie była zaskoczona i onies´mielona.
111
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Jednak zaraz potem zdała sobie sprawe˛, z˙e prze-
ciez˙ pocałunek Jacka był gestem aktorskim wobec
jego rodziny siedza˛cej woko´ł. No i wobec Sharon
Keswisk.
Sharon była bowiem wyraz´nie ws´ciekła. Rzuci-
ła Mattie nienawistne spojrzenie.
– Teraz chyba ci sie˛ udało – pochwaliła go Ma-
ttie. – Sharon nie spodobał sie˛ ten pocałunek.
– Mattie, nie dlatego... – zacza˛ł Jack, kre˛ca˛c
głowa˛.
– Us´miechaj sie˛ – przerwała mu. – Twoja mama
nas obserwuje.
– Niewaz˙ne, co pomys´li sobie moja mama
– mrukna˛ł.
– Dla mnie to waz˙ne – oznajmiła Mattie. – Bar-
dzo ja˛ polubiłam.
Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem
us´miechna˛ł sie˛ i s´cisna˛ł jej dłon´.
– Ona takz˙e cie˛ polubiła – powiedział. – Roz-
mawialis´my chwile˛ przed przyje˛ciem i...
Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej
jego matka. Nie zda˛z˙yła jednak o to zapytac´, ponie-
waz˙ Edward podnio´sł sie˛ włas´nie z miejsca
i wznio´sł toast za Sandy i Thoma. Kro´tka˛ przemo-
we˛ zakon´czył stwierdzeniem, z˙e ma nadzieje˛, z˙e za
trzy miesia˛ce wszyscy spotkaja˛ sie˛ w tym samym
gronie na weselu.
Za trzy miesia˛ce nie be˛de˛ znała Jacka ani nikogo
z was – pomys´lała ze smutkiem Mattie.
112
CAROLE MORTIMER
– Dzisiejszy dzien´ był wyja˛tkowo nieudany
– odezwał sie˛ do niej ponownie Jack. – Moz˙e
jest cos´, na co miałabys´ szczego´lna˛ ochote˛ jutro?
– Czekaja˛c na odpowiedz´, zabrał sie˛ energicznie
do krojenia steku. Najwyraz´niej był w nie naj-
gorszym humorze.
– Podobno mamy wszyscy is´c´ na spacer do
Notre Dame – odpowiedziała za Mattie Sandy. – To
be˛dzie rodzinna wycieczka. Pamie˛tasz nasze ro-
dzinne pikniki?
– Pamie˛tam – odpowiedział. – Mro´wki w kana-
pkach i lody z muchami.
– Jestes´ niemoz˙liwy! – skomentowała ze s´mie-
chem Sandy.
Mattie z fascynacja˛ słuchała, jak Jack i Sandy
wspominaja˛ wesołe wakacje spe˛dzone z rodzicami
i siostrami.
Ona nie miała takich wspomnien´. Była jedynacz-
ka˛, a jej ojciec zmarł, kiedy miała trzy lata. Całe
dziecin´stwo spe˛dziła tylko z matka˛.
Dalsza cze˛s´c´ kolacji przebiegła na niezobowia˛-
zuja˛cych rozmowach w miłej atmosferze. Jackowi
udawało sie˛ juz˙ pos´wie˛cac´ Sharon znacznie mniej
czasu.
Po paru godzinach spe˛dzonych w towarzystwie
bliskich Jacka Mattie czuła sie˛ jak nowa członkini
wesołego klanu, od razu przez niego przyje˛ta i za-
akceptowana. Rodzina Beauchampo´w była napra-
wde˛ wyja˛tkowa.
113
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy
przypominało jej sie˛, z˙e w poniedziałek wro´ci do
Londynu i na tym zakon´czy sie˛ jej znajomos´c´ z ta˛
miła˛ rodzina˛. A w szczego´lnos´ci z Jackiem.
Przyje˛cie dobiegło kon´ca i wszyscy zjechali
winda˛ z wiez˙y.
– Ja i Mattie idziemy na spacer – oznajmił Jack.
– Ho-ho-ho, spacer! – skomentował Jim. Na-
prawde˛ nie był delikatnym człowiekiem.
Jack obejmował Mattie wpo´ł.
– Chyba przejde˛ sie˛ z wami – oznajmiła Sharon,
staja˛c z lewej strony Jacka. – S
´
wiez˙e powietrze
dobrze mi zrobi.
Powietrze w restauracji na wiez˙y było wystar-
czaja˛co s´wiez˙e.
Dla wszystkich było oczywiste, z˙e Sharon cho-
dzi o co innego.
Jack nie wydawał sie˛ zachwycony jej pomysłem.
– Moz˙e wszyscy sie˛ przespacerujemy? – za-
proponowała Cally.
Mattie była jej wdzie˛czna za te˛ propozycje˛.
Wolała chodzic´ noca˛ po Paryz˙u ze wszystkimi niz˙
tylko z nim i okropna˛ Sharon.
– To bardzo dobry pomysł! – skomentowała
Betty. – Od lat nie spacerowalis´my po Paryz˙u
w s´wietle ksie˛z˙yca, prawda, Edwardzie? – Popat-
rzyła z miłos´cia˛ na me˛z˙a. Od trzydziestu pie˛ciu lat
byli tak samo mocno w sobie zakochani jak wtedy,
kiedy sie˛ pobierali.
114
CAROLE MORTIMER
– Zdaje sie˛, z˙e w wyniku naszego ostatniego
nocnego spaceru po Paryz˙u został pocze˛ty Jack
– przypomniał sobie Edward.
– Powto´rka juz˙ nam nie grozi – zapewniła
Betty.
Pozostali przysłuchiwali sie˛ tej rozmowie z roz-
bawieniem.
– W naszym przypadku nie, ale jes´li chodzi
o pozostałe pary, nigdy nic nie wiadomo – zauwa-
z˙ył przytomnie Edward. – No, z wyja˛tkiem Tiny
i Jima.
– My juz˙ mamy dwoje dzieci. To nam wystar-
czy – os´wiadczyła Cally czy tez˙ Sally; bliz´niaczki
były ogromnie podobne do siebie i jednakowo
ubrane.
– Nam wystarczy jedno dziecko – dodała druga.
– Nie patrzcie tak na nas – odezwał sie˛ po chwili
Jack, obejmuja˛c mocniej Mattie. – Kocham dzieci,
zwłaszcza wasze, ale na własne wole˛ jeszcze po-
czekac´. Na razie chce˛ miec´ Mattie tylko dla siebie.
– No to ruszajmy! – zarza˛dziła Betty, wcia˛z˙
czule ujmuja˛c Edwarda za łokiec´.
Mattie zaczerwieniła sie˛. Rodzina Jacka była
jednak czasem zbyt bezpos´rednia.
– Chciałbys´ miec´ ze mna˛dzieci? – spytała cicho
Jacka, kiedy szli na czele grupy.
– Musiałem im cos´ powiedziec´ – odpowiedział
wymijaja˛co.
– To był tylko z˙art...
115
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Wiem. – Jack obejrzał sie˛ z niezadowoleniem.
Rodzina nie zamierzała go opuszczac´ pomimo po´z´-
nej pory. – Chyba sie˛ sprzysie˛gli.
– Słucham?
– Nie odste˛puja˛ nas na krok. Wczoraj w nocy
i dzis´ w cia˛gu dnia zajmowałem sie˛ kłopotami Tiny
i Jima. Nie mielis´my czasu dla siebie.
Wydawał sie˛ rozzłoszczony. Ka˛ciki ust Mattie
zadrz˙ały. Nie mogła powstrzymac´ sie˛ od s´miechu,
kiedy Jack sie˛ złos´cił. Tak zabawnie i niewinnie
wo´wczas wygla˛dał. W kon´cu rozes´miała sie˛.
– Co cie˛ tak s´mieszy? – spytał zdumiony.
– Ty! – odparła wesoło. – Nie martw sie˛, nikt
sie˛ przeciw tobie nie sprzysia˛gł. – Posmutniała
nagle. – Poza tym przeciez˙ tylko gramy przed
nimi, czyz˙ nie?
– Tylko gramy... – szepna˛ł niepewnie, jakby
sam do siebie.
– Sharon ani troche˛ sie˛ nie speszyła tym, z˙e
masz dziewczyne˛ – dodała Mattie.
– Czy to moja wina?
– Chyba nie moja.
Jack westchna˛ł.
– Rzeczywis´cie, z pewnos´cia˛ nie twoja – zgo-
dził sie˛. – Wiesz, przed kilkoma laty popełniłem
bła˛d: spotykałem sie˛ z Sharon przez pare˛ tygodni.
– Nie wspominałes´ mi o tym! – Mattie była
poruszona, choc´ po tym, co działo sie˛ w restauracji,
domys´lała sie˛, z˙e Jacka cos´ ła˛czyło z Sharon.
116
CAROLE MORTIMER
– Nikt nie lubi opowiadac´ o swoich błe˛dach
– tłumaczył sie˛.
– Ja przyznałam sie˛ przed toba˛ do mojego – od-
parła Mattie.
I do czego to doprowadziło? Znalazła sie˛ z Ja-
ckiem w Paryz˙u.
I zakochała sie˛ w Jacku.
– Sharon wprawdzie fantastycznie wygla˛da...
– kontynuował.
– Widze˛, jak wygla˛da! – przerwała gniewnie
Mattie. Nie miała ochoty słuchac´ o zaletach urody
Sharon.
– Wygla˛d to nie wszystko – cia˛gna˛ł. – Okazało
sie˛, z˙e Sharon ma okropny charakter – dokon´czył.
– Jest po prostu straszna! Spotkalis´my sie˛ w sumie
moz˙e trzy czy cztery razy, przysie˛gam. Podczas
ostatniej, trzeciej czy czwartej randki, Sharon
uznała, z˙e juz˙ moz˙e mna˛ dyrygowac´, rza˛dzic´ moim
z˙yciem. Dla me˛z˙czyzny nie ma nic bardziej znie-
che˛caja˛cego niz˙ kobieta, kto´ra na pocza˛tku znajo-
mos´ci zachowuje sie˛, jakby juz˙ było postanowione,
z˙e zostanie twoja˛ z˙ona˛! Wie˛cej sie˛ z nia˛ nie spot-
kałem. Przypadkiem zobaczyłem ja˛ ponownie
przed kilkoma miesia˛cami, kiedy Sandy zwia˛zała
sie˛ z Thomem. Musze˛ powiedziec´, z˙e nie było to
miłe przez˙ycie.
Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, z˙e
nie kusi go wyja˛tkowa uroda Sharon.
Co za ro´z˙nica? – pomys´lała znowu. Dlaczego
117
WEEKEND W PARYZ
˙
U
w ogo´le sie˛ nad tym zastanawiam? Przeciez˙ to nie
moja sprawa. Za dwa dni nie be˛de˛ nawet znajoma˛
Jacka. Wszystko jedno, co czuje˛.
– Z pewnos´cia˛ sie˛ mie˛dzy wami ułoz˙y – powie-
działa.
– Przepraszam, z˙e zanudzam cie˛ moimi kłopo-
tami – odezwał sie˛ znowu Jack.
– Nie zanudzasz! – Jak mogłaby nudzic´ sie˛
w jego towarzystwie?! – Przykro mi tylko, z˙e na
wiele ci sie˛ nie przydałam. Chociaz˙ po tym, jak
mnie pocałowałes´, Sharon jest na ciebie ws´ciekła.
Nie wiem, czy cie˛ to cieszy.
– Cieszy mnie, z˙e cie˛ pocałowałem – odpowie-
dział. – Moz˙e pocałujemy sie˛ znowu?
Przystane˛li na mos´cie, z kto´rego widac´ było
w całej okazałos´ci wspaniała˛, rozs´wietlona˛tysia˛ca-
mi złocistych s´wiatełek Wiez˙e˛ Eiffla.
Członkowie rodziny Jacka zacze˛li ich mijac´,
ale oni nie zwracali na nich uwagi. Popatrzyli
sobie w oczy. Jack obja˛ł Mattie, a ona wstrzyma-
ła oddech. Przytulili sie˛ delikatnie, a potem Jack
powoli opus´cił głowe˛, dotkna˛ł wargami ust Mat-
tie, zacza˛ł ja˛ całowac´ coraz s´mielej. Obje˛ła go
mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack,
nikt wie˛cej.
W kon´cu przerwał długi pocałunek i oparł czoło
o czoło Mattie. Patrzył rozognionym spojrzeniem
na jej zaro´z˙owiona˛ z emocji twarz, w jej roziskrzo-
ne oczy.
118
CAROLE MORTIMER
Zadrz˙ała. Tak bardzo pragne˛ła byc´ z Jackiem!
Nalez˙ec´ do niego! Na zawsze.
– Zimno ci? – spytał, błe˛dnie interpretuja˛c jej
drz˙enie. S
´
cia˛gna˛ł smoking i narzucił go na ramiona
Mattie. – Wracajmy do hotelu – zaproponował.
– Co ty na to?
– Dobry pomysł – odpowiedziała bez wahania.
Trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, ruszyli do hotelu. Zapom-
nieli o pozostałych uczestnikach spaceru, nie zwra-
cali uwagi na mijane obiekty. Mys´leli tylko o sobie
nawzajem.
– Pani Crawford, prawda? – odezwała sie˛ do
Mattie recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack dotarli
do hotelu. – Był telefon do pani. Pozostawiono
wiadomos´c´.
Mattie musiała sie˛ skupic´, z˙eby znaczenie sło´w
sympatycznej recepcjonistki dotarło do jej s´wiado-
mos´ci.
– Wiadomos´c´? – powto´rzyła ze zdziwieniem.
– Dla mnie? Przeciez˙ nikt nie wie... ach, racja,
moja mama. – Przeraziła sie˛. Czyz˙by stało sie˛
cos´ złego?!
– Nie martw sie˛, Mattie, to na pewno zwykłe
pozdrowienia – pro´bował ja˛ uspokoic´ Jack.
Odebrała od recepcjonistki biała˛ koperte˛, otwo-
rzyła ja˛ i, przeczytawszy wiadomos´c´, pobladła.
– Co sie˛ stało? – spytał Jack.
– Two´j Harry jest chory... – szepne˛ła. – Mama
119
WEEKEND W PARYZ
˙
U
wezwała dzisiaj rano weterynarza. Tak mi przy-
kro...
Jack wyraz´nie bardzo sie˛ przeja˛ł.
Szybko ruszyli do swoich pokojo´w.
Musieli sie˛ spakowac´ i jak najpre˛dzej wracac´ do
Londynu.
120
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ JEDENASTY
– Harry na pewno wyzdrowieje – zapewniała
Mattie raz po raz.
Jechali z Jackiem z londyn´skiego lotniska Heath-
row w strone˛ domu, przy kto´rym Diana Crawford
prowadziła hotel dla pso´w. – Dzisiaj rano mama
mo´wiła mi, z˙e Harry czuje sie˛ troche˛ lepiej.
Jack wcia˛z˙ był ponury. Nie mo´gł przestac´ mys´-
lec´ o ukochanym psie.
Poprzedniego wieczora mimo po´z´nej pory na-
tychmiast po powrocie do hotelowego apartamentu
zatelefonowali do matki Mattie.
Diana spodziewała sie˛ ich telefonu. Wyjas´niła
spokojnym tonem, z˙e Harry ma powaz˙na˛ infekcje˛
układu oddechowego, z˙e badał go weterynarz, za-
aplikował mu antybiotyk, i z˙e Harry obecnie s´pi
w swoim koszu w jej kuchni.
Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w sta-
nie spac´, cała˛ noc chodził po salonie. Mattie nie
kładła sie˛, z˙eby mu towarzyszyc´. Zamawiała ko-
lejne kawy.
Nie mogli sie˛ doczekac´ poranka, kiedy moz˙na
było zarezerwowac´ telefonicznie bilety na najbliz˙-
szy lot do Londynu.
Przed opuszczeniem hotelu Jack i Mattie ponow-
nie zatelefonowali do Diany. Powiedziała, z˙e stan
Harry’ego sie˛ nie pogarsza, a nawet byc´ moz˙e juz˙
sie˛ poprawia.
Jack i tak sie˛ niepokoił, w samolocie milczał
niemal przez cały czas.
Mattie pocieszała go, jak mogła.
Miała nadzieje˛, z˙e nie be˛dzie winił jej matki za
chorobe˛ swojego ulubien´ca. To byłoby okropne.
Mys´lała takz˙e, z˙e jakos´ nie moga˛ z Jackiem
spe˛dzic´ w spokoju choc´by godziny tylko we dwoje.
Za kaz˙dym razem, kiedy mieli na to nadzieje˛,
wydarzało sie˛ cos´ niespodziewanego.
Nie byli w stanie sie˛ do siebie zbliz˙yc´. Tym
razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko zamkna˛ł
sie˛ w sobie. Nic, co mo´wiła czy robiła Mattie, nie
mogło wyprowadzic´ go z odre˛twienia.
Był to dla niej kolejny dowo´d tego, z˙e Jack jest
wprawdzie czaruja˛co towarzyski, jednak nieche˛t-
nie dzieli sie˛ z innymi wewne˛trznymi przez˙yciami.
Mam nadzieje˛, z˙e Harry’emu nic sie˛ nie stanie!
– mys´lała Mattie. Była przekonana, z˙e inaczej Jack
z˙ywiłby juz˙ na zawsze uraze˛ do jej matki i do niej
samej.
Dotarli do hoteliku Woofdorf.
– Włas´nie bada Harry’ego weterynarz – poin-
formowała ich Diana zaraz w drzwiach.
– Porozmawiam z nim – odpowiedział Jack
i ruszył do kuchni.
122
CAROLE MORTIMER
Ogromnie martwił sie˛ o Harry’ego.
Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomys´lała
ze smutkiem o tym, jak trudno jej be˛dzie przyzwy-
czaic´ sie˛ do braku Jacka, kiedy sie˛ wkro´tce rozstana˛.
– Martwie˛ sie˛, z˙e tak sie˛ stało, i ogromnie cie˛
przepraszam, Mattie! – odezwała sie˛ Diana, obe-
jmuja˛c ja˛. – Ale chyba rozumiesz, z˙e zawiadomie-
nie Jacka było moim obowia˛zkiem.
– Oczywis´cie – zapewniła Mattie. – Jack nigdy
by nam nie wybaczył, gdyby... Jak naprawde˛ czuje
sie˛ Harry? – spytała z niepokojem.
– Dzisiaj troche˛ lepiej – odpowiedziała Diana.
– Na pewno pomoz˙e mu obecnos´c´ Jacka.
Niewa˛tpliwie miała racje˛. Mattie wyobraziła so-
bie, jak ona by sie˛ ucieszyła, gdyby Jack odwiedził
ja˛ podczas choroby.
– Jak mina˛ł wam weekend? – spytała z cieka-
wos´cia˛ Diana. – Dobrze sie˛ bawiłas´?
– Tak – odparła smutnym tonem Mattie. – Ro-
dzina Jacka to wyja˛tkowo mili ludzie.
– Nic dziwnego – odpowiedziała z us´miechem
Diana. – Jack tez˙ jest bardzo miłym człowiekiem.
To prawda. Jest bardzo miły – pomys´lała Mattie.
A takz˙e nadzwyczaj przystojny i czaruja˛cy. I ko-
cham go! Mimo to wie˛cej go nie zobacze˛, kiedy
odjedzie.
– Gdzie sa˛ pozostałe psy? – spytała.
– Zamkne˛łam wszystkie cztery w najwie˛kszym
boksie. Obawiałam sie˛, z˙e choroba Harry’ego jest
123
WEEKEND W PARYZ
˙
U
zakaz´na. Jednak Michael – miała na mys´li wetery-
narza – mo´wi, z˙e nie. Mimo to nie wypuszczam ich,
z˙eby nie przeszkadzały Harry’emu odpoczywac´.
– Potem po´jde˛ sie˛ z nimi przywitac´ – zdecydo-
wała Mattie. – Chodz´my lepiej do domu, z˙eby
usłyszec´, co mo´wi weterynarz. Jack chyba be˛dzie
chciał zabrac´ Harry’ego do siebie.
Nie myliła sie˛. Kiedy weszły z Diana˛ do kuchni,
Jack dyskutował włas´nie z weterynarzem o moz˙-
liwos´ci przewiezienia Harry’ego do domu.
Mattie pochyliła sie˛ nad koszem, w kto´rym lez˙ał
Harry. Collie wygla˛dał z˙ałos´nie. Podnio´sł ku Mat-
tie smutne oczy. Czyz˙by miał do niej pretensje za
to, z˙e jego pan znikna˛ł nagle na pare˛ dni?
Mattie zawstydziła sie˛, z˙e pozostawili z Jackiem
Harry’ego w obcym dla niego miejscu, u obcej
osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryz˙a, byc´ moz˙e
Harry by nie zachorował.
– Bez wa˛tpienia choroba Harry’ego rozwijała
sie˛ juz˙ od kilku dni, kiedy przywio´zł go pan tutaj
– oznajmił Jackowi weterynarz. – Pani Diana za-
wiadomiła mnie natychmiast, kiedy sie˛ zoriento-
wała, z˙e pan´skiemu psu cos´ dolega.
Przynajmniej Jack nie be˛dzie winił mamy za
chorobe˛ Harry’ego – pomys´lała z ulga˛ Mattie.
Ogromnie sie˛ martwiła o chorego psa, jak ro´wniez˙
o zatroskanego Jacka.
– Przewiezienie Harry’ego w tej chwili napraw-
de˛ mogłoby mu zaszkodzic´ – mo´wił weterynarz.
124
CAROLE MORTIMER
– Radze˛ zaczekac´ z tym przynajmniej do jutra. Jes´li
nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym wpas´c´
tu ponownie jutro z samego rana, aby sie˛ upewnic´,
czy Harry zdrowieje. Jes´li tak, nie be˛dzie prze-
szko´d, aby zabrał go pan do domu.
– Moz˙e zostaniesz u nas na noc, Jack? – za-
proponowała Diana.
Mattie popatrzyła na nia˛ ze zdziwieniem.
– Nie chciałbym sprawiac´ jeszcze wie˛kszego
kłopotu – odpowiedział, kre˛ca˛c głowa˛.
– To nie be˛dzie z˙aden kłopot – zapewniła Dia-
na. – Moz˙esz spac´ w pokoju Mattie. Mam dwuoso-
bowe ło´z˙ko; Mattie moz˙e spac´ ze mna˛. To szerokie
ło´z˙ko, na pewno be˛dzie nam wygodnie. – Popat-
rzyła znacza˛co na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło
w Paryz˙u.
Mattie zacze˛ła przemawiac´ czule do Harry’ego,
aby unikna˛c´ pełnego ciekawos´ci wzroku Diany.
Cieszyła sie˛, z˙e włosy zasłoniły jej policzki,
dzie˛ki czemu nie było widac´, jak sie˛ czerwieni.
Miała nadzieje˛, z˙e dwaj me˛z˙czyz´ni nie zwro´cili
uwagi na spojrzenie jej matki.
– Nie be˛dzie ci to przeszkadzało, Mattie? – spy-
tał ponuro Jack.
– Oczywis´cie, z˙e nie – odpowiedziała, podno-
sza˛c wzrok.
– W takim razie zostane˛, dzie˛kuje˛, Diano.
– Odprowadze˛ cie˛ do samochodu – powiedziała
Diana do weterynarza.
125
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Mattie i Jack zostali sami w kuchni.
Sami z Harrym. Jack przykle˛kna˛ł przy swoim
ulubien´cu, wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i pogłaskał go ostroz˙nie.
– Mam nadzieje˛, z˙e naprawde˛ nie sprawi ci to
kłopotu... – powiedział do Mattie. – Byc´ moz˙e
zgodziłas´ sie˛ tylko przez grzecznos´c´. – Nie odrywał
spojrzenia od psa.
– Be˛dzie nam z mama˛ całkiem wygodnie – za-
pewniła. – Powinienes´ byc´ w pobliz˙u Harry’ego.
– A takz˙e przy mnie – dodała w mys´lach.
Jack skina˛ł głowa˛ i wyprostował sie˛.
– Po´jde˛ do samochodu po rzeczy – powiedział.
– Dzie˛kuje˛ ci za zrozumienie i pomoc, za wszystko.
Zrobiłas´ dla mnie naprawde˛ wiele, Mattie. – Do-
tkna˛ł jej ramienia w ges´cie podzie˛kowania i wy-
szedł z kuchni.
Mattie ucieszyła sie˛ z chwili samotnos´ci, gdyz˙
mogła nareszcie zebrac´ mys´li. Nie znała uczuc´
Jacka, ale wiedziała, z˙e cokolwiek czuł do niej
w Paryz˙u, dobiegło kon´ca.
Powro´cili do rzeczywistos´ci. Kaz˙dy do własnej
– ich s´wiaty nie zaze˛biały sie˛.
Im szybciej to zaakceptuje˛, tym lepiej dla mnie
– mys´lała.
Choc´ na razie nie be˛dzie jej łatwo zapomniec´
o Jacku.
Miał przeciez˙ spe˛dzic´ noc w jej domu.
Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjes´c´
wspo´lnie kolacje˛. Po´z´niej Diana zaproponowała
126
CAROLE MORTIMER
gre˛ w karty. Starała sie˛ w ten sposo´b zaja˛c´ Jacka.
Było to ma˛dre posunie˛cie, chociaz˙ przez to Mattie
cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie
było jej łatwo siedziec´ obok niego z oboje˛tna˛ mina˛.
– W mojej rodzinie cze˛sto ze soba˛ rywalizuje-
my – odezwał sie˛ Jack, wygrawszy druga˛ z kolei
partie˛ wista.
Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych lu-
dzi stanowia˛cych najbliz˙sza˛ rodzine˛ Jacka. Ogrom-
nie ich polubiła. Posmutniała, mys´la˛c, z˙e ich takz˙e
wie˛cej nie zobaczy.
– Zawsze chciałam miec´ liczna˛ rodzine˛ – wy-
znała Diana. – Niestety, to marzenie mi sie˛ nie
spełniło.
– Moz˙e moz˙na je jeszcze zrealizowac´? – od-
powiedział z szelmowskim us´miechem, tasuja˛c
karty.
– Mam czterdzies´ci trzy lata. To za duz˙o, z˙ebym
jeszcze mys´lała o dzieciach – odparła Diana, ru-
mienia˛c sie˛ odrobine˛.
– Alez˙ ska˛d – zaprzeczył. – A ty jak mys´lisz,
Mattie?
Mattie zamrugała, zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e po-
winna inteligentnie odpowiedziec´. Nie była w na-
stroju na przysłuchiwanie sie˛, jak Jack kokietuje jej
matke˛. Ani na kokietowanie Jacka. Zastanowiła sie˛
chwile˛ nad jego słowami.
Nigdy nie rozwaz˙ała tego, czy jej matka moz˙e
albo powinna miec´ jeszcze dzieci. Ani razu bowiem
127
WEEKEND W PARYZ
˙
U
od
s´mierci
ukochanego
me˛z˙a
nie
umo´wiła
sie˛ z z˙adnym me˛z˙czyzna˛. Od dwudziestu lat.
– Mattie az˙ zaniemo´wiła – skomentowała z roz-
bawieniem Diana. – Nie dziwie˛ sie˛. – Wcia˛z˙ sie˛
rumieniła.
– Wcale nie zaniemo´wiłam – zaprzeczyła Mat-
tie. Jej matka była wcia˛z˙ młoda˛, pie˛kna˛ kobieta˛.
W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku
rodziło jeszcze dzieci. – To mogłoby byc´ cudowne
– powiedziała szczerze.
– No widzisz, Diano? Mattie by sie˛ ucieszyła.
Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wygla˛dała
na nieco onies´mielona˛.
– Za stara jestem, z˙eby mys´lec´ o pieluchach
– burkne˛ła.
Rozmowa przybrała dziwny obro´t.
– Czy nad bliskimi tez˙ sie˛ tak zne˛casz? – spytała
Diana Jacka, wstaja˛c.
– Jeszcze bardziej – odparł, pokazuja˛c pie˛kne
ze˛by w kolejnym us´miechu.
– Musiałes´ byc´ bardzo nieznos´nym nastolat-
kiem. – Diana pokre˛ciła głowa˛. – Czas na mnie.
Starsze kobiety musza˛ duz˙o spac´, z˙eby lepiej wy-
gla˛dac´. Dobranoc. Mattie, pokaz˙esz Jackowi, gdzie
be˛dzie spał, prawda? – Us´miechne˛ła sie˛ i wyszła
z pokoju.
Mattie podniosła sie˛ z miejsca.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛dzie ci zbyt ciasno
w moim akwarium – powiedziała, nieco zmieszana.
128
CAROLE MORTIMER
Sa˛dza˛c po wspaniałym apartamencie paryskiego
hotelu, Jack był przyzwyczajony do luksuso´w.
Sypialnia wcia˛z˙ była urza˛dzona tak samo jak
w czasach, kiedy Mattie była nastolatka˛. W pokoju
dominowały kolory biały i ro´z˙owy. Na po´łkach do
tej pory stały młodziez˙owe ksia˛z˙ki. Mniej wie˛cej
przed dwoma laty Mattie zdje˛ła ze s´cian zdobia˛ce
je wczes´niej plakaty ze zdje˛ciami ulubionych ze-
społo´w muzyki pop.
– Z pewnos´cia˛sobie poradze˛ – powiedział Jack.
– Chociaz˙ wczes´niej wyobraz˙ałem sobie, z˙e spe˛-
dzimy dzisiejszy wieczo´r w innych okolicznos´-
ciach...
– Niewaz˙ne – zakon´czyła temat Mattie, wzru-
szaja˛c ramionami. – Napijesz sie˛ czegos´ przed
snem? Moz˙e zrobic´ ci herbaty? – Zmarszczyła
brwi. – Wydaje mi sie˛, z˙e mamy gdzies´ napocze˛ta˛
butelke˛ whisky, kto´ra˛ otworzyłys´my w s´wie˛ta Bo-
z˙ego Narodzenia. Przynies´c´?
– Nie, dzie˛kuje˛ – odparł, wstaja˛c. – Zdaje sie˛,
z˙e Harry wygla˛da lepiej niz˙ w chwili naszego
przyjazdu.
Harry przelez˙ał wie˛ksza˛ cze˛s´c´ wieczora u sto´p
pana. Teraz podnio´sł sie˛ na dz´wie˛k własnego imie-
nia, zamerdał nawet ogonem.
– Rzeczywis´cie. – Mattie delikatnie podrapała
psa za uchem. – Ciesze˛ sie˛.
Jack popatrzył na swojego ulubien´ca.
– Czy mys´lisz, z˙e on takz˙e sprzysia˛gł sie˛ z moja˛
129
WEEKEND W PARYZ
˙
U
rodzina˛, z˙eby nie pozwolic´ nam na spokojny wie-
czo´r tylko we dwoje? – zaz˙artował.
– Wygla˛da na inteligentnego psa, ale nie na
złos´liwego – odpowiedziała, podnosza˛c wzrok.
– Nie, nie jest ani troche˛ złos´liwy – zapewnił
Jack. Wycia˛gna˛ł re˛ce i przytulił Mattie. – Mys´le˛, z˙e
jestem ci winien romantyczny weekend w Paryz˙u
– oznajmił. – Ty dotrzymałas´ warunko´w naszej
umowy.
Dotrzymałam? – zamys´liła sie˛. W kaz˙dym razie
nie za bardzo udało mi sie˛ powstrzymac´ Sharon
przed narzucaniem sie˛ Jackowi.
Poczuła sie˛ niezre˛cznie, stoja˛c tak przytulona do
niego.
– Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, z˙e
musisz wyjechac´ wczes´niej – odezwała sie˛, aby
przerwac´ dwuznaczne milczenie.
– Z
˙
e musimy wyjechac´ wczes´niej – poprawił ja˛.
– Ty i ja. Moja mama bardzo cie˛ lubi.
– Jest wyja˛tkowo miła˛ osoba˛ – odpowiedziała
Mattie oboje˛tnym tonem. Mimo to zarumieniła sie˛.
– Mattie? – odezwał sie˛ znowu.
Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej
oczy zamgliły sie˛ nagle łzami.
Zobaczyła, z˙e Jack powoli opuszcza głowe˛
i zbliz˙a usta do jej warg.
Pocałował ja˛.
Z pocza˛tku delikatnie, potem pocałunek stał sie˛
bardziej namie˛tny. Mattie takz˙e całowała go s´mie-
130
CAROLE MORTIMER
lej. Przeciez˙ tak ogromnie pragne˛ła z nim byc´! Jak
najbliz˙ej, zawsze, całe z˙ycie!
– Nie! – wykrzykne˛ła nagle, cofaja˛c sie˛. Po-
prawiła ubranie. – Ten weekend sie˛ skon´czył, Jack
– powiedziała. – To, co teraz robisz, wykracza poza
zobowia˛zania wynikaja˛ce z naszej umowy.
– Owszem – zgodził sie˛ Jack – ale...
– To był me˛cza˛cy weekend – przerwała mu –
zaro´wno pod wzgle˛dem fizycznym, jak i psychicz-
nym. Jestem zme˛czona! – Nie była w stanie patrzec´
Jackowi w oczy.
– Ja tez˙ jestem zme˛czony – odparł. – Jednak...
– To sie˛ doskonale składa. – Jak zwykle nie dała
Jackowi dojs´c´ do słowa. – Pokaz˙e˛ ci poko´j, w kto´-
rym be˛dziesz spał.
Ruszyła przodem; Jack szedł za nia˛, cia˛gna˛c
korytarzem swoja˛ walizke˛.
– Przepraszam za wystro´j – odezwała sie˛, kiedy
weszli do jej sypialni.
– W porza˛dku – odparł cicho. Był zamys´lony.
Mattie wstydziła sie˛ przed nim swojego pokoju,
wszystkich ro´z˙owych przedmioto´w, szeregu lalek
z czaso´w dziecin´stwa, spoczywaja˛cych na kanapie.
– Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi – po-
wiedziała.
Jack podnio´sł wzrok i us´miechna˛ł sie˛.
– Dzie˛kuje˛.
– To do zobaczenia rano.
– Mattie?
131
WEEKEND W PARYZ
˙
U
Zadrz˙ała.
– Słucham?
Jack pochylił głowe˛ i z wyrazem zakłopotania na
twarzy powiedział:
– Juz˙ drugi raz zacza˛łem cie˛ całowac´...
– Zauwaz˙yłam – odparła z lekkim zniecierp-
liwieniem. Podczas ostatniego pocałunku omal nie
straciła panowania nad soba˛, poddaja˛c sie˛ na chwi-
le˛ urokowi Jacka.
– Na razie nie chce˛, z˙ebys´my namie˛tnie sie˛
całowali – oznajmił. – To nie ten etap znajomos´ci.
Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz sie˛
inaczej niz˙ wtedy, kiedy wyjez˙dz˙alis´my i... – Nie
był w stanie dokon´czyc´.
Oczywis´cie, z˙e zachowuje˛ sie˛ inaczej, poniewaz˙
w cia˛gu minionego weekendu zda˛z˙yłam sie˛ w tobie
zakochac´ – pomys´lała.
– Nie wiem, o co ci chodzi – skłamała.
– A jednak odnosisz sie˛ do mnie jakby... chłod-
niej. Kiedy cie˛ poznałem, wydałas´ mi sie˛ energicz-
na˛dziewczyna˛, a teraz widze˛ w tobie jaka˛s´ niejasna˛
dla mnie nostalgie˛.
– Mo´wiłam ci, z˙e jestem zme˛czona – odparła
kro´tko.
– Tylko tyle? – upewnił sie˛.
– Wystarczy – zakon´czyła, patrza˛c na ro´z˙owa˛
tapete˛ obok jego głowy. – Jutro, kiedy sie˛ porza˛d-
nie wys´pimy, na pewno oboje be˛dziemy w lep-
szych humorach.
132
CAROLE MORTIMER
Jack pokiwał głowa˛. Ta odpowiedz´ na pewno go
nie zadowoliła.
– W takim razie dobranoc – powiedział.
– Dobranoc. – Mattie wyszła i zamkne˛ła za soba˛
drzwi.
Musze˛ sie˛ chwile˛ uspokoic´, zanim po´jde˛ do
mamy – pomys´lała. Nie chciała, z˙eby matka do-
strzegła jej wzburzenie.
Kiedy Mattie mijała kuchnie˛, Harry zerkna˛ł
z kosza, a potem odwro´cił łeb, zawiedziony, z˙e to
nie Jack.
Czuje˛ sie˛ podobnie jak ty – pomys´lała Mattie,
spogla˛daja˛c na cierpia˛cego psa.
– Smutno ci, malutki? – spytała łagodnie. – Obo-
je kochamy Jacka, prawda?
Przeciez˙ miłos´c´ powinna byc´ radosna – mys´lała.
Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej
wielka˛ rados´cia˛, a przytulanie sie˛ do niego – cudow-
nym, trudnym do opisania stanem.
Jednak jednoczes´nie trawił ja˛bo´l z powodu tego,
z˙e jej uczucie nie jest i nie be˛dzie odwzajemnione.
Rozpłakała sie˛.
133
WEEKEND W PARYZ
˙
U
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Dzien´ dobry! – odezwała sie˛ wesoło Mattie,
kiedy Jack wszedł do kuchni o o´smej rano na-
ste˛pnego dnia. – Zjesz jajka na bekonie czy tylko
owsianke˛? – spytała, nalewaja˛c mu kubek mocnej
kawy.
Mattie obudziła sie˛ o pia˛tej rano i nie była
w stanie juz˙ zasna˛c´. Rozmys´lała, lez˙a˛c obok matki.
Postanowiła zachowywac´ sie˛ przy Jacku tak, jak
gdyby nic sie˛ nie stało. Powinna byc´ wesoła.
Jack chciał ja˛ taka˛ widziec´. Jeszcze zda˛z˙e˛ sie˛
napłakac´ – mys´lała ze smutkiem.
Sam Jack nie wydawał sie˛ wesoły. Miał pod-
kra˛z˙one oczy, był nieogolony, wydawał sie˛ za-
spany. Chyba dopiero przed chwila˛ wstał.
– Dzie˛kuje˛, napije˛ sie˛ tylko kawy – mrukna˛ł.
– Dzie˛ki. – Wypił duz˙y łyk. – Gdzie jest Harry?
– spytał, patrza˛c na pusty kosz.
– Mama poszła z nim na spacer – wyjas´niła
energicznym głosem Mattie. – Harry czuje sie˛
nieporo´wnanie lepiej niz˙ wczoraj wieczorem.
– Ty takz˙e – zauwaz˙ył Jack.
– Mo´wiłam ci, z˙e kiedy sie˛ wys´pimy, be˛dziemy
w lepszych humorach.
– Zawsze masz taki s´wietny humor, kiedy sie˛
obudzisz? – zapytał.
– Zazwyczaj – potwierdziła.
Włoz˙yła dwie kromki chleba do opiekacza.
Wiedziała, z˙e Jack i tak zje, kiedy ona postawi
przed nim jedzenie. Musiał byc´ głodny, bo po-
przedniego dnia jadł bardzo mało.
– A czy ty zawsze jestes´ rano taki mało pogod-
ny? – spytała.
– Zazwyczaj – powto´rzył jej odpowiedz´ Jack.
Mattie pokre˛ciła głowa˛.
– W takim razie chyba dobrze, z˙e nie miesz-
kamy razem, prawda? – odparła wyzywaja˛co.
Wyje˛ła chleb z tostera i połoz˙yła go na stole,
gdzie stała juz˙ maselniczka i słoiki z konfiturami.
– Mattie... – zacza˛ł, ale przestraszyła sie˛ jego
odpowiedzi i jak zwykle mu przerwała.
– Dolac´ ci kawy? – spytała. – A moz˙e sam sobie
dolejesz. Po´jde˛ na dwo´r, zobacze˛, czy mama nie
potrzebuje pomocy przy psach. – Wypadła z ku-
chni, zanim Jack zda˛z˙ył cokolwiek powiedziec´.
Miała nadzieje˛ unikna˛c´ trudnej rozmowy.
A za godzine˛ juz˙ go nie be˛dzie i wo´wczas
przyjdzie czas, by mogła martwic´ sie˛ w spokoju
całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie, be˛dzie od-
grywała przed nim wesoła˛ i pełna˛ energii.
Diana znała Mattie znacznie lepiej niz˙ Jack i nie
pozwoliła sie˛ łatwo oszukac´.
– Po´z´no wczoraj przyszłas´ do pokoju – odezwała
135
WEEKEND W PARYZ
˙
U
sie˛. – Słyszałam, z˙e Jack poszedł spac´ pare˛ godzin
przed toba˛.
– Nie chciało mi sie˛ spac´ – odpowiedziała.
– Byłam podekscytowana wydarzeniami minione-
go weekendu.
– Michael juz˙ był u Harry’ego – oznajmiła
Diana. – Mo´wi, z˙e skoro Harry czuje sie˛ lepiej niz˙
wczoraj, Jack moz˙e zabrac´ go do domu... Czy Jack
juz˙ wstał? – spytała.
– Tak, włas´nie podałam mu s´niadanie – od-
powiedziała moz˙liwie oboje˛tnym tonem Mattie.
Obawiała sie˛, czy matka nie odczytuje z jej za-
chowania tego, jakie sa˛ jej uczucia do Jacka. Czy
sam Jack sie˛ tego nie domys´la?
Gdyby tak było, Mattie czułaby sie˛ upokorzona.
Zacze˛ła wyjmowac´ z bokso´w miski, aby napeł-
nic´ je psim jedzeniem.
Jeszcze tylko godzina – mys´lała. Potem wie˛cej
go nie zobacze˛.
Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upus´ciła
miski z jedzeniem na dz´wie˛k znajomego głosu.
– Mattie! – zawołał Jack.
Jeszcze nie odjechał!
Odwro´ciła głowe˛.
– Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz
powiedział, z˙e moz˙esz juz˙ zabrac´ swojego ulubien´-
ca. – Z powrotem zaje˛ła sie˛ miska˛ z jedzeniem dla
jednego z pso´w.
– Mattie! – zawołał znowu.
136
CAROLE MORTIMER
– Niedługo skon´cze˛ – powiedziała, odwracaja˛c
sie˛ na chwile˛ jeszcze raz.
Jack przyjrzał jej sie˛ uwaz˙nie.
– Chciałbym przed odjazdem napic´ sie˛ z toba˛
kawy – oznajmił.
I o czym be˛dziemy rozmawiac´? – pomys´lała
Mattie. O minionym weekendzie? I po co?
Bała sie˛ poz˙egnania z Jackiem.
– Kiedy skon´cze˛, be˛de˛ musiała jak najszybciej
pojechac´ do kwiaciarni – odpowiedziała, kre˛ca˛c
głowa˛.
– Z pewnos´cia˛ moz˙esz mi pos´wie˛cic´ dziesie˛c´
minut – ucia˛ł Jack, po czym ruszył za dom.
Mattie popatrzyła za nim gniewnie.
Dlaczego włas´ciwie miałaby spełnic´ jego pros´-
be˛?
– Jack juz˙ odjez˙dz˙a? – spytała Diana, wycho-
dza˛c z boksu, kto´ry czys´ciła.
– Tak, za pare˛ minut – potwierdziła Mattie.
Matka popatrzyła na nia˛ smutno.
– Nie martw sie˛ – powiedziała – na pewno
wkro´tce znowu go zobaczysz. – S
´
cisne˛ła dłon´ co´rki
dla dodania jej otuchy.
Mattie pokre˛ciła głowa˛.
– Niestety, mamo, nie spodziewasz sie˛ tego,
ale... spe˛dzony z nim weekend był tak okropny, z˙e
nie mam ochoty wie˛cej ogla˛dac´ tego człowieka.
Po co´z˙ miałaby zadawac´ sobie dodatkowy bo´l?
– Szkoda, Mattie – odezwał sie˛ głucho zza jej
137
WEEKEND W PARYZ
˙
U
pleco´w głos Jacka. – Moja mama zamierza zaprosic´
cie˛ na s´lub Sandy i Thoma.
Mattie zamkne˛ła oczy i znieruchomiała. Dla-
czego usłyszał akurat to, a nie inne zdanie? Do
diabła!
Odwro´ciła sie˛ powoli. Jack wygla˛dał oczywis´cie
na rozczarowanego.
Czyz˙by oczekiwał, z˙e Mattie be˛dzie mu sie˛ na-
rzucac´ tak jak Sharon?
Nigdy w z˙yciu nie zachowywałaby sie˛ podobnie
do Sharon Keswick!
– Wymys´le˛ jaka˛s´ wymo´wke˛ – odpowiedziała
Jackowi. – W kon´cu twoja mama chce mnie za-
prosic´ tylko dlatego, z˙e mys´li, z˙e jestes´my razem.
– I bardzo sie˛ myli! – skomentował Jack, sfrust-
rowany.
Popatrzył na Mattie, potem na Diane˛.
– Chyba juz˙ czas na mnie – powiedział. – Dzie˛-
kuje˛ za gos´cine˛.
– Nie ma za co – odparła Diana, rzucaja˛c Mattie
karca˛ce spojrzenie. Ruszyła w strone˛ domu. – Na-
pijmy sie˛ razem kawy, zanim odjedziesz, Jack.
– Dzie˛kuje˛ za propozycje˛, jednak naprawde˛ be˛-
dzie chyba lepiej, jes´li odjade˛ natychmiast. Czes´c´,
Mattie.
– Czes´c´. Uwaz˙aj na siebie! – Mattie pomys´lała,
z˙e chyba nie jest osoba˛ konsekwentna˛.
Teraz wcale nie chciała, z˙eby Jack odjechał.
Miała ochote˛ zatrzymac´ go choc´by na chwile˛.
138
CAROLE MORTIMER
– Ty tez˙ na siebie uwaz˙aj – powiedział nie-
spodziewanie.
– Dobrze – obiecała, po czym odwro´ciła wzrok,
boja˛c sie˛, z˙e oczy zdradza˛ jej uczucia.
– Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samocho-
du? – spytała z oburzeniem Diana.
Mattie zdawała sobie sprawe˛, z˙e zachowuje sie˛
niegrzecznie, ale wiedziała, z˙e gdyby wyszła z mat-
ka˛ odprowadzic´ Jacka, z pewnos´cia˛ by sie˛ roz-
płakała.
Nie chciała, z˙eby dowiedział sie˛ o tym, jak wiele
dla niej znaczy. Be˛dzie jeszcze miała czas płakac´
po jego odjez´dzie.
– Po co Jackowi komitet poz˙egnalny? – od-
powiedziała.
Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.
– Prosze˛ sie˛ nie przejmowac´, Diano – odezwał
sie˛ Jack zrezygnowanym tonem. – Mattie powie-
działa, z˙e jest zaje˛ta – dodał ironicznie.
– Jutro wieczorem przyjde˛ jak zwykle do twoje-
go biura, z˙eby podlac´ ros´liny – odezwała sie˛ Mattie.
Milczenie okazało sie˛ dla niej zbyt niewygodne.
– Ros´liny z pewnos´cia˛ be˛da˛ bardzo zadowolone
– mrukna˛ł, wołaja˛c Harry’ego.
– Co sie˛ z toba˛ dzieje?! – szepne˛ła ze złos´cia˛
Diana do Mattie.
Mattie pokre˛ciła tylko głowa˛, patrza˛c na Jacka.
Nic, co by powiedziała albo zrobiła, nie mogło
powstrzymac´ jego zniknie˛cia z jej z˙ycia.
139
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Porozmawiamy, kiedy odjedzie – oznajmiła
Diana i poszła w strone˛ domu.
Mattie ruszyła za nia˛. Mys´lała o tym, z˙e kocha,
ale nie jest kochana.
Z
˙
e zakochała sie˛ w me˛z˙czyz´nie, kto´ry nie od-
wzajemnia jej uczucia, kto´ry nie pokocha jej ni-
gdy...
I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych
drzwi samochodu i odgłos uruchamianego silnika,
wybiegła zza domu. Jack juz˙ odjez˙dz˙ał. Mattie
uniosła re˛ke˛ i zamachała, choc´ wa˛tpiła, aby zoba-
czył ja˛ w lusterku. Do jej oczu napłyne˛ły łzy.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e chociaz˙ przybiegłas´ mu poma-
chac´ – odezwała sie˛ Diana, ujmuja˛c co´rke˛ pod re˛ke˛
i s´ciskaja˛c lekko jej dłon´.
Mattie zbierało sie˛ na płacz.
Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu
Jacka dwa otwarte psie pyski.
– Mamo, Jack zabrał dwa psy! – zawołała ze
zdumieniem.
– Owszem – potwierdziła z us´miechem Diana.
– Wzia˛ł ro´wniez˙ Sophie.
– Jak to?
– Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwia-
tami, spytał, czy zgodziłabym sie˛ oddac´ mu Sophie.
Ogromnie ja˛ polubił.
– Naprawde˛? – Mattie zamrugała z niedowie-
rzaniemi. To o Sophie Jack dyskutował z mama˛
tamtego ranka?
140
CAROLE MORTIMER
– Tak – Diana potwierdziła swoje słowa. – Mo´-
wił, z˙e opowiedziałas´ mu historie˛ Sophie, z˙e to
wspaniałe zwierze˛, z˙e mys´lał o niej kilka dni, mar-
twia˛c sie˛ jej losem. Harry i Sophie spe˛dziły
miniony weekend razem. Postanowilis´my z Ja-
ckiem sprawdzic´, czy be˛da˛ sie˛ dobrze rozumiały.
Pro´ba wypadła pomys´lnie i oto Sophie znalazła
nowy dom!
Mattie popatrzyła za oddalaja˛cym sie˛ czerwo-
nym samochodem.
Cos´ takiego! – mys´lała. Jak to sie˛ stało, z˙e Jack
zabrał Sophie, a mnie pozostawił?
141
WEEKEND W PARYZ
˙
U
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Chodz´, kochanie – odezwała sie˛ Diana chwi-
le˛ po tym, jak sportowy samocho´d Jacka znikna˛ł jej
z oczu. – Napijemy sie˛ kawy i porozmawiamy,
dobrze?
– Chcesz rozmawiac´ o Jacku, prawda? – spytała
nieche˛tnie Mattie.
– Owszem.
– Czy mogłybys´my odłoz˙yc´ te˛ rozmowe˛ na
po´z´niej? – poprosiła Mattie. Czuła, z˙e musi pobyc´
jakis´ czas sama, aby sie˛ uspokoic´ i zebrac´ mys´li.
– Porozmawiajmy po południu – zgadzasz sie˛?
Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni
– dodała.
Diana popatrzyła na co´rke˛.
– Skoro nalegasz... – zgodziła sie˛ bez przeko-
nania, zobaczywszy mine˛ Mattie. – Ale koniecznie
musimy porozmawiac´ dzisiaj. Gdy tylko wro´cisz
z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy przyjechalis´cie z Ja-
ckiem, wydawało mi sie˛, z˙e... – Pokre˛ciła głowa˛,
zamiast dokon´czyc´. – Niepotrzebnie sie˛ martwisz,
Mattie. To w niczym ci nie pomoz˙e.
– Przejdzie mi – mrukne˛ła z westchnieniem
Mattie. Moz˙e i niepotrzebnie sie˛ martwiła, jednak
trudno jej było natychmiast pogodzic´ sie˛ z tym, z˙e
nigdy wie˛cej nie zobaczy Jacka.
– Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie
– odpowiedziała z powa˛tpiewaniem Diana.
Mattie sama nie dowierzała słowom, kto´re przed
chwila˛ wypowiedziała.
– Wro´ce˛ na lunch – zapewniła.
– Koniecznie przyjedz´. Wieczorem... – Diana
zrobiła pauze˛, nieoczekiwanie wygla˛dała na za-
wstydzona˛ – ...umo´wiłam sie˛. Nie be˛de˛ jadła z toba˛
kolacji.
Mama sie˛ z kims´ umo´wiła? – zdumiała sie˛
Mattie.
Tak! Jej matka zarumieniła sie˛ ze wstydu.
– Czyz˙bys´ umo´wiła sie˛ z Michaelem Vaugha-
nem? – spytała Mattie, wymieniaja˛c nazwisko
sympatycznego weterynarza, kto´ry od pewnego
czasu stale wspo´łpracował z Diana˛. – Bardzo miły
i przystojny me˛z˙czyzna.
– Tak... – odpowiedziała cicho, kiwaja˛c głowa˛
na potwierdzenie sło´w co´rki. – Jest wdowcem.
I uwielbia zwierze˛ta. Juz˙ kilkakrotnie proponował
mi randke˛, a ja za kaz˙dym razem odmawiałam.
– To s´wietnie, z˙e sie˛ nareszcie zgodziłas´, ma-
mo! – zapewniła Mattie. – Moz˙e to me˛z˙czyzna
dla ciebie.
– Co ty mo´wisz? – obruszyła sie˛ Diana. Mimo
to w jej oczach widac´ było zadowolenie. – Bałam
sie˛ powiedziec´ ci o tym spotkaniu.
143
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Dlaczego? – Mattie nachyliła sie˛ i pocałowała
matke˛ w policzek. – Juz˙ czas, z˙ebys´ sobie kogos´
znalazła. Tyle lat z˙yjemy tylko we dwie.
– Tak uwaz˙asz? – upewniła sie˛ Diana.
– Tak.
Diana us´miechne˛ła sie˛, zawstydzona.
Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był
dzien´ wolny od pracy, jednak postanowiła po-
sprza˛tac´ i przygotowac´ zamo´wienia na naste˛pny
dzien´.
Pracuja˛c, mys´lała o Jacku.
Te˛skniła za nim.
Gdyby nie była zaje˛ta, prawdopodobnie płakała-
by cały dzien´.
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła
sie˛. Przeciez˙ klienci wiedzieli, z˙e kwiaciarnia jest
nieczynna. Mimo to ktos´ pro´bował sie˛ dodzwonic´,
aby złoz˙yc´ pilne zamo´wienie.
– Słucham, kwiaciarnia – powiedziała Mattie,
podnio´słszy słuchawke˛. – Czym moge˛ słuz˙yc´?
– Witam, pie˛kna kwiaciarko – odezwał sie˛ głos
Jacka.
Mattie znieruchomiała.
– Jestes´ tam? – upewnił sie˛.
Nie wiedziała, co odpowiedziec´. Zaniemo´wiła.
– Mattie? Słyszysz mnie?
– Słysze˛, słysze˛ – odpowiedziała w kon´cu. – Po
prostu... nie spodziewałam sie˛, z˙e zatelefonujesz.
144
CAROLE MORTIMER
– Rozumiem.
Dzwonie˛
w
pilnej
sprawie
– oznajmił.
– Czyz˙by Sophie uciekła? – spytała Mattie.
– Nie. Sophie czuje sie˛ s´wietnie, podobnie jak
Harry. Naprawde˛ przypadli sobie do gustu. Te-
lefonuje˛, poniewaz˙ moja mama – wro´cili z tata˛
z Paryz˙a po´ł godziny temu – zadzwoniła do mnie
włas´nie i zaprosiła nas na dzis´ wieczo´r na kolacje˛,
razem.
– I dlatego do mnie dzwonisz? – Mattie była
zdziwiona.
– Tak.
– Dzie˛kuje˛, ale nie przyjme˛ zaproszenia twojej
mamy – odpowiedziała.
– Dlaczego?
– Włas´nie wro´cilis´my ze spe˛dzonego wspo´lnie
weekendu – przypomniała.
– I co chcesz przez to powiedziec´? – Jack
nie uste˛pował.
– Jestem zaskoczona tym, z˙e chcesz, abym spe˛-
dziła kolejny wieczo´r z toba˛ i twoimi rodzicami.
Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie
ogromnie ne˛ca˛ca – gdyby nie to, z˙e nie chciała
udawac´ przed rodzicami Jacka jego dziewczyny.
Naprawde˛ polubiła rodzine˛ Jacka i uwaz˙ała jego
poste˛powanie za nieuczciwe.
Jak mo´gł oszukiwac´ rodzico´w, kto´rzy byli dla
niego tacy dobrzy?
– Rzeczywis´cie, dzis´ rano wyraz´nie okazałas´ mi
145
WEEKEND W PARYZ
˙
U
chło´d – powiedział. – Mys´łałem jednak, z˙e na tyle
polubiłas´ moich rodzico´w, z˙e moz˙e zechcesz spot-
kac´ sie˛ z nami wszystkimi...
– Ogromnie lubie˛ twoich rodzico´w – zapewniła.
– I włas´nie dlatego nie chce˛ sie˛ z wami spotkac´.
– Westchne˛ła. – Na miniony weekend zawarlis´my
umowe˛. Ale weekend sie˛ skon´czył i mys´le˛, z˙e twoi
rodzice zasługuja˛ na to, z˙ebys´ powiedział im praw-
de˛. Nie mam ochoty dłuz˙ej oszukiwac´ tak wspania-
łych ludzi.
W słuchawce zapadło milczenie. Przedłuz˙ało
sie˛.
– Jack? – odezwała sie˛ wreszcie Mattie.
– Oszukiwac´... – Jack powto´rzył kluczowe sło-
wo, jakiego uz˙yła. – Powiedz, co o mnie mys´lisz?
Uwaz˙am, z˙e jestes´ dobrym, kochaja˛cym rodzi-
ne˛, miłym, uczciwym człowiekiem – pomys´lała
natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym,
atrakcyjnym fizycznie i czaruja˛cym. Me˛z˙czyzna˛
moich marzen´, człowiekiem, w kto´rym sie˛ zako-
chałam!
Nie mogła jednak tego powiedziec´.
– Mys´le˛ – odparła – z˙e jestes´ na tyle przy-
zwoitym człowiekiem, z˙e powinienes´ zrozumiec´,
z˙e dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, z˙e
jestes´my para˛, nie jest dobre ani uczciwe.
– Mattie, ja niczego przed nimi nie udaje˛
– oznajmił. – Rozumiem, z˙e ty...
– Nie z˙artuj! – przerwała mu. – Za bardzo lubie˛
146
CAROLE MORTIMER
i szanuje˛ twoich rodzico´w, z˙eby... Zaraz... Co włas´-
ciwie masz na mys´li, mo´wia˛c, z˙e niczego nie
udajesz?
– Niczego nie udaje˛ – powto´rzył. – Przed rodzi-
cami, przed toba˛, przed nikim.
– Jak to? – Mattie była zupełnie zaskoczona.
– Przez cały czas niczego nie udawałem – po-
twierdził swoje słowa Jack.
Mattie przełkne˛ła s´line˛. Zrobiło jej sie˛ gora˛co.
Jej serce przyspieszyło.
Co to znaczy? Jez˙eli Jack niczego nie udaje,
czyz˙by...
Czy to moz˙liwe, z˙eby...? Bała sie˛ dokon´czyc´
mys´li.
– Nie przejmuj sie˛ – odezwał sie˛ znowu. – Nie
wymagam od ciebie, z˙ebys´ mi powiedziała, z˙e tez˙
mnie kochasz. Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e tak nie jest,
dałas´ mi to do zrozumienia dzis´ rano. Mimo to...
– Jack! Chciałabym z toba˛ porozmawiac´ osobi-
s´cie, nie przez telefon.
– Nie mam ochoty znowu stawac´ dzisiaj z toba˛
twarza˛ w twarz – odpowiedział. – Dos´c´ sie˛ juz˙
nacierpiałem rano. Wiesz, az˙ do tej pory nie wie-
działem, jakie to okropne przez˙ycie zostac´ odrzu-
conym przez kogos´, kogo sie˛ pokochało. Mam juz˙
prawie trzydzies´ci trzy lata i do czasu, kiedy cie˛
poznałem, nie spotkałem kobiety, z kto´ra˛ chciał-
bym spe˛dzic´ reszte˛ z˙ycia. Nigdy mnie to nie mart-
wiło. Moi rodzice pokochali sie˛ od pierwszego
147
WEEKEND W PARYZ
˙
U
wejrzenia i zawsze uwaz˙ałem, z˙e ja tez˙ kiedys´
poznam kobiete˛ mojego z˙ycia. Czekałem cierp-
liwie. I rzeczywis´cie zakochałem sie˛ od pierwszego
wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, z˙e ty
mnie nie pokochasz.
Przeciez˙ to nieprawda! – pomys´lała Mattie.
Słowa Jacka tak ja˛ oszołomiły, z˙e nie była w sta-
nie mo´wic´.
Jack mnie kocha?! – mys´lała zaskoczona.
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
Tak samo jak ja – jego!
– Rozumiem, z˙e nie chcesz odgrywac´ przed
moimi rodzicami zakochanej we mnie dziewczyny
– odezwał sie˛ znowu. Westchna˛ł. – Chyba rzeczy-
wis´cie be˛dzie lepiej, jes´li nie przyjdziesz na te˛
kolacje˛. Zdaje sie˛, z˙e tak bardzo chciałem znowu
cie˛ zobaczyc´, spe˛dzic´ z toba˛ miło czas... Nie zda-
wałem sobie sprawy, z˙e to niemoz˙liwe... Wytłuma-
cze˛ moim rodzicom, co sie˛ stało w cia˛gu minionego
weekendu – kontynuował. – Mojej mamie be˛dzie
smutno, z˙e wie˛cej cie˛ nie zobaczy. Mnie tym
bardziej... Ale trudno... To mo´j kłopot. Poradze˛
sobie z nim.
– Nie! – zawołała Mattie, zdaja˛c sobie sprawe˛,
z˙e nie zabrzmiało to ma˛drze. Była tak oszołomiona.
– Jak to: nie?
– Mys´le˛, z˙e to wspaniały pomysł, z˙ebys´my zje-
dli dzisiaj kolacje˛ razem: ty, ja i twoi rodzice –
wyjas´niła. – Musze˛ ci powiedziec´ cos´ waz˙nego: ja
148
CAROLE MORTIMER
takz˙e nie udawałam. – Zawstydziła sie˛ swojej po-
myłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałos´ci
o własna˛ dume˛.
Błe˛dnie oceniła intencje Jacka, obawiała sie˛
odrzucenia. Nie chciała wyznac´ mu nieodwzajem-
nionej – jej zdaniem – miłos´ci i przez to wszystko
omal nie popełniła najwie˛kszego błe˛du w swoim
z˙yciu!
Przypomniała jej sie˛ opowies´c´ Thoma – przed
pie˛cioma laty nie wyznał ukochanej kobiecie miło-
s´ci i w wyniku tego stracił Sandy.
Wprawdzie po kilku latach odnalez´li sie˛ na
nowo, ale Mattie mogła stracic´ Jacka na dobre.
– Mattie... – odezwał sie˛ znowu. – Co chcesz
przez to powiedziec´?
Mo´wił bardzo niepewnym tonem. On, najbar-
dziej pewny siebie człowiek, jakiego w z˙yciu spot-
kała!
– Prosze˛ cie˛, czy moglibys´my jednak poroz-
mawiac´ twarza˛ w twarz? – odpowiedziała Mattie.
– Mam ci do powiedzenia cos´, czego nie chciała-
bym mo´wic´ przez telefon.
– Rozumiem – odparł, nagle podekscytowany.
– Za dziesie˛c´ minut be˛de˛ w twojej kwiaciarni!
– Chyba domys´lał sie˛, co moz˙e chciec´ mu powie-
dziec´ Mattie.
– Spotkajmy sie˛ w parku po drugiej stronie
ulicy – zaproponowała. – Tam jest tak romantycz-
nie... S
´
wieci słon´ce, s´piewaja˛ ptaki...
149
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Be˛de˛ tam za dziesie˛c´ minut! – zapewnił. –
W parku koło twojej kwiaciarni!
Mattie powoli odłoz˙yła słuchawke˛.
Czy to sie˛ dzieje naprawde˛? – mys´lała.
Czy Jack mnie rzeczywis´cie kocha?
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
150
CAROLE MORTIMER
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mattie stała pos´rodku parku, podziwiaja˛c pie˛kny
ogro´d ro´z˙any. Nagle spostrzegła Jacka. Zbliz˙ał sie˛
spre˛z˙ystym krokiem od strony południowej bramy.
Spus´ciła wzrok, onies´mielona. Za chwile˛ be˛dzie
musiała wyznac´ Jackowi miłos´c´. Jak zdobyc´ sie˛ na
taka˛ odwage˛?
Wprawdzie słyszała juz˙ jego wyznanie miłos´ci,
jednak złoz˙enie podobnej deklaracji prosto w oczy
jest silnym przez˙yciem.
Jack najwyraz´niej niczego juz˙ sie˛ nie obawiał.
Wycia˛gna˛ł re˛ce, przytulił Mattie i oznajmił z uczu-
ciem:
– Kocham cie˛, Mattie! – Naste˛pnie, nie czeka-
ja˛c na odpowiedz´, nachylił sie˛ i pocałował Mattie
w usta.
Jack naprawde˛ ja˛ kochał!
Oparła dłonie na jego ramionach, a potem obje˛ła
go za szyje˛, wspie˛ła sie˛ na palce i ro´wniez˙ po-
całowała go w usta, angaz˙uja˛c w ten pocałunek
całe uczucie.
Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płone˛ły.
– Cos´ podobnego! – skomentował Jack. – To
chyba starczy za wyznanie. Czy moz˙emy natych-
miast sie˛ zare˛czyc´? Chciałbym sie˛ z toba˛ oz˙enic´,
Mattie! – wyznał. – Jak najszybciej. Uwaz˙am, z˙e
nie mam na co czekac´.
Oz˙enic´! Jak najszybciej! – powtarzała w mys´li
Mattie.
Cudownie, ale... Od razu wyjs´c´ za Jacka? W jej
głowie kłe˛biły sie˛ coraz to nowe mys´li, targały nia˛
emocje.
Usiłowała oswoic´ sie˛ z tym, z˙e Jack ja˛ kocha,
a on nagle wyznał jej, z˙e chce sie˛ z nia˛ jak najszyb-
ciej oz˙enic´! To za wiele jak na po´ł godziny!
Mattie pokre˛ciła głowa˛, oszołomiona.
– Prawie sie˛ nie znamy... – odpowiedziała.
– Poznalis´my sie˛... – obliczyła szybko – przed
dziewie˛cioma dniami.
Jack wzruszył ramionami.
– To prawda, ale ja juz˙ wiem, z˙e cie˛ kocham.
Zakochałem sie˛ w tobie od pierwszego wejrzenia,
kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf.
Jeszcze nigdy nie czułem czegos´ takiego... jak
w twojej obecnos´ci! Od pocza˛tku wiedziałem, z˙e
jestes´my dla siebie stworzeni. Jestes´ wspaniała,
po prostu cudowna! Jestes´ moim marzeniem – mo´-
wił. – Chciałbym ci powiedziec´, z˙e... dzis´ rano
wyja˛tkowo zachowywałem sie˛ tak dziwnie, bo...
spodziewałem sie˛, z˙e wkro´tce poz˙egnamy sie˛ na
dobre.
Mattie doskonale rozumiała, jak musiał sie˛
czuc´.
152
CAROLE MORTIMER
Popatrzył na nia˛ z miłos´cia˛.
– Usia˛dz´my na ławce – zaproponował.
Usiedli, Jack obja˛ł Mattie i przytulił.
– Powiedz mi cos´ o sobie – poprosił. – I przede
wszystkim odpowiedz: chcesz za mnie wyjs´c´?
– Us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
Bardzo chciała wyjs´c´ za niego, marzyła o tym.
Była przekonana, z˙e zna juz˙ Jacka na tyle, z˙e nic,
co mo´głby o sobie powiedziec´, nie zmieniłoby jej
decyzji.
Kochała go. Kochała i pragne˛ła byc´ z nim za-
wsze!
Zacze˛li rozmawiac´. O sobie nawzajem, o swoich
marzeniach, dos´wiadczeniach, błe˛dach.
O trwaja˛cym od pocza˛tku ich znajomos´ci nie-
porozumieniu, kto´re wyjas´nili przed zaledwie go-
dzina˛.
O wszystkich waz˙nych sprawach.
Wreszcie Jack powto´rzył najwaz˙niejsze pytanie:
– Czy chciałabys´ za mnie wyjs´c´, Mattie?
Mattie postanowiła, z˙e to włas´nie ta chwila.
– Kocham cie˛, Jack! – wyznała. – Kocham cie˛
i marze˛ o tym, z˙eby za ciebie wyjs´c´. Tylko czy ty po
jakims´ czasie nie zmienisz zdania? Czy małz˙en´-
stwo ze mna˛ cie˛ nie znudzi?
– Kochanie! – odparł ze wzruszeniem. – Jestes´
najcudowniejsza˛ kobieta˛, jaka˛ mo´głbym sobie wy-
obrazic´, kobieta˛ moich marzen´. Na pewno nigdy
mnie nie znudzisz. Wiesz, z˙e małz˙en´stwo jest
153
WEEKEND W PARYZ
˙
U
czyms´, co traktuje˛ bardzo powaz˙nie. Marze˛ o tym,
z˙eby codziennie kłas´c´ sie˛ z toba˛ do ło´z˙ka, a potem
wstawac´ z toba˛, jes´c´ razem s´niadanie, spotykac´ sie˛
po powrocie z pracy, opowiadac´ sobie to, co sie˛
wydarzyło w cia˛gu dnia, jes´c´ z toba˛ kolacje i spe˛-
dzac´ wspo´lnie wieczory... Dzien´ po dniu, do kon´ca
z˙ycia... Codziennie całowac´ cie˛, przytulac´ i ko-
chac´...
Do oczu Mattie napłyne˛ły łzy szcze˛s´cia.
– Ja marze˛ o tym samym... – szepne˛ła. – I jestem
tak samo pewna swojego uczucia do ciebie. W ta-
kim razie... wypada zawiadomic´ o tym twoja˛ rodzi-
ne˛ i moja˛ mame˛. Nie ma na co czekac´.
Pobrali sie˛, a niecały rok po´z´niej Mattie urodziła
bliz´nie˛ta. Dwo´ch chłopco´w. Otrzymali imiona: Ja-
mes – po ojcu Mattie – i Edward – po ojcu Jacka.
Wkro´tce ro´wniez˙ Diana zdecydowała sie˛ po-
s´lubic´ Michaela Vaughana i zacza˛c´ nowe z˙ycie.
Teraz wszyscy tworzyli jedna˛, bardzo liczna˛,
szcze˛s´liwa˛ rodzine˛.
154
CAROLE MORTIMER