ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
SPOTKANIA
MAŁYCH URWISÓW
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożyła: GRAśYNA SPIECHOWICZ-KRISTENSEN)
Krótki wstęp Alfreda Hitchcocka
Poczekajcie chwilkę. Już wyłączam telewizor.
Pozwólcie teraz, że się przedstawię. Nazywam się Alfred Hitchcock. Jestem reżyserem i
autorem powieści kryminalnych. Niektóre z moich książek sfilmowano.
Na ogół nie oglądam telewizji. Wyjątek robię tylko dla wiadomości. Ale dzisiaj miałem
szczególny powód, żeby obejrzeć pewien program. Występował w nim bowiem jeden z moich
młodych przyjaciół.
Muszę przyznać, że nigdy bym go nie poznał. Był jeszcze dzieckiem, kiedy grał w tym serialu
komediowym. Ale pragnąłem go obejrzeć, ponieważ wiedziałem, że właśnie wznowienie tego
serialu dało początek Tajemnicy spotkania Małych Urwisów.
Tajemnica ta to najnowsza sprawa, w którą wmieszani są moi młodzi przyjaciele, Trzej
Detektywi. Na wszelki wypadek opowiem wam nieco o nich, zanim przystąpię do wyjaśnień, jak
w tę sprawę zostali wplątani.
Nazywają się Jupiter Jones, Pete Crenshaw Bob Andrews. Mieszkają w Rocky Beach,
niewielkim kalifornijskim miasteczku na wybrzeżu Pacyfiku, niedaleko mojego domu w Malibu
i tylko kawałek od Hollywoodu.
Jupiter Jones, zwany przez przyjaciół Jupe’em jest Pierwszym Detektywem. Możecie mi
wierzyć, to naprawdę urodzony detektyw. Wiem, co mówię, bo sam pracowałem w tej branży,
zanim zostałem reżyserem. Ma on wszystkie niezbędne kwalifikacje, czyniące z człowieka
dobrego detektywa: bystre oko, które nie omija żadnych szczegółów sprawy, oraz umiejętność
powiązania tych szczegółów i właściwego ich odczytania. A co najważniejsze dąży uparcie do
celu i nigdy się nie pod daje zanim nie znajdzie właściwej odpowiedzi.
To wcale nie znaczy, że Jupe nie ma wad. Trudno o nim powiedzieć, żeby był specjalnie
skromny. A poza tym jest przewrażliwiony na punkcie paru rzeczy, na przykład swojej wagi. Nie
przejmuje się zbytnio, kiedy przyjaciele nazywają go, no powiedzmy... krępym. Ale jeśli nie
chcesz zadzierać z Jupe’em, nigdy, przenigdy nie nazywaj go Tłuścioszkiem.
Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, to znakomity sportowiec. Świetnie biega, pływa, gra w
koszykówkę. To znaczy, że w sytuacjach, w których trzeba podjąć choćby najmniejsze ryzyko,
wymagające fizycznej zręczności, wybór pada zazwyczaj na niego. Nie można powiedzieć, żeby
Pete lubił ryzykowne sytuacje. Wcale nie. Jeśli mam być szczery, jest najostrożniejszy z całej
trójki.
Bob Andrews, Trzeci Detektyw, zajmuje się dokumentacją i prowadzi badania. Pracuje
dorywczo w bibliotece w Rocky Beach. Jest rozważny i rozmiłowany w nauce. Bardzo się
przydaje Jupe’owi, ponieważ potrafi zadawać właściwe pytania we właściwych momentach.
Trzej Detektywi dość długo już pracują razem i rozwiązali mnóstwo przedziwnych
tajemniczych zagadek. Ale ostatnia sprawa różni się nieco od pozostałych. Jest inna, choćby
dlatego, że Pierwszy Detektyw był osobiście zaangażowany w Tajemnicę spotkania Małych
Urwisów.
Chodzi o to, że ten dziecięcy aktor, którego przed chwilą oglądałem na ekranie, to właśnie
Jupiter Jones. Był on kiedyś jednym z Urwisów, a ich spotkanie po latach zapoczątkowało całą
tę historię.
Alfred Hitchcock
ROZDZIAŁ 1
Nieznana przeszłość Jupe’a
— Dosyć. Starczy — błagał Jupiter Jones. — Wyłączcie to.
Chłopak wcisnął się tak głęboko w fotel obrotowy, że tylko jego oczy były widoczne sponad
sfatygowanego drewnianego biurka. Z ust wydobywał mu się jęk. śywa, inteligentna twarz
Jupitera była aż wykrzywiona z bólu. Pierwszy Detektyw wyglądał i jęczał jak człowiek
poddawany straszliwym torturom. I właśnie tortura wydawała się być najodpowiedniejszym
określeniem.
Torturowano go na oczach jego dwóch najlepszych przyjaciół. I żaden z nich nawet nie
kiwnął palcem, żeby mu pomóc. Dwaj pozostali detektywi, Pete Crenshaw i Bob Andrews,
chichotali rozbawieni, od czasu do czasu wybuchając gromkim śmiechem.
Cała trójka znajdowała się w sekretnej Kwaterze Głównej, mieszczącej się na teren je składu
złomu w Rocky Beach, niewielkim miasteczku na wybrzeżu Pacyfiku, niedaleko Hollywoodu.
Pete leżał rozwalony w fotelu bujanym, a jego stopy spoczywały na otwartej szufladzie szafy na
akta. Bob siedział na taborecie opierając się plecami o ścianę.
Wszyscy oglądali telewizję. Na ekranie widać było pulchne, chyba trzyletnie dziecko, które
siedziało po turecku na stole kuchennym. Ręce dziecka były wykręcone do tyłu i
przytrzymywane przez ośmio-, może dziewięcioletniego chłopca o obwisłych powiekach. Trzeci
chłopiec mógł mieć około jedenastu lat i właśnie coś mieszał w porcelanowej misce. Był wysoki
i chudy, a przez jasne, króciutko przystrzyżone włosy prześwitywała koścista głowa, niczym
posypane solą jajko na twardo. Śmiał się tak idiotycznie, że człowiek zastanawiał się, czy w tej
jego jajowatej głowie znajdowało się coś jeszcze oprócz ugotowanego na twardo żółtka.
— Och, plosę — was głos małego grubaska był zdumiewająca głęboki. — Psestańcie, plosę.
Ja nie chcę mieć odly.
— Wyłączcie to — Pierwszy Detektyw ponowił swoje błagania. — Już tego nie mogę dłużej
znieść.
— Ale ja chcę zobaczyć koniec — zaprotestował Pete. — Chcę zobaczyć, jak to się skońcy.
To znaczy, chciałem powiedzieć, skończy.
— Po co te krzyki, Mały Tłuścioszku — powiedział jeden z chłopców na ekranie,
czarnoskóry,
silnie
zbudowany
dwunastolatek
o
sztywnych,
sterczących
włosach,
przypominających kolce jeża. Wyśmiewał się z dziecka na równi z tamtymi, ale w jego śmiechu
można było wyczuć pewną łagodność, świadczącą o tym, że tak naprawdę to nie byłby w stanie
skrzywdzić tego małego grubaska.
— Jeżeli twoi rodzice będą myśleli, że masz odrę — tłumaczył mu monotonnym głosem — to
wszyscy inni się zlękną, że my też możemy się zarazić. I wtedy będziemy musieli zostać w
domu.
— No właśnie — zawtórował mu chłopiec o ogromnych stopach. — Będą myśleli, że
jesteśmy zaraźliwi.
Ostrzyżony na króciutko urwis, zwany Łysą Czaszką, zakończył mieszanie mikstury w
porcelanowej misce i przystąpił do swojego popisowego numeru.
Jupe podniósł rękę, żeby zasłonić sobie oczy. Pamięć o tym numerze budziła w nim
szczególną odrazę. Łysa Czaszka potrafił poruszać uszami i robił to w taki sposób, że ogromne
różowe płatki trzęsły się jak galareta.
I na tym się jego aktorskie zdolności kończyły, pomyślał Jupe ze wstrętem, słysząc głośny
ś
miech Boba i Pete’a.
Stale poruszając uszami, Łysa Czaszka schwycił pędzelek, zanurzył go w misce i zaczął
przyozdabiać okrągłą buzię Małego Tłuścioszka czerwonymi kropkami. Dziecko wyrywało się i
broniło, ale nie płakało. Jego buzia pozostała czarującą twarzą piegowatego cherubinka.
Tego nie można było powiedzieć o twarzy Jupe’a, który przez zaciśnięte palce oglądał
program, przyglądając się sobie ze stale rosnącym zdumieniem.
Czy to naprawdę był on? Czy możliwe, żeby ten pucołowaty brzdąc w śmiesznych
drelichowych spodenkach pozwalający Łysej Czaszce malować czerwone kropki na nosie i
policzkach był naprawdę nim, Jupiterem Jonesem. Pierwszym Detektywem, rozwiązującym
zagadki, sprawiające niekiedy trudności miejscowej policji i samemu komendantowi
Reynoldsowi?
Niestety to była prawda i Jupiter wiedział o tym doskonale. Kiedyś w przeszłości był Małym
Tłuścioszkiem, jednym z głównych bohaterów serialu o losach Małych Urwisów.
Jupiter robił wszystko, żeby o tym zapomnieć. Ale kiedy przypadkowo powracał myślami do
tamtych lat, wówczas pocieszał się myślą, że to nie on sam wybrał rolę Małego Tłuścioszka.
Jupiter został Małym Urwisem mając trzy lata, a w tym wieku jest się jeszcze o wiele za
małym na podejmowanie samodzielnych decyzji. Nie należy myśleć, że Jupiter winą za tę rolę
obciążał rodziców. Im rola w serialu wydawała się wielką życiową szansą. Rodzice Jupitera
zginęli, kiedy chłopiec miał cztery lata. Z zawodu byli tancerzami i jeździli po całej Kalifornii
biorąc udział w różnych konkursach, tańcząc dla pieniędzy tango albo walce w jarzących się
ś
wiatłami salach balowych. Występowali również w serialach muzycznych, we wszystkich
większych studiach, tworząc pełną wdzięku wirującą parę.
Zaprzyjaźnili się wtedy z reżyserem filmowym, który potem wpadał do nich czasami z
wizytą. I właśnie w czasie jednej z takich wizyt (O, tego niedzielnego wieczoru Jupiter nigdy nie
zapomni!) przedstawiono go reżyserowi.
— Ty też chcesz zostać tancerzem, kiedy dorośniesz, prawda? —za pytał reżyser chłopca.
— Nie — odpowiedział Jupiter bez wahania swoim zdumiewająca głębokim głosem. — Mam
zupełnie odmienne zainteresowania. Wołałbym używać mojego umysłu, a nie ciała. Obawiam
się również, że moja koordynacja ruchowa nie jest najlepsza. Za to mam wyborną pamięć.
— A ile ty właściwie masz lat? — zapytał reżyser bojaźliwym głosem człowieka, który
dopiero co zobaczył w swoim ogrodzie jednorożca.
— Dwa lata i jedenaście miesięcy, proszę pana.
Reżysera zamurowało i dopiero po opuszczeniu domu rodziców Jupitera, już siedząc w
samochodzie, zamruczał do siebie:
— Ten dzieciak ma wrodzony talent. Tam do licha. Widziałem wielu, ale ten bąk to urodzony
aktor.
Po paru dniach zrobiono Jupiterowi próbne zdjęcia filmowe, a już za miesiąc został Małym
Tłuścioszkiem i jednym z Małych Urwisów.
W swojej roli osiągnął natychmiastowy sukces. Był nie tylko urodzonym aktorem, który
umiał czkać, seplenić, śmiać się i płakać na zawołanie. Miał również, w odróżnieniu od
pozostałych Małych Urwisów, jeszcze jedną rzadką właściwość. Potrafił bez problemu nauczyć
się na pamięć całych stronic dialogów. W czasie tego roku, kiedy występował w serialu, nie
zapomniał ani jednej repliki, ani jednego zdania. I gdyby nie tragiczna śmierć rodziców, Jupiter
mógłby jeszcze latami występować w serialu.
Po śmierci rodziców sierotą zaopiekowali się wujek Tytus i ciocia Matylda Jonesowie.
Chłopiec zamieszkał z nimi w Rocky Beach. Pewnego dnia ciocia Matylda, która była życzliwą i
mądrą kobietą, zadała mu życzliwe i mądre pytanie.
— Czy chcesz w dalszym ciągu występować jako Mały Urwis?
— Nie mam na to najmniejszej ochoty — odpowiedział Jupiter.
Chłopiec nie miał nic przeciwko wstawaniu o wpół do czwartej każdego ranka, jeździe do
studia filmowego albo wysiadywaniu na krześle podczas charakteryzacji, kiedy to malowano mu
twarz, szyję i nawet uszy na jasnopomarańczowy kolor, aby mu nadać bardziej „naturalny”
filmowy wygląd. Nie przeszkadzało mu także wyczekiwanie godzinami w studiu, podczas gdy
kamerzysta wściekał się z powodu świateł. Uwielbiał czytać i rozwiązywać krzyżówki. Szczerze
mówiąc nawet wypowiadanie głupiutkich uwag, seplenienie czy naśladowanie ruchów małego
bobasa nie sprawiało mu specjalnej przykrości. Ale było coś, czego Jupiter serdecznie nie
cierpiał. Nie cierpiał mianowicie swoich kolegów, Małych Urwisów, a przynajmniej większości
z nich.
W przeciwieństwie do Jupitera nie umieli zrozumieć, że wszystko to, co robili na planie
filmowym — malowanie kropek na twarzy Małego Tłuścioszka czy też polewanie go wężem
ogrodowym dla znalezienia schowanych przez niego słodyczy — jest tylko i wyłącznie grą. Nie
byli po prostu w stanie pojąć, że psotne Urwisy, których ludzie podziwiali na ekranie, to jedynie
filmowe postaci.
Jego koledzy z ekranu grali swoje role i poza planem filmowym. Jupiter był najmłodszy i
najmniejszy i dlatego padał nieustannie ofiarą głupich żartów.
Poniżano go i terroryzowano. Posypywano mu lody pieprzem w czasie przerwy na lunch w
stołówce studia. Zlepiano mu klejem włosy w charakteryzatorni, a z drelichowych spodenek
obcięto wszystkie guziki.
Ale najgorsze było to, że cały czas nazywano go Małym Tłuścioszkiem. Te puste głowy nie
mogły zrozumieć, że on nie jest Małym Tłuścioszkiem. W prawdziwym życiu był wyłącznie
Jupiterem Jonesem.
To dlatego nie wahał się ani przez sekundę, kiedy ciocia Matylda zapytała go, czy chce w
dalszym ciągu grać Małego Urwisa. Jupiter miał wrażenie, że zwabiono go do klatki i zmuszano
do przebywania przez długi czas w otoczeniu wyjących i skrzeczących małp i że teraz życzliwa
ciocia Matylda pozwala mu opuścić tę klatkę.
Po upływie rocznego kontraktu Jupiter pożegnał na zawsze Małych Urwisów. A kiedy
zabrakło Małego Tłuścioszka, serial wkrótce zniknął z ekranu.
Jupe zamieszkał z ciocią i wujkiem w ich domu, który zawdzięczał swą nazwę należącemu do
nich składowi złomu. W szkole poznał Pete’a Crenshawa i Boba Andrewsa. Chłopcy szybko się
zaprzyjaźnili i zasłynęli wkrótce jako Trzej Detektywi — odpowiedzialni młodzi detektywi,
którzy rozwiązywali poważne i często skomplikowane sprawy kryminalne. Jupiter próbował ze
wszystkich sił zapomnieć, że był kiedykolwiek Małym Tłuścioszkiem. I przez wiele lat mu się to
udawało.
Ale potem zdarzyło się coś strasznego. W każdym razie strasznego dla Jupe’a. Studio, które
kiedyś wyprodukowało Małych Urwisów, odsprzedało serial jednej z sieci telewizyjnych. Po raz
pierwszy Jupe dowiedział się o tym, kiedy kolega z klasy poprosił go o autograf. Było to wkrótce
po pojawieniu się imienia Jupe’a w miejscowej gazecie w związku z opisem obławy na złodziei
pereł i znaczącej roli, jaką Jupe odegrał w tej sprawie.
— Z szacunkiem, Pierwszy Detektyw, Jupiter Jones — napisał Jupe z dumą na czystej stronie
książki do autografów.
— Ależ nie. Napisz twoje prawdziwe imię. To, które zrobiło cię sławnym. Mały Tłuścioszek
— powiedział jego głupkowaty kolega, wyrywając kartkę z książki.
I tak było cały czas, przez trzy ostatnie tygodnie roku szkolnego. Jupe miał wrażenie, że
wszyscy w szkole mówią tylko o ostatnim odcinku Małych Urwisów. Chłopcy i dziewczęta,
których Jupe nawet nie znał z widzenia, podchodzili do niego na dziedzińcu szkolnym, żeby mu
powiedzieć, jak był zabawny. Dochodziło do tego, że błagali go wręcz, żeby seplenił chichotał
jak Mały Tłuścioszek.
— Powiedz „Plosę was, psestańcie”.
ś
ycie Jupe’a stało się koszmarem.
Sytuacja trochę się poprawiła wraz z nastaniem letnich wakacji. Jupe ukrywał się teraz przed
swoimi wielbicielami w sekretnej Kwaterze Głównej detektywów na terenie składu złomu.
Kryjówka mieściła się w przyczepie kempingowej schowanej przed wzrokiem ciekawskich pod
stertą starego żelastwa. Detektywi magli się nawet poszczycić maleńkim telewizorem. I właśnie
ten telewizor stał się przekleństwem dla Jupe’a. Pete i Bob domagali się oglądania odcinków
Małych Urwisów, kiedy tylko to było możliwe. Niestety, jego przyjaciele naprawdę lubili ten
stary serial.
Bob i Pete bawili się w dalszym ciągu znakomicie, wpatrując się w ekran telewizyjny. Łysa
Czaszka, kościsty chłopak o króciutkich, jasnych włosach, właśnie zakończył przyozdabiać
twarz Małego Tłuścioszka czerwonymi kropkami. Teraz usiłował ściągnąć mu koszulę, żeby
zrobić to samo z jego klatką piersiową. Na ekranie drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie i
ciemnowłosa, dziewięcioletnia dziewczynka wtargnęła do środka. To była Śliczna Peggy,
bohaterka serialu, która często wydobywała Małego Tłuścioszka z opresji w ogóle była jego
dobrym duchem.
— Zostaw go w spokoju — powiedziała Śliczna Peggy do Łysej Czaszki.
— Plosę, plosę, psestań — zawtórował jej Mały Tłuścioszek.
Ale Łysa Czaszka ani myślał przestać. Próbował teraz zamknąć Śliczną Peggy w szafie.
Niewysoki, krępy chłopiec, zwany Naleśnikiem, o włosach jak kolce jeża, stanął po stronie
Peggy. Między Małymi Urwisami wywiązała się bójka. Któryś z nich zauważył tort na półce i
rzucił nim w Peggy. Nie trafił jednak dziewczynki i tort wylądował na twarzy Małego
Tłuścioszka.
— O, baldzo dobze — ucieszył się Mały Tłuścioszek zgarniając krem z nosa i ładując go do
buzi. — To znacnie lepse od odly.
— Jupi-ter. Gdzie jesteś?
W głośniku słychać było wołanie cioci Matyldy. Jupe zainstalował mikrofon na podwórku,
ż
eby móc słyszeć ciotkę, kiedy on sam przebywał w Kwaterze Głównej. Jej głos oznaczał
zazwyczaj tylko jedno — pracę. Jupe nie miał w zasadzie nic przeciwko pracy w składzie złomu,
ponieważ pozwalała mu ona opłacać telefon chłopców w Kwaterze Głównej. Z drugiej strony nie
sprawiała mu też specjalnej przyjemności. Nawet teraz Jupe wolał pracę umysłową od fizycznej.
Ale dzisiaj głos cioci Matyldy był dla niego wybawieniem. Chłopiec wyskoczył spoza biurka
i z westchnieniem ulgi wyłączył telewizor. Słodka buzia Małego Tłuścioszka zniknęła z ekranu.
Po chwili Trzej Detektywi opuścili starannie zamaskowaną Kwaterę Główną wyjściem, zwanym
Tajemnicza Furtka Cztery. Ominęli stertę drewna i podeszli do cioci Matyldy od tyłu.
— No, jesteście wreszcie — powiedziała.
Jupe zaczął zdejmować kurtkę.
— Co mam robić? — zapytał.
Ale tym razem cioci Matyldzie nie chodziło o zapędzenie chłopców do roboty. Jakiś
mężczyzna chciał rozmawiać z Jupe’em i czekał na niego przy furtce.
Jupe ponownie westchnął, ale w jego westchnieniu nie było ulgi. Przez ostatnie parę tygodni
mnóstwo ludzi przychodziło do składu złomu, pragnąc rozmawiać z chłopcem. Byli to reporterzy
gazet z Los Angeles, a nawet z dalekiego San Francisco, którzy odnaleźli go za pośrednictwem
studia. Celem tych wizyt było napisanie artykułów typu „Gdzie on teraz jest?” albo „Co się stało
z Małym Tłuścioszkiem?”
— Powiedz mu, żeby sobie poszedł — prosił Jupe ciocię Matyldę. — Powiedz mu, ze nie
chcę z nim rozmawiać.
— Ależ usiłowałam to zrobić, Jupiterze. Ale on nie chce odejść. Mówi, że to bardzo ważne.
— Ciocia Matylda uśmiechała się ze współczuciem. Doskonale rozumiała Jupitera. Przez
ostatnie tygodnie niezmordowanie starała się ochraniać go przed natrętnymi reporterami i
tabunami ludzi, którzy proponowali mu występ w telewizyjnych programach rozrywkowych
— Ten człowiek ma niezwykle luksusowy samochód — nie dawała za wygraną ciotka. — I
mówi, że może w nim długo czekać. A nasza droga dojazdowa będzie przez to zablokowana.
Dlatego wydaje mi się, że powinieneś z nim porozmawiać.
— W porządku — zgodził się Jupe niechętnie. — Porozmawiam z nim tylko po to, żeby się
go pozbyć. Ale pod żadnym pozorem nie zamierzam z nim mówić o Małych Urwisach.
Samochód był rzeczywiście luksusowy, elegancki żółty citroen, o przodzie przypominającym
głowę wieloryba. Mężczyzna, który wstał zza kierownicy właśnie w tym momencie, kiedy Trzej
Detektywi przechodzili przez furtkę, był wysoki i równie elegancki jak jego wóz.
Jako detektyw Jupe przyswoił sobie nawyk obserwowania ludzi, ich twarzy, ubrań, kształtu
uszu, znaków szczególnych. U mężczyzny rzucały się w oczy zęby. Były duże i białe i lśniły jak
półksiężyc w jego opalonej twarzy. Błyszczały za każdym razem, kiedy się uśmiechał, a zdawał
się to robić nieustannie.
— A więc to ty jesteś Jupiter Jones — powiedział mężczyzna uśmiechając się szeroko. —
Nazywam się Milton Glass. Jestem szefem reklamy w studiu telewizyjnym.
Jupe stał między Pete’em i Bobem i cała jego tęgawa postać była aż sztywna od nietajonej
niechęci. Spoglądał spode łba na Miltona Glassa nie mówiąc ani słowa.
— Mam pewną propozycję, która być może cię zainteresuje, Jupiterze. — Głos olbrzyma był
niezwykle przyjazny. — Zamierzam urządzić spotkanie Małych Urwisów i zaprosić ich
wszystkich na interesujący lunch do studia, a potem...
— Nie, dziękuję bardzo. — Jupe już nie mógł dłużej milczeć. To przeszło jego najgorsze
oczekiwania. Propozycje wywiadów i występów na żywo były wystarczająco koszmarne, ale
myśl o ponownym spotkaniu z tymi wstrętnymi dzieciakami budziła w nim mdłości. Odwrócił
się i zaczął iść w stronę domu.
— Czy naprawdę nie masz ochoty na spotkanie ze swoimi starymi przyjaciółmi? — Milton
Glass objął Jupe’a swoją potężną łapą. —Z Łysą Czaszką, Ogarem, Platfusem i...
— Nie, dziękuję uprzejmie. — Jupe próbował się oswobodzić, ale szef od reklamy trzymał go
w żelaznym uścisku. — Miałem dostatecznie długo do czynienia z tymi idiotami i wystarczy mi
to do końca życia, i nigdy więcej...
— Brawo, chłopcze. — Uśmiech Miltona Glassa był niebywale przyjazny. — Właśnie to
spodziewałem się od ciebie usłyszeć.
— Co? — Nieczęsto się zdarzało wyprowadzić Pierwszego Detektywa z równowagi, ale teraz
nie mógł w żaden sposób zrozumieć dlaczego ten śmiejący się olbrzym był tak zachwycony jego
odmową. Spojrzał na niego wyczekująco.
— Ci chłopcy zrobili z ciebie kozła ofiarnego, prawda? Byli wstrętni, a w każdym razie
większość z nich. Wyśmiewali się z ciebie i nazywali Małym Tłuścioszkiem. Założę się, że ich
nienawidzisz, czyż nie tak?
— Nienawiść do ludzi nie leży w moim charakterze — odpowiedział Jupe zimno. — Ale to
prawda, że ich nie cierpię. I to bardzo.
— Wspaniale. — Białe zęby Miltona Glassa zalśniły jeszcze mocniej. — A teraz daję ci
szansę odwetu. Będziesz mógł ich zdemaskować jako tych idiotów, którymi zawsze byli.
— Jak? — Twarz Jupe’a pozostała chłodna, ale w oczach pojawił się błysk zainteresowania.
— W ogólnokrajowym programie telewizyjnym — wytłumaczył mu Milton Glass. — Moje
studio planuje emisję miniserialu, w skład którego wejdą dwa kwizy. Wszystkie Małe Urwisy
będą konkurować ze sobą. I mam przeczucie, że wygrasz, Jupiterze. Za twoją sprawą ci inni
będą wyglądać jak banda głupców.
Przez głowę Pierwszego Detektywa przeleciał błysk przypomnienia. Łysa Czaszka. Jego
jajowata, twarda głowa. Idiotyczny śmiech. Łysa Czaszka wykręcający mu rękę i wkładający
zdechłą mysz do woreczka śniadaniowego.
Umysł Jupitera pracował na przyspieszonych obrotach, kiedy patrzył na uśmiechniętą,
przyjazną twarz Miltona Glassa.
— A pierwsza nagroda, Jupiterze — powiedział Milton Glass tonem zachęty — pierwsza
nagroda w tym konkursie wynosi aż dwadzieścia tysięcy dolarów.
ROZDZIAŁ 2
Niespodzianka w Studiu Numer Dziewięć
Limuzyna musiała zatrzymać się przed bramą wytwórni filmowej, znajdującej się na ulicy
Winnej w Hollywoodzie. Umundurowany strażnik skinął kierowcy przyjaźnie głową, a następnie
podszedł do samochodu, żeby sprawdzić imiona chłopców na liście.
— Jupiter Jones — powiedział Jupe dobitnie. Powziął stanowczą decyzję, że nie będzie
tolerował żadnych bzdur w rodzaju nazywania go Małym Tłuścioszkiem.
— Jones Jupiter. — Strażnik rzucił okiem na listę. — Ulica Wschodzącego Słońca numer
czterdzieści pięć w Rocky Beach. Zgadza się?
— Tak — przyznał Jupiter.
Strażnik kiwnął głową. Teraz przyszła kolej na dwóch pozostałych detektywów.
— Pete Crenshaw.
— Bob Andrews.
Strażnik znalazł ich nazwiska i adresy i ponownie kiwnął głową. Następnie zatknął za
wycieraczkę samochodu małą, białą karteczkę, którą Jupe rozpoznał jako przepustkę do studia.
— Studio Numer Dziewięć — powiedział, kierując ich do środka.
Kierowca limuzyny jechał wolniutko długą ulicą. Po drodze minęli Nowojorską Bibliotekę
Publiczną, starą Operę w San Francisco i Krzywą Wieżę z Pizy.
Bob i Pete wyciągali szyje, patrząc z zaciekawieniem na wszystkie te sławne budynki, które
kolejno ukazywały się ich oczom. Ale Jupe doskonale wiedział że to wcale nie były prawdziwe
domy, a jedynie fałszywe fasady, poza którymi nic się nie kryło.
Siedząc na tylnym fotelu długiego, czarnego pojazdu, Jupe nawet nie zadał sobie trudu, żeby
patrzeć przez okno.
Szef reklamy. Milton Glass, przysłał limuzynę po Jupe’a do składu złomu Jonesów.
Samochód wraz z kierowcą miał pozostawać do dyspozycji chłopca przez dwa dni nagrywania
kwizu, które rozpoczynało się już następnego dnia w stacji telewizyjnej w Hollywoodzie.
Wujek Tytus i ciocia Matylda zostali zaproszeni na wspólny lunch w studiu ale żadne z nich
nie miało ochoty przyjść.
— Nie mam nic przeciwko filmom — powiedziała ciocia Matylda przepraszająco. — Wiele z
nich bardzo lubię. Ale to jest jak z kiełbasami Jupiterze. Po prostu w ogóle mnie nie interesuje,
skąd się biorą i jak zostały zrobione.
Wujek Tytus był tego samego zdania. Za to Bob i Pete aż podskoczyli z radości na wieść o
tym, że będą mieli okazję zobaczyć, co się dzieje za kulisami filmowego studia. Jupe się również
ucieszył. Obecność dwóch pozostałych detektywów dodawała mu otuchy, w ich towarzystwie
czuł się bardziej sobą.
Kierowca limuzyny posłusznie przestrzegał ograniczeń szybkości i pojazd w żółwim tempie,
z prędkością około dziesięciu kilometrów na godzinę, wlókł się drogą. Nagle zatrzymał się.
Pochylony do przodu Jupe pomyślał, że dotarli wreszcie do studia dźwiękowego, gdzie miał się
odbyć lunch. Ale samochód stanął przed szeregiem wigwamów. Dwaj rzymscy żołnierze,
uzbrojeni w włócznie i tarcze, przechadzali się nie opodal namiotów.
Kierowca, który przedstawił się chłopcom jako Gordon Harker, opuścił szybę samochodu.
— Przepraszam bardzo, czy mogą mi panowie powiedzieć, jak mam dojechać do Studia
Numer Dziewięć? — zapytał jednego z żołnierzy.
Równie dobrze mógł uzyskać tę informację od Jupe’a. W Studiu Numer Dziewięć były
nagrywane wszystkie odcinki Małych Urwisów. Ale tym razem Jupe wyjątkowo nie miał ochoty
popisywać się swoją wiedzą.
W ogóle nie było mu spieszno do studia i do spotkania z Łysą Czaszką, Platfusem i resztą.
— Pojedzie pan prosto ulicą w dół — powiedział rzymski żołnierz, pokazując drogę ręcznie
skręconym papierosem.
— Nie może go pan nie zauważyć — dodał drugi z żołnierzy.
Kierowca podziękował i odjechał. Rzymianie mieli rację. Olbrzymi biały budynek,
przypominający hangar samolotowy, z dobrze widoczna wielką cytrą dziewięć, ukazał się
wkrótce ich oczom.
Szofer wyskoczył i otworzył Trzem Detektywom drzwiczki samochodu.
Jupe podziękował mu i przypatrzył się uważnie temu wysokiemu dobrze zbudowanemu
młodemu mężczyźnie w eleganckim mundurze i czapce z daszkiem jak to było w jego zwyczaju.
Jupe ogarnął wprawnym okiem detektywa całą postać Gordona Harkera, od starannie
wyczyszczonych butów aż po inteligentną, murzyńską twarz o regularnych rysach i proste,
ciemne włosy.
Do Studia Numer Dziewięć wchodziło się przez wąskie, solidne obite drzwi. Przymocowana
do metalowego uchwytu potężna kłódka była teraz otwarta i zwisała z ciężkiego kółka. Jupe
wpatrywał się zupełnie mechanicznie w dwa czerwone światełka. Pamiętał, że kiedy się palą, nie
wolno otwierać drzwi. Jest to bowiem sygnał, że w studiu odbywają się nagrania i kamery są w
akcji. Przypominał sobie powoli to wszystko, wszystkie te przepisy i zwyczaje studia, w którym
grywał jako dziecko. Dałby wiele za to, żeby te wspomnienia nie były aż tak żywe.
Wkrótce zapaliło się zielone światełko. Jupe popchnął drzwi i wkroczył do środka, a tuż za
nim podążyli Pete i Bob.
A wtedy wspomnienia ożyły jeszcze bardziej. Zapach świeżej farby i rozgrzanego metalu,
suche ciepło lamp łukowych, a przede wszystkim ten chór podniesionych głosów i powitanie,
którego miał nadzieję już nigdy nie usłyszeć.
— Witaj, Mały Tłuścioszku! — krzyczano ze wszystkich stron.
Jupe’a otoczyła grupa fotografów prasowych. Przez parę minut stał cierpliwie pod obstrzałem
błyskających fleszów.
I przez cały ten czas musiał wysłuchiwać nudnych, okropnych poleceń.
— Uśmiechnij się, Mały Tłuścioszku!
— Popatrz w tę stronę, Mały Tłuścioszku!
— Jeszcze raz, Mały Tłuścioszku!
Wreszcie byli gotowi. Wysoki, uśmiechnięty Milton Glass utorował sobie drogę wśród tłumu
i położył swoją niedźwiedzią łapę na ramionach Jupe’a.
— Jupiterze — powiedział serdecznie. — Jupiterze Jonesie. Chodź i przywitaj się z
pozostałymi Małymi Urwisami.
W końcu budynku znajdowała się ogromna, jasna oświetlona kuchnia. Jupe wiedział
oczywiście, że nie była prawdziwa. Na kuchence nie można było gotować, a z kranu nad zlewem
nie ciekła woda. Jedynie długi stół, przy którym pracowicie krzątali się kelnerzy, zajęci
przygotowaniami do lunchu, nie był częścią tego iluzorycznego, filmowego świata.
Milton Glass przyprowadził Jupe’a i jego dwóch kolegów detektywów do końca stołu, przy
którym trójka młodych mężczyzn rozmawiała z bardzo atrakcyjną młodą kobietą o długich,
ciemnych włosach.
Wszyscy przestali rozmawiać i wpatrywali się w nadchodzącego Jupe’a. Jupe też się im
przyglądał. Nie był pewien, czego właściwie oczekiwał.
Przez długie lata nosił w pamięci obraz pozostałych Małych Urwisów. Ale pamiętał, jacy byli
w tamtych czasach. Łysa Czaszka i jego jajowata głowa i idiotyczny uśmiech. Platfus o zmiętej
twarzy, przypominającej małe, kwaśne jabłko i o nieproporcjonalnie dużych dłoniach stopach.
Ogar z długim, wywalonym jak u psa jęzorem i ponurymi, sennymi oczami. Śliczna Peggy i jej
ciemna, równiutko obcięta grzywka, zdobiąca małą, spiczastą twarz.
Teraz patrzył na czwórkę zupełnie mu nie znanych, dorosłych ludzi. Jeden z nich, przystojny
młody mężczyzna w skórzanej kurtce i długich do ramion jasnych włosach, zakrywających uszy,
podniósł rękę w geście powitania.
— Cześć — powiedział. — Widzę, że też cię w to wrobili, co?
Jupe przytaknął i popatrzył na kowbojskie buty, które tamten miał na sobie. Wyglądały na
zadziwiająca małe w stosunku do sylwetki chłopaka, bo mógł on mieć jakieś sto osiemdziesiąt
centymetrów wzrostu. A więc to na pewno nie był Platfus. I z całą pewnością nie Ogar, bo
siedzący najbliżej chłopaka młody mężczyzna miał w dalszym ciągu nieco obwisłe powieki,
chociaż twarzy nie szpecił mu już wywalony jak u psa język. No i poza tym nie wyglądał w
ogóle na ponuraka.
Młodzieniec o ostrym wyglądzie, w skórzanej kurtce ręcznie szytych butach musiał być Łysą
Czaszką.
Jupe pozdrowił pozostałych dwóch Urwisów i w skrytości ducha rozpoznał ich jako Platfusa i
Ogara. Zmienili się bardzo, podobnie jak Łysa Czaszka.
Dłonie i stopy Platfusa sprawiały nadal wrażenie nieco za dużych, ponieważ on sam był niski
i dosyć chudy. Ale jego twarz nie przypominała już pomarszczonego jabłka, co było
charakterystyczną cechą wyglądu chłopca, gdy był małym aktorem. Różowe policzki i pełne
wdzięku oczy Platfusa przywodziły Jupe’owi na myśl tych sympatycznych młodych ludzi,
którzy obsługiwali kasy w supermarkecie w Rocky Beach.
Ogar przypominał Jupe’owi młodego biznesmena na kierowniczym stanowisku. Brązowe,
króciutko ostrzyżone włosy, koszula z przypiętym na guziki kołnierzykiem i dobrze skrojona
marynarka nadawały mu wygląd energicznego, przedsiębiorczego człowieka. Aż trudno było
uwierzyć, że to ten sam ponury dzieciak, który kiedyś grał głupkowatego Ogara.
Jupe odwrócił się i patrzył teraz na młodą kobietę, ubraną w elegancki, brązowy kostium. Jej
twarz zachowała kształt serca, a ciemnoniebieskie oczy, tak jak dawniej, były okolone gęstymi
rzęsami. Ale gdyby ją spotkał na ulicy, nigdy by nie pomyślał, że to Śliczna Peggy.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
— Cieszę się, że przyszedłeś, Jupe — powiedziała. — Nie masz chyba nic przeciwko temu,
ż
e nazywam cię Jupe’em, prawda?
— Oczywiście, że nie. — Jupe był zadowolony, że pamiętała jego prawdziwe imię.
— A ty nazywaj mnie Peggy. Do licha z tą Śliczną. Latami próbowałam wymazać ten
przydomek z pamięci. Po prostu Peggy. W porządku?
— Nie ma sprawy. — Jupe poszukał wzrokiem Boba i Pete’a, żeby ich przedstawić
dziewczynie i pozostałym Urwisom. Ale tamci już wyszli z kuchni i byli teraz zajęci rozmową z
Miltonem Glassem i ze szczupłym, siwowłosym mężczyzna stojącym tuż obok kamery
telewizyjnej. Jego twarz wydawała się Jupe’owi znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć, kim
on właściwie był.
— A teraz, kiedy wszyscy już tutaj jesteśmy — Łysa Czaszka dotknął Jupe’a wyciągniętą
ręką, zachęcając go, żeby przyłączył się do grupy — miałbym pewną propozycję. Coś bardzo
ważnego dla każdego z nas.
— Ale jeszcze nie jesteśmy w komplecie — zwróciła mu uwagę Peggy — Ciągle czekamy na
Naleśnika.
— Naleśnik nie przyjdzie — powiedział Platfus.
— Dlaczego nie przyjdzie? — W głosie Peggy można było wyczuć rozczarowanie.
Jupe był również rozczarowany. Ze wszystkich Małych Urwisów najbardziej lubił właśnie
Naleśnika. Czarnoskóry chłopiec był jedynym członkiem bandy (z wyjątkiem Peggy), który mu
nie dokuczał i nie traktował go jako małego, uciążliwego grubaska.
— Albo nie udało im się go znaleźć, albo nie mógł przyjść —powiedział Łysa Czaszka,
wzruszając ramionami.
— No więc zebraliśmy się tutaj wszyscy — kontynuował Łysa Czaszka — Z jednego
powodu. — Chłopak postukał palcem po wewnętrznej kieszonce skórzanej kurtki. — Chodzi o
forsę. O grube pieniądze. No nie?
— Tak — zgodził się z pewnym wahaniem Ogar.
— Noo, owszem — powiedział Platfus. — To naprawdę jedyny powód naszego spotkania.
Peggy przytaknęła z poważną miną.
— A co ty? — Łysa Czaszka patrzył wyczekująco na Jupe’a. Ale Jupe się wahał. Oczywiście,
bardzo by chciał wygrać dwadzieścia tysięcy dolarów. Mógłby odłożyć pieniądze na dalszą
naukę w college’u. Nie była to jednak cała prawda. Jupe nie przyszedł na to spotkanie i nie
wyraził zgody na uczestnictwo w telewizyjnym kwizie tylko i wyłącznie z powodu pieniędzy.
Powziął tę decyzję, żeby się odegrać na tych nicponiach, którzy zatruwali mu życie, kiedy był
trzyletnim dzieckiem. Ale to nie był odpowiedni moment na tego rodzaju wyjaśnienia.
— Tak, racja — powiedział.
— Jak wiecie — mówił dalej Łysa Czaszka — program naszego spotkania przewiduje, że po
lunchu zostajemy tutaj, żeby sobie trochę pogawędzić o starych, dobrych czasach. Zgoda?
Peggy znowu przytaknęła.
Może to były stare, dobre czasy, pomyślał Jupe. Ale wiele dobrego nie mógłby o nich
powiedzieć. Dlatego milczał.
— A nasz sympatyczny reżyser, który stoi, o właśnie tam — Łysa Czaszka pstryknął palcem
w kierunku siwowłosego mężczyzny — będzie nas nagrywał w czasie tej przyjaznej pogawędki.
W ten sposób pokażą nas w telewizji jeszcze przed właściwym kwizem.
Jupe zerknął szybko przez ramię. Teraz przypomniał sobie, kim był ten siwowłosy
mężczyzna. Nazywał się Luther Lomax i reżyserował wszystkie odcinki Małych Urwisów. Nic
dziwnego, że go nie poznałem, pomyślał Jupe. Luther Lomax zmienił się jeszcze bardziej niż
Małe Urwisy. Jupe pamiętał go jako wysokiego mężczyznę o dużym autorytecie, który trzymał
wszystkich krótko i wydawał polecenia tonem poskramiacza lwów. „Światło, kamera, akcja”
miał w zwyczaju krzyczeć. Teraz był przygarbiony i wyglądał na starego, zmęczonego życiem
człowieka.
— A więc tak — kontynuował Łysa Czaszka. — Jeśli chcą, żebyśmy wystąpili w
telewizyjnym programie, to muszą nam za to zapłacić. No nie?
Przytaknęli wszyscy z wyjątkiem Jupe’a.
— No, a co ty? — domagał się wyjaśnień Łysa Czaszka. — Co masz na ten temat do
powiedzenia?
Jupe myślał intensywnie. Zgoda na propozycję Łysej Czaszki byłaby jednoznaczna z
uznaniem go za przywódcę i rzecznika grupy. Kiedyś w przeszłości był on również szefem
bandy tych wstrętnych dzieciaków, którzy stroili niewybredne żarty z małego Jupe’a.
Myśl, że miałby się ponownie podporządkować rządom Łysej Czaszki, była zupełnie
sprzeczna z charakterem Jupitera. Będąc Pierwszym Detektywem, przyzwyczaił się do tego, że
jeśli nawet nie wydawał bezpośrednio rozkazów pozostałym detektywom, to w każdym razie
podejmował za nich większość decyzji.
Z drugiej strony propozycja Łysej Czaszki była zupełnie niezła. Jeśli naprawdę mieli wystąpić
w talk show jeszcze przed rozpoczęciem właściwego kwizu, to było całkiem w porządku, że
otrzymają za to forsę. I to nawet jeśli ich udział miał się ograniczyć tytko do rozmowy.
Jupe przytaknął.
Łysa Czaszka włożył dwa palce do ust i przenikliwie zagwizdał.
— Halo, panie Glass — krzyknął przez całą salę.
Szef reklamy podszedł do nich. A na jego twarzy, tak jak zwykle, gościł czarujący uśmiech.
Reżyser, Luther Lomax, podążył pokornie w ślad za nim. Zupełnie niczym stary, posłuszny pies
za swoim panem, pomyślał Jupe.
— Czym wam mogę służyć? — zapytał grzecznie Milton Glass.
Łysa Czaszka jasno i zwięźle wyłożył mu całą sprawę. Każdy z nich domaga się stu dolarów
za występ w talk show.
— I to w formie honorarium — dodał Łysa Czaszka. — Tak, żeby nie było żadnego podatku
dochodowego. Płatne gotówką.
Opaloną twarz Miltona Glassa stale rozjaśniał uśmiech, ale na czole pojawiła mu się drobna
zmarszczka.
— Obawiam się, że to niemożliwe — powiedział. — Nasze studio miało wiele wydatków w
związku z lunchem. I jeszcze przygotowaliśmy dla każdego z was kosztowny prezent za udział
w spotkaniu.
— Jaki prezent? — zapytała Peggy.
— I jaką on ma wartość? — chciał się dowiedzieć Platfus.
— To tajemnica, Peggy — odwrócił się do niej z uśmiechem Milton Glass. — Ale wszystko
jest już gotowe i czeka na was, o właśnie tutaj — pokazał ręką w kierunku drzwi do kuchni. —
Jestem przekonany, że prezenty przypadną wam do gustu. — Zrobił krótką przerwę. —Niestety
nie ma mowy o honorarium za udział w talk show — dodał zdecydowanie.
— W porządku. — Łysa Czaszka nawet nie wzruszył ramionami. — Nie będzie forsy, nie
będzie występu.
Milton Glass próbował go przekonać. Łysa Czaszka odmówił jednak jakiejkolwiek dyskusji
na ten temat.
— Nie będziemy z panem negocjować, bo i nie ma o czym.
Glass nie przestawał się uśmiechać, ale jego głos nie był już taki uprzejmy.
— To szantaż — podkreślił z naciskiem. — Zwykły, ordynarny szantaż.
— Oczywiście. — Łysa Czaszka odwzajemnił mu uśmiech i Jupe zauważył, że Platfus i Ogar,
i nawet Peggy byli rozbawieni sytuacją. — I dlatego będzie pan nam musiał zapłacić.
Milton Glass jeszcze próbował się bronić ale Jupe widział, ze już wkrótce się podda.
Perspektywa otrzymania stu dolarów była nie do pogardzenia. Pójdą one do wspólnej kasy
Trzech Detektywów. Opłaci za nie telefon w Kwaterze Głównej i jeszcze mu zostanie na zakup
nowego sprzętu, z którym chętnie chciałby poeksperymentować. Ale to nie myśl o pieniądzach
zaprzątała w tej chwili jego umysł.
Zaczynał teraz widzieć Małych Urwisów w nowym świetle, jakże różnym od tego sprzed lat.
Powoli docierało do niego, ze bardzo wydorośleli, i to w zupełnie nieoczekiwany sposób.
Byli obecnie grupą twardych, zdecydowanych na wszystko młodych ludzi. Takich, co to
potrafią wykorzystywać swój talent doświadczenie w walce o wytknięty sobie cel — pieniądze.
I jeżeli teraz są gotowi walczyć tak zażarcie o sto dolarów to tym bardziej w bój o główną
wygraną — dwadzieścia tysięcy dolarów — rzucą się z zapałem i bezwzględnością, niczym
zgraja młodych wilków. śeby pobić takich rywali, Jupe musi użyć całej swojej inteligencji i
odwagi. To wcale nie będzie takie łatwe, jak obiecywał Milton Glass.
Jupe zrozumiał, że już dłużej nie czuje nienawiści do Małych Urwisów. Aż trudno mu było
uwierzyć, że to ci sami ludzie, którzy wiele lat temu poniżali go i stroili z niego głupie żarty.
śą
dza zemsty powoli w nim wygasała. Ale nie osłabła chęć wygrania kwizu.
Było bowiem typowe dla Jupe’a, że zawsze przyjmował rzucone mu wyzwanie. Pierwszy
Detektyw miał teraz wrażenie, ze już wkrótce stanie przed jednym z najtrudniejszych zadań w
swoim życiu.
ROZDZIAŁ 3
Czwórka Urwisów i złodziej
Stół po lunchu uprzątnięto i wyniesiono. Jego miejsce zajęły fotele obrotowe, ustawione
półkolem w filmowej kuchni.
Milton Glass był gospodarzem spotkania i siedział pośrodku, mając z jednej strony Peggy, a z
drugiej Łysą Czaszkę. W jednym końcu posadzono Jupe’a, a obok niego Ogara. Platfusowi
wyznaczono miejsce w drugim końcu.
Zapalono światła łukowe. Oświetlały one twarz Jupe’a mocnym blaskiem, niczym tuzin
sztucznych słońc. Chłopiec zjadł bardzo niewiele w czasie lunchu, tylko udko kurczaka na zimno
i trochę sałatki pomidorowej. Chociaż zazwyczaj odznaczał się wyśmienitym apetytem, musiał
niemalże zmuszać się do przełknięcia tych kęsów. Nie z powodu nerwów. Jupe nie miał większej
tremy niż wtedy, kiedy grywał jako dziecko. Siedząc w jasnym cieple lamp, a przed sobą mając
czujne obiektywy kamer telewizyjnych, Pierwszy Detektyw czul, że wracają mu jego wrodzone
zdolności aktorskie. Podobnie musi to przeżyć dobry pływak, dając nura do głębokiej wody.
Nie, brak apetytu miał inną przyczynę. Umysł Jupe’a pracował zbyt intensywnie, by można
go było zaprzątać jedzeniem. Chłopiec nie zaprzestał swych rozmyślań nawet wtedy, kiedy
siedzący w pokoju mikserskim Luther Lomax dał sygnał do rozpoczęcia programu.
Chodziło a to, że Jupe powziął plan, który mógłby mu pomóc w wygraniu kwizu. Strategia
chłopca miała duże szanse powodzenia, również z powodu jego zachowania od chwili
przekroczenia studia dźwiękowego. Nie była to wcale zamierzona taktyka. Po prostu tak się
złożyło, że Jupe prawie z nikim nie zamienił słowa.
Wszystkie pozostałe Małe Urwisy zabierały głos w dyskusji. Ale Jupe się do niej nie włączał.
Tylko się przysłuchiwał. I dlatego czuł, że w ten sposób sporo się dowie o Łysej Czaszce,
Platfusie i Ogarze. O tym, jacy oni teraz są. Sam Jupe pozostanie zaś dla nich w dalszym ciągu
wielką niewiadomą.
— Dobry wieczór — powiedział Milton Glass czarującym głosem gospodarza studia.
Rozpoczął się talk show. Trzy kamery telewizyjne filmowały spotkanie, a siedzący w pokoju
mikserskim Luther Lomax naciskał na guziki, patrząc na monitor, i wybierał najbardziej udane
ujęcia.
— Zapraszam was na spotkanie ze starymi przyjaciółmi — kontynuował powitanie Milton
Glass. — Przez wiele tygodni oglądaliście ich w naszej stacji telewizyjnej i napisaliście do nas
mnóstwo listów. Pytaliście w nich, co się stało z naszymi bohaterami, jak się potoczyły ich
dalsze losy. A teraz będziecie mieli okazję sami się o tym dowiedzieć. Bo już za chwilę ujrzycie
ich na ekranie.
Milton Glass zrobił króciutką przerwę, ukazując swe olśniewająca białe zęby w uśmiechu.
— Oto oni — Małe Urwisy!
W trakcie powitalnej mowy Glassa, na białej ścianie pojawiło się grupowe zdjęcie Urwisów
sprzed lat. Milton Glass pospieszył z wyjaśnieniem, że niestety brakuje wśród nich dzisiaj
jednego z Małych Urwisów, młodego mężczyzny, który grywał Naleśnika. Studio zrobiło
wszystko, żeby go odnaleźć, ale wygląda na to, że opuścił on Kalifornię i wszelki ślad po nim
zaginął.
— Może siedzi w kiciu — podpowiedział usłużnie Łysa Czaszka.
Milton Glass skwitował tę uwagę lekko zakłopotanym uśmiechem. Następnie kolejno
poprosił Urwisów, żeby się przedstawili telewidzom.
Jako pierwsza rozpoczęła prezentację Peggy.
— Nazywano mnie Śliczną Peggy — powiedziała. — Ale to było dawno temu. I jak sami
teraz widzicie, obecnie jestem tylko Peggy.
— Ależ, co ty mówisz, Peggy. — Glass uśmiechnął się do niej. — Nie bądź taka skromna.
Jesteś w dalszym ciągu śliczna jak z obrazka.
Peggy nie odwzajemniła mu uśmiechu.
— Wie pan, tak się jakoś składa, że obecnie wolę zbierać komplementy za moją inteligencję
— powiedziała.
Na gust Jupe’a, śmiech Miltona Glassa zabrzmiał nieco sztucznie. Pierwszy Detektyw
wyciągnął się w fotelu i popatrzył poza kamery, na zebranych na skraju sceny elektryków i
maszynistów. Zobaczył wśród nich Boba i Pete’a. Jupe wiedział, że nie był jeszcze w zasięgu
ż
adnej z kamer, ponieważ następny w kolejności miał być Łysa Czaszka. Dlatego wzruszył
nieznacznie ramionami i zamrugał do kolegów.
Uprzedzał ich w ten sposób, żeby nie byli zdziwieni tym, co będzie robić albo mówić, kiedy
przyjdzie jego kolej. Wydawało mu się, że Bob swoimi okularami sygnalizuje mu poparcie.
Spojrzenie Jupe’a powędrowało teraz w prawo i chłopiec zauważył tam jeszcze jedną
znajomą twarz. Był to Gordon Harker, wysoki, czarnoskóry szofer, który przywiózł ich do
studia. Mężczyzna, szedł cicho w kierunku sterty nie wykorzystanych lamp łukowych,
osadzonych na długich, metalowych prętach.
— Ja byłem tym ogolonym łebkiem w serialu — powiedział Łysa Czaszka. — Przydzielono
mi rolę kompletnego idioty. — Chłopak popatrzył na Miltona Glassa ostrym, twardym
wzrokiem. — Czy zechciałby pan powiedzieć, że bardzo się zmieniłem?
Trzeba przyznać, że nieźle się trzymasz, Glass, pomyślał Jupe. Gospodarz programu ani na
sekundę nie stracił swego dobrego humoru. Nie zwracając uwagi na jawną wrogość Łysej
Czaszki, uśmiechał się do niego, jakby tamten był jego najserdeczniejszym przyjacielem.
— Nazywano cię Łysą Czaszką, prawda? — zapytał swoim czarującym głosem.
— Zgadza się. Ale być może moja głowa nie była taką pustą skorupą, jak to wyglądało w
serialu. Niewykluczone, że byłem po prostu dobrym aktorem. Nawet diablo dobrym.
Teraz przyszła kolej na Ogara i Platfusa. Jeden i drugi powiedzieli swoje filmowe imiona
takim beznamiętnym głosem, jakby podawali numery telefonów.
— Ogar.
— Platfus.
Milton Glass próbował wyciągnąć coś więcej od Platfusa.
— Dlaczego właśnie Platfus? Dlaczego nazywano cię Platfusem?
— Po prostu nadano mi taki przydomek.
— No tak. Ale dlaczego?
— Bo tak było napisane w scenariuszu.
Uśmiech Miltona Glassa przygasł nieco, ale tylko na chwilę.
Wreszcie przyszła kolej na Jupe’a.
— Nazywam się Ju-Ju-Jupiter Jones — wyjąkał.
— Tak, teraz. Ale jak się wtedy nazywałeś?
— Ju-Ju-Jupiter Jones. Zawsze byłem Jupiterem Jo-Jo-Jonesem.
Jupiter marszczył czoło w zakłopotaniu. Jako detektyw uznawał często za pożyteczne udawać
głupiego. Był naprawdę dobry w tej roli. Ale nigdy nie odgrywał jej tak po mistrzowsku jak
teraz. Włożył cały swój talent aktorski w to, żeby wyglądać na głupca, nie będącego w stanie
zrozumieć zadawanych mu pytań. Kiedy Milton Glass zapytał go kogo grywał w Małych
Urwisach, Jupiter popatrzył na niego bezmyślnym wzrokiem i potrząsnął głową.
— Byłem tylko dzie-dzie-dzieckiem — wydusił z siebie wreszcie. — Niewiele z tego
pamiętam.
Gospodarz programu był w końcu zmuszony sam dokonać prezentacji.
— Jupiter Jones był Małym Tłuścioszkiem — oświadczył. — zdaniem wielu najlepszym
aktorem wśród Małych Urwisów.
Po zakończeniu rundy prezentacyjnej Milton Glass zaczął zadawać gościom pytania
dotyczące ich aktualnego zajęcia.
— Jestem recepcjonistką, pracuję w San Francisco — powiedziała Peggy.
— Z całą pewnością jesteś bardzo dobrą recepcjonistką. To musi podnosić ludzi na duchu,
kiedy po wejściu do biura widzą twoją śliczną buzię. Jestem przekonany, że obdarzają cię
mnóstwem uśmiechów.
— Tego bym nie powiedziała. — Peggy potrząsnęła przecząco głową. — Czy pan widział,
ż
eby ktokolwiek się uśmiechał w gabinecie dentystycznym?
Wydawało się, że Glass utknął na ślepym torze. Spróbował więc z innej beczki.
— Tak więc nie kontynuowałaś swojej kariery w branży rozrywkowej. — Słowa Glassa były
jak zwykle opromienione uśmiechem. — po prostu zrezygnowałaś ze wszystkiego.
— To raczej ze mnie zrezygnowano — poprawiła go Peggy spokojnie. — Od kiedy
skończyłam dziesięć lat nie zaproponowano mi pracy w żadnym filmie.
— Domyślam się, że twoi rodzice woleli żebyś chodziła do szkoły, prowadziła normalne
ż
ycie...
Peggy ponownie potrząsnęła przecząco głową.
— Nie. Wręcz przeciwnie. Zawsze robili wszystko, żebym znowu została aktorką. A zresztą
od czasów serialu i tak nie mogłam żyć normalnie.
Glass nie zapytał dziewczyny, co było tego przyczyną. Peggy sama udzieliła mu odpowiedzi.
— Przez wiele lat ludzie rozpoznawali mnie na ulicy. Czy to ty grałaś Śliczną Peggy?
Pamiętam ciebie doskonale. Byłaś taka słodka. W końcu bałam się wychodzić z domu. A w
szkole było jeszcze gorzej. Czy mam panu powiedzieć prawdę?
Gospodarz programu przytaknął, chociaż jego spojrzenie, zdaniem Jupe’a, zdradzało, że
prawda jest ostatnią rzeczą pod słońcem, którą Milton Glass chciałby usłyszeć.
— Jeśli kiedykolwiek będę miała dziecko, to wolę, żeby zostało grabarzem niż aktorem. To
jest solidniejsza praca i ma większą przyszłość.
— Jeśli już o tym mówimy — powiedział Milton Glass, wykorzystując okazję do zmiany
tematu — czy masz jakieś konkretne plany na przyszłość, Peggy?
Po raz pierwszy Peggy uśmiechnęła się do niego.
— Chciałabym pójść do collegeu, jeśli mi się uda odłożyć dostatecznie dużo pieniędzy. Mam
już serdecznie dosyć bycia tylko wyłącznie ładną dziewczyną. Chciałabym zdobyć
wykształcenie, żeby móc robić coś interesującego pożytecznego.
— Z pewnością ci się to uda.
Milton Glass z uśmiechem ulgi obrócił się w fotelu w stronę Łysej Czaszki. Jeśli sądził, że
będzie miał z nim łatwiejsze i przyjemniejsze zadanie niż z Peggy, to przekonał się wkrótce o
swojej pomyłce. Okazało się, że chłopak pracuje jako mechanik w warsztacie. Upierał się teraz,
ż
eby szczegółowo opisać swoją pracę.
— No i leżę na plecach pod samochodami innych ludzi. Olej leje mi się do oczu, smar dostaje
się pod paznokcie i moje ręce są tak cholernie zmęczone od dłubania w tych gratach...
— Czy miałbyś ochotę powrócić do filmu? — Glass próbował skierować rozmowę na
bardziej eleganckie tory. — Sam przecież przyznałeś, że byłeś całkiem dobrym aktorem jako
dziecko.
— Powrócić do filmu. — Łysa Czaszka wymówił te słowa w taki sposób, jakby chciał nimi
opluć Miltona Glassa. — Czy pan wie, ilu bezrobotnych aktorów włóczy się po mieście?
Wyglądało na to, że Glass nie ma o tym pojęcia. A nawet jeśli miał, to w każdym razie nie
wykazywał ochoty, żeby o tym mówić.
— Czy miałeś podobne problemy jak Peggy? — szef reklamy zmienił temat rozmowy. — To
znaczy, czy ludzie też rozpoznawali cię na ulicy?
Łysa Czaszka przyznał, że uniknął tego rodzaju problemów.
— Kiedy studio przestało golić mi głowę, zapuściłem sobie włosy, żeby schować pod nimi
moje sławne uszy. I to zmieniło tak bardzo mój wygląd, że nawet rodzona matka nie byłaby w
stanie mnie rozpoznać.
Milton Glass nie zapytał chłopaka o jego plany na przyszłość. Zdaniem Jupe’a było to
całkiem zbyteczne. Pierwszy Detektyw domyślał się, co Łysa Czaszka zamierza robić w
najbliższej przyszłości. To pewne, że chce wygrać te dwadzieścia tysięcy dolarów, to nawet jeśli
miałby osiągnąć cel idąc po trupach.
Gospodarz programu skoncentrował teraz swoją energię na Platfusie i Ogarze. Ogar był przez
większość czasu bezrobotny. Za to Platfus sprawił Miltonowi Glassowi przyjemną
niespodziankę. Skończył szkołę średnią i studiował obecnie na pierwszym roku w collegeu.
— Miałem po prostu szczęście — powiedział. — Mój ojciec jest prawnikiem. I szczerze
mówiąc, nigdy mu tak bardzo nie zależało na tym, żebym był dziecięcym aktorem. To jego
klient, który był producentem w studiu, namówił go do tego. Kiedy mój ojciec zorientował się,
ż
e to taka ciężka harówka, było mu przykro, że mnie w to wciągnął.
Glass spytał go, czy z powodu swojej sławnej twarzy miał jakieś kłopoty w szkole.
— Owszem, przez pewien czas — przypomniał sobie Ogar. — Miałem przecież te senne, psie
oczy. Ale kiedy zbliżałem się do czternastu lat, moje powieki przestały tak bardzo opadać. No a
poza tym to ludzie tak już wtedy zapomnieli o Małych Urwisach.
Znowu przyszła kolej na Jupe’a.
— A co ty teraz robisz? — chciał wiedzieć Milton Glass.
Jupe wytrzeszczył na niego zdumione oczy.
— No przecież nic nie robię. Siedzę tutaj — powiedział.
— No tak, ale chciałbym wiedzieć, czym się zajmujesz w zwyczajnym życiu.
— Aha, w życiu — powiedział Jupe. — No, mieszkam w Rocky B-B-Beach.
— Ale co tam robisz?
Jupe wyglądał na zaskoczonego pytaniem. Drapał się po głowie wiercił się na krześle.
Wreszcie wybąkał, że czasami chodzi na plażę.
— A szkoła? — Wydawało się, że nic nie jest w stanie zgasić promiennego uśmiechu Miltona
Glassa, ale w jego głosie można było wyczuć wyraźną nutę zniecierpliwienia.
— N-n-nie w czasie wakacji — poinformował go Jupe.
Glass zrezygnował z dalszych pytań. Nie interesowały go również plany Jupe’a na przyszłość.
Pierwsza część spotkania skończyła się, ale zostało jeszcze sześć minut do końca programu.
Glass uśmiechnął się w kierunku kamer.
— A teraz chciałbym zadać naszym gościom parę pytań dotyczących przeszłości. Jestem
pewien, że wszyscy mają nam do opowiedzenia jakieś zabawne i ciekawe historyjki o tych
starych czasach, kiedy byli Małymi Urwisami.
I jak poprzednio, Peggy rozpoczęła tę rundę.
— Najlepiej albo może raczej najgorzej zapisała mi się w pamięci nasza fryzjerka.
Szczotkowała moje włosy tak mocno, że bolała mnie po tym cała głowa.
Łysa Czaszka najwyraźniej pamiętał dzień wypłaty.
— Pieniądze dostawaliśmy w piątek wieczorem. W tamtych czasach płacono nam gotówką.
Forsa leżała w brązowej kopercie, zabezpieczonej czerwonym paskiem.
— Domyślam się, że to był szczególnie radosny dzień dla ciebie, prawda? — podpowiedział
mu Milton Glass.
— Nie dla mnie — zaprzeczył Łysa Czaszka. — Dla mojego starego. Jedynie w tym dniu
pojawiał się w studiu. Oczywiście tylko po to, żeby ograbić mnie z całej forsy.
Platfus pamiętał, że musiał nosić olbrzymie, bezkształtne buty.
— Wypychano je papierowymi chusteczkami do nosa, żeby mi nie spadały z nóg. Ale i tak
były za luźne i robiły mi się od nich pęcherze.
Ogar pamiętał te dni, kiedy nie musiał pracować w studiu.
— Mój ojciec brał również wolne tego popołudnia i szliśmy wtedy razem na mecz piłkarski
albo na plażę. Co wam będę mówić. Obaj liczyliśmy z niecierpliwością tygodnie, które dzieliły
nas od końca kontraktu.
Jupe wyglądał, jakby nie był w stanie niczego sobie przypomnieć.
— Byłem tylko dzie-dzie-dzieckiem. — Wytłumaczył, że w ogóle nie pamięta, żeby
kiedykolwiek grywał w studiu. Nigdy przedtem nie słyszał o Małym Tłuścioszku. Dowiedział się
o nim dopiero parę tygodni temu, kiedy go zobaczył w telewizji. — I wtedy ktoś mi uświadomił,
ż
e Mały Tłuścioszek to ja — zakończył swoją historię.
— To musiała być dla ciebie wielka rewelacja — powiedział Glass, zanosząc się sztucznym
ś
miechem.
Użyte przez niego słowo nie było najszczęśliwiej wybrane. Jupe najwyraźniej nie rozumiał,
co ono oznacza. Kiedy Milton Glass mu to wytłumaczył, do końca programu zostały tylko trzy
minuty.
Gospodarz programu podniósł się i stanął twarzą w kierunku kamer.
— A teraz przygotowałem dla was niespodziankę — powiedział z promiennym uśmiechem.
— Jest to nagroda dla Urwisów za występ w naszym talk show. Każdy z was otrzyma w dowód
wdzięczności prezent od studia. Bardzo proszę, panno Trixie.
Odwrócił lekko głowę w kierunku drzwi do kuchni. Pojawiła się w nich bardzo ładna młoda
blondynka w krótkiej spódniczce. Dziewczyna niosła duże, kwadratowe pudełko, owinięte
złocistym papierem.
Wręczyła je Miltonowi Glassowi, który rozwiązał wstążkę i zdjął opakowanie. Przed
przystąpieniem do otwarcia pudełka zrobił krótką pauzę.
— Już za chwilę otrzymacie bardzo kosztowne prezenty — oświadczył zgromadzonym w
studiu Urwisom, ozdabiając swoje słowa niezwykle szerokim i ciepłym uśmiechem. — I mam
nadzieję, że będą one dla was drogą pamiątką na całe życie.
Zawiesił na chwilę głos, a następnie przystąpił do opisu prezentów.
— A oto srebrne puchary! Z wygrawerowanymi waszymi imionami tytułem serialu Małe
Urwisy, który dzięki wam stał się takim niebywałym sukcesem.
Glass zdjął pokrywkę i wręczył ją Trixie. Zajrzał do środka. Włożył rękę do pudełka,
schwycił je i potrząsnął nim nerwowo. Pudełko wypadło mu z ręki i potoczyło się po podłodze.
Wreszcie zatrzymało się, otwartą stroną w kierunku kamer.
Nie było w nim śladu po srebrnych pucharach.
Pierwszy Detektyw obserwował twarz gospodarza programu. I po raz pierwszy, od czasu
kiedy Jupe spotkał Miltona Glassa, nie było na niej uśmiechu.
ROZDZIAŁ 4
Ś
wiatło na scenie
— Po prostu go nie ma — powiedział Bob.
— Jesteś pewien, że to właściwy program? — zapytał Pete.
Bob przytaknął.
— Mieli go pokazać kwadrans przed piątą, tuż przed wiadomościami. Była o tym informacja
w gazecie. Ale zamiast tego leci stary western.
Kiedy limuzyna odwiozła ich z powrotem do Rocky Beach, Trzej Detektywi skierowali od
razu swoje kroki ku Kwaterze Głównej.
Pete usadowił się wygodnie w fotelu bujanym.
— Przypuszczam, że postanowili to usunąć z programu po aferze z kradzieżą pucharów. Co o
tym sądzisz, Jupe?
Jupiter nic nie odpowiedział. Siedział przy biurku, wciśnięty głęboko w krzesło, i skubał
dolną wargę. Było to jego stare przyzwyczajenie. Twierdził, że pomaga mu w myśleniu, a teraz
myślał naprawdę intensywnie.
Bob wyłączył telewizor, nie doczekawszy się zapowiedzianego programu o nazwie Show
Małych Urwisów. Dwóch galopujących na koniach kowbojów w czarnych kapeluszach zniknęło
z ekranu.
— Czuję, że są tam w dalszym ciągu — powiedział Jupe w zamyśleniu.
— Kto? — Bob siedział na krześle, opierając się plecami o ścianę.
— Nie kto, tylko co — poprawił go Pierwszy Detektyw. — No przecież tych pięć srebrnych
pucharów, które zamierzali nam podarować. Są tam w dalszym ciągu.
— Tam, to znaczy gdzie? — zapytał Pete.
— Sprawdzili każdego dokładnie, zanim opuściliśmy Studio Numer Dziewieć — tłumaczył
mu Jupe. — Skontrolowali również po raz drugi limuzynę, już przy bramie studia. Niezależnie
od tego, kto zwinął te puchary, nie mógł po prostu w żaden sposób przemycić ich na zewnątrz. A
więc są tam, ukryte w tym czy innym miejscu w studiu dźwiękowym.
— A tak na marginesie, dlaczego nazywają to studiem dźwiękowym? — chciał się dowiedzie
Pete.
— Przed wielu laty, kiedy filmy przemówiły ludzkim głosem, wszystkie wytwórnie filmowe
musiały zadbaćo to żeby stworzyć studia dźwiękoszczelne.
— Wydaje mi się, że masz rację co do tych pucharów — przyznał nade Pete. — Wiedział z
doświadczenia, że Pierwszy Detektyw prawie nigdy się nie mylił w swoich przypuszczeniach. —
Ale dlaczego sobie tym zawracasz głowę? Przecież tak naprawdę to ci chyba nie zależy na tym
pucharze. Co byś zresztą robił z takim kawałkiem srebra?
— Zwłaszcza biorąc pod uwagę twój stosunek do Małych Urwisów — dodał Bob. Chłopak
uśmiechnął się przypominając sobie występ Jupe’a tego popołudnia. — Świetnie się odegrałeś
na Miltonie Glassie, okazując mu, co myślisz o całej tej hecy reklamowej. Byłeś naprawdę
dobry w roli kretynka.
— W ogóle się nie odgrywałem na Miltonie Glassie — powiedział Jupe poważnie. —
Próbowałem po prostu uspokoić Łysą Czaszkę i Ogara.
— W jaki sposób? — Pete nie był całkiem pewien, co jego przyjaciel ma na myśli.
— To jest jak w szermierce — wytłumaczył mu Jupe. — Jeśli myślisz ze twój przeciwnik nie
odróżnia szpady od pochwy, może to uśpić twoją czujność.
— Wiesz co, wytłumacz to jakoś bardziej po ludzku — poprosił Pete. Jupiter wyrażał się
czasami w sposób, który był zbyt skomplikowany dla jego kolegów.
— Jeśli pozostali uczestnicy kwizu będą myśleli, że jestem za głupi, żeby pamiętać moje
własne imię — wyjaśniał mu cierpliwie Jupe — to wtedy uznają mnie za łatwego przeciwnika i
nie będą wkładać tyle wysiłku w to, żeby ze mną wygrać.
— Aha — powiedział Pete. — Już rozumiem, o co ci chodzi.
Bob czyścił swoje okulary i przytakiwał z uznaniem. Teraz wszystko było zupełnie jasne.
— Myślę jednak — kontynuował swoje rozważania Jupe — że kradzież pucharów zmieniła
nieco stan rzeczy.
— Uważasz, że mamy się teraz włączyć w tę sprawę jako detektywi. Czy o to ci chodzi,
Jupe? — zapytał Bob.
Wiedział doskonale, że jeśli Jupe dostał w swoje ręce jakąś sprawę, obojętnie jaką, to nic nie
było w stanie go od niej oderwać. Pracował nad nią aż do chwili rozwiązania zagadki. Bob
odczuwał to trochę w taki sam sposób i to samo można było powiedzieć o ostatnim z trójki
chłopców. Bądź co bądź nazywali siebie Trzema Detektywami. Jeśli gdzieś miała miejsce
kradzież, to zadaniem detektywa jest odnalezienie sprawcy.
— Czy masz jakiś pomysł, Jupe? — dopytywał się Pete.
Pierwszy Detektyw nie odpowiedział, ale za to wyciągnął rękę po telefon. Sprawdził coś na
wizytówce i nakręcił jakiś numer.
— Halo! — powiedział. — Czy to agencja wynajmu limuzyn „Komfortowa jazda”? Mówi
Jupiter Jones. Jeden z waszych kierowców został mi przydzielony w związku z kwizem Małych
Urwisów. Nazywa się Gordon Harker. Czy mógłbym z nim rozmawiać?
W słuchawce zapanowała przez chwilę cisza, potem odezwał się w niej głos kierowcy.
— Halo, czy to pan Harker? — zapytał Jupe. — Przykro mi, że znowu muszę pana
fatygować, ale zadzwoniono do mnie przed chwilą ze studia. Mam tam ponownie przyjechać.
Tak, natychmiast... W porządku, dziękuję panu. Będziemy czekać na pana przy furtce.
— Mamy znowu pojechać do studia? — Pete podniósł się z bujanego fotela. — Ale jak się
dostaniemy do środka, Jupe? Przecież nikt tam na nas nie czeka. Nikt do ciebie nie dzwonił,
prawda?
— Nie, byłem zmuszony trochę nakłamać. — Jupe wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął
kawałek papieru. — Ale nie bój się, wpuszczą nas, bo mamy tę starą przepustkę do studia.
Zdjąłem ją z przedniej szyby samochodu, kiedy nas tutaj odstawiono. Miałem podejrzenie, że ten
szofer, Gordon Harker, mógłby ją wykorzystać.
Na tym zakończył swoje wyjaśnienia. A kiedy Bob i Pete próbowali wyciągnąć z niego coś
więcej podczas jazdy do studia, potrząsnął tylko spokojnie głową, dając im do zrozumienia, żeby
byli cicho.
Przy bramie studia Jupe pokazał przepustkę strażnikowi, który wpuścił ich od razu do środka,
nie zadając żadnych pytań. Limuzyna posuwała się ulicą ze sławnymi budynkami, potem
skręciła w bok i zatrzymała się przed drzwiami Studia Numer Dziewięć. Gordon otworzył
chłopcom tylne drzwi samochodu.
— Prawdopodobnie nie zabawimy tam długo, najwyżej pół godziny — powiedział Jupe
szoferowi.
— W porządku. — Gordon Harker zajął z powrotem miejsce za kierownicą. — Jeśli
będziecie mnie potrzebować, to parkuję tam na końcu ulicy.
Jupe poczekał, aż samochód odjedzie, a następnie podszedł do wąskich, solidnie obitych
drzwi. Dobrze wiedział, że nie są zamknięte na kłódkę. Pamiętał z czasów swojej dziecięcej
kariery filmowej, że studia dźwiękowe są zawsze otwarte. W ten sposób przychodzący o
godzinie ósmej wieczorem robotnicy nocnej zmiany mają do nich swobodny dostęp i mogą
uprzątnąć stare dekoracje i zastąpić je nowymi, tak żeby wszystko było gotowe na następny
dzień.
Ogromne studio dźwiękowe było teraz niemal całkowicie pogrążone w ciemnościach, których
nie zdołało rozproszyć nikłe światło nielicznych żarówek w drucianych kloszach. śarówki te
zwisały z wysokiego, metalowego balkonu, okalającego sufit tego olbrzymiego budynku.
Jupe wyciągnął latarkę z kieszeni i w jej świetle torował sobie drogę poprzez kłębowisko
walających się po podłodze kabli elektrycznych.
Bob i Pete podążali tuż za nim, aż wreszcie cała trójka dotarła do filmowej kuchni,
znajdującej się w końcu budynku. Pierwszy Detektyw zatrzymał się i zaczął wodzić latarką po
ś
cianach.
— A więc to było tak — mruczał do siebie pod nosem. — Tutaj stał stół. I zaraz po lunchu
wyniesiono go — o tędy — a potem wstawiono fotele obrotowe. I przez cały ten czas pudełko z
pucharami znajdowało się na zewnątrz tego pomieszczenia.
Podszedł do drzwi filmowej kuchni. Tymi drzwiami weszła ta młoda blondynka, dokładnie
wtedy, kiedy Milton Glass miał przystąpić do wręczania prezentów.
Jupe otworzył drzwi i wszyscy trzej wkroczyli do środka.
— Pudełko leżało najprawdopodobniej tutaj... — Jupe latarką wyłowił z ciemności solidny
stół, znajdujący się niecały metr od niego. — Ale podczas kiedy siedzieliśmy w kuchni, nikt nie
otwierał drzwi aż do chwili wniesienia pudełka. Kelnerzy, kamerzyści i wszyscy inni wchodzili
do kuchni tą samą drogą co my, to znaczy otwartą stroną sceny. A personel pomocniczy,
elektrycy i tłum różnych ludzi stali tam przecież również przez cały czas. A więc... — Jupe
popatrzył na Boba i Pete’a. — Co o tym wszystkim myślicie?
— To znaczy, że ten, kto zwinął puchary, nie mógł ich przemycić do kuchni, a potem tam
ukryć — snuł swoje rozważania Pete. — Bo wtedy musiałby przecisnąć się z nimi do kuchni
przez tłum ludzi, stojących przy otwartym końcu sceny.
— No właśnie — przytaknął Jupe. — Załóżmy, że jestem złodziejem. — Posuwał się wzdłuż
płóciennych dekoracji, formujących ściany kuchni, w kierunku otwartej przestrzeni, gdzie w
czasie lunchu był zgromadzony zespół kamerzystów.
— Stoję tutaj, otoczony tłumem ludzi — mówił Jupe. — Ale jeśliby mi się udało prześliznąć
do stołu z pudełkiem, to znalazłbym się poza zasięgiem ich wzroku, za sceną. — Podszedł z
powrotem do stołu, przyświecając sobie latarką.
— Drzwi do kuchni są zamknięte i nie ma powodu, dla którego ktoś miałby tutaj przychodzić
— powiedział w zamyśleniu. — A więc przy odrobinie szczęścia mam mnóstwo czasu, żeby
otworzyć pudełko, wyjąć puchary i ponownie owinąć pudełko złocistym papierem.
Chłopiec pokazywał rękami, jak by to zrobił.
— Potem stoję tutaj i trzymam pięć srebrnych pucharów — kontynuował swoje wywody
Jupe. — Ale jest mi potrzebny worek, albo coś w tym rodzaju, żeby je schować. No i poza tym
muszę również brać pod uwagę tych wszystkich ludzi, znajdujących się w pobliżu, a więc...
— A więc musisz schować puchary gdzieś tutaj — dokończył za niego Bob.
— Zapalił własną latarkę i zaczął wodzić nią po pomieszczeniu. W jej świetle zobaczył zwoje
kabli, kilkanaście dużych puszek po farbie, stertę desek i stojącą w pewnej odległości od nich,
solidną, drewnianą skrzynię.
Jupe pozostał na swoim miejscu i oświetlał przedmioty latarką, podczas gdy dwaj pozostali
detektywi rzucili się natychmiast w kierunku drewnianej skrzyni.
Ale w skrzyni były tylko narzędzia stolarskie. Nie znaleźli również niczego pod stertą desek
ani w żadnej z pustych puszek po farbie.
Bob i Pete odwrócili się i poszukali spojrzeniem Pierwszego Detektywa. Jupe nie był już na
swoim miejscu; stał teraz obok jednej z ruchomych lamp łukowych i bacznie studiował śrubę,
przymocowaną do długiego, metalowego słupa lampy. Nagle znieruchomiał i popatrzył na
osadzoną karę metrów ponad jego głową, dużą, czarną skrzynię, w której mieścił się reflektor.
— Pomóżcie mi, chłopaki — powiedział.
Dwaj detektywi pospieszyli do niego. Obluzowali śrubę, dzięki której słup stał
wyprostowany, i wolniutko spuszczali na dół skrzynię z reflektorem. Wreszcie Jupe mógł
dosięgnąć jej ręką. Chłopiec znalazł uchwyt i otworzył skrzynię z jednej strony. Potem włożył
rękę do środka.
Nagle tysiące promieni, niczym grom z jasnego nieba, uderzyło o scenę, zlewając się po
chwili w jeden wielki strumień światła.
Cała strona studia dźwiękowego, po której znajdowała się kuchnia, była teraz zalana
ś
wiatłem!
ROZDZIAŁ 5
Pierwszy podejrzany
Trzej Detektywi stali nieruchomo w świetle lamp łukowych. Bob i Pete podtrzymywali ciągle
metalowy słup. Jupe zastygł z ręką pogrążoną we wnętrzu skrzyni z reflektorem.
— Wy, tam — powiedział władczy głos. — Zostańcie na swoich miejscach.
Chłopcy posłuchali rozkazu, a w tym czasie reżyser Małych Urwisów, Luther Lomax, opuścił
miejsce przy głównym wyłączniku światła i szedł prosto w ich kierunku.
Mężczyzna zatrzymał się i utkwił wzrok w Pierwszym Detektywie. Teraz posługiwanie się
latarką nie było już konieczne. Wszyscy widzieli doskonale wnętrze skrzyni z reflektorem i
pogrążoną w niej rękę Jupe’a. A tuż za reflektorem błyszczało pięć srebrnych pucharów.
— A więc tutaj je schowaliście — powiedział Luther Lomax. Po południu w czasie lunchu
reżyser wyglądał na starego zmęczonego życiem, ale teraz można było usłyszeć w jego głosie
ton człowieka przywykłego do wydawania rozkazów. Tak właśnie odzywał się przed laty, kiedy
reżyserował serial.
— Te puchary kosztowały studio dwa tysiące dolarów — kontynuował swoje oskarżenia
Lomax. — Wasza trójka wykradła je z pudełka dzisiejszego popołudnia i ukryła w tej lampie
łukowej, kiedy nikt tego nie widział.
— Nie, proszę pana — powiedział Jupiter Jones. — To nie było tak. Ja nie ukradłem
pucharów, ja je tutaj znalazłem. — Chłopak wyjął srebrne puchary i wręczył je reżyserowi jeden
po drugim.
— I myślisz, że uwierzę w tę naiwną historyjkę — powiedział Lomax stawiając puchary na
stole.
— Naprawdę ich nie ukradłem — mówiąc to, Pierwszy Detektyw podniósł głos, nie
skrywając już rosnącego w nim oburzenia. — Po prostu wydedukowałem, gdzie złodziej je mógł
schować. Siedziałem razem z moimi kolegami w Kwaterze Głównej w trakcie dyskusji z nimi
doszedłem do wniosku, że...
— Jaka Kwatera Główna? — przerwał mu ostro reżyser. — Co masz na myśli mówiąc o
Kwaterze Głównej?
— To jest nasze domowe biuro — wytłumaczył mu Jupe. — Pracujemy tam, kiedy mamy
jakieś sprawy da rozwiązania.
— Co znowu za sprawy? — Luther Lomax mówił teraz także podniesionym głosem. — Może
mi jeszcze powiesz, że pracujecie w policji jako detektywi.
— Nie, proszę pana. Nie pracujemy w policji. Ale jesteśmy detektywami — wyjaśnił mu
Jupe.
Wyjął z kieszonki koszuli wizytówkę i wręczył ją reżyserowi. Wydrukował kartonik
własnoręcznie na starej drukarce, kupionej kiedyś przez wujka Tytusa i wyremontowanej przez
chłopców.
Na wizytówce widniały następujące słowa:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Pod tekstem był podany numer telefonu do Kwatery Głównej.
Często pytano ich, co oznaczają znaki zapytania na wizytówce. Odpowiadali wtedy, że
symbolizują one wszelkie sprawy zagadki, które chłopcy próbują rozwiązać. Ale Luther Lomax
nie zadawał im żadnych pytań. Spoglądał na kartonik, tak jakby to była zwyczajna,
pięciocentowa moneta.
— To w ogóle niczego nie dowodzi — powiedział. — Mógłbyś sobie wydrukować
wizytówkę mówiącą, że jesteś dyrektorem tego studia. To mnie wcale nie przekonuje, że nie
ukradliście tych pucharów.
— Niech pan nam wierzy, naprawdę tego nie zrobiliśmy — usiłował go przekonać Bob. —
Kiedy tutaj przyszliśmy, nie mieliśmy pojęcia, gdzie ukryto te puchary.
— Myśleliśmy nawet, że mogą być w jednej z tych puszek po farbie — powiedział Pete,
starając się przyjść swemu koledze z pomocą.
— No a potem Jupe wykombinował, że znajdują się w tej lampie łukowej — podjął wątek
Bob. — Ale jak na to wpadłeś, Jupe?
— Wydawało mi się, że lampa jest za wysoka — powiedział Jupe w roztargnieniu. — Tylko
ona była wyciągnięta na całą długość. I zacząłem się zastanawiać, z jakiego powodu.
Kiedy to mówił, widać było, że jego umysł jest zajęty zupełnie inną sprawą. Chłopiec
spoglądał na reżysera i próbował wymyślić sposób, w jaki mógłby go przekonać, że on i jego
koledzy naprawdę są detektywami, a nie pospolitymi złodziejaszkami. Było oczywiste, że oni
sami nie potrafią tego zrobić. Ale może istniał ktoś, kto mógłby im pomóc.
— Panie Lomax, czy zna pan Alfreda Hitchcocka? — zapytał.
— Tego reżysera filmów kryminalnych? Oczywiście, ale dlaczego pytasz?
— On jest naszym dobrym przyjacielem. I wie a nas wszystko, również to, że jesteśmy
detektywami. Zawsze interesuje się naszymi sprawami.
Reżyser ciągle trzymał w ręku wizytówkę Trzech Detektywów. Nagle zgniótł ją i rzucił na
podłogę.
— Czego właściwie ode mnie oczekujecie? — powiedział z niecierpliwością w głosie. —
Chcecie, żebym poprosił pana Hitchcocka o udzielenie wam referencji?
— A czemu nie?
Lomax zawahał się.
— Nigdy nie widziałem tego człowieka na oczy i nie znam nawet jego numeru telefonu.
— Mogę go panu dać. — Jupe wyjął ołówek następną wizytówkę z kieszeni i napisał numer
na odwrocie. — Jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że pan do niego dzwoni
— powiedział z przekonaniem.
Lomax ciągle się jeszcze wahał, ale jednak podszedł do telefonu, znajdującego się po
przeciwnej stronie studia dźwiękowego. Trzej Detektywi obserwowali go uważnie. Słów
reżysera nie mogli słyszeć, bo stali za daleko, ale zauważyli, że rozmowa zajęła mu zadziwiająco
dużo czasu.
Kiedy wreszcie powiesił słuchawkę i powrócił do nich, był w znacznie lepszym humorze,
nawet się uśmiechał.
— Pomyślcie tylko. Pan Hitchcock pamiętał moje nazwisko. — Po głosie Lomaxa można się
było zorientować, że jest przyjemnie zaskoczony. — Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się
tego. Wiecie, kiedy kręcono jego film Mroczne dziedzictwo, miałem nadzieję, że zaproponują mi
współpracę. No ale... — Wzruszył ramionami Z rezygnacją. — Zaangażowano młodszego
reżysera. — Ponownie się uśmiechnął. — To było parę lat temu. Jednak od razu mnie sobie
przypomniał. Wielki Alfred Hitchcock pamiętał moje nazwisko.
— Ale co powiedział o nas? — zapytał Pete.
— No, o was. — Luther Lomax potrząsnął głową, tak jakby ten gest miał mu pomóc w
powrocie do teraźniejszości. — Z wami jest wszystko w porządku. Powiedział mi, że na pewno
nie ukradliście tych pucharów. A więc jeśli chcecie pojechać teraz do domu, to postaram się, aby
puchary powróciły do działu reklamy.
Jupe podziękował mu, że zadzwonił do pana Hitchcocka.
— Nie ma za co — zapewnił go reżyser. — Rozmowa z panem Alfredem Hitchcockiem
sprawiła mi wielką przyjemność. W mojej branży odchodzi się bardzo szybko w zapomnienie.
Ale on mnie pamiętał, pamiętał wszystkie dobre filmy, które kiedyś reżyserowałem.
Jupe dał znak kolegom i cała trójka skierowała się w kierunku wyjścia, pozostawiając
reżysera pogrążonego we własnych myślach.
— Co o tym wszystkim sądzisz, Jupe? — zapytał Pete, jak tylko chłopcy znaleźli się na ulicy.
Pierwszy Detektyw nie od razu mu odpowiedział. Skubał w zamyśleniu dolną wargę.
— Jak myślisz, kto to mógł zrobić? — starał się na nim wymusić odpowiedź Bob. — Kto
twoim zdaniem zwinął te puchary?
— Te lampy łukowe nie dają mi spokoju — powiedział Jupe w zamyśleniu. — Ktoś musiał
wiedzieć, że nie będą tego popołudnia w użyciu. — Zatrzymał się i to samo zrobili dwaj
pozostali detektywi.
— Może dlatego czekał, aż kamery zaczną filmować... — Zmarszczył czoło. — Ale nie
jestem tego pewien.
— Myślisz, że to był Łysa Czaszka? — chciał wiedzieć Pete. —Albo może Platfus?
— Nie jestem tego pewien — powtórzył Jupiter Jones. — Cała ta sprawa ma tyle
tajemniczych aspektów, że wszystko jest możliwe.
— Naprawdę? A co masz konkretnie na myśli? — niecierpliwił się Bob.
— Zagadka numer jeden to nasz szofer, Gordon Harker.
— Ale dlaczego? — dopytywał się Pete. — Co on ma wspólnego z tą sprawą?
— Jest coś nie w porządku z jego pamięcią — wyjaśnił Jupe. —Przecież strażnik przy bramie
rozpoznał go dzisiaj rano, a to oznacza, że Harker musi często jeździć do studia. Ale on nawet
nie pamiętał, gdzie się znajduje Studio Numer Dziewięć. Pytał kogoś o drogę.
Pierwszy Detektyw ruszył w kierunku zaparkowanego na końcu ulicy samochodu.
— Chyba, że Harker po prostu udawał — powiedział. — Niewykluczone, że wiedział
wszystko o tych srebrnych pucharach, które miano nam podarować w czasie talk show. I dlatego
chciał, żebyśmy myśleli, że on w ogóle nie zna drogi do studia dźwiękowego.
— Naprawdę uważasz, że Harker zwinął te puchary? — zapytał Bob.
Jupe zmarszczył czoło.
— Nie chcę nikogo oskarżać — odpowiedział w zamyśleniu — na to jest jeszcze za wcześnie.
Ale widziałem na własne oczy, jak Gordon Harker szedł w kierunku lamp łukowych... a było to
tuż przed rozpoczęciem programu.
ROZDZIAŁ 6
Pierwszy Detektyw w akcji
Następnego ranka Jupe szybko zjadł śniadanie, pomógł cioci Matyldzie pozmywać naczynia i
zaraz potem poszedł do swojego warsztatu, mieszczącego się na terenie składu złomu. W stacji
telewizyjnej był umówiony na godzinę drugą, właśnie wtedy miały się rozpocząć zdjęcia do
pierwszego z dwóch zaplanowanych kwizów.
Chłopiec wiedział z doświadczenia, że w większości tego typu programów uczestnicy mają
prawo wybierać tematy, dotyczące różnych dziedzin, takich jak na przykład historia, sport czy
sławni ludzie. Każdy z Małych Urwisów będzie więc musiał odpowiadać na związane z którąś z
tych dziedzin pytania.
Podczas przerwy w pracy Jupe zastanawiał się, co może być przedmiotem pytań w programie
Kwiz Małych Urwisów. Miał nadzieję, że jednym z tematów będą nauki przyrodnicze, jego
ulubiony szkolny przedmiot.
Peggy próbowała o to spytać Miltona Glassa podczas wczorajszego lunchu, ale szef reklamy
nabrał od razu wody w usta.
— To tajemnica — oświadczył.
Na desce warsztatu, osłoniętego blaszanym daszkiem, były porozrzucane części kilkunastu
starych, zniszczonych aparatów fotograficznych, które wujek Tytus kiedyś przyniósł do domu.
Jupe usiłował teraz zmontować z nich specjalny, miniaturowy aparat fotograficzny, niezbędne
narzędzie pracy detektywa, który można by ukryć pod klapą marynarki i robić nim zdjęcia przez
dziurkę od guzika. Praca szła mu dobrze, a robienie nowych rzeczy z kawałków starych,
zniszczonych rupieci sprawiało mu naprawdę dużą przyjemność.
Ale teraz zdążył popracować tylko parę minut, kiedy nagle wyprostował się i odłożył
trzymane w ręku narzędzia. Nad warsztatem zapaliło się czerwone światełko oznaczające, że w
Kwaterze Głównej właśnie zadzwonił telefon.
Niecały metr od Jupe’a znajdowała się stara, metalowa kratą niedbale oparta o stertę żelastwa.
Chłopiec odłożył ją szybko na bok. Za kratą znajdowało się wejście do długiej rury z falistej
blachy. Rura ta była zwana Tunelem Drugim tworzącym jedno z tajemnych przejść do Kwatery
Głównej.
W wielkim pośpiechu Jupe przecisnął swoje tęgie ciało przez rurę a potem przez drzwi
zapadowe przedostał się do przyczepy kempingowej.
Dobiegł do telefonu i schwycił słuchawkę.
— Jupiter Jones, słucham,
— Mówi Luther Lomax. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Ciekawa sprawa, jak ten Luther Lomax potrafi zmieniać ton głosu, prawie z minuty na
minutę, pomyślał Jupe. Zeszłej nocy, kiedy Lomax oskarżał Jupe’a i jego przyjaciół o kradzież
srebrnych pucharów, jego głos brzmiał władczo i rozkazująco. Takim też głosem wydawał
polecenia, reżyserując Małych Urwisów. Parę minut później, kiedy mówił o niedoszłej
współpracy przy kręceniu filmu Alfreda Hitchcocka Mroczne dziedzictwo, w jego głosie można
było wyczuć zmęczenie i rezygnację. Podobnie teraz.
— Oczywiście, że nie. Cieszy mnie, że pana słyszę, panie Lomax. Jestem bardzo ciekawy,
czy pan już odnalazł złodziei srebrnych pucharów.
— Nie, jeszcze nie. A w każdym razie nie jestem tego pewien, i właśnie w tej sprawie do
ciebie dzwonię. — W głosie reżysera zabrzmiało coś z dawnej władczości. — To wszystko jest
zbyt skomplikowane, żeby o tym mówić przez telefon. Dlatego proponuję, żebyś przyszedł
trochę wcześniej do stacji telewizyjnej, wówczas moglibyśmy spokojnie porozmawiać.
— Dobrze, bardzo chętnie. O której godzinie mam tam być?
— Przyjdź o jedenastej. Ale punktualnie. Zapytaj o mnie w recepcji. — Reżyser zrobił krótką
pauzę. — Czy twoi przyjaciele też przyjdą?
— Nie, przyjdę sam.
To naprawdę pech, że nie pójdziemy tam w trójkę, pomyślał Jupe wieszając słuchawkę.
Chłopiec wiedział, ze jego koledzy są teraz na plaży. Proponowali mu, żeby się do nich dołączył,
ale Jupe nie miał specjalnej ochoty na długą jazdę rowerem i męczące pływanie w morskich
falach. Chciał być wypoczęty przed czekającym go kwizem. Zadzwonił do mamy Boba i
powiedział jej o zmianie planów, obiecując jednocześnie, że przyśle z powrotem limuzynę po
chłopców, tak żeby mogli zdążyć na czas do studia.
Jupe zadzwonił do agencji wynajmu limuzyn. Tym razem Gordon Harker osobiście odebrał
telefon i obiecał, że za pół godziny przyjedzie po Jupe’a do składu złomu.
Jupe przebrał się w ciemny garnitur i białą koszulę z krawatem stał już przy furtce, kiedy
samochód podjechał. Droga do Hollywoodu przebiegła w całkowitym milczeniu, Ale kiedy
dotarli do olbrzymiej stacji telewizyjnej i kierowca otworzył Jupe’owi drzwi, chłopiec
zorientował się z wyrazu twarzy Gordona Harkera, że mężczyzna pragnie go o coś zapytać.
Pierwszy Detektyw stał na chodniku i patrzył wyczekująco na kierowcę.
— Nigdy przedtem nie widziałem takiego kwizu — zaczął Harker. — Czy to prawda, że
będzie również publiczność?
— Tak — powiedział Jupe — Wydaje mi się ze około dwustu ludzi będzie oglądać nasz kwiz
na żywo studiu.
— To musi być bardzo interesujące. — Kierowca w zakłopotaniu przestępował z nogi na
nogę. — Czy nie miałbyś przypadkiem zbędnego biletu?
Okazało się, że Jupe był w stanie pomóc. Dostał od Miltona Glassa aż cztery bilety, na
wypadek gdyby chciał zaprosić do studia swoją rodzinę. Ciocia Matylda i wujek Tytus grzecznie
odmówili. Dwa bilety ofiarował Bobowi i Pete’owi, a w kieszeni spoczywa dwa pozostałe. Jupe
podarował jeden z nich Gordonowi Harkerowi.
— Dzięki. — Kierowca ochoczo przyjął bilet. — Bardzo dziękuję. Zabiorę później twoich
przyjaciół, a potem przyjdę obejrzeć kwiz. No... a poza tym to życzę powodzenia.
Jupe rozmyślał intensywnie, wstępując do budynku, gdzie mieściło się biuro. Gordon Harker
był dla niego wielką zagadką, trudną do rozszyfrowania. Jupe nie mógł zrozumieć, dlaczego taki
inteligentny człowiek jak Harker chciał przyjść do studia, żeby obejrzeć zgraję byłych
dziecięcych aktorów, odpowiadających na głupie pytania. No i dlaczego tak nieśmiało
dopytywał się o bilet? Doszedł w końcu do wniosku, że kierowca być może jest po prostu
zafascynowany rzekomym blaskiem show biznesu. To zdarzało się wielu innym rozumnym
ludziom.
Recepcjonistka posłała Jupe’a od razu do pokoju Luthera Lomaxa. Na drzwiach widniał napis
REśYSERZY-GOŚCIE. Wydawało się, że Lomax jest zadowolony ze spotkania z Jupe’em.
Chłopiec zajął miejsce naprzeciwko niego, po drugiej stronie biurka.
— Kiedy wczoraj wieczorem rozmawiałem z panem Hitchcockiem — zaczął Lomax —
wyraził się on o tobie z wielkim uznaniem. Nie mam tylko na myśli twoich cech charakteru.
Alfred Hitchcock powiedział mi oczywiście od razu, że na pewno nie jesteś złodziejem —
Reżyser milczał przez chwilę. — Czy nie masz nic przeciwko temu, że będę cię nazywał
Jupiterem?
— Większość ludzi nazywa mnie Jupe’em — powiedział Pierwszy Detektyw.
— A więc to było tak, Jupe. Pan Hitchcock opowiedział mi również, że rozwiązałeś razem ze
swoimi przyjaciółmi mnóstwo zadziwiających zagadek.
Jupe przytaknął. Skromność nie była jego najmocniejszą stroną i chłopca cieszyło, że jego
przyjaciel Alfred Hitchcock miał równie wysokie mniemanie o jego zdolnościach, co on sam.
— I w związku z tym wpadł mi do głowy pewien pomysł, Jupe... — Lomax zawiesił na
chwilę głos. — Chodzi o to, że studio nie zamierza nadawać tej sprawie z kradzieżą pucharów
zbytecznego rozgłosu. Nie będziemy nawet zawiadamiać policji... — reżyser ponownie zawiesił
głos. — I dlatego pomyślałem, że to może być sprawa dla ciebie i twoich kolegów. Jeśli
znajdziecie złodzieja, niewykluczone, że otrzymacie nawet niewielką nagrodę.
Jupe podziękował mu.
— Najbardziej interesuje nas sama sprawa, nagroda jest mniej ważna — dodał.
— W porządku. — Lomax przesunął palcami po swoich rzadkich, siwych włosach. — A tak
między nami mówiąc, proszę, zachowaj to w tajemnicy, podejrzewam pewną osobę o kradzież
pucharów. I mam do tego swoje powody.
Jupe nic na to nie odpowiedział. Czekał na dodatkowe wyjaśnienia
— Kiedy opuszczałem studio dźwiękowe zeszłej nocy — mówił Lomax — to zobaczyłem, że
ktoś biegnie od strony drzwi. Z pewnością przestraszyły go moje kroki. Na dworze było już
ciemno, ale zdążyłem zauważyć młodego mężczyznę, który szedł szybko w kierunku bramy
studia.
Jupe w dalszym ciągu milczał.
— Nie widziałem jego twarzy — wyjaśnił reżyser — ale sposób, w jaki się poruszał,
wydawał mi się znajomy. Stawiał przy chodzeniu swoje stopy tak, jak to robił Charlie Chaplin. I
zupełnie tak samo jak ten chłopiec, który grał w serialu Platfusa.
— Czy pan myśli, że przyszedł do studia dźwiękowego, żeby odebrać puchary? — zapytał
Jupe.
Reżyser przytaknął.
— Wydaje mi się to oczywiste. No bo z jakiego innego powodu przychodziłby tak późno?
Jupe’owi trudno się było z tym nie zgodzić.
— Ale to jeszcze nie dowód, że Platfus jest złodziejem — dodał.
— Nie, ale wiele na to wskazuje. — Reżyser wypowiedział te słowa swoim dawnym
zdecydowanym głosem i wyprostował plecy. — Być może nie wolno mi było tego robić. Ale
dzisiaj jest niedziela i w studiu się nie pracuje. Będzie stało puste aż do poniedziałku. I dlatego
kiedy opuszczałem studio, zamknąłem drzwi na kłódkę.
Wyjął klucz z kieszeni i położył go na biurku.
— Mam przeczucie, że Platfus naprawdę ukradł te puchary — powiedział zdecydowanym
głosem. — I coś mi mówi, że wróci do studia dźwiękowego w nadziei, że je zastanie nie
zamknięte i że znajdzie ukryte w lampie łukowej puchary.
— Bardzo możliwe, że ma pan rację — powiedział Jupe. — No bo on oczywiście nie może
wiedzieć, że my je już odnaleźliśmy.
— Otóż to. Dział reklamy otrzymał wyraźne polecenie, żeby nikomu nic na ten temat nie
mówić. — Reżyser posunął klucze w kierunku Jupe’a — Weź je — powiedział obserwuj
uważnie Platfusa. Możliwe, że wpadniesz na jakiś sposób, żeby go zdemaskować A teraz
musimy się już pożegnać, bo mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia przed rozpoczęciem
kwizu.
Jupe wziął klucze i podniósł się z krzesła.
— Obserwuj uważnie Platfusa — Powtórzył Luther Lomax na pożegnanie.
Na korytarzu Jupe popatrzył na zegarek. Zostawały mu jeszcze prawie dwie godziny do
czasu, kiedy był umówiony w studiu. Wsiadł w windę i pojechał z powrotem na dół, a następnie
rozsiadł się wygodnie na umieszczonej w rogu kanapie. Ludzie nieustannie otwierali i zamykali
wejściowe drzwi, zatrzymywali się przy recepcji, a następnie podążali w kierunku wind.
Nagle Jupe pochylił się do przodu i zakrył twarz dłońmi.
Osoba, którą zgodnie z poleceniem Lomaxa miał uważnie obserwować, właśnie pojawiła się
w studiu.
Widział, jak Platfus przechodzi obok niego i wsiada do windy. Kiedy tylko drzwi się za nim
zamknęły, Jupe wstał zaczął się przypatrywać światłom, sygnalizującym na którym piętrze
winda się zatrzymuje.
Winda zatrzymywała się wiele razy. I dlatego Jupe nie miał możności sprawdzić, na którym
piętrze Platfus z niej wysiadł. W związku z tym nie było sensu próbować go śledzić. Jupe
usadowił się z powrotem na kanapie.
Jednej rzeczy był pewien: studio telewizyjne, gdzie miał się odbyć kwiz, mieściło się na
siedemnastym piętrze, a tam winda się nie zatrzymywała. A więc Platfus nie podąża do studia.
Bardzo możliwe, że po prostu chciał odwiedzić kogoś w tym budynku. Dlatego istniała szansa,
ze będzie z powrotem przechodził obok recepcji.
Jupe postanowił zostać na swoim miejscu i poczekać na dalszy rozwój wypadków. Nie musiał
długo czekać. Za niecałe pięć minut Platfus przeszedł z powrotem obok niego, trzymając w ręku
jakąś kopertę. Po chwili wyszedł na ulicę.
Jupiter podążył w ślad za nim, zachowując bezpieczną odległość, Chłopiec właśnie wchodził
na chodnik, kiedy w ostatniej chwili zdążył zauważyć jak Platfus wskakuje na stary motocykl i z
hałasem odjeżdża aleją w kierunku studia filmowego przy ulicy Winnej.
Jupe rozejrzał się wokół. Parę kroków od niego jakaś starsza pani właśnie wysiadała z
taksówki, która zatrzymała się tuż przed budynkiem stacji telewizyjnej. Jupe poczekał, aż
kobieta zapłaci a potem wskoczył na tylnie siedzenie samochodu.
— Dokąd mamy jechać? — zapytał taksówkarz.
Jupe pochylił się do przodu, myśląc intensywnie. Jeśli Platfus udawał się do studia
dźwiękowego, co by było zgodne z teorią Jupe’a, to nie miało sensu jechać za nim. Znacznie
lepszym rozwiązaniem będzie po prostu zjawić się tam przed nim i ukryć się gdzieś w studiu
dźwiękowym.
Jupe dał taksówkarzowi adres studia filmowego przy ulicy Winnej. Sądząc po klekoczącym
dźwięku motocykla, którym jechał Platfus, istniała duża szansa, że Pierwszy Detektyw będzie
tam znacznie szybciej od niego.
I tak też było. Taksówka minęła motocykl już przy drugich światłach, a studio znajdowało się
o niecałe cztery kilometry dalej, tuż za Aleją Hollywoodzką.
Jupe zapłacił taksówkarzowi przy bramie studia, pokazał przepustkę strażnikowi i szybko
przeszedł wyludnioną ulicą ze sławnymi budynkami do drzwi Studia Numer Dziewięć. Za
pomocą klucza, który dostał od Luthera Lomaxa, otworzył kłódkę i wkroczył do środka.
Olbrzymie studio dźwiękowe było całkowicie pogrążone w ciemnościach. Jupe żałował, że
nie zabrał z sobą latarki, ale nie chciał tracić czasu na tego typu rozważania. Jeśli Platfus
wybierał się do studia dla odzyskania skradzionych srebrnych pucharów, to mógł się tu stawić
lada moment.
Jupe zostawił solidnie obite drzwi wejściowe trochę uchylone, tak żeby wnikało przez nie
nieco światła, i zaczął iść po omacku w kierunku kuchni mieszczącej się na końcu tego
olbrzymiego budynku. Przeszedł jakieś dziewięć metrów, kiedy nagle usłyszał głuchy odgłos tuż
za sobą. Szybko się odwrócił i popatrzył w kierunku drzwi.
Wąska struga światła, wydobywająca się przez szczelinę w uchylonych drzwiach zniknęła, i
Jupe zrozumiał, że drzwi zamknięto od zewnętrz.
Pierwszy Detektyw podbiegł do drzwi tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to panujące w
budynku egipskie ciemności, i starał się je otworzyć. Spróbował jeszcze raz, wkładając w to tym
razem więcej wysiłku. Pomagając sobie ramieniem, napierał na drzwi z całych sił.
Ale ani drgnęły. Ktoś zamknął je na kłódkę. Jupe był uwięziony! Złapany w pułapkę w
ogromnym, dźwiękoszczelnym studiu. Nawet gdyby krzyczał z całych sił, nikt znajdujący się na
zewnątrz nie byłby w stanie go usłyszeć. Nie mógł też liczyć na to, że ktoś przypadkowo go
oswobodzi. Nikt nie będzie próbował dostać się do studia dźwiękowego przed pierwszą zmianą
robotników, którzy pojawią się dopiero w poniedziałek rano.
A za półtorej godziny, albo nawet wcześniej, Ogar i Peggy i cała reszta przystąpią do udziału
w pierwszym kwizie Małych Urwisów.
Jupe stał przez chwilę zupełnie nieruchomo. Jego umysł pracował na przyspieszonych
obrotach, ale chłopiec nie poddawał się panice. Obmyślał pian, punkt po punkcie.
Punkt Pierwszy. Światło.
Przed oczami pojawił mu się obraz Luthera Lomaxa, idącego od strony głównego
przełącznika światła, zaraz po tym jak reżyser zaskoczył ich, kiedy właśnie odnaleźli srebrne
puchary.
Jupe szedł ostrożnie, po omacku, tuż przy ścianie studia dźwiękowego, starając się dotrzeć do
miejsca, gdzie znajdowała się kuchnia. Miał wrażenie, że upłynęło mnóstwo czasu, zanim jego
palce dotknęły dużej, metalowej skrzynki z wyłącznikiem światła. Znalazł uchwyt i otworzył
skrzynkę. Wymacał dłonią rączkę wyłącznika i opuścił ją na dół.
Kuchnia wypełniła się światłem.
Punkt Drugi. Telefon.
Był przymocowany do ściany, w odległości paru metrów od niego. Podszedł tam i przyłożył
słuchawkę do ucha.
Telefon był głuchy.
ROZDZIAŁ 7
W pułapce!
Pierwszy Detektyw nie stracił odwagi, kiedy okazało się, że telefon nie działa. Szczerze
mówiąc, nie spodziewał się niczego innego. Ten, kto go zaryglował w studiu dźwiękowym, żeby
w ten sposób nie dopuścić do jego udziału w kwizie, musiał mieć oczywiście pewność, że Jupe
nie będzie mógł zatelefonować po pomoc.
Punkt Trzeci. Jeśli to będzie możliwe, napraw telefon.
Odnalezienie miejsca, w którym przecięto kabel, nie było trudne, bo zrobiono to tuż przy
podłodze. Ten, kto to zrobił, był bardzo dokładny. Nie zadowolił się przecięciem kabla
nożyczkami, ale usunął również większą jego część.
Skrzynka z narzędziami stolarskimi stała w dalszym ciągu na podłodze w kuchni. Znajdowała
się w niej para dobrych, solidnych kleszczy. Znalezienie kabla w studiu dźwiękowym nie było
rzeczą trudną. Jupe wziął, co mu było potrzebne, z niewielkiego, pionowego reflektora.
Spieszył się, jak tylko mógł, żeby połączyć luźno zwisające końce kabla telefonicznego. Serce
waliło mu jak młotem, kiedy znowu podniósł słuchawkę do ucha. Wiedział, że istniała
niewielka, ale przerażająca możliwość, że linię telefoniczną przecięto również na zewnątrz
studia.
Nagle usłyszał jeden z najcudowniejszych dźwięków na świecie: sygnał telefoniczny.
Jupe rozważał możliwość, żeby zadzwonić do recepcji studia i poprosić o przysłanie kogoś z
zapasowym kluczem. Ale łatwo było wyobrazić sobie wszystkie te pytania i wyjaśnienia, które
taki krok za sobą pociągnie. Dlatego zdecydował, że w tej sytuacji lepiej będzie zwrócić się o
pomoc do kolegów.
Pete właśnie przyszedł z plaży. Już po drugim sygnale podniósł słuchawkę. Jupe wytłumaczył
mu, gdzie się znajduje, i w wielkim skrócie opisał przebieg wydarzeń.
— Zadzwoń do Gordona Harkera i poproś go, żeby przywiózł ciebie tutaj jak najszybciej
mówił Pierwszy Detektyw. — Spróbuję przeciąć obicie drzwi na dole i przez szparę przecisnąć
klucz.
Pete nie tracił czasu. Zaraz po odłożeniu słuchawki zadzwonił do agencji wynajmu limuzyn i
rozmawiał z Gordonem Harkerem. Za pół godziny szofer przyjechał pod dom Pete’a. Pete i Bob,
który po otrzymaniu alarmującego telefonu natychmiast przyjechał do kolegi na rowerze
wgramolili się na tylne siedzenie samochodu.
Limuzyna przeciskała się zręcznie poprzez niedzielny tłok panujący na drodze do
Hollywoodu a chłopcom nie pozostawało nic innego, jak tylko siedzieć i nabierać sił do dalszej
akcji. W końcu samochód skręcił w ulicę Winną i oczom detektywów ukazały się bramy
filmowego studia.
Gordon Harker zatrzymał samochód. Pilnujący bramy strażnik opuścił swoją kabinę i
podszedł do limuzyny.
— Proszę pokazać Przepustki — powiedział.
Dwaj detektywi popatrzyli na siebie, a na ich twarzach odmalowała się konsternacja.
Przepustka do studia znajdowała się u Jupe’a.
Pierwszy Detektyw po raz ostatni użył dłuta. Następnie odsunął narzędzia i podważył cienki
kawałek drewna, który wydłubał ze spodu drzwi, i umieścił go obok szczątków już wcześniej
oderwanego obicia Potem położył się na podłodze, i wytężając wzrok starał się dostrzec jak
najwięcej poprzez utworzoną w ten sposób szczelinę w drzwiach.
Wszystko było w porządku. Punkt Czwarty został wykonany. Poprzez szczelinę
przedostawała się teraz wąska smuga światła. Jak tylko Pete tutaj dotrze, Jupe będzie mógł
przecisnąć przez nią klucz.
Pierwszy Detektyw popatrzył na zegarek. Za siedemnaście minut druga. Dlaczego Pete
jeszcze się nie zjawił? Powinien już tutaj być. Czy nie mógł się dodzwonić do szofera? A może
spóźniał się z innego powodu”?
Z rosnącym uczuciem niepokoju Jupiter Jones przypomniał sobie o swoim trudnym do
wytłumaczenia podejrzeniu w stosunku do Gordona Harkera.
Limuzyna stała w dalszym ciągu na ulicy.
— Mamy przepustkę, ale zostawiliśmy ją w domu -— powiedział Pete strażnikowi. — Czy
pan nas sobie nie przypomina? Byliśmy tutaj wczoraj w związku ze spotkaniem Małych
Urwisów. A teraz przyjechaliśmy po naszego kolegę, Jupitera Jonesa.
Strażnik potrząsnął niewzruszenie głową. Wyjaśnienia Pete’a nie zrobiły na nim wrażenia.
— Nic o tym nie wiem — oświadczył. — Na mojej liście nie ma dzisiaj żadnych
odwiedzających. A bez przepustki nie mogę nikogo wpuścić do środka.
— No tak, ale... — wyjąkał Bob, tracąc nadzieję. — Przecież my...
Nie udało mu się dokończyć zdania. Gordon Harker otworzył tylne drzwi samochodu.
— W porządku — powiedział. — Będzie lepiej, jak wyskoczycie teraz, chłopcy.
Pete i Bob zrobili, o co ich proszono. Gordon Harker podszedł do strażnika.
— Limuzyna jest dla pana Miltona Glassa z działu reklamy — powiedział. — Przywiozłem
tutaj tych chłopców ponieważ chcieli zobaczyć studio.
— Nie wydaje mi się, żeby pan Glass był teraz w biurze... — zaczął strażnik.
— Jego sekretarka zamówiła limuzynę. — Szofer nie pozwolił mu dokończyć i szybko
zamknął drzwi samochodu, szepcząc równocześnie dc stojącego tuż obok Pete’a: — Gdzie on
teraz jest?
— W Studiu Numer Dziewięć — odpowiedział szeptem Pete. — Ktoś go tam zamknął. Poda
panu klucz przez szparę w drzwiach.
Szofer zajął znowu miejsce za kierownicą. Strażnik wpuścił go do środka. Pete i Bob
obserwowali przez chwilę, jak samochód oddala się ulicą ze sławnymi budynkami.
Jupe miał rację, pomyślał Bob. Ten Gordon Harker to naprawdę tajemniczy facet.
Jupiter leżał w dalszym ciągu na podłodze studia dźwiękowego i obserwował światło
przedostające się przez szczelinę w drzwiach. Nagle światło zniknęło.
— Czy to ty, Pete? — zapytał Jupe.
— Nie, to ja. — Pierwszy Detektyw z trudem słyszał głos mężczyzny. — To ja, Gordon
Harker, kierowca. Proszę mi podać klucz.
Jupe zawahał się przez moment. Naprawa telefonu, przecięcie obicia i drewna w drzwiach
kosztowało go dużo pracy i dlatego nie chciał podać klucza niewłaściwej osobie. Komuś, kto
mógłby po prostu sobie odejść i zostawić go na łasce losu do poniedziałku. Nie było nawet
wykluczone, że to Harker szedł za nim do studia i że to właśnie on go w nim zamknął.
Znowu spojrzał na zegarek. Za dwanaście minut druga. Nie było czasu na wahanie. Pomimo
wszystko istnieje przecież szansa, że szofer jest jego sprzymierzeńcem. Musi mu zaufać.
Przecisnął klucz przez szparę w drzwiach i podniósł się z podłogi. Chwilę czekał.
Drzwi się otworzyły.
Z uczuciem ulgi Pierwszy Detektyw wyszedł na oświetloną słońcem ulicę.
— Dziękuję panu, panie Harker — powiedział z wdzięcznością.
— Musimy się pospieszyć. Twoi przyjaciele czekają przy bramie. Zabierzemy ich po drodze i
wydaje mi się, że uda nam się zdążyć na drugą.
Do studia dotarli w ostatniej chwili. Była za dwie minuty druga, kiedy Jupe i dwójka jego
przyjaciół wbiegli do dużego budynku studia, a następnie w pośpiechu wskoczyli do windy.
Drzwi do studia na siedemnastym piętrze, gdzie zgodnie z planem miał się odbyć kwiz, były
jeszcze otwarte. Umundurowany kontroler przepuścił go szybko między krzesłami do środka.
Następnie pokazał mu jego miejsce na długiej, drewnianej ławie, przypominającej ławę
przysięgłych w sądzie. Podczas kiedy kontroler przymocowywał mikrofon do jego krawata, Jupe
obserwował uważnie siedzącego tuż obok Platfusa. Interesowały go przede wszystkim oczy
chłopaka.
— Cześć — powiedział Platfus. — To było w ostatniej chwili, co?
Zupełnie pewien nie mogę być, pomyślał Jupe. Człowiek nigdy nie ma absolutnej pewności,
jeśli chodzi o twarze i reakcje innych ludzi. Ale zaryzykowałbym moje dobre imię detektywa, że
się nie mylę.
Platfus nie był wcale zaskoczony obecnością Pierwszego Detektywa w studiu.
Jupe obrzucił szybko spojrzeniem pozostałych ludzi na scenie. Peggy również nie wyglądała
na zaskoczoną. Przeciwnie, widać było, że sprawiło jej wyraźną ulgę, że Jupe zdążył przyjść na
czas. Obdarowała go teraz serdecznym, przyjacielskim spojrzeniem.
Ogar wyglądał także na zadowolonego. To samo można było powiedzieć o Miltonie Glassie,
który był gospodarzem kwizu.
Jedyną osobą, która nie odwzajemniła spojrzenia Jupe’a i która wykazywała niezadowolenie z
zaistniałej sytuacji, był młody mężczyzna o długich, opadających na ramiona włosach.
Mężczyzną tym był Łysa Czaszka.
ROZDZIAŁ 8
Pierwszy kwiz
Kamery telewizyjne poszły w ruch. Pierwszy kwiz Show Małych Urwisów właśnie się
rozpoczął.
Milton Glass rozgrzał publiczność opowiedzeniem paru dowcipów, jak zwykle okraszonych
promiennym uśmiechem, a następnie wytłumaczył zasady kwizu.
Uczestnicy będą odpowiadać na pytania po kolei. Poprawna odpowiedź daje pięć punktów, a
niewłaściwa zero. Jeśli jeden z nich nie będzie mógł udzielić odpowiedzi na pytanie, pozostali
mogą się zgłaszać dobrowolnie, poprzez wyciągnięcie ręki do góry. W przypadku poprawnej
odpowiedzi uzyskują pięć punktów, ale jeśli się pomylą, tracą pięć punktów.
Milton Glass odwrócił się i obdarzył uśmiechem wszystkich uczestników.
— A więc nie zgłaszajcie się dobrowolnie, jeśli nie jesteście pewni — ostrzegł ich.
Następnie ustawił się ponownie twarzą w kierunku kamer i publiczności.
— W niektórych kwizach jest zazwyczaj kilkanaście różnych kategorii — kontynuował swoje
wyjaśnienia. — Ale w naszym będzie tylko jedna. Małe Urwisy będą odpowiadać wyłącznie na
jeden temat —zrobił małą przerwę, ukazując w uśmiechu olśniewająca białe zęby — a tematem
tym będą oni sami.
Od strony publiczności doleciał podniecony szmer głosów.
Milton Glass pospieszył z wyjaśnieniem.
— W Szwecji jest takie powiedzenie „kłamać jak naoczny świadek”. No cóż, w naszym
kwizie Małe Urwisy będą własnymi świadkami. Na początku każdego programu pokażemy im
fragmenty filmu, będącego kombinacją scen pochodzących z różnych odcinków serialu o
Małych Urwisach. A państwo w naszym studiu będziecie mieli możliwość obserwowania tego
na tym właśnie ekranie.
Milton Glass wskazał palcem na wielki ekran, który zajmował część sceny był widoczny od
strony publiczności.
— Nasi uczestnicy będą mogli zobaczyć film tylko jeden raz — na tym oto ekranie.
Jupe wpatrywał się w ekran, umieszczony przed jego, Ogara i pozostałych Małych Urwisów
wzrokiem. Chłopiec był w wyśmienitym humorze. Ze wszystkich możliwych kategorii trudno
było sobie wyobrazić lepszą, lepiej odpowiadającą jego zdolnościom. Pierwszy Detektyw był
uderzony doskonałą pamięcią, a poza tym był niezwykle spostrzegawczy. Dlatego nawet nie
dopuszczał do siebie myśli, że mógłby się potknąć na którymś pytaniu. Postanowił, że będzie się
zgłaszał jak najczęściej i najszybciej, jak tylko któryś z uczestników kwizu udzieli niewłaściwej
odpowiedzi.
Popatrzył na siedzących obok niego konkurentów: na Platfusa, potem Peggy, na Łysą
Czaszkę i Ogara. Tylko Łysa Czaszka się uśmiechał.
— A więc zaczynamy nasz kwiz — powiedział Milton Glass. — Już za chwilę zobaczymy,
jak Małe Urwisy radzą sobie z pytaniami.
Po tych słowach zajął miejsce przy elektronicznej tablicy wyników. Jupe skoncentrował całą
swoją uwagę na ekranie, na którym właśnie rozpoczął się film.
Nie był to film we właściwym sensie tego słowa — nie było w nim żadnej fabuły. Była to
mieszanka fragmentów, pochodzących ze starych komedii, gdzie sceny zmieniały się jedna za
drugą.
Łysa Czaszka i Ogar byli zajęci wsypywaniem prochu do mąki, której Śliczna Peggy używała
do robienia ciasta. Czarnoskóry chłopiec, zwany Naleśnikiem, o włosach przypominających
kolce jeża, wypuszczał powietrze z opon roweru Platfusa. Nieznajomy w średnim wieku, który
od czasu do czasu grywał w serialu, wręczył Małym Urwisom dolana za obserwowanie
samochodu, wypełnionego skradzionymi aparatami radiowymi. Mały Tłuścioszek został
porwany i przywiązany do drzewa przez inne dzieciaki, które planowały wymuszenie okupu w
postaci pudełka słodyczy. Łysa Czaszka, poruszając figlarnie uszami, starał się namówić
Naleśnika, żeby szukał zakopanego skarbu wśród trującego bluszczu, podczas kiedy pozostali
przypatrywali się temu i chichotali. Śliczna Peggy uwalniała przywiązanego do drzewa Małego
Tłuścioszka, rozwiązując liczne supły.
Dokładnie po dwóch minutach film się skończył, a na scenie widowni ponownie zapaliło się
ś
wiatło. Publiczność, która śmiała się rozbawiona w trakcie pokazu filmu, skwitowała jego
koniec oklaskami. Kamery zatrzymały się teraz na Miltonie Glassie, który obrócił się na krześle
twarzą w kierunku uczestników kwizu.
Pierwsze pytanie było przeznaczone dla Peggy.
— Kto wypuścił powietrze z opon motocykla? — zapytał Glass ze swoim rozbrajającym
uśmiechem.
— Nikt tego nie zrobił — odpowiedziała z uśmiechem Peggy.
Jupe’owi imponowało jej zdecydowanie i koncentracja. Było widoczne, że wygranie kwizu
miało dla niej duże znaczenie. Przypomniał sobie, co mówiła o pieniądzach, potrzebnych jej na
naukę w collegeu.
— To nie był motocykl — uzupełniła swoją odpowiedź Peggy. — Chodzi tutaj o zwykły
rower, z którego Naleśnik wypuścił powietrze.
— Zgadza się. — Publiczność zareagowała na to oklaskami. Na elektronicznej tablicy
wyników Milton Glass zanotował pięć punktów dla Peggy.
Teraz przyszła kolej na Łysą Czaszkę. Pytano go o kolor roweru i chłopak bez wahania
udzielił prawidłowej odpowiedzi.
— Zielony — padło z jego ust.
Ponowne oklaski ze strony publiczności. Następny w kolejności był Ogar.
— Po której stronie kierownicy roweru była umieszczona przerzutka?
Ogar się zawahał.
— Czy nie po prawej? — zaproponował nieco niepewnym głosem. Szmer rozczarowania ze
strony publiczności.
Jupe podniósł rękę sekundę wcześniej niż Łysa Czaszka. Czekał, podczas gdy Milton Glass
zapewniał Ogara, że jest mu przykro z powodu jego niewłaściwej odpowiedzi.
— Dwie osoby chcą dobrowolnie odpowiedzieć na to pytanie —Glass obdarował
promiennym uśmiechem obu chłopców. Następnie wskazał palcem na Jupe’a.
— Rower nie miał przerzutki — powiedział Pierwszy Detektyw głosem poczciwego
głuptaska.
— Zupełnie prawidłowo.
Wielkie oklaski. I dodatkowych pięć punktów dla Jupe’a. Łysa Czaszka patrzył spode łba na
ukazujące się na tablicy wyników punkty.
Teraz przyszła kolej na Platfusa.
Pytanie było łatwe, brzmiało:
— Co było dodatkowym składnikiem w cieście Ślicznej Peggy?
— Proch.
— Zgadza się!
Pięć punktów i grzeczne oklaski dla Platfusa.
Milton Glass zapytał teraz z uśmiechem Jupitera Jonesa.
— Ile supłów musiała Śliczna Peggy rozwiązać, żeby oswobodzić Małego Tłuścioszka?
Jupe zobaczył, że Peggy unosi rękę do góry. Zrobiła to tak szybko, że Jupiter nawet nie
zdążył udawać, że jest zaskoczony pytaniem. Miał prawie ochotę dać błędną odpowiedź i w ten
sposób pozwolić jej uzyskać następnych pięć punktów, ale z drugiej strony nie chciał, żeby Łysa
Czaszka był górą.
— Cztery su-su-supły? — powiedział, udając, że prawidłowa odpowiedź była tylko dziełem
przypadku.
— Zgadza się.
Następne oklaski zakończyły tę część programu. Milton Glass odczytał starannie wszystkie
uzyskane wyniki, chociaż każdy i tak mógł je zobaczyć bez problemów. Wydawało się, że
pozowanie przed kamerami sprawia mu wyraźną przyjemność.
Jupe popatrzył w stronę pomieszczenia kontrolnego, znajdującego się na tyłach sceny, gdzie
Luther Lomax obserwował program na monitorze. Miał tak skupiony wyraz twarzy, że sprawiał
wrażenie pilota próbującego wylądować w potwornej mgle.
Spojrzenie Jupe’a pobiegło w inną stronę i Pierwszy Detektyw dostrzegł Boba i Pete’a,
siedzących w piątym rzędzie wśród publiczności.
Obok nich zobaczył Gordona Harkera. Kierowca trzymał na kolanach kartkę, na której
pospiesznie coś notował.
Kiedy Pete złapał spojrzenie Jupe’a, podniósł zaciśnięte dłonie gestem zawodowego boksera,
który obwieszcza o swoim zwycięstwie.
Obok Harkera siedział Bob. Chłopak nie mógł się powstrzymać od zerknięcia na trzymaną
przez kierowcę kartkę. Harker uśmiechnął się i pokazał mu, co zapisał.
Zwykły rower
Zielony
Nie ma przerzutki
Proch
Cztery
— Próbowałem po prostu odgadnąć odpowiedzi, jeszcze zanim to zrobili uczestnicy kwizu —
wyjaśnił. Pokazał ptaszki, które robił przy każdej prawidłowej odpowiedzi.
Rozpoczęła się następna runda pytań. Peggy i Łysa Czaszka udzielili poprawnych
odpowiedzi. Ogarowi znowu się nie powiodło i Łysa Czaszka był tym razem szybszy od Jupe’a i
uzyskał dodatkowe punkty. Platfus tym razem podzielił los Ogara. Jupe podniósł rękę do góry
jako pierwszy, uprzedzając zarówno Łysą Czaszkę, jak i Peggy i zdobył w ten sposób dodatkowe
pięć punktów.
Milton Glass powtarzał tę samą scenę z podliczaniem punktów po każdej rundzie, pozując
przy tym przed kamerami ze swoim promiennym uśmiechem na ustach i zabawiając publiczność
opowiadaniem kolejnej serii żarcików.
Przed rozpoczęciem piątej, ostatniej rundy Jupe wyprzedzał Łysą Czaszkę o pięć punktów, a
Peggy o dziesięć. Ogar i Platfus byli praktycznie bez szans w dalszych zawodach.
Rozpoczęła się ostatnia runda pytań.
— Dlaczego samochód nieznajomego był podejrzany?
— Bo było w nim pełno skradzionych aparatów radiowych.
— Zgadza się. — Pięć punktów dla Peggy.
Oklaski ze strony publiczności.
Łysa Czaszka zdobył znowu pięć punktów. Wymienił poprawnie markę samochodu i był
nawet w stanie podać rok produkcji. Okazało się, że chodziło o niemalże starożytnego pierce-
arrowa z dwudziestego dziewiątego roku.
Tym razem Ogar otrzymał łatwe pytanie.
— Ile pieniędzy zapłacił nieznajomy Małym Urwisom za pilnowanie samochodu?
— Jednego dolara.
— Poprawna odpowiedź.
Oklaski dla Ogara.
Nawet Platfus zdobył punkty w tej rundzie. Pamiętał przezwisko, nadane przez Małe Urwisy
nieznajomemu. Nazywano go pan Aferzysta.
Jupe był ostatni w kolejności i przeznaczonym dla niego pytaniem miała się zakończyć
pierwsza część kwizu.
— Jak się nazywał aktor, który grał pana Aferzystę?
To nie było zupełnie w porządku ze strony autora kwizu, że Jupe otrzymał tego typu pytanie.
Nie miało ono nic wspólnego z oglądanym na początku kwizu filmem ani z koncepcją
naocznego świadka. Jeśli Jupe nie będzie w stanie przypomnieć sobie nazwiska aktora, którego
widział zaledwie parę razy, i to w wieku trzech lat, to wówczas straci pięć punktów.
Łysa Czaszka i Peggy zaczęli gorączkowo wymachiwać rękami.
Jupe zmarszczył czoło w wielkim wysiłku, udając, że nie zna odpowiedzi na pytanie.
Odgrywał głupiego, żeby zmylić Łysą Czaszkę. Jupiter spotkał przypadkowo tego aktora jakiś
czas temu, w związku z rozwiązywaną właśnie przez Trzech Detektywów sprawą kradzieży w
muzeum. Dlatego rozpoznał go od razu i pamiętał doskonale jego nazwisko.
— Na-na-nazywał się Edmund Frank — wydusił z siebie, uśmiechając się przy tym
niezwykle głupkowato.
— Zgadza się.
Publiczność po prostu oszalała z zachwytu.
Program się skończył. Jupe wyprzedzał w dalszym ciągu Łysą Czaszkę o pięć punktów.
Publiczność zaczęła opuszczać salę, a Milton Glass przypomniał uczestnikom kwizu, żeby
przyszli do stacji telewizyjnej punktualnie o godzinie drugiej następnego dnia.
Wyraźnie zmartwiona Peggy spieszyła się do wyjścia. Jupe patrzył, jak opuszcza studio. Było
mu żal dziewczyny i miał wielką ochotę pomóc jej w jakiś sposób. Ale dopóki Łysa Czaszka był
jego najgroźniejszym konkurentem, Pierwszy Detektyw chciał zrobić wszystko, żeby wygrać
kwiz. Czuł, że ma w dalszym ciągu porachunki z Łysą Czaszką, chociażby za sposób, w jaki
tamten traktował go wiele lat temu.
Jupe również ruszył do wyjścia, chcąc się dołączyć do dwójki swoich przyjaciół,
znajdujących się na zupełnie już pustej widowni. Nagle zobaczył długi skórzany rękaw. Łysa
Czaszka schwycił go brutalnie za ramię. Jego uścisk był mocny jak stal.
— Miej się na baczności, Mały Tłuścioszku — warknął wysoki młodzieniec. — Przejrzałem
cię. Wiem o tobie wszystko. Zgrywasz się na idiotę, żeby wygrać te dwadzieścia tysięcy.
Jupiter odwrócił się. Uścisk Łysej Czaszki stał się jeszcze mocniejszy.
— Ostrzegam cię, Tłuścioszku — powiedział prześladowca. — Skończ z tymi wygłupami, bo
w przeciwnym razie... — nie dokończył zdania i opuścił Jupitera.
Bob i Pete czekali na Jupe’a w przejściu. Gordon Harker poszedł po samochód.
— Co ci powiedział ten Łysa Czaszka? — zapytał Pete Jupe’a.
Pierwszy Detektyw nie odpowiedział. Sam miał ochotę o coś zapytać.
— Bob — powiedział. — Siedziałeś obok Gordona Harkera, prawda?
— No tak. A o co chodzi?
— Co on pisał na tej kartce papieru podczas kwizu?
— Nic specjalnego. — Bob wzruszył ramionami. — Próbował po prostu odpowiedzieć na
pytania, jeszcze zanim ty to zrobiłeś.
— Czy widziałeś jego odpowiedzi? — Jupe zmarszczył czoło. Jego głos miał to
charakterystyczne zabarwienie, które oznaczało, że chłopak był na tropie pewnej zagadki i miał
zamiar się nią zajmować, aż do uzyskania rozwiązania.
— Oczywiście. Sam mi je pokazał. Szło mu bardzo dobrze. Z jednym wyjątkiem
odpowiedział poprawnie na wszystkie pytania.
— Czy zauważyłeś, o które pytanie chodziło? — zapytał Pierwszy Detektyw nie ukrywając
podniecenia. — Może to ostatnie o Edmunda Franka? Czy na to pytanie nie potrafił
odpowiedzieć poprawnie?
— Nie — Bob pokręcił przecząco głową. — Jedyne pytanie, które sprawiło mu trudność,
dotyczyło samochodu pana Aferzysty. Nazwisko tego aktora napisał poprawnie jeszcze na długo
przed twoją odpowiedzią.
Jupe wpatrywał się przez chwilę w kolegę, potem pokiwał głową i poszedł dalej w kierunku
wyjścia. I chociaż Bob i Pete próbowali go wypytywać podczas jazdy windą, Pierwszy Detektyw
nie pisnął ani słowa, nie chcąc wyjawić, dlaczego tak bardzo interesowały go odpowiedzi
kierowcy na pytania kwizowe.
Dopiero kiedy znaleźli się na chodniku i stali tam, oczekując na przyjazd limuzyny, Jupiter
znowu się odezwał.
— Mogę zrozumieć, że odpowiedział poprawnie na wszystkie te pytania — powiedział w
zamyśleniu. — Oczywiście oglądał film, tak jak wszyscy, i nie ulega wątpliwości, że jest
inteligentnym mężczyzną... — Pierwszy Detektyw zawiesił głos.
— No i co? — dopytywali się dwaj pozostali detektywi. — No mów, Jupe. Dlaczego myślisz,
ż
e jest to takie dziwne?
— Jest dla mnie zagadką — powiedział Pierwszy Detektyw nieco roztargnionym głosem —
jest dla mnie zagadką, dlaczego szofer limuzyny tak bardzo interesuje się Małymi Urwisami.
ROZDZIAŁ 9
Człowiek, który wiedział za dużo
— Mam paru podejrzanych — powiedział Jupiter Jones. — Jako pierwszy na mojej liście
figuruje Platfus. — Mówiąc to Jupe podniósł do góry swój pulchny palec.
Trzej Detektywi znajdowali się teraz w Kwaterze Głównej, do której udali się prosto z
telewizji. Jupe siedział za biurkiem, a Bob i Pete na swoich zwykłych miejscach.
— A więc Platfus — powtórzył Pierwszy Detektyw. — Co właściwie o nim wiemy?
Nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Po prostu głośno wyraził swoje myśli, co często
robił, kiedy pracował nad rozwiązaniem jakiejś zagadki.
— Wiemy tylko, że mógł ukraść te srebrne puchary — ciągnął Jupe. — Ale równie dobrze
mógł to zrobić każdy z pozostałych Urwisów. Wszyscy siedzieliśmy wokół tego samego stołu.
W kuchni znajdował się tłum ludzi — kelnerzy, elektrycy, maszyniści. Każdy z nas miał szansę
przedostać się niepostrzeżenie na tył sceny, gdzie leżały te puchary, i pobyć tam przez parę
minut, nie zwracając niczyjej uwagi.
— A co z Łysą Czaszką? — zapytał Pete, sadowiąc się wygodnie w fotelu bujanym. — To
mój główny podejrzany.
Jupe zrobił znak ręką, chcąc w ten sposób powstrzymać Pete’a od dalszych uwag.
— Najpierw zajmijmy się Platfusem — powiedział. — Reżyser Luther Lomax podejrzewa
Platfusa. Widział go w pobliżu Studia Numer Dziewięć tej krytycznej nocy i miał wrażenie, że
chłopak wrócił tam, żeby odzyskać skradzione puchary. Ale Lomax go przestraszył. Z drugiej
strony reżyser był pewny, że Platfus przyjdzie znowu do studia w tym samym celu. I
niewykluczone, że miał rację. Za kwadrans jedenasta dzisiejszego przedpołudnia Platfus dosiada
swojego motocykla i zmierza w kierunku studia filmowego. Jadę za nim i jestem pierwszy na
miejscu. Platfus widzi, jak wchodzę do studia dźwiękowego. Ogarnia go panika dlatego zamyka
mnie w studiu...
— Zupełnie niegłupio pomyślane — przyznał Bob.
— Być może. — Jupe skubał wargę. Takie rozwiązanie wydawało się prawdopodobne,
pomyślał, ale nie wszystko było w nim zupełnie jasne. Jupe uważał, że ten, kto go zamknął w
studiu, nie działał w panice, ale zrobił to z pewnego bardzo konkretnego powodu — a
mianowicie po to, żeby się pozbyć konkurenta. A Platfusowi nigdy specjalnie nie zależało na
tym kwizie. Prawdopodobnie sądził, że i tak nie ma wielkiej szansy na zdobycie głównej
wygranej.
Z drugiej strony Jupe nie bardzo wierzył w zbieg okoliczności. Nie był całkowicie
przekonany, że Platfus wybrał się tego ranka do studia dźwiękowego zupełnie przypadkowo.
— A teraz drugi podejrzany — Pierwszy Detektyw uniósł do góry drugi palec.
— Łysa Czaszka — podsunął mu Pete w podnieceniu.
— Tak, dlaczego nie. Chłopak jest bardzo cwany. Jest chciwy na pieniądze. Nienawidzi
Miltona Glassa i całego tego pomysłu ze spotkaniem po latach w gronie Urwisów. śądał stu
dolarów za występ w zwykłym talk show. I cholernie mu zależy na wygraniu kwizu. Podejrzewa
mnie że tylko zgrywam się na głupiego dzieciaka, i mówi, że wie, kim jestem.
— A skąd masz tego typu informacje? — przerwał mu Bob.
— Oświadczył mi to Łysa Czaszka, kiedy schwycił mnie za ramię po dzisiejszym kwizie —
powiedział Jupe w roztargnieniu. — I jeśli Łysa Czaszka widział, że wchodzę do Studia Numer
Dziewięć na półtorej godziny przed rozpoczęciem nagrań, mógł ulec pokusie pozbycia się
niebezpiecznego rywala. A kiedy pomimo wszystko dotarłem do telewizji na czas, tylko Łysa
Czaszka wyglądał na zaskoczonego moją obecnością. I co robił Łysa Czaszka w studiu
filmowym dzisiaj przed południem? W tym samym czasie co Platfus?
— No przecież mógł tam być zupełnie przypadkowo, nie? — odpowiedział Bob.
— Nie — Jupe pokręcił zdecydowanie głową. — Nie wierzę w zbieg okoliczności.
Milczał przez chwilę, pogrążony w swoich myślach, a potem podniósł trzeci palec do góry.
— Mój trzeci podejrzany to Gordon Harker.
— Nie wydaje mi się, że byłby w stanie ukraść puchary. — Bob zaczynał naprawdę lubić
szofera. — Nie jest po prostu tym typem człowieka.
— Może tak, a może nie. — Jupe był osobiście tego samego zdania, ale nie zamierzał
wykluczyć Harkera spośród podejrzanych, tylko z tego powodu, że szofer sprawiał wrażenie
bardzo sympatycznego faceta.
— Weź pod uwagę, że był on wczoraj w studiu dźwiękowym — powiedział znacząco. —
Widziałem go tam tuz przed rozpoczęciem programu. Szedł w kierunku miejsca, gdzie
znajdowały się puchary i nie wykorzystane światła. A poza tym był niezwykle zainteresowany
spotkaniem Małych Urwisów, od czasu kiedy to wszystko się zaczęło. Poprosił mnie o bilet na
dzisiejszy kwiz. A w czasie programu siedział na widowni i próbował odgadnąć odpowiedzi na
pytania i notować je na kartce papieru. Znał również nazwisko tego podrzędnego aktora z
serialu. Ale równocześnie kryje się ze swoim zainteresowaniem. Twierdzi na przykład, że nie
zna drogi do Studia Numer Dziewięć... — Jupe zawiesił na chwilę głos i popatrzył na swoich
przyjaciół.
— Można powiedzieć — kontynuował swoje rozważania — że Gordon Harker to nie tylko
człowiek, który wie za mało. Pamiętacie, jest taki stary film pana Hitchcocka i jego tytuł pasuje
do Harkera, bo jest on również człowiekiem, który wie za dużo.
Pete zerknął na zegarek i skoczył na nogi.
— O rany, już jest czwarta, Jupe — powiedział.
Jupe zawahał się i popatrzył na telewizor. Właśnie o tej godzinie telewizja zaplanowała
emisję jeszcze jednej starej komedii o Małych Urwisach. To będzie dla niego straszna męka
oglądać ponownie siebie w roli Małego Tłuścioszka. Z drugiej strony niewykluczone, że będzie
mógł wykorzystać film w czasie jutrzejszego kwizu. Pierwszy Detektyw czuł, że uważne
obejrzenie tej komedii było jego obowiązkiem jako uczestnika konkursu.
— W porządku — powiedział z ciężkim westchnieniem. — Włącz telewizor, Bob.
Właśnie skończyła się pierwsza seria reklam. Jupe wzdrygnął się jak rażony prądem, kiedy
zobaczył Małego Tłuścioszka na ekranie.
— Plosę, zabierzcie mnie ze sobą — błagał Mały Tłuścioszek.
Małe Urwisy potrząsnęły przecząco głowami. Cała paczka wybierała się do miasta na lody i
oczywiście nikt nie miał ochoty na zabranie takiego berbecia ze sobą.
— No ale przecież nie możemy go zostawić tutaj zupełnie samego — zlitowała się nad nim
Ś
liczna Peggy. — Biedny malec.
— W porządku. Jeśli ci go tak strasznie żal, to zostań z nim — zaproponował Łysa Czaszka.
Ale Peggy nie chciała zrezygnować z wyprawy do miasta. W końcu postanowili ciągnąć o to
losy.
— O tak, baldzo fajnie — powiedział Mały Tłuścioszek. — Będą losy, będą lody. Duzo
lodów.
Łysa Czaszka oszukiwał i Naleśnik przegrał.
— Ach, powiedz mi, Boże, dlaczego muszę zawsze tak ciężko harować? — zajęczał
czarnoskóry chłopiec swoim śpiewnym głosem.
— Ach, przecież nie jestem żadną niańką.
Jeden z wątków filmu ukazywał pana Aferzystę i jego samochód, pełny skradzionych
aparatów radiowych. Pan Aferzysta zapłacił Małym Urwisom za pilnowanie samochodu,
ponieważ musiał w tym czasie do kogoś zadzwonić. Wszyscy wesoło się bawili w starym
kabriolecie marki pierce-arrow, kiedy nagle przybyła policja i zabrała ze sobą samochód i
dzieciaki.
Natomiast Naleśnik postanowił sam zrobić lody. Mały Tłuścioszek ochoczo mu pomagał,
tylko że zamiast cukru dosypał do lodów soli.
Pan Aferzysta ukradł z powrotem swój kabriolet z posterunku policji. Na ekranie można było
teraz obserwować pościg samochodowy, uczestnikami którego były również Małe Urwisy. Cała
paczka siedziała na tylnym siedzeniu samochodu policyjnego i znakomicie się bawiła, rycząc i
wyjąc...
Jupe podniósł się i wyłączył telewizor.
— Ale jak się to wszystko skończyło? — chciał wiedzieć Pete. — Czy policja złapała pana
Aferzystę?
— Nie — wyjaśnił Jupe. — Autorzy filmu chcieli ponownie wykorzystać tego samego aktora
w następnym odcinku, w którym Edmund Frank wynajmuje Naleśnika do kradzieży psa, i
dlatego pozwolili mu wtedy uciec.
Pierwszy Detektyw podszedł do telefonu.
— Halo, czy to pan Harker — powiedział po chwili. — Mówi Jupiter Jones. Czy nie mógłby
pan przyjechać teraz do składu złomu? Tak, możliwie jak najszybciej.
— Dokąd on ma nas zabrać? — dziwił się Bob, kiedy Jupe odłożył słuchawkę.
— Donikąd — odpowiedział Jupe, myśląc na głos. — Po prostu wpadło mi do głowy, że
potrzebujemy sojusznika, dobrego przyjaciela właśnie teraz, kiedy rozwiązujemy zagadkę
kradzieży pucharów. Kogoś, kogo nikt nie podejrzewa.
Stanowczo odmówił dalszych wyjaśnień i wszyscy oczekiwali w milczeniu na limuzynę.
Wujek Tytus i ciocia Matylda poszli na aukcję, więc Jupe zaprosił Gordona Harkera na kawę do
domu.
Całe towarzystwo usadowiło się w dużej, przyjemnej kuchni. Jupe przygotował dzbanek
kawy dla pana Harkera i przyniósł wodę sodową dla chłopców.
Następnie zaczął mówić o kwizie.
— Cieszę się, że nie zapytano mnie, co to był za samochód — powiedział. — Też nie
wiedziałem, o jaką markę chodzi.
— Naprawdę? — Gordon Harker popijał kawę małymi łykami. — Znałeś przecież
odpowiedzi na pozostałe pytania.
— Owszem, ale nigdy nie występowałem w tych scenach — wyjaśnił Jupe. — To znaczy
tam, gdzie pojawiał się pan Aferzysta ze swoim samochodem. Za to Łysa Czaszka, Ogar i cała
reszta brali w nich udział. Przypuszczam, że musieli zapytać Luthera Lomaxa albo kogoś innego
o markę tego samochodu. No i dlatego Łysa Czaszka ją znał i pamiętał, że chodziło o pierce-
arrowa. Ale ja nigdy nie widziałem tego samochodu.
— Ach, już rozumiem — powiedział kierowca. — Właśnie oglądałem tę scenę w telewizji,
kiedy do mnie zadzwoniłeś. — Harker uśmiechnął się. — Ty i ten czarnoskóry chłopiec
zostaliście w domu i robiliście lody.
— Czy pan lubi oglądać te stare komedie? — zapytał Jupe.
Harker wzruszył ramionami.
— Są głupawe — przyznał. — Ale za to całkiem zabawne.
— Ja nawet uważam, że są całkowicie kretyńskie — dodał Jupe. — Ale właśnie o to im
chodziło. Autorzy serialu chcieli, żebyśmy zachowywali się jak idioci. Łysa Czaszka musiał
poruszać uszami, a Ogar wywalać język. Mnie przeznaczono rolę sepleniącego tłuścioszka.
Platfus śmieszył ogromnymi stopami, a Naleśnik śpiewnym sposobem mówienia.
Jupe zrobił małą pauzę.
— Ach, powiedz mi, Boże, dlaczego muszę tak ciężko harować? — Jupe doskonale
naśladował głos czarnego aktora. — Ach, nie jestem przecież żadną niańką.
Gordon Harker zaczął się śmiać.
— Świetnie ci to wyszło — powiedział.
Pierwszy Detektyw pochylił się do przodu.
— Szczerze mówiąc, to wszystko jest teraz trochę żenujące, zgadza się pan ze mną?
Przynajmniej ja to tak odczuwam — powiedział z naciskiem.
— No, to zupełnie możliwe. — Kierowca wziął do ręki swoją czapkę. — A więc dokąd mam
was teraz zawieźć?
— Nigdzie się nie wybieramy. — Jupe wyciągał rękę w kierunku szofera. — Po prostu
chciałem ci powiedzieć cześć.
Bob i Pete wpatrywali się w osłupieniu w Jupe’a. Co on robi? I o czym on do diabła mówi?
Jupe stał z wyciągniętą ręką tak długo, dopóki kierowca jej nie uścisnął.
— Cieszę się, że cię znów widzę, Naleśniku — powiedział Pierwszy Detektyw.
ROZDZIAŁ 10
Randka w Hollywoodzie
— No, cóż — powiedział Gordon Harker. — Miałem po prostu więcej szczęścia od
pozostałych Małych Urwisów, no może z wyjątkiem Łysej Czaszki. Nigdy nie występowałem
pod moim własnym nazwiskiem i kiedy serial przestał się ukazywać, nie miałem żadnych
problemów w szkole. Z wyprostowanymi włosami i moim naturalnym tonem głosu w niczym nie
przypominałem Naleśnika.
Dopił kawy i Jupe ponownie napełnił jego filiżankę. Dwaj pozostali detektywi oczekiwali w
napięciu na dalszy ciąg historii Gardona Harkera.
— Moi rodzice odkładali pieniądze, które zarobiłem w serialu — mówił mężczyzna. —
Dobrze się uczyłem i w wieku szesnastu lat ukończyłem średnią szkołę. Potem kontynuowałem
naukę w seminarium nauczycielskim i zostałem belfrem.
Popatrzył teraz na Jupe’a.
— Pracuję w dalszym ciągu jako nauczyciel — powiedział. — I lubię moją pracę. Lubię
moich uczniów. Szkoła leży w tak zwanej trudnej dzielnicy i moi chłopcy nie należą do aniołów.
Ale ja nie mam z nimi żadnych kłopotów. Dobrze się rozumiemy. — Uśmiechnął się krzywo. —
Kiedy znowu zaczęli emitować ten serial o Małych Urwisach, przeraziłem się nie na żarty —
powiedział. — Gdyby chłopcy z mojej klasy dowiedzieli się, że byłem Naleśnikiem, to byłby
mój koniec. Czy możesz sobie wyobrazić, jak by się ze mnie naśmiewali? „Ach, Boże, dlaczego
muszę zawsze tak ciężko harować?” — Naśladował śpiewny głos Naleśnika. — Nie mógłbym
spokojnie przejść ulicą, bo cały czas stroiliby sobie ze mnie żarty I wykrzykiwali pod moim
adresem tego typu idiotyzmy.
Jupe przytakiwał ze zrozumieniem. Dobrze pamiętał trzy ostatnie tygodnie roku szkolnego,
tuż przed letnimi wakacjami, kiedy koledzy ze szkoły podchodzili do niego i prosili:
— No powiedz: „Plosę, psestań”, Mały Tłuścioszku. „Plosę”.
— Ale z drugiej strony — powiedział Gordon Harker po chwili zastanowienia. — Z drugiej
strony nie mogłem tak zupełnie tych starych czasów wymazać z pamięci. I ciekawiło mnie
również, jak się potoczyły dalsze losy pozostałych Małych Urwisów. Jak sobie poradzili w
ż
yciu. Kiedyś w czasie wakacji zarobiłem trochę pieniędzy, pracując jako kierowca dla agencji
wynajmu limuzyn. Jeździłem wtedy nawet parę razy do tego starego studia filmowego. I kiedy
przeczytałem o spotkaniu Małych Urwisów, trudno mi było się powstrzymać, aby ich znowu nie
zobaczyć. Poprosiłem znajomego kierowcę, żeby pozwolił mi siebie zastąpić w ten sposób
mogłem jeździć do studia w czasie trwania kwizu.
— Jeśli jeździłeś często do studia — przerwał mu Jupe — no to dlaczego nie znałeś drogi do
Studia Numer Dziewięć?
— O, tam jest tyle przeróżnych budynków — powiedział Harker. — No a poza tym, to od
czasu kiedy byłem chłopcem, nigdy tam nie jeździłem. A kiedy moi rodzice odwozili mnie na
nagrania, nie zwracałem uwagi na drogę.
Wymieszał cukier w filiżance i ponownie popatrzył na Jupe’a.
— Oczywiście, nie przyszło mi nawet do głowy, że ktoś mógłby mnie rozpoznać jako
Naleśnika — dodał. — Milton Glass powiedział przecież, że Naleśnik po prostu jakby zapadł się
pod ziemię, kiedy serial się skończył, wszelki ślad po nim zaginął. Nikt nie wiedział, gdzie on
jest i co teraz robi.
Wypił łyk kawy i odstawił filiżankę.
— Nie liczyłem się z tym, że jesteś takim zdolnym detektywem —Powiedział Jupe’owi.
— O, to nie jest wyłącznie moja zasługa. — Jupe popatrzył skromnie na puszkę z wodą
sodową. — To był po prostu łut szczęścia, że Bob zobaczył twoje odpowiedzi na pytania.
Tak między nami mówiąc, Pierwszy Detektyw czuł, że przesadził trochę z tą skromnością. W
głębi duszy był przekonany, że tylko dzięki swoim wybitnym zdolnościom dedukcyjnym był w
stanie odkryć, że Gordon Harker to Naleśnik. I że to nie miało nic wspólnego ze szczęściem.
Potrafił po prostu wszystko połączyć w logiczną całość. — To, że Harker nie był w stanie
rozpoznać samochodu pana Aferzysty jako pierce-arrowa — z tego względu, że nigdy w tych
scenach nie występował. A także to, że pan Harker znał nazwisko aktora, Edmunda Franka,
ponieważ w późniejszym odcinku serialu pan Aferzysta wynajął Naleśnika do kradzieży psa, no i
w ten sposób pracowali razem przez kilkanaście dni.
Jupe rozwiązał tę zagadkę, poprawnie i logicznie.
— Mam ochotę o coś ciebie zapytać. Czy mogę? — powiedział Jupiter.
— Pytaj śmiało — zachęcił go pan Harker.
— Kiedy siedziałem w studiu dźwiękowym podczas nagrywania programu, zauważyłem, że
szedłeś w kierunku świateł na końcu sceny. Co tam robiłeś?
— Aha, o to ci chodzi — zaśmiał się kierowca. — No to mnie złapałeś na gorącym uczynku.
Mnie po prostu zawsze ciekawiły techniczne aspekty show biznesu, i to nawet wtedy, kiedy
grywałem Naleśnika. A tego dnia, o który mnie pytasz, uważałem, że nadarza się świetna okazja,
ż
eby zobaczyć, jak działa w takich programach oświetlenie.
— No tak, to wyjaśnia sprawę — powiedział śmiejąc się Jupiter. —A jednocześnie jest to
ostrzeżenie dla detektywa, żeby nie opierał swoich wywodów wyłącznie na faktach. Był taki
moment, że ciebie podejrzewałem o ukrycie skradzionych pucharów właśnie w tych światłach.
— Jestem całkowicie niewinny — powiedział pan Harker. — No ale co teraz zamierzasz z
tym fantem zrobić? Czy chcesz mnie zdemaskować i powiedzieć wszystkim, kim jestem?
— Ani mi się śni — Jupiter popatrzył na przyjaciół. — Nikt z nas nie piśnie ani słowa.
Prawda, chłopaki?
— No pewnie — potwierdził Bob. — Może pan na nas polegać, panie Harker.
Z ust Gordona Harkera wydobyło się westchnienie ulgi.
— Dziękuję wam chłopcy — powiedział. — Naprawdę spadł mi kamień z serca.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
— Mamy taką nadzieję... — powiedział Jupe po chwili. — To znaczy, oczywiście nie musisz
tego robić. Ale byłoby strasznie fajnie, gdybyś nam pomógł, Gordonie.
— No jasne, bardzo chętnie — odrzekł Harker. — Co mam dla was zrobić?
Jupe opowiedział mu o skradzionych pucharach i o Lutherze Lomaxie, który zaangażował ich
do znalezienia złodzieja. Jupe wyjął z kieszeni wizytówkę Trzech Detektywów i pokazał ją
Harkerowi.
— Chodzi o to — powiedział — że kiedy pracujemy nad jakąś zagadką, no to po prostu
zajmujemy się nią aż do jej rozwiązania. W związku z tym musimy teraz odnaleźć złodzieja
pucharów. Trzej Detektywi to solidna firma. Każda zlecona nam sprawa musi być doprowadzona
do samego końca.
Harker pokiwał głową ze zrozumieniem.
— W jaki sposób mogę wam pomóc? — zapytał.
— Moim zdaniem mamy dwóch głównych podejrzanych — wyjaśnił mu Jupe. — A
mianowicie Łysą Czaszkę i Platfusa. — Pierwszy Detektyw przemyślał wszystko, czekając na
przybycie szofera, i wpadło mu do głowy pewne rozwiązanie, które wykluczało tak bardzo przez
niego znienawidzony zbieg okoliczności.
— A więc załóżmy, że razem zwinęli te puchary — powiedział. — W ten sposób cała sprawa
przedstawia się bardziej logicznie. Łysa Czaszka i Platfus umówili się na spotkanie w studiu
filmowym dzisiejszego popołudnia. Obaj przypuszczają, że skradzione puchary znajdują się w
lampie łukowej na scenie i oczywiście chcą je odzyskać. Łysa Czaszka czeka na Platfusa na
zewnątrz studia dźwiękowego. Nagle widzi, że wchodzę do studia. Wtedy wpada mu do głowy
pewien pomysł. Wygranie dwudziestu tysięcy dolarów ma dla niego znacznie większe znaczenie
niż te puchary. Kiedy Platfus dociera do studia na motocyklu, Łysa Czaszka mówi mu, że studio
jest zamknięte i że będą musieli próbować się do niego dostać innym razem.
— Aha, to dlatego Platfus się nie zdziwił, kiedy przybyłeś do studia na czas — przerwał jego
wyjaśnienia Pete.
— No tak, a Łysa Czaszka był bardzo zdziwiony — dorzucił Bob.
— Dokładnie tak było — Jupe popatrzył na Gordona Harkera. — I właśnie w związku z tym
potrzebujemy twojej pomocy — powiedział.
— W porządku. Jako nauczyciel lubię rozwiązywać trudne problemy. podobnie jak wy. —
Wysoki kierowca dopił kawy. — Ale jeszcze mi nie powiedzieliście co mam robić.
— Chcemy ich śledzić — wyjaśnił Jupe. — Interesuje nas, czy są w zmowie i czy pójdą z
powrotem do studia dźwiękowego dzisiejszego wieczoru.
— Dobrze — Gordon Harker podniósł się od stołu. — Skąd zaczynamy?
— I to jest właśnie sedno całej sprawy — Jupe popatrzył na Harkera, nie ruszając się z
miejsca. — Właśnie w związku z tym potrzebujemy w pierwszym rzędzie twojej pomocy. Po
prostu nie wiemy, gdzie Łysa Czaszka i Platfus mieszkają. Dlatego nie możemy rozpocząć
naszej akcji, zanim nie zdobędziemy ich adresów.
— To będzie trudna sprawa — Harker potrząsnął głową. — śadnemu z nich nie została
przydzielona limuzyna, a to z tego powodu, ze obaj mają własne środki transportu. Łysa Czaszka
jeździ angielskim sportowym samochodem, no a Platfus ma motor. Dlatego agencja wynajmu
limuzyn „Komfortowa jazda” również nie zna ich adresów.
— Ale ma je strażnik, pilnujący bramy do studia — przypomniał mu Jupe. — Dobrze
widziałem, że miał mój adres kiedy mnie sprawdzał przed wczorajszym lunchem. I dlatego
istnieje duże prawdopodobieństwo, że ma także adresy naszych dwóch podejrzanych. Obawiam
się jednak, że ich nie wyda, jeśli to my go o nie poprosimy.
— Przecież on w ogóle nie chciał nas dzisiaj wpuścić do studia — dorzucił Bob.
Szofer zastanawiał się przez chwilę.
— Nigdy nie zaszkodzi spróbować — powiedział. — Agencja wynajmu limuzyn często
pracuje dla studia. Mógłbym im opowiedzieć bajkę, że otrzymałem polecenie, żeby zabrać
wszystkich Małych Urwisów na specjalne spotkanie.
Schwycił swoją czapkę i założył ją na głowę.
— Zobaczymy, czy mi się to uda — powiedział. — A teraz w drogę!
Kierowca zostawił chłopców w pewnej odległości od bram studia, na ulicy Winnej, a sam
pojechał porozmawiać ze strażnikiem.
Jupe jego dwaj przyjaciele wpadli tymczasem na hamburgera. Nie minęło nawet piętnaście
minut, kiedy znów zobaczyli Gordona. Widząc jego szeroki uśmiech, Jupe od razu się domyślił,
ż
e ich nowy przyjaciel zdobył to, c co go prosili.
I rzeczywiście miał on wszystkie adresy Urwisów zapisane na kartce papieru. Trzej
Detektywi studiowali je uważnie, chrupiąc równocześnie hamburgery przy ladzie sklepu. Peggy
przebywała w hotelu w Santa Monica. Ogar mieszkał razem z ojcem w Beverly Hills. Łysa
Czaszka i Platfus mieli mieszkania w Hollywoodzie.
— Może zaczniemy od Łysej Czaszki — zaproponował Jupe.
— Wiesz co, pozwól mi najpierw zjeść kolację — zaprotestował Pete
Chłopcy wymietli talerze do czysta, pan Harker również zdążył połknąć jakąś kanapkę, a
zaraz potem wszyscy wskoczyli do limuzyny.
Łysa Czaszka mieszkał w osiedlu o romantycznej nazwie Gałęzie Magnolii, przy ulicy Las
Palmas, niedaleko Alei Hollywoodzkiej.
Gordon Harker zaparkował samochód na ulicy, a Trzej Detektywi wśliznęli się na podwórze.
Tylko w paru domkach paliło się światło.
Można powiedzieć, że mieli szczęście. Zgodnie z listą Gordona Harkera mieszkanie Łysej
Czaszki mieściło się pod numerem dziesiątym. Domek znajdował się prawie na samym końcu
osiedla, a jego okna miały zaciągnięte zasłony. Jupe zauważył jednak, że przebłyskiwało przez
nie światło. Łysa Czaszka był prawdopodobnie w domu.
Pierwszy Detektyw dał znak przyjaciołom i cała trójka zaczęła się skradać po trawniku
dziedzińca. Naprzeciwko domu numer dziesięć rósł okazały krzew magnolii. Trzej Detektywi
przykucnęli w jego cieniu i swojej kryjówki obserwowali drzwi domku Łysej Czaszki.
Górną część drzwi zrobiono ze szkła. śaluzje były spuszczone. Jupe zauważył, że były w
niektórych miejscach zniszczone i wygięte. Jeśli ktoś przyłożyłby twarz do szklanej partii drzwi,
mógłby zobaczyć, co się dzieje w środku mieszkania.
— To wygląda jak zadanie dla ciebie — zaszeptał Jupe do Pete’a.
Pete westchnął. Nie pierwszy raz słyszał te słowa z usta Jupe’a.
Oznaczały one, że sytuacja stawała się trudna i niebezpieczna i dlatego wymagała, żeby Pete
wykazał się swoimi zdolnościami.
Drugi Detektyw był najbardziej wysportowany z całej trójki. Biegał szybciej od Jupe’a i Boba
i potrafił poruszać się bezszelestnie.
Kuląc się, zaczął się powoli oddalać od krzewu magnolii i jego opiekuńczego cienia.
Wiedział, że musi niepostrzeżenie pokonać ten wąski kawałek trawnika, który dzielił go od
drzwi domu Łysej Czaszki.
Zdołał zrobić zaledwie parę kroków, kiedy nagle rzucił się na ziemię. Miało się wrażenie, że
najchętniej by się pod nią zapadł.
Drzwi mieszkania Łysej Czaszki otworzyły się.
Jupe zobaczył w nich wysokiego, młodego mężczyznę w skórzanej kurtce. Jego sylwetka
rysowała się wyraźnie na tle światła.
Przecież w każdej chwili może mnie zobaczyć, pomyślał Pete. Leżę zaledwie parę metrów od
niego.
Pamiętał, jak brutalnie Łysa Czaszka schwycił Jupe’a za ramię po skończonym kwizie
dzisiejszego popołudnia. Jeśli zauważy, że Trzej Detektywi go śledzą, wpadnie we wściekłość i
może stać się niebezpieczny.
Łysa Czaszka odwrócił głowę i popatrzył w kierunku oświetlonego pokoju.
— No chodź wreszcie — powiedział niecierpliwie i poczesał grzebieniem swoje długie
włosy. — Musimy już iść. Robi się późno.
Pierwszy Detektyw zacisnął pięści. Znaleźć się sam na sam z Łysą Czaszką to nie była żadna
przyjemna perspektywa. Ale jeśli był u niego również Platfus, to Trzej Detektywi nie będą w
ogóle w stanie sobie poradzić.
O, gdyby był z nimi Gordon Harker. Ale szofera nie było widać, przynajmniej nie gołym
okiem. Siedział teraz w limuzynie, zaparkowanej na uliczce przy podwórku.
Łysa Czaszka podniósł rękę, zdawał się czegoś szukać. Jakaś postać w niebieskich dżinsach i
dżinsowej koszuli pojawiła się obok niego. Wreszcie chłopak odnalazł palcami kontakt. Światło
w domku zgasło.
Łysa Czaszka zatrzasnął z impetem drzwi. Dwie postacie ruszyły do przodu prawie w
zupełnych ciemnościach.
Pete nie odważył się podnieść głowy. Leżał zupełnie nieruchomo, wciśnięty w trawę.
W tym krótkim odstępie czasu pomiędzy wyłączeniem światła a wyjściem z domu dwu
postaci Jupe miał możliwość zupełnie dobrze się im przypatrzeć i był w stanie rozpoznać
towarzysza Łysej Czaszki.
Była nim Peggy.
Jupe patrzył za nią i widział, jak razem z Łysą Czaszką zmierza do wyjścia i znika na ulicy.
Pete zbliżył się do niego.
— Miałem cholerne szczęście, że się o mnie nie potknęli — powiedział nieco zadyszany, tak
jak człowiek, który o mały włos uniknął wielkiego niebezpieczeństwa. Pete właśnie tak reagował
w podobnych sytuacjach, bo szczerze mówiąc, nigdy nie lubił nadstawiać karku.
Ale Pierwszy Detektyw nie miał czasu go słuchać, bo już ruszył w ślad za Łysą Czaszką i
Peggy. Wkrótce dołączyli do niego Bob i Pete.
Młody mężczyzna w skórzanej kurtce i towarzysząca mu dziewczyna zdążyli już oddalić się o
jakieś dwadzieścia metrów i szybkim krokiem podążali w kierunku Alei Hollywoodzkiej.
Gordon Harker parkował po przeciwnej stronie ulicy. Kierowca musiałby zawrócić samochód,
ż
eby ich dogonić. Jupe podjął błyskawiczną decyzję.
— Poproś pana Harkera, żeby zawrócił i pojechał za mną — powiedział do Pete’a. — A my
pójdziemy razem, Bob. Spróbujemy ich śledzić.
Pete pobiegł przez ulicę do samochodu, a Jupe i Bob ruszyli spiesznie w kierunku alei.
Na ulicy Las Palmas było niewielu przechodniów. Gdyby Łysej Czaszce przyszło do głowy
się odwrócić, mógłby zauważyć, że podąża za nim dwójka naszych detektywów. Dlatego Jupe i
Bob utrzymywali bezpieczną odległość.
Po krótkiej chwili Jupe usłyszał, że zbliża się samochód. Chłopak znajdował się o jakieś
piętnaście metrów od Alei Hollywoodzkiej. Zobaczył, że Łysa Czaszka i Peggy przystanęli,
czekając na zielone światło. Pierwszy Detektyw poczekał, aż limuzyna podjedzie do niego, a
potem otworzył jej tylne drzwi.
Od tej chwili wypadki potoczyły się błyskawicznie.
Łysa Czaszka i Peggy przeszli przez jezdnię i znaleźli się w Alei Hollywoodzkiej.
Bob i Jupe wskoczyli do limuzyny.
Jakiś obcy żółty samochód pojawił się przez moment na rogu alei.
Limuzyna poszybowała do przodu.
Jupe wychylił się z okna, żeby nie stracić z oczu Łysej Czaszki i Peggy.
Ale chłopak i dziewczyna zniknęli mu z pola widzenia. śółty samochód przejechał z dużą
szybkością przez skrzyżowanie.
— Jedź za nimi — powiedział Jupe.
Gordon Harker wykonał polecenie. Ale w tej chwili światła zmieniły się na czerwone.
Kierowca nie mógł w żaden sposób skręcić w lewo, żeby dogonić umykający im samochód.
Jupe’owi mignęły przed oczami dwie znajome postacie na tylnym siedzeniu żółtego samochodu,
który mknął Aleją Hollywoodzką i w końcu stał się zupełnie niewidoczny.
Łysa Czaszka i Peggy.
Gordon Harker zdjął czapkę i odpoczywał po pościgu, czekając na zmianę świateł.
— Bardzo mi przykro — powiedział. — Obawiam się, że już ich nie dogonimy.
— To nie twoja wina — pocieszał go Jupe. Pierwszy Detektyw wiedział doskonale, co się
stało. Łysa Czaszka i Peggy umówili się, że żółty samochód podjedzie do nich na skrzyżowaniu
ulicy Las Palmas alei. No i właśnie w ten sposób udało im się zniknąć. Wskoczyli po prostu do
samochodu w momencie zmiany świateł.
— Właściwie nie ma się czym przejmować — powiedział Jupe w zamyśleniu.—
Przynajmniej się czegoś dowiedzieliśmy.
— Masz na myśli Peggy? — zapytał Bob. — I to, że była razem z Łysą Czaszką?
Jupe przytaknął.
— I być może jeszcze coś ważniejszego — dodał. — Wszyscy widzieliśmy ten elegancki
samochód. I wiemy również, kto jest jego właścicielem.
— Naprawdę? — zdziwił się Pete.
— A kto to jest? — zapytał Bob.
— No przecież nasz wspólny przyjaciel‚ szef reklamy w studiu — wyjaśnił Pierwszy
Detektyw. — Pan Milton Glass.
ROZDZIAŁ 11
Przyjazny wiatr
Następnego ranka Pierwszy Detektyw wstał wcześnie. Sam zrobił sobie śniadanie: mleko i
płatki owsiane, które zjadł w pustej kuchni, a następnie pobiegł do warsztatu.
Dzień był wietrzny. Chłopiec musiał przymocować kawałek brezentu nad warsztatem, żeby w
ogóle móc w nim pracować.
Nie miał jeszcze konkretnych planów co do tego, w jaki sposób wykorzysta swój nowy
wynalazek, specjalny aparat fotograficzny dla detektywów. Pomimo to praca sprawiała mu
przyjemność, bo pomagała myśleć.
Składanie cienkich kawałków metalu i montowanie z nich aparatu było relaksującym
zajęciem; umysł mógł się w tym czasie skoncentrować nad rozwiązaniem łamigłówki dotyczącej
skradzionych pucharów.
Jupe doszedł do wniosku, że wiele części tej łamigłówki nie pasowało do siebie. Pierwszy
Detektyw w dalszym ciągu rozważał tę możliwość, że kiedy Platfus poprzedniego dnia dosiadł
swojego chrypiącego rumaka i pojechał na nim do studia, to zrobił to w tym celu, żeby spotkać
się tam z Łysą Czaszką i zabrać ukradzione puchary.
Ale co, u licha, robił Platfus w budynku telewizji zaraz po wejściu do środka? Przecież
pojawił się tam na dwie godziny przed rozpoczęciem kwizu. Jechał windą, ale nie wysiadł na
siedemnastym piętrze, gdzie znajdowało się studio. I pięć minut później pojawił się znowu w
recepcji.
Co się stało w przeciągu tych pięciu minut? Czyżby odwiedzał kogoś w studiu?
Ale kogo?
No i jeszcze ten Milton Glass. Dlaczego ubiegłej nocy zabrał Peggy i Łysą Czaszkę do
swojego samochodu na rogu Alei Hollywoodzkiej?
Czy po prostu chciał ich zaprosić na kolację czy coś w tym sensie — co, kiedy się pamiętało
wrogość pomiędzy Łysą Czaszką i Glassem nie wydawało się bardzo prawdopodobne... I
dlaczego szef reklamy nie pojechał od razu do osiedla o nazwie Gałęzie Magnolii, żeby zabrać
stamtąd Łysą Czaszkę i jego towarzyszkę?
Cała ta randka w Hollywoodzie przypominała Jupe’owi scenę ze szpiegowskiego filmu.
Wszystko przebiegło tak szybko i tajemniczo. W tego typu filmach nazywano to tajną operacją.
W przeciągu trzech godzin Jupe był gotowy ze swoim aparatem fotograficznym.
Całe urządzenie mieściło się w metalowym pudełeczku, prawie tak cienkim jak grzebień
kieszonkowy i niewiele od niego szerszym. Jupe schował aparat pod klapą marynarki. Był tam
zupełnie niewidoczny. Teraz przeciskał lekko wypukły obiektyw aparatu przez dziurkę od
guzika, kiedy nagle zobaczył, że nad stołem zapaliło się światełko.
Trzydzieści sekund później wśliznął się przez wejście zwane Tunelem Drugim do Kwatery
Głównej i schwycił słuchawkę.
— Mówi Jupiter Jones — powiedział.
— Witaj, Jupiterze. Cieszę się, że cię zastałem w domu. — Głos brzmiał tak przyjaźnie i
serdecznie, jakby jego właściciel ustawicznie się uśmiechał.
— Czy to pan Glass? — zapytał chłopiec.
— Powiedzmy, że jestem przyjacielem — odpowiedział mu serdeczny głos. — Przyjacielem
Peggy. A ty chyba nie chcesz, żeby jej coś się stało?
— Oczywiście, że nie — powiedział Jupiter. — Ale co jej grozi? I gdzie się ona znajduje?
— Mniejsza z tym, Mały Tłuścioszku. — Głos był w dalszym ciągu bardzo serdeczny. — Na
razie nic jej nie grozi. Chciałem po prostu ciebie ostrzec. Jej bezpieczeństwo niedługo zawiśnie
na włosku. — Nagle w słuchawce zapanowała cisza. — I to na bardzo cienkim, jeśli zamierzasz
wygrać dzisiejszy kwiz, Mały Tłuścioszku. Bo jeśli masz takie plany, to Peggy skończy w
szpitalu, i to na bardzo długo.
— Niech pan trochę poczeka — zaczął Jupe. Ale już było za późno. Pierwszy Detektyw
usłyszał dźwięk odkładanej słuchawki.
Jupe też odwiesił słuchawkę i usiadł za biurkiem.
W kieszeni miał listę z adresami, którą dostał od Gordona Harkera. Odnalazł numer telefonu
do hotelu Peggy w Santa Monica i zadzwonił.
Odezwał się recepcjonista, który połączył go z pokojem Peggy.
— Nie ma jej w pokoju — oświadczył po chwili.
— Czy już opuściła hotel? — zapytał Jupe.
W książce gości nie było jej podpisu. Ale recepcjonista przypomniał obie, że w ogóle jej
dzisiaj nie widział, chociaż jej klucz jest na swoim miejscu.
Jupe podziękował mu i odłożył słuchawkę. Przez chwilę siedział w zupełnym milczeniu,
marszcząc czoło i skubiąc wargę. Po paru minutach kilkanaście razy potrząsnął przecząco głową.
— Ten głos w słuchawce nie należał do Miltona Glassa — powiedział na głos
Nie wierzył, żeby Milton Glass nazywał go Małym Tłuścioszkiem. Nigdy nie używał tego
imienia. Zawsze mówił po prostu Jupiterze albo Jupe. A więc jeśli to nie Milton Glass ostrzegał,
ż
e Peggy grozi niebezpieczeństwo, musiał to być aktor, który bardzo dobrze naśladował głos
szefa reklamy.
Ale kto? Łysa Czaszka? Ale Łysa Czaszka był najgorszym aktorem ze wszystkich Małych
Urwisów. Często nie potrafił nawet zapamiętać swoich kwestii. A nawet jeśli mu się to udało, to
nigdy nie potrafił ich wypowiedzieć we właściwy sposób. Jedyne, co umiał, to poruszać uszami.
Wiatr świszczał wokół starej przyczepy kempingowej, ukrytej pod stertą żelastwa.
A Łysa Czaszka miał otwarty sportowy samochód. To podsunęło Jupe’owi pewien pomysł.
Znów podniósł słuchawkę i zadzwonił do Gordona Harkera. Umówił się z nim, żeby pojechał po
Pete’a i Boba i przywiózł ich do składu złomu tak szybko, jak tylko to było możliwe.
Po skończeniu rozmowy Jupe usiadł za biurkiem i jeszcze raz przemyślał całą sprawę. Jego
plan będzie wymagał użycia dopiero co zrobionego aparatu fotograficznego. Pierwszy Detektyw
nawet nie przypuszczał, że nastąpi to tak szybko.
W Kwaterze Głównej mieściła się niewielka ciemnia. Jupe wszedł do niej i włożył film do
aparatu. Wmontowanie rolki do tego płaskiego pudełeczka okazało się zadaniem
niewykonalnym. I to właśnie była jedyna wada nowego wynalazku Jupe’a. Jego aparat był
dostosowany tylko do zrobienia jednego zdjęcia, potem trzeba już było wymienić film.
Ale jedno zdjęcie też wystarczy, jeśli przeczucie Jupe’a było słuszne i jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z jego planem.
Chłopiec ukrył aparat pod klapą marynarki i ustawił obiektyw w dziurce od guzika. Trudno
się było domyślić, że to był obiektyw, to małe szklane kółeczko otoczone mosiężną gwiazdą,
które łatwo można było wziąć za jakiś znaczek.
Po krótkiej chwili przy furtce pojawił się samochód z Pete’em i Bobem.
— Ale dzisiaj wieje — powiedział Bob do Jupe’a, kiedy ten gramolił się na tylne siedzenie
limuzyny.
— Też to zauważyłem — przyznał Jupe. — I mam nadzieję, że wiatr będzie nam sprzyjał.
Nie wytłumaczył, co ma na myśli. Milczał przez całą drogę. Odezwał się dopiero wtedy,
kiedy Gordon Harker zaparkował samochód naprzeciwko osiedla mieszkalnego o dobrze znanej
chłopcom nazwie Gałęzie Magnolii.
— Pójdziesz tam, Pete — powiedział.
— Och, nie — zaprotestował Drugi Detektyw. — Dlaczego to znowu muszę być ja?
Jupe uśmiechnął się.
— Masz tylko sprawdzić, czy samochód Łysej Czaszki stoi na parkingu. Niczego więcej od
ciebie nie chcę.
Za trzy minuty Pete był z powrotem.
— Jest tam — powiedział. — Taki mały czerwony samochód.
Jupe pochylił się do przodu.
— Czy ma spuszczony dach? — zapytał.
— Tak, taki brezentowy.
Jupe z wyraźnym zadowoleniem pokiwał głową.
— Miejmy nadzieję, że go nie podniesie — dodał. — A wtedy naprawdę będziemy mogli
mówić o przyjaznym wietrze.
Pierwszy Detektyw popatrzył na zegarek. Jeszcze nie było wpół do dwunastej. Trudno było
przewidzieć, jak długo będą musieli tutaj czekać, zanim Łysa Czaszka opuści mieszkanie, żeby
się udać do studia. Jupe nie miał najmniejszej ochoty czekać w limuzynie, parkującej
naprzeciwko domu tego długowłosego chłopaka. Łysa Czaszka bez wątpienia zwróci uwagę na
ten duży, czarny samochód, jak tylko znajdzie się na chodniku przed domem.
Jakieś dziesięć metrów stąd była wąska poprzeczna uliczka, przechodząca w Las Palmas.
— Czy możesz tam zaparkować? — zapytał Jupe Gordona Harkera. — Naprzeciwko Las
Palmas? Bo wtedy będziemy mogli go śledzić, niezależnie od tego, w którym kierunku Łysa
Czaszka skręci po wyjechaniu z parkingu.
— No jasne — odpowiedział kierowca. — To dobry pomysł.
Harker pojechał trochę do przodu, następnie cofnął się i wjechał w poprzeczną uliczkę.
Samochód zaparkował w taki sposób, żeby nie był widoczny z podwórka domu.
Jupe sprawdził, czy aparat jest w porządku, a następnie wrócił do samochodu. Teraz mogli już
tylko czekać.
Dokładnie o pierwszej Trzej Detektywi zobaczyli, jak Łysa Czaszka przechodzi przez bramę i
zmierza w kierunku parkingu. Gordon Harker włączył motor. Kiedy czerwony sportowy
samochód Łysej Czaszki wjechał w Las Palmas i skręcił w prawo w kierunku Alei
Hollywoodzkiej, limuzyna ruszyła z miejsca.
Harker pojechał za Łysą Czaszką.
Chłopak znów skręcił w prawo. Było jasne, że jedzie do telewizji. — Zwolnij trochę —
poprosił kierowcę Jupe. — A kiedy powiem teraz, dodaj gazu i jedź obok niego, tak blisko, jak
tylko będziesz mógł.
Pierwszy Detektyw siedział po prawej stronie na tylnym fotelu limuzyny. Przez szybę mógł
obserwować czerwony samochód i kierującego nim Łysą Czaszkę. Długie, jasne włosy chłopaka
powiewały na wietrze. Jupe pochylił się do przodu. Wiedział, że miał tylko jedną szansę na
zrobienie zdjęcia, na którym mu tak bardzo zależało.
Oba samochody przejechały na zielonym świetle. Przed nimi był długi, całkowicie pusty
odcinek alei. Łysa Czaszka zwiększył szybkość.
W otwartym samochodzie włosy chłopca wiatr rozwiewał gwałtownie, odsłaniając jeszcze
bardziej jego policzki i szyję.
Obserwując to, Pierwszy Detektyw poczuł ogarniającą go falę podniecenia.
— Teraz — powiedział.
Limuzyna poszybowała do przodu. Jechała tuż obok sportowego wozu Łysej Czaszki. Jupe
obrócił się. Przed oczami miał teraz okno czerwonego samochodu. Pierwszy Detektyw
przycisnął klapę marynarki do szyby.
Jeśli Łysa Czaszka odwróci głowę, żeby popatrzeć na limuzynę, to Jupe straci jedyną szansę.
Cały jego misternie opracowany plan spełznie na niczym.
Na szczęście Łysa Czaszka patrzył prosto przed siebie. Jupe nacisnął guzik ukrytego aparatu
fotograficznego. Po chwili Łysa Czaszka się odwrócił, ale to już nie miało znaczenia. Nowy
wynalazek Pierwszego Detektywa został wykorzystany zgodnie z jego przeznaczeniem. Łysa
Czaszka nie zauważył, że właśnie przed chwilą zrobiono mu zdjęcie.
— W porządku, możesz teraz zwolnić tempo — powiedział szoferowi Jupe.
Limuzyna przyhamowała i jechała za sportowym samochodem. W czasie tego manewru Jupe
odczepił aparat od klapy marynarki i wręczył go Bobowi.
— Jak tylko dotrzemy do telewizji, szoruj z powrotem do Kwatery Głównej, wywołaj tam
film i zrób powiększenie zdjęcia — powiedział.
— Naprawdę mi przykro, że ty i Gordon nie będziecie mogli zobaczyć kolejnego kwizu, ale
potrzebne jest mi wyraźne, duże zdjęcie, i to zaraz po zakończeniu dzisiejszych nagrań. Jak tylko
kwiz się skończy, przynieś mi zdjęcie na górę, Bob, dobrze? — upewniał się Jupe.
— Nie ma sprawy — Bob wziął aparat fotograficzny i włożył go do kieszeni. — Ale byłoby
fajnie, gdybyś wreszcie puścił parę z ust i powiedział, o co tutaj chodzi? Co to za tajemnica z
tym zdjęciem Łysej Czaszki?
Jako Pierwszy Detektyw Jupe często wiedział dużo więcej od swoich przyjaciół. Nawet go to
bawiło, tak trzymać w niepewności kolegów. Teraz jednak doszedł do wniosku, że nadszedł
moment, żeby uchylić rąbka tajemnicy i wyjaśnić swoje poczynania.
— Nie chodziło mi o zrobienie portretu Łysej Czaszki — powiedział. — To miało być zdjęcie
jego profilu w dużym zbliżeniu, w otwartym samochodzie podczas jazdy wietrznego dnia. No
chyba rozumiecie, dlaczego to jest takie ważne, prawda?
— Niezupełnie — przyznał Pete. — Szczerze mówiąc, to wcale tego nie rozumiem.
— Ja też nie — dodał Bob.
— Te jego długie jasne włosy — powiedział z naciskiem Jupe. —Zwróciliście chyba uwagę,
ż
e ma je zawsze starannie zaczesane. Ale z pomocą wiatru byłem w stanie zrobić zdjęcie tego, co
zawsze tak starannie ukrywa pod włosami. No a teraz, to już chyba wiecie, o co chodzi.
— Nie — powiedzieli zgodnie Bob i Pete.
— Uszy — wyjaśnił Pierwszy Detektyw. — Chodziło mi o sławne uszy Łysej Czaszki.
ROZDZIAŁ 12
Drugi kwiz
Była za minutę druga. Jupe zauważył, że Milton Glass znowu spogląda nerwowo na zegarek.
Robił to już po raz trzeci, od czasu kiedy Jupe zaczął go obserwować.
Za minutę miał się rozpocząć drugi i ostatni odcinek kwizu „Show Małych Urwisów”, ale
tylko trzech uczestników zajmowało swoje miejsca. A mianowicie Łysa Czaszka, Ogar, no i
oczywiście Jupe. Natomiast po Platfusie i Peggy nie było ani śladu.
Jupe popatrzył w kierunku publiczności. Pete siedział w ostatnim rzędzie. Wyglądał na
równie zdenerwowanego jak pan Glass. Kiedy dostrzegł spojrzenie Jupe’a, wzruszył ramionami,
wyrażając tym swoje zdziwienie. Jupe odpowiedział mu w taki sam sposób. Nie mógł
zrozumieć, dlaczego Platfus się jeszcze nie zjawił, natomiast był bardzo zaniepokojony z
powodu nieobecności Peggy.
Jego spojrzenie powędrowało dalej. Zobaczył, że Luther Lomax siedział w reżyserce. W tym
samym co zawsze wytartym, szarym garniturze. Jego siwe włosy były potargane, a pod oczami
miał głębokie worki. Wyglądał na starego, zmęczonego życiem człowieka.
Uwagę Pierwszego Detektywa odwrócił jakiś ruch w przejściu. Platfus szedł spiesznie w
kierunku sceny. Wręczył kopertę Miltonowi Glassowi, a następnie skierował swoje kroki w
stronę uczestników kwizu.
Była już druga, a Peggy w dalszym ciągu nie przychodziła.
Jupe podniósł się, żeby przepuścić Platfusa na sąsiadujące z jego własnym miejsce.
— To było w ostatniej chwili, co? — zaszeptał Jupe.
— Taak — uśmiechnął się Platfus. — Miałem odebrać wiadomość z biura pana Glassa i mój
stary motor odmówił posłuszeństwa. — Chłopak przymocował mikrofon do krawata. — No i
właściwie to czym się mam przejmować. Jest dla mnie jasne jak słońce, że i tak nie mam
najmniejszej szansy na wygranie tego kwizu. A poza tym zarabiam teraz zupełnie nieźle,
załatwiając różne sprawy dla telewizji.
Spojrzenie Jupe’a powędrowało ponownie w stronę Miltona Glassa. Gospodarz programu był
zajęty otwieraniem koperty, którą otrzymał od Platfusa. W trakcie czytania dostarczonej mu
informacji jego promienny uśmiech nieco przygasł. Ale za chwilę białe zęby znowu zabłysły w
opalonej twarzy. Dał sygnał siedzącemu w reżyserce Lomaxowi, żeby zaczynać, i odwrócił się
twarzą w kierunku publiczności.
— Obawiam się, że to będą raczej niewesołe wiadomości — powiedział. — Właśnie
otrzymałem list od jednej z uczestniczek kwizu, Peggy. Może będzie lepiej, jak usłyszą państwo
jej własne słowa. — Glass zawiesił na chwilę głos, patrząc na kawałek papieru, który trzymał w
ręku.
— Szanowny panie Glass — czytał. — Bardzo mi przykro, że będę musiała wszystkim
sprawić zawód. Ale od czasu kiedy moja fotografia pojawiła się w gazetach, przeżywam bardzo
ciężkie chwile. Ludzie rozpoznają mnie na ulicy nie dają mi spokoju, podobnie jak to było wiele
lat temu. Zdaję sobie sprawę, że i tak nie jestem w stanie wygrać tego kwizu, w związku z tym
postanowiłam z niego zrezygnować i wrócić do San Francisco. Tam będę przynajmniej miała
spokój. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich, a zwłaszcza dla moich kolegów Małych
Urwisów.
Glass ponownie zrobił przerwę.
— Podpisano „Śliczna Peggy”.
Publiczność zareagowała na to pomrukiem, w którym Jupe wyraźnie wyczuł sympatię dla
dziewczyny.
— No cóż, jeśli nas teraz oglądasz, Peggy — ciągnął Milton Glass — to chciałbym ci jedynie
powiedzieć, że ogromnie nas zmartwiła twoja decyzja. Bardzo cię wszyscy polubiliśmy i będzie
nam ciebie strasznie brakować.
Publiczność odpowiedziała mu gorącymi oklaskami. Glass podniósł obie ręce do góry,
prosząc o spokój.
— A teraz rozpoczynamy nasz program. Za chwilę ujrzą państwo ostatni odcinek kwizu
„Show Małych Urwisów” — oświadczył.
Na scenie zgasły światła. Jupe zmuszał się do patrzenia na ekran w czasie tych dwóch minut
trwania filmu.
Jego umysł pracował zbyt gorączkowo, żeby chłopiec mógł się skupić na oglądaniu. Ale
chociaż poświęcił filmowi tylko połowę swojej uwagi, wytrenowana pamięć detektywa pomogła
mu zarejestrować wszystkie ważne momenty w odgrywających się przed jego oczami
króciutkich scenach.
Naleśnik kradł psa dla pana Aferzysty. Peggy przez pasiastą słomkę piła truskawkowy
koktajl. Łysa Czaszka i Ogar rozpalili ognisko w lesie, żeby uprażyć kukurydzę. Platfus dał nura
do jeziora, które miało niecałe osiem centymetrów głębokości. Ogar bandażował głowę
Platfusowi obrusem w kratkę. Peggy ratowała Małego Tłuścioszka z płonącego lasu.
Druga połowa umysłu Pierwszego Detektywa była zaprzątnięta myślami o Peggy. Chłopiec
nie wierzył, że napisała ten list. To na pewno nie był jej podpis. Dziewczyna nienawidziła z
całego serca swojego starego przydomka „Śliczna Peggy”, podobnie jak Jupe nie cierpiał, kiedy
nazywano go „Małym Tłuścioszkiem”.
No a poza tym, to wcale nie pojechała do domu. Przecież nie opuściła hotelu. I nie było jej
tam całe przedpołudnie.
Jupe miał podejrzenie, że Peggy grozi prawdziwe niebezpieczeństwo. Ktoś ją gdzieś
przetrzymywał wbrew jej woli. Była to na pewno ta sama osoba, która sfałszowała list,
podpisując go imieniem dziewczyny. I telefonowała tego ranka do Jupe’a do Kwatery Głównej.
„Na razie jej nic nie grozi. Chciałem ciebie po prostu ostrzec, że jej bezpieczeństwo niedługo
zawiśnie na włosku... I to na bardzo cienkim, jeśli wygrasz dzisiejszy kwiz, Mały Tłuścioszku”.
Po dwóch minutach film się skończył. Na scenie ponownie zapaliło się światło.
Jupe wpatrywał się w elektroniczną tablicę wyników. On sam miał czterdzieści pięć punktów.
Łysa Czaszka czterdzieści, a Peggy trzydzieści pięć. Ogar i Platfus byli daleko w tyle. Szybko
obliczył, że będzie musiał dobrowolnie udzielić trzech mylnych odpowiedzi.
Milton Glass siedział teraz twarzą w kierunku uczestników kwizu.
Ponieważ Peggy była nieobecna, pierwsze pytanie przypadło w udziale Łysej Czaszce.
— Co ciekawego można powiedzieć o tej słomce, przez którą piła napój Śliczna Peggy?
— Słomka była w paski — wypalił bez namysłu Łysa Czaszka. — W żółte, białe i niebieskie.
Oklaski. I pięć punktów dla Łysej Czaszki. Teraz miał on tyle samo punktów, co Jupe.
Następny w kolejności był Ogar.
— Jaki rodzaj koktajlu piła Śliczna Peggy?
— Czy przypadkiem nie czekoladowy? — odpowiedź Ogara była jak zwykle utrzymana w
nieco żartobliwym tonie.
— Och, nie — krzyknął któryś z widzów.
— Jest mi niezmiernie przykro — powiedział Glass. — A teraz czekam na ochotnika. —
Uśmiech Glassa był skierowany w stronę Jupe’a.
Pierwszy Detektyw udawał, że się waha. Oczywiście doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
Wiedział, że chodzi o truskawkowy koktajl mleczny.
— Noo, też mi się wydaje, że miał smak czekoladowy — powiedział Jupe.
Publiczność wydała jęk rozczarowania. Chłopiec stracił pięć punktów. I na tym się nie
skończyło. Kiedy przyszła jego kolej, chciano się od niego dowiedzieć, czym była
zabandażowana głowa Platfusa. Jupe znowu udawał, że się waha.
— Czy nie chusteczką? — zapytał niepewnie.
Na sali dał się słyszeć szmer rozczarowania.
Na początku piątej i ostatniej rundy prowadził Łysa Czaszka, mając sześćdziesiąt pięć
punktów. Również na następne pytanie odpowiedział poprawnie. Ogarowi i Platfusowi znowu
się nie powiodło. Teraz przyszła kolej na Jupe’a. Była to jego ostatnia szansa.
— A teraz takie zupełnie łatwiutkie pytanie dla ciebie — powiedział Glass przyjaznym
tonem. — Co ukradł Naleśnik dla pana Aferzysty?
Przed udzieleniem odpowiedzi Jupe ponownie popatrzył na tablicę wyników. Zgłaszając się
dobrowolnie trzy razy z niewłaściwą odpowiedzią stracił piętnaście punktów. W tym samym
czasie nie zyskał ani jednego. Peggy wyprzedzała go o pięć punktów.
— Małego kotka — powiedział.
Znowu rozległ się jęk zawodu ze strony publiczności.
— Bardzo mi przykro, ale chodziło o psa.
Runda pytań została zakończona.
Milton Glass znowu odstawił swój popisowy numer przed kamerami, z uroczystym
odczytywaniem końcowych wyników. Publiczność nagrodziła jego występ oklaskami.
Łysa Czaszka wygrał, uzyskując siedemdziesiąt punktów. Jupiter Jones pomniejszył swój
rezultat do trzydziestu punktów, ponieważ trzy razy zgłaszał się dobrowolnie z niewłaściwą
odpowiedzią. I chociaż Peggy w ogóle nie uczestniczyła w obecnie rozegranym kwizie, to i tak
zajmowała drugie miejsce, mając trzydzieści pięć punktów.
Wszystkie kamery pokazywały teraz Łysą Czaszkę, który z uśmiechem na ustach odebrał
czek opiewający na sumę dwudziestu tysięcy dolarów. Pierwszy Detektyw nawet nie zadał sobie
trudu, żeby oglądać wręczanie nagrody. Spoglądał teraz w kierunku wyjścia, oczekując
pojawienia się Boba.
W końcu spostrzegł go, spiesznie przeciskającego się do przodu. Towarzyszył mu Pete. Bob
wskoczył na schody prowadzące na scenę. Miał z sobą dużą brązową kopertę, którą wręczył
Jupe’owi.
— Wyszło bardzo dobrze — szepnął. — Wyraźne, jak nie wiem co.
Kiedy tylko Bob usiadł na swoim miejscu, Jupe otworzył kopertę i wyjął z niej duże,
błyszczące zdjęcie. Rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Była to wspaniała
fotografia Łysej Czaszki z odgarniętymi do tyłu, powiewającymi na wietrze włosami.
Jego odsłonięte lewe ucho było niezwykle dobrze widoczne.
— Drodzy państwo — zaszczebiotał radośnie Milton Glass. — To dla mnie wielki zaszczyt
móc zaprezentować państwu — jego słowom towarzyszyły uroczyste dźwięki bębna — te cenne
podarunki, które już za chwilę staną się własnością naszych drogich uczestników.
Rozległy się podniecone szepty widzów. Jupe schował z powrotem fotografię do koperty i
przygotował się na ponowne spotkanie z kamerą.
— Prezenty te są oznaką naszej wdzięczności dla Małych Urwisów, bez których nie byłoby
możliwe zorganizowanie tego kwizu. — Glass zrobił taneczny półobrót. — Bardzo proszę,
panno Trixie.
Ta sama młoda dziewczyna w mini spódniczce, która pojawiła się już raz w programie,
weszła teraz na scenę. W ręku trzymała identyczne jak poprzednio pudło, opakowane w złocisty
papier. Jupe uniósł brwi do góry. Tym razem dziewczynie towarzyszył ochroniarz.
Glass rozpakował pudełko, nie zaprzestając ani na chwilę swojego ględzenia. W końcu
powiedział:
— ...cenny srebrny puchar dla każdego z uczestników.
Tłum wydawał ochy i achy w trakcie wręczania pucharów kolejnym Urwisom.
— Puchar Peggy — gadał dalej Glass — prześlemy jej do domu. Jeśli nas oglądasz, Peggy, to
przyjmij jeszcze raz nasze gorące podziękowania. A teraz zbliża się już chwila rozstania. Do
widzenia, kochane Urwisy, do widzenia, droga publiczności i wszyscy ci, którzy oglądacie nas
we własnych domach. Do zobaczenia.
Milton Glass pomachał ręką w stronę kamer, ukazując jeszcze raz w promiennym uśmiechu
białe zęby. Ponownie wybuchnęły oklaski i przedstawienie się skończyło.
Kamery przestały nagrywać. Uczestnicy zaczęli się rozchodzić. Łysa Czaszka stał po
przeciwnej stronie sceny. Milton Glass, Ogar, Platfus, kamerzyści i grupa widzów tłoczyli się
wokół niego, gratulując mu zwycięstwa.
Jupe w towarzystwie przyjaciół torował sobie drogę wśród tłumu, aż wreszcie stanął twarzą w
twarz z jasnowłosym młodzieńcem w skórzanej kurtce. Pokazał mu fotografię, pytając:
— Czy to ty?
— Dlaczego? — Łysa Czaszka gapił się na zdjęcie w jakiś dziwny, zażenowany sposób. Ale
trudno mu było udawać, że to nie jego twarz. Podobieństwo rzucało się w oczy wszystkim
otaczającym go ludziom.
— No owszem, to ja — przyznał wreszcie. — Ale dlaczego pytasz?
— Dlatego, drogi przyjacielu — powiedział Jupe — że tym razem włosy nie skrywają twoich
uszu. — Odwrócił się do Miltona Glassa, który stał tuż za nim. — Ludzkie twarze bardzo się
zmieniają w miarę upływu lat — wyjaśnił. — Twarze Ogara, Platfusa no i moja zmieniły się tak
bardzo, że trudno by nas teraz było rozpoznać jako tych chłopaków, którzy występowali w
serialu Małe Urwisy. Zgadza się?
— No tak, masz rację — przyznał Ogar. Milton Glass też przytaknął.
— Ale jest coś, co się nigdy nie zmienia — ciągnął Jupe. — Tym czymś jest kształt ludzkich
uszu. Łysa Czaszka miał niezwykłe uszy o wielkich, zwisających płatkach. Ale osoba na tym
zdjęciu, ta sama osoba, która przed chwilą otrzymała główną wygraną, ma zupełnie inne uszy —
małe i ciasno przylegające do głowy.
Młody mężczyzna w skórzanej kurtce zrobił ostrzegawczy krok do przodu. Próbował wyrwać
zdjęcie z rąk Jupe’a. Ogar schwycił rękę Łysej Czaszki i powstrzymał go.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zawarczał Łysa Czaszka.
— Tylko to — odpowiedział chłodno Pierwszy Detektyw — że nigdy nie byłeś jednym z
Małych Urwisów. Dlatego nie miałeś prawa uczestniczyć w naszym kwizie. Myślę, że pan Glass
się ze mną zgodzi, że w takim razie nie przysługuje ci również główna wygrana. śe jesteś po
prostu zdyskwalifikowany.
Jupe zamachał trzymaną w ręku fotografią.
— To zdjęcie jest niezbitym dowodem, że w żaden sposób nie możesz być Łysą Czaszką!
ROZDZIAŁ 13
Porwana!
Wszyscy znajdowali się w dużym pomieszczeniu biurowym w budynku telewizji: oszust,
który udawał, że jest Łysą Czaszką, Milton Glass, Luther Lomax, Trzej Detektywi, Ogar, Platfus
i strażnik.
Milton Glass zajmował miejsce za biurkiem. Przed nim leżało zrobione przez Jupe’a zdjęcie.
Fałszywy Łysa Czaszka rozwalał się nonszalancko na krześle, stojącym przed biurkiem Glassa.
Pozostali siedzieli wokół na krzesłach.
— No dobra — powiedział młodzieniec w skórzanej kurtce — dałem się wystrychnąć na
dudka. Dopuściłem do tego, żeby Mały Tłuścioszek zrobił mi zdjęcie, które pokazuje moje uszy.
— Popatrzył na Jupe’a. — Powiedziałem ci, że nie jesteś głupi. Ale niestety okazało się, że
jesteś sprytniejszy, niż myślałem. Niech to diabli. — Oszust wzruszył ramionami. — W każdym
razie warto było spróbować. Chodziło bądź co bądź o dwadzieścia tysięcy dolców. Dla mnie to
kupa szmalu. I prawie mi się udało. Nie będę nawet próbował iść do banku z tym czekiem, na
pewno wstrzymacie wypłatę.
Włożył rękę do kieszeni i wyjął czek, który dopiero co wygrał w kwizie. W jego twardych
oczach pojawił się na chwilę błysk żalu. Następnie zgniótł czek, tak jakby to był bezwartościowy
kawałek papieru i rzucił go Miltonowi Glassowi pod nos.
— Oddaj również puchar — powiedział Luther Lomax głosem, w którym słyszało się
powracającą pewność siebie.
Fałszywy Łysa Czaszka z żalem wyjął schowany pod kurtką puchar i rąbnął nim o blat
biurka.
— Kim ty właściwie jesteś? — zapytał strażnik beznamiętnym głosem. — Jak się naprawdę
nazywasz?
— A jakie to ma znaczenie? — Oszust wzruszył ramionami. — Kogo może obchodzić moje
prawdziwe nazwisko? Jestem po prostu jednym z wielu w tym mieście. Mój zawód —
bezrobotny aktor. I dodałbym, że nie jestem najgorszym przedstawicielem tego gatunku.
Pierwszy Detektyw był tego samego zdania. Oszust był na pewno o niebu lepszym aktorem
od prawdziwego Łysej Czaszki.
Milton Glass wyprostował zgnieciony czek i schował go do kieszeni.
— Kto ci podsunął ten pomysł do głowy? — zapytał.
— Nikt. Głos oszusta był twardy i brzmiał pewnie. — Nikt mi niczego nie podsuwał do
głowy. Serial Małe Urwisy pokazywano w telewizji, pisano o nim w gazetach. Chodziłem przez
jakiś czas do szkoły z chłopakiem, który grał Łysą Czaszkę w serialu, i wiedziałem, że zniknął
bez wieści wiele lat temu. Wydaje mi się, że zginął. śe go przejechał samochód albo coś takiego.
Był taki ograniczony, że mogłaby go przejechać nawet kosiarka do trawy.
Byłem dosyć podobny do niego, z wyjątkiem uszu — kontynuował swoją opowieść
bezrobotny aktor. — I to podsunęło mi pewien pomysł do głowy. Na początku próbowałem
trochę zarobić, po prostu podając się za niego. Myślałem, że mi to pomoże w znalezieniu pracy.
No a potem telewizja wymyśliła tę hecę z kwizem, no i oczywiście zgodziłem się w nim
występować. To chyba jasne, nie? Kto by odmówił? Chodziło o kupę forsy, dwadzieścia tysięcy
dolców!
W biurze zapanowała cisza. Milton Glass w dalszym ciągu się uśmiechał, ale z pewnym
powątpiewaniem.
— A więc co pan zamierza ze mną zrobić? — fałszywy Łysa Czaszka domagał się od Glassa
zajęcia stanowiska w tej sprawie.
— Zaprowadzimy cię na policję — odpowiedział mu strażnik. — Oskarżymy cię o oszustwo,
a potem...
Nie dokończył, bo Milton Glass wpadł mu w słowo.
— Chwileczkę, chwileczkę — powiedział. — Ani stacja telewizyjna ani studio filmowe nie
chcą tej sprawie nadawać rozgłosu. Nie potrzebujemy tego typu reklamy. Czy może pan sobie
wyobrazić, co by się stało, gdyby się o tym dowiedziały gazety? — Glass błysnął uśmiechem w
kierunku strażnika. — No a poza tym, co wielkiego się stało? Po prostu poślemy czek na
dwadzieścia tysięcy dolarów do Peggy do San Francisco. I jestem przekonany, że dziewczyna
nie będzie zadawać żadnych pytań. No a co się tyczy tego młodego człowieka...
Glass odwrócił się z uśmiechem do oszusta.
— No cóż — powiedział — co nam szkodzi potraktować to wszystko jako kawał? —
Popatrzył teraz na Luthera Lomaxa. — Czy masz coś przeciwko temu?
Reżyser przymknął nieco swoje zmęczone oczy. Palcami przeciągnął po rzadkich, siwych
włosach.
— Nie — odpowiedział. — Zgadzam się z tobą.
Jupiter podniósł się. To samo zrobiła dwójka jego przyjaciół.
— Jeśli chodzi o gazety, to może pan na nas liczyć, nie puścimy pary z ust — powiedział
Jupe. Wyglądało na to, że zebranie skończy się lada moment i chłopak miał ochotę opuścić je
jako pierwszy. Chciał jak najszybciej znaleźć się na parkingu, gdzie czekał na nich Gordon
Harker z limuzyną. — A więc jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, to już pójdziemy — dodał.
— Oczywiście, mój drogi. — Szef reklamy również wstał z miejsca. — I muszę powiedzieć,
ż
e jestem ci bardzo wdzięczny, Jupe. — Jego uśmiech był promienny jak zawsze, ale w głosie
nie było ani odrobiny wdzięczności. — Spisałeś się na medal jako detektyw. Bez twojej pomocy
moglibyśmy popełnić wielką niesprawiedliwość. Peggy nie dostałaby nagrody, na którą jak
najbardziej zasłużyła.
Jupe podziękował mu i w towarzystwie Boba i Pete’a skierował się w stronę drzwi. Kiedy je
zamykał, jego spojrzenie ogarnęło po raz ostatni wnętrze biura. Zauważył, że Milton Glass siedzi
na krześle i uśmiecha się z ulgą do fałszywego Łysej Czaszki, który odwzajemnia uśmiech.
Luther Lomax z opuszczonym wzrokiem dłubie przy tłustej plamie na swoim wytartym, szarym
garniturze, a strażnik patrzy chmurnie przez okno.
W windzie panował tłok. Trzej Detektywi zjechali w milczeniu na dół. Dopiero w holu Bob i
Pete dali upust swoim uczuciom.
— Czy naprawdę pozwolisz im wyłgać się z tego w taki sposób? —zapytał Pete z
niepokojem. Nie mógł w to po prostu uwierzyć. Przyjaźnił się z Jupe’em od wielu lat i w tym
czasie nigdy nie był świadkiem czegoś podobnego. Puścić wolno takich kanciarzy! Było dla
niego oczywistą sprawą, że Milton Glass należał do spisku od samego początku. Szef reklamy
doskonale wiedział, że to był fałszywy Łysa Czaszka. I właśnie dlatego potraktował go teraz tak
pobłażliwie.
— To po prostu niesłychane — zawtórował mu Bob. Był równie zaszokowany i
zaniepokojony jak Pete. — A co z Peggy? Powiedziałeś nam przecież, że nie wierzysz w to,
ż
eby powróciła do San Francisco. Przekonywałeś nas, że grozi jej niebezpieczeństwo.
— No właśnie — zgodził się z nim Pete. Chłopak był teraz jeszcze bardziej zły i
zaniepokojony. — Co to wszystko ma znaczyć, Jupe?
Pierwszy Detektyw skubał dolną wargę.
— Ja też myślę o Peggy. Myślałem o niej od czasu tej dziwnej razmowy telefonicznej
dzisiejszego ranka. — Jego przyjaciele już wiedzieli o tym niepokojącym telefonie. — To
właśnie z jej powodu dawałem te głupie odpowiedzi i straciłem tyle punktów — ciągnął Jupe. —
Chciałem, żeby Peggy wygrała. I możecie mi wierzyć, że nie przestałem o niej myśleć. —
Popatrzył na Boba. — Masz rację, dziewczynie grozi prawdziwe niebezpieczeństwo. A my
musimy jej pomóc. Chodźcie, chłopaki.
Po tych słowach wybiegł na ulicę. Tuż za nim podążyli Bob i Pete.
Gordon Harker siedział w samochodzie na parkingu i czytał jakieś czasopismo. Odłożył je na
bok, jak tylko Jupe zbliżył się do drzwi.
— Dokąd mam jechać? — zapytał serdecznie.
— Dzięki, ale na razie postoimy tutaj. — Jupe i jego przyjaciele wgramolili się na tylne
siedzenie limuzyny. Pierwszy Detektyw popatrzył w kierunku miejsca, gdzie stał zaparkowany
elegancki żółty citroen Miltona Glassa. — Czy myślisz, że mógłbyś cofnąć się trochę, tak
ż
ebyśmy mogli obserwować ten samochód? Ale bez ryzyka, że ktoś to zauważy? — zapytał. — I
tak, że mógłbyś wystartować jak tylko ten samochód ruszy z miejsca? — dodał.
— Nie ma sprawy.
Szofer włączył motor i odjechał na koniec parkingu, skąd limuzyna była niewidoczna. Ze
swojego nowego miejsca był w stanie obserwować przypominający wieloryba przód citroena.
— Czy mamy teraz śledzić Miltona Glassa? — zapytał jak zawsze skory do pomocy.
Jupe przytaknął z nieobecnym wyrazem twarzy. Siedział na tylnym fotelu, całkowicie
pogrążony w myślach.
— Wiesz co, mam już tego dosyć — powiedział nagle Bob. —Tak, tak, dobrze wiem, że
uwielbiasz odgrywać milczącego sfinksa. Ale tym razem ci się to nie uda. Masz natychmiast
nam wyjaśnić, co się stało w tym biurze.
— Właśnie — Pete był tego samego zdania. — Czy powiesz nam wreszcie, o co tutaj chodzi?
— No dobra, chłopaki — westchnął Jupe, ale w skrytości ducha cieszył się, że przyjaciele
nalegają, żeby usłyszeć jego opinię. Pomoże mu to uporządkować własne myśli.
— A więc — powiedział donośnym głosem, tak żeby Gordon Harker również mógł słyszeć
jego wywody. — A więc, kiedy po raz ostatni widzieliśmy Peggy?
— W Alei Hollywoodzkiej zeszłej nocy — przypomniał mu Bob. —Wtedy, kiedy Milton
Glass zabrał ją do swojego samochodu.
— I był z nią również Łysa Czaszka — dodał Jupe. — No a następnego dnia nad ranem
otrzymałem od niego telefon. Naśladował głos Miltona Glassa i ostrzegał mnie, że będzie lepiej,
jeśli zrezygnuję z wygrania kwizu. W przeciwnym razie coś się stanie z Peggy. No i jakie z tego
możemy wysnuć wnioski?
— śe to właśnie Łysa Czaszka gdzieś ją przetrzymuje — podsunął Bob. — To znaczy,
wbrew jej woli. Ale to nie może być w jego mieszkaniu, no nie? Kręci się tam za dużo ludzi i
ktoś mógłby zwrócić na nią uwagę.
— Racja — zgodził się Jupe.
— Ale teraz, kiedy Peggy wygrała kwiz i Łysa Czaszka został zdemaskowany jako oszust, to
chyba już jej nic nie zagraża? Czy nie myślisz, że Łysa Czaszka ją po prostu wypuści? —
zastanawiał się Pete.
— Nie, na pewno tego nie zrobi — wyjaśnił Pierwszy Detektyw. — Bo niezależnie od tego,
co Łysa Czaszka powiedział wtedy w biurze, to jestem przekonany, że ma on wspólnika. Ktoś
podsunął mu tę myśl, że ma udawać jednego z Małych Urwisów. I ten ktoś pomagał mu cały
czas. Był jego aniołem stróżem. Opowiedział mu wszystkie szczegóły o naszym życiu w
czasach, kiedy leciał ten serial. Na przykład powiedział mu, że w piątki dostawaliśmy wypłatę w
gotówce. I że pieniądze znajdowały się w brązowej kopercie z czerwonym paskiem. Łysa
Czaszka nie byłby w stanie sam dowiedzieć się takich szczegółów. Nie mógłby wiedzieć, ze
samochód pana Aferzysty to stary pierce-arrow z dwudziestego dziewiątego roku. Ktoś mu o
tym wszystkim powiedział.
— No tak, to jasne, że miał wspólnika — zgodził się Bob.
— Właśnie — powiedział Pierwszy Detektyw. — I ten wspólnik pomógł mu uprowadzić
Peggy. I teraz nie mogą jej wypuścić. Bo Peggy zna tego wspólnika. A także z tego względu, że
porwanie to znacznie poważniejsza sprawa niż oszustwo. Można za to iść do więzienia na całe
ż
ycie.
— To na pewno Milton Glass — powiedział z przekonaniem Bob.
— On przecież w ogóle nie chciał wytoczyć sprawy przeciwko Łysej Czaszce. Jestem
pewien, że Milton Glass był zaplątany w tę aferę od samego początku.
— To chyba się zgadza, Jupe, no nie? — zapytał Pete. — Peggy jest uwięziona w domu
Miltona Glassa, prawda?
Pierwszy Detektyw nie odpowiedział Siedział pochylony do przodu i wpatrywał się w
idącego w kierunku żółtego samochodu mężczyznę. Widział, jak tamten wsiada i zapala motor,
ż
eby wyjechać z parkingu.
— Nie — powiedział wreszcie. — Milton Glass to po prostu banalny szef reklamy. Boi się
jak ognia skandalu i stara się chronić studio i stację telewizyjną. Glass nie wiedział, że Łysa
Czaszka jest oszustem. Ten ktoś to facet, który pomagał cały czas fałszywemu Łysej Czaszce, to
ktoś, kto podsuwał mu właściwe odpowiedzi przed każdym kwizem, to facet, który zna
doskonale każdy centymetr filmu. To właśnie ten ktoś pomógł mu uprowadzić Peggy.
— No tak, ale kto to jest? — Bob i Pete pochylili się również do przodu, starając się dostrzec
kierowcę żółtego samochodu, który zatrzymał się teraz na rogu Alei Hollywoodzkiej. Limuzyna
prowadzona zręczną ręką Harkera posuwała się ślad w ślad za samochodem.
— To Luther Lomax — powiedział w końcu Pierwszy Detektyw.
ROZDZIAŁ 14
Dom widmo
ś
ółty samochód opuścił Aleję Hollywoodzką i jechał w kierunku wąwozów położonych
ponad Beverly Hills.
Luther Lomax był powolnym i ostrożnym kierowcą. Gordon Harker mógł bez trudu go
ś
ledzić, nie ryzykując, że reżyser to zauważy.
Droga wiła się wśród skał. Domy, a właściwie ogromne posiadłości za kamiennymi murami,
były rozmieszczone daleko od siebie. Te imponujące rezydencje zostały zbudowane przez ludzi
filmu w czasach świetności kina i całego związanego z nim przemysłu. Jeszcze nie tak dawno
temu jeździły tymi drogami specjalne autobusy, wynajęte na prowadzone przez przewodników
wycieczki do domów gwiazd. Autobusy te były wypełnione ciekawskimi turystami, którzy z
zachwytem wpatrywali się w bramy mijanych domów, podczas kiedy kierowca wykrzykiwał
sławne nazwiska mieszkających za wysokimi murami ludzi.
Jupe wiedział, że większość z tych domów była teraz własnością bankierów, bogaczy
związanych z przemysłem naftowym albo arabskich szejków. Ludzie filmu przeprowadzili się do
niżej położonych okolic, zwanych potocznie nizinami w Beverly Hills.
Gordon Harker musiał zwolnić. śółty samochód przejechał otwartą bramą, a limuzyna
przyhamowała i zatrzymała się.
— No i co teraz? Co mamy teraz robić? Pójdziemy tam za nim? —zapytał szofer.
— Nie, lepiej nie. — Pierwszy Detektyw otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. — On ma
tam prawdopodobnie ochroniarzy, służbę, ogrodników. Jak zobaczy, że idziemy do niego, będzie
mógł się przygotować i coś wymyślić. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, Gordonie, to poczekaj
tutaj, a my rozejrzymy się trochę po posiadłości. Może uda się nam odgadnąć, gdzie jest
uwięziona Peggy.
— W porządku. — Gordon Harker wyciągnął czasopismo. — Powodzenia, chłopaki. Jeśli
będziecie potrzebować mojej pomocy, to krzyczcie.
Jupe podziękował mu, po czym Trzej Detektywi zaczęli przesuwać się wzdłuż muru w
kierunku bramy.
Była otwarta. śaden ochroniarz nie zamknął jej za Lomaxem. Po prostu nie było tam nikogo.
Posiadłość wyglądała na opustoszałą. śółty samochód Miltona Glassa parkował przed okazałym
wejściem do domu.
Zdaniem Jupe’a nie pasował on w ogóle do tego otoczenia. Był jedyną rzeczą, która nie
przypominała chłopakowi sceny z filmu o opuszczonej, podupadłej rezydencji gdzieś na
Południu Stanów. Coś w rodzaju sceny ze starych filmów typu Przeminęło z wiatrem.
Mimo wszystko była to rezydencja. Cały przód domu podpierały okazałe kolumny. Pod
górnymi oknami znajdowała się weranda, a po bokach tego imponującego budynku rozciągały
się dwa skrzydła.
Ale tynk na wysokich kolumnach odłupywał się i kruszył. Wiele okien było byle jak
naprawionych albo po prostu zabitych deskami. Schody prowadzące do domu potłuczone i
poprzerastane chwastami i krzewami.
Na prawo od bramy rosły drzewa, dochodzące do samego domu. Jupe dał ręką znak swoim
przyjaciołom i podbiegł do najbliższego drzewa. Trawa pod drzewami była taka wysoka, że
Trzej Detektywi mogli spokojnie się w niej schować podczas ostrożnej wędrówki w kierunku
rezydencji.
— O rany — powiedział Pete. — Czy naprawdę myślisz, że ktoś tutaj mieszka?
Jupe przytaknął z posępnym wyrazem twarzy. Pierwszy Detektyw próbował sobie wyobrazić,
jak to wszystko musiało tutaj wyglądać w czasach, kiedy trawnik był dobrze utrzymany, białe
kolumny świeżo pomalowane, okna błyszczące czystością, a przed domem ustawione rzędem
jasne, kolorowe leżaki.
Wydawało się, że było to przed wiekami, a przecież w rzeczywistości minęło od tamtego
czasu niewiele ponad osiem, dziewięć lat. Ale ulewne deszcze i obsuwające się błoto, typowe dla
południowej Kalifornii, upały i tropikalna roślinność są zabójcze dla zaniedbanych budynków i
ogrodów, które bardzo szybko popadają w ruinę. W tym czasie, kiedy Luther Lomax
reżyserował Małych Urwisów, jego posiadłość była prawdopodobnie eleganckim domem,
podobnym do innych w tej okolicy.
Jupe był w każdym razie pewien jednej rzeczy. W tym domu już od wieków nie było żadnych
ochroniarzy, służby czy innych tego rodzaju pracowników. Chłopiec nie miał wątpliwości, że
Lomax był w tej posępnej rezydencji sam na sam z Peggy.
— Chodźcie, chłopaki — powiedział Pierwszy Detektyw. — Nie ma co tutaj dłużej
szpiegować. Możemy po prostu wejść głównymi drzwiami i załatwić całą sprawę z Lutherem
Lomaxem.
Dwójka detektywów zgodziła się na propozycję Jupe’a. Nie wydawało im się, że muszą się
specjalnie obawiać podstarzałego reżysera.
W domu nie było żadnego dzwonka. Jupe podniósł do góry zaśniedziałą mosiężną kołatkę i
zastukał nią o drzwi, które natychmiast się otworzyły. Stał w nich Luther Lomax i wpatrywał się
w nie zapowiedzianych gości.
— Ach, to ty, Jupiterze Jonesie. I są z tobą twoi przyjaciele. Oczekiwałem was. Domyślam
się, że przyszliście po nagrodę, którą wam obiecałem za rozwiązanie zagadki srebrnych
pucharów. Wejdźcie, proszę, do środka.
Trzej Detektywi wkroczyli do domu, a reżyser zamknął za nimi drzwi. Znajdowali się w
ogromnym, ciemnym holu. Pomieszczenie wydawało się Jupe’owi jeszcze większe, niż było w
rzeczywistości, bo nie stały w nim prawie żadne meble, z wyjątkiem paru płóciennych krzeseł i
sfatygowanego biurka.
Spojrzenie Jupe’a powędrowało w kierunku ścian. Wisiały na nich pięknie oprawione
fotografie przystojnych młodych mężczyzn i wspaniałych kobiet. Jupe rozpoznał kilka gwiazd
filmowych ze starych filmów w telewizji.
Lomax zauważył, że Jupe przygląda się zdjęciom. Reżyser wyprostował się. Przez chwilę
wyglądał jak silny i cieszący się powodzeniem człowiek, podobny do postaci na fotografiach.
— To są moi starzy przyjaciele — powiedział. — Zanim studio narzuciło mi pracę nad tym
dziwacznym serialem o Małych Urwisach, obrażając mnie tą propozycją, reżyserowałem
niektóre z największych filmów tych gwiazd. Nie muszę się specjalnie chwalić, ale mogę śmiało
powiedzieć, że wiele z nich tylko mnie zawdzięcza swój sukces. — Jego głos rósł i odbijał się
echem od ścian. — Nauczyłem tych ludzi wszystkiego. Modelowałem ich i kształtowałem. To ja
ich stworzyłem.
Bob zaczął dygotać. Mimo potłuczonych okien w wielkim pustym holu nie było zimno. To po
prostu z powodu całej tej dziwnej atmosfery dostaję gęsiej skórki, pomyślał chłopak. Zupełnie
jakbym był w grobowcu, nawiedzonym przez widma z przeszłości.
— Jeśli chodzi o tę nagrodę — powiedział Lomax swoim normalnym głosem — niestety nie
mam dużo gotówki w domu, ale jestem przekonany, że dział reklamy na pewno...
— Nie przyszliśmy po nagrodę — przerwał mu Jupe. Bob zauważył, że jego przyjaciel czuł
się równie nieswojo, jak on sam. — Jesteśmy tutaj, żeby zabrać Peggy do domu.
— Peggy? Masz na myśli Śliczną Peggy? — Reżyser rozwarł zaciśnięte pięści i schował je w
kieszeniach wytartej marynarki. — Ale skąd ci w ogóle wpadło do głowy, że ona tutaj jest?
— Widzieliśmy, że zabrał ją pan samochodem z Alei Hollywoodzkiej zeszłej nocy —
powiedział mu Pete. — Peggy i Łysa Czaszka wsiedli do pańskiego samochodu...
— To po prostu niesłychane. — Luther Lomax próbował się uśmiechnąć. — Ależ ja nawet
nie mam teraz samochodu. Mój rolls jest w naprawie...
— Chodzi mi o ten samochód na zewnątrz — wyjaśnił Jupe. — Przypuszczam, że należy on
do Miltona Glassa albo do studia. No i na pewno pozwolili panu go używać w trakcie
reżyserowania kwizu. Przywiózł ją pan tutaj samochodem. I jechał pan tym właśnie
samochodem ubiegłej nocy po odebraniu Peggy i Łysej Czaszki.
Lomax nie próbował się już dłużej uśmiechać. Osunął się na jedno z krzeseł, pokrytych
płóciennym obiciem.
— Nawet mi nie dali limuzyny — powiedział zmęczonym, płaczliwym głosem. — Zapłacili
mi najmniejszą stawkę za reżyserowanie kwizu i nawet nie przysłali po mnie limuzyny.
Musiałem błagać Miltona o pożyczenie mi tego samochodu. Straszyłem go, że to nie będzie
najlepsza reklama dla studia, jeśli jeden z ich największych i najsławniejszych reżyserów będzie
musiał jechać do pracy okazją...
Jego głos się załamał. Patrzył na swoje kolana i mechanicznie gładził palcem swoje
wyświechtane spodnie. — Ale ja nie porwałem Peggy — powiedział. — Nie, nie. Co do tego nie
macie racji.
— Panie Lomax, bardzo pana proszę — błagał Jupe łagodnym głosem. — Nie zamierzamy
sprawiać panu kłopotów. Ale wiemy doskonale, że Peggy nie napisała tego listu do Miltona
Glassa. I zdajemy sobie sprawę, że nie zrezygnowała z kwizu z własnej, nieprzymuszonej woli. I
jeżeli pan nie pozwoli nam zabrać jej do domu, to wtedy zadzwonimy na policję, która
przyjedzie i przewróci tu wszystko do góry nogami...
— Oczywiście, Peggy jest tutaj. — Reżyser mówił teraz podniesionym głosem, a jego twarz
nabrała ponownie władczego wyrazu — Peggy przebywa w moim domu jako gość. Zamierzam
zrobić z niej wielką gwiazdę. Dzięki mnie będzie bogata i sławna. — Podniósł się i wskazał
palcem fotografie na ścianach. — Tak jak ci tutaj, którzy mi wszystko zawdzięczają. Zamierzam
reżyserować wielki film z Peggy w głównej roli...
— Dosyć, już starczy, ty zabytku przeszłości.
Ten lakoniczny, twardy głos dobiegł od drzwi wejściowych Trzej Detektywi odwrócili się
twarzami w kierunku przybysza. Jasnowłosy młodzieniec w skórzanej kurtce właśnie wkroczył
do holu i szedł groźnie w ich stronę.
ROZDZIAŁ 15
Mały Tłuścioszek znowu górą
— Dosyć, już starczy — powtórzył Łysa Czaszka, nie spuszczając wzroku z Luthera Lomaxa.
—Mam już po uszy twojego ględzenia. Zaplątałeś mnie w tę hecę, wykorzystałeś mnie do
kradzieży pucharów i obiecałeś mi połowę ich wartości. Mówiłeś również, że będziesz mi
podsuwał właściwe odpowiedzi że połowa wygranej będzie moja. No i co ja z tego teraz mam?
Nic, guzik. — Łysa Czaszka popatrzył na Jupe’a. — To był jego pomysł od samego początku —
powiedział. —Zobaczył mnie kiedyś w jakiejś sztuce w małym teatrzyku w Hollywoodzie.
Potem przyszedł do mnie za kulisy, żeby mi powiedzieć, że jestem takim świetnym aktorem.
Lomax stał w dalszym ciągu z rękami w kieszeniach marynarki i potrząsał wolno głową.
— To były tylko pochlebstwa. W rzeczywistości masz jedynie niewielki talent i to wszystko.
Nigdy nie będziesz gwiazdą. Nawet ja ci nie mogę pomóc.
Łysa Czaszka nie zwracał na niego uwagi. Wpatrywał się stale w Jupe’a.
— Nie miałem ochoty wypaplać tego wszystkiego w biurze Miltona Glassa — oświadczył —
Wiedziałem, że Lomax zamknął Peggy tutaj w domu. I ze nas oskarżą o porwanie. Zdawałem
sobie sprawę, że gliny powiedzą, ze byłem tak samo winny jak Lomax, chociaż to wszystko był
jego pomysł. Zmusiłem go, żeby mi obiecał, że nie będzie stosował wobec niej przemocy. Ale
nie przeczę, że mu pomagałem. Zadzwoniłem do Peggy i poprosiłem ją, żeby przyszła do
mojego mieszkania zeszłej nocy Wmówiłem jej, ze Milton Glass chce z nami porozmawiać, ale
bez świadków, No i dlatego podjedzie po nas samochodem.
Pierwszy Detektyw przytaknął. Opowiadanie Łysej Czaszki pokrywało się z faktami, o
których sam wiedział. Zastanawiało go jednak, czego Łysa Czaszka oczekiwał w zamian.
— Czego ode mnie oczekujesz? — zapytał.
— Chcę się z tobą dogadać — powiedział Łysa Czaszka. — Coś za coś. Ja zaprowadzę ciebie
do Peggy no a ty… — Uśmiechnął się krzywo — No a w zamian za to ty mnie nie wydasz.
Powiesz jej, że to ja chciałem tutaj przyjść, żeby jej pomóc. I że nie miałem zamiaru jej nic
zrobić. Tobie uwierzy. Powiedz jej, w jaki sposób pomogłeś jej wygrać kwiz. I to ty ją
przekonasz, żeby nie wysuwała żadnych oskarżeń pod moim adresem.
Jupe popatrzył na Boba a potem na Pete’a. Pierwszy Detektyw wiedział, że nie ma prawa
zawierać tego typu umowy. Jeśli Peggy zechce oskarżyć Lomaxa i Łysą Czaszkę, będzie z tego
sprawa sądowa. A jeśli do niej dojdzie, Jupe będzie musiał powiedzieć całą prawdę, wszystko to,
czego się przed chwilą dowiedział od Łysej Czaszki.
Z drugiej strony najważniejszą rzeczą w obecnej chwili było uwolnienie Peggy. No a jak to
już będzie załatwione, to dziewczyna może sama zdecydować, czy chce potem pójść na policję.
Jupe popatrzył pytająco na przyjaciół.
Pete skinął głową.
Bob się trochę wahał, ale poszedł po chwili śladem kolegi.
— W porządku — powiedział Jupe. — Będę się ją starał przekonać, że nie miałeś wobec niej
złych zamiarów i że przyszedłeś tutaj, żeby ją uwolnić. Ale mogę ci to tylko obiecać. No a potem
to już wszystko będzie zależeć od samej Peggy. Gdzie ona teraz jest?
— Tam na górze. Widziałem, jak ten stary wariat zamykał ją w jednej z łazienek. — Łysa
Czaszka zrobił krok do przodu, ale nagle się zatrzymał.
Luther Lomax wyjął z kieszeni prawą rękę. Miał w niej mały automatyczny pistolet.
— Nic z tego nie będzie — powiedział. — Nie dostaniesz jej. Peggy zostanie ze mną.
Lomax stał z lekko rozstawionymi stopami i z odrzuconą do tyłu głową. Takim pamiętał go
Jupe ze starych czasów — jako wysokiego, postawnego, wzbudzającego respekt mężczyznę.
— To dzięki mnie została dziecięcą gwiazdą — dalsze słowa reżyser wypowiedział silnym,
dźwięcznym głosem. — I będzie nią znowu. Postaram się o to. Ta dziewczyna ma talent. Wiem
o tym. Pomogę jej go rozwinąć. Stanie się z niej wielka aktorka. Nakręcimy wspólnie znakomity
film. I dostaniemy za niego Oscara. To będzie mój triumfalny powrót na filmowe ekrany świata.
Będziemy oboje sławni i bogaci.
Pete popatrzył na Lomaxa, starając się ocenić dzielącą ich odległość. Jednym ze specjalnych
trików Drugiego Detektywa były obezwładniające chwyty. Gwałtowny skok, a następnie
błyskawiczne powalenie przeciwnika na kolana. Już kiedyś w przeszłości udało mu się w ten
sposób uratować przyjaciół z opresji.
Ale tym razem nie da się tego zrobić. Odległość pomiędzy nim a reżyserem była stanowczo
za duża. Zanim Pete zdąży obezwładnić Lomaxa, tamten będzie miał dostatecznie dużo czasu,
ż
eby użyć pistoletu.
Jupe wyczuł, o czym Pete w tej chwili myśli. Podniósł rękę do góry, ostrzegając go, żeby był
ostrożny.
— Drogi panie Lomax — powiedział Jupe swoim najbardziej przekonywającym głosem. —
Pan przecież nie chce nikogo zastrzelić. Nie jest pan mordercą, tylko wielkim reżyserem...
— Nie licz na to — przerwał mu Łysa Czaszka. — To wariat, zdolny do wszystkiego. Znam
go lepiej niż ty. Wiesz, co on chciał zrobić ze swoją częścią nagrody? Zamierzał urządzić za tę
forsę wielkie przyjęcie! I zaprosić na nie wszystkie te byłe gwiazdy, które zdobią jego ściany.
Oczywiście tylko te, które jeszcze żyją. I do tego wynająć cygańską orkiestrę. A potem zaprosić
prasę...
— Cisza! — Reżyser uniósł lewą rękę rozkazującym gestem. — Spokój na planie! —
krzyknął. — Cała czwórka ustawia się w szereg! Ręce do góry!
Łysa Czaszka jako pierwszy wykonał rozkaz. Pozostali poszli jego śladem.
— A teraz — Lomax krzyczał cały czas — w prawo! Kiedy powiem marsz pójdziecie do tego
przedsionka, a potem na dół po schodach. Jesteście gotowi?
Łysa Czaszka ponownie zareagował jako pierwszy. Pozostali również przytaknęli.
— Światła — krzyczał reżyser dźwięcznym głosem — kamery, akcja. Marsz!
Przedsionek znajdował się na końcu holu. Jupe zauważył prowadzące na dół schody.
Prawdopodobnie była tam stara piwnica, pomyślał. Jeśli Lomax zamknie ich w tej piwnicy, to
może się zdarzyć, że ten szalony człowiek zgubi od niej klucz albo zapomni o jedzeniu dla nich i
nikt nie usłyszy ich krzyków, bo tutaj nie ma żadnych sąsiadów ani żadnej służby. Ich jedyną
szansą była ucieczka właśnie w tym momencie. Jupe wiedział, że Pete znajduje się tuż za nim.
Pierwszy Detektyw zwolnił kroku.
— Rób, co on każe — powiedział Łysa Czaszka błagalnym tonem. Nie drażnij go, bo inaczej
mnie zastrzeli.
Jupe zaczął powoli schodzić po schedach.
— Marsz! — krzyczał Lomax. — Marsz! Marsz! Marsz!...
Głos mu się załamał. Jupe usłyszał zduszony okrzyk przerażenia. Cos upadło na podłogę,
wydając ciężki, głuchy dźwięk. Pracując wiele lat razem, Trzej Detektywi nauczyli się
koordynować swoje ruchy, tak jak zespół koszykarzy. W mgnieniu oka wyrwali się z szeregu i
ustawili się szerokim półkolem na końcu holu.
Pierwszą rzeczą, która się rzuciła Jupe’owi w oczy, był czarny, automatyczny pistolet. Leżał
teraz o parę kroków od otwartych drzwi wejściowych. Potem Jupiter zobaczył Lomaxa.
Wydawało się, że stary reżyser pływa w powietrzu. Wywijał uniesionymi nogami, tak jakby
poruszał się w głębokiej wodzie. Para muskularnych rąk przytrzymywała go od tyłu. Dwie silne,
ciemne dłonie zaciskały się wokół jego pasa.
Gordon Harker obchodził się bardzo łagodnie z reżyserem. Starał się nie zrobić mu krzywdy,
kiedy go niósł holem. Następnie posadził go na płóciennym krześle.
— A teraz proszę się zachowywać spokojnie, panie Lomax — powiedział, trzymając ramiona
reżysera w mocnym, ale niebolesnym uścisku. — Podnieś pistolet, Jupe. Upewnij się, że jest
zabezpieczony, a potem włóż go do kieszeni.
Jupe wykonał polecenie bez słowa. Potem popatrzył na Łysą Czaszkę. Młody aktor opierał się
o ścianę. Jego twarz była kredowobiała, a ciałem chłopaka wstrząsały dreszcze.
— Dziękuję ci Gordonie — powiedział Pierwszy Detektyw wdzięcznością.
— Nie ma za co — odpowiedział szofer. — Kiedy zobaczyłem, że ten młody facet się tutaj
skrada, i przypomniałem sobie, co mi o nim opowiedziałeś, to pomyślałem, że będzie lepiej, jak
wejdę i zobaczę, co się dzieje.
— To był naprawdę dobry pomysł. — Jupe spojrzał na Łysą Czaszkę. — A ten z powiedz
nam wreszcie, gdzie jest Peggy.
Młody aktor był jeszcze ciągle w szoku, ale pomimo to zaprowadził Trzech Detektywów
schodami na piętro, a potem pomaszerował z nimi na sam koniec długiego, zakurzonego
korytarza. Jupe otworzył drzwi I wszedł do środka.
Peggy siedziała na krześle przy zabitym deskami oknie. W ustach miała zwiniętą chusteczkę
do nosa, przymocowaną za pomocą drugiej chusteczki, okręconej wokół głowy. Ręce
dziewczyny by przywiązane do oparcia krzesła, a jej kostki do nóg mebla.
Łysa Czaszka aż jęknął ze zdziwienia.
— Naprawdę tego nie wiedziałem — powiedział cicho. — Nie wyobrażałem sobie, że ją
zwiąże w taki sposób. Gdybym to wiedział, to nigdy bym się nie zgodził mu pomagać.
Jupe wierzył mu. Sądząc z zachowania Łysej Czaszki w ostatnich paru minutach, młody aktor
tylko udawał twardego faceta. Pod tą maską krył się miękki, bojący się gwałtu człowiek.
Trzej Detektywi pospieszyli w kierunku Peggy, zostawiając ciągle opierającego się o drzwi
bladego aktora własnemu losowi. Pete i Bob odkneblowali usta dziewczyny, a Jupe przeciął
swoim szwajcarskim nożem wiążące ją sznury.
Peggy potrząsnęła głową, jakby budząc się ze złego snu. Potem potarła nadgarstki i odgarnęła
włosy z czoła. Ostrożnie rozprostowała nogi i z pewną trudnością wstała z krzesła. I uśmiechnęła
się.
— No cóż — powiedziała. — To całkiem zabawne. Zupełnie jak scena z tych starych filmów
o Małych Urwisach. Tylko, że to zawsze ja wydobywałam ciebie z tarapatów, Jupe. No a teraz ty
przyszedłeś mi z pomocą.
ROZDZIAŁ 16
Przysługa dla Dona
— Peggy była taka szczęśliwa z powodu wygrania tych pieniędzy — powiedział Jupe — że
postanowiła nie wytaczać sprawy przeciwko Lutherowi Lomaxowi i Łysej Czaszce.
— Teraz wreszcie będzie ją stać na naukę w collegeu, o czym zawsze marzyła — dorzucił
Bob.
— Zamierza zacząć od września studia w Berkeley — dodał Pete.
Trzej Detektywi siedzieli przy stole w ogromnym salonie pana Hitchcocka. Z okien pokoju
widać było wody Oceanu Spokojnego. Zaglądając do notatek zrobionych przez Boba, młodzi
przyjaciele zdawali dawnemu reżyserowi relację ze swojej ostatniej sprawy.
Alfred Hitchcock siedział wygodnie rozparty w długim fotelu plażowym. Parę lat temu,
reżyserując film w Nowym Jorku, doznał poważnej kontuzji nogi i od czasu do czasu dokuczała
mu ona jeszcze.
— A więc Łysa Czaszka zamierza występować teraz jako aktor pod swoim własnym
nazwiskiem? — wypytywał się.
— Tak, będzie próbował swoich sił — potwierdził Jupe. — Chociaż nie wydaje mi się, żeby
miał duże szanse. Będzie musiał w dalszym ciągu zarabiać na życie jako mechanik.
Pierwszy Detektyw zamyślił się na chwilę.
— To śmieszne — powiedział. — To właśnie moje wspomnienia o prawdziwym Łysej
Czaszce sprawiły, że postanowiłem wystąpić w tym programie kwizowym. Nienawidziłem go
tak bardzo jako dziecko, że chciałem go pokonać za każdą cenę. Ale w gruncie rzeczy prawie
polubiłem tego młodego chłopaka, który go udawał. Jestem pewien, że naprawdę nie chciał
skrzywdzić Peggy. Po prostu rozpaczliwie potrzebował pieniędzy i był zupełnie załamany, nie
mogąc dostać żadnej roli. Dlatego przystał na wszystko, co mu Luther Lomax zaproponował.
— Tak, życie w tym mieście nie jest łatwe — zgodził się pan Hitchcock. — A jak już
jesteśmy przy tym temacie, to co się stało z Lutherem Lomaxem? Czy w dalszym ciągu błąka się
po swojej opustoszałej posiadłości i snuje marzenia o minionej sławie?
— Nie — odpowiedział Pete. — Zupełnie się załamał nerwowo, kiedy zobaczył, że Peggy
schodzi razem z nami po schodach, po tym jak ją wyswobodziliśmy. Ciągle krzyczał: „Spokój na
planie” i „Światło, kamery, akcja”. Gordonowi Harkerowi udało się go wreszcie uspokoić, a
potem odwieźć do szpitala.
Sławny reżyser pokiwał ze współczuciem głową.
— Był kiedyś wielkim reżyserem — powiedział. — Pamiętam sporo jego starych filmów.
Czy ciągle przebywa w szpitalu?
— Nie — wyjaśnił Jupe. — Stowarzyszenie Filmowe znalazło dla niego wygodne miejsce w
domu dla emerytowanych ludzi filmu, w skrzydle przeznaczonym dla osób z problemami
psychicznymi. Jest tam przynajmniej wśród starych przyjaciół.
— No tak, oczywiście. — Pan Hitchcock uśmiechnął się z przymusem. — Jest takie stare
przysłowie w Hollywoodzie: „Nie musisz być wariatem, żeby robić filmy, ale to z pewnością
pomaga”.
A Glass nic nie wiedział o spisku pomiędzy Łysą Czaszką i Lomaxem? — pytał dalej pan
Hitchcock.
— Tak, zgadza się — potwierdził Jupe. — Przez cały ten czas nie miał o niczym pojęcia. Nie
wiedział, że Łysa Czaszka jest oszustem, że Lomax ukradł puchary i że we dwójkę uprowadzili
Peggy. Glass zajmuje się reklamą, nie chciał więc zepsuć swojego dobrego imienia i wyjawić,
kiedy program się skończył, że Łysa Czaszka to oszust.
— A co z Platfusem i Ogarem? — dopytywał się pan Hitchcock.
— Co się z nimi stało?
— Platfusowi te kwizy pomogły stanąć na nogi, jeśli można się tak wyrazić — odpowiedział
Jupe. — Przez dłuższy czas był bez pracy. W czasie trwania kwizu zwróciła na niego uwagę
pewna sieć handlowa, zajmująca się sprzedażą sportowego obuwia i zaangażowała go do
reklamy. No wie pan, pokazy, promocja produktów w sklepach i tak dalej. Platfus był
zadowolony, że dostał tę pracę. I wcale nie musi nosić wielkich butów i się wygłupiać, po prostu
opowiada o wyrobach firmy.
Natomiast Ogar zamierza skończyć college, a potem studiować prawo. Chciałby również
pomagać młodym aktorom i aktorkom w walce o ich prawa przeciwko studiom filmowym i
stacjom telewizyjnym, które próbują wykorzystywać młodych ludzi.
— Godne uznania plany — zauważył pan Hitchcock.
Potem jego spojrzenie powędrowało w kierunku kuchni, gdzie królował służący pana
Hitchcocka, Wietnamczyk Hoang Van Don, i skąd dobiegały odgłosy brzęczących garnków i
patelni.
— A co z Gordonem Harkerem? — chciał wiedzieć pan Hitchcock. — Czy nie zdradziliście
jego tajemnicy?
— Oczywiście, że nie — zapewnił go Pete. — Nikomu nie powiedzieliśmy o tym, że grał
kiedyś Naleśnika w tych starych filmach o Małych Urwisach. Pan jest wyjątkiem. Może we
wrześniu spokojnie wrócić do swojej szkoły jako nauczyciel.
— Jeśli już jest mowa o szkole — pan Hitchcock ponownie zerknął w kierunku kuchni — to
Don również niedawno chodził na wykłady.
— Poważnie? — zdziwił się Bob. — A czego się uczył?
— Jak się przygotowuje cordon bleu — wyjaśnił pan Hitchcock. — Na sposób francuskiego
mistrza kuchni. Don wyrzucił z głowy wszystkie te przepisy na zdrowe jedzenie. — Sławny
reżyser westchnął. —Teraz myśli tylko o skomplikowanych sosach i wymyślnych daniach.
Muszę przyznać, że to lepsze od tych różnych wodorostów. Ale to trochę za dużo jak na mój
biedny żołądek.
Pan Hitchcock przerwał swoje wywody i wyciągnął się w fotelu.
— Mam nadzieję, że zostaniecie na lunchu — dodał. — Zwłaszcza ty, Jupe.
Bob i Jupe popatrzyli na siebie nieco sceptycznie. Pamiętali doskonale, jak Don ostatnio
potraktował ich jako króliki doświadczalne i wypróbował na nich jedno ze swoich egzotycznych
francuskich dań, a mianowicie ślimaki. Pomimo to odpowiedzieli grzecznie, że bardzo chętnie
zostaną.
— Ciekawe, dlaczego zwłaszcza ja? — zainteresował się Jupe.
— Dlatego że Don chce, abyś mu wyświadczył pewną przysługę — powiedział pan
Hitchcock. — A w zamian za to zgodził się przygotować do jedzenia wszystko, o co go
poprosisz. Bezwzględnie wszystko — dodał tęsknym głosem.
— A dlaczego nie możemy zjeść czegoś, na co pan ma ochotę? —zapytał Pierwszy Detektyw.
— Miałem nadzieję, że to powiesz. — Pan Hitchcock sięgnął po laskę, stojącą za fotelem i
podniósł się z miejsca. — Muszę się przyznać, że mam wielki apetyt na zwykłego, porządnego
hamburgera. Może z odrobiną surowej cebuli. Ale bez sosu i keczupu. Po prostu solidny kawałek
mięsa.
Trójka chłopców z zapałem zaaprobowała tę propozycję.
— Ale czego Don ode mnie chce? — zapytał Jupe.
— Obawiam się, że to tajemnica — powiedział pan Hitchcock. — Jestem pewien, że to nic
strasznego. — Odwrócił się, opierając się na lasce. — pójdę powiedzieć Donowi, żeby
przygotował hamburgery. Po prostu zwykłe hamburgery. I w zamian za to spełnisz jego prośbę,
Jupe. Niezależnie od tego, jaka ona będzie.
Trzej Detektywi widzieli, jak pan Hitchcock kuśtyka przez swój olbrzymi pokój, przechodzi
obok biblioteczki, oddzielającej salon od pracowni i wchodzi do kuchni.
Dom pana Hitchcocka w Malibu był kiedyś restauracją znaną jako knajpa „U Charliego”. To
wyjaśniało, dlaczego było w nim tyle otwartej przestrzeni. Reżyser przerabiał go stopniowo w
coś, co nazywał okazałym domem. I rzeczywiście można było mówić o pewnym postępie, od
czasu kiedy Jupe był tu po raz ostatni. Oprócz już wcześniej wspomnianego fotela, przybyła
jeszcze wygodna kanapa, która wzbogaciła trochę za ubogie umeblowanie domu.
Kiedy pan Hitchcock przyszedł z powrotem, na jego twarzy gościł pełen entuzjazmu uśmiech.
— Porządny hamburger to jest to — powiedział, sadowiąc się z powrotem w fotelu. — Don
chciał do tego podać sos bearnaise, ale zapewniłem go, że ty wolisz, żeby nie było żadnych
dodatków. — Przez moment siedział w milczeniu. — Myślałem o waszej ostatniej sprawie —
odezwał się po chwili. — Zastanawia mnie w niej jedna rzecz.
— Tak? — zapytał Jupe. — A co mianowicie?
— Dlaczego zacząłeś podejrzewać Lomaxa? Jak odgadłeś, że to właśnie ten stary reżyser, a
nie Milton Glass albo któryś z Urwisów dostarczał fałszywemu Łysej Czaszce wszystkich
potrzebnych informacji, tak żeby chłopak mógł udawać prawdziwego Łysą Czaszkę?
— To był przede wszystkim ten zbieg okoliczności związany z Platfusem — wyjaśnił
Pierwszy Detektyw. — Domyśliłem się, że to Łysa Czaszka zamknął mnie w studiu
dźwiękowym, żebym nie mógł uczestniczyć w kwizie. Tylko on się zdziwił, kiedy pojawiłem się
w studiu w ostatniej chwili. Ale co robił Platfus w studiu tego samego dnia, o tej samej godzinie?
Dlaczego pojechał tam swoim starym motorem, podczas gdy ja jechałem za nim taksówką? Ten
zbieg okoliczności nie dawał mi spokoju.
Pan Hitchcock przytaknął.
— Mnie by to również nie dawało spokoju — przyznał. — Jako reżyser filmów kryminalnych
też nie lubię zbiegów okoliczności. No ale mów dalej, Jupe. Jak ci się w końcu udało rozwiązać
tę zagadkę?
— To było zaraz po tym, jak otrzymałem ostatnią wskazówkę w tej sprawie — powiedział
Jupe. — Tuż przed rozpoczęciem drugiego kwizu Platfus zwierzył mi się, że załatwia różne
polecenia dla studia filmowego i stacji telewizyjnej.
— No i domyśliłeś się, że ktoś go posłał do studia? Zgadza się?
— Dokładnie tak było — przyznał Jupe. — Ktoś posłał go tam jako przynętę. Po to, żebym ja
go śledził. A tylko jedna osoba wiedziała w tym czasie, że Trzej Detektywi zajmują się sprawą
kradzieży pucharów. I tą osobą był Luther Lomax.
— Aha, już rozumiem — pan Hitchcock znowu przytaknął. — Lomax namówił cię, żebyś
przyszedł do stacji telewizyjnej, pod pretekstem, że chce z tobą mówić o srebrnych pucharach. I
jak tylko się z tobą pożegnał, to zaraz zadzwonił po Platfusa i posłał go w jakiejś sprawie do
studia filmowego, wiedząc, że zobaczysz go w recepcji, i spodziewając się, że za nim pójdziesz.
— On nie tylko się tego spodziewał — wyjaśnił Jupe. — On to dobrze wiedział. Prosił mnie
dwa razy, żebym nie spuszczał oka z Platfusa. A więc miał prawie pewność, że go będę śledzić.
No i oczywiście za sprawą Lomaxa, Łysa Czaszka już był w studiu i czekał tylko na to, żeby
mnie tam zamknąć, nawet gdyby musiał mnie przedtem rąbnąć czymś w głowę.
— No tak. Wszystko świetnie pasuje. — Pan Hitchcock podniósł się z fotela na dźwięk
kroków z kuchni. — O, jak ładnie pachnie — zaszeptał, zajmując miejsce przy dużym stole.
Zapach jest rzeczywiście smakowity, pomyślał Jupe, wspominając wszystkie inne potrawy,
które konsumowali przy tym stole. Był taki okres, kiedy Don serwował wyłącznie gotowe dania,
takie jak pizza czy rybne paluszki. Potrawy te były reklamowane w późnych programach
telewizji. Potem wietnamski kucharz został zagorzałym zwolennikiem jedzenia zalecanego przez
telewizyjne wyrocznie propagujące zdrowy tryb życia, i na stole pojawił się brązowy ryż, surowe
ryby i różne sałatki.
Teraz Jupe z przyjemnością przyglądał się, jak Don stawia na stole olbrzymi półmisek z
czterema hamburgerami O imponujących rozmiarach. Do ich wyglądu też nie można się
przyczepić, pomyślał.
Hamburgery były naprawdę dobre. Wspaniałe mięso z kawałkami surowej cebuli. Pierwszy
Detektyw jadł danie z wielkim apetytem.
— W porządku? — zapytał Don.
— Naprawdę świetny — pochwalił hamburgera Jupe. — Po prostu pierwsza klasa.
— To dobrze. Teraz ty mi oddasz przysługę?
— Oczywiście — wymamrotał ustami pełnymi jedzenia Pierwszy Detektyw. — O co chodzi?
— Ty bardzo sławny. Cały czas widzę ciebie w telewizji. I ty mnie teraz dasz twój autograf.
Don wyciągnął z kieszeni białego fartucha oprawioną w skórę książkę do autografów i
położył ją obok talerza Jupe’a.
— Nie ma sprawy. — Jupe przełknął kawałek cebuli i wyjął długopis. To była naprawdę
niewielka przysługa za takiego dobrego hamburgera. — Jak mam napisać? Pierwszy Detektyw?
Albo po prostu Jupiter Jones?
— Nie, nie. — Don zdecydowanie potrząsnął głową. — Ty napisz swoje sławne imię. W
porządku?
Jupe zamknął na krótko oczy i westchnął. Potem wyciągnął rękę po książkę.
Z najlepszymi życzeniami dla Hoang Van Dona — wykaligrafował. Następnie wziął głęboki
oddech i dodał to sławne imię, o które go proszono: Od Małego Tłuścioszka.