„Chcę zapomnieć”
Urszula Gumkowska
Rozdział 1
Moje życie jest dość skomplikowane, wiele się zdarzyło, nie lubię o nim rozmawiać
więc nie będę mówić. W mojej szkole jest tak, że trzeba należeć do jakiegoś klubu. Takie
warunki, jeśli ktoś nie wybierze go, to dyrektor robi to za ciebie. Ja należę do klubu
organizatorów imprez, liczba osób dwie, nikt nie jest chętny do zapisania się. Ponieważ są
zbyt leniwi, nie lubią pracować. Mój wierny towarzysz w niedoli to mój kuzyn Mark, który był
tu w ramach wymiany międzyszkolnej. Teraz zostałam sama, co jest dla mnie uciążliwe. Do
pomocy muszę brać durni, którzy siedzą w kozie za karę. Nie żebym ja nigdy tam nie trafiła,
kilka razy mi się zdarzyło, spóźnienie. No cóż mój błąd… przez ostatnie dwa tygodnie szkoła
szumi od wiadomości o piątce nowych. Każdy się zastanawia kim są, czy skąd pochodzą,
jacy są. Po mnie to spływa, muszę znaleźć jakiś pomysł na imprezę walentynkową. I na
dobitkę muszę zmieścić się w budżecie szkolnym. Co nie należy do prostych rzeczy.
Kolejny ranek w tej przeklętej budzie wieszałam właśnie ogłoszenie o przyjmowaniu
osób do klubu. Gdy dyrektor do mnie podszedł i kazał pójść z nim, to poszłam. W drodze do
jego gabinetu, w którym bywam ostatnio za często. Bo przewodniczący szkoły to leń i nic nie
robi, więc ktoś musi za niego robić wszystko. I oczywiście padło na mnie, dlaczego nie mam
pojęcia! Weszłam do jego gabinetu przed jego biurkiem stało pięć osób. To pewnie ci nowi…
Stanęłam przy nich, staliśmy jak na rozstrzelanie. Kątem oka przyglądałam się im,
dwie dziewczyny, brunetka z długimi włosami spiętymi w kucyk. Druga to blondynka ma
kręcone włosy do ramion. Trzech chłopaków, jeden wygląda na geja, ale nie będę oceniać,
dwóch brunetów, jeden rudy. Jeden brunet ma długie włosy spięte w kucyk, drugi krótkie
postawione chyba na żel. Rudy był gejowaty, ma krótkie włosy ulizane. Chwila… ten brunet z
postawionymi na żel włosami ma białe pasemka!
- Witam was w naszej szkole – przywitał ich dyrektor Godfly – to jest Ursula Magicloud,
oprowadzi was po szkole i odpowie na wasze pytania.
Bomba! Stałam się przewodnikiem, gdzie u diabła jest przewodniczący? A już wiem w
szpitalu bo zderzył się z rowerzystą. Cała piątka spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
Ja wiem o czym oni myślą „ możemy już sobie pójść panie dyrektorze”.
- Ursula to jest – zaczął od osoby stojącej obok mnie czyli od bruneta z białymi pasemkami,
o
ile mnie wzrok nie myli – Jack Birdmus – potem brunetka z długimi włosami – Abigaile
Birdmus – następny rudy – Justin Doorsky – kolejna osoba blondynka – Bea Doorsky – i
ostatnia osoba brunet z długimi włosami – Kam Surf, mam nadzieję, że nasza szkołą wam
się
spodoba.
Skończył prezentacje i jednym ruchem ręki wyprosił nas z gabinetu. Stałam na korytarzu z
piątką nowych, jak kazał dyrektor oprowadziłam ich po budzie. Na koniec stanęliśmy przy
tablicy ogłoszeń, która robiła tutaj za świątynie.
- Tu jest tablica ogłoszeń, na której znajdziecie listę klubów, w ciągu tygodnia musicie
zapisać
się do jednego lub kilku klubów – bez energii to powiedziałam.
- Musimy jakiś klub wybrać? – zapytał Justin.
- Tak, jak tego nie zrobicie, dyrektor wam wybierze – odpowiedziałam – lepiej jednak wybrać
coś co lubicie i chcecie to robić niż robić coś czego nie lubicie.
Proste i logiczne, nie wyglądają na zadowolonych.
- A ty do jakiego klubu należysz? – zapytał Jack uśmiechając się do mnie. Po co mu ta
informacja?
- Ja? Do klubu organizującego imprezy i festiwale – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- To jest coś co lubię – uradowała się Abigaile.
- To koniec wycieczki? – zapytał Kam z ponurą a zarazem groźną miną.
- Tak.
Nic nie powiedział tylko odszedł za nim poszła Bea. Dziwny chłopak, ale dobra nie moja
sprawa.
- To ja już pójdę zaraz dzwonek na lekcje – odparłam i już chciałam odejść gdy ktoś złapał
mnie za łokieć.
- Czekaj! – odwróciłam się to był Jack – gdzie można się zapisać do twojego klubu?
Zamrugałam dwa razy oni chcą się zapisać do mojego klubu.
- Po lekcjach, w sali 24.
- Dzięki – uśmiechnął się Jack, a razem z nim Abigaile i Justin.
Pożegnałam ich i poszłam na lekcje, pierwszy raz ktoś dobrowolnie się zapisuje do
mojego klubu. Na stołówce jak zawsze siedziałam przy oknie. Zazwyczaj sama siedzę, nie
dlatego, że mnie nie lubią. Ale większość siedzi ze swoim klubem, a ja w swoim nie mam
nikogo. Dzisiaj jednak nowi usiedli przy moim stole.
- Hej Ursula! – powiedział Jack.
Spojrzałam na niego obok niego stała Abigaile i Justin. Od razu zajęli wolne miejsca przy
stoliku. Obok stolika przeszedł jakiś chłopak i przywitał się zemną poprzez moje przezwisko.
- Hej Little Bear!
- Hej – widziałam ich zdziwione spojrzenie, a raczej czułam – co?
- Little Bear? – zapytał Justin.
- Tak, mnie przezywają, moje imię znaczy mała niedźwiedzica – odparłam, jednak
zobaczyłam
osobę, której nie chciałam widzieć i od razu humor szlak trafił.
- Cześć wy jesteście nowi – jak zawsze mnie olewa – jestem Ashley.
- Hej ja jestem Jack to moja siostra Abigaile, a to jest Justin – przedstawił wszystkich.
Ciekawe gdzie wcięło Kama i Bea? Zresztą co mnie to.
- Nie powinniście siedzieć z tą SZUMOWINĄ – powiedziała pełna dumy wskazując na mnie
ruchem głowy. Automatycznie schowałam ręce pod stół i zakryłam nadgarstki, choć miałam
związaną bandanę na prawej ręce. A na drugiej szeroki zegarek.
Cała trójka zerknęła na mnie, nie pokazywałam niczego prócz gniewu skierowanego na
Ashley.
- Zapisujemy się do jej klubu – zaczęła Abigaile.
- Serio? To powodzenia – odparła, patrząc na mnie z wyższości – ale zawsze jesteście mile
widziani u mnie na imprezie – dodała i podała im kartkę z adresem i terminem imprezy – a ty
znasz zasady Szumowino – uśmiechnęła się złowieszczo.
- Tak, mam się nie pokazywać na imprezie bo gorzko tego pożałuje bla bla bla.
Ashley odeszła do stolika z cheerleaderkami. Nie dobrze mi się robiło. Już chcieli mnie
zapytać czemu mnie tak nazywa, na szczęście dzwonek mnie uratował. Szybko wstałam i
pognałam na lekcje, wiem jednak, że teraz nie uniknę tego przeklętego pytania. Jak pomyślę
o tym, że przyjdą po szkole do sali 24 aż w głowie mi się kręciło.
Niestety nadeszła ta godzina siedziałam w sali 24 i czekałam na nich. Nawet gdyby
mieli nie przyjść muszę tu siedzieć i wy myśleć coś na te walentynki. Siedziałam nad czystą
kartką po lewej stronie miałam kartę z uczestnikami klubu, a z drugiej kartkę z funduszem.
Po kilku minutach ktoś wszedł do środka, to był Justin. Przyszedł sam ciekawe dlaczego?
- Hej Little Bear! - krzyknął z uśmiechem na twarzy, usiadł naprzeciwko mnie, podsunęłam
mu kartkę z uczestnikami. Od razu zapisał swoje imię i nazwisko – nad czym myślisz?
- Nad walentynkami…
- Nie masz pomysłu?
- Nie…
Zaczął sam myśleć, gdy do sali weszła Abigaile, a za nią Jack. Usiedli na wolnych krzesłach,
Justin podsunął im kartkę, podpisali się.
- No to myślimy o imprezie walentynkowej – poinformował ich.
Długo myśleliśmy nad imprezą, nie chciałam się powtarzać, więc było bardzo trudno.
Przysnęłam na chwilkę, ale długo to nie trwało bo Abigaile krzyknęłam.
- Już wiem!
Podskoczyłam jak oparzona, Justin o mało co z krzesła nie spadł, tylko Jack był spokojny.
- Co wiesz?- zapytałam.
- Możemy zrobić imprezę na boisku szkolnym rozwiesimy lampiony, najlepiej czerwone,
jakieś serduszka – podeszła do okna – ustawimy sprzęt dla Dj’a, jakieś stoliki, jeden stół z
przekąskami i damy warunek, że tylko pary mogą wejść.
- Nie takie głupie – odparł Justin.
Zaczęłam liczyć w pamięci ile to wyjdzie i spojrzałam na fundusz.
- Klapa – wymskło mi się.
- Co? – zapytał Jack patrząc na mnie, jakbym była sensacją.
- Nie zmieścimy się w funduszu – odpowiedziałam.
Abigaile wróciła na swoje miejsce i zaczęła walić głową o stół. Wstałam i z szafki wyjęłam
mało poduszeczkę, którą kiedyś tu znalazłam i położyłam pod jej głowę. Nie przestała walić
głową w blat.
- Abigaile, twój pomysł jest świetny, ale musimy się zmieścić w budżecie.
- Mów mi Abi, wiem, wiem, można by było coś zrobić by nic nie wydać.
- Hm… można by użyć zeszło rocznych serc, ale to i tak nic nie da…
- Może jakiś uczeń mógłby robić za Dj’a? – zapytał Jack. Miałam wrażenie, że nie spuszcza
ze
mnie wzroku.
Spojrzałam na sufit odchylając się lekko do tyłu i zaczęłam myśleć. Klub muzyczny, czy mają
Dj’a hm… nagle mnie oświeciło.
- Len! – krzyknęłam wracając do zwykłej pozycji waląc dłońmi o stół.
- On jest Dj’em? – zapytał Justin, chyba nie dowierzał.
Tylko był problem, nie wiem czy by się zgodził, jest strasznie uparty i zazwyczaj chce coś w
zamian.
- Jest… tylko…
- Tylko? – spytała Abi.
- …jest prawdopodobne, że się nie zgodzi… ma dziewczynę, wolałby pewnie się z nią bawić
niż robić za Dj’a – wytłumaczyłam.
Wybiła szesnasta, trzeba było się zbierać do domu. Mieliśmy plan, jutro pójdę zapytać
Lena czy się zgodzi, choć wiedziałam, że nie. Rozeszliśmy się, Justin mieszkał niedaleko
szkoły więc poszedł na piechotę. Abi i Jack mieli wspólną furę i mieszkali pod miastem, z
tego co
powiedzieli jak wychodziliśmy ze szkoły. Co do mnie mieszkam przy rzece, która przepływa
przez skrawek miasta. Wsiadłam do auta i pojechałam do domu, zaparkowałam na
podjeździe.
Zgarnęłam torbę i wyszłam trzaskając drzwiczkami auta. Rozejrzałam się dookoła, jak
zwykle pusto, pogoda nie była taka zła. Weszłam do domu, zawiesiłam torbę na krześle w
salonie, który był połączony z kuchnią. Weszłam do niej i przeczytałam kartkę przyczepioną
do lodówki. Ostatnio codziennie je wiesza: Ursula, wezwano mnie do pracy wrócę późno, w
lodówce masz obiad odgrzej sobie. Całuje mama. Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam do kosza na
śmieci. Wyjęłam obiad z lodówki i odgrzała, zjadłam go i pozmywałam. Zgarnęłam torbę i
poszłam do swojego pokoju, westchnęłam. Włączyłam wieżę z piosenką „She’s Just
Oblivious”, usiadłam przy biurku i zaczęłam robić lekcje. Po zrobieniu lekcji zaczęłam jeszcze
raz liczyć potrzebne rzeczy do imprezy. Udało mi się zrobić tak by zmieścić się w budżecie,
ale jeśli Len się nie zgodzi to z imprezy nici. A w tedy do mnie będą mieli pretensje, eh…
Położyłam się spać wcześniej, nie miałam ochoty na rozmowę z mamą jeśli wróci
przed północą.
Następnego dnia mamy rano już nie był i zostawiła kartkę na lodówce: Ursulo,
musiałam wcześniej pójść do pracy, zrób sobie śniadanie i obiad, powodzenia w szkole,
całuje mama. Patrzyłam na kartkę, kiedyś było inaczej. Ścisnęłam ją i wyrzuciłam, zaczęłam
robić śniadanie. Moja przeszłość chodzi za mną jak widmo, chcę o niej zapomnieć jednak nie
mogę.
Pogodzić się z nią nie chcę, ponieważ to była moja winna. Wszystko się zawaliło
przez ten głupi wypadek. Zjadłam śniadanie i wyszłam z domu, wsiadłam do auta i ruszyłam
w stronę szkoły. Po drodze zgarnęłam Justina i Bea, akurat przejeżdżałam obok nich. Razem
weszliśmy do szkoły na swoje zajęcia. Na którejś przerwie będę musiała iść do Lena. Przed
trzecią lekcją spotkałam Jacka.
- Hej Little Bear!
- Hej Jack.
- Gdzie idziesz? – zapytał wpatrując się we mnie, czy ja coś mam na twarzy?
- Do Lena, błagać go bycie Dj’jem – westchnęłam.
- Pojdę z tobą, jak tobie się nie uda to może ja spróbuje – uśmiechnął się.
- Okej.
Ruszyliśmy do sali 10 gdzie miał lekcje, bodajże biologie. Siedział już przy ławce ze
słuchawkami w uszach. Podeszłam do niego i pomachałam ręką przed nosem, spojrzał na
mnie i wyjął słuchawki z uszu.
- Co jest? – zapytał leniwie.
- Będziesz Dj’jem na imprezie walentynkowej? – zapytałam.
- Nie, nie będzie mnie w mieście, wyjeżdżam z Jean nad morze – odparł i włożył powrotem
słuchawki.
Wyszliśmy z klasy, porażka smutna poszłam na lekcje, oczywiście pożegnałam
Jacka. Był zamyślony, może on wymyśli coś. Bo mnie pomysły się skończyły. Po lekcjach
poszłam do sali 24 i usiadłam na parapecie. Czekałam aż reszta się pojawi, Justin przyszedł
jako pierwszy z chipsami serowymi w ręku, potem Abi z puszkami coli. Brakowało tylko
Jacka, ciekawe gdzie go wcięło.
- Abi, gdzie twój brat? – zapytał Justin.
- Jak go ostatnio widziałam gadał z Kamem – odparła i podała mi puszkę.
Gadał z Kamem? Zeszłam z parapetu, podeszłam do stołu i sięgnęłam po chipsy. W tym
momencie wszedł Jack.
- Hej, znalazłem Dj’a! – krzyknął uradowany.
- Kto to? – zapytaliśmy chórem.
- Kam…
- Kam?! – krzyknęliśmy równo.
Jack zaczął się śmiać.
- Tak, Kam zgodził się by robić za Dj’a, pod warunkiem, że Justin zamknie gdzieś Bea.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Nie ma sprawy, to nie problem – powiedział Justin.
- No to mamy imprezę walentynkową! – krzyknęła z radości Abi.
Wytłumaczyłam jak wymyśliłam by się zmieścić w budżecie, stwierdzili że jestem genialna.
Przed szesnasta mieliśmy już potrzebne serduszka i czerwone serpentyny. Pożegnaliśmy się
w drodze do samochodu zadzwoniła moja komórka, odebrałam.
- Halo?
- Witaj – usłyszałam znajomy męski głos, posmutniałam.
- Cześć tato…
Rozdział 2
- Jak tak w szkole?
- W porządku – odpowiedziałam bez uczucia.
- Rozmawiałaś z…
- Nie i nie mam zamiaru – odparłam szybko.
- Rozumiem, to do usłyszenia – rozłączył się.
Długa to rozmowa nie była, wsiadłam do auta i pojechałam do domu. Zjadłam obiad i
poszłam do siebie, zrobiłam dokładny plan imprezy by zademonstrować dyrektorowi.
Chociaż teraz nie byłam sama w klubie większość robiłam sama by nie myśleć o
przeszłości. By do niej nie wracać, zawsze zajmuje się czymś innym. Lepiej mi wtedy to
znosić. Jak zawsze wcześniej się położyłam, mama i tak późno wróci. Miło by było choć
raz zjeść z nią śniadanie albo obiad. Ona wciąż ucieka tak jak ja od przeszłości.
Rano znowu jej nie było i kolejna kartka na lodówce: Ursulo, przepraszam, ale mam
sporo do zrobienia w pracy, powodzenia w szkole, całuje mama.
Kartkę wyrzuciłam,
zjadłam śniadanie i pojechałam do szkoły. Przed szkołą spotkałam Jacka i Justina trzymali
jakieś pudła. Podeszłam do nich za nimi na ławce siedziała Abi z trzecim pudłem.
- Co to? – zapytałam.
- Lampiony – odpowiedział Justin.
- Ale dyro jeszcze nie zaakceptował pomysłu na imprezę.
- Wiem, ale nawet jeśli tego nie zrobi przydadzą się na następną – odparła Abi wstając
razem z pudłem.
- No dobra.
Poszliśmy do sali 24 by zostawić tam pudła, znaczy ja otworzyłam drzwi bo miałam klucz.
Postawili pudła na samej górze szafy. Poszli na lekcje ja ruszyłam w stronę gabinetu
dyrektora. Jak ja nie cierpię tam przebywać. Zapukałam dwa razy, usłyszałam ciche „proszę”,
weszłam do środka i stanęłam przed jego biurkiem. Podałam mu kartkę i
planem imprezy. Przeczytał ją dokładnie i chyba kilka razy.
- No, jak zawsze wyrabiasz się w budżecie i za to cię lubię, czemu nigdy nie brałaś udziału w
wyborach na przewodniczącego szkoły?
- Za dużo roboty – odpowiedziałam szczerze, oprócz klubu mam kilka tylko funkcji, które
robić powinien przewodniczący.
- Hm… rozumiem, zatwierdzam ten plan, mam nadzieje, że pogoda będzie sprzyjać –
uśmiechnął się – jak nie to można przenieść ją na sale gimnastyczną, możesz iść.
Wyszłam z jego gabinetu i odetchnęłam z ulgą. Poszłam na lekcje, do walentynek
zostało kilka dni, będzie trzeba pogadać z Kamem co do muzyki. Dokończyć dekoracje itd.
Jeszcze tyle roboty, eh…
Na stołówce nie miałam apetytu, dlatego, że przywitała mnie ścięta na chłopaka
brunetka imieniem Ashley. Swoim słynnym tekstem: co u ciebie? Szumowino. Po
usłyszeniu tego słowa działałam jak automat i rozciągałam rękawy by zasłonić
nadgarstki. Po minucie dołączył do mnie Justin, potem Abi i Jack, który zawsze zgarnia
miejsce obok mnie. Zaczynam mieć wrażeni, że mu się podobam, ja! Wręcz nie możliwe,
jakby to Mark powiedział. Jack jest przystojny, ale musiałabym lepiej go poznać.
- Kam przyjdzie po lekcjach i pokaże jakie piosenki będzie puszczał na imprezie – mówił
Jack.
- To fajnie, będziemy się bawić, po zrobieniu wszystkiego! – uradowała się Abi.
Westchnęłam, co spowodowało że wszyscy zaczęli się na mnie gapić.
- Co?
- Westchnęłaś, jakbyś nie zgadzała się z Abi – powiedział Justin i ugryzł jabłko.
- Bo się nie zgadzam – odparłam.
- Dlaczego? – zapytała Abi i ugryzła kanapkę z dżemem.
- Bo my nie będziemy się tam bawić tylko robić za przyzwoitki z kilkoma nauczycielami –
wytłumaczyłam – pilnować by alkoholu nie wnosili, nie pobili się i takie tam.
Abi posmutniała, tak jak i reszta, uroki bycia w tym klubie. Rozeszliśmy się w milczeniu,
moja ostatnia lekcja przedłużyła się. Więc do sali 24 musiałam biec, gdy biegłam ktoś
mnie zawołał z tyłu odwróciłam się na ułamek sekundy i zderzyłam się z kimś. Oboje
wylądowaliśmy na podłodze, leżałam na nim przez kilka sekund. Szybko się pozbierałam i
zeszłam z niego.
- Sorki…
- Nic nie szkodzi – to był Jack.
- Nic ci nie jest? – zapytałam i razem wstaliśmy.
- Nie, spoko – uśmiechnął się – nie musisz tak pędzić my nie uciekniemy – zażartował.
- Wiem, ale ja chce wcześniej wyjść – uśmiechnęłam się.
- W takim razie – złapał mnie za dłoń i pobiegliśmy na górę.
Stanęliśmy przed salą wciąż trzymał mnie za rękę, co powodowało na moich policzkach
rumieniec. Zabrałam rękę i weszłam do środka, mam nadzieje, że nie widzi moich
czerwony policzków. Justin siedział obok Abi, naprzeciwko ich siedział Kam.
- Hej Little Bear! – przywitali mnie równo Abi i Justin.
- Hej – Kam zdawał się jakby nie obecny.
Podeszłam do stolika.
- Jesteś cała czerwona, nie masz gorączki? – zapytała Abi, co spowodowało jeszcze
większy rumieniec.
Poczułam na czole czyjąś dłoń.
- Raczej nie ma gorączki – usłyszałam głos Jacka.
Odsunęłam się szybko i usiadłam obok Kama, który tylko spojrzał zdziwiony na mnie.
- Nie jestem chora, Kam pokaż tą listę piosenek muszę wcześniej wyjść – powiedziałam
tak szybko jakby ktoś z procy mnie wystrzelił.
Kam podał mi kartkę z piosenkami, przeczytałam całą i przytaknęłam z uznaniem. Po tym
geście Kam pożegnał się i wyszedł. Dziwny chłopak z niego, ale co tam. Przez godzinę
kończyliśmy dekoracje, potem się zmyłam. Nie dlatego że mam coś do załatwienia, tylko
mam spotkanie z osobą, której ze mną już nie ma. Wsiadłam do auta i pojechałam na
miejscowy cmentarz, przy bramie kupiłam biały kwiat. Weszłam na teren cmentarza, na jej
grób nie było daleko. Szybko do niego dotarłam, położyłam kwiatek i klęknęłam by się
pomodlić. Po skończeniu modlitwy spojrzałam na ścieżkę, jakaś dziewczyna szła w tą stronę,
przyjrzałam się jej. No tak ona też tu przychodzi, poszłam w przeciwną stronę. Nie chcę z nią
rozmawiać. Wyszłam drugim wyjściem i szłam w z dłuż muru, patrząc w chmury. Wsiadłam
do auta i pojechałam do domu, gdzie ku mojemu z dziwieniu mama była w domu.
- Hej skarbie, jak minął ci dzień? – zapytała gotując obiad.
- Nie w pracy?
- Skończyłam wcześniej, to jak w szkole? – nie spojrzała nawet na mnie. Dobrze wiem
dlaczego tego nie robi.
- Dobrze, jakoś leci – patrzyłam na nią, choć ona nie chciała na mnie – zjem u siebie.
- Dobrze skarbie.
To prawie jak rozmowa z ojcem, tylko on pyta tylko o jedno. Jakby nie widział, że my już
nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać. Do imprezy jest jeszcze trzy dni, trzeba wywiesić
plakat na tablicy ogłoszeń. Rano to zrobię, przed lekcjami, wzięłam talerz i poszłam do
siebie. Po zjedzeniu zaniosłam talerz do kuchni i umyłam. Mama zmyła się, ciekawe… długo
nie pobyła w domu. Wróciłam do pokoju i zaczęłam robić lekcje. Około szesnastej ktoś
zadzwonił, biegłam na dół potykając się i o mało co nie zaliczyłam gleby. Otworzyłam drzwi
przed moimi oczami pokazała się Abi.
- Hej! – zawołała wesoła.
- Hej… co tu robisz? – zapytałam mrugając.
- Przyszłam cię odwiedzić.
- Aha… wejdź – zaprosiłam ją do środka, choć nie podobał mi się to. Od dawna nikogo do
siebie nie zapraszałam.
- Ładny masz dom – powiedziała wieszając kurtkę na wieszaku.
- Taa…
Zaprowadziłam ją do swojego pokoju.
- Łał! Lubisz japoński styl! – usiadła na łóżku.
- Cała ja – lekko się uśmiechnęłam, zamknęłam za sobą drzwi.
- Kto mieszka w pokoju naprzeciwko? – o nie! Tylko nie to!
- Nikt… - odparłam smutno.
- Rozumiem, chciałam z tobą pogadać - zaczęła.
- O czym? – sięgnęłam po picie które było w mojej mini lodówce.
- O Jacku…
O mało co nie upuściłam butelki i szklanek. Postawiłam je na małym okrągłym stoliku.
Obok którego był kwadratowe poduszki. Abi usiadła na jednej z nich i nalała sobie picie.
- Czemu chcesz o nim gadać? – zapytała prawie normalnym głosem.
- Zauważyłam, że bardzo cię lubi – napiła się napoju, też go lubię może nie bardzo.
- No i? też go lubię i co z tego?
- Nie rozumiesz, wciąż na ciebie patrzy, uśmiecha się – patrzyłam zdziwiona na nią –
podkochuje się w tobie.
- Zna mnie kilka dni, to zauroczenie – gdyby znał moją przeszłość to pewnie by się
odkochał.
Pokręciła głową.
- Znam swojego brata umiem odróżnić czy jest zakochany czy zauroczony – stwierdziła.
Nie mieściło mi się to w głowie, gdyby tu był Mark padł by ze śmiechu. Spojrzałam na nią,
może i wiedziałam, ale ja w to nie wierzyłam.
- Sprawdzimy to tak… - zaczęła.
- To znaczy jak?
- Jeśli na imprezie poprosi ciebie do tańca to znaczy, że jest zakochany – uśmiechnęła się.
- To żaden dowód, zresztą będziemy pilnować nie bawić się!
- Hm… wiem, ale jeśli podejdzie do tego normalnie i spokojnie, a nie jak napaleniec to
znaczy, że się zakochał – czemu w ogóle z nią o tym rozmawiam?
- Dobra poddaje się… niech ci będzie… - kapitulacja.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu, to na pewno mama. Nie ruszyłam się z miejsca, Abi
nawijała o czymś. Chyba o Justinie, zastanawia się czy jest gejem czy nie. Ja
nasłuchiwałam kroków mamy, wchodziła po schodach. Zatrzymała się prze moich
drzwiach, zatkałam Abi zakrywając jej usta dłonią.
- … na pewno jej się spodoba… - usłyszałam głos mamy, weszła do pokoju naprzeciwko i
zamknęła za sobą drzwi.
Znowu się zaczyna… muszę pozbyć się Abi lepiej żeby tego nie widziała. Zabrałam dłoń i
wstałam.
- Chcesz mnie udusić!
- Powinnaś już iść…
Zdziwiła się, ale posłuchała, odprowadziłam ją do drzwi i pożegnałam. Wróciłam na górę i
stanęłam przy drzwiach, zajrzałam przed dziurkę od klucza. Mama klęczała przy pustym
wózku inwalidzkim.
- Podoba ci się… tak się cieszę… mama zawsze wie co ci kupić…
Przyjrzałam się przedmiotowy, który leżał na wózku, to był mały pluszowy pingwin. Do
mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia. Odskoczyłam od drzwi i wbiegłam do
swojego pokoju. Muszę się czymś zająć! Krzyczałam w duchu. Nie chcę tego pamiętać!
Włączyłam wierzę ze swoją ulubioną piosenką „Aly & AJ - No one”. Zaczęłam sprawdzać
pocztę, wszystko by nie wspominać. Zasnęłam przed kompem.
Obudził mnie telefon, odebrałam.
- Halo?
- Ursula, gdzie ty jesteś?! – to był Justin, a no tak dałam mu pobawić się komórką, pewnie
spisał numer.
Spojrzałam na zegarek była czternasta, przespałam 13 godzin!! Jak to się stało?!
- Cholera!
- Wszystko w porządku? – zapytał zatroskany.
- Tak, powiedz, że powiesiliście plakat na tablicy ogłoszeń? – zapytałam.
- Tak, z samego rana – odpowiedział – jesteś chora?
- Nie… zasiedziałam się… i zasnęłam przed kompem…
- Abi mówiła, że nie wyglądasz na chorą… sądzi, że jesteś przepracowana… może odpuść
sobie dzisiaj, my się wszystkim zajmiemy.
- Nie jestem przepracowana! Zaraz będę tylko się ogarnę – rozłączyłam się.
Robiłam wszystko w ekstremalnej szybkości, umycie się, przebranie, śniadanie.
Wybiegłam z domu prosto do auta. Wsiadłam i pojechałam do szkoły, wbiegłam do niej,
na moje nieszczęście wpadłam na dyrektora.
- Ursula! Można wiedzieć czemu nie było cię w szkole?
- Ee… tego…
- Masz szczęście, że wiele robisz dla szkoły, dlatego masz zaraz po rozmowie w klubie
zgłosić się do sekretariatu – powiedział i odszedł.
Ja nie chce tam iść, sekretarka nie używa dezodorantu i nie otwiera okna! Wpadłam do
sali 24, wszyscy spojrzeli na mnie. Nigdy więcej nie będę tak biegać! – obiecałam sobie.
- Szybka jesteś, nie minęło 15 min. – pogratulował mi Justin.
- Dzięki, ale czeka mnie jeszcze zakadzenie, co mamy do zrobienia?
- Jak to zakadzenie? – zapytała Abi podając mi kartkę.
- Idę pracować do sekretariatu, za to że w szkole mnie nie było – wytłumaczyłam i
przeczytałam zadania do wykonania.
Poczułam na ramionach czyjeś dłonie.
- My się tym zajmiemy za dużo na siebie bierzesz – odparł Jack z uśmiechem.
Widziałam spojrzenie Abi mówiło „ a nie mówiłam”.
- Nie prawda – odparłam – nie wiele robię, zresztą nie śpieszno mi do zakadzenia.
Uwolniłam się od dłoni Jacka i usiadłam obok Abi. Kończyliśmy to co zaczęliśmy, zostało
tylko udekorować po szkole boisko szkolne. Pożegnałam ich i ruszyłam do sekretariatu,
zanim do niego weszłam wstrzymałam oddech.
Rozdział 3
Sekretarka dała mi do posegregowania jakieś dokumenty, na szczęście gdzieś
wyszła. Rzuciłam się do okna i je szeroko odtworzyłam oddychając świeżym powietrzem. Co
za ulga! Za oknem zobaczyłam swoich znajomych, właśnie wracali do domu. Mogłam zostać
w domu, ale wtedy bym musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Dobrze, że fobie mamy mam z
głowy dopiero w przyszłym tygodniu jej odbije. Powinnam znaleźć jej terapeutę, tylko jest
problem ona nie będzie chodzić na wizyty. Bo nie ma czasu, wciąż pracuje by zakłócić
wspomnienia, robi to co ja.
Skończyłam segregować papiery jeszcze za nim sekretarka wróciła. Gdy zobaczyła,
że skończyłam puściła mnie wolno. Wróciłam do domu, nie zadowolona, kiedy parkowałam
na podjeździe zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Witaj, córciu.
- Co chcesz tato?
- Chciałem zapytać, czy wszystko w porządku? Wież, że cie kocham – zrobiłam niby
wymiot.
- Dlaczego ma być coś nie tak? Wiem, że mnie kochasz – kocha mnie, akurat. Jedyna osobą
którą kochał była… SZLAK! - tato muszę kończyć, pa – rozłączyłam się.
Wysiadłam szybko z auta i wbiegłam do domu, mamy nie było czyli mogę coś zrobić, nie
myśl o tym! Nakazałam sobie. Zaczęłam gotować, udało mi się wspomnienia nie wróciły.
Dlaczego nie mogę normalnie o tym myśleć? Zawsze z nimi przychodzi ból i cierpienie.
Jak inni sobie z tym radzą.
Nadszedł dzień imprezy, po lekcjach zabraliśmy wszystko na boisko szkolne.
Chłopaki zabrali się za sprzęt Dj’a, ja razem z Abi wieszałyśmy lampiony i serduszka.
Oczywiście boisko było otoczone trybunami, było jedno wejście. Gdzie ustawiliśmy stolik i
dwa krzesła, by wpuszczać tylko pary. Justin wymyślił gdy mnie nie było, że każda para ma
mieć specjalną czerwoną wstążkę z małą białą różą. Pół szkoły wparowało do sali 24 by
zdobyć takie wstążki. Nie wiem jeszcze kto będzie pilnował, wiadomo, że jeden z
nauczycieli, z tego co dowiedziałam się. To będzie nauczyciel wf’u, w całej szkole jest
najsilniejszy i ma fobie na temat alkoholu. Nie pozwala pić na terenie szkoły, a nawet po za
nią, gdy ktoś jest nie letni i na niego wpadnie to ma przekichane. Kam przyszedł wcześniej i
nastawiał sprzęt i wszystko co było z nim związane. Skończyliśmy godzinę wcześniej, Abi
zgarnęła jakieś dwie torby i zaciągnęła mnie do toalety.
- Po co mnie tu zaciągnęłaś? – zapytałam zdezorientowana.
- Jak to po co? – wyciągnęła z torby jaką suknie – byśmy się przebrały na imprezę!
- Abi, mamy pilnować nie się bawić! – muszę przyznać, że sukienka była ładna. Czarno
czerwona, falbaniasta na końcach sukni, była długa aż do ziemi, dekolt nie duży.
- Ale to nie znaczy, że nie możemy dobrze wyglądać, no już ubieraj się! – podała mi
nachalnie sukienkę, świetnie się bawiła.
Nie miałam wyboru, ubrałam ją chociaż nie chciałam. Spojrzałam w lustro pasowała
do mnie jak ulał, do moje jasnej cery i krótkich brązowych włosów. Ze spinki z różą,
ściągnęłam wstążki i zawiązałam sobie na nadgarstkach, by nikt nie widział tego
znamienia przeszłości. Gdy Abi wyszła w swojej sukni, spojrzałam na nią, ładnie
wyglądała była długa i obcisła w krwistym kolorze. Rozpuściła włosy i zrobiła makijaż, ja nie
chciałam nigdy się nie malowałam. Na koniec przyczepiła do moich włosów spinkę z
czerwoną różę. Wyszłyśmy z łazienki i udałyśmy się na boisko. Chłopaki aż zagwizdali,
gdy nas nie było ubrali czarne i granatowe garnitury. Okazało się, że Justin będzie siedział z
nauczycielem wf’u, nie był zadowolony, ale wspomniał ,że po dwóch-trzech godzinach
przyjdzie się zabawić. Przyszło już kilku nauczycieli, Justin poszedł na swoje stanowisko tam
na niego czekał wf’ista. Nauczyciele podzielili się w pary, Abi poszła do Kama i tam została,
ja zostałam z Jackiem. Po półgodzinie boisko szkole okupowały pary zakochanych uczniów.
Ja siedziałam na trybunach z Jackiem i obserwowaliśmy dzieciaki. Po godzinie zaczęło mi
się nudzić, przypomniałam sobie rozmowę z Abi „wiem, ale jeśli podejdzie do tego normalnie
i spokojnie, a nie jak napaleniec to znaczy, że się zakochał”. Zerknęłam na Jacka był
spokojny, ale zakochać się we mnie, niemożliwe!
- Ursula?
Spojrzałam na niego.
- Tak?
Był spokojny, spojrzał w moje oczy.
- Zatańczymy?
- My tu pilnujemy, nie się bawimy – odparłam.
Zaśmiał się, wstał i odwrócił się w moją stronę.
- Twój piękny strój mówi coś innego – powiedział rozbawiony.
- To przez Abi, nie chciałam się stroić – wyżaliłam się.
- Tak, ona ma talent – widać było, że jest rozbawiony.
Wyciągnął do mnie dłoń jak kiedyś to robili gdy prosili do tańca.
- Zatańczysz ze mną, Ursula?
Wpatrywałam się w niego, nie nalegał, był tylko jeden mały szkopuł ja nigdy nie
tańczyłam. Połamie mu tylko nogi, a mogłam chodzić na lekcje tańca.
- Ale… ja… nie umiem… tańczyć – wydukałam.
Uśmiechnął się szerzej.
- Nic nie szkodzi.
Podłam mu swoja dłoń, odsunęliśmy się kawałek od trybun. Leciała wolna piosenka,
położył moje obie dłonie na ramionach, a swoje objął mnie w taili. Wciąż się uśmiechając,
zaczęliśmy kręcić się powoli w kółko. Dziwnie się czułam, kiedyś miałam już takie uczucie,
szczęście, bezpieczeństwo i… coś jeszcze… coś czego nigdy nie czułam. Oparłam głowę o
jego tors, myślałam tylko i wyłącznie o nim. Podobało mi się to, nic do mnie nie powróciło,
nawet gdy zobaczyłam Ashley. Ze wściekłą miną, tańczyła ze swoim
najnowszym okazem. Przy Jacku nie myślałam o przeszłości, o niczym co było z nią
związane. Było mi tak przyjemnie, mogłabym tak trwać w nieskończoność. Około północy z
mojego pięknego snu wyrwał mnie deszcz. Wszyscy zaczęli chować się pod trybunami albo
biegli do samochodów. Ja stałam nie ruchomo i spojrzałam w górę, krople deszczu padały mi
na twarz. Jack zaciągnął mnie pod trybuny tam gdzie stała Abi, Kam i Justin. Nie zwróciłam
nawet uwagi na to, że trzymał mnie za rękę. Patrzyłam na deszcz jak zahipnotyzowana,
czułam że stanie się coś złego, ale nie z innymi tylko ze mną. Przed moimi oczami pojawiły
się światła auta, wiedziałam że to iluzja, ale dla mnie było to rzeczywiste. Straciłam
panowanie nad ciałem moje oczy zaczęły się zamykać, a kolana uginać.
- Ursula! – słyszałam czyjś krzyk, zemdlałam.
Budziłam się w swoim pokoju, ze łzami w oczach. Byłam sama, nikogo przy mnie
nie było. Podniosłam się i podeszłam do drzwi, chciałam je otworzyć ale nie mogłam. Były
zamknięte od zewnątrz, jak to? Dlaczego? Usłyszałam czyjś głos.
- Nic jej nie będzie, musi odpoczywać – znałam ten głos, to był lekarz rodzinny.
- Rozumiem – odparła mama – czy ona miała powtórkę z tamtego dnia?
- Na to wygląda dla jej przyjaciół to wyglądało jak atak, dlatego zabrali ją do szpitala –
odpowiedział łagodnie – miejmy nadzieje, że to się nie powtórzy, dobranoc.
Wyszedł, słyszałam zamykanie frontowych drzwi. Mama się nie ruszała bała się wejść do
mnie, bała się spojrzeć mi w twarz. To nie była moja winna! To co się stało, to nie była
moja winna!
Mama w końcu się ruszyła, zeszła na dół, pewnie poszła do siebie. Czemu mnie zamknęła?
Bała się, że wejdę do pokoju naprzeciwko, to tego pustego pokoju. Położyłam się
powrotem do łóżka, chcę znów czuć się tak jak na imprezie. Zasnęłam.
Rano wstałam umyłam się i ubrałam, sprawdziłam drzwi były otwarte. Wyszłam z
pokoju, chciałam zejść na dół, ale usłyszałam głos mama dochodzący z pokoju
naprzeciwko. Podeszłam do drzwi, zajrzałam przez dziurkę od klucza. Mama klęczała
przez wózkiem inwalidzkim.
- Już wszystko dobrze, twojej siostrze nic nie jest – mówiła cicho i łagodnie, jak
opiekuńcza mamusia – to był tylko mały wypadek…
Odsunęłam się od drzwi, zbiegłam na dół i zaczęłam robić śniadanie. Ona znów to
robi… ale dlaczego? Drugi raz w jednym tygodniu… upadłam na kolana… to moja winna,
gdybym ruszyła się tak jak inni. To bym nie zemdlała i nie przeżywała tego znowu. Co ja im
powiem? Że jestem chora? Nie wiem co mam zrobić? Unikałam mamy tak jak ona mnie,
prawie nie wychodziłam z pokoju. Ona jednak poszła do pracy. Cały dom miałam dla siebie,
ale czy to dobrze, zaczęłam robić lekcje. Sprawdziłam też jakie święto jest
najbliższe by zacząć myśleć nad jakąś uroczystością. Popołudniu ktoś zadzwonił do drzwi
zeszłam cicho na dół i spojrzałam przez wizjer. To był Jack, Abi i Justin, po cholerę tu
przyszli, a no tak miałam atak. Co mam zrobić wpuścić ich? A może udać, że mnie nie ma?
Jak wytłumaczę ten atak, może powinnam powiedzieć prawdę? Zerknęłam na nadgarstek
zawiązany bandaną… nie! Nikt nie powinien o tym wiedzieć! To mój problem dam sobie z
nim radę, zaczęłam płakać. Ale jak? Przy Jacku wszystko z mojej głowy ulotniło się, ja go
potrzebuje, ale nie chcę by wiedział… co chciałam zrobić… co się stało, kilka lat temu.
Kolejny dzwonek do drzwi, otarłam łzy i otworzyłam je.
- Hej – przywitali mnie z lekkim uśmiechem.
- Hej – wpuściłam ich do środka.
- Już lepiej się czujesz? – zapytał Justin wchodząc do salonu.
- Tak…
- To dobrze – powiedział Jack uśmiechając się.
Usiedli w salonie na kanapie i fotelu. Ja szykowałam napoje i ciastka, szeptali pewnie na
mój temat. To musiał być straszny widok. Gdy kładłam na tace napoje i ciastka do salonu
od tyłu weszła mama. Usłyszałam dźwięk bitego szkła, wbiegłam do salonu. Abi siedziała na
fotelu a przy niej klękała mama.
- Inez… czemu wyszłaś z pokoju… nie powinnaś…
Wszyscy patrzyli na nią zdziwieni.
- Ja nie jestem…
- Nie! – powstrzymałam ją przed powiedzeniem tego. Spojrzała tylko na mnie, położyłam
palec na ustach by milczała . Wyjęłam z szuflady strzykawkę z środkiem usypiającym.
Podeszłam do matki tak by mnie nie widziała i wbiłam ją w jej ramię. Środek od razu
zaczął działać, mama upadła na moje kolana. Czułam ich spojrzenia.
- Idzie już, proszę… - szepnęłam.
Poszli do drzwi, ja tymczasem zaciągnęła mamę do jej pokoju i położyłam na łóżku.
Wychodząc zamknęłam drzwi, podeszłam do przedpokoju gdzie stali.
- Zapomnijcie o tym co widzieliście – szepnęłam nie patrząc na nich,
- Ale… - zaczęła Abi.
Jack ją powstrzymał zatykając usta dłonią, widział moje spojrzenie. Łzy cieknące po
policzkach, wyszli zamknęłam za nimi drzwi. I opadłam na kolana, czemu nie
sprawdziłam czy jej nie ma w ogrodzie?! Czemu nie zaprowadziłam ich do swojego
pokoju?! Czemu?! Czemu?! Uspokoiłam się trochę i wróciłam do salonu sprzątnąć szkło.
Dwa razy się skaleczyłam, ale mnie to nie ruszało. Wyrzuciłam pozostałości wazonu do
śmieci, opatrzyłam skaleczenia. Sięgnęłam po kwiaty, które zerwała i wsadziłam do
innego wazonu i postawiłam na stole. Jestem ciekawa czy oni też mają takie problemu,
pewnie nie, zapomnieli o tym po prostu. Ja nie potrafię, tylko czemu mama wzięła Abi za
Inez?
Zastanawiałam się na dym cały weekend, próbowałam porównać je, ale nie
widziałam podobieństwa. Zresztą trudne to było bez wspominania tego co się stało.
Kolejne noce nie przespane, w poniedziałek starałam się unikać ich. Wiedziałam, że będą
pytać, a ja nie chcę odpowiadać nie teraz, nie jestem na to gotowa. Do klubu nie mam po
co iść najbliższe święto, które będę musiała zrobić to 3 marca Międzynarodowy Dzień
Pisarza. Stanęłam przed drzwiami do klubu, wystarczy zawiesić tu kartkę. Ale zawsze
lubiłam tam siedzieć i robić różne rzeczy nie koniecznie dotyczące imprez. Tylko teraz nie
jestem sama w klubie, a chce uniknąć zbędnych pytań. Zawiesiłam kartkę i się odwróciłam
wpadając na Jacka.
- Sorki… - spojrzałam na niego.
- Nic nie szkodzi, nie wchodzisz? – zapytał.
- Nie, nie mam po co – odparłam już chciałam go minąć, ale mi nie dał.
- Ursula… co do soboty… to nie będziemy pytać… widzę że nie chcesz o tym mówić…
rozumiemy to…
Nie wiedziałam co powiedzieć po prostu się rozpłakałam i go przytuliłam. Objął mnie,
staliśmy tak przez kilka minut. Nie mogłam przestać płakać, potrzebował tego, nie
wiedziałam co myśli. Co w tej chwili czuje, miałam nadzieje że zrozumie. Gdy się
uspokoiłam, odsunęłam się od niego, nic nie mówił tylko przyglądał mi się.
- Ja…
- Nic nie mów, potrzebowałaś tego, prawda? – pokiwałam głową – rozumie, też czasem
tego potrzebuje.
Uśmiechnęłam się, odprowadził mnie do auta, na pożegnanie pocałował mnie w czoło.
Dobrze, że na parkingu nie było nikogo. Żadnych zbędnych gapiów zwłaszcza Ashley, ona
dała by mi popalić. Wróciłam do domu, z nadzieją że mamie się polepszyło. Weszłam do
salonu i doznałam szoku, przy stoliku stał wózek inwalidzki. Co się dzieje? Serce zaczęło mi
bić szybciej, traciłam oddech.
Rozdział 4
Zajrzałam do kuchni mama gotowała obiad dla trzech osób, bez namysłu wróciłam do
przedpokoju. I zadzwoniłam po lekarza, zanim przyjechał minęło półgodziny. Wpuściłam go
do środka , wszedł do kuchni ze strzykawką w ręku. Ja opadłam na podłogę i schowałam
głowę, starałam się myśleć o czymś innym. Tylko o czym? Przypomniała mi się impreza i to
jak tańczyłam z Jackiem. Wspomnienia o nim, stawały się barierą która stawała przed
wspomnieniami z tamtego zdarzenia. Lekarz podszedł do mnie i położył rękę na mojej
głowie.
- Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie.
- Tak, czy mógłby pan zabrać ten wózek?
- Tak, zostań tu – powiedział i poszedł do salonu.
Patrzyłam jak niesie wózek na górę, w głowie miałam twarz Jacka. Wspomnienia do mnie nie
wróciły. Mogłam patrzeć na ten wózek bez żadnych obaw, lekarz wrócił i podał mi klucz.
Wstałam z kolan i spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co to?
- Zamknąłem tamten pokój, wiem że tam nie wchodzisz, schowaj klucz i nie pozwalaj jej
tam wchodzić – oznajmił, pokiwałam głową, lekarz pogłaskał mnie po głowie i opuścił
dom.
Poszłam do siebie i schowałam klucz w pozytywce. Zaczęłam odrabiać lekcje,
uśmiechając się co chwila do swoich myśli. Które dotyczyły Jacka, myślenie o nim
odciągało mnie od tragedii z przeszłości. Jakby był murem w mojej głowie blokującym
wszystkie złe wspomnienia. Następnego dnia obudziły mnie dźwięki walenia w
drzwi. Wstałam i wyjrzałam z pokoju, mama próbowała dostać się do pokoju
naprzeciwko. Zadzwoniłam po lekarza, gdy przyjechał mama leżała na kanapie,
nieprzytomna.
- Będzie trzeba ją zamknąć w jakimś oddziale…
- Lepiej będzie jak pojedzie do matki – zaproponowałam – jest terapeutką może jej
pomoże.
Lekarz przytaknął, podałam mu numer do babci. Zadzwonił do niej, miała przyjechać po
nią jeszcze dzisiaj. Zostałam w domu, wysłałam Justinowi esemesa, że nie będzie mnie w
szkole. Zadzwoniłam również do dyrektora by nie mieć problemów. Lekarz czekał razem ze
mną na przybycie babci. Wypytał mnie czy radzę sobie ze wszystkim, powiedziałam mu że
coraz lepiej sobie z tym radzę. Babcia przyjechała po dwóch godzinach, przywiozła dziadka,
który ma się mną zająć. Nie miałam nic naprzeciwko lubię dziadka. Lekarz wszystko
wytłumaczył babci, zabrała mamę i odjechała, doktor mnie pożegnał i zostawił z dziadkiem.
Pomogłam mu się rozpakować w pokoju gościnnym. Zajął się sobą gdy ja dzwoniłam do
Justina, wiedziałam od której do której są przerwy.
- Halo?
- Justin, mam prośbę…
- Ursula! – krzyknął do słuchawki, w tle słyszałam głos Abi i Jacka. Byli razem i pewnie
podsłuchiwali – co to za prośba?
- O lekcje, moglibyście skołować dla mnie co miałam na muzyce i sztuce? – te lekcje były
dodatkowe, chodziłam na muzykę bo gram na gitarze, a na sztukę bo ojciec mnie zapisał.
- Jasne nie ma sprawy, przyniesiemy ci wszystko! – odparł rozradowany, świrus – po
szkole będziesz miała lekcje.
- Dzięki – rozłączyłam się.
Zjadłam śniadanie, potem poszłam do siebie ubrać się i umyć, oczywiście powiadomiłam
dziadka że będę miała gości. Uśmiechnął się tylko i zaczął czytać książkę. Czekając na
znajomych, spojrzałam na gitarę, na muzyce ledwo co dotykam strun. Nauczycielka wie
czemu, więc mnie nie naciska, jednak staram się grać. Chociaż same smutne kawałki,
kiedyś grałam radosne melodie. Do przybycia gości miałam trochę czasu by się nie nudzić,
zaczęłam robić mojego przepisu ciasteczka. Dziadka to zdziwiło, ale się uśmiechał, w końcu
te ciastka robiłam na urodziny… Nie, nie myśl o niej myśl o Jacku! Skupiłam się i zajęłam się
pieczeniem, mojego wykonania ciastka są jak chmurka można tak ująć.
Dlatego, że są miękkie jak puch z czekoladą oraz bitą śmietaną. Niebo w gębie! Gdy
ciastka były gotowe, zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć drzwi, za nimi stała
cała trójka, Justin na czele za nimi Abi i Jack. Wpuściłam ich do środka zaprowadziłam do
swojego pokoju.
- Przyniosę ciastka i napoje – oznajmiłam – niczego nie dotykać!
- Tak jest! – Jack i Justin odparli chóralnie.
- Pomogę ci – zaoferowała się Abi.
Zeszłyśmy na dół i udałyśmy się prosto do kuchni. Podałam jej szklanki i sok
pomarańczowy na tacy ja wzięłam ciastka. Do kuchni wszedł dziadek i upuścił książkę,
którą trzymał.
- Matko Boska! To nie możliwe I…
- Dziadku! – krzyknęłam by go uciszyć.
Patrzyłam na niego piorunującym spojrzeniem. Nic więcej nie powiedział.
- Idziemy – powiedziałam do Abi.
Weszłyśmy na górę, gdy weszłyśmy do mnie Jack i Justin bili się poduszkami.
Postawiłyśmy tace na stoliku, wzięłam podłużną poduszkę i zdzieliłam obu by usiedli.
Posłuchali gdy siedzieliśmy Justin dał mi to o co prosiłam.
- O co chodziło tam temu panu? – zapytała Abi gdy kładłam kartki na biurku.
- To mój dziadek – wzięłam głęboki wdech – o nic, pomylił cię z kimś, często mu się to
zdarza – skłamałam, dziadek ma dobrą pamięć do twarzy, ale ja nie chcę mówić o niej nie
teraz.
- Rozumiem, spoko – wzięła ciastko – te ciastka są genialne!
- Dzięki – usiadłam przy niej – sama robiłam.
Przez chwilę gadaliśmy o szkole i to tym co mnie ominęło. Przyglądałam się Abi, czemu
mama i dziadek widzą w niej ją. Przecież nie ma podobieństwa, chyba. Nie będę o tym
myśleć. Sok szybko się skończył więc zeszłam na dół, po drugi. W kuchni zatrzymał mnie
dziadek.
- Ursula, ta dziewczyna, ona jest podobna do Inez – czemu mu tak łatwo mówić to imię,
gdy je słyszę serce mi się kraja.
- Nie prawda, nie jest podobna – odparłam, ciężko oddychając.
- Oczywiście, że jest ja nigdy się nie mylę, zwłaszcza jeśli chodzi o twarze – podniósł głos –
ona ma twarz Inez.
- Przestań! Błagam cię, przestań! – krzyknęłam, nie mogłam tego znieść chwyciłam się za
serce – nie widzisz że ja nie mogę słuchać jej imienia, nawet wymówić go nie mogę.
- Ursula… lekarz mówił że dobrze sobie z tym radzisz – powiedział zmartwiony.
- Bo radzę, ale to nie znaczy że jestem w stanie o niej rozmawiać, czy wspominać o tym co
się stało, więc błagam cię nie wspominaj jej imienia – łzy ciekły mi po policzkach.
Dziadek przytulił mnie i otarł łzy, pocałował w czoło.
- Przepraszam, już nie będę, pójdę do siebie czytać książkę – poszedł do pokoju
gościnnego.
Wzięłam z lodówki sok i ruszyłam do schodów. Przy nich zobaczyłam coś świecącego,
schyliłam się i przyjrzałam się przedmiotowi. To był srebrny krzyżyk, pewnie ktoś zgubił,
dziadek nie nosi, może należy do Abi lub Justina a może Jacka. Mark ma podobny krzyżyk
dostał na pierwszą komunię. Schowałam krzyżyk do kieszeni i weszłam na górę, w pokoju
kogoś mi brakowało.
- Gdzie Jack? – zapytałam kładąc sok na stoliku.
- Poszedł do toalety – odpowiedział Justin.
Spojrzałam na moją prywatną toaletę drzwi był otwarte, no dobra uchylone. To znaczyło
że nikogo tam nie ma.
- Gdzie do toalety poszedł?
- Na dół – odparła Abi delektując się ciastkami.
- Przecież tam jest toaleta – pokazałam palcem na uchylone drzwi, nie wiem czemu ale
przeraziłam się.
- Serio? Masz prywatną toaletę? – zapytała Justin podchodząc do drzwi – ale super!
Stałam przerażona, co jeśli on schodząc na dół usłyszał moją rozmowę z dziadkiem. Po
chwili wrócił Jack i odparł.
- Chyba zasiedzieliśmy się, powinniśmy już wracać.
- Już! – odparli równo Justin i Abi.
- Tak już, albo wracacie na piechotę – odparł Jack.
Coś jest nie tak, on wydaje się jakiś inny. Przyglądałam mu się cały czas, on unikał mojego
wzroku. Ale czemu? Odprowadziłam ich na dół, w przedpokoju przypomniałam sobie o
krzyżyku.
- Bym zapomniała czy to nie należy do któregoś z was – powiedziałam i wyjęłam krzyżyk.
- Tak to Jacka – odparła Abi z uśmiechem.
Jack wziął krzyżyk nie patrząc mi w oczy, schował do kieszeni. Pożegnali się i wyszli,
czemu mam wrażenie, że ich już nie zobaczę. Jakby te drzwi które właśnie zamknęłam
miały się nigdy nie otworzyć. Wróciłam do pokoju i sprzątnęłam wszystko ze stolika,
jutro się okaże. Może powinnam zapytać o co chodzi. Po sprzątnięciu wszystkiego
wzięłam się za przepisywanie tego co mnie ominęło.
Rano po głowie chodziło mi spojrzenie Jacka, jego unikanie spojrzenia na mnie.
Ubrałam się i umyłam, zeszłam na dół zjeść śniadanie. Które zrobił dziadek choć nie
musiał, przynajmniej nie trzeba mu niczego powtarzać dwa razy. Nie wspominał już o jej
imieniu, doceniam to że stara się mi pomóc. Po śniadaniu wsiadłam do auta i pojechałam
do szkoły. Zanim jednak poszłam do klasy musiałam coś zostawić w klubie, weszłam na
piętro i poszłam do sali 24. Zostawiłam na stole plik kartek i wyszłam, gdy byłam na
szczycie schodów usłyszałam głos Abi.
- Ona coś ukrywa przed nami – powiedziała zła.
- Nom, z tego co mówiłaś to dwa razy za kogoś innego w jej rodzinie cię wzięli – odparł
Justin.
- Będzie trzeba się dowiedzieć, co?
- Najlepiej dzisiaj będziemy omawiać ten dzień pisarza – stwierdził Justin.
- Zgadzam się.
Zadzwonił dzwonek i poszli do klasy, powoli zeszłam na dół. Mam przekichane, nie mogę nie
przyjść do klubu, pobiegłam na lekcje. Na lekcjach chodziła mi pogłowie rozmowa Abi i
Justina, co mam zrobić? Nie potrafię o tym rozmawiać… Lunch sobie darowałam, poszłam
do szkolnej biblioteki po kolejną lekturę. Tam spędziłam całą przerwę, próbowałam coś wy
myśleć by odpowiedzieć Abi i Justinowi, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Lekcje szybko
mijały i coraz bardziej bałam się spotkania w klubie. Gdy nadeszła ta godzina stałam przed
drzwiami do sali 24, patrzyłam na klamkę. Bałam się wejść, podniosłam dłoń by otworzyć
drzwi, jakaś siła mi mówiła, że jak to zrobię, mogę już ich nie zobaczyć. Szybkim ruchem
otworzyłam drzwi, w środku był Jack i Kam. Kam? Co on tu robi? Spojrzałam na listę
wiszącą przy drzwiach, zapisał się kiedy? Zresztą nie ważne, usiadłam przy stoliku.
- Jakoś nie w humorze dzisiaj – powiedział Jack siadając obok mnie. Zerknęłam na niego,
patrzył na blat stołu.
Do sali weszła Abi, a za nią Justin, serce mi przyspieszyło. Stanęli nade mną, nie czułam się
komfortowo.
- Musimy pogadać Ursula – spojrzałam na nią.
- O czym? – udawałam że nic nie wiem.
- O tym co się stało u ciebie w domu – wytłumaczył Justin.
- Nie rozumiem.
- Jeśli chcesz byśmy współpracowali to nie powinniśmy mieć przed nami tajemnic –
patrzyła na mnie ze złością, serce podeszło mi do gardła.
- Abi, o co ci chodzi? – zapytał Jack.
- Nie wtrącaj się, Jack!
Czemu wszyscy się na mnie patrzą.
- Gadaj Ursula! Kim jest Inez?! – krzyknęła Abi – i czemu wszyscy mnie za nią biorą?
Wpatrywałam się w nią a serce mi pękało. Zrobiło mi się gorąco, zaczęłam ciężko
oddychać.
- Gadaj! – krzyknęła Abi i walnęła rękoma o blat stołu.
- Abi, przestań! – krzyknął do niej Jack, wstał i podszedł do niej.
- Nie przestanę, chce znać prawdę, czemu biorą mnie za tą całą Inez?! Gadaj Ursula!! –
była wściekłą, złapałam się za serce. Kam przyglądał mi się, czułam na sobie jego wzrok.
- Gadaj!! – powtórzyła z naciskiem.
Kam wstał gwałtownie i zdzielił ją w twarz, zapadła cisza. Zaczęłam płakać, łzy spływały
mi po policzkach.
- Za co to było?! – krzyknęła trzymając się za policzek.
- Spójrz na nią, zobacz w jakim jest stanie – odparł spokojnie.
Jack kucnął przy mnie.
- Nic ci nie jest? – zapytał.
- Nie potrafię… - szepnęłam.
Wszyscy wpatrywali się we mnie, gwałtownie wstałam.
- Nie potrafię o tym mówić! O niej, o tym co się stało! To nie jest tajemnicy! Tylko koszmar z
mojego życia!! – krzyknęłam i wybiegłam z sali.
Biegłam przez korytarze i wybiegłam na parking zaczęło padać. Stanęłam przy aucie
nie zwracałam uwagi na deszcz. Choć powinnam, gdybym to zrobiła, nie upadłabym na
ziemię.
Rozdział 5
Obudziłam się w swoim pokoju, obok mnie na stoliku stała herbata i kanapki.
Wstałam do pozycji siedzącej, co właściwie się stało? Pamiętałam jak Abi krzyczała,
potem ja krzyknęłam i wybiegłam na deszcz. Deszcz? Samochód? Napływ wspomnień… a
no tak nie zdążyłam pomyśleć o Jacku. Do pokoju wszedł dziadek, usiadł w moich nogach.
- Wszystko w porządku?
- Tak, głowa mnie tylko boli – odpowiedziałam i sięgnęłam po herbatę.
Zapach napoju koił moje zmysły.
- Jak ja znalazłam się w domu?
- Koledzy cię przywieźli.
- Mówili coś – bałam się, że znowu będą uważać, że mam tajemnice.
- Tak, jeden z nich powiedział, taki brunet z białymi pasemkami, że nie musisz im nic
mówić jeśli jest ci ciężko o czymś wspominać.
- Rozumiem – nie wiem czemu posmutniałam, nie byłam pewna czy mówił za wszystkich czy
za siebie.
W duchu wiedziałam a może przypuszczałam, że mówił za siebie i Kama, jego reakcja na
zachowanie mnie zdziwiła. Zawsze był spokojny i nie obecny, martwię się czy Abi i Justin
zrozumieli to co powiedziałam. Wszystko było pod znakiem zapytania, od tamtego
zdarzenia z nikim się nie przyjaźniłam tylko kolegowałam. A oni nie wiadomo czemu
chcieli się ze mną zaprzyjaźnić, przynajmniej Abi, Justin i Jack, co do Kama to nie wiem.
Dziadek pogłaskał mnie po głowie widział, że nie wiem co robić i co się stanie.
- Wszystko będzie dobrze, zrozumieją – wątpiłam w jego słowa, wstał i wyszedł.
Nagle mój telefon zadzwonił, nie znałam tego numeru.
- Halo?
- Ursula, jak się czujesz? – to był głos…
- Jack, skąd masz mój numer?
- Od Justina, nie gniewasz się chyba? – ja mam się gniewać o głupi numer! Cieszę się że
zadzwonił choć wolałabym znać opinie Abi i Justina.
- Nie gniewam się, tylko martwię – powiedziałam cicho do słuchawki – nigdy nie miałam
przyjaciół, nie musiałam się martwić o tym co mnie spotkało i zastanawiać się czy będę
musiała komuś o tym powiedzieć i czy będę potrafiła… - odparłam nawet nie zwróciłam
uwagę na to czy treść ma sens.
- Rozumiem, Kam i ja nie będziemy pytać, czy wspominać to imię jak będziesz gotowa to
nam powiesz – odparł, Kam i on, a co z Abi i Justinem?
- A Abi i Justin?
- Nie wiem, nie rozmawialiśmy z nimi jeszcze, Justin dał mi tylko do ciebie numer i zwiał a
Abi zamknęła się w pokoju.
Westchnęłam, nie wiedziałam co robić.
- Nie martw się porozmawiam z nią jak tylko wypełznie ze swojej jaskini – zażartował
Jack, zachichotałam – z Justinem dogadam się w szkole, będziesz jutro?
- Tak, o ile nie będzie padać – odparłam – chociaż postaram się jakoś może uda mi się
przetrwać deszczową pogodę.
- Na pewno ci się uda – nie wiem czemu, ale wiedziałam, że się uśmiecha, tak jakbym go
widziała przed sobą – do zobaczenia – rozłączył się.
Odstawiłam herbatę, wstałam lekko się chwiejąc, te omdlenia źle na mnie wpływały.
Wzięłam się w garść, chwyciłam gitarę i zaczęłam na niej grać. Nie smutną melodię tylko
wesołą, dlatego bo myślałam o nich o Jacku, Kamie, Justinie i Abi. Cała czwórka chodziła
mi po głowie, może to dzięki im miałam w końcu pogodzić się z tym co się stało i zacząć
normalnie żyć. Miałam też nadzieje że mama się pozbiera. Czasem mnie raniło to co
działo się w przeszłości, ale traktowałam ją tak samo jak inni, nasze oczko w głowie.
Które przeżyło więcej niż my. Przerwałam grę, spojrzałam na drzwi, w wyobraźni
miałam drzwi z naprzeciwka, nie, nie wejdę tam. Jeszcze nie teraz, to zakazane miejsce.
Odstawiłam gitarę, zrobiłam się głodna więc sięgnęłam po kanapkę. Usłyszałam
dzwonek do drzwi, czyżby Jack ale przecież powiedziałby gdyby miał mnie odwiedzić.
Usłyszałam kroki szli do mnie, dziadek otworzył drzwi i wpuścił do mnie Justina. Chłopak
wszedł nieśmiało, dziadek wyszedł.
- Hej – przywitałam go – siadaj.
- Dzięki – usiadł.
- Co cię do mnie sprowadza, z taką smutną miną?
- Ja… czuję się winny…
- Winny? Czego?
- Bo nie wziąłem pod uwagę, że masz koszmarną przeszłość, zraniliśmy cię – wytłumaczył
jeszcze bardziej spuszczając głowę.
- Każdy ma coś o czym nie chce mówić – szepnęłam, nie wiem czemu ale zdawało się, że
on nie mówił prawdy.
- Wybacz mi, to twój problem, a ja i Abi pogorszyliśmy tylko sprawę – wstał i wyszedł.
Słyszałam jak zbiega na dół żegna dziadka i wychodzi z domu. Mój problem? Coś w tym
jest… Opadłam na łóżko, problem z którym sobie nie radzę, dobrze że przynajmniej nie
mam zwidów jak mama. Ciekawe jak się trzyma, u babci nie ma niczego co by miało
związek z nią, z wyjątkiem huśtawki. Odgoniłam napływające wspomnienia, myślami o
Jacku. Po kilku minutach zasnęłam.
Następnego dnia po zejściu na dół zwarta i gotowa do szkoły. Dziadek mnie
uprzedził że leje, mina mi zrzedła. Samochód był na podjeździe, zjadłam śniadanie
przygotowana do wymarszu, zawahałam się. Stałam naprzeciwko drzwi, chciałam wyjść
ale moje nogi nie współpracowały.
- Nie musisz iść jeśli nie chcesz – powiedział dziadek z troską.
- Chcę iść – uśmiechnęłam się do niego.
Włożyłam buty i kurtkę, wzięłam głęboki wdech i otworzyłam drzwi w głowie miałam
tylko twarz Jacka. Udało mi się dotrzeć do auta bez żadnego trudu. Wsiadłam do niego i
ruszyłam do szkoły. Żadnych zwidów przez całą drogę do szkoły, zaparkowałam i
wbiegłam do szkoły. Niby trochę byłam mokra, ale udało mi się, zrobiłam piruet ze
szczęścia. Pobiegłam do swojej klasy gdy zobaczyłam przed sobą plecy Jacka.
- Jack! – krzyknęłam, odwrócił się, rzuciłam mu się w ramiona, byłam szczęśliwa.
Wszyscy na nas patrzyli nawet Ashley, która była wściekła i złamała ołówek który
trzymała. Jack objął mnie, śmiał się.
- Widzę że samopoczucie ci się polepszyło – szepnął.
- Dzięki tobie mogę znowu żyć – szepnęłam mu do ucha.
Odsunął mnie od siebie i spojrzał mi prosto w oczy. Jego twarz zaczęła się zbliżać do
mojej, naglę ktoś pociągną mnie za rękę. Wyrywając z uścisku Jacka, on jak i ja byłam w
szoku. Ten ktoś zaciągnął mnie na schody na dach szkoły. Tam zobaczyłam twarz Ashley,
nie była zadowolona.
- Przegięłaś! Szumowino! – patrzyłam na nią zdziwiona, o co jej chodzi. Przegapiłam coś?
- O co ci chodzi?
- Każdy w szkole wie, że zarywam do Jacka! A ty szumowino musiałaś na oczach całej
szkoły rzucać się na niego! Miałaś nie wtrącać się! – kopniakiem otworzyła drzwi na dach –
teraz zapłacisz za to! Nigdy więcej nie zbliżaj się do niego! – wypchnęłam mnie na
deszcz i zamknęła drzwi na zamek.
Stałam na deszczu, zachowanie Ashley było straszne, czy ona w ten sposób
odreagowuje jej śmierć? Spojrzałam w niebo, woda spływała po mnie, myślałam o Jacku, by
nie zemdleć. Ale jeśli stąd nie wyjdę, przeziębię się albo jeszcze gorzej. Usłyszałam dźwięk
wózka, odwróciłam się, nikogo nie było. Rozejrzałam się, nic pusto, na ziemi coś leżało.
Podeszłam i podniosłam przedmiot, to był… ale jak? Nigdy tu nie była… więc skąd to
się wzięło? W ręku miałam zawieszkę do komórki, składającą się z małego pingwina i
metalową płytką, na której wygrawerowany był napis „na zawsze razem”. Z drugiej
strony markerem było napisane „Jack”. Nie było jeszcze dzwonka, szybko wyjęłam
komórkę i zadzwoniłam do niego. Odebrał po drugim sygnale, powiedziałam gdzie jestem i
kto mnie zamknął. Po kilku minutach byłam już w środku w ramionach Jacka. W dłoni
ściskałam zawieszkę, zeszliśmy na dół, nie poszłam na lekcje tylko do sali 24. Tam razem z
nim czekałam na Kama miał skołować ręcznik, przynajmniej tyle zrozumiałam z jego
rozmowy przez komórkę. Spojrzałam na zawieszkę imienia nie było, czyli miałam zwidy albo
ona nade mną czuwa. Kam zziajany wpadł do klasy i podał mi ręcznik.
- Można wiedzieć co się stało? – zapytał opadając na krzesło.
- Ashley ją zamknęła na dachu – odparł Jack.
- Dlaczego? – zdziwił się Kam.
Jack milczał nie wiedział dlaczego ona mnie nie na widzi. Spojrzał na mnie, spuściłam
głowę, nie potrafię.
- Po prostu nie przepada za mną, zrobiłam coś co jej się nie spodobało – odparłam,
obracając w ręku zawieszkę.
- Rozumiem, trzeba jej utrzeć nosa – powiedział Kam, wydawał się na początku, jakiś nie
obecny.
- Kam, nie rozumiem jednej rzeczy, gdy cię poznałam, byłeś jakiś nie obecny, czemu to się
zmieniło? – zapytałam.
- Przypominasz moją siostrę – szok! – popełniła samobójstwo kilka lat temu, nikt jej nie
uratował, było za późno – zatkało mnie – traktuję cię tak jak ją, tak jakby…
- … ci ją ktoś zwrócił – skończyłam za niego, pokiwał głową.
Przypomniałam sobie co mówił dziadek, Abi ma twarz jej, to tak jakby ktoś mi ją oddał.
Tylko, że u mnie to było pogorszenie stanu mamy. Wytarłam się, ubranie wciąż miałam
mokre i niczego na zmianę.
- Daruje sobie lekcje – powiedziałam wycierając włosy.
- Nie ma mowy – odezwał się Kam, co mnie zaskoczyło, może i przypominam jego siostrę
ale nią nie jestem.
- Spokojnie Kam, pójdę do Abi może ma coś na zmianę – wyszedł.
Czekaliśmy w milczeniu, w dłoni wciąż miałam zawieszkę, przyglądałam się jej,
widziałam ją już gdzieś. Gwałtownie wstałam wyrzucając ją z ręki, oparłam się o ścianę
serce podeszło mi do gardła. To nie może być ona tamta utonęła w błocie… jakim cudem
znalazła się w szkole. Kam podszedł do mnie.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską.
Pomyślałam o Jacku, powoli dochodziłam do siebie.
- Tak, nic mi nie będzie – podeszłam do stolika gdzie leżała zawieszka.
Chwyciłam ją i schowałam do torby, nie wejdę tam, ale mogę to schować i nie wracać do
tego. Jack wrócił w ręku miał bluzkę i jeansy, czyżby Abi mu dała, dla mnie. Wręczył mi je
wygoniłam ich na zewnątrz. Nie protestowali, przebrałam się były idealne. Powiesiłam swoje
ciuchy na grzejniku, wzięłam torbę i wyszłam. Obaj jak moi goryle odprowadzili mnie do
klasy, na drodze stanęła nam Ashley. Kam od razu ruszył prosto na nią, dziewczyna dziwnie
patrzyła na niego, bała się. Ona pogromczyni całej szkoły!
- Ashley!
- Tak? – spojrzała na niego jakby nic nie wiedziała.
- Można wiedzieć czemu wyrzuciłaś Ursulę na deszcz na dachu i zamknęłaś drzwi by nie
wyszła? – zaczął spokojnie.
- Nie wiem o czym mówisz? – jak zawsze co złego to nie ona.
- Kam… - zaczęłam ale mnie uciszył.
- Dobrze wiesz, radzę ci więcej jej nic nie robić inaczej twoja nauka w tej szkole się
skończy – jak to skończy?
- Niby w jaki sposób, jesteś tylko uczniem, nic nie możesz – prychnęła Ashley, podeszła do
mnie i pstryknęła w nos – a z nią będę robić co chcę, to ciebie nie dotyczy – odeszła z
wysoko podniesioną głową.
Kam poszedł w przeciwną stronę, nie podobał mi się wyraz jego twarzy, jeśli w jakiś
sposób wyrzuci ją ze szkoły będę miała przekichane. Jack położył dłonie na moich
ramionach, spojrzałam na niego. Jego twarz była spokojna, ale też martwił się. Jack
pożegnał mnie pod salą, mieliśmy spotkać się na stołówce.
Gdy wybiła godzina lunchu, udałam się na stołówkę, tam przy moim stoliku czekał
Kam, Jack, Justin i Abi. Gdy mnie zobaczyli jak zbliżam się do stolika, Jack i Kam
uśmiechnęli się, a Abi chciała wstać i wyjść, ale Jack ją powstrzymał. Usiadłam obok niego,
czułam się nie swojo, wszyscy milczeli.
- Mam coś do powiedzenia – zaczęła Abi, wszyscy wbiliśmy w nią wzrok. – odchodzę z
klubu.
- Co? – zapytał Jack widocznie go zaskoczyła.
- To co słyszysz, nie będę dłużej uczestniczyć w tym klubie skoro jedna z nas a może i
więcej osób - tu spojrzała na Kama – ma przed resztą tajemnice.
Kam chciał coś powiedzieć ale powstrzymała go.
- Nie zmienię zdania – wstała i poszła do Ashley!
Czyli zbratała się z nią, nie podobało mi się to, ale Ashley nie wspomina nikomu o
przeszłości. Jakby jej nie było. Położyłam głowę na blacie stolika.
- Tajemnica, problem, życiowy koszmar, trzeba było zgłosić się do zakładu
psychiatrycznego tak jak proponował lekarz – szepnęłam na szczęście nikt tego nie
usłyszał.
Rozdział 6
Abi zbratała się z cheerleaderkami, dla Jacka było to dziwne, dlatego bo nigdy się
nie interesowała nimi. Jej odejście mnie zabolało, a wszystko przez to że nie potrafię
rozmawiać o przeszłości. Kamowi łatwo było powiedzieć o samobójstwie siostry, pewnie
długo się z tym zmagał aż w końcu znalazł w sobie siłę. W sali 24 byliśmy smutni, ale
planowaliśmy dzień pisarza. To miał być nie wielki festyn a raczej wystawa z książkami
największych pisarzy na tablicach miał być fragment każdej książki. Kilka tablic ma być dla
szkolnych pisarzy, mieli dać swoje dzieła, znaczy się fragmenty swoich dzieł.
Wyrobimy się przed tym dniem ze wszystkim, martwiło mnie nie tylko zachowanie Abi,
Justin dziwnie się zachowywał i Kam. Przed szesnastą dyrektor poprosił mnie do gabinetu.
Poszłam tam nic nie zrobiłam, weszłam do środka i podeszłam do biurka.
Dyrektor na razie milczał i przeglądał jakieś papiery.
- Doszły mnie słychy, że Ashley zamknęła cię na dachu – zaczął nie patrząc na mnie – czy
to prawda?
Milczałam jeśli powiem że tak to co się stanie z Ashley a potem ze mną.
- Mój bratanek powiedział że zostałaś zamknięta na dachu, możesz potwierdzić to?
- Bratanek?
Dyrektor spojrzał na mnie.
- Tak, Kam jest moim bratankiem – Kam? Bratankiem dyra? Nic dziwnego że użył takich
argumentów, przeciwko Ashley – więc?
- Tak zamknęła mnie na dachu – dyrektor chciał coś powiedzieć ale przerwałam mu – ale
niczego przeciwko Ashley nie wnoszę.
Dyrektor patrzył na mnie zdziwiony, westchnął i zastanowił się przed chwile co zrobić.
- Rozumiem, więc nic jej nie zrobię, uważaj następnym razem, możesz odejść.
Wyszłam i udałam się po torbę do klubu, gdy do niego weszłam nikogo nie było, poszli
sobie. Wzięłam torbę i wyszłam zamykając drzwi, ruszyłam na parking. Zaczęłam się
zastanawiać nad sobą, czy to dobry pomysł bym żyła wśród innych. Westchnęłam i
wsiadłam do auta, w domu dziadek szykował obiad. Czasem mam wrażenie, że uważa
mnie za niepełnosprawną, która nic nie może zrobić sama. Jakoś mi to nie przeszkadzało,
odkąd mogę myśleć o Jacku który robi za mur w mojej głowie. Poszłam na górę i przed
obiadem zrobiłam lekcje. Gdy szłam do kuchni, zerknęłam na pokój naprzeciwko.
Westchnęłam i zbiegłam na dół, po obiedzie dopracowałam dzień pisarza i poszłam spać.
Następnego dnia miałam złe przeczucie. Zjadłam śniadanie i pojechałam do szkoły, z
gotowym planem poszłam do dyrektora by zatwierdził projekt. Oczywiście to zrobił bo
zmieściłam się w budżecie. Sala gimnastyczna miała zmienić się w wystawę książek
najlepszych czy najsławniejszych pisarzy z całego świata. Lekcje miały spokojnie, zbyt
spokojnie, to było dziwne. Na matematyce podeszła do mnie jakaś dziewczyna farbowana
blondynka.
- Little Bear?
- Tak?
- Wytłumaczysz mi to zadanie?
- Jasne, siadaj – uśmiechnęłam się do niej serdecznie.
Po kilku minutach zrozumiała zadanie i zmieniła temat.
- Kam dzisiaj chodzi ze wściekłą miną – powiedziała od tak.
Spojrzałam na nią, Kam zły ciekawe dlaczego?
- Nie mówi za wiele ale widać że coś go gryzie – ciągnęła.
Lekcja się skończyła, szłam na stołówkę gdy przede mną stanęła Ashley i zaciągnęła mnie
na boisko szkolne, na którym nikogo nie było.
- Przez ciebie o mało co nie miałam przechlapane – zaczęła zła.
- Przeze mnie? To twoja wina nie moja – odszczekałam.
Piorunowała mnie wzrokiem, starałam się być silna choć prawda była inna.
- Znasz… - zaczęła ale jej przerwałam.
- Znam nasz układ Ashley, ale to nie moja wina, że Jack interesuje się mną nie tobą –
naprawdę to powiedziałam? – staram się nie wtrącać w twoje życie w twoje sprawy, tak
jak chciałaś oddaliłam się.
Ashley nic nie powiedziała tylko przyglądała się mi, obeszłam ją i ruszyłam w stronę
szkoły. Na chwilę się zatrzymałam i odwróciłam się do niej. Z torby wyjęłam zawieszkę
która znalazłam i rzuciłam do niej. Złapała ją, spojrzała na przedmiot i doznała szoku,
podniosła głowę na mnie. Patrzyłam na nią ze smutną miną a wiatr poruszał moimi i jej
włosami. Zacisnęła zęby, widać było że cierpi, odwróciłam się i odeszłam. Darowałam
sobie lunch od razu poszłam na lekcje. Na przerwach widziałam jak Ashley chodzi ze
ślepym spojrzeniem nikogo nie słuchała. Nawet nie odpowiadała gdy o coś ktoś pytał. Czy jej
współczułam? Raczej nie ja przez to przechodzę prawie codziennie. Czas by przestała
zachowywać się tak jakby… nie potrafię powiedzieć jej imienia… ona nigdy się nie narodziła.
Jakby jej nigdy nie było, w każdym z nas zostawiła po sobie ślad. Po lekcjach udałam się do
sali 24, trzeba wszystko przygotować w końcu pojutrze jest ten dzień pisarza. Westchnęłam i
weszłam do środka, tam czekał na mnie Jack i Justin, Kama nie było. Podeszłam do stołu i
uśmiechnęłam się do nich. Odwzajemnili uśmiech, choć Justina był trochę sztuczny. Gdy
chciałam coś powiedzieć do klasy wpadł Kam. Wszyscy
spojrzeliśmy na niego, tamta blondynka miała racje był wściekły.
- Ursula! – krzyknął, aż się wyprostowała.
- Co?
- Czemu to zrobiłaś?! – zapytał.
- Co ja zrobiłam? – nie wiedziałam o co mu chodzi.
Podszedł do mnie głośno tupiąc.
- Czemu darowałaś Ashley to co zrobiła?
To dlatego jest wściekły bo jej darowałam? Nie powinien się mieszać, to nie jego sprawa.
- Kam, przestań – powiedział Jack.
- Nie wtrącaj się, Jack!
- Kam, to co dzieje się między mną a Ashley to nie twoja sprawa! – skąd mam tyle siły by
krzyczeć. Zawsze unikałam takich sytuacji.
- Więc będziesz pozwalać by robiła to co chce z tobą?! – był coraz bardziej rozdrażniony.
- Ashley, zrobiła to bo podoba jej się Jack, była zazdrosna, nie chciała mnie skrzywdzić! –
czy na pewno, wiec co chciała zrobić wystawiając mnie na deszcz – nigdy nie robiła
niczego by mnie skrzywdzić!
Moje słowa zszokowały wszystkich, to była prawda przezywa mnie owszem ale nigdy nie
zrobiła mi krzywdy.
- Tak nie powinno być! I dobrze o tym wiesz! Dawno powinnaś wziąć się w garść! Po tym
co ci się przytrafiło! – teraz mnie zszokował, to było cztery lata temu, trzy dni po
przeprowadzce. On tego nie rozumie… Z oczu zaczęły cieknąć mi łzy.
- Może i masz racje, ale ja nie potrafię… - wyszlochałam – nie rozumiesz tego!
Spojrzał jakby nie dowierzał w to co mówię, owszem stracił siostrę, pewnie to był dla
niego cios, ale mój ból jest inny. Ja straciłam coś więcej… Nic nie powiedział podszedł do
drzwi i odwrócił się do mnie.
- Może i masz racje, trudno kogoś zrozumieć jak sobie nie radzi, zastanawiałaś się nad
tym by zrezygnować ze szkoły, tak byłoby dla ciebie lepiej – spojrzał na listę i skreślił
swoje imię, wyszedł, Justin zrobił to samo.
Jack tylko patrzył na mnie ze smutną miną, też wyszedł, nie skreślił tylko swojego
imienia. Opadłam na kolana, coraz więcej łez spływało po moich policzkach. Może on ma
racje powinnam zrezygnować ze szkoły, by nikogo nie ranić. Do szesnastej nie ruszyłam
się z miejsca, w końcu wstałam i poszłam do auta. Wróciłam do domu nie miałam ochoty
na obiad zamknęłam się w pokoju. usiadłam do lekcji nie wiele zadali więc szybko je
zrobiłam. Wszystko się waliło, traciłam wszystko tak jak tamtego dnia. Byłam zmęczona
tym wszystkim. Usłyszałam dźwięk wózka, ale to przecież nie możliwe, tam ten pokój jest
zamknięty. Wstałam i wyszłam na korytarz, drzwi do pokoju naprzeciwko były otwarte.
Podeszłam do nich, w pokoju pełnego pluszaków w kształcie pingwinów stał na
środku wózek inwalidzki na nim siedziała ona. Łzy zaczęły mi lecieć z oczu, serce mocniej
bić. Wózek zaczął się obracać w moją stronę, nie, proszę, nie. Przed moimi oczami ukazała
się słodka twarzyczka brunetki krótko ściętej. Uśmiechała się i wyciągała do mnie rączki, nie
potrafię, zamknęłam drzwi i opadłam na kolana.
- Nnnniiiiieeee!!!! – krzyknęłam.
Otworzyłam szeroko oczy, siedziałam na podłodze przy łóżku, czyżbym zasnęła? To
był sen, tylko sen, jej nie ma. Obok dłoni poczułam coś twardego, spojrzałam na przedmiot,
wyciągnęłam go z pod łóżka. To był album w czerwonej oprawie pewnie wypadł z pudła,
które leży pod łóżkiem. Nie otworzyłam go od czterech lat tam nie zaglądam.
Wyciągnęłam pudło i chciałam go tam wrzucić, ale nie potrafiłam. Wstałam i włożyłam
album do szuflady przy łóżku, pudło kopnęłam powrotem pod łóżko. Jutro mam dużo pracy,
położyłam się wcześniej.
Rano żałowałam że nie jadłam obiadu, zjadłam podwójne śniadanie i ruszyłam do
szkoły. Na przerwach Kam i Justin mnie ignorowali tak jak Abi. Jacka nie spotkałam ani
razu, czyżby nie było go w szkole. Westchnęłam, wszystkie lekcje dłużyły się
niemiłosiernie, pani od muzyki martwiła się o mnie. Po rozmowie z nią że ze mną jest
wszystko w porządku, poszłam na lunch. Mój stolik był pusty, rozejrzałam się Justina nie
widziałam, za to Abi i Kama tak, Kam był przy stoliku przy którym byli muzyce. Osoby
które na czymś grają lub są Dj’ejami. Usiadłam przy swoim pustym stoliku i spojrzałam w
okno. Ashley dzisiaj mi nie dokuczała, więc miałam spokój. Po lekcjach poszłam do sali 24
po tablice na których miały wisieć fragmenty książek. Które też musiałam znieść do sali
gimnastycznej. Zajmie mi to cały dzień, no trudno zostałam sama, będę pracować jak
zawsze. Dzisiaj jednak miałam pecha nikt nie siedział w kozie. Wzięłam głęboki wdech i
zaczęłam znosić przyciężkie tablice. Po dwóch godzinach zniosłam piętnaście tablic,
byłam zmęczona, wróciłam jeszcze tylko po plakaty z fragmentami. Gdy wszystko było w
sali gimnastycznej zaczęłam ustawiać tablice. Z jedną z tablic miałam problem, siłowałam się
z nią parę minut. Aż poślizgnęłam się leciałam na podłogę a na mnie tablica, zamknęłam
oczy. Nie czułam bólu, otworzyłam oczy tablica była kilkanaście centymetrów od mojej
twarzy. Czułam na plecach czyjeś ramię, spojrzałam na mojego wybawcę, Jack!
Jedną ręką popchnął tablicę a drugą podniósł mnie do pozycji stojące. Postawił
tablice tak jak miała stać, zajęło mu to kilka sekund, może za bardzo jestem zmęczona. Nic
nie mówił, spojrzał na mnie na twarzy widać było ze czuł się winny.
- Odpocznij ja zajmę się resztą i przepraszam – powiedział i zaczął ustawiać resztę tablic.
- Za co mnie przepraszasz?
- Za to, że cię zostawiłem i ci nie pomogłem z tymi tablicami.
Patrzyłam jak rozstawia tablice, piekła mnie dłoń więc na nią spojrzałam, zraniłam się w
którymś momencie. Jack podszedł od mnie i chwycił zranioną dłoń, podniósł ją do twarzy i
pocałował delikatnie. Serce mi przyspieszyło, spojrzał na mnie, zaczerwieniłam się, zagrałam
powoli dłoń. Odwróciłam wzrok, on podszedł do swojego plecaka i zaczął w nim grzebać. Po
chwili wrócił do mnie z plastrem i przykleił na obtarcie. Jego smutna mina mnie martwiła,
chciałam by się uśmiechnął. Wrócił do rozstawiania tablic, uśmiechnij się do mnie, proszę.
Podeszłam do niego i wtuliłam się, nic nie zrobił nawet nie drgnął.
- Ursula?
- Wybaczam ci! Słyszysz! Błagam, uśmiechnij się do mnie! Znów patrz na mnie tak jak na
początku!
Milczał, po chwili dopiero mnie objął mocno, tak jakby miał mnie stracić na zawsze. Ta
chwila trwała dla mnie wieczność, oby trwała jeszcze dłużej. Nagle odsunął mnie od
siebie, nasze twarze dzieliło parę centymetrów. Patrzyliśmy sobie w oczy, zaglądaliśmy
do swoich dusz, nagle jakaś siła popchnęła mnie do niego i pocałowaliśmy się delikatnie.
W oddali słyszałam dźwięk wózka. Ten delikatny pocałunek przerodził się w coś
namiętnego, miałam wrażenie, że ona się cieszy z tego, w głowie słyszałam jej cichy słodki
śmiech. Gdy ucichł moje myśli skupiły się na Jacku i pocałunku. Oderwaliśmy się od siebie,
nasze czoła stykały się, oboje się uśmiechaliśmy i ciężko oddychaliśmy.
Wróciliśmy do tablic, po godzinie skończyliśmy. Zostawiłam torbę w sali 24 więc
szybko po nią pobiegłam, Jack obiecał że będzie na mnie czekał. Zajęło mi to parę minut,
przy drzwiach do sali gimnastycznej zobaczyłam, że Abi rozmawia z Jackiem. Uchyliłam
trochę drzwi by słyszeć ich rozmowę.
- Dlaczego jej po prostu nie zostawisz? – spytała Abi z wyrzutem.
- Bo ją kocham, staram się zrozumieć, a ty ją tylko ranisz – odparł.
- Ja ją ranie? A ona to co? Ma przed nami tajemnice…
- Zastanów się w jej przeszłości coś się strasznego stało, czy ty potrafiłabyś wrócić do
czegoś takiego – tłumaczył Jack – potrafisz wrócić do śmierci rodziców?
Śmierci rodziców? Milczała, zagryzła wargę.
- To nie to samo! – krzyknęła – ona na pewno nie widziała śmierci kogoś bliskiego ani nie
uczestniczyła w niej! To było trzy lat temu!
- Ale nie potrafisz o tym mówić!
Nic nie powiedziała tylko wybiegła z sali gimnastycznej drugim wejściem. Jack patrzyła za
nią, odczekałam chwilę i weszłam do środka. Jack spojrzał na mnie i się uśmiechnął,
odwzajemniłam uśmiech. Chwycił mnie za rękę i razem wyszliśmy ze szkoły.
Odprowadził mnie do auta, zerknęłam na jego auto w środku siedziała Abi.
Pożegnałam Jacka delikatnie całując go w usta. Wróciłam do domu, byłam szczęśliwa, ale to
co usłyszałam mnie zmartwiło.
Rozdział 7
Następnego wszystko się waliło, rano spadłam z łóżka, wylałam sobie sok na
ubranie przy śniadaniu, oczywiście przez przypadek. Na dobitkę samochód nie chciał
zapalić, musiałam zadzwonić do Jacka by mnie podwiózł. I to zrobił ale musiałam znosić
złość goszczącą na twarzy Abi. Na szczęście przeżyłam ją, na parkingu, Jack chwycił moją
dłoń i razem poszliśmy do szkoły. Oczywiście Ashley była wściekła z tego powodu, ale
ona mnie nie martwiła. Tylko Abi, Kam i Justin, oni mnie opuścili bo nie potrafiłam
rozmawiać o zdarzeniu z przed czterech lat. Jack odprowadził mnie na lekcje, a po lekcji
czekał na mnie oparty o ścianę. Uśmiechał się do mnie ale ja nie mogłam odwzajemnić
uśmiechu, co go martwiło. Na stołówce zapytał czemu jestem taka ponura.
- Wszystko gra Little Bear?
- Nie, martwię się o Abi, Kama i Justina, a najbardziej o siebie – odpowiedziałam grzebiąc
w sałatce.
- Nic im nie będzie, a ty znajdziesz w sobie siłę by im powiedzieć – pogłaskał mnie po
policzku.
- Mam nadzieję – odparłam opierając się o jego ramię.
W klubie byłam zaskoczona obecnością Kama, siedział jakby nic się nie stało. Weszłam do
środka za mną wszedł Jack. Spojrzał na nas, wstał i podszedł do mnie.
- Przepraszam, nie powinienem tak zareagować, wiem że jest ci ciężko, mnie też było –
wytłumaczył Kam.
Uśmiechnęłam się.
- W porządku, kiedyś nauczę się o tym rozmawiać, czas iść na salę gimnastyczną i ocenić
straty.
Poszliśmy tam i sprawdziliśmy dokładnie każdą tablicę, jak co roku klika plakatów było
porysowanych i pomazanych. Sprzątnęliśmy wszystko, około dwudziestej Jack odwiózł
mnie do domu. Przy drzwiach wejściowych Jack pocałował mnie namiętnie na do
widzenia. Gdy się całowaliśmy dziadek otworzył drzwi i nas zobaczył.
- Ursula! – krzyknął, cóż nie pochwala całowania się pod drzwiami jak już to wewnątrz,
dziwna filozofia, ale to w końcu on.
Odsunęliśmy się od siebie, szepnęłam Jackowi by się nie martwił o to i napisze mu o co
chodzi. Pomachałam mu , on mi odmachał i wsiadł do swojego auta i pojechał do domu.
Dziadek ze złością i szczęściem patrzył na mnie, ale wiedziałam że góruje szczęście. Które
może w każdej chwili prysnąć to, że znalazłam chłopaka i przyjaciel do mnie wrócił to nie
znaczy, że to co dzieje się we mnie minęło. Dziadek jednak nie próbował mnie sprawdzać
czy jestem w stanie znieść to co się stało, podał mi obiad, grzecznie go zjadłam. Kiedy go
skończyłam dostałam esemesa od ojca.
„W przyszłym tygodniu będę miał do ciebie prośbę.”
Prośbę? Jaką znowu prośbę? No trudno nie będę go pytać, poszłam do siebie idąc na górę
napisałam esemesa do Jacka. Oczywiście uśmiał się z tego, każdy by się z tego śmiał. Ja
mogę tylko w duchu się śmiać, na twarzy na razie gości mi uśmiech częściej niż zwykle.
Zaczęła zastanawiać się co jest w przyszłym tygodniu przychodziło mi tylko do głowy dzień
Kobiet i dzień Mężczyzny. Będę musiała coś chłopakom kupić, tylko co, może zrobię
ciasteczka, dodam jakieś breloczki i gites. Zaczęłam robić lekcje.
Nadal czułam się źle, choć mam wspaniałego chłopaka i przyjaciela. Nigdy nie
miałam tego problemu, nikt nigdy nie pytał o moją przeszłość. Może dlatego, że nigdy nie
miałam nikogo bliskiego jak Jacka czy Kama. Jakoś nigdy nie miałam skłonności do
posiadania przyjaciół. Unikałam takich związków, by nie mówić o przeszłości. Choć
starałam się, ale oni sami się napatoczyli, podoba mi się to nawet, tylko muszę ukrywać to co
się stało. A wiem przecież oni zrozumieją prawdę, Kam stracił siostrę, a Abi i Jack
rodziców. Powinnam im powiedzieć, ale to było takie straszne. Cztery lata próbuje się z
tym uporać, a dałam tylko radę przetrwać deszcz.
Nadszedł dzień kobiet większość dziewczyn miało kwiatki w rekach. A ja nic nie
miałam szłam na lekcje. Jacka jeszcze nie spotkałam, przyjechałam własną furą, dziadek
ją naprawił. Kama też a przecież ma dwie lekcje obok mnie. Ciekawe gdzie są, Ashley jak
zwykle pełna w kwiatów od wielbicieli. Spojrzała na mnie z wyższością, wywróciłam
oczami i weszłam do klasy. Lekcje minęły spokojnie, trochę mnie martwiło, że nie miałam
kwiatka. To było jednak krótkie zmartwienie, przestałam się w ogóle przejmować tym dniem.
Weszłam do sali 24, tam czekali na mnie Kam i Jack. Byli odwróceni do mnie plecami, nie
zauważyli nawet jak weszłam.
- Hej, też miło was widzieć… nie musicie się wysilać by zwracać na mnie uwagę –
parsknęłam.
Obaj się odwrócili.
- Przepraszamy, dzieliliśmy kwiaty – odparł Kam. Kwiaty?
Jack podszedł do mnie, miał w ręku czerwoną róże i jakieś małe pudełeczko.
- Wszystkiego dobrego – uśmiechnął się i podał różę i pudełko. Odebrałam od niego je i
pocałowałam delikatnie pamiętając że nie byliśmy sami. Uśmiechnęłam się położyłam
róże na stole, otworzyłam pudełko. W nim była srebrna róża, była piękna, odłożyłam
pudełko z nią i rzuciłam się Jackowi w ramiona. Byłam szczęśliwa jak diabli.
- Dziękuje.
Odsunęłam się od niego, podszedł do mnie Kam z różą.
- Miłego dnia Kobiet – powiedział z uśmiechem.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się.
Wzięłam jakiś wazon i poszłam napełnić go wodą. W szkole nikogo nie było, gdy
wracałam spotkałam Ashley. Uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Hej Ursula, wiesz co jest w ten piątek prawda? – uśmiechnął się złośliwie.
- Wiem, twoja impreza – odparłam.
- Pamiętaj, że ma tam cię nie być, nawet nie myśl by przyjść z Jackiem – powiedział z
wyższością.
- Nawet nie miałam zamiaru tam iść, twoje imprezy mnie nie obchodzą – skończyłam
rozmowę i wróciłam do klubu. Włożyłam różę do wazonu, pudełko do torby.
Rozmawialiśmy o jakimś święcie, na które będzie trzeba zrobić festiwal.
Około szesnastej rozeszliśmy się, za nim jednak pożegnałam się z Jackiem,
namiętnie całowaliśmy się przy moim aucie, róże leżały na masce. Miałam dziwne
wrażenie, że ktoś patrzy na nas. Czułam złe wibracje, znałam tylko jedną osobę, która tak
reagowała na mój widok. Gdy Jack odsunął się ode mnie oboje ciężko oddychaliśmy.
Zignorowałam to dziwne uczucie, pożegnałam go, włożyłam róże na miejsce pasażera i
pojechałam do domu. Gdzie dziadek podarował mi tulipana. Babci i mamie pewnie wysłał
kurierem. Weszłam na górę i zerknęłam na zakazane drzwi, wciąż są zamknięte. Babcie
uważa że mama lepiej się czuje gdy jest z dala od rzeczy z przeszłości. Choć dużo czasu
spędza na huśtawce, ale podobno coraz mniej. Mam nadzieje, że jej się polepszy. Weszłam
do siebie, oczywiście pozytywka w której trzymałam klucz zwróciła moją uwagę. Od tamtej
tragedii tam nie weszłam, wiedziałam gdzie co jest jak wygląda. Ale nie potrafiłam tam wejść.
Przypomniałam sobie że muszę kupić chłopakom prezent na dzień mężczyzny, a to przecież
za dwa dni, dzień przed tą przeklętą imprezą. Odłożyłam torbę wzięłam portfel i zeszłam na
dół, powiedziałam dziadkowi gdzie idę. Wsiadłam do auta i pojechałam do centrum, butik z
breloczkami znalazłam natychmiast. Wybrałam
odpowiednie, dla Jacka wybrałam serce przecięte na pół jedno będzie dla mnie drugie dla
niego. Dla Kama w kształcie wierzy stereo. Poszłam jeszcze do znajomego który
wygrawerował na połówkach serca moje i Jacka imię i słowo „forever and ever”. Miałam
wszystko co potrzebowałam, idąc do wyjścia zauważyłam Abi. Była sama i chyba czegoś
szukała, ciekawe czego? Podeszłam do niej chciałam się pogodzić z nią.
- Hej Abi – powiedziałam nie pewnie.
Spojrzałam na mnie, milczała. Bolało mnie to jak na mnie patrzyła , ze złością i smutkiem.
Smutkiem?
- Wszystko gra?
- Tak, nic mi nie jest, mam problem i tyle… - warknęła, westchnęła – Ursula, sorki za to co
powiedziałam… ja po prostu… sama nie wiem… nie lubię jak mają przede mną
tajemnice…
- Ja nie mam, nie lubię gadać o przeszłości bo ona nie jest usłana różami… ciężko jest o
niej mówić… moja mama sobie z tym nie radzi tak jak ja… nie miałam przyjaciół nie
musiałam się tym przejmować…
- Przejmować? – zapytała zaciekawiona.
- Przejmować by komuś powiedzieć, nikt nie pytał, nikogo to nie obchodziła, nikt nie
wiedział i było mi z tym dobrze…
Milczała, patrzyła w przestrzeń, jakby o czymś intensywnie myślała. Gdy na mnie w
końcu spojrzała, jej twarz się rozjaśniła.
- Jack ma racje, nie mogę uwierzyć że to mówię – uśmiechnęła się – skubany zawsze lepiej
rozumiał a ja nie… Little Bear, wrócę do klubu, tylko pomożesz mi w czymś?
- Jasne, w czym? – uśmiechnęłam się, Abi wróci cieszyłam się. Zostaje Justin z nim może
być gorzej.
- Chce coś kupić Kamowi na dzień chłopaka a nie wiem co – wyżaliła się i zaczerwieniła.
- Podoba ci się Kam?
- Co?! Skąd! – zaprzeczyła.
- Skoro tak mówisz, ja kupiłam mu to – wyjęłam z foliowej torebki breloczek. Przyjrzała
się mu uważnie i ją oświeciło. Chwyciła mnie za nadgarstek i zaciągnęła do jakiegoś
sklepu. Gdzie było mnóstwo figurek, znalazła figurkę z dj’em. Kupiła ją, spojrzała z
uśmiechem na mnie. Razem wróciłyśmy, odwiozłam ją do domu. Zaproponował bym
weszła, ale ja się nie zgodziłam, miałam dziadkowi pomóc przy obiedzie.
Czwartek przyszedł szybko siedziałam w klubie, czekałam na resztę. Z nudów
rysowałam kółka i linie na kartce. Zanim się zorientowałam narysowałam wózek
inwalidzki, szybko go zamazałam. Schowałam twarz w dłonie, muszę dać sobie z tym
radę. Do sali wszedł Jack i od razu podszedł do mnie i objął. Spojrzałam na niego, nie
zdałam sobie sprawy, że płaczę. Otarł moje łzy.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską.
- Tak – wyjęłam z torby małą paczuszkę i mu wręczyłam – wszystkiego dobrego w dniu
mężczyzny.
- Dziękuję – pocałował mnie w czoło, potem namiętnie w usta..
Przerwał jak drzwi się otworzyły, to był Kam, wyjęłam drugą paczuszkę i mu rzuciłam.
- Z jakiej okazji? – zapytał zdziwiony.
- Stary dzisiaj jest dzień mężczyzny – odparł Jack i usiadł obok mnie.
Kam otworzył paczuszkę i się uśmiechnął, pokiwał głową w ramach podziękowań. Zanim
usiadł w drzwiach pojawiła się Abi wszyscy spojrzeli na nią. Uśmiechnęłam się, weszła
niepewnie do środka, rzuciła bratu prezent potem Kamowi. Lekko się uśmiechnęła, na jej
policzkach pojawił się niewielki rumieniec.
- Dzięki – powiedział równo Kam i Jack.
Weszła odważniej i stanęła przy stole. Gadaliśmy o różnych głupotach, Abi zaczęła gadać
o Ashley. Że za bardzo się rządzi i wywyższa, u niej to normalnie, powiedziała nawet jak
mnie obrażają z moimi placami. Oraz to że nie podoba jej się fakt że chodzę z Jackiem.
- A właśnie jutro jest impreza u Ashley, idziecie? – zapytał Jack.
Zrobiło mi się nie dobrze.
- Ja pójdę – oznajmiła z uśmiechem Abi – może i ona jest zołzą ale robi najlepsze imprezy,
pójdziesz Kam?
- Jasne czemu nie – uśmiechnął się do niej, odwzajemniłam go.
- Ja też pójdę, przyda się trochę rozrywki – powiedział i spojrzał na mnie z zachęcającym
uśmiechem.
- Na mnie nie licz ja nie idę.
- Czemu? – zapytała Abi.
- Bo nie jestem zaproszona i mile widziana u niej – odparłam.
- Jak chcesz – powiedział Jack, szybko się poddał – to ja też nie idę, może spędzimy ten
wieczór razem?
- Jasne, wszystko byle by tam nie być – uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
Umówiliśmy się że pójdziemy do kina. Ma po mnie przyjechać około dziewiętnastej.
Czekałam na niego zwarta i gotowa, przyjechał za piętnaście, otworzyłam drzwi.
Stał uśmiechnięty a za nim stał Kam i Abi.
- Czas na imprezę! – krzyknęła Abi.
- Nie ma mowy! – krzyknęłam i chciałam zamknąć drzwi ale Jack mi nie pozwolił – Jack ja
nie żartuje, nie chcę tam iść!
- Nie chodzisz na żadne imprezy na jedną chyba pójdziesz, dla mnie – uśmiechnął się
zawadiacko.
- To nie fair! – próbowałam zamknąć drzwi – Ashley mnie tam nie chce, a ja nie chce tam
być! – był za silny, dałam za wygraną i rzuciłam się w stronę schodów. Mój pokój zamknę się
w nim.
Nie zdążyłam Jack złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę. Trzymał mnie w
żelaznym uścisku, starałam się uwolnić ale nic to nie dało.
- Dziadku! On mnie obmacuje! – Jack zdziwił się i rozejrzał. Nikt jednak się nie pojawił a
no tak przecież słucha muzyki przez słuchawki, klapa. – Jack!
Naglę zadzwoniła moja komórka. Jack rozluźnił uścisk, odebrałam połączenie, nawet nie
sprawdzając kto dzwoni.
- Halo?
- Witaj skarbie, ja w sprawie prośby – ojciec, no tak.
- Co to za prośba?
- Masz pójść do Ashley i pilnować by nie było tam alkoholu – powiedział poważnie.
- Nie ma mowy!
- Sprzeciwiasz się mi młoda damo! – znowu ten jego władczy ton.
- Nie, zgoda pójdę – czemu ja? W duchu płakałam.
Rozłączył się, przestałam się bronić. Westchnęłam ciężko, spojrzałam na Jacka.
- Zgoda wygrałeś – uśmiechnął się i pociągnął do auta.
Przez całą drogę dąsałam się i waliłam Abi po łapach bo chciała mnie umalować. Gdy
dotarliśmy pod dom Ashley, impreza była już na pełnych obrotach. Wysiedliśmy Jack
znalazł się przy mnie, Abi poszła z Kamem przodem. My ruszyliśmy za nimi, większość
osób tańczyła gdzie popadnie, nigdzie nie było wolnej przestrzeni. W kątach pary się
całowały, wole nie myśleć co robili na piętrze. Muzyka grała tak głośno, że własnych myśli
nie słyszałam. Abi i Kam gdzieś znikli, Jack zaciągnął mnie na schody jedyne miejsce gdzie
mało osób było. Usiedliśmy na stopniach i zaczęliśmy się całować. Po jakimś czasie miałam
złe przeczucie, odsunęłam się od Jacka i się rozejrzałam. Alkohol był i to było widać
niektórzy ledwo stali na nogach. Ale to nie było to, wstałam i weszłam wyżej zaczęłam się
rozglądać. Jack podszedł do mnie.
- Co się stało?
- Nie wiem, mam złe przeczucie, jakby miało coś się stać – dalej się rozglądałam moja
uwagę przykuła znajoma zielona czupryna, Mark?
Coś było nie tak, on wyglądał jakby było mu zimno. Przed nim stała Abi z przerażoną
miną. Chwyciłam Jacka i pobiegłam z nim do Marka. Gdy do nich się przepchaliśmy leżał
już na podłodze i miał drgawki. Zaczęłam przeszukiwać jego kieszenie.
- Nie wiem co się stało? Napił się ponczu i zaczął dygotać jak galaretka! – krzyknęła
zrozpaczona Abi.
- Mark gdzie masz leki? – znalazłam pudełko ale było puste – Abi znajdź Kama, Jack
zadzwoń po karetkę – wykonali polecenia w trybie ekspresowym, Kam przyszedł po
minucie.
- Karetka już jedzie – oznajmił Jack – co robimy?
- Musimy go stąd wynieść – więcej nie musiałam mówić Kam i Jack wynieśli go na
zewnątrz i położyli na trawniku.
Czekaliśmy na karetkę, co chwila waliłam w policzek Marka by nie zasypiał. Musiał być
przytomny tyle pamiętałam, gdy nie dostawał leków musiał być przytomny. Usłyszałam
karetkę, Mark wciąż był przytomny, przyjaciele patrzyli bezradnie. Gdy go zabierali
powiedziałam im co bierze i na co jest uczulony oraz jak się nazywa. Ciotka się o tym
dowie oby nie dostała zawału, poniekąd to nie pierwszy raz gdy ląduje w szpitalu.
Odjechali spojrzałam na dom w drzwiach była Ashley i nie była zadowolona. Jack, Abi i
Kam stali za mną i patrzyli na nią. Podeszła do mnie i mnie spoliczkowała. Za sobą
usłyszałam czyjś szept.
- Goście się ulatniają – to był Kam.
- Zrujnowałaś moją imprezę! Mówiłam byś tu się nie pokazywała! – wrzeszczała na mnie
wściekle.
Spojrzałam na nią jak na idiotkę, czy ona zdawała sobie sprawę co w ogóle się stało? Mark o
mało co nie zginął. Nie wytrzymałam spoliczkowałam ją, za sobą usłyszałam ciche klaskanie.
- Czy tobie na mózg padło! Przez ciebie o mało co Mark nie zginął! Ale to nie będzie mój
problem tylko twój! Wiesz czemu tu jestem? Bo ojciec kazał mi pilnować by alkoholu nie
było! Z porównaniu do ciebie on dba o niego! – wyjęłam komórkę z kieszeni.
- Nie zrobisz tego!
- Owszem zrobię! – wybrałam numer, Ashley rzuciła się w moją stronę ale ktoś ją złapał i
trzymał, spojrzał na tego osobnika to był Justin za nim stała Bea.
- Puszczaj mnie! – wyrywała się Ashley.
- Nie! Dzwoń – odparł Justin.
Bea zaczęła kaszleć, czyżby była chora? Abi podeszła do niej i okryła swoja kurtką. Bea
szepnęła jej coś na ucho, coś co zszokowało Abi. Dziewczyna podeszła do mnie i szepnęła
na ucho to co Bea jej. Otworzyłam szeroko oczy, jeszcze raz zdzieliłam Ashley tym razem z
kącika ust poleciała krew. Ashley skrzywiła się z bólu. Nacisnęłam guzik połącz, odebrał po
drugim sygnale.
- Halo?
- Tato – powiedziałam to na głos, będę musiała wyjaśnić to i owo – mam złe wieści –
byłam zła zachowanie Ashley było karygodne.
- Co się stało?
- Jak przyjechałam do Ashley alkohol już był – ojciec przeklną kilka razy - to nie wszystko,
Mark wylądował przez to w szpitalu znowu, Ashley twierdzi, że zniszczyłam jej imprezę –
znowu kilka przekleństw – to nie koniec, dowiedziałam się że Ashley upiła jakiegoś
sportowca i kazała mu zgwałcić koleżankę ze szkoły Bea i to zrobił na oczach Ashley.
- Co takiego?! Dość tego!! Będę za dwadzieścia minut!!
Rozłączył się , schowałam komórkę.
- Ty zdziro zapłacisz mi za to! – syknęła Ashley – co z ciebie za siostra!
Wszyscy spojrzeli na mnie i na Ashley między nami było podobieństwo jednak nikt nie
zwrócił na to uwagi. No to mam wiele do wytłumaczenia. Czekaliśmy na ojca siedząc na
werandzie, imprezowicze zmyli się. Nikt nic nie mówił, Ashley przywiązaliśmy do krzesła by
nie rzuciła się na mnie z pięściami. Kam, Abi i Jack stali oparci o barierkę nawet na mnie nie
spojrzeli, Justin zabrał Bea do domu.
Rozdział 8
Ashley szarpała się aż w końcu przewróciła z wielkim hukiem na deski werandy.
Spojrzałam na nią i pokręciłam głową, co za idiotka z niej. Pod dom podjechało czarne
volvo ojca. Zaparkował pod garażem, szybko wysiadł z auta z wściekłą miną. Podszedł
najpierw do mnie potem zerknął na moich przyjaciół o ile jeszcze nimi są. Kazał na odejść,
podniósł córkę z werandy i wszedł do środka trzaskając drzwiami. Westchnęła i
spojrzałam na znajomych, nie byli zbytnio zadowoleni.
- Ursula, chyba należą się nam wyjaśnienia – zaczęła Abi.
Podeszłam do nich.
- Racje, gdzie wam wszystko wyjaśnić, tu na dworze czy gdzieś pojedziemy?
- Najbliżej jest do nas – powiedział Jack.
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu Abi i Jacka. Dom jak dom, w tym mieście
domy się nie różnią. No chyba że wielkością, ten był średni jak na cztery osoby.
Weszliśmy do środka nikogo nie było. Usiedliśmy w salonie, na razie milczałam, nie
wiedziałam od czego zacząć i czy wszystko będę potrafiła powiedzieć.
- No to mów, Ashley jest twoją siostrą? – zapytał Kam by się upewnić.
- Tak jest moją siostrą, nasi rodzice są po rozwodzie – patrzyłam na podłogę.
- A ten Mark który pojechał do szpitala to kto? – zapytał Jack, no tak musiałam dla niego
za bardzo się przejmować Markiem.
- To mój przybrany kuzyn, ale traktuje go jak brata czasem przyjeżdża do nas albo do
mnie albo do Ashley – odpowiedziałam wciąż patrząc w podłogę.
- Powiedziałaś ojcu że Mark już wylądował w szpitalu, tak właściwie to co mu jest? –
zapytała Abi.
- Mark jest uczulony na alkohol, jeśli nie weźmie leków po zażyciu alkoholu grozi mu
śmierć, był u Ashley jakieś dwa miesiące temu na imprezie ojciec kazał jej dbać o niego,
ale cóż – jak to ona o nikogo już nie dba – zignorowała go czego nie powinna robić
ponieważ w tedy miał swoją fobie samobójczą.
- Fobię samobójczą? – zapytali równo.
Milczałam jak wypowiem jej imię, znowu będę miała atak. Czy w ogóle jestem gotowa na
rozmowę o tym? Niby było to cztery lata temu, ale ciągnie się za mną jak cień. Nie
potrafię… jeszcze nie…
- Stracił kogoś bliskiego jego sercu… od tamtego momentu próbuje do niej dołączyć… ale
nikt mu nie pozwala ratując go…
Zamilkli, moja twarz pewnie była skrzywiona z bólu, powstrzymywałam napływ
wspomnień. Myśląc o Jacku, spojrzeć na niego się bałam. Nie chciałam by widzieli całą
moją twarz, nie w tym stanie. Poczułam jak ktoś kładzie dłoń na mojej głowie.
- Odwiozę cię – szepnął Jack – potem odwiozę ciebie Kam.
- Nie trzeba nie mam daleko do domu – oznajmił – posiedzę trochę z Abi potem pójdę.
- Okej, choć Ursula – podał mi dłoń, wstałam ale nie podniosłam wzroku.
Na nikogo nie spojrzałam, pożegnałam Kama i Abi, cichym „cześć”. Wyszliśmy na
powietrze, zimny nocny wiatr, poprawił trochę mój nastrój. Odniosłam wzrok i wsiadłam do
auta, Marka odwiedzę jutro, mam nadzieje, że nic mu nie jest. Jack milczał, co sprawiało, że
serce mi się krajało. Wciąż chowałam przed nimi straszną część mojej
przeszłości. Podjechał pod mój domu światła się paliły czyli dziadek jeszcze nie spał.
Zanim wysiadłam odważyłam się i spojrzałam na niego, patrzył przed siebie. Twarz miał
poważną, w oczach coś się kryło, ale nie wiedziałam co.
- Jack? – spojrzał na mnie.
- Tak?
- Przepraszam.
- Za co?
- Nie wszystko powiedziałam... – uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie. W jego
ramionach czułam się bezpiecznie, wspomnienia z przeszłości znikały - …zawsze gdy
myślę o tobie i gdy jesteś blisko, wspomnienia z przeszłości odchodzą jakby ich nie było…
- Cieszę się, że ci moja obecność pomaga – odsunął się i pocałował mnie delikatnie,
gdybym mogła zatrzymać czas właśnie teraz bym to zrobiła. Po chwili odsunął się ode
mnie i pogłaskał po policzku – wszystko będzie dobrze, znajdziesz siłę i nam o tym
opowiesz.
Uśmiechnęłam się do niego, pocałowałam go na do widzenia. Weszłam na werandę i
patrzyłam jak odjeżdża. Weszłam do domu w salonie dziadek rozmawiał prze telefon.
Miał smutny wyraz twarzy usiadłam na fotelu i napiłam się jego herbaty. Spojrzał
przelotnie na mnie, w jego oczach było widać ból. Gdy skończył rozmawiać, przyjrzał się
mi uważnie.
- Co? – zapytałam odkładając szklankę.
- Dzwonił twój ojciec – odparł, no super! Musiał zadzwonić i powiedzieć wszystko!
- I co powiedział?
- Że Ashley ma ślad zadrapania na policzku – czyżbym zostawiła ślad na jej boskiej
twarzyczce, uśmiechnęłam się w duchu – że gdyby nie ty Mark by umarł, jest w szpitalu i
dochodzi do siebie, wspomniał też o jakimś gwałcie, na który patrzyła Ashley i nic nie
zrobiła.
- Jaką dostała karę? – to mnie ciekawiło.
- Oczywiście szlaban na imprezy i wychodzenie z domu, a jeśli ta dziewczyna zgłosi gwałt na
policje Ashley częściowo weźmie za to odpowiedzialność – a no tak przecież za miesiąc
skończy osiemnastkę, no to o dobrej uczelni może zapomnieć. Ashley ma dobre stopnie lubi
sobie po prostu po imprezować.
- No to dostała na co zasłużyła – odparłam i wstałam – jutro odwiedzę Marka w szpitalu.
- Nie wiem czy powinnaś tam iść – powiedział smutno.
- Czemu?
- Podobno mówił przez sen jej imię i to że ona wciąż…
- Nie mów! Jej nie ma, on majaczy! – wbiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju, nie
mogę do niego pojechać co jeśli zacznie o niej gadać tak jak matka.
Otworzyłam szufladę i wzięłam do ręki album, jej nie ma, odeszła nigdy nie zobaczę jej
uśmiechniętej buźki. Już nigdy nie powie, że świetnie gram na gitarze. Ani nie powie
Ashley, że jest piękna i mądra, dziewczyną z imprezowym nastawieniem. Wieź się w garść
Ursula! Dasz radę! Możesz w każdej chwili wybiec ze szpitala i w samochodzie sobie
popłakać. Czas pogodzić się ze stratą, czas zacząć żyć, bez tych wspomnień. Usiadłam na
łóżku i przycisnęłam do piersi album. Całą noc starała się przetrwać te straszne
wspomnienie, ale nie potrafiłam. Co chwila budziłam się z krzykiem budząc dziadka.
Oczywiście wytłumaczyłam mu co usiłuje zrobić, nie pochwalał tego jednak. Kazał mi nie
wspominać tamtego dnia, więc przestałam. Miał rację czułam się słaba, coraz słabsza…
nie znajdę siły… bo jej nie mam… do końca życia będę miała ten cień wspomnień za sobą.
Rano byłam padnięta, przy śniadaniu się nie odzywałam. Przez dwie godziny
psychicznie się przygotowałam do pójścia do szpitala. W końcu tam pojechałam, przed
szklanymi drzwiami się zatrzymałam i zastanowiłam czy dobrze robię. Jakby coś mogę
zwiać… ale jak to zrobię… znowu udowodnię, że jestem słaba. Weszłam do środka,
zapytałam w której sali leży i ruszyłam w jego stronę. Przy odpowiednich drzwiach
zawahałam się, dam radę… nie dam… dam… nie dam… otworzyłam drzwi z impetem.
Mark siedział i czytał książkę, pewnie ciocia mu przywiozła. Spojrzał na mnie i się
uśmiechnął, odwzajemniłam go i podeszłam do niego.
- Jak się czujesz?
- Lepiej, nie uwierzysz co widziałem! – był szczęśliwy, ale czemu, przecież zawsze chodził ze
smutna miną i głową w chmurach.
- Co widziałeś?
- Inez!! – zatkało mnie, do głowy wparowały wspomnienia, nie mogłam ich przegonić
myślami o Jacku – widziałem ją! Tańczyła ze mną! Jest taka piękna. Czemu nie mówiłaś, że
nic jej nie jest? Czemu nie chodziła do szkoły? – przestań… błagam przestań…
PRZESTAŃ!!
Złapałam się za głowę, nie wytrzymałam, ten ból był zbyt potężny. JEJ NIE MA!!
Wszystko zrobiło się czarne, w oddali słyszałam głos który mnie wołał.
Obudziłam się leżąc w jakiejś białej sali, była w szpitalu, na szczęście nie byłam w
tej samej sali co Mark. Podniosłam się do pozycji siedzącej dziadek siedział obok i
przyglądał się mi zaniepokojony.
- Wszystko w porządku?
- Nie potrafię o tym zapomnieć, nie potrafię… jestem słaba… - wyszlochałam.
Dziadek położył dłoń na mojej głowie.
- Jesteś silna bo wytrzymujesz to choć z konsekwencjami, nie załamujesz się jak matka,
starasz się żyć – głaskał mnie opiekuńczo po głowie, z oczu leciały mi łzy – Mark do tej
pory próbuje to zrobić dołączyć do niej, ojciec i Ashley żyją dalej tylko na pokaz, wierz mi w
duszy przeżywają katusze – spojrzałam na niego.
- Ashley nie żyje na pokaz, Ashley którą znaliśmy zapadła się pod ziemię, ją nic już nie
wzrusza, przestała czuć – szepnęłam przez łzy.
Nic nie powiedział, miałam racje, Ashley nie jest tą dawną Ashley tamta dbała o każdego,
nikogo nie obrażała. Ojciec owszem żył dalej na pokaz, ale przez tamto nie ma już rodziny.
- Co z Markiem? – zapytałam.
- Powiedziałem mu, że jej nie ma, że osoba z którą tańczył ma podobną twarz, załamał się.
- Rozumiem… lepiej wrócę do domu… - otarłam łzy.
Dziadek odwiózł mnie do domu, weszłam na górę, jednak zatrzymałam się przy drzwiach.
Spojrzałam na zamknięte drzwi, przed oczami mignął mi wózek. Weszłam do siebie i
opadłam na podłogę. Czemu jestem tak słaba? Dziadek się myli ja nie potrafię żyć dalej, to
tylko iluzja życia. Spojrzałam na okno, na parapecie siedział wróbel. Nie odrywałam od niego
wzroku, rzuciłam się do szafy i zaczęłam przeszukiwać pudła. Nie mogłam tego znaleźć,
zanurkowałam pod łóżku i wyjęłam dwa pudła, przeszukałam je. Znalazłam zeszycik z
zieloną okładką, z napisem „Świat moim oczami”, na samym dole był jeszcze jeden „ Los
skrzywdził mnie, ale mam przy sobie bliskie mi osoby dzięki, którym każda chwila jest dla
mnie iskrą życia. Przy nich nigdy nie będę sama i zawsze przy nich będę nawet gdybym
odeszła.” Otworzyłam go w nim były zdjęcia przyrody jak i moje, mamy, taty i Ashley
wszystkie podpisane. Znalazłam nawet zdjęcie, na którym byłam ja zasnęłam w pokoju pod
oknem, a za nim na parapecie siedział wróbel. Przeczytałam opis, chciało mi się płakać ale
się powstrzymałam. Przekartkowałam zeszyt czytałam każda jej myśl i obejrzałam dokładnie
każde zdjęcie. Zatrzymałam się na ostatniej stronie na okładce widniał napis „ Zawsze z
wami będę, w sercu i w najmilszych wspomnieniach.” Najmilsze wspomnienia, przykryte tymi
strasznymi, wstałam i wybiegłam z domu. Wsiadłam do auta i pojechałam prosto na
cmentarz, nie było mnie na nim o czterech lat. Zaparkowałam na pustym parkingu,
wysiadłam i ruszyłam w stronę bramy, mijałam alejkę za alejką. Aż doszłam do
odpowiedniego nagrobka, spojrzałam na niego, pod imieniem i nazwiskiem oraz data śmierci
widniał napis „Ciesz się każdą chwilą.” Wiem co muszę zrobić by przetrwać rozmowę z
przyjaciółmi o mojej przeszłości. Wróciłam do domu i zadzwoniłam do nich by w niedziele
mnie odwiedzili, moja siła była pod moim nosem. Czemu nie zauważyłam jej wcześniej.
Chociaż wciąż czułam ból w piersi, bałam się opowiadać o tym
ale musiałam. By skończyć z tym cieniem, który mnie prześladuje. Zielony zeszycik wciąż
trzymałam w ręku wyjęłam z pozytywki klucz. Spojrzałam w stronę zamkniętych drzwi, dam
radę. Wyszłam na korytarz i włożyłam klucz do zamka, zawahałam. Nie zauważyłam, że przy
schodach stoi dziadek. Patrzył przerażony na mnie, szybko chwycił mnie za nadgarstek i
pociągnął do mojego pokoju. klucz wciąż tkwił w zamku, zatrzasnął drzwi i je zamknął.
- Dziadku! Wypuść mnie! Ja chciałam się sprawdzić! Wiem jak to przetrwać!
Nie słyszał mnie już go nie było pod moim drzwiami. Opadłam na kolana, i co teraz? Po
kilku godzinach usłyszałam samochód. Nie, nie zrobił tego prawda? Do poje ko pokoju
wparowała babcia i zaczęła mnie pakować, chciałam uciec ale drogę zastąpił mi dziadek.
Wrzuciła wszystko do auta potem mnie, ruszyła z piskiem opon. Zdążyłam wysłać
esemesa do przyjaciół by nie przychodzili bo dziadek wysłał mnie do babci na wieś.
Potem babcia zarekwirowała mi telefon. Mam nadzieje, że wrócę szybko, nie będę się z
nimi kłócić. Pokaże im że potrafię… ścisnęła do piersi zielony zeszycik. Oby mama czuła
się lepiej.
Rozdział 9
Podróż trwała trzy godziny zanim dojechałyśmy na posesje babci. Na niej stał duży
drewniany dom za nim sad z jabłkami. Cały teren był otoczony płotem, babcia
zaparkowała przed domem. Wysiadłam wzięłam swoja torbę, zaprowadziła mnie do
mojego pokoju. Rzuciłam torbę na łóżko, nie chciałam tu być. Wyjęłam przyduży polar i
założyłam zeszycik wsadziłam do kieszeni. Zeszłam na dół i szukałam mamy, zaczęłam od
huśtawki na podwórku, oczywiście tam była i siedziała na niej. Podeszłam do niej nawet na
mnie nie spojrzała.
- Mamo? – brak reakcji – nie możesz wciąż tak żyć, to nawet nie jest życie.
- Ona…
- Wciąż z tobą jest – mama drgnęła lekko uniosła głowę ale nie spojrzała mi w twarz – w
twoim sercu, w wspomnieniach – ścisnęłam zeszycik w kieszeni – żyje wśród nas jak
natura, którą kochała – milczała.
Westchnęłam, odwróciłam się i szłam powrotem do domu. Usłyszałam za sobą jak
huśtawka się poruszyła. Odwróciłam się i pierwszy raz odkąd jej nie mam, mama patrzyła mi
w twarz. Bez strachu, nie uśmiechała się tylko patrzyła. Bałam się że weźmie mnie za nią,
ale się myślałam.
- Ursula, jaka ty jesteś piękna – podeszła do mnie i uściskała – dziękuję, po twoich
słowach miałam wrażenie, że wiatr który musnął moją twarz to Inez.
Powstrzymałam łzy, wiatr znowu zawiał, a ja słyszałam dźwięk wózka, była tu patrzyła
na nas i się cieszyła. Babcia wyszła na zewnątrz i patrzyła na nas ze zdziwieniem.
- Wszystko w porządku? – zapytała podchodząc do nas.
- Tak, teraz będzie wszystko dobrze – powiedziała mama i uściskała babcie.
- Babciu chcę wrócić do domu, potrafię wejść do jej pokoju i powiedzieć przyjaciołom o… -
spojrzałam na mamę, babcię i poczułam wiatr we włosach – Inez.
Babcia przyjrzała mi się uważnie, moja twarz się nie zmieniła , nic mnie nie bolało i
wspomnienia nie przyszły. Babcia uśmiechnęła się, ale nie pozwoliła mi wrócić, nie
dzisiaj. Miałam trochę czasu spędzić tu wśród natury, razem z mamą. Nie przeszkadzało
mi to, oddała mi nawet telefon, zadzwoniłam do Jacka i wszystko dokładnie
wytłumaczyłam. Czemu odwołałam spotkanie i czemu nie odbierałam. Zrozumiał jak
zawsze, za to go kocham, za to że rozumie. Za trzy dni miałam wrócić do domu, w tym
czasie postanowiłam robić zdjęcia tak jak Inez. Jej aparat wciąż był u babci, wzięłam go i
poszłam do sadu. Pstrykałam zdjęcia wszystkiemu co było piękne. Ptakom na jabłoniach,
chmurom, mamie, babci i krajobrazowi z niewielkiego wzgórza. Gdzie był najładniejszy
widok, kucałam właśnie i by zrobić najlepsze ujęcie. Gdy ktoś stanął za mną, odwróciłam
się, przed moimi oczami pojawił się rudowłosy chłopak. Znałam go i unikał jak ognia, to
był Morris, był obsesyjnie zakochany w Inez. Nawet pobił się z Markiem, bo był
zazdrosny.
- Witaj, dawno się nie widzieliśmy… - uśmiechnął się - … Inez. Widzę, że z tobą jest coraz
lepiej. Wyładniałaś od naszego ostatniego spotkania – zaczął się do mnie zbliżać.
- Ja…. Nie… jestem… - nie potrafiłam powiedzieć całego zdania, bałam się go, był
niebezpieczny i to bardzo. Cofałam się chciałam odwrócić się i pobiec przed siebie. Jednak
moje nogi tego nie chciały.
Ciężko oddychałam, potknęłam się o coś i upadłam. Wciąż się uśmiechał w jego oczach
widział płomień pożądania jakim patrzył zawsze na Inez. Co on w ogóle tu robi? Nie
powinien siedzieć w psychiatryku w kaftanie bezpieczeństwa? Nagle spojrzał w bok,
czyżby ktoś szedł. Spojrzał na mnie puścił mi oko.
- Do zobaczenia później, moja miłości – przesłał mi całusa i uciekł.
Wstałam z kolan i pobiegłam prosto do domu babci. Zadyszana wpadłam do kuchni gdzie
babcia gotowała obiad.
- Czemu Morris nie jest w psychiatryku?!
- Co? Przecież w nim jest – odparła babcia.
- To czemu go widziałam.
Babcia zrobiła przerażoną minę.
- On nie wie…
- Co?
- On nie wie o śmierci Inez – dokończyła mama wchodząc do pokoju – tobie nic nie grozi
zauważy, że jej tu nie ma.
- On uważa, że ja jestem Inez! – krzyknęłam przerażona.
Babcia i mama wymieniły spojrzenia, mama rzuciła się w stronę słuchawki. Wybrała jakiś
numer, ze skrawka rozmowy zrozumiałam, że zadzwoniła na policje. Babcia pozamykała
wszystkie wejścia, jeśli tu zostanę on może mnie… Boje się nawet myśleć co on może mi
zrobić, co chciał zrobić Inez. Ale jeśli zauważy, że wyjeżdżam pojedzie za mną w tedy moi
przyjaciele będą w niebezpieczeństwie. Jak bym chciała by był tu Jack wtuliła bym się w
niego i czuła się bezpiecznie. Nie mogę ich narażać, nie dostanie się tutaj. Policja pomoże
znajdą go i zamkną, mam taką nadzieję. Popołudniu w domu babci pojawiło się dwóch
policjantów. Opowiedziałam im gdzie spotkałam Morrisa, oczywiście zabronili mi wychodzić z
domu. Oczywiście posłuchałam, siedziałam w pokoju i rozmawiałam z Abi i Jackiem przez
telefon. Zaproponowali, że wpadną do mnie w niedziele, ucieszyłam się. Ale i zmartwiłam
Morris jest niebezpieczny i w pobliżu, potrzebowałam przyjaciół zwłaszcza teraz. Babcia nie
miała nic naprzeciw o ile nie będziemy nigdzie wychodzić. Nawet chciała poznać moich
znajomych, mama również i oczywiście chce przeprosić Abi za swoje zachowanie. Pozostaje
mi tylko czekanie na nich i modlenie się by ten psychol nie dostał się do domu. Mój pokój
miał dwa piętrowe łóżka, kiedyś ten dom był sierocińcem. Teraz jest zwykłym domem, który
ma wiele pomieszczeń większość jest zamknięta. Wieczorem nie mogłam zasnąć,
przeszkadzał mi najmniejszy dźwięk. Zwłaszcza w ogrodzie, miała wrażenie, że ona tam jest
i czyha na mnie. Ale ta myśl rozwiewała się ponieważ w sadzie są dwa samochody policyjne,
a w nich policjanci. Około pierwszej w nocy udało mi się zasnąć.
Obudziłam się około dziesiątej, umyłam się i ubrałam, zeszłam na dół na śniadanie
w salonie doznałam szoku. Na kanapie siedzieli oni Kam, Abi i Jack, odwrócili się w moją
stronę i uśmiechnęli.
- Twoja babci robi świetne ciasteczka – powiedziała z uśmiechem Abi.
Babcia krzątała się w kuchni razem z mamą, pewnie robili śniadanie.
- Co wy robicie tu tak wcześnie? – zapytałam i podeszłam do Jacka, nie mogłam się
powstrzymać i usiadłam mu na kolanach i przytuliłam. Nie miał nic naprzeciw on chyba
też tego potrzebował. Ale coś było nie tak czemu czułam lód na karku jakby ktoś patrzył
na nas ze wściekłością. Odwróciłam się w stronę okna, pewnie mi się zdawało.
- Widzę, że tęskniłaś, nie widzieliśmy się parę godzin – uśmiechnął się Jack i pocałował
mnie w policzek.
- O parę godzin za wiele – spojrzałam na Kama i Abi.
- Nami się nie przejmuj – podniosła dłoń którą trzymała dłoń Kama. Uśmiechnęłam się
więc miałam rację, Abi podobał się Kam.
- Kiedy wy…?
- Wczoraj wieczorem – powiedział zawstydzony Kam. Unikał wzroku każdego, po chwili
do salonu weszła mama z tacą. Na której były naleśniki i sok. Śniadanie tego mi trzeba,
zeszłam z kolan Jacka i usiadłam na podłodze. Wciąż byłam blisko mojego ukochanego nie
chciałam by odchodził nawet o centymetr ode mnie. Gdybym mogła przywiązałabym się do
niego. Mama postawiła tacę na stolę, każdy wziął swój talerz. Mama spojrzała na Abi, która
brała właśnie talerz.
- Mamo, to jest Kam i jego dziewczyna Abi siostra Jacka mojego chłopaka – przedstawiłam
ich. mama pokiwała głową.
- Abi bardzo cię przepraszam za moje zachowanie, masz podobne rysy twarzy co Inez
moja najmłodsza córka.
- Nic nie szkodzi proszę pani – uśmiechnęła się do niej, mama odwzajemniła uśmiech i
ulotniła się do kuchni – to co robimy może pochodzimy po sadzie? – zapytała Abi jedząc
naleśniki.
Spojrzałam na nią z przerażeniem czy ona w ogóle słuchała co ja jej powiedziałam przez
telefon.
- Abi, słuchałaś co ja mówiłam nie możemy wychodzić z domu dopóki nie złapią Morrisa –
wytłumaczyłam znowu.
- Zapomniałam, a tak właściwie kim jest Morris? – zapytała.
Skończyłam jeść naleśniki i napiłam się soku.
- Zakochał się w Inez, to nie była zwykła miłość, to była obsesja zrobił się niebezpieczny…
- chciałam coś powiedzieć więcej, ale głos mi się urwał.
Jack pogłaskał mnie po głowie.
- Nie mów czegoś czego jeszcze nie potrafisz.
Spojrzałam na okno.
- Trafił do psychiatryka… do wczoraj myślałam, że nadal w nim jest…
- Czemu on chce skrzywdzić ciebie? – zapytał Kam.
- Myśli że jestem Inez, tak jak mama myślała że ty nią jesteś Abi – posmutniałam,
porównanie mamy do tego psychola to nie był dobry pomysł – mama nie jest chora
psychicznie ona po prostu nie pogodziła się z tym, że jej nie ma.
- Spokojnie, widzimy, że jej już jest lepiej – powiedziała Abi i przytuliła mnie.
Zaprowadziłam ich do mojego pokoju, w którym mieli spać. Nawet mi to pasiło, że
wszyscy będą w jednym miejscu. Gdyby nie Morris powiedziałabym im o wszystkim, ale
jego obecność poza psychiatrykiem mnie przerażała. Siedziałam przytulona do Jacka na
balkonie, Abi i Kam byli w środku i oglądali telewizje. Wtuliła się w niego jak mała
dziewczynka do matki.
- Boję się… - szepnęłam.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić – przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Boję się, że może wam coś zrobić, jutro wracamy do domu, a jeśli go nie złapią, co jeśli
pojedzie za nami?
- Nic nam nie będzie, Abi ma Kama, a to kawał chłopa, który zna się na karate, a ty masz
mnie – nasze oczy się spotkały.
Dotknęłam dłonią jego policzka, patrzyliśmy się na siebie przez chwilę. Pocałowałam go
delikatnie, nasz pocałunek zmienił się w coś namiętnego. Oboje się pragnęliśmy, jego dłoń
błądziła na moich plecach. A moja po jego torsie, chciałam więcej, ale do moich myśli
przywędrował obraz Morrisa i Inez. Najpierw musiałam poczekać aż go złapią potem
powiedzieć im o niej. Odsunęłam się od niego ciężko oddychając, przytuliłam się do niego.
- Chodźmy do środka robi się późno – gdy to powiedziałam na balkon wparowała Abi.
- Już późno, twoja babcia nas wygoniła spać – oznajmiła Abi – za dziesięć minut mamy
spać.
Uśmiechnęłam się i wstałam, weszłam do pokoju, Kam wygodnie już leżał na jednym z
łóżek. Jack wszedł do pokoju zamykając balkon, położyliśmy się spać. Ja jednak nie
mogłam zasnąć, coś było nie tak.
Około północy wciąż gapiłam się na łóżko nade mną, gdzie spał Jack. Zachciało mi
się pić więc cicho zeszłam z pokoju. Na paluszkach zeszłam po schodach, pokoje były na
górze, na dole nikt nie spał. Udałam się do salonu, usłyszałam jakiś hałas. Serce mi
przyspieszyło, powoli weszłam do kuchni, światło latarni oświetlało pomieszczenie.
Zaczęłam się rozglądać, proszę chce to będzie Marsza. Stanęłam przy blacie wciąż się
rozglądając, nic nie widziałam pudełka płatków stojące przy mikrofali były przewrócone.
Postawiłam je jak na leży i oparłam się o blat, nic więc co to był za hałas. Spojrzałam
na podłogę i odetchnęłam z ulgą, aż tu nagle usłyszałam trzask szkła. Spojrzałam na miejsce
gdzie powinna stać waza, podeszłam to tego miejsca rozglądając się. Jedną ręką dotykałam
blatu, wazę szklak trafił, ale kto ją zrzucił. Podniosłam wzrok by się rozejrzeć, ale coś potarło
się o moją rękę. Odskoczyłam tłumiąc krzyk przerażenia, spojrzałam na blat. Marsza! Jezu!
To tylko Marsza, kota mojej babci.
- Marsza przestraszyłaś mnie – szepnęłam do zwierzaka, pogłaskałam i wzięłam na ręce –
skąd się tu wzięłaś przecież babcia nie pozwala ci… - odwróciłam się w stronę tylnych
drzwi i zamarłam - … przebywać nocy w domu.
Kawałek szyby w drzwiach był wybity, podeszłam do nich i ostrożnie nacisnęłam na
klamkę. Drzwi były otwarte, nie dobrze, zaczęłam się cofać do salonu. Skierowałam się w
stronę schodów cicho i ostrożnie. Na rękach wciąż miałam Marsze, weszłam na górę.
Wbiegłam do swojego pokoju trzaskając drzwiami co obudziło moich przyjaciół.
Zamknęłam drzwi na zamek i ciężko oddychając opadłam na podłogę. Jack od razu szybko
podszedł do mnie.
- Ursula co się stało? – chciał mnie przytulić, ale coś w moich ramionach protestowało –
co to? Kot?
- Ursula? Wszystko dobrze? – zapytała Abi kucając obok brata.
Usłyszeliśmy jak deski skrzypią na dole.
- On tu jest – szepnęłam.
- Kto? – zapytał Kam stojąc nad Abi i Jackiem.
- Morris, poszłam do kuchni się napić w tylne drzwi były otwarte, włamał się –
szepnęłam.
Skrzypienie było coraz głośniejsze, był już przy schodach. Wstałam z kolan i podeszłam
do łóżek, Abi podeszła do swojego i zaczęła szukać komórki. Kam i Jack stanęli przed
nami naprzeciwko drzwi i czekali gotowi do ataku. Wciąż trzymałam Marsze z jednego
powodu ona nie lubiła Morrisa jeśli to on zacznie się jeżyć jeśli nie to znaczy, że albo
mama albo babcia lunatykują. Skrzypienie było coraz głośniejsze był już na górze, do
mojego pokoju jest najbliżej. Przecież w sadzie jest radiowóz jak on ich minął,, przysnęli
sobie czy co. Chwila był w kuchni to znaczy, że może mieć nóż. Kam i Jack też powinni
mieć broń, Abi nie mogła znaleźć telefonu. A ja próbowałam coś sobie przypomnieć co
trzymałyśmy w tym pokoju. Już wiem, kije do baseballa, muszą gdzieś tu być. Pod
łóżkiem, położyłam kotkę na łóżku nigdzie nie uciekła tylko przyglądała się sytuacji.
Zanurkowałam pod łóżko i wyciągnęłam kije podałam je chłopakom. Skrzypienie
zatrzymało się pod drzwiami, wszyscy nawet Abi spojrzeliśmy na drzwi. Klamka zaczęła
się ruszać, spojrzałam na Marsze zaczęła prychać i się jeżyć. To był on, Morris!
Rozdział 10
Obaj byli gotowi do ataku, gdy drzwi się otworzyły. Teraz wiem jak wyszedł z
psychiatryka nauczył się otwierać drzwi i pewnie znał każdy zakamarek placówki. Tylko
czemu nikt mu nie powiedział, że Inez już nie ma.
Przed nami stał rudowłosy Morris z nożem kuchennym w ręku. Kam nie wahał się i
wystartował w jego stronę z kijem. Rudy zrobił unik i wbił nóż w nogę mojego
przyjaciela. Kam wstrzymał krzyk, ale upadł na podłogę upuszczając kij.
- Kam! – krzyknęła przestraszona Abi.
Morris minął chłopaka bez większego zainteresowania. Szedł w moja stronę, Abi
przeskoczyła łóżko i minęła psychopatę wielkim łukiem. Podbiegła do Kama i zaczęła
opatrywać jego ranę. Jack starał się nie spuszczać Morrisa z oczu gdy on podchodził do
nas z szerokim uśmiechem. Marsza zaczęła na niego prychać, bojowa kotka. Rzuciła się na
niego z pazurami i wbiła je w jego nogę.
- Aaaa… parszywy kot – zaczął wywijać nogą, skorzystaliśmy z okazji i przeskoczyliśmy
łóżko.
Jednak Morris kopnął kotkę tak, że poleciała na ścianę. Zablokował nam drogę do drzwi,
za nami było tylko drzwi balkonu. Zaczął iść w naszą stronę Jack zamachnął się, ale
spudłował.
- Nie masz ze mną szans – uśmiechnął się szeroko Morris.
Jack ponowił próbę jednak Morris był szybszy i walnął go końcówko noża w twarz tak
mocno że widziałam w powietrzu krople krwi. Jack upadł na ziemię, kij poturlał się pod
łóżko. Widziałam jak pluje krwią na drewniana podłogę.
- Zostaliśmy tylko my, Inez – uśmiechał się wciąż, co mnie przerażało, zaczął machać
nożem – nie ładnie moja mała, całować się z innym – wskazał nożem leżącego na
podłodze Jacka, który dochodził do siebie.
Morris podszedł do mnie i przyłożył mi nóż do gardła, byłam przerażona.
- Nie lubię jak tak się mnie traktuje, droga Inez – jego uśmiech stał się przerażający.
- Zostaw ją! – krzyknął Jack stojąc na nogach.
Morris spojrzał na niego z obrzydzeniem.
- Niby dlaczego, ona jest moja!
- Morris – szepnęłam przerażona, chłopak spojrzał na mnie, zimny metal przy moim
gardle nie pomagał mi za bardzo, utrudniał mi tylko mówienie.
- Tak skarbie? – zapytał szykując się do pocałowania mnie.
Podniosłam gwałtownie nogę i kopnęłam go w czuły punkt.
- Nie jestem Inez! Ona nie żyje! – chłopak upadł na podłogę, nóż mu wypadł z ręki,
kopnęłam go by nie miał do niego dostępu. Podbiegłam do Jacka, który otoczył mnie
ramieniem. Wiedziałam, że powiedziałam fakt o którym oni nie wiedzieli. Ale to nie było
teraz ważne. Morris podniósł się z kolan i spojrzał na mnie dziwnie.
- Przecież ty jesteś Inez, jak możesz nie żyć! – zaczął histerycznie.
- Jestem Ursula, nie Inez!
- Ursula… - zamknął oczy - …Inez… - otworzył oczy - …zabiłaś ją! – rzucił się w moją
stronę, Jack zareagował błyskawicznie i zasłonił mnie swoim ciałem. Morrisa jednak
powalił policjant, spojrzałam na Abi trzymała w ręku komórkę. Odetchnęłam z ulgą,
babcia i mama siedziały w salonie i rozmawiały z policjantami. Ja złożyłam zeznania, moi
przyjaciele je potwierdzili.
Wyjechaliśmy z samego rana mnie i mamę odwiozła babcia. Jack, Abi Kam
pojechali razem swoim autem. W domu dziadek ucieszył się, że wszystko jest w porządku.
Rana Kama nie była głęboka, ale przez jakiś czas będzie kulał, Jackowi nic się nie stało ma
tylko małe zadrapanie na policzku. Po powrocie otworzyłam pokój Inez, weszłam do niego
bez wahania i się rozejrzałam. Był taki jak zapamiętałam, pełen pluszaków i przedmiotów w
kształcie pingwinów. Usiadłam na jej niebieskim łóżku.
- Tęsknie za tobą, Inez – szepnęłam.
Wstałam i podeszłam do biurka, na którym trzymała zdjęcia. Zawsze uśmiechnięta krótko
ścięta brunetka ze słodką twarzyczka. Położyłam zielony zeszycik na biurku, otworzyłam
okno zimny wiatr musnął moją twarz. Uśmiechnęłam się i spojrzałam w niebo.
- Nigdy o tobie nie zapomnę – szepnęłam w stronę nieba.
- Nikt o niej nie zapomni – powiedziała mama stojąc w drzwiach.
Spojrzałam na nią, uśmiechała się i nie unikała mojego wzroku.
- Co chcesz zrobić z jej rzeczami?
- Spakować i oddać biednym dzieciom – odparła patrząc na wózek inwalidzki.
- Mogę sobie coś wziąć?
- Oczywiście, zrobię to jutro jak będziesz w szkole – uśmiechnęła się do mnie.
- Zanieś go na strych – powiedziałam podchodząc do niej.
- Co?
- Wózek, mamo.
- A tak, na pewno tak zrobię – wyszła.
Wzięłam jednego pluszaka w kształcie pingwina, zielony zeszycik i naszyjnik z małym
pingwinkiem, który trzymał napis z jej imieniem.
Następnego dnia miałam dobry humor, do plecaka oprócz książek włożyłam album
rodziny. Dzisiaj miałam wszystko powiedzieć to straszną tragedie, przez która nie
mogłam normalnie funkcjonować przez cztery lata. W szkole byłam tuż przed
dzwonkiem, na szczęście zdążyłam. Nie mam to jak fart, lekcje mi się dłużyły, ale gdy
weszłam na stołówkę przestało mieć to znaczenie. Usiadłam przy swoim stoliku z sałatką i
wodą. Abi rozmawiałam z Kamem, a ja przywitałam się z Jackiem delikatnym
pocałunkiem.
- O czym gadacie? – zapytałam zaciekawiona.
- O Justinie i Bea – odparła Abi.
- Co z nimi? – przypomniałam sobie tą nieszczęsną imprezę i zachowanie Ashley.
- Wyprowadzili się – odpowiedział Kam.
- Rozumiem – tylko tyle potrafiłam powiedzieć, ciekawe czy Ashley dostała to na co
zadłużyła.
Rozejrzałam się i znalazłam ją przy stoliku cheerleaderek, zachowywała się tak samo jak
zawsze. Spojrzałam na swoje nieszczęsne zakryte nadgarstki, prawda… z mojego życia…
westchnęłam. Reszta lekcji minęła szybko, stałam przed salą 24 gdy ktoś odwrócił mnie i
wepchnął na drzwi.
- Myślisz że ujdzie ci to co zrobiłaś?! – zapytała Ashley, szczerze to miałam taką nadzieje.
- To nie moja wina, że nie potrafisz bawić się bez alkoholu i pilnować kuzyna –
warknęłam.
- Co się z tobą stało?! Byłaś taka cicha i nie pyskowałaś!
- Pogodziłam się z prawdą – odparłam.
- Jaką znowu prawdą?!
- Wybacz sprostuje, pogodziłam się ze śmiercią Inez! – krzyknęłam jej do ucha.
Zrobiła się blada na twarzy widać, że sama nie potrafiła tego imienia wypowiedzieć i
słyszeć. Ma ten sam problem który ja miałam. Odsunęła się ode mnie patrzyła z
przerażeniem.
- Jak możesz o niej mówić?! I to tak spokojnie! – chwyciła mnie za nadgarstki – pamiętasz co
się wtedy stało?! Ile było krwi?! – pamiętałam aż za dobrze, ten ból po stracie i tą kałużę
krwi. Wiedziałam, że w tedy popełniłam błąd, jeden z wielu i teraz miałam zamiar je
naprawić.
Ktoś odepchnął ode mnie Ashley, mój rycerz, przede mną stanął Jack.
- Odwal się od niej Ashley!
- Ty suko! Miałaś się nie mieszać! Twoja obietnica złamałaś ją!
- Nie prawda! Ja się nie mieszałam Ashley! Nie moja wina, że woli mnie, a nie ciebie!
Ashley była wściekła ale wiedziała że w szkole nic nie może zrobić. Więc się wycofała, jej
wyraz twarzy mi się nie podobał. Weszłam do sali za mną Jack, przytulił mnie do siebie i
szepnął do ucha.
- Zmieniłem rozkład swoich zajęć, teraz będę miał każdą lekcję z tobą – zatkał mnie.
- Nie musiałeś…
- Chciałem, Kam zrobił tak samo teraz ma takie same lekcje co Abi, to nasz wspólny
pomysł – uśmiechnął się i pocałował mnie namiętnie w usta. Nie przerywał dopóki ktoś
nie otworzył drzwi. To środka wparowała uradowana Abi, a za nią Kam.
- Słyszałaś co oni zrobili? – zapytała mnie Abi.
- Tak, to takie słodkie – odparłam i usiadłam.
Jack usiadł obok mnie, naprzeciwko nas usieli Kam i Abi. Wyjęłam z plecaka Album i
położyłam na stoliku. Straszną historie czas rozpocząć.
- Nie… - zatykałam usta Jackowi.
- Chce, to trudne, ale dam radę – odsłoniłam jego usta i otworzyłam album na stronie
gdzie byliśmy wszyscy – to ja, Inez, Ashley, Mark i Morris – wskazał każdego po kolei.
- Morris był normalny – stwierdziła Abi.
- Kiedyś tak, zacznijmy od tego, że Inez była moją siostrą i była najmłodsza więc była
naszym oczkiem w głowie, jej uśmiech był taki czysty, że nikt nie chciał jej krzywdzić
tylko kochać i chronić – zaczęłam i wskazałam na zdjęcie obok gdzie była Inez i Morris –
któregoś dnia Inez razem z Morrisem poszli na wzgórze za domem babci, bawili się jak to
dzieci, ale stało się coś innego – przerwałam na chwilę – po godzinie zadzwonił telefon, że
Inez jest w szpitalu, w tedy Morris wrócił do domu, ojciec ruszył do niego z pięściami i
pytaniami co się stało, powiedział, że się potknęła i sturlała się uderzając o drzewo plecami.
Milczeli, słuchali uważnie tego co mówię, co zrobią jak powiem co uczyniłam.
- W szpitalu Inez powiedziała, że ją zepchnął bo powiedziała, że bardziej lubi Marka, od
tamtej pory jeździła na wózku inwalidzkim, straciła czucie w nogach. Morrisa zamknięto
w zakładzie psychiatrycznym, gdy poszli po niego okazało się że ma bzika na jej punkcie.
- A to psychol – oburzyła się Abi.
Pokazałam kolejne zdjęcie gdzie grałam na gitarze.
- Ładnie na nim wyszłaś – stwierdził Jack.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Inez je robiła –zamknęłam na chwilkę oczy gdy je znowu otworzyłam, w moich oczach
malował sie strach – to było kilka dni po przeprowadzce do tego miasta, mama i tata
zgodzili się bym pojechała razem z Inez do rodzinnego miasta na godziny debiut, miałam
grać na gitarze… - zaschło mi w gardle, Abi podała mi butelkę z wodą, napiłam się - …
pojechałyśmy tam taksówką, rodzice dali nam kasę, po mojej grze późnym popołudniem
wracałyśmy, zaczęło potwornie lać ledwo było widać drogę… - wzięłam głęboki wdech -
… coś wybiegło przed taksówkę, kierowca stracił panowanie nad kierownicą, kilka razy
obracał się w jedną i drugą stronę aż… w końcu… uderzył w drzewo… - zaczęłam płakać
Jack przytulił mnie do siebie - … straciłam przytomność gdy się obudziłam wszystko mnie
bolało wszędzie była krew… gdy spojrzałam na Inez… ona nie oddychała i cała była we
krwi… - zaczęłam histerycznie płakać - … kierowca też był martwy… nie potrafiłam… nie
mogłam uwierzyć w to co się stało… - wtuliłam się w tors Jacka by się uspokoić.
Milczeli, to co teraz miałam powiedzieć nie należało do łatwych, co oni zrobią z taką
wiedzą. Otarłam łzy i wróciłam do pozycji siedzącej, wzięłam głęboki wdech i wydech.
- Ursula jeśli…. – zaczął Kam.
- Nic mi nie jest, dam radę – powiedziałam i kontynuowałam – Ani mama ani tata
a nawet Ashley nie mogli w to uwierzyć. Gdy wszyscy staliśmy przed jej grobem
na pogrzebie nie mieściło się to nam w głowie. Ashley zaczęła się wyżywać na
innych obrażać, przezywać, tata z mama zaczęli się kłócić. A ja byłam pogrążona
nie wychodziłam z pokoju, mało jadłam, nic nie mówiła i po nocy płakałam… -
urwałam, przełknęłam ślinę - …wtedy popełniłam błąd... - zawahałam się.
- Co zrobiłaś chyba nikogo nie zabiłaś? - lekko zażartował Kam.
- Kam! - szturchnęła go Abi.
- Przepraszam, ja…
- Prawie... - cała trójka spojrzała na mnie, zdjęłam zegarek i bandanę, pokazałam
im ślady na nadgarstkach, cztery pokrywające się kreski - ... prawie zabiłam siebie.
Zamarli, z ich spojrzeń nic nie mogłam odczytać były puste. Zakryłam znamiona,
spojrzałam na nich nie pewnie.
- Czemu? – zapytał Jack ostrożnie.
- Nie potrafiłam bez niej żyć, to była moja wina, pojechała ze mną bo ja na…
chciałam widzieć jej twarzyczkę na publice… ona była wszystkim, dzięki niej
nasza rodzina wciąż była szczęśliwa i była razem, a teraz rodzice się rozwiedli,
Ashley się stoczyła, Mark próbuje się zabić za każdym razem gdy ma okazje…
- Czemu Mark chce się zabić? – zapytała Abi – i czemu…
- Mówiłam Mark jest przybranym kuzynem, on ją kochał nie jak siostrę tylko jak
dziewczynę, ona też go lubiła , to był dla niego cios, a ty Abi masz podobna twarz
do niej, masz podobny uśmiech… na początku nie zauważyłam podobieństwa…
- Nie musisz już nic mówić, nam tyle wystarczy – objął mnie i pocałował we włosy,
podałam rękę Abi uścisnęła ją tak jak i Kam czułam się bezpiecznie chociaż
martwiło mnie zachowanie Ashley.
Przynajmniej wszystko wyjaśniłam, wszystko było w normie. Żadnych tajemnic,
mogłam żyć dalej z przyjaciółmi. Wspomnienia tamtego dnia odeszły.
Rozdział 11
Wszystko było w normie chodziłam na randki z Jackiem, Abi z Kamem.
Tylko zachowanie Ashley się zmieniło. Zawsze startowała do mnie z tekstem
szumowino, a teraz po prostu mnie ignorowała. Jakbym przestała istnieć, dla mnie
to lepiej nie muszę jej oglądać i słuchać. Po szkole poszłam z Abi na takie babskie
popołudnie do centrum. Siedziałyśmy w kawiarence, ja piłam gorącą czekoladę, a
Abi herbatę z cytryną. Rozmawiałyśmy o wszystkim, to znaczy Abi gadała, a ja
słuchałam. Mówiła jak Kam wspaniale całuje, że nie może się doczekać jak ich
znajomość przejdzie na wyższy szczebel. Jej wywody zmieniły jednak kurs, nagle
posmutniała.
- Co się stało? – upiłam łyk czekolady.
- Powinnam ci powiedzieć o czymś, skoro ty nam wszystko wytłumaczyłaś –
spojrzała na mnie.
- Nie musisz jeśli nie chcesz, wiem, że niektóre rzeczy ciężko wypowiedzieć – za
dobrze dodałam w myślach.
- Chcę ci powiedzieć – napiła się herbaty – chodzi o moich rodziców, oni trzy lata
temu zginęli w wypadku samochodowym…
- Rozumiem.
- Widzisz my widzieliśmy ich śmierć, nie tak jak ty śmierć Inez – przyjrzała mi się
uważnie, wszystko był w normie – staliśmy na ganku wyjeżdżali z garażu gdy
znaleźli się na ulicy jakiś samochód uderzył w nich, zginęli natychmiast.
Milczałam, Abi była bliska płaczu , co miałam zrobić? Przytuliłam ją by nie
płakała, przydałby się Kam. Po kilku minutach uspokoiła się i dokończyła
herbatę, ja dopiłam czekoladę i ruszyłyśmy do wyjścia. Jak Abi mnie odwoziła,
naglę zaczęła się uśmiechać od ucha do ucha.
- Piżama party! – krzyknęłam uradowana.
- Co?
- Piżama party, zorganizujemy.
- Kogo chcesz zaprosić?
- Ciebie, Kama będzie Jack i ja – wciąż się uśmiechała.
- W cztery osoby…
- To będzie taka podwójna randka z noclegiem – ona chyba chce przyspieszyć
znajomość z Kamem i jeszcze miesza mnie.
- Czyżby tobie coś chodziło po głowie? Ty i Kam? A co z twoimi opiekunami?
- W ten weekend wyjeżdżaj, ciotka chce odwiedzić brata a my za bardzo nie
chcemy jechać więc sami pojadą – zaczerwieniła się – i owszem chodzi mi po
głowie pewna myśl z Kamem związana.
Odwiozła mnie do domu, pożegnałam się z nią. W domu powiedziałam
mamie o piżama party pomijając fakt, że opiekunów Abi i Jacka nie będzie w
domu. Gdybym jej powiedziała pewnie by mnie nie puściła. Lubi Jacka, ale na
spędzenie nocy z nim nie pozwoliłaby, na bank.
Tydzień mijał szybko Abi wciąż nawijała co będziemy robić, dobrze
wiedziałam że jej myśli ograniczają się do spaniem z Kamem. Choć z jej ust padało
sporo gier, pewnie obmyśliła plan by większość z nich ominąć. Siedzieliśmy na
stołówce gdy mówiła gdzie będziemy grać i kto będziemy spać. Spryciula zrobiła
tak, że każdy śpi w innym pokoju. Nie chce by wszystko się wydało,
przedwcześnie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, mama mówiła, że Mark
dobrze się już czuje i spędza czas u Ashley i z Ashley. Co nie mieści mi się w
głowie. Nie lubił jej, choć zawsze ciągnęło go na jej imprezy bo był tam alkohol. Od
razu mu przychodziło do głowy by się zabić. Ashley groziła mi wielokrotnie, że
pożałuje tego co zrobiłam. Dlatego byłam bardziej wyczulona gdy była w pobliżu.
Czasem mam wrażenie, że sfiksowała jak Morris.
Siedziałam w aucie i szukałam w schowku płyty, Jack poszedł do łazienki.
Miał spędzić popołudnie u mnie w domu. Obiecałam też Abi, że dam jej przepis na
moje niebiańskie ciasteczka. Ktoś zapukał w szybę, spojrzałam na tego osobnika,
to był Kam. Otworzyłam drzwiczki, stanął w nich.
- Co jest? – uśmiechnęłam się do niego.
- Mam do ciebie pytanie?
-Do mnie? Jakie? – zdziwiłam się.
- Chodzi o Abi, to trochę krępujące… - z ciszył głos - …czy ona przypadkiem chce
ze mną…? – przerwał bo kątem oka zobaczył zbliżającego się Jacka.
- Hej Kam, coś nie tak? – zapytał Jack wsiadając na miejsce pasażera.
- Nie, wszystko w porządku - zrezygnował z pytania i zamknął drzwi od mojego
auta.
Otworzyłam szybę.
- Nie mówię, że nie, Kam, a ty chcesz by tak było? – zapytałam, nie zdradzając o co
chodzi.
Tylko się uśmiechnął to oznaczało, że chciał. No to Abi dostanie to co chce.
Odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę domu. Gdy zaparkowałam na podjeździe
zobaczyłam znajomy samochód. Tata, co on tu robił? Weszliśmy do środka, tata i
mama rozmawiali w salonie. Powiedziałam Jackowi by poszedł do mnie, że ja
zaraz do niego dołączę. Weszłam do salonu oboje na mnie spojrzeli.
- Co?
- Nic takiego – odparła mama.
- Co tu robisz tato? Czyżby Ashley źle się zachowywała?
- Nie, mama powiedziała mi, że masz chłopaka, więc przyjechałem z nią
porozmawiać i przy okazji z tobą.
- No i co z tego, że mam chłopaka? Niby o czym?
- Jakbyś nie wiedziała, Ashley tą rozmowę ma za sobą – powiedział poważnie.
- Chodzi ci o sex? – pokiwał głową - Nie wysilaj się na wychowaniu w rodzinie mi
wyjaśnili i wyprzedzając twoje kolejne pytanie nie spałam ze swoim chłopakiem i
na razie nie zamierzam – skończyłam rozmowę wyjęłam z lodówki colę i z szafki
dwie szklanki, pobiegłam na górę.
W pokoju Jack leżał wygodnie na moim łóżku, gdy zobaczył, że weszłam
usiadł i wyciągnął do mnie ręce. Postawiłam picie i szklanki na stoliku i z
uśmiechem usiadłam na jego kolanach. Pocałował mnie delikatnie, zamieniając
ten niewinny pocałunek w coś namiętnego. Niestety pocałunek musiałam
przerwać bo usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach. Szybko ześlizgnęłam się z
jego kolan i sięgnęłam po jakąś książkę. Otworzyłam ją na byle jakiej stronie i
pokazałam Jackowi zerknął do środka trochę zdziwiony, ale gdy mój ojciec wpadł
do pokoju zrozumiał wszystko. Oboje zerknęliśmy na niego lekko zdziwieni jego
wtargnięciem. Nic nie mówiąc wyszedł zamykając za sobą drzwi, słyszałam jak
schodzi po schodach i wychodzi z domu. Odłożyłam książkę na bok i pocałowałam
Jacka w policzek. Odwrócił się do mnie, pocałował mnie w nos potem w usta
kontynuując zaczęty namiętny pocałunek z przed wtargnięcia. Jego dłonie
błądziły po moich plecach. Jedną rękę wplotłam w jego włosy i przysuwałam
bliżej siebie, drugą gładziłam jego policzek. Jednak ten pocałunek też nam
przerwano, jak i kolejne, mama wciąż wchodziła i pytała czy czegoś nie chcemy.
Za każdym razem udawaliśmy że robimy coś innego, raz oglądaliśmy album
rodzinny raz robiliśmy jakieś zadanie. Dzięki bogu za skrzypiące schody gdyby nie
one była by nie ciekawie. Pod koniec dnia gdy go żegnałam przy drzwiach
frontowych, szepnął mi na ucho.
- Nadrobimy to w weekend – zaczerwieniłam się, patrzyłam jak wsiada do auta
wujka, który przyjechał po niego bo miał po drodze.
Weekend przyszedł szybciej niż mi się zdawało, stałam przed domem Abi i Jacka, a
obok mnie stał Kam. Zgarnęłam go po drodze, zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła je
rozradowana Abi, chwyciła nas za nadgarstki i pociągnęła do salonu. W nim wśród sterty
poduszek siedział Jack. Na stoliku stała jakaś plansza do gry chyba monopol, podeszłam do
Jacka i pocałowałam go. Ściągnęłam torbę z ramienia i położyłam an kanapie. Usiadłam przy
Jacku wtulając się w jego tor, Abi i Kam usiedli naprzeciwko nas.
Zaczęliśmy grać, gra zmieniła się w wojnę o niektóre miasta, monopol świat w końcu to
było. Nawet nie zauważyłam kiedy wybiła dwudziesta trzecia, nikomu spać się nie
chciało. W pewnym momencie Abi zaciągnęła Kama na górę z pretekstem by zobaczył jej
pokój. Jack wziął moją torbę i zarzucił sobie na ramię. A mnie wziął na ręce i zaniósł do
swojego pokoju. Położył mnie na łóżku, a torbę rzucił na podłogę. Przyssał się do moich
warg, odpowiedziałam ochoczo na jego pocałunek. Nasze usta ruszały się w
idealnie zsynchronizowanym tempie. Łapczywie odpowiadałam na jego gesty,
przyciągnęłam go do siebie. Jego nagłą żarliwością odruchowo uchyliłam usta,
dając mu tym samym nieme przyzwolenie na eksplorację mojej jamy ustnej
językiem. Było to niebiańskie doświadczenie. Nagle usłyszeliśmy jakiś trzask za
ściany, spojrzeliśmy na nią. Słychać było synchroniczne skrzypienie łóżka,
przedmioty na półkach zaczęła się ruszać i spadać na podłogę. W tle słyszeliśmy
jak jęczą z rozkoszy. Wymieniliśmy spojrzenia i zaczęliśmy się śmiać.
Wznowiliśmy pocałunki co chwila się śmiejąc. Po pierwszej w nocy gdy ściany
przestały się ruszać położyliśmy się spać. Zasnęłam wtulona w jego tors.
Rano przy śniadaniu Abi i Kam byli rozradowani. I co chwila na siebie
zerkali. Ja i Jack powstrzymywaliśmy się od śmiechu. Po śniadaniu zagraliśmy w
karty, popołudniu zmyłam się do domu. Kam został jeszcze na jedna partię kart.
Pod domem miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, rozejrzałam się nikogo nie
było. Weszłam do domu i przywitałam mamę, która wypytywała się o to czy
spałam z Jackiem. Oczywiście powiedziałam prawdę, że z nim nie spałam, że nie
jestem na to jeszcze gotowa. Mama odetchnęła z ulgą, pomogłam jej przy obiedzie.
Wieczorem czytałam książkę i gadałam na gadu-gadu z Abi, która zaczęła
mi opisywać całą wczorajszą noc. Mogłaby mi darować szczegół, nie za bardzo
mnie interesuje jakiej wielkości jest jego członek. Ani to gdzie jej go wkładał. No
cóż jest szczęśliwa więc wysłucham ją do końca. Położyłam się spać około
północy, rozgadała się, cała Abi.
Oczywiście zaspałam i wszystko robiłam na szybko, mycie, ubieranie
śniadanie. Wsiadłam do auta i ruszyłam w stronę szkoły. Tuż przed nią coś było
nie tak, straciłam kontrole nad pojazdem. Kręciłam kierownicą by skręcić, ale bez
skutecznie. Jechałam prosto na latarnie, starałam się zahamować, ale hamulce nie
działały. Trwało to kilka sekund i zderzyłam się z latarnią z wielkim hukiem.
Uderzyłam głową w kierownicę i coś wbiło mi się w talie. Straciłam przytomność,
w oddali słyszałam czyjeś głosy.
Odzyskiwałam świadomość, ktoś trzymał mnie za rękę. Ktoś płakał, jakieś
szepty. Otworzyłam oczy i się rozejrzałam, Jack trzymał mnie za dłoń, mama
płakała. Kam i Abi szeptali między sobą coś. Bolała mnie głowa i bok, potworny
ból taki jak wtedy.
- Ursula? – zachlipała mama.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? – niczego nie pamiętałam.
- W szpitalu, uderzyłaś w drzewo – wytłumaczył mi Jack.
Teraz pamiętam, samochód mnie nie słuchał.
- Ursula co się stało? Pamiętasz, zanim uderzyłaś w auto – zapytała Abi.
- Policja uważa że to nie był wypadek – dodał Kam.
- Straciłam panowanie nad autem, hamulce nie działały – szepnęłam i ścisnęłam
rękę Jacka, bolało jak cholera.
- Odpoczywaj, wszystko będzie dobrze – powiedziała mama i pocałowała mnie w
czoło.
Wszyscy siedzieli ze mną do wieczora, dopiero potem pożegnali mnie i
powiedzieli, że jutro przyjdą. Zasnęłam, ból jednak nie dawał mi zasnąć.
Pielęgniarka dała mi jakiś środek przeciwbólowy, dzięki któremu w końcu
zasnęłam.
Gdy środki przestawały działać coś było nie tak, jak w pokoju może padać
deszcz? Ostrożnie otworzyłam oczy, nie byłam w szpitalu, przed oczami miałam
konary drzew i padający deszcz. Podniosłam się do pozycji siedzącej i jęknęłam z
bólu. Która była godzina? I jak ja się tu dostałam? Rozejrzałam się na dużym
kamieniu ktoś siedział i on miał w ręku pistolet. Gdzieś tą broń widziałam?
Przyjrzałam się mężczyźnie który wstał i spojrzał na mnie. Próbowałam wstać, ale
ból mi nie pozwalał, kucałam przed nim.
- Morris?
- Tak to ja, wróciłem by cię zabić – uśmiechnął się i zbliżył o dwa kroki.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Zabiłaś Inez, moją miłość! – jak on to robił że wciąż się
uśmiechał choć cierpiał katusze.
- Nie zabiłam jej! – w oddali usłyszałam syreny policyjne.
- Szukają cię, znajdą tylko martwe ciało – wycelował we mnie pistolet.
- Morris… nie zabiłam jej…
Coś poruszyło się w krzakach za mną. Morris wycelował powyżej mojej głowy na
nadchodzące osoby. Odwróciłam głowę by zobaczyć kto idzie, to był Kam, Jack,
Abi i dwóch policjantów.
- Morris! – krzyknął Jack.
- Nie ruszać się bo ona zginie! – znów wycelował we mnie – chociaż i tak zginie!
Hahaha…
- Morris… - szepnęłam, złapałam dłonią miejsce, które mnie bolało.
- Zginiesz, bo ją zabiłaś – uśmiechnął się szeroko.
- Nie zabiłam jej!
- Tylko spokojnie Morris… wszystko się wyjaśnij – zaczął spokojnie policjant.
- Zamknij się! To z twojej winny tam pojechała i przez ciebie zginęła!
Przed oczami pokazał mi się tamten dzień gdy nalegałam by ona pojechała ze
mną, by mi kibicowała. On miał rację, to była moja wina, gdyby nie ja ona by wciąż
żyła.
- To nie jej wina! – Krzyknął Kam.
Wstałam z bólem spojrzałam na twarz Morrisa.
- Masz rację… - zaczęłam - … to moja wina… ale zabijając mnie nie przywrócisz jej
życia… - zrobiłam krok do przodu - … wiesz co w tobie lubiła… twój uśmiech,
twoją roześmianą twarz… - nadal szłam w jego stronę.
- Ursula…! – słyszałam głos Jacka.
- Inez… - szepnął, stanęłam.
- Jej tu nie ma – zaczęłam.
- Stoi przed tobą i uśmiecha się do mnie – to nie możliwe, zaczął płakać i
wymierzył w swoją głowę.
- Morris!! – upadłam na kolana – Nie rób tego!! – słyszałam jak cała czwórka
biegnie w naszą stronę.
- Na zawsze razem – nacisnął na spust, polała się krew jego bezwładne ciało
upadło na ziemię.
- Morris!!
Rozdział 12
Patrzyłam na ciało Morrisa gdy policjant wkładał bron do foliowej torebki.
Nie mogłam uwierzyć, że to zrobił. Wiedziałam co czuje bo sama próbowałam się
zabić, ale zrozumiałam , że nic to nie zmieni. Jack okrył mnie kurtką, spojrzałam
na bron w foliowej torebce, te inicjały. Gwałtownie wstałam i podeszłam do niego
chwytając torebkę w dłoń.
- Coś się stało? – zapytał zdziwiony policjant.
- Ja wiem czyja to broń – szepnęłam i zaczęło robić się mi ciemno przed oczami,
zemdlałam.
Obudziłam się w szpitalu, patrzyłam w sufit, czemu to wszystko się stało?
Czy ja robię coś nie tak? Morris… był takim wspaniałym chłopakiem. Odrzucenie
Inez go zmieniło, kto by pomyślał, że może zrobić krzywdę ukochanej.
Przymknęłam oczy w mojej głowie pokazał się obraz broni. To przecież była…
nagle drzwi się otworzyły, otworzyłam oczy. To było tamtych dwóch policjantów,
podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam na okno był dzień, mężczyźni
usiedli na krzesłach przy łóżku. Nie patrzyłam na nich, dopóki nie zapytali.
- Wiesz do kogo należały broń, którą miał Morris?
- Tak… - szepnęłam.
- Do kogo? – zapytał, drugi policjant wszystko notował.
- Do mojego ojca… - milczeli – … ale on by mu jej nie dał, zabił by go gdyby go
zobaczył, nie darował mu tego co zrobił Inez – zastanowiłam się przez chwilkę,
tutejsza policja nic nie wie, patrzyli na mnie zadziwieni – Inez to moja zmarła
siostra, Morris spowodował wypadek przez która jeździła na wózku.
Pokiwali głową ze zrozumieniem.
- Ale i tak będziemy musieli z nim porozmawiać – oznajmił mężczyzna, który
notował wszystko.
- Wiadomo dlaczego mój samochód przestał działać? – spytałam, ich twarz
posmutniała.
- Cóż… pewna osoba w nim grzebał…
- Kto? – wymienili spojrzenia – kto? – powtórzyłam.
- Mark, twój kuzyn – szok to mało powiedziane co teraz działo się we mnie, Mark
próbujący mnie zabić to nie możliwe!
- Chcę z nim porozmawiać! – krzyknęłam trochę za głośno, policjanci ze
zdziwieniem zamrugali kilka razy.
- No dobrze, ale w komisariacie i dopiero po wyjściu ze szpitala – oznajmił
mężczyzna.
- Nie będziemy mieli przez to kłopotów – zapytał notujący policjant.
- Może i tak, ale to jej kuzyn i sądzę, że ona więcej się dowie niż my – oznajmił.
Uśmiechnęłam się i położyłam muszę odpoczywać. By mieć siłę by rozmawiać z
Markiem. Policjanci wyszli, po godzinie przyszli mnie odwiedzić przyjaciele. Jack
pocałował mnie w czoło z czułością. Abi i Kam uśmiechnęli się do mnie,
opowiadali mi co się dzieje w szkole. Nie zbyt mnie to interesowało, martwił mnie
Mark sam by na to nie wpadł. Zawsze szukał okazji by siebie zabić, teraz taka
zmiana, spojrzałam na Abi przypomniała mi się impreza. Moja rozmowa gdy był w
szpitalu, ale zemsta… on by na to nie wpadł. Ktoś pociąga za sznurki tylko kto.
- Słuchasz nas? – usłyszałam pytanie Jacka.
- Sorki zamyśliłam się – lekko się uśmiechnęłam.
- To znaczy, że wiesz… - zerknęłam na Kama.
- Co wiem?
- O Marku… - wyjaśniła Abi.
- Tak, wiem – opuściłam głowę – wiem też, że sam na to nie wpadł.
- Skąd ta pewność? – spojrzałam na Kama wrogo.
- Znam swoje kuzyna, wiem jak pracuje jego mózg – warknęłam, zobaczyłam ich
miny, które mówiły „co się z nią stało?” – przepraszam, za dużo się wydarzyło.
- Lepiej się połóż – zaproponował Jack.
- Masz racje – położyłam się i prawie natychmiast zasnęłam.
Przyjaciele cichaczem wyszli, myśli że Mark mógł mi coś zrobić świadomie nie
dawała mi spokoju. Nawet to skąd Morris miał broń ojca, musiałby wiedzieć gdzie
ją trzyma. Ale on nawet nie wie gdzie on mieszka. Kto pociąga za sznurki? Przez
kilka dni zadawałam sobie te pytania, ale nie znalazłam odpowiedzi. W dniu w
którym miałam rozmawiać z Markiem, poukładałam sobie wszystko jak on się
zachowywał po imprezie.
Weszłam na komisariat znajomi policjanci zaprowadzili mnie do sali
przesłuchań. Przy kwadratowym stole siedział skuty Mark, podeszłam do stołu i
usiadłam naprzeciwko niego. Wiedziałam ze za tym dużym ciemnym lustrem są
policjanci i słuchają o czym będziemy rozmawiać. Przyjrzałam się Markowi miał
przygnębioną minę.
- Mark, czemu zepsułeś moje auto?
Milczał, przygryzł dolną wargę. Trzeba od czegoś innego zacząć.
- Inez, nie żyje – zaczęłam – widziałeś ciało, byłeś na pogrzebie – mówiłam
spokojnie.
- Ona żyje! Widziałem ją na imprezie! – wiedziałam że to powie – ukrywałaś ją
przede mną!
- Osoba którą widziałeś to Abi Birdmus, zupełnie inna osoba, ma podobną twarz
to Inez ale to nie jest ona – wytłumaczyłam, zacisnął pięści.
- Ona zginęła przez ciebie – zaczął płakać – gdybyś nie chciała jechać na ten swój
debiut nic by się nie stało!
- Wtedy prawdopodobnie bym ja zginęła – oznajmiłam, pewnie by tak było –
zresztą ona się zgodziła i rodzice się zgodzili, nie zmuszałam ani jej ani ich – to
była prawda bardzo jednak chciałam by pojechała ze mną, może za bardzo, ale i
ona chciała więc nikt się nie sprzeciwiał.
Jeszcze bardziej zaczął płakać.
- To była ich decyzja, nawet Inez tego chciała? – zapytał przez łzy.
- Tak, czemu chciałeś mnie zabić? – ponowiłam pytanie.
- Ona powiedziała, że to wszystko twoja wina, że ukrywałaś ją przede mną –
tłumaczył, ona? Nie możliwe! – spotkała też Morrisa i dała mu coś, po tym jak
trafiłaś do szpitala.
- Ashley! To jej sprawka! Ona chciała mnie zabić!
- Na mąciła mi w głowie, wiesz przecież kochałem Inez – wyżalał się.
-Wiem Mark, ale teraz to nie ode mnie zależy – powiedziałam i pogłaskałam go po
dłoni.
Wstałam i wyszłam, w korytarzu czekał na mnie jeden z policjantów. Podeszłam
do niego.
- Co teraz? – zapytałam.
- Jest nie letni, wiec pewnie dostanie kuratora – odpowiedział.
- A Ashley?
- Nie mamy dowodów, że dała broń Morrisowi, na pistolecie nie ma jej odcisków
śladów – tłumaczył.
Zastanowiłam się, coś mi świtało.
- A na biurku ojca?
- W jej domu na pewno są jej odciski palców tak jak i waszego ojca – odparł.
- Ale nie na jego biurku do jego gabinetu nikomu nie można wchodzić, bez jego
obecności – policjant zastanowił się przez chwilę.
- Nie zaszkodzi sprawdzić – zawołał partnera.
Uśmiechnął się do mnie razem z nimi pojechałam do domu ojca. Nie dałam się
wyrzucić chciałam wiedzieć co ona powie. Zajechaliśmy do jego domu późnym
popołudniem, zapukali do środka. Ja mogłam wejść i bez tego, ale to oni do nich
przyszli ja jestem jako towarzyszka. Drzwi otworzyła Ashley gdy zobaczyła
odznaki, przez jej twarz przeszedł strach, a jak zobaczyła mnie to widziałam złość.
Ostatnio ciągle na mnie się gniewa. Zaprosiła nas do środka, weszliśmy do salonu,
dekoracje? Chwila który dzisiaj jest? A no tak osiemnastka Ashley, skleroza nie
boli. Z kuchni wyszedł ojciec i zdziwił się na widok policjantów. Jeden z nich
poprosił go by zaprowadził go do gabinetu. Zrobił tak i razem z ojcem udali się do
niego. Drugi policjant usiadł na kanapie, Ashley usiadła naprzeciwko niego na
fotelu, ja stałam oparta o ścianę.
- Ashley, zadam ci kilka pytań, dobrze?
- Tak – odparła z udawanym spokojem.
- Co robiłaś w dniu wypadku Ursuli?
- Byłam w szkole jak inni, proszę pana – odpowiedziała.
- A gdy Ursula była w szpitalu rozmawiałaś z Morrisem? – zacisnęła zęby.
- Nie –kaszlnęła, kłamała, zawsze jak kłamie to kaszle.
- Kłamiesz – powiedziałam.
- Skąd wiesz? – zapytał policjant.
- Zawsze jak kłamie ma pojedyncze kaszlnięcie – wytłumaczyłam, widziałam, że
mi nie wierzy – Ashley?
- Tak, Ursula – spojrzała na mnie.
- Wypychasz sobie stanik?
- Nie – kaszlnęła, podeszłam do niej i wyciągnęłam z jej stanika kilka chusteczek.
- Widzi pan – pokiwał głową.
Z gabinetu wrócił ojciec ze wściekłą miną, policjant szedł za nią.
- Muszę jeszcze wziąć odciski palców Ashley – oznajmił i podszedł do dziewczyny.
- I co z tym biurkiem? – zapytał kolegę.
- Ktoś się do niego włamał – odparł.
Ashley zrobiła się biała na twarzy, ciekawe co teraz zrobi? Zwłaszcza, że mają
światka i pewnie będą mieli odciski. Lepiej dla niej będzie przyznać się do winy,
policjanci odwieźli mnie do domu. Miło było wrócić do znanego miejsca. Mama
przywitała mnie przytulając mnie mocno.
Po dwóch dniach w szkole huczało od tego, że Ashley próbowała mnie
zabić i wyszło na jaw, że jestem jej siostrą. Miała rozprawę w sądzie na której
byłam, ale nie jako świadek tylko widz. Dostała 3 lata wiezienia za próbę
zabójstwa i manipulowanie Marka by mnie zabił. Gdy policja ją zabierała z domu
to przyznała się do wszystkiego. Biedna, teraz to ma stracone życie, zrobiła to
wszystko z nienawiści do mnie, oczywiście obwiniała mnie o śmierć Inez. Mark
dostał kuratora, chodzi normalnie do szkoły swojej. Tam poznał Justina i Bea,
pomaga im jak tylko potrafi. Sama nie wiem czemu, Justin mówił, że jak zobaczył
ją, naszła go ochota by się nią zająć. Taki nagły impuls pomocy, przynajmniej nie
myśli już o Inez. A skoro o niej wspomniałam, byłam na cmentarzu po procesie.
Położyłam na grobie kwiaty, potem udałam się na grób Morrisa. Został
pochowany w moim rodzinnym miasteczku w lesie który podobno lubił. W
miejscu gdzie zepchnął Inez. Jego mama mówiła, że każdy popełnia błędy, u niego
to nie było zwykłe szaleństwo na punkcie dziewczyny. Podobno miał wypadek i
mocno oberwał w głowę. Nikt o tym nie wiedział, chciał byśmy go traktowali
normalnie. I tak go traktowaliśmy dopóki nie odbiła mu szajba. Wszystko toczyło
się dobrze, mama była zdrowa, ja byłam zdrowa mam wspaniałego chłopaka i
wspaniałych przyjaciół. Tylko tata nadal trzyma się na dystans, to co zrobiła
Ashley bardzo go dotknęło. Mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze.
Zbliżała się moja siedemnastka, nie mogłam się doczekać przyjęcia. Mieli
być wszyscy mama, tata, babcia, dziadek, Kam, Abi, Jack, Justin, Bea i Mark.
Wszyscy byli skryci gdy pytałam ich co dostanę. Jacka nawet szantażowałam, dla
żartu oczywiście, że więcej go nie pocałuje jak mi nie powie. Jednak on wiedział,
że się nabijam dlatego trzymał buzie na kłódkę. Gdy nadszedł ten dzień,
chodziłam jak nakręcona, wszystko musiało być gotowe, rano babcia z dziadkiem i
Maszą przyjechali by pomóc. Za dużo rąk do pomocy było więc mi zostało
głaskanie Maszy. Z kuchni mnie wygonili salony był już udekorowany, zrobiłyśmy
to z mamą poprzedniego dnia. Przy suficie były różne kolorowe serpentyny, do
nich przywiązałam kilka balonów.
- Co myślisz Masza? Będziemy się świetnie bawić? – zapytałam kotkę, która
odpowiedziała mi mruczeniem.
- Ja sądzę, że będzie wspaniale – powiedziała babcia stawiając na stół ciasteczka.
Uśmiechnęła się do mnie – szkoda że Inez nie świętuje z nami – posmutniała.
- Świętuje, ona zawsze z nami jest - wskazałam na otwarte drzwiczki na taras –
żyje w naturze którą kochała – uśmiechnęłam się.
- Masz rację skarbie – odwzajemniła uśmiech i wróciła do kuchni.
Masza zaczęła się bawić sznureczkami moje bluzki. To będzie świetny dzień, nie
mam zamiaru się smucić, nic złego się nie stanie. Popołudniu pierwszymi gośćmi
był Justin, Bea i Mark. Przywitałam ich i zaprowadziłam do salonu, Mark nie
spuszczał Bea z oczu. Nie była w zaawansowanej ciąży ale dbał o nią jak by była
jego siostrą.
- Chyba Mark ci fuchę zabrał – powiedziałam do Justina.
- Niby jaką? – zapytał zdziwiony.
- Brata – zaczęliśmy się śmiać, usiadł przy siostrze i podał jej napój.
Czekałam na kolejnych gości, którzy przybyli kilka minut później. Kam, Abi i Jack,
wpuściłam ich do środka. Gdy zdejmowali buty w przedpokoju, otworzył drzwi
ojciec. Jego wzrok skierował się na mnie potem na Jacka i Abi, otworzył szeroko
oczy.
- Wy…
Rozdział 13
Przyjrzałam się mu uważnie, wyglądał na przerażonego.
- Tato? – zamrugał kilka razu.
- Co? Przepraszam… twoi przyjaciele kogoś mi przypominają… - odparł i wszedł
do salonu.
Jakoś dziwne to było, no ale cóż. Wszyscy weszliśmy do salonu, zaczęliśmy
imprezę. Graliśmy w różne gry i zajadaliśmy się smakołykami. Martwiło mnie
zachowanie ojca, był jeszcze bardziej skryty niż zawsze. Nie wiem czemu
obserwował Abi i Jacka z bólem w oczach. Każdemu zrobiłam zdjęcia, mi
pstryknięto jak zdmuchiwałam świeczki na torcie w kształcie kwiatka. Gdy
nadeszła chwila na prezenty, usiadłam na kanapie a przy mnie położyła się Masza.
Najpierw rozpakowałam prezent od rodziców, Abi pstrykała zdjęcia. To była
chińska czerwona sukienka, prześliczna skrycie marzyłam o niej. od Dzidków
dostałam szarą bluzkę ze wzorkami, uściskałam wszystkich. Tata jakiś sztywny
był i chyba zaniepokojony. Kolejny prezent dostałam od Justina i Bea, były to
kolczyki wiszące czarne w kształcie kwiatków. Następny prezent był od Marka,
album na zdjęcia z kwiatami na okładce. Potem Abi i Kam dała mi bransoletkę z
różami, od Jacka dostałam naszyjnik w kształcie czerwonego serca srebrnymi
wzorkami na dole. Nie wytrzymałam popłakałam się ze szczęścia.
- Dziękuje, wszystko jest takie wspaniałe – Jack przytulił mnie i pocałował we
włosy.
Dziadkowie i rodzice poszli do kuchni, a ja zostałam z przyjaciółmi graliśmy w
karty. Śmiejąc się i rozmawiając o głupotach, takie dni mogę spędzać codziennie.
Wieczorem pokazałam gdzie kto będzie spał, Abi wylądowała u mnie reszta w
byłym pokoju Inez. Gdy wprowadzałam do niego przyjaciół
- Czy to…? – zaczął Kam.
- Tak to były pokój Inez – uśmiechnęłam się – postanowiłam z mamą, że będzie to
pokój gościny, dlatego wstawiłyśmy tu dwa łóżka piętrowe, łóżko Inez zostało.
Bea spała na łóżku Inez reszta spała na piętrowych łóżkach. Zanim z Abi
poszłyśmy spać, gadałyśmy o różnych rzeczach nie wiem czemu zeszłyśmy na
temat mojego współżycia z Jackiem.
- No to jak kiedy to zrobicie? – zapytała w końcu.
- Abi! Po pierwsze to nie twoja sprawa, po drugie…
- Co jest? Boisz się swojego pierwszego razu?
- Nie, chodzi o mojego ojca, dziwnie się zachowywał gdy was zobaczył –
posmutniałam i położyłam się na brzuch.
- To znaczy? – spytała kładąc się na plecach i krzyżując ręce na brzuchu.
- Wyglądał jakby cierpiał… - skrzywiłam się.
Zamyśliłyśmy się, po chwili zasnęłyśmy.
Przy śniadaniu śmialiśmy się i rozmawialiśmy, mama powiedziała, że tata
pojechał z samego rana do domu. Kolejne dni mijały spokojnie choć wciąż
martwiłam się o ojca. Wcześniej nie przyjmowałam się za bardzo jego
zachowaniem, zazwyczaj dużo nie mówił i wściekał się na Ashley. Teraz nie
będzie jej widzieć przez 3 lata, to raczej nie otworzy go bardziej, ale mam
wrażenie, że coś ukrywa. Choć się martwiłam żyłam własnym życiem, spotykałam
się z przyjaciółmi, chodziłam na randki z Jackiem. Abi wciąż mi nawijała o moim
pierwszym razie, czy ona tylko o tym potrafi myśleć. Któregoś dnia nadarzyła się
okazja by mieć cała noc dla mnie i Jackiego. Mama jedzie w sprawie służbowej na
dwa dni. Ale trudno jest powiedzieć wprost chłopakowi że chce się z nim
przespać. To trzeba zaplanować tak by samo poszło. Abi miała plan i się powiódł
dlatego i Kam tego chciał. A ja nie wiem czy Jack tego chce. W sobotę umówiłam
się z Jackiem by przyszedł do mnie na noc. Zdziwiło go to, ale chyba wie o co mi
chodzi, nie sprzeciwiał się więc też tego chce. Ucieszyło mnie to, ma się
wieczorem zjawić więc po południu postanowiłam pójść do sklepu. Nie do super
marketu tylko do małego sklepiku nie daleko mnie. Wracając zderzył się ze mną
jakiś dzieciak, miał brązowe włosy i czapkę z goglami.
- Przepraszam, nie chciałem – uśmiechnął się, kogoś mi przypominał.
- Zgubiłeś się? – zapytałam kucając – nigdy cię tu nie widziałam.
- Trochę zboczyłem z kursu – trochę? Raczej bardzo.
- Jak się nazywasz?
- Ollie Surf – odparł z uśmiechem, Surf?
- Masz może brata? – zapytałam przecież Kam ma na nazwisko Surf.
- Tak, Kam ma na imię.
- Nie wiedziałam, że Kam ma młodszego brata, mówił tylko o siostrze – odparłam
– odprowadzę cię, przez park będzie szybciej. Jestem Ursula koleżanka Kama.
- A tak wspominał, Little Bear – zaczął się śmiać.
Szliśmy razem przez park.
- Jak była wasza siostra? – zapytałam, był taki uśmiechnięty może nie jest mu
ciężko po stracie.
- Była bardzo wesoła zawsze się uśmiechała, pomagała mi w lekcjach teraz Kam
mi pomaga – posmutniał – nikt nie wie czemu się zabiła, nagle stała się smutna i
zamknięta w sobie.
- Rozumiem – spojrzałam przed siebie i przystanęłam – ta droga prowadzi prosto
do twojego domu.
- Dziękuje – uściskał mnie i pobiegł do domu.
Fajny dzieciak, ciekawe czemu Kam nigdy nie wspomniał o nim. Wróciłam do
domu, rozpakowałam zakupy, co to? Wyciągnęłam z siatki jakiś prostokącik
przyjrzałam się jemu. Na zdjęciu była jakaś dziewczyna czarno włosa uśmiechała
się w tle była jakaś łąka. Odwróciłam zdjęcie i przeczytałam napis „ Rica, by twój
uśmiech ogrzewał każde serce.” Rica? Pewnie tak ma na imię siostra Kama i
Olliego, wyciągnęłam z kieszeni komórkę i wybrałam numer do Kama.
- Halo?
- Hej Kam, spotkałam twoje brata Olliego…
- Olliego, ale jak miał być na podwórku?
- Zboczył trochę z kursu, do torby z zakupami wpadło mi zdjęcie dziewczyny o
imieniu Rica – oznajmiłam.
- Oł rozumiem jutro je odbiorę, dzisiaj nocuje u ciebie Jack prawda?
- Tak, niech zgadnę Abi ci powiedziała – cała ona, chłopakowi wszystko powie.
- Owszem, jutro popołudniu wstąpię po zdjęcie – rozłączył się.
Poszłam na górę zdjęcie zostawiłam na biurku, wzięłam rzeczy z szafy i poszłam
się przebrać do łazienki. Założyłam luźne spodnie od dresu i bluzkę na ramiączka.
Tak zazwyczaj chodzę po domu, w kuchni czekałam na przybycie Jacka. Gdy
usłyszałam dzwonek do drzwi pobiegłam, by je otworzyć. Przed moim oczami
ukazał się Jack uśmiechnięty od ucha do ucha. Zaprosiłam go do środka, był trochę
zdenerwowany tak jak ja. Zamknęłam drzwi i poszliśmy do mojego pokoju, Jack
położył torbę przy łóżku. Nie wiedziałam co robić, podszedł do mnie i objął
uśmiechając się. Odwzajemniłam uśmiech i wtuliłam się w jego tors. Odsunęłam
się by go pocałować i prawie to zrobiłam ale zadzwoniła moja komórka.
Spojrzałam na biurko gdzie leżała, dzwoniła mama, czego ona chce? Podeszłam do
biurka razem z Jackiem ponieważ mnie nie puścił. Odebrałam telefon, on w tym
czasie całował moja szyję. Co mnie rozpraszało!
- Halo?
- Skarbię wszystko w porządku? – zapytała mama zmartwiona.
- A dlaczego ma nie być? Mamo wszystko jest okey, naprawdę – dłonie Jacka
powędrowały pod moją bluzkę.
- To dobrze – rozłączyła się, odłożyłam komórkę i odwróciłam się w stronę Jacka.
Pocałowałam go delikatnie, odwzajemnił pocałunek, przyciągnął mnie do siebie
jeszcze bliżej. Jego dłonie błądziły pod moją bluzką, podnosząc ją coraz wyżej.
Nasz pocałunek zmienił się w coś namiętnego i łapczywego. Pragnęliśmy się
siebie, jednak tą piękną chwile przerwała moja komórka. Próbowałam ją
ignorować, ale bez skutecznie, dzwoniła co chwile. Podałam się z niechęcią
odsunęłam się od Jacka i odebrałam.
- Halo?
- Skarbie ale na pewno wszystko w porządku? – znowu mama ją pogięło!
- Tak, wszystko gra, nic mi ni będzie wielokrotnie byłam sama w domu – choć
teraz nie byłam sama, Jack sobie nie przerywał całował moją szyję i ramiona.
- No, dobrze, uważaj na siebie i nie wpuszczaj obcych do domu – to było
denerwujące.
- Dobrze – rozłączyłam się, jeśli jeszcze raz zadzwoni wyrzucę telefon przez okno.
Odwróciłam się do Jacka i rzuciłam się łapczywie na jego usta. Zachichotał w
przerwach w pocałunku. Wylądowaliśmy na łóżku, jego dłonie sunąc po mojej
skórze podciągał bluzkę do góry. Aż w końcu ją zdjął, a ja zdjęłam jego, moje
dłonie błądziły po jego torsie, ramionach i plecach. Zaczął ściągać moje spodnie po
drodze ściągając swoje, całował mnie o brzuchu schodząc coraz niżej i dłońmi
odpinając mój stanik(co było dalej to zależy od waszej wyobraźni :D).
Obudziłam się rano u jego boku, leżał na brzuchu jego lewa ręka leżała na
mnie. Uśmiechnęłam się tak słodko wyglądał, spojrzałam na zegarek była
dziesiąta. Wstałam ostrożnie nie budząc mojego ukochanego. Zanim wyszłam w
jego bluzce pocałowałam go w czoło. Po cichu zeszłam na dół, weszłam do kuchni
i zaczęłam robić śniadanie. Po kilku minutach wszystko przygotowałam. Jack
objął mnie i pocałował w szyję.
- Dostałaś esemesa – szepnął, podał mi komórkę, usiadł i zaczął jeść – wyśmienite!
Uśmiechnęłam się, przeczytałam esemesa, był od Kama, napisał, że przyjdzie o
dwunastej. Usiadłam i też zaczęłam jeść, po skończeniu śniadania razem
pozmywaliśmy. Po wykonaniu porządków ruszyliśmy na górę by się ogarnąć, gdy
byłam na schodach zadzwonił domowy telefon. Zbiegłam na dół by odebrać.
- Halo?
- Ursula, mam do ciebie prośbę – tata?
- Jaką?
- Podlej kwiaty w moim domu wrócę późno, a Ashley ostatnio ich nie podlewała –
miał słaby głos, był zmęczony.
- Dobrze te w gabinecie też?
- Tak, tylko niczego nie dotykaj.
- Dobrze – rozłączył się.
Poszłam na górę, Jack był w łazience z dźwięków wnioskuje, że brał prysznic.
Wzięłam rzeczy z szafy do przebrania i kosmetyczkę z komody zeszłam na dół do
drugiej łazienki. Zanim wybiła dwunasta razem z Jackiem oglądaliśmy w salonie
telewizję, powiedziałam mu, że Kam przyjdzie po zdjęcie. Pokazałam mu je nawet
i opowiedziałam jak spotkałam braciszka Kama. I wspomniałam, że będę musiała
pojechać do domu ojca. Tylko gdzie mama trzymała zapasowe klucze do jego
domu? Pewnie w szufladzie w przedpokoju, później poszukam. Kam przyszedł
dziesięć minut po dwunastej, oddałam mu zdjęcie nie pytałam o nic. Nawet Jack
tego nie zrobił, za to odwiózł przyjaciela do domu. Ja zaczęłam szukać kluczy, na
szczęście długo mi to nie zajęło. Zabrałam to co było mi potrzebne i wsiadłam do
auta, pojechałam do domu ojca. Na ganku nie byłam pewna czy w ogóle chcę tam
wchodzić. Westchnęłam i weszłam do środka, na piętrze nie ma roślin to
wiedziałam. W salonie jest ich sporo i w kuchni oraz ze trzy w gabinecie ojca.
Zacznę od kuchni wzięłam małą niebieską konewkę, napełniłam ją wodą i
zaczęłam podlewać kwiatki. Trzy przy oknie dwa wiszące nad blatem i jeden
stojący na środku stołu. Strasznie pusty ten dom, w koszu zauważyłam dekoracje
które wisiały w salonie. Niezbyt miłe miała urodziny, na pewno nie takie o jakich
marzyła. Sama jest sobie winna. Dolałam wodę do konewki i ruszyłam do salonu,
podlałam kwiatki na oknie i te co stały na podłodze. Zerknęłam na gabinet,
potrząsnęłam delikatnie konewką, starczy mi wody na te trzy kwiatki. Weszłam
do gabinetu, w nim było mnóstwo regałów z książkami. Zaczęłam podlewać
kwiaty na oknie, na biurku leżała jakaś otwarta teczka. Nie mogłam się
powstrzymać, podlałam ostatni kwiatek, postawiałam konewkę na parapecie.
Podeszłam do biurka i zajrzałam na wycinki z gazety, były o jakimś wypadku
samochodowym. Zdjęcia ofiar przeczytałam nazwisko, otworzyłam szeroko oczy,
Birdmus? To przecież nazwisko Jacka i Abi, to znaczy, że to ich rodzice. Czemu
ojciec ma te wycinki? Spojrzałam na zdjęcie samochodów które się ze sobą
zderzyły. Znam to auto… nie możliwe! To nie może być prawda!
Rozdział 14
Odsunęłam się od biurka, to jest niemożliwe. Co ja mam zrobić? Zgarnęłam
konewkę z parapetu i wyszłam z gabinetu. Odstawiłam ją na miejsce, oparłam się
o blat w kuchni. Przecież to nie może być prawda, może to tylko do pracy. Nie, on
takim rzeczami się nie zajmuje. Wyszłam z domu dobrze go zamykając, wsiadłam
do auta. Zanim ruszyłam rozmyślałam, to nie miało sensu, co on ma z tym
wspólnego? Może znał te osoby z wypadku. A może zna sprawcę? Tyle pytań i
żadnej odpowiedzi, muszę z nim pogadać. Odpaliłam silnik i ruszyłam pod
biurowiec ojca. Zaparkowałam przed szklanym biurowcem, wysiadłam i
spojrzałam w górę. Chce wiedzieć, znać prawdę, weszłam przez ruchome drzwi.
Ruszyłam prosto do windy, nacisnęłam okrągły przycisk który zaświecił się. Co
zrobię jak dowiem się prawdy? Jaka ona w ogóle będzie? Drzwi do windy się
otworzyły, wysiadło z niej parę osób w garniturach. Wsiadłam do środka i
nacisnęłam guzik z liczbą 20. Musi to być aż tyle pięter, jeszcze muszę przejść
przez kilka korytarzy. Winda zatrzymała się z melodyjnym dźwiękiem na
wybranym piętrze. Wysiadłam rozejrzałam się, którędy ja właściwie powinnam
iść. A tak w prawo potem w lewo, wzdłuż korytarza, szłam nie patrząc na nikogo,
choć oni patrzyli na mnie. Nie codziennie siedemnastka chodzi po biurowcu.
Dotarłam do odpowiedniego działu mieszczącego się za szklanymi drzwiami.
Weszłam do środka, chciałam minąć sekretarkę, ale mnie zatrzymała.
- Dokąd panienka się wybiera? – spojrzałam na nią, ładna ma sekretarkę i
brunetkę, a nie blondynkę.
- Ja do pana Sheptoy – odparłam.
- Jesteś u mówiona? – eh... córka musi być umówiona?
- Jestem jego córką, chce z nim natychmiast rozmawiać.
- Jak się nazywasz? – zaczęła szukać jakieś kartki.
- Ursula Migicloud...
- A tak, twój ojciec ma teraz spotkanie, nie może cię przyjąć – O nie! Nie spławisz
mnie!
- Nie obchodzi mnie to muszę z nim natychmiast porozmawiać – ruszyłam do
drzwi olewając krzyki sekretarki.
Przede mną stanął jakiś umięśniony mężczyzna, strażnik, no pięknie. Złapał mnie
za ramiona i odwrócił w stronę szklanych drzwi. Popchnął mnie bym szła w ich
stronę, wyrywałam się i krzyczałam. Ale nic nawet ojciec nie wyszedł by
sprawdzić co się dzieje. Strażnik wyrzucił mnie za szklane drzwi, za nim stanęła
sekretarka.
- Twój ojciec jest bardzo zajęty po spotkaniu wyjeżdża w sprawach służbowych na
parę dni – wróciła do środka, strażnik stał przy drzwiach i patrzył na mnie
wzrokiem, że mam sobie iść.
Westchnęła i ruszyłam w stronę windy, wyjęłam z kieszeni komórkę i
zadzwoniłam do ojca. Nie odbierał, siadłam do windy, pierwszy raz chce z nim
rozmawiać a on nie ma dla mnie czasu. A mówił, że znajdzie dla mnie chwilkę w
każdym momencie. Wyszłam z windy i udałam się do wyjścia, zaczęło padać,
podbiegłam do auta i wsiadłam. Ruszyłam i pojechałam do Jacka, chciałam mieć
go teraz blisko, muszę przemyśleć tą sprawę. Nie mówić na razie nic, najpierw
załatwię to z ojcem. Zaparkował przed domem Jacka, wysłałam mu esemesa, że
wpadnę do niego. Nie miałam parasola, ale nie śpieszyło mi się, nie jestem z cukru
nie rozpuszczę się. Podeszłam do drzwi, cała mokra i ociekająca wodą, zapukałam.
Otworzyła mi drzwi Abi, otworzyła szeroko oczy.
- Ursula! Co ty?! Parasola nie masz! Właź do środka trzeba dać ci jakieś suche
ciuchy! – wciągnęła mnie do środka. Znikła gdzieś na schodach, pewnie pobiegła
do siebie, stałam morka w przedpokoju z niezadowoloną miną.
Z góry zbiegł z ręcznikiem Jack, od razu położył mi go na głowie i zaczął wycierać
włosy potem ramiona i ręce. Zdjęłam ociekające buty, Jack wziął mnie na ręce i
zaniósł do siebie. Tam postawił mnie przed łazienką, po kilku minutach wpadła
Abi z suchymi ciuchami. Wzięłam je i poszłam się przebrać, przebrałam się, ale nie
wyszłam z łazienki. Spróbowałam jeszcze raz zadzwonić do ojca, nadal nie
odbierał. Chciałam rzucić telefonem o ścianę, ale się powstrzymałam. Jack by
usłyszał i pewnie zmartwił by się, nie za dużo razy się o mnie martwiono.
Powiesiłam swoje rzeczy na wannie, wyszłam z łazienki, Jack siedział przy biurku
i coś czytał. Abi gdzieś się zmyła, podeszłam do niego i przytuliłam, tego mi
brakowało jego bliskość. Przy nim nie myślałam o problemach, ale wciąż przed
oczami miałam wycinki z gazet.
- Wszystko w porządku? – zapytał odwracając się do mnie.
- Tak – uśmiechnęłam się. Przyciągnął mnie do siebie tak, że wylądowałam na jego
kolanach.
Tak zastała nas Abi, trzymała jakiś kubek. Postawiła go na biurku, przyjrzałam się
naczyniu to była herbata z cytryną.
- Dzięki – uśmiechnęłam się i wzięłam kubek by się napić.
- Wszystko gra? - zapytała Abi.
- Tak, chciałam was odwiedzić.
- Rozumiem, zostawię was samych – powiedziała Abi i wyszła.
Napiłam się herbaty i odstawiłam ją na biurko, spojrzałam na Jacka on nie
kupował tego mojego uśmiechu.
- Ursula co się dzieje?
- Nic się nie dzieje – starałam mu się patrzeć w oczy tak by się nie skapnął.
- Ursula, widzę że coś cię trapi – szlag by go. Musi być taki domyślny.
- No dobra, chciałam pogadać z ojcem, ale on mnie olał, nie żebym była wściekła,
ale mówił, że w każdej chwili mogę z nim pogadać – wyjaśniłam.
- Rozumiem – pocałował mnie delikatnie w usta. Odwzajemniłam gest, nasz
pocałunek stał się bardziej namiętny gdy ktoś wszedł do pokoju. Oboje
spojrzeliśmy na tą osobę, która okazała się mężczyzną.
- Jack?
- Cześć wujku, to jest Ursula moja dziewczyna – przedstawił mnie.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się. Nie podobało mu się w jakiej pozycji nas zastał.
- Witaj, miło cię poznać – wyciągnął do mnie dłoń, uściskałam ją grzecznie.
Pociągnął mnie do siebie tak mocno, że zleciałam z kolan Jacka. Zatrzymała się
dopiero przy mężczyźnie. Zdecydowanie mu się nie podobała jak nas zastał.
- Wujku... – zaczął Jack wstając.
- Nie wujkuj mi tu, macie zachowywać się przyzwoicie i siedzieć obok siebie a nie
na sobie, zrozumiano – spojrzał stanowczo na Jacka.
- Tak – jego wujek wyszedł, a ja stała nie ruchomo. Jack podszedł do mnie i
uściskał.
- Prawie jak mój dziadek – szepnęłam, spojrzał na mnie i po chwili zaczęliśmy się
śmiać.
Usiedliśmy na łóżku i oglądaliśmy telewizję, dołączyła do nas Abi. Zostałam
dopóki nie ubrania mi nie wyschły. Więc załapałam się na obiad, w kuchni
pomagałam Abi, byłyśmy same więc zaryzykował by zapytać.
- Abi, mogę o coś spytać?
- Jasne, pytaj – odparła mieszając zupę.
- Wiecie kto spowodował wypadek twoich rodziców? – szepnęłam, nie zmieniła
wyrazu twarzy.
- Nie, nawet go nie widzieliśmy, nawet nie wiemy czy żyje – spojrzała na mnie i się
uśmiechnęła – podajemy zupę.
Zaniosłyśmy półmisek z zupą na stół i napełniłyśmy talerze. Wszyscy usiedli
zaczęli jeść, więc nie znają sprawcy. Ale to nie wyjaśnia tego co widziałam u ojca.
Po obiedzie sprawdziła moje rzeczy czy są suche. Były, ale przydało by się im
pranie, wyjęłam komórkę znów spróbowałam, nic. Wyłączył telefon, dlaczego?
Zawsze miał włączoną. Zebrałam swoje rzeczy, pożegnałam się i wróciłam do
domu. Ciuchy wrzuciłam do prania, mamy jeszcze nie było. Tata wsiąkł, a ja mam
pytania bez odpowiedzi. Opadłam na łóżko, myślałam o najgorszych
scenariuszach i z nadzieja na te dobre. Spróbowałam ponownie, wciąż nic,
westchnęłam usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Mama wróciła, jak miło, ona na
pewno nie wie o co chodzi. Po rozwodzie rzadko z nim gada, będę musiała
poczekać aż wróci. Sekretarka powiedziała kilka dni, co ja będę robić przez ten
czas.
Następnego dnia w szkole chodziłam zamyślona, wiedziałam że martwią
się, ale nie mogłam im powiedzieć tego co podejrzewam. Wole się upewnić,
niestety okoliczności nie chciały bym się za szybko dowiedziała prawdy. Tak mnie
dręczyło to co zobaczyłam u ojca w gabinecie, że nie mogłam na lekcjach się
skupić. Dwa razy wylądowałam u dyrektora, nie był zadowolony z mojego
zachowania. Obiecałam, że to ostatni raz, postanowiłam po szkole pojechać na
cmentarz. Jack chciał jechać ze mną, ale powiedziałam, że muszę coś przemyśleć.
Nie pytał jak zawsze, pocałował w czoło na do widzenia. Poprosił żebym
zadzwoniła jakby coś się stało. Cóż obiecałam, że tak zrobię, przed cmentarzem
spojrzałam w niebo. Była ładna pogoda, weszłam na teren cmentarza, szłam
wzdłuż alejki. Najpierw poszłam na grób Morrisa, żal mi go było, to co się z nim
stało, było straszne. Widok jak umiera, jeszcze przed śmiercią mieć omamy, że
widzi Inez. Stanęłam przed jego grobem, patrzyłam na niego i przypominałam
sobie te piękne chwile, które z nim spędziliśmy. Uśmiechnęłam się choć z oczu
ciekły mi łzy, za dużo tego było. Uklękłam i dotknęłam napisu na nagrobku.
- Przykro mi, tak nie powinno być – szepnęłam przez łzy.
Spuściłam głowę, zamknęłam oczy, czemu tak się stało? Dlaczego los tak chciał?
Wstałam i otarłam łzy, ostatni raz spojrzałam na nagrobek.
- Żegnaj Morris.
Odeszłam, przeszłam kolejne alejki aż doszłam do grobu Inez. Usiadłam na
metalowej ławeczce, spojrzałam na grób.
- Co mam zrobić Inez? – zapytałam jakby była przy mnie.
Nie usłyszałam odpowiedzi, gdyby tu była pewnie nie było by tych wszystkich
problemów. Uśmiechnęłam się pod nosem, co by było gdyby nie umarła?
Wszystko by się potoczyło inaczej. Usłyszałam swój telefon, wyjęłam komórkę z
kieszeni i odebrałam.
- Halo?
- Ursula, to ja babcia – babcia? Czyżby coś się stało?
- Coś się stało?
- Nie skarbie, ale podobno próbujesz dodzwonić się do ojca – skąd ona to wie?
- Owszem, skąd wiesz?
- Bo jest u mnie, a jego komórka ciągle dzwoniła w jego pokoju.
- Rozumiem, wrócił powspominać, przyjadę do ciebie jeszcze dziś – powiedziałam
i westchnęłam.
- Dobrze skarbie, tylko uprzedź mamę – rozłączyła się.
Pożegnałam Inez tak jak Morrisa i wróciłam do domu. Zanim jednak udałam się
do babci, wyjaśniłam mamie tak mniej więcej po co jadę do jej matki.
Zadzwoniłam też do Jacka by się nie martwił, gdybym nie przyszła do szkoły.
Złożyłam mu kolejną obietnice że mu wszystko wyjaśnię. Mam nadzieje że
wszystko się wyjaśni. W drodze do babci myślałam jak to rozegrać. Jakie pytania
mam mu zadać, by go nie zdenerwować za bardzo. Zaparkowałam przed domem
babci, wysiadłam i weszłam do środka.
- Ursula, ojciec jest na wzgórzu, siedzi tam od rana i wczoraj też siedział, sama nie
wiem co mam z nim zrobić – powiedziała babcia wzdychając.
- Dziękuję babciu – wyszłam przez tylne drzwi i udałam się na wzgórze.
Droga nie była długa przeszłam przez sad i już byłam przed wzgórzem. Wspięłam
się na jego szczycie zobaczyłam ojca patrzącego w dal. Podeszłam bliżej usłyszał
moje kroki i odwrócił się w moją stronę.
- Tato, musimy pogadać – stwierdziłam, jego mina ala zbity pies na mnie nie
działała.
- O czym?
- W twoim gabinecie znalazłam teczkę ze zdjęciami z wypadku samochodowego w
którym zginęli rodzice Jacka i Abi, mogę wiedzieć czemu tam było twoje auto?
Ojciec szeroko otworzył oczy. Milczał, wpatrywał się we mnie.
Rozdział 15
To jego milczenie działało mi na nerwy.
- Tato, odpowiedz!
- Dlaczego grzebałaś w moich rzeczach, miałaś tylko podlać kwiaty!! – wkurzył się.
- Ja... leżała na wierzchu... – wyjąkałam.
- To jeszcze nie powód by do niej zaglądać! Dobrze wiesz, że nie powinnaś była
tego robić! – to były jego ostatnie słowa, minął mnie i wrócił do domu babci.
Nie odzywał się do mnie, chodził ciągle zdenerwowany. Mnie wciąż dręczyło to co
zobaczyłam. Widać było, że nie chciał o tym rozmawiać, musiałam wiedzieć
prawdę. Znalazłam go siedzącego na huśtawce Inez, miał przybitą minę, cierpiał.
Podeszłam do niego, nie spojrzał na mnie. Kucnęłam i położyłam dłonie na jego
twarzy.
- Tato, wiem, że przeszłość boli, ale chce wiedzieć czy miałeś coś wspólnego z tym
wypadkiem – powiedziałam spokojnie. Spojrzał na mnie, w jego oczach był ból.
- Ursula... ja... to się stało jakieś trzy lata temu... upiłem się i wspomnienia o Inez
uderzyły we mnie jak piorun... na dobitkę wtedy prowadziłem... – mówił przez łzy
- ...uderzyłem w jakiś samochód... walnąłem się w głowę... trafiłem do szpitala, nic
nie pamiętałem... – schował twarz w dłonie - ...przypomniałem sobie wszystko
dopiero gdy zobaczyłem twoich przyjaciół na urodzinach... ich twarz gdy patrzą
jak uderzam w samochód ich rodziców... spowodowałem ich śmierć... to była moja
winna...
Przytuliłam go wiedziałam co przeżywa, tłumił ten ból. Wspomnienia o Inez go
zamknęły w sobie, spowodowanie śmierci rodziców Jacka i Abi pogrążyło go
bardziej. Tak nie może być, nie powinien tłumic wszystkiego w sobie. Zawsze
nosiłam przy sobie zielony zeszycik Inez, dałam mu go do przejrzenia. Gdy go
przeglądał opłakał się, ale też uśmiechał.
- Jak to robisz? Ty i mama, jak dałyście sobie z tym radę? – zapytał przez łzy.
- Pogodziłyśmy się z jej śmiercią oraz zdałyśmy sobie sprawę – spojrzałam na sad
– że zawsze jest przy nas w naturze, którą kochała.
- Rozumiem, ja naprawdę nie chciałem ich śmierci – wyszeptał z bólem.
- Wiem, powinieneś z nimi porozmawiać, przeprosić – odparłam wstając z kolan.
Patrzył na mnie, bał się to zrobić.
- Rób jak uważasz, ale nie powinieneś tłumić tego w sobie – dodałam – Jack i Abi
to wspaniałe osoby, nie zrobią niczego głupiego.
Wróciłam do domu , pożegnałam babcię i dziadka. Było późno, ale wróciłam do
mamy, do mojego domu.
Następnego dnia w szkole przyjaciele patrzyli na mnie zmartwieni.
Wytłumaczyłam im, że musiałam pogadać z ojcem, o ważnej sprawie. Mam
nadzieje, że podejmie odpowiednią decyzje. Po szkole poszłam z Jackiem do kina
na film „Pakt Milczenia”. Wieczorem mnie odwiózł, zanim jednak wróciłam do
domu, całowałam się w aucie z Jackiem. Mama go lubiła więc nie szpiegowała
mnie tak jakby robił to dziadek. Nie było późno gdy weszłam do domu, mama
jednak przysnęła w salonie, przykryłam ją kocem. Poszłam do swojego pokoju,
sprawdziłam maila, Mark systematycznie do mnie pisał. Z jego wiadomości
wynikało, że zakochał się w Bea, co mnie cieszyło. Odnalazł swoje szczęście, chce
jej wyznać miłość, ale obawia się jej reakcji. Może pomyśleć, że to ze względu na
dziecko. Mark taki nie jest, on jak kocha to do końca, a nawet jeszcze dłużej. Wiem,
że Inez cieszy się jego szczęściem, doradzam mu by powiedział co czuje do Bea.
Przebrałam się i usiadłam na łóżku, co ojciec zrobi? Czy mnie posłucha? Kolejnego
dnia pojechałam po szkole do jego biura. Oczywiście sekretarka nie chciała mnie
wpuścić, ale i tym razem ją zignorowałam i weszłam do środka. Ojciec z kimś
rozmawiał przez telefon. Gdy mnie zobaczył, posmutniał i skończył rozmowę.
- Przepraszam mówiłam jej, że jest pan zajęty – tłumaczyła się sekretarka.
- Nic nie szkodzi, możesz odejść Betty – powiedziała do niej.
Wyszła zamykając za sobą drzwi, podeszłam do jego biurka i usiadłam na fotelu.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytałam, milczał, sam nie wiedział, pogrążał się tylko
– nie możesz tego w sobie tłumić, to nie jest rozwiązanie, pogarszasz tylko swoją
sytuację.
- Ursula... odejdź i nie wracaj... – odparł odwracając się do mnie plecami.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Założę się, że Inez teraz płacze – powiedziałam, spojrzał na mnie. Z otwartego
okna na jego twarz kapnęło kilka kropli deszczu. Wyszłam nie czekając na żadną
reakcję, opuściłam budynek założyłam kaptur.
Wróciłam do domu, obiecałam Abi że do niej zadzwonię i tak zrobiłam.
Rozmawiałam z nią siedząc w salonie, mama jeszcze nie wróciła z pracy. Po
godzinie usłyszałam dzwonek do drzwi, powiedziałam Abi by zaczekała.
Przyłożyłam telefon do piersi i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je przede mną
stanął ojciec, cały mokry i przygnębiony, wpuściłam go do środka. Pożegnałam
Abi, rozłączyłam się i odstawiłam telefon, podałam ojcu ręcznik. Nie ruszył się z
miejsca wciąż stał w przedpokoju.
- Tato?
- Chcę z nimi porozmawiać... – szepnął.
- Zgoda – wzięłam kurtkę i razem wyszliśmy z domu.
Pojechaliśmy jego autem pod dom Abi i Jacka. Pod nim wahał się, ale wysiadł z
samochodu. Zapukałam do drzwi otworzył mi Jack, był ucieszony i zaskoczony.
Gdy zobaczył mojego ojca jego twarz zmieniła się na zdziwienie. Zaprosił nas do
środka, poprosiłam go by przyprowadził Abi i tak zrobił. Ojciec usiadł na kanapie
ja stałam i czekałam na nich.
- Co jest? – usłyszałam Abi, która gdy mnie zobaczyła rzuciła się w moje ramiona –
Co tu robisz?
- Mój ojciec chce z wami porozmawiać – szepnęłam do jej ucha, odsunęła się i
spojrzała na przygnębionego mężczyznę na kanapie – siadajcie.
Usiedli naprzeciw niego, ale nikt nic nie mówił. Podeszłam do ojca i położyłam
dłoń na ramieniu.
- Tato, proszę, nie chowaj tego w sobie.
Spojrzał na Abi i Jacka którzy czekali na wytłumaczenie jego wizyty.
- Trzy lata temu zginęli wasi rodzice... – zaczął oboje posmutnieli - ...oni zginęli z
mojej winy...
Jack jaki Abi byli w szoku, ale nic nie zrobili, choć w Abi rósł gniew.
- Upiłem się i wspomnienia o mojej córce Inez uderzyły we mnie, straciłem
panowanie nad wozem i uderzyłem w nich. Trafiłem do szpitala, częściowo
straciłem pamięć nic nie pamiętałem aż do urodzin Ursuli gdy was zobaczyłem,
tak mi przykro – rozpłakał się, Abi nie wytrzymała i uderzyła go z całej siły w
twarz.
Jack ją złapał by nie wtórowała ataku, ale wyrwała mu się i uderzyła go drugi raz.
Tak odreagowała an jego słowa, przez niego zginęli jej rodzice. Spojrzała na mnie
widziała we mnie smutek i ból, rozumiałam ich w końcu też straciłam bliską
osobę. Dlatego nic nie zrobiłam, nie powstrzymała jej. Ojciec z godnością przyjął
ciosy dziewczyny.
- Niech pan stąd idzie! – krzyknęła Abi, Jack nic nie mówił, przytulił siostrę by
mogła się wypłakać.
Ojciec wstał i ruszył do wyjścia, ja też poszłam, zawiózł mnie do domu. Zanim
wysiadłam z auta, zapytałam.
- W porządku?
- Tak, teraz czuje się o wiele lepiej, dziękuje – uśmiechnął się do mnie.
Pożegnałam go i wróciłam do domu.
Z Abi i Jackiem rozmawiałam dopiero w szkole, czuli się już lepiej. Wszystko się
wyjaśniło, mogliśmy się cieszyć życiem. Zauważyłam jednak, że chodzą
przygnębieni, martwiło mnie to. W klubie zachowywali się dziwnie, nie odzywali
się, wyglądali na przybitych. Kam też to zauważył, ja nie wiedziałam co robić.
- Mam pomysł – zaczął Kam wszyscy na niego spojrzeliśmy – pojutrze zaczynają
się ferie może pojedziecie ze mną do wujostwa? Odetchniecie świeżym
powietrzem, poukładacie myśli.
Spojrzałam na Jacka i Abi, wymienili spojrzenia.
- To nie taki zły pomysł, ja jestem za – odparł Jack.
- Ja też, taki wypad dobrze mi zrobi – stwierdziła Abi.
- Mi pasuje – uśmiechnęłam się do Kama – Ollie też będzie?
- Jaki Ollie? – zapytał Jack, czyżby był zazdrosny.
- To mój młodszy brat – wyjaśnił Kam.
Podeszłam do Jacka i go objęłam, poczuł się lepiej i pocałował mnie w rękę.
Wyjazd okazał się świetnym pomysłem, martwiła mnie tylko mina Olliego, nie
uśmiechał się. Jakby nie chciał jechać tam, czyżby to miało coś wspólnego z jego
siostrą Ricą. W drodze rozmawialiśmy co będziemy robić podczas pobytu u
wujostwa Kama. Nagle zobaczyłam znajomy krajobraz, ja tu byłam. Tamto
wzgórze na nim Inez... tam dalej był dom babci. Czyli dom wujostwa Kama był po
drugiej stronie wzgórza, na którym zawsze lubiłam patrzeć na świat. A tam przy
lesie mieszkają rodzice Morrisa, dziwnie się poczułam. Jakby coś mi umykało, tak
blisko te domu były, a ja nigdy nie poznałam Kama. Jak to możliwe, bawiąc się
chodziliśmy do lasu schodziliśmy nawet ze wzgórza do sąsiedniego miasta.
Dziwne... a może pamięć mi szwanku... tyle się stało... Kam też wiele przeszedł
pewnie też nie pamięta. Pokręciłam głową to ma byc wspaniały wypad, nie będę
zawracać sobie głowy przeszłością. Kam zaparkował przed dużym domem,
wysiedliśmy przy bramie ich wujek i ciocia nas przywitali. Ich ciocia nas
zaprowadziła do pokoi, Kam miał swój tak jak Ollie, nam trafił się pokój przy
strychu. Tam były piętrowe łóżka jak i mały stolik, taki pokój gościnny. Na
początku skorzystaliśmy z krytego basenu, do wieczora w nim pływaliśmy. Jack i
Abi czuli się coraz lepiej nie myśleli już to spotkaniu z moim ojcem. Usiadłam na
leżaku by odsapnąć, Jack do mnie dołączył.
- Ursula?
- Tak.
- Przepraszam – niby za co?
- Za co?
- Za nasze zachowanie, a raczej zachowanie Abi wobec twojego ojca – zasłużył
sobie, tylko debil jeździ po alkoholu – pewnie martwiłaś się o nas, już nam lepiej.
Przemyśleliśmy wszystko i rozumiemy w jakiej był sytuacji i że tego nie chciał.
- Mój ojciec jest tchórzem, takim jakim ja byłam, tłumił w sobie wszystko –
spojrzałam na Kama i Abi grających w piłkę – nie chciał znikąd pomocy, na
szczęście udało mu się wyjść z dołka.
- Dzięki tobie – przytulił mnie i pocałował namiętnie. Długo to nie trwało, oberwał
piłką. Oboje spojrzeliśmy na sprawcę.
- Nie jesteście tu sami! – krzyknął Ollie – zagrajcie z nami zamiast się obściskiwać!
Zaczęliśmy się śmiać, staliśmy i dołączyliśmy do nich. W środku nocy zachciało mi
się pić więc opuściłam pokój i zeszłam po wodę. Wracając przy drzwiach na
strych stał Ollie, podeszłam bliżej.
- Czemu to zrobiłaś? – szepnął – czemu odeszłaś?
- Ollie? – odwrócił się do mnie jego twarz była cała we łzach. Przytuliłam go – nie
płacz, ona jest przy tobie w twoim sercu.
Odprowadziłam go do pokoju i dopilnowałam by zasnął. Sama stanęłam przed
drzwiami na strych. Czyżby to był jej pokój, nacisnęłam na klamkę, były
zamknięte.
- Ursula?
- Kam, nie śpisz?
- Zachciało mi się pić, co tu robisz? – zapytał i podszedł do mnie.
- Pić mi się chciało - pokazałam butelkę wody, która trzymałam w ręku – Ollie stał
przed tymi drzwiami, czy to pokój Ricki?
- Tak, idź spać.
Posłuchałam i poszłam spać. Rano wszystko było w normie jedliśmy sami, ich
ciocia i wujek rozmawiali w salonie. Ollie jeszcze nie zszedł na dół, planowaliśmy
wyjście do lasu.
- Nie pozwalam!- krzyknął Ollie, zerwaliśmy się i weszliśmy do salonu – Nie
pozwolę tylko to po niej zostało!
Rozdział 16
Ollie gniewnie patrzył na wujostwo, Kam podszedł do niego i chciał mu
chyba wyjaśnić coś. Ale Ollie walnął go w brzuch i uciekł na górę.
- O co chodzi? – zapytała Abi podchodząc do Kama.
- O rzeczy Ricki – odparła ciotka Kama – chcemy się ich pozbyć za długo już tu są,
czas w końcu zapomnieć o tym co się stało – wyszła z salonu, mąż podążył za nią.
Milczeliśmy, dla Olliego te wszystkie przedmioty to skarby. Ale nawet on musi się
w końcu pogodzić z tym, że jej już nie ma. Że nigdy się już do niego nie
uśmiechnie. Poszłam na górę, nie zwrócili na to uwagi, zapukałam do pokoju
Olliego. Płakał było go słychać, nacisnęłam na klamkę, zamknął drzwi od środka.
Zrezygnowałam i zeszłam na dół.
- Idziemy do lasu? Ollie musi sobie wszystko przemyśleć – zapytała Abi stojąc
przy Kamie.
- Masz racje chodźmy – odparł Kam.
I poszliśmy las był mi znany choć dawno w nim nie byłam. Zastanawiałam się
czemu Kam mijał najpiękniejsze miejsce w tym lesie. Czyli wodospad, chciałam o
to zapytać, ale się powstrzymałam. Spojrzałam tylko w tamtą stronę, czyżby tam
Ricka skończyła ze sobą. Dogoniłam przyjaciół, oglądali właśnie starą chatę
drwala, rozpadała się. Roślinność pomagała mu stać, widok był niesamowity. Abi
zajrzała do środka, czego nie powinna robić.
- Abi nie zaglądaj tam – uprzedziłam ją.
- Dlaczego? – zapytała zdziwiona i zerknęła na mnie.
- Mieszkają tam lisy chyba nie chcesz by udekorowały ci twarzyczkę – odparłam z
uśmiechem.
- Skąd wiesz? – zapytał Kam i Jack równocześnie.
Wskazałam kierunek gdzie znajdowało się sąsiednie miasteczko.
- Tam mieszka moja babcia, czasem tu przychodziłam – Kama to zszokowało.
- Dziwne, że się nie spotkaliśmy - zaczął rozmyślać, Abi odeszła od chaty i się
rozejrzała.
- Dziwne... chwila... pamiętam, bawiliśmy się kiedyś razem w chowanego w tym
lesie – przypomniałam sobie całą tę grę – razem z Inez, Markiem i Morrisem
przyszliśmy tu pod chatę, spotkaliśmy was ciebie Olliego i Ricke... – zamilkłam.
- W porządku, tez pamiętam, zaproponowałaś zabawę w chowanego, zaczęliśmy
się bawić gdy Inez krzyknęła – roześmiał się.
- Dlaczego krzyczała? – zapytał Jack wyciągając z plecaka koc i rozkładając go.
Usiedliśmy, Abi położyła głowę na kolanach Kama. Ja oparłam się o tors Jacka.
- Chciała się schować w chacie, ale lis na nią syknął, przestraszyła się –
uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Wszyscy się zbiegliśmy pod chatę i zobaczyliśmy lisice i jej młode, każdy z nas
miał kanapki z jakąś wędliną, wyjęliśmy z nich wędlinę i daliśmy lisicy –
uśmiechnął się Kam.
- Inez zrobiła im zdjęcie, potem się rozeszliśmy, pamiętam, że zrobiła wam zdjęcie
jak odchodziliście, zmieniliście się od tamtego dnia.
- I to było wasze jedyne spotkanie? – zapytała Abi.
- Tak, potem był wypadek Inez i szaleństwo Morrisa – odparłam, spojrzałam w
niebo.
- Skoro twoja babcia mieszka tam – wskazała Abi kierunek palcem – to pewnie
jest tu wodospad, którym się zachwycała, gdy byliśmy u niej, może tam pójdziemy.
- Jest tu wodospad, ale... – spojrzałam na Kama, Jack zrobił to samo, jego mina się
zmieniła w smutek i ból.
- Dawno tam mnie nie było... odkąd Ricka skoczyła z niego... – wyszeptał Kam.
- Przepraszam ja... – podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Nie szkodzi nie wiedziałaś, nie lubię o tym mówić – przytulił ją mocno.
Nagle spojrzał na mnie.
- Domyśliłam się – odparłam i spojrzałam w las.
Zebraliśmy manatki i wróciliśmy do domu na obiad. Po nim mieliśmy pomóc w
wynoszeniu rzeczy z byłego pokoju Ricki. Ollie nie wychodził z pokoju, pewnie to
jego rodzaj złości. Kam i Jack zajęli się półkami z książkami, ja i Abi jej ubraniami.
Do kolacji nie było połowy rzeczy w pokoju, mieliśmy dokończyć następnego dnia.
Gdy wszyscy smacznie spali ja rozmyślałam, moje rozmyślania przerwały kroki.
Wstałam po cichu i wyjrzałam na korytarz. To był Ollie wszedł na strych,
ruszyłam za nim. Stał na środku pokoju, podeszłam do niego, nie zareagował.
Położyłam dłoń na jego ramieniu, trząsł się.
- Ollie? – odwrócił się w moją stronę, twarz miał pełną bólu i łez.
- Teraz nic nie zostało po niej – wyszeptał przez łzy – nic nie będzie o niej
przypominało.
- Nie prawda – spojrzał na mnie – wiem co czujesz Ollie, ja tez straciłam siostrę,
ale zrozumiałam że ona zawsze jest przy mnie.
- Niby jak?
- Jest w moich wspomnieniach jak i w sercu oraz w rzeczach, które kochała –
wyjaśniłam widać było że nie rozumie – Inez lubiła robić zdjęcia, zwłaszcza
przyrodzie, wciąż mam jej aparat i zeszyt, w którym je umieszczała, one mi o niej
przypominają.
Zamyśliła się jakby szukał czegoś co Ricka lubiła.
- Ricka lubiła szkicować – rozejrzał się podszedł do biurka i z szuflady wyjął jakiś
segregator – tu je chowała – pokazał mi go, oglądaliśmy jej prace, były świetne i
opisane.
- Zachowaj go, małą cząstkę, która będzie ci o niej przypominać – zamknęłam
segregator i mu podałam.
Wziął go i uścisnął, po chwili się znów uśmiechał.
- Dziękuje Ursula.
- Nie ma sprawy, choć spać – odprowadziłam go do pokoju, zasnął z segregatorem.
Wróciłam do pokoju i zasnęłam.
Po śniadaniu mieliśmy skończyć ze sprzątaniem pokoju Ricki. Ollie był
zadowolony, uśmiechał się choć dziwiło to niektórych. Do dobra wszystkich z
wyjątkiem mnie. No cóż poniekąd ja przywróciłam ten uśmiech. Pomagał w
wynoszeniu rzeczy, przed obiadem jej pokój był pusty. Po obiedzie przenoszono
kartony do auta, ja poszłam sprawdzić czy nic nie zostało pominięte. Weszłam do
jej pokoju i się rozejrzałam, półki były puste, jak i szafa. Sprawdziłam szuflady nic
nie było, zajrzałam pod łóżko, dwie deski były luźne. Sięgnęłam ręką i
przesunęłam je, pod nimi coś było. Wyciągnęłam to wyglądało jak zeszyt,
przyjrzałam się uważnie. Z niego wypadło zdjęcie, spojrzałam na nie to był Morris
gdy był mały. To zdjęcie robione z ukrycia, otworzyłam zeszyt, to był pamiętnik
Ricki. Zaczęłam go czytać nie cały tylko ostatnie wpisy, doznałam szoku. Zrobiła to
bo on ją nie...
- Ursula, wszystko zebraliśmy? – usłyszałam pytanie Kama – wszystko gra?
- Ursula? – usłyszałam za nim Abi. Jack podszedł do mnie i ukląkł przede mną.
- Wiem czemu Ricka się zabiła – wyszeptałam. Kam wciągnął do środka Abi i
zamknął drzwi.
Oboje usiedli obok mnie, pokazałam im pamiętnik i powiedziałam gdzie go
znalazłam.
- W tym pamiętniku pisze czemu się zabiła? – zapytał Kam.
- Tak, zacznę od początku – otworzyłam pamiętnik na odpowiedniej stronie –
„ poszłam z braćmi do lasu by się pobawić. Spotkaliśmy tam dzieci z sąsiedniego
miasteczka, gdy go zobaczyłam serce mi zaczęło szybciej być. Miał rude włosy i
przepiękny uśmiech, którym mnie przywitał.”
- Chwila czyli ona zakochała się w Morrisie? – zapytała Abi. Nie odpowiedziałam
tylko czytałam dalej.
- „ bawiliśmy się w chowanego, gdy się chowałam potknęłam się o korzeń. Pomógł
mi wstać i z uśmiechem razem schowaliśmy się za jakąś kłodą. Jego bliskość
powodowała rumieńce na mojej twarzy. Mój mały raj przerwał krzyk dziewczyny
o imieniu Inez. Wszyscy podbiegli do niej jakby była skarbem. Przestraszyła się
lisów, które mieszkały w starej chacie.” – zatrzymałam się, przewróciłam parę
kartek, na których były rysunki – „ odkąd go spotkałam mój świat stał się
jaśniejszy. Jednak by go zobaczyć musiałam przejść las i dotrzeć do sadu. W
którym zawsze on i jego znajomi się bawili, patrzyłam na nich z daleka. Udało mi
się nawet zrobić parę zdjęć, był taki przystojny. Zauważyła mnie dziewczyna o
imieniu Ursula podbiegła do mnie i zaprosiła do zabawy. Wyszłam z ukrycia ale
gdy zobaczyłam jak Morris łaskocze Inez uciekłam bez słowa. Zapytałam się Kama
czy oni są rodzeństwem powiedział że tak. Ulżyło mi chodziłam tam prawie
codziennie i starałam się wyjść z ukrycia. Jednak bałam się tego kochałam go z
całego serca.”
- Jednak go kochała, ale co to ma do jej samobójstwa? – zapytał Kam,
przewróciłam kolejne kartki.
- „ któregoś dnia śledziłam go i Inez poszli na wzgórze, o czymś rozmawiali ale nie
słyszałam o czym. Podeszłam więc bliżej by dobrze słyszeć, usłyszałam że Inez
należy do niego. Widziałam jak ją spycha uciekłam, pobiegłam na miejsce gdzie
leżała, uderzyła w drzewo. Zawołałam jakiegoś przechodnia by jej pomógł i tak
zrobił. A ja wróciłam do domu i się załamałam, kochał ją . Ja dla niego nie
istniałam ponieważ nie potrafiłam podejść i się pokazać. Jakiś czas później
dowiedziałam się w rozmowie rodziców że Morris miał obsesje na punkcie Inez.
Wtedy mnie to dobiło, tak ja kochał że zrobił jej krzywdę. A sam trafił do
psychiatryka, nie wiedziałam co zrobić. Gdy go nie było czułam się sama, nie
uśmiechałam się. Któregoś popołudnia poszłam na wodospad by się zabić” –
zamknęłam pamiętnik.
Milczeliśmy, miłość do Morrisa spowodowała śmierć Ricki. Kam wziął ode mnie
pamiętnik, poszliśmy zebrać rzeczy. Dzisiaj wracaliśmy do domu, widziałam jak
chowa go do plecaka. Pewnie chce pokazać go rodzicom. Nie wiem czy to dobry
pomysł, ale to jego decyzja. W drodze do domu, trzymałam Jacka za dłoń, Kam
trzymał Abi, a Abi mnie. Pod domem pożegnałam przyjaciół, gdy odjechali
odłożyłam torbę z rzeczami w pokoju. Pojechałam na cmentarz, chciałam
posiedzieć przy grobie Inez. Siedząc i patrząc na niego rozmyślałam.
Tyle wydarzeń zdarzyło się, po jednej śmierci. Wiele osób wycierpiało
przez to zdarzenie. Czemu tak właściwie musiało się to stać? Dlaczego zginęła? By
kolejne osoby umierały lub cierpiały katusze. Nie sądziłam, że przeznaczenie
może być tak okrutne.
Dowiedziałam się że wszyscy w jakiś sposób jesteśmy połączeni. W moim
przypadku to było połączenie przez śmierć Inez. Obsesja Morrisa na jej punkcie
zraniło i uśmierciło Ricki, siostrę Kama i Olliego. A jego obsesja uśmierciła jego
samego, a tata odreagował jej śmierć piciem i uśmierceniem, nie celowym,
rodziców Jacka i Abi. Te zdarzenia połączyły nas, mnie, Jacka, Abi i Kama. Co by
było gdyby jednak nie umarła? Tego nigdy się nie dowiemy, jest jednak
prawdopodobieństwo, że nigdy byśmy się nie spotkali.
...początkiem była śmierć Inez...
...końcem byłam ja...
...odzyskałam spokój oraz przekazałam go innym...
~Koniec~
Emil Cioran — Zeszyty 1957-1972
„Nocy, które przespaliśmy, jakby nigdy nie było; pozostają nam w pamięci tylko te, w
które cierpieliśmy, nie mogliśmy zmrużyć oka. Stąd suma naszych nocy jest sumą
naszych bezsenności.”