005 Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuśki to nie jedna

background image

VICKI LEWIS THOMPSON

Co dwie mamuśki to nie jedna

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Wyobraź sobie po prostu, że twoje nasienie pewnego dnia utraciło
ż

ywotność! - Maureen O’Malley zawołała do syna z kuchni, gdzie

przygotowywała właśnie garnek irlandzkiego stew.
- Co takiego? - Daniel omal nie wypuścił z rąk ramki z fotografią,
którą zdjął przed chwilą z półki nad kominkiem, by uważnie się jej
przyjrzeć. No tak, pomyślał, ten cholerny hałas za oknem. Na
Brooklynie zawsze tak jest i pewnie dlatego nie zrozumiał matki. Bo
przecież nie mogła powiedzieć nic na temat jego nasienia!
- śywotność! Utraciło żywotność, rozumiesz? - powtórzyła pani
O’Malley. - Chodzi o to, jak szybko te smyki potrafią w nim pływać
- wyjaśniła i po chwili pojawiła się w drzwiach kuchni. Przy kości,
rumiana, ubrana w kwiecisty fartuszek i z chochlą w dłoni, mogłaby
grywać dobrą mamuśkę z reklam margaryny albo pączków. - Wiesz,
ż

e pewnego dnia może się to przytrafić, prawda, Daniel? - nie

ustępowała.
- Posłuchaj, mamo, nie sądzę...
- Ależ to się przytrafia, z wiekiem coraz częściej. - Wycelowała w
niego warząchwią. - Czytałam o tym w „Prevention", więc jeśli nie
będziesz się pilnował i ciebie może to spotkać, mój ty stary
kawalerze.
Daniel zacisnął zęby. Od śmierci ojca matka miała fioła na punkcie
jego ożenku i - w perspektywie - wnuków. Czasem, gdy był w
lepszym nastroju, rozumiał tę jej tęsknotę za tym, aby rodzina, która
nagle stała się tak nieliczna, zrobiła się większa. Ślubował sobie
cierpliwie znosić jej nalegania, ale też nie zamierzał wcale stosować
się do terminarza, który chciała mu wyznaczyć. Ostatnio jednak
spokój przychodził mu z coraz większym trudem.
Dyskutowanie o jakości nasienia było, jak widać, nową taktyką.
Postanowił odwrócić uwagę matki pierwszym przedmiotem, który
miał pod ręką. Uniósł ramkę.
- Co to jest?
- Zmieniasz temat.
- Bo należy go zmienić. Czemu trzymasz na kominku ten obrazek?
Matka poczuła się zakłopotana.
- Po prostu przypomina mi Bridget Hogan. Dlatego go kupiłam.

background image

- Bridget? Czy ona nie była twoim najbardziej zaciekłym wrogiem?
- Owszem, była. Ale wcześniej największą przyjaciółką. Nigdy już
później takiej nie miałam. A ten portrecik to jakby ona sprzed
trzydziestu łat.
- Naprawdę? - Daniel uniósł fotografię i przyjrzał się uwiecznionej
postaci. Miękkie kasztanowe loki opadały na szczupłe ramiona.
Czerwone, zmysłowe wargi odsłaniały biel zębów, iskierka w
zielonych oczach przywodziła na myśl słowa starej piosenki „Kiedy
ś

mieją się irlandzkie oczy".

Daniel był poruszony. Matka pod wpływem chwili kupiła ten
obrazek tylko dla pewnego podobieństwa do dawnej znajomej. Oto
jeszcze jeden przykład na to, jak bardzo była samotna w swoim
wdowieństwie.
Cofnął się i odstawił fotografię na miejsce. Obok stało jedno z jego
zdjęć - zrobione, gdy ukończył Nowojorską Akademię Policyjną.
- Wiesz, że nieźle wyglądasz w jej towarzystwie? - Matka zbliżyła
się do kominka.
- Pewnie. Przecież to urodzona piękność. Przy takiej każdy facet
wydaje się przystojny.
- Nie o to mi chodziło. Miałam na myśli to, że bylibyście ładną parą.
- Mamo, czy moglibyśmy nie wracać już dziś do tego tematu? -
prychnął rozdrażniony. - Właśnie, Bogu dzięki, skończyłem
trzydzieści dwa lata. Pamiętaj, że tata ożenił się z tobą, mając
trzydzieści pięć.
- I sam widzisz, do czego to doprowadziło. Bóg obdarzył nas tylko
jednym potomkiem.
Daniel objął matkę, usiłując obrócić w żart jej smutek.
- Co w tym złego, nie jesteś zadowolona ze swego jedynaka?
- Jestem, wiesz o tym doskonale, ale ja marzyłam o całym żłobku!
Ech, nasienie twojego świętej pamięci ojca musiało być chyba
niezbyt żywotne...
Daniel skrzywił się z niezadowoleniem. Najwyraźniej żywotność
nasienia i szybkość poruszania się w nim plemników była dla
Maureen O’Malley aktualnie najciekawszym zagadnieniem. To
minie, pocieszał się, W zeszłym tygodniu zajmowała się
rakotwórczymi właściwościami aluminiowych garnków.

background image

- Śmiej się, śmiej. A to jest stwierdzony fakt. Pamiętaj tylko, że
marnujesz czas.. I że bezdzietny kawaler jest jak but bez
sznurowadeł.
- Właśnie. Łatwo go zgubić i nie uciska za bardzo.
Matka odsunęła się i spojrzała groźnie na syna.
- Danielu Patricku O’Malley! Wychowałam cię nie po to, żebyś
zabawiał się uczuciami niewinnych dziewcząt. Czas już, żebyś
znalazł sobie jakąś urodziwą pannę, i zaprowadził ją do ołtarza.
Zresztą na pewno już ktoś wpadł ci w oko, prawda?
Daniel coraz bardziej nabierał szacunku dla cierpliwości ojca, który
przeżył z matką wszystkie te lata.
- No cóż, mamo, prawdę powiedziawszy, jest ktoś taki - przyznał
potulnie i podążył za Maureen do kuchni.
- Wiedziałam, że to przede mną ukrywasz! Kim ona jest? Poznałeś ją
na balu policjantów? Nie, poczekaj... Założę się, że to było na
sylwestra!
- Pudło! - Daniel uśmiechnął się pobłażliwie. - Chodzi o tę
dziewczynę z fotografii. Szukam właśnie takiej jak ona.

- I co o tym sądzisz, St. Paddy? Powinnam zadzwonić do Maureen
O’Malley czy nie?
Rose Kingsford podniosła pysk pluszowego pieska i zajrzała mu w
oczy. St. Paddy był przedstawicielem szlachetnej rasy wilczarzy
irlandzkich - psem, którego (oczywiście żywego) miała nadzieję
kiedyś mieć na własność. St. Paddy, maskotka nieco mniejsza od
oryginału, spoglądał na nią teraz pełnymi wyrazu brązowymi
oczami.
- Nie można przecież być takim nieufnym i nieużytym, prawda,
piesku? Okay, zadzwonię do niej. Myślę, że nic złego się nie stanie.
Z psiakiem pod pachą ruszyła na poszukiwanie słuchawki
bezprzewodowego telefonu. Tęskniła za prawdziwym psem, ale
zdawała sobie sprawę, że trzymanie zwierzęcia tej wielkości, co
wilczarz na którymś tam piętrze nowojorskiego mieszkania byłoby
zbrodniczym egoizmem.
Rose nie zamierzała jednak spędzić tu całego życia. Mieszkanie w
bloku to nie miejsce ani dla wielkiego psa, ani dla dorastającego

background image

dziecka. Ona zaś pragnęła mieć i jedno, i drugie. No, czasem marzyła
jeszcze o mężu, lecz w końcu porzuciła tę myśl. Większość
mężczyzn zwracała uwagę wyłącznie na jej wygląd. Jak się zatem
zachowają, kiedy pojawi się pierwszy siwy włos i zmarszczki?
Poza tym coraz częściej zdarzało się jej wątpić, że znajdzie kogoś,
kto sprosta jej, wcale przecież niewysokim, wymaganiom. Jak do tej
pory na swoich randkach spotykała albo cudownych facetów, którzy
przy bliższym poznaniu okazywali się niedojrzali, albo z poważnymi
typami

kompletnie

pozbawionymi

poczucia

humoru

i

odpowiedzialnymi aż do bólu zębów. Kombinacja dojrzałości i
radości życia zdawała się nieosiągalnym ideałem.
A zatem po rozpadzie małżeństwa rodziców (co było dodatkowym
argumentem przeciw szukaniu partnera na całe życie) Rose
postanowiła, że zadowoli się wyłącznie dzieckiem. Tęskniła zawsze
za rolą matki, pragnęła syna lub córki i trochę martwiło ją, że sprawa
się tak odwleka.
Jeśli okazałoby się to konieczne, była nawet gotowa na sztuczne
zapłodnienie, choć w takim wypadku wolałaby znać wcześniej
dawcę nasienia, obejrzeć go na własne oczy, może nawet poznać.
Powinien to być bowiem, myślała, ktoś nieprzypadkowy.
Inteligentny, w miarę przystojny, nie obarczony wadami
genetycznymi...
Na razie taki kandydat nie pojawił się na horyzoncie, lecz Rose nie
traciła nadziei. W swoim czasie rozpozna właściwego mężczyznę.
Ma w końcu na razie tylko trzydzieści lat. Jeszcze nie jest za późno,
choć bezpieczniej by się czuła, mając te trzy, cztery lata mniej.
Znalazła słuchawkę na desce kreślarskiej pod stosem wycinków z
niedzielnymi komiksami pochodzącymi z rozmaitych gazet na
terenie całego kraju.
- Pilnuj mojego dobytku - pouczyła pupilka, umieściła go na
taborecie, po czym wróciła z telefonem do salonu.
Zmierzchało, więc zapaliła światło, wysunęła antenkę i wybrała
numer. Wyciągnęła się na sofie, długie nogi wsparła o poduszki.
Przytrzymując słuchawkę między barkiem a policzkiem, zebrała
długie rude włosy w koński ogon, zatrzasnęła spinkę.
- Halo? - odezwał się po chwili melodyjny kobiecy głos, Rose

background image

wyprostowała się. Nie ma automatycznej sekretarki?
Rzecz niespotykana w dzisiejszych czasach. A co ciekawsze, głos
Maureen O'Malley (jeśli to ona odebrała) przypominał głos matki
Rose. Ten sam charakterystyczny zaśpiew... Może i ona urodziła się
w Irlandii?
- Czy mogłabym rozmawiać z panią Maureen O’Malley?
- Jestem przy telefonie.
Rose rozpromieniła się, słysząc wyraźny irlandzki akcent. Jeszcze
bardziej irlandzki niż mowa jej matki. Ojciec, Anglik, całe życie
walczył z tymi językowymi naleciałościami.
- Tu Rose Kingsford. - Przycisnęła słuchawkę do ucha. - Czy to pani
poszukiwała mnie przez agencję modelek?
- Ach, tak, oczywiście! To ty, Rose? Co za cudowne imię!
Irlandzkie, bez wątpienia. Masz może jakichś przodków na Zielonej
Wyspie? Na pewno masz, skarbie.
- Tylko ze strony matki. - Rose rozluźniła się, słysząc ten poufały
ton. - Ojciec był Anglikiem. - A matka mówi o nim „ten cholerny
angol, którego poślubiłam", dodała w myślach.
- Wiedziałam, że musisz być Irlandką! Zobaczyłam twarz i od razu
wiedziałam, że ta ślicznotka to jedna z naszych! I widzisz? Miałam
rację.
Rose sięgnęła po długopis i kartkę, leżące zawsze pod ręką na stoliku
do kawy. Rozmowa mogła ją zainspirować do narysowania jakiejś
karykatury, a przecież o rysowaniu karykatur i prowadzeniu kącika
satyrycznego w jakiejś gazecie marzyła, odkąd znudziło jej się bycie
modelką.
- Czy mogę w czymś pani pomóc, pani O’Malley?
- Ach, Rose! Właśnie o to mi chodzi. Sprawiłabyś mi wielką
przyjemność, gdybym mogła ci się po prostu lepiej przyjrzeć. Może
wpadniesz do mnie na herbatę? Wiem, że jesteś bardzo zajęta, ale to
nie zabierze wiele czasu.
Rose przestała gryzmolić, odłożyła długopis, w jej głowie
rozdzwoniły się alarmowe dzwonki. Chroniła swoją prywatność,
wiedząc,

ż

e

jako

modelka

narażona

jest

na

rozliczne

niebezpieczeństwa. Szaleńców w końcu nie brakowało i niejedna z
jej koleżanek po fachu miała wątpliwą przyjemność być przez nich

background image

napastowana. Odchrząknęła nerwowo.
- Jestem bardzo zajęta, pani O’Malley, żałuję, ale nie mogę..,
- Ale widzisz, dziecino, jesteś łudząco podobna do mojej drogiej
przyjaciółki. Bridget rzuciła się z Klifów Moher i utonęła, a ja tak
bardzo za nią tęsknię. Tego lata upłynie trzydzieści siedem lat od
tamtej chwili...
Rose przeszedł po plecach dreszcz grozy. Jej własna matka miała na
imię właśnie Bridget. Do tego opowiadała kiedyś o dawno utraconej
przyjaciółce, która rzuciła się pod pociąg. Też jakieś trzydzieści
siedem lat temu. Owa przyjaciółka miała na imię... Maureen. To nie
może być zwykły zbieg okoliczności.
- Dobrze, pani O’Malley, muszę najpierw sprawdzić mój plan zajęć.
Mogłabym oddzwonić do pani, najpóźniej do jutra.
- Och, świetnie, Rose. Będę czekała na telefon.
- Wobec tego do usłyszenia.
Rose rozłączyła się i szybko wystukała numer do matki. Trafiła
oczywiście na automatyczną sekretarkę. A głos Bridget Kingsford
był tak bardzo podobny do głosu Maureen O’Malley!
- To ja - rzuciła w słuchawkę, gdy aparat po drugiej stronie zaczął
nagrywać - Nastaw czajnik, mamuś. Jadę do ciebie.
Bridget Hogan Kingsford zajmowała mieszkanie na trzecim piętrze,
z widokiem na Central Park. Słony miesięczny czynsz pokrywała z
alimentów wypłacanych jej przez niejakiego Cecila Kingsforda,
który po dwudziestu pięciu latach małżeństwa porzucił ją dla
młodszej, lepiej wykształconej i niemającej zmarszczek. Ich rozwód
był dla Rose bolesnym przeżyciem. Zrozumiała wtedy, jak kończą
się związki, w których mężczyzna jest zainteresowany głównie urodą
swej partnerki.
Mieszkanie otworzyła własnym kluczem, po czym stanęła w progu i
wykrzyknęła słowa powitania. Stłumiona, niewyraźna odpowiedź
wskazywała, że matki należy szukać w sypialni. Rzeczywiście,
ubrana w jasnoniebieski strój do joggingu, Bridget leżała tam na
podłodze z nogami opartymi pionowo o różową ścianę. Na twarzy
miała ściągającą maseczkę z zielonych limonek.
- Niech mnie drzwi ścisną, jeśli to nie dla Freddy'ego Kruegera tak
się męczysz! - Rose klapnęła obok matki na podłodze.

background image

- Nie rozśmieszaj mnie. - Bridget ledwie otwierała usta, żeby nie
zniszczyć pieczołowicie ułożonej odżywczej warstwy.
- Mam takie nowiny, że ta skorupa i tak popęka ci na twarzy. Ile
jeszcze musisz to trzymać?
Bridget spojrzała na leżący obok minutnik.
- Osiem minut.
- Jadłaś coś?
- Nic.
- Ja też nie. - Rose podniosła się. - Podgrzeję coś w mikrofalówce i
nastawię herbatę.
Dziesięć minut później Bridget dostojnie wkroczyła do kuchni.
Zmyła z twarzy maseczkę, rozczesała kasztanowe włosy. Miała
pięćdziesiąt sześć lat, lecz wyglądała na znacznie mniej. Cecil
Kingsford musiał być idiotą, że ją rzucił.
- Co to za wieści? - spytała.
Rose rozstawiła zastawę do herbaty, wyłożyła jakiś dietetyczny
smakołyk na talerz, po czym przeniosła wszystko na przykryty
lnianym obrusem stolik.
- Lepiej najpierw usiądź - poradziła. Bridget z impetem odstawiła
filiżankę na blat.
- Dobry Boże, dziewczyno, jesteś w ciąży!
- Nie, nie, chodzi o coś zupełnie innego.
Matka podparła się pod boki, nie wiadomo - szczęśliwa czy
rozczarowana tą odpowiedzią.
- Więc pewnie znalazłaś kandydata do realizacji tych swoich
niecnych planów - westchnęła. - Posłuchaj, Rose, musiałam chyba
ciężko zgrzeszyć, skoro w ogóle postało ci w głowie urodzić
dziecko, nie wychodząc za mąż. Twoja babka Hogan przewróciłaby
się w grobie.
- Mamo, to nie ma nic wspólnego z zachodzeniem w ciążę. I wcale
jeszcze nie wiem, czy w ogóle mam taki zamiar - wymigała się od
rozmowy na ten temat, żałując po raz kolejny, że zwierzyła się
kiedyś matce ze swoich planów.
- Podaj, proszę, tę herbatę, to opowiem ci, co się stało.
Bridget przyniosła na tacce czajniczek, dzbanuszek do mleka i
cukiernicę. Gdyby nie to, że matka zawsze podawała herbatę w

background image

sposób tak ceremonialny, Rose pomyślałaby, że ten rytuał ma
przypomnieć córce o dobrych manierach. Choć bowiem Bridget
Kingsford zachowywała się jak kobieta nowoczesna, to w głębi serca
pozostała tradycyjną irlandzką gospodynią. Uważała, że panna do
ś

lubu powinna zachować dziewictwo i w głowie się jej nie mieściło,

ż

e można urodzić dziecko bez wcześniejszego małżeństwa.

- No cóż, czy twoim zdaniem jestem już wystarczająco spokojna? -
Bridget usadowiła się na krześle, rozpostarła serwetkę na kolanach,
nalała herbaty, - A może powinnam się jeszcze położyć?
Rose roześmiała się. Dzięki Bogu, jej matka miała poczucie humoru.
Gdyby nie to, rozwód wpędziłby ją pewnie w głęboką depresję.
- Rozmawiałam dziś przez telefon z pewną kobietą - zaczęła. -
Przedstawiła się jako Maureen O’Malley. Skontaktowała się z
agencją, bo zainteresował ją mój wizerunek, ten w ramce.
- Nic dziwnego. Świetnie wypadłaś na tym zdjęciu.
- Ona też tak uważa. Twierdzi, że przypominam jej przyjaciółkę z
młodości, która rzuciła się w przepaść z Klifów Moher..
- Wielkie Nieba!
- ...i która miała na imię Bridget.
Na policzki matki wypłynął rumieniec, jej rozwarte szeroko oczy
wpatrywały się ze zdumieniem w Rose.
- Powtórz, proszę. Jak miała na imię ta kobieta?
- Maureen.
Starsza pani zerwała się od stołu, cisnęła serwetkę na blat.
- A więc to ona - krzyknęła ze złością. - Zawsze wiedziałam, że
powinno się zamknąć jej gębę Kamieniem z Blamey! Jak ona śmie
twierdzić, że rzuciłam się z Klifów Moher! Po niej naprawdę nie
można spodziewać się niczego dobrego!
Rose powstrzymała się przed dodaniem, że owa kobieta, która
według matki rzuciła się pod pociąg, wciąż żyje i mieszka na
Brooklynie.
- Czy ona wie, kim jesteś? - Bridget odwróciła się do córki.
- Nie jestem pewna. Chyba nie. Chce się jednak ze mną spotkać.
Bridget złapała się za głowę.
- Boże jedyny! Pozwól mi pomyśleć, pozwól pomyśleć... Ona musi
mieć jakiegoś asa w rękawie. Zobaczysz, jeszcze wspomnisz moje

background image

słowa. Ta baba jest kuta na cztery nogi. Gdyby nie wiedziała, że
jesteś moją córką, to po co chciałaby się z tobą zobaczyć?
- Naprawdę nie mam pojęcia. Ale co właściwie zaszło między wami,
mamo?
- Co zaszło? Przez nią straciłam największą życiową szansę. Nie
zdobyłam korony Róży z Tralee. Och, oby jej dzieci do ostatniego
pokolenia miały pryszcze!
Rose powstrzymała się od śmiechu. Ilekroć matka była czymś
przejęta, zaczynała mówić barwnie i dosadnie.
- Nigdy nie opowiadałaś mi ze szczegółami, jak pozbawiła cię tego
trofeum. O co chodziło?
- O co? To ona wpadła na ten wspaniały pomysł, żeby opalić sobie
ciało. W ostatniej chwili uznała, że nasza skóra jest zbyt blada i że
przyda nam się trochę słońca. Pożyczyła kwarcówkę, ja kupiłam
olejek do opalania, jednak tuż przed konkursem moja świętej
pamięci matka odwiodła mnie od tego idiotycznego pomysłu.
Zrezygnowałam, ona nie. Posmarowałam ją nawet tym olejkiem i tak
spaliła sobie twarz, że w ogóle nie przystąpiła do konkursu.
- Poczekaj, mamo. Nie rozumiem. Więc czemu ty go nie wygrałaś?
- Powiem ci, dlaczego, córuś, - Bridget spojrzała na nią niczym
wcielenie niewinności. - W tej rywalizacji na równi z urodą liczyła
się osobowość. A Maureen rozpuściła plotkę, że ja rozmyślnie
dokonałam sabotażu, obawiając się konkurencji z jej strony. śe to
przeze mnie się poparzyła, rozumiesz? Zupełnie jakby to babsko z
twarzą owcy miało jakiekolwiek szanse! No ale ci idioci, którzy byli
w jury, dali jej wiarę i nie przyznali mi pierwszego miejsca.
- A czemu w takim razie obydwie twierdziłyście, że ta druga
popełniła samobójstwo?
- Widzisz - matka westchnęła, jakby mimo upływu lat wciąż żywe
były w niej te wspomnienia. - Ostatnim razem, kiedy się
widziałyśmy, wrzasnęła do mnie: „Bridget! Dla mnie równie dobrze
mogłabyś być martwa!'. Odkrzyknęłam jej, że los Maureen Keegan
obchodzi mnie tyle samo. Dostała wtedy tu, w Nowym Jorku, posadę
niańki. Jakiś rok później ja zaczęłam pracować jako modelka. Nie
podobało mi się, że mieszkamy w tym samym mieście, więc
wymyśliłam historię o tym, że rzuciła się pod pociąg.

background image


- A ona z kolei zrobiła z ciebie samobójczynię skaczącą z Klifów
Moher?
- To idiotyzm! Wie przecież, że panicznie boję się wysokości. -
Bridget znów zaczęła pospiesznym krokiem przemierzać pokój. -
Ona musi podejrzewać, kim ty jesteś. Nie możemy dać się nabrać.
- Nie sądzę, mamo, ale to bez znaczenia. I tak nie mam zamiaru się z
nią spotkać.
- Nie masz zamiaru? - zmartwiła się Bridget. Ciekawe, przecież los
dawnej przyjaciółki był jej podobno obojętny.
- Ależ musisz! Chcę się dowiedzieć, jak się jej wiedzie.
- Naprawdę chcesz, żebym spotkała się z kobietą, której
nienawidzisz?
- Tak, chcę. - Bridget wyjrzała przez okno, zastanawiała się chwilę
nad czymś, wreszcie odezwała się z ożywieniem:
- Tak, ta mała herbaciarnia na Czterdziestej Szóstej będzie w sam
raz. Siądziesz po jednej stronie, ja po drugiej. Nie wypatrzy mnie
poprzez gąszcz difenbachii.
- Chcesz powiedzieć, że zamierzasz ukryć się w kwiatach i nas
szpiegować? Powiedz, że to nieprawda.
Bridget skrzyżowała ramiona i spojrzała na córkę wzrokiem
osiemnastolatki.
- O ile znam Maureen Keegan, a znam nieźle tę latawicę, to ona coś
knuje. Zamierzam dowiedzieć się dokładnie, o co jej chodzi.

No, to zaczynamy, pomyślała Rose, wchodząc dwa dni później do
herbaciarni. Było tak, jakby zamieniły się rolami. Córka czuła się
odpowiedzialna za to, co będzie, jeśli matka zacznie zachowywać się
w sposób kontrowersyjny i gorszący.
Trzeba przyznać, że żadna scena z filmu „Mission: Impossible" nie
wymagała takich przygotowań, jak te, które zostały podjęte przed
spotkaniem z Maureen O’Malley. Wszystko zostało zaplanowane w
najdrobniejszych szczegółach, łącznie z kapeluszem i ciemnymi
okularami dla matki, na wypadek gdyby jakimś trafem wpadła
jednak na Maureen.
Rose weszła do ciepłego wnętrza lokalu, rozpięła trencz na widok

background image

zbliżającej się hostessy i odezwała się z uśmiechem:
- Mam rezerwację na dwie osoby, na nazwisko Kingsford.
- Tędy, proszę. - Dziewczyna wprowadziła ją do sali ze smakiem
udekorowanej antykami z przełomu wieków.
Bridget już była na miejscu. Siedziała tyłem do drzwi, a w
wełnianym kapeluszu o szerokim rondzie, nasuniętym głęboko na
oczy osłonięte ciemnymi szkłami, wyglądała jak Mata Hari.
Niestety, hostessa doprowadziła Rose do sąsiedniego stolika, po tej
samej stronie bujnej roślinności i tuż obok matki. Wszystkie miejsca
po drugiej stronie były bowiem zajęte.
- Hm, obawiam się, że to będzie dla pani ogromny kłopot, ale mam
niezwykłą prośbę odnośnie tego stolika.
Hostessa odwróciła się z nieszczerym uśmiechem.
- Tak? Cóż mogę dla pani zrobić?
- Osoba, z którą mam się spotkać, jest ogromnie sentymentalna.
Ma... pewne wspomnienia związane z tamtym stolikiem, rozumie
pani? - Rose wskazała na drugą stronę sali. Bridget popijająca
herbatę miałaby doskonały punkt obserwacyjny, gdyby tam udało się
usiąść.
- Ale tamten stolik jest zajęty.
- Widzę, może jednak te panie dałyby się namówić na zmianę
miejsca. - Rose posłała dziewczynie słodkie spojrzenie (tak mniej
więcej patrzył pluszowy St. Paddy) i wetknęła w dłoń złożoną
dwudziestkę.
Hostessa spojrzała na nominał.
- Może dałoby się to załatwić - mruknęła. - Proszę dać mi chwilkę
czasu.
Rose spojrzała na zegarek. Rzeczywiście pozostała jedynie chwilka.
Oby Maureen nie okazała się jedną z tych, które na umówione
spotkania przychodzą z wyprzedzeniem.
Kobiety zmuszone się przesiadać nie wyglądały na zachwycone, lecz
w końcu Rose usadowiła się tam, gdzie chciała. Usiadła twarzą do
wejścia. Maureen powinna dostrzec ją bez kłopotu.
- Dobra robota, córuś - dobiegł ją poprzez liście konspiracyjny szept.
- Mamo, nie gadaj już, proszę. - Rose przysłoniła dłonią usta. - Ta
dziewczyna i tak pewnie myśli, że brakuje mi piątej klepki. Nie chcę,

background image

ż

eby widziała, że rozmawiam z liśćmi.

- Okay. Ale wiesz co?
- Mhm.
- Herbata nie jest już tutaj taka dobra, jak kiedyś.
- Cicho, mamo...
Rose miała jeszcze coś powiedzieć, jednak w tym momencie
wkroczyła do lokalu postawna kobieta ubrana w zielony wełniany
płaszcz, rozejrzała się pospiesznie i od razu zatrzymała wzrok na
niej. Na rudych włosach starszej pani tkwił zielony kapelusik z
piórkiem. Nietrudno było się domyślić, że oto na scenę wkroczyła
Maureen Fiona Keegan O’Malley.
- O słodki Jezu, o Panienko Święta, o Józefie... - Rose usłyszała
jeszcze zza zielonego przepierzenia głos matki.
Tymczasem Maureen (która na szczęście nie zwróciła uwagi na to
pobożne westchnienie) odsunęła kelnerkę i pomaszerowała wprost
do stolika Rose.
- Jesteś, dziecko drogie! Wyglądasz jeszcze śliczniej niż na zdjęciu!
Mogłabyś zająć drugie krzesło, to na wprost okna? Będę mogła
przyjrzeć ci się w pełnej krasie.
- Uważaj, to podstęp! - syknęła Bridget przez gąszcz difenbachii.
- Słucham? To ty coś mówiłaś, Rose? - Maureen spojrzała ze
zdziwieniem.
- Och, nic. Tylko cichutko kichnęłam.
- Mój Boże, chyba coś nie tak z moim słuchem. Daniel mówi mi,
ż

ebym to wreszcie skontrolowała, lecz ja wszystko odkładam na

później.
Zdjęła płaszcz, przewiesiła go przez oparcie krzesła i usiadła na
wprost dziewczyny z błogim uśmiechem na twarzy.
- Daniel to pani mąż? - spytała Rose, pomna, że matkę interesuje
pewnie każdy szczegół. Dziwiło ją, że Maureen może budzić takie
złe emocje. Ją samą oczarowała ta przemiła pani. Na pewno nie
miała twarzy owcy, a jej błękitne oczy były tak piękne i tak szczere,
ż

e Rose zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia z powodu całej tej

oszukańczej gry.
- Nie, dziecko, mój mąż miał na imię Patrick, Panie świeć nad jego
duszą. Zmarł na służbie, dwa lata temu, w czerwcu.

background image

- Tak mi przykro... - Rose czuła się coraz gorzej.
- Z pewnością nie był to wesoły dzień, ale w końcu mam jeszcze
Daniela, który jest mi wielką podporą. Daniel to mój syn.
- Rozumiem...
- I niech mnie diabli, jeśli to nie on stanął właśnie w drzwiach.
Danielu! - Maureen pomachała ręką z entuzjazmem.
No tak, wszystkie pozytywne uczucia wobec Maureen wyparowały.
Zamiast współczucia i sympatii Rose poczuła niepokój i niesmak.
- Pozwól do nas, Danielu, mój chłopcze. Chcę, żebyś kogoś poznał -
zaszczebiotała pani O’Malley, a przerażona Rose zamknęła oczy.
- A nie mówiłam? - przez gąszcz difenbachii dobiegł ją szept matki.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Mamo, to już naprawdę przesada! - odezwał się niskim głosem
ś

wieżo przybyły. - Tym razem posunęłaś się za daleko.

Głos był na tyle interesujący, że Rose otworzyła oczy i przyjrzała się
twarzy mężczyzny. Spodziewała się zobaczyć jakąś ofiarę losu, która
musi liczyć na matkę w organizowaniu randek, pomyliła się jednak. I
to bardzo.
Daniel O’Malley okazał się wspaniałym okazem bez mała
dwumetrowego irlandzkiego samca. Rozpięta skórzana kurtka, ręce
wsparte na biodrach, niepokojąco szeroka klatka piersiowa i
oczywiście wąska talia. Czarna czupryna potargana przez wiatr,
ciemnobrązowe gniewne oczy, zacięta mina. Słowem - przystojniak
jakich mało.
- Danielu - odezwała się Maureen karcącym tonem. Najwyraźniej
zbiła ją nieco z tropu reakcja syna. - Gdzie się podziały twoje
maniery? Przywitaj się z Rose Kingsford. Tak jak przypuszczałam,
Rose jest Irlandką. Jej matka pochodzi stamtąd, co my.
Rose zignorowała gniewne pokasływanie zza difenbachii i
wyciągnęła rękę do tego celtyckiego bóstwa.
- Miło mi pana poznać - odezwała się z uśmiechem. Nigdy nie
wypowiadała tej utartej formuły z większą szczerością.
Daniel spojrzał na nią przelotnie i jego gniew natychmiast przerodził
się w zmieszanie.
- Proszę wybaczyć. Jeszcze... jeszcze nigdy w życiu nie czułem się
tak niezręcznie. - Uścisnął jej dłoń.
- Proszę się... nie przejmować. - Rose spojrzała mu w oczy,
odwzajemniając mocny uścisk. Trwało to krótko, lecz miała
wrażenie, jakby niespodziewanie porwał ją w ramiona. Jej serce
łomotało, z trudem łapała oddech.
Ten wewnętrzny niepokój miał swoje uzasadnienie. Oto spotkała
mężczyznę, którego mogłaby poprosić, by został ojcem jej dziecka.
Nadeszła kelnerka, spojrzała na Daniela z podziwem i spytała, czy
ma zamiar przysiąść się do obu pań.
- Tak - odpowiedziała za niego Maureen.
- Nie, to nie będzie konieczne - sprzeciwił się Daniel.
- Daniel, wielkie nieba! - Maureen zaprotestowała. - Możesz chyba

background image

usiąść i wypić z nami filiżankę herbaty?
- Obawiam się, że nie - zaprzeczył spokojnie, lecz na tyle stanowczo,
iż kelnerka zajęła się innymi gośćmi. Odwrócił się ku Rose. - To
miło, że mogłem panią poznać - powiedział, po czym szybkim
krokiem opuścił herbaciarnię.
- Daniel! - zawołała Maureen za synem, lecz ten nawet się nie
zatrzymał. - No cóż - starsza pani spojrzała na Rose - chyba wiem, o
co chodzi. To ta blizna sprawia, że jest chorobliwie nieśmiały w
obecności dam.
- Blizna? - Rose wyraźnie pamiętała wygląd Daniela. - Nie
zauważyłam żadnej blizny.
- Widzisz, dziecko, to jest... bardzo delikatna kwestia.
- Tak?
- On ją ma... krótko mówiąc, no, na tyłku. To rana od kuli.
- Jak to od kuli?
- Tak to. Daniel jest dowódcą oddziału policji konnej. Wielu tym
zuchom, z którymi pracuje, prędzej czy później trafia się postrzał.
Mój Patrick miał na przykład trzy takie rany. Na szczęście odniósł je,
zanim się pobraliśmy. Trzeba dziękować świętym, że zaraz po ślubie
został detektywem, a ta robota nie jest już tak niebezpieczna.
- Przecież mówiła pani, że zginął na służbie.
- Bo tak było. Został zabity przy biurku, kiedy pisał jakiś raport.
Upadł twarzą w pudełko pączków. Drożdżowych, z lukrem.
Rose nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Na szczęście zjawiła
się kelnerka, wybawiając ją od konieczności komentowania tych
szczególnych rodzinnych sekretów. Złożyły zamówienia. Ona -
herbatę, Maureen - dodatkowo koszyk bułeczek.
- Oczywiście możesz się nimi poczęstować, moje dziecko - odezwała
się po odejściu kelnerki. - Powinnaś chyba przybrać nieco na wadze.
Nie chcę przez to powiedzieć, że nie wyglądasz prześlicznie. Ale
wiem, że od modelek wymaga się, by były bardzo szczupłe, wręcz
chude, a tak się nie godzi. Moja najlepsza przyjaciółka, Bridget, ta,
którą tak bardzo przypominasz, też taka była, nim spotkał ją
tragiczny koniec.
Po drugiej stronie kwietnego żywopłotu runął z hukiem na podłogę
dzbanek do herbaty. Zrobiło się oczywiście spore zamieszanie, od

background image

razu podbiegła kelnerka, goście przy innych stolikach z
zaciekawieniem odwrócili głowy.
- Mój Boże, taki kłopot. Współczuję jej... - Maureen usiłowała
przebić wzrokiem gęste liście.
- Niech pani nie patrzy w tamtą stronę - ostrzegła Rose.
- Widziałam tę kobietę, wchodząc. Ona jest trochę... no, nie tego,
rozumie

pani,

co

mam

na

myśli.

Jestem

pewna,

ż

e

wprowadziłybyśmy ją w jeszcze większe zakłopotanie naszymi
spojrzeniami i komentarzami.
- Boże! - Maureen posłusznie odwróciła wzrok. - Biedactwo! I tak
dobrze, że wpuszczono ją do tego lokalu.
- Pewnie następnym razem już nie wpuszczą. O, jest nasza herbata...
Kelnerka zostawiła na stole parujący imbryk i koszyk aromatycznych
bułeczek, a Rose, nie tracąc czasu, przystąpiła do zbierania
potrzebnych jej informacji.
- Niech mi pani opowie więcej o Danielu.
- Och! - ucieszyła się Maureen - przede wszystkim musisz mi
uwierzyć, że zazwyczaj nie jest taki gwałtowny. No, chyba że ma do
czynienia z przestępcami. Jego tata zachowywał się tak samo, kiedy
trzeba było zaprowadzić porządek. Jak tylko założy mundur, od razu
staje się jakiś taki... bardziej twardy.
- Hm, to interesujące. - Nie wiedzieć czemu, uwaga ta zabrzmiała w
uszach Rose nieco dwuznacznie.
- Ale gdy był małym chłopcem... - rozpromieniła się Maureen. -
Szkoda, że go nie widziałaś! Uwielbiał goluśki latać po pokoju!
- Doprawdy? - Rose uśmiechnęła się do siebie. Daniel zapadłby się
pewnie pod ziemię, słysząc, co wygaduje o nim matka.
- Jeszcze jak! A do tego od dziecka był wyjątkowo bystry. Siostry
mówiły, że mógłby zostać kimkolwiek zechce. On jednak, jak jego
ojciec, wybrał robotę w policji. To już tradycja u O’Malleyów.
- Siostry? - Rose zainteresowała uwaga o wrodzonych zdolnościach
Daniela. - Rozumiem, że ma pani córki?
- Nie - starsza pani smutno pokręciła głową - chodzi o zakonnice ze
szkoły, do której chodził. On płatał psoty, a siostrzyczki wciąż go
usprawiedliwiały: że się nudzi, że przecież musi trochę się rozerwać i
najważniejsze - że jest zdolny... No i uzyskał najwyższą lokatę w

background image

akademii policyjnej.
- To wspaniale! - Rose przeszła do następnego punktu listy, którą już
zdążyła ułożyć sobie w głowie. - A niech mi pani powie... Trzeba
mieć świetną kondycję, żeby dostać się do policji, nieprawdaż? -
zapytała i z niepokojem spostrzegła, że chrząkania dochodzące z
drugiej strony zielonego przepierzenia zamilkły i zrobiło się tak
cicho, jakby matka nie zamierzała uronić ani jednej sylaby z
rozmowy, którą jej córka prowadziła z byłą przyjaciółką.
Najwyraźniej domyśliła się, czemu Rose zadaje tego typu pytania, i
to napełniło ją zgrozą.
- Rzeczywiście, trzeba. Ale dla Daniela to nie problem - mówiła
tymczasem Maureen. - Odziedziczył po mnie świetny wzrok, a w
robieniu pompek nikt mu nie dorówna. Jest w świetnej formie. W
ogóle posiada wszystkie cechy idealnego syna za wyjątkiem jednej...
Rose odstawiła filiżankę w oczekiwaniu na najgorsze. Jakaś
dziedziczna choroba, zaczęła zgadywać, albo jeszcze gorzej - Daniel
jest homoseksualistą, a jego matka oczekuje, że Rose go „nawróci".
Jakby na potwierdzenie tego, że informacja nie jest wesoła, Maureen
westchnęła ciężko i wyznała:
- Ma już trzydzieści trzy lata. To najwyższy czas, żeby się
ustatkować u boku jakiejś miłej dziewczyny. Powtarzam mu to do
znudzenia, a on na to, że pomyśli o tym, jak awansuje na detektywa,
tak jak mój Patrick. Sęk w tym, że póki co nie zależy mu na tej
nominacji. On lubi po prostu te swoje konne patrole.
Rose uspokoiła się nieco i pokiwała głową ze zrozumieniem. Myśli
jej matki koncentrowały się ostatnio wokół tego samego problemu. Z
jednym

wyjątkiem:

Rose

nie

określała

ż

adnego

terminu

zamążpójścia. Tu kończyły się podobieństwa.
- Mówię ci, dziecko, po mojemu to przez tę bliznę. Ale jakaś
dziewczyna musi wreszcie sprawić, że zapomni i o tym, prawda? -
Popatrzyła na Rose z nadzieją.
Prawdę powiedziawszy, Rose wątpiła, że blizna ma cokolwiek
wspólnego z niechęcią Daniela wobec małżeństwa. Prawdopodobnie
nie dojrzał jeszcze do ustatkowania się - co czyniło go tym bardziej
atrakcyjnym kandydatem do zrealizowania jej planów.
- Przykro mi, pani O’Malley - postanowiła być szczera i nie

background image

pozwolić, by Maureen O’Malley robiła sobie złudzenia - ale jeśli
szuka pani kandydatki na żonę, to ja nie jestem właściwą osobą.
- Daniel ci się nie podoba?
- No... tego nie powiedziałam. Po prostu ja też nie jestem
zainteresowana małżeństwem.
- A więc ci się podoba!
- Pani O’Malley, czy jakakolwiek zdrowa kobieta mogłaby twierdzić
coś przeciwnego?
Maureen uśmiechnęła się z matczyną satysfakcją.
- Cudownie, to dobry początek. - Wygrzebała z kosmetyczki gruby
mazak i jakąś karteczkę. Nabazgrała coś na niej, podsunęła Rose. -
To jego numer, zadzwoń, jeśli chcesz.
- Dziękuję, może zadzwonię.
Przez gąszcz difenbachii dobiegł ich stłumiony jęk.
- Może mogłybyśmy jakoś jej pomóc? - Maureen rzuciła okiem na
kwiaty i szepnęła dyskretnie do dziewczyny. - Wygląda na to, że ta
kobieta straszliwie cierpi. Może...
- Nie - zaprotestowała Rose. - Nie sądzę, żeby dało się tu coś zrobić.
Czytałam trochę na ten temat: takim ludziom można jedynie
zaszkodzić, mówiąc coś na temat stanu ich umysłów.
- Mimo wszystko rzucę na nią okiem, tak z daleka. Ot, po drodze do
toalety. Jeśli się okaże, że nie toczy piany z ust, uznam, że wszystko
w porządku, zgoda? - zażartowała starsza pani.
Wcale niewykluczone z tą pianą, pomyślała Rose.
- Niech pani uważa i nie zakłóca jej spokoju - dodała głośno, bo cóż
więcej mogła zrobić? Przecież nie będzie przekonywać Maureen,
ż

eby nie chodziła do toalety.

Gdy jej towarzyszka maszerowała przez herbaciarnię, Rose
wstrzymała oddech. Ale nic się nie stało. Bridget pozostała
nierozpoznana. Co nie znaczy, że zaprzestała komentowania całej
sytuacji zza gęstego żywopłotu.
- Wiem, co kombinujesz! - rozległ się jej sceniczny szept.
- Już ja cię znam, Rose!
- Mamo, co w tym złego, że chcę się spotkać z takim
przystojniakiem? Widziałaś go?
- Pewnie, że tak, wgapiałaś się w niego jak sroka w gnat. A te twoje

background image

pytania - zupełnie jak na aukcji koni!
- E, tam. I tak nie zechce się ze mną umówić. Po tym, co się stało...
- Przyznaj się, robisz to wszystko z przekory. Bo namawiam cię na
małżeństwo, tak?
- Oj, mamo. Załóżmy, że chcę umówić się na randkę z przystojnym
facetem. I co z tego? Cóż to za nowina?
- Ciii... Idzie tu, wraca!
- Zyskujesz przecież w ten sposób szansę, czyż nie tak?
- Szansę! Na piekło za życia! - wymamrotała jeszcze Bridget,
dosłownie w ostatniej chwili, bowiem zaraz potem Maureen z
powrotem usiadła przy stoliku Rose.
- Chyba rozumiem, na czym polega problem tej kobiety.
- Nachyliła się konfidencjonalnie ku Rose. - Widziałaś „Śniadanie u
Tiffany'ego", ten stary film?
Rose przytaknęła.
- Ta biedaczka uroiła sobie chyba, że występuje w tym filmie.
Najwyraźniej uważa się za Audrey Hepbura. Jaki ona ma strój!
Rose musiała zagryźć wargi, aby nie parsknąć śmiechem. Po takiej
uwadze matka pewnie przez milion lat nie zechce się ujawnić i stare
przyjaciółki nie spotkają się już nigdy. W sumie szkoda. Jedyny
pożytek z tej maskarady to Daniel O’Malley. Może chociaż ta
sprawa nie jest jeszcze stracona.

W przeciwieństwie do matki Daniel nie miał nic przeciwko
automatycznym sekretarkom. gdy następnego dnia wrócił do domu
po służbie, a lampka sygnalizująca nagraną wiadomość świeciła się,
był prawie pewien, że wie, co to za informacja. Matka zdążyła już
mu powiedzieć, że Rose Kingsford zamierza do niego telefonować.
Nieźle się zresztą pokłócili, kiedy dowiedział się, że dała tamtej
dziewczynie jego numer. Kazał jej wynosić się do diabła, trzymać z
daleka od jego życia, i tak dalej...
Wzdrygnął się. Boże, takie słowa do ukochanej matki!
Przyrzekła nawet, że da mu spokój, ale to tak, jakby młoda kobieta
obiecała, że nie będzie się odchudzać.
Przebrał się w dżinsy i bluzę, zrobił sobie kanapkę, otworzył piwo.
Nastawił wiadomości, zabrał się za jedzenie, lecz ciągle zerkał na

background image

mrugające czerwone światełko. O co może chodzić tej Rose
Kingsford? Matka powiedziała, że „wpadł jej w oko". On?
Ciągle nie mógł uwierzyć, że ukochana rodzicielka wytropiła
modelkę ze zdjęcia na kominku, zorganizowała spotkanie, zwabiła
go do lokalu pod pretekstem pogawędki przy herbacie... I to
wszystko ona, poczciwa, cicha Maureen O’Malley. Ojciec widać
mocno musiał trzymać ją w cuglach, za jego życia bowiem nie
zdarzały się takie numery.
Zjadł i wypił, podszedł do okna w salonie, popatrzył na wieczorny
ruch na ulicy. W takich chwilach czuł się lekko samotny, lecz to była
cena wolności, którą gotów był płacić. Kiedy pierwszy raz musiał
zawiadomić żonę policjanta, że została wdową, poprzysiągł sobie, że
zrobi wszystko, by żadna kobieta nie musiała przez to przechodzić z
jego powodu. Przez kilka lat solidnie pracował na awans. Gdy
wreszcie nastąpi, a on zostanie detektywem i zejdzie z linii ognia,
może zdecyduje się na ożenek. Tylko że kandydatkę znajdzie sobie
sam, bez pomocy matki.
Odwrócił się od okna, podszedł do telefonu, nacisnął przycisk
sekretarki. Z głośnika popłynął wesoły, melodyjny głos. Poznałby
go, nawet gdyby się nie przedstawiła.
- Cześć, Daniel. Tu Rose Kingsford... Nacisnął przycisk pauzy.
Rose Kingsford. Rose. Doskonałe imię dla kobiety o roześmianych
oczach, zadartym nosku i ognistych włosach. I o uśmiechu, który
może zawładnąć każdym męskim sercem - albo je złamać.
Zadziwiające, jak doskonale ją pamiętał. Przecież widział ją tylko
chwilę, od której upłynęły aż dwadzieścia cztery godziny. Po drodze
miał dwóch uzbrojonych bandziorów, próbę gwałtu, cztery rozbite
samochody - a mimo to pozostała w jego pamięci twarz tej
dziewczyny. Zamykał oczy i już stała przed nim, już trzymał jej
delikatną dłoń...
Zwolnił przycisk.
- Początek znajomości wypadł raczej niefortunnie - mówiła Rose. -
Może spotkalibyśmy się na kolacji? Odrobimy straty. We wtorek
jestem wolna o siódmej. Powiedzmy, że będę w tej małej włoskiej
restauracyjce w samym środku Village. Co ty na to?
Wtorkowy wieczór. Akurat nie miał służby. I przepadał za włoską

background image

kuchnią. Cholera, był niemal pewien, że tę informację przekazała jej
matka. Tylko dlaczego Rose przystała na tę zmowę? Przecież nie
może myśleć o nim serio. Pytał parę osób i wszyscy zgodnie
twierdzili, że dobra modelka wyciąga przynajmniej ze sto tysięcy
rocznie, a wiele z nich znacznie więcej. Ktoś, kto wygląda jak Rose
Kingsford i zarabia takie pieniądze, nie może knuć intryg
matrymonialnych niczym prosta Irlandka z Brooklynu.
Czego więc od niego chce? A może matka naopowiadała jej jakichś
skandalicznych bredni i dziewczyna zaprasza go na kolację z litości?
Zresztą, co za różnica? Może przecież dać sobie ze wszystkim spokój
i pozostawić te pytania bez odpowiedzi. Akurat, może!

Był deszczowy wtorkowy wieczór. Rose siedziała w odizolowanym
od reszty sali kąciku, wpatrywała się w płomień lampki oliwnej
stojącej na środku przykrytego obrusem stołu, a jej żołądek zwijał się
w supeł. I to wcale nie z głodu. Pewnie, wcześniej też zdarzało się jej
zapraszać facetów na randki. W końcu są lata dziewięćdziesiąte, a
ona nie jest jakąś trzęsącą się mimozą, która wycofuje się i czeka, aż
mężczyzna zrobi pierwszy krok. Lecz tym razem było inaczej.
Rezultat tego spotkania mógł odmienić całe jej życie.
Zwabiła go tu, nie mówiąc wprost, o co jej chodzi, bo doszła do
wniosku, że nikt nie zareaguje dobrze na szczere wyznanie o treści:
„uważam cię za doskonałego kandydata na ojca mojego dziecka".
Może niektórym, tym odpowiedzialnym, mogło to pochlebiać, lecz
akurat nie ci byli w jej typie. Innych, romansowych wyczynowców,
mogła radować zawarta w tym wyznaniu perspektywa przygody na
jedną noc, ale i tych z góry skreślała. Intuicja podpowiadała jej, że
Daniel nie należy do żadnej z tych kategorii, musiała więc postępo-
wać niezwykle delikatnie.
Choć nie wolna była od obaw, to jednak nie traciła nadziei. Ostatnio
wszystko szło znakomicie. Zakończył się wreszcie remont jej
prywatnej rezydencji za miastem, dwa pisma o tematyce wiejskiej
zgodziły się drukować komiks „St. Paddy i Flynn" jej autorstwa i
rysowała się szansa na to, że za niecały rok zakończy karierę
modelki i poświęci cały czas rysowaniu. Wyobrażała sobie, że wtedy
rozpocznie życie na wsi, o czym zawsze marzyła. Ciąża będzie

background image

dodatkowym bodźcem do rezygnacji z pracy na wybiegu.
Oczywiście Daniel mógł się nie pojawić. Nagrała na sekretarkę
zaproszenie, nie dodając zwyczajowego zwrotu: „bardzo proszę o
odpowiedź". Ryzyko to było jednak wkalkulowane w całą operację:
zostawiało Danielowi konieczny, jej zdaniem, margines swobody.
Będąc na jego miejscu, doceniłaby taki gest.
Spojrzała na zegarek. Pięć po siódmej. Może rzeczywiście nie
przyjdzie? Na samą myśl poczuła skurcz w żołądku. Jakby na
przekór własnym myślom zamówiła szklaneczkę chianti.
Wypiła wino, zrobiło się wpół do ósmej. Nic.
Zaczęła się denerwować. Pewnie, że nie przymuszała go do
potwierdzenia

zaproszenia,

lecz

grzeczność

nakazywałaby

poinformować o odmowie. No cóż, może facet o wyglądzie Daniela
O’Malleya otrzymuje tak wiele propozycji, że zmuszony jest
wybierać spośród kilku kobiet w ciągu tygodnia? A może ją po raz
pierwszy w życiu zawiódł instynkt, może zaślepiła ją żądza?
Tak czy inaczej miała już dość pełnych wyrzutu spojrzeń kelnera,
który kilkakrotnie dopytywał się, czy i kiedy ma zamiar zamówić
posiłek; dość siedzenia i czekania na kogoś, kto był tak arogancki, że
nawet nie raczył się odezwać; i wreszcie - dość mężczyzn jako
takich.
Istnieją w końcu banki spermy.
Zostawiła na stole pieniądze za wino oraz suty napiwek mający
zrekompensować „bezproduktywne" zajmowanie stolika przez tak
długi czas, po czym sięgnęła po płaszcz i z wściekłością wbiła ręce w
rękawy. Wyszła na deszcz, zaczęła rozglądać się za taksówką.
Oczywiście wszystkie przejeżdżające były zajęte.
- Świetnie. Po prostu świetnie - mamrotała gniewnie pod nosem.
- Rose!
Na dźwięk swojego imienia serce zabiło jej żywiej. Odwróciła się i
zobaczyła biegnącego ku niej Daniela. Nie zwracał wcale uwagi na
kałuże, jakby jedynym jego celem było zdążyć, nim ona odejdzie. Jej
złość wyparowała natychmiast. Zaraz jednak pomyślała, że
rozsądniej będzie udawać oburzenie.
- Rose, tak mi przykro. - Jego oddech wydobywał się z ust w postaci
kłębów pary. - Jakieś cztery przecznice dalej rozbiła się taksówka.

background image

Wpakowali się w nią jacyś turyści. Kiedy zorientowali się, że jestem
gliną... Cholera, miałem pieskie szczęście, że akurat się tam
znalazłem - przerwał na chwilę, by zaczerpnąć tchu. - Pewnie już
zjadłaś i wracasz do domu.
Właściwie zamierzała zrobić mu scenę. Gdy jednak ujrzała krople
deszczu na jego rzęsach... Oczy, które stopiłyby lód serca każdej
kobiety...
Poddała się. Starła delikatnie wierzchem dłoni kroplę, która
popłynęła po jego policzku. On odsunął mokry kosmyk z jej czoła.
- Mokniesz - powiedział.
- Ty też.
- To tylko deszcz. - Położył dłoń na jej ramieniu, dotknął pewnym
ruchem jej szyi.
Krew uderzyła do głowy Rose. Rozpoznała dotyk mężczyzny, który
wie, jak rozpalić kobietę. Była w nim jakaś pewność siebie, jakaś
bezczelność, która czyniła wszystko jeszcze bardziej przerażającym i
jeszcze bardziej pociągającym.
- Chyba... pobierałeś już gdzieś jakieś nauki.
- Powiem ci tylko, Rose - przysunął się bliżej i ogarnął ją
spojrzeniem swych brązowych oczu - że nauczycielki nigdy nie
wyglądały tak jak ty.
Deszcz wciąż padał. Pocałowali się.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

A więc stało się, myślał Daniel, całując wilgotne, absolutnie uległe
wargi dziewczyny. Rose smakowała winem i miodem, oddawała
pocałunki w sposób, jakiego nigdy jeszcze nie miał szczęścia
doświadczyć. Oboje zapomnieli w jednej sekundzie o wszystkim.
I pewnie długo staliby tak, obojętni na deszcz, gdyby nie samochód,
który rozbryznął kałużę i ochlapał ich bezlitośnie. Niespodziewany
prysznic wyrwał ich z transu. Odsunęli się od siebie i spojrzeli po
sobie ze zdumieniem, jakby dopiero teraz uświadomili sobie, co
zaszło.
Pierwsza roześmiała się Rose. Daniel dołączył do niej już po chwili.
Namiętni kochankowie wyglądali teraz niczym zmokłe kury.
- Wejdźmy do środka i zamówmy jakieś spaghetti - zaproponowała.
- Przede wszystkim wino.
- Wino?
- Mają świetne wino. Właśnie skosztowałem - powiedział i znacząco
dotknął końcem palca jej wilgotnych ust.
- Ach... Panieński rumieniec, który wykwitł na jej policzkach,
rozbroił go zupełnie. Ujął dziewczynę pod łokieć i poprowadził w
kierunku restauracji. Musiał zwalczyć w sobie nieprzyzwoite
pragnienie, by zaciągnąć ją natychmiast do swojego mieszkania.
Wciąż nie wiedział, czego po nim oczekuje Rose Kingsford, lecz był
całkowicie świadom, czego on chce od niej.
Restauracja była prawie pusta. Daniel zdjął kurtkę, podał ją
kelnerowi i zaproponował Rose, by zrobiła to samo.
- Czy mógłby pan rozwiesić to do wyschnięcia?
- Jasna sprawa.
- Proszę też przynieść butelkę wina, tego samego, które pani piła
wcześniej.
Podkręcił knot w oliwnej lampce, by móc przyjrzeć się dziewczynie.
Oparła podbródek na pięści, uśmiechnęła się niepewnie.
- Więc jednak przyszedłeś.
- Mam słabość do włoskiej kuchni. Chyba zresztą dobrze o tym
wiesz.
Uśmiechnęła się szerzej, odsłoniła rząd białych zębów. Daniel
przysłonił oczy, jakby zasłaniał się przed nagłym blaskiem.

background image

- Uważaj... Od takich olśniewających uśmiechów można oślepnąć.
Tym razem roześmiała się w głos.
- Naprawdę - zapewnił. - No więc wiesz już, że lubię włoską
kuchnię, orientujesz się, kiedy mam wolne... Co jeszcze powiedziała
ci matka?
Rose wciąż milczała. W jej zielonych oczach błyszczały tylko
wesołe ogniki.
- No, dalej, przyznaj się.
- Jestem przesłuchiwana, panie policjancie?
- Sama tego chciałaś. Nie rozumiem, jak mogłaś dać jej się namówić,
ale skoro weszłaś już w zmowę mającą na celu zaciągniecie mnie do
ołtarza, musisz się liczyć, że będę się bronił. - Zaczerpnął powietrza.
Prawdę mówiąc, jego ochota do obrony malała z każdą sekundą. -
Musisz wiedzieć, że nie liczę się za bardzo na rynku kandydatów na
mężów.
- Mówiła mi o tym.
- Pewnie przedstawiła jakąś pokrętną interpretację.
Rose nie odpowiedziała, lecz patrząc jej w oczy, odgadł, jakimi to
powodami Maureen wyjaśniła trwanie syna w stanie kawalerskim.
- Cokolwiek powiedziała, nie jest to prawdą. Jestem sam, bo tak
zdecydowałem.
- Podobnie jak ja.
Odchylił się do tyłu, udając zaskoczenie.
- Coś takiego. Nie wysuniesz żadnych argumentów za błogim stanem
małżeńskim?
- Mnie również nie interesuje małżeństwo.
- Czy moja świątobliwa matka wie o tym?
- Powiedziałam jej. Stwierdziła, że mimo to zaryzykuje, i dała mi
twój numer telefonu.
Pojawiło się chianti, zamówili posiłek. Daniel pociągnął łyk wina,
odczekał, póki nastrój nie stanie się znów bardziej intymny, a potem
położył obie dłonie na blacie i uważnie przyjrzał się towarzyszce.
- A więc nie szukasz męża? - zapytał.
- Nie, to mnie w ogóle nie interesuje.
- Czego więc oczekujesz, Rose Kingsford? - Spojrzał w jej oczy i
nim jeszcze otworzyła usta, już wiedział, że nie usłyszy całej

background image

prawdy. Bądź co bądź dwanaście lat pracy w policji nie poszło na
marne.
- Wierz mi lub nie, ale mam kłopoty w kontaktach z mężczyznami.
- Nieprawdopodobne.
- A jednak prawdziwe. - Upiła spory łyk. - Na przykład ci
supermęscy modele... Taki Chuck, najlepszy z nich, jest gejem.
Potem fotografowie. Niektórzy z nich to naprawdę wspaniali faceci,
tylko że przeważnie żonaci. Inni z kolei to obleśne typki,
podszczypują dziewczyny na każdym kroku.
- Rzeczywiście brzmi to nieciekawie.
- Nie wiem - Rose westchnęła - może to jest związane z naturą mojej
pracy. Muszę wystawiać swoje ciało na widok publiczny i większość
mężczyzn właśnie na nim koncentruje swoją uwagę. Nie interesuje
ich nic więcej i to mnie od nich odpycha. Poza tym pracuję bardzo
intensywnie. Gdy mam wolne, zwyczajnie nie chce mi się szwendać
po nocnych klubach, więc nie mam zbyt wielu okazji, by poznać
kogoś normalnego.
- Czy zaliczyłaś mnie właśnie do tej grupy?
- Zaklasyfikowałam cię jako model de luxe.
Daniel omal nie zadławił się winem.
- Czy aby nie na wyrost? Znamy się niecałą godzinę.
- Ufam swemu instynktowi. Ty, jako policjant, chyba też.
- Dlatego tu jestem. I dlatego cię pocałowałem.
Przez chwilę oboje milczeli. Rose obserwowała Daniela sponad
krawędzi kieliszka, wreszcie zapytała:
- Wiesz, ilu spotykanych przeze mnie mężczyzn skupia na sobie
moją uwagę?
- Nie mam pojęcia.
- Prawie żaden. Ale ty tak.
- Czuję się zakłopotany. Naprawdę nie wiem, skąd ten wybór. A
zważywszy jeszcze moje zachowanie... Na usprawiedliwienie mogę
tylko powiedzieć, że matka postawiła mnie w potwornie niezręcznej
sytuacji. Pewnie gdybyśmy poznali się normalnie, na jakimś
przyjęciu, wydałbym ci się kimś zwyczajnym, jednym z wielu.
- Nie sądzę, Danielu O’Malley. - Znów posłała mu jeden z tych
obezwładniających uśmiechów. - Naprawdę nie sądzę.

background image

- A czy teraz, kiedy masz mnie przed nosem, nie przeniesiesz mnie
do kategorii tych obleśnych? Cholera, naprawdę się boję, czy nie
grozi mi spadek do niższej klasy.
- Nie grozi. Wyluzuj się, przeszedłeś test pozytywnie.
- Ekstra. Strasznie się cieszę. Mogłabyś wstać?
- Słucham?
Daniel uśmiechnął się niczym Elvis Presley i pociągnął ją za rękę.
- Czy mogłabyś wstać? Czas na zaloty. Zdałem test, więc
powinienem dostać nagrodę.
Tym razem Rose nie obdarzyła go swym uśmiechem. Przypatrywała
mu się przez dobre trzydzieści sekund, aż wreszcie pojął, że to
koniec zabawy. Nie miała ochoty na żarty. Dobrze, że w porę się
zorientował.
- Miałam ochotę zrobić to tylko raz - oznajmiła chłodnym głosem, a
on od razu stracił całą pewność siebie.
Niech to diabli, chyba za szybko uwierzył w swoje szczęście.
Zbłaźnił się, a ona wzięła go za jakiegoś szybkiego Billa. Dokładnie
takiego, jaki budził w niej niechęć i pogardę.
Wygładziła mokre ubranie: skórzaną mini-spódniczkę, wełniane
wdzianko, kusą kamizelkę obwieszoną złotymi łańcuszkami.
Poprawiła botki na wysokim obcasie, pokręciła z niesmakiem głową
i ruszyła do wyjścia.
Daniel zgarbił się przy stoliku i obserwował, jak to cudo oddala się
na tych swoich wspaniałych nogach, jak prowokacyjnie kręci
szczupłymi biodrami... Ech, nic dziwnego, że zwykli faceci nie mają
u niej szans.
Gdy doszła do drzwi, odwróciła się nagle i spojrzała za siebie. Miała
niewielkie piersi, lecz wypinała je tak kusząco, że Danielowi zaschło
w ustach z wrażenia. Zazwyczaj pociągały go kobiety hojniej
wyposażone przez naturę. Nie mógł pojąć, że ktoś tak szczupły, jak
Rose może tak na niego działać. Widać cały sekret tkwi w sposobie
poruszania się. Ona umiała to robić.
Ruszyła z powrotem do stolika. Teraz widział ją z przodu. Cholera,
rozpalała go do szaleństwa. Ten chód, te piersi, włosy, spojrzenie...
- No więc? - spytała, stając nad nim. - Co naprawdę chciałeś
powiedzieć? - Spojrzała władczo i wyniośle. I rzeczywiście, w tej

background image

chwili był niczym jej poddany, sługa i niewolnik.
- Masz rację - zdołał wykrztusić przez zaciśnięte gardło. - Chyba
trochę przesadziłem. Nie zdziwiłbym się, gdybyś wyszła.
Usiadła na powrót, uśmiechnęła się łaskawie, w jednej chwili
zniknęła cała jej wyniosłość i arogancja.
- Ty wtedy, teraz ja. Jesteśmy kwita.
- Co masz na myśli?
- Nieważne. Wiesz, że obserwowałam cię od wielu dni?
- Co takiego?
- Przypadek zdarzył, że pracowałam akurat w twoim... rewirze, tak,
zdaje się, to nazywacie, prawda? Szaleję za facetami w mundurach.
A kiedy wsiadasz na tego wspaniałego konia...
- Do licha - pokręcił głową - nie zauważyłem cię.
- Posługiwałam się lornetką.
- No nie...
- Tak, tak - przytaknęła poważnie, jednak w jej spojrzeniu było coś,
co zdradzało, że Rose nie mówi prawdy, albo też - całej prawdy.
Bawiła się z nim, czy jak? - Cóż, wiem, że wprawiłam cię w
zakłopotanie - odchrząknęła, jakby bała się, że za chwilę rozszyfruje
jej myśli i zamiary. - Ale to dobry znak. Nie jesteś, w każdym razie,
próżny.
Kiedy pojawił się kelner, Daniel pomyślał, że chyba nigdy w życiu
nie cieszył się tak na widok zwykłego makaronu.
- Boże, ale jestem głodny! - Podniósł widelec do ust, pokręcił głową
i powiedział: - Lornetka. To ci dopiero.
- Nie bądź taki zdziwiony. Niezła z ciebie sztuka, jak powiada moja
matka.
- Twoja irlandzka matka - uściślił, przypominając sobie komentarze
własnej wygłaszane w herbaciarni. - Skąd właściwie ona pochodzi?
- Z Tralee.
Przełknął kawałek wybornej pasty. Tak dobrej nigdy jeszcze nie
próbował. Niezły gust ma ta Rose.
- Z Tralee? - powtórzył. - To dziwny zbieg okoliczności, bo moja
matka też pochodzi z Tralee. Nie sądzisz, że mogły się znać?
- Jestem pewna, że nie - odparła szybko.
Zbyt szybko, przemknęło mu przez głowę. Hm, ta zwariowana

background image

intryga zaczynała się zagęszczać.
- Czy twoja matka mieszka w Nowym Jorku?
- Mhm.
- I co? Są pomiędzy wami jakieś nieporozumienia?
- Powiedzmy, że nie możemy się porozumieć co do tego, jak ma
wyglądać moje życie.
- Niech zgadnę. Ona chce, żebyś znalazła sobie jakiegoś miłego
gościa i wreszcie się ustatkowała.
- Bingo!
- A co na to ojciec?
- On nie ma wiele do gadania. Są rozwiedzeni.
- Z jego inicjatywy?
- Mhm - Rose pociągnęła kolejny łyk chianti.
No tak, to mogłoby wyjaśniać jej niechęć do małżeństwa, pomyślał
Daniel.
- Posłuchaj, nie wiem, czy wypada mi o to pytać, ale...
- Wypada - odpowiedziała, wpatrując się w niego ponad pełgającym
ognikiem oliwnej lampki. Daniel znów poczuł, że jest mężczyzną. -
O co chciałeś zapytać? - wymruczała.
Nie miał już teraz najmniejszego pojęcia, o co chciał zapytać.
Wszystkie pytania stały się nieważne. Czuł, że jeszcze chwila, a
rozpłynie się, utonie w tym zielonym oceanie, gdy nagle odezwał się
jego pager. Wydobył go z kieszeni, sprawdził numer.
A niech to! Posterunek!
- Wybacz, Rose. Muszę załatwić pilny telefon, zaraz wracam.
Odszedł, modląc się w duchu, by nie wezwali go z powrotem do
pracy. Niestety, modlitwa nie została wysłuchana.
Wracając do stolika, poprosił kelnera o przyniesienie kurtki i
rachunku.
- Jakieś kłopoty?
- Dzwonił kumpel, jest chory. Muszę wyjść, ale mam nadzieję, że
zostaniesz tu i dokończysz kolację.
- Nie martw się, dokończę, może nawet zjem twoją porcję. -
Nadszedł kelner z kurtką i rachunkiem. Rose wyciągnęła rękę po
papierek. - To dla mnie.
- Nie, nie - zaprotestował Daniel.

background image

- Więc jak? - westchnął kelner i wzniósł oczy do nieba.
- Daniel, to ja zaprosiłam cię na kolację.
Kelner zgrzytnął zębami i zamierzał podać rachunek Rose, lecz
Daniel był szybszy. Zabrał mu go, odczytał sumę i schował do
kieszeni.
- A ja zawsze płacę, kiedy jem kolację z kobietą. Nieważne, kto
zaprasza. - Sięgnął po portfel do tylnej kieszeni.
- Nie pozwolę ci...
- Niech już pani się zgodzi - doradził kelner.
- Słyszysz? - Daniel wyjął kilka banknotów. - Dziękuję. - Wcisnął je
chłopakowi w dłoń i założył kurtkę. - Zadzwonię do ciebie. Telefon
ma Maureen, prawda? - rzucił przez ramię i wybiegi z restauracji.
- Zawsze tak mówią - skomentował kelner na użytek Rose.
Tymczasem Daniel był już na ulicy i rozglądał się nerwowo w
poszukiwaniu taksówki. Deszcz ustał, lecz wiatr był przenikliwie
zimny. Zatrzymał właśnie wysłużoną limuzynę, kiedy obok niego
pojawiła się Rose. Była bez płaszcza.
- Daniel, ja płacę za kolację! - Próbowała wcisnąć mu w garść
pieniądze.
- Mowy nie ma! - Chwycił ją za ramiona i odwrócił w kierunku
drzwi. - Wracaj do środka, jest zimno.
- Bierzesz pan taksówkę, czy nie? - irytował się kierowca.
- Spoko - rzucił Daniel przez ramię.
- Licznik bije...
- Daj spokój, Daniel! - Rose uwolniła się z jego uścisku.
- Nie bądź taki staroświecki.
- No widzisz, właśnie taki jestem. - Spojrzał jej w twarz.
- Słuchaj, wiem, że mogłabyś mnie sprzedać i kupić ze dwa razy, ale
pozwól mi zachować trochę godności i zostaw ten rachunek mnie,
okay?
- Nie obchodzi mnie, ile pieniędzy zarobiłeś, a ile straciłeś. Nie w
tym rzecz. Widzisz, ja naprawdę... - urwała i zamknęła oczy
zrezygnowana.
Przytulił ją szybko i zamruczał do jej ucha:
- Zapomnieliśmy o deserze - po czym pocałował ją, przeklinając w
duchu Toma Petersona, który musiał zachorować akurat dziś. Gdyby

background image

nie to, ten wieczór mógłby skończyć się całkiem inaczej.
Taksiarz zatrąbił, zrezygnowany Daniel zwiesił głowę.
- Idę, idę...
- Zgodzę się na twoją hojność pod jednym warunkiem.
- Rose przytrzymała go za łokieć.
- Jakim?
- Następnym razem ja coś ugotuję.
Tylko przez ułamek sekundy zastanawiał się, jakie mogą być
następstwa takiej umowy. Jego ciało natomiast nie miało co do tego
ż

adnych wątpliwości.

- W porządku.
- Następny wtorek, o tej samej porze?
- Masz to jak w banku.
- Zostawię ci adres na sekretarce.
- Tylko nie zapomnij.
- Spokojna głowa. Dobranoc, Daniel.
- Panie, to pana kasa - taksiarz znów odsunął szybę - ale płacić za
stanie przy gablocie na mokrym chodniku, to trochę bez sensu, no
nie? A zresztą sam bym oświrował dla takiej babki.

Maureen nie nadużywała zaufania, jakim obdarzył ją syn,
powierzając jej klucze do swego mieszkania. Zrobił to, bowiem
czasem, gdy przyjeżdżała z Brooklynu na Manhattan po zakupy,
potrzebowała jakiegoś czystego i bezpiecznego miejsca, gdzie
mogłaby się odświeżyć. Chętnie korzystała z możliwości
sprawdzenia, jak radzi sobie jej jedynak, ale nigdy nie wściubiała
nosa do szuflad, nie przeglądała korespondenci i nie próbowała
dowiedzieć się więcej niż on sam był gotów jej powiedzieć. Do tej
pory zresztą mówił jej wszystko, dopiero w zeszłym tygodniu stał się
jakiś tajemniczy. Czysty przypadek zrządził, że odkryła dlaczego.
Tego dnia pojechała metrem do centrum na wyprzedaż u Macy'ego.
Wracając, jak zwykle, wstąpiła do syna. Przygotowała sobie właśnie
filiżankę herbaty, mającą postawić ją na nogi, kiedy zadzwonił
telefon. Już miała odebrać, lecz z głośniczka przy telefonie usłyszała
głos Daniela i przypomniała sobie o automatycznej sekretarce. Głos
syna brzmiał tak oficjalnie, że ilekroć go słyszała, zawsze odkładała

background image

słuchawkę. Pewnie ten, kto teraz dzwoni, zrobi to samo, myślała.
Połączenie nie zostało jednak przerwane.
Dzwoniła Rose Kingsford.
Tłumaczyła, jak do niej trafić, przypominała, że ona i Daniel są
umówieni we wtorek o siódmej.
Maureen zakryła dłonią usta, zupełnie jakby dziewczyna po drugiej
stronie kabla mogła usłyszeć jej radosny chichot. Kolacja w domu u
Rose! Daniel nigdy dotąd nie posunął się tak daleko. Skoro kobieta
gotuje kolację dla mężczyzny, to znaczy, że chce zaprezentować mu
swoje talenty w prowadzeniu domu. Nic nie mogło jej bardziej
uradować.
Z radości odtańczyła na środku pokoju irlandzkiego jiga. Od
pierwszej chwili poczuła sympatię do tej dziewczyny, a teraz proszę,
romans się rozkręca!
Odnalazła plan miasta, wygrzebała okulary do czytania, odszukała
apartament Rose. W porządku, mieszkała w dobrej dzielnicy. Czy
nie warto byłoby zobaczyć syna idącego do niej na spotkanie?
Ciekawe, czy kupi kwiaty. Jeśli kupi - to dobry znak.
To znak, że jej syn uderza w konkury.
Nareszcie!

Coś niedobrego wisiało w powietrzu, Bridget Kingsford była tego
pewna. We wtorkowe wieczory Rose wpadała zazwyczaj, by
obejrzeć swój ulubiony program w telewizji, teraz zaś, już drugi raz z
rzędu, odwołała wizytę, nie podając powodu. Intuicja podpowiadała
Bridget, że może mieć to związek z Danielem O’Malley, i to
napełniało ją zgrozą.
Córka mieszkała daleko, ale może jeśli wpadnie do niej - i to właśnie
we wtorek wieczór - czegoś się dowie? Niechby tylko miała okazję
pogadać chwilę z portierem, to już jej coś wytłumaczy. Bo przecież
nie będzie siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy jej córka czyni
starania, by począć nieślubne dziecko. I to z kim? Z synalkiem jej
odwiecznej rywalki!
Prędzej zatańczy z diabłem na schodach katedry Świętego Patryka,
niż do tego dopuści!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Rose nie umiała gotować. Zawsze jednak marzyła, że kiedyś się
nauczy. Nie wyobrażała sobie, że można być matką i nie umieć upiec
czekoladowych ciasteczek. To była zresztą jedna z jej ulubionych
fantazji na temat macierzyństwa: ciepła kuchnia wypełniona
aromatem piekącego się ciasta, małe dziecko formuje swymi
grubymi paluszkami słodkie kuleczki i ostrożnie układa je na
blasze... Ech, szczęście...
Oczywiście akurat dzisiaj nie miała czasu, by pobawić się w
kucharzenie. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, wtorkowa
sesja zdjęciowa przeciągnęła się i plan spokojnego gotowania
nawalił. Ze zdenerwowania Rose zacięła się nawet w palec, a
opatrzenie rany zabrało jej kolejnych kilka minut.
Spojrzała na zegarek. Spodziewała się Daniela za trzy kwadranse.
Zgodnie z przepisem stew powinien gotować się dobre dwie godziny,
a ona musiała jeszcze przecież podsmażyć mięso. Dzięki Bogu,
kupiła wcześniej butelkę przyzwoitego cabemeta, która pozwoli
wypełnić tę godzinę oczekiwania na potrawę. śeby jednak zdążyć,
musiała włożyć wszystko do garnka w ciągu najbliższych pięciu
minut.
Bluzkę i dżinsy miała wybrudzone mąką, jej oczy łzawiły od
krojonej cebuli.
- O słodki Jezu, o Panienko Święta, o Józefie... - powtórzyła słowa
matki, które padały zwykle w chwilach zdziwienia, przerażenia bądź
gniewu.
Byle tylko zdążyć wstawić potrawę na gaz, wziąć prysznic, przebrać
się i odkorkować butelkę przed przyjściem Daniela.
Przy winie, w trakcie rozmowy, nie zauważy nawet, że kolacja jest
spóźniona.
- Do przygotowania stew - zaczęła czytać na głos przepis z „Kuchni
irlandzkiej" - będą ci potrzebne ziemniaki, mięso, marchew, pęczek
pietruszki, seler, liście laurowe, tymianek w małej torebce...
Tymianek w torebce? To bez sensu. Miała przyprawy w
papierowych torebkach, ale przecież papier rozleci się w potrawie.
To wiedziała nawet ona. A plastikowy woreczek się roztopi. Co
robić?

background image

Zaczęła biegać po mieszkaniu, szukając natchnienia. Już miała nawet
sięgać po słuchawkę telefonu, lecz w porę uświadomiła sobie, że
lepiej nie wtajemniczać matki w kulisy tego spotkania. I w samo
spotkanie w ogóle
Gdy znalazła się w sypialni, ujrzała rozbebeszoną komodę, w której
rano szukała w pośpiechu czystej bielizny, i doznała olśnienia.
Nylon! Na pewno ani się nie rozpadnie, ani nie rozpuści.
Znalazła nowe pończochy z błyszczącą nitką, zawahała się chwilę,
lecz uznawszy, że błyskotki nie będą miały znaczenia dla smaku
potrawy, śmiało oderwała koniec jednej nogawki i upchnęła w niej
przyprawy. Zadowolona z siebie, zawiązała koniec woreczka i
wrzuciła go do garnka.
- No, gotuj się szybko - rozkazała i odkręciła pełny gaz. Teraz
zostało jej dziewięć minut, żeby doprowadzić się do ładu. Rzuciła się
do sypialni - i w tym samym momencie zabrzęczał domofon. A więc
stało się to, co musiało się stać. Zabrakło jej czasu. Podniosła
słuchawkę.
- Tak?
- Jest tu pan Daniel O’Malley, chce się z panią zobaczyć - odezwał
się Jimmy, portier, który wieczorami sprawował nadzór nad
budynkiem. - Mam go wpuścić?
Rose spojrzała na swoje uwalane mąką ciuchy, dotknęła tłustą dłonią
zmierzwionych włosów. Potrzebowała przynajmniej kwadransa, by
stać się słodką, kuszącą Rose Kingsford. Jeśli jednak każe Danielowi
czekać na dole, posądzi ją o próżność i sztywniactwo. I będzie miał
rację. Przyszedł wprawdzie kilka minut za wcześnie, ale co z tego?
To nie spotkanie biznesowe, a romantyczna kolacja, nie biuro, a
prywatne mieszkanie.
A swoją drogą, czy nie przyszedł za wcześnie z premedytacją?
- Jasne, proszę wpuścić go na górę - zadecydowała. Pobiegła po
kartkę, nagryzmoliła zaproszenie do środka, przypięła na drzwiach
od zewnątrz. Wino! Powinna jeszcze je odkorkować i postawić
kieliszek, by mógł sobie nalać, podczas gdy ona będzie brała tusz,
ubierała się i robiła makijaż.
Otworzyła szufladę, w której zazwyczaj znajdował się korkociąg.
Zazwyczaj, ale nie teraz. Były nożyczki, kupony konkursowe z

background image

gotowych dań do mikrofalówki, korki po szczególnie dobrych
winach wypitych z przyjaciółmi, zasuszone płatki róży otrzymanej
od matki na ostatnie urodziny, wykałaczki, zapałki, wizytówki z
nazwami nowojorskich restauracji, które do tej pory odwiedziła -
wszystko, ale nie korkociąg.
Straciła już wszelką nadzieję, gdy spojrzała odruchowo na blat, na
którym stała butelka. Korkociąg leżał obok.
- No! Mam cię wreszcie, mój śliczny!
Chwyciła nóż, odcięła osłonę, wkręciła korkociąg. Pociągnęła z całej
siły, ale korek ani drgnął,
- Wyłaź, no wyłaź, ty diabelskie nasienie! - Chwyciła butelkę
pomiędzy nogi i szarpnęła raz jeszcze.
- Rose? Nie powinnaś zostawiać otwartych drzwi - usłyszała tuż nad
uchem.
Wrzasnęła ze strachu, w tej samej chwili korek wyskoczył z głośnym
puknięciem i gdyby Daniel nie stał tuż obok, butelka upadłaby
pewnie na podłogę. Nie upadła. Rozlała się jednak, plamiąc
przyniesiony przez niego bukiecik fiołków oraz jego skórzane buty.
Rose natychmiast pobiegła do kuchni po gąbkę.
- Nie ruszaj się! - nakazała i uklękła, by wytrzeć plamę.
- Hej, nie przejmuj się, nic się nie stało!
- To doskonała skóra, znam się na tym. Nie chcę, żeby został ślad. -
Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć i co zrobić. Była zmieszana
jak nigdy dotąd.
- Naprawdę wszystko w porządku - powtórzył i delikatnie postawił ją
na nogi.
- Wcale nie. - Wyobraziła sobie, jak musi prezentować się w jego
oczach: wytytłana w mące, w brudnej bluzce, rozmazanym makijażu.
Westchnęła ciężko i kiwnęła głową w stronę kuchni. - Gotowałam.
To katastrofa. Lepiej tam nie zaglądaj. Może w ogóle byś zamknął
oczy na piętnaście minut?
Daniel uśmiechnął się, lecz jego brązowe oczy spoglądały na nią
poważnie.
- Jeśli nadal będziesz zostawiać otwarte drzwi, może przydarzyć się
coś dużo gorszego.
- Nie chciałam, żebyś czekał...

background image

Wciąż trzymał ją mocno za ramiona, a to przeszkadzało jej myśleć.
Czuła zapach jego wody toaletowej i ciepło dłoni przenikające przez
cienki materiał bluzki.
- Ja... za chwileczkę będę z powrotem.
- Zostawiłaś na drzwiach zaproszenie dla mnie. a przy okazji dla
każdego obwiesia, który mógł się tutaj przyplątać. Nie można tak
robić, Rose.
Do licha, nie dość, że nic nie układało się zgodnie z planem, to teraz
musiała jeszcze wysłuchać kazania od mężczyzny, dla którego tak
się starała i którego zamierzała w sobie rozkochać. Rozkochać?
Przecież chciała tylko go uwieść, wykorzystać. Dziecko, chodziło o
dziecko...
Nie, to było ponad jej siły. Może inne nadają się do takich
wyczynów, ale nie ona.
- Niech więc mnie pan aresztuje, panie policjancie, za karygodne
zaniedbanie - powiedziała ze złością i odwróciła twarz, by nie dojrzał
łez, które pojawiły się nie wiedzieć czemu w jej oczach.
- Aresztuje...? Hej, Rose, nie becz - zakłopotał się. - Do diabła z tym
wszystkim! - Przygarnął ją do siebie. - Z całą tą mąką, i z tym
wszystkim...
- Daniel, nie! Cała jestem...
- Zauważyłem. - Przycisnął wargi do jej ust.
Rose od razu poprawił się nastrój. Zniknął niepokój o rezultat jej
kulinarnych starań, o wygląd, o miłe przyjęcie. Nerwy spłynęły po
niej niczym to rozlane wino po butach Daniela.
Oderwał delikatnie usta od jej ust.
- Przepraszam, że cię ochrzaniłem.
- Pewnie miałeś rację.
- No tak, ale powinienem wziąć również pod uwagę, że
przygotowanie kolacji to praca, która wykańcza psychicznie i robi
człowieka drażliwym jak cholera. Wiem coś o tym. - Roześmiał się
cicho i zaczął masować dłońmi jej plecy. Miało to ją chyba uspokoić,
ale działało na nią raczej pobudzająco.
- Nie jestem najlepszą kucharką - przyznała z bolesnym
westchnieniem. - Co innego moja matka. Powinnam się czegoś od
niej nauczyć, ale na razie...

background image

- To nic strasznego - uśmiechnął się - a mówisz to tak, jakbyś
spowiadała się z serii zabójstw. Czy to grzech, że nie lubisz
gotować?
- Zgodnie z tradycją, w której zostałam wychowana - a ty pewnie też
- to jest grzech. Sam zresztą powiedziałeś, że jesteś staroświecki.
- Posłuchaj, Rose, jeśli uważasz, że oczekuję od wszystkich kobiet,
ż

e będą takie jak moja matka, to jesteś w błędzie. Mogę sobie być

typowym irlandzkim gliną, ale innym stereotypom nie odpowiadam.
- Przecież tak się upierałeś, żeby zapłacić za kolację.
- To całkiem inna para kaloszy. Zapłaciłem za nią, bo nie zamierzam
być twoim chłopczykiem, zabawką, rozumiesz?
- Wielkie nieba! Nigdy nie zamierzałam...
- Może i nie. - Przestał masować jej plecy i spojrzał wymownie. -
Ale nie oszukujmy się, zajmujesz trochę wyższą pozycję ode mnie.
Chciałbym, żeby to było jasne od samego początku: zawsze będę
płacił za siebie. Nie zapraszaj mnie więc na weekend na Hawaje, bo
mnie na to nie stać.
Zachichotała i odgięła się w tył w jego ramionach.
- Spokojnie, Daniel. Nie w tym tygodniu, zgoda?
- Dzięki - odparł z kwaśną miną.
- No, nie obrażaj się - spoważniała. - Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale
nie jeżdżę na wakacje w tropiki. Jeśli tam trafiam, to w ramach
pracy. Ja naprawdę jestem normalną dziewczyną. - Wysunęła się z
objęć Daniela i chwyciła go za rękę. - Chodź, pokażę ci, jak spędzam
wolny czas i na co wydaję pieniądze.
- Jeżeli to niezgodne z prawem, to wolę o tym nie wiedzieć.
Roześmiała się i poprowadziła go do pracowni.
- Masz spaczone poglądy na to, co robią ludzie o pokaźnych
dochodach, glino.
- Glino z Nowego Jorku - uściślił i dumnie zadarł głowę. Przeszli do
pracowni. Daniel z zaciekawieniem zaczął przyglądać się jej
rysunkom rozłożonym na desce kreślarskiej, a Rose uświadomiła
sobie ze zdziwieniem, że zależy jej na tym, by mu się spodobały.
- Daj kurtkę, powieszę ją, a ty zajmij się rewizją - zaproponowała.
Zdjął czarną skórę i mogła teraz podziwiać, jak wspaniale elegancka
koszula podkreśla piękną strukturę jego torsu. Palce same miały

background image

ochotę porozpinać te guziki, sprawdzić, co znajduje się pod spodem.
- Nie krępuj się - dodała i wykonała gest ogarniający cały pokój. -
Zaraz wracam.
Gdy wróciła, Daniel wciąż oglądał jej szkice. Nad niektórymi
chichotał, raz nawet roześmiał się w głos. Sprawiło jej to
przyjemność. Czując, że są znacznie bliżej celu niż pięć minut temu,
podeszła do niego pewniejszym krokiem.
Odwrócił się i spojrzał z nieskrywanym podziwem na jej rozkołysane
biodra.
- To jest doskonałe, Rose. Znacznie lepsze niż te w „Timesie".
- Jak do tej pory nikt nie podziela twojego poglądu, ale udało mi
sieje sprzedać do kilku lokalnych gazet.
- Poważnie? Moje gratulacje. - Odwrócił się do stołu. - Nie
potrzebuję pytać, skąd czerpiesz inspiracje. Wysłuchujesz pewnie
wielu irlandzkich pogaduszek.
- Uważasz, że utrafiłam w ten klimat?
- Jeszcze jak! Na przykład ten St. Paddy... Zupełnie jakbym słyszał
własnego ojca. A te ich riposty - tak właśnie matka zwracała się do
taty.
- Moja babka też mówiła w ten sposób. Odwiedziłam ją w zeszłym
roku, kiedy robiliśmy w Irlandii zdjęcia do kalendarza.
- Kalendarz z Irlandią? Nie widziałem takiego.
- Zbierasz kalendarze? - zdziwiła się.
- W zeszłym tygodniu przeglądałem magazyny o modzie i
kalendarze z modelkami. To moja odpowiedź na twoje podchody z
lornetką.
- Rozumiem - uśmiechnęła się lekko. - Może ten kalendarz wyjdzie
w przyszłym roku. To nawet nie byłoby złe.
Przyda się honorarium, kiedy spadną moje dochody. Niedługo
zamierzam się wycofać.
- Zadziwiasz mnie. Odłożyłaś już tyle, żeby iść na emeryturę?
- Nie chodzi mi o emeryturę. Chciałabym utrzymywać się z
rysowania.
- A ja myślałem, że jesteś kobietą, która nade wszystko przedkłada...
- przerwał na chwilę - relacje z innymi ludźmi.
- Nie to miałeś na myśli.

background image

- Bo trudno to wyrazić.
- Zostawmy więc ten problem. - Przysunęła się do niego bliżej.
Powinna przybliżać się do celu, a takie rozmowy...
- Niekoniecznie. - Odsunął się nieco i zajrzał jej w oczy.
- Jestem dociekliwy. Jesteś intrygującą kobietą, Rose. Znacznie
głębszą niż podejrzewałem.
- Hm, czy to komplement?
- Oczywiście, że tak. Jesteś ambitna, zdolna, wrażliwa. Ale też
sprytna, konkretna i zdecydowana - nigdy nie pozwolisz, żeby
emocje przeszkodziły ci w realizacji mistrzowskiego planu.
- Czy to źle?
- Tego nie powiedziałem. Ja postępuję tak samo. Pozwoliła, by jego
ciemne oczy zawładnęły nią całkowicie.
Nie mogła się powstrzymać, rozpięła górny guzik jego koszuli.
- W takim razie znaleźliśmy się w doskonałej sytuacji
- zamruczała.
- Na to wygląda.
- To dobrze, że się zgadzamy. - Odpięła następny guzik.
- A co z kolacją? Jeszcze jeden guzik.
- Musi się dogotować.
Daniel przybliżył usta do jej warg.
- To najlepsza wiadomość dzisiejszego wieczoru.

Maureen zamierzała tylko zobaczyć przez okno taksówki, jak Daniel
wchodzi do domu Rose, a potem wracać do siebie. Kiedy jednak
zniknął w drzwiach, nie mogła tak po prostu odjechać. Miały się oto
przecież spełnić wszystkie jej marzenia i chciała nacieszyć się tą
chwilą.
- Proszę zajechać od frontu - zwróciła się do kierowcy. - Wysiadam.
- Mam na panią zaczekać?
- Nie, dziękuję. - Odliczyła należną kwotę, dodała napiwek i wsunęła
pieniądze w specjalny otwór w plastikowej przegrodzie oddzielającej
przednie i tylne siedzenia. - Wezwę inną taksówkę, jeśli zajdzie
potrzeba.
Wysiadła przed głównym wejściem i postała chwilę na chodniku,
spoglądając na rzędy oświetlonych okien nad głową. Gdyby tylko

background image

wiedziała, które z nich należy do Rose Kingsford. Choć pewnie taka
piękna modelka ma mieszkanie, którego okna nie wychodzą na ulicę.
Zimna kropla deszczu trafiła ją w oko, potem spadła druga. Maureen
otworzyła torebkę i wyjęła składany czepek przeciwdeszczowy z
cienkiej folii. Troskliwie osłoniła nim włosy, mając nadzieję, że to
wystarczająca ochrona.
Padało jednak coraz gęściej, jakby dobry Bóg miał zamiar ją utopić i
ukarać za wścibstwo. Niebawem stała już w kałuży. Nie było rady -
trzeba było wejść do budynku.
Pchnęła obrotowe drzwi i zatrzymała się, mrużąc oczy. Wnętrze było
tu niezwykle jasne. U sufitu zwisał kryształowy żyrandol, na
wytapetowanych ścianach powieszono dwa miłe dla oka obrazy, pod
ś

cianami ustawiono kwiaty. Dwa krzesła z obiciami w kolorze

burgunda stały przy małym stoliku. Maureen zastanawiała się przez
chwilę, czy można na nich usiąść, kiedy jej rozmyślania przerwał
głos portiera.
- W czym mogę pomóc, madam?
- Ja... hm... miałam się z kimś spotkać. - Rozwiązała troczki czepka.
- Pewnie coś musiało ją zatrzymać. Chciałabym schronić się tu przed
deszczem. Jak panu na imię, młodzieńcze?
- Jimmy, madam. Mam zamówić dla pani taksówkę?
Myślała o tym. Nie znosiła być z dala od centrum wydarzeń, ale z
drugiej strony dłuższe pozostawanie w tym budynku mogło okazać
się kłopotliwe.
- Jeszcze nie w tej chwili. Poczekam trochę, Jimmy. A jeśli moja
znajoma nie przyjdzie, będę zobowiązana za wezwanie taksówki.
- W porządku, proszę pani. - Jimmy uśmiechnął się uprzejmie, czuła,
ż

e powinna porozmawiać z portierem, żeby przypadkiem nie

przyszło mu do głowy, że ma do czynienia z jakąś bezdomną.
Zauważyła, że rozłożył na biurku książkę, podeszła bliżej.
- Wygląda, jakbyś czegoś się uczył.
- Taak... Jutro mam egzamin z ekonomii.
- Ekonomista. - Pokiwała głową. - To niezły zawód. Mój syn, Daniel,
zdecydował się na akademię policyjną. Patroluje konno ulice.
- Ach tak... - przerwał nagle i spojrzał ponad jej ramieniem. - A,
dobry wieczór, witam, pani Kingsford!

background image

- Dobry wieczór, Jimmy! - odpowiedziała na pozdrowienie kobieta,
która właśnie weszła do holu i za plecami Maureen poszła w
kierunku windy.
Pani Kingsford?
A więc to musi być matka Rose! Przyszła teściowa Daniela!
Maureen O’Malley poczuła dreszczyk podniecenia. Irlandzkie
szczęście nie opuszczało jej tego wieczora. Wiele można powiedzieć
o dziewczynie, patrząc na jej matkę. Teraz mogła ją poznać, nie
ujawniając nawet, że jest matką narzeczonego. Przywołała na twarz
swój najpiękniejszy uśmiech, odwróciła się i zamarła,
- To ty! - krzyknęła z przerażeniem.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Serca Daniela waliło jak oszalałe. Rose przytuliła się do niego,
rozchyliła kusząco wargi. Nigdy dotąd nie otrzymał tak wspaniałego
zaproszenia i teraz gotów był natychmiast z niego skorzystać. Chciał
jej dotykać, wejść w nią, posiąść w najbardziej intymny sposób. Nie
pamiętał, żeby wyciągał bluzkę z jej spodni, lecz musiał to przecież
zrobić, bo oto pieścił już jej gorącą, jedwabistą skórę.
Westchnął. Nie nosiła nic pod koszulką. Czuł w dłoniach rozkoszny
ciężar szczupłych piersi Rose i myślał, że jeśli po coś się urodził, to
po to, by pieścić ją w ten sposób. Drżała i dyszała, była równie
przerażona gwałtownością własną, co Daniela. Zdjęła mu koszulę i
pociągnęła dłońmi po jego plecach. Daniel jęknął, wtulił głowę w
szyję dziewczyny, poczuł upajającą woń wody kwiatowej i... coś
jeszcze.
Coś jakby swąd spalenizny.
Nie przyjął tego do wiadomości. Usta Rose Kingsford miały
niebiański smak, wzmagały apetyt na resztę tego chętnego ciała. Nie
chciał, żeby cokolwiek mu przeszkadzało. Jaka spalenizna? To na
pewno tylko omam...
Ale nie było wątpliwości. Coś się paliło.
Oderwał usta od jej ust.
- Chyba... coś stało się w kuchni.
Rose otworzyła zielone oczy. Zajrzał w nie i znów wszystko inne
przestało go obchodzić.
- A może mi się zdawało... - Przyciągnął na powrót jej głowę.
- Nie! - Rose wyślizgnęła się z objęć Daniela i wybiegła z pokoju. -
Coś naprawdę się pali!
Daniel wpadł za nią do kuchni. Stała, kaszląc, nad otwartym
garnkiem, gęsty dym spowijał kuchnię.
- Nasza kolacja! - jęknęła, po czym chwyciła przez grubą rękawicę
dymiące naczynie i upuściła je z hukiem do zlewu. - Wszystko na
nic!
- Zawsze możemy gdzieś pójść.
- Nie chcę nigdzie iść! Chciałam przygotować miły, domowy
posiłek! - Uniosła pokrywkę, buchnęło dymem jeszcze obficiej. -
Zobacz! - zdumiała się nagle. - To... to... To błyszczy!

background image

- Błyszczy? - Jako policjant Daniel był już świadkiem niejednego
zdarzenia, lecz nigdy nie spotkał się z tym, żeby błyszczało
przypalone stew.
Podszedł bliżej i przyjrzał się zawartości naczynia. W brunatnej
bezkształtnej masie pływały srebrne nitki. Zmieszany spojrzał na
Rose.
- Niczego nie zamierzam ci tłumaczyć. - Sięgnęła po pokrywkę.
Zachichotał i chwycił ją w ramiona.
- Ale ja żądam wyjaśnień: skąd się tu wzięły te srebrne nitki?
- Z moich pończoch. - Rose spuściła głowę. Daniel wybuchnął
szczerym śmiechem.
- Rose, skąd wzięłaś ten przepis?
- No, dalej, natrząsaj się ze mnie. Mówiłam ci, że nie jestem dobrą
kucharką. Ale przynajmniej próbowałam.
- Jasne - opanował śmiech. - Doceniam te starania i przepraszam, że
się śmiałem. Ale jeśli mi nie wyjaśnisz, co twoja bielizna robiła w
garnku, skręci mnie z ciekawości. Miej trochę litości, Rose.
- Przyrzekasz, że nie będziesz się śmiał?
- Przyrzekam.
- Upchnęłam w stopie trochę przypraw.
- Trochę? Musiałaś chyba władować w to pół kilo tymianku!
- Daniel! Obiecałeś!
- W porządku - zacisnął wargi, by się nie roześmiać, i spojrzał w
sufit. - Po prostu były to pończochy ze srebrną nitką, tak?
- Nie przypuszczałam, że wyjdą na wierzch!
- Oczywiście, że nie. Kto mógł przypuszczać? Przyglądał się
dziewczynie, tłumiąc śmiech. Oto jedna z nowojorskich modelek,
utalentowana

rysowniczka,

bystra

bizneswoman,

namiętna

kochanka... i osoba tak słodko, tak kompletnie bezradna w kuchni!
Ta bezradna osoba usiłowała ugotować dla niego coś, co miało być
irlandzkim stew. Nawet nie wiedziała, jak bardzo mu to pochlebia.
Cisnęła rękawice na blat.
- Oczywiście, jak zwykle wszystko schrzaniłam!
- Wcale nie. - Zbliżył się do niej i ponownie wziął ją w ramiona. -
Jest uroczo. I zapowiada się wspaniała noc.
- Daniel, bądź poważny. Uroczo?

background image

- Mówię serio.
- Nieprawda. Kiedy wszedłeś, byłam utytłana mąką. Zgniotłam twój
bukiet, wylałam wino na buty, wsadziłam do garnka pończochy...
- A wszystko dlatego, że usiłowałaś zrobić wrażenie na takim
przeciętnym facecie, jak ja. Wiesz, Rose, jak się czuję z tego
powodu? Czuję się wyróżniony.
- Tak?
- Tak!
Przyciągnął ją do siebie, zetknęli się biodrami. Oczy Rose ponownie
zaszły mgłą.
- Zaprosiłam cię wprawdzie na kolację, ale... ale może to nie był
jedyny powód.
- Pozwól mi na brutalną szczerość. Nie dbam o tę przeklętą kolację.
Nie przyszedłem tu, żeby napchać żołądek. Nie obchodzi mnie, czy
umiesz gotować, czy nie.
- Mhm - przytuliła się do niego zmysłowo - ale ja i tak mam zamiar
być dobrą gospodynią. I dobrą kochanką... - Spojrzała na niego tym
swoim spojrzeniem, od którego krew zaczynała szybciej pulsować w
jego żyłach.
Daniel przylgnął do jej warg, a ona oddała skwapliwie pocałunek.
Ruszyli w stronę salonu. Rose zrzuciła buty, Daniel rozpiął pasek.
I właśnie wtedy zabrzęczał domofon.
- To nic... Nie zwracaj uwagi. - Rose podniosła ręce, by łatwiej było
pozbyć się spódnicy.
- Cholerne domy z ochroną. - Daniel odrzucił koszulę na bok.
Jednak natrętne urządzenie wciąż brzęczało, a gdy nie reagowali, po
chwili rozdzwonił się telefon.
- Mam automatyczną sekretarkę...
- Dzięki niech będą Bogu za automatyczne sekretarki. Rose, jesteś
taka piękna...
- Dla ciebie. - Wsunęła się w jego objęcia.
- Panno Kingsford! - odezwał się nagle męski głos z głośniczka
sekretarki - chyba powinna pani zejść na dół...
Oboje zamarli w bezruchu.
- ...bo pani matka uprawia właśnie zapasy z jakąś kobietą o imieniu
Maureen - dokończył Jimmy i się rozłączył.

background image

- O mój Boże! - Rose zaczęła natychmiast szukać spódnicy, a gdy ją
znalazła, wbiła się w nią i ruszyła do drzwi.
- Rose? - Daniel był nieco zdezorientowany.
- Zapnij pasek i chodź ze mną - powiedziała, wpychając mu koszulę
w spodnie. - pozapinaj się.
- Nie masz butów.
- Racja. - Wsunęła pantofle, porwała klucze ze stołu, z ręką na
klamce obejrzała się za siebie. - Idziesz?
Uporał się szybko z paskiem i ruszył za nią.
- Cholera, nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że wiesz, o co tutaj
chodzi.
- Powiem ci w windzie. Nie ma czasu do stracenia. Moja matka
chodzi na siłownię i może twojej zrobić krzywdę.
- Mojej matce? Krzywdę? - Daniel puścił się pędem do windy. -
Czemu przypuszczasz, że moja matka szarpie się na dole z twoją?
Skąd by się tu wzięła?
- Wydaje mi się, że one się znały. Jeszcze w Irlandii - oznajmiła
grobowym głosem Rose, czekając na windę.
Daniel milczał przez chwilę.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że twoja matka to Bridget Mary
Hogan. Nie uwierzę.
- Może przekonasz się na dole. No, co jest? - Stuknęła dłonią w
przycisk na ścianie. - Gdzie jest ta cholerna winda?!
- O rany... - Daniel nie mógł otrząsnąć się z zaskoczenia. - Bridget
Mary Hogan? Ta dwulicowa baba, której machlojki odebrały
Maureen koronę Róży z Tralee?
Rose spojrzała krzywo na towarzysza.
- Licz się ze słowami. Bo będę musiała ci powiedzieć, że Maureen
jest złośliwą plotkarą o twarzy owcy, która podstępnie pozbawiła
Bridget tego wyróżnienia.
Winda wreszcie przyjechała. Rose weszła do środka, lecz Daniel
wciąż stał na korytarzu niczym wrośnięty w ziemię.
- Nie. To nie mogło się zdarzyć...
- Posłuchaj, właź szybko do tej przeklętej windy, bo na dole
przydadzą się twoje mięśnie.
- Ale Bridget Hogan nie żyje! Rzuciła się w przepaść dręczona

background image

wyrzutami sumienia z powodu tego, co zrobiła.
- Podobnie jak twoja matka skoczyła pod pędzący pociąg.
Daniel, zapnij proszę koszulę. Moja matka lubi się oszukiwać, że
wciąż jestem dziewicą.
Zrobił, o co prosiła, lecz jego ruchy były powolne i niezgrabne jak u
robota albo człowieka odurzonego alkoholem.
- Czego jeszcze powinienem się dowiedzieć, żeby ostatecznie
zwariować? - zapytał.
Tego, że chcę, abyś został ojcem mojego dziecka, odparła w
myślach, jednak na głos powiedziała co innego:
- Moja matka była w herbaciarni w czasie naszego pierwszego
spotkania. W przebraniu. To ona naciskała, żebym zgodziła się na
rendez vous z Maureen.
- A czy moja matka zdawała sobie sprawę, czyją jesteś córką?
- Nie. - Rose zaczerpnęła powietrza, gdyż winda właśnie się
zatrzymała. - Zresztą nie wiem. Może coś podejrzewała.
Drzwi rozsunęły się niczym kurtyna w teatrze, a scena, którą ujrzeli,
była gwałtowna i pełna przemocy. Maureen i Bridget tarzały się po
podłodze, wydając niezrozumiałe wrzaski. Pojedynek był bardziej
wyrównany niż można się było spodziewać. Bridget była zwinna,
lecz Maureen górowała nad nią wagą. Z kolei ciasna odzież matki
Daniela krępowała jej ruchy, podczas gdy strój matki Rose
zapewniał większą swobodę. Dokoła nich niczym sędzia krążył
Jimmy. Jedno z krzeseł było przewrócone, dekoracja ze sztucznych
kwiatów roztrzaskana w drobny mak.
Daniel był przerażony, lecz momentalnie przyszedł do siebie.
- Rozdzielę je. Niech każde zajmie się swoją mamuśką. Jeśli nie dasz
rady, ten chłopak ci pomoże.
- Okay.
Rose z ufnością patrzyła, jak jej gość przystępuje do tego trudnego
zadania. Kiedy but Bridget trafił go w żołądek, skrzywiła się nieco.
Trochę niżej, a ten wyszkolony policjant zostałby wyłączony z akcji.
- W porządku, drogie panie! - odezwał się głosem człowieka
nawykłego do wydawania poleceń. - Może zrobimy małą przerwę?
- To mój Daniel! - zawołała Maureen. - Danielu, zabierz ode mnie tę
wariatkę!

background image

- Mamo, to ty leżysz na niej. - Postawił obie kobiety na nogi, wcisnął
się pomiędzy nie. - Rose? Jimmy? Możecie mi pomóc?
Rose natychmiast podbiegła do Bridget.
- Chodź, mamusiu. - Pociągnęła ją za rękę, lecz Bridget zaparła się i
nie dała odsunąć na bok.
- Maureen Fiona, jesteś zwykłą rajfurką! - wrzasnęła w stronę
rywalki.
- Tak? Wiedz Bridget, że mój Daniel poślubi raczej kaczkę z Central
Parku niż twoją córusię!
- W porządku, moje panie, proszę się cofnąć do swoich narożników.
- Daniel opasał matkę ramionami i odsunął na bok.
Rose z kolei przytrzymała swoją i szepnęła jej do ucha:
- Mamo! Co ty, u diabła, tutaj robisz?
- Co ja robię? Ośmielasz się o coś mnie oskarżać, młoda damo?
Popatrz lepiej na siebie! Masz zaczerwienione policzki. Całowałaś
się!
Rose ściszyła głos.
- Na Boga, mam już trzydzieści lat.
- Wystarczająco dużo, żeby mieć rozum i nie uganiać się za typami
pokroju synalka Maureen Keegan!
- Uważaj, Bridget! Wszystko słyszałam! - wydarła się Maureen z
drugiego końca holu. - Nikt nie będzie znieważał mojego Daniela!
- Spokojnie, mamusiu. Nie teraz - uspokajał matkę Daniel. - Rose! -
zawołał - sądzę, że musimy zamówić dwie taksówki.
- Zaraz zadzwonię. - Spojrzała na Jimmy'iego. - Trzymasz ją?
- Tak. - Chłopak był bardzo przejęty. - Panno Kingsford. nie wiem,
co właściciele powiedzą na ten bałagan.
- Nie martw się. Zaświadczę, że to nie twoja wina. Nie miałeś szans,
ż

eby tego uniknąć. - Wykręciła numer radio taxi. - Moja mama

pokryje koszty...
- Ja?! - wrzasnęła Bridget. - A co z nią? Zawsze umiała się wywinąć.
Naopowiadała sędziom tych koszmarnych kłamstw i...
- A ty specjalnie spaliłaś mi twarz! - Szarpnęła się Maureen. - No,
puść mnie, Danielu! Czy pozwolisz, żeby w ten sposób mówiła do
twojej matki?
- Puszczę cię, mamo. I zadzwonię po oddziały specjalne, jeśli nie

background image

przestaniecie!
- Spokojnie, Daniel. Taksówki już jadą - Rose próbowała załagodzić
sytuację. - O, już są!
- Świetnie. Idziemy.
- Twoja kurtka. - Rose przypomniała sobie, że zostawił ją w jej
mieszkaniu.
- Odbiorę innym razem. - Spojrzał na nią przelotnie i zniknął z
naburmuszoną matką za obrotowymi drzwiami.
Rose tylko odrobinę ucieszyła się z tej ostatniej uwagi. Odebranie
kurtki przy okazji spotkania w bliżej nieokreślonej przyszłości to nie
to samo, co obietnica kontynuowania znajomości. A przecież trudno
było sobie wyobrazić, żeby po tym wszystkim Daniel O’Malley
nadal miał na to ochotę.
- Wyszła. Już możesz mnie puścić, Jimmy - odezwała się Bridget
nieoczekiwanie spokojnym głosem.
Rose zwróciła się do niej z gniewną miną.
- Mamo, jak mogłaś! I w ogóle co ty tutaj robisz, szpiegujesz mnie?
- Sprawdzałam po prostu, czy jesteś w domu. - Nawet z oberwanym
rękawem płaszcza przeciwdeszczowego i w rozdartych na kolanie
spodniach Bridget potrafiła zachowywać się wyniośle. - Udało mi się
zdobyć bilety do Kennedy Center na koncert poświęcony pamięci
tego muzyka jazzowego, którego tak lubisz. Chciałam ci o tym
powiedzieć, a że byłam w pobliżu...
- Gadka szmatka...
- Rose, twój język jest nie na miejscu.
- Przychodzi mi do głowy parę mocniejszych określeń i zapewniam
cię, mamo, że wszystkie one znakomicie pasują do sytuacji.
- Panno Kingsford, zdaje się, że jest już druga taksówka - wtrącił się
Jimmy. W jego głosie znać było ulgę.
- Dobrze. Wyjdziemy, kiedy odjadą tamci.
- Właśnie pan O'Malley wpychają do samochodu... To znaczy,
chciałem powiedzieć, że pomaga jej wsiąść.
- W porządku. Posłuchaj, mamo. Jimmy teraz cię puści. Obiecujesz
wejść spokojnie do taksówki?
- Nie ma powodu, żebyś zwracała się do mnie takim tonem, Rose.
Twoja babka przewróciła by się...

background image

- Niewątpliwie nasza babunia od dawna kręci się w grobie jak bąk -
odgryzła się Rose. - Lecz na pewno nie z mojego powodu. To ty
urządziłaś całą tę burdę. Więc jak, przyrzekniesz mi?
- Przyrzekam. - Bridget wygładziła odzież, poprawiła zmierzwione
włosy. - wcale nie musisz ze mną jechać, Rose. Wybieram się prosto
do domu.
- Wolę cię odwieźć. Mamy kilka spraw do wyjaśnienia. Były już
przy drzwiach taksówki, gdy matka zatrzymała się i obejrzała z
satysfakcją przez ramię.
- Widziałaś to? Jeszcze pięć minut, a błagałaby mnie o litość.
Rose przewróciła oczami.
- Dobrze, mamuś. Zabiorę cię jutro do Światowej Federacji
Zapaśniczej, chcesz?
Już w taksówce Bridget wybuchnęła śmiechem.
- No, dalej mamo, nie krępuj się... - Rose wzruszyła ramionami.
- Powinnaś ją widzieć, kiedy powiedziałam jej, kim jestem! - Bridget
dosłownie krztusiła się ze śmiechu. - Zupełnie jakby ktoś zdzielił ją
młotem między oczy. Jezusie, Mario, święty Józefie, to była
wspaniała chwila! śe też nie było przy tym kamery!
- Była. Cały incydent został sfilmowany. - Rose uśmiechnęła się
wbrew sobie. - Nad biurkiem Jimmy'ego zainstalowane są kamery.
Nagrywają wszystko, co dzieje się na korytarzach.
- A więc musisz zdobyć dla mnie tę taśmę. Będę miała rozrywkę na
stare lata. śe też zabrakło mi tych pięciu minut, żeby przyszpilić ją
do podłogi!
- Naprawdę żałujesz, że ci przeszkodziliśmy?
- Całe życie czekałam na ten moment! Jako dziewczynki
uważałyśmy, że przemoc fizyczna jest poniżej naszej godności, ale
teraz, kiedy jesteśmy dorosłe...
- .. .nie musicie już strzec tej godności?
- Rose, stajesz się sarkastyczna?
- Ja?
- W każdym razie my też wam przeszkodziłyśmy. Może to nawet
ważniejsze niż ta nasza niedokończona walka. Bo już raczej nie
zobaczysz się z Danielem O’Malley. Maureen postraszy go
wszystkim, łącznie z ekskomuniką, jeśli będzie miał ochotę na

background image

kolejne spotkania. Już ja ją znam.
Rose westchnęła boleśnie.
- To nie będzie konieczne. Po tym, co się stało, sam będzie mnie
unikał.
- I bardzo dobrze. - Bridget poklepała córkę po ręce, - Szczególnie
jeśli chodzi o to, co plącze ci się po głowie, córeczko. Maureen
Keegan i ja babkami tego samego dziecka! Gdyby do tego doszło,
rzuciłabym się z Empire State Building głową w dół!
- Zapomniałaś, że cierpisz na lęk wysokości?
- Przezwyciężyłabym go jakoś.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Droga na brooklyn była daleka i Daniel z satysfakcją myślał, że to
matka będzie płacić rachunek za przejazd. Choć jednak wciąż był na
nią wściekły, to spoglądał z troską na swą rodzicielkę. Miał nadzieję,
ż

e nie odniosła żadnych obrażeń.

Zapasy w miejscu publicznym! W tym wieku! Słodki Jezu!
A jemu się zdawało, że nie zdoła go wprawić w większe
zakłopotanie niż wtedy, w herbaciarni.
- Nic ci nie jest? - zapytał, by przerwać nieprzyjemne milczenie.
- Wystraszyła mnie, to fakt. - Matka w zamyśleniu bawiła się
guzikiem. - rozdarła mi rękaw.
- Mam gdzieś ten rękaw. Ważne, czy ty jesteś cała. Matka sapnęła
głośno, co miało wyrażać jej dezaprobatę i oburzenie.
- Ja? Musiałby chyba nastąpić koniec świata, żeby Bridget Hogan
zdołała mnie pokonać! Danielu, widziałeś przecież, że byłam od niej
lepsza? Jeszcze dwie minuty, a błagałaby o litość.
- Nie lekceważyłbym jej. Nieźle kopie. Zwłaszcza jak na
nieboszczkę, która od trzydziestu siedmiu lat leży w grobie.
- Och, to cały ty. Wyciągać takie drobiazgi w takim momencie... To
był tylko niewinny wykręt.
- Niewinny? Okłamywałaś i tatę, i mnie, że skoczyła z klifów, nie
mogąc znieść myśli o tym, jak niecnie potraktowała cię podczas
konkursu piękności. Uśmierciłaś w naszych oczach swoją dawną
przyjaciółkę. I ty to nazywasz niewinnym wykrętem?
- I tak powinna była to zrobić.
Daniel pokręcił głową ze zdumieniem. Odwrócił się na siedzeniu, by
móc spojrzeć matce prosto w twarz.
- Nie powiesz mi chyba, że po trzydziestu siedmiu latach wciąż
ż

ywisz do niej urazę?

Maureen spojrzała wyzywająco na syna. W półmroku panującym w
taksówce był skłonny uwierzyć, że przeistoczyła się w zbuntowaną
nastolatkę.
- Nigdy nawet nie powiedziała „przepraszam"!
- Niewiarygodne. - Daniel zamknął oczy.
- Nie dość że skrzywdziła mnie, kiedy byłam jeszcze jak ten
ś

wieżutki pączek, który dopiero ma rozkwitnąć w całej swojej krasie,

background image

to na dodatek teraz rujnuje moje złote lata!
- Na czym niby miałoby to polegać? Matka pokręciła głową.
- Oj, Daniel, Daniel,.. Czasami myślę, że siostry musiały się pomylić
i przypisały tobie wyniki testów należące do jakiegoś innego zucha.
Zdarza ci się być ciężkawym w myśleniu.
- Więc po prostu wyjaśnij mi to.
- Cóż, to proste. Chodzi o Rose, o ciebie. Jak możesz myśleć o
małżeństwie z tą dziewczyną, skoro okazała się ona córką tej
podstępnej baby. która tylko czeka, żeby wbić mi nóż w plecy?
Daniel przyjrzał się matce, w końcu wybuchnął śmiechem. Śmiał się
tak mocno, że aż zaczął się krztusić,
- Dostałeś ataku? - zaniepokoiła się Maureen.
- Nie - odetchnął głęboko. - Po prostu bawi mnie to wszystko. Sama
mi ją podsunęłaś, przyznaj. Może wreszcie przestaniesz mnie swatać.
Cholera - znów zachichotał - sam bym tego lepiej nie wymyślił...
- Dobrze ci się śmiać. Ale pomyśl lepiej o swojej biednej matce.
Moje gasnące oczy nie ujrzą już wnuków, nie będzie komu
przekazać cnót irlandzkiej gospodyni: robienia na drutach,
gotowania, pielęgnowania ogrodu.
- Od kiedy to masz ogród?
- Nieważne, na ogrodnictwie się znam. Takich rzeczy się nie
zapomina. Ale to i tak bez znaczenia, bo me będzie ani ogrodu, ani
rodzinnych zdjęć, ani uroczych przyjęć urodzinowych dla malców -
wyliczała coraz bardziej żałosnym głosem - ani kolęd śpiewanych
przy choince, ani..,
- Mamo - przerwał jej, bo i jemu serce się ścisnęło z żalu. - Chyba
jednak trochę przesadzasz. Zwłaszcza że nie jest to dla ciebie żadna
nowina. Przecież nic się nie zmieniło.
- Niestety. Poczekaj, aż skończysz pięćdziesiąt sześć lat i nie
będziesz miał oparcia we własnej rodzinie, to mnie zrozumiesz.
- Jak mogę cię pocieszyć, skoro nie chcesz, żebym widywał się z
Rose Kingsford?
- Oczywiście, że nie chcę! - Schwyciła się za serce i spojrzała na
syna z przerażeniem. - Bridget Hogan jako członek naszej rodziny,
jako babcia szczypiąca policzek mojego wnusia? O, nie! Już widzę
jak rozpuszcza tę najdroższą kruszynę nadmiarem zabawek,

background image

słodyczy... I na pewno będzie się zwracać do dziecka jakimś
zdrobnieniem, od którego biorą mdłości. „Ninuniu, malutki elfie..,"
A ja będę musiała słuchać tego wszystkiego i patrzeć, jak ta wredna
baba…
- Mam więc rozumieć, że się nie zgadzasz.
- Prędzej mnie piorun spali, niż ty ożenisz się z Rose Kingsford!
- Możesz się odprężyć, mamo. Nie zamierzam żenić się z Rose. -
Odchylił się na siedzeniu i skrzyżował ręce na piersi.
- Bogu dzięki, wrócił ci rozsądek.
- Po prostu będziemy ze sobą chodzić. Bez zobowiązań.
Matka sapnęła i ponownie chwyciła się za serce.
- Ach, nie. Nie zrobisz mi tego.
- Widzisz, mamo. Gdyby nie ty, nie spotkałbym Rose. Ale stało się i
jeśli postanowię, że będziemy się widywać, to tak będzie. A gdybym
chciał ją poślubić, to też postawiłbym na swoim. Pozwól bowiem, że
ci przypomnę, iż to ja będę się budził przez następne czterdzieści
parę lat u boku mojej wybranki, a nie ty. Twoje szczęście, że ja nie
szukam żony, a Rose nie ugania się za mężem.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że po prostu będziecie...
- Mamo, nie wiem, co będzie, naprawdę. Nie chciałbym jednak,
ż

ebyś decydowała za mnie. Proszę, niech to będzie nasza ostatnia

rozmowa na temat tego, z kim mam się spotykać i z kim mogę się
ożenić, dobrze?
Rose była szczęśliwa, że przez następne kilka dni miała okazję
pracować z Chuckiem. Wspólnie pozowali do zdjęć mających
przedstawiać młodą parę, która spędza miesiąc miodowy za granicą i
nie może wyjść z zachwytu, jakie to wspaniałe możliwości daje karta
kredytowa.
Chuck, wysoki, świetnie umięśniony blondyn, był ucieleśnieniem
marzeń wszystkich kobiet. Tylko Rose jednak wiedziała, że ów
supermen zamieszkał właśnie z Petem - od kilku miesięcy swoim
przyjacielem i kochankiem. Cóż, kiedyś miała żal, że taki wspaniały
facet ma - jak sam się wyrażał - „inną orientację", teraz jednak
cieszyła się na myśl o tym, że w czasie zdjęć nikt nie będzie jej
obmacywał, a w czasie przerw ma zapewnione inteligentne,
nienachalne towarzystwo. Poza tym potrzebowała rady, a Chuck

background image

ś

wietnie znał się na sprawach sercowych.

Cala pierwsza przerwa między zdjęciami zeszła jej na wprowadzaniu
partnera w kulisy tej groteskowej sytuacji, w jakiej ona i Daniel
znaleźli się za sprawą swych matek. Gdy jednak nadeszła pora
lunchu, mogła zapytać, co jego zdaniem powinna zrobić i jak się
zachować.
- Mam rozumieć, że nadal chcesz się z nim spotykać - upewnił się
Chuck. - Mimo że może to rozjuszyć wasze krewkie mamuśki i
sprawić, że całkiem zatrują ci życie?
- Cóż, zaryzykuję.
- A wszystko dlatego, że...
- .. .wciąż mam jego kurtkę.
- Możesz ją odesłać przez gońca. Następny powód.
- jest uroczy, seksy i ma więcej niż dwie komórki w mózgu.
- To rzadka kombinacja. Jesteś pewna, że to heteryk?
- Chuck możesz mi wierzyć lub nie, ale jest jeszcze na świecie paru
heteroseksualnych facetów, którzy nie są palantami.
- No cóż - Chuck uśmiechnął się - jest też paru, którzy nimi są. Nie
wściekaj się, cieszę się, że w końcu ci się udało...
- Nic się jeszcze nie udało. Nie wiem, czy nie postanowił raz na
zawsze wykreślić mnie ze swego życia. Jemu zależy na prostym,
nieskomplikowanym związku, a tu się na to nie zanosi.
- A czego ty potrzebujesz, Rose?
- Tego samego. - Nie mogła się przyznać, nawet Chuckowi, że
pielęgnuje w sobie marzenie o natrafieniu na człowieka, który po
prostu nadałby się na ojca jej dziecka, zrobił swoje i usunął się na
bok. jedyną osobą, która znała tę tajemnicę, była matka. Zresztą i jej
niepotrzebnie o tym powiedziała.
Chuck przełknął: kolejny kęs kanapki.
- Nie ma czegoś takiego jak nieskomplikowane związki. Chyba że
mówimy o życiu seksualnym psów.
- Zgoda - Rose pociągnęła łyk z butelki - chodzi mi jednak o to, że
ż

adne z nas nie chce się angażować. śadnych obrączek, kościelnych

ceremonii. Ustaliliśmy to na samym początku.
- Jedynie seks?
- Och, walisz prosto z mostu! Ma się rozumieć, że nie! Chodzi o miłe

background image

towarzystwo, wspólne zainteresowania...
- Jakie na przykład?
- No cóż, na przykład... - Spojrzała na przyjaciela skruszonym
wzrokiem. - Choć właściwie do tej pory chodziło nam właśnie o
seks. Ale liczy się też wzajemny szacunek - dodała szybko -
zrozumienie... Doświadczyliśmy już wspólnie kilku niezręcznych
sytuacji. Daniel sprawdza się na pierwszej linii ognia,
- Cholera! Mam nadzieję, że tak jest! Lubię to u facetów z
nowojorskiej policji! - Chuck zarechotał.
- Jest też coś więcej. Zobaczył mnie z najgorszej strony i wcale nie
był na mnie wściekły. To miły facet.
- Świetnie. Ty też jesteś miła.
- Nie przypuszczam, żeby obwiniał mnie za to, co wyprawiały nasze
matki, ale nie wiem, czy zechce narażać się na ryzyko powtórki.
Chuck zgniótł opakowanie kanapki i pięknym lobem ulokował je w
pobliskim koszu na śmieci,
- Chcesz, żeby wujek Chuck coś ci zaproponował?
- Mhm.
- Zaproś go więc na kilka dni do siebie na wieś. I nic nie mówcie
mamuśkom.
Rose wlepiła wzrok w resztkę wody w plastikowej butelce.
- Sama nie wiem. Drażni go różnica w naszych dochodach, mówił,
ż

e nie interesują go ekstrawaganckie pomysły, na które go nie stać,

- Nie sądzę, żeby wyjazd na wieś podpadał pod tę kategorię. A jeśli
będzie marudził, powiedz mu, że dom należy do jakiejś przyjaciółki.
Nieco zmięknie, jeśli spędzicie razem trochę czasu. Na początku Pete
wciskał mi ten sam kit i już myślałem, że będziemy musieli
zamieszkać na jakimś poddaszu pełnym szczurów, żeby nie drażnić
jego poczucia niezależności, ale w końcu przepracowaliśmy jakoś
ten problem.
- I tak lepsze to, niż trafić na jakiegoś poszukiwacza złota, no nie?
- Jasne, dziecino. Wracajmy. Gotowa na miesiąc miodowy?
- Mówiłam ci, że żadne z nas nie ma ochoty na ślub!
- Mówię o tych gościach od karty kredytowej. A swoją drogą
ciekawe, że nie załapałaś.
- Nie waż się mieszać do tego Freuda.

background image

- Skoro tego sobie życzysz...
W środę Daniel dał nogę z roboty wcześniej. Zamienił się z
kumplem na dyżur w przyszłym tygodniu, bo teraz i tak nie był w
stanie myśleć o niczym innym poza Rose Kingsford. Wrócił do
domu i chyba ze sto razy sięgał po słuchawkę, by wykręcić jej
numer, za każdym razem jednak rezygnował. Niezależnie od tego, co
powiedział matce, wciąż nie był przekonany, czy ma ochotę
kontynuować znajomość, która rodziła tak wiele problemów. Bo
maiki stanowiły zaledwie część zagadnienia.
Poprzedniego wieczora słuchał tylko swoich zmysłów. Nie zwracał
specjalnej uwagi na otoczenie, nie analizował, nie myślał. Mimo to
zdołał zorientować się, że ta kobieta ma pieniądze. Duże pieniądze,
zwłaszcza w porównaniu z nim. Uzmysłowił sobie teraz, że do tej
pory spotykał się jedynie z dziewczynami, które zarabiały mniej
więcej tyle samo co on, i że nigdy nie przyszło mu do głowy, iż
wyjście na miasto z kimś zamożniejszym może stanowić problem. A
jednak stanowiło. Okazało się, że jest staroświecki, tradycyjny i
konserwatywny. Wcale jednak nie był z tego dumny, choć może,
jako Irlandczyk, być powinien. W głębi duszy czuł bowiem że za tą
jego konserwatywną postawą kryją się zwykłe kompleksy i
uprzedzenia.
ś

eby zapomnieć o troskach, postanowił pójść do kina. Był już w

drzwiach, kiedy usłyszał telefon. Cofnął się, podniósł słuchawkę,
usłyszał głos Rose. "Wystraszyła się chyba, gdy odebrał. Pewnie
myślała, że nagra się tylko na sekretarkę.
- Cześć, Rose. Chodzi o kurtkę? Mogę odłożyć słuchawkę i puścić
maszynę, jeśli wolałabyś załatwić to w sposób mniej osobisty -
zaproponował.
- Daj spokój. Nie kuś mnie. Nie masz pojęcia, jak trudno było
sięgnąć mi po słuchawkę.
- Wyobrażam sobie. Słuchaj, kurtkę możesz po prostu przesłać...
- Och, kurtka! Zupełnie zapomniałam! Jest ci potrzebna?
- Nie ma pośpiechu - uśmiechnął się do siebie od ucha do ucha. Rose
nie dzwoniła z powodu głupiej kurtki! Co za szczęście!
- Mogę zamówić posłańca.
- Rose, to nieważne. Skoro nie dzwonisz w sprawie kurtki, to w

background image

czym problem?
- Posłuchaj, Daniel: pobłądziliśmy od samego początku.
- Tsk…
- Pewnie powinnam ci od razu powiedzieć o naszych matkach.
- Pewnie powinnaś,
- O Jezu, okaż trochę dobrej woli. Nie zwalaj wszystkiego na mnie.
Nie chcesz ze mną gadać?
- Wczoraj wieczorem sto razy przymierzałem się, żeby zadzwonić.
- Ale nie zrobiłeś tego.
- Musiałem przemyśleć wiele rzeczy.
- Rozumiem. Odkrycie, że jestem córką ukochanego wroga twojej
matki, musiało być dla ciebie szokiem.
- Ukochany wróg? - Roześmiał się. - To ładne. Wiesz, że ona od
trzydziestu siedmiu lat hoduje w sobie tę urazę.
- Moja matka tak samo. Zrobi wszystko, bylebym tylko nie miała już
z tobą do czynienia.
- Ale... - zawahał się - to nie dlatego dzwonisz, prawda? Nie po to,
ż

eby udowodnić jej, kto tu rządzi?

- Nie. Mam nadzieję, że wyrośliśmy już z tego typu zachowań. To
dobre dla nastolatków.
- Nasze mamuśki są chyba na tym etapie.
- Fakt - zgodziła się Rose. - Zachowują się jak para nieznośnych
dzieciaków. Ale ja nie mara zamiaru im ulegać. I dlatego dzwonię.
Chciałabym... chciałabym znów się z tobą zobaczyć - dokończyła
jednym tchem.
Wiedział, że Rose czeka na odpowiedz, lecz nie był pewien, jakiej
ma udzielić.
- Rozumiem - odezwała się. - Twoje milczenie jest wymowne. Nie
mam pretensji, że chcesz zakończyć tę znajomość. Cześć, Daniel!
- Poczekaj!
- Na co?
Serce waliło mu tak, jakby rzeczywiście musiał ją gonić.
- Też chciałbym cię zobaczyć.
- Doprawdy?
W tym pytaniu nie słychać już było tej zażyłości, która przed chwilą
tak bardzo zaczęła mu się podobać. I to on, do jasnej cholery, zerwał

background image

tę cienką nić porozumienia!
- Oczywiście, że chce. Wybacz, że pozwoliłem ci mieć jakieś
wątpliwości. Ten problem to wyłącznie mój problem.
- Jaki problem? Chodzi o twoją matkę?
- Nie, nie. Ona nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi raczej... - zmusił się,
by to przyznać - chodzi o twoje sukcesy. Właśnie uświadomiłem
sobie, że tylko idiota zrezygnowałby z kogoś takiego jak ty z
powodu, swojej głupiej męskiej dumy.
- Wczoraj wieczorem nie wydawałeś się specjalnie przejęty moimi,
sukcesami,
- Właśnie. Nie sądzę, żeby dochody miały jakiekolwiek znaczenie,
kiedy idziemy do łóżka.
Rose gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
- Wiec będziemy się kochać?
- Jasne, jeśli uda mi się zdusić te moje idiotyzmy.
- Wiesz co?.,. Hmm... zabujałam się w tobie. Daniel ożywił się nagle.
- A czy jesteś wolna dziś wieczorem?
- Niestety - jęknęła żałośnie. - Obiecałam matce, że pójdę z nią na
balet. Ale mogłabym...
- Nie. Nie próbuj. Musimy spokojnie wymyśleć coś innego.
Powiedziałem wprawdzie matce, żeby nie wtykała nosa w moje
sprawy, ale nie wiem, czy można jej ufać. Nie zdziwiłbym się, gdyby
mnie śledziła...
- Moja też zachowuje się, jakby zwariowała. Myślałam, że
moglibyśmy właściwie gdzieś wyjechać...
Daniel natychmiast się zjeżył. O co jej chodzi? Jakaś ustronna
przystań dla kochanków? Nie da się traktować jak jakiś żigolak,
pozostanie sobą.
- A niby gdzie? - zapytał obojętnie.
- Znajoma... ma domek na wsi. Dała mi klucze, możemy z niego
skorzystać. Powiedz mi, kiedy nie będziesz miał służby, to jakoś
dostosuje mój rozkład zajęć. To niedaleko, parę godzin samochodem.
- No... tak się składa, że mam wolne od piątku do niedzieli.
Nieczęsto trafia się taki weekend... - Podejrzewał, że nie powiedziała
mu wszystkiego na temat domku, ale przedstawiła to tak, że
ostatecznie mógł się zgodzić na ten wypad. Ostatecznie - dobre

background image

sobie!
- Wspaniałe! Ja też nie mam nic ważnego. Aha, może w piątek -
stropiła się - ale mogę przełożyć na poniedziałek - dodała szybko.
Perspektywa rozkosznego sam na sam z Rose już działała na
wyobraźnię Daniela. Rozkosznego - pod warunkiem, że rzeczywiście
będą sami.
- Czy twoja matka wie, gdzie jest ten domek? - wolał się upewnić,
- Wiem, o co ci chodzi - roześmiała się, - Nie martw się, nie zwali się
nam na kark. Kiedyś tam była, lecz wątpię, by sama umiała trafić.
Poza tym ona nie umie prowadzić. Będziemy bezpieczni.
- Może wynająć samochód z szoferem.
- Nie będzie w stanie wskazać mu drogi. Najadłaby się tylko wstydu,
więc nie spróbuje. To jest naprawdę odludzie, nie ma nawet adresu.
Właścicielka odbiera korespondencję na poczcie w miasteczku.
Niewiele osób w ogóle wie, że domek należy do tej dziewczyny.
Daniel był prawie pewien, że tą dziewczyną jest niejaka Rose
Kingsford, lecz postanowił o to nie pytać. Skoro znalazła sposób,
ż

eby mogli być wreszcie sami, to mógł jej tylko pogratulować i

podziękować. Czy było jakieś lepsze rozwiązanie? Jego mieszkanie
odpadało - matka miała klucze, Pewnie mógłby je odebrać, ale nie
ż

yczył sobie oglądać zapłakanej twarzy Maureen i nie chciał

pozbawiać jej azylu podczas zakupów w śródmieściu. Mieszkanie
Rose zaś juz wypróbowali..,
- Więc jak będzie? - Rose przerwała jego myśli.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Posłuchaj, jeśli masz jakieś skrupuły, odłożę słuchawkę i nie ma
sprawy. Powiedziałam już, nie będę miała pretensji,.,
- Cicho bądź. Chcę pojechać z tobą do tego domku. Bardzo.
- Świetnie.
- Ale ja będę prowadził.
- Masz samochód? To znaczy... - zreflektowała się, że palnęła gafę -
nie idzie mi o to, czy możesz sobie pozwolić. Po prostu ostatnio
wielu ludzi w mieście...
- Mam - uciął. - Może też wezmę coś do jedzenia?
- Do jedzenia?
- Na wypadek, gdybyśmy mieli trochę wolnego czasu.

background image

- Och! - Oczyma wyobraźni widział, jak policzki Rose stają się
czerwone. - Pewnie, że będziemy coś jeść. Ale na pewno znajdziemy
jakieś zapasy.
Po tej uwadze Daniel nie miał już wątpliwości, że dom należy do
niej. Dom, a prędzej - wiejska rezydencja. Znów jednak powstrzymał
się od komentarza.
- Nie zamierzasz chyba objadać przyjaciółki?
- Racja. Przywieź, co chcesz.
- A co będzie, kiedy się okaże, że umiem także gotować?
- Daniel!
- Przepraszam, nie mogłem sobie odmówić. To co? Wpadnę po
ciebie koło dziewiątej, unikniemy korków, zgoda?
- Świetnie. Wymyślę jakąś bajeczkę dla mamusi. I tak sporo
podróżuję, więc nie powinno być z tym kłopotu.
- A ja powiem, że muszę zaliczyć trzydniowe szkolenie na temat
postępowania policji wobec tłumu. Zbliża się Dzień świętego
Patryka, więc zabrzmi to prawdopodobnie.
- Nasza wyprawa wygląda na jakieś nielegalne przedsięwzięcie.
- Mam nadzieję, że nie wybierasz się tam tylko z powodu tego
„dreszczyku",
- Uspokój się. Pamiętasz, co się z nami działo wczoraj?
- Mhm, jasne, że pamiętam...
- I to właśnie jest moja motywacja. Widzimy się w piątek rano.
Przyniosę kurtkę.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kierowana jakimś impulsem, Rose zabrała na drogę kilka kaset z
irlandzką muzyką ludową. Nagrała je dla siebie i dla matki podczas
ostatniego pobytu w Irlandii i od tamtej pory słuchała ich z
prawdziwą przyjemnością. Ku jej zaskoczeniu, muzyka znalazła
uznanie również u Daniela, który znał nawet słowa kilku najbardziej
popularnych piosenek,
- Masz świetny głos! - zachwyciła się, kiedy odśpiewali wspólnie
pierwszy kawałek.
- Baryton. Oczekiwano, że będę tenorem, jak mój irlandzki dziadek i
wuj. Kiedy głos mi się zmienił i stało się jasne, że nie będę tenorem,
matka popadła w rozpacz.
Rose roześmiała się.
- Tradycja: błogosławieństwo i przekleństwo zarazem, czyż nie tak?
- Szczególnie dla Irlandczyków.
- Posłuchaj tylko... „The Titanic". Śpiewałam to na obozie, kiedy
byłam dzieciakiem.
- Wszyscy to śpiewali - Daniel uśmiechnął się. Odśpiewali piosenkę
o wielkim statku, idącym na dno, a potem, ogromnie z siebie
zadowoleni, dokonali oryginalnej przeróbki „Danny Boy".
Po drodze zaczął padać drobny śnieg. Ruch, jak zazwyczaj na
autostradzie numer był spory, lecz Daniel prowadził swoją toyotę
bez większego wysiłku, dając dowód, że jest wytrawnym kierowcą.
Rose już dawno nie czuła się tak bezpiecznie.
- „Kiedy śmieją się irlandzkie oczy...' - dobiegł ich początek kolejnej
piosenki i razem przyłączyli się do wykonawcy. Oczywiście pomylili
słowa i wybuchnęli szczerym śmiechem.
- Boże, matka zabiłaby mnie, że nie nauczyłem się tego na pamięć.
To jedna z jej ulubionych piosenek.
- Moja też ją bardzo lubi.
- To daje do myślenia. - Daniel wyprzedził wlokącą się ciężarówkę. -
Wiesz co, to zupełnie bez sensu, że nie mogą pozbyć się tych głupich
uprzedzeń. Mają przecież tyle wspólnego.
- Rzeczywiście. - Rose zaczęła się zastanawiać, jak potoczyłyby się
sprawy, gdyby jej matka zaprzyjaźniła się z Maureen O'Malley.
Biorąc pod uwagę, że Daniel był pierwszym kandydatem na ojca - a

background image

właściwie: zaledwie dawcę nasienia - zażyłość pomiędzy Maureen i
Bridget nie była najlepszym pomysłem. W pewnym sensie ich
wzajemna nienawiść zapewniała realizację dalekosiężnych planów
jej Rose. A ona chciała w perspektywie mieć dziecko. Cóż z tego, że
teraz dobrze jej z Danielem? Przecież naprawdę chodzi o dziecko.
Kropka.
Z drugiej strony nie mogła nie myśleć o tym, jak ponowne
nawiązanie kontaktów między obiema paniami wzbogaciłoby ich
ż

ycie. Dobra córka, która nie myśli tylko o sobie, powinna zadbać o

tę przyjaźń, nie bacząc na własne problemy. Dla dobra matki.
Tymczasem Daniel śpiewał kolejną balladę - piękną pieśń o miłości.
Spoglądał na swą towarzyszkę, uśmiechał się do niej półgębkiem,
jakby chciał podkreślić, że nie przypadkiem śpiewa z takim zapałem
tę akurat piosenkę, i wtórował kasecie swoim głębokim barytonem.
Czulą się dziwnie. śaden mężczyzna nigdy dotąd jej nie śpiewał.
Usiłowała sobie wmówić, że słowa te nic nie znaczą.
Ot, po prostu trochę poezji. Serce podpowiadało jednak co innego. A
kiedy Daniel chwycił ją za rękę, całkowicie uwierzyła sercu.
Muzyka grała, Daniel śpiewał, a Rose pogrążyła się w od dawna
zapomnianych marzeniach. I pomyśleć, że tak właśnie może być
przez najbliższe dwa dni.
- To gdzie jest ten zjazd? - przerwał nagle i wyrwał ją z rozmyślań.
Rose rzuciła okiem na znaki na autostradzie. Właśnie minęli zjazd na
boczną drogę, która wiodła do rezydencji.
- O rany, przykro mi, właśnie go przejechaliśmy. Następny będzie za
pięć kilometrów. Przepraszam cię, Daniel
- Hej, przestań mnie przepraszać. Mam być zły, kiedy kobieta gapi
się na mnie z takim zachwytem, że gubi drogę?
Wyprostowała się na siedzeniu.
- Wcale nie gapiłam się na ciebie z zachwytem!
- Aha, zachwycałaś się, jak nie wiem co. Przyznaj: ta piosenka
zmąciła ci wzrok.
- No dobra, mam do niej słabość. Ale że ty przypadkiem ją zanuciłeś,
to jeszcze nie znaczy,..
- Dobra, dobra. Nie ma co się tak bronić, - Mrugnął do niej okiem. -
Uwielbiam być adorowanym. A ty wyglądasz na całkowicie

background image

zaabsorbowaną moją osobą.
Rose wzniosła oczy ku niebu.
- Aż dziw bierze, że w tym samochodzie znalazło się miejsce dla
mnie i bagaż - masz niezwykle wybujałe ego.
Daniel uśmiechnął się tylko czułe do dziewczyny i zawtórował
kolejnej piosence, która zabrzmiała z głośników odtwarzacza:
- „Podaruj mi serduszko swe, o moja słodka Peggy..."
- Jesteś niemożliwy! - zganiła go, lecz nie mogła opanować śmiechu,
patrząc na błazenadę czynioną na jej użytek.
Skręcili w następny zjazd. Daniel włączył kierunkowskaz i zamierzał
dołem przejechać na drugą stronę, by wrócić na autostradę, gdy Rose
dostrzegła przy drodze ręcznie wymalowany szyld: „łagodne
olbrzymy - szczeniaki wilczarzy irlandzkich na sprzedaż".
- Poczekaj! - Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny. - Czy widzisz
to, co ja?
- To o szczeniakach? - Zatrzymał gwałtownie auto.
- Jest strzałka! Powinniśmy je zobaczyć!
- Te pieski? - spytał, oglądając się zarazem z gniewem do tyłu, gdzie
kierowca jadącego za nimi wozu zaczął przeraźliwie trąbić.
- To drago nie potrwa. Obiecuję.
Daniel wzruszył ramionami, włączył prawy kierunkowskaz i wjechał
za strzałką w wiejską drogę.
- Mnie to nie robi różnicy, tylko zastanawiam się, czemu tak bardzo
ci na tym zależy.
- Od lat marzę o wilczarzu. I teraz nagle okazuje się, że ktoś w mojej
okolicy hoduje takie psy.
- W twojej okolicy, powiadasz?
Spojrzała w jego przenikliwe brązowe oczy i od razu się domyśliła,
ż

e Daniel odgadł prawdę.

- Tak, to mój domek - przyznała się z westchnieniem rezygnacji, -
Ale nie jest jeszcze spłacony - uzupełniła pospiesznie. Skłamała -
płaciła teraz jedynie za remont; dom i ziemię nabyła za gotówkę.
- Jest bardzo duży?
- Mały, bardzo mały. - Tym razem była to prawda. Trzy malutkie
sypialnie, niewielka kuchnia, łazienka, przytulny salonik. Chociaż
pokrycie dachu strzechą i wstawienie okien z antywłamaniowego

background image

szkła kosztowało majątek.
- Pocieszam się tylko, że taki mały wiejski domek nie wygląda jak
willa na południu Francji. - Daniel podjechał pod front
dwupiętrowego budynku należącego zapewne do hodowcy
wilczarzy. - To chyba tutaj - zawyrokował. - Masz gotówkę
- Na razie nie będę żadnego kupowała. Chcę tylko nawiązać kontakt,
dowiedzieć się, kiedy będzie następny miot.
- Czyli nie wchodzimy do środka? - spytał, podając Rose okrycie.
- Oczywiście, że wchodzimy! Chcę je zobaczyć.
- Nie masz wielkiego doświadczenia w kupowaniu zwierzaków.
- Nie rozumiem? - zdziwiła się.
- Gdybyś miała trochę praktyki, poczekałabyś na hodowcę i
dowiedziała się wszystkiego na zewnątrz.
- Nie rozumiem. Czemu nie miałabym rzucić okiem na te psiaki
- Bo wyjdziesz stąd z jednym z nich za pazuchą.
- Wykluczone! To naprawdę tylko wstępna wizyta. Posądzasz mnie o
brak silnej woli?
- Nikt nie potrafi okazać silnej woli, kiedy w grę wchodzą małe
pieski.
- Ja potrafię.
- Przekonamy się? - Pocałował ją i wysiadł z samochodu.
Godzinę później wrócili na autostradę. Daniel taktownie milczał.
Rose siedziała z błogim i nieco głupawym wyrazem twarzy. Na
tylnym siedzeniu stał koszyk z pieskiem.
Daniel nie miał serca, żeby wyperswadować jej zakup. Prawdę
mówiąc, omal sam nie zdecydował się na pieska, choć już sama cena
powinna powstrzymać go od zrobienia takiego głupstwa. Hodowca
zaprowadził ich do stodoły, gdzie dziesięć szczeniaków rozkosznie
baraszkowało

w

towarzystwie

kurcząt.

Taki

„malutki"

ośmiotygodniowy pieseczek ważył dobre piętnaście kilo i mógł bez
problemu „załatwić" kurę, choć w istocie żaden nie przejawiał
morderczych instynktów.
Gdy weszli, wszystkie psy natychmiast obiegły kucającą Rose, a
pewien brązowy samiec wsparł się łapami o jej kolana i polizał ją w
policzek. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
Hodowca pożyczył im koszyk, dołożył kilka puszek jedzenia dla

background image

psów, ostrzegł, żeby od początku nie pozwalali psu spać z nimi w
łóżku - i zainkasował trzysta dolarów.
- Z początku nie będziecie mogli znieść tego żałosnego pisku -
tłumaczył - ale musicie być twardzi, bo jak się drań przyzwyczai, to
koniec. Taki pies przybiera na wadze kilo w tydzień, a w sumie może
dojść nawet do setki. Wtedy całe łóżko jest jego.
Daniel był wdzięczny za tę radę. Niezależnie od tego, że psinka była
urocza, nie chciał gościć jej w łóżku dzisiejszej nocy. Miał inne
plany.
„Chłopczyk" na tylnym siedzeniu zaczął skomleć, zupełnie jakby
wyczuł, o czym pomyślał Daniel. Rose odwróciła się do pupilka i
zaszczebiotała słodziutko:
- W porządku, St. Paddy. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
St. Paddy przestał skomleć, słysząc głos swojej nowej pani, ale gdy
tylko zamilkła, zaczął od nowa swój koncert.
- Spokojnie, maleńki - znów musiała go uspokajać - ani się
obejrzysz, a będziemy w domu.
Daniel był oczarowany głosem dziewczyny przemawiającej do
pieska. Zachwycony i jednocześnie nieco przestraszony. Zastanawiał
się, ile uwagi Rose poświęci jemu samemu, skoro w ich życiu
pojawił się St. Paddy, ale też cieszył się, widząc, ile radości
dostarcza jej to szczenię.
- To los zrządził, że minęliśmy tamten zjazd - uśmiechnęła się do
niego rozpromieniona.
- A może to mój cudowny śpiew przywiódł cię do St. Paddy'ego?
- W porządku, wyznam ci coś, ale musisz obiecać, że i ty będziesz ze
mną samo szczery.
- Zawsze jestem.
- No więc tak, to twój śpiew spowodował moje... roztargnienie.
- Roztargnienie? W pozytywnym sensie?
- Jak najbardziej. No już, już dobrze, malutki - uciszyła psa, który
znów zaczął jęczeć.
- Tak też myślałem.
- Dobrze, a teraz moja kolej. Z iloma kobietami o imieniu Rose
przepracowałeś ten numerek? A może Peggy...?
- Z żadną.

background image

- Z żadną? Taki irlandzki ogier jak ty?
Uniósł brwi, słysząc ten, hm, chyba komplement.
- Jeśli uważasz, że zmusisz mnie do pikantnych wyznań, to jesteś w
błędzie. Nigdy nie spotkałem nikogo imieniem Rose, z wyjątkiem
Rose Conners, Urocza, ale bardzo leciwa dama, która grała w
kościele na organach, gdzie ja jako dzieciak śpiewałem w chórze.
- Akurat! Pewnie ta Rose Conners miała dwadzieścia pięć lat, a ty
uwiodłeś ją na poddaszu kościoła.
Daniel skręcił w zjazd, który uprzednio przegapili.
- Rose! Skąd ci to przyszło do głowy? Myślisz, że jestem jakimś Don
Juanem?
- A nie? - przekomarzała się Rose. - Nie pocałowałeś mnie po naszej
pierwszej randce. Pocałowałeś mnie przed nią. Pewnie powiesz, że i
to rzadko ci się zdarza.
- Nieczęsto. - Nie miał zamiaru wyjaśniać, że jeszcze nigdy nie
całował się z kobietą natychmiast po zawarciu znajomości. Ale
tamtego wieczora, kiedy zobaczył Rose Kingsford stojącą przed
restauracją, wyglądała jak anioł zesłany na chwilę na ziemię, by
porazić swym blaskiem oczy śmiertelnika. Deszcz w świetle latarni
przemienił się w strumień diamentów obmywających jej świetlistą
postać. Po prostu musiał ją pocałować. Choćby po to, żeby
przekonać się, czy jest istotą z krwi i kości.
- Nieczęsto? A mi coś mówi, że już nie raz ci się to zdarzyło. To był
pocałunek doświadczonego mężczyzny. Uważaj - zmieniła ton na
bardziej rzeczowy - za znakiem stopu skręć w prawo. I zwolnij, bo
wjeżdżamy do miasta, a tu wszędzie są radary.
- Pocałunek doświadczonego mężczyzny? - Daniela zaintrygowało to
wyznanie. - Och, nie, do diabła! - zaklął, widząc w lusterku
wstecznym światła migające na dachu policyjnego radiowozu. - Skąd
oni się tu wzięli, do cholery?
- Ostrzegałam.
Ostrzegała, to prawda, ale on rozmyślał o tym pocałunku i nie
zwrócił na to uwagi. Głupia historia, pomyślał, zjeżdżając na
pobocze. Wyjął z kieszeni portfel, prawo jazdy.
- Zabawna sytuacja: gliniarz narusza przepisy - zakpiła Rose.
- To nie było rażące wykroczenie. Dostosowałem prędkość do

background image

sytuacji na drodze.
- Która była praktycznie pusta.
- No właśnie.
- Powtórz to w sądzie.
Pokazał jej język i odkręcił szybę: od strony kierowcy zbliżał się do
samochodu posterunkowy. Przedstawił się, poprosił o dokumenty,
wsadził w nie nos. A potem wybuchnął gromkim śmiechem.
Daniel zazgrzytał zębami i spojrzał na chłopaka z drogówki
wzrokiem, który onieśmielał każdego. Wyćwiczył to spojrzenie,
służąc w policji. Spojrzał na policjanta i wtedy go rozpoznał.
Tim Bettencourt!
Kumpel z ostatniego roku Akademii Policyjnej.
- To ty, Tim? - Nie był jeszcze całkowicie pewien. Funkcjonariusz
zdjął ciemne okulary i wyciągnął rękę na powitanie.
- Daniel O’Malley! Cześć, stary! Kopę lat! Jak leci?
- Znacznie lepiej niż dwie minuty temu. Zupełnie zapomniałem, że
się tutaj przeniosłeś. - Uścisnął dłoń Tima, przedstawił go Rose. -
Pozwól nam pogadać przez chwilę na osobności - zwrócił się do
dziewczyny, po czym sięgnął po kurtkę i otworzył drzwi. - To
potrwa minutę - zniżył głos - poczciwy Tim nie wlepi mi mandatu,
ale pewnie nie chce się do tego przyznać w twojej obecności.
Daniel zamknął drzwiczki, a pies znów zaczął skowyczeć i drapać
ś

ciany swojego „więzienia".

- Zaraz, malutki, zaraz będzie po wszystkim. Daniel załatwi tylko
sprawę i od razu ruszamy do domu, a raczej do miejsca, które stanie
się domem, gdy będziesz już za duży, by mieszkać ze mną w
mieście.
Kiedy tylko zorientowała się, że nie może, po prostu nie może
odjechać bez tego pieska o wielkich brązowych oczach,
przeprowadziła w myślach szybkie kalkulacje. Jej umowa najmu
wygasa za trzy miesiące. Za trzy miesiące St. Paddy będzie zbyt
duży, by trzymać go w nowojorskim bloku, a wtedy trzeba będzie
przenieść się na wieś na stałe.
Nowy nabytek wciąż skomlał i drapał wiklinę pazurami.
Rose wyjrzała przez okno i doszedłszy do wniosku, że nie zanosi się
na szybkie zakończenie pogawędki pomiędzy policjantami, odezwała

background image

się do psa:
- W porządku, bratku, wypuszczę cię, ale zachowuj się przyzwoicie.
Otworzyła koszyk. Pies wyskoczył nad podziw żwawo, po czym od
razu ulokował się na fotelu Daniela. Chwilę potem zapiszczał
pokornie i na obiciu siedzenia pojawiła się mokra kałuża.
- St. Paddy, nie! - wrzasnęła Rose, biorąc psa na kolana, podczas gdy
Daniel otwierał właśnie drzwi samochodu. - Daniel, nie... - zaczęła,
ale było już za późno. Usiadł i natychmiast poderwał się z powrotem.
- Co, do jasnej...? - Trzymając się kierownicy, usiłował nie dotknąć
siedzeniem mokrego fotela.
- St. Paddy...
- Moja pani - spojrzał na nią z wyrzutem - twój pies przecieka!
- Strasznie mi przykro! - Zagryzła wargę, by nie wybuchnąć
ś

miechem. - Nie było cię długo, a piesek strasznie chciał się

wydostać.
- Wcale się nie dziwię. Miał sprawę do załatwienia.
- Masz w bagażniku ręcznik albo coś podobnego?
- Chyba tak. Wsadź go lepiej z powrotem do klatki, zanim otworzę
drzwi.
Rose usiłowała wepchnąć szczeniaka do „budy", lecz było to równie
łatwe, co wtłoczenie z powrotem do tuby wyciśniętej uprzednio
pasty do zębów.
- Przykro mi, nie zamierza tam wracać.
- Spokojnie, mamy czas. Mogę sobie powisieć.
- Naprawdę nie wiem, jak to zrobić. Nie sądziłam, że on jest taki
silny.
- Złap go za skórę na karku.
- Łatwo powiedzieć - poskarżyła się Rose, lecz w końcu dopięła
swego. - No, droga wolna - oznajmiła wreszcie.
Daniel nie bez trudności wygramolił się z samochodu. Znalazł w
bagażniku koc, złożył go kilkakrotnie i umieścił na siedzeniu.
- Nie masz nic gorszego? - spytała Rose.
- E, tam! - Machnął ręką. klapnął na fotel i zamknął drzwi.
- Jest zbyt porządny!
- Rzeczywiście - uruchomił silnik - mam wiele miłych wspomnień z
nim związanych.

background image

- Niech zgadnę; pewnie dostałeś ten koc od matki.
- Pudło! Sam wybrałem. Bardzo starannie.
- Sam wybierałeś koc na łóżko?
- Nie na łóżko, ale do samochodu.
- No tak, powinnam była zgadnąć. I jeszcze śmiesz udawać, że nie
jesteś diabelskim uwodzicielem?
- Nie jestem uwodzicielem - mrugnął do Rose - choć mówiono mi, że
jestem boskim kochankiem.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Daniel jest wspaniałym kochankiem. Ta uwaga nie zdziwiła za
bardzo Rose. Mogła się tego spodziewać i wiele sobie obiecywała,
jeśli chodzi o ten aspekt ich znajomości. Nie przypuszczała
natomiast, że znajdzie w nim tak wspaniałego kompana.
Podobne uczucie koleżeństwa łączyło ją z Chuckiem, lecz jak do tej
pory jedynie tych dwóch panów zdołało ją przekonać, że nie jest
prawdą, iż z mężczyzną można albo się przyjaźnić, albo uprawiać z
nim seks, i że te dwie sprawy są nie do pogodzenia.
- Ładne miasteczko - zauważył, jadąc powolutku swoją toyotą przez
Main Street.
- Powinieneś przyjechać tu na Boże Narodzenie. Domy pomalowane
na biało, przystrojone gałązkami i czerwonymi bombkami, wszędzie
migoczą światełka...
- Domyślam się, że ślicznie musi być również latem, kiedy wszystko
kwitnie.
- To prawda. Ale i tak najbardziej z tego wszystkiego lubię lokalny
tygodnik.
- Bo zamieszcza twoje historyjki?
- Właśnie.
- A mnie ujęła uczciwość tutejszej policji.
- Jak to? Wypisał ci mandat?
- Jasne. Choć cały czas przepraszał, że musi to zrobić. Cholernie
wzruszające. Ale niech tylko stary Timmy postawi nogę w moim
mieście! Przyskrzynię go za nieprawidłowe przechodzenie przez
ulicę!
- No cóż, miałam nadzieję, że jak tylko wyrwiemy się z miasta i
uwolnimy od opieki naszych rodzicielek, życie łagodniej będzie nas
traktowało.
- A nie traktuje? Jedziemy do ciebie, moja mamuśka nie robi
zamieszania, twojej też nie widać. Całkiem udany dzień, Rose Erin
Kingsford.
Roześmiała się. Kolejny plus na korzyść Daniela O'Malley: mandat
nie odebrał mu humoru. A wielu facetom popsułby cały dzień.
- Skąd znasz moje drugie imię? - zainteresowała się.
- Spytałem tego gościa na motorze.

background image

- Hm, powiedział ci? Więc pewnie wiesz o moich...
- ...mandatach za przekroczenie szybkości? Jak widzisz, Timmy dla
nikogo nie robi wyjątków. Opowiedział, jak to za pierwszym razem
zmiękczałaś jego serce swoją zgrabną nóżką wystawianą przez
wycięcie spódnicy. Źle trafiłaś. Amerykański policjant jest
oczywiście nieprzekupny.
- Ale bezczelny, że rozpowiada wokół takie historie! - Rose najeżyła
się, gotowa do obrony. W porę jednak dostrzegła szeroki uśmiech na
twarzy Daniela i złagodniała. - On nic takiego nie mówił. Nabijasz
się ze mnie.
- Ale może spróbowałabyś kiedyś takiego przekupstwa wobec mnie?
- Uniósł pytająco brwi,
- A dasz się skorumpować?
- Całkowicie,
Znów roześmiała się wesoło. Do licha, naprawdę dobrze im było
razem. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się błogo do siebie. Samochód
mruczał i kołysał, nareszcie byli sami (oczywiście, nie licząc St.
Paddy'ego), czekał na nich miły domek...
- Rose? Może popilotujesz trochę? Wyjeżdżamy z miasta.
- Jasne, już. - Otworzyła oczy. - Skręć w prawo za następnym
znakiem stop, przejedź przez most, a potem w lewo aż do pierwszej
dróżki. Nie jest oznakowana.
- Nie żartowałaś, mówiąc, że niełatwo tu trafić.
- Takiego miejsca właśnie szukałam.
- Zamierzasz się kiedyś tu przeprowadzić, prawda?
- Tak.
Daniel zamilkł na chwilę.
- A... kiedy ma to nastąpić?
- Umowa wynajmu kończy mi się za trzy miesiące. Ścisnął mocniej
kierownicę.
- Więc tylko tyle mamy czasu dla siebie? Trzy miesiące? Zaskoczyło
ją to pytanie.
- No... nie, oczywiście, że nie. Przyznam ci się, że nie myślałam o
tym w ten sposób?
- A w jaki sposób o nas myślałaś?
- Daniel - jej głos stał się nagle poważny i rzeczowy, zupełnie jakby

background image

chciała ukryć zmieszanie, które nagle ją ogarnęło - sądziłam, że nie
będziemy kwestionować charakteru łączących nas stosunków.
Myślałam, że pozwolimy sprawom toczyć się własnym biegiem, że
pozwolimy dojść do głosu naszym emocjom i po prostu będziemy
cieszyć się chwilą...
- O kurcze, nieźle to brzmi. Ale brzmiało jeszcze lepiej, kiedy
wiedziałem, że będziemy mieszkać na tej samej wyspie.
- Moja przeprowadzka nic nie zmieni. Naprawdę. Wciąż mogę
dojeżdżać do Nowego Jorku. A ty możesz wpadać tutaj.
Daniel skręcił w przecinkę prowadzącą do domu Rose.
- Mam nadzieję, że masz rację.
Serce Rose wypełnił nagły niepokój. Niepokój i poczucie winy. Czy
dobrze robi, ukrywając wciąż przed Danielem swe prawdziwe
zamiary? To, że widzi go w roli ojca swego dziecka? I to takiego
ojca, który ma szybko usunąć się na bok?
W fazie projektów plan ten wydawał się idealny, lecz jego realizacja
okazała się nad wyraz trudna, jeśli w ogóle możliwa. A przecież
Rose nie mogła zrezygnować z dziecka. Coraz silniej uwierał ją
niezaspokojony instynkt macierzyński oraz troska o zachowanie
rodu. Była jedynaczką, córką jedynaczki. Jeśli ona nie zadba o
przedłużenie linii, nie zrobi tego nikt inny.
Nie była już taka pewna, czy zwrócenie się z tym do Daniela byłoby
dobrym pomysłem. Znała go od niedawna, ale na tyle dobrze, by
zorientować się, że taka propozycja wyprowadzi go tylko z
równowagi. Daniel angażował się głęboko w związki z innymi i
pomysł ojcostwa bez normalnych więzi rodzinnych z pewnością
wyda mu się wstrętny i niedorzeczny. Oto fatalny błąd w
rozumowaniu, który dostrzegła dopiero teraz.
Minęli zakręt i po chwili ich oczom ukazał się niewielki domek.
Daniel przyhamował i zaczął przyglądać się budowli.
- Wygląda jak irlandzka wiejska chata. W każdym razie takie
widziałem na zdjęciach, bo sam w Irlandii nigdy nie byłem.
- Zrobiłam wszystko, żeby tak właśnie wyglądała. Mam w środku
oryginalne koronkowe zasłony i mały kominek. w którym pali się
torfem, choć ja akurat używam drewna.
- O rany! Nawet dach kryty jest strzechą! Czy ktoś w okolicy w

background image

ogóle wie, jak się coś takiego robi?
- Długo szukałam wykonawcy. Wreszcie znalazłam stolarza, który
wyemigrował parę lat temu. To był jego pierwszy słomiany dach w
Stanach, ale z tego, co wiem, niedługo potem założył własny interes i
ma niezłe wzięcie. Taka teraz jest moda.
Samochód wtoczył się na podjazd. Daniel wyłączył silnik, popatrzył
jeszcze chwilę na chatę, po czym orzekł:
- Wymarzony dom dla ciebie, Rose! Gdybym wcześniej nie wiedział,
ż

e należy do ciebie, od razu bym się domyślił. Właśnie w takim

miejscu powinien mieszkać twórca St. Paddy'ego i Płynna!
- Dzięki, Daniel.
- Jestem wdzięczny, że mnie tu przywiozłaś. Teraz wiem, że to
miejsce naprawdę jest stworzone dla ciebie.
- Oho, brzmi to tak, jakbyś przyjechał tu, żeby na zawsze mnie
zostawić, pierwszy i ostatni raz. Na pewno będziemy mieli jeszcze
wiele...
Odwrócił głowę i spojrzał na nią ze smutnym uśmiechem.
- O co chodzi? Wątpisz w to?
- Widzę, że masz konkretne plany na przyszłość. To dobrze.
Zarobiłaś już swoje jako modelka, a teraz możesz się poświęcić
rozwijaniu innych talentów. Dobrze ci tutaj będzie.
- Daniel, nie mogę tego słuchać. Czemu mówisz o tym ze smutkiem?
Przecież nie wiesz, jak wszystko się potoczy. Nawet jeśli będzie, tak
jak mówisz, to przecież nadal będziemy mogli...
- Jasne - przerwał jej nie z ironią, lecz ze smutkiem - teraz też
możemy. Ale prędzej czy później zaczniemy poruszać się po innych
orbitach, Rose. Wiem o tym, nawet jeśli ty nie zdajesz sobie z tego
sprawy.
- Mylisz się. Ogromnie się mylisz.
Z tylnego siedzenia dobiegło ich skomlenie St. Paddy'ego.
- No dobra, chodźmy lepiej do środka - zaproponował Daniel,
sięgając po kurtkę.
Rose zastanawiała się, skąd się im wzięło to nagłe przygnębienie. Bo
nie tylko on je czuł, ona także. Czy było coś złego w tym, o czym
mówił Daniel; w tym, że jej rysunki zdobędą popularność, że
przyniosą jej duże pieniądze i że będzie sobie mogła spokojnie żyć w

background image

tym uroczym domku?
Z dzieckiem.
Lecz bez Daniela.
No właśnie. Może to nie jej sława i nie jej bogactwo są przeszkodą,
która wyrośnie między nimi, ale właśnie to dziecko. Dziecko bez
ojca, dziecko bez małżeństwa, dziecko bez stałego związku. To, co
jeszcze niedawno było składnikiem jej sielankowej wizji życia,
nabrało nagle nowych wymiarów.
- Chodź, St. Paddy. - Daniel wyjął szczeniaka z samochodu. - Oto
twoje przeznaczenie - mała, kryta strzechą chatka. Szczęściarz z
ciebie, bracie...
Rose zabrała płaszcz i torebkę i ruszyła za Danielem w stronę domu.
Rośliny wciąż jeszcze obłożone były darnią, by nie ściął ich mróz,
lecz i tak pojedyncze żonkile przebijały się gdzieniegdzie ku słońcu.
- Założę się, że twoja matka uwielbia to miejsce - powiedział Daniel.
Rose wygrzebała klucze z torebki.
- O tak, masz rację. Pomagała mi we wszystkim: w projektowaniu
ogrodu, w zakupie mebli, doborze kolorów. Mówiła, że dla niej to
trochę jak powrót do domu.
- Nigdy nie odwiedziła Irlandii?
- Nie. Kiedy była żoną mojego taty, nie miała czasu. A teraz, po
rozwodzie, nie chce tam wracać i wyjaśniać wszystko znajomym,
rodzinie. Wiem, brzmi to trochę głupio, ale...
- Wcale nie. Wiem coś o tym. Wyrosłem w podobnym środowisku.
- A więc witaj w domku Róży z Tralee! - Otworzyła drzwi i
przepuściła gościa przodem.
Zastanawiała się, czy będzie czuł się nieswojo w nowym otoczeniu,
tymczasem Daniel wyglądał jak typowy Irlandczyk, który właśnie
powrócił do domu, do miejsca, do którego przynależy.
Może było tak dlatego, że sprzęty, które wybrała, nie były z gatunku
delikatnych cacek. Przedmioty nieco toporne, w stylu rustykalnym,
miały swój wdzięk, jednak nie onieśmielały swą nadmierną
kunsztownością czy bogactwem. W kredensie stały zwykłe
ceramiczne talerze i miski, solidny dębowy stół wsparty był na
prostych nogach. Kanapa i krzesła, ustawione w pobliżu kominka,
wyglądały na wystarczająco duże i masywne, by udźwignąć

background image

mężczyznę postury Daniela. Kupując to wszystko, miała na uwadze
brykające dziecko i wielkiego psa, człowiek, który stał teraz na
ś

rodku izby, nie był przy tym brany pod uwagę. Musiała jednak

przyznać, że świetnie pasował do tego miejsca.
Postawił koszyk z pieskiem na sosnowej podłodze i uważnie
rozglądał się po wnętrzu.
- Podoba ci się? - spytała z lekkim niepokojem.
- Nie mam najmniejszego pojęcia o dekoracji wnętrz, ale gdybym
usiłował wyobrazić sobie idealne mieszkanie, to właśnie tak
musiałoby wyglądać.
- Też tak uważam - ucieszyła się. - Kiedy jestem na Manhattanie i
wciąż muszę gdzieś pędzić, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że
jestem tutaj. Stresy mijają jak ręką odjął.
St. Paddy podrapał w drzwiczki swojego więzienia.
- Powinniśmy chyba go wypuścić.
- Jasne. Mam tylko jedną uwagę. Opiekowałaś się już kiedyś małym
psiakiem?
- Nigdy. Nie pozwalali mi rodzice.
- W takim razie posłuchaj: miałem dwa psy, trzymaliśmy je głównie
w kuchni, póki nie nauczyły się załatwiać na gazety. Jeśli więc...
- Rozumiem, o co ci chodzi. Trzeba go trzymać w jednym
pomieszczeniu, tak? Ale nie możemy przecież tak po prostu zamknąć
mu drzwi przed nosem. To byłoby...
- Pamiętam też - nie dał jej skończyć - że zagradzaliśmy im drogę
deską, na tyle wysoką, żeby nie mogły przez nią przejść. Jasne, że
drzwi były otwarte. Możemy zrobić mu posłanie w kącie kuchni.
Przydałaby się też butelka z gorącą wodą i tykający zegarek; to mu
zastąpi ciepło i bicie serduszek swoich braciszków. Od razu się
uspokoi.
- Słyszałam o tych sposobach. To rzeczywiście działa?
- Czasami. - Uśmiechnął się. - A czasami nie i wtedy pies
doprowadza cię do szaleństwa.
- Hm, dobrze, że tu jesteś. Sama pewnie wszystko bym pochrzaniła.
- Ja też się cieszę, że tu jestem. - Spojrzał na nią przelotnie i zaraz
odwrócił wzrok. - To co? Znajdzie się jakaś deska?
- Zostały jakieś po remoncie. Przejdź się na tył domu i poszukaj, a ja

background image

przyniosę budzik z sypialni.
- Okay - rzucił Daniel, po czym objął Rose i przyciągnął ją ku sobie.
- Jeden na drogę - zamruczał jej do ucha i zanim zdążyła się
zorientować, pocałował ją przelotnie w usta.
Pocałunek przypomniał Rose o tym, co miało stać się później i
dlaczego wyrwali się z Nowego Jorku, i obudził w niej uśpione na
chwilę pragnienia. Poczuła słabość w kolanach, westchnęła,
zarzuciła mu ręce na szyję, jednak Daniel delikatnie uwolnił się z jej
objęć i powiedział:
- Spokojnie. Mamy czas. Na razie musimy zainstalować szczeniaka.
- A co będzie, jeśli on... jeśli on będzie chciał, żeby poświęcać mu
ciągle uwagę?
- To jest dzieciak. A dzieci głównie śpią - pocieszył ją, po czym
mrugnął do niej okiem i wyszedł na dwór.
Godzinę później Daniel uporał się z ustawieniem barierki dla St.
Paddy'ego i wyładował przywiezione z miasta wiktuały. Rose
tymczasem znalazła kartonowe pudło, mające służyć psu za
legowisko, oraz stary koc. St. Paddy wciąż biegał po kuchni,
obwąchując wszystko z zainteresowaniem.
- Co z gazetami? - zapytał Daniel.
- Przyniosę - odpowiedziała. Przeszła przez zaporę, wyjęła całe
naręcze gazet z kosza przy kominku, po czym zabrała się za
rozścielanie ich na kuchennej podłodze.
- To lokalna prasa? - Daniel nachylił się, by jej pomóc.
- Tak... St. Paddy! - roześmiała się, gdy piesek usiłował wdrapać się
na jej kolana.
- A wycięłaś swoje rysunki?
- Pewnie. Ale poczekaj... podsunąłeś mi pewien pomysł. Mam kilka
dodatkowych egzemplarzy. Przyniosę jeden dla pieska.
- Może i jest wyrośnięty jak na swój wiek, ale wątpię, czy umie już
czytać.
- Nieważne. Chodzi o to, żeby mógł lepiej mnie poznać, dowiedzieć
się czegoś o swojej pani. - Znalazła komiks z ostatniego wydania i
ceremonialnie położyła rysunki przed szczeniakiem. - Proszę, St.
Paddy.
Piesek przyjrzał się papierkom z zaciekawieniem, po czym zaczął

background image

energicznie merdać ogonem.
- Widzisz? Podoba mu się.
- No pewnie. Może chce, żebyś mu poczytała?
- A czemu by nie? - Rose usiadła na podłodze, co piesek natychmiast
wykorzystał i polizał ją po twarzy. - No dalej, Daniel! Ty czytasz
kwestie St. Paddy'ego, a ja będę Flynnem.
- Myślisz, że nadaję się do tej roli? Nie powinienem być raczej
słuchaczem?
- Nie bądź taki mądry. Siadaj na podłodze i czytaj. To był w końcu
twój pomysł.
- Mój, powiadasz? - Pokręcił z uśmiechem głową, po czym opadł na
czworaki i znalazł się nos w nos ze szczeniakiem. - Oto Daniel
O’Malley, psinko. Superglina, który czyta psu komiksy. Zdajesz
sobie sprawę, co by się stało z moją reputacją, gdyby ktoś się o tym
dowiedział?
St. Paddy odpowiedział na to pytanie, liżąc Daniela w nos.
- No dobra... Chodź tu, mały. - Objął ręką szyję wiercącego się
szczeniaka i zaczął czytać. Pies uspokoił się od razu i ciekawie
nadstawił uszu,
- Daniel! - krzyknęła z zachwytem Rose. - On naprawdę słucha!
Mam genialnego psa! Czytamy razem czy wolisz sam zająć się
wszystkim?
- Bez przesady...
Roześmiała się i zaczęła czytać słowa wypowiadane przez dobrego
duszka swym pięknym, melodyjnym, ćwiczonym głosem.
- Brzmi cudownie. - Daniel uśmiechnął się błogo, a ona zarumieniła
się, niespodziewanie zadowolona i zawstydzona z siebie samej.
- Jego głos tak właśnie brzmiał w mojej głowie.
- Oczywiście... - Wciąż z uwielbieniem wpatrywał się w jej twarz.
- O rany... - Rose przerwała czytanie. - Nie patrz tak na mnie,
peszysz mnie.
- Ty speszona? Przecież twoja praca polega na tym, że na ciebie
patrzą.
- To zupełnie co innego. Nie patrz. Daniel zasłonił pieskowi oczy.
- Nie patrz, maleńki, ona się wstydzi.
Rose roześmiała się i czytała dalej dymki z komiksu na zmianę z

background image

Danielem. Ostatnią jej kwestię nagrodził brawami i gromkim
wybuchem śmiechu.
- Dziękuję - skromnie spuściła oczy.
- Nie oddałbym tego za żadne skarby świata! To co? Teraz pieseczek
pójdzie lulu?
- Jasne.
Ale Paddy wcale nie zamierzał dać się uśpić. Wolał się bawić.
- Usiądź na podłodze i popieść go troszkę, w końcu zaśnie - doradził
wreszcie Daniel. - Ja zrobię parę kanapek.
- Fakt. Zupełnie zapomniałam. Taka ze mnie gospodyni.
- Wydawało mi się, że w czasie tego weekendu ja mam zajmować się
kuchnią. - Daniel wyjął z lodówki wędlinę i sałatę. - Takie były
uzgodnienia.
- A czym ja mam się zajmować?
- Mną - wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu.
Rose uklękła obok pieska i zaczęła czule do niego przemawiać,
jednak jej uwaga skupiona była na Danielu, Patrzyła, jak kręci się po
kuchni, jak czarny lok opada mu na czoło, kiedy pochyla się nad
blatem, rozsmarowując musztardę na chlebie, jak zgrabnie leżą na
nim zwykłe proste dżinsy.
- Zjedz to, będziesz potrzebowała dużo energii. - Skończył robić
kanapki i podał jej połówkę.
- Doprawdy? - Takie uwagi przyspieszały bicie jej serca, lecz nie
była pewna, czy chce, żeby on o tym wiedział.
- Jasne. - Ukucnął obok niej. - Jestem superkochankiem, spytaj kogo
zechcesz...
- Hmm... Superglina, a do tego superkochanek... - Odgryzła kęs
smakowitego sandwicza i zwróciła się do pieska. - Słyszałeś, jakiego
dzielnego mamy tu zucha?
St. Paddy ziewnął rozdzierająco.
- Nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia - skomentowała Rose.
- To chłopak. Udaje, że się nie przejmuje. Chłopaki nigdy nie chcą
przyznać, że ktoś jest w czymś od nich lepszy.
- A ty niby jesteś najlepszy?
- Pogłaszcz jeszcze trochę tę bestię, a jak uśnie, dam ci odpowiedź.
- Och, muszę czekać tak długo? - przekomarzała się Rose.

background image

- Nie pożałujesz.
- Kobiety muszą za tobą szaleć.
- Wszystkie bez wyjątku.
- Łącznie ze mną.,. - Ugryzła następny kęs, ale bardziej na pokaz, bo
nie czuła już smaku jedzenia. Patrzyła mu w oczy i czuła, że ta
głupawa rozmowa, którą prowadzili dla zabawy, działa na jej
wyobraźnię i drażni zmysły.
- Zasnął - cicho odezwał się Daniel, odkładając na blat kanapkę. -
Zabierz rękę. Bardzo powoli.
Rose wyplątała palce z mięciutkiej sierści. Jej delikatne dłonie
splotły się ze znacznie silniejszymi dłońmi Daniela. Pomógł jej
wstać i szepnął namiętnie do ucha:
- Idę pierwszy. Chodź za mną. Tylko ciiicho... Zabrzmiało to jak
obietnica niebiańskich rozkoszy. Nie
przestając patrzeć w jego roznamiętnione źrenice, Rose zaczęła
przesuwać się w stronę wyjścia. Daniel wycofywał się tyłem, nie
spuszczając oczu z legowiska, w którym pochrapywał St. Paddy, a
ona - niczym zahipnotyzowana - podążała za nim krok w krok.
Ostrożnie przekroczyli przegrodę umieszczoną w kuchennych
drzwiach i wtedy przypomniała sobie o szmacianym dywaniku, który
zdobił przedpokój. A zrobiła to dokładnie w chwili, kiedy Daniel
zaczepił nogą o jego krawędź i stracił równowagę. Próbowała
jeszcze go złapać, lecz był zbyt ciężki i za moment oboje runęli z
hukiem na podłogę.
- Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się, unosząc się nieco, by spojrzeć na
mężczyznę. Leżał pod nią, lecz nie wyglądał ani na rannego, ani na
niezadowolonego.
- Szsz.., - Przytulił ją. - Nie ruszaj się. Może się nie obudził.
- Ale., na pewno wszystko w porządku?
- Na pewno. Nic mi nie jest. Chyba nadal śpi. Cicho...
Rose oparła policzek na jego piersi i zaczęła słuchać gwałtownie
bijącego serca. Rozpięła górny guzik koszuli, wsunęła dłoń pod
spód.
- Co robisz?
- Sprawdzam, czy masz całe żebra.
- Ach... Zmieniłem zdanie. Coś mnie boli. Może naprawdę coś mi się

background image

stało? Lepiej zbadaj mnie dokładnie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Daniel nie miał złudzeń. To, co właśnie się zaczęło, nie miało szansy
przerodzić się w długi, wspaniały romans. Rose potrzebowała akurat
kogoś bliskiego, a dzięki inwencji jego kochanej matki on nawinął
się pod rękę. Zmieniała zawód, przeprowadzała się, wkraczała w
nowe życie. W takich momentach dobrze mieć kogoś, na kim można
się oprzeć. Co do tego jednak, że znudzi się jej ta przygoda z
policjantem, nie miał żadnych wątpliwości. Ot, fanaberia bogatej
panienki.
Zostawi go, a on będzie cierpiał jak diabli.
Wiedział o tym, a jednak tulił ją mocno do siebie. Leżał na tym
zrolowanym chodniku i otwierał dla niej swe serce. Nie potrafił
kochać się z kobietą, do której nic nie czuł. A Rose zasługiwała, by
dać jej wszystko, co ma najlepszego. Nie tylko seks, także miłość.
Palce Rose błądziły pod jego koszulą. Przewrócił ją na bok i zaczął
całować wszystkie piegi na tej zadziornej irlandzkiej buzi. Dotknął
wargami ciepłej skóry, rozwiązał kokardę we włosach. Pragnął
nacieszyć się ich miękkością, blaskiem, aromatem.
W sumie dobrze, że przeszkodzono im wtedy, w jej mieszkaniu.
Tutaj mieli lepsze warunki, to miejsce było bardziej stosowne, by
kochać się z Rose. Tu dopiero - w irlandzkiej chatce, pod krytym
strzechą dachem, za śnieżnymi koronkowymi zasłonami - można
było nacieszyć się w pełni wszystkimi skarbami jej cudownego ciała.
Rose była czysta i słodka jak sama natura; była świeżą śmietanką,
prawdziwym miodem, połyskliwym strumieniem, zieloną łąką. Dla
chłopaka z miasta było to jak rajska uczta. I Daniel skorzystał z
zaproszenia,
Ze zdumiewającą łatwością zdejmował z niej kolejne części
garderoby, odsłaniał coraz więcej i więcej i wciąż nie mógł
uwierzyć, że oto ma przed sobą Rose Kingsford w całej swej krasie.
Skórę miała tak delikatną, że nieomal przezroczystą, kości tak
kruche, że przypominała porcelanową figurkę, którą stłukł kiedyś w
dzieciństwie. A przy tym była rozpalona, pragnęła go, dotykała
niecierpliwie, dając do zrozumienia, że wcale nie wymaga
delikatności.
On jednak nie zamierzał być brutalny. Dziewczyna nie miała pojęcia,

background image

jak silne i niecierpliwe potrafią być jego łapy, i nie zamierzał jej tego
demonstrować.
Chciał zanieść ją do sypialni, by pod plecami miała miękki materac,
a nie twardy chodnik, ale ona rozpięła mu spodnie i zaczęła pieścić,
jakby nie chciała dłużej czekać. Jęknął, owładnięty jedynym
pragnieniem połączenia się z nią i zatopienia w słodyczy bez końca.
Nie myślał już ani o sypialni, ani o materacu. Chwycił dwie
poduszki. Jedną zwinął i podłożył dziewczynie pod głowę, drugą
wsunął pod szczupłe biodra. Westchnęła, silniej zacisnęła palce na
jego plecach. Wiedział, że niedługo ulegnie mu ostatecznie, już za
chwilę...
Lecz najpierw chciał zakosztować wszystkich jej skarbów. Piersi.
Nieduże, zgrabne piersi. Sterczały zuchwale, kusiły ponad wszelkie
wyobrażenie. Wyzbył się przy nich na zawsze swego szczeniackiego
upodobania do bujnych biustów.
Wreszcie wsunął się pomiędzy szczupłe uda dziewczyny. Była tak
krucha, tak drobna, iż obawiał się, że zrobi jej krzywdę, gdy da upust
wszystkim swym namiętnościom i pragnieniom. Nigdy jeszcze nie
czuł się tak oszalały z miłości, nigdy krew nie pulsowała mu tak
szaleńczo w skroniach.
Pamiętać. Musi pamiętać, by się zabezpieczyć...
Nie było łatwo wydobyć i rozerwać mały celofanowy pakiecik, nie
przestając jednocześnie całować Rose. Patrzył w jej zielone oczy i
widział w nich nieprzytomny zachwyt, oddanie i tęsknotę. Tęsknotę
za spełnieniem, które miało nadejść za chwilę i wynieść ich wysoko
ponad ziemię. Zatopił się w jej szmaragdowym spojrzeniu, uniósł
nad nią jeszcze na chwilę....
Krzyknęła i przycisnęła do siebie jego biodra. Jej ciało drżało z
oczekiwania.
- Taka chwila zdarza się tylko raz w życiu, Rose.
- Chcesz więc przedłużyć ją w nieskończoność? Roześmiał się
gardłowo. Nie przypuszczał, że w takiej chwili może się śmiać. A
jednak.
Zamknął oczy, opadł na nią z westchnieniem ulgi, pchnął. Słysząc
jęk partnerki, wycofał się szybko.
- Rose?

background image

- Och, nie... To cudowne - szepnęła bez tchu. - Wracaj. I wrócił.
Wrócił do raju, wrócił do miejsca, którego poszukiwał przez całe
ż

ycie. A może to tylko był sen?

- Daniel... - jej szept zdradzał jakąś obawę. - Daniel.
- Jestem tu. Jestem...
Otworzył znów oczy i spojrzał w tę bezdenną zieloną otchłań.
Spojrzał i zobaczył w niej więcej niż tylko rozkosz. Zobaczył coś,
dzięki czemu zrozumiał, że oto Rose otworzyła przed nim swoją
duszę.
- Możemy mieć kłopoty - szepnął.
- Wiem... Ale to nic - dodała i były to ostatnie słowa, które padły
między nimi.
Zaraz potem Daniel przyspieszył, Rose wygięła się w łuk i nastąpiła
eksplozja; potężny wybuch rozkoszy, miłości i szczęścia. Myśl, która
błysnęła mu w głowie w tej chwili, była szalona i zuchwała: on.
Daniel O’Malley, nie chciał, żeby jakikolwiek inny mężczyzna
posiadł kiedykolwiek w ten sposób ciało Rose Erin Kingsford. Ciało
- i serce.
Rose leżała na skotłowanych ubraniach i zastanawiała się, co, u
diabła, robi wśród tego bałaganu. Po raz. pierwszy od lat pozwoliła
się komuś tak omotać. Czułość Daniela, jego poczucie humoru
kazały jej poddać w wątpliwość dotychczasowe wyobrażenia na
temat małżeństwa. Może nie byłoby źle spędzać z kimś takim jak
Daniel wieczory i poranki?
Trudno, za późno. Zdecydowała wcześniej, czego chce od życia, i
będzie tego się trzymać: pragnie dziecka, sukcesu zawodowego w
nowej dziedzinie, przeprowadzki na wieś. Psa już zresztą ma. Teraz
czas na resztę. Policjant z Nowego Jorku nie bardzo pasował do tego
obrazka.
Odwróciła głowę w jego stronę. Leżał z twarzą ukrytą w jej włosach,
lecz nie spał, czuła to wyraźnie. Przejechała palcem po jego
kręgosłupie. Zadrżał.
- Mam szacunek dla facetów, którzy nie tylko się chwalą, ale potrafią
udowodnić, na co ich stać - zamruczała. - Nie wypróbowałam
wprawdzie twojego koca, ale na chodniczku byłeś boski. Jak
prawdziwy Irlandczyk.

background image

Uniósł się na łokciu i spojrzał na nią poważnie.
- Zapamiętam to do końca życia.
- I jeszcze dłużej - zakpiła,
- No. dalej, strój sobie żarty z tego, co przeżyliśmy. Ale mnie nie
oszukasz. Widziałem twoje oczy i wiem, że dowcipkujesz, bo jesteś
przerażona, bo nie wiesz, co się dzieje. Z tobą i ze mną.
- W porządku - spoważniała. - Boję się, Nigdy nie czułam czegoś
podobnego.
- Nie pasuję to do twojego schematu, prawda? -- spytał z ustami tuż
przy jej wargach.
- A ja pasuję do twojego? -- Nie.
- I co teraz zrobimy?
- Jeszcze me wiem. - Spojrzał Rose w oczy. - Kiedy cały świat rusza
z posad, mądry człowiek stara się przede wszystkim odzyskać
równowagę i trzeźwe myślenie. Coś wymyślę, ale na razie... nie
wiem.
Wbrew jego oczekiwaniom Rose zamiast przejąć się jego słowami,
zachichotała. Skonfundowany obejrzał się i podążył za jej wzrokiem.
W tym samym momencie St. Paddy zaszedł go od tyłu i polizał po
twarzy.
- Alarm! Więzienie rozbite!
- No i twoją teorię diabli wzięli.
- Wyjątek potwierdza regułę. Dobra. Miej go na oku przez chwilę, a
ja pójdę wziąć prysznic. Zaraz coś wymyślimy. - Podniósł się i
ruszył do łazienki, zupełnie nieskrępowany własną nagością.
Rose patrzyła, jak odchodzi. Rzeczywiście, na lewym pośladku
widać było różową bliznę. Nie wyglądało jednak, żeby Daniel miał
jakiś kompleks z tego powodu. Uśmiechnęła się do siebie i zaczęła
się ubierać.
- Paddy i -zawołała.
Paddy zamruczał tylko, ale bynajmniej nie przyszedł, zajęty czymś
bez reszty. Rose przyjrzała się dokładnie temu, co tarmosi w zębach,
by się przekonać, że to... slipy Daniela.
- Paddy, niee... Oddaj to natychmiast! Złodziejaszek zbliżył się
odrobinę, jakby zapraszał ją do igraszek.
- Oddaj. - Schwyciła materiał i zaczęła go ciągnąć, podczas gdy

background image

piesek zadarł zad do góry. zaczął kręcić ogonkiem jak szalony i
przeciągać zdobycz w swoją stronę.
- Rose? - W progu pojawił się Daniel. - Potrzebuję... - przerwał,
słysząc odgłos dartej bawełny - jakiejś opaski na biodra - dokończył i
wrócił do łazienki.
- Daniel, tak mi przykro, odkupię ci je? - zawołała za nim.
- Niedoczekanie twoje! - odkrzyknął z łazienki. - Poza tym to będzie
moja polisa ubezpieczeniowa.
- Słucham?
- Jeżeli wygadasz się przed kimkolwiek, że czytałem psu komiksy, ja
rozpowiem, że własnoręcznie rozdarłaś moje gatki.
- Nie zrobisz tego!
- Masz ochotę się przekonać?
Drzewa wokół domku napęczniały wilgocią, mokry śnieg koło
południa zamienił się w deszcz. Rose postanowiła zatem, że
wyprowadzając pieska na pierwszy spacer, będą trzymać się drogi.
Zwykła chustka posłużyła za obrożę, sznurek do wieszania bielizny
zastępował smycz.
Wyszli na dwór, oślepiani przez późno popołudniowe słońce.
Drzewa puszczały pierwsze pąki i w powietrzu czuć było zapowiedź
wiosny. Rose wciągnęła głęboko powietrze do płuc.
- Uwielbiam ten zapach.
- Och... - Daniel zaciągnął się świeżym powietrzem z niejaką
przesadą i zakasłał, udając, że się krztusi.
Walnęła go mocno w plecy.
- W porządku?
- Ehe - odchrząknął. - Do korzystania ze świeżego powietrza trzeba
przywyknąć, tak samo jak do wdychania spalin.
- Pociągało cię kiedyś życie na wsi?
Natychmiast pożałowała tego pytania. Czy nie było w nim ukryte
drugie, znacznie bardziej osobiste?
- Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Może na wakacje? To
całkiem dobry pomysł. Ale w ogóle to jestem gliniarzem z wielkiego
miasta. To moja robota. Lubię ją.
Spodziewała się takiej odpowiedzi. Mimo to czuła się rozczarowana.
- Ja natomiast uwielbiam wieś - powiedziała. - Mama powiada, że

background image

mam duszę irlandzkiej dojarki.
- Nie powiesz mi chyba, że zamierzasz trzymać krowę za domem?
- Myślałam o tym. - Roześmiała się. - I o koniu też.
- Dobry Boże!
- O co chodzi? Przecież sam jeździsz konno.
- Niby tak, ale nie trzymam go u siebie w mieszkaniu.
- Daniel, nie próbuj mnie przekonać, że jesteś niereformowalnym
mieszczuchem. Widziałam cię na koniu. Masz hopla na jego
punkcie.
- Mów o nim Dan Foley, jeśli łaska.
- Słucham?
- Dan Foley. Nasze konie często noszą imiona funkcjonariuszy,
którzy polegli na służbie. Porucznik Dan Foley zginał w czasie
obławy na handlarzy narkotyków, jakieś dziesięć lat temu. Dlatego
nazwano tak mojego konia. Dobry sposób na oddanie hołdu naszym
bohaterom.
- Jakże urocze i sentymentalne!
- Gliniarze są bardziej sentymentalni niż ci się wydaje. Uwaga, Rose.
Jakieś stworzenie na godzinie drugiej. Trzymaj dobrze tego psa.
Rose ściągnęła smycz - w poprzek drogi kicał królik. St. Paddy
oczywiście szarpnął sznurek, aż dziewczyna zachwiała się, lecz
zdołała przywołać psa do porządku.
- Niebawem nie da rady utrzymać go w ten sposób. Co mówił
hodowca? śe przybiera dwa kilo w tydzień?
- Coś w tym rodzaju, kilo.
- Więc w końcu będzie cięższy od ciebie.
- Na to wygląda. Ale za to zrobi wszystko, żeby mnie zadowolić. To
taka rasa.
- Nie on jeden ma taką potrzebę.
- Czyżby? - Na plecach znów poczuła przyjemny dreszczyk.
Zatrzymała się i spojrzała na Daniela.
- Jasne. Zaraz spróbuję. Albo nie - ty mnie pocałuj!
- Na środku drogi?
- Na środku drogi i prosto w usta. I daj mi lepiej ten sznurek.
Zapomnisz się, szczeniak ucieknie, a ty mi tego nigdy nie
wybaczysz.

background image

- Jak to, zapomnę się?
-- Zaraz zobaczysz. - Ich usta zetknęły się. Rose jęknęła, otoczyła
ramionami kibić kochanka, przywarła do niego całym ciałem. -
Wierz mi albo nie, ale miałbym ochotę przywiązać psa do drzewa i
zaciągnąć cię do lasu - wyszeptał jej do ucha.
- Ale tam jest błoto...
- No to co? Wysmarujemy się w błocie. Wszystko mi jedno.
Ten obraz jeszcze bardziej rozpalił krew w żyłach Rose. Przy tym
facecie zupełnie traciła głowę. Naprawdę była gotowa tarzać się w
błocie, w czekoladowym syropie i w bitej śmietanie!
- Cholera jasna! -Nagle Daniel odepchnął ją gwałtownie. Na końcu
przywiązanego do drzewa sznurka była jedynie czerwona chustka.
St. Paddy czmychnął.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Szukali go pomiędzy drzewami rosnącymi wzdłuż drogi, w krzakach
i zagajnikach. Bezskutecznie. Nie znaleźli ani śladu, nawet kłaczka
brązowej sierści. A przecież tak skrupulatnie uwiązała go do tej
prowizorycznej smyczy.
Serce podchodziło Rose do gardła. Pewnie głupiutki psia-czek
popędził za następnym królikiem. Nie powinna była się całować, ani
na chwilę nie powinna była spuszczać go z oczu.
- St. Paddy! - nawoływała błagalnie. - Ach, Daniel, przecież on
nawet nie zna jeszcze swojego imienia!
- Nie szkodzi. - Daniel przeszedł na drugą stronę drogi, by
przeszukać tamtejsze zarośla. - Wołaj dalej, może zareaguje na sam
dźwięk twojego głosu.
- St. Paddy!!!
- Poszedł tędy - oznajmił nagle Daniel, depcząc po biocie, w którym
zapadał się niemal po kostki. - Są ślady. Pójdę za nimi, a ty zostań,
na wypadek gdyby...
- Nie ma mowy! - Rose ruszyła w ślad za nim, choć jej trzewiki były
znacznie mniej solidne niż buciory Daniela i nie było wykluczone, że
w końcu jeden z nich ugrzęźnie w błocku na zawsze.
- W porządku, ale uważaj...
- Ty też. Daniel! - ostrzegła go o sekundę za późno. Przełażąc przez
powalony pień, obejrzał się za nią, nie zauważył sterczącego
korzenia, potknął się i runął jak długi.
Rose kucnęła obok niego.
- Nic ci się nie stało?
Uniósł się na dłoniach, wypluł zeschnięty liść.
- I jak tu nie kochać życia na wsi? - Podniósł ku niej twarz tak
wypapraną, iż wyglądał jak czart z dziecięcego teatrzyku.
- Zdaje się, że miałeś ochotę wytapiać się w błocie.
- A ciebie to nie podnieca? Dobrze - podniósł się, przetarł rękawem
oczy i przyjrzał się uważnie psim śladom. – Tędy - zadecydował w
końcu.
Ś

lady St. Paddy'ego urywały się przed wielkim spróchniałym pniem.

- Wydaje mi się, że jest w środku. Pewnie wlazł tu za jakimś
królikiem.

background image

Rose kucnęła i zajrzała w czarną dziurę.
- St. Paddy! Choć, maleńki. Jesteś jeszcze za mały, żeby chodzić
samemu po lesie.
Cisza.
- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Może tam jest żmija?
- Cokolwiek mogłoby siedzieć w tym pniu, na pewno nie jest
większe od niego. Pewnie wczołgał się tam, zmęczył i zasnął.
Spróbuję wsunąć się do środka.
- Jej! Pomyśl, na co możesz trafić!
- Najwyżej na jakieś wiejskie paskudztwo - wyszczerzył do niej zęby
w uśmiechu. - Przecież kochasz wieś.
- Stroisz sobie ze mnie żarty!
- Ja? Przecież mi też zaczyna się to podobać. - Rozciągnął się na
brzuchu i zajrzał od dołu do dziury w pniu. - Pomyśl tylko, jakie
będziemy mieli używanie, kiedy trzeba będzie oczyścić mnie z tej
mazi. - Wsadził rękę głębiej w otwór.
- Hej, piesku, chodź no tutaj!
- Czujesz go?
- Nie - stęknął. - Szkoda, że nie mam dłuższej ręki. Cholera, gdzie
jest ten superglina, superkochanek i supermen, kiedy naprawdę go
potrzeba? Widziałaś go gdzieś?
Rose spojrzała na leżącego w błocie mężczyznę, który nie zważając
na nic, właził coraz głębiej do środka przegniłego pnia, żeby
uratować jej psiaczka, i myślała, że nie zna nikogo, kto gotów byłby
na takie niewygody i poświęcał się dla niej z takim wdziękiem.
- Myślę, że znalazłam właśnie takiego supermena - odparła miękko.
Po tych słowach Daniel zaczął chichotać.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Coś liże mnie po palcach. Założę się, że to twój szczeniak.
- To musi być on! Możesz go złapać?
- Nie, chyba, że chcesz, żebym wyciągnął go za jęzor.
- Wiem! Cofaj pomału rękę. St. Paddy będzie cię lizał i wypełznie za
tobą na zewnątrz.
- Racja. Czy ktoś już ci mówił, że jesteś bardzo zmyślna?
- Dzięki. Na ogół nie jest to pierwsze skojarzenie, które przychodzi
facetom na mój widok.

background image

- Nie możesz ich za to winić. Jesteś taka piękna.
- Co niekoniecznie musi prowadzić do szczęścia.
- Mówisz tak, jakby uroda była jakimś kamieniem u nogi.
- Bo czasami jest.
- Wiesz co, Rose? Chętnie pogadam o tym z tobą innym razem.
Teraz przygotuj się: pochyl się nade mną i jak tylko ta bestia
wystawi łeb, chwytaj ją za kark, jak wtedy w samochodzie.
- Daniel, za to, co teraz robisz, nie wypłacę ci się do końca życia.
- Nie wiem, czy będę chciał czekać tak długo.
- Brzmi obiecująco - mruknęła mu do ucha i skoncentrowała uwagę
na ciemnym otworze w pniu.
Daniel wyciągnął rękę już po nadgarstek i właśnie powoli wysuwał
palce. Tuż za nimi pojawił się różowy jęzor. Rose poczekała jeszcze
na uszy, po czym rzuciła się, schwyciła psa i przycisnęła go do
siebie. Mocno wystraszony, zaczął wierzgać w jej objęciach, aż
straciła równowagę i upadła z nim w pobliskie krzaki. Całe
szczęście, że nie wypuściła go z objęć.
Daniel przykucnął obok niej.
- Może ci pomóc, Rose?
- Proszę.
Bez wysiłku dźwignął ciężkie zwierzę i Rose mogła wygramolić się
z gęstwiny gałęzi, rozdzierając sobie przy okazji kieszeń spodni.
Otrzepała się, mrucząc pod nosem jakieś złe słowa, po czym
spojrzała na Daniela.
Przemawiał cicho do pieska i tulił go w objęciach niczym
niesfornego berbecia. Jakim wspaniałym byłby ojcem, przemknęło
jej przez myśl. Jeśli kiedykolwiek zdecydowałaby się na związek z
mężczyzną, to musiałby on być taki jak Daniel.
Ale to na razie sprawa przyszłości. Na razie nie była gotowa do roli
ż

ony, za to aż nadto dojrzała do roli matki. Tych kilkanaście minut

strachu o St. Paddyego przekonało ją, że opieka nad kimś małym i
bezbronnym to dla niej życiowa potrzeba.
- Wygląda na to, że nic mu nie jest. - Daniel spojrzał na nią z
uśmiechem.
Był umorusany, ale szczęśliwy. Rose wiedziała, że zachowa w
pamięci ten obraz na zawsze.

background image

Dzięki bogu wszystko skończyło się dobrze, pomyślał Daniel, kiedy
znaleźli się wreszcie w domku Rose. Lepiej było stać w
przestronnym holu suchej chaty niż czołgać się po mokrej ziemi.
Tym bardziej że w chacie zaczęły się dziać rzeczy nad wyraz
ciekawe.
Oto Rose zdjęła podarte spodnie i w samej tylko luźnej bluzie poszła
po stary koc, by owinąć nim pieska. Usiadła na podłodze, tuląc do
siebie zwierzaka, a Daniel mógł podziwiać jej szczupłe nogi. Nie
namyślając się długo, sam ściągnął dżinsy, odebrał psa od
dziewczyny i zaniósł do łazienki, by wykąpać go po tych
przygodach. Rose weszła za nim i odkręciła wodę.
- Ja to zrobię. Nie chcę, żeby cię podrapał - powiedział Daniel i
umieścił St. Paddy'ego w wannie.
- Nie przejmuj się, drobne zadrapanie nie narazi na szwank mojej
kariery - uśmiechnęła się.
- Wcale nie chodziło mi o karierę. Po prostu szkoda takiego pięknego
ciała.
Rose przestała się uśmiechać.
- Widzisz, właśnie o to mi chodzi. Mężczyźni zawsze widzą we mnie
jedno.
- Ja widzę więcej. Uważaj! - krzyknął, bo St. Paddy szarpnął się i
zaczął wyłazić z wanny. Oboje musieli wytężyć wszystkie siły, by go
tam utrzymać. - Zróbmy tak: ty go myj, a ja będę trzymał -
zakomenderował Daniel.
- Dobra. Daj szampon. I przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam.
Daniel mocnym chwytem unieruchomił zwierzaka i podał Rose
buteleczkę z szamponem.
- Wybaczam ci. Zdaje się, że spotykałaś dotąd facetów, których
interesował jedynie twój wygląd. Ja do takich nie należę, choć nie
powiem, że jest mi obojętny. Wyznam ci coś, chcesz? Gdyby
chodziło wyłącznie o urodę, nie spędzalibyśmy razem tego
weekendu.
- Czemu więc traktujesz mnie jak nowy samochód? Boisz się, że
zarysujesz lakier?
- Dobre porównanie. Pewnie coś w tym jest. Nie wiem. Nigdy nie
byłem z kimś takim... doskonałym

background image

- Nie jestem doskonała, zapewniam cię.
- W porządku, ale krucha i delikatna. - Pies zaczął się szarpać, więc
Daniel musiał wzmocnić uchwyt.
- Nie chcę być traktowana jak lalka z chińskiej porcelany!
- Rozumiem. Chcesz być traktowana jak kobieta z krwi i kości.
- Właśnie!
- Nie ma sprawy. Jak tylko umyjemy tego psa, sami wskakujemy do
wanny. Poszalejemy trochę.
- A nie boisz się, że się zadrapię i nie będę już taka delikatna i
doskonała? Na podłodze się bałeś...
- Skąd wiesz?
- A te poduszki, które pode mnie podkładałeś?
- Lepiej zmieńmy temat, Rose. Nie przypominaj, co było na
podłodze, bo nie dokończymy tej toalety - powiedział, czując, że
zaczyna robić się ciasno w jego slipkach.
- Rzucisz się na mnie i podrapiesz mnie w szale namiętności? Nie ma
sprawy, mogę nawet mieć blizny. Najlepiej w tym samym miejscu,
gdzie ty nosisz tę swoją, po kuli.
- Skąd wiesz, że to od postrzału?
- Twoja matka mi powiedziała. Twierdzi, że z tego powodu
wstydzisz się kobiet i nie możesz się ożenić. Ale ja podobno mogę
wyleczyć cię z kompleksów.
- Boże najdroższy!
Z szelmowskim uśmiechem przyjrzała się jego slipkom.
- Z tego, co widzę, mogłabym coś na to zaradzić.
- Drażnisz się ze mną, prawda? Chcesz mnie doprowadzić do
szaleństwa?
- To tak na ciebie działam?
- Lepiej daj ręcznik. Trzeba osuszyć tego psa. - Błyskawicznie wytarł
szczeniaka i zaniósł go do kuchni.
- Zaraz przyjdę - zawołała za nim.
- Liczę na to!
Gdy tylko piesek wlazł do swojego pudła, natychmiast zasnął.
Daniel miał nadzieję, że pośpi na tyle długo, by udało się pobyć z
Rose sam na sam., Cholera, udowodni jej, że nie jest dla niego
porcelanową lalką.

background image

Umył twarz i ręce nad zlewem, wytarł się papierowym ręcznikiem i
wrócił do łazienki. Rose skończyła właśnie mycie wanny i puszczała
ś

wieżą wodę. Opierając się o brzeg wanny, stała w pozie tak

prowokującej, że zaschło mu w ustach z wrażenia.
- Zasnął? - spytała przez ramię.
- Padł jak zdmuchnięta świeczka.
- Możesz wykąpać się pierwszy.
- Możemy zrobić to jednocześnie.
- Nie wiem, czy się zmieścimy. - Przyjrzała mu się z filuternym
błyskiem w oku. - Trochę wyrośliście, posterunkowy.
- Jakoś sobie poradzimy. - Zsunął slipy i stanął przed nią w całej
krasie. Jej oczy zaszły mgłą, piersi stwardniały, co znać było nawet
przez gruby materiał bawełnianej bluzy. To była wspaniała nagroda
za jego wysiłki. Wsunął palce pod delikatną tkaninę damskich
majteczek i szybkim ruchem pozbawił ją bielizny.
- Daniel!
- Możesz powiedzieć, że podarłem je w przypływie żądzy. - Wszedł
do wanny, podał rękę dziewczynie. Ściągnęła bluzę przez szyję i bez
słowa poszła za przykładem kochanka.
Ze zdziwieniem patrzyła, jak namydlą jej nogi, uda, biodra, plecy,
ramiona. Potem nabrał wody w złożone dłonie i polewał nią jej ciało.
Rose zadrżała.
- Co ty wyprawiasz?
- Myję cię.
- Nigdy jeszcze...
- To świetny sposób.
Oddech dziewczyny stawał się coraz szybszy, urywany. Zachęcony
jej szybką reakcją, Daniel zaczął pieścić ją śmielej, aż jęknęła
tęsknie, jakby gotowa do miłości. Zastanawiał się, czy umiałby
doprowadzić ją do końca samymi tylko pieszczotami. Może i tak, ale
wolał, by zrobili to razem.
- Daniel... - szepnęła zduszonym głosem.
- Jestem, maleńka.
- Chodź...
Zawładnęła nim prymitywna żądza. Może sprawił to okrzyk, który
wydobył się z jej gardła, a może wspomnienie pozy, w jakiej zastał

background image

ją, wchodząc tutaj. W każdym razie stracił nad sobą kontrolę. Nie
myślał już o niczym i niczego nie brał pod uwagę, przestał myśleć
racjonalnie. Pragnął tylko jednego - posiąść ją natychmiast, tutaj, w
tej wannie.
Uniósł się, chwycił ją za biodra i wszedł w nią jednym ruchem.
Oboje na to czekali i teraz oboje krzyknęli z radości i zdumienia,
jakby zaskoczyła ich rozkosz, która przyszła tak nagle i z taką mocą.
Tym razem wszystko potoczyło się szybko. Jeszcze chwila, jeszcze
jedno pchnięcie, jeszcze jeden spazm i stali się jednym ciałem,
połączonym wspólnym spełnieniem.
Kiedy Daniel mógł już trzeźwo myśleć, ogarnęła go czułość. Czułość
i wyrzuty sumienia. Nie miał prawa zachować się w ten sposób, nie
myśląc o konsekwencjach. Wysunął się delikatnie z Rose, otoczył ją
ramieniem i wyszedł z wanny. Wziął ogromny ręcznik, otulił nim
dziewczynę.
No tak, teraz powinni porozmawiać o ewentualnych następstwach
tego, co właśnie się stało. Zupełnie jednak nie miał na to ochoty,
pragnął nacieszyć się drwiła, tym szczęściem, które ich ogarnęło,
gdy razem poznali smak miłości. Wycierał delikatnie partnerkę,
troskliwie osuszał jej nogi i pośladki. Na jednym z nich dostrzegł
ś

lad po własnych paznokciach.

- A jednak mnie podrapałeś?
- No cóż... Nasi przodkowie pomyśleliby, że to piętno znaczące moją
własność.
- Potrzymaj lustro, niech się przyjrzę. - Zdjął z toaletki lusterko,
Rose spojrzała na siebie przez ramię. - Wygląda na robotę fachowca.
- Bo masz do czynienia z mistrzem.
- Nie śmiej się, naprawdę mi się podoba. Mam jeszcze jedną prośbę:
nie jestem zbyt duża, żebyś zaniósł mnie do sypialni?
- To zależy, jak mam się do tego zabrać.
- Nie rozumiem?
- Można to zrobić na przykład w ten sposób. - Chwycił ją i przerzucił
sobie przez ramię niczym worek kartofli.
- Hola! To wcale nie jest romantyczne!
- Ale skuteczne - roześmiał się i poniósł Rose do sypialni, by ułożyć
ją na szerokim łożu, u którego wezgłowia leżały obszyte koronką

background image

poduszki. - Musimy pogadać, Rose. - Usiadł obok niej i wziął ją w
ramiona.
- Tak jak w wannie?
- To poważna sprawa. - Odsunął ją lekko od siebie i spojrzał jej w
oczy. - Straciłem panowanie... Trzeba się zastanowić, jakie mogą być
rezultaty.
- Nie miej pretensji do siebie. Mogłam cię powstrzymać, gdybym
chciała.
- Naprawdę?
- A co? - Uniosła brwi. - Gdybym protestowała, wziąłbyś mnie siłą?
- Powiedzmy, że starałbym się ciebie przekonać. Rose, ja nigdy nie
czułem... nigdy tak bardzo nie chciałem...
- Mnie również nie zdarzyło się nic takiego...
Daniel zaczerpnął tchu i odważył się na jeszcze jedno wyznanie.
- Decydując się na ten weekend, myślałem, że to poryw zmysłów,
ś

wietna zabawa bez komplikacji na przyszłość. Ale teraz... wszytko

wygląda zupełnie inaczej.
- Ja też jestem zaskoczona.
- Dzięki za szczerość. - Pocałował piegi na jej nosie. - A swoją
drogą, na przyszłość musimy bardziej uważać. Jakaś wpadka to
ostatnie, czego nam trzeba w tej chwili.
- Jasne, ale też bez przesady. Nie zaszkodzi nam odrobina
szaleństwa. Nie ma sensu tego zmieniać.
- Odrobina szaleństwa? - Daniel poczuł, że krew znów żywiej krąży
w jego żyłach. - Tylko odrobina?
- Chodź do mnie, mój superkochanku. I nie martw się. Po jednam
razie nie zachodzi się tak od razu w ciążę, prawda?
- Z Irlandczykami nigdy nic nie wiadomo.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Maureen O’Malley biła niezadowolona, że Daniel musiał wyjechać
na szkolenie akurat w ten weekend, W parafii urządzano wspólny
podwieczorek i miała nadzieję, że namówi syna, by z nią poszedł.
Miały tam być przynajmniej trzy młode Irlandki, z którymi mogłaby
go puknąć. Było to ważne szczególnie teraz, kiedy Rose Erin
Kingsford okazała się kompletnym niewypałem.
Kończyła właśnie przygotowywać wieprzowe casserole, kiedy
zadzwonił telefon. To pewnie Fran Kavanagh, pomyślała. Umawiali
się, że pojadą do kościoła jedną taksówką ze względu na nie
najlepszą pogodę. Wytarła ręce w fartuch i pobiegła do aparatu.
- Sapiesz, Maureen, jakbyś miała nadzieję, że to jakiś facet.
- To ty! ? - Maureen bezbłędnie rozpoznała ten głos. - Jak śmiesz!? -
wykrzyknęła i rzuciła słuchawkę na widełki.
Po chwili telefon zadzwonił ponownie.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, Bridget Hogan! - wrzasnęła i
znów chciała przerwać połączenie.
- Ale to chodzi o Daniela! - usłyszała godny siebie wrzask z drugiej
strony.
Przerażona pani O’Malley przycisnęła słuchawkę do ucha.
- Co z nim? Nic mu się nie stało?
-

Fizycznie

nic,

ale

jego

dusza

jest

w

straszliwym

niebezpieczeństwie.
Maureen odetchnęła z ulgą.
- Pewnie, że troszczę się o jego duszę, ale przede wszystkim chcę,
ż

eby żył. Przestraszyć kogoś do pół śmierci - to zupełnie w twoim

stylu, Bridget Hogan. Myślałam, że miał wypadek. Wiesz przecież,
ż

e jest policjantem.

- I zdarzy się wypadek, jeśli nie położymy kresu temu, co się dzieje.
- Boże, zawsze byłaś pierwsza do układania przerażających
historyjek. Skończ tę gadkę i wal, o co chodzi, jakby powiedział mój
Daniel.
- Nie jest mi łatwo - Bridget westchnęła ciężko. - Nie jest łatwo
mówić tak o krwi z mojej krwi, o ciele z mego ciała. Moja córka,
Rose... Rose chce mieć dziecko, nie wychodząc za mąż.
- Niemożliwe!

background image

- Niestety. Chce wychować je zupełnie sama. Nie wiem, skąd
przyszedł jej do głowy taki pomysł.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Wyszłaś za jakiegoś protestanckiego
Brytyjczyka zamiast za porządnego irlandzkiego katolika. Ot, i cały
sekret, ty stara ropucho!
- Zamilcz, Maureen, bo powyrywam te sztywne kłaki z twojego
pustego łba! Cecil nie ma z tym nic wspólnego! Zresztą - zawahała
się - może to rzeczywiście jego wina. W każdym razie teraz nie ma
to nic do rzeczy. Musimy ich powstrzymać!
- Ich? - Maureen zrobiło się słabo.
- W tym swoim bezeceństwie upatrzyła sobie twojego Daniela na
ojca.
- Cooo...? On nigdy by się na coś takiego nie zgodził!
- A jeśli nie będzie o niczym wiedział? Jeśli ta bestyjka go po prostu
uwiedzie?
- Jeśli oszuka Daniela w ten sposób, to sama ukręcę jej łeb! Bogu
dzięki, że póki co wyjechał na szkolenie.
- A ty jesteś głupia gęś i uwierzyłaś, że jest tam naprawdę?
Maureen wyprostowała się gwałtownie.
- Nie. Nie okłamałby własnej matki!
- Tak jak Rose nie okłamałaby nigdy mnie. Sprawdziłam to.
Wydusiłam z agencji, że nie ma żadnej sesji zdjęciowej, jak mi
powiedziała, tylko po prostu wzięła wolne.
- Twoja krew. Nie dziwi mnie, że zełgała.
- Najpierw zadzwoń na posterunek, a dopiero potem pleć androny, ty
stara jędzo! No, sprawdź sama, czy twój bobasek ma jakieś
szkolenie.
- Nie muszę tego robić i nie zrobię.
- Znam cię, Maureen, i doskonalę wiem, że zrobisz, jak tylko odłożę
słuchawkę. Zapisz sobie lepiej mój numer. Oddzwonisz i
zastanowimy się, co robić.
- Nie zadzwonię. Daniel jest na szkoleniu.
- W porządku, przekonamy się, zgoda? - odparła Bridget i
podyktowała swój numer.
- Do widzenia. Zaręczam cię, że nie usłyszymy się już nigdy więcej -
pożegnała się Maureen i odłożyła słuchawkę.

background image

Pięć minut później trzymała ją z powrotem.
- Jak myślisz, dokąd mogli pojechać?
- No, no, no, któż to może dzwonić?
- Dobrze wiesz.
- Czyżby to była mamuśka, której chłopiec nigdy nie kłamie?
- Bridget Mary, nie zmieniłaś się ani o jotę! Powiesz mi wreszcie,
gdzie twoim zdaniem mogą być, czy mam przyjechać i tak ci
dołożyć, że zrobisz się wreszcie grzeczna?
- Posłuchaj, ty zakuty łbie: wiem dokładnie, dokąd pojechali. Rose
ma mały domek na wsi, jakieś dwie, trzy godziny jazdy na północ od
miasta.
- Co? Mają schadzkę? - sapnęła Maureen.
- A dajże ty spokój! Kto dzisiaj mówi „mieć schadzkę"? W każdym
razie musimy tam pojechać. Masz samochód?
Maureen pomyślała o starym pontiaku, który należał kiedyś do męża,
a teraz stał bezużytecznie w podziemnym garażu. Daniel usiłował
namówić ją nawet na sprzedanie auta, lecz ona ciągle nie mogła się
zdecydować. Nie mówiła o tym synowi, ale trzymała wóz po to, by
zejść czasami na dół, usiąść po stronie pasażera i wyobrażać sobie,
ż

e za chwilę pojawi się Patrick i ruszą gdzieś przed siebie.

- No... jest samochód Patricka, mojego męża.
- Umiesz prowadzić?
Przypomniała sobie kilka samotnych przejażdżek. Miała drobne
kłopoty na zakrętach i przy cofaniu, ale nie zamierzała się do tego
przyznawać. Po co dawać Bridget oręż do ręki?
- Pewnie, że potrafię,
- Świetnie. Wpadnij więc po mnie i jedziemy.
- Teraz? Za godzinę zrobi się ciemno. Zabłądzimy na tej wsi.
- Nie zabłądzimy!
- Zabłądzimy!
- No dobra. Zresztą pewnie do tej pory i tak jest już po wszystkim.
Jestem pewna, że zajęli się sobą zaraz po przyjeździe. I tak
byłybyśmy za późno, więc faktycznie nie ma sensu jechać po nocy.
Pozostało nam tylko przemówić im do rozumu i zaproponować
jedyne honorowe wyjście. Mam oczywiście na myśli...
- Małżeństwo? - Maureen aż zgrzytnęła zębami.

background image

- Czarny dzień, no nie? Nie ma rady: i ja. i ty musimy zastanowić się
nad naszymi przyszłymi relacjami. Bądź u mnie o ósmej. Zanotuj
adres...
Maureen zapisała nazwę, ulicy i numer domu na odwrocie rachunku
za światło. Central Park. A więc musi dojechać do samego centrum
Manhattanu.

St. Paddy spał bite dwie godziny, więc Rose i Daniel mieli dość
czasu by nacieszyć się sobą w sypialni.
Zmęczeni miłością, zjedli prosty posiłek naprzeciw małego kominka,
a potem otworzyli butelkę wina i rozpoczęli partię szachów. Mniej
więcej w połowie gry piesek zaczął skrobać w deskę, Rose obwiązała
mu szyję chustką (tym razem już porządnie) i wyprowadziła na
chwilę na dwór. Gdy wróciła, Daniel dorzucał drew do kominka.
St. Paddy, szczęśliwy z powodu pomyślnego załatwienia swej
fizjologicznej potrzeby, pokręcił się chwilę po pokoju, po czym z
wigorem zaatakował but Daniela.
- Paddy, nie! - Rose usiłowała odciągnąć szkodnika,
- Zostaw - zaoponował Daniel. - Wyrzynają mu się zęby, musi coś
gryźć.
- Mam w szafie trochę starych buciorów.
- Nie. Przywyknie do gryzienia butów i będzie kłopot. Daj jakieś
szmaty, zrobimy mu gałgan.
Rose znalazła kilka odpowiednich kawałków i Daniel zrobił z nich
gryzak dla psiny. St. Paddy od razu zaczął „obrabiać" nową zabawkę,
a oni mogli wrócić do gry.
- Sporo wiesz o psach - rzuciła Rose, wykonując ruch skoczkiem.
- Mówiłem ci. że moja rodzina miała sporo zwierząt. - Zbił konia
pionkiem.
- Nie żal ci ich towarzystwa? - Goniec Rose wyeliminował skoczka
Daniela.
- Czy ja wiem? Zwierzaki jakoś nie pasują do kawalerskiego życia. -
Obronił zagrożonego hetmana.
- Więc wybrałeś sobie pracę, dzięki której musisz jeździć konno.
- Po prostu poszedłem w ślady ojca. - Wzruszył ramionami.
- Wiesz, co przyszło mi do głowy? Czułbyś się wspaniale, gdybyś

background image

zajmował się tytko zwierzętami, niekoniecznie zaś przestępcami. -
Rose wykonała kolejne posunięcie gońcem. - Szach.
- Poczekaj, Rose, czy to ma być zaproszenie?
- A chcesz, żeby tak było? - Podniosła wzrok znad szachownicy.
Zupełnie zapomniała o grze.
- Sam nie wiem. - Westchnął i przeczesał palcami czuprynę. - To
wszystko... - zatoczył ręką koło - jest bardzo pociągające. Ale nie
mogę sobie na to pozwolić przy mojej pensji.
- Ale ja mogę. Co za różnica, kto zarabia?
- W moim świecie to cholernie ważna różnica.
- Więc ten twój świat zatrzymał się gdzieś w dziewiętnastym wieku.
Mam zostać ukarana za to, że w moim zawodzie zarabia się więcej
niż w twoim? Nie będziemy się spotykać, bo modelka jest lepiej
opłacana niż ten, kto strzeże porządku?
- Ja się nie skarżę.
- A mi woda sodowa nie uderza do głowy. Cóż, nie zrezygnuję z tego
domku i nie wyrzeknę się wszystkiego, by zadowolić twoje męskie
ego. Jeśli mnie chcesz, musisz zaakceptować mnie całą, także moje
pieniądze.
- Pokochaj mnie i pokochaj mój portfel? - Daniel odstawił kieliszek
wina. - Rose, ja...
W tej samej chwili St. Paddy podskoczył, trącił szachownicę i
powywracał wszystkie figury.
- Hej, ty! - Daniel złapał szczeniaka i przekoziołkował z nim po
podłodze. - Miałem wygraną partię, a ty wszystko popsułeś.
- Terefere! Wiedziałeś, że przegrywasz, więc go uszczypnąłeś, żeby
wywrócił szachownicę - powiedziała Rose z pretensją.
Rozczarowana była jednak wcale nie z powodu przerwanej partii
szachów. Chciała wiedzieć, co Daniel miał do powiedzenia, nim St.
Paddy wkroczył do akcji. Czy zamierzał powiedzieć coś na temat ich
związku? Uświadomiła sobie teraz, że właśnie na to czeka. To
dziwne, nie planowała niczego, a zdarzyło się wszystko. Wszystko,
co potrzeba, by porzucić myśl o Danielu jako dawcy nasienia i
wynajętym ojcu jej dziecka. Rysowało się oto nowe rozwiązanie:
gdyby tak mogła mieć i dziecko, i Daniela!
Spojrzała na niego. Wciąż tarzał się z psem po dywanie jak mały

background image

chłopiec. W pewnym momencie przycisnął Paddy'ego do podłogi,
uspokoił głaskaniem po plecach, po czym uśmiechnął się do niej i
sięgnął po wino.
- Na dziesięciopunktowej skali przyjemności zapasy z psem można
ocenić na siódemkę.
- Doprawdy? Co może być lepszego? - spytała prowokacyjnie.
- Galopować na Danie Foleyu po ulicach Nowego Jorku. Nie zdarza
mi się to zbyt często, ale ostatecznie zasługuje na notę „dziewięć".
- Co z dziesiątką? - miała nadzieję, że padnie spodziewana
odpowiedź.
- Zaliczyłem kiedyś kurs spadochronowy. Wyskoczyć z samolotu
lecącego na czterech tysiącach metrów. To z pewnością zasługuje na
dziesiątkę.
- Ach tak... - Zapatrzyła się w żar kominka.
- Rose? Odwróciła głowę.
- Kochanie się z tobą jest poza skalą - uśmiechnął się czule. - Nie
znam tak wielkich liczb. I czy nie sądzisz, że dawno już tego nie
robiliśmy?
- Fakt - poczuła znajome mrowienie na skórze - minęły ponad trzy
godziny.
- Nie pozwólmy, żeby zrobiły się cztery.
- Trzeba zanieść Paddy'ego do kuchni.
- Ja to zrobię. - Pocałował ją jakby na zachętę. - Ty idź i wygrzej to
puchowe łoże.
Rose zapaliła w sypialni dyskretne światło, rozebrała się i wsunęła
pod kołdrę. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się smutno do siebie.
Uświadomiła sobie, że już nigdy nie będzie mogła położyć się w tym
łóżku, nie myśląc o Danielu i o tym, co wspólnie przeżyli w ciągu
ostatnich kilkunastu godzin. Bez niego to schronienie nie będzie już
tym, czym było dawniej - ustroniem, gdzie odzyskiwała siły i spokój
ducha. Jej przemyślny plan, w którym Daniel O’Malley miał być
jedynie narzędziem do realizacji ściśle określonego celu, wziął w łeb.
- Jak tam St. Paddy? - spytała, gdy owo „narzędzie' pojawiło się po
kilku minutach obok niej.
- Śpi. Budzik spełnia swoje zadanie.
- Świetnie. - Patrzyła, jak się rozbiera, i już się cieszyła na myśl o

background image

czekających ją rozkoszach.
- W raju nie może być lepiej niż tu. - Wślizgnął się do łóżka i
zamruczał, przytulając ją mocniej do siebie, - Jesteś słodziutka,
Rosie.
- Nikt nie nazywa mnie Rosie.
- Teraz już tak. - Ucałował koniuszek jej piersi. - Dotykaj mnie,
Rosie. Tam, gdzie najbardziej lubię.
- Wedle rozkazu, panie posterunkowy.
- Och... proszę, wyjdź mi na spotkanie.
- Jestem. Jeszcze jakieś rozkazy?
- Tylko jeden: kochaj mnie!
- Kocham! - odpowiedziała bez wahania.
Daniel wziął głęboki oddech i spojrzał na dziewczynę, starając się
widzieć wyraźnie przez zasnute mgłą pożądania oczy.
- Nie będę pasował do twojego życia..,
- A może ja chcę, żeby znalazł się w nim ktoś właśnie taki?
- To musisz mnie przekonać.
- Jak?
- Kochając się ze mną co najmniej milion razy!

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Daniel nie mógł usnąć. Leżał współświadomy doznanej rozkoszy,
trzymał w ramionach najpiękniejszą kobietę świata, a jego serce
przepełniała radość. Zdawał sobie sprawę, że będą musieli
przezwyciężyć pewne trudności, jeśli mają na serio myśleć o
trwałym związku. Ale ta dziewczyna warta była wielu wyrzeczeń.
Dla niej gotów był zrezygnować ze służby w oddziale konnym, choć
chyba jeszcze nie gotów do odejścia z policji na dobre.
Oczywiście, gdyby zdecydował się zamieszkać z nią tutaj, tak
cholernie daleko od miasta, byłyby i zalety takiego rozwiązania.
Najważniejsze, że spory dystans oddzielałby ich od nieznośnych
matek. Boże, bał się nawet pomyśleć, jak zareagowałyby na wieść o
zaręczynach. Musieliby chyba wyprawić dwa wesela: jedno dla
Maureen, drugie dla Bridget.
A więc ślub?
Myśl o małżeństwie - jakimkolwiek małżeństwie - wydawała mu się
dotąd nie do zaakceptowania, teraz nie widział alternatywy. Rose
była kimś, kogo zawsze pragnął spotkać: inteligentna, twórcza,
troskliwa, piękna...
W jego myśli wdarło się nagle dobiegające z kuchni skomlenie.
Rose poruszyła się i przylgnęła mocniej do kochanka.
- St. Paddy musi czuć się bardzo samotny.
- Trudno.
- Daniel, to brzmi tak żałośnie...
- Tak, ale pamiętaj, co mówił hodowca. Nie trzeba zwracać uwagi
na te piski.
Pogłaskał Rose po włosach i poprawił się na łóżku. Leżeli przez
chwilę, słuchając płaczu pieska. Wreszcie Daniel nie wytrzymał.
- Nie jestem chyba dobry w te klocki.
- Ani ja.
Usiadł, mamrocząc pod nosem przekleństwo.
- Trzeba być chyba psychopatą, by nie zareagować. Co komu
zawiniła ta psina? Idę po niego.
- Jesteś pewien? Kilo w tydzień, pamiętaj. Hodowca mówił, że raz
wziąć go do łóżka, to tak, jakby wyjąć jednego chipsa z otwartej
paczki i liczyć na to, że następnego nie weźmie się do ust.

background image

- No to przyniosę tu to pudło i zmuszę, żeby w nim spał. To pierwsza
noc, musi być śmiertelnie wystraszony.
Wyszedł, zapalił światło w kuchni, zamrugał oślepiony blaskiem. St.
Paddy stał za prowizorycznym przepierzeniem i z radością merdał
ogonkiem na jego widok.
- Tylko na jedną noc! - pouczył pieska swoim najbardziej surowym
policyjnym tonem i uwolnił go z zamknięcia. Szczeniak zatańczył
radośnie i nawet pozwolił się wziąć na ręce i zanieść do sypialni.
Pudło stanęło obok łóżka, Paddy został do niego wpakowany, a
Daniel wrócił do łóżka i do Rose.
Ledwie się ułożyli, znów rozległo się skomlenie. Rose zaczęła
chichotać.
- Leż na dole i śpij! - Daniel odezwał się surowo. - Nie zwracaj na
nią uwagi. Ona nie szanuje mojego autorytetu, ale po tobie
spodziewam się czegoś innego. Złaź, Paddy! - rozkazał, gdy
szczeniak oparł łapy o materac.
- Oj, Daniel. Spójrz tylko na niego. Biedactwo! Chce spać razem z
nami.
- Nie ma mowy!
„Biedactwo" położyło łeb na łapach i spojrzało na nich smutno.
- Czy to nie zmiękczy twojego serca?
- To lepszy cwaniak, Rose. Wszystko już sobie obmyślił. Wie, że
jeśli zademonstruje ci taki widok, to mu ulegniesz.
- Przecież to ty pozwoliłeś mu wyjść z kuchni. No, spójrz tylko na
jego mordkę!
Daniel odwrócił się na bok.
- Nie zwracam na niego uwagi. Zostaje w kartonie.
St. Paddy westchnął z głębi psiego serca. Potem jeszcze raz. z
większym zapałem.
- Daniel...
- Nie, Rose.
Paddy, jakby czując, że jest bliski zwycięstwa, zaczął gramolić się
niezgrabnie na materac. W pewnym momencie stracił oparcie dla łap
i zwalił się ciężko do pudła. Wydał z siebie nawet krótkie „uch",
które zabrzmiało całkiem po ludzku.
Daniel obejrzał się przez ramię.

background image

- No dobrze. Wygrałeś, oszuście. - I wciągnął psa na łóżko.
Dzięki Bożej opatrzności ruch na drogach nie był w sobotni poranek
tak duży, jak zazwyczaj. Maureen ściskała kierownicę wielkiego
pontiaka, który pełzł w stronę Zachodniego Central Parku, i z
satysfakcją spoglądała na policjantów na motorach, którzy jechali
przed nią. Jak to miło, że zgodzili się eskortować ją do domu
Bridget. Z początku, kiedy usłyszała policyjne syreny, myślała, że
idzie o te kubły od śmieci, które poprzewracała przy wyjeździe z
garażu, ale im nie o to szło. Po prostu rozpoznali stary wóz Patricka
O'Malleya i zaproponowali, że bezpiecznie przeprowadzą wdowę po
zasłużonym policjancie aż do Central Parku.
Wezwali nawet dwóch kolegów. Dwa motory z przodu, dwa z tyłu -
zupełnie jak dyplomatyczna eskorta. Miała nadzieję, że Bridget
wyjrzy przez okno. Będzie pod wrażeniem, nie ma co gadać.

Rose obudził zapach kawy podstawionej pod nos. Otworzyła oczy i
ujrzała nad sobą Daniela.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się do niego.
- Dzień dobry. - Odstawił filiżankę na stolik.
- Gdzie St. Paddy? - Rose oparła się na łokciu.
- Je śniadanie, był już na dworze.
- Och, dzięki, Wiesz co? To był chyba sen - rzuciła mu szelmowskie
spojrzenie - bo to raczej niemożliwe, żeby jakieś włochate cielsko
leżało na poduszce między nami, prawda?
- Musiało ci się przyśnić.
- Uch! - Wypiła łyk kawy. - Wspaniała! Rozpieszczasz mnie, miły.
Zwykle rano piję zwykłą neskę.
- Kiedy jestem w pobliżu, nie wolno ci tego robić. Zdarzało mi się
aresztować ludzi za mniejsze prowokacje.
Wypiła kolejny łyk aromatycznego płynu.
- A czy macie ze sobą kajdanki, panie posterunkowy?
- Najpierw chcesz, żebym cię podrapał, a teraz wołasz o kajdanki.
Może mam wezwać szwadron specjalny?
- Jeśli sam nie zapanujesz nad sytuacją...
- To brzmi jak wyzwanie.
- Jesteś gotów je przyjąć?

background image

Odstawił filiżankę i przewrócił dziewczynę na łóżko.
- Można tak powiedzieć. Wyobraź sobie, że jesteś w areszcie
domowym. - Unieruchomił ją swoim ciężarem.
- Zawsze tak postępujesz z aresztantami?
- Tylko z tymi, którzy są seksy...
- Och, prawdziwy Irlandczyk. - Przyciągnęła go do siebie.
- Poczekaj. - Złapał Rose za nadgarstek, powstrzymując jej zapędy. -
Nie możesz mnie uwodzić, kiedy gotuję!
- Gotujesz?
- Tak. Znowu się przypali.
- Nie dbam o spalone jedzenie. - Sięgnęła do guzika jego dżinsów.
- E, ja też mam to gdzieś. Daj, sam zrobię to szybciej.
- Najadłam się przez ciebie straszliwego wstydu - skarżyła się
Bridget. - Jak mogłaś zajechać przed mój dom w ten sposób?
Myślałam, że to sam papież!
Maureen jechała autostradą numer 7 z prędkością sześćdziesięciu
kilometrów na godzinę.
- Papież nie fatygowałby się do ciebie, kochana.
- Kto wie? On dla każdego ma czas. Na Boga, zjedź wreszcie z tego
awaryjnego pasa! Prowadzisz jak stara baba.
- Nieprawda! Ty, zdaje się, w ogóle nie potrafisz jeździć? Więc
możesz się wypchać, Bridget Hogan! Ja tu rządzę.
- Jezusie, Mario, Józefie święty! - Bridget chwyciła się za głowę. - W
co ja się wpakowałam?
- Jeśli mnie pamięć nie myli, chodzi tu o twoją córkę, więc nie
traktuj mnie z góry. To krew z twojej krwi wpuściła nas w te maliny.
- Boże jedyny, to wszystko przez MTV. Zdemoralizowali całe
pokolenie. Maureen, jedź może trochę szybciej. Ten facet, który
właśnie nas wyprzedził, pokazywał jakieś nieprzyzwoite gesty.
- Chodzi ci o to, że pokazał mi palec. Dlaczego sądzisz, że to
wulgarne?
Bridget popatrzyła krytycznie na towarzyszkę.
- Wierz mi, Maureen. Taki gest jest wulgarny. Z pewnością nie było
to pozdrowienie ani wyraz uznania dla twojej jazdy. Co innego
kciuk, co innego środkowy palec. I nie tak

background image

blisko tej bariery, na Boga! - Bridget zacisnęła pięści i zamknęła
oczy.
- Ucisz się wreszcie, ty ropucho! Stale wrzeszczysz i mnie pouczasz!
- Mówiłaś, że umiesz prowadzić.
- Przecież prowadzę!
- Jezu słodki, zginiemy w tym blaszanym pudle. Umrę przez tę samą
babę, która zrujnowała mi życie. Uwzięła się na mnie. A wszystko z
powodu drobnego incydentu z lampą kwarcową.
- Drobnego incydentu? Miałam poparzenia drugiego stopnia! Strupy
na nosie!
- Musiałaś źle użyć tego płynu.
- Sam płyn był zły, dobrze o tym wiedziałaś!
- Nie wiedziałam.
- Wiedziałaś.
- Nie.
- Kłamczucha, kłamczucha...
- Nic nie słyszę - Bridget zatkała sobie uszy.
- A mnie nic nie obchodzą twoje strachy. - Maureen pokazała jej
język.
Zapadło milczenie. Jechali w ciszy jakiś czas, w końcu pani
O’Malley przypomniała sobie, że tylko Bridget zna drogę.
- Zamierzasz powiedzieć mi, gdzie mam skręcić?
- Po prawej stronie powinien być zagajnik...
- Ale nie jesteś pewna, co? Polujemy na dzikie gęsi, ale nie masz
bladego pojęcia, gdzie ich szukać!
- Po prostu... nie jestem pewna.
- Powinnam ukręcić ci łeb, Bridget Hogan! - Odwróciła się w stronę
towarzyszki.
- Na Boga, nie zdejmuj rąk z kierownicy!
Maureen zachichotała z satysfakcją i chwyciła z powrotem za kółko.
Przyspieszyła do siedemdziesiątki, żeby zwiększyć atmosferę grozy,
i powiedziała:
- Przestraszyłam cię, no nie?
- Och, widziałam już moją matkę zstępującą z niebios na moje
spotkanie, perłowe wrota i brodę świętego Piotra...
- No dobrze. Dość tego. Pilnuj zjazdu, jakiegokolwiek. Mam dość tej

background image

autostrady i tych wyścigowych kierowców.
- Oni też mają ciebie szczerze dosyć - zamruczała Bridget. - O! Tam!
To chyba ten właściwy! Jest i zagajnik.
- Minęliśmy już z dziesięć takich zjazdów, wszystkie były podobne
jak ziarnka grochu.
- Zjedź tym zjazdem, Maureen.
- Niech ci będzie. Pewnie wylądujemy na jakimś pastwisku, ale
skręcam. - Wykonała szeroki łuk. Z tyłu rozległ się pisk hamulców
innego samochodu.
- Uważaj! Omal na kogoś nie wpadłaś! Nie bierz tak zakrętów!
Maureen była przerażona, ale za nic nie chciała dać tego po sobie
poznać.
- O co ci chodzi? Nie widziałaś tych napisów na tyłach ciężarówek?
„Uważaj na zakrętach. Zachowaj odstęp".
- Maureen, my nie jedziemy ciężarówką.
- Wiem, ale następnym razem przyczepię sobie taki napis do
zderzaka.
- Nie będzie żadnego następnego razu! Stanowisz zagrożenie na
drodze.
- E, bez przesady. - Maureen uśmiechnęła się diabolicznie. - A poza
tym zaczyna mi się to podobać.

Daniel smażył nową porcję jajecznicy na bekonie, a Rose siedziała
przy kuchennym stole, popijała kawę, obserwowała kochanka i
drapała Paddy'ego za uchem.
- Nie pamiętam, kiedy byłam taka szczęśliwa - wyznała.
- Z powodu tego, że robię ci śniadanie i lubię gotować? - zażartował.
- To samoobrona. Większość kobiet, które znałem, nie dałaby się
zaciągnąć do kuchni, a ja lubię domowe jedzenie.
Nałożył na talerze bekon, jajka, bułeczki posmarowane masłem.
Usiadł naprzeciw Rose.
- Wygląda wspaniale - pochwaliła go. - Już raz zawiodłeś się na
moich talentach kulinarnych, prawda? - spytała, wspominając stew
doprawiony srebrną nitką.
- Co innego talenty kulinarne, co innego twój wygląd.
- Aha, po prostu chciałeś pójść ze mną do łóżka?

background image

- No pewnie! Przyznaj, że ty myślałaś tak samo.
- Przyznaję. - Kiwnęła głową i schowała twarz w dłoniach. Tak,
chciała wykorzystać Daniela. Pragnęła tylko dziecka, swojego
dziecka, nie ich. To był kretyński pomysł. Chciała mu o tym
powiedzieć, lecz zawahała się w ostatniej chwili. Jak zareaguje na tę
wieść? Czy nie zerwie się ta delikatna więź, która powstała
pomiędzy nimi?
- Jeśli chodzi o seks, było cudownie - zaczęła. - Ale teraz...
- .. .chodzi o coś więcej - dokończył za nią.
- No właśnie. - Spojrzała mu w oczy. Nachylił się i pocałował ją w
usta.
- Pogadamy jeszcze na ten temat. Teraz bierzmy się za śniadanie
póki ciepłe.
Tak, muszą koniecznie porozmawiać, jeszcze dziś, pomyślała Rose i
uniosła widelec do ust. Już miała skosztować cudownie pachnącej
jajecznicy, gdy w ostatniej chwili coś ją powstrzymało.
- Daniel, czy słyszysz to, co ja? Syrena. Chyba się zbliża.
- Pewnie stary Tim ściga jakiegoś zbrodniarza, który jechał o
dziesięć kilometrów za szybko. Nieważne, jedzmy.
- Czekaj, to rzeczywiście coraz bliżej.
- Mhm, pewnie na tej drodze przecinającej twoją ścieżkę...

Na potężniejący dźwięk syreny nałożył się przeraźliwy klakson.
Rose i Daniel spojrzeli po sobie i pobiegli do saloniku, żeby wyjrzeć
przez okno na plac przed domem. Właśnie wjeżdżał nań zielony
pontiak, a za nim policyjny wóz patrolowy z włączoną syreną i
błyskającym światłem na dachu.
- O Boże...
- Wiesz, co to za auto?
- Niestety. - Odparł i skrzywił się, widząc, jak pontiak uderza w tylny
zderzak jego zaparkowanej toyoty. - Przyjechała moja mamusia.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Kiedy otworzyły się drzwi po stronie pasażera, Rose jęknęła ze
zgrozą.
- Moja też.
- No i Tim. Wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć.
- Daniel ruszył ku drzwiom. - Boże, mogła się zabić. Nie mówiąc już
o twojej matce i tysiącach innych osób.
- Nie wiedziałem, że Maureen umie prowadzić.
- Czy ktoś mówił, że umie? Widziałaś, co zrobiła z moim wozem? -
Pokręcił głową. - Zawsze miała kłopoty z odróżnieniem hamulca od
gazu.
- Ale jak one nas tu znalazły? Nie, to nie może być prawda.
- Spójrz na jaśniejsze strony tego wydarzenia - rzucił Daniel przez
ramię. - Tim prawdopodobnie je aresztuje. Zdaje się, że próbowały
mu uciec.
- Och, Daniel! Nie możemy na to pozwolić!
- Możemy nie mieć wyboru. Cholera, ciekawe, jak wygląda to twoje
ś

liczne miasteczko po tym, jak moja matka przejechała przez nie

swym ogromnym pontiakiem. Poczekaj!
- Daniel zatrzymał się tak gwałtownie, że Rose wpadła na niego. -
Widzisz? Odkłada na bok bloczek z mandatami! Niech to jasny
gwint! Wyłgała się od płacenia! Chyba będę musiał poważnie
porozmawiać z Timmym.
- Chcesz go namówić, żeby jednak wlepił jej mandat?
- Do diabła, nie. Mam zamiar oprotestować mój własny.
- Poczekaj - Rose zniżyła głos. - Mamy teraz większe problemy niż
twój mandat. Zachowujmy się wobec nich przyjaźnie, jakbyśmy byli
wielce radzi widzieć je u siebie, w towarzystwie Tima, oczywiście.
- Mam udawać, że się cieszę? Z czego? Z tego, że moja matka
postanowiła mnie nakryć jak piętnastolatka, została piratem
drogowym, rozwaliła mi zderzak, a teraz korumpuje uczciwego
funkcjonariusza?
- Nic nie osiągniemy, jeśli będziemy się wściekać.
- Będę się wściekać!
- Proszę, nie. Przynajmniej dopóki nie dowiemy się, o co naprawdę
im chodzi.

background image

- No dobrze - westchnął ciężko. - Ale robię to tylko dla ciebie, Rose.
Pamiętaj.
- Pójdę pierwsza. Mamo! - Rose wyszła na podjazd. - O, jest i pani
O’Malley! Jak miło was widzieć! Ach, Tim! świetnie, że jesteś! Co
cię sprowadza?
- Pomyślałem, że odstawię te panie do celu ich podróży. Teraz zza
pleców Rose wystąpił Daniel.
- Rzeczywiście potraktowałeś je po królewsku: światła, syrena...
Typowa eskorta tak nie wygląda, Tim.
- No... - Tim spiekł raka. - Tak szczerze, to chciałem je zatrzymać,
ale chyba nie bardzo miały na to ochotę.
- Mamo - Daniel zwrócił się do matki ze zdumieniem. - Usiłowałaś
uciec przed wozem policyjnym?
- Nie tylko usiłowałam. Zrobiłam to! - W oczach Maureen zapalił się
szatański ognik. - Patrick zawsze uwielbiał ten pojazd. Teraz mu się
nie dziwię. Ale nie przejmuj się, synku. Wszystko już wyjaśniłam.
Widzisz, gdyby nie twój ojciec, posterunkowego Tima nie byłoby na
ś

wiecie,

Bridget trzepnęła ją po ręce.
- Na miłość boską, Maureen! To brzmi tak, jakby Patrick kręcił się
koło jego matki.
- Mój Patrick? Nigdy w życiu! Jeśli nie wiecie, to powiem wam,
kochani, że mój Patrick, świeć Panie nad jego duszą, otrzymał kulę
przeznaczoną dla ojca Tima. Ot, i cała historia. Opowiedziałam ją
posterunkowemu, a on oczywiście odmówił wypisania mandatu
wdowie po Patricku O’Malleyu.
- A jakie to przywileje przysługują potomkowi Patricka O’Malley'a,
panie posterunkowy? - zapytał Daniel. - Mnie wypisałeś mandat.
- To prawda. Ale wtedy nie znałem jeszcze tej historii. Słyszałem, że
ktoś kiedyś ocalił życie mojemu tacie, ale nie wiedziałem kto. Teraz
wiem.
- Więc jak będzie z moim mandatem? - spytał Daniel.
- Przykro mi, stary, już się rozliczyłem. Jeśli chcesz pójść do
wydziału komunikacji, może coś uda się załatwić...
- Mniejsza z tym. - Daniel machnął ręką. - Moje pieniądze przydadzą
się naszemu państwu.

background image

- No właśnie. Pani O’Malley powiedziała, że zatroszczysz się o
naprawę szkód.
- Chodzi ci o mój samochód? - Daniel udał, że nie rozumie aluzji.
- Nie, skąd. Jest na przykład taka tablica powitalna przy wjeździe do
miasta, a właściwie była, bo teraz to tylko kupa drewna na podpałkę.
Albo parę tych donic, które stoją na chodniku przy Main Street...
- Jechała po chodniku?
- Bridget mnie zdekoncentrowała - pospieszyła z wyjaśnieniami
Maureen. - Darła się jak wiedźma.
- Bo jechałaś prosto na ten pomnik!
- Ja zapłacę za tę tablicę - zaoferowała się Rose.
- Nie, nie zrobisz tego. - Daniel spojrzał na nią dziewczynę
ostrzegawczo. - To moja matka i moje rachunki do wyrównania.
- Ale to spory wydatek. Powinieneś dać sobie spokój z tym twoim...
- A ja myślę, że to ty powinnaś dać sobie z tym spokój - powiedział
spokojnie, lecz Rose wyczuła, co kryje się pod tym na pozór
spokojnym stwierdzeniem, i uznała, że pora się wycofać. To był
czuły punkt, a teraz, jak jeszcze nigdy do tej pory, musieli trzymać
się razem. - Okay. Oszacuj koszty - Daniel zwrócił się do Tima. -
Niedługo się z tobą skontaktuję.
- Świetnie. No to na razie. - Tim zasalutował i odjechał.
- Mamo! Co ty sobie wyobrażasz? - Daniel doskoczył do matki, gdy
zostali w czwórkę. - Mogłaś zginąć!
- Obie o mało nie zginęłyśmy! - wtrąciła Bridget. Odpowiedź
Maureen zaskoczyła wszystkich, łącznie z nią samą.
- Mój wnuk nie będzie bękartem! - oznajmiła i dumnie zadarła
głowę. - Dopóki żyję, do tego nie dopuszczę!
ś

ołądek Rose ścisnął się ze strachu. Spojrzała na matkę i miała już

pewność: Bridget ją wydała.
- Jaki wnuk? Jakim bękartem? O czym ty, na Boga, mówisz?
- Oj, synku, synku... - Pani O’Malley spojrzała na niego karcąco. -
Nie mogłam uwierzyć, że zgodziłeś się wziąć udział w takim
grzesznym przedsięwzięciu. Danielu Patricku O’Malley, to skandal,
ż

e mogłeś w ogóle o tym pomyśleć. Kiedy jednak stwierdziłam, że

okłamałeś mnie co do tego weekendu, nie mogę być już niczego
pewna. Ta bezwstydna kobieta mogła cię do tego namówić. -

background image

Wycelowała palec w Rose.
Bridget złapała Maureen za ramię.
- Nie nazywaj mojej córki „bezwstydną kobietą"! To ty jesteś
bezwstydna, uganiając się jak rajfurka za żoną dla swego synalka!
- Zaraz, zaraz... - Daniel usiłował się wtrącić, - Może powiecie
wreszcie, o co, do cholery, tu chodzi?
Jednak Maureen nie zwracała uwagi na jego wyraźne zmieszanie.
- Myślałam, że to porządna irlandzka dziewczyna - zaczęła biadolić,
- Jest porządna!
- Porządna? To zwykła... - nie dokończyła, bowiem w tym samym
momencie Bridget wymierzyła jej policzek.
- Mamo! - Rose rzuciła się z przerażeniem ku swojej rodzicielce.
- Puść mnie! Zaraz jej...
- Prędzej ja tobie! Masz ochotę na rozróbę? - Maureen zamierzyła się
na rywalkę.
Na szczęście w ostatniej chwili chwycił ją Daniel, a Rose
przytrzymała Bridget.
- Więc zgodziłeś się dać jej to dziecko, nie biorąc ślubu?
- Maureen dyszała ciężko. - Synu... - jęknęła boleśnie.
- Posłuchaj, mamo, tego już za wiele. - Daniel zrobił surową minę. -
Nie wiem, o czym mówisz, ale...
- Co, nie wyjawiła ci swojego planu? Nie szkodzi, Bridget była tak
dobra, że o wszystkim mnie poinformowała. Rose nie chce męża, ale
chce mieć dziecko, rozumiesz? Zostałeś wybrany na ojca, a raczej na
byka rozpłodowego!
- Nie wierzę. Ona nie mogłaby wymyśleć czegoś takiego. Rose
usłyszała te słowa i poczuła się tak, jakby pękło jej serce.
- To sam ją spytaj - podpowiedziała Maureen. Daniel uwolnił matkę,
zmieszany spojrzał na Rose.
- Wiem, że jej się wszystko pomieszało, ale...
- Nie wszystko - odezwała się Rose cichym głosem. Spojrzała na
niego błagalnie, jakby prosiła o wyrozumiałość. - Od pewnego czasu
szukam mężczyzny, który mógłby zostać ojcem mojego dziecka. Nie
chciałam za niego wychodzić. Ani za nikogo innego. Nie myślałam o
banku i anonimowym dawcy, bo pragnęłam... bo szukałam kogoś...
kto mógłby...

background image

- Odwaga opuściła ją nagle, Rose odwróciła wzrok.
- Kto mógłby co? - w głosie Daniela znać było napięcie.
- Kto zgodziłby się dać życie mojemu dziecku bez dalszych
zobowiązań.
Daniel wyglądał tak, jakby dowiedział się, że za pięć minut nastąpi
koniec świata i rozpocznie się sąd ostateczny.
- I uznałaś, że właśnie ja na to pójdę?
- Ja... zanim naprawdę cię poznałam... sądziłam... Ale od chwili
kiedy zrozumiałam, jakim jesteś człowiekiem... Daniel, ten weekend
sprawił, że przemyślałam wszystko od nowa! Teraz nic takiego nie
przyszłoby mi już do głowy. Przenigdy! To był kretyński pomysł!
Wstydzę się go!
- Tak? A kiedy zmieniłaś zdanie? - spytał cicho. - Bądź dokładna. I
szczera.
- W pewnej chwili... wczoraj... w pewnej chwili.
- Zanim wykąpaliśmy St. Paddy'ego? Czy później?
- Później. - Spuściła głowę.
- Rozumiem. Jakie to wygodne. Zmieniłaś zdanie, jak już dostałaś to,
czego chciałaś. Tylko tyle dla ciebie znaczyłem, prawda?
- Nie! - Twarz Rose płonęła. - Daniel, proszę, nie mówmy o tym w
obecności naszych matek!
- Tak nowocześnie myśląca osoba nie powinna czuć się skrępowana
tym tematem - odparł chłodnym tonem.
Rose zrozumiała, że to koniec. Już nigdy nie uda jej się go
przekonać. Oszukała go, a on więcej jej nie uwierzy. Jest zgubiona,
ostatecznie zgubiona.
- Chwileczkę, moi drodzy - odezwała się Bridget. - Jesteśmy tu, by
zażądać od was ślubu. Niechże nasz wnuk urodzi się w przyzwoitym
domu.
- Tak. Mimo fatalnych stosunków między nami, odłożymy spory na
bok - dodała Maureen.
- Cóż przykro mi, że zawiodę dwie tak pobożne niewiasty. Zdaję
sobie sprawę, jak to jest dla was ważne, drogie mamy, ale musicie mi
wybaczyć. Dla mnie sprawa nie podlega dyskusji. Zostałem
wykorzystany i... - nie dokończył. - Słabo mi się robi - zwrócił się do
Rose - kiedy pomyślę, jak starannie to wszystko przygotowałaś.

background image

- Daniel, proszę cię. Nie...
- Koniec dyskusji. Masz to, czego chciałaś. Bez żadnych
zobowiązań. Nie policzę ci nawet za wyjątkowo dobry materiał
genetyczny.
Kwadrans później Daniel odjechał ze swoją matką. Ustalili z Rose,
ż

e ona zawiezie Bridget do miasta jego toyotą, a potem odstawi mu

wóz pod dom i wróci do siebie taksówką. Nie zaproponował, żeby
wstąpiła. Nie mówił też nic o spotkaniu w jakimkolwiek innym
terminie.
Rose najzwyczajniej w świecie ryczała. Matka próbowała ją
pocieszać, w końcu jednak zaczęła pochlipywać razem z córką. St.
Paddy siedział między nimi i przestraszony spoglądał to na jedno, to
na drugie zalane łzami oblicze.
- Muszę przestać - stwierdziła Rose, wycierając zaczerwieniony nos.
- Wystraszymy St. Paddy'ego.
- Psa? A co z twoją biedną matką? Jestem kompletnym wrakiem!
Więc ty rzeczywiście go kochasz?
- Kocham - chlipnęła Rose.
- I gdybyśmy tu nie przyjechały i nie wygadały się, to umówilibyście
się na następną randkę?
- Nie wiem tego na pewno, ale... ale... ale wszystko szło w tym
kierun... ku... uuu... - Rose znów ukryła twarz w dłoniach. - Och,
mamo, on jest dokładnie taki, jakiego szukałam. Nie chciałam
małżeństwa, pamiętasz? A on... a on odmienił moje poglądy. Tylko
jemu się to udało. A teraz...
- To wszystko moja wina. Gdybym nie wtykała w to swojego nosa,
wszystko by się ułożyło.
- Nie obwiniaj się. To ja powinnam była wyjawić mu prawdę. Też
byłby zły, ale może potrafiłabym go przekonać. Tacy mężczyźni
nienawidzą takich układów... I właśnie dlatego tak go kocham! Już
nie chcę być samotną matką! Bridget położyła rękę na dłoni córki.
- Widzisz, dziecko, mnie się nie udało znaleźć dobrego męża, ale to
nie znaczy, że tobie się nie powiedzie.
- Już przepadło. Nie wyobrażam sobie, żeby było wielu podobnych
do Daniela.
- A czy on cię kocha? - Bridget ścisnęła rękę córki.

background image

- Zaczynał kochać, jestem tego pewna. Ale teraz prędko mu
przejdzie. A ja... nawet nie chcę myśleć, jakie ma teraz o mnie
wyobrażenie.
- Rose, muszę cię o coś zapytać. - Bridget zawahała się. - Tam na
podwórku, podczas waszej rozmowy, on powiedział... Spytam
wprost: czy mogłaś zajść w ciążę?
W Rose drgnęła jakaś radosna struna, lecz zaraz na powrót ogarnęło
ją przygnębienie.
- Nie sądzę. To byłoby cudowne, ale... - urwała, zaraz jednak
postanowiła dokończyć tę kwestię. Skoro matka miała odwagę
zapytać, ona musi mieć odwagę odpowiedzieć. - Tylko raz
kochaliśmy się bez zabezpieczenia. To musiałby być wyjątkowy traf.
- Albo Irlandczyk. Dziewczyna roześmiała się przez łzy.
- On powiedział to samo.
- Wiesz co? Sądzę, że powinnaś się z nim skontaktować, kiedy tylko
wrócimy do miasta. Przekonaj go, że nie chodziło ci tylko o jedną
noc.
- Nie. Już mi nie uwierzy. Nie mogę do niego zadzwonić.
- Uparta irlandzka gadka. Rose uśmiechnęła się przez łzy.
- Wiem, że tylko w połowie jestem Irlandką, ale to chyba jest
większa połowa.
- To może ja zadzwonię?
- Nie! Nawet o tym nie myśl, mamo! Musisz mi przyrzec, że
będziesz trzymała się od niego z daleka.
- Ale...
- Nic nie kombinuj! Przyrzeknij!
- W porządku. Przyrzekam.

Cisza w aucie była nie do zniesienia. Daniel i Maureen zamienili ze
sobą słowo jedynie wtedy, gdy musieli zatrzymać się na stacji
benzynowej. Zapytał matki, czy chce się odświeżyć. Odmówiła.
Wyjechali ze stacji, wrócili na autostradę. Daniel włączył radio, ale
na wszystkich pasmach nadawano piosenki o miłości. Cholera, nie
były mu teraz do niczego potrzebne.
- Powinieneś się cieszyć, że wreszcie poznałeś prawdę - Maureen
zdobyła się w końcu na otwarcie ust.

background image

- Jasne.
- Nie mogłam pozwolić, żebyś wpakował siew taki układ.
- Rozumiem.
- Daniel? - Spojrzała na niego uważnie. - Co miałeś na myśli,
mówiąc, że dostała to, czego chciała.
- Nic.
- Czy ona może być z tobą w ciąży? Och, Boże, gdyby tak było!
- Prawdopodobnie nie.
- Ale jest jakaś szansa?
- Nie sądzę.
- Nie owijaj w bawełnę. Jest taka możliwość czy nie? Znam się na
tym. Możesz mówić zupełnie otwarcie. Czytałam, że te z baranich
jelit są mniej skuteczne od lateksowych. Wiesz, o czym mówię,
prawda? Więc jak było?
Daniel wydął policzki. Wpierw dowiaduje się, że Rose potraktowała
go jak bank spermy, a teraz matka zamierza dyskutować o
stosowanych

przez

niego

prezerwatywach.

Był

u

kresu

wytrzymałości.
- Daniel? No powiedz, proszę.
- Wiesz co, mamo? Nie będziemy ciągnąć tej rozmowy. Ani teraz,
ani w przyszłości. Cokolwiek zaszło pomiędzy nami, to wyłącznie
sprawa Rose i moja. Już kiedyś cię prosiłem, żebyś trzymała się od
tego z daleka.
- Synku, trzymasz tę kierownicę, jakbyś chciał przełamać ją na pół.
Zakochałeś się w tej dziewczynie, prawda?
- Mamo!
- W porządku. Sama wiem. Wsiąkłeś po uszy.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Wtorek, w samo południe, Statua Wolności.
Bądź w muzeum. Koło nogi.
B.H.K
Był wtorkowy poranek. Po wejściu na pokład statku spacerowego
Maureen jeszcze raz przeczytała zapisaną na karteczce wiadomość.
Obiecała Danielowi nie wtrącać się w jego sprawy, ale skoro tak już
się złożyło, że ma spotkać się z Bridget, a tamta poruszy temat
dzieci, to przecież niegrzecznie byłoby nie odezwać się do niej ani
słowem.
Po kilkunastu minutach żeglugi statek przybił do stóp gigantycznej
figury wznoszącej pochodnię ku niebu. Maureen przepchnęła się
przez tłum, poczuła na twarzy powiew wiatru. Wiedziała dokładnie,
o jakie miejsce chodziło Bridget. Wewnątrz budynku znajdowała się
ogromna lewa stopa posągu, replika oryginału tej samej wielkości.
Tyle że tutaj mosiądz był wypolerowany i nie pokrywała go patyna.
Maureen rozejrzała się w poszukiwaniu matki Rose i natychmiast
dostrzegła ją obok wielkiego palca u nogi.
- Więc jednak przyszłaś - odezwała się Bridget.
- Oczywiście, że przyszłam. Coś z tym trzeba zrobić.
- No właśnie. Ze względu na nasze dzieci, no i ewentualnie na
wnuka.
- Rzeczywiście myślisz, że Rose jest przy nadziei? - Maureen
chwyciła się za serce.
- Kochali się bez prezerwatywy, jeden raz, wiem to na pewno -
Bridget wyszeptała jej sekret prosto do ucha.
- Jak to bez prezerwatywy!
- Ciii... - Bridget zatkała jej usta. - Jezusie, Mario, Józefie Święty! To
miało być tylko do twojej wiadomości, a ty wrzeszczysz na całe
gardło.
- Wcale nie wrzeszczę! - Maureen odepchnęła rękę Bridget.
- A właśnie, że tak! - głos Bridget załamał się dziwnie. Pani
O’Malley spojrzała na nią uważnie i uświadomiła sobie, że dawna
przyjaciółka robi wszystko, żeby nie parsknąć śmiechem.
Uśmiechnęła się i po chwili sama zaczęła chichotać.
Chwilę później obie rechotały donośnie, podpierały się pod boki, a

background image

łzy płynęły po ich policzkach strumieniami.
- Och, och... Nikt mnie jeszcze tak nie rozśmieszył, odkąd
wyjechałam z Irlandii - wykrztusiła wreszcie Bridget, ocierając oczy.
- „Jak to bez prezerwatywy!" - sparodiowała słowa Maureen.
Znów zaniosły się śmiechem.
- To były świetne czasy - powiedziała Maureen, która tym razem
pierwsza doszła do siebie.
- Tak... Może powinnyśmy zapomnieć o tej Róży z Tralee?
- To dobry pomysł.
- Mamy teraz co innego na głowie. Trzeba sprawić, żeby Daniel i
Rose znów się zeszli.
- To nie będzie łatwe. Daniel jest upartym Irlandczykiem.
- A Rose to uparta Irlandka. Ale obmyśliłam pewien plan. W czasie
parady z okazji Dnia świętego Patryka Rose będzie jechała
kabrioletem. Wynajął ją jeden z browarów, bo wygląda, jakby
urodziła się na Zielonej Wyspie.
- Rozumiem. A Daniel będzie miał służbę patrolową. Też tam
będzie.
- Bystra jesteś. Najlepiej byłoby, gdyby znalazł się tuż przy trasie
pochodu. Dowiedz się, kto nimi dowodzi, a ja nakłonię Cecila, żeby
wykonał parę telefonów i załatwił sprawę.
- Cecila? Twojego męża?
- Mojego byłego męża. Zna wielu ludzi na wysokich stanowiskach w
tym mieście. Chociaż to angol, to na pewno by nie chciał, żeby jego
córka urodziła nieślubne dziecko. Jestem pewna, że pomoże zastawić
nam te sidła.
- Wiesz, że oni mogą nas zabić za następną interwencję?
- Wiem. Ale ty, Maureen, jesteś gotowa zaryzykować.
- Jeśli ty jesteś, to ja też. - Wyciągnęła dłoń, Bridget zrobiła to samo.
Po chwili splotły palce, zupełnie jakby ostatni raz robiły to wczoraj,
a nie trzydzieści siedem lat temu.
- Wszyscy za jednego!
- Jeden za wszystkich!
Maureen odwróciła oczy. Nie chciała, żeby przyjaciółka widziała jej
łzy. Zawsze wzruszała się bardziej niż Bridget.
W dzień Świętego Patryka Rose ubrała się w obcisły zielony kostium

background image

z kołnierzem ze sztucznego futra. Miała siedzieć w czasie parady na
bagażniku samochodu, na zrolowanym dachu, wystawiona na widok
publiczny oraz podmuchy wiatru hulającego po Piątej Alei.
Przygotowała się na chłód. Pod żakiet włożyła ciepłą koszulkę, lecz
niestety nic nie mogła zrobić z nogami: spódniczka sięgała ledwie do
pół uda, zgodnie z wymaganiami przedstawiciela firmy Hannigan,
która ją wynajęła. Skoro decydują się już na dziewczynę ze
wspaniałymi nogami - tłumaczyli - to nie będą ubierać jej w spodnie.
Rose nie znosiła być traktowana jak przedmiot, lecz po latach pracy
w tej branży potrafiła ze stoickim spokojem przyjmować tego typu
uwagi. Poza tym browar Hannigan płacił tyle za jej występ na
paradzie, że mogła zgodzić się na drobne niedogodności.
Jeszcze niedawno ucieszyłaby się z hojnego wynagrodzenia. Lubiła
mieć pieniądze, bo uważała, że pomogą jej wcielić w życie ten
najważniejszy plan. Teraz plan legł w gruzach. Nie interesował jej
już domek za miastem, coraz trudniej było rysować zabawne
historyjki. Rose zobojętniała na wszystko
Lata praktyki robiły jednak swoje. Uśmiechała się promiennie,
machała do tłumów zgromadzonych wzdłuż trasy parady i była dla
nich zapewne uosobieniem radości i szczęścia. Zazdrościła ludziom
ciepłych płaszczy i okryć. Siedemnasty marca okazał się
najchłodniejszym dniem w tym roku w Nowym Jorku. Tak naprawdę
cierpiała jednak nie tylko z powodu chłodnego powietrza; także w jej
sercu panował przenikliwy ziąb.
Jak na ironię wydawało się jej, że zewsząd otaczają ją konne patrole.
Jeden z oddziałów pilnował czoła pochodu, kiedy jeszcze byli na
miejscu zbiórki, lecz nie dostrzegła wśród policjantów Daniela.
Więcej konnych ustawiło się na trasie przemarszu, żeby mieć oko na
tłum. Rose przyglądała się każdemu z jeźdźców bardzo uważnie, lecz
i wśród nich nie wypatrzyła ukochanego. Może to i dobrze? I tak by
ją zignorował, była o tym święcie przekonana.
Gdy ogon pochodu dotarł do katedry Świętego Patryka, spojrzała w
prawo i wtedy go dostrzegła. Ten zarys ramion, linia bioder...
Siedział na koniu i prezentował się jeszcze lepiej niż go zapamiętała.
Serce dziewczyny zaczęło walić jak oszalałe, nie miała jednak czasu,
by kontemplować widok Daniela, bowiem z lewej strony dobiegł ją

background image

krzyk. Krzyk nazbyt dobrze znajomy.
- Maureen Fiona! Mogłam się tego spodziewać! Zasłaniasz mi i
psujesz całą przyjemność!
Na schodach katedry stała jej matka i próbowała zepchnąć w dół
matkę Daniela.
- Nie rozpychaj się, Bridget Hogan! To ty stoisz mi na drodze, stara
wiedźmo!
Ludzie śmiali się w głos, słuchając tej kłótni. Rose znów spojrzała na
Daniela. Ciekawe, jak on zareaguje na to zamieszanie. Daniel jednak
nie reagował. Tkwił jak posąg na koniu i przyglądał się paradzie,
całkowicie ignorując dwie wariatki na stopniach kościoła.
Pochyliła się do przodu, jakby chciała w ten sposób przyspieszyć
przejazd jej pojazdu. Jak na ironię cały orszak zatrzymał się w tym
właśnie miejscu.
- Przyjechałaś samochodem, Maureen? - zawołała tymczasem
Bridget tak głośno, że słychać ją było pół przecznicy dalej. - Chyba
nie, bo zaparkowałabyś na stopniach katedry, ty łamago!
- Wiesz, co ja na to? O, zobacz! - pani O’Malley wykonała gest,
którego nie powstydziłby się łobuz wypuszczony z poprawczaka.
Rose odwróciła wzrok ze wstydem, myśląc jednocześnie, jakie
piekło musi przeżywać teraz Daniel.
Kierowca kabrioletu odwrócił się ze śmiechem:
- Widzi pani? Niezłe przedstawienie, co nie? Pewnie te dwie Irlandki
popiły sobie piwa. Poczekajmy, może dadzą sobie po japie.
Rose zesztywniała na myśl, że matki mogą przejść do rękoczynów.
Nie. To niemożliwe, żeby wszczęły burdę na schodach katedry
Ś

więtego Patryka...

A jednak.
- Ja ci pokażę! - wrzasnęła Bridget. - A masz, ty stara owco o siwym
pysku!
- Uważaj, bo nie trafisz, ślepa wiedźmo!
- A właśnie że trafie!
Zaczęły wymieniać ciosy, a rozochocony tłum otoczył je
wianuszkiem.
- Niech pan pozwoli mi wyjść - poleciła Rose kierowcy. - Muszę im
pomóc. - Zeszła ze swojego miejsca, przeklinając niewygodną krótką

background image

spódniczkę,
- Hej, to nie twój interes, laluś. Zostaw to glinom.
- Sama wiem lepiej. Chcę wyjść.
Z poziomu ulicy nie widziała już tak dokładnie całej sceny,
wystarczyło jednak kierować się odgłosami bójki i przekleństwami,
by przecisnąć się do krewkich mamusiek.
- Natychmiast przestańcie! - Przepchnęła się przez tłum gapiów i
schwyciła matkę za rękę. - Mamo!
Bridget nawet na nią nie spojrzała.
- Nie ma mowy, córuś. Nie przestaniemy, zanim to się nie
rozstrzygnie.
- Mamo, przestań! - Rose chwyciła matkę w pasie i pociągnęła ze
wszystkich sił. Na próżno.
Kątem oka dostrzegła gniadą końską pierś torującą sobie drogę przez
tłum. Po chwili z wierzchowca zsiadł Daniel i rozdzielił kobiety z
wprawą, którą zaprezentował uprzednio w domu Rose. Zadziwiające,
ale tym razem obie panie usłuchały i trzymały się na dystans. Daniel
chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i
potrząsnął jedynie głową.
O dziwo, Maureen - której kapelusik był przekrzywiony, a u płaszcza
brakowało dwóch guzików - nie zmartwiła się pojawieniem się
rozjemcy. Przeciwnie, uśmiechnęła się do niego i przemówiła:
- No, Daniel, nie stój tak, jakbyś zapomniał języka w gębie. Czas
pogadać z kobietą, którą kochasz. Zobacz, synku, jest tu Rose.
Rose krzyknęła i wlepiła spojrzenie w swoją matkę.
- To było ukartowane! - orzekła oskarżycielskim tonem.
Zgromadzeni ludzie parsknęli śmiechem, słysząc tę nowinę.
- Trzeba było tak zrobić - odezwała się Maureen. - Oboje jesteście
zbyt uparci, by sami się umówić i wyjaśnić sobie wszystko.
Daniel spojrzał na Rose. Podszedł do niej i stanął z nią twarzą w
twarz.
- Pamiętasz? - spytała. - Powiedziałam, że je zabiję. Zrobię to i żaden
sąd mnie za to nie skaże.
- Śmierć to dla nich za mało. Ja bym je posłał na tortury.
- Już dość nas torturowaliście! - odezwała się Maureen. - Teraz
koniec dąsów, bierzcie ślub i dawajcie nam szybko tego wnuka, na

background image

którego tak czekamy.
- Tak, ślub, choćby jutro! - zawtórowała Bridget. Pod Rose ugięły się
kolana.
- To nie może być prawda. - Spojrzała na Daniela. - To chyba jakieś
obce kobiety, które przebrały się za nasze matki.
- Hej, koleś! - krzyknął do Daniela ktoś z tłumu. - Te dwie panie
zadały sobie mnóstwo trudu, żeby was ze sobą spiknąć. To jak,
zamierzasz się teraz oświadczyć tej młodej damie czy nie? No,
dawaj! Jest dziś święty Patryk czy nie?
Tłum przy klasnął i zaczął pogwizdywać i pokrzykiwać dla dodania
mu odwagi.
- Słuchaj, Daniel, ja... - Rose próbowała coś powiedzieć, jednak
okrzyki były zbyt głośne.
- Nie pozwól mu się wykręcić! - Głos Bridget okazał się
wystarczająco donośny, by mogła go słyszeć. - Mówiłaś, że go
kochasz. Maureen twierdzi, że z wzajemnością. Zmuś go po prostu,
ż

eby powiedział to na głos.

- Powiedz jej! Powiedz! - podchwycił tłum. - Powiedz, powiedz,
powiedz!
Rose ukryła twarz w dłoniach.
Nagle rozległ się policyjny gwizdek i okrzyki umilkły. Daniel wyjął
gwizdek z ponurą miną, Rose otworzyła oczy. Spodziewała się, że
powie coś w stylu: „Proszę się rozejść, dość tego zbiegowiska", lecz
on po chwili uśmiechnął się i zapytał donośnym głosem:
- Hej, ludzie, jak człowiek może się oświadczyć, kiedy robicie taki
harmider?
Tłum zgotował mu owację.
Kiedy na powrót ucichło, odwrócił się do niej, klęknął na jedno
kolano i spytał:
- Rose Erin Kingsford, czy wyjdziesz za mnie?
- Ach, Maureen! - krzyknęła Bridget. - Oświadczył się jej na
stopniach katedry Świętego Patryka! Czy to nie wspaniałe?
- Wyjdziesz? - powtórzył Daniel. - Kocham cię - powiedział z całym
przekonaniem. - Byłem zarozumiałym, upartym idiotą. Wyjdź za
mnie, Rosie.
Oparła się o niego, jakby bała się, że bez pomocy ukochanego

background image

upadnie na ziemię.
- Wyjść za ciebie? - przemówiła wreszcie. - Wyjść za ciebie, Danielu
Patricku O’Malley, to dla mnie zaszczyt.
- Pocałuj ją teraz! - zakrzyknął ktoś z tłumu.
- Świetny pomysł - zgodził się Daniel. Stanął na nogi i chwycił
dziewczynę w objęcia.
- Daniel! - Rose usiłowała protestować. - Czy wolno ci robić to na
służbie?
- Nie wolno. Ale mamy dziś Dzień świętego Patryka, a ja jestem
Irlandczykiem. Kochasz mnie, Rosie?
- Kocham, ty wariacie!
I wtedy zrobił to, na co czekała od tak dawna.

background image

EPILOG

Bridget i Maureen rzucały monetą i wypadło, że pokaz przezroczy z
podróży do Irlandii odbędzie się u tej drugiej.
- Uważam, że powinnaś powiesić ten irlandzki kalendarz na ścianie
koło telefonu - oznajmiła Bridget, rozglądając się po mieszkaniu
przyjaciółki. - Widziałabyś go w czasie każdej naszej rozmowy. Co
to? Jeszcze nie oprawiłaś tych rysunków z „New Yorkera"? Można
by pomyśleć, że nie obchodzi cię, że twoja synowa publikuje w
takim prestiżowym piśmie.
Maureen sprawdziła jagnięcy stew i dopiero potem odpowiedziała
przyjaciółce.
- Dobrze wiesz, dlaczego nie są oprawione. Wesele, nasza podróż do
Irlandii, oczekiwanie na dziecko... Byłam tak zajęta, że nie miałam
czasu, żeby się przeżegnać.
- To dlatego, że nie potrafisz planować. Gdybyś lepiej rozłożyła
sobie zajęcia, to... O! Dzwonek! Już są! Projektor zainstalowany?
- Oczywiście, ale nie mamy za dużo slajdów do pokazania.
- To nie ja wrzuciłam rolkę filmu do guinnessa.
- Nie, ale to ty zaczęłaś się kołysać, kiedy śpiewali „Irlandzką różę".
Potrąciłaś mnie.
- Nieprawda!
- Widzisz, jak się zachowujesz? Kłócisz się ze mną, a nasze biedne
dzieci stoją za drzwiami.
- To są twoje drzwi! Idź, wpuść ich, u Boga Ojca!
Już za chwilę Maureen zajęta była oglądaniem synowej, która
wyglądała, jakby połknęła dynię. Przywitała się też z synem, który z
kolei wyglądał, jakby połknął reflektor - taki bił od niego blask. Stew
dochodził w piekarniku, Bridget pokazywała slajdy z podróży.
Maureen nawet nie usiłowała ich oglądać - większość była
niedoświetlona. Cóż jednak z tego, skoro na przyszły rok zrobiły
sobie rezerwację na następną wycieczkę?
- Wybraliście już w końcu imię? - spytała Maureen, gdy po kolacji
zasiedli przy ulubionym czekoladowym deserze.
Rose spojrzała na Daniela.
- Sama możesz im powiedzieć - powiedział i wzruszył ramionami. -
Przestańmy się wreszcie targować.

background image

- Co to? Czy sądzicie, że mogłybyśmy nie zgodzić się z waszym
wyborem? - zapytała Bridget z oburzeniem.
- Co za pomysł! - dołączyła się Maureen. - To wasze maleństwo i
możecie nazwać je, jak chcecie. Przecież nigdy nie próbowałyśmy
narzucić wam swego zdania.
- Jestem zresztą pewna, że wybraliście ładne imiona - dodała
Bridget. - No, powiedzcie jakie?
- Jeśli to będzie chłopiec - wyznała wreszcie Rose - to będzie miał na
imię Patrick Cecil.
- Nie będę się kłócić. Cecil jest twoim ojcem, ale nie zasługuje na
pierwsze miejsce. Niech będzie Patrick, a potem Cecil - przytaknęła
Bridget.
- A jeśli dziewczynka - ciągnęła dalej Rose - to będziemy mieli...
Bridget Maureen.
- Co? Ona pierwsza? - wrzasnęła Maureen, nim zdążyła ugryźć się w
język. - Rzucaliście monetą czy jak?
Daniel chrząknął z zakłopotaniem.
- Zadecydowaliśmy, że tak będzie sprawiedliwie, mamo. Jeśli
chłopczyk odziedziczy pierwsze imię po tacie, to dziewczynka
powinna je dostać po matce Rose.
- Nie widzę w tym żadnej logiki...
- Pewnie, że jej nie ma - zgodziła się Bridget. - Ale jak ładnie oni to
uzasadniają.
- Próbowaliśmy nawet kombinacji z waszymi imionami... -
powiedziała Rose.
- Tak - przyznał Daniel - ale Maurit i Bridgeen nie brzmią tak
dobrze.
- Oczywiście, Danielu.
- Dobrze ci mówić - Maureen spojrzała krzywo na przyjaciółkę - bo
twoje imię znalazło się na pierwszym miejscu. Ale ja uważam, że
jedynym uczciwym sposobem rozstrzygnięcia tego sporu jest rzut
monetą. Co wy na to?
- Rzucać monetą, żeby wybrać imię dla dziecka? - zaoponowała
Bridget.
- Tak będzie sprawiedliwie, moja droga.
- Nie byłabym tego taka pewna, kochanie.

background image

- Wiecie co, moje drogie? - przerwał im Daniel. - Chyba powinniśmy
już iść. Zapomniałem nakarmić Paddy

s

ego.

- To ten pies, który sypia z wami w łóżku? - zainteresowała się
Bridget.
- No cóż - Rose zrobiła głupią minę - kupiliśmy już nowe łóżko. A
właściwie dwa: jedno do mieszkania, drugie do domku.
- Boże, chyba nie pozwalacie mu włazić na te nowe? - zaniepokoiła
się Bridget.
- Pewnie, że nie. Wyleguje się na starych.
- Słyszałaś kiedyś coś takiego? - Bridget spojrzała na przyjaciółkę. -
ś

eby odstępować łóżko psu...

- Nigdy - odparła Maureen. - A poza tym ciągle zostawiają go bez
opieki. Taką bestię!
- No właśnie, mamo. Jeśli zaraz nie wrócimy do domu, Paddy może
kogoś pożreć - przerwała jej Rose. - Jest głodny.
- Mówisz poważnie?
- Nigdy nic nie wiadomo. - Daniel poparł żonę, pomagając jej
założyć płaszcz.
- Głupio się czułam, zwalając winę na pieska, który nie skrzywdził
nigdy nawet muchy - powiedziała Rose do Daniela, kiedy wracali
taksówką na Manhattan.
- Ja też, ale to ostudzi ich zapał, żeby do nas wpadać bez zapowiedzi.
- Całkiem dobrze przełknęły to imię dla dziecka, nie sądzisz?
- W każdym razie talerze nie latały w powietrzu. W sumie jednak nie
ma się o co spierać. Mam nadzieję na chłopca.
- Wiesz przecież, że na USG wyszła dziewczynka.
- Może się mylą..,
- Ja w każdym razie wolę dziewczynkę. I zamierzam dać jej imiona
po naszych matkach. To w końcu ich sprawka.
- Może nie tak do końca. Sami też mieliśmy w tym udział. Rose
przysunęła się do męża, aby taksówkarz jej nie słyszał.
- Naprawdę jesteś przekonany, że to się stało podczas tamtej kąpieli?
- Nie całkiem. Ale już wtedy wiedziałem, że będziesz moja. I wiesz
co? Teraz też mam na to ochotę. Lekarz nie będzie miał żadnych
obiekcji?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05[1] Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuśki to nie jedna
005 Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuski to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuski to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuski to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuśki to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Miłość i Uśmiech 05 Co dwie mamuśki to nie jedna
Vicki Lewis Thompson Co dwie mamuśki to nie jedna
Co dwie gowy to nie jedna, zwizki frazeologiczne w naszym jzyku
HT018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut
HT063 Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
HT170 Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet
051 Thompson Vicki Lewis U ciebie czy u mnie
Thompson Vicki Lewis W hawajskim rytmie (Harlequin Temptation 107)

więcej podobnych podstron