Caroline Anderson
Nie tylko w święta
Tłumaczył
Piotr Grzegorzewski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Co pan robi w moim pokoju?
Oliver zamarł. Chyba ma halucynacje. Czy to moz˙-
liwe, by to była Kate? Jego ukochana Kate?
Ledwie zda˛z˙ył zauwaz˙yc´, z˙e poko´j, do kto´rego
wszedł, jest juz˙ przez kogos´ zaje˛ty, gdy otworzyły sie˛
drzwi do łazienki. Odwro´cił sie˛ i zmusił do us´miechu.
Nie było to łatwe, zwaz˙ywszy na fakt, z˙e serce biło
mu jak oszalałe, a nogi miał jak z waty.
Wyszła prosto spod prysznica. Wcia˛z˙ była mokra,
jej jasne włosy spadały na szyje˛, sie˛gaja˛c do re˛cznika.
Ten re˛cznik ledwie ja˛zakrywał. Był zawia˛zany w supeł
nad piersiami i kon´czył sie˛ wysoko na udach...
– Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ widze˛ – rzekł ochrypłym
głosem.
– Oliver?
– Witaj, Kate. Jak sie˛ masz?
– Az˙ do teraz miałam sie˛ dobrze. Co ty robisz
w moim pokoju? I jak sie˛ tutaj dostałes´?
Pokazał jej klucz.
– Kogo przekupiłes´?
– Przekupiłes´? – powto´rzył zdziwiony.
– Z
˙
eby dał ci klucz. Jestem pewna, z˙e nie wszedłes´
w jego posiadanie uczciwa˛ droga˛.
– Czy tak sie˛ wita dawno niewidzianego me˛z˙a?
– zakpił.
– Byłego me˛z˙a – sprostowała.
– Byłego? – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – Nie przypominam
sobie, z˙ebys´my brali rozwo´d.
– Wie˛c kogo przekupiłes´? Pokojo´wke˛? Portiera?
Recepcjonistke˛?
Rozes´miał sie˛.
– Nikogo nie przekupiłem – odparł – po prostu
dostałem go od recepcjonistki. Musiała sie˛ pomylic´, bo
nosimy to samo nazwisko. Przyjechałas´ tu na kon-
ferencje˛, prawda?
Skine˛ła głowa˛, rozpryskuja˛c woko´ł krople wody.
Je˛kna˛ł w duchu.
– Jestem pewien, z˙e moz˙na to w prosty sposo´b
wyjas´nic´ – powiedział, odrywaja˛c wzrok od jej piersi
i przenosza˛c go na ło´z˙ko za nia˛. – Jes´li chcesz, moz˙esz
zadzwonic´ do recepcji.
– Owszem, zrobie˛ to, jes´li natychmiast sta˛d nie
wyjdziesz. Poprosze˛, z˙eby przysłali kogos´, kto usunie
cie˛ sta˛d siła˛ – os´wiadczyła, odwracaja˛c sie˛.
Telefon stał po drugiej stronie ło´z˙ka. By do niego
dosie˛gna˛c´, musiała kle˛kna˛c´ na ło´z˙ku. Bła˛d. Przyci-
sne˛ła re˛cznik kolanami i supeł sie˛ rozwia˛zał. Oliver
ujrzał ja˛ w pełnej krasie i przestał nad soba˛ pa-
nowac´.
– Och, Katie...
Popatrzyli sobie w oczy.
– Oliverze, nie chce˛ tego – wyszeptała.
– Czego? – spytał, chłona˛c wzrokiem jej ciało
i przypominaja˛c sobie, jak delikatna˛ ma sko´re˛. Wycia˛-
gna˛ł re˛ce, przebiegaja˛c palcami po jej szyi. – Tego?
Musna˛ł jej brode˛, po czym dotkna˛ł delikatnie pal-
cem usta.
– A moz˙e tego? – Przesuna˛ł dłonia˛ po jej ramieniu.
– Albo tego? – Jego re˛ce powe˛drowały do jej piersi. Jej
oddech był teraz przyspieszony i płytki.
– Nie...
Gdy jego re˛ka dotarła do jej biodra, Kate westchne˛ła
i odsune˛ła sie˛, nacia˛gaja˛c na siebie re˛cznik.
– Nie ro´b tego. Ja tego nie chce˛.
– Kłamczucha – powiedział cicho.
– Nie! – krzykne˛ła i spojrzała na niego błagalnie.
– Nie – powto´rzyła, tym razem ciszej, ale jej wzrok
mo´wił co innego. – Prosze˛, przestan´...
Ale nie mo´gł. Przez pie˛c´ długich lat te˛sknił za nia˛
i oto teraz miał ja˛ przed soba˛, okryta˛ jedynie re˛cz-
nikiem. Nie miał siły odejs´c´.
– Nie da rady – mrukna˛ł, odsuwaja˛c sie˛ od niej.
Zdja˛ł marynarke˛, krawat i koszule˛. A potem wzia˛ł ja˛
w ramiona.
– Nie, Oliverze – je˛kne˛ła, ale jego usta były juz˙ na
jej ustach. Ogarne˛ło go poz˙a˛danie.
Zdja˛ł pospiesznie reszte˛ ubrania. Sko´ra Kate była
chłodna i wilgotna od wody. Wyja˛ł re˛cznik z jej ra˛k, po
czym pokrył pocałunkami całe jej ciało.
Odrzuciła głowe˛ do tyłu i wyszeptała:
– Oliverze... prosze˛...
Jej usta były nabrzmiałe od pocałunko´w, a wzrok
nieobecny. Jak mo´gł jej sie˛ oprzec´?
Kate nie mogła w to uwierzyc´. Chyba kompletnie
zwariowała. Powinna go sta˛d wyrzucic´, gdy tylko
wszedł – wie˛c dlaczego tego nie zrobiła?
To szok, odpowiedziała sama sobie. Szok spowodo-
wany jego widokiem. Widziała poz˙a˛danie w jego oczach
– i zapragne˛ła go tak samo jak on jej. Ale co teraz?
5
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Zdławiła łzy. Nie powinna pozwolic´ sie˛ dotykac´.
Powinna go sta˛d wyrzucic´. Natychmiast.
– Katie?
– Nie nazywaj mnie tak. Nikt juz˙ tak na mnie nie
mo´wi.
– Ja tak mo´wie˛.
– Ale ja z toba˛ nie rozmawiam.
– To mnie nie powstrzyma – stwierdził szorstko.
– Co sie˛ stało, Kate? W jednej chwili jestes´my małz˙en´-
stwem, w naste˛pnej opuszczasz mnie bez słowa. Rzu-
casz prace˛, wyprowadzasz sie˛, twoja matka ukrywa
przede mna˛, gdzie jestes´. Co ja takiego zrobiłem?
Kochalis´my sie˛, a w kaz˙dym razie ja kochałem ciebie.
Kochałem cie˛, Kate. Wcia˛z˙ cie˛ kocham, choc´ nie mam
poje˛cia, dlaczego odeszłas´.
Zwiesiła nogi z ło´z˙ka, biora˛c re˛cznik i otulaja˛c
sie˛ nim.
– Oddalilis´my sie˛ od siebie, zmienilis´my. To wszy-
stko.
– I nie mogłas´ mi tego powiedziec´ prosto w twarz?
– Mo´wiłam. Za kaz˙dym razem, kiedy sie˛ kło´cilis´-
my. To nie powinna byc´ dla ciebie niespodzianka.
Rozes´miał sie˛ gorzko.
– A jednak była.
Drz˙a˛cymi re˛kami sie˛gne˛ła po telefon.
– Dzwonie˛ do recepcji. Lepiej sie˛ ubierz.
– Halo? Tu recepcja. Czym moge˛ słuz˙yc´?
– Tu doktor Crawford z pokoju czterdzies´ci trzy.
Doktor Katharine Crawford. Chyba zaszła pomyłka,
dalis´cie pan´stwo drugi klucz do mojego pokoju dok-
torowi Oliverowi Crawfordowi.
– Och... Prosze˛ chwileczke˛ poczekac´ – powiedział
6
CAROLINE ANDERSON
głos w słuchawce. Za plecami Kate słyszała pospiesz-
nie ubieraja˛cego sie˛ Olivera. – Halo? – odezwał sie˛
w kon´cu głos. – Faktycznie zaszła pomyłka. Doktor
Crawford powinien otrzymac´ klucz od pokoju czter-
dzies´ci cztery. Zaraz przys´lemy kogos´ z włas´ciwym
kluczem. Bardzo przepraszamy.
Recepcjonistka rozła˛czyła sie˛, zanim Kate zda˛z˙yła
zaprotestowac´. Odłoz˙yła słuchawke˛ na widełki.
– Katie?
– Nie, Oliverze. To sie˛ nie uda.
– Nie o to mi chodziło. Zamierzałem powiedziec´,
z˙e nie pomys´lelis´my o zabezpieczeniu.
Przeszył ja˛ bo´l. Zaniemo´wiła na moment.
– Niezupełnie – odparła. – Ja biore˛ pigułke˛. Regu-
luje mi cykl.
Milczał. Zapewne potrzebował czasu, by to prze-
trawic´, sprawdzic´, czy go nie okłamała. Oczywis´cie, z˙e
go okłamała, ale nigdy sie˛ o tym nie dowie.
Pukanie do drzwi wyrwało ich z zamys´lenia. Oliver
odebrał klucz i wysłuchał przeprosin recepcjonistki.
– Prosze˛ sie˛ nie martwic´, nic sie˛ nie stało – powie-
dział ze swoim zwykłym wdzie˛kiem.
Kate zastanawiała sie˛ przez chwile˛, jak udaje mu sie˛
tak dobrze kłamac´. Us´miechna˛ł sie˛ do niej.
– Załatwione – stwierdził i włoz˙ył klucz do kie-
szeni.
– Co´z˙, nie zatrzymuje˛ cie˛ – odparła, cie˛z˙ko wzdy-
chaja˛c.
– Kate, musimy porozmawiac´.
– Nie ma o czym.
Rozes´miał sie˛.
– Nie ma o czym? Spotkalis´my sie˛ po pie˛ciu latach,
7
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
kochalis´my sie˛, i twoim zdaniem nie ma o czym
mo´wic´? Oszalałas´?
– Tak włas´nie uwaz˙ałes´ pie˛c´ lat temu.
– Nie – odparł. – Ja tylko powiedziałem ci wtedy,
z˙e sie˛ dziwnie zachowujesz. I miałem racje˛. Tydzien´
po´z´niej mnie zostawiłas´.
– I to było takie dziwne? Mo´wiłam ci, z˙e juz˙ nic nas
nie ła˛czy, i to sie˛ nie zmieniło.
– Jasne. Chwile˛ temu tez˙ nic nas nie ła˛czyło.
Odwro´ciła wzrok.
– Oliverze, prosze˛...
– Ostatnim razem, kiedy to powiedziałas´, chciałas´,
z˙ebym sie˛ z toba˛ kochał – wyszeptał, podchodza˛c
bliz˙ej.
– Chyba s´nisz – odparła, wstaja˛c i przechodza˛c
obok niego. – Przyjechalis´my tu na konferencje˛. Jes-
tem pewna, z˙e moz˙emy sie˛ zachowywac´ w cywilizo-
wany sposo´b. A teraz prosze˛, idz´ juz˙. Musze˛ sie˛
przygotowac´ do kolacji. Jestem głodna i nie zamie-
rzam jej przez ciebie stracic´.
– Zobaczymy sie˛ po´z´niej – powiedział z westchnie-
niem i zabrzmiało to jak obietnica.
W naste˛pnej chwili była juz˙ sama. Nogi nagle
odmo´wiły jej posłuszen´stwa. Usiadła na podłodze.
Cały weekend z Oliverem w sa˛siednim pokoju! Gdyby
wiedziała, nie przyjechałaby tu.
Gdybys´ nie przyjechała, nie kochałabys´ sie˛ z nim,
pomys´lała. Nie czułabys´ dotyku jego ra˛k, ust, cie˛z˙aru
jego ciała...
– Przestan´! – krzykne˛ła, ale nie mogła zagłuszyc´
tego wewne˛trznego głosu.
Tkwił w niej tak samo jak wspomnienie ich miłos´ci,
8
CAROLINE ANDERSON
kto´ra miała nigdy nie przemina˛c´, a kto´ra˛ zniszczyła, by
zwro´cic´ mu wolnos´c´. A teraz powro´cił do jej z˙ycia
i wiedziała, z˙e wszystkie stare rany otworza˛ sie˛ na
nowo. Wstała. Wez´mie prysznic, by zmyc´ z siebie jego
zapach, a potem zejdzie na kolacje˛ i be˛dzie uprzejma,
zapyta o jego z˙ycie i zachowa sie˛ jak przyjacio´łka.
Nie kłam! Po prostu chcesz wiedziec´, czy jest jakas´
inna kobieta w jego z˙yciu, czy jest szcze˛s´liwy.
Nie, nie zrobiłby tego. To nie w jego stylu. Najpierw
musiałby sie˛ z nia˛ rozwies´c´ i pos´lubic´ tamta˛.
Ale co jej szkodzi zapytac´...
Kate bez wa˛tpienia była najpie˛kniejsza˛ kobieta˛
w sali. Jej długie, kre˛cone blond włosy były zaczesane
do tyłu i upie˛te za pomoca˛ drewnianych szpilek. Miała
na sobie klasyczna˛ czarna˛ sukienke˛. Była opanowana,
elegancka i... zaspokojona. Przez chwile˛ targały nim
wa˛tpliwos´ci. Czy mo´wiła prawde˛? Czy faktycznie
pigułka reguluje jej cykl, czy tez˙ ma kochanka? Wes-
tchna˛ł cie˛z˙ko i wyrzucił z głowy te˛ gorzka˛ mys´l. Nie
zrobiłaby tego – nie przespałaby sie˛ z nim, gdyby w jej
z˙yciu był inny me˛z˙czyzna.
A moz˙e jednak? Sam juz˙ nie wiedział. Kiedys´ miał
do niej zaufanie, ale potem wszystko mu sie˛ zawaliło
i us´wiadomił sobie, z˙e tak naprawde˛ wcale jej nie
znał.
Dostrzegła go w tłumie i bez wahania zacze˛ła is´c´
w jego kierunku. Me˛z˙czyz´ni odwracali sie˛ za nia˛ i gdy
do niego dotarła, miał ochote˛ ja˛ pocałowac´. Powstrzy-
mał sie˛ jednak.
Wzia˛ł dwa kieliszki wina od przechodza˛cego obok
kelnera i poprowadził ja˛do sofy stoja˛cej przy kominku.
9
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Mam nadzieje˛, z˙e białe wino be˛dzie ci smako-
wac´? – spytał, podaja˛c jej kieliszek.
– Tak, dzie˛kuje˛. – Wypiła prawie cała˛ jego zawar-
tos´c´, zostawiaja˛c na kieliszku delikatny, ro´z˙owy s´lad
szminki.
Nie mo´gł przestac´ mys´lec´ o jej ustach. Przypatrywał
sie˛ jej bacznie, pro´buja˛c stwierdzic´, czy zmieniła sie˛
przez ostatnie pie˛c´ lat. Nic nie zauwaz˙ył. Byc´ moz˙e
nieco zeszczuplała i odnosił wraz˙enie, z˙e jest zme˛czo-
na, ale poza tym to wcia˛z˙ była jego Kate, kobieta, kto´ra˛
pokochał osiem lat temu.
Odstawiła kieliszek i spojrzała do go´ry, ich oczy sie˛
spotkały. Zacze˛li mo´wic´ ro´wnoczes´nie, po czym
us´miechne˛li sie˛ do siebie. Lody zostały przełamane.
– Ty pierwszy – powiedziała, wie˛c zacza˛ł jeszcze
raz.
– Wracaja˛c do tego, co sie˛ wydarzyło... Byłem
w twoim pokoju tylko chwile˛, wystarczaja˛ca˛ jednak,
z˙eby sie˛ zorientowac´, z˙e ktos´ go juz˙ zaja˛ł, kiedy
wyszłas´ spod prysznica. Naprawde˛ nie miałem poje˛cia,
z˙e to two´j poko´j, dopo´ki cie˛ nie zobaczyłem. I nie
miałem zamiaru...
Przerwał, nie bardzo wiedza˛c, jak nazwac´ to, co
mie˛dzy nimi zaszło.
– Juz˙ dobrze, wierze˛ ci – odparła.
– Wie˛c nie masz do mnie z˙alu?
Wahała sie˛ tak długo, z˙e serce podeszło mu do
gardła, ale w kon´cu odpowiedziała:
– Zapomne˛, z˙e to sie˛ stało, i chciałabym, z˙ebys´ ty
tez˙ zapomniał.
Nie ma mowy. Za nic w s´wiecie tego nie zapomni.
– Wygla˛da na to, z˙e tu sie˛ ro´z˙nimy – odrzekł
10
CAROLINE ANDERSON
szorstko. – Moge˛ obiecac´ jedno: nie be˛de˛ o tym wspo-
minał, dobrze?
– Moz˙e byc´. Jestes´my na siebie skazani przez ten
weekend. Musimy jakos´ sobie poradzic´. – Wzie˛ła
kieliszek i us´miechne˛ła sie˛. – A teraz opowiedz mi, co
u ciebie słychac´.
Jak mo´gł byc´ tak odpre˛z˙ony? Siedział na sofie,
z jedna˛ re˛ka˛ na oparciu, a w drugiej trzymał kieliszek.
Jego palce znały ja˛ tak dobrze...
Nie. Nie moz˙e o tym mys´lec´. Skoncentrowała sie˛ na
jego słowach.
– Od trzech lat pracuje˛ w przychodni. Jestem zado-
wolony.
– Gdzie sie˛ mies´ci ta przychodnia? – spytała, za-
stanawiaja˛c sie˛, czy juz˙ o tym mo´wił, i chyba tak było,
bo zamiast podania nazwy miejscowos´ci, powiedział
tylko:
– Tam, gdzie zawsze, na wzgo´rzu, obok zakładu
pogrzebowego i kwiaciarni. Pamie˛tasz z˙arty na temat
jej połoz˙enia?
W kon´cu do niej dotarło. Oliver pracuje w Gipping-
ham, swoim rodzinnym miasteczku. Powinna sie˛ była
domys´lic´. Zawsze mo´wił, z˙e chce tam wro´cic´.
– Pamie˛tam, z˙e była dosyc´ staros´wiecka – powie-
działa wolno, wcia˛z˙ oswajaja˛c sie˛ z ta˛ wiadomos´cia˛.
Rozes´miał sie˛.
– I jest. Troche˛ sie˛ unowoczes´niła, gdy Peter Ab-
raham został jej szefem, ale wcia˛z˙ przypomina te˛
stara˛ przychodnie˛, do kto´rej przychodziłem jako dzie-
cko. To tam zapragna˛łem zostac´ lekarzem. Miałem
wtedy siedem lat.
11
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Widziała go na fotografii, zrobionej, gdy był w tym
wieku: tyczkowate re˛ce i nogi i przerwy mie˛dzy ze˛ba-
mi. Pomys´lała wtedy, jak cudownie by było miec´
takiego syna...
Dosyc´. Usiadła wygodniej, kre˛ca˛c w roztargnieniu
kieliszkiem.
– Wie˛c wro´ciłes´ do domu. Tak jak chciałes´. Twoi
rodzice sa˛ pewnie szcze˛s´liwi.
Wyraz´nie posmutniał.
– Ojciec umarł dwa lata temu na atak serca.
Nie zastanawiaja˛c sie˛, co robi, połoz˙yła re˛ke˛ na jego
kolanie, chca˛c mu dodac´ otuchy.
– Przykro mi, Oliverze. To musiało byc´ dla ciebie
bolesne.
Popatrzył na nia˛, a jego usta wykrzywiły sie˛ w cierp-
kim us´miechu. Us´cisna˛ł delikatnie jej re˛ke˛.
– Pocza˛tkowo nie mogłem sie˛ z tym pogodzic´, ale
w czasie sekcji znaleziono w jego płucu guz, wie˛c i tak
miał szcze˛s´cie. Gdyby nie serce, umarłby w me˛czar-
niach. – Poklepał ja˛po re˛ce i wyprostował sie˛, zmienia-
ja˛c temat. – A co u ciebie? Miałas´ zostac´ pediatra˛. Nie
sa˛dziłem, z˙e zajmiesz sie˛ interna˛.
– Zmieniłam zdanie – odparła, nie wdaja˛c sie˛
w szczego´ły.
– Pediatria jest cie˛z˙ka – przyznał. – Nie mo´głbym
patrzec´ na umieraja˛ce dzieci. To zapewne z tego powo-
du zrezygnowałas´, prawda?
Nie chciała go wyprowadzac´ z błe˛du. To otworzyło-
by puszke˛ Pandory.
– Pracowałam we wschodniej Anglii, gło´wnie
w po´łnocno-wschodnim hrabstwie Suffolk, ale kiedy
zachorowała moja babcia, przeprowadziłam sie˛ do
12
CAROLINE ANDERSON
Norfolk i zamieszkałam z nia˛, pracuja˛c dorywczo na
zaste˛pstwach, kiedy czuła sie˛ lepiej. Umarła we wrzes´-
niu i od tego czasu cia˛gle sie˛ zastanawiam, co robic´
dalej.
– Moja kolej na kondolencje – powiedział. – Wiem,
ile dla ciebie znaczyła. Przykro mi, z˙e musiałas´ przez
to wszystko przechodzic´. Jaka była przyczyna s´mierci?
– Umarła ze staros´ci. Do kon´ca jednak zachowała
jasnos´c´ umysłu. – I codziennie ciosała jej kołki na
głowie za to, z˙e opus´ciła Olivera.
– Głupia jestes´ – powtarzała babcia. – Powinnas´
dac´ mu moz˙liwos´c´ wyboru.
Zamys´liła sie˛. Moz˙e teraz, gdy go zno´w spotkała,
powinna przemys´lec´ to wszystko na nowo...
Nie. To głupi pomysł. Jej babcia, mimo z˙e ja˛ bardzo
kochała, akurat w tym jednym sie˛ myliła. Nie znała go,
nie wiedziała, jak waz˙na jest dla niego rodzina. A poza
tym jest juz˙ za po´z´no. On na pewno kogos´ ma.
– Czy jest jakas´ kobieta w twoim z˙yciu? – spytała
prosto z mostu, zmieniaja˛c temat rozmowy na ten,
kto´ry ja˛ o wiele bardziej interesował, choc´ było w tym
zainteresowaniu cos´ z masochizmu.
Zas´miał sie˛ cicho.
– Po tym, co sie˛ niedawno przydarzyło, jeszcze o to
pytasz? – Jego głos był nieco ochrypły. Z emocji?
A moz˙e z poz˙a˛dania?
O Boz˙e. Upiła łyk wina i odstawiła kieliszek.
– Mielis´my o tym nie rozmawiac´.
– Przepraszam. – Us´miechna˛ł sie˛, ale nie wygla˛dał
na skruszonego, a ona miała ochote˛ krzyczec´.
Wybawienie przyszło ze strony organizatora kon-
ferencji, kto´ry poprosił nagle wszystkich o uwage˛.
13
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Dobry wieczo´r, panie i panowie. Chciałbym
przywitac´ pan´stwa bardzo serdecznie w Aldeburgh.
Mam nadzieje˛, z˙e najbliz˙szy weekend okaz˙e sie˛ dla
pan´stwa poz˙yteczny. Jak doskonale pan´stwo wiecie,
tematem naszej konferencji jest opieka nad kobietami
w lecznictwie ogo´lnym. Zaczynamy po kolacji od
kro´tkiego wprowadzenia do jutrzejszych wykłado´w.
Reszta dzisiejszego wieczoru nalez˙y do pan´stwa i mam
nadzieje˛, z˙e be˛dziecie sie˛ dobrze bawic´. A teraz za-
praszam do bufetu.
– No, to ci sie˛ upiekło – mrukna˛ł Oliver.
Poczerwieniała. Mo´głby byc´ na tyle uprzejmy, by
nie dra˛z˙yc´ dalej tego tematu.
– Powinnis´my sie˛ cieszyc´, z˙e be˛dzie okazja poroz-
mawiania z innymi lekarzami, wysłuchania ich opi-
nii... – powiedziała, wstaja˛c, ale on az˙ tak bardzo sie˛
nie spieszył.
– Moz˙esz wysłuchac´ moich opinii. Czy wiesz, na
przykład, co sa˛dze˛ o badaniu piersi? Albo o s´rodkach
antykoncepcyjnych? Albo o hormonalnej terapii za-
ste˛pczej w bezobjawowej menopauzie? Ma to swoje
zalety – jes´li be˛de˛ nudził, zawsze moz˙esz powiedziec´,
z˙ebym sie˛ zamkna˛ł.
Nudził? On? Nigdy.
– Co´z˙ za kusza˛ca propozycja – odrzekła beztrosko,
stawiaja˛c kieliszek na stoliku i biora˛c torebke˛. – Za-
stanowie˛ sie˛ nad nia˛.
– Nie wa˛tpie˛ – mrukna˛ł, przysuwaja˛c sie˛ do niej tak
blisko, z˙e wyczuła jego ciepło i zapach wody po
goleniu.
Ten zapach nie był tak oczywisty, kiedy siedzieli,
ale teraz, gdy wszyscy tłoczyli sie˛ przy drzwiach do
14
CAROLINE ANDERSON
restauracji, otoczył ja˛ i przywołał wspomnienia cudo-
wnych chwil spe˛dzonych razem...
– Nad czym sie˛ tak zamys´liłas´?
– Po prostu bujałam przez chwile˛ w obłokach.
Weszli do restauracji. Nie chciała z nim byc´, nie
chciała cia˛gle przypominac´ sobie tego, czego nie mog-
ła miec´, wie˛c kiedy napełniła talerz, odwro´ciła sie˛ do
niego i zaproponowała:
– Moz˙e sie˛ rozdzielimy?
Przez chwile˛ milczał, potem nałoz˙ył sobie na talerz
sałatke˛ i wzruszył ramionami.
– Jak sobie z˙yczysz... – Po czym odwro´cił sie˛ na
pie˛cie i znikna˛ł w tłumie.
Nagle została sama i przez chwile˛ czuła sie˛ zagubio-
na. Kretynko, zwymys´lała sama siebie. To tylko week-
end, byc´ moz˙e jedyny weekend w całym twoim z˙yciu,
jaki be˛dziesz miała okazje˛ z nim spe˛dzic´. Dlaczego tak
pochopnie z tego rezygnowac´?
– Czes´c´, jestem Graham.
Ujrzała wycia˛gnie˛ta˛ do siebie dłon´, ale miała talerz
w jednej re˛ce, a kieliszek w drugiej, wie˛c tylko kiwne˛ła
głowa˛ i rozes´miała sie˛ przepraszaja˛co.
– Wybacz, ale mam zaje˛te re˛ce. Jestem Kate.
– Czy to two´j przyjaciel?
Powe˛drowała wzrokiem za Oliverem. Czy jest jej
przyjacielem? Kiedys´ był jej najlepszym przyjacielem.
Potem został me˛z˙em. A teraz, niespodziewanie, ko-
chankiem. Nie chca˛c wdawac´ sie˛ w szczego´ły, powie-
działa tylko:
– Kiedys´ był.
Jej głos nie zabrzmiał chyba zbyt wesoło, poniewaz˙
Graham skrzywił sie˛ i zauwaz˙ył:
15
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Zdaje sie˛, z˙e to dla ciebie przykre.
– Wolałabym o tym nie rozmawiac´. A ty? Lubisz
rozmawiac´ o przykrych wydarzeniach ze swojego z˙y-
cia?
– Przepraszam. Nie chciałem cie˛ urazic´. Po prostu
wydawałas´ sie˛ samotna i chciałem ci pomo´c.
Popatrzyła na niego i ujrzała z˙yczliwos´c´, zrozumie-
nie i bo´l w jego oczach. Na palcu nosił obra˛czke˛.
– Przepraszam – powiedziała z rezygnacja˛. – To
mo´j były ma˛z˙. Nie spodziewałam sie˛, z˙e go tutaj
spotkam.
– Miałas´ niete˛ga˛ mine˛. Mys´lałem, z˙e moz˙e jest
natre˛tny.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie. Wystarczy sam fakt, z˙e tutaj jest.
Oczy Grahama zaszkliły sie˛.
– Dzie˛kuj za to Bogu. Ja juz˙ nigdy nie zobacze˛
swojej z˙ony. Umarła w zeszłym roku na raka. Do
diabła, nie chciałem o tym mo´wic´...
Urwał. Kate zrobiło sie˛ go z˙al. Sprawiał wraz˙enie
miłego człowieka. Miłego i rozpaczliwie samotnego.
– Wiesz co? Nie mo´wmy o smutnych rzeczach.
Porozmawiajmy o konferencji. Co sa˛dzisz o antykon-
cepcji?
Przez chwile˛ patrzył na nia˛ ogłupiałym wzrokiem,
a potem sie˛ rozes´miał.
– Chyba nie mam zdania.
Us´miechne˛ła sie˛ do niego.
– Moz˙e znajdziemy jakies´ miejsce, gdzie moz˙na
w spokoju porozmawiac´?
– S
´
wietny pomysł – powiedział i ruszył w kierunku
wolnego stolika.
16
CAROLINE ANDERSON
Poszła za nim, ale co chwila odwracała sie˛, szukaja˛c
głowy o ciemnych włosach i szarych oczu, kto´re na
pewno za nia˛ poda˛z˙ały.
Wygla˛da na to, z˙e sa˛ w dobrej komitywie. Facet
s´miał sie˛ razem z Kate i nachylał do niej, chłona˛c kaz˙de
jej słowo. Oliver miał wielka˛ochote˛ popsuc´ mu nastro´j.
Idioto. To nie twoja sprawa. Ona juz˙ nie nalez˙y do
ciebie, wmawiał sobie. A jednak nalez˙ała, i to zaledwie
kilka godzin temu. Czy przes´pi sie˛ z tym facetem?
Poczuł bo´l. Przerwał rozmowe˛, kto´ra˛ prowadził,
i skierował sie˛ do drzwi wioda˛cych do ogrodu. Wcia˛g-
na˛ł rzes´kie powietrze, powtarzaja˛c sobie, z˙e to nie jego
sprawa, z kim sypia Kate. Nawet jes´li sie˛ dzisiaj z nim
kochała.
Wygla˛da na to, z˙e jest z kims´ zwia˛zana. Pewnie
dlatego włas´nie bierze pigułki.
– Idioto, nie powinienes´ był jej dotykac´ – wymam-
rotał pod nosem.
Nie mo´gł sie˛ powstrzymac´ od mys´li, z˙e po powrocie
do swego pokoju usłyszy ich głosy, ich s´miech, od-
głosy kochania sie˛...
Odwro´cił sie˛ raptownie i spostrzegł tego me˛z˙czyzne˛
w grupce innych oso´b, rozprawiaja˛cego z oz˙ywieniem
o lekarzu, kto´ry został pozwany przez pacjentke˛.
Po Kate nie było ani s´ladu.
Postał jeszcze chwile˛, ale czuł sie˛ niespokojny i zi-
rytowany i chciał zostac´ sam.
Nieprawda. Chciał byc´ z Kate. To był jednak nie
najlepszy pomysł. Rzuciła go pie˛c´ lat temu i byłby
skon´czonym głupcem, gdyby dał jej sposobnos´c´ uczy-
nienia tego ponownie.
17
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Wste˛p do wykłado´w sie˛ skon´czył, nie było potrzeby
pozostawac´ tu dłuz˙ej i torturowac´ sie˛.
Poszedł na go´re˛. Przystana˛ł na chwile˛ przed drzwia-
mi pokoju Kate, w kon´cu jednak wszedł do pokoju
obok.
Kilka chwil po´z´niej usłyszał pukanie do drzwi.
Otworzył je ostroz˙nie. Przed nim stała Kate.
– Czes´c´ – wyszeptała. – Tak sobie pomys´lałam...
moz˙e masz ochote˛ na kawe˛? Nastawiłam wode˛.
Kawa była ostatnia˛ rzecza˛, na jaka˛ miał ochote˛, ale
jes´li to oznacza, z˙e pobe˛dzie z nia˛...
– S
´
wietny pomysł – odparł i ignoruja˛c wewne˛trzny
głos, kto´ry mo´wił mu, z˙e jest skon´czonym głupcem,
zgasił s´wiatło i poszedł za nia˛.
18
CAROLINE ANDERSON
ROZDZIAŁ DRUGI
Musiała upas´c´ na głowe˛. Co ja˛ podkusiło, by za-
praszac´ go na kawe˛? Z drugiej strony, to moz˙e byc´
ostatnia okazja, by spe˛dzic´ z nim choc´ troche˛ czasu.
Nawet jes´li w jego z˙yciu nie ma w tej chwili innej
kobiety – a wcia˛z˙ nie udzielił na to pytanie jasnej
odpowiedzi – nie znaczy to, z˙e nie be˛dzie jej w przy-
szłos´ci.
Us´miechne˛ła sie˛ i wskazała mu krzesło przy oknie.
– Usia˛dz´. Kawa be˛dzie za chwile˛.
– Nie chce˛ kawy.
Otworzyła usta, by cos´ powiedziec´, ale popatrzył
na nia˛ tak przenikliwie, z˙e zaparło jej dech w pier-
siach. Podszedł do niej i rozpus´cił jej włosy, po
czym zanurzył w nich dłonie.
Zamierzał ja˛ pocałowac´. Wiedziała, po prostu to
wiedziała, i nie miała siły go powstrzymac´. Pochylił
głowe˛ i ich usta sie˛ spotkały. Zamkne˛ła oczy, a on obja˛ł
ja˛, przytulaja˛c do piersi. Czuła bicie jego serca – a mo-
z˙e to jej serce tak biło? Niewaz˙ne. Nic nie było waz˙ne
poza tym, z˙e trzymał ja˛ w ramionach.
Nie powinna mu na to pozwolic´. Wyswobodziła sie˛
delikatnie z jego obje˛c´. Pochylił głowe˛ i spojrzał jej
prosto w oczy.
– Co sie˛ stało?
– Nie po to cie˛ tutaj zaprosiłam.
– A po co?
Wzruszyła ramionami i odwro´ciła sie˛, podchodza˛c
do czajnika.
– Chciałam, z˙ebys´my porozmawiali. Jak przyjacie-
le. Czy to nie brzmi s´miesznie?
– Jak przyjaciele? – rozes´miał sie˛ Oliver. – Tak, to
brzmi s´miesznie. Wie˛cej sensu miałaby juz˙ rozmowa
o rozwodzie.
– Rozwodzie? – To nie przyszło jej do głowy,
Oliverowi jednak najwyraz´niej tak. – Czy włas´nie tego
chcesz? – spytała. Jej głos nie był tak spokojny, jak by
chciała.
– To chyba nie ja o tym mys´le˛. To nie ja opus´ciłem
partnera bez słowa, bez ostrzez˙enia...
– Tego bym nie powiedziała! Pamie˛tasz te dzikie
awantury? Nie udawało sie˛ nam.
– To był dla nas cie˛z˙ki okres. Pracowalis´my w ro´z˙-
nych miastach, przyjez˙dz˙alis´my tylko na weekendy.
To było straszne. Oczywis´cie, z˙e sie˛ nie udawało.
Powinnis´my to po prostu przetrzymac´, ale ty nie dałas´
nam szansy i nawet nie miałas´ na tyle przyzwoitos´ci,
z˙eby o tym porozmawiac´.
– Nie pomagalis´my sobie – odparła. – Potrzebowa-
łes´ tego, czego ja ci nie mogłam dac´, wie˛c kło´cilis´my
sie˛ cały czas.
– Pamie˛tam. Pamie˛tam ro´wniez˙, jak sie˛ godzi-
lis´my.
Jego głos był głe˛boki i ochrypły. Godzenie sie˛ było
słodkie, ale nie rozwia˛zywało problemo´w.
– Wszystko jedno. Chciałam po prostu sie˛ przeko-
nac´, czy u ciebie wszystko w porza˛dku – powiedziała.
– Naprawde˛ cie˛ to interesuje? Na dole chciałas´,
z˙ebys´my sie˛ rozdzielili. Ale nie zauwaz˙yłem, z˙ebys´
20
CAROLINE ANDERSON
była zbyt towarzyska, od kiedy spotkałas´ swojego
czaruja˛cego towarzysza.
Czyz˙by był zazdrosny? Nigdy nie był zaborczym
me˛z˙czyzna˛, zawsze jej ufał. Najwidoczniej zniszczyła
to zaufanie.
– Graham to miły człowiek – powiedziała.
Oliver wykrzywił usta w drwia˛cym us´miechu.
– Nie wa˛tpie˛. Ciesze˛ sie˛, z˙e spe˛dziłas´ miło wieczo´r.
A teraz wybacz, jestem naprawde˛ bardzo zme˛czony,
a poza tym nie interesuja˛ mnie opowies´ci o twoich
podbojach miłosnych. Zobaczymy sie˛ na s´niadaniu,
chyba z˙e zamierzasz je zjes´c´ ze swoim miłym przyja-
cielem Grahamem.
– Co chcesz przez to powiedziec´?
– Podobno jestes´ inteligentna, domys´l sie˛!
– Jak s´miesz!
– Co´z˙, skoro zwykłe upuszczenie re˛cznika wystar-
czyło, z˙ebys´ sie˛ ze mna˛ przespała...
– I nigdy juz˙ nie powto´rze˛ tego błe˛du! Nigdy,
przenigdy!
– S
´
wietnie! Przynamniej wiemy, na czym stoimy
– stwierdził, po czym wyszedł z pokoju.
Dogoniła go na korytarzu.
– Co ja takiego zrobiłam, z˙e sugerujesz tego rodza-
ju rzeczy? Przeciez˙ mnie znasz.
– Czyz˙by? Mys´lałem, z˙e cie˛ znam, ale juz˙ nie
jestem tego taki pewien – oznajmił i wszedł do swojego
pokoju, po czym zamkna˛ł za soba˛ drzwi.
Odwro´ciła sie˛, by wro´cic´ do siebie, ale okazało sie˛,
z˙e gdy wyszła na korytarz, drzwi sie˛ za nia˛ zatrzasne˛ły.
A ona została na korytarzu bez buto´w. Jedynym wyj-
s´ciem było udanie sie˛ do recepcji po zapasowy klucz.
21
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Niech to diabli – mrukne˛ła i powstrzymuja˛c łzy
ws´ciekłos´ci i upokorzenia, ruszyła na do´ł.
Pierwszy wykład pos´wie˛cony był badaniom piersi.
Był to waz˙ny temat, ale prelekcja była tak nudna, z˙e
Kate nie mogła sie˛ skupic´.
Nie widziała Olivera na s´niadaniu, ale moz˙e dlate-
go, z˙e prawie przez cała˛ noc przewracała sie˛ z boku na
bok i usne˛ła dopiero o czwartej nad ranem, wcia˛z˙
boles´nie s´wiadoma jego obecnos´ci w pokoju obok.
Obudziła sie˛ tak po´z´no, z˙e przybiegła na s´niadanie
w ostatniej chwili.
Kiedy prelekcja sie˛ skon´czyła, poszła do restauracji
hotelowej, maja˛c nadzieje˛, z˙e kawa postawi ja˛ na nogi.
Moz˙e uda jej sie˛ nawet znalez´c´ jakis´ cichy ka˛cik.
Nic z tego. Gdy z filiz˙anka˛ w dłoni odwro´ciła sie˛ od
bufetu, zobaczyła obok siebie Grahama.
– Dzien´ dobry. To był bardzo ciekawy wykład,
prawda? – powiedział, sie˛gaja˛c po bułeczke˛.
– Nie mogłam sie˛ skoncentrowac´ – wyznała, za-
stanawiaja˛c sie˛ ro´wnoczes´nie, jak sie˛ wymigac´ od
rozmowy. Moz˙e i Graham jest miły, ale ona nie szuka
towarzystwa.
Wybawienie nadeszło ze strony Olivera. Wyro´sł
nagle jak spod ziemi i us´miechaja˛c sie˛ przepraszaja˛co
do Grahama, zapytał:
– Moge˛ cie˛ prosic´ na sło´wko?
– Nie ma sprawy, prosze˛ sobie nie przeszkadzac´
– powiedział Graham.
– O co chodzi? – spytała Olivera.
– O wczorajszy wieczo´r – odparł.
– Twojego zachowania nie da sie˛ usprawiedliwic´.
22
CAROLINE ANDERSON
– Tez˙ tak sa˛dze˛ – przyznał. – Naprawde˛ mi przykro.
Nie wiem, co we mnie wsta˛piło. Wiem tylko, z˙e
nie moge˛ jasno mys´lec´, odka˛d cie˛ zobaczyłem. Masz
racje˛, powinnis´my zostac´ przyjacio´łmi. Kiedys´ nimi
bylis´my. Moz˙e sie˛ uda, jes´li otrzymam jeszcze jedna˛
szanse˛?
Powinna cos´ powiedziec´, ale nie mogła wykrztusic´
ani słowa. Oczy zaszły jej łzami.
– Och, Kate – wyszeptał i zaprowadził ja˛ do sofy
przy kominku, kto´ra˛ odkryli poprzedniego wieczoru.
– Nic mi nie jest – odparła, mrugaja˛c powiekami,
by powstrzymac´ łzy. – Przeprosiny przyje˛te.
– Chciałem przeprosic´ cie˛ juz˙ wczoraj, ale nie
otwierałas´.
Us´miechne˛ła sie˛ smutno.
– Pewnie nie było mnie w pokoju. Kiedy wyszłam
za toba˛ na korytarz, zatrzasne˛ły sie˛ za mna˛ drzwi
i musiałam zejs´c´ do recepcji po zapasowy klucz.
– To wszystko wyjas´nia. Pro´bowałem tez˙ dzisiaj
rano, kiedy wro´ciłem ze s´niadania, ale usłyszałem
szum prysznica, wie˛c uznałem, z˙e to nie najlepszy
pomysł. – Załoz˙ył noge˛ na noge˛. – Co mys´lisz o poran-
nym wykładzie?
– Całkiem interesuja˛cy.
– Chyba z˙artujesz! Wynudziłem sie˛ jak mops. Nie
cierpie˛ statystyk.
Kate rozes´miała sie˛ i spojrzała mu w oczy.
– Tak jak ja. Chociaz˙ to były bardzo poz˙yteczne
informacje. Z
˙
ałuje˛, z˙e nie mogłam sie˛ skoncentrowac´.
Co be˛dzie po przerwie na kawe˛?
– Dylematy antykoncepcji – odparł. – Dyskusja po
wykładzie moz˙e byc´ całkiem interesuja˛ca. Spodziewam
23
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
sie˛, z˙e zostanie poruszony aspekt etyczny, co jest
waz˙ne zwłaszcza w wypadku nastolatko´w. Ostatnio
przyszła do mnie czternastolatka, kto´ra chciała, z˙ebym
przepisał jej pigułki. Zastanawiałem sie˛, czy nie za-
wiadomic´ jej rodzico´w.
– To delikatna sprawa.
– Wiem. Nie chciałem zawies´c´ jej zaufania, ale
z drugiej strony nie chciałem tez˙, z˙eby bezgranicznie
ufała s´rodkom antykoncepcyjnym, kto´re przeciez˙ nie
zawsze sa˛ skuteczne. Moja bratowa Julia jest tego
najlepszym dowodem. Włas´nie spodziewa sie˛ pia˛tego
dziecka.
– Niemoz˙liwe! Mieli zaledwie dwoje, kiedy ich
ostatnio widziałam.
– Co´z˙, jak widzisz, przez ostatnie pie˛c´ lat nie pro´z˙-
nowali. Ma termin porodu za jakies´ pie˛c´ tygodni
i oczywis´cie oboje szaleja˛ z rados´ci. Ostatnio wy-
rzucałem Stephenowi, z˙e zachowuje sie˛ nieodpowie-
dzialnie, jak nastolatek. No i prosze˛, sam zachowałem
sie˛ tak samo. Kiedy cie˛ zobaczyłem, w ogo´le nie
pomys´lałem o konsekwencjach, o tym, z˙eby sie˛ zabez-
pieczyc´.
– Tyle z˙e ja nie be˛de˛ w cia˛z˙y – os´wiadczyła,
przezwycie˛z˙aja˛c bo´l. – Wie˛c przed lunchem mamy
wykład o antykoncepcji. A po nim?
– O opiece przedporodowej. Potem przerwa na
herbate˛, a po niej wykład na temat roli hormonalnej
terapii zaste˛pczej w przedwczesnej menopauzie.
Jej filiz˙anka zabrze˛czała na spodeczku. Odstawiła ja˛
na stolik.
– Bardzo bogaty program – zauwaz˙yła, zastana-
wiaja˛c sie˛, dlaczego wybrała akurat te˛ konferencje˛.
24
CAROLINE ANDERSON
Faktem jest, z˙e wiedza, kto´ra˛ tu zdobe˛dzie, moz˙e sie˛
okazac´ przydatna. Leczyła przeciez˙ wiele kobiet. Poza
tym zawsze wiedziała, z˙e musi sie˛ z tym uporac´. Gdy
tak siedziała obok Olivera, wydawało jej sie˛ to jeszcze
trudniejsze. Na co dzien´ jakos´ było jej łatwiej, mogła
o tym nie mys´lec´.
Nie miała poje˛cia, jak zdoła zachowac´ zimna˛ krew,
tak by Oliver nie domys´lił sie˛, z˙e cos´ jest nie w porza˛d-
ku. Nie powinien sie˛ dowiedziec´, z˙e opus´ciła go dlate-
go, z˙e nie moz˙e mu dac´ dzieci.
Dla niej to nie miało znaczenia. Pokochałaby je, ale
z pewnos´cia˛ moz˙e bez nich z˙yc´. Oliver jednak nie
mo´wił o niczym innym, tylko o załoz˙eniu rodziny.
Byłby wspaniałym ojcem. Nie mogła go tego po-
zbawic´. Uwaz˙ała, z˙e nie ma nic gorszego niz˙ złapanie
go w sidła małz˙en´stwa i patrzenie, jak sie˛ po´z´niej
zadre˛cza.
A bez wa˛tpienia tak by było. Kiedy zdiagnozowano
u niej przedwczesna˛ menopauze˛, chciała mu o tym
powiedziec´, ale zanim zda˛z˙yła to zrobic´, wro´cił na
weekend z pracy i opowiedział jej o dwudziestopie˛-
cioletniej kobiecie, u kto´rej stwierdzono to samo scho-
rzenie.
– Wyobraz˙asz sobie? Ona ma dopiero dwadzies´cia
pie˛c´ lat, Katie. Nigdy nie be˛dzie miała dzieci, przed-
wczes´nie sie˛ zestarzeje. A najgorsze ze wszystkiego,
z˙e jest samotna. Jeszcze nie znalazła me˛z˙czyzny, z kto´-
rym by chciała spe˛dzic´ z˙ycie, a nie ma juz˙ nic do
zaoferowania. To takie smutne. Z
˙
ycie bywa okrutne.
Biedna dziewczyna, kto ja˛ teraz zechce?
No włas´nie, kto? Na pewno nie on. Wcia˛z˙ słyszała
nutke˛ litos´ci w jego głosie, widziała jego mine˛. Jakos´
25
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
przetrwała ten weekend, a w poniedziałek zabrała
najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechała do babki.
Jedyna˛ osoba˛, kto´rej wyznała prawde˛, była matka.
Przez ostatnie pie˛c´ lat zbywała ona pytania Olivera
o miejsce jej pobytu, odsyłała jego listy i broniła
prywatnos´ci swej co´rki z odwaga˛ i pos´wie˛ceniem
lwicy chronia˛cej młode.
– Zapowiada sie˛ udany dzien´ – powiedział Oliver.
Kate patrzyła na niego przez kilka chwil, nie ro-
zumieja˛c.
– Zobaczymy – odparła w kon´cu. – Jestem zme˛czo-
na. Nie spałam zbyt dobrze. Nie cierpie˛ obcych ło´z˙ek.
Przez chwile˛ wydawało sie˛ jej, z˙e Oliver zamierza
cos´ powiedziec´, ale w kon´cu tylko sie˛ us´miechna˛ł
i skina˛ł głowa˛.
Cos´ jest nie tak.
Kate wygla˛da na wyczerpana˛. Pewnie s´mierc´ babci
tak sie˛ na niej odbiła. Znał ja˛ na tyle, by wiedziec´, z˙e
nie odste˛powała jej na krok az˙ do ostatniej chwili.
To musiało ja˛wiele kosztowac´, zaro´wno pod wzgle˛-
dem fizycznym, jak i psychicznym. Tak samo jak
ponowne spotkanie z nim.
Westchna˛ł cicho i odstawił filiz˙anke˛.
– Czas stawic´ czoło antykoncepcji. Czujesz sie˛ na
siłach?
Us´miechne˛ła sie˛ i wstała.
Oliver miał racje˛. Po wykładzie rozgorzała zaz˙arta
dyskusja, kto´ra trwała dalej podczas lunchu, zwal-
niaja˛c Kate z koniecznos´ci znalezienia tematu do roz-
mowy.
26
CAROLINE ANDERSON
Graham podszedł do niej i zapytał:
– Wszystko w porza˛dku?
– Tak – skłamała, zmuszaja˛c sie˛ do us´miechu. – Nie
martw sie˛ o mnie, nic mi nie jest.
– W kaz˙dym razie jestem tutaj, gdybys´ potrzebo-
wała wsparcia.
Podzie˛kowała mu, wyczuwaja˛c na sobie wzrok Oli-
vera, kto´ry był po drugiej stronie sali. Podeszła do
niego.
– Wszystko w porza˛dku? – spytał łagodnie.
– Czyz˙bym wygla˛dała jak osoba na skraju załama-
nia nerwowego? – odparła z us´miechem. – Graham
przed chwila˛ pytał mnie o to samo.
– Najwidoczniej wyzwalasz instynkt opiekun´czy
u wszystkich swoich me˛z˙czyzn.
– Moich me˛z˙czyzn? – rozes´miała sie˛ Kate. – Zno´w
do tego wracamy?
– Przepraszam. Nie chciałem, z˙eby to tak za-
brzmiało. Napijesz sie˛ kawy?
– Z che˛cia˛ – odparła.
Poszli do bufetu, a potem wła˛czyli sie˛ do kolejnej
rozmowy na tematy etyczne. Czy tez˙, gwoli s´cisłos´ci,
ona sie˛ do niej wła˛czyła, czekaja˛c, az˙ Oliver zabierze
głos, a gdy to nasta˛piło, zamilkła. Widziała w tym dla
siebie dwie korzys´ci. Po pierwsze, nie musiała sie˛
starac´ i mys´lec´, co powiedziec´. Po drugie, mogła na
niego patrzec´.
Oliver mo´wił całym ciałem. Dwa razy przez to
o mało nie rozlał kawy. Był całkowicie skupiony na
rozmowie, tak jak na wszystkim, co robił, i gdy tak
stała, patrza˛c na niego i słuchaja˛c go, poczuła, z˙e
znowu sie˛ w nim zakochała.
27
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Choc´ włas´ciwie nigdy nie przestała go kochac´ – usi-
łowała to sobie tylko wmo´wic´.
Włas´ciwie sie˛ nie zmienił. Po prostu niekto´re jego
cechy stały sie˛ wyraz´niejsze. Był teraz bardziej prze-
bojowy, zasadniczy, dowcipny, inteligentny, a przede
wszystkim – bardziej przystojny.
Patrzyła na jego usta i przypominała sobie, z jakim
z˙arem okrywały ja˛pocałunkami poprzedniego wieczo-
ru...
Zmusiła sie˛ do powrotu do rozmowy, kto´ra stawała
sie˛ coraz bardziej oz˙ywiona. Jeden z dyskutuja˛cych,
kto´rego juz˙ zaklasyfikowała jako bigota, powiedział
nagle:
– Mys´le˛, z˙e antykoncepcja jest całkowicie zbe˛dna.
Ludzie powinni miec´ władze˛ nad swoimi pope˛dami.
– Niech pan przestanie – z˙achna˛ł sie˛ Oliver. – Czy
nigdy nie uległ pan dzikiemu, niepohamowanemu po-
z˙a˛daniu?
Bigot wyprostował sie˛ uraz˙ony.
– Oczywis´cie, z˙e nie – odparł i Oliver sie˛ us´mie-
chna˛ł.
Znała ten us´miech. Oznaczał kłopoty.
– W takim razie – powiedział – szkoda mi pana, ale
rozumiem to, poniewaz˙ nie ma pan tak wspaniałej z˙ony
jak ja.
Us´miechna˛ł sie˛ do Kate i pocałował ja˛ niespodzie-
wanie w usta. Zaskoczona, ugryzła go. Nie na tyle
mocno, by zacza˛ł krwawic´, ale wystarczaja˛co, by od-
skoczył, a jego oczy rozszerzyły sie˛ ze zdumienia.
Potem us´miechna˛ł sie˛, wzia˛ł ja˛ pod re˛ke˛ i zabrał
stamta˛d ws´ro´d stłumionego s´miechu zebranych.
– To nie było miłe – zauwaz˙ył.
28
CAROLINE ANDERSON
– To, co ty zrobiłes´, tez˙ nie było zbyt miłe. Nie
wiedziałam, z˙e z ciebie taki kogut.
– Kukuryku! – wyszeptał jej do ucha.
Spojrzała na niego.
– To było niepotrzebne.
– Nie mogłem juz˙ dłuz˙ej znies´c´ wywodo´w tego
kretyna. Nade˛ty osioł. Zasłuz˙ył sobie na to.
– Nie musiałes´ do tego wykorzystywac´ mnie.
– Spokojnie – odparł. – Ten facet to idiota.
– Musisz miec´ cos´ nie tak z chromosomem Y – od-
gryzła sie˛ i zacze˛ła sie˛ zastanawiac´, jak mogła mys´lec´,
z˙e wcia˛z˙ go kocha. A potem on us´miechna˛ł sie˛ do niej,
tym swoim smutnym, odrobine˛ szelmowskim us´mie-
chem, kto´ry za kaz˙dym razem zmie˛kczał jej serce. Tak
było i tym razem.
– Wybacz mi – powiedział, ale widac´ było, z˙e
wcale nie jest mu przykro.
Rozes´miała sie˛.
– Nie zasługujesz na wybaczenie.
Nagle us´wiadomiła sobie, z˙e sala opustoszała, co
znaczyło, z˙e rozpocza˛ł sie˛ naste˛pny wykład.
– Musimy wracac´. Co nas teraz czeka?
– Opieka przedporodowa – odparł, a ona skine˛ła
głowa˛.
– Oczywis´cie. Zapomniałam – powiedziała.
Drz˙ała na mys´l, co be˛dzie potem. Wcia˛z˙ nie była
pewna, czy powinna uczestniczyc´ w wykładzie na
temat hormonalnej terapii zaste˛pczej. Bała sie˛, z˙e
Oliver zauwaz˙y jej przeje˛cie. Na wszelki wypadek
udała, z˙e ziewa.
– Naprawde˛ jestes´ zme˛czona – zauwaz˙ył.
– Przeciez˙ mo´wiłam.
29
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Moge˛ pomo´c ci odpocza˛c´.
Prychne˛ła i skierowała sie˛ do drzwi.
– Dzie˛kuje˛, ale obejde˛ sie˛ bez pomocy – odparła,
wzie˛ła przy drzwiach broszure˛, weszła do sali i zaje˛ła
miejsce.
– Ot, taka luz´na propozycja – wyszeptał, siadaja˛c
obok niej.
Był blisko – zbyt blisko, pewnie zrobił to specjalnie,
i wiedziała, z˙e nie dotrze do niej ani jedno słowo
z prelekcji. Odchyliła sie˛, by byc´ jak najdalej od niego,
a potem, zmuszaja˛c sie˛ do skupienia uwagi, zacze˛ła
studiowac´ broszure˛, zupełnie jakby od tej lektury zale-
z˙ało jej z˙ycie.
– Przedwczesna menopauza nie jest wcale tak rzad-
ka, jak powszechnie sie˛ sa˛dzi.
Cos´ o tym wiem, pomys´lała Kate. Postanowiła
uczestniczyc´ w ostatnim wykładzie, teraz jednak tego
z˙ałowała. Usiłowała sie˛ skoncentrowac´ na robieniu
notatek. Nie były jej one potrzebne, ale przynajmniej
miała sie˛ czym zaja˛c´.
– Nie lekcewaz˙cie pan´stwo wpływu waszej diag-
nozy na kobiete˛ i jej rodzine˛ – rzekł prelegent i to
zabrzmiało tak prawdziwie, z˙e Kate o mało nie wybu-
chne˛ła s´miechem. – I nie zapominajcie, z˙e przedwczes-
na menopauza nie oznacza tylko bezpłodnos´ci. Ona
pocia˛ga za soba˛ wiele innych niebezpieczen´stw.
Kate doskonale je znała: osteoporoza, choroba ser-
ca, rak okre˛z˙nicy, choroba Alzheimera, choroba Par-
kinsona, cukrzyca... Wiedziała ro´wniez˙, z˙e im wczes´-
niejsza menopauza, tym ryzyko zachorowania na kto´-
ra˛s´ z tych choro´b wie˛ksze. A ona miała dwadzies´cia
30
CAROLINE ANDERSON
pie˛c´ lat, kiedy ja˛ u niej zdiagnozowano. Skupiła sie˛
z powrotem na tym, co mo´wi prelegent.
– W broszurze znajda˛ pan´stwo liste˛ objawo´w. Wie-
le z nich to objawy takie same, jak u kobiet normalnie
przechodza˛cych menopauze˛. Nalez˙y polecic´ pacjentce
załoz˙enie specjalnego dzienniczka, w kto´rym zapisy-
wac´ be˛dzie przypadki wyste˛powania krwawienia,
zmiennych nastrojo´w, wahan´ temperatury i nocnych
poto´w. Zlecic´ wykonanie testu cia˛z˙owego, badan´ tar-
czycy i przysadki mo´zgowej i sprawdzic´, czy nie ma
zaburzen´ autoimmunologicznych. Podstawowym ba-
daniem jest jednak sprawdzenie poziomu hormonu
folikulotropowego. Jes´li pe˛cherzyk jajnikowy stymu-
luja˛cy hormony jest znacza˛co podniesiony, jest prawie
pewne, z˙e nasta˛piło wygas´nie˛cie czynnos´ci jajniko´w.
No tak, pomys´lała. Tak włas´nie było w moim wypa-
dku. Boz˙e, po co ja tu przyszłam?
Dowiedziała sie˛ jednak kilku interesuja˛cych rzeczy
o hormonalnej terapii zaste˛pczej, zaro´wno o jej korzys´-
ciach, jak i zwia˛zanych z nia˛ zagroz˙eniach, wie˛c to nie
była zupełna strata czasu. Pre˛dzej czy po´z´niej ten
wykład sie˛ skon´czy. Musi przez to przejs´c´.
Oliver zase˛pił sie˛, widza˛c, z˙e Kate robi notatki.
Wiedział, z˙e wie˛kszos´c´ zagadnien´ poruszanych przez
prelegenta została wyczerpuja˛co opisana w broszurze.
Moz˙e Kate o tym nie wie? Dziwne. Nie zauwaz˙ył, by
robiła notatki w czasie innych wykłado´w.
Zreszta˛, co to ma za znaczenie? Wykład zbliz˙ał sie˛
do kon´ca i jes´li nie be˛dzie ciemno, po´jdzie na spacer.
W sumie moz˙e wybrac´ sie˛, nawet jes´li be˛dzie ciemno.
Ulice w pobliz˙u hotelu sa˛ dobrze os´wietlone.
31
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Miał ochote˛ na przechadzke˛ po bulwarze nadmors-
kim. Moz˙e Kate poszłaby z nim? A moz˙e jednak
powinien po´js´c´ sam, by w spokoju uporza˛dkowac´
mys´li. Spotkanie po latach sprawiło, z˙e powro´ciły
wspomnienia, zaro´wno te dobre, jak i te złe, choc´
musiał przyznac´, z˙e tych drugich było mniej. Wspo-
mnieniom towarzyszyła takz˙e mys´l, z kto´ra˛ trudno
było mu sie˛ pogodzic´. Mys´l o tym, z˙e za kilkanas´cie
godzin Kate zno´w go opus´ci.
Kusiło go, by nakłonic´ ja˛ do spe˛dzenia z nim nocy,
ale w istnieja˛cej sytuacji miał skrupuły. Oczywis´cie, z˙e
jej pragna˛ł, ale chciał miec´ pewnos´c´, z˙e ona pragnie go
ro´wniez˙.
Prelegent zakon´czył wysta˛pienie. Oliver odwro´cił
sie˛ do Kate i ujrzał smutek w jej spojrzeniu. Czyz˙by tak
jak on była smutna z powodu jutrzejszego rozstania?
W takim razie...
– Chciałabym teraz troche˛ odpocza˛c´ – powiedziała,
wstaja˛c.
Oliver ro´wniez˙ sie˛ podnio´sł, zamierzaja˛c ja˛ odpro-
wadzic´ do pokoju, ale podszedł do niego długo niewi-
dziany znajomy. Kiedy w kon´cu sie˛ od niego uwolnił,
Kate juz˙ nie było.
Unikała go przez reszte˛ dnia, a kolacje˛ zjedli w to-
warzystwie miłego Grahama, co przyprawiło go o bo´l
ze˛bo´w. Chyba jednak wydawało mu sie˛ tylko, z˙e jest
smutna z powodu rozstania. Pewnie jest po prostu
zme˛czona albo mys´li o swojej babci. Jego tez˙ czasami
ogarniał znienacka smutek, gdy przypominał sobie
o s´mierci ojca. Tak, to musi byc´ to, nie ma to nic
wspo´lnego z nim. Łudził sie˛, z˙e ma, a Kate tymczasem
nie moz˙e sie˛ doczekac´, by sie˛ od niego uwolnic´.
32
CAROLINE ANDERSON
Nałoz˙ył sobie jedzenie na talerz i wła˛czył sie˛ do
kolejnej dyskusji. A potem wypił nieco za duz˙o wina
i poszedł spac´.
Kate zeszła na s´niadanie. Poprzedniego wieczoru
widziała, jak Oliver dyskutuje zawzie˛cie, najwyraz´-
niej podchmielony, i nie sa˛dziła, by zbyt wczes´nie
wstał.
Myliła sie˛. Siedział przy suto zastawionym stole.
Wygla˛dał s´wiez˙o jak płatek ro´z˙y i najwyraz´niej wy-
szedł prosto spod prysznica. Us´miechna˛ł sie˛ do niej
znad talerza.
– Przysia˛dz´ sie˛ do mnie – poprosił.
Zawahała sie˛, ale w kon´cu to zrobiła, poniewaz˙ nie
cierpiała jes´c´ w samotnos´ci, a poza tym istniało niebez-
pieczen´stwo, z˙e przysia˛dzie sie˛ do niej Graham, kto´ry,
mimo z˙e miły, na dłuz˙sza˛ mete˛ był jednak troche˛
me˛cza˛cy.
– Wygla˛dasz odraz˙aja˛co rados´nie – zauwaz˙yła.
Rozes´miał sie˛.
– Nie ma to jak dobre s´niadanie po cie˛z˙kiej nocy
– oznajmił, zajadaja˛c ze smakiem.
Zaburczało jej w brzuchu i kiedy kelnerka podeszła,
zamo´wiła swoje zwykłe s´niadanie.
– Tylko płatki s´niadaniowe i grzanka?! – wykrzyk-
na˛ł Oliver ze zgroza˛. – Głodzisz sie˛.
– Prawdopodobnie to jest i tak lepsze niz˙ to, co ty
jesz. Co nas czeka dzisiaj na konferencji?
– Badania kontrolne kobiet, połoz˙nictwo wypad-
kowe i depresja poporodowa.
Odetchne˛ła z ulga˛. Z tym akurat umie sobie po-
radzic´. Dokon´czyła s´niadanie, us´miechne˛ła sie˛ do
33
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Grahama i przeszła do kawy. Oliver odłoz˙ył sztuc´ce
i przyjrzał jej sie˛ badawczo.
– Co zamierzasz robic´, gdy juz˙ sta˛d wyjedziesz?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Znajde˛ jaka˛s´ prace˛. Moz˙e wyjade˛ za
granice˛?
– Za granice˛?
– To tylko taki pomysł – odparła, zastanawiaja˛c sie˛,
dlaczego wczes´niej nie przyszło jej to do głowy.
Zmieniłaby otoczenie, zapomniała o nim, zacze˛ła
wreszcie cieszyc´ sie˛ z˙yciem. To jest jedna z zalet bycia
osoba˛ samotna˛. Poza tym jest to jakis´ sposo´b na
zapełnienie pustki w z˙yciu. Us´miechne˛ła sie˛.
– Wracam do pokoju. Musze˛ wzia˛c´ prysznic. Zoba-
czymy sie˛ po´z´niej. – Wstała i wyszła z jadalni, nie
dostrzegaja˛c zamys´lonego wyrazu twarzy Olivera.
– To wszystko.
Kate popatrzyła na Olivera, po czym szybko od-
wro´ciła wzrok.
– Tak. To była udana konferencja. Dowiedziałam
sie˛ wielu poz˙ytecznych rzeczy.
– Zobaczymy sie˛ jeszcze?
Zawahała sie˛, ale zanim odpowiedziała, zadzwoniła
komo´rka Olivera. Wyja˛ł ja˛ z kieszeni i spojrzał na
wys´wietlacz, goto´w sie˛ rozła˛czyc´. Był to jednak numer
domowy jego brata, a Steve był za granica˛.
– To Julia – powiedział, patrza˛c na Kate, ale pierw-
sze słowa bratowej sprawiły, z˙e zapomniał o jej obec-
nos´ci. Zrobiło mu sie˛ zimno.
– Co to znaczy, z˙e nie czujesz sie˛ najlepiej? – spy-
tał. – Powiedz mi dokładnie, co sie˛ dzieje.
34
CAROLINE ANDERSON
– Bola˛ mnie głowa i brzuch – odparła. – Czuje˛ sie˛
okropnie i mam spuchnie˛ta˛ twarz.
Prawie pewien diagnozy spytał jeszcze:
– Jakie miałas´ cis´nienie przy ostatnim badaniu pre-
natalnym?
– Nie wiem. Opus´ciłam je. Jedno z dzieci było
chore.
Ka˛tem oka dostrzegł Kate, kto´ra wahała sie˛, czy
podejs´c´ do niego i zapytac´, co sie˛ dzieje.
– A co z moczem? – spytał.
– Z moczem? – powto´rzyła zaskoczona. – Nie
wiem. Dlaczego pytasz?
– A straciłas´ na wadze?
– Nie wiem. Waz˙yłam sie˛ ostatnio we wtorek.
Chcesz, z˙ebym sie˛ teraz zwaz˙yła?
– Tak, prosze˛. Poczekam chwile˛.
Zasłonił dłonia˛ telefon i spojrzał na Kate.
– Stan przedrzucawkowy? – wyszeptała, a on ski-
na˛ł głowa˛.
– Całkiem moz˙liwe. A Steve jest w Niemczech.
Julia? Przepraszam, mogłabys´ powto´rzyc´?
– Przybyło mi dwa kilo. To duz˙o. Oliver, co mi
jest?
– Podejrzewam, z˙e to moz˙e byc´ stan przedrzucaw-
kowy. Nic ci nie be˛dzie, ale potrzebujesz natychmias-
towej pomocy. Czy moz˙esz skontaktowac´ sie˛ ze swoja˛
połoz˙na˛?
– Nie moge˛ jej złapac´. Przychodnia jest zamknie˛ta,
a lekarz moz˙e byc´ u mnie dopiero za dwie godziny.
Czuje˛ sie˛ z´le i nie wiem, co robic´.
– Przyjade˛, nie martw sie˛. Wszystko be˛dzie dobrze.
A teraz posłuchaj mnie uwaz˙nie. Poło´z˙ sie˛ na kanapie
35
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
na lewym boku, zadzwon´ do sa˛siadki i popros´ ja˛, z˙eby
przyszła i zaje˛ła sie˛ dziec´mi. A potem wezwij karetke˛.
Powiedz im, z˙e rozmawiałas´ ze mna˛ i podejrzewam
stan przedrzucawkowy. Jes´li przyjada˛ przede mna˛,
jedz´ z nimi, zostaw dzieci z sa˛siadka˛, a ja sie˛ po´z´niej
nimi zajme˛. Jes´li nie be˛dzie mogła z nimi zostac´, wez´ je
ze soba˛ do szpitala.
– Czy naprawde˛ musze˛ jechac´ do szpitala?
– Tak, musisz. Ale nie martw sie˛. Wszystko be˛dzie
dobrze, obiecuje˛.
– A Steve?
– Zawiadomie˛ go. Ty po prostu sie˛ poło´z˙ i wezwij
pomoc, dobrze?
Uspokoił ja˛ jeszcze raz, po czym rozła˛czył sie˛
i wpatrzył w sufit. Musi do niej jechac´. Jes´li Steve nie
da rady przyleciec´ do domu najbliz˙szym samolotem,
be˛dzie musiał zostac´ z dziec´mi.
– Czy moge˛ jakos´ pomo´c?
Przez chwile˛ patrzył na Kate pustym wzrokiem.
– Czy naprawde˛ chcesz pomo´c, czy mo´wisz tak
tylko z czystej uprzejmos´ci? Steve jest w Niemczech,
ktos´ musi zaja˛c´ sie˛ dziec´mi. Moja matka nie da rady.
Czy mogłabys´ mnie zasta˛pic´ w pracy do powrotu
Steve’a? Załatwie˛ to z Peterem.
Kate nie zastanawiała sie˛ ani chwili.
– Oczywis´cie, z˙e tak – powiedziała. – Jedz´.
– Dam ci klucze do mojego domu i przychodni
– cia˛gna˛ł, wyjmuja˛c je z kieszeni i zdejmuja˛c z ko´łka
kluczyki do samochodu. – Podaj mi numer swojej
komo´rki. Zadzwon´, jes´li be˛dziesz czegos´ potrzebo-
wała.
– Gdzie mieszkasz? – spytała.
36
CAROLINE ANDERSON
– Za przychodnia˛musisz pojechac´ do go´ry i skre˛cic´
w lewo. Trzeci dom po prawej. Poznasz go. Za-
dzwonie˛.
Zawahał sie˛, po czym podszedł i pocałował ja˛
w usta.
– Dzie˛kuje˛. Jestes´ boska.
Wrzucił swoja˛ torbe˛ do samochodu, wła˛czył silnik
i ruszył. W połowie drogi us´wiadomił sobie, z˙e nie
powiedział Kate o psach.
37
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ROZDZIAŁ TRZECI
Kate nie była w Gippingham przez pie˛c´ lat, a mimo
to miała wraz˙enie, jakby znalazła sie˛ w domu. W ponu-
ry, dz˙dz˙ysty grudniowy wieczo´r z okien domo´w wyle-
wało sie˛ z˙o´łte s´wiatło, nurzaja˛c chodniki w złotej
pos´wiacie. Ten widok działał na nia˛ koja˛co.
Wjechała na wzgo´rze, mine˛ła przychodnie˛ znaj-
duja˛ca˛ sie˛ po lewej stronie pomie˛dzy kwiaciarnia˛ a za-
kładem pogrzebowym, w otoczeniu uroczych sklepo´w
ze starociami i biur nieruchomos´ci, a naste˛pnie skre˛ciła
w lewo.
Po prawej stronie stał dom, kto´ry zawsze podobał
sie˛ jej i Oliverowi. Prawdziwy wiejski domek, s´liczny
jak z obrazka, z oknami mansardowymi, spadzistym
dachem i małym gankiem. Dom Olivera musi byc´
gdzies´ w pobliz˙u. Wypatrywała go przez okno. Nagle
serce zabiło jej mocniej i sprawdziła jeszcze raz.
Nie, nie myli sie˛, to jest włas´nie trzeci dom po
prawej! Powiedział jej, z˙e go pozna, ale go wtedy nie
zrozumiała. Dopiero teraz to do niej dotarło. On miesz-
ka w ich wymarzonym domku! W jej oczach pojawiły
sie˛ łzy.
To miał byc´ ich wspo´lny dom. To miał byc´ dom,
w kto´rym be˛da˛ dorastac´ ich dzieci. Czy ich marzenie
znaczyło dla niego tak mało, z˙e kupił ten dom bez niej?
Ona nigdy by czegos´ takiego nie zrobiła. A moz˙e...
Nie, to głupie. Nie jest chyba az˙ tak sentymentalny?
A moz˙e jest?
– Niech to diabli – zakle˛ła i wjechała na podjazd.
Wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi.
Okazało sie˛ jednak, z˙e z˙aden z kluczy nie pasuje.
– Kuchenne wejs´cie – wymamrotała i poszła na
tyły domu. Tym razem nie miała problemo´w z otwar-
ciem. Jej oczom ukazał sie˛ przedpoko´j, kto´ry prowa-
dził do naste˛pnego pomieszczenia. Weszła do niego,
zapaliła s´wiatło i rozejrzała sie˛ z ciekawos´cia˛.
To była kuchnia, ogromna kuchnia z szafkami
po jednej stronie i solidnym de˛bowym stołem i kre-
densem po drugiej. Pod przeciwna˛ s´ciana˛ stały bły-
szcza˛ca biała kuchenka i jasne, zielonkawo-niebie-
skie, malowane re˛cznie szafki z czarnymi granito-
wymi blatami, na s´rodku zas´ znajdowała sie˛ wyspa
z cie˛z˙kim blatem do krojenia mie˛sa. Efekt był ols´nie-
waja˛cy.
Do licha, zawsze chciała miec´ taka˛ kuchnie˛. Na co
ona Oliverowi, skoro nie umie nawet ugotowac´ jajka?
Najwyraz´niej odziedziczył ja˛ po poprzednich włas´-
cicielach domku.
Ciekawos´c´ Kate wzrosła, kiedy weszła do naste˛pne-
go pomieszczenia. To był duz˙y, pomalowany na biało
salon z oknami wychodza˛cymi na ulice˛ i z drzwiami
prowadza˛cymi na ganek. Popatrzyła na olbrzymi ko-
minek, przed kto´rym stały dwie sofy, i wyobraziła
sobie Olivera lez˙a˛cego na jednej z nich i czytaja˛ce-
go ksia˛z˙ke˛ albo ogla˛daja˛cego telewizje˛.
Czy robił to sam?
Najwyraz´niej mieszka sam, bo gdyby było inaczej,
nie wysłałby jej tutaj z kluczami. To jednak jeszcze nie
znaczy, z˙e jest samotny. Czy w jego z˙yciu jest jakas´
39
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
kobieta? Ktos´, kto mu prasuje, gotuje i grzeje go
w zimowe wieczory?
Wyrzuciła te˛ mys´l z głowy. To nie jej sprawa. Nie
chciała, by to była jej sprawa. Jes´li Oliver ma ukocha-
na˛, powinna sie˛ z tego cieszyc´ ze wzgle˛du na niego.
Omiotła wzrokiem reszte˛ pokoju, regały uginaja˛ce
sie˛ pod ksia˛z˙kami, stary sko´rzany fotel i biurko, kto´re
pamie˛tała z gabinetu jego ojca w domu na wsi.
Stary zegar szafkowy stoja˛cy pod jedna˛ ze s´cian
głos´no tykał w ciszy. Nagle zabrze˛czał i zabił cztery
razy. Us´miechne˛ła sie˛. On ro´wniez˙ pochodził z domu
na wsi i jak zwykle wybijał nie te˛ godzine˛, kto´ra˛
powinien. Tym razem pokazywał jednak dobry czas,
sio´dma˛, i nagle poczuła gło´d.
Wro´ciła do kuchni, chca˛c znalez´c´ cos´ do jedzenia,
a wtedy drzwi nagle sie˛ otworzyły i do s´rodka wpadły
dwa psy.
Wystraszona cofne˛ła sie˛ pod s´ciane˛. W s´lad za
psami w kuchni pojawiła sie˛ kobieta o rudych włosach.
Na widok Kate zatrzymała sie˛ i patrzyła na nia˛z wyraz´-
na˛ ciekawos´cia˛.
– Och, witam. Czy jest Oliver?
– Nie. – Odepchne˛ła psy i wyprostowała sie˛. – Jes-
tem Kate...
– Wiem. Widziałam pania˛ na zdje˛ciach. Judy Fox.
Mieszkam obok. Opiekowałam sie˛ przez weekend
psami Olivera, włas´nie je przyprowadziłam. Przepra-
szam, z˙e tak wtargne˛łam. Mys´lałam, z˙e to Oliver
wro´cił. Zobaczyłam nieznane auto na podjez´dzie. Po-
mys´lałam, z˙e pewnie popsuł mu sie˛ samocho´d i przyje-
chał wozem z wypoz˙yczalni...
Czy to jest włas´nie ta kobieta? Ta z˙ywa trzydziesto-
40
CAROLINE ANDERSON
kilkulatka o płomiennorudych włosach i chabrowych
oczach?
– Miał pilny telefon, wypadek w rodzinie.
– Czy cos´ sie˛ stało jego matce?
– Nie, bratowej.
– Julii?
– Zna ja˛ pani?
– Oczywis´cie. Co jej jest?
Kate wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Włas´ciwie nic mi nie powiedział.
Miałam tylko zasta˛pic´ go w przychodni, dopo´ki nie
wro´ci, bo musi sie˛ zaja˛c´ dziec´mi siostry. – Spojrzała na
psy. – Nie wspominał o nich.
– Podejrzewam, z˙e zapomniał – rozes´miała sie˛
Judy. – To mu sie˛ zdarza. Miał je oddac´ do hotelu dla
pso´w, ale tez˙ zapomniał. Dlatego ja sie˛ nimi zaje˛łam.
W zamian on przygarnie mojego kota, kiedy wyjade˛ na
sylwestra. Zatrzymałabym je dłuz˙ej, ale jutro rano
musze˛ jechac´ do Londynu. Mam nadzieje˛, z˙e Julii nic
nie be˛dzie. Zadzwonie˛ do niego po´z´niej.
Skierowała sie˛ do drzwi. Kate popatrzyła na nia˛
z przeraz˙eniem.
– Ale te psy... ja nie umiem...
– Alez˙ nauczy sie˛ pani, to proste. Czarna wabi sie˛
Jet, a ta druga Muffin. Jest kochana.
– Ale co im dawac´ do jedzenia i kiedy? I co
z wyprowadzaniem? Czy reaguja˛ na komendy?
Judy zno´w sie˛ rozes´miała.
– Niespecjalnie, chyba z˙e wydaje je Jonas. W kaz˙-
dym razie lepiej nie spuszczac´ ich ze smyczy, chyba z˙e
chce pani potem przez kilka godzin je łapac´. Moz˙na je
jednak bez obaw wypuszczac´ do ogrodu.
41
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– A jedzenie? – spytała słabym głosem.
– Miarka suchej karmy i po´ł puszki mie˛sa dwa razy
dziennie. Same sie˛ upomna˛, kiedy zgłodnieja˛. A teraz
juz˙ naprawde˛ musze˛ is´c´.
Zamkne˛ła za soba˛ drzwi, zostawiaja˛c dwa zdezo-
rientowane psy razem z oszołomiona˛ Kate. Biegały po
całym domu, we˛sza˛c za Oliverem. W kon´cu stane˛ły
przy tylnych drzwiach, skomla˛c z˙ałos´nie.
– Przykro mi, pieski – powiedziała i usiadła przy
stole kuchennym.
Muffin podbiegła do niej i połoz˙yła morde˛ na jej
kolanach. Jet biegała niespokojnie jeszcze przez kilka
minut, az˙ w kon´cu usiadła, nie odrywaja˛c wzroku od
drzwi.
– Co´z˙, wygla˛da na to, z˙e jestes´cie jego mroczna˛
tajemnica˛ – wymamrotała Kate.
Westchne˛ła. Oliver zawsze chciał miec´ psa. Psa,
domek z ro´z˙ami rosna˛cymi przy drzwiach i cała˛ gro-
madke˛ dzieci. Co´z˙, psy i domek juz˙ ma, ro´z˙e pewnie
tez˙. Pozostało tylko jedno marzenie do spełnienia.
Niech to licho.
Wstała, a psy momentalnie podbiegły do drzwi.
– Przykro mi, ale ja tylko szukam jedzenia – powie-
działa i zacze˛ła grzebac´ w szafkach.
Nic. To znaczy nic, z czego moz˙na by przygotowac´
posiłek. Zajrzała do lodo´wki, ale ta tez˙ była pusta.
W kon´cu za drzwiczkami kolejnej szafki znalazła
zamraz˙arke˛, a w niej gotowe potrawy z supermarketu:
curry i kurczak w sosie słodko-kwas´nym, boeuf Stro-
ganow, ryz˙... Co´z˙ za marnotrawstwo! Ma taka˛ wspa-
niała˛ kuchnie˛, a uz˙ywa tylko kuchenki mikrofalowej!
Jadła bez przyjemnos´ci. Czy Oliver naprawde˛ lubi
42
CAROLINE ANDERSON
takie jedzenie, czy po prostu wcia˛z˙ nie umie gotowac´?
A moz˙e nie ma do tego serca? Łatwo to zrozumiec´.
Gotowanie tylko dla siebie jest s´miertelnie nudne.
Gotowe potrawy mogły byc´ ciekawym urozmaiceniem
jadłospisu, ale jak moz˙na je jes´c´ codziennie.
Zawsze martwiła sie˛, czy Oliver sobie radzi, ale
zawsze tez˙ wyobraz˙ała go sobie z kobieta˛, kto´ra o nie-
go dba. Najwidoczniej jednak w jego z˙yciu nie ma
z˙adnej kobiety.
Zadzwonił telefon.
– Halo?
– Kate? Tu Oliver.
Serce zabiło jej mocniej na dz´wie˛k jego głosu.
– Co z Julia˛?
– W porza˛dku. Chwile˛ temu zawiez´li ja˛ do sali
operacyjnej. Moja matka zaje˛ła sie˛ dziec´mi, a ja zo-
stane˛ przy Julii, dopo´ki nie be˛de˛ wiedział, z˙e wszystko
w porza˛dku. Steve stara sie˛ znalez´c´ jakies´ poła˛czenie,
ale na razie bez powodzenia. Podejrzewam, z˙e be˛dzie
tutaj najwczes´niej jutro w południe.
– A co z dzieckiem? – zapytała.
– Na razie dobrze. Julia nie miała dota˛d takich
problemo´w. A teraz ma wysokie cis´nienie, białko
w moczu, bo´l w nadbrzuszu i potworny bo´l głowy,
wie˛c moz˙e mo´wic´ o szcze˛s´ciu, z˙e unikne˛ła wylewu.
Ciesze˛ sie˛, z˙e do mnie zadzwoniła i nie dostała
ataku.
– Nie miała ataku?
– Nie. To nie wygla˛da z´le, dzie˛ki Bogu. Mogło byc´
o wiele gorzej. A u ciebie wszystko dobrze?
Kupiłes´ nasz domek! – chciała krzykna˛c´, ale ugryz-
ła sie˛ w je˛zyk.
43
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Tak. Jakos´ sobie radze˛. Nie gotujesz, prawda?
Rozes´miał sie˛.
– Zgadłas´. Jest troche˛ rzeczy w zamraz˙arce.
– Wiem. Znalazłam. Poznałam tez˙ psy.
Na chwile˛ zapadła cisza.
– Ach, tak. Ja... zapomniałem ci o nich powiedziec´.
Przepraszam. Czy Judy je przyprowadziła?
– Tak – odparła Kate, zwalczaja˛c pokuse˛ zapytania
o nia˛. – Cały czas czekaja˛ na ciebie. Chociaz˙ nie. W tej
chwili bardziej czekaja˛ na kolacje˛.
Oliver rozes´miał sie˛.
– No tak. Nie przejmuj sie˛ nimi. Nie sprawia˛ ci
problemu. S
´
pia˛ w kuchni. Be˛da˛ pro´bowały wejs´c´ ci do
ło´z˙ka, ale nie pozwo´l na to. Zadzwonie˛, jes´li be˛de˛
wiedział cos´ nowego. Nie moge˛ złapac´ Petera, pewnie
wyjechał.
– Dobrze. Dzie˛ki za informacje. Pozdro´w ode mnie
Julie˛.
Odłoz˙yła słuchawke˛ i wro´ciła do kolacji. Psy zda-
wały sie˛ nia˛ o wiele bardziej zainteresowane niz˙ ona,
ale nie chciała, by sie˛ rozchorowały, wie˛c wyrzuciła
resztki do kosza na s´mieci. Zawiedzione usiadły przy
drzwiach, wpatruja˛c sie˛ w nie z˙ałos´nie.
Wiedziała, co czuja˛. Dom wydawał sie˛ pusty bez
Olivera. Zastanawiała sie˛, kiedy wro´ci. Nie tej nocy, to
na pewno. Postanowiła znalez´c´ sobie ło´z˙ko.
– Co jest na go´rze, pieski? – spytała.
Wbiegły na schody i zaczekały na nia˛ na podes´cie.
Drzwi na wprost były otwarte i prowadziły do
łazienki. Drzwi obok – do pokoju, kto´ry musiał znaj-
dowac´ sie˛ nad kuchnia˛. To był duz˙y poko´j z błysz-
cza˛cym mahoniowym ło´z˙kiem, kto´re pamie˛tała z do-
44
CAROLINE ANDERSON
mu na wsi. Ona i Oliver spe˛dzili w nim wiele szcze˛s´-
liwych nocy. Na jego widok zaschło jej w gardle.
Stało naprzeciwko okna i musiał sie˛ z niego rozcia˛gac´
cudowny widok na ogro´d. Wyobraziła sobie, jak przyje-
mnie lez˙y sie˛ tutaj rano z filiz˙anka˛ herbaty w dłoni.
To była najwyraz´niej jego sypialnia. Psy od razu
połoz˙yły sie˛ na ło´z˙ku, udaja˛c niewinia˛tka.
– Marzy wam sie˛ – powiedziała, po czym wyszła
z pokoju, postanawiaja˛c sprawdzic´, co jest za pozo-
stałymi drzwiami.
Za pierwszymi znajdował sie˛ malutki pokoik, naj-
wyraz´niej słuz˙a˛cy za cos´ w rodzaju składu. Za drugi-
mi... Co´z˙, to zdaje sie˛ ro´wniez˙ jakas´ komo´rka. Pełno
tam było mebli i pudeł. Domys´lała sie˛, z˙e to rzeczy
przywiezione po s´mierci ojca z domu na wsi, bo
rozpoznała komode˛ i stary materac.
Nie było jednak drugiego ło´z˙ka. Odwro´ciła sie˛
i spojrzała w kierunku sypialni. Wygla˛dało na to, z˙e
jedyne ło´z˙ko w całym domu stoi włas´nie tam.
No co´z˙. Przynajmniej jest w niej ciepło, poniewaz˙
znajduje sie˛ nad kuchnia˛. Zrezygnowana zeszła na do´ł
i nastawiła wode˛. Oliver na pewno dzis´ nie wro´ci, wie˛c
problemu ze spaniem nie be˛dzie. A poza tym to tylko
na razie.
Zrobiła herbate˛, wzie˛ła ja˛ do salonu i zrozumiała
nagle, dlaczego jest w nim kominek. W salonie było po
prostu o wiele chłodniej niz˙ w kuchni. Bez wa˛tpienia
moz˙na by rozpalic´, ale znaja˛c jej szcze˛s´cie, zadymiła-
by cały dom. Jednak na jednej z kanap lez˙ał koc.
Narzuciła go na ramiona, wtuliła sie˛ w ro´g kanapy
z kubkiem herbaty i pilotem w re˛ce i przez chwile˛
zmieniała w telewizorze kanały.
45
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Stopniowo jednak zimno zacze˛ło wnikac´ w jej ko-
s´ci, a telewizja przestała ja˛ interesowac´. Nawet psy ja˛
opus´ciły, wola˛c ciepło kuchni.
Poza tym jest juz˙ po dziesia˛tej, a ona musi wstac´
wczes´nie. Zrobiła sobie jeszcze herbaty, podczas gdy
psy biegały po ogrodzie, po czym zwabiła je do do-
mu kawałkiem ciastka, zamkne˛ła w kuchni i poszła
na go´re˛.
Kilka minut po´z´niej zaszyła sie˛ w ło´z˙ku otoczona
zapachem wody po goleniu Olivera i subtelna˛ wonia˛
jego ciała, tak kochana˛ i znajoma˛.
Przestan´, upomniała sama˛ siebie. Przejrzała pismo
medyczne, kto´re znalazła na podłodze przy ło´z˙ku,
wypiła herbate˛, zgasiła s´wiatło, otuliła sie˛ kołdra˛ i za-
mkne˛ła oczy. Nie powinna mys´lec´ ani o nim, ani o tych
wszystkich razach, kiedy sie˛ kochali w tym ło´z˙ku.
Wiele było tych razy, a kaz˙dy z nich wyja˛tkowy.
Wyczuwała zapach ciała Olivera, niemal czuła go
obok siebie, słyszała jego głos, czuła dotyk ra˛k...
Nie mys´l o tym. Nie przywołuj tego. Po prostu s´pij.
Kilka minut po´z´niej poczuła, z˙e jej ciało robi sie˛
cie˛z˙kie, i pochłone˛ła ja˛ łagodna ciemnos´c´ snu.
W gruncie rzeczy Oliver był zadowolony, z˙e moz˙e
czuwac´ przy Julii. Dzie˛ki temu miał czas, by przemys´-
lec´ wydarzenia ostatniego weekendu.
Nie mo´gł uwierzyc´, z˙e Kate była na konferencji, z˙e
zobaczył ja˛ znowu po pie˛ciu latach naprzykrzania sie˛
jej matce. Nie z˙eby to odniosło jakis´ skutek. Nie zdołał
nawet ustalic´, dlaczego go opus´ciła. Zastanawiał sie˛
teraz, jak to sie˛ ma do tego, co wydarzyło sie˛ pomie˛dzy
nimi w pia˛tkowy wieczo´r w hotelu.
46
CAROLINE ANDERSON
Miał poczucie winy, ale niewielkie. W kaz˙dym razie
ona powinna miec´ wie˛ksze po tym, jak go opus´ciła...
Ale to jeszcze nie koniec. Tym razem nie zniszczy
tego, co jest mie˛dzy nimi. Nakłoni ja˛ do zwierzen´
i uporaja˛ sie˛ z tym problemem we dwoje, cokolwiek
nim jest. Wszystko jeszcze be˛dzie dobrze.
Dziwnie było mys´lec´ o tym, z˙e Kate jest teraz
w jego domu, s´pi w jego ło´z˙ku. Pragna˛ł byc´ z nia˛, ale
najpierw musi nabrac´ pewnos´ci, z˙e wszystko w po-
rza˛dku z bratowa˛ i spotkac´ sie˛ ze Steve’em.
Mine˛ły godziny, zanim Julia otworzyła oczy.
– Oliver? – wyszeptała.
Us´cisna˛ł jej re˛ke˛.
– W porza˛dku. Dziecku nic nie jest. Masz co´reczke˛.
W jej oczach pojawiły sie˛ łzy.
– Steve powinien tu byc´ – poskarz˙yła sie˛.
– Jest juz˙ w Anglii, niedawno z nim rozmawiałem.
Wkro´tce tu be˛dzie.
Popatrzyła na niego badawczo.
– Gdzie jest moja co´reczka?
– Na intensywnej terapii. Jest malutka, wie˛c musza˛
uwaz˙ac´. Oddycha sama i czuje sie˛ dobrze.
– Powinnam ja˛ nakarmic´.
– Powinnas´ odpocza˛c´.
– Ale dadza˛ jej mleko w proszku.
– Nie. Powiedziałem im, z˙e sobie tego nie z˙yczysz.
Dadza˛ jej mleko naturalne z banku mleka.
Przez chwile˛ odpoczywała, potem zno´w otworzyła
oczy.
– Czy moge˛ ja˛ zobaczyc´?
– Tak. Jest s´liczna. Przyniosa˛ ci ja˛. Czy mam ich
powiadomic´, z˙e sie˛ obudziłas´?
47
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Skine˛ła głowa˛.
– Chce˛ ja˛ potrzymac´.
– Dobrze.
Zawołał piele˛gniarke˛. Przyszła do Julii z us´mie-
chem na ustach.
– Czy chce pani zobaczyc´ co´reczke˛?
Zanim Julia zda˛z˙yła odpowiedziec´, drzwi otworzy-
ły sie˛ i stana˛ł w nich Steve. Miał zmartwiona˛ mine˛.
– Kochanie! – wykrzykna˛ł i usiadłszy na brzez˙ku
ło´z˙ka, przytulił ja˛ ostroz˙nie.
– Wro´ce˛ za kilka minut – powiedziała piele˛gniarka.
Wieki całe mine˛ły, zanim Steve oderwał sie˛ od Julii
i spojrzał na Olivera. Jego oczy były pełne łez.
– Jakie wies´ci?
– Masz co´rke˛.
Us´miechna˛ł sie˛.
– Dzie˛ki Bogu. Julia zagroziła, z˙e mnie zabije, jes´li
to be˛dzie kolejny chłopak.
– Wie˛c ocaliłes´ sko´re˛.
– Widziałes´ ja˛?
Oliver usłyszał w głosie brata nutke˛ niepokoju.
– Nic jej nie jest – pospieszył z zapewnieniem.
– To dobrze. A co z dziec´mi?
– Jest z nimi mama. Pomys´lelis´my, z˙e tak be˛dzie
najpros´ciej.
Steve skina˛ł głowa˛.
– Pojade˛ tam zaraz. A ty lepiej idz´ spac´.
Otworzył usta, by wyjas´nic´, z˙e nie musi sie˛ spie-
szyc´, ale w ostatniej chwili sie˛ rozmys´lił. Nie mo´gł im
powiedziec´, z˙e spotkał Kate i z˙e ona jest teraz w jego
domu. Mieliby zbyt wiele pytan´ – wie˛cej niz˙ byłby
w stanie znies´c´, a oni i tak maja˛ co s´wie˛towac´.
48
CAROLINE ANDERSON
– Masz racje˛, nic tu po mnie. Us´ciskaj ode mnie
mała˛.
Poklepał brata po ramieniu, pocałował Julie˛ w poli-
czek i opus´cił szpital. Była juz˙ prawie czwarta rano.
Miał przed soba˛ po´łgodzinna˛ jazde˛ do domu.
A w jego ło´z˙ku jest Kate.
– Katie?
Mrukne˛ła cos´ przez sen. Pochylił sie˛ nad nia˛. W kaz˙-
dej chwili mo´gł ja˛ pocałowac´...
– Katie, obudz´ sie˛.
Ciepła, mocna dłon´ zacisne˛ła sie˛ na jej ramieniu
i potrza˛sne˛ła nia˛ delikatnie.
– Oliver?
– A spodziewałas´ sie˛ kogos´ innego?
– Nikogo, wliczaja˛c w to ciebie – odparła, siadaja˛c.
Z
˙
ałowała, z˙e jej koszula nocna nie jest odrobine˛
mniej przes´wituja˛ca. Na szcze˛s´cie nie zapalił lampy,
tylko zostawił otwarte drzwi. Wpadało przez nie s´wiat-
ło z korytarza, skrywaja˛c ło´z˙ko w cieniu. Podcia˛gne˛ła
kołdre˛ pod brode˛ i odgarne˛ła włosy z oczu.
– Co sie˛ stało? – spytała. – Dlaczego jestes´ tutaj?
– Steve przyjechał wczes´niej, niz˙ sie˛ spodziewałem.
Julia czuje sie˛ dobrze, nic jej nie grozi i maja˛ s´liczna˛
co´reczke˛. Jest pie˛kna, Katie – wyszeptał. – Cudowna.
– Były jakies´ komplikacje? – spytała, nie chca˛c
mys´lec´ o tym, jak cudowna jest ta co´reczka.
– Nie. Jest malutka, ale silna i oddycha samodziel-
nie. – Urwał i spojrzał na nia˛. – Czy masz cos´ przeciw-
ko dzieleniu ze mna˛ ło´z˙ka? Naprawde˛ nie mam nic
złego na mys´li. Po prostu mam przed soba˛ tylko dwie
i po´ł godziny snu i nie chce mi sie˛ juz˙ walczyc´ z kanapa˛
49
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
na dole. Poza tym w domu jest zimno. Dlaczego nie
wła˛czyłas´ ogrzewania?
– Nie wiedziałam, z˙e w ogo´le tu jest jakies´ ogrze-
wanie – odparła. – Zapomniałes´ o tym wspomniec´,
podobnie jak o psach i o tym, z˙e jest tylko jedno ło´z˙ko.
– Przepraszam. Byłem pochłonie˛ty innymi sprawa-
mi. Wie˛c moge˛ sie˛ tu połoz˙yc´, czy mam spac´ z psami
w kuchni?
Przesune˛ła sie˛, robia˛c mu miejsce obok siebie.
– Tylko z˙adnych powto´rek pia˛tkowego wieczoru
– zastrzegła.
– Dobrze. – Rozebrał sie˛, zostawiaja˛c na sobie
jedynie bokserki, po czym połoz˙ył sie˛ obok niej.
Je˛kne˛ła i odsune˛ła sie˛ od niego.
– Dobranoc – powiedziała.
– S
´
pij dobrze – wymruczał, ale ułoz˙ył sie˛ zbyt
blisko, by mogła od razu zasna˛c´. Pragnienie przytule-
nia sie˛ do niego było wszechogarniaja˛ce.
Jego ramie˛ otoczyłoby ja˛ w talii, a ich ciała ułoz˙yły-
by sie˛ jak łyz˙eczki. Jak wiele nocy tak przespali?
Trzysta szes´c´dziesia˛t pie˛c´ razy trzy i troche˛.
Ponad tysia˛c. Pewnie jakies´ tysia˛c dwies´cie.
Zasne˛ła, zanim doprowadziła obliczenia do kon´ca,
a potem po trochu przysuwała sie˛ we s´nie do niego, az˙
w kon´cu ich ciała sie˛ zetkne˛ły. Wo´wczas otoczył ja˛
ramieniem, wpatruja˛c sie˛ w ciemnos´c´. To była najsłod-
sza z tortur i bez wa˛tpienia oberwie mu sie˛ za to rano,
ale było mu tak przyjemnie...
50
CAROLINE ANDERSON
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kate obudził dzwonek telefonu. Przez chwile˛ lez˙ała
bez ruchu, sen powoli odchodził.
Oliver siedział na drugim kon´cu ło´z˙ka, ze słuchaw-
ka˛ przy uchu. Przewro´ciła sie˛ na plecy, patrza˛c na
niego.
– Tak, wro´ciłem. To była bardzo ciekawa kon-
ferencja. Moja bratowa Julia miała kłopoty ze zdro-
wiem, ale juz˙ jest wszystko w porza˛dku. Spałem tylko
dwie godziny, ale niedługo be˛de˛.
Przez chwile˛ milczał i usłyszała czyjs´ głos po dru-
giej stronie. Cokolwiek ten ktos´ powiedział, Oliver nie
był tym zachwycony. Westchna˛ł i przebiegł dłonia˛ po
włosach.
– Grypa? Nie z˙artuj. On nie moz˙e teraz chorowac´,
Peter. Juz˙ i tak jest nas za mało po wyjez´dzie Anne
do Australii. Nie moz˙emy zajmowac´ sie˛ prawie dzie-
wie˛cioma tysia˛cami pacjento´w tylko we dwo´ch. To
s´mieszne.
Słuchał przez chwile˛, po czym odwro´cił głowe˛
i wpatrzył sie˛ w zamys´leniu w Kate.
– Moz˙e uda sie˛ znalez´c´ jakies´ rozwia˛zanie – wyma-
mrotał. – Zadzwonie˛ do ciebie za pie˛c´ minut.
Rozła˛czył sie˛, nie odrywaja˛c od niej wzroku. Ogar-
ne˛ły ja˛ złe przeczucia.
– O co chodzi? – spytała nieufnie.
– Powiedział, z˙e musze˛ znalez´c´ zaste˛pstwo.
– Nie rozumiem, dlaczego tak na mnie patrzysz?
Zgodziłam sie˛ na zaste˛pstwo, ale to był nagły wypa-
dek...
– To tez˙ jest nagły wypadek. Naprawde˛ nie mamy
wyjs´cia, Kate.
Ale to co innego, bo ty tu cały czas be˛dziesz...
– Nie ma mowy – zdecydowała, odrzucaja˛c kołdre˛
i zwieszaja˛c nogi z ło´z˙ka. – Zasta˛pie˛ cie˛ tylko dzisiaj
i tylko dlatego, z˙e chce˛ dac´ ci czas na pozbieranie sie˛,
a poza tym uwaz˙am, z˙e po dwo´ch godzinach snu
moz˙esz stanowic´ zagroz˙enie.
Wstała, za po´z´no przypominaja˛c sobie, z˙e jej koszu-
la nocna jest kro´tka i przes´wituja˛ca, i z uniesiona˛głowa˛
skierowała sie˛ do łazienki.
Bardzo ładna łazienka, zauwaz˙yła. Najlepsza˛ rzecza˛
w niej był prysznic, kto´ry pomo´gł jej zmyc´ resztki snu,
przywracaja˛c ja˛ do z˙ycia.
Wytarła sie˛ duz˙ym, grubym re˛cznikiem, kto´ry wi-
siał na kaloryferze, umyła ze˛by i wro´ciła do sypialni.
– Twoja kolej – powiedziała.
Bez słowa opus´cił poko´j. Kilka chwil po´z´niej usły-
szała zduszone przeklen´stwo.
– Czy naprawde˛ musiałas´ zuz˙yc´ cała˛ ciepła˛ wode˛?
– krzykna˛ł.
Us´miechne˛ła sie˛ zawstydzona i włoz˙yła spodnie.
– Przepraszam!
Wymruczał cos´, czego nie zrozumiała, ale mogła sie˛
domys´lic´. Ubrała sie˛ do kon´ca i zeszła na do´ł. Psy
czekały przy drzwiach. Wypus´ciła je na dwo´r, po czym
nastawiła wode˛.
Oliver był na dole, zanim woda sie˛ zagotowała.
Spojrzał na nia˛ z ukosa.
52
CAROLINE ANDERSON
– Ide˛ na spacer z psami – rzucił, po czym wzia˛ł
smycze, otworzył tylne drzwi, zagwizdał i wyszedł.
– Dzie˛kuje˛, z che˛cia˛ napije˛ sie˛ herbaty – powie-
działa do siebie i napełniła dzbanek. Jes´li wro´ci, moz˙e
sie˛ napic´. O ile jeszcze cos´ zostanie.
Otoczyła dłon´mi kubek i zanurzyła w nim nos,
grzeja˛c sie˛ przy kuchence. Nic dziwnego, z˙e psy lubia˛
tu lez˙ec´. Ona, niestety, nie moz˙e, musi pracowac´ razem
z Oliverem przez cały dzien´. Na sama˛ mys´l o tym
dostawała ge˛siej sko´rki. Cała nadzieja w tym, z˙e be˛da˛
zbyt zapracowani, by sie˛ widziec´.
Popatrzyła na zegarek. Sio´dma trzydzies´ci. Na dwo-
rze wcia˛z˙ jest ciemno, a on szwenda sie˛ gdzies´ z psami.
To jest troche˛ nie w porza˛dku, poniewaz˙ potem
oboje wyjda˛ do pracy, a zwierze˛ta pozostana˛ same
w domu przez cały dzien´. Była zdziwiona, z˙e je ma.
Zawsze mo´wił o nich, jakby były cze˛s´cia˛ jego pakietu
rodzinnego: psy, dzieci i szcze˛s´cie. Moz˙e jest samotny
i powinna sie˛ cieszyc´, z˙e ma przynajmniej psy do
towarzystwa, ale po prostu było jej ich z˙al.
Drzwi otworzyły sie˛. Wro´cił. Psy były mokre, za-
błocone i odraz˙aja˛co radosne. Spojrzała na nie z obrzy-
dzeniem. To, z˙e jest jej ich z˙al, nie oznacza jeszcze, z˙e
moz˙e spokojnie patrzec´ na zabłocona˛ podłoge˛.
Jet potoczyła swoja˛ miske˛ do sto´p Olivera, po czym
usiadła, merdaja˛c ogonem i patrza˛c na niego błagalnie.
– Wiem, czas na s´niadanie. Mnie tez˙ burczy
w brzuchu.
Nakarmił psy, a potem umył re˛ce, przygla˛daja˛c sie˛
Kate przez ramie˛.
– Dobrze sie˛ czujesz?
– Dobrze, ale ja spałam cała˛ noc.
53
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Jakos´ przez˙yje˛ – odrzekł na jej milcza˛ce pytanie.
– Czy zostało choc´ troche˛ herbaty?
Napełniła mu kubek.
– Na dworze mroz´no, wieje wiatr, a ja zapom-
niałem re˛kawiczek. Masz ochote˛ na grzanki?
Skine˛ła głowa˛, a potem, powstrzymuja˛c us´miech,
przygla˛dała sie˛, jak Oliver masakruje chleb. Nigdy nie
umiał ro´wno kroic´ pieczywa. Zerkna˛ł na nia˛ spod oka,
po czym przyznał:
– Dobrze, juz˙ dobrze, wiem, z˙e ty zrobiłabys´ to
lepiej.
– Całe szcze˛s´cie, z˙e opiekasz je w kuchence. Nie
zmies´ciłyby sie˛ do tostera – zakpiła.
Wzruszył ramionami.
– A jak mys´lisz, czemu ja˛ kupiłem?
Zaskoczył ja˛. Była przekonana, z˙e kuchenka była
juz˙ w domu, kiedy go kupował.
– Zawsze powtarzałes´, z˙e taka kuchenka jest droga
i nieprzydatna.
– Tylko z˙e jest droga.
Spojrzała na kuchnie˛ nowymi oczami.
– Wie˛c ty to wszystko urza˛dziłes´?
– Tak. Oryginalna kuchnia była malutka. Powie˛k-
szyłem ja˛. Teraz jest znacznie lepiej.
– Teraz jest pie˛knie – przyznała, a on us´miechna˛ł
sie˛.
– Dzie˛kuje˛. Ciesze˛ sie˛, z˙e ci sie˛ podoba.
Przerwał i cos´ niewypowiedzianego zawisło w po-
wietrzu. Przez dłuz˙sza˛ chwile˛ stali, patrza˛c na siebie.
Dopiero nieznaczny swa˛d spalenizny sprawił, z˙e czar
prysł.
– Do licha – mrukna˛ł, przewro´cił grzanke˛ i ode-
54
CAROLINE ANDERSON
tchna˛ł. – Chyba uda nam sie˛ ja˛ uratowac´. – Zdrapał
przypalone kawałki do zlewu.
Ile razy zdarzyło im sie˛ przypalic´ grzanki w czasie
trwania ich małz˙en´stwa? Zbyt wiele, by o tym mys´lec´,
zdecydowała, sie˛gaja˛c po no´z˙.
Posmarowali grzanki masłem i zjedli, stoja˛c obok
siebie. Potem Oliver wytarł palce i spojrzał na zegarek.
– Lepiej juz˙ chodz´my. Musze˛ jeszcze oprowadzic´
cie˛ po przychodni. Czy masz torbe˛ lekarska˛?
Skine˛ła głowa˛.
– Jest w samochodzie. Zawsze ja˛ mam przy sobie.
– Dobrze. Pojedziemy moim autem.
Kate wyje˛ła torbe˛ z bagaz˙nika i wspie˛ła sie˛ na
siedzenie dla pasaz˙era. Musiała sie˛ wspia˛c´, poniewaz˙
Oliver miał samocho´d terenowy z nape˛dem na cztery
koła. Gippingham lez˙y w sercu Suffolk. Nie pada tu
cze˛sto s´nieg, ale jes´li juz˙ pada, łatwo sie˛ w nim
zakopac´.
Zapinaja˛c pas, us´wiadomiła sobie, z˙e prawie nic nie
wie o przychodni, wie˛c poprosiła, by opowiedział
o niej po drodze.
– Co´z˙, jest nas czworo: Peter Abraham, kto´rego
znasz i kto´ry jest naszym szefem, David Hunter, to
ten z grypa˛, Anne Roach, Australijka, kto´ra wyszła
za miejscowego farmera i zamieszkała tu dwa lata
temu, no i ja.
Odwro´cił sie˛, sprawdzaja˛c, czy nic nie nadjez˙dz˙a
z boku, po czym skre˛cił na droge˛.
– Leczymy ponad dziewie˛c´ tysie˛cy pacjento´w. Za-
trudniamy cztery recepcjonistki, sekretarke˛, dwie pie-
le˛gniarki przyuczone, piele˛gniarke˛ s´rodowiskowa˛, po-
łoz˙na˛ i dwie piele˛gniarki społeczne. Mamy nawał
55
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
pracy, jest duz˙o młodych ludzi, kto´rzy mieszkaja˛ na
osiedlach woko´ł miasta, dlatego tez˙ buduje sie˛ teraz na
dole nowa˛przychodnie˛. Nie be˛dzie połoz˙ona tak blisko
mojego domu jak ta, ale ułatwi z˙ycie starszym pacjen-
tom, kto´rzy dota˛d musieli sie˛ wspinac´ na wzgo´rze,
z˙eby do nas dotrzec´. A poza tym be˛dzie tam wie˛cej
miejsc parkingowych – dodał, skre˛caja˛c w uliczke˛
obok przychodni i zatrzymuja˛c samocho´d na wyzna-
czonym stanowisku. – Chodz´my. Pierwsi pacjenci
zjawia˛ sie˛ juz˙ za kilka minut, a ja musze˛ ci jeszcze
wszystko pokazac´.
Poprowadził ja˛ do bocznych drzwi, a potem koryta-
rzem do recepcji. Peter juz˙ tam był. Na ich widok
unio´sł brwi i powoli wstał.
– Nie wiem, czy pamie˛tasz... – zacza˛ł Oliver.
– Kate! Oczywis´cie, z˙e pamie˛tam. Nie masz poje˛-
cia, jak sie˛ ciesze˛, z˙e cie˛ widze˛.
Us´ciskał ja˛ serdecznie. Us´miechne˛ła sie˛, odrobine˛
zaskoczona tak wylewnym powitaniem.
– Tez˙ sie˛ ciesze˛, z˙e cie˛ widze˛.
– Co cie˛ sprowadza w te strony?
Wzruszyła ramionami.
– Konferencja. Spotkałam na niej Olivera. Gdy
Julia zachorowała, zgodziłam sie˛ go zasta˛pic´. Wro´cił
dzis´ rano, wie˛c w kon´cu nie było takiej potrzeby, ale
wtedy zadzwoniłes´ ty i powiedziałes´ mu, z˙eby załatwił
zaste˛pstwo, jes´li sie˛ uda.
– I zgłosiłas´ sie˛ na ochotnika?
– Niezupełnie. Raczej zostałam wcielona siła˛, ale
tylko na jeden dzien´.
– Na jeden dzien´? Miałem nadzieje˛, z˙e na troche˛
dłuz˙ej. Oczywis´cie masz pewnie własne plany... Co´z˙,
56
CAROLINE ANDERSON
niezalez˙nie od tego, czy na godzine˛, czy na dzien´,
przyda nam sie˛ pomoc. Oliverze, czy byłbys´ tak dobry
i przydzielił jej jakis´ gabinet i zapoznał ze sprawami
papierkowymi? Włas´nie pro´buje˛ dodzwonic´ sie˛ do
z˙ony Davida.
– Oczywis´cie. Przydziele˛ jej gabinet Davida, do-
brze?
Peter skina˛ł głowa˛, naciskaja˛c juz˙ przyciski telefo-
nu. Kate poda˛z˙yła za Oliverem. Przeszli przez pusta˛
poczekalnie˛, kto´ra była tak mała, z˙e Kate przestała sie˛
dziwic´, z˙e planuja˛ przeprowadzke˛.
– To jest toaleta, to gabinet zabiegowy, to gabinet
Petera, to mo´j, a to Davida – mo´wił Oliver, prowadza˛c
ja˛ wa˛skim korytarzem. – Czuj sie˛ jak u siebie w domu.
Zakładam, z˙e umiesz posługiwac´ sie˛ komputerem?
– Nie, wcia˛z˙ pisze˛ rysikiem na tabliczce – mruk-
ne˛ła do siebie, głos´no zas´ powiedziała: – Oczywis´cie,
z˙e tak.
– Chciałem sie˛ tylko upewnic´ – odparł. – Twoja
drukarka została przystosowana do drukowania recept
i jest prosta w obsłudze. Jedyna˛ dodatkowa˛ rzecza˛,
kto´ra˛ tu mamy, jest system alarmowy. Gdy nacis´niesz
,,Ctrl’’ i ,,P’’, zapala˛ sie˛ s´wiatełka na monitorach
naszych komputero´w, a wtedy przybiegniemy. To na
wypadek problemo´w z pacjentami.
– Mo´j prywatny alarm – zaz˙artowała. – Dzie˛kuje˛.
Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛de˛ go potrzebowała.
– Tez˙ mam taka˛ nadzieje˛. Mo´j gabinet jest obok,
w razie czego krzyknij.
– Dzie˛kuje˛.
Zostawił ja˛ i Kate spe˛dziła kilka minut na zapoz-
nawaniu sie˛ z oprogramowaniem.
57
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Włas´nie patrzyła na zegarek, kiedy do jej gabinetu
zajrzał Oliver.
– Pierwszy pacjent za trzy minuty. Chodz´ po kawe˛
i karty pacjento´w.
– Kawe˛? Tak wczes´nie?
– Zdecydowanie – odparł. – Nie rozpoczynamy
dnia bez kawy. Przy okazji: be˛dziemy na ciebie mo´wic´
doktor Kate.
Skine˛ła głowa˛. Nie pomys´lała, z˙e to jego rodzinne
miasteczko i wielu ludzi musi wiedziec´, z˙e jest z˙onaty.
Byłoby kre˛puja˛ce dla niego, gdyby jego pacjenci mys´-
leli, z˙e wro´ciła.
– Moz˙e byc´ doktor Kate – zgodziła sie˛. – Czy
jeszcze czegos´ powinnam byc´ s´wiadoma?
Potrza˛sna˛ł głowa˛. Przeszli razem przez poczekal-
nie˛. Us´miechna˛ł sie˛ do pacjento´w i powiedział:
– Dzien´ dobry pan´stwu.
– Dzien´ dobry, panie doktorze – odrzekli cho´rem
i Kate poczuła na sobie ich zaciekawione spojrzenia.
– Znajomos´c´ tej kombinacji liczb moz˙e sie˛ przydac´
– stwierdziła, przygla˛daja˛c sie˛ zamkowi szyfrowemu
na drzwiach, przez kto´re weszli.
– Jeden, pie˛c´, trzy, a potem ro´wnoczes´nie dwa
i osiem.
– Jeden z tych łatwych do zapamie˛tania numero´w
– powiedziała z cierpkim us´miechem.
– Prosze˛, oto kawa zaparzona przez Mandy, a to
karty twoich pacjento´w. Nacis´nij guzik na biurku, by
wezwac´ pacjenta, a jes´li to nie poskutkuje, wyjdz´ po
niego. Niekto´rzy ze starszych sa˛ troche˛ uparci i wyma-
gaja˛ osobistego wezwania.
Nie usłyszała przygany w jego głosie, raczej pobłaz˙-
58
CAROLINE ANDERSON
liwos´c´ dla hołduja˛cych starym przyzwyczajeniom
mieszkan´co´w, ws´ro´d kto´rych dorastał. Kate ogarna˛ł
z˙al. Od dawna mogła juz˙ byc´ członkiem tego zespołu,
znac´ ten teren i pacjento´w tak dobrze, jak jej koledzy.
Od rozstania z Oliverem miała wraz˙enie, jakby była
pozbawiona korzeni.
Straszne uczucie.
Wzie˛ła karty oraz kawe˛ i poszła do gabinetu Davida.
Wypiła łyk kawy, przejrzała pobiez˙nie karty i nacis-
ne˛ła guzik, wzywaja˛c pierwszego pacjenta.
Oliver jakos´ przetrwał swo´j dyz˙ur.
Byc´ moz˙e to kawa Mandy podtrzymała go przy
z˙yciu, a moz˙e to głos Kate, kto´ry słyszał od czasu do
czasu, kiedy drzwi były otwarte; w kaz˙dym razie jakos´
udało mu sie˛ wytrzymac´ do samego kon´ca. Dopiero
wtedy sie˛ poddał.
– Mandy, musze˛ sie˛ zdrzemna˛c´. Ile mam dzis´
wizyt?
– Trzy. Dwo´ch pacjento´w mieszka obok siebie.
– Pojade˛ do nich. Mogłabys´ trzeciego dac´ Peterowi
i powiedziec´, z˙e potem sie˛ rozliczymy? Musze˛ sie˛
troche˛ przespac´. Wro´ce˛ na dyz˙ur w poradni dla kobiet
w cia˛z˙y.
– Dobrze. Aha, dzwonił two´j brat. Powiedział, z˙e
wszystko w porza˛dku i dzie˛kuje. Stan dziecka znacznie
sie˛ poprawił.
Us´miechna˛ł sie˛ ze znuz˙eniem.
– To dobrze. Po´z´niej do niego zadzwonie˛. Zajmij
sie˛ Kate.
– Dobrze.
Zabrał karty pacjento´w i skierował sie˛ do wyjs´cia,
59
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ignoruja˛c zamys´lone spojrzenie Mandy. Umierała
z ciekawos´ci, kim jest Kate, ale czekała na włas´ciwy
moment, by o nia˛ zapytac´.
Oba przypadki okazały sie˛ proste. Najpierw poje-
chał do starszej pani, kto´ra chorowała na z˙oła˛dek,
i przepisał jej sole nawadniaja˛ce w saszetkach. Potem
odwiedził me˛z˙czyzne˛ chorego na grype˛. Oboje pora-
dziliby sobie bez niego, ale byli samotni i wizyta
lekarza dawała im poczucie, z˙e ktos´ o nich dba.
Jechał do domu, czuja˛c sie˛ bardziej wyczerpany, niz˙
mo´gł to spowodowac´ brak snu, i zastanawiał sie˛, co
be˛dzie, jes´li na staros´c´ zostanie sam.
Wjechał na podjazd, zaparkował przy samochodzie
Kate i wszedł do domu, witaja˛c sie˛ z psami.
– Czołem, pieski. Chcecie wyjs´c´?
Spojrzały na drzwi, a potem na niego i gdy zro-
zumiały, z˙e chce je tylko wypus´cic´, a nie wyjs´c´ z nimi
na spacer, połoz˙yły sie˛ obok kuchenki.
– Jak sobie chcecie – powiedział ze znuz˙eniem
i poszedł na go´re˛ do sypialni.
Na ło´z˙ku lez˙ała koszula nocna jego z˙ony. Przypo-
mniał sobie, jak Kate siedziała w niej rano na jego
ło´z˙ku i mimo zme˛czenia poczuł przypływ poz˙a˛dania.
Nie chciał tego. Usiadł na brzez˙ku ło´z˙ka, rozebrał
sie˛ i połoz˙ył na wznak, nacia˛gaja˛c na siebie kołdre˛.
Pozostał w niej zapach Kate.
Zamruczał, wtulił twarz w poduszke˛ i westchna˛ł
głe˛boko. Niech to licho. Pragna˛ł jej, i to nie tylko
fizycznie.
Pragna˛ł, by zawsze juz˙ z nim była, i miał straszliwe
przeczucie, z˙e to nigdy nie nasta˛pi.
60
CAROLINE ANDERSON
– Kate?
Spojrzała na Mandy, kto´ra weszła do jej gabinetu,
i us´miechne˛ła sie˛.
– Czes´c´. Dzie˛kuje˛ za kawe˛. Co dalej?
– Co´z˙, nie byłoby juz˙ nic – odparła recepcjonistka
– ale Oliver poszedł do domu pospac´, Peter ma wizyty
domowe, a włas´nie dzwoniła z˙ona Davida, Faith. Po-
wiedziała, z˙e to nie wygla˛da na grype˛. Miała zmart-
wiony głos.
– Czy ona nie jest jedna˛ z tych oso´b, kto´re prze-
jmuja˛ sie˛ byle czym? – spytała Kate.
– Nie. To bardzo praktyczna, rozsa˛dna kobieta. Nie
jest lekarka˛, ale nie jest tez˙ głupia i jes´li powiedziała,
z˙e to nie wygla˛da na grype˛, jestem skłonna jej wierzyc´.
Czy mogłabys´ go zbadac´? Mieszkaja˛ u sto´p wzgo´rza.
– Oczywis´cie. Czy potrzebny mi be˛dzie samo-
cho´d? Zostawiłam go przed domem Olivera.
Mandy potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie. To naprawde˛ niedaleko. Zaraz za kos´ciołem.
Biały dom z zielonymi okiennicami. Trudno go prze-
gapic´.
Faktycznie, Kate nie miała najmniejszych trudnos´ci
ze znalezieniem domu Faith i Davida. Gdy weszła na
dro´z˙ke˛, drzwi sie˛ otworzyły.
– Faith? – spytała i kobieta podała jej re˛ke˛.
– Czes´c´. Kate, prawda? Mandy mnie uprzedziła, z˙e
moge˛ sie˛ ciebie spodziewac´. David jest na mnie ws´cie-
kły. Jest przekonany, z˙e to zwykła grypa.
– Zerkne˛ na niego. Dlaczego uwaz˙asz, z˙e sie˛ myli?
– Ma s´wiszcza˛cy oddech.
Kate przekrzywiła głowe˛ i spojrzała na Faith w za-
mys´leniu. To nie wygla˛da najlepiej, pomys´lała.
61
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Gora˛czkuje?
– Tak, ma trzydzies´ci dziewie˛c´ stopni i oddycha
bardzo szybko.
– To moz˙e byc´ zapalenie płuc – wymamrotała
Kate. – Podam mu antybiotyk, ale moz˙e be˛dzie musiał
jechac´ do szpitala.
Faith skine˛ła głowa˛.
– Juz˙ go spakowałam.
– Dobrze, przyjrzyjmy sie˛ mu.
Poszły na go´re˛ do pokoju, w kto´rym lez˙ał David.
Policzki miał rozpalone od gora˛czki, a oddech istotnie
s´wiszcza˛cy.
– Czes´c´, jestem Kate, twoja zaste˛pczyni – powie-
działa z us´miechem i przysiadła na ło´z˙ku, sprawdzaja˛c
puls chorego. – Jak sie˛ czujesz?
– Nie najlepiej, ale to tylko grypa. Nie wiem,
dlaczego Faith zabiera ci czas.
– Nie martw sie˛, w kon´cu za to płacisz. Chciałabym
cie˛ osłuchac´. Czy mo´głbys´ usia˛s´c´?
Gdy to zrobił, przyłoz˙yła słuchawke˛ stetoskopu do
jego pleco´w. Oddech był nieregularny, czasami zupeł-
nie zanikał. Złoz˙yła stetoskop i włoz˙yła go do torby,
wyjmuja˛c z niej cis´nieniomierz i opasuja˛c jego ramie˛.
– No i? – spytał.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Podejrzewam zapalenie płuc. Wskazuja˛ na to
rze˛z˙enia i furczenia, tarcie opłucnowe, gora˛czka, nis-
kie cis´nienie, przyspieszony oddech. Podam ci anty-
biotyki i wezwe˛ karetke˛.
Zamkna˛ł oczy. Nagle cała siła go opus´ciła.
– Niech to diabli – wyszeptał i zrozumiała, z˙e
w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawe˛ ze swojego stanu.
62
CAROLINE ANDERSON
Wezwała karetke˛, po czym wyje˛ła z torby leka-
rstwa.
– Prosze˛, oto amoksycylina i klarytromycyna
– oznajmiła, podaja˛c mu leki.
Została z nimi do przyjazdu karetki, po czym wro´ci-
ła na wzgo´rze. Skre˛ciła w prawo i weszła do domu.
Drzwi nie były zamknie˛te, wie˛c domys´lała sie˛, z˙e
Oliver jest na go´rze. Zaparzyła herbate˛, po czym
pogrzebała w lodo´wce i wyje˛ła z niej ser. Po od-
krojeniu sples´niałych kawałko´w zrobiła grzanki.
Włas´nie zabierała sie˛ do jedzenia, kiedy pojawił sie˛
Oliver – w dz˙insach i pulowerze, ze stercza˛cymi włosa-
mi. Us´miechna˛ł sie˛ do niej rados´nie.
– Czes´c´. Usłyszałem, z˙e jestes´.
– Przepraszam, nie chciałam cie˛ budzic´.
– Nic nie szkodzi. To zapach sera mnie obudził.
Czy cos´ jeszcze zostało?
– Zostało. Musisz tylko s´cia˛gna˛c´ ples´n´. W dzbanku
jest herbata. Wysłałam Davida do szpitala. Ma zapale-
nie płuc.
Znieruchomiał, pochylaja˛c sie˛ nad otwarta˛ lodo´-
wka˛.
– Co takiego? Dlaczego nie zadzwonili do mnie?
– Mandy im powiedziała, z˙e pojechałes´ do domu
odpocza˛c´.
– Jak on sie˛ czuje?
– Niezbyt dobrze. Podałam mu amoksycyline˛ i kla-
rytromycyne˛. Faith pojechała z nim do szpitala.
Wyprostował sie˛, zapominaja˛c o serze, i popatrzył
na nia˛.
– Do diabła. Jestes´ pewna, z˙e sie˛ z tego wyliz˙e?
– Jest młody i silny, ma duz˙e szanse.
63
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Ale nie wro´ci szybko do pracy.
Usiadł naprzeciwko niej i popatrzył jej w oczy.
– Potrzebujemy zaste˛pcy – powiedział wolno.
Skine˛ła głowa˛. Miała juz˙ czas, by sie˛ nad tym
zastanowic´ i sformułowała juz˙ nawet w mys´lach od-
powiedz´: nie.
Tylko z˙e to nie jest takie proste. Nie potrafiła mu
odmo´wic´, gdy tak na nia˛ patrzył.
– Zostan´ – wyszeptał. – Nie be˛dzie go co najmniej
dwa tygodnie. Zostan´, w tym czasie moz˙emy sie˛ prze-
konac´, czy nasz zwia˛zek jest jeszcze do uratowania.
Serce biło jej jak oszalałe. Tak bardzo ja˛ kusiło, ale
nie mogła. Po prostu nie mogła. Zacze˛ła juz˙ kre˛cic´
głowa˛, ale Oliver chwycił ja˛ za re˛ke˛.
– Prosze˛. Nie moge˛ o tobie zapomniec´. Cały czas
miałem nadzieje˛, z˙e wro´cisz. To dlatego kupiłem ten
dom.
– Nie moge˛...
– Dlaczego? Spo´jrz mi w oczy i powiedz, z˙e mnie
nie kochasz.
Oczywis´cie nie mogła tego powiedziec´. Odwro´ciła
wzrok.
– To nie oznacza jeszcze, z˙e moz˙emy byc´ razem.
Sa˛ rzeczy, kto´rych nie moge˛ ci dac´.
Takie jak dzieci, wnuki i szcze˛s´liwa rodzina, dopo-
wiedziała w mys´lach.
– Zaryzykuje˛. Po prostu daj nam troche˛ czasu, tylko
o to prosze˛. Dwa tygodnie, z˙eby sie˛ przekonac´, czy jest
jeszcze o co walczyc´. Jes´li sie˛ okaz˙e, z˙e nie, pozwole˛ ci
odejs´c´.
Wiedziała, z˙e to nic nie zmieni, tak samo jak wie-
działa, z˙e powinna odejs´c´ juz˙ teraz. Co´z˙ z tego, skoro
64
CAROLINE ANDERSON
nie mogła. Niewykluczone, z˙e to ostatnie dwa tygo-
dnie, jakie w ogo´le z nim spe˛dzi. Nie chciała sie˛ tego
pozbawic´. Nie miała siły.
– Dwa tygodnie – zgodziła sie˛ nieche˛tnie. – I nie
be˛de˛ z toba˛ spała.
Wpatrywał sie˛ w jej twarz przez dłuz˙sza˛ chwile˛, po
czym skina˛ł głowa˛.
– Dobrze. Pos´ciele˛ sobie na kanapie w salonie,
tobie oddam do dyspozycji sypialnie˛.
I niech Bo´g ma nas w swojej opiece, dodała w mys´-
lach Kate.
65
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Musiała chyba postradac´ rozum.
To po to spe˛dziła ostatnie pie˛c´ lat, pro´buja˛c wybic´
sobie z głowy miłos´c´ do tego me˛z˙czyzny, by teraz
zamieszkac´ z nim pod jednym dachem na co najmniej
dwa tygodnie?
Oliver nie zamierzał jej niczego ułatwiac´. Us´wiado-
miła to sobie, kiedy wro´cili do domu z popołudniowe-
go dyz˙uru. Miał mno´stwo wdzie˛ku i był pełen ciepła,
a to zawsze przycia˛gało ja˛ do niego najbardziej. Mys´l
o spe˛dzeniu z nim nawet kilku naste˛pnych godzin była
paraliz˙uja˛ca, ale na szcze˛s´cie znalazła wymo´wke˛, aby
uciec.
– Jes´li mam tu zostac´, musze˛ miec´ wie˛cej ubran´
– oznajmiła, gdy sprza˛tali po posiłku. – Mam tylko
rzeczy, kto´re wzie˛łam na konferencje˛.
Us´miechna˛ł sie˛.
– Zaproponowałbym ci cos´ ze swojej garderoby,
ale jakos´ nie moge˛ sobie wyobrazic´ ciebie paraduja˛cej
po przychodni w garniturze. Mogłabys´ jednak wy-
gla˛dac´ całkiem, całkiem w moich bokserkach.
– Mys´le˛, z˙e moge˛ pojechac´ do domu babci, spraw-
dzic´, czy wszystko jest tam w porza˛dku i zabrac´ troche˛
rzeczy – os´wiadczyła. – Potrzebuje˛ roboczych ciucho´w
i czegos´ sportowego, a takz˙e buto´w i porza˛dnej kurtki,
a nie ma sensu ich kupowac´. Podro´z˙ w obie strony
zajmie mi raptem kilka godzin.
– Pojade˛ z toba˛ – zaproponował, ale nie chciała
o tym słyszec´. Nie be˛dzie mogła uciec, a rozmowa
w kon´cu moz˙e wkroczyc´ w rejony, kto´rych chciała
unikna˛c´. Oliver był za dobry w cia˛gnie˛ciu za je˛zyk.
– Poradze˛ sobie – odparła. – Jestem duz˙a.
– To nie oznacza jeszcze, z˙e nie moz˙esz miec´
wypadku. Temperatura spadła, a na drogach jest s´lisko.
Jes´li złapie mro´z, be˛dzie naprawde˛ niebezpiecznie.
– Poradze˛ sobie – powto´rzyła. – I nie czekaj na
mnie, idz´ spac´. Nie chce˛, z˙ebys´ sie˛ ze mna˛ cackał.
– Wcale sie˛ z toba˛ nie cackam.
– Owszem, cackasz.
– S
´
wietnie. Radz´ sobie sama.
Wyszedł, zostawiaja˛c ja˛ sama˛. Oczy zaszły jej łza-
mi. Wzie˛ła klucze, włoz˙yła kurtke˛ i wyszła z domu. Na
drogach nie było wcale s´lisko i po´łtorej godziny po´z´-
niej dotarła na miejsce. Sprawdziła ogrzewanie, po-
wiadomiła sa˛siado´w, z˙e wyjez˙dz˙a na dwa tygodnie, po
czym sie˛ spakowała.
Wrzuciła wellingtony na tył samochodu, na wypa-
dek gdyby miała wizyte˛ na zabłoconej farmie, zdje˛ła
pikowana˛ kurtke˛ z wieszaka na drzwiach frontowych
i wyruszyła w podro´z˙ powrotna˛.
Droga nie była s´liska do momentu, gdy skre˛ciła
w wa˛ska˛ szose˛ prowadza˛ca˛ z Kempfield do Gipping-
ham. Wtedy auto zacze˛ło sie˛ s´lizgac´. Serce zabiło jej
mocniej i zwolniła. Nagle ujrzała przed soba˛ s´wiatła
samochodu z naprzeciwka. Jechał o wiele za szybko.
Mina˛ł ja˛ zaledwie o kilka centymetro´w, a potem wpadł
w pos´lizg i wyla˛dował w rowie.
Przez chwile˛ siedziała w bezruchu, osłupiała, ale
potem wła˛czyła s´wiatła awaryjne i wysiadła. Ida˛c
67
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ostroz˙nie po s´liskiej nawierzchni, podeszła do prze-
wro´conego samochodu.
Jego reflektory s´wieciły w niebo. W ich snopach
widziała kłe˛by spalin wydobywaja˛ce sie˛ z rury wyde-
chowej. Silnik wcia˛z˙ pracował i przypomniała sobie
z kursu prawa jazdy, z˙e w takim wypadku trzeba go
zgasic´, bo grozi wybuchem. Zes´lizne˛ła sie˛ do rowu,
ciesza˛c sie˛, z˙e s´wieci ksie˛z˙yc. Poczuła lo´d trzaskaja˛cy
pod nogami i wode˛ wlewaja˛ca˛ sie˛ do buto´w, ale nie
miała czasu martwic´ sie˛ teraz o siebie.
Zajrzała przez okno do samochodu, słysza˛c szloch
dobiegaja˛cy z wne˛trza.
– Halo? Słyszysz mnie?
– Pomocy – rozległ sie˛ słaby głos.
Chyba kobiecy, ale Kate nie była pewna, a nie
mogła nic dojrzec´ w s´rodku samochodu.
– Czy moz˙esz zgasic´ silnik?
– Nie, jestem zaklinowana.
Kate nie wiedziała, co robic´, ale na szcze˛s´cie po
chwili silnik zazgrzytał i zamilkł.
– Pomocy... – usłyszała znowu.
Musi wro´cic´ po swoja˛ komo´rke˛. Zanim jednak
zadzwoni, powinna miec´ wie˛cej informacji.
– Ile oso´b jest w samochodzie? – spytała, maja˛c
nadzieje˛, z˙e kobieta be˛dzie jeszcze w stanie odpowie-
dziec´.
– Trzy. Prosze˛ nam pomo´c. Jestem zaklinowana,
a ma˛z˙ chyba nie z˙yje. Nie widze˛ co´rki. – W jej głosie
zabrzmiała panika. Kate musiała jakos´ odwro´cic´ jej
uwage˛.
– Jak masz na imie˛? – spytała.
– Jill. Jill Prior, a moja co´rka to Lucy.
68
CAROLINE ANDERSON
– Ja mam na imie˛ Kate. Jestem lekarzem. Nie
ruszaj sie˛ i postaraj sie˛ oddychac´ wolno i miarowo, a ja
zadzwonie˛ po pomoc. Zaraz wracam.
Wyszła z rowu i pocia˛gne˛ła nosem, chca˛c sie˛ prze-
konac´, czy doszło do wycieku paliwa. Na szcze˛s´cie
samocho´d miał silnik diesla, wie˛c niebezpieczen´stwo
wybuchu było mniejsze niz˙ w samochodach benzyno-
wych. Musi byc´ wyciek do rowu, pomys´lała i wtedy
us´wiadomiła sobie, z˙e ma przemoczone buty.
To woda czy ropa? Pewnie i to, i to.
Zadzwoniła na 999. Potem wybrała numer Olivera.
– Kate? Co sie˛ stało? Gdzie jestes´?
– Na drodze z Kempfield. Jakies´ cztery, pie˛c´ mil od
Gippingham. Był wypadek, moz˙esz przyjechac´? Jedz´
ostroz˙nie. Tu jest jak na lodowisku.
– Dobrze. Be˛de˛ za pie˛c´ minut.
Schowała telefon do kieszeni, chwyciła torbe˛ lekar-
ska˛ i wro´ciła do samochodu. Dlaczego zapomniała
wymienic´ baterie w latarce? Kretynka, zwymys´lała
sama˛ siebie, po czym zatrzymała sie˛ na chwile˛, by
przyjrzec´ sie˛ przewro´conemu pojazdowi.
Jego bok był zniekształcony i chyba nie było
szans, by otworzyc´ drzwi, ale na polu za rowem
zobaczyła duz˙y, błyszcza˛cy prostoka˛t. To chyba przed-
nia szyba. Jest wie˛c szansa na dostanie sie˛ do sa-
mochodu przodem.
Całe szcze˛s´cie, z˙e w domu babci przebrała sie˛
w dz˙insy i obuwie sportowe. Zeszła do rowu.
– Jill?
– Jestem tutaj – odparła kobieta niepewnie. – Juz˙
mys´lałam, z˙e nie wro´cisz.
– Nie. Ja tylko wzywałam pomoc. Chce˛ spro´bowac´
69
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
dostac´ sie˛ do ciebie, ale cie˛ nie widze˛, a nie chce˛ ci
zrobic´ krzywdy. Gdzie jestes´?
– Wisze˛ do go´ry nogami za kierownica˛. Mys´lałam
o odpie˛ciu pasa, ale to i tak nic nie da, bo mam
zaklinowana˛ stope˛.
– Zostaw to. Zaraz przyjada˛ ratownicy i cie˛ wycia˛-
gna˛. Spro´buje˛ sie˛ dostac´ do s´rodka.
Kate weszła przez otwo´r po przedniej szybie, po
czym przes´lizne˛ła sie˛ po wewne˛trznej cze˛s´ci dachu.
Chwyciła sie˛ zagło´wka i zatrzymała.
– Dobra, jestem – powiedziała. – To ty, Jill? – spy-
tała, wycia˛gaja˛c re˛ke˛. Poczuła cos´ wilgotnego i lep-
kiego. Włosy?
– To ja. Zdaje sie˛, z˙e rozcie˛łam sobie głowe˛.
– Tez˙ mi sie˛ tak zdaje – potwierdziła Kate, szukaja˛c
me˛z˙a Jill. – Ty prowadziłas´?
– Tak. Mo´j ma˛z˙ pił. Bylis´my na przyje˛ciu w jego
firmie i zgodziłam sie˛ poprowadzic´. Nie odzywa sie˛,
chyba nie z˙yje...
Kate znalazła go, ale nie miała pocieszaja˛cych wia-
domos´ci. Najprawdopodobniej miał złamana˛ kos´c´ po-
liczkowa˛. Jego puls był słaby, a drogi oddechowe
zablokowane z powodu ka˛ta nachylenia głowy. Gdyby
ja˛ odwro´ciła, byłby w stanie oddychac´ lepiej, ale mo´gł
miec´ uraz szyi...
Umrze, jes´li nic nie zrobisz, powiedziała sobie.
Poprawiła go delikatnie, przechylaja˛c mu głowe˛ na
bok. Usłyszała odgłos wcia˛ganego powietrza i skine˛ła
głowa˛. Jak dota˛d, wszystko idzie dobrze.
Nie mogła juz˙ nic wie˛cej zrobic´. On potrzebuje
natychmiastowej pomocy. Miała nadzieje˛, z˙e karetka
przyjedzie, zanim sie˛ wykrwawi na s´mierc´.
70
CAROLINE ANDERSON
– Z
˙
yje – poinformowała Jill. – Jest ranny, ale nie
moge˛ mu teraz pomo´c. Trzeba czekac´ na karetke˛.
Gdybym poruszyła nim jeszcze bardziej, mogłabym
tylko pogorszyc´ jego stan.
– A co z Lucy? – zapytała Jill.
Kate odwro´ciła głowe˛ i wpatrzyła sie˛ w ciemnos´c´.
– Nie widze˛ jej. Czy była w foteliku?
– Miała siedzisko. Zabralis´my ja˛ od mamy, kto´ra
sie˛ nia˛ zajmowała, kiedy bylis´my na przyje˛ciu. Włas´-
nie jechalis´my do domu. Nie chciałam jej zostawiac´
u mamy, bo mała nie czuje sie˛ najlepiej, ma zapalenie
ucha. Boz˙e, Kate, znajdz´ ja˛.
– Znajde˛. Przejde˛ teraz na tył.
– Czy z Andym be˛dzie wszystko w porza˛dku?
Kate zawahała sie˛. Nie chciała kłamac´, ale nie
chciała tez˙ wzbudzac´ paniki u Jill.
– Mam nadzieje˛. Na razie nie moge˛ nic wie˛cej
zrobic´. Potrzebujemy karetki.
– Boz˙e, to moja wina. Pokło´cilis´my sie˛. Powiedział
mi, z˙e za wolno jade˛, wie˛c przyspieszyłam, a potem
zobaczyłam twoje s´wiatła i usiłowałam zwolnic´, ale...
Urwała, wybuchaja˛c płaczem. Kate dalej szukała
dziecka. W kon´cu jej palce natrafiły na mie˛kkie, ciepłe
ciałko przy kon´cu dachu, przy rowie i w kałuz˙y czegos´,
co było ropa˛ albo woda˛.
– Chyba ja˛ znalazłam.
– Lucy? O Boz˙e, Lucy...
– Jill, nie ruszaj sie˛, obejrze˛ ja˛. Lucy, słyszysz
mnie, kochanie?
Małe ciałko pod jej palcami zadrz˙ało, ale Kate nie
chciała ruszyc´ dziewczynki, zanim jej uwaz˙nie nie
obejrzy. Wiedziała, z˙e trzeba ja˛ sta˛d jak najszybciej
71
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
wycia˛gna˛c´. Mała ma gora˛czke˛, zapewne z powodu
zapalenia ucha, i ostatnia˛ rzecza˛, jakiej potrzebuje, jest
lez˙enie w kałuz˙y ropy.
– Co cie˛ boli, skarbie? – spytała.
– Noga – odpowiedział cichutki, drz˙a˛cy głosik.
Kate s´cisne˛ła mocniej re˛ke˛ dziecka.
– Wszystko be˛dzie dobrze, nie bo´j sie˛.
– Ja chce˛ do mamy...
Dziewczynka pro´bowała przysuna˛c´ sie˛ do niej, ale
Kate nie chciała, by mała sie˛ ruszała. Bo´l w nodze był
dobra˛ wies´cia˛. To znaczyło, z˙e rdzen´ kre˛gowy jest
nietknie˛ty. Dobrze tez˙, z˙e moz˙e mo´wic´.
– Jill, z mała˛ chyba w porza˛dku. Ma zraniona˛ noge˛,
ale mo´wi i nie straciła czucia. Kiedy tylko be˛dzie
wie˛cej s´wiatła, wycia˛gne˛ ja˛ sta˛d. A teraz powiedz mi,
co z toba˛? Boli cie˛ cos´?
– Stopa – odparła Jill z płaczem. – Jest zaklinowa-
na. Nie moge˛ uwierzyc´, z˙e Andy z˙yje.
Nagle na zewna˛trz ukazały sie˛ s´wiatła samochodu,
wydobywaja˛c z mroku głowe˛ Andy’ego i ukazuja˛c
jego rane˛. Jill zacze˛ła szlochac´, a Kate przesune˛ła sie˛,
by oszcze˛dzic´ tego widoku Lucy. Kiedy chwile˛ po´z´niej
usłyszała głos Olivera, odetchne˛ła z ulga˛.
– Jestem w s´rodku! – zawołała. – Przednia szyba
wypadła. Potrzebuje˛ pomocy.
Usłyszała, z˙e Oliver schodzi do rowu i cos´ stukne˛ło
o samocho´d, po czym w otworze po przedniej szybie
pojawiła sie˛ jego głowa. W re˛ce trzymał latarke˛. Szyb-
ko omio´tł s´wiatłem wne˛trze auta. W całym swoim
z˙yciu Kate jeszcze nigdy tak sie˛ nie cieszyła na jego
widok.
– Co my tu mamy? – spytał.
72
CAROLINE ANDERSON
– Doktor Crawford! Jak to dobrze, z˙e pan tu jest
– zaszlochała Jill. – Prosze˛, niech pan pomoz˙e An-
dy’emu. On chyba umiera.
– Kobieta za kierownica˛ to Jill Prior, ma uwie˛ziona˛
stope˛, jej ma˛z˙ ma obraz˙enia głowy i problemy z od-
dychaniem. Ich trzyletnia co´reczka jest z tyłu. Lez˙y
w kałuz˙y ropy i chciałabym ja˛ stamta˛d jak najszybciej
zabrac´, ale nie widze˛ jej w ciemnos´ci.
– Dobrze. Jill, spokojnie, zaraz cie˛ sta˛d zabierze-
my. Karetka juz˙ jedzie. Dam ci latarke˛, Kate. Łap!
Chwyciła latarke˛, po czym przyjrzała sie˛ Lucy.
Dziewczynka miała guza na głowie, zadrapanie na
nosie, a jej noga była posiniaczona, ale w sumie była
w niezłym stanie.
– I jak? – spytał Oliver, odrywaja˛c na chwile˛ wzrok
od Andy’ego.
– Nie chce˛ jej ruszac´, dopo´ki nie przyjedzie karet-
ka. Najlepiej wycia˛gna˛c´ ja˛ na desce ortopedycznej.
– Dobry pomysł. Cis´nienie Andy’ego spada. Jill
wygla˛da dobrze, ale skarz˙y sie˛ na bo´l brzucha.
S
´
ledziona, pomys´lała Kate. I wtedy nagle wybuchła
bomba.
– Jestem w cia˛z˙y – powiedziała Jill. – W dwunas-
tym tygodniu.
Kate zamkne˛ła oczy i policzyła do pie˛ciu. Nie
zda˛z˙yła policzyc´ do dziesie˛ciu, poniewaz˙ przyjechała
karetka. Ratownikom udało sie˛ otworzyc´ drzwi po
stronie Jill i wycia˛gna˛c´ ja˛ z samochodu. Potem podali
Kate deske˛ ortopedyczna˛ dla Lucy. Dziewczynka jed-
nak nie mogła wytrzymac´ i sama zacze˛ła sie˛ wspinac´
do drzwi. Kate pos´pieszyła za nia˛ i ujrzała ja˛ w ramio-
nach Olivera, trzymaja˛ca˛ sie˛ go kurczowo.
73
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Korzystaja˛c ze sposobnos´ci, przyjrzała sie˛ jej za-
krwawionej no´z˙ce.
– Trzeba zrobic´ przes´wietlenie, ale nie sa˛dze˛, z˙eby
była złamana. Moz˙e jechac´ z mama˛.
– Ja chce˛ do tatusia – zawodziła mała i Kate zacze˛ła
sie˛ zastanawiac´, jak duz˙o widziała i rozumiała z tego,
co sie˛ wydarzyło.
– Zaraz wycia˛gna˛ twojego tatusia z samochodu
– obiecała. – Chodz´ ze mna˛, zabiore˛ cie˛ do mamy.
Wzie˛ła mała˛ od Olivera, dzie˛ki czemu mo´gł pomo´c
przy wycia˛ganiu z samochodu Andy’ego, i zaniosła ja˛
do karetki.
– Jedziemy – powiedział sanitariusz.
Drzwi zamkne˛ły sie˛ i karetka odjechała. Po´ł go-
dziny po´z´niej Andy został uwolniony. Wcia˛z˙ był nie-
przytomny i wygla˛dało na to, z˙e jest w stanie kry-
tycznym.
Kate nie miała poje˛cia, jakie ma szanse na przez˙y-
cie. Nawet nie chciała wiedziec´. Chciała juz˙ tylko sta˛d
odjechac´, zmyc´ z siebie krew i rope˛ i ogrzac´ sie˛. Miała
dreszcze i była bardzo brudna. Marzyła o gora˛cej
ka˛pieli i herbacie.
– Jestes´ w szoku. Chodz´ tu do mnie.
Poczuła silne, ciepłe ramiona Olivera woko´ł siebie
i wtuliła sie˛ w jego zakrwawiona˛ kurtke˛.
– Ka˛piel i do ło´z˙ka – rzekł rozkazuja˛cym tonem.
Pozwoliła, by odprowadził ja˛ do swojego auta.
– A co z moim samochodem?
– Moz˙esz prowadzic´?
– Chyba tak.
– Jedz´ wolno, be˛de˛ tuz˙ za toba˛ – powiedział.
Dwadzies´cia minut zaje˛ło jej pokonanie dwo´ch mil
74
CAROLINE ANDERSON
do gło´wnej szosy wioda˛cej do Gippingham. Jechałaby
szybciej, ale cały czas sie˛ trze˛sła. Gdy dojechali do
domu, wyła˛czyła silnik i opadła na kierownice˛. Po
chwili poczuła, z˙e Oliver wycia˛ga ja˛ z auta.
W domu posadził ja˛ na ło´z˙ku i na chwile˛ zostawił.
Usłyszała szum wody leja˛cej sie˛ do wanny. Kilka chwil
po´z´niej był z powrotem. Bez ceregieli rozebrał ja˛ do
bielizny i zaprowadził do łazienki.
– Nie zamykaj drzwi – polecił i po nabraniu pewno-
s´ci, z˙e sobie poradzi, wyszedł.
To szalen´stwo, pomys´lała, wchodza˛c do wody. Ktos´
mo´głby pomys´lec´, z˙e to ona miała wypadek. Zamkne˛ła
oczy, ale momentalnie ujrzała samocho´d jada˛cy w jej
strone˛, skre˛caja˛cy i la˛duja˛cy w rowie. Mo´gł sie˛ z nia˛
zderzyc´, us´wiadomiła sobie. Nie miałaby szans.
Usiadła raptownie, rozpryskuja˛c wode˛ na wszystkie
strony. Chwyciła mydło i myjke˛ i szorowała sie˛ ze
wszystkich sił, staraja˛c sie˛ usuna˛c´ zapach ropy na ro´wni
ze wspomnieniami. W kon´cu wyszła z wanny, wytarła
sie˛ do sucha i udała sie˛ do sypialni. Oliver przynio´sł jej
walizke˛. Wyje˛ła z niej czysta˛ bielizne˛, dz˙insy i sweter.
Nie chciała jeszcze is´c´ spac´. Ubrała sie˛, włoz˙yła
kapcie i zeszła do salonu.
Oliver siedział przy kominku, przed nim stała taca
z filiz˙ankami i dzbankiem. Na jej widok wstał i po-
prowadził ja˛ do kanapy.
– Usia˛dz´ tutaj, ogrzałem dla ciebie to miejsce
– oznajmił, po czym bez pytania nalał jej herbaty do
filiz˙anki i wsypał trzy łyz˙eczki cukru.
– Nie cierpie˛ słodkiej herbaty – zaprotestowała,
lecz posłusznie ja˛ wypiła.
– Prosze˛, oto ciasto.
75
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Co to za uczta? – zakpiła, ale ciasto wygla˛dało
smakowicie, wie˛c wzie˛ła talerzyk i skosztowała. – Wy-
borne – wymruczała z pełna˛ buzia˛. – Kto je zrobił?
– Judy.
Ta ruda. Ciasto nagle przestało jej smakowac´.
Odstawiła talerzyk.
– Opowiedz mi o niej – poprosiła.
– Jest moja˛ sa˛siadka˛. Co jakis´ czas przychodzi
posprza˛tac´. Poza tym, jes´li nie mam czasu, wychodzi
na spacery z psami. Jest po trzydziestce, rozwiedziona,
ma dwoje dzieci i kota o imieniu Murphy, i nie, nie
sypiamy ze soba˛. Czy o to chciałas´ zapytac´?
Poczuła, z˙e czerwienieje.
– Mo´wiła, z˙e widziała mnie na zdje˛ciach.
Skina˛ł głowa˛ w strone˛ biurka i ujrzała fotografie
w ramkach. Nie zauwaz˙yła ich wczes´niej.
Rozpoznała ich zdje˛cie s´lubne – miała takie samo
w torebce. Pozostałe fotografie to były zdje˛cia jego
rodziny: matki i ojca, Julii i Steve’a, ich dzieci. Zauwa-
z˙yła tez˙ swoje zdje˛cie portretowe, zrobione, gdy miała
dwadzies´cia trzy lata, niedługo po tym, jak sie˛ poznali.
Czy Oliver ma tez˙ jej fotografie˛ w przychodni?
A jes´li tak, co mo´wi pacjentom?
– Co mo´wisz o nas wszystkim? – spytała, chca˛c
wiedziec´, na czym stoi.
– Niewiele. Z
˙
e z˙yjemy osobno. Nic wie˛cej. Nie
rozmawiam z nimi o tym.
– Ale oni o tym mo´wia˛ mie˛dzy soba˛.
– Oczywis´cie.
– I nazywanie mnie doktor Kate poskutkuje tylko
przez chwile˛.
– W ogo´le nie poskutkuje – sprostował. – Juz˙
76
CAROLINE ANDERSON
wpadli na to, kim jestes´. Wszyscy moi dzisiejsi pac-
jenci komentowali two´j powro´t. Musiałem wyjas´niac´,
z˙e masz tylko zaste˛pstwo. Mys´lałem nawet o wywie-
szeniu w poczekalni stosownej informacji.
Us´miech Olivera był cierpki i troche˛ smutny. Od-
wro´ciła wzrok. Nie mogła znies´c´ mys´li, z˙e jest od-
powiedzialna za jego smutek, ale gdyby ponownie
z nim zamieszkała, ten smutek bardzo szybko by
powro´cił. Jego z˙al i te˛sknota za dziec´mi byłyby tak
wielkie, z˙e w kon´cu zwro´ciłby sie˛ przeciwko niej.
Znienawidziłby ja˛. Lepiej juz˙, by znalazł pociesze-
nie w ramionach Judy. Mogłaby byc´ dla niego dobra.
Jest pełna ciepła, z˙yczliwa i spontaniczna, dokładnie
taka, jakiej Oliver potrzebuje. A do tego ma juz˙ dzieci.
Gdy doczekaja˛ sie˛ wspo´lnych, jego szcze˛s´cie be˛dzie
pełne. Moz˙e teraz nic ich nie ła˛czy, ale to nie znaczy, z˙e
to jest niemoz˙liwe.
Wmusiła w siebie reszte˛ ciasta i postanowiła, z˙e
spe˛dzi najbliz˙sze dwa tygodnie, zache˛caja˛c go do
bliz˙szych kontakto´w z sa˛siadka˛. Nawet jes´li to be˛dzie
ja˛ duz˙o kosztowało.
– Jestes´ zamys´lona – zauwaz˙ył.
Wzruszyła ramionami, wpatruja˛c sie˛ w ogien´.
– Po prostu mys´le˛ o wypadku. Ten samocho´d o ma-
ło sie˛ ze mna˛ nie zderzył.
– Jak to? To ty tam byłas´? Mys´lałem, z˙e nad-
jechałas´ juz˙ po wszystkim.
– Nie. Ona straciła kontrole˛ nad samochodem
i o mało sie˛ ze mna˛ nie zderzyła.
Zadrz˙ała, a Oliver ja˛ obja˛ł. Dobry Boz˙e! O mało nie
doszło do tragedii, włas´nie teraz, kiedy ma szanse˛ ja˛
odzyskac´. I to wszystko przez niego. Gdyby jej nie
77
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
namo´wił do pozostania tutaj przez dwa tygodnie, wro´-
ciłaby do domu swojej babci w Norfolk i tego wieczoru
w ogo´le nie znalazłaby sie˛ na tej drodze. Gdyby
zgine˛ła, to byłaby jego wina.
Obja˛ł ja˛ mocniej, a ona przytuliła sie˛ jeszcze bar-
dziej.
– Juz˙ wszystko dobrze – wyszeptał, przyciskaja˛c
usta do jej włoso´w. Były wcia˛z˙ wilgotne i pachniały
szamponem i ropa˛, przypominaja˛c mu, jak blisko była
nieszcze˛s´cia.
– Przepraszam, mam pewnie jeszcze rope˛ we wło-
sach. Czy wcia˛z˙ ja˛ czuc´?
– Troche˛. Jakos´ to przez˙yje˛.
– Co sie˛ stało z moim ubraniem? – spytała.
– Jest w pralce, spro´bujemy jakos´ sprac´ te˛ rope˛.
– I krew.
– I błoto.
Zno´w zadrz˙ała i ponownie przycisne˛ła głowe˛ do
jego piersi.
– Czy masz cos´ przeciwko temu, z˙ebym tu jeszcze
chwilke˛ posiedziała? Naprawde˛ nie mam ochoty is´c´ do
ło´z˙ka.
Wcale sie˛ nie dziwił i był szcze˛s´liwy, z˙e moz˙e
z nia˛ byc´.
– Jasne. Moz˙e w ogo´le pos´ciele˛ tutaj i be˛dziemy
mogli połoz˙yc´ sie˛ i odpocza˛c´ po ludzku?
– Nie jestem...
– Wiem. Obiecuje˛, z˙e be˛de˛ grzeczny – powiedział.
W tej chwili chciał tylko ja˛ tulic´ i dzie˛kowac´ Bogu,
z˙e jej nie stracił.
Skine˛ła głowa˛. Wstał, odsuna˛ł sosnowa˛ skrzynie˛
i rozłoz˙ył kanape˛. Potem wycia˛gna˛ł poduszki i kołdre˛.
78
CAROLINE ANDERSON
– Chodz´ – powiedział i połoz˙ył sie˛ na jednym
kon´cu. Doła˛czyła do niego, po czym wtuliła sie˛ w jego
ramiona.
– Przepraszam, czuje˛ sie˛ naprawde˛ głupio, ale za
kaz˙dym razem, kiedy zamykam oczy, widze˛ ten samo-
cho´d.
– Juz˙ dobrze – powiedział i przytulił sie˛ do niej.
– Dzwoniłem do szpitala, kiedy byłas´ w wannie. Wszy-
stko jest w porza˛dku. Andy odzyskał przytomnos´c´
i chyba nie ma z˙adnych powaz˙niejszych obraz˙en´. Zo-
stanie tam jednak przez jakis´ czas, bo chirurg plastycz-
ny musi sie˛ zaja˛c´ jego twarza˛.
Poczuła, z˙e napie˛cie ja˛ opuszcza.
– A Lucy? – spytała.
– Lucy ma rane˛ na nodze, ale nic jej nie jest. Tak
samo jak Jill. Potrzymaja˛ je cała˛ noc na obserwacji, ale
wygla˛da na to, z˙e wszystko skon´czy sie˛ dobrze.
– Dzie˛ki Bogu.
Odpre˛z˙yła sie˛ i po chwili juz˙ spała. Polez˙ał z nia˛
jakis´ czas, a potem wstał, by nakarmic´ psy. Gdy wro´cił,
zdja˛ł jej dz˙insy i sam sie˛ rozebrał, po czym wycia˛gna˛ł
spod niej kołdre˛ i przykrył nia˛ich oboje, przytulaja˛c sie˛
do Kate.
Pewnie narobi sobie przez to kłopoto´w, ale nie
przejmował sie˛. Musi ja˛ obja˛c´, oboje tego potrzebuja˛.
Nic go nie obchodzi, co Kate po´z´niej powie. Be˛dzie sie˛
tym martwił rano.
79
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
– Stan Davida sie˛ poprawił.
Kate, siedza˛ca przy biurku nad papierkowa˛ robota˛,
spojrzała na Petera i us´miechne˛ła sie˛ z ulga˛.
– To dobrze. W poniedziałek wygla˛dał okropnie.
– Co´z˙, był prawie czterdzies´ci osiem godzin na an-
tybiotykach. Nawiasem mo´wia˛c, tak szybka˛ poprawe˛
zawdzie˛cza temu, z˙e wysłałas´ go natychmiast do szpi-
tala. Wie˛kszos´c´ lekarzy pro´bowałaby go wyleczyc´
w domu.
Rozes´miała sie˛ i potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Na leczenie w domu było juz˙ za po´z´no.
Peter popatrzył na nia˛ znad okularo´w do czytania.
– Twoim zdaniem było z nim az˙ tak z´le?
Wzruszyła ramionami.
– Nie jestem pewna. Moz˙e.
– Faith była bardzo zmartwiona, a jej byle co nie
wyprowadza z ro´wnowagi – zauwaz˙yła Mandy z us´-
miechem, stawiaja˛c przed Kate kubek z kawa˛.
– Mam na to czas? – spytała Kate, patrza˛c na
zegarek. – Nie mam z˙adnych wizyt?
– Masz, dwie, ale zda˛z˙ysz jeszcze wypic´. Pierwsza
u pacjentki w stro´z˙o´wce Kempfield Hall. Spadła z ro-
weru i została wypisana ze szpitala ze złamana˛ re˛ka˛.
Kiepsko sobie radzi. Obiecałam, z˙e do niej zajrzysz.
Nazywa sie˛ Eve Bailey. Druga u Lucy Prior, trzyletniej
dziewczynki z zapaleniem ucha.
– Lucy Prior? – powto´rzył Peter, unosza˛c głowe˛.
– Była u mnie w poniedziałek rano.
– A ja widziałam ja˛ w poniedziałek wieczorem
w samochodzie lez˙a˛cym w rowie – dodała Kate. – To
Priorowie mieli ten wypadek, o kto´rym wam opowia-
dałam. Jej matka nie doznała powaz˙nych obraz˙en´,
gorzej z ojcem, ma paskudna˛ rane˛ na twarzy. Wszyscy
zostali przewiezieni do szpitala.
– Co´z˙, mama i Lucy najwyraz´niej sa˛ juz˙ w domu.
Nie wiem, jak ojciec.
– Och, z pewnos´cia˛ jeszcze nie. Co dolega Lucy?
– Cały czas płacze.
– Wcale mnie to nie dziwi. – Kate w zamys´leniu
pokiwała głowa˛. – Biedne malen´stwo, to musiało byc´
straszne przez˙ycie. Zobacze˛, co z nia˛. Pewnie po-
trzebuje po prostu dodania otuchy, ale niewykluczone,
z˙e antybiotyk nie zadziałał. Czy to nagla˛cy przypadek?
– Nie, chyba nie. Pani Prior powiedziała tylko, z˙e
nie moz˙e jej tutaj przywiez´c´.
– Zwaz˙ywszy na to, jak wygla˛dał ich samocho´d,
nie jest to wcale dziwne. Dobrze, pojade˛ tam. Gdybys´
mogła znalez´c´ karty pacjento´w...
Mandy połoz˙yła je przed Katy, kto´ra us´miechne˛ła
sie˛, po czym napiła sie˛ kawy.
Kempfield Hall lez˙ało niedaleko miejsca, gdzie
Priorowie mieli wypadek. Mimo z˙e wyszli z niego
cało, jazda ta˛ droga˛ sprawiała Kate wa˛tpliwa˛ przyjem-
nos´c´.
Be˛dzie musiała nia˛ jez´dzic´ od czasu do czasu, wie˛c
powinna sie˛ z tym uporac´. Wcia˛z˙ nie mogła zrozumiec´,
dlaczego tak z´le to zniosła. Cały czas miała przed
oczami obraz tego samochodu. Miała nadzieje˛, z˙e
81
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
jazda ta˛ droga˛ nie skon´czy sie˛ znowu tak jak w ponie-
działkowa˛ noc, kto´ra˛ spe˛dziła, s´pia˛c w jednym ło´z˙ku
z Oliverem.
To był bła˛d. Obudziła sie˛ o trzeciej nad ranem,
przytulona do niego pod kołdra˛, zgrzana od ciepła jego
ciała i ognia w kominku. Obejmował ja˛ tak mocno, z˙e
nie mogła sie˛ poruszyc´. Mogła tylko odrzucic´ kołdre˛
i lez˙ec´, rozkoszuja˛c sie˛ znajomym cie˛z˙arem jego ciała,
a po´z´niej, kiedy przesuna˛ł sie˛, uciekaja˛c przed ciep-
łem, cichutko wymkne˛ła sie˛ do sypialni i spe˛dziła tam
kilka ostatnich godzin nocy, drz˙a˛c sama w zimnej
pos´cieli i z˙ałuja˛c swego cnotliwego zachowania.
Rano nie skomentował jej rejterady, po prostu przy-
nio´sł jej herbate˛ po drodze do łazienki. To, z˙e w nocy
nie pro´bował wykorzystac´ sytuacji, trzeba mu policzyc´
na plus. Nie sa˛dziła, by umiała mu sie˛ oprzec´.
Wolno przejechała obok miejsca wypadku. Nie zo-
baczyła po nim juz˙ prawie z˙adnych s´lado´w. W ten
przyjemny, słoneczny dzien´ trudno w ogo´le było sobie
wyobrazic´, z˙e nawierzchnia mogła byc´ s´liska od lodu.
Miejsce jej pierwszej wizyty raczej trudno było
przegapic´. Kempfield Hall było wysokim, georgian´s-
kim budynkiem przy kon´cu długiej drogi dojazdowej,
widocznym z odległos´ci kilku mil. Musi sie˛ stamta˛d
rozcia˛gac´ cudowny widok, pomys´lała Kate.
Stro´z˙o´wka znajdowała sie˛ tuz˙ obok bramy. Był to
s´liczny gotycki budyneczek. Kate zatrzymała samo-
cho´d i podeszła do drzwi frontowych, upajaja˛c sie˛
panuja˛cym tu spokojem.
Cudownie. Mogłaby tu stac´ całymi godzinami, ale
miała jeszcze pacjento´w do zbadania, w tym mała˛
Lucy Prior. Zastukała kołatka˛.
82
CAROLINE ANDERSON
– Prosze˛! – rozległ sie˛ słaby głos.
Otworzyła drzwi i weszła.
– Halo? Jestem lekarzem. Gdzie pani jest, pani
Bailey?
– Tutaj.
Poszła korytarzem w kierunku, ska˛d dobiegał głos.
Pani Bailey pro´bowała sie˛ podnies´c´ z fotela.
– Prosze˛ nie wstawac´ – zaprotestowała. – Jestem
Kate i zaste˛puje˛ doktora Huntera, kto´ry zachorował.
Słyszałam, z˙e po wypadku ma pani trudnos´ci z poru-
szaniem sie˛. Widze˛, z˙e nawet trudno sie˛ pani podnies´c´.
– Och, strasznie trudno – przyznała kobieta. – Ba-
rdzo sie˛ ciesze˛, z˙e pani przyjechała. Musze˛ zrobic´
kolacje˛ me˛z˙owi i co´rce i nie mam poje˛cia, jak mi
sie˛ to uda.
– A nie zadowola˛ sie˛ ryba˛ z frytkami tego jednego
wieczoru? – zasugerowała Kate, nieco zbulwersowa-
na, ale pani Bailey tylko sie˛ rozes´miała.
– Najbliz˙sza frytkarnia jest w Gippingham, a poza
tym moja co´rka nie zje ryby i frytek. Ma problemy
z nadwaga˛.
– Ale ten jeden dzien´...
– I tak nie moge˛ sie˛ tam dostac´, wie˛c nie ma o czym
mo´wic´.
– Dobrze, w takim razie czy nie moz˙e czegos´
ugotowac´ pani ma˛z˙ albo co´rka, jes´li jest juz˙ na tyle
duz˙a?
– Moja co´rka? – Pani Bailey po raz wto´ry ro-
zes´miała sie˛ nerwowym, niewesołym s´miechem.
– Moja co´rka ma pie˛tnas´cie lat, ale jest niezbyt od-
powiedzialna.
– Boi sie˛ pani, z˙e pus´ci wszystko z dymem?
83
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– To tez˙ sie˛ moz˙e zdarzyc´, ale powo´d, dla kto´rego
nie moge˛ jej wpus´cic´ do kuchni, jest inny: ona by po
prostu wszystko zjadła. Gdybym nie zamykała spiz˙arni
na klucz, byłaby gruba jak beczka. Taka jest łakoma.
A mo´j ma˛z˙ pracuje cie˛z˙ko w maja˛tku, jest les´niczym
i konserwatorem. Wraca do domu bardzo zme˛czony,
zwłaszcza o tej porze roku, kiedy sa˛ polowania.
Kate mys´lała o co´rce pani Bailey i jej problemie.
– Czy pani co´rka konsultowała sie˛ z dietetykiem?
– spytała. – Wygla˛da na to, z˙e jest to dla pani zmart-
wienie.
– Jedno z wielu. Ma tez˙ troche˛ problemo´w z za-
chowaniem. Jest... inna.
– Inna?
– Nie umiem tego wytłumaczyc´. W szkole ma
kłopoty z niekto´rymi przedmiotami, chociaz˙ ma nie-
samowita˛ pamie˛c´. Jes´li zapominamy, kiedy sie˛ cos´
wydarzyło, pytamy Alison. Nigdy sie˛ nie myli. A mi-
mo to nauczyciele twierdza˛, z˙e sa˛ rzeczy, kto´rych
nie jest w stanie opanowac´. Wiem, z˙e mogłaby, gdyby
zechciała, ale w wie˛kszos´ci wypadko´w nie chce. Ona
po prostu nie znosi przymusu.
– Czy zawsze miała taki apetyt?
– Tak, to znaczy od pierwszego albo drugiego roku
z˙ycia. Wczes´niej była wre˛cz niejadkiem. Musiałam
karmic´ ja˛ z butelki, bo nie chciała mleka z piersi.
Mieszkalis´my wtedy na Borneo, a tam nie ma takiej
pomocy lekarskiej jak tutaj.
– Musiało byc´ cie˛z˙ko.
– Tak. Rob pracował jako przewodnik, ale potem
zachorował na czerwonke˛ i malarie˛ i musielis´my wro´-
cic´ do domu. To było pie˛c´ lat temu. Przeprowadzalis´-
84
CAROLINE ANDERSON
my sie˛ kilka razy, zanim mo´j ma˛z˙ znalazł prace˛. Co do
jedzenia, gdybym nie uwaz˙ała na jej diete˛, to po prostu
jadłaby wszystko, co jest w zasie˛gu wzroku. Nic nie
jest w stanie jej powstrzymac´. Tak jakby nie zdawała
sobie sprawy z tego, z˙e jest juz˙ najedzona.
W głowie Kate wła˛czyły sie˛ dzwonki alarmowe, ale
nie chciała przedwczes´nie wycia˛gac´ wniosko´w.
– Czy ma pani zalecenia ze szpitala? – spytała.
– Lez˙a˛ chyba na kominku.
Kate wstała i podeszła we wskazane miejsce. Obok
zdje˛cia w ramkach lez˙ała mała bra˛zowa koperta z napi-
sem: ,,Dr Crawford’’. Gdy ja˛ unosiła, spojrzała na
zdje˛cie. Przedstawiało dziewczynke˛ w wieku około
dziesie˛ciu lat przytulona˛ do pani Bailey stoja˛cej przy
drzwiach do domu.
– Czy to pani co´rka? – spytała.
Kobieta skine˛ła głowa˛.
– Tak. To zdje˛cie z tego lata.
Kate przyjrzała sie˛ mu baczniej. Dziewczynka mu-
siała wie˛c miec´ na nim przynajmniej czternas´cie lat.
Nie wygla˛dała na swo´j wiek. Opo´z´nione dojrzewanie,
niski wzrost, niewykształcony mechanizm ssania...
Przeczytała list ze szpitala, dowiaduja˛c sie˛ z niego,
z˙e pani Bailey ma proste złamanie kos´ci łokciowej i na
przes´wietleniu nie widac´ urazu kre˛gosłupa.
Delikatnie dotkne˛ła palco´w pani Bailey. Były ciepłe
i tylko nieznacznie spuchnie˛te, kobieta mogła nimi
poruszyc´. Nie ma wie˛c z nimi problemu, pomys´lała,
a plecy pewnie wymagaja˛po prostu odpoczynku i s´rod-
ko´w przeciwbo´lowych.
– Nie wygla˛da to z´le – os´wiadczyła, puszczaja˛c
palce pacjentki. – Jak to sie˛ stało, z˙e pani spadła z ro-
85
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
weru? Wpadła pani w pos´lizg? W poniedziałek wie-
czorem był jeszcze jeden wypadek w tej okolicy.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie. To było wczoraj rano, po tym, jak wycia˛g-
ne˛li tamten samocho´d z rowu. Musieli zostawic´ na
drodze rozlany olej albo co, bo tylne koło roweru po
prostu nagle spode mnie uciekło i upadłam. Wieki całe
mine˛ły, zanim ktos´ nadjechał i mi pomo´gł. To było
zaraz za zakre˛tem.
Kate skine˛ła głowa˛.
– Wiem gdzie. Byłam tam, ten samocho´d mnie
mijał. Pomagałam wycia˛gna˛c´ z niego pasaz˙ero´w.
– Czy cos´ im sie˛ stało? – spytała pani Bailey.
– Samocho´d wygla˛dał strasznie.
– Na szcze˛s´cie nie odnies´li powaz˙nych obraz˙en´.
Ale wro´c´my do pani re˛ki. Wygla˛da dos´c´ dobrze, ale
oczywis´cie ma pani tez˙ inne guzy i siniaki. Co pania˛
boli? Na pewno plecy, prawda?
– Nie moge˛ stac´, tak mnie bola˛. Gdyby pani mogła
mi przepisac´ jakies´ tabletki przeciwbo´lowe, z˙ebym
mogła is´c´ do kuchni i przygotowac´ kolacje˛...
Kate zase˛piła sie˛.
– Moge˛ dac´ pani tabletki, ale naprawde˛ uwaz˙am,
z˙e najlepiej by było, gdyby połoz˙yła sie˛ pani do
ło´z˙ka. Czy rzeczywis´cie nie ma moz˙liwos´ci, z˙eby
pani ma˛z˙ przez kilka najbliz˙szych dni wracał wczes´niej
z pracy i gotował?
Kobieta potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Dzisiaj wro´ci dopiero około o´smej. Przygotowuje
włas´nie polowanie, kto´re odbe˛dzie sie˛ w sobote˛. Nie
moge˛ tez˙ wpus´cic´ Alison samej do kuchni.
Kate usiadła i zamys´liła sie˛.
86
CAROLINE ANDERSON
– Pani Bailey, czy ktos´ kiedykolwiek sugerował, z˙e
z Alison jest cos´ nie tak?
Kobieta rozes´miała sie˛ i pokre˛ciła głowa˛.
– Wszyscy to sugeruja˛. Niekto´rzy mo´wia˛, z˙e jest
troche˛ za wolna, inni z˙e uparta. Byli i tacy, kto´rzy
sugerowali, z˙e ma zespo´ł Downa, ale ja wiem, z˙e tak
nie jest. Widziała pani zdje˛cie. Czy tak wygla˛da osoba
z zespołem Downa?
– Czy takie opinie wyraz˙aja˛ ro´wniez˙ nauczyciele?
– Niekto´rzy. Mo´wiłam juz˙, z˙e Alison ma problemy
z niekto´rymi przedmiotami, chociaz˙ w sumie jest cał-
kiem bystra. Kucharki w stoło´wce szkolnej martwia˛sie˛
z powodu jej apetytu, a i moi znajomi, rodzice dziew-
czynek, z kto´rymi chodzi do szkoły, tez˙ cały czas maja˛
cos´ do powiedzenia.
– Ile ma wzrostu? – spytała Kate, przypominaja˛c
sobie zdje˛cie.
– Och, jest malutka, około metra pie˛c´dziesie˛ciu.
Nie zacze˛ła jeszcze miesia˛czkowac´. To mnie troche˛
martwi. Wiem, z˙e nie ma zespołu Downa, ale cos´ mnie
w niej niepokoi. Rob mo´wi, z˙e jestem głupia, z˙e to
dlatego, z˙e miała problem z przyjs´ciem na s´wiat, ale ja
mys´le˛ inaczej.
– Czy była z nia˛ pani kiedykolwiek w tej sprawie
u lekarza? – spytała Kate. Miała pewne podejrzenia,
ale by nabrac´ pewnos´ci, musiałaby zbadac´ dziewczyn-
ke˛ i miec´ wyniki jej badan´ genetycznych.
– Nie. Nigdy nie była chora, a nawet jes´li chorowa-
ła, nie brała z˙adnych lekarstw. Mielis´my problemy,
kiedy miała je˛czmien´. Nie pozwoliła posmarowac´ po-
wieki z˙adna˛ mas´cia˛. Wbiła sobie do głowy, z˙e lekarst-
wa sa˛ trucizna˛. Usłyszała to kiedys´ w telewizji i nie
87
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
moz˙na jej wytłumaczyc´, z˙e jest inaczej. Czy pani tez˙
sa˛dzi, z˙e cos´ z nia˛ nie tak?
– Sa˛dze˛, z˙e to moz˙liwe. Mo´wia˛c szczerze, podej-
rzewam pewna˛ chorobe˛ wywołana˛ brakiem kilku ge-
no´w w jednym z chromosomo´w. Dzieci przychodza˛ na
s´wiat z niskim napie˛ciem mie˛s´niowym, potem nie
maja˛ apetytu, a w kon´cu zaczynaja˛ cierpiec´ na chroni-
czne uczucie głodu. Zwykle sa˛ niskie, okres dojrzewa-
nia jest opo´z´niony, moga˛ miec´ oczy w kształcie mig-
dało´w, kłopoty z zachowaniem i niski iloraz inteligen-
cji. To bardzo rzadka choroba, wie˛c moz˙e byc´ nieroz-
poznana przez lata.
– To wszystko brzmi logicznie – zgodziła sie˛ z nia˛
kobieta. Jej głos był nieco przytłumiony. – Jak ta
choroba sie˛ nazywa?
– Zespo´ł Pradera-Williego. Nazwa pochodzi od
nazwisk lekarzy, kto´rzy pierwsi ja˛ opisali. Znajde˛ dla
pani informacje o niej, ale, jak juz˙ wspominałam, nie
jestem pewna, a nie chciałabym pani niepotrzebnie
martwic´.
– Martwic´? – rozes´miała sie˛ pani Bailey. – Martwie˛
sie˛ od pie˛tnastu lat. Czy ma pani poje˛cie, co to znaczy
wiedziec´, z˙e jednak miałam racje˛? Z
˙
e jest jakas´ przy-
czyna, z˙e nie popadam w szalen´stwo i nie jestem zła˛
matka˛, z˙e wychowałam ja˛ jak nalez˙y? Nie jestem
zmartwiona, pani doktor. Ulz˙yło mi, z˙e ktos´ wreszcie
mnie wysłuchał. Wro´c´my jednak do dzisiejszego wie-
czoru.
– Co´z˙, to wbrew zasadom, ale podam pani kilka
silnych s´rodko´w przeciwbo´lowych, z˙eby pani jakos´
przetrwała najbliz˙sze kilka godzin. Musi mi pani jednak
obiecac´, z˙e odpocznie pani na tyle, na ile to moz˙liwe.
88
CAROLINE ANDERSON
– Dobrze, kiedy juz˙ zrobie˛ kolacje˛. Co´rka po prostu
usia˛dzie i zajmie sie˛ swoja˛ układanka˛, jak co wieczo´r.
Mo´wiłam pani o jej pamie˛ci. Powinna pani zobaczyc´
obrazek, kto´ry układa. Jest tak skomplikowany, z˙e nie
dałabym sobie z nim rady, a dla niej to z˙aden problem.
Pokazała sto´ł i Kate ujrzała na nim ogromne puzzle.
Kiwne˛ła głowa˛.
– Wro´ce˛ tu jutro, jes´li moz˙na. Kto jest pani leka-
rzem rodzinnym? Doktor Crawford?
– To do niego sie˛ zarejestrowalis´my po przyjez´-
dzie, ale ani razu jeszcze u niego nie byłam. Co innego
Rob, bo ma wcia˛z˙ problemy z powodu czerwonki. Ja
ani razu go nie potrzebowałam, tak samo Alison.
– Dobrze. Zobacze˛, moz˙e przyjdzie ze mna˛ jutro
wczesnym popołudniem i oboje obejrzymy pani co´rke˛.
Prosze˛ jej jednak nic nie mo´wic´.
– Dobrze, nie powiem tez˙ nic Robowi, przynaj-
mniej na razie. Po co go niepotrzebnie martwic´? Nau-
czył sie˛ nie mys´lec´ o tym, tak jakby uwaz˙ał, z˙e jes´li nie
be˛dzie o tym mys´lał, problem sam sie˛ rozwia˛z˙e. Ale
tak sie˛ nie stanie, prawda? Co z nia˛ be˛dzie po naszej
s´mierci? Nigdy nie be˛dzie w stanie z˙yc´ samodzielnie.
– Nie wszystko naraz! – zawołała Kate, biora˛c
kobiete˛ za re˛ke˛. – Na razie wezwijmy doktora Crawfor-
da, z˙eby rzucił okiem na Alison i zaopiniował, czy
w ogo´le konieczne jest przeprowadzenie badan´. Jes´li to
zespo´ł Pradera-Williego, wiele rzeczy da sie˛ zrobic´
w szkole i miejscach, do kto´rych be˛dziecie jez´dzic´ na
terapie˛. Zobacze˛, co mi sie˛ uda znalez´c´. Czy macie
pan´stwo doste˛p do Internetu?
Kobieta rozes´miała sie˛ gorzko.
– Nie mamy nawet komputera. Kupiłam co´rce na
89
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
urodziny wiez˙e˛ i dwa dni po´z´niej wyrzuciła ja˛ przez
okno, bo jej zdaniem nie działała. Po prostu nie wie-
działa, jak ja˛ obsługiwac´, i to ja˛ rozzłos´ciło. Kiedy jest
w dobrym nastroju, to złote dziecko, słodkie, miłe
i w ogo´le do rany przyło´z˙. Kiedy w złym, jest nieznos´-
na. A najgorsze jest to, z˙e nigdy nie wiadomo, czego sie˛
spodziewac´.
Kate wstała.
– To musi byc´ bardzo trudne. Zobacze˛, co moge˛
zrobic´, z˙eby pani troche˛ pomo´c. Jes´li to faktycznie ta
choroba, prawdopodobnie be˛dzie do pan´stwa przycho-
dził ktos´ do pomocy, wie˛c od czasu do czasu be˛dziecie
mogli troche˛ odpocza˛c´. Wro´ce˛ tu jutro z doktorem
Crawfordem i wie˛ksza˛ ilos´cia˛ informacji, teraz na-
prawde˛ musze˛ juz˙ is´c´. Mam jeszcze jedna˛ wizyte˛.
– Przepraszam, z˙e zabrałam pani tyle czasu.
– Nie szkodzi. Od tego w kon´cu jestem. Tutaj ma
pani tabletki – powiedziała, wre˛czaja˛c pacjentce para-
cetamol z kodeina˛. – Prosze˛ wzia˛c´ dwie teraz, a dwie
kolejne przed snem. Nie wie˛cej niz˙ osiem na dzien´
i prosze˛ uwaz˙ac´: kodeina moz˙e wywołac´ zawroty
głowy i problemy z trawieniem, wie˛c prosze˛ jes´c´ duz˙o
owoco´w i warzyw.
– To z˙adne pos´wie˛cenie z mojej strony. Jestem
wegetarianka˛ – odparła kobieta z us´miechem. – Dzie˛-
kuje˛, pani doktor. Była pani bardzo miła.
– Nie ma sprawy.
Kate przyniosła jej z kuchni szklanke˛ wody, po
czym pospieszyła do naste˛pnej pacjentki, Lucy Prior.
Po zbadaniu małej Kate uznała, z˙e nie ma sie˛ czym
martwic´.
– Mys´le˛, z˙e to naste˛pstwo wypadku – powiedziała.
90
CAROLINE ANDERSON
Jill skine˛ła głowa˛.
– Tez˙ mi sie˛ tak wydaje. Przepraszam, z˙e zawraca-
łam pani głowe˛, ale byłam troche˛ przestraszona...
– A pani jak sie˛ czuje?
– Dobrze. Chyba jestem jeszcze troche˛ w szoku. Na
szcze˛s´cie skon´czyło sie˛ tylko na tym. Nie licza˛c zra-
nionej kostki, obolałego mostka i siniaka na czole.
Prawdopodobnie ja i Andy zderzylis´my sie˛ głowami,
gdy samocho´d koziołkował, sta˛d jego rozwalony poli-
czek. Zdecydowanie mogło byc´ gorzej!
– Co z nim? – spytała Kate i ulz˙yło jej, gdy
usłyszała, z˙e dobrze. Po tym, jak poruszyła jego głowa˛,
by udroz˙nic´ drogi oddechowe, bała sie˛, z˙e mogła
naruszyc´ kre˛gosłup szyjny. Nie miała jednak wyboru
– mo´gł sie˛ udusic´. Na szcze˛s´cie dla wszystkich obyło
sie˛ bez przykrych konsekwencji i zapewne uratowała
mu z˙ycie.
– Co´z˙, jes´li nie jestem juz˙ potrzebna, to do widze-
nia. Ciesze˛ sie˛, z˙e wszystko sie˛ dobrze skon´czyło.
– Jeszcze raz przepraszam za kłopot. Pewnie z˙ałuje
pani, z˙e przyjechała tu na zaste˛pstwo! – dodała Jill
z us´miechem.
– Nonsens.
W sumie nie był to wcale taki nonsens, ale nie miało
to nic wspo´lnego z Jill, a raczej z Oliverem.
– Zespo´ł Pradera-Williego? Jestes´ pewna?
– Na tyle, na ile moz˙na byc´ pewnym bez dokład-
nych badan´.
Kate stres´ciła rozmowe˛ z pania˛ Bailey i Oliver
pokiwał wolno głowa˛.
– Co´z˙, faktycznie moz˙esz miec´ racje˛. Mam w domu
91
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
film wideo na ten temat. Moz˙emy go obejrzec´ wieczo-
rem... o kurcze˛! Chciałem zobaczyc´ dzis´ Julie˛ i jej
dziecko. Co´z˙, obejrzymy w takim razie film po po-
wrocie.
– My?
Wzruszył ramionami.
– Mys´lałem, z˙e chciałabys´ tam pojechac´, zobaczyc´
ich, poznac´ młodsze dzieci, przywitac´ sie˛ z moja˛
matka˛.
Poczuła nagły dreszcz. Niby co im powie? Czes´c´,
postanowilis´my zno´w byc´ razem?
– To byłaby fascynuja˛ca konwersacja – powiedzia-
ła ironicznie. – Wolałabym z tego zrezygnowac´, jes´li
nie masz nic przeciwko temu.
– Czyz˙by strach cie˛ obleciał? – zakpił.
– Wiesz, o co mi chodzi. Byłoby mi niezre˛cznie.
A poza tym nie chce˛ kras´c´ Julii przedstawienia. Chce
pochwalic´ sie˛ dzieckiem.
– Zda˛z˙yła juz˙ to zrobic´. Ma je od poniedziałku.
Uwierz mi, dziecko zostało juz˙ wszystkim pokazane.
Z przyjemnos´cia˛ sie˛ z toba˛ zobaczy, zawsze bardzo cie˛
lubiła.
Czego pewnie nie moz˙na powiedziec´ o twojej mat-
ce, pomys´lała Kate.
– W kaz˙dym razie juz˙ powiedziałem im, z˙e tutaj
jestes´ – dodał, wytra˛caja˛c jej koronny argument
z ra˛k.
Rozes´miała sie˛.
– Powinnam sie˛ była tego domys´lic´! Co im po-
wiedziałes´?
– Z
˙
e spotkalis´my sie˛ przypadkiem na konferencji
i z˙e zgodziłas´ sie˛ zaste˛powac´ w przychodni chorego
92
CAROLINE ANDERSON
kolege˛. Ani słowa o tym, czy zamierzamy do siebie
wro´cic´, choc´ wiem, z˙e wszyscy by sie˛ cieszyli.
Nie tylko oni, pomys´lała Kate ze smutkiem. Nie-
stety, nie ma na to szans.
– Wie˛c jak, pojedziesz? Julii be˛dzie bardzo miło.
Skine˛ła głowa˛. Zawsze lubiła Julie˛. Chciałaby zno-
wu ja˛ zobaczyc´ i poznac´ jej młodsze dzieci. Co do
matki Olivera, nie miała tej pewnos´ci. Starsza pani
z pewnos´cia˛ nie mogła jej wybaczyc´ opuszczenia jej
ukochanego syna.
Co´z˙, musi sobie z tym jakos´ poradzic´. Nie jest
jedyna˛ osoba˛ na s´wiecie, kto´ra przez˙ywa złe chwile.
– Chyba nie dajesz mi wyboru – powiedziała.
– Mam tylko jedna˛ pros´be˛: nie zostawiaj mnie samej ze
swoja˛ matka˛.
– Nie zostawie˛, obiecuje˛. Wszystko be˛dzie dobrze,
zobaczysz.
Wcale nie była tego taka pewna...
93
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
To była najbardziej wysublimowana forma tortur,
jaka˛ tylko Oliver mo´gł wymys´lic´.
Powitanie dzieci było hałas´liwe, ale kiedy w kon´cu
okrzyki ,,wujek Oliver!’’ umilkły, zapadła cisza.
Przerwała ja˛ Julia, kochana Julia, kto´ra zawsze była
dla niej miła. To ona sie˛ z nia˛ przywitała. Z okrzykiem
rados´ci pochwyciła Kate w ramiona i us´ciskała ja˛
serdecznie.
– Naprawde˛ sie˛ ciesze˛, z˙e cie˛ widze˛ – wyszeptała
Kate.
– A ja sie˛ ciesze˛, z˙e widze˛ ciebie. Niech no ci sie˛
przyjrze˛. – Julia odsune˛ła ja˛ na wycia˛gnie˛cie ramion.
– Wygla˛dasz na zme˛czona˛. Czy on nie kaz˙e ci za
cie˛z˙ko pracowac´?
Kate wzruszyła ramionami.
– Po prostu jestem juz˙ starsza. Ty za to wygla˛dasz
cudownie. Pomys´lec´ tylko, z˙e masz pie˛cioro dzieci!
Jak wam sie˛ to udało?
– Uwierz mi, to było bardzo proste – wła˛czył sie˛
Steve. – Witaj, Kate. Miło cie˛ znowu widziec´.
Pocałował ja˛ w policzek. Kate zastanawiała sie˛, co
mys´leli o jej zniknie˛ciu z z˙ycia Olivera, ale nie pora
teraz na tego typu pytania.
– A gdzie jest wasz najmłodszy potomek? – spyta-
ła, us´miechaja˛c sie˛, po czym ujrzała mała˛ w ramionach
Olivera.
Wpatrywał sie˛ w dziecko jak urzeczony. Potem
przenio´sł wzrok na Kate. Zmusiła sie˛ do us´miechu,
wiedza˛c, z˙e tego włas´nie sie˛ spodziewa.
Podeszła i wzie˛ła te˛ malutka˛ istotke˛ od me˛z˙czyzny,
kto´rego kochała. Ujrzała s´liczna˛ twarzyczke˛ z niebies-
kimi oczkami wpatrzonymi prosto w nia˛, malutki no-
sek i ro´z˙ane usteczka. To jest to, czego natura jej
poska˛piła. Julia i Steve pie˛c´ razy dos´wiadczyli tego
wspaniałego daru, a Oliver i ona mieli byc´ go po-
zbawieni.
No, przynajmniej ona. Widok dziecka przypominał
jej, z˙e nie powinna dac´ sie˛ oczarowac´ Oliverowi. To by
było takie proste zno´w z nim zamieszkac´, ale musi byc´
silna, dla jego dobra.
– Jest cudowna – stwierdziła, oddaja˛c mała˛ Ste-
ve’owi.
Odwro´ciła sie˛ do dzieci oblegaja˛cych Olivera.
– Wie˛c kogo my tu mamy? To chyba Ben i Loma
– powiedziała, patrza˛c na dwoje najstarszych. – Ledwo
was poznałam. A was dwo´ch jeszcze nie znam.
– Ja jestem Sam – wyjas´niło trzecie dziecko – a to
jest Joe.
Przywitała sie˛ ze wszystkimi uroczys´cie, po czym
odwro´ciła sie˛ z us´miechem do Lomy.
– Trzech braci. Pewnie sie˛ cieszysz, z˙e masz siost-
rzyczke˛.
Loma skine˛ła głowa˛.
– Bracia czasami sa˛ w porza˛dku, ale nie chcia-
łabym miec´ jeszcze jednego! – oznajmiła, marszcza˛c
nos.
– Be˛dziemy ja˛ przebierac´ jak lalke˛ – cieszył sie˛
Sam.
95
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– A włas´nie, z˙e nie – zaprotestował Ben, najstarszy.
– To jest dziecko, a nie lalka.
Usta Sama zadrz˙ały.
– Chce˛ ja˛ ubierac´.
– Nie ma mowy, jestes´ jeszcze za mały.
– Przestan´cie juz˙, chłopcy – odezwała sie˛ Julia.
– Kto ułoz˙y te puzzle? Zakład, z˙e wujek Oliver skon´-
czy je układac´, zanim jeszcze zaczniecie?
Kate chciała juz˙ wyjs´c´, wycofac´ sie˛ z tego przytulne-
go miejsca, ale wtedy do pokoju weszła matka Olivera.
– Kate – powiedziała i jej twarz pobladła. – Witaj,
kochanie. Jak sie˛ masz?
Kate poczuła dławienie w gardle. Dlaczego to jest
takie trudne? Nie powinna pozwolic´ Oliverowi sie˛ tu
s´cia˛gna˛c´.
– Dzie˛kuje˛, dobrze. Miło cie˛ znowu widziec´. Przy-
kro mi z powodu twojego me˛z˙a.
Pani Crawford zmusiła sie˛ do us´miechu.
– Dzie˛kuje˛. Przynajmniej nie cierpiał. Jakos´ daje-
my sobie rade˛. Mam teraz blisko Olivera, Steve’a, Julie˛
i dzieci, a mieszkam w małym domku w połowie drogi
mie˛dzy nimi. Mogło byc´ gorzej. A co u ciebie? Oliver
mo´wił, z˙e zostałas´ internista˛?
– Tak. Pediatria wydała mi sie˛ za trudna.
– Ale przeciez˙ zawsze byłas´ taka zdolna.
– Mamo, moim zdaniem Kate chciała powiedziec´,
z˙e pediatria byłaby dla niej zbyt cie˛z˙ka do zniesienia
– wła˛czył sie˛ Oliver.
Jednak nie z tego powodu, o kto´rym mys´lisz, pomy-
s´lała Kate, nie moga˛c juz˙ sie˛ doczekac´ chwili, kiedy
wreszcie be˛dzie mogła opus´cic´ ten dom. Ta uprzejma
pogawe˛dka okazała sie˛ ponad jej siły.
96
CAROLINE ANDERSON
Jakby wyczuwaja˛c jej zakłopotanie, Oliver zostawił
dalsze układanie puzzli dzieciom, po czym podszedł
do niej i połoz˙ył jej re˛ke˛ na ramieniu.
– Na nas juz˙ czas – os´wiadczył. – Jutro czeka nas
trudny przypadek. Musimy jeszcze dzisiaj obejrzec´
film na wideo, z˙eby sie˛ przekonac´, czy nasze podej-
rzenia sa˛ słuszne.
– Wro´cisz, prawda? – spytała Julia, s´ciskaja˛c re˛ke˛
Kate. Nie wiadomo, czy to pytanie celowo miało byc´
dwuznaczne, czy było tylko zaproszeniem do złoz˙enia
ponownej wizyty.
– Moz˙e – wymamrotała, nie wiedza˛c, z˙e najgorsze
ma dopiero przed soba˛.
Bo oto Steve, trzymaja˛c na re˛ku czyste, suche dziec-
ko, pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w policzek, po czym
rzekł:
– Wiesz, tez˙ powinnis´cie sobie takie sprawic´. To
niezła zabawa, nawet jes´li wymyka ci sie˛ spod kontroli.
Pasowałoby do ciebie. Wygla˛dasz dobrze z dzieckiem
na re˛ku.
Kate zno´w przeszył bo´l.
– Co´z˙, w pracy cze˛sto mam do czynienia z dziec´mi
– odparła i odwro´ciła sie˛. – Oliverze, poczekam na
ciebie na dworze. Do widzenia – powiedziała do pa-
ni Crawford. – Ciesze˛ sie˛, z˙e miałys´my okazje˛ sie˛
spotkac´.
Kiedy doszła do samochodu, oparła sie˛ o niego
i westchne˛ła. Dlaczego pozwoliła sie˛ tu s´cia˛gna˛c´?
Mogła sie˛ domys´lic´, z˙e to be˛dzie piekło.
Oliver sprawiał wraz˙enie zatroskanego.
– W porza˛dku? Przepraszam, to musiało byc´ dla
ciebie trudne. Nie powinienem cie˛ tu przyprowadzac´.
97
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Nawet nie podejrzewasz, jak bardzo to było trudne,
pomys´lała Kate.
– Nic mi nie jest – skłamała. – Chyba po prostu
łapie mnie jakis´ wirus.
– Mam nadzieje˛, z˙e to nie grypa. Nie moge˛ cie˛
stracic´.
– Ty czy przychodnia? – zaz˙artowała i otworzyła
drzwi samochodu. – Chodz´, wracajmy i obejrzyjmy ten
film. Musze˛ miec´ pewnos´c´, z˙e wiem wystarczaja˛co
duz˙o, zanim złoz˙e˛ jutro wizyte˛ pani Bailey. A jes´li sie˛
myle˛ i narobiłam tylko niepotrzebnego zamieszania?
– Nie sa˛dze˛ – odparł, wsiadaja˛c do samochodu.
Wła˛czył silnik i ruszył. – Zreszta˛ poz˙yjemy, zobaczy-
my. Jutro sie˛ wszystko wyjas´ni.
Kate oparła głowe˛ na fotelu i zamkne˛ła oczy. Miała
ochote˛ skryc´ sie˛ w mysiej dziurze. Tymczasem musi
spe˛dzic´ wieczo´r z Oliverem, ogla˛daja˛c film o złoz˙onej
chorobie genetycznej. A jeszcze do tego nic nie jedli.
Poczuła nagła˛ ochote˛ na warzywa, cos´ s´wiez˙ego
i chrupia˛cego, jak na przykład gotowana brukselka,
groch cukrowy albo kapusta włoska. Ostatnia rzecz, na
jaka˛ miała ochote˛, to podgrzewane w kuchence mikro-
falowej specjały z plastikowych paczek.
– Jestes´ bardzo zme˛czona?
Oderwała głowe˛ od zagło´wka i spojrzała na niego.
– Dlaczego pytasz?
– Dlatego, z˙e umieram z głodu, a nie mam ochoty
na kolejny posiłek z mikrofalo´wki. Oboje jestes´my
ubrani wystarczaja˛co przyzwoicie, z˙eby wpuszczono
nas do restauracji, a tak sie˛ składa, z˙e za rogiem jest
porza˛dna knajpa włoska. Co ty na to?
– A czy moz˙na tam dobrze zjes´c´?
98
CAROLINE ANDERSON
– Co´z˙, nie jest to moz˙e domowa kuchnia, ale jest
smacznie i tanio. Najwaz˙niejsze jednak, z˙e nie ma
z˙adnych mroz˙onek.
– To przesa˛dza sprawe˛ – rozes´miała sie˛. – Idziemy.
– Ciesze˛ sie˛.
Była przygne˛biona, ale nieplanowane spotkanie
z jego rodzina˛ na kaz˙dego by tak podziałało.
Oliver przypatrywał sie˛ Kate w zamys´leniu. Julia
ma racje˛, Kate wygla˛da na zme˛czona˛. Zupełnie jakby
sie˛ nie wyspała. Omal sie˛ nie rozes´miał. Wie cos´ o tym.
Od ich pia˛tkowego spotkania tez˙ nie moz˙e spac´. To jest
– zrobił pospieszne obliczenia – juz˙ pie˛c´ nocy.
Naprawde˛ tylko tyle? Wydawało mu sie˛, z˙e sa˛
razem juz˙ od tygodni. Tygodni, w kto´rych kaz˙da chwi-
la była tortura˛ – tak bardzo pragna˛ł ja˛ tulic´, dotykac´,
kochac´ sie˛ z nia˛.
Gdy uniosła makaron do ust, kremowy sos pociekł
jej po brodzie. Rozes´miała sie˛. Dobry Boz˙e, jaka ona
jest pie˛kna. Pragnie jej. Jest chory z poz˙a˛dania i niemo-
z˙nos´ci wykrzyczenia jej na cały głos, z˙e ja˛ kocha.
Skup sie˛, człowieku, pomys´lał i w tej samej chwili
zalał sosem pomidorowym cały przo´d koszuli. Kate
wybuchne˛ła s´miechem. Wycelował w nia˛ groz´nie wi-
delcem.
– Nie zaczynaj – mrukna˛ł.
– Niby jak mnie powstrzymasz?
– Nie kus´ mnie – rzekł po´łgłosem i nagle zapano-
wało mie˛dzy nimi napie˛cie.
Po chwili Kate odwro´ciła wzrok zaczerwieniona,
i ze zmieszania przewro´ciła pusty kieliszek.
Tak!
99
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Moz˙e odetchna˛c´ z ulga˛. Jest tak samo zakochana
w nim, jak on w niej. Dobrze. Nie musi juz˙ dłuz˙ej
kluczyc´. Z ich małz˙en´stwem nie dzieje sie˛ nic, czego
nie udałoby sie˛ naprawic´. Zamierza jej to udowodnic´.
Pragnie jej i be˛dzie ja˛ miec´ – nie zamierza byc´ uprzej-
my i trzymac´ sie˛ na dystans.
O nie! Nie be˛dzie juz˙ działał w białych re˛kawi-
czkach.
Film na wideo był ciekawy i potwierdził to, co
Kate juz˙ wiedziała o chorobie Pradera-Williego – z˙e
dotyka ro´z˙nych ludzi w ro´z˙ny sposo´b, z˙e trudno ja˛
wykryc´, i z˙e im wczes´niej sie˛ ja˛ zdiagnozuje, tym
lepiej.
Nie robiła notatek. Nie uwaz˙ała tego za konieczne,
bo o wszystkim tym wiedziała. Us´wiadomiła sobie, z˙e
jej specjalizacja pediatryczna nie poszła na marne,
mimo z˙e nigdy nie spotkała nikogo z tym schorzeniem.
Odwro´ciła sie˛ do Olivera siedza˛cego obok niej na
kanapie przed kominkiem.
– Wszystko w porza˛dku? – spytał.
Skine˛ła głowa˛.
– Po prostu zastanawiałam sie˛, czy zetkna˛łes´ sie˛
kiedykolwiek z ta˛ choroba˛.
– Nie. Jest naprawde˛ rzadka. Zdaje sie˛, z˙e wy-
ste˛puje u jednej osoby na pie˛tnas´cie tysie˛cy czy cos´
około tego. Nic wie˛c dziwnego, z˙e przypadek Alison
tak długo pozostał niezauwaz˙ony. Jestem zaskoczony,
z˙e wykryłas´ go, maja˛c tak mało przesłanek.
– Zastanowiła mnie dziwna zbiez˙nos´c´ fakto´w. Ale
przeciez˙ nie mamy jeszcze pewnos´ci. Niewykluczone,
z˙e niepotrzebnie tylko martwimy pania˛ Bailey.
100
CAROLINE ANDERSON
– Nie sa˛dze˛. Ale jutro sie˛ okaz˙e. Chcesz poszpe-
rac´ w Internecie? Moz˙e znajdziemy tam cos´ przydat-
nego.
– Czemu nie?
Wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛ i poprowadził do biurka stoja˛cego
po drugiej stronie pokoju.
Mo´j Boz˙e, tak łatwo byłoby is´c´ razem z nim przez
całe z˙ycie. Nie mogła sobie jednak na to pozwolic´.
– Usia˛dz´, ja postoje˛ – rzekł, po czym pochylił
sie˛ nad nia˛, stukaja˛c w klawiature˛ laptopa. – O, prosze˛.
Jest mno´stwo stron pos´wie˛conych zespołowi Prade-
ra-Williego.
Zmusiła sie˛ do skupienia na tym, co pojawiło sie˛ na
ekranie.
– Strona brytyjskiego stowarzyszenia oso´b chorych
na zespo´ł Pradera-Williego... To wygla˛da obiecuja˛co.
Przynio´sł sobie krzesło z kuchni i usiadł obok niej,
tak z˙e ich ramiona sie˛ stykały.
Musna˛ł ja˛ udem. Pragnienie przeszyło jej ciało.
Chciała przysuna˛c´ sie˛ do niego, chłona˛c´ jego ciepło,
rozkoszowac´ sie˛ nim, ale sie˛ nie odwaz˙yła.
Oparł re˛ke˛ na oparciu jej fotela, otoczył jej ramie˛
i przycia˛gna˛ł do siebie. Kate nie mogła sie˛ poruszyc´.
Nie odwaz˙yła sie˛ tego skomentowac´, poniewaz˙ była
pewna, z˙e uczynił to bezwiednie, a gdyby zwro´ciła mu
na to uwage˛, mo´głby zrobic´ jedna˛ z dwo´ch rzeczy: albo
by sie˛ odsuna˛ł, czego nie chciała, albo daliby sie˛ oboje
ponies´c´ emocjom i zrobiliby cos´ naprawde˛ głupiego.
Powiedziała sobie, z˙e ani jednego, ani drugiego nie
pragnie, i odrobine˛ sie˛ od niego odsune˛ła, udaja˛c
zainteresowanie strona˛ internetowa˛.
Chociaz˙ włas´ciwie była nia˛naprawde˛ zainteresowa-
101
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
na – i miała pewnos´c´, z˙e pani Bailey ro´wniez˙ by to
wszystko przeczytała, gdyby tylko miała doste˛p do
Internetu. Zastanawiała sie˛, jak ta kobieta poradziła
sobie z przygotowaniem posiłku, ale potem Oliver
przysuna˛ł sie˛ do niej jeszcze bliz˙ej i musiała cos´ z tym
zrobic´.
– Chyba znalez´lis´my juz˙ wszystko, czego potrze-
bowalis´my – powiedziała i wstała, kieruja˛c sie˛ do
kuchni.
Oliver wyła˛czył szybko komputer i poda˛z˙ył za nia˛.
– Napijesz sie˛ herbaty? A moz˙e masz ochote˛ na
kieliszek czegos´ mocniejszego?
– Wole˛ herbate˛ – odparła i sama nastawiła czajnik.
– Nie musisz wyjs´c´ z psami na spacer, zanim po´jda˛
spac´?
Rozes´miał sie˛ i wzia˛ł kurtke˛, po czym poklepał sie˛
po nodze, przyzywaja˛c psy. Zjawiły sie˛ przy nim,
merdaja˛c ogonami. Zapia˛ł im smycze i wyszli.
Kate westchne˛ła cie˛z˙ko. To niemoz˙liwe! Jak mogła
wyobraz˙ac´ sobie, z˙e moz˙e tu zostac´ z nim i zaja˛c´ sie˛
czyms´ zupełnie innym! Czy Oliver naprawde˛ był nie-
s´wiadomy tego, co robił przy komputerze?
Oczywis´cie, z˙e nie. Wszystko to zostało zaplanowa-
ne, a ona dała sie˛ nabrac´. Ale dosyc´ tego. Zrobiła sobie
herbate˛ i weszła na go´re˛, maja˛c nadzieje˛, z˙e zanim
Oliver wro´ci, ona be˛dzie juz˙ w ło´z˙ku.
Niestety, nie udało sie˛. Kiedy wyszła w szlafroku
z łazienki, ujrzała go siedza˛cego na skraju ło´z˙ka,
wertuja˛cego jedno z czasopism.
– Chcesz cos´? – spytała.
– A co proponujesz? – odparł pytaniem na pytanie
i serce zabiło jej mocniej.
102
CAROLINE ANDERSON
– Co ty, z choinki sie˛ urwałes´? – zakpiła.
Rozes´miał sie˛ i wstał z ło´z˙ka.
– Nie moz˙esz mnie winic´ za to, z˙e pro´buje˛. Po prostu
czekałem na łazienke˛. Zakładam, z˙e idziesz spac´?
Skine˛ła głowa˛.
– To był długi dzien´. Jutro czeka nas duz˙o pracy.
– A ty masz problemy ze snem.
– Dlaczego tak sa˛dzisz?
Wskazał sin´ce pod jej oczami.
– Dlatego.
Przebiegł dłonia˛ po jej policzku, po czym przycia˛g-
na˛ł ja˛ do siebie i pocałował. Jego usta były ciepłe
– delikatne, lecz zachłanne, kusiły ja˛, doprowadzały do
szalen´stwa. Niemal sie˛ zapomniała. Lecz wtedy nagle
w jej głowie rozległ sie˛ głos Steve’a: ,,Wiesz, tez˙
powinnis´cie sobie takie sprawic´. Pasowałoby do cie-
bie. Wygla˛dasz dobrze z dzieckiem na re˛ku’’.
Nie była pewna, czy to prawda. Wiedziała tylko, z˙e
z pewnos´cia˛ Oliver dobrze z nim wygla˛da. Wyraz jego
twarzy, gdy trzymał niemowle˛, napełnił ja˛ bo´lem. Nie
miała wa˛tpliwos´ci, z˙e powinna to skon´czyc´, zanim sie˛
jeszcze zacze˛ło.
Odsune˛ła sie˛, odwracaja˛c głowe˛.
– Nie – wyszeptała, po czym powto´rzyła to jeszcze
raz, juz˙ bardziej stanowczo: – Nie, Oliverze. To sie˛ nie
uda. Powiedziałam, z˙e nie be˛de˛ z toba˛spała, i nie be˛de˛.
A teraz, prosze˛, pozwo´l mi sie˛ połoz˙yc´. Jestem zme˛-
czona, jak słusznie zauwaz˙yłes´, i musze˛ sie˛ porza˛dnie
wyspac´.
Odsuna˛ł sie˛ od niej. Przez chwile˛ milczał, potem
z westchnieniem odwro´cił sie˛ i wyszedł, zamykaja˛c
delikatnie za soba˛ drzwi.
103
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Taka samotna nie czuła sie˛ od lat.
– Po prostu przekonajmy sie˛, czy miałam racje˛, nie
stresujmy ich niepotrzebnie – powiedziała mu Kate.
Oliver us´miechna˛ł sie˛ do niej uspokajaja˛co, zanim
wysiedli z samochodu.
– Wycia˛gnie˛cie problemo´w na s´wiatło dzienne
i omo´wienie ich z pania˛ Bailey moz˙e jej tylko pomo´c
– uznał. – Podejrzewam, z˙e gdybys´ miała dziecko,
kto´re obz˙erałoby sie˛ bez umiaru i miało ataki złos´ci,
ulz˙yłoby ci, gdybys´ dowiedziała sie˛, z˙e wprawdzie
twoje dziecko jest chore, ale nie dlatego, z˙e jestes´ zła˛
matka˛.
– Sama cos´ takiego mo´wiła – zgodziła sie˛ z nim
Kate. – Dobrze, chodz´my.
Wysiedli i ruszyli do stro´z˙o´wki. Zanim do niej
doszli, drzwi otworzyły sie˛ i ukazała sie˛ w nich gruba,
jasnowłosa dziewczynka, kto´ra wygla˛dała na jakies´
dziesie˛c´ lat.
– Alison? – spytała Kate z us´miechem. – Poznałam
cie˛ z fotografii. Jestem doktor Kate, a to doktor Craw-
ford.
– Mama mo´wiła, z˙e pan´stwo przyjdziecie. Jest
w salonie. Nie moz˙e wstac´.
– Dobrze. Po´jdziemy do niej. Dzie˛kujemy.
Oliver skorzystał z okazji, by przyjrzec´ sie˛ dziew-
czynce. Ogarne˛ły go powaz˙ne wa˛tpliwos´ci. Wygla˛dała
na bystra˛ i dobrze sie˛ komunikowała z otoczeniem.
Tylko niski wzrost oraz otyłos´c´ wskazywały na jakis´
problem. A takz˙e fakt, z˙e nie wygla˛dała na swoje
pie˛tnas´cie lat.
Pani Bailey zas´ sprawiała wraz˙enie starszej, niz˙ była
104
CAROLINE ANDERSON
w rzeczywistos´ci i kompletnie wykon´czonej. Nie wia-
domo, czy z powodu niedawnego wypadku, czy za-
chowania co´rki.
– Dzien´ dobry. Jestem Oliver Crawford – powie-
dział, podaja˛c jej re˛ke˛. – Chyba sie˛ jeszcze nie znamy.
Słyszałem, z˙e spadła pani z roweru.
Eve skine˛ła głowa˛.
– Zgadza sie˛. Ale juz˙ sie˛ lepiej czuje˛. Te pigułki sa˛
cudowne.
– Pani re˛ka wygla˛da dobrze – stwierdził Oliver,
ogla˛daja˛c ja˛. – A co z ramieniem?
– Troche˛ rwie, ale moz˙na wytrzymac´. Gorzej z ple-
cami. Odkryłam, z˙e jest mi lepiej, kiedy sie˛ ruszam,
wie˛c po´jde˛ zrobic´ pan´stwu herbate˛, a wy porozmawiaj-
cie sobie z Alison. Skon´czyła włas´nie odrabiac´ lekcje
i zajmie sie˛ teraz znowu swoja˛ układanka˛.
– Widziałam ja˛ wczoraj – powiedziała Kate. – Wy-
gla˛da na bardzo trudna˛.
– Bo jest trudna – przyznała dziewczynka. – Lubie˛
takie. Nie cierpie˛ łatwych.
Oliver zajrzał Alison przez ramie˛.
– Faktycznie – przyznał – jest bardzo trudna. Ele-
menty, na kto´rych jest droga, sa˛ takie same.
– Nie. Te sa˛ ciemniejsze.
Dziewczynka miała racje˛. Były ro´z˙nice, ale trzeba
było sie˛ naprawde˛ dokładnie przyjrzec´, by je zauwa-
z˙yc´. Us´wiadomił sobie, z˙e Kate poszła z pania˛ Bailey
do kuchni, zostawiaja˛c go samego z Alison. Patrzył,
jak wybiera jeden z elemento´w układanki, dopasowuje
go i sie˛ga po naste˛pny. Pracowała teraz nad murem,
w kto´rym kaz˙da cegiełka wygla˛dała tak samo jak inne.
– Miałem kiedys´ naprawde˛ trudne puzzle – oznajmił.
105
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– To było dopiero cos´! Trzeba było ułoz˙yc´ obrazek
fasoli w sosie pomidorowym.
– Tez˙ je miałam – odparła Alison. – To prawda,
były trudne.
– Dałas´ sobie z nimi rade˛?
Skine˛ła głowa˛.
– W takim razie pokonałas´ mnie – rzekł z us´mie-
chem. – Ja swoje wyrzuciłem.
Rozes´miała sie˛ rados´nie.
– Jestem lepsza od pana.
– Z pewnos´cia˛. Nie ukrywam, z˙e nie jestem zbyt
dobry w układankach. Lubisz matematyke˛?
Zmarszczyła odrobine˛ nos.
– Nie za bardzo. Jest trudna. Lubie˛ angielski i histo-
rie˛. Jestem dobra z historii i geografii, moz˙e pan
sprawdzic´.
– Dobrze – odparł i zamys´lił sie˛ na chwile˛. – Gdzie
lez˙y Piza? – spytał.
– We Włoszech. Chciałabym tam pojechac´. Tam
maja˛ pizze˛, spaghetti i klopsiki. Mama umie robic´
klopsiki. Czasami tez˙ robi spaghetti.
– Jadłem je wczoraj i poplamiłem sobie sosem
koszule˛ – wyznał. Rozmawianie o jedzeniu jest charak-
terystyczne dla ludzi cierpia˛cych na zespo´ł Prade-
ra-Williego, ale to jeszcze o niczym nie s´wiadczy.
Alison wygla˛da na inteligentna˛...
Do pokoju weszła Kate z taca˛, a tuz˙ za nia˛ pani
Bailey z talerzem ciasteczek. Zauwaz˙ył, z˙e ciasteczka
były tylko cztery.
– Alison, czy mogłabys´ zapalic´ s´wiatło? Doktor
Kate musi postawic´ tace˛.
– Mamy ciasteczka? – spytała Alison.
106
CAROLINE ANDERSON
– Tylko po jednym dla kaz˙dego.
– Chce˛ dwa.
– Gdybys´ zjadła teraz dwa, nie mogłabym ci dac´
ziemniako´w na kolacje˛. Tylko jedno, prosze˛.
Dziewczynka posłusznie ograniczyła sie˛ do jednego
ciastka. Pani Bailey zaniosła talerz na drugi koniec
pokoju. Usiadła i odetchne˛ła z ulga˛.
– Tak lepiej. Musicie sie˛ pan´stwo sami obsłuz˙yc´, ja
juz˙ nie dam rady. Czy ktos´ chce cukru?
– Ja.
– Alison, nie dostaniesz cukru, dobrze o tym wiesz.
Moge˛ dac´ ci słodzik.
– Ja chce˛ cukier.
– Nie.
Nagle stali sie˛ s´wiadkami przemiany pogodnej, elo-
kwentnej dziewczynki w małego tyrana.
– Chce˛ cukier! – krzykne˛ła, po czym złapała cukier-
niczke˛, wsypała jej zawartos´c´ do kieszeni, cisne˛ła na-
czynie na ziemie˛ i uciekła, trzaskaja˛c drzwiami i krzy-
cza˛c przez cała˛ droge˛ na pie˛tro.
Oliver i Kate siedzieli w milczeniu, be˛da˛c w lekkim
szoku. Pani Bailey westchne˛ła i podniosła sie˛, usiłuja˛c
pozbierac´ potłuczone szkło.
– Przepraszam pan´stwa – powiedziała.
– Nie szkodzi. Po to włas´nie tu przyszlis´my – od-
parł Oliver i wstał.
Pomo´gł kobiecie usia˛s´c´ z powrotem, po czym wzia˛ł
sie˛ za zbieranie kawałko´w porcelany.
– Czy to jest dla niej typowe? To znaczy, walka
o jedzenie i wpadanie we ws´ciekłos´c´, kiedy go nie
dostaje? – spytał łagodnie.
Kobieta skine˛ła głowa˛.
107
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Tak. Zdecydowanie tak. Naciska i naciska, a kie-
dy sie˛ powie ,,nie’’, ws´cieka sie˛. Ws´cieka sie˛ takz˙e
o inne rzeczy. Kiedy w ostatnie s´wie˛ta poz˙yczyłam od
niej bluze˛, pocie˛ła wszystkie swoje ubrania. Ma silnie
rozwinie˛te poczucie własnos´ci, ale potrafi tez˙ byc´
hojna.
Oliver pokiwał głowa˛.
– Co´z˙, mys´le˛, z˙e Kate miała racje˛. Jej opo´z´nione
dojrzewanie, nieopanowany apetyt i zmienne nastroje
sa˛ oznakami zespołu Pradera-Williego. Poza tym jest
blondynka˛ o jasnej sko´rze i niebieskich oczach. Wszy-
stko to daje nam kliniczny obraz. Nie zgadza sie˛ tylko
to, z˙e jest taka bystra, moz˙emy sie˛ wie˛c mylic´. Mys´le˛,
z˙e trzeba przeprowadzic´ badania. Potrzebujemy do
nich pro´bek krwi was wszystkich.
– Wszystkich? – powto´rzyła zmieszana.
– Tak. Zespo´ł Pradera-Williego to zaburzenie
chromosomu 15. Musimy poro´wnac´ jej chromosomy
z chromosomami pani i me˛z˙a. To dosyc´ skomplikowa-
ne i czasochłonne badanie. Na razie proponuje˛ obej-
rzenie filmu wideo pos´wie˛conego tej chorobie. Moz˙e
pani tez˙ przeczytac´ strone˛ internetowa˛.
– A jes´li to faktycznie zespo´ł Pradera-Williego?
– Wo´wczas otrzyma pani pomoc. Wiem, z˙e co´rka
jest naprawde˛ bardzo bystra, ale niekto´re rzeczy przy-
chodza˛ jej cie˛z˙ko i potrzebuje pomocy. Jedno jest
pewne: miała pani racje˛, z˙e z co´rka˛ jest cos´ nie tak,
najwyz˙szy czas powaz˙nie sie˛ tym zaja˛c´. To urocza
dziewczynka. Zasługuje na to, z˙eby dac´ jej szanse˛ na
szcze˛s´liwe i bezpieczne z˙ycie.
– Czy rozmawiała juz˙ pani o tym z me˛z˙em? – spy-
tała Kate.
108
CAROLINE ANDERSON
– Nie, nie wiedziałam, jak zacza˛c´.
– Moz˙e my to zrobimy? – zaproponował Oliver.
– Musimy miec´ jego pro´bke˛ krwi.
– Nie moz˙emy poczekac´ do czasu, az˙ sie˛ po prostu
zatnie przy goleniu? – zasugerowała ze s´miechem
pani Bailey.
Oliver rozes´miał sie˛ ro´wniez˙ i pokre˛cił głowa˛.
– Przykro mi, ale nie. Zostawie˛ pani kasete˛ wideo,
moz˙e mu ja˛ pani pokaz˙e? Be˛dzie łatwiej.
Skine˛ła głowa˛, po czym spojrzała na Kate.
– Co mam powiedziec´ Alison? – spytała. – Mys´li,
z˙e jest normalna. Nie ma o niczym poje˛cia.
Oliver wspo´łczuł jej.
– Na razie prosze˛ jej nic nie mo´wic´. Dam wam
skierowanie do kliniki pediatrycznej. Zmierza˛ ja˛ tam,
zrobia˛ badanie krwi i wszystko wyjas´nia˛. Sa˛ tam
specjalis´ci, kto´rzy widzieli juz˙ niejeden taki przypa-
dek, a ja musze˛ przyznac´, z˙e działam troche˛ po omac-
ku, podobnie jak Kate.
– Czy to długo potrwa?
– Nie powinno trwac´ zbyt długo. Zrobie˛ co be˛de˛
mo´gł, z˙eby wszystko przyspieszyc´. Najwaz˙niejsze,
z˙eby diagnoza była postawiona jak najwczes´niej i dzie-
wczynka mogła jak najszybciej otrzymac´ pomoc. Pro-
sze˛ sie˛ nie martwic´, pani Bailey. Uzyska pani od-
powiedzi na wszystkie pytania. Moga˛ sie˛ pani nie
spodobac´, ale podejrzewam, z˙e niepewnos´cia˛ ro´wniez˙
nie jest pani zachwycona.
Zostawili jej kasete˛ i skierowali sie˛ do Gippingham.
– No i? – spytała Kate. – Co powiesz?
– Powiem, z˙e miałas´ racje˛. Pocza˛tkowo w to wa˛t-
piłem. Wygla˛da całkowicie normalnie, opro´cz tego, z˙e
109
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
jest gruba i niska, ale jest mno´stwo grubych i niskich
dzieci. Mys´le˛, z˙e po prostu musimy przekazac´ ja˛
pediatrom i pozwolic´ im sie˛ tym zaja˛c´. Musze˛ przy-
znac´, z˙e wykonałas´ kawał dobrej roboty.
– Tylko dlatego, z˙e zanim ja˛ zobaczyłam, jej matka
opowiedziała mi o jej apetycie. Mys´le˛, z˙e gryzła sie˛
tym od lat. Udało sie˛. Znalazłam sie˛ po prostu we
włas´ciwym czasie we włas´ciwym miejscu, to wszy-
stko.
Us´miechna˛ł sie˛ do niej.
– Skoro tak mo´wisz... Osobis´cie uwaz˙am, z˙e ma to
raczej zwia˛zek z dobrymi umieje˛tnos´ciami diagnos-
tycznymi.
– Nie zapominaj, z˙e miałam zostac´ pediatra˛.
– Nie protestuj, wiesz przeciez˙, z˙e nie jestem skory
do prawienia komplemento´w. Zbyt wiele pochwał nie
wychodzi na dobre.
Kate nieznacznie sie˛ zaczerwieniła. Boz˙e, jest uro-
cza, kiedy sie˛ czerwieni. Przypomniał sobie pocza˛tki
ich zwia˛zku, kiedy wszystko szło tak dobrze.
Zabawne. To było tak dawno temu, a on wcia˛z˙ nie
ma poje˛cia, dlaczego go zostawiła.
Te wspomnienia nie dawały mu spokoju. Pamie˛tał
szok, odre˛twienie, a potem bo´l, gdy odre˛twienie mine˛-
ło, a on pozostał sam. Czy to ma sie˛ wydarzyc´ po raz
drugi? Drugi raz by tego nie przez˙ył.
Musi miec´ pewnos´c´, z˙e to nie nasta˛pi. Nie wiedział
tylko, co zrobic´, by te˛ pewnos´c´ zyskac´.
110
CAROLINE ANDERSON
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Kaz˙dy kij ma dwa kon´ce – powiedział Oliver.
Kate spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– O czym mo´wisz?
– O posiadaniu dzieci – odparł. – Widziałem sie˛
dzisiaj z Baileyami. Po naszej wczorajszej wizycie
przyszli zapytac´, czy nie da sie˛ przys´pieszyc´ badan´.
Pomys´lałem, z˙e jes´li czekali pie˛tnas´cie lat, moga˛ po-
czekac´ i kilka miesie˛cy, ale nie miałem serca im tego
powiedziec´. Przeszli przez piekło, a to jeszcze nie
koniec.
– To sta˛d ten kij o dwo´ch kon´cach...
– Włas´nie. Umo´wiłem ich na badania krwi. Wy-
tłumacza˛ małej, z˙e robimy je po to, z˙eby dowiedziec´
sie˛, dlaczego jest cia˛gle głodna. W sumie wie˛c nie
skłamia˛.
Kate skine˛ła głowa˛.
– To trudne. Tez˙ im wspo´łczuje˛, chociaz˙ jestem
pewna, z˙e gdybys´ ich zapytał, czy wiedza˛c o tym
wszystkim, zdecydowaliby sie˛ na dziecko, odpowie-
dzieliby ,,tak’’.
– Bo ja wiem... Nie jestem pewien, czy on by tak
odpowiedział. Me˛z˙czyz´ni w takich sprawach sa˛o wiele
bardziej praktyczni niz˙ kobiety.
Kate popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Ze wszy-
stkich ludzi on był ostatnim, o kto´rym mogłaby cos´
takiego powiedziec´. Moz˙e cały czas myli sie˛ co do
niego? A jes´li tak, jes´li jest bardziej pragmatyczny
w kwestii posiadania rodziny, niz˙ sobie wyobraz˙ała,
czy to znaczy, z˙e posta˛piła z´le, zostawiaja˛c go?
A moz˙e zmienił sie˛, dojrzał z biegiem czasu? Czy
mogłaby miec´ w takim razie nadzieje˛, z˙e czeka ich
jeszcze wspo´lna przyszłos´c´?
– Co sie˛ dzieje?
– Zespo´ł Pradera-Williego przypomniał mi, z˙e mu-
sze˛ zrobic´ zakupy – skłamała. – Po´jde˛ teraz do super-
marketu. Wieczorem cos´ ugotuje˛.
Dał sie˛ na to nabrac´ – i us´miechna˛ł do niej.
– Byłoby cudownie. Mam juz˙ dosyc´ tych plastiko-
wych tacek z czyms´ niezidentyfikowanym i ryz˙em.
– Domys´lam sie˛ – odrzekła z us´miechem. – Nie
mam juz˙ pacjento´w, wie˛c ide˛ na zakupy. Zaniose˛ je do
domu, a potem wro´ce˛ do przychodni. Na razie.
Wyszła, oddychaja˛c z ulga˛.
W supermarkecie kupiła s´wiez˙e warzywa: groch,
marchewke˛, fasole˛ i ziemniaki.
Co do tego? Ryba? Kurczak? Nie przepadała za
czerwonym mie˛sem, Oliver nie lubił ryb, a ona miała
dosyc´ drobiu. Jedyne, co im pozostawało, to posiłek
wegetarian´ski. Wrzuciła do koszyka cebule˛, papryke˛,
cukinie, bakłaz˙any i brokuły, dołoz˙yła kilka gatunko´w
sera i poszła po s´wiez˙a˛ s´mietane˛.
Deser.
Zamys´liła sie˛. Nie ma czasu, by zrobic´ Pavlova˛.
A moz˙e ma? Nie powinno to byc´ zbyt pracochłonne.
Wzie˛ła jajka, bita˛ s´mietane˛ i s´wiez˙e owoce do
przybrania, po chwili zastanowienia dodała butelke˛
wina, po czym skierowała sie˛ do kasy.
– Wie˛c co to be˛dzie? – spytał Oliver z nadzieja˛.
112
CAROLINE ANDERSON
– Pieczen´? Cos´ duszonego? Stek? – Pojawił sie˛ przy
niej, ledwo wro´ciła do przychodni.
– Niespodzianka – odparła i zacze˛ła sie˛ zastana-
wiac´, czy nie powinna po drodze do domu wsta˛pic´ do
sklepu mie˛snego.
Nie. Nie ma czasu, a poza tym wieczo´r bez mie˛sa
dobrze mu zrobi. Z ta˛ mys´la˛ wro´ciła do przyjmowania
pacjento´w.
Ku jej zaskoczeniu jedna˛ z jej pacjentek okazała sie˛
Faith Hunter. Wygla˛dała na zme˛czona˛ i zmartwiona˛.
Kate zastanawiała sie˛, jak sobie radzi, maja˛c cały dom
na głowie, zajmuja˛c sie˛ dwojgiem małych dzieci i od-
wiedzaja˛c me˛z˙a w szpitalu.
– Prosze˛, wejdz´ – powiedziała, wstaja˛c, by sie˛ z nia˛
przywitac´. – Jak sie˛ czuje David?
– Znacznie lepiej. Moz˙e wyjdzie do domu juz˙
na pocza˛tku przyszłego tygodnia, wie˛c be˛dzie mi tro-
che˛ lz˙ej.
– Jestem pewna, z˙e to be˛dzie dla ciebie wielka ulga
– rzekła Kate ze wspo´łczuciem. – Ciesze˛ sie˛, z˙e wraca
do zdrowia. – Przechyliła głowe˛. – Co cie˛ do mnie
sprowadza? Jestes´ pacjentka˛ Anne, prawda?
– Tak. Czy moge˛ liczyc´ na twoja˛ dyskrecje˛? Na-
prawde˛ nie chciałabym, z˙eby David sie˛ o tym dowie-
dział.
Mo´j Boz˙e, zaraz mi powie cos´ strasznego, pomys´-
lała z przeraz˙eniem Kate. Pewnie zaszła w cia˛z˙e˛ z in-
nym albo cos´ takiego. Z drugiej strony Faith nie
wygla˛dała jej na tego typu kobiete˛.
– To zostanie mie˛dzy nami – zapewniła ja˛.
– Powinnam powiedziec´ o tym Davidowi, ale nie
chce˛ go teraz martwic´. Mam guza.
113
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Serce podeszło Kate do gardła. A wie˛c nie dziecko
innego me˛z˙czyzny, tylko guz. Czyz˙by piersi? O nie,
pomys´lała. Tylko nie to.
– Gdzie? – spytała cicho i ulz˙yło jej, kiedy Faith
pochyliła głowe˛ i odgarne˛ła włosy.
– Tutaj, na karku. Moja fryzjerka niedawno go
zauwaz˙yła. Nie mo´wiłam nic Davidowi, bo był juz˙, jak
mys´lelis´my, chory na grype˛, a kiedy poszedł do szpita-
la z zapaleniem płuc, nie wydawało mi sie˛ to takie
waz˙ne, ale od tygodnia jestem chora ze zmartwienia.
Nie chce˛ panikowac´, ale to nie wygla˛da dobrze.
– Niech zobacze˛ – powiedziała Kate.
Z tyłu szyi Faith, troche˛ na lewo od kre˛gosłupa, pod
sko´ra˛ był twardy guz. Kate dobrze go wyczuwała.
– Czy boli cie˛, kiedy dotykam? – spytała, nacis-
kaja˛c lekko, ale Faith pokre˛ciła głowa˛.
– Nie, w ogo´le go nie czuje˛. On mnie tylko przeraz˙a.
– Co´z˙, nie wydaje mi sie˛, z˙ebys´ miała powody do
przeraz˙enia – orzekła, us´miechaja˛c sie˛ z ulga˛. – Mys´le˛,
z˙e jest to zupełnie niegroz´ny guz wło´knisty. Zwykle
wyste˛puje w mie˛s´niach przedniej s´ciany brzucha ko-
biet, kto´re maja˛ dzieci, prawdopodobnie z powodu
nacia˛gnie˛cia tkanki mie˛s´niowej podczas cia˛z˙y, ale
moz˙e sie˛ pojawic´ takz˙e w innych cze˛s´ciach ciała, tam,
gdzie był jakis´ uraz. Czy miałas´ jakis´ uraz mie˛s´ni
szyjnych?
Faith pokre˛ciła wolno głowa˛.
– Nie, w kaz˙dym razie nie ostatnio. Jakis´ rok temu.
– A ska˛d wiesz, z˙e ten guz jest nowy? To znaczy,
czy jest moz˙liwos´c´, z˙e masz go od dłuz˙szego czasu, nie
be˛da˛c tego s´wiadoma? Przeciez˙ go nie czujesz, a masz
długie włosy, wie˛c moz˙na go było tez˙ nie zauwaz˙yc´...
114
CAROLINE ANDERSON
– Nie mam poje˛cia – odparła Faith. – Wydawało mi
sie˛, z˙e jest nowy, bo go nie zauwaz˙ałam. Przewro´ciłam
sie˛ rok temu, z dzieckiem na re˛ku. Uderzyłam sie˛ w tył
głowy i miałam bardzo posiniaczona˛ szyje˛, ale zlek-
cewaz˙ylis´my to, bo martwilis´my sie˛ o dziecko. Mys´-
lisz, z˙e to od tego upadku?
– Prawdopodobnie – powiedziała Kate. – Wiem
jedno: moz˙esz sie˛ pozbyc´ obaw. Nie masz raka. To
tylko guz.
Faith odetchne˛ła z ulga˛.
– Dzie˛ki Bogu. Jestes´ pewna?
– Całkowicie. Jes´li chcesz, moz˙emy zrobic´ biopsje˛,
ale uwaz˙am to za niepotrzebne. Mie˛saki sa˛ naprawde˛
bardzo rzadkie. Zwykle zdarzaja˛ sie˛ we wczesnym
dziecin´stwie lub w podeszłym wieku i najcze˛s´ciej
dotykaja˛ mie˛s´ni re˛ki lub nogi. Po tym, co mi opowie-
działas´, nie mam wa˛tpliwos´ci, z˙e to guz wło´knisty.
Jednak z˙eby cie˛ do reszty uspokoic´, zmierze˛ go dzisiaj,
a za dwa tygodnie ponownie.
– Be˛dziesz tu jeszcze za dwa tygodnie?
Kate zawahała sie˛. Uzmysłowiła sobie, z˙e zanadto
wczuła sie˛ w swa˛ role˛ i z˙e za dwa tygodnie faktycznie
moz˙e jej tu juz˙ nie byc´.
Anne wro´ci z Australii zaraz po s´wie˛tach, czyli za
dziesie˛c´ dni, a David tez˙ nie be˛dzie chory bez kon´ca.
– Nie wiem – przyznała – na wszelki wypadek
zapisze˛ wyniki pomiaro´w w twojej karcie, albo dam je
tobie i po´z´niej pokaz˙esz je Davidowi, z˙eby je poro´w-
nał. To naprawde˛ nic groz´nego. Jestem całkowicie
pewna, ale moz˙esz oczywis´cie zasie˛gna˛c´ jeszcze pora-
dy kogos´ innego.
Faith popatrzyła jej w oczy, po czym us´miechne˛ła sie˛.
115
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– To nie be˛dzie potrzebne. Mam do ciebie zaufanie.
Mimo to chciałabym, z˙ebys´ go zmierzyła i jes´li po-
czuje˛, z˙e ros´nie, poprosze˛ Davida, z˙eby go poro´wnał
z twoimi pomiarami.
Kate chciała ja˛ us´ciskac´. Zamiast tego zmierzyła
guz, zapisała jego rozmiar w karcie Faith i poz˙eg-
nała sie˛ z pacjentka˛, na kto´rej twarzy malowała sie˛
ulga.
Chciałaby tak działac´ na wszystkich swoich pacjen-
to´w, ale, niestety, nie mogła powiedziec´ nic pociesza-
ja˛cego pan´stwu Bailey. Mogła im tylko pomo´c oswoic´
sie˛ z choroba˛ co´rki. Chociaz˙ nawet to nie. Us´wiadomi-
ła sobie z z˙alem, z˙e nie be˛dzie jej tu, by pomo´c im, gdy
przyjda˛ wyniki badan´.
Chyba z˙e tu zostanie. Czy Oliver naprawde˛ mys´li to,
co powiedział o dzieciach? Jes´li tak, czy to znaczy, z˙e
nie zmartwi sie˛ za bardzo faktem, z˙e nie moga˛ ich
miec´?
Ale jak sie˛ o tym przekonac´? A poza tym nie
zmienia to w niczym faktu, z˙e przez ostatni rok mał-
z˙en´stwa prawie bez przerwy sie˛ kło´cili. Mogło to
byc´, oczywis´cie, spowodowane jej brakiem ro´wno-
wagi hormonalnej, ale z drugiej strony, moz˙e po prostu
do siebie nie pasuja˛?
Potrza˛sne˛ła głowa˛. Nie. Kochali sie˛ – i wcia˛z˙ sie˛
kochaja˛. Pasuja˛ do siebie. Teraz, gdy jej hormony sie˛
uspokoiły, jest im ze soba˛ dobrze.
Z wyja˛tkiem, oczywis´cie, problemu przedwczesnej
menopauzy. By Oliver wyraził swo´j pogla˛d na te˛
sprawe˛, musi sie˛ uciec do podste˛pu. Moz˙e udac´, z˙e
chodzi o jaka˛s´ jej była˛ pacjentke˛.
Tak, włas´nie tak zrobi. Jedna z ich wieczornych
116
CAROLINE ANDERSON
pogawe˛dek przy kominku be˛dzie dobra˛ okazja˛ – moz˙e
dzisiaj, po kilku kieliszkach wina i dobrym jedzeniu.
Ale jes´li szybko nie wro´ci do domu, nie zda˛z˙y
przygotowac´ kolacji i me˛z˙czyzna jej z˙ycia zno´w be˛-
dzie zmuszony zaspokoic´ gło´d jakims´ paskudztwem
z paczki!
– To było cos´ wspaniałego.
– Nie było steku – powiedziała.
– Zauwaz˙yłem. Nie mam nic przeciwko jedzeniu
warzyw. Ten sos był cudowny.
– A Pavlova?
– Widze˛, z˙e domagasz sie˛ komplemento´w – od-
rzekł z us´miechem i wstał. – Chodz´, zostawmy sprza˛ta-
nie na po´z´niej. Zrobie˛ to jutro.
To miło z twojej strony, pomys´lała, wzie˛ła kieliszek
i poszła za nim do salonu. Paliło sie˛ w kominku, psy
połoz˙yły sie˛ blisko ognia. Usiadła w rogu sofy i zaprag-
ne˛ła, by tak było zawsze.
Oliver dolał jej wina, po czym zaja˛ł miejsce na
drugim kon´cu kanapy. Był zrelaksowany i wygla˛dał
bardzo seksownie. Nie. Nie moz˙e o tym mys´lec´, przy-
pomniała sobie. To jest jednak takie trudne...
– Co sie˛ dzieje? – spytał.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nic. Byłam daleko sta˛d, mys´lałam o pacjentce.
– Pochlebia mi to – zauwaz˙ył sarkastycznie i po-
czuła sie˛ winna, z˙e go okłamała. A jednak powinna
zrealizowac´ swo´j plan, poniewaz˙ jest to jedyna szansa,
by mogła go powiadomic´ o swojej bezpłodnos´ci.
– Przepraszam. Po prostu jestem pochłonie˛ta spra-
wa˛Baileyo´w i przypomniała mi sie˛ przy tej okazji inna
117
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
para, kto´ra˛ spotkałam w Norfolk. Nie mogli miec´
dzieci z jej winy...
– Winy?
– No wiesz, o co mi chodzi. To ona miała problem.
– Co´z˙, wydaje mi sie˛, z˙e bezpłodnos´c´ to problem
obojga partnero´w.
To prawda, pomys´lała smutno.
– Wszystko jedno. W kaz˙dym razie on był załama-
ny i nie chciał słyszec´ o adopcji. Kiedy sprawa wyszła
na s´wiatło dzienne, zacza˛ł jej grozic´ rozwodem. To
było takie smutne.
– Zdarza sie˛ – powiedział cicho. – Nie moz˙emy
wyleczyc´ wszystkiego, Kate.
– Wiem. Zastanawiam sie˛ jednak, jak to jest, gdy
nagle partner ci mo´wi, z˙e nie moz˙e miec´ dzieci.
Oliver wzruszył ramionami.
– Wydaje mi sie˛, z˙e wszystko zalez˙y od tego, jak
bardzo chcesz miec´ dzieci i dlaczego.
Przyjrzała mu sie˛ z uwaga˛.
– A jak ty bys´ zareagował w takiej sytuacji?
– Ja? – Rozes´miał sie˛. – W tej chwili wygla˛da na to,
z˙e nie mam z˙ony, wie˛c takie rozwaz˙ania sa˛bezcelowe.
Dopił wino i odstawił kieliszek, po czym odwro´cił
sie˛ do niej i wpatrzył sie˛ w nia˛ intensywnie.
– Nie idzie nam chyba najlepiej sprawdzanie, czy
cos´ jeszcze zostało z naszego zwia˛zku – przyznał
cicho. – Po prostu pracujemy razem i rozmawiamy
o pacjentach, przychodni, problemach innych ludzi,
o wszystkim z wyja˛tkiem nas i naszych problemo´w.
Mało wiesz, pomys´lała Kate ze smutkiem. Włas´nie,
z˙e mo´wimy o nas.
– Wiemy, z˙e moz˙emy razem pracowac´ – kontynuo-
118
CAROLINE ANDERSON
wał. – Wiemy, z˙e moz˙emy razem mieszkac´ jak wspo´ł-
lokatorzy, bo oboje jestes´my ludz´mi cywilizowanymi.
Ale odka˛d jestes´ tutaj, ani razu nie dałas´ sie˛ ponies´c´
emocjom, ani razu nie zrobiłas´ niczego, co sprawia, z˙e
małz˙en´stwo jest udane.
– To nieprawda... – zacze˛ła, ale potem zastanowiła
sie˛. Czy Oliver nie ma przypadkiem racji? Kiedy
ostatni raz s´miali sie˛ razem, przytulali do siebie, bawili
sie˛ i kochali?
– Potrzebuje˛ cie˛, Kate – wyszeptał. – Potrzebuje˛
cie˛, a nie moge˛ sie˛ do ciebie zbliz˙yc´. Powiedziałas´,
z˙e nie be˛dziesz ze mna˛ spac´, i to mi przeszkadza.
Nie moz˙emy byc´ spontaniczni, bo cia˛gle o tym mys´-
limy.
– Seks to nie wszystko – zauwaz˙yła.
– Oczywis´cie, z˙e nie! Ale po pie˛ciu latach bez
seksu – nie licze˛ tego jednego razu przed tygodniem
– potrzeba kochania sie˛ z toba˛ przybrała niebotyczne
rozmiary.
Pie˛c´ lat? Odszukała jego wzrok, chca˛c dowiedziec´
sie˛, czy to prawda. Poczuła, z˙e jej ciało zaczyna drz˙ec´.
– Jes´li wytrzymałes´ pie˛c´ lat, wytrzymasz i dwa
tygodnie – powiedziała z trudem.
– To co innego. Przez te pie˛c´ lat cie˛ nie było. Teraz
jestes´ i pragne˛ cie˛. Pragne˛ cie˛ obejmowac´, dotykac´,
kochac´ sie˛ z toba˛... – Wycia˛gna˛ł re˛ke˛. – Chodz´ ze mna˛
do ło´z˙ka, Katie. Pozwo´l sie˛ kochac´.
Jej oczy wypełniły sie˛ łzami.
– Nienawidze˛ cie˛ – wyszeptała. – Wiesz, z˙e nie
moge˛ ci odmo´wic´.
– Nie nienawidz´ mnie – odrzekł – tylko mnie
kochaj.
119
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Kocham, pomys´lała. Nie odwaz˙yła sie˛ wypowie-
dziec´ tych sło´w na głos. W milczeniu poszła z nim do
sypialni.
Oliver wzia˛ł ja˛ bez sło´w w ramiona. Przez dłuz˙sza˛
chwile˛ wpatrywał sie˛ w jej twarz, po czym dotkna˛ł jej
ust. Nie było w tym nic z niecierpliwos´ci ich ostatniego
zbliz˙enia. Ten pocałunek jest wyrazem miłos´ci, us´wia-
domiła sobie i znowu poczuła, z˙e jej oczy sa˛ pełne łez.
Oliver rozpia˛ł jej sweter, a potem zacza˛ł pies´cic´ jej
piersi.
Muskał oddechem jej włosy, całował ja˛ w policzki,
brode˛ i szyje˛. Delikatny dotyk jego ust sprawił, z˙e
przez jej ciało przebiegł dreszcz. Pochylił głowe˛, by
popatrzec´ jej w oczy. Us´miechna˛ł sie˛, wzia˛ł ja˛ na re˛ce
i zanio´sł do ło´z˙ka, w kto´rym kochali sie˛ tyle razy
w przeszłos´ci.
– Zostan´ tutaj – wyszeptał, po czym wolno zdja˛ł
ubranie i ułoz˙ył je na stole stoja˛cym w rogu pokoju.
Patrzyła na niego, upajaja˛c sie˛ widokiem jego ciała.
Była gotowa na jego przyje˛cie.
Podszedł do niej i dotkna˛ł delikatnie jej policzka.
– Jestes´ pie˛kna – wyszeptał i zauwaz˙yła, z˙e re˛ka mu
drz˙y.
Usiadł przy niej na ło´z˙ku, po czym rozebrał ja˛, nie
odrywaja˛c wzroku od jej twarzy. A potem zacza˛ł
pies´cic´ całe jej ciało. Ich usta sie˛ spotkały i w kon´cu
wzia˛ł ja˛ w ramiona. Zamkna˛ł na chwile˛ oczy, przytulił
ja˛ mocniej i oboje dali sie˛ porwac´ fali rozkoszy.
– Kocham cie˛ – wyszeptał, gdy po´z´niej odpoczy-
wali w swoich ramionach. – O Boz˙e, Katie, jak ja cie˛
kocham.
Nie mogła mo´wic´. Czuła, z˙e z oczu płyna˛ jej łzy. Ja
120
CAROLINE ANDERSON
tez˙ cie˛ kocham, powiedziała w duchu. Zawsze cie˛
kochałam. I nie przestane˛ cie˛ kochac´. A potem poczuła
dotyk jego ust na swojej szyi i jego ciałem wstrza˛sna˛ł
dreszcz.
O Boz˙e, pomys´lała. On płacze. Przytuliła go do
piersi i rozpaczała wraz z nim z powodu czasu, kto´ry
stracili i miłos´ci, kto´ra˛ zaprzepas´cili.
I tego, z˙e moga˛ ja˛ zaprzepas´cic´ po raz kolejny. Tym
razem na zawsze.
121
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Kate obudziły rano odgłosy dobiegaja˛ce z kuchni.
To Oliver sprza˛tał po wczorajszej kolacji.
Ziewne˛ła i przecia˛gne˛ła sie˛. Bolały ja˛ troche˛ mie˛-
s´nie odzwyczajone od takich dos´wiadczen´. Potem le-
z˙ała, wpatruja˛c sie˛ w otwarte drzwi i zastanawiaja˛c,
co powie Oliverowi, kiedy wro´ci na go´re˛. Opro´cz
dzie˛kuje˛.
Rozes´miała sie˛. Jest mu to winna za te˛ noc. Sprawił,
z˙e wyzbyła sie˛ wszelkich zahamowan´, poczuła sie˛
bardziej z˙ywa niz˙ w całym swoim z˙yciu.
Nie miała poje˛cia, z˙e jest zdolna do takich uniesien´,
mimo z˙e ich z˙ycie seksualne w przeszłos´ci zawsze było
udane.
Usłyszała, jak Oliver kaz˙e psom zostac´, potem
rozległy sie˛ jego kroki na schodach i pojawił sie˛
w sypialni.
– Dzien´ dobry, kochanie – mrukna˛ł. Postawił tace˛ na
komodzie, po czym pochylił sie˛ i pocałował ja˛w koniu-
szek nosa. – Zamawiała pani s´niadanie do ło´z˙ka?
Odrzuciła kołdre˛ i chwyciła szlafrok.
– Zaraz wracam.
Poszła do łazienki. Umyła ze˛by, po czym popatrzyła
na swoje odbicie, zastanawiaja˛c sie˛, jak moz˙e czuc´ sie˛
tak inaczej, a mimo to wygla˛dac´ tak samo.
– Chodz´ juz˙ tu, herbata stygnie! – zawołał Oliver.
– Juz˙ ide˛ – odparła, otwieraja˛c drzwi i wpadaja˛c
prosto w jego ramiona.
Pocałował ja˛, po czym z westchnieniem sie˛ od niej
oderwał.
– S
´
niadanie – oznajmił, ale patrza˛c mu w oczy
wyczuła, z˙e be˛dzie tez˙ deser.
Weekend mina˛ł im na zabawie.
Poszli z psami na długi spacer i wtedy dowiedziała
sie˛, z˙e sa˛ to psy jego ojca, ale matka nie mogła
ich zatrzymac´ ze wzgle˛du na swo´j artretyzm i fakt,
z˙e zajmuje sie˛ wnukami. Wie˛c Oliver sie˛ nimi za-
opiekował.
Poszli po zakupy, a po powrocie usmaz˙yli racuchy.
Potem Kate lez˙ała na kanapie z głowa˛ na kolanach
Olivera i ogla˛dała telewizje˛, podczas gdy on głaskał ja˛
i karmił czekoladkami.
A w nocy zno´w sie˛ kochali i zasne˛li przytuleni do
siebie jak łyz˙eczki. Wstali wczes´nie rano, by wyjs´c´
z psami, a potem odwiedzili jego brata. Skon´czyło sie˛
na tym, z˙e zno´w trzymała w obje˛ciach dziecko, ale tym
razem nie sprawiło jej to tak duz˙ego bo´lu jak ostatnio,
i ukołysała je do snu, a potem pomys´lała, z˙e rola cioci
nie jest jednak taka nieprzyjemna.
Matka Olivera sie˛ nie pojawiła i moz˙e dlatego było
inaczej, ale tez˙ Julia na nia˛ nie naciskała, a Steve do
kon´ca juz˙ zaakceptował jej obecnos´c´, wie˛c Kate nie
czuła sie˛ jak na rozprawie sa˛dowej i mogła odetchna˛c´.
Musieli wro´cic´ ze wzgle˛du na psy, a wieczo´r spe˛dzi-
li w dokładnie taki sam sposo´b jak poprzedni, lez˙a˛c na
kanapie, bezwstydnie podjadaja˛c czekoladki i sa˛cza˛c
wino.
123
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Nie miałaby nic przeciwko temu, by tak włas´nie
wygla˛dała reszta jej z˙ycia. Ale czy to moz˙liwe? Czy
ich zwia˛zek przetrzyma to, co chce powiedziec´ Olive-
rowi? Czy w ogo´le sie˛ na to odwaz˙y?
– Czas do ło´z˙ka? – zapytał, wyła˛czaja˛c telewizor.
– Czas do ło´z˙ka – zgodziła sie˛ z us´miechem i zapo-
mniała o smutkach.
We wtorek Oliver poszedł do Davida, by zobaczyc´
go po wypisaniu ze szpitala. Jego kolega był blady
i wygla˛dał na zme˛czonego, ale zarazem cieszył sie˛, z˙e
jest w domu.
– Podobno Kate s´wietnie sobie radzi – zauwaz˙ył,
patrza˛c na Olivera w zamys´leniu. – Faith zda˛z˙yła ja˛
polubic´. Ma dobry stosunek do pacjento´w. Zreszta˛ nie
tylko do pacjento´w, jak zapewne zauwaz˙yłes´.
Oliver poczuł, z˙e czerwienieje.
– Nie two´j interes.
David us´miechna˛ł sie˛.
– Wygla˛dasz na zme˛czonego, ale szcze˛s´liwego.
Czy Kate zostaje?
– Mo´wia˛c szczerze, nie wiem. Jeszcze o tym nie
rozmawialis´my. Jest nam ze soba˛ s´wietnie, ale cały
czas czuje˛, z˙e cos´ przede mna˛ ukrywa i nie mam
poje˛cia co.
– Zapytaj.
– Zbywa mnie ogo´lnikami. Nie chce˛ za bardzo
naciskac´. W kon´cu mi powie, jes´li to waz˙ne.
– A jes´li nie powie?
– W takim razie albo to nie ma znaczenia, albo
zapytam ja˛ znowu. Ale wystarczy juz˙ o nas. Przyszed-
łem tu, z˙eby zobaczyc´, czy z toba˛wszystko w porza˛dku.
124
CAROLINE ANDERSON
– Chyba tak. Znasz wyraz˙enie ,,słaby jak kociak’’?
Nigdy nie wiedziałem, co naprawde˛ oznacza. W z˙yciu
nie chorowałem, nie licza˛c sporadycznych przezie˛-
bien´, i nagle to. Co´z˙, przez˙yłem szok.
– Kate twierdzi, z˙e wiedziałes´, z˙e to nie grypa.
Wzruszył ramionami.
– Sam przed soba˛ nie chciałem sie˛ do tego przy-
znac´. Włas´ciwie poczułem ulge˛, kiedy wysłała mnie do
szpitala. Czułem, z˙e jestem tak chory, z˙e moge˛ umrzec´.
Byłem potrzebny Faith i dzieciom, a w wieku trzy-
dziestu lat miało mnie wykon´czyc´ byle przezie˛bienie!
– No, raczej nie przezie˛bienie – sprostował Oliver,
ale David wzruszył tylko ramionami.
– Wiesz, co mam na mys´li. Moz˙na umrzec´ na raka,
niewydolnos´c´ wa˛troby albo od wylewu, ale nie na
zapalenie płuc. I wiesz co? To mi uzmysłowiło, jak
kruche jest nasze z˙ycie.
To dało Oliverowi do mys´lenia. Zastanawiał sie˛ nad
słowami przyjaciela przez reszte˛ dnia, w czasie wizyt
u pacjento´w i popołudniowego dyz˙uru. Kiedy wro´cił
do domu, Kate krza˛tała sie˛ w kuchni, a psy patrzyły na
nia˛ z nadzieja˛, z˙e im cos´ rzuci.
Mogła zgina˛c´ w tym wypadku samochodowym,
us´wiadomił sobie, i ta mys´l go zmroziła. Kaz˙dy dzien´
moz˙e byc´ naszym dniem ostatnim. Moz˙e juz˙ nie byc´
z˙adnej przyszłos´ci. Tak wiele rzeczy uznaje sie˛ za
pewnik, a...
– Co sie˛ stało?
– Nic. Chodz´ do mnie.
Obja˛ł ja˛.
– Byłem dzis´ u Davida – wyznał.
– Jak sie˛ czuje?
125
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Dobrze, jest tylko troche˛ zme˛czony. Faith przeka-
zała wiadomos´c´ dla ciebie. Powiedziała: ,,bez zmian’’.
Skine˛ła głowa˛.
– Nie powiesz mi, o co chodzi?
Wro´ciła do marchewek w zlewie.
– Nic, czym nalez˙ałoby sie˛ martwic´. Rozmawiałys´-
my o czyms´ i uspokoiłam ja˛.
Oliver skina˛ł głowa˛. Mo´gł zajrzec´ do karty Faith, ale
wierzył w kwalifikacje swojej z˙ony.
– Co gotujesz, s´licznotko? – spytał, patrza˛c wy-
głodniałym wzrokiem i zastanawiaja˛c sie˛, czy be˛dzie
czas, by...
– W piekarniku jest pasztet. Masz tylko czas na
szybki prysznic.
– Dobrze – powiedział, skrywaja˛c rozczarowanie.
Kiedy zszedł do kuchni wyka˛pany i ubrany w dz˙insy
i wygodny stary sweter, Kate włas´nie przecedzała
marchewke˛.
– Jestes´ w sama˛ pore˛. Otwo´rz wino.
– Czyz˙bys´my cos´ s´wie˛towali? – spytał, ale ona
w odpowiedzi tylko sie˛ us´miechne˛ła.
– Nie, tylko pomys´lałam, z˙e byłoby miło.
– Pewnie chcesz mnie upic´ i wykorzystac´ – wy-
mruczał, przyciskaja˛c ja˛ do zlewu.
Rozes´miała sie˛ i odepchne˛ła go.
– Ta marchewka zaraz wyla˛duje na twojej głowie.
Chodz´, za chwile˛ podaje˛.
– Je˛dza – mrukna˛ł, ale tak naprawde˛ było to miłe
– jak za starych, dobrych czaso´w.
Zalała go fala nostalgii i strach. A jes´li Kate pod
koniec tygodnia odejdzie?
– David czuje sie˛ lepiej, ale wro´ci do pracy dopiero
126
CAROLINE ANDERSON
za jakis´ czas – powiedział, gdy jedli. – Czy nie mys´-
lałas´ o tym, z˙eby tu zostac´ troche˛ dłuz˙ej?
– Na zaste˛pstwie? I tak za tydzien´ s´wie˛ta – przypo-
mniała mu. – Zaraz po nich, dwudziestego o´smego,
wraca Anne, prawda? A w same s´wie˛ta i tak macie
tylko dyz˙ury. David do tego czasu moz˙e sie˛ juz˙ czuc´
o wiele lepiej. Naprawde˛ potrzebujecie jeszcze mojej
pomocy?
– Jestem pewien, z˙e moglibys´my znalez´c´ ci jakies´
zaje˛cie. – Pasztet nagle przestał mu smakowac´. – Jakie
masz plany na s´wie˛ta? – spytał.
– Zamierzam spe˛dzic´ je u mojego brata w York-
shire. Rodzice pojada˛tam pojutrze, a ja doła˛cze˛ do nich
w weekend. Potem spe˛dze˛ kilka dni u rodzico´w.
– Czy zamierzasz tu wro´cic´? – zapytał cicho.
Przez chwile˛ patrzyli sobie w oczy.
– Moz˙e... Nie wiem – powiedziała.
Odsuna˛ł talerz.
– Przepraszam, chyba nie byłem głodny. Musze˛
wpas´c´ jeszcze na chwile˛ do przychodni. Nie wro´ce˛
po´z´no.
Wyszedł, ignoruja˛c błagalne spojrzenia pso´w. Za-
mkna˛ł za soba˛ brame˛, wcia˛gna˛ł głe˛boko w płuca s´wie-
z˙e powietrze i wpatrzył sie˛ w ciemnos´c´.
Dobry Boz˙e. Po tym wszystkim, co wydarzyło sie˛
pomie˛dzy nimi w weekend, ona wcia˛z˙ nie jest pewna.
Do licha, co byłoby w stanie ja˛przekonac´? Nie pali, nie
naduz˙ywa alkoholu, nie uprawia hazardu ani nie szasta
pienie˛dzmi, co wcale nie znaczy tez˙, z˙e ma we˛z˙a
w kieszeni. Płaci w terminie rachunki, pomaga starusz-
kom przejs´c´ przez jezdnie˛, kocha – naprawde˛ kocha
– dzieci i chyba nie jest najgorszy w ło´z˙ku.
127
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Co musiałby jeszcze zrobic´?
Około godziny wło´czył sie˛ bez celu, maja˛c poczucie
winy, z˙e nie wzia˛ł ze soba˛ pso´w. W kon´cu wro´cił do
domu, nie doszedłszy do z˙adnych wniosko´w.
Kate spała zwinie˛ta w kłe˛bek na kanapie przy ko-
minku. Muffin i Jet lez˙ały na podłodze obok niej. Gdy
wszedł, Jet uniosła głowe˛ i spojrzała na niego z wy-
rzutem.
Poklepał ja˛, pogłaskał Muffin i ukucna˛ł przy Kate.
– Kochanie?
Zamrugała, po czym je˛kne˛ła cicho i przecia˛gne˛ła
sie˛.
– Musiałam zasna˛c´ – zauwaz˙yła. – Przepraszam.
Kto´ra godzina?
– Pora spac´ – os´wiadczył, po czym wypus´cił na
chwile˛ psy do ogrodu, a potem zamkna˛ł drzwi i wro´cił,
ale ona juz˙ poszła na go´re˛.
Czekała na niego w ło´z˙ku. Tej nocy kochali sie˛
cicho i nieco rozpaczliwie. Po wszystkim przytulił ja˛,
całuja˛c jej włosy.
– Kocham cie˛, Kate – powiedział łamia˛cym sie˛
głosem. – Zostan´ ze mna˛, prosze˛. Nie opuszczaj mnie
znowu.
Ona jednak juz˙ spała i jego słowa pozostały bez
odpowiedzi.
Indyk mys´lał o niedzieli, sarkastycznie stwierdziła
Kate w czwartek, ogla˛daja˛c prognoze˛ pogody. Opady
s´niegu w Go´rach Pennin´skich miały przenies´c´ sie˛
w sobote˛ po południu nad Yorkshire.
No co´z˙, pomys´lała, wyła˛czaja˛c telewizor i patrza˛c
na zegarek. Moz˙e jednak nie be˛dzie tak z´le. W prze-
128
CAROLINE ANDERSON
szłos´ci tyle razy sie˛ mylili. Miała po´ł godziny do
rozpocze˛cia popołudniowego dyz˙uru w przychodni,
a chciała jeszcze po drodze zajrzec´ do sklepu ze
starociami. Musi kupic´ cos´ bratu na Gwiazdke˛.
Zastanawiała sie˛ nad prezentem dla Olivera, ale nie
mogła sie˛ zdecydowac´, co mu podarowac´. Zwłaszcza
z˙e nie wiedziała jeszcze, czy tu wro´ci.
Chociaz˙ była prawie pewna, z˙e tak. We wtorek
wieczorem była bliska wyznania mu całej prawdy, ale
w ostatniej chwili stcho´rzyła. Specjalnie piła wtedy
wino – dla dodania sobie odwagi – ale potem zapytał,
czy zostanie, i zanim mogła rozwina˛c´ swoja˛ odpo-
wiedz´, wyszedł.
Moz˙e gdyby nie wyjez˙dz˙ała na s´wie˛ta do York-
shire, spe˛dziłaby je razem z nim i opowiedziała mu
o wszystkim. Był juz˙ najwyz˙szy czas, by wyznac´
mu prawde˛, ale bała sie˛ tego. Nie mogła znies´c´
mys´li, z˙e zniszczy jego marzenia – ale w sumie i tak
to robi.
Kretynka, czemu pozwoliła mu sie˛ na to wszystko
namo´wic´? Powinna sie˛ trzymac´ od niego z daleka. No
dobrze, a jes´li Oliver sie˛ faktycznie zmienił? Jes´li
posiadanie rodziny nie jest juz˙ dla niego tak waz˙ne jak
kiedys´?
Snuła sie˛ bez celu po sklepach ze starociami, nie
pos´wie˛caja˛c niczemu wie˛kszej uwagi, a potem wro´ciła
do przychodni. Oliver i Peter siedzieli przy wielkim
stole ws´ro´d sterty papiero´w. Obaj podnies´li głowy, gdy
weszła, i us´miechne˛li sie˛ do niej.
– Czes´c´. Nalej sobie kawy i przyła˛cz sie˛ do nas.
Włas´nie dyskutujemy nad ka˛cikiem zabaw – oznajmił
Peter. – Moz˙e be˛dziesz miała jakies´ pomysły. Bez
129
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
przerwy jest demolowany, a zabawki maja˛ dziwny
zwyczaj z niego znikac´.
– Moz˙e chowaja˛ sie˛ przed złymi dziec´mi, kto´re
sie˛ nimi bawia˛? – zasugerowała i usiadła naprzeciwko
Olivera.
Rozes´miał sie˛ i serce podeszło jej do gardła. Jego
twarz była tak droga jej sercu, tak jej bliska...
– Wie˛c co proponujesz? – spytał. – Zakazac´ wste˛pu
złym dzieciom?
– S
´
wietny pomysł – wła˛czyła sie˛ Mandy, prze-
chodza˛ca obok. – Doprowadzaja˛ mnie do szału.
– Mnie tez˙ – przyznał Oliver – ale to przychodnia
rodzinna. Obawiam sie˛, z˙e nie moz˙emy sie˛ ich pozbyc´.
Pozostaje tylko znalezienie sposobu na zaje˛cie ich
czyms´, co utrzyma je z daleka od stada pełnych dezap-
robaty staruszek, kto´re siedza˛ w poczekalni i marudza˛,
ilekroc´ dostana˛ zabawka˛.
Kate rozes´miała sie˛.
– Co powiecie na ogrodzenie? – zasugerowała.
– Najlepiej pod napie˛ciem – rozmarzył sie˛ Oliver.
– Matka Judy ma takie w zagrodzie dla kur. S
´
wietny
pomysł.
Dobry Boz˙e! Czyz˙by mo´wił powaz˙nie?
– Kate? Ja tylko z˙artowałem – wyjas´nił i us´wiado-
miła sobie, z˙e od dłuz˙szej chwili wpatruje sie˛ w niego
z przeraz˙eniem.
– Przepraszam. Zamys´liłam sie˛. Kiedys´ w jakiejs´
przychodni widziałam ka˛cik zabaw ogrodzony plas-
tikowym płotkiem z miniaturowa˛ brama˛. W s´rodku był
domek Wendy i zabawki. Dzie˛ki temu panował po-
rza˛dek, a dzieci miały zaje˛cie i nie przychodziły im do
gło´w głupie pomysły.
130
CAROLINE ANDERSON
– To mi sie˛ podoba. Gdzie to było?
– Nie pamie˛tam... Zaraz, juz˙ wiem. Zadzwonie˛ tam
i poprosze˛ ich o namiary producenta. Nie sa˛dze˛ jednak,
z˙eby to było tanie.
– Sprawy sa˛dowe, kto´re w kon´cu zaczna˛ nam wyta-
czac´ te staruszki, tez˙ nie be˛da˛ nalez˙ały do najtan´szych
– zauwaz˙ył Peter ponuro.
– Chyba masz zły dzien´ – stwierdziła, s´mieja˛c sie˛.
– Dobrze, ide˛ zrobic´ porza˛dek ze swoimi papierami.
– David be˛dzie mo´gł wro´cic´ dopiero po Nowym
Roku – oznajmił Peter. – Czy jest jakas´ moz˙liwos´c´,
z˙ebys´ jednak została?
Zawahała sie˛, przenosza˛c wzrok z Petera na Olivera.
Obaj zrobili niewinne miny, a Oliver wzruszył ramio-
nami, jakby dawał do zrozumienia, z˙e nie ma z tym nic
wspo´lnego.
Czy mogła mu wierzyc´? Chyba nie.
– Czy moge˛ dac´ odpowiedz´ po´z´niej? Wyjez˙dz˙am
na s´wie˛ta do Yorkshire. Nie wiem, jak długo tam
zabawie˛.
– Jasne. W kaz˙dym razie i tak nie zamierzamy
nikogo innego zatrudniac´, wie˛c ro´b, jak uwaz˙asz. Nie
chcemy wywierac´ na ciebie presji – dodał Peter z cierp-
kim us´miechem.
– Tak, wiem. – Poszła do swojego gabinetu.
Czy to Oliver namo´wił na to Petera? Na to wygla˛da.
Powinna mu o wszystkim powiedziec´.
Zrobi to jutro, zdecydowała. W pia˛tek wieczorem.
Albo w sobote˛ rano. Przed wyjazdem do Yorkshire.
Be˛dzie miał całe s´wie˛ta na przemys´lenie sprawy.
Uspokojona wezwała pierwszego pacjenta.
131
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Niestety, wygla˛dało na to, z˙e los sprzysia˛gł sie˛
przeciwko niej. Cały pia˛tek zbierała sie˛, by poroz-
mawiac´ z Oliverem, ale miał przeds´wia˛teczny dyz˙ur,
kto´ry trwał od dwudziestej do po´łnocy, a ona skon´czyła
około dziewie˛tnastej, wie˛c nie zda˛z˙yła tego zrobic´.
Wmawiała sobie, z˙e wcale jej nie ulz˙yło, ale była to
nieprawda.
W sobote˛ rano zadzwoniła do przychodni w Ipswich
w sprawie mebelko´w do ka˛cika zabaw. Przekazała
informacje˛ Mandy.
– Powiedziałabym o tym Peterowi, ale jest w gabi-
necie – stwierdziła recepcjonistka. – Miał juz˙ trzech
pacjento´w tego ranka, a dopiero dziesie˛c´ po o´smej.
– Oliver wro´cił do domu przed pierwsza˛ – odparła
Kate. – Chciałam mu dac´ pospac´, ale Peter zadzwonił
i powiedział, z˙e jest straszliwy ruch i spytał, czy
moglibys´my przyjs´c´. Niedługo sie˛ zjawi.
– To dlatego, z˙e to ostatni dyz˙ur przed s´wie˛tami
– wyjas´niła Mandy. – Ludzie wiedza˛, z˙e od jutra do
s´rody rano dyz˙uruja˛ tylko szpitale. Poza tym chca˛
zawczasu zaopatrzyc´ sie˛ w lekarstwa na niestrawnos´c´.
Kate rozes´miała sie˛ i poszła do swojego gabinetu.
Pora sie˛ wzia˛c´ do roboty. O dziesia˛tej trzydzies´ci
przyje˛ła ostatniego pacjenta. Zbierała sie˛ juz˙ do wyj-
s´cia, kiedy do gabinetu wszedł młody me˛z˙czyzna
i usiadł na krzes´le.
Wygla˛dał na zdenerwowanego. Miała złe prze-
czucia.
– Och, mys´lałam, z˙e juz˙ skon´czyłam. Obawiam
sie˛, z˙e nie mam pana karty. Zadzwonie˛ po nia˛ – po-
wiedziała.
– Nie trzeba. Nie mam karty, jestem tu przejazdem.
132
CAROLINE ANDERSON
Potrzebuje˛ metadonu. – Rozgla˛dał sie˛ po całym ga-
binecie.
– Przejazdem? – powto´rzyła, zastanawiaja˛c sie˛, jak
sie˛ go bezpiecznie pozbyc´. – Obawiam sie˛, z˙e w takim
wypadku nie moge˛ przepisac´ panu metadonu.
– A włas´nie, z˙e pani moz˙e. Moz˙e pani przepisac´ mi,
cokolwiek pani zechce. – Jego głos nagle stał sie˛
groz´ny. – Diamorfine˛, temazepam, wszystko.
O Boz˙e. Sie˛gna˛ł re˛ka˛ do kieszeni i tylko czekała,
az˙ wycia˛gnie z niej no´z˙. Us´miechne˛ła sie˛ nieprze-
konuja˛co.
– Moz˙e znajde˛ jakis´ sposo´b. Musze˛ sprawdzic´
w komputerze...
– Nie. Niech pani wypisze recepte˛ re˛cznie.
– Ale nie mam bloczko´w. Recepty wypisuje˛ na
komputerze – oznajmiła, pro´buja˛c go uspokoic´.
Wcisne˛ła ,,Ctrl’’ i ,,P’’, a potem jeszcze kilka innych
klawiszy dla zyskania na czasie, zastanawiaja˛c sie˛,
gdzie sie˛ podziewa Oliver, gdy jest jej tak potrzebny.
Naprawde˛ pojawił sie˛ jednak prawie natychmiast.
– Dobra, Jarvis, co ty, u diabła, tu robisz?
Młody człowiek zakla˛ł, po czym rzucił sie˛ na Olive-
ra, zamierzaja˛c sie˛ na niego. Ten był jednak szybszy.
Złapał go za nadgarstek i przygnio´tł do s´ciany, zanim
zjawili sie˛ pozostali pracownicy przychodni.
– O nie, to znowu ty. Przeciez˙ masz zakaz – wes-
tchna˛ł Peter. – Mandy, dzwon´ na policje˛. Niech go sta˛d
zabiora˛.
– Juz˙ ich powiadomiłam. Widziałam, jak sie˛ za-
kradał. O, chyba jada˛.
Na dworze rozległ sie˛ dz´wie˛k syreny, potem zamilkł
i kilka chwil po´z´niej Jarvis był juz˙ na zewna˛trz.
133
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Two´j prywatny alarm działa – powiedziała z nie-
pewnym us´miechem i Oliver przytulił ja˛ do siebie.
– Ten facet jest niebezpieczny. Nic ci nie jest?
– Przez˙yje˛ – odparła, zastanawiaja˛c sie˛, jak blisko
była niebezpieczen´stwa. Gdyby była sama...
Wyswobodziła sie˛ z jego obje˛c´.
– Musze˛ is´c´ na s´wia˛teczne zakupy – powiedziała.
– Mam na nie tylko to popołudnie. Jutro rano jade˛ do
Yorkshire.
– Nie pojedziesz, dopo´ki nie zmieni sie˛ pogoda
– zaprotestował. – Wszystkie drogi sa˛ nieprzejezdne,
Yorkshire jest odcie˛te od s´wiata.
– A niech to! – wykrzykne˛ła, wyobraz˙aja˛c sobie
samotne s´wie˛ta przed telewizorem.
– Zostan´ ze mna˛ – poprosił. – Ide˛ do Steve’a i Julii.
Uciesza˛ sie˛, jes´li ty ro´wniez˙ przyjdziesz.
Zastanawiała sie˛ chwile˛ i potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie. To nie w porza˛dku. Moga˛ sobie nie z˙yczyc´
mojej obecnos´ci...
– Nie opowiadaj głupstw. Juz˙ mnie o to pytali, ale
powiedziałem im, z˙e masz inne plany. Ucieszyliby sie˛,
a jeszcze jeden gos´c´ nie robi ro´z˙nicy. Mama i Julia i tak
przygotuja˛ tyle jedzenia, jakby gotowały dla pułku
wojska. Powiem im, z˙e przyjdziesz.
Pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w usta.
– Musze˛ wyła˛czyc´ komputer. Zostan´ tu i nie wda-
waj sie˛ juz˙ w z˙adne awantury. Zaraz po´jdziemy po
s´wia˛teczne zakupy.
134
CAROLINE ANDERSON
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
To był pie˛kny dzien´. W niedzielny wieczo´r spadł
s´nieg. Akurat tyle, by przemienic´ krajobraz w kartke˛
s´wia˛teczna˛.
Jezdnie zostały posypane piaskiem i nie mieli prob-
lemu z dojechaniem do Steve’a. Oliver odmo´wił wre˛-
czenia Kate prezentu rano. Powiedział, z˙e zrobi to
po´z´niej. Lez˙ał pod ich mała˛ choinka˛ – jeszcze jedna
rzecz, kto´rej sie˛ obawiała.
Opro´cz tego obawiała sie˛ jego matki, Julii, Steve’a
i dzieci. Zwłaszcza dzieci.
Steve’a i dzieci zastali w ogrodzie przed budyn-
kiem. Włas´nie lepili bałwana. Powitali ich okrzykami
rados´ci i z˙yczeniami s´wia˛tecznymi.
– Za mało s´niegu! – narzekał Ben. – Chciałem
ulepic´ naprawde˛ duz˙ego bałwana! O, takiego! – Roz-
łoz˙ył re˛ce, pokazuja˛c jego wielkos´c´.
– No, na takiego to faktycznie musiało zabrakna˛c´
s´niegu – rozes´miał sie˛ Oliver i popatrzył na Kate.
– Jes´li chcesz, moz˙esz is´c´ do domu. Ja im troche˛
pomoge˛.
– Jak dziecko – powiedziała, kre˛ca˛c głowa˛.
Weszła do domu, głos´no powiadamiaja˛c o swoim
przybyciu. W drzwiach kuchni pojawiła sie˛ Julia
z dzieckiem na re˛kach.
– Wesołych s´wia˛t! – wykrzykne˛ła ze szczerym
uczuciem i podała jej mała˛. – Prosze˛, zabaw troche˛
swoja˛ siostrzenice˛. Jestem zaje˛ta.
– Nie potrzebujesz pomocy? – spytała Kate.
– Nie, pomaga mi Elizabeth – rzuciła przez ramie˛,
wracaja˛c do kuchni. – Przyszli Oliver i Kate – ogłosiła
i Kate napotkała wzrok tes´ciowej.
– Witaj, kochanie – rzekła Elizabeth. – Wesołych
s´wia˛t.
– Dzie˛kuje˛, nawzajem. Czy moge˛ w czyms´ pomo´c?
– Tak, moz˙esz potrzymac´ dziecko i powiedziec´
nam, o czym zapomniałys´my – odparła Julia ze s´mie-
chem. – Siadaj.
Kate usiadła na krzes´le przy blacie zastawionym
olbrzymimi ilos´ciami jedzenia.
– Naprawde˛ nie wydaje mi sie˛, z˙ebys´cie o czyms´
zapomniały – stwierdziła.
– Och, nigdy nic nie wiadomo – orzekła Elizabeth
Crawford.
Zredukowana do roli nian´ki Kate przeniosła cała˛
swoja˛ uwage˛ na dziecko.
– Witaj, moja słodka – wyszeptała. – Masz juz˙
imie˛?
– Wcia˛z˙ sie˛ o nie spieramy – wyznała Julia ze
s´miechem, a potem dodała powaz˙niej: – Włas´ciwie nie
o samo imie˛, tylko o to, czy moz˙emy je jej nadac´.
– A jakie to imie˛? – spytała Kate.
– Katharine – odparła Julia i Kate przeniosła wzrok
na dziecko, by ukryc´ wzruszenie. – Uwielbiam to imie˛
– cia˛gne˛ła Julia – zawsze je lubiłam, a teraz na dodatek
wro´ciłas´... Dobrze sie˛ składa, prawda? Co o tym mys´-
lisz?
Co miała odpowiedziec´? Zaczekaj, bo jeszcze nie
136
CAROLINE ANDERSON
wiadomo, czy be˛dziemy razem, kiedy powiem Olive-
rowi, z˙e nie moz˙emy miec´ dzieci?
– To zalez˙y tylko od ciebie – powiedziała. – To
w kon´cu twoje dziecko. – Mała złapała ja˛ za palec. Nie
mogła sie˛ nadziwic´, ile siły jest w tej malutkiej istotce!
– Wydaje mi sie˛, z˙e to imie˛ jest jednak niestosowne
– stwierdziła Elizabeth i nagle atmosfera stała sie˛
nieprzyjemna.
– Och, Elizabeth, nie teraz, prosze˛! – westchne˛ła
Julia.
Matka Olivera odłoz˙yła no´z˙.
– A kiedy be˛dzie lepsza sposobnos´c´? Tylko teraz
nie ma z nami me˛z˙czyzn. Co ty wyprawiasz z moim
synem, Kate? Znowu sie˛ bawisz jego uczuciami? Prze-
szedł przez ciebie prawdziwe piekło. Nie ro´b mu tego
znowu.
Kate usiłowała powstrzymac´ łzy. Julia przytuliła ja˛.
– Nie zwracaj na nia˛ uwagi – powiedziała łagodnie.
– Ro´b to, co uwaz˙asz za najlepsze dla was obojga.
– Ale ja nie wiem, co jest dla nas najlepsze – wy-
szeptała Kate, szlochaja˛c.
Oddała dziecko Julii i wybiegła z kuchni. Znalazła
schronienie w łazience. Kretynko, pomys´lała. Sa˛ s´wie˛-
ta. Nie zepsuj ich.
– Kate? – dobiegł ja˛ głos Olivera.
Westchne˛ła cie˛z˙ko.
– Tak?
– Dobrze sie˛ czujesz, kochanie?
Powiedział ,,kochanie’’. O Boz˙e.
– Nic mi nie jest. Zaraz wyjde˛.
– Dobrze.
Usłyszała dziecie˛ce głosy i tupot no´g na schodach
137
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– prawdopodobnie dzieci biegły do łazienki. Umyła
twarz i popatrzyła z rozpacza˛ na swoje odbicie. Z
˙
ału-
ja˛c, z˙e nie ma przy sobie okularo´w przeciwsłonecz-
nych, wyje˛ła z torebki kosmetyki i zacze˛ła poprawiac´
makijaz˙.
Dwie minuty po´z´niej poddała sie˛. Zrobiła wszystko,
co w jej mocy, by nie było widac´, z˙e płakała.
Gdy wyszła, ujrzała Olivera stoja˛cego pod s´ciana˛
z re˛kami załoz˙onymi na piersi. Przypatrzył sie˛ jej
twarzy.
– Wszystko w porza˛dku? – spytał. – Wiem od Julii,
co zrobiła mama. Powiedziałem jej juz˙, co o tym
mys´le˛.
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Daj spoko´j. Ona cie˛ kocha.
– Trudno! To nie jej sprawa. Idz´ do niej. Teraz
mama płacze w kuchni.
– Kate, tak mi przykro – powiedziała Elizabeth,
patrza˛c na nia˛ znad stołu. Jej twarz była mokra od łez.
– Niepotrzebnie. Ty go po prostu kochasz. Tak
jak ja.
– Czemu mi tego nie powiedziałas´? – wła˛czył sie˛
Oliver.
Odwro´ciła sie˛ i przytuliła do niego.
– Przeciez˙ wiesz.
Przycisna˛ł ja˛ mocniej do piersi.
– Tak, wiem – odrzekł po chwili, po czym dodał:
– Zacznijmy juz˙ te s´wie˛ta. Jes´li zaraz nie usia˛dziemy
do stołu, nie uporamy sie˛ z tymi tonami jedzenia do
naste˛pnych s´wia˛t.
Kate us´miechne˛ła sie˛ do niego z wdzie˛cznos´cia˛. Ale
jego us´miech był tak samo napie˛ty jak jej, a jego
138
CAROLINE ANDERSON
spojrzenie nieufne. Mo´j kochany, pomys´lała ze smut-
kiem. Co z nami be˛dzie?
Potem do kuchni wpadły dzieci, s´mieja˛c sie˛ i pytaja˛c
wujka o prezenty. Julia udzieliła im reprymendy, z˙e to
nieładnie, i całe towarzystwo przeniosło sie˛ do salonu.
Po obiedzie, kiedy wszyscy ledwie sie˛ ruszali
z przejedzenia, Oliver ulokował sie˛ na kanapie z dzie-
c´mi, a Kate usiadła w fotelu z najmłodszym dzieckiem
na kolanach. Julia poszła na go´re˛ odpocza˛c´.
Elizabeth krza˛tała sie˛ w kuchni, a Steve sprza˛tał
w jadalni. Chwilowo wie˛c zostali sami – o ile ktos´
moz˙e byc´ sam z pia˛tka˛ dzieci! Jakos´ w to wa˛tpiła.
Przez chwile˛ ogla˛dali w telewizji kon´co´wke˛ jakie-
gos´ filmu. Kate cały czas była s´wiadoma, z˙e Oliver sie˛
jej przypatruje, sprawdzaja˛c, czy faktycznie wszystko
w porza˛dku. Gdyby tylko wiedział, pomys´lała.
Potem dzieci wcia˛gne˛ły go do zabawy ich zabawka-
mi – chociaz˙ to on, oczywis´cie, był ich najlepsza˛ za-
bawka˛, gdy turlał sie˛ z nimi po podłodze i udawał
konia.
Chodził na czworakach po całym pokoju z tro´jka˛
dzieci na plecach, sprawiaja˛c wraz˙enie szcze˛s´liwego.
Poczuła sie˛ rozdarta. Powinien miec´ rodzine˛, wielka˛
rodzine˛. Był wprost do tego stworzony. Co´z˙ za okrutna
igraszka losu.
Dziecko zwine˛ło sie˛ w jej obje˛ciach, jego ro´z˙ane
usteczka zacisne˛ły sie˛ i wycia˛gne˛ły do ssania. Po
chwili zacze˛ło płakac´.
W drzwiach pojawił sie˛ Steve z zatroskana˛ mina˛
i wzia˛ł co´reczke˛ na re˛ce, by zanies´c´ ja˛ do mamy.
– Wszystko w porza˛dku? – spytał Oliver, patrza˛c
na Kate.
139
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Skine˛ła głowa˛.
– Co z psami?
– Nic im nie be˛dzie. Przywio´złbym je tutaj, ale ten
dom nie pomies´ciłby czwo´rki dokazuja˛cych dzieci,
dwo´ch pso´w i go´r jedzenia.
Kate skrzywiła sie˛, a on us´miechna˛ł.
– Za chwile˛ be˛dzie herbata. Musza˛ tylko skon´czyc´
zmywanie. Julia zaraz zejdzie.
Faktycznie, Julia niedługo potem sie˛ pojawiła. Usia-
dła na kanapie i zacze˛ła karmic´ dziecko. Kate od-
wro´ciła wzrok, ale i tak słyszała odgłosy ssania, przy-
pominaja˛ce jej, z˙e jej piersi nigdy nie be˛da˛ pełne
pokarmu.
– Herbata – oznajmiła Elizabeth, podaja˛c Kate ku-
bek. Jej us´miech był nies´miały i przepraszaja˛cy.
– Dzie˛kuje˛ – odparła Kate, dotykaja˛c re˛ki starszej
kobiety w ges´cie pojednania.
Elizabeth us´cisne˛ła dłon´ Kate, po czym wyszła do
kuchni po naste˛pne kubki i, nie do wiary, jeszcze
wie˛cej jedzenia.
Jakos´ zdołali sie˛ uporac´ z babeczkami s´wia˛tecz-
nymi i ciastem z bakaliami. Potem Oliver popatrzył na
zegarek i wypla˛tał sie˛ spomie˛dzy dzieci.
– Czas na nas – os´wiadczył.
Ignoruja˛c protesty dzieci, pomo´gł Kate wstac´, podał
jej kurtke˛ i pocia˛gna˛ł ja˛ w strone˛ drzwi.
– Bardzo dzie˛kujemy – powiedziała do Julii i oczy
jej szwagierki napełniły sie˛ łzami.
– Daj spoko´j – odparła. – To była prawdziwa przy-
jemnos´c´ gos´cic´ cie˛. Przepraszam za Elizabeth, powin-
nam ja˛ zabic´.
– Nie. Zostaw ja˛ w spokoju. Ma racje˛.
140
CAROLINE ANDERSON
Przez chwile˛ Julia nic nie mo´wiła, po czym us´cis-
kała Kate ze wszystkich sił.
– Zostan´ – wyszeptała. – Nie odchodz´ znowu.
Jestes´cie dla siebie stworzeni.
Kate bez słowa oddała jej us´cisk, a potem, poz˙eg-
nawszy sie˛ uprzednio ze Steve’em i Elizabeth, wyszli.
– Jak tu miło i cicho – powiedział Oliver ze s´mie-
chem, gdy wsiedli do samochodu, ale Kate wiedziała,
z˙e zabawa z dziec´mi sprawiła mu ogromna˛ przyjem-
nos´c´.
Droga do domu mine˛ła im bez przygo´d. Gdy przy-
byli na miejsce, Oliver wyszedł z psami, a Kate na-
stawiła wode˛.
– Chcesz jes´c´? – spytała, kiedy wro´cił.
Rozes´miał sie˛ i pokre˛cił głowa˛.
– Chce˛ ciebie. Chce˛ cie˛ zanies´c´ do ło´z˙ka i sie˛ z toba˛
kochac´. Najpierw jednak musisz otworzyc´ swo´j prezent.
– Zrobiłam herbate˛.
– S
´
wietnie.
Usiadł na podłodze przed choinka˛. Kate kucne˛ła
obok. Wzie˛ła z jego ra˛k paczuszke˛ i otworzyła ja˛. To
była bransoletka – delikatna i prosta, z białego złota,
wysadzana brylancikami. Przepie˛kna.
Nie zasługuje˛ na nia˛, pomys´lała ze smutkiem.
– Miałem ci ja˛ dac´ na Gwiazdke˛ pie˛c´ lat temu
– wyznał – ale odeszłas´ ode mnie w listopadzie.
– Jest s´liczna. Och, Oliverze... – powiedziała, poły-
kaja˛c łzy.
– Ciii... – Wzia˛ł ja˛ w ramiona i pocałował.
A potem zanio´sł ja˛ na go´re˛ i długo sie˛ kochali.
– To był udany dzien´, prawda? – spytał, gdy lez˙eli
potem obok siebie.
141
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
Kate serce s´cisne˛ło sie˛ z z˙alu.
– Wygla˛dałes´ na takiego radosnego, gdy bawiłes´
sie˛ z dziec´mi – powiedziała.
– Wiesz, tez˙ moz˙emy to wszystko miec´ – odparł.
– Dzieci, rodzine˛. Prawdziwa˛ rodzine˛. Po prostu od-
stawisz pigułki i moz˙e za rok o tej samej porze spe˛dzi-
my Gwiazdke˛ juz˙ we tro´jke˛.
Nie wiedziała, jak zareagowac´. Jak mogła zniszczyc´
jego marzenia?
– Pomys´l o tym – wyszeptał. – Zawsze chcielis´my
miec´ dzieci, a zegar tyka nieuchronnie. Nie stajemy sie˛
coraz młodsi.
Nie, pomys´lała z rozpacza˛. Jej zegar akurat stana˛ł,
tak jak niedawno zegar na dole. Ro´z˙nica polega na tym,
z˙e on ma dwies´cie lat, a ona trzydzies´ci jeden.
Oliver przyłoz˙ył palec do jej ust.
– Nic nie mo´w. Ale przemys´l to. A teraz s´pijmy.
Lez˙ała w ciemnos´ciach z szeroko otwartymi ocza-
mi. W kto´ra˛ strone˛ is´c´? Co powiedziec´? I jak?
Rano wszystko stało sie˛ jasne. Pocałowała Olivera,
gdy wychodził na s´wia˛teczny dyz˙ur, a potem wstała,
umyła sie˛ i ubrała. Zapakowała ubrania i inne swoje
rzeczy do samochodu i wyszła z psami.
Było rzes´ko i słonecznie, ale jej to nie cieszyło. Jej
serce przepełnione było smutkiem.
Napisała list i zostawiła go w kuchni razem z bran-
soletka˛, a potem zamkne˛ła za soba˛ drzwi, wrzuciła
klucze do skrzynki na listy, wsiadła do samochodu
i odjechała.
Oliver wjechał na podjazd i przetarł oczy ze zdu-
mienia. Gdzie jest auto Kate? Potem wzruszył ramio-
142
CAROLINE ANDERSON
nami. Najwidoczniej pojechała na wyprzedaz˙e. Za-
wsze rozpoczynały sie˛ w drugi dzien´ s´wia˛t.
Gdy wszedł do kuchni, natychmiast zauwaz˙ył list
oraz pudełko z bransoletka˛.
– Boz˙e, nie. Tylko nie to.
Drz˙a˛cymi re˛kami chwycił list.
Oliverze, nie moge˛. Przepraszam. Kocham Cie˛,
Kate
Zmia˛ł wolno kartke˛, czekaja˛c na bo´l. Pocza˛tkowo
jednak nie czuł nic opro´cz niedowierzania. Potem zas´
przyszło odre˛twienie.
Zrozumiał, z˙e na bo´l be˛dzie jeszcze czas.
– Kretynka – powiedział.
Chwycił telefon i wybrał numer jej komo´rki, ale
zgłosiła sie˛ poczta głosowa.
– Do diabła.
Wykre˛cił numer jej matki, ale nie podnosiła słuchaw-
ki. Przypomniał sobie, z˙e starsza pani jest w Yorkshire,
u brata Kate. Nie znał jego adresu ani numeru telefonu.
Sie˛gna˛ł jeszcze raz po list. Zrzucił przy tym pudełko
z bransoletka˛ na podłoge˛. Wypadła z pudełka, brylan-
ciki zabłysły w słon´cu. Popatrzył na nia˛. Niech cie˛
szlag, Kate, pomys´lał, jak mogłas´ mi to zrobic´? I jak
mogłas´ napisac´, z˙e mnie kochasz?
Ukla˛kł, by podnies´c´ bransoletke˛. Re˛ce mu sie˛ trze˛s-
ły, lecz odre˛twienie mijało. Wypierał je bo´l o wiele
wie˛kszy, niz˙ mo´gł sobie wyobrazic´.
Nagle poczuł łagodny dotyk. To Muffin. Obja˛ł psa,
trzymaja˛c sie˛ go kurczowo, poniewaz˙ wiedział, z˙e tym
razem Kate odeszła na zawsze.
143
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Mamy juz˙ całkowita˛ pewnos´c´. Pan´stwa co´rka
cierpi na zespo´ł Pradera-Williego. Dobra wiadomos´c´
to ta, z˙e otrzymacie pan´stwo wszelka˛ moz˙liwa˛ pomoc.
Pan´stwo Bailey skine˛li głowami. Wygla˛dali na
odre˛twiałych. Oliver doskonale to rozumiał. Nie licza˛c
przychodza˛cych i odchodza˛cych fal bo´lu, cały czas
czuł podobne odre˛twienie.
– Wiedziałam. – Pani Bailey pokiwała głowa˛. – Po
prostu wiedziałam. Miałam nadzieje˛, z˙e zobacze˛ sie˛
z doktor Kate. Chciałam jej podzie˛kowac´, ale zdaje sie˛,
z˙e wyjechała, prawda?
Zebrał sie˛ w sobie i skina˛ł głowa˛.
– Tak. Była tu tylko na zaste˛pstwie.
– Czy mo´głby pan w takim razie przekazac´ jej
nasze podzie˛kowanie?
– Oczywis´cie – zapewnił ja˛.
Po wyjs´ciu pan´stwa Bailey westchna˛ł i przebiegł
re˛ka˛ po włosach. Nie miał moz˙liwos´ci przekazania
tych podzie˛kowan´ Kate. Jej matka skutecznie bloko-
wała wszelkie pro´by kontaktu. W kon´cu sie˛ poddał.
Był pia˛tkowy wieczo´r, od odejs´cia Kate mine˛ły
prawie trzy tygodnie. Poniewaz˙ David doszedł juz˙ do
siebie, a Anne wro´ciła z Australii, Oliver miał wolny
weekend. Mo´gł is´c´ do domu i zaja˛c´ sie˛ pakowaniem.
Postanowił sprzedac´ dom. Nie mo´gł w nim dłuz˙ej
zostac´ – budził w nim zbyt wiele wspomnien´.
Wracał do domu w ciemnos´ciach, prowadziło go
jedynie s´wiatło lamp ulicznych. Wszedł do kuchni,
poklepał psy. Wypus´cił je i nastawił wode˛ w czajniku.
Nagle rozległo sie˛ pukanie.
– Oliver? Czy moge˛ wejs´c´?
144
CAROLINE ANDERSON
– Wygla˛da na to, z˙e juz˙ weszłas´ – zauwaz˙ył z prze-
ka˛sem.
Judy us´miechne˛ła sie˛.
– Przepraszam. Przyzwyczajenie. Jakies´ wies´ci od
Kate?
– Nie. Nawet sie˛ ich nie spodziewam. Napijesz sie˛
herbaty?
– Nie, dzie˛kuje˛. Wiem, z˙e to nie moja sprawa, ale
marnie wygla˛dasz. Straciłes´ na wadze, masz podkra˛z˙o-
ne oczy i sprawiasz wraz˙enie, jakby cie˛ juz˙ tu nie było.
To dlatego, z˙e moja dusza umarła, chciał powie-
dziec´.
– Co zamierzasz z tym zrobic´? – spytał. – Nakarmic´
mnie? Nie chce mi sie˛ jes´c´.
– Nakłonic´ cie˛, z˙ebys´ ja˛ odnalazł.
– Gdzie? – wybuchna˛ł. – Jak? – Jego głos złagod-
niał. – Przepraszam, ale to niemoz˙liwe. Nie wiem
nawet, gdzie zacza˛c´ szukac´. – Westchna˛ł i przejechał
dłon´mi po włosach.
– A nie kontaktowałes´ sie˛ z wydziałem zdrowia?
– Wyprzedziła mnie. Zastrzegła swo´j adres i numer
telefonu.
– W takim razie zostaje jeszcze jej matka.
– Nawet by mnie nie wpus´ciła do domu.
– Pro´bowałes´?
Faktycznie nie pro´bował. Dzwonił do niej tylko.
Potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Jedz´. Kaz˙dego, kto na ciebie spojrzy, ogarnie
wspo´łczucie. Nie jestes´ potworem. Nie skrzywdziłes´
Kate.
– Sam nie wiem, co ja jej takiego zrobiłem – przy-
znał.
145
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Nie zaszkodzi spro´bowac´. Popilnuje˛ twoich
pso´w. Od razu je wezme˛. A ty jedz´.
Nie czekaja˛c na odpowiedz´, zabrała karme˛ dla pso´w
i poszła do drzwi.
– Zaraz wracam.
Do czasu, gdy wro´ciła, zda˛z˙ył wyła˛czyc´ ogrzewanie
i zamkna˛c´ dom. Czekał przy bramie z psami.
– Nie sa˛dze˛, z˙eby to cos´ dało, ale masz racje˛.
Powinienem spro´bowac´, ostatni raz.
Pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w policzek, a ona us´cis-
kała go serdecznie.
– Jedz´. Tylko ostroz˙nie. I zadzwon´ do mnie.
Przy wieczornym pia˛tkowym ruchu na drogach
dotarcie do Peterborough zaje˛ło mu dwie godziny.
Zatrzymał sie˛ przy domu rodzico´w Kate dokładnie
w chwili, gdy kon´czyli jes´c´ kolacje˛.
– Oliver. – Ojciec Kate przyjrzał mu sie˛ uwaz˙nie,
po czym pokre˛cił głowa˛. – Dobry Boz˙e, wygla˛dasz
okropnie. Wejdz´. Alexandra! – zawołał z˙one˛.
Kiedy matka Kate go ujrzała, jej oczy wypełniły sie˛
łzami.
– Och, Oliverze, tak mi przykro.
– Gdzie ona jest? – spytał i nagle poczuł łzy
w oczach. – Potrzebuje˛ jej, Alex. Nie moge˛ bez niej
z˙yc´...
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Zaklinała mnie na wszystkie s´wie˛tos´ci, z˙ebym ci
nie mo´wiła, ale z˙al mi na ciebie patrzec´, biedaku. To
nie w porza˛dku. Musisz do niej jechac´ i sprawic´, z˙eby
tym razem powiedziała ci prawde˛. Obiecaj mi, z˙e nie
dasz sie˛ zbyc´.
– Obiecuje˛ – odparł.
146
CAROLINE ANDERSON
Nagle straszliwe podejrzenie zagos´ciło w jego gło-
wie i spytał:
– Czy ona umiera?
– Nie, choc´ wygla˛da, jakby tak było. Jedz´ do niej.
Hugh, mo´głbys´ napisac´ mu adres?
Ojciec Kate podał mu kartke˛ z adresem i numerem
telefonu.
– Powinienes´ ja˛ zastac´. Nie wychodzi za cze˛sto,
a zanim tam dojedziesz, be˛dzie juz˙ po dziesia˛tej.
Oliver skina˛ł głowa˛, wzia˛ł kartke˛ i popatrzył na nia˛.
– To tutaj. – Ojciec Kate pokazał mu na mapie
miejscowos´c´, w kto´rej zatrzymała sie˛ Kate. – Jedz´.
Oliver wsiadł do samochodu.
Kate uniosła głowe˛ i zacze˛ła nasłuchiwac´. Zno´w to
usłyszała – dzwonek do drzwi. Potem pukanie i czyjs´
głos.
Oliver.
Ogarne˛ła ja˛panika, ale nie miała doka˛d uciec. Nagle
odzyskała spoko´j. Nadszedł czas.
Wstała z ło´z˙ka i zeszła powoli na do´ł, zapalaja˛c po
drodze s´wiatło. Otworzyła drzwi w momencie, kiedy
Oliver unio´sł re˛ke˛, by zapukac´. Opus´cił ja˛ wolno.
Wygla˛dał okropnie.
– Wejdz´ – powiedziała.
Poszedł za nia˛ do kuchni.
– Kawa czy herbata? – spytała.
– Na miłos´c´ boska˛, Kate, co to wszystko ma zna-
czyc´?
Usiadła na krzes´le.
– Usia˛dz´.
– Naprawde˛ musze˛?
147
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– Wygla˛dasz, jakbys´ miał za chwile˛ upas´c´, wie˛c
lepiej be˛dzie, jes´li to zrobisz.
Posłuchał.
– Powiedz mi – poprosił. – Teraz.
Skine˛ła głowa˛.
– Dobrze. – Otworzyła usta, ale nie wydobył sie˛
z nich z˙aden dz´wie˛k. Zabawne, mo´wiła mu o tym
w mys´lach tyle razy, a jak przyszło co do czego, nie
umiała zacza˛c´.
Oliver stracił cierpliwos´c´. Jes´li dalej be˛dzie to prze-
cia˛gac´, dostanie ataku serca.
– Kate, wykrztus´ to wreszcie z siebie.
Wzruszyła ramionami.
– Cierpie˛ na przedwczesna˛ menopauze˛ – wyznała
w kon´cu. – Dowiedziałam sie˛ o tym na tydzien´ przed
tym, jak odeszłam. Dlatego włas´nie to zrobiłam. Wie-
działam, jak bardzo chcesz miec´ rodzine˛, a ze mna˛ nie
mogłes´ jej stworzyc´. I dalej nie moz˙esz.
Patrzył na nia˛ pustym wzrokiem.
– I dlatego włas´nie mnie opus´ciłas´? Tak po prostu?
Bez ani jednego słowa?
Poczuł wzbieraja˛cy gniew. Zerwał sie˛ na ro´wne
nogi.
– Tak po prostu zadecydowałas´, z˙e nie be˛dziemy
małz˙en´stwem? – Przybliz˙ył sie˛ do niej. – To nasze
małz˙en´stwo, Kate, twoje i moje. Nie tylko twoje. Nie
moz˙esz podejmowac´ tego rodzaju decyzji beze mnie.
– Ale ja wcale jej nie podje˛łam – zaprotestowała
słabo. – Ty to zrobiłes´.
– Co takiego?
– Miałes´ pacjentke˛. Rozpoznano u niej przedwcze-
sna˛ menopauze˛. Wro´ciłes´ na weekend i ubolewałes´, z˙e
148
CAROLINE ANDERSON
jest wcia˛z˙ samotna i zestarzeje sie˛ przedwczes´nie.
,,Biedna dziewczyna’’, powiedziałes´. ,,Kto ja˛ teraz
zechce?’’ Ona była młodsza ode mnie.
Poczuł, z˙e blednie.
– Kate, było mi jej z˙al.
– Wiem. Ale ja nie chciałam twojej litos´ci.
Potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Miałabys´ moje wspo´łczucie, ale tez˙ i moja˛ mi-
łos´c´. Czy to mało? Czy to tak mało znaczyło dla ciebie,
z˙e odeszłas´?
– Nie zniosłabym tego, gdybys´ był ze mna˛ z litos´ci.
Biedna Kate, mys´lałbys´. Nie jest nawet prawdziwa˛
kobieta˛.
– Och, na miłos´c´ boska˛, nie pro´buj sobie tego
wmo´wic´. Oczywis´cie, z˙e nia˛ jestes´.
– Nieprawda. Jestem pusta˛ skorupa˛, stara˛ i wytarta˛.
Nie mam ci nic do zaoferowania.
Oliver popatrzył na nia˛ przeraz˙ony. Ona naprawde˛
w to uwierzyła. Naprawde˛ uwierzyła w te bzdury.
– Katie, nie ro´b nam tego – poprosił. – Kocham cie˛.
Zawsze be˛de˛ cie˛ kochał. Nie moge˛ bez ciebie z˙yc´.
– Ale chcesz miec´ dzieci. Mo´głbys´ je miec´ z jaka˛s´
inna˛ kobieta˛...
– Nie chce˛ dzieci innej kobiety! – wykrzykna˛ł.
– Chce˛ twoich dzieci, naszych dzieci. A skoro nie
moz˙emy ich miec´, to trudno. Jakos´ sie˛ z tym pogodze˛.
Potrzebuje˛ ciebie, Kate. Bez ciebie moje z˙ycie nie ma
sensu.
– W kon´cu o mnie zapomnisz. Mo´głbys´ pos´lubic´
Judy...
– Przestan´. Nie chce˛ pos´lubic´ Judy! Pos´lubiłem
ciebie, i ciebie kocham. Nie chce˛ nikogo innego
149
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
i nikogo innego nie be˛de˛ miał. Nigdy. Chce˛ ciebie. To
dlatego prosiłem cie˛, z˙ebys´ została. Nie tylko na s´wie˛-
ta, ale na zawsze. Kiedy wro´ciłem do domu, a ciebie
w nim nie było... I kiedy znalazłem ten list...
Głos mu sie˛ załamał. Potrza˛sna˛ł głowa˛, na jego
twarzy malowało sie˛ cierpienie. Zamkna˛ł oczy, nie
maja˛c juz˙ siły na nia˛ patrzec´. I wtedy poczuł na sobie
jej re˛ce.
– Oliverze?
– Och, Katie...
Obja˛ł ja˛, tula˛c do piersi.
– Chciałabym ci wierzyc´ – wyszeptała. – Spe˛dzi-
łam pie˛c´ lat, wmawiaja˛c sobie, z˙e podje˛łam włas´ciwa˛
decyzje˛. Ale cały czas za toba˛ te˛skniłam.
Przytulił ja˛ mocniej.
– Dlaczego mi nie powiedziałas´? – spytał.
– Dlatego, z˙e cie˛ znam. Mys´lałam, z˙e be˛dziesz
chciał ze mna˛zostac´ z poczucia obowia˛zku, a po latach
mnie znienawidzisz.
– Z poczucia obowia˛zku? – Rozes´miał sie˛ i wpat-
rzył w nia˛oczami mokrymi od łez. – Czy to wygla˛da na
poczucie obowia˛zku? Kate, ja cie˛ potrzebuje˛.
– A ja potrzebuje˛ ciebie, rozpaczliwie, ale mys´-
lałam, z˙e jes´li pozwole˛ ci odejs´c´...
– Za duz˙o mys´lisz. Obiecaj mi cos´. Nigdy nie
podejmuj za mnie decyzji. Pie˛c´ lat, Kate. Pie˛c´ lat
bylis´my osobno, samotni i zrozpaczeni. Jak mogłas´
nam to zafundowac´?
– Przepraszam, nie masz poje˛cia, jak mi przykro.
– Nie płacz. Juz˙ nigdy wie˛cej nie płacz. Po prostu
jedz´ ze mna˛ do domu i zacznijmy wszystko od po-
cza˛tku.
150
CAROLINE ANDERSON
– Jutro – obiecała. – Nie teraz. Nie tej nocy. Tej
nocy chce˛, z˙ebys´ mnie tulił. Jutro moz˙e pozwole˛ ci
zawiez´c´ sie˛ do domu.
Pochylił głowe˛ i us´miechna˛ł sie˛ przez łzy.
– Moz˙e zostaniemy tutaj?
Rozes´miała sie˛ i połoz˙yła głowe˛ na jego piersi.
– Wez´ mnie do ło´z˙ka.
– Z przyjemnos´cia˛ – odparł.
– Oliverze?
– Mhm...
Kate us´miechne˛ła sie˛ z pobłaz˙aniem. Jest zme˛czo-
ny. Nic dziwnego. Spe˛dził przeciez˙ cała˛noc na przeko-
nywaniu jej, z˙e jest prawdziwa˛ kobieta˛. W kon´cu mu
uwierzyła.
Popatrzyła za okno. Był słoneczny, mroz´ny dzien´.
Usiadła na ło´z˙ku i odrzuciła kołdre˛.
– Hej, leniuszku.
– Mhm...
– Wstawaj, dzien´ jest taki cudowny!
Oliver bez pos´piechu otworzył oczy, spojrzał na nia˛
i us´miechna˛ł sie˛.
– Oczywis´cie, z˙e jest cudowny, w kon´cu jestes´my
zno´w razem. I to na dobre, mam nadzieje˛?
Us´miechne˛ła sie˛, rozpraszaja˛c natychmiast jego wa˛t-
pliwos´ci.
– Spokojna głowa, juz˙ sie˛ mnie nie pozbe˛dziesz.
– To dobrze. Wracaj do ło´z˙ka.
– Nie. Nie chce˛ cie˛ juz˙ bardziej me˛czyc´, musi mi
ciebie starczyc´ do kon´ca z˙ycia. Poza tym mamy cos´ do
zrobienia. Musimy wszystkich zawiadomic´. Twoja˛ ro-
dzine˛, moja˛...
151
NIE TYLKO W S
´
WIE˛TA
– I Judy. Pilnuje pso´w. Musisz jej podzie˛kowac´, to
ona mnie tu wysłała.
Kate poczuła, z˙e jej serce jest przepełnione miłos´cia˛
do całego s´wiata.
– Zrobie˛ to – powiedziała z us´miechem – gdy tylko
wro´cimy do domu.
152
CAROLINE ANDERSON