4
14A
Mary Balogh Pojedynek
T³umaczy³a Bogumi³a Nawrot
5
1
O
wego wiosennego poranka dwaj d¿entelmeni w samych koszulach
mimo rzekiego porannego powietrza stanêli, by siê nawzajem powy-
strzelaæ. Przynajmniej taki mieli zamiar. Stali naprzeciw siebie na mo-
krej od rosy murawie w ustronnym zak¹tku londyñskiego Hyde Parku
i patrzyli w ró¿ne strony, ignoruj¹c obecnoæ przeciwnika, póki nie na-
dejdzie chwila, by wycelowaæ pistolety i wypaliæ.
Nie byli sami, brali bowiem udzia³ w pojedynku honorowym i zgod-
nie z kodeksem przestrzegali obowi¹zuj¹cych regu³. Rêkawica zosta³a
rzucona, choæ nie w dos³ownym tego s³owa znaczeniu, i sekundanci obu
stron ustalili warunki spotkania o wicie. Oprócz sekundantów stawi³ siê
równie¿ lekarz i grupka mê¿czyzn, którzy tego dnia wczeniej wstali z ³ó-
¿ek albo jeszcze nie po³o¿yli siê spaæ po hulankach nocy specjalnie
po to, aby byæ wiadkami, jak dwaj d¿entelmeni spróbuj¹ nawzajem po-
³o¿yæ kres swemu ¿yciu.
Jeden z pojedynkuj¹cych siê, ten, który za¿¹da³ satysfakcji, ni¿szy i bar-
dziej krêpy, przytupywa³ nogami, porusza³ palcami i oblizywa³ spierzchniête
usta. Zasch³o mu w gardle i by³ niemal tak bia³y, jak jego koszula.
Tak, mo¿esz go spytaæ rzuci³ sekundantowi przez zaciniête zêby,
na pró¿no staraj¹c siê powstrzymaæ ich szczêkanie. Nie przypuszczam,
¿e siê zgodzi, ale w takich sprawach trzeba siê zachowaæ jak nale¿y.
Jego sekundant energicznym krokiem podszed³ do drugiego sekun-
danta, by mu przekazaæ pytanie, a ten z kolei zwróci³ siê do drugiego
6
z pojedynkuj¹cych siê. Wysoki, elegancki d¿entelmen korzystnie wygl¹-
da³ bez fraka. Pod nieskazitelnie bia³¹ koszul¹ wyranie rysowa³y siê silne
ramiona i tors, a obcis³e spodnie i buty z cholewami podkrela³y smuk³oæ
d³ugich nóg. Wypielêgnowanymi d³oñmi o cienkich palcach z nonszalan-
cj¹ g³adzi³ koronki mankietów, prowadz¹c jednoczenie zdawkow¹ roz-
mowê z przyjació³mi.
Oliver trzêsie siê jak liæ osiki zauwa¿y³ baron Pottier, spogl¹daj¹c
przez monokl. Z trzydziestu kroków nie trafi nawet w stodo³ê, Tresham.
I dzwoni zêbami tak, ¿e a¿ echo niesie doda³ wicehrabia Kimble.
Zamierzasz go zabiæ, Tresham? spyta³ m³ody Maddox, ci¹gaj¹c
na siebie zimne, aroganckie spojrzenie zagadniêtego.
Chyba po to staje siê do pojedynku, prawda? odpar³.
Potem jak zwykle niadanie w klubie Whitea, Tresh? zagadn¹³
wicehrabia Kimble. Mo¿e póniej odwiedzimy stadninê Tattersalla?
zaproponowa³. Mam na oku now¹ parê siwków do karykla.
Jak tylko siê z tym uporam. Mê¿czyzna przesta³ poprawiaæ man-
kiety i przerwa³ rozmowê na widok sekundanta. No i jak tam, Conan?
zapyta³ z lekkim zniecierpliwieniem. Co jest powodem opónienia? Mu-
szê wyznaæ, ¿e ju¿ zg³odnia³em i nie mogê siê doczekaæ niadania.
Sir Conan Brougham przywyk³ do niezachwianej pewnoci siebie
przyjaciela. By³ jego sekundantem podczas trzech poprzednich pojedyn-
ków. Ze wszystkich Tresham wyszed³ bez najmniejszego zadraniêcia,
po czym jakby nigdy nic udawa³ siê na obfite niadanie, tak opanowany,
jakby rano odby³ tylko przeja¿d¿kê po parku.
Lord Oliver jest gotów zadowoliæ siê odpowiednio sformu³owa-
nymi przeprosinami powiedzia³.
Rozleg³y siê szydercze okrzyki znajomych Treshama.
Oczami tak ciemnymi, ¿e wiele osób bra³o je za czarne, ksi¹¿ê spoj-
rza³ na sir Conana. ¯adne emocje nie odbi³y siê na poci¹g³ej, aroganc-
kiej, przystojnej twarzy, jedynie jedna brew lekko siê unios³a.
Wyzwa³ mnie na pojedynek, bo przyprawi³em mu rogi, ale gotów
jest zadowoliæ siê przeprosinami? spyta³. Chyba nie potrzebujesz
mojej odpowiedzi? Czy w ogóle musia³e siê do mnie zwracaæ z tym py-
taniem?
Mo¿e warto rozwa¿yæ tê propozycjê poradzi³ przyjaciel. Nie-
sumiennie wywi¹za³bym siê ze swoich obowi¹zków sekundanta, gdybym
ci tego nie zaleca³, Tresham. Oliver ca³kiem przyzwoicie strzela.
Wiêc niech tego dowiedzie, zabijaj¹c mnie odpar³ beztrosko Tre-
sham. I niech to nast¹pi w ci¹gu kilku minut, a nie godzin, mój drogi
przyjacielu. Widzowie okazuj¹ wyrane oznaki znudzenia.
7
Sir Conan pokrêci³ g³ow¹, wzruszy³ ramionami i oddali³ siê, by poin-
formowaæ wicehrabiego Russella, sekundanta lorda Olivera, ¿e jego ksi¹-
¿êca moæ ksi¹¿ê Tresham nie widzi potrzeby przepraszania lorda Olivera.
Nie pozosta³o wiêc nic innego, jak przyst¹piæ do pojedynku. Wice-
hrabiemu Russellowi szczególnie zale¿a³o na tym, by jak najszybciej za-
koñczyæ awanturê. Nawet ten ustronny zak¹tek Hyde Parku by³ zbyt
uczêszczanym miejscem, by staczaæ w nim pojedynki zabronione pra-
wem. Powinni raczej rozstrzygn¹æ ten zatarg w Wimbledonie. Ale lord
Oliver nalega³, by rzecz odby³a siê w parku.
Na³adowano pistolety i obaj sekundanci starannie je sprawdzili. Wi-
dzowie zamilkli, przeciwnicy wziêli broñ, unikaj¹c nawzajem swojego
wzroku. Stanêli plecami do siebie i na uzgodniony znak ruszyli przed
siebie, by odmierzyæ krokami wymagan¹ odleg³oæ, po czym wykonali
pó³obrót. Starannie wycelowali i czekali, a¿ wicehrabia Russell opuci
bia³¹ chusteczkê, co stanowi³o sygna³ do oddania strza³u.
Cisza by³a niemal namacalna.
A potem dwie rzeczy wydarzy³y siê jednoczenie.
Wicehrabia opuci³ chusteczkê.
I rozleg³ siê czyj krzyk.
Staæ! zawo³a³ kto. Staæ!
G³os kobiety dobieg³ od strony kêpy drzew, rosn¹cych w pewnej od-
leg³oci. Da³y siê s³yszeæ pe³ne oburzenia komentarze zebranych, którzy
przed chwil¹ stali cicho i bez ruchu, by nie rozpraszaæ przeciwników.
Ksi¹¿ê Tresham, zaskoczony i z³y, opuci³ praw¹ rêkê i odwróci³ siê,
by spiorunowaæ wzrokiem osobê, która w takiej chwili mia³a zak³óciæ
ciszê.
Lord Oliver, który te¿ zawaha³ siê na chwilê, szybko wycelowa³
i strzeli³.
Kobieta znów krzyknê³a przeraliwie.
Jego ksi¹¿êca moæ nie upad³. W pierwszej chwili nawet nie zauwa-
¿ono, ¿e zosta³ trafiony. Ale potem na spodniach, trzy, cztery centymetry
nad idealnie wyglansowanym butem pojawi³a siê jasnoczerwona plama
jakby wymalowana d³ugim pêdzlem przez czyj¹ niewidzialn¹ rêkê.
Skandal! zawo³a³ baron Pottier, stoj¹cy z boku. Wstyd siê,
Oliver!
Równie¿ pozostali potêpiali cz³owieka, który w niegodny sposób
wykorzysta³ chwilê nieuwagi przeciwnika.
Sir Conan ruszy³ w stronê ksiêcia. Purpurowa plama ros³a, lekarz
siêgn¹³ po torbê. Ale jego ksi¹¿êca moæ da³ znak lew¹ rêk¹, by powstrzy-
maæ wszystkich, a potem podniós³ praw¹ rêkê i wycelowa³. Pistolet w jego
8
d³oni nawet nie drgn¹³. Na twarzy mê¿czyzny nie malowa³o siê nic poza
najwy¿szym skupieniem, gdy zmru¿ywszy oczy wpatrywa³ siê w prze-
ciwnika, który móg³ tylko staæ i czekaæ na mieræ.
Trzeba przyznaæ, ¿e lord Oliver sta³ nieruchomo, chocia¿ opuszczo-
na wzd³u¿ cia³a rêka, w której trzyma³ pistolet, wyranie dr¿a³a.
Znów zapad³a cisza. Milcza³a te¿ nieznajoma. Napiêcie by³o wprost
nie do zniesienia.
I wtedy ksi¹¿ê Tresham, tak jak to robi³ podczas wszystkich poje-
dynków, w których bra³ udzia³, zgi¹³ rêkê w ³okciu i wystrzeli³ w powie-
trze.
Czerwona plama na spodniach szybko siê powiêksza³a.
Trzeba by³o ¿elaznej si³y woli, by nie upaæ. Czu³, jak tysi¹ce igie³
wbijaj¹ mu siê w nogê. Ale chocia¿ uwa¿a³, ¿e lord Oliver wypali³ z pisto-
letu w chwili, gdy prawdziwy d¿entelmen czeka³by, a¿ od nowa rozpocz-
nie siê przerwany pojedynek, Jocelyn Dudley, ksi¹¿ê Tresham, nawet przez
chwilê nie mia³ zamiaru zabiæ, a nawet raniæ przeciwnika. Chcia³ tylko,
¿eby Oliver obla³ siê zimnym potem, ¿eby ca³e ¿ycie przemknê³o mu przed
oczami, ¿eby myla³ ze strachem, czy ten jeden jedyny raz ksi¹¿ê, s³yn¹cy
z celnego oka, ale równie¿ znany z tego, ¿e podczas pojedynków z pogard¹
strzela w powietrze, post¹pi wbrew swym zasadom.
Ledwie wystrzeli³ i rzuci³ pistolet na wilgotn¹ murawê, ju¿ w ca³ym
ciele czu³ uk³ucia igie³ek. Cierpienie ogarnê³o go ca³ego i tylko dlatego
utrzymywa³ siê na nogach, ¿e za nic w wiecie nie chcia³ daæ Oliverowi
podstawy do przechwa³ek, i¿ uda³o mu siê doprowadziæ do tego, ¿e jego
przeciwnik upad³ na ziemiê.
By³ te¿ wci¹¿ z³y. W³aciwie to ma³o powiedziane. By³ wciek³y
i wy³adowa³by zapewne wciek³oæ na Oliverze, gdyby nie uzna³, ¿e
mo¿e j¹ wy³adowaæ na kim innym.
Odwróci³ g³owê i zmru¿ywszy oczy spojrza³ tam, gdzie przed chwil¹
sta³a kobieta, która krzycza³a. To z pewnoci¹ jaka s³u¿¹ca, której wcze-
snym rankiem polecono co za³atwiæ; zapomnia³a o jednej z podstawo-
wych zasad, obowi¹zuj¹cych s³u¿bê ¿e nale¿y pilnowaæ w³asnego nosa
i nie wtykaæ go w cudze sprawy. Trzeba daæ dziewczynie nauczkê, której
nigdy nie zapomni.
Dziewczyna wci¹¿ sta³a jak sparali¿owana, patrz¹c na niego. Obie
rêce przycisnê³a do ust, chocia¿ ju¿ przesta³a krzyczeæ. Szkoda, ¿e to
kobieta. Mia³ ochotê wych³ostaæ intruza, zanim zajm¹ siê jego nog¹. Bo-
la³a go jak diabli!
9
Zaledwie przed chwil¹ wypali³ z pistoletu i rzuci³ go na ziemiê. Broug-
ham i lekarz biegli w jego stronê. wiadkowie pojedynku rozmawiali
podnieceni. G³os jednego dobiega³ go wyranie.
Dobra robota, Tresh wo³a³ wicehrabia Kimble. Szkoda by³o
kuli na ³obuza.
Jocelyn, nie odrywaj¹c wzroku od kobiety, stoj¹cej pod drzewami,
znów podniós³ lew¹ rêkê, a praw¹ skin¹³ w³adczo na nieznajom¹.
Gdyby by³a m¹dra, odwróci³aby siê i uciek³a. Nie móg³ jej teraz go-
niæ, a w¹tpi³, czy ktokolwiek z obecnych sk³onny by³ pobiec za skromn¹,
szaro ubran¹ s³u¿¹c¹.
Okaza³o siê jednak, ¿e nie jest m¹dra. Ruszy³a niepewnie w jego
stronê, potem przyspieszy³a kroku i podesz³a blisko.
Jest pan g³upcem! krzyknê³a gniewnie, nie bacz¹c na swoj¹ mi-
zern¹ pozycjê spo³eczn¹ i konsekwencje takiego odezwania siê do jedne-
go z panów tego wiata. To zupe³na bzdura! Czy nie ma pan za grosz
szacunku dla swego ¿ycia, by wdawaæ siê w g³upi pojedynek? Do tego
zosta³ pan ranny. W³aciwie powinnam powiedzieæ, ¿e dobrze panu tak.
Zmru¿y³ oczy, uparcie staraj¹c siê nie zwracaæ uwagi na pulsuj¹cy
ból w nodze, który niemal uniemo¿liwia³ mu dalsze stanie na niej.
Milcz! rozkaza³ zimno. Gdybym zgin¹³ tego ranka, na pewno
nie ciebie by za to powieszono. A ty nie masz doæ szacunku dla swego
¿ycia, by nie mieszaæ siê w nie swoje sprawy?
Na jej policzki wyst¹pi³y rumieñce gniewu, ale us³yszawszy jego s³o-
wa, zblad³a i wpatrywa³a siê w niego wielkimi oczami, mocno zacisn¹w-
szy usta, tak ¿e utworzy³y cienk¹ liniê.
Tresham, zajmijmy siê twoj¹ nog¹, przyjacielu powiedzia³ sto-
j¹cy nieopodal sir Conan. Tracisz krew. Pozwól, ¿e razem z Kimbleem
przeniesiemy ciê na koc, który lekarz roz³o¿y³ na trawie.
Przeniesiecie mnie? Jocelyn rozemia³ siê drwi¹co. Nie spuszcza³
oczu z nieznajomej. Ty pomo¿esz mi dojæ na koc zwróci³ siê do niej.
Tresham Sir Conan by³ wyranie zirytowany.
Idê do pracy powiedzia³a dziewczyna. Spóniê siê, jeli siê nie
pospieszê.
Ale Jocelyn ju¿ wspar³ siê na jej ramieniu. I to mocniej, ni¿ zamie-
rza³. Kiedy w koñcu zrobi³ krok i przeniós³ ciê¿ar cia³a na drug¹ nogê,
poczu³ taki ból, przy którym dotychczasowy wyda³ siê fraszk¹.
To wszystko przez ciebie, moja droga oznajmi³ ponuro i zrobi³
kolejny niepewny krok w stronê lekarza. Nagle wyda³o mu siê, ¿e dzieli
go od niego ogromna odleg³oæ. I dlatego pomo¿esz mi i bêdziesz trzy-
ma³a jêzyk za zêbami.
10
Lord Oliver w³o¿y³ kamizelkê i frak. Wicehrabia Russell schowa³
jego pistolet i min¹³ Jocelyna, by podnieæ z ziemi drugi.
By³oby lepiej zauwa¿y³a dziewczyna gdyby schowa³ pan dumê
do kieszeni i pozwoli³ przyjacio³om pomóc sobie.
Nie zachwia³a siê pod jego ciê¿arem. By³a doæ wysoka i szczup³a,
ale nie wygl¹da³a na w¹t³¹. Niew¹tpliwie przywyk³a do ciê¿kiej pracy
fizycznej i chyba te¿ do szturchañców i razów za zuchwa³e zachowanie.
Nigdy nie s³ysza³ podobnych s³ów z ust s³u¿¹cej.
Niemal zemdla³, nim dotar³ na koc, roz³o¿ony przez lekarza na tra-
wie pod dêbem.
Proszê siê po³o¿yæ, wasza ksi¹¿êca moæ poleci³ doktor. Zoba-
czê, jakie odniós³ pan obra¿enia. Nie podoba mi siê ta rana. Straci³ pan
du¿o krwi. Obawiam siê, ¿e trzeba bêdzie amputowaæ nogê.
Lekarz, emerytowany chirurg wojskowy, który przyby³ na probê
lorda Olivera, mówi³ jak golibroda, który znalaz³ kêpkê w³osów, ró¿ni¹-
cych siê od pozosta³ych, i zaleca³ ich wyrwanie. Prawdopodobnie ka¿d¹
dolegliwoæ fizyczn¹ leczy³ puszczaniem krwi i amputowaniem koñczyn.
Jocelyn zakl¹³ siarczycie.
Nie mo¿e pan tego oceniæ na podstawie pobie¿nych oglêdzin
powiedzia³a bezczelnie s³u¿¹ca ani g³osiæ takich okropnych twierdzeñ.
Conan, przyprowad mojego konia. Jocelyn mocno zacisn¹³
zêby, by zapanowaæ nad bólem, ale nie na wiele siê to zda³o.
Przyjaciele zebrani wko³o niego zaprotestowali zgodnym chórem.
Przyprowadziæ mu konia? To przecie¿ szaleñstwo.
Tresham, przyjecha³em powozem. Wróæ nim do domu. Ka¿ê wo-
nicy, ¿eby tu zajecha³.
Daj spokój, Brougham. Odebra³o mu chyba rozum.
Zuch z ciebie, Tresham. Poka¿ im, z jakiej jeste ulepiony gliny,
stary druhu.
Do kroæset diab³ów, przyprowadcie mojego konia! wycedzi³
Jocelyn przez zaciniête zêby. Tak mocno trzyma³ siê ramienia dziewczy-
ny, ¿e ma³o nie zmia¿d¿y³ jej koci.
Spóniê siê denerwowa³a siê nieznajoma. Z ca³¹ pewnoci¹
stracê pracê.
I dobrze ci tak. W g³osie Jocelyna nie by³o ani cienia wspó³czu-
cia. Jeden z przyjació³ poszed³ po konia, choæ lekarz zacz¹³ gor¹co prote-
stowaæ.
Doæ tego! rzuci³ Jocelyn. Wezwê do Dudley House swojego
lekarza. Za bardzo sobie ceni przysz³¹ karierê, by proponowaæ mi ucina-
nie nogi. Pomó¿ mi dosi¹æ konia, dziewczyno.
11
Ale nim zd¹¿y³ siê odwróciæ, pojawi³ siê przed nim lord Oliver.
Wiedz, ¿e nie czujê siê usatysfakcjonowany, Tresham powie-
dzia³ dr¿¹cym g³osem, jakby to on zosta³ ranny. Niew¹tpliwie wykorzy-
stasz fakt, ¿e dziewczyna odwróci³a twoj¹ uwagê, by znies³awiæ moje
dobre imiê. I wszyscy bêd¹ siê ze mnie wymiewaæ, gdy wyjdzie na jaw,
¿e rozmylnie odda³e strza³ w powietrze.
To wola³by raczej zgin¹æ? Jocelynowi wydawa³o siê, ¿e mieræ
jest czym jak najbardziej po¿¹danym. Jeszcze chwila, a straci przytom-
noæ, jeli nie zapanuje nad sob¹ ca³¹ si³¹ woli.
W przysz³oci trzymaj siê z daleka od mojej dziewczyny, jeli ci
¿ycie mi³e oznajmi³ lord Oliver. Nastêpnym razem mo¿e nie zgodzê
siê na pojedynek, ale zastrzelê jak psa, bo tylko na to zas³ugujesz.
I ruszy³, nie czekaj¹c na odpowied, przy wtórze okrzyków: Skan-
dal! wydawanych przez obecnych, z których czêæ niew¹tpliwie by³a
rozczarowana, ¿e nie zobaczy, jak chirurg da pokaz swoich umiejêtnoci
na trawniku w Hyde Parku.
Mój koñ. Jocelyn znów zacisn¹³ rêkê na ramieniu dziewczyny
i zrobi³ kilka kroków w kierunku konia, którego Conan trzyma³ za uzdê
przy samym pysku.
Ksiêciu z pewnoci¹ nie uda³oby siê dosi¹æ rumaka, gdyby nie cho-
dzi³o o jego honor i gdyby nie pomoc milcz¹cego, ale pe³nego dezapro-
baty przyjaciela. Jocelyn dziwi³ siê, ¿e jedna ma³a rana mo¿e wywo³aæ
tak przejmuj¹cy ból. A czeka³y go gorsze mêczarnie. Kula utkwi³a w ³yd-
ce. I mimo tego, co powiedzia³ lekarzowi, wcale nie by³ pewien, czy nogê
da siê uratowaæ. Zazgrzyta³ zêbami i wzi¹³ od Conana wodze.
Pojadê z tob¹, stary durniu mrukn¹³ szorstko przyjaciel.
A ja pojadê z drugiej strony zaoferowa³ siê wicehrabia Kimble.
Dziêki temu podtrzymamy ciê niezale¿nie od tego, na któr¹ stronê po-
stanowisz siê osun¹æ. Dobra robota, Tresh, stary druhu. S³usznie przytar-
³e nosa temu konowa³owi.
Dziewczyna patrzy³a uwa¿nie na Jocelyna.
Spóni³am siê przynajmniej pó³ godziny stwierdzi³a. A wszyst-
ko przez pana, pañski g³upi zatarg i jeszcze g³upszy pojedynek.
Jocelyn siêgn¹³ do kieszeni, ale przypomnia³ sobie, ¿e wci¹¿ ma na
sobie jedynie koszulê, spodnie i buty z cholewami.
Conan, wyjmij mi z kieszeni fraka suwerena i rzuæ go tej panience
powiedzia³ cierpko. Powinien z nawi¹zk¹ wynagrodziæ jej stratê za-
robku za pó³ godziny pracy.
Ale dziewczyna ju¿ odwróci³a siê na piêcie i sz³a przez trawnik, ob-
ruszona.
12
Bogu dziêki panny s³u¿¹ce nie wyzywaj¹ ksi¹¿¹t na pojedynki,
Tresham zauwa¿y³ baron Pottier, spogl¹daj¹c za ni¹ przez monokl.
Inaczej jutro rano znów musia³by siê tu zjawiæ zachichota³. I wiesz
co, nie postawi³bym na ciebie.
Od tej chwili Jocelyn nie powiêci³ jej ju¿ ani jednej myli. Ca³y
skupiony by³ na sobie na swym bólu i koniecznoci dotarcia do domu
przy Grosvenor Square, zanim nieprzytomny spadnie z konia.
Jane Ingleby przez dwa tygodnie szuka³a pracy. Kiedy ju¿ pogodzi³a
siê z tym, ¿e w ca³ym Londynie nie ma nikogo, do kogo mog³aby zwróciæ
siê o pomoc, i z tym, ¿e nie mo¿e wróciæ tam, sk¹d przyby³a, gdy dotar³o
do niej, ¿e niewielka suma pieniêdzy, jak¹ dysponowa³a, starczy najwy-
¿ej na miesi¹c, nawet jeli bêdzie bardzo oszczêdnie gospodarowaæ, za-
czê³a poszukiwania. Chodzi³a od sklepu do sklepu, od agencji do agencji.
W koñcu, kiedy szybko topniej¹ce zasoby pieniê¿ne pog³êbi³y para-
li¿uj¹cy strach, spowodowany innymi przyczynami, znalaz³a zatrudnie-
nie u modystki. Wi¹za³o siê ono z koniecznoci¹ wielogodzinnej, nudnej
pracy dla grymanej pracodawczyni o przykrym usposobieniu, znanej
wród swych klientek jako Madame de Laurent i s³yn¹cej z francuskiego
akcentu oraz francuskiej sk³onnoci do przesadnej gestykulacji. Prawdê
mówi¹c, gdy tylko modystka znalaz³a siê w pracowni na zapleczu sklepu,
zaczyna³a siê pos³ugiwaæ najczystsz¹ londyñsk¹ gwar¹, a wynagrodzenie
by³o ¿a³onie niskie.
Lecz przynajmniej mia³a pracê. Co tydzieñ dostanie doæ pieniêdzy,
by utrzymaæ siê przy ¿yciu i zap³aciæ czynsz za malutki pokoik, który
znalaz³a w nêdznej dzielnicy.
Pracowa³a od dwóch dni. A dzi, trzeciego dnia, tak bardzo siê spó-
ni³a. Ba³a siê myleæ, co to mo¿e oznaczaæ, chocia¿ mia³a przecie¿ uspra-
wiedliwienie. Nie by³a jednak pewna, czy Madame de Laurent zechce
s³uchaæ jakichkolwiek t³umaczeñ.
Nie zechcia³a. W piêæ minut po wejciu do sklepu, Jane pospiesznie
z niego wysz³a.
Pojedynkuj¹cy siê d¿entelmeni powiedzia³a Madame, podpar³-
szy siê pod boki, kiedy Jane wszystko jej opowiedzia³a. Nie urodzi³am
siê wczoraj, kochana. D¿entelmeni ju¿ siê nie pojedynkuj¹ w Hyde Par-
ku. Jad¹ w tym celu do Wimbledonu.
Jane nie potrafi³a podaæ nazwisk d¿entelmenów. Wiedzia³a jedynie,
¿e ten, który zosta³ ranny ciemnow³osy, arogancki i o przykrym usposo-
bieniu nazywa³ siê Tresham. I mieszka³ w Dudley House.
13
Przy Grosvenor Square? Och, Tresham! wykrzyknê³a Madame,
wyrzucaj¹c rêce w górê. Có¿, teraz wszystko jasne. Trudno znaleæ
wiêkszego lekkoducha i ryzykanta od Treshama. To diabe³ wcielony.
Jane odetchnê³a z ulg¹. A wiêc Madame jednak jej wierzy. Ale pra-
codawczyni nagle odrzuci³a g³owê do ty³u i rozemia³a siê pogardliwie.
Rozejrza³a siê po pracowni i wszystkie dziewczêta, zawsze pragn¹ce siê
jej przypodobaæ, wybuchnê³y równie pogardliwym miechem.
Chcesz, ¿ebym uwierzy³a, ¿e ksi¹¿ê Tresham potrzebowa³ pomo-
cy prostej midinetki, poniewa¿ dosta³ kulkê w nogê? spyta³a. Pytanie to
by³o czysto retoryczne. Nie czeka³a na odpowied. Nie rób ze mnie
idiotki, z³ociutka. Zobaczy³a zbiegowisko, wiêc przystanê³a, ¿eby siê
pogapiæ, prawda? Czy zdjêli mu spodnie, by opatrzyæ nogê? Nawet rozu-
miem ciê, ¿e siê zatrzyma³a, ¿eby na to popatrzeæ.
Dziewczêta znów zachichota³y, a Jane zarumieni³a siê trochê ze
wstydu, a trochê ze z³oci.
Uwa¿a pani, ¿e k³amiê? spyta³a nierozwa¿nie.
Madame de Laurent po prostu zatka³o. Przygl¹da³a siê jej przez chwi-
lê, nim w koñcu powiedzia³a:
Tak, panno M¹draliñska. W³anie tak uwa¿am. I nie jeste mi ju¿
potrzebna. Chyba ¿e Urwa³a, by spojrzeæ na dziewczêta i umiech-
nê³a siê kpi¹co. Chyba ¿e przyniesiesz mi licik, podpisany osobicie
przez ksiêcia Tresham, potwierdzaj¹cy twoj¹ historyjkê.
Dziewczêta rozemia³y siê, a Jane odwróci³a siê na piêcie i wysz³a
z pracowni. Dopiero po kilku krokach uwiadomi³a sobie, ¿e nawet siê
nie upomnia³a o wynagrodzenie za dwa przepracowane dni.
Co teraz? Czy ma wróciæ do agencji, dziêki której znalaz³a zajêcie?
Po przepracowaniu zaledwie dwóch dni? Ju¿ wczeniej mia³a trudnoci
ze znalezieniem pracy, nie mog³a przecie¿ przedstawiæ ¿adnych referen-
cji i pochwaliæ siê dowiadczeniem zawodowym. A od braku referencji
i dowiadczenia jeszcze gorsza jest utrata pracy po dwóch dniach za spó-
nienie i k³amstwo.
Ostatnie pieni¹dze wyda³a trzy dni temu na jedzenie, które mia³o jej
wystarczyæ do dnia wyp³aty, i na tani¹ sukienkê, któr¹ mia³a na sobie.
Przystanê³a nagle na chodniku, ogarniêta panik¹, i kolana siê pod ni¹
ugiê³y. Co robiæ? Dok¹d iæ? Nie mia³a pieniêdzy, nawet gdyby ponie-
wczasie postanowi³a odszukaæ Charlesa. Nie staæ jej by³o nawet na wy-
s³anie listu. I bardzo mo¿liwe, ¿e ju¿ jej poszukiwano. Spêdzi³a w Lon-
dynie ponad dwa tygodnie, a nie robi³a nic, by zatrzeæ za sob¹ lady. Kto
móg³ j¹ ledziæ, szczególnie ¿e
Zblad³a na sam¹ myl o tym.
14
W ka¿dej chwili spodziewa³a siê ujrzeæ znajom¹ twarz i wypisan¹
na niej prawdê ¿e istotnie jest ledzona. W dodatku straci³a szansê roz-
p³yniêcia siê w anonimowym wiecie ludzi pracy.
Czy powinna poszukaæ innej agencji i ukryæ to, co robi³a przez ostat-
nich kilka dni? Czy istnia³y jeszcze jakie agencje, których nie odwiedzi-
³a przynajmniej kilkakrotnie?
Za¿ywny, spiesz¹cy dok¹d jegomoæ wpad³ na ni¹, krzykn¹³ co ze
z³oci¹ i poszed³ dalej. Jane potar³a bol¹ce ramiê i poczu³a, jak wzbiera
w niej gniew nie po raz pierwszy tego dnia. Najpierw rozz³oci³ j¹ poje-
dynkuj¹cy siê d¿entelmen o przykrym usposobieniu ksi¹¿ê Tresham.
Potraktowa³ j¹ jak przedmiot, jak kogo, dla którego jedyn¹ racj¹ bytu
jest us³ugiwanie mu. Potem wciek³a siê na Madame, która zarzuci³a jej
k³amstwo i bolenie z niej ¿artowa³a.
Czy kobiety z ni¿szych klas s¹ zupe³nie bezbronne, nie maj¹ prawa
do szacunku?
Ten d¿entelmen musi siê dowiedzieæ, ¿e przez niego straci³a zajêcie.
Musi siê te¿ dowiedzieæ, co dla niej znaczy praca to kwestia ¿ycia lub
mierci! A Madame powinna siê przekonaæ, ¿e nie wolno bezpodstawnie
oskar¿aæ nikogo o k³amstwo. Có¿ to powiedzia³a kilka minut temu? ¯e
Jane wróci do pracy, jeli przyniesie licik, podpisany przez ksiêcia, po-
wiadczaj¹cy prawdziwoæ jej opowieci?
No có¿, dostanie swój licik.
A on go podpisze.
Wiedzia³a, gdzie mieszka. Przy Grosvenor Square. Wiedzia³a te¿, jak
tam trafiæ. Przez pierwsze dni w Londynie, nim zrozumia³a swoj¹ samot-
noæ, nim ogarn¹³ j¹ strach, który sk³oni³ j¹ do poszukiwania kryjówki,
niczym cigane zwierzê, przemierzy³a Mayfair wzd³u¿ i wszerz. Pamiê-
ta³a, ¿e mieszka w Dudley House przy Grosvenor Square.
Ruszy³a przed siebie wielkimi krokami.
2
H
rabia Durbury stawa³ w hotelu Pulteney. Rzadko przyje¿d¿a³ do
Londynu i nie mia³ w miecie domu. Wola³by siê zatrzymaæ w tañszym
hotelu, ale trzeba trzymaæ fason. Mia³ nadziejê, ¿e jego pobyt w stolicy
nie potrwa d³ugo i niebawem znajdzie siê w drodze powrotnej do Can-
dleford w Kornwalii.
15
To, jak d³ugo hrabia zabawi w Londynie, w du¿ej mierze zale¿a³o od
stoj¹cego obecnie w saloniku jego apartamentu jegomocia, z kapelu-
szem w rêku, w pozie pe³nej uszanowania, ale nie uni¿onoci. By³ to ni-
ski, elegancki mê¿czyzna z wypomadowanymi w³osami. Hrabia nie tak
wyobra¿a³ sobie detektywa z Bow Street, ale to w³anie jednego z nich
mia³ przed sob¹.
Oczekujê, ¿e wszyscy bêd¹ jej szukaæ owiadczy³ hrabia. Nie
powinno to nastrêczyæ trudnoci. Ostatecznie to tylko g³upia dziewczyna
z prowincji. Nie zna tu nikogo poza lady Webb, która w³anie wyjecha³a
z miasta.
Za przeproszeniem, sir zauwa¿y³ detektyw zajmujemy siê te¿
innymi sprawami. Bêdê mia³ jednego albo dwóch pomocników. Zapew-
niam pana, ¿e znaj¹ siê na swojej pracy.
Mam nadziejê, ¿e siê znaj¹ powiedzia³ hrabia gderliwym tonem
bior¹c pod uwagê, ile im p³acê.
Detektyw tylko grzecznie pokiwa³ g³ow¹.
A teraz proszê mi opisaæ m³od¹ damê powiedzia³.
Jest wysoka i szczup³a wyjani³ hrabia. Ma jasne w³osy. I jest
za ³adna, ¿eby mog³o to s³u¿yæ jej dobru.
Ile ma lat?
Dwadziecia.
A wiêc po prostu uciek³a? Detektyw poczu³ siê nieco pewniej.
Odnios³em wra¿enie, ¿e chodzi o co powa¿niejszego.
I s³usznie. Hrabia zmarszczy³ brwi. Ta kobieta to niebezpiecz-
na zbrodniarka. Morderczyni. Zabi³a mojego syna w³aciwie niemal go
zabi³a. Jest nieprzytomny i przypuszczalnie umrze. A do tego jest z³o-
dziejk¹. Uciek³a, zabieraj¹c pieni¹dze i bi¿uteriê. Musi siê znaleæ.
I stan¹æ przed s¹dem zgodzi³ siê detektyw. A teraz, jeli mo¿-
na, zadam panu jeszcze kilka pytañ o tê m³od¹ kobietê. Czy jest co szcze-
gólnego w jej wygl¹dzie, jakie ma zwyczaje, gdzie lubi bywaæ i co lubi
robiæ? Proszê powiedzieæ mi wszystko, co mog³oby przyspieszyæ poszu-
kiwania.
Bêdzie chyba lepiej, jeli pan usi¹dzie odpar³ hrabia zrzêdli-
wie. Jak pana godnoæ?
Nazywam siê Boden powiedzia³ detektyw. Mick Boden.
Jocelyn czu³ siê wystarczaj¹co zamroczony alkoholem. Mia³ tylko
jedno zastrze¿enie le¿a³ na ³ó¿ku, a zwykle wola³ pionow¹ pozycjê, gdy
by³ nietrzewy wtedy wiat tak bardzo nie wirowa³ wko³o niego.
16
Doæ! Uniós³ rêkê, a przynajmniej tak mu siê wydawa³o, kiedy
sir Conan zaproponowa³ mu kolejny kieliszek brandy. Jeli wyp
wypijê jesz..sze krop pelkê, stary kon nowa³ utnie mi nogê, zanim
zd¹¿ê za za protestowaæ. Mia³ trudnoci z mówieniem. I myle-
niem.
Ju¿ da³em panu s³owo, ¿e bez pañskiej zgody nie amputujê panu
nogi, wasza ksi¹¿êca moæ oznajmi³ sztywno doktor Timothy Raikes,
niew¹tpliwie dotkniêty do ¿ywego, ¿e nazwano go konowa³em. Ale
zdaje siê, ¿e kula utkwi³a g³êboko. Jeli uszkodzi³a koæ
To j¹ wy wy Jocelyn skupi³ siê. Gardzi³ birbantami, którym
pl¹ta³ siê jêzyk. To j¹ wyci¹gnij. Noga ju¿ go tak nie bola³a, ale nawet
do zamroczonego alkoholem umys³u dociera³a oczywista prawda, ¿e iloæ
brandy, któr¹ w siebie wla³, nie umierzy bólu podczas wyci¹gania kuli.
Dalsza zw³oka nie mia³a sensu. Za zabieraj siê do roboty.
Zaczekam, a¿ przyjdzie moja córka odezwa³ siê niepewnie dok-
tor. Jest w takich wypadkach niezast¹piona. Pos³a³em po ni¹, kiedy mnie
tu wezwano, ale widocznie wysz³a z biblioteki Hookhama, nim dotar³
tam pos³aniec.
Do kaduka z twoj¹ córk¹! niezbyt grzecznie powiedzia³ Jocelyn.
Wyci¹gaj
Ale Conan mu przerwa³.
A oto i ona. W jego g³osie by³o s³ychaæ wyran¹ ulgê.
Nie, proszê pana odpar³ doktor Raikes. To tylko pokojówka.
Ale musimy siê ni¹ zadowoliæ. Zbli¿ siê tu, dziewczyno. Jeste wra¿li-
wa? Mdlejesz na widok krwi, jak pokojowiec jego ksi¹¿êcej moci?
Odpowied na obydwa pytania brzmi nie owiadczy³a przyby-
³a. Ale zasz³o jakie nieporo
Podejd tu nie da³ jej dokoñczyæ doktor, wyranie zniecierpli-
wiony. Muszê wyci¹gn¹æ kulê z nogi jego ksi¹¿êcej moci. Bêdziesz mi
podawaæ narzêdzia, o które poproszê, i wycieraæ krew, ¿ebym widzia³, co
robiê. Zbli¿ siê. Stañ tutaj.
Jocelyn zacisn¹³ obie d³onie na materacu. Przez chwilê mignê³a mu
pokojówka, która stanê³a za Raikesem. Ale zaraz zapomnia³ o ca³ym
wiecie, bo poczu³ rozdzieraj¹cy ból. Nie by³o przed nim ucieczki, kiedy
lekarz ci¹³, maca³ i coraz g³êbiej szuka³ kuli. Conan obydwiema rêkami
przytrzymywa³ nogê przyjaciela, by ni¹ nie poruszy³. Jocelyn nie rzuca³
siê jedynie dziêki sile woli. Zacisn¹³ powieki i zêby. Postawi³ sobie za
punkt honoru nie krzyczeæ i na tym skupi³ ca³¹ uwagê.
Czas przesta³ siê liczyæ. Treshamowi wydawa³o siê, ¿e minê³a wiecz-
noæ, nim us³ysza³, jak lekarz owiadczy³, ¿e wyj¹³ kulê.
17
Mamy j¹, Tresham powiedzia³ Conan takim g³osem, jakby w³a-
nie pokona³ biegiem dziesiêæ kilometrów pod górê. Najgorsze za nami.
Do kroæset diab³ów! mrukn¹³ Jocelyn, wypowiedziawszy wcze-
niej kilka mniej oglêdnych uwag. Raikes, potrzebujesz ca³ego ranka na
tak¹ prost¹ rzecz, jak wyci¹gniêcie kuli z nogi?
Stara³em siê to zrobiæ jak najszybciej, wasza ksi¹¿êca moæ od-
par³ lekarz. Kula utkwi³a w ciêgnach. Trudno oceniæ uszkodzenia, ja-
kie spowodowa³a. Ale wiêkszy popiech z mojej strony z ca³¹ pewnoci¹
oznacza³by koniecznoæ amputowania nogi.
Jocelyn znów zakl¹³. A potem poczu³ niewys³owion¹ ulgê, kiedy
najpierw do czo³a, a potem do obu policzków przy³o¿ono mu zimny, wil-
gotny ok³ad. Nie wiedzia³, ¿e jest taki rozpalony. Otworzy³ oczy.
Natychmiast j¹ pozna³. Ciasno upiête z³ote w³osy, jej usta tworz¹ce
cienk¹ liniê, jak wtedy w Hyde Parku, kiedy zobaczy³ j¹ po raz pierwszy.
Nie mia³a teraz na sobie szarej mantylki, jak wtedy, ale to, co nosi³a pod
ni¹, by³o równie nieciekawe. Tania, niegustowna szara suknia, wysoko
zachodz¹ca na szyjê. Mimo wypitego alkoholu, który w znacznym stop-
niu umierzy³ ból, Jocelyn pamiêta³, ¿e le¿y na swoim ³ó¿ku we w³asnej
sypialni w swym londyñskim domu. A dziewczynê widzia³ w Hyde Par-
ku, kiedy sz³a do pracy.
Co ty, u diab³a, robisz? spyta³ ostro.
Pomaga³am tamowaæ krew, a teraz ocieram panu pot odpowie-
dzia³a i odwróci³a siê, by wyp³ukaæ ga³ganek w misce z wod¹, wy¿¹æ go
i ponownie przy³o¿yæ mu do czo³a. Zuchwa³a dziewucha.
O, do diaska! Conan najwyraniej dopiero teraz j¹ rozpozna³.
Kto ciê tu wpuci³? Jocelyn skrzywi³ siê i zakl¹³, kiedy doktor
Raikes posmarowa³ mu czym ranê.
Chyba pañski kamerdyner odpar³a. Powiedzia³am, ¿e przy-
sz³am do pana, a on przyprowadzi³ mnie tutaj. Doda³ jeszcze, ¿e panowie
ju¿ na mnie czekaj¹. Mo¿e powinien mu pan zwróciæ uwagê, by bardziej
interesowa³ siê tym, kogo wpuszcza. Nawet nie spyta³, jak siê nazywam.
Nikogo to nie obchodzi! warkn¹³ Jocelyn i mocniej zacisn¹³ rêce
na materacu, bo uniesiono mu nogê i poczu³ nieznony ból. Lekarz zacz¹³
banda¿owaæ ranê. Czego, do diab³a, chcesz?
Kimkolwiek pani jest zacz¹³ nerwowo lekarz denerwuje pani
mojego pacjenta. Mo¿e lepiej
Chcê owiadczy³a stanowczo, nie zwracaj¹c uwagi na doktora
listu z pañskim podpisem, w którym bêdzie czarno na bia³ym napisane,
¿e dzi rano zatrzyma³ mnie pan wbrew mojej woli w Hyde Parku, przez
co spóni³am siê do pracy.
2 Pojedynek
18
Jocelyn pomyla³, ¿e musi byæ bardziej pijany, ni¿ mu siê wydawa³o.
Id do diab³a powiedzia³ bezczelnej s³u¿¹cej.
Bardzo prawdopodobne, ¿e tam trafiê, jeli stracê pracê. Przy³o-
¿y³a mu wilgotny ga³ganek do brody i szyi.
Mo¿e odezwa³ siê doktor Raikes.
Dlaczego mam siê przejmowaæ tym, ¿e stracisz pracê i znajdziesz
siê na ulicy bez rodków do ¿ycia? spyta³ Jocelyn. Gdyby nie ty, nie
le¿a³bym tu teraz bezradny jak wieloryb, wyrzucony na brzeg.
To nie ja celowa³am do pana z pistoletu przypomnia³a. To nie
ja poci¹gnê³am za spust. Jeli pan pamiêta, zawo³a³am, ¿ebycie obaj
od³o¿yli broñ.
Jocelyn zacz¹³ siê zastanawiaæ, jak to mo¿liwe, ¿e sprzecza siê ze
zwyk³¹ pann¹ s³u¿¹c¹? We w³asnym domu? W swojej sypialni?
Conan, daj jej suwerena, którego nie chcia³a wczeniej, a potem
wyrzuæ j¹, jeli nie wyjdzie dobrowolnie zwróci³ siê szorstko do przy-
jaciela.
Ale Conan zd¹¿y³ zrobiæ tylko jeden krok.
Z ca³¹ pewnoci¹ nie wyjdzie dobrowolnie oznajmi³a dziewczy-
na, prostuj¹c siê i patrz¹c gniewnie. Na policzki wyst¹pi³y jej rumieñce.
Nie krêpowa³o jej rozz³ociæ siê i okazaæ z³oæ w jego obecnoci. Nie
ruszy siê st¹d, dopóki nie dostanie podpisanego listu.
Tresham odezwa³ siê Conan, chyba nieco rozbawiony zajmie ci
to tylko chwilê, stary druhu. Polê po papier, pióro i ka³amarz, a nawet sam
napiszê wyjanienie, a ty tylko z³o¿ysz podpis. Od tego zale¿y jej byt.
Do kroæset diab³ów! krzykn¹³ Jocelyn. Nawet nie odpowiem
na tê propozycjê. Mo¿e zapuciæ korzenie tam, gdzie stoi, póki nie przyj-
dzie krzepki lokaj i nie wyci¹gnie jej za uszy. Skoñczy³e, Raikes?
Lekarz wyprostowa³ siê i zacz¹³ wk³adaæ narzêdzia do torby.
Tak, wasza ksi¹¿êca moæ odpar³. Czujê siê w obowi¹zku
ostrzec pana, ¿e kula wyrz¹dzi³a du¿e spustoszenia. Mam nadziejê, ¿e
przejciowe. Ale z ca³¹ pewnoci¹ nie min¹, jeli nie bêdzie pan oszczê-
dza³ nogi i przynajmniej przez trzy tygodnie nie bêdzie le¿a³, trzymaj¹c
j¹ w górze.
Jocelyn patrzy³ na niego zdumiony. Trzy tygodnie ca³kowitej bez-
czynnoci? Nie wyobra¿a³ sobie niczego gorszego.
Jeli nie napisze pan listu z wyjanieniem wtr¹ci³a siê dziewczy-
na musi mi pan zaproponowaæ pracê w zamian za tê, któr¹ straci³am.
Nie mam najmniejszego zamiaru umrzeæ z g³odu.
Jocelyn odwróci³ g³owê, by spojrzeæ na przyczynê wszystkich swo-
ich niedoli. To by³ jego czwarty pojedynek. A¿ do dzi nie odniós³ w ¿ad-
19
nym najmniejszego draniêcia. Oliver spud³owa³by, gdyby przez tê
dziewczynê Jocelyn siê nie odwróci³. Przeciwnik zyska³ okazjê wycelo-
wania do kogo, kto nie celowa³ w niego.
Dobrze sapn¹³. Zatrudniê ciê. Na trzy tygodnie. Jako moj¹ pielê-
gniarkê. Ale wierz mi, nim up³yn¹ te trzy tygodnie, nieraz bêdziesz siê
zastanawia³a, czy nie lepiej by³o g³odowaæ, ni¿ przyj¹æ moj¹ propozycjê.
Spojrza³a na niego uwa¿nie.
A jakie dostanê wynagrodzenie? spyta³a.
Nazajutrz wczesnym rankiem Jane w pierwszej chwili po przebu-
dzeniu nie wiedzia³a, gdzie jest. Nie dobiega³y jej ryki pijanych mê¿-
czyzn, wrzaski kobiet, p³acz i k³ótnie dzieci. Nie dociera³ zapach kapusty
ani d¿inu, do czego ju¿ prawie przywyk³a. Panowa³a cisza i przyjemny
zapach czystoci, a ona le¿a³a pod miêciutk¹ ko³dr¹.
Ale zaraz przypomnia³a sobie, ¿e jest w Dudley House przy Grosve-
nor Square. Odrzuci³a ko³drê i spuci³a nogi na pod³ogê przykryt¹ dywa-
nem. Wczoraj zrezygnowa³a z wynajmowania pokoju i zabra³a skromny
dobytek, po czym zapuka³a do drzwi dla s³u¿by w Dudley House. Spo-
dziewa³a siê, ¿e trafi do pokoju na poddaszu, gdzie zamieszka razem z in-
nymi s³u¿¹cymi. Ale gospodyni powiedzia³a, ¿e w domu jest komplet
personelu i nie ma ani jednego wolnego ³ó¿ka. Dlatego pielêgniarka jego
ksi¹¿êcej moci zosta³a umieszczona w pokoju gocinnym.
Pokój ten by³ wprawdzie ma³y, okna wychodzi³y na ogród za do-
mem, ale Jane wyda³ siê wprost luksusowy w porównaniu z tym, w któ-
rym mieszka³a ostatnio. Przynajmniej by³o tu cicho. I przytulnie.
Nie widzia³a swego nowego chlebodawcy od wczorajszego ranka, kie-
dy tak zuchwale i w odruchu rozpaczy za¿¹da³a, by j¹ zatrudni³, jeli
nie chce jej pomóc utrzymaæ dotychczasowego zajêcia. Po jej wyjciu za-
¿y³ laudanum, które gospodyni ukradkiem i bez jego wiedzy dola³a mu do
gor¹cej herbaty. W po³¹czeniu z morzem wypitego alkoholu lekarstwo
wywo³a³o gwa³towne torsje, po czym ksi¹¿ê zapad³ w g³êboki sen.
Jane przypuszcza³a, ¿e rano bêdzie mu dokucza³ dotkliwy ból g³owy,
nie mówi¹c ju¿ o bólu w nodze. Wiedzia³a, ¿e tylko wyj¹tkowym umie-
jêtnociom swego lekarza zawdziêcza³ to, ¿e dzi nadal mia³ obie nogi.
Umy³a siê w zimnej wodzie, pospiesznie ubra³a i rozczesa³a w³osy,
które nastêpnie splot³a i zwinê³a w cis³y wêze³ z ty³u g³owy. Wcisnê³a
na nie jeden z dwóch bia³ych czepków, kupionych wczoraj za pieni¹dze
zarobione u modystki. Posz³a do niej, by z³o¿yæ wymówienie i owiad-
czyæ, ¿e zosta³a zatrudniona przez ksiêcia Tresham. Madame de Laurent
20
zap³aci³a jej za przepracowane dni. Jane podejrzewa³a, i¿ modystka zro-
bi³a to tylko dlatego, ¿e by³a zbyt zdumiona, by odmówiæ.
Wysz³a z pokoju i skierowa³a siê do kuchni, maj¹c nadziejê, ¿e dosta-
nie tam co do jedzenia, nim zostanie wezwana do pielêgnowania ksiêcia.
Wczoraj zapewni³ j¹, ¿e po¿a³uje, i¿ zgodzi³a siê u niego pracowaæ.
Nie w¹tpi³a, ¿e ksi¹¿ê postara siê zrobiæ wszystko, by jej uprzykrzyæ ¿y-
cie. Trudno by³o spotkaæ bardziej aroganckiego, kaprynego i opryskli-
wego cz³owieka. Wczoraj mo¿na to by³o jednak usprawiedliwiæ nadzwy-
czajnymi okolicznociami. Ze stoickim spokojem znosi³ ból, tylko nie
potrafi³ zapanowaæ nad jêzykiem. Poniewiera³ wszystkimi, którzy zna-
leli siê w zasiêgu jego g³osu.
Ciekawi³o j¹, co bêdzie nale¿a³o do jej obowi¹zków. Có¿, pomyla-
³a, kiedy wszed³szy do kuchni zorientowa³a siê ku wielkiemu zaskocze-
niu, ¿e wsta³a chyba najpóniej z ca³ej s³u¿by, przynajmniej praca nie
bêdzie tak monotonna, jak u Madame de Laurent. A zarobi dwa razy wiê-
cej, nie musz¹c ani grosza wydawaæ na jedzenie i zakwaterowanie.
Jedynym minusem by³o to, ¿e zatrudniono j¹ tylko na trzy tygodnie.
Po przebudzeniu Jocelyn stwierdzi³, ¿e z nogi promieniuje pulsuj¹cy
ból. Pó³mrok panuj¹cy w pokoju wskazywa³, ¿e musi byæ albo wczesny
ranek, albo póny zmierzch; Jocelyn stawia³ raczej na to pierwsze. Prze-
spa³ wieczór i noc, drêczony koszmarami sennymi i wcale nie czu³ siê
wypoczêty. Wprost przeciwnie.
Wola³by skoncentrowaæ siê tylko na przejmuj¹cym bólu w nodze.
Nawet nie chcia³ myleæ o stanie swej g³owy. Wydawa³o mu siê, ¿e jest
przynajmniej kilkanacie razy wiêksza ni¿ zazwyczaj, a do tego czu³ siê
tak, jakby kto w ni¹ bêbni³, i to od rodka. Lepiej te¿ w ogóle zignoro-
waæ ¿o³¹dek. Jeli chodzi o usta równie dobrze móg³ w nich mieæ watê
nas¹czon¹ jak¹ substancj¹ o ohydnym smaku.
Byæ mo¿e jedyn¹ pozytywn¹ stron¹ tych przygnêbiaj¹cych odczuæ
by³o to, ¿e prawdopodobnie nie mia³ gor¹czki. Po wszelkich interwen-
cjach chirurgicznych chorzy czêciej umierali z powodu wysokiej gor¹cz-
ki ni¿ w wyniku samej rany.
Jocelyn niecierpliwie szarpn¹³ za sznur dzwonka przy ³ó¿ku, a potem
wy³adowa³ z³oæ na pokojowcu, który nie przyniós³ wody do golenia.
Myla³em, ¿e dzi rano wasza ksi¹¿êca moæ zechce pozostaæ
w ³ó¿ku próbowa³ siê t³umaczyæ s³u¿¹cy.
Myla³e? Czy p³acê ci za mylenie, Barnard?
Nie, wasza ksi¹¿êca moæ.
21
W takim razie przynie wodê do golenia poleci³ Jocelyn. Mam
brodê jak tarka.
Tak jest, wasza ksi¹¿êca moæ odpar³ Barnard. Pan Quincy
chcia³by wiedzieæ, kiedy mo¿e siê z panem zobaczyæ.
Quincy? Jocelyn zmarszczy³ czo³o. Jego sekretarz chcia³ siê
z nim zobaczyæ? Tu? W mojej sypialni? A dlaczego mia³bym go przy-
j¹æ tutaj?
Barnard spojrza³ na swego pana wyranie zaniepokojony.
Zalecono waszej ksi¹¿êcej moci oszczêdzanie nogi przez trzy ty-
godnie przypomnia³.
Czy¿by naprawdê spodziewano siê, ¿e przez trzy tygodnie pozostanie
w ³ó¿ku? Czy wszystkim naraz odebra³o rozum? U¿ywaj¹c barwnych okre-
leñ, poinformowa³ nieszczêsnego pokojowca, co myli o radach lekarzy,
lokajów, sekretarzy i s³u¿by w ogólnoci, a tak¿e o wtr¹caniu siê w nie
swoje sprawy. Odrzuci³ ko³drê, spuci³ nogi z ³ó¿ka i skrzywi³ siê.
Wtedy przypomnia³ sobie jeszcze co.
Gdzie jest ta przeklêta dziewczyna? spyta³. Ta, która w³anie
lubi wcibiaæ nos w cudze sprawy? O ile dobrze pamiêtam, zatrudni³em
j¹ jako pielêgniarkê. Przypuszczam, ¿e wci¹¿ pi? Czeka, a¿ podadz¹ jej
niadanie do ³ó¿ka?
Jest w kuchni, wasza ksi¹¿êca moæ oznajmi³ Barnard i czeka
na rozkazy.
Chce mnie tu pielêgnowaæ? Jocelyn rozemia³ siê krótko.
Myli, ¿e czekam, a¿ mi zacznie przyk³adaæ do czo³a zimne ok³ady i dzia-
³aæ mi na nerwy niewyparzonym jêzykiem?
Pokojowiec by³ na tyle rozs¹dny, by nie odpowiedzieæ.
Niech pójdzie do biblioteki powiedzia³ Jocelyn. Przyjdê tam
po niadaniu. A teraz przynie wodê do golenia. I jak siê tu znów poja-
wisz, nie chcê widzieæ tej miny pe³nej dezaprobaty.
Pó³ godziny zajê³o mu mycie i golenie, w³o¿enie koszuli i cierpliwe
siedzenie przed lustrem, kiedy Barnard wi¹za³ mu na szyi chustkê tak, jak
lubi³ skromnie, nie na ¿adne wymylne wêz³y, jakie widzia³o siê u dan-
dysów. Ale musia³ pogodziæ siê z tym, ¿e nie ma mowy o w³o¿eniu
spodni. Mo¿e gdyby moda nie wymaga³a, by ta czêæ garderoby by³a
obcis³a, rzecz inaczej by siê przedstawia³a. Ale nie mo¿na lekcewa¿yæ
mody. Nie mia³ ani jednej pary spodni, które nie opina³yby mu nóg jak
druga skóra. W³o¿y³ wiêc d³ugi do kostek szlafrok z jedwabnego brokatu
koloru wina i ranne pantofle.
Pozwoli³ te¿ znieæ siê po schodach silnemu, m³odemu lokajowi, który
stara³ siê zachowaæ obojêtn¹ minê, tak ¿e mo¿na by go wzi¹æ za manekin.
22
Ale Jocelyn dotkliwie odczuwa³ w³asn¹ bezradnoæ. Po niadaniu, kiedy
przejrza³ gazety, znów niemal zaniesiono go do biblioteki. Usiad³ w skó-
rzanym fotelu przed kominkiem, a nie za biurkiem, jak to mia³ w zwycza-
ju.
Michael powiedzia³ do swego sekretarza ani s³owa na temat
tego, gdzie powinienem byæ i co powinienem robiæ. Ani s³owa, jeli ce-
nisz sobie swoj¹ posadê.
Lubi³ Michaela Quincyego, m³odzieñca dwa lata od niego m³odsze-
go, którego zatrudnia³ od czterech lat. Michael by³ spokojny, kompetent-
ny i pe³en uszanowania, ale nie uni¿ony. Nawet odwa¿y³ siê umiechn¹æ.
Poranna poczta le¿y na biurku, wasza ksi¹¿êca moæ poinformo-
wa³. Podam j¹ panu.
Jocelyn zmru¿y³ oczy.
A ta dziewczyna powiedzia³. Barnard mia³ j¹ tu przys³aæ. Pora,
¿eby zapracowa³a na swoj¹ pensjê. Ka¿ jej tu przyjæ, Michael. Jestem
wystarczaj¹co poirytowany, by rozkoszowaæ siê jej towarzystwem.
Sekretarz nie móg³ powstrzymaæ umiechu, wychodz¹c z biblioteki.
Jocelyn doszed³ do wniosku, ¿e g³owa zrobi³a mu siê jeszcze wiêk-
sza ni¿ wczeniej.
Kiedy dziewczyna wesz³a do pokoju, od razu sta³o siê oczywiste, ¿e
postanowi³a tego ranka zachowywaæ siê jak potulna owieczka. Na dole ju¿
rozesz³a siê wieæ, ¿e ksi¹¿ê jest dzi w szczególnie dra¿liwym nastroju.
Stanê³a na progu biblioteki, rêce splot³a przed sob¹ i czeka³a na polecenia,
co jeszcze bardziej zirytowa³o Jocelyna. Przez parê minut udawa³, ¿e jej
nie widzi, próbuj¹c odcyfrowaæ d³ugi, pokrelony list, napisany przez jego
siostrê, która okropnie bazgra³a. Mieszka³a zaledwie dziesiêæ minut drogi
od niego, ale dowiedziawszy siê o pojedynku, w stanie wielkiego porusze-
nia postanowi³a napisaæ list. Zdaje siê, ¿e dozna³a palpitacji serca, spa-
zmów i innych dolegliwoci, których nazw nie zdo³a³ rozszyfrowaæ. By³y
jednak na tyle powa¿ne, ¿e wezwano z Izby Lordów Heywarda, jej mê¿a.
Heyward z pewnoci¹ nie by³ z tego zadowolony.
Jocelyn uniós³ wzrok. Wygl¹da³a wprost okropnie. Tania, szara suk-
nia, pozbawiona wszelkich ozdób, ta sama, co wczoraj, okrywa³a j¹
szczelnie od stóp do g³ów. Na g³owie przypiê³a dzi bia³y czepek. Sta³a
wyprostowana. Nie jest wykluczone, pomyla³, taksuj¹c j¹ okiem znaw-
cy, ¿e pod t¹ sukni¹ wygl¹da ca³kiem powabnie, ale trzeba mieæ bystry
wzrok, by móc siê tego domyliæ. Przypomnia³ sobie, ¿e ma z³ociste w³o-
sy, teraz schowane pod czepkiem.
Sta³a potulnie, ale nie spuci³a skromnie wzroku. Przygl¹da³a mu siê
bacznie.
23
Podejd! Skin¹³ na ni¹ w³adczo.
Przesz³a przez bibliotekê, a¿ znalaz³a siê trzy kroki od niego. Nadal
mia³o patrzy³a zdumiewaj¹co niebieskimi oczami. Jej twarz stwierdzi³
zaskoczony odznacza siê klasyczn¹ urod¹. Nie dostrzeg³ w niej naj-
mniejszej niedoskona³oci. Wczoraj jej usta przypomina³y cienk¹ liniê,
dzi by³y miêkkie i licznie wykrojone.
No wiêc? odezwa³ siê ostro. Co mi masz do powiedzenia?
Jeste gotowa mnie przeprosiæ?
Zastanowi³a siê chwilê, nim odpowiedzia³a.
Nie powiedzia³a w koñcu. A czy pan jest gotów przeprosiæ
mnie?
Usiad³ prosto w fotelu, staraj¹c siê nie zwracaæ uwagi na ból w no-
dze.
Wyjanijmy sobie jedno owiadczy³ cichym, niemal mi³ym g³o-
sem, który o czym dobrze wiedzia³ sprawia³, ¿e ka¿dy, kto mu s³u¿y³,
z miejsca zaczyna³ siê trz¹æ ze strachu. Nie jestemy pod ¿adnym
wzglêdem ludmi sobie równymi Urwa³ i zmarszczy³ czo³o. Jak siê
w³aciwie nazywasz?
Jane Ingleby.
A wiêc nie jestemy pod ¿adnym wzglêdem ludmi sobie równy-
mi, Jane ci¹gn¹³. Ja jestem d¿entelmenem, a ty s³u¿¹c¹ niskiego sta-
nu. Nie oczekujê po tobie, ¿eby wszystko, co powiem, kwitowa³a zu-
chwa³¹ uwag¹. Bêdziesz siê do mnie zwraca³a z nale¿ytym szacunkiem.
Ka¿de zdanie bêdziesz koñczy³a s³owami wasza ksi¹¿êca moæ. Czy
wyra¿am siê jasno?
Tak powiedzia³a. Chcê, wasza ksi¹¿êca moæ, ¿eby w mojej
obecnoci wyra¿a³ siê pan tak, jak to przystoi w obecnoci kobiety. Nie
lubiê, jak kto bez przyczyny wzywa imienia Pana Boga albo przeklina.
Wielkie nieba! Jocelyn zacisn¹³ rêce na porêczach fotela.
Naprawdê? spyta³ lodowato. Czy masz mi jeszcze co do po-
wiedzenia, Jane?
Tak owiadczy³a. Dwie rzeczy. Wola³abym, ¿eby zwraca³ siê
pan do mnie panno Ingleby.
Praw¹ rêk¹ wymaca³ monokl, wisz¹cy na d³ugiej tasiemce. Uniós³
go do oka.
A ta druga rzecz?
Dlaczego nie le¿y pan w ³ó¿ku?
24
3
J
ane przygl¹da³a siê, jak ksi¹¿ê Tresham jedn¹ rêk¹ zak³ada na oko
monokl, który groteskowo je powiêkszy³, a drug¹ k³adzie na stosie li-
stów, le¿¹cych mu na kolanach. Mia³ bardzo wynios³¹ minê, wyranie
chcia³ j¹ oniemieliæ. I czêciowo mu siê to uda³o. Ale okazanie strachu
oznacza³oby koniec wszystkiego.
Ca³a s³u¿ba, jak zauwa¿y³a Jane podczas niadania, panicznie ba³a siê
ksiêcia, szczególnie kiedy by³ w z³ym humorze, jak tego ranka, o czym po-
wiadomi³ wszystkich jego pokojowiec. Ale ten straszny cz³owiek prezento-
wa³ siê wspaniale, nawet w rannych pantoflach i szlafroku, spod którego
widaæ by³o gors bia³ej koszuli i umiejêtnie zawi¹zan¹ pod brod¹ chustkê.
Ksi¹¿ê by³ ciemnow³osym mê¿czyzn¹ o ciemnych oczach, wydat-
nym nosie, w¹skich ustach i poci¹g³ej twarzy, z której zwykle bi³ cynizm.
I arogancja.
Jane dosz³a do wniosku, ¿e musi mieæ jeden ze swych lepszych dni.
Pod bibliotek¹ spotka³a pana Quincyego, sympatycznego, dobrze
wychowanego sekretarza, i postanowi³a zachowywaæ siê tak, jak siê tego
po niej spodziewano czyli jak cicha, potulna pielêgniarka, szczêliwa,
¿e ma pracê, nawet jeli tylko na trzy tygodnie.
Ale trudno nie byæ sob¹ przekona³a siê o tym prawie miesi¹c temu,
p³ac¹c za to wysok¹ cenê. Poczu³a skurcz ¿o³¹dka, szybko odegna³a przy-
kre wspomnienia.
S³ucham? spyta³, wypuszczaj¹c monokl z oka.
Pytanie zabrzmia³o fa³szywie. By³a pewna, ¿e ksi¹¿ê nie jest g³uchy.
Lekarz powiedzia³, ¿e przynajmniej przez trzy tygodnie powinien
pan pozostaæ w ³ó¿ku z uniesion¹ nog¹ przypomnia³a. A mimo to
siedzi pan z opuszczon¹ nog¹, która wyranie panu dokucza. wiadczy
o tym chocia¿by pañska zaciêta mina.
Moja zaciêta mina powiedzia³, z³owrogo zmru¿ywszy oczy
jest wynikiem okropnego bólu g³owy i pani nies³ychanej bezczelnoci.
Jane puci³a te s³owa mimo uszu.
Czy to nie g³upota tylko dlatego nara¿aæ siê na ryzyko spyta³a
¿e le¿enie w ³ó¿ku by³oby nudne?
Mê¿czyni naprawdê s¹ g³upcami. W ci¹gu dwudziestu lat ¿ycia po-
zna³a kilku takich, jak on tak bardzo pragnêli uchodziæ za prawdziwych
mê¿czyzn, ¿e lekcewa¿yli zdrowie i ¿ycie.
Rozsiad³ siê w fotelu i przygl¹da³ jej w milczeniu, a ona mimo woli
poczu³a, jak ciarki przechodz¹ jej po plecach, bo domyla³a siê, co za chwi-
25
lê nast¹pi. Najprawdopodobniej za dziesiêæ minut znajdzie siê z powrotem
na ulicy ze swoim ¿a³osnym dobytkiem. A mo¿e nawet bez niego.
Panno Ingleby. Wypowiedzia³ jej nazwisko takim tonem, ¿e za-
brzmia³o jak najgorsze przekleñstwo. Mam dwadziecia szeæ lat. Od
dziewiêciu lat, to znaczy od mierci mego ojca, noszê tytu³ ksiêcia i wy-
wi¹zujê siê ze wszelkich obowi¹zków, jakie on na mnie nak³ada. Ju¿ daw-
no nikt nie traktowa³ mnie tak, jakbym by³ niegrzecznym ch³opcem, któ-
rego nale¿y skarciæ. I jeszcze d³ugo nie pozwolê do siebie mówiæ takim
tonem, jakiego pani u¿y³a przed chwil¹.
Nic nie mo¿na by³o na to odpowiedzieæ, wiêc Jane milcza³a. Z³o¿y³a
rêce przed sob¹ i przygl¹da³a siê mu uwa¿nie. Dosz³a do wniosku, ¿e nie
jest przystojny. Nic a nic. Ale by³ niezwykle mêski, co czyni³o go nieod-
parcie poci¹gaj¹cym w oczach kobiet, które lubi³y byæ tyranizowane
i zniewa¿ane. A dobrze wiedzia³a, ¿e takich kobiet jest wiele.
Ona w ka¿dym razie mia³a serdecznie dosyæ takich mê¿czyzn. Znów
poczu³a lód w ¿o³¹dku.
Ale z pewnoci¹ ucieszy pani¹ to, ¿e pod jednym wzglêdem ma
pani racjê ci¹gn¹³. Boli mnie nie tylko g³owa. Niew¹tpliwie siedzenie
z opuszczon¹ nog¹, z której dopiero co wyjêto kulê, nie jest wskazane.
Ale do kroæset diab³ów, nie zamierzam przez trzy tygodnie le¿eæ plac-
kiem w ³ó¿ku tylko dlatego, ¿e podczas pojedynku kto odwróci³ moj¹
uwagê wystarczaj¹co d³ugo, by mój przeciwnik zrobi³ mi dziurê w ³ydce.
I prêdzej zgnijê w piekle, nim pozwolê siê znów upiæ do nieprzytomno-
ci tylko dlatego, ¿eby ból nie by³ tak dokuczliwy. Przed kominkiem w po-
koju muzycznym stoi podnó¿ek. Niech go pani przyniesie.
Kiedy siê odwróci³a, by wyjæ z biblioteki, znów zada³a sobie pyta-
nie, co bêdzie nale¿a³o do jej obowi¹zków przez najbli¿sze trzy tygodnie.
Zdaje siê, ¿e nie mia³ gor¹czki. I z ca³¹ pewnoci¹ nie zamierza³ graæ roli
bezradnego kaleki. Pielêgnowanie go, bieganie i przynoszenie mu ró¿-
nych rzeczy nie wype³ni jej ca³ego dnia. Prawdopodobnie gospodyni zo-
stanie poinstruowana, by znaleæ dla niej jakie inne zajêcia. Jane nie
mia³a nic przeciwko temu, o ile nie poci¹gnie to za sob¹ koniecznoci
pokazywania siê gociom, którzy zawitaj¹ do domu. By³o rzecz¹ wielce
nierozs¹dn¹ pojawiæ siê w Mayfair, zapukaæ do drzwi okaza³ej rezyden-
cji przy Grosvenor Square i za¿¹daæ pracy. Nie powinna pokazywaæ siê
publicznie.
Ale kiedy otworzy³a drzwi do s¹siaduj¹cego z bibliotek¹ pokoju mu-
zycznego, musia³a przyznaæ w duchu, ¿e to ogromna przyjemnoæ znów
znaleæ siê w czystych, eleganckich, przestronnych pomieszczeniach.
Podnó¿ek nie sta³ przed kominkiem.
26
Jocelyn obserwowa³ wychodz¹c¹ Jane i zauwa¿y³, ¿e trzyma siê pro-
sto i porusza z wdziêkiem. Musia³ byæ wczoraj zupe³nie zamroczony, po-
myla³, ¿eby wzi¹æ j¹ za pannê s³u¿¹c¹, nawet jeli potem siê okaza³o, ¿e
rzeczywicie pracuje u modystki. Niew¹tpliwie du¿¹ rolê odegra³ ubiór,
mia³a na sobie tani¹ i tandetn¹ sukniê. W dodatku co najmniej o numer za
du¿¹.
Lecz z pewnoci¹ nie by³a s³u¿¹c¹. I o ile siê na tym zna³, nie wycho-
wywano jej, by spêdza³a dnie w pracowni modystki. Wyra¿a³a siê jak praw-
dziwa dama.
Dama, która znalaz³a siê w trudnym po³o¿eniu?
D³ugo nie wraca³a. Kiedy siê w koñcu pojawi³a, w jednym rêku nio-
s³a taboret, a w drugim du¿¹ poduszkê.
Czy musia³a pani iæ na drugi koniec miasta po ten taboret? spy-
ta³ ostro. A potem czekaæ, a¿ go zrobi¹?
Nie odpar³a spokojnie. Ale nie sta³ tam, gdzie pan powiedzia³.
W ogóle nie by³o go w pokoju muzycznym. Przynios³am te¿ poduszkê,
bo taboret jest doæ niski.
Postawi³a taboret na pod³odze, po³o¿y³a na nim poduszkê i przyklêk-
nê³a na jedno kolano, by unieæ ksiêciu nogê. Ba³ siê, ¿e jeszcze bardziej
zacznie go boleæ. Ale chocia¿ dziewczyna mia³a silne rêce, potrafi³a te¿
byæ delikatna. Prawie nie poczu³ dodatkowego bólu. Mo¿e, pomyla³, po-
winien te¿ oddaæ g³owê w jej rêce. Zacisn¹³ usta, ¿eby siê nie rozemiaæ.
Rozchylone po³y szlafroka ukaza³y banda¿, wpijaj¹cy siê w zaczer-
wienion¹ ³ydkê. Ksi¹¿ê zmarszczy³ czo³o.
Widzi pan? powiedzia³a Jane Ingleby, umiechaj¹c siê lekko.
Noga spuch³a i na pewno boli dwa razy wiêcej, ni¿ musi. Naprawdê po-
winien j¹ pan trzymaæ w górze, jak zalecono, bez wzglêdu na to, jakie to
dla pana niewygodne i irytuj¹ce. Przypuszczam, ¿e uwa¿a pan za niemê-
skie okazywanie wszelkiej s³aboci. Mê¿czyni potrafi¹ byæ takimi g³up-
tasami.
Czy¿by? spyta³ lodowato, patrz¹c z niesmakiem na jej nowiutki
czepek. Nie wiedzia³, dlaczego ju¿ dziesiêæ minut temu na dobre nie od-
prawi³ bezczelnej dziewczyny. Nie mia³ pojêcia, dlaczego w ogóle j¹ za-
trudni³, przecie¿ uwa¿a³, ¿e w³anie przez ni¹ sta³o siê to, co siê sta³o.
By³a okropna i zanim min¹ trzy tygodnie, zadrêczy go na mieræ, bawi¹c
siê nim jak kot myszk¹.
Ale poza ni¹ móg³ go pielêgnowaæ tylko Barnard, bledn¹c jak prze-
cierad³o za ka¿dym razem, kiedy jego wzrok padnie na banda¿, którym
owiniêta by³a noga jego pana.
27
Poza tym, doszed³ do wniosku Jocelyn, przyda mu siê jaka podnieta
dla umys³u, kiedy bêdzie uwiêziony we w³asnym domu. Nie móg³ wyma-
gaæ od przyjació³ i rodziny, by koczowali w jego salonie, stale dotrzymu-
j¹c mu towarzystwa.
Tak.
Wyprostowa³a siê i spojrza³a na niego z góry. Zauwa¿y³, ¿e ma nie
tylko liczne niebieskie oczy, ale ¿e okalaj¹ je grube, d³ugie rzêsy, kilka
odcieni ciemniejsze od niemal ca³kowicie schowanych w³osów. By³y to
oczy, w których ka¿dy mê¿czyzna chêtnie by uton¹³, gdyby nie okropny
charakter dziewczyny i jej ma³o poci¹gaj¹cy wygl¹d. Usta jej siê chyba
nigdy nie zamykaj¹.
Nale¿y zmieniæ banda¿ stwierdzi³a Jane. Ten opatrunek za³o-
¿y³ wczoraj rano doktor Raikes. O ile siê nie mylê, powiedzia³, ¿e przyj-
dzie dopiero jutro. Nie mo¿na tak d³ugo trzymaæ jednego opatrunku, na-
wet gdyby noga nie spuch³a. Opatrzê panu ranê.
Nie chcia³, by ktokolwiek zbli¿a³ siê do jego nogi i dotyka³ banda¿a.
Ale wiedzia³, ¿e to tchórzostwo. Poza tym opatrunek naprawdê go uci-
ska³. No i ostatecznie zatrudni³ j¹ jako pielêgniarkê. Niech wiêc zapracu-
je na swoje wynagrodzenie.
Na co pani czeka? spyta³ z irytacj¹. Na pozwolenie? Czy¿by
uzna³a pani za konieczne uzyskaæ moj¹ zgodê na zast¹pienie jednego z naj-
wybitniejszych londyñskich lekarzy i znêcanie siê nad moj¹ nog¹, panno
Ingleby? By³ z³y, ¿e nie postawi³ na swoim i nie zwraca siê do niej po
imieniu. Jane to takie niewinne imiê. Zupe³nie nie pasuje do tego potwora
o niebieskich oczach, który patrzy na niego ze stoickim spokojem.
Nie zamierzam znêcaæ siê nad pañsk¹ nog¹, wasza ksi¹¿êca moæ
oznajmi³a a jedynie zadbaæ, by lepiej siê pan poczu³. Nie sprawiê
panu bólu. Obiecujê.
Po³o¿y³ g³owê na oparciu fotela i zamkn¹³ oczy. Szybko je zaraz
otworzy³. Ból g³owy przynajmniej ten, który go mêczy³, odk¹d parê
godzin temu siê obudzi³ nasila³ siê, kiedy zaciska³ powieki.
Zauwa¿y³, ¿e cicho zamknê³a za sob¹ drzwi, tak jak wtedy, kiedy
wysz³a na poszukiwanie podnó¿ka. Dziêki Bogu i za to. Gdyby jeszcze
powstrzyma³a siê od mówienia
Po raz pierwszy od d³u¿szego czasu Jane poczu³a, ¿e robi to, na czym
siê zna. Wolno i ostro¿nie odwinê³a banda¿. Rana pocz¹tkowo trochê krwa-
wi³a i opatrunek siê przyklei³. Jane spojrza³a na ksiêcia, odrywaj¹c gazê.
28
Nawet siê nie skrzywi³, chocia¿ musia³o go zaboleæ. Siedzia³ pochy-
lony w fotelu, podpar³szy g³owê rêk¹, i przygl¹da³ siê jej spod na pó³
przymkniêtych powiek.
Przepraszam powiedzia³a. Opatrunek przyklei³ siê do rany.
Lekko skin¹³ g³ow¹, a ona zaczê³a przemywaæ ranê ciep³¹ wod¹.
Nastêpnie zasypa³a j¹ rodkiem przeciwbólowym, znalezionym w aptecz-
ce gospodyni.
Pielêgnowa³a swego ojca podczas d³ugiej choroby. Zmar³ pó³tora
roku temu. Biedny tatu. Nigdy nie cieszy³ siê dobrym zdrowiem, a po
mierci ¿ony straci³ wolê ¿ycia, bez walki podda³ siê chorobie. Pod ko-
niec Jane wyrêcza³a go we wszystkim. Bardzo wychud³. Ksi¹¿ê nato-
miast by³ zdrowy i silny.
Jest pani w Londynie od niedawna, prawda? spyta³ niespodzie-
wanie.
Spojrza³a na niego. Mia³a nadziejê, ¿e ksi¹¿ê nie zacznie siê zaba-
wiaæ, wypytuj¹c j¹ o przesz³oæ. Niestety nadzieja ta okaza³a siê p³onna.
Sk¹d pani przyjecha³a? spyta³.
Co powinna powiedzieæ? Brzydzi³a siê k³amstwem, ale nie mog³a
wyznaæ prawdy.
Z daleka.
Skrzywi³ siê, kiedy zasypywa³a ranê. Ale by³o to konieczne, ¿eby
zapobiec zaka¿eniu, które mog³oby w rezultacie doprowadziæ do ampu-
towania nogi. Opuchlizna niepokoi³a Jane.
Jest pani dam¹ powiedzia³ i by³o to stwierdzenie, nie pytanie.
Próbowa³a wczeniej mówiæ z akcentem prostych ludzi, ale efekt by³
groteskowy. Próbowa³a u¿ywaæ potocznego jêzyka, ¿eby brano j¹ za
przedstawicielkê ni¿szych klas. Ale chocia¿ wyranie s³ysza³a ich ak-
cent, nie potrafi³a go naladowaæ. W koñcu zaniecha³a prób.
Nie zaprzeczy³a. Odebra³am jedynie staranne wychowanie.
Gdzie?
Ju¿ wczeniej pos³u¿y³a siê tym k³amstwem. Pos³u¿y siê nim i teraz,
bo z miejsca ucina³o dalsze pytania.
W sierociñcu odpar³a. Dobrym. Przypuszczam, ¿e by³am cór-
k¹ cz³owieka, który nie móg³ mnie uznaæ za swoje dziecko, ale staæ go
by³o, by mi zapewniæ odpowiednie wychowanie.
Och, tatusiu, pomyla³a. I mamusiu. Darzyli j¹, jedynaczkê, bezgra-
niczn¹ mi³oci¹, i przez szesnacie lat dorasta³a w kochaj¹cej siê, szczê-
liwej rodzinie. Do³o¿yliby wszelkich starañ, by wydaæ j¹ za m¹¿ za ja-
kiego mi³ego d¿entelmena, gdyby mieræ nie zabra³a ich z tego wiata.
Hmm mrukn¹³ jedynie ksi¹¿ê Tresham.
29
Mia³a nadziejê, ¿e wiêcej nie wróci do tego tematu. Owinê³a mu nogê
wie¿ym banda¿em starannie, ale na tyle luno, by nie wpija³ mu siê
w cia³o.
Ten taboret jest za niski nawet z poduszk¹. ci¹gnê³a brwi i ro-
zejrza³a siê wko³o. W k¹cie biblioteki dostrzeg³a szezlong. Spodzie-
wam siê, ¿e strasznie mnie pan zbeszta, jeli zaproponujê, by po³o¿y³ siê
pan na nim powiedzia³a, wskazuj¹c mebel. Zachowa³by pan swoj¹
mêsk¹ dumê, pozostaj¹c w bibliotece, ale móg³by pan wyci¹gn¹æ nogê
i trzymaæ j¹ lekko uniesion¹, gdybym pod³o¿y³a pod ni¹ poduszkê.
Chce mnie pani postawiæ do k¹ta, panno Ingleby? spyta³. Mo¿e
jeszcze twarz¹ do ciany?
Przypuszczam, ¿e szezlong nie jest na sta³e przymocowany do
pod³ogi stwierdzi³a. Chyba mo¿na go postawiæ tam, gdzie to panu
odpowiada. Mo¿e blisko kominka?
Niech diabli wezm¹ kominek odpar³. Ka¿ê go przysun¹æ bli¿ej
okna. Komu silniejszemu od pani. Nie chcê, ¿eby przeze mnie cierpia³a
pani na krêgos³up, nawet jeli mo¿na by to uznaæ za sprawiedliwoæ losu.
Ko³o kominka jest sznur od dzwonka. Niech go pani poci¹gnie.
Lokaj przepchn¹³ mebel pod okno. Ale to na ramieniu Jane wspar³
siê ksi¹¿ê, by kutykaj¹c przejæ od fotela do szezlonga. Oczywicie ka-
tegorycznie siê nie zgodzi³, by go przeniesiono.
Nawet nie chcê o tym s³yszeæ oznajmi³, kiedy to zaproponowa³a.
Pozwolê siê nieæ dopiero w trumnie, panno Ingleby. Do tego czasu o
w³asnych si³ach bêdê siê przemieszcza³ z miejsca na miejsce, nawet jeli
muszê korzystaæ z czyjej pomocy.
Zawsze by³ pan taki uparty? spyta³a Jane. Lokaj otworzy³ usta ze
zdumienia i patrzy³ siê na ni¹ tak, jakby siê spodziewa³, ¿e za chwilê razi
j¹ grom.
Nale¿ê do rodu Dudleyów owiadczy³ ksi¹¿ê Tresham, co mia³o
stanowiæ wystarczaj¹ce wyt³umaczenie. Jestemy uparci od chwili po-
czêcia. Podobno ju¿ w brzuchu matki kopiemy wyj¹tkowo silnie, a przy-
chodz¹c na wiat, sprawiamy jej wiele cierpienia. Ale to dopiero pocz¹tek.
Jane zrozumia³a, ¿e ksi¹¿ê stara siê j¹ zaszokowaæ. Wpatrywa³ siê
w ni¹ ciemnymi oczami, które z bliska okaza³y siê ciemnobr¹zowe. G³u-
piec. Odk¹d skoñczy³a czternacie lat, asystowa³a przy narodzinach wie-
lu dzieci. Matka od maleñkoci wpaja³a jej, ¿e s³u¿enie innym stanowi
nieod³¹czn¹ czêæ ¿ycia ludzi uprzywilejowanych.
By³o mu znacznie wygodniej, kiedy ju¿ siê u³o¿y³, a pod nogê wsu-
niêto mu poduszkê. Jane cofnê³a siê, oczekujac, ¿e zostanie zwolniona,
a przynajmniej odes³ana do gospodyni, by czekaæ na dalsze polecenia.
30
Lokaj ju¿ zosta³ odprawiony. Ale ksi¹¿ê nadal przygl¹da³ jej siê bardzo
uwa¿nie.
A wiêc, panno Ingleby, jak zamierza mnie pani zabawiaæ przez
najbli¿sze trzy tygodnie? spyta³.
Jane ogarn¹³ niepokój. Mê¿czyzna by³ unieruchomiony i w tonie jego
g³osu nie wyczu³a niczego podejrzanego. Ale mia³a powody, by nie ufaæ
nudz¹cym siê d¿entelmenom.
Na szczêcie nim zd¹¿y³a zastanowiæ siê nad odpowiedzi¹, drzwi do
biblioteki otworzy³y siê. I bynajmniej nie cicho, jak wtedy, kiedy wcho-
dzi³ pokojowiec czy pan Quincy. Prawdê powiedziawszy, ich otwarcia
nie poprzedzi³o nawet grzeczne pukanie. Drzwi zosta³y pchniête tak gwa³-
townie, ¿e uderzy³y w stoj¹c¹ za nimi szafkê. Do rodka wesz³a kobieta.
Jane ogarnê³a panika. Ujrza³a m³od¹ i niezwykle modnie ubran¹
damê, choæ mo¿na by³o mieæ zastrze¿enia do jej gustu. Jane nie zna³a jej,
ale i tak w jednej chwili zrozumia³a, jak¹ lekkomylnoci¹ jest jej pobyt
w tym miejscu. Gdyby goæ zosta³ zapowiedziany, zd¹¿y³aby siê niepo-
strze¿enie wylizgn¹æ. Ale teraz nie pozostawa³o jej nic innego, jak tylko
zostaæ tam, gdzie sta³a, najwy¿ej nieco usun¹æ siê na bok i mieæ nadziejê,
¿e nie zwróci na siebie uwagi, stoj¹c w k¹cie na lewo od okna.
M³oda dama wtargnê³a do pokoju niczym gwa³towny podmuch wiatru.
Zdaje siê, ¿e poleci³em, by dzi rano nikt mnie nie niepokoi³
mrukn¹³ ksi¹¿ê.
Ale przyby³ej nie zrazi³a ta uwaga.
Tresham! wykrzyknê³a. ¯yjesz! Nie mog³am uwierzyæ, dopóki
nie przekonam siê na w³asne oczy. Gdyby wiedzia³, co wycierpia³am
wczoraj, nigdy by tego nie zrobi³. Dzi rano Heyward uda³ siê do Izby
Lordów, nie zwa¿aj¹c na stan moich nerwów. Zapewniam ciê, ¿e przez
ca³¹ noc ani na chwilê nie zmru¿y³am oka. Uwa¿am, ¿e lord Oliver za-
chowa³ siê wielce niestosownie, strzelaj¹c do ciebie. Skoro lady Oliver
okaza³a siê na tyle niedyskretna, by pozwoliæ mu siê zorientowaæ, ¿e jest
twoj¹ kochank¹, a on jest na tyle g³upi, by wyzwaæ ciê na pojedynek, i to
do tego w Hyde Parku, co jest jednoznaczne z obwieszczeniem ca³emu
wiatu, ¿e jest rogaczem, to jemu nale¿a³a siê kulka. Ale mówi¹, ¿e ty
strzeli³e w powietrze, co wiadczy o tym, ¿e jeste d¿entelmenem. Cho-
cia¿ twój przeciwnik zas³u¿y³ sobie na mieræ. Wtedy oczywicie by ciê
powiesili, gdyby nie by³ ksiêciem. Musia³by uciekaæ do Francji, a Hey-
ward mia³ czelnoæ owiadczyæ mi, ¿e nie pozwoli³by mi pojechaæ do
Pary¿a, by ciê tam odwiedziæ. A przecie¿ ka¿dy wie, ¿e to najmodniejsza
stolica wiata. Czasem siê zastanawiam, dlaczego w³aciwie za niego
wysz³am.
31
Ksi¹¿ê Tresham podpar³ g³owê jedn¹ rêk¹. Podniós³ drug¹, kiedy
kobieta urwa³a, by zaczerpn¹æ tchu.
Wysz³a za niego, Angelino powiedzia³ poniewa¿ ci siê podo-
ba, jest hrabi¹, a przy tym cz³owiekiem niemal tak bogatym, jak ja. Ale
g³ównie dlatego, ¿e ci siê spodoba³.
Tak. Umiechnê³a siê i wtedy okaza³o siê, ¿e jest urocz¹, m³od¹
dam¹, mimo swego podobieñstwa do ksiêcia. To prawda. Jak siê czu-
jesz, Treshamie?
Mimo pulsuj¹cego bólu w nodze i wra¿enia, ¿e za chwilê pêknie
mi g³owa, wyj¹tkowo dobrze, Angelino owiadczy³. Usi¹d, proszê.
Ostatnie s³owa wypowiedzia³ z wyran¹ ironi¹, poniewa¿ ju¿ siedzia-
³a na krzele, stoj¹cym w pobli¿u szezlonga.
Zanim wyjdê powiedzia³a polecê s³u¿bie, ¿eby nie wpuszcza³a
nikogo poza rodzin¹. Z ca³¹ pewnoci¹ twój stan nie pozwala ci przyjmo-
waæ goci, którzy zamêczaliby ciê swoim gadaniem, moje biedactwo.
Hmm mrukn¹³ i Jane zauwa¿y³a, ¿e za³o¿y³ monokl na oko. Na-
gle zrobi³ jeszcze bardziej obola³¹ minê ni¿ wczeniej. Có¿ za szkarad-
ny kapelusz powiedzia³. W musztardowym kolorze? Do tego z ró¿o-
wym odcieniem? Jeli w przysz³ym tygodniu masz zamiar iæ w nim na
niadanie do lady Lovatt, pragnê ciê poinformowaæ, ¿e nie bêdê ci móg³
towarzyszyæ, co mi sprawia niewys³owion¹ ulgê.
Heyward powiedzia³ ci¹gnê³a m³oda dama, pochyliwszy siê do
przodu i puszczaj¹c mimo uszu opiniê o z³ym gucie, jeli chodzi o dobór
kapeluszy ¿e lord Oliver og³asza wszystkim, i¿ nie czuje siê usatysfak-
cjonowany, poniewa¿ nawet nie próbowa³e do niego strzelaæ. Potrafisz
sobie wyobraziæ co tak idiotycznego? Bracia lady Oliver te¿ nie czuj¹
siê usatysfakcjonowani, a wiesz, jacy oni s¹. Mówi¹, chocia¿ o ile mi
wiadomo, ¿aden z nich przy tym nie by³, ¿e nie sta³e bez ruchu, unie-
mo¿liwiaj¹c lordowi Oliverowi zabicie ciebie. Ale jeli ciê wyzw¹ na
pojedynek, nie wolno ci siê na to zgodziæ. Miej wzgl¹d na moje nerwy.
W tej chwili, Angelino, mylê przede wszystkim o w³asnych ner-
wach zapewni³ ksi¹¿ê.
Có¿, mo¿e ucieszy ciê to, ¿e i tak ca³e miasto mówi o tobie
owiadczy³a. Podobno okaza³e siê dzielny, wracaj¹c do domu na ko-
niu, chocia¿ zosta³e trafiony w nogê. Szkoda, ¿e tego nie widzia³am.
Przynajmniej przestali gadaæ o tej nudnej sprawie Hailshama i tym zda-
rzeniu w Kornwalii. Czy to prawda, ¿e jaka ¿ebraczka zaczê³a krzyczeæ
i odwróci³a twoj¹ uwagê?
Niezupe³nie ¿ebraczka powiedzia³. Stoi tam pod oknem. Po-
znaj pannê Jane Ingleby.
32
Lady Heyward obróci³a siê na krzele i ze zdumieniem spojrza³a na
Jane. Najwyraniej nie zauwa¿y³a, ¿e w pokoju jest jeszcze kto poza ni¹
i jej bratem. Zas³ony nie stanowi³y wprawdzie wystarczaj¹cej kryjówki,
ale Jane ubrana by³a jak s³u¿¹ca. Dopiero teraz uwiadomi³a sobie, ¿e
dziêki temu stawa³a siê niemal niewidoczna.
To ty, dziewczyno? spyta³a lady Heyward tonem takiej wy¿szo-
ci, ¿e jeszcze bardziej sta³a siê podobna do ksiêcia. Jane przypuszcza³a,
¿e nie mog³a byæ starsza od niej wiêcej ni¿ o rok, dwa. Dlaczego tu
stoisz? Tresham, kaza³e j¹ wych³ostaæ?
Jest moj¹ pielêgniark¹ wyjani³. I woli, jak siê do niej zwracaæ
panno Ingleby, a nie dziewczyno. W jego g³osie przebija³a pozorna
potulnoæ.
Naprawdê? M³oda dama nie kry³a zdumienia. Dziwne. Ale
muszê lecieæ. Dwadziecia minut temu mia³am siê spotkaæ w bibliotece
z Marth¹ Griddles. Ale najpierw musia³am przyjæ tutaj, ¿eby ciê trochê
pocieszyæ.
Ostatecznie, od czego s¹ siostry? mrukn¹³ ksi¹¿ê.
No w³anie. Pochyli³a siê nad nim i poca³owa³a powietrze obok
jego lewego policzka. Prawdopodobnie póniej wpadnie do ciebie Fer-
die. By³ oburzony tym, ¿e bracia lady Oliver próbowali ciê wczoraj oczer-
niæ. Zamierza³ sam wyzwaæ ich na pojedynek wszystkich po kolei. Ale
Heyward powiedzia³, ¿e tylko zrobi³by z siebie durnia przysiêgam, Tre-
sham, ¿e dok³adnie tak siê wyrazi³. Nie rozumie zapalczywoci Dudle-
yów. Westchnê³a i opuci³a pokój równie gwa³townie, jak siê w nim
pojawi³a, zostawiaj¹c za sob¹ szeroko otwarte drzwi.
Jane nie ruszy³a siê ze swojego miejsca. Ba³a siê i czu³a siê bardzo
samotna.
O czym to plotkowano w salonach, o czym siostra ksiêcia Tresham
wspomnia³a mimochodem? Przynajmniej przestali gadaæ o o tym zda-
rzeniu w Kornwalii.
O jakim zdarzeniu w Kornwalii?
Zdaje mi siê owiadczy³ ksi¹¿ê ¿e pilnie potrzebujê karafki
z brandy, panno Ingleby. I nie rêczê za siebie, jeli zwróci mi pani uwagê,
¿e alkohol tylko wzmo¿e ju¿ i tak nieznony ból g³owy. Niech pani przy-
niesie karafkê.
Tak jest, wasza ksi¹¿êca moæ. Jane nie by³a w nastroju do sprze-
ciwiania siê komukolwiek.
33
4
L
ord Ferdynand Dudley przyszed³ niespe³na godzinê po wyjciu lady
Heyward. Tak jak siostra gwa³townie pchn¹³ drzwi do biblioteki, a¿ ude-
rzy³y w stoj¹c¹ w pobli¿u szafê na ksi¹¿ki, i niezapowiedziany wtargn¹³
do rodka.
Jocelyn skrzywi³ siê i na widok brata po¿a³owa³, ¿e kaza³ ju¿ zabraæ
karafkê z brandy. W³anie skoñczy³ piæ gor¹c¹ czekoladê, która wed³ug
zapewnieñ Jane Ingleby mia³a dobroczynnie podzia³aæ na jego podra¿-
niony ¿o³¹dek i bol¹c¹ g³owê. Jak na razie nie wywar³a zbawiennego
wp³ywu ani na jedno, ani na drugie.
Zauwa¿y³, ¿e Jane znów cofnê³a siê pod cianê.
A niech to wszyscy diabli! powiedzia³ m³odszy brat ksiêcia na
powitanie. Stary Mruk próbowa³ mnie powstrzymaæ przed wejciem
tutaj, Tresham. Potrafisz to sobie wyobraziæ? Sk¹d s³u¿¹cym przychodz¹
do tych zakutych ³bów takie pomys³y?
Zwykle bior¹ siê one z naladowania chlebodawców stwierdzi³
Jocelyn.
Wielki Bo¿e! Brat zatrzyma³ siê w miejscu. Naprawdê udajesz
ciê¿ko rannego. Mama k³ad³a siê na tym szezlongu zawsze, kiedy spêdziw-
szy trzy noce z rzêdu na tañcach i grze w karty, uznawa³a, ¿e jest o krok od
mierci. Chyba nie ma za grosz prawdy w tych plotkach, które kr¹¿¹?
Przewa¿nie dzieje siê tak w przypadku wszystkich plotek odpar³
od niechcenia Jocelyn. A które konkretnie masz na myli?
¯e ju¿ nigdy nie bêdziesz móg³ chodziæ oznajmi³ brat ksiêcia,
opadaj¹c na krzes³o, na którym wczeniej siedzia³a Angelina. ¯e mu-
sia³e stoczyæ prawdziw¹ walkê ze starym Raikesem, ¿eby nie uci¹³ ci
nogi. Naprawdê, Tresham, w dzisiejszych czasach lekarze wol¹ siêgn¹æ
do torby po pi³kê do ciêcia koci, ni¿ traciæ czas na szukanie kuli w ranie.
Pragnê ciê uspokoiæ wyjani³ mu Jocelyn ¿e wczoraj nie by³em
w stanie z kimkolwiek siê mocowaæ, mo¿e z wyj¹tkiem tego pó³g³ówka
chirurga, którego Oliver zabra³ do Hyde Parku. Raikes wspaniale wywi¹-
za³ siê ze swojego zadania i z ca³¹ pewnoci¹ bêdê chodzi³.
W³anie tak powiedzia³em oznajmi³ Ferdynand, rozpromieniony.
I zapisano to w ksiêdze zak³adów w klubie Whitea. Postawi³em piêæ-
dziesi¹t funtów, ¿e nim minie miesi¹c, bêdziesz walcowa³ u Almacka.
Przegrasz. Jocelyn uniós³ monokl do oka. Nigdy nie tañczê
walca. I nigdy nie pokazujê siê u Almacka. Wszystkie matki natych-
miast pomyla³yby, ¿e jestem kawalerem do wziêcia. Ferdynandzie, kiedy
3 Pojedynek
34
zamierzasz zwolniæ tego nêdznika, mieni¹cego siê twoim pokojowcem,
i zatrudnisz kogo, kto nie bêdzie ciê zacina³ przy ka¿dym goleniu?
Ferdynand dotkn¹³ palcem ma³ej ranki na brodzie.
A, o to ci chodzi odpar³. To moja wina, Tresham. Bez uprze-
dzenia odwróci³em g³owê. Bracia Forbes s¹ ¿¹dni twojej krwi. Trzej s¹
w miecie.
Mo¿na siê by³o tego spodziewaæ. Bracia lady Oliver cieszyli siê opi-
ni¹ nie mniej krewkich od ksiêcia i jego rodzeñstwa. A poniewa¿ lady
Oliver by³a jedyn¹ siostr¹ piêciu braci, nawet teraz, trzy lata po jej lubie
z lordem Oliverem, zazdronie pilnowali jej honoru.
Wobec tego bêd¹ musieli tutaj przyjæ powiedzia³ Jocelyn. Nie
powinno im to sprawiæ wiêkszych k³opotów, bo zdaje siê, ¿e mój kamer-
dyner wpuszcza do domu ka¿dego bez wyj¹tku, kto stanie na progu i za-
stuka ko³atk¹.
Och, wypraszam sobie! Ferdynand poczu³ siê dotkniêty. Nie
jestem byle kim, Tresham. I muszê zaprotestowaæ, ¿e nie poprosi³e mnie
na swojego sekundanta ani nawet nie powiedzia³e mi o pojedynku. À pro-
pos, s³ysza³em, ¿e jaka panna s³u¿¹ca spowodowa³a ca³e zamieszanie?
Brougham mówi, ¿e potem pojawi³a siê u ciebie, wdar³a siê do sypialni
i zwymyla³a ciê, poniewa¿ straci³a pracê. Zachichota³. Przypuszczam,
¿e nie ma w tej historyjce za grosz prawdy, ale jest bardzo zabawna.
Stoi tam, pod oknem oznajmi³ Jocelyn i kiwn¹³ g³ow¹ w kierunku
Jane, która od pojawienia siê brata ksiêcia sta³a nieruchomo jak pos¹g.
A niech mnie! Ferdynand zerwa³ siê na równe nogi i spojrza³ na
ni¹ z najwy¿szym zainteresowaniem. Co, u diab³a, tu robi? Zrozum,
dziewczyno, nie nale¿y siê wtr¹caæ do zatargów honorowych. D¿entel-
meni za³atwiaj¹ je miêdzy sob¹. Mog³a przyczyniæ siê do mierci Tre-
shama i wtedy z pewnoci¹ zawis³aby na stryczku.
Jocelyn zauwa¿y³, ¿e Jane patrzy na Ferdynanda tak, jak zwykle pa-
trzy³a na niego. Jeszcze bardziej wyprostowa³a swoje i tak ju¿ proste ple-
cy, zacisnê³a usta i spogl¹da³a mu prosto w oczy. Z pewn¹ satysfakcj¹
czeka³, a¿ do niego przemówi.
Gdyby zgin¹³, to od kuli mê¿czyzny, z którym siê pojedynkowa³
owiadczy³a. I có¿ to za g³upota nazywaæ to za³atwianiem zatargów
honorowych. Chocia¿ s³usznie pan zauwa¿y³, ¿e zajmuj¹ siê tym d¿entel-
meni. Kobiety s¹ zbyt rozs¹dne, by bawiæ siê w takie rzeczy.
Lord Ferdynand Dudley, kompletnie zaskoczony, wys³ucha³ repry-
mendy udzielonej przez okropnie ubran¹ s³u¿¹c¹.
Jak widzisz, Ferdynandzie wyjani³ Jocelyn z udawanym znu-
dzeniem ma g³owê na karku i na dodatek ciêty jêzyk.
35
A niech mnie! Brat ksiêcia odwróci³ g³owê i spojrza³ zdumiony
na Jocelyna. Co ona tu robi?
Conan nie opowiedzia³ ci wszystkiego? spyta³ Jocelyn. Za-
trudni³em j¹ jako pielêgniarkê. Nie widzê potrzeby, ¿eby reszta s³u¿by
musia³a znosiæ moje humory przez najbli¿sze trzy tygodnie, kiedy bêdê
skazany na siedzenie w domu.
Do diab³a! wykrzykn¹³ Ferdynand. Myla³em, ¿e Conan ¿artuje!
Nie, nie. Jocelyn od niechcenia skin¹³ rêk¹. Ferdynandzie,
przedstawiam ci Jane Ingleby. Ale miej siê na bacznoci, gdyby jeszcze
kiedy w przysz³oci mia³ jej co do powiedzenia. Nalega, by mówiæ do
niej panno Ingleby, a nie Jane czy dziewczyno. Zgodzi³em siê na
to, by przesta³a zwracaæ siê do mnie bezosobowo i zaczê³a od czasu do
czasu tytu³owaæ wasz¹ ksi¹¿êc¹ moci¹. Mój m³odszy brat, lord Ferdy-
nand Dudley, panna Ingleby.
Spodziewa³ siê, ¿e dziewczyna dygnie i niemal czeka³ na to, ¿e Fer-
dynand wybuchnie. Z pewnoci¹ pierwszy raz w ¿yciu przedstawiono go
s³u¿¹cej.
Jane Ingleby z wdziêkiem sk³oni³a g³owê, a Ferdynand zaczerwieni³
siê, lekko siê uk³oni³ i zrobi³ g³upi¹ minê.
S³uchaj no, Tresham powiedzia³ czy rana odebra³a ci rozum?
Zdawa³o mi siê, ¿e ju¿ wychodzisz, Ferdynandzie? spyta³ Joce-
lyn, unosz¹c rêkê do czo³a. Mój drogi, chcia³bym ci daæ kilka rad, cho-
cia¿ nie wiem, czemu tracê czas, bo Dudleyowie s³yn¹ z tego, ¿e nie s³u-
chaj¹ niczyich rad. Zostaw braci Forbes mnie. To ze mn¹ maj¹ na pieñku,
nie z tob¹.
Przeklête ³otry i zbóje! Ferdynand naje¿y³ siê. Raczej powinni
sprawiæ porz¹dne manto swojej siostrze. Nie rozumiem, dlaczego zainte-
resowa³e siê t¹ g³upi¹ gêsi¹. Gdybym
Dosyæ! przerwa³ mu ostro Jocelyn. Jestemy w obecnoci
Ju¿ chcia³ powiedzieæ, ¿e s¹ w obecnoci damy, ale w porê siê powstrzy-
ma³. Nie muszê ci siê t³umaczyæ ze swoich czynów. A teraz b¹d tak
dobry i zabieraj siê st¹d. Przy okazji popro, ¿eby przyszed³ do mnie
Hawkins. Spróbujê mu wbiæ do têpej g³owy, ¿e jego dalsza kariera w tym
domu zale¿y od tego, by do koñca dnia nie wpuszcza³ nikogo za próg.
Bêdê bardzo zdziwiony, jeli przed zapadniêciem zmroku nie pêknie mi
g³owa.
Lord Ferdynand wyszed³, a minutê czy dwie póniej do biblioteki
wszed³ zaniepokojony kamerdyner.
Najmocniej przepraszam, wasza ksi¹¿êca moæ zacz¹³, ale
Jocelyn uciszy³ go podniesieniem rêki.
36
Przypuszczalnie potrzebny by³by pu³k gwardzistów i bateria arty-
leryjska, by nie wpuciæ lorda Ferdynanda i lady Heyward, kiedy posta-
nowi¹ gdzie wejæ powiedzia³. Ale na dzi ju¿ ¿adnych wiêcej wi-
zyt, Hawkins. Nawet gdyby sam ksi¹¿ê regent raczy³ mnie odwiedziæ.
Mam nadziejê, ¿e wyrazi³em siê jasno?
Tak, wasza ksi¹¿êca moæ. Kamerdyner sk³oni³ siê z szacunkiem
i wyszed³, cichutko zamykaj¹c za sob¹ drzwi.
Jocelyn westchn¹³ g³ono.
A teraz, panno Ingleby, niech pani usi¹dzie ko³o mnie i powie mi,
jak zamierza mnie pani zabawiaæ przez najbli¿sze trzy tygodnie. Mia³a
pani doæ czasu, by zastanowiæ siê nad odpowiedzi¹.
Owszem, znam najpopularniejsze gry w karty, ale nie gram na
pieni¹dze powiedzia³a Jane. By³a to jedna z zasad, wpojona jej przez
rodziców. W ich domu graj¹c w karty mo¿na by³o stawiaæ tylko pensy.
I przerywano grê, jeli kto przegra³ pó³ korony, czyli dwa szylingi i szeæ
pensów. Zreszt¹ i tak nie mam pieniêdzy doda³a. A przypuszczam,
¿e nie sprawia panu przyjemnoci gra, jeli stawka nie jest wysoka.
Jestem zachwycony pani przekonaniem, i¿ tak dobrze mnie zna
odpar³. A czy gra pani w szachy?
Nie. Pokrêci³a g³ow¹. Jej ojciec grywa³ w szachy, ale mia³ staro-
wieckie pogl¹dy, jeli chodzi o kobiety. Szachy to gra dla mê¿czyzn,
powtarza³ z pob³a¿aniem za ka¿dym razem, gdy prosi³a, ¿eby j¹ nauczy³
graæ. Jego odmowy odnios³y jedynie taki skutek, ¿e jeszcze bardziej pra-
gnê³a poznaæ zasady gry. Nigdy siê nie nauczy³am.
Spojrza³ na ni¹ ponuro.
Zapewne nie umie te¿ pani czytaæ.
Ale¿ naturalnie, ¿e umiem. Czy¿by uwa¿a³ j¹ za zupe³n¹ igno-
rantkê? Zbyt póno przypomnia³a sobie, za kogo chce uchodziæ.
Ale¿ naturalnie powtórzy³ cicho, zmru¿ywszy oczy. I zapewne
ma pani ³adny charakter pisma. Có¿ to by³ za sierociniec, panno Ingleby?
Ju¿ powiedzia³am odpar³a. Z tych lepszych.
Spojrza³ na ni¹ twardo, ale nie dr¹¿y³ d³u¿ej tematu.
Co jeszcze pani umie, by móc mnie zabawiaæ?
Czy mam rozumieæ, ¿e zabawianie pana nale¿y do obowi¹zków
pielêgniarki? spyta³a.
Moja pielêgniarka ma robiæ wszystko, co ka¿ê. Patrzy³ na ni¹
tak, jakby widzia³ wszystko, co skrywa³o ubranie. Stwierdzi³a, ¿e to spoj-
rzenie j¹ oniemiela. Chyba nie zajmie pani codziennie dwudziestu czte-
37
rech godzin zmienianie banda¿y i podk³adanie mi poduszki pod nogê,
prawda?
Nie, wasza ksi¹¿êca moæ przyzna³a.
A jednak je i ¿yje pani za moje pieni¹dze przypomnia³. A uwa-
¿am, ¿e p³acê pani ca³kiem przyzwoicie. ¯a³uje mi pani odrobiny rozrywki?
Obawiam siê, ¿e bardzo szybko miertelnie znudzi pana to, co
mam do zaproponowania.
Umiechn¹³ siê lekko, ale jego rysy nie tylko nie z³agodnia³y, ale
sta³y siê jeszcze bardziej z³owrogie. Zauwa¿y³a, ¿e trzyma w rêku mo-
nokl, ale nie uniós³ go do oka.
Zobaczymy stwierdzi³. Niech pani zdejmie ten czepek, panno
Ingleby. Denerwuje mnie. Jest obrzydliwy i postarza pani¹ przynajmniej
o dziesiêæ lat. Ile ma pani lat?
Nie wydaje mi siê, wasza ksi¹¿êca moæ, ¿eby mój wiek móg³ pana
interesowaæ owiadczy³a. I wola³abym nosiæ czepek podczas pracy.
Wola³aby pani? Nagle sta³ siê wynios³y, ale wcale nie wygl¹da³
gronie z uniesionymi brwiami. Kiedy znów siê odezwa³, jego g³os za-
brzmia³ ³agodniej. Niech go pani zdejmie.
Opór by³ daremny. Ostatecznie a¿ do wczoraj nie nosi³a czepka.
Uzna³a, ¿e to dobry sposób, by nieco odmieniæ swój wygl¹d. Pod czep-
kiem mog³a siê chocia¿ czêciowo ukryæ. Doskonale zdawa³a sobie spra-
wê z tego, ¿e jej w³osy to najbardziej rzucaj¹ca siê cecha jej wygl¹du.
Niechêtnie rozwi¹za³a wst¹¿kê pod brod¹ i zdjê³a czepek. ciska³a go
w obu d³oniach, kiedy ksi¹¿ê patrzy³ na jej w³osy.
Mo¿na by powiedzieæ, panno Ingleby stwierdzi³ ¿e to pani
najwiêksza ozdoba. Jeszcze gdyby nie splata³a ich pani tak mocno i nie
zwija³a w wêze³ Dlaczego tak bardzo pragnie je pani ukryæ? Boi siê
pani mnie i mojej reputacji?
Nie wiem, jak¹ siê pan cieszy reputacj¹ odpar³a, chocia¿ nie
trzeba by³o specjalnie wysilaæ wyobrani, ¿eby siê tego domyliæ.
Wczoraj wyzwano mnie na pojedynek za romans z mê¿atk¹
oznajmi³. To nie pierwszy pojedynek, w którym bra³em udzia³. S³ynê
z tego, ¿e jestem niebezpiecznym, pozbawionym skrupu³ów cz³owiekiem.
Mówi pan to z tak¹ dum¹? Unios³a brwi.
Usta mu drgnê³y, ale trudno powiedzieæ, z rozbawienia czy ze z³oci.
Mam pewne zasady owiadczy³. Nigdy nie uwodzê s³u¿¹cych.
Ani ¿adnej kobiety, która przebywa pod moim dachem. I nie sypiam z ko-
biet¹ wbrew jej woli. Czy teraz jest ju¿ pani spokojna?
Ca³kowicie powiedzia³a. Poniewa¿ do mnie musi pan zastoso-
waæ ka¿d¹ z tych zasad.
38
Ale wiele bym da³ za to doda³ cicho ¿eby zobaczyæ pani¹ z roz-
puszczonymi w³osami.
Lilipuci uwijali siê wokó³ cz³owieka-góry, przemylnie go przy-
twierdzaj¹c nie wy³¹czaj¹c jego d³ugich w³osów do ziemi.
Czyta³a mu Podró¿e Guliwera i nie móg³ siê temu sprzeciwiæ, bo jej
pozostawi³ wybór lektury. Przez pó³ godziny chodzi³a wzd³u¿ pó³ek bi-
bliotecznych, ogl¹da³a grzbiety ksi¹¿ek, przesuwa³a po nich palcami, cza-
sem któr¹ wyci¹ga³a i otwiera³a. Odnosi³a siê do nich z pietyzmem, jak-
by je kocha³a. W koñcu pokaza³a mu tom, który teraz czyta³a.
Mo¿e byæ ta? spyta³a. Podró¿e Guliwera? To jedna z tych ksi¹-
¿ek, które zawsze chcia³am przeczytaæ.
Jak sobie pani ¿yczy. Wzruszy³ ramionami. Móg³ poczytaæ ci-
cho, ale nie chcia³ byæ sam. Nigdy nie przepada³ za swoim towarzystwem.
Nie, to nieprawda. Dopiero przez ostatnie dziesiêæ lat.
Odczuwa³ coraz wiêksz¹ irytacjê w miarê, jak wraz z up³ywem dnia
coraz lepiej zdawa³ sobie sprawê, w jakim siê znalaz³ po³o¿eniu. Zawsze
prowadzi³ czynny tryb ¿ycia, nie potrafi³ d³ugo usiedzieæ w jednym miej-
scu. Codziennie oddawa³ siê sportom, wiêkszoæ z nich wymaga³a wysi³-
ku fizycznego, jak jazda konno, boks czy szermierka. Lubi³ te¿ tañczyæ,
ale nigdy walca i nigdy w tym beznadziejnym klubie Almacka. Romanse
te¿ by³y jego ulubion¹ rozrywk¹, czasem bardzo wyczerpuj¹c¹ fizycznie.
Teraz przez trzy tygodnie, jeli zdo³a tak d³ugo znieæ te tortury, bê-
dzie zmuszony do bezczynnoci i towarzystwa jedynie goci i krewnych.
No i sztywnej, bezczelnej Jane Ingleby. I do znoszenia bólu.
Po po³udniu odes³a³ pielêgniarkê, by spêdziæ trochê czasu z Michae-
lem Quincym. Rano nadesz³y comiesiêczne sprawozdania z Acton Park,
jego wiejskiej posiad³oci. Zawsze skrupulatnie siê z nimi zapoznawa³,
ale jeszcze nigdy nie studiowa³ ich tak drobiazgowo.
Ale i tak mia³ wra¿enie, ¿e wieczór nigdy siê nie skoñczy. O tej po-
rze bywa³ zwykle najbardziej aktywny. Najpierw szed³ do teatru, opery
albo na ten bal czy wieczorek, na który ci¹ga³y najwiêksze t³umy, potem
jecha³ do jednego z klubów, których by³ cz³onkiem, lub do ³ó¿ka, jeli ta
czynnoæ zapowiada³a siê na tyle interesuj¹co, by warto by³o dla niej
zrezygnowaæ z towarzystwa przyjació³.
Czy mam czytaæ dalej? Jane Ingleby przerwa³a lekturê i unios³a
wzrok znad ksi¹¿ki.
Tak, tak. Skin¹³ jej rêk¹, a ona pochyli³a g³owê i znów zaczê³a
czytaæ.
39
Zauwa¿y³, ¿e plecami nie dotyka oparcia krzes³a, a mimo to siedzi
lekko i z wdziêkiem. Czyta³a dobrze, ani za szybko, ani za wolno, ani
zbyt monotonnie, ani ze zbytni¹ emfaz¹. Mia³a przyjemny g³os. D³ugie
rzêsy ocienia³y jej policzki, gdy patrzy³a na ksi¹¿kê, trzyman¹ w obu d³o-
niach nad kolanami. Mia³a d³ug¹, ³abêdzi¹ szyjê.
Jej w³osy przypomina³y szczere z³oto. Niema³o siê natrudzi³a, ¿eby
ukryæ ich wspania³oæ, ale uda³oby jej siê to ca³kowicie tylko wtedy, gdy-
by je zgoli³a do go³ej skóry. Ju¿ rano zauwa¿y³, jak¹ ma urodziw¹ twarz
i jak piêkne s¹ jej oczy. Ale dopiero kiedy zdjê³a czepek, zobaczy³, do
jakiego stopnia rzeczywistoæ przewy¿sza budz¹ce siê w nim przeczucie,
¿e ma do czynienia z wyj¹tkowo piêkn¹ kobiet¹.
Obserwowa³ j¹, jak czyta, jednoczenie mocno masuj¹c rêk¹ udo,
¿eby zmniejszyæ ból w ³ydce. By³a s³u¿¹c¹, zale¿n¹ od niego i bez w¹t-
pienia cnotliw¹. Jak powiedzia³a rano na swój zadziorny sposób, mog³a
siê czuæ potrójnie przed nim zabezpieczona. Ale wiele by da³, ¿eby zoba-
czyæ te w³osy bez szpilek, rozplecione i rozpuszczone.
Nie mia³by te¿ nic przeciwko temu, by j¹ zobaczyæ bez okropnej,
taniej, za lunej sukni i wszystkiego, co mog³a mieæ pod spodem.
Westchn¹³, a ona znów przesta³a czytaæ i spojrza³a na niego.
Czy chcia³by pan ju¿ iæ do ³ó¿ka? spyta³a.
Pomyla³, ¿e umie zrêcznie przywróciæ w³aciwe proporcje ka¿dej
sytuacji. W jej pytaniu nie by³o ani cienia dwuznacznoci.
Spojrza³ na zegar na kominku. Wielki Bo¿e, nie by³o nawet jedena-
stej. Wieczór dopiero siê zacz¹³.
Poniewa¿ ani pani, ani Guliwer nie jestecie szczególnie porywa-
j¹cymi towarzyszami, panno Ingleby powiedzia³ bez ogródek przy-
puszczam, ¿e to najlepsze wyjcie. Ciekaw jestem, czy zauwa¿y³a pani,
jaki sta³em siê pos³uszny.
Nazajutrz wczesnym rankiem Jane siê przekona³a, ¿e noc, spêdzona bez
alkoholu i laudanum, umierzaj¹cego nieco ból, nie wp³ynê³a na poprawê
nastroju ksiêcia Tresham. Przyszed³ lekarz i oderwano j¹ od niadania, które
jad³a w kuchni, nakazuj¹c, by natychmiast uda³a siê do sypialni ksiêcia.
Niezbyt siê pani spieszy³a powiedzia³ zamiast powitania, kiedy
wesz³a do pokoju, zapukawszy do drzwi w niespe³na minutê po tym, jak
zosta³a wezwana. Domylam siê, ¿e by³a pani zajêta wyjadaniem zapa-
sów ze spi¿arni.
Skoñczy³am niadanie, dziêkujê, wasza ksi¹¿êca moæ owiad-
czy³a. Dzieñ dobry panu, doktorze Raikes.
40
Dzieñ dobry pani. Lekarz grzecznie sk³oni³ g³owê.
Niech pani zdejmie to szkaradzieñstwo! rozkaza³ ksi¹¿ê, wska-
zuj¹c na czepek Jane. Jeli jeszcze raz go zobaczê, w³asnorêcznie potnê
go na cienkie paseczki.
Jane zdjê³a czepek, z³o¿y³a go starannie i schowa³a do kieszeni sukni.
Jej chlebodawca zwróci³ siê do doktora.
To panna Ingleby zmieni³a mi banda¿ wyjani³, widocznie odpo-
wiadaj¹c na pytanie, zadane przed jej przybyciem i opatrzy³a ranê.
Dokona³a pani rzeczy godnej najwiêkszej pochwa³y oznajmi³
lekarz. Ani ladu zaka¿enia czy procesu gnilnego. Ma pani pewne do-
wiadczenie w opiece nad chorymi, prawda?
Tak, panie doktorze przyzna³a Jane.
Zapewne dawa³a na przeczyszczenie wszystkim przeklêtym siero-
tom, które siê przejad³y mrukn¹³ z irytacj¹ ksi¹¿ê. Ale ja nie jestem
chory. Mam dziurê w nodze. I uwa¿am, ¿e wiêcej dobrego da³oby mi tro-
chê ruchu ni¿ ca³e to cackanie siê. Dlatego zamierzam poæwiczyæ.
Doktor Raikes zrobi³ przera¿on¹ minê.
Z ca³ym nale¿ytym szacunkiem, wasza ksi¹¿êca moæ, stanowczo
to odradzam powiedzia³. Uszkodzone miênie i ciêgna musz¹ siê zro-
sn¹æ, zanim zostan¹ nara¿one choæby na najmniejszy wysi³ek.
Ksi¹¿ê wybuchn¹³ stekiem przekleñstw.
Uwa¿am, ¿e doktorowi Raikesowi nale¿¹ siê przeprosiny owiad-
czy³a Jane. Udzieli³ panu jedynie w³aciwej rady. Po to go pan wezwa³
i za to mu pan p³aci. Nie na miejscu jest chyba takie zachowanie.
Obaj mê¿czyni spojrzeli na ni¹ zdumieni, a ona splot³a rêce przed
sob¹. Ksi¹¿ê opad³ na poduszkê i wybuchn¹³ g³onym miechem.
Jestem pewien, Raikes, ¿e jaki od³amek kuli, któr¹ oberwa³em
w nogê, musia³ uszkodziæ mi mózg oznajmi³. Uwierzysz, ¿e bez s³o-
wa sprzeciwu znosi³em to przez ca³y wczorajszy dzieñ?
Doktor Raikes najwyraniej niczego nie rozumia³.
Jestem pewien, ³askawa pani, ¿e jego ksi¹¿êca moæ nie jest mi
winien ¿adnych przeprosin powiedzia³ szybko. To zrozumia³e, ¿e taka
rana wywo³uje rozdra¿nienie.
Ale ona za nic nie mog³a tej sprawy zostawiæ w³asnemu biegowi.
Nic nie usprawiedliwia obel¿ywego traktowania blinich odpar-
³a. A ju¿ szczególnie ludzi zale¿nych od nas.
Raikes zwróci³ siê ksi¹¿ê do lekarza gdybym móg³ paæ przed
panem na kolana i pokornie przeprosiæ za zniewagê, jakiej siê dopuci-
³em, byæ mo¿e zrobi³bym to. Ale wszelki wysi³ek jest mi zabroniony,
prawda?
41
Z ca³¹ pewnoci¹, wasza ksi¹¿êca moæ. Lekarz skoñczy³ banda-
¿owaæ ksi¹¿êc¹ ³ydkê i wygl¹da³ na wyranie zmieszanego.
To oczywicie wszystko moja wina, pomyla³a Jane. Ale dorasta³am
w domu, w którym s³u¿¹cych zawsze traktowano jak ludzi, i gdzie grzecz-
noæ wobec innych by³a czym naturalnym. Naprawdê muszê siê nauczyæ
powci¹gaæ swój jêzyk, jeli chcê pracowaæ tu przez trzy tygodnie, a za-
robione pieni¹dze przeznaczyæ na przysz³e wydatki. Nie wiedzia³a, co j¹
czeka dalej.
Ksi¹¿ê Tresham zgodzi³ siê, by go zniesiono na dó³, ale najpierw odpra-
wi³ Jane i przykaza³ jej, ¿eby nie pojawia³a siê, póki jej nie wezwie. Uczyni³
to pó³ godziny póniej. Tym razem le¿a³ na kanapie w salonie na parterze.
Dzi rano moja g³owa odzyska³a chyba swoj¹ normaln¹ wielkoæ
powiedzia³. Z pewnoci¹ ucieszy pani¹, ¿e nie bêdê dzi od pani wy-
maga³, by wykorzystywa³a pani swoje rozliczne talenty, ¿eby mnie zaba-
wiaæ. Pozwoli³em Hawkinsowi wpuszczaæ wszystkich, którzy zechc¹
mnie odwiedziæ, oczywicie w granicach rozs¹dku. Wyranie przykaza-
³em, ¿eby nie wpuszcza³ za próg pomocnic modystek i im podobnych,
które zapukaj¹ do drzwi.
Jane zesztywnia³a na sam¹ myl o gociach.
Przeproszê i wyjdê, wasza ksi¹¿êca moæ, kiedy kto przyjdzie
z wizyt¹ oznajmi³a.
Naprawdê? Zmru¿y³ oczy. A czemu¿ to?
Przypuszczam, ¿e przede wszystkim bêd¹ pana odwiedzali przyja-
ciele powiedzia³a. Moja obecnoæ tylko panom przeszkodzi.
Zaskoczy³ j¹, niespodziewanie umiechaj¹c siê do niej figlarnie. Od
razu wyda³ siê znacznie m³odszy. I niemal przystojny.
Panno Ingleby, nie wiedzia³em, ¿e jest pani taka wstydliwa
owiadczy³.
Tak, wasza ksi¹¿êca moæ przysta³a z ochot¹. Jestem wstydliwa.
Niech pani pójdzie do biblioteki i przyniesie poduszkê poleci³.
A potem pod³o¿y mi j¹ pod nogê.
Móg³by pan od czasu do czasu powiedzieæ proszê zauwa¿y³a,
kieruj¹c siê ku drzwiom.
Móg³bym odpar³. Ale dlaczego mam to robiæ? Wydajê polece-
nia. Dlaczego mam udawaæ, ¿e to proby?
Mo¿e przez szacunek dla samego siebie stwierdzi³a, patrz¹c na
niego. Mo¿e przez wzgl¹d na uczucia innych. Wiêkszoæ ludzi chêtniej
spe³nia proby, ni¿ wykonuje polecenia.
A jednak s³ucha pani moich poleceñ, panno Ingleby powiedzia³
cicho.
42
Ale buntujê siê w g³êbi serca odpar³a i wysz³a z pokoju, ¿eby
ostatnie s³owo jak zwykle nale¿a³o do niej.
Parê minut póniej wróci³a z poduszk¹, w milczeniu przesz³a przez
pokój i nie patrz¹c na ksiêcia, delikatnie pod³o¿y³a mu j¹ pod nogê. Ju¿
wczeniej, w sypialni, zobaczy³a, ¿e wczorajsza opuchlizna zesz³a. Ale
zauwa¿y³a równie¿, ¿e ksi¹¿ê czêsto pociera udo i od czasu do czasu za-
ciska zêby, co niechybnie wiadczy³o o tym, ¿e bardzo cierpi. Oczywi-
cie jako dumny mê¿czyzna nie móg³ siê przyznaæ do tego, ¿e odczuwa
jakikolwiek ból.
Gdyby nie pani zaciniête usta powiedzia³ nawet bym nie za-
uwa¿y³, ¿e nie cieszê siê pani ¿yczliwoci¹, panno Ingleby. Spodziewa-
³em siê co najmniej, ¿e z ca³ej si³y z³apie mnie pani za nogê i cinie j¹ na
poduszkê. Ju¿ siê przygotowa³em, jak sobie poradziæ z takim przejawem
braku opanowania. Ale pozbawi³a mnie pani okazji wyg³oszenia mojej
starannie obmylanej przemowy.
Zatrudni³ mnie pan jako swoj¹ pielêgniarkê, wasza ksi¹¿êca moæ
przypomnia³a. Mam panu przynosiæ ulgê, a nie sprawiaæ ból. Poza
tym, jeli co mi siê nie podoba, znam odpowiednie s³owa, by to wyraziæ.
Nie muszê siê uciekaæ do przemocy.
Co jest najwiêkszym k³amstwem, jakie kiedykolwiek pad³o z moich
ust, pomyla³a, zanim jeszcze skoñczy³a mówiæ. Przez chwilê poczu³a
dreszcze i ogarnê³y j¹ md³oci. By³y to dobrze znane objawy ogarniaj¹-
cej j¹ paniki.
Panno Ingleby odezwa³ siê potulnie ksi¹¿ê Tresham dziêkujê
pani za przyniesienie poduszki.
Tym zamkn¹³ jej usta.
Odnios³em wra¿enie, ¿e tymi s³owami sk³oni³em pani¹ niemal do
umiechu. Czy kiedykolwiek siê pani mieje?
Tak, kiedy co mnie rozbawi albo gdy jestem szczêliwa, wasza
ksi¹¿êca moæ.
Co w moim towarzystwie jeszcze siê nie zdarzy³o zauwa¿y³.
Widocznie tracê ca³y swój wdziêk. Niech pani wie, ¿e s³ynê z tego, i¿
potrafiê zabawiaæ i uszczêliwiaæ kobiety.
Przedtem, dopóki nie powiedzia³ tego i nie spojrza³ na ni¹, mru¿¹c
oczy, w³aciwie nie uwiadamia³a sobie w pe³ni jego mêskiego uroku.
Nagle wszystko siê zmieni³o. Poczu³a nieznane sobie do tej pory czysto
fizyczne po¿¹danie, pod wp³ywem którego w jej piersiach i ³onie zasz³y
jakie niepokoj¹ce reakcje.
Nie w¹tpiê odpar³a cierpko. Ale zapewne w tym miesi¹cu wy-
korzysta³ pan ca³y urok osobisty na uwiedzenie lady Oliver.
43
Jane, Jane przemówi³ ³agodnie. To zabrzmia³o wyj¹tkowo z³o-
liwie. Odszukaj Quincyego i przynie porann¹ pocztê. Proszê doda³,
kiedy ruszy³a ku drzwiom.
Odwróci³a g³owê i umiechnê³a siê do niego.
Aha mrukn¹³ pod nosem.
5
A
ngelina przysz³a pónym rankiem. Tym razem towarzyszy³ jej Heyward,
który chcia³ osobicie zapytaæ szwagra o zdrowie. Jeszcze nim wyszli, poja-
wi³ siê Ferdynand, ale raczej po to, by mówiæ o sobie, a nie z troski o samo-
poczucie brata. Za³o¿y³ siê z lordem Berriwetherem, s³yn¹cym z umiejêtno-
ci powo¿enia, ¿e zwyciê¿y w wycigu karykli do Brighton. Ale Berriwether
by³ niepokonany, dorównywa³ mu w tej sztuce jedynie Jocelyn.
Przegrasz, Ferdynandzie powiedzia³ bez ogródek Heyward.
Skrêcisz sobie kark, Ferdie stwierdzi³a Angelina a moje nerwy
nie uspokoj¹ siê tak szybko, jak po przygodzie Treshama. Ale bêdziesz
szykownie wygl¹da³, pêdz¹c drog¹ do Brighton szybko jak wiatr. Czy
z tej okazji sprawisz sobie nowy frak?
Tajemnica powodzenia polega na popuszczaniu koniom cugli na
ka¿dym prostym odcinku drogi zauwa¿y³ Jocelyn a nie na nadmier-
nym ekscytowaniu siê i ryzykowaniu niepotrzebnie na ostrych zakrêtach,
jakby siê by³o artyst¹ cyrkowym. A ty s³yniesz z jednego i z drugiego,
Ferdynandzie. Jednak skoro ju¿ zgodzi³e siê cigaæ, dobrze by by³o, gdy-
by wygra³. Nigdy siê nie przechwalaj ani nie przyjmuj wyzwañ, których
nie mo¿esz poprzeæ czynem. Szczególnie, jeli jeste Dudleyem. A miem
twierdziæ, ¿e siê przechwala³e.
Pomyla³em sobie, ¿e móg³by mi po¿yczyæ swój nowy powóz,
Tresham rzuci³ od niechcenia brat ksiêcia.
Nie ma mowy oznajmi³ Jocelyn. Wykluczone. Dziwiê siê, ¿e
w ogóle zwracasz siê z tym do mnie. Chyba uzna³e, ¿e rana w nodze
odebra³a mi rozum.
Jeste moim bratem powiedzia³ Ferdynand.
Bratem, który potrafi myleæ i ma zdrowy rozs¹dek odpar³ Joce-
lyn. Kiedy ostatnio widzia³em twój powóz, niczego mu nie brakowa³o.
To cz³owiek, a nie wóz wygrywa albo przegrywa wycig, Ferdynandzie.
Kiedy ma siê to odbyæ?
44
Za dwa tygodnie.
A niech to! pomyla³ Jocelyn. Nie bêdzie móg³ tego obejrzeæ, jeli
pos³ucha tego przeklêtego konowa³a Raikesa. Ale jeli jeszcze przez dwa
tygodnie bêdzie skazany na le¿enie na kanapie, zwariuje.
Jocelyn móg³by przysi¹c, ¿e Jane Ingleby, która cichutko sta³a z bo-
ku, czyta w jego mylach. Zauwa¿y³, ¿e znów zacisnê³a usta tak mocno,
¿e tworzy³y cienk¹ liniê. Ciekawe, co zamierza zrobiæ? Przywi¹zaæ go do
³ó¿ka, póki nie up³yn¹ ca³e trzy tygodnie?
Nie pozwoli³ jej wychodziæ z salonu, kiedy wizytê sk³adaj¹ mu cz³on-
kowie rodziny. Odmówi³ te¿ póniej, kiedy zapowiedzieli siê kolejni go-
cie. Przegl¹da³ akurat pocztê i podawa³ jej po jednym licie. Zgodnie
z jego poleceniami rozk³ada³a je na trzy stosiki zaproszenia, z których
nie skorzysta, zaproszenia, które przyjmuje, i listy, na które odpowied
podyktuje póniej sekretarzowi. Wiêkszoæ zaproszeñ, z wyj¹tkiem tych,
które dotyczy³y przyjêæ doæ odleg³ych w czasie, trzeba by³o odrzuciæ.
Zostawiê pana teraz samego, wasza ksi¹¿êca moæ oznajmi³a,
wstaj¹c, kiedy pojawi³ siê Hawkins, dzi znacznie ju¿ lepiej panuj¹cy
nad swym królestwem w holu, by zapowiedzieæ przybycie kilku przyja-
ció³ ksiêcia.
Nie owiadczy³ krótko, unosz¹c brwi. Zostanie pani tutaj.
Bardzo pana proszê, wasza ksi¹¿êca moæ nalega³a. Na nic siê
panu nie przydam, kiedy bêdzie pan mia³ towarzystwo.
Pomyla³, ¿e wygl¹da na wylêknion¹. Czy¿by siê ba³a, ¿e razem ze
swymi przyjació³mi urz¹dz¹ sobie orgiê w jej obecnoci? Najprawdopo-
dobniej sam odprawi³by swoj¹ pielêgniarkê, gdyby go nie poprosi³a, by
pozwoli³ jej wyjæ. Teraz, przez czysty upór, nie chcia³ jej puciæ.
Byæ mo¿e podniecenie wywo³a u mnie atak waporów i bêdê potrze-
bowa³ natychmiastowej pomocy pielêgniarki, panno Ingleby owiadczy³
ch³odno.
Zapewne dalej by go prosi³a, gdyby nie weszli gocie. Na ich widok
skry³a siê w najdalszym k¹cie. Nadal tam sta³a, kiedy kilka minut póniej
spojrza³ w tamtym kierunku. Idealnie zlewa³a siê z t³em. Znów mia³a na
g³owie czepek, pod który schowa³a ka¿dy, nawet najmniejszy kosmyk
w³osów.
Pojawili siê w komplecie, wszyscy jego najbli¿si przyjaciele Co-
nan Brougham, Pottier, Kimble, Thomas Garrick, Boris Tuttleford wno-
sz¹c ze sob¹ ha³aliw¹ weso³oæ. By³o du¿o szumu, kiedy go witali, zada-
wali pytania o zdrowie, nie czekaj¹c na odpowied, drwili z jego szlafroka
i rannych pantofli, ogl¹dali obanda¿owan¹ nogê, w koñcu rozsiedli siê
wokó³ sofy.
45
Gdzie twoje bordo, Tresham? spyta³ Garrick, rozgl¹daj¹c siê.
Panna Ingleby zaraz je przyniesie powiedzia³ Jocelyn. W³anie
wtedy dostrzeg³ j¹ w najdalszym k¹cie. Panowie, oto pielêgniarka, któ-
ra mi us³uguje, poniewa¿ nie mogê dosiêgn¹æ dzwonka z ³o¿a, do którego
jestem przykuty. A tak¿e strofuje mnie i denerwuje. Panno Ingleby, pro-
szê powiedzieæ Hawkinsowi, ¿eby przyniós³ wino i brandy, a lokaja przy-
s³a³ z kieliszkami.
Proszê, Tresh? Kimble zachichota³. To nowy wyraz w twoim
s³owniku?
Panna Ingleby ka¿e mi go u¿ywaæ odpar³ potulnie Jocelyn, pa-
trz¹c, jak Jane wychodzi z pokoju, odwróciwszy twarz. £aje mnie, kie-
dy o tym zapomnê.
Zebrani przyjaciele wybuchnêli g³onym miechem.
Ach, rozumiem odezwa³ siê Tuttleford, opanowawszy weso³oæ.
Czy to nie ona piszcza³a, Tresham, w³anie wtedy, kiedy celowa³e Oli-
verowi z pistoletu prosto w nos, a¿ oblecia³ go strach?
Zatrudni³ j¹ jako pielêgniarkê wyjani³ Conan z umiechem.
I zagrozi³, ¿e jeszcze po¿a³uje, ¿e siê urodzi³a czy co takiego. Czy ju¿
¿a³uje, Tresham? A mo¿e ty ¿a³ujesz?
Jocelyn bawi³ siê monoklem, wisz¹cym na tasiemce. Zacisn¹³ usta.
Ma diabelnie irytuj¹cy zwyczaj odpowiadania, a ja odczuwam
potrzebê pobudzania umys³u, poniewa¿ jestem zamkniêty, unieruchomio-
ny i uwiêziony, co potrwa przynajmniej dwa tygodnie wyjani³.
Pobudzania umys³u, tak? Pottier uderzy³ siê w udo i rykn¹³ mie-
chem, ubawiony, a reszta posz³a za jego przyk³adem. Odk¹d to potrze-
bujesz kobiety do pobudzenia umys³u, Tresham?
Na Boga! Kimble wywija³ monoklem. Trudno to sobie wy-
obraziæ! Co jeszcze ci pobudza oprócz umys³u, Tresh? Oto jest pytanie.
No dalej, przyszed³ czas spowiedzi.
Nasz przyjaciel ma jedn¹ nogê unieruchomion¹. Tuttleford znów
siê rozemia³. Ale za³o¿ê siê, ¿e w najmniejszym stopniu nie przeszka-
dza mu to w pobudzaniu, prawda, Tresham? Czy ciê dosiada? I sama od-
wala ca³¹ robotê, ¿eby móg³ nie nadwerê¿aæ chorej nogi?
Tym razem ich miech by³ zdecydowanie ordynarny. Wszyscy doskona-
le siê bawili z ka¿d¹ chwil¹ coraz lepiej. Jocelyn uniós³ monokl do oka.
Zwracam ci uwagê powiedzia³ cicho ¿e kobieta, o której mowa,
zosta³a przeze mnie zatrudniona i mieszka pod moim dachem, Tuttleford.
Nawet ja mam pewne zasady.
Co mi siê wydaje, panowie zauwa¿y³ Conan Brougham, bar-
dziej spostrzegawczy od innych ¿e ksiêcia wcale to nie bawi.
46
Co by³o b³êdem, pomyla³ w chwilê póniej Jocelyn, kiedy drzwi siê
otworzy³y i do pokoju wesz³a Jane, nios¹c na tacy dwie karafki. Za ni¹
kroczy³ lokaj z kieliszkami. Z miejsca skupi³a na sobie uwagê obecnych,
co powinno go rozbawiæ, a j¹ z pewnoci¹ speszyæ. Ale czu³ jedynie iryta-
cjê, ¿e który z jego przyjació³ móg³ choæ przez chwilê pomyleæ, i¿ jest
zdolny do romansu z w³asn¹ s³u¿¹c¹, co zdecydowanie by³o w z³ym tonie.
Mog³a wyjæ razem z lokajem, ale nie zrobi³a tego. Ze spuszczonym
wzrokiem uda³a siê do swego k¹cika. Bardziej ni¿ zwykle nacisnê³a cze-
pek na czo³o.
Wicehrabia Kimble gwizdn¹³ cicho.
Tajemnicza piêknoæ, Tresh? mrukn¹³ pod nosem, ¿eby go nie
us³ysza³a.
Kimble mia³ bystre oko i z miejsca pozna³ siê na urodzie Jane. Jas-
now³osy m³odzieniec o wygl¹dzie m³odego boga, by³ znanym bawidam-
kiem i nie gorszym znawc¹ kobiecej urody ni¿ Jocelyn.
To s³u¿¹ca odpar³ Jocelyn mieszkaj¹ca pod moim dachem,
Kimble.
Przyjaciel zrozumia³ go. Umiechn¹³ siê i puci³ perskie oko. Nie
odwa¿y siê na umizgi do Jane Ingleby. Jocelyn przez moment pomyla³,
¿e wcale go to nie powinno obchodziæ.
Rozmowa szybko przesz³a na inne tematy, poniewa¿ przy Jane nie
mogli mówiæ o niej. Ale nikt nie uzna³ za niestosowne opowiadaæ w jej
obecnoci o tym, jak lady Oliver z wyranym upodobaniem flirtowa³a
wczoraj w teatrze z ca³ym zastêpem wielbicieli. Siedzia³a w lo¿y ze swy-
mi trzema braæmi i z mê¿em. Gocie mówili, ¿e jej bracia postanowili
wyzwaæ Treshama na pojedynek za uwiedzenie ich siostry, kiedy tylko
znów stanie na nogi. Mówiono te¿ o tym, ¿e Hailsham kompromituje siê,
próbuj¹c udowodniæ, ¿e jego najstarszy syn, licz¹cy sobie teraz dziewiêæ
lat i podobno niedorozwiniêty umys³owo, jest bastardem, by w ten spo-
sób poprzeæ roszczenia do dziedzictwa drugiego, ukochanego syna. Przy-
jaciele zapoznali go te¿ z ostatnimi, sensacyjnymi szczegó³ami skandalu
w Kornwalii.
Mówi siê teraz, ¿e Jardine nie ¿yje oznajmi³ Brougham. ¯e
nigdy nie odzyska³ przytomnoci po tym, jak go napadniêto.
Musia³ potê¿nie oberwaæ w g³owê doda³ Kimble. Wed³ug naj-
bardziej sensacyjnych relacji przez w³osy i krew widaæ by³o mózg. Ostat-
nio w londyñskich salonach pe³no jest mdlej¹cych kobiet. Co jest intere-
suj¹ce dla tych, którzy znajd¹ siê wystarczaj¹co blisko, kiedy co takiego
siê akurat wydarzy. Wielka szkoda, ¿e jeste uwi¹zany w domu, Tresh.
Zachichota³.
47
O ile dobrze pamiêtam powiedzia³ Pottier Jardine nie mia³ za
wiele w³osów. Ani mózgu.
Nigdy nie odzyska³ przytomnoci. Jocelyn zdrêtwia³ i próbuj¹c
zmieniæ pozycjê cia³a, niechc¹cy zrzuci³ poduszkê na pod³ogê. Proszê j¹
podnieæ i pod³o¿yæ mi j¹ pod nogê, panno Ingleby. Nigdy nie odzyska³
przytomnoci, a jednak wed³ug niektórych jasno i wyczerpuj¹co opo-
wiedzia³, jak zosta³ zaatakowany, a tak¿e jak odwa¿nie siê broni³. Opisa³
kobietê, która na niego napad³a, i wyjani³, czym siê kierowa³a, pragn¹c
mu roztrzaskaæ czaszkê. Dziwny przypadek utraty przytomnoci.
Jane pochyli³a siê nad ksiêciem i po³o¿y³a poduszkê na kanapie. De-
likatnie jak zawsze unios³a mu nogê i umieci³a j¹ na poduszce, a nastêp-
nie poprawi³a zsuniêty banda¿. Ale kiedy Jocelyn spojrza³ na ni¹, zauwa-
¿y³, ¿e jest bia³a jak ciana, nawet usta jej poblad³y.
Niemal po¿a³owa³, ¿e upar³ siê, by pozosta³a w pokoju. Widocznie
le siê czu³a w obecnoci mê¿czyzn, i s³uchaj¹c ich rozmów. Chocia¿
okazywa³a takie opanowanie, opatruj¹c jego ranê, byæ mo¿e rozmowa
o w³osach, krwi i mózgu to za du¿o.
Wieci o jego mierci mog¹ byæ przesadzone powiedzia³ cynicz-
nie Garrick, wstaj¹c i dolewaj¹c sobie wina. Zapewne wstydzi siê po-
kazaæ, skoro pokona³a go s³aba dziewczyna, która w³ama³a siê do domu.
Czy¿by nie trzyma³a pistoletu w ka¿dej rêce? spyta³ Jocelyn.
Zgodnie z tym, co utrzymuje mê¿czyzna, który ponoæ nie odzyska³ przy-
tomnoci od chwili, odk¹d uderzy³a go a¿ do mierci? Ale doæ o tych
bzdurach. W co takiego da³ siê wci¹gn¹æ Ferdynand? Wycig z Berriwe-
therem! Czyj to by³ pomys³?
Twojego brata powiedzia³ Conan. Berriwether zacz¹³ siê prze-
chwalaæ, ¿e teraz bêdziesz musia³ spuciæ z tonu, gdy znów zaczniesz
braæ udzia³ w zawodach sportowych, ale kulej¹c na jedn¹ nogê. Twier-
dzi³, ¿e nigdy ju¿ nazwisko Dudleyów nie bêdzie wymawiane z podzi-
wem i szacunkiem.
Mówi³ tak w obecnoci Ferdynanda? Jocelyn pokrêci³ g³ow¹.
Zdecydowanie to nie by³o zbyt m¹dre.
Niezupe³nie w obecnoci Ferdynanda wyjani³ przyjaciel. Do-
sz³o to jednak do uszu twojego brata, który pojawi³ siê w klubie Whitea,
blady z wciek³oci. Przez chwilê myla³em, ¿e wyzwie Berriwethera,
ale on jedynie zapyta³ najgrzeczniej, jak tylko mo¿na, w czym wed³ug
Berriwethera siê wyró¿niasz poza niezwyk³¹ bieg³oci¹ we w³adaniu bro-
ni¹. Oczywicie us³ysza³, ¿e w powo¿eniu. I tak dosz³o do zak³adu.
A ile postawi³ Ferdynand na swoje zwyciêstwo? spyta³ Jocelyn.
Tysi¹c gwinei odpowiedzia³ mu Garrick.
48
Hmm. Jocelyn wolno pokiwa³ g³ow¹. Honor rodziny wart jest
tysi¹c gwinei. No, no.
Zauwa¿y³, ¿e Jane Ingleby ju¿ nie stoi w k¹cie. Siedzia³a wyprosto-
wana na niskim taborecie, odwrócona ty³em do wszystkich.
Nie poruszy³a siê przez ponad godzinê, póki nie wyszli jego przyjaciele.
Daj mi to szkaradzieñstwo! Ksi¹¿ê Tresham wyci¹gn¹³ w³adczo
rêkê.
Jane sta³a przy kanapie, bo ksi¹¿ê kaza³ jej podejæ, kiedy tylko za-
mknê³y siê drzwi za goæmi. Rozwi¹za³a wst¹¿kê pod brod¹ i zdjê³a cze-
pek, który tak go denerwowa³. Ale trzyma³a go w rêkach.
Co pan chce z nim zrobiæ? spyta³a.
Mam zamiar wys³aæ pani¹ po najostrzejsze no¿yczki, jakie s¹
w tym domu odpar³ poirytowany. A potem ka¿ê siê pani przygl¹daæ,
jak bêdê ci¹³ to okropieñstwo na drobne kawa³ki. Nie, zmieni³em zdanie.
To pani potnie go na kawa³ki.
To mój czepek owiadczy³a. Zap³aci³am za niego. Nie ma pan
¿adnego prawa niszczyæ mojej w³asnoci.
Bzdury! odpowiedzia³.
Ku swemu przera¿eniu Jane zorientowa³a siê, dlaczego twarz ksiêcia
nagle rozmaza³a siê jej przed oczami. Z jej ust wyrwa³ siê zduszony
szloch, a do oczu nap³ynê³y ³zy.
Wielki Bo¿e! wykrzykn¹³ wyranie zbulwersowany. Czy to
paskudztwo tak du¿o dla pani znaczy?
To mój czepek! powiedzia³a ¿arliwie, chocia¿ ³ami¹cym siê g³o-
sem. Kupi³am dwa takie same czepki. Da³am za nie wszystkie pieni¹-
dze, jakie mia³am. Nie pozwolê, ¿eby je pan zniszczy³ dla w³asnej przy-
jemnoci. Jest pan pozbawionym serca okrutnikiem.
Chocia¿ z jej ust pada³y gniewne s³owa, p³aka³a i ³ka³a jak roz¿alone
dziecko. Unios³a czepek do mokrych policzków i spojrza³a gronie na
Jocelyna.
Przez kilka chwil przygl¹da³ siê jej w milczeniu.
Wcale pani nie chodzi o czepek, prawda? spyta³ w koñcu. To
dlatego, ¿e zmusi³em pani¹ do pozostania w pokoju z czered¹ moich przy-
jació³. Pogwa³ci³em pani poczucie delikatnoci, Jane. Przypuszczam, ¿e
w sierociñcu ch³opcy i dziewczynki przebywaj¹ osobno. Czy tak?
Tak powiedzia³a.
Jestem zmêczony owiadczy³ niespodziewanie. Chyba spróbu-
jê zasn¹æ. Nie musi mi pani dotrzymywaæ towarzystwa, ¿eby s³uchaæ, jak
49
chrapiê. Proszê iæ do swego pokoju i zostaæ tam do kolacji. Oczekujê
pani wieczorem.
Dobrze, wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a i odwróci³a siê. Nie
mog³a siê zmusiæ do podziêkowania, chocia¿ wiedzia³a, ¿e zdoby³ siê na
szlachetny gest. Nie uwierzy³a, ¿e chce siê przespaæ. Po prostu zoriento-
wa³ siê, ¿e Jane pragnie choæ trochê pobyæ sama.
Panno Ingleby us³ysza³a jego g³os, kiedy by³a ju¿ przy drzwiach.
Nie odwróci³a siê. Proszê mnie wiêcej nie prowokowaæ. Póki pani¹
zatrudniam, nie wolno pani nosiæ czepka.
Cicho wysz³a, a potem pobieg³a na górê do swojego pokoju. Zamknê-
³a za sob¹ drzwi i rzuci³a siê na ³ó¿ko. Wci¹¿ ciska³a w rêku czepek.
A wiêc nie ¿y³.
Sidney Jardine umar³ i nikt na wiecie nie uwierzy, ¿e go nie zamor-
dowa³a.
Kurczowo cisnê³a narzutê i wtuli³a twarz w materac.
Nie ¿y³.
By³ pod³y i nienawidzi³a go bardziej, ni¿ mo¿na kogokolwiek niena-
widziæ. Ale wcale nie pragnê³a jego mierci. Nie chcia³a mu nawet zrobiæ
krzywdy. Odruchowo z³apa³a tamt¹ ciê¿k¹ ksi¹¿kê i bez zastanowienia
uderzy³a go w g³owê w obronie w³asnej. Tyle tylko, ¿e grube tomisko
by³o ciê¿kie, wiêc zamachnê³a siê, a nie unios³a go, ¿eby uderzyæ na p³ask.
Ostrym rogiem trafi³a w skroñ Sidneya.
Nie upad³, tylko dotkn¹³ rany, spojrza³ na zakrwawione palce, roze-
mia³ siê, nazwa³ j¹ z³onic¹ i ruszy³ w jej stronê. Ale odskoczy³a na bok.
Straci³ równowagê, kiedy chcia³ j¹ z³apaæ, i upadaj¹c uderzy³ g³ow¹
w marmurowy kominek. Nie podniós³ siê.
By³o kilku wiadków tej obrzydliwej sceny, ale Jane nie mog³a li-
czyæ, by ktokolwiek z nich powiedzia³, co wydarzy³o siê naprawdê.
Wszyscy natomiast ochoczo pope³niliby krzywoprzysiêstwo zeznaj¹c, ¿e
przy³apano j¹ na kradzie¿y. Na dnie jej torby wci¹¿ le¿a³a z³ota, wysa-
dzana drogimi kamieniami bransoletka, która mog³a wiadczyæ o jej wi-
nie. Ci ludzie byli przyjació³mi Sidneya. Charles sir Charles Fortescue,
jej s¹siad, przyjaciel i adorator by³ nieobecny. Nikt zreszt¹ nie mia³
zamiaru zaprosiæ go na to szczególne przyjêcie.
Sidney nie umar³ gwa³townie, choæ wszyscy obecni tak myleli. To
ona podesz³a do niego, choæ nogi siê pod ni¹ ugina³y i ogarnê³y j¹ md³o-
ci. Têtno mia³ miarowe. To ona wezwa³a s³u¿¹cych i kaza³a go zanieæ
na górê, gdzie sama obmy³a mu ranê i czuwa³a nad nim, póki nie przyby³
wezwany przez ni¹ lekarz.
Ale nie odzyska³ przytomnoci. I by³ tak blady, ¿e jeszcze kilka razy
sprawdza³a mu puls zimnymi, dr¿¹cymi palcami.
4 Pojedynek
50
Wiesz, ¿e morderców siê wiesza powiedzia³ kto lekko rozba-
wionym tonem, stoj¹c na progu sypialni.
Tak, czeka ich mieræ na szubienicy doda³ drugi z wyranym
zadowoleniem w g³osie.
Uciek³a w nocy, bior¹c ze sob¹ tylko trochê rzeczy, tyle ile potrzebo-
wa³a na podró¿ do Londynu. Wziê³a te¿ bransoletkê oraz trochê pieniê-
dzy, które wyci¹gnê³a z biurka hrabiego. Nie obawia³a siê tego, ¿e Sid-
ney umrze i zostanie oskar¿ona o morderstwo. Uciek³a dlatego, ¿e och,
mia³a liczne powody.
Czu³a siê taka samotna. Hrabia, kuzyn Jane, który po mierci jej ojca
odziedziczy³ tytu³, razem z hrabin¹ przebywa³ poza domem. Zreszt¹ nie
darzyli jej mi³oci¹. W Candleford nie mia³a nikogo, do kogo mog³aby
siê zwróciæ o pomoc. A Charlesa nie by³o w domu. Pojecha³ z d³u¿sz¹
wizyt¹ do starszej siostry w hrabstwie Somerset.
Jane wyjecha³a do Londynu. Pocz¹tkowo wcale nie chcia³a siê ukry-
waæ, pragnê³a jedynie dotrzeæ do kogo, kto okaza³by jej zrozumienie. Po-
stanowi³a wiêc skierowaæ kroki do domu lady Webb przy Portland Place.
Lady Webb by³a najbli¿sz¹ przyjació³k¹ jej matki od czasów, gdy obie by³y
ma³ymi dziewczynkami. Czêsto odwiedza³a ich w Candleford. By³a te¿
chrzestn¹ matk¹ Jane. Jane mówi³a na ni¹ ciociu Harriet. Ale lady Webb
wyjecha³a z miasta i nie spodziewano siê jej w najbli¿szym czasie.
Od ponad trzech tygodni Jane parali¿owa³ strach, ¿e Sidney umar³,
¿e zostanie oskar¿ona o morderstwo, ¿e nazw¹ j¹ z³odziejk¹, ¿e bêd¹ jej
szukaæ. Naturalnie domyl¹ siê, ¿e wyjecha³a do Londynu. Nawet nie
próbowa³a zacieraæ za sob¹ ladów.
Najgorsza by³a niepewnoæ. Odczu³a niemal ulgê, kiedy w koñcu
dowiedzia³a siê, ¿e Sidney nie ¿yje.
Podobno go zabi³a, kiedy przy³apa³ j¹ na kradzie¿y. Uwa¿ano j¹ za
zabójczyniê.
Nie, jednak wcale nie przynios³o jej to ulgi.
Gwa³townie usiad³a na ³ó¿ku i potar³a twarz d³oñmi. Sprawdzi³y siê
jej najgorsze obawy. Najlepsze, co mog³a zrobiæ, to znikn¹æ w anonimo-
wym t³umie londyñczyków. Ale ca³y plan leg³ w gruzach, gdy tak nieroz-
wa¿nie wtr¹ci³a siê do pojedynku w Hyde Parku. Có¿ mog³o j¹ obcho-
dziæ, ¿e dwóch d¿entelmenów nie ma nic lepszego do roboty, tylko
zabawia siê strzelaniem do siebie?
I w ten sposób znalaz³a siê w Mayfair, w jednej z okaza³ych rezy-
dencji przy Grosvenor Square, w charakterze ni to pielêgniarki, ni to
damy do towarzystwa cz³owieka, który odczuwa³ swego rodzaju zado-
wolenie, przedstawiaj¹c j¹ wszystkim przyjacio³om. Szczêliwie ¿aden
51
z nich jej nie zna³. Prowadzi³a spokojne ¿ycie na prowincji w dalekiej
Kornwalii. Istnia³o wiêc du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e ¿aden z goci,
którzy pojawi¹ siê w Dudley House w ci¹gu najbli¿szych trzech tygodni,
jej nie rozpozna. Ale nie mog³a byæ tego pewna.
Niew¹tpliwie to tylko kwestia czasu
Wsta³a i na uginaj¹cych siê nogach podesz³a do umywalki. Na szczê-
cie w dzbanku by³a woda. Wla³a trochê do miednicy, nabra³a odrobinê
w d³onie i obmy³a w niej twarz.
Wiedzia³a, co trzeba by³o zrobiæ, i to od razu: po prostu oddaæ siê
w rêce w³adz i wierzyæ w prawo i sprawiedliwoæ. Ale kim s¹ te w³adze?
Gdzie ich szukaæ? Zreszt¹ jej ucieczka i znikniêcie przez ponad trzy ty-
godnie ci¹gnê³y na ni¹ podejrzenia, ¿e jest winna.
Ksi¹¿ê Tresham wiedzia³by, co powinna zrobiæ i do kogo siê zwró-
ciæ. Mog³a powiedzieæ mu wszystko i zdaæ siê na jego decyzjê. Ale
wzdrygnê³a siê na sam¹ myl o jego arogancji i nieliczeniu siê z jej uczu-
ciami.
Czy j¹ powiesz¹? Czy mog¹ j¹ powiesiæ za morderstwo lub za kra-
dzie¿? Nie wiedzia³a. Musia³a uchwyciæ siê skraju umywalki, ¿eby nie
upaæ, tak siê jej zakrêci³o w g³owie.
Jak uwierzyæ w sprawiedliwy os¹d, skoro wszyscy wiadkowie mog¹
zeznawaæ przeciwko niej?
Jeden z d¿entelmenów powiedzia³, ¿e byæ mo¿e Sidney wcale nie
umar³. Jane dobrze wiedzia³a, jak czêsto plotki mijaj¹ siê z prawd¹. Mó-
wiono na przyk³ad, ¿e w obu d³oniach trzyma³a pistolety! Mo¿e wiado-
moæ o mierci Sidneya kr¹¿y³a tylko dlatego, ¿e takie rewelacje rozpala-
j¹ wyobraniê tych, którzy zawsze lubi¹ wierzyæ w najgorsze.
Mo¿e wci¹¿ jest tylko nieprzytomny.
Mo¿e wraca do zdrowia.
A mo¿e jednak nie ¿yje.
Wytar³a wci¹¿ pal¹ce policzki rêcznikiem i usiad³a na twardym krze-
le obok umywalki. Postanowi³a, ¿e zaczeka, póki nie dowie prawdy. I do-
piero wtedy zadecyduje, co zrobiæ. Rêce wci¹¿ jej dr¿a³y.
Ciekawe, czy jest poszukiwana. Przycisnê³a palce do ust i zamknê³a
oczy. Na wszelki wypadek nie powinna siê wiêcej pokazywaæ gociom
ksiêcia. Musi jak najwiêcej czasu spêdzaæ w pokoju.
Gdyby tylko nadal mog³a nosiæ czepek
Nigdy nie by³a tchórzliwa. Nie ucieka³a przed problemami i nie kry-
³a siê po k¹tach. Wprost przeciwnie. Ale nagle gdzie zniknê³a ca³a jej
odwaga.
Z drugiej strony, nigdy wczeniej nie oskar¿ono jej o morderstwo.
52
6
M
ick Boden, detektyw z Bow Street, znów pojawi³ siê w saloniku
w apartamencie hrabiego Durbury w hotelu Pulteney. Od jego poprzednie-
go spotkania z hrabi¹ min¹³ tydzieñ. W³aciwie nie mia³ mu do zakomuni-
kowania nic nowego poza tym, ¿e nie trafi³ na lad lady Sary Illingsworth.
Ta pora¿ka mêczy³a go. Nie znosi³ takich zleceñ. Gdyby wezwano go
do Kornwalii, by przeprowadziæ ledztwo w sprawie próby zabójstwa
Sidneya Jardinea, wykorzysta³by wszystkie swoje umiejêtnoci zawo-
dowe, by ustaliæ to¿samoæ niedosz³ej zabójczyni i j¹ odszukaæ. Ale tam
wszystko by³o jasne. M³oda dama okrada³a hrabiego pod jego nieobec-
noæ i zosta³a przy³apana przez Jardinea. Uderzy³a go w g³owê jakim
twardym przedmiotem, niew¹tpliwie wykorzystuj¹c element zaskocze-
nia, poniewa¿ zna³ j¹ i nie zdawa³ sobie w pe³ni sprawy z tego, co zamie-
rza zrobiæ. Potem uciek³a z ³upem. wiadkiem ca³ej sceny by³ pokojowiec
Jardinea w ocenie Micka wyj¹tkowo tchórzliwy osobnik, poniewa¿ z³o-
dziejk¹ by³a dziewczyna, która mog³a co najwy¿ej rzuciæ w niego jakim
ciê¿kim przedmiotem.
Jeli jest w Londynie, odnajdziemy j¹ powiedzia³.
Jeli jest w Londynie? Jeli? Hrabia by³ wciek³y. Ale¿ natu-
ralnie, ¿e jest w Londynie, cz³owieku. Gdzie jeszcze mog³aby byæ?
Mick bez specjalnego wysi³ku móg³by wymieniæ mnóstwo takich
miejsc, ale jedynie poci¹gn¹³ siê za ucho.
Prawdopodobnie nigdzie indziej przyzna³. I jeli nie wyjecha³a
z miasta tydzieñ temu, teraz bêdzie jej znacznie trudniej. Przes³uchalimy
wszystkich w³acicieli zajazdów i woniców. Nikt nie pamiêta kobiety,
odpowiadaj¹cej jej rysopisowi, z wyj¹tkiem tego, który j¹ tu przywióz³.
Wielce to chwalebne powiedzia³ z ironi¹ lord. Ale co robicie,
¿eby j¹ odszukaæ? Tydzieñ to chyba doæ czasu, nawet jeli przez pierw-
szych piêæ czy szeæ dni siedzielicie z za³o¿onymi rêkami.
Nie pojawi³a siê ponownie w domu lady Webb, proszê pana za-
cz¹³ wyliczaæ Mick. Sprawdzilimy to. Znalelimy hotel, w którym
spêdzi³a dwie pierwsze noce po przyjedzie, ale nikt nie wie, dok¹d siê
póniej przenios³a. Wed³ug pana s³ów, nie zna tu nikogo. Gdyby mia³a
przy sobie znaczn¹ kwotê pieniêdzy, wynajê³aby pokój w innym hotelu
w lepszej dzielnicy. Ale nie natrafilimy na najmniejszy lad.
Czy nie przysz³o panu do g³owy powiedzia³ hrabia, bêbni¹c pal-
cami w parapet okienny ¿e mo¿e nie chce zwracaæ na siebie uwagi,
szastaj¹c pieniêdzmi?
53
Mick Boden uzna³by za co wielce osobliwego, gdyby kto skrad³
pokan¹ fortunê, a potem nie chcia³ z niej korzystaæ. Dlaczego m³oda
dama w ogóle mia³aby dopuciæ siê kradzie¿y, skoro mieszka³a w Can-
dleford, op³ywaj¹c w dostatki jako córka zmar³ego hrabiego i krewna
obecnego? Wedle hrabiego mia³a dwadziecia lat i by³a liczna, powinna
wiêc raczej rozgl¹daæ siê za jakim m³odym i bogatym kawalerem.
Mick nie po raz pierwszy pomyla³, ¿e za tym wszystkim kryje siê
co wiêcej, ni¿ to widaæ na pierwszy rzut oka.
Uwa¿a pan, ¿e mog³a poszukaæ sobie pracy? spyta³.
Taka myl przysz³a mi do g³owy. Lord wci¹¿ bêbni³ w parapet,
wygl¹daj¹c przez okno.
Mick ciekaw by³, ile pieniêdzy skradziono. Z ca³¹ pewnoci¹ musia-
³a to byæ pokana kwota, jeli dziewczyna gotowa by³a zabiæ. No i bi¿u-
teria. Trzeba spróbowaæ wyledziæ dziewczynê, wykorzystuj¹c tê wie-
dzê.
Wspólnie z moimi pomocnikami zacznê wypytywaæ w biurach
porednictwa pracy powiedzia³. Od tego zaczniemy. I odwiedzimy
wszystkich w³acicieli lombardów oraz jubilerów, którzy mogli kupiæ od
niej bi¿uteriê. Potrzebny mi bêdzie opis skradzionych klejnotów.
Szkoda czasu owiadczy³ zimno hrabia. Niczego z tego, co
zabra³a, nie zastawi. Lepiej sprawdcie w biurach porednictwa pracy.
Znajdcie j¹.
Z ca³¹ pewnoci¹ nie chcemy, ¿eby jaki niczego niepodejrzewa-
j¹cy pracodawca zatrudni³ gron¹ kryminalistkê zgodzi³ siê Mick.
Jakim nazwiskiem mo¿e siê pos³ugiwaæ?
Hrabia odwróci³ siê do detektywa.
S³ucham?
W domu lady Webb przedstawi³a siê swym prawdziwym nazwi-
skiem wyjani³ Mick. I w hotelu, w którym spêdzi³a dwie pierwsze
noce. Potem zniknê³a. Pewnie uwiadomi³a sobie, ¿e lepiej ukryæ praw-
dziwe nazwisko. Jakim nazwiskiem mog³a siê pos³u¿yæ? Czy mia³a dru-
gie imiê? Jak brzmia³o nazwisko panieñskie jej matki? Nazwisko poko-
jówki? Starej niani? Jakiekolwiek, o które mogê zapytaæ w biurach, jeli
nie ma tam ladu Sary Illingsworth.
Rodzice zawsze mówili na ni¹ Jane. Hrabia podrapa³ siê w g³o-
wê i zmarszczy³ czo³o. Niech pomylê. Jej matka by³a z domu Don-
ningsford. Jej pokojówka
Mick zapisywa³ wymieniane nazwiska.
Znajdziemy j¹ zapewni³ hrabiego Durbury, kiedy kilka minut
póniej siê z nim ¿egna³.
54
Ca³a ta sprawa by³a jaka dziwna. Jedyny syn hrabiego le¿a³ nieprzy-
tomny, jedn¹ nog¹ w grobie. Byæ mo¿e ju¿ nie ¿y³. A jednak ojciec zostawi³
go, by szukaæ kobiety, która próbowa³a go zabiæ. Mick wiedzia³ jednak, ¿e
ani na chwilê nie opuszcza³ hotelu. Niedosz³a zabójczyni skrad³a fortunê,
a jednak hrabia przypuszcza, ¿e szuka pracy. Skrad³a bi¿uteriê, jednak jego
lordowska moæ nie chce opisaæ klejnotów ani szukaæ ich w lombardach.
Naprawdê, bardzo dziwna sprawa.
Po tygodniu, spêdzonym w ³ó¿ku we w³asnej sypialni, na kanapie
w salonie albo na szezlongu w bibliotece, Jocelyn czu³ siê znudzony jak
mops. Czêsto odwiedzali go przyjaciele w³aciwie codziennie i zno-
sili mu najwie¿sze wiadomoci i ploteczki. Brat mówi³ prawie wy³¹cz-
nie o wycigu. Jocelyn odda³by maj¹tek, ¿eby móc wzi¹æ w nim udzia³.
Siostra ksiêcia pojawia³a siê, by rozprawiaæ o tak frapuj¹cych sprawach,
jak kapelusze i stan jej nerwów. Szwagier z³o¿y³ mu kilka kurtuazyjnych
wizyt, podczas których dyskutowali o polityce.
Dni by³y d³ugie, wieczory jeszcze d³u¿sze, noce nie mia³y koñca.
Jane Ingleby towarzyszy³a mu prawie stale. mieszy³o go to, a zara-
zem irytowa³o. Zaczyna³ siê czuæ jak stara matrona, zatrudniaj¹ca damê
do towarzystwa, której zadaniem jest rozpraszanie nudy.
Raz dziennie zmienia³a mu opatrunek. Jeden raz pozwoli³ jej wyma-
sowaæ sobie udo, ale tylko raz, chocia¿ dotyk jej r¹k wp³yn¹³ na niego
cudownie koj¹co. I niepokoj¹co go podnieci³. Ofukn¹³ j¹, ¿e jest taka
wstydliwa, a ona zarumieni³a siê. Zleca³ jej ró¿ne sprawy. Dzieli³a przej-
rzan¹ przez niego pocztê, któr¹ nastêpnie zanosi³a Quincyemu, przeka-
zuj¹c mu instrukcje ksiêcia. Czyta³a mu i gra³a z nim w karty.
Pewnego wieczoru poprosi³ Quincyego, by zagra³ z nim w szachy,
a jej kaza³ siedzieæ i siê przygl¹daæ. Gra w szachy z Michaelem by³a rów-
nie pasjonuj¹ca, jak gra w krykieta z trzylatkiem. Wprawdzie sekretarz
umia³ graæ, lecz pokonanie go nigdy nie wymaga³o zbytniego wysi³ku.
Przyjemnie jest wygrywaæ, ale trudno nazwaæ pasjonuj¹cym przewidy-
wanie wygranej przynajmniej dziesiêæ ruchów wczeniej.
Potem spróbowa³ gry z Jane. Za pierwszym razem gra³a beznadziej-
nie. To, ¿e nastêpnego dnia znów jej zaproponowa³ partiê, wiadczy³o
o tym, jak bardzo by³ znudzony. Za drugim razem gra³a prawie tak, jak
Michael. Kiedy zagrali pi¹ty raz, pokona³a go.
Rozemia³a siê i klasnê³a w d³onie.
Tak to jest powiedzia³a mu kiedy siê jest znudzonym, wynio-
s³ym, ziewa siê ukradkiem i patrzy na kogo, jakby ten kto by³ tylko
py³kiem na rêkawie. Nie skupi³ siê pan wystarczaj¹co.
55
I by³a to prawda.
Przyznaje pani, ¿e wygra³bym, gdybym siê skupi³ na grze, Jane?
spyta³.
Och, z ca³¹ pewnoci¹ powiedzia³a. Ale pan by³ roztargniony,
wiêc przegra³ pan sromotnie.
Od tamtej pory zawsze uwa¿a³ na grê.
Czasami ze sob¹ rozmawiali. Do tej pory s¹dzi³, ¿e prowadzenie roz-
mów z kobiet¹ jest czym osobliwym. By³ mistrzem w prowadzeniu kon-
wersacji salonowej, bawi³ siê dwuznacznym flirtem z kurtyzanami. Ale nie
przypomina³ sobie, by kiedykolwiek zwyczajnie rozmawia³ z kobiet¹.
Pewnego wieczoru, kiedy mu czyta³a, a on patrzy³ na ni¹, z rozba-
wieniem stwierdzi³, ¿e bezlitonie ci¹gniête do ty³u w³osy sprawiaj¹, ¿e
jej oczy staj¹ siê lekko skone. Ma³a buntowniczka postanowi³a nosiæ jak
najmniej atrakcyjne fryzury, skoro nie pozwoli³ jej wk³adaæ czepka. Mia³
nadziejê, ¿e mocno ci¹gniête w³osy przyprawiaj¹ j¹ o ból g³owy.
Panno Ingleby, nie mogê d³u¿ej tego s³uchaæ powiedzia³ z wes-
tchnieniem, przerywaj¹c jej w pó³ zdania. Moim zdaniem, z czym mo¿e
siê pani nie zgodziæ, Guliwer to osio³.
Tak jak siê spodziewa³, mocno zacisnê³a usta. Prowokowanie jej sta-
³o siê w ci¹gu ostatniego tygodnia jedn¹ z jego ulubionych rozrywek.
Zamknê³a ksi¹¿kê.
Domylam siê, ¿e wed³ug pana powinien wdeptaæ liliputy w zie-
miê, poniewa¿ by³ od nich wiêkszy i silniejszy.
Jest pani niezast¹piona, panno Ingleby. Wyjmuje mi pani z ust s³o-
wa, które chcê powiedzieæ, w ten sposób zwalniaj¹c mnie z koniecznoci
mylenia i wypowiadania w³asnych s¹dów.
Czy mam wybraæ inn¹ ksi¹¿kê?
Prawdopodobnie wybierze pani zbiór kazañ. Nie, lepiej porozma-
wiajmy.
O czym? spyta³a po chwili milczenia.
Niech mi pani opowie o sierociñcu. Jakie ¿ycie pani tam wiod³a?
Wzruszy³a ramionami.
Nie ma o czym mówiæ.
Z ca³¹ pewnoci¹ nie by³ to zwyczajny sierociniec. Ale i tak sieroci-
niec to sierociniec.
Doskwiera³a pani samotnoæ? spyta³. Czy teraz czuje siê pani
samotna?
Nie.
Spostrzeg³, ¿e Jane nie ma zamiaru rozwodziæ siê na swój temat.
Ró¿ni³a siê pod tym wzglêdem od wielu kobiet a tak¿e mê¿czyzn
56
którym wystarczy³a najmniejsza zachêta, by z wielkim zapa³em zacz¹æ
opowiadaæ o swoim ¿yciu, nie pomijaj¹c najmniejszych szczegó³ów.
Dlaczego nie? spyta³, patrz¹c na ni¹ zmru¿onymi oczami. Do-
rasta³a pani bez matki i ojca, siostry czy brata. Przyjecha³a pani do Lon-
dynu w wieku dwudziestu lat, jeli dobrze siê domylam, niew¹tpliwie
marz¹c o znalezieniu tu szczêcia, ale nie znaj¹c nikogo. Jak to mo¿liwe,
by nie czu³a siê pani samotna?
Od³o¿y³a ksi¹¿kê na stoliczek i splot³a d³onie.
Byæ samemu to nie zawsze to samo, co odczuwaæ samotnoæ
powiedzia³a. Nie jest tak, jeli kto nauczy siê lubiæ siebie i swoje to-
warzystwo. Przypuszczam, ¿e mo¿na siê czuæ samotnym nawet, kiedy siê
ma ojca i matkê, braci i siostry, jeli kto nie lubi samego siebie. Jeli
inni staraj¹ siê cz³owiekowi dowieæ, ¿e nie jest wart mi³oci.
Ma pani ca³kowit¹ racjê! wykrzykn¹³, nagle poirytowany.
Zauwa¿y³, ¿e bacznie go obserwuje para bardzo niebieskich oczu.
I w³anie tak by³o w pana przypadku? spyta³a.
Kiedy poj¹³, jak osobiste jest to pytanie, ogarnê³a go wciek³oæ. Jej
bezczelnoæ nie zna³a granic. Ale do rozmowy potrzeba dwojga, a to on
zacz¹³ dyskusjê na ten temat.
Nigdy siê nie zwierza³, nawet przyjacio³om. Nigdy nie mówi³ o sobie.
Czy w³anie tak by³o w jego przypadku?
Zawsze lubi³em Angelinê i Ferdynanda powiedzia³, wzruszaj¹c
ramionami. Wiecznie siê ze sob¹ k³ócilimy, jak ka¿de rodzeñstwo,
chocia¿ fakt, ¿e jestemy Dudleyami, niew¹tpliwie przyczyni³ siê do tego,
¿e bylimy bardziej porywczy i sk³onni do sprzeczek. Razem siê bawili-
my i psocilimy. Czasem Ferdynand i ja bylimy nawet tak szlachetni,
¿e bralimy na siebie winê i karê za to, co zrobi³a Angelina, chocia¿ po-
tem to my wymierzalimy jej karê.
Dlaczego bycie Dudleyem musi oznaczaæ, ¿e trzeba byæ bardziej
niegrzecznym, z³oliwym i groniejszym od innych? spyta³a.
Gdyby zna³a pani mojego ojca i dziadka powiedzia³ nie zada-
³aby pani tego pytania.
Musi im pan dorównaæ? spyta³a. Czy robi pan to z w³asnego
wyboru? A mo¿e ta rola zosta³a panu narzucona jako najstarszemu syno-
wi, dziedzicowi i przysz³emu ksiêciu Tresham?
Zachichota³ cicho.
Gdyby zna³a pani opiniê, jak¹ siê cieszê, panno Ingleby, nie mu-
sia³aby mi pani zadawaæ i tego pytania. Zapewniam, ¿e nie spocz¹³em na
laurach, zadowalaj¹c siê tym, co osi¹gnêli moi przodkowie. Sam te¿ mam
niema³e zas³ugi.
57
Wiem, ¿e uwa¿a siê pana za bardzo bieg³ego w pos³ugiwaniu siê
rozmaitymi rodzajami broni. Wiem te¿, ¿e nie by³ to pierwszy pojedynek
w pañskim ¿yciu. Domylam siê, ¿e zawsze chodzi³o o kobietê?
Pokiwa³ g³ow¹.
Romansuje pan z mê¿atkami, nie zwa¿aj¹c na wiêty zwi¹zek
ma³¿eñski ani na uczucia mê¿a, którego pan krzywdzi.
Wydaje siê pani, ¿e du¿o o mnie wie zauwa¿y³ kpi¹co.
Musia³abym byæ g³ucha i lepa, ¿eby nie wiedzieæ. Wiem, ¿e pa-
trzy pan z góry na tych, którzy zajmuj¹ ni¿sz¹ pozycjê spo³eczn¹ od pana
czyli prawie na wszystkich i traktuje ich pan jak poddanych, którzy
musz¹ byæ na ka¿de pañskie skinienie i bez szemrania wykonywaæ pañ-
skie polecenia.
I to bez proszê i dziêkujê doda³.
Przypuszczam, ¿e lubi pan przyjmowaæ najbardziej niebezpieczne
zak³ady ci¹gnê³a. Wcale siê pan nie przej¹³ tym, ¿e lord Ferdynand
wemie udzia³ w wycigu karykli z Londynu do Brighton. A przecie¿
mo¿e skrêciæ sobie kark.
Ferdynand? Nigdy! zapewni³. Jak ja, ma kark ze stali.
Interesuje pana tylko jedno: ¿eby wygra³ wycig. Wydaje mi siê, ¿e
¿al panu tylko tego, i¿ nie mo¿e pan go zast¹piæ, by samemu skrêciæ kark.
Nie ma sensu stawaæ do wycigu, jeli nie zamierza siê go wygraæ,
panno Ingleby. Chocia¿ trzeba te¿ umieæ przegrywaæ jak d¿entelmen.
Czy¿by mnie pani ³aja³a? Czy to niewinna tyrada przeciwko moim ma-
nierom i zasadom?
To nie jest moja sprawa, wasza ksi¹¿êca moæ odpar³a. Mówiê
tylko to, co zaobserwowa³am.
Ma pani o mnie bardzo niskie mniemanie zauwa¿y³ z przek¹-
sem.
Ale przypuszczam, ¿e moje zdanie znaczy dla pana nie wiêcej ni¿
pstrykniêcie palcami odciê³a siê.
Kiedy by³em inny powiedzia³. Uratowa³ mnie mój ojciec.
Zadba³ o to, ¿ebym dokoñczy³ edukacji i sta³ siê takim d¿entelmenem,
jak tego chcia³. Mo¿e ma pani szczêcie, panno Ingleby, ¿e nigdy nie
pozna³a pani swojego ojca ani matki.
Pañscy rodzice musieli pana kochaæ upiera³a siê.
Mi³oæ. Rozemia³ siê. Nigdy pani nie zazna³a mi³oci i ma
pani wyidealizowany obraz tego uczucia albo tego, co czasem za to uczu-
cie uchodzi. Jeli mi³oæ to bezinteresowne oddanie ukochanej osobie,
Jane, to rzeczywicie nie istnieje nic takiego. Jest tylko egoizm, pragnienie
w³asnej wygody, wykorzystywanie tych, których siê kocha. Uzale¿nienie
58
to nie mi³oæ. Dominacja to nie mi³oæ. Po¿¹danie te¿ z pewnoci¹ nie,
chocia¿ czasem mo¿e stanowiæ dobr¹ jej namiastkê.
Biedny z pana cz³owiek powiedzia³a.
Za³o¿y³ monokl na oko i spojrza³ na ni¹. Wytrzyma³a jego spojrze-
nie, pozornie zupe³nie opanowana. Wiêkszoæ kobiet, z którymi zetkn¹³
siê do tej pory, albo siê wdziêczy³a, albo zaczyna³a siê czuæ nieswojo,
kiedy im siê bacznie przygl¹da³. Zreszt¹ teraz by³a to jedynie poza z jego
strony. Mia³ na tyle dobry wzrok, ¿e doskonale j¹ widzia³ i bez monokla.
Moja matka i ojciec tworzyli bardzo szczêliw¹ parê. Nigdy nie s³y-
sza³em, ¿eby siê k³ócili, ani nie widzia³em, ¿eby siê na siebie boczyli. Uro-
dzi³a im siê trójka dzieci, niechybny dowód ich wzajemnego oddania.
W ten sposób zada³ pan k³am swojej w³asnej teorii zauwa¿y³a
Jane.
Mo¿e dzia³o siê tak dlatego, ¿e widywali siê tylko przez parê minut
trzy, cztery razy do roku wyjani³. Kiedy mój ojciec przyje¿d¿a³ do
domu w Acton Park, moja matka udawa³a siê do Londynu. Kiedy ona wra-
ca³a na wie, on wyje¿d¿a³. Jak pani widzi, to wielce dogodne rozwi¹zanie.
Kiedy uwa¿a³ tak¹ sytuacjê za co najnormalniejszego pod s³oñcem.
Dziwne, jak dzieci potrafi¹ siê dostosowaæ niemal do wszystkiego.
Jane nic nie powiedzia³a. Siedzia³a bez ruchu.
Byli równie¿ nadzwyczaj dyskretni stwierdzi³. Jak ka¿da ide-
alna para, która chce utrzymaæ harmoniê w ma³¿eñstwie. Do Acton nigdy
nie dociera³o ani s³ówko o licznych kochankach mojej matki. Nic o nich
nie wiedzia³em, dopóki sam nie pojecha³em do Londynu w wieku szes-
nastu lat. Na szczêcie przypominam ojca zewnêtrznie. Ferdynand i An-
gelina te¿. Niedobrze by by³o, gdyby kto podejrzewa³, ¿e jestemy bê-
kartami, prawda?
Nie mówi³ tego, by sprawiæ jej przykroæ. Za póno sobie przypo-
mnia³, ¿e Jane Ingleby nie zna³a swoich rodziców. Ciekaw by³, kto jej
nada³ nazwisko. Dlaczego nie zdecydowano siê na Smith albo Jones?
Mo¿e w lepszych sierociñcach obowi¹zywa³a zasada nadawania bardziej
wymylnych nazwisk wychowankom, by siê wyró¿niali od reszty sierot.
Tak, to przykre zgodzi³a siê. ¯adne dziecko nie powinno siê
czuæ zdradzone, nawet kiedy jest wystarczaj¹co du¿e, by poradziæ sobie
ze wiadomoci¹ tej zdrady. To musia³ byæ dla pana wielki cios. Ale przy-
puszczam, ¿e pana kocha³a.
Jeli mierzyæ to liczb¹ i okaza³oci¹ prezentów, które przywozi³a
nam z Londynu, to mia³a bzika na naszym punkcie. Mój ojciec nie szuka³
przyjemnoci podczas miesiêcy spêdzanych w Londynie. W odleg³ym
zak¹tku Acton Park jest malowniczy domek, Jane. W pobli¿u przep³ywa
59
rzeka, wko³o wznosz¹ siê zalesione wzgórza. To naprawdê idylliczna sce-
neria. Podczas kilku lat, kiedy by³em dzieckiem, mieszka³a w tym domku
uboga krewna, kobieta niezwyk³ej urody i czaru. Mia³em szesnacie lat,
kiedy zrozumia³em, kim jest naprawdê.
Tresham od dawna zamierza³ poleciæ, by rozebrano domek. Ale ja-
ko dot¹d tego nie zrobi³. Lecz dom sta³ teraz pusty, a on wyranie zabro-
ni³ swemu zarz¹dcy wydaæ chocia¿ pensa na jego konserwacjê. Z czasem
sam rozsypie siê ze staroci.
Przykro mi powiedzia³a, jakby by³a osobicie odpowiedzialna
za brak taktu jego ojca, który trzyma³ kochankê we w³asnej posiad³oci,
gdzie mieszka³y dzieci. Ale Jane nie pozna³a nawet po³owy prawdy, a on
nie zamierza³ jej w ni¹ wtajemniczaæ.
Jak pani widzi, postawiono przede mn¹ wysokie wymagania
podsumowa³. Ale ufam, ¿e staram siê jak najlepiej podtrzymywaæ opi-
niê, jak¹ siê cieszy moja rodzina.
Przesz³oæ do niczego pana nie zobowi¹zuje zauwa¿y³a. Niko-
mu nie wi¹¿e r¹k. Wp³ywa na nas, owszem, mo¿e kusi nas, bymy ¿yli
tak samo. Ale nic nas do tego nie zmusza. Ka¿dy ma woln¹ wolê, a pan
w wiêkszym stopniu ni¿ inni. Ma pan pozycjê, maj¹tek, mo¿liwoci ku
temu, by prze¿yæ ¿ycie po swojemu.
I w³anie, moja ma³a moralizatorko powiedzia³ cicho, patrz¹c na
ni¹ spod przymkniêtych powiek to robiê. Ma siê rozumieæ, nie teraz.
Bezczynnoæ to dla mnie przekleñstwo. Ale mo¿e to odpowiednia kara za
zabawianie siê w ³ó¿ku z mê¿atk¹, nie uwa¿a pani?
Zaczerwieni³a siê i spuci³a wzrok.
Siêgaj¹ do pasa? spyta³. Czy s¹ jeszcze d³u¿sze?
Moje w³osy? Spojrza³a na niego zaskoczona. Och, to tylko
w³osy. S¹ d³u¿sze ni¿ do pasa.
Tylko w³osy mrukn¹³. Tylko czyste z³oto. Tylko magiczna pajê-
czyna, w któr¹ ka¿dy mê¿czyzna chêtnie by wpad³ i da³ siê omotaæ, Jane.
Nie pozwoli³am panu na takie spoufalanie siê, wasza ksi¹¿êca
moæ owiadczy³a sztywno.
Rozemia³ siê.
Dlaczego znoszê pani bezczelne uwagi? Jest pani moj¹ s³u¿¹c¹.
Ale nie niewolnic¹ odpar³a. Kiedy tylko zechcê, mogê wstaæ,
wyjæ przez te drzwi i nigdy nie wróciæ. Tych kilka funtów, które mi pan
p³aci za trzy tygodnie pracy u pana, nie daje panu prawa w³asnoci. Ani
nie usprawiedliwia pañskiej impertynencji, kiedy mówi pan z tak¹ lu-
bie¿noci¹ o moich w³osach. A nie mo¿e pan zaprzeczyæ, ¿e by³o co
dwuznacznego w sposobie, w jaki pan o nich mówi³ i na nie patrzy³.
60
Z ca³¹ pewnoci¹ nie zaprzeczê zgodzi³ siê. Zawsze staram siê
mówiæ prawdê, panno Ingleby. Proszê przynieæ szachy z biblioteki. Prze-
konamy siê, czy bêdzie dzi pani dla mnie godnym przeciwnikiem. I przy
okazji proszê powiedzieæ Hawkinsowi, ¿eby przyniós³ brandy. Zupe³nie
mi zasch³o w gardle.
Dobrze, wasza ksi¹¿êca moæ. Wsta³a.
I radzê pani doda³ by nigdy wiêcej nie nazywa³a mnie pani
impertynentem. Moja cierpliwoæ te¿ ma swoje granice.
Ale jest pan przykuty do kanapy zauwa¿y³a a ja w ka¿dej chwili
mogê wyjæ. To daje mi pewn¹ przewagê.
Choæ raz, pomyla³, gdy zniknê³a za drzwiami przynajmniej jeden
raz przez nastêpne dwa tygodnie, kiedy bêdzie u niego pracowa³a postara
siê, by to do niego nale¿a³o ostatnie s³owo w rozmowie. Nie przypomina³
sobie, by w ci¹gu ostatnich dziesiêciu lat nie do niego nale¿a³o ostatnie
s³owo, bez wzglêdu na to, z kim rozmawia³ z kobiet¹ czy mê¿czyzn¹.
Ale poczu³ ulgê, ¿e zanim wysz³a, ich rozmowa przybra³a normalny
ton. Nie wiedzia³, jak Jane uda³o siê tak zrêcznie zmieniæ temat, ¿e za-
miast wyci¹gn¹æ z niej cokolwiek o jej ¿yciu, opowiedzia³ jej takie rze-
czy o swym dzieciñstwie, o których nie chcia³ myleæ, nie mówi¹c ju¿
o tym, by komu siê z nich zwierzaæ.
By³ bardzo bliski otworzenia przed ni¹ serca.
A przecie¿ wola³ uwa¿aæ, ¿e go nie ma.
7
P
odejd tutaj powiedzia³ ksi¹¿ê Tresham do Jane kilka dni póniej,
kiedy skoñczyli partiê szachów. Wprawdzie wygra³, ale musia³ siê niele
nag³owiæ nad kolejnymi ruchami. Zarzuci³ Jane, ¿e próbuje go rozpro-
szyæ swoj¹ paplanin¹, choæ w czasie gry prawie siê nie odzywa³a. Jane
od³o¿y³a szachy na miejsce.
Nie podoba³ jej siê ton jego g³osu. W³aciwie, kiedy siê nad tym
zastanowi³a, wcale mu nie ufa³a. Od kilku dni stosunki miêdzy nimi sta³y
siê napiête. Co mog³o byæ tego powodem, z ³atwoci¹ domyli³by siê na-
wet kto tak ma³o dowiadczony, jak ona. Widzia³ w niej kobietê, a ona
niech Bóg j¹ ma w swej opiece wiadoma by³a jego mêskoci. Podcho-
dz¹c do kanapy, dziêkowa³a Bogu, ¿e Jocelyn nadal jest unieruchomiony.
Prawdê mówi¹c, gdyby by³o inaczej, dawno straci³aby zajêcie.
61
Coraz bardziej przygnêbia³a j¹ myl, ¿e za pó³tora tygodnia bêdzie mu-
sia³a po¿egnaæ siê z prac¹ w Dudley House. W beztroskich rozmowach jego
przyjaciele kilkakrotnie wspominali, ¿e kuzyn jej ojca, hrabia Durbury, jest
w Londynie, i ¿e wynaj¹³ s³ynnych i gronych detektywów z Bow Street, by
jej szukali. Odnios³a wra¿enie, ¿e ksi¹¿ê i jego przyjaciele s¹ po jej stronie.
Wymiewali siê z nieciesz¹cego siê ich sympati¹ Sidneya, ¿e da³ siê pokonaæ
dziewczynie. Ale ich postawa uleg³aby radykalnej zmianie, gdyby siê dowie-
dzieli, ¿e Sara Illingsworth i Jane Ingleby to ta sama osoba.
Poka¿ mi swoje rêce odezwa³ siê ksi¹¿ê. By³o to oczywicie po-
lecenie, a nie proba.
Dlaczego? spyta³a, ale on tylko uniós³ brwi w charakterystyczny
dla siebie, arogancki sposób, i utkwi³ w niej wzrok.
Z wahaniem wyci¹gnê³a rêce wewnêtrzn¹ stron¹ do do³u. Uj¹³ je
w d³onie i odwróci³.
By³a to jedna z najbardziej krêpuj¹cych chwil w ¿yciu Jane. W po-
równaniu z jego rêkami jej d³onie wydawa³y siê bardzo ma³e. Mog³a je
z ³atwoci¹ cofn¹æ i co jej podpowiada³o, ¿eby to zrobiæ. Ale wtedy przy-
zna³aby siê do skrêpowania i zdradzi³a, co jest jego ród³em. Nie potrafi-
³a siê oprzeæ jego mêskiemu urokowi. Zapar³o jej dech w piersiach.
Nie masz odcisków stwierdzi³. Nie pracowa³a pani fizycznie, Jane?
Wola³aby, gdyby nie zwraca³ siê do niej tak, jak rodzice.
Tak, wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a.
liczne d³onie ci¹gn¹³ jak nale¿a³oby siê spodziewaæ. Pasuj¹
do pani. Delikatnie zmienia pani nimi banda¿e, nie powoduj¹c zbêdnego
bólu. Ciekawe, do czego jeszcze s¹ zdolne. Gdyby pani tylko chcia³a,
mog³aby pani zostaæ najbardziej po¿¹dan¹ kurtyzan¹ w Anglii.
Chcia³a cofn¹æ d³onie, ale on by³ szybszy i przytrzyma³ je.
Przecie¿ powiedzia³em gdyby pani chcia³a zauwa¿y³ z figlar-
nym b³yskiem w oku. Ciekaw jestem, co jeszcze potrafi¹? Gra pani na
jakim instrumencie? Mo¿e na fortepianie?
Trochê przyzna³a. W przeciwieñstwie do matki, by³a tylko prze-
ciêtn¹ pianistk¹.
Nadal nie puszczaj¹c jej r¹k, przeszywa³ j¹ ciemnymi oczami. To, co
niedawno mówi³a, ¿e mo¿e od niego uciec po prostu wychodz¹c za drzwi,
wydawa³o siê teraz mieszne. Gdyby tylko lekko j¹ przyci¹gn¹³, przy-
war³aby do niego ca³ym cia³em.
Patrzy³a gniewnie, za nic nie chc¹c zdradziæ swego lêku i niepewnoci.
Niech mi pani co zagra. Puci³ jej rêce i wskaza³ fortepian, sto-
j¹cy w g³êbi salonu. Ju¿ wczeniej zauwa¿y³a, ¿e to piêkny instrument,
chocia¿ nie tak okaza³y jak ten w pokoju muzycznym.
62
Wysz³am z wprawy b¹knê³a.
Na litoæ bosk¹, panno Ingleby, proszê siê tak nie krygowaæ za-
wo³a³. Zawsze spiesznie uciekam do gabinetu karcianego, gdy na przy-
jêciu jakie panienki z dobrych domów zamierzaj¹ siê popisywaæ swoj¹
gr¹. Ale tak nisko upad³em, ¿e niemal pragnê pos³uchaæ kogo, kto otwar-
cie przyznaje, ¿e umie graæ tylko trochê, a do tego wyszed³ z wprawy.
Wiêc proszê iæ i zagraæ, zanim postanowiê zabawiæ siê w inny sposób,
a mam pani¹ w zasiêgu r¹k.
Podesz³a do fortepianu.
Zagra³a jeden z utworów, którego kiedy nauczy³a siê na pamiêæ,
fugê Bacha. Na szczêcie pomyli³a siê tylko dwa razy, i to na samym
pocz¹tku.
Ksi¹¿ê przywo³a³ j¹ do siebie, kiedy skoñczy³a. Przesz³a przez po-
kój, usiad³a na swoim krzele i spojrza³a mu prosto w oczy. Wiedzia³a
z dowiadczenia, ¿e to powstrzymuje go od dokuczania jej. Jakby dawa³a
mu do zrozumienia, ¿e jest zdolna odp³aciæ piêknym za nadobne.
Mia³a pani racjê powiedzia³ opryskliwie. S³abo pani gra. Bar-
dzo s³abo. Bez polotu. Ka¿d¹ nutê osobno, jakby stanowi³a odrêbn¹ ca-
³oæ, niepowi¹zan¹ z tym, co by³o wczeniej i co nast¹pi potem. Uderza
pani w klawisze tak, jakby to by³ kawa³ek koci s³oniowej, jakby nie wie-
rzy³a pani, ¿eby mo¿na z niego wydobyæ melodyjny dwiêk. Musia³a pani
mieæ kiepskiego nauczyciela.
Z ca³kowitym spokojem znios³a krytyczne uwagi o sobie, nie mia³a
¿adnych z³udzeñ co do swojej umiejêtnoci gry na fortepianie. Ale naje-
¿y³a siê, s³ysz¹c, jak rzuca kalumnie na jej matkê.
Nieprawda! zawo³a³a. Jak pan mie oceniaæ nauczycielkê we-
dle mojej gry. Mia³a wiêcej talentu w ma³ym palcu, ni¿ ja we wszystkich
dziesiêciu. Gra³a tak, ¿e wydawa³o siê, i¿ ród³em muzyki jest ona, a nie
instrument. Albo jakby muzyka sp³ywa³a przez ni¹ z jakiego z jakie-
go boskiego ród³a. Patrzy³a na niego oburzona, brakowa³o jej s³ów,
którymi mog³aby wyraziæ to, co czuje.
Przez chwilê patrzy³ na ni¹ w milczeniu, w jego oczach ujrza³a dziw-
ny, nieznany sobie b³ysk.
Aha powiedzia³ w koñcu. A wiêc rozumie to pani? Rzecz nie
w tym, ¿e jest pani niemuzykalna, tylko brak pani talentu. Ale czemu¿ to
taki idea³ uczy³ w sierociñcu?
By³a anio³em owiadczy³a Jane i otar³a ³zy, które lada moment
potoczy³yby siê jej po policzkach. Co siê z ni¹ dzieje? Nigdy dot¹d nie
by³a tak¹ beks¹.
Biedna Jane powiedzia³ ³agodnie. Czy zastêpowa³a pani matkê?
63
Ma³o brakowa³o, a wys³a³aby go do wszystkich diab³ów. £adne rze-
czy, niemal zni¿y³a siê do jego poziomu.
Mniejsza o to powiedzia³a s³abym g³osem. Nie ma pan prawa
do moich wspomnieñ, wasza ksi¹¿êca moæ. Ani do mnie.
Jest pani z³a jak osa zauwa¿y³. Czy¿bym dotkn¹³ czu³ego punk-
tu? Mo¿e pani teraz odejæ i zaj¹æ siê tym, czym ma pani zwyczaj siê
zajmowaæ w wolnych chwilach. Proszê przys³aæ do mnie Quincyego.
Muszê mu podyktowaæ kilka listów.
Zesz³a do ogrodu, jak ka¿dego popo³udnia, chyba ¿e pada³ deszcz.
Wiosenne kwiaty rozkwita³y, powietrze pachnia³o s³odko. Brakowa³o jej
ruchu na wie¿ym powietrzu, przyzwyczai³a siê do tego w Kornwalii.
Ale coraz wiêkszy strach nie pozwala³ jej wyjæ z Dudley House na ulicê.
Ba³a siê, ¿e j¹ z³api¹, ¿e jej nie uwierz¹ i ska¿¹ za morderstwo.
Czasami ma³o brakowa³o, by wyzna³a ca³¹ prawdê ksiêciu Tresham.
Co jej mówi³o, ¿e stan¹³by po jej stronie. Ale przecie¿ g³upot¹ by³oby
zaufaæ komu, kto s³yn¹³ z bezwzglêdnoci.
Po dwóch tygodniach Jocelyn doszed³ do wniosku, ¿e jeszcze jeden
tydzieñ bezczynnoci doprowadzi go do szaleñstwa. Co nie znaczy, ¿e
Raikes nie mia³ racji, niech go wszyscy diabli. By³o za wczenie, by Jo-
celyn móg³ chodziæ. Ale istnieje szereg mo¿liwoci miêdzy normalnym
poruszaniem siê a le¿eniem z jedn¹ nog¹ uniesion¹ w górê.
Postanowi³ sprawiæ sobie kule.
Umocni³ siê w swoim zamiarze, by d³u¿ej z tym nie zwlekaæ, po
dwóch popo³udniowych wizytach. Najpierw przyszed³ wielce podnieco-
ny Ferdynand i przekaza³ mu ostatnie szczegó³y na temat wycigu kary-
kli, który mia³ siê odbyæ za trzy dni. W klubie przyjêto du¿o zak³adów,
prawie wszyscy stawiali na zwyciêstwo lorda Berriwethera. Ale to w naj-
mniejszym stopniu nie zniechêci³o Ferdynanda. Poruszy³ te¿ jeszcze je-
den temat.
Bracia Forbesowie s¹ coraz bezczelniejsi owiadczy³. Daj¹ do
zrozumienia, ¿e ukrywasz siê tutaj, udaj¹c inwalidê, bo na myl o ich ze-
mcie zaczynasz trz¹æ portkami. Gdyby powiedzieli to w mojej obecno-
ci, spoliczkowa³bym ka¿dego po kolei tak mocno, ¿e spuch³yby im gêby.
Nie mieszaj siê do moich spraw nakaza³ mu ostro Jocelyn.
Jeli maj¹ co do powiedzenia na mój temat, niech zwróc¹ siê do mnie.
Nie bêd¹ ju¿ d³ugo czekaæ.
Twoje sprawy s¹ moimi sprawami, Tresham obruszy³ siê brat.
Jeli kto zniewa¿y jednego cz³onka naszej rodziny, to tak, jakby zniewa¿y³
64
nas wszystkich. Mam tylko nadziejê, ¿e lady Oliver jest tego warta.
miem twierdziæ, ¿e tak. Nigdy nie spotka³em kobiety o tak szczup³ej
kibici i tak wydatnym Urwa³ niespodziewanie i zmieszany obejrza³
siê przez ramiê na Jane Ingleby, jak zwykle siedz¹c¹ w milczeniu w g³êbi
pokoju.
Ferdynand, podobnie jak Angelina i przyjaciele Jocelyna, nie wie-
dzia³, jak traktowaæ pielêgniarkê ksiêcia Tresham.
Zanosi siê na k³opoty, pomyla³ niespokojnie Jocelyn po wyjciu bra-
ta. Jak zwykle. Tyle tylko, ¿e normalnie móg³ im stawiæ czo³o. Zawsze
siê tym upaja³. A ostatnio przy³apywa³ siê na myli, ¿e jest co wyj¹tko-
wo g³upiego i bezsensownego w ca³ym jego dotychczasowym stylu ¿y-
cia.
Im szybciej wróci do zwyk³ych zajêæ, tym lepiej. Jeli jutro Barnard
nie dostarczy mu kul, o które prosi³, spyta go o powód zw³oki.
A potem pojawi³ siê drugi goæ. Hawkins zapowiedzia³ go z min¹
pe³n¹ dezaprobaty. Jane Ingleby zamknê³a ksi¹¿kê, któr¹ w³anie czyta³a,
i wycofa³a siê do k¹ta, w którym zawsze siê chowa³a, kiedy ksi¹¿ê przyj-
mowa³ goci.
Wasza ksi¹¿êca moæ, lady Oliver pragnie porozmawiaæ z panem
na osobnoci powiedzia³ Hawkins. Poinformowa³em j¹, ¿e nie wiem,
czy czuje siê pan wystarczaj¹co dobrze, by przyjmowaæ.
Ty skoñczony durniu! krzykn¹³ Jocelyn. Powiniene wiedzieæ,
¿e ona nie ma prawa przest¹piæ progu tego domu. Wyrzuæ j¹.
Nie pierwszy raz przysz³a do Dudley House. Lady Oliver zdawa³a
siê nie rozumieæ, ¿e damie nie wypada odwiedzaæ samotnego mê¿czyzny
w jego domu. W dodatku przysz³a w porze sk³adania wizyt. Kto móg³by
j¹ przypadkowo zobaczyæ.
Zapewne przyjecha³a powozem lorda Olivera, który czeka na ni¹
przed domem? zada³ pytanie, na które dobrze zna³ odpowied.
Tak jest, wasza ksi¹¿êca moæ.
Zanim Jocelyn zdo³a³ powtórzyæ, by natychmiast wyprosiæ lady Oli-
ver, pojawi³a siê w drzwiach. Jocelyn pomyla³ ponuro, ¿e Hawkins bê-
dzie mia³ du¿o szczêcia, jeli przed koñcem dnia nie zostanie zdegrado-
wany do pozycji pomocnika czycibuta.
Tresham powiedzia³a lady Oliver swoim s³odkim, lekko zachryp-
niêtym g³osem. Unios³a do ust obszyt¹ koronk¹ chusteczkê, co by³o wi-
domym znakiem cierpienia wra¿liwych kobiet.
Rzeczywicie by³a uosobieniem kobiecoci. Ró¿ne odcienie zieleni
podkrela³y jej rude w³osy. Chocia¿ by³a niska, szczup³a i filigranowa,
mia³a wydatny biust, który wzbudza³ taki zachwyt u Ferdynanda.
65
Jocelyn spojrza³ na ni¹ gniewnie, kiedy wesz³a do pokoju. Jej orze-
chowe oczy pe³ne by³y troski.
Nie powinna pani tu przychodziæ.
Jak mog³am nie przyjæ? Przebieg³a przez pokój, osunê³a siê
u stóp szezlonga i ujê³a w obie d³onie jego rêkê. Zbli¿y³a j¹ do swych ust.
Hawkins wycofa³ siê i zamkn¹³ drzwi za sob¹.
Tresham powtórzy³a moje biedactwo! Podobno strzeli³e w po-
wietrze, chocia¿ z ³atwoci¹ mog³e zabiæ Edwarda. Wszyscy wiedz¹, ¿e
jeste znakomitym strzelcem. A potem pozwoli³e siê postrzeliæ w nogê
jak prawdziwy bohater.
Odby³o siê to w odwrotnej kolejnoci poprawi³ j¹ szorstko.
I nie by³o w tym ¿adnego bohaterstwa. Kto odwróci³ moj¹ uwagê.
Jaka kobieta krzyknê³a powiedzia³a, znów ca³uj¹c jego d³oñ, po
czym przycisnê³a j¹ do ch³odnego, upudrowanego policzka. Nie mam
do niej pretensji, chocia¿ gdybym sama siê tam znalaz³a, natychmiast
bym zemdla³a. Mój biedny bohaterze! Ma³o brakowa³o, by ciê zabi³.
Noga jest daleko od serca zauwa¿y³ i uwolni³ rêkê z jej d³oni.
Proszê wstaæ. Nie zaproponujê, ¿eby pani usiad³a i czego siê napi³a, bo
wyjdzie pani, i to zaraz. Panna Ingleby odprowadzi pani¹ do drzwi.
Panna Ingleby? Nagle na jej policzkach pojawi³y siê rumieñce,
gniewnie b³ysnê³a oczami.
Panno Ingleby, przedstawiam pani lady Oliver, która w³anie wy-
chodzi.
Zazdroæ i oburzenie lady Oliver szybko zmieni³y siê w obojêtnoæ
i lekcewa¿enie, kiedy zobaczy³a, ¿e Jane jest zwyk³¹ s³u¿¹c¹.
Jeste okrutny, Tresham powiedzia³a. O ma³o nie umar³am,
zamartwiaj¹c siê o ciebie. Têskni³am za tob¹.
Ju¿ mnie pani zobaczy³a stwierdzi³. ¯egnam pani¹.
Powiedz, ¿e te¿ za mn¹ têskni³e poprosi³a. To okrutne, ¿e
ka¿esz mi ¿ebraæ o jedno dobre s³owo.
Spojrza³ na ni¹ z wyran¹ niechêci¹.
Prawdê mówi¹c, prawie o pani nie myla³em od czasu, kiedy wi-
dzielimy siê ostatni raz, w kawiarni Georgea czy te¿ na Bond Street?
Nie pamiêtam. I zapewne gdy tylko pani wyjdzie, nie powiêcê pani ani
chwili uwagi.
Znów przy³o¿y³a chusteczkê do ust, patrz¹c na niego z wyrzutem.
Gniewasz siê na mnie powiedzia³a.
Zapewniam pani¹, ¿e nie czujê nic poza irytacj¹ odpar³.
Gdyby pozwoli³ mi wyt³umaczyæ zaczê³a.
Proszê mi tego oszczêdziæ.
5 Pojedynek
66
Przysz³am tu, ¿eby ciê ostrzec. Moi bracia, Anthony, Wesley i Jo-
seph, chc¹ ciê zabiæ. W obronie mojego honoru, bo uwa¿aj¹, ¿e Edward
nie zrobi³ tego doæ przekonuj¹co. A jeli ciê nie zabij¹, znajd¹ inny spo-
sób, by ci zaszkodziæ. Wiesz, ¿e s¹ do tego zdolni.
Zachowanie wiadcz¹ce o absolutnym braku honoru musi byæ zatem
cech¹ rodzinn¹, pomyla³ Jocelyn.
Panno Ingleby zwróci³ siê do Jane. Czy by³aby pani tak dobra
i odprowadzi³a lady Oliver do drzwi? I proszê powiedzieæ Hawkinsowi,
¿e chcê z nim mówiæ.
Lady Oliver wybuchnê³a p³aczem.
Masz serce z kamienia, Tresham, wszyscy mnie o tym uprzedzali
oznajmi³a, ³kaj¹c. Myla³am, ¿e znam ciê lepiej. Myla³am, ¿e mnie
kochasz. ¯adna pokojówka nie musi odprowadzaæ mnie do drzwi. Sama
trafiê, dziêkujê.
I zrobi³a to tak wspaniale, ¿e gdyby by³a na scenie, z widowni rozle-
g³yby siê okrzyki i wo³ania o bis.
A wiêc, panno Ingleby, co pani myli o mojej ukochanej? spyta³
Jocelyn, kiedy czyja niewidzialna rêka zamknê³a drzwi do biblioteki.
Czy mo¿na mieæ do mnie pretensje, ¿e nie wzgardzi³em jej wdziêkami,
nie bacz¹c na to, czy jest mê¿atk¹, czy nie?
Jest przeliczna przyzna³a Jane.
A jak brzmi pani odpowied na moje drugie pytanie? Patrzy³ na
ni¹ gniewnie, jakby to ona odpowiada³a za nietakt lady Oliver. Prawdê
mówi¹c, spodziewa³ siê, ¿e bêdzie go unika³a jak ognia.
Nie jestem pañskim sêdzi¹, wasza ksi¹¿êca moæ owiadczy³a
z powag¹ Jane.
A wiêc wybacza pani cudzo³óstwo? spyta³, patrz¹c na ni¹ spod
oka.
Ale¿ nie zaprzeczy³a gor¹co. To zawsze jest czym nagannym.
Ale teraz potraktowa³ j¹ pan okrutnie. Mówi³ pan do niej tak, jakby ni¹
gardzi³.
Bo ni¹ gardzê. Dlaczego mia³bym udawaæ, ¿e jest inaczej?
A jednak dzieli³ pan z ni¹ ³o¿e i rozkocha³ j¹ pan w sobie przy-
pomnia³a. A teraz odtr¹ci³ j¹ pan, kiedy ³ami¹c konwenanse przysz³a,
by pana ostrzec.
Umiechn¹³ siê.
Czy naprawdê mo¿na byæ a¿ tak naiwnym? spyta³. Rozkocha-
³em w sobie lady Oliver, Jane? Jedyn¹ osob¹, któr¹ kocha lady Oliver,
jest lady Oliver. A z³ama³a konwenanse, ¿eby beau monde uwierzy³, ¿e
ona i ja wci¹¿ jestemy razem, nie zwa¿aj¹c na zasady i niebezpieczeñ-
67
stwo. Ta kobieta jest ekshibicjonistk¹. Sprawia jej przyjemnoæ afiszo-
wanie siê, szczególnie z kim takim, jak ja. Nie posiada³aby siê z zachwy-
tu, gdyby zaczêto mówiæ, ¿e uda³o jej siê poskromiæ Dudleya i to same-
go ksiêcia Tresham. Niczego nie pragnie bardziej, ni¿ widzieæ mnie
zmuszonym do wystrzelenia w powietrze jeszcze trzy razy, podczas gdy
jej bracia zrobi¹ ze mnie tarczê strzelnicz¹. A nawet piêæ razy, jeli pozo-
stali bracia zjad¹ do miasta.
Nie docenia pan wra¿liwoci tej kobiety powiedzia³a Jane.
Myla³em, ¿e nie jest pani moim sêdzi¹ zwróci³ jej ³agodnie
uwagê.
Nawet wiêty nie opar³by siê pokusie owiadczy³a cierpko.
Mam nadziejê. Umiechn¹³ siê. Niech mi pani powie, dlaczego
uzna³a pani, ¿e dzieli³em ³o¿e z lady Oliver?
Przez kilka chwil patrzy³a na niego zaskoczona.
Wszyscy o tym wiedz¹ stwierdzi³a w koñcu. Przecie¿ dlatego
jej m¹¿ wyzwa³ pana na pojedynek. Sam mi pan o tym mówi³.
Czy¿by? spyta³. A mo¿e tylko pozwoli³em, by dosz³a pani do
takiego wniosku?
Przypuszczam, ¿e teraz pan temu zaprzeczy zauwa¿y³a z obu-
rzeniem.
Zacisn¹³ usta i nie odpowiedzia³ od razu.
Nie s¹dzê odpar³. Widzisz, Jane, gdybym temu zaprzeczy³,
mog³aby pani odnieæ wra¿enie, ¿e zale¿y mi na pani dobrej opinii. A nie
chcê, ¿eby pani tak uwa¿a³a, prawda?
Podesz³a bli¿ej i znów usiad³a na swoim krzele. Po³o¿y³a na kola-
nach ksi¹¿kê, nie przyk³adaj¹c zbytnio wagi do tego, czy otworzy³a j¹ na
odpowiedniej stronie. Po³o¿y³a d³onie p³asko na stronicach. Zmarszczy³a
czo³o.
Jeli to nieprawda, dlaczego pan nie zaprzeczy³? spyta³a. Dla-
czego stoczy³ pan pojedynek, ryzykuj¹c ¿ycie?
Och, Jane, Jane westchn¹³. Czy d¿entelmen mo¿e publicznie
zarzuciæ damie k³amstwo?
Przecie¿ pan ni¹ gardzi.
Ale nadal jestem d¿entelmenem przypomnia³ a ona dam¹.
To mieszne! ci¹gnê³a brwi. Pozwoli³ pan, ¿eby jej m¹¿ uwie-
rzy³ w najgorsze o panu i o niej, nie mówi¹c mu prawdy? Pozwoli³ pan,
¿eby ca³y elegancki wiat mia³ o panu tak z³e mniemanie?
Przeciwnie odpar³ w³anie za to mnie kochaj¹, Jane. Jestem
z³ym, niebezpiecznym ksiêciem Tresham. Rozczarowa³bym wszystkich,
gdybym zacz¹³ twierdziæ, ¿e tym razem jestem niewinny jak baranek.
68
Oczywicie to nie do koñca prawda. Flirtowa³em z lady Oliver. Czêsto
flirtujê z mê¿atkami. Tego siê ode mnie oczekuje.
Co to za wierutne bzdury! wykrzyknê³a zagniewana. I nie wie-
rzê panu. Mówi mi pan to tylko dlatego, ¿eby póniej siê ze mnie wy-
miewaæ i powtarzaæ, jaka jestem g³upiutka, ¿e uwierzy³am w pañsk¹ nie-
winnoæ.
Przypominam pani, panno Ingleby, ¿e jak powiedzia³em, w ogóle
nie obchodzi mnie pani zdanie o mnie.
Jest pan nikczemny. Nie wiem, dlaczego godzê siê byæ pañsk¹ pie-
lêgniark¹.
Mo¿e dlatego, Jane, ¿e potrzebuje pani dachu nad g³ow¹ i jedze-
nia, by nie umrzeæ z g³odu. A mo¿e dlatego, ¿e sprawia pani przyjemnoæ
strofowanie mnie i ch³ostanie ciêtym jêzykiem? Mo¿e dlatego, ¿e trochê
mnie pani polubi³a? Powiedzia³ to przymilnym tonem.
Zacisnê³a usta i spojrza³a na niego ponuro.
Proszê zapamiêtaæ jedno oznajmi³. Ja nie k³amiê, Jane. Nie
prostujê k³amstw innych, ale sam nie k³amiê. Mo¿e mi pani wierzyæ albo
nie. A teraz niech pani od³o¿y tê ksi¹¿kê i przyniesie mi kawy. I pocztê
od Michaela Quincyego. I szachy.
Proszê nie mówiæ do mnie Jane powiedzia³a, wstaj¹c. Pew-
nego dnia pokonam pana w szachy, mimo ¿e bêdzie pan skupiony na grze.
I przestanie byæ pan taki zadufany w sobie.
Umiechn¹³ siê.
Proszê iæ i zrobiæ to, co kaza³em. Dobrze, panno Ingleby?
Ju¿ idê, wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a butnie.
A po jej wyjciu Jocelyn zastanawia³ siê, dlaczego uzna³ za takie
wa¿ne, chocia¿ temu zaprzeczy³, by Jane pozna³a prawdê o nim i lady
Oliver? Nie dba³ o to, co inni o nim myl¹. Prawdê mówi¹c, zawsze chlu-
bi³ siê swoj¹ z³¹ reputacj¹, nawet w tych rzadkich przypadkach, kiedy
sobie na ni¹ nie zas³u¿y³.
Lady Oliver, prawdopodobnie w czasie k³ótni, pochwali³a siê mê¿o-
wi, ¿e ksi¹¿ê Tresham jest jej kochankiem. A m¹¿, g³êboko ura¿ony, wy-
zwa³ go na pojedynek. Jak Jocelyn móg³ zarzuciæ damie k³amstwo?
Dlaczego jednak chcia³, by Jane Ingleby wiedzia³a, ¿e nigdy nie dzie-
li³ ³o¿a z lady Oliver? Ani z ¿adn¹ mê¿atk¹?
Jeli do jutra Barnard nie dostarczy mu kul, pomyla³ niespodziewa-
nie, po³amie mu je na plecach, kiedy tylko dostanie je w swoje rêce.
69
8
C
o pan najlepszego robi? Jane rano wesz³a do biblioteki i zobaczy³a
wspartego na kulach ksiêcia Tresham stoj¹cego przy oknie.
Chyba stojê w oknie biblioteki odpar³, ogl¹daj¹c siê przez ramiê
i wyniole unosz¹c brwi. Jestem u siebie i ³askawie odpowiadam na
impertynenckie pytanie impertynenckiej s³u¿¹cej. Niech pani pójdzie po
narzutkê i kapelusz. Wyjdziemy razem do ogrodu.
Ma pan le¿eæ z nog¹ uniesion¹ do góry powiedzia³a i szybko
podesz³a do niego. Nie pamiêta³a, ¿e jest wysoki.
Panno Ingleby powtórzy³ proszê pójæ po narzutkê i kapelusz.
Pocz¹tkowo niezgrabnie pos³ugiwa³ siê kulami, ale nie powstrzyma-
³o go to przed pó³godzinn¹ przechadzk¹. W koñcu usiedli obok siebie na
³aweczce z kutego ¿elaza. Prawie dotykali siê ramionami. Jane siedzia³a
bez ruchu, a on powoli i g³ono oddycha³.
Cz³owiek zbyt wiele rzeczy uwa¿a za oczywiste powiedzia³ bar-
dziej do siebie ni¿ do niej. Na przyk³ad wie¿e powietrze i woñ przyro-
dy. W³asne zdrowie. Mo¿liwoæ swobodnego poruszania siê.
Cierpienie i brak czego z ca³¹ pewnoci¹ pozwalaj¹ nam sobie to
uprzytomniæ zgodzi³a siê. Przypominaj¹ nam, ¿ebymy przestali trwo-
niæ ¿ycie niewiadomie, zajmuj¹c siê b³ahostkami. Jeli kiedy znów
bêdzie wolna
Jej matka zmar³a po krótkiej chorobie, kiedy Jane mia³a zaledwie
siedemnacie lat, a ojciec za³amany t¹ strat¹ rok póniej. Zosta³y jej
wspomnienia szczêliwego dzieciñstwa i bezpiecznego ¿ycia. By³a na
tyle m³oda i niewinna, by wierzyæ, ¿e tak bêdzie zawsze. Kuzyn ojca
odziedziczy³ tytu³ hrabiowski i wprowadzi³ siê do Candleford. Nie ukry-
wa³ niechêci do Jane, a zarazem zabiega³ o jej wzglêdy, snu³ plany doty-
cz¹ce jej przysz³oci, odpowiadaj¹ce jemu, ale nie jej. Gdyby mog³a cho-
cia¿ na jeden dzieñ wróciæ do tych beztroskich czasów
Przypuszczam, ¿e powinienem teraz zacz¹æ nowy rozdzia³ ¿ycia,
prawda, panno Ingleby? powiedzia³ ksi¹¿ê, odwróciwszy g³owê, by na
ni¹ spojrzeæ. Zostaæ najrzadszym ze wszystkich fenomenów, nawróco-
nym grzesznikiem? Porzuciæ dotychczasowy styl ¿ycia? Polubiæ jak¹
wiêt¹ i przenieæ siê do wiejskiej posiad³oci, by staæ siê wzorowym
w³acicielem ziemskim? Sp³odziæ gromadkê wzorowych dzieci i wycho-
waæ je na wzorowych obywateli? ¯yæ d³ugo i szczêliwie w monogamicz-
nym zwi¹zku?
Mówi³ to tak skruszonym tonem, ¿e rozemia³a siê.
70
Jestem pewna, ¿e przyjemnie by³oby na to popatrzeæ odpar³a.
Czy udowodni³ pan sobie to, co chcia³ pan udowodniæ? Boli pana noga,
prawda? Znów masuje pan udo. Wracajmy do domu, u³o¿ê pana wygodnie.
Jak to jest, Jane, ¿e kiedy mówi pani do mnie, zapominam o no-
wym ¿yciu i mam ochotê dalej grzeszyæ?
Lekko przechyli³ siê na bok. Dotyka³ j¹ ramieniem, a ona nie znala-
z³a miejsca, ¿eby siê odsun¹æ. Wsta³a.
To niemal nieznone napiêcie ogarnia³o j¹ stanowczo za czêsto.
Oczywicie celowo tak postêpowa³. Uwa¿a³a, ¿e dzik¹ przyjemnoæ spra-
wia³o mu robienie dwuznacznych uwag i spogl¹danie na ni¹ spod na wpó³
przymkniêtych powiek. Zawsze bawi³o go dra¿nienie Jane i a¿ nadto do-
brze wiedzia³, jak to na ni¹ wp³ywa.
Nie mog³a zaprzeczyæ, ¿e jego widok nawet sama myl o nim
sprawia³y, ¿e krew szybciej kr¹¿y³a w ¿y³ach. Ka¿dy dotyk jego rêki spra-
wia³, ¿e pragnê³a czego wiêcej.
W takim razie proszê mnie zabraæ do domu powiedzia³, wstaj¹c
bez jej pomocy i zrobiæ wszystko, co uzna pani za stosowne, bym poczu³
siê lepiej. Widzi pani, jestem potulny, bo nie jest pani w nastroju do flirtu.
I nigdy nie bêdê, wasza ksi¹¿êca moæ zapewni³a go gor¹co.
Ale jeszcze tego wieczoru jej postanowienie mia³o zostaæ wystawio-
ne na ciê¿k¹ próbê.
Jocelyn nie móg³ spaæ. Od tygodnia cierpia³ na bezsennoæ, co by³o
zrozumia³e, skoro po jedenastej czasem ju¿ po dziesi¹tej nie mia³ nic
innego do roboty, jak iæ do ³ó¿ka i wyobra¿aæ sobie wszystkie bale i rau-
ty, i to, jak jego przyjaciele udaj¹ siê po nich do klubu, by wróciæ do
domu dopiero o wicie.
Tego dnia nie tylko mêczy³a go bezsennoæ. Nie móg³ usiedzieæ na
miejscu, czu³, jak narasta w nim pokusa tego rodzaju pokusa, przez
któr¹ jako ch³opiec czêsto miewa³ k³opoty, dopóki nie nauczy³ siê nad ni¹
panowaæ, szczególnie kiedy ojciec przebywa³ w Acton. W koñcu uda³o
mu siê ca³kowicie j¹ przezwyciê¿yæ teraz tylko czasami pokonywa³a
wszystkie linie obrony i nie dawa³a mu spokoju.
Zazwyczaj wtedy umawia³ siê z kobiet¹ i zostawa³ z ni¹ tak d³ugo, a¿
nie mia³ si³ na nic, i zapada³ w sen. Potem wraca³ do normalnego ¿ycia.
Przez chwilê têsknie pomyla³ o Jane Ingleby, ale szybko odpêdzi³ te
myli. Lubi³ siê z ni¹ przekomarzaæ, flirtowaæ, denerwowaæ j¹. By³a licz-
na i atrakcyjna, ale poza jego zasiêgiem. To przecie¿ tylko s³u¿¹ca, miesz-
kaj¹ca w jego domu.
71
W koñcu, nieco po pó³nocy, nie móg³ ju¿ wytrzymaæ. Odrzuci³ ko³-
drê, wsta³ i podpieraj¹c siê kulami, pokutyka³ do garderoby. W³o¿y³ ko-
szulê, spodnie i ranne pantofle, ale da³ sobie spokój z kamizelk¹ i fra-
kiem. Nie wzi¹³ wiecy, bo nie mia³ trzeciej rêki, w której móg³by j¹
trzymaæ. Zapali jak¹ na dole.
Wolno i niezgrabnie zszed³ na parter.
Jane nie mog³a spaæ.
Ksi¹¿ê Tresham nie musia³ ju¿ nosiæ opatrunku. Rana siê zagoi³a. Cho-
dzi³ o kulach. By³ rozdra¿niony, nie móg³ d³ugo usiedzieæ w jednym miej-
scu, wkrótce zacznie wychodziæ z domu. Przestanie mu byæ potrzebna.
W³aciwie nigdy nie by³a mu potrzebna.
Prawdopodobnie zwolni j¹, nim min¹ umówione trzy tygodnie. A na-
wet jeli tego nie zrobi, zosta³ ju¿ tylko tydzieñ.
wiat poza progiem Dudley House sta³ siê miejscem budz¹cym lêk
i ba³a siê do niego wróciæ. Codziennie jaki goæ wspomina³ o sprawie,
znanej teraz jako wypadek w Kornwalii. Dzi ksi¹¿ê i jego przyjaciele
te¿ beztrosko rozmawiali na ten temat.
Zastanawiam siê powiedzia³ jasnow³osy i bardzo przystojny wi-
cehrabia Kimble dlaczego Durbury ca³y czas siedzi w hotelu Pulteney,
zamiast zwróciæ siê do nas o pomoc w odnalezieniu swej bratanicy, ku-
zynki czy te¿ kim dla niego jest ta kobieta. Po co przyjecha³ do miasta, by
jej szukaæ, skoro sam nie wychodzi z domu i zleci³ to zadanie detekty-
wom?
Mo¿e op³akuje syna zauwa¿y³ sir Conan Brougham, m³odzie-
niec o sympatycznej twarzy i br¹zowych w³osach. Chocia¿ nie nosi
¿a³oby. Czy to mo¿liwe, ¿e Jardine jednak nie umar³, tylko z rozbit¹ g³o-
w¹ przyczai³ siê w Kornwalii?
To do niego podobne stwierdzi³ cierpko ksi¹¿ê.
Gdyby kto chcia³ znaæ moje zdanie odezwa³ siê wicehrabia
Kimble ta kobieta zas³u¿y³a raczej na medal ni¿ na stryczek, nawet jeli
Jardine rzeczywicie nie ¿yje. wiat tylko by na tym zyska³.
Ale lepiej miejmy siê wszyscy na bacznoci. Ty te¿, Tresham, kie-
dy ju¿ opucisz azyl, jakim jest ten dom doda³ sir Conan ¿artobliwie.
Wypatrujmy zapalczywej jêdzy, wymachuj¹cej pistoletami albo ciê¿kim
toporem. Ró¿nie o tym mówi¹ i nie wiadomo, czym siê pos³u¿y³a, do-
puszczaj¹c siê tego haniebnego czynu.
A czy wiadomo, jak wygl¹da? spyta³ ksi¹¿ê. ¯ebym móg³
uciec, gdy j¹ zobaczê.
72
Czarnow³osa, czarnooka jêdza, brzydka jak Baba Jaga odpar³ sir
Conan. Albo jasnow³osa syrena, piêkna jak anio³. Mo¿esz wybieraæ.
S³ysza³em oba te opisy i kilka innych, porednich. Chyba nikt nigdy jej
nie widzia³ poza Durburym, który milczy jak grób. S³ysza³e o nowym
nabytku Ferdynanda? Pewnie tak, i to z pierwszej rêki, ¿e siê tak wyra¿ê.
Jak s¹dzisz, rusz¹ cwa³em na pó³noc, kiedy da im znak, by pobieg³y na
po³udnie?
Nie, jeli jest naprawdê moim bratem powiedzia³ ksi¹¿ê. Do-
mylam siê, ¿e kupi³ narowist¹ parê, któr¹ trzeba bêdzie ob³askawiaæ
przez rok?
Rozmowa zesz³a na konie.
Teraz Jane nie mog³a spaæ ani nawet le¿eæ spokojnie. Wci¹¿ sta³a jej
przed oczami bia³a jak pergamin twarz Sidneya i krew na jego skroni.
Nie mog³a przestaæ myleæ o hrabi, który przyjecha³ do Londynu, by jej
szukaæ. I o detektywach, przeczesuj¹cych ulice i wypytuj¹cych o ni¹.
Wyobra¿a³a sobie, jak bierze los w swoje rêce i opuszcza Dudley House,
by spotkaæ siê z hrabi¹ w hotelu Pulteney.
Có¿ by to by³a za ulga wyjæ z ukrycia, ujawniæ wszystko.
Trafiæ do wiêzienia. Byæ publicznie os¹dzon¹. I powieszon¹. Czy
córkê hrabiego mo¿na skazaæ na mieræ przez powieszenie? Hrabiego nie
mo¿na. A jego córkê? Nie wiedzia³a.
Dlaczego kuzyn jej ojca nie nosi³ ¿a³oby? Czy to mo¿liwe, ¿e Sidney
jednak nie umar³? Ale g³upot¹ by³oby ³udziæ siê nadziej¹.
Odrzuci³a ko³drê i nawet przesta³a udawaæ, ¿e próbuje usn¹æ. Zapa-
li³a wiecê, zarzuci³a szlafrok na ramiona i wysz³a boso z pokoju. Mo¿e
znajdzie w bibliotece jak¹ ksi¹¿kê. Bêdzie tak d³ugo czytaæ, a¿ siê uspo-
koi.
Kiedy znalaz³a siê na schodach, dobieg³y j¹ jakie dwiêki. Nim ze-
sz³a na dó³, nie mia³a w¹tpliwoci, co to takiego.
S³ysza³a muzykê.
Dwiêki fortepianu dobiega³y z pokoju muzycznego.
Ale któ¿ móg³ graæ o tej porze? By³o o wiele za póno na przyjmo-
wanie goci. Musi byæ ju¿ dobrze po pó³nocy, poza tym w holu by³o ciem-
no. Ca³a s³u¿ba uda³a siê na nocny spoczynek. W szparze miêdzy drzwia-
mi do pokoju muzycznego a pod³og¹ zobaczy³a cienk¹ smugê wiat³a.
Ostro¿nie podesz³a do drzwi i przez kilka chwil trzyma³a rêkê na
ga³ce, nim j¹ przekrêci³a.
To gra³ ksi¹¿ê Tresham.
Siedzia³ przy fortepianie, kule le¿a³y obok na pod³odze. Zgarbiony,
z zamkniêtymi oczami, z jakim bolesnym wyrazem na twarzy uderza³
73
w klawisze. Gra³ co urzekaj¹co piêknego, co, czego Jane nigdy wcze-
niej nie s³ysza³a.
Sta³a jak zahipnotyzowana i s³ucha³a ze ciniêtym sercem. Bo znów
odnios³a wra¿enie, ¿e ród³em tej muzyki nie jest instrument, ani nawet
wykonawca, lecz pochodzi ona od jakiej boskiej istoty. Nie wierzy³a, ¿e
mo¿e istnieæ kto jeszcze tak utalentowany, jak jej matka.
I oto mia³a przed sob¹ kogo takiego.
Po kilku minutach muzyka umilk³a. Ksi¹¿ê siedzia³ z d³oñmi unie-
sionymi nad klawiatur¹, z pochylon¹ g³ow¹, oczy mia³ wci¹¿ zamkniête.
Dopiero wtedy do Jane dotar³o, ¿e jest tu intruzem.
Ale by³o za póno. Kiedy pomyla³a, ¿eby wycofaæ siê i cicho za-
mkn¹æ za sob¹ drzwi, odwróci³ g³owê i otworzy³ oczy. Przez chwilê przy-
gl¹da³ siê jej nieprzytomnym wzrokiem. A potem wybuchn¹³.
Co pani tu robi, u diab³a? krzykn¹³.
Po raz pierwszy naprawdê siê go przestraszy³a. Jego gniew ró¿ni³ siê
od tego, który widywa³a u niego wczeniej. Niemal siê spodziewa³a, ¿e
ksi¹¿ê wstanie i podejdzie do niej.
Przepraszam szepnê³a. Zesz³am po ksi¹¿kê i us³ysza³am muzy-
kê. Gdzie siê pan nauczy³ tak graæ?
To znaczy jak? spyta³, mru¿¹c oczy. Widzia³a, ¿e mija mu pierw-
szy gniew i zaczyna bardziej przypominaæ siebie. Brzd¹kam sobie tyl-
ko, panno Ingleby. Zabawia³em siê, niewiadomy, ¿e mam s³uchaczkê.
I wtedy zrozumia³a, ¿e znów skry³ siê za mask¹, któr¹ zawsze nosi³.
Nigdy wczeniej nie pomyla³a, ¿e jest cz³owiekiem, który odczuwa potrze-
bê nak³adania maski. Nie przysz³o jej do g³owy, ¿e ksi¹¿ê ma równie¿ takie
oblicze, którego nigdy nie pokazuje ani jej, ani ¿adnemu ze swych goci.
O, nie odpar³a, wiedz¹c, ¿e byæ mo¿e rozs¹dniej by³oby milczeæ.
Wesz³a do pokoju i zamknê³a za sob¹ drzwi. To nie by³o takie sobie
brzd¹kanie, wasza ksi¹¿êca moæ. Jest pan obdarzony wielkim i rzadko
spotykanym talentem. I wcale nie zabawia³ siê pan brzd¹kaniem. Pañski
talent wprost emanowa³ z pana gry.
Bzdury! powiedzia³ szorstko po chwili milczenia. Jane, nigdy
nie bra³em lekcji muzyki, nie potrafiê nawet czytaæ nut. Oto, ile jest war-
ta pani teoria.
Ale ona wpatrywa³a siê w niego szeroko otwartymi oczami.
Nigdy nie bra³ pan lekcji muzyki? W takim razie co pan gra³?
Gdzie siê pan tego nauczy³?
Uwiadomi³a sobie, ¿e zna odpowied, jeszcze zanim skoñczy³a py-
taæ. Nie odpowiedzia³.
Nie rozplata ich pani nawet na noc? spyta³ po chwili.
74
Jej w³osy, splecione w gruby warkocz, opada³y na plecy. Ale nie po-
zwoli³a mu zakoñczyæ rozmowy.
To pañska kompozycja. Prawda?
Wzruszy³ ramionami.
Jak powiedzia³em, brzd¹kam sobie.
Dlaczego wstydzi siê pan swojego talentu? spyta³a. Dlaczego
chce go pan pomniejszyæ, a nawet zaprzeczyæ jego istnieniu?
Umiechn¹³ siê.
Naprawdê nie zna pani mojej rodziny.
Domylam siê, ¿e gra na fortepianie, komponowanie muzyki, mi-
³oæ do niej, to rzeczy niegodne mê¿czyzny z rodu Dudleyów powie-
dzia³a.
Granicz¹ce ze zniewiecia³oci¹ zgodzi³ siê.
Bach by³ mê¿czyzn¹ podesz³a do ksiêcia i postawi³a wiecznik
na fortepianie obok lichtarza, rzucaj¹cego kr¹g wiat³a. Czy wszyscy
s³awni kompozytorzy s¹ zniewieciali?
Byliby, gdyby urodzili siê Dudleyami. Umiechn¹³ siê do niej,
udaj¹c zgorszenie. Go³e stopy, Jane? Có¿ za szokuj¹cy negli¿!
Kto tak uwa¿a³? Pan? Czy pañski ojciec i dziadek?
Wszyscy tworzymy jednoæ odpar³. Jak Trójca, Jane.
To blunierstwo. Pañski ojciec musia³ sobie zdawaæ sprawê z pa-
na talentu. Czego takiego nie mo¿na ukrywaæ w nieskoñczonoæ. Kie-
dy musi siê ujawniæ, jak tej nocy. Nie zachêca³ pana do jego rozwijania?
Szybko nauczy³em siê, ¿eby nigdy nie graæ, kiedy by³ w domu
odpar³. Przy³apa³ mnie dwa razy, a ja zbytnio nie przepada³em za spa-
niem na brzuchu przez ca³¹ noc z powodu obola³ego ty³ka.
Jane by³a zbyt wzburzona, ¿eby co odpowiedzieæ. Wiêc tylko patrzy-
³a na niego z zaciniêtymi ustami na tego twardego, cynicznego, niebez-
piecznego ³obuza, w którym wszelkie lady wra¿liwej, artystycznej duszy
zniszczy³ ojciec na tyle s³aby, by baæ siê wszystkiego, co kobiece. Dlacze-
go ludzie tego pokroju nie rozumiej¹, ¿e dojrza³y, zrównowa¿ony cz³o-
wiek, bez wzglêdu na p³eæ, posiada w sobie cechy zarówno kobiece, jak
i mêskie? I oto mia³a przed sob¹ g³upca, próbuj¹cego dorównaæ idea³owi,
wymylonemu przez ignoranta. I na ogó³ mu siê to udawa³o.
Znów odwróci³ siê do fortepianu i zacz¹³ co cicho graæ. Tym razem
by³a to znajoma jej melodia.
Zna pani to? spyta³, nie patrz¹c na ni¹.
Tak powiedzia³a. To Barbara Allen. Jedna z ³adniejszych
i smutniejszych piosenek ludowych.
piewa pani? spyta³.
75
Tak przyzna³a cicho.
Zna pani s³owa?
Tak.
Wiêc niech pani zapiewa. Przesta³ graæ i spojrza³ na ni¹. Niech
pani usi¹dzie przy mnie i zapiewa. Skoro ju¿ pani przysz³a, niech mam z pa-
ni jaki po¿ytek. Spróbujê graæ tak, jakbym nie mia³ dwóch lewych r¹k.
Patrzy³a na jego d³onie, kiedy gra³ pierwsze takty. Ju¿ wczeniej
zwróci³a uwagê na to, jakie ma d³ugie palce. By³ jednak ksiêciem Tre-
sham i nie przysz³o jej do g³owy, ¿e to rêce artysty. Teraz widzia³a to
jasno. Wprost pieci³ nimi klawisze.
Zapiewa³a piosenkê od pocz¹tku do koñca, chocia¿ utwór by³ d³ugi.
Zapomnia³a o skrêpowaniu, które czu³a na pocz¹tku. Wszystko przesta³o
siê liczyæ poza muzyk¹ i smutn¹ histori¹ Barbary Allen. piew zawsze
sprawia³ jej ogromn¹ przyjemnoæ.
Kiedy skoñczy³a, zapad³a cisza. Jane siedzia³a wyprostowana przy
fortepianie, splecione d³onie trzyma³a na kolanach. Ksi¹¿ê trzyma³ rêce
na klawiaturze. Pomyla³a nie rozumiej¹c do koñca, co to znaczy ¿e
to jedna z najszczêliwszych chwil w jej ¿yciu.
Mój Bo¿e! powiedzia³ w koñcu. Ale nie zabrzmia³o to jak blu-
nierstwo. Kontralt. Spodziewa³em siê, ¿e piewa pani sopranem.
Chwila minê³a i do Jane dotar³o, ¿e oto siedzi w pokoju muzycznym
obok ksiêcia Tresham, jest w koszuli nocnej, na któr¹ narzuci³a tylko szla-
frok, a w³osy splecione w warkocz opadaj¹ jej na plecy. W dodatku jest
bosa. On mia³ na sobie obcis³e spodnie i bia³¹ koszulê, rozpiêt¹ pod szyj¹.
Nie wiedzia³a, jak wstaæ i wyjæ niepostrze¿enie z pokoju.
Nigdy w ¿yciu nie s³ysza³em tak piêknego g³osu powiedzia³ nagle.
I to takiego, który idealnie dopasowuje siê do muzyki i nastroju piosenki.
By³o jej mi³o, choæ czu³a siê skrêpowana.
Dlaczego mi pani o tym nie powiedzia³a, kiedy kaza³em pani co
zagraæ i szczerze oceni³em pani umiejêtnoci? spyta³. Dlaczego mi
pani nie powiedzia³a, ¿e pani piewa?
Bo pan nie pyta³ odpar³a.
Do licha, Jane! wykrzykn¹³. Jak mo¿e pani tak siê ukrywaæ?
Pani talent nale¿y pokazywaæ, a nie chowaæ przed ca³ym wiatem.
To jestemy kwita powiedzia³a cicho.
Przez jaki czas siedzieli obok siebie w milczeniu. A potem uj¹³ jej
d³oñ i nagle w pokoju jakby zabrak³o powietrza.
Nie powinna pani schodziæ na dó³. Albo trzeba by³o wlizgn¹æ siê
do biblioteki, wybraæ jak¹ ksi¹¿kê i nie daæ siê ponieæ ciekawoci. Przy-
³apa³a mnie pani w z³ym momencie.
76
Zrozumia³a, co mia³ na myli. Dla niej to te¿ by³a z³a chwila. Znale-
li siê oboje w sytuacji dla siebie obcej. W ³agodnym, nieco melancholij-
nym nastroju. Sam na sam. Czêsto bywali sam na sam, ale tym razem za
drzwiami nie krêci³a siê s³u¿ba. By³a noc.
Tak powiedzia³a, bo nic innego nie przysz³o jej do g³owy. Wsta-
³a i uwolni³a d³oñ z ucisku. Chocia¿ wszystko, oprócz zdrowego rozs¹d-
ku, mówi³o jej, ¿eby zostaæ.
Nie odchod poprosi³, jego g³os by³ dziwnie chropawy. Obróci³
siê na taborecie plecami do fortepianu. Zostañ jeszcze.
Mia³a chwilê krótk¹ chwilê na podjêcie decyzji. Mog³a pos³u-
chaæ zdrowego rozs¹dku, powiedzieæ stanowczo dobranoc i wyjæ z po-
koju. Nie móg³ jej zatrzymaæ i nie zrobi³by tego. Ale mog³a te¿ zostaæ,
chocia¿ w pokoju panowa³o napiêcie, przed którym nie mia³a si³y siê bro-
niæ. Nie mia³a czasu na rozwa¿ania. Zrobi³a parê kroków i znalaz³a siê
tu¿ obok niego.
Unios³a obie rêce i po³o¿y³a mu na g³owie, jakby w gecie b³ogos³a-
wieñstwa. Czu³a pod swymi d³oñmi jego jedwabiste w³osy. Uj¹³ j¹ w talii
i przyci¹gn¹³ do siebie. Westchn¹³ i pochyli³ siê, by wtuliæ twarz w jej
piersi.
Ale jeste g³upia, powiedzia³a sobie, kiedy zamknê³a oczy i napawa-
³a siê dotykiem r¹k ksiêcia, bij¹cym od niego ciep³em, zapachem wody
koloñskiej. Jeste g³upia! Ale nie czu³a siê przekonana.
Kiedy w koñcu uniós³ g³owê i spojrza³ na ni¹ ciemnymi, niezg³êbio-
nymi oczami, uklêk³a na pod³odze miêdzy jego nogami. Nie wiedzia³a,
czemu to zrobi³a, czy sprawi³y to jego rêce, czy zrobi³a to machinalnie,
bez zastanowienia. Po³o¿y³a mu rêce na udach, czuj¹c pod materia³em
twarde musku³y, i unios³a g³owê.
Pochyla³ siê nad ni¹, palce, którymi muska³ jej twarz, by³y delikatne
jak piórko i tak gor¹ce, ¿e a¿ parzy³y. Nim j¹ poca³owa³, uj¹³ jej twarz
w obie d³onie.
Nigdy nikt jej tak nie ca³owa³. Charles by³ jej wielbicielem od czte-
rech lat, a najdro¿szym przyjacielem od zawsze. Kilka razy by³a z nim
sam na sam i pozwoli³a mu siê poca³owaæ. Lubi³a jego poca³unki.
Ale nikt nigdy nie ca³owa³ jej w taki sposób.
Ich usta ledwie siê dotyka³y. Obydwoje mieli otwarte oczy. Niemo¿-
liwoci¹ by³o zatraciæ siê w czysto zmys³owej rozkoszy, chocia¿ czu³a
mrowienie w ca³ym ciele i a¿ p³onê³a z po¿¹dania. W pe³ni zdawa³a so-
bie sprawê z tego, co robi i z kim. Nie bêdzie sobie mog³a póniej t³uma-
czyæ, ¿e niewiadomie uleg³a nastrojowi chwili.
To wcale nie by³o niewiadome.
77
Obsypywa³ poca³unkami jej policzki, oczy, skronie, nos, brodê. A po-
tem znów musn¹³ jej usta, lekko, przekornie, nak³aniaj¹c j¹, by ca³owa³a
go tak samo.
Z rosn¹cym niedowierzaniem odkrywa³a, ¿e poca³unek niekoniecznie
oznacza wargi przyciniête do warg. Jêzykiem dotyka³ jej gor¹cych, wil-
gotnych dzi¹se³. Ona te¿ przesunê³a lekko jêzykiem najpierw po jego gór-
nej wardze, a potem dolnej. A póniej poczu³a, jak Jocelyn siêga w g³¹b
jej ust. Z ich garde³ wydobywa³y siê ciche jêki, mieszaj¹c siê ze sob¹.
Potem obj¹³ j¹, pochyli³ siê jeszcze bardziej i niemal j¹ uniós³, a ona
z ca³ych si³ przywar³a do twardego, muskularnego torsu.
W koñcu znów znalaz³a siê na klêczkach. Po³o¿y³ rêce na jej d³o-
niach, które trzyma³a mu na udach, i patrzy³ na ni¹ ciemnymi oczami.
Jane, rano bêdziemy musieli siê nawzajem za to ukaraæ powie-
dzia³. Nie uwierzysz, jak inaczej bêdzie to wtedy wygl¹da³o. Jak co
zakazanego, odra¿aj¹cego.
Pokrêci³a g³ow¹.
Ale¿ tak upiera³ siê. Jestem tylko rozpustnikiem, moja mi³a,
który myli tylko o po³o¿eniu siê na tobie na tej twardej pod³odze i czer-
paniu grzesznej przyjemnoci z odbierania ci dziewictwa. A ty jeste nie-
winn¹ go³¹bk¹ o wielkich oczach. Moj¹ s³u¿¹c¹, zale¿n¹ ode mnie. To
nie do pomylenia. I zdecydowanie odra¿aj¹ce. Mylisz, sta³o siê co
piêknego. Widzê to w twoich oczach. Ale wcale tak nie jest, Jane. Tylko
dowiadczony rozpustnik potrafi sprawiæ, ¿eby kobieta tak myla³a.
W rzeczywistoci to zwyk³e, grzeszne po¿¹danie. Pragnienie po³¹czenia
cia³. Id teraz do ³ó¿ka. Sama.
Jego s³owa i wyraz twarzy by³y okrutne. Wsta³a i cofnê³a siê o kilka
kroków. Ale nie odesz³a. Znów widzia³a przed sob¹ nieprzeniknion¹ ma-
skê. Na ustach igra³ mu ironiczny umieszek.
Mia³ racjê. To, co siê sta³o, by³o czysto fizycznym po¿¹daniem. Bar-
dzo nieprzyzwoitym.
Ale zarazem siê myli³. Jeszcze nie do koñca potrafi³a poj¹æ, gdzie
tkwi³ b³¹d w jego rozumowaniu. Ale tkwi³. Nie mia³ racji.
Chocia¿ niew¹tpliwie rano ujrz¹ to w zupe³nie innym wietle. Nie
bêdzie mog³a rano patrzeæ na niego tak spokojnie, jak teraz.
Dobranoc, wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a.
Dobranoc, Jane.
Odwróci³ siê do fortepianu, zanim wziê³a wiecê, wysz³a z pokoju
i zamknê³a za sob¹ drzwi. Gra³ co pe³nego melancholii.
By³a w po³owie schodów, kiedy przypomnia³a sobie, ¿e zesz³a po
ksi¹¿kê. Nie zawróci³a po ni¹.
78
9
T
ak, taboret bêdzie w sam raz powiedzia³ Jocelyn, niedbale skin¹w-
szy s³u¿¹cemu rêk¹.
Przyjecha³ do klubu ekwipa¿em, nie konno, ale powinien wzi¹æ kule,
zamiast podpieraæ siê jedynie grub¹ lask¹. Wysoki but mocno uciska³ ³ydkê,
w któr¹ zosta³ postrzelony przed dwoma tygodniami. Pomyla³, ¿e jeli bê-
dzie zbyt szar¿owa³, trzeba bêdzie rozci¹æ cholewê po powrocie do domu.
W ten sposób w dniu pojedynku straci³ ju¿ jedn¹ ulubion¹ parê butów.
I przynie mi poranne gazety poleci³ s³u¿¹cemu, k³ad¹c nogê na
taborecie pozornie bez wysi³ku, ale w g³êbi duszy z ulg¹.
Specjalnie wyszed³ z domu wczenie, ¿eby nie natkn¹æ siê na Jane,
która by³a rannym ptaszkiem. Wzi¹³ Morning Post i zacz¹³ przegl¹daæ
pierwsz¹ stronê. Zmarszczy³ czo³o. Có¿ to za pomys³ uciec skoro wit
z w³asnego domu, by odsun¹æ chwilê, kiedy znajdzie siê twarz¹ w twarz
ze s³u¿¹c¹?
Nie wiedzia³, czego siê bardziej wstydzi jeli wstyd by³ odpowied-
nim s³owem. Mo¿e raczej zak³opotanie. Tak czy owak, ani z jednym, ani
z drugim uczuciem nie mia³ ostatnio zbyt czêsto do czynienia.
Przy³apa³a go, jak gra³ na fortepianie jedn¹ z w³asnych kompozycji.
Poca³owa³ j¹. Rzecz godna potêpienia, ale zbyt d³ugo by³ sam, zmuszony
do bezczynnoci. Z³ama³ jedn¹ ze swych kardynalnych zasad i we w³a-
snej opinii upad³ jeszcze ni¿ej ni¿ dotychczas. Gdyby nie ból nogi, tak
silny, ¿e go rozprasza³, prawdopodobnie ostatniej nocy w pokoju muzycz-
nym odebra³by Jane skarb, który ukrywa³a pod cienk¹ koszul¹ nocn¹.
Nie powstrzyma³aby go, niewinna g¹ska.
Tresham? Na Boga, to ty! Jak siê masz, stary druhu?
Jocelyn by³ rad, ¿e mo¿e opuciæ gazetê. I tak jej nie czyta³. Mi³o by³o
powitaæ znajomych, który zaczêli ci¹gaæ na poranne ploteczki i gazety.
Jestem zdrów i ca³y, a kutykam prawie tak szybko, jakbym nor-
malnie siê porusza³ odpar³.
Kilka minut zajê³y radosne powitania i ¿artobliwe uwagi o nodze
ksiêcia Tresham i eleganckim taborecie, na którym j¹ po³o¿y³, oraz gru-
bej lasce, opartej o fotel.
Ju¿ zaczêlimy myleæ, ¿e spodoba³o ci siê siedzenie w Dudley
House, Tresham powiedzia³ wicehrabia Kimble i nawet zaczynali-
my siê do tego przyzwyczajaæ.
Z urocz¹ pann¹ Ingleby, zaspokajaj¹c¹ twoje potrzeby doda³ ba-
ron Pottier. Znów nosisz buty z cholewami, Tresham?
79
Czy przyszed³bym do klubu w trzewikach do tañca? Jocelyn
uniós³ brwi.
Ale sir Isaac Wallman wy³owi³ z potoku s³ów interesuj¹cy szczegó³.
Urocza panna Ingleby? spyta³. Pielêgniarka? Ta, która krzyk-
nê³a podczas pojedynku? Ach, Tresham, ty swawolniku. Czy móg³by
nam wyjaniæ dok³adnie, jak zaspokaja twoje potrzeby?
Jocelyn za³o¿y³ monokl na oko i od stóp do g³ów zmierzy³ wzrokiem
ma³ego dandysa.
Powiedz mi, Wallman odezwa³ siê swym najbardziej znudzo-
nym tonem o której musia³e wstaæ, by twój pokojowiec mia³ doæ cza-
su na takie dzie³o sztuki jak twój fular? Chustka zawi¹zana by³a zbyt
ozdobnie nawet jak na wielk¹ galê. Chocia¿ mo¿e nie na wieczorek z re-
gentem, ksiêciem dandysów.
Zajê³o mu to ca³¹ godzinê odpowiedzia³ nie bez pewnej dumy sir
Isaac, z miejsca zapomniawszy o swym pytaniu. I zniszczy³ osiem chu-
stek, nim w koñcu tê uda³o mu siê zawi¹zaæ jak nale¿y.
Jocelyn wypuci³ monokl z oka, a wicehrabia Kimble prychn¹³
drwi¹co.
Skoñczywszy wymieniaæ uprzejmoci, zebrani zajêli siê rozmow¹
o wycigu karykli z Londynu do Brighton, który mia³ siê odbyæ za dwa
dni, i pobycie w Londynie hrabiego Durbury, który przyjecha³ do miasta
w poszukiwaniu zabójczyni swego syna, ale dziwnie unika³ towarzystwa.
Kilku obecnych d¿entelmenów by³o wyranie rozczarowanych, ¿e hrabia
zamkn¹³ siê w hotelu, zamiast raczyæ znudzone towarzystwo makabrycz-
nymi szczegó³ami ca³ego wydarzenia.
Sidney Jardine zosta³ dziedzicem tytu³u hrabiowskiego po tym, jak
rok temu tytu³ ten przypad³ jego ojcu. Nigdy nie cieszy³ siê sympati¹
wród równych sobie urodzeniem. Jocelyn zetkn¹³ siê z nim tylko raz,
parê lat temu, na balu, kiedy to Jardine w obecnoci jego ksi¹¿êcej moci
rzuci³ ordynarn¹ uwagê pod adresem m³odej damy, która nie zgodzi³a siê
z nim zatañczyæ, i jej matki. Jocelyn poprosi³, by Jardine uda³ siê z nim
na taras, przylegaj¹cy do sali balowej.
Tam w miarê uprzejmie poleci³ Jardineowi, by natychmiast wyniós³ siê
do domu lub do diab³a, chyba ¿e woli zostaæ i naraziæ na szorowanie ust
myd³em. A kiedy wciek³y Jardine próbowa³ go wyzwaæ na pojedynek, Joce-
lyn w³o¿y³ monokl do oka i poinformowa³ niedosz³ego adwersarza, ¿e jego
niezachwian¹ zasad¹ jest pojedynkowanie siê wy³¹cznie z d¿entelmenami.
Moim zdaniem powiedzia³ ta lady Sara Illingsworth zas³u¿y³a
raczej na uznanie ni¿ potêpienie. Gdyby by³a doæ rozs¹dna, do tej pory
wynios³aby siê z Londynu gdzie daleko.
80
Na pewno nie wyjecha³a dyli¿ansem, Tresh owiadczy³ wicehra-
bia Kimble. S³ysza³em, ¿e detektywi dok³adnie to sprawdzili. ¯adna ko-
bieta odpowiadaj¹ca jej rysopisowi nie wsiada³a ostatnio do dyli¿ansu.
Widaæ nabra³a rozumu, odk¹d tu przyjecha³a zauwa¿y³ Jocelyn.
I bardzo dobrze. Twierdzê, ¿e zosta³a sprowokowana, bo po có¿ m³oda
dama mia³aby zdzieliæ d¿entelmena czym ciê¿kim w g³owê?
Kto jak kto, ale ty powiniene znaæ odpowied na to pytanie, Tre-
sham odezwa³ siê sir Isaac, chichocz¹c. Ta uwaga narazi³a go znów na
krytyczne spojrzenie ksiêcia.
Gdzie Ferdynand trzyma swoje nowe konie? spyta³ Jocelyn, nie
kieruj¹c pytania do nikogo w szczególnoci, patrz¹c jednak wci¹¿ na
wyranie skrêpowanego sir Isaaca. I gdzie je przygotowuje do wyci-
gu? Przypuszczam, ¿e teraz poch³ania go to bez reszty. Zajrzê do niego
i sam siê przekonam, czy w pi¹tek nie czeka go pewna mieræ. Nigdy nie
zna³ siê na koniach.
Bêdê ci towarzyszy³, Tresh zaoferowa³ siê wicehrabia Kimble,
kiedy Jocelyn zdj¹³ nogê z taboretu i odwróci³ siê, by wzi¹æ laskê. Po-
trzebujesz pomocy?
Nie rêczê za siebie, jeli zbli¿ysz siê do mnie na metr! warkn¹³
Jocelyn i wsta³ z fotela z tak¹ gracj¹, na jak¹ tylko potrafi³ siê zdobyæ.
Zacisn¹³ zêby, kiedy poczu³ w prawej nodze ból, jakby kto wbija³ mu
ostre szpilki. Dam sobie radê bez ciebie, Kimble. Przyjecha³em ekwi-
pa¿em.
S³owa te wywo³a³y nowy wybuch weso³oci i ¿artobliwe docinki ze
strony m³odych ludzi.
Jane porz¹dnie mnie zbeszta, kiedy wrócê do Dudley House, pomy-
la³ Jocelyn, i natychmiast rozz³oci³ siê na siebie samego za to, ¿e w ogó-
le pomyla³ o powrocie do domu.
Znalaz³ swego brata dok³adnie tam, gdzie siê tego spodziewa³ tre-
nowa³ konie na padoku. Jocelyn z pewn¹ ulg¹ stwierdzi³, ¿e Ferdynand
naby³ ca³kiem niez³¹ parê. Nie tylko ³adnie siê prezentowa³y, ale równie¿
stanowi³y doskona³y zaprzêg. Naturalnie pozostawa³ pewien szkopu³:
Ferdynand za krótko by³ ich w³acicielem, by je odpowiednio przygoto-
waæ do wycigu, zreszt¹ bêd¹c niespokojnym, impulsywnym i lekkomyl-
nym m³odzieñcem typowym Dudleyem sk³onnym do nadmiernej ge-
stykulacji i przekleñstw, gdy co go zirytowa³o, niezbyt nadawa³ siê do
uk³adania zwierz¹t.
Nie mo¿esz tak wymachiwaæ rêkami powiedzia³ Jocelyn, widz¹c
jak brat krzyczy na konie, które nie chcia³y s³uchaæ jego komend. Ani
nadu¿ywaæ g³osu, Ferdynandzie, w przeciwnym razie zanim dotrzesz do
81
Brighton, zupe³nie go stracisz i nie bêdziesz móg³ wznieæ okrzyku na
czeæ swego zwyciêstwa.
Przeklête chabety z¿yma³ siê brat ksiêcia. Kupi³em dwie pri-
madonny.
Kupi³e parê wspania³ych koni za tanie pieni¹dze poprawi³ go
Jocelyn. Musisz tylko, najlepiej do pi¹tku, nauczyæ je, kto tu jest pa-
nem.
Ferdynand nie by³ zupe³nie bez szans na wygran¹, ksi¹¿ê postawi³
zreszt¹ na niego znaczn¹ kwotê w klubie. M³ody cz³owiek dobrze powo-
zi³, choæ trochê chaotycznie, i mocno wierzy³, ¿e najlepsz¹ drog¹ do zwy-
ciêstwa jest podejmowanie ostrego ryzyka.
Gdybym mia³ twój powóz, Tresham rzuci³ Ferdynand z udan¹
nonszalancj¹ zostawi³bym Berriwethera dziesiêæ kilometrów w tyle.
Twój karykl jest l¿ejszy i ma lepsze resory od mojego.
W takim razie bêdziesz siê musia³ zadowoliæ pozostawieniem
przeciwnika tylko piêæ kilometrów w tyle stwierdzi³ oschle Jocelyn.
Z padoku obaj pojechali do garsoniery Ferdynanda.
Pewnego dnia sprawiê lanie Wesleyowi Forbesowi owiadczy³
Ferdynand. Jocelyn siedzia³ z praw¹ nog¹ opart¹ o niski stolik. Wczo-
raj wieczorem u Wattiera obraliwie wyra¿a³ siê na temat ludzi, którzy
kutykaj¹, podpieraj¹c siê kulami, by pokazaæ ca³emu wiatu swoje ka-
lectwo, ale zapominaj¹, która noga jest chora. Czasem trzymaj¹ w górze
praw¹ nogê, a czasem lew¹.
Jocelyn wypi³ ³yk czerwonego bordo.
W takim razie to nie mnie mia³ na myli zauwa¿y³. Nie daj siê
sprowokowaæ, Ferdynandzie. Nie ma potrzeby, ¿eby wdawa³ siê w awan-
tury. A ju¿ broñ Bo¿e z mojego powodu. Có¿ to w ogóle za pomys³!
Spoliczkowa³bym go na miejscu mówi³ niezra¿ony Ferdynand
gdyby Max Ritterbaum nie z³apa³ mnie za ramiê i nie zaci¹gn¹³ do inne-
go klubu. ¯aden z Forbesów nie ma odwagi powiedzieæ mi czego takie-
go prosto w twarz. I ¿aden nie ma doæ honoru, by rzuciæ rêkawicê. S¹ na
to zbyt tchórzliwi.
Zostaw ich mnie powtórzy³ Jocelyn. Skup siê na wycigu.
Pozwól, ¿e ci dolejê wina. Widzia³e ostatnie okropieñstwo Ange-
liny?
Masz na myli nowy kapelusz? spyta³ Jocelyn. Ten musztar-
dowy? Co strasznego.
Niebieski z fioletowymi wst¹¿kami wyjani³ Ferdynand. Chcia-
³a, ¿ebym zabra³ j¹ w tym do parku. Powiedzia³em, ¿eby wybiera³a: albo
kapelusz, albo ja. Nie lubiê, kiedy siê ze mnie miej¹. Nasza siostra urodzi³a
6 Pojedynek
82
siê ze straszn¹ wad¹: nie ma za grosz gustu. Nie rozumiem, dlaczego
Heyward p³aci rachunki za jej stroje.
Jest w niej zakochany odpar³ Jocelyn. A ona w nim. Nikt siê
tego nie domyla, widz¹c ich razem, a raczej osobno, co siê znacznie
czêciej zdarza. S¹ tacy dyskretni, jakby byli kochankami, zmuszonymi
do ukrywania siê.
Ferdynand wybuchn¹³ miechem.
Bo¿e! wykrzykn¹³. Nie umiem wyobraziæ sobie kogo zako-
chanego w Angie!
A ja w Heywardzie zauwa¿y³ brat, bawi¹c siê od niechcenia
monoklem.
Kiedy jaki czas póniej wraca³ do domu, pomyla³, ¿e dobrze znów
wieæ normalne ¿ycie.
Jeli Jane choæ przez chwilê uwa¿a³a, ¿e to, co wydarzy³o siê ostat-
niej nocy, cokolwiek znaczy dla ksiêcia Tresham, nie musia³a d³ugo cze-
kaæ, by pozbyæ siê z³udzeñ. Tak ju¿ jednak jest, ¿e czasami cz³owiek
wyobra¿a sobie co wbrew wszelkiej logice.
Wróci³ do domu pónym popo³udniem, ale nawet wtedy nie wezwa³
Jane, tylko zamkn¹³ siê w bibliotece z panem Quincym. Pos³a³ po ni¹
dopiero tu¿ przed obiadem.
Siedzia³ na szezlongu, z praw¹ nog¹ na poduszce, ca³kowicie ubra-
ny, tylko bez prawego buta. I mia³ nachmurzon¹ minê.
Ani s³owa powiedzia³, zanim jeszcze pomyla³a o tym, ¿eby
otworzyæ usta. Ani s³owa, panno Ingleby. Tak, boli mnie, i Barnard nie-
le siê natrudzi³, by ci¹gn¹æ mi but. Ale pora, ¿ebym zacz¹³ j¹ æwiczyæ
i przesta³ siedzieæ w domu ca³ymi dniami. Jeli tego nie zrobiê, napraw-
dê posunê siê do gwa³tu i rozpusty.
Nie spodziewa³a siê, ¿e po ca³ym dniu nieobecnoci w domu wspo-
mni o tym, co siê wydarzy³o ostatniej nocy. Ta noc przypomina³a jej sen.
I to nie ze wzglêdu na ich pieszczoty, tak bardzo wykraczaj¹ce poza jej
dowiadczenie czy oczekiwania, ale z powodu ksiêcia Tresham, uderza-
j¹cego w klawisze fortepianu i wydobywaj¹cego z instrumentu czarow-
n¹ muzykê.
Zapewne uzna³a to pani za mi³oæ, Jane? odezwa³ siê, spojrzaw-
szy na ni¹ chmurnie. Albo wybuch uczuæ? Albo przynajmniej szlachet-
ny poryw?
Nie, wasza ksi¹¿êca moæ odpar³a. Nie jestem taka naiwna, za
jak¹ mnie pan uwa¿a. Dostrzeg³am w tym fizyczne po¿¹danie ze strony
83
nas obojga. Dlaczego mia³abym pomyleæ, ¿e rozpustnik, który wcale siê
z tym nie kryje, mia³by byæ zdolny do jakich szlachetnych porywów
wobec swojej s³u¿¹cej? I dlaczego mia³by siê pan obawiaæ, ¿e taka ko-
bieta, jak ja, ulegnie pañskiemu niebezpiecznemu s³ynnemu urokowi,
skoro przez ponad dwa tygodnie musia³am znosiæ pañskie z³e humory
i obelgi?
Dlaczego mia³bym siê obawiaæ, Jane? Zmru¿y³ oczy. Mog³em
siê domyliæ, ¿e ostatnie s³owo w tej sprawie bêdzie nale¿a³o do pani.
Có¿ za g³upiec ze mnie, by sobie wyobra¿aæ, ¿e ostatniej nocy wprawi-
³em pani¹ w powa¿ne zak³opotanie.
Tak powiedzia³a. Przypuszczam, ¿e noga panu trochê spuch³a.
Bêdzie j¹ pan musia³ potrzymaæ w zimnej wodzie.
I odmroziæ sobie palce?
Chyba lepsze to, ni¿ patrzeæ, jak w ci¹gu najbli¿szych tygodni ro-
bi¹ siê czarne.
Zacisn¹³ usta, ale wydawa³o siê, ¿e w jego oczach zapali³y siê weso-
³e iskierki. Mimo to nie pozwoli³ sobie na umiech.
Jeli zamierza pan jutro wyjæ z domu powiedzia³a Jane pro-
szê rano daæ mi wolne, wasza ksi¹¿êca moæ.
Dlaczego? Znów siê nachmurzy³.
Rêce zrobi³y jej siê zimne i wilgotne na sam¹ myl o tym, co jest
tego powodem, ale nie mog³a d³u¿ej poddawaæ siê parali¿uj¹cemu stra-
chowi. Wczeniej czy póniej musi opuciæ bezpieczne schronienie, ja-
kim jest Dudley House.
Pora, ¿ebym poszuka³a sobie nowej pracy. Tutaj bêdê pracowaæ
jeszcze nieca³y tydzieñ. Zreszt¹ nie jestem panu naprawdê potrzebna i ni-
gdy nie by³am. Nie potrzebowa³ pan pielêgniarki.
A wiêc zostawi mnie pani, Jane?
Z ca³ych si³ st³umi³a ból, który ogarn¹³ j¹ na sam¹ myl o rozstaniu.
Ból ten nie mia³ ¿adnego powodu, ani racjonalnego, ani wa¿nego. Cho-
cia¿ ostatniej nocy w pokoju muzycznym zobaczy³a drugie, zaskakuj¹co
odmienne oblicze ksiêcia.
Wkrótce skoñczy siê okres mojego zatrudnienia, wasza ksi¹¿êca
moæ przypomnia³a.
Kto tak powiedzia³? Patrzy³ na ni¹ w zamyleniu. Proszê nie
pleæ bzdur. Przecie¿ nie ma pani dok¹d pójæ.
Obudzi³a siê w niej nadzieja. Zastanawia³a siê nad poproszeniem
go a raczej gospodyni, która zatrudnia³a s³u¿¹cych o posadê poko-
jówki albo pomywaczki. Ale chyba nie by³aby do tego zdolna. Nie potra-
fi³aby mieszkaæ w Dudley House jako zwyk³a s³u¿¹ca, skoro przedtem
84
by³a tu pielêgniark¹. Ale postanowi³a nie pozwoliæ na to, by kierowa³a
ni¹ duma.
Uzgodnilimy, ¿e bêdê pana pielêgnowa³a, dopóki pañska rana
bêdzie zmusza³a pana do bezczynnoci przypomnia³a. Przez trzy ty-
godnie.
Czyli zosta³ jeszcze prawie ca³y tydzieñ. Nie chcê s³yszeæ o tym,
¿eby szuka³a sobie pani nowej pracy, Jane, póki nie minie okres pani
zatrudnienia u mnie. Nie p³acê pani za to, ¿eby spêdza³a pani ranki na
bieganiu po ca³ym Londynie w poszukiwaniu chlebodawcy, który zap³a-
ci pani wiêcej ode mnie. Ile pani p³acê?
Wiêcej, ni¿ mi siê nale¿y przyzna³a. Nie chodzi o pieni¹dze,
wasza ksi¹¿êca moæ.
Lecz on siê upar³.
W takim razie nie chcê o tym wiêcej s³yszeæ jeszcze co najmniej
przez tydzieñ owiadczy³ kategorycznie. Ale mam dla pani zajêcie na
czwartkowy wieczór. Czyli jutro. I dobrze zap³acê, jeli pani sobie zas³u¿y.
Spojrza³a na niego podejrzliwie.
Proszê nie staæ pod tymi przeklêtymi drzwiami, jakby szykowa³a
siê pani do ucieczki powiedzia³ z irytacj¹. Gdybym chcia³ pani¹
szturchn¹æ, zrobi³bym to bez wzglêdu na dziel¹c¹ nas odleg³oæ. Niech
siê pani zbli¿y i usi¹dzie tu.
Wskaza³ krzes³o, na którym zwykle siedzia³a.
Nie by³o sensu siê sprzeciwiaæ. Zrobi³a, co kaza³, chocia¿ w ten spo-
sób znalaz³a siê tu¿ obok niego. Czu³a zapach wody koloñskiej i przypo-
mnia³a sobie, jak odurzy³ j¹ ostatniej nocy.
Jutro wieczorem wydajê w Dudley House wielkie przyjêcie
oznajmi³. Quincy w³anie wypisuje zaproszenia. Gocie otrzymaj¹ je
zaledwie w przeddzieñ balu, ale z pewnoci¹ wszyscy przyjd¹. Widzi
pani, zaproszenia na przyjêcia do Dudley House s¹ tak¹ rzadkoci¹, ¿e
stanowi¹ co wielce po¿¹danego, mimo reputacji, jak¹ siê cieszê. A mo¿e
w³anie dlatego.
Jane pomyla³a, ¿e przez ca³y wieczór pozostanie zamkniêta w swo-
im pokoju. Mocno splot³a rêce na kolanach.
Proszê mi powiedzieæ, czy ma pani jak¹ sukniê bardziej twarzo-
w¹ ni¿ to okropieñstwo, które ma pani teraz na sobie i to, które nosi pani
na zmianê, panno Ingleby?
O, nie. Wykluczone. Nie ma mowy.
Nie bêdzie mi potrzebna owiadczy³a zdecydowanie. Nie bêdê
jednym z pañskich goci. By³oby to niestosowne.
Uniós³ brwi.
85
Chocia¿ raz, panno Ingleby, idealnie siê zgadzamy odpar³. Ale
nie odpowiedzia³a mi pani na pytanie. I proszê przestaæ siedzieæ z tak¹
zaciêt¹ min¹. Wygl¹da pani jak nad¹sane dziecko.
Mam jedn¹ mulinow¹ sukniê przyzna³a. Ale nie w³o¿ê jej,
wasza ksi¹¿êca moæ. Jest nieodpowiednia dla pielêgniarki.
W³o¿y j¹ pani jutro wieczorem. I jako ³adniej siê pani uczesze.
Dowiem siê od Barnarda, która z pokojówek najlepiej umie uk³adaæ w³o-
sy. Jeli ¿adna, zatrudniê odpowiedni¹ na tê okazjê.
Jane skuli³a siê ze strachu.
Przecie¿ sam pan powiedzia³, ¿e nie mogê byæ jednym z goci.
Nie muszê wk³adaæ sukni z mulinu i mieæ misternej fryzury, by siedzieæ
w swoim pokoju.
Niech pani nie udaje g³upiej, Jane zbeszta³ j¹. Bêdzie obiad,
karty i rozmowy, i muzyka w wykonaniu kilku zaproszonych dam. Wie
pani, ¿e wszystkie damy s¹ utalentowane. Jak przypuszczam, ka¿da mat-
ka pozostaje w b³êdnym przekonaniu, ¿e umiejêtnoæ brzd¹kania na for-
tepianie i odpowiednio powabny wygl¹d to najpewniejsza droga do serca
i maj¹tku mê¿czyzny.
Ciekawa jestem, co sprawi³o, ¿e sta³ siê pan taki cyniczny wy-
rwa³o jej siê.
Naprawdê? Umiechn¹³ siê zabójczo. To wynika z dorastania
z tytu³em hrabiego i markiza, Jane. I z odziedziczenia tytu³u ksiêcia
w wieku siedemnastu lat. Wci¹¿ udowadniam, ¿e jestem najgorszym ³aj-
dakiem w ca³ej Anglii, ale wszystkie matki córek na wydaniu i tak przymi-
laj¹ siê do mnie, jakbym by³ archanio³em Gabrielem, a wszyscy ojcowie
pragn¹ zostaæ moimi przyjació³mi. Nie wspominaj¹c ju¿ o mizdrz¹cych
siê m³odych panienkach.
Pewnego dnia zakocha siê pan w jednej z tych panienek i wtedy do-
wie siê pan, ¿e panienka ta szydzi sobie z pañskich zalotów powiedzia³a
cierpko. Nie ma pan szacunku dla kobiecej inteligencji, wasza ksi¹¿êca
moæ. Uwa¿a siê pan za najlepsz¹ partiê w ca³ym chrzecijañskim wiecie
i dlatego gardzi pan tymi, którzy pañskim zdaniem chc¹ na pana zarzuciæ
sieci. Niech pan wie, ¿e na tym wiecie jest te¿ trochê rozs¹dnych panienek.
Znów zacisn¹³ usta, a w oczach b³ysnê³y mu weso³e iskierki.
Ze wzglêdu na moj¹ mi³oæ w³asn¹, Jane poprosi³ czy mogli-
bymy rozszerzyæ ten wiat równie¿ na kraje muzu³manów?
Pomyla³a, ¿e ksi¹¿ê szybko siê uczy ciêtych ripost.
Ale odbieglimy od tematu. Spojrza³ na ni¹ powa¿niej i Jane
poczu³a, jak ciarki przechodz¹ j¹ po plecach. Pani, panno Ingleby, bê-
dzie g³ówn¹ atrakcj¹ wieczoru. Zapiewa pani dla moich goci.
86
Nie! Wsta³a gwa³townie.
Tak odpar³ ³agodnie. Bêdê nawet pani akompaniowa³. Chyba
muszê od czasu do czasu przyznaæ siê przed eleganckim wiatem, ¿e
brzd¹kam na fortepianie. Nie bojê siê, ¿e moja mêskoæ bêdzie zagro¿o-
na, jeli bêdê jedynie akompaniowa³ piewaczce. A mo¿e wed³ug pani
powinienem siê baæ?
Nie powtórzy³a. Nie zgadzam siê na ca³y ten pomys³. Nie zro-
biê tego. Nie jestem artystk¹, wystêpuj¹c¹ publicznie, i nie chcê ni¹ byæ.
Nie mo¿e mnie pan do tego zmusiæ, nawet proszê nie próbowaæ. Nie dam
siê zastraszyæ.
Zap³acê pani piêæset funtów, Jane powiedzia³ ³agodnie.
Zaczerpnê³a powietrza, by mówiæ dalej, i zamknê³a usta. Zmarsz-
czy³a czo³o.
Piêæset funtów? spyta³a z niedowierzaniem. Có¿ za niedo-
rzecznoæ.
Nie dla mnie odpar³. Jane, chcê, ¿eby pani zapiewa³a przed
publicznoci¹. Chcê, ¿eby beau monde odkry³ to, co ja odkry³em ostat-
niej nocy. Ma pani wyj¹tkowy talent.
Proszê nie myleæ, ¿e pochlebstwami sk³oni mnie pan do ustêpstw
owiadczy³a. Ale jej umys³ gor¹czkowo pracowa³. Piêæset funtów. Nie
musia³aby szukaæ nowego zajêcia. Bêdzie mog³a ukryæ siê w bezpiecz-
nym miejscu. Mo¿e nawet pojedzie gdzie, gdzie hrabia i detektywi jej
nie znajd¹.
Piêæset funtów zwolni pani¹ z koniecznoci szukania zatrudnie-
nia, prawda? odezwa³ siê, najwyraniej czytaj¹c w jej mylach, przy-
najmniej w niektórych z nich.
Ale najpierw bêdzie musia³a wyst¹piæ przed domem pe³nym goci.
Ciekawa by³a, czy w Londynie jest kto poza hrabi¹ Durburym, kto zna
jej prawdziwe nazwisko, kto kiedykolwiek widzia³ lady Sarê Illingsworth.
Prawdopodobnie nie. Ale co siê stanie, jeli kto taki siê trafi?
Nawet powiem proszê, Jane doda³ ksi¹¿ê Tresham z udawan¹
pokor¹.
Spojrza³a na niego karc¹co. Czy istnieje choæby najmniejsze praw-
dopodobieñstwo, ¿e hrabia znajdzie siê wród zaproszonych goci? By³
tylko jeden sposób, ¿eby to sprawdziæ. Musi spytaæ pana Quincyego,
czy mo¿e zerkn¹æ na listê goci.
Zastanowiê siê nad tym powiedzia³a, czuj¹c dziwne ciskanie
w do³ku.
Domylam siê, ¿e to wszystko, czego mogê siê teraz od pani spo-
dziewaæ, Jane? spyta³. Nie mo¿e pani zbyt szybko skapitulowaæ, ¿eby
87
nie wygl¹da³o na to, ¿e pozwoli³a siê pani pokonaæ. Bardzo dobrze. Ale
musi siê pani zgodziæ. Ju¿ tak postanowi³em. Jutro po po³udniu zrobimy
próbê generaln¹.
Znów pociera pan nogê zauwa¿y³a. Przypuszczam, ¿e nie przy-
zna siê pan, ¿e g³upot¹ by³o dzisiejsze wyjcie z domu, a jeszcze wiêksz¹
bawienie w miecie tak d³ugo. Proszê mi pozwoliæ zawo³aæ kogo, by
pomóg³ panu pójæ na górê, i przyniós³ zimn¹ wodê do sypialni.
Próbowa³em nauczyæ swego brata, jak odró¿niæ koñski ³eb od
zadu wyjani³. Postawi³em na jego wygran¹ znaczn¹ kwotê w klubie
Whitea, panno Ingleby, i do³o¿ê wszelkich starañ, ¿eby Ferdynand wy-
gra³ wycig.
Jakimi okropnymi g³upcami s¹ mê¿czyni. Zajmuj¹ siê wy³¹cznie
b³ahostkami, ca³¹ energiê powiêcaj¹ na sprawy nieistotne. Jeli w pi¹tek
co siê stanie lordowi Ferdynandowi, byæ mo¿e zrozumie pan, ¿e brat jest
dla pana znacznie wa¿niejszy ni¿ wygranie zak³adu.
Jeli skoñczy³a pani mnie besztaæ, mo¿e pani zrobiæ to, co sama pani
zaproponowa³a, i zawo³aæ najsilniejszego lokaja, jakiego pani znajdzie.
Opuci³a pokój bez s³owa.
A jeli jej rysopis kr¹¿y po Londynie? pomyla³a nagle. Co bêdzie,
jeli w czwartkowy wieczór pojawi siê w pokoju muzycznym, a zgroma-
dzeni gocie wstan¹ jak jeden m¹¿ i oskar¿ycielsko wska¿¹ j¹ palcem?
Nie mog³a siê oprzeæ g³upiemu uczuciu, ¿e sprawi³oby jej to ulgê.
10
J
ocelyn nieczêsto zaprasza³ goci, ale kiedy ju¿ to robi³, zawsze przyj-
mowa³ ich w wielkim stylu. Kucharz gdera³, ¿e ksi¹¿ê w ostatniej chwili
zleci³ mu odpowiedzialne zadanie przygotowania wystawnego obiadu na
pocz¹tek wieczoru i smakowitej kolacji o pó³nocy. Ale zamiast natych-
miast wypowiedzieæ pracê, jak siê odgra¿a³ zawsze, gdy mia³ chwilê
wytchnienia miêdzy jednym a drugim zajêciem, z miejsca przyst¹pi³ do
dzie³a, pe³en twórczego zapa³u.
Gospodyni nie narzeka³a, tylko skierowa³a ca³y podleg³y jej perso-
nel do usuwania najmniejszego py³ku ze wszystkich pokoi, w których
podejmowani bêd¹ gocie, i wypolerowania do po³ysku ka¿dego mebla.
Sama u³o¿y³a olbrzymie iloci kwiatów, zamówionych przez Michaela
Quincyego.
88
Zgodnie z przewidywaniami Jocelyna, prawie wszyscy przyjêli za-
proszenie, chocia¿ czyni¹c tak, niew¹tpliwie musieli w ostatniej chwili
zrezygnowaæ z wczeniejszych zobowi¹zañ. Nieczêsto siê jednak trafia-
³a okazja zjedzenia obiadu w Dudley House.
Jocelyn zleci³ gospodyni wybranie wród zatrudnionych pokojówek ta-
kiej, która jest najbardziej bieg³a w uk³adaniu w³osów, lub wynajêcie odpo-
wiedniej dziewczyny. Zastanawia³ siê te¿ nad tym, czy zabraæ Jane Ingleby
do modnej krawcowej i poleciæ uszycie w wielkim popiechu wieczorowej
toalety dwie czy trzy najbardziej rozchwytywane londyñskie modystki na
pewno by mu nie odmówi³y ale siê rozmyli³. Niew¹tpliwie Jane zacznie
grymasiæ i skoñczy siê na tym, ¿e nie zechce zapiewaæ. Poza tym doszed³ do
wniosku, ¿e lepiej, by nie przypomina³a zanadto damy, bo jego gocie zaczn¹
siê zastanawiaæ, czy nie ma czego niestosownego w tym, ¿e mieszka³a pra-
wie trzy tygodnie pod dachem jego domu jako pielêgniarka.
Spêdzili razem trochê czasu po po³udniu w pokoju muzycznym, pró-
buj¹c dwie ró¿ne pieni, by mog³a w pe³ni zaprezentowaæ swój g³os, jak
równie¿ utwór na bis, przeciwko czemu siê sprzeciwia³a, uwa¿aj¹c to za
oczywisty nonsens, ale on upiera³ siê, ¿e wcale nie.
Ubieraj¹c siê na wieczór, stwierdzi³, ¿e jest zdenerwowany. Fakt ten
wielce go zaniepokoi³ i sprawi³, ¿e gardzi³ sob¹ ca³ym sercem.
Kiedy by³a m³odsza, gdy rodzice ¿yli i cieszyli siê dobrym zdrowiem,
w Candleford Abbey czêsto organizowano pikniki, przyjêcia i tañce. Lu-
bili podejmowaæ goci. Ale Jane nie pamiêta³a, by kiedykolwiek zaprosi-
li naraz wiêcej ni¿ piêædziesi¹t osób. Lecz przyjêcia, które pamiêta³a,
odbywa³y siê dawno temu. By³a wtedy jeszcze dziewczynk¹.
Przez kilka godzin siedzia³a w swoim pokoju, nas³uchuj¹c gwaru
rozmów i miechów, wyobra¿aj¹c sobie, co siê dzieje na dole, co siê jesz-
cze wydarzy, nim zostanie poproszona. Niemo¿liwoci¹ by³o przewi-
dzieæ, kiedy to nast¹pi. Jane wiedzia³a, ¿e eleganckie przyjêcia w miecie
nie przypomina³y tych urz¹dzanych na wsi, które prawie nigdy nie prze-
ci¹ga³y siê d³u¿ej ni¿ do jedenastej wieczorem, najwy¿ej do pó³nocy.
W miecie uwa¿ano za co naturalnego bawiæ siê przez ca³¹ noc, a po-
tem, oczywicie, przez ca³y dzieñ spaæ.
Mog¹ nie poprosiæ jej przed pó³noc¹. Jeli bêdzie musia³a tak d³ugo
czekaæ, trema zupe³nie j¹ zje.
Spojrza³a na zegar na kominku. Adele, francuska pokojówka, wyna-
jêta specjalnie na ten wieczór, by j¹ uczesaæ, za dziesiêæ minut zapuka do
drzwi jej pokoju. Pora zacz¹æ siê ubieraæ.
89
By³o ju¿ o wiele za póno, by ¿a³owaæ, ¿e wyrazi³a zgodê na to szaleñ-
stwo. Wród goci nie by³o nikogo z wielk¹ uwag¹ przestudiowa³a listê
zaproszonych kto móg³by znaæ jej prawdziwe nazwisko. Ale hrabia Dur-
bury by³ w miecie. Co bêdzie, jeli wszyscy obecni na dzisiejszym przyjê-
ciu rozpoznaj¹ j¹ z jego opowieci? Zadr¿a³a. Ale by³o ju¿ za póno.
Zdjê³a skromn¹ sukienkê i w³o¿y³a przez g³owê starannie uprasowa-
n¹ sukniê z mulinu w kwiaty, któr¹ ju¿ wczeniej roz³o¿y³a na ³ó¿ku.
By³a to idealna sukienka na popo³udniow¹ herbatkê na wsi, nie nadawa³a
siê natomiast na wieczorne przyjêcie, ale to nie mia³o znaczenia. Osta-
tecznie nie by³a dzi gociem.
Znów przeszed³ j¹ dreszcz z zimna, podniecenia i strachu.
Wcale nie zamierza³a siê ukrywaæ, kiedy uciek³a do Londynu. Do-
piero póniej pomyla³a, stwierdziwszy, i¿ lady Webb nie ma w domu,
powinna zostaæ w hotelu, w którym wynajê³a pokój, i zwróciæ siê do pe³-
nomocnika hrabiego w miecie z prob¹ o pieni¹dze. Powinna mia³o
og³osiæ ca³emu wiatu, ¿e pod nieobecnoæ hrabiego i hrabiny w Candle-
ford zosta³a zniewa¿ona i zaatakowana przez pijanego brutala i co zu-
pe³nie usprawiedliwione ¿e broni¹c siê, uderzy³a go ksi¹¿k¹, a nastêp-
nie postanowi³a trzymaæ siê od niego jak najdalej.
Ale nie zrobi³a tak, a teraz by³o ju¿ za póno.
Ukrywa³a siê. A za chwilê mia³a siê pokazaæ piêædziesiêciu przed-
stawicielom mietanki towarzyskiej.
Kompletne szaleñstwo.
Z do³u dobieg³ j¹ miech kobiety.
Kto zapuka³ do drzwi pokoju. Jane podskoczy³a. To Adele przysz³a
j¹ uczesaæ.
O jedenastej lady Heyward, pe³ni¹ca obowi¹zki gospodyni wieczoru,
og³osi³a koniec gry w karty. Jocelyn osobicie dyrygowa³ kilkoma lokaja-
mi, przesuwaj¹cymi fortepian na rodek salonu i rozstawiaj¹cymi krzes³a
pod cianami. Wkrótce mia³a siê zacz¹æ muzyczna czêæ wieczoru.
Kilka m³odszych dam z w³asnej woli lub pod wp³ywem namów in-
nych wyrazi³o chêæ zagrania na fortepianie albo zapiewania. Jeden d¿en-
telmen lord Riding odwa¿y³ siê wyst¹piæ w duecie z narzeczon¹.
Wszystkie popisy by³y doæ dobre. Gocie s³uchali z mniejszym lub wiêk-
szym zainteresowaniem i uprzejmie nagradzali je oklaskami. Ostatecznie
by³a to znana forma wieczornej rozrywki. Nieliczni uznani mecenasi sztu-
ki wynajmowali artystów, ale wtedy wieczór zapowiadano jako prywat-
ny koncert.
90
W koñcu Jocelyn wsta³, pomagaj¹c sobie lask¹, i poprosi³ o chwilê
uwagi.
Og³aszam kilka minut przerwy powiedzia³. Zaprosi³em specjal-
nego gocia, ¿eby was zabawi³ przed kolacj¹. Zaraz go przyprowadzê.
Jego siostra spojrza³a na niego ze zdumieniem.
Któ¿ to taki, Tresham? spyta³a. Czeka w kuchni? Gdzie, na
Boga, go znalaz³e, skoro przez ostatnie trzy tygodnie prawie siê nie ru-
sza³e z domu?
Ale on tylko lekko sk³oni³ g³owê i opuci³ pokój. Wiedzia³, ¿e to g³u-
pie, ale przez ca³y wieczór myla³ tylko o tej chwili. Ba³ siê, ¿e Jane siê
rozmyli. Piêæset funtów stanowi³o oczywicie powa¿n¹ zachêtê, ale by³
pewien, ¿e gdyby Jane Ingleby dosz³a do wniosku, ¿e nie chce piewaæ,
nie przekona³by j¹ nawet tysi¹c funtów.
Przez dwie minuty przemierza³ hol, ciê¿ko podpieraj¹c siê na lasce.
W koñcu Jane, po któr¹ pos³a³ Hawkinsa, pojawi³a siê na schodach. Przy-
stanê³a na trzecim stopniu od do³u. Przypomina³a pos¹g blada, powa¿-
na, z mocno zaciniêtymi ustami, tworz¹cymi cienk¹ liniê. Wygl¹da³a jak
anio³. Lekka, prosta suknia z mulinu podkrela³a wszystkie zalety jej
figury. W³osy przez d³u¿sz¹ chwilê wprost nie móg³ oderwaæ od nich
oczu. Nie by³y wymylnie u³o¿one. Nie mia³a na g³owie masy loków
i loczków, jak siê tego spodziewa³. Jedwabiste, lni¹ce w³osy przypomi-
na³y czyste z³oto. Wysoko upiête, tworzy³y eleganck¹ fryzurê, która za-
st¹pi³a codzienne, skromne uczesanie.
No, no odezwa³ siê. Motyl uwolni³ siê ze swego kokonu.
By³oby znacznie lepiej, gdybymy tego nie robili powiedzia³a.
Ale on podszed³ do schodów i wyci¹gn¹³ rêkê, nie spuszczaj¹c z niej
wzroku.
Nie stchórzysz teraz, Jane. Moi gocie oczekuj¹ atrakcji wieczoru.
Rozczaruj¹ siê ostrzeg³a.
Rejterada ze strachu nie by³a w jej stylu, chocia¿ w tej chwili by³a
bardzo tego bliska. Sta³a wyprostowana, dumnie uniós³szy brodê. Wyda-
wa³o siê, jakby wros³a w trzeci stopieñ.
Chod poprosi³, bezwstydnie zniewalaj¹c j¹ spojrzeniem.
Zesz³a stopieñ ni¿ej, a kiedy odwróci³ d³oñ, po³o¿y³a na niej swoj¹
i pozwoli³a zaprowadziæ siê do salonu. Zachowuje siê jak ksiê¿niczka,
pomyla³, co w innych okolicznociach chyba by go rozbawi³o. I w tej
samej chwili poczu³, ¿e ³uski spad³y mu z oczu. Sierota wychowywana
w sierociñcu, która pojawi³a siê w wiecie, by samodzielnie pokierowaæ
swoim losem? To nieprawdopodobne. Okaza³ siê g³upcem, ¿e w ogóle
uwierzy³ w tê bajeczkê.
91
Co oznacza³o, ¿e Jane Ingleby go ok³ama³a.
Najpierw Barbara Allen powiedzia³. Co na rozruszanie mo-
ich zdrêtwia³ych palców.
Dobrze zgodzi³a siê. Czy nadal s¹ wszyscy gocie?
Ma pani nadziejê, ¿e czterdziestu omiu albo czterdziestu dzie-
wiêciu wróci³o do domu, by siê po³o¿yæ spaæ? spyta³ j¹. Nikt nie wy-
szed³, Jane.
Poczu³, jak Jane zaczerpnê³a g³êboko powietrza, by siê uspokoiæ.
Lokaj w liberii zerwa³ siê, by otworzyæ drzwi do salonu. Jeszcze wy¿ej
zadar³a brodê.
Pomyla³, ¿e wygl¹da jak wie¿y, ogrodowy kwiat poród rolin cie-
plarnianych, kiedy prowadzi³ j¹ miêdzy dwoma szeregami krzese³, na któ-
rych znów zasiedli gocie i teraz ciekawie siê jej przygl¹dali.
A niech mnie. To by³ g³os Conana Broughama. Przecie¿ to
panna Ingleby.
Rozleg³ siê szmer g³osów, kiedy ci, którzy wiedzieli, kim jest panna
Ingleby, wyjaniali to tym, którzy tego nie wiedzieli. Wszyscy s³yszeli
o pomocnicy modystki, która rozproszy³a uwagê ksiêcia Tresham pod-
czas pojedynku z lordem Oliverem, a potem zosta³a jego pielêgniark¹.
Jocelyn wprowadzi³ j¹ na rodek pokoju, gdzie sta³ fortepian. Puci³
jej d³oñ.
Proszê pañstwa przemówi³. Uda³o mi siê nak³oniæ pannê In-
gleby, by podzieli³a siê z wami najwspanialszym g³osem, jaki kiedykol-
wiek mia³em przyjemnoæ s³yszeæ. Niestety nie ma godnego siebie akom-
paniatora, tylko mnie. Jak wiecie, brzd¹kam czasem piêcioma palcami
ka¿dej d³oni. Ale przypuszczam, ¿e z chwil¹, kiedy zacznie piewaæ,
wszyscy przestan¹ zwracaæ uwagê na moj¹ grê.
Usiad³ na taborecie, po³o¿y³ laskê na pod³odze i uniós³ rêce nad kla-
wiaturê. Jane sta³a tam, gdzie j¹ zostawi³, ale prawdê powiedziawszy nie
zwraca³ na ni¹ uwagi. By³ przera¿ony. On, który bez zmru¿enia oka pa-
trzy³ w lufy pistoletów, wycelowane w niego podczas czterech pojedyn-
ków, ba³ siê graæ przed publicznoci¹, która i tak nie bêdzie s³ucha³a jego
gry, tylko piewu Jane. Czu³ siê niemal, jakby by³ nagi.
Skupi³ siê na tym, co mia³ teraz robiæ, i zagra³ pierwsze takty Barba-
ry Allen.
Pierwsze dwie linijki pierwszej zwrotki zapiewa³a lekko dr¿¹cym g³o-
sem. Ale potem uspokoi³a siê, podobnie jak on. W³aciwie zapomnia³ o
tym, ¿e ma jej akompaniowaæ, i gra³ raczej odruchowo ni¿ w pe³ni wiado-
mie. piewa³a lepiej, z wiêkszym uczuciem ni¿ poprzednio, jeli to w ogó-
le by³o mo¿liwe. Uwiadomi³ sobie, ¿e nale¿y do tych piewaczek, które
92
instynktownie reaguj¹ na obecnoæ s³uchaczy. A jego gocie s³uchali jej
w skupieniu. By³ pewien, ¿e nikt nawet nie drgn¹³, póki nie przebrzmia³a
ostatnia nuta ballady. I nawet wtedy przez chwilê panowa³a absolutna cisza.
A potem rozleg³y siê brawa. Nie by³y to powci¹gliwe oklaski przed-
stawicieli beau mondeu, okazuj¹cych grzecznoæ komu z w³asnej sfe-
ry, ale entuzjastyczny zachwyt s³uchaczy, którzy na kilka minut przenie-
li siê do innego wiata dziêki prawdziwie utalentowanej artystce.
Jane by³a zaskoczona i trochê za¿enowana. Ale zupe³nie opanowa-
na. Sk³oni³a g³owê i czeka³a, a¿ brawa ucichn¹.
Zapiewa³a Art Thou Troubled? Händla. By³a to niew¹tpliwie jedna
z najpiêkniejszych pieni kiedykolwiek skomponowanych dla kontraltu.
Jocelyn zawsze by³ takiego zdania. Ale dzisiejszego wieczoru wydawa³o
siê, ¿e utwór zosta³ napisany specjalnie dla niej. Zapomnia³ o trudno-
ciach, jakie mia³ z improwizowaniem autentycznie brzmi¹cego akom-
paniamentu do s³ów pieni. Zwyczajnie gra³ i s³ucha³ bogatego, zdyscy-
plinowanego, ale pe³nego uczucia g³osu Jane. Stwierdzi³, ¿e piecze go
w gardle, jakby od z trudem hamowanych ³ez.
Jeste strapiony? piewa³a. Muzyka ciê ukoi. Jeste zmêczo-
ny? Odpoczniesz; odpoczniesz.
Jocelyn uwiadomi³ sobie, ¿e od d³ugiego czasu musia³ byæ strapio-
ny i zmêczony. Zawsze wiedzia³ o tym, ¿e muzyka potrafi koiæ sko³atane
nerwy. Ale odczuwa³ to jako co zakazanego, co, czego mu zabraniano,
co zniewiecia³ego, nie dla niego, Dudleya, ksiêcia Tresham.
Muzyka. Wziê³a g³êboki oddech. Muzyka wo³a boskim g³osem.
O, tak, boskim g³osem. Ale ka¿dy Dudley zawsze mówi³ tylko kate-
gorycznym, mêskim, bardzo ludzkim g³osem i rzadko s³ucha³ innych.
A ju¿ nigdy tego, co siê dzia³o poza jego aktywnym, codziennym ¿yciem,
w którym mia³ w³adzê i dominuj¹c¹ pozycjê. Z ca³¹ pewnoci¹ nie mu-
zyki i tego uduchowionego wiata, do którego muzyka potrafi³a przenieæ
s³uchacza, daleko od zwyczajnego, skoñczonego wiata zmys³ów, tam,
gdzie liczy³y siê uczucia, a nie s³owa.
Ból w gardle nie min¹³, kiedy pieñ dobieg³a koñca. Zamkn¹³ oczy,
kiedy po chwili ciszy znów rozleg³y siê oklaski. Gdy je otworzy³, zoba-
czy³, ¿e jego gocie wstaj¹ jeden po drugim, nie przerywaj¹c braw, a Jane
ma wielce zak³opotan¹ minê.
Wsta³ z taboretu, nie podpar³ siê lask¹, tylko uj¹³ praw¹ rêkê Jane
i uniós³ j¹ w górê. W koñcu siê umiechnê³a i dygnê³a.
Na bis zapiewa³a lekk¹ i ³adn¹, ale skomplikowan¹ pieñ Robin
Adair. Jocelyn pomyla³, ¿e jutro powie jej: A nie mówi³em?, ale wie-
dzia³, ¿e dzi wieczorem nie potrafi³by siê z ni¹ przekomarzaæ.
93
Jane postanowi³a, ¿e zaraz po wystêpie ucieknie na górê, zrobi³a wiêc
dwa kroki w kierunku przejcia prowadz¹cego do drzwi, ale gocie mieli
inny pomys³. Koncert siê skoñczy³. Za chwilê podadz¹ kolacjê. Ferdy-
nand zast¹pi³ Jane drogê.
Panno Ingleby, to by³ wietny wystêp powiedzia³ z niek³ama-
nym entuzjazmem. Cudownie pani piewa. Proszê przejæ z nami do
jadalni i posiliæ siê.
K³ania³ siê i umiecha³, podawa³ ramiê i wykorzystywa³ ca³y swój urok
osobisty, na jaki potrafi³ siê zdobyæ, kiedy nie myla³ o koniach, polowa-
niu, boksie i ostatnich ryzykownych zak³adach, czynionych w klubach.
Jocelyn poczu³ siê dziwnie zazdrosny.
Jane chcia³a uciec. Próbowa³a siê wymawiaæ na ró¿ne sposoby, ale
po chwili stwierdzi³a, ¿e musi przekonywaæ nie tylko Ferdynanda. Oto-
czyli j¹ gocie obu p³ci, pragn¹cy z ni¹ porozmawiaæ. Ale chocia¿ jej
pozycja w Dudley House jako pielêgniarki ksiêcia i okolicznoci, towa-
rzysz¹ce jej zatrudnieniu, niew¹tpliwie intrygowa³y ludzi, którzy ¿yli
plotkami i skandalami, Jocelyn nie s¹dzi³, by tylko to sta³o siê powodem
zainteresowania jej osob¹. Sprawi³ to jej g³os.
Zastanawia³ siê teraz, jak móg³ nie spostrzec, ¿e g³os Jane jest nie
tylko niezwykle piêkny, ale równie¿ dobrze wyszkolony. A z ca³¹ pewno-
ci¹ ¿aden sierociniec, nawet najlepszy, nie zatrudnia³ tak dobrych na-
uczycieli piewu.
Jane posz³a do sto³u wsparta na ramieniu Ferdynanda. Z drugiej stro-
ny szed³ Heyward, dyskutuj¹c z ni¹ z o¿ywieniem o Mesjaszu Händla.
Jocelyn zaj¹³ siê pozosta³ymi goæmi.
Nauczyciel piewu, którego ojciec nie szczêdz¹c pieniêdzy, sprowa-
dzi³ do Kornwalii, by³ zdania, ¿e gdyby chcia³a, mog³aby wystêpowaæ
jako zawodowa piewaczka, i to w Mediolanie, Wiedniu, w Covent Gar-
den wszêdzie, gdzie tylko by zechcia³a. Mog³aby zostaæ miêdzynaro-
dow¹ gwiazd¹.
Jej ojciec zauwa¿y³ wówczas delikatnie, ale stanowczo, ¿e taka karie-
ra w ogóle nie wchodzi w grê w przypadku córki hrabiego. Jane by³o to
obojêtne. Nie odczuwa³a potrzeby publicznego rozg³osu czy s³awy. pie-
wa³a, bo lubi³a piewaæ i zabawiaæ przyjació³ i krewnych swoj¹ muzyk¹.
Ale musia³a przyznaæ, ¿e sukces, który odnios³a tego wieczoru w Dud-
ley House, by³ przyjemny. Sam dom przypomina³ pa³ac z bajki, we wszyst-
kich ¿yrandolach i lichtarzach p³onê³y wiece, wszêdzie sta³y wazony
z kunsztownie u³o¿onymi kwiatami. Wszyscy byli tacy mili. Prawie ka¿dy
94
do niej podchodzi³, niektórzy tylko siê umiechali i mówili, ¿e bardzo po-
doba³ im siê jej wystêp, wiele osób jednak rozmawia³o z ni¹ d³u¿ej.
Nigdy przedtem nie by³a w Londynie, nie obraca³a siê w wy¿szych
sferach. Ale ogarnê³o j¹ cudowne uczucie, ¿e pasuje do tego towarzy-
stwa. To by³ wiat, do którego nale¿a³a. Gdyby matka d³u¿ej ¿y³a, gdyby
ojciec nie podupad³ na zdrowiu, z pewnoci¹ przyjecha³aby do Londynu
na swój pierwszy sezon. Trafi³aby na wielkie targowisko panien na wy-
daniu i kawalerów do wziêcia, gdzie wybrano by dla niej odpowiedniego
mê¿a. Czu³a siê jak wród swoich miêdzy goæmi ksiêcia Tresham.
Wymaga³o od niej sporego wysi³ku przypominanie samej sobie, ¿e
w rzeczywistoci nie jest jedn¹ z nich. Ju¿ nie. Miêdzy ni¹ a nimi po-
wsta³a g³êboka przepaæ, kiedy Sidney, pijany i nachalny, postanowi³ j¹
zniewoliæ, by w ten sposób sk³oniæ j¹ do ma³¿eñstwa. Zamierza³ j¹ zgwa³-
ciæ za cichym przyzwoleniem jego równie pijanych przyjació³. Ale ni-
gdy nie pozwala³a siê zastraszyæ. Uderzy³a go ksi¹¿k¹ w g³owê.
I w ten sposób zapocz¹tkowa³a ci¹g wydarzeñ, który uczyni³ z niej ucie-
kinierkê. Ale jaka¿ z niej uciekinierka! Oto znajduje siê wród wytwornego
towarzystwa i zachowuje, jakby nie mia³a ¿adnych zmartwieñ na g³owie.
Proszê mi wybaczyæ szepnê³a i wsta³a, umiechaj¹c siê.
Chce nas pani opuciæ? Lady Heyward spojrza³a na ni¹ ze zdu-
mieniem. To zupe³nie wykluczone, panno Ingleby. Jest pani tutaj gociem
honorowym. Heywardzie, mój drogi, namów pani¹ do pozostania.
Ale lord Heyward by³ pogr¹¿ony w rozmowie z pewn¹ wdow¹, ca³¹
we fioletach i w turbanie tego samego koloru na g³owie.
Pozwoli pani powiedzia³ wicehrabia Kimble, ujmuj¹c Jane pod
³okieæ i wskazuj¹c jej krzes³o, z którego dopiero co wsta³a. Panno In-
gleby, jest pani niezwykle tajemnicz¹ osob¹. W jednej chwili spieszy pani
do pracy przez Hyde Park, w nastêpnej opiekuje siê pani Treshem ni-
czym anio³ mi³osierdzia, a teraz piewa pani jak s³owik. Proszê mi po-
zwoliæ wzi¹æ pani¹ na spytki. Umiechn¹³ siê czaruj¹co, ³agodz¹c tym
efekt swych s³ów.
Lady Heyward klasnê³a w rêce, by zwróciæ uwagê obecnych.
Kategorycznie siê nie zgadzam, by po kolacji ktokolwiek wy-
szed³ owiadczy³a. Ledwo minê³a pó³noc. Nie dopuszczê do tego,
¿eby jutro Tresham sta³ siê pomiewiskiem. Urz¹dzimy tañce w salonie.
Pani Marsh nam zagra, prawda? Mam poleciæ, by zwiniêto dywan, czy ty
to zrobisz, Tresham?
Mój Bo¿e, Angelino! wykrzykn¹³ ksi¹¿ê, bawi¹c siê tasiemk¹
monokla. Jak to ³adnie z twojej strony, ¿e tak dbasz o moj¹ reputacjê.
Pozwól, ja wydam polecenie. Wyszed³ z pokoju.
95
Naprawdê muszê ju¿ iæ stwierdzi³a kategorycznie Jane kilka
minut póniej, udzieliwszy wymijaj¹cych odpowiedzi na pytania lorda
Kimblea. Dobranoc panu.
Bêdê mia³ dodatkowy powód, by odwiedzaæ Treshama w ci¹gu
najbli¿szych dni owiadczy³ i uniós³ jej d³oñ do swych ust. Patrzy³ na
Jane z niek³amanym zachwytem.
Kolejny niebezpieczny d¿entelmen, pomyla³a Jane. Szybko prze-
sz³a przez pokój, k³aniaj¹c siê na po¿egnanie. I to taki, który z ca³¹ pew-
noci¹ wie, jak zabójczo przystojnie wygl¹da w jasnoniebieskim i srebr-
nym, kolorach podkrelaj¹cych kolor jego jasnych w³osów.
Ale okaza³o siê, ¿e tego wieczoru nie bêdzie wcale ³atwo uciec. Prze-
kona³a siê o tym, gdy znalaz³a siê w holu. Z salonu wyszed³ ksi¹¿ê Tre-
sham, podpieraj¹c siê lask¹. Przez otwarte drzwi widzia³a, ¿e w rodku
by³o ju¿ kilku goci. Kolejni przechodzili z jadalni.
Idzie pani do ³ó¿ka, Jane? spyta³ ksi¹¿ê. Od pó³nocy nie minê-
³a nawet godzina.
Tak, wasza ksi¹¿êca moæ szepnê³a. Dobranoc.
Bzdury! krzykn¹³. S³ysza³a pani, co powiedzia³a Angelina. Jej
zdaniem zosta³a pani gociem honorowym. I chocia¿ moja siostra ma
okropny gust, jeli chodzi o stroje jak pani sama siê przekona³a we
wciek³ym ró¿u jej nie do twarzy, szczególnie z tymi wszystkimi falban-
kami i pliskami, nie mówi¹c o tych okropnych niebieskich piórach we
w³osach ale mimo to, Jane, nikt lepiej od niej nie zna siê na ludziach.
Przyjdzie pani do salonu.
Nie oznajmi³a krótko.
Uniós³ brwi.
Niesubordynacja? Zatañczy pani, Jane. Ze mn¹.
Rozemia³a siê.
I z pañsk¹ lask¹?
Jane, to nie by³o zagranie fair. Zatañczê bez laski. Walca. Z pani¹.
Stan¹³ tak, ¿e zagrodzi³ Jane drogê na schody. Z jego miny wywnio-
skowa³a, ¿e nie powinna mu siê sprzeciwiaæ. Ale nie mog³a siê oprzeæ
temu, by przy okazji nieco siê z nim podroczyæ. Ostatecznie nie mo¿e jej
zmusiæ do tañca.
Nigdy nie tañczy pan walca powiedzia³a.
A któ¿ to pani powiedzia³?
Pan. W mojej obecnoci. Kiedy kto pewnego dnia wspomnia³
o klubie Almacka.
Dzi zrobiê wyj¹tek owiadczy³. Tañczy pani walca, Jane? Zna
pani krok?
96
Mog³a w ten sposób siê wykrêciæ. Wystarczy³o jedynie powiedzieæ
nie. Bo naprawdê nigdy nie tañczy³a walca publicznie, tylko z Charle-
sem i kilku znajomymi na wieczorkach domowych. Ale nagle ogarnê³o j¹
nieprzeparte pragnienie zatañczenia walca tutaj, w Dudley House, po-
ród ludzi równych jej urodzeniem, nim zniknie gdzie, gdzie nikt jej nie
znajdzie. Bardzo chcia³a zatañczyæ walca z ksiêciem Tresham i ta pokusa
by³a nie do przezwyciê¿enia.
Waha siê, pomyla³ ksi¹¿ê. Nachyli³ siê ku niej.
Nie mo¿e pani teraz zaprzeczyæ, Jane. Milczenie pani¹ zdradzi-
³o. Poda³ jej ramiê. Chodmy.
Oci¹ga³a siê jeszcze tylko przez chwilê, a potem ujê³a go pod ramiê
i wraz z nim posz³a do salonu.
¯eby zatañczyæ walca z ksiêciem Tresham.
Dla Jocelyna, kiedy siedzia³ i zabawia³ rozmow¹ starszych goci,
podczas gdy m³odsi tañczyli, jedno sta³o siê zupe³nie oczywiste: Jane
Ingleby bêdzie musia³a wkrótce odejæ. Opuciæ Dudley House. Znaleæ
siê daleko od niego.
Naprawdê zwróci³a uwagê wszystkich. Nie tañczy³a, ale otacza³ j¹
wianuszek prawdziwych wielbicieli, a wród nich Kimble i Ferdynand,
chocia¿ obaj powinni tañczyæ. Trochê nie pasowa³a do nich w swojej
zwyczajnej sukience z mulinu w kwiaty i z prostym uczesaniem. Pozo-
sta³e damy spowite by³y w jedwabie i at³asy, obwieszone bi¿uteri¹, na
g³owach mia³y turbany albo pióra we w³osach. Ale sprawi³a te¿, ¿e przy
niej wygl¹da³y na przesadnie wystrojone i pretensjonalne.
By³a sam¹ prostot¹. Jak ró¿a. Chocia¿ nie, ró¿a jest zbyt wytworna.
Jak lilia. Albo stokrotka.
Ludzie zaczn¹ siê zastanawiaæ, jeli zatrzyma j¹ w Dudley House na
d³u¿ej. Z pewnoci¹ jego gocie zorientowali siê ju¿, tak jak on powinien
siê zorientowaæ w ci¹gu ostatnich trzech tygodni, ¿e Jane jest dam¹
w ka¿dym calu. Byæ mo¿e biedn¹ sierot¹, córk¹ zubo¿a³ego d¿entelme-
na. Ale na pewno dam¹. I do tego wyj¹tkowo liczn¹.
Bêdzie musia³ dla niej znaleæ pracê u kogo innego myl ta by³a
bardzo przygnêbiaj¹ca i tego wieczoru nie chcia³ sobie ni¹ zaprz¹taæ g³o-
wy. Taniec dobieg³ koñca. Jocelyn wsta³, zostawi³ laskê opart¹ o cianê.
Z ulg¹ stwierdzi³, ¿e przeniesienie ciê¿aru cia³a na praw¹ nogê nie sprawia
mu ju¿ wielkiego bólu. Podszed³ do pani Marsh, siedz¹cej przy fortepianie.
Panowie powiedzia³, poszeptawszy z ni¹ przez chwilê proszê
zaprosiæ damy do walca. Ruszy³ w stronê Jane. Kiedy szed³ w jej kie-
97
runku, poczu³ na sobie zaskoczone spojrzenia Kimblea i Broughama.
Obaj patrzyli na niego tak, jakby nagle wyros³a mu druga g³owa. Wie-
dzia³ dlaczego. By³o powszechnie wiadomo, ¿e ksi¹¿ê Tresham nigdy nie
tañczy walca. Wyci¹gn¹³ praw¹ rêkê. Panno Ingleby?
Bêdzie pan tego ¿a³owa³ ostrzeg³a, kiedy zajêli miejsca na lni¹-
cym parkiecie, pozbawionym dywanu. Teraz bêdzie pan musia³ spêdziæ
najbli¿sze dwa tygodnie z nog¹ na poduszce.
Wtedy pani bêdzie mia³a tê satysfakcjê, by mi powiedzieæ: A nie
mówi³am? mrukn¹³, obejmuj¹c praw¹ rêk¹ jej taliê, a drug¹ trzymaj¹c
jej d³oñ.
Nie tañczy³ walca z tej prostej przyczyny, ¿e by³ to zbyt poufa³y ta-
niec dla mê¿czyzny, który sta³ siê mistrzem w unikaniu pu³apek, zasta-
wianych na kawalerów. Ale zawsze uwa¿a³, ¿e gdyby nadarzy³a siê odpo-
wiednia okazja i w³aciwa kobieta, walc by³by cudownym tañcem.
Pora by³a stosowna, partnerka te¿.
Czu³ pod sw¹ rêk¹ jej wdziêczn¹ kibiæ. Gdy po³o¿y³a mu d³oñ na ra-
mieniu, znaleli siê bardzo blisko siebie, chocia¿ ich cia³a ani razu siê nie
zetknê³y, gdy wirowali po pokoju, patrz¹c na siebie, zapomniawszy o in-
nych tañcz¹cych parach i zebranych gociach, jakby nie istnia³ nikt poza
nimi. Czu³ ciep³o, bij¹ce od niej, i s³aby zapach ró¿ otaczaj¹cy jej postaæ.
Tañczy³a bosko, prawie nie dotykaj¹c stopami pod³ogi, jakby stano-
wi³a jego czêæ, jakby obydwoje stanowili czêæ muzyki albo muzyka
by³a czêci¹ nich. Z³apa³ siê na tym, ¿e umiecha siê do niej. Chocia¿
zachowa³a powa¿n¹ minê, wydawa³o mu siê, ¿e w jej niebieskich oczach
odnajduje ciep³¹ odpowied na swój umiech.
Dopiero kiedy muzyka umilk³a, dotar³o do niego, ¿e mimo woli zrezy-
gnowa³ ze swej zwyk³ej wynios³oci i ¿e noga go boli jak wszyscy diabli.
Idê do ³ó¿ka rzuci³a zadyszanym g³osem.
Och, Jane powiedzia³ ³agodnie. Nie mogê pójæ z pani¹. W do-
mu jest pe³no goci.
Oderwa³a siê od niego, kiedy wszyscy zmieniali partnerki albo opusz-
czali parkiet, by odpocz¹æ.
Ale odprowadzê pani¹ do pokoju oznajmi³. Nie, mo¿e pani nie
patrzeæ znacz¹co na moj¹ nogê. Nie jestem kalek¹ i nie bêdê siê zacho-
wywa³ jak kaleka. Proszê mnie wzi¹æ pod rêkê.
Nie przejmowa³ siê tym, kto widzi, jak wychodz¹. Zaraz wróci do
goci. A ona nie mo¿e zostaæ d³ugo w Dudley House, by dawaæ powód
plotkom. By³o to dla niego najzupe³niej oczywiste.
W holu i na schodach panowa³a cisza. Jedynie z salonu dobiega³ gwar
rozmów. Jocelyn nie sili³ siê na rozmowê, kiedy wchodzili powoli po
7 Pojedynek
98
stopniach nie wzi¹³ ze sob¹ laski. W ogóle siê nie odzywa³, dopóki nie
znaleli siê w s³abo owietlonym korytarzu, prowadz¹cym do pokoju
Jane.
Odnios³a pani taki sukces, jak przewidzia³em powiedzia³.
A w³aciwie wiêkszy.
Dziêkujê odpar³a.
Zatrzyma³ siê przed drzwiami pokoju.
Pani rodzice musieli byæ z pani bardzo dumni rzuci³ jakby od
niechcenia.
Ta W porê siê powstrzyma³a. Spojrza³a na niego przenikli-
wie, jakby chcia³a siê przekonaæ, czy te s³owa wyrwa³y siê mu przypad-
kiem. Ludzie, którzy mnie znali, byli ze mnie dumni powiedzia³a
ostro¿nie. Ale talent nie jest czym, z czego nale¿y byæ nadmiernie
dumnym, wasza ksi¹¿êca moæ. Mój g³os to co, czym nie mogê siê szczy-
ciæ. Zosta³ mi dany, tak jak panu zdolnoæ gry na fortepianie.
Jane powiedzia³ ³agodnie, a potem pochyli³ g³owê i zbli¿y³ usta
do jej ust.
Tylko ich usta siê styka³y, ale minê³o parê chwil, nim które z nich
siê cofnê³o nie by³ pewien, on czy ona.
Mia³a zamglone spojrzenie, na policzkach ukaza³ siê rumieniec. Roz-
chylone i wilgotne usta zdawa³y siê go zapraszaæ. A on s³ysza³ tylko bicie
w³asnego serca, które sprowadzi³o go na ziemiê. Ach, Jane, gdyby tyl-
ko
Odszuka³ jej wzrok, nim otworzy³ drzwi do pokoju.
Mo¿e to i lepiej, Jane, ¿e na dole s¹ gocie. Ale to nie wystarczy,
prawda? Nie na d³ugo. Dobranoc.
Jane wbieg³a do pokoju, nie ogl¹daj¹c siê za siebie. Poczeka³a, a¿
drzwi siê za ni¹ zamkn¹, nim ukry³a rozpalone policzki w d³oniach.
Wci¹¿ czu³a dotyk jego rêki, bij¹ce od niego ciep³o, zapach wody
koloñskiej, idealnie zgrane ruchy, kiedy wirowali w rytm muzyki. Nagle
odkry³a, ¿e walc jest zmys³owym tañcem, a nie zwyk³¹ zabaw¹, jak wte-
dy, gdy tañczy³a z Charlesem.
Tak, to dobrze, ¿e na dole byli gocie.
Wci¹¿ czu³a na swych ustach jego poca³unek, nie lubie¿ny, nie bru-
talny. Znacznie gorszy. Delikatny, zmys³owy. Nie, to nie wystarczy. Nie
na d³ugo. A w³aciwie ju¿ nie wystarcza³o. Gdzie w rodku poczu³a
ogromn¹ pustkê i przemo¿ne pragnienie jej wype³nienia.
99
11
W
ycig do Brighton mia³ ruszyæ o wpó³ do dziewi¹tej rano z Hyde
Parku. Na szczêcie zapowiada³ siê bezchmurny, bezwietrzny dzieñ. Jo-
celyn wyszed³ przed dom, wspieraj¹c siê na lasce.
Bez niczyjej pomocy wsiad³ do karykla i zby³ machniêciem rêki s³u-
¿¹cego, który chcia³ zaj¹æ miejsce na kozio³ku z ty³u. Ostatecznie jecha³
tylko do parku i z powrotem. Zamierza³ powiedzieæ Ferdynandowi kilka
s³ów, by podnieæ go na duchu broñ Bo¿e nie udzielaæ mu rad. Dudley-
owie nie s³uchali niczyich rad, a ju¿ szczególnie dawanych sobie nawza-
jem.
Pojawi³ siê wczenie, ale chcia³ spêdziæ kilka minut z bratem, nim
ci¹gn¹ t³umy, by kibicowaæ uczestnikom wycigu. Oczywicie niektó-
rzy d¿entelmeni pojad¹ konno za karyklami, by byæ wiadkami, kto pierw-
szy dotrze na metê w Brighton, i móc uczciæ zwyciêzcê. Gdyby nie szcze-
gólne okolicznoci, Jocelyn te¿ by³by wród nich nie, by³by jednym
z uczestników wycigu ale nie tym razem. Noga nie dokucza³a mu tak,
jak siê tego obawia³ po wczorajszym walcu, ale by³oby g³upot¹ naraziæ j¹
na d³ug¹ jazdê konno.
Ferdynand by³ czerwony z emocji, rozgor¹czkowany i zniecierpli-
wiony. Ogl¹da³ swoje nowe konie i rozmawia³ z lordem Heywardem, któ-
ry pojawi³ siê przed Jocelynem.
Angelina koniecznie mi przykaza³a powtórzyæ ci, Ferdynandzie
mówi³ Heyward, ironicznie uniós³szy brew ¿e masz wygraæ za wszelk¹
cenê, ¿e nie wolno ci ryzykowaæ z³amania karku, ¿e honor Dudleyów spo-
czywa w twoich rêkach, ¿e masz nie przejmowaæ siê niczym, tylko mieæ na
wzglêdzie swoje bezpieczeñstwo i wiele równie sprzecznych zaleceñ,
których ci oszczêdzê.
Ferdynand umiechn¹³ siê i skin¹³ Jocelynowi na powitanie.
Rw¹ siê do wycigu nie mniej ode mnie powiedzia³, pokazuj¹c
konie.
Jocelyn w³o¿y³ monokl i przyjrza³ siê karyklowi, doæ przypadkowo
zakupionemu przez Ferdynanda kilka miesiêcy temu. Spodoba³o mu siê, ¿e
³¹czy³ w sobie elegancjê i sportowy wygl¹d. Od tamtej pory stale na niego
narzeka³ i rzeczywicie powozik by³ jaki niezgrabny, co ujawnia³o siê do-
piero podczas jazdy. Jocelyn raz siê przejecha³ karyklem brata i od tamtej
pory nigdy nie odczuwa³ potrzeby ponownego prze¿ycia tej przyjemnoci.
By³o ma³o prawdopodobne, by Ferdynand wygra³ wycig, ale Joce-
lyn nie przejmowa³ siê zbytnio, ¿e przez to przegra zak³ad. Za bratem
100
ksiêcia przemawia³y m³odoæ i zapa³, a tak¿e pewien wrodzony upór, by
nigdy nie byæ drugim w jakimkolwiek sportowym wspó³zawodnictwie.
Na parê kasztanków Jocelyn patrzy³ z niek³aman¹ zazdroci¹. Najgorzej
przedstawia³a siê sprawa karykla.
Nadjecha³ lord Berriwether, rywal Ferdynanda. Towarzyszy³ mu
prawdziwy orszak jedców, którzy przybyli, ¿eby mu kibicowaæ. Oczy-
wicie wszyscy postawili na jego zwyciêstwo. Niektórzy zaczêli nawet
dobrodusznie pokpiwaæ z Ferdynanda.
Pierwszorzêdna parka, Dudley zawo³a³ weso³o pan Wagdean.
Szkoda, ¿e ka¿dy z koni kuleje na trzy nogi.
Tym wiêksza bêdzie ich zas³uga, kiedy wygraj¹ odpowiedzia³
Ferdynand z umiechem i zrobi¹ wstyd koniom Berriwethera, które nie
bêd¹ mia³y takiego usprawiedliwienia.
Berriwether okazywa³ obojêtnoæ, str¹caj¹c batem niewidoczny py-
³ek z b³yszcz¹cych butów z cholewami. Ubra³ siê raczej jak na przeja¿d¿-
kê po Bond Street, a nie na jazdê do Brighton. Ale oczywicie gdy tylko
rozpoczn¹ wycig, bêdzie go traktowa³ z nale¿yt¹ powag¹.
Ferdynandzie, lepiej zamieñmy siê karyklami powiedzia³ Joce-
lyn pod wp³ywem impulsu.
Brat spojrza³ na niego z nieukrywan¹ nadziej¹.
Mówisz powa¿nie, Tresham?
Nie chcê przegraæ zak³adu i wolê, ¿eby nie jecha³ do Brighton
tym pud³em na kapelusze odpar³ Jocelyn, wskazuj¹c ruchem g³owy
czerwono-¿ó³ty powozik.
Ferdynand nie zamierza³ siê z nim spieraæ. W mgnieniu oka bo do
rozpoczêcia wycigu zosta³o zaledwie piêæ minut jego stajenny wy-
prz¹g³ kasztanki i zaprz¹g³ je do karykla ksiêcia.
Tylko pamiêtaj, ¿e mój powóz jest trochê l¿ejszy od twojego, Fer-
dynandzie, i szybciej reaguje na manewry powiedzia³ Jocelyn, nie mo-
g¹c siê oprzeæ pokusie, by udzieliæ bratu rady. Zwalniaj na zakrêtach.
Ferdynand zaj¹³ miejsce na wysokim siedzeniu i wzi¹³ wodze z r¹k
stajennego. Spowa¿nia³, skupiony na czekaj¹cym go zadaniu.
I zwróæ mi go w ca³oci doda³ Jocelyn, nim cofn¹³ siê wraz
z reszt¹ widzów z toru bo inaczej obedrê ciê ¿ywcem ze skóry.
Minutê póniej markiz Yarborough, szwagier Berriwethera, uniós³
w górê pistolet startowy. Zapanowa³a cisza, rozleg³ siê suchy trzask bro-
ni i wycig ruszy³ poród g³onych okrzyków, w chmurze py³u, wzbitego
przez koñskie kopyta.
Jocelyn, spogl¹daj¹c têsknie za karyklami i grupk¹ jedców na ko-
niach, pomyla³, ¿e wszystko to przypomina szar¿ê kawalerii. Wróci³ do
101
pozostawionego karykla Ferdynanda i wymieni³ kilka grzecznoci ze sto-
j¹cymi obok d¿entelmenami.
¯a³owa³, ¿e jednak nie zabra³ ze sob¹ s³u¿¹cego. Bêdzie musia³ wró-
ciæ do domu, ¿eby konie zaprowadzono do stajni a karykiel odstawiono
do powozowni, nim uda siê do klubu Whitea. Ale przecie¿ nie musi
wchodziæ do domu. Zreszt¹ wszystko przemawia³o za tym, ¿eby tego nie
robi³.
Ostatniej nocy znów j¹ poca³owa³. I wiedzia³, ¿e tak d³u¿ej byæ nie
mo¿e. Trzeba z tym skoñczyæ raz na zawsze. Jane musi opuciæ jego dom.
Rzecz w tym, ¿e wcale nie chcia³ siê z ni¹ rozstawaæ. Na Grosvenor
Square, gdy zbli¿y³ siê do frontowych drzwi Dudley House, przypomnia³
sobie, ¿e mia³ pojechaæ do stajni. Po prostu wróci³ do domu machinalnie.
Okr¹¿y plac i pojedzie do stajni.
Ale kiedy da³ koniom znak, by jecha³y dalej, szereg wypadków, które
nast¹pi³y tak szybko, ¿e póniej nie by³ nawet pewien, w jakiej kolejnoci
siê wydarzy³y, pokrzy¿owa³ jego plany. Nagle rozleg³ siê g³ony trzask,
karykiel gwa³townie przechyli³ siê na lewo, konie zar¿a³y i stanê³y dêba,
jaki mê¿czyzna krzykn¹³, jaka kobieta pisnê³a. A Jocelyn zderzy³ siê
z czym wystarczaj¹co twardym, by na chwilê straciæ przytomnoæ.
Kiedy by³ znów zdolny do racjonalnego mylenia, stwierdzi³, ¿e le¿y
twarz¹ do chodnika przed swoim w³asnym domem. S³ysza³, jak kto uspo-
kaja sp³oszone konie. Czu³ siê, jakby mia³ pogruchotane wszystkie koci.
Kto g³aska³ go po w³osach co u diab³a sta³o siê z jego kapeluszem?
i zapewnia³, ¿e nic mu nie bêdzie, ¿e wszystko w porz¹dku, co stanowi³o
wspania³y przyk³ad kobiecego rozumowania.
Do diab³a! krzykn¹³ wciek³y, odwróciwszy g³owê. Zobaczy³
karykiel swego brata mocno przekrzywiony na bok, bo pêk³a o.
Wydawa³o mu siê, ¿e z ka¿dego domu wybieg³y t³umy ¿¹dnych sen-
sacji gapiów czy wszyscy czekali w oknach, by byæ wiadkami jego
upokorzenia?
Niech pan wstrzyma oddech powiedzia³a Jane Ingleby, wci¹¿
g³adz¹c go po g³owie. S³u¿¹cy za chwilê wnios¹ pana do domu. Proszê
siê staraæ nie ruszaæ.
Jeszcze tego brakowa³o, po jednym z najprzykrzejszych miesiêcy
w jego ¿yciu.
Jeli nie umie pani mówiæ do rzeczy burkn¹³, ze z³oci¹ potrz¹-
saj¹c g³ow¹, by uwolniæ siê od jej rêki proponujê, ¿eby pani w ogóle
zamilk³a.
Podpar³ siê obydwiema rêkami zauwa¿y³, ¿e w jednej z jego kosz-
townych rêkawiczek zieje wielka dziura, przez któr¹ widaæ zakrwawion¹
102
d³oñ i podniós³ siê, nie zwracaj¹c uwagi na protest swych miêni, które
dopiero co zosta³y powa¿nie nadwerê¿one.
Bo¿e, co z pana za g³upiec! ofuknê³a go Jane, a on z za¿enowa-
niem stwierdzi³, ¿e musi wesprzeæ siê na jej ramieniu. Znowu.
Spogl¹da³ zmru¿onymi oczami na powóz Ferdynanda.
O pêk³aby, kiedy by³by ju¿ za miastem, gnaj¹c na z³amanie kar-
ku powiedzia³.
Spojrza³a na niego, ci¹gn¹wszy brwi.
To karykiel Ferdynanda wyjani³. Z³ama³a siê o. Mój brat móg³
zgin¹æ. Marsh! zawo³a³ na stajennego, który wci¹¿ uspokaja³ konie, wy-
przêgane przez kogo z s¹siedztwa z karykla. Jak skoñczysz, obejrzyj po-
wóz. Chcê, ¿eby za pó³ godziny zda³ mi sprawê, co stwierdzi³e.
Tak jest, wasza ksi¹¿êca moæ odpowiedzia³ stajenny.
Niech mi pani pomo¿e wejæ do rodka poleci³ Jocelyn Jane.
I proszê siê uspokoiæ. Mam tyle siniaków i zadrapañ, ¿e bêdzie pani mo-
g³a do woli siê mn¹ opiekowaæ, gdy tylko znajdziemy siê w bibliotece.
Nie z³ama³em ¿adnej koci i nie upad³em na praw¹ nogê. Przynajmniej
tak mi siê wydaje. Kto to zrobi³ naumylnie.
¯eby spowodowaæ mieræ lorda Ferdynanda? spyta³a, kiedy we-
szli do rodka. ¯eby przegra³ wycig? Có¿ za brednie. Nikt nie mo¿e a¿
tak bardzo pragn¹æ wygranej. To by³ wypadek. Wie pan, ¿e takie wypad-
ki siê zdarzaj¹.
Mam wrogów odpar³ cierpko. A Ferdynand jest moim bratem.
Mia³ nadziejê, ¿e majstrowano tylko przy karyklu. To najwyraniej
by³a sprawka braci Forbesów. Podstêpne, przebieg³e ³otry.
Jane wsta³a rano z mocnym postanowieniem wyprowadzenia siê
z Dudley House jeszcze tego samego dnia. Jej przydatnoæ, od pocz¹tku
problematyczna, teraz zupe³nie siê skoñczy³a. Trzy tygodnie minê³y. A to,
na co siê zgodzi³a i co zrobi³a ostatniego wieczoru, by zabawiæ goci ksiê-
cia, by³o zupe³nym szaleñstwem. Widzia³o j¹ piêædziesi¹t osób z wy¿-
szych sfer. Nawet jeli nie by³a ubrana równie wytwornie, jak oni, jej
strój zdecydowanie nie by³ uniformem panny s³u¿¹cej.
Tak wiêc to tylko kwestia czasu. Jej przeladowcy rozg³osz¹ wród
przedstawicieli towarzystwa, jak wygl¹da. Prawdê mówi¹c, zastanawia-
³o j¹, dlaczego jeszcze tego nie zrobili. A wówczas czêæ goci, bawi¹-
cych wczorajszego wieczoru u ksiêcia, przypomni sobie o Jane Ingleby.
Musi opuciæ Dudley House. Musi znikn¹æ. Wemie piêæset funtów
to kolejne szaleñstwo, ale zamierza³a wymusiæ na ksiêciu Tresham, by
103
wywi¹za³ siê ze swojej obietnicy i gdzie siê ukryje. Nie w Londynie.
Wyjedzie st¹d. Pójdzie pieszo daleko za miasto, a tam wsi¹dzie do dyli-
¿ansu lub poci¹gu.
W dodatku ten wczorajszy poca³unek. Ma³o brakowa³o, by przero-
dzi³ siê w niekontrolowany wybuch po¿¹dania. Nie mog³a d³u¿ej zostaæ
w Dudley House. I nie dopuci do tego, by siê zakochaæ. Przynajmniej na
razie nie mog³a sobie pozwoliæ na ¿adne porywy uczuæ.
Jak tylko zaprowadzi³a ksiêcia do biblioteki, przynios³a ciep³¹ wodê,
maci i banda¿e. Usiad³a potem na sto³eczku obok fotela przed komin-
kiem i wciera³a maæ w jego podrapane rêce. Do pokoju wszed³ stajenny.
No i jak? spyta³ ksi¹¿ê. Co znalaz³e, Marsh?
Wasza ksi¹¿êca moæ, niew¹tpliwie kto majstrowa³ przy kary-
klu powiedzia³ stajenny. O nie pêk³a od zu¿ycia.
Wiedzia³em mrukn¹³ ponuro ksi¹¿ê. Marsh, polij kogo god-
nego zaufania do stajni mojego brata. Nie, lepiej id tam sam. Chcê wie-
dzieæ dok³adnie, kto mia³ dostêp do karykla przez kilka ostatnich dni.
Szczególnie wczoraj i ostatniej nocy. Do licha, przecie¿ z pewnoci¹ i on,
i jego stajenny byli na tyle rozs¹dni, by sprawdziæ stan karykla, którym
zamierza³ wzi¹æ udzia³ w wycigu.
I pan, i ja bymy to zrobili, gdyby to pan szykowa³ siê do udzia³u
w wycigu, wasza ksi¹¿êca moæ zapewni³ stajenny.
Wyszed³, by zaj¹æ siê swoimi obowi¹zkami, a Jane zauwa¿y³a, ¿e
ksi¹¿ê spogl¹da na ni¹ z chmurn¹ min¹.
Jeli zamierza pani zrobiæ u¿ytek z tych wszystkich banda¿y
powiedzia³ lepiej niech pani wybije to sobie z g³owy. Ani mi siê ni
przez najbli¿szy tydzieñ chodziæ z owiniêtymi rêkami.
Te obtarcia bêd¹ panu dokuczaæ, wasza ksi¹¿êca moæ ostrzeg³a.
Umiechn¹³ siê do niej ponuro i Jane z powrotem usiad³a na sto³ku.
Wiedzia³a, ¿e zajêty jest mylami o tym, co wydarzy³o siê rano, i niepo-
koi siê o bezpieczeñstwo swego brata. Ale nie mog³a d³u¿ej zwlekaæ.
Zamierzam opuciæ zaczê³a.
Jego umiech sta³ siê krzywy.
Pokój, Jane? przerwa³ jej. By odnieæ banda¿e? Bardzo s³usznie.
Nie odpowiedzia³a, tylko patrzy³a na niego. Wiedzia³a, ¿e doskonale
zdawa³ sobie sprawê z tego, co chcia³a powiedzieæ.
A wiêc postanowi³a mnie pani opuciæ? odezwa³ siê w koñcu.
Muszê odpar³a. Wie pan, ¿e muszê. Sam pan to powiedzia³
ostatniej nocy.
Ale nie dzi rano. ci¹gn¹³ brwi i poruszy³ palcami lewej rêki,
która by³a mniej poobcierana od prawej. Jane, dzi nie mam si³y sta-
wiaæ czo³a kolejnemu kryzysowi.
104
To nie jest ¿aden kryzys. Zosta³am tu zatrudniona na okrelony
czas i teraz przysz³a pora, ¿ebym siê po¿egna³a po otrzymaniu obieca-
nej zap³aty.
Byæ mo¿e nie staæ mnie, by ci dzisiaj zap³aciæ, Jane odrzek³.
Czy nie zgodzi³em siê wyp³aciæ pani ogromnej kwoty piêciuset funtów za
pani wieczorny wystêp? W¹tpiê, by Quincy trzyma³ tyle gotówki w domu.
Jane zamruga³a powiekami, ale nie uda³o jej siê powstrzymaæ ³ez,
które nabieg³y jej do oczu.
Proszê sobie z tego nie ¿artowaæ owiadczy³a. Muszê odejæ.
I to jeszcze dzi.
I dok¹d pani pójdzie? spyta³.
Pokrêci³a tylko g³ow¹.
Nie zostawiaj mnie, Jane poprosi³. Nie mogê pozwoliæ pani
odejæ. Nie widzi pani, ¿e potrzebna mi pielêgniarka? Wyci¹gn¹³ rêce
przed siebie. Jeszcze przynajmniej przez miesi¹c?
Znów pokrêci³a g³ow¹, a on patrzy³ na ni¹ zmru¿onymi oczami.
Dlaczego zale¿y pani na tym, ¿eby mnie zostawiæ? Czy okaza³em
siê a¿ takim tyranem, Jane? Czy traktowa³em pani¹ le? Zwraca³em siê
do pani arogancko?
Jeli chodzi o to ostatnie, to tak, wasza ksi¹¿êca moæ.
Ale robi³em to tylko dlatego, ¿e od najm³odszych lat by³em roz-
pieszczany i przymilano siê do mnie. Wie pani, ¿e nie chcia³em pani do-
kuczyæ. Zreszt¹ nigdy nie pozwoli³a siê pani zastraszyæ, Jane. To pani
terroryzowa³a mnie.
Umiechnê³a siê, ale w gruncie rzeczy mia³a ochotê siê rozp³akaæ.
Nie tylko ze wzglêdu na przera¿aj¹ce nieznane, które j¹ czeka³o, ale
z uwagi na to, co zostawi za sob¹, chocia¿ przez ca³y ranek stara³a siê
o tym nie myleæ.
Nie mo¿e pani tu zostaæ owiadczy³ niespodziewanie. Co do
tego jestemy zgodni. Po tym, co siê wydarzy³o ostatniego wieczoru, nie
ulega to w¹tpliwoci.
Kiwnê³a g³ow¹ i utkwi³a wzrok w swoich rêkach, z³o¿onych na kola-
nach. Jeli ³udzi³a siê nadziej¹, ¿e ksi¹¿ê spróbuje usilniej prosiæ j¹ o pozo-
stanie, a poobcierane rêce pos³u¿¹ mu za pretekst, to siê rozczarowa³a.
Ale mog³aby pani zamieszkaæ gdzie indziej oznajmi³ gdzie
moglibymy siê codziennie widywaæ z dala od wcibskich oczu i sko-
rych do plotek jêzyków beau monde. Co pani na to, Jane?
Wolno unios³a wzrok. Z ca³¹ pewnoci¹ dobrze zrozumia³a, co mia³ na
myli. Czego nie mog³a zrozumieæ, to w³asnej reakcji, a w³aciwie braku
jakiejkolwiek reakcji i wiêtego oburzenia. Swego pragnienia. Pokusy.
105
Patrzy³ na ni¹ bacznie pociemnia³ymi oczami.
Troszczy³bym siê o pani¹, Jane zapewni³. ¯y³aby pani w do-
statku. Mia³aby pani w³asny dom, s³u¿bê i powóz. Stroje i bi¿uteriê. Przy-
zwoit¹ pensjê. Pewn¹ swobodê. Z pewnoci¹ wiêksz¹ od tej, jak¹ ciesz¹
siê mê¿atki.
W zamian za to, ¿ebym zgodzi³a siê zostaæ pañsk¹ utrzymank¹
powiedzia³a cicho. Nie by³o to pytanie. Odpowied by³a a¿ nadto oczy-
wista.
Mam pewne dowiadczenie w tych sprawach oznajmi³. Z ra-
doci¹ wykorzysta³bym je, by sprawiæ pani przyjemnoæ. Jak pani widzi,
by³by to uczciwy uk³ad. Nie mo¿e pani z rêk¹ na sercu powiedzieæ, ¿e
nigdy nie myla³a pani o tym, by znaleæ siê ze mn¹ w sypialni, prawda?
¯e nigdy pani tego nie chcia³a? ¯e budzê w pani odrazê? Niech pani bê-
dzie szczera. Zorientujê siê, jeli mnie pani ok³amie.
Nie muszê k³amaæ owiadczy³a. Nie muszê w ogóle odpowia-
daæ. Bêdê mia³a piêæset funtów i moje wynagrodzenie za trzy tygodnie
pracy. Mogê udaæ siê dok¹d zechcê, i robiæ to, co chcê. Tyle pieniêdzy to
fortuna dla oszczêdnej osoby, wasza ksi¹¿êca moæ. Nie muszê godziæ
siê na pañsk¹ propozycjê.
Rozemia³ siê cicho.
Nie s¹dzê, Jane, ¿ebym by³ na tyle g³upi, by próbowaæ pani¹ do
czegokolwiek zmuszaæ odpar³. Nie uwodzê pani ani nie kuszê. Przed-
stawi³em propozycjê, mo¿e to pani nazwaæ interesem. Potrzebny pani
dom i ród³o dochodów poza tymi pieniêdzmi, które ju¿ pani ma. Po-
trzebne pani pewne poczucie bezpieczeñstwa i kto, przy kim nie myla-
³aby pani o swej samotnoci. Ostatecznie jest pani doros³¹ kobiet¹ i po-
ci¹gam pani¹ fizycznie. A ja potrzebujê utrzymanki. Przez zastraszaj¹co
d³ugi czas nie mia³em kobiety. Posun¹³em siê nawet do tego, ¿e przy³apu-
jê pielêgniarki przed drzwiami ich pokojów, kiedy je tam odprowadzam,
i kradnê im poca³unki. Potrzebujê kogo, kogo móg³bym odwiedzaæ
w wolnym czasie, kogo, kto zaspokaja³by moje potrzeby. Pani jest do
tego zdolna, Jane. Pragnê pani. I oczywicie dysponujê rodkami, by za-
pewniæ pani ¿ycie na odpowiednim poziomie.
I w ukryciu.
Jane znów spojrza³a na swoje rêce, ale w mylach rozwa¿a³a jego
propozycjê. Nie mog³a uwierzyæ, ¿e siê nad tym zastanawia, ale celowo
powstrzyma³a siê przed okazaniem oburzenia i przera¿enia.
Nawet zak³adaj¹c, ¿e nie zostanie schwytana, nigdy ju¿ nie bêdzie
mog³a byæ lady Sar¹ Illingsworth. Nigdy nie odziedziczy maj¹tku w dniu
ukoñczenia dwudziestu piêciu lat. Musi praktycznie myleæ o swojej
106
przysz³oci. Musi gdzie mieszkaæ, pracowaæ. Piêæset funtów nie wystar-
czy na zawsze nawet oszczêdnej osobie. Mog³a podj¹æ siê przyzwoitej
pracy nauczycielki, guwernantki czy damy do towarzystwa. Ale ¿eby
to by³o mo¿liwe, musi zg³osiæ siê do agencji, musi mieæ referencje i zary-
zykowaæ, ¿e kto j¹ zdemaskuje.
Istnia³o te¿ inne wyjcie zarabiaæ na ¿ycie prac¹ fizyczn¹. Albo
zostaæ utrzymank¹ ksiêcia Tresham.
No wiêc, Jane? spyta³ po d³ugiej ciszy, która zapad³a po jego
ostatnich s³owach. Co pani na to?
Westchnê³a g³êboko i spojrza³a na niego.
Nie bêdzie musia³a siê z nim rozstawaæ.
Bêdzie z nim ¿y³a. Bez lubu. Bêdzie jego kochank¹, utrzymank¹.
Co to za dom? spyta³a. I ile osób s³u¿by? Jak wysoka pensja?
I jak bêd¹ chronione moje interesy? Sk¹d mam mieæ pewnoæ, ¿e nie od-
prawi mnie pan, kiedy siê pan mn¹ znudzi?
Wolno rozchyli³ usta w umiechu.
To lubiê powiedzia³ cicho. Dziewczyna z charakterem.
Musimy zawrzeæ umowê oznajmi³a. Razem omówimy i usta-
limy jej warunki. Zostanie sporz¹dzona, przejrzana i podpisana przez obie
strony, nim zostanê pañsk¹ utrzymank¹. Do tego czasu nie mogê tu pozo-
staæ. Czy nale¿y pan do tych d¿entelmenów, którzy maj¹ drugi dom, spe-
cjalnie dla swych utrzymanek? Jeli tak, to przeniosê siê do niego. Gdy-
bymy nie doszli do porozumienia, wtedy oczywicie siê wyprowadzê.
Naturalnie, ¿e mam taki dom owiadczy³. W tej chwili stoi
pusty, jeli nie liczyæ dwóch osób s³u¿by. Zawiozê pani¹ tam póniej,
Jane, po powrocie Marsha z najwie¿szymi wiadomociami ze stajni bra-
ta. Muszê czym siê zaj¹æ, by wype³niæ czas, nim nadejd¹ wieci z Brigh-
ton. Omówimy warunki umowy jutro.
Doskonale. Wsta³a, wziê³a miednicê i banda¿e. Spakujê siê i bê-
dê gotowa do odjazdu, kiedy tylko mnie pan wezwie, wasza ksi¹¿êca moæ.
Odnoszê wra¿enie, ¿e bêdzie siê pani zawziêcie targowa³a ode-
zwa³ siê z udawan¹ potulnoci¹, kiedy by³a ju¿ przy drzwiach. Nigdy
wczeniej nie mia³em utrzymanki, która domaga³a siê pisemnej umowy.
Co oznacza, ¿e by³y g³upie stwierdzi³a. A ja jeszcze nie jestem
pañsk¹ utrzymank¹.
Kiedy zamknê³a drzwi, nie móg³ siê powstrzymaæ od miechu.
Opar³a siê o drzwi, dziêkuj¹c Bogu, ¿e nigdzie nie widaæ nikogo ze
s³u¿by. Nagle opuci³a j¹ ca³a odwaga i nogi siê pod ni¹ ugiê³y.
Co, na Boga, w³anie zrobi³a?
Na co przysta³a albo prawie przysta³a?
107
Spróbowa³a siê poczuæ oburzona propozycj¹ ksiêcia. Ale jedyne, co
naprawdê czu³a, to niewypowiedziana ulga, ¿e nie bêdzie musia³a siê
z nim dzi rozstaæ, by go ju¿ nigdy wiêcej nie zobaczyæ.
12
D
om nale¿a³ do niego od piêciu lat. Sta³ przy porz¹dnej ulicy w przy-
zwoitej czêci miasta. Ksi¹¿ê nie szczêdzi³ pieniêdzy na jego wykoñcze-
nie i umeblowanie. Zatrudni³ uczciwych, godnych zaufania s³u¿¹cych,
dwoje z nich od piêciu lat pracowa³o tutaj, dbaj¹c o dom nawet wówczas,
gdy nikt w nim nie mieszka³.
Jocelyn lubi³ ten dom. Zapewnia³ on wszystko, co potrzebne do za-
spokojenia potrzeb cia³a. A jednak gdy przekroczy³ jego próg razem z Ja-
ne Ingleby, ogarnê³o go dziwne skrêpowanie.
Chodzi³o nie tylko o dom, lecz o ca³y pomys³, by zosta³a jego utrzy-
mank¹. Pragn¹³ jej, tak. Chcia³ z ni¹ dzieliæ ³o¿e, jak z innymi kobietami.
Ale jako to, ¿e Jane Ingleby zosta³a jego utrzymank¹, nie wydawa³o mu
siê do koñca w³aciwe.
Jacobs zwróci³ siê do kamerdynera, który uk³oni³ siê z szacun-
kiem to jest panna Ingleby. Zamieszka tu przez pewien czas. Ty i pani
Jacobs bêdziecie s³uchaæ jej poleceñ.
Nawet jeli Jacobs by³ zdziwiony, ¿e jego pan wybra³ sobie kobietê
z ludu bo przecie¿ mia³a na sobie tani¹, szar¹ pelerynê i kapelusz, te
same, co w Hyde Parku mia³ zbyt du¿e dowiadczenie, by to okazaæ.
Postaramy siê zrobiæ wszystko, by mieszka³o siê pani wygodnie
powiedzia³, k³aniaj¹c siê jej.
Dziêkujê, panie Jacobs odpar³a i w³adczo skinê³a mu g³ow¹, za-
nim wycofa³ siê dyskretnie w g³¹b domu.
Naturalnie zatrudniê wiêcej s³u¿by powiedzia³ Jocelyn, ujmuj¹c
Jane pod ³okieæ, by oprowadziæ j¹ po domu. Czy mam wydaæ odpo-
wiednie polecenie, czy woli pani sama kierowaæ s³u¿b¹?
Na razie ani jedno, ani drugie owiadczy³a ch³odno, rozgl¹daj¹c
siê po salonie, wy³o¿onym lawendowym dywanem, z ró¿owymi drape-
riami i poduszkami ozdobionymi falbankami. Mo¿e nie zostanê tutaj
d³u¿ej ni¿ kilka dni. Nie doszlimy jeszcze do porozumienia.
Ale dojdziemy. Skierowa³ siê z ni¹ do jadalni. Przyjdê rano,
¿eby z pani¹ porozmawiaæ. Ale najpierw zabiorê pani¹ do pewnej znanej
108
mi krawcowej na Bond Street. Wemie miarê na nowe stroje, które bêd¹
pani potrzebne.
Dziêkujê, ale dopóki nie zostanê pañsk¹ utrzymank¹, bêdê chodzi-
³a w tym, co mam oznajmi³a, co go wcale nie zdziwi³o. Jeli dojdzie-
my do porozumienia w tej sprawie, wtedy mo¿e pan wezwaæ krawcow¹
tutaj, jeli pan sobie ¿yczy. Nie zamierzam bywaæ na Bond Street.
Poniewa¿ wyjdzie na jaw, ¿e jest pani moj¹ kochank¹? spyta³,
patrz¹c, jak przesuwa palcami po g³adkim blacie okr¹g³ego sto³u. Mo¿na
go by³o roz³o¿yæ, by pomieciæ wiêcej goci, ale jedz¹c sam na sam z uko-
chan¹, wola³ j¹ mieæ na wyci¹gniêcie rêki. Uwa¿a pani, ¿e to powód do
wstydu? Zapewniam pani¹, ¿e nie. Kurtyzany z najwy¿szych sfer, Jane,
s¹ traktowane niemal na równi z damami. A pod niektórymi wzglêdami
nawet lepiej. Czêsto maj¹ o wiele wiêksze wp³ywy. Bêdziesz siê cieszy³a
du¿ym powa¿aniem jako moja utrzymanka.
Jeli ni¹ zostanê, wasza ksi¹¿êca moæ, nie bêdê siê tego ani wsty-
dzi³a, ani tym szczyci³a odpar³a. Potraktujê to jako czysto praktyczne
rozwi¹zanie, daj¹ce mi sta³e zatrudnienie, zarówno korzystne finansowo,
jak i odpowiadaj¹ce mi.
Rozemia³ siê.
Odpowiadaj¹ce pani, Jane? spyta³. Wprawia mnie pani w za-
chwyt swoim entuzjazmem. Pójdziemy na górê?
Ciekaw by³, czy naprawdê jest taka obojêtna, jakby na to wskazywa-
³o jej zachowanie. Ale pamiêta³ ich poca³unki i wyci¹gn¹³ z nich w³asne
wnioski. Szczególnie wtedy, w pokoju muzycznym, w najmniejszym
stopniu nie by³a obojêtna. I nawet przed swoj¹ sypialni¹, po tym, jak za-
piewa³a dla jego goci, dostrzeg³ w niej pragnienie, które móg³ wyko-
rzystaæ, gdyby tylko zechcia³.
Wci¹¿ sta³ na progu sypialni. Jane, która wesz³a pierwsza, odwróci³a
siê w jego stronê.
Jeszcze dzi jedn¹ sprawê muszê postawiæ jasno powiedzia³a ze
splecionymi rêkami, z zadart¹ brod¹, jakby szykowa³a siê do walki, z wo-
jowniczym b³yskiem w oku. Jeli zdecydujê siê tu zamieszkaæ, wszyst-
ko w tym domu musi zostaæ zmienione.
Naprawdê? Uniós³ brwi, za³o¿y³ monokl i d³ugo rozgl¹da³ siê po
pokoju. Szerokie, mahoniowe ³ó¿ko z baldachimem i misternie rzebio-
nymi kolumnami nakryte by³o narzut¹ z jedwabnego brokatu w ró¿yczki,
takiego samego, z jakiego zrobiony by³ baldachim. Zas³ony w ³ó¿ku by³y
z ciê¿kiego, drogiego aksamitu, podobnie jak draperie w oknie. Na pod-
³odze le¿a³ gruby, miêkki dywan.
Wszystko to by³o w kolorze ciemnoszkar³atnym.
109
Naprawdê! odpar³a kategorycznie, nie kryj¹c pogardy. Ten
dom jest odra¿aj¹cy. To karykatura gniazdka mi³oci. Nie chcê spaæ
w tym pokoju nawet sama. A z ca³¹ pewnoci¹ nie z panem. Czu³abym
siê jak ladacznica.
Czasami trzeba by³o sprzeciwiæ siê Jane Ingleby. K³opot polega³ jed-
nak na tym, ¿e ksi¹¿ê nie by³ do tego przyzwyczajony, poniewa¿ do tej
pory nie by³o takiej potrzeby.
Uwa¿am za konieczne przypomnieæ pani, ¿e to nie mnie proponu-
je siê zatrudnienie powiedzia³, staj¹c w lekkim rozkroku. Splót³ rêce
z ty³u, staraj¹c siê przybraæ jak najgroniejszy wygl¹d. Z³o¿y³em pani
propozycjê, któr¹ mo¿e pani przyj¹æ albo odrzuciæ. Jest wiele kobiet, któ-
re chêtnie zajê³yby pani miejsce, gdyby tylko mia³y okazjê.
Pope³ni³am b³¹d, wasza ksi¹¿êca moæ przemówi³a po d³u¿szej
chwili milczenia. Przez ten czas musia³ siê bardzo pilnowaæ, by nie za-
cz¹æ nerwowo przestêpowaæ z nogi na nogê. Myla³am, ¿e mamy usta-
liæ warunki. Ale widzê, ¿e wróci³ pan do swojej miesznej pozy despo-
tycznego arystokraty, któremu nikt przy zdrowych zmys³ach nie mia³by
siê sprzeciwiæ. Lepiej niech pan da szansê innej. Wychodzê.
Zrobi³a krok w stronê drzwi. Tylko jeden. On sta³ bez ruchu na pro-
gu. Jeli zechce wyjæ, bêdzie musia³a przejæ po nim.
Co jest z³ego w tym domu? znów okaza³ siê na tyle s³aby, by
zapytaæ. Nigdy do tej pory nie s³ysza³em ¿adnej krytycznej uwagi na
jego temat.
Ale, prawdê mówi¹c, mia³a racjê. Poczu³ to, jak tylko wszed³ z ni¹
za próg. Zupe³nie, jakby znalaz³ siê w nieznanym miejscu i zobaczy³ je
po raz pierwszy. Ten dom po prostu nie pasowa³ do Jane.
Przychodz¹ mi do g³owy dwa s³owa, którymi mo¿na go okreliæ
powiedzia³a. Prawdopodobnie znalaz³abym znacznie wiêcej, gdybym
mia³a doæ czasu. Ale te, które nasunê³y mi siê od razu, to wulgarny
i pretensjonalny. A obu tych cech nie tolerujê.
Zacisn¹³ usta. Istotnie, te dwa s³owa idealnie opisywa³y dom. Oczy-
wicie zaprojektowa³ salon tak, by odpowiada³ gustom kobiet, nie jego
w³asnemu. Albo temu, co wyobra¿a³ sobie, ¿e jest w gucie kobiet. Effie
zawsze czu³a siê tu bardzo dobrze. Podobnie Lisa, i Marie, i Bridget.
A sypialnia? Có¿, w blasku wiec koloryt pokoju przyczynia³ siê do wzro-
stu po¿¹dania. Dominuj¹ce czerwienie wspaniale kontrastowa³y z barw¹
obna¿onego cia³a kobiecego.
To jeden z moich pierwszych warunków oznajmi³a. Ten pokój
i salon maj¹ byæ urz¹dzone zgodnie z moimi poleceniami. Ten punkt nie
podlega dyskusji.
110
Jeden z warunków? Uniós³ brwi. Proszê mi powiedzieæ, Jane,
czy bêdzie mi wolno umieciæ kilka w³asnych warunków w tym naszym
wspólnym kontrakcie? Czy te¿ mam byæ pani niewolnikiem? Chcia³bym
to wiedzieæ. Prawdê mówi¹c, perspektywa zostania niewolnikiem trochê
mnie poci¹ga. Czy przewiduje pani ³añcuchy i pejcze? Umiechn¹³ siê.
Nie odpowiedzia³a umiechem.
Kontrakt to dwustronna umowa. Wiem, ¿e przy pewnych sprawach
bêdzie siê pan upiera³. Jak nieograniczony dostêp do mojego do mo-
ich
Wdziêków? podpowiedzia³, kiedy siê zaj¹knê³a.
Tak. Energicznie kiwnê³a g³ow¹.
Nieograniczony dostêp. Przygl¹da³ jej siê bacznie i z zadowole-
niem stwierdzi³, ¿e rumieñce na jej policzkach nie maj¹ nic wspólnego
z czerwieni¹ pokoju. Nawet, jeli nie bêdzie mia³a pani ochoty? Nawet,
kiedy bêdzie pani cierpia³a na ból g³owy albo inn¹ kobiec¹ przypad³oæ?
Zgodzi siê pani na pimie byæ mêczennic¹, nawet jeli siê oka¿e, ¿e moje
apetyty s¹ nienasycone?
Zastanawia³a siê przez chwilê.
Przypuszczam, ¿e to by³oby zrozumia³e ¿¹danie z pañskiej strony,
wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a. Ostatecznie do tego s³u¿¹ utrzy-
manki.
Bzdura! Jeli z takim nastawieniem podchodzi pani do naszego
zwi¹zku, Jane, to uprzejmie dziêkujê. Nie chcê mieæ niewolnicy, która
bêdzie mi powolna zawsze, gdy nie bêdê móg³ zapanowaæ nad swym
popêdem. W tym celu mogê skorzystaæ z us³ug jednego z licznych bur-
deli. Chcê kogo, przy kim móg³bym odpocz¹æ. Kogo, z kim mogê za-
znaæ najwiêkszej rozkoszy. Kogo, komu te¿ mogê sprawiæ przyjemnoæ.
Zarumieni³a siê jeszcze bardziej, ale nadal sta³a wyprostowana, z za-
dart¹ brod¹.
A jeli przyjdzie tu pan przez dziesiêæ dni z rzêdu i za ka¿dym
razem powiem nie?
Wtedy uznam, ¿e do niczego siê nie nadajê. Prawdopodobnie wró-
cê do domu i strzelê sobie w ³eb.
Nagle siê rozemia³a. Wygl¹da³a tak licznie ze swymi z³otymi w³o-
sami poród tych czerwieni, ¿e a¿ zapar³o mu dech.
To absurdalne!
Jeli przez dziesiêæ dni z rzêdu mê¿czyzna nie potrafi nak³oniæ
kochanki, by posz³a z nim do sypialni powiedzia³ potulnie to równie
dobrze mo¿e umrzeæ, Jane. Po co ma d³u¿ej ¿yæ, jeli straci swój mêski
powab?
111
Przechyli³a g³owê na bok i przyjrza³a mu siê bacznie.
¯artuje pan ze mnie. Ale jest pan te¿ na po³y powa¿ny. Bycie mê¿-
czyzn¹ jest dla pana bardzo wa¿ne, prawda?
A bycie kobiet¹ nie jest wa¿ne dla pani?
Zastanowi³a siê nad odpowiedzi¹. Ju¿ wczeniej zauwa¿y³, ¿e nie
zawsze mówi to od razu, co jej przyjdzie do g³owy.
Dla mnie wa¿ne jest bycie sob¹. A poniewa¿ jestem kobiet¹, to
przypuszczam, ¿e wa¿ne jest dla mnie równie¿ bycie kobiet¹. Ale nie
stworzy³am sobie w wyobrani obrazu idealnej kobiety, tego, czego inni
szukaj¹ we mnie, poniewa¿ jestem kobiet¹. Nie wzorujê niewolniczo
mojego wygl¹du ani zachowania na jakim ideale. Przede wszystkim
muszê byæ wierna sobie.
Nagle Jocelyna ogarnê³o rozbawienie.
Jeszcze nigdy nie sta³em na progu tego pokoju powiedzia³ da-
leko od kobiety i nie roztrz¹sa³em z ni¹ kwestii dotycz¹cych natury p³ci.
Wie pani, ¿e do tej pory powinnimy ju¿ wprowadziæ w ¿ycie nasz za-
miar ustanowienia szczególnych stosunków miêdzy nami. Powinnimy
le¿eæ wyczerpani, nadzy i wzajemnie zaspokojeni na tym ³ó¿ku.
Tym razem zaczerwieni³a siê a¿ po nasadê w³osów.
Spodziewa³ siê pan, ¿e gdy ju¿ tu przyjadê, ulegnê pañskiemu
zniewalaj¹cemu urokowi i magii tego miejsca? zapyta³a.
W³anie tego siê spodziewa³ albo przynajmniej mia³ na to cich¹
nadziejê.
Domylam siê odpar³ z westchnieniem ¿e nie pozwoli mi siê
pani tkn¹æ palcem, dopóki ten pokój nie bêdzie wygl¹da³ jak klasztorna
cela. Dalej wiêc, Jane. Proszê wydaæ odpowiednie polecenia Jacobsowi.
Mo¿e pani zrobiæ z moim domem, co pani chce. Ja wywi¹¿ê siê z tego, co
nale¿y do mnie, i bêdê p³aci³ rachunki. Czy mo¿emy teraz zejæ na dó³?
Zapewne pani Jacobs ju¿ przygotowa³a podwieczorek i nie mo¿e siê do-
czekaæ, kiedy pani¹ zobaczy.
Niech przyniesie podwieczorek do jadalni powiedzia³a Jane,
mijaj¹c go w progu, kiedy w koñcu usun¹³ siê na bok.
Gdzie bêdzie pani dzisiaj spa³a? spyta³, schodz¹c za ni¹. Na
stole w jadalni?
Co sobie znajdê. Nie musi sobie pan tym zaprz¹taæ g³owy, wasza
ksi¹¿êca moæ.
Godzinê póniej wyszed³, wspieraj¹c siê na lasce bolenie otart¹
rêk¹, wczeniej odprawiwszy ekwipa¿. Chcia³ jak najszybciej wys³uchaæ
relacji Marsha z wyprawy do stajni Ferdynanda. Byæ mo¿e oka¿e siê nie-
mo¿liwe udowodnienie, ¿e który z braci Forbesów mia³ dostêp do karykla,
112
ale wystarczy, jeli nie da siê wykluczyæ ewentualnoci, ¿e który z nich
przy³o¿y³ rêkê do uszkodzenia osi karykla jego brata.
Wtedy bêd¹ mieli do czynienia z ksiêciem Tresham.
Ciekaw by³, czy s¹ ju¿ jakie wieci o wyniku wycigu, ale ze zdu-
mieniem stwierdzi³, ¿e martwi siê jedynie o to, czy Ferdynand bezpiecz-
nie dotar³ do Brighton.
Chyba nie powinien proponowaæ Jane Ingleby, by zosta³a jego utrzy-
mank¹. W tym pomyle by³o co okropnie niew³aciwego.
A jednak pragn¹³ jej.
Dlaczego, do diab³a, nie mog³a tamtego ranka przejæ cichutko przez
Hyde Park? Tak zrobi³aby ka¿da przyzwoita kobieta.
Gdyby jej nigdy nie zobaczy³, nie mia³by teraz dziwnego wra¿enia,
¿e albo on, albo jego wiat stan¹³ na g³owie.
Tej nocy spa³a na kanapie w salonie. Kolory, falbanki i ozdóbki by³y
w okropnie z³ym gucie, ale nie by³ to tak wulgarny pokój, jak sypialnia.
Kiedy rozmawiali w niej po po³udniu, ujrza³a oczami duszy, jak le¿y
spleciona z nim na ³ó¿ku wród szkar³atnych jedwabi. Nie wiedzia³a, jak
to jest, kiedy odczuwa siê pe³n¹ ¿¹dzê, ale chyba musia³o przypominaæ
to, co wtedy poczu³a. To, na co siê zgodzi³a albo zamierza³a siê zgo-
dziæ sta³o siê dla niej przeraliwie realne.
Jak mo¿e zostaæ jego kochank¹? pyta³a sam¹ siebie, siedz¹c na
kanapie przed zaniêciem. Przecie¿ nie zdobêdzie siê na to, jeli nie po-
czuje czego do niego jako mê¿czyzny. A czy czu³a? Nie kocha³a go
by³by to ca³kowity brak rozwagi. Ale czy go lubi³a? Czu³a do niego ja-
kie przywi¹zanie? Szacunek?
Pomyla³a o niekoñcz¹cych siê utarczkach s³ownych i umiechnê-
³a siê. By³ wynios³ym, irytuj¹cym tyranem, ale odnios³a wra¿enie, ¿e lu-
bi³ sposób, w jaki mu siê sprzeciwia³a. I szanowa³ jej zdanie, nawet jeli
nigdy otwarcie siê do tego nie przyzna³. Wystarczaj¹cym tego dowodem
by³o to, ¿e dzi w nocy by³a tu sama, ich zwi¹zek nie zosta³ skonsumowa-
ny. I jeszcze to godne podziwu poczucie honoru. Wola³ przyj¹æ wyzwa-
nie lorda Olivera, ni¿ zarzuciæ k³amstwo lady Oliver.
Jane westchnê³a. Tak, lubi³a go. No i by³a jeszcze druga, bardziej arty-
styczna, bardziej wra¿liwa strona jego natury, któr¹ pozna³a owej nocy
w pokoju muzycznym. I jego inteligencja. I poczucie humoru. Takie fa-
scynuj¹ce cechy charakteru, które starannie ukrywa³ przed wiatem.
I ich wzajemne po¿¹danie, bo nie mia³a w¹tpliwoci, ¿e jest wzajem-
ne. Gdyby by³a dla niego pierwsz¹ lepsz¹ z brzegu, ewentualn¹ utrzy-
113
mank¹, odes³a³by j¹, gdy tylko wspomnia³a o umowie. Musi jednak pa-
miêtaæ zawsze, dopóki bêdzie trwa³ ich zwi¹zek ¿e on czuje tylko
namiêtnoæ. Poci¹g p³ciowy. Nigdy nie wolno jej wzi¹æ uczuæ ksiêcia
Tresham za mi³oæ.
Nie bêdzie ³atwo byæ jego kochank¹.
Jane spa³a na kanapie i ni³a o Charlesie, swym najbli¿szym przyja-
cielu i adoratorze, jak o kim z innego wiata. Siedzia³ z ni¹ w Candle-
ford w altance, poroniêtej ró¿ami, i opowiada³ jej o dziecku swej siostry
i o tym, jak urz¹dz¹ pokój dziecinny w swym domu, kiedy Jane, ukoñ-
czywszy dwadziecia piêæ lat, bêdzie mog³a polubiæ tego, kogo zechce.
Obudzi³a siê z mokrymi policzkami. Stara³a siê nie myleæ o Charle-
sie, odk¹d uciek³a z domu. A¿ nadto dobrze jej siê to uda³o. Dlaczego nie
przysz³o jej do g³owy, by pojechaæ do niego teraz, kiedy mia³a pieni¹dze
na podró¿? Czy wci¹¿ by³ u swej siostry w Somersetshire? Czy wróci³ do
Kornwalii? Znalaz³aby sposób, by dotrzeæ do niego i nie zostaæ z³apana.
Z pewnoci¹ wiedzia³by, co zrobiæ, jak j¹ chroniæ, jak j¹ ukryæ w razie
koniecznoci. A najwa¿niejsze, ¿e uwierzy³by w jej opowieæ. Wiedzia³,
jak bardzo nowemu hrabiemu Durbury zale¿a³o na tym, by polubi³a jego
syna. Wiedzia³, jak nieobliczalny potrafi byæ Sidney, szczególnie kiedy
sobie popije.
I nadal mog³a to zrobiæ. Wczoraj, nim opuci³a Dudley House, dosta-
³a pieni¹dze. Nie zosta³a jeszcze kochank¹ ksiêcia. Mo¿e wyjechaæ, nim
ksi¹¿ê tu wróci, i unikn¹æ koniecznoci powiêcenia swej cnoty.
Sama myl o byciu czyj¹ kochank¹ kilka tygodni temu z pewnoci¹
wywo³a³aby u niej atak waporów. Teraz zdumiewaj¹co niechêtnie myla-
³a o uczciwym rozwi¹zaniu.
A wszystko przez to, ¿e nie kocha³a Charlesa. W ka¿dym razie nie
tak, jak kobieta powinna kochaæ swego mê¿a. Nie tak, jak mama kocha³a
tatê. I zawsze o tym wiedzia³a, ale te¿ zawsze chcia³a pokochaæ Charlesa,
bo go lubi³a, a on j¹ darzy³ mi³oci¹.
Gdyby teraz do niego pojecha³a, gdyby w jaki sposób uda³o mu siê
wyrwaæ j¹ z matni, w której siê znalaz³a, by³aby mu zobowi¹zana do koñ-
ca ¿ycia. Kilka tygodni temu nie mia³aby nic przeciwko temu. Wystar-
czy³yby przyjañ i sympatia.
Teraz ju¿ nie.
Czy to znaczy, ¿e woli byæ utrzymank¹ ksiêcia ni¿ ¿on¹ Charlesa?
Na to pytanie Jane nie potrafi³a udzieliæ sobie zadowalaj¹cej odpo-
wiedzi przed przybyciem ksiêcia, nazajutrz pónym rankiem. By³o to
pytanie, na które odpowied pozna³a, kiedy us³ysza³a pukanie i otwo-
rzywszy drzwi salonu, zobaczy³a go, jak wchodzi do rodka i podaje
8 Pojedynek
114
kapelusz, rêkawiczki i laskê panu Jacobsowi. Wniós³ ze sob¹ energiê,
niecierpliwoæ i mêskoæ i Jane zrozumia³a, ¿e za nim têskni³a.
Jane. Podszed³ do niej i razem poszli do salonu. Ferdynand
wygra³. Zaledwie o d³ugoæ koñskiego ³ba. By³ o ca³¹ d³ugoæ z ty³u, kie-
dy zbli¿ali siê do ostatniego zakrêtu, ale przyspieszy³ na wira¿u i wzi¹³
Berriwethera przez zaskoczenie. Wpadli do Brighton niemal ³eb w ³eb.
Ale Ferdynand wygra³ i trzy czwarte cz³onków klubu Whitea pogr¹¿y³o
siê w ¿a³obie.
A wiêc nic mu siê nie sta³o? Cieszê siê. Mog³a mu powiedzieæ,
¿e takie wycigi uwa¿a³a za g³upie, ale ksi¹¿ê by³ zadowolony, a ona
naprawdê siê cieszy³a. Lord Ferdynand Dudley by³ przecie¿ sympatycz-
nym, czaruj¹cym m³odzieñcem.
Nie. Nic mu siê nie sta³o. Nagle zmarszczy³ czo³o. Ale nie do-
biera sobie m¹drze s³u¿¹cych. Ma pokojowca, który nie uwzglêdnia fak-
tu, ¿e mê¿czyzna czasem bez uprzedzenia odwraca g³owê, kiedy jest go-
lony. I stajennego, który na dzieñ przed wycigiem wpuszcza do stajni
i powozowni pó³ wiata, aby wszyscy mogli podziwiaæ karykiel i konie
jego pana. Nie sposób dowieæ, kto do³o¿y³ tylu starañ, by Ferdynand
zgin¹³ podczas wycigu.
Ale podejrzewa pan sir Anthonyego Forbesa albo jednego z jego
braci? spyta³a. Usiad³a na kanapie, a on zaj¹³ miejsce obok niej.
To co wiêcej ni¿ podejrzenie. Rozejrza³ siê po pokoju. To ich
sposób postêpowania. Ja zrobi³em co ich siostrze, oni zrobi¹ co moje-
mu bratu. Oczywicie po¿a³uj¹ tego. Rozprawiê siê z nimi. Co pani zro-
bi³a z tym pokojem?
Z ulg¹ przyjê³a zmianê tematu rozmowy.
Usunê³am parê rzeczy powiedzia³a. Wszystkie poduszki i nie-
które bibeloty. Chcê przeprowadziæ znaczne zmiany zarówno tutaj, jak
i w sypialni. Nic ekstrawaganckiego, ale i tak poci¹gnie to za sob¹ znacz-
ne koszty.
Quincy zadba, ¿eby rachunki by³y regulowane owiadczy³ ksi¹-
¿ê, lekcewa¿¹co machn¹wszy rêk¹. Ale jak d³ugo to potrwa, Jane? Od-
noszê wra¿enie, ¿e nie wpuci mnie pani do sypialni, dopóki wszystko
nie bêdzie urz¹dzone zgodnie z pani gustem. Czy siê mylê?
Nie odpar³a, maj¹c nadziejê, ¿e zabrzmia³o to wystarczaj¹co kate-
gorycznie. Kiedy ju¿ wydam polecenia, tydzieñ powinien wystarczyæ.
Rozmawia³am z panem Jacobsem. Mówi, ¿e gdy tylko wymieni pana na-
zwisko, dostawcy bêd¹ stawaæ na g³owie, by wszystko zrobiæ na czas.
Ksi¹¿ê nie odpowiedzia³. Widocznie to zjawisko nie by³o dla niego
niespodziank¹.
115
W takim razie porozmawiajmy o umowie zaproponowa³. Poza
carte blanche na kompletne zrujnowanie i przebudowê mojego domu, ja-
kie s¹ pani ¿¹dania, Jane? Zap³acê pani miesiêczn¹ pensjê piêæ razy wy-
¿sz¹ od tej, jak¹ dostawa³a pani, bêd¹c moj¹ pielêgniark¹. Bêdzie pani
mia³a w³asny powóz i tyle s³u¿by, ile uzna pani za stosowne. Mo¿e pani
stroiæ siê tak wytwornie, jak tylko pani zechce, kupowaæ wszelkie dodat-
ki, a rachunki wysy³aæ bezporednio mnie. Nie posk¹piê pani bi¿uterii,
chocia¿ tê wola³bym kupowaæ sam. Wezmê na siebie pe³n¹ odpowiedzial-
noæ za utrzymanie i przysz³oæ dzieci, bêd¹cych owocem naszego zwi¹z-
ku. Czy co pomin¹³em?
Nagle Jane zrobi³o siê zimno. Jej w³asna naiwnoæ niemal j¹ za¿eno-
wa³a.
Ile dzieci ju¿ pan ma? Nie pomyla³a o tym, ¿e mo¿e zajæ w ci¹-
¿ê.
Uniós³ brwi.
Zawsze mo¿na liczyæ na pani¹, Jane. Zadaje pani pytanie, jakiego
nigdy siê nie zadaje powiedzia³. Nie mam dzieci. Wiêkszoæ kobiet,
które w ten sposób zarabiaj¹ na ¿ycie, wiedz¹, jak siê zabezpieczyæ przed
niechcian¹ ci¹¿¹. Jest pani dziewic¹, prawda?
Wymaga³o od niej sporego hartu ducha, by wytrzymaæ jego spojrze-
nie. ¯a³owa³a, ¿e nie mo¿e tak samo panowaæ nad swymi rumieñcami.
Tak. Siedzia³a z zadart¹ brod¹. Jest jeden wydatek, którego
mo¿e sobie pan oszczêdziæ. Nie potrzebujê powozu.
Dlaczego? Po³o¿y³ jedn¹ rêkê na oparciu kanapy i przysun¹³ do
ust d³oñ, zaciniêt¹ w piêæ. Nie odrywa³ od Jane ciemnych oczu. Bê-
dzie pani musia³a robiæ zakupy i wychodziæ z domu, by siê rozerwaæ.
By³oby niem¹dre liczyæ na to, ¿e bêdê pani zawsze towarzyszy³. Zakupy
mnie nudz¹. Kiedy siê tu pojawiê, bêdê raczej pragn¹³ pójæ z pani¹ do
sypialni, ni¿ zabraæ pani¹ na przeja¿d¿kê.
S³u¿¹cy mog¹ kupowaæ jedzenie powiedzia³a. A jeli nie po-
dobaj¹ siê panu moje stroje, mo¿e pan przys³aæ krawcow¹ tutaj. Nie za-
mierzam opuszczaæ domu.
A wiêc tak wstydzi siê pani tego, co zamierza robiæ? Naprawdê uwa-
¿a pani, ¿e ju¿ nigdy nie bêdzie pani mog³a pokazaæ wiatu swej twarzy?
Odpowiedzia³a na to pytanie wczoraj. Pomyla³a jednak, ¿e dobrze
by by³o, gdyby jej uwierzy³. Dziwne, ale nie by³a to prawda. Musi zarz¹-
dzaæ interesami i zachowaæ kontrolê mo¿liwie najlepiej.
Przez jaki czas siê nie odzywa³. W pokoju zaleg³a cisza, patrzy³ na
ni¹ w zamyleniu, a ona nie odwraca³a wzroku, chocia¿ odczuwa³a skrê-
powanie.
116
Istnieje inne wyjcie powiedzia³ w koñcu. Przyniesie ono pani
s³awê, maj¹tek i wielkie powa¿anie, Jane. Oszczêdzi pani upokorzenia,
zwi¹zanego z dzieleniem ³o¿a z rozpustnikiem.
Nie uwa¿am tego za upokarzaj¹ce owiadczy³a.
Nie? Uj¹³ j¹ woln¹ rêk¹ pod brodê. Lekko przesun¹³ palcem po
jej ustach. Nie obracam siê w zamkniêtym krêgu mi³oników wysokiej
kultury, ale przypuszczam, ¿e moje s³owo prawie wszêdzie siê liczy.
Mogê pani¹ przedstawiæ lordowi Heathow albo hrabiemu Raymore,
dwóm najwiêkszym mecenasom sztuki. Jestem g³êboko przekonany, ¿e
gdyby który z nich us³ysza³ pani g³os, droga do s³awy stanê³aby przed
pani¹ otworem. Wspaniale pani piewa. I wtedy nie by³bym pani potrzeb-
ny.
Patrzy³a na niego zaskoczona. Pragn¹³ jej co do tego nie mia³a
w¹tpliwoci. Ale by³ gotowy z niej zrezygnowaæ? Nawet pomóc jej
w uniezale¿nieniu siê od niego? Zupe³nie niewiadomie rozchyli³a usta
i dotknê³a czubkiem jêzyka jego palca.
Ich spojrzenia spotka³y siê. I nagle poczu³a po¿¹danie. Nie zamie-
rza³a sprowokowaæ takiej chwili. Przypuszcza³a, ¿e on te¿ nie.
Nie interesuje mnie kariera piewaczki powiedzia³a.
By³a to prawda, nie powinna igraæ z niebezpieczeñstwem, znów po-
kazuj¹c siê publicznie. Nie chcia³a zarabiaæ na ¿ycie piewem. Chcia³a
nim sprawiaæ przyjemnoæ ludziom bliskim. Nie pragnê³a s³awy.
Pochyli³ siê i poca³owa³ j¹ mocno.
Ale chce pani zostaæ moj¹ kochank¹? spyta³. Na ustalonych
przez pani¹ warunkach? Jakie one s¹? Czego pani ¿¹da poza tym, co ju¿
zaproponowa³em?
Bezpieczeñstwa odpowiedzia³a. Chcê, by p³aci³ mi pan pensjê
do dnia moich dwudziestych pi¹tych urodzin, nawet jeli wczeniej prze-
stanê byæ pana utrzymank¹. Oczywicie pod warunkiem, ¿e to nie ja ze-
rwê umowê. À propos, mam teraz dwadziecia lat.
Czyli przez piêæ lat stwierdzi³. A jak siê bêdzie pani utrzymy-
wa³a póniej, Jane?
Nie wiedzia³a. Powinna odziedziczyæ to wszystko z maj¹tku ojca, co
nie wchodzi³o w sk³ad ordynacji, ale mo¿e ju¿ nigdy nie bêdzie mog³a
rociæ praw do spadku. Nie przestanie byæ wyjêt¹ spod prawa, kiedy osi¹-
gnie magiczny wiek dwudziestu piêciu lat.
Pokrêci³a g³ow¹.
Mo¿e nigdy siê pani¹ nie znudzê, Jane.
Nonsens! Naturalnie, ¿e siê pan znudzi. I to na d³ugo, nim minie
cztery i pó³ roku. Dlatego muszê zadbaæ o swoj¹ przysz³oæ.
117
Umiechn¹³ siê do niej. Nie robi³ tego zbyt czêsto, ale dla spokoju jej
umys³u a¿ nazbyt czêsto. Ciekawa by³a, czy zdawa³ sobie sprawê z uroku
swego umiechu.
A wiêc dobrze zgodzi³ siê. Zapiszemy to w umowie. Pensja do
dnia pani dwudziestych pi¹tych urodzin, chyba ¿e zechcê zatrzymaæ pa-
ni¹ d³u¿ej. Jeszcze co?
Pokrêci³a g³ow¹.
A jakie s¹ pañskie warunki? spyta³a go. Ustalilimy, co pan
zrobi dla mnie. Co ja mam zrobiæ dla pana?
Wzruszy³ ramionami.
Czekaæ tu na mnie powiedzia³. Obcowaæ ze mn¹ cielenie
zawsze, kiedy uda mi siê nak³oniæ pani¹, by pragnê³a pani tego tak samo,
jak ja. To wszystko, Jane. Wie pani, ¿e nie istniej¹ ¿adne przepisy, re-
guluj¹ce stosunki miêdzy mê¿czyzn¹ a jego kochank¹. Nawet nie bêdê
próbowa³ nalegaæ, ¿eby by³a mi pani pos³uszna i podporz¹dkowa³a siê
mojej woli. Nie zdo³a³aby pani dotrzymaæ takiej obietnicy, nawet gdy-
by uda³o mi siê pani¹ nak³oniæ do jej z³o¿enia. I mo¿e mnie pani uznaæ
za skoñczonego g³upca, ¿e otwarcie siê do tego przyznajê, ale podejrze-
wam, ¿e w³anie pani zuchwa³oæ tak mnie poci¹ga. Czy mam kazaæ
Quincyemu sporz¹dziæ umowê i przynieæ j¹ tutaj do przestudiowa-
nia? Wyobra¿am sobie, ¿e to polecenie wielce go ubawi. Nie przyniosê
umowy sam, Jane. Nie przyjdê tu, dopóki pani po mnie nie przyle.
Kiedy otrzymam od pani wiadomoæ, uznam, ¿e sypialnia na górze jest
gotowa do wykorzystania.
Znakomicie, wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a, kiedy wsta³.
Równie¿ wsta³a. Tydzieñ wyda³ jej siê ca³¹ wiecznoci¹.
Uj¹³ jej twarz w obie rêce.
To te¿ bêdzie siê musia³o zmieniæ, Jane. Nie mogê pozwoliæ, ¿eby
mówi³a pani do mnie wasza ksi¹¿êca moæ, kiedy bêdziemy w ³ó¿ku.
Mam na imiê Jocelyn.
Nie zna³a tego imienia. Nikt nigdy w jej obecnoci nie zwraca³ siê
tak do niego.
Jocelyn powiedzia³a cicho.
Jego ciemne oczy zazwyczaj by³y twarde i nieprzeniknione. Nie
mo¿na by³o w nich ujrzeæ wiêcej, ni¿ gotów by³ ujawniæ a podejrzewa-
³a, ¿e ujawnia³ bardzo ma³o. Ale przez chwilê, kiedy wymówi³a imiê ksiê-
cia, Jane odnios³a wra¿enie, ¿e co zmieni³o siê w jego spojrzeniu i uto-
nê³a w jego oczach.
Tylko przez chwilê.
Opuci³ rêce i odwróci³ siê w stronê drzwi.
118
Jeden tydzieñ powtórzy³. Jeli do tej pory nie zostanie ukoñ-
czony remont, Jane, spadnie kilka g³ów. Ostrze¿e pani wszystkich za-
trudnionych rzemielników?
Tak, wasza ksi¹¿êca moæ odpar³a. Jocelynie.
Spojrza³ na ni¹ przez ramiê i otworzy³ usta, ¿eby co powiedzieæ.
Ale rozmyli³ siê i bez s³owa wyszed³ z pokoju.
13
W
ielu znajomych Micka Bodena zazdroci³o mu pracy. Detektywi
z Bow Street cieszyli siê szacunkiem. Powszechnie uwa¿ano, ¿e Mick
przez ca³y dzieñ ugania siê za wszystkimi londyñskimi i po³ow¹ angiel-
skich przestêpców, a potem odstawia ich do najbli¿szego sêdziego poko-
ju, gdzie zostaje im wymierzona zas³u¿ona kara za ich haniebne czyny.
Uwa¿ano jego ¿ycie za jeden niekoñcz¹cy siê ci¹g sukcesów i niebez-
piecznych przygód.
W rzeczywistoci praca Micka by³a rutynowa i doæ nudna. Czasami
siê zastanawia³, dlaczego nie zosta³ dokerem albo zamiataczem ulic. Te-
raz te¿ nasz³y go takie myli. Lady Sara Illingsworth, kobieta zaledwie
dwudziestoletnia, która dorasta³a na wsi i przypuszczalnie nie zna³a mia-
sta, nadal by³a nieuchwytna. W ci¹gu niemal miesi¹ca poszukiwañ nie
trafi³ na jej lad, nie licz¹c tych, które zostawi³a podczas kilku pierw-
szych dni pobytu w Londynie.
Hrabia Durbury upiera³ siê, ¿e dziewczyna jest w stolicy. Utrzymy-
wa³, ¿e nie mia³a dok¹d pójæ, poniewa¿ nie ma przyjació³ ani krewnych
poza dawn¹ s¹siadk¹, obecnie mieszkaj¹c¹ razem z mê¿em w hrabstwie
Somerset. Ale tam jej nie by³o.
Mickowi co mówi³o, ¿e hrabia ma racjê. Musia³a byæ gdzie tu. Ale
nie pojawi³a siê ponownie w domu lady Webb, chocia¿ baronowa wróci³a
do miasta. Nie skontaktowa³a siê ani z plenipotentem swego zmar³ego ojca,
ani obecnego hrabiego. Jeli szasta³a pieniêdzmi, nie wydawa³a ich w ¿ad-
nym z eleganckich sklepów. Jeli próbowa³a sprzedawaæ albo zastawiæ
skradzion¹ bi¿uteriê, nie zrobi³a tego w ¿adnym z punktów, które Mick
zna³ a szczyci³ siê tym, ¿e zna wszystkie. Jeli próbowa³a wynaj¹æ przy-
zwoite pokoje w porz¹dnej czêci miasta, nie trafi³a do ¿adnego z pensjo-
natów, do których niestrudzenie puka³ on i jego pomocnicy. Nie szuka³a
zatrudnienia w ¿adnym z domów, gdzie o ni¹ pyta³ a wypytywa³ o ni¹
119
wszêdzie poza najokazalszymi rezydencjami w Mayfair. Doszed³ do wnio-
sku, ¿e nie by³a na tyle lekkomylna, by zg³osiæ siê do którego z nich.
W ¿adnym biurze porednictwa pracy nie znano nikogo, kto pos³ugiwa³by
siê jednym z nazwisk, jakimi wed³ug Micka mog³a siê pos³ugiwaæ. Nikt
nie pamiêta³ wysokiej, szczup³ej, jasnow³osej, urodziwej panny.
A zatem znów nie mia³ nic do przekazania hrabiemu Durbury. To
by³o przygnêbiaj¹ce. Wystarczaj¹co przygnêbiaj¹ce, by zacz¹æ siê po-
wa¿nie zastanawiaæ nad zmian¹ pracy. Albo zaci¹æ siê w lepym uporze
i nie pozwoliæ, by jaka prosta dziewczyna zagra³a mu na nosie.
Nie zatrudni³a siê nigdzie powiedzia³ z przekonaniem zirytowa-
nemu i czerwonemu na twarzy hrabiemu, niew¹tpliwie myl¹cemu o po-
kanym rachunku, jaki musia³ zap³aciæ za miesi¹c pobytu w hotelu Pulte-
ney. Nie szuka³aby pracy jako guwernantka czy dama do towarzystwa,
bo grozi³oby jej zdemaskowanie. Z tego samego powodu nie zatrudni³a-
by siê jako ekspedientka w sklepie. Musia³aby poszukaæ sobie takiego
zajêcia, gdzie nikt by jej nie widzia³. W jakiej pracowni. Mo¿e u kraw-
cowej albo modystki.
Je¿eli w ogóle pracowa³a. Hrabia nigdy mu nie powiedzia³, ile do-
k³adnie pieniêdzy ukrad³a. Mick zaczyna³ podejrzewaæ, ¿e nie mog³a to
byæ du¿a kwota. W ka¿dym razie nie taka, by mog³a ¿yæ na odpowiedniej
stopie. Z ca³¹ pewnoci¹ m³oda, niedowiadczona dziewczyna pope³ni³a-
by jaki b³¹d, gdyby dysponowa³a ogromnym maj¹tkiem, który kusi³by
j¹ do nierozs¹dnych posuniêæ.
W takim razie na co czekacie? spyta³ ch³odno hrabia. Dlacze-
go nie przeszukujecie wszystkich pracowni w Londynie? Czy¿by znako-
mici detektywi z Bow Street dali siê przechytrzyæ m³odej niedowiad-
czonej dziewczynie? Jego g³os a¿ ocieka³ sarkazmem.
Czy szukam zabójczyni? spyta³ Mick Boden. Jak siê czuje pañ-
ski syn?
Mój syn le¿y na ³o¿u mierci powiedzia³ poirytowany hrabia.
Szuka pan morderczyni. Radzê, by j¹ pan odnalaz³, nim znów kogo za-
morduje.
I Mick rozpocz¹³ poszukiwania od nowa. W Londynie by³o mnóstwo
pracowni. ¯a³owa³, ¿e nie wie, jakim nazwiskiem pos³uguje siê dziew-
czyna. I mia³ nadziejê, ¿e nie ukry³a swych jasnych w³osów, którymi tak
siê wyró¿nia³a.
To by³ d³ugi tydzieñ. Jocelyn nocami spêdza³ zbyt du¿o czasu na
piciu i grze w karty, a za dnia na próbach odzyskania formy. Wiele godzin
120
dziennie doskonali³ swoje umiejêtnoci w³adania szpad¹ i æwiczy³ wy-
trzyma³oæ na ringu bokserskim w klubie Jacksona. Noga przesta³a mu
dokuczaæ.
Ferdynand by³ wciek³y, gdy siê dowiedzia³, co siê sta³o z jego kary-
klem. Mia³ zamiar odnaleæ braci Forbesów, którzy nazajutrz po wycigu
jakby zapadli siê pod ziemiê. Chcia³ wszystkich po kolei wyzwaæ na po-
jedynek. Pocz¹tkowo nie zgadza³ siê, ¿e to sprawa jego brata. Ostatecz-
nie to jego ¿ycie zosta³o zagro¿one. Ale Jocelyn by³ nieugiêty.
Angelina dosta³a ataku waporów na wieæ o z³amanej osi w karyklu,
kaza³a wezwaæ Heywarda z Izby Lordów, a potem, by uspokoiæ nadwerê-
¿one nerwy, kupi³a nowy kapelusz.
Ciekaw jestem, czy na straganach w Covent Garden zosta³y jakie
owoce, Angelino zauwa¿y³ Jocelyn, przygl¹daj¹c siê jej z boleciw¹
min¹ przez monokl. Tego dnia jecha³ przez Hyde Park i natkn¹³ siê na
ni¹, jak jecha³a powozem ze swoj¹ teciow¹. Podejrzewam, ¿e wszyst-
kie zu¿yto na ozdobienie tego brzydactwa, które masz na g³owie.
To ostatni krzyk mody odpar³a, kryguj¹c siê bez wzglêdu na
to, co o tym s¹dzisz, Tresham. Musisz mi tylko obiecaæ, ¿e nigdy wiêcej
nie wsi¹dziesz do karykla. Ty i Ferdie. Zabijecie siê, a ja nigdy nie odzy-
skam spokoju ducha. Ale Heyward powiedzia³, ¿e to nie by³ wypadek.
Przypuszczam, ¿e to sprawka jednego z braci Forbesów. Jeli nie ustalisz
którego i nie wyzwiesz go na pojedynek, bêdê siê wstydzi³a, ¿e noszê
nazwisko Dudley.
Przecie¿ nie nosisz tego nazwiska. Po lubie przyjê³a nazwisko
mê¿a, Angelino przypomnia³ jej oschle, uk³oni³ siê starszej pani Hey-
ward i oddali³ na koniu.
Nie spieszy³o mu siê tak, jak jego bratu i siostrze, by odszukaæ braci
Forbesów i przyk³adnie ukaraæ. Przyjdzie na to czas. Z pewnoci¹ wie-
dzieli o tym równie dobrze, jak on. Niech na razie siedz¹ w ukryciu i wy-
obra¿aj¹ sobie, co ich czeka, kiedy w koñcu znajd¹ siê z nim twarz¹
w twarz. Niech siê trochê podenerwuj¹.
Kilka osób pyta³o go o Jane Ingleby. Jej wystêp wywo³a³ wiêksze
poruszenie, ni¿ siê tego spodziewa³. Pytano go, kim jest Jane, czy nadal
pracuje w Dudley House, czy bêdzie gdzie piewa³a, kto by³ jej nauczy-
cielem piewu. Wicehrabia Kimble otwarcie zapyta³ go pewnego wie-
czoru, czy Jane jest jego utrzymank¹. Ksi¹¿ê tylko spojrza³ na niego zim-
no przez monokl.
Dziwne. Do tej pory nie ukrywa³ swych kochanek. Prawdê mówi¹c,
czêsto w swoim drugim domu wydawa³ obiady i przyjêcia, kiedy chcia³,
¿eby nie wypada³y tak oficjalnie jak te, które odbywa³y siê w Dudley
121
House. Jego utrzymanki zawsze czyni³y wtedy honory domu Jane wspa-
niale nadawa³aby siê do tej roli.
Ale nie chcia³, ¿eby jego przyjaciele wiedzieli, gdzie zamieszka³a.
Wydawa³o mu siê to nieuczciwe wobec niej, chocia¿ nie umia³by wyt³u-
maczyæ dlaczego. Powiedzia³ im, ¿e pracowa³a u niego przez krótki czas.
Teraz opuci³a jego dom i nie wie, gdzie obecnie przebywa.
Wielka szkoda, Tresham stwierdzi³ Conan Brougham. Na ten
g³os nale¿a³oby zwróciæ uwagê Raymoreowi. Mog³aby dziêki niemu
zarobiæ na przyzwoite ¿ycie.
Sam zaproponowa³bym jej pracê, Tresh oznajmi³ Kimble. Ale
w sypialni, nie w salonie. Ba³em siê jednak, ¿e trzymasz j¹ dla siebie.
Jeli przypadkiem obije ci siê o uszy, gdzie przebywa, b¹d tak ³askaw
i daj mi znaæ.
Jocelyn, ogarniêty dziwn¹ irytacj¹ na jednego ze swych najbli¿szych
przyjació³, zmieni³ temat.
Tego wieczoru wróci³ do domu sam, nie bacz¹c na niebezpieczeñ-
stwo napadu w³óczêgów. Zreszt¹ nigdy siê ich nie ba³. Nosi³ grub¹ laskê
i potrafi³ siê pos³ugiwaæ piêciami. Czêsto myla³ sobie, ¿e chêtnie wda³-
by siê w bijatykê z dwoma czy trzema tymi ³otrami. Byæ mo¿e ka¿dy rze-
zimieszek, który kiedykolwiek go zobaczy³, mia³ doæ oleju w g³owie, by
w³aciwie oceniæ swoje szanse w starciu z ksiêciem. W ka¿dym razie
Jocelyn nigdy nie zosta³ przez nich zaatakowany.
Rozmowa o Jane Ingleby sprawi³a, ¿e nie potrafi³ sobie znaleæ miej-
sca. Minê³o piêæ dni, a jemu wydawa³o siê, ¿e to piêæ tygodni. Nazajutrz
po ich rozmowie Quincy osobicie zaniós³ jej tê g³upi¹ umowê. Ku zdu-
mieniu Jocelyna, Jane podpisa³a j¹. Spodziewa³ siê, ¿e z czystej przekory
przyczepi siê do jakich drobiazgów.
Tak wiêc oficjalnie zosta³a jego utrzymank¹.
Utrzymank¹, z któr¹ jeszcze nigdy nie dzieli³ ³o¿a. Wszyscy znajomi
szydziliby sobie z niego, gdyby siê dowiedzieli, ¿e ma kochankê, która
zabroni³a mu wstêpu do w³asnego domu, nalega³a na sporz¹dzenie pi-
semnej umowy i nie dopuci³a do skonsumowania ich zwi¹zku przez ca³y
tydzieñ, odk¹d wyst¹pi³ z propozycj¹.
Nagle rozemia³ siê na g³os, przystan¹wszy na rodku pustej, cichej
ulicy. Zadziorna Jane. Nawet kiedy znajdzie siê z nim w ³ó¿ku, niew¹t-
pliwie nie bêdzie gra³a roli niemia³ej, skromnej dziewicy.
Niewinna, naiwna Jane, która nie zdawa³a sobie sprawy z tego, jaka
jest inteligentna. Tydzieñ temu po¿¹da³ jej. Piêæ dni temu pragn¹³ jej.
Teraz wprost p³on¹³. Trudno mu by³o na czymkolwiek siê skupiæ. Ju¿ nie
móg³ siê doczekaæ, kiedy omota go pajêczyn¹ z³otych w³osów.
122
Musia³ zaczekaæ jeszcze dwa dni, zanim w koñcu nadszed³ licik od
niej. By³ lapidarny i rzeczowy, co by³o dla niej tak charakterystyczne.
Prace w domu zosta³y ukoñczone
napisa³a.
Mo¿e pan przyjæ
w dogodnym dla siebie czasie
.
Zimne, pozbawione mi³oci s³owa, które go rozpali³y do bia³oci.
Jane kr¹¿y³a po salonie. Wys³a³a licik do Dudley House zaraz po
niadaniu, ale wiedzia³a, ¿e ksi¹¿ê czêsto wychodzi³ z domu wczenie
i wraca³ dopiero pónym wieczorem. Mo¿e przeczyta jej wiadomoæ do-
piero jutro. Mo¿e nie pojawi siê jeszcze przez dzieñ czy dwa.
Ale przemierza³a salon tam i z powrotem. I na pró¿no stara³a siê nie
wygl¹daæ przez okna frontowe czêciej ni¿ raz na dziesiêæ minut.
Mia³a na sobie now¹ sukniê z delikatnego, jasnozielonego mulinu,
o prostym kroju, wysokim stanie, skromnym dekolcie, z krótkimi, bufia-
stymi rêkawkami. Ale uszyto j¹ tak, ¿e podkrela³a powab jej piersi i sp³y-
wa³a miêkko do kostek. Jej uszycie kosztowa³o bardzo drogo. Jane, przy-
zwyczajona do tego, ile sobie liczy³y wiejskie krawcowe, by³a wrêcz
oszo³omiona. Nie odes³a³a jednak krawcowej i jej dwóch pomocnic
z Bond Street. Przys³a³ je ksi¹¿ê i da³ im szczegó³owe instrukcje, co
i w jakiej iloci maj¹ uszyæ.
Sama wybiera³a materia³y i wzory, przedk³adaj¹c pastelowe kolory
nad ostre i prostotê kroju nad wymylnoæ. Nie oponowa³a jednak, jeli
chodzi o liczbê strojów ani o koszty, nalegaj¹c jedynie kategorycznie,
¿eby uszyto tylko jedn¹ sukniê spacerow¹ i jedn¹ do przeja¿d¿ek powo-
zem. Nie zamierza³a w najbli¿szym czasie wybieraæ siê na przechadzki
ani przeja¿d¿ki.
Nie da³by jej carte blanche, jeli chodzi o remont domu, gdyby nie
zamierza³ tu wróciæ, myla³a, wczesnym popo³udniem co chwila wygl¹-
daj¹c przez okno. Nie przys³a³by krawcowej ani umowy. Prawdê mó-
wi¹c, umowê dosta³a dwa razy: najpierw dwa egzemplarze, ¿eby siê z ni-
mi zapozna³a, podpisa³a i odes³a³a, a potem tylko jeden egzemplarz z jego
zamaszystym podpisem Tresham poni¿ej jej podpisu. Pan Jacobs
uwierzytelni³ jej podpis, pan Quincy jego.
Ale nie by³a do koñca pewna, czy ksi¹¿ê siê zjawi. Ten tydzieñ ci¹-
gn¹³ siê w nieskoñczonoæ. Niew¹tpliwie do tej pory ju¿ o niej zapo-
mnia³. Niew¹tpliwie ma ju¿ inn¹.
Nie rozumia³a i nie próbowa³a zrozumieæ w³asnego niepokoju.
Ale ca³y niepokój znikn¹³ nagle i zast¹pi³a go radoæ, kiedy zobaczy-
³a jego znajom¹ sylwetkê. Szed³ ulic¹ w stronê domu. Zauwa¿y³a, ¿e ju¿
123
nie kuleje, nim siê odwróci³a od okna i podbieg³a do drzwi salonu, ¿eby
je otworzyæ. Si³¹ powstrzyma³a siê przed otwarciem drzwi frontowych.
Sta³a na progu salonu, czekaj¹c niecierpliwie na jego pukanie, a¿ pan
Jacobs wpuci go do domu.
Zapomnia³a, jaki jest barczysty, jaki z pozoru nieprzystêpny, jak roz-
piera go energia, ile w nim mêskoci. Jak zwykle ci¹gn¹³ brwi, podaj¹c
kamerdynerowi kapelusz i rêkawiczki. Dopiero wtedy skierowa³ siê do
salonu i w koñcu na ni¹ spojrza³.
Patrzy³ nie tylko na jej sukniê, twarz i w³osy, ale na wszystko, co
by³o ni¹. Jego oczy p³onê³y dziwnym, mocnym blaskiem, którego wcze-
niej w nich nie widzia³a.
Czy to oczy mê¿czyzny, który przyszed³ posi¹æ swoj¹ kochankê?
Có¿, Jane, w koñcu przesta³a siê pani bawiæ w dom? spyta³.
Czy spodziewa³a siê poca³unku w rêkê? W usta? Czu³ych s³ów?
Trzeba by³o du¿o zrobiæ, ¿eby sprawiæ, by ten dom nadawa³ siê do
mieszkania, a przesta³ przypominaæ dom publiczny odpar³a ch³odno.
I uda³o siê to pani? Wszed³ do salonu i rozejrza³ siê wko³o. Sta-
n¹³ w lekkim rozkroku, rêce za³o¿y³ do ty³u. Wydawa³o siê, ¿e wype³nia
sob¹ ca³y pokój.
Hmm mrukn¹³. A wiêc nie kaza³a pani wyburzyæ cian?
Nie. Du¿o zachowa³am. Stara³am siê nie byæ niepotrzebnie ekstra-
wagancka.
Gdyby tak by³o, przykro by³oby patrzeæ na Quincyego. Przez kilka
ostatnich dni by³ dziwnie blady. Domylam siê, ¿e przychodzi³y rachunki.
To przynajmniej czêciowo pana wina. Nie potrzebujê tylu stro-
jów i dodatków. Ale krawcowa, któr¹ pan przys³a³, by³a niewzruszona
i nie mia³a siê sprzeciwiæ pañskim poleceniom.
Niektóre kobiety, jak pani widzi, znaj¹ swoje miejsce zauwa-
¿y³. Wiedz¹, co to znaczy pos³uszeñstwo i uleg³oæ.
I przy okazji wiedz¹, jak zarabiaæ wielkie pieni¹dze doda³a.
Jak pan widzi, zachowa³am tu kolor lawendowy, chocia¿ nie wybra³abym
go, gdybym urz¹dza³a salon od nowa. W po³¹czeniu z szarym i srebrnym
zamiast ró¿owego i bez tych wszystkich falbanek i g³upich ozdóbek wy-
gl¹da doæ elegancko. Podoba mi siê. Z przyjemnoci¹ tu przebywam.
Naprawdê, Jane? Odwróci³ g³owê i znów spojrza³ na ni¹ wzro-
kiem, który j¹ parzy³. Czy uda³o siê pani osi¹gn¹æ równie dobry efekt
w sypialni? Czy zastanê tam dwa twarde, w¹skie ³ó¿ka, a na ka¿dym
z nich w³osiennicê?
Jeli uwa¿a pan kolor szkar³atny za niezbêdny, by siê podnieciæ po-
wiedzia³a, staraj¹c siê nie zwracaæ uwagi na bicie serca i maj¹c nadziejê,
124
¿e nie zdradza jej ton g³osu to zapewne nie przypadn¹ panu do gustu
moje zmiany. Ale mnie siê podoba, a to najwa¿niejsze. To ja bêdê tam
spa³a ka¿dej nocy.
Czy¿by mnie by³o to zabronione? Uniós³ brwi.
Znów te g³upie rumieñce. Zdradza³y, co czuje, a nie potrafi³a nad
nimi zapanowaæ. Czu³a, jak j¹ pal¹ policzki.
Nie odpar³a. Zgodzi³am siê, i to na pimie, ¿e bêdzie pan móg³
tu przychodziæ zawsze, kiedy pan tylko zechce. Ale przypuszczam, ¿e nie
zamierza pan zamieszkaæ tu na sta³e, tak jak ja. Bêdzie pan przychodzi³
tylko wtedy, kiedy Wtedy, kiedy Wygl¹da³o, ¿e zapomnia³a, jak
siê mówi po angielsku.
Bêdê chcia³ z pani¹ obcowaæ cielenie? podpowiedzia³.
Tak. Kiwnê³a g³ow¹. W³anie wtedy.
Nie wolno mi tu przychodziæ, kiedy nie bêdê mia³ na to ochoty?
Z ponur¹ min¹ przez kilka chwil przygl¹da³ siê jej w milczeniu. Czy
tak jest napisane w umowie? ¯e mogê tu przychodziæ tylko wtedy, kiedy
chcê z pani¹ obcowaæ cielenie, Jane? Nie na podwieczorek? Ani na roz-
mowê? Albo zwyczajnie, ¿eby siê przespaæ?
To ju¿ przypomina³o prawdziwe ma³¿eñstwo. By³a to zbyt kusz¹ca
perspektywa.
Czy chce pan obejrzeæ sypialniê? spyta³a.
Przygl¹da³ siê jej jeszcze przez chwilê, nim siê umiechn¹³. By³ to nie-
znaczny umiech, lekkie uniesienie k¹cików ust. Towarzyszy³o mu pojawia-
nie siê iskierek w oczach, na których widok Jane nogi robi³y siê jak z waty.
¯eby obejrzeæ nowe meble? spyta³. Czy te¿ posi¹æ ciê, Jane?
Wprawia³ j¹ w zak³opotanie tymi s³owami. Ale wszelkie eufemizmy
i tak oznacza³yby to samo.
Jestem pañsk¹ utrzymank¹ powiedzia³a.
Owszem. Podszed³ do niej bli¿ej, wci¹¿ trzymaj¹c rêce z ty³u.
Nachyli³ siê nad ni¹ i zajrza³ jej w oczy. Nie widzê ani ladu mêczeñ-
stwa. A wiêc jest pani gotowa?
Tak. Ba³a siê równie¿, ¿e za chwilê osunie siê na pod³ogê, ale
nie mia³o to nic wspólnego z brakiem gotowoci, tylko kolana siê pod ni¹
ugina³y.
Wyprostowa³ siê i poda³ jej ramiê.
No to chodmy powiedzia³.
Nie zmieni³a mebli, tylko kolory. Ale gdyby kto zawi¹za³ mu oczy
i przyprowadzi³ tu, niemal by siê nie zorientowa³, ¿e to ten sam pokój.
125
Wszystko by³o utrzymane w barwach szarej zieleni, jasnej ¿ó³ci i z³ota.
By³a to sama kwintesencja elegancji.
Jeli by³o co, czego Jane Ingleby nie brakowa³o, to dobry smak i wy-
czucie kolorów i wzorów. Jeszcze jedna umiejêtnoæ, nabyta w sierociñ-
cu? Czy te¿ na probostwie, w wiejskim dworze czy te¿ gdziekolwiek do-
rasta³a?
Ale nie przyszed³ tu podziwiaæ urz¹dzenia pokoju.
No i jak? Oczy jej b³yszcza³y, policzki mia³a zaró¿owione. Co
pan o tym myli?
Mylê, Jane, ¿e w koñcu zobaczê pani¹ z rozpuszczonymi w³osa-
mi powiedzia³, zmru¿ywszy oczy. Wyjmij szpilki.
Nie by³a uczesana tak skromnie, jak zazwyczaj. Mia³a na g³owie fale
i loki, które pasowa³y do jej licznej, eleganckiej sukni. Ale chcia³ zoba-
czyæ rozpuszczone w³osy.
Zrêcznie wypiê³a szpilki i potrz¹snê³a g³ow¹.
W³osy siêga³y jej poni¿ej pasa, tak jak mówi³a. Rzeka czystego, lni¹-
cego, lej¹cego siê z³ota. Ju¿ wczeniej dostrzeg³ jej urodê. Nawet w okrop-
nej, szarej sukni i szkaradnym czepku na g³owie by³a piêkna. Ale teraz
Po prostu zabrak³o mu s³ów. Za³o¿y³ rêce z ty³u. Za d³ugo czeka³, by
teraz wszystko popsuæ nadmiernym popiechem.
Jocelynie. Przechyli³a g³owê na bok i spojrza³a na niego bardzo
niebieskimi oczami. Jestem na nieznanym sobie terenie. Bêdziesz mu-
sia³ mnie prowadziæ.
Kiwn¹³ g³ow¹, zastanawiaj¹c siê nad fal¹ nie, nie po¿¹dania. Tê-
sknoty? Tego rodzaju pierwotnego, pochodz¹cego z g³êbi duszy pragnie-
nia, które bardzo rzadko go ogarnia³o i które zdecydowanie t³umi³. Kojarzy³
je z muzyk¹ i malarstwem. Ale teraz obudzi³o je jego imiê, wypowiedziane
na g³os.
Jocelyn to imiê, które od pokoleñ nadawane jest ch³opcom w naszej
rodzinie wyjani³. Otrzyma³em je, kiedy jeszcze by³em w ³onie matki.
Nie przypominam sobie, by ktokolwiek zwraca³ siê do mnie w ten sposób.
Jej oczy zrobi³y siê okr¹g³e.
A matka? spyta³a. Ojciec? Rodzeñstwo? Z pewnoci¹
Nie. Zdj¹³ obcis³y frak i rozpi¹³ guziki kamizelki. Urodzi³em
siê jako dziedzic swego obecnego tytu³u. Urodzi³em siê z tytu³em hrabie-
go, Jane. Ca³a moja rodzina tak siê do mnie zwraca³a, póki w wieku sie-
demnastu lat nie zosta³em ksiêciem Tresham. Jeste pierwsz¹ osob¹, któ-
ra mówi do mnie po imieniu.
Sam to zaproponowa³. Nigdy nie prosi³ o to swych dawnych kocha-
nek. Tytu³owa³y go ksiêciem, jak wszyscy. Przypomnia³ sobie teraz, jaki
126
by³ poruszony, kiedy tydzieñ temu Jane wymówi³a jego imiê. Nie spo-
dziewa³ siê, ¿e stworzy to takie poczucie bliskoci. Nie uwiadamia³
sobie, jak têskni³ za tak¹ bliskoci¹. Za czym tak zwyczajnym, jak to,
¿eby kto mówi³ do niego po imieniu.
Zrzuci³ kamizelkê i rozwi¹za³ chustkê pod szyj¹. Jane przygl¹da³a
mu siê ze splecionymi d³oñmi, w p³aszczu z³otych w³osów.
Jocelynie, ka¿dy powinien wiedzieæ, jakie to uczucie, kiedy inni
zwracaj¹ siê do niego po imieniu powiedzia³a cicho. Po imieniu, nada-
nemu jedynej w swoim rodzaju istocie, jak¹ jestemy w g³êbi serca.
Chcesz, ¿ebym te¿ siê rozebra³a?
Jeszcze nie. ci¹gn¹³ koszulê przez g³owê i zzu³ buty z cholewa-
mi. Na razie nie zdj¹³ spodni.
Jeste bardzo piêkny powiedzia³a, patrz¹c na jego obna¿ony tors.
Zaskoczy³a go tym. Mo¿na by³o liczyæ na Jane, ¿e zrobi tak¹ uwagê!
Chyba ciê nie obrazi³am, u¿ywaj¹c tego s³owa. Zapewne nie jest wystar-
czaj¹co mêskie. Ale nie jeste przystojny. Jeste za bardzo kanciasty
i zbyt chmurny. Jeste tylko piêkny.
Dowiadczonej kurtyzanie nie uda³oby siê bardziej go podnieciæ,
nawet gdyby u¿y³a najbardziej rozwi¹z³ych s³ów.
Co ja teraz mogê mówiæ o tobie? spyta³. Podszed³ do niej
i w koñcu jej dotkn¹³. Uj¹³ jej twarz w obie rêce i wsun¹³ palce w ciep³y
jedwab w³osów. Nie jeste piêkna, Jane. Musisz o tym wiedzieæ. Piêk-
no jest efemeryczne. Mija z czasem. Ty bêdziesz liczna i w wieku trzy-
dziestu lat, i piêædziesiêciu, i osiemdziesiêciu. W wieku dwudziestu lat
jeste olniewaj¹ca, zapierasz dech w piersiach. I jeste moja. Pochyli³
g³owê i zbli¿y³ rozchylone usta do jej warg. Przesun¹³ po nich jêzykiem,
a potem odsun¹³ siê nieco.
Tak, Jocelynie. Zagryz³a usta. Teraz jestem twoja. Zgodnie
z nasz¹ umow¹.
Do diab³a z umow¹. Rozemia³ siê cicho. Chcê, Jane, ¿eby
mnie pragnê³a. Powiedz, ¿e nie chodzi ci tylko o pieni¹dze, ani o dom,
ani o zobowi¹zanie, jakie na³o¿y³ na ciebie ten przeklêty wistek papieru.
Powiedz, ¿e mnie chcesz. Mnie, Jocelyna. Albo powiedz mi szczerze, ¿e
nie chcesz, a odejdê, ¿eby mog³a w spokoju cieszyæ siê domem i pensj¹
przez nastêpne piêæ lat. Nie chcê z tob¹ dzieliæ ³o¿a, jeli mnie nie pra-
gniesz.
Nigdy wczeniej mu na tym nie zale¿a³o. Wiedzia³, ¿e nie jest mê¿-
czyzn¹, budz¹cym niechêæ u kobiet, które zarabiaj¹ na ¿ycie swoim cia-
³em. I zawsze by³o dla niego kwesti¹ dumy sprawiaæ przyjemnoæ, gdy
sam jej doznawa³. Ale nigdy nie przyk³ada³ wagi do tego, czy kobieta
127
pragnie jego samego, czy tylko bogatego, rozpustnego arystokraty, cie-
sz¹cego siê opini¹ cz³owieka niebezpiecznego. Prawdê mówi¹c, gdyby
siê nad tym zastanawia³, prawdopodobnie stwierdzi³by, ¿e nie chce byæ
na tyle blisko z ¿adn¹ kobiet¹.
Nigdy wczeniej nie by³ dla nikogo Jocelynem. Ani dla w³asnej ro-
dziny, ani dla ¿adnej kobiety. Nawet dla swych najbli¿szych przyjació³.
Wola³by siê raczej odwróciæ, wyjæ i nigdy tu nie wróciæ, ni¿ pozwoliæ,
by Jane le¿a³a z nim w ³ó¿ku tylko dlatego, ¿e czu³a siê do tego zobowi¹-
zana. wiadomoæ tego wzbudzi³a w nim lekki niepokój.
Ale ja ciebie pragnê szepnê³a.
Nie ulega³o w¹tpliwoci, ¿e mówi³a szczerze. Patrzy³a mu prosto
w oczy. I to by³a prawda.
A potem pochyli³a siê i lekko przywar³a do niego ca³ym cia³em. Wtu-
li³a g³owê w jego ramiê. By³ to gest ca³kowitej uleg³oci.
Tym rozkoszniejszy, ¿e tak nietypowy dla Jane. Zna³ j¹ na tyle do-
brze, by wiedzieæ, ¿e nie zrobi³aby tego tylko dlatego, ¿e oczekiwano od
niej poddania.
Poczu³ siê dziwnie wyró¿niony, tak, jak jeszcze nigdy w ca³ym swym
dotychczasowym ¿yciu.
Jane powiedzia³, wtuliwszy twarz w jej jedwabiste w³osy. Jane,
muszê siê znaleæ w tobie. Wpuæ mnie do rodka.
Dobrze. Odchyli³a g³owê do ty³u i spojrza³a mu w oczy. Do-
brze, Jocelynie. Ale musisz mi pokazaæ, jak to siê robi. Chyba nie wiem.
Och, to ca³a Jane. Mówi³a swoim zwyk³ym, opanowanym g³osem.
Nagle zrozumia³, ¿e w ten sposób ukrywa zdenerwowanie.
Z najwiêksz¹ przyjemnoci¹ powiedzia³ i zacz¹³ rozpinaæ guziki
sukni.
14
W
cale nie by³a zdenerwowana.
Nie, by³a.
Denerwowa³a siê, bo nie wiedzia³a, co powinna robiæ, a ba³a siê
wypaæ niezrêcznie.
Ale w ¿aden sposób to, co robi³a, nie budzi³o w niej zgrozy. I nie
odczuwa³a wstydu. Nie ok³ama³a go te¿. Pragnê³a go. Rozpaczliwie po¿¹-
da³a. A on naprawdê by³ piêkny z tymi twardymi musku³ami, szerokimi
128
ramionami i torsem, w¹ski w pasie, z d³ugimi nogami. Bi³o od niego cie-
p³o i pi¿mowy zapach wody toaletowej.
By³ Jocelynem i ona pierwsza zwróci³a siê do niego po imieniu. Wie-
dzia³a, jak wa¿ne jest dla ka¿dego imiê. Tylko jej rodzice mówili na ni¹
Jane. To by³o jej drugie, ale w³anie prawdziwe imiê, zawiera³o w sobie
ca³¹ jej prawdziw¹ naturê. Rodzice, a teraz Jocelyn. Próbowa³a go po-
wstrzymaæ od nazywania jej Jane, ale on i tak to robi³.
I w jaki niewyt³umaczalny sposób narodzi³a siê miêdzy nimi intym-
na wiê, zanim nast¹pi³o zbli¿enie fizyczne, do którego za chwilê mia³o
dojæ. Rozbiera³ j¹. Nie czu³a siê skrêpowana w³asn¹ nagoci¹. Patrzy³a
na siebie jego ciemnymi oczami i wiedzia³a, ¿e jest piêkna i po¿¹dana.
Jej spojrzenie mówi³o to samo o nim.
Jane. Lekko obj¹³ j¹ w pasie i przyci¹gn¹³ do siebie. Wolno za-
czerpnê³a powietrza, gdy poczu³a na swych piersiach jego nagi tors.
Jestemy gotowi. Po³ó¿ siê.
Na chwilê w zetkniêciu z zimn¹ pociel¹ zapar³o jej dech. Zmieni³a
kolorystykê pokoju, ale zostawi³a ten sam rodzaj tkanin. Przypuszcza³a,
¿e at³as to w³aciwe t³o dla tego, co mia³o siê dziaæ w ³ó¿ku.
Przygl¹da³a mu siê, gdy koñczy³ siê rozbieraæ. Nie odwróci³ siê ty³em,
a ona nie spuci³a wzroku. Wkrótce jego cia³o stanie siê dla niej tak znajome,
jak jej w³asne. Dlaczego ma siê wstydziæ i udawaæ fa³szyw¹ skromnoæ?
Doæ dobrze widzia³a, jaka zasz³a w nim zmiana. W koñcu ca³e do-
tychczasowe ¿ycie spêdzi³a na wsi. Ale i tak by³a wstrz¹niêta. Z pewno-
ci¹ siê w niej nie zmieci.
Umiecha³ siê tym swoim pó³umiechem, i opad³ na ³ó¿ko, podparty
na ³okciu, by móc na ni¹ spojrzeæ.
Przyzwyczaisz siê zarówno do jego widoku, jak i dotyku, Jane
powiedzia³. Jeszcze nigdy nie robi³em tego z dziewic¹. Podejrzewam,
¿e za pierwszym razem nie obejdzie siê bez bólu i krwi, ale obiecujê ci
te¿ rozkosz. I nie zrobiê nic, dopóki nie bêdziesz gotowa. Moim zada-
niem bêdzie przygotowanie ciê na przyjêcie mnie w tobie. Czy wiesz co
o pieszczotach wstêpnych?
Pokrêci³a g³ow¹.
Nigdy o czym takim nie s³ysza³am.
To jest dok³adnie to, na co wskazuje nazwa. Wci¹¿ patrzy³ na
ni¹ miej¹cymi siê oczami. Bêdziemy siê bawiæ, Jane, tak d³ugo, jak
bêdzie trzeba, nim wejdê w ciebie i sprawiê, bymy oboje osi¹gnêli za-
spokojenie. Przypuszczam, ¿e niewiele wiesz, jeli w ogóle cokolwiek,
o obcowaniu cielesnym, prawda? Ból minie, zanim siê jeszcze zacznie.
Uwierz mi, ¿e ci siê to spodoba.
129
Nie mia³a w¹tpliwoci. Ju¿ czu³a co, co w³aciwie nie by³o bólem,
gdzie w dole brzucha. A piersi sta³y siê twarde i wra¿liwe na dotyk.
Ju¿ to robisz, prawda? spyta³a. Prowadzisz grê wstêpn¹? Roz-
mawiaj¹c?
Mo¿na siedzieæ w dwóch koñcach pokoju i podnieciæ siê nawza-
jem do szaleñstwa sam¹ rozmow¹ odpar³, umiechaj¹c siê szerzej.
I mo¿e to kiedy zrobimy. Ale nie dzi. Dzi bêdziemy siê dotykaæ, Jane.
Poznawaæ siebie nawzajem d³oñmi i ustami. Pozbêdziemy siê swej od-
rêbnoci, by po³¹czyæ siê w jedno, czego tak pragniemy. Bo pragniemy
tego, prawda? Obydwoje?
Tak. Podnios³a rêkê i dotknê³a jego policzka. Tak, Jocelynie.
Chcê byæ czêci¹ twojego imienia, czêci¹ cz³owieka, nosz¹cego to imiê,
czêci¹ duszy, mieszkaj¹cej w tym cz³owieku. Chcê tworzyæ jednoæ z to-
b¹.
Ty, ja, my. Pochyli³ g³owê i powiedzia³, trzymaj¹c usta tu¿ obok
jej twarzy: Stwórzmy nowe okrelenie, Jane. Jednoæ ja i mnogoæ
my po³¹czone w nowe s³owo, oznaczaj¹ce Jane i Jocelyna.
Otworzy³a usta, czuj¹c nagle niezaspokojony g³ód i poruszona s³o-
wami, które wypowiedzieli oraz tymi, które nie pad³y. Nie spodziewa³a
siê, ¿e tak to bêdzie wygl¹da³o. Nie byli mê¿czyzn¹ i kobiet¹. Byli ko-
chankiem i kochank¹.
Nie stanowi³o to czêci ich umowy. Nie przewidzia³a tego ani ona,
ani z ca³¹ pewnoci¹ on.
Ale w³anie tak siê sta³o.
Za póno zrozumia³a, co to wszystko oznacza, kiedy czu³a na ustach
jego jêzyk, a pieszczoty r¹k zapowiada³y czekaj¹ce ich cuda i zmys³owe
rozkosze. O wiele za póno zrozumia³a, dlaczego wybra³a to rozwi¹za-
nie, a nie inne, bardziej stosowne i rozs¹dne. Zrozumia³a, dlaczego przy-
jê³a jego propozycjê bez oburzenia czy przera¿enia.
To by³a mi³oæ. No, mo¿e niedok³adnie mi³oæ. Ale stan zakochania.
Pragnienie dawania siebie ukochanej osobie, a¿ odda siê jej wszystko.
I pragnienie otrzymywania w zamian wszystkiego tak d³ugo, a¿ powsta³¹
pustkê znów wype³ni po³¹czenie tego, co by³o ni¹ i nim.
Mia³ racjê. Nie by³o takiego s³owa. Nigdy s³owa nie oddaj¹ w pe³ni
rzeczywistoci.
Jane.
Wszêdzie czu³a jego rêce, palce, usta. Wiedzia³, gdzie i jak jej doty-
kaæ, gdzie musn¹æ j¹ lekko, gdzie po³askotaæ, gdzie nacisn¹æ, gdzie g³a-
dziæ, gdzie uszczypn¹æ i podrapaæ. Wiedzia³, gdzie ca³owaæ, lizaæ, ssaæ,
lekko chwytaæ zêbami.
9 Pojedynek
130
Nie mia³a pojêcia, jak d³ugo to trwa³o. Ani te¿, sk¹d wie, gdzie go
dotykaæ, jak pieciæ, jak jedne pieszczoty zastêpowaæ innymi. Ale wie-
dzia³a to, jakby by³a w niej g³êboka studnia kobiecoci, z której mog³a
czerpaæ dla ukochanego bez koniecznoci pobierania nauk.
Mo¿e sta³o siê tak dlatego, ¿e jej cia³o nie nale¿a³o do jakiej tam
kobiety, a jego do jakiego tam mê¿czyzny. Jaki instynkt podpowiada³
jej, ¿e zwykle robi siê to po ciemku i z zaciniêtymi powiekami, ¿e za-
zwyczaj ca³¹ przyjemnoæ trzyma siê zazdronie dla siebie, wykluczaj¹c
z niej tego, kto j¹ nam daje. Nawet mimo braku dowiadczenia domyla-
³a siê, ¿e kochankowie nie zawsze kochaj¹ siê z otwartymi oczami, przy-
gl¹daj¹c siê sobie, kiedy to tylko mo¿liwe.
Jane.
W kó³ko powtarza³ jej imiê, tak jak ona jego. By³a jego ukochan¹,
a on jej ukochanym.
Ból, pragnienie, potrzeba sta³y siê silniejsze i bardziej umiejscowio-
ne. Pragnê³a go tam.
Tu.
Teraz.
Jego rêka miêdzy jej udami dokona³a cudów w najbardziej intym-
nym miejscu jej cia³a i obudzi³a w niej po¿¹danie.
Jocelynie. Po³o¿y³a d³oñ na jego rêce. Jocelynie. Nie wie-
dzia³a, co powinna powiedzieæ. Ale zrozumia³ j¹.
Jeste wilgotna, gor¹ca i gotowa szepn¹³. Jego usta znów znala-
z³y siê przy jej twarzy. Zaraz w ciebie wejdê, Jane. Le¿ spokojnie. Kie-
dy znajdê siê w tobie, rozpocznie siê ostatni akt.
Wejd we mnie poprosi³a. Wejd, proszê.
Wgniót³ j¹ w materac ciê¿arem swego cia³a. Nie mog³a siê poruszyæ,
kiedy znalaz³ siê miêdzy jej nogami, szeroko rozchylaj¹c jej uda, a rêce
wsun¹³ pod ni¹. Odruchowo oplot³a go nogami. A potem uniós³ g³owê
i spojrza³ jej prosto w twarz, oczami p³on¹cymi z po¿¹dania. Ale nie by³o
to lepe po¿¹danie. Patrzy³ jej g³êboko w oczy.
Poczu³a, jak co twardego wchodzi w ni¹, wolno, ale zdecydowanie,
wype³niaj¹c j¹, rozpychaj¹c, budz¹c niepokój. Nagle pojawi³ siê ból
i pewnoæ, ¿e nie mo¿e wejæ w ni¹ g³êbiej. By³ za du¿y.
Jane. W jego spojrzeniu dostrzeg³a jakby skruchê. Gdybym
móg³, oszczêdzi³bym ci tego bólu. Ale to zawsze kobiety musz¹ cier-
pieæ. Napar³ mocniej, nie przestaj¹c na ni¹ patrzeæ.
Odruchowo napiê³a miênie, boj¹c siê bólu i uwiadomi³a sobie,
¿e ju¿ po wszystkim, ¿e Jocelyn jest w rodku. W niej. W jej sercu.
Umiechnê³a siê do niego.
131
Wci¹¿ ¿yjê.
Umiechn¹³ siê i potar³ nosem o jej nos.
Dzielna dziewczyna powiedzia³. Nie powinienem spodziewaæ
siê ³ez i spazmów po Jane Ingleby, prawda?
Zacisnê³a miênie na tym czym twardym, co by³o w niej, i zamknê-
³a oczy, nie mog¹c siê temu nadziwiæ. Ale obieca³ co wiêcej. I teraz,
kiedy mia³a za sob¹ moment utraty dziewictwa, czego tak siê ba³a, znów
zala³a j¹ fala po¿¹dania.
Co to jest obcowanie cielesne? spyta³a, znów otworzywszy
oczy. Poka¿ mi, Jocelynie.
Jeli chcesz, mo¿esz le¿eæ nieruchomo powiedzia³ jej. Jeli
chcesz, mo¿esz poruszaæ siê razem ze mn¹. W naszej sypialni nie ma
regu³, Jane, i ten g³upi kontrakt te¿ nic nie mówi na ten temat. Tylko ty, ja
i to, co obojgu nam sprawia przyjemnoæ.
Po³o¿y³ g³owê na jej w³osach, rozsypanych na poduszce. Prawie zu-
pe³nie z niej wyszed³ i znów wszed³.
Tym razem nie czu³a bólu. Tylko wilgoæ i ciep³o. Zacz¹³ siê rytmicz-
nie poruszaæ, wkrótce przystosowa³a siê do jego rytmu i zaczê³a na niego
odpowiadaæ. Zmys³owe, energiczne ruchy, które skupia³y siê tam, gdzie
otworzy³a przed nim cia³o, i gdzie on g³êboko wnika³ w ni¹ sw¹ mêsko-
ci¹. A jednak uczucie nie ogranicza³o siê do tego miejsca. To by³ mi³o-
sny akt kobiety i mê¿czyzny, Jocelyna i Jane. D¹¿yli do pe³nego zjedno-
czenia, do tego nienazwanego stanu, kiedy ja i ty trac¹ znaczenie. Do
tej chwili, w której my staj¹ siê jednoci¹.
Po¿¹danie, pragnienie, potrzeba wszystko sta³o siê bólem, narasta-
j¹cym, narastaj¹cym
Teraz, Jane. Znów uniós³ g³owê. Ich usta siê z³¹czy³y. Ich spoj-
rzenia siê spotka³y. Teraz, Jane.
Tak, teraz. Teraz. Pogr¹¿yæ siê w nicoci. W zapomnieniu. Zespoliæ
siê w jedno.
Tak, teraz.
Jocelynie!
Kto krzykn¹³ jego imiê. Kto wyszepta³ jej imiê.
Poczu³a falê b³ogiego ciep³a i wiedzia³a, ¿e to w³anie rozkosz, o któ-
rej mówi³.
Potem by³y szepty, i dziwna lekkoæ, i zimne powietrze na skórze,
kiedy zsun¹³ siê z niej, i znów szepty, i przyjemne uczucie, kiedy dotyka-
³a piersiami jego wilgotnego torsu, gdy obj¹³ j¹ ramieniem, i mi³a miêk-
koæ pocieli na jej skórze.
Jane. Znów us³ysza³a swoje imiê. Nie jestem pewien, czy
wci¹¿ mo¿esz powiedzieæ, ¿e ¿yjesz.
132
Umiechnê³a siê sennie.
Mmm. Westchnê³a. A wiêc tak jest w niebie?
By³a zbyt wyczerpana, by us³yszeæ jego miech. Zapad³a w cudown¹
drzemkê.
Jocelyn nie spa³. By³ w pe³ni zaspokojony, ale równie¿ zaniepokojo-
ny. Co, u diab³a, mówi³? Mia³ nadziejê, ¿e nie s³ucha³a.
Ale ona s³ucha³a.
To, co w³anie zrobili, zrobili razem. Nie byli dwiema jednostkami,
daj¹cymi czysto fizyczn¹ przyjemnoæ i otrzymuj¹cymi j¹. Byli do dia-
b³a, nie móg³ przestaæ myleæ o tym, co mówi³. On sta³ siê ni¹, a ona
nim. A w³aciwie nie. Oboje, razem, stali siê now¹ jakoci¹, na któr¹
sk³adali siê obydwoje, a która nie by³a ¿adnym z nich.
Jeli nie bêdzie ostro¿ny, skoñczy w domu wariatów.
Jeszcze nigdy nie dowiadczy³ czego takiego. I z ca³¹ pewnoci¹
nie takie by³y jego zamiary. Chcia³ znów mieæ kochankê. Kogo, z kim
móg³by dzieliæ ³o¿e, kiedy tylko zechce. Najzwyczajniej pod s³oñcem.
Po¿¹da³ Jane. Ona potrzebowa³a dachu nad g³ow¹ i ród³a utrzymania.
Wszystko idealnie siê sk³ada³o.
Dopóki nie rozpuci³a w³osów. Nie, to tylko spotêgowa³o jego po¿¹-
danie.
Dopóki nie zwróci³a siê do niego po imieniu. I jeszcze co powie-
dzia³a. Co takiego powiedzia³a, do licha? Przesun¹³ policzkiem po jej
ciep³ych, jedwabistych w³osach i mocniej j¹ przytuli³.
Ka¿dy powinien wiedzieæ, jak to jest byæ nazwanym po imieniu. Po
imieniu, nadanym jedynemu w swoim rodzaju cz³owiekowi, jakim ka¿dy
z nas jest w g³êbi serca.
Tak, to wszystko przez te s³owa. Przez kilka g³upich s³ów.
Od urodzenia by³ hrabi¹, markizem, przysz³ym ksiêciem. Przez ca³e
¿ycie przygotowywa³ siê do tego, by w odpowiedniej chwili przej¹æ tytu³
po ojcu i jak najbardziej przypominaæ go charakterem. Okaza³ siê pojêt-
nym uczniem. Jedno i drugie osi¹gn¹³ w wieku siedemnastu lat.
jedynemu w swoim rodzaju cz³owiekowi, jakim ka¿dy z nas jest
w g³êbi serca.
Nie mia³ serca. Dudleyowie na ogó³ byli go pozbawieni.
I nie odznacza³ siê jakimi wyj¹tkowymi zaletami charakteru. By³
takim cz³owiekiem, jak tego oczekiwa³ po nim ojciec i reszta. Ju¿ od lat
okrywa³ siê jak p³aszczem swoj¹ reputacj¹ mê¿czyzny bezwzglêdnego
i niebezpiecznego.
133
W³osy Jane pachnia³y ró¿ami. Przywiod³o mu to na myl wiejskie
ogrody wczesnym latem. I przepe³ni³o dziwn¹ têsknot¹. Dziwn¹, bo nie-
nawidzi³ wsi. By³ w Acton Park, swoim maj¹tku, tylko dwa razy od czasu
gwa³townej k³ótni z ojcem, kiedy mia³ szesnacie lat raz na pogrzebie
ojca niespe³na rok póniej, i raz na pogrzebie matki, cztery lata potem.
Postanowi³, ¿e nigdy wiêcej jego noga tam nie postanie. Zawioz¹ go
tam dopiero, ¿eby go pochowaæ. Ale kiedy zamyka³ oczy, obejmuj¹c
mocno Jane, widzia³ poroniête lasami wzgórza na wschód od domu,
gdzie razem z Ferdynandem i Angelin¹ bawili siê w rozbójników, Robin
Hooda i odkrywców. I gdzie czasem, kiedy by³ sam, udawa³ poetê i mi-
styka, wdychaj¹c zapachy przyrody, gdzie próbowa³ zrozumieæ sens
i zg³êbiæ tajemnice czego tak niejasnego, jak ¿ycie, staraj¹c siê uj¹æ
myli i uczucia w s³owa, zapisaæ je wierszem. I czasem nawet podoba³o
mu siê to, co napisa³.
Zanim opuci³ dom, wszystko to podar³ w przyp³ywie z³oci i obrzy-
dzenia.
Od dawna nie myla³ o domu, chocia¿ bacznie ledzi³, jak zarz¹dza-
no posiad³oci¹. Zapomnia³ nawet, ¿e Acton Park kiedykolwiek by³ jego
domem. A by³. Dawno temu. By³a tam niania, która nie szczêdzi³a im
mi³oci, chocia¿ trzyma³a ich krótko. Towarzyszy³a im, dopóki nie skoñ-
czy³ omiu czy dziewiêciu lat. Pamiêta³ nawet, dlaczego j¹ odprawiono.
Bola³ go z¹b, posadzi³a go sobie na kolanach w pokoju dziecinnym, przy-
³o¿ywszy do jego opuchniêtej buzi wielk¹, pulchn¹ d³oñ, i piewa³a mu.
Ojciec wszed³ do pokoju niezapowiedziany.
Natychmiast zosta³a odprawiona.
Jocelyna wys³ano do gabinetu ojca, by czeka³ tam na lanie, które
poprzedzi³o wyrwanie zêba.
Ksi¹¿ê Tresham, przypomina³ mu ojciec przy ka¿dym bolesnym ude-
rzeniu lask¹ w siedzenie, nie wychowuje synów na mazgajów. A szcze-
gólnie swojego spadkobiercy.
Jocelynie. Jane siê obudzi³a. Odchyli³a g³owê, by spojrzeæ na
niego. Jej liczna twarz by³a zaró¿owiona, usta czerwone i spuchniête od
jego poca³unków. Wygl¹da³a, jakby mia³a na sobie pachn¹c¹ pelerynê ze
lni¹cego z³ota. Czy by³am okropnie nieporadna?
Pomyla³, ¿e jest jedn¹ z tych nielicznych kobiet, u których uczucie
i zmys³owoæ s¹ wrodzone. Tego popo³udnia obdarzy³a go szczodrze jed-
nym i drugim, jakby nie wiedzia³a, jak to jest zostaæ skrzywdzonym. Albo
wzgardzonym. Albo odepchniêtym.
Ale nim odpowiedzia³, po³o¿y³a lekko palec na jego czole w miej-
scu, gdzie pojawi³a siê zmarszczka.
134
Co to znaczy? spyta³a. O co chodzi? By³am nieporadna, praw-
da? To chyba g³upie wyobra¿aæ sobie, ¿e skoro dla mnie by³o to czym
nieziemskim, takie samo musia³o byæ dla ciebie.
Niem¹dra Jane, ¿eby tak siê wystawiaæ na kpiny i ból. Odsun¹³ jej
rêkê.
Jeste kobiet¹, Jane powiedzia³ jej. Nadzwyczaj urocz¹ kobie-
t¹. Masz wszystko, co powinna mieæ kobieta. Dobrze mnie zaspokoi³a.
Co zgas³o w jej oczach. Zrozumia³, co wywo³a³o jego nag³¹ iryta-
cjê. Wstydzi³ siê, ¿e gard³o i oczy pal¹ go od powstrzymywanych ³ez.
I by³ z³y, ¿e tak nisko upad³.
Nigdy nie powinien pozwoliæ, by zwraca³a siê do niego po imieniu.
Gniewasz siê powiedzia³a.
Bo mówisz o wstrz¹saj¹cym prze¿yciu i sprawiasz, ¿e czujê, jak-
bym ciê wprowadzi³ w b³¹d odpar³ szorstko. Zosta³a moj¹ utrzyman-
k¹. I w³anie wykorzysta³em ciê w tym charakterze. Zawsze staram siê,
¿eby sprawia³o to mojej utrzymance przyjemnoæ, ale nie wyobra¿aj so-
bie za wiele. W ten sposób zarabiasz na ¿ycie.
Ciekaw by³, czy jego s³owa sprawiaj¹ jej taki sam ból, jak jemu.
Nienawidzi³ sam siebie, co nie by³o niczym nowym, z t¹ ró¿nic¹, ¿e nie-
nawiæ do samego siebie ju¿ dawno temu przemieni³a siê w pogardê dla
ca³ego wiata.
I dajê towar wart p³aconej ceny owiadczy³a ch³odno. Chcia-
³abym panu przypomnieæ, wasza ksi¹¿êca moæ, ¿e p³aci mi pan wy³¹cz-
nie za korzystanie z mojego cia³a. Nie za to, co mylê i czujê. Jeli stwier-
dzê, ¿e to, co robiê, sprawia mi najwiêksz¹ rozkosz, mam do tego pe³ne
prawo, pod warunkiem, ¿e jednoczenie udostêpniê panu swoje cia³o.
Przez chwilê nie posiada³ siê ze z³oci. Gdyby zala³a siê ³zami, jak
ka¿da normalna kobieta, móg³by j¹ jeszcze bardziej pognêbiæ sw¹ wzgar-
d¹. Ale w typowy dla siebie sposób Jane szydzi³a z niego z ch³odn¹ wy-
nios³oci¹, chocia¿ le¿a³a z nim nago w ³ó¿ku.
Rozemia³ siê.
To nasza pierwsza sprzeczka, Jane powiedzia³. Ale podejrze-
wam, ¿e nie ostatnia. Muszê ciê jednak ostrzec, ¿e nie ¿yczê sobie, by
anga¿owa³a siê uczuciowo w nasz zwi¹zek. Nie chcê, ¿eby cierpia³a,
kiedy siê skoñczy. W tym pokoju obcujemy ze sob¹ cielenie. Nic poza
tym. I wcale nie by³a nieporadna. By³a równie dobra, jak moje poprzed-
nie kochanki. A w³aciwie lepsza. Jeste teraz zadowolona?
Tak odpar³a ch³odno. Dziêkujê.
Znów siê podnieci³ sprawi³ to jego gniew, jej ch³odna odmowa
przyjêcia reprymendy, z³ote w³osy, s³aby zapach ró¿. Zrobi³ to, co musia³,
135
by odzyskaæ panowanie nad sytuacj¹. Po³o¿y³ j¹ na plecach i znów j¹
posiad³, ale tym razem do³o¿y³ wszelkich starañ, by zachowywaæ siê cy-
nicznie. Mê¿czyzna i jego kochanka. Nic wiêcej.
A potem usn¹³, uko³ysany szumem deszczu za oknem.
Myla³am, ¿e mo¿e zostanie pan na obiedzie powiedzia³a.
Nie.
Ubrali siê i zeszli do salonu. Ale nie usiad³, tak jak ona. Najpierw
sta³ przed kominkiem i wpatrywa³ siê w czarne wêgle. Potem podszed³
do okna, by patrzeæ na deszcz.
Wype³nia³ ca³y pokój swoj¹ osobowoci¹. Patrz¹c na jego nieskazi-
telnie elegancki strój, dumnie wyprostowan¹ sylwetkê, muskularne ra-
miona i nogi, Jane trudno by³o uwierzyæ, ¿e zaledwie pó³ godziny temu
le¿a³ z ni¹ nagi w sypialni na górze. Trudno by³o w ogóle uwierzyæ w to,
co siê wydarzy³o, mimo namacalnych dowodów, jakimi by³y jej bol¹ce,
nabrzmia³e piersi i dr¿¹ce nogi.
Jestem zaproszony na obiad owiadczy³. I dzi wieczorem idê
na szalony bal. Nie, nie przyszed³em tu, ¿eby zostaæ, Jane. Chcia³em tyl-
ko skonsumowaæ nasz zwi¹zek.
Nie bêdzie ³atwo byæ jego kochank¹. Zreszt¹ wcale siê tego nie spo-
dziewa³a. By³ arogantem, mia³ zmienne humory, przyzwyczajony do tego,
¿e wszyscy mu siê podporz¹dkowuj¹, szczególnie kobiety. Ale szczegól-
nie ciê¿ko bêdzie znosiæ dziwne, nag³e zmiany nastrojów.
Mo¿e poczu³aby siê dotkniêta jego s³owami, jak wtedy, gdy w po-
dobny sposób mówi³ do niej w ³ó¿ku, ale uwiadomi³a sobie, ¿e nie mówi
tego wszystkiego od niechcenia, tylko z rozmys³em. Nie wiedzia³a, dla-
czego. ¯eby jej przypomnieæ, ¿e jest jego utrzymank¹, nie ukochan¹?
Czy te¿, by przekonaæ siebie samego, ¿e nic dla niego nie znaczy, jest
jedynie kobiet¹, której cia³o ma mu dostarczyæ przyjemnoci?
Pomimo braku dowiadczenia, mog³aby przysi¹c, ¿e za pierwszym
razem nie wykorzystywa³ jej. Nie traktowa³ jej cia³a jako ród³a zaspoko-
jenia. Nie chodzi³o mu o zwyk³¹, zmys³ow¹ rozkosz.
Kocha³ siê z ni¹.
Teraz wstydzi³ siê w³asnej s³aboci.
Co za ulga! powiedzia³a ch³odno. Mia³am nadziejê, ¿e zacznê
dzi wprowadzaæ niewielkie zmiany w kilku innych pomieszczeniach, ale
minê³o prawie ca³e popo³udnie.
Rzuci³ jej przez ramiê baczne spojrzenie.
Nie da sobie pani pokazaæ, gdzie jej miejsce, prawda?
136
Jeli ma pan na myli to, ¿e nie pozwolê, ¿ebym czu³a siê jak la-
dacznica, wasza ksi¹¿êca moæ, to odpowied brzmi: nie owiadczy-
³a. Bêdê tu zawsze, kiedy bêdzie mnie pan potrzebowa³. Tak¹ zawarli-
my umowê. Ale moje ¿ycie nie bêdzie siê krêci³o wokó³ pañskich
odwiedzin. Nie bêdê spêdza³a ca³ych dni, wygl¹daj¹c têsknie przez okno,
i wieczorów, nas³uchuj¹c odg³osu ko³atki.
Przypomnia³a sobie, jak przez ca³y ranek co chwilê podbiega³a do
okna. To siê nigdy wiêcej nie powtórzy.
Byæ mo¿e, Jane powiedzia³ cicho, mru¿¹c oczy, co nie wró¿y³o
nic dobrego powinienem wczeniej przysy³aæ wiadomoæ, kiedy zechcê
siê z pani¹ spotkaæ, z prob¹, by znalaz³a pani dla mnie czas w swoim
kalendarzu, wype³nionym rozlicznymi zajêciami.
Nie s³ucha³ mnie pan. Podpisa³am umowê i zamierzam dotrzymaæ
jej warunków, a tak¿e dopilnowaæ, ¿eby pan ich dotrzyma³.
Czym siê pani zajmuje w wolnym czasie? Odwróci³ siê od okna
i rozejrza³ po pustym pokoju. Wychodzi pani z domu?
Do ogrodu odpar³a. Jest ³adny, ale wymaga sporo pracy. Mam
pewne pomys³y i ju¿ zaczê³am je wprowadzaæ w ¿ycie.
Czyta pani? ci¹gn¹³ brwi. S¹ tu jakie ksi¹¿ki?
Nie. Powinien dobrze wiedzieæ, ¿e nie ma.
Jutro rano zabiorê pani¹ do biblioteki Hookhama oznajmi³ nie-
spodziewanie i wykupiê pani abonament.
Nie! sprzeciwi³a siê gwa³townie. Po chwili opanowa³a siê. Nie,
dziêkujê, Jocelynie. Mam du¿o pracy. Musi pan wiedzieæ, ¿e przekszta³-
cenie burdelu w dom wymaga du¿o czasu i energii.
To zuchwalstwo jest niegodne pani i nie zas³u¿y³em sobie na nie.
Wydawa³ siê bardzo wielki i grony, kiedy tak sta³ obok jej krzes³a w lek-
kim rozkroku, z chmurn¹ min¹ na twarzy. Domylam siê, ¿e gdybym
pani powiedzia³, ¿e chcê pani¹ zabraæ na spacer do Hyde Parku, te¿ by³a-
by pani zbyt zajêta, by ze mn¹ pójæ?
Tak. Nie musi pan sobie robiæ k³opotu z mojego powodu.
Przez d³ugi czas przygl¹da³ siê jej z tak nieodgadnion¹ min¹, ¿e nie
mog³a dostrzec w nim ani ladu mê¿czyzny, który tak niedawno kocha³
siê z ni¹ z prawdziw¹ ¿arliwoci¹. By³ zimny, z³y i nieprzystêpny.
Potem uk³oni³ siê niespodziewanie, odwróci³ i wyszed³ z pokoju.
Patrzy³a ze zdumieniem na drzwi, które zamkn¹³ za sob¹, i s³ucha³a,
jak otwieraj¹ siê i zamykaj¹c drzwi frontowe. Wyszed³. Bez s³owa po¿e-
gnania ani najmniejszego napomkniêcia, kiedy znów siê pojawi.
Tym razem poczu³a siê zraniona.
Wzgardzona.
137
15
W
pokoju, przylegaj¹cym do salonu, le¿a³ na pod³odze miêciusieñki
dywan, sta³a otomana, a poza tym znajdowa³a siê wielka liczba luster,
poduszek i bibelotów.
Wed³ug Jane, pokój ten s³u¿y³ jako buduar by³ym utrzymankom ksiê-
cia, które lubi³y w³asne towarzystwo, albo pe³ni³ te¿ funkcjê dodatkowej
sypialni. Jane raczej podejrzewa³a to drugie.
Nie zaprz¹ta³a sobie g³owy tym pomieszczeniem, kiedy urz¹dza³a na
nowo salon i sypialniê. Ale teraz postanowi³a w nim urz¹dziæ w³asne kró-
lestwo, gdzie spêdza³aby wolny czas. Lawendowy salon by³ ju¿ eleganc-
ki, ale wci¹¿ nie nale¿a³ do niej.
Kaza³a wyrzuciæ otomanê i lustra nie interesowa³o j¹, co siê z nimi
stanie. Zleci³a panu Jacobsowi szczególne zadanie kupienie sekretarzy-
ka, krzes³a, papieru, piór i atramentu. W tym samym czasie pani Jacobs
mia³a postaraæ siê o cieniutkie p³ócienko, ramê do naci¹gania tkaniny,
ig³y i jedwabne nici w ró¿nych kolorach.
Jane postanowi³a w tym pomieszczeniu urz¹dziæ swój buduar, gdzie
mog³aby pisaæ i zajmowaæ siê robótkami, szczególnie haftowaniem.
W³anie siedzia³a w nim, próbuj¹c ró¿nych ciegów i s³uchaj¹c ognia,
trzaskaj¹cego na kominku. By³ wieczór. Tego popo³udnia po raz pierwszy
dzieli³a ³o¿e z Jocelynem. Teraz wyobra¿a³a sobie ksiêcia na wystawnym
obiedzie, a potem na balu, i stara³a siê nie odczuwaæ zazdroci. Nigdy nie
doczeka³a siê debiutu towarzyskiego, przypad³ w roku, kiedy nosi³a ¿a³obê
po matce. Potem zachorowa³ ojciec. Nak³ania³ córkê do skorzystania z pro-
pozycji lady Webb, gotowej wprowadziæ j¹ w wiat, ale Jane upar³a siê, ¿e
zostaæ z nim i bêdzie go pielêgnowaæ. Ojciec umar³ i kolejny rok nosi³a
¿a³obê po nim. Po jego mierci jej opiekunem zosta³ nowy hrabia.
Czy Jocelyn bêdzie dzi tañczy³? zastanawia³a siê. Czy zatañczy
walca?
Ale nie wolno siê poddawaæ przygnêbiaj¹cym mylom.
Przez chwilê serce zabi³o jej mocniej, kiedy us³ysza³a pukanie do
drzwi. Czy¿by to on? Zobaczy³a jednak kamerdynera, z niepewn¹ min¹
zagl¹daj¹cego do pokoju.
Najmocniej przepraszam powiedzia³ pan Jacobs ale w³anie
przyniesiono dwa wielkie pud³a. Co ka¿e pani z nimi zrobiæ?
Pud³a? Jane unios³a brwi i od³o¿y³a ig³ê.
Od jego ksi¹¿êcej moci wyjani³ kamerdyner. Tak ciê¿kie, ¿e
ledwo mo¿na je unieæ.
138
Niczego siê nie spodziewam. Wsta³a. Lepiej pójdê i sama spraw-
dzê, co w nich jest. Jest pan pewien, ¿e przys³a³ je ksi¹¿ê?
Tak, proszê pani zapewni³. Przynieli je jego s³u¿¹cy i powie-
dzieli, ¿e s¹ dla pani.
Jane by³a zaintrygowana, szczególnie gdy zobaczy³a dwa wielkie
pud³a stoj¹ce na rodku kuchni.
Proszê je otworzyæ poleci³a. Pani Jacobs przynios³a nó¿, a ka-
merdyner przeci¹³ sznurek, którym obwi¹zany by³ jeden z kartonów.
Jane otworzy³a pud³o i wszyscy kamerdyner, gospodyni, kucharka,
pokojówka i lokaj pochylili siê, by zajrzeæ do rodka.
Ksi¹¿ki! Pokojówka by³a bardzo rozczarowana.
Ksi¹¿ki! Pani Jacobs by³a zdumiona. Có¿, ksi¹¿ê nigdy wcze-
niej nie przysy³a³ ksi¹¿ek. Ciekawa jestem, dlaczego teraz to zrobi³? Umie
pani czytaæ?
Có¿ za pytanie! powiedzia³ ostro pan Jacobs. W przeciwnym
razie po co by³yby biurko, papier i atrament?
Ksi¹¿ki! szepnê³a Jane niemal z nabo¿n¹ czci¹, przycisn¹wszy
rêce do piersi.
Wszystkie tomy pochodzi³y z prywatnej biblioteki ksiêcia. By³y tam
utwory Daniela Defoe, Waltera Scotta, Henryego Fieldinga i Alexandra
Popea.
Wed³ug mnie to dziwny prezent stwierdzi³a pokojówka. Mo¿e
w drugim pudle jest co ciekawszego.
Jane zagryz³a górn¹ wargê.
To bezcenny upominek owiadczy³a. Panie Jacobs, czy te pud³a
s¹ zbyt ciê¿kie, by razem z Phillipem zaniós³ je pan do mojego buduaru?
Sam dam radê je przenieæ powiedzia³ ochoczo m³ody lokaj.
Czy mam je rozpakowaæ?
Nie. Jane umiechnê³a siê do niego. Zrobiê to osobicie, dziê-
kujê. Chcê po kolei obejrzeæ ka¿d¹ ksi¹¿kê i przekonaæ siê, jakie pozycje
wybra³ dla mnie jego ksi¹¿êca moæ.
Szczêliwym zbiegiem okolicznoci w buduarze sta³a oszklona szaf-
ka na ksi¹¿ki, chocia¿ poprzednio na pó³kach pyszni³y siê pozbawione
smaku bibeloty, które Jane kaza³a usun¹æ.
Spêdzi³a dwie godziny, klêcz¹c obok pude³, wyci¹gaj¹c z nich po
jednej ksi¹¿ce, ustawiaj¹c je na pó³kach, zastanawiaj¹c siê, któr¹ prze-
czytaæ najpierw.
Czasem szybko mruga³a powiekami, a nawet ociera³a oczy chustecz-
k¹, kiedy wyobra¿a³a sobie, jak tego popo³udnia ksi¹¿ê poszed³ do domu
i w³asnorêcznie wybiera³ dla niej wszystkie te tomy. Wiedzia³a, ¿e nie
139
zleci³ tego panu Quincyemu. Wród ksi¹¿ek by³y te, które wymieni³a
jako szczególnie przez siebie lubiane.
Nawet w czêci nie ucieszy³by jej tak kosztowny klejnot od niego.
Kupuj¹c go, ksi¹¿ê nawet nie poczu³by poniesionego wydatku. Ale ksi¹¿-
ki z w³asnego ksiêgozbioru! Wzi¹³ je z pó³ek swojej biblioteki, wród
nich by³y te¿ jego ulubione lektury.
Samotnoæ ju¿ jej tak nie doskwiera³a. I trochê siê rozchmurzy³a po
jego nag³ym wyjciu bez s³owa po¿egnania. Widocznie pojecha³ prosto do
domu i spêdzi³ czas w bibliotece, wybieraj¹c ksi¹¿ki specjalnie dla niej.
Nie wolno mi, nakaza³a sobie kategorycznie, jeszcze bardziej siê
w nim zakochaæ. I w ogóle nie wolno darzyæ go mi³oci¹.
By³ mê¿czyzn¹ dogadzaj¹cym swej nowej kochance. Nikim wiêcej.
Ale do pó³nocy czyta³a, uszczêliwiona.
Nastêpnego ranka ksi¹¿ê Tresham jecha³ konno przez Hyde Park
w porze, gdy ³atwo móg³ tam spotkaæ swych przyjació³ na Rotten Row.
W nocy przesta³o padaæ i teraz krople na trawie lni³y w promieniach
s³oñca jak brylanty. Na szczêcie niemal zaraz natkn¹³ siê na sir Conana
Broughama i wicehrabiego Kimblea.
Tresh zawo³a³ wicehrabia na jego widok. Spodziewalimy siê
ciebie na obiedzie w klubie Whitea.
Zjad³em w domu powiedzia³ Jocelyn. I nie k³ama³. Nie móg³
zjeæ obiadu z Jane, bo by³ do g³êbi poruszony, a nie chcia³ zdradziæ
swych uczuæ. I chocia¿ ubra³ siê do wyjcia, zosta³ w domu. I sam nie
bardzo wiedzia³ dlaczego.
Sam? spyta³ Brougham. Nawet bez uroczej panny Ingleby do
towarzystwa?
Nigdy ze mn¹ nie jada³a obiadów odpar³ Jocelyn. Przypomi-
nam ci, ¿e by³a tylko s³u¿¹c¹.
W ka¿dej chwili gotów jestem j¹ zatrudniæ powiedzia³ Kimble,
wzdychaj¹c teatralnie.
Nie by³o ciê te¿ u lady Halliday doda³ Brougham.
Zosta³em w domu powtórzy³ Jocelyn.
Zauwa¿y³, ¿e przyjaciele patrz¹ na siebie znacz¹co, by po chwili
wybuchn¹æ weso³ym miechem.
No, Tresham powiedzia³ Brougham. Któ¿ to taki? Czy j¹ znamy?
Czy cz³owiek nie mo¿e samotnie spêdziæ w domu jednego wie-
czoru, nie wzbudzaj¹c podejrzeñ? Jocelyn zmusi³ konia do cwa³u. Ale
przyjaciele szybko go dogonili. Jechali teraz po obu jego stronach.
140
To kto nowy, jeli dla niej zrezygnowa³ z obiadu w klubie Whi-
tea i z gry w karty u lady Halliday, Cone stwierdzi³ g³ono Kimble.
I kto, kto nie da³ mu spaæ przez ca³¹ noc, jeli s¹dziæ po z³ym
humorze Treshama tego ranka, Kimble rzuci³ Brougham.
Rozmawiali o nim i miali siê, jakby go w ogóle nie by³o.
Wynocie siê do diab³a krzykn¹³.
Ale na te s³owa odpowiedzieli nowym wybuchem weso³oci.
Z ulg¹ dostrzeg³ Angelinê, wy³aniaj¹c¹ siê zza ogrodzenia razem
z pani¹ Stebbins, jedn¹ ze swych wytwornych przyjació³ek. Wybra³y siê
obie na porann¹ przechadzkê.
Irytuj¹cy cz³owiek! wykrzyknê³a Angelina, jak tylko Jocelyn zna-
laz³ siê w zasiêgu jej g³osu. Dlaczego nigdy nie ma ciê w domu, kiedy ci
sk³adam wizytê, Tresham? Wczoraj po po³udniu specjalnie pofatygowa-
³am siê do Dudley House, kiedy Heyward mi powiedzia³, ¿e wyszed³e
z klubu Whitea przed obiadem. By³am pewna, ¿e wrócisz do domu.
Jocelyn zacz¹³ siê bawiæ monoklem.
Naprawdê? spyta³. Nie muszê ciê zatem informowaæ, ¿e siê
myli³a. Czy mogê spytaæ, czemu zawdziêczam ten nag³y przyp³yw sio-
strzanych uczuæ? Dzieñ dobry, pani Stebbins. Dotkn¹³ szpicrut¹ ronda
kapelusza i sk³oni³ g³owê.
Wszyscy o tym mówi¹ powiedzia³a Angelina, kiedy jej przyjació³-
ka sk³ada³a ksiêciu g³êboki uk³on. S³ysza³am o tym cztery razy w ci¹gu
dwóch ostatnich dni, miêdzy innymi od Ferdiego. Przypuszczam, ¿e te¿ o tym
s³ysza³e. Ale musisz mi obiecaæ, Tresham, ¿e nie pope³nisz ¿adnego g³up-
stwa, inaczej dostanê rozstroju nerwowego. I daj mi s³owo, ¿e bêdziesz bro-
ni³ honoru rodziny bez wzglêdu na to, ile mo¿e ciê to kosztowaæ.
Mam nadziejê, ¿e wczeniej czy póniej wyjanisz mi, czego do-
tyczy ta pasjonuj¹ca rozmowa, Angelino odezwa³ siê Jocelyn. Wola³-
bym wczeniej, bo Cavalier jest wci¹¿ trochê znarowiony.
Powiedziano mi wyjani³a Angelina ¿e bracia Forbesowie
uciekli z miasta ze strachu przed twoj¹ zemst¹ za to, co próbowali zrobiæ
Ferdiemu.
I cieszy mnie to. Widocznie wszyscy trzej maj¹ krztynê rozumu,
jeli to jest rzeczywicie powód ich znikniêcia.
Ale to nie wszystko ci¹gnê³a. To pewna wiadomoæ, prawda,
Mario? zwróci³a siê do pani Stebbins. Pan Hammond wspomnia³
o tym u pani Bury-Haugh dwa dni temu, a wszyscy wiedz¹, ¿e jego ¿ona
jest kuzynk¹ pani Wesleyowej Forbes. A wiêc to musi byæ prawda.
Istotnie, w takim razie nie ulega to w¹tpliwoci zgodzi³ siê cierp-
ko Jocelyn, patrz¹c przez monokl na spacerowiczów i jedców.
141
Nie czuj¹ siê usatysfakcjonowani owiadczy³a Angelina. Po-
trafisz sobie wyobraziæ ich bezczelnoæ, Tresham? Przecie¿ Ferdie móg³
zgin¹æ! Nie s¹ usatysfakcjonowani, poniewa¿ ty pojecha³e karyklem
i nie sta³o ci siê nic z³ego, jeli nie liczyæ pary zniszczonych rêkawiczek.
Wci¹¿ przysiêgaj¹ ci zemstê! A przecie¿ wszyscy wiedz¹, ¿e teraz ty
mo¿esz ¿¹daæ od nich satysfakcji! Udali siê po posi³ki i w ka¿dej chwili
s¹ spodziewani w miecie.
Jocelyn odwróci³ siê i spojrza³ na trawnik, ci¹gn¹cy siê za nim.
Ale jeszcze nie wrócili, Angelino powiedzia³. Posi³ki, o któ-
rych wspomnia³a, to, jak siê domylam, wielebny Josiah Forbes i kapi-
tan Samuel Forbes?
Bêdzie piêciu przeciwko jednemu oznajmi³a dramatycznym to-
nem. Albo piêciu przeciwko dwóm, jeli liczyæ Ferdieego, przy czym
siê upiera. Albo piêciu przeciwko trzem, jeli Heyward przestanie mi ro-
biæ na z³oæ, utrzymuj¹c, ¿e nie da siê wci¹gn¹æ w tê dziecinadê. Zabiorê
mu pistolet i znów zacznê æwiczyæ strzelanie do celu. Ostatecznie jestem
z rodu Dudleyów.
B³agam ciê, ¿eby poniecha³a tego zamiaru powiedzia³ Jocelyn
tonem nieznosz¹cym sprzeciwu. Trudno powiedzieæ, komu bardziej by
zagra¿a³a, gdyby okaza³a siê równie bieg³a w strzelaniu, jak wtedy, kie-
dy by³a ma³a. Znów w³o¿y³ monokl i zmierzy³ j¹ wzrokiem od stóp do
g³ów. W³o¿y³a dzi zdumiewaj¹co elegancki kapelusz stwierdzi³.
Ale te czerwone kwiaty zupe³nie nie pasuj¹ do ró¿owej sukni spacero-
wej.
Dziesiêæ minut temu spotka³ymy lorda Pyma owiadczy³a, od-
rzucaj¹c g³owê. Zauwa¿y³, ¿e wygl¹dam jak szczególnie urocza ³¹ka,
po której chêtnie by siê samotnie przespacerowa³. Prawda, Mario?
Czy¿by? Ton Jocelyna z miejsca sta³ siê lodowaty. Mam na-
dziejê, Angelino, ¿e przypomnia³a lordowi Pymowi, ¿e jeste siostr¹
ksiêcia Tresham?
Westchnê³am smutno, a potem go wymia³am odpar³a. To by³a
niewinna galanteria z jego strony. Mylisz, ¿e pozwoli³abym jakiemukol-
wiek mê¿czynie, by za du¿o sobie pozwala³? Opowiem o tym Heywar-
dowi, a on spojrzy w sufit, a potem powie Mniejsza o to. Zaczerwie-
ni³a siê i znów siê rozemia³a, skinê³a Kimbleowi i Broughamowi,
wziê³a Mariê Stebbins pod ramiê i ruszy³a przed siebie.
Londynowi potrzebny jest jaki nowy skandal zauwa¿y³ Joce-
lyn, jad¹c dalej ze swymi przyjació³mi. Zdaje siê, ¿e ostatnio nie ma
ciekawszego tematu rozmów ni¿ tchórze, którzy przyznaj¹ siê do pokre-
wieñstwa z lady Oliver.
142
Niew¹tpliwie trzês¹ portkami ze strachu powiedzia³ wicehrabia
Kimble poniewa¿ Joseph Forbes okaza³ siê na tyle lekkomylny, by
wzi¹æ na siebie ca³kowit¹ odpowiedzialnoæ za twoje poobcierane rêce.
Ale prawdopodobnie knuj¹ co nowego, bo naturalnie nie odwa¿¹ siê na
bezporedni¹ konfrontacjê.
Mo¿e nie bêd¹ mieli wyboru, chyba ¿e wol¹ utratê resztek hono-
ru stwierdzi³ Jocelyn. Ale dosyæ o tym. Niedobrze mi siê robi na samo
ich wspomnienie. Cieszmy siê s³oñcem i czystym powietrzem.
Dla odwie¿enia umys³u? spyta³ Brougham i zwróci³ siê do Kim-
blea: Zauwa¿y³e, ¿e wed³ug lady Heyward Treshama nie by³o wczo-
raj po po³udniu w domu? By³ z tob¹?
Nie, Cone odpowiedzia³ wicehrabia z udawan¹ powag¹. By³
z tob¹?
Nie widzia³em go na oczy od wczorajszego ranka a¿ do tej pory
powiedzia³ Brougham. Musi byæ bardzo wie¿a i bardzo narowista.
Do diab³a! Kimble tak gwa³townie wstrzyma³ konia i odrzuciw-
szy g³owê do ty³u wybuchn¹³ tak g³onym miechem, ¿e niemal spad³
z siod³a. Musia³ siê wykazaæ nie lada zrêcznoci¹, by znów zapanowaæ
nad wierzchowcem. Zdaje mi siê, ¿e wiem, kto to taki, Cone powie-
dzia³, dogoniwszy Broughama i Jocelyna. Urocza panna Ingleby! Tresh,
ty draniu! Ok³ama³e nas. Nie rozsta³e siê z ni¹. I to przez ni¹ wiêkszoæ
wczorajszego dnia i nocy spêdzi³e z dala od swych przyjació³ i nie
w swoim ³ó¿ku mam na myli Dudley House. Czujê, ¿e spe³ni³a wszel-
kie pok³adane w niej nadzieje.
I wcale siê z tym nie kry³, prawda? odezwa³ siê Brougham, b³y-
skaj¹c zêbami w umiechu. Tañczy³e z ni¹, Tresham, i to walca. I nie
mog³e oderwaæ od niej oczu. Ale dlaczego robisz z tego tak¹ wielk¹
tajemnicê?
Chyba przywdziejê ¿a³obê powiedzia³ Kimble, wzdychaj¹c prze-
sadnie. Zastanawia³em siê nad wynajêciem detektywa z Bow Street,
¿eby j¹ odszuka³.
Mo¿ecie obaj iæ do diab³a odpar³ Jocelyn swym zwyk³ym, wy-
nios³ym tonem. A teraz przeproszê was, bo w Dudley House czeka ju¿
na mnie niadanie.
Niespiesznie skierowa³ siê w stronê domu. Przez chwilê panowa³a
cisza, a potem dobieg³ go ich miech.
To wcale nie tak, myla³. To wcale nie tak.
Ale jeli to nie by³o to nowa utrzymanka, wdziêki nowej kobiety,
którym nie potrafi siê oprzeæ to w takim razie co?
143
Nie móg³ znieæ myli, ¿eby nawet jego najbli¿si przyjaciele wy-
miewali siê z Jane.
Musia³a us³yszeæ, ¿e przyszed³. Znów sta³a na progu salonu, dzi
w innej sukni o klasycznie prostym kroju, w kolorze blado¿ó³tym. Mia³a
doskona³y gust, jeli chodzi o stroje, kiedy nie by³a zmuszona nosiæ ta-
nich, szarych sukni panien s³u¿¹cych.
Poda³ kapelusz i rêkawiczki kamerdynerowi i podszed³ do niej.
Umiechnê³a siê do niego ciep³o i wyci¹gnê³a obie rêce, czym ca³kowi-
cie wytr¹ci³a go z równowagi. Nie by³ dzi ¿yczliwie nastawiony do wia-
ta, nawet do niej. I by³ z³y na siebie, ¿e nie potrafi³ siê powstrzymaæ, by
dzi po po³udniu znów do niej nie przyjæ.
Dziêkujê powiedzia³a i ucisnê³a mu rêce. Czy kiedykolwiek
uda mi siê okazaæ sw¹ wdziêcznoæ?
Za ksi¹¿ki? ci¹gn¹³ brwi. Na mieræ o nich zapomnia³. Zamie-
rza³ pójæ z ni¹ prosto do sypialni, zaznaæ chwili przyjemnoci, a potem
wyjæ, by móc spêdziæ resztê dnia, nie myl¹c o niej. Zamierza³ sprawiæ,
by stosunki miêdzy nimi przybra³y w³aciwy charakter. Jednoczenie
krzywi³ siê na myl o rubasznych uwagach Kimblea i Broughama, które
z ca³¹ pewnoci¹ us³yszy wieczorem.
Drobiazg powiedzia³ szorstko. Uwolni³ d³onie z jej ucisku i da³
znak, by wesz³a przed nim do salonu.
Byæ mo¿e dla pana odpar³a. Ale dla mnie s¹ wszystkim. Nie
ma pan pojêcia, jak mi brakowa³o czytania, odk¹d tu siê przenios³am.
Wiêc czemu, u diab³a, nie pozwoli³a siê pani zaprowadziæ do bi-
blioteki? spyta³ zirytowany, zamkn¹wszy za sob¹ drzwi pokoju.
Dlaczego tak siê wstydzi³a wyjæ z domu? Jego poprzednie utrzy-
manki by³y najszczêliwsze, kiedy mog³y siê z nim gdzie pokazaæ.
Prawdopodobnie jest córk¹ jakiego przeklêtego klechy. Ale niech
go diabli, jeli pozwoli sobie na wyrzuty sumienia, ¿e odebra³ jej cnotê.
Oczywicie nie odpowiedzia³a na pytanie. Znów siê umiechnê³a,
przechylaj¹c g³owê na bok.
Jest pan dzi w z³ym nastroju zauwa¿y³a. Ale nie szkodzi. Czy
sta³o siê co, o czym chcia³by pan porozmawiaæ?
Niemal wybuchn¹³ miechem.
Bracia Forbesowie uciekli z miasta, by sprowadziæ posi³ki wy-
jani³. Boj¹ siê stawiæ mi czo³o, kiedy jest ich tylko trzech. Chc¹ po-
wiêkszyæ si³y do piêciu ludzi. Ale dowiedz¹ siê, ¿e i tak mam nad nimi
przewagê. Czerpiê szczególne zadowolenie z rozprawiania siê z tchórza-
mi.
Westchnê³a.
144
Mê¿czyni i ich duma powiedzia³a. Podejrzewam, ¿e bêdzie
siê pan wdawa³ w awantury, nawet maj¹c osiemdziesi¹t lat, o ile do¿yje
pan tego wieku. Czy pan usi¹dzie? Mam zatelefonowaæ po herbatê? Czy
te¿ chce pan od razu iæ na górê?
Nagle, ku jego przera¿eniu, odesz³a mu ochota na mi³osne igraszki.
Nie chcia³ iæ z ni¹ do ³ó¿ka. Nie teraz. Wyda³o mu siê to zbyt zbyt
jakie? Niegodziwe? Niemal wybuchn¹³ g³onym miechem.
Gdzie s¹ ksi¹¿ki? spyta³. W sypialni? Na strychu?
W pokoju obok oznajmi³a. Urz¹dzi³am go wed³ug swojego
gustu, ¿eby w nim spêdzaæ czas pod pana nieobecnoæ. Traktujê go jak
swoje królestwo.
Nie znosi³ salonu. Chocia¿ teraz by³ elegancki i urz¹dzony ze sma-
kiem, nadal przywodzi³ mu na myl poczekalniê, bezosobowe pomiesz-
czenie, gdzie wymienia siê grzecznoci przed wra¿eniami w sypialni.
I nie by³o w nim nic, co zmieni³oby go w salon Jane.
Proszê mnie tam zaprowadziæ poleci³.
Móg³ siê domyliæ, ¿e Jane nie odwróci siê i nie zaprowadzi go tam
bez sprzeciwu.
To mój buduar owiadczy³a. Pana podejmujê tutaj, od czasu
do czasu byæ mo¿e w jadalni. W sypialni korzysta pan ze swych praw,
wynikaj¹cych z naszej umowy. Resztê domu uwa¿am za swoje prywatne
królestwo.
Jocelyn nie wiedzia³, czy krzykn¹æ na ni¹, by zobaczyæ z satysfakcj¹,
jak podskakuje ze strachu, czy te¿ odrzuciæ g³owê do ty³u i rozemiaæ siê.
Prawa wynikaj¹ce z umowy, dobre sobie!
Panno Ingleby. Uk³oni³ siê dwornie. Czy by³aby pani tak ³a-
skawa i zgodzi³a siê pokazaæ mi swój buduar?
Zawaha³a siê, zagryz³a doln¹ wargê, a potem kiwnê³a g³ow¹.
Dobrze powiedzia³a i wysz³a z salonu.
Ten pokój przypomina³ Jane. Uderzy³o go to, gdy tylko przekroczy³
jego próg. Poczu³ siê, jakby po raz pierwszy wkracza³ do jej wiata, z jed-
nej strony eleganckiego i nobliwego, z drugiej przytulnego i zwyczajnego.
P³owy dywan i zas³ony zawsze sprawia³y, ¿e pokój wygl¹da³ okrop-
nie. Wszelkie próby jej poprzedniczek, by go o¿ywiæ poduszkami, szala-
mi i jaskrawymi wiecide³kami, jedynie podkrela³y jego nijakoæ. Lu-
stra, które kaza³a wstawiæ Effie, tylko to zwielokrotni³y. Stara³ siê nigdy
tu nie zagl¹daæ.
Teraz p³owe barwy, których Jane wcale nie próbowa³a ukryæ, spra-
wia³y, ¿e w pokoju panowa³a atmosfera sprzyjaj¹ca odpoczynkowi. Oto-
mana zniknê³a, podobnie, co go nie zdziwi³o, jak wszystkie lustra. Wsta-
145
wiono kilka ³adnych foteli, sekretarzyk i krzes³o. Biureczko zas³ane by³o
tak¹ iloci¹ papierów, ¿e wiadomo by³o, i¿ nie spe³nia funkcji jedynie
dekoracyjnej. W biblioteczce sta³y jego ksi¹¿ki, jedna le¿a³a otwarta na
ma³ym stoliku obok fotela przed kominkiem. Przed fotelem po drugiej
stronie kominka sta³a rama, na któr¹ naci¹gniêto p³ótno. Wokó³ le¿a³y
jedwabne nici, no¿yczki i ig³y.
Mogê usi¹æ? spyta³.
Wskaza³a fotel obok stolika.
Jeli pan sobie ¿yczy, mo¿e pan potr¹ciæ cenê biurka i krzes³a z mo-
jej pensji, poniewa¿ kupi³am je na swój osobisty u¿ytek powiedzia³a.
O ile sobie przypominam, da³em pani carte blanche na wszelkie
przeróbki w domu, Jane odpar³. Proszê wiêc przestaæ pleæ g³upstwa
i usi¹æ. Widzi pani, jestem na tyle dobrze wychowany, by nie siadaæ,
nim zrobi to kobieta.
Widzia³, ¿e odczuwa³a skrêpowanie. Przycupnê³a na skraju fotela
w pewnej odleg³oci od niego.
Jane, niech¿e pani usi¹dzie bli¿ej i wemie ig³ê do rêki powie-
dzia³ zniecierpliwiony. Chcê popatrzeæ, jak pani wyszywa. Domylam
siê, ¿e to kolejna umiejêtnoæ, jak¹ posiad³a pani w sierociñcu?
Tak odpowiedzia³a. Usiad³a w fotelu naprzeciwko niego i ujê³a
ig³ê w palce.
Przez chwilê przygl¹da³ siê jej w milczeniu. Wygl¹da³a licznie
i wdziêcznie. Jak urodzona dama. Rzeczywicie musia³a prze¿ywaæ trudny
okres zmuszona do przyjazdu do Londynu w poszukiwaniu pracy, do za-
trudnienia siê w pracowni modystki, do tego, by zostaæ jego pielêgniark¹,
a w koñcu kurtyzan¹. Nie, nieprawda. Nie wemie tej winy na siebie. Za-
proponowa³ jej inne rozwi¹zanie. Raymore zrobi³by z niej gwiazdê.
Zawsze tak sobie wyobra¿a³em rodzinne szczêcie odezwa³ siê
po chwili ku w³asnemu zaskoczeniu, bo nie zastanowi³ siê nad tym, co
powiedzia³.
Na chwilê unios³a wzrok znad robótki.
Kobieta przy kominku, zajêta haftem ci¹gn¹³. Mê¿czyzna na-
przeciwko. Spokój i cisza.
Znów pochyli³a g³owê nad robótk¹.
Jako ch³opiec nigdy czego takiego nie widzia³ pan w domu swe-
go dzieciñstwa? spyta³a.
Rozemia³ siê krótko.
Przypuszczam, ¿e moja matka nie odró¿nia³a jednego koñca ig³y
od drugiego odpar³ i nikt nigdy nie powiedzia³ ani jej, ani mojemu
ojcu, ¿e od czasu do czasu mo¿na usi¹æ przy kominku z rodzin¹.
10 Pojedynek
146
Jemu te¿ nikt nigdy tego nie mówi³. Sk¹d mu to wiêc przysz³o do
g³owy?
Moje biedactwo odezwa³a siê cicho.
Wsta³ gwa³townie i podszed³ do biblioteczki.
Czyta³a pani Mansfield Park? spyta³ po chwili.
Nie. Znów na niego spojrza³a. Ale czyta³am Rozwa¿n¹ i ro-
mantyczn¹ tej samej autorki i bardzo mi siê podoba³a.
Wzi¹³ tom z pó³ki i wróci³ na swoje miejsce.
Poczytam na g³os, kiedy pani bêdzie wyszywa³a oznajmi³.
Nie przypomina³ sobie, by kiedykolwiek czyta³ na g³os, chyba ¿e na
lekcji jako ch³opiec. Nie pamiêta³ te¿, by jemu kto czyta³ na g³os, poza
Jane, która czyta³a mu, gdy le¿a³ unieruchomiony w domu. Stwierdzi³, ¿e
czytanie dzia³a na niego niezwykle koj¹co, chocia¿ nigdy nie s³ucha³
uwa¿nie. Otworzy³ ksi¹¿kê i zacz¹³ czytaæ.
Przed blisko trzydziestu laty panna Maria Ward z Huntingdon,
posiadaj¹ca zaledwie siedem tysiêcy funtów ca³ego maj¹tku, mia³a szczê-
cie zdobyæ serce sir Thomasa Bertrama z Mansfield Park *
Przeczyta³ dwa rozdzia³y, nim opuci³ ksi¹¿kê na kolana. Przez jaki
czas siedzieli w milczeniu. I cisza ta wydawa³a mu siê niezwykle przy-
jemna. Siedzia³ wygodnie rozparty w fotelu. Bez trudu móg³by siê
zdrzemn¹æ. Czu³ siê Jak siê czu³? Czy by³ zadowolony? Z pewnoci¹.
Szczêliwy? Szczêcie to co, co zna³ ma³o albo wcale, i nie przyk³ada³
do niego wielkiej wagi.
Czu³ siê odciêty od swojego wiata, od siebie takiego, jakim by³. By³
z Jane, z pewnoci¹ odciêt¹ od wiata i od siebie takiej, jak¹ by³a napraw-
dê. Czy mo¿e tak trwaæ wiecznie?, zastanawia³ siê. Bez koñca? Zawsze?
A mo¿e ten pokój stanie jego azylem, w ka¿dym razie od czasu do
czasu? Ten pokój, tak przypominaj¹cy Jane, w którym czu³ siê dobrze,
by³ spokojny i zadowolony daleki od zwyk³ego stylu ¿ycia?
Pomyla³, ¿e czas niezw³ocznie po³o¿yæ kres tym g³upim, niereal-
nym i nietypowym marzeniom. Musi wyjæ albo udaæ siê z Jane na górê,
do sypialni.
Co pani wyszywa? spyta³ zamiast tego.
Umiechnê³a siê, nie podnosz¹c g³owy.
Obrus powiedzia³a. Do jadalni. Musia³am sobie znaleæ jakie
zajêcie. Zawsze lubi³am haftowaæ.
Przygl¹da³ jej siê jeszcze przez jaki czas. Rama z naci¹gniêt¹ tkani-
n¹ sta³a pod takim k¹tem, ¿e nie widzia³ wzoru. Ale jedwabne nitki by³y
w kolorach jesieni, harmonijnie wspó³graj¹cych ze sob¹.
* Przek³ad Anny Przedpe³skiej-Trzeciakowskiej (przyp. t³um.).
147
Czy bardzo siê pani pogniewa spyta³ jeli podejdê i popatrzê?
Sk¹d¿e znowu. Mia³a zdumion¹ minê. Ale nie musi siê pan
siliæ na dobre maniery. Z pewnoci¹ nie interesuje siê pan haftem.
Nie odpowiedzia³. Podniós³ siê z g³êbokiego, wygodnego fotela
i od³o¿y³ ksi¹¿kê na stolik.
W rogu tkaniny widaæ by³o drzewa w jesiennej szacie.
Gdzie jest szablon, z którego pani wyszywa? spyta³. Chcia³ obej-
rzeæ ca³y wzór.
W mojej g³owie odpar³a.
Ach. Teraz zrozumia³, dlaczego haftowanie by³o jej pasj¹. Nie
tylko biegle w³ada³a ig³¹. Widzê, ¿e ma pani do tego talent, Jane. Umie
pani dobieraæ kolory i wzory.
Dziwne, ale nigdy nie udawa³o mi siê utrwaliæ moich wizji na pa-
pierze czy p³ótnie powiedzia³a. Ale kiedy trzymam ig³ê, obrazy z g³o-
wy z ³atwoci¹ trafiaj¹ na tkaninê.
Nigdy nie potrafi³em malowaæ krajobrazów owiadczy³. Za-
wsze wydawa³o mi siê, ¿e natura jest niedocigniona. Twarze ludzi to co
innego. Mo¿na uchwyciæ wygl¹d i charakter cz³owieka.
Ledwo wypowiedzia³ te s³owa, a po¿a³owa³, ¿e nie ugryz³ siê w jê-
zyk. Wyprostowa³ siê, za¿enowany.
Maluje pan portrety? Spojrza³a na niego, wyranie zaciekawio-
na. Zawsze uwa¿a³am to za najtrudniejsz¹ formê sztuki.
Trochê pacykujê odpar³ sztywno. Podszed³ do okna i zacz¹³ siê przy-
gl¹daæ ma³emu ogrodowi. Zauwa¿y³, ¿e jest bardzo zadbany. Czy zawsze
ros³y tu ró¿e? A raczej powinienem u¿yæ czasu przesz³ego. Pacykowa³em.
Domylam siê, ¿e wed³ug pana to ma³o mêskie zajêcie powie-
dzia³a cicho.
Jego ojciec u¿y³ o wiele dosadniejszego okrelenia.
Chcia³bym namalowaæ pani portret us³ysza³ nagle swój g³os.
Pani twarz jest nie tylko urodziwa, ale równie¿ pe³na charakteru. By³oby
to wielkie wyzwanie.
Milcza³a.
Na górze bêdziemy zaspokajali swoje potrzeby cielesne owiad-
czy³. Tutaj moglibymy siê oddawaæ pozosta³ym pasjom, Jane, jeli
pani zechce. Z dala od wcibskich oczu i szyderczych umiechów wiata.
Po to urz¹dzi³a pani ten pokój, prawda? Swoje królestwo, jak go pani
nazwa³a, przystañ, gdzie mo¿e byæ pani sob¹, odsun¹æ na bok prozê ¿y-
cia, ³¹cznie z tym, ¿e jest pani moj¹ utrzymank¹, i zostaæ po prostu Jane.
Odwróci³ g³owê. Przygl¹da³a mu siê bacznie, trzymaj¹c ig³ê w po-
wietrzu.
148
Tak przyzna³a.
A ja jestem ostatni¹ osob¹, z któr¹ chcia³aby pani dzieliæ to króle-
stwo. Umiechn¹³ siê z ¿alem. Nie bêdê nalega³. W przysz³oci bê-
dzie mnie pani zabawia³a w salonie, kiedy nie bêdziemy w sypialni.
Nie. Minê³o trochê czasu, nim objani³a swoj¹ myl. Nie, nie
bêdê ju¿ uwa¿a³a tego pokoju za swój, tylko za nasz. Za miejsce, gdzie
nasza umowa i nasza pozycja w wiecie nie bêd¹ siê liczy³y. Miejsce,
gdzie pan mo¿e malowaæ i czytaæ, a ja wyszywaæ i pisaæ, miejsce, gdzie
po jednej stronie kominka siedzi kobieta, a po drugiej mê¿czyzna. Miej-
sce ciche i spokojne, z dala od wiata. Mo¿e pan tu przebywaæ zawsze,
kiedy tylko pan zechce, Jocelynie.
Przez d³u¿sz¹ chwilê patrzy³ na ni¹, nie odzywaj¹c siê. Co, u diab³a,
siê dzieje? Móg³ istnieæ tylko jeden powód, sk³aniaj¹cy go do przycho-
dzenia do tego domu. Nie chcia³ ¿adnego innego. Móg³by siê staæ jego
niewolnikiem niewolnikiem Jane. A jednak jego serce nie traci³o na-
dziei.
Na co?
Ma pan ochotê na herbatê? Wbi³a ig³ê w tkaninê i wsta³a. Czy
mam zadzwoniæ, ¿eby j¹ przyniesiono?
Tak. Za³o¿y³ rêce do ty³u. Tak, proszê.
Przygl¹da³ jej siê, jak dzwoni na pokojówkê.
Jest tutaj du¿o miejsca powiedzia³. Chcia³bym, ¿eby wstawio-
no tu fortepian. Czy wolno mi wydaæ odpowiednie polecenie? Wprost
nie móg³ uwierzyæ, ¿e pyta o jej zgodê.
Naturalnie. Spojrza³a na niego powa¿nie. To nasz pokój, Joce-
lynie. Tak samo twój, jak mój.
Przez chwilê pomyla³, ¿e zala³a go fala szczêcia. Ale wkrótce zo-
rientowa³ siê, ¿e to inne uczucie, równie mu obce.
Strach.
16
J
ane wczenie po³o¿y³a siê do ³ó¿ka, ale sen nie przychodzi³. Po pó³
godzinie zrezygnowa³a z prób zaniêcia. Wsta³a, zapali³a wiecê, narzu-
ci³a ciep³y szlafrok na koszulê nocn¹ z cieniutkiego batystu, na nogi wsu-
nê³a ranne pantofle i zesz³a na dó³ do swojego buduaru. Ich buduaru. Ich
przystani, jak go nazwa³.
149
Pan Jacobs jeszcze nie uda³ siê na spoczynek. Poprosi³a go, ¿eby
znów napali³ w kominku. M³ody lokaj przyniós³ wêgiel i spyta³, czy cze-
go jeszcze ¿yczy sobie.
Nie, dziêkujê, Phillipie odpar³a. To wszystko. Trafiê do sy-
pialni, kiedy bêdê zmêczona.
Tak jest, proszê pani powiedzia³. Przed wyjciem z pokoju pro-
szê nie zapomnieæ postawiæ ekranu przed kominkiem.
Nie zapomnê. Umiechnê³a siê. Dziêkujê za przypomnienie.
Dobranoc.
Postanowi³a, ¿e bêdzie czyta³a tak d³ugo, a¿ oczy same zaczn¹ siê jej
kleiæ ze zmêczenia. Usiad³a przy kominku, w fotelu, na którym po po³u-
dniu siedzia³ Jocelyn, i wziê³a ksi¹¿kê. Nie tê, któr¹ jej czyta³. Tamt¹
zostawi³a w miejscu, gdzie j¹ po³o¿y³. Mo¿e kiedy przyjdzie tu nastêp-
nym razem, bêdzie chcia³ przeczytaæ kolejny rozdzia³. Otworzy³a trzy-
man¹ ksi¹¿kê na stronie, na której przerwa³a lekturê ostatniej nocy, i po-
³o¿y³a j¹ sobie na kolanach.
Zapatrzy³a siê w ogieñ.
Nie powinna pozwoliæ ksiêciu tu wejæ. Wiedzia³a, ¿e nie bêdzie ju¿
mog³a uwa¿aæ tego pokoju za swój. By³ ich. Wci¹¿ czu³a jego obecnoæ.
Widzia³a go siedz¹cego wygodnie, ale elegancko w fotelu. S³ysza³a jego
g³os, kiedy czyta³ jej Mansfield Park, przejêty losami bohaterów ksi¹¿ki
nie mniej od niej. I widzia³a go stoj¹cego w oknie
To by³o niesprawiedliwe. Poradzi³aby sobie z now¹ sytuacj¹ ¿ycio-
w¹, gdyby stosunki miêdzy nimi pozosta³y, jak siê tego spodziewa³a, na-
tury czysto cielesnej. By³a na tyle inteligentna, ¿e wiedzia³a, i¿ po¿¹danie
to nie mi³oæ, szczególnie miêdzy rozpustnym ksiêciem i jego utrzyman-
k¹. Nie wiedzia³a, co o tym wszystkim s¹dziæ.
Spêdzi³ tu razem z ni¹ ponad dwie godziny, i nawet jej nie dotkn¹³.
Nie poszed³ z ni¹ do sypialni. Po podwieczorku, podczas którego rozma-
wiali o wojnie i reformie politycznej ona by³a pacyfistk¹, on nie; ona
by³a gor¹c¹ zwolenniczk¹ reform, on podchodzi³ do nich z du¿¹ rezer-
w¹ doæ niespodziewanie wsta³, uk³oni³ siê, po¿egna³ i wyszed³.
Po jego wyjciu ogarnê³a j¹ dziwna pustka. I czu³a wielki zamêt
w g³owie.
Niemal przez ca³y czas, kiedy byli razem, nie by³ ksiêciem Tresham.
By³ Jocelynem. Ale Jocelynem nie tak pe³nym rezerwy, jak do tego przy-
wyk³a. Jocelynem bez maski. Cz³owiekiem pragn¹cym byæ nareszcie
sob¹. Spragnionym przyjani, uznania i no w³anie.
Jane g³ono westchnê³a.
Mê¿czyzn¹ spragnionym mi³oci.
150
Ale w¹tpi³a, czy kiedykolwiek przyj¹³by ten najwiêkszy dar, nawet
gdyby sam przed sob¹ przyzna³, ¿e go potrzebuje.
Jeszcze bardziej w¹tpi³a, czy zdolny jest do zrewan¿owania siê tym
samym.
A kim¿e by³a ona, by sk³adaæ taki dar? Uciekinierk¹. Morderczyni¹.
Chocia¿ chyba nie. Niemia³o zaczyna³a w to w¹tpiæ. Nie przypuszcza³a,
¿eby Sidneya zabi³o uderzenie ksi¹¿k¹ w g³owê.
Wzdrygnê³a siê na wspomnienie tamtego wydarzenia.
A potem po³o¿y³a g³owê na oparciu i nas³uchiwa³a, jak pan Jacobs
lub Phillip zamykaj¹ drzwi frontowe na noc. W chwilê póniej rozleg³o
siê pukanie do drzwi pokoju.
Proszê zawo³a³a. By³o ju¿ po pó³nocy. O tej porze s³u¿ba powin-
na le¿eæ w ³ó¿kach.
Wygl¹da³ demonicznie w czarnej pelerynie do kostek. Sta³ na progu,
z rêk¹ na ga³ce drzwi. Zadr¿a³a. Zrozumia³a, ¿e to popo³udnie rzeczywi-
cie by³o dla niej brzemienne w skutki.
Wci¹¿ nie pisz? spyta³. Zobaczy³em wiat³o w szparze pod
drzwiami.
Masz swój klucz? spyta³a.
Naturalnie odpar³. Przecie¿ to mój dom.
Wsta³a i podesz³a do niego. Nie, wcale siê go nie spodziewa³a.
A potem sta³o siê co dziwnego. Zdj¹³ rêkê z ga³ki drzwi i rozpostar³
ramiona, a¿ ukaza³a siê bia³a, jedwabna podszewka peleryny i elegancki
strój wieczorowy. Ale Jane w³aciwie nie zwróci³a uwagi na jego osza³a-
miaj¹cy strój. Sz³a w jego stronê i wkrótce okry³y j¹ fa³dy peleryny. Jed-
noczenie unios³a twarz, a on pochyli³ g³owê.
Obejmowali siê d³ugo, ¿arliwie. Ale najdziwniejsze, ¿e nie by³ to
zmys³owy ucisk przynajmniej nie tylko zmys³owy. Jane nie mia³a do-
wiadczenia w tych sprawach, ale wiedzia³a podwiadomie, ¿e to nie
mê¿czyzna, ca³uj¹cy swoj¹ kochankê, z któr¹ pójdzie do sypialni. To by³
Jocelyn. I ca³owa³ j¹, Jane.
Ale nim skoñczy³ j¹ obejmowaæ, znów sta³ siê ksiêciem Tresham.
Chcê, ¿eby dzi w nocy zrobi³a to, co do ciebie nale¿y, Jane
powiedzia³.
Oczywicie. Cofnê³a siê z umiechem.
A potem krzyknê³a z przera¿enia, kiedy mocno z³apa³ j¹ za rêkê
i zmierzy³ j¹ zimnym wzrokiem.
Nie! owiadczy³ z wciek³oci¹. Nie bêdziesz siê tak do mnie
umiecha³a, Jane, jak zblazowana kokietka, ukrywaj¹ca swój cynizm za
zimnym umiechem przyzwolenia. I wcale nie oczywicie. Jeli mnie nie
chcesz, powiedz mi, ¿ebym wyniós³ siê do diab³a, a pójdê sobie.
151
Wyrwa³a rêkê z mocnego ucisku.
A czego siê spodziewasz, kiedy mówisz, ¿e chcesz, ¿ebym zrobi-
³a, to co do mnie nale¿y? spyta³a ze z³oci¹. Czy kobieta robi to, co do
niej nale¿y, kiedy pragnie byæ z mê¿czyzn¹? Kiedy zwracasz siê do mnie
w ten sposób, robisz ze mnie dziwkê.
To ty nalega³a na spisanie umowy, zawieraj¹cej nasze wzajemne
prawa i obowi¹zki przypomnia³ jego oczy by³y zimne jak stal. Kim ja
jestem w jej wietle? Kim, kto kupi³ sobie dostêp do twojego cia³a. Kim,
kto kupi³ sobie us³ugi dziwki. To ta umowa czyni z ciebie kobietê, która
robi, co do niej nale¿y, kiedy jest ze mn¹ w ³ó¿ku. Nie uno siê s³usznym
gniewem, Jane, spodziewaj¹c siê, ¿e potulnie spuszczê g³owê. Jeli
o mnie chodzi, mo¿esz iæ do diab³a.
A ty mo¿esz Ale zmusi³a siê do milczenia i nabra³a g³êboko
powietrza, ¿eby siê uspokoiæ. Serce wali³o jej jak m³otem. Znów siê
sprzeczamy. Czy tym razem to moja wina? Jeli tak, to przepraszam.
To wina tej diabelskiej umowy powiedzia³ zrzêdliwie.
Czyli moja. Umiechnê³a siê lekko. Naprawdê cieszê siê, ¿e
ciê widzê, Jocelynie.
Z³oæ i ch³ód zniknê³y z jego twarzy.
Mówisz szczerze, Jane?
Kiwnê³a g³ow¹.
I naprawdê chcê pójæ z tob¹ na górê.
Tak? Spojrza³ na ni¹ w zamyleniu swymi ciemnymi oczami.
Czy to ksi¹¿ê Tresham? Niepewny siebie? Niepewny, czy jest mile
widzianym gociem?
Mówiê to w pokoju, gdzie jak ustalilimy nie obowi¹zuj¹ wa-
runki naszej umowy owiadczy³a wiêc musi to byæ prawda. Chod ze
mn¹ na górê.
Przyszed³em prosto z teatru wyjani³. Kimble zaprosi³ mnie
i innych przyjació³ na kolacjê do siebie, ale stwierdzi³em, ¿e wolê pójæ
do niego pieszo, ni¿ t³oczyæ siê w powozie. Tymczasem nogi same mnie
tu przynios³y. Jak to wyt³umaczyæ, Jane?
Zapewne odczuwa³e siln¹ potrzebê pok³ócenia siê z kim, kto ci
nie ust¹pi odpar³a.
Ale przecie¿ pierwsza mnie przeprosi³a.
Bo nie mia³am racji. Widzisz, nie nalegam na zwyciêstwo za
wszelk¹ cenê. W przeciwieñstwie do innych znanych mi osób.
Umiechn¹³ siê figlarnie.
Co oznacza, jak przypuszczam, ¿e jak zwykle ostatnie s³owo nale-
¿y do ciebie zauwa¿y³. Chodmy w takim razie. Poniewa¿ po to tu
przyszed³em i skoro mnie zaprosi³a, chodmy na górê.
152
Fizyczne po¿¹danie sprawi³o, ¿e znów a¿ zapar³o jej dech, kiedy
minê³a go i pierwsza zaczê³a wchodziæ po schodach. Zauwa¿y³a, ¿e nie
od razu ruszy³ za ni¹. Zosta³, by postawiæ ekran przed kominkiem, w któ-
rym ogieñ ju¿ zacz¹³ przygasaæ.
Umiechaj¹c siê w duchu, pomyla³a, ¿e chyba pierwszy raz w ¿yciu
zrobi³ co tak zwyczajnego.
Rano Kimble bêdzie bezlitonie z niego drwi³. Jocelyn siê tym nie przej-
mowa³. Czy kiedykolwiek robi³ sobie co z tego, co mówili albo myleli
o nim inni, nawet najbli¿si przyjaciele? A ich drwiny bêd¹ dobroduszne.
Tymczasem prawda wygl¹da³a tak, ¿e musia³ dzi wieczorem tu wró-
ciæ. Bardziej poruszy³y go dziwne wydarzenia popo³udnia, ni¿ mia³ to
odwagê przyznaæ przed samym sob¹. Musia³ tu przyjæ, ¿eby przywróciæ
normalnoæ swym stosunkom z w³asn¹ utrzymank¹. ¯eby j¹ wykorzy-
staæ w wiadomym celu.
Oczywicie pope³ni³ b³¹d, mówi¹c jej o tym. Ale nie by³ przyzwy-
czajony do tego, by zwracaæ uwagê na uczucia innych ludzi.
Rozebra³ siê, zgasi³ wiece i po³o¿y³ siê z ni¹ do ³ó¿ka. Kaza³ jej nie
zdejmowaæ skromnej i ³adnej koszuli nocnej. By³o co zdumiewaj¹co
podniecaj¹cego, kiedy podci¹ga³ j¹ w górê. Tej nocy nie chcia³ ¿adnej
gry wstêpnej. Chcia³ zrobiæ to, po co tu przyszed³, zanim wszystko znów
wymknie siê spod kontroli. Wsun¹³ jej rêkê miêdzy uda. Ju¿ by³a gotowa.
Po³o¿y³ siê na niej ca³ym ciê¿arem cia³a, kolanami szeroko rozchyli³ jej
nogi, wsun¹³ rêce pod jej biodra i wszed³ w ni¹.
By³a miêkka i ciep³a. Zacz¹³ siê w niej poruszaæ szybko, energicz-
nie. Stara³ siê o niej myleæ wy³¹cznie jak o kobiecie. Stara³ siê myleæ
o swych potrzebach wy³¹cznie jak o czysto fizycznym po¿¹daniu.
Nie uda³o mu siê ani jedno, ani drugie.
Rzadko ca³owa³ kobiety w ³ó¿ku. Jego zdaniem by³o to niepotrzebne
i zbyt intymne. A jednak poca³owa³ j¹.
Jane, powiedz mi, ¿e chcia³a, ¿ebym wróci³, ¿e od naszego roz-
stania myla³a tylko o mnie wymamrota³.
Dlaczego? spyta³a szeptem. ¯eby znów móg³ mnie ostrzec,
¿e nie wolno mi myleæ o niezale¿noci? Nie ¿a³ujê, ¿e przyszed³e. Cie-
szê siê. Dobrze mi z tob¹.
Niech ciê diabli! powiedzia³. Niech ciê diabli, Jane.
Nie odzywa³a siê, kiedy siê w niej porusza³. Ale gdy poczu³, ¿e zbli¿a
siê moment spe³nienia i zamierza³ przyspieszyæ ruchy, objê³a go w pasie
rêkami, oplot³a nogami i unios³a biodra, by móg³ g³êbiej w ni¹ wnikn¹æ.
153
Jocelynie, nie bój siê szepnê³a. Proszê, nie bój siê.
By³ tak poch³oniêty bliskim spe³nieniem, ¿e nie zwróci³ uwagi na te
s³owa. Ale kiedy ju¿ by³o po wszystkim, kiedy le¿a³ wyczerpany obok
niej, przypomnia³ sobie o nich i pomyla³, ¿e musia³ to sobie wyobraziæ.
Chod do mnie powiedzia³ i wyci¹gn¹³ rêkê, ¿eby dotkn¹æ Jane.
Zwinê³a siê w k³êbek obok niego. Jocelyn obci¹gn¹³ jej koszulê, na-
kry³ ich oboje ko³dr¹, obj¹³ Jane ramieniem, opar³ policzek na jej g³owie
i usn¹³.
Czêsto spêdza³ noce w tym domu, a o wicie wraca³ do Dudley House,
¿eby siê przespaæ. Ale nigdy tu nie spa³. Dzi wieczór mia³ zamiar spê-
dziæ kilka godzin na mi³osnych namiêtnociach, by przypomnieæ zarów-
no Jane, jak i sobie, charakter stosunków miêdzy nimi.
Obudzi³ siê, gdy do pokoju wpada³o wiat³o dnia. Jane, z w³osami
w nie³adzie, lekko zaró¿owiona, wygl¹da³a uroczo. Wci¹¿ spa³a w jego
ramionach.
Delikatnie usun¹³ rêkê spod jej g³owy i wyskoczy³ z ³ó¿ka, przy oka-
zji budz¹c dziewczynê. Umiechnê³a siê do niego zaspana.
Przepraszam powiedzia³ sztywno, wk³adaj¹c swój wieczorowy
strój. Przypuszczam, ¿e zgodnie z t¹ przeklêt¹ umow¹ nie mam prawa
zak³ócaæ ci ¿ycia prywatnego, kiedy nie korzystam z przys³uguj¹cych mi
praw. Za chwilê ju¿ mnie tu nie bêdzie.
Jocelynie powiedzia³a z ³agodnym wyrzutem, a potem mia³a
czelnoæ siê rozemiaæ.
Weso³o.
Z niego.
mieszê ciê? Spojrza³ na ni¹ gronie.
Zapewne wstydzisz siê tego, ¿e usn¹³e, zamiast spêdziæ noc de-
monstruj¹c tê jurnoæ, z której s³yniesz odpar³a. Sprawiasz wra¿enie,
jakby zawsze musia³ udowadniaæ swoj¹ mêskoæ.
Fakt, ¿e mia³a ca³kowit¹ racjê, nie wp³yn¹³ na poprawê jego nastroju.
Cieszê siê, ¿e przynajmniej ciê rozmieszy³em owiadczy³ i za-
maszystym ruchem zarzuciwszy pelerynê na ramiona, zapi¹³ j¹ pod szy-
j¹. Przyjdê tu znowu, kiedy bêdê ciê potrzebowa³. ¯egnam.
Jocelynie powiedzia³a cicho, kiedy otworzy³ drzwi sypialni.
Spojrza³ na ni¹, dumnie unosz¹c brwi. To by³a cudowna noc. Wspania-
le siê z tob¹ pi.
Nie czeka³, ¿eby sprawdziæ, czy sobie z niego kpi, czy nie. Wyszed³
i niezbyt cicho zamkn¹³ za sob¹ drzwi.
A niech to diabli, pomyla³, patrz¹c na zegar w holu. By³a siódma
rano. Skrzywi³ siê, widz¹c, ¿e Jacobs czeka³ na dole, by go wypuciæ.
154
Spêdzi³ tu siedem godzin. By³ z ni¹ w ³ó¿ku przez siedem godzin, a tylko
raz dosz³o miêdzy nimi do fizycznego zbli¿enia. Raz!
Pozdrowi³ sztywno kamerdynera i wyszed³ przed dom. Kiedy ruszy³
szybkim krokiem przed siebie, z pewnym zadowoleniem stwierdzi³, ¿e
prawa noga z ka¿dym dniem staje siê sprawniejsza.
Wspaniale siê z tob¹ pi.
Jocelyn mimo woli zachichota³. Mia³a racjê, do diab³a. To by³a cu-
downa noc, dawno nie czu³ siê taki wypoczêty.
Postanowi³, ¿e pójdzie do domu, ¿eby siê wyk¹paæ i przebraæ, a po-
tem uda siê na zakupy kupi ma³y fortepian oraz przybory do szkicowa-
nia i malowania. Mo¿e w tej niezwyk³ej sytuacji najlepiej bêdzie nicze-
mu siê nie przeciwstawiaæ, pozwoliæ, ¿eby wszystko siê rozwija³o na swój
sposób i swoim tempem, póki nie nadejdzie nieuchronny koniec. Wcze-
niej czy póniej znudzi mu siê Jane Ingleby. Tak jak ka¿da kobieta, któr¹
zna³ i z któr¹ dzieli³ ³o¿e. Ona te¿ mu siê znudzi mo¿e za miesi¹c, mo¿e
za dwa, mo¿e za rok.
A tymczasem czemu nie ma rozkoszowaæ siê nowym dla siebie uczu-
ciem no tak, okropne s³owa, które nie dawa³y mu spokoju.
A w³aciwie przed czym siê broni?
Czemu nie mo¿e rozkoszowaæ siê tym, ¿e jest zakochany?
Czemu raz w ¿yciu nie ma poddaæ siê temu nieskoñczenie g³upiemu
uczuciu?
Tego ranka pracuj¹c w ogrodzie na wie¿ym powietrzu i czuj¹c na
plecach gor¹ce promienie s³oñca, Jane podjê³a decyzjê.
Naprawdê by³a w nim zakochana. Co gorsza, czu³a, ¿e zaczyna go
darzyæ prawdziw¹ mi³oci¹. Nie by³o sensu próbowaæ wypieraæ siê swych
uczuæ ani z nimi walczyæ.
Kocha³a go.
Ale to za ma³o, oczywicie. Nie by³a a¿ tak g³upia, ¿eby sobie wyobra-
¿aæ, ¿e on te¿ j¹ kiedy pokocha, chocia¿ wiedzia³a, ¿e nie jest mu obojêt-
na. A poza tym, nawet gdyby kiedy j¹ pokocha³, nie mo¿na siê spodzie-
waæ szczêliwego zakoñczenia ich historii. By³a jego utrzymank¹ i tyle.
Ale nie mo¿e przez ca³e ¿ycie byæ uciekinierk¹. Powinna nigdy nie pod-
dawaæ siê tchórzliwemu odruchowi, który sk³oni³ j¹ do ucieczki. By³o to do
niej niepodobne. Zamierza³a siê ujawniæ i zrobiæ to, co powinna zrobiæ, kie-
dy siê dowiedzia³a, ¿e lady Webb jej nie pomo¿e, bo wyjecha³a z Londynu.
Zamierza³a udaæ siê do hrabiego Durbury, jeli nadal przebywa
w miecie. Jeli nie, zamierza³a siê dowiedzieæ, gdzie mieci siê g³ówna
155
siedziba detektywów z Bow Street, i pójæ tam. Chcia³a te¿ napisaæ do
Charlesa i opowiedzieæ swoj¹ historiê ka¿demu, kto zechce jej wys³u-
chaæ. Krótko mówi¹c, mia³a zamiar wzi¹æ los w swoje rêce. Mo¿e zosta-
nie aresztowana, os¹dzona i skazana za morderstwo na szubienicê albo
w najlepszym razie deportacjê czy do¿ywotnie wiêzienie. Ale nie podda
siê bez walki. Bêdzie do samego koñca walczy³a jak lwica musi tylko
przestaæ uciekaæ.
Opuci bezpieczn¹ kryjówkê i bêdzie walczyæ.
Ale jeszcze nie teraz. W³anie to sobie postanowi³a, wyrywaj¹c
chwasty, rosn¹ce wokó³ krzaków ró¿, i spulchniaj¹c ziemiê. Musi sobie
wyznaczyæ ostateczny termin, ¿eby nie odk³adaæ tego z tygodnia na ty-
dzieñ, z miesi¹ca na miesi¹c. Da sobie jeden miesi¹c, licz¹c od dzisiaj.
Przez ten jeden miesi¹c bêdzie utrzymank¹ Jocelyna, jego ukochan¹, cho-
cia¿ o tym drugim oczywicie on nie bêdzie wiedzia³. Spêdzi z nim mie-
si¹c jako jego przyjació³ka w ich wspólnym buduarze, jeli Jocelyn kie-
dykolwiek tam przyjdzie, i jako jego kochanka w sypialni na górze.
Jeden miesi¹c.
A potem siê odda w rêce sprawiedliwoci. Nie mówi¹c mu o niczym.
Zapewne wybuchnie skandal, kiedy siê oka¿e, ¿e ksi¹¿ê przez trzy tygodnie
zatrudnia³ j¹ w Dudley House albo ¿e by³a jego utrzymank¹. Ale nie bêdzie
siê tym przejmowaæ. Jego ¿ycie to i tak niekoñcz¹ce siê skandale. Zdaje siê,
¿e ksi¹¿ê nawet to lubi. A ten prawdopodobnie szczególnie go ubawi.
Jeden miesi¹c.
Przechyli³a siê do tylu, by przyjrzeæ siê swemu dzie³u, i zobaczy³a,
¿e Phillip idzie w jej stronê.
Przys³a³ mnie pan Jacobs oznajmi³. W³anie przywieli nowy
fortepian, i sztalugi, i jeszcze jakie paczki. Chce wiedzieæ, gdzie ma to
wszystko umieciæ.
Jane wyprostowa³a siê i posz³a za Phillipem do domu. Serce w niej
uros³o.
Jeden cudowny miesi¹c, podczas którego nawet nie bêdzie próbowa-
³a trzymaæ swych uczuæ na wodzy.
Jeden miesi¹c mi³oci.
Przez ca³y tydzieñ Jocelyn niemal ca³kowicie ignorowa³ swoj¹ rodzinê,
Oliverów, braci Forbesów i wszystkie plotki, którymi zabawiano siê w towa-
rzystwie. Rano na ogó³ jedzi³ konno w parku, potem spêdza³ godzinkê czy
dwie w klubie Whitea, gdzie jad³ niadanie, przegl¹da³ gazety i rozmawia³
z przyjació³mi, ale rzadko bra³ udzia³ w spotkaniach towarzyskich.
156
Kimble i Brougham byli wprost rozbawieni i robili rubaszne uwagi.
A¿ do dnia, kiedy pewnego ranka we trójkê wracali na szczêcie pust¹
ulic¹ z klubu Whitea.
Mogê jedynie powiedzieæ, Tresh owiadczy³ w pewnej chwili
Kimble, udaj¹c znudzonego ¿e kiedy urocza panna Ingleby w koñcu
wyczerpie twoje si³y, mo¿esz oddaæ j¹ mnie, jeli ³aska. Przekonam siê,
czy mnie uda siê j¹ wyczerpaæ. Przypuszczam, ¿e znam jedn¹ czy dwie
sztuczki, których nie nauczy³a siê od ciebie. I jeli
Silny cios w szczêkê przerwa³ raptownie ten monolog. Kimble z wiel-
ce zaskoczon¹ min¹ upad³ na chodnik. Równie zaskoczony Jocelyn patrzy³
na sw¹ wci¹¿ zaciniêt¹ piêæ.
No, nie! zaprotestowa³ Brougham.
¯¹dasz satysfakcji? rzuci³ szorstko Jocelyn do przyjaciela, który
ostro¿nie maca³ sobie brodê.
No nie! zawo³a³ Brougham. Nie mogê byæ sekundantem was obu.
Powiniene mi powiedzieæ, stary druhu odpar³ ¿a³onie Kimble,
potrz¹saj¹c g³ow¹, po czym wsta³ i otrzepa³ ubranie powci¹gn¹³bym jê-
zyk. Na Boga, zakocha³e siê w tej dzierlatce. Teraz rozumiem, dlaczego
mnie zdzieli³e po pysku. Ale móg³by zachowaæ siê bardziej szlachetnie
i uprzedziæ nas, Tresh. Nie nale¿y do przyjemnoci mieæ do czynienia
z twoimi piêciami. Nie, oczywicie ¿e nie zamierzam ciê wyzwaæ, wiêc
nie musisz staæ z tak¹ ponur¹ min¹. Nie chcia³em zniewa¿yæ tej kobiety.
A ja nie zamierza³em naraziæ na szwank naszej przyjani. Jocelyn
wyci¹gn¹³ rêkê, któr¹ jego przyjaciel nieufnie ucisn¹³. Mo¿esz sobie ze
mnie ¿artowaæ, Kimble, i Conan te¿. Nic wam za to nie zrobiê. Ale niech to
pozostanie miêdzy nami. Nie pozwolê, by publicznie zniewa¿ano Jane.
No, no! Brougham by³ wyranie dotkniêty. Chyba nie mylisz,
¿e o tym rozpowiadamy na prawo i lewo? Có¿ za pomys³! Chocia¿ nie
s¹dzi³em, ¿e do¿yjê dnia, kiedy zobaczê ciê zakochanego. Rozemia³
siê nagle.
Do diab³a z mi³oci¹! mrukn¹³ szorstko Jocelyn.
Ale pomijaj¹c ten incydent, w owym tygodniu ca³¹ jego uwagê za-
prz¹ta³ dom, gdzie mieszka³a Jane, gdzie spêdza³ wiêkszoæ czasu
w dwóch ró¿nych, ale dziwnie uzupe³niaj¹cych siê rolach. Popo³udnia
i kilka wieczorów bawi³ w buduarze na dole, prawie nigdy jej nie dotyka-
j¹c. A nocami kocha³ siê z Jane i ufnie spa³ obok niej.
To by³ cudowny tydzieñ.
Niezapomniany tydzieñ.
Tak zachwycaj¹cy, ¿e nie móg³ trwaæ d³ugo. I oczywicie nie trwa³.
Ale nim wszystko siê skoñczy³o, prze¿y³ ten tydzieñ
157
17
R
az czy dwa spacerowali po ogrodzie, Jane pokaza³a Jocelynowi, co
ju¿ tam zrobi³a, i opowiedzia³a, co jeszcze ma zamiar zrobiæ. Wiêkszoæ
czasu spêdzali jednak w domu. Zreszt¹ w tamtym tygodniu by³o mglisto
i mokro.
Jane postanowi³a niczym siê nie przejmowaæ, tylko po prostu rozko-
szowaæ siê chwil¹. Czêsto wyszywa³a przy kominku, w którym rozpala-
no ogieñ ze wzglêdu na wilgoæ. Najpierw w jednym rogu obrusa, a potem
w drugim powsta³ las w jesiennych barwach. Czasami Jocelyn czyta³ jej
na g³os dotarli prawie do po³owy Mansfield Park, czêciej grywa³ na
fortepianie, prawie wy³¹cznie w³asne kompozycje. Pocz¹tkowo gra³ nie-
pewnie, z przerwami, jakby nie wiedzia³, sk¹d przychodzi melodia i do-
k¹d zmierza. Ale Jane nauczy³a siê rozpoznawaæ moment, kiedy jego
umys³ siê wy³¹cza³ i pracowa³y tylko serce i dusza. Wtedy dwiêki p³y-
nê³y swobodnie.
Czasami Jane stawa³a za Jocelynem albo siada³a obok niego i pie-
wa³a przewa¿nie piosenki ludowe i ballady, które obydwoje dobrze zna-
li. Kilka razy zapiewa³a powa¿niejsze pieni, a Jocelyn do³¹czy³ do niej
silny baryton.
W ka¿d¹ niedzielê prowadzono nas do kocio³a powiedzia³
¿ebymy posadzili swoje arystokratyczne ty³ki na pluszowych podusz-
kach w ³awce, zarezerwowanej dla rodziny. Nigdy nie wolno nam siê by³o
wierciæ. Tymczasem zwykli miertelnicy siedzieli w twardych ³awkach
i gapili siê na nas z respektem. A ty, Jane? Czy sieroty te¿ prowadzono
parami do kocio³a, ¿eby usiad³y na ³awkach bez oparæ i dziêkowa³y Bogu
za liczne ³aski, jakimi je obdarzy³? Spod jego palców wychodzi³o pe³ne
ozdobników arpeggio.
Zawsze lubi³am chodziæ do kocio³a odpar³a cicho. I zawsze
s¹ ³aski, za które trzeba dziêkowaæ.
Rozemia³ siê cicho.
Popo³udniami najczêciej malowa³. Doszed³ do wniosku, ¿e nie chce
namalowaæ tylko twarzy Jane. Chcia³ namalowaæ j¹ ca³¹, tak¹, jaka jest
naprawdê. Spojrza³a na niego podejrzliwie, kiedy jej o tym powiedzia³,
a on uniós³ brwi.
Mylisz, ¿e chcê ciê u³o¿yæ w wyuzdanej pozie na pod³odze, ubra-
n¹ jedynie w p³aszcz w³osów? spyta³. Wierz mi, ¿e wtedy znalaz³bym
sobie ciekawsze zajêcie ni¿ malowanie. Co ci udowodniê dzi w nocy.
Tak, zdecydowanie. Dzi w nocy bêd¹ wiece, i nagoæ, i rozpuszczone
158
w³osy. Poka¿ê ci, jak masz graæ przede mn¹ syrenê, któr¹ mog³aby byæ,
gdyby zechcia³a. Ale namalujê ciê, jak wyszywasz. Wtedy jeste najbar-
dziej sob¹. Spojrza³ na ni¹ spod zmru¿onych powiek. Cicha, praco-
wita, elegancka, zajêta tworzeniem dzie³a sztuki.
I malowa³ j¹ haftuj¹c¹. Obydwoje milczeli. Zawsze zanim zabra³ siê
do malowania, zdejmowa³ frak i kamizelkê i wk³ada³ du¿¹, lun¹ koszu-
lê. W miarê up³ywu dni by³a coraz bardziej poplamiona farbami.
Nie pozwoli³ jej ogl¹daæ obrazu, póki go nie ukoñczy.
Ja ci pozwalam ogl¹daæ mój haft skar¿y³a siê.
Poprosi³em, a ty siê zgodzi³a. Ty poprosi³a mnie, a ja siê nie
zgodzi³em.
Na tak¹ logikê nie mia³a argumentów.
Jane zajêta by³a wyszywaniem, ale równie¿ obserwowa³a go ukrad-
kiem. Gdy przygl¹da³a mu siê otwarcie albo zbyt d³ugo przestawa³a haf-
towaæ, marszczy³ brwi, nie móg³ siê skupiæ i mia³ do niej pretensje. Cza-
sem trudno by³o uwierzyæ, ¿e ten mê¿czyzna, z którym dzieli³a siê tym,
co mia³a najbardziej osobistego, to ten sam cz³owiek, który kiedy jej
powiedzia³, ¿e bêdzie siê jeszcze zastanawia³a, czy nie lepiej by³oby cier-
pieæ g³ód ni¿ pracowaæ dla niego. Pozbawiony serca ksi¹¿ê Tresham.
Mia³ duszê artysty. Przez wiêkszoæ swego ¿ycia dusi³ muzykê w so-
bie. Jane nie widzia³a jeszcze ¿adnego dzie³a jego pêdzla, ale widz¹c, jak
ca³kowicie oddaje siê aktowi tworzenia, nie w¹tpi³a, ¿e ma przed sob¹
prawdziwego artystê. Gdzie znika³ wtedy jego cynizm i osch³oæ. Wy-
gl¹da³ m³odziej, stawa³ siê przystojniejszy.
I by³ uroczy.
Ale dopiero czwartego dnia, kiedy zacz¹³ mówiæ, pozna³a jego prawdzi-
w¹ naturê, ukrywan¹ pod mask¹ wynios³oci, arogancji, porywczoci, z³oli-
woci, któr¹ przywdziewa³ przed wiatem przez ca³e swoje doros³e ¿ycie.
Rozkoszowa³ siê nowym stanem zakochania, chocia¿ stale siê upo-
mina³, ¿e to tylko chwilowe, ¿e wkrótce przeminie i znów znajdzie siê na
znajomym gruncie, na którym czu³ siê pewnie. Ale zarazem robi³o mu siê
smutno na myl, ¿e Jane wyda mu siê kiedy tak¹ sam¹ kobiet¹ jak te,
które mu siê kiedy podoba³y, a potem siê nimi znudzi³, ¿e nadejdzie taka
chwila, kiedy myl o niej nie bêdzie go przepe³nia³a t¹ radoci¹, która
sprawia³a, ¿e czu³ siê najszczêliwszym cz³owiekiem na wiecie.
W miarê up³ywu dni coraz bardziej poci¹ga³a go fizycznie. Ju¿ mu
nie wystarcza³y pospieszne zbli¿enia, takie jak na pocz¹tku, zacz¹³ uczyæ
j¹ i siebie innych, trwaj¹cych d³u¿ej i daj¹cych wiêksz¹ satysfakcjê
159
pieszczot. W ubieg³ym tygodniu móg³ siê cieszyæ igraszkami ³ó¿kowymi
ze swoj¹ now¹ utrzymank¹ i poza tym wieæ normalne ¿ycie, jak dotych-
czas. Ale to nie by³ ubieg³y tydzieñ. To by³ ten tydzieñ. Prawdê mówi¹c
podejrzewa³, ¿e by³o im tak dobrze w sypialni, poniewa¿ oprócz tego ³¹-
czy³o ich wiele innych rzeczy.
Odwa¿y³ siê robiæ to, co robi³ jako ch³opiec gra³ na fortepianie, ma-
lowa³, marzy³, nie ogranicza³ siê do mylenia wy³¹cznie o sprawach prak-
tycznych. Malowanie dzia³a³o na niego o¿ywczo, a zarazem przygnêbiaj¹-
co. Nie potrafi³ uchwyciæ tego, co stanowi³o o wyj¹tkowoci Jane. W koñcu
doszed³ do wniosku, ¿e dzieje siê tak byæ mo¿e dlatego, ¿e za bardzo pra-
gnie j¹ rozszyfrowaæ i za du¿o o tym myli. I w ten sposób odkry³ na nowo
to, co kiedy czu³ intuicyjnie ¿e nale¿y postrzegaæ nie tyle zmys³ami czy
rozumem, ale podwiadomie. Nauczy³ siê, ¿e aby tworzyæ, musi w pewien
sposób pozwoliæ, by dzie³o powstawa³o niezale¿nie od niego.
Nie zrozumia³by tego, gdyby kiedykolwiek spróbowa³ to uj¹æ s³owa-
mi. Ale przekona³ siê, ¿e s³owa nie zawsze potrafi¹ wyraziæ to, co chcia³
powiedzieæ. Nauczy³ siê obywaæ bez s³ów.
Stopniowo kobieta, która sta³a siê wielk¹ obsesj¹ jego ¿ycia, zaczê³a
przyoblekaæ siê w kszta³ty na p³ótnie.
Ale to dziêki s³owom w czwarty wieczór tego tygodnia jego stosunki
z utrzymank¹ przybra³y nowy wymiar. Gra³ na fortepianie; ona piewa³a.
Potem kaza³a podaæ podwieczorek; pili herbatê i chocia¿ nie rozmawiali,
w pokoju panowa³a mi³a atmosfera. Siedzieli swobodnie po obu stronach
kominka, ona patrzy³a w ogieñ, a on na ni¹.
W Acton Park by³y lasy powiedzia³ nagle, ni st¹d ni zow¹d.
Poroniête lasami wzgórza tworzy³y wschodni¹ granicê posiad³oci. Dzi-
kie, zaniedbane, zamieszkane przez lene stworzenia i ptaki. Kiedy, nim
zm¹drza³em, spêdza³em tam d³ugie godziny w samotnoci. I w³anie wte-
dy uwiadomi³em sobie, ¿e nigdy nie uda mi siê namalowaæ drzewa, kwia-
tu czy nawet db³a trawy.
Umiechnê³a siê leniwie. Zauwa¿y³, ¿e pierwszy raz w jego obecno-
ci po³o¿y³a g³owê na oparciu.
Dlaczego? spyta³a.
Przesuwa³em d³oñmi po pniach drzew, stawa³em pod nimi i je
obejmowa³em. Trzyma³em lene kwiaty w d³oni, muska³em palcami
db³a traw. By³o tego za du¿o, Jane. Zbyt wiele wymiarów. Mówiê bez
sensu, prawda?
Pokrêci³a g³ow¹ i wiedzia³, ¿e go zrozumia³a.
Nie potrafi³em nawet ogarn¹æ wszystkiego, co by³o do ogarniêcia
ci¹gn¹³. Czu³em siê jak mo¿na opisaæ to uczucie? Pe³en uniesienia?
160
Nie, to zupe³nie niew³aciwe okrelenie. Czu³em siê tak, jakbym siê zna-
laz³ w obecnoci jakiej niezg³êbionej tajemnicy. A najdziwniejsze by³o
to, ¿e wcale nie chcia³em jej zg³êbiæ. Sk¹d ten nag³y brak ludzkiej cieka-
woci?
Ale nie pozwoli³a mu kpiæ z samego siebie.
Niektórym ludziom, a w³aciwie wiêkszoci, wystarczaj¹ takie sto-
sunki z Bogiem, kiedy opisuj¹ go s³owami i zwracaj¹ siê do niego s³owa-
mi. Wszyscy tak postêpuj¹ do pewnego stopnia. Ludzie pos³uguj¹ siê
s³owami. Ale niektórzy odkrywaj¹, ¿e Bóg to co o wiele wiêcej, ni¿ da
siê opisaæ wszystkimi s³owami wszystkich jêzyków i religii wiata. Od-
krywaj¹ bliskoæ Boga tylko w ciszy w ca³kowitym niebycie. Porozu-
miewaj¹ siê z Bogiem, rezygnuj¹c z wszelkich prób rozmowy.
Do diab³a, Jane wykrzykn¹³. Nawet nie wierzê w Boga.
Wiêkszoæ tych ludzi nie wierzy w Boga odpar³a. A przynaj-
mniej nie w takiego Boga, którego mo¿na nazwaæ, opisaæ s³owami, wy-
obraziæ sobie, jak wygl¹da.
Zamia³ siê.
Myla³em, ¿e bluniê, wierz¹c, ¿e szybciej znajdê Boga wród
wzgórz ni¿ w kociele przyzna³. Rozkoszowa³em siê blunierstwami.
Opowiedz mi o Acton poprosi³a cicho.
I zrobi³ to. Opowiedzia³ jej ze szczegó³ami o domu i parku, o bracie
i siostrze, o s³u¿¹cych, których mia³ jako dziecko, nie wy³¹czaj¹c swej
niani, o swych zabawach, psotach, marzeniach, lêkach. Na nowo prze¿y-
wa³ to, o czym wspomnienia dawno temu zepchn¹³ do najdalszych zaka-
marków pamiêci, gdzie jak mia³ nadziejê uleg³y ca³kowitemu zatar-
ciu.
Potem zapad³o milczenie.
Jocelynie, niech to wszystko znów stanie siê czêci¹ ciebie ode-
zwa³a siê Jane po chwili. Bo tak jest, czy tego chcesz, czy nie. Kochasz
Acton o wiele bardziej, ni¿ siê do tego przyznajesz.
Pe³no tam demonów, Jane odpar³. Nie powinienem uwalniaæ
¿adnego z nich, a ty nie powinna byæ tak¹ cierpliw¹ s³uchaczk¹.
¯aden z tych demonów nie wydaje mi siê szczególnie grony
zauwa¿y³a.
Ach westchn¹³. Nie wiesz, co siê za nimi kryje. Wsta³ i wy-
ci¹gn¹³ do niej rêkê. Chodmy do sypialni. Pora, ¿eby wywi¹za³a siê
ze swoich obowi¹zków. Ale umiechn¹³ siê, kiedy oczy jej siê zawie-
ci³y. Pora, ¿eby ty mnie zaprzêg³a do pracy. Zrobisz to, Jane? Do ciê¿-
kiej pracy fizycznej? Poka¿ê ci, jak mnie posi¹æ, i mo¿esz wykorzysty-
waæ mnie dla swojej w³asnej przyjemnoci tak d³ugo, jak zechcesz. Chod
161
i zajed mnie na mieræ, spraw, ¿ebym b³aga³ ciê o litoæ. Uczyñ ze mnie
swojego niewolnika.
Co za nonsens! Wsta³a i ujê³a jego d³oñ. Nie mam ochoty czy-
niæ z ciebie niewolnika.
Ju¿ to zrobi³a, Jane powiedzia³ pokornie, patrz¹c na ni¹ miej¹-
cymi siê oczami. I nie próbuj mi wmawiaæ, ¿e moje s³owa ciê nie pod-
niecaj¹. Poznajê to po rumieñcu na twojej twarzy i urywanym oddechu.
Nigdy nie udawa³am, ¿e obowi¹zek nie mo¿e byæ te¿ przyjemno-
ci¹ odpar³a skromnie.
W takim razie chod i pozwól, ¿e ci poka¿ê, o ile przyjemniej sa-
mej posi¹æ mê¿czyznê, ni¿ zgadzaæ siê, by to on zawsze posiada³ ciebie.
Pozwól mi pokazaæ, jak mnie zniewoliæ.
Nie mam ochoty Ale nagle siê rozemia³a radonie; lubi³ pro-
wokowaæ j¹ do takiego miechu. Ty te¿ nie jeste moim panem i w³adc¹,
Jocelynie. Dlaczego ja mia³abym chcieæ zostaæ twoj¹ pani¹? Ale dobrze.
Poka¿ mi, jak ciê ujarzmiæ. Czy tak, jak konia? Doæ dobrze je¿d¿ê konno.
I oczywicie trzeba im pokazaæ, kto jest panem. Cudowne stworzenia.
Rozemia³ siê i wyprowadzi³ j¹ z pokoju.
Skoñczy³ malowaæ portret pónym popo³udniem ostatniego dnia ich
pierwszego wspólnego tygodnia. Wieczorem by³ zaproszony na obiad.
Jane nie kry³a rozczarowania, ale spodziewa³a siê, ¿e wróci do niej na
noc. Jeden tydzieñ jej cennego miesi¹ca ju¿ min¹³. Zosta³y tylko trzy.
Liczy³a ka¿dy dzieñ, ka¿d¹ godzinê.
Wola³a obserwowaæ Jocelyna, kiedy malowa³, ni¿ gdy gra³ na forte-
pianie. Graj¹c, szybko zanurza³ siê we w³asnym wiecie, w którym mu-
zyka p³ynê³a pozornie bez jego udzia³u. Sztalugi wymaga³y od niego
wiêkszego wysi³ku. Poch³oniêty tworzeniem, marszczy³ brwi i mamrota³
przekleñstwa.
Ale wreszcie dokoñczy³ portret. Umy³ pêdzel i rzuci³.
Có¿, podejrzewam, ¿e jak tylko wychodzi³em z domu, podgl¹da-
³a, co namalowa³em.
Nieprawda! oburzy³a siê. Jak w ogóle mog³e tak pomyleæ, Jo-
celynie! Chyba tylko dlatego, ¿e sam niew¹tpliwie zrobi³by co takiego.
Nie, gdybym da³ s³owo powiedzia³. Poza tym nie musia³bym
ukradkiem podgl¹daæ. Zrobi³bym to jawnie. W takim razie chod i obej-
rzyj. Zobacz, czy ci siê spodoba.
Ju¿ skoñczy³e? Ani s³ówkiem nie wspomnia³, ¿e zbli¿a siê do
koñca dzie³a. Wbi³a ig³ê w tkaninê i zerwa³a siê z fotela.
11 Pojedynek
162
Chod i przekonaj siê na w³asne oczy, ¿e nie k³ama³em, mówi¹c,
¿e tylko pacykujê owiadczy³, wzruszaj¹c ramionami, jakby obojêtny
by³ mu jej werdykt, i zacz¹³ czyciæ paletê.
Jane prawie ba³a siê spojrzeæ, ba³a siê, ¿e zobaczy dzie³o kiepskiej jako-
ci, które bêdzie musia³a pochwaliæ, by go nie uraziæ. Chocia¿ wiedzia³a, ¿e
porwa³by obraz na strzêpy, gdyby nie powiedzia³a szczerze, co o nim s¹dzi.
W pierwszej chwili pomyla³a, ¿e ukaza³ j¹ w bardzo korzystnym
wietle. Siedzia³a przy hafcie w eleganckiej pozie. Jej twarz namalowa³
z profilu. Sprawia³a wra¿enie poch³oniêtej zajêciem. Przypuszcza³a, ¿e
dobrze uchwyci³ podobieñstwo i a¿ pokrania³a z zadowolenia.
Po d³u¿szym studiowaniu obrazu dosz³a do wniosku, ¿e podobieñ-
stwo czy jego brak nie s¹ tu najwa¿niejsze. Nie patrzy³a na portret, nama-
lowany tylko po to, ¿eby przedstawiona na nim osoba mog³a zachwyciæ
siê podobieñstwem do siebie. By³o tu co wiêcej.
Kolory by³y ¿ywsze, ni¿ siê tego spodziewa³a, chocia¿ kiedy przyj-
rza³a im siê baczniej, stwierdzi³a, ¿e idealnie oddaj¹ barwy rzeczywisto-
ci. Lecz by³o tu jeszcze co. ci¹gnê³a brwi. Nie wiedzia³a, co to takie-
go. Nigdy nie by³a znawczyni¹ sztuki.
A wiêc? Dos³ysza³a w jego g³osie zniecierpliwienie i nutkê wy-
¿szoci. A tak¿e lekk¹ obawê? Czy nie ukaza³em ciê wystarczaj¹co
piêkn¹? Nie czujesz siê przedstawiona korzystnie?
Sk¹d ? Znów ci¹gnê³a brwi. Nie wiedzia³a dok³adnie, o co
chce zapytaæ. Sk¹d siê bierze to wiat³o?
No w³anie. By³ to piêkny portret. Barwny i wysmakowany. Ale by³o
w nim ¿ycie. I wiat³o, chocia¿ nie wiedzia³a, sk¹d siê bierze. Ale¿ tak!
Ta pe³na ¿ycia scenka odbywa³a siê w wietle dnia.
Ach odezwa³ siê cicho. A wiêc uda³o mi siê, Jane? Czy na-
prawdê to uchwyci³em? Istotê ciebie? Bo to wiat³o bije od ciebie. To ty
w³anie tak wp³ywasz na otoczenie.
Ale jak tego dokona³?
Jeste rozczarowana zauwa¿y³.
Spojrza³a na niego i pokrêci³a g³ow¹.
Domylam siê, ¿e nigdy nie mia³e nauczyciela rysunku. Przysz³e-
mu ksiêciu Tresham nie wypada³o siê uczyæ rysunku. Jeste pod ka¿dym
wzglêdem cz³owiekiem wyj¹tkowym,, Jocelynie. Musisz siê odwa¿yæ
byæ taki, jakim by³e w tym pokoju. Jeste utalentowanym muzykiem
i wybitnym malarzem. Powiniene rozwijaæ te talenty nawet wówczas,
gdy ja odejdê. Winny to jeste zarówno sobie, jak i wiatu.
Ale on w sposób typowy dla siebie zwróci³ uwagê na to, co dla niej
by³o najmniej istotne.
163
A wiêc zamierzasz mnie opuciæ, Jane? spyta³. Poszukaæ cze-
go lepszego? Odejæ do kogo, kto ciê nauczy nowych sztuczek?
Dlaczego mia³abym ciê opuciæ, skoro warunki naszej umowy s¹
dla mnie tak korzystne. Mo¿e to ty mnie zostawisz? spyta³a szybko.
Oczywicie nieuchronnie to zrobiê owiadczy³ ironicznie, pa-
trz¹c na ni¹ spod zmru¿onych powiek. Zwykle tydzieñ czy dwa trwa
ca³kowite zauroczenie, Jane, potem nastêpuje kilka tygodni, kiedy zain-
teresowanie s³abnie, a w koñcu dochodzi do ostatecznego zerwania sto-
sunków. Od jak dawna jestem ju¿ tob¹ zauroczony?
Chcia³abym mieæ czas na inne zajêcia ni¿ tylko haftowanie po-
wiedzia³a i wróci³a na swój fotel. Zwinê³a jedwabne nici i w³o¿y³a je do
koszyczka na robótki. Ogród wymaga jeszcze pracy. Jest tyle ksi¹¿ek
do przeczytania. I mam do napisania kilka listów. Przypuszczam, ¿e gdy
twoje zainteresowanie mn¹ os³abnie, stwierdzê, ¿e moje dni s¹ bogatsze
i wype³nione po brzegi ciekawymi zajêciami.
Rozemia³ siê cicho.
W tym pokoju mielimy siê nie k³óciæ, Jane.
A ja myla³am, ¿e ksiêciu Tresham nie wolno tu wchodziæ odpo-
wiedzia³a cierpko. Wydaje mi siê, ¿e uzgodnilimy, i¿ nie bêdziemy tu
wpuszczaæ tego niemi³ego aroganta. Có¿ to w ogóle za pomys³ mówiæ
mi, kiedy mogê siê spodziewaæ, ¿e twoje zainteresowanie mn¹ os³abnie
i jak d³ugo powinnam potem oczekiwaæ twoich wymuszonych wizyt.
Przyjd tu z tak¹ min¹, jakby uwa¿a³, ¿e robisz mi ³askê, Jocelynie,
a uwierz, nawet nie zauwa¿ysz, kiedy ciê st¹d wyrzucê. Pamiêtaj, ¿e
muszê wyraziæ zgodê na to, ¿eby mnie tkn¹³ choæby palcem.
A wiêc podoba ci siê portret? spyta³ potulnie.
Odstawi³a koszyk na przybory do szycia i spojrza³a z irytacj¹ na Jo-
celyna.
Czy zawsze musisz próbowaæ mi dokuczyæ, kiedy czujesz siê bez-
bronny? spyta³a. Bardzo mi siê podoba. Bardzo mi siê podoba, ponie-
wa¿ ty go namalowa³e i poniewa¿ bêdzie mi przypomina³ ten tydzieñ.
Przypuszczam, ¿e gdybym wiedzia³a wiêcej o malarstwie, te¿ by mi siê
podoba³, poniewa¿ to prawdziwe dzie³o sztuki. Bo moim zdaniem to jest
wielkie dzie³o sztuki, Jocelynie. Ale bêdziesz musia³ zapytaæ znawcy.
Czy ten obraz nale¿y do mnie? Mogê go zatrzymaæ? Na zawsze?
Jeli chcesz, Jane powiedzia³. Chcesz?
Naturalnie, ¿e chcê. A teraz lepiej ju¿ id, bo spónisz siê na swój
obiad.
Obiad? Zmarszczy³ czo³o, a po chwili sobie przypomnia³. Ach,
obiad. Do diab³a z nim. Zostanê tutaj i zjem z tob¹, Jane.
164
A wiêc spêdzi jeszcze jeden wieczór razem z nim.
Po obiedzie popijali herbatê, on czyta³ jej Mansfield Park, a ona od-
poczywa³a w fotelu. Potem siedzieli jaki czas w milczeniu, nim znów
zacz¹³ jej opowiadaæ o swym dzieciñstwie, tak jak to robi³ przez dwa
ostatnie wieczory. A kiedy zacz¹³ mówiæ, nie potrafi³ przestaæ.
Uwa¿am, ¿e powiniene tam wróciæ, Jocelynie owiadczy³a, kie-
dy urwa³ na chwilê. Tak, musisz tam wróciæ.
Do Acton? Nigdy! Dopiero na swój pogrzeb.
Mówisz o Acton z tak¹ mi³oci¹ powiedzia³a. Ile mia³e lat,
kiedy stamt¹d wyjecha³e?
Szesnacie odpar³. I przysi¹g³em sobie, ¿e moja noga nigdy
wiêcej tam nie postanie. Dotrzyma³em s³owa. Pojecha³em tam tylko dwa
razy, na pogrzeby swych rodziców.
Musia³e wtedy jeszcze chodziæ do szko³y powiedzia³a.
Tak.
Nie zada³a pytania. Jakie to typowe dla Jane. Nie by³a wcibska. Ale
równie dobrze pytanie to mog³oby zostaæ wykrzyczane pe³nym g³osem.
Tymczasem Jane, przed któr¹ tak siê otworzy³ w ci¹gu ostatniego tygo-
dnia, siedzia³a cicho i czeka³a.
Jeli ci o tym opowiem, bêdziesz ¿a³owa³a, ¿e ci siê zwierzy³em
przestrzeg³.
Wydaje mi siê, ¿e chcesz siê tym z kim podzieliæ stwierdzi³a.
Tylko tyle powiedzia³a. Patrzy³ w ogieñ i przypomnia³ sobie swoj¹
inicjacjê. Moment, kiedy sta³ siê takim cz³owiekiem, jak jego ojciec.
I dziadek. Prawdziwym Dudleyem. Mê¿czyzn¹.
Mia³em szesnacie lat i by³em zakochany w czternastoletniej cór-
ce s¹siadów zacz¹³. Przysiêglimy sobie dozgonn¹ mi³oæ i wiernoæ.
Raz uda³o mi siê nawet przydybaæ j¹ sam¹ i poca³owaæ w usta. Poca³u-
nek trwa³ ca³e trzy sekundy. To by³a wielka mi³oæ, Jane.
Nie nale¿y sobie kpiæ z w³asnych m³odzieñczych uczuæ owiad-
czy³a w odpowiedzi na jego ironiczny ton, jakby by³a osiemdziesiêcio-
letni¹ matron¹. Mi³oæ to powa¿na sprawa, czêsto sprawiaj¹ca cierpie-
nie i m³odym, i starym. Nawet bardziej ludziom m³odym. Jestemy wtedy
tacy niewinni.
Mój ojciec dowiedzia³ siê o wszystkim i bardzo go to zaniepoko-
i³o ci¹gn¹³. Chocia¿ niew¹tpliwie gdyby trochê zaczeka³, dwa czy
trzy miesi¹ce póniej wzdycha³bym ju¿ do innej panny. Dudleyowie z na-
tury nie s¹ stali w uczuciach, Jane a nawet jeli zainteresuj¹ siê kim
d³u¿ej, kieruj¹ siê jedynie po¿¹daniem.
165
Zabroni³ wam siê spotykaæ? spyta³a.
W Acton jest ma³y domek. Po³o¿y³ g³owê na oparciu i zamkn¹³
oczy. Wspomnia³em ci o nim ju¿ wczeniej, Jane. I jego mieszkankê,
ubog¹ krewn¹, dziesiêæ lat ode mnie starsz¹.
Tak potwierdzi³a.
Niedaleko domku jest staw. Niezwykle romantyczny. Na uboczu,
u stóp wzgórza, w jego wodach odbija siê zieleñ drzew, wko³o rozbrzmie-
wa piew ptaków. Czêsto chadza³em tam latem, wola³em k¹paæ siê w sta-
wie ni¿ w jeziorze bli¿ej naszego domu. Pewnego razu zobaczy³em j¹,
jak k¹pa³a siê, maj¹c na sobie jedynie cienk¹ koszulê.
Jane nic nie powiedzia³a, kiedy urwa³.
By³a speszona, kiedy wysz³a na brzeg, wygl¹da³a, jakby nic na
sobie nie mia³a ci¹gn¹³. Ale potem zaczê³a siê miaæ i ¿artowaæ. Po-
trafisz to sobie wyobraziæ, Jane? Dowiadczona kurtyzana, której natura
niczego nie posk¹pi³a, i niewinny ch³opak? Za pierwszym razem nawet
nie poszlimy do domku. Zrobilimy to na trawie nad stawem. Zoriento-
wa³em siê, co siê sta³o, kiedy ju¿ by³o po wszystkim. S¹dzê, ¿e trwa³o to
nie d³u¿ej ni¿ pó³ minuty. Uwa¿a³em siê za wielkiego chwata.
Kiedy otworzy³ oczy, zobaczy³, ¿e Jane siedzi ze spuszczonym wzrokiem.
By³a moj¹ pierwsz¹ obsesj¹. Zachichota³. Nastêpnego dnia
poszed³em do domku, i nastêpnego te¿. Za trzecim razem wiêcej siê na-
pracowa³em, szybko siê nauczy³em, ¿e ca³a przyjemnoæ mo¿e trwaæ
znacznie d³u¿ej ni¿ trzydzieci sekund. By³em dumny i zmêczony, kiedy
wreszcie skoñczy³em demonstrowaæ swoj¹ jurnoæ. I wtedy przemówi³a,
Jane, zupe³nie normalnie, rozbawionym tonem. Jest pojêtnym i niezwy-
kle obiecuj¹cym uczniem oznajmi³a. Wkrótce to on zacznie mnie
uczyæ ró¿nych sztuczek. Nim zd¹¿y³em podnieæ g³owê, ¿eby na ni¹
spojrzeæ i zrozumieæ, có¿ to ma znaczyæ, us³ysza³em inny g³os. Dobiega³
z progu sypialni i nale¿a³ do mojego ojca. Bardzo dobrze siê spisa³a,
Phoebe pochwali³ j¹. Dobrze bryka³ ci miêdzy nogami. Rozemia³
siê, kiedy jak oparzony wyskoczy³em z ³ó¿ka. Sta³, opieraj¹c siê o framu-
gê, jakby by³ tam ju¿ od pewnego czasu. Oczywicie patrzy³ i ocenia³
moje wyczyny, prawdopodobnie mrugaj¹c porozumiewawczo do swojej
utrzymanki i miej¹c siê oblenie. Nie ma siê czego wstydziæ powie-
dzia³. Ka¿dy mê¿czyzna powinien to zrobiæ pierwszy raz z kobiet¹ do-
wiadczon¹. Mój ojciec zadba³ o to, kiedy ja by³em m³ody; teraz ja siê
o to postara³em. A nie ma lepszej mistrzyni w tych sprawach od Phoebe,
chocia¿ dzi spotka³e siê z ni¹ ostatni raz, mój ch³opcze. Od tej chwili
nie wolno ci z ni¹ baraszkowaæ. Nie mogê pozwoliæ, ¿eby mój syn zaba-
wia³ siê z moj¹ kochank¹, prawda?
166
Och krzyknê³a cicho Jane, przywracaj¹c Jocelyna rzeczywistoci.
Zabra³em swoje ubranie i wybieg³em z domku na wpó³ nagi. Ogar-
nê³y mnie md³oci. Czêciowo dlatego, ¿e mój ojciec ogl¹da³ mnie w in-
tymnej sytuacji, a czêciowo dlatego, ¿e zabawia³em siê z jego utrzyman-
k¹, a on to wszystko zaaran¿owa³. Do tej pory nawet nie wiedzia³em, ¿e
ma kochankê. Przypuszcza³em, ¿e matka i ojciec dochowuj¹ sobie wier-
noci. Nigdy nie by³o bardziej naiwnego ch³opaka ode mnie, Jane.
Biedactwo szepnê³a cicho.
Nawet nie mog³em spokojnie wymiotowaæ. Rozemia³ siê szorst-
ko. Mój ojciec nie przyjecha³ sam. Sprowadzi³ s¹siada, ojca dziewczy-
ny, w której by³em zakochany. Mój ojciec wyszed³ tu¿ za mn¹, by opo-
wiedzieæ mu o wszystkim ze szczegó³ami. Uwa¿a³ to za wietny ¿art.
Chcia³ nas obu zabraæ do wiejskiej gospody, by uczciæ moj¹ inicjacjê
kuflem piwa. Pos³a³em go do wszystkich diab³ów, potem w domu powtó-
rzy³em to samo. Nastêpnego dnia wyjecha³em z Acton.
I do tej pory poczuwasz siê do winy za to, co siê sta³o? spyta³a
Jane. Zobaczy³, ¿e wsta³a z fotela i stoi przed nim. Zanim zrozumia³, co
zamierza zrobiæ, usiad³a mu na kolanach i przytuli³a siê do niego. Odru-
chowo obj¹³ j¹ ramionami.
Czu³em siê, jakbym dopuci³ siê kazirodztwa wyzna³. Ona by³a
kochank¹ mojego ojca, Jane.
By³e zdany na ³askê bezwzglêdnego mê¿czyzny z jednej strony,
i dowiadczonej kurtyzany z drugiej odpar³a. Nie by³o twojej winy
w tym, co siê sta³o.
By³em zakochany w m³odej, niewinnej dziewczynie owiad-
czy³. A jednak nie powiêci³em jej ani jednej myli, kiedy baraszkowa-
³em z kobiet¹ dziesiêæ lat ode mnie starsz¹, któr¹ uwa¿a³em za swoj¹
krewn¹. Jednak dziêki temu wydarzeniu dokona³em wa¿nego odkrycia,
Jane. Zrozumia³em, ¿e jestem nieodrodnym synem swego ojca.
Jocelynie, mia³e szesnacie lat zwróci³a mu uwagê. Musia³-
by byæ tytanem, by oprzeæ siê takiej pokusie. Nie mo¿esz siê winiæ za to,
co siê sta³o. Ju¿ nie. Tamto wydarzenie wcale nie wiadczy, ¿e jeste
zdemoralizowany. W najmniejszym stopniu.
Zajê³o mi kilka lat udowodnienie tego owiadczy³.
Jocelynie. Jane bawi³a siê guzikami jego kamizelki. Powiedz
mi co. Czy kiedy bêdziesz mia³ syna, zrobisz mu co takiego pewnego
dnia? Postarasz siê, ¿eby inicjacji dokona³ z jedn¹ z twoich utrzymanek?
Wolno zaczerpn¹³ powietrza i wyobrazi³ sobie to najdro¿sz¹ mu
istotê, która bêdzie jego synem, krew z jego krwi, koæ z jego koci, i ko-
bietê, z któr¹ bêdzie zaspokaja³ swoje chucie, zamiast pozostaæ wiernym
¿onie. Jak baraszkuj¹ razem w ³ó¿ku, a on siê temu przygl¹da.
167
Szybciej wydar³bym sobie serce z piersi powiedzia³. Serce,
którego nie mam.
W takim razie nie jeste taki, jak twój ojciec odpar³a. Ani dzia-
dek. Jeste sob¹. By³e wra¿liwym, romantycznym ch³opcem o artystycz-
nej duszy, któremu nie pozwolono robiæ tego, co kocha³, i którego w koñ-
cu bezwzglêdnie wykorzystano. To wszystko, Jocelynie. Pozwoli³e, by
te wydarzenia wp³ynê³y na twoj¹ przysz³oæ. Ale przed tob¹ jeszcze wie-
le lat ¿ycia. Wybacz sobie.
Tamtego dnia straci³em ojca stwierdzi³. Wkrótce straci³em
matkê, kiedy przyjecha³em do Londynu i pozna³em prawdê o niej.
Tak. Smutno pokiwa³a g³ow¹. Ale im te¿ wybacz. Zostali
ukszta³towani przez wychowanie, jakie odebrali, i w³asne dowiadczenia
¿yciowe. Kto wie, jakie demony nosili w sobie? Rodzice s¹ nie tylko
rodzicami. S¹ równie¿ ludmi. S³abymi, jak my wszyscy.
Bawi³ siê jej w³osami.
Sk¹d w tobie tyle m¹droci?
Przez chwilê nie odpowiada³a.
Zawsze ³atwiej oceniaæ ¿ycie innych powiedzia³a szczególnie
tych, na których nam zale¿y.
A wiêc zale¿y ci na mnie, Jane? spyta³, ca³uj¹c j¹ w czubek g³o-
wy. Nawet teraz, kiedy pozna³a najwstrêtniejsze szczegó³y z mojej
przesz³oci?
Tak, Jocelynie przyzna³a siê. Zale¿y mi.
Te s³owa sprawi³y, ¿e co w nim pêk³o. Nawet nie wiedzia³, ¿e p³a-
cze, póki nie poczu³ ³ez, kapi¹cych na jej w³osy. Zamar³ z przera¿enia.
Ale Jane nie pozwoli³a mu siê odepchn¹æ. Woln¹ rêk¹ objê³a go za szyjê
i mocniej przywar³a do niego. I tak ³ka³ ¿a³onie, trzymaj¹c j¹ w ramio-
nach, a potem musia³ poszukaæ chusteczki, by wydmuchaæ nos.
Niech to wszyscy diabli, Jane zakl¹³. Niech to wszyscy diabli.
Powiedz mi, czy masz jakie dobre wspomnienia o swoim ojcu?
spyta³a. Jakiekolwiek?
Chyba nie! Ale kiedy siê zastanowi³, przypomnia³ sobie, jak ojciec
uczy³ go jedziæ na kucyku i gra³ w krykieta z nim i z Ferdynandem.
Grywa³ z nami w krykieta odpar³ od czasu kiedy wyrolimy
na tyle, by wymachiwaæ w powietrzu kijami i wybijaæ pi³kê na odleg³oæ
ca³ych piêtnastu centymetrów. Musia³o to byæ dla niego równie pasjonu-
j¹ce, jak przygl¹danie siê rosn¹cej trawie.
Zapamiêtaj te chwile powiedzia³a. Przypomnij sobie wiêcej
takich wydarzeñ. On nie by³ potworem, Jocelynie. Nie by³ te¿ zapewne
cz³owiekiem sympatycznym, chyba bym go nie polubi³a. Ale mimo wszyst-
ko nie by³ potworem, tylko zwyczajnym cz³owiekiem. I nawet kiedy tak
168
okrutnie z tob¹ post¹pi³, myla³, ¿e robi co niezbêdnego dla twojej edu-
kacji.
Znów poca³owa³ Jane w czubek g³owy i pogr¹¿yli siê w milczeniu.
W³aciwie nie móg³ uwierzyæ, ¿e w koñcu opowiedzia³ jej o tym.
Kobiecie, w dodatku w³asnej utrzymance. Ale poczu³ siê dziwnie dobrze.
Te okropne, odra¿aj¹ce wydarzenia przesta³y byæ tak straszne, kiedy siê
z nich zwierzy³. I sam sobie nie wydawa³ siê ju¿ taki odra¿aj¹cy. Nawet
ojca przesta³ uwa¿aæ za odra¿aj¹cego.
Odczuwa³ dziwn¹ ulgê.
To okropne byæ we w³adzy demonów, które nie daj¹ nam spokoju,
Jane powiedzia³ w koñcu. Ciebie chyba nie przeladuj¹ ¿adne?
Nie odpowiedzia³a po tak d³ugim milczeniu, ¿e myla³, ¿e w ogó-
le mu nie odpowie. ¯adne.
Pójdziemy na górê? spyta³ j¹, wzdychaj¹c niemal z ulg¹. ¯eby
po³o¿yæ siê spaæ, Jane? O ile sobie przypominam, ostatniej nocy niemal
nie zmru¿ylimy oka? Wiêc mo¿e teraz chodmy po prostu spaæ?
Dobrze zgodzi³a siê.
Omal nie rozemia³ siê g³ono. Szed³ do sypialni ze swoj¹ kochank¹,
¿eby po³o¿yæ siê spaæ.
Jego ojciec przewróci³by siê w grobie.
18
R
ano jak zwykle poszed³ prosto do Dudley House, ¿eby siê wyk¹paæ, ogo-
liæ i przebraæ, a potem do klubu, by powiêciæ siê porannym zajêciom. Ale
jak tylko przekroczy³ próg domu, natkn¹³ siê na Hawkinsa. Kamerdyner mia³
wielce zaaferowan¹ minê. Poinformowa³ ksiêcia, ¿e pan Quincy chcia³by
zamieniæ s³ówko z jego ksi¹¿êc¹ moci¹. I to mo¿liwie jak najszybciej.
Niech za pó³ godziny przyjdzie do biblioteki powiedzia³ Joce-
lyn, id¹c na górê. I przylij do mnie Barnarda. Uprzed go, ¿e nie cho-
dzi o spotkanie towarzyskie, Hawkins. Bêdê potrzebowa³ gor¹cej wody
i przyborów do golenia.
Pó³ godziny póniej do biblioteki wszed³ Michael Quincy. Jocelyn
ju¿ na niego czeka³.
A wiêc? Spojrza³ na sekretarza, uniós³szy brwi. Jakie k³opoty
w Acton?
Wasza ksi¹¿êca moæ, przyszed³ pewien osobnik wyjani³ sekre-
tarz. Czeka w kuchni od dwóch godzin. Odmawia opuszczenia domu.
169
Jocelyn uniós³ brwi i za³o¿y³ rêce do ty³u.
Naprawdê? spyta³. Czy nie zatrudniam doæ lokajów, by wziê-
li tego tego osobnika za fraki i wyrzucili go? Czy sam mam to zrobiæ?
Czy dlatego informujesz mnie o tej sprawie?
Pyta³ o pannê Ingleby, wasza ksi¹¿êca moæ wyjani³ Quincy.
Jocelyn znieruchomia³.
O pannê Ingleby?
To detektyw z Bow Street oznajmi³ sekretarz.
Jocelyn wpatrywa³ siê w niego ze zdumieniem.
Hawkins skierowa³ go do mnie wyjani³ Quincy. Powiedzia-
³em, ¿e nic mi nie wiadomo o ¿adnej pannie Ingleby. Owiadczy³, ¿e w ta-
kim razie zaczeka, ¿eby porozmawiaæ z panem. Kiedy mu powiedzia³em,
¿e mo¿e czekaæ nawet tydzieñ, nim znajdzie pan dla niego woln¹ chwilê,
odpar³, ¿e zaczeka tydzieñ. Jest w kuchni, wasza ksi¹¿êca moæ, i nie ma
zamiaru wyjæ.
Ma pytania, dotycz¹ce panny Ingleby. Jocelyn zmru¿y³ oczy.
Lepiej przyprowad go tu, Michael.
Mick Boden nie czu³ siê najlepiej. Bardzo rzadko obowi¹zki zmu-
sza³y go do przekraczania progów której z okaza³ych rezydencji w May-
fair. Prawdê mówi¹c, odczuwa³ pe³en nabo¿eñstwa respekt do arystokra-
cji. A w³acicielem Dudley House by³ ksi¹¿ê Tresham, o którym mówiono,
¿e nawet równi mu urodzeniem boj¹ siê z nim zadzieraæ.
Ale wiedzia³, ¿e jest blisko celu. Wszyscy s³u¿¹cy k³amali jak z nut.
¯aden z nich nie zna³ jakoby panny Jane Ingleby, nie wy³¹czaj¹c sekreta-
rza jego ksi¹¿êcej moci, którego Mick Boden w pierwszej chwili wzi¹³
za samego ksiêcia, takie mia³ wielkopañskie maniery.
Mick wiedzia³, kiedy ludzie k³ami¹. I wiedzia³, dlaczego to robi¹.
Wcale nie dlatego, by kogo chroniæ czy ukrywaæ, ale dlatego, ¿e cenili
swoj¹ pracê. I widocznie jednym z warunków utrzymania posady by³ su-
rowy zakaz rozmawiania z obcymi o mieszkañcach domu, nawet o in-
nych s³u¿¹cych. Potrafi³ to uszanowaæ.
W koñcu kamerdyner, który mia³ zwyczaj wci¹gania powietrza no-
sem, jakby w ten sposób odkrywa³ obecnoæ zwyk³ych miertelników,
pojawi³ siê w kuchni i pogardliwie spojrza³ na Micka.
Proszê za mn¹ powiedzia³.
Mick pod¹¿y³ za nim. Wszed³szy po stromych stopniach, znalaz³ siê
przed obitymi suknem drzwiami, za którymi by³ hol. Okaza³oæ g³ównej
czêci domu a¿ zapar³a mu dech w piersiach, chocia¿ stara³ siê nie okazy-
waæ, jakie zrobi³a na nim wra¿enie. Czeka³ tam na niego sekretarz.
170
Jego ksi¹¿êca moæ powiêci panu piêæ minut oznajmi³. Za-
prowadzê pana do biblioteki. Bêdê czeka³ pod drzwiami, by po spotkaniu
odprowadziæ pana do wyjcia.
Dziêkujê panu powiedzia³ Mick Boden.
By³ trochê zdenerwowany, ale z determinacj¹ wszed³ do biblioteki,
gdy kamerdyner otworzy³ mu drzwi. Zrobi³ szeæ kroków i stan¹³ w sze-
rokim rozkroku. W obu d³oniach ciska³ kapelusz. Grzecznie kiwn¹³ g³o-
w¹. Nie uk³oni³ siê.
Ksi¹¿ê przypuszcza³, ¿e tym razem ma przed sob¹ ksiêcia sta³
przed ozdobnym, marmurowym kominkiem, za³o¿ywszy rêce do ty³u.
Mia³ na sobie strój do konnej jazdy, tak dobrze uszyty, ¿e Mick od razu
zrozumia³ jak nêdzne jest jego w³asne ubranie, którego elegancj¹ tak siê
szczyci³. Ksi¹¿ê przygl¹da³ mu siê oczami tak ciemnymi, ¿e Mick przy-
si¹g³by, i¿ s¹ czarne.
Ma pan do mnie kilka pytañ odezwa³ siê ksi¹¿ê. Jest pan de-
tektywem z Bow Street?
Tak, proszê pana. Nazywam siê Mick Boden. Mick powstrzyma³
siê od ponownego pochylenia g³owy. Poinformowano mnie, ¿e zatrud-
nia pan niejak¹ pannê Jane Ingleby.
Naprawdê? Jego ksi¹¿êca moæ uniós³ brwi i rzeczywicie wy-
gl¹da³ bardzo z³owrogo. A mogê spytaæ, kto udzieli³ panu takiej infor-
macji?
Madame de Laurent, proszê pana powiedzia³ Mick Boden.
Modystka. Zatrudnia³a pannê Ingleby miesi¹c temu, kiedy ta m³oda dama
zrezygnowa³a z pracy u niej i oznajmi³a, ¿e znalaz³a sobie zajêcie u pana.
Naprawdê? Ksi¹¿ê zmru¿y³ oczy. A dlaczego interesuje siê pan
pann¹ Ingleby?
Mick siê zawaha³, ale tylko na chwilê.
Jest poszukiwana za pope³nienie szeregu haniebnych zbrodni
odpar³.
Jego ksi¹¿êca moæ zacisn¹³ palce na monoklu, ale nie uniós³ go do oka.
Szeregu haniebnych zbrodni? powtórzy³.
Za kradzie¿, proszê pana wyjani³ Mick. I morderstwo.
Fascynuj¹ce powiedzia³ ksi¹¿ê bardzo cicho i Mick, dobrze zna-
j¹cy siê na ludziach, nie mia³ cienia w¹tpliwoci, ¿e potrafi byæ rzeczywi-
cie bardzo niebezpieczny. Có¿ to za nonsens?
Nie, proszê pana powiedzia³ szybko Mick. To prawda. Ta ko-
bieta wcale nie nazywa siê Jane Ingleby. W rzeczywistoci to lady Sara
Illingsworth, która zamordowa³a pana Sidneya Jardinea, syna hrabiego
Durbury i spadkobiercê tytu³u, a potem uciek³a z pieniêdzmi i bi¿uteri¹
171
hrabiego. Mo¿e pan s³ysza³ o tej sprawie. Jane Ingleby jest uciekinierk¹
i uwa¿am, ¿e ukrywa siê w tym domu.
Mój Bo¿e powiedzia³ ksi¹¿ê po krótkiej chwili milczenia. Do-
mylam siê, ¿e mam szczêcie, skoro nie obudzi³em siê pewnego ranka
z podciêtym gard³em.
Mick poczu³ g³êbok¹ satysfakcjê. W koñcu! Ksi¹¿ê Tresham niemal
przyzna³, ¿e poszukiwana jest w Dudley House.
Czy jest tutaj, proszê pana? spyta³.
Ksi¹¿ê za³o¿y³ monokl na oko.
By³a powiedzia³. Zatrudni³em pannê Ingleby na okres trzech
tygodni jako swoj¹ pielêgniarkê, poniewa¿ zosta³em postrzelony w nogê.
Opuci³a Dudley House dwa tygodnie temu. Musi pan gdzie indziej kon-
tynuowaæ swoje poszukiwania. Zdaje siê, ¿e pan Quincy czeka w holu,
by odprowadziæ pana do wyjcia.
Ale Mick Boden jeszcze nie skoñczy³ rozmowy.
Czy mo¿e mi pan powiedzieæ, dok¹d siê uda³a? spyta³. To bar-
dzo wa¿ne. Hrabia Durbury jest pogr¹¿ony w g³êbokiej ¿a³obie i nie za-
zna chwili spokoju, dopóki zabójczyni jego syna nie stanie przed s¹dem.
A klejnoty nie wróc¹ do sejfu w Candleford doda³ ksi¹¿ê. Pan-
na Ingleby by³a tu s³u¿¹c¹. Czy muszê wiedzieæ, dok¹d odchodz¹ s³u¿¹ce
mi osoby, kiedy przestaj¹ u mnie pracowaæ? Znów z wynios³¹ min¹
uniós³ brwi.
Mick widzia³, ¿e znalaz³ siê w lepym zau³ku. A by³ ju¿ tak blisko celu.
To wszystko? spyta³ ksi¹¿ê. Przes³uchanie skoñczone? Wy-
znam, ¿e chcia³bym ju¿ zjeæ niadanie.
Mick mia³ ochotê zadaæ wiêcej pytañ. Czasem, nawet kiedy ludzie
nie zatajaj¹ rozmylnie jakiej informacji, wiedz¹ wiêcej, ni¿ sobie to
uwiadamiaj¹. Mo¿e dziewczyna co wspomnia³a o swoich dalszych za-
miarach, zwierzy³a siê pokojówce lub kucharce. Ale sam przyzna³, ¿e to
ma³o prawdopodobne. Wiedzia³a, ¿e musi byæ ostro¿na. Niew¹tpliwie
s³ysza³a, pracuj¹c w tym domu, ¿e jest poszukiwana.
A wiêc? To krótkie pytanie zadane zosta³o z arogancj¹ i naci-
skiem.
Mick znów sk³oni³ g³owê, po¿egna³ siê z ksiêciem Tresham i wy-
szed³. Sekretarz ksiêcia odprowadzi³ go do drzwi frontowych i detektyw
znalaz³ siê na Grosvenor Square, czuj¹c, ¿e wróci³ do punktu wyjcia.
Chocia¿ mo¿e niezupe³nie.
S³ysza³ o pojedynku, zanim Madame de Laurent o nim wspomnia³a.
Ksi¹¿ê Tresham zosta³ postrzelony w nogê i unieruchomiony na trzy tygo-
dnie. Jego przyjaciele prawdopodobnie przez ten czas zd¹¿yli wydeptaæ
172
cie¿kê do jego domu, by dotrzymywaæ mu towarzystwa. Dziewczyna
by³a pielêgniark¹. Z pewnoci¹ który z goci j¹ widzia³. Byæ mo¿e nie-
którzy oka¿¹ siê bardziej rozmowni od ksiêcia.
Doszed³ do wniosku, ¿e wcale nie znalaz³ siê w lepej uliczce. Przy-
najmniej jeszcze nie teraz.
Znajdzie j¹.
Wszystkie dowody mia³em przed sob¹ jak na d³oni, myla³ Jocelyn,
stoj¹c w oknie biblioteki i patrz¹c, jak detektyw z Bow Street wolno idzie
przez plac. Tu¿ przed oczami, a nie widzia³em ich.
Najwyraniej odebra³a staranne wychowanie. Od pocz¹tku zwróci³
uwagê na to, ¿e jest dam¹ w ka¿dym calu, tylko nie ubiera³a siê jak dama.
Mówi³a z wytwornym akcentem; nosi³a siê dumnie i z gracj¹; umia³a pi-
saæ i czytaæ; gra³a na fortepianie dobrze, nawet jeli brakowa³o jej polo-
tu; wspaniale piewa³a mia³a wyszkolony g³os i zna³a takich kompozy-
torów, jak Händel; potrafi³a wydawaæ polecenia s³u¿bie i organizowaæ
ich pracê; nie oniemielali jej ludzie utytu³owani, jak on, chocia¿ z natu-
ry by³ apodyktyczny.
Czy choæ przez chwilê wierzy³ w jej opowieæ, ¿e wychowa³a siê
w sierociñcu? Mo¿e na pocz¹tku. Ale od jakiego czasu domyla³ siê, ¿e
Jane nie mówi mu prawdy o swojej przesz³oci. Nawet zastanawia³ siê,
dlaczego. Doszed³ do wniosku, ¿e by³o co w jej przesz³oci, czym nie
chcia³a siê z nikim dzieliæ. Nigdy nie by³ zanadto ciekaw tajemnic, które
ludzie woleli zachowaæ dla siebie.
Lady Sara Illingsworth.
Nie Jane Ingleby, tylko lady Sara Illingsworth.
Zmru¿y³ oczy, patrz¹c na teraz pusty plac.
Ca³y czas b³êdnie interpretowa³ najwa¿niejszy dowód jej niechêæ
do pokazywania siê w miejscach publicznych. Nie wychodzi³a z Dudley
House, kiedy tu pracowa³a; nie chcia³a opuszczaæ domu, w którym teraz
mieszka³a. Z wielkimi oporami zgodzi³a siê zapiewaæ dla jego goci.
Wola³a zostaæ jego utrzymank¹, ni¿ zdecydowaæ siê na niew¹tpliwie
wspania³¹ karierê piewaczki.
Myla³, ¿e siê wstydzi, najpierw tego, co ludzie pomyl¹ o jej zwi¹z-
ku z nim, a potem tego, jaka naprawdê jest natura ich znajomoci. Ale nie
okazywa³a innych oznak wstydu. Negocjowa³a warunki tej g³upiej umo-
wy, zachowuj¹c trzewoæ i praktycznoæ. Zmieni³a wystrój domu, po-
niewa¿ nie chcia³a siê czuæ jak ladacznica w burdelu. Z godnoci¹ pogo-
dzi³a siê ze swym losem tamtego popo³udnia, kiedy dope³nili ich zwi¹zku,
173
nie by³o ³ez, póniej te¿ nie zauwa¿y³ u niej ¿adnych oznak wyrzutów
sumienia.
Powinien zrozumieæ, ¿e ba³a siê pokazywaæ publicznie, ¿eby nie byæ
rozpoznana i zatrzymana. Po prostu nie dostrzeg³ najwa¿niejszego ¿e
siê ukrywa³a.
¯e jest poszukiwana za kradzie¿ i morderstwo.
Odszed³ od okna, przeszed³ przez pokój i po³o¿y³ d³onie p³asko na
dêbowym biurku.
Ani trochê nie przejmowa³ siê tym, ¿e w gruncie rzeczy ukrywa ucie-
kinierkê. Twierdzenie, ¿e jest niebezpieczna, by³o absolutnym nonsen-
sem. Ale nie móg³ siê pogodziæ z tym, ¿e tak póno dowiedzia³ siê, kim
naprawdê jest Jane.
Zaproponowanie sierocie bez grosza, a nawet biednej, ale szlachet-
nie urodzonej kobiecie, by zosta³a utrzymank¹, stanowi³o rzecz w pe³ni
dopuszczaln¹. Ale z³o¿enie takiej propozycji córce hrabiego to zupe³nie
co innego. Mo¿e nie powinno tak byæ. Mo¿e gdyby ¿yli w idealnym wie-
cie, w którym wszyscy ludzie s¹ równi, nie by³oby ró¿nicy.
Ale nie ¿yli w idealnym wiecie.
I ró¿nica by³a niezwykle istotna.
Pozbawi³ wianka lady Sarê Illingsworth, córkê zmar³ego hrabiego
Durbury z Candleford w Kornwalii.
W tej chwili nie czu³ siê dobrze usposobiony do lady Sary Illings-
worth.
A niech j¹. Waln¹³ piêci¹ w biurko i zacisn¹³ zêby. Powinna mu
powiedzieæ. Poprosiæ o pomoc. Czy¿ nie wiedzia³a, ¿e by³ w³anie ta-
kim cz³owiekiem, przed którym mog³a otwarcie przyznaæ siê do najgor-
szego, nie boj¹c siê, ¿e ksi¹¿ê rozgniewa siê i pole po policjê? Nie
rozumia³a, ¿e w najwiêkszej pogardzie mia³ takich mê¿czyzn, jak Jar-
dine? Do diab³a! Znów uderzy³ piêci¹ w drewniany blat. Co ten ³obuz
zrobi³, ¿e musia³a go zabiæ jeli rzeczywicie nie ¿y³? Co od tamtej
pory prze¿y³a Jane, czuj¹c siê winna mierci cz³owieka, przera¿ona i zu-
pe³nie sama?
Niech j¹ wszyscy diabli! Nie ufa³a mu na tyle, ¿eby siê zwierzyæ.
Zamiast tego za³o¿y³a mu kajdany i wyrzuci³a klucz. Nawet jeli zro-
bi³a to niewiadomie a niew¹tpliwie nie mia³a zamiaru go usidliæ, sko-
ro tak ma³o mu ufa³a nie zmienia to stanu rzeczy.
Trudno mu bêdzie jej to wybaczyæ.
Przeklêta kobieta!
I jeszcze co. O tak, jeszcze co. Ostatniego wieczoru otworzy³ przed
ni¹ duszê, jak nigdy przed nikim. Tak bardzo jej ufa³.
174
Ale ona nie odwzajemnia³a tego zaufania. Odk¹d spojrza³ na ni¹ po
raz pierwszy, musia³a cierpieæ nieznone mêczarnie. A jednak wszystko
przed nim ukry³a. Nawet ostatniej nocy.
To okropne mieæ demony, które nie daj¹ nam spokoju, Jane, powie-
dzia³ jej. Przypuszczam, ¿e ciebie nie przeladuj¹ ¿adne, prawda?
Nie, odpowiedzia³a. ¯adne.
A niech j¹!
Jeszcze raz uderzy³ piêci¹ w biurko, a¿ ka³amarz podskoczy³
w srebrnym uchwycie.
Jocelyn spêdzi³ dzieñ w klubach, na ringu bokserskim Jacksona, na
strzelnicy, na wycigach. Obiad zjad³ w klubie Whitea, a potem przez
parê godzin mêczy³ siê na nudnym wieczorku. Jego siostra stwierdzi³a,
¿e sta³ siê zupe³nym odludkiem, i oznajmi³a, ¿e namówi³a Heywarda, by
zabra³ j¹ latem na kilka tygodni do Brighton, by mog³a pokrêciæ siê wród
znajomych regenta i zakosztowaæ rozrywek w ksi¹¿êcym pa³acu. Ferdy-
nand te¿ uwa¿a³, ¿e jego brat zdziwacza³.
Czy wiesz o tym, Tresham powiedzia³ oburzony ¿e bracia For-
besowie wci¹¿ siê ukrywaj¹, a jednak rozpuszczaj¹ pog³oski, ¿e to ty
boisz siê spotkaæ z nimi? Nie mówiê ju¿ o tym, ¿e o mnie gadaj¹, jako-
bym chowa³ siê za plecami starszego brata. Co zamierzasz z nimi zrobiæ?
Chcia³bym to wiedzieæ. Nie przypominam sobie, ¿eby kiedykolwiek
zwleka³ z decyzj¹. Jeli nie pojawi¹ siê w miecie w ci¹gu tygodnia, sam
wyruszê na ich poszukiwanie. I do diab³a z twoimi wynios³ymi uwagami,
¿e to nie moja sprawa. To mnie chcieli zabiæ.
Jocelyn westchn¹³. Rzeczywicie zwleka³. Zauroczy³a go kobieta.
A mnie chcieli upokorzyæ przypomnia³. Rozprawiê siê z nimi,
Ferdynandzie. Ju¿ wkrótce. Nie chcia³ wiêcej o tym mówiæ.
Przez ostatni tydzieñ zabawia³ siê ze swoj¹ kochank¹, rozmawiaj¹c,
czytaj¹c, brzd¹kaj¹c na fortepianie, pacykuj¹c na p³ótnie i pozwoli³, by
jego reputacja dozna³a uszczerbku. Tak nie mo¿e byæ.
Dopiero pónym wieczorem w koñcu zosta³ sam z Broughamem
i Kimbleem. Szli razem do klubu Whitea po wieczornym przyjêciu.
Czy ¿aden z was przypadkiem nie wspomnia³ nikomu, jak siê na-
zywa moja utrzymanka? spyta³.
Do diab³a, Tresham. Brougham by³ wyranie dotkniêty do ¿ywe-
go. Musisz pytaæ, skoro prosi³e nas, ¿ebymy zachowali to dla siebie?
Skoro pytasz, Tresh powiedzia³ Kimble ze z³owrogim spoko-
jem mo¿e powinienem ciê wyzwaæ. Ostatnio bardzo siê zmieni³e. Ale
to by³o chyba pytanie retoryczne?
175
Pewien cz³owiek wyjani³ Jocelyn detektyw z wybrylantowa-
nymi w³osami i w okropnych ubraniach, ale o przenikliwych oczach, naj-
prawdopodobniej wkrótce zacznie was wypytywaæ o pannê Jane Ingleby.
Detektyw z Bow Street? Brougham przystan¹³.
O pannê Ingleby? Nawet mimo panuj¹cych ciemnoci widaæ
by³o, jak Kimble ci¹ga brwi.
Czyli lady Sarê Illingsworth owiadczy³ Jocelyn.
Przyjaciele patrzyli na niego w milczeniu.
Do was te¿ siê zg³osi w tej sprawie doda³ Jocelyn.
Panna Jane Ingleby? Kimble przybra³ obojêtn¹ minê. Nigdy
o niej nie s³ysza³em. A ty, Cone?
O kim? Brougham ci¹gn¹³ brwi.
Nie, nie powiedzia³ cicho Jocelyn i znów ruszy³ ulic¹. Wiado-
mo, ¿e pielêgnowa³a mnie, kiedy dochodzi³em do siebie po pojedynku.
Przyzna³em siê do tego dzi rano, kiedy ten cz³owiek pojawi³ siê w mojej
bibliotece, za wszelk¹ cenê staraj¹c siê nie mieæ s³u¿alczej miny. Praco-
wa³a u mnie przez trzy tygodnie. Potem odesz³a. Ale czy muszê ledziæ,
co robi¹ moi dawni s³u¿¹cy?
A mia³e tak¹ s³u¿¹c¹? spyta³ beztrosko Brougham. Muszê
wyznaæ, ¿e nie zauwa¿y³em, Tresham. Ale na ogó³ nie zwracam uwagi na
s³u¿¹cych.
Czy to ta, która piewa³a na wieczorku u ciebie, Tresh? spyta³
Kimble. £adny g³os, jeli kto gustuje w takiej muzyce. I ca³kiem mi³a
dziewczyna, jeli kto gustuje w pannach ze wsi w mulinowych sukien-
kach. Wszystkie damy by³y w at³asach, z piórami we w³osach, obwieszo-
ne klejnotami. Co siê z ni¹ sta³o?
Dziêkujê powiedzia³ szybko Jocelyn. Wiedzia³em, ¿e mogê na
was liczyæ.
Ale, Tresham, co naprawdê spotka³o Jardinea? spyta³ Brougham
powa¿nym g³osem. Nie ka¿esz nam chyba wierzyæ, ¿e lady Sara zamor-
dowa³a go z zimn¹ krwi¹, poniewa¿ przy³apa³ j¹ na kradzie¿y.
Kimble prychn¹³ drwi¹co.
Nie wiem, co siê sta³o odpar³ Jocelyn przez zaciniête zêby.
Nie by³a ³askawa mi siê zwierzyæ. Ale wiem jedno. Dla Jardinea lepiej
by by³o, gdyby nie ¿y³. Jeli jest inaczej, bêdê mia³ zaszczyt postaraæ siê
o to, by ¿a³owa³, ¿e wci¹¿ chodzi po tym wiecie.
Jeli bêdziesz potrzebowa³ pomocy odezwa³ siê Brougham nie
szukaj daleko.
A co zamierzasz zrobiæ z lady Sar¹, Tresh? spyta³ lord Kimble.
Spraæ j¹ na kwane jab³ko stwierdzi³ ze z³oci¹ Jocelyn. Do-
wiedzieæ siê, o co w³aciwie chodzi w tej absurdalnej historii. O¿eniæ siê
176
z ni¹ i sprawiæ, by do koñca ¿ycia ¿a³owa³a, ¿e siê w ogóle urodzi³a. W tej
kolejnoci.
O¿eniæ siê. Conan Brougham siê skrzywi³. Dlatego, ¿e by³a
twoj¹ utrzy Nagle dosta³ gwa³townego ataku kaszlu, byæ mo¿e spo-
wodowanego ostrym kuksañcem w bok, jaki oberwa³ od wicehrabiego
Kimblea.
Tak, o¿eniæ siê powtórzy³ Jocelyn. Ale najpierw zamierzam
uczciæ Bachusa. Popieciæ siê z kielichem. Osuszyæ dzbanek. Zalaæ w g³o-
wie resztkê rozumu i pamiêci.
Ca³y k³opot polega³ jednak na tym, ¿e nigdy nie potrafi³ siê upiæ,
kiedy tego chcia³, bez wzglêdu na to, ile alkoholu w siebie wla³. Kiedy
trochê po pó³nocy samotnie opuci³ klub Whitea, uwa¿a³, ¿e spo¿y³
znaczn¹ iloæ alkoholu. Szed³ prosto do domu swej kochanki i nadal czu³
jedynie zimn¹ wciek³oæ zamiast furii. Jak móg³by j¹ zbiæ na kwane
jab³ko o, potrafi³ uderzyæ kobietê i jak móg³by natrzeæ jej uszu, skoro
nie czu³ prawdziwej z³oci?
Nim dotar³ do domu i otworzy³ sobie drzwi w³asnym kluczem, my-
la³ jedynie o upokorzeniu jej, o przypomnieniu, jak polednie miejsce
zajmuje w jego ¿yciu. Oczywicie bêdzie siê musia³ z ni¹ o¿eniæ, nawet
jeli jeszcze o tym nie wiedzia³a. Formalnie zostanie jego ¿on¹. Ale
wkrótce zrozumie, ¿e zawsze, do koñca swych dni, bêdzie dla niego zna-
czy³a mniej ni¿ utrzymanka.
19
P
rzyszed³ po pó³nocy. Jane straci³a nadziejê, ¿e Jocelyn wróci, ale jesz-
cze siê nie po³o¿y³a spaæ. Kr¹¿y³a od buduaru do jadalni i salonu, czuj¹c,
¿e musia³o siê staæ co z³ego. Sta³a w buduarze, patrz¹c na swój portret,
kiedy us³ysza³a szczêk klucza, przekrêcanego w zamku. Wziê³a wiecê
i chcia³a mu wybiec na spotkanie. Ale opanowa³a siê i spokojnie wysz³a
do holu. W chwilê póniej gratulowa³a sobie, ¿e pohamowa³a radoæ.
Mia³ na sobie czarn¹ pelerynê. Wolno zdj¹³ jedwabny cylinder i rê-
kawiczki, a potem odwróci³ siê i spojrza³ na ni¹. Jane ujrza³a przed sob¹
ksiêcia Tresham obcego cz³owieka z przesz³oci. Gronego, zimnego,
cynicznego i pijanego ksiêcia Tresham. Umiechnê³a siê.
Na górê! poleci³ jej z zimn¹ wynios³oci¹, gwa³townym ruchem
g³owy wskazuj¹c schody.
177
Dlaczego? Zmarszczy³a czo³o.
Uniós³ brwi i spojrza³ na ni¹ tak, jakby by³a robakiem.
Dlaczego? spyta³ cicho. Dlaczego? Czy¿bym pomyli³ adres?
Ale mój klucz pasowa³ do zamka. Czy to nie dom, w którym umieci³em
swoj¹ kochankê? Przyszed³em, by skorzystaæ z jej us³ug. W tym celu
potrzebne mi ³ó¿ko, ¿eby mi by³o wygodnie, i ona na tym ³ó¿ku. Zdaje
siê, ¿e ³ó¿ko stoi w sypialni na górze.
Jest pan pijany! powiedzia³a równie zimno jak on.
Naprawdê? Zrobi³ zdumion¹ minê. Ale nie na tyle, by nie zna-
leæ drogi do domu, gdzie mieszka moja utrzymanka. Nie na tyle, by nie
wejæ po schodach do sypialni. Nie na tyle, ¿eby nie móc jej posi¹æ.
Zarumieni³a siê i tylko patrzy³a na niego w milczeniu. Wiedzia³a, ¿e
rano bêdzie mia³a z³amane serce. Jaka by³a g³upia! Nie tylko dlatego, ¿e siê
w nim zakocha³a, ale dlatego ¿e myla³a, i¿ on te¿ siê w niej zakocha³.
Na górê! Znów wskaza³ schody. A potem pokiwa³ g³ow¹. Rozu-
miem powód twojego wahania. Zapomnia³em powiedzieæ proszê. Pro-
szê pójæ na górê, Jane. Proszê siê rozebraæ i wyj¹æ szpilki z w³osów. Proszê
siê po³o¿yæ na wznak na ³ó¿ku, ¿ebym móg³ skorzystaæ z twoich wdziêków.
Proszê dotrzymaæ swoich zobowi¹zañ, wynikaj¹cych z naszej umowy.
Jego g³os by³ zimniejszy ni¿ lód, a oczy tak czarne jak noc.
Nie mog³a mu odmówiæ. Nie zawarowa³a w ich umowie, ¿e Jocelyn
musi j¹ pokochaæ, nim ona obdarzy go swymi wdziêkami. Czu³a siê zu-
pe³nie zdezorientowana, jakby ten tydzieñ najcudowniejszy tydzieñ
w jej ¿yciu zosta³ wykrelony z kalendarza. Jakby to wszystko tylko jej
siê przyni³o. Jakby Jocelyn nigdy nie by³ jej przyjacielem, jej kochan-
kiem. Jej bratni¹ dusz¹.
Odwróci³a siê i zaczê³a wchodziæ po schodach, wysoko trzymaj¹c
wiecê, z sercem jak kamieñ. Chocia¿ nie. Kamieñ nie czuje bólu. Po-
wstrzyma³a ³zy. Za nic nie dopuci, by Jocelyn zobaczy³ u niej najmniej-
sz¹ oznakê s³aboci.
Nigdy!
Przyszed³em tutaj, Jane powiedzia³ kilka chwil póniej, stoj¹c
w drzwiach sypialni, z nieprzeniknion¹ min¹, jeli nie liczyæ grymasu,
który wiadczy³ o jego nietrzewoci i bezwzglêdnoci ¿eby moja utrzy-
manka mnie zabawi³a. Jak bêdziesz mnie zabawia³a?
Znów poczu³a siê tak, jakby ostatniego tygodnia w ogóle nie by³o.
Chocia¿ gdyby go nie prze¿y³a, nie dostrzeg³aby niczego szczególnie
obraliwego w jego s³owach. Nie by³o w nich nic obraliwego. Nie mo¿e
reagowaæ tak, jakby uwa¿a³a inaczej. Musi zwyczajnie zapomnieæ o ostat-
nim tygodniu. Ale zbyt d³ugo siê waha³a.
12 Pojedynek
178
Mam nadziejê, ¿e nie boli ciê g³owa, Jane? Powiedzia³ to z iro-
ni¹. Ani nie cierpisz na kobiec¹ przypad³oæ?
Kobieca przypad³oæ powinna siê pojawiæ za kilka dni i Jane odczu-
wa³a lekki niepokój, do pewnego stopnia usprawiedliwiony. Ale posta-
nowi³a, ¿e nie bêdzie siê martwiæ na zapas. Od pocz¹tku wiedzia³a, jakie
s¹ konsekwencje takiego zwi¹zku. W umowie by³ nawet punkt, dotycz¹-
cy dzieci, które siê z niego zrodz¹.
A mo¿e po prostu dzi wieczorem czujesz do mnie odrazê? spy-
ta³ ze z³owrog¹ min¹, patrz¹c na ni¹ spod zmru¿onych powiek. Czy
zamierzasz skorzystaæ ze swego prawa, Jane, i pos³aæ mnie do wszyst-
kich diab³ów, nie zaspokoiwszy moich chuci?
Nie, oczywicie, ¿e nie. Spojrza³a na niego spokojnie. Z przy-
jemnoci¹ zabawiê pana, wasza ksi¹¿êca moæ. Ostatecznie o czym in-
nym mogê myleæ, marzyæ i co mogê planowaæ podczas d³ugich godzin
pana nieobecnoci?
Cieszê siê, ¿e nie straci³a ciêtego jêzyka, Jane powiedzia³, pod-
chodz¹c do niej. Z ca³¹ pewnoci¹ nie spodoba³oby mi siê, gdyby ci-
cho i potulnie po³o¿y³a siê na wznak na ³ó¿ku. A wiêc jakie zmys³owe
rozkosze wymyli³a na ten wieczór?
Nauczy³a siê kilku sztuczek podczas ostatnich dziesiêciu dni. Na-
uczy³a siê nie wstydziæ ani w³asnej, ani jego nagoci. Najwyraniej na-
prawdê zamierza³ czekaæ, ¿eby go bawi³a. Stan¹³ obok ³ó¿ka w lekkim
rozkroku, z rêkami za³o¿onymi do ty³u, i patrzy³ na ni¹, uniós³szy brwi.
By³o to doæ deprymuj¹ce i zdecydowanie przykre, szczególnie w porów-
naniu z jej wyobra¿eniami o ich kolejnym spotkaniu.
Rozebra³a siê powoli, po kolei obna¿aj¹c poszczególne czêci cia³a.
Sk³ada³a ka¿d¹ czêæ garderoby i odwraca³a siê, by po³o¿yæ j¹ na krzele.
Kiedy ju¿ by³a naga, unios³a rêce i zaczê³a wyci¹gaæ z w³osów po jednej
szpilce, a¿ okry³ j¹ z³oty p³aszcz. Umiechnê³a siê. Mo¿e ostatecznie uda
jej siê sprawiæ, by zapomnia³ o w³asnym zak³opotaniu, wywo³anym tym,
co wydarzy³o siê ostatniego wieczoru jeli to co by³o przyczyn¹ gwa³-
townej zmiany w jego zachowaniu.
Wci¹¿ mia³ na sobie pelerynê, ale odrzuci³ j¹ na ramiona. Nie robi³
nic, by ukryæ wymowne wybrzuszenie, widoczne pod obcis³ymi, wieczo-
rowymi spodniami. Ale siê nie poruszy³. Patrzy³ z obojêtn¹ min¹.
Rozpiê³a mu guzik pod szyj¹ i pozwoli³a, by peleryna osunê³a siê na
pod³ogê. Robi¹c to, otar³a siê o niego i odkry³a co, czego nie wiedzia³a
wczeniej ¿e by³o co podniecaj¹cego w byciu nag¹ w obecnoci kogo
ca³kowicie ubranego.
Usi¹d poprosi³a, wskazuj¹c ³ó¿ko.
179
Uniós³ brwi, ale usiad³ na skraju ³ó¿ka, z rozstawionymi nogami, k³a-
d¹c rêce za sob¹ i podpieraj¹c siê na nich.
Znasz wyuzdane sztuczki, których ja ciê nie nauczy³em, Jane
powiedzia³, przygl¹daj¹c siê jej, jak mu rozpina jedwabne spodnie. Co
masz dla mnie w zanadrzu? Mi³oæ francusk¹?
Domyli³a siê, o co mu chodzi. I chocia¿ siê wzdrygnê³a, jej cia³o
mówi³o jej, ¿e to wcale nie takie odra¿aj¹ce. Ale i tak nie przypuszcza³a,
¿e potrafi siê na to zdobyæ, dopóki nie nadejdzie taka chwila, gdy spotka-
j¹ siê jako kochankowie, a nie jak pan i jego utrzymanka.
Ujê³a go w d³onie i zaczê³a pieciæ, ale Jocelyn tylko patrzy³ zmru-
¿ywszy oczy. Potem usiad³a na nim okrakiem tak, by znalaz³ siê w niej.
Siedzia³a lekko odchylona do ty³u, po³o¿ywszy mu d³onie na ramionach.
Spojrza³a mu prosto w oczy.
Dobrze, Jane powiedzia³. Starasz siê. Lecz nadal siedzia³ bez
ruchu. Chocia¿ czu³a go w sobie, nie poruszy³ siê. Jego oddech zion¹³
alkoholem.
Nauczy³ j¹, jak go niewoliæ. Ale poprzednio robi³a to, kiedy le¿a³ na
wznak, a ona na nim. I poruszali siê razem w jednym rytmie. Obydwoje
pracowali nad tym, by osi¹gn¹æ najwy¿sz¹ rozkosz.
Teraz siedzia³ nieruchomo i obserwowa³ j¹ ciemnymi, z³owrogimi
oczami.
By³a wilgotna i dr¿a³a z po¿¹dania. Chcia³a, ¿eby nie tylko siê pod-
nieci³, ale by razem osi¹gnêli spe³nienie. Ale nie zamierza³ tego robiæ.
By³a w nim jaka chmurnoæ, której nie potrafi³a rozproszyæ. Pomyla³a,
¿e wci¹¿ karze siebie i j¹ za to, co uzna³ za upokarzaj¹ce, gdy poprzednie-
go wieczoru zwierzy³ siê jej ze swej tajemnicy.
Ca³y ciê¿ar cia³a opiera³a na kolanach. I stara³a siê go zadowoliæ.
Nie tak, jak poprzednio, napinaj¹c i rozluniaj¹c miênie w rytm ruchów.
Takie napinanie miêni wiadczy³o o pewnej rezerwie, kontroli nad nara-
staj¹cym podnieceniem przynajmniej do chwili przed osi¹gniêciem
spe³nienia. Tym razem porusza³a siê, nie napinaj¹c wewnêtrznych miê-
ni, nie stawia³a oporu twardemu cz³onkowi, pozwalaj¹c mu wnikn¹æ
w g³¹b siebie. Jeszcze mocniej wygiê³a siê do ty³u, odrzuci³a g³owê, za-
mknê³a oczy i zacisnê³a rêce na jego kolanach.
Chcia³a mu pokazaæ ca³¹ sob¹, ¿e jej na nim zale¿y, ¿e niczego mu
nie odmówi, kiedy jej potrzebuje. Bo mimo tej dziwnej, nieodgadnionej
obojêtnoci, czu³a, ¿e jest mu potrzebna.
Nie wiedzia³a, jak d³ugo siedzia³ nieruchomo. Ale podniecenie prze-
mieni³o siê w katusze, a katusze sta³y siê nie do odró¿nienia od bólu,
kiedy w koñcu ach, wreszcie po³o¿y³ jej rêce na biodrach i zacz¹³ tak
180
gwa³townie siê w niej poruszaæ, ¿e zburzy³ wczeniejszy rytm. S³ysza³a
w³asne ³kanie, jakby to by³o ³kanie kogo innego, dobiegaj¹ce z oddali.
Us³ysza³a, jak jêkn¹³, i poczu³a w sobie gor¹cy strumieñ jego nasienia.
Spe³nienie. Ach, b³ogos³awione spe³nienie. Teraz siê uspokoi. Bêd¹
le¿eli razem, rozgrzani i zaspokojeni, i rozmawiali. Znów bêdzie Jocely-
nem, a nie niebezpiecznym ksiêciem Tresham.
Jutro bêdzie mog³a zdradziæ mu swoje w³asne mroczne tajemnice.
Oddycha³a ciê¿ko, na mokrej od potu skórze czu³a ch³odne powie-
trze. Wci¹¿ siedzia³a na nim z szeroko roz³o¿onymi nogami. On wci¹¿
by³ w niej. Unios³a g³owê i umiechnê³a siê do niego szczêliwa.
Wspaniale siê spisa³a, Jane powiedzia³ szorstko. Naprawdê
stajesz siê coraz lepsza. Zaczynasz byæ warta ka¿dego pensa, którego ci
p³acê. Podniós³ j¹, po³o¿y³ na ³ó¿ku i wsta³, zapi¹³ sobie spodnie.
Czu³a siê, jakby wyla³ na ni¹ kube³ zimnej wody.
A ty, oczywicie, zawsze pozostaniesz mistrzem zniewagi odpar-
³a. Doskonale wiem, ¿e za to mi p³acisz. Nie musisz mi o tym przypomi-
naæ tylko dlatego, ¿e wczoraj wieczorem w chwili s³aboci pozwoli³e so-
bie na zwierzenia, a teraz wstydzisz siê i ¿a³ujesz, ¿e to zrobi³e.
Podci¹gnê³a ko³drê, ¿eby siê przykryæ. Nagle zawstydzi³a siê swej nagoci.
Czujesz siê zniewa¿ona, Jane, moim stwierdzeniem, ¿e jeste nad-
zwyczaj dobra w sztuce kochania? spyta³. Nieczêsto mówiê kobie-
tom takie komplementy. Zarzuci³ pelerynê na ramiona.
Czujê siê zniewa¿ona odpar³a, siadaj¹c prosto i zas³aniaj¹c siê
ko³dr¹ po sam¹ szyjê ¿e uznaje pan za konieczne poni¿anie mnie, wa-
sza ksi¹¿êca moæ, mówieniem o moich umiejêtnociach i pensji. Czujê
siê zniewa¿ona, ¿e wstydzi siê pan tego, ¿e mi siê pan zwierzy³, bo jestem
tylko kobiet¹, a do tego utrzymank¹. Myla³am, ¿e zostalimy przyjació³-
mi a przyjaciele rozmawiaj¹ ze sob¹. Zwierzaj¹ siê sobie i dziel¹ siê
najwiêkszymi tajemnicami i cierpieniami. Pomyli³am siê. Nie powinnam
zapominaæ, ¿e p³aci mi pan za to. Pokaza³a rêk¹ ³ó¿ko. A teraz jestem
zmêczona. Ciê¿ko pracowa³am, by zas³u¿yæ na swoj¹ pensjê. Proszê mnie
zostawiæ sam¹, wasza ksi¹¿êca moæ. Dobranoc.
Przyjaciele siê sobie zwierzaj¹, Jane? Spiorunowa³ j¹ ciemnymi
oczami. Przez chwilê ogarn¹³ j¹ strach. Myla³a, ¿e j¹ uderzy. Ale on
tylko uk³oni³ jej siê szyderczo i wyszed³ z pokoju.
Jane, dr¿¹c z zimna, czu³a siê bardziej samotna i nieszczêliwa ni¿
kiedykolwiek w ¿yciu.
Jocelyn id¹c do Dudley House, naprawdê czu³ siê podle. Bezgranicznie
sob¹ gardzi³ przynajmniej to uczucie by³o mu dobrze znane. Czu³ siê, jakby
181
j¹ zgwa³ci³ chocia¿ potraktowa³ j¹ prawie identycznie, jak dotychczasowe
utrzymanki. I gardzi³ ni¹. Nie powinna by³a dzi wieczorem pozwoliæ mu siê
tkn¹æ, a tymczasem obs³u¿y³a go jak dowiadczona kurtyzana.
Nienawidzi³ jej za to, ¿e przez ca³y tydzieñ pozwala³a mu wierzyæ, i¿
znalaz³ przyjaciela, bratni¹ duszê i nadzwyczajn¹ partnerkê. Za to, ¿e
w jaki sposób sprawi³a, i¿ przesta³ siê mieæ na bacznoci, podzieli³ siê
z ni¹ wszystkim, co najg³êbiej skrywa³, nie zauwa¿y³, ¿e dosta³a wszyst-
ko, ale w zamian nie da³a mu nic poza swoim cia³em. Ich stosunki pozba-
wione by³y wzajemnoci.
Zdoby³a jego pe³ne zaufanie, ale sama nadal siê kry³a pod zmylo-
nym nazwiskiem Jane Ingleby. A jednak przed chwil¹ mia³a czelnoæ go
pouczaæ, na czym polega natura prawdziwej przyjani.
Zabra³a mu wszystko, nawet mi³oæ, do której nie czu³ siê zdolny.
Nienawidzi³ jej za to, ¿e da³a mu nadziejê, ¿e mimo wszystko warto
¿yæ. Za pozbawienie go grubego kokonu, w którym kry³ siê wygodnie od
dziesiêciu lat.
Nienawidzi³ jej.
Nawet nie potrafi³ o niej myleæ jak o Sarze.
By³a Jane.
Ale przecie¿ Jane Ingleby nie istnia³a.
Kiedy by³ ju¿ blisko domu, poczu³ narastaj¹cy ból g³owy. Jeli bê-
dzie mia³ szczêcie, rano obudzi siê z wielkim kacem, który nie pozwoli
mu myleæ o niczym.
Mick Boden, kryj¹c siê w ciemnej wnêce wejciowej w domu po
drugiej stronie ulicy, widzia³, jak najpierw ksi¹¿ê Tresham przemaszero-
wa³ ulic¹, a potem jak zgas³o wiat³o w oknie pokoju, który musia³ byæ
sypialni¹. Dom najwyraniej by³ gniazdkiem mi³oci ksi¹¿ê wszed³ do
rodka, pos³uguj¹c siê w³asnym kluczem, zosta³ wystarczaj¹co d³ugo, by
odbyæ jeden czy dwa stosunki w pokoju, w którym wiece zapalono do-
piero po jego przyjciu, a potem uda³ siê do Dudley House, sprawiaj¹c
wra¿enie zadowolonego z ¿ycia.
Mick mia³ za sob¹ d³ugi dzieñ. Nie by³o sensu wystawaæ tu d³u¿ej.
Ma³o prawdopodobne, by kobieta wybieg³a z domu, by spogl¹daæ za swo-
im kochankiem, albo chocia¿ podesz³a do okna, skoro nie zrobi³a tego,
by pomachaæ mu na dobranoc.
Ale kiedy musi wyjæ prawdopodobnie jutro, ¿eby siê przejæ lub
zrobiæ zakupy. Mickowi wystarczy rzuciæ na ni¹ okiem. Przekona siê,
czy ksi¹¿ê zabawia siê z lady Sar¹ Illingsworth alias pann¹ Jane Ingleby.
182
Mick Boden mia³ wyrane przeczucie, kim jest mieszkanka tego domu,
a podczas lat pracy jako detektyw nauczy³ siê ufaæ swemu przeczuciu.
Postanowi³, ¿e wróci tu rano i bêdzie obserwowa³ dom, dopóki ko-
bieta nie wyjdzie. Móg³ oczywicie to ¿mudne zajêcie zleciæ pomocniko-
wi, w koñcu by³y te¿ inne pilne sprawy, którymi powinien siê zaj¹æ, ale
podczas d³ugich i frustruj¹cych poszukiwañ tej kobiety obudzi³a siê
w nim ciekawoæ i pewien szacunek dla niej. Chcia³ byæ pierwszym, któ-
ry j¹ rozpozna i zatrzyma.
20
J
ocelyn rano nie pojecha³, jak co dzieñ, na przeja¿d¿kê po parku. Nie
pozwoli³y mu na to bol¹ca g³owa i podra¿niony ¿o³¹dek. Na domiar z³e-
go pokojowiec ods³oni³ kotary w oknie, a potem ze zdziwieniem stwier-
dzi³, ¿e jego pan le¿y w ³ó¿ku, a ostre promienie s³oñca padaj¹ mu prosto
na twarz.
Ale Jocelyn nie pozwoli³ sobie na luksus d³ugiego wylegiwania siê
w ³ó¿ku i terroryzowania s³u¿by dlatego, ¿e mêczy³ go kac. Mia³ wiele
do zrobienia. Na szczêcie wczoraj wieczorem zd¹¿y³ porozmawiaæ
z Kimbleem i Broughamem. Niestety nie zdo³a³ siê spotkaæ z hrabi¹
Durburym, który unika³ pokazywania siê w miejscach publicznych po-
dobnie jak jego siostrzenica, kuzynka czy kim tam by³a dla niego lady
Sara Illingsworth.
Ale hrabia wci¹¿ bawi³ w miecie i nadal wynajmowa³ pokoje w ho-
telu Pulteney, jak to stwierdzi³ Jocelyn, kiedy pojawi³ siê tam pónym
rankiem. I gotów by³ spotkaæ siê z ksiêciem Tresham, chocia¿ intrygowa³
go powód wizyty ksiêcia. Ostatecznie znali siê tylko z widzenia. Siedzia³
w salonie swego apartamentu, kiedy przyniesiono mu kartê wizytow¹ Jo-
celyna, a po chwili s³u¿¹cy hrabiego wprowadzi³ gocia do pokoju.
Tresham? powiedzia³ na jego widok. Witam. Jak siê pan czuje?
Bardzo dobrze, dziêkujê odpowiedzia³ Jocelyn jeli wzi¹æ pod
uwagê, ¿e móg³bym w tej chwili le¿eæ na w³asnym ³ó¿ku z podciêtym
gard³em. A raczej w grobie, poniewa¿ lady Sara Illingsworth opuci³a
mój dom ponad dwa tygodnie temu.
Ach, tak, proszê usi¹æ. Czy napije siê pan czego? Widaæ by³o,
¿e detektyw z Bow Strett niedawno zda³ hrabiemu sprawozdanie. Wie
pan, gdzie ona jest, Tresham? S³ysza³ pan co?
183
Nie, dziêkujê sama myl o poczêstunku sprawi³a, ¿e ¿o³¹dek
podszed³ mu do gard³a. Natomiast chêtnie usiad³. Proszê pamiêtaæ, ¿e
kiedy j¹ zatrudnia³em, ubiera³a siê jak s³u¿¹ca i pos³ugiwa³a siê fa³szy-
wym nazwiskiem. Traktowa³em j¹ jak zwyk³¹ s³u¿¹c¹. Nie przysz³o mi
do g³owy, kiedy odchodzi³a, by zapytaæ, dok¹d siê udaje.
Naturalnie, ¿e nie. Hrabia nala³ sobie czego do picia i usiad³
przy kwadratowym stoliku, stoj¹cym porodku pokoju. By³ wyranie roz-
czarowany. Ci przeklêci detektywi nie s¹ warci jednej czwartej tego, ile
ka¿¹ sobie p³aciæ, Tresham. Prawdê mówi¹c, w ogóle nie znaj¹ siê na
swojej robocie. Jestem tu od ponad miesi¹ca, a niebezpieczna przestêp-
czyni przebywa na wolnoci, wród niczego niepodejrzewaj¹cych miesz-
kañców miasta. W dodatku w ci¹gu tego miesi¹ca przez trzy tygodnie
mieszka³a w Dudley House! Gdybym tylko o tym wiedzia³!
Naprawdê mia³em szczêcie, ¿e nic mi siê nie sta³o stwierdzi³
Jocelyn. A wiêc zamordowa³a pañskiego syna? Moje kondolencje,
Durbury.
Dziêkujê.
Mê¿czyzna wyranie czu³ siê nieswojo. Jocelyn, przygl¹daj¹c mu
siê bacznie, chocia¿ na jego twarzy malowa³o siê jedynie znudzenie i obo-
jêtnoæ, wyci¹gn¹³ w³asne wnioski.
I na dodatek jeszcze okrad³a zauwa¿y³. Mieszkaj¹c przez trzy
tygodnie w Dudley House, lady Sara musia³a doskonale zdawaæ sobie
sprawê z tego, ¿e pe³no tam kosztownoci. Odk¹d wczoraj rano dowie-
dzia³em siê, ¿e to by³a ona, czujê pewnoæ, ¿e mnie obrabowa³aby i za-
mordowa³a, gdybym mia³ nieszczêcie natkn¹æ siê na ni¹ w nieodpowied-
niej chwili.
Durbury przyjrza³ mu siê uwa¿nie, ale Jocelyn mia³ wieloletni¹ prak-
tykê w zachowywaniu kamiennej twarzy.
No w³anie zgodzi³ siê w koñcu hrabia.
Zupe³nie rozumiem pañski gniew powiedzia³ Jocelyn ¿e ja-
ka krewna do tego pozostaj¹ca na pañskim utrzymaniu, jak przypusz-
czam narazi³a pana na takie cierpienia i poderwa³a pañski autorytet. Na
pana miejscu równie niecierpliwie czeka³bym na jej ujêcie, ¿eby móc j¹
wybato¿yæ, nim zaj¹³by siê ni¹ wymiar sprawiedliwoci. S³ysza³em, ¿e to
jedyny sposób na krn¹brne kobiety. Jednak chcia³bym wspomnieæ
o dwóch sprawach to w³aciwie powód mojej wizyty.
Hrabia Durbury nie by³ pewien, czy w³anie zosta³ zniewa¿ony, czy
te¿ okazano mu wspó³czucie.
Wypyta³em kilku swoich s³u¿¹cych wyjani³ Jocelyn, chocia¿
oczywicie wcale tego nie zrobi³ i zapewnili mnie, ¿e pielêgniarka, znana
184
mi jako panna Jane Ingleby, pojawi³a siê w Dudley House jedynie z ma³¹
torb¹, w której mia³a swoje rzeczy osobiste. Dlatego zastanawiam siê,
gdzie ukry³a pieni¹dze i klejnoty, które panu zabra³a? Czy wynajêty przez
pana detektyw z Bow Street pomyla³ o tym, by rozpocz¹æ poszukiwa-
nia? Trzeba znaleæ skradzione przedmioty, a wtedy ³atwo dotrzemy do
sprawczyni.
Urwa³ i uniós³szy brwi, czeka³ na odpowied hrabiego.
To dobry pomys³ sztywno przyzna³ jego lordowska moæ. Joce-
lyn utwierdzi³ siê w przekonaniu, ¿e nie by³o ¿adnych skradzionych
przedmiotów, a nawet jeli co zabrano, mia³o to niewielk¹ wartoæ.
Z ca³¹ pewnoci¹ mieliby wiêksze szanse powodzenia, gdyby zajêli
siê szukaniem pieniêdzy i klejnotów, ni¿ ledz¹c mnie doda³ Jocelyn.
Hrabia Durbury spojrza³ na niego pytaj¹co.
Podejrzewam, ¿e po wczorajszej rozmowie ze mn¹ detektyw do-
szed³ do wniosku, i¿ jestem cz³owiekiem, którego podnieca obcowanie
z kobiet¹, zdoln¹ do ograbienia mnie z ca³ego dobytku, kiedy piê, i roz-
³upania mi czaszki siekier¹ ci¹gn¹³ Jocelyn. Mo¿na go zrozumieæ.
S³ynê z zami³owania do ryzyka. Jednak, chocia¿ trochê mnie to bawi³o,
kiedy wczoraj ledzono ka¿dy mój krok, dzi uzna³bym to za uci¹¿liwe.
Hrabia najwyraniej nie wiedzia³, co robi³ wynajêty przez niego de-
tektyw, gapi³ siê wiêc na niego oszo³omiony.
Nie zauwa¿y³em go dzisiaj przyzna³ Jocelyn. Przypuszczam,
¿e znów sterczy przed domem pewnej damy, któr¹ odwiedzi³em ostat-
niej nocy. Dama ta jest moj¹ utrzymank¹, ale musi pan rozumieæ, Durbu-
ry, ¿e moja utrzymanka znajduje siê pod moj¹ ca³kowit¹ opiek¹ i ka¿dy,
kto j¹ nachodzi, bêdzie mia³ ze mn¹ do czynienia. Mo¿e uzna pan za
stosowne wyjaniæ rzecz ca³¹ temu swojemu detektywowi obawiam
siê, ¿e w tej chwili wylecia³o mi z pamiêci jego nazwisko. Wsta³.
Z ca³¹ pewnoci¹ to zrobiê. Hrabia Durbury mia³ gron¹ minê.
P³acê im niebotyczne kwoty za to, ¿eby obserwowali dom pana utrzy-
manki, Tresham? To oburzaj¹ce.
Muszê wyznaæ, ¿e wiadomoæ, i¿ jest siê obserwowanym, trochê
rozprasza, kiedy cz³owiek zajêty jest konwersacj¹ z dam¹ powiedzia³
Jocelyn, bior¹c kapelusz i rêkawiczki ze stolika, stoj¹cego obok drzwi. Nie
chcia³bym dzi wieczorem znów byæ nara¿ony na takie zak³ócenie spokoju.
Ale¿ oczywicie zapewni³ go hrabia. Proszê mi wierzyæ, ¿e
za¿¹dam wyjanieñ od tego Micka Bodena.
Ach tak powiedzia³ Jocelyn, wychodz¹c z pokoju. W³anie tak
siê przedstawi³. ¯ylasty, niski mê¿czyzna o wypomadowanych w³osach.
¯yczê mi³ego dnia, Durbury.
185
By³ zadowolony z wizyty, kiedy zszed³szy po schodach znalaz³ siê
przed hotelem. G³owa wci¹¿ go bola³a. Zbli¿a³o siê po³udnie. Mia³ tylko
nadziejê, ¿e tak jak do tej pory Jane nie wychyli nawet nosa za próg
domu, póki detektyw nie zostanie odwo³any. Ale przecie¿ nigdy nie wy-
chodzi³a, poza ogrodem na ty³ach domu. I teraz oczywicie rozumia³ dla-
czego.
Jane przez ca³y ranek zapamiêtale wyrywa³a chwasty w zak¹tku
ogrodu, do którego wczeniej nie zagl¹da³a. Dosz³a do wniosku, ¿e
wszystko skoñczone. Sam o tym mówi³ zauroczenie, stopniowa utrata
zainteresowania, ostateczne zerwanie wszelkich stosunków.
Zauroczenie skoñczy³o siê za spraw¹ nadmiernej otwartoci albo
tego, co sam uzna³ za nadmiern¹ otwartoæ. Spadek zainteresowania, jak
przypuszcza³a, nie bêdzie stopniowy, tylko gwa³towny. Mo¿e jeszcze li-
czyæ na kilka takich nocnych wizyt jak ostatnia. Ale ju¿ niebawem nadej-
dzie dzieñ, w którym pojawi siê pan Quincy, by ustaliæ warunki zakoñ-
czenia zwi¹zku. Zreszt¹ nie by³o du¿o do omawiania. Wiêkszoæ spraw
regulowa³a umowa.
I ju¿ nigdy nie zobaczy Jocelyna.
Zaczê³a wyrywaæ kêpê pokrzyw, które parzy³y j¹ bolenie nawet
przez rêkawiczki.
Mo¿e to lepiej, pomyla³a. Przecie¿ i tak zamierza³a siê zg³osiæ do
sêdziego pokoju. Wkrótce bêdzie to mog³a zrobiæ bez ¿adnych przeszkód.
W³asny los stanie siê jej obojêtny, chocia¿ naturalnie dla samej zasady
bêdzie stara³a siê oczyciæ z tych miesznych zarzutów. miesznych, gdy-
by nie to, ¿e Sidney nie ¿y³.
Zabra³a siê za kolejn¹ kêpê pokrzyw.
Tak skutecznie uda³o jej siê przekonaæ sam¹ siebie, ¿e Jocelyn nie
przyjdzie, ¿e by³a zdumiona, kiedy pojawi³ siê wczesnym popo³udniem.
Us³ysza³a stukanie ko³atki, gdy przebiera³a siê na górze w czyst¹ sukniê.
Czeka³a w napiêciu na odg³os jego kroków na schodach. Ale us³ysza³a,
jak pan Jacobs niepewnie puka do jej drzwi.
Jego ksi¹¿êca moæ prosi, by zechcia³a go pani zaszczyciæ sw¹
obecnoci¹ w salonie poinformowa³ kamerdyner.
Jane cisnê³o siê serce. Od³o¿y³a szczotkê do w³osów. Od ponad ty-
godnia nie spotykali siê w salonie.
Kiedy wesz³a do pokoju, sta³ przed kominkiem, na którym nie p³on¹³
ogieñ, jedn¹ rêk¹ opieraj¹c siê o wysoki gzyms.
Dzieñ dobry, Jocelynie powiedzia³a.
186
By³ znów cyniczny i arogancki, patrzy³ na ni¹ nieprzeniknionym
wzrokiem. Od ostatniej nocy nie poprawi³ mu siê humor. I nagle zrozu-
mia³a, dlaczego przyszed³. Nie przys³a³ pana Quincyego, bo postanowi³
osobicie jej o tym powiedzieæ.
A wiêc wszystko skoñczone. Po dziesiêciu dniach.
Sk³oni³ g³owê bez s³owa.
To by³ b³¹d powiedzia³a cicho. Kiedy spyta³e, czy mo¿esz
obejrzeæ s¹siedni pokój, powinnam zdecydowanie powiedzieæ nie.
Chcia³e mieæ kochankê, Jocelynie. Chodzi³o ci jedynie o obcowanie cie-
lesne z kobiet¹. Boisz siê przyjani, emocjonalnej bliskoci. Boisz siê
swej artystycznej duszy. Boisz siê swoich wspomnieñ i nie chcesz przy-
znaæ siê przed samym sob¹, ¿e pozwoli³e, by zniszczy³y ci ¿ycie. Boisz
siê utraty w³asnego wyobra¿enia o sobie jako o silnym mê¿czynie. Nie
powinnam ciê zachêcaæ do ujawniania twojej prawdziwej natury. Nie
powinnam byæ twoj¹ przyjació³k¹. Nasze stosunki powinny zostaæ takie,
jakimi mia³y byæ pierwotnie. Mia³am zabawiaæ ciê w ³ó¿ku i zachêcaæ,
by resztê czasu spêdza³ poza murami tego domu.
Naprawdê? G³os ksiêcia by³ lodowaty. Czy chcesz mi jeszcze
przekazaæ jakie per³y m¹droci, Jane?
Nie bêdê siê domaga³a przestrzegania warunków naszej umowy
owiadczy³a. By³oby niemoralne z mojej strony nalegaæ, by utrzymy-
wa³ mnie pan przez cztery i pó³ roku, skoro nasz zwi¹zek trwa³ zaledwie
dziesiêæ dni. Uwolniê pana od swojej osoby, wasza ksi¹¿êca moæ. I to
od tej chwili. Jutro ju¿ mnie tu nie bêdzie. Nawet dzi, jeli sobie pan
tego za¿yczy.
Nawet lepiej by³oby odejæ dzi, ¿eby nie mieæ czasu na rozmyla-
nia, udaæ siê niezw³ocznie do hotelu Pulteney albo zg³osiæ do sêdziego
pokoju, jeli nie zastanie hrabiego w hotelu.
Masz racjê zgodzi³ siê po chwili milczenia. Nasza umowa jest
niewa¿na. Ma zasadnicze uchybienie formalne.
Nieznacznie unios³a brodê. Dopiero kiedy siê odezwa³, zrozumia³a,
¿e drzemie w niej nadzieja na to, ¿e bêdzie próbowa³ j¹ sk³oniæ do pozo-
stania, ¿e znów stanie siê Jocelynem.
Mam wra¿enie, ¿e umowy s¹ niewa¿ne, jeli jedna ze stron pos³u-
guje siê fa³szywym nazwiskiem ci¹gn¹³. Nie znam siê na tym dobrze,
ale Quincy bêdzie wiedzia³. Obawiam siê jednak, ¿e mam racjê, Saro.
W pierwszej chwili nie zrozumia³a. Poczu³a tylko dziwny ch³ód
w sercu. Imiê, którym siê do niej zwróci³, jakby zawis³o w powietrzu
miêdzy nimi.
Gwa³townie opad³a na fotel.
187
To nie moje imiê szepnê³a.
Najmocniej przepraszam. Sk³oni³ siê ironicznie. Zapomnia-
³em, ¿e bardzo dbasz o zachowanie form. Powinienem powiedzieæ: lady
Saro. Czy teraz lepiej?
Pokrêci³a g³ow¹.
le mnie pan zrozumia³. To nie jest moje imiê. Nazywam siê
Jane. Ale nagle unios³a d³onie do twarzy i zobaczy³a, ¿e dr¿¹. Opuci³a
je na kolana. Jak siê dowiedzia³e?
Mia³em gocia powiedzia³. Detektywa z Bow Street. O ile do-
brze zrozumia³em, poszukuj¹c lady Sary Illingsworth, odwiedzi³ pracow-
niê kapeluszy, nale¿¹c¹ do niejakiej Madam Dee Lorrent. Domylam siê,
¿e chodzi³o mu o Madame de Laurent. Dziwnym zbiegiem okolicznoci
by³a, to dawna pracodawczyni Jane Ingleby, jak równie¿ lady Sary. De-
tektyw doszed³ do wniosku, ¿e to jedna i ta sama osoba.
Chcia³am ci powiedzieæ ale nie zabrzmia³o to przekonuj¹co.
Naprawdê? Za³o¿y³ monokl i przyjrza³ jej siê z zimn¹ wynios³o-
ci¹. Naprawdê, lady Saro? Proszê mi wybaczyæ, ale nie wierzê. Jest
pani najwiêksz¹ k³amczuch¹, jak¹ kiedykolwiek zna³em. Bojê siê przy-
jani i bliskoci emocjonalnej, tak? Nie powinna zostaæ moj¹ przyja-
ció³k¹, tak? Przyznajê ze wstydem, ¿e da³em siê nabraæ. Ale na krótko.
Wypuci³ monokl z oka.
Odczuwa³a ogromn¹ pokusê, by b³agaæ go, ¿eby jej uwierzy³, spró-
bowaæ wyjaniæ, ¿e po jego wyznaniach sprzed dwóch dni postanowi³a
zaczekaæ z ujawnieniem swojej historii. Ale nie uwierzy³by jej. Przecie¿
ona te¿ by mu nie uwierzy³a, gdyby by³a na jego miejscu.
Czy ten detektyw z Bow Street wie, gdzie jestem? spyta³a.
Ostatniej nocy mnie ledzi³ i sta³ przed domem, kiedy zabawia³a
mnie na górze. No, nie rób takiej przera¿onej miny. Zmyli³em tropy pro-
wadz¹ce tutaj, chocia¿ nie mylê, by da³ siê zwieæ. Jest chyba inteligent-
niejszy od swojego zleceniodawcy.
Czy hrabia Durbury nadal przebywa w hotelu Pulteney? spyta³a.
By³ tam dzisiejszego ranka, kiedy z³o¿y³em mu wizytê.
Pot wyst¹pi³ jej na czo³o. W uszach dzwoni³o. Powietrze, którym
oddycha³a, sta³o siê lodowate. Ale postanowi³a, ¿e nie zemdleje. Za nic.
Nie, nie wyda³em pani, lady Saro zapewni³ j¹, mru¿¹c oczy.
Dziêkujê powiedzia³a. Wolê sama zg³osiæ siê do sêdziego po-
koju, ni¿ zostaæ tam zaci¹gniêta si³¹. Jeli da mi pan chwilê czasu, zabio-
rê z góry swoj¹ torbê, i mo¿e pan na w³asne oczy zobaczyæ, jak opusz-
czam ten dom. Jeli nikomu pan nie powiedzia³, ¿e jestem pañsk¹
utrzymank¹, nikt siê o tym nie dowie. Pan Quincy i s³u¿ba potrafi¹ zapewne
188
zachowaæ dyskrecjê. To warunek, ¿eby otrzymaæ zatrudnienie, prawda?
Nie bêdzie pan zatem wmieszany w ca³y ten skandal. Wsta³a.
Usi¹d poleci³.
S³owo to wypowiedzia³ cicho, ale tak rozkazuj¹co, ¿e pos³ucha³a bez
zastanowienia.
Czy jeste winna zarzucanych ci czynów? spyta³ j¹.
Morderstwa? Kradzie¿y? Spojrza³a na swoje rêce, le¿¹ce na ko-
lanach. Zauwa¿y³a, ¿e palce ma zupe³nie sine. Uderzy³am go. Wziê³am
pieni¹dze. Jestem winna.
A bi¿uteria?
Wziê³am bransoletkê odpowiedzia³a. Jest w mojej torbie na górze.
Nie bêdzie nic wyjania³a, nie bêdzie siê t³umaczy³a. Nie by³a mu nic
winna. Wczoraj by³ jej przyjacielem, kochankiem, ale teraz sta³ siê dla
niej nikim.
Uderzy³a go powiedzia³. Siekier¹? Pistoletem?
Ksi¹¿k¹ odpar³a.
Ksi¹¿k¹?
Trafi³am go rogiem ksi¹¿ki w skroñ wyjani³a. Zacz¹³ krwa-
wiæ i zamroczy³o go. Gdyby usiad³, nic by mu siê nie sta³o. Lecz chcia³
mnie z³apaæ, a kiedy odsunê³am siê na bok, straci³ równowagê i padaj¹c,
uderzy³ g³ow¹ o kominek. Straci³ przytomnoæ, ale nie umar³. Kaza³am
go zanieæ na górê i opiekowa³am siê nim, dopóki nie przyjecha³ doktor.
Kiedy opuszcza³am dom, wci¹¿ ¿y³, chocia¿ nie odzyska³ przytomnoci.
Wiêc jednak uleg³a pragnieniu, by mu wszystko opowiedzieæ. Tylko
wzrok nadal mia³a utkwiony w d³oniach.
Chcia³ ciê schwytaæ cicho powiedzia³ Jocelyn. Dlaczego? Bo
przy³apa³ ciê na kradzie¿y?
Nie, to nonsens rzuci³a pogardliwie. Chcia³ mnie zniewoliæ.
W Candleford? spyta³ ostrym tonem. W domu swego ojca?
Jego podopieczn¹?
Hrabiego i hrabiny nie by³o w domu wyjani³a. Wyjechali na
kilka dni.
I zostawili ciê sam¹ z Jardineem?
Oraz starsz¹ krewn¹ w charakterze przyzwoitki. Rozemia³a siê.
Kuzynka Emily jest wielk¹ amatork¹ portwajnu. I lubi te¿ Sidneya lubi-
³a. Znów zadr¿a³a. Upi³ j¹ i kaza³ jej wczenie po³o¿yæ siê do ³ó¿ka.
Tamtego wieczoru by³o w domu tylko kilku jego przyjació³ i s³u¿ba.
I przyjaciele nie stanêli w twojej obronie? spyta³. Nie mo¿na
by³o na nich liczyæ, ¿e zeznaj¹ prawdê w ledztwie, dotycz¹cym okolicz-
noci mierci Jardinea?
189
Wszyscy byli pijani. Zreszt¹ sami go zachêcali.
Nie ba³ siê, ¿e odpowie za swój czyn, kiedy wróci ojciec? spyta³
Jocelyn.
Liczy³ zapewne na to, ¿e bêdê siê za bardzo wstydzi³a, by cokol-
wiek powiedzieæ odpar³a. Spodziewa³ siê, ¿e potulnie zgodzê siê go
polubiæ. Zreszt¹ tak¹ decyzjê podj¹³by hrabia, gdybym mu powiedzia³a
o ca³ym wydarzeniu. Obydwaj tego chcieli i bez ustanku mnie do tego
nak³aniali. By³am rzeczywicie gotowa rzuciæ siê na nich obu z siekier¹.
Panna m³oda wbrew w³asnej woli powiedzia³. Tak, to musia³o
odpowiadaæ Jardineowi. Szczególnie, jeli jest taka liczna. Nie znam do-
brze Durburyego, ale dzi rano nie zapa³a³em do niego sympati¹. Dlaczego
dopuci³a siê kradzie¿y, uciek³a i zaczê³a siê ukrywaæ pod nie swoim na-
zwiskiem, przez co sama ci¹gnê³a na siebie podejrzenia, ¿e jeste winna?
To takie nietypowe dla Jane Ingleby. Ale ona przecie¿ nie istnieje, prawda?
Wziê³am piêtnacie funtów wyjani³a. W ci¹gu pó³tora roku
od mierci ojca hrabia nie wyp³aca³ mi pieniêdzy na moje potrzeby. Po-
wiedzia³, ¿e w Candleford nie ma na co wydawaæ pieniêdzy. Uwa¿am, ¿e
jest mi winien znacznie wiêcej ni¿ piêtnacie funtów. A bransoletka to
by³ prezent lubny ojca dla matki. Mama da³a mi j¹, kiedy le¿a³a na ³o¿u
mierci, ale poprosi³am tatê, by trzyma³ j¹ w sejfie razem z innymi klej-
notami rodzinnymi. Hrabia zawsze odmawia³ mi jej wydania ani nie uzna-
wa³ jej za moj¹ w³asnoæ. Zna³am szyfr do sejfu.
Jest takim g³upcem, ¿e o tym nie pomyla³ mrukn¹³ Jocelyn.
Wcale nie chcia³am uciec. Mia³am doæ ich wszystkich. Przyje-
cha³am do Londynu, by zamieszkaæ u lady Webb, najdro¿szej przyjació³-
ki matki i mojej chrzestnej. Lord Webb mia³ byæ moim opiekunem razem
z kuzynem ojca, obecnym hrabi¹, ale zmar³, a tata nie pomyla³, by wy-
znaczyæ kogo innego na jego miejsce. Lady Webb nie by³o w domu i nie
spodziewano siê szybko jej powrotu. Wtedy wpad³am w panikê. Uwia-
domi³am sobie, ¿e Sidney powa¿nie rozbi³ sobie g³owê, mo¿e nawet
umar³. W dodatku wziê³am pieni¹dze i bransoletkê. Wiedzia³am, ¿e ¿a-
den ze wiadków nie powie prawdy i ¿e mam powa¿ne k³opoty.
Tym wiêksze, ¿e postanowi³a siê ukrywaæ powiedzia³.
Tak.
Czy w Candleford albo w s¹siedztwie nie by³o nikogo, kogo mo-
g³aby uznaæ za swojego przyjaciela?
Kuzyn mojego ojca jest hrabi¹ odpar³a. Sidney jest by³ spad-
kobierc¹ tytu³u. Nie by³o nikogo na tyle niezale¿nego, by mnie chroniæ,
a mój najdro¿szy przyjaciel wyjecha³ do hrabstwa Somerset, do swej siostry.
Najdro¿szy przyjaciel? zauwa¿y³ z lekkim naciskiem.
190
Charles wyjani³a. Sir Charles Fortescue.
Twój najdro¿szy przyjaciel? powiedzia³. I wielbiciel?
Spojrza³a na niego po raz pierwszy od kilku minut. Pocz¹tkowy szok
mija³. Jocelyn nie mia³ ¿adnego prawa, by j¹ wypytywaæ, ona za nie
mia³a obowi¹zku mu odpowiadaæ. By³a jedynie jego by³¹ utrzymank¹.
I nie zamierza³a przyj¹æ od niego ¿adnych pieniêdzy za ostatnie dziesiêæ
dni ani zabraæ ze sob¹ strojów, które dla niej kupi³.
I wielbiciel odpar³a mia³o. Mielimy siê pobraæ, ale jeszcze
nie teraz. Nie wolno mi wyjæ za m¹¿ bez zgody hrabiego, dopóki nie
ukoñczê dwudziestu piêciu lat. Mielimy wzi¹æ lub w dniu moich dwu-
dziestych pi¹tych urodzin.
Ale teraz to ju¿ nieaktualne? Znów w³o¿y³ monokl, ale Jane nie
da³a siê zastraszyæ. Nadal patrzy³a mu prosto w oczy. Nie zechce polu-
biæ zabójczyni, lady Saro? Jakie to ma³oduszne. I nie polubi kobiety
upad³ej? Jakie to nierycerskie.
To ja nie chcê go za mê¿a owiadczy³a z moc¹.
I bardzo s³usznie rzuci³ szorstko. Prawo w naszym kraju za-
brania bigamii, lady Saro.
Wola³aby, ¿eby siê do niej tak nie zwraca³.
Bigamii? Czy¿by Charles pozna³ i polubi³ inn¹, pomyla³a g³u-
pio, nie zastanawiaj¹c siê nad tym, sk¹d ksi¹¿ê Tresham móg³ o tym wie-
dzieæ, nawet gdyby by³a to prawda.
Sir Charles Fortescue nie móg³by w wietle obowi¹zuj¹cego pra-
wa polubiæ mojej ¿ony oznajmi³ zimno. Mam tylko nadziejê, ¿e nie
z³amie mu to serca, chocia¿ nie zauwa¿y³em, by przyjecha³ do Londynu,
czy stara³ siê poruszyæ niebo i ziemiê, by ciê odnaleæ i przytuliæ do swej
piersi. Mam nadziejê, ¿e twoje serce te¿ nie bêdzie z³amane, chocia¿
szczerze mówi¹c, niewiele mnie to obchodzi.
Jane wsta³a.
Twojej ¿ony? spyta³a, z oczami okr¹g³ymi ze zdumienia. Two-
jej ¿ony? Co za niedorzeczny pomys³. S¹dzi pan, ¿e musi siê pan ze mn¹
o¿eniæ, bo nagle okaza³o siê, ¿e jestem lady Sar¹ Illingsworth z Candle-
ford, a nie Jane Ingleby z sierociñca?
Sam lepiej bym tego nie uj¹³.
Nie wiem, jakie pan mia³ plany na resztê popo³udnia, wasza ksi¹-
¿êca moæ powiedzia³a, patrz¹c mia³o w jego zimn¹, obojêtn¹ twarz
ale ja mam do za³atwienia piln¹ sprawê. Muszê siê udaæ do hotelu Pulte-
ney. Proszê mi wybaczyæ. Odwróci³a siê w kierunku drzwi.
Usi¹d powiedzia³ równie cicho, jak poprzednio.
Odwróci³a siê gwa³townie.
191
Nie jestem pañsk¹ s³u¿¹c¹, wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a.
Nie jestem
Usi¹d! powiedzia³ jeszcze ciszej.
Jane bez ruchu patrzy³a na niego, potem przesz³a przez pokój i zna-
laz³a siê tu¿ obok ksiêcia.
Powtarzam, nie jestem pañsk¹ s³u¿¹c¹ odpar³a. Jeli ma mi
pan jeszcze co do powiedzenia, proszê to powiedzieæ bez przybierania
miesznych póz. S³yszê równie dobrze, kiedy stojê.
Wystawia pani moj¹ cierpliwoæ na ciê¿k¹ próbê stwierdzi³, nie-
bezpiecznie mru¿¹c oczy.
A granice mojej cierpliwoci ju¿ zosta³y przekroczone, wasza ksi¹-
¿êca moæ odpar³a i znów zwróci³a siê w stronê drzwi.
Lady Saro. Lodowaty g³os sprawi³, ¿e znieruchomia³a. Jedn¹
rzecz wyjanimy sobie od razu. Wkrótce w ci¹gu kilku najbli¿szych
dni zostaniesz ksiê¿n¹ Tresham. Nikt nie bêdzie siê ciebie pyta³ o zda-
nie w tej sprawie. Jest mi absolutnie obojêtne, co o tym mylisz. Zosta-
niesz moj¹ ¿on¹. I spêdzisz resztê ¿ycia, przeklinaj¹c dzieñ, w którym
przysz³a na wiat.
Gdyby nie wciek³oæ, mog³aby siê rozemiaæ. Nie spiesz¹c siê, usia-
d³a w fotelu i starannie wyg³adzi³a sukniê, nim spojrza³a mu zimno pro-
sto w oczy.
Jaki jeste mieszny, kiedy postanawiasz graæ rolê wynios³ego ary-
stokraty zauwa¿y³a, splataj¹c rêce i mocno zacisnê³a usta. Przygotowa-
³a siê na nieuchronn¹ bitwê.
21
B
y³ zaskoczony ogromem swej nienawici do niej. Nigdy do nikogo
nie ¿ywi³ nienawici mo¿e do ojca. Ale do matki ju¿ nie. Nie czujemy
nienawici do kogo, kto jest nam obojêtny. Chcia³by odczuwaæ wy³¹cz-
nie obojêtnoæ wobec lady Sary Illingsworth.
Prawie mu siê to uda³o, kiedy nazywa³ j¹ w mylach tym imieniem.
Ale przed sob¹ mia³ Jane Ingleby.
Niew¹tpliwie ucieszy pani¹ wiadomoæ, ¿e nie bêdzie pani zmu-
szona zbyt czêsto znosiæ obecnoci swego mê¿a owiadczy³. Zamiesz-
ka pani w Acton, a wie pani, jakimi uczuciami darzê tê posiad³oæ. Bê-
dzie mnie pani widywa³a tylko raz w roku, kiedy przyjadê, by pani¹
192
zap³odniæ. Jeli sytuacja rozwinie siê dla pani pomylnie, urodzi mi pani
dwóch synów w ci¹gu dwóch pierwszych lat naszego ma³¿eñstwa i uznam,
¿e to wystarczy, by zabezpieczyæ sobie dziedziców. Oczywicie jeli jest
pani wyj¹tkowo przebieg³a, mo¿e ju¿ jest pani przy nadziei. Za³o¿y³
monokl na oko i spojrza³ na jej brzuch.
Jej zaciniête usta tworzy³y prawie niewidoczn¹ liniê. To dobrze, ¿e
siê opanowa³a. Przez chwilê by³a blada, roztrzêsiona, mia³a ¿a³osn¹ minê
i niemal zrobi³o mu siê jej ¿al. Teraz patrzy³a na niego gniewnie niebie-
skimi oczami.
Zapomina pan o jednym, wasza ksi¹¿êca moæ odpar³a. W na-
szym spo³eczeñstwie kobiety nie s¹ niewolnicami. Muszê powiedzieæ
tak albo chcê czy co tam mówi panna m³oda, by zgodziæ siê na ma³-
¿eñstwo. Mo¿e mnie pan zaci¹gn¹æ przed o³tarz przyznajê, ¿e góruje
pan nade mn¹ si³¹ fizyczn¹ ale znajdzie siê pan w bardzo niezrêcznej
sytuacji, jeli nie wyra¿ê zgody na lub z panem.
Zwykle podoba³ mu siê jej wyrany opór. Ale oszuka³a go, poni¿y³a,
ju¿ raz zrobi³a z niego g³upca. W tej szczególnej sprawie nie ust¹pi, po-
stawi na swoim.
Poza tym nie osi¹gnê³am jeszcze wymaganego wieku doda³a.
A zgodnie z wol¹ mego ojca, nie mogê nikogo polubiæ bez zgody swego
opiekuna przed ukoñczeniem dwudziestego pi¹tego roku ¿ycia. Jeli tak
zrobiê, stracê swój spadek.
Spadek? Uniós³ brwi.
Wszystko, co nale¿a³o do mojego ojca z wyj¹tkiem samego Can-
dleford, nie wchodzi w sk³ad ordynacji wyjani³a. Oraz tytu³u, oczy-
wicie. Wszystko poza tym, ca³y jego maj¹tek, stanie siê moj¹ w³asno-
ci¹ z chwil¹, gdy skoñczê dwadziecia piêæ lat, albo mojego mê¿a, jeli
polubiê kogo wczeniej za zgod¹ swego opiekuna.
Co, oczywicie, wiele t³umaczy³o. Durbury mia³ w tej chwili tytu³, Can-
dleford i kontrolê nad dobrami. Zachowa³by j¹, gdyby uda³o mu siê nak³oniæ
lady Sarê do ma³¿eñstwa z kim z rodziny albo gdyby tak obrzydzi³ jej
¿ycie, ¿e z chêci¹ uciek³aby z kim przed osi¹gniêciem wymaganego wieku.
Jeli nie spe³ni pani tego warunku, Durbury zostanie dziedzicem?
zapyta³.
Tak.
W takim razie niech odziedziczy wszystko odpar³ szorstko.
Jestem bardzo bogaty. Moja ¿ona nie musi mi wnosiæ posagu.
Jeli zostanê uznana winna morderstwa, bêdê wydziedziczona
owiadczy³a. A mo¿e nawet skazana na mieræ. Ale bêdê walczy³a
wszelkimi dostêpnymi mi rodkami. I nie polubiê nikogo, bez wzglêdu
193
na to, co siê stanie. Ani Charlesa, ani pana. Przynajmniej do czasu ukoñ-
czenia dwudziestu piêciu lat. Wtedy wyjdê za m¹¿ albo nie, wed³ug w³as-
nej woli. Bêdê mog³a sama o sobie decydowaæ. Zostanê stracona, uwiê-
ziona, deportowana albo niezale¿na. Takie mam przed sob¹ mo¿liwoci.
Nie bêdê niczyj¹ niewolnic¹. A ju¿ z ca³¹ pewnoci¹ nie pañsk¹.
Patrzy³ na ni¹ w milczeniu. A ona nie odwróci³a wzroku. By³a jedn¹
z niewielu osób, które potrafi³y wytrzymaæ jego spojrzenie. Wysoko za-
dar³a brodê. Oczy mia³a jak ze stali, usta wci¹¿ tworzy³y cienk¹ liniê.
Powinienem by³ to wczeniej zauwa¿yæ powiedzia³ jakby do sie-
bie. W g³êbi serca jest pani ca³kowicie zimna i obojêtna. Jest pani ko-
biet¹ zmys³ow¹, ale obcowanie cielesne daje w zasadzie jedynie zmys³o-
w¹ rozkosz. Pani serce pozosta³o nieczu³e. Ma pani dziwn¹ zdolnoæ
sprawiania, by inni ludzie siê pani zwierzali. Stwarza pani wra¿enie oso-
by rozumiej¹cej i wspó³czuj¹cej. Widzê w pani zachowaniu osobê o zim-
nym sercu, ogrzewaj¹c¹ siê krwi¹ swych ofiar. I cz³owiek nie dostrzega,
¿e w zamian nie dostaje od pani nic. Jane Ingleby, nielubna córka jakie-
go nieznanego d¿entelmena, wychowana w dziwnie ekskluzywnym sie-
rociñcu. To wszystko, co od pani dosta³em k³amstwa. I cia³o syreny.
Mam dosyæ rozmów z pani¹. Muszê jeszcze z³o¿yæ kilka wizyt, ale wró-
cê tu. Ma pani na mnie czekaæ.
Skrzywdzi³am pana oznajmi³a, wstaj¹c. Mo¿e panu sprawi ra-
doæ wiadomoæ, ¿e siê pan zemci³. Jeli moje serce nie by³o poprzed-
nio zimne, teraz takie jest. Odda³am panu wszystko, co mia³am, bo pañ-
skie potrzeby by³y tak ogromne. Nie otrzyma³am szansy, by wzi¹æ co dla
siebie, by móc nacieszyæ siê pañskim zrozumieniem, wspó³czuciem
i przyjani¹. Nie by³o doæ czasu tylko jeden tydzieñ, który gwa³townie
skoñczy³ siê wczoraj. Ja te¿ jestem zmêczona. Chcê byæ sama. Czuje siê
pan zdradzony, wasza ksi¹¿êca moæ? Ja te¿.
Tym razem jej nie zatrzyma³. Patrzy³, jak wychodzi³a. D³ugo jeszcze
sta³ w tym samym miejscu.
Bola³o go serce.
Serce, a przecie¿ myla³, ¿e go nie ma.
Nie móg³ jej ufaæ. Nie zaufa jej. Ju¿ nigdy.
Czy j¹ zdradzi³? Czy jednak obdarzy³a go wspó³czuciem, przyjani¹
i mi³oci¹? Czy zamierza³a zwierzyæ mu siê, tak jak on zwierzy³ siê jej?
Jane. Lady Sara Illingsworth. Nie, Jane.
Wyszed³ z domu. Dopiero kiedy znalaz³ siê w pewnej odleg³oci,
dotar³o do niego, ¿e kaza³ Jane czekaæ na jego powrót. Ale ona nie nale-
¿a³a do osób potulnie wykonuj¹cych polecenia. Powinien na niej wymóc,
by mu to obieca³a. Do diab³a, móg³ o tym pomyleæ.
13 Pojedynek
194
Ale Jane nie wyjdzie z domu, z pewnoci¹ zaczeka.
Nie zawróci³.
Nawet jeli lady Webb by³a zdziwiona, kiedy kamerdyner poda³ jej
na tacy wizytówkê i nim zd¹¿y³a na ni¹ spojrzeæ, poinformowa³, ¿e na
dole czeka ksi¹¿ê Tresham i prosi o powiêcenie mu kilku minut, nie oka-
za³a tego. Wsta³a od ma³ego sekretarzyka, przy którym najwyraniej za-
jêta by³a pisaniem listów.
Tresham? spyta³a uprzejmie.
Pani. Uk³oni³ siê jej nisko. Dziêkujê za powiêcenie mi kilku
minut.
Lady Webb by³a eleganck¹ wdow¹ ko³o czterdziestki, któr¹ zna³,
chocia¿ niezbyt dobrze. Obraca³a siê w krêgach bardziej wytwornych od
tych, w których mo¿na by³o zwykle spotkaæ jego. Darzy³ j¹ du¿ym sza-
cunkiem.
Proszê usi¹æ zaproponowa³a, wskazuj¹c fotel, a sama zajê³a miej-
sce na stoj¹cej obok kanapie i powiedzieæ, co pana do mnie sprowadza.
Zna pani lady Sarê Illingsworth owiadczy³, siadaj¹c w fotelu.
Unios³a brwi i przyjrza³a mu siê baczniej.
Jest moj¹ chrzestn¹ córk¹ odpar³a. Czy co panu o niej wiadomo?
Przez trzy tygodnie zatrudnia³em j¹ w Dudley House w charakte-
rze swojej pielêgniarki oznajmi³ po tym, jak zosta³em postrzelony
w nogê w w pojedynku. Zobaczy³a mnie w Hyde Parku. Sz³a akurat do
pracy u modystki. Oczywicie poda³a mi fa³szywe nazwisko.
Lady Webb siedzia³a bez ruchu.
Czy nadal przebywa w Dudley House? zapyta³a w koñcu.
Nie. Jocelyn siedzia³ wyprostowany. Czu³ dziwne skrêpowanie,
uczucie dot¹d mu nieznane. Nie wiedzia³em, kim jest naprawdê, dopó-
ki wczoraj nie przyszed³ do mnie detektyw z Bow Street. Zna³em j¹ jako
pannê Jane Ingleby.
Ach, Jane powiedzia³a lady Webb. Tak mówili do niej rodzice.
To jej drugie imiê.
Mo¿e to g³upie, ale ucieszy³o go to. A wiêc jednak mia³a na imiê
Jane, tak jak mu powiedzia³a.
Proszê zrozumieæ, ¿e by³a s³u¿¹c¹ przypomnia³. Zatrudni³em
j¹ na okrelony czas.
Lady Webb pokrêci³a g³ow¹ i g³ono westchnê³a.
I nie wie pan, dok¹d siê uda³a powiedzia³a. Ja te¿ nie. Czy
dlatego pan tu przyszed³? Poniewa¿ jest pan oburzony, ¿e da³ siê pan
195
nabraæ i ukrywa³ pan uciekinierkê? Gdybym wiedzia³a, gdzie teraz jest,
Tresham, nie powiedzia³abym panu. Ani hrabiemu Durbury. Wymówi-
³a to nazwisko z pogard¹.
A zatem nie wierzy pani w oskar¿enie? zapyta³.
Tylko lekko rozszerzone nozdrza lady Webb zdradza³y jej wzburze-
nie. Siedzia³a prosto, ale z wdziêkiem, nie dotykaj¹c plecami oparcia. T¹
postaw¹ przypomina³a mu Jane by³a to postawa damy.
Sara nie jest zabójczyni¹ ani z³odziejk¹ owiadczy³a z moc¹.
Gotowa jestem rêczyæ to ca³ym moim maj¹tkiem i imieniem. Hrabia Dur-
bury chcia³, ¿eby polubi³a jego syna, którego mia³a w najwiêkszej po-
gardzie, rozs¹dna dziewczyna. Mam swoj¹ w³asn¹ teoriê, jak Sidney Jar-
dine doigra³ siê swego. Jeli popiera pan Durburyego i przyszed³ tu pan
w nadziei, ¿e dowie siê pan ode mnie wiêcej ni¿ on kilka dni temu, to
niepotrzebnie marnuje pan mój i swój czas. Proszê o opuszczenie moje-
go domu.
Wierzy pani w jego mieræ? spyta³ Jocelyn, zmru¿ywszy oczy.
Spojrza³a na niego.
Jardinea? Dlaczego ojciec mia³ twierdziæ, ¿e nie ¿yje, gdyby by³o
inaczej?
Czy to powiedzia³? spyta³ Jocelyn. Czy tylko nie zaprzeczy³
plotkom, kr¹¿¹cym po londyñskich salonach i klubach?
Przygl¹da³a mu siê bacznie.
Po co pan tu przyszed³? spyta³a.
Id¹c do niej, zastanawia³ siê, co w³aciwie powie. Ale nie przewi-
dzia³ tego, co siê sta³o.
Wiem, gdzie jest owiadczy³. Znalaz³em dla niej nowe zajêcie,
kiedy opuci³a Dudley House.
Lady Webb zerwa³a siê na nogi.
Jest w miecie? zawo³a³a. Proszê mnie do niej zawieæ. Spro-
wadzê j¹ tutaj i udzielê jej schronienia, a mój adwokat zajmie siê miesz-
nymi oskar¿eniami, wysuwanymi przeciwko niej. Jeli pañskie podejrze-
nia s¹ s³uszne i Sidney Jardine wci¹¿ ¿yje A wiêc gdzie ona jest?
Jocelyn te¿ wsta³.
Jest w miecie zapewni³ j¹. Przywiozê j¹ do pani. Od razu bym
to zrobi³, ale musia³em siê upewniæ, ¿e znajdzie tu bezpieczne schronienie.
Jej spojrzenie w jednej chwili sta³o siê przenikliwe.
Tresham, jakie nowe zajêcie znalaz³ pan dla Sary? spyta³a, tak
jak siê tego obawia³.
Musi pani zrozumieæ, ¿e poda³a mi fa³szywe nazwisko odpar³
sztywno. Powiedzia³a mi, ¿e dorasta³a w sierociñcu. Widzia³em, ¿e
196
otrzyma³a staranne wychowanie, ale uwa¿a³em, ¿e jest samotna i bez
przyjació³.
Lady Webb na chwilê zamknê³a oczy, ale wci¹¿ sta³a wyprostowana.
Proszê j¹ do mnie przywieæ za¿¹da³a. I niech jej towarzyszy
pokojówka albo jaka inna godna szacunku kobieta.
Dobrze, proszê pani zgodzi³ siê. Naturalnie uwa¿am siê za na-
rzeczonego lady Sary Illingsworth.
Naturalnie. W oczach, którymi tak bacznie mu siê przygl¹da³a,
by³ pewien ch³ód. Có¿ to za ironia, ¿e uciek³a przed jednym szubraw-
cem, by dostaæ siê w szpony innego. Proszê j¹ do mnie przywieæ.
Jocelyn uk³oni³ siê, powstrzymuj¹c siê przed chêci¹ przybrania swej
normalnej miny wynios³ego cynizmu. Lady Webb przynajmniej by³a na
tyle opanowana, by nie zatrzeæ r¹k z zadowolenia na myl o wydaniu
swej chrzenicy za ksiêcia Tresham.
Proszê zwróciæ siê o pomoc do swego adwokata powiedzia³.
Ja te¿ do³o¿ê wszelkich starañ, ¿eby oczyciæ imiê mojej narzeczonej
i uwolniæ j¹ od wiêzów niestosownej opieki prawnej. Do widzenia pani.
Zostawi³ j¹ stoj¹c¹ prosto i dumnie porodku salonu. By³a kim, do
kogo móg³ spokojnie przywieæ Jane. W koñcu jaka przyjazna dusza.
Jane zosta³a w sypialni przez ca³¹ godzinê po wyjciu Jocelyna. Sie-
dzia³a na taborecie przed toaletk¹, ze ciniêtymi nogami, z rêkami na
kolanach, szklisty wzrok utkwi³a w dywanie.
Potem wsta³a i rozebra³a siê ze wszystkiego, co by³o nowe. Wyci¹-
gnê³a z szafy prost¹ sukniê z mulinu, tak¹ praktyczn¹, i poñczochy, któ-
re mia³a na sobie, kiedy jecha³a do Londynu. Przebra³a siê. Rozczesa³a
w³osy i tak cile je splot³a, by zmieci³y siê pod szarym czepkiem. W³o-
¿y³a czepek i szar¹ pelerynkê, na nogi wsunê³a stare pantofle, na rêce
czarne rêkawiczki i by³a gotowa do wyjcia. Wziê³a torbê ze swym
skromnym dobytkiem i bezcenn¹ bransoletk¹ i cichutko wysz³a z po-
koju.
Na nieszczêcie w holu na dole by³ Phillip. Spojrza³ na ni¹ zdumio-
ny nigdy przedtem nie wychodzi³a, do tego tak skromnie ubrana.
Wychodzi pani? spyta³ niepewnie.
Tak. Umiechnê³a siê. Tylko na spacer, ¿eby zaczerpn¹æ tro-
chê wie¿ego powietrza, Phillipie.
Rozumiem, proszê pani. Podbieg³, by otworzyæ jej drzwi, i nie-
pewnie spojrza³ na jej torbê. Gdyby przyszed³ jego ksi¹¿êca moæ, co
mu mam przekazaæ?
197
¯e wysz³am na spacer. Wci¹¿ z umiechem na ustach przekro-
czy³a próg. I natychmiast ogarnê³a j¹ panika, jak wtedy, kiedy cz³owiek
siê boi, ¿e za chwilê spadnie na dno przepaci. Pewnie zrobi³a pierwszy
krok. Nie jestem przecie¿ wiêniem.
Naturalnie, proszê pani. Phillip natychmiast siê zgodzi³. ¯yczê
mi³ej przechadzki.
Chcia³a siê odwróciæ, by mu powiedzieæ do widzenia. By³ sympatycz-
nym m³odzieñcem, zawsze chêtnym s³u¿yæ jej pomoc¹. Ale tylko szybko
ruszy³a przed siebie. Po chwili dobieg³ j¹ odg³os zamykanych drzwi.
Jak drzwi wiêzienia.
Które siê za ni¹ zatrzasnê³y.
Oczywicie to wszystko nerwy. Niespe³na piêæ minut póniej zorien-
towa³a siê, ¿e jest ledzona, ale nie obejrza³a siê za siebie. Nie przyspie-
szy³a te¿ ani nie zwolni³a. Sz³a chodnikiem równym krokiem, wyprosto-
wana, z g³ow¹ uniesion¹ do góry.
Lady Sara Illingsworth? Dzieñ dobry pani us³ysza³a za sob¹ czyj
cichy g³os, nawet doæ sympatyczny.
Poczu³a siê, jakby w¹¿ pe³z³ jej po plecach. Ze strachu kolana siê pod
ni¹ ugiê³y i dosta³a md³oci. Zatrzyma³a siê i wolno odwróci³a.
Domylam siê, ¿e mam przed sob¹ detektywa z Bow Street? ode-
zwa³a siê równie mi³ym g³osem. Z pewnoci¹ nie wygl¹da³ na dzielnego
stró¿a porz¹dku. Nie by³ ani wysoki, ani barczysty, przypomina³ raczej
nêdzn¹ imitacjê dandysa.
Tak, proszê pani. Jestem do pani us³ug powiedzia³ detektyw,
patrz¹c na ni¹ bacznie, bez ladu s³u¿alczoci.
A wiêc Jocelyn siê myli³. Nie uda³o mu siê doprowadziæ do tego, by
zaprzestano obserwacji domu. Opisa³ detektywa jako bystrego, ale nie
przypuszcza³, ¿e jest zbyt bystry, by pos³uchaæ polecenia i zostawiæ swo-
j¹ ofiarê, skoro prawie jej dopad³.
U³atwiê panu zadanie powiedzia³a, zaskoczona swym spokojem.
To zdumiewaj¹ce, jak zapomina siê o strachu, kiedy ju¿ nast¹pi najgor-
sze. W³anie idê do hotelu Pulteney porozmawiaæ z hrabi¹ Durbury.
Jeli pan chce, mo¿e mnie tam pan odprowadziæ i sobie przypisaæ za-
szczyt zatrzymania mnie. Ale nie zbli¿y siê pan do mnie ani nie tknie
mnie pan palcem. Jeli pan to zrobi, zacznê g³ono krzyczeæ a na ulicy
jest trochê powozów i przechodniów. Opowiem pierwsz¹ lepsz¹ historyj-
kê, jaka mi przyjdzie do g³owy, by przekonaæ wszystkich, ¿e mnie pan
napastuje. Zgadza siê pan?
Bêdzie tak, jak ja zechcê. W g³osie detektywa da³o siê s³yszeæ pe-
wien ¿al. Kiedy Mick Boden dopadnie przestêpcê, nie pozwala mu uciec.
198
Nie pozwala mu umkn¹æ, nawet jeli czasem jest to dama, która potrafi
s³odko mówiæ. I nie zawiera z nim uk³adów. Pójdzie pani ze mn¹, ale naj-
pierw zwi¹¿ê pani rêce na plecach. W ten sposób oszczêdzi sobie pani wsty-
du. Wiem, ¿e damy nie lubi¹ nara¿aæ siê na wstyd na oczach ludzi.
Byæ mo¿e Mick Boden by³ bystry, ale brakowa³o mu rozumu. Zrobi³
jeszcze jeden krok w kierunku Jane, jedn¹ rêk¹ siêgaj¹c do kieszeni. Jane
otworzy³a usta i zaczê³a krzyczeæ. Jej krzyk przestraszy³ nawet j¹ sam¹.
Nigdy nie krzycza³a, nawet jako dziecko. Detektyw by³ zaskoczony i prze-
ra¿ony. Wyci¹gn¹³ rêkê z kieszeni, ciskaj¹c w niej kawa³ek sznurka.
Nie ma potrzeby tak siê denerwowaæ powiedzia³ ostro. Nie
zamierzam pani
Ale Jane nigdy siê nie dowiedzia³a, czego nie mia³ zamiaru zrobiæ
detektyw. Dwóch d¿entelmenów na koniach podjecha³o k³usem i zesko-
czy³o na ziemiê. Doro¿ka zatrzyma³a siê gwa³townie po drugiej stronie
ulicy, krzepki wonica zeskoczy³ z koz³a, wo³aj¹c do m³odego zamiata-
cza ulic, by przytrzyma³ konie. Starsze ma³¿eñstwo o szacownym wygl¹-
dzie, które minê³o Jane kilka minut temu, odwróci³o siê i pospieszy³o
w jej stronê. A jaki olbrzym, który wygl¹da³ na boksera, pojawi³ siê nie
wiadomo sk¹d i z³apa³ Micka Bodena od ty³u, przyciskaj¹c mu rêce do
boków. W³anie to sprawi³o, ¿e detektyw urwa³ w pó³ s³owa.
Zaczepi³ mnie poinformowa³a Jane tych, którzy pospieszyli jej
na pomoc. Chcia³ mnie tym zwi¹zaæ pokaza³a dr¿¹cym palcem sznur
i porwaæ mnie.
Wszyscy zaczêli mówiæ jednoczenie. Bokser zaproponowa³, ¿e
mocniej cinie napastnika, a¿ mu ¿o³¹dek wyjdzie gard³em. Wonica
gotów by³ zawieæ go doro¿k¹ do najbli¿szego sêdziego pokoju, gdzie
z pewnoci¹ zostanie skazany na stryczek. Jeden z d¿entelmenów owiad-
czy³, ¿e by³oby niegodziwoci¹, gdyby taki gad zawis³ na szubienicy, nim
nie zdeformuje mu siê twarzy. Starszy pan nie rozumia³, dlaczego takim
podejrzanie wygl¹daj¹cym typkom pozwala siê chodziæ ulicami spokoj-
nego miasta i terroryzowaæ kobiety. Jego ¿ona objê³a Jane macierzyñ-
skim gestem, cmokaj¹c z oburzenia i przejêcia.
Mick Boden odzyska³ panowanie nad sob¹, chocia¿ nie uda³o mu siê
uwolniæ z r¹k si³acza.
Jestem detektywem z Bow Street oznajmi³ tonem pe³nym god-
noci. W³anie zatrzyma³em z³odziejkê i zabójczyniê. Radzê pañstwu
nie przeszkadzaæ w dzia³aniach wymiaru sprawiedliwoci.
Jane zadar³a g³owê.
Jestem lady Sara Illingsworth powiedzia³a z oburzeniem, maj¹c na-
dziejê, ¿e nikt z obecnych nie s³ysza³ o wypadkach w dalekiej Kornwalii.
199
W³anie udajê siê z wizyt¹ do mojego kuzyna i opiekuna, hrabiego Durbury,
który zatrzyma³ siê w hotelu Pulteney. Bêdzie na mnie bardzo z³y, kiedy mu
siê przyznam, ¿e wysz³am na miasto bez swojej pokojówki. Ale biedaczka
siê przeziêbi³a. Oczywicie powinnam zamiast niej wybraæ siê z lokajem, ale
nie wiedzia³am, ¿e jaki desperat bêdzie w bia³y dzieñ zaczepia³ kobiety.
Wyci¹gnê³a chusteczkê z kieszeni peleryny i unios³a j¹ do ust.
Mick Boden spojrza³ na ni¹ z nagan¹.
Nie musia³a pani urz¹dzania takiego przedstawienia stwierdzi³.
Chod, moja droga powiedzia³a starsza pani, bior¹c Jane pod
ramiê. Odprowadzimy ciê do hotelu Pulteney, prawda, Vernonie? To
prawie po drodze.
Proszê iæ z tym mi³ym pañstwem zwróci³ siê do niej jeden
z d¿entelmenów. Bêdziemy wiedzieli, gdzie pani szukaæ, gdyby by³a
pani potrzebna jako wiadek. Ale zastanawiam siê nad wyrêczeniem wy-
miaru sprawiedliwoci bez zawracania g³owy sêdziemu.
Proszê pos³uchaæ zacz¹³ Mick Boden. Jane ujê³a pod ramiê star-
szego pana i ruszy³a przed siebie, os³aniana przez niego i jego ¿onê. W in-
nej sytuacji mo¿e by j¹ to wszystko rozbawi³o. Ale teraz czu³a mieszaninê
dumy w koñcu co robi³a i pogardy. Zamierza³ zwi¹zaæ jej rêce.
Bardzo wylewnie podziêkowa³a starszemu pañstwu, kiedy znaleli
siê przed wejciem do hotelu Pulteney, i obieca³a, ¿e nigdy wiêcej nie
bêdzie na tyle lekkomylna, by sama wyjæ na ulice Londynu. Byli dla
niej tacy mili, ¿e a¿ czu³a wyrzuty sumienia, oszukuj¹c ich. Chocia¿ oczy-
wicie nie by³a ani z³odziejk¹, ani zabójczyni¹. Wesz³a do hotelu.
Kilka minut póniej puka³a do drzwi hrabiego Durbury, nie skorzy-
stawszy z propozycji obs³ugi hotelowej, by poinformowaæ jego lordow-
sk¹ moæ o jej przybyciu i zaczekaæ w holu na dole. Pokojowiec kuzyna,
Parkins, otworzy³ jej drzwi. On równie¿ j¹ pozna³. Ze zdumienia otwo-
rzy³ usta. Jane wesz³a bez s³owa, a on zgrabnie odskoczy³ na bok.
Znalaz³a siê w przestronnym i eleganckim saloniku. Hrabia siedzia³
przy biurku, ty³em do drzwi. Czu³a, jak serce jej wali, szumia³o jej
w uszach, zasch³o w gardle.
Kto to, Parkins? spyta³ hrabia, nie odwracaj¹c siê.
Witaj, kuzynie Haroldzie powiedzia³a Jane.
Jocelyn zamierza³ niezw³ocznie zabraæ Jane do domu lady Webb.
Naprawdê nie powinna zostawaæ tam, gdzie jest obecnie, ani chwili d³u-
¿ej ni¿ to niezbêdne. Postanowi³, ¿e poleci pani Jacobs, by pojecha³a z ni¹
jego powozem.
200
Ale ¿eby kazaæ przygotowaæ powóz, musia³ przejechaæ przez Hyde
Park. A jad¹c przez park, przypadkowo natkn¹³ siê na niezwykle ciekaw¹
scenkê. W pewnej odleg³oci przed sob¹ ujrza³ grupê mê¿czyzn na ko-
niach, niektórzy rozmawiali i ¿ywo gestykulowali.
Pomyla³, ¿e szykuje siê jaka awantura. Zwykle bez wahania podje-
cha³by bli¿ej, by siê przekonaæ, co siê dzieje, ale dzi mia³ na g³owie
wa¿niejsze sprawy i min¹³by zgromadzonych, gdyby nagle nie rozpozna³
w jednym z gestykuluj¹cych d¿entelmenów w³asnego brata.
Ferdynand siê k³óci? Mo¿e ci¹ga sobie akurat jakie k³opoty na g³o-
wê, a natura Dudleya nie pozwala mu siê wycofaæ, a¿ wpadnie w nie po
uszy? Có¿, pomyla³ Jocelyn, wzdychaj¹c z rezygnacj¹, tym razem mo¿e
go wesprzeæ moralnie.
Jego pojawienie zauwa¿yli najpierw ci, którzy nie brali udzia³u
w g³onej wymianie zdañ, a potem reszta. Wszyscy odwrócili siê jak je-
den m¹¿, by patrzeæ, jak siê zbli¿a. Zapad³o milczenie.
Jocelyn niemal od razu zorientowa³ siê, co jest przyczyn¹ zamiesza-
nia. Oto w koñcu ujrza³ przed sob¹ wszystkich piêciu braci Forbesów. Nie-
w¹tpliwie boj¹c siê pojawiæ w Londynie w pojedynkê, paradowali razem.
Tresham! zawo³a³ Ferdynand. Spojrza³ triumfuj¹co na braci.
Teraz siê przekonamy, kto jest tchórzliwym szubrawcem!
Mój Bo¿e! Jocelyn uniós³ brwi. Czy¿by kto z obecnych u¿y-
wa³ tak wulgarnego jêzyka, Ferdynandzie? Odczuwam g³êbok¹ ulgê, ¿e
mnie tu nie by³o i ¿e tego nie s³ysza³em. A czy mogê wiedzieæ, kto zas³u-
¿y³ sobie na tak niepochlebne okrelenie?
Trzeba przyznaæ, ¿e wielebny Josiah Forbes, chocia¿ nudziarz bez
polotu, nie by³ mazgajowatym, podstêpnym niegodziwcem. Bez wahania
zbli¿y³ siê do Jocelyna, a¿ znalaz³ siê niemal strzemiê w strzemiê z nim,
teatralnym gestem zdj¹³ praw¹ rêkawiczkê, a potem przemówi³:
Pan, Tresham powiedzia³. Tchórzliwym szubrawcem, który nie
potrafi uszanowaæ czci mê¿atki. Spotkamy siê na ubitej ziemi, jeli za-
przecza pan mojemu oskar¿eniu.
Pochyli³ siê do przodu i uderzy³ Jocelyna rêkawiczk¹ w policzek.
Chêtnie oznajmi³ Jocelyn z wy¿szoci¹. Pañski sekundant
mo¿e omówiæ warunki z sir Conanem Broughamem.
Miejsce wielebnego Forbesa zaj¹³ kapitan Samuel Forbes, wygl¹da-
j¹cy olniewaj¹co w szkar³atnym mundurze. Wród widzów rozleg³ siê
szmer podniecenia, a Jocelyn zauwa¿y³, ¿e pozostali bracia ustawiaj¹ siê
w kolejce. Ziewn¹³, zas³aniaj¹c usta d³oni¹.
Ja te¿ domagam siê satysfakcji za zniewa¿enie czci mojej siostry,
Tresham owiadczy³ kapitan Forbes i uderzy³ ksiêcia rêkawiczk¹ w ten
sam policzek.
201
Jeli los pozwoli powiedzia³ mu Jocelyn. Ale rozumie pan, ¿e
gdyby pañski brat roztrzaska³ mi g³owê w honorowym pojedynku i nie
móg³bym siê stawiæ na spotkanie z panem, bêdê zmuszony odmówiæ pañ-
skiej probie albo Brougham zrobi to w moim imieniu po mojej mier-
ci.
Kapitan Forbes wycofa³ konia. Teraz przysz³a kolej sir Anthonyego
Forbesa. Ale Jocelyn uniós³ rêkê i pogardliwie spojrza³ na trzech pozo-
sta³ych braci.
Musicie mi wybaczyæ, ¿e nie spotkam siê z ¿adnym z was na ubi-
tej ziemi owiadczy³ z wyszukan¹ grzecznoci¹. To niehonorowe pró-
bowaæ ukaraæ cz³owieka, nie postawiwszy mu najpierw wyzwania. Kie-
rujê siê w ¿yciu niewzruszon¹ zasad¹: pojedynkujê siê tylko z d¿en-
telmenami, a nie ma nic szlachetnego w próbie ukarania cz³owieka zabijaj¹c
jego brata.
Nie jest to równie¿ bezpieczne doda³ Ferdynand gdy¿ ów brat
mo¿e sam podj¹æ wyzwanie i odpowiedzieæ na ten tchórzliwy podstêp.
Rozleg³y siê oklaski. Wci¹¿ przybywa³o wiadków.
Was trzech powiedzia³ Jocelyn, unosz¹c szpicrutê i wskazuj¹c
ni¹ ka¿dego brata po kolei ukarzê, nie czekaj¹c, chocia¿ proponujê,
¿ebymy siê przenieli w bardziej odludny zak¹tek. Bêdê walczy³ z ca³¹
trójk¹ jednoczenie. Mo¿ecie siê broniæ, poniewa¿ ja jestem d¿entelme-
nem i nie skorzystam z prawa, by was zwi¹zaæ, chocia¿ jestecie ³otrami
i niegodziwcami. Ale nie bêdzie sekundantów i nie bêd¹ obowi¹zywa³y
¿adne zasady. To nie pole walki honorowej.
Brawo, Tresham wykrzykn¹³ rozemocjonowany Ferdynand.
Dobra robota. Ale bêdzie dwóch przeciwko trzem. Ta sprawa dotyczy
równie¿ mnie i nie pozwolê, by mnie pozbawiono satysfakcji wymierze-
nia kary. Mówi¹c to, zsiad³ z konia i poprowadzi³ go w kierunku kêpy
drzew, któr¹ wskaza³ Jocelyn. Dalej ros³a trawa, ale nie by³o cie¿ek,
wiêc w tej czêci parku rzadko pojawiali siê jedcy i spacerowicze.
Trzej bracia Forbesowie, jak przypuszcza³ Jocelyn, nie mogli wykrê-
ciæ siê od spotkania bez utraty twarzy. Pozostali d¿entelmeni t³oczyli siê
za nimi, zachwyceni niespodziewan¹ okazj¹ obejrzenia bójki.
Jocelyn zdj¹³ frak i kamizelkê, brat poszed³ w jego lady. Obydwaj
stanêli na trawniku, a wko³o zgromadzi³ siê t³um, by ogl¹daæ walkê.
Nie minê³y nawet dwie minuty, a Jocelyn ku swemu ogromnemu roz-
czarowaniu stwierdzi³, ¿e pojedynek nie jest wyrównany. Wesley Forbes
lubi³ pos³ugiwaæ siê butami i najwyraniej mia³ nadziejê, ¿e unieszkodli-
wi przeciwników jednym celnym kopniêciem. Na nieszczêcie dla niego
Ferdynand, odznaczaj¹cy siê szybkim refleksem, z³apa³ go obiema rêka-
mi za but, jakby to by³a pi³ka, i przytrzyma³, a¿ Forbes straci³ równowagê,
202
jednoczenie z ca³ych si³ kopi¹c przeciwnika w brodê. Spotka³o siê to
z entuzjastycznymi okrzykami wiêkszoci widzów.
Teraz zosta³o dwóch na dwóch.
Sir Anthony Forbes, któremu uda³o siê raz trafiæ Jocelyna piêci¹
w brzuch, próbowa³ przez jaki czas odpowiadaæ przeciwnikowi ciosem
na cios, ale wkrótce zacz¹³ jêczeæ, ¿e to niesprawiedliwe, i¿ z nim wal-
czy, skoro to Wes majstrowa³ przy osi karykla.
Zebrani zaczêli z niego szydziæ.
Byæ mo¿e jest w tym jaka sprawiedliwoæ powiedzia³ Jocelyn,
t³uk¹c sir Anthonyego i zwlekaj¹c d³u¿ej, ni¿ to by³o konieczne, z wy-
mierzeniem coup de grâce ¿e ukarzê nie tego brata, co trzeba.
W koñcu wymierzy³ lewego sierpowego i prawego prostego, który-
mi powali³ przeciwnika.
W tym czasie Ferdynand traktowa³ brzuch Josepha Forbesa jak wo-
rek treningowy. A s³ysz¹c g³one wiwaty, kiedy sir Anthony zosta³ poko-
nany, zakoñczy³ pojedynek ciosem, wymierzonym prosto w szczêkê prze-
ciwnika. Kolana ugiê³y siê pod Josephem i zwali³ siê na ziemiê, trzymaj¹c
siê za zakrwawiony nos. Nawet nie próbowa³ siê podnieæ.
Jocelyn podszed³ do dwóch pozosta³ych braci, przygl¹daj¹cych siê
im w milczeniu. Uk³oni³ siê doæ dwornie.
Bêdê czeka³ na wiadomoæ od sir Conana Broughama owiadczy³.
Ferdynand, bez widocznego uszczerbku na ciele, wk³ada³ frak i mia³
siê weso³o.
Cz³owiek chêtnie rozprawi³by siê z ca³¹ pi¹tk¹ oznajmi³ ale
nie mo¿na byæ zach³annym. Dobra robota, Tresham. To by³ genialny po-
mys³. ¯adnych pojedynków z t¹ trójk¹, tylko zwyczajna kara. I to w obec-
noci wystarczaj¹co licznej widowni, by przez tygodnie mo¿na by³o
o tym opowiadaæ. Przypomnielimy wszystkim, jakie s¹ konsekwencje
zadzierania z Dudleyami. Idziemy do klubu Whitea?
Ale Jocelyn straci³ ju¿ zbyt du¿o czasu na bijatykê w parku.
Mo¿e póniej powiedzia³. Teraz mam do za³atwienia co nie-
zwykle pilnego. Spojrza³ na swego brata, odprawi³ gestem tych, którzy
chcieli im gratulowaæ, i dosiad³ konia. Ferdynandzie, jest co, co mo-
¿esz dla mnie zrobiæ.
Wszystko, o co poprosisz. Jego brat wygl¹da³ na zaskoczonego
i zarazem uszczêliwionego. Nieczêsto Jocelyn zwraca³ siê do niego z ja-
k¹ prob¹.
Mo¿esz rozg³osiæ, oczywicie w sposób taktowny, ¿e okaza³o siê,
i¿ panna Jane Ingleby, moja by³a pielêgniarka i g³ówna atrakcja muzycz-
na wieczorku w Dudley House, to w rzeczywistoci lady Sara Illings-
203
worth powiedzia³ Jocelyn. Szczêliwym trafem spotka³em j¹ i zawio-
z³em do domu lady Webb. Wszystkie pog³oski, dotycz¹ce jej osoby, oka-
za³y siê przesadzone i bezpodstawne, jak wiêkszoæ pog³osek.
Och, rozumiem. Ferdynand by³ wielce zaciekawiony. Jak siê
o tym dowiedzia³e, Tresham? Gdzie j¹ znalaz³e? Jak
Ale Jocelyn gestem rêki nakaza³ mu milczenie.
Zrobisz to? spyta³. Czy dzi odbywa siê jaki raut towarzy-
ski? By³ okropnie nie na bie¿¹co.
Jest bal u lady Wardle odpar³ Ferdynand. Bêdzie okropny cisk.
A wiêc szepnij tam s³ówko komu trzeba poprosi³ Jocelyn.
Wystarczy, jeli raz podasz go³e fakty. Mo¿e dla pewnoci dwa razy. Ale
nie wiêcej.
Co zacz¹³ Ferdynand, ale Jocelyn znów podniós³ rêkê.
Póniej powiedzia³. Muszê j¹ teraz zawieæ do lady Webb.
Jad¹c, pomyla³, ¿e mi³o, gdy brat jest równie¿ przyjacielem, tak jak
wtedy, kiedy byli dzieæmi.
Czeka³y go jeszcze dwa pojedynki po tym, jak upora siê ze spraw¹
Jane. Ciekaw by³, czy dla zasady nie zechce z nim pojechaæ do lady Webb,
tak jak sprzeciwia³a mu siê we wszystkich dotychczasowych probach?
Okropna, nieznona dziewczyna!
22
H
rabia Durbury obróci³ siê gwa³townie, oczy zrobi³y mu siê okr¹g³e
ze zdumienia.
A wiêc wreszcie ciê odszukano, Saro? powiedzia³, wstaj¹c.
Gdzie jest detektyw z Bow Street, któremu siê to uda³o?
Nie wiem odpar³a Jane i wesz³a do pokoju, by po³o¿yæ kapelusz
i rêkawiczki na ma³ym stoliku. Ludzie, którzy uniemo¿liwili mu po-
rwanie mnie, jeszcze nie zdecydowali, co z nim zrobiæ. Ja postanowi³am
przyjæ tutaj. Przysz³am na spotkanie z tob¹ dobrowolnie, ¿eby ci z³o¿yæ
kondolencje w zwi¹zku z twoj¹ strat¹. I za¿¹daæ odpowiedzi na pytanie,
dlaczego poleci³e detektywom sterczeæ pod moim domem, jakbym by³a
pospolitym przestêpc¹.
Aha mrukn¹³ hrabia. A wiêc jednak mia³ racjê? Powinienem
siê domyliæ. Jeste ladacznic¹, utrzymank¹ Treshama.
Jane uda³a, ¿e nie s³yszy.
204
Wynaj¹³e detektywa, który urz¹dzi³by melodramatyczn¹ scenê,
wlok¹c mnie z rêkami zwi¹zanymi na plecach, jak z³odziejkê owiadczy-
³a. Czy mogê wiedzieæ, có¿ takiego ukrad³am, co nale¿y do ciebie, a nie
do mnie? Nazwa³ mnie te¿ zabójczyni¹. W jakim stopniu odpowiadam za
mieræ Sidneya, który upad³ i uderzy³ siê w g³owê, próbuj¹c mnie zniewo-
liæ, a potem zmusiæ do ma³¿eñstwa? ¯y³, kiedy wyje¿d¿a³am z Candleford.
Kaza³am go zanieæ na górê do jego pokoju. Osobicie go dogl¹da³am,
dopóki nie przyby³ doktor, po którego sama pos³a³am. Jednak mimo wszyst-
ko przykro mi, ¿e zmar³. Nie ¿yczê mierci nawet tak marnym kreaturom,
jak Sidney. Ale nie poczuwam siê do odpowiedzialnoci za jego mieræ.
Jeli chcesz, by s¹dzono mnie za to morderstwo, nie mogê ciê powstrzy-
maæ. Ale ostrzegam, ¿e tylko siê omieszysz w oczach opinii.
Zawsze by³a zuchwa³a, Saro powiedzia³ kuzyn. Za³o¿y³ rêce do
ty³u i spojrza³ na ni¹ gronie. Przekonamy siê, czy s¹d da wiarê s³owu
hrabiemu Durbury, czy kochance ksiêcia.
Nudzisz mnie, kuzynie Haroldzie odpar³a Jane, siadaj¹c na naj-
bli¿szym krzele z nadziej¹, ¿e nie widaæ, jak dr¿¹ jej nogi. Chcia³a-
bym siê napiæ herbaty. Zadzwonisz, ¿eby j¹ przyniesiono, czy ja mam to
zrobiæ?
Ale w tej chwili rozleg³o siê pukanie do drzwi i milcz¹cy pokojo-
wiec poszed³ je otworzyæ. Do salonu wszed³ detektyw z Bow Street. G³o-
no dysza³, ubranie mia³ w nie³adzie, nos czerwony i spuchniêty. W jed-
nej rêce ciska³ chusteczkê, na której Jane dostrzeg³a plamy krwi. Pod
nosem widoczna by³a cienka, czerwona linia. Obrzuci³ Jane oskar¿yciel-
skim spojrzeniem.
Zatrzyma³em j¹, milordzie owiadczy³. Ale muszê ze wstydem
wyznaæ, ¿e okaza³a siê bardziej podstêpna i niebezpieczna, ni¿ siê tego
spodziewa³em. Zaraz j¹ zwi¹¿ê, jeli takie jest pañskie ¿yczenie, i odsta-
wiê do sêdziego pokoju, nim ucieknie siê do jakiej kolejnej sztuczki.
Jane by³o go prawie ¿al. Da³ z siebie zrobiæ g³upca. Mia³a nadziejê,
¿e takie przygody, nara¿aj¹ce na szwank jego poczucie godnoci, nie zda-
rzaj¹ mu siê zbyt czêsto.
Zabiorê j¹ z powrotem do Kornwalii odpar³ hrabia. Tam spo-
tka j¹ zas³u¿ona kara. Wyje¿d¿amy jeszcze dzi wieczorem, gdy tylko
zjem obiad.
Na pana miejscu nie ufa³bym jej i nie pozwoli³, ¿eby siedzia³a
obok pana w powozie, milordzie ostrzeg³ go detektyw. Nie zatrzymy-
wa³bym siê te¿ w przydro¿nych zajazdach z obawy, by nie urz¹dzi³a sce-
ny i nie napuci³a na pana bandy g³upców, którzy nie widz¹ prawdy, na-
wet kiedy maj¹ j¹ tu¿ przed nosem. Nie ufa³bym jej, ¿e nie zdzieli pana
205
czym w g³owê, tak jak zrobi³a to pañskiemu synowi, gdy tylko pan za-
padnie w drzemkê.
Naprawdê zrani³am pañskie uczucia odezwa³a siê Jane uprzej-
mie. Ale uprzedzi³am pana, ¿e bêdê krzycza³a.
Spojrza³ na ni¹, nie kryj¹c antypatii.
Na pana miejscu, milordzie, kaza³bym jej zwi¹zaæ rêce i nogi
oznajmi³. I zakneblowaæ. I wynaj¹³bym stra¿nika na czas podró¿y.
Znam kobietê, która chêtnie podejmie siê zadania pilnowania jej. Proszê
mi wierzyæ, ¿e obecnej tu damie nie udadz¹ siê ¿adne sztuczki w obecno-
ci Berthy Meeker.
Co to za stek bzdur! zawo³a³a Jane.
Ale hrabia mia³ niepewn¹ minê.
Zawsze by³a harda powiedzia³. Pozosta³a nieprzejednana po-
mimo dobroci, jak¹ jej okazywalimy po mierci jej ojca. Rozumie pan,
by³a jedynaczk¹ i rodzice okropnie j¹ rozpiecili. Chcê, ¿eby wróci³a do
Candleford, gdzie odpowiednio siê ni¹ zajm¹. Niech pan zatrudni tê stra¿-
niczkê, Boden. Ale musi siê tu stawiæ w ci¹gu dwóch godzin, w przeciw-
nym razie zrobi siê ciemno, nim opucimy Londyn.
Wczeniej Jane dozna³a g³êbokiej ulgi. Wszystko okaza³o siê znacz-
nie ³atwiejsze, ni¿ przewidywa³a. Prawdê mówi¹c, a¿ trudno by³o jej
uwierzyæ, ¿e tak d³ugo siê ba³a, co by³o do niej niepodobne. Nie powinna
siê ukrywaæ, baæ, co siê stanie, jeli ¿aden ze wiadków nie powie praw-
dy o tym, co tamtego wieczoru wydarzy³o siê w Candleford.
Ale teraz znów ogarn¹³ j¹ strach. Chcieli j¹ zwi¹zaæ i odes³aæ z po-
wrotem do Kornwalii jak wiênia pod okiem stra¿niczki. A potem bêdzie
s¹dzona za morderstwo. Przeszed³ j¹ dreszcz.
Tymczasem przywi¹¿emy pani¹ do krzes³a, ¿eby móg³ pan w spo-
koju zjeæ obiad powiedzia³ Mick Boden, znów z niechêci¹ popatruj¹c
na Jane. Pañski pokojowiec mi pomo¿e.
Jane uratowa³ gniew, który w niej wezbra³. Zerwa³a siê na równe
nogi.
Niech pan nie wa¿y ruszyæ siê z miejsca poleci³a detektywowi
tak wynios³ym tonem, ¿e na chwilê znieruchomia³. Co to za pomys³!
Czy w ten sposób chce siê pan zemciæ? Straci³am resztki szacunku dla
pana i pañskiego rozumu. Kuzynie Haroldzie, z w³asnej nieprzymuszo-
nej woli udam siê z tob¹ do Kornwalii. Nie pozwolê, ¿eby mnie tam od-
stawiono zwi¹zan¹ jak pospolitego rzezimieszka.
Ale detektyw znów wyci¹gn¹³ z kieszeni sznurek, a pokojowiec spoj-
rza³ na hrabiego i wyranie zmieszany podszed³ kilka kroków w kierun-
ku Jane.
206
Przywi¹¿cie j¹ poleci³ hrabia i odwróci³ siê, by zebraæ papiery
z biurka.
Bardzo dobrze. Jane zacisnê³a zêby. Chcesz awantury, bêdziesz
mia³ awanturê.
Ale tym razem nie krzycza³a. Hrabia z ³atwoci¹ przekona³by wszyst-
kich, którzy przyszliby jej z pomoc¹, ¿e jest zabójczyni¹, stawiaj¹c¹ opór
przed aresztowaniem. I oczywicie nie mia³a szans w walce przeciwko
dwóm mê¿czyznom, w razie koniecznoci do³¹czy³by do nich jeszcze
kuzyn. Za kilka minut znajdzie siê z powrotem na krzele, ze zwi¹zanymi
rêkami i nogami, a mo¿e tak¿e z zakneblowanymi ustami. Có¿, nie po-
wstrzyma jej to przed pozostawieniem napastnikom kilku zadrapañ i si-
niaków na pami¹tkê. Ca³y strach gdzie pierzch³ i zast¹pi³a go dziwna
zawziêtoæ.
Natarli na ni¹ jednoczenie, podeszli z dwóch stron i starali siê j¹ z³a-
paæ. Zaczê³a wymachiwaæ rêkami, nogami. Wykrêca³a siê, odpycha³a na-
pastników ³okciami, jednego nawet ugryz³a w rêkê, kiedy okaza³ siê na tyle
nierozs¹dny, by zanadto zbli¿yæ j¹ do jej twarzy. I niewiadomie u¿ywa³a
jêzyka, z którym zd¹¿y³a siê os³uchaæ w ci¹gu kilku ostatnich tygodni.
Zabierajcie swoje przeklête ³apska i wynocie siê do wszystkich
diab³ów! krzycza³a w³anie, gdy przez wrzawê, towarzysz¹c¹ szarpani-
nie, przebi³ siê czyj spokojny g³os.
No, no! Czy¿bym przeszkodzi³ w jakich grach i zabawach?
Parkinsonowi uda³o siê ju¿ uwiesiæ jednego ramienia Jane, a detek-
tyw bolenie wykrêca³ jej drug¹ rêkê do ty³u. Jane dysza³a g³ono. Przez
w³osy, które opad³y jej na twarz, niewyranie dostrzeg³a swego wybaw-
cê, opartego o framugê drzwi. Oko, w którym tkwi³ monokl, by³o karyka-
turalnie powiêkszone.
Wyno siê powiedzia³a. Mam doæ mê¿czyzn do koñca ¿ycia.
Nie jeste mi potrzebny. Poradzê sobie bez ciebie.
W³anie widzê. Ksi¹¿ê Tresham wypuci³ monokl z oka. Ale
có¿ to za jêzyk, Jane! Gdzie siê go nauczy³a? Czy mogê zapytaæ, Durbu-
ry, dlaczego ci mê¿czyni, z których, jak siê obawiam, ¿aden nie jest d¿en-
telmenem, uwiesili siê ramion lady Sary Illingsworth? Wydaje mi siê, ¿e
to osobliwa i niesportowa walka.
Jane dostrzeg³a pani¹ Jacobs, zagl¹daj¹c¹ z korytarza. Wygl¹da³a na
do g³êbi oburzon¹. Jane te¿ czu³a oburzenie. Jak to mo¿liwe, ¿e dwaj
doroli mê¿czyni, którzy jeszcze przed chwil¹ byli wystarczaj¹co rozju-
szeni, by siê z ni¹ si³owaæ, teraz stali potulnie, jakby czekaj¹c na polece-
nia jednego d¿entelmena, zachowuj¹cego siê z prawdziwie angielsk¹
flegm¹?
207
Dzieñ dobry, Tresham powita³ go szorstko hrabia. Jeszcze
przed zapadniêciem zmroku kuzynka Sara wyje¿d¿a razem ze mn¹ z Lon-
dynu do Candleford. Pañska obecnoæ tutaj jest ca³kowicie zbêdna.
Przysz³am tu z w³asnej nieprzymuszonej woli oznajmi³a Jane.
Wasza ksi¹¿êca moæ nie jest ju¿ za mnie pod ¿adnym wzglêdem odpo-
wiedzialny.
Oczywicie zlekcewa¿y³ jej s³owa. Zwróci³ siê do detektywa z Bow
Street.
Proszê puciæ m³od¹ damê powiedzia³ ³agodnie. Widzê, ¿e
musi panu niele dokuczaæ ból nosa. Czy to twoja robota, Jane? Moje
uznanie. Przykro by mi by³o, gdybym musia³ panu jeszcze podbiæ oczy,
mój dzielny cz³owieku.
Proszê pos³uchaæ zacz¹³ Mick Boden.
Ale ksi¹¿ê znów za³o¿y³ monokl i uniós³ brwi. Jane, chocia¿ ogrom-
nie jej ul¿y³o, kiedy nagle puszczono jej rêkê, patrzy³a z pogard¹ na cz³o-
wieka, który potrafi rz¹dziæ innymi za pomoc¹ monokla i uniesienia brwi.
Proszê odprawiæ tego cz³owieka poleci³ ksi¹¿ê hrabiemu Durbu-
ry. I swojego s³u¿¹cego. Jeli ta scysja zwróci uwagê goci i obs³ugi
hotelowej, mo¿e bêdzie pan musia³ wyjaniæ, dlaczego rzekoma ofiara
morderstwa ¿yje, ma siê dobrze i przebywa w Candleford.
Jane spojrza³a na hrabiego. A¿ poczerwienia³ ze z³oci. Ale nic nie
powiedzia³. Nie zaprzeczy³. Nie sprzeciwi³ siê temu, co w³anie us³ysza³.
A wiêc jest tak, jak myla³em powiedzia³ cicho ksi¹¿ê Tresham.
Niektórym równie nie w smak by³oby ujawnienie, dlaczego prze-
trzymywa³ pan pospolit¹ zbrodniarkê w charakterze swej utrzy za-
cz¹³ hrabia.
Na pana miejscu nie koñczy³bym tego zdania poradzi³ Jocelyn.
Odprawi pan detektywa, Durbury? Czy ja mam to zrobiæ?
Mick Boden g³ono nabra³ powietrza w p³uca.
Chcia³bym pana powiadomiæ zacz¹³.
Czy¿by? spyta³ ksi¹¿ê z doskona³¹ obojêtnoci¹. Przykro mi,
mój dobry cz³owieku, ale nie ¿yczê sobie s³uchaæ tego, o czym chcia³by
mnie pan powiadomiæ. Zechce pan wyjæ, zanim zdecydujê siê ukaraæ
pana za wykrêcenie rêki pani, czego sam przed chwil¹ by³em wiadkiem.
Przez moment wydawa³o siê, ¿e detektyw podejmie rzucone wyzwa-
nie, ale wkrótce schowa³ sznurek do kieszeni i wymaszerowa³ z pokoju
z ura¿on¹ min¹. Pokojowiec hrabiego skwapliwie pod¹¿y³ za nim i cicho
zamkn¹³ za sob¹ drzwi.
Jane zwróci³a siê do hrabiego, oczy jej p³onê³y gniewem.
Sidney ¿yje? krzyknê³a. I dobrze siê ma? A jednak przez ca³y
czas poszukiwa³e mnie jako zabójczyni? Pozwoli³e mi wierzyæ, odk¹d
208
wesz³am do tego pokoju, ¿e umar³? Jak mo¿esz byæ taki okrutny? Teraz
wiem, dlaczego mielimy wróciæ do Candleford, i nie chcia³e, ¿ebym
stanê³a przed tutejszym s¹dem. Wci¹¿ wierzysz, ¿e uda ci siê nak³oniæ
mnie do polubienia Sidneya? Chyba brakuje ci pi¹tej klepki albo my-
lisz, ¿e mnie jej brakuje.
Nadal pozostaje sprawa gronej napaci na Sidneya. Mój syn przez
wiele tygodni tkwi³ na granicy ¿ycia i mierci odpar³ hrabia. A tak¿e
sprawa kradzie¿y pewnej kwoty pieniêdzy i drogiej bransoletki.
No, nie! wykrzykn¹³ Jocelyn, rzucaj¹c kapelusz i laskê na krze-
s³o, stoj¹ce obok drzwi. Cieszê siê, ¿e moje podejrzenie okaza³o siê
s³uszne. A wiêc Jardine nadal przebywa na tym padole ³ez? Gratulujê,
Durbury.
Jane oburzona odwróci³a siê do niego.
A wiêc to by³o tylko podejrzenie? spyta³a. Domys³? A w ogóle
dlaczego jeszcze pan tu jest? Powiedzia³am, ¿e nie jest mi pan potrzebny.
I nigdy nie bêdzie. Proszê st¹d wyjæ.
Przyszed³em, ¿eby pani¹ zawieæ do lady Webb owiadczy³ ksi¹¿ê.
Szeroko otwar³a oczy.
Do cioci Harriet? Jest w miecie? Wróci³a?
Kiwn¹³ g³ow¹, a nastêpnie zwróci³ siê do jej kuzyna.
Bêdzie mi tam bez porównania ³atwiej sk³adaæ wizyty swej narze-
czonej ni¿ w Candleford wyjani³.
Jane zaczerpnê³a tchu, ¿eby co powiedzieæ. Jak mia³! Ale Sidney
¿y³ i dobrze siê czu³. Ciotka Harriet wróci³a do Londynu. Musi do niej
pojechaæ. Ju¿ po wszystkim, skoñczy³ siê koszmar, choæ wydawa³o siê
jej, ¿e bêdzie trwa³ wiecznie. Nie odezwa³a siê.
Tak, moja droga powiedzia³ ³agodnie Jocelyn, patrz¹c na ni¹
uwa¿nie.
Pañskiej narzeczonej? Hrabia odzyska³ panowanie nad sob¹.
S³uchaj, Tresham. Lady Sara ma dwadziecia lat. Póki nie ukoñczy dwu-
dziestu piêciu lat, nie mo¿e nikogo polubiæ ani zarêczyæ siê z ¿adnym
mê¿czyzn¹, którego nie zaakceptujê. A pana nie akceptujê. Poza tym ca³a
ta historia z zarêczynami to jedna wielka bzdura. Ludzie pañskiego po-
kroju nie ¿eni¹ siê ze swoimi kochankami.
Jane zobaczy³a, jak Jocelyn zrobi³ kilka kroków. Po chwili hrabia
próbowa³ rozpaczliwie dosiêgn¹æ pod³ogi, znaleæ co, na czym móg³by
oprzeæ ciê¿ar cia³a. Jego krawat w rêku Jocelyna zmieni³ siê w ca³kiem
zgrabny stryczek. Twarz hrabiego zrobi³a siê ciemnopurpurowa.
Czasem wydaje mi siê, ¿e mam k³opoty ze s³uchem powiedzia³
od niechcenia Jocelyn. Chyba powinienem daæ siê zbadaæ lekarzowi,
209
nim ukarzê kogo za to, co mo¿e tylko wydawa³o mi siê, ¿e powiedzia³.
Ale gdyby siê okaza³o, ¿e nie uda mi siê wytrwaæ w tym dobrym postano-
wieniu, proponujê, Durbury, ¿eby w przysz³oci mówi³ pan bardzo wol-
no i bardzo wyranie.
Stopy hrabiego znów dotknê³y pod³ogi, a krawat wróci³ do poprzed-
niej roli, chocia¿ bardziej zmiêty i przekrzywiony ni¿ przedtem.
Jane nie potrafi³a siê oprzeæ czysto kobiecej satysfakcji.
Potrzebna jest pañska zgoda, nim zacznê czyniæ przygotowania do
lubu z lady Sar¹ Illingsworth? spyta³ Jocelyn. W takim razie otrzy-
mam j¹, na pimie, nim wyruszy pan do Kornwalii, co jak s¹dzê, nast¹pi
nie póniej ni¿ jutro rano? Za³o¿y³ monokl.
Nie dam siê do niczego zmusiæ owiadczy³ hrabia. Odpowia-
dam za Sarê. Winien jestem jej zmar³emu ojcu znalezienie dla niej mê¿a
bardziej odpowiedniego od pana, Tresham, takiego, z którym bêdzie
szczêliwa. I niech pan nie zapomina, ¿e napad³a i niemal zabi³a mojego
syna, ¿e okrad³a mnie z pieniêdzy i bi¿uterii. Musi odpowiedzieæ za te
czyny w Kornwalii, nawet jeli tylko przede mn¹. Jestem jej opiekunem.
A jednak mo¿e wszystkie te oskar¿enia powinny byæ rozpatrzone
przez s¹d w Londynie, Durbury powiedzia³ Jocelyn. Lady Sara nie-
w¹tpliwie bêdzie k³opotliwym wiêniem podczas d³ugiej podró¿y do
Kornwalii. Pomogê panu niezw³ocznie odstawiæ j¹ do magistratu. I wte-
dy modne towarzystwo, spragnione rozrywki w pe³ni sezonu, niew¹tpli-
wie ucieszy siê, widz¹c, jak dobrze wychowana dama jest oskar¿ona o na-
paæ na mê¿czyznê dwa razy od niej wiêkszego za pomoc¹ ksi¹¿ki.
I o zabranie piêtnastu funtów swemu opiekunowi, który przez ponad rok
nie wyp³aca³ jej nale¿nych pieniêdzy na potrzeby osobiste. I o zabranie
z sejfu swojej w³asnej bransoletki, a pozostawienie niew¹tpliwie kosz-
townego kompletu bi¿uterii, który stanie siê jej w³asnoci¹ z chwil¹ za-
m¹¿pójcia lub ukoñczenia dwudziestu piêciu lat. Zapewniam pana, ¿e
beau monde bêdzie naprawdê ubawiony.
Hrabiemu Durbury zadrga³y nozdrza.
Czy to próba szanta¿u, Tresham? spyta³.
Jocelyn uniós³ brwi.
Zapewniam pana, Durbury, ¿e gdybym chcia³ pana szanta¿owaæ,
zdecydowa³bym siê raczej zagroziæ panu, ¿e moja narzeczona oskar¿y
pana o zaniedbanie obowi¹zku chronienia jej we w³asnym domu, a pañ-
skiego syna o próbê jej zniewolenia. Jestem pewien, ¿e uda siê nak³oniæ
przynajmniej jednego wiadka do powiedzenia prawdy. I dodam jeszcze,
¿e gdyby jakim nieszczêliwym zbiegiem okolicznoci kiedykolwiek
skrzy¿owa³y siê drogi Sidneya Jardinea i moja, w piêæ minut po takim
14 Pojedynek
210
spotkaniu pañski syn bêdzie sobie wyci¹ga³ zêby z gard³a. Mo¿e zechce
pan mu to przekazaæ.
Jane mimo woli znów poczu³a satysfakcjê. Z drugiej strony, pomyla-
³a, ksiêciu nie powinno wszystko przychodziæ tak ³atwo. To niesprawiedli-
we. Dlaczego nikt nie ma odwagi mu siê sprzeciwiæ? Ca³a che³pliwoæ
kuzyna Harolda zniknê³a, kiedy zrozumia³, ¿e nie uda mu siê plan zwabie-
nia jej z powrotem do Kornwalii i szanta¿em zmuszenia do polubienia
Sidneya. I ¿e niewyra¿enie zgody na jej lub bêdzie mia³o o wiele powa¿-
niejsze nastêpstwa, ni¿ utrata maj¹tku jej ojca i wiêkszoci w³asnego.
Siedzia³a wiêc milcz¹c, nie kryj¹c swego oburzenia, ¿e ca³kowicie
zlekcewa¿ono jej osobê, jakby jej istnienie nie mia³o ¿adnego znaczenia.
Hrabia w obecnoci wezwanych na wiadków pani Jacobs i pokojowca
udzieli³ pisemnej zgody na to, by ksi¹¿ê Tresham polubi³ lady Sarê Il-
lingsworth.
Potem nie pozosta³o jej nic innego, jak wyg³adziæ fa³dy peleryny, po-
woli w³o¿yæ czepek i rêkawiczki, a nastêpnie wyjæ z pokoju wraz z pani¹
Jacobs, która wziê³a jej torbê, zejæ po schodach i wsi¹æ do czekaj¹cego
powozu, ozdobionego ksi¹¿êcym herbem i otoczonego grupk¹ s³u¿alczych
pochlebców, czekaj¹cych, ¿eby siê pok³oniæ ksiêciu Tresham. Pani Jacobs
zajê³a miejsce obok niej. Gdyby naprawdê mo¿na by³o pêkn¹æ ze z³oci,
pomyla³a Jane, niew¹tpliwie pêk³aby. I bardzo dobrze, w ten sposób mo-
g³aby zniszczyæ at³asowe poduszki w jego kosztownym powozie.
Ksi¹¿ê wsiad³ równie¿ i zaj¹³ miejsce naprzeciwko niej.
Siedzia³a sztywno wyprostowana, z uniesion¹ brod¹ i wzrokiem utkwio-
nym w widokach za oknem powozu.
Skorzystam z okazji, ¿e towarzyszy mi pan w drodze do domu lady
Webb powiedzia³a ¿eby jasno postawiæ pewn¹ sprawê, wasza ksi¹¿ê-
ca moæ, a obecna tu pani Jacobs bêdzie moim wiadkiem. Gdyby by³ pan
jedynym mê¿czyzn¹ na tym wiecie i gdyby mnie pan codziennie nacho-
dzi³ przez milion lat, nie wyjdê za pana za m¹¿. Nie zrobiê tego.
Moja droga lady Saro. Jego g³os by³ wynios³y i znudzony. Pro-
szê, ¿eby mia³a pani pewien wzgl¹d na m¹ dumê. Milion lat? Zapewniam
pani¹, ¿e przesta³bym zabiegaæ o pani rêkê po pierwszym tysi¹cu.
Zacisnê³a usta i powstrzyma³a siê przed chêci¹ odpowiedzenia mu
równie ciêt¹ uwag¹. Nie da mu satysfakcji, nie bêdzie siê z nim k³óciæ.
Przyszed³ jej z pomoc¹ to prawda. W takiej sytuacji zawsze mo¿na
by³o liczyæ na ksiêcia Tresham. Opuci³a dom bez jego zgody. By³a jego
utrzymank¹. Postanowi³, ¿e zachowa siê honorowo i siê z ni¹ o¿eni. Na-
le¿a³a do niego.
Ale nie wierzy³, ¿e jest jego przyjació³k¹.
211
Nie rozumia³ tego, ¿e wyznaj¹c mu ca³¹ prawdê o sobie, zwi¹za³aby
go ze sob¹.
Nie kocha³ jej. Naturalnie, ¿e nie kocha³.
Na szczêcie do domu lady Webb jecha³o siê krótko. Ale dopiero
kiedy powóz siê zatrzyma³, Jane pomyla³a o ciotce Harriet. Musia³a wie-
dzieæ, ¿e Jane jest w drodze do niej. Czy wiedzia³a te¿ o innych spra-
wach? Jak j¹ przyjmie?
Pozna³a odpowied, gdy tylko lokaj otworzy³ drzwiczki powozu
i roz³o¿y³ schodki. Na ganek wysz³a lady Webb. Nie zaczeka³a na ni¹ na
progu, tylko zbieg³a na sam dó³ schodów.
Ciocia Harriet!
Jane prawie nie zauwa¿y³a, jak Jocelyn wysiad³ z powozu i poda³ jej
rêkê. Wydawa³o jej siê, ¿e w jednej chwili znalaz³a siê w ramionach uko-
chanej przyjació³ki swej matki.
Saro! zawo³a³a lady Webb. Moja droga! Myla³am, ¿e siê cie-
bie nie doczekam. Chyba wydepta³am cie¿kê w dywanie w salonie. Och,
moja najdro¿sza, najdro¿sza Saro.
Ciociu Harriet!
Jane nagle zaczê³a ³kaæ. Zaprowadzono j¹ po schodach do jasno
owietlonego holu. Zabrano na górê do salonu i posadzono w eleganc-
kim fotelu przed kominkiem, na którym p³on¹³ ogieñ, wrêczono te¿ ob-
szyt¹ koronk¹ chusteczkê, by otar³a oczy, nim dotar³o do niej, ¿e jest
sama z lady Webb.
Ksi¹¿ê wyszed³.
Mo¿e na zawsze.
Nie mog³a bardziej zdecydowanie go odepchn¹æ.
No i dobrze.
Chyba nie prze¿y³a bardziej przygnêbiaj¹cej chwili w ca³ym swoim
¿yciu.
To by³ pracowity ranek. Jocelyn uda³ siê na konn¹ przeja¿d¿kê do
parku, gdzie spotka³ barona Pottiera i sir Conana Broughama, który roz-
mawia³ ju¿ z sekundantami obu braci Forbesów i ustali³, ¿e pojedynki
odbêd¹ siê w dwa kolejne poranki od dzi za tydzieñ w Hyde Parku. Jo-
celyn pomyla³ cierpko, ¿e jeli tak dalej pójdzie, osobicie przywróci
modê na rozstrzyganie honorowych sporów w tym w³anie miejscu.
Nie by³a to przyjemna perspektywa. Dwie kolejne osoby bêd¹ mia³y
okazjê, by zdmuchn¹æ p³omieñ jego ¿ycia. A przynajmniej na wielebne-
go Josiaha Forbesa nie dzia³a³o grone spojrzenie Treshama.
212
Do³¹czy³ do nich wicehrabia Kimble, a potem Ferdynand, i Jocelyn
zdecydowanie odpêdzi³ od siebie myli o pojedynkach.
Wczoraj wieczorem wieci rozesz³y siê lotem b³yskawicy powie-
dzia³ Ferdynand z umiechem. Panna Jane Ingleby okaza³a siê lady Sar¹
Illingsworth! To sensacja sezonu, Tresham. Wierz mi, ¿e ci, którzy byli na
wieczorku w Dudley House i s³yszeli, jak piewa³a, chodzili u lady Wardle
z dumnie wypiêt¹ piersi¹. Stary Hardinge próbowa³ przekonywaæ wszyst-
kich, którzy chcieli go s³uchaæ, ¿e od pocz¹tku siê tego domyla³. By³a zbyt
dystyngowana, powiedzia³, ¿eby byæ pann¹ Jane Ingleby.
Gdzie j¹ znalaz³e, Tresham? spyta³ baron Pottier. I jak dowie-
dzia³e siê prawdy? Kiedy sobie pomylê, ¿e widzielimy j¹, kiedy ciê
odwiedzalimy w Dudley House, a ¿aden z nas niczego nie podejrze-
wa³
Czy to prawda, ¿e oczyszczono j¹ z zarzutów? spyta³ sir Conan.
Wszystko okaza³o siê wielkim nieporozumieniem. Jocelyn lek-
cewa¿¹co machn¹³ rêk¹, a potem dotkn¹³ szpicrut¹ ronda kapelusza na
widok dwóch pañ, jad¹cych w przeciwn¹ stronê. Wczoraj wieczorem
rozmawia³em z Durburym tu¿ przed jego wyjazdem do Kornwalii. Jardine
nie umar³. W pe³ni wróci³ do zdrowia po tym drobnym incydencie. Dur-
bury przyjecha³ do miasta i wynaj¹³ detektywa, ¿eby odszuka³ lady Sarê,
bo chcia³ j¹ powiadomiæ, ¿e nie ma siê czym martwiæ. Plotki rozesz³y siê,
jak to zwykle bywa z plotkami, za jego plecami.
A kradzie¿, Tresham? spyta³ baron Pottier.
Nie by³o ¿adnej kradzie¿y powiedzia³ Jocelyn. Wszyscy ³atwo
dajemy wiarê plotkom. Czasem cz³owiek a¿ siê zastanawia, czy napraw-
dê musimy sobie szukaæ lepszego zajêcia.
Jego przyjaciele wybuchnêli miechem, jakby us³yszeli najlepszy
¿art dnia.
Ale plotki maj¹ nieprzyjemny zwyczaj kr¹¿enia ci¹gn¹³ Joce-
lyn nim nie znajdzie siê co, co zajmie ich miejsce. Dlatego bêdê od-
wiedza³ lady Sarê w domu lady Webb i nawet zabiega³ o znajomoæ z ni¹.
Baron Pottier wybuchn¹³ g³onym miechem.
No, Tresham, w ten sposób z pewnoci¹ wywo³asz nowe plotki
zauwa¿y³. Ludzie zaczn¹ mówiæ, ¿e mylisz o o¿enku.
W³anie zgodzi³ siê Jocelyn. Na pewno nikt nie ¿yczy³by sobie,
¿eby traktowano tê damê jak osobê w jaki sposób zhañbion¹, prawda?
Ja te¿ j¹ odwiedzê, Tresham powiedzia³ Ferdynand. Chcê siê
jeszcze raz przyjrzeæ lady Sarze teraz, kiedy wiem, ¿e jest lady Sar¹. To
dopiero historia!
Ja te¿ z przyjemnoci¹ z³o¿ê jej wizytê oznajmi³ wicehrabia.
213
Przypuszczam, ¿e moja matka i siostra chêtnie j¹ poznaj¹ doda³
sir Conan. Zabiorê je ze sob¹, Tresham. Moja matka zna lady Webb.
Jocelyn z ulg¹ stwierdzi³, ¿e przyjaciele wietnie go zrozumieli. Kimble
i Brougham mieli tê przewagê nad innymi, ¿e znali ca³¹ prawdê, ale na-
wet baron i jego brat uwiadamiali sobie, ¿e by³o co niestosownego
w tym, ¿e ksi¹¿ê przez trzy tygodnie zatrudnia³ damê w charakterze swo-
jej pielêgniarki. Wszyscy byli gotowi pomóc wprowadziæ Jane na salony,
uczyniæ z niej osobê godn¹ szacunku, przyczyniæ siê do zduszenia w za-
rodku wszelkich w¹tpliwoci co do oskar¿eñ, jakie przeciwko niej wysu-
niêto.
Now¹ sensacj¹, która w koñcu usunie w cieñ star¹, bêdzie oczywi-
cie wiadomoæ o tym, ¿e ksi¹¿ê Tresham zaleca siê do kobiety, która
kiedy by³a jego pielêgniark¹.
Wszystko dobrze siê skoñczy. Nikt z garstki osób, które wiedzia³y,
¿e lady Sara Illingsworth by³a jego kochank¹, nigdy nie pinie s³ówkiem
na ten temat. Jane nic nie grozi³o, odzyska dobre imiê.
Rozmowa przesz³a na wczorajsz¹ bójkê w parku.
Póniej Jocelyn uda³ siê do Dudley House na niadanie, postano-
wiwszy, ¿e zostanie w domu d³u¿ej i przejrzy gazety przed pójciem do
klubu Whitea. W³anie wtedy odwiedzi³a go Angelina. Niezapowiedzia-
na wtargnê³a do jadalni.
Tresham, có¿ wy sobie wyobra¿acie, ty i Ferdie, by biæ siê z trze-
ma braæmi Forbesami w parku? wykrzyknê³a. By³am ca³a rozdygota-
na, kiedy siê o tym dowiedzia³am. Ale czy¿ to nie cudowne, ¿e wszyst-
kich trzech trzeba by³o zanieæ do powozu, dwaj byli nieprzytomni,
a trzeci mia³ z³amany nos? Jaka szkoda, ¿e nie rozprawilicie siê z ca³¹
pi¹tk¹. By³oby to chwalebne zwyciêstwo Dudleyów i przypuszczam, ¿e
staæ was na to. Podobno da³e siê sprowokowaæ do pojedynkowania siê
z pozosta³ymi dwoma. Heyward mówi, ¿e takie wiadomoci nie s¹ prze-
znaczone dla kobiecych uszu, ale nie zaprzeczy³, wiêc uzna³am, ¿e to
prawda. Ani na chwilê nie zmru¿ê oka do czasu pojedynków. Z ca³¹ pew-
noci¹ zginiesz i co wtedy zrobiê? A jeli ich zabijesz, bêdziesz zmuszo-
ny zbiec do Pary¿a, a Heyward wci¹¿ siê upiera, ¿e mnie tam nie zabie-
rze, wstrêtny cz³owiek, chocia¿ chêtnie zrezygnowa³abym z wyjazdu do
Brighton. I co to za historia, ¿e ta panna Ingleby to lady Sara Illingsworth?
Usi¹d, Angelino poprosi³ Jocelyn, wskazuj¹c rêk¹ krzes³o, sto-
j¹ce naprzeciwko i napij siê kawy. Da³ znak kamerdynerowi, stoj¹ce-
mu przy bufecie. I b³agam ciê, zdejmij ten bardziej ni¿ zwykle odra¿a-
j¹cy jaskrawozielony kapelusz. Bojê siê, ¿e jego widok le wp³ynie na
moje trawienie.
214
Czy to prawda? spyta³a. Powiedz, ¿e tak. Musisz przyznaæ, ¿e
to w³anie historia, jakie my, Dudleyowie, szczególnie lubimy. Zatrud-
niasz zabójczyniê jako swoj¹ pielêgniarkê i przedstawiasz j¹ wybranym
ludziom z towarzystwa jako s³owika. To ci dopiero! Rozemia³a siê
perlicie, kiedy Hawkins pochyli³ siê, by nalaæ jej kawy do fili¿anki.
Nie zdjê³a kapelusza. Jocelyn przygl¹da³ siê jej z niesmakiem.
Lady Sara Illingsworth zamieszka³a teraz u lady Webb powie-
dzia³. By³bym ci zobowi¹zany, gdyby j¹ tam odwiedzi³a, Angelino.
Bóg wie dlaczego, jeste jedyn¹ szanowan¹ przedstawicielk¹ rodu Du-
dleyów, prawdopodobnie dlatego, ¿e polubi³ ciê taki nudziarz jak Hey-
ward i trochê trzyma ciê w ryzach, chocia¿ wszyscy widz¹, ¿e nie jest
zbyt surowy.
Heyward to nudziarz? Rozemia³a siê weso³o. To prawda.
Przynajmniej w obecnoci innych ludzi.
Jocelyn zrobi³ jeszcze bardziej cierpiêtnicz¹ minê, bo rumieñce sio-
stry stworzy³y straszliwy dysonans z ró¿owymi piórami kapelusza.
Na pewno pojadê do lady Webb obieca³a. Heyward zabierze
mnie tam jeszcze dzi. Nie mogê siê ju¿ doczekaæ, by jeszcze raz siê jej
przyjrzeæ, Tresham. Czy to prawda, ¿e wymachiwa³a siekier¹? Jakie by
to by³o podniecaj¹ce. Heyward musia³by ryzykowaæ swoje ¿ycie w mo-
jej obronie.
Uderzy³a Jardinea w g³owê ksi¹¿k¹ wyjani³ oschle kiedy za-
chowywa³ siê niegodnie. I tyle, Angelino. D¿entelmen ten jest zdrów
i ca³y, okaza³o siê te¿, ¿e niczego nie ukradziono. W³aciwie to bardzo
nudna historia. Ale lady Sara nie mo¿e z tego powodu w najmniejszym
stopniu ucierpieæ. Potrzebuje przychylnoci szanowanych ludzi z najwy¿-
szych sfer, by zacz¹æ siê obracaæ w najlepszym towarzystwie.
I lady Webb ju¿ siê o to postara powiedzia³a. Dlaczego sobie
tym zaprz¹tasz g³owê, Tresham? Ale po dziwnie krótkim dla niej mo-
nologu urwa³a i przez chwilê patrzy³a na niego bez ruchu, trzymaj¹c fili-
¿ank¹ w powietrzu. Odstawi³a j¹ z powrotem na spodeczek i podjê³a prze-
rwan¹ tyradê. Och, Tresham, ty siê ni¹ interesujesz! A to ci dopiero!
Nie mogê siê doczekaæ, kiedy powiem o tym Heywardowi. Ale jak na
z³oæ poszed³ do Izby Lordów i wróci chyba dopiero, ¿eby zabraæ mnie
z wizyt¹. Tresham, ty siê zakocha³e.
Jocelyn spojrza³ na siostrê przez monokl, chocia¿ ogl¹dany przez
szk³o jaskrawy kapelusz robi³ siê jeszcze wiêkszy ni¿ w rzeczywistoci.
Cieszê siê, ¿e tak ciê rozbawi³em odpar³ ale zakochany
i Tresham to s³owa wzajemnie siê wykluczaj¹ce, o czym powinna
dobrze wiedzieæ. Jednak polubiê lady Sarê. Na pewno ucieszysz siê, ¿e
215
tobie pierwszej o tym mówiê, Angelino, oczywicie pomijaj¹c sam¹ za-
interesowan¹ osobê. Nawiasem mówi¹c, nie zgodzi³a siê.
Patrzy³a na niego bez s³owa i przez chwilê pomyla³, ¿e na dobre
odjê³o jej mowê.
Lady Sara powiedzia³a nie? odezwa³a siê, odzyskuj¹c mowê.
Tobie? Ksiêciu Tresham? To cudowne. Muszê siê przyznaæ, ¿e ledwo j¹
zauwa¿a³am, kiedy by³a twoj¹ pielêgniark¹. Wygl¹da³a tak bezbarwnie
w tej swojej szarej sukni. Po co ubieraæ siê na szaro, kiedy jest tyle in-
nych kolorów? By³am pod wra¿eniem, kiedy zapiewa³a na twoim wie-
czorku. I potrafi tañczyæ walca. To powinno mi daæ do mylenia, ale wy-
znajê, ¿e zlekcewa¿y³am to. A teraz odmówi³a ci swej rêki. Podoba mi
siê. To musi byæ kobieta z charakterem. W³anie taka, jaka jest ci po-
trzebna. Och, pokocham j¹ jak siostrê.
Powiedzia³a nie, Angelino zauwa¿y³ cierpko.
Spojrza³a na niego z pob³a¿aniem.
Jeste Dudleyem, Tresham przypomnia³a mu. Dudleyowie nie
przyjmuj¹ odmowy. Tak jak ja. Zapewniam ciê, ¿e Heyward te¿ by³ zde-
cydowanie przeciwny polubieniu mnie przez ca³y miesi¹c po tym, jak
zosta³am mu przedstawiona. Uwa¿a³ mnie za niezbyt m¹dr¹, lekkomyl-
n¹ i bardzo gadatliw¹. Fakt, ¿e ty i Ferdie jestecie moimi braæmi, te¿ go
zniechêca³. Ale w koñcu mnie polubi³. By³ nawet okropnie przygnêbio-
ny, kiedy pierwszy raz poprosi³ mnie o rêkê, a ja powiedzia³am nie.
Ba³am siê, ¿e pójdzie do domu i palnie sobie w ³eb. Jak móg³ mi siê
oprzeæ, skoro postanowi³am go oczarowaæ?
No w³anie! zgodzi³ siê z ni¹ ksi¹¿ê.
Jeszcze przez prawie pó³ godziny musia³ znosiæ jej trajkotanie, za-
nim w koñcu wysz³a. Ale uwa¿a³, ¿e dobrze spêdzi³ ranek. Zadba³ o to,
by Jane cieszy³a siê szacunkiem. A napomkn¹wszy komu trzeba o pew-
nej sprawie, zapewni³ sobie wsparcie potê¿nych si³, przy pomocy któ-
rych przypuci atak i z³amie jej uparte postanowienia, by za niego nie
wyjæ.
Zastanawia³ siê nad tym, dlaczego w³aciwie chcia³ prze³amaæ jej
opór. Ostatecznie do niczego nie by³a mu potrzebna. Chodzi³o oczywi-
cie o ten jej upór. Kiedy Jane Ingleby z nim rozmawia³a, zawsze ostatnie
s³owo nale¿a³o do niej.
Có¿, z lady Sar¹ Illingsworth bêdzie inaczej i ju¿.
Przy³apa³ siê na myli o tym, w co siê ubierze, kiedy bêdzie jej sk³a-
da³ popo³udniow¹ wizytê. Zupe³nie, jakby by³ zadurzonym m³okosem.
216
23
M
izernie wygl¹dasz, Saro powiedzia³a lady Webb. Oczywicie
mo¿na siê tego spodziewaæ po tym wszystkim, co przesz³a. Ale sprawi-
my, ¿e rumieñce szybko wróc¹ na twoje policzki. Szkoda, ¿e dzi po po-
³udniu nie mo¿emy siê wybraæ na spacer albo przeja¿d¿kê. Jest taka licz-
na pogoda. Lecz wszyscy wiedz¹, ¿e dzi jestem w domu i przyjmujê
goci. I chocia¿ mo¿e to byæ irytuj¹ce, moja droga, musimy byæ gotowe
ich podj¹æ.
Jane mia³a na sobie modn¹ sukniê o podwy¿szonym stanie z mulinu
w kwiaty. By³a w kufrze z jej rzeczami, który rano dostarczyli Phillip
i wonica ksiêcia Tresham. W³osy uczesa³a jej pokojówka, oddana wy-
³¹cznie do jej dyspozycji. Ale chocia¿ Jane sprawia³a wra¿enie gotowej
na spotkanie towarzyskie po po³udniu, jedno nie dawa³o jej spokoju.
Mo¿e lepiej, jeli nie poka¿ê siê twoim gociom, ciociu Harriet
powiedzia³a.
Lady Webb, która w³anie wygl¹da³a przez okno, przesz³a przez po-
kój i usiad³a w fotelu naprzeciwko Jane.
W³anie tego nie wolno ci robiæ. Chocia¿ o tym nie rozmawia³ymy,
Saro, doskonale wiem, jak ostatnio ¿y³a. To okropne, ¿e czu³a siê zmu-
szona do takiego kroku, ale to ju¿ przesz³oæ. Nikt nie musi o tym wiedzieæ.
Mo¿esz byæ ca³kowicie spokojna, ¿e Tresham naka¿e milczenie ka¿demu
ze swych znajomych, który domyla siê prawdy. I zamierza siê z tob¹ o¿e-
niæ. Jest d¿entelmenem i wie, ¿e ciê skompromitowa³. Nie tylko gotów jest
zrobiæ to, co nakazuje honor, ale niew¹tpliwie bêdzie na to nalega³.
Umie to robiæ powiedzia³a z gorycz¹ Jane. Ale dobrze wie, ¿e
ze mn¹ mu siê nie uda.
Ksi¹¿ê Tresham prawdopodobnie cieszy siê fataln¹ opini¹ w mie-
cie z westchnieniem przyzna³a lady Webb. Chocia¿ mo¿e przesa-
dzam. Nie wi¹¿e siê jego osoby z jakim konkretnym wystêpkiem. S³ynie
jedynie z hulaszczego trybu ¿ycia i sk³onnoci do udzia³u we wszystkich
awanturach. Jest dok³adnie taki, jak jego ojciec, a przedtem dziadek.
Nie! zaprzeczy³a Jane ¿arliwiej, ni¿ zamierza³a. To nieprawda.
Lady Webb unios³a brwi. Ale nim zdo³a³a cokolwiek dodaæ, rozleg³o
siê pukanie do drzwi. Wszed³ kamerdyner i zapowiedzia³ pierwszych
goci sir Conana Broughama z lady Brougham i pann¹ Chloe Broug-
ham. Kilka minut póniej pojawili siê lord i lady Heyward, która nie kry-
³a, ¿e przysz³a specjalnie, by porozmawiaæ z Jane i zbesztaæ j¹ za to, ¿e
ukry³a swoje prawdziwe nazwisko, gdy mieszka³a w Dudley House.
217
By³am okropnie zdziwiona, kiedy Tresham mi o tym powiedzia³
owiadczy³a. I nic bardziej mnie nie ucieszy³o, jak wieæ, ¿e ciê odna-
laz³ i przywióz³ tutaj, lady Saro. Có¿ za pomys³ uznaæ ciê za osobê zdoln¹
do zamordowania kogo siekier¹! Na sam¹ myl wybucham miechem,
co mo¿e powiadczyæ Heyward. Przypuszczam, ¿e pan Jardine musia³
zachowaæ siê wobec pani w niewybaczalny sposób. Spotka³am go raz
i odnios³am wra¿enie, ¿e jest okropnym grubianinem. To zrozumia³e, ¿e
uderzy³a go pani ksi¹¿k¹. A jeli on zrobi³ z tego wielk¹ aferê i pobieg³
poskar¿yæ siê tacie, to znaczy, ¿e jest zupe³nie pozbawiony charakteru.
Na pani miejscu jednak zdzieli³abym go siekier¹.
Kochanie, lady Webb od dwóch minut prosi ciê, by usiad³a w tam-
tym fotelu powiedzia³ lord Heyward, ujmuj¹c ¿onê za ³okieæ.
Potem pojawi³o siê jeszcze wielu goci. Przysz³o kilku przyjació³
lady Webb i wiele osób, które Jane spotka³a w Dudley House przy ró¿-
nych okazjach miêdzy innymi wicehrabia Kimble, lord Ferdynand Du-
dley i baron Pottier. Jane nie potrzebowa³a du¿o czasu, by siê domyliæ,
kto ich tu wszystkich wys³a³ i dlaczego przyszli. Toczy³a siê wrêcz kam-
pania, by przywróciæ jej dobre imiê. Jane nie tylko to nie ucieszy³o, ale
nawet rozgniewa³o. Czy ksi¹¿ê naprawdê uwa¿a³, ¿e nie potrafi sama,
bez jego pomocy, pokierowaæ swoim losem? Bardzo chcia³a, ¿eby przy-
szed³ osobicie, wtedy powiedzia³aby mu, co o tym wszystkim myli.
I rzeczywicie przyszed³.
Pojawi³ siê sam, niezwykle elegancki w niebieskim fraku i kremo-
wych spodniach, tak obcis³ych, ¿e pokojowiec niema³o musia³ siê natru-
dziæ, by je na nim dopi¹æ. W jego sztybletach mo¿na siê by³o przejrzeæ
jak w lustrze. I oczywicie wygl¹da³ zabójczo przystojnie, chocia¿ Jane
sama nie wiedzia³a, kiedy zaczê³a go uwa¿aæ za przystojnego. A na doda-
tek niezwykle mêsko. I przy tym wszystkim by³ obrzydliwie wynios³y.
Nienawidzi³a go z ca³ego serca, ale dobre maniery nie pozwala³y jej
ani patrzeæ na niego gniewnie, ani za¿¹daæ, by wyszed³. Ostatecznie nie
bawi³a u siebie. By³a tu takim samym gociem jak on.
Uk³oni³ siê lady Webb i wymieni³ z ni¹ grzecznoci. Uk³oni³ siê z da-
leka Jane zupe³nie jakby by³a py³kiem, na który przypadkiem pad³ jego
wzrok, pomyla³a oburzona. Uniós³ brwi na widok swych krewnych i zna-
jomych, którzy zgromadzili siê wokó³ niej lady Heyward, lorda Ferdy-
nanda, wicehrabiego Kimblea. A potem przez ca³e piêtnacie minut roz-
mawia³ z pani¹ Minter i panem Brockledeanem.
Gdy zaanonsowano, ¿e przyszed³, Jane postanowi³a nie odezwaæ siê
do niego ani s³ówkiem. Jak mie nie daæ jej szansy zapomnienia o jego ist-
nieniu? Oczywicie chcia³a równie¿ owiadczyæ mu, ¿e nie musia³ prosiæ
218
wszystkich, by z³o¿yli jej wizytê i traktowali z nale¿ytym szacunkiem.
Jak wiêc mie nie podchodziæ do niej, by mog³a go upomnieæ i powie-
dzieæ, ¿eby pilnowa³ w³asnych spraw?
Twój nowy karykiel jest naprawdê wspania³y, Ferdie mówi³a
lady Heyward. O wiele bardziej mi siê podoba od poprzedniego. Ale
pewnie za³o¿ysz siê i zechcesz dowieæ jego wy¿szoci nad tamtym. Nie
wolno ci tego robiæ. We pod uwagê to, co siê stanie z moimi nerwami,
jeli dojdzie do drugiego podobnego wycigu. Chocia¿ zawsze mogê s³u-
chaæ o tym koñcowym wira¿u, na którym przyspieszy³e mimo przestróg
Treshama i Heywarda, ¿eby jecha³ ostro¿nie. ¯a³ujê, ¿e tego nie widzia-
³am na w³asne oczy. Lady Saro, czy to czasem nie irytuj¹ce byæ kobiet¹?
Jane zauwa¿y³a, ¿e ksi¹¿ê Tresham wsta³ z fotela, jakby zamierza³
wyjæ. Zwróci³ siê w stronê grupki osób zebranych wokó³ niej. Wyranie
postanowi³ podejæ do niej i zamieniæ z ni¹ kilka s³ów. Odwróci³a g³owê
i umiechnê³a siê olniewaj¹co do jego brata.
O ile mi wiadomo, s³ynie pan z umiejêtnoci powo¿enia, lordzie
Ferdynandzie zauwa¿y³a.
Sympatyczny m³odzieniec, którego bardzo polubi³a, da³ siê wzi¹æ na
jej przynêtê.
Lady Saro, mo¿e jutro po po³udniu chcia³aby pani przejechaæ siê
moim karyklem po parku? spyta³.
Z najwiêksz¹ ochot¹ powiedzia³a uprzejmie, patrz¹c w ciemne
oczy ksiêcia Tresham, który przystan¹³ obok.
Ale jeli spodziewa³a siê dostrzec niezadowolenie na jego twarzy, to
siê rozczarowa³a. Mia³ nawet czelnoæ wygl¹daæ na lekko rozbawionego.
Przyszed³em, ¿eby siê po¿egnaæ odezwa³ siê i nieznacznie sk³o-
ni³ g³owê.
Ach! zawo³a³a, wci¹¿ siê umiechaj¹c. To pan, wasza ksi¹¿êca
moæ? Zupe³nie zapomnia³am o pañskiej obecnoci. By³a to chyba naj-
bardziej k¹liwa uwaga, jak¹ wypowiedzia³a publicznie w ca³ym ¿yciu.
I by³a z siebie ogromnie zadowolona.
Ach! odpowiedzia³, patrz¹c jej prosto w oczy, na tyle cicho, ¿e
us³ysza³a go tylko ona i ci, którzy byli najbli¿ej. Nie dziwi mnie to, bo
s³ynê z tego, ¿e unikam sk³adania popo³udniowych wizyt. Ale dla pani
zrobi³em wyj¹tek, bo rzadko mam okazjê piæ herbatê ze swoj¹ pielêgniar-
k¹.
Odwróci³ siê i oddali³, ciesz¹c siê, ¿e tym razem ostatnie s³owo nale-
¿a³o do niego. Jane nie mia³a co do tego w¹tpliwoci. Wpatrywa³a siê
gniewnie w jego plecy, zapomniawszy o dobrych manierach. Ci, którzy
j¹ otaczali, patrzyli na siebie ze zdumieniem albo udawali g³uchych i na-
219
gle odczuli potrzebê odchrz¹kniêcia. Lady Heyward tr¹ci³a Jane wachla-
rzem w ramiê.
Wspaniale pochwali³a j¹. Wspaniale utar³a pani nosa Tresha-
mowi. Tak go to zaskoczy³o, ¿e posun¹³ siê do zwyk³ej z³oliwoci. Och,
bardzo mi siê pani podoba.
Wrócili do rozmowy, a wkrótce potem gocie zaczêli siê rozchodziæ.
Jeszcze nigdy ¿aden mój dzieñ przyjêæ nie zgromadzi³ tylu goci
owiadczy³a ze miechem lady Webb, kiedy wszyscy wyszli. Chyba
powinnymy za to byæ wdziêczne ksiêciu Tresham, Saro.
Có¿, z pewnoci¹ jestem mu wdziêczna powiedzia³a bardziej
cierpko, ni¿ zamierza³a. Jeli jeszcze kiedykolwiek siê tu pojawi i po-
prosi o spotkanie ze mn¹, ciociu Harriet, nie bêdzie mnie w domu.
Lady Webb usiad³a i baczniej przyjrza³a siê swej chrzenicy.
Czy traktowa³ ciê a¿ tak le, Saro? spyta³a.
Nie odpar³a Jane z moc¹. Do niczego mnie nie zmusi³, ciociu
Harriet. Z³o¿y³ mi propozycjê, a ja j¹ przyjê³am. Nalega³am na pisemn¹
umowê i dotrzyma³ jej warunków. Nie traktowa³ mnie le.
Tyle tylko, pomyla³a, ¿e sprawi³, ¿e go pokocha³am. A co gorsza,
polubi³am. A potem odkry³ prawdê i zrobi³ siê zimny jak g³az. Nie ma do
mnie doæ zaufania, by uwierzyæ, ¿e gdybym mu wszystko wyzna³a, by-
³abym tak samo bezbronna, jak on. I teraz ju¿ sama nie wiem, co do niego
czujê. Wiem tylko, ¿e mnie zostawi³ i ¿e jestem okropnie samotna i nie-
szczêliwa.
Nie powiedzia³a tego na g³os, ale nie by³o to konieczne.
Tyle tylko, ¿e sprawi³, i¿ go pokocha³a cicho szepnê³a lady
Webb.
Jane spojrza³a na ni¹ gniewnie, ale nie mog³a powstrzymaæ ³ez, które
nap³ynê³y jej do oczu.
Nienawidzê go oznajmi³a.
Widzê zgodzi³a siê lady Webb, z lekkim umiechem. Dlacze-
go? Mo¿esz mi powiedzieæ?
Jest nieczu³ym, aroganckim potworem odpar³a Jane.
Lady Webb westchnê³a.
Mój Bo¿e powiedzia³a. Naprawdê go kochasz. Nie wiem, czy
siê tym cieszyæ, czy martwiæ. Ale doæ o tym. Przez ca³y dzieñ zastana-
wia³am siê, co zrobiæ, ¿eby ci pomóc zapomnieæ o tym, co siê wydarzy³o.
Przedstawiê ciê na dworze, Saro, a nastêpnego dnia wydam u siebie wiel-
ki bal na twoj¹ czeæ. Jestem przejêta jak ma³a dziewczynka. To bêdzie
najwiêksze wydarzenie sezonu. Jeste s³awna, co zreszt¹ ca³kiem zrozu-
mia³e. Zacznijmy przygotowania.
220
Kilka lat temu Jane marzy³a o takim balu. Ale teraz mog³a myleæ
jedynie o tym, ¿e Jocelyn przyszed³ z zimn¹ i wynios³¹ min¹, i ¿e prawie
zupe³nie j¹ zlekcewa¿y³, a w koñcu obrazi³. Ile dni minê³o, odk¹d ukoñ-
czy³ jej portret, a potem otworzy³ przed ni¹ serce i p³aka³, a ona siedzia³a
mu na kolanach?
Wydawa³o siê, ¿e od tamtej pory up³ynê³a ca³a wiecznoæ.
Wydawa³o siê, ¿e byli zupe³nie innymi ludmi.
Nienawidzi³a go.
S¹dzi³a te¿, ¿e ból, jaki czuje w sercu, nigdy nie minie.
A potem nagle ogarnê³a j¹ panika. Jej portret. Nie zabra³a go ze sob¹
z domu.
Z domu?
Podczas sezonu towarzyskiego ca³y beau monde jedzi³ konno albo
powozami, albo przechadza³ siê po Hyde Parku pónym popo³udniem.
Wszyscy ci¹gnêli tu, by ogl¹daæ innych i samemu siê pokazaæ, ¿eby plot-
kowaæ i byæ tematem plotek, prezentowaæ i podgl¹daæ ostatnie nowinki
mody, flirtowaæ.
Jane mia³a na sobie niebiesk¹ sukniê, pelisê i prost¹, s³omkow¹ bud-
kê, zawi¹zan¹ pod brod¹ szerok¹, niebiesk¹ wst¹¿k¹. W rêku trzyma³a
parasolkê w s³omkowym kolorze, któr¹ po¿yczy³a jej lady Webb. Sie-
dzia³a na wysokiej ³aweczce w nowym karyklu lorda Ferdynanda Du-
dleya. Lord dzier¿y³ lejce, rozmawia³ z ni¹ przyjanie i przedstawia³ licz-
nym osobom, zbli¿aj¹cym siê do nich specjalnie po to, by poznaæ s³awn¹
lady Sarê Illingsworth, której historiê znów opowiadano sobie w salo-
nach i klubach.
By³a umiechniêta i szczêliwa. Ostatecznie wieci³o s³oñce, znaj-
dowa³a siê w towarzystwie przystojnego, m³odego d¿entelmena, który
stara³ siê j¹ oczarowaæ. By³ te¿ bardzo podobny do brata, co jej wcale nie
przeszkadza³o.
Ale w³anie myl o jego bracie nie pozwala³a w pe³ni rozkoszowaæ
siê przeja¿d¿k¹. Mimo i¿ w koñcu przesta³a ¿yæ w poczuciu sta³ego za-
gro¿enia i wróci³a do wiata, do którego zawsze nale¿a³a, niemal pragnê-
³a, by czas cofn¹³ siê o tydzieñ. O tej porze w zesz³ym tygodniu byli ra-
zem, on j¹ malowa³, ona wyszywa³a. By³o im ze sob¹ dobrze. Miêdzy
nimi rodzi³a siê przyjañ. A nawet mi³oæ.
Wszystko to okaza³o siê iluzj¹.
Ksi¹¿ê Tresham teraz nawet w mylach trudno jej by³o nazywaæ
go Jocelynem zbli¿a³ siê na koniu do powozu lorda Ferdynanda. Towa-
221
rzyszy³ mu wicehrabia Kimble. Ksi¹¿ê mia³ zwyk³¹ ponur¹, posêpn¹
i aroganck¹ minê. Dotkn¹³ szpicrut¹ ronda kapelusza, sk³oni³ g³owê i rzu-
ci³ dzieñ dobry. Wicehrabia umiechn¹³ siê, uniós³ jej d³oñ do ust
i przez kilka minut zabawia³ j¹ rozmow¹. Przez ten czas ksi¹¿ê wpatry-
wa³ siê w ni¹ ponuro.
Jane mia³a siê, krêci³a parasolk¹, prowadzi³a konwersacjê. Zgodzi-
³a siê nazajutrz odbyæ przeja¿d¿kê po parku z lordem Kimble. Po¿egnali
siê. Jane, chocia¿ siê umiecha³a weso³o, walczy³a z uczuciem ucisku
w gardle i nieznonym bólem w piersiach.
Ale nie mia³a czasu roztrz¹saæ tego, co siê wydarzy³o. Musia³a s³u-
chaæ, co do niej mówi lord Ferdynand, i rozmawiaæ z innymi. Kilka mi-
nut po odjedzie Jocelyna pojawi³a siê lady Heyward w powozie i przed-
stawi³a Jane swej teciowej.
Nie mogê siê doczekaæ balu u lady Webb, na którym pani zadebiu-
tuje powiedzia³a. Dzi otrzymalimy zaproszenie. Przypuszczam, ¿e
Heyward bêdzie mi towarzyszy³, co nieczêsto mu siê zdarza, bo bale go
nu¿¹. Czy mo¿e to sobie pani wyobraziæ, lady Saro, nudziæ siê tañcem?
Ferdie, nie musisz tak okropnie przewracaæ oczami. Nie rozmawiam z to-
b¹. Wszyscy wiedz¹, ¿e wolisz siê biæ ni¿ tañczyæ. Nawet sobie nie wy-
obra¿asz, jakich przedwczoraj dosta³am palpitacji serca na wieæ o tym,
¿e ty i Tresham walczylicie z trzema braæmi Forbesami. Chocia¿ jak
ju¿ powiedzia³am Treshamowi zwyciêstwo by³oby jeszcze s³odsze,
gdybycie stawili czo³o wszystkim piêciu. Nie wiem, dlaczego dwaj po-
zostali spokojnie przygl¹dali siê, jak ich bracia dostaj¹ ciêgi.
Angie, zamilknij poradzi³ jej lord Ferdynand.
Ale Jane odwróci³a siê gwa³townie, by spojrzeæ na niego.
Pan i jego ksi¹¿êca moæ walczylicie dwa dni temu? spyta³a.
Na pistolety? I zabilicie trzech przeciwników?
Na piêci, proszê pani. By³ wyranie zmieszany. Dwóch stra-
ci³o przytomnoæ, trzeciemu z³amalimy nos. By³oby rzecz¹ niehonoro-
w¹ dalej go biæ, kiedy le¿a³ na ziemi. Angie, nie powinna mówiæ o ta-
kich rzeczach w obecnoci pañ.
Lady Heyward wznios³a oczy do nieba.
Nie jest te¿ zbyt przyjemne le¿eæ nocami i nie móc zmru¿yæ oka
z nerwów, poniewa¿ Tresham ma siê spotkaæ z dwoma pozosta³ymi braæ-
mi owiadczy³a. Tym razem u¿yj¹ pistoletów, a ksi¹¿ê niechybnie
zginie. Chocia¿ moim zdaniem piêknie post¹pi³, godz¹c siê na pojedynek
z nimi w dwa kolejne ranki. Nigdy nie s³ysza³am o czym takim. Mo¿na
mieæ tylko nadziejê, ¿e prze¿yje pierwszy pojedynek, by móc stawiæ siê
na drugi.
222
Jane poczu³a, jak ca³a krew odp³ywa jej do nóg. Zrobi³o jej siê zimno
i s³abo.
Angie, to mêskie sprawy uci¹³ ostro lord Ferdynand. Jeli nie
masz lepszego tematu do rozmowy, proponujê, ¿eby zabra³a do domu tego
ptaszka, który przysiad³ na rondzie twojego kapelusza, i da³a mu jeæ, nim
padnie z g³odu. I przy okazji podlej te wszystkie kwiaty. Nie rozumiem, jak
mo¿esz unieæ na g³owie ca³y ten kram. Do widzenia pani uk³oni³ siê do
starszej lady Heyward, dotykaj¹c cylindra, i cmokn¹³ na konie.
Jane czu³a, ¿e za chwilê zemdleje. Mia³a w uszach denerwuj¹cy szum
i mrowienie w d³oniach.
Jego ksi¹¿êca moæ ma stoczyæ kolejny pojedynek? spyta³a.
A w³aciwie dwa?
Lady Saro, proszê sobie nie zaprz¹taæ g³ówki powiedzia³ weso³o
lord Ferdynand. Chcia³bym, ¿eby pozwoli³ mi walczyæ z jednym z nich,
bo przecie¿ to mnie próbowano zabiæ. Ale on stanowczo siê nie zgadza,
a jak Tresham co postanowi, nie ma si³y, by go od tego odwieæ.
Och, có¿ za skoñczony g³upiec! krzyknê³a Jane. Gniew sprawi³,
¿e krew znów zaczê³a kr¹¿yæ jej w ¿y³ach. A wszystko to w imiê honoru!
Lord Ferdynand w sposób uroczy, ale zdecydowany zmieni³ temat.
Nie jeden, a dwa pojedynki, myla³a Jane. W dwa kolejne ranki. Prze-
cie¿ to niemal pewna mieræ, dwa razy mniejsze szanse prze¿ycia ni¿
zwykle.
I dobrze mu tak, pomyla³a z furi¹.
Ale jak bêdzie mog³a potem ¿yæ?
Jak bêdzie mog³a ¿yæ w wiecie, w którym zabraknie Jocelyna?
Nie przypuszcza³, ¿e tak bardzo bêdzie mu brakowa³o Jane. Dlatego
poszed³ do lady Webb i pozwoli³ siê sprowokowaæ do niewybaczalnie
grubiañskiego zachowania wobec Jane na oczach innych. Ale ona by³a
zuchwa³a i tak uroczo umiecha³a siê do Ferdynanda, przyjê³a chêtnie
jego propozycjê przeja¿d¿ki po parku. Jocelyn mia³ ogromn¹ ochotê wy-
zwaæ brata na pojedynek. I dlatego pojecha³ do parku, bo wiedzia³, ¿e
ona tam bêdzie, najpierw z Ferdynandem, a potem z Kimbleem. Uk³oni³
siê jej i wymieni³ kilka uprzejmoci. Tylko tyle. Z jej chmurnej miny
i zaciniêtych ust wywnioskowa³, ¿e gdyby spróbowa³ powiedzieæ co
wiêcej, doprowadzi³by do wybuchu kolejnej awantury co zrobi³by
z najwiêksz¹ przyjemnoci¹, gdyby byli sami.
I tak j¹ zdobêdzie. Miêdzy innymi dlatego, ¿e ona postanowi³a go
odrzuciæ. Ale wiedzia³, ¿e na nic siê nie zda normalny sposób postêpowa-
223
nia i próba narzucenia jej czegokolwiek si³¹. Potrzeba czasu, ¿eby przy-
zwyczai³a siê do zmiany, jaka zasz³a w jej ¿yciu.
Musi daæ jej czas, ¿eby zaczê³a za nim têskniæ. Bo z pewnoci¹ tak
bêdzie. Kiedy dowiedzia³ siê, kim jest naprawdê, w pierwszej chwili po-
myla³, ¿e jej wspó³czucie musia³o byæ udawane. Teraz nie by³ ju¿ tego
równie pewny. Pamiêta³ harmoniê, jaka panowa³a w pokoju, który na-
zwa³a ich azylem. I na pewno go po¿¹da³a. Gorzko ¿a³owa³ swoich dwóch
ostatnich wizyt jednej w nocy, drugiej w dzieñ. Niedobrze to rozegra³.
Chcia³ daæ jej czas. I sobie te¿. Czeka³y go dwa pojedynki, obydwa
na pistolety. O dziwo nie potrafi³ ich traktowaæ z tak¹ obojêtnoci¹, jak
czterech wczeniejszych. Tym razem zdumiewaj¹co ostro uwiadamia³
sobie, ¿e mo¿e zgin¹æ.
Wczeniej fakt ten nie mia³ dla niego wielkiego znaczenia. A teraz
mia³ po co ¿yæ.
Pozna³ Jane.
Ale dlaczego tak mu na niej zale¿y, kiedy grozi mu mieræ, a ona
wci¹¿ jest z³a i rozgoryczona? Przecie¿ sam nie potrafi spokojnie myleæ
o tym, ¿e go oszuka³a i nie obdarzy³a go zaufaniem?
W dniach poprzedzaj¹cych pierwszy z pojedynków, z wielebnym
Josiahem Forbesem, Jocelyn rozmylnie unika³ wszelkich kontaktów
z Jane. Poszed³ do domu, w którym jeszcze tak niedawno mieszka³a, i z³a-
pa³ siê na tym, ¿e kr¹¿y po ich wspólnym buduarze. Patrzy³ na niedokoñ-
czony haft na obrusie, wci¹¿ rozpiêty na ramie, i wyobra¿a³ sobie, jak
siedzi prosto i wdziêcznie, poch³oniêta wyszywaniem. Wzi¹³ Mansfield
Park ze stolika obok fotela, na którym zwykle siedzia³. Nie dokoñczy³
czytaæ tej powieci. Zagra³ co jedn¹ rêk¹ na fortepianie, nie siadaj¹c na
taborecie. I wpatrywa³ siê w jej portret, który sam namalowa³.
Od Jane bi³o tyle ¿ycia, mi³oæ rozwietla³a jej postaæ na p³ótnie. Jak
móg³ w ni¹ zw¹tpiæ? Jak móg³ potraktowaæ z zimn¹ wynios³oci¹, zamiast
wzi¹æ j¹ w ramiona i zachêciæ, by zwierzy³a mu siê ze wszystkich swych
tajemnic, ze wszystkich lêków? Wcale go nie zawiod³a. To on zawiód³ j¹.
Wezwa³ prawnika do Dudley House i zmieni³ testament.
Nie dawa³a mu spokoju myl, ¿e powinien zrobiæ co, czego nie zro-
bi³. Nie wzi¹³ jej w ramiona.
Mo¿e ju¿ nigdy nie bêdzie mu to dane.
Gdyby móg³ jeszcze chocia¿ raz j¹ przytuliæ, pomyla³ z dziwn¹ dla
siebie egzaltacj¹, umrze jako cz³owiek szczêliwy.
Có¿ za bzdury, myla³ w chwilê potem.
A potem dowiedzia³ siê od Angeliny, ¿e Jane ma byæ na przyjêciu
u lady Sangster. Jeszcze nie pokazywa³a siê na publicznych balach, bo
224
nie zosta³a do tej pory przedstawiona na dworze, nie odby³ siê te¿ jej
w³asny bal debiutantki. Ale przyjê³a zaproszenie na wieczorek.
Na który Jocelyn te¿ zosta³ zaproszony.
W przeddzieñ pierwszego z czekaj¹cych go pojedynków.
24
L
ady Webb zapewni³a swoj¹ chrzenicê, ¿e nie ma nic niestosownego
w wizycie na wieczorku u lady Sangster. W³aciwie powinna jak najwiê-
cej pokazywaæ siê w towarzystwie przed oficjalnym debiutem. Nie wol-
no stwarzaæ wra¿enia, ¿e ma co do ukrycia.
Ale wieczorek mia³ siê odbyæ w przeddzieñ pierwszego z pojedyn-
ków Jocelyna. Jane nie powiedzia³a o tym ciotce Harriet, zreszt¹ z nikim
o tym nie rozmawia³a od spotkania z lordem Ferdynandem. Nie spa³a
i nie jad³a, nie mog¹c myleæ o niczym innym. Myla³a nawet, ¿e powin-
na udaæ siê do Dudley House i b³agaæ Jocelyna, by skoñczy³ z ryzykow-
nymi przedsiêwziêciami, ale wiedzia³a, ¿e na nic siê to nie zda. By³ mê¿-
czyzn¹ i mia³ specyficzne poczucie honoru.
Posz³a na wieczorek, czêciowo przez wzgl¹d na ciotkê Harriet, czê-
ciowo przez wzgl¹d na siebie. Mo¿e przynajmniej dzi wieczorem nie
bêdzie myla³a o pojedynku, choæ noc i ranek up³ynie jej na czekaniu na
wiadomoæ. Nawet jeli tym razem Jocelyn wygra, nazajutrz wszystko
powtórzy siê od nowa. Ubra³a siê starannie w eleganck¹ sukniê ze z³ote-
go at³asu, pokojówka kunsztownie upiê³a jej w³osy. Jane zgodzi³a siê
nawet, by umiejêtnie wtarto jej w policzki odrobinê ró¿u. Chrzestna mat-
ka powiedzia³a, ¿e wygl¹da licznie, ale jest trochê zbyt blada.
Wieczorek u pani Sangster mia³ byæ przyjêciem dla wybranych go-
ci. Wed³ug Jane zaproszono jednak bardzo wiele osób. Podwójne drzwi
miêdzy salonem i pokojem muzycznym rozsuniêto, podobnie jak te, któ-
re prowadzi³y do mniejszego saloniku w g³êbi. We wszystkich trzech
pomieszczeniach panowa³ t³ok.
Byli tu lord i lady Heyward oraz lord Ferdynand, którzy prowadzili o¿y-
wione rozmowy z innymi goæmi. Jak mogli byæ tacy spokojni, wiedz¹c, ¿e
rano, a najdalej nastêpnego dnia, ich bratu grozi mieræ? By³ te¿ wicehrabia
Kimble; umiecha³ siê czaruj¹co do m³odej damy, z któr¹ rozmawia³. Jak
móg³, gdy jeden z jego najbli¿szych przyjació³ mo¿e za kilka godzin polec?
Dostrzeg³ Jane, przeprosi³ m³od¹ damê i podszed³, by siê przywitaæ.
225
Jak zarazy unikam nudnych wieczorków, lady Saro owiadczy³,
umiechaj¹c siê do niej uwodzicielskim, niebezpiecznym umiechem.
Ale powiedziano mi, ¿e pani tu bêdzie.
Czy to znaczy, ¿e na moich barkach spoczywa ca³y ciê¿ar o¿ywie-
nia wieczoru? spyta³a, lekko uderzaj¹c go w ramiê wachlarzem. Lady
Webb posz³a siê przywitaæ z przyjació³mi.
Oczywicie. Poda³ jej ramiê. Poszukajmy czego do picia dla
pani i jakiego pustego k¹cika, gdzie bêdziemy mogli prowadziæ s³odkie
tête-à-tête
, dopóki kto nie odkryje, ¿e pozbawi³em resztê goci pani to-
warzystwa.
By³ uroczym i zabawnym rozmówc¹. Jane wkrótce stwierdzi³a, ¿e
niewinnie z nim flirtuje i czêsto wybucha miechem. Ale ca³y czas za-
stanawia³a siê, jak wicehrabia mo¿e zajmowaæ siê czymkolwiek innym,
skoro jego przyjacielowi grozi niebezpieczeñstwo, jak ona sama potrafi
byæ tak beztroska.
Wokó³ nich panowa³ g³ony gwar rozmów. Z s¹siedniego pokoju
dobiega³a muzyka. Jane pomyla³a, ¿e zdecydowanie wróci³a ju¿ do swe-
go dawnego wiata. Rozejrza³a siê wko³o. Rzeczywicie, jej osoba bu-
dzi³a zainteresowanie, naturalnie dyskretne, ale nie ulega³o to w¹tpliwoci.
Nikt nie omiela³ siê spojrzeæ na ni¹ krzywo, nikt te¿ nie by³ zaszokowany,
¿e mia³a czelnoæ pojawiæ siê na wytwornym spotkaniu przedstawicieli
wy¿szych sfer.
Ale jej wyda³o siê to nic nieznacz¹cym zwyciêstwem.
Jestem zupe³nie zdruzgotany powiedzia³ lord Kimble. To mój
najlepszy ¿art, a nie zosta³ skwitowany nawet lekkim umiechem.
Och odpar³a Jane, wyranie skruszona. Bardzo przepraszam.
Mo¿e pan powtórzyæ?
Umiechn¹³ siê ³agodniej ni¿ zwykle.
Przekonajmy siê, czy muzyka lepiej pani¹ rozerwie powiedzia³,
znów podaj¹c jej ramiê. Wie pani, ¿e wszystko skoñczy siê dobrze.
A wiêc myla³ o tym. I wiedzia³, ¿e ona wie o pojedynku. I ¿e siê
denerwuje.
Lord Ferdynand by³ w pokoju muzycznym wród goci, zgromadzonych
wokó³ fortepianu. Umiechn¹³ siê do Jane, uj¹³ jej d³oñ i uniós³ do ust.
Muszê zaprotestowaæ, Kimble owiadczy³. Za d³ugo cieszy³e
siê towarzystwem lady Sary. Teraz moja kolej. Uj¹³ j¹ pod ramiê i pod-
prowadzi³ do fortepianu.
Jaki jest podobny do swego brata, pomyla³a Jane. Tylko szczuplej-
szy i ma jeszcze d³u¿sze nogi. I w przeciwieñstwie do wiecznie posêpne-
go ksiêcia, jest zawsze pogodny. Przypuszcza³a, ¿e by³ niefrasobliwym,
15 Pojedynek
226
szczêliwym, prostolinijnym m³odzieñcem. A mo¿e wcale nie. Mo¿e od-
nosi³a takie wra¿enie tylko dlatego, ¿e mia³a mo¿liwoæ dok³adnie po-
znaæ charakter Jocelyna, kiedy by³a jego kochank¹ i przyjació³k¹.
Wiêcej tu osób, ni¿ siê spodziewa³am stwierdzi³a.
Tak. Umiechn¹³ siê. Mam prawie tak ma³e dowiadczenie,
jeli chodzi o wytworne przyjêcia, jak pani, lady Saro. Zazwyczaj uni-
kam ich jak ognia.
Dlaczego tym razem zdecydowa³ siê pan przyjæ? spyta³a.
Poniewa¿ Angie powiedzia³a, ¿e pani tu bêdzie.
Prawie to samo powiedzia³ wczeniej wicehrabia Kimble. Czy¿by obaj
byli ni¹ oczarowani? Czy te¿ obaj wietnie wiedzieli, kim by³a dla Jocelyna?
Zapiewa pani? spyta³ lord Ferdynand. Czy zrobi to pani, jeli
uda mi siê kogo namówiæ, by pani akompaniowa³? Proszê to zrobiæ dla
mnie. Ma pani najpiêkniejszy g³os, jaki kiedykolwiek s³ysza³em.
Zapiewa³a Urocz¹ dziewczynê, akompaniowa³a jej panna Meighan.
Gocie zgromadzeni wokó³ fortepianu s³uchali jej z uwag¹. Z s¹siednich
pomieszczeñ dosz³o jeszcze kilka osób.
Wród nich by³ ksi¹¿ê Tresham.
Sta³ w drzwiach salonu. Jane umiecha³a siê, dziêkuj¹c za brawa,
które rozleg³y siê po zapiewaniu przez ni¹ pieni. By³ jak zwykle ele-
gancki i wcale nie wygl¹da³ na cz³owieka, który za kilka godzin mia³
stan¹æ oko w oko ze mierci¹.
Ich spojrzenia spotka³y siê na d³ug¹ chwilê. W pokoju muzycznym
rozleg³y siê podniecone szepty. Potem odwróci³a wzrok i znów siê umiech-
nê³a, a obecni wrócili do rozmów, jakby ani na moment ich nie przerwali.
Do diab³a! mrukn¹³ lord Ferdynand, kiedy Jane odesz³a od forte-
pianu, by jej miejsce mog³a zaj¹æ inna m³oda dama. A co, do stu pioru-
nów, ona tu robi?
Jane zobaczy³a lady Oliver, stoj¹c¹ obok Jocelyna. Umiecha³a siê do
niego i co mówi³a, a on odpowiada³ jej uprzejmie. Ujê³a go pod ramiê.
Lord Ferdynand opanowa³ siê.
Przejdmy do bufetu powiedzia³. Pozwoli mi pani na³o¿yæ so-
bie na talerz jakie smako³yki? Jest pani g³odna?
Jak wilk umiechnê³a siê do niego olniewaj¹co i ujê³a go pod
ramiê.
Piêæ minut póniej siedzia³a przy ma³ym stoliku, przed ni¹ sta³ pe³en
talerz, w towarzystwie lorda Ferdynanda i jeszcze czterech osób, z który-
mi mog³a rozmawiaæ. Póniej nie potrafi³a sobie przypomnieæ, co do niej
mówiono ani co odpowiada³a. Ani te¿ co jad³a.
Przyszed³. Jakby pojedynek w ogóle siê nie liczy³. Jakby mu nie za-
le¿a³o na ¿yciu. I pozwoli³, ¿eby ta kobieta dotyka³a go i rozmawia³a
227
z nim, zamiast g³ono i przy wszystkich j¹ odtr¹ciæ. Swym zachowaniem
sprawi³, ¿e nie tylko wygl¹da³ na winnego, ale równie¿ pozbawionego
dobrych manier, nie trzymaj¹c siê z dala od swej rzekomej kochanki, ko-
biety zamê¿nej. Czy honor mê¿czyzny pozwala a¿ na tyle?
Wraz z lordem Ferdynandem wróci³a do salonu. Zastanawia³a siê,
czy nie jest za wczenie, by odszukaæ ciotkê Harriet i zaproponowaæ po-
wrót do domu. Ale jak zdo³a wytrzymaæ tutaj jeszcze choæby godzinê,
nie mdlej¹c albo nie dostaj¹c ataku histerii?
Kto sta³ w drzwiach salonu. Jocelyn. Uj¹³ jej rêkê i spojrza³ na bra-
ta, ale nie powiedzia³ mu ani s³owa. Lord Ferdynand te¿ siê nie odezwa³,
tylko opuci³ Jane i wszed³ do salonu bez niej. Ona równie¿ milcza³a. To
by³a dziwna chwila.
Jocelyn wyszed³ z ni¹ do holu i skrêci³ w lewo, prowadz¹c j¹ z dala
od owietlonych pomieszczeñ, w których bawili siê gocie. Znaleli siê
w ciemnej wnêce. Stan¹³ tak, by Jane znalaz³a siê ty³em do drzwi, a on
tu¿ przed ni¹. Nie puci³ jej rêki. Jego twarz by³a ukryta w cieniu. Wi-
dzia³a tylko oczy, wpatruj¹ce siê w ni¹ z tak¹ pasj¹, ¿alem i têsknot¹, ¿e
mog³a tylko bez s³owa i ze ciniêtym sercem patrzeæ na niego.
¯adne z nich nie powiedzia³o ani s³owa. Ale cisza by³a a¿ ciê¿ka od
niewypowiedzianych s³ów.
Jutro albo pojutrze mogê zgin¹æ.
Mo¿esz zgin¹æ. I zostanê sama.
Mo¿e to nasze po¿egnanie.
Na zawsze. Jak mogê ¿yæ bez ciebie?
Najdro¿sza.
Najdro¿szy.
A potem wzi¹³ j¹ w ramiona i mocno przytuli³. Przywar³a do niego,
jakby chcia³a stanowiæ z nim jednoæ. Czu³a go, czu³a jego zapach i s³y-
sza³a bicie jego serca.
Byæ mo¿e ostatni raz.
Jego usta odnalaz³y w ciemnociach jej usta. Poca³owali siê namiêt-
nie, nie zwa¿aj¹c na obecnoæ wielu osób kr¹¿¹cych w s¹siednich poko-
jach. Jane czu³a bij¹ce od niego ciep³o, smak jego ust, mêsk¹ si³ê, wszyst-
ko, co sk³ada³o siê na niego. I liczy³o siê tylko to, ¿e by³ Jocelynem,
powietrzem, którym oddycha³a. Ich serca bi³y jednym rytmem, nada³ zna-
czenie jej ¿yciu. I by³ tutaj, gor¹cy i ¿ywy w jej ramionach.
Nigdy nie pozwoli mu odejæ. Nigdy.
Oderwa³ siê od niej, przygl¹da³ przez d³ug¹ chwilê, a potem wypu-
ci³ j¹ z objêæ i odszed³. Nas³uchiwa³a odg³osu cichn¹cych kroków w ho-
lu. Zosta³a sama.
228
Bardziej sama ni¿ kiedykolwiek dot¹d w ¿yciu. Bez ruchu wpatry-
wa³a siê w pogr¹¿ony w mroku hol.
¯adne z nich nie powiedzia³o ani s³owa.
Tutaj pani jest chwilê póniej rozleg³ siê mi³y g³os. Proszê mi
pozwoliæ zaprowadziæ siê do lady Webb. Czy mam poprosiæ, by zabra³a
pani¹ do domu?
Przez kilka chwil nie mog³a odpowiedzieæ. Ale potem g³ono prze-
³knê³a linê i mia³o wy³oni³a siê z wnêki.
Nie, dziêkujê, lordzie Ferdynandzie odpar³a. Nie wie pan, czy
lady Oliver wci¹¿ tu jest? Móg³by mnie pan do niej zaprowadziæ?
Zawaha³ siê.
Nie s¹dzê, by mia³a pani powód siê ni¹ przejmowaæ oznajmi³.
Tresham nie
Wiem o tym przerwa³a mu. Doskonale o tym wiem. Ale
chcia³abym z ni¹ pomówiæ. Najwy¿sza pora, ¿eby kto to zrobi³.
Po chwili wahania poda³ jej ramiê i zaprowadzi³ do salonu.
Lady Oliver mia³a pewne k³opoty z przy³¹czeniem siê do której
z grupek. Sta³a samotnie porodku salonu, wachluj¹c siê i umiechaj¹c
z lekk¹ pogard¹, jakby chcia³a okazaæ, ¿e rozmowa z kimkolwiek jest
poni¿ej jej godnoci.
Za³o¿ê siê, ¿e nawet nie zosta³a zaproszona mrukn¹³ lord Ferdy-
nand. Lady Sangster nie zaprosi³aby i jej, i Treshama. Ale jest zbyt
grzeczna, by j¹ wyrzuciæ. Na pewno chce pani z ni¹ rozmawiaæ?
Tak zapewni³a go Jane. Nie musi pan zostawaæ. Dziêkujê. Bar-
dzo pan uprzejmy.
Uk³oni³ siê sztywno lady Oliver, która ze zdumieniem unios³a brwi
na widok Jane.
No proszê stwierdzi³a, kiedy lord Ferdynand siê oddali³. S³awna
lady Sara Illingsworth we w³asnej osobie. Czemu zawdziêczam ten zaszczyt?
Jane zamierza³a zaprowadziæ j¹ do bufetu, ale tu, otoczone gwarem
rozmów i dwiêkami muzyki, dobiegaj¹cymi z s¹siedniego pomieszcze-
nia, by³y same jak na bezludnej wyspie.
Powinna pani powiedzieæ prawdê powiedzia³a, patrz¹c lady Oli-
ver prosto w oczy.
Lady Oliver roz³o¿y³a wachlarz i wolno unios³a go do twarzy.
Prawdê? spyta³a. Jak¹ prawdê ma pani na myli?
Narazi³a pani na niebezpieczeñstwo ¿ycie swego mê¿a i ksiêcia
Tresham, poniewa¿ nie powiedzia³a pani prawdy odpar³a Jane. Teraz
229
narazi pani ¿ycie swych dwóch braci i jeszcze raz ksiêcia. A wszystko
dlatego, ¿e nie mówi pani prawdy.
Lady Oliver zblad³a, wachlarz znieruchomia³. Najwyraniej nic nie
wiedzia³a o planowanych pojedynkach. Wiadomoæ o tym wstrz¹snê³a
ni¹. Ale najwyraniej by³a silna. Opanowa³a siê i znów zaczê³a siê wa-
chlowaæ.
To prawdziwe szczêcie, ¿e mam braci, gotowych stan¹æ w obro-
nie mojego honoru, lady Saro owiadczy³a wyniole. Czego pani
chce? ¯ebym im przeszkodzi³a, by uratowaæ pani kochanka? Dla pani
bêdzie lepiej, jeli polegnie w pojedynku. Oszczêdzi to pani upokorze-
nia, kiedy ju¿ siê pani¹ znudzi. Tresham zawsze tak postêpuje ze swymi
kochankami.
Jane spojrza³a na ni¹ zimno.
Nie odwiedzie mnie pani od powiedzenia tego, co mam do powie-
dzenia, lady Oliver owiadczy³a. Ksi¹¿ê Tresham nigdy nie by³ pani
kochankiem. Ale zawsze by³ d¿entelmenem. Woli raczej umrzeæ ni¿ za-
rzuciæ damie k³amstwo i naraziæ j¹ na upokorzenie. Zastanawiam siê na-
tomiast, czy pani jest dam¹? Czy pozwoli pani, ¿eby d¿entelmen nara¿a³
siê na niebezpieczeñstwo, a mo¿e nawet zgin¹³, bo k³amstwo lepiej s³u¿y
pani pró¿noci ni¿ prawda?
Lady Oliver rozemia³a siê.
W³anie to pani powiedzia³? spyta³a. ¯e nigdy nie by³ moim
kochankiem? I pani mu uwierzy³a? Biedna lady Saro. Jest pani taka na-
iwna. Mog³abym pani opowiedzieæ o ró¿nych rzeczach Ale mniejsza
z tym. Nie ma mi pani nic wiêcej do powiedzenia? W takim razie po¿e-
gnam siê. Czekaj¹ na mnie przyjaciele.
Nie zazdroszczê ¿ycia, jakie pani¹ czeka, jeli przez pani k³amstwo
kto zginie powiedzia³a Jane. Wyrzuty sumienia bêd¹ pani¹ przelado-
wa³y ka¿dego dnia i ka¿dej nocy. Nawet we nie nie zdo³a pani przed nimi
uciec. Ale to chyba niezas³u¿ony komplement, nie ma pani sumienia, jest
pani bardziej pró¿na ni¿ zdemoralizowana. Nie bêdê pani ¿yczy³a dobrej
nocy. Mam nadziejê, ¿e nie bêdzie dobra, ¿e bêd¹ pani¹ przeladowa³y
obrazy tego, co siê mo¿e wydarzyæ. Ale mam te¿ nadziejê, ¿e zanim bêdzie
za póno, zrobi pani jedyn¹ rzecz, która przywróci pani szacunek.
Patrzy³a, jak lady Oliver ostentacyjnie sk³ada wachlarz i odchodzi
do pokoju muzycznego. Odwróci³a g³owê i zobaczy³a lady Angelinê,
uwieszon¹ na ramieniu brata, oraz lady Webb z wicehrabi¹ Kimble. Cze-
kali, by do nich do³¹czy³a.
Chod, Saro powiedzia³a ciotka Harriet. Pora wracaæ do domu.
Jestem bardzo zmêczona.
230
Rezerwujê dla siebie zaszczyt i przyjemnoæ odprowadzenia obu
pañ do powozu owiadczy³ lord Kimble.
Lady Angelina podesz³a i mocno objê³a Sarê. Co dziwne, nie ode-
zwa³a siê ani s³owem.
W przeciwieñstwie do lorda Ferdynanda.
Lady Saro, pozwolê sobie pani¹ odwiedziæ jutro wczesnym ran-
kiem powiedzia³.
¯eby powiedzieæ, czy Jocelyn ¿yje, czy zgin¹³.
Jocelyn myla³, ¿e ta noc nigdy siê nie skoñczy. Ale minê³a po godzi-
nach niespokojnego snu, pe³nego dziwacznych marzeñ sennych, przery-
wanego d³ugimi okresami czuwania. Dziwne, jak inaczej traktowa³ cze-
kaj¹cy go pojedynek od czterech poprzednich. Nie przypomina³ sobie, by
tamte wywo³a³y w nim taki niepokój. Wczeniej odczuwa³ jedynie ner-
wowe podniecenie.
Wsta³ wczeniej, ni¿ to by³o konieczne, i napisa³ d³ugi list, który mia³
byæ dorêczony w razie, gdyby nie wróci³. Zalepiwszy go i odcisn¹wszy
swój sygnet w miêkkim wosku, uniós³ go do ust i na chwilê zamkn¹³ oczy.
A wiêc jeszcze raz trzyma³ j¹ w ramionach. Ale nie zdoby³ siê na powie-
dzenie choæby jednego s³owa. Ba³ siê, ¿e jeli to zrobi, nie zapanuje nad
sob¹. Nie mia³ wprawy w mówieniu s³ów, które by³y potrzebne w takiej
chwili. Nie mia³ w tym ¿adnego dowiadczenia.
Có¿ za ironia losu, ¿e znalaz³ mi³oæ w³anie wtedy, gdy czeka³ go
pojedynek. I jeszcze jeden, jeli dzi ujdzie z ¿yciem.
Dziwne, ¿e w ogóle znalaz³ mi³oæ, skoro nie wierzy³ w jej istnienie.
Skoro uwa¿a³ ma³¿eñstwo, nawet z Jane, za pu³apkê.
Poci¹gn¹³ za sznur dzwonka, by wezwaæ pokojowca.
Jane nie spa³a. Ca³¹ noc le¿a³a z otwartymi oczami, wpatruj¹c siê
w baldachim nad ³ó¿kiem. Czu³a zawroty g³owy i md³oci. W koñcu
wsta³a, ubra³a siê i usiad³a skulona we wnêce okiennej. Na zmianê to
ch³odzi³a rozpalone czo³o, przytykaj¹c je do szyby, to owija³a siê w kasz-
mirowy szal, by siê ogrzaæ.
Powinna by³a mówiæ. Dlaczego milcza³a, kiedy mia³a tyle do powie-
dzenia? Ale zna³a odpowied. Nie ma s³ów do wyra¿enia najg³êbszych
porywów serca.
Co bêdzie, jeli Jocelyn zginie?
Wzdrygnê³a siê i mocno zacisnê³a zêby, ¿eby nie zaczê³y dzwoniæ.
231
Bra³ udzia³ w czterech pojedynkach i nie odniós³ miertelnej rany.
Z pewnoci¹ prze¿yje jeszcze dwa. Ale szanse s¹ niewielkie. A lord Fer-
dynand, który nie stanowi³ godnego przeciwnika dla Jane, kiedy wziê³a
go na spytki podczas przeja¿d¿ki, nie tylko wyjawi³ jej miejsce i czas
pojedynku, ale równie¿ fakt, ¿e wielebny Josiah Forbes, mimo duchow-
nego stanu, s³ynie z opanowania i celnego oka.
Rozmylania przerwa³o skrobanie do drzwi. Spojrza³a na nie prze-
straszona. By³o jeszcze bardzo wczenie. Drzwi otworzy³y siê cicho, po-
kojówka ostro¿nie wsunê³a g³owê i spojrza³a w kierunku ³ó¿ka.
Tutaj jestem powiedzia³a Jane.
Milady odezwa³a siê dziewczyna, patrz¹c w ciemnoæ sypialni
najmocniej przepraszam, ale na dole jest jaka pani, która koniecznie chce
z pani¹ rozmawiaæ. Zerwa³a pana Ivyego z ³ó¿ka, a on obudzi³ mnie.
Owiadczy³a, ¿e nie wyjdzie, póki z pani¹ nie porozmawia.
Jane zerwa³a siê na równe nogi, w g³owie jej siê zakrêci³o.
Któ¿ to taki? spyta³a. Dobrze wiedzia³a, kim jest goæ, ale nie
mia³a uwierzyæ nadziei. Zreszt¹ by³o ju¿ za póno. Z pewnoci¹ za póno.
Lady Oliver, milady powiedzia³a pokojówka.
Jane nie przystanê³a przed lustrem, by sprawdziæ, jak wygl¹da. Wy-
bieg³a z pokoju i zbieg³a po schodach z popiechem nielicuj¹cym z jej
urodzeniem.
Lady Oliver przemierza³a hol tam i z powrotem. Unios³a g³owê, kie-
dy Jane pojawi³a siê na schodach, i podbieg³a do niej. W wietle wcze-
snego poranka, rozpraszanym przez kandelabr, Jane zobaczy³a, ¿e jest
g³êboko poruszona.
Gdzie oni s¹? spyta³a. Gdzie maj¹ siê spotkaæ? Wie pani? I kie-
dy?
W Hyde Parku powiedzia³a Jane. O szóstej.
Gdzie dok³adnie?
Jane mog³a siê tylko domylaæ, ¿e w tym samym miejscu, co po-
przednio. Ale jak wyt³umaczyæ, gdzie to jest? Hyde Park jest bardzo du¿y.
Pokrêci³a g³ow¹.
Dlaczego pani pyta? spyta³a. Wybiera siê pani tam?
Tak powiedzia³a lady Oliver. Och, nie ma czasu. Proszê mi
powiedzieæ, gdzie odbêdzie siê pojedynek.
Nie potrafiê wyzna³a Jane. Ale mogê pani pokazaæ. Przyjecha-
³a pani powozem?
Stoi przed domem. Lady Oliver wskaza³a rêk¹. Proszê poje-
chaæ ze mn¹ i zaprowadziæ mnie. Szybko! Niech pani biegnie na górê po
kapelusz i pelerynê.
232
Nie ma czasu Jane z³apa³a j¹ za rêkê i poci¹gnê³a za sob¹. Musi
byæ ju¿ dobrze po pi¹tej. Chodmy!
Lady Oliver nie trzeba by³o tego powtarzaæ. Nim minê³a minuta, obie
siedzia³y w powozie, jad¹cym w kierunku Hyde Parku.
Gdyby zgin¹³ lady Oliver przytknê³a chusteczkê do oczu.
Nie mo¿e zgin¹æ. Po prostu nie mo¿e. Jeszcze tyle go czeka w ¿yciu.
Nie mo¿e zgin¹æ.
Zawsze by³ najlepszym z moich braci mówi³a lady Oliver i le-
piej mnie traktowa³ od pozosta³ych. Tylko on bawi³ siê ze mn¹, kiedy
by³am ma³¹ dziewczynk¹, i pozwala³ mi za sob¹ chodziæ. Nie mo¿e zgi-
n¹æ. Czy ten przeklêty wonica nie mo¿e jechaæ szybciej?
W koñcu znalaz³y siê w parku, ale powóz nie móg³ dojechaæ do od-
dalonego miejsca, ukrytego za kêp¹ drzew. Wonica, g³ono poganiany
przez sw¹ pani¹, popiesznie roz³o¿y³ schodki i lady Oliver, nawet o tak
wczesnej porze elegancka w mantyli, kapeluszu i rêkawiczkach, wysia-
d³a z powozu. Za ni¹ Jane z go³¹ g³ow¹, w porannej sukni, szalu i domo-
wych pantoflach.
Têdy! g³ono zawo³a³a Jane i zaczê³a biec. W³aciwie wcale nie
by³a pewna, czy dobrze trafi³a. Mo¿e to nie to miejsce. A nawet jeli tak,
mog³y przybyæ za póno. W ciszy, zak³ócanej jedynie przez jej zdyszany
oddech i ³kania lady Oliver, w napiêciu nas³uchiwa³a odg³osu wystrza³ów.
Nie, jednak dobrze trafi³y. Za kêp¹ drzew ujrza³y grupkê mê¿czyzn.
Wszyscy milczeli.
Móg³ byæ tylko jeden powód tej ciszy.
Wielebny Josiah Forbes i ksi¹¿ê Tresham, obaj w koszulach,
spodniach i sztybletach, zwróceni ty³em do siebie, z pistoletami wymie-
rzonymi w niebo, odmierzali krokami wymagan¹ odleg³oæ. Stanêli. Za
chwilê odwróc¹ siê i wypal¹ do siebie.
Staæ! krzyknê³a Jane. Staæ! Zatrzyma³a siê i przycisnê³a obie
rêce do ust.
Lady Oliver krzycza³a i bieg³a dalej, potykaj¹c siê.
Obaj d¿entelmeni znieruchomieli. Jocelyn, nie odwracaj¹c siê ani
nie opuszczaj¹c pistoletu, od razu dostrzeg³ Jane. Ich spojrzenia siê spo-
tka³y. Wielebny Forbes opuci³ pistolet, gronie marszcz¹c czo³o.
Gertrudo! zawo³a³. Odejd st¹d. To nie miejsce dla dam. Pó-
niej z tob¹ porozmawiam.
Lord Oliver, zdenerwowany i zmieszany, wyszed³ przed grupkê wi-
dzów i uj¹³ ¿onê pod ramiê. Chcia³ j¹ odci¹gn¹æ, ale mu siê wyrwa³a.
Nie! owiadczy³a. Chcê co powiedzieæ.
Jane, ani na chwilê nie odrywaj¹c wzroku od Jocelyna, s³ucha³a jej.
Natychmiast zrozumia³a, ¿e lady Oliver postanowi³a odegraæ rolê mê-
233
czennicy, gotowej powiêciæ s³awê uwodzicielki dla ratowania ¿ycia uko-
chanego brata. Ale nie to by³o najwa¿niejsze. W koñcu robi³a to, co po-
winna zrobiæ ju¿ dawno, przed pojedynkiem mê¿a z ksiêciem Tresham.
Dziwne, pomyla³a nagle Jane. Nigdy nie pozna³abym Jocelyna, gdy-
by lady Oliver postêpowa³a w³aciwie od pocz¹tku. Czasem ca³e ¿ycie
zale¿y od nieistotnego drobiazgu.
Nie mo¿esz pojedynkowaæ siê z Treshamem, Josiah powiedzia-
³a lady Oliver. Ani Samuel. Nie zrobi³ nic z³ego. Nigdy nic nie by³o
miêdzy nim a mn¹. Chcia³am, ¿eby co by³o, ale on mnie nie chcia³.
Chcia³am, ¿eby mê¿czyni bili siê o mnie myla³am, ¿e to takie wspa-
nia³e i romantyczne. Ale myli³am siê i teraz to przyznajê. Nie wolno ci
zabiæ niewinnego cz³owieka. Do koñca ¿ycia mia³by jego mieræ na su-
mieniu. I ja te¿.
Nawet w takiej chwili bronisz kochanka, Gertrudo? spyta³ wie-
lebny Forbes tonem jakim zwykle przemawia³ z ambony.
Dobrze mnie znasz odpar³a. Gdyby to by³a prawda, nie poni-
¿y³abym siê w obecnoci tylu wiadków. Postanowi³am zrobiæ to, co
uwa¿am za s³uszne. Jeli nadal mi nie wierzysz, mo¿esz porozmawiaæ
z lady Sar¹ Illingsworth, która przysz³a tu ze mn¹. By³a wiadkiem, z ja-
k¹ wzgard¹ potraktowa³ mnie Tresham, kiedy odwiedzi³am go po poje-
dynku. Nigdy nie by³ moim kochankiem. Ale okaza³ siê d¿entelmenem
i nie zarzuci³ mi k³amstwa.
Jocelyn, który wci¹¿ sta³ bez ruchu, nie odrywa³ wzroku od Jane. Ale
nawet z tej odleg³oci widzia³a, jak uniós³ kpi¹co brew.
Uwiadomi³a sobie, ¿e nadal przyciska rêce do ust.
Wielebny Josiah Forbes ruszy³ w kierunku przeciwnika. W koñcu
Jocelyn odwróci³ siê i opuci³ pistolet.
Zdaje siê, ¿e siê myli³em, Tresham. Wielebny Forbes wci¹¿ prze-
mawia³ tonem kaznodziei. Winien jestem panu przeprosiny i wycofujê
swoje wyzwanie. Jeli nadal ¿¹da pan satysfakcji, oczywicie mo¿emy
kontynuowaæ. Ostatecznie moja rodzina uknu³a niehonorowy spisek, wy-
mierzony przeciwko panu. Jane podejrzewa³a, ¿e porz¹dnie zgani³ bra-
ci za uszkodzenie karykla lorda Ferdynanda.
Tamta drobna sprawa ju¿ zosta³a za³atwiona, Forbes oznajmi³
Jocelyn, wzdychaj¹c lekko. Jeli chodzi o nasz pojedynek, zrobi³ pan
to, co ja zrobi³bym dla swojej siostry. Prze³o¿y³ pistolet do lewej rêki,
a praw¹ wyci¹gn¹³ do ucisku.
Wszyscy odetchnêli z ulg¹, kiedy obaj mê¿czyni ucisnêli sobie d³o-
nie. Kapitan Samuel Forbes te¿ podszed³, by przeprosiæ ksiêcia i wyco-
faæ wyzwanie. Jane powoli opuci³a rêce. Tak mocno zaciska³a piêci, ¿e
na d³oniach zosta³y jej wyrane lady po paznokciach.
234
Lady Oliver z gracj¹ osunê³a siê zemdlona w ramiona mê¿a.
Dosz³o do pe³nego pojednania. Wkrótce Jocelyn zosta³ sam i znów
spogl¹da³ w kierunku drzew. Uniós³ lew¹ rêkê, by powstrzymaæ przyja-
ció³, a jednoczenie palcami prawej d³oni w³adczo nakaza³ Jane, by do
niego podesz³a.
Jane czu³a jedynie ulgê i wciek³oæ. Jak mie tak na ni¹ kiwaæ! Jakby
by³a psem. Jakby sam nie móg³ do niej podejæ. Ale podbieg³a do niego.
Ty potworze! powiedzia³a niskim i dr¿¹cym g³osem. Ty aro-
gancie! Nienawidzê ciê! Dzi rano grozi³a ci mieræ, ale zgin¹³by, nie
zamieniwszy ze mn¹ s³owa. Nawet wczoraj wieczorem nic nie powie-
dzia³e. Jeli potrzebowa³abym wiêcej dowodów, ¿e nie zale¿y ci na mnie
nawet tyle pstryknê³a g³ono palcami teraz mam ich a¿ nadto. Nie
chcê ciê nigdy wiêcej widzieæ na oczy. Rozumiesz? Nigdy wiêcej. Trzy-
maj siê ode mnie z daleka.
Patrzy³ na ni¹ z wy¿szoci¹ i bez cienia skruchy.
Przysz³a pani tutaj o tak wczesnej porze, do tego w dezabilu, by
nakazaæ mi, ¿ebym trzyma³ siê od pani z daleka, lady Saro? spyta³ z szy-
dercz¹ logik¹. Zlekcewa¿y³a pani wszelkie wymogi przyzwoitoci, by
mi oznajmiæ, ¿e jestem potworem? Proszê wzi¹æ mnie pod ramiê, odpro-
wadzê pani¹ do powozu Olivera. Przypuszczam, ¿e tam zaniesiono drug¹
damê. Obawiam siê, ¿e jeli siê nie popieszymy, w ca³ym tym zamiesza-
niu zapomn¹ o pani. Wtedy znajdzie siê pani sama w obecnoci d¿entel-
menów w charakterze przyzwoitek. Lady Sara Illingsworth nie powinna
do tego dopuszczaæ, jej reputacja nadal jest powa¿nie nadszarpniêta.
Poda³ jej ramiê, ale odwróci³a siê i ruszy³a w kierunku powozu. Jo-
celyn dogoni³ j¹.
Domylam siê, ¿e to wszystko pani pomys³? spyta³. Wypad³o
bardzo efektownie. Uratowany w ostatniej chwili.
le siê pan domyla odpar³a zimno. Wczoraj wieczorem za-
proponowa³am lady Oliver, ¿e mo¿e pora wyznaæ prawdê.
Czyli zawdziêczam pani ¿ycie. Ale stwierdzi³ to tonem wy¿szo-
ci, bez ladu wdziêcznoci.
Mo¿e pan wróciæ do swych przyjació³ oznajmi³a, kiedy zoba-
czyli powóz i sta³o siê jasne, ¿e bez trudu zd¹¿y do niego dojæ, by odje-
chaæ razem z zemdlon¹ lady Oliver.
Ksi¹¿ê sk³oni³ siê, po czym odwróci³ bez s³owa. Ale ona przypo-
mnia³a sobie co.
Jocelynie! zawo³a³a.
Zatrzyma³ siê i spojrza³ przez ramiê, w jego oczach ujrza³a dziwny
b³ysk.
235
Zostawi³am swoj¹ robótkê odezwa³a siê g³upio, nie potrafi¹c
nawet teraz zdobyæ siê na powiedzenie tego, co chcia³a powiedzieæ.
Przywiozê j¹ pani owiadczy³. Nie. Przepraszam. Nie chce
mnie pani nigdy wiêcej widzieæ. Ka¿ê j¹ pani dostarczyæ. Odwróci³ siê.
Jocelynie!
Znów obejrza³ siê przez ramiê.
Zostawi³am portret.
Przez d³ug¹ chwilê patrzy³ na ni¹, nim odpowiedzia³.
Ka¿ê go przys³aæ powtórzy³.
I ruszy³ przed siebie.
Tak, jakby nie by³o wczorajszego wieczoru. A zreszt¹ có¿ takiego siê
wydarzy³o? Tylko ukradkowy poca³unek mê¿czyzny z dawn¹ kochank¹.
Jane pobieg³a w stronê powozu.
25
J
eszcze tego samego dnia dostarczono jej robótkê, portret i Mansfield
Park. Wszystko to przyniós³ Phillip, ale Jane nie widzia³a siê z nim.
Wiedzia³a jedynie, ¿e to nie Jocelyn. I by³a z tego zadowolona. Rano
zachowa³ siê w³adczo, wyniole i arogancko. Dosz³a do wniosku, ¿e
tylko sobie wyobrazi³a czu³oæ i têsknotê w jego poca³unku poprzed-
niego wieczoru. Dobrze, ¿e sam nie przyniós³ jej rzeczy, bo nie musia³a
odmówiæ widzenia siê z nim. Nigdy nie chcia³a nawet s³yszeæ jego imie-
nia.
Ale nastêpnego ranka, kiedy lady Webb by³a jeszcze w ubieralni,
a kamerdyner przyniós³ do pokoju niadaniowego porann¹ pocztê, Jane
zrozumia³a, ¿e nie bêdzie to ³atwe.
Jest list do pani, milady powiadomi³ kamerdyner.
Wyrwa³a mu list z rêki i spojrza³a niespokojnie na nazwisko i adres,
wypisane na kopercie. Serce jej zamar³o. Nie by³o to jednak zamaszyste
pismo ksiêcia Tresham. I nie od razu dotar³o do niej, ¿e zna równie¿ ten
charakter pisma.
Dziêkujê powiedzia³a i prze³ama³a pieczêæ.
List, doæ d³ugi, by³ od Charlesa. Nadszed³ z Kornwalii.
Hrabia Durbury wróci³ do Candleford, pisa³ Charles, i przywióz³ ze
sob¹ wiadomoæ, ¿e Sara siê odnalaz³a i przebywa teraz w domu lady
Webb. Na pewno z ulg¹ przyjmie wieæ, ¿e w Candleford og³oszono, i¿
236
Sidney Jardine, który ponoæ od d³ugiego czasu znajdowa³ siê miêdzy ¿y-
ciem a mierci¹, w koñcu wraca do zdrowia.
Wprost nie potrafiê wyraziæ swego cierpienia
pisa³ Charles
¿e
nie by³o mnie w domu, kiedy to wszystko siê wydarzy³o, i ¿e nie mo-
g³a siê zwróciæ do mnie ze swymi k³opotami. Pojecha³bym za tob¹ do
Londynu, ale gdzie mia³em Ciê szukaæ? Podobno Durbury wynaj¹³
detektywa z Bow Street, ale nawet jemu nie uda³o siê trafiæ na Twój
lad. Jakie wiêc szanse mia³bym ja?
Jane pomyla³a, ¿e móg³ chocia¿ spróbowaæ. Gdyby naprawdê j¹
kocha³, zdo³a³by j¹ odnaleæ.
Durbury rozg³asza te¿ inn¹ wiadomoæ
czyta³a
chocia¿ z pew-
noci¹ nie mo¿e to byæ prawda. Wed³ug mnie robi to specjalnie, droga
Saro, ¿eby mnie zraniæ i przygnêbiæ. Wiesz, jak bardzo gardzi³ s³abo-
ci¹, któr¹ nawzajem do siebie czujemy. Mówi, ¿e udzieli³ zgody ksiê-
ciu Tresham, by móg³ staraæ siê o Twoj¹ rêkê. Przypuszczam, ¿e wy-
buchniesz miechem, czytaj¹c to, Saro. Có¿ za pomys³! Tresham i ty!
Nigdy nie pozna³em go osobicie, ale ma tu opiniê najwiêkszego roz-
pustnika w Anglii. Mam nadziejê, ¿e nie narzuca Ci siê swoj¹ osob¹.
Jocelynie, pomyla³a, och, Jocelynie.
Wybieram siê do Londynu
pisa³ dalej Charles
gdy tylko za³atwiê
kilka pilnych spraw na miejscu. Przyjadê, by broniæ Ciê przed awansami
ka¿dego mê¿czyzny, który uzna, ¿e ten nieszczêsny incydent daje mu pra-
wo do zniewa¿ania Ciê w jakikolwiek sposób. Przyjadê, ¿eby zabraæ Ciê
do domu. Jeli Durbury nie zgodzi siê na nasz lub, pobierzemy siê bez
jego zgody. Nie jestem cz³owiekiem majêtnym i niemi³a jest mi myl, ¿e
zosta³aby pozbawiona swego spadku. Ale staæ mnie na to, by zapewniæ
swojej ¿onie i dzieciom godziwe ¿ycie, a nawet pewien dostatek
.
Jane zamknê³a oczy i pochyli³a g³owê nad listem. Lubi³a Charlesa.
Przez kilka lat próbowa³a przekonaæ sam¹ siebie, ¿e to wystarczy, by go
polubiæ. Ale teraz wiedzia³a, dlaczego nigdy nie potrafi³a go pokochaæ.
Jego uczuciu brakowa³o ognia. By³a to tylko md³a ¿yczliwoæ. Najwi-
doczniej nie zdawa³ sobie sprawy z tego, co wycierpia³a w ci¹gu ostat-
nich tygodni. Nawet teraz nie popieszy³, by znaleæ siê u jej boku. Mia³
przecie¿ jakie pilne sprawy na miejscu.
Jane ogarnê³o przygnêbienie granicz¹ce niemal z rozpacz¹. Z³o¿y³a
list i po³o¿y³a go obok talerza. W³aciwie nie myla³a o Charlesie, odk¹d
zamieszka³a u ciotki Harriet. Wiedzia³a, ¿e ich ma³¿eñstwo jest wyklu-
czone, ale dopiero tego ranka w pe³ni to sobie uwiadomi³a. Musi stawiæ
czo³o rzeczywistoci, a wcale nie by³a gotowa.
Dopiero teraz dotar³o do niej, ¿e jest zupe³nie sama.
237
Ale przecie¿ Charles wybiera siê do Londynu.
Musi natychmiast napisaæ do niego, ¿eby tego nie robi³, i wsta³a,
chocia¿ nie zjad³a jeszcze niadania. Szkoda czasu i pieniêdzy, by jecha³
taki kawa³ drogi. Poza tym ³atwiej jej bêdzie daæ mu kosza na pimie ni¿
podczas spotkania twarz¹ w twarz.
Minê³o kilka dni, zanim uwiadomi³ sobie w pe³ni, ¿e nie grozi mu
rych³a mieræ; bracia Forbesowie i lord Oliver czuj¹ siê usatysfakcjono-
wani, a lady Oliver wyzna³a prawdê, by nie dopuciæ do pojedynku.
Prawda ta dotar³a do niego nagle pewnego ranka, gdy przegl¹da³
w bibliotece sprawozdania z Acton Park. Siedzia³ podparty na ³okciach,
a kiedy uniós³ rêce, zobaczy³, ¿e dr¿¹.
Cieszy³ siê, ¿e Michaela Quincyego nie by³o w pobli¿u i ¿e tego nie
widzia³.
By³o to naprawdê dziwne, podczas ¿adnego z wczeniejszych poje-
dynków nie przyk³ada³ wagi do tego, ¿e jest cz³owiekiem miertelnym.
Mo¿e dlatego, ¿e nigdy przedtem nie zale¿a³o mu na ¿yciu i nie odczuwa³
chêci prze¿ycia go w pe³ni. Po raz pierwszy lektura suchego, rzeczowego
sprawozdania zarz¹dcy wywo³a³a w nim uczucie nieznonej nostalgii.
Zapragn¹³ spojrzeæ na dom swego dzieciñstwa doros³ymi oczami, w³ó-
czyæ siê po parku i poroniêtych lasami wzgórzach, wspominaæ prze-
sz³oæ, odkrywaæ w sobie mê¿czyznê, jakim siê sta³.
Chcia³ tam pojechaæ z Jane.
Têskni³ za ni¹. Postanowi³, ¿e nie bêdzie jej niepokoi³, póki nie zo-
stanie przedstawiona na dworze. Zatañczy z ni¹ na jej balu debiutantki,
a potem bêdzie siê do niej tak d³ugo zaleca³, a¿ Jane skapituluje, w co
w ogóle nie w¹tpi³. Nikt nie mo¿e wiecznie sprzeciwiaæ siê jego woli.
Ale do balu zosta³ jeszcze tydzieñ. Nie mo¿e czekaæ tak d³ugo. Za
bardzo siê ba³, ¿e to ona postawi na swoim. Kiedy on bêdzie czeka³, ka-
walerowie tacy jak Kimble, a nawet jego rodzony brat, nie bêd¹ jej odstê-
powaæ na krok, czaruj¹c j¹ urokiem osobistym, nagradzani olniewaj¹-
cym umiechem, którego jemu tak ¿a³owa³a. By³ wciek³y na siebie
samego, ¿e jest zazdrosny. Jeli Jane pokocha kogo innego, proszê bar-
dzo. Mo¿e iæ do diab³a. Obojêtne mu to. Przez jaki czas bawi³ siê wy-
obra¿aniem sobie, jak walczy jednoczenie z Kimbleem i Ferdynandem
na szpady. Trzymaj¹c jedn¹ w ka¿dym rêku.
Ze sztyletem w zêbach, pomyla³ drwi¹co, i czarn¹ opask¹ na oku.
A niech to licho! krzykn¹³ w pustej bibliotece, wal¹c piêci¹
w stó³. Nienawidzê jej.
238
Jeszcze tego samego popo³udnia pojawi³ siê u lady Webb, ale nie
poszed³ za kamerdynerem do salonu, gdzie przyjmowano goci. Poprosi³
o rozmowê na osobnoci i zaprowadzono go do saloniku na parterze.
Wiedzia³, ¿e lady Webb mu nie sprzyja. Oczywicie, by³a na tyle do-
brze wychowana, ¿e nie okazywa³a otwarcie niechêci. Ale doskonale rozu-
mia³, dlaczego nie czuje do niego sympatii. Nie stara³ siê zyskaæ dobrej
opinii szanowanych dam jej pokroju. Wprost przeciwnie. Nie lubi³a go, ale
dobrze rozumia³a, co oznaczaj¹ dla jej chrzestnej córki owiadczyny.
Jeli panu odmówi oznajmi³a, nim poprosi³a Jane, by zesz³a na
dó³ w pe³ni j¹ poprê. Nie pozwolê, by j¹ pan wiêcej nagabywa³.
Uk³oni³ siê sztywno.
Jane pojawi³a siê po chwili.
Och powiedzia³a, zamkn¹wszy drzwi za sob¹, ale z rêkê na ga³-
ce. A wiêc to pan?
Tak by³o, kiedy ostatni raz spogl¹da³em w lustro odpar³, k³ania-
j¹c siê jej dwornie. A kogo siê pani spodziewa³a?
Myla³am, ¿e mo¿e to Charles.
Zmarszczy³ czo³o i spojrza³ na ni¹ gniewnie.
Charles? Nagle zapomnia³ o wszystkich swych dobrych posta-
nowieniach. Ma pani na myli tego fajt³apê z Kornwalii? Ciamajdê,
która sobie wyobra¿a, ¿e pani¹ polubi? Jest w miecie?
Zacisnê³a usta w charakterystyczny dla siebie sposób.
Sir Charles Fortescue nie jest ani fajt³ap¹, ani ciamajd¹ powie-
dzia³a. Zawsze by³ moim najlepszym przyjacielem. I przyjedzie, gdy
tylko bêdzie móg³.
Gdy tylko bêdzie móg³ powtórzy³. A gdzie siê podziewa³ przez
ostatni miesi¹c? Nie zauwa¿y³em, ¿eby biega³ po Londynie, szukaj¹c
pani, ani wyrwa³ pani¹ ze szponów wuja czy kuzyna, czy kim tam u licha
jest dla pani Durbury.
Gdzie mia³by mnie szukaæ? spyta³a. Jeli nie znaleli mnie de-
tektywi z Bow Street, jakie szanse mia³by Charles, wasza ksi¹¿êca moæ?
Ja bym pani¹ odnalaz³. Spojrza³ na ni¹ spod zmru¿onych po-
wiek. Gdybym ja pani szuka³, lady Saro, ca³y wiat by³by za ma³y, by
siê ukryæ.
Proszê tak do mnie nie mówiæ powiedzia³a. Mam na imiê Jane.
Na chwilê zapomnia³ o sir Charlesie Fortescue, fajt³apie i ciamaj-
dzie.
Tak zgodzi³ siê. Rzeczywicie. A ja nie jestem jego ksi¹¿êc¹
moci¹, Jane, tylko Jocelynem.
Tak. Obliza³a zeschniête wargi.
239
Czemu stoisz taka zalêkniona i trzymasz kurczowo ga³kê u drzwi?
spyta³. Boisz siê, ¿e rzucê siê na ciebie i zabawiê na swój niegodziwy
sposób?
Pokrêci³a g³ow¹ i wesz³a do pokoju.
Nie bojê siê ciebie.
A powinna. Zmierzy³ j¹ wzrokiem od stóp do g³ów, jej sukniê
z jasno¿ó³tego mulinu i lni¹ce w³osy. Brakowa³o mi ciebie. Ale nie
móg³ sobie pozwoliæ na otwarte przyznanie siê do s³aboci. Oczywicie
w sypialni.
Oczywicie powiedzia³a cierpko. A gdzie¿by indziej? Po co tu
przyszed³e, Jocelynie? Nadal uwa¿asz, ¿e honor nakazuje ci owiadczyæ
mi siê, poniewa¿ jestem lady Sar¹ Illingsworth, a nie Jane Ingleby? Obra-
¿asz mnie. Czy nazwisko znaczy wiêcej ni¿ cz³owiek? Nawet by ci siê
nie ni³o polubiæ Jane Ingleby.
Zawsze twierdzi³a, ¿e znasz moje myli, Jane stwierdzi³.
Czy¿by zna³a równie¿ moje sny?
Nie polubi³by Jane Ingleby upiera³a siê. Dlaczego chcesz
polubiæ mnie? Poniewa¿ tak post¹pi³by d¿entelmen, który woli naraziæ
siê na mieræ, walcz¹c w pojedynku, ni¿ zarzuciæ damie k³amstwo? Nie
chcê za mê¿a idealnego d¿entelmena, Jocelynie. Wolê rozpustnika.
Nie uda³o jej siê wyprowadziæ go z równowagi, a nawet dziêki temu
zyska³ nad ni¹ przewagê.
Naprawdê, Jane? Jego g³os zabrzmia³ niemal czule. Dlaczego?
Poniewa¿ w rozpustniku jest jaka spontanicznoæ, bezbronnoæ,
cz³owieczeñstwo, pewna och, jakiego s³owa mi brakuje? Kreli³a
jedn¹ rêk¹ ko³a w powietrzu.
Pasja? podpowiedzia³.
No w³anie. Patrzy³a na niego gniewnie niebieskimi oczami.
Wolê, ¿eby siê ze mn¹ sprzecza³ i k³óci³, zniewa¿a³ mnie i rozkazywa³,
czyta³ i malowa³, zapomina³ o mnie i o ca³ym wiecie, kiedy oddajesz siê
grze na fortepianie. Wolê tamtego mê¿czyznê, chocia¿ jest taki wstrêtny.
Tamten cz³owiek by³ pe³en pasji. Nie pozwolê, ¿eby udawa³ przede mn¹
d¿entelmena, Jocelynie. Nigdy.
Powstrzyma³ siê od umiechu. Ale jeszcze nie mia³ mieæ nadziei.
Zastanawia³ siê, czy Jane zdaje sobie sprawê z tego, jak sugestywne s¹
jej s³owa. Chyba nie. Wci¹¿ by³a zagniewana.
Nie pozwolisz? Podszed³ do niej. W takim razie lepiej bêdzie,
jeli ciê poca³ujê. Udowodniê ci, do jakiego stopnia nie jestem d¿entel-
menem.
Zbli¿ siê o krok owiadczy³a mu a spoliczkujê ciê.
240
Ale, oczywicie, sama siê nie cofnê³a, by zwiêkszyæ odleg³oæ miê-
dzy nimi. Zrobi³ dwa kroki, a¿ znaleli siê niemal tu¿ przy sobie.
Proszê, Jane. Jego g³os znów zabrzmia³ jak pieszczota. Pozwól
mi siê poca³owaæ.
Dlaczego mia³abym to zrobiæ? Oczy b³yszcza³y jej od ³ez, ale
nie odwróci³a wzroku. I nie by³ pewien, czy by³y to ³zy gniewu czy mi³o-
ci. Dlaczego mia³abym pozwoliæ ci siê poca³owaæ? Ostatnim razem
sprawi³e, ¿e uwierzy³am, i¿ ci na mnie zale¿y, chocia¿ nie powiedzia³e
ani s³owa. A nastêpnego ranka kiwn¹³e na mnie palcem, jak na psa, któ-
rego siê wo³a do nogi, zachowywa³e siê zimno i arogancko. Dlaczego
mia³abym ci pozwoliæ siê poca³owaæ, kiedy wcale ciê nie obchodzê?
Wcale? spyta³. Nie, Jane. Obchodzisz mnie bardzo.
Odejd powiedzia³a. Bawisz siê ze mn¹. Wiem, ¿e mam ci za
co dziêkowaæ. Gdyby nie ty, by³abym teraz w Kornwalii, walcz¹c z Sid-
neyem i hrabi¹ Durbury. Ale nie jestem wcale pewna, czy nie pomog³e
mi wy³¹cznie ze wzglêdu na w³asn¹ dumê. Nie by³o ciê, kiedy naprawdê
by³e mi potrzebny, ¿ebym mog³a ci siê zwierzyæ. Nie
Wyci¹gn¹³ rêkê i po³o¿y³ jej palec na ustach. Urwa³a gwa³townie.
Pozwól mi co powiedzieæ. Podczas tamtego tygodnia bardzo siê
do siebie zbli¿ylimy, Jane. Sta³a mi siê bli¿sza ni¿ ktokolwiek. Rozma-
wialimy ze sob¹ i wiele czasu spêdzalimy razem. Dzielilimy siê my-
lami i uczuciami. Stalimy siê przyjació³mi i kochankami. Kim wiêcej
ni¿ przyjació³mi. Kim wiêcej ni¿ kochankami. Przekona³a mnie bez
prawienia mi kazañ, ¿e aby byæ w pe³ni cz³owiekiem, muszê wybaczyæ
sobie i swemu ojcu to, co wydarzy³o siê dawno. Przekona³a mnie, ¿e
bycie mê¿czyzn¹ nie oznacza rezygnacji z delikatnoci i wra¿liwoci.
Nauczy³a mnie znów czuæ, kaza³a mi siê zmierzyæ z moj¹ przesz³oci¹,
przypomnieæ sobie, ¿e w moim dzieciñstwie by³y równie¿ radosne chwi-
le. A dokona³a tego wszystkiego przez sam¹ swoj¹ obecnoæ.
Odsunê³a g³owê, ale nie pozwoli³ jej przemówiæ. Jeszcze nie. Uj¹³ j¹
pod brodê.
Powiedzia³a mi, ¿e zwierzy³aby mi siê tak, jak ja zwierzy³em siê
tobie, gdybym wczeniej nie dowiedzia³ siê prawdy. Powinienem by³ ci
uwierzyæ, Jane. I nawet kiedy pozna³em prawdê, powinienem zareagowaæ
zupe³nie inaczej przyjæ do ciebie, wzi¹æ ciê w ramiona, tak jak ty to
zrobi³a poprzedniej nocy, powiedzieæ ci, o czym siê dowiedzia³em, i po-
prosiæ, ¿eby mi wszystko wyzna³a, ¿eby mi zaufa³a, zda³a siê na mnie.
Wiem, jak ci trudno wracaæ do niektórych wydarzeñ z naszego ¿ycia. Sam
zrozumia³em dopiero wczoraj, ¿e powinienem byæ znacznie bardziej wra¿-
liwy. Zawiod³em siebie samego, Jane. I, do diab³a, zawiod³em ciebie.
241
Nie mów tak odpar³a. Nie mogê z tob¹ walczyæ, kiedy tak
mówisz.
Nie walcz ze mn¹ poprosi³. Wybacz mi.
Patrzy³a mu prosto w oczy, jakby chcia³a oceniæ jego szczeroæ. Ni-
gdy nie widzia³ jej tak bezbronnej. Nawet nie próbowa³a ukrywaæ pra-
gnienia, by mu uwierzyæ.
Jane, dowiod³a mi, ¿e mi³oæ istnieje powiedzia³ ³agodnie.
Dwie ³zy potoczy³y siê po jej policzkach. Otar³ je, uj¹³ jej twarz
w obie d³onie, a potem pochyli³ siê, by j¹ uca³owaæ w oba policzki.
Myla³am, ¿e z-zginiesz zaszlocha³a niespodziewanie. Myla-
³am, ¿e przyjedziemy za póno, ¿e us³yszê strza³, a potem zobaczê ciê
martwego. Czu³am to tutaj. Dotknê³a serca. Mia³am z³e przeczucia.
Pragnê³am znaleæ siê przy tobie, powiedzieæ to wszystko, czego nigdy
nie powiedzia³am, to, co co och, dlaczego nigdy nie mogê znaleæ
chusteczki wtedy, kiedy jest mi potrzebna? Przesuwa³a d³oni¹ po sukni
pozbawionej kieszeni, nieelegancko poci¹gaj¹c nosem.
Wrêczy³ j¹ du¿¹, bia³¹ chustkê.
Ale zd¹¿y³a przypomnia³ i powiedzia³a wszystko. Przekonaj-
my siê, czy dok³adnie zapamiêta³em. Wstrêtny cz³owiek? Arogant? Upar-
ty osio³? ¯e mnie nienawidzisz? ¯e ju¿ nigdy mam siê do ciebie nie zbli-
¿aæ? Czy o czym zapomnia³em?
Wydmucha³a nos i teraz nie wiedzia³a, co zrobiæ z chustk¹. Wzi¹³ j¹
i schowa³ do kieszeni.
Umar³abym, gdyby zgin¹³ powiedzia³a, a Jocelyn stwierdzi³ z sa-
tysfakcj¹, ¿e Jane znów zaczyna ogarniaæ gniew. Wstrêtny, przebrzyd³y
cz³owiek. Jeli jeszcze kiedykolwiek dopucisz do sytuacji, by sprowoko-
waæ kogo do wyzwania ciê na pojedynek, zabijê ciê w³asnymi rêkami.
Naprawdê, najdro¿sza? spyta³.
Zacisnê³a usta.
Postanowi³e sobie, ¿e mnie zdobêdziesz, prawda? To wszystko
podstêp?
Nie wiesz, co prze¿ywam, Jane. Okropnie siê bojê, ¿e mi odmó-
wisz. I wiem, ¿e jeli to zrobisz, nie zmienisz zdania. Zlituj siê nade mn¹.
Jeszcze nigdy nie by³em w takiej sytuacji. Zawsze stawia³em na swoim.
Ale patrzy³a na niego z tak¹ sam¹ min¹, co przedtem.
O co chodzi? spyta³, ale lekko pokrêci³a g³ow¹. Jane, chcê po-
jechaæ do domu. Chcê pojechaæ do Acton z tob¹ i mieæ nasze w³asne
wspomnienia i zwyczaje. Mylisz, ¿e znasz moje sny. Ale w³anie o tym
niê. Czy zechcesz je dzieliæ ze mn¹?
Jeszcze mocniej zacisnê³a usta.
16 Pojedynek
242
Dlaczego przesta³a ze mn¹ rozmawiaæ? Za³o¿y³ rêce do ty³u
i lekko pochyli³ g³owê do przodu. O co chodzi, Jane?
Liczysz siê tylko ty, prawda? Tylko to, czego ty pragniesz. O czym
ty nisz. A ja? Czy w ogóle zale¿y ci na mnie?
Powiedz mi, czego chcesz, Jane poprosi³. Chcesz, ¿ebym so-
bie poszed³? Naprawdê? Powiedz, czy tego chcesz, ale spokojnie, nie
w uniesieniu, ¿ebym wiedzia³, ¿e naprawdê tak mylisz. Powiedz, ¿ebym
sobie poszed³, a zrobiê to.
Nie ba³ siê tak nawet wtedy, gdy sta³ naprzeciw wycelowanego w sie-
bie pistoletu.
Bêdê mia³a dziecko zawo³a³a. Nie mam wyboru.
Cofn¹³ siê, jakby go spoliczkowa³a. Wielki Bo¿e! Od jak dawna
o tym wie? Czy kiedykolwiek zamierza³a mu powiedzieæ? Czy kiedykol-
wiek zwierzy mu siê, zaufa mu, przebaczy?
Patrzy³a na niego gniewnie w ciszy, która zapad³a po tych s³owach.
Tak mocno zacisn¹³ rêce, ¿e a¿ poczu³ ból.
Ach tak powiedzia³ w koñcu cicho. Có¿, to zmienia wszystko,
Jane.
26
L
ady Webb otworzy³a drzwi do ubieralni Jane i wesz³a do rodka. Ubra-
na w granatow¹ sukniê, w turbanie z piórami na g³owie, stanowi³a ca³ko-
wite przeciwieñstwo Jane, która wygl¹da³a nies³ychanie eterycznie
w modnej, g³êboko wyciêtej sukni z bia³ej koronki na spodzie z bia³ego
at³asu. Srebrna niæ po³yskiwa³a wzd³u¿ koronkowego r¹bka, podwy¿szo-
ny stan przewi¹zany by³ szarf¹, krótkie rêkawki te¿ zdobi³y koronki. Ca-
³oci dope³nia³y d³ugie, bia³e rêkawiczki i srebrne pantofelki, a we w³o-
sach lni³a w¹ska, bia³a wst¹¿ka ze srebrzystym po³yskiem.
Saro, moja droga, naprawdê jeste mi córk¹, której nigdy nie mia-
³am zawo³a³a lady Webb. Jaka jestem szczêliwa! Tak bardzo chcia-
³abym, ¿eby twoja biedna matka mog³a ciê zobaczyæ w najwa¿niejszym
dniu twojego ¿ycia. Wygl¹dasz przelicznie.
Jane krytycznie przygl¹da³a siê swemu odbiciu w du¿ym lustrze.
Odwróci³a siê do matki chrzestnej.
Dok³adnie to samo powiedzia³a wczoraj, kiedy musia³am w³o¿yæ
okropn¹, ciê¿k¹, niemodn¹ sukniê dworsk¹. Nie rozumiem, dlaczego kró-
243
lowa nalega, by przedstawiane jej dziewczêta mêczy³y siê w niewygod-
nych strojach odpar³a. Dzi o wiele bardziej siê sobie podobam.
Ka¿da m³oda dama musi zostaæ przedstawiona na dworze po-
uczy³a j¹ lady Webb. Twój bal debiutantki to twoje w³asne, triumfalne
wkroczenie w wiat.
Przypuszczasz, ¿e to bêdzie triumf?
Jane wziê³a wachlarz z toaletki. Czu³a lekki niepokój na myl o cze-
kaj¹cym j¹ wieczorze. Przez ca³y dzieñ panowa³ rwetes i zamieszanie
przygotowañ. Odk¹d wróci³a z porannego spaceru z pokojówk¹, ze zdu-
mieniem obserwowa³a, jak sala balowa zmienia siê na jej oczach. Ozdo-
biono j¹ bia³ymi i srebrnymi wst¹¿kami, kokardami i kwiatami, jedyn¹
¿ywsz¹ barw¹ by³a zieleñ lici i asparagusów. Wielkie ¿yrandole opusz-
czono, wypolerowano i umieszczono w nich setki nowych wiec. Pó-
nym popo³udniem pojawi³a siê orkiestra i rozstawi³a instrumenty na pod-
wy¿szeniu. Z kredensów wyci¹gniêto najlepsz¹ porcelanê, kryszta³y
i srebra, by o pó³nocy podaæ na nich wystawn¹ kolacjê.
Naturalnie, ¿e tak owiadczy³a lady Webb, podchodz¹c do Jane.
Objê³a j¹, ale ostro¿nie, by nie pognieæ toalety. Czy mo¿e byæ inaczej?
Przecie¿ jeste lady Sar¹ Illingsworth, córk¹ zmar³ego hrabiego Durbury
i jego dziedziczk¹. Jeste liczna jak królewna z bajki. I ju¿ masz licz-
nych wielbicieli.
Jane umiechnê³a siê ponuro.
Mo¿esz wybieraæ wród najlepszych kawalerów zapewni³a j¹
jej chrzestna matka. Na przyk³ad wicehrabia Kimble wyranie jest tob¹
zainteresowany i uwa¿am, ¿e gotów jest ci siê owiadczyæ. Nie musisz
godziæ siê na zaloty Treshama jeli w ogóle zamierza siê do ciebie zale-
caæ. Przyszed³ i z³o¿y³ ci uczciw¹ propozycjê przynajmniej mam na-
dziejê, ¿e by³a uczciwa. Ale wybór nale¿y do ciebie, Saro.
Ciociu Harriet powiedzia³a Jane z wyrzutem.
Dobrze, ani s³owa wiêcej na ten temat zapewni³a j¹ popiesznie
lady Webb. Ju¿ powiedzia³am doæ, a mo¿e nawet za du¿o. Chod,
musimy zejæ do sali balowej. Wkrótce zaczn¹ siê schodziæ gocie. Cyryl
i Dorothy ju¿ na nas czekaj¹.
Lord Landsowne by³ bratem lady Webb. Zwróci³a siê do niego i do
bratowej, by pomogli jej pe³niæ honory domu. Lord Landsowne mia³ po-
prosiæ Jane do pierwszego tañca.
Ju¿ po po³udniu sala balowa wygl¹da³a niezwykle okazale. Teraz
wprost zapiera³a dech w piersiach. Zapalone wiece rzuca³y z³ote re-
fleksy na bia³¹ i srebrn¹ dekoracjê, ich p³omienie odbija³y siê w lu-
strach.
244
Jane pomyla³a, ¿e przypomina salê weseln¹. Ale tego wieczoru mia-
³a zostaæ wprowadzona w wiat. I wszystko musi dobrze pójæ. Nic nie
mo¿e tego zepsuæ. Ciocia Harriet powiêci³a tyle czasu i energii a tak¿e
sporo pieniêdzy by wczorajszy i dzisiejszy dzieñ wypad³y idealnie, a
jej chrzenica zapamiêta³a je do koñca ¿ycia.
Denerwujesz siê, Saro? spyta³a lady Landsowne.
Jane odwróci³a siê do niej z oczami b³yszcz¹cymi od ³ez.
Tylko dlatego, ¿e chcê, by ze wzglêdu na ciociê Harriet wszystko
przebieg³o jak nale¿y odpar³a.
Muszê powiedzieæ, ¿e wygl¹dasz licznie jak obrazek, moja dro-
ga owiadczy³ lord Landsowne. Teraz, jeli tylko uda mi siê ukryæ, ¿e
mam dwie lewe nogi Rozemia³ siê weso³o.
Jane zwróci³a siê do lady Webb, która przygl¹da³a siê jej z macie-
rzyñsk¹ trosk¹.
Bardzo ci za wszystko dziêkujê, ciociu Harriet powiedzia³a.
Nawet moja mama nie zorganizowa³aby tego lepiej.
Moja droga, có¿ mogê na to odrzec? Lady Webb mia³a podejrza-
nie zamglony wzrok.
Mo¿e dobrze, ¿e akurat pojawili siê pierwsi gocie. Wszyscy czworo
popieszyli, by ich powitaæ w drzwiach sali balowej.
Nastêpna godzina up³ynê³a na przedstawianiu Jane w koñcu, bo
mia³a ju¿ dwadziecia lat osobom z towarzystwa. Wród twarzy zupe³-
nie jej obcych by³y te¿ znajome. Niektóre osoby zna³a ju¿ bardzo dobrze.
Na przyk³ad przystojnego i czaruj¹cego wicehrabiego Kimblea, który
zdaniem cioci Harriet by³ konkurentem do jej rêki, sympatycznego sir
Conana Broughama i jeszcze kilku przyjació³ Jocelyna, którzy odwie-
dzali go w Dudley House, kiedy Jane tam pracowa³a. I lorda Ferdynanda
Dudleya, pe³nego ch³opiêcego uroku. Pochyli³ siê, by uca³owaæ jej d³oñ,
uniós³ j¹ do ust i umiechn¹³ siê weso³o. Przyszli te¿ lord i lady Heyward.
Lord Heyward uk³oni³ siê grzecznie, powiedzia³ to, co nale¿a³o, i prze-
szed³by do sali balowej, gdyby jego ¿ona nie mia³a innych planów.
Och, Saro! zawo³a³a, ciskaj¹c Jane tak mocno, ¿e mog³o to nie-
korzystnie wp³yn¹æ na wygl¹d ich toalet. Naprawdê wygl¹dasz prze-
licznie. Tak ci zazdroszczê, ¿e mo¿esz ubieraæ siê na bia³o. Ja wygl¹dam
w tym kolorze jak mieræ i muszê nosiæ ¿ywsze kolory. Chocia¿ Tresham
i Ferdie wiecznie krytykuj¹ mój gust, przebrzyd³e wstrêciuchy. Czy Tre-
sham przyjdzie dzi wieczorem? Nie chcia³ mi powiedzieæ, kiedy spotka-
³am go po po³udniu w parku. Czy¿bycie siê przemówili? Jak cudownie,
¿e potrafisz siê z nim k³óciæ. Nikt wczeniej nie odwa¿y³ siê mu sprzeci-
wiæ. Mam nadziejê, ¿e nie przebaczysz mu zbyt ³atwo, tylko ka¿esz mu
cierpieæ. Ale jutro, sama rozumiesz
245
Lord Heyward mocno uj¹³ j¹ pod ³okieæ.
Chod, moja droga powiedzia³ do ¿ony. Kolejka bêdzie siê ci¹-
gnê³a przez ca³e schody, hol i koñczy³a na chodniku, jeli bêdziemy tu
d³u¿ej stali i rozmawiali.
Pok³óci³a siê z ksiêciem, Saro? spyta³a lady Webb, kiedy ode-
szli. Tak ma³o mówi³a o jego ostatniej wizycie w zesz³ym tygodniu.
Nie wiesz, czy zamierza przyjæ dzi wieczorem?
Ale rzeczywicie kolejka osób, czekaj¹cych na prezentacjê, by³a d³u-
ga. Nie by³o czasu na rozmowy.
Przyszed³. Rozumie siê, ¿e przyszed³. Spóni³ siê, ale nie za bardzo.
Jane i lady Webb nadal sta³y w drzwiach sali balowej z lordem i lady
Landsowne, w rodku panowa³ gwar, a cz³onkowie orkiestry stroili in-
strumenty. Mia³ na sobie czarny, obcis³y frak, spodnie z szarego jedwa-
biu, wyszywan¹ srebrn¹ nici¹ kamizelkê, nie¿nobia³¹ koszulê, koronko-
w¹ chustê, poñczochy i czarne trzewiki do tañca. Wygl¹da³ oficjalnie,
jak wymaga³a tego okazja, i wyniole k³ania³ siê wko³o.
Lady Saro mrukn¹³, kiedy podszed³ do Jane. Wzi¹³ monokl
w palce, ale nie za³o¿y³ go na oko. Obrzuci³ j¹ bacznym spojrzeniem od
stóp do g³ów. No, no. Wygl¹dasz prawie jak panna m³oda.
Co za okropny cz³owiek! Bardzo dobrze wiedzia³, ¿e debiutantki
musz¹ obowi¹zkowo ubieraæ siê na bia³o.
Wasza ksi¹¿êca moæ powiedzia³a cicho, ale z naciskiem, by siê
zemciæ na nim za to, ¿e zwróci³ siê do niej lady Saro, i dygnê³a.
Nie zatrzyma³ siê d³u¿ej, tylko przeszed³ do sali balowej. Jane zmu-
si³a siê, by o nim nie myleæ. Nie by³o to ³atwe, ale konieczne. Dzisiejszy
wieczór by³ bardziej dla cioci Harriet ni¿ dla niej.
Piêæ minut póniej lord Landsowne wyprowadzi³ j¹ na rodek par-
kietu, by zatañczyæ z ni¹ wi¹zankê starych angielskich tañców, otwiera-
j¹cych bal. Jane w pe³ni delektowa³a siê t¹ chwil¹. Po raz pierwszy mia³a
zatañczyæ na wielkim londyñskim balu, i do tego na swoim w³asnym.
Taniec by³ ¿ywy i obfitowa³ w wiele skomplikowanych figur. Nim siê
skoñczy³, policzki jej siê zaró¿owi³y i mia³a siê g³ono. Inne pary do³¹-
czy³y do nich. Prawdê mówi¹c, nie ulega³o w¹tpliwoci, i¿ jutro ciocia
Harriet bêdzie mog³a narzekaæ na prawdziwy cisk.
Jocelyn nie tañczy³. Jane nie patrzy³a na niego, ale ca³y czas czu³a
jego obecnoæ. Sta³ samotnie pod cian¹, patrz¹c na ni¹. Kiedy umilk³a
muzyka, lord Landsowne odprowadzi³ Jane do lady Webb. Gdy podesz³o
do niej kilku kawalerów, by prosiæ do nastêpnego tañca, wród nich lord
Ferdynand, zobaczy³a, jak Jocelyn odwraca siê i opuszcza salê balow¹.
246
Jocelyn kr¹¿y³ po pokojach. Wyraz ten najpe³niej oddawa³ istotê jego
zachowania. Nawet on zda³ sobie z tego sprawê, kiedy przeszed³ z sali
balowej do gabinetu, gdzie grano w karty, potem do jadalni, gdzie poda-
wano napoje i przek¹ski, w koñcu na galeriê, ³¹cz¹c¹ wszystkie trzy po-
mieszczenia, i znów na salê balow¹. Nie potrafi³ nigdzie d³u¿ej zabawiæ,
chocia¿ Pottier zaprosi³ go, by pogra³ z nim i jeszcze kilkoma d¿entelme-
nami w karty, a lady Webb zaproponowa³a, ¿e przyprowadzi mu partner-
kê do tañca. Musia³ jeszcze zamieniæ kilka s³ów z Ferdynandem. I z An-
gelin¹.
Nie wiem, po co w ogóle przyszed³e, Tresh owiadczy³ brat
ksiêcia z wyran¹ dezaprobat¹, kiedy wpadli na siebie na galerii. Ferdy-
nand szed³ co przek¹siæ, a Jocelyn trzeci raz mia³ zajrzeæ do gabinetu.
Odk¹d przyszed³e, kr¹¿ysz z ponur¹ i wynios³¹ min¹. Jeli pojawi³e siê
tutaj, by zepsuæ jej wieczór, to wiedz, ¿e na to nie pozwolê.
Jocelyn spojrza³ na swego brata z niek³amanym podziwem. Po chwi-
li za³o¿y³ monokl na oko.
Wci¹¿ masz tego samego pokojowca, Ferdynandzie? spyta³.
Nadal próbuje poder¿n¹æ ci gard³o przy goleniu? Jeste odwa¿niejszy
ode mnie, drogi przyjacielu.
Ferdynand zmarszczy³ czo³o i dotkn¹³ palcem ma³ej ranki na brodzie
z prawej strony, a Jocelyn znów uda³ siê w kierunku gabinetu.
Angelina by³a trochê bardziej gadatliwa ale czy kiedykolwiek by³a
inna? By³a pe³na uznania dla Jane, ¿e wygl¹da na tak¹ szczêliw¹, cho-
cia¿ nie ulega³o dla niej w¹tpliwoci, ¿e Tresham musia³ siê z ni¹ pok³ó-
ciæ. Mia³a nadziejê, ¿e Jane da mu porz¹dn¹ nauczkê i nigdy nie wybaczy
tego, co jej powiedzia³ i czym j¹ obrazi³. A on nie by³by jej bratem, gdy-
by natychmiast nie zawróci³ Jane w g³owie, nie owiadczy³ siê jej i po-
zwoli³ choæ przez chwilê wahaæ.
W³anie do tego sprowokowa³am Heywarda pochwali³a siê. Za-
czê³a siê wachlowaæ, jej brat patrzy³ na ni¹ z cierpiêtnicz¹ min¹.
Zastanawiam siê, Angelino, czy w ogóle odró¿niasz kolory ode-
zwa³ siê. To jedyne wyt³umaczenie, jakie mi przychodzi do g³owy, kie-
dy patrzê na czerwone i ró¿owe pióra w twoich w³osach. Od ich widoku
a¿ bol¹ zêby.
Uda³a, ¿e go nie s³yszy.
Nim zakoñczy siê sezon, wemiesz lub z lady Sar¹ w kociele
wiêtego Jerzego przy Hannover Square owiadczy³a. W obecnoci
ca³ej mietanki towarzyskiej. Nalegam na to. Sama wszystko urz¹dzê.
Niech Bóg broni mrukn¹³, uk³oni³ siê grzecznie i ruszy³ do sali
balowej.
247
By³a najwy¿sza pora. Kotylion ju¿ siê koñczy³. Nastêpny mia³ byæ
walc. Jocelyn sta³ blisko drzwi i patrzy³, jak Brougham odprowadza za-
ró¿owion¹ i umiechniêt¹ Jane do lady Webb. Wokó³ zebra³a siê grupka
tych, którzy mieli nadziejê zatañczyæ z ni¹ nastêpny taniec. Wygl¹da³o
na to, ¿e zwyciê¿y³ Kimble. Umiecha³ siê i mówi³ co do Jane. Jocelyn
podszed³ do nich.
O ile siê nie mylê, ten taniec nale¿y do mnie powiedzia³ tonem
nieznosz¹cym sprzeciwu.
Niestety, spóni³e siê odpar³ nonszalancko Kimble. Ja by³em
pierwszy, Tresham.
Jocelyn uniós³ brwi, palce zacisn¹³ na monoklu i spojrza³ na przyja-
ciela z wynios³¹ min¹.
Gratulujê, przyjacielu owiadczy³. Ale ten taniec nale¿y do
mnie. Oczywicie, jeli uwa¿asz inaczej
Wasza ksi¹¿êca moæ zaczê³a Jane raczej zmieszana ni¿ rozgnie-
wana. Jocelyn za³o¿y³ monokl na oko i spojrza³ w jej stronê. Zauwa¿y³,
¿e wiadkowie tej sceny znieruchomieli, jakby spodziewali siê, ¿e w ka¿-
dej chwili dojdzie do bójki, i bali siê, ¿e mog¹ zostaæ w ni¹ wci¹gniêci.
Wzi¹³e udzia³ w tylu pojedynkach, ¿e starczy ich co najmniej na
dziesiêæ lat.