457 Hardy Kate Miłosna terapia

background image
background image





Tytuł oryginału: The Children's Doctor's Special Proposal




KATE HARDY

MIŁOSNA TERAPIA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Witamy w domu. - Lynne powitała Katrinę szerokim uśmiechem. - Jak

było we Włoszech?

- Cudownie. Włochy pod koniec września są po prostu doskonałe. To

moje nowe najulubieńsze miejsce na świecie. Pompeje były olśniewające. I
Błękitna Grota! I... - Roześmiała się. - Ale przecież ty nie o to pytasz,
prawda? Tak, przywiozłam wam włoskie ciastka. Naprawdę pyszne. -
Pomachała trzymaną w ręce torebką.

- Całe szczęście. - Lynne poklepała ją po ramieniu. - Właśnie to

chcieliśmy usłyszeć. Ale cieszę się, że wakacje się udały.

- Jak radzi sobie Sadie? - zapytała Katrina, rozkładając ciastka na talerzu

w kuchni i przyklejając do nich karteczkę zachęcającą do częstowania się.

- Dobrze. Ale tęskni za twoimi opowieściami i cały czas pyta, kiedy

wraca doktor Rina.

- Moje słoneczko. - Sadie, dwulatka z dysplazją stawu biodrowego, była

ulubienicą Katriny. Po operacji musiała leżeć z nóżką na wyciągu, a mimo
tego nigdy nie marudziła i zawsze witała personel medyczny z uśmiechem.
- Zaraz do niej pójdę, zdążę przed obchodem. - Katrina włączyła czajnik i
uderzyła ręką w czoło. - Prawie zapomniałam. Nasz nowy konsultant. -
Wiedziała, że zaczął pracę dzień po jej wyjeździe na urlop, dlatego jeszcze
go nie poznała. - Jaki on jest?

Lynne pokiwała głową z jawną aprobatą.
- Po prostu boski. A jego głos... W chwili, w której go usłyszysz,

zapragniesz, aby już do końca życia szeptał ci do ucha czułe głupstwa.

- Tyle że jest zajęty, bo tak jak ty, zakochał się jeszcze jako nastolatek?
- Właściwie nikt tego nie wie, ale moim zdaniem nie. Świetnie radzi

sobie z dziećmi, jest uprzejmy dla rodziców i personelu, ale co go kręci? -
Lynne potrząsnęła z żalem głową. - Nikt nie ma pojęcia. Dotychczas
odmówił każdemu, kto chciał go zaprosić na integracyjne piwo.

- Ale nie jest jednym z tych, co to spędzają tu minimum swojego cennego

czasu, a resztę poświęcają prywatnej praktyce?

Lynne potrząsnęła głową.
- Właśnie nie. Co więcej, ciągle zostaje po godzinach. A jeśli nawet

wychodzi wcześniej, potem dzwoni albo wpada na chwilę, aby na przykład
sprawdzić wyniki badań.

background image

Czyli pracoholik, pomyślała Katrina. W porządku, dopóki nie oczekuje,

że inni pójdą w jego ślady, bo to może nie spodobać się lekarzom, którzy
mają rodziny.

- A jaki jest we współpracy? - zapytała na głos.
- Szybki, działa intuicyjnie, a co do reszty... Cóż, zaraz sama się

przekonasz. Właśnie wszedł. - Lynne spojrzała w kierunku drzwi. - Dzień
dobry, panie doktorze.

- Rhys - poprawił ją z uśmiechem. Co to był za uśmiech...
Lynne ma rację, pomyślała Katrina. Rhys Morgan jest absolutnie boski.

Wysoki, ciemnowłosy, z niebieskimi oczami. A z takim nazwiskiem musi
mówić z melodyjnym walijskim akcentem. Niewiarygodnie seksownym.

I te zmysłowe usta...
Odepchnęła od siebie te myśli. Rhys Morgan jest jej nowym kolegą, a

ona nie umawia się ze współpracownikami. Nie po historii z Pete'em. Nie
popełni drugi raz tego samego błędu.

- Dzień dobry, Lynne - powiedział.
- Rhys, to jest Katrina Gregory, nasz starszy stażysta. - Pielęgniarka

przedstawiła ich sobie szybko. - Kat, to Rhys Morgan, nasz nowy
konsultant.

- Cześć, Rhys. Miło cię poznać - powiedziała Katrina i wyciągnęła rękę.
Gdy ją uścisnął, Katrina ze zdumieniem odkryła, że przeszył ją dreszcz.

Jego także, jeśli sądzić po tym, jak rozszerzyły się jego oczy. Ale szybko
odzyskał nad sobą kontrolę i uśmiechnął się do niej uprzejmie, jednocześnie
puszczając jej dłoń.

- Cześć, Katrina.
- Właśnie nastawiłyśmy wodę, a obchód zaczyna się dopiero za dziesięć

minut. Napijesz się kawy?

- Z chęcią. Poproszę czarną, bez cukru.
Wsypała kawę rozpuszczalną do trzech kubków, dodając cukru dla Lynne

i mleka dla siebie, a następnie napełniła je wrzątkiem i jeden podała
Rhysowi.

- Częstuj się ciastkami, dopóki masz okazję. Gdy tylko wiadomość się

rozniesie, wszystkie znikną. - Spojrzała na zegarek. - Przepraszam was na
chwilę, pójdę zajrzeć do Sadie. Powiem jej, że wróciłam.

- Sadie? To ta mała dziewczynka z dysplazją? - zapytał.
Katrina przytaknęła.
- Lynne twierdzi, że bardzo tęskni za moimi historyjkami.

2

RS

background image

Skrzywił się z dezaprobatą.
- Jako lekarz powinnaś umieć zachować dystans. Nie angażuj się w

emocjonalne związki z pacjentami.

- Nie sądzę, aby opowiadanie bajek małej dziewczynce przykutej do

łóżka można było nazwać związkiem emocjonalnym. - A zresztą, za kogo
on się uważa, by ją upominać? Może i jest konsultantem, w zasadzie jej
przełożonym, ale to nie znaczy, że może jej dyktować, jak ma wypełniać
swoje obowiązki. Wiedziała z doświadczenia, że poświęcanie odrobiny
uwagi małym pacjentom często działa cuda: pozwala im się zadomowić, a
wierzyła, że wszystko, co czyni szpital mniej przerażającym, pomaga w
leczeniu. - Lubię swoją pracę i nie zamierzam przepraszać za to, że chcę
poświęcić pięć minut swojego prywatnego czasu na to, żeby nieco
rozweselić dziecko. A teraz przepraszam - powiedziała chłodno. - Wrócę na
obchód.

Gdy Katrina weszła do sali, zachwycony uśmiech Sadie natychmiast

rozproszył wszystkie mieszane uczucia, z którymi powitała w szpitalu
Rhysa Morgana.

- Doktor Rina!
- Tęskniłaś za mną, króliczku? - Katrina usiadła na krześle przy łóżku i

zmierzwiła dziewczynce włosy.

- Bajka? - rzekła Sadie.
- Później. Jak zjesz lunch, a ja będę miała przerwę - obiecała Katrina. -

Cześć, Jo - powiedziała, odwracając się do mamy Sadie. - Za pięć minut
jest obchód, ale najpierw chciałam was zobaczyć. Jak się macie?

- Doktor Morgan mówi, że Sadie dobrze sobie radzi.
Mam nadzieję, że pod koniec tygodnia nas wypiszą. Oczywiście, bardzo

nam się tu podoba, ale...

- Nie ma to jak dom - dokończyła Katrina ze zrozumieniem.
- Jak twoje wakacje? - zapytała Jo.
- Wspaniałe. Wpadnę do was później. A dzisiejsza historia, panno Sadie -

dodała, uśmiechając się do dziewczynki - będzie o księżniczce. Na
wakacjach widziałam magiczną jaskinię, taką, w której księżniczka poznała
kiedyś księcia z podmorskiej krainy.

- Syrenki - powiedziała radośnie Sadie.
- Coś w tym rodzaju. Do zobaczenia.
Podczas obchodu Katrina zauważyła, że Rhys jest dokładnie taki, jak

opisała go Lynne. Sympatyczny dla dzieci, uprzejmy dla rodziców i

3

RS

background image

cierpliwy na tyle, aby odpowiedzieć na każde zadane mu pytanie i
szczegółowo objaśniać bardziej zawiłe procedury. Zawodowo nie mogła
mu nic zarzucić. Ale przeszkadzała jej jego rezerwa. Rodzaj niewidzialnej
ściany. Tak jak Lynne, Katrina nie potrafiła powiedzieć, jaki Rhys jest
naprawdę.

Wkrótce przestała o nim myśleć i skupiła się na pacjentach przychodni

pediatrycznej, których przyjmowała cały ranek. Na lunch umówiła się z
kuzynką.

- Witaj w domu, kochanie. - Madison uścisnęła ją. - Wyglądasz

cudownie. Chociaż nadal twierdzę, że samotna wędrówka po wybrzeżu
Amalfi to czyste szaleństwo.

- Zobaczyłam dzięki temu o wiele więcej, niż gdybym tkwiła cały czas na

plaży - zauważyła Katrina.

- A spotkałaś może podczas swojej wędrówki jakiegoś boskiego

włoskiego księcia?

Madison naprawdę jest niepoprawna, pomyślała Katrina.
- Nie, ale za to wymyśliłam bajkę dla Sadie. O księciu z podmorskiej

krainy. - Roześmiała się. - Coś w sam raz dla ciebie, gdyby nie Theo. -
Urwała na chwilę. Madison zawsze była na bieżąco ze szpitalnymi plotka-
mi. Mogła wiedzieć coś więcej o Rhysie Morganie. -Poznałaś już naszego
nowego konsultanta? - zapytała.

- Rhysa Morgana? - Madison pokiwała głową. -W zeszłym tygodniu, w

czasie trudnego porodu, dziecko oczywiście ma się dobrze, zaprosiłam go
do teatru. Bardzo miły facet. Zna się na tym, co robi, ale nie zadziera nosa. -
Oczy Madison rozbłysły. - Skoro o niego pytasz, Kat, czy to oznacza, że...

- Nie, to nic nie znaczy - przerwała jej Katrina, zgadując, o co kuzynka

chce zapytać. - Jest sympatyczny, to na pewno dobry lekarz, ale jak dla
mnie zbyt powściągliwy. A dziś rano powiedział mi, że zbytnio angażuję
się emocjonalnie w sprawy pacjentów.

- Cóż, w tym akurat ma trochę racji. Naprawdę jesteś zbyt blisko ze

swoimi podopiecznymi - wytknęła jej łagodnie Madison.

Katrina zmrużyła oczy.
- Kocham moją pracę. Kocham mój oddział. A opowiadanie dzieciom

bajek dobrze na mnie wpływa. Nic nie odstresowuje lepiej niż wycieczka w
krainę fantazji i te uśmiechnięte, wpatrzone we mnie buzie.

- Ale mimo to zamartwiasz się nimi, gdy wracasz do domu. Nie potrafisz

się wyłączyć.

4

RS

background image

- Taka praca. - Katrina spojrzała na zegarek. -Uciekam. Obiecałam Sadie

historyjkę, a nie chcę zdenerwować nowego konsultanta, spóźniając się na
popołudniowy obchód.

- Chyba nie najlepiej rozpoczęliście znajomość. Daj facetowi szansę.

Naprawdę jest w porządku. - Madison urwała i popatrzyła na kuzynkę z
troską. - Nie wszyscy mężczyźni są tacy jak Pete. Przecież wiesz.

- Wiem, wiem. - Katrina przewróciła oczami. - Ale nie wszyscy są także

moimi potencjalnymi partnerami. Jestem zadowolona, ograniczając się do
przyjaciół i kolegów.

- Hm. Kiedy spotkasz tego jedynego, zmienisz zdanie.
Katrina zmierzwiła włosy Madison.
- Wiem, że ty już go znalazłaś, ale nie wszystkie mamy tyle szczęścia.

Naprawdę lubię swoje życie. Kocham pracę, mam wielu przyjaciół i
najlepszą rodzinę pod słońcem. Nie wspominając o tym, że za cztery
miesiące zostanę ciocią i matką chrzestną ślicznej dziewczynki. Nie
potrzebuję nic więcej, Maddie. Naprawdę, dobrze jest, jak jest.

- Skoro tak mówisz...
- Uhm. - A fakt, że nie może wyrzucić z myśli wspomnienia

niewiarygodnie niebieskich oczu Rhysa, które kolorem przypominają jej
morze u wybrzeża Amalfi, to tylko niegroźne powakacyjne wariactwo,
które wkrótce przejdzie. - Do zobaczenia później.

Zdążyła jeszcze opowiedzieć Sadie bajkę o księżniczce i syrenim księciu,

którzy spotkali się w magicznej grocie, zanim znów stanęła twarzą w twarz
z Rhysem.

- Zdecydowałaś się przyjąć na oddział dwóch porannych pacjentów -

zauważył.

Dziś rano przyjmował w innej poradni, więc jak zdążył to sprawdzić?

Może po prostu rzucił okiem na tablicę, na której umieszczali nazwiska
pacjentów i przypisanych do nich pielęgniarek?

- Przyjęłam Jennie Myerson. Jej pediatra przysłał ją do nas, bo ma

opuchniętą buzię, podniesione temperaturę i ciśnienie oraz krew w moczu.
Narzeka na ból stawów. Nie bierze żadnych leków, nie jest to więc reakcja
alergiczna. Dwa tygodnie temu przeszła zapalenie gardła. Chcę sprawdzić,
czy to nie był gronkowiec, który wywołał śródmiąższowe zapalenie nerek.

- Podałaś jej coś na ustabilizowanie ciśnienia i paracetamol - powiedział,

studiując jej notatki.

- Pobrałam również krew i zleciłam badanie moczu. Czy są już wyniki?

5

RS

background image

- Według karty jeszcze nie.
- W takim razie po obchodzie podejdę do laboratorium. Ale jeśli mam

rację i OB i mocznik są podwyższone, chciałabym zrobić jeszcze USG
nerek.

- Myślę, że twoja diagnoza się potwierdzi - oznajmił, zaskakując ją. -

Zadzwoń do laboratorium, a ja umówię USG. Jeśli badanie krwi wyjdzie
tak, jak uważasz, zaczniemy podawać penicylinę. U małych pacjentów ta
choroba ma często ciężki przebieg.

Przeanalizował równie uważnie pozostałe karty, biorąc pod uwagę

zapiski Katriny i obserwacje pielęgniarek. Zdecydowanie gracz zespołowy,
pomyślała Kat. Słucha innych. To dobrze dla oddziału. Ale dlaczego w
pozostałych przypadkach zachowuje dystans?

Wspaniale się z nim współpracuje - działa intuicyjnie, szybko stawia

diagnozę, rozumie uczucia pacjentów i potrafi rozwiać obawy ich rodziców
- ale mimo to nie dopuszcza do siebie nikogo. Podczas obchodu ani razu nie
spojrzał jej w oczy. Gdyby nie poranny komentarz Lynne, pomyślałaby, że
to ona stanowi problem. Nie kwestionował co prawda jej umiejętności
zawodowych, ale dał jej do zrozumienia, że zbyt emocjonalnie traktuje
pacjentów.

I jeszcze ten dziwny dreszcz, który poczuła, gdy uścisnął jej dłoń i który

on także na pewno odczuł. Może dystans to jego sposób na uświadomienie
jej, że nie zamierza jej podrywać? Cóż, w takim razie w porządku. Ona
przecież także nie zamierzała nic robić w tym kierunku. Już raz dostała
nauczkę - wiązanie się z kolegami z pracy to najszybsza droga do
miłosnego zawodu. Nigdy więcej.

Później tego samego popołudnia, gdy Rhys przechodził obok świetlicy,

usłyszał śmiech. Głośny śmiech. Jakby wszystkie dzieci oglądały razem
jakiś program, a nie bawiły się oddzielnie, jak zazwyczaj. Nie pamiętał, aby
ktoś wspominał mu" o zaproszeniu gościa, który miałby zapewnić małym
pacjentom rozrywkę, a wiedział, że w pokoju nie ma telewizora. Co więc
się tam dzieje? Zaintrygowany, zajrzał do środka.

W rogu pokoju siedziała Katrina. Otaczały ją dzieci z oddziału, którym

wolno było się poruszać. Na początku pomyślał, że czyta im jakąś
książeczkę, ale szybko uświadomił sobie, że nie trzyma nic w rękach.
Opowiadała historię z głowy, ilustrując wydarzenia za pomocą kilku
pacynek. Angażowała słuchaczy w swoje opowiadanie - zadawała pytania,

6

RS

background image

a potem dostosowywała tok wypadków do ich odpowiedzi i namawiała
wszystkich do wspólnego śpiewania prostych piosenek.

Spojrzał na zegarek. Skończyła dyżur pół godziny temu, ale nadal tu była,

dostarczając radości dzieciom. Katrina Gregory niewątpliwie uwielbia
swoją pracę.

A pacjenci najwyraźniej odwdzięczają się jej równie gorącym uczuciem.

Już w czasie obchodu zauważył, że główki tych nowszych zwracają się ku
niej automatycznie, a starsi witają ją jak starą przyjaciółkę. Dzieci
rozjaśniały się na jej widok i nawet te najbardziej chore zdobywały się na
uśmiech. Promieniujące z doktor Riny ciepło oddziaływało na każdego.
Nawet na niego.

Boże, jak ona na niego działa! Katrina jest cudowna. Nie tylko ze

względu na osobowość. Ma ciemnoniebieskie oczy i seksowne usta, które
sprowokowałyby nawet świętego. Gdy dotknęła rano jego dłoni, poczuł
przyjemny dreszcz. Miała delikatną skórę, spokojny czysty głos i roztaczała
wokół siebie lekki kwiatowy zapach.

Była nieodparcie pociągająca. Zapragnął jej od pierwszego wejrzenia. I

natychmiast przywołał się do porządku. Niemożliwe, aby kobieta tak
atrakcyjna była wolna. Nie nosiła obrączki, przyłapał się na sprawdzaniu
tego podczas obchodu, ale pewnie zawiesza ją w pracy na łańcuszku
schowanym pod bluzką dla bezpieczeństwa i aby mieć ją bliżej serca. A
nawet jeśli się myli i Katrina nie ma nikogo, on nie jest mężczyzną, który
mógłby zaoferować jej coś wartościowego.

Jego ostatnia dziewczyna oświadczyła, że jest tak zdystansowany, że

równie dobrze mógłby mieszkać w Australii i kontaktować się z nią na
odległość. Wiedział, że miała dużo racji. Był naprawdę beznadziejny, jeśli
chodzi o kobiety, zdecydował się więc trzymać tego, w czym jest dobry.
Pracy. Katrina Gregory jest jego koleżanką.

Koniec, kropka. Rhys odszedł od drzwi i udał się do swego gabinetu.








7

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


Następnego ranka Katrina szła odwiedzić Sadie, gdy na korytarzu

zauważyła Rhysa.

- Dzień dobry - powiedziała radośnie, mając nadzieję, że dzięki temu

uniknie

kolejnego

wykładu

na

temat

konieczności

utrzymania

emocjonalnego dystansu w stosunku do pacjentów.

- Dzień dobry - odparł, posyłając jej leniwy słodki uśmiech, od którego

zmiękły jej kolana. - Dziś mam dyżurować z tobą w przychodni.

- Naprawdę? Myślałam, że będę pracować z Ti-mem. - To z nim

zazwyczaj przyjmowała pacjentów; bardzo go lubiła za entuzjazm i świeże
podejście.

- Dzwonił przed chwilą, że jest chory, złapał jakąś paskudną grypę

żołądkową. Obawiam się więc, że dziś będziesz skazana na mnie - rzucił
lekko.

- Myślę, że dam sobie radę - odrzekła podobnym tonem. Zabawne, jak

jego spojrzenie przyspiesza bicie jej serca. Naprawdę powinna wziąć się w
garść. - Nie chcę zabrzmieć protekcjonalnie, ale czy pracowałeś kiedyś w
takiej przychodni?

- To będzie mój pierwszy raz, ale o ile się orientuję, nasi pacjenci są tutaj

odsyłani przez lekarzy pierwszego kontaktu albo przez izbę przyjęć.

Pokiwała głową.
- Współpracuje z nami kilka wyspecjalizowanych pielęgniarek, które

wykonują podstawowe badania, kiedy dzieci są tu przyprowadzane.
Sprawdzają wagę, wzrost, temperaturę, ciśnienie, osłuchują je i pobierają
próbkę moczu, a następnie przeprowadzają wywiad rodzinny. My
przyjmujemy dzieci w kolejności ich przybycia. Chyba że zdarzy się jakiś
nagły przypadek, ale zawsze uprzedzamy rodziców, że tacy pacjenci to dla
nas priorytet.

- Taki sam system pracy mieliśmy w Cardiff Memoriał - odparł. - Mnie to

odpowiada. Napijesz się kawy, zanim zaczniemy?

Spojrzała na zegarek.
- Niestety, już nie zdążymy, chyba że zalejemy ją zimną wodą. Kto

wykonuje dziś poranny obchód?

- Will.

8

RS

background image

Will był starszym konsultantem. Ten wysoki rubaszny mężczyzna był

znany ze swoich niefortunnych żartów i jeszcze bardziej niefortunnego
doboru krawatów, ale pacjenci go uwielbiali. Uśmiechnęła się.

- Biedne pielęgniarki, o pacjentach już nie wspomnę. Będą potrzebowali

okularów przeciwsłonecznych! Przynajmniej ty masz znośny gust, jeśli
chodzi o krawaty.

- Na twoim miejscu bym się o to nie zakładał. -W jego oczach zamigotał

złośliwy chochlik. - To już mój trzeci tydzień tutaj. Myślę, że czas
rozpocząć rywalizację z Willem w kategorii ozdób kołnierzyka.

Jęknęła.
- Tylko mi nie mów, że tobie również wyszukują je żona i dzieci.
- Żadnych żon. Żadnych dzieci. Ani zamiaru posiadania takowych.
Jego ton nagle ochłodził się, co zburzyło pogodny nastrój. Katrina

skrzywiła się w duchu. Przecież Lynne uprzedzała ją wczoraj, że Rhys jest
bardzo wrażliwy na punkcie życia prywatnego.

- Przepraszam. Nie próbowałam węszyć. Po prostu Will zawsze

opowiada nam o tym, jak jego żona i dzieci w każdym sklepie znajdują, mu
najbardziej krzykliwe krawaty i doszłam do wniosku, że jeśli ty masz
podobną kolekcję, musi ona pochodzić z tego samego źródła.

- Przeczesała włosy palcami. - Ale nie chciałam być wścibska. Naprawdę

mi przykro.

- Nie ma sprawy.
Znów wytworzył się pomiędzy nimi dystans, ale tym razem odczuła go

jeszcze wyraźniej.

W przychodni starała się zachowywać profesjonalnie, ale nie mogła

zaprzeczyć, jak bardzo jest świadoma obecności Rhysa - nie zdarzało się jej
to z Timem czy z innymi współpracownikami. Nawet gdy stała odwrócona
tyłem do korytarza, wiedziała, kiedy Rhys wychodzi z gabinetu i prosi
kolejnego pacjenta. Niepokoiło ją to. Dlaczego ten facet budzi w niej takie
uczucia?

Jej trzeci pacjent tego poranka zaniepokoił ją jednak bardziej. Petros miał

sześć lat i był bardzo blady.

- Jest taki od dwóch dni, zmęczony, ma mdłości -powiedziała jego matka.

- I bolą go plecy.

- Ma podwyższoną temperaturę i z trudem oddycha - zaobserwowała

Katrina.

Pani Smith pokiwała głową.

9

RS

background image

- Mocz ma bardzo ciemny, mimo że dużo pije.
Chłopiec miał oliwkową karnację, ale jego usta odznaczały się niezdrową

bladością, a białka oczu były żółtawe.

- Cześć, Petros. Jestem doktor Katrina. Czy mogę cię zbadać?
Chłopiec apatycznie wzruszył ramionami.
- W ogóle nie jest sobą. - Matka chłopca przygryzła wargi. - To żywe

srebro. Nigdy nie był tak cichy i potulny.

Katrina ścisnęła jej dłoń, aby dodać otuchy.
- Proszę nie martwić się na zapas. Znalazł się w odpowiednim miejscu.

Czy ktoś inny w pani rodzinie lub wśród jego przyjaciół ma podobne
objawy?

- Nie.
- Posłucham teraz twojego serca i płuc, Petros. A potem, jeśli będziesz

chciał, możesz osłuchać swoją mamę.

Chłopiec pokiwał głową, ale nie powiedział ani słowa.
- Weź głęboki wdech. I wydech. Wdech. I wydech. Wspaniale. Dobra

robota, słoneczko. - Jego serce pracowało normalnie. - Czy możesz
otworzyć usta i powiedzieć „a"?

Petros wykonał polecenie, ale było to najcichsze „a", jakie Katrina

kiedykolwiek słyszała. W gardle chłopca nie dostrzegła stanu zapalnego,
ale usta i język były blade.

- Muszę pobrać krew do badań - zwróciła się do pani Smith. - Myślę, że

syn może mieć żółtaczkę, chcę więc zrobić test na to i na anemię.

- Miał żółtaczkę po porodzie. Ale położna powiedziała, że to powszechne

u noworodków.

- Miała rację, zazwyczaj taka żółtaczka ustępuje w pierwszym tygodniu

w wyniku kontaktu ze światłem słonecznym.

- Tak było.
Katrinę dręczyły pewne podejrzenia, ale nie potrafiła ich nazwać.
- Ostatnio mieliśmy piękną pogodę, prawda? - zapytała. - Robiłeś coś

ciekawego przez te dni, Petros?

- Byłem w ogrodzie dziadka. On hoduje magiczne fasolki.
- Jak ten Jaś z bajki? Super! Lubisz ogród dziadka? Petros pokiwał

głową.

- Teść kupił tego lata działkę - wyjaśniła pani Smith. - Posadził na niej

warzywa, a Petros mu pomaga. Nazywamy bób magicznymi fasolkami, wie

10

RS

background image

pani, jak to jest, kiedy trzeba zmuszać dzieci w tym wieku do jedzenia
warzyw.

- Rozumiem.
- Czy mogę paniom przeszkodzić? - zapytał Rhys, wchodząc do gabinetu

Katriny.

Jest jej przełożonym. I ma o kilka lat więcej doświadczenia. Jeśli ma

jakieś błyskotliwe pomysły, była gotowa go wysłuchać. Jej zdaniem, dobro
pacjenta stoi zawsze na pierwszym miejscu.

- Proszę bardzo. Przedstawił się szybko.
- Pani Smith, czy bób, o którym pani przed chwilą wspomniała, syn jadał

już wcześniej?

- Nie. Myśli pan, że może być uczulony?
- Nie całkiem. Petros to greckie imię, prawda? Pokiwała głową.
- Tak miał na imię mój dziadek. Uśmiechnął się do niej.
- Czy mogę zapytać, z której części Grecji wywodzi się pani rodzina?
- Moja rodzina pochodzi z Cypru. Moi dziadkowie przenieśli się do

Londynu tuż po wojnie i otworzyli tu restaurację.

- Katrino, czy mogłabyś do zestawu badań krwi dołączyć jeszcze test na

obecność G6PD? - zapytał.

- Oczywiście. - Nareszcie wszystko zaczęło się u-kładać. - Podejrzewasz

fawizm?

- Tak, miałem kilka takich przypadków w Walii.
- Co to jest fawizm? - przerwała im pani Smith. - IG6PD?
- To enzym, który znajduje się w naszym organizmie. Nazywa się

dehydrogenaza glukozo-6-fosforanowa, ale termin jest przydługi, dlatego
dla wygody nazywamy go G6PD - objaśnił Rhys. - Niektórzy ludzie mają
go w erytrocytach mniej niż inni. Zazwyczaj obserwujemy to u pacjentów o
śródziemnomorskich korzeniach. Jeśli występuje niedobór tego enzymu, to
w sytuacjach, kiedy pojawia się gorączka, przyjmujemy nieodpowiednie
leki czy też jemy bób, nasz organizm przestaje ochraniać czerwone krwinki
i pojawia się anemia.

- Lub żółtaczka, a symptomy to bóle pleców i mocz koloru mocnej

herbaty - uzupełniła Katrina.

Pani Smith pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Tak jak teraz u Petrosa.
- Musimy przeprowadzić badanie krwi, ale myślę, że Rhys ma rację -

zakończyła Katrina.

11

RS

background image

- I podacie mu to G-cośtam w tabletkach?
- Niestety nie - odparł Rhys. - Sprawdzimy jeszcze poziom żelaza. Jeśli

będzie zbyt niski, pewnie potrzebna będzie transfuzja. Ale po niej Petros
poczuje się znacznie lepiej. Odpoczynek i tlen ułatwią mu oddychanie.

- Ta choroba nie będzie miała wpływu na jego codzienne funkcjonowanie

- wyjaśniła Katrina - ale będziecie musieli państwo unikać pewnych leków,
takich jak aspiryna, niektóre antybiotyki i leki przeciwmalaryczne. Dam
pani ulotkę, która wszystko wyjaśni i będzie zawierać spis rzeczy, których
należy się wystrzegać.

- Proszę też uprzedzić o tym lekarza rodzinnego i dopilnować, aby w jego

historii medycznej znalazł się odpowiedni wpis - dodał Rhys - aby w
przyszłości nie przepisano mu przez pomyłkę nieodpowiednich leków.
Musimy też ostrzec panią, że przy kolejnej infekcji może znów pojawić się
anemia i żółtaczka.

- I proszę pod żadnym pozorem nie dawać mu więcej bobu.
Pani Smith wyglądała na zaniepokojoną.
- Ale wszystko będzie dobrze?
- Jak najbardziej - zapewniła ją Katrina, mierzwiąc włosy chłopca. -

Teraz pobierzemy krew. - Odwróciła się do jego matki. - Wyniki powinny
być do odebrania po południu. Wtedy będziemy wiedzieć znacznie więcej.
Wiem, że niełatwo jest czekać tak długo i przykro mi, że nie możemy tego
przyspieszyć. Ale w pobliżu jest mały barek, w którym można napić się
kawy, a po drugiej stronie korytarza świetlica z mnóstwem książek i
zabawek. - Uśmiechnęła się do Petrosa. - Zobaczymy się później, dobrze?

Pokiwał głową.
- Wkrótce poczujesz się znacznie lepiej.
Po zakończeniu dyżuru Rhys zaczął szukać Katriny. Zauważył ją

niedaleko wyjścia.

- Katrina - zawołał - idziesz do stołówki?
Drzwi wahadłowe zatrzasnęły się tuż za nią. Czyżby go zignorowała?
Rhys przystanął zdziwiony. Czy zdenerwował ją, ingerując w jej

przypadek? Wtedy nie wydawała się być na niego zła. Ale może
zachowywała się profesjonalnie ze względu na obecność pacjenta? Cóż,
później z nią porozmawia i wytłumaczy, że nie chciał kwestionować jej
umiejętności. Zauważył już, że dobrze wykonuje swoje obowiązki. Ostatnią
rzeczą, której oboje potrzebują, jest konflikt, który zakłóciłby harmonijną
pracę oddziału.

12

RS

background image

Kilka godzin później sytuacja powtórzyła się. Zobaczył, jak Katrina

wchodzi do pokoju dla personelu, zawołał ją, a ona zupełnie go
zignorowała.

Po prostu świetnie. Wciąż ma żal o poranek. Albo o poprzedni dzień,

kiedy przypomniał jej o konieczności utrzymania zawodowego dystansu.

Nie może pozwolić, aby ta sytuacja trwała. Po dyżurze zamieni z nią

kilka słów w swoim biurze z nadzieją, że uda im się osiągnąć porozumienie.

Lynne wezwała go do badania. Po drodze zauważył Katrinę siedzącą przy

łóżku jednej z pacjentek i rozmawiającą z jej rodzicami. Oboje mieli
zaczerwienione oczy, a dziecko było blade. Zmarszczył brwi. Ruby Jeffers
została przyjęta na oddział z zapaleniem opon mózgowych. Miała problemy
ze słuchem i na dzisiaj została umówiona na konsultację z
otolaryngologiem. Najwyraźniej wieści nie były dobre, co go nie zdziwiło.

Zaskoczyła go natomiast Katrina, która właśnie przechyliła głowę na

lewą stronę. Co ona robi? Pokazuje małej dziewczynce swoje kolczyki?
Czy wykonuje magiczną sztuczkę, wyjmując coś z ucha?

Zmarszczył brwi i podszedł bliżej.
- Widzisz? Naprawdę łatwo go wyjąć. I włożyć z powrotem. Nie boli, bo

jest robiony na wymiar. Mają taki specjalny materiał, jak plastelina.
Wkładają go do twojego ucha, aby zobaczyć, jak wygląda w środku i zrobić
taki aparat specjalnie dla ciebie.

Nagle zrozumiał. Katrina nie tylko przejmuje się pacjentem, ona po

prostu także nosi aparat słuchowy.

- Popatrz. - Znów przechyliła głowę i z pomocą dziewczynki założyła

aparat. - Wkładasz to do ucha, włączasz i słyszysz. Możesz robić wszystko
to, co robiłaś dotychczas. A jeśli chcesz, możesz wybrać sobie kolor. Mój
jest przezroczysty, bo jestem dorosła, ale twój może być różowy i może się
mienić, jeśli tylko będziesz chciała.

- Naprawdę? - Twarz Ruby rozjaśniła się.
- Naprawdę. Albo fioletowy. Ja marzyłam o niebieskim, żeby pasował do

moich oczu, ale dorośli nie dostają tych fajnych.

Rhys wycofał się, czując się jak idiota. Teraz rozumiał, czemu Katrina go

zignorowała - po prosto go nie usłyszała. Stał za nią, nie mogła więc go
zobaczyć i zorientować się, że mówi do niej. A on chciał oskarżyć ją o
lekceważenie i małostkowość. Ogarnęło go poczucie winy. W ogóle jej nie
znał, ale przecież zdawał sobie sprawę, że jest ciepła i urocza. Nie była

13

RS

background image

typem obrażalskiej, która pielęgnuję urazę i odgrywa się za pomocą cichych
dni.

Naprawdę powinien przestać osądzać ludzi przez pryzmat swojej rodziny.

I zdecydowanie winien jest przeprosiny Katrinie.

Wpadła do jego biura niedługo później.
- Mam wyniki krwi Petrosa Smitha. Miałeś rację, to G6PD. Dzięki za

wyłapanie tego. Coś mnie niepokoiło, ale nie potrafiłam tego zdefiniować.

- Po to ma się kolegów - powiedział lekko. - Czy chcesz, abym poszedł z

tobą i porozmawiał z nimi?

- Nie, dzięki. Widzę, że jesteś zajęty.
- Jak uważasz. Właściwie chciałbym z tobą porozmawiać. Czy możesz

zamknąć drzwi?

- Po co?
- Chciałbym tylko zamienić z tobą słówko.
- Co się stało?
- Usiądź. Nie zamierzam przecież odgryźć ci głowy. Po prostu... -

Westchnął. - Jestem ci winien przeprosiny.

Mrugnęła z niedowierzaniem, ale usiadła.
- Chcesz mnie przeprosić? Za co?
- Wołałem cię dzisiaj. Dwa razy. Zignorowałaś mnie.
Zarumieniła się.
- Przepraszam, ja...
- Pozwól mi skończyć - przerwał jej. - Myślałem, że robisz to specjalnie.

Dopiero potem podsłuchałem twoją rozmowę z Ruby i jej rodzicami i
zrozumiałem, że po prostu mnie nie usłyszałaś.

Skrzywiła się.
- Przepraszam. Czasami przeszkadza mi to w pracy, zwłaszcza w

otwartych przestrzeniach. Panuje hałas i muszę wtedy polegać bardziej na
czytaniu z warg.

- Nie masz za co przepraszać. Po prostu teraz, kiedy o tym wiem, będę się

upewniał, że widzisz moją twarz, gdy rozmawiamy, i będę starał się
zwrócić na siebie twoją uwagę, gdy zauważę cię w miejscu publicznym.

- Dziękuję. - Wstała. - Lepiej już pójdę. Pani Smith czeka.
Wiedział, że powinien to tak zostawić. Zawarli rozejm. Ale coś zmusiło

go do mówienia.

- Zanim wyjdziesz, czy zgodziłabyś się pójść ze mną wieczorem na

kolację?

14

RS

background image

Wyglądała na zdumioną.
- Ale ty nie...
- Ja nie...?
- Nie lubisz wychodzić wieczorami z kolegami z pracy.
- Nie najlepiej radzę sobie w tłumie. Nie piję, nie lubię karaoke i wolę

zjeść porządną kolację i spokojnie z kimś porozmawiać, niż siedzieć na
rogu okropnie długiego stołu, nie znając nikogo i wiedząc, że zostałem
zaproszony tylko dlatego, że wszyscy próbują być mili dla „tego nowego".

- Rozumiem.
Jej wyraz twarzy go zaintrygował.
- A ty co podejrzewałaś?
- Nie mam pojęcia. Może skomplikowane życie rodzinne?
- Nic w tym rodzaju. Jestem sam.
- Cóż, dziękuję za zaproszenie, ale chyba muszę odmówić. Nie jestem

zwolenniczką randkowania z kolegami z pracy.

Zrozumiał jej odmowę, ale jej powód natchnął go nadzieją. Katrina z

nikim się nie spotykała i nie stwierdziła, że nie jest nim zainteresowana - po
prostu nie chciała umawiać się ze współpracownikiem.

- Masz rację, to może utrudnić życie. Zaprosiłem cię, bo nie najlepiej

zaczęliśmy znajomość, a ja chciałbym, żebyśmy jednak spróbowali się
zaprzyjaźnić. To naprawdę pomoże nam w pracy.

- Cóż, nie należało mnie wobec tego wczoraj besztać.
- Obawiałem się, że podchodzisz do pacjentów zbyt emocjonalnie. To nie

jest zdrowe dla żadnej ze stron. - Uśmiechnął się, aby złagodzić ton swojej
wypowiedzi. - Ale potem zobaczyłem, jak opowiadasz w świetlicy bajkę.

- W czasie wolnym, nie podczas dyżuru. - Wyprostowała się. -

Zamierzałeś mnie powstrzymać?

- Nie. Tak naprawdę pomyślałem sobie, że byłabyś świetną nauczycielką.
Rozluźniła się.
- Moja najlepsza przyjaciółka uczy w podstawówce. Używa pacynek

podczas opowiadania, a ja wykorzystuję jej pomysł.

- Naprawdę świetny. Dzieci chyba to uwielbiają.
- Umilamy im pobyt w szpitalu i staramy się osłabić ich lęk, żeby mogły

się skoncentrować na zdrowieniu. To naprawdę pomaga. - Rozłożyła ręce. -
Ja też to lubię. Są takie dni, kiedy nic się nie układa. Wtedy idę do nich,
widzę wpatrzone we mnie uśmiechnięte buzie i wiem, że życie ma sens.

- Jesteś więc raczej optymistką?

15

RS

background image

- Zdecydowanie.
- To zjedz ze mną kolację. Jako koleżanka. I potencjalna przyjaciółka.
Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę.
- To nie będzie randka.
- W żadnym razie. I możesz wybrać lokal.
- Dobrze. Dziękuję za zaproszenie. Chcesz iść prosto po pracy?
- Zaraz po tym, jak skończysz opowiadać bajkę. Jej uśmiech był

najwspanialszym prezentem, o jaki

mógłby poprosić.
- Super. Wpadnę tu po ciebie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - odpowiedział miękko.


























16

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


To nie randka, powtórzyła w myślach Katrina, idąc ze świetlicy do

gabinetu Rhysa. To początek zawodowej przyjaźni. A ona jest szczęśliwa,
żyjąc swoim uporządkowanym życiem.

Zastukała lekko w otwarte drzwi i oparła się o futrynę.
- Gotowy?
Spojrzał na nią znad monitora.
- Dasz mi jeszcze minutę? Zapiszę tylko ten plik i wyłączę komputer.

Dokąd pójdziemy? - zapytał, wstając.

- Lubisz marokańską kuchnię?
- Tak.
- To świetnie. Niedaleko stąd jest fajna marokańska knajpka, Mezze.

Często chodzimy tam z Maddie.

- Maddie? Ach, teraz już wiem, dlaczego wydałaś mi się znajoma, gdy się

po raz pierwszy spotkaliśmy. Madison Gregory z porodówki to twoja
siostra?

- Prawie. Teoretycznie jest moją kuzynką, ale nasi ojcowie prowadzą

wspólny interes, a nasze mamy są przyjaciółkami, więc dorastałyśmy
razem. - Roześmiała się. - Maddie jest o dwa lata starsza, więc często za-
chowuje się jak starsza siostra. A ty masz rodzeństwo?

- Jestem jedynakiem.
Jego głos był neutralny, ale Katrina, przyzwyczajona do obserwowania

twarzy i wyciągania z nich wniosków, zauważyła od razu, że próbuje coś
ukryć. Nie znali się jednak wystarczająco długo, aby ośmieliła się drążyć
temat.

W drodze do restauracji rozmawiali o błahostkach. Orientalny wystrój

lokalu wywarł na Rhysie ogromne wrażenie.

- Dobry wieczór, Katrino. Stolik ten sam co zwykle?
- zapytał kelner.
- Byłoby cudownie. Dziękuję, Hassan. Rhys uniósł brwi.
- Uprzedzałaś, że często tu przychodzisz, ale ty jesteś z całą obsługą po

imieniu!

- Uwielbiam marokańską kuchnię. Maddie nie cierpi gotowania, więc

naprawdę często tu bywamy. Jadamy tutaj, albo w uroczej pizzerii na
następnej ulicy.

17

RS

background image

- Musisz więc znać menu. A może jesteś nudna i zawsze zamawiasz to

samo? - Postanowił z niej zakpić.

- Przyznaję, że zawsze wybieram ten sam pudding
- odrzekła z uśmiechem - ale poza tym próbowałam tu wszystkiego.
- Co możesz polecić? Katrina odchyliła się na krześle.
- Możemy być nudni i zamówić dla każdego po przekąsce i jednym

daniu. Albo możemy zamówić wielki stos przekąsek i się nimi podzielić!

Roześmiał się.
- Chyba potrafię zgadnąć, co byś wolała. Czyli wielki stos raz.
Przestudiowali razem kartę, a gdy Hassan podał im drinki, złożyli

zamówienie.

- Opowiedz mi coś o sobie - poprosiła Katrina, gdy kelner odszedł.
Rhys wzruszył ramionami.
- Niewiele tego jest. Jestem Walijczykiem, ale to dosyć oczywiste z takim

nazwiskiem i akcentem. Dorastałem w Południowej Walii, studiowałem w
Cardiff, do Londynu przeprowadziłem się trzy tygodnie temu. Twoja kolej.

- Jestem Angielką, dorastałam w Suffolk, studiowałam w Londynie. -

Taki sam zestaw gołych faktów, jakimi on ją zbył. Chociaż, jeśli opowie
mu coś więcej, może zachęci go do większej otwartości. - Nie lubię
różowego, to Maddie odziedziczyła po naszych przodkach ten
dziewczyński gen, i nie cierpię komedii romantycznych, na które ona
ciągnie mnie z uporem maniaka. - Uśmiechnęła się kpiąco. - Za to ona nie
lubi filmów, za którymi ja przepadam. A chodzenie do kina w pojedynkę...
- Zmarszczyła nos. - Jeśli nie mogę z kimś omówić tego, co zobaczyłam,
bawię się dwa razy gorzej.

- Jakie filmy lubisz?
- Wszystkie te, za których oglądanie nazywają mnie dziwaczką.

Zwłaszcza stare, jak „Obywatel Kane" czy „Vertigo". Mam nieszkodliwego
bzika na punkcie czarnego filmu gangsterskiego.

- Doskonale cię rozumiem. Ja przepadam za scenariuszami Cornelia

Woolricha i Raymonda Chandlera.

Zamrugała, a potem lekko postukała palcem w swój aparat słuchowy.
- Nie, to nie aparat. Powtórz, bo nie wiem, czy sobie to wyobraziłam, czy

ty naprawdę powiedziałeś, że lubisz Woolricha?

- Naprawdę. - Uśmiechnął się. - Mam wszystkie jego opowiadania.

Odkryłem je jako nastolatek i pokochałem. Po przeczytaniu jednego z nich

18

RS

background image

przez dwa lata nie mogłem spojrzeć na jagnięcinę. Wyobraź sobie, jakie to
kłopotliwe w Walii!

Roześmiała się, doskonale wiedząc, które opowiadanie ma na myśli.
- Chyba się jakoś dogadamy - powiedziała. Podniósł kieliszek.
- Za to wypiję.
Ich dłonie zetknęły się, gdy stuknęli się na zgodę. Katrina poczuła ten

sam dreszcz, który wstrząsnął nią, gdy się poznali. Nadal jednak nie
zamierzała nic z tym zrobić. Wiedziała, co się dzieje, gdy umawiasz się z
kolegą z pracy, a potem wasz związek rozpada się w nieprzyjemny sposób
na oczach całego szpitala. I musicie nadal ze sobą współpracować. Nie
zaryzykuje po raz drugi. Jej relacja z Rhysem będzie czysto zawodowa.

W końcu podano ich zamówienie, ogromny półmisek zawierający szereg

mniejszych dań i koszyk wiejskiego chleba.

- Jagnięcina. - Katrina wskazała na oproszone przyprawami szaszłyki z

grilla.

Roześmiał się.
- To bezczelna próba zmuszenia mnie do zostawienia wszystkiego tobie.
- O rany! Mój podły plan się nie powiódł - powiedziała, śmiejąc się i

odłamując kawałek pieczywa, aby nabrać nim odrobinę bakłażanowego
puree. - Mmm, to jest pyszne.

- Tabbouleh również. Czy jest w nim cynamon?
- I rzeżucha. Twoje podniebienie jest tak wyczulone, bo stołujesz się w

mieście, czy może lubisz gotować?

- Często jadam w restauracjach. Umiem przyrządzić kilka potraw, ale

jeśli pracuję do późna, szybciej i łatwiej jest mi potem po prostu gdzieś
wstąpić po drodze do domu. A ty gotujesz?

- To mnie uspokaja. Lubię eksperymentować. - Uśmiechnęła się do

niego. - I lubię wszystko, co zawiera czekoladę.

Wskazał ręką jedzenie.
- Chwilowo jej nie mamy.
- Och, zaczekaj, na deser zamówimy lody z czekoladą i kardamonem.
Delektowali się pikantnymi tartinkami z serem i fala-felem, gdy Rhys

zapytał:

- Jak się czuje Petros Smith?
- Poziom hemoglobiny nie był imponujący, ale nie musieliśmy robić

transfuzji. Wolałam więc nie stresować go bardziej i pozwoliłam mamie
zabrać go do domu. Wrócą, gdyby działo się coś niepokojącego.

19

RS

background image

- Rozumiem. A Jeffersowie?
- Godzą się z sytuacją. Za sześć tygodni mają kolejną konsultację z

otolaryngologiem, ale uprzedzono ich, że Ruby prawdopodobnie będzie
potrzebowała aparatu. - Uśmiechnęła się smutno. - Szkoda, że za moich
czasów wizyty kontrolne nie były tak dokładne jak dzisiaj.

- Od dawna jesteś głucha?
- Nie jestem zupełnie głucha, to raczej znaczna utrata słuchu. Teraz

wydaje mi się, że zaczęłam chorować, kiedy miałam siedem lat, ale nikt
tego nie zauważył, dopóki Maddie nie zapisała się na trzecim roku na
wykład z audiologii. Wiesz, jak to jest, kiedy studiuje się medycynę:
przedzierasz się przez stosy literatury, a potem szukasz objawów choroby u
siebie i wszystkich wokół.

- Pamiętam, sam tak robiłem.
- Właśnie. Maddie dręczyła mnie tak długo, aż w końcu zgodziłam się na

wizytę u specjalisty. Byłam na pierwszym roku studiów, kiedy się
dowiedziałam.

- Nikt nie wyłapał tego wcześniej?
- Jako dziecko byłam marzycielką, zresztą zostało mi to do dzisiaj. Kiedy

nie reagowałam na wołanie, wszyscy myśleli, że właśnie bujam w
obłokach. -Wzruszyła ramionami. - Pamiętasz, jak to wyglądało, gdy
byliśmy dziećmi. Nie robili w ramach standardowych wizyt tylu badań co
teraz. - Przewróciła oczami. - Powiedziałam, byliśmy. Mam dwadzieścia
osiem lat i założyłam, że ty nie jesteś wiele starszy?

- Mam trzydzieści dwa. Byłaś w szoku, kiedy odebrałaś wyniki?
Skinęła głową.
- Mogłam myśleć tylko o tym, że to niemożliwe, abym ogłuchła w takim

wieku. - Roześmiała się smutno. - A wychodząc z gabinetu, w poczekalni
minęłam kilkoro dzieci. Faktycznie, na wykładach musiałam się mocno
wysilić, aby coś usłyszeć, ale zrzucałam winę na akustykę sali: zawsze była
zatłoczona, ludzie szeptali do siebie.

- Aparat coś zmienił?
- I to jak! - Jej twarz nagle się ożywiła. - To było niewiarygodne.

Zaczęłam słyszeć o wiele lepiej, siedząc z tyłu, niż wtedy, gdy siedziałam w
pierwszym rzędzie. A śpiew ptaków... Nigdy go nie słyszałam. Przez kilka
miesięcy doprowadzałam wszystkich do szału, czekając na każdy nowy
dźwięk. - Uśmiechnęła się. - Miałam szczęście i dostałam już ten pionierski
aparat, dostosowany do mojej wady słuchu. Wiem, że nigdy nie będę

20

RS

background image

słyszeć w pełni, ale on znacznie ułatwił mi życie. Nie muszę się aż tak
koncentrować, gdy rozmawiam z ludźmi i polegać tylko na napisach, kiedy
oglądam telewizję.

- Nie miałem pojęcia, że masz problemy ze słuchem, dopóki nie

pokazałaś Ruby swojego aparatu.

- Chyba powinnam była cię o tym uprzedzić. - Wzruszyła ramionami. -

Ale nie chcę być traktowana inaczej tylko dlatego, że gorzej słyszę.

Zamrugał zdziwiony.
- Ale dlaczego miałbym cię przez to inaczej traktować?
- Niektórzy zaczynają się dziwnie zachowywać, gdy się dowiedzą.

Mówią naprawdę głośno, jakby to sprawiało mi jakąś różnicę, albo
zaczynają odnosić się do mnie jak do osoby opóźnionej w rozwoju, która
nie rozumie, co się do niej mówi. A to mnie strasznie irytuje. Jestem
naprawdę taka sama jak inni.

Taka sama? Nie, Katrina Gregory jest wprost wyjątkowa. Rhys odrzucił

tę myśl, gdy tylko zaświtała mu w głowie. Nie szuka miłości. Nie ma na nią
miejsca w jego życiu.

- Dlatego zazwyczaj nikomu nie mówię.
- Wiesz, co spowodowało u ciebie utratę słuchu? Pokiwała głową.
- Miałam tomografię komputerową, wyszła czysta. Mój lekarz powiedział

mi wtedy, że przyczyną może być świnka, którą przechodziłam w
dzieciństwie. Maddie ma przez to dziwaczne poczucie winy, bo to ona mnie
nią zaraziła. - Katrina machnęła ręką. - Milion razy mówiłam jej już, że to
śmieszne. Przecież to ona przywróciła mi słuch, zmuszając mnie do pójścia
na badania. Gdyby nie ona, do dziś sądziłabym, że po prostu tak ma być.

Rhys milczał. Dziecko zarażone wirusem, który wywołał poważną

chorobę. Trochę za bardzo przypomina to jego przeszłość.

- Więc twoja rodzina wini Maddie za twoją głuchotę?
- Coś ty! Oczywiście, że nie. - Zmarszczyła brwi. - Jak, na litość boską,

można obwiniać dziecko za to, że zachorowało? To nie wina Maddie, że się
czymś zaraziła, tak samo jak ja nie jestem winna temu, że złapałam to od
niej, ale na mnie miało inny wpływ. - Wzruszyła ramionami. - Zdarza się.
Tylko nie można dopuścić, aby zrujnowało ci to resztę życia.

Zdarza się.
O ile lepsze życie wiodłaby jego rodzina, gdyby przyjęła to do

wiadomości. Gdyby byli na tyle silni, aby po śmierci jego siostry trzymać
się razem, zamiast pozwolić ich domowi się rozpaść.

21

RS

background image

- Dobrze się czujesz, Rhys? - zapytała Katrina, patrząc na niego z

niepokojem.

- Tak, tak. - Nie można zmienić przeszłości, nie ma więc sensu o niej

rozmawiać. - Miałaś rację. Jedzenie było wyśmienite.

Zrozumiała, że umyślnie zmienia temat. Coś się stało, ale on nie chce o

tym rozmawiać. Nie tu i teraz. Może otworzy się przed nią, gdy trochę
lepiej się poznają.

Resztę wieczoru spędzili na dyskusji o filmach i książkach. Katrina nie

mogła uwierzyć, jak bardzo pokrywają się ich gusty. Rhys coraz bardziej
się jej podobał. Było w nim coś takiego, co prowokowało ją do rozmyślania
nad tym, jak by wyglądał ich pierwszy pocałunek. A nie myślała o nikim w
tym kontekście od czasu Pete'a. Czyste szaleństwo.

Zwłaszcza że Rhys z.nią pracuje.
A taką opcję już przerobiła. I musiała zmieniać szpital. Kocha swoją

pracę w London Victoria, jej oddział jest dla niej jak rodzina, nie będzie
więc ryzykować tego wszystkiego dla kilku miłych chwil z Rhysem.

Po wypiciu kolejnej filiżanki słodkiej miętowej herbaty i zjedzeniu

ostatniego ciastka z miodem odchyliła się na oparcie krzesła.

- Chyba nie zdołam się podnieść.
- Trzeba było zostawić mi jagnięcinę - powiedział z uśmiechem.
- Ba! - Spojrzała na zegarek. - Wiesz, że siedzimy tu już trzy godziny? -

Wydawało się jej, że minęło zaledwie kilka minut.

- Poproszę o rachunek.
- O nie. Płacimy po połowie - zaprotestowała.
- Nie ma mowy. To był mój pomysł, chciałem cię przeprosić.
- Tak, ale teraz jesteśmy przyjaciółmi. A przyjaciele się dzielą.
Skrzyżował ramiona.
- Proszę się ze mną nie kłócić, pani doktor.
- Despota, tak? Mam pomysł. Ty zapłacisz teraz, a ja następnym razem.

Pójdziemy do kina, a potem obgada-my film przy tapas.

- Brzmi to świetnie.
Po uregulowaniu rachunku Rhys uparł się, aby odprowadzić Katrinę do

domu.

- Naprawdę nie trzeba. Mieszkam w Londynie już od dziesięciu lat. Znam

drogę.

- Zgódź się. My, Walijczycy, tak już mamy.
- Jesteś jak sir Lancelot?

22

RS

background image

- Lancelot był Francuzem. Ale sir Gawain pochodził z Walii.
Roześmiała się.
- Dobrze. Widzę, że naprawdę polubię przyjaźń z tobą, panie Morgan.
Opuścili restaurację i przeszli opustoszałymi ulicami. W końcu

zatrzymali się przed małym wiktoriańskim domkiem.

- Tu mieszkam. Chcesz wejść na kawę?
- Byłoby miło.
- Świetnie. - Wprowadziła go do salonu. - Usiądź, zaraz wracam.
Dom Katriny promieniował spokojem. Ściany miały jasne kolory,

wszędzie stały rośliny, półki uginały się pod ciężarem książek i filmów. Nie
było tylko muzyki. Tym się różnili.

Na gzymsie kominka stały oprawione w ramki fotografie. Podszedł

bliżej, aby się im przyjrzeć. Katrina i Maddie na rozdaniu dyplomów;
Katrina z rodzicami; Katrina, Madison i dwie pary w ogrodzie; kolejne
zdjęcia rodziców Katriny. Ich wyraźnie bliskie relacje wywołały w Rhysie
skurcz zazdrości.

Ze względu na okoliczności nie winił ojca za to, że odszedł i próbował

znaleźć szczęście gdzie indziej. Nie obwiniał też matki, która straciła
dziecko i została porzucona przez męża. Dorastając, pogodził się przecież z
sytuacją. I doszedł do wniosku, że o wiele łatwiej jest przejść przez życie
samotnie. Ludzie samowystarczalni nie tracą bliskich i nie cierpią.

Nie czuł pustki. Ma pracę, w której jest dobry i którą naprawdę kocha, ma

muzykę, książki i filmy, które wypełniają wolny czas. Ma wszystko, czego
potrzebuje. Związanie się z Katrina tylko skomplikowałoby sytuację.
Powinien jak najszybciej sprowadzić ich relację na właściwe tory - pracują
razem i się kolegują. I tyle.

Katrina zauważyła zmianę w Rhysie, gdy tylko weszła do salonu.

Uprzejmy, ale znów pełen rezerwy. Czy to z tym mężczyzną jeszcze przed
chwilą gawędziła wesoło w restauracji, przekomarzała się i śmiała?

- Dla ciebie czarna. - Podała mu kubek.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się uprzejmie.
- Rhys, czy coś się stało?
- Nie, dlaczego pytasz?
- Nic nie mówisz.
- Uświadomiłem sobie właśnie, jak późno się zrobiło. A ja jestem raczej

skowronkiem niż sową.

- Ja też. I dlatego pochłaniam ogromne ilości kawy na nocnych dyżurach.

23

RS

background image

- Skąd ja to znam.
Westchnęła w duchu. Rhys wyraźnie się wycofuje. A ona nie potrafiła

znaleźć choćby jednego powodu, dla którego to robi. Cisza przeciągała się.
Rhys dopił kawę.

- Dziękuję.
- To ja dziękuję. Za kolację. Mam nadzieję, że nie powiedziałeś, że

pójdziesz ze mną kiedyś do kina tylko dlatego, że tak wypadało. Naprawdę
trudno jest znaleźć kogoś, kto lubi takie same filmy.

Zmieszał się, ale potrząsnął głową.
- Nie, mówiłem poważnie.
- To dobrze. Moglibyśmy jutro przejrzeć repertuar i sprawdzić, czy nie

grają czegoś ciekawego. Jeśli nie będziesz zajęty.

- Byłoby miło. - Wstał. - Dobranoc, Katrino.
- Dobranoc. - Odprowadziła go do drzwi. - Do zobaczenia na oddziale.
Analizowała ich spotkanie, myjąc kubki. Dlaczego Rhys nagle się

wycofał? Może... Może przemyślał sprawę i doszedł do takich wniosków
jak kiedyś Pete - że jej ułomność to jednak przeszkoda?

Myślała, że potrafi uczyć się na błędach. Czyżby?



















24

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Następnego dnia Katrina miała popołudniowy dyżur, zdecydowała się

więc dla odprężenia upiec ciastka. Mnóstwo ciastek. Aromat czekolady i
wanilii polepszył jej nastrój i zanim dotarła do pracy, była znacznie
spokojniejsza.

Zostawiła w kuchni puszkę ze smakołykami opatrzoną karteczką

zachęcającą do częstowania się i właśnie miała iść na oddział, gdy do
pomieszczenia wszedł Rhys.

- Dzień dobry - powiedział.
- Cześć. - Obdarowała go uprzejmym uśmiechem, przypominając sobie w

myślach, że odtąd ich relacje mają być czysto zawodowe.

- Co wiesz o atrezji nozdrzy tylnych?
- Nozdrza tylne są niedrożne, na ogół przez zarośnięcie częściowo kostne

lub łącznotkankowe. Dziecko nie może przez to właściwie oddychać -
wyrecytowała. - Neonatologia poprosiła cię o konsultację?

Potrząsnął głową.
- Właśnie przyjęliśmy małą dziewczynkę, ma cztery miesiące. Ma atrezję

jednostronną, dlatego trudno było ją zdiagnozować. Zauważyłem wczoraj,
że świetnie radzisz sobie z zestresowanymi rodzicami. Państwo Gillespie
bardzo się niepokoją i przydałaby im się kojąca rozmowa.

Zamrugała oczami.
- A więc dziś od rana znów się przyjaźnimy?
Zaczerwienił się, najwyraźniej świadomy, do czego odnosi się aluzja.
- Przepraszam, Katrino. Co mam ci powiedzieć?
- Możesz zacząć od wyjaśnienia mi, co cię tak wczoraj rozdrażniło.
- Naprawdę nic. - Nerwowo przeczesał palcami włosy. - Po prostu nie

najlepiej sobie radzę w relacjach z ludźmi. Zawsze byłem samotnikiem, z
innymi stykam się przede wszystkim w pracy. Spanikowałem, bo wczoraj z
tobą czułem się lepiej niż z kimkolwiek innym od bardzo dawna.
Przepraszam.

Mówił szczerze. Zobaczyła to w jego twarzy. Rozumiała, z jakim trudem

mu to przychodzi.

- Przyjmuję przeprosiny.
- Świetnie. Więc teraz państwo Gillespie. Chodźmy, pani doktor. Po

drodze zapoznam cię z historią choroby.

Weszli do sali. Rhys przedstawił Katrinę rodzicom.

25

RS

background image

- Jaka śliczna - powiedziała, gładząc małą Rosannę po policzku i

spoglądając na panią Gillespie. - Musicie być z niej bardzo dumni.

- Jesteśmy, tylko... - Pani Gillespie przygryzła wargi.
- Martwicie się operacją. To zrozumiałe. Ale jesteście w dobrych rękach.

Will jest fantastycznym chirurgiem.

- Będą państwo mieli okazję poznać go przed operacją - wtrącił Rhys. -

Teraz go zastępuję i z chęcią odpowiem na wszystkie pytania związane z
zabiegiem i tym, co dalej.

- Dziękuję - powiedział pan Gillespie cicho.
- Rosanna choruje na atrezję nozdrzy tylnych. Jej nozdrza są węższe niż

powinny i dlatego ma trudności z oddychaniem.

- Ale da się to wyleczyć?
- Oczywiście. Operacyjnie poszerzymy nozdrza, w których następnie

chirurg umieści krótkie rurki, aby utrzymać ich drożność, gdy nos będzie
się goił.

- Wyjmiemy je za mniej więcej trzy miesiące i potem Rosanna będzie

radzić sobie bez nich - dodała Katrina.

- Operacja potrwa około godziny - kontynuował Rhys. - Odbywa się przy

pełnym znieczuleniu, więc nie będą mogli państwo w niej uczestniczyć, ale
możecie zaczekać na oddziale albo w naszym barku. Znajdziemy was,
kiedy Rosanna opuści salę, żebyście mogli ją przytulić.

- Będziemy mogli jej dotknąć?
- Oczywiście. Mówić do niej, dotykać, wziąć na ręce. Będzie podłączona

do aparatury, co może wyglądać nieco przerażająco, ale to tylko po to,
żebyśmy mogli właściwie o nią zadbać. Gdy tylko zacznie jeść i przybierze
nieco na wadze, a państwo nauczą się, jak utrzymywać rurki w czystości,
zabierzecie ją do domu.

- I wyzdrowieje?
- Nie ma żadnych innych problemów, więc zapewniam panią, że już

wkrótce będzie jeść i rosnąć jak każde dziecko.

- Właśnie. Dzieci moich przyjaciółek są już takie duże, myślałam, że

robię coś nie tak. - Oczy pani Gillespie wypełniły się łzami.

Katrina wzięła ją za rękę.
- To nie pani wina. Dobrze pani postąpiła, przywożąc ją do nas, zamiast

zamartwiać się tym w domu.

- Moja teściowa mówi, że powinnam była odstawić ją od piersi wieki

temu, i że dlatego nie rośnie i źle sypia.

26

RS

background image

- Nie ma racji - zapewnił Rhys. - Zalecamy matkom karmienie piersią do

czwartego miesiąca. Rosanna nie jadła dużo, bo była to dla niej ciężka
praca. A niemowlęta same decydują, kiedy idą spać; każde z nich jest inne.

- Było wam ciężko - dodała Katrina. - Zarwane noce, ciągły niepokój,

zmęczenie. Od dzisiaj będzie lepiej.

Pani Gillespie otarła łzy.
- Dziękuję bardzo.
Rhys wyprowadził Katrinę z sali.
- Byłaś wspaniała. Dziękuję ci za wsparcie. Wzruszyła ramionami.
- To moja praca.
- Nieprawda, to nie to. Tobie po prostu zależy.
- Rodzicom jest wystarczająco trudno, gdy dowiadują się, że ich dziecko

jest chore i potrzebuje operacji. Jedyne, co możemy dla nich zrobić, to
spróbować im to ułatwić. Will zawsze powtarza nam, że powinniśmy
traktować pacjentów jak rodzinę: z szacunkiem, godnością i życzliwością.

- Nie wszystkie rodziny są takie - mruknął Rhys. To zabrzmiało bardzo

osobiście, pomyślała Katrina, ale postanowiła nie kontynuować tematu. Już
wiedziała, że znów by się wycofał.

Później tego samego popołudnia, gdy Katrina piła w przerwie kawę, do

pokoju dla personelu wszedł Rhys.

- Właśnie o tobie myślałam - zwróciła się do niego z uśmiechem.
- Potrzebna ci konsultacja? Potrząsnęła głową.
- Przeglądałam gazetę. W tym tygodniu zaczyna się przegląd filmów,

kilka naprawdę świetnych wyświetlą jutro. Zarezerwować nam bilety?

- Jutro? - zapytał z żalem. - Niestety, nie dam rady. Mam masę

papierkowej roboty. Jeśli się z tym nie uporam...

Doskonała wymówka, pomyślała Katrina. Poprzednik Rhysa był trochę

na bakier z biurokracją, ale chyba nie zostawił po sobie aż takiego
bałaganu?

Cóż, nie będzie pchać się tam, gdzie jej nie chcą.
- Rozumiem. - Jej błąd, bo założyła, że miłość do starych filmów może

stać się podstawą udanej przyjaźni. Jeśli jednak on nie chce mieć przyjaciół,
powinna to zaakceptować. - Będę się zbierać - powiedziała, spoglądając na
zegarek.

- Nie dokończysz kawy?
Po tym, jak właśnie zrobiła z siebie idiotkę, nie będzie dotrzymywać mu

towarzystwa.

27

RS

background image

- I tak za dużo dziś wypiłam. Znów będę czuwać do trzeciej nad ranem -

powiedziała lekkim tonem, opłukała kubek i wyszła z pokoju.

Udało jej się trzymać uczucia na wodzy do piątku. Gdy wychodziła ze

szpitala po wieczornym dyżurze, zauważyła, że w gabinecie Rhysa wciąż
pali się światło. Wiedziała, że przyszedł tego dnia dużo wcześniej i że
powinien był już dawno pójść do domu.

Podniósł głowę, gdy zastukała w otwarte drzwi.
- Słucham?
- Dobrze się czujesz?
- Jasne. - Rozłożył ręce. - Dlaczego pytasz?
- Tak tylko... - Wiedziała, że powinna trzymać buzię na kłódkę, ale słowa

same wypłynęły z jej ust. -Wszystkie wieczory w tym tygodniu, poza
wtorkowym, spędziłeś tutaj, mimo że zaczynasz pracę na długo przed
dziewiątą.

Wzruszył ramionami.
- Wolę w czasie dyżurów leczyć pacjentów na oddziale i w poradni, niż

siedzieć tutaj, a kiedyś muszę przecież nadrobić zaległości.

- W porządku, ale ty po prostu przesadzasz. Spędzanie tylu godzin w

pracy może ci zaszkodzić.

Skrzyżował ramiona i odchylił się na krześle.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Katrino?
- Życie to coś więcej niż tylko praca, a ty chyba powinieneś sobie nieco

odpuścić.

- Dziękuję za troskę, ale nie musisz się mną przejmować.
- Chyba jednak muszę. Pracujesz na okrągło i przez to inni też zaczynają

myśleć, że powinni zostawać dłużej, a to nie w porządku. Zwłaszcza w
stosunku do lekarzy, którzy dopiero założyli rodziny.

- Nie byłem świadomy tego, że prosiłem kogokolwiek, aby zostawał po

godzinach.

- Nie prosiłeś, wiem. Ale i tak wszyscy czują się zobligowani od samego

patrzenia na ciebie.

- Cóż, jesteś najwyraźniej ich rzecznikiem, więc możesz wrócić i

zapewnić ich, że nie oczekuję od nikogo pracy w takim samym wymiarze
godzin jak mój. A jeśli dla kogoś stanowię problem, wolałbym to usłyszeć
od tej osoby. - Zmarszczył brwi. - A teraz przepraszam, muszę pójść do
pacjenta.

28

RS

background image

- Nocna zmiana doskonale sobie radzi. Jeśli coś się wydarzy, na pewno

cię powiadomią. Po prostu unikasz problemu.

- Nie ma żadnego problemu.
- Owszem, jest. Twoje godziny pracy zaszkodzą tobie, a w przyszłości

pacjentom. Przecież musisz być zmęczony. Nikt nie jest w stanie
wytrzymać długo takiego tempa.

- Nic mi nie jest. A tak na marginesie, nigdy nie naraziłbym pacjentów na

ryzyko - zauważył zimno.

Westchnęła.
- Nikogo do siebie nie dopuszczasz, prawda? We wtorek byliśmy

przyjaciółmi. Potem zacząłeś mnie unikać. Pracą wymówiłeś się od wyjścia
do kina. Przepraszam, że się narzucałam. Po prostu uznałam, że w re-
stauracji mówiłeś poważnie.

Gdy się nie odezwał, wzruszyła ramionami.
- Okej, jak chcesz. Idę. - Odwróciła się.
- Katrina, zaczekaj! - Rhys wyszedł zza biurka i położył jej dłoń na

ramieniu.

- Na co?
- Mam maniery jaskiniowca. Dogaduję się tylko z pacjentami i ich

rodzicami, bo to moja praca i wiem, co mam robić. Ale... nie radzę sobie z
ludźmi. Przepraszam.

Katrina poznała ten typ na uniwersytecie - laboratoryjni geniusze, którzy

nie mieli pojęcia, jak zagadać do kogoś w barze. Rhys był taki sam: jeśli
rozmawiali o faktach, jedzeniu i filmach, było w porządku. Gdy dyskusja
zahaczała o tematy osobiste, gubił się. Na pewno czuje się teraz równie
niezręcznie jak ona. Ale przynajmniej się stara. Powinna to docenić.

- Przeprosiny przyjęte.
- Pewnie za dużo pracuję. Ale naprawdę lubię to, co robię.
- I całą tę biurokrację też?
- To nie do końca tak. Teraz na przykład przeglądam karty pacjentów,

uaktualniam je i zastanawiam się, jak przeprojektować naszą stronę
internetową tak, aby była bardziej dostępna dla dzieci i rodziców. Mógłbym
to robić w domu, ale ze względów technicznych szybciej uwinę się z tym w
szpitalu. A na swoją obronę mógłbym jeszcze dodać, że ty też zostajesz po
godzinach albo przychodzisz wcześniej, aby poczytać naszym pod-
opiecznym.

29

RS

background image

- Pół godziny na początku albo na końcu zmiany. To jest rozsądne. A to,

co ty robisz, już nie. W istocie pracujesz na dwa etaty. Nie kłoć się ze mną,
Rhys, przecież wiesz, że to niemądre.

- Więc jestem pracoholikiem. - Rozłożył ręce. - Przecież to nie zbrodnia.

Mnóstwo ludzi pracuje równie ciężko. Ale może masz rację. No dobrze. -
Spojrzał na zegarek. - Spieszysz się, czy masz jeszcze czas na drinka?
Czysto koleżeńskiego?

- A od poniedziałku znów będziesz traktować mnie jak powietrze?
- Postaram się tego nie zrobić. Chcesz iść na drinka?
- Dzięki, ale o tej porze wszędzie będzie tłoczno i głośno. - Zmarszczyła

nos. - I do tego ciemno.

- Czyli będzie ci trudniej słyszeć i czytać z ruchu warg? - Skrzywił się. -

Przepraszam. Nie pomyślałem.

Wzruszyła ramionami.
- Nie ma sprawy. Ale dzięki za propozycję. Miło, że zapytałeś. - Kusiło

ją, nawet bardzo, ale powstrzymała się przed zaproponowaniem jakiejś
alternatywy. Czuła, że z łatwością mogłaby zakochać się w Rhysie i zaprag-
nąć czegoś, na co on najwyraźniej nie jest gotowy. -Lepiej już pójdę.
Udanego weekendu.

- Nawzajem.

















30

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Przez następne kilka tygodni Rhys był uprzejmy i przyjacielski.

Traktował Katrinę tak jak pozostałych kolegów z oddziału, ona natomiast
często przyłapywała się na patrzeniu na jego usta nie po to, aby z nich
czytać, ale by zastanawiać się, jak by to było poczuć ich dotyk. Za każdym
razem, gdy ich palce stykały się przelotnie, przebiegał ją przyjemny
dreszcz.

Powinna być mądrzejsza. Powinna bronić się przed emocjami, które

ogarniają ją, gdy na niego patrzy.

Najgorsza była jednak świadomość, że on czuje to samo. Widziała, jak

wpatruje się w jej usta. Zauważyła, że jego twarz zmienia kolor, gdy
przypadkiem się dotykają, a jego oczy na ułamek sekundy się rozszerzają.

Dowody pożądania. Pobudzenia.
Zaczęła myśleć, że ignorowanie tych uczuć będzie równie trudne, jak

poddanie się im i poniesienie konsekwencji. Sytuacja między nimi może
stać się niezręczna, ale musi mu to powiedzieć. Być szczera. I sprawdzić,
czy on nie ma pomysłu na to, jak w inny, rozsądniej szy sposób rozwiązać
ten problem.

Zmusiła się do skupienia na pracy. Właśnie zaczęła rozmowę z Kevinem

Laceyem i jego mamą. Pani Lacey mówiła bardzo cicho i cały czas
opuszczała głowę, a włosy zasłaniały wtedy jej twarz, Katrina nie mogła
więc czytać z ruchu warg. Nie zdołała dotąd usłyszeć ani jednego jej
pytania i nie była w stanie stwierdzić, czy Kevin i pani Lacey zrozumieli to,
co powiedziała im o chorobie chłopca i zaplanowanej na następny dzień
operacji.

Wygląda na zdenerwowaną, pomyślał Rhys. To dosyć niezwykłe,

zazwyczaj doskonale sobie radzi, jest zrelaksowana i odprężona. Stan
Kevina jest poważny, ale chorobę można kontrolować, nie jest to więc
jedna z tych rozmów, podczas których trzeba przekazać rodzicom tragiczne
wieści.

A potem zobaczył, w czym tkwi problem. Katrina nie mogła dostrzec

twarzy pani Lacey. Na oddziale zaczynała się właśnie przerwa na lunch,
między łóżkami przejeżdżał wózek z posiłkami, sztućce brzęczały, wszyscy
podnosili głos. Katrina musi się teraz bardzo wysilać, aby usłyszeć panią
Lacey, która mówi szczególnie cicho.

Podszedł do nich.

31

RS

background image

- Dzień dobry, jestem doktor Morgan. Jak się czujesz, Kevin?
- W porządku - odrzekł chłopiec, choć po jego bladości i ze sposobu, w

jaki trzymał się za brzuch, Rhys zdołał wywnioskować, że tak nie jest. Jego
powiększona śledziona dawała mu się we znaki.

- Pani Lacey?
- Pani doktor bardzo nam pomaga.
Z trudnością usłyszał wypowiedź kobiety, a jego słuch był doskonały.

Katrina nie ma szans. Nie chciał zwracać na to jej uwagi, nie przy pacjencie
- wiedział, jak jest wrażliwa na tym punkcie. Ale może jej pomóc inaczej.

- Zaczyna się pora lunchu i na oddziale jest dosyć głośno. Na pewno ma

pani wiele pytań dotyczących stanu zdrowia syna i jego operacji. Pani
doktor, ja mam teraz przerwę. Może zechce pani wykorzystać mój gabinet,
aby tam w ciszy i spokoju przedyskutować z panią Lacey wszystkie
niepokojące ją kwestie?

Ulga w jej oczach powiedziała mu, że dobrze zrobił.
- Dziękuję, doktorze. To świetny pomysł. Uśmiechnął się do niej.
- Cieszę się, że mogę pomóc. Wrócę za jakieś pół godziny, ale proszę się

nie spieszyć. Gdybym był potrzebny, mam przy sobie komórkę.

- Przekażę Lynne.
- Do zobaczenia.
- Kevin, może chcesz kanapkę? - zapytała Katrina. - Doktor Morgan na

pewno nie miałby nic przeciwko temu, abyś coś zjadł w jego biurze.

Chłopiec potrząsnął głową.
- Za bardzo boli.
- Podam ci środek przeciwbólowy. Pani Lacey, Kevin choruje na

sferocytozę, rodzaj anemii. Jego czerwone krwinki mają inny kształt niż
nasze. - Narysowała na tablicy dwie komórki, aby zilustrować różnicę. -
Nieprawidłowy kształt sprawia, że są one niszczone w śledzionie, która
rozpoznaje je jako anormalne. To dlatego Kevin jest blady i szybko się
męczy. I dlatego śledziona jest powiększona, co powoduje silne bóle
brzucha.

- A czy ten ból zniknie, jak pan doktor wyjmie mi śledzionę?
Chłopiec przysłuchiwał się jej z uwagą. Uśmiechnęła się do niego.
- Po operacji przestaniesz się męczyć i nie będzie cię już boleć brzuch,

ale nie naprawimy twoich krwinek.

- Ale wyzdrowieje? - zapytała pani Lacey. Tym razem Katrina ją

usłyszała.

32

RS

background image

- Usunięcie śledziony może spowodować pewne komplikacje. Bez niej

Kevin będzie bardziej podatny na infekcje. Będzie musiał do końca życia
brać antybiotyki i zgłaszać się na wszystkie przewidziane kalendarzem
szczepienia. Damy mu również kartę, którą powinien mieć zawsze przy
sobie, z informacją, że nie ma śledziony na wypadek, gdyby potrzebował
nagłej hospitalizacji.

- A czy operacja będzie boleć? - zapytał Kevin.
- Będziesz spał, dopiero po wybudzeniu możesz poczuć mdłości, zawroty

głowy i ból gardła. Ale to nie potrwa długo. Bardziej przestraszy się twoja
mama. Włożymy ci przez nos rurkę do żołądka, żebyś nie był głodny zaraz
po zabiegu. I będziemy podawać ci przez nią środki przeciwbólowe.

- Jak długo potrwa operacja?
- Od półtorej godziny do trzech. Będzie pani mogła z nim zostać do

znieczulenia, potem poprosimy, aby zaczekała pani w kawiarni. Za tydzień
będzie go można zabrać do domu. Wrócicie państwo tylko na wyjęcie
szwów. - Uśmiechnęła się do Kevina. —Za miesiąc pójdziesz do szkoły.
Ale nie będziesz mógł uprawiać sportu przez następne trzy miesiące.

- Nie zagram w nogę? Ale muszę. Jestem w reprezentacji szkoły.
- Przykro mi, słoneczko. Twój brzuch musi się zagoić. A potem będziesz

grać jeszcze lepiej niż teraz, bo nie będziesz się tak męczył. - Katrina
uśmiechnęła się do pani Lacey. - Wezwę teraz chirurga i anestezjologa,
abyście mogli z nim omówić szczegóły operacji. Jeśli będziecie mieli
jeszcze potem pytania, służę pomocą.

- Trzy miesiące bez piłki. - Kevinowi zadrżała broda.
- To naprawdę szybko minie. Zaczniesz znów grać, zanim się obejrzysz.
Katrina wpadła na Rhysa dopiero pod koniec dyżuru.
- Dzięki za poratowanie mnie dziś rano.
- Nie ma sprawy. Sam z trudnością ją słyszałem. Oddział to jednak

hałaśliwe miejsce, a ona miała cały czas schowaną twarz, nie mogłaś więc
czytać z ruchu warg.

Katrina skrzywiła się.
- Wiem, powinnam była coś powiedzieć.
- Niekoniecznie. - Rhys zmarszczył brwi. - Chodź, napijemy się kawy.
- Nie mogę, mam mnóstwo pracy.
- Papiery mogą zaczekać. Skończyłaś dyżur w poradni, a ja obchód, czyli

mamy czas na przerwę.

- Rhys... - zaczęła.

33

RS

background image

- Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
On chce z nią porozmawiać? Zadrżała, po czym zaraz zganiła się w

duchu. Przecież to jasne, że nie chce dyskutować o ich związku. Oni nawet
nie są w związku, po prostu się kolegują.

Pozwoliła zaprowadzić się do cichego stolika w rogu stołówki i kupić

sobie kawę z mlekiem.

- Jest na tyle głośno, aby ludzie nas nie słyszeli, ale chyba nie za głośno

dla ciebie? Słyszysz mnie? - zapytał.

Automatycznie przesunął twarz do światła; pomimo otaczającego ich

zgiełku mogła z łatwością czytać z ruchu warg, gdyby czegoś nie
dosłyszała.

- Tak.
- Świetnie. Teraz powiem ci coś bardzo ważnego, dlatego uważaj.

Katrino Gregory, jesteś cholernie dobrą lekarką. I twoja wada słuchu tego
nie zmieni.

Wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Po prostu czasami... Zresztą, nieważne.
- Porozmawiaj ze mną, Katrino. Uśmiechnęła się kpiąco.
- Przyganiał kocioł garnkowi. Machnął ręką lekceważąco.
- Moje życie prywatne nie koliduje z pracą. Katrina uniosła podbródek.
- Moje też nie. Westchnął.
- Nie to chciałem powiedzieć. Przepraszam. Po prostu wydaje mi się, że

czasami martwi cię to, jak twoja wada słuchu wpływa na twoje
funkcjonowanie. A z mojego punktu widzenia nic takiego nie ma miejsca.
Świetnie radzisz sobie z dziećmi i ich rodzicami. Każdy miałby dzisiaj
problemy ze zrozumieniem tego, co mówi pani Lacey. Ja też nie mogłem jej
usłyszeć. Twój słuch nie ma tu nic do rzeczy. - Zmarszczył brwi. - Czy ktoś
powiedział ci, że jest inaczej?

- Nie tutaj - wyrwało się jej, zanim zdołała się powstrzymać.
- Nie chcesz tutaj o tym rozmawiać czy ktoś powiedział ci coś takiego

gdzie indziej?

Poruszyła się niecierpliwie.
- Naprawdę musimy to teraz omawiać?
- Tak. To ważne. Katrino, tu nikt nas nie podsłucha.
A jeśli ktoś powiedział ci coś, co cię zmartwiło, chciałbym się o tym

dowiedzieć.

- To było dawno temu. Już to przebolałam.

34

RS

background image

- Naprawdę? Podniosła głowę.
- Zazwyczaj nie rozczulam się nad sobą.
- Wiem, ale jeśli ktoś podkopał twoją pewność siebie, to może wrócić,

kiedy masz kiepski dzień, na przykład taki jak dzisiaj. Wszyscy tak mamy.

- Wiem.
- Więc porozmawiaj ze mną. To pomoże. - Sięgnął przez stół i uścisnął

jej dłoń. Pragnienie, które w niej wezbrało, na chwilę odebrało jej oddech.

- Katrino?
- Dobrze już. Jeśli musisz wiedzieć, to był mój eks. Pete. Maddie nazywa

go Pete Ropucha. - Przełknęła z trudem. Równie dobrze może powiedzieć
Rhysowi prawdę. Wtedy on znów się wycofa, a ona odzyska kontrolę nad
uczuciami. - Rzucił mnie, bo jestem wybrakowana. Bał się, że jeśli się
pobierzemy i będziemy mieli dziecko, ja nie usłyszę jego płaczu. Nie będę
wystarczająco dobrą żoną i na pewno niedobrą matką.

Rhys wyglądał na zszokowanego.
- Co? Przecież to idiotyzm! Katrino, wiesz, jak reagują na ciebie dzieci.

To ciebie wszyscy wzywają, gdy trzeba je uspokoić, opowiedzieć bajkę,
odciągnąć ich uwagę od choroby. I jesteś świetnym lekarzem. Pete nie miał
pojęcia, o czym mówi.

- Czyżby? Przecież pracowaliśmy razem. Ja byłam starszym stażystą, a

on specjalistą.

- Tutaj? On był tu konsultantem przede mną?
- Nie, w innym szpitalu. Przeniosłam się tutaj dwa lata temu. -

Odetchnęła głęboko. - Tam wszyscy wiedzieli o naszym rozstaniu. To było
okropne. Atmosfera na oddziale stała się nie do wytrzymania. Prawie
wszyscy wzięli moją stronę, poza jedną kobietą, która... Cóż, okazało się, że
Pete jej się podoba i pomyślała, że jeśli opowie się za nim, on się jej jakoś,
hm, zrewanżuje.

- Chyba do siebie pasowali.
- Chyba tak. Nie mam pojęcia, czy się w końcu zeszli. I naprawdę mnie

to nie interesuje. Ale przestałam po tym wszystkim lubić chodzenie do
pracy. Wszyscy byli tacy mili, ale w ich oczach widziałam litość.
Nienawidziłam tego, że nazywają mnie „biedną Katrina", bo przestałam być
pewna, czy chodzi im tylko o Pete'a, czy o mój słuch. A praca z nim stała
się torturą. Nigdy więcej nie chcę przez to przechodzić. - Skrzywiła się. -
Wszyscy mi powtarzali, że to on popełnił błąd, nie ja, ale przestałam im
wierzyć. Bo jeśli on był taki okropny, dlaczego byłam na tyle głupia, aby

35

RS

background image

się w nim zakochać? I co będzie następnym razem? Znów wybiorę kogoś,
kto będzie mnie źle traktował?

- Wiem, że przemoc nie jest żadnym rozwiązaniem, ale z chęcią

złamałbym facetowi szczękę - powiedział Rhys przez zęby. - To nieprawda,
Katrino. Nie jesteś wybrakowana i na pewno nie bezużyteczna. Jesteś miła,
mądra, jesteś doskonałym lekarzem i sprawiasz, że świat staje się lepszy.
Nie pozwól sobie wmówić, że jest inaczej.

Wyraz jego twarzy powiedział jej, że on naprawdę tak myśli. Jest

wściekły na Pete'a i jego zachowanie.

Jeśli jest w stosunku do niej tak opiekuńczy, to musi coś znaczyć. I to, jak

na nią patrzy... Tęsknota. Pożądanie.

Ale ona nie może nic z tym zrobić.
Powinna mu to wytłumaczyć. Ale jak? Nie jest to łatwy temat, a Rhys

jest skryty, co znacznie utrudni sprawę. Poczuła ucisk w gardle.

- Rhys, posłuchaj, ja nie... To niezręczne.
- Nie zdradzę twojego zaufania, jeśli to cię martwi. To, co mi powiesz,

zostanie pomiędzy nami.

Poczuła, jak na jej twarz wypływa rumieniec.
- Dziękuję. Chodzi o to, że Pete... Dlatego nie chcę umawiać się z

kolegami z pracy. Nie chcę przechodzić przez to wszystko jeszcze raz,
dzielić oddziału na dwa wrogie obozy i być obiektem dyskusji przy kawie.

- Doskonale cię rozumiem.
- Tobie też przytrafiło się coś takiego?
- Niezupełnie. Nigdy nie spotykałem się z nikim z mojego oddziału.

Ale... Mamy układ? To, co ci powiem, zostanie pomiędzy nami?

- Jasne.
- Moi rodzice rozstali się, ledwo zacząłem szkołę. Nie będę wchodzić w

szczegóły, ale naprawdę nie odbyło się to w harmonii. Obiecałem sobie
wtedy, że nie dopuszczę, aby mnie to spotkało. - Uśmiechnął się sucho. -
Oczywiście z wiekiem zrozumiałem, że nie każde małżeństwo musi
zakończyć się rozwodem.

- Moi rodzice są małżeństwem od trzydziestu lat. Tak jak rodzice

Maddie. I nadal zachowują się czasami jak żenujące nastolatki.

- Szczęściarze. - Wzruszył ramionami. - Naprawdę wiem, że ludziom się

udaje, ale mnie jakoś nie. Starałem się, wiele razy, ale i tak moje związki
się rozpadały.

- Czy to ostrzeżenie?

36

RS

background image

- Nie, konstatacja. Wiem, że mam szanse, ale chyba emocjonalnie nie

jestem gotowy na podjęcie ryzyka. I pewnie dlatego trzymam ludzi na
dystans: bo tak jest łatwiej. Mniej stresu. Z pracą sobie radzę. Z ludźmi...

- Oparł łokcie na stole i złożył podbródek na złączonych dłoniach. -

Mogę być z tobą szczery?

Pokiwała głową.
- Bardzo mnie pociągasz, Katrino. Nie pamiętam, kiedy i z kim ostatnio

czułem coś aż tak silnego. Ale nic z tym nie zrobię, bo zgadzam się z tobą,
że związek w pracy to zły pomysł. Mówię to tylko po to, by ci wyjaśnić, że
twoje problemy ze słuchem nie mają nic wspólnego z tym, że nie
zapraszam cię na randkę. To część ciebie i myślę, że to właśnie dzięki temu
jesteś tak otwarta na ludzkie uczucia. Rozumiesz język ciała lepiej niż
ktokolwiek, domyślam się więc, że wiedziałaś, co chcę ci powiedzieć.

- Zastanawiałam się nad tym. - Przygryzła wargę.
- A ty jesteś bardzo spostrzegawczy. Zauważyłeś dzisiaj, jak mi ciężko i

rozwiązałeś problem tak, że nie poczułam się głupio, jak wtedy, gdy byłam
z Pete'em.

- Głupio? - Rhys zamrugał powiekami. - Co, do cholery, było nie tak z

tym facetem? Nie jesteś głupia. Przecież już jesteś praktycznie gotowa, aby
objąć stanowisko specjalisty. Egzaminy zdasz śpiewająco.

- Oby.
- Wiem to - oświadczył, biorąc ją za rękę. Oblizała wargi, czując, jak

przyspiesza jej tętno.

- Nie rób tego - poprosił, puszczając jej dłoń.
- Czego?
- Nie oblizuj warg. To sprawia, że chciałbym... -Wstrzymał oddech. -

Chciałbym cię pocałować. A poza tym, że obiecałem sobie trzymać się od
ciebie z daleka, znajdujemy się w stołówce. Gdybym to zrobił, plotki
zaczęłyby się szerzyć z prędkością światła. - Zmusił się do upicia łyka
kawy, ale filiżanka stuknęła o spodek, gdy ją odstawiał. - Mogłabyś mnie
teraz oskarżyć o molestowanie.

Potrząsnęła głową.
- Jesteś spostrzegawczy, więc na pewno wiesz, że ja czuję to samo. Od

pierwszego dnia. - Przeczesała palcami włosy. - Ale ja też nie będę
ryzykować, Rhys. Naprawdę lubię swoją pracę i nie chciałabym stąd od-
chodzić, gdyby wszystko potoczyło się tak jak poprzednio.

37

RS

background image

- Nie jestem taki jak Pete, nie doszłoby więc do tego, ale masz rację. Nie

możemy tego zrobić. Zasługujesz na szczęście, którego ja chyba nie byłbym
w stanie ci dać. To znaczy, jasne, moglibyśmy mieć gorący romans.

Niepotrzebnie mówił to na głos. Prawie poczuł, jak jego ciało reaguje na

ten pomysł. Rozszerzone źrenice Katriny podpowiedziały mu, że ona też to
czuje. O Boże, powinien odzyskać choć odrobinę kontroli nad sytuacją. I to
szybko.

- Ale nie jestem na etapie planowania przyszłości i małżeństwa, a nie

byłoby uczciwie prosić cię, abyś zrezygnowała z szukania kogoś, kto
mógłby dać ci to, czego pragniesz.

- Więc co zrobimy?
- Zostawimy wszystko tak, jak jest. Kolegujemy się. Oboje jesteśmy na

tyle rozsądni, aby na pierwszym miejscu stawiać karierę i dobro pacjentów.

- Masz rację. To rozsądne.
- Dobrze. Cieszę się, że sobie to wyjaśniliśmy.
- Ja również.
Powinien czuć ulgę. Ale wolałby, aby sprawy ułożyły się inaczej.
- Po kawie wracamy na oddział. Ty idziesz w swoją stronę, ja w swoją.

Pracujemy. A w końcu przecież ta fascynacja minie i będziemy mogli
patrzeć na siebie bez...

- Chęci zerwania z siebie ubrań? Jęknął.
- Chyba powinienem był wziąć zimny prysznic zamiast kawy. Ale tak.

Coś w tym rodzaju. Wiem, że już to mówiłem, ale powtórzę dla pewności:
to nie ma nic wspólnego z twoją wadą słuchu.

- Dziękuję. Doceniam to.
Wciąż czuł złość. Jej eks naprawdę namieszał. Jakaś jego część pragnęła

namiętnie ją pocałować, aby jej pokazać, jak bardzo jest pociągająca, ale
skończyłoby się komplikacjami, których oboje woleli uniknąć. Katrina
zasługuje na szczęście u boku kogoś, kto da jej to, czego potrzebuje - a to z
góry wyklucza jego.

Zawarli układ, i on zamierza się go trzymać. Niezależnie od tego, co na

ten temat sądzi jego ciało.





38

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Zdołali utrzymywać sprawy w stanie równowagi przez kolejne kilka

tygodni, choć Katrina nadal była szczególnie wyczulona na obecność Rhysa
i wiedziała, że on czuje to samo. Świadomość. Tęsknotę. Wahanie.

Moglibyśmy mieć gorący romans. Jego słowa nadal rozbrzmiewały w jej

głowie. Może powinni się zdecydować? Może to rozładowałoby napięcie i
mogliby potem wrócić do koleżeńskich relacji?

Albo pogorszyłoby sytuację. Bo choć potrafiła sobie wyobrazić, jak Rhys

się z nią kocha, rzeczywistość na pewno okazałaby się bogatsza. A z tego
chyba nie potrafiłaby zrezygnować.

Musi po prostu zacząć brać zimne, długie prysznice. Albo przepływać

kilka długości pobliskiego basenu przed pracą - w nim woda zawsze jest
lodowata.

Zastanawiała się nad tym, gdy zobaczyła, jak Rhys wchodzi na oddział ze

śpiworem i walizką w ręce. Wyjeżdża? O ile wiedziała, nie wziął urlopu.
Dziwne.

Po raz kolejny zobaczyła go w czasie przerwy. Siedział w pokoju dla

personelu i dzwonił dokądś, jednocześnie skreślając coś z listy.

- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Nie bardzo. - Przewrócił oczami. - Pamiętasz tę burzę, która przeszła

nad miastem w zeszłym tygodniu? Wiatr zerwał z mojego budynku kilka
dachówek i właściciel wezwał ekipę, aby to naprawiła. Okazało się, że
znaleźli trochę azbestu. Muszę się wyprowadzić na czas remontu. A że
właściciel budynku ma fioła na punkcie zdrowia i bezpieczeństwa,
musiałem się spakować.

Spojrzała na listę z nazwami okolicznych hoteli. Większość z nich była

przekreślona.

- Nie masz szczęścia w szukaniu?
- Wszędzie mają komplet z powodu święta, przerwy międzysemestralnej i

tego koncertu pod koniec tygodnia. - Westchnął. - Chyba będę musiał
spędzić kilka nocy w biurze. Dlatego przyniosłem śpiwór.

- Są tu prysznice i w ogóle, ale życie na walizkach jest okropne. Tutaj w

ogóle nie odpoczniesz.

- Nie jest to najlepsze wyjście, masz rację, ale kilka dni jakoś przetrwam.
Zastanawiała się przez chwilę.

39

RS

background image

- Posłuchaj, ja mam wolny pokój. Możesz pomieszkać u mnie przez ten

czas.

Zamrugał z niedowierzaniem powiekami.
- Katrino, to bardzo miło z twojej strony, ale nie mogę cię fatygować. Nie

wiem, jak długo to potrwa. Może kilka dni, może tygodni.

- Żaden problem. - Poza tym, oczywiście, że mają trzymać się od siebie z

daleka. Ale nie może go przecież tak zostawić. Zaproponowałaby gościnę
każdemu w takiej sytuacji.

- W takim razie dziękuję. Naprawdę.
- Masz tylko śpiwór i walizkę?
- Obawiam się, że nie. - Uśmiechnął się kpiąco. - Mam mieszkanie pełne

książek i filmów, tylko meble nie są moje.

Uśmiechnęła się.
- Pomogę ci. Przyjadę do ciebie wieczorem i zapakujemy część rzeczy do

mojego samochodu. Dwa chyba wystarczą, aby to wszystko przewieźć?

- Katrino, ratujesz mi życie.
- Żaden problem. Każdy tutaj zrobiłby na moim miejscu to samo.

Pomagamy sobie w kłopotach.

- Dzięki. Naprawdę to doceniam. I stawiam dziś w związku z tym kolację

na wynos - zadeklarował.

- Świetnie. Pizza, sałatka i najlepsze grzanki z rozmarynem w mieście.
- Umowa stoi.
W drodze do domu Rhys zatrzymał się dwa razy, schował jeden z

pakunków pod fotelem pasażera w samochodzie, a potem wyjął z bagażnika
taśmę do pakowania i pudła. Zdążył spakować większość ubrań, zanim do
drzwi zadzwoniła Katrina.

- Wchodź. Napijesz się kawy? -' Chętnie.
Przeszedł do kuchni i włączył czajnik.
- Opróżniłem już sypialnię i łazienkę. Zostały tylko kuchnia i salon. -

Uśmiechnął się. - Na szczęście niedawno zgrałem większość mojej kolekcji
płyt na twardy dysk, będziemy więc mieć mniej roboty. - Nie wspomniał,
że drugiej części nie zdążył jeszcze od przeprowadzki rozpakować.

Jej oczy rozszerzyły się, gdy zobaczyła futerał na wiolonczelę i pulpit do

nut.

- Zgadłabym, że umiesz śpiewać, bo przecież jesteś Walijczykiem, ale nie

miałam pojęcia, że potrafisz grać.

Roześmiał się.

40

RS

background image

- Nie wierz stereotypom. Nie wszyscy Walijczycy umieją śpiewać.

Szkolne przedstawienia były zazwyczaj torturą, bo połowa dzieciaków
wypadała z rytmu.

- Jak długo grasz?
- W moim domu od zawsze stało pianino, zacząłem więc brzdąkać

jeszcze jako szkrab. A lekcje pobierałem od trzeciego roku życia. - Zanim
wszystko się popsuło. Potem szczęśliwy był tylko wtedy, gdy mógł grać.
Wypełniał panującą w domu nieznośną ciszę. - Później nauczyłem się także
grać na wiolonczeli.

Rozejrzała się.
- Teraz nie masz pianina?
- Niestety, ale tęsknię za nim. Gdy kupię mieszkanie w Londynie, to

najpierw wstawię tam pianino.

- Swoje zostawiłeś w Walii?
- Przewiezienie go byłoby kłopotliwe. Z początku nie wiedziałem, gdzie

będę mieszkać i czy będę mieć miejsce na taki sprzęt. Córka mojego kolegi
z pracy chciała się uczyć gry, więc jej je podarowałem. - Było to bolesne
przeżycie, ale przynajmniej miał pewność, że jego pianino znalazło dobry
dom.

- W mojej rodzinie nikt na niczym nie gra. Tata i wujek Bryan zawsze

puszczają sobie muzykę w garażu, Maddie jest wielką fanką lat
pięćdziesiątych: Deana Martina, Julie London i lekkiego jazzu, ale
ograniczają się do podśpiewywania i tańczenia.

- A ty?
Zmarszczyła nos.
- Zazwyczaj podoba mi się to, co innym. Ale nie mam w domu radia ani

wypasionej wieży. Nie słucham muzyki, kiedy jadę sama samochodem.

- Może będę mógł pokazać ci, co najbardziej lubię. Ale ostrzegam, to

bardziej klasyka niż pop czy rock.

- Nie wiem, czy będę w stanie to docenić, ale dzięki za propozycję.
Oczywiście. Przecież kiedyś wspomniała mu, że ma trudności ze

słyszeniem dźwięków o wysokiej częstotliwości. Może problem rozciąga
się także na dolną część skali?

- Mam zacząć od pakowania filmów? - zapytała. - W jakimś szczególnym

porządku?

- Po prostu wrzucaj je do pudeł. Ja zacznę od książek.
- Chciałeś kiedyś zostać muzykiem?

41

RS

background image

- Tak jakby. Wahałem się pomiędzy studiami medycznymi a

muzycznymi. To był trudny wybór.

- Co sprawiło, że wybrałeś medycynę?
- Chciałem pomagać ludziom poczuć się lepiej. A moja nauczycielka

muzyki do dzisiaj jest na mnie zła.

- Musiałeś iść za głosem serca. No i wciąż możesz grać dla przyjemności.
- Właśnie to jej powiedziałem. A pediatria naprawdę daje mi mnóstwo

satysfakcji. - Wzruszył ramionami. - Dlatego wiem, że dokonałem
właściwego wyboru.

Szybko uwinęli się z książkami i filmami. Rhys nie pozwolił Katrinie

dźwigać nic cięższego niż jego torba na laptopa, więc to on zanosił pudła do
samochodu, a ona kończyła pakować kuchnię.

Zauważyła, że w jego mieszkaniu nie ma żadnych osobistych pamiątek.

Nic, co mogłoby jej powiedzieć, jakim jest człowiekiem. Na półkach nie
było ani jednej fotografii, żadnych pocztówek na lodówce.

Wiedziała, że jest jedynakiem i że jego rodzice się rozstali, gdy był mały,

ale oczekiwała chociaż jednego ich zdjęcia, albo przynajmniej fotografii
ukochanego zwierzątka. Albo odbitki z czasów studiów, na której byłby
Rhys i jego przyjaciele.

Ostrzegał ją, że trzyma ludzi na dystans. Nie spotkała dotąd człowieka

tak zamkniętego w sobie jak on, toteż nie mogła oprzeć się wrażeniu, że
nawet nie zauważy, że ma tymczasowego współlokatora. Coś w jej umyśle
nadal przekonywało ją, że zaoferowanie Rhysowi noclegu to zły pomysł,
ale nie może pozwolić, aby spał w biurze.

Na szczęście przed jej domem zauważyli dwa wolne miejsca parkingowe,

mogli więc szybko rozpakować samochody. W czasie, gdy Rhys nosił
kartony, ona załatwiła mu tymczasową kartę postojową.

- To ostatnie? - zapytała, wskazując pudło, które właśnie wniósł do

przedpokoju.

- Prawie. Jeszcze jedno. - Ku jej zdziwieniu wrócił ze wspaniałym

bukietem białych róż i frezji.

- To dla mnie?
- Kupiłem je po drodze. Chciałem ci jakoś podziękować za ratunek. -

Uśmiechnął się. - Powiedziałem kwiaciarce, że nie jesteś fanką różowego.

- Rhys, one są przepiękne. - Jej oczy zaszły łzami. Kiedy ostatnio ktoś

kupił jej kwiaty? Pete przestał to robić na długo przed końcem ich związku.
- Dziękuję...

42

RS

background image

- Gdybym wiedział, że będziesz płakać, kupiłbym czekoladę -

powiedział, ocierając jej z policzka pojedynczą łzę. - Nie płacz, kochanie.

- Wstawię je do wody. i pokażę ci twój pokój. Powinno być tam

wystarczająco dużo miejsca na rzeczy, a resztę możemy umieścić w jadalni,
tak jak wiolonczelę.

- Nie chcę zajmować ci całego mieszkania.
- Oj, przestań. Jesteś moim gościem.
- Właściwie chciałem z tobą o tym porozmawiać. Chciałbym płacić twój

czynsz przez ten czas.

- Nawet tak nie mów. Nie wynajmuję pokoi.
- Wiem, ale twoje rachunki i tak przeze mnie wzrosną, chcę się więc

jakoś dokładać. Wezmę na siebie też część sprzątania i gotowania. I nie
kłóć się ze mną, bo zrobiłabyś to samo, gdybyś była na moim miejscu.

Nie mogła się z tym nie zgodzić.
- W porządku. Dziękuję.
- Świetnie. Zacznę od zamówienia pizzy.
- Ulotka leży w kuchni, obok telefonu. Gdybyś chciał dać znać rodzicom

albo komukolwiek innemu, że tu jesteś, możesz im podać mój numer.

- Nie ma takiej potrzeby. Mam komórkę. Ale dzięki za propozycję.
Nie potrafiła rozszyfrować tonu jego głosu, ale resztę wyczytała z mowy

ciała. Wyglądało na to, że jego filozofia niedopuszczania nikogo w pobliże
obejmowała także rodziców.

Zanim Rhys się rozpakował, przywieziono pizzę. Katrina starała się w

czasie kolacji nie poruszać żadnych osobistych tematów i Rhys znów się
odprężył.

- Często grasz na wiolonczeli? - zapytała.
- Pół godziny dziennie, żeby nie wyjść z wprawy, czasami dłużej, jeśli

miałem ciężki dzień.

Najwidoczniej w ten sposób się relaksował. Ona wolała zagubić się w

czytaniu.

- Zagrasz coś dla mnie czy jesteś zbyt zmęczony? Popatrzył na nią ze

zdziwieniem.

- Chcesz, żebym dla ciebie zagrał?
- Pewnie nie będę w stanie tego docenić, ale chyba jestem ciekawa. -

Zmarszczyła nos. - Chciałabym wiedzieć, jaką muzykę lubisz.

- Dobrze. Zagram w jadalni, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Masz tam

drewnianą podłogę, więc akustyka będzie lepsza.

43

RS

background image

- Potrzebujesz pulpitu i nut? Potrząsnął głową.
- Tylko jeśli chcę zagrać coś, czego dawno nie grałem. Większość

utworów znam na pamięć.

Katrina obserwowała go zafascynowana. Rhys ustawił krzesło w

odpowiedniej pozycji, wyjął instrument z futerału i naciągał smyczek.

- Uwielbiam to - oświadczył. - Druga część koncertu g-moll Bacha.
Naprawdę zatopił się w muzyce, pomyślała. Pochylał się, przesuwając

smyczkiem po strunach. Jego palce precyzyjnie wydobywały z nich kolejne
nuty. A gdy spojrzała na jego twarz, zobaczyła, że mur, którym się otacza,
zniknął. Zapragnęła go jeszcze bardziej.

Skończył grać i popatrzył na nią.
- Bardzo ładne - powiedziała uprzejmie.
- Ale musiałaś się skoncentrować. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Skąd wiesz?
- Dźwięki były niskie. Zastanawiałem się, czy je usłyszysz, czy będziesz

mieć trudności. - Zamyślił się na chwilę. - Mogę cię poprosić o coś
dziwnego?

- Dziwnego?
- Podejdź, usiądź przy mnie i przyłóż rękę do instrumentu tutaj. - Dotknął

lewej dolnej części wiolonczeli. - Jeśli poczujesz wibracje, będziesz lepiej
słyszeć.

- A nie będę wchodzić w drogę smyczkowi?
- Nie.
- A nie zniszczę lakieru czy coś? Roześmiał się.
- To nie Stradivarius czy obiekt muzealny, Katrino. Zwykła wiolonczela.

Dotykanie nie zrobi jej krzywdy. No, chodź.

Wzięła poduszkę z sofy i usiadła obok niego, kładąc dłoń w miejscu,

które jej wskazał.

- To chyba mój ulubiony utwór Bacha. - Zaczął znów grać, a ona odkryła,

że miał rację. Wibracje naprawdę pomogły jej słyszeć.

- To było cudowne - powiedziała, gdy skończył. - I wiem, że to jest Aria

na strunie G. Mój tata ma to na płycie.

Pokiwał głową.
- Nie przerywaj - poprosiła.
Następny utwór prawie doprowadził ją do łez.
- Niesamowite. Co to?

44

RS

background image

- Druga część sonaty Patetycznej Beethovena. Tak naprawdę jest to utwór

na fortepian, ale myślę, że nadaje się również na wiolonczelę. - Wzruszył
ramionami. - Doprowadzałem do szału moją nauczycielkę muzyki,
transkrybując moje ulubione utwory fortepianowe na wiolonczelę.

- Doskonale grasz. Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego Maddie tak

kocha muzykę.

- Muzyka to pokarm dla duszy.
- Czy byłoby bardzo nieładnie z mojej strony, gdybym poprosiła o

jeszcze?

- Chcesz więcej, mój młody uczniu? Zdjęła dłoń z instrumentu.
- Przepraszam.
- Żartowałem przecież. - Przełożył smyczek do drugiej ręki, a prawą

sięgnął do niej. - Jeśli chcesz, abym jeszcze grał, sprawisz mi wielką
przyjemność.

Dotyk jego dłoni... Nie mogła nic poradzić na to, że jej palce owinęły się

wokół niej. Przez długą chwilę nic nie mówili, jedynie wpatrywali się w
siebie. Katrina zaczęła się zastanawiać, jak by to było poczuć jego rękę na
skórze. Dotykałby jej z taką samą precyzją, z jaką gra? Wywołałby w niej
taką samą wibrującą reakcję, jaką wydobywał z wiolonczeli? To było takie
kuszące.

Ale po szalonej nocy przyjdzie poranek. A że oboje mają teraz inne

problemy, powinna jednak wykonać krok w tył. I to zaraz.

- Czyli to Bach jest twoim ulubionym kompozytorem? - zapytała

radośnie, prostując palce.

Zobaczyła w jego oczach zrozumienie. On też zastanawiał się, jak by to

było, gdyby jej dotknął. Jak zareagowałaby na jego dłonie, jego usta.

- Tak. Wiesz, trochę przeszkadzają mi te nierozpakowane pudła. Może

zagram ci innym razem?

- Pójdę nastawić wodę. Niezręczny moment minął, pomyślała. Na razie.








45

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Następnego dnia Katrinę zbudził zapach świeżo parzonej kawy.

Najwyraźniej Rhys był już na nogach. Wstała, ubrała się szybko i weszła do
kuchni.

- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedział.
- Zrobiłeś kawę. To wspaniale. - Uśmiechnęła się.
- Chyba mogłabym do tego przywyknąć.
- O nie. Jutro twoja kolej.
- Dobrze spałeś?
- Doskonale, dziękuję.
- To świetnie. - Zaczęła szperać w szafkach. - Płatki czy grzanki?
- Nie oczekuję, że będziesz przygotowywać mi śniadania, Katrino.
- Wiem. Ale robię sobie grzankę, a cztery grzanki opiekają się w tym

samym czasie co dwie.

- W takim razie z chęcią się poczęstuję. Dzięki.
- Nalał obojgu kawy, do jej kubka dodał mleka.
- Cóż, smacznego.
- Smacznego.
Od dawna nie dzieliła z nikim swojego mieszkania w taki sposób.

Odkryła, że naprawdę dobrze się z tym czuje i że miło będzie mieć z kim
pójść do pracy. Madison wyprowadziła się już dawno temu, ale nadal
tęskniła za ich wspólnymi spacerami do szpitala.

- Mogę ci zająć minutkę? - zapytała Katrina po południu, zaglądając do

gabinetu Rhysa.

- Jasne. O co chodzi?
- Mała dziewczynka, cztery lata, powtarzające się problemy z układem

moczowym. Rodzeństwo zdrowe, więc zastanawiam się, czy nie ma jakiejś
ukrytej przyczyny.

- Myślisz o odpływie pęcherzowo-moczowodowym?
- To tylko podejrzenie. Nie robiłam jeszcze badań.
- Zacznij od USG, choć w nim łatwo przeoczyć ślady zbliznowaceń.

Wszystko zależy od stopnia rozwoju choroby i stanu ogólnego pacjenta.
Możliwe, że będziesz musiała wykonać także cystografię.

- Wolałabym nie. To badanie bardzo nieprzyjemne dla dzieci, nawet jeśli

dobrze przygotuje się je do zabiegu.

46

RS

background image

- Chcesz, żebym wpadł i rzucił okiem?
- Będę wdzięczna.
Katrina przedstawiła go swojej pacjentce Annabel i jej mamie, a Rhys

wytłumaczył im pokrótce, co podejrzewają.

- Zrobimy teraz magiczne zdjęcie twojego brzuszka - rzekła Katrina do

dziewczynki. - Nie będzie bolało, ale może troszkę łaskotać, bo będę
musiała nałożyć na twój brzuszek specjalny żel, żeby zdjęcie było wyraźne.

Rhys spojrzał na monitor.
- Na pewno widzę zbliznowacenia.
- To dobra wiadomość, bo to oszczędzi córce kolejnych nieprzyjemnych

badań - wyjaśniła Katrina.

- Co więcej, mimo że niewątpliwie jest to odpływ pęcherzowo-

moczowodowy, nie widzę poszerzenia moczowodów. Tę chorobę
diagnozujemy w pięciostopniowej skali. U Annabel jest to stopień drugi,
czyli obejdzie się bez operacji.

- Kiedy Annabel zacznie rosnąć, jej moczowód się wydłuży, a stan

polepszy.

- Aby uniknąć infekcji w przyszłości, zapiszemy córce długoterminową

kurację antybiotykami. Będą to bardzo małe codzienne dawki, które trzeba
jej będzie podawać do piątego roku życia.

- I wyrośnie z tego?
- Jestem pewien, że tak. A jeśli nie, naprawimy problem operacyjnie. Ale

proszę się nie martwić na zapas. W większości przypadków wystarcza
kuracja antybiotykami.

- Powinniśmy także przebadać jej starsze rodzeństwo. Mogę umówić

państwa od razu.

- Dziękuję. - Mama Annabel uśmiechnęła się. - Od dawna państwo razem

pracują?

- Od jakiegoś czasu - odpowiedział Rhys.
- Tak myślałam.
- Dlaczego?
- Bo kończycie po sobie zdania.
- Naprawdę? - Katrina zamrugała zaskoczona. - Nie miałam...
- Pojęcia - dokończył Rhys z uśmiechem. - To się nazywa praca

zespołowa.

47

RS

background image

- Wszyscy tu tak mamy - dodała Katrina. Ale gdy tylko to powiedziała,

zaczęła się zastanawiać. Tak jest? Czy tylko pomiędzy nią a Rhysem panuje
taka harmonia?

Myślała o tym jeszcze w sobotę rano, idąc do łazienki. Zrzuciła szlafrok,

odciągnęła zasłonę prysznicową... i zobaczyła Rhysa spłukującego z siebie
resztki mydła.

- O mój Boże! Przepraszam, nie wiedziałam. Nie słyszałam... O Boże.

Przepraszam! - Potwornie zawstydzona chwyciła ręcznik i uciekła.

Wszystko toczyło się jak na zwolnionym filmie. Odciągnięta zasłona,

zszokowana Katrina wpatrująca się w niego, zażenowana. Najwyraźniej nie
domknął drzwi, a ona nie usłyszała lejącej się wody. A ostatnią rzeczą,
której chciał, było wywoływanie w niej skrępowania. Zakręcił kurek,
chwycił ręcznik, owinął go sobie wokół pasa i wyskoczył z wanny. Nie
zważając na to, że ocieka Wodą, pobiegł za nią i złapał ją tuż przy drzwiach
do jej sypialni.

- Katrino, zaczekaj. - Położył jej dłoń na ramieniu, aby przyciągnąć jej

uwagę i nakłonić do odwrócenia się.

- Przepraszam - powiedziała, przygryzając wargę. Była naprawdę

zawstydzona i bliska łez.

- Nic się nie stało. To moja wina. Chyba nie domknąłem drzwi. Nie

słyszałaś prysznica?

- Nie, w ogóle nie pomyślałam. - Nerwowo przełknęła ślinę. - Naprawdę

mi przykro.

- Kochanie, przestań przepraszać. To nie twoja wina. Nie spodziewałaś

się mnie tam, a ja powinienem był upewnić się, że zamknąłem drzwi. -
Pogłaskał ją po policzku. - Przepraszam, powiedziałaś mi, że nie jesteś
całkowicie głucha, a ja nie zastanawiałem się potem, jak znaczący jest twój
ubytek słuchu.

- Żartujemy sobie z tego w domu. Wszyscy mówią, że tylko ja mogę

przespać burzę z piorunami. - Uśmiechnęła się do niego drżąco. - Może
mógłbyś odtąd śpiewać pod prysznicem? Bardzo głośno?

Najwyraźniej stara się zbagatelizować sytuację, ale
Rhys słyszał, że głos nadal się jej łamie. Była smutna. I zawstydzona. I

czuła, że to wina jej wady. Niewątpliwie znów myśli o byłym narzeczonym
i jego okrutnych niesprawiedliwych uwagach.

48

RS

background image

- Katrino, nigdy nie przepraszaj za to, że jesteś sobą. Lubię cię właśnie

taką. - Było to niebezpieczne i nie powinien tego robić, ale chciał ją
pocieszyć. Otoczył więc jej talię ramionami, przyciągając ją do siebie.

Miała na sobie miękki biały szlafrok; gdy przytulił policzek do jej twarzy,

poczuł, że jej skóra jest jeszcze delikatniejsza niż materiał.

Nie zdołał się powstrzymać. Przesunął głowę bardzo powoli i kącikiem

ust dotknął jej warg. Lekki, słodki, łagodny pocałunek. A potem wszystko
się zamazało. Nie był pewien, co się stało, ale nagle Katrina wtulała się w
niego, jej ramiona otaczały go ciasno, a jej usta odpowiadały na jego
pieszczoty.

Czuł pulsowanie krwi w żyłach. Czuł, jak wali mu serce. Wszystko w

nim rosło, rozkwitało. Dokładnie tak sobie wyobrażał całowanie Katriny.
Jakaś jego część ostrzegała go, że powinien przestać, że znajduje się w
niebezpieczeństwie, ale jego żądza była silniejsza. Nie pamiętał, kiedy
ostatnio pragnął kogoś tak bardzo. Uczucia, uwolnione od zapór, rozlały się
w nim niepowstrzymanie.

Miała na sobie szlafrok, ale wiedział, że pod nim jest naga. Przez krótką

chwilę, zanim włożyła go z powrotem w łazience, widział, jaka jest śliczna.
I pragnął zobaczyć ją jeszcze raz. Dotknąć jej. Posmakować. Nie przerywa-
jąc pieszczot, rozwiązał pasek jednym płynnym ruchem i tkanina spłynęła z
jej ramion. Wtedy przerwał pocałunek. Cofnął się o krok, aby móc na nią
popatrzeć.

Była cudowna.
Przesunął dłońmi po jej barkach i ramionach w kierunku bioder i

zatrzymał się na dłużej na okrągłościach talii. Jęknął z rozkoszy.

- Kochanie, jesteś taka piękna. Zapierasz mi dech w piersi.
Nie odpowiedziała mu, tylko na niego popatrzyła. Jej niebieskie oczy

były ogromne i pełne zachwytu i strachu. Rhys zrozumiał, że czuje to co on.
Pragnie tego z całych sił, ale boi się, że coś pójdzie nie tak i wszystko
wokół nich runie. A może nadszedł czas, aby zdobyć się na odwagę?

Pochylił głowę i obsypał pocałunkami jej szyję. Miała taką miękką

rozkoszną skórę. Zapragnął więcej.

Zsunął usta niżej. Westchnęła lekko i zanurzyła palce w jego włosach.

Delikatny nacisk jej opuszków ponaglił go, podpowiadając, że podoba się
jej to, co robi. Przeniósł się na drugą pierś, pieszcząc ją językiem i
wargami, dopóki nie oparła się o niego, domagając się więcej.

49

RS

background image

- Jesteś cudowna - wyszeptał, gładząc jej brzuch. Jej oddech był szybki i

płytki, tak jak jego. - Pragnę cię, Katrino. Pragnę... - Wyprostował się i
spojrzał jej prosto w oczy. - Myślę, że oboje tego pragniemy.

- Tak. - Otworzyła drzwi do sypialni i weszła do środka, zostawiając

szlafrok na podłodze.

Przez zasłony przenikało delikatne światło, widział ją więc wyraźnie.
- Jesteś niesamowita, Katrino - powiedział, idąc za nią i zamykając drzwi.

- Olśniewająca.

Zaczerwieniła się. Czyżby nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka jest

śliczna?

A potem uśmiechnęła się i wtedy kompletnie stracił głowę. Wziął ją w

ramiona, całował ją i pieścił. Poczuła się doskonała.

- Chcę cię dotykać, Katrino. Całą - wyszeptał między pocałunkami.

Chciał się dowiedzieć, jaka jest, dać jej rozkosz, sprawić, aby poczuła się
tak niesamowicie, jak on czuł się dzięki niej. Nieśmiało pociągnęła za róg
ręcznika. Opadł na podłogę.

- Jesteś doskonała - szepnął. I przypomniał sobie, że ona go nie słyszy.

Przesunął się tak, aby mogła czytać z ruchu ust i powtórzył: - Jesteś
absolutnie doskonała.

Jego palce powędrowały wzdłuż zewnętrznej strony uda w dół, a potem

wróciły po wewnętrznej stronie. Katrina zadrżała i przesunęła się odrobinę,
aby umożliwić mu dostęp do miejsca, którego tak pragnął. Dotknął jej
lekko, a następnie wsunął palec pomiędzy delikatne fałdy. Zachłysnęła się,
gdy opuszkiem potarł skórę.

- Podoba ci się?
- Tak. - Zrobił tak jeszcze raz. - Och. - Westchnęła z rozkoszą. Pochylił

się, aby ją pocałować, wciąż dotykając i pieszcząc, aż zaczęła wydawać z
siebie ciche jęki.

I nagle uderzyła go pewna myśl.
- Katrino. - Dotknął jej ramienia, aby ściągnąć na siebie jej uwagę.
- Co? - Otworzyła oczy i zamrugała gwałtownie, starając się skupić. -

Słucham?

- Masz prezerwatywy?
- Prezerwatywy? - Jej oczy rozszerzyły się. Najwyraźniej dotarł do niej

sens jego pytania. - Nie.

- Aha.
- Chcesz powiedzieć, że ty też nie?

50

RS

background image

- Niestety - przyznał z żalem.
- I nie borę pigułki. - Wzięła głęboki wdech.
W jej głosie usłyszał tony, które powiedziały mu, że jest równie

rozczarowana jak on. Zaciągnął ją na sam szczyt, a teraz ją zostawi. Cóż,
nie zamierza jej zawieść.

- Jest inny sposób - rzekł łagodnie i pochylił się, aby ją pocałować,

wsuwając jednocześnie dłoń między jej uda.

- Rhys...
- Cii. W porządku - uspokoił ją, wyznaczając ustami mokry szlak w dół

jej ciała przez mostek do pępka. Rozchylił jej nogi i przesunął palcem
wzdłuż jej kobiecości. Jęknęła cicho. Robił tak raz po raz, powoli, wy-
czuwając napięcie, które się pomiędzy nimi wytworzyło, Wreszcie
zachłysnęła się z rozkoszy.

- Tak - wyszeptała. - Och, Rhys, tak...
- Otwórz oczy, kochanie - poprosił ją po chwili, gładząc jej policzek.
Posłuchała. Ogarnęła go oszałamiająca radość, gdy zobaczył jej

rozszerzone źrenice i poczuł na skórze delikatne pulsowanie jej kobiecości.

- O mój Boże - powiedziała Katrina roztrzęsionym głosem. - Rhys, to

było... To znaczy...

Spodobało mu się, że zdołał uczynić z tej inteligentnej kobiety

rozdygotaną dziewczynę, że dzięki niemu zatraciła się w rozkoszy.

- W porządku - powiedział, całując ją. Zaczerpnęła powietrza.
- Moja kolej.
- Nie musisz. - Przesunął się tak, aby położyć się na boku. - To nie działa

w ten sposób, kochanie.

- Ale Rhys... Dzięki tobie czuję się niesamowicie.
- To świetnie. Taki był nasz zamiar. Bo ty jesteś niesamowita, Katrino.
- I powinnam zrobić to samo dla... Uciszył ją pocałunkiem.
- Tutaj nie ma żadnych powinności. - Pocałował ją ponownie. - Nie do

końca tak miało to wyglądać. Nie planowaliśmy tego, ale po prostu nie
mogłem oderwać od ciebie rąk. Gdy już raz cię dotknąłem, nie mogłem
przestać.

- I co teraz?
- Lubię cię, Katrino. Bardzo. I czuję się całkiem inaczej, kiedy jestem z

tobą.

- Ale?

51

RS

background image

- Ale nie wiem, czy mogę dać ci to, na co zasługujesz. - Skrzywił się. -

Nie jestem w tym dobry. Rozpoczynam związek z dobrymi intencjami, a
potem pomiędzy mną a kobietą, w której się zakochuję, wyrasta szklany
mur i wszystko zaczyna się psuć. Nie chcę skazywać cię na coś takiego,
zwłaszcza po historii z Pete'em. Nie chcę cię skrzywdzić. - Wiedział, że
powinien znów się wycofać, ale bardzo jej potrzebował. Przytulił ją do sie-
bie i przesunął tak, aby jej głowa spoczęła w zagłębieniu jego ramienia. -
Ale przekroczyliśmy pewną granicę. Wątpię, abyśmy mogli wrócić do tego,
co było. Bo teraz już wiem, jak się czuję, kiedy cię dotykam.

- Ja też - przyznała. - I chcę sprawić, abyś poczuł się tak jak ja dzięki

tobie. Niewiarygodnie.

- Nie musisz.
- Ale chcę. - Pogłaskała jego biodro. - Pragnę cię dotykać, Rhys. Chcę,

abyś się zatracił tak jak ja. Chcę cię zszokować.

- Dotykaj mnie dalej tak jak teraz, a zapomnę o tym, że jedno z nas

powinno być rozsądne - ostrzegł ją łagodnie.

Cofnęła rękę.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. - Pocałował ją znowu. - Rozmawialiśmy o tym.

Zgodziliśmy się trzymać od siebie z daleka, ale nam nie wyszło. - Przerwał
na chwilę. - Może czas spróbować czegoś innego.

- Masz na myśli: zostać kochankami?
- Tak. Chcę być z tobą - powiedział, przesuwając palcem po jej wardze. -

Chcę ci pokazać, czym jest prawdziwa rozkosz.

- Kochankowie. - Najwyraźniej ta myśl podnieciła ją równie mocno jak

jego. Jej źrenice były ogromne, a usta lekko rozchylone.

Westchnęła.
- Strasznie się boję, Rhys.
- Ja też. Ale może nadszedł czas, żebyśmy podjęli ryzyko. Zobaczyli,

dokąd nas to zaprowadzi.

- Ale bądźmy na razie dyskretni.
- Dobrze. - Pocałował ją lekko, aby przypieczętować umowę. - Jeśli

zostanę tu z tobą dłużej, zrobię coś głupiego - pocałował ją znowu - może
więc lepiej wstańmy. Ja dokończę prysznic. Wolałbym brać go z tobą,
owiniętą ciasno wokół mnie, ale zachowam umiar i pójdę sam. Przy tobie
tracę silną wolę.

- Aha.

52

RS

background image

- I to nie jest pierwsza szklana cegła - zapewnił ją, widząc nagłą troskę na

jej twarzy. - Gdy tylko się wykąpiemy, wychodzimy. Nieważne dokąd i co
będziemy robić. Muszę dokonać pewnego niezbędnego zakupu, potem
zabiorę cię na kolację. A dziś wieczorem, Katrino, zamierzam się z tobą
kochać. Tak jak planowałem to zrobić od naszego pierwszego spotkania.

Spojrzała na niego nieśmiało i boleśnie słodko, tak że prawie się

zapomniał.

- Mam szczerą nadzieję, że to obietnica. Uśmiechnął się.
- Bo tak jest. I, Katrino?
- Słucham?
- Wiedz, że ja zawsze... - pocałował ją dla podkreślenia swoich słów -

dotrzymuję obietnic.

























53

RS

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Po wizycie w łazience Rhys ubrał się i zrobił im obojgu kawę. Siedział

przy stole, przeglądając magazyn medyczny, gdy do kuchni weszła Katrina.
Ubrana na sportowo, w dżinsy i lekki sweter, wyglądała bardzo apetycznie,
a gdy przesłała mu nieśmiały słodki uśmiech, musiał się z całych sił
powstrzymywać, aby nie posadzić jej sobie na kolanach.

Zamiast tego odłożył gazetę i wziął do rąk kubek, aby je czymś zająć.
- Cześć. Kawa jest jeszcze gorąca.
- Robienie mi kawy zaczyna ci wchodzić w nawyk. - Uśmiechnęła się. -

Ale chyba mogłabym się do tego przyzwyczaić. Jadłeś już śniadanie?

- Czekałem na ciebie.
- To świetnie. Dziś zamierzam eksperymentować.
- Eksperymentować? - Ach, obrazy, które sprowokowało to słowo...
Zaczerwieniła się po korzonki włosów.
- Jesteś rozkoszna. I podoba mi się, że twoje myśli biegną tymi samymi

ścieżkami co moje.

- Przestań. Zamierzam zrobić śniadanie. Ty skup się na czytaniu.
Zaczęła ucierać coś w misce i rozgrzewać masło na patelni do omletów.
Naleśniki na śniadanie? Świetny pomysł.
- Wyjmę talerze i sztućce - oznajmił.
Zrobił to tylko po to, aby przechodząc obok niej, pocałować jej kark. Po

to, by wiedziała, że nie zmienił zdania, gdy ona brała prysznic.

Zauważył, jak dodaje do ciasta kolejne składniki i zrozumiał, co

przyrządza. Walijskie naleśniki.

Nie całkiem tradycyjne, bo nie dodała rodzynek. Ale wyczuł słodki

zapach cynamonu. I czegoś jeszcze.

- Wyśmienite - powiedział po pierwszym kęsie. - Cynamon?
- Przykro mi, że nie są takie jak powinny, ale nie cierpię rodzynek. A

wanilia to pomysł mojej mamy. -Uśmiechnęła się. - Uwielbiam ten zapach.
Nic nie pobije naprawdę dobrych lodów waniliowych.

Jedzonych w łóżku, pomyślał, z tych małych półlitrowych kubeczków,

jedną łyżeczką, częstując się nawzajem i...

- Rhys?
Potrząsnął głową.
- Przepraszam. Zamyśliłem się. Ty. Lody. Łóżko. Gwałtownie

zaczerpnęła powietrza.

54

RS

background image

- Rhys!
W jej twarzy odbiła się tęsknota. Najwyraźniej też potrafi sobie to

wyobrazić.

- Nie możemy. - Jak ciężko było to powiedzieć, gdy całe jego ciało

domagało się wzięcia jej do łóżka i kochania się z nią do utraty zmysłów. -
Potrzebujemy...

- Zapasów - dokończyła za niego.
- A czekanie zaostrza apetyt - dodał. Tyle że teraz wcale w to nie wierzył.

Każdy słodko pachnący kawałek naleśnika przypominał mu słodycz jej ust.

Zanim skończyli zmywać, Katrina opanowała pożądanie, ale spojrzenie

Rhysa nadal utrudniało jej oddychanie. Pamiętała doskonale, jak się czuła,
gdy ją całował i dotykał, aż cała rozpłynęła się w orgazmie. I nie oczekiwał
niczego w zamian.

Wieczorem mu to wynagrodzi.
Owinęła się szalem, a on włożył znoszoną skórzaną kurtkę, która w

połączeniu z poprzecieranymi dżinsami i czarnym swetrem sprawiła, że
wyglądał groźnie. Seksownie jak diabli.

Trzymał ją za rękę przez całą drogę do metra i w metrze. A także gdy

spacerowali po parku Hampstead Heath, brodząc w stertach jesiennych
liści.

- Tęskniłem za tym.
- Cardiff jest pełne drzew i parków?
- Nie tak jak Londyn. Myślałem raczej o wsi, w której dorastałem.

Niedaleko leżą ruiny zamku, otoczone ogromnym parkiem. W ciepłe dni
tam się uczyłem. Tylko ja, moje książki i świeże powietrze. - U-śmiechnął
się. - Naprawdę uwielbiałem chodzić tam jesienią. Liście szeleściły pod
stopami, a ja zbierałem kasztany.

Dlaczego w czasie studiów nie mieszkał w domu, tak jak ona i Madison?

A jeśli tak kochał wieś, dlaczego nie zdecydował się osiąść na prowincji i
tam poprowadzić praktyki?

Zjedli lunch w małej kawiarni, a resztę popołudnia spędzili na

zwiedzaniu sklepików z antykami. Gdy przechodzili obok drogerii, Rhys
przeprosił ją na chwilę, a Katrina poczuła, że się czerwieni. Wiedziała, co
zamierza kupić. I wiedziała, że resztę dnia spędzi na zastanawianiu się, co
będą robić wieczorem.

Gdy wrócił, musiał zauważyć jej rozkojarzony wzrok, bo zapytał

łagodnie:

55

RS

background image

- Wszystko w porządku, Katrino?
- Tak, tak.
- To dobrze. - Ujął jej dłoń, podniósł ją do ust i pocałował koniuszki jej

palców. - Myślę, że powinniśmy zjeść wcześniejszą kolację.

Jej oczy rozszerzyły się.
- Rhys, ale nie jesteśmy odpowiednio ubrani...
- Na elegancką restaurację, nie. - Przyciągnął ją bliżej i pochylił głowę,

aby wyszeptać jej do ucha: - Katrino, chciałbym zobaczyć cię wizytowo
ubraną, zwłaszcza gdybym wiedział, że to mnie przypadnie przywilej
wyłuskania cię potem z tych ciuszków.

Jego szept sprawił, że przeszedł ją dreszcz.
- Ale jeśli teraz wrócimy do domu, aby się przebrać, może nie udać nam

się wyjść poza stadium zdjęcia ubrań.

Jego usta potarły wrażliwą część jej ucha.
- Może więc chodźmy gdziekolwiek, zjedzmy coś. A potem zabiorę cię

do domu.

Znaleźli małą włoską knajpkę. Miejsce okazało się niezwykle

romantyczne, na stolikach stały świece oraz kwiaty. Usadzono ich w
zacisznym kącie.

Za każdym razem, gdy Rhys na nią patrzył, gdy ich palce stykały się

przypadkiem nad miseczką z oliwą, Katrina czuła podniecające pulsowanie.
Z nim działo się to samo. Gdy kelner podał im kartę z deserami i zapytał,
czy życzą sobie kawę, Rhys spojrzał na nią. Pokręciła głową. Nie chciała
nic słodkiego. Tylko jego.

- Poprosimy rachunek - rzekł Rhys z uśmiechem. Każda minuta

oczekiwania ciągnęła się im w nieskończoność. W końcu doszli do metra.

- Szkoda, że wagon jest taki pusty.
- Dlaczego? - spytała zaintrygowana.
- Bo gdyby był pełen ludzi, musiałabyś... A zresztą. I tak to zrobimy. -

Usiadł i pociągnął ją sobie na kolana. Otoczyła ramionami jego kark. -
Teraz znacznie lepiej - skwitował radośnie.

Nie rozmawiali w drodze do domu. Nie musieli. Z każdym krokiem serce

Katriny biło coraz szybciej. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, Rhys
chwycił ją w ramiona i zaczął ją całować. Szal ześliznął się z jej barków.
Jego kurtka wylądowała na podłodze obok.

- Zostaw je - powiedział cicho. - Posprzątam później. Cały dzień byliśmy

bardzo rozsądni, więc nie mogę dłużej czekać. Pragnę cię, Katrino. - Wziął

56

RS

background image

ją za ręce. Popatrzył jej w oczy. Pocałował opuszki palców, obejmując
każdy na moment ustami. Zobaczyła w jego oczach pożądanie. - Muszę
tylko wiedzieć, czy pragniesz tego równie mocno jak ja. Upewnić się, że cię
nie ponaglam.

W odpowiedzi go pocałowała.
- Nie ponaglasz mnie. Pragnę tego tak jak ty. Ujął jej twarz w dłonie i

przytrzymał czule, jakby była nieskończenie cenna. Pochylił głowę i zbliżył
wargi do jej ust w delikatnym pocałunku. Za drugim razem pieszczota stała
się intensywniejsza. Całował ją czule i zaborczo.

Nigdy nie pragnęła nikogo tak bardzo.
Popchnął drzwi do sypialni, wziął ją na ręce i położył na łóżku. Zaciągnął

zasłony, usiadł obok niej i uniósł brzeg jej swetra. Podniosła ręce, aby
ułatwić mu zadanie. Przesunął palcem po koronkowym wykończeniu jej
stanika, delektując się kontrastem pomiędzy sztywnością materiału a
miękkością jej skóry.

- Jesteś taka piękna, kochanie. Poczuła rumieniec na twarzy.
- A ty masz na sobie zdecydowanie za dużo - powiedziała, aby ukryć

zmieszanie.

-. Masz zamiar coś z tym zrobić?
Skinęła głową i ściągnęła mu sweter. Głaskała jego barki, ramiona, potem

przesunęła dłonie na jego klatkę piersiową i brzuch.

- Ty też jesteś piękny, wiesz?
Nie pamiętała, aby pragnęła kogoś tak bardzo. Rhys był po prostu

doskonały. Wyglądał jak walijski rycerz, z którego kiedyś się naśmiewał -
szlachetny, przystojny, z ciemnymi włosami, które kontrastowały z jasną
cerą i niebieskimi oczami. Seksowny.

Przesunął palcem po jej dekolcie, a drugą ręką rozpiął stanik i pozwolił

mu opaść na podłogę. Gdy objął dłońmi jej piersi, odchyliła głowę i
odsłoniła szyję. Wykorzystał to, znacząc wilgotny ślad od kącików jej ust
do koniuszków piersi. Zachłysnęła się, gdy zaczął je pieścić.

- Rhys... Przerwał od razu.
- Mam tak nie robić?
- Nie, nie.
- Więc co się stało? Przełknęła z trudem.
- To nie wystarczy. Pragnę cię, Rhys. Teraz. Cały dzień myślałam tylko o

tobie, o nas. O dzisiejszym wieczorze. I jeśli nie zaczniesz natychmiast się
ze mną; kochać, wywołasz we mnie samozapłon.

57

RS

background image

- Twoje życzenie to dla mnie rozkaz, kochanie. Rozpiął guziki jej spodni

i delikatnie zsunął je z bioder. Stanęła przed nim ubrana jedynie w białe
koronkowe figi.

Z zadowoleniem zauważyła, że jego źrenice są rozszerzone, a policzki

płoną.

- Katrino, ja... - Potrząsnął głową, jakby zbierając myśli, a potem szybko

zrzucił resztę odzieży, podniósł ją i położył na łóżku.

Jego ręce były pewne i delikatne. Odnalazł na jej ciele strefy erogenne, o

których istnieniu dotąd nie wiedziała. Wiła się pod nim, desperacko pragnąc
więcej. Okrążył jej pępek językiem, całował kości bioder, a w końcu
wsunął ręce pomiędzy jej uda. Gdy jego dłonie przesunęły się niżej, na tył
kolan, jęknęła przeciągle.

- Rhys. Nie drażnij się ze mną. Proszę. Muszę...
- Wiem. Ja też. Zaczekaj - wyszeptał, całując ją, zanim wstał.
Był kompletnie nagi, ale nie czuł zażenowania. Katrina nie mogła

powstrzymać się, by go nie obserwować. Naprawdę był piękny.
Perfekcyjnie zbudowane ciało okryte gładką skórą. Wygrzebał z kieszeni
dżinsów kupiony tego dnia pakiecik.

- To chyba moje zadanie - powiedziała, gdy wrócił do łóżka. Rozerwała

foliowe opakowanie i wsunęła prezerwatywę na penisa. Rhys gwałtownie
odetchnął.

Potem uklęknął pomiędzy jej udami, a ona opadła na poduszki. Tak jak

tego poranka, gdy doprowadził ją na skraj rozkoszy, bezinteresownie
upewniając się, że ona jest zaspokojona, mimo że on nie był. A teraz...

Pocałował ją jeszcze raz.
- Katrino? - wyszeptał.
- Tak?
- Teraz?
- Teraz - potwierdziła.
Powoli i delikatnie osunął się na nią. Katrina nie była już dziewicą, ale

nic nie mogło się równać z tym doświadczeniem.

- Jak w raju - powiedział Rhys cicho, wyrażając jej myśli słowami.
Przesunął ręce w górę jej ud, delikatnie układając ją tak, aby nogami

opasała mu talię i wszedł w nią głębiej. Katrina zaczęła cicho jęczeć z
rozkoszy.

Całował ją namiętnie, a gorące pocałunki sprawiały, że drżała i

przywierała do niego coraz mocniej. Czuła, jak jego klatka piersiowa opiera

58

RS

background image

się na jej piersiach, a ocieranie się jego włosków ojej przewrażliwione sutki
doprowadzało ją do szaleństwa. I wtedy, jakby wiedząc, że ona jest na
krawędzi, Rhys zwolnił. W niewiarygodnym skupieniu wycofał się z niej
prawie całkowicie, a potem wsunął się znowu. Katrina poczuła, że zaczyna
frunąć. Po chwili ciałem Rhysa wstrząsnął dreszcz. Katrina zrozumiała, że
on także osiągnął spełnienie.

Po wszystkim ułożyła się wygodnie w jego ramionach.
- Żałujesz? - zapytał miękko.
- Nie.
- To dobrze.
- A ty?
Pogładził ją po policzku.
- Nie.
- To dobrze.
- Ale?
Zdumiało ją, jak doskonale ją rozumie. Potrafi wyczuć najmniejszą nawet

obawę.

- Zastanawiałam się właśnie... czy masz zamiar wrócić teraz do siebie?
- Jeśli chcesz. - Podniósł się, aby spojrzeć jej w oczy. - Ale gdybym mógł

wybierać, czy wolę spać z tobą w ramionach i obudzić się jutro przy tobie...
Zdecydowanie wybrałbym właśnie to.

Dokładnie to chciała usłyszeć.
- W porządku.
Gdy wyszedł do łazienki, wyjęła aparat i umieściła go w pudełku, które

trzymała obok zegarka. Wrócił i powiedział coś, czego nie usłyszała.

- Przepraszam cię, musisz powtórzyć - oznajmiła, czując wypływający na

twarz rumieniec. - Ja... nie sypiam z aparatem w uchu.

Pocałował czubek jej nosa.
- Nie musisz przepraszać. Pytałem tylko, czy jesteś pewna.
- Tak.
- To dobrze. - Wsunął się pod kołdrę, zgasił światło i wziął ją w ramiona,

przytulając się do niej.

Powieki Katriny stały się ciężkie. Bezpieczna w objęciach Rhysa, zapadła

w sen.



59

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Gdy obudziła się następnego dnia, ze zdziwieniem zauważyła, że Rhys

wciąż leży obok, trzymając ją w ramionach. Poczuła się dziwnie.
Zapomniała już, jak to jest budzić się przy kimś.

Zwłaszcza że nadszedł nowy dzień. Niedziela - żadne z nich nie musi iść

do szpitala. Czy sprawy pomiędzy nimi będą wyglądać inaczej po tym, co
się zdarzyło w nocy? A może Rhys zdążył wszystko przemyśleć i dojść do
takich samych wniosków jak Pete? I teraz się wycofa?

Przeciągnęła się lekko i została nagrodzona pocałunkiem w zagłębienie

pomiędzy szyją a ramieniem.

- Dzień dobry, śpiochu. - Jego głos był czysty, rozbawiony. - Mówiłaś, że

jesteś skowronkiem?

- Bo jestem. - Musi być kilka minut po siódmej. Spojrzała na zegarek.
- Dziewiąta? - krzyknęła przerażona. - Nigdy nie sypiam tak długo!
- Ja też nie. Ale nie chciałem się ruszać. Spodobało mi się budzenie się z

tobą w ramionach. Jesteś taka ciepła...

Czyli nie zmienił zdania. Obudził się wieki temu i po prostu chciał z nią

zostać.

Poczuła, jak po całym jej ciele rozlewa się ciepło, lęki zniknęły. Może

jednak wszystko się ułoży?

- I co teraz? - zapytała.
- Myślę, że powinniśmy wziąć długi prysznic. Razem. Na dworze jest

paskudnie, więc zrobię nam śniadanie. Jeśli jest coś w kinie, możemy pójść.
- Pogładził ją po policzku. - A jeśli nie... z chęcią położę się z tobą na
kanapie i obejrzę film w domu.

Leniwe jesienne niedzielne popołudnie spędzone z Rhysem. Nie mogła

wymyślić nic lepszego.

- Brzmi to całkiem nieźle.
Prysznic faktycznie zajął im dużo czasu. Katrina uświadomiła sobie po

nim, że odtąd będzie inaczej patrzeć na swoją łazienkę. Na zawsze
zapamięta, jak Rhys uniósł ją i oparł o kafelki, jak woda spływała po ich
ciałach, jak owinęła się wokół niego, a on umył ją po wszystkim i osuszył
puszystym ręcznikiem.

Zanim w końcu zeszli do kuchni, pora śniadaniowa minęła. Sprawdzili

repertuar kin, ale nie zobaczyli nic, co skłoniłoby ich do wyjścia z domu.
Był to jeden z najmilszych, najbardziej uroczych dni, jakie Katrina

60

RS

background image

pamiętała. Ugotowali razem lunch. Zasłonili okna i oglądali swoje ulubione
filmy, zwinięci na kanapie, a potem Rhys grał dla niej na wiolonczeli i
kochał się z nią na podłodze w salonie.

Następne tygodnie były najszczęśliwszym okresem w jej życiu. W pracy

utrzymywali dystans, czasami tylko jadali razem lunch, ale cały wolny czas
spędzali razem.

Madison miała rację. Czegoś jej brakowało. A teraz wie na pewno - Rhys

jest tym jedynym.

Nie powiedział jej jeszcze, że ją kocha, tak jak ona nie powiedziała tego

jemu. Ale nie miała wątpliwości. Miłość była w jego oczach, w sposobie, w
jaki jej dotykał, w tym, jak upewniał się, że widzi jego twarz, gdy zaczynał
z nią rozmawiać.

Rhys wrócił co prawda do siebie zaraz po remoncie dachu, ale nadal

większość nocy spędzali razem. Katrina trzymała nawet u niego zapasową
szczoteczkę do zębów i część ubrań. I powoli Rhys zaczynał się otwierać.
Może więc wszystko się ułoży?

- To ja powinnam promieniować szczęściem - napomknęła Madison,

dodając zdecydowanie za dużo pieprzu do pizzy z grzybami i awokado.

- I promieniejesz. A jeśli pytasz, czy jestem w ciąży, to proszę, nie

wygłupiaj się. Oczywiście, że nie jestem. Najwyraźniej od tych ohydnych
dodatków do pizzy pomieszało ci się w głowie.

Madison zmrużyła oczy.
- W awokado nie ma nic ohydnego. A ja nie pytałam, czy jesteś w ciąży.

Powiedziałam tylko, że wyglądasz na szczęśliwą. Czyli musisz mieć pod
dostatkiem fantastycznego seksu.

- Maddie!
Kuzynka uśmiechnęła się, w ogóle nieskruszona.
- No, zdradź coś, masz czy nie?
Katrina zaczerwieniła się po korzonki włosów.
- Mam.
- Świetnie. Dobrze widzieć cię taką radosną, Kat. To ten jedyny, prawda?
- Nie rozmawiamy o przyszłości.
- Ale go kochasz?
- Jeszcze mu tego nie powiedziałam. Madison uniosła brwi.
- Zaryzykuj. Warto, naprawdę.
- Jeszcze nie. - Wciąż coś ją powstrzymywało, lecz nie była pewna co.

Wszystko było jeszcze zbyt nowe. A ona dopiero niedawno uświadomiła

61

RS

background image

sobie, jak głębokie uczucie żywi do Rhysa. - Nie powiedziałaś o nas
nikomu?

- Oczywiście, że nie. Wyznałaś mi to w zaufaniu. -Madison westchnęła. -

Kiedy dzwoni twoja mama i pyta, dlaczego ostatnio jesteś taka szczęśliwa,
mówię jej, że to dlatego, że kochasz swoją pracę i świetnie radzisz sobie na
egzaminach.

- Dziękuję.
Madison sięgnęła przez stół i uścisnęła jej rękę.
- Hej, pamiętasz, co mi powiedziałaś, jak martwiłam się tym, co działo

się pomiędzy mną a Theem? Kazałaś mi się go trzymać i czekać cierpliwie,
aż rozwiąże swoje problemy, bo wiedziałaś, że będzie warto. I miałaś rację.

- To co innego.
- Wcale nie. Rhys jeszcze nie powiedział ci, co go gryzie. A ty mówiłaś

mu o Pecie Ropusze?

- Tak. Twierdzi, że mój słuch to część mnie i nie widzi w tym żadnego

problemu.

- To dobrze. Inaczej musiałabym połamać wszystkie kości w jego ciele.

Dwa razy.

- Maddie!
- No co? Przecież cię kocham. Każdy, kto cię skrzywdzi, będzie miał do

czynienia ze mną.

- On tego nie zrobi, Maddie. - Przygryzła wargę. -Nie umyślnie. Ale nie

chcę pierwsza wyznawać, co czuję. Na wszelki wypadek, gdyby nam nie
wyszło.

- Ja myślę, że się wam uda. On jest cichy i skryty, ale w naszej rodzinie

ty też jesteś ta cicha, więc pasujecie do siebie idealnie. - Uśmiechnęła się. -
Chcę być druhną na twoim ślubie, pamiętaj.

- Ty nie dzielisz skóry na niedźwiedziu, ty już dawno paradujesz w

uszytym z niej płaszczu! Gdybym miała kiedykolwiek wyjść za mąż, ty
będziesz kroczyć do ołtarza tuż za mną. Tylko nawet nie marz o różowej
sukience.

- Kolor możemy negocjować. Ale chcę mieć buty na wysokich obcasach.
- I tak szybciej będziemy planować twój ślub.
- Pobierzemy się najprawdopodobniej dopiero w maju, więc mamy

mnóstwo czasu. A właśnie, a propos uroczystości rodzinnych: w tym roku
urządzam święta. Przyjadą mama i tata, rodzice Thea przylecą z Grecji.
Chciałabym, żebyś ich poznała.

62

RS

background image

Katrina spojrzała na nią z żalem.
- Przykro mi, kochanie. Chciałabym przyjść, ale w Boże Narodzenie

mam dyżur.

- Pierwsza czy druga zmiana?
- Pierwsza.
- Dobrze, to ułatwi sprawę. Zaproszę ciocię Babs i wujka Danny'ego,

żeby mogli poznać Thea i jego rodziców przed ślubem, a przy okazji
zobaczyć się z tobą. Przyjdziesz do nas, jak skończysz pracę.

- Tylko nic mi nie zostawiaj. Zjem coś w szpitalu. Schowaj może

odrobinę indyka i sałatkę na kanapki, no i wielki kawałek tortu.

Madison roześmiała się.
- Nie bój się. W tym roku gotuje Theo. Chcieliśmy cię poprosić, żebyś

zrobiła swoje bożonarodzeniowe czekoladowe ciasteczka.

- Jasne. Ale mówiłam poważnie. Nie czekajcie na mnie z obiadem.

Dołączę do was, jak tylko będę mogła.

- Właściwie chciałam zaprosić was oboje. Chyba że Rhys jedzie na

święta do Walii?

- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Zapytam go i dam ci znać.
- Super. Czuję, że to będą wspaniałe święta.
Rhys usłyszał krzyk dochodzący z drugiej strony korytarza. Szybko

przeprosił swą pacjentkę i jej rodziców i poszedł sprawdzić, co się dzieje.
Katrina najwyraźniej wpadła na ten sam pomysł, bo weszła do sali tuż za
nim.

Denise,

czteroletnia

ofiara

wypadku

samochodowego,

właśnie

przewieziona na oddział po operacji, rzucała się na łóżku i krzyczała.

- Już w porządku, słoneczko. Wszystko będzie dobrze - starał się ją

uspokoić.

W drzwiach pojawiła się Lynne.
- Co się stało? Przed chwilą u niej byłam, spała.
- Pewnie się obudziła, sama w obcym miejscu, zdenerwowała się i chce

do mamy - powiedziała Katrina. - Co z jej rodzicami?

- Zaraz sprawdzę.
- Czy coś cię boli, skarbie? - zwrócił się Rhys do dziewczynki.
Płakała zbyt głośno, aby go usłyszeć.
- Poczekaj, przytulę ją, opowiem bajkę. Jeśli się uspokoi, łatwiej nam

będzie dowiedzieć się, co jej dolega.

63

RS

background image

Rhys wiedział, jak dzieci reagują na Katrinę. Było w niej coś, co

sprawiało, że szpital stawał się cichym spokojnym azylem, w którym
można się skryć przed światem. Tak samo zresztą wpływała na niego.

Pozwolił jej więc zająć swoje miejsce i wziąć dziewczynkę na kolana.

Stopniowo krzyk Denise przeszedł w głośne pochlipywanie, które
ustępowało w miarę, jak pochłaniała ją opowieść o wróżkach i księżniczce
mieszkającej na magicznej gwieździe. Katrina kołysała ją delikatnie i
głaskała po włosach.

Obserwując je, Rhys nagle zrozumiał coś niepojętego.
Kocha ją. Naprawdę kocha.
Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. Nie wiedział, jak powinien jej o

tym powiedzieć-jak zacząć. Środek stresującego dyżuru, który spędzali na
opiece nad zdenerwowanym dzieckiem, nie może być ani właściwym
miejscem, ani czasem.

- Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało, słoneczko? - odezwała się

Katrina. - Coś cię boli?

- Chcę do mamy.
Katrina spojrzała pytająco na Rhysa.
- Znajdę Lynne i dowiem się wszystkiego. Pielęgniarkę spotkał w

połowie drogi do recepcji.

- Jakieś wieści dotyczące rodziców Denise?
- Nic dobrego. Jej mamę wciąż operują, tata nie odbiera telefonu.
- A dziadkowie? Wujkowie i ciotki? Przyjaciel rodziny? Katrina świetnie

sobie radzi, ale nie może zostać z Denise na zawsze. Za pół godziny
zaczyna dyżur w poradni, nie ma jej kto zastąpić. Will jest na chirurgii, ja
też jestem zajęty.

- Jeśli dziecko się do niej przywiąże, będziemy musieli odrywać je od

niej siłą - westchnęła Lynne. -A krzyk nie jest zdrowy ani dla Denise, ani
dla innych pacjentów.

- Potrzebna jej znajoma twarz. - Wzruszył ramionami. - Zejdę na izbę

przyjęć, poszukam w rzeczach jej mamy jakichś telefonów kontaktowych.
Gdyby coś się działo, dzwoń na komórkę.

W izbie przyjęć znalazł torebkę mamy Denise.
- Próbowaliśmy dzwonić na numer kontaktowy, który ma zapisany w

telefonie - oznajmiła pielęgniarka - ale to chyba również numer jej męża.
Nie odpowiada.

64

RS

background image

- A notes? - Przekartkował zapiski, docierając do sekcji z adresami. -

Cholera. Albo nie zapisała telefonu rodziców, bo zna go na pamięć, albo nie
ma z nimi kontaktu. Spróbuję zadzwonić do przedszkola. Może oni mają
jakiś inny numer do jej męża.

Dodzwonił się do dyrektorki i pokrótce wyjaśnił sytuację.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, jak mogę skontaktować się z tatą

Denise?

- Przykro mi, nie mogę podać panu jego numeru. Rhys westchnął.
- Wydaje mi się, że sytuacja, w której dziecko na skutek wypadku ląduje

w szpitalu, jego matka jest wciąż w sali operacyjnej, a z ojcem nie ma
kontaktu, kwalifikuje się do miana awaryjnej? Na pewno w takich
okolicznościach może mi pani udostępnić jego numer.

- Przykro mi, obowiązuje nas ustawa o ochronie danych osobowych.
Rhys całą siłą woli powstrzymywał się, aby nie krzyknąć, że czasami

zasady trzeba złamać ze względu na zdrowy rozsądek i zwykłą ludzką
życzliwość.

- A czy mogłaby pani zadzwonić do niego w moim imieniu? - zapytał

zamiast tego. - Mówi doktor Rhys Morgan. Proszę kontaktować się ze mną
albo z siostrą Lynne Brearley. Denise naprawdę jak najszybciej potrzebuje
kogoś, kto by się nią zajął.

- Czy wszystko z nią w porządku?
- Jej stan jest zadowalający - rzeki Rhys sucho.
- Rozumiem.
- Dziękuję za pomoc. Byłbym wdzięczny, gdyby zadzwoniła pani do

krewnych Denise natychmiast.

Gdy wrócił na oddział, zaczepiła go Lynne.
- Właśnie rozmawiałam z dziadkami Denise. Już do nas jadą. Świetnie

sobie poradziłeś.

- To nie ja uspokoiłem dziewczynkę. Wszystkie pochwały należą się

Katrinie.

- Naprawdę dobrze radzi sobie z dziećmi. Dzięki niej się uśmiechają.
Tak jak on. Zdecydował, że dzisiejszego wieczoru jej to powie.





65

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


- Biedne dziecko - powiedziała Katrina, gdy wychodzili ze szpitala. -

Dobrze, że przynajmniej ma dziadków, którzy się nią zajmą.

- Denise też musi zostać u nas jeszcze kilka dni na obserwacji -

przypomniał jej Rhys. - I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pewna lekarka
będzie poświęcać wszystkie swoje przerwy na odprowadzanie jej na oddział
dla dorosłych, aby mogła zobaczyć mamę...

Katrina rozłożyła ręce.
- Możesz wykorzystać nasze służbowe relacje i mi zabronić.
- Przecież i tak byś mnie zignorowała.
- O, widzę, że zaczynasz się uczyć. - Urwała na chwilę. - Rhys, pracujesz

w Boże Narodzenie, prawda?

Skinął głową.
- To nie fair zmuszać do przychodzenia w ten dzień lekarzy, którzy mają

dzieci i chcą pobyć z nimi w święta.

Ona była tego samego zdania. Żałowała, że nie spędzi tego dnia z

rodziną, ale przynajmniej nie zawiedzie swoją nieobecnością żadnych
dzieci. Zazwyczaj zresztą udawało się jej skończyć wcześniej i potem
odwiedzić rodziców.

- Zastanawiałam się, czy jedziesz na święta do Walii. Wzruszył

ramionami.

- Dobrze mi tutaj, w Londynie. Może moglibyśmy spędzić wieczór

razem, jak już skończymy dyżur?

Katrina była zachwycona jego propozycją, ale też uświadomiła sobie, jak

bardzo Rhys oddalił się od rodziców, jeśli nawet nie planował zobaczyć ich
w dzień, który wszyscy inni z całego serca chcieli spędzić z bliskimi.
Relacje w jej rodzinie wyglądały zupełnie inaczej. Przynajmniej raz w
miesiącu jeździła do domu. Rhys nie był w Walii, odkąd się poznali. I, o ile
wiedziała, nie rozmawiał z rodzicami od tygodni.

Ale może się myli? Może on po prostu w ten sposób poprosił ją, aby

poznała jego rodzinę?

- Czy twoi rodzice przyjadą do Londynu, aby się z tobą spotkać?
- Wątpię.
- Ale zobaczycie się w święta?
- Wątpię - powtórzył. Jego głos stał się zimny, ostrzegał ją, aby porzuciła

ten temat.

66

RS

background image

Ale jak może to zrobić? Rezerwa obecna w stosunkach Rhysa z jego

bliskimi jest niewątpliwie przyczyną jego skrytości. Na jego miejscu,
prawie nie rozmawiając z rodzicami, byłaby bardzo nieszczęśliwa.

Może więc powinna mu pomóc się przełamać?
- Skąd wiesz, jeśli nawet ich nie zapytałeś? Rzucił jej desperackie

spojrzenie.

- Po prostu wiem. - Zamilkł na chwilę. - Wiesz, Katrino, dziś chyba

pojadę do siebie. Sam.

Katrina poczuła, jak jej oczy robią się okrągłe. Nie spodziewała się, że

Rhys zareaguje w ten sposób, że ją odepchnie.

- Ale...
- Nie ma o czym mówić - uciął cicho. - Potrzebuję więcej przestrzeni. Nie

wszystkie rodziny są takie jak twoja. A czasami lepiej zostawić pewne
sprawy w spokoju. Możesz mi wierzyć. - Rhys, ja...

Ale on już odwrócił się i odszedł.
Katrina wróciła do mieszkania, ale nie kłopotała się gotowaniem. Straciła

apetyt.

Jak mogła tak niewłaściwie ocenić sytuację?
Chciała do niego zadzwonić, przeprosić za to, że naciskała, ale miała

wrażenie, że on naprawdę powiedział to, co myśli. Potrzebuje przestrzeni.

A ona powinna to zaakceptować. Uwierzyć mu na słowo i pozwolić się

wycofać.

Nawet jeśli z tego powodu czuje się okropnie.
To była pierwsza od dawna noc, którą spędzili oddzielnie. Katrina źle

spała, tęskniąc za ciepłem ramion Rhysa i żałowała, że w ogóle
poprzedniego dnia otworzyła usta. Po raz pierwszy, odkąd pamiętała,
poczuła się naprawdę głucha, odcięta od świata. Rhys był cichy, ale swoją
obecnością wypełniał dom.

Tęskniła za jego muzyką.
Za jego leniwym seksownym uśmiechem.
Za nim.
Rhys także spędził noc na rozmyślaniu. Kusiło go, aby zadzwonić do

Katriny, gdy pił poranną kawę, ale wiedział, że rozmowy przez telefon
kosztują ją mnóstwo wysiłku. Musiała z całych sił przyciskać słuchawkę do
prawego ucha i wyłączyć aparat w lewym, aby nic nie rozpraszało jej
uwagi.

67

RS

background image

Zamiast tego szybko wystukał na klawiszach tekst wiadomości. „Kat,

przepraszam. Nie powinienem był na ciebie napadać. Do zobaczenia w
pracy. Wtedy przeproszę cię osobiście w stosowny sposób. Rhys".

Pół godziny później jego telefon oznajmił nadejście odpowiedzi. „Ja też

przepraszam. Za bardzo naciskałam. Do zobaczenia później. Kat".

Na końcu dodała uśmiechniętą buźkę.
Wybaczyła mu. Wzięła nawet część winy na siebie, choć nie można było

jej nic zarzucić.

W szpitalu podczas obchodu Katrina zachowywała się jak zwykle

profesjonalnie. W czasie lunchu była nieosiągalna, bo tak jak co dzień
zabrała Denise na oddział ogólny, aby mała mogła zobaczyć się z mamą.
Miał więc czas, aby jej coś kupić. Nie mógł wrócić do pracy z kwiatami, bo
wywołałoby to plotki, dlatego wybrał coś mniej rzucającego się w oczy, z
nadzieją, że to również się jej spodoba.

Po dyżurze nadrobił zaległości w dokumentach, a Katrina opowiedziała

dzieciom tradycyjną wieczorną bajkę i jak co dzień wyszli z oddziału w tym
samym momencie.

- Możemy porozmawiać? - zapytał.
- Jasne.
- Zastanawiałem się, czy zgodziłabyś się zjeść ze mną dzisiaj kolację w

Mezze? Jeśli nie jesteś zajęta. Chciałbym cię przeprosić.

- Rhys, naprawdę nie musisz...
- Ale chcę. I pragnę to zrobić właściwie, co byłoby nieco trudne pod

czujnym okiem naszych kolegów i koleżanek.

- Aha.
- To jak? Uśmiechnęła się.
- Oczywiście, zgadzam się. Bardzo chciałabym pójść z tobą do Mezze.
- To świetnie.
Odczekał, aż usiedli i zamówili wybór przystawek, którymi mieli się

dzielić, po czym wręczył jej papierową torebkę.

Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy zobaczyła wydrukowane na

niej logo.

- Rhys, one są strasznie drogie!
- Ale je lubisz?
- Uwielbiam. To moje ulubione czekoladki, ale kupuję je sobie tylko na

urodziny. Dziękuję. Naprawdę nie musiałeś.

68

RS

background image

- Musiałem. Nie powinienem był się wczoraj tak zachować. - Westchnął.

- Moja rodzina nie jest ze sobą tak blisko jak twoja, Katrino. I chyba jestem
na tym punkcie nieco przewrażliwiony.

- Nieco?
- Okej, bardzo - przyznał. - Przepraszam.
- A ja niepotrzebnie cię naciskałam. - Przygryzła wargę. - A właśnie,

skoro mowa o naciskaniu... Posłuchaj, zrozumiem, jeśli odmówisz, ale
Maddie chce mieć u siebie w tym roku wielkie rodzinne święta. Zaprosiła
mnie, abym przyszła do niej po pracy. Przyjadą moi rodzice, będzie Theo. -
Poruszyła się niespokojnie. -Ale naprawdę nie chcę naciskać. Mogę
przedstawić cię jako kolegę z pracy, który spędził ze mną bożonarodze-
niowy dyżur. Wszyscy wiedzą, że Maddie wyznaje zasadę: im więcej osób,
tym weselej, więc nikogo nie zdziwi twoja wizyta. I... - Odetchnęła
głęboko. - Zaczynam mówić bez sensu. Chodzi o to, no, zastanawiałam się
po prostu, czy nie zgodziłbyś się pójść ze mną?

Chciała, aby jej towarzyszył. Spędził z nią rodzinne święta. Zrobił coś,

czego nie robił od wielu lat. Od zawsze upewniał się, że będzie w ten dzień
pracował.

Rodzinne święta z Madison, rodzicami jej i Katriny, rodziną Thea.

Pomysł ten napełnił go strachem - nie przywykł do takich rzeczy. Ale
wiedział, że powinien zdobyć się na wysiłek, przez wzgląd na Katrinę. Dla
niej rodzina jest ważna.

- Dobrze, przyjdę.
- Dziękuję.
Przytuliła się do niego i strach zaczął blednąc. Z Katrina u boku wszystko

jest możliwe. Zaczynał wierzyć, że z nią uda mu się stworzyć związek,
którego nigdy wcześniej nie zdołał utrzymać. Będzie miał kochającą
partnerkę i rodzinę, która już zawsze przy nim będzie.

W Wigilię Rhys został na noc u Katriny. Denerwował się - dawno

przestał przestrzegać świątecznych zwyczajów. A Katrina poszła na całego.
Prawdziwą choinkę, której zapach unosił się w całym domu, udekorowała
błyszczącymi światełkami, na drzwiach powiesiła wieniec, przystroiła
gzyms kominka zielonymi gałązkami, a w salonie ustawiła kartki z
pozdrowieniami i świece pachnące pomarańczami, goździkami i cyna-
monem. Na sam koniec w przedpokoju, tuż za drzwiami, powiesiła u sufitu
pęk jemioły.

69

RS

background image

- Nie jest prawdziwa - wyjaśniła mu. - To ekologiczna jemioła z

jedwabiu. Ale działa tak samo.

Jak mógł oprzeć się chęci, by ją pod nią pocałować? Po kolacji, którą

ugotowali razem, Rhys podał jej małe pudełeczko.

- Co to?
- Tradycyjny walijski przysmak bożonarodzeniowy. Toffi. Zazwyczaj

przyrządzamy je w Wigilię, aleja zrobiłem to wczoraj po dyżurze.

Spróbowała kawałek.
- Mmm. Pyszne. - Przechyliła lekko głowę. - Jak dużo czasu zajmuje

przygotowanie toffi?

- Pół godziny?
- Znasz przepis na pamięć? Bo może moglibyśmy zrobić trochę dla

Maddie, na jutro?

- Nie doceniasz mnie, kochanie. Wszystko jest gotowe - rzekł z

uśmiechem. - To tylko mała przekąska dla nas, na dzisiaj, ale w każdej
chwili mogę zrobić więcej.

- Rhys... dziękuję. - Podeszła do niego i przytuliła go mocno. - Wiem, że

będzie ci jutro ciężko i zrozumiem, jeśli zmieniłeś zdanie.

Nie rwał się do tej wizyty, ale wiedział, że gdyby z niej zrezygnował,

głęboko zraniłby Katrinę.

- Przyjdę - obiecał.
- Jutro rano nie będziesz miał czasu na otwieranie prezentów, więc

pomyślałam, że wręczę ci ten ode mnie dzisiaj. - Podeszła do jednej z
szafek i wyciągnęła z niej bożonarodzeniową skarpetę. - Wesołych świąt -
powiedziała, całując go lekko.

- Katrino... - Poczuł ucisk w gardle. Kiedy po raz ostatni otrzymał taką

skarpetę w Boże Narodzenie? Zbyt dawno temu, aby mógł to pamiętać. Ale
rozumiał, że święta były ciężkim okresem dla jego mamy. On także
nienawidził dni pomiędzy Wigilią a Nowym Rokiem, na które przypadała
rocznica śmierci jego maleńkiej siostrzyczki. Wtedy jego życie wywróciło
się do góry nogami i już nigdy nie wróciło do normy.

Odepchnął od siebie wspomnienia. Nie teraz. Nie tutaj. Katrina

najwyraźniej uwielbia Gwiazdkę i nawet jeśli będzie musiał w końcu o
wszystkim jej opowiedzieć, nie zamierzał psuć atmosfery tego
szczególnego dnia.

- Dziękuję. Ale ja nie mam dla ciebie skarpety. Wzruszyła ramionami.
- To nic. Nie spodziewałam się niczego.

70

RS

background image

- Ale coś ci kupiłem. - Jego prezenty były opakowane w zwykłe torebki

albo owinięte w papier ze sklepu. - Wesołych świąt, kochanie.

- Dziękuję - powiedziała, całując go. Następnego dnia personel szpitala

zorganizował dla swoich małych podopiecznych wizytę Świętego Mikołaja.
Dzięki wsparciu sponsorów każde dziecko na oddziale otrzymało mały
podarunek.

Katrina zauważyła w pewnym momencie, że małego Tommy'ego Price'a

nikt tego dnia nie odwiedził. Chłopczyk podziękował Mikołajowi za
prezent, ale został w swoim łóżeczku i nie dołączył do pozostałych dzieci,
bawiących się w świetlicy.

Ogarnęło ją współczucie. Czy tak wyglądało dzieciństwo Rhysa? A jeśli

tak, jak poradzi sobie z rodzinnymi świętami u Gregorych?

Zatrzymała się przy łóżku Tommy'ego. Wręczyła mu czekoladkę w

kształcie renifera, z wielkim czerwonym nosem.

- Wesołych świąt - powiedziała radośnie.
- Nawzajem, proszę pani. I dziękuję - odparł szybko.
Jego oczy błyszczały podejrzanie. Katrina zauważyła, że jest bliski

płaczu, zaczęła więc opowiadać mu śmieszne historie, dopóki się nie
rozchmurzył. Podzieliła się z nim swoimi ciasteczkami, a pod koniec
dyżuru wsunęła mu do kieszeni dodatkową czekoladkę.

- Nie mogę uwierzyć, że nikt z rodziny Tommy'ego nie pofatygował się

do szpitala, aby go odwiedzić w Boże Narodzenie - powiedziała do Rhysa,
gdy opuszczali szpital. - To podłe.

- Nie sądzisz, że może zbyt pochopnie wysnuwasz wnioski? - zapytał

łagodnie. - Może jego rodzice desperacko boją się szpitali? Może w domu
jest ciężko? Może muszą opiekować się starszymi rodzicami albo
schorowanym dzieckiem i po prostu nie starcza im na to wszystko czasu?

- Masz rację, przepraszam. - Westchnęła. — Czasami chciałabym mieć

magiczną różdżkę...

- Nie możesz naprawić wszystkiego, kochanie.
- Wiem, wiem, po prostu czasami chciałabym móc. - Potrząsnęła głową. -

Tak, wystarczy. Idziemy do Maddie.

Im bliżej byli domu Madison i Thea, tym bardziej Rhys się denerwował.

Wiedział, jak wiele znaczy jego wizyta dla Katriny, choć w istocie wolałby
się znaleźć na bezludnej wyspie. Zwłaszcza gdy Madison zaprosiła ich do
środka i uświadomił sobie, ile osób już się tam znalazło. Wszyscy
rozmawiali, śmiali się i zachowywali tak, jakby znali się przez całe życie.

71

RS

background image

Zdołał się uśmiechnąć i ze wszystkimi uprzejmie przywitać. Madison

ucieszyła się z walijskiego toffi i szampana, które przyniósł.

Ulokował się w cichym miejscu w rogu pokoju, ale w momencie, w

którym przyszli, Katrina znalazła się w centrum uwagi. Najwidoczniej
rodzina ją uwielbiała. Im dłużej ich obserwował, tym wyraźniej
uświadamiał sobie, jak bardzo są ze sobą związani. Rodzice Katriny
przekrzykiwali się wesoło, rodzice Madison porozumiewali się czasami
wzrokiem i uśmiechali do siebie. Greccy krewni Thea byli hałaśliwi i
otwarcie zachwyceni wszystkimi dookoła, a sam gospodarz nadskakiwał
cały czas ciężarnej narzeczonej.

A on sam nie mógł oderwać wzroku od Katriny. Czytała coś siostrzenicy

Thea i przytulała do siebie jego bratanka, siedząc pod choinką. To było jej
miejsce. Jej rodzina. Chyba nawet jego matka nie zdołałaby się jej oprzeć. I
wtedy zrozumiał.

Razem z nim w pokoju przebywają trzy pary, które spędziły w

szczęśliwych małżeństwach łącznie prawie wiek. Dawały oparcie dzieciom,
wspomagały się w trudnych chwilach. Ich miłość była bezwarunkowa.

Może więc mógłby zaryzykować wspólne życie z Katrina? Jeśli ona

zgodzi się podjąć ryzyko wraz z nim?

Wciąż przetrawiał tę wizję, kiedy podeszła do niego siostrzenica Thea.
- Chodź, posłuchasz z nami bajki - powiedziała po angielsku i wzięła go

za rękę.

Czy mógł się oprzeć takiemu zaproszeniu?
Usiadł obok Katriny, a mała Arianna zażądała, aby zajął się jej bratem w

czasie, gdy ona i Katrina będą urządzać przedstawienie kukiełkowe.

Ku swojemu zdziwieniu zauważył w pewnym momencie, że dobrze się

bawi w otoczeniu tej kochającej się rodziny. Jadł ciastka, opowiadał
okropne dowcipy, śmiał się z tych opowiadanych prze Ariannę i przyłączył
się do wspólnego nakrywania do herbaty, a potem gry w kalambury.

W końcu wieczór dobiegł końca.
Mama Katriny przytuliła go na pożegnanie, jej tata uścisnął mu dłoń,

Theo poklepał go po ramieniu, a Madison odprowadziła ich do drzwi.

- Dziękuję wam za wizytę. Zwłaszcza tobie - dodała po cichu. - Wiem, że

zrobiłeś to dla Kat. Ona jest wyjątkowa. I myślę, że ty też. Jeśli sobie na to
pozwolisz.

- Przepraszam. Czy było bardzo źle? - zapytała Katrina, gdy wyszli.
- Nie, twoja rodzina jest urocza. Uśmiechnęła się.

72

RS

background image

- Czy w takim razie mogę cię poprosić, abyś towarzyszył mi na ślubie

Maddie w maju?

Odetchnął głęboko.
- Jasne.
- Świetnie. - Umilkła na moment. - Powiedziałam jej o twojej

wiolonczeli. Zastanawiałyśmy się... to będzie ceremonia cywilna i...

- Chciałaś zapytać, czy zagram na jej ślubie?
- Tylko jeśli chcesz. Ale jeśli byłby to dla ciebie jakiś problem...
Bycie częścią jej rodziny? Zatrzymał się, wziął w dłonie jej twarz i

delikatnie dotknął wargami jej ust.

- Jeśli chcesz, abym zagrał, zrobię to z przyjemnością. Poproś tylko

Maddie o listę utworów. Żebym miał czas na przygotowanie, jeśli wybierze
coś, czego nie znam.

Pójdzie na ślub jej kuzynki i zagra podczas ceremonii. Pozwoli jej

rodzinie wciągnąć się w ich magiczny krąg.

I może w końcu zdecyduje sieją zapytać... W nowym roku, gdy już

uporządkuje swoje sprawy.




















73

RS

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


Kryzys nadszedł dwa dni przed Nowym Rokiem. Mimo upływu czasu

Rhysowi nadal cierpła skóra na myśl o tej dacie. Rocznica śmierci jego
młodszej siostry Gwyneth. Wiedział, że powinien opowiedzieć o tym
Katrinie, ale brakowało mu słów. Zachowywał się więc normalnie do
momentu, w którym w połowie jego dyżuru na oddział przyjęto
sześciotygodniowe dziecko ze zdiagnozowanym zapaleniem płuc.

Takie przypadki już mu się zdarzały, uporałby się z tym więc, gdyby nie

wydarzenie tuż pod koniec zmiany - gdy przechodził korytarzem, zobaczył
matkę dziecka, najwyraźniej bardzo zdenerwowaną, która krzyczała na
swojego syna. Winiła go za przyniesienie wirusa do domu i zarażenie małej
Felicity. Buzia chłopca była blada jak płótno, ściągnięta strachem, po
policzkach płynęły mu łzy.

Rhys, pamiętając siebie w takiej samej sytuacji, poczuł gniew. Spróbował

się opanować i wszedł do sali.

- Jakiś problem? - zapytał obcesowo.
Pani Walters popatrzyła na niego zdziwiona, ale stetoskop i szpitalny

identyfikator podpowiedziały jej, że ma do czynienia z lekarzem, którego
niełatwo będzie zbyć. Nie zdołała jednak powstrzymać złości.

- Oczywiście, że tak! Moja córka leży tu poważnie chora. Chyba pan to

zauważył?

Rhysowi nie przeszkadzała jej nieuprzejmość, ale łzy w oczach chłopca.

Zacisnął dłonie.

- Myślę, że powinniśmy zamienić słówko w moim gabinecie. Pielęgniarki

zajmą się Felicity i jej bratem.

Pani Walters zbladła na myśl o tym, co zaraz usłyszy o stanie córki. Bez

słowa ruszyła za lekarzem.

- Proszę pani, rozumiem, że martwi panią choroba Felicity, ale

krzyczenie na syna nie pomoże jej wyzdrowieć. Córka potrzebuje teraz
spokoju. Tak jak inne dzieci na oddziale.

Pani Walters wojowniczo uniosła głowę.
- Proszę nie rozmawiać ze mną w ten sposób. Zgłoszę to pana

przełożonemu.

- Proszę bardzo. Ale sugeruję, aby skoncentrowała się pani raczej na

swoich bliskich. Felicity wyzdrowieje, nie ma żadnych skutków ubocznych.
Ale martwi mnie stan pani syna. Szpital to naprawdę przerażające miejsce

74

RS

background image

dla dzieci. Simon bardzo martwi się o siostrę. Nakrzyczała pani na niego i
wmówiła mu, że jej choroba to jego wina, teraz więc nie tylko się boi, ale
czuje się też winny.

Pani Walters milczała, ale jej twarz się zaczerwieniła.
- Dodam na marginesie, że to mało prawdopodobne, aby akurat on był

źródłem infekcji Felicity. Ten wirus rozprzestrzenia się bardzo szybko,
mogła więc zarazić się od tuzina innych osób. Pani syn potrzebuje teraz
odrobiny wsparcia i zapewnienia, że jego mama go nadal kocha.

Czyli czegoś, czego on sam nigdy nie otrzymał.
Pani Walters nadal piorunowała go spojrzeniem, ale w jej oczach pojawił

się cień poczucia winy. Rhys, wiedząc, że motywy jego postępowania nie
są ściśle profesjonalne, postanowił jakoś złagodzić swą wypowiedź. Okazać
nieco sympatii. Zrobić to, co zrobiłaby na jego miejscu słodka i pełna ciepła
Katrina.

- Myślę, że pani również to pomoże. Simon przytuli panią i także

spróbuje pocieszyć.

Pani Walters wybuchnęła płaczem. Chciał ją powstrzymać przed

wyżywaniem się na niewinnym dziecku, ale tego się nie spodziewał. Podał
jej paczkę chusteczek. Gdy się uspokoiła, wrócili na oddział.

Na miejscu zastali Katrinę opiekującą się dwójką maluchów.
- Dzięki, że dotrzymywałaś towarzystwa Simonowi
- powiedział do niej Rhys.
- Nie ma sprawy. Świetnie się bawiliśmy. A Felicity ma się coraz lepiej.
- To dobrze. - Rhys klęknął, aby jego twarz znalazła się na poziomie oczu

chłopca. - Trzymasz się, Simon?

- zapytał miękko.
Dziecko pokiwało głową.
- Pani doktor opowiedziała mi bajkę.
- Fajnie jej to wychodzi, prawda? - Zmierzwił mu włosy. - Wiem, że się

martwisz, widząc swoją siostrę w takim stanie, ale nic jej nie będzie.
Naprawdę. I chcę, żebyś wiedział, że to nie twoja wina, że zachorowała.

- Ale mamusia... - Dolna warga Simona zadrżała.
- Twoja mamusia była zdenerwowana i przestraszona, tak jak ty, a

czasami dorośli mówią wtedy rzeczy, których tak naprawdę nie chcą
powiedzieć. A ja jestem lekarzem i zapewniam cię, że to nie twoja wina.
Twoja mamusia już to rozumie.

- I Felicity nie umrze?

75

RS

background image

- Ależ skąd. - Od śmierci Gwyneth medycyna poczyniła znaczne postępy.

- Będziemy się nią opiekować, podamy jej różne lekarstwa i wyzdrowieje.
Twoja mama chciałaby z tobą porozmawiać. - Spojrzał na panią Walters.

Kobieta podeszła do nich, uklękła i mocno przytuliła Simona.
- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam, synku. Pan doktor ma rację.

Byłam zdenerwowana i wyładowałam złość na tobie. Nie powinnam była
tego robić. To nie twoja wina, że Felicity jest chora. Kocham cię, Simon.

Rhys pokiwał głową z aprobatą i po cichu wycofał się do swojego

gabinetu. Potrzebował pięciu minut w samotności, aby dojść do siebie.

Coś się stało, pomyślała Katrina. Rhys doskonale nad sobą panował i nie

podniósł głosu, ale jego oczy były jakieś inne. A przez ostatnich kilka dni
był jeszcze cichszy niż zazwyczaj.

Podeszła do drzwi jego gabinetu i zamrugała ze zdziwieniem. Od kiedy

Rhys zamyka się na klucz?

Gdy zapukała, otworzył jej bez słowa.
- Nie jest w porządku, więc nawet mi tego nie mów - zaczęła, widząc

wyraz jego twarzy. - Co się stało?

Odwrócił się. Była pewna, że coś powiedział, ale nie zdołała tego

wychwycić.

- Nie słyszę cię, Rhys. Mamrotałeś coś pod nosem, a ja nie widziałam

twoich ust. Spójrz na mnie i powtórz.

Zrobił to, o co go prosiła.
- Nic, to nieistotne.
Tym razem nie pozwoli mu się wycofać.
- Kłamiesz.
- Nie chcę rozmawiać o tym tutaj.
- Dobrze. Za dwadzieścia minut kończysz dyżur, tak jak ja. Pójdziemy do

mnie. Tam jest cicho i nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Ogarnęła ją ulga, gdy się zgodził.
Milczał w drodze do domu; uszanowała to i nie zmuszała go, aby zaczął

mówić. Gdy usiedli przy stole w kuchni, zaparzyła kawę, a potem ponowiła
prośbę:

- Porozmawiaj ze mną, Rhys. Westchnął.
- To przez ten ostatni przypadek.
- Felicity Walters? Pokiwał głową.
- Nawet ja słyszałam wrzaski jej mamy, a byłam po drugiej stronie

korytarza. - Uśmiechnęła się. - Właśnie szłam sprawdzić, co się dzieje, ale

76

RS

background image

mnie uprzedziłeś. Nie wiem, jak nakłoniłeś ją do przeproszenia syna, ale
byłeś wspaniały.

- Taa...
- Jest coś jeszcze, prawda? Przez chwilę bawił się kubkiem.
- Tak. - Długo milczał, a potem spojrzał na nią. -Byłem w wieku Simona,

kiedy moja młodsza siostra Gwyneth zachorowała na zapalenie płuc.

Przecież mówił jej, że jest jedynakiem.
- Gwynnie nie miała tyle szczęścia co Felicity.
- Och, Rhys. - Odstawiła kubek, podeszła do niego i przytuliła go mocno.
Posadził ją sobie na kolanach.
- Tylko dzięki tobie nie udusiłem dzisiaj tej kobiety. Jego głos nagle się

załamał, a Katrina poczuła pod powiekami łzy.

- Tak mi przykro, Rhys.
- Pamiętam, jak moja mama krzyczała na mnie tak samo jak pani Walters

na Simona. Winiła mnie za to, że zaraziłem siostrę. Gdyby nie ja, Gwyneth
nie dostałaby zapalenia płuc i nadal by żyła.

Odchyliła się, aby spojrzeć mu w oczy.
- Rhys, jesteś pediatrą. Wiesz, że nie miała racji.
- Teraz to wiem - powiedział bez przekonania - ale przez całe dzieciństwo

w to wierzyłem.

Nic dziwnego, że nie był zżyty z rodzicami. Może oni nadal go

obwiniają?

- Kiedy to się stało?
- Dwadzieścia osiem lat temu.
- Dziś przypada rocznica? - domyśliła się. Pokiwał głową.
- Każdego innego dnia bym sobie z tym poradził, ale dziś omal nie

straciłem nad sobą kontroli. Byłem tak wściekły, że miałem ochotę
wyrzucić ją z oddziału.

- Ale tego nie zrobiłeś. Zrozumiałeś, co nią kierowało, i naprawiłeś to.

Jestem z ciebie dumna.

Jego oczy zajaśniały podejrzanym blaskiem, gdy na nią popatrzył.
- Naprawdę?
- Tak. - Pokiwała głową energicznie. - I teraz rozumiem, dlaczego przez

ostatnie dni byłeś taki cichy.

- Powinienem był ci powiedzieć, wyjaśnić, ale...

77

RS

background image

- Jesteś skryty. Nie lubisz rozmawiać o takich sprawach. - Przygryzła

wargę. - A ja cię dręczyłam. Zmusiłam cię do pójścia do Maddie. Do grania
na wiolonczeli na jej ślubie. Jestem taka...

- Sza. - Przycisnął palec do jej ust. - Nie przepraszaj. Zmusiłaś mnie, to

fakt, ale wyświadczyłaś mi tym przysługę. Pokazałaś, jak wygląda
prawdziwe Boże Narodzenie.

- To znaczy, ty nigdy...? - Urwała zdumiona.
- Nie, odkąd skończyłem trzy lata. Niewiele z tego pamiętam. - Skrzywił

się. - Mówiłem ci, moi rodzice się rozstali, kiedy byłem mały. Te święta,
które Gwynnie spędziła w szpitalu, były ostatnimi, w czasie których
byliśmy razem. - Wzruszył ramionami. - Chyba ciężko jest małżeństwu
wyjść z takiej próby zwycięsko. Moim rodzicom się nie udało. Problemy
mieli już wcześniej. Pamiętam, jak na siebie krzyczeli, zwłaszcza mój tata.
Ale potem powiedzieli mi, że będę miał rodzeństwo i kłótnie ustały. Byłem
taki zadowolony z tego, że będę dla kogoś starszym bratem, będę miał się z
kim bawić. Nie mieliśmy wielu krewnych. Mój tata miał jakieś kłopoty w
pracy. Zamknięto jego kopalnię.

- Stracił pracę?
- Tak jak większość mężczyzn w naszej wsi. Było nam ciężko, zbliżały

się święta. Pewnego dnia wróciłem z przedszkola przeziębiony. Gwynnie
się zaraziła. Lekarz powiedział, że to tylko katar, ale jej stan się pogarszał.
Zaczęła z trudem oddychać. Wywiązało się zapalenie płuc. Doktor polecił
zawieźć ją do szpitala, ale było za późno. Zmarła po dwóch dniach.

- I ta kobieta dzisiaj... Na twoim miejscu chyba nie zdołałabym się

powstrzymać.

- Nieprawda. - Potarł ustami jej wargi. - Jesteś pełna ciepła, słodka i miła.

Gdyby nie ty, na pewno dałbym się ponieść nerwom i wyrzuciłbym ją z
sali.

- Jak to, gdyby nie ja?
- Nauczyłaś mnie, jaką siłę ma miłość. Poczuła, jak coś dławi ją w gardle.
- Och, Rhys.
- Cieszę się, że jesteś obecna w moim życiu.
- A ja się cieszę, że mam ciebie. - Pocałowała go.
- Wiem, że było ci trudno wyznać mi to wszystko, ale cieszę się, że to

zrobiłeś. Chcę, żebyś wiedział, że jestem obok.

- Wiem. I doceniam to. Pogłaskała go po twarzy.
- I dlatego wybrałeś medycynę? Dlatego pracujesz całymi dniami?

78

RS

background image

- Żeby inne rodziny nie musiały przez to przechodzić? - Zastanawiał się

przez chwilę. - Może. Wiem, że to nie była moja wina, ale myślę czasami,
co by było, gdyby. Gdyby się nie zaraziła i nie umarła. Czy moje życie
wyglądałoby inaczej?

- Jak sądzisz?
- Chyba nie. Śmierć Gwynnie przyspieszyła rozwód moich rodziców, ale

oni i tak by się rozstali.

- Rozmawiałeś z nimi o tym?
- Nie.
- Kiedy ostatnio się z nimi widziałeś? Wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam, kiedy widziałem ojca. Już od dawna nie wymieniamy

kartek i listów. - Urwał na chwilę.

- Ożenił się po raz drugi, ma trzy córki. Chyba więc nie jestem mu już

potrzebny.

- Rhys, jesteś jego synem. Na pewno cię potrzebuje.
- Przypominam mu tylko złe chwile. Tak jak mamie.
- A ją widujesz?
- Raz na kilka miesięcy. - Wzruszył ramionami.
- Jest jej ciężko, Katrino.
- Tobie też - zauważyła.
- Ja nie jestem już dzieckiem. Umiem sobie z tym poradzić. Teraz już

znasz prawdę o mojej rodzinie. Różni się od twojej, Katrino.

- To prawda. Cieszę się, że byłeś ze mną szczery.
- Cóż, niezupełnie - uśmiechnął się smutno. - Jest jeszcze jedna rzecz,

którą od jakiegoś czasu próbuję ci powiedzieć.

Jej serce zamarło. Nie. Siedzi mu na kolanach, przytula się do niego...

Nie może teraz oznajmić jej, że to koniec. Na pewno nie.

Oby nie.
- Co to takiego? Przeczesał włosy palcami.
- Nigdy nikomu tego nie powiedziałem. Część mnie jest tym przerażona.

Boję się, że się nie uda. I na pewno wybrałem nieodpowiednią chwilę.

Nie mogła nic wyczytać z jego twarzy. Zaczynała się naprawdę martwić.

Ale jeśli jej świat ma się rozpaść, lepiej, aby stało się to teraz. Uniosła
podbródek.

- Powiedz to wprost.
- Kocham cię.
Wpatrywała się w niego, wstrzymując oddech.

79

RS

background image

- Co ty powiedziałeś?
- Przepraszam. Wiedziałem, że to zły pomysł. Dość już na ciebie dzisiaj

zrzuciłem.

- Nie, nie, nie. - Delikatnie wzięła w dłonie jego twarz, aby upewnić się,

że patrzy prosto na nią. -1 wiesz co? Ja też cię kocham.

Milczał bardzo długo.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś powiedział mi coś takiego.
Nie potrafiła tego pojąć. Ona słyszała te słowa codziennie, od rodziców,

od Madison.

- A twoje byłe? Wzruszył ramionami.
- Mówiłem ci, jeszcze nigdy nikomu tego nie powiedziałem. Nie mogłem

się zdobyć na taką deklarację, a one twierdziły, że jestem oziębły i też mi
tego nie mówiły.

- Nie jesteś oziębły. Jesteś skryty, to fakt, ale jesteś też pełen ciepła,

inteligentny i seksowny jak wszyscy diabli. Kocham cię.

- Nie zasługuję na ciebie. Powinnaś być z kimś, kto da ci kochającą się

rodzinę, a ja chyba nie zdołam tego zrobić - ostrzegł.

- Nie musisz. Już jedną mam. I chętnie się nią z tobą podzielę.
- Nie przypuszczałem, że spotka mnie coś takiego. Kocham cię, Katrino,

od pierwszego dnia. Kiedy cię zirytowałem i oświadczyłaś, że zamierzasz
dać tym dzieciom odrobinę radości, i że nikt cię nie powstrzyma.

- Uśmiechnął się. - Mnie też przywróciłaś radość życia.
- Świetnie. I tak już zostanie. - Mrugnęła do niego.
- Istnieje coś takiego jak praca zespołowa. A ja sądzę, że tworzymy

doborową drużynę.

- Masz rację.
Pocałował ją. Ta delikatna pieszczota była pełna obietnic. Nie poprzestali

na tym. Katrina nie protestowała, gdy Rhys wziął ją na ręce i zaniósł do
sypialni. Po wszystkim skuliła się w jego ramionach.

- Kocham cię. - Pocałował ją. - I będę ci to powtarzał codziennie.
- Trzymam cię za słowo. - Uśmiechnęła się do niego. - Ja też będę ci to

powtarzać.

- To dobrze. Właśnie odkryłem, że bardzo lubię to zdanie. Ale muszę

jeszcze poćwiczyć słuchanie go.

Rozpromieniła się.
- To chyba była aluzja. Kocham cię, Rhys. W jego oczach nadal czaił się

cień smutku.

80

RS

background image

- Moi rodzice też cię polubili. Twierdzą, że jesteś troszkę za cichy, ale ja

też jestem nieobecna i rozmarzona, więc ich zdaniem pasujemy do siebie.

Pochylił się, aby ją pocałować.
- Kocham cię, Katrino. I dziękuję ci za... - Słowa uwięzły mu w gardle.
- Zrobiłbyś dla mnie to samo - oświadczyła. - Wszystko się ułoży,

zobaczysz. Bo stanowimy świetną drużynę.

- Chciałbym powiedzieć ci jeszcze o czymś. - Pogłaskał jej policzek. -

Ale potrzebuję czasu, aby najpierw uporządkować swoje sprawy. Coś, co
powinienem był zrobić dawno, dawno temu. - Pocałował ją delikatnie. - A
potem będę mógł rozpocząć nowy rok i nowe życie.



























81

RS

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY


Następnego dnia podczas obchodu pani Walters sama zaczepiła Rhysa.
- Panie doktorze? Felicity ma dzisiaj w nosie dodatkową rurkę,

przyklejoną do twarzy. Czy to...? - Przygryzła wargę.

Od razu zgadł, o co pyta.
- Boli? Nie. Taśma jest tylko po to, aby Felicity przypadkiem tej rurki nie

wyciągnęła. - Usiadł przy niej. - Przez nią podajemy tlen, to znacznie
wygodniejsze niż maska. Dzięki temu mniej się męczy przy oddychaniu.
Wiem, że wygląda to przerażająco, ale naprawdę nie sprawia jej to bólu. A
jak się miewa Simon?

W oczach pani Walters błysnęły łzy.
- Wczoraj wieczorem powiedział mi, że chciałby, żeby znowu były

święta, bo wtedy mógłby poprosić Mikołaja, żeby sprowadził jego siostrę
do domu.

Rhys poczuł ściskanie w gardle. Gdy Gwyneth umarła, on zrobił to samo

- obiecał Mikołajowi, że nie będzie chciał już nigdy żadnej zabawki, jeśli
tylko wróci Gwynnie.

- To niewiarygodnie, jak szybko dzieci przywiązują się do siebie -

zauważył szorstko. - Ale Felicity naprawdę czuje się coraz lepiej. Za dzień,
dwa odłączymy tlen, a w przyszłym tygodniu będzie mogła pani zabrać ją
do domu. Simon nie przyszedł z panią?

- Tata wziął go dzisiaj na mecz, aby choć trochę poprawić mu humor. Ale

narysował coś dla siostry.

Wyciągnęła z torebki kartkę i rozłożyła ją.
Takie same portrety tworzył Rhys, gdy był dzieckiem. Patykowaci ludzie

przedstawiający członków rodziny. Mama, tata, ja i Flisty - głosił podpis.

- Urocze.
- Tak. - Pociągnęła nosem. - Przepraszam, że wczoraj na pana

nakrzyczałam.

- Była pani zdenerwowana. Proszę się tym nie przejmować, już

zapomniałem. - Zbadał Felicity, potem pogłaskał ją po policzku. - Proszę o
jeszcze dzień, dwa cierpliwości. Potem odłączymy tlen. Oczywiście, może
pani ją podnosić i przytulać nawet teraz, a kiedy będzie wystarczająco silna,
aby radzić sobie bez aparatury, zacznie pani ją karmić. Naprawdę wszystko
będzie dobrze.

82

RS

background image

Wieczór Katrina spędzała w swoim mieszkaniu sama, próbując

skoncentrować się na czytaniu encyklopedii filmowej, którą Rhys
podarował jej na Gwiazdkę. On był u siebie i dzwonił do rodziców.
Próbowała stłumić urazę za to, że zdecydował się odbyć tę rozmowę sam i
w związku z tym jej nie zaprosił. Przecież wie, jak skrytym jest
człowiekiem. I uprzedził ją, że musi poukładać swoje sprawy. Z pewnością
nadal jeszcze wielu rzeczy o swojej przeszłości jej nie powiedział.

- Przestań być taka wymagająca - zganiła się na głos. - Wyznał ci, że cię

kocha. A nigdy wcześniej nikomu tego nie mówił. To powinno ci
wystarczyć.

Zamilkła, bo usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła i ujrzała na

schodach Rhysa z wielkim bukietem kwiatów oraz butelką szampana.

- Szczęśliwego nowego roku, kochanie - powiedział z uśmiechem i

wręczył jej bukiet.

Wpuściła go do środka.
- Nie spodziewałam się...
- Przecież jest sylwester. Miałem nadzieję, że spędzimy go razem.
- Myślałam, że...
- Kocham cię, Katrino. Nie poprosiłem cię, abyś była obok, gdy będę

dzwonił do rodziców, ale nie dlatego, że próbowałem cię odepchnąć.
Chciałem ci oszczędzić nieprzyjemności, gdyby rozmowa potoczyła się źle.
Po latach unikania się, ciszy... Stwierdziłem, że będzie dziwnie, a nie
chciałem cię rym zasmucić. - Wziął od niej kwiaty, położył je wraz z
szampanem na podłodze i przytulił ją.

- A jak poszło? Westchnął.
- Moja mama... cóż, jest, jaka jest. Wątpię, abyś nawet ty potrafiła ją

rozweselić, kochanie.

- A twój tata?
- Przeprowadził się. Na szczęście osoba, która kupiła jego dom, jest jego

bliskim znajomym i dała mi jego nowy numer. - Zawiesił głos. - W sobotę
się z nim zobaczę.

- To dobrze. Musicie porozmawiać.
- Tak. Przez telefon był... wstrzemięźliwy.
- Pewnie ty też. Przecież minęło tyle czasu, odkąd ostatni raz

rozmawialiście.

- Masz rację. Katrino, wiem, że proszę o wiele, może masz już plany na

weekend, ale zastanawiałem się... Czy pojedziesz ze mną do Walii?

83

RS

background image

- Oczywiście, że tak. - Dławienie w gardle spowodowało, że jej głos stał

się chrapliwy.

- Jesteś pewna?
- Przecież poprosiłeś mnie, żebym poznała twoją rodzinę. Jasne, że

pojadę, Rhys.

- Gdyby ci się nie spodobali...
- To nieistotne. - Otoczyła ramionami jego szyję i przyciągnęła go do

siebie. - Mam ciebie. Cała reszta to premia.

- Jestem szczęściarzem.
- I to jakim. - Spojrzała na zegarek. - Za kilka godzin będzie Nowy Rok.
- Chcesz dokądś pójść? Potrząsnęła głową.
- Hałas, przytłumione światła, pijani ludzie, którzy coś mamroczą. Nie,

dziękuję. Poza tym oboje jutro pracujemy.

- W takim razie mam pomysł. - Pocałował ją, potem wyswobodził się z

jej ramion i podniósł butelkę. - Ty, ja i łóżko. A pierwszą rzeczą, którą ci
powiem w nowym roku, będzie, że cię kocham.

I tak zrobił.
W kolejną sobotę pojechali odwiedzić ojca Rhysa. Katrina zauważyła, że

im bliżej byli celu, tym Rhys mniej mówił. Dostrzegła napięcie na jego
twarzy, gdy przejechali przez Severn Bridge.

Położyła mu dłoń na udzie.
- Ciężko jest wracać do domu? Zmarszczył nos.
- Tak. Ale musiałem to zrobić.
- Zaczynam rozumieć, jak się czułeś, kiedy poznawałeś moją rodzinę -

powiedziała, czując ściskanie w żołądku.

- Denerwujesz się, kochanie? - zapytał miękko. - Nie masz powodu. Nie

będzie tak źle. Pamiętaj, to praca zespołowa, jesteśmy razem.

W końcu zaparkowali przed niewielkim domem.
- Gotowa?
Katrina ujęła go za rękę i ścisnęła ją mocno.
- Gotowa.
- A więc do dzieła. - Rhys wziął głęboki oddech, wysiadł z samochodu i

otworzył drzwi Katrinie.

Jego tętno przyspieszało z każdym krokiem. Llewellyn był taki ostrożny

przez telefon. Naprawdę chciał się z nim zobaczyć czy zgodził się na wizytę
z poczucia obowiązku?

Był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać. Zapukał.

84

RS

background image

Drzwi otworzył im mężczyzna, który mógłby być bratem bliźniakiem

Rhysa, tyle że o dwadzieścia pięć lat starszym i już posiwiałym.

- Witajcie - rzekł miękko Llewellyn Morgan. Rhys nieśmiało wyciągnął

dłoń. Llewellyn uścisnął

ją, a potem potrząsnął głową i objął Rhysa.
- Mój syn - powiedział, przyciągając go do siebie.
Jego głos łamał się z nadmiaru emocji. Rhys zrozumiał, że przez ostatnie

ćwierć wieku żywił się nieprawdą. Mężczyzna, który przytulał go do siebie
i z całych sił powstrzymywał łzy, nie mógł nie chcieć widywać się ze
swoim dzieckiem. Obowiązek nie miał nic wspólnego z dzisiejszym
zaproszeniem.

- Gdzie moje dobre maniery? - otrząsnął się Llewellyn. - Nie powinienem

tak trzymać was na progu. Wejdźcie do środka.

- Dziękuję. Tato, to jest Katrina.
- Miło cię poznać.
- Wzajemnie.
- A to Dilys, moja żona - powiedział Llewellyn, skinąwszy na kobietę,

która siedziała na kanapie w salonie, najwyraźniej czekając.

- Cieszę się, że mogę was poznać. - Dilys położyła dłoń na sercu. - Rhys,

wyglądasz tak jak ojciec, gdy był w twoim wieku, kiedy się poznaliśmy.
Przejechaliście tyle kilometrów, aby się z nami spotkać. Czego się na-
pijecie? Kawy? Herbaty?

- Ja poproszę kawę, czarną, bez cukru - powiedział Rhys.
- A ja z mlekiem - dodała Katrina. - Może ci pomogę, Dilys?
Rhys wiedział, dlaczego zapytała. Chciała umożliwić mu spędzenie

chwili na osobności z ojcem.

- Miałem nadzieję, że kiedyś mnie odwiedzisz - powiedział Llewellyn,

gdy obie panie wyszły do kuchni. - Ale wątpiłem, że ten dzień nadejdzie,
kiedy przestałeś odpisywać na moje kartki.

- Przestałem odpisywać? Poczekaj chwilę. To ty zapomniałeś o moich

trzynastych urodzinach.

- Nieprawda. Wysyłałem ci kartkę co roku. Nawet po tym, jak przestałeś

odpowiadać. W każde urodziny i każde Boże Narodzenie, aż skończyłeś
dwadzieścia jeden lat. A potem, przyznaję, poddałem się.

Rhys nie mógł uwierzyć w to, że żył w mylnym przekonaniu, że ojciec o

nim zapomniał. Czyżby to matka ukrywała przed nim te listy? Zrobiłaby

85

RS

background image

coś tak podstępnego? Ton głosu Llewellyna powiedział mu jednak, że
ojciec nie kłamie.

- Miałem trzynaście lat. Dorastałem. Doszedłem do wniosku, że jeśli

tobie nie zależy, to mnie też nie będzie.

Myślałem, że skoro masz nową rodzinę, mnie już nie potrzebujesz.
- To nieprawda. Tak, mam córki. Ale zawsze cię kochałem, zawsze byłeś

mi potrzebny. - Westchnął. -Próbowałem się z tobą widywać po tym, jak
rozstaliśmy się z twoją mamą. Ale kłóciliśmy się za każdym razem, gdy po
ciebie przyjeżdżałem i gdy cię odwoziłem. W końcu stwierdziłem, że lepiej
trzymać się od was z daleka, żeby cię nie denerwować tymi ciągłymi awan-
turami. - Potrząsnął głową z frustracją. - Teraz wiem, że to był błąd, ale nie
mogłem znieść, że przez nas płaczesz. Wysyłałem kartki. Wiedziałem, że to
za mało, ale nie miałem innego pomysłu.

- Ale byliśmy u ciebie na rozdaniu dyplomów -wtrąciła Dilys, wnosząc

do pokoju tacę z kawą i walijskimi ciastkami posmarowanymi masłem.

Rhys zamrugał z niedowierzaniem.
- Byliście tam? Jakim cudem?
- Koleżanka twojego taty informowała nas, co się u ciebie dzieje.

Wiedziała, że twoja mama nie pójdzie, więc powiedziała nam.
Zadzwoniliśmy na uczelnię i dowiedzieliśmy się, gdzie i kiedy odbywa się
uroczystość - wyjaśniła Dilys.

- Nie widziałem was.
- Nie byłem pewien, czy będziemy mile widziani -powiedział Llewellyn -

więc trzymaliśmy się na uboczu. Ale wysłuchałem twojego przemówienia i
byłem z ciebie taki dumny. Mój syn, lekarz.

- Nigdy mi tego nie powiedziałeś.
- Bo nigdy nie pytałeś. Dilys trzepnęła męża w rękaw.
- Nie wydziwiaj, Llewellyn. Jest tu teraz i tylko to się liczy. -

Uśmiechnęła się do Rhysa. - Nasze dziewczynki wiedzą, że mają starszego
brata i miały nadzieję, że kiedyś cię poznają. Gdyby to od nich zależało,
byłyby tu dzisiaj z nami. Od rana dzwonią i pytają, czy już dotarliście. Tak
długo czekaliśmy... - Jej oczy wypełniły się łzami. - Przepraszam cię, Rhys.

- To nie twoja wina, Dilys. Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie winiłem

cię za odejście ojca. Wiem, że poznał cię na długo po tym.

- Ciężko mi było z twoją mamą. Straciłem pracę, bo zamknęli kopalnię.

Nie mogłem utrzymać rodziny, nie czułem się jak mężczyzna, coraz
trudniej było ze mną wytrzymać. A potem... - Umilkł.

86

RS

background image

- Umarła Gwyneth - dokończył Rhys. Llewellyn na chwilę przymknął

oczy.

- Byłem taki bezradny. Było coraz gorzej. Musiałem odejść. - Westchnął.

- Chciałem cię wziąć ze sobą, ale byłeś całym światem dla matki. Nie
mogłem jej ciebie odebrać. - Położył dłoń na ramieniu Rhysa. -Straciliśmy
wiele lat, ale może uda się zacząć od nowa. Poznać się. A z czasem może
zobaczysz we mnie ojca, nie obcego człowieka.

- Bardzo bym chciał.
- Nie jestem twoją mamą - dodała Dilys - ale w myślach zawsze

traktowałam cię jak syna.

Rhys był zbyt wzruszony, aby zdobyć się na odpowiedź. Zamiast tego

uścisnął ich oboje.

- Dziękuję, kochanie - zwrócił się Llewellyn do Katriny - za to, że

przyprowadziłaś mi mojego chłopca.

Reszta popołudnia upłynęła we wspaniałej atmosferze na oglądaniu zdjęć

i dzieleniu się opowieściami. Rhys musiał niestety odmówić zaproszeniu na
kolację.

- Chcielibyśmy zostać, ale jutro oboje mamy dyżur. Zadzwonię do was i

mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Może nas odwiedzicie?

- Bardzo byśmy chcieli, prawda, Dilys?
- I moglibyśmy zabrać ze sobą dziewczynki. Naprawdę chciałyby cię

poznać.

W drodze powrotnej Katrina była zamyślona.
- O czym myślisz? - zapytał ją Rhys.
- Twoje życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybyś dorastał z Dilys i

Llewellynem. Byłbyś kochany.

Wzruszył ramionami.
- Ale może wtedy nie pojechałbym do Londynu. I nie poznał ciebie.
- Masz rację. Zacisnął lekko usta.
- Nie mogę uwierzyć, że moja matka chowała przede mną kartki od ojca.

Nie rozumiem, co chciała przez to osiągnąć?

- Może bała się, że ciebie też straci. Może w ten sposób próbowała cię

przy sobie zatrzymać?

Westchnął.
- Czuję, że miałbym ochotę od razu do niej pojechać, stanąć przed nią i

zmusić do wyznania prawdy. Ale to niczego nie zmieni. Nie wiem, czy
mama kiedykolwiek powita cię równie ciepło jak Dilys.

87

RS

background image

- To nic. - Katrina przechyliła się i przykryła ręką jego dłoń leżącą na

kierownicy. - Musimy jej dać trochę czasu. Oswoi się z tym.

- Może masz rację. Wracajmy do domu.


































88

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY


Kilka dni później Rhysa wyrwał ze snu dzwonek telefonu. Bez

zastanowienia sięgnął po słuchawkę.

- Rhys Morgan.
- Cóż, nie to spodziewałam się usłyszeć - roześmiała się Madison.
O Boże. Odebrał telefon Katriny jak własny. Jeśli jej kuzynka nie

wiedziała dotychczas, że u niej nocuje, teraz już zna prawdę.

- Ja, hmm...
- Odpręż się, Rhys. Żartowałam. Dzień dobry.
- Dobry? - Spojrzał na zegarek.
Była pierwsza w nocy. A potem zrozumiał. Według Katriny Maddie jest

w trzydziestym siódmym tygodniu. Jeśli więc dzwoni o tej porze...

- Wszystko w porządku?
- Jasne, nie mogłoby być lepiej.
- To dobrze. Ale na pewno chcesz porozmawiać z Katrina. - Był pewien,

że to Theo ma asystować przy porodzie, ale może Madison potrzebuje
odrobiny wsparcia od kuzynki i najlepszej przyjaciółki. - Poczekaj chwilę. -
Zapalił lampkę przy łóżku, aby Katrina mogła zobaczyć jego twarz i podał
jej słuchawkę. - To Maddie, mówi, że wszystko w porządku.

- Ale? - Katrina otworzyła szeroko oczy i przejęła telefon. - Maddie?

Czego mi nie powiedziałaś? Co?

Dlaczego nie zadzwoniłaś? Oczywiście, że bym panikowała, ale... Czy...?
Rhys zrezygnował z prób śledzenia tej rozmowy, lecz gdy tylko Katrina

odłożyła słuchawkę, popatrzył na nią.

- Co się stało?
- Jestem ciocią! - zawołała rozpromieniona.
- Gratulacje. Mama i dziecko mają się dobrze?
- Tak. Helen dostała dziesięć punktów w skali Apgar, poród trwał osiem

godzin. To znaczy tak naprawdę dłużej, bo Maddie zamiast jechać do
szpitala, spędziła cały dzień na zastanawianiu się, czy ma prawdziwe
skurcze, czy to tylko Braxton Hicks. Theo twierdzi, że to najładniejsze
dziecko, jakie widział w życiu. Chciałabym już teraz do nich jechać, ale
położne nie wpuszczą mnie na oddział. Maddie i Helen muszą odpocząć.
Ale pójdę jutro, przed dyżurem. - Przerwała na chwilę. - Możesz odmówić,
ale byłoby miło, gdybyś poszedł ze mną.

89

RS

background image

Widział na jej twarzy, że naprawdę chciałaby, aby tam był. I ku swojemu

zaskoczeniu odkrył, że nie ma nic przeciwko temu. Chciał dzielić z Katrina
tę chwilę. Pierwszy raz będzie trzymać w ramionach dziecko, na które tak
czekała.

- Bardzo chętnie pójdę - powiedział szczerze.
Następnego dnia pojawili się na oddziale położniczym praktycznie o

świcie.

- Gratuluję, Maddie. - Katrina ucałowała kuzynkę, a potem uścisnęła

Thea. -1 tobie też, tatusiu. Kwiaciarnie jeszcze zamknięte, więc na bukiet
będziesz musiała poczekać. Ale mam kartkę. Jestem pierwsza. - Uśmie-
chnęła się.

Theo odchrząknął.
- Druga. Ja byłem pierwszy.
- Drugie miejsce nas zadowala - wtrącił Rhys. - Gratuluję. Przynieśliśmy

czekoladki. I szampana.

- Jaka śliczna - powiedziała Katrina, zaglądając do łóżeczka. - Śpi.
Rhys usłyszał zawód w jej głosie. Najwyraźniej marzyła o wzięciu

siostrzenicy na ręce. Maddie także to zauważyła.

- Śpi czy nie, na pewno chciałaby, aby ciocia Kat ją przytuliła.
Katrina nie potrzebowała dodatkowej zachęty. Podniosła dziewczynkę,

usiadła na brzegu łóżka Madison i uśmiechnęła się.

Rhys przyniósł ze sobą aparat, ale nie potrafił się skupić na robieniu

zdjęć. Widok Katriny trzymającej nowo narodzone dziecko uświadomił mu,
czego tak naprawdę pragnie od życia.

Stworzyć z Katrina rodzinę.
Mieć z nią dzieci. Opowiadać bajki małej dziewczynce z błękitnymi

oczami i uśmiechem, który będzie rozświetlać wszystko wokół. Budować
zamki z piasku z ciemnowłosym chłopcem, przekonanym o tym, że rodzice
go kochają. Chciał dzielić z nią to szczególne porozumienie, które łączyło
Maddie i Thea, gdy spoglądali na siebie ponad główką córki.

- Rhys?
Opanował wzruszenie i zrobił zdjęcie. Uśmiechnął się i zaczął rozmawiać

z młodymi rodzicami. Ale gdy nadeszła jego kolej, aby przytulić dziecko,
znów się zagubił.

- Mężczyźni to oszuści. Niby tacy wielcy, silni, twardzi, ale dać wam do

potrzymania niemowlę i całkiem się rozklejacie - zarzuciła mu Madison,
śmiejąc się.

90

RS

background image

Katrina przyłączyła się do żartów, ale Rhys zauważył w jej oczach cień

smutku.

Helen obudziła się głodna i zaczęła krzyczeć.
- Chce do mamy - powiedział Rhys i oddał ją Madison.
- Musimy iść na obchód - oznajmiła Katrina - ale jeszcze do was

wpadniemy. - Pogłaskała policzek siostrzenicy, ucałowała Madison oraz
Thea i wyszła z Rhy-sem z sali.

- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Jasne. - Uśmiechnęła się do niego szeroko. Może wyobraził sobie ten

smutek?

Nie myślał o tym podczas obchodu i dyżuru w poradni. Wynegocjował z

kolegami dłuższą przerwę na lunch. Katrinie powiedział, że musi zostać w
poradni i nie będzie mógł z nią odwiedzić Maddie oraz dziecka, i wyszedł
na zakupy.

Po coś szczególnego.
Pod koniec dyżuru zaczął jej szukać.
- Wychodzisz dzisiaj wcześniej? - Popatrzyła na niego zdumiona.
- Przecież staram się walczyć z pracoholizmem! Prychnęła drwiąco.
- I mówisz to zaraz po tym, jak przepracowałeś całą przerwę na lunch?
Nie wyprowadził jej z błędu, ale ujął ją pod ramię i skłonił, by z nim

poszła.

- Idziemy w złym kierunku - powiedziała, gdy powiódł ją w stronę

szpitalnych ogrodów.

- Owszem. - Słońce zaszło już pół godziny temu, ale nie dbał o to. Chciał

rozpocząć resztę swojego życia od razu. Splótł jej palce ze swoimi.

- Rhys? - Katrina zmarszczyła brwi.
Znalazł ławkę na uboczu i usiadł na niej, po czym pociągnął ją za rękę.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- Co się stało?
- Nie martw się, kochanie. - Uśmiechnął się do niej. - Może nie jest to

najlepszy moment i nie w takim miejscu to zaplanowałem, ale nie mogę
dłużej czekać.

Wyglądała na kompletnie zagubioną.
- Rhys?
- Kocham cię. Te ostatnie miesiące... Przebyłem długą drogę. Byłem

przekonany, że pisane mi jest spędzić życie w samotności, bo tak było
łatwiej. Nie wierzyłem w rodzinę i małżeństwo. Ale potem zjawiłaś się ty i

91

RS

background image

zrozumiałem, że się myliłem. Nie wyobrażałem sobie, że można poczuć do
kogoś to, co czuję do ciebie, a widząc cię w otoczeniu twoich bliskich,
uświadomiłem sobie, czym tak naprawdę jest rodzina. I małżeństwo.

Ukląkł na jedno kolano.
- Chcę stworzyć z tobą rodzinę. Dlatego pytam cię, Katrino, czy uczynisz

mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną?

- Chcesz się ze mną ożenić? - zapytała skonsternowana, jakby nie mogła

uwierzyć w to, co usłyszała.

- Tak. Bo cię kocham. Sercem i duszą, ciałem i umysłem. Wierzę w to, co

powiedziałaś o nas jako o drużynie. Niezależnie od tego, co nas w życiu
spotka, wiem, że sobie poradzimy, jeśli będziemy razem. Moi rodzice nie
wytrwali, ale widzę więź, która łączy tatę i Dilys. Twoich rodziców. Thea i
Maddie. I myślę, że z nami jest tak samo. Chcę spędzić z tobą resztę życia.
Wyjdziesz za mnie?

- Och, Rhys. - Opadła na kolana i przytuliła go. - Tak. Tak.
Jej pocałunek był łagodny i słodki. Poczuł, jak zapełnia się pustka, którą

dotychczas nosił w sercu. W końcu wstali.

- Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Będę

dobrym mężem. Przysięgam. I ojcem.

- Ojcem? Pokiwał głową.
- Widziałem, jak tulisz dzisiaj rano Helen i zrozumiałem, że tego właśnie

chcę. Ciebie i dzieci.

- Dzieci.
Jej ton go zaniepokoił. Wiedział, że Katrina uwielbia dzieci, ale pamiętał

też cień w jej oczach dzisiejszego poranka i to, co kiedyś wyznała mu w
szpitalnej stołówce.

- Czy to ma coś wspólnego z tym, co wmówił ci Pete?
- Miał trochę racji. - Cała radość z niej wyparowała.
- Nieprawda, nie miał o niczym pojęcia. Będziesz doskonałą żoną i

cudowną matką.

Potrząsnęła głową.
- Rhys, ja przesypiam burze z piorunami. Prześpię też płacz naszego

dziecka. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby okazało się, że byłam mu
potrzebna i nie pomogłam...

Pocałował ją delikatnie, a potem odsunął się, aby widziała jego twarz.
- Katrino, nic złego się nie wydarzy. Ja zawsze będę przy tobie. I usłyszę.

- Uśmiechnął się. - Będę marudził i narzekał, wmawiał ci, że to twoja kolej,

92

RS

background image

aby wstać, ale usłyszę, więc nie masz się o co martwić. Kupimy sobie
elektroniczną nianię, która będzie świecić, gdy dziecko będzie płakać.
Poradzimy sobie. - Pogłaskał ją po włosach. - Przecież jesteśmy doborową
drużyną, sama tak powiedziałaś, pamiętasz? Pete opowiadał bzdury.

- Naprawdę?
- Tak, Katrino. Dla mnie jesteś doskonała. Wiem, że z tobą u boku

wszystko jest możliwe. Jesteś ciepła, słodka. Może zabrzmi to banalnie, ale
dla mnie jesteś jak promień słońca. Kocham cię. Będziesz wspaniałą matką.
Będziemy współpracować i się uzupełniać. Ty będziesz opowiadać bajki, a
ja będę nasłuchiwał, czy nasze dzieci nie płaczą. To proste. A Helen na
pewno przyda się kuzynka.

Głos Katriny drżał, gdy w końcu się odezwała.
- Mnie to odpowiada.
- Skoro już mamy to za sobą... - Ucałował jej dłoń.
- Muszę cię przeprosić. Wprowadziłem cię w błąd.
- Jak to?
- Powiedziałem ci, że w czasie lunchu pracuję, lecz skłamałem. Miałem

coś do załatwienia. - Wyjął z kieszeni małe pudełeczko. - Chciałem ci to
dać.

Otworzyła je i zobaczyła złotą obrączkę z sześcioma kamieniami.
- Symbolizują słowo miłość. Jeśli wolisz pierścionek z brylantem,

możemy ją wymienić.

- Nie, jest cudowna. Bardzo mi się podoba. Za każdym razem, kiedy na

nią spojrzę, pomyślę o tobie.

- Nie płacz, kochanie. - Musnął wargami jej usta.
- To walijskie złoto.
- Nie trzeba należeć do rodziny królewskiej, aby móc je nosić?
- Nie. - Uśmiechnął się. - Poza tym dla mnie jesteś księżniczką.
Prychnęła lekko.
- To obietnica, Katrino. Obiecuję, że zawsze będę cię kochał.
- A ty zawsze dotrzymujesz słowa. - Podniosła głowę i pocałowała go. -

Tak jak ja. Ja też zawsze będę cię kochać, Rhys.

- Wiem. - Spojrzał jej w oczy. - Kiedy się pobieramy?
- Pod koniec lata?
- Nie mogę tyle czekać. Kocham cię i chcę rozpocząć życie z tobą jak

najszybciej. Zgodnie z prawem możemy się pobrać za dwa tygodnie.

93

RS

background image

- Tak szybko? To niemożliwe. Chcę, aby Maddie była moją druhną, a ona

dopiero co urodziła.

- Racja. A co powiesz na ślub w Wielkanoc? I oficjalną kolację

zaręczynową w obecności naszych rodzin w walentynki?

- Zgadzam się na kolację, ale nie damy rady zorganizować wszystkiego

do świąt!

- Jasne, że damy radę. - Uśmiechnął się. - Zostaw to mnie, ty tylko kup

sukienkę. Zakładam, że chcesz mieć ślub kościelny?

- Tak, zamierzam wyjść za mąż tylko raz. I nie mogę pozbawić taty

przywileju poprowadzenia mnie do ołtarza.

- To świetnie. Musimy więc zobaczyć się z twoimi rodzicami. I

porozmawiać z pastorem. I zawiadomić druhnę. Zadzwoń do rodziców.
Jeśli mają dzisiaj czas, pojedziemy do Suffolk.

- Dzisiaj?
Wzruszył ramionami.
- Ile nam to zajmie? Dwie godziny?
- A korki?
- Nieważne.
- Jesteś szalony - powiedziała, uśmiechając się. - Ale i tak cię kocham.
Pocałował ją.
- Dzwoń do rodziców.
Dwie godziny później siedzieli w salonie państwa Gregory. Danny

nalegał, aby otworzyć szampana, którego przywiózł Rhys, a Babs
zachwycała się pomysłem ślubu w kościele parafialnym.

- Ochrzciliśmy w nim Katrinę. I chcecie się pobrać w Wielkanoc?
- Nie mogę dłużej czekać - wyjaśnił Rhys.
- Dużo spraw do załatwienia i mało czasu - zauważył Danny. - Mogę

wam pomóc z samochodem. Mój znajomy ma białego klasycznego rolls
royce'a.

- A moja przyjaciółka piecze pyszne torty - dodała Babs. - Pamiętasz

Nicky, Kat?

- I musimy jak najszybciej porozmawiać z pastorem. - Danny spojrzał na

zegarek. - Może zadzwonię do niego i zapytam, czy możemy wpaść?

- Wspaniale - uśmiechnął się Rhys. - Dziękuję.
- Jeśli będziemy mogli wam jakoś pomóc, po prostu mówcie. Nie

będziemy w nic ingerować bez waszej zgody, ale skoro stałeś się teraz
członkiem naszej rodziny, musisz się przyzwyczaić do naszej obecności.

94

RS

background image

Ku zdumieniu Katriny, Rhys wstał i uścisnął jej matkę.
- Dziękuję. Nie wyobrażam sobie bycia częścią innej rodziny.
Katrina poczuła pieczenie pod powiekami. Rhys faktycznie przebył długą

drogę. I dokądkolwiek pójdzie, ona będzie już zawsze u jego boku.

































95

RS

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY


- Wychodzisz za maż? - Madison wpatrywała się w Katrinę zszokowana.

- Zaczekaj chwilę. Kiedy to się stało?

- Wczoraj.
- Jesteś zaręczona?
- Rhys chce wyprawić oficjalną kolację w walentynki, aby nasze rodziny

się poznały. Ale tak. - Poruszyła palcem, pokazując pierścionek.

- Wspaniały. To cudowne. - Madison westchnęła. - Wiedziałam, że tak

będzie. Wyznaczyliście datę?

- Wielkanoc.
- Słucham? W tym roku? Ale to już za dwa miesiące! Nie ma mowy,

żeby udało się wam to tak szybko zorganizować. Czy bierzecie cywilny?

- Nie, ślub odbędzie się w kościele St. Mary.
- Tam, gdzie byłyśmy chrzczone?
- Tak.
- Tort. Przyjęcie. Sukienki. Samochód. Kwiaty - wyrecytowała Madison

na wdechu. - Nie dasz rady, Kat. To znaczy pomogę ci, na ile będę mogła.
Ale to niemożliwe.

- Zapominasz o mojej tajnej broni: mamie i narzeczonym. Oni już

wszystko ustalili. Ona robi zaproszenia, twoja mama zajmie się kwiatami.
Nicky piecze tort z białej czekolady. Tata załatwił samochód, a wujek
Bryan nas zawiezie. Rhys wypożyczył namiot, zorganizował jedzenie i
zespół, a ja mam tylko wybrać sukienkę. - Uśmiechnęła się. - I tu do akcji
wkraczasz ty.

- Kochanie, Helen ma dopiero trzy dni. Wątpię, aby była gotowa na

wycieczkę po sklepach.

- Nie pójdziemy na zakupy. Zrobimy to przez internet. Bez tłoku i

zawracania głowy. - Właśnie tak, jak lubi.

- Ale przecież powinnaś dotknąć materiału, przymierzyć.
- Wcale nie.
- A buty?
- Nie cierpię kupować butów, dobrze wiesz.
- Katrino Gregory, jesteś po prostu niemożliwa. Powinnam nasłać na

ciebie nasze mamy.

Katrina roześmiała się.

96

RS

background image

- Nie możesz. Już je przeciągnęłam na swoją stronę. Pomożesz mi

wybrać dla nas sukienki czy nie?

- Dla nas?
- A myślałaś, że kto będzie moją druhną? Madison przygryzła wargę.
- Kat, mam brzuszek. Nie zdołam się go pozbyć do Wielkanocy.
- Nie musisz. - Katrina przytuliła kuzynkę. - Wybierzemy coś, co go

zamaskuje. A zresztą, doskonale wiesz, że wyglądałabyś ślicznie nawet w
worku na kartofle. Masz styl.

Oczy Madison błysnęły szelmowsko.
- Czyli zamierzasz kupić sobie sukienkę?
- Nie denerwuj mnie.
- Wspaniale. Ja poproszę różową. Katrina jęknęła.
- Nie ma mowy.
- Malinową?
- Nie. To też jest róż.
- Łososiową?
- Nawet o tym nie myśl.
- Ależ jesteś despotyczna.
- Uczyłam się od ciebie.
Dwie godziny później znalazły idealne stroje. I pasujące do nich buty.

Wszystko miało zostać dostarczone do domu Madison, aby Rhys nie
zobaczył sukni panny młodej przed ślubem.

- Muszę znaleźć sobie drużbę - napomknął przyszły pan młody któregoś

wieczoru.

- Może poprosisz przyjaciela ze studiów? Albo kogoś z Cardiff? Albo od

nas z oddziału? Will, na przykład. Na pewno zrobi dla ciebie wyjątek i
włoży w ten dzień przyzwoity krawat.

- Szczerze mówiąc, myślałem o ojcu - powiedział Rhys z wahaniem. -

Nie minęło wiele czasu, ale byłby to jakiś dowód zaufania. Wiary w to, że
nasze relacje ułożą się pomyślnie.

- Bardzo dobry pomysł. Ale czy twoja mama nie będzie miała nic

przeciwko temu?

- Pewnie nawet nie przyjedzie, ani na ślub, ani na kolację. - Westchnął. -

Przykro mi, Katrino. Nie mogę dać ci teściów równie miłych jak ci, których
będę miał dzięki tobie.

- Ależ możesz. Llewellyn i Dilys. Nie mogę się doczekać spotkania z

dziewczynkami w weekend.

97

RS

background image

- Ja też. - Przytulił ją mocno. - Moje życie jest teraz znacznie lepsze niż w

najśmielszych marzeniach.

- I takie już zostanie - obiecała mu.
Rhiannon, Sian i Mair okazały się dokładnie takie jak ich mama -

otwarte, ciepłe i gadatliwe. Katrina od razu je polubiła.

- Jest jeszcze jeden powód, dla którego zaprosiłem was do Londynu -

powiedział Rhys. - Oczywiście poza tym, że chciałem się z wami zobaczyć.
- Wyjął z kieszeni spodni cztery koperty i rozdał je Llewellynowi i Dilys
oraz swoim przyrodnim siostrom.

- Mamy je teraz otworzyć? - zapytała Rhiannon.
- Proszę.
- Pobieracie się w Wielkanoc? - Dilys popatrzyła na nich zdumiona, a

potem rozpromieniła się. - To cudownie. Jesteście pewni, że powinniśmy
przyjść?

- Oczywiście - potwierdziła Katrina. - To nie będzie huczna uroczystość,

bo moja rodzina jest niewielka, ale potem będzie przyjęcie, zjawią się nasi
koledzy z pracy.

- Z chęcią przyjedziemy - odpowiedziała natychmiast Dilys. - Wszyscy.
- Jest jeszcze coś. - Rhys zwrócił się do Llewellyna. - Zastanawiałem się,

czy zgodziłbyś się zostać moim drużbą?

- Twoim drużbą? Ja... byłbym zaszczycony. I bardzo dumny. - W oczach

Llewellyna błysnęły łzy. - Jeśli to nie zdenerwuje twojej mamy.

Rhys wzruszył lekko ramionami.
- Ona chyba nie przyjedzie.
- Nie złagodniała przez te wszystkie lata?
- Wiesz, jaka jest. Ale chciałbym, abyście wy przyjechali, żebym mógł

dzielić ten dzień z rodziną.

- Za nic byśmy tego nie przegapili - zadeklarowała ciepło Dilys.
- I jeszcze jedno - dodała Katrina. - Chcielibyśmy zaprosić was na

oficjalną zaręczynową kolację. W walentynki.

Dzień Zakochanych nadszedł szybko. Państwo Gregory i Morganowie od

razu zapalali do siebie sympatią, a Katrina była zachwycona, widząc, jak
Rhys rozkwita w ich towarzystwie.

W trakcie posiłku ujął jej dłoń i wskazał rodzinę siedzącą kilka stolików

dalej. Mały chłopiec kaszlał i wyraźnie nie mógł złapać oddechu.

- Jedno z nas jest tam potrzebne, kochanie - zauważył cicho. - Ciało obce

albo astma. Ja pójdę.

98

RS

background image

Popatrzyła, jak odchodzi i rozmawia z rodzicami dziecka. Chwilę później

skinął na nią.

- Zaraz wracam - oznajmiła.
Rhys szybko ją przedstawił i zapoznał z historią choroby. Katrina

zauważyła, że chłopiec rzęzi, ale poniekąd był to dobry znak - przynajmniej
nadal oddychał.

- Ben oddycha tak od jakiegoś czasu. Chyba nie powinniśmy byli

zabierać go na tak długi spacer, ale wspaniale się bawiliśmy i nie
zauważyliśmy, że temperatura spadła - rzekła kobieta, przygryzając wargę.

- Jak długo choruje na astmę?
- Od trzech lat.
- Mają państwo przy sobie jego inhalator? Kobieta szybko przetrząsnęła

torebkę.

- Nie. Musiał zostać w pokoju.
- Czy mogą go państwo przynieść? Naprawdę jest natychmiast potrzebny.
Do stolika podeszła kelnerka.
- Czy mogę jakoś pomóc? Katrina skinęła głową.
- Czy może pani przynieść plastikowy kubek i nóż? Albo jakieś inne

naczynie, w którym będzie można wyciąć dziurę?

- I papierową torebkę, jeśli to możliwe. I proszę zadzwonić po karetkę -

dodał Rhys.

- Karetkę? - Ojciec chłopca zbladł.
- To tylko na wszelki wypadek. Może wystarczą leki.
Katrina podniosła chłopca, usiadła na krześle i posadziła go sobie na

kolanach. Podtrzymywała go prosto, aby ułatwić mu oddychanie.

- Mam na imię Katrina i jestem lekarzem, tak jak Rhys. Spróbujemy ci

pomóc, słoneczko. Dobrze?

Pokiwał głową, wyraźnie nie mając siły mówić. Zły znak, pomyślała.
- Rozepnę ci teraz kołnierzyk, aby było ci wygodniej, a potem opowiem

ci bajkę. Lubisz piratów?

Gdy chłopiec przytaknął, rozpięła guzik, zmierzyła tętno i dotknęła

mięśni szyi, aby sprawdzić, czy używa ich przy oddychaniu. To
oznaczałoby, że naprawdę musi walczyć o każdy oddech.

Przekazała wyniki badań Rhysowi. Ten lekko pokiwał głową. Oboje

zrozumieli, że Ben przechodzi ciężki atak astmy; jego tętno i oddech były
przyspieszone, serce biło nierównomiernie.

Zaczęła opowiadać mu bajkę, cały czas kontrolując jego stan.

99

RS

background image

- Jak często Ben używa inhalatora? - zapytał Rhys.
- Nie wiem. Trzy, cztery razy w tygodniu.
- Często miewa takie ataki?
- Nie. Raz na kilka miesięcy, ale żaden dotychczas nie był tak poważny.

Trzymamy go z dala od kotów i pyłków, bo wiemy, że to prowokuje
napady.

- Coś jeszcze?
Ojciec Bena potrząsnął głową.
Kelnerka wróciła z polistyrenowym kubkiem i nożem.
- Czy to wystarczy, panie doktorze?
- Jak najbardziej, dziękuję.
- Karetka jest w drodze. Powinna tu dotrzeć za piętnaście minut.
- Dziękuję. - Rhys uśmiechnął się do niej. - Teraz zrobię dziurę w dnie

kubka - wyjaśnił ojcu chłopca. - Dzięki temu lek zadziała bardziej
efektywnie, bo więcej dotrze do jego płuc.

Po chwili mama Bena przyniosła inhalator. Rhys włożył jego końcówkę

do kubka, potrząsnął nim i zdjął zabezpieczenie.

- Ben, przyłożę ci teraz ten kubeczek do twarzy i poproszę cię, żebyś

wciągnął powietrze, kiedy dam ci sygnał. Możesz to dla mnie zrobić?

Chłopiec pokiwał głową. Rhys nacisnął dyfuzor.
- Wspaniale, Ben. A teraz wdech, wydech. - Odliczył jeszcze cztery

powolne wdechy.

- Czy nie powinien pan podać mu tego więcej, żeby szybciej zadziałało? -

zapytał ojciec Bena z obawą.

- Nie, w przeciwnym razie kropelki spreju skleja się ze sobą i osiądą na

ściankach kubka, a do płuc Bena dotrze znacznie zmniejszona dawka leku -
wyjaśniła Katrina.

Rhys powtórzył całą procedurę.
- Czy syn był już hospitalizowany z powodu choroby? - zapytała Katrina.
- Nie - odrzekła matka Bena.
- Muszą być państwo przerażeni. Ale proszę się nie obawiać. W karetce

podadzą Benowi tlen i podłączą go do specjalistycznej aparatury, aby
zmierzyć ilość gazu we krwi. Od jego reakcji zależy, czy będzie trzeba
zawieźć go do szpitala. Tam przejdzie wszystkie badania. Jeśli okaże się, że
astma się rozwinęła, trzeba będzie przemyśleć podanie Benowi innych
leków.

100

RS

background image

- Często mają państwo do czynienia z takimi przypadkami? - zapytał

ojciec chłopca.

Katrina pokiwała głową.
- Pracujemy na oddziale pediatrycznym. Widzieliśmy już gorsze ataki,

więc proszę spróbować się nie martwić.

Rhys nadal dawkował lek, ale Ben nie reagował, Katrina odetchnęła więc

z ulgą na myśl o wezwanym ambulansie.

- Są państwo tutaj na wakacjach? - zapytała.
- Tak, przerwa międzysemestralna - wyjaśniła kobieta.
- Bardzo przyjemna okolica. Powinni państwo jechać do Walberswick, na

wybrzeże - doradziła im Katrina z uśmiechem.

- Pani jest stąd?
- Tu się urodziłam. Teraz odwiedzam rodzinę.
- A my zepsuliśmy państwu urlop. - Ojciec Bena przygryzł wargę. -

Bardzo mi przykro.

- To nie do końca urlop - napomknął Rhys, potrząsając inhalatorem. -

Świętujemy nasze zaręczyny.

- Zaręczyny? Gratulacje. A my was tutaj zatrzymujemy, kiedy...
- Jesteśmy lekarzami, to nasza praca - przerwał delikatnie mamie Bena

Rhys. - Nie moglibyśmy siedzieć i patrzeć, jak wasz syn się męczy.

- Właśnie - potwierdziła Katrina, mierzwiąc włosy chłopca. Na szczęście

rzężenie zaczęło słabnąć. Rhys spojrzał na nią i odetchnął z ulgą.

Zanim przyjechała karetka, Ben odzyskał oddech.
- Powinni go państwo jednak przebadać - ostrzegł Rhys i razem z Katrina

odprowadził rodzinę do karetki, aby przekazać ratownikom historię
choroby.

Gdy wrócili do stolika, goście w restauracji przywitali ich oklaskami.
- To nasza praca. Nie zrobiliśmy nic wyjątkowego - powiedział Rhys.
- Nieprawda. - Mair, najmłodsza córka Llewellyna i Dilys, podeszła do

niego i mocno go uścisnęła. - Mój brat bohater. Jestem z ciebie dumna.

Rhys nie odpowiedział, ale z jego oczu Katrina wyczytała, że w końcu

poczuł się jak członek własnej rodziny, akceptowany i doceniany. Poczuła
łzy pod powiekami.

- Musieliśmy odesłać wasze desery - powiedziała Babs. - Lody się

rozpuściły, a szarlotka wystygła, ale zaraz poproszę kelnera o kolejne
porcje.

Katrina uśmiechnęła się.

101

RS

background image

- Dzięki, mamo, ale nie trzeba.
- Ja również dziękuję - dodał Rhys. - Za dużo adrenaliny.
- Ale nie odmówiłabym kawy. Danny roześmiał się.
- Zaraz zamówię. Dla wszystkich?
- Tak wygląda wasza praca? - zapytała Sian. - Ratujecie życie i tak dalej?
- Nie zawsze - wyjaśnił Rhys. - Tym zajmuje się ostry dyżur. Do nas

przysyłają już ustabilizowanych pacjentów. Ale przyjmujemy też pacjentów
w przychodni i czasami trafiają się tam nagłe przypadki.

- A poza tym pracujemy na oddziale, lecząc dzieci, które tam leżą -

dodała Katrina.

- A moja przyszła żona spędza pół godziny dziennie, opowiadając

naszym małym pacjentom bajki. - Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do
siebie. - Zbeształem ją za to pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy.
Powiedziałem, że za bardzo angażuje się w sprawy pacjentów. Ale szybko
przekonałem się, że postępuje właściwie.

Po chwili do stolika wrócił Danny, za nim szła kelnerka z kawą.
Dilys szturchnęła Llewellyna.
- Teraz jest dobry moment.
- Na co? - zapytał Rhys.
- Aby wam to dać. - Llewellyn wyjął spod stołu paczkę i podał ją

Katrinie. - To taka tradycja.

Katrina rozerwała opakowanie i zobaczyła drewnianą łyżkę.
- Walijska łyżka miłości - objaśnił Rhys.
- To symbol - dodał Llewellyn. - Serce, podkowa i celtycki węzeł

oznaczają miłość, szczęście i wieczność.

- Jest piękna - odezwała się Katrina. Dilys znów szturchnęła męża.
- Powiedz im wszystko.
Llewellyn zaczerwienił się, ale milczał.
- Mężczyźni. - Dilys przewróciła oczami. - Sam ją dla was wyrzeźbił.

Pracował nad nią od powrotu z Londynu.

- Chciałem, żeby była wyjątkowa.
- I jest. - Głos Rhysa lekko się załamał. - Dziękuję, tato.





102

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY


- Nie będziemy potrzebować confetti - oświadczyła Madison, wchodząc

do sypialni Katriny w dzień jej ślubu. - Pada śnieg.

- To niemożliwe. Przecież jest Wielkanoc.
- Która w tym roku przypada wcześniej. Jeśli nie wierzysz, wyjrzyj przez

okno.

Katrina tak zrobiła. Z nieba leciały wielkie płatki śniegu, tworząc na

ziemi cieniutką białą warstwę.

- Zdjęcia ślubne będą wprost zachwycające - zauważyła Madison.
- Racja, ale co z Helen? Ma dopiero dwa miesiące.
- Nie panikuj. Będzie się świetnie bawić pod opieką taty, babci i wujka. A

my mamy jeszcze mnóstwo do zrobienia. Pomogę ci mimo tego, że nie
pozwoliłaś mi kupić różowej sukienki. - Madison uśmiechnęła się do
Katriny i pociągnęła za ręcznik, którym owinięte były jej mokre włosy. -
Zaczniemy od tego.

- Mam jeszcze coś do zrobienia. - Katrina chwyciła swoją komórkę i

przesłała Rhysowi wiadomość. „Kocham cię. Do zobaczenia w kościele".

Musiał na to czekać, bo odpowiedź nadeszła natychmiast. „Ja też cię

kocham. I nie mogę doczekać się chwili, w której przeniosę cię przez próg
sypialni".

Madison jęknęła.
- To pewnie Rhys. Panna młoda powinna się rumienić, ale jeśli zaczniesz

już teraz, nie zdołam cię odpowiednio umalować. Pomyśl o... sama nie
wiem. Przestań myśleć o tym, co sugeruje ci twój przyszły mąż, i zacznij na
przykład nazywać po kolei wszystkie kości szkieletu, albo coś w tym stylu.

- Wychodzę za mąż. Za Rhysa. Dzisiaj. Naprawdę wychodzę za mąż.
Madison przytuliła ją.
- I promieniejesz. Cieszę się, naprawdę. Ale jeśli zaraz nie zaczniemy się

ubierać, na pewno się spóźnimy.

Katrina zmarszczyła nos.
- Pominiemy makijaż. Obiecałam mu, że będę punktualnie.
- Nie pominiemy makijażu w dzień twojego ślubu. Po prostu zrobię to

szybciej niż zazwyczaj. Siadaj, ułożę ci włosy. Mama mówiła, że kościół
jest już udekorowany, twój bukiet właśnie doręczono, kwiaty do butonierek
są na dole, a tata, jeśli tylko zdoła oderwać się od wnuczki, zaraz zawiezie
je do Rhysa. - Zamilkła na chwilę. - Czy jego mama się zjawi?

103

RS

background image

- Nie mam pojęcia. Ze względu na Rhysa mam nadzieję, że tak.
- Ale jeśli ma się zachowywać koszmarnie i wszystkich unieszczęśliwić,

może lepiej, żeby nie przyjeżdżała - zauważyła Madison.

- W obu przypadkach Rhysowi będzie przykro.
- Przecież ma ciebie. Kiedy staniesz z nim przed ołtarzem, zaraz się

rozchmurzy. Dzięki tobie jest szczęśliwy, Kat. Ten facet to najlepsze, co cię
w życiu spotkało.

Pół godziny później Madison oświadczyła, że włosy, paznokcie i makijaż

są zadowalające.

- Ale nie wkładaj jeszcze sukienki. Najpierw wszystko sprawdzimy. Coś

starego?

- Perły mamy.
- Okej, czyli możemy odhaczyć też coś pożyczonego. Nowa jest

sukienka. Coś niebieskiego? O nie, miałam kupić ci podwiązkę! - Uderzyła
ręką w czoło.

- Przepraszam cię, kochanie. Wybrałaś sobie beznadziejną druhnę.
- Nieprawda, wybrałam najlepszą. Niedawno zostałaś mamą, to o wiele

ważniejsze niż niebieska podwiązka. - Katrina uśmiechnęła się. - Poza tym
mam samo-nośne pończochy. I tak się składa, że są wykończone niebieską
koronką.

- Wspaniale, czyli jesteśmy uratowane. Zejdę na dół i zrobię nam herbatę.

Potem dokończę swój makijaż i włożymy sukienki.

Jak na zawołanie w drzwiach pojawiła się mama Katriny.
- Herbata.
Madison rozpromieniła się.
- Doskonałe wyczucie czasu. Ciociu Babs, jesteś aniołem.
- Ślicznie wyglądacie, dziewczynki. Chyba będę potrzebować chusteczki

w kościele.

- Matka panny młodej powinna ich zużyć całe tony
- oświadczyła Madison z uśmiechem.
- Powinnam jakoś pomóc, mamo? - zapytała Katrina.
- Ty masz tylko pięknie wyglądać. Wszystko jest pod kontrolą. Bryan

zawiózł kwiaty do butonierek do hotelu i przywiózł z kościoła Rosę.
Ustawiała kapryfolium dopiero teraz, żeby nie zwiędło przez noc.

Kościół miał być udekorowany kwitnącym zimą wiciokrzewem z ogrodu

rodziców Katriny. Kilka kwiatów wpleciono także do bukietu panny
młodej, ułożonego z białych róż.

104

RS

background image

- Kościół wygląda cudownie. To będzie doskonały ślub - powiedziała

wesoło Madison.

Rozległo się pukanie do drzwi.
- Przesyłka dla panny młodej. - Katrina rozpoznała głos Thea.
- Nie możesz wejść, Kat nie jest ubrana - krzyknęła Madison. - Poczekaj,

idę do ciebie.

- To tylko wymówka, żeby móc pocałować przyszłą żonę - zakpiła

Katrina. Maddie i Theo wyznaczyli datę swego ślubu na pierwszy dzień
maja.

- Siedź cicho i pij herbatę - odpowiedziała jej kuzynka z uśmiechem.
Gdy Madison wyszła, Babs uścisnęła córkę.
- Wyglądasz pięknie, kochanie. Rhys tak bardzo cię kocha! Widziałam,

ile wysiłku włożył w to, aby ten dzień był idealny.

- Wiem. - Miała tylko nadzieję, że nie pozwoli, aby gorycz jego matki

popsuła tę wyjątkową chwilę.

- Przesyłka od pana młodego - rzekła Madison, wchodząc do pokoju. -

Gałązka mirtu do bukietu, na szczęście, i to. - Wyciągnęła zza pleców
pojedynczą czerwoną różę z bilecikiem.

Katrina rozpoznała pismo Rhysa, otworzyła kartkę i uśmiechnęła się.
- Co pisze?
- Ze mnie kocha. Madison przewróciła oczami.
- Ja też cię kocham. Ojej, przecież to oczywiste. Za chwilę się pobieracie.
Katrina roześmiała się.
- Ja ciebie też, Maddie. Jeszcze nigdy nie byłam tak... - Poczuła dławienie

w gardle.

- Nie waż się płakać! Nie wolno płakać w dzień własnego ślubu, nawet ze

szczęścia. - Uścisnęła kuzynkę. - Wypij herbatę, a ja się umaluję.

- Macie jeszcze pół godziny - przypomniała im Babs. - A ja tymczasem

porwę moją siostrzenicę.

Dwadzieścia pięć minut później obie były gotowe. Stanęły przed

owalnym lustrem, podziwiając swoje odbicia.

- Wyglądasz olśniewająco - powiedziała Katrina miękko.
Madison miała na sobie suknię z szyfonu w kolorze czerwonego wina,

odcinaną pod biustem, aby ukryć brzuszek, która dodawała jej kilka
centymetrów wzrostu. Ramiona okryła szalem z tego samego materiału.
Strój harmonizował z jej ciemnymi rozpuszczonymi włosami.

105

RS

background image

- Ty też - wyszeptała Madison. - Jesteś taka wysoka, szczupła i śliczna.

Po prostu fantastyczna.

Katrina włożyła suknię w kolorze kości słoniowej, szytą ze skosu, z

okrągłym dekoltem i trenem. Naszyjnik z pereł, perłowe kolczyki i perłowy
diadem podtrzymujący długi welon sprawiały, że wyglądała jak idealna
panna młoda.

- Tylko nie płacz. Bo i ja się rozpłaczę - ostrzegła ją Katrina.
- Jesteście gotowe? Podjechał samochód. - Do pokoju weszła Babs. - Mój

Boże, tylko na siebie popatrzcie. - Potrząsnęła głową. - Nasze dziewczynki,
Rose.

- Nasze dziewczynki - powtórzyła mama Madison, wnosząc bukiety. -

Wyglądacie olśniewająco. Chyba się rozpłaczę.

- Do samochodu - zaordynowała Madison. - I to już. Zanim Kat się

rozklei i rozmaże sobie makijaż.

Danny ściskał dłoń córki przez całą drogę do kościoła, zbyt przejęty, aby

coś powiedzieć. Madison czekała na nich na schodach.

- Wiadomość od pana młodego. Macie niespodziewanego gościa.
- Mama Rhysa? Zdecydowała się przyjechać? Madison pokiwała głową i

poprawiła Katrinie welon.

- Nie martw się. Rhys ma się dobrze. Uśmiecha się. Jego mama chyba

zaraz zacznie płakać, tak jak moja, twoja i Dilys. To właśnie matki powinny
robić na ślubach. Aha, Rhys prosił, aby ci przekazać, że cię kocha. -
Cofnęła się o krok. - Kat, wyglądasz cudownie. Pasujecie do siebie z
Rhysem. Pod każdym względem. -Przełykając łzy, zajęła pozycję druhny.

Gdy Katrina szła do ołtarza w rytm Kanonu D-dur Pachelbela, wspierając

się na ramieniu ojca, Rhys odwrócił się, aby na nią popatrzeć.

Zobaczyła malującą się na jego twarzy radość oraz miłość, i wtedy

zrozumiała, że Maddie miała rację. Ona i Rhys pasują do siebie idealnie.
Wszystko się ułoży.

106

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miłosna terapia
Hardy Kate Lekarz z ambicjami
Hardy Kate Gwiazda telewizji
Hardy Kate Lekarz z Katalonii 2
Hardy Kate Recepta na szczęście
0315 Hardy Kate Zorza nad fiordem
376 Hardy Kate Lekarz z ambicjami London City General 2
376 Hardy Kate Lekarz z ambicjami
255 Hardy Kate Miłość na urodziny
Hardy Kate Lekarz z ambicjami
373 Hardy Kate Nowy ordynator
56 Dunn Lesley Milosna terapia
453 Hardy Kate Święto życia
333 Hardy Kate Ślub w muzeum
379 Hardy Kate Mozesz miec wszystko
Hardy Kate Harlequin Medical 494 Odzyskane marzenia
267 Hardy Kate Gwiazda telewizji
Hardy Kate Nowy ordynator

więcej podobnych podstron