Na cito
<http://www.yaoi.strefa.pl/html/opowiadania/dziecko/cito01.html>
autor: Dziecko Bogów
Kategoria: NC - 17
Status: Zakończone
Dodane: 11.08.2007
Aktualizowane: 27.07.2008
--- część 01 ---
- Do laboratorium z tym. Na cito - Lekarz, który wcisnął Mikołajowi w rękę kilka probówek,
wyglądał na nie więcej niż trzydzieści lat, chociaż w kitlu trudno było to dokładnie określić.
- Słucham? - Mikołaj zdziwiony spojrzał na buteleczki i zmierzył wzrokiem lekarza - Jestem
tu nowym lekarzem... - Wydukał, jakby na swoje usprawiedliwienie, kiedy mężczyzna zgromił
go spojrzeniem.
- No to chyba wiesz co to znaczy "na cito", prawda? - Odszedł, nie tłumacząc nic więcej,
zostawiając Mikołaja na holu, z probówkami w dłoni.
Mikołaj tego dnia zaczynał staż w tym szpitalu i jeszcze nie zdążył się zaaklimatyzować.
Oprócz tego, że wiedział gdzie jest izba przyjęć i pokój lekarski, nie umiał się odnaleźć.
- Laboratorium... - Wymamrotał sam do siebie, rozglądając się dookoła. Jak na złość, nie
było w pobliżu nikogo z personelu, kto mógłby mu pomóc. Zrezygnowany, podszedł pod
tablicę, na której były wypisane oddziały i ich piętra. Według niej, żeby dojść do celu musiał
udać się na trzecie piętro.
- Mogę panu w czymś pomóc? - Młoda pielęgniarka stała obok niego, uśmiechając się
przyjaźnie. Mikołaj odetchnął, spoglądając na swoją wybawicielkę.
- Widzi pani... Jakiś lekarz wetknął mi to w rękę i kazał zanieść do laboratorium, a ja nie
mam pojęcia gdzie to jest, bo to mój pierwszy dzień. Mój opiekun się spóźnia i nie wiem co ze
sobą zrobić szczerze mówiąc - Wylał wszystkie swoje żale, korzystając z okazji, że w końcu
trafił mu się ktoś sympatyczny.
- Jakiś lekarz mówi pan - Wzięła od niego probówki i przeczytała opisy - Musiał pan trafić na
doktora Gołębiewskiego - Mikołajowi oczy powiększyły się o dwa rozmiary. To nie mogła być
prawda...
- TEGO doktora Gołębiewskiego? Wojciecha Gołębiewskiego? - Pielęgniarka patrzyła na
niego zmieszana, jakby powiedziała coś nie tak. Przyjrzała się jeszcze raz etykietom i pokiwała
głową.
- Raczej tak. Doktor ma takie specyficzne podejście do ludzi... A co, stało się coś? -
Zainteresowała się. W tym samym czasie w końcu podjechała winda, którą przywołała - Pokażę
panu gdzie jest laboratorium - Pociągnęła go do środka.
- Nie, nic takiego. Obawiam się tylko, że nie zrobiłem najlepszego wrażenia na swoim
opiekunie... - Przeczesał włosy dłonią. Albo mu się zdawało, albo widział w lustrze, jak kobieta
lustruje dokładnie jego sylwetkę.
- Och, niech się pan nie martwi. On pewnie nawet nie pamięta komu zlecił te badania -
Dotknęła jego ramienia w geście pocieszenia. Mikołaj czuł się w tej sytuacji trochę niezręcznie,
ale głupio mu było zacząć znajomość od bycia niemiłym, skoro ona była taka przyjazna. Na
szczęście winda się zatrzymała i wysiedli - To już tu - Wskazała ręką szklane drzwi - Poradzi
sobie pan?
- Tak - Skinął głową - Mam nadzieję, że go odnajdę i będzie ok. Dziękuję - Uśmiechnął się
promiennie.
- To do zobaczenia - Dziewczyna wsiadła z powrotem do windy i zniknęła za metalowymi
drzwiami.
Mikołaj przeszedł wskazanym korytarzem i dotarł do laboratorium. W środku były tylko dwie
osoby, które zaraz po jego wejściu podniosły głowy z nad mikroskopów.
- Gołębiewski już pana szukał. Radzę się pospieszyć - Jeden z laborantów wziął od niego
probówki .
- Jak to, szukał mnie?
- Dzwonił. To miało być pilne. Dla niego pilne oznacza w dwie minuty - Drugi laborant
spojrzał na niego z pobłażaniem - - Jesteś jego stażystą?
- Tak - Skinął Mikołaj.
- No to powodzenia - Uśmiechnął się lekko cynicznie, wracając do pracy.
- Dzięki - Mikołaj nie wiedział o co chodziło. Kiedy wyszedł na korytarz, widział jeszcze jak
mężczyźni kręcą głową, śmiejąc się z czegoś. Czyżby naprawdę trafił tak źle? Spokojnie wrócił
na izbę przyjęć, próbując rozeznać się, co gdzie jest. Ponieważ nigdzie nie spotkał opiekuna,
postanowił na niego poczekać na dole. Ledwo wyszedł z klatki schodowej, usłyszał czyjś
podniesiony głos. Wyjrzał zza rogu i zobaczył Gołębiewskiego, który krzyczy na jakąś lekarkę.
Kobieta była niemal na skraju łez, a kilka osób przyglądało się temu widowisku. Mikołaj
nieśmiało zrobił kilka kroków, pojawiając się lekarzowi na horyzoncie. Nagle wzrok
Gołębiewskiego spoczął na nim i Mikołaj wiedział, że nie jest dobrze. Starszy podszedł do niego
z takim impetem, że niemal na niego wpadł. Był od niego wyższy kilka centymetrów, więc
patrzył na niego trochę z góry.
- A pan doktor - Powiedział to z taką ironią, że prawie opluł Mikołaja jadem - Najwyraźniej
nie zna określenia "na cito". Może powinien więc się pan cofnąć do liceum. Rozumiem, że na
szerszą wiedzę, na przykład z zakresu medycyny też nie ma co liczyć? - Przypadkiem zerknął
na zegarek, który Mikołaj miał na ręce, a którą odgarnął sobie włosy z czoła. - Na zegarku pan
doktor też się nie zna. Nie toleruję spóźnień, rozumiesz? - Niemal wysyczał te słowa, powoli
wymijając Mikołaja.
- Ale... - Próbował się wytłumaczyć, powiedzieć, że był na czas, ale nie mógł go znaleźć.
- Co za ale? Tłumaczenia się też nie toleruje. Zapamiętaj to.
- Ja się nie spóźniłem! - Nie dawał za wygraną. Lekarz zatrzymał się - Byłem tu o siódmej.
- O siódmej, masz być na oddziale. Przebrany i przygotowany do pracy, a nie wchodzić do
szpitala - W Mikołaju się zagotowało. Miał jednocześnie ochotę walnąć Gołębiewskiemu i zapaść
się pod ziemię - A teraz spadaj.
- Słucham?!
- Tego też nie rozumiesz? Nie chcę cię tu dzisiaj widzieć. Jeśli jutro też masz zamiar spóźnić
się na obchód, to możesz w ogóle nie przychodzić.
Mikołaj był zły. Nie, zły to za małe słowo. Był wściekły. Czemu do cholery, wszystko musiało
mu iść nie tak? Za cokolwiek się złapał, to mu się sypało. Wsiadł do samochodu, stojącego na
przyszpitalnym parkingu i próbując się wyładować, walnął pięściami w kierownicę. Ten dzień
zapowiadał się nad wyraz źle. Oparł głowę o fotel, oddychając głęboko. Uchylił sobie okno i
zapalił papierosa. Po kilku machach, uspokoił się trochę, ale jego wzrok spoczął na kopercie,
która leżała na miejscu pasażera. Przed przyjazdem tutaj odebrał wynik badania, ale jak
zwykle bał się go sprawdzić. Ale co tam, dzisiaj gorzej już być nie mogło. Chwycił kopertę i
rozdarł ją, wyciągając ze środka kartkę. Zaciągnął się jeszcze raz i zaczął czytać. Wynik
badania był negatywny. Mężczyzna poczuł jak spada mu z serca ciężar. Robił te badania od lat
i za każdym razem denerwował się tak samo, jak przy pierwszym. Jego partner był
seropozytywny od kilku lat i chorował na AIDS od roku. Mikołaj był z Mateuszem od zawsze.
No dobra, od siedmiu lat, ale to prawie jak zawsze. Był z nim kiedy miał ten wypadek, kiedy
musieli mu przetaczać krew, kiedy okazało się, że prawdopodobnie jest ona zakażona, kiedy
odbierał wynik i kiedy wpadł w histerię gdy zobaczył na niej HIV+. I nie mógł zostawić go
teraz, kiedy był już chory. Chociaż, tak naprawdę sam przed sobą nie lubił się do tego
przyznawać, czasem miał ochotę odejść. Czasem miał dosyć tych nerwów, przy odbieraniu
swoich wyników, pilnowania tego, czy Mateusz wziął leki (chociaż zawsze brał) i wielu innych
rzeczy, z którymi gdyby był sam, nigdy nie musiałby się borykać. Tylko, że go kochał. I skoro
nie odszedł kilka lat temu, to teraz tym bardziej nie ma powodu. Mikołaj odłożył swój wynik do
koperty i wyjechał z parkingu do domu. Od dwóch lat mieszkał z Mateuszem w mieszkaniu po
jego rodzicach. Nie było to nic specjalnego, zwykłe M3 w wielgachnym bloku, ale było ok.
Mężczyzna wjechał windą na dziewiąte piętro i wszedł do środka. W mieszkaniu było
podejrzanie cicho, a Mateusz nigdzie nie wychodził sam. Ostatnio najwet najlżejsza infekcja
mogła być groźna, więc piesze wycieczki były niewskazane.W Mikołaju odezwał się nabyty
zespół niepokoju o Mateusza i nawet nie ściągnął butów w przedpokoju.
- Mat? - Zajrzał do salonu, ale nikogo tam nie było. Z sypialni dobiegło go kasłanie. Znalazł
się tam natychmiast. Mateusz leżał na łóżku, na boku, trzymając się jedną dłonią za pierś,
jakby pilnując, żeby płuca nie wypadły - Co ci jest? - Dopadł do niego, siadając na krawędzi
materaca. Przyłożył rękę do jego czoła i jęknął. Miał ze czterdzieści stopni - Bardzo źle się
czujesz? - Delikatnie obrócił kochanka na plecy, głaszcząc go po rozgrzanym policzku. Mateusz
tylko pokiwał głową.
- Brałeś dzisiaj leki? - Mikołaj traktował to jako priorytet nawet w takiej sytuacji. Albo raczej
przede wszystkim w takiej. Mateusz znowu pokiwał głową, kaszląc. Mikołajowi ścisnął się
żołądek. Znowu zapalenie płuc. Znowu, w ciągu miesiąca. W jego stanie, to taka choroba
mogła go... Oczy mu zwilgotniały, ale szybko pozbierał się. Nie chciał, żeby Mat widział go,
kiedy się rozkleja. Szybko chwycił za telefon i wybrał numer jego lekarza. Kilka sygnałów
później włączyła się poczta głosowa. Tym razem Mikołaj nie mógł powstrzymać kilku łez, które
wydostały się z pod powiek. Musiał zabrać go do lekarza, bo to nie było zwykłe przeziębienie,
żeby mógł je wyleczyć tym co było w domowej apteczce. Szybko wrzucił do torby leki
Mateusza, kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wrócił po kochanka - Chodź - Objął go w pasie i
dźwignął na nogi. Mężczyzna sam doszedł na korytarz i ubrał się. Mikołajowi krajało się serce,
kiedy patrzył jak Mat męczy się z duszącym kaszlem i gorączką. Nie było czasu na
zastanawianie się, musiał wieźć go do najbliższego szpitala. Kwadrans później znowu był na
szpitalnym parkingu, z którego wyjechał jakiś czas temu. Kiedy wchodził do budynku,
podtrzymując Mateusza, pierwszą osobą, jaką zobaczył był Gołębiewski. Lekarz również obrócił
się akurat, żeby ich spojrzenia się spotkały. Widział jak na jego usta ciśnie się jakaś złośliwość,
ale wtedy zauważył uwieszonego na jego ramieniu Mateusza. Podszedł do nich, pomagając mu
poprowadzić mężczyznę.
- Siostro, wózek proszę - Powiedział do najbliżej stojącej pielęgniarki. Po chwili posadzili
chorego
- Masz jego książeczkę? - Spytał Mikołaja. Ten skinął głową, wyciągając dokument z torby.
Lekarz zabrał mu ją z rąk i rzucił na blat pielęgniarkom, nie mówiąc nawet słowa. Mikołaj był w
szoku. Po porannym ścięciu, myślał, że lekarz potraktuje go gorzej. Wjechali do gabinetu.
Gołębiewski czekał, aż Mikołaj wjedzie i zamknie za sobą drzwi - Co mu jest?
- Zapalenie płuc - Gołębiewski zrobił dziwną minę, spoglądając to na jednego to na drugiego
- Myślałem o mniej precyzyjnej diagnozie. Skąd wiesz, bez prześwietlenia?
- Wiem - Nie wdawał się w szczegóły Mikołaj. Boże, wiedział, że musi mu to powiedzieć, ale
nie znosił tego.
- Może pan otworzyć usta? - Kucnął przy Mateuszu, zdziwiony spojrzał na swoją dłoń, którą
przytrzymał Mikołaj.
- On... On ma AIDS - Wydusił z siebie, starając się nie patrzeć na lekarza. Poczuł jak ten
wycofuje swoją rękę, więc puścił ją. Gołębiewski podszedł do szklanej szafki i założył
rękawiczki.
- Wyjdź proszę.
- A nie mógłbym zostać?
- Nie. Poczekaj na korytarzu.
- Nic mi nie będzie - Odezwał się Mateusz, wyciągając rękę w stronę Mikołaja. Mężczyzna
popatrzył na niego lekko speszony. Nie wiedział jak ten gest odbierze Gołębiewski.
Niekoniecznie chciał robić comming out pierwszego dnia pracy. Powoli i niepewnie wyciągnął
dłoń w jego kierunku i ścisnął ją, starając się, żeby wyszło to jak najbardziej męsko. Mikołaj
wyszedł z pokoju. Na korytarzu oparł się plecami o ścianę i kucnął. Nie kontrolując tego, zaczął
wyłamywać sobie palce. Mateusz tego nie lubił. Mówił, że będzie miał problemy ze stawami na
starość. Kilka minut później, które dla wyczekującego chłopaka były co najmniej trzy razy
dłuższe, wyszedł Gołębiewski. Poprosił do siebie pielęgniarkę i razem z zaleceniami, wysłał ich
na oddział. Mikołaj już chciał ruszyć za nimi, ale lekarz go zatrzymał.
- Możemy porozmawiać? - Skinął głową i stanął na przeciwko lekarza, zakładając ręce na
piersi - Wiesz w jakim stanie jest twój partner, prawda?
- To nie jest mój - Zaczął się tłumaczyć Mikołaj, ale przerwał, kiedy zobaczył pełen
politowania wzrok Gołębiewskiego - Wiem.
- Co bierze?
- Combivir, delawirdynę, ddC - Wyrecytował z pamięci Mikołaj.
- T CD4? - Spytał o wyniki badań.
- Ostatnio 340 - Lekarz skrzywił się. To nie był dobry znak. U zdrowego człowieka dolna
granica wynosi 500. Przy leczeniu, tymi lekami, które brał Mateusz, powinien właśnie dobijać
500. Jego odporność wołała o pomstę do nieba - Wiem co to znaczy.
- Nie próbowaliście T-20?
- A zafundujesz go nam? - Smutno zripostował Mikołaj, wzruszając ramionami. Kiedy lekarz
nic nie odpowiedział, zaczął odchodzić w kierunku w którym pielęgniarka zawiozła Mateusza.
- Hej! - Mikołaj obrócił się
- Jutro chcę mieć twoje wyniki u siebie - Rzucił lekarz, ze swoją standardową beznamiętną
miną. Mikołaj zdębiał.
- Co?
- To co słyszałeś. Nie chcę cię widzieć u siebie na oddziale, bez aktualnych wyników -
Mikołaj roześmiał się smutno, kręcąc głową w niedowierzaniu. Nawet nie wiedział, czy lekarz
ma do tego prawo, tylko co on mógł mu zrobić. Pokiwał tylko głową i zniknął za rogiem.
Gołębiewski stał na korytarzu, trąc dłoń jedną o drugą. Strasznie gówniany był ten dyżur i całe
szczęście, że już się kończył. Za swoimi plecami usłyszał kroki, a zaraz potem poczuł rękę,
która obejmuje go za szyję.
- Cześć Wojtek. Skończyłeś? - Lekarz obrócił się i stanął twarzą w twarz ze swoim
kochankiem. Rozejrzał się, czy dookoła na pewno nie ma nikogo i skradł mu szybkiego całusa.
- Skończyłem. Możemy iść.
--- część 02 ---
Był świt. Właściwie to nawet jeszcze nie. Słońce ledwo pokazywało się na horyzoncie, a on
już był w pracy. Wyszedł od Mateusza około dwudziestej, poszedł spać i ledwo zamknął oczy,
to już dzwonił budzik. Czekał na pojawienie się Gołębiewskiego, który albo był pracoholikiem,
albo bardzo nie lubił swojego domu, bo jak zobaczył w grafiku pracował zawsze kiedy tylko
mógł. Dowiedział się od jednej pielęgniarki, że podobno czasem muszą go wyrzucać ze szpitala
do domu, żeby w końcu skończył dyżur. W pokoju lekarskim zauważył ekspres i kubki, ale za
choinkę nie mógł znaleźć kawy. Wyruszył więc na poszukiwania, ale zanim zdążył dojść do
dyżurki, Gołębiewski już go namierzył.
- Dzień dobry - Przywitał się z lekarzem, próbując stłumić ziewnięcie.
- Dzień dobry - Tym razem nie skomentował tego, o której Mikołaj pojawił się w pracy.
Najwyraźniej prawienie pochwał nie leżało w jego naturze... Tak jakby ktoś się tego w ogóle
spodziewał. Zmierzył młodszego wzrokiem i zatrzymał go na jego poczochranych włosach -
Widzę, że musisz się jeszcze przyzwyczaić do wczesnego wstawania - Skomentował jego
wygląd, kończąc zapinać kitel - Wynik poproszę - Wyciągnął w jego stronę rękę. Mikołaj zdziwił
się trochę, bo jeszcze słabo kontaktował. Czyżby zapomniał o czymś, co zlecił mu lekarz?
Ponaglający wzrok Gołębiewskiego nie pomagał mu się skupić. Wszystko trwało jakieś
trzydzieści sekund, ale niecierpliwa natura lekarza dawała o sobie znać - Mam nadzieję, że
pamiętałeś, że kazałem ci przynieść twój wynik? - A.. No tak.
- Oczywiście. Mam go w portfelu - Poszedł do pokoju, mamrocząc pod nosem przekleństwa
na opryskliwego i impertynenckiego lekarza. Kiedy wrócił, wcisnął mu w rękę kartkę i nie
patrząc na niego w ogóle, czekał na głupi komentarz.
- Zapraszam na obchód. Inni czekają - Wskazał mu ręką oddział. Wszystko szło dobrze,
razem z innymi stażystami (okazało się, że Gołębiewski ma jeszcze trzech innych, ale nie
wyglądali na bardzo zgnębionych) radził sobie przyzwoicie, aż doszli do sali w której leżał
Mateusz. Lekarze po kolei oglądali jego kartę, a uśpiony chorobą pacjent, nawet się nie
obudził.
- Doktorze Życiński - Doktor Staszewska podała Mikołajowi kartę. Gołębiewski widząc minę
chłopaka, zabrał mu kartę z przed nosa i podał innemu stażyście.
- Życiński się już dzisiaj wykazał. Może pan?
- Y.. Jasne - Drugi mężczyzna spojrzał w jego badania - Obrzękowe zapalenie płuc, pacjent
ma... - Zająknął się, jakby się wystraszył - AIDS, gorączka od wczoraj spadła z czterdziestu
stopni na trzydzieści osiem.
- Zalecenia?
- Zbijać gorączkę i zostawić antybiotyk w dawce 5ml na kilogram masy ciała co pięć godzin.
- I? - Staszewska spojrzała na niego zza okularów. Mężczyzna wpatrywał się to w kartę to w
Mateusza i nie wiedział.
- Ktoś inny? - Spojrzała na pozostałych stażystów.
- Odstawić delawirdynę na czas leczenia antybiotykiem - Wymamrotał Mikołaj, patrząc na
czubki swoich butów. Lekarka spojrzała na niego raczej zdziwiona, jakby nie spodziewała się,
że ktoś zna odpowiedź.
- Dobrze - Gołębiewski uciął rozmowę i odwiesił kartę na łóżko - Idziemy dalej - Otworzył
drzwi, niemal wypraszając wszystkich z sali.
- Kurcze... - Odezwała się jedna ze stażystek, Aneta, jeśli dobrze zapamiętał - W sumie
biedny facet. Taki młody i AIDS - Nikt nie odpowiedział, Mikołaj miał wrażenie, że Gołębiewski
na niego zerka - Ciekawe czy ktoś go odwiedza. Leży tak sam...
- Jeśli nie zauważyłaś, to spał - Próbował zamknąć ją inny młody lekarz
- Cały dzień? - Aneta nie dawała za wygraną.
- Co z tego, że leży sam. W ogóle mu nie współczuje.
- Masz go leczyć, a nie współczuć - Gołębiewski nie wytrzymał i się wtrącił w tę
niepotrzebną dyskusję. Mikołajowi robiło się niedobrze, kiedy rozmawiali o nim w ten sposób.
- No niby, ale on sam tego chciał. Pewnie jest pedziem. Tacy zawsze prędzej czy później to
złapią. Mają to na własne życzenie - Kiedy w Mikołaju właśnie przelała się czara irytacji i miał
coś powiedzieć, kątem oka dostrzegł tylko, jak Gołębiewski przyciska stażystę do ściany i
patrzy na niego tym swoim wzrokiem mordercy.
- Puszczaj mnie! - Krzyknął chłopak, ale lekarz był silniejszy
- Won - Wysyczał tylko, odsuwając się od niego.
- Co?
- Won powiedziałem! Wynoś się z tego oddziału! Już! - Mikołaj i reszta ludzi patrzyła
zaskoczona na rozgrywającą się scenkę. Kilku pacjentów wyglądało ze swoich sal, żeby
zobaczyć kto się awanturuje.
- Pożałujesz tego! Moja ciotka jest szefem komisji etyki lekarskiej! - Krzyknął młody,
wybiegając z oddziału. Gołębiewski, który najprawdopodobniej gróźb też nie tolerował, dogonił
go w dwóch krokach i zatrzasnął mu przed nosem drzwi.
- Tak? To ciekawe co by powiedziała na twój mądry komentarz.
- Mam znajomości w tym szpitalu - Nie odpuszczał stażysta.
- Tak? A ja ostatnio wyleczyłem córeczkę miejscowego mafioza, który teraz jest mi bardzo
wdzięczny - Uśmiechnął się perfidnie lekarz, otwierając na nowo drzwi. Mężczyzna wyszedł
przez nie, nie mówiąc już ani słowa więcej. Kiedy tylko stażysta zniknął z ich pola widzenia,
Gołębiewski obrócił się w stronę zebranych i próbując zmienić wyraz twarzy na bardziej
przyjazny podszedł w ich stronę
- Koniec na teraz. Wracajcie do swoich zajęć. Życiński, ze mną - Mikołaj skinął tylko głową i
podążył za milczącym lekarzem. Wyszli na ewakuacyjną klatkę schodową i wchodzili na górę.
Młodszy miał nielada problem, żeby nadążyć po schodach za nabuzowanym Gołębiewskim.
Przeskakiwał co dwa stopnie, a i tak był ciągle z tyłu. W końcu weszli na ostatnie piętro, a
lekarz pchnął wielkie metalowe drzwi, prowadzące na dach. Na dworze było zimno.
Listopadowe dnie nie były zbyt przyjazne, a oni byli bez kurtek. Mikołaj już po chwili zaczął się
trząść, ale nie chciał narzekać. Nie miał pojęcia po co zaprowadził go tu lekarz, ale miał
nadzieję, że nie zrzuci go z dachu na dół. Gołębiewski wyciągnął paczkę papierosów i
poczęstował Mikołaja. Zapalili, ciągle milcząc i dopiero wtedy lekarz się odezwał.
- To co zaszło
- Dziękuję - Przerwał mu, w pół zdania, ale lekarz zgromił go spojrzeniem.
- Nie dziękuj. Nie zrobiłem tego dla ciebie, ani dla tego Hajdy. Szpital to nie miejsce dla
sentymentów, zapamiętaj sobie.
- Więc czemu pan go wyrzucił? - Siniejącymi ustami złapał papierosa i zaciągnął się,
próbując zapomnieć o tym, że od tego zrobi mu się jeszcze zimniej.
- Bo zasłużył. Nie ma prawa mówić tak o nikim, a Hajda jest pacjentem.
- Ma na imię Mateusz - Powiedział niemal odruchowo Mikołaj, starając się nie myśleć o
chłodzie.
- Nie obchodzi mnie jak ma na imię - Zupełnie szczerze odpowiedział lekarz - To mój
pacjent. Mam go dobrze traktować, dobrze wyleczyć i wysłać do domu. Nie obchodzi mnie jak
ma na imię, gdzie pracuje, z kim jest - Wyrzucił niedopałek za krawędź dachu, spoglądając za
nim. Mikołajowi zrobiło się słabo. W życiu by tak nie wyjrzał. Miał straszny lęk wysokości.
- Więc czemu wspomniał pan o tym mafiozie? To prawda?
- Co ma jedno do drugiego? - Zdziwił się mężczyzna, sięgając po następnego papierosa.
- Status jej ojca najwyraźniej się dla pana liczył.
- Nie będę się przed tobą tłumaczył Życiński. To nie twój interes - Z kieszeni kitla dobiegł
ich dzwonek telefonu. Gołębiewski wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz - Muszę to
odebrać - Mikołaj wzruszył ramionami - To rozmowa prywatna - Gołębiewski położył nacisk na
ostatnie słowo, wskazując Mikołajowi drzwi, którymi weszli.
- Och - Westchnął zawstydzony - Przepraszam - Obrócił się i jak najszybciej umiał, zniknął z
dachu, zostawiając tam lekarza. Szybko zbiegł schodami na dół. Na izbie przyjęć panował
spokój. Stażyści, stali oparci o ścianę i coś pili. Podszedł do nich i bez słowa kucnął obok.
Aneta sięgnęła za ladę i podała mu puszkę z redbullem. Przyjął ją od dziewczyny z uśmiechem
wdzięczności.
- Czego od ciebie chciał? - Próbowała zabrzmieć neutralnie, ale dało się wyczuć ciekawość.
Wzruszył ramionami, chcąc dać sobie czas na wymyślenie jakiegoś kłamstwa.
- Chciał ze mną porozmawiać o wczorajszym dniu. Spóźniłem się i zawaliłem jedno badanie i
mnie wywalił - Wszyscy pokiwali głową w zrozumieniu. Najwyraźniej nie byli zdziwieni tym co
usłyszeli. Gołębiewski generalnie był znany z tego, że chociaż nie był ordynatorem interny, to
prawie jakby nim był. Był najlepszym lekarzem na oddziale i chociaż wszyscy się go bali, to tak
naprawdę każdy chciał być jego stażystą. Nikt źle na tym nie wyszedł.
- Co o nim sądzicie? - Spytał inny mężczyzna, Michał.
- Wkurza mnie - Powiedział szczerze Mikołaj, pociągając łyk napoju - Wrzeszczy za byle co i
zachowuje się jakby pozjadał wszystkie rozumy. Może i jest dobry, ale to nie znaczy, że może
nami pomiatać.
- No - Reszta smętnie przyznała mu rację
- Buc i impertynent - Dokończył myśl i wtedy zobaczył przerażoną minę Anety. Zrozumiał,
że Gołębiewski stoi za jego plecami - Tak słyszałem, że o nim mówią, ale ja uważam, że jest
ok - Spróbował wybrnąć z tego co palnął, ale obok siebie usłyszał ironiczne prychnięcie.
- Życiński, nie jestem dobry, jestem najlepszy - Mikołaj zacisnął oczy, w oczekiwaniu na
większą zjebkę - I nie obchodzi mnie co o mnie myślicie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo i
słowa dotrzymał - Chłopak nawet nie odwrócił oczu, żeby na niego spojrzeć - Nie obijajcie się,
znajdzie sobie jakieś zajęcie.
Skoro mieli sobie znaleźć zajęcie, rozeszli się, w poszukiwaniu go. Mikołaj bez wahania
skierował się do sali, gdzie leżał Mateusz. Usiadł na brzegu materaca i odgarnął mu z bladego
czoła posklejane potem kosmyki. Mężczyzna otworzył oczy i uśmiechnął się. Mikołajowi od razu
zrobiło się lepiej.
- Długo tu siedzisz?
- Nie, dopiero przyszedłem - Z czoła przesunął swoją dłoń na jego policzek i głaskał go - Jak
się czujesz? - Odruchowo sięgnął po jego kartę
- Lepiej, a ty?
- Ja? - Mikołaj zdziwił się, przenosząc wzrok na kochanka
- Ty, jesteś w nowej pracy, prawda? - Mateusz cały czas się uśmiechał, jakby chciał upewnić
partnera w tym, że już z nim lepiej.
- No. Jest ok. Szef stażystów to jakiś burak, ale przeżyję.
- To ten, który mnie wczoraj badał?
- Mhm - Przytaknął Mikołaj, zdziwiony, że mężczyzna w ogóle pamięta coś z wczoraj. Był tak
nieprzytomny, że przecież ledwo na oczy widział - Pamiętasz go?
- Piąte przez dziesiąte. Wydawał się całkiem przystojny.
- Nooo - Roześmiał się Mikołaj - Widzę, że naprawdę dobrze się czujesz, skoro zwracasz
uwagę na facetów - Szturchnął go lekko, z udawaną zazdrością - Ale i tak będziesz tu musiał
poleżeć. Druga taka choroba w ciągu miesiąca to nie przelewki.
- Zdążyłem się przyzwyczaić do szpitali - Odpowiedział z lekką irytacją, ale szybko się
uspokoił - Na szczęście ty będziesz pod ręką - Chwycił jego dłoń i pocałował jego nadgarstek.
Chwilę jeszcze rozmawiali o stażu Mikołaja, aż w końcu młody lekarz spojrzał na zegarek i z
przestrachem stwierdził, że spędził tu ponad pół godziny. Jeśli Gołębiewski go szukał, to chyba
go zabije. Wyleciał jak oparzony z sali, wpadając wprost na pielęgniarkę.
- O, dobrze, że pana widzę, mamy pacjenta - Poprowadziła go do pokoju zabiegowego. Na
kozetce siedział mężczyzna po czterdziestce i kaszlał jak gruźlik. Dosłownie kilka minut później
do środka zajrzał Gołębiewski. Mikołaj widział, że już ma ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale
zamarło mu to na ustach.
- O... Przynajmniej ty zajmujesz się pacjentami, a nie sobą - Rzucił trochę zaskoczony w
stronę lekarza - Przepraszam - Skinął głową na pacjenta i wyszedł w poszukiwaniu nowej
ofiary. Mikołaj skończył badać mężczyznę i wysławszy go na badania, wrócił do szwendania się
w poszukiwaniu zajęcia. Co jakiś czas lekarze prosili go o pomoc, przyjął kilku własnych
pacjentów i w tej bezproblemowej atmosferze (spotkał Gołębiewskiego tylko trzy razy) dotrwał
do końca dyżuru i spokojnie mógł zabrać się do domu. Przy wyjściu spotkał jednak pozostałych
stażystów, którzy też skończyli pracę. Aneta, która sprawiała wrażenie lidera tej grupy,
zaproponowała wszystkim integracyjne piwo, a że nikt nie miał nic lepszego do roboty, zgodzili
się. Pół godziny później siedzieli już w knajpce na Starym Rynku i popijali piwo. Mikołaj znał się
z jednym chłopakiem, na którym był na roku, ale Aneta i Michał byli z innych miast więc
wieczór upłynął im na opowieściach o sobie. Kiedy ten temat się wyczerpał, ktoś wrzucił na
tapetę Gołębiewskiego.
- Straszny gbur z tego faceta - Aneta, która po alkoholu robiła się jeszcze bardziej
towarzyska, nie miała oporów przed wygłaszaniem swoich opinii - Na pierwszy rzut oka widać,
że szuja. Chociaż jest przystojny - Dodała po chwili namysłu. Mikołaj zauważył, że już druga
osoba tego samego dnia, wspomina o wyglądzie lekarza. Przywołał w wyobraźni jego obraz.
Gołębiewski był wysoki i barczysty, ale nie przepakowany. Miał krótkie kasztanowe włosy,
które lekko się skręcały, tak, że kiedy byłyby dłuższe, na pewno tworzyłyby wyraźne loki. Miał
zielone oczy i ładne dłonie. Kurcze... faktycznie był przystojny. Gdyby tylko nie ten cięty język i
ta ofensywna postawa, to byłby idealny.
- Mnie wkurza to, że traktuje nas jak byśmy byli niedorozwinięci. Kilka lat temu sam był
stażystą i sam kończył te same studia co my. Ciekawe czy jego ktoś tak traktował - Michał
zaczął się nakręcać. Najwyraźniej nie tylko Mikołaj miał niemiłe początki z szefem stażystów.
Hubert, czwarty stażysta pokręcił głową.
- Pewnie tak. Jego ojciec był ordynatorem chirurgii, Gołębiewski nie miał lekko.
- Machowski jest jego ojcem? - Mikołaj prawie opluł się piwem. Doktor Machowski był
legendą Akademii Medycznej. Był najostrzejszym wykładowcą i genialnym lekarzem, który
stawiał swoją pracę ponad wszystko. Mało kto był w stanie sprostać jego wymaganiom. Kiedy
zmarł, studenci pierwszego roku oddychali z ulgą, bo słyszeli o nim dramatyczne historie, a
studenci piątego roku pogrążyli się w żałobie, za swoim medycznym guru. Jeśli on naprawdę
był ojcem Gołębiewskiego to chyba zaczynał trochę rozumieć jego zachowanie. To nie mogło
być łatwe być synem takiego ojca i do tego wykonywać ten sam zawód - Ej, czemu w takim
razie zmienił nazwisko? - To było nielogiczne. Nikt, mając takie nazwisko nie zrezygnowałby z
niego. W karierze medycznej tradycja rodzinna była drugim atutem po doświadczeniu.
- Najwyraźniej chciał zapracować na swoje nazwisko sam - Hubert wzruszył ramionami.
- Tak czy siak, obojętnie jakiego miał ojca, mógłby być trochę milszy.
- No... - Lakonicznie zgodził się Michał - Zawsze myślałem, że geje są z założenia
sympatyczni, a ten to straszny burak.
- G...gej?! - Mikołajowi prawie oczy wyszły z orbit.
- No - Cała trójka przytaknęła - Nie wiedziałeś? - Michał był zszokowany. W ciągu tego
jednego dnia, oni dowiedzieli się wszystkich plotek o pracownikach. Co w takim razie robił
Mikołaj? Czyżby... pracował?
- Skąd wiecie?
- Pielęgniarki nam powiedziały. Znaczy, jedna powiedziała, że słyszała o aferze podczas
obchodu i że Gołębiewski straszył tego kolesia mafią i że Gołębiewski podobno rwał brata tego
mafioza, dlatego tak wyjątkowo sympatycznie odnosił się do jego bratanicy - Aneta
powiedziała na jednym wydechu, biorąc po tym ogromny łyk piwa. No tak... To tłumaczyłoby
żywiołową reakcję na słowa tego idioty.
--- część 03 ---
Wojtek leżał wygodnie rozłożony na kanapie, ze swoim laptopem na kolanach. Mały salonik
zapewniał mu maksimum wygody i intymności, kiedy tylko chciał pobyć sam. Na oparciu sofy
leżał, zwinięty w kłębek, kot. Co jakiś czas, pragnąc zainteresowania, trącał mężczyznę
ogonem. Wojtek przetarł oczy wierzchem dłoni i ziewnął. Zegar wiszący na ścianie wskazywał
dwudziestą drugą. Od dwóch godzin był w domu, a nadal nie spał. Był pewien, że gdyby miał
już za sobą rozmowę z Maćkiem, zasnąłby bez problemu. Zatrzymał na moment swoje myśli
na kochanku. Młodszy mężczyzna za kilka minut powinien się tu pojawić. Jak zwykle, będzie
nalegał na wspólne wyjście, wyjazdy, zaangażowanie. Wojtek niemal wzdrygnął się na ostatnie
słowo. Otrząsając się z zamyślenia, wrócił do czytania artykułu, zachęcającego do wakacji na
Maderze. W chwili kiedy kończył, usłyszał dzwonek do drzwi. Bez pośpiechu zwlekł się z kanapy
i przechodząc przez całe mieszkanie, dotarł do wejścia.
- Mógłbyś mi kurcze, w końcu dać klucz - Usłyszał zaraz po tym jak Maciek przekroczył
próg. Zignorował go bez słowa i wrócił do salonu - Też się cieszę, że cię widzę - Młodszy dodał
z przekąsem, ale i tak pochylił się nad kochankiem i złożył na jego ustach lekki pocałunek.
Wojtek spojrzał w twarz mężczyzny i jeszcze raz zawahał się, czy na pewno chce to zrobić. Czy
jest pewien, że chce to zrobić w taki sposób. - A może pojechali byśmy do moich rodziców, do
Jaworzna w weekend? - Spytał Maciej, spychając z kanapy nogi Wojtka i sadowiąc się na ich
miejscu. Lekarz poczuł jak jego irytacja znowu dobija granic - tak był pewien.
- Nie mogę, mam dyżur
- No tak - Mężczyzna nie krył w głosie żalu - To może chociaż na obiad w niedzielę? - Nie
dawał za wygraną - Położył dłoń na brzuchu kochanka, wsuwając palce pod jego bluzę.
- Może - Zbył go zdawkowym uśmiechem i strącił jego dłoń - Przyniósłbyś mi coś na ból
głowy? - Spytał, na nowo kładąc nogi wyżej
- Źle się czujesz? - Maciek odruchowo położył mu dłoń na czole. Cholera jedna wie, co
można złapać od tych tabunów pacjentów, przewalających się po szpitalu.
- Nie, tylko głowa mnie trochę boli od zmęczenia. Przynieś mi proszki - Uśmiechnął się
zdawkowo - Albo nie! - Zatrzymał kochanka w pół kroku - Lepiej coś nasennego. Buteleczka
leży w pierwszej szufladzie biurka - Pokierował go, a sam wrócił do poprzedniej, wygodnej
pozycji na sofie. Z zamkniętymi oczami oczekiwał kolejnych wydarzeń. Przez chwilę
nasłuchiwał jego kroków na panelach, potem skrzypienia szuflady i odgłosów grzebania w niej.
Przez moment nawet wydawało mu się, że słyszy gruchotanie tabletek w plastikowej fiolce, a
potem zrobiło się cicho. Wojtek wsadził ręce pod głowę i czekał na kolejną falę dźwięków. Nie
minęło nawet pięć minut, a w drzwiach salonu stanął Maciek, blady jak śmierć, tylko z dwoma
czerwonymi plamami gniewu na policzkach. Dłoń miał zaciśniętą na czymś. Wojtek z trudem
powstrzymał wpływający na twarz kpiący uśmieszek satysfakcji - Znalazłeś tabletki? - Spytał z
dobrze markowanym zainteresowaniem i podniósł się z sofy. Rozmowa, która teraz miała się
odbyć, wymagała tego, żeby stał. Maciek zagryzł dolną wargę, jakby zamyślał się nad czymś
intensywnie, a potem zrobił kilka kroków w jego stronę. Na szklany stół, przy którym stał
starszy mężczyzna, rzucił to, co gniótł w ręce. Wojtek spojrzał na rozrzucone po blacie
fotografie. Na kilku było widać czyjąś męską twarz, wykrzywioną w zadowoleniu, czyjeś ręce,
brzuch. Na zdjęciu, które wylądowało najbliżej Wojtka widać było z całą pewnością dwie
twarze, scalone w namiętnym pocałunku. Zdjęcie było robione z ręki, trochę poruszone,
jednemu mężczyźnie ucięło kawałek twarzy, ale nie mogło być wątpliwości, że jednym z
kochanków jest Wojtek. Starszy mężczyzna uniósł wzrok z nad stołu i spojrzał na Maćka, który
teraz wyglądał na mniej wściekłego niż wcześniej. Teraz na jego twarzy malowało się coś na
kształt nadziei, na wyjaśnienia - jakiekolwiek - Wojtek mógł powiedzieć, że to nie on, że to
pomyłka, albo chociaż, że bardzo żałuje i nigdy przenigdy już mu tego nie zrobi. Zamiast tego
Wojtek stał jak słup soli, z rękami w kieszeniach bluzy i z beznamiętnym wzrokiem
przypatrywał się twarzy kochanka.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - Nie wytrzymał Maciek.
- A co mam ci powiedzieć? - Wzruszył ramionami Wojtek i ruszył w stronę sypialni. Po
drodze natrafił na przeszkodę w postaci maciejowego ramienia, opartego o framugę. Próbował
się nieagresywnie przepchnąć na drugą stronę, ale młodszy był zdeterminowany.
- Myślisz, że tak to załatwimy? - Warknął na Wojtka. Mieszające się w nim uczucia falami
wydostawały się na zewnątrz.
- Załatw to jak chcesz. Ja nie będę się tłumaczył. Z resztą wszystko masz tu - Machnął
dłonią w stronę szklanego stołu i w końcu przedostał się na korytarz. Maciek wyskoczył za nim,
wpadając do sypialni, gdzie Wojtek gramolił się już do łóżka. Bez zbędnej delikatności szarpnął
go za bluzę, ciągnąc w stronę ratanowego fotela pod oknem. Zmusił starszego do tego, aby
usiadł, a sam klęknął przed nim, zagłębiając drżące dłonie w puchaty dywan.
- Czy ty uważasz, że nic nie zrobiłeś? - Zapytał już łagodniej, podpierając się o ramiona
fotela i odcinając tym samym Wojtkowi drogę ewentualnej ucieczki.
- Przespałem się z facetem. To nie jest nic, ale nie mam zamiaru nic z tym robić. Jeśli
chcesz urządzać aferę to proszę bardzo, ale nie oczekuj współpracy - Wojtek bardziej
mamrotał pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu papierosów, niż mówił do Macieja.
Zirytowany tym młodszy mężczyzna, sięgnął do kieszeni po paczkę i rzucił nią w Wojtka. Sam
nie palił, ale zawsze nosił papierosy dla kochanka. Wściekły na jego totalny brak
zaangażowania i skruchy zerwał się na nogi i obszedł pokój kilka razy, z ramionami
oplecionymi wokół głowy.
- Ja muszę. - Zaczął, ale przerwał przykładając czoło do zimnej powierzchni lustra na szafie
- Ja chyba muszę przemyśleć to na spokojnie. To czy chcę - Spojrzał w odbicie, gdzie widział
Wojtka - Z tobą być - Wojtek obrócił powoli głowę, patrząc na kochanka tym wzrokiem, którym
częstował stażystów. Wtedy na twarzy Maćka wykwitło zdumienie, a zaraz potem coś na
kształt zrozumienia - Tylko czy ty nadal chcesz, żebym z tobą był? - Wojtek przez chwilę
kontemplował jego słowa, wypuszczając z ust kółeczka dymu.
- Rób co chcesz - Rzucił po chwili, ponownie się zaciągając i wstając - Ja idę spać - Nie
patrząc więcej na chłopaka, zgasił papierosa na parapecie za oknem i poszedł do łóżka,
uprzednio ściągając z siebie tylko bluzę. Kiedy zamknął oczy, nadal czuł obecność Maćka w
pokoju. Dopiero po dłuższej chwili usłyszał kroki i głośne trzaskanie drzwiami wejściowymi.
Misja zakończona.
Za każdym razem robił im to samo. Wolał, żeby go nienawidzili tak naprawdę, niż żeby po
zerwaniu mieli jeszcze jakieś płonne nadzieje. Wolał, żeby myśleli o nim jak o skończonym
draniu, chociaż tak naprawdę to ich nie zdradzał. Te zdjęcia, które przewinęły się już przez co
najmniej pięć par rąk jego kochanków, były stare. Żaden z nich nie zorientował się, że to
mistyfikacja, widzieli to co chcieli zobaczyć. To go cieszyło - nie musiał się wysilać. Tylko że z
drugiej strony czasem było mu przykro, że żaden z nich nie próbował nawet zawalczyć. Gdyby
go kochali, tak jak żarliwie deklarowali, to by zostali. Wojtek by został.
Mikołaj zerwał się ze snu tak nagle, że jego kotka, śpiąca na poduszce obok, też się obudziła
wystraszona. W pierwszym odruchu spojrzał na tę stronę materaca, na której zwykle spał
Mateusz, ale tym razem była ona pusta i zimna. Coś jakby ciężki głaz opadł mu na dno
żołądka. Zauważył, że ogromne oczy Twix wpatrują się w niego uważnie, jakby pytając, czemu
obudził ją w środku nocy i dziwnie się zachowuje
- Śpij Twix - Pogłaskał ją po łepku i spojrzał na zegarek stojący na szafce nocnej. Była
trzecia trzydzieści. Mężczyzna jęknął przeciągle, znowu opadając na poduszki. Coś dziwnego
ścisnęło go w środku i nie pozwalało zasnąć. Po pół godziny walki z samym sobą i rzucania się
po łóżku, skapitulował i poszedł się czegoś napić. Kiedy tak stał oparty o kuchenny blat, ze
szklanką wody w ręce, w oczy rzuciło mu się zdjęcie. Mateusz rozwieszał je wszędzie gdzie się
dało i pewnie gdyby nie to, że bał się potrzaskać kafelki, w łazience też by je popowieszał. To
było nowe, Mikołaj zbliżył się, żeby lepiej zobaczyć. Uśmiechnął się smutno, widząc ich
roześmiane, opalone twarze. Byli wtedy na wakacjach nad Balatonem. To były ostatnie
wakacje zanim Mateusz zachorował. Nagłe uczucie żalu przeszyło mężczyznę, na myśl, że
nigdy więcej czegoś takiego razem nie zaznają - tego spokoju, wyluzowania. Już nigdy nie
będzie bez strachu, sprawdzania czy on oddycha i czy wziął tabletki. Za każdym razem kiedy
spoglądał na uśmiechniętą twarz Mateusza bryła uciskająca żołądek wywracała się na nowo,
powodując kolejną falę mdłości. Wolałby mieć go obok siebie, byłby o wiele spokojniejszy. Nie
chcąc, żeby myśli za bardzo rozpanoszyły się w jego głowie, postanowił poszukać sobie zajęcia.
W takich chwilach naprawdę żałował, że już nie studiuje. Kiedyś po prostu wziąłby notatki albo
podręcznik i czytał, aż zaśnie, a teraz. Z braku lepszego pomysłu położył się na kanapie i
włączył telewizor. Zanim się zorientował, zasnął oglądając jakiś film na włoskim kanale.
Obudził go jak zwykle budzik, dzwoniący w sypialni. Zdziwiony faktem, że jednak udało mu się
na kilka godzin przysnąć, trochę po omacku nasypał kotu żarcia, przyszykował się do wyjścia i
poszedł do samochodu. Wolał nie myśleć o tym, że dzisiaj czeka go całodobowy dyżur razem z
Gołębiewskim. Kiedy parkował pod szpitalem, ucieszyła go jedynie myśl, że jest na tyle
wcześnie, że zdąży wpaść do Mateusza przed obchodem. Potem, w ciągu dnia, może być zbyt
zalatany, żeby zajrzeć do niego na dłużej. Myśląc o partnerze, wszedł do środka i udał się
prosto na oddział. Bez pukania wszedł do jedynki, w której leżał Mateusz. Prawie mu serce
stanęło, kiedy zobaczył pościelone, puste łóżko. Czuł jak cała krew uderza mu do twarzy, a
potem z niej gwałtownie odpływa.
- O matko! Ale mnie doktor przestraszył! - Chociaż w uszach mu szumiało, to za plecami
usłyszał głos salowej. Zebrał całą swoją siłę, żeby odwrócić się i odezwać
- Gdzie jest. - Wskazał palcem łóżko, bo poczuł, że nie jest w stanie wymówić jego imienia.
- Zabrali go w nocy. Dopiero przyszłam i pierwsze co robię, to ścielę, dla nowego pacjenta -
Kobieta zabrała się za zmienianie poszewek, ale kiedy zorientowała się, że młody lekarz ciągle
wpatruje się w łóżko, przestała - Co się doktorowi stało? To był pana pacjent? - Zainteresowała
się, ale Mikołaj nawet nie odpowiedział. Zmusił swoje nogi do wysiłku, jakim było wyjście na
korytarz. Jedną ręką przytrzymywał się ściany, a drugą zasłaniał sobie usta. Było mu
niedobrze. Fale gorąca i nudności uderzały co chwila z coraz większą siłą. Miał ochotę usiąść na
podłodze, bo wydawało mu się, że nie dojdzie do krzesła. Wydawało mu się, że był na to
przygotowany. Wiele godzin spędzili na rozmowie o. Przecież był do cholery lekarzem, wiedział,
że taka jest kolej rzeczy, że. Łzy zaczęły napływać mu do oczu, ale starał się je powstrzymać.
Na korytarzach jeszcze nikogo nie było, ale zaraz zaczynał się obchód i pacjenci zaczynali się
budzić. Wsadził głowę między kolana oddychając głęboko i powstrzymując płacz, co było coraz
trudniejsze. Nie mógł sobie wybaczyć, że go przy nim nie było, że on był tu zupełnie sam. W
nocy. W nocy kiedy nie mógł spać, to wtedy na pewno. Jego ciałem wstrząsnął szloch, który
wyrwał się z jego piersi. Wściekły i zrozpaczony uderzył w kolano pięścią. Potem drugi raz,
trzeci. Nawet jeśli ktoś by go teraz zobaczył, to miał to gdzieś. Nie było teraz nic co by go
obchodziło, wszystko odeszło z Mateuszem. Nagle uderzyła go przerażająca myśl, że nigdy nie
spojrzy w jego oczy, że nie usłyszy jak się śmieje, ani nawet jak na niego krzyczy. Oddałby
wszystko, żeby móc usłyszeć chociażby jego krzyk. Cokolwiek, co znaczyłoby, że on żyje, że
zaraz wyjdzie z sali i powie mu, że jest durny, że tak ryczy i że go przytuli i uspokoi. Kolejna
fala szlochu targnęła mężczyzną, który zdał sobie sprawę, że nawet go nie poinformowano o
tym, że Mateusz nie żyje, bo ustalili, że dopóki on pracuje w tym szpitalu, nie będą podawać
go jako osobę, którą trzeba powiadomić. Chcieli chronić jego cholerną reputację w imię czego!!
Nie, nie mógł tu zostać. Czuł, że zaraz zwariuje, jeśli nie wyjdzie.
- Chodź stąd - Zobaczył przed oczami męską dłoń, a na ramionach poczuł silny napór, który
zmusił go do wstania. Nogi ciągle miał jak z waty, ale ramię mocno go podtrzymywało. Przed
nim stał Gołębiewski, ściskając go za nadgarstek - Przestań ryczeć do cholery - Warknął na
Mikołaja, a ten momentalnie zareagował agresywnie. Ten palant mógł być jego szefem, ale nie
miał prawa tak do niego mówić. Odepchnął go od siebie, wyrywając dłoń z jego uścisku. Miał
go ochotę uderzyć, rzucić na ścianę i tłuc do nieprzytomności - Przestań idioto! On żyje! -
Złapał stażystę za nadgarstki, powstrzymując ciosy wymierzone w jego twarz. Mikołaj zamarł
w szoku - Leży na OIOMie, jego stan się gwałtownie pogorszył, ale żyje! - Gołębiewski poczuł
jak pięści młodszego się rozluźniają, a oczy przestają być takie dzikie. Przeczuwając do
stażysta chce zrobić, zatrzymał go - Nie możesz do niego iść, mamy obchód
- Nie. Muszę go zobaczyć - Stanowczo postawił się lekarzowi, odpychając go
- Jesteś w pracy, nie zapominaj o swoich obowiązkach - Gołębiewski nie dawał za wygraną,
trzymając jedną ręką kurtkę Mikołaja
- On jest moim obowiązkiem - Odparował mu zły, tym razem naprawdę brutalnie
odpychając od siebie lekarza - A jak ci nie pasuje, to mnie zwolnij.
--- część 04 ---
Po drodze na oddział Mikołaj pozbył się kurtki i zamiast niej wziął fartuch i identyfikator.
Kiedy kilka osób próbowało go zatrzymać, nawet nie spoglądał w ich stronę. Prawie biegnąc
przemierzył dwa piętra i już stał pod szklanymi drzwiami, za którymi świat był cichy i sterylny.
Wszedł do środka, rozglądając się w poszukiwaniu kochanka. Nagle zobaczył go, leżącego
bezwładnie na dużym łóżku. Jego odsłonięta pierś była poobklejana. Mikołaj dotknął jej
opuszkami palców, przenosząc powoli dotyk na jego policzek. Obok niego pracowała aparatura
podtrzymująca życie i monitorująca akcję serca. Jeszcze na studiach wiele razy słyszał opinię,
że ludzie w śpiączce wyglądają jakby spali, to była gówno prawda. Mateusz wyglądał po prostu
jak nieprzytomna osoba na skraju śmierci, chociaż Mikołaj bardzo chciał, żeby było inaczej.
Wolno zbliżył się do jego łóżka. Przysiadł przy kochanku i drżącą dłonią dotknął jego ręki. Łzy
znowu poleciały mu po policzkach, ale tym razem szybko je starł. Pomimo, że tak naprawdę
nadal był smutny, to się uśmiechnął, najpierw lekko, a potem bardzo szeroko - Mateusz żył.
Nadal nie mógł na niego popatrzeć, uściskać go, ale żył. Mikołaj pochylił się nad nim i ucałował
jego rozgrzane czoło. Wiedział, że musi wracać na oddział, ale chciał jeszcze chwilę z nim
pobyć. Przytknął nos bo jego włosów i powąchał. Szybko jednak pozbierał się, przypominając
sobie, że zaraz ktoś może wejść i go zobaczyć w tej dwuznacznej sytuacji. Stanął o krok od
łóżka, patrząc na spokojną twarz Mateusza.
- Wszystko będzie dobrze - Odezwał się cicho - Wyjdziesz z tego i wrócisz do domu, do mnie
i Twix. I nie bój się, będę do ciebie tu przychodził - Przeczesał palcami jego włosy i jeszcze raz
się uśmiechnął - Muszę iść, mam obchód, ale przyjdę. Odwrócił się, ciągle zerkając przez ramię
na kochanka, jakby liczył na to, że ten zaraz otworzy oczy i zawoła go z powrotem. Niestety
nic takiego się nie stało i Mikołaj musiał niepocieszony wrócić na oddział. Zdziwił się, kiedy na
korytarzu, przed OIOMem zobaczył opartego o ścianę Gołębiewskiego. Mężczyzna wpatrywał
się w czubki swoich butów, trzymając ramiona założone na piersi. Kiedy usłyszał wpierw wolne,
a potem coraz szybsze kroki, uniósł głowę, świdrując Mikołaja zimnym spojrzeniem. Stażysta
jednak nie zwracał na niego uwagi, postanowił ignorować go tak długo jak się da. Prawie go
minął, ale lekarz jednak nie chciał oddać sprawy walkowerem.
- Stój - Powiedział tylko, nawet nie bardzo głośno, ale wyjątkowo stanowczo.
- Spieszę się na obchód, jestem w pracy - Rzucił ironicznie Mikołaj, nie zatrzymując się.
- Jesteś pewien, że nadal masz tę pracę? - Młodszy stanął, kiedy to usłyszał i obrócił się w
stronę Gołębiewskiego, który nie ruszył się z miejsca, a teraz spoglądał na niego tylko spod
przymrużonych w złości oczu. Mikołaj podszedł do niego i stanął twarzą w twarz.
- Już ci powiedziałem, że możesz mnie zwolnić, prawda?
- Panie doktorze - Powiedział Gołębiewski, wytrącając tym Mikołaja, który nie wiedział o co
mu chodzi.
- Co? - Spytał zdziwiony, kręcąc głową.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci mówić do siebie per ty. Masz się do mnie
zwracać "panie doktorze", rozumiesz?
- I vice versa - Uśmiechnął się perfidnie i odszedł. Po kilku krokach zatrzymał się jednak i
zerknął na lekarza - Panie doktorze.
Do końca dnia starał się jak najmniej wchodzić Gołębiewskiemu w drogę. Odzywał się tylko
wtedy kiedy go pytał, nie patrzył mu w oczy. Kiedy tylko mógł, próbował zniknąć mu z pola
widzenia. Ten dzień był totalną stratą energii. Na dodatek nikt nie chciał z nim gadać, bo tym
samym sam mógł zarobić opieprz od Gołębiewskiego, a tego każdy unikał jak ognia. Miał
nadzieję, że chociaż noc będzie spokojna, ale niestety przywieźli trzy osoby z wypadku i nie
było mowy o jakimś śnie. Kiedy rano wychodził do domu, prawie nie widział na oczy. Chłodny
październikowy poranek trochę otrzeźwił jego umysł, ale ciągle czuł, że jest nieprzytomny. Na
nogi postawiło go dopiero to, kiedy zauważył prawie zderzył się z opiekunem. Okazało się, że
na parkingu stanęli obok siebie i teraz spotkali się przy samochodach. Tak jak cały dzień,
Mikołaj starał się go ignorować.
- M.Panie doktorze - Usłyszał jego głos, kiedy już wchodził do auta. Niechętnie obrócił się,
mierząc go gardzącym spojrzeniem - Lekarka dyżurująca na OIOMie to moja znajoma - Mikołaj
ciągle przyglądał mu się podejrzliwie, próbując rozgryźć o co mu chodzi - Poprosiłem ją, żeby
dała ci znać, jeśli coś będzie się działo u niego - Wojtek czekał na jakąś reakcję ze strony
Mikołaja, ale ten nic nie zrobił. Młodszy z jednej strony się cieszył, że będzie miał wiadomości,
ale z drugiej, nie wiedział, czy może mu ufać. Nie wiedział co mu powiedzieć, gapił się tylko
szeroko otwartymi oczami i ustami ściśniętymi w wąską linię. Na twarzy Gołębiewskiego
przemknęło coś na kształt złośliwego uśmiechu - Nie musisz się martwić - Dodał, zamykając za
sobą drzwi Volvo - Mikołaj natychmiast obrócił się na pięcie i wsiadł do swojego samochodu. W
lusterku obserwował jak Wojtek odjeżdża z parkingu. Naprawdę nie wiedział co ma o nim
myśleć.
Wojtek znowu nie mógł spać. Siedział przy komputerze i czytał wiadomości już z piątego
serwisu. Był po całodobowym dyżurze, oczy mu się kleiły, ale kiedy kładł się do łóżka, rzucał
się z boku na bok i nie mógł spać. Zdenerwował tym nawet swojego kota, który z fochem
wyniósł się do gabinetu i ułożył na fotelu. Sam mężczyzna był bardzo zirytowany tym faktem.
Ciągle coś zaprzątało jego myśli, nie pozwalając odpocząć. Najbardziej wkurzało go to, że już
dwa razy musiał zadzwonić do szpitala z pytaniem jak tam ten cały. Mateusz. Co go to
obchodziło do cholery? Jęknął, chowając twarz w rękach. Znowu zaczął o nim myśleć.
- Przestań się nimi interesować - Walnął się otwartą dłonią w czoło - Albo zrób coś z tym! -
Często gadał do siebie, kiedy był sam. Zdarzało mu się przeprowadzać ze sobą długie
monologi, pozorowane na dialogi. Cholera. może jak zadzwoni do szpitala to będzie mógł w
końcu usnąć.
Na szczęście dla otoczenia, Wojtek zasnął szybciej niż mógł przypuszczać. Rano kiedy
przecierał oczy, okazało się, że przespał prawie dobę! Zza tarasowego okna widział wschodzące
słońce. Zszokowany zerknął na zegarek na nadgarstku, dawno nie spał tak długo i tak mocno.
Leżał jeszcze chwilę, próbując przekonać własne ciało, że wstanie z łóżka to dobry pomysł.
Podniósł się dopiero po kwadransie przeciągania w szeleszczącej pościeli. Skoro ten dzień
zaczął tak nietypowo, to postanowił to kontynuować i zamiast prosto pod prysznic, poszedł
nastawić ekspres na kawę. Stał w jasno oświetlonej kuchni, spoglądając za okno. Dyżur miał
dopiero następnego dnia, ten mógł wykorzystać jak tylko chciał. Z reguły siedział nad
dokumentami, nowymi publikacjami, byle nie odpoczywać. Wojtek usiadł na blacie, opierając
stopy o stół. Zaczął przyglądać się kroplom kawy spadającym do filiżanki, aż nagle do głowy
przyszedł mu pomysł. Energicznie zeskoczył na nogi, kierując się do łazienki. Wziął szybki
prysznic i umył zęby, a zaraz potem ubrał się w powycierane dżinsy i ciemnozielony sweter.
Chociaż wyglądało, że na dworze jest w miarę ciepło, to jesień nie była jego ulubioną porą
roku. Przed wyjściem z domu założył na siebie jeszcze wełnianą czapkę i niemal wybiegł z
mieszkania. Zamiast jechać samochodem, postanowił się przejść. Marszowym krokiem ruszył
przed siebie. Wyszedł ze swojego osiedla domków, kierując się prosto w stronę blokowisk. Po
dwudziestu minutach stał już pod centrum handlowym, dosłownie czekając na otwarcie. Kiedy
tylko wpuszczono go do środka, znalazł kawiarnię, wziął cappuccino z syropem pistacjowym i
latte z odtłuszczonym mlekiem na wynos. Przed samym wyjściem zdecydował się jeszcze na
ciastka. Pożywne śniadanie. Zaopatrzony w prezent powitalny, udał się już prosto do
mieszkania swojej przyjaciółki - Beaty. Beata była byłą dziewczyną jego byłego faceta. Nic tak
nie jednoczy jak jeden kochanek, prawda? Kiedy stał już pod klatką, zawahał się. Jak na
dziewczynę, to była bardzo, bardzo wczesna pora. Machnął na to jednak ręką i odważył się
zadzwonić. Dźwięk domofonu rozbrzmiewał długo, zanim Beata raczyła podnieść słuchawkę.
- Tak? - Wymamrotała zaspana.
- Otwórz mi - Rzucił tylko dziewczynie. Dziewczyna nie pytała o nic więcej, po prostu
wpuściła go na klatkę, zostawiając drzwi mieszkania otwarte. Wojtek przeskakując co kilka
stopni, jak to miał w zwyczaju, wszedł do środka bez pukania. W przedpokoju zdjął buty i
czapkę, a potem wszedł dalej. Od razu skierował się do sypialni i nie mylił się. W łóżku leżała
zakopana po uszy dziewczyna, a obok niej laptop. Odstawił na komodę śniadanie i komputer i
położył się obok przyjaciółki. Beata obróciła się na plecy, układając się w takiej samej pozycji,
jak mężczyzna. Oboje patrzyli w sufit, zawinięci w puchową kołdrę. Dwa zmarzluchy.
- Po co przyjechałeś? - Dziewczyna w końcu wydobyła z siebie głos. Z trudem formowała
sensowne myśli. Wojtek wyrwał ją niemal o świcie.
- Porozmawiać - Odparł po chwili zastanowienia i zamilkł. Beata też leżała w ciszy,
przyglądając się teraz jednak tekturowym kubeczkom. Podniosła dłoń i wyciągniętym palcem w
skazała na śniadanie. Wojtek z cichym westchnieniem wstał, podał jej cappuccino i
cynamonowego ślimaczka i wrócił na swoją część materaca.
- No to sobie pogadaliśmy - Beata mówiąc z pełnymi ustami, prawie opluła go okruszkami,
mężczyzna spojrzał na nią z dezaprobatą, podając serwetkę. Dobra. Najwyraźniej nie byli
dobrymi rozmówcami, ale również i w tym świetnie się rozumieli. Czasem nie trzeba
rozmawiać, bo przyjaciele po prostu wiedzą o co ci chodzi. Kobieta owinięta szczelnie kołdrą,
obróciła się na bok, żeby popatrzeć na Wojtka, który ciągle leżał na wznak. Dostrzegł ją kątem
oka, ale nic sobie z tego nie zrobił i przymknął powieki. Ciało Beaty emanowało ciepłem i
pozytywnymi fluidami. Jako lekarz nie powinien wierzyć w takie rzeczy, ale był pewien, że
towarzystwo Beaty zawsze powoduje, że jest naładowany pozytywną energią. Kilka minut
później, poczuł jak materac się ugina, a ona znowu leży na plecach. Uchylił jedno oko, jakby
chcąc skontrolować sytuację. Z lekką nutą rozbawienia zauważył, że za każdym razem, kiedy
na nią spogląda, zbiera mu się, żeby coś powiedzieć. Żeby opowiedzieć o nowych stażystach, o
tym, jakie dziwne przywiązanie czuje do Mikołaja i Mateusza, jaki ochrzan zgarnął za "napaść"
na tamtego bezczelnego chłopaka, ale. Ale po prostu za każdym razem kiedy już miał otwierać
usta, ta potrzeba przechodziła. Nie musiał nic tłumaczyć. Kiedy zorientował się, że zaczyna
przysypiać, przysunął się do przyjaciółki i przygarnął ją do siebie, przytulając do piersi. Beata
westchnęła cicho i oplotła go ramionami.
- Szkoda, że jesteś homo - Mruknęła przyciskając twarz do jego bicepsa. Gdy mężczyzna
zaśmiał się cicho, uniosła lekko głowę, spoglądając na niego - Tak w ogóle, to fatalny z ciebie
gej.
- Co? - Wojtek zaczął się śmiać głośniej, tak, że Beata musiała podeprzeć się łokciem o
materac, bo mężczyzna trząsł nią, gdy leżała.
- No tak - Szturchnęła go, żeby przestał rechotać i ponownie umościła się na nim - Nie
dramatyzujesz, nie lubisz rozmawiać, nie chodzisz ze mną na zakupy.
- Przepraszam. Jeśli chcesz to mogę iść z tobą na zakupy - Pogłaskał przyjaciółkę po głowie
i ucałował jej czubek.
- Tak jasne - Prychnęła niezadowolona - Prędzej bym ocipiała niż sobie coś z tobą wybrała -
Pokręciła głową, jakby wyobraziła sobie tę sytuację. Wojtek spojrzał na nią totalnie
zaskoczony.
- Uważasz, że nie potrafię robić zakupów?
- Potrafisz kupić sobie coś do zarzucenia na tyłek, ale nie dałbyś rady zrobić zakupów ze
mną - Dla mężczyzny takiego jak Wojtek, to zabrzmiało ewidentnie jak wyzwanie. Nie mógł
pozwolić, żeby to pozostało bez odzewu, tkwiąc w jego pamięci jako plama na honorze. Był
chirurgiem do cholery. Ratował ludzkie życia, a nie wytrzymałby godzinki w sklepie? Pff.
- Chcesz się założyć?
- Może zaraz, teraz muszę siku - Przeturlała się po mężczyźnie, na drugą stronę łóżka i
skierowała się do łazienki. Nie minęło pięć minut, jak usłyszała głos swojego przyjaciela
dochodzący z korytarza.
- Dzięki za kawę! - Zanim zdążyła zareagować drzwi wejściowe trzasnęły i mieszkanie
znowu było ciche. Wychyliła głowę, omiatając pomieszczenia wzrokiem. Zrezygnowana wróciła
do łóżka i położyła się w miejscu, gdzie przed chwilą leżał Wojtek, okrywając się kołdrą po
uszy. Oddychając jego zapachem, zamyśliła się nad jego sytuacją. Nie lubiła kiedy taki
był.Jakiś. Melancholijność i zbytni spokój u Wojtka zwiastowały zwykle tylko i wyłącznie
kłopoty. Tak bardzo chciałaby mu pomóc, ale nie umiała. Nigdy nie dowiedziała się co się stało
kiedyś i nie zapowiadało się żeby miała się dowiedzieć. Dawniej, kilka razy próbowała coś z
niego wydusić, ale zwykle kończyło się to awanturą, albo wychodził i nie odzywał się kilka dni.
Że też zawsze musiała się angażować w związki uczuciowe z porąbanymi facetami.
Wojtek trochę kręcił się samochodem po mieście, myśląc co ze sobą zrobić. Jakoś nie
wyobrażał sobie spędzenia całego dnia w domu, ze swoimi wątpliwościami i .resztą. Powinien
się chyba zmartwić, że oprócz pracy i okazjonalnego życia uczuciowego nie ma nic. Jego pasją
była medycyna, nie umiał sobie znaleźć nic, co wciągnęłoby go bardziej. Zrezygnowany
zawrócił samochód i w kwadrans dojechał do szpitala. Nie wiadomo czy to opaczność czy
przypadek, ale ledwo wyszedł z windy, na swoim oddziale, wpadła na niego znajoma lekarka z
OIOMu.
- Wojtek! - Chwyciła go za ramię, zatrzymując przed sobą - Już myślałam, że cię nie złapię -
Zwróciła się do niego, z wyraźną ulgą - Mówili, że nie miałeś dzisiaj tu przyjeżdżać -
Zreflektowała się po sekundzie, spoglądając na strapioną twarz lekarza.
- No nie miałem, ale jestem. Co się stało?
- Ten chłopak się obudził. Ten.
- Mateusz? - Ożywił się natychmiast, spoglądając kobiecie prosto w niebieskie oczy. Ta
skinęła tylko głową, uśmiechając się - Dzwoniłaś do tego lekarza, jak cię prosiłem?
- Tak - Znowu pokiwała - Próbowałam - Dokończyła myśl, znowu wywołując niepokój u
Wojtka - Próbowałam kilka razy, ale nie odbiera. Chyba ma wyłączony telefon. Dlatego
szukałam ciebie, bo może masz z nim jakiś inny kontakt.
- Mhm - Wojtek zamyślił się, kombinując jak poinformować Mikołaja o tym co zaszło - Ok.
dzięki, coś wymyślę. Wpadnę do niego później.
- Dobrze, wracam do siebie - Uśmiechnęła się do niego promiennie, dopiero teraz
puszczając jego ramię z uścisku.
Wojtek niewiele myśląc wsiadł spowrotem do windy i wciskając guzik z numerem 3, udał się
do działu kadr. Musiał wyciągnąć od siedzących tam kobiet adres Mikołaja. Pozostało mu
wierzyć, że dzisiaj siedziała tam ta młodsza.Maria? Chyba tak. Jeśli trafiłby na tę starą jędzę to
prędzej wyciągnąłby kopyta niż adres. Jej mordercze spojrzenie było nawet lepsze od jego.
Przed wejściem kilka razy przetrenował miły uśmiech i nacisnął klamkę. Przyjazna mina szybko
mu zrzedła kiedy zobaczył panią Jolę. Ugh. To nie był jego dzień.
- Dzień dobry.. ja chciałem. - Zaczął dość nieśmiało jak na siebie.
- Dzień dobry. Niech pan czeka, ja idę do domu, Marysia pana obsłuży - Wskazała ręką na
stojącą w drzwiach między pokojami dziewczynę. Marysia najwyraźniej zawstydziła się na
myśl, jak mogłaby pana doktora obsłużyć, bo zaczerwieniła się cała. W serce Wojtka wlała się
nowa nadzieja.
- Do widzenia - Otworzył starszej kobiecie drzwi, uśmiechając się tym razem jak
najszczerzej. Kiedy tylko zniknęła z jego pola widzenia, zbliżył się do biurka, przy którym już
siedziała Maria.
- W czym mogę pomóc doktorze?
- Wie pani, mam taki mały problem. Mój stażysta miał dzisiaj przyjść na dyżur, a się nie
pojawił. Próbowałem do niego zadzwonić, ale niestety nie odbiera.
- Chciałby pan jego adres.
- Wiem, że nie powinna mi pani udzielać takich informacji, ale byłbym zobowiązany. Boję
się, czy nic mu się nie stało - Niby przypadkowo zerknął za jej dekolt, sprawiając, że na nowo
się zarumieniła - Dałoby się coś zrobić pani Mario?
- Jeśli ktoś się dowie, to oboje będziemy mieli nieprzyjemności doktorze - Spojrzała mu w
oczy, ale zaraz spuściła wzrok. Zanim Wojtek zdążył odeprzeć jej słowa, znowu się odezwała -
Jak się nazywa ten stażysta?
--- część 05 ---
Osiedle, na którym według Marii mieszkał Mikołaj, było stosunkowo niedaleko szpitala.
Wojtek dotarł tam w mniej niż pół godziny , ale trochę zajęło mu odnalezienie odpowiedniego
bloku i klatki. Na szczęście z drobną pomocą kobiety z psem dotarł do celu. Obawiał się
jednak, że Mikołaja nie będzie w domu, albo po prostu nie będzie chciał z nim rozmawiać.
Tylko, że ta wizyta wcale nie miała być kurtuazyjna, czy coś. Gdyby nie to, że nie można się do
niego dodzwonić, to w ogóle by tu nie przyjeżdżał. Musiał spróbować. Na domofonie wybrał
kod i czekał. Dopiero po piątym sygnale ktoś się odezwał
- Słucham?
- Mikołaj? Wojtek Gołębiewski z tej strony. Mógłbyś mnie wpuścić? - Po drugiej stronie
zrobiło się cicho na jakiś czas, ale w końcu Wojtek usłyszał brzęczenie . Pchnął drzwi i wszedł
do środka. Wchodził coraz wyżej, przyglądając się numerom i plakietkom. Kiedy dotarł na
czwarte piętro, zobaczył czekającego na progu mężczyznę, który przyglądał mu się z
niewyraźną miną.
- Skąd pan ma mój adres? - Zapytał Gołębiewskiego, zamiast powitania
- Czemu nie odbierasz telefonu? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. Mikołaj zaskoczony
zmarszczył czoło w zdziwieniu i sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając komórkę.
- Musiałem jej nie zablokować i się wyłączyła - Kręcąc głową, na nowo uruchomił telefon -
Stało się coś? - Nagle na jego twarzy pojawił się nerwowy rumieniec - Coś z Mateuszem? -
Wojtek skinął głową
- Obudził się. Jest rozintubowany i gorączka zaczyna powoli ustępować. Leki zadziałały -
Uśmiechnął się, widząc ulgę i szczęśliwą minę Mikołaja. Młodszy mężczyzna, gdyby nie niechęć
do Wojtka, pewnie by go uściskał - Pojedziesz do niego?
- Tak! - Energicznie pokiwał głową - Nie. - Nagle się zmartwił - Tak. - Wojtek prawie
parsknął śmiechem na te zmiany - Mam samochód w warsztacie. Cholera
- Podwiozę cię, jadę tam - Tak naprawdę to nie miał zamiaru wracać, ani jakoś nie
wyobrażał sobie spędzenia pół godziny sam na sam z Mikołajem, na tak małej przestrzeni.
Stażysta też wyglądał na niepewnego. Przez głowę przemknęła mu właśnie myśl o tym sam na
sam. Ale musiał się poświęcić. Wojtek miał go zawieźć do Mateusza. Skinął głową i cofnął się w
głąb mieszkania.
- Niech pan wejdzie do salonu - Wskazał mu ręką pokój na lewo, a sam zniknął za drzwiami
sypialni. Wojtek usiadł na oparciu kanapy i zaczął się rozglądać. Podobało mu się, było zupełnie
inaczej niż u niego. W jego mieszkaniu nie było żadnych pamiątek, wspomnień. Tylko
niezbędne meble i książki. Tu było widać, że ktoś tu mieszka. Wszędzie porozwieszane były
piękne zdjęcia przedstawiające Mikołaja, chyba Mateusza i różnych ludzi. Na każdej komodzie,
półeczce, stoliku stało coś, co miało jakieś sentymentalne znaczenie i przeszłość. Jedno zdjęcie
przyciągnęło jego uwagę szczególnie. Podszedł do półki i wziął ramkę w dłoń. Był na nim zły
Mikołaj, broniący się przed zrobieniem mu zdjęcia. Z gniewną miną wyciągał rękę w stronę
obiektywu, prawdopodobnie po to, żeby zabrać aparat. Mimo tego, że był wyraźnie zirytowany
w jego twarzy było coś takiego. Coś co trudno było nazwać, a nawet dokładnie wskazać,
Mikołaj miał w oczach ukrytą radość. Coś, przez co człowiek nie wierzył, że chłopak ze zdjęcia
może się złościć.
- Możemy iść - Wystraszył się, słysząc głos mężczyzny za plecami. Poczuł się jakby został
przyłapany na czymś nieprzyzwoitym. Mikołaj wziął mu ramkę z ręki i odstawił ją na miejsce,
ale słowem nie skomentował tego co robił. Wyszli z mieszkania i nie rozmawiali do czasu, aż
wyjeżdżali z osiedla.
- Dziękuję, że pan po mnie przyjechał - Odezwał się Mikołaj, nawet na moment nie
spoglądając na lekarza.
- Nie ma za co. I. Przestań z tym panem.
- Wolę mówić "pan" - Uciął mężczyzna, szokując tym Gołębiewskiego, który postanowił się
nie kłócić o taki drobiazg.
- Podobały mi się zdjęcia w twoim mieszkaniu - Albo mu się zdawało albo przez twarz
młodszego przemknął cień uśmiechu.
- Mateusz je pouwieszał. Ma świra na punkcie fotografowania.
- To wszystko jego prace?
- Mhm. W większości - Tym razem Mikołaj na pewno się uśmiechnął - Studiował fotografię
na ASP.
Resztę drogi nie rozmawiali już ani o Mateuszu, ani o niczym innym. Wojtek skupił się na
drodze, bo ruch się zwiększył, a Mikołaj po prostu się zamyślił. Nawet nie zwrócił uwagi na to,
że Wojtek co jakiś czas trąca jego kolano przy zmianie biegów, sycząc przy tym złowieszczo.
Dwadzieścia minut później wjeżdżali już na teren szpitala, kiedy Gołębiewski w końcu nie
wytrzymał i krzyknął na zaskoczonego Mikołaja.
- No weź tę nogę do cholery - Położył dłoń na kolanie stażysty i odsunął ją od biegów. Nagły
dotyk ze strony lekarza sprawił, że serce młodszego podskoczyło mu do gardła, a głową prawie
wyrżnął w sufit samochodu. Wystraszona mina stażysty ochłodziła zirytowanie Wojtka - Um.
Przepraszam. Po prostu ją przesuń, ok.?
- Dobra, już sobie dojdę - Skorzystał z tego, że mężczyzna zatrzymał się przez szlabanem i
wyskoczył z samochodu i szybkim marszem ruszył do budynku. Kiedy zdyszany doszedł do
szklanej szyby oddzielającej go od Sali Mateusza, z ulgą zauważył, że mężczyzna naprawdę
jest przytomny. Patrzył w ścianę, przygryzając usta i nie widział stojącego kilka metrów obok
Mikołaja. Dzięki temu stażysta miał chwilę, żeby ochłonąć. W ciągu tych kilku dni, przeżywał
tak skrajne emocje, że dziwił się, że jego serce ciągle to wytrzymuje. Mikołaj na moment
zastanowił się nad czym myślał jego kochanek, leżąc tam, sam, czekając niewiadomo na co.
Nagle Mateusz odwrócił głowę i spojrzał wprost na niego. Dłużej Mikołaj już nie mógł czekać.
- Cześć - Stanął blisko kochanka i pogłaskał go po policzku. Gdyby mógł wlazłby mu do
łóżka i z niego nie wyszedł już nigdy.
- Cześć - Mateusz uśmiechnął się słabo, ale widać było, że naprawdę się cieszy, że go widzi
- Przepraszam - Dodał, patrząc mu prosto w jego szeroko otwarte oczy.
- Za co ty mnie przepraszasz szczęście, co?
- Musiałeś się martwić.
- Tylko troszeczkę. Wiedziałem, że będzie dobrze - Mrugnął do niego zawadiacko, ale w
środku aż cały chodził. Lęk nie opuszczał go od kilku lat, ale ostatnie dni naprawdę wpędziły go
na skraj.
- Już niedługo nie będziesz się musiał o mnie martwić - Spokój w głowie Mateusza, kiedy
ten mówił o własnej śmierci, zawsze wstrząsał Mikołajem.
- Skończ Mateusz. Pozwól mi się cieszyć tym, że otworzyłeś oczy i ze mną rozmawiasz, tak?
- Ostro uciął dyskusję.
- Nie denerwuj się - Uśmiechnął się - To porozmawiaj ze mną. Co w pracy? - Mikołaj
uspokoił się, Kucnął przy łóżku i wdał w swobodną rozmowę, nie przypuszczając nawet, że z
korytarza przygląda się im Gołębiewski.
- Panie doktorze! Przepraszam! Panie doktorze! - Aneta biegła przez korytarz, wymijając
pacjentów, żeby zdążyć do windy, do której wsiadł Wojtek. Mężczyzna, kiedy zorientował się,
że dziewczyna go woła, przytrzymał drzwi, żeby zdążyła wsiąść - Dziękuję, że pan poczekał -
Odetchnęła - Dzień dobry - Uśmiechnęła się promiennie, na co Wojtek tylko skinął głową.
- Co się stało, że zawraca mi pani głowę? - Spytał swoim standardowym, opryskliwym
tonem, ale Anety to nie zniechęciło.
- Chciałam pana zapytać, jeśli to nie będzie zbyt impertynenckie. Czy miałby pan ochotę iść
z nami.. to znaczy ze stażystami yy. - Zaczęła się plątać - Wybieramy się na Rynek, odpocząć
od pracy i tak sobie pomyślałam, że może miałby pan ochotę spędzić z nami wieczór - Kiedy
kończyła mówić, zciszała głos coraz bardziej, jakby orientując się jak głupi pomysł właśnie
werbalizuje. Zanim weszła do windy pomysł wydawał się niezły, bo po prostu nie mogła
uwierzyć, że ktoś może być tak niemiły zawsze i bez najmniejszego powodu.
- Mam rozumieć - Wojtek wyglądał jakby miał się roześmiać - Że zaprasza mnie pani na
piwo, tak? - Dziewczyna przytaknęła - Ze stażystami? - Ponownie pokiwała - I sądzi pani, że
nie mam nic innego do roboty, tylko włóczyć się z wami po Rynku? Pani wybaczy, ale to była
impertynencja. Nie wiem co się pani uroiło w tej blond głowie, ale nie jestem tu od
integrowania się ze stażystami i zawierania przyjaźni przy kuflu. Naprawdę nie jestem miły.
Rozumiemy się? - Gasił dziewczynę każdym wypowiedzianym słowem, tak, że kiedy wychodził
z windy, Aneta miała łzy w oczach. Najwyraźniej bardzo przeliczyła się, myśląc o
Gołębiewskim. Powstrzymując łzy wyszła prosto do izby przyjęć, gdzie akurat stali inni
stażyści, szykujący się do wyjścia. Zauważyła nawet Mikołaja, którego przecież nie było w
grafiku na dzisiejszy dzień. Podeszła do nich, zagryzając z nerwów usta.
- Stało się coś? - Zainteresowali się koledzy, widząc jej minę.
- Nic.
- No przecież widać, że coś jest nie tak - Zachęcił ją Michał.
- Ni. Nie no, właściwie to tak. Rozmawiałam z Gołębiewskim. Chciałam zapytać, czy nie
poszedłby z nami na piwo i
- Co zrobiłaś!? - Mikołaj nie wierzył własnym uszom - Zaprosiłaś GOŁĘBIEWSKIEGO na
piwo?
- No co! Myślałam, że on się tylko w szpitalu tak zachowuje, że próbuje utrzymać dyscyplinę
czy coś i że może z nami pójdzie, a on mnie zmieszał z glebą.
- No wiesz, zapraszać go na piwo, to tak jakby zapraszać Pol Pota na grilla - Zamyślił się na
chwilę - No z tą różnicą, że Gołębiewski nie morduje. Jeszcze.
- Cieszę się, że dostrzegasz tę subtelną różnicę między mną a panem Potem, Mikołaju -
Usłyszał głos Wojtka tuż za swoimi plecami - Chcę was wszystkich widzieć jutro o trzeciej, u
mnie. Do widzenia.
Mikołaj odprowadził go wzrokiem aż do windy i poczekał aż drzwi się zamkną.
- Czy on zawsze musi stać za moimi plecami kiedy mu jadę?
- Nie zgadniesz co oni wymyślili - Wojtek będąc już w domu, postanowił zadzwonić do
Beaty. Teraz rozmawiał, przyciskając komórkę, ramieniem do policzka. Próbując nie upuścić
telefonu szykował kotu jedzenie.
- Kto? - Zdziwiła się przyjaciółka
- No a kto mnie może jednocześnie bawić i wkurzać? - Spytał retorycznie mężczyzna,
odtrącając kotkę, która stojąc na blacie, wpychała mu pyszczek pod ręce.
- Jeśli nie mówimy o mnie, to twoi stażyści - Kiwnął głową, chociaż wiedział, że ona go nie
widzi.
- To wiesz co oni dzisiaj zrobili? - Ponowił pytanie i zamilkł, czekając na reakcję, która nie
nastąpiła - No mogłabyś się spytać co?
Kobieta westchnęła teatralnie i wytrzymała go jeszcze trochę
- Jestem w pracy, nie mam czasu na słowne przepychanki, powiesz mi czy nie? - Dobrze, że
nie widziała również jakie miny robi słuchając jej..
- Zaprosili mnie na piwo. Rozumiesz? Mnie. Na piwo. Ze sobą - Po drugiej stronie zrobiło się
cicho, a potem przyjaciółka się roześmiała.
- Żartujesz?
- Nie. Przysięgam, oni się co pół roku robią głupsi - Jako że po kotce nadeszła kolej na
nakarmienie siebie, Wojtek otworzył lodówkę w poszukiwaniu kolacji. Niestety była tam tylko
musztarda i światło - Cholera.
- Co?
- Mam totalnie pustą lodówkę. O, czekaj, chyba znalazłem pomidora! A nie, to pomidor
znalazł mnie i właśnie wyruszył na poszukiwania dalszej rodziny. Chyba muszę iść na zakupy. -
Podsumował stan swojej lodówki, zatrzaskując ją.
- No chyba. Już ci to mówiłam dwa tygodnie temu jak u ciebie byłam. Czy ty w ogóle jesz?
- Nie pamiętam, ale czasem chyba tak. Nie masz może ochoty na kolację? O której
kończysz? - Spojrzał na zegarek, a jego przyjaciółka po drugiej stronie zrobiła to samo.
- Za pół godziny. Chcesz zjeść na mieście? Tak wśród ludzi? - Ironizowała
- Masz tak duże poczucie humoru, że chyba mnie przerasta - Odciął się - To za godzinę w
Panamie?
- Mhm
- To jesteśmy umówieni.
W piątkowy wieczór rynek tętnił życiem. Wszyscy ludzie wylegali na miasto, obsiadając
jeszcze otwarte ogródki, wszystkie fontanny, ławki. Wszędzie kłębili się studenci, którzy
niedawno wrócili do Poznania. Chociaż teraz nie był zbyt towarzyski, co na każdym kroku
wypominała mu Beata, to kiedyś imprezował dużo. Czasem dużo za dużo.
Doszedł do restauracji, w której byli umówieni. Kiedy zajrzał do środka, stwierdził, że
zarezerwowanie stolika było bardzo dobrym pomysłem. W tej chwili wszystko było zajęte.
Zaraz podszedł do niego kelner
- Dobry wieczór
- Dobry wieczór, miałem zarezerwowany stolik na nazwisko Gołębiewski.
- Oczywiście, proszę - Wskazał mu ręką schody prowadzące na piętro - Lekarz rozejrzał się
po Sali, gdzie przy stolikach siedziało kilka osób. Tylko dwa były wolne, oba zarezerwowane -
Proszę, ten jest pana - Zdjął z blatu kartonik i położył dwie karty. Wojtek zamówił na razie
tylko wino, czekając z kolacją na przyjaciółkę. Kiedy już wydawało mu się, że przekonuje się
do spędzania czasu poza domem - z dobrym winem, papierosem i kolacją, to sielankę przerwał
hałas dobiegający z dołu i zmierzający ku górze. Na piętrze pojawiły się trzy osoby, których nie
spodziewałby się nigdy.
- Ooo, dobry wieczór, jednak zdecydował się pan do nas dołączyć - Trochę podpity stażysta
podszedł do jego stolika. Wojtek zmroził go wzrokiem i zgniótł jak robala - U. coś pan chyba
nie w humorze.
- Adrian, daj spokój - Mikołaj pociągnął go za ramię, sadzając przy drugim zarezerwowanym
stoliku.
Chociaż momentalnie humor mu się pogorszył, odprowadził stażystów wzrokiem i wrócił do
swojej kontemplacji nad finezyjnymi wzorami papierosowego dymu. Wolał nawet to od
hipotetycznej rozmowy z nimi. W pewnym momencie, kiedy Wojtek, zdawałoby się, odciął się
od ich obecności, usłyszał za swoimi plecami, wymowne "ale laska". Podskórnie wiedział, że
mówią o Beacie, chociaż siedział tyłem do wejścia. Obejrzał się i uśmiechnął. Miał rację, na
piętrze pojawiła się jego przyjaciółka w wąziutkich spodniach, dużym swetrze i wystającym
spod niego kobaltowym golfie. Kobaltowym!? Sam się zdziwił, że tak nazwał ten kolor.
- Cześć kochanie - Wstał, żeby ją przywitać. Kobieta uśmiechnęła się promiennie i ucałowała
go. Wojtek odsunął jej krzesło, a stojąc za nią, złapał świdrujące spojrzenia stażystów. Usiadł i
podał jej menu. Beata czytając kartę, czuła na sobie czyjeś uważne spojrzenia. Zerknęła na
przyjaciela, ale to nie był on. Rozejrzała się po Sali i zauważyła grupę młodych ludzi, gapiących
się na nią. Kiedy tylko złapali jej wzrok, speszeni odwrócili głowy.
- Ej, jestem brudna? - Zwróciła się do Wojtka, jednocześnie spoglądając na swój golf.
- Nie - Mężczyzna zlustrował ją - Piękna jak zwykle - Dodał z czarującym uśmiechem, który
serwował tylko jej - A co?
- Pod ścianą siedzi taka grupa i ciągle się na mnie patrzy - Wojtek obrócił głowę i zmierzył
ich nienawistnym spojrzeniem.
- Nie uwierzysz, ale to moi stażyści - Pokręcił zniechęcony głową, biorąc łyk wina.
- Żartujesz - Beata rozpromieniła się - Może się do nich jednak dosiądziemy - Drocząc się z
nim, zaczęła się podnosić z krzesła, ale Wojtek natychmiast zareagował, sadzając ją.
- Jeśli to miał być dowcip to wyjątkowo nieśmieszny.
- Po prostu nie doceniasz mojego poczucia humoru - Pokazała mu język - Może oni są mili, a
ty po prostu nie dopuszczasz do siebie tej myśli.
- Problem nie w tym, że są niemili, tylko w tym, że to oni nie dopuszczają do siebie żadnej
myśli.
- Myślicie, że oni są razem? - Aneta nie mogła odwrócić wzroku od pary
- Nie wiem, w końcu mówiłaś, że on jest. teges - Michał wywrócił oczami i zatopił się w
kolejnej szklance piwa. Dziewczyna zawiesiła wzrok na Gołębiewskim, który z uśmiechem
słuchał towarzyszki, a kiedy chciał jej przerwać i coś wtrącić, ujmował jej dłoń.
- No wiem, ale sami widzicie - Znowu wszyscy odwrócili głowy w ich kierunku - Czy ona
chce go. - Aneta nie zdążyła dokończyć myśli, kiedy kobieta przechyliła się nad stołem i
pocałowała lekarza. Wszyscy otworzyli usta w zdziwieniu, a Mikołaj zakrztusił się piwem - Ojej,
w porządku? - Dziewczyna poklepała go po plecach
- Tak. ok. - Mikołaj złapał oddech - Po prostu. to było niespodziewane - Skrzywił się, patrząc
na zadowoloną minę kobiety - Dajmy im spokój, co? - Zerknął na parę ostatni raz, słysząc jak
oboje śmieją się głośno.
Beata przez chwilę przyglądała się Wojtkowi z uwagą. Przestudiowała jego twarz (chociaż
robiła to setki razy) i zatrzymała się na ustach.
- Co się tak gapisz, Słońce? - Kobieta nie odpowiedziała , tylko uniosła się lekko i przysunęła
w jego stronę. Zanim zdążył się zorientować pocałowała go, muskając językiem jego wargi.
Tak samo niespodziewanie jak zaczęła, przestała go całować . Osłupiały przyglądał się jej
zadowolonej minie.
- Co to było? - Wydusił z siebie osłupiały. Nie to, żeby całowali się pierwszy raz, zdarzało im
się po pijaku, ale nie tak.
- Przedstawienie dla twoich stażystów - Błysnęła zębami w przebiegłym uśmieszku - Chyba
im się podobało, sądząc po minach.
- Oni tak mają w standardzie - Roześmiał się - Dałaś im powód do plotek na najbliższy
tydzień - Oparł głowę na dłoni, ciągle się śmiejąc, a po chwili dołączyła do niego przyjaciółka -
Wykończysz mnie kiedyś.
--- część 06 ---
*miesiąc później*
- Mateusz, cholera mógłbyś mi odpowiadać, kiedy o coś cię pytam! - Mikołaj, już ubrany w
czapkę i kurtkę, wszedł do sypialni - Chcesz coś z tego sklepu, czy. Gdzie ty jesteś? - Zdziwił
się że mężczyzny tam nie ma. Wrócił na korytarz i zajrzał do ich gabinetu, gdzie Mateusz
właśnie pakował jakieś papiery do torby - Co ty robisz? - Spytał bardzo zaskoczony.
- Mam kilka rzeczy do załatwienia, wychodzę - Starszy nawet nie spojrzał na Mikołaja,
stojącego w progu.
- Chyba żartujesz - Nie wierzył własnym uszom. Mateusz dwa tygodnie temu wyszedł ze
szpitala, po chorobie, która go prawie zabiła, a on po prostu sobie wychodzi. W taką pogodę!
- Nie. Dobrze się czuję i muszę wyjść - Podniósł głowę, uśmiechając się trochę nijako.
- Widziałeś co się dzieje za oknem? - Wskazał na siąpiący deszcz ze śniegiem i wichurę -
Powiedz mi co masz do załatwienia, a ja to zrobię - Wszedł dalej, próbując zabrać kochankowi
dokumenty z ręki.
- Zostaw - Cofnął się - Mam swoje sprawy, które muszę dokończyć - Ostry głos ostudził
Mikołaja. Lekarz odsunął się jeszcze bardziej, ciągle obserwując Mateusza. Na jego, ostatnio
permanentnie bladej twarzy, pojawiły się wypieki, a oczy zalśniły.
- Hej, wiesz, że możesz ze mną porozmawiać, prawda? - Mateusz rozluźnił się trochę,
słysząc spokojny głos przyjaciela. Schował ostatnie papiery do torby i usiadł na fotelu,
wyciągając rękę do drugiego. Mikołaj podszedł i kucnął obok.
- Zgrzejesz się - Ściągnął mu czapkę i rozpiął kurtkę - I nie daj boże pochorujesz.
- Dobra, dobra panie doktorze, powiedz mi o co chodzi, zanim się zdenerwuję - Lekko
żartobliwie pogroził palcem Mikołaj, a Mateusz zachichotał.
- Mam umówione spotkanie z notariuszem - Wyznał po chwili.
- Z notariuszem, a po. - Nagle go olśniło - Mateusz - Niemal zaskomlał - Mateusz proszę się
- Ścisnął jego słoń, którą trzymał w tej chwili tak mocno, że Mateusz aż zaprotestował.
- O co mnie prosisz, co? Obaj wiemy, że muszę to zrobić, bo moja siostra zabierze ci
wszystko. Wszystko na co razem pracowaliśmy.
- To niesprawiedliwe - Oparł czoło o jego ramię.
- Wiem, ale nic na to nie poradzę - Przytulił się do niego w tej karkołomnej pozycji. Nagle
poczuł, że Mikołaj się trzęsie. Podniósł się, podciągając brodę kochanka, tak, aby ten na niego
spojrzał - Hej, nie płacz - Otarł mu łzy - Nie płacz.
- Ty sobie nie wyobrażasz, co ja przeżyłem, kiedy ty. - Zacisnął powieki, spod których
popłynął strumyk
- Wiem, ale
- Nie, nie wiesz! - Przerwał mu ze złością - Nie wiesz jak to jest. Ty umrzesz i jakkolwiek źle
to zabrzmi, będziesz miał już spokój - Mateusz uśmiechnął się cynicznie. Tak. Spokój. - A ja
zostanę tu sam, sam, z mieszkaniem pełnym ciebie. Cholernych zdjęć, ubrań, wspomnień -
Głos mu drżał od płaczu i nerwów - I myślisz, że pocieszą mnie jakieś rzeczy? Że chcę po tobie
spadek? - Wypluł ostatnie słowo, jakby było obelgą. - Myślisz, że samochód, albo mieszkanie
poprawią mi humor?
- Mikołaj - Mateusz chciał się wtrącić, wytłumaczyć, ale mężczyzna był nieugięty.
- Nie przerywaj mi Mat! - Mikołaj zerwał się na nogi, trzymając się za głowę - Za każdym
razem, kiedy odbierałem te swoje cholerne wyniki modliłem się, żeby były negatywne, ale
kiedy takie się okazywały to. Wiesz ile razy żałowałem, że nie jestem chory?
- Nawet nie wiesz co mówisz - Groźnie wysyczał Mateusz .
- Wiem. Doskonale wiem. Kiedy leżałeś tam, umierając, prawie oszalałem. Poczułem, jakby
ktoś mi wyrywał coś ze środka i zostawił, żebym sobie konał. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo
boję się życia bez ciebie. - Mateusz patrzył jakby nie docierały do niego jego słowa - .I jeszcze
bardziej boję się tego, że jestem za słaby, żeby się zabić.
- Mikołaj, nawet nie waż się mówić tego ponownie - W dwóch krokach podszedł do niego i
na siłę próbował objąć, ale kochanek walczył.
- Nie przytulaj mnie, bo to nie pomoże. Kiedy ciebie nie będzie nikt mnie nie przytuli, kiedy
będę histeryzował. Muszę się do tego przyzwyczajać.
- Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Zupełnie do niczego - Mateusz trzymał towarzysza
za nadgarstki, patrząc mu w oczy - A zaraz się poważnie pokłócimy - Próbował zachować
spokój, bo do wybuchu nuklearnego potrzeba było tylko kilku słów.
- Już się kłócimy - Drugi mężczyzna zaciskał zęby ze złości, ocierając łzy, o ramię.
- Nie, to ty krzyczysz. Proszę cię uspokój się, a jeśli będziesz chciał, porozmawiamy
wieczorem, kiedy wrócisz z pracy.
- Chyba nie mamy o czym rozmawiać - Mikołaj wyrwawszy ręce z uścisku, obrócił się na
pięcie i wyszedł z pokoju. Mateusz odczekał chwilkę i wyszedł za nim. Mikołaj stał na korytarzu
i najwyraźniej na niego czekał - Ubieraj się, podwiozę ci.
- Nie musisz, autobus dojeżdża prosto pod kancelarię.
- Mateusz - Mikołaj nie miał już siły dyskutować. Spojrzał prosto na niego i nie musiał mówić
już nic więcej. Mężczyzna bez gadania ubrał buty i płaszcz, a nawet dał sobie wcisnąć szal - Nie
zapomnij torby - Przypomniał mu partner.
- Pamiętam - To były ostatnie słowa, jakie powiedzieli do siebie przez następne pół godziny.
Całą drogę milczeli, ale wyczuwało się w powietrzu, że obaj chcą coś powiedzieć. Zerkali na
siebie co chwila, otwierali usta, ale słowa nie wypływały. Przepchali się przez miasto,
dojeżdżając w końcu na Zwierzyniecką. Mikołaj zaparkował auto przed samymi drzwiami
kamienicy, żeby Mateusz nie musiał daleko chodzić. Jakby mógł, to by zaparkował w
sekretariacie kancelarii. Mateusz jednak, zamiast iść, jeszcze przez chwilę siedział w
samochodzie. Spojrzał na lekarza, ściągając jego wzrok.
- Wrócę taksówką - Te słowa miały dla obu inne znaczenie niż to, które zwykle wyrażają te
dwa wyrazy. Obaj wiedzieli, że to jednocześnie "przepraszam" i "nie wracajmy do tego więcej"
i wszystko co powinni powiedzieć bo tak bezsensownej kłótni. "Wrócę taksówką", w kontekście
tego poranka było zdaniem-wytrychem, które zakopywało topór wojenny.
- To dobrze - Mikołaj uśmiechnął się do niego, już normalnie, wychylając się po pierwszy
tego dnia pocałunek, w którym wyczuwało się odrobinę desperacji - Wiesz, że ja nie jestem
zły, prawda? - Oparł się o jego czoło swoim.
- Wiem - "Ale czasem cię po prostu nie poznaję" Dodał w myślach, wychodząc na deszcz.
Mikołaj wygrzebał ze schowka zmaltretowaną paczkę papierosów i uchylając okno, zapalił.
Cholera. a już tydzień nie palił. Miał zrobić zakupy, przypomniało mu się, bo lodówka robiła się
powoli pusta, ale już nie było szans na to, aby zdążył. Właściwie do pracy też był spóźniony.
Znowu będzie miał ścięcie z Gołębiewskim, a na domiar złego, teraz miał staż na jego oddziale.
Super.
Zdenerwowany spóźnieniem, spieszył się do szpitala, łamiąc po drodze kilka przepisów. Na
domiar wszystkich nieszczęść władze miasta postanowiły utrudnić życie każdemu, kto porusza
się po mieście i rozkopali wszystkie główne arterie. Jeśli człowiek nie utknął w korku na pół
godziny, mógł się uważać za szczęściarza. Nerwowo zerkając na zegarek i jednocześnie
próbując uchronić się od zbytniego zmoknięcia, biegł przez parking do głównego wejścia. W
iście sprinterskim czasie wpadł do środka, zostawiając za sobą rozwijającą się pierwszą śnieżną
zawieruchę. Strzepał z kurtki krople i rozpuszczone płatki i otrzepując buty z błocka szedł po
schodach na oddział. Bał się, że w windzie może się natknąć na Gołębiewskiego (Kogo on
próbował oszukać, przecież sam dobrze wiedział, że po prostu odwleka egzekucję). Próbując
nie zwracać na siebie uwagi zbliżał się do szklanych drzwi oddziału, kiedy usłyszał za plecami,
głośny stukot butów, jakby ktoś biegł, a po chwili poczuł silne uderzenie w bark.
- Bardzo przepraszam - Zdyszany mężczyzna przytrzymał go, żeby nie zatoczył się na
ścianę. Podniósł głowę, żeby spojrzeć kto go potrącił i zbladł. Przed nim stał nie kto inny, jak
Gołębiewski we własnej osobie. Najwyraźniej lekarz również nie spodziewał się zastać go na
korytarzu. Obaj stali, gapiąc się na siebie i milcząc. Dopiero po chwili Mikołaj otrzeźwiał i
odsunął się, tak, że Wojtek przestał zaciskać dłoń na jego ramieniu.
- Przepraszam za spóźnienie. Rano Mateusz. Musiałem - Próbował się tłumaczyć, ale nie
mógł zebrać sensownej myśli. Poza tym to i tak nie dałoby za wiele.
- Dobra, nie tłumacz się. Idź na oddział i zajmij się w końcu pacjentami - Starszy wskazał
mu drzwi, puszczając totalnie zaskoczonego Mikołaja przodem. Młody mężczyzna bez
zastanowienia ruszył z kopyta przed siebie, nie chcąc narazić się na nagłą zmianę zdania u
przełożonego. Szybko się przebrał i wyszedł na oddział, szukając dla siebie zajęcia. Wolał już
dzisiaj nie wchodzić w drogę Gołę. O boże. Przystanął w pół kroku i cofnął się do pokoju
lekarzy. Zerknął w ścienny kalendarz i jęknął głośno. Dzisiaj przypadała jego rozmowa z
Gołębiewskim. Co dwa tygodnie każdy stażysta meldował się u niego na krótkim spotkaniu.
Był właśnie w połowie zszywania głowy rozryczanemu pięciolatkowi, kiedy drzwi od pokoju
zabiegowego otworzyły się niemal z hukiem. Zza framugi wyjrzała tylko głowa pielęgniarki, z
którą Mikołaj spotkał się pierwszego dnia.
- Gołębiewski cię szuka - Nie zdążył się nawet uśmiechnąć i przywitać, kiedy kobieta
wyrzuciła z siebie komunikat.
- Niech poczeka, szyję - Udając obojętność, wrócił do przerwanego zajęcia. Zszywanie
rozhisteryzowanego pacjenta wymagało skupienia, nawet jeśli na kolanach trzymała go jego
mama.
- Zaraz tu kogoś przyślę, żeby dokończył. On kazał ci przyjść natychmiast - Mocno
zaakcentowała ostatnie słowo.
- Sam kazał mi szyć, więc teraz niech poczeka. Możesz mu to przekazać - Skinieniem głowy
dał jej znać, że to koniec dyskusji. Kobieta przytaknęła, nic nie mówiąc i zamknęła drzwi.
Doskonale wiedział, że nie powie Gołębiewskiemu, co kazał mu przekazać, bo się bała. Kilka
tygodni temu sam by się bał, ale przekonał się, że tak naprawdę lekarz tylko głośno szczeka.
Bez pośpiechu skończył zabieg, a nawet porozmawiał chwilę z matką chłopca, uspokajając ją i
dopiero kiedy upewnił się, że nie ma już innych zajęć wybrał się na dywanik. Zapukał do jego
gabinetu kilka razy i czekał na pozwolenie. Zamiast tego usłyszał szuranie krzesła, kroki i
zanim zdążył się zdziwić, na progu pojawił się mężczyzna.
- Widzę, że zechciałeś w końcu mnie zaszczycić swoją obecnością - Wysyczał zjadliwie,
patrząc młodszemu prosto w oczy. Mikołaj wytrzymał jego spojrzenie, a nawet się uśmiechnął.
Postanawiał nie reagować na jego zaczepki. Gołębiewski odczekał moment i wskazał mu
krzesło przy biurku, a sam usiadł na swoim. Za jego plecami była ściana chwały, jak to
złośliwie nazywali ze stażystami. Wisiało na niej kilkanaście antyram z certyfikatami,
dyplomami i pamiątkowymi zdjęciami. Oczywiście żadnego z nich to nie dziwiło. Narcystyczna
natura bardzo pasowała do starszego lekarza. Mikołaj odwrócił wzrok od dyplomu
specjalizacyjnego i spojrzał na przełożonego.
- O czym chciał doktor ze mną rozmawiać? - Wojtek nie znosił faktu, że Mikołaj zwraca się
do niego w ten sposób. Niby uprzejmie, ale w tonie jego głosu dało się wyczuć ironię.
- Mam dla ciebie propozycję - Zawiesił głos, czekając na reakcję, która jednak nie nastąpiła.
Kontynuował więc - Jutro zaczyna się sympozjum chirurgiczne w Berlinie. Doktor Jarysz nie
może jechać i zaproponowała mi, że odda swoje zaproszenie, komuś innemu. Ponieważ dwóch
chirurgów tydzień temu złożyło wypowiedzenie, nie może lecieć żaden specjalista. W związku z
tym, postanowiłem, że zabiorę stażystę - Jeśli teraz liczył na entuzjastyczny wybuch radości,
albo chociaż wdzięczność, to znowu się pomylił.
- Rozumiem, że proponuje doktor ten wyjazd mnie? - Upewnił się Mikołaj. Gołębiewski
skinął głową - Czemu nie Aneta? Jest o wiele lepsza niż ja.
- Ona... - Ona będzie świetnym lekarzem rodzinnym. Katary, wysypki, zwolnienia z wuefu i
godzinne konwersacje z pacjentami - Mikołaj uśmiechnął się tylko i przytaknął w zrozumieniu.
Gołębiewski nie powiedział, że on jest dobry, ale z jego opinii o Anecie właśnie to można było
wywnioskować. Wojciech Gołębiewski widział w nim chirurga. Tak naprawdę Mikołaj się cieszył,
i to cholernie, ale nie mógł się powstrzymać od tego zachowania. Widział jak bardzo jego
opanowanie denerwuje lekarza. Zwykle ludzie byli przy nim niemal transparentni, pokazując
swoje wszystkie emocje. Tylko on mógł się przy nim zachować, przynajmniej zewnętrzny,
spokój.
- Dziękuję za propozycję - Gołębiewski odetchnął prawie z ulgą - Ale nie mogę - ...Po czym
szczęka opadła mu do parteru. Mikołaj zadowolony z reakcji jaką wywołał, z trudem ukrywał
uśmiech.
- Słucham? Czy ty wiesz z czego rezygnujesz? - Spytał - ...A może ty nie chcesz być
chirurgiem?
- Szczerze mówiąc nie jestem jeszcze do końca pewny, ale biorę pod uwagę tę specjalizację.
Nie zmienia to jednak tego, że nie mogę jechać. Nie zostawię Mateusza samego.
- Żartujesz? - Wojtek nie zdążył zatrzymać tej myśli dla siebie. Mikołaj momentalnie stężał i
zgromił go wzrokiem.
- Jeśli dla pana fakt, że ktoś umiera, jest śmieszny, to... - Pokręcił głową. Aż sam się
zdziwił, że był w stanie powiedzieć coś takiego. To, że Mateusz odchodził, nadal było dla niego
tematem tabu.
- Nie to miałem na myśli - Odbił piłeczkę mężczyzna - Daję ci godzinę na zastanowienie i
znalezienie opieki dla Mateusza. Potem propozycja będzie nieaktualna - Dodał po chwili.
Mikołaj nie odpowiedział. Patrzyli tylko na siebie w ciszy, która stawała się coraz bardziej
uciążliwa. Miał nadzieję, że się nie zaczerwienił. W myślach ofuknął sam siebie. Nie wiedzieć
czemu nie mógł się powstrzymać od dotknięcia warg. Potarł je lekko palcami, odwracając
wzrok od lekarza.
- Dobrze. Zastanowię się - Doskolane wiedział, że odrzucenie takiej propozycji byłoby
skrajną głupotą i nie jechanie na złość Gołębiewskiemu byłoby idiotyzmem. Tylko, że naprawdę
bał się zostawić Mateusza samego na kilka dni. Nie wiadomo było, co może się stać. Przecież
gdyby nie jego dzisiejsza interwencja, kochanek jechałby do notariusza autobusem - wśród
setek zarazków, w zimnie. Na pewno by zachorował.
- Świetnie. W takim razie to wszystko, możesz wracać do szycia pacjentów - Gołębiewski
nawet nie podniósł się z miejsca, tylko od razu wrócił do przeglądania papierów, które zalegały
na jego biurku. Mikołaj po cichu wstał i wyszedł z gabinetu. To była gra warta świeczki, kiedy
zdaży się następna okazja, żeby pojechać na takie sympozjum? Najpierw musiał jednak
porozmawiać z Mateuszem. Wyciągnął telefon z kieszeni fartucha i wybierając numer, wyszedł
na klatkę schodową, prowadzącą prosto na dwór.
- Słucham? - Mateusz odebrał już po pierwszym sygnale.
- Cześć kochanie - Mikołaj od razu rozchmurzył się, słysząc jego głos.
- No cześć. Stało się coś?
- Nie - Pytanie zdziwiło lekarza - Nie mogę zadzwonić tak po prostu?
- No możesz, możesz, ale rzadko dzwonisz, kiedy jesteś w pracy.
- Hm... No fakt... No dobra, masz mnie. Mam sprawę - Skapitulował, a w słuchawce
rozbrzmiał śmiech. Jego śmiech Mikołaj też uwielbiał... - Gołębiewski zaproponował mi wyjazd
na sympozjum do Berlina.
- Serio? To super! - Ucieszył się - Super, prawda? - Ale znając swojego chłopaka, wolał się
jednak upewnić.
- Teoretycznie... Nie chcę zostawiać cię na tyle dni - Po drugiej stronie zrobiło się cicho.
Dałby sobie ręce uciąć, że wie, jaką minę miał w tamtej chwili Mateusz.
- Nie mam pięciu lat, a ty nie wyjeżdżasz chyba na miesiąc, prawda? Poradzę sobie przez
kilka dni.
- Wiem, ale wolałbym... - Głos mu się załamał - Zrozum mnie - Poprosił. Fotograf westchnął
zrezygnowany, nie miał siły się z nim kłócić. Nie chciał mu robić przykrości, poza tym wiedział,
że jeśli nie zgodzi się z nim, to Mikołaj na to sympozjum nie pojedzie i straci dużą okazję.
- Dobrze. Zadzwonię do Karoliny, żeby ze mną pomieszkała, a ty powiedz Gołębiewskiemu,
że jedziesz. Dobrze?
- Tak - Ciężar spadł mu z serca. Chociaż wolał osobiście porozmawiać z przyjaciółką, to
postanowił pójść na niemy kompromis, tak jak zrobił to Mateusz, zgadzając się na opiekę.
Pożegnali się czule jak zwykle i Mikołaj wrócił do szpitala. Nie chciał przeciągać struny z
Gołębiewskim, więc od razu poszedł do niego i przekazał mu odpowiedź. Ze zdziwieniem
zauważył, że lekarz przyjął to jakby z ulgą. Nie zaprzątał sobie jednak tym głowy, miał
ważniejsze rzeczy do zrobienia. W korytarzu dało się słyszeć kolejny ryk bólu i na horyzoncie
pojawiła się dziewczynka z poharataną ręką. Czas wracać do pracy - Pomyślał, otwierając drzwi
zabiegowego.
Pod koniec dyżury już odliczał minuty do wyjścia do domu. Miał dwie godziny, żeby się
spakować, pożegnać i dojechać na lotnisko. Samolot odchodził o dwudziestej trzydzieści z
Ławicy. Kiedy w końcu wyszedł ze szpitala, pędził na łeb na szyję, żeby tylko mieć jak
najwięcej czasu z Mateuszem. Po schodach w bloku wbiegał tak szybko, że aż się zdyszał.
- Kochanie jestem już - Radośnie wkroczył do mieszkania, w nadziei, że kochanek wpadnie
mu w ramiona. Niestety się przeliczył. Z salonu wyjrzała tylko jego głowa, z niezadowoloną
miną - Co się stało - Spytał zmartwiony Mikołaj i nawet nie ściągając butów podszedł bliżej.
Kiedy tylko zajrzał do salonu, wszystko się wyjaśniło. Na sofie siedziała jego "szwagierka" -
O... cześć - Wydukał zdziwiony i natychmiast pociągnął Mateusza do kuchni - Co ona tu robi? -
Spytał szeptem, świdrując kochanka spojrzeniem.
- Ona ze mną zostanie, Karola nie może - Mikołaj postawił oczy w słup. Nie wierzył własnym
uszom. Jego partner nie znosił swojej siostry (on z resztą też jej nie lubił) i to ze
wzajemnością. Nie wiedział jak udało mu się ją przekonać i w ogóle jak wpadł na pomysł
poproszenia właśnie jej! Oparł się o blat, za nim i położył dłonie na biodrach mężczyzny. Z
troską zauważył, że jest go jeszcze mniej niż kilka dni temu. Mężczyzna niknął w oczach.
- Nie muszę jechać. Naprawdę nie muszę, jeśli ty masz się męczyć - Mateusz pochylił się i
oparł czoło o jego mostek. Mikołaj pocałował go w czubek głowy i przytulił.
- Chcę żebyś tam jechał. Mi nic nie będzie. Obiecuję, że będę o siebie dbał i... - Kątem oka
zauważył kobietę stojącą w progu. Podniósł głowę i spojrzał na siostrę i jej zaciętą minę.
- Bardzo to kulturalne z waszej strony, zostawiać mnie samą - Wysyczała, ściągając usta.
Mikołaj miał ochotę powiedzieć jej, że od tego robią się zmarszczki. Powstrzymywał się tylko ze
względu na to, żeby nie zrobić przykrości Mateuszowi.
- Przepraszam. Już wracamy - Fotograf odsunął się od przyjaciela, rozprostowując zagięcia
na koszuli, w którą był ubrany.
- Nie no, proszę bardzo, migdalcie się dalej w końcu czasu wam nie przybywa - Mateusz
zbladł jeszcze bardziej, jeśli to było możliwe i gwałtownie chwycił dłoń kochanka,
przeczuwając, że zaraz nastąpi wybuch. Ku jego zdziwieniu Mikołaj odepchnął się tylko od
blatu i przechodząc obok niej, do salonu, dotknął kącika jej ust. Zaskoczona kobieta drgnęła i
odsunęła się, mierząc mężczyznę z obrzydzeniem - Co to było?
- Jad ci pociekł kochana. Uważaj, żeby się w język nie ugryźć, bo jad żmii jest śmiertelny -
Obrócił się w stronę Mikołaja, wyciągając do niego dłoń - Chodź kochanie, pomigdalimy się w
salonie.
Mateusz oczywiście nie przyjął kuszącego zaproszenia, tylko musiał wysłuchać fochów
siostry. Trudno mu było jednak się złościć, czy przejmować tym, kiedy patrzył na stojącego za
jej plecami Mikołaja, którzy krzątając się po mieszkaniu, co jakiś czas przystawał i robił głupie
miny, przedrzeźniając kobietę. Lekarz kończył pakowanie, które zaczął mu Mateusz zaraz po
pierwszym telefonie. Musiał dorzucić tylko kilka drobiazgów i po kwadransie był właściwie
gotowy do wyjazdu. Spojrzał na zegarek, miał jeszcze godzinę. Kiedy wystawiał walizkę na
korytarz, zorientował się, że kłótnia ucichła i oboje siedzą teraz w salonie. Niezauważony
stanął na progu i przyglądał się kochankowi. Mateusz siedział z podkulonymi nogami, na
dużym fotelu. Obejmował ramionami kolana, tak jakby chciał się ogrzać. Wyglądał na
zmęczonego, pod oczami widać było cienie i ciągle był blady. Mikołaj zauważył nagle, że
mężczyźnie zaczyna się kiwać głowa. Niby słuchał gadania siostry, ale usypiał na siedząco.
Lekarz wszedł do salonu i nie zważając na kolejne oburzenie kobiety, bez słowa wziął Mateusza
na ręce i przycisnął do siebie. Ten nawet nie zaprotestował, oplatając przyjaciela rękami i
chowając głowę z zagłębienie między jego szyją a ramieniem. Położył go w sypialni, opatulając
kołdrą i kocem. Mateusz cały czas obserwował go spod przymkniętych oczu, co jakiś czas
ocierając się o Mikołaja.
- Dobrze? - Spytał młodszy, siadając na brzegu materaca.
- Mhm - Przytaknął Mateusz - Ostatnio coraz częściej robię się tak nagle zmęczony - Na
dowód swoich słów ziewnął - Kiedy wracasz?
- Za dwa dni. Szybko minie - Mikołaj położył się na łóżku na chwilę, przytulając się do niego
mocno - Będę za tobą strasznie tęsknił - Ucałował jego skroń. Przez kilka minut nie odrywał ust
od Mateusza i niemal inhalował się jego zapachem. Chciał go dobrze zapamiętać - Muszę pójść
porozmawiać z twoją siostrą i jechać - Wyszeptał w końcu. Strasznie nie chciało mu się
wstawać i zostawiać go samego. A może bardziej to Mikołaj nie chciał zostać sam.
- Zadzwoń do mnie jutro z samego rana, dobrze?
- Oczywiście - Ujął Mateusza pod głowę i przyciągnął do leniwego pocałunku. Kiedy w końcu
udało im się od siebie oderwać, Mikołaj wyszedł z sypialni i wrócił do salonu. Kobieta siedziała
tam, gdzie ją zostawił, na sofie, cały czas pijąc kawę z dużego, kolorowego kubka. Kiedy
niepewnym krokiem wszedł do środka, spojrzała na niego trochę mniej agresywnie niż zwykle.
Oderwała się nawet od oglądania filmu i obróciła się, żeby patrzeć mu w twarz.
- Sylwia. - Zaczął, ale zająknął się. Odchrząknął i nalał sobie kieliszek szkockiej - Sylwia.
Chciałem ci podziękować. To jest dla mnie bardzo ważne.
- Nie myśl, że robię to dla ciebie - Ofuknęła go - Z Mateuszem mogę się nie dogadywać, ale
to mój brat. Ty jesteś dla mnie obcy.
- Wiem - Ze zdziwieniem stwierdził, że jej głupie odzywki przestają go ruszać. Irytowały go
jak zwykle, ale przestawał się unosić i wdawać się z nią w kłótnie. Czasem nie mógł się
opanować, tak jak dziś w kuchni, ale szło mu coraz lepiej. To pewnie przez Gołębiewskiego -
Wiem, ale i tak dziękuję. Zostawiłem na stole w kuchni rozpiskę z lekami. On doskonale wie
jak je brać, ale czasem jest jak dziecko - Uśmiechnął się lekko - Trzeba go przypilnować. I
Proszę cię, sprawdzaj czy nie jest za lekko ubrany i czy coś zjadł - Recytował z pamięci swoją
listę-do-zrobienia.
- Czytać mu przed snem i zostawiać zapaloną lampkę? - Sylwia przerwała mu z ironicznym
uśmiechem.
- Nie mówię ci tego, bo jestem upierdliwy, ale dlatego, że go kocham i wiem, że tego
potrzebuje - Miał nadzieje, że szczerość ją zatka i miał rację. Kobieta gryzła się w język,
próbując znaleźć dobrą odpowiedź. Po chwili machnęła jednak na to ręką - Widziałam, że czeka
już na ciebie taksówka. Idź bo się spóźnisz - Dzisiaj była chyba jakaś noc cudów, bo Sylwia się
uśmiechnęła.
--- część 07 ---
Od prawie dwóch godzin samolot polskich linii, leciał z Poznania do Berlina. Pilot na pewno
spieszyłby się bardziej, wiedząc jaka ilość złej energii, czekającej tylko na okazję to wybuchu,
znajdowała się na pokładzie. Wojtek i Mikołaj nie zdawali sobie sprawy że ich obu dręczyły te
same niechciane myśli. Wojtek przez dwie godziny próbował skupić się na referacie, który miał
wygłosić, ale nieustannie zerkał na siedzącego obok mężczyznę. Mikołaj z zamkniętymi oczami
słuchał muzyki, po to, żeby, podobnie jak towarzysz, odciąć się od natrętnych wizji. Wizji
Wojtka, który z cierpliwością słucha pacjenta, pochylony nad jego łóżkiem, Wojtka, który z
uśmiechem satysfakcji, przygryza usta odchodząc od stołu operacyjnego, Wojtka, który w
środku nocy, zmęczony siedzi nad papierami w pokoju lekarzy. Oh, do cholery, to zdarzało mu
się coraz częściej. Po raz kolejny łapiąc się na krępującym wspomnieniu, jęknął, zwracając tym
samym uwagę Gołębiewskiego.
- Dobrze się czujesz? - Lekarz zaniepokoił się jego dziwną reakcją.
- Co? - Mikołaj ściągnął słuchawki z uszu.
- Pytałem czy dobrze się czujesz
- Tak. Nie lubię latać - Wykręcił się, wracając do słuchania. Zauważył, że przysunęli się do
siebie i teraz ich nogi stykały się właściwie na całej długości. Obrócił się w stronę przejścia i
podwinął kolana pod siebie.
- Zaraz lądujemy - Gołębiewski dotknął jego ramienia.
- Co? - Mikołaj po raz drugi zdjął słuchawki, już lekko poirytowany. Czy on nie mógł się
zająć sobą do cholery? Przecież całą drogę coś czytał, a teraz mu się zebrało na rozmowy.
Wojtek natomiast nie mógł się powstrzymać od złośliwego uśmieszku, na widok jego
zagniewanej miny.
- Zaraz będziemy w Berlinie - Powtórzył spokojnie
- Wiem - Mikołaj patrząc na Wojtka jak na bezmózgą amebę, palcem wskazał palące się w
dole światła miasta.
Kiedy samolot dotknął płyty lotniska Tempelhof, byli już o krok od uwolnienia się od
swojego krępującego towarzystwa. Wszystko robili tak, jakby się im paliło. Doszło nawet do
tego, że tak przyspieszali kroku, że na postój taksówek prawie dobiegli. Kiedy wsiedli do
samochodu, trochę zdyszany Mikołaj rozglądał się przez zamknięte okno. Miasto było
pogrążone w późnojesiennym chłodzie. Ludzie, jeśli w ogóle chodzili po ulicach, to przemykając
tylko w stronę metra.
- Doktorze? - Obrócił głowę, w stronę Gołębiewskiego. Lekarz postanowił przestać się
wkurzać tym "panie doktorze", więc po prostu spojrzał na towarzysza, zmęczonym wzrokiem -
W jakim hotelu mamy zarezerwowane pokoje? - Wojtek przez chwilę nie odpowiadał, tylko
wypatrywał czegoś na ulicy. Taksówka skręciła na skrzyżowaniu w lewo.
- W tym - Wskazał palcem na szklany budynek, na narożniku - W Derag Hotel. Tu jest też
sympozjum - Młodszy z podziwem przyglądał się budynkowi, kiedy wysiedli z samochodu. Z
tego co się orientował, to znajdowali się w samym centrum Berlina, ceny w tym hotelu musiały
być zabójcze. Zamiast dziwić się jednak i pytać, po prostu wziął swoją walizkę i jak owca
podążył za opiekunem. Weszli do przestronnego holu, wysokiego na dwa piętra, oświetlone
ciepłym światłem lamp. Mikołaj ciągle rozglądając się dookoła, odwiesił płaszcz przez oparcie
czerwonej kanapy, stawiając obok bagaż. Na moment zawiesił wzrok na, stojącym przy blacie
recepcji, Wojtku. Mężczyzna rozmawiając z pracownikiem hotelu, używał płynnego
niemieckiego. Twardy i szorstki język idealnie pasował Gołębiewskiemu. Chwilę później byli już
zameldowani i istniała nadzieja, że do rana będą się rozkoszować tylko własnym
towarzystwem. W ciszy szli za niosącym ich walizki bagażowym. Szerokie schody powiodły ich
na czwarte piętro. Ich pokoje znajdowały się na końcu wyściełanego czerwoną wykładziną
korytarza. Ubrany w czarny uniform mężczyzna otworzył drzwi uniwersalną kartą i wpuścił
każdego do pokoju. Zamykając za sobą drzwi, skinęli tylko do siebie głowami.
Wojtek wcisnął w rękę bagażowego dwadzieścia euro, z prośbą, żeby nikt mu nie
przeszkadzał do rana. Jeszcze chwilę słyszał jak Mikołaj tłucze się za ścianą, aż w końcu zrobiło
się cicho. Usiadł wtedy na łóżku i sięgnął po telefon, żeby połączyć się z recepcją. Odebrała go
młoda kobieta, a z akcentu wywnioskował, że pewnie jest to Polka.
- Mogę panią prosić o butelkę whisky do pokoju 414? - Zaryzykował, mówiąc w ojczystym
języku.
- Oczywiście panie doktorze - W głosie dziewczyny wyczuł, że zapewne się uśmiecha - Czy
życzyłby sobie pan czegoś jeszcze?
- Nie dziękuję, whisky wystarczy - Zastanawiał się czy mają gdzieś zanotowane, że jest
lekarzem, czy strzelają, bo 80% zameldowanych gości przyjechało na sympozjum.
- Życzę miłego wieczoru doktorze
- Nawzajem - Odłożył słuchawkę i podniósł się z łóżka. Powoli podszedł do okna w małym
saloniku i kontemplował miasto. Niby Berlin był tak blisko Poznania, ale to było zupełnie co
innego, coś co Wojtkowi trudno było tak naprawdę określić. Coś w atmosferze sprawiało, że z
dala od domu było lepiej. Mężczyzna z zadowoleniem stwierdził, że z okna widać Bramę
Brandenburską i światła wciąż otwartego KaDeWe. Ciche pukanie do drzwi, wytrąciło go z
rozmyślań o ewentualnym wypadzie na miasto. Otworzył i z uprzejmym uśmiechem przejął
butelkę z bursztynowym alkoholem i szklankę z grubo ciętego szkła. Mógł sobie pozwolić na
kieliszeczek, albo dwa, bo jego referat miał być wygłoszony o drugiej. Nalewając sobie troszkę
więcej niż zamierzał, zabrał papierosy i wyszedł na taras, który znajdował się przy sypialni.
Gdy tylko znalazł się na dworze odetchnął mroźnym powietrzem. Ze zdziwieniem spostrzegł, że
taras jest wspólny dla dwóch sąsiadujących apartamentów. Z tego drugiego padało
przytłumione światło i słychać było głos.
- Śpi? Nie, nie budź go. Dobrze, tak, przekaż mu rano, że dzwoniłem, ale w sumie to i tak
zadzwonię. Dobranoc - Wojtek domyślił się, że Mikołaj rozmawia z kimś, kto został z
Mateuszem. Zaciągając się tlącym papierosem, odwrócił się plecami do pokojów i oparł o
wilgotną barierkę. Próbując rozgrzać się procentami, czekał aż gryzący w podniebienie płyn
spłynie mu do żołądka, paląc i zostawiając na języku niepowtarzalny posmak. Za plecami
usłyszał szuranie drzwi w szynie i cichy jęk. Zerknął przez ramię i zobaczył Mikołaja, który
najwyraźniej również nie spodziewał się towarzystwa. Młodszy już obracał się na pięcie, kiedy
zauważył coś na kształt zainteresowania w postawie Gołębiewskiego.
- Poczekaj - Odezwał się lekarz - Nie musisz iść.
- Nie chcę przeszkadzać, doktorze
- Nie przeszkadzasz mi - Wyciągnął w jego stronę paczkę, żeby wziął sobie papierosa.
Mikołaj wyciągnął jednego i odpalił go od własnej, eleganckiej zapalniczki - Ładna -
Gołębiewski wskazał palcem, srebrny przedmiot. Mikołaj obrócił ją w palcach, przyglądając się
ozdobnym inicjałom, wyrytym na dole.
- Dziękuję - Dostał ją od Mateusza, na zeszłoroczne urodziny. Grawer wykonany był według
osobistego projektu fotografa. Ale. Gołębiewski nie musiał tego wszystkiego wiedzieć. Mikołaj
po chwili wpatrywania się w centrum miasta, odsunął się od barierki, kryjąc twarz przed
zimnym wiatrem i osunął się po przeciwległej ścianie. Kucając, strzepywał papierosowy popiół
wprost pod swoje nogi. Przypatrywał się intensywnemu żarowi, kiedy nagle przed oczami
zauważył szklankę podobną do tej, którą trzymał przed chwilą drugi mężczyzna.
- Masz, napij się.
- Nie - Lekko odsunął od siebie szklankę
- Weź, to dobra whisky, a ty nie wyglądasz dobrze - Mikołaj podniósł głowę i wzrokiem
pełnym pogardy zmierzył Gołębiewskiego. Kilka sekund wahał się czy powiedzieć to, co mu
przychodziło go głowy, ale w końcu pękł.
- Wie pan co - Uniósł się, stając oko w oko z mężczyzną - Czegoś tu nie rozumiem. Najpierw
jest pan okropny, czepia się pan mnie i wszystkich, o każde byle co, odkąd jestem na pana
oddziale dostaję najbardziej gównianą robotę do wykonania, a nagle raptem proponuje mi pan
wyjazd na sympozjum i częstuje mnie świetną szkocką. Albo czegoś nie rozumiem, albo -
Wzruszył ramionami, przerywając na moment słowotok - Albo ja już nie wiem - Gołębiewski
wytrzymał jego monolog, nie rzucając się od razu z odpowiedzią. Dokładnie wyważył każde
słowo, które miał zamiar powiedzieć, tak żeby drugi raz nie musiał powtarzać.
- Za to ty, najpierw zgrywasz wystraszonego, potem hardego lekarza, który broni swojego
kochanka, a teraz jesteś cyniczny i zgryźliwy.
- No, uczyłem się od najlepszego - Odciął się Mikołaj, niespodziewanie zabierając Wojtkowi
jedną ze szklanek. Pociągnął duży łyk, który prawie przepalił mu gardło, ale nie dał po sobie
poznać, tego, że oczy wychodzą mu na wierzch.
- Najpierw się czepiasz, że jestem niemiły, a jak przestaję, to jest jeszcze gorzej. Po co w
ogóle się przejmujesz tym jak się zachowuję? - Gołębiewski ciągnął rozmowę nonszalanckim
tonem, nie dając się wprowadzić Mikołajowi na wojenną ścieżkę.
- Właśnie nie wiem! - Natomiast młodszy w ogóle nie dbał o to, jaka ilość gości w tej chwili
narzeka na zakłócanie spokoju - A im bardziej jesteś dla mnie miły, tym bardziej mnie to
wkurza! - Poczuł jak wypita duszkiem whisky uderza mu do głowy, skronie zaczęły mu
pulsować, a ciało ogarnęło gorąco - Wyciągnął rękę do tyłu, żeby znaleźć oparcie w ścianie - I
wcale nie jestem zgryźliwy! Ciekawe jaki ty byś był, gdyby umierał ci facet, panie
sympatyczny! - Ooo. Mocna whisky i słaba głowa to było zdecydowanie złe połączenie. Język
wypowiadał słowa, zanim głowa zdążyła je powstrzymać. To mogło skończyć się bardzo źle.
- Zanim rzucisz się na mnie z pięściami, albo obsługa wezwie policję, wrócę do siebie -
Wojtek chwycił butelkę, którą postawił na oparciu i zmierzał w stronę pokoju.
- Stój! - Usłyszał za plecami, ale nie zdążył się obrócić, kiedy poczuł jak Mikołaj wyciąga mu
z ręki alkohol - Ty masz jutro referat, a ja tego potrzebuję - Obrócił się na pięcie i wrócił do
własnej sypialni, zostawiając zaskoczonego Wojtka na tarasie - samego. Po chwili lekarz
roześmiał się. Z takiej strony swojego stażysty nie znał. Spoglądając w stronę zamkniętych już
drzwi, postanowił zapalić jeszcze jednego papierosa. Kucnął w miejscu, gdzie przed sekundą
był jeszcze Mikołaj i podobnie jak poprzednik starał skupić się na wzorkach z dymu, a nie na
zimnie. Mógłby wprawdzie iść po płaszcz, ale jakoś mu się nie chciało. W głowie pojawiło mu
się wspomnienie rozmowy, którą przed tygodniem przeprowadził z Beatą. To widmo
nawiedzało go od tamtego czasu dosyć regularnie. Nie dość, że przyjaciółka powiedziała mu, że
wychodzi za mąż, to jeszcze swoim szóstym zmysłem wyczuła go i męczyła tak długo, aż
przyznał się do tego, co mu po głowie chodziło.
***
- Wiem, że coś jest nie tak i - Pogroziła mu palcem, kiedy próbował się odezwać - nawet nie
myśl o oszukiwaniu mnie! Jestem jak CBŚ, wszystko wytropię, ale jeśli przyznasz się sam,
będzie dla ciebie lepiej - Upiła trochę ze swojego kieliszka, nie przestając mrozić wzrokiem
przyjaciela.
- Ale niby co ma być nie tak? - Wzruszył teatralnie ramionami, trochę ją przedrzeźniając -
Wszystko zawsze wyolbrzymiasz i dramatyzujesz. Jakby coś się działo, to bym ci powiedział -
Gwałtownie złapał za pilota, leżącego na drewnianym stoliczku przy sofie i włączył muzykę.
Musiał szybko znaleźć wymówkę od patrzenia jej w oczy.
- Wyolbrzymiam? Wyolbrzymiałam, kiedy byłeś z Markiem? Kiedy próbowałeś związać się z
Robertem? Albo kiedy.
- Dobra już! - Przerwał jej tyradę, wiedząc, że nie prowadzi do niczego dobrego - Skończ.
- To powiesz mi co się święci? - Przysunęła się bliżej, żartobliwie trącając go palcem pod
żebra. Wojtek zmarkotniał i wzruszył ramionami.
- Zauroczam się najgłupiej, najszybciej i najgwałtowniej na tej półkuli - Jednym haustem
dopił swoje wino i nalał sobie kolejny kieliszek. Najwyżej zostanie alkoholikiem, wisiało mu to.
- Kto tym razem?
- Nic z tego nie będzie! - Rzucił od razu Wojtek, jakby zapewniając sam siebie.
- Dobra, ale kto to? - Beata nie dawała za wygraną.
- Mikołaj.
- Mikołaj? - Kobieta nadal nie kojarzyła, chociaż bardzo próbowała wpasować coś mówiące
jej imię w odpowiednią szufladkę.
- Mikołaj stażysta - Wymamrotał mężczyzna, grzebiąc przy pilocie
- Mi. Cooo? - Beata nie mogła uwierzyć własnym uszom - Zakochałeś się w stażyście?!
- Nie. zakochałem się - Niemal wypluł to słowo z pogardą - Po prostu mi się podoba.
- I on o tym wie?
- Mam nadzieję, że nie! -Rzucił szybko, prawie rozlewając alkohol na koszulę.
- A. okazujesz mu to jakoś? - Beata wierzyła w jego zdrowy rozsądek, ale wolała się
upewnić.
- No. - Wojtek zamyślił się, przeszukując pamięć - Jestem dla niego milszy? - Stwierdził
niepewnie, ale napór niedowierzającego spojrzenia Beaty robił jednak swoje - No. może
jestem. mniej niemiły - Dobrze, to było bliższe prawdy.
- Mam nadzieję, że wiesz co z tym zrobić i nie będę musiała ratować cię z kłopotów -
Wyciągnęła papierosa z opakowania i stuknęła swoim kieliszkiem o jego - Zdrowie - Zrobiła łyk
- Aha! Ale o tym twoim emocjonalnym popapraniu jeszcze porozmawiamy!
***
O tak. Wiedział co robić, a raczej co ma ochotę robić. Szkoda tylko, że Mikołaj w ogóle mu
tego nie ułatwiał, a jemu pod tymi drzwiami tyłek zaczynał odmarzać.
- Wojtek? - Głowa Mikołaja niespodziewanie wystrzeliła z pokoju
- Tak? - Zdziwiony wykręcił szyję, żeby na niego spojrzeć.
- Chyba jednak nie lubię pić sam - Stwierdził Mikołaj, szerzej rozsuwając drzwi do pokoju.
--- część 08 ---
W pokoju, chociaż zameldowali się trochę ponad kwadrans temu, panował nieład.
Rozrzucony niedbale bagaż osobisty, płaszcz przewieszony przez oparcie fotela, jakieś
drobiazgi z kieszeni porzucone na komodzie. Wojtek rozejrzał się podejrzliwie, zastanawiając
się czy to na pewno sam Mikołaj był odpowiedzialny za wygląd pokoju. Wbrew pozorom miał
go za poukładanego człowieka, zarówno psychicznie, jak i. porządkowo? Kiedy był w jego
mieszkaniu to było czysto. Wojtek zamyślił się na chwilę. Pewnie o to dbał Mateusz, a Mikołaj
był. Jak widać. Jeszcze raz przewrócił oczami, nasłuchując odgłosów dochodzących z drugiego,
zdecydowanie mniejszego pokoju. Chłopak tłukł się niemiłosiernie, robiąc hałas na całe piętro.
Wojtek wszedł za nim do sypialni. Tam ręka Mikołaja najwyraźniej nie zdążyła dotrzeć, bo
oprócz pościeli, którą właśnie miętosił chłopak, siadając na łóżku, wszystko było w
nienagannym stanie. Wojtek oparł się o małą szafkę i przyglądał podopiecznemu, z
wyczekującym wyrazem twarzy. Nie wiedział po co młodszy kazał mu wejść do środka, czemu
zabrał mu alkohol i czemu był taki nafochany. Przecież to Wojtek miał monopol na takie
zachowania!
- Więc? - Przerwał w końcu ciszę, kiedy znudziło mu się lustrowanie drobnych wzorków na
tapecie i udawanie, że nie widzi, tego, że Mikołaj gapi się na niego - Mam tu tak stać całą noc i
patrzeć jak pijesz? Bo jeśli tak, to gwarantuje ci, mam lepsze rozrywki - Ku jego zdziwieniu
młodszy ani się nie zawstydził, a ni nie zezłościł, ale roześmiał. Od lekkiego chichotu, zaczął
przechodzić w rechot, ale na szczęście powstrzymał się, zanim do reszty zirytował Wojtka.
- Przestań być taki nadęty i napij się - Wyciągnął w kierunku starszego butelkę.
- Mówiłem ci, że mam jutro referat do wygłoszenia. Nie mogę się uchlać - Pomimo tego,
podszedł bliżej i usiadł na skraju materaca.
- Tylko ja upijam się jednym drinkiem - Znowu zaśmiał się pod nosem Mateusz, wciskając
lekarzowi butelkę do ręki. Wojtek zacisnął palce na zimnej szyjce, ale nie podniósł jej do ust.
Przyglądał się Mikołajowi uważnie.
- Ty tak na serio? Naprawdę tak szybko się upijasz? - Prawie się roześmiał, wyobrażając
sobie jak wyglądałoby jego życie erotyczne, gdyby alkohol uderzał mu do głowy po drinku.
Sodomia i gomoria, jak to mawiał jeden z jego kochanków.
- Tak - Mikołaj dla uwiarygodnienia swoich słów dodatkowo energicznie pokiwał głową - Pij -
Ujął dłoń mężczyzny i próbował podciągnąć mu ją do ust. Wojtek dla świętego spokoju poddał
się temu i udał, że robi łyka. Mikołaj na moment przestał się zachowywać jak nawiedzony i po
prostu przyglądał się starszemu. Zmrużył oczy, łapiąc ostrość. Zaczynało mu się kręcić w
głowie.
- Ej - Mężczyzna dotknął jego ramienia - Dobrze się czujesz? - Słaba głowa, słabą głową, ale
on nie wyglądał najlepiej. W odpowiedzi Mikołaj zachichotał i upadł na poduszki - Mikołaj -
Wojtek był już zaniepokojony, to nie było śmieszne. Młodszy, nagle, na powrót poderwał się do
siadu.
- Cholera, wcale nie czuję się dobrze! - Uniósł się niespodziewanie. Wojtkowi wydawało się,
że się uspokoił, a ten znowu zaczął podnosić głos - Wziąłem tę głupią tabletkę i już powinienem
spać, a to gówno nie działa!
- Tabletkę? Co ty wziąłeś? - Wojtek rozejrzał się po pokoju, w poszukiwaniu opakowania. To
by wyjaśniało jego gwałtowne upojenie. Mikołaj wsunął rękę do kieszeni i wygmerał z niej
listek tabletek. Wojtek niemal mu go wyrwał - Signopam? Skąd to masz?
- Z kieszeni - Zgodnie z prawdą odpowiedział mu młodszy, zabierając swoje lekarstwa - Ale
nie działają.
- Nie powinieneś pić, jeśli to bierzesz, wiesz, prawda? - Wojtek odstawił whisky na podłogę,
tak, żeby zniknęła z mikołajowego pola widzenia.
- Wiesz gdzie to mam, prawda? - Mikołaj schował głowę w dłoniach, opanowując zawroty
głowy. Kiedy zrobiło mu się trochę lepiej, przesunął się na skraj łóżka i położył, podciągając
kolana do mostka. Wojtek nic więcej nie mówił, obserwując go tylko. Patrzył jak Mikołaj mości
się na boku, zgniata poduszkę pod głową i przyciska dłoń do skroni. W końcu starszy, w
niespodziewanym odruchu chwycił za kołdrę i przykrył podopiecznego. Mikołaj otworzył oczy,
spozierając z cieniem wdzięczności. Gołębiewski wstał i już miał wychodzić z pokoju, kiedy
młodszy go zatrzymał - Poczekaj - Wojtek obrócił się - Wiem, że ledwo się tolerujemy, ale ja
dzisiaj nie chcę zasypiać sam - Mikołaj końcówkę zdania już wybełkotał.
- Mam tu z tobą siedzieć? - Spytał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Mikołaj leżał
przyciśnięty do poduszki i nie otwierał już oczu. Uniósł tylko dłoń, w zapraszającym geście.
Wojtek westchnął. Wiedział, że obaj będą żałować tego, ale jakby co, to przecież to był pomysł
młodszego. Podszedł najpierw do niego, ściągnął mu buty, a potem spodnie i sweter. Miał
nadzieje, że Mikołaj mu pomoże, po wszystkim cieszył się, że chociaż nie przeszkadzał. Później
sam się rozebrał, zostając tylko w bieliźnie i koszulce. Starannie złożył ich rzeczy i ułożył obok
siebie, przy łóżku. Jeszcze raz przyjrzał się wolnej części materaca, zastanawiając się, czy na
pewno powinien to robić.
- Chodź - Wymamrotał Mikołaj, na granicy jawy i snu. Wojtek nie był pewien, czy Mikołaj
wie co robi, ale przystał na jego propozycję. Chociaż w życiu, nikomu by się do tego nie
przyznał, to brakowało mu sypiania z kimś, nie w seksualnym sensie, ale takim dosłownym.
Żeby zasnąć koło mężczyzny i obudzić się koło niego. Najpierw niepewnie usiadł na materacu,
sięgając po koc, leżący w nogach i nakrył się nim. Dopiero potem, kiedy był odgrodzony od
niego warstwą materiału, położył się na plecach. Nie patrzył na Mikołaja, ale usłyszał
westchnienie, poczuł uginający się materac, aż w końcu ramię, oplatające jego brzuch. Wojtek
cały zesztywniał, nie wiedząc co zrobić. Wolał go nie budzić, ale z drugiej strony niezbyt
uśmiechało mu się spać, w uścisku chłopaka. Schylił głowę, przypatrując się jego twarzy. Nie
była to spokojna twarz, śpiącego snem sprawiedliwego, było widać, że to nie jest kojący sen.
Wojtek ze zdziwieniem stwierdził, że w jego towarzystwie zaczynają mu się odzywać gejowskie
odruchy; wyciągnął rękę i pogłaskał jego włosy. Kolejne westchnienie wydostało się z
rozchylonych ust Mikołaja.
- Mat - Wymruczał, nieprzytomnie chowając twarz w kołdrze.
Wojtek obudził się o siódmej, czując, że nie może ruszyć dłonią, tak była ścierpnięta.
Odwrócił się i otworzył zaspane oczy. Jego przedramię było przygniecione przez męską głowę.
Oczywiście głowa była przytwierdzona do całej reszty, która należała do Mikołaja. Mikołaja,
który spał w najlepsze, nie zważając nawet na to, że starszy próbował wyszarpnąć spod niego
rękę. Kiedy w końcu był wolny, Wojtek rozcierając knykcie, do których zaczęła dopływać krew,
pozbierał swoje rzeczy z podłogi i po cichu wrócił do swojego pokoju. Ponieważ wczoraj nie
zamknął tarasu, przez tę całą scenę balkonową, w środku było zimno jak na stacji na biegunie.
Chociaż mógł położyć się spać na jeszcze co najmniej godzinę, to wizja dotknięcia tej lodowatej
pościeli go przerastała. Chętnie wskoczyłby spowrotem do łóżka, które przed chwilą opuścił.
Przynajmniej było ciepłe. Zamiast tego rozpakował walizkę, wybrał niezobowiązującą czarną
koszulę i dżinsy, wziął swój referat i zszedł do hotelowej restauracji. Najwyraźniej godzina nie
była sprzyjająca, bo na sali było tylko dwóch gości, oprócz niego. Usiadł przy szklanym stoliku i
zamówił kawę. Zaczął przeglądać swoją pracę, ale po dwóch stronach zorientował się, że
przerzuca wzrok po literach, ale nie czyta. Prychnął zirytowany i rzucił referat na blat, prawie
przewracając filiżankę. Potarł nasadę nosa, próbując odpędzić. to co go męczyło. Najbardziej
wkurzające było właśnie to niesprecyzowanie emocjonalne. Wojtek lubił jasne sytuacje, łącznie
z własną uczuciowością. Jasnymi uczuciami była złość, zirytowanie, złośliwość, satysfakcja, a
nawet miłość, ale nie to takie. zamotanie. Skrzywił się, jakby ktoś podstawił mu pod nos coś
zdechłego. Okropne, okropne uczucie, które niestety nachodziło go stosunkowo często, bo
wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi, wbrew wszystkim jego oczekiwaniom co do siebie i
doświadczeniom, tak naprawdę był dość. kochliwy? Nawet w myśli to słowo wydało mu się
kretyńskie, ale lepszego nie mógł znaleźć.
- Wojtek? - Lekarz usłyszał za plecami dziwnie znajomy głos. Z niedowierzaniem, powoli
odwrócił głowę. Dość drobny mężczyzna w dresie i czapce, przyglądał mu się zaskoczony.
Wojtek natomiast ze wszystkich sił powstrzymywał usta, od zrobienia karpia.
- Ka. - Zawahał się i odchrząknął - Kamil? - Jeszcze przez sekundę czuł, że głos mu drży,
ale natychmiast wziął się w garść - Co tu robisz?
- Zauważyłem cię przez szybę i wszedłem. Mogę usiąść? - Nie czekając na odpowiedź,
mężczyzna odsunął sobie krzesło.
- Nie - Wojtek położył rękę na oparciu, zatrzymując go.
- Słucham?
- Nie, nie możesz usiąść - W lekarzu wzbierała wściekłość. Drugi mężczyzna zatrzymał się i
skrzywił. Roześmiał się pod nosem, robiąc krok do tyłu.
- Myślałem, że po tylu latach się zmieniłeś, ale najwyraźniej się pomyliłem - Na te słowa,
Wojtek zerwał się na nogi, łapiąc go za przód bluzy. Wszyscy, którzy byli w restauracji,
zbulwersowani zwrócili się w ich stronę. Wojtek zauważył, że szybkim krokiem zmierza do nich
kelner, więc puścił mężczyznę i z powrotem usiadł.
- Jeśli ktoś tu ma prawo mówić, że się pomylił, to nie jesteś to ty - Wysyczał, patrząc w
swoją filiżankę, zamiast na tamtego - Idź stąd, bo mogę stracić panowanie nad sobą.
- To nigdy nie była twoja mocna strona - Zanim Wojtek znowu ruszył na niego jak
rozjuszony byk, wyszedł z restauracji, pobiegać, jak wcześniej planował.
Wojtek wysupłał z kieszeni dziesięć euro i rzucił je na stół, wychodząc z restauracji, jakby
go ktoś gonił. Krążył po holu, w tę i z powrotem, to zakładając ramiona na głowę, to ją
puszczając. Jakby tego mu jeszcze brakowało, do jasnej cholery! Kiedy uspokoił się troszkę,
postanowił wrócić do pokoju i przygotować się do pierwszej prezentacji. Wchodził po
czerwonych schodach, kiedy na szczycie pojawił się Mikołaj. Gołębiewski zacisnął powieki,
boże, ten dzień to była jakaś pomyłka. Młodszy nie wyglądał najlepiej, ale najwyraźniej robił
wszystko, żeby się trzymać.
- Panie doktorze - Mikołaj skinął głową mijając go. Wojtek już miał się powstrzymać, od
komentarza, ale to po prostu zaczęło go męczyć.
- Z tego co pamiętam, to wczoraj dość swobodnie przeszedłeś na ty, w stosunku do mojej
osoby - Patrzył na punkt wysoko za młodszym, miętoląc w ręce papierosa.
- Wczoraj. popełniłem błąd i chciałem przeprosić za swoje skandaliczne zachowanie - Wojtek
pokręcił głową i bez komentarza, ruszył dalej, mijając skrępowanego Mikołaja.
Wojtek zamknął za sobą drzwi pokoju i oparł się o nie. Powoli osunął się na ziemię i
wyciągnął z kieszeni komórkę. Wybrał numer Beaty, ale zanim się połączył, rozmyślił się.
Wyszedł na balkon zapalić i pomyśleć. Nigdy nie powiedział przyjaciółce o co chodzi, bo się
tego wstydził. Nie widział powodu, żeby pod wpływem impulsu to zmieniać. Wolał jak zwykle,
zamknąć się w sobie, powarczeć na wszystkich i wrócić do wewnętrznego spokoju (albo
przynajmniej czegoś na jego kształt). Na tarasie, na ostatnim piętrze atmosfera sprzyjała
kontemplacji. Szczególnie, że mógłby napluć na głowę przebiegającemu chodnikiem Kamilowi.
.Szkoda, że zorientował się za późno. Ten podły palant, gnida zawszona. Zaraz. czy gnida
może być zawszona? Wojtek zastanowił się nad wymyśloną właśnie obelgą, ale szybko porzucił
tę myśl, bo z dziką satysfakcją zauważył, że Kamil prawie wpadł pod samochód na przejściu
dla pieszych. Dobrze mu tak, idiota. Wojtek od kilku lat miał nadzieję, że już nigdy go nie
zobaczy, bo Kamil wyjechał do Frankfurtu, ale nie mogło być tak pięknie. Zupełnie nie
spodziewał się, że zobaczy tego kłamliwego gada tutaj. Gołębiewski wyciągnął następnego
papierosa i zapalił. W sumie miał rzucić, ale coś takiego wymagało nikotyny. Wojtek musiał
przyznać, że nie lubił wspominać tamtego miesiąca, w którym wszystko się rozegrało, ale dziś
nie mógł się opanować. Przed oczami, jak żywe, stanęły mu obrazy, o których chciał
zapomnieć. Kamil był jego najlepszym przyjacielem, tak mu się przynamniej wydawało. To on
poznał Wojtka z Pawłem. Przyjaciele byli wtedy na stażu. Paweł miał czterdzieści lat i był
miłością życia, Wojtka. Był idealny, inteligentny, niewiarygodnie spokojny, oszczędny w
słowach i gestach, ale młody lekarz nigdy nie miał wątpliwości, w kwestii jego uczuć. Dałby się
za niego pokroić i posypać solą. Z resztą, tak samo jak za Kamila. Teraz co najwyżej mógłby
mu zrobić punkcję lędźwiową bez znieczulenia w ramach wdzięczności. Wtedy, kiedy coś
zaczęło się dziać, Wojtek nic nie podejrzewał, Kamil zaczął zachowywać się trochę inaczej, ale
nie zrobił nic, co mogłoby wzbudzić jego niepokój. Aż pewnego pięknego dnia, kiedy Paweł
wyjechał na delegację, Kamil przytaszczył do ich mieszkania wódkę i zarządził męską
popijawę, taką, jakie robili, kiedy byli na pierwszym roku. Potem Wojtek za dużo nie pamiętał.
Pamiętał za to doskonale minę Pawła, który stał w drzwiach ich wspólnej sypialni i patrzył na
nagiego Kamila, leżącego obok Wojtka. Pamiętał, jak trzaska drzwiami, jak później, wieczorem
pakuje się w milczeniu i wychodzi bez pożegnania, w ogóle nie chcąc słuchać wyjaśnień. Na
początku Wojtek miał wyrzuty sumienia - spił się i stracił głowę, to była tylko i wyłącznie jego
wina. Dziwne było, że nie pamięta tego co się stało, bo nigdy nie zdarzył mu się urwany film,
ale przecież zawsze musi być ten pierwszy raz. Znosił w milczeniu swoją porażkę, aż kiedyś,
zupełnie przypadkiem Kamil wygadał się, że wtedy do niczego nie doszło. Że on wszystko
zaplanował, bo wiedział, że Paweł odejdzie i znowu będzie normalnie, bo przecież Wojtek do
Pawła nie pasował. Wojtek pamiętał też doskonale jak bolała go ręka, po ciosie, jaki wymierzył
Kamilowi i setki telefonów do Pawła, których ten nie odbierał. Potem Kamil wyjechał, a Wojtek
rzucił się w wir pracy, romansów i porzucania. Żaden z mężczyzn, na których trafiał, nie był
Pawłem, a jeśli ktoś nie był Pawłem, nie zasługiwał na jego miłość. Lekarz ocknął się z
zamyślenia, kiedy kolejny papieros oparzył jego palce. Zerknął na zegarek, dochodziła
dziewiąta, musiałby jeszcze raz przejrzeć swój referat. Wrócił do pokoju, ogrzać się trochę i
rozejrzał się po nim, w poszukiwaniu pracy, ale nigdzie jej nie było. Jasna cholera! Zapomniał
jej z restauracji. Zdenerwowany wyszedł na korytarz. W tym samy m czasie w restauracji,
Mikołaj kończył czytać pracę, której tytuł go przeraził "Porównanie laparoskopowych i
otwartych metod leczenia przepuklin brzusznych. Europejskie wieloośrodkowe badanie
randomizowane". Coś mu mówiło, że Wojtek nie będzie do końca zadowolony, że to czyta.
--- część 09 ---
Wojtek ze szwungiem wpadł do restauracji, znowu zwracając na siebie całą uwagę. Obrzucił
salę spojrzeniem, aż jego wzrok zatrzymał się na Mikołaju. Sprężystym krokiem podszedł do
niego i wyszarpnął mu z ręki swój referat.
- Nie umiesz czytać? - Syknął
- Właśnie umiem, to jest całkiem ciekawe
- Nie bądź taki dowcipny - Palcem wskazał mu swoje nazwisko pod tytułem - Wojciech
Gołębiewski. Powinieneś spytać, zanim wziąłeś to w ręce - Mikołaj czuł, że nie powinien ruszać
referatu lekarza, ale nie spodziewał się, aż takiej reakcji.
- Nie uważasz, że jesteś trochę przewrażliwiony na punkcie swojej osoby? - Wstał od stolika
i teraz patrzyli sobie prosto w oczy.
- Naprawdę, jestem głęboko wdzięczny za tę wnikliwą diagnozę, doktorze - Ofuknął
podopiecznego i krzywiąc się z niesmakiem wycofał się z sali, ściskając w dłoniach swoją pracę.
Mikołaj stał w miejscu jeszcze chwilę, a potem również wyszedł. Kelnerzy mieli już dosyć tej
wybuchowej pary, a nie minęła nawet pora śniadania. Młodszy nie miał ochoty na następne
ścięcie z lekarzem, więc zamiast do pokoju, udał się w kierunku sali konferencyjnej, przed
którą była wystawiona tablica z przywieszonym do niej planem sympozjum. Z tego co
wyczytał, to Gołębiewski miał wystąpić o czternastej, a pierwszy odczyt miał się odbyć za pół
godziny. Dookoła zaczynało robić się coraz gwarniej i tłoczniej. Mikołaj postanowił zaczerpnąć
świeżego powietrza i wyszedł przed budynek. Na ulicy było zimno. Nawet bardzo zimno.
Szybko dłonie mu zgrabiały, policzki nabrały malinowej barwy, a on sam, zaczął przestępować
z nogi na nogę. Kiedy zrobiło mu się tak zimno, że myślenie o czymś innym niż to, zrobiło się
niemożliwe, postanowił skorzystać z chwilowego wyzwolenia się spod władzy własnego mózgu i
zapalił. Wczoraj, doskonale to wiedział, zachowywał się niewiarygodnie nieodpowiednio.
Połączenie tych tabletek i whisky było niemądre ale chociaż na chwilę dało mu możliwość
niebycia Mikołajem Życińskim wielce poważnym i odpowiedzialnym, pełnym dobroci,
wyrozumiałości i pokładów cierpliwości młodym mężczyzną. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz
robił to, na co miał ochotę, albo chociaż uprawiał seks. Dlatego lubił takie momenty, kiedy
musiał myśleć tylko o sobie, chociażby o tym jak strasznie mu zimno. Nagle, jak spod ziemi
wyrósł obok niego ciemnowłosy mężczyzna i zaczął mówić coś po niemiecku. Mikołaj zrobił na
niego duże oczy, ale po chwili otrząsnął się
- Boże. - Westchnął - Sorry, do you speak English, I don't understand you.
- Polak? - Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie, zaskakując Mikołaja. Lekarz przytaknął,
skinięciem głowy i odpowiedział uśmiechem - Przyjechałeś na sympozjum?
- Tak - Ponownie skinął - Mikołaj Życiński - Wyciągnął ku niemu dłoń, którą mężczyzna
przyjął.
- Kamil Miniszewski - Ścisnął jego rękę - Musi ci być zimno.
- Trochę. A tak właściwie, o co mnie pytałeś po niemiecku?
- Prawie zapomniałem - Kamil roześmiał się - Pytałem czy mógłbyś mnie poczęstować
papierosem.
Mikołaj wyciągnął z kieszeni paczkę i zapalniczkę i podał mężczyźnie; sam też wziął jeszcze
jednego.
- Nie obraź się - Zaczął brunet - Ale nie wyglądasz mi na profesora. Mówię oczywiście o
wieku, nie o potencjale intelektualnym - Usprawiedliwił się szybko, unosząc kącik ust.
- Jestem stażystą w Poznaniu.
- Naprawdę? - W oczach nowego znajomego zobaczył żywe zainteresowanie - U kogo?
- Pewnie ci to nic nie powie. To dość młody lekarz.
- Zaryzykuję.
- Gołębiewski - Wyrzucił z siebie to nazwisko, jakby parzyło go w język. Ku jego zdziwieniu
zobaczył jak na twarzy Kamila pojawia się coś na kształt satysfakcji, a potem maluje się na
niej zdziwienie.
- No to ci współczuję. Współpraca z nim, to ciągły trening silnej woli, żeby mu nie przyłożyć.
Chociaż, nie można mu odmówić pewnego uroku, jeśli wiesz o czym mówię - Sugestywnie
mrugnął do Mikołaja, tak, że chłopakowi przeszły po plecach ciarki.
- Taaak. - Nie wiedzieć czemu, pomyślał o tym jak Wojtek wczoraj pociągająco wyglądał -
Co nie zmienia faktu, że silna wola się przydaje - Rzucił swój niedopałek na ziemię, wdeptał go
w ziemię, po czym skopnął go do kanału ściekowego - Skąd go znasz?
- Byliśmy razem na - Mężczyzna nie zdążył dokończyć, kiedy poczuł jak ktoś go potrąca -
Hej! - Krzyknął oburzony. Już miał powiedzieć coś jeszcze, kiedy zauważył, że między nim, a
tym.Mikołajem, stoi Wojtek.
- Mikołaj, chodź ze mną - Chwycił podopiecznego za ramię i próbował popchnąć w stronę
wejścia.
- Po co? - Cofnął rękę, wyrywając się. Kątem oka zerknął na Kamila, który z uwagą
przyglądał się scenie.
- Nie będę się tutaj tłumaczył, wejdź do środka - Ponownie pchnął go w kierunku drzwi.
- W tej chwili rozmawiam - Wskazał wolną ręką Kamila - Znacie, hej! - Wrzasnął Mikołaj,
który nawet nie zdążył dokończyć zdania, bo został brutalnie wepchnięty do hotelowego holu.
- Co ty robisz do cholery - Mikołaj powstrzymał się od krzyku, chociaż bardzo mu się
zbierało. Stanął za to na tyle blisko Gołębiewskiego, żeby jego cichy, jadowity szept był dla
niego słyszalny. Wolał nie ściągać na nich uwagi wszystkich lekarzy.
- Wyświadczam ci przysługę. Znajomość z Kamilem nikomu nie wyszła na dobre.
- Tak jakby znajomość z tobą była drogą usłaną różami, naprawdę, odrobina samokrytyki
nikogo nie zabiła - Pokręcił głową z dezaprobatą - Daj mi spokój - Mikołaj odwrócił się na pięcie
i ruszył do Sali, gdzie właśnie miał się zacząć referat. Wojtek odprowadził go wzrokiem, ale nie
poszedł za nim. To co przed chwilą zaszło. Chociaż złe emocje często w nim buzowały, to tak
jak teraz nie czuł się dawno. Kiedy schodząc na inaugurację konferencji, zobaczył Mikołaja i
Kamila razem prawie dostał szału. Nagle wszystko się w nim zagotowało. Nie mógł pozwolić,
żeby to ścierwo było przy Mikołaju, nie chciał, żeby Kamil z nim rozmawiał, żeby czarował go
tym swoim urokiem osobistym. Gniew prawie przyćmił mu wzrok, ale wiedział, że jeśli nie chce
doprowadzić do bójki na ulicy to musi wziąć się w garść. Gdyby tylko Mikołaj wiedział, jaki
naprawdę jest Kamil, to by go zrozumiał i nie był taki nieprzyjemny. Wojtek zniechęcony,
trzeci już raz tego dnia, wszedł do restauracji, ale tym razem usiadł przy barze.
- Setka - Machnął na barmana
- Jest pan pewien? Nie ma nawet południa - Mężczyzna odstawił szklankę, którą czyścił i
przyjrzał się klientowi. Wojtek się zawahał. Barman miał rację. Jeśli teraz zacznie pić, to nie
skończyłby do wieczora niestety, a nie mógł zapomnieć o swoim wystąpieniu. Napije się
wieczorem.
- Czarna kawa - Zmienił zdanie, a barman tylko kiwnął głową.
***
Oklaski zebrał największe jak do tej pory. Kiedy podchodził do mównicy i rzutnika nogi mu
się trzęsły, ale kiedy już zaczął mówić, to popłynął. I chociaż cała sala słuchała go z uwagą, to
szukał tylko jednej twarzy, której tam nie było. Schodząc po stopniach ze sceny ciągle
rozglądał się w poszukiwaniu Mikołaja, zobaczył to przez wielkie okno, jak stoi za szybą i też na
niego patrzy. Zbierając po drodze gratulacje od kolegów po fachu, słuchał ich jednym uchem,
chcąc po prostu wyjść. Kiedy w końcu mu się to udało, chłopaka już tam nie było. Według
planu mieli teraz dwie godziny przerwy na obiad, ale tak naprawdę, z tego co słyszał, niewielu
lekarzy zostawało w hotelu. Większość miała w planach realizacje list prezentów, w pobliskim
KaDeWe. Wojtek miał nadzieję, że Mikołaj nie wyszedł, bo chciał z nim normalnie, poważnie
porozmawiać. Zrozumiał, że musieli sobie wyjaśnić niektóre rzeczy.
Mikołaj tymczasem, siedział na fotelu, tak ukrytym pod schodami, że dla kogoś, kto stał
przy wejściu, był zupełnie niewidoczny. Obserwował go od kiedy wszedł na podest i zaczął
mówić. A mówił świetnie, ciekawie i z taką znajomością tematu, że nie można było go nie
słuchać. I w pewnej chwili Mikołaj zauważył w nim nie tylko aroganckiego buca, hipokrytę,
który mówi zawsze o dwa słowa za dużo, tylko kogoś, z kim mógłby. I wtedy właśnie zobaczył
jak Wojtek schodzi i rozgląda się, jakby kogoś szukał. Teraz schowany pod schodami, ciągle
przyglądał się mężczyźnie, który budził w nim tak skrajne emocje, że jednego dnia go
nienawidził, a zaraz potem. no właśnie, co potem? Przecież nie mógł przestać myśleć o
Mateuszu, o tym co u niego i jak się czuje. Jak Wojtek w ogóle mógł mu przyjść do głowy w
takim kontekście. Jęknął głośno, odrzucając głowę do tyłu. Niestety nieszczęśliwie uderzył
potylicą w ścianę i zaklął z bólu. Zanim się zorientował, że prawdopodobnie było go słychać,
obok stał Wojtek.
- Chowasz się?
- Nie - Rozcierał obolałe miejsce. Kiedy podniósł wzrok, pierwsze co zobaczył, to rozporek
Wojtka i. znowu uderzył głową w ścianę.
- Nic ci nie jest?
- Nie - Odtrącił rękę, którą Wojtek do niego wyciągał - Od kiedy się tak mną przejmujesz? -
Warknął, próbując go zniechęcić.
- Odkąd wczoraj o moją uwagę zabiegałeś - Odgryzł się Wojtek, zamykając Mikołajowi
buzię. Młodszy zagryzł usta i speszony wstał, żeby po prostu uciec - Czekaj. Nie po to cię
szukałem, żeby się znowu pokłócić.
- Znowu pokłócić? - Mikołaj zatrzymał się, założył ramiona na piersi i przyglądał się
mężczyźnie z agresywną miną - Przecież my się żremy bezustannie. Już się pogodziłem z
faktem, że moim opiekunem stażu jest. - Ugryzł się w język, zanim powiedział to, co chciał.
Wojtek tylko uśmiechnął się ironicznie
- Dokończ, proszę bardzo
- Nie, nie lubię się zniżać to twojego poziomu i wdawać się w pyskówki. Idę do pokoju -
Wojtek usunął się, robiąc Mikołajowi przejście. Kiedy tu podchodził, zdawał sobie sprawę, że
nie będzie łatwo, ale miał nadzieję, że uda im się zamienić chociaż kilka słów jak dorośli a nie
jak para rozwydrzonych nastolatków. Słyszał jak Mikołaj biegnie na górę, tupiąc nad jego
głową. Usiadł w fotelu, w którym przed chwilą zatopiony był drugi mężczyzna, ale za długo tam
nie zabawił. Zerwał się na nogi i pobiegł do góry. Otworzył swoje drzwi, niemal je wyważając.
Stojąc na środku, próbował sobie przypomnieć co poprzedniego wieczoru zrobił z whisky, którą
napoczął z Mikołajem. W końcu znalazłszy ją w lodówce, chwycił za zimną szyjkę. Już miał
wybiec na taras, ale zatrzymał się przed drzwiami. Jeśli je otworzy, to będzie znaczyło, że on
czegoś chce. Jeśli Mikołaj otworzy swoje. Nie będzie odwrotu. Zamknął oczy, położył dłoń na
plastikowej rącze i pociągnął. Owiało go lodowate powietrze, zatykając powietrze w płucach.
Wojtek zrobił krok na przód, stawiając nogi na wilgotne płytki. Jeśli złapie zapalenie płuc, to
będzie jego wina. Podszedł bliżej drugich okien i zapukał w tarasowe. Przez chwilę nic się nie
działo, ale potem zobaczył Mikołaja na progu sypialni. Podniósł wyżej butelkę, tak, żeby
młodszy zobaczył. Chłopak nie zareagował, tylko lustrował jego sylwetkę.
- Trochę tu marznę - Rzucił Wojtek, mając nadzieję, że po drugiej stronie go słuchać.
- Trzeba było się ubrać - Odpowiedział w końcu Mikołaj, podchodząc bliżej.
- Wpuść mnie, przychodzę z misją pokojową - Młodszy wahał się, wolno kierując rękę na
klamkę, ale w końcu ją pociągnął.
- Zapraszam - Wskazał ręką pokój. Wojtek wskoczył do środka, bo na dworze było
naprawdę zimno - Słucham?- Oparł się o parapet, kiedy lekarz usiadł na małej kanapie i
sięgnął po dwie szklanki.
- Chcę zakopać topór wojenny. Zachowujmy się jak przystało na poważnych ludzi.
- Czyli?
- Porozmawiamy?
--- część 10 ---
Wojtek usiadł na kanapie, jak poprzedniego wieczoru. Teraz panował tam jeszcze większy
nieład niż ostatnio. Mężczyzna już miał skomentować wygląd pokoju, kiedy Mikołaj zdążył
odezwać się pierwszy
- Przepraszam za wczoraj - Usiadł na fotelu i sięgnął po popielniczkę, która stała na środku
stolika, ale nie zapalił papierosa - Miałem mały. kryzys.
- Nic się nie stało - Wojtek skinął głową, zawahał się czy powiedzieć to, co przyszło mu na
myśl - .Czemu bierzesz Signopam? - Rzucił z wyczuwaną niepewnością, nie licząc do końca, że
młodszy odpowie. Faktycznie, Mikołaj zacisnął usta, ale bardziej w zażenowaniu niż złości -
Nie, przepraszam, nie musisz odpowiadać, to twoja sprawa - Machnął ręką.
- Spoko. Po prostu od roku nie przespałem normalnie nocy. Miałem nadzieję, że to mi
pomoże.
- Ale nie pomogło?
- No sam widziałeś - Mikołaj uśmiechnął się lekko, kryjąc za tym zawstydzenie. Nadal nie
mógł się pogodzić z faktem, że pozwolił na to, żeby Gołębiewski widział go w takim stanie.
- Może powinieneś z kimś porozmawiać?
- Po co? Żeby mi wyjaśnił, że to co czuję jest normalne? Albo, nie daj boże, nienormalne? -
Mikołaj zdecydowanie pokręcił głową. Nie miał ochoty wysłuchiwać od kogoś obcego takich
rzeczy - Jestem lekarzem, mój partner ma AIDS, doskonale wiem jak wygląda ta choroba, jak
przebiega i jak się kończy. Po prostu muszę przez to przejść - Podciągnął kolana pod siebie i
jednak zapalił.
- Mogę ci zadać osobiste pytanie?
- Dotychczas nie miałeś z tym problemów - To musiało starczyć Wojtkowi za odpowiedź.
- Czemu z nim jesteś? - Wytrzymał chwilę, zanim spytał. Mikołaj otworzył szerzej oczy. To
pytanie zakwalifikowałby raczej jako głupie, a nie osobiste.
- Płaci mi - Odpowiedział bez mrugnięcia, czekając na reakcję drugiego. Wojtek jednak nie
dał się sprowokować i oczekiwał na poważną odpowiedź, na którą w końcu młodszy się zdobył -
Bo go kocham. I. Po prostu nie mogę go teraz zostawić.
- Ale rok temu mogłeś. Wiesz ilu ludzi by odeszło?
- I kim bym wtedy był? - Ostro zareagował Mikołaj - Jak można zostawić kogoś, kogo się
kocha w takiej sytuacji? Ty byś odszedł? - Wojtek nie odpowiedział. Patrzył mu tylko prosto w
oczy, niemal nie mrugając - Nie mierz wszystkich swoją miarą. Nie każdy jest taki jak ty.
- Dużo rzeczy byłoby prostszych - Zripostował starszy.
- Tak - Prychnął Mikołaj, wstając z miejsca. Otworzył okno, stając przy nim. Kilka głębokich
wdechów zimnego powietrza trochę go uspokoiło. Ten facet naprawdę go wkurzał, nawet kiedy
starał się opanowywać - Wiele rzeczy byłoby prostszych - Obrócił się w jego stronę - Ludzie
praliby się po mordach, przy każdej drobnej okazji, nie odzywali się do nikogo i dbali tylko o
siebie.
- Gdybyś dbał tylko o siebie, miałbyś wyrzuty sumienia może miesiąc, ale potem byłbyś
szczęśliwy.
- Szczęśliwy jak ty? Jedyny raz widziałem, że się naprawdę uśmiechasz, jak człowiek, a nie
jak usatysfakcjonowana maszyna, to wtedy, kiedy byłeś ze swoja dziewczyną.
- D.dziewczyną? - Czy on coś przegapił? - Mikołaj sam się zawahał, kiedy zobaczył
zdziwioną minę Wojtka. Czyżby jednak się mylili?
- W Panamie. Byłeś z nią na kolacji. - Wytłumaczył się trochę mniej agresywnym tonem, a
starszego olśniło. Roześmiał się, na wspomnienie tamtego wieczoru - Co? Powiedziałem coś nie
tak?
- Beata nie jest moją dziewczyną - Zasłonił usta dłonią, przestając chichotać - To moja
przyjaciółka.
- Ale zachowywaliście się. - Mikołaj był już do reszty zdezorientowany.
- Tak, jak para, wiem. Ale uwierz mi, ona nie jest w moim typie.
- A jaki jest twój typ - Młodszy przyglądał mu się z uwagą, śledząc jednocześnie jego,
ślizgające się po nim, spojrzenie.
- Krótkie włosy, oczy bez różnicy, lekko umięśniony, wysoki, inteligentny - Wojtek był na sto
procent pewien, że Mikołaj wie, ale najwyraźniej był bardzo zaskoczony jego szczerym
wyznaniem - Nie mów mi, że nie wiedziałeś - Rzucił rozbawiony, kiedy Mikołaj milczał.
- No. ym. - Jąkał się, próbując znaleźć odpowiednie słowa. "Domyślałem się, cały szpital
spekuluje o twojej orientacji"? To nie do końca brzmiało dobrze - Słyszałem plotki, ale.
- Każda plotka ma w sobie coś z prawdy, a w tym szpitalu, to nic się nie ukryje. Nic -
Powtórzył, mocno podkreślając ostatnie słowo. Mikołajowi nagle zrzedła mina.
- Myślisz, że oni wiedzą, że.
- Że Mateusz i ty? - Uprzedził jego pytanie - Kiedy usłyszałem jak rozmawiają o was,
użyłem swoich super mocy żebym im to wyperswadować - Mikołaj z całej siły musiał
powstrzymać się od śmiechu. Jakoś bez problemu mógł sobie wyobrazić "super moce" Wojtka.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Pierwszego dnia powiedziałem ci, że pacjentem masz się zaopiekować,
wyleczyć i wysłać do domu, a nie plotkować o nim. Każdy powinien stosować tę zasadę. W
szpitalu my jesteśmy w pracy, a pacjenci nie przychodzą do nas dla przyjemności. Życie
osobiste to tylko nasza sprawa. Tak naprawdę - Przerwał, żeby zapalić papierosa - to nawet
jeśli gadają, to nie powinieneś się przejmować. Masz tam wykonać swoją pracę, najlepiej jak
umiesz, nic poza tym.
- Czyli wykluczasz przyjaźnie w pracy - Zdziwił się - .Romanse? - Dodał po chwili. Wojtek
zmrużył oczy i lekko ścisnął usta, ale nie odpowiedział, zostawiając między nimi kolejne
niedomówienie.
- Chyba zgłodniałem. Pójdę na obiad - Zgniótł tlącego się papierosa w popielniczce i wstał -
Zobaczymy się na następnym referacie? - Spytał, ale nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Wyszedł
przez drzwi tarasu, nie oglądając się za siebie. Mikołaj skinął głową, ale pewnie nawet tego nie
widział. Młodszy odprowadził lekarza wzrokiem, a potem osunął się głębiej w fotelu. Chciałby,
żeby wszystko było takie proste jak on mówi. Odchodzenie, nieprzejmowanie się, nieczucie.
Wolałby się od niego nauczyć tego, niż laparoskopowych i otwartych metod leczenia przepuklin
brzusznych.
Wojtek nie poszedł na obiad. W sumie nawet nie był głodny. Nie chciał już po prostu
siedzieć z nim, sam na sam, z ciągłą świadomością, że mur między nimi nigdy nie runie. Byli
zbyt różni, obaj zbyt zamknięci w sobie i chyba zbyt głęboko, wewnętrznie nieszczęśliwi.
Milczenie między nimi nigdy nie byłoby komfortowe, a rozmowy nie prowadziłyby do niczego
innego niż kłótnie. To jego ostatnie pytanie "Czyli wykluczasz w pracy przyjaźnie i romanse?".
Zawsze będzie dla niego doktorem Gołębiewskim. Tym, który pierwszego dnia wywalił go ze
szpitala i swoim chłodem buduje dystans i obwarowania dookoła siebie. Jeszcze bardziej niż to
zmartwił go fakt, że chciałby, żeby Mikołaj myślał inaczej. Nagle usłyszał jak coś uderza w
szybę za nim. Odskoczył jak oparzony. Serce prawie mu wyskoczyło. Obrócił się, żeby
zobaczyć co narobiło hałasu i znowu odskoczył. Za oknem stał Mikołaj. Zastukał ponownie i
wtedy Wojtek, już opanowany, otworzył drzwi.
- Może zjemy w pokoju? Na dole jest dużo przerażających profesorów, mówiących po
niemiecku - Młodszy zasugerował, zabawnie przekrzywiając głowę. Wojtek się wahał. Jego zła
połowa, kazała mu wywalić Mikołaja i zbesztać, że nie są na tak przyjacielskiej stopie, żeby
jadać razem obiady w pokoju hotelowym, a jego gorsza połowa kazała go wpuścić i się zgodzić.
Tylko wtedy to już się nie opanuje.
- Jesteś pewien, że nic ci w gardle nie stanie, kiedy będziesz jadł w moim towarzystwie? -
Kiedy skończył zadawać pytanie, w jego głowie zrodziła się nieprzyzwoita myśl, przez którą
parsknął nieopanowanym śmiechem. Mikołaj przez chwilę wydawał się nie rozumieć, co go
bawi, ale zaraz załapał i sam się uśmiechnął pod nosem.
- Myślę, że jakoś to przeżyję.
Starszy otworzył drzwi szerzej, zastanawiając się tylko, czy on sam to przeżyje. Skoro i tak
większość czasu spędzali razem w którymś pokoju, mogli dla oszczędności wziąć jeden,
wyszłoby taniej.
- Jezu, ale tu porządnie - Usłyszał zza swoich pleców i obejrzał się. Fakt było czysto, ale
inaczej po prostu Wojtek sobie nie wyobrażał. Jakby miał żyć w syfie to niechybnie by
zwariował.
- Mam nadzieję, że nie robisz bałaganu w cudzych pokojach, tak jak w swoim? -
Wymamrotał bardziej do siebie, niż do Mikołaja.
- Co? - Młodszy niedosłyszał.
- Nie, nic - Gołębiewski rozciągnął usta w sztucznym uśmiechu, Mikołaj tylko pokiwał głową
z dezaprobatą - Co zjemy? Chyba nawet nie wiem co jest w menu - Zafrapował się lekarz. Jak
mieli wybrać obiad? Z głowy? Zobaczył jak młodszy tylko wzdycha i idzie w stronę telewizora.
Sięgnął po coś, co leżało na półce obok.
- Może z menu? - Pomachał mu przed twarzą kartą dań.
- Kto zadecydował, że menu powinni kłaść w takim głupim miejscu? Nie powinno leżeć obok
telefonu? Poza tym. Skąd wiesz, że tam było?
- Jak człowiek robi bałagan, to czasem natyka się na ciekawe rzeczy. Ja biorę makaron -
Rzucił okiem w kartę
- Pokaż to - Wyrwał mężczyźnie menu i zagłębił się w lekturze. Bez słowa podszedł do
telefonu i wybrał odpowiedni numer. Po drugiej stronie odezwała się ta sama dziewczyna co
ostatnio - Chciałem zamówić - Zasłonił głośnik i zwrócił się do Mikołaja - Crabonara, tak? -
Chłopak pokiwał głową, a Wojtek wrócił do zamawiania - porcję carbonary i porcję ratatouille i
dwa flany, waniliowy i malinowy - jeszcze raz rzucił okiem w kartę - I butelkę białego wina -
Mikołaj patrzył trochę zdziwiony. Wojtek w takich zwyczajnych czynnościach miał w sobie coś.
No właśnie COŚ. Młodszy nie umiał nawet wychwycić momentu, kiedy coś się pojawiało, ale po
prostu sprawiało, że Wojtek stawał się mężczyzną, na którym masz ochotę się oprzeć i
pozwolić mu się sobą zająć.
- Ledwo wyjechaliśmy za granicę i nie możemy zjeść makaronu, leczo i puddingu tylko
carbonarę, ratatouille i flan - Roześmiał się, kręcąc głową. Wojtek uśmiechnął się pod nosem.
Faktycznie, Mikołaj miał rację. Wyciągnął z kieszeni papierosy i wyciągnął je w stronę
młodszego, ale ten podziękował.
- Nie chcę, dzięki, nie palę przed jedzeniem - Odsunął od siebie paczkę - W ogóle chciałem
rzucić - Westchnął głośno, wywracając oczami.
- Po co? - Wojtek wymamrotał z filtrem między zębami
- Rak płuc, zawał serca, starzenie się skóry, impotencja - Wyrecytował z pamięci Mikołaj -
Mówi ci to coś, panie doktorze?
- Coś mi się obiło o uszy, ale myślałem, że to plotki - Mikołaj musiał przyznać, że kiedy jego
cynizm przeradzał się w zabawną ironię, to jakoś bez trudu mógł go znosić - Pytam serio, ja
też chcę rzucić, ale nie mogę znaleźć motywacji. Wizja chorób na mnie nie działa - Młodszy
zastanowił się trochę i wzruszył ramionami
- Nie wiem, ja chciałem to zrobić po prostu dla siebie. Już od dawna nic nie robiłem po
prostu dla siebie - Zapatrzył się w punktową lampkę na suficie i nie odrywał od niej oczu, aż do
pokoju ktoś zapukał. Wojtek otworzył drzwi i do środka wjechał wózek z obiadem. Lekarz dał
kobiecie napiwek i zamknął za nią. W pomieszczeniu rozprzestrzeniła się cudowna woń.
Mężczyzna podniósł pokrywki talerzy i rozdzielił je. Do kieliszków nalał też wino, a potem
ustawił wszystko na stoliku przy sofie. Niespodziewanie Mikołaj poczuł jak w gardle rośnie mu
wielka klucha. Co on do jasnej cholery tu robił? Przez głowę przeleciało mu tysiąc pytań i
wątpliwości, które musiały pozostać bez odpowiedzi. Gdyby bowiem odpowiedział, musiałby
wstać i wyjść trzaskając drzwiami, a. cholera nie chciał tego robić.
- Dobre? - Na ziemię sprowadził go głos Wojtka, który już wsuwał swoje warzywa. Mikołaj
zorientował się, że od kilku minut dziabie widelcem w swoim makaronie i jeszcze ani trochę nie
zjadł. Natychmiast nawinął sobie sporą porcję i wpakował do ust - Nie zadław się tylko -
Dorzucił złośliwie Wojtek, widząc pośpiech podopiecznego. Skończyli posiłek właściwie w ciszy.
Uśmiechali się do siebie tylko co jakiś czas, ewentualnie wymieniali uwagi o obiedzie. Starszy
przełamał się dopiero przy deserze. Od jakiegoś czasu próbował coś powiedzieć, ale jakoś nie
mógł wymyślić nic sensownego. Pochylił się więc nad stołem i nabrał na swoją łyżeczkę malinę
z talerza Mikołaja. Ten podniósł głowę i zszokowany patrzył jak lekarz właśnie oblizuje się po
jego, JEGO, malinie.
- Co to było? - Totalnie nie wiedział jak zareagować. Wyżeranie sobie z talerza było, jak mu
się wydawało, dla ludzi o większym stopniu zażyłości. Nie miał powodu, żeby się obrazić, ale do
śmiechu też mu nie było.
- Jeśli byłeś do tej maliny bardzo przywiązany, to przepraszam - Wojtek nie zdawał sobie
sprawy, że ma na wardze odrobinę karmelu. Tylko to było w tej chwili w stanie skupić uwagę
Mikołaja - Mogę ci odpalić trochę swojego flanu - Nabrał na łyżeczkę trochę deseru i wyciągnął
w jego stronę. Mikołaj zdębiał. Podniósł oczy, tak że spotkały się z oczami Wojtka. Obaj
mężczyźni jak na komendę spoważnieli do reszty. Wzrok starszego był stanowczy, mniej
wystraszony i speszony niż Mikołaja, który z trudem przełykał ślinę. Jeśli podjąłby tę grę, to
doskonale wiedział do czego to prowadziło. Wojtek zachęcił go, przysuwając łyżeczkę jeszcze
bliżej jego ust. Teraz już czuł intensywny zapach wanilii. Wziął głęboki oddech i rozchylił wargi.
Delikatny deser dotknął jego języka i podniebienia, a sam Mikołaj zacisnął usta, zbierając z
nich ostatnią słodycz. Myśli w jego głowie znowu ruszyły, jak chomik w kółku. Mateusz, myśl o
Mateuszu, próbował sobie przypominać co jakiś czas, ale to było silniejsze od niego. Zamknął
oczy i usiadł na sofie po turecku.
- Co my robimy? - Zamiast odpowiedzi, poczuł, że Wojtek wstał z kanapy naprzeciwko i
teraz stoi nad nim. Bał się rozewrzeć powieki, bo nie daj boże dopuściłby do głosu zdrowy
rozsądek. Wojtek oparł jedną rękę obok jego głowy i pochylił się, omiatając jego ucho i żuchwę
ciepłym oddechem. Ciągle pachniał wanilią. Mikołaj trochę bezwiednie rozchylił usta, lekko
wzdychając i to wykorzystał starszy. Przycisnął ich wargi do siebie, ale na prawdziwe
zaangażowanie liczył ze strony Mikołaja. Po chwili delikatnego całowania, młodszy nie
wytrzymał i przesunął językiem po wargach Wojtka, a sekundę potem całowali się już z taką
pasją, że Mikołaj czuł jak w potylicę wbija mu się sprężyna z sofy. Odsunęli się od siebie
odrobinę, dotykając czubkami nosów i czołami. Wojtek pogłaskał jego policzek i jeszcze raz
cmoknął w usta. Usiadł obok niego na kanapie i wciągnął na swoje kolana. Mikołaj odpłynął. Z
głowy uleciały wszystkie natrętne obrazy i myśli. Całował Wojtka jakby nie całował się sto lat,
wplatając palce w jego włosy, obcałowując jego szyję, uszy. Wojtek co jakiś czas chichotał
cichutko, nie chcąc speszyć młodszego. W pewnym momencie, cudownym momencie, gdy
Wojtek właśnie miał wsunąć dłonie pod koszulę Mikołaja i obdarzyć zainteresowaniem jego
sutki, w kieszeni zawył mu telefon.
- Nie odbieraj tego - Wymruczał Mikołaj - Zatrzymał jego rękę, która wędrowała do kieszeni
i ponownie pokierował ją na swoje ciało.
- Tylko zobaczę kto to - Sięgnął do spodni i wyciągnął komórkę. Kurwa, musiałby to
odebrać. Tylko. Oh. Na szczęście telefon zamilkł, więc z czystym sumieniem wrócił do
przyjemności. Pchnął Nokię na blat stołu, a ta znowu się rozdzwoniła - Czy jeśli to odbiorę -
Zaczął między dwoma pocałunkami - To się rozmyślisz i uciekniesz? - Wolał się upewnić, czy
jeśli się odessie od niego i zostawi na kilka minut, to Mikołaj nie da nogi. Młodszy tylko oparł
głowę na jego ramieniu i pokiwał przecząco.
- Odbierz - Zszedł z jego kolan i usiadł obok. Kiedy Wojtek załatwiał jakąś sprawę po
niemiecku, on nalał sobie wina do kieliszka i próbował się doprowadzić do porządku. Kątem
oka zobaczył jak Wojtek zerka na zegarek i krzywi się - Stało się coś? - Spytał, kiedy starszy
przerwał w końcu rozmowę.
- Muszę zejść na dół. Dyrektor Kreime ma mnie przedstawić dyrektorowi prywatnej kliniki,
muszę zejść - Usprawiedliwiał się, nie chcąc urazić Mikołaja.
- Jasne rozumiem - Uśmiechnął się - Spotkamy się na następnym referacie? - Spytał, a
Wojtkowi stężała mina.
- Ja chyba na niego nie idę - Już zbierał się do wyjścia, ogarniając swój wygląd;
rozwichrzone włosy, kilka porozpinanych guzików, wymięty kołnierzyk.
- Czemu?
- Bo to referat Kamila - Złapał jego pytające spojrzenie - Tego, którego poznałeś dzisiaj.
- A, tego. Czemu go nie lubisz?
- To nie twoja sprawa - Warknął, właściwie wbrew sobie. Mikołaj zrobił pół kroku w tył i
natychmiast spiął się w sobie - Przepraszam - Wojtek obrócił się i dotknął jego ramienia
- Nie, to faktycznie nie moja sprawa. Pójdę już - Próbował się wyślizgnąć, ale starszy drugą
ręką chwycił go w pasie i nie pozwolił odejść.
- Poczekaj - Przysunął go do siebie bliżej - Nie lubię o nim rozmawiać i źle reaguję. Nie
chciałem cię ofuknąć. Przyjdę na ten referat, jeśli chcesz.
- Nie będę ci mówił co masz robić - Pokręcił głową Mikołaj - Zobaczymy się tam, albo na
bankiecie wieczorem.
--- część 11 ---
Podczas wystąpienia Kamila, Wojtek wszedł na salę dopiero po dwudziestu minutach.
Większość oczu zwróciła się ku niemu, kiedy przechodził przez środek. Kamil przerwał na
sekundę, zawieszając na nim wzrok. Nie mrugnął nawet, nie skrzywił się, tylko spokojnie
kontynuował, nie zważając, że Wojtek specjalnie robił zamieszanie, przeciskając się do
wolnego miejsca w środkowym rzędzie, chociaż te z brzegu też były dostępne. Pchał się, nie
tylko dlatego, że mógł przeszkodzić swojemu byłemu przyjacielowi, ale też dlatego, że właśnie
tam siedział Mikołaj. Chłopak nawet nie obrócił głowy w jego stronę, wciąż słuchając z uwagą
prelegenta.
- Przyszedłem - Gołębiewski pochylił się i wyszeptał do ucha - Tak jak prosiłeś.
- Mam ci zrobić standing ovation?
- To byłoby całkiem zabawne, ale może wieczorem - Mikołaj uniósł brwi, niemal łącząc je w
jedną, tuż pod linią włosów. Nie powstrzymał się od ironicznego prychnięcia, które kilku lekarzy
uciszyło niezadowolonymi syknięciami - Już cię przeprosiłem, co mam zrobić? - Wojtek nie
próbował nawet ukryć zniecierpliwienia zachowaniem podopiecznego.
- Na przykład daj mi wysłuchać go do końca - Lekko skinął palcem w stronę mównicy.
Gołębiewski już miał wyrzucić z siebie kolejną rewelację, ale powstrzymał się i kiwnął głową.
Nie odezwał się już słowem, do końca referatu, doskonale udając, że to, co mówi Kamil jest
totalnie nieinteresujące i nic go to nie obchodzi. Wolałby zjeść podeszwę własnego buta, niż
przyznać, że Kamil jest dobry w tym co robi. Opuścił zebranych w sekundę potem, jak Kamil
powiedział "dziękuję państwu za uwagę". Czując na swoich plecach kolejne nieprzychylne
spojrzenia, odwrócił się i potraktował ich pogardliwym wzrokiem. Oparł się o kolumnę w holu,
czekając na Mikołaja, który został w środku. Z całych sił próbował nie szczerzyć się za bardzo.
Oprócz tego, że miał widoki na małe bzykanko, to okazało się, że ma ogromne szanse, żeby
zacząć praktykę w jednej z największych niemieckich prywatnych klinik. Najwyraźniej dzień
jego podopiecznego był trochę gorszy, bo znowu na jego twarzy malowała się tylko irytacja i
niechęć. Wojtek przewrócił oczami, robiąc kilka kroków w jego stronę. Młodszy zerknął na
niego tylko z ukosa, bez słowa zmierzając do wyjścia.
- Gdzie idziesz? - Wojtek zatrzymał się w półmroku
- Po papierosy. Tu nie mają moich.
- Wydaje mi się, że zostawiłeś paczkę u mnie - Podrapał się po brwi - Musiała ci wypaść z
kieszeni - Ściszył głos, kiedy obok przeszło kilku mężczyzn - Jak, no wiesz.
- No wiem - Kątem oka zauważył zbliżającego się do nich Miniszewski.
- Dzień dobry - Zwrócił się do niego radośnie, totalnie ignorując stojącego obok Wojtka.
- Cz..Cześć - Mikołaj zerkał to na jednego, to na drugiego lekarza, czekając na ścięcie,
które, o dziwo, nie następowało - Świetne wystąpienie - Uśmiechnął się przelotnie.
- Dzięki, cieszę się, że ci się podobało - Puścił mu wyszczerz na specjalne okazje - A ty, co
sądzisz? - Zwrócił się niespodziewanie do Wojtka, który wspinając się na wyżyny opanowania,
ugryzł się kilka razy w język, aż w końcu odpowiedział.
- Doprawdy, było jak prawdziwe objawienie.
- Twój był według mnie fantastyczny. Naprawdę inspirujący - Boże, on to robił specjalnie.
Prowokował Wojtka, tym swoim przymilnym tonem, bo Mikołaj był obok. Gołębiewski był
niemal pewien, że chodziło o młodszego i nie pomylił się.
- Tak sobie myślałem - Zwrócił się ponownie do Życińskiego - Może zamienisz ten nudny
bankiet na drinka ze mną? - Przycisnął go spojrzeniem tak, że Mikołaj nie miał nawet jak
zerknąć na Wojtka. Czy oni, do cholery, mieli jakieś wykłady "jak spojrzeniem zabić
rozmówcę"? Wiedział, że od tej odpowiedzi zależy więcej niż mu się mogło wydawać. Czuł
rosnące napięcie i twardy wzrok Wojtka na sobie
- Nie. Mam już inne plany
- Och, nie przejmuj się Wojtkiem. On na pewno znajdzie towarzystwo na tym raucie -
Machnął ręką - Słyszałem o twoich negocjacjach z Grickiem - Wojtek stężał, słysząc to, ale nie
odpowiedział. Mikołaj za to zacisnął usta w złości. Zaczynał nie lubić Kamila.
- Nie wiem o czym mówisz. Naprawdę nie mogę przyjąć zaproszenia.
- No trudno. Może innym razem - Obrzucił dwójkę ostatnim spojrzeniem i odszedł do innej
grupy lekarzy.
- To było. - Mikołaj westchnął i stanął vis a vis Wojtka, patrząc mu prosto w oczy. Próbował
odczytać z nich, chociażby to w jakim nastroju był mężczyzna, ale były puste i nieustępliwe -
Dziwne.
- Tak. Trochę - Pokiwał głową i zrobił kilka kroków w stronę schodów, zatrzymując się
jednak ponownie - Czemu z nim nie poszedłeś?
- A powinienem? - Prowokacyjnie spytał Mateusz, ale Wojtek tylko wzruszył ramionami.
Młodszy przyglądał mu się chwilę, znowu bezskutecznie poszukując odpowiedzi na swoje
wątpliwości - Ja nie wiem co mam z tobą zrobić. - Pokręcił głową - Naprawdę nie wiem.
- Pytanie co chcesz ze mną zrobić - Rzucił odpowiedź, gdzieś w przestrzeń nad jego głową,
nie trudząc się nawet, żeby na niego spojrzeć - Daj mi znać, jak się namyślisz - Nie mówiąc nic
więcej, szybkim krokiem podszedł do windy. Mikołaj patrzył jak naciska guzik, wchodzi do
środka i znika za metalową płytą. Sekundę później puścił się biegiem po schodach. Pokonywał
właśnie dwa ostatnie stopnie, kiedy usłyszał dźwięk nadjeżdżającej windy. Wojtek stanął
wryty, jak żona Lota. Wmurowało go, widząc Młodszego pod swoimi drzwiami.
- Szybka decyzja - Mikołaj markował swoją satysfakcję obojętnością.
- Jestem lekarzem, od moich szybkich decyzji dużo zależy - Gołębiewski skinął tylko głową.
Przesunął kartą przez zamek, który pisnął i wpuścił ich do środka. Przez chwilę stali w
korytarzu, przypatrując się sobie nawzajem, aż Wojtek chwycił drugiego za ramię i przyciągnął
do siebie. Pocałował go łakomie i pchnął na ścianę. Zaskoczony Mikołaj rąbnął głową w ścianę,
ale nie zareagował, poddając się starszemu. Całowali się tak długo, aż naprawdę potrzebowali
głębszego oddechu.
- Chodź do sypialni - Pociągnął go za rękę, w stronę pokoju - Czekaj - Niespodziewanie
zostawił go jednak samego. Chłopak usiadł na skraju łóżka. To była ostatnia szansa na
rozmyślenie się. Jeszcze mógł wyjść. W drzwiach sypialni pojawił się Wojtek. Stał na progu,
rozczochrany, oświetlony tylko miękkim światłem z drugiego pokoju i -Mikołaj uśmiechnął się,
przygryzając wargi - w oczach miał tę odpowiedź, to czego Mikołaj szukał w nim od rana, od
wczoraj, a właściwie to, czego szukał od dawna, nie tylko w nim.
- Skoczyłem po to rano - Starszy rzucił na materac prezerwatywy i żel - Miałem nadzieję, że
się przydadzą. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale Wojtek nie dął mu tej szansy. W dwóch
krokach znalazł się przy nim i siadając na jego kolanach okrakiem, przycisnął go znowu do
siebie, w zaborczej pieszczocie. Młodszy wsadził mu ręce pod koszulę i odchylił się, pozwalając
żeby Wojtek się na nim położył.
- Ale masz zimne ręce - Starszy wymruczał mu w ucho, gryząc płatek
- To je ogrzej - Lekko pocierając jego brzuch, sunął dłońmi w dół, aż wsunął je za pasek,
docierając do celu. Wojtek zacisnął ręby na delikatnym kawałku skóry, za uchem chłopaka,
kiedy poczuł jego palce na sobie.
- Ostro zabierasz się do rzeczy - Wydał z siebie dźwięk gdzieś pomiędzy śmiechem a jękiem
- Nie kochałem się pół roku - Mikołaj polizał skórę od ramienia aż do ucha, tak, że
starszemu dreszcze przeszły po plecach - Sześć strasznie długich miesięcy - Każde słowo
oddzielał pocałunkiem, złożonym na linii szczęki Wojtka, aż w końcu dotarł do jego ust.
Namiętny taniec języków, nie został przerwany nawet, kiedy starszy objął go ręką w pasie i
obrócił ich, tak, że teraz Mikołaj był na górze, ciągle suwając dłonią po jego członku. Drugą,
wolną ręką sięgnął do sprzączki jego paska i jednym szarpnięciem rozpiął go. Następnie, przy
małej pomocy Wojtka zsunął mu bokserki i spodnie na uda, uwalniając od przykrego ucisku,
jego erekcję. Mikołaj z całych sił powstrzymywał się, żeby na ten widok nie jęknąć. Nieustannie
patrząc starszemu w oczy, pochylił się i pocałował kilka centymetrów pod pępkiem, a potem
szedł w dół, jak po ścieżce, aż jego policzek otarł się o penisa Wojtka. Zanim ten zdążył wziąć
choćby oddech, Mikołaj wziął go w usta. Ciepłe wnętrze wraz ze śliskim i ruchliwym językiem,
dostarczyły mu takich wrażeń, że włoski na całym ciele stanęły mu dęba. Mikołaj ssąc jego
czubek i powoli posuwając się w dół, nie przestawał masować nasadę. Jeszcze kilka minut
udawało mu się skupić uwagę Wojtka, na swoich poczynaniach, ale starszy powoli odpływał,
odchylając głowę coraz mocniej i zamykając oczy. Tracił z nim kontakt. Mikołaj wyciągnął rękę
i pogładził bok kochanka, próbując na nowo ściągnąć jego spojrzenie. Wojtek tylko uniósł
leniwie powieki, uśmiechając się słabo. Nagle zdarzyło się jednak coś, przez co mało nie
wyrżnął głową w sufit. Ręka Mikołaja zostawiła jego członek i opuściła się niżej, a potem
jeszcze niżej, aż opuszka jego palca wsunął się w Wojtka. Starszy gwałtownie wciągnął
powietrze i uniósł się na ramionach.
- Co ty robisz?! - Spytał, starając się ignorować wciąż opadającą i unoszącą się na zmianę,
głowę, między swoimi udami. Mikołaj przerwał na moment, wycofując też palec, tak, żeby
wyraźniej przyjrzeć się starszemu.
- Myślałem, że ci się podoba - Wydukał w końcu zdziwiony. Wojtek miał ochotę palnąć go w
głowę
- Nie to! - Machnął ręką w stronę swojego, trochę osamotnionego teraz, penisa - Tamto! -
Miał nadzieję, że Mikołaj domyśli się o co mu chodzi.
- Tamto? - Pokręcił głową w niezrozumieniu. Eh, Wojtek jednak się przeliczył.
- Co twoje palce robiły w moim tyłku? - Niemal roześmiał się, słysząc co właśnie mówi. To
była jakaś komedia. Mikołaj, teraz już zupełnie nic nierozumiejący, przysiadł na piętach,
między rozsuniętymi nogami Wojtka i, żeby starszemu się nie nudziło, wrócił do obciągania mu
ręką.
- No przecież. Musisz być chociaż trochę - Lekko się speszył. O ludzkim ciele o wiele łatwiej
mówiło się na egzaminie niż w łóżku - rozciągnięty? - Wojtek, który znowu zatracał kontakt z
rzeczywistością, oddając cały zapas krwi w swoje lędźwie, strzepnął dłoń Mikołaja z siebie.
- Przestań, nie mogę się skupić - Usiadł tak, że teraz ich twarze były bardzo blisko siebie. To
też nie pomagało w koncentracji - Po co JA mam być przygotowany? Przecież chyba nie
myślałeś. - Nie, to wydawało mu się zbyt głupie i śmieszne, żeby to werbalizować. Przecież
nawet stażysta by tego nie wymyślił.
- Czy chciałem cię przelecieć? - Mikołaj wyręczył go, sam niedowierzając, że mówi coś
takiego, prosto w twarz Gołębiewskiemu - Chciałem. A ty nie?
- Nie! - Wojtek nie umiał opanować zaskoczenia i najprawdopodobniej powiedział to zbyt
żywiołowo, bo Mikołajowi mina zrzedła w sekundę. Chłopak zerwał się z łóżka- Mikołaj -
Starszy wyciągnął w jego kierunku rękę, ale została ona zignorowana.
- Poczekaj, daj mi to zrozumieć, zanim ci przywalę. Od wczoraj robisz mi wodę z mózgu,
każesz podejmować decyzje, które mogą zmienić moje życie, ciągniesz mnie do łóżka, a potem
zmieniasz zdanie i mówisz, że tego nie chcesz, tak? Taki był twój plan? Żebym ci obciągnął, a
potem wracamy do stosunków "pan i władca" i "maluczki stażysta"?
- Oh, zamknij się głupku! - Wojtek jak rażony prądem, poderwał się z łóżka, objął
młodszego w pół i zanim ten zdążył zaoponować, przydusił go do materaca, przyciskając jego
nadgarstki do materaca - To twój główny problem - Nie słuchasz co się do ciebie mówi -
Warknął na niego, zbliżając swoją twarz do jego. Mikołaj nie wyrywał się, ale odwrócił twarz,
nie pozwalając się pocałować - Nie powiedziałem, że nie chcę się z tobą kochać, tylko, że nie
chcę żebyś mnie przeleciał. A to jest chyba drobna różnica - Pocałował kącik jego ust. Mikołaj
przez chwilę chłonął informacje i uspokajał nerwy. Powoli docierał do niego sens słów Wojtka.
- Czyli, że. - Rozdziawił usta w zdziwieniu, a starszy pokiwał głową, odpowiadając na
niewypowiedziane pytanie. Nie mógł uwierzyć, że znowu kłóci się z nim, w takiej sytuacji. Już
rano, kiedy się ścięli, uważał, że to głupie, a teraz, to po prostu ręce mu opadły. Mikołaj
stopniowo rozluźniał się i uścisk Wojtka nie był już konieczny.
- Czy my zawsze musimy się kłócić? - Młodszy zamiast pozbierać się i szybko wrócić do
przerwanych pieszczot, kiedy tylko Wojtek puścił jego nadgarstki, skulił się pod nim - Ja mam
dosyć kłótni w domu. A potem do cholery, przychodzę do pracy i spotykam ciebie, a ty już w
ogóle nic nie ułatwiasz. Drzesz się na mnie, gnoisz, a potem ciągniesz do łóżka - Nakrył twarz
ramieniem, Wojtek widząc jego chwilę słabości zszedł z niego, podciągając bokserki i spodnie
do góry. Nie miał już ochoty świecić golizną. Przyglądając się młodszemu, położył się obok,
przyciągając go do siebie. Ułożyli się na boku, a Wojtek objął go ramieniem. Nic nie mówił -
Nie wiesz jak bardzo potrzebuje spokoju. Zwykłego nicnierobienia i normalności, chociaż przez
chwilę. Mam dwadzieścia sześć lat, a czuję się na zmianę, jakbym miał pięć albo pięćdziesiąt -
Wojtek wsunął pod niego drugą rękę i przyciągnął bliżej, przyciskając usta do jego ramienia.
Mikołaj westchnął i obrócił się twarzą do niego i przykrył jego wargi swoimi. Oparli się o siebie
czołami - Wojtek - Zamknął oczy - Zrób to - Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na plecy,
wciąż trzymając przy sobie ramie starszego. Wojtek palcami przesunął po rządku guzików jego
koszuli docierając do tego pod szyją i rozpiął go. Potem kolejny i kolejny, aż w końcu rozpiął je
wszystkie. Złączył ich usta w pocałunku, jednocześnie rozpinając mu rozporek. Mikołaj
próbował mu pomagać w rozbieraniu siebie, ale jego pocałunki były tak rozmiękczające, że
ledwo mógł się skupić na oddychaniu. Kiedy rozłączyli usta, Mikołaj ściągnął bokserki i
skarpetki i teraz pomagał rozbierać się Wojtkowi. W końcu, gdy leżeli już zupełnie nago,
starszy ocierał się o niego niespiesznie, naśladując poprzednie poczynania młodszego, sunął
ręką w dół, aż opuszki dotarły do celu. W ostatniej chwili sięgnął po leżący w pobliżu żel.
Wsunął w niego palce, co przywołało na twarzy młodszego grymas.
- Jeśli nie zaufasz mi chociaż trochę, to znowu nic z tego nie będzie - Wymruczał, całując
jego obojczyki. Mikołaj jeszcze przez chwilę był spięty, ale po chwili Wojtek poczuł jak się
rozluźnia i pozwala mu na więcej. Powoli poruszał palcami w jego wnętrzu, raz po raz
powodując, że przez ciało młodszego przechodził dreszcz. Cały czas właściwie nie przerywali
namiętnych pocałunków, którymi obdarzali nie tylko swoje usta, ale całą twarz, ramiona. Im
głębiej penetrował jego wnętrze, tym oddech Mikołaja stawał się cięższy i policzki bardziej
rozognione. Mężczyzna wysunął z niego knykcie i uniósł jego pośladki wyżej. Mikołaj, niemal
drżąc z podniecenia, uniósł jedną nogę, kładąc ją na ramieniu starszego. Wojtek całował jego
łydkę i udo, jednocześnie sięgając wolną ręką po opakowanie z prezerwatywami. Wyciągnął
jedną i z lubieżnym uśmiechem podsunął mu saszetkę pod twarz. Mikołaj w lot zrozumiał o co
mu chodzi i po prostu wyciągnął szyję, żeby zębami rozerwać opakowanie. Wojtek nałożył
gumkę na swoją, niecierpliwie sączącą się już, erekcję i podciągnął nogę Mikołaja jeszcze
wyżej. Nakierowując swojego penisa, pochylił się nad młodszym i ponownie, zachłannie wpił
się w jego usta. Kiedy Mikołaj był już totalnie zatracony w pieszczocie naparł do przodu.
Młodszy odsunął swoją twarz od jego, wciskając twarz w poduszkę. Boże drogi, dopiero teraz
tak naprawdę poczuł, jak bardzo dawno tego nie robił. Miał wrażenie, że Wojtek rozdarł go na
pół. Próbował się uspokoić, ale to było za silne
- Wyjdź, Wojtek wyjdź - Oparł dłonie o jego tors i nieudolnie próbował odepchnąć.
- Nie mogę wyjść, bo coś się do mnie przyczepiło - Uśmiechnął się złośliwie, patrząc w dół -
Poza tym - Wydyszał, bo to jak dobrze czuł się teraz jego Najlepszy Przyjaciel przekraczało
granice pojęcia - to mój pokój.
- Wyjdź - Mikołaj wciąż, ignorując, mało zabawne w jego odczuciu, żarty, powtarzał swoje.
Wojtek był jednak nieugięty.
- Mikołaj - Podłożył dłoń po jego policzek i zmusił go, żeby spojrzał mu w oczy - Przestań się
spinać - Powiedział, kiedy ten w końcu otworzył oczy. Opuścił jego nogę ze swojego ramienia i
postawił, zgiętą na materacu. Spełniając prośbę kochanka, Wojtek wysunął się z niego, ale nie
na długo - Obróć się - Próbował mu pomóc, ale Mikołaj się zaparł.
- Nie, wolę na ciebie patrzeć.
- Jak na mnie patrzysz, to nie możesz mnie znieść, więc rób co ci mówię - Trochę
zirytowany tą całym cyrkiem, uciął zbyt ostrym tonem, ale nauczony doświadczeniem dnia
dzisiejszego, poprawił się, zanim zareagował Mikołaj - Proszę cię - Pogłaskał go po włosach i
policzku i dopiero wtedy Mikołaj uległ. Odwrócił się, opierając twarz na splecionych ramionach.
Wojtek przesuwał rozgrzaną, śliską dłonią po jego kręgosłupie, próbując go uspokoić. Uniósł go
trochę do góry, opierając się o jego plecy i wsunął się w niego, tym razem wolniej. Mężczyzna
w pierwszym odruchu, znowu chciał się wyrwać, ale tylko drgnął, powstrzymując się od tego.
Było lepiej, powoli przyzwyczajał się do intruza w swoim ciele i otwierał się na dostarczane mu
doznania. Wojtek, kiedy poczuł, że Mikołaj jest już gotowy, zaczął się poruszać, wcale nie
najwolniej. Pojedyncze jęki i westchnienia młodszego, dawały żywy dowód na to, że teraz
odczuwa już tylko i wyłącznie przyjemność. Mikołaj rozsunął nogi mocniej, dając Wojtkowi
lepszy dostęp i pozwalając na to, żeby wchodził w niego głębiej. Wojtek uderzał coraz mocniej,
przytrzymując teraz biodra kochanka, jakby się bał, że mu ucieknie. Teraz jęczeli już obaj.
Mikołaj sięgnął do tyłu, chwytając jego rękę i pociągnął ją do siebie, całując i ssąc każdy
knykieć z osobna. W końcu uderzenia Wojtka stały się coraz mniej płynne i coraz szybsze i
płytkie. Kiedy Mikołaj to poczuł, niespodziewanie uniósł się na kolana, opierając dłonie o ścianę
za łóżkiem, tak, że teraz Wojtek za każdym pchnięciem uderzał w jego czuły punkt i
doprowadzając go do szczytu. Pierwszy doszedł starszy, tłumiąc krzyk, przyciskając twarz do
jego pleców. Mikołaj skończył niedługo później, ale z kolei on się nie hamował i krzyknął tak,
że prawdopodobnie słyszeli go w Monachium. Wojtek głębokimi wdechami, uspakajał rozszalałe
serce i powoli wysunął się z mężczyzny i położył obok. Mikołaj tylko opadł na brzuch, nawet nie
próbując układać się inaczej. Obrócił jedynie głowę, żeby widzieć kochanka, który leżał właśnie
z przymkniętymi oczami i głupawym uśmiechem spełnienia.
- Następnym razem może pozwolę ci mnie przelecieć - Wydukał, przerywając każde słowo,
głębokim oddechem.
- Następnym razem, co? - Mikołaj pokręcił głową - Następnym. - Roześmiał się cicho,
chwytając Wojtka za rękę.
--- część 12 ---
Mikołaj wyszedł z pokoju, zanim Wojtek się obudził. Po cichu ubrał swoje rzeczy i nie
zostawiając za sobą żadnego śladu, poza wymiętą pościelą, szybko zamknął za sobą drzwi.
Dzisiaj mieli wracać do domu. On miał wrócić do domu. Boże, myśl, która go naszła, przeraziła
go. Wczoraj wieczorem nie zadzwonił do Mateusza! Spojrzał w lustro wiszące w łazience. Do
cholery. Nie zadzwonił, bo dawał dupy innemu facetowi. Westchnął i ochlapał taflę wodą, którą
miał na dłoniach. Kiedy stał tak, oparty o umywalkę, rozważając jak wielkim dupkiem jest,
usłyszał coś, jakby skrobanie o szybę. Zakręcił wodę i wychylił głowę na korytarz. Faktycznie,
za tarasowym oknem, stał nie kto inny, jak Wojtek. Mikołaj miał ochotę zgrzytnąć zębami. Czy
ten facet nie da mu już kwadransa spokoju? Nie miał jednak żadnego "prawdziwego" powodu,
żeby się fochać, więc po sekundzie wahania, otworzył mu, chcąc wpuścić do środka.
- Zapomniałeś - Wymamrotał starszy, wyciągając przed siebie rękę, w której trzymał portfel
Mikołaja. Chłopak, zabrał go od niego i czekał na jakiś ciąg dalszy, ale ku jego totalnemu
zaskoczeniu, Wojtek obrócił się tylko i wrócił do siebie. A gdzie "Czemu wyszedłeś?", "Stało się
coś?", "Może zjemy razem śniadanie?", gdzie jego cholerne "Dzień dobry"?! Zaskoczony i zły,
nasłuchiwał odgłosów z pokoju obok, jednocześnie ciągle czekając na jego powrót. Po
dziesięciu minutach stania w przejściu między pokojami, w samych spodniach, stwierdził, że
ma tego dość. Nie będzie się zachowywał jak dziewica, która oczekuje permanentnego
zainteresowania, szczególnie, że kwadrans temu w ogóle nie chciał starszego oglądać. Klapiąc
bosymi stopami po kafelkach, doszedł do spakowanej już walizki i wyciągnął z niej swoją
ulubioną polówkę. Kilka minut w łazience i Gucci pour homme, bez których czuł się nie do
końca ubrany i był gotowy do wyjścia. Chwycił jeszcze tylko komórkę i portfel i zszedł do
restauracji. Kiedy siedział już przy stoliku, pijąc kawę i czekając na śniadanie, postanowił
nadrobić zaległości i chwycił za telefon. Kilka sekund później łączył się już z Mateuszem.
- Dzień dobry - Usłyszał głos kochanka i uśmiechnął się bezwiednie.
- Jak się czujesz? - Spytał zamiast powitania.
- Ujdzie. Mam dobrą opiekę - Mateusz odpowiadał uprzejmie, ale Mikołaj nie słyszał prawie
żadnych emocji. Coś było nie tak.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłem wczoraj. Chciałem, ale najpierw miałem spotkanie,
potem bankiet i jak wróciłem do pokoju, to było za późno - Kłamał bez zająknięcia, chociaż
czuł, że to nie jest w porządku.
- Nic się nie stało.
- Obiecałem, że będę dzwonił, przepraszam
- Mikołaj, do cholery, nic mi nie jest. Nie mam pięciu lat, żebyś musiał. - Mężczyzna
wybuchnął, ale nie dokończył swojej myśli. Mikołaj mrugał oczami, otwierając i zamykając usta
na zmianę. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że kelnerka przyniosła mu talerz. Nie miał pojęcia
co mu odpowiedzieć. Teraz zaistniała sytuacja zdawała mu się jeszcze bardziej niedorzeczna i
nie do odkręcenia.
- Mat. Co się stało? - Spytał po prostu.
- Nic - Odpowiedział mu trochę spokojniej - Po prostu przyjedź już - Mikołaj czuł, jak serce
podchodzi mu do gardła, na słowa Mateusza. Robił mu krzywdę. Znowu. Ściskał filiżankę z
kawą tak mocno, że bał się w pewnej chwili, że ta pęknie. Ni stąd ni z owąd przy stoliku
pojawił się Wojtek. Stał przez moment obok krzesła i patrzył na twarz młodszego. Kiedy złapali
kontakt wzrokowy, wskazał na krzesło, bez słów pytając, czy może się dosiąść. Mikołajowi było
teraz jakoś bez różnicy, więc skinął.
- Przyjadę i porozmawiamy. Tak?
- Mhm. Na razie - Mateusz rozłączył się, nie czekając na nic więcej, ze strony przyjaciela.
Mikołaj jeszcze sekundę trzymał telefon przy uchu, a potem zamknął go i schował do kieszeni.
Ciągle wpatrywał się w okno, za plecami Wojtka, wychodzące na ulicę.
- Coś się stało? - Z tego pseudo letargu wyrwał go właśnie jego głos. Młodszy zamrugał
kilka razy szybko i spojrzał na niego, jakby zdziwiony jego obecnością.
- Nie - Pokręcił głową - Chyba nie. Uśmiechnął się lekko, trochę niepewnie spoglądając mu
w oczy.
- Nie przywitałeś się ze mną - Wojtek pochylił się nad stołem, w jego stronę, błyskając
zębami.
- Ty ze mną też nie - Starszy przechylił się jeszcze bardziej i wolno zbliżył się do Mikołaja,
całując go w nieogolony policzek.
- Cześć.
- Zachowujesz się jak jakiś Casanova. Te podchody nie są w twoim stylu - Zbeształ go,
lekko, ale stanowczo odpychając od siebie. Szybko chwycił za sztućce, zabierając się za swoją
sałatkę owocową.
- Zawsze masz taki humor dzień po? - Zgryźliwie zauważył Wojtek, zabierając mu spod
widelca truskawkę.
- A co ciebie obchodzi jaki mam humor? - Zirytowanie Mikołaja osiągało już szczyt. Wojtek
wstrzymał oddech, z truskawką w połowie drogi do ust. Odłożył owoc na serwetkę, leżącą na
stole, kładąc ręce na blacie.
- Wiesz co, wczoraj histeryzowałeś, że rano wrócimy do poprzednich stosunków, a ja
zapewniłem cię, że nie. Ale jak na razie to ty, zachowujesz się, jakby cię coś w tyłek ugryzło! -
Odsunął swoje krzesło, zmiął papierosa, którego trzymał w ręce od samego początku i
wstawał.
- Z tego co pamiętam, to akurat w tyłek mnie nie ugryzłeś - Wymamrotał Mikołaj,
opamiętując się. Wojtek zatrzymał, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chwilkę rozważał
plusy i minusy nie fochania się, ale jego bilans spalił na panewce, kiedy spojrzał na Mikołaja
raz jeszcze. Pomijając to, że nawet nie był tak durny, jak reszta stażystów, miał jakieś głębsze
uczucia i potrzeby niż przeciętni faceci w jego wieku, to był po prostu, niezaprzeczalnie śliczny.
A kiedy na dodatek pomyślał jak śliczny jest pod tym ubraniem, które miał na sobie, to jego
instynkt męskiego zdobywcy nie pozwalał na to, żeby odsuwać od siebie szansę pobzykania.
Znowu posadził cztery litery na krześle. Sięgnął po filiżankę Mikołaja i zrobił łyk kawy.
- Może się przejdziemy, jak zjesz?
Szli wałem nad brzegiem rzeki, opatuleni w szale i rękawiczki, bo wilgoć i ziąb z nad wody,
były nie do wytrzymania. Maszerowali blisko siebie, ale nie odzywali się, traktując jako
pretekst to, że zimny wiatr, wiał im prosto w twarze. W końcu, kiedy stali już przy jednej z
dziesiątek łódek, a Mikołaj osłonił się od piekącego w policzki zimna, nadszedł czas na
rozmowę. Wojtek wyciągnął papierosy i poczęstował młodszego. Stali obok siebie, ramię w
ramię, aż Mikołaj nagle oparł głowę o towarzysza.
- Nie wiem czy chcę poważnie rozmawiać.
- Wszystko zależy od tego, jak chcielibyśmy, żeby to się skończyło - Wojtek palcami,
opuszczonej wzdłuż boku ręki szturchnął jego dłoń.
- Wiesz, że wczoraj zapomniałem zadzwonić do Mateusza? Po prostu zapomniałem o nim -
Zerknął na starszego kątem oka - Pierwszy raz w życiu o nim zapomniałem.
- Przykro mi - Wojtek jakoś nie bardzo wiedział jak zareagować, a to wydawał mu się dosyć
neutralne.
- Nie - Mikołaj oderwał plecy od łódki i stanął twarzą w twarz z kochankiem - Niepotrzebnie
ci przykro. Pierwszy raz odkąd Mateusz zachorował, nie myślałem o nim - Potrząsał głową i
uśmiechał się. Wojtek przyglądał mu się uważnie, obserwując wypieki na policzkach, oczy,
które mrużył od wiatru. Wyciągnął rękę i wsadził pod czapkę kilka kosmyków grzywki, które
wypadły mu na czoło.
- Trudno cię ogarnąć. Niby to ja jestem nieprzewidywalny, ale przy tobie nigdy człowiek nie
wie czy go pogłaszczesz czy przywalisz - Mikołaj roześmiał się tylko, ponownie zaciągając
papierosem. Nagle mina mu zrzedła; uśmiech zniknął, a na jego miejsce wstąpiła niepewność i
zażenowanie.
- Wojtek, tylko my nie ten - Machnął rękami między nimi, w jakimś niezrozumiałym geście.
Starszy w niemym pytaniu, pokręcił głową - No. Nie myślisz, że jak wczoraj ten, to jesteśmy. -
Jakoś bardzo ciężko szło mu wyduszenie z siebie swojej myśli. Dukał i dukał, nie mogąc się
zebrać w sobie.
- Wiesz co, chyba nie za bardzo nadążam - Chwycił go za łokieć i pociągnął w dalszą drogę.
Miał nadzieję, że jeśli nie będą na siebie patrzeć, to Mikołaj będzie bardziej skory do klecenia
logicznych wypowiedzi. Tym razem się nie rozczarował.
- Nie chciałbym, żeby wyszło tak, że skoro ze sobą spaliśmy to. - Kolejny raz odetchnął, ale
tym razem kontynuował - to jesteśmy razem, czy coś - Nie dość, że właściwie wypluł te słowa
w pośpiechu, to jeszcze odwrócił oczy, tak, żeby przypadkiem nie spotkały się z oczami
Wojtka. Dobrze, że to zrobił, bo starszy zwrócił się w jego stronę tak gwałtownie, że niemal
wyrżnął głową w latarnię, która wyrosła przed nim jak spod ziemi. Ten chłopak zaskakiwał go
na każdym kroku, za każdym razem bardziej.
- A skąd wywnioskowałeś, że tak właśnie myślę?
- Nie wywnioskowałem. Tak mówię. hipotetycznie - Skończył, a Wojtkowi zdawało się, że
słyszy nutkę goryczy. Musiało mu się zdawać - Znaczy wiesz, wczoraj, kiedy mówiłeś o tym
"następnym razie". - Wojtek wywrócił oczami, hamując się przed ironicznym prychnięciem.
- Nawet jeśli robilibyśmy to od czasu do czasu, to nie czyni z nas nic więcej jak - Zamyślił
się na moment, szukając określenia - . fuck friends - Mikołaj zmierzył go, na wpół
rozbawionym, na wpół zdziwionym wzrokiem. Mijali właśnie budkę, w której sprzedawali kawę,
więc zatrzymali się.
- Czyli, że co? Będziemy się spotykać wtedy, kiedy któryś będzie miał ochotę, nie będziemy
się angażować i będziemy się. - Boże no! Musiał coś z tym zrobić. Był dorosłym mężczyzną, a
krępował się mówić o seksie w tak bezpruderyjny sposób, w jaki robił to Wojtek. Mógł się
założyć, że starszy zaraz dokończy jego urwaną myśl.
- Rżnęli jak króliki, aż nam oczy wyjdą na wierzch - Pochylił się nad Mikołajem, ustami
prawie dotykając jego ucha. Mikołajowi ciarki przeszły po całym ciele, kiedy ciepły oddech i
wibrujące słowa, ogarnęły go. Chłopak zastanawiał się czy uwolnić rodzący się w nim jęk, czy
oburzyć się za jego obsceniczność - Wojtek - Wybrał drugą opcję i trzepnął go w ramię -
Naprawdę, nie muszę słuchać twoich zberezeństw.
- A co za radość z seksu, kiedy nie można o nim porozmawiać? - Szczerze się zdziwił,
trącając biodrem, biodro chłopaka. Ciągle śmiesznie siorbał swoją kawę, pewnie po to, żeby się
nie oparzyć.
- Wracajmy - Mikołaj nie zareagował na zaczepkę, tylko ruszy szybciej przed siebie,
uśmiechając pod nosem - Porozmawiamy - Wykręcił szyję do tyłu, żeby spojrzeć na
ociągającego się Wojtka - sobie na mój sposób - Przejechał językiem po zębach i mrugnął do
starszego.
Tym razem lot samolotem przebiegał bez takich perturbacji jak poprzedni. Niby było tak
samo, Wojtek siedział zatopiony w lekturze, a Mikołaj ze słuchawkami na uszach oglądał film.
Tylko teraz żadne z nich, nie zerkało na siebie nerwowo, nie odsuwali od siebie. Zamiast tego
Wojtek co jakiś czas łapał Mikołaja za rękę, żeby pokazać mu ciekawy fragment książki, którą
czytał, a Mikołaj z udawaną złością ściągał z uszu słuchawki i prychając pochylał się nad nim,
zaglądając przez ramię w kartki. Wojtek zauważył, że Mikołaj ładnie pachnie (W sumie
zauważył to już w nocy, kiedy zapach jego perfum, potu i spermy unosił się w sypialni) więc
teraz specjalnie, kiedy tylko coś mówił, zbliżał się, do niego, żeby móc powąchać, w końcu
zrobił to tak ostentacyjnie, że Mikołaj, spojrzał na niego jak na głupka.
- Mogę się dowiedzieć czemu mnie obwąchujesz? - Z trudem ukrywał rozbawienie, patrząc
na, złapanego na gorącym uczynku, mężczyznę.
- Wcale cię nie obwąchuję - Zaprzeczył z oburzeniem co najmniej tak wielkim, jakby ktoś
zasugerował, że sypia z kobietami - Po prostu. Chciałem zobaczyć co oglądasz - Wymyślił na
poczekaniu wymówkę.
- Ten sam film co godzinę temu i ten sam, o którym pół godziny temu rozmawialiśmy -
Młodszy mówił tonem cierpliwej przedszkolanki, wciąż bawiąc się zażenowaniem towarzysza - I
nie martw się - Zagryzł usta, żeby się nie roześmiać i założył słuchawki - Nie przeszkadza mi,
że mnie wąchasz.
- To po co się czepiasz - Przedrzeźniającym tonem podsumował Wojtek, wciskając nos w
książkę.
- Słyszałem.
Chociaż wylądowali na Ławicy z dwudziesto minutowym spóźnieniem, to wszystkie
lotniskowe procedury przeprowadzono w ekspresowym tempie i dość szybko znaleźli się już w
korytarzu prowadzącym do wyjścia.
- Masz jutro dyżur? - Mikołaj taszcząc swoją walizkę, przystanął i spojrzał uważnie na plecy
Wojtka, który uszedł jeszcze kilka kroków i też się zatrzymał.
- Słuchaj, wolę to powiedzieć teraz, zanim się o to pokłócimy. W pracy nie ma mowy o
niczym. Mam nadzieję, że to rozumiesz - Patrzył na jego minę, żeby w razie nagłego wybuchu,
albo focha, zareagować. Nic takiego jednak nie nadchodziło, ku jego ogólnemu zadowoleniu.
- Miałem nadzieję, że myślisz o mnie lepiej. Nie jestem idiotą, nawet jeśli twoja opinia o
stażystach jest właśnie taka - Podniósł swoją walizkę i ruszył do przodu.
- No to po co pytałeś czy mam dyżur?
- Już po nic - Nie odwracał się nawet w jego stronę, maszerując do wyjścia. W końcu dotarli
do końca, a ich oczom ukazały się oczekujące grupki ludzi. Nie mógł liczyć na to, że Mateusz
będzie tam czekał. Jeśli jego siostra byłaby na tyle głupia i nieodpowiedzialna, żeby pozwolić
mu jechać na lotnisko, to chyba urwałby jej głowę. To na całe szczęście okazało się nie być
konieczne. Ani na niego, a ni na Wojtka na lotnisku nikt nie czekał. Znowu w milczącej
atmosferze przemierzali Ławicę, aż dotarli na dwór.
- Mikołaj - Westchnął Wojtek, dotykając jego ramienia - Nie chciałem cię urazić, ja po
prostu muszę mieć pewność, że wiesz, jakie byłyby konsekwencje, jeśli to by się wydało.
- Oczywiście, że rozumiem do cholery - Mikołaj już nawet nie był jakoś specjalnie zły, nie
chciał tylko, żeby Wojtek tak go traktował - Żyję tak od wielu lat, ukrywając się, że wiem
doskonale na co mogę sobie pozwolić - Skrzywił się smutno, ale zaraz rozchmurzył się,
szturchając Wojtka w bok.
- Jedziemy jedną taksówką?
Najpierw zajechali pod dom Wojtka. Zostawili go z walizą na chodniku, a Mikołaj przyglądał
mu się, zerkając w lusterko. Starszy patrzył za odjeżdżającą taksówką, aż ta zniknęła za
rogiem. Szalony weekend. Nie do końca był pewny, czy był szalony w tym pozytywnym
znaczeniu, bo takie rzeczy z reguły wychodzą dopiero po jakimś czasie. On był zawikłany w
swoje niepewności, Mikołaj w swoje problemy, obaj byli zbyt władczy i zbyt szybko się
irytowali. Jeśli miałoby z tego być cokolwiek, to prędzej czy później ktoś zginie. Podobne myśli
nachodziły Mikołaja, do którego z całą powagą sytuacji, docierało że zdradził Mateusza. Jak
pomyślał o tym w ten sposób, to wszystkie wnętrzności mu się skręcały. Powiedział Wojtkowi
prawdę, serio ten wieczór, kiedy musiał zajmować się tylko i wyłącznie sobą, swoimi uczuciami
i własnym ciałem, był dokładnie tym, czego potrzebował. Łącznie z tymi kłótniami, zaczepkami
i niedopowiedzeniami, bo i te były związane tylko i wyłącznie z nim. Wszystko wzmogło się,
kiedy zajechał pod dom. Zapłacił taksówkarzowi i nawet nie czekając na resztę, wyszedł na
ulicę. Niemal bezwiednie otwierał drzwi i wchodził po schodach. Odetchnął dopiero na swoim
piętrze, stojąc z kluczami w ręce i żołądkiem pełnym ołowiu. Zanim zdążył jednak zrobić
choćby kto więcej, po drugiej stronie zrobił się szum i zamek się otworzył. Zza drzwi wyglądała
kobieca głowa.
- Co ty tu robisz? Czemu nie wchodzisz? - Zrugała go na dzień dobry
- Szukałem kluczy - Zmrużył oczy w złości i pomachał jej pękiem przed oczami - Nie
chciałem was zrywać - Wsadził nogę między framugę a drzwi i próbował wejść - Przepraszam -
Syknął, a kobieta ustąpiła. Mikołaj postawił walizkę w progu i wszedł dalej. Zajrzał do salonu i
kuchni, szukając Mateusza, aż jego głowa wychyliła się z gabinetu.
- Już wróciłeś? - Mężczyzna był jakiś niemrawy
- Jak widać - Mikołaj z kolei uśmiechnął się i podszedł do niego, obejmując w pasie. Oparł
ich czoła o siebie i pocałował w nos - Stęskniłem się
- Naprawdę? - Ironia w głosie fotografa była aż nazbyt wyraźna, żeby jej nie zauważyć.
- Ej, co jest? - Odsunął się i sprawdzając kątem oka gdzie jest jego siostra, wciągnął go do
pokoju i usadził na fotel - Powiesz mi co się stało, czy jak zwykle mam się domyślać?
- To ja mam ci mówić co - Mateusz nie dokończył, chwytając się za skronie. Mikołaj
czekający na dalszy ciąg, kucnął przed nim i zauważył, jak kochanek blednie
- Co ci jest? - Chwycił go za rękę - Mateusz, co ci jest? - Ujął jego twarz w dłonie i spojrzał
mu w oczy.
- Źle się czuję - Wyszeptał, pochylając głowę do przodu. Mikołaj oparł go o fotel i zauważył,
że Mateuszowi leci krew z nosa, a on zdążył już ubrudzić nią swoją rękę
- Cholera - W pierwszym odruchu, chciał wytrzeć ją w spodnie, ale wiedział, że musi iść się
umyć, założyć rękawiczki i opanować sytuację. Nagle do pokoju wpadła siostra.
- Boże, co mu jest? - Dopadła do Mateusza
- Nie dotykaj go, czekaj! - Mikołaj był już w rękawiczkach i dzwonił na pogotowie, ale
kobieta już zdążyła ubrudzić się jego krwią i zacząć histeryzować.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że on krwawi do cholery! - Zerwała się i patrzyła na swoje
zakrwawione ręce - Jeśli przez waz zachoruję to was zabije! - Podeszła do niego i zaczęła
szarpać za jego koszulę.
- Zamknij się! - Chwycił ją za nadgarstki, odciągając od siebie. Jej wrzaski były ostatnim co
teraz potrzebował - Idź się umyj, nic ci nie będzie, przestań panikować! - Mówił wyraźnie,
patrząc jej prosto w oczy, trzymając, aż się jako tako uspokoiło - A teraz daj mi pomyśleć -
Odsunął się od niej i klęknął przy Mateuszu, ponownie wybierając numer pogotowia.
--- część 13 ---
Mateusz wyciągnął rękę, odsuwając od niego telefon. Niemal wyrwał mu go z dłoni, bo
Mikołaj nie zamierzał zrezygnować.
- Zostaw, nie dzwoń - Zamknął klapkę komórki, chowając ją do własnej kieszeni. Gdyby nie
rozmazana krew, możnaby zaryzykować stwierdzenie, że wygląda ciut lepiej niż przed chwilą -
Nic mi nie jest.
- Oddaj telefon Mat, nie denerwuj mnie - Mikołaj trzymał wyciągniętą, drżącą dłoń i żaden z
nich nie chciał ustąpić - Mateusz do cholery, oddaj telefon, musisz jechać do szpitala! Ja nie
wiem co ci jest, nic nie poradzę tu, w mieszkaniu!
- Nic mi nie jest! - Na dowód tego Mateusz chciał się podnieść z fotela, ale jednak zakręciło
mu się w głowie i usiadł powrotem, a lekarz doskoczył do niego jak oparzony.
- Nic? Boże - Chwycił się za głowę - Wiedziałem, że nie powinienem wyjeżdżać - Rozejrzał
się dookoła za słuchawką stacjonarnego. Mateusz ponownie ścisnął jego ramię, ściągając na
moment jego uważny wzrok.
- Uspokój się. Nic mi nie będzie. A to - Otarł opuszkami krew - to z nerwów. Przestań
histeryzować.
- Z nerwów? - Mikołaj zatrzymał na sekundę swoje panikujące zmysły i przysiadł
naprzeciwko kochanka - Co się stało? Czy ona? - Obrócił się i wskazał kobietę, stojącą w
przedpokoju.
- Nie! - Gwałtownie zaprzeczył fotograf - Ona nie ma z tym nic wspólnego.
- Więc co cię tak zdenerwowało? - Skoro sytuacja była już w miarę opanowana, pozwolił
sobie na ciepły ton i chciał go pogłaskać po policzku, ale Mateusz się uchylił. Młodszy
wyprostował się, zwiększając dystans między nimi - Co jest?
- Chcę wiedzieć co się tu dzieje - Siostra Mateusza weszła do pokoju, ciągle trzęsąc się z
nerwów.
- Wyjdź stąd - Rzucił krótko Mikołaj, nawet się nie obracając
- Zostaw ją - Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów mężczyzny. Miał ochotę się
roześmiać, nie wierzył że to słyszy.
- Słucham? Czy ja coś ominąłem? Co się stało przez ten weekend? - Mikołaj podniósł się na
nogi, jakby obserwowanie tej sceny z wysokości, miało coś zmienić.
- Sylwia, możesz nas zostawić na chwilę? - Mateusz, zamiast odpowiedzieć kochankowi,
zwrócił się do siostry. Ta tylko skinęła lekko głową i powoli odeszła. Mimo to, Mikołaj ciągle
miał wrażenie, że ich obserwuje. Poczekał, aż usłyszał dźwięk zapychanych drzwi i dopiero
wtedy przykucnął przy fotelu przyjaciela.
- Co się tu dzieje do cholery? - Starał się mówić spokojnie, ale jego oczy i zaciśnięte na
oparciu, zbielałe kostki, mówiły same za siebie. Nie mógł już patrzeć na tę zakrwawioną twarz,
więc pospiesznie wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek i chciał wytrzeć Mateusza.
- Nie - Ten zatrzymał jego rękę w połowie drogi i stanowczo odepchnął.
- Mateusz, wyjaśnij mi, do cholery, co się dzieje. Wracam po weekendzie, nie twierdzę, że
oczekiwałem czerwonego dywanu na powitanie, ale to - Zaczął gestykulować i teraz jego palce
uderzały o usta, jakby nadawał morsem - Co ci jest, czemu krwawiłeś?
- Z nerwów - Mateusz rzucił zdawkowo, omijając badawczy wzrok Mikołaja.
- Z nerwów? Co ty jesteś, Emilia Korczyńska?
- Przestań, nie mam ochoty z tobą żartować.
- Uwierz mi, że żarty to ostatnie o czy teraz myślę - Gwałtownie ścisnął dłoń Mateusza, nie
pozwalając mu się wyrwać - Powiedz mi, co ci jest.
- Nienawidzę jak mnie ktoś oszukuje - Między parą nastała ciężka cisza, Mikołaj wiedział, że
powinien coś powiedzieć, próbował zatrzymać którąś z pędzących myśli i zabrzmieć w miarę
wiarygodnie. Skąd on do ciężkiej cholery. - Spójrz w lustro kochanie - Odpowiedział Mateusz,
jakby czytając mu w myślach. Mikołaj niepewnie wstał i zupełnie nie wiedząc czego się
spodziewać. Podszedł do lustra, wiszącego nad niską komodą i przechylił się w stronę swojego
odbicia. Oprócz poszerzonych źrenic i wypieków na policzkach, nie widział nic, co mogłoby
wzbudzić podejrzenia. Nagle poczuł dotyk zimnych palców na swojej szyi.
- Tu - Mateusz odgarnął mu włosy, lekko opadające na kark. Mikołaj obrócił twarz, starając
się dojrzeć to, co widział kochanek. I, dobry boże, jak mógł być tak głupi. Jak mógł nie
zauważyć tych dwóch malinek? Jak mógł się łudzić, że uda mu się ukryć zdradę przed
wszystkowidzącym Mateuszem? Cały czas patrzył na odbicie żywych dowodów zdrady.
- Mat, to nie jest, tak jak myślisz - Oh, żałośnie zabrzmiało to nawet w jego uszach,
Mateusz skrzywił się tylko, nie komentując - Dobra, to jest, tak jak myślisz, ale proszę cię -
Odwrócił się i chwycił go za ramiona. Fotograf nie wyrywał się już i nie robił uników, stał
bezwolnie, patrząc zmęczonymi oczami na Mikołaja - Błagam cię, zrozum mnie - Zwolnił uścisk
i palcami pogłaskał jego policzek - Umiesz mnie zrozumieć? - Nie czekając na odpowiedź
przyciągnął do siebie partnera i przytulił do siebie. Chociaż Mateusz nie odwzajemniał tego,
jego uścisk nie słabł. Oparł swoją głowę na jego i mamrotał z zamkniętymi oczami -
Przepraszam, przepraszam cię. Mat, przepraszam, to nie miało tak wyjść. Mat, tak mi przykro -
Obejmował go z całych sił, aż w końcu Mateusz wcisnął między nich swoje ramiona i odsunął
od siebie.
- Duża część mnie cię rozumie - Zaczął, patrząc w ścianę nad jego ramieniem - I szybko ci
wybaczy.
- Mat - Mikołaj szepnął, ale Mateusz przerwał mu skinięciem ręki.
- Ale jest we mnie jeszcze ta część, która nie może na ciebie patrzeć - Zrobił dwa kroki do
tyłu, ponownie tworząc między nimi dystans. Twarz Mikołaja wykrzywiła się w grymasie bólu,
ale Mateusz był nieubłagany - Proszę cię, daj mi to przemyśleć i nie śpij dzisiaj tu. Nie chcę,
żebyś tu był.
- Ale Mateusz - Mikołaj zbliżył się do niego, ale ten gwałtownie cofnął się i odgrodził ich od
siebie rękami - Dobrze. - Lekarz pokiwał głową, tyłem wychodząc z pokoju - Zabiorę tylko coś
na przebranie - Szybko wybrał z szafy w sypialni, pierwszą lepszą koszulkę i dżinsy. Z torby z
bagażem podręcznym wyrzucił wszystko i wcisnął tam ubrania. Zerknął jeszcze przed wyjściem
w stronę przyjaciela i wyszedł. Siedział w samochodzie jakieś dwadzieścia minut, zanim ruszył.
Właściwie to nie miał pojęcia gdzie jechać. Przez wszystkie lata, kiedy był z Mateuszem
nabawili się tylko i wyłącznie wspólnych przyjaciół, którzy obojętnie jak tolerancyjni, nie byliby
zachwyceni tym co zrobił. A on nie chciał żadnych ocen. Jedyną osobą, o której mógł teraz
myśleć, był Wojtek. Nie chciał do niego jechać, ale po prostu nie widział innego wyjścia.
Przynajmniej tak mu się zdawało, do czasu, kiedy dojechał pod jego dom i stał tam kolejne
dwa kwadranse, gapiąc się we własne, zaciśnięte na kierownicy, ręce. Nie mógł sobie poradzić
z tym wszystkim. Stał pod blokiem Wojtka, właśnie dlatego, że się z nim przespał. Zamiast
błagać Matusza o wybaczenie, poddał się i teraz tkwi tutaj, bez pomysłu na to, co ze sobą
zrobić. W końcu, kiedy zmarzł już na tyle, żeby nie móc wysiedzieć dłużej, ruszył do jego
mieszkania. Niech się dzieje wola nieba. Ku jego zaskoczeniu drzwi klatki były otwarte, więc
sprawdził tylko numer mieszkania i wbiegł po schodach. Kiedy stanął przed odpowiednimi
drzwiami, nagle przed oczami stanęła mu wizja spędzenia następnej godziny tutaj, bo ze
strachu nie mógł się zmusić do naciśnięcia dzwonka. Na szczęście (?) tym razem zebrał się w
sobie i zapukał. Najpierw nikt mu nie odpowiadał, ale po chwili usłyszał ruch i w progu stanął,
jakby zniecierpliwiony, Wojtek.
- Mikołaj? - Ściągnął brwi w zdziwieniu - Skąd znasz mój adres?
Miłe przywitanie, nie ma co.
- Podawałeś taksówkarzowi na lotnisku - Wymamrotał młodszy, nerwowo przebierając
nogami. Wojtek skinął głową, w zrozumieniu, ale nie wpuszczał go do środka. Chyba nawet nie
miał zamiaru.
- Przepraszam, nie powinienem tu przyjeżdżać - Mikołaj przeanalizował swój problem w
ułamku sekundy i obrócił się na pięcie. Zanim jednak zdążył rzucić się w dół schodów,
mężczyzna chwycił go za nadgarstek.
- Poczekaj. Stało się coś? - Przyjrzał mu się uważnie, lustrując go od góry do dołu.
- Umm. - Mikołaj potrząsnął głową, jakby się zastanawiał nad czymś - Pokłóciłem się z
Mateuszem, wywalił mnie z domu i... - Zawiesił się, łapiąc głębszy oddech - Nie wiedziałem co
ze sobą zrobić. Nasi przyjaciele...
- Nie tłumacz się. Nie chcę życiowych historii - Wojtek wplótł dłoń we włosy i odchylił głowę.
Ledwie zauważalnie rzucił okiem w głąb swojego mieszkania - Słuchaj, ja nie jestem sam -
Mikołaj dopiero wtedy dostrzegł cień na ścianie korytarza, wskazujący na to, że w salonie ktoś
jest i stukot butelek i kieliszka.
- A... Nie, spoko, dam sobie radę, to nic takiego - Próbował, niezbyt silnie, wyrwać swoją
rękę, ale Wojtek chwycił go mocniej i pociągnął, tak, że Mikołaj zrobił kilka kroczków w jego
stronę. Stali teraz oko w oko, wciąż prowadząc tę dziwną grę na niedomówienia.
- To nie jest mój kochanek.
- Nie pytałem.
- To Aneta, moja przyjaciółka.
W tym momencie na korytarz wychyliła się kobieca sylwetka. Z tego co widział, w
przytłumionym świetle, to była ta sama kobieta, którą widział w restauracji z Wojtkiem. Teraz
podeszła bliżej. Ciągle stała w cieniu mężczyzny, ale mógł dojrzeć jej twarz, czerwoną i
zapuchniętą od płaczu.
- Wojtek, ja już pójdę. Możecie sobie rozmawiać - Objęła ramieniem jego szyję i ucałowała
w policzek.
- Nie, nie trzeba - Gestem dłoni powstrzymał ją młodszy - Nie chciałem wam przeszkadzać,
nie musisz wychodzić.
- Nie przejmuj się i tak miałam się zbierać - Słabo uśmiechnęła się do niego Aneta.
- Zamknijcie się oboje i wchodźcie do salonu - Gołębiewski stojący między tą gadającą parą,
postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie, bo objął ich ramionami i wprowadził do
mieszkania i usadził na sofie.
- Aneta - Wskazał na dziewczynę - Mikołaj - A potem na chłopaka - Posiedźcie tu, a ja idę
po butelkę.
- Ale ja nie mogę pić! - Krzyknęła za nim oburzona kobieta.
- To nie będziesz - Dobiegł ich głos zza ściany.
- Jesteś w ciąży - Bardziej stwierdził niż spytał Mikołaj, pamiętając, że Wojtek coś tam
wspominał o jej ślubie.
- Spałeś z Wojtkiem - Aneta pokiwała z satysfakcją głową.
- Powiedział ci?! - Mikołaj niby nie wstydził się tego faktu, ale mógłby o tym nie opowiadać
pół godziny po powrocie do kraju.
- Nie - Oboje zauważyli Wojtka wchodzącego do pokoju z ginem w ręce - Właśnie ty to
zrobiłeś - Mikołaj patrzył zdumiony to na mężczyznę, to na jego przyjaciółkę, nie wierząc, że to
zrobił. Kobieta próbowała hamować śmiech, ale kiedy przechodzący obok Wojtek
protekcjonalnie poklepał Mikołaja po głowie, zaśmiała się na głos - Widzę, że humor ci się
szybko poprawił - Rzucił jej, nalewając sobie szklaneczkę, a drugą podsunął Mikołajowi.
- Nie, dzięki, muszę jeszcze dojechać do hotelu - Odsunął od siebie alkohol.
- Ta, jasne - Przysunął szklankę, ale zatrzymał się w połowie ruchu i spojrzał Mikołajowi w
oczy - Wziąłeś Signopam? - Spytał zapobiegliwie, mając nauczkę z ich ostatniego wspólnego
picia.
- Nie - Zaprzeczył gwałtownie chłopak - Nie zdążyłem - Wojtek tylko skinął, puszczając
szklankę.
Wojtek pił do późna, Mikołaj skończył na jednej dolewce, wiedząc jak słabą ma głowę, a
Aneta musiała obejść się smakiem. Do trzeciej siedzieli i rozmawiali, ot tak sobie. Każde, żeby
zapomnieć o swoich zmartwieniach, na których ostatnio byli zafiksowani. Wojtek z
zaskoczeniem obserwował jak przyjaciółka szybko złapała kontakt z Mikołajem. Gdyby ona go
nie polubiła, to szybko dałby sobie spokój. A kurcze, nie chciał. Lubił go i nie chciał zostawiać
go tak na początku. Przez cały wieczór co jakiś czas przysuwał się bliżej chłopaka, czy to
przypadkiem, czy specjalnie, aż koniec końców siedział już na tyle blisko, że miał go na
wyciągnięcie dłoni, które szybko i niespodziewanie spotkały się w misce popcornu, który zrobiła
Aneta ("Jeśli nie zjem zaraz popcornu to chyba umrę!"). Ich spojrzenia się skrzyżowały i w
powietrzu niemal przeskoczyła iskra. Mikołaj raptownie cofnął rękę, i odwracając oczy w stronę
Anety. Uśmiechnął się nerwowo, próbując ukryć to, jak bardzo to elektryzujące spojrzenie
Wojtka, wytrąciło go z równowagi. Kobieta za to, zachowując swoją trzeźwość umysłu,
powiodła oczami od nowo poznanego znajomego do swojego przyjaciela i pokiwała rozbawiona
głową. Wojtek był taki łatwy do rozgryzienia, przynajmniej dla niej. Wystarczył jej jeden rzut
oka i wiedziała, co mężczyźnie chodzi po głowie. Nie czekając dłużej, podniosła się z fotela i
zanim lekko zamroczony lekarz zdążył się pozbierać, to ona była już w płaszczu.
- Odezwij się do mnie jutro - Mówiła do niego jak do dziecka, trzymając dłoń na jego
policzku. Pochylała się nad nim lekko, a odstająca w tej chwili bluzka, ukazywała całemu
światu jej pełne piersi - Dzięki - Puściła mu oczko, jakby Wojtek miał się domyślić za co mu
dziękuje i wyciągając szyję, pocałowała go delikatnie w usta. Najwyraźniej na mężczyźnie nie
zrobiło to żadnego wrażenia, bo tylko chwycił palce jej dłoni i uśmiechnął się, ale Mikołaj
poczuł dziwne ukłucie gdzieś w środku. Czyżby był zazdrosny o ich zażyłość? Nie. Niemożliwe.
Sam do siebie pokręcił głową, odpędzając durne myśli - Cześć - Zanim się zorientował,
dziewczyna była już koło niego - Miło mi było cię poznać - Cmoknęła go w policzek i szybko
zniknęła z jego pola widzenia. Słyszał jeszcze tylko ich cichą rozmowę przy drzwiach, a
sekundę później Wojtek znowu był w pokoju. Lekko zataczał się i trochę obijał o napotykane po
drodze meble. W końcu dotarł do kanapy, na której siedział Mikołaj i dosłownie padł obok
niego.
- Idziesz jutro do szpitala? - Spytał Mikołaja, wykręcając sobie głowę, żeby na niego
spojrzeć.
- Nie - Mężczyzna odstawił swój sok na stół i po chwili wahania, pociągnął Wojtka tak, że
teraz leżał głową na jego kolanach. Młodszy przeczesywał palcami jego włosy, czując, że robi
się coraz bardziej śpiący. To był wykańczający dzień. Przymknął na moment oczy i poczuł jak
ciężar znika z jego nóg, a twarz Wojtka, jest teraz niebezpiecznie blisko jego. Instynktownie
rozchylił usta, ale nie doczekał się pocałunku. Otworzył oczy i pierwsze co zobaczył to wielkie
oczyska milimetr od swoich własnych.
- Masz ochotę? - Starszy potarł nosem jego policzek i musnął wargami linię szczęki. Mikołaj
nie miał ochoty. Był zmęczony, smutny i ciągle miał mieszany stosunek do tego wszystkiego.
Tylko usta Wojtka były tak blisko i były takie ciepłe, jego ramiona mocne a uda, którymi oplótł
go ostatniej nocy. Jedną dłonią chwycił jego policzki i mocno przyciągnął do siebie. Zmiażdżył
ich usta w pocałunku.
- Mam - Wyszeptał, kiedy opierali się o siebie czołami a ich oddechy mieszały się. Wojtek
opierał się na łokciach, chłonąc duszną atmosferę między nimi. Niezawodny w takich
sytuacjach sygnał komórki, nie mógł zawieźć i tym razem. Mikołaj jęknął, ale sięgnął do
kieszeni.
- Halo?
- Zostaw - Wojtek, zajęty obcałowywaniem jego szyi wyciągnął mu telefon z dłoni, zanim
Mikołaj usłyszał w ogóle kto dzwoni. Starszy po omacku wyłączył najpierw jego komórkę, a
potem zajął się swoją. Obie rzucił na poduszki na fotelu i teraz mógł skupić całą swoją uwagę
na tym, na czym w tej chwili najbardziej mu zależało. Jedną ręką podpierał się na jego
kolanach, a drugą niemal brutalnie trzymał za kark, całując zaborczo. Alkohol i w jednym i w
drugim ciele buzował razem z coraz szybciej krążącą krwią, wywołując prawie spazmy
pragnienia, przechodzące w lędźwiach. Przydymione światło i mętny już wzrok, powodowały,
że niezbyt dokładnie widzieli swoje rozpalone twarze. Mikołaj, który już dawno zapomniał, że
chciał się oburzyć na wyrwanie mu telefonu, oddawał się teraz w zapamiętaniu, tańcowi
śliskich języków. Wojtek przesunął usta niżej, ale Mikołaj przytrzymał jego potylicę,
przygryzając leciutko jego wargę. Obaj spojrzeli sobie w oczy i oddychali ciężko. Młodszy puścił
usta kochanka, ale nie odsunął ich od siebie. Stykali się gorącymi czołami i wilgotnymi ustami.
- Dzisiaj będziesz mnie całował tak, jak ja będę tego chciał.
- Rządzisz się w moim domu? - Na wpół poważnie na wpół żartobliwie mruknął Wojtek i nie
zdążył się zdziwić, kiedy Mikołaj wywinął się spod niego i sekundę później siedział na starszym
i całował go dziko. Pewnie gdyby Wojtek wypił mniej, to nigdy by na to nie pozwolił, ale w tym
stanie nie miał ani siły, ani, bądź co bądź ochoty. Mikołaj leżał na nim niemal całym ciężarem
ciała. Unosił się tylko nieznacznie na wspartych przy jego głowie ramionach i ocierał biodrami o
jego twardniejącego pod spodniami członka. Wężowe ruchy kręgosłupa były hipnotyzujące na
tyle, że Wojtek nawet nie miał szansy zareagować, kiedy młodszy sięgnął do sprzączki jego
paska i rozpiął go, a zaraz potem spodnie i jego dłoń powoli suwała się już po wytęsknionej
erekcji. Starszy jęknął prosząco, kiedy chętna ręka, tak wprawnie zajmująca się jego penisem,
nagle przerwała pieszczotę. Wojtek skupił wzrok na Mikołaju i uniósł się lekko. Zauważył, że
młodszy uważnie lustruje pokój. Ponieważ nie mógł dojść do tego, czego on w tym nieładzie
szuka, usiadł.
- Mogę ci w czymś pomóc? - Spytał ironicznie, czując palącą go od wewnątrz rządzę.
- Żel - Rzucił krótko Mikołaj, jakby jego mózg nie był już zdolny do skonstruowania zdania.
Wojtkowi po plecach spłynął zimny, otrzeźwiający pot. Cholera jasna! Żel z Berlina skończył
swój żywot, rozlany przypadkowo na hotelowej pościli, a on nie był pewien czy w domu ma
jakiś zapas. Mikołaj jakby zauważył jego wahanie - Lepiej coś wymyśl, bo ja jestem tak
napalony, że i tak to zrobię - Starszy uniósł brwi tak wysoko, że oczy powiększyły mu się do
wielkości pięciozłotówek.
- Grozisz mi? - Niemal warknął. Najwyraźniej kłótnie w trakcie seksu miały stać się ich
rytuałem. Nie twierdził oczywiście, że jakoś to go nie podniecało, ale ten młody przesadzał.
Ciągle oczekiwał na jakąś reakcję, ale Mikołaj tylko błysnął w ciemności zębami i pocałował go.
- Nie - Mruknął wszystko - Ja obiecuję
Obiecanki cacanki, a głupiemu radość, pomyślał Wojtek i niespodziewanie wywinął się spod
Mikołaja, prawie zrzucając go z kanapy i zniknął w ciemnym mieszkaniu. Mikołaj siedział jak
osłupiały. Wojtek już raz go w łóżku zostawił, ale na chwilę i przedtem uprzedził! Nie zamierzał
go gonić, ale jeśli ten strzeli focha, to po prostu wyjdzie. Zupełnie nie wiedział co wtedy ze
sobą zrobi, ale wyjdzie.
- Mikołaj - Usłyszał wołanie gdzieś zza ściany, a kiedy nie zareagował, w progu stanął
Wojtek - ciągle w rozpiętych spodniach, ale już bez koszulki - Jeśli nie chcesz żebym tam
korzenie zapuścił, to lepiej rusz dupę do sypialni, albo sam ci ją ruszę - Chłopak, ciągle jak ta
żona Lota, siedział wbity w sofę. Wojtek w pół minuty przeobraził się w doktora "Mao"
Gołębiewskiego, z całą gamą swoich cynicznych uśmieszków i nie znoszącym sprzeciwu głosem
- Masz problem ze słuchem? - Spytał retorycznie, sprężystym krokiem podchodząc do niego.
Chwycił za ramię i silnie, ale nie brutalnie, pociągnął go w górę. Mikołaj czując kleszczowy
uścisk, natomiast odzyskał rezon.
- Chyba nie umiesz rozdzielić pracy od łóżka. Tu nie będziesz mi rozkazywał - Podjął
rzuconą rękawicę, chociaż wiedział, że ryzykuje. Jeszcze nie znali się na tyle dobrze, żeby
młodszy znał tę cienką granicę, której przekroczenie groziło co najmniej ciężkim kalectwem.
- W moim łóżku, robię to co chcę - Wojtek bez cienia uśmiechu, objął Mikołaja w pasie
jedną ręką, a drugą chwycił go pod brodę zmuszając do spojrzenia sobie prosto w oczy. Teraz
trudno było rozpoznać czy to co szaleje w lekarzu to alkohol czy czysta, niczym niezmącona
chuć. Sądząc jednak po stanowczości, którą wykazywał to było jednak to drugie.
- Zachowaj swoje gierki dla bardziej naiwnych - Rzucił gniewnie, odwracając twarz i
odpychając Wojtka od siebie.
- Mam czekać pół roku na nowych stażystów? - Roześmiał się starszy, rozmasowując sobie
bark, w który przed chwilą wycelował kochanek. To podziałało na Mikołaja jak płachta na byka.
Chociaż cała krew z mózgu odpłynęła mu w lędźwia, to przez głowę przemknęła mu jedna
trzeźwa myśl. Czyżby naprawdę był o niego zazdrosny? O niego? Tego aroganckiego palanta?
Zanim jednak zdołał sobie odpowiedzieć, arogancki palant natarł na niego ponownie, tym
razem jednak popychając w stronę wyjścia.
- Dokończymy tę rozmowę gdzie indziej - Najwyraźniej Wojtkowi znudziła się ta bezowocna
wymiana uprzejmości, bo tym razem trzymał go tak mocno, że Mikołaj nie miał szans. Z
resztą. Nawet nie próbował się opierać, bo cel tej przepychanki był teraz cenniejszy niż Złote
Runo. Kotłując się z ubraniami Mikołaja i całując po drodze, dotarli do sypialni. Rzucili się na
łóżko, dopadając siebie jak wygłodniałe zwierzęta. Gdyby ktoś widział tę ich "grę wstępną", to
pewnie oceniłby to jako zapasy, ale dla nich najważniejsze było, żeby posiąść jak najwięcej
ciała partnera, jak najwięcej zaznaczyć swoją obecnością. Chociaż to od takich śladów zaczęły
się dzisiejsze problemy Mikołaja, to teraz z jękiem na ustach, odchylał głowę, żeby tylko dać
Wojtkowi większe pole do popisu. Czuł na sobie jego gorące ciało, szybkie, gorące dłonie
przesuwały się po nim, odkrywając coraz to nowe wrażliwe punkty, a zęby delikatnie kąsały
podniecone ciało. Z westchnieniem ulgi przyjął dotyk starszego na swoim członku. Wojtek
obciągał mu ledwo właściwie muskając go dłonią, ale z taką wprawą, że Mikołaj zdał sobie
sprawę, że jak tak dalej pójdzie, to ta przygoda szybko się dla niego skończy i swojego celu nie
osiągnie. Chwycił jego rękę i przyciągnął sobie do ust. Chwycił między wargi jeden palec i ssał.
Na sekundę odwrócił uwagę Wojtka i wtedy skorzystał z tego, siadając między jego udami. O
Boże, a uda to on miał. Jak jakiś pieprzony Achilles. Co on dzisiaj z tymi mitologicznymi
metaforami? Oglądanie w samolocie Troi, najwyraźniej trwale wpłynęło na jego psychikę.
Szybko powrócił jednak od wspomnienia Brada Pitta do swojego skarania boskiego, które
niecierpliwie dawało znać o sobie, wijąc się na łóżku i samemu się sobą zajmując!
- Nie pytam o czym myślałeś, ale skoro wróciłeś - Zanim dokończył, przerwał mu własny
jęk, którego nie zdołał powstrzymać, kiedy śliski język omiótł właśnie jego sutek, a gorąca dłoń
przejęła jego penisa. Po omacku sięgnął po oliwkę, którą na szczęście znalazł w szufladzie.
Mikołaj zabrał mu ją bez słowa, jedną dłonią odkorkował i odchylając się lekko wylał trochę jej
zawartości na brzuch mężczyzny. Starszy aż syknął, kiedy zimny strumyk popłynął wprost w
stronę jego pępka. Mikołaj klęknął między jego nogami. Usta na osamotnionym teraz punkciku
zastąpił palcami, pocierając go i poszczypując, a drugą dłonią rozsmarowywał oliwkę po
napiętym brzuchu, schodząc coraz niżej, aż kręgosłup Wojtka wygiął się instynktownie, chcąc
zbliżyć drżącego członka do Mikołaja. Ten jednak omijał go z dziką satysfakcją i zaczął
rozprowadzać olejek po udach kochanka. Widok błyszczącego ciała przyprawiał go o ciarki. Oh,
jak on dawno się tak nie czuł. Cała złość i rozgoryczenie zamieniło się w pożądanie, które
częściowo znajdowało ujście w dręczeniu poddanego mu teraz Wojtka. Ciągle opóźniał to, na
czym starszemu tak teraz zależało, dołączając teraz drugą rękę do pierwszej. Skóra pod
umykającymi palcami błyszczała w niemrawym świetle latarni, świecącej za oknem. Ich
urywane oddechy sprawiały, że atmosfera robiła się coraz bardziej ciężka, niemal z każdym
powolnym ruchem dłoni młodszego. Ten w końcu jednak sięgnął drugi raz po oliwkę i tym
razem wylał ją wprost na swoje złączone palce. Wojtkowi gorąco zrobiło się na ten widok
momentalnie, a włoski na całym ciele stanęły dęba. Aż nie wierzył, że mu na to pozwala. Nie
czekając na dalsze posunięcia Mikołaja, zgiął nogi, rozsuwając je. Chłopak widząc to, przełknął
ślinę tak głośno, że Wojtek musiał to słyszeć. Dobrze, że nie w głowie mu teraz było nabijanie
się z niego. W końcu ponownie wygodnie umościł się między jego nogami. Pochylając się po
pocałunek, tym razem zupełnie nie tak dziki i brutalny, a bardziej chciwy i powolny, sięgnął w
dół. Przymknął oczy zagłębiając się w jego ciało, nie przestając całować. Wojtek zupełnie nie
zareagował na to. Albo miał wprawę (w co Mikołaj nie mógł uwierzyć), albo jego stalowe nerwy
potrafiły wziąć górę nad tym dyskomfortem, który musiał poczuć. Mikołaj coraz śmielej
pozwalał sobie w pieszczeniu jego wnętrza, dołączając drugi palec, wsuwając je i wysuwając
właściwie do końca. Wreszcie z ust Wojtka wyrwało się westchnienie, satysfakcjonujące
Mikołaja na tyle, że sięgnął po przygotowaną wcześniej prezerwatywę i wręczył ją kochankowi.
Wojtek bez wahania rozerwał opakowanie, wyciągając krążek. Wyciągnął się trochę, żeby
dosięgnąć Mikołaja i szybko rozwinął ją na sączącej się już erekcji. Mikołaj czując ten krótki
wprawny ruch, nie mógł już dłużej czekać. Wysunął z mężczyzny knykcie i jeszcze ostatni raz
użył oliwki, rozsmarowując ją między pośladkami kochanka. Wojtek uniósł się, dając mu lepszy
dostęp, ale Mikołaj pchnął go na materac, unosząc w zamian jego nogę i przewieszając sobie
przez ramię. Obejmował go śliskimi dłońmi, nakierowując swojego członka. Bez ostrzeżenia
pchnął, wchodząc w niego do połowy długości. Na twarzy Wojtka zastygły wszystkie mięśnie,
zęby zacisnął tak, że dziwne, że ich nie pokruszył.
- O Boże - Wzdychał za to za dwoje Mikołaj - O Boże, jak dobrze - Czysta ekstaza, która
ogarnęła go po zagłębieniu się w ciało kochanka zamroczyła mu rzeczywistość. Oddając się
własnej przyjemności niemal o nim zapomniał. Dopiero jęk Wojtka ocucił go na tyle, że
rozchylił powieki i spojrzał na jego skrzywioną minę - Niedobrze? - Spytał żałośnie - Mogę
wyjść - Na dowód tego zaczął się wysuwać, ale Wojtek położył rękę na jego pośladku,
zatrzymując go. Mikołaj niemal odetchnął z ulgą, bo rezygnowanie z tej przyjemności, chyba
by go wykończyło.
- Po. - Starszemu jasne plamy wyskoczyły przed oczami, kiedy Mikołaj poruszył się w nim -
Po prostu się nie ruszaj.
- Jasne - Teraz już uważnie śledził każde drgnienie twarzy drugiego, starając się wyśledzić
moment, kiedy przyzwyczai się do niego - Jesteś cudowny - Nie wiedzieć czemu, przyszło mu
do głowy, że jego głos ukoi kochanka - Tak cudownie ciasny - Wyszeptał, tak jakby w tej chwili
trzeba to było Wojtkowi przypominać - I gorący. Kocham to uczucie - Ciągnął swój monolog,
głaszcząc przy tym brzuch mężczyzny.
- Przestań gadać, bo nie mogę się skupić! - Wysyczał w końcu zirytowany Wojtek, ponownie
wprawiając młodszego w osłupienie. Powoli zaczynał się przyzwyczajać do jego rozdziawionej
w zdziwieniu miny.
- Nad czym niby nie możesz się skupić? - Postanowił dociec.
- Żeby ci nie przywalić w czajnik - Zażartował mężczyzna w odpowiedzi, ale przy okazji
rozluźnił się. Czyli rozmowa jednak pomogła! Obaj zamilkli a Wojtek zabrał rękę z pośladków
kochanka, co ten potraktował jako przyzwolenie. Tym razem wsunął się wolniej, ale za to do
końca. Wojtek znowu syknął, ale nic nie powiedział, więc Mikołaj nie przerwał. Po kilku
"kontrolnych" pchnięciach, zarzucił sobie jego nogi na ramiona i pierwszy raz od dłuższego
czasu sięgnął po pocałunek. Wolne, ale mocne ruchy zsynchronizowali swoje języki, a młodszy
po chwili znalazł, jak mu się wydawało, idealny rytm. Wojtek ciągle miał jednak wrażenie, że
po trochę zawstydzającym dla niego początku (Bóg mu świadkiem, nie spodziewał się, że aż
tak zareaguje! Bardzo dawno tego tak nie robił, ale przecież nie był jakąś dziewicą). Mikołaj
trochę obawiał się pójść na całość. Jego ruchy były mocne, ale jednak ostrożne i ciągle
uważnie mu się przyglądał. Poczuł się jak jakaś cnotka niewydymka i nie mógł tego tak
zostawić!
- Obejmij mnie za szyję - Poinstruował Mikołaja, nagle przerywając ciszę. Chłopak zrobił to
bez sprzeciwu, a Wojtek postawił nogi na materac. Zanim kochanek zaprotestował, albo
chociażby się zdziwił, on jakimś ekwilibrystycznym posunięciem obrócił ich tak, że nagle to on
był teraz na górze. Mikołaj pewnie roześmiałby się, gdyby nie to, że przez tę zmianę pozycji,
doznania, które mu zaoferował, wsuwając i wysuwając go z siebie prawie do samego końca,
jeszcze mocniej i głębiej niż im się obu wydawało możliwe. Teraz Wojtek był tym
kontrolującym sytuację, odchylił się, dłonie opierając przy jego łydkach i oddychał głęboko,
zagłębiając go w swoje ciało. Cała krew buzowała teraz w ich lędźwiach, wyrywając z ust jęki i
westchnienia, które obudziły zapewne z pół bloku. Wojtek ujeżdżał go teraz jak chciał
(spełniając tym samym swoje słowa o tym, że we własnym łóżku to on rządzi) dając sobie i
jemu maksimum przyjemności. Mikołaj ledwo wytrzymywał nadane tempo, próbując jeszcze
trochę odwlec finisz. Kiedy na moment Wojtek trochę zwolnił, ten podniósł się i podciągnął
nogi, tak, że teraz mógł objąć kochanka ramionami bez problemu. Zamiast tego, sięgnął
jednak między nich i zabrał się za jego penisa. Wojtek uśmiechnął się zadowolony i zmęczony.
Policzki miał zaczerwienione, czoło wilgotne od potu, a usta rozchylone i spuchnięte od
pocałunków. Mikołaj wolną ręką przyciągnął go za kark, ale zamiast pocałować, oparł tylko ich
czoła o siebie. Wojtek doprowadził go już prawie na szczyt, a teraz, kiedy młodszy obciągał mu
energicznie i starszy też był blisko.
- Trochę szybciej - Wyjęczał kochankowi do ucha, właściwie błagając tym o orgazm, który
lekarz chętnie mu dał. Mikołaj doszedł w nim, z krzykiem zduszonym przez usta Wojtka.
Młodszy też przyspieszył swoje ruchy i zanim jego własny orgazm odszedł w zapomnienie,
Wojtek doszedł, oblepiając jego brzuch i dłoń spermą. Mężczyzna odczekał chwilę i powoli
zszedł z Mikołaja, który opadł na plecy, ciągnąc go za sobą. Teraz oblepieni byli już obaj.
Uspakajali przyspieszone i ciężkie oddechy, aż nagle Mikołaj roześmiał się. Wojtek patrzył na
niego z politowaniem, nie chcąc nawet wnikać co go tak wyjątkowo bawi.
- Złaź ze mnie - Młodszy ciągle się śmiejąc, zepchnął z siebie mężczyznę - Powinienem ci
zrobić taką orgazmiczną fotę i pokazywać za każdym razem jak się rządzisz - Ciągle rechotał,
ale przytulił się do kochanka.
- Odsuń się, cały się kleisz - Starszy próbował się wysupłać z pościeli, którą skotłowali i jego
rąk.
- A ty niby nie?! - Żachnął się Mikołaj na żarty - Świta! - Zorientował się niespodziewanie,
spoglądając za okno.
- Brawo Sherlocku - Pokręcił głową Wojtek - Idź się wykąp, wtedy się będziesz mógł okazać
wdzięcznością - Wyszczerzył się, widząc, już po raz chyba dziesiąty dzisiaj, tę zszokowaną
minę.
- Nie odzywam się do ciebie - Udając focha, obrócił się do kochanka tyłem.
- Obiecujesz? - Zażartował Wojtek, ulegając i przytulając się do jego pleców. Mikołaj cieszył
się, że on nie widzi teraz jego usatysfakcjonowanej miny. Zamknął oczy, uspakajając się
zupełnie. Czuł na plecach coraz spokojniej i wolniej bijące serce Wojtka i jego coraz wolniejszy
oddech - mężczyzna zasypiał. Mikołajowi było dobrze. Zmęczony, spełniony, obolały i objęty
przez silne ramię czuł się po prostu dobrze.
Oczywiście do momentu, w którym sam chciał zapaść w sen. Był wykończony całym tym
emocjonującym dniem, ale zwyczajnie nie mógł zasnąć, przez te swoje myśli. Głupi głupek z
głupią, za późno odzywającą się moralnością! Miał kochanka. Miał kochanka z którym zdradzał
swojego wieloletniego, umierającego partnera. I ten partner, jakby wszystkiego było mało, o
tym wiedział. Mogę usłyszeć "Amen" bracia? Po prostu świetnie. Z oddanego, kochającego
partnera, zamienił się w skurwysyna.
- Nie myśl o tym - Niespodziewanie usłyszał szept przy swoim uchu. Słyszał głosy?!
Odwrócił głowę i zobaczył otwarte oczy Wojtka.
- Myślałem, że śpisz - Obrócił się cały, wyplątując z ramion starszego.
- Chciałem, ale myślisz tak intensywnie, że to aż słychać - Uśmiechnął się, jakby trochę
uspakajająco.
- Co ja robię? - Spytał rozżalony, dzieląc się swoimi rozterkami.
- Myślisz o sobie - Zapewnił go Wojtek, mając nadzieję, że dobrze robi. Sugerowanie
egoizmu takiemu altruiście mogło się źle skończyć. Mikołaj jednak nie odpowiedział, patrząc
wciąż badawczo - Chcesz coś na sen? - Spytał Wojtek po chwili krępującego milczenia.
- Nie - Odpowiedział po chwili wahania, biorąc go za rękę. Wojtek splótł ich palce, a drugą
ręką przyciągnął go do siebie, opierając jego głowę o swój bark. Szlag by to. Spojrzał na jego
zasmuconą twarz. Szlag by trafił jego i jego galopujące uczucia! I Mikołaja też szlag.
- Zajmę się Mateuszem, załatwię mu najlepszą opiekę - Rzucił nagle, jakby w powietrze, nie
patrząc już na zaskoczonego Mikołaja - A potem. - Zaakcentował to "potem", tak, że Mikołaj
domyślił się od razu o co mu chodzi. Spuścił wzrok i spojrzał mu w oczy - A potem zajmę się
tobą.
KONIEC