background image

VICKI LEWIS THOMPSON 

Co dwie mamuśki to nie jedna 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Wyobraź sobie po prostu, Ŝe twoje nasienie pewnego dnia utraciło 
Ŝ

ywotność!  -  Maureen  O’Malley  zawołała  do  syna  z  kuchni,  gdzie 

przygotowywała właśnie garnek irlandzkiego stew. 
-  Co  takiego?  -  Daniel  omal  nie  wypuścił  z  rąk  ramki  z  fotografią, 
którą  zdjął  przed  chwilą  z  półki  nad  kominkiem,  by  uwaŜnie  się  jej 
przyjrzeć.  No  tak,  pomyślał,  ten  cholerny  hałas  za  oknem.  Na 
Brooklynie zawsze tak jest i pewnie dlatego nie zrozumiał matki. Bo 
przecieŜ nie mogła powiedzieć nic na temat jego nasienia! 
-  śywotność!  Utraciło  Ŝywotność,  rozumiesz?  -  powtórzyła  pani 
O’Malley. - Chodzi o to, jak szybko te smyki potrafią w nim pływać 
-  wyjaśniła  i  po  chwili  pojawiła  się  w  drzwiach  kuchni.  Przy  kości, 
rumiana, ubrana w kwiecisty fartuszek i z chochlą w dłoni, mogłaby 
grywać dobrą mamuśkę z reklam margaryny albo pączków. - Wiesz, 
Ŝ

e  pewnego  dnia  moŜe  się  to  przytrafić,  prawda,  Daniel?  -  nie 

ustępowała. 
- Posłuchaj, mamo, nie sądzę... 
-  AleŜ  to  się  przytrafia,  z  wiekiem  coraz  częściej.  -  Wycelowała  w 
niego  warząchwią.  -  Czytałam  o  tym  w  „Prevention",  więc  jeśli  nie 
będziesz  się  pilnował  i  ciebie  moŜe  to  spotkać,  mój  ty  stary 
kawalerze. 
Daniel zacisnął zęby. Od śmierci ojca matka miała fioła na punkcie 
jego  oŜenku  i  -  w  perspektywie  -  wnuków.  Czasem,  gdy  był  w 
lepszym nastroju, rozumiał tę jej tęsknotę za tym, aby rodzina, która 
nagle  stała  się  tak  nieliczna,  zrobiła  się  większa.  Ślubował  sobie 
cierpliwie znosić jej nalegania, ale teŜ nie zamierzał wcale stosować 
się  do  terminarza,  który  chciała  mu  wyznaczyć.  Ostatnio  jednak 
spokój przychodził mu z coraz większym trudem. 
Dyskutowanie  o  jakości  nasienia  było,  jak  widać,  nową  taktyką. 
Postanowił  odwrócić  uwagę  matki  pierwszym  przedmiotem,  który 
miał pod ręką. Uniósł ramkę. 
- Co to jest? 
- Zmieniasz temat. 
- Bo naleŜy go zmienić. Czemu trzymasz na kominku ten obrazek? 
Matka poczuła się zakłopotana. 
- Po prostu przypomina mi Bridget Hogan. Dlatego go kupiłam. 

background image

- Bridget? Czy ona nie była twoim najbardziej zaciekłym wrogiem? 
-  Owszem,  była.  Ale  wcześniej  największą  przyjaciółką.  Nigdy  juŜ 
później  takiej  nie  miałam.  A  ten  portrecik  to  jakby  ona  sprzed 
trzydziestu łat. 
-  Naprawdę?  -  Daniel  uniósł  fotografię  i  przyjrzał  się  uwiecznionej 
postaci.  Miękkie  kasztanowe  loki  opadały  na  szczupłe  ramiona. 
Czerwone,  zmysłowe  wargi  odsłaniały  biel  zębów,  iskierka  w 
zielonych oczach przywodziła na myśl słowa starej piosenki „Kiedy 
ś

mieją się irlandzkie oczy". 

Daniel  był  poruszony.  Matka  pod  wpływem  chwili  kupiła  ten 
obrazek  tylko  dla  pewnego  podobieństwa  do  dawnej  znajomej.  Oto 
jeszcze  jeden  przykład  na  to,  jak  bardzo  była  samotna  w  swoim 
wdowieństwie. 
Cofnął się i odstawił fotografię na miejsce. Obok stało jedno z jego 
zdjęć - zrobione, gdy ukończył Nowojorską Akademię Policyjną. 
-  Wiesz,  Ŝe  nieźle  wyglądasz  w  jej  towarzystwie?  -  Matka  zbliŜyła 
się do kominka. 
-  Pewnie.  PrzecieŜ  to  urodzona  piękność.  Przy  takiej  kaŜdy  facet 
wydaje się przystojny. 
- Nie o to mi chodziło. Miałam na myśli to, Ŝe bylibyście ładną parą. 
-  Mamo,  czy  moglibyśmy  nie  wracać  juŜ  dziś  do  tego  tematu?  - 
prychnął  rozdraŜniony.  -  Właśnie,  Bogu  dzięki,  skończyłem 
trzydzieści  dwa  lata.  Pamiętaj,  Ŝe  tata  oŜenił  się  z  tobą,  mając 
trzydzieści pięć. 
-  I  sam  widzisz,  do  czego  to  doprowadziło.  Bóg  obdarzył  nas  tylko 
jednym potomkiem. 
Daniel objął matkę, usiłując obrócić w Ŝart jej smutek. 
- Co w tym złego, nie jesteś zadowolona ze swego jedynaka? 
-  Jestem,  wiesz  o  tym  doskonale,  ale  ja  marzyłam  o  całym  Ŝłobku! 
Ech,  nasienie  twojego  świętej  pamięci  ojca  musiało  być  chyba 
niezbyt Ŝywotne... 
Daniel  skrzywił  się  z  niezadowoleniem.  Najwyraźniej  Ŝywotność 
nasienia  i  szybkość  poruszania  się  w  nim  plemników  była  dla 
Maureen  O’Malley  aktualnie  najciekawszym  zagadnieniem.  To 
minie,  pocieszał  się,  W  zeszłym  tygodniu  zajmowała  się 
rakotwórczymi właściwościami aluminiowych garnków. 

background image

-  Śmiej  się,  śmiej.  A  to  jest  stwierdzony  fakt.  Pamiętaj  tylko,  Ŝe 
marnujesz  czas..  I  Ŝe  bezdzietny  kawaler  jest  jak  but  bez 
sznurowadeł. 
- Właśnie. Łatwo go zgubić i nie uciska za bardzo. 
Matka odsunęła się i spojrzała groźnie na syna. 
-  Danielu  Patricku  O’Malley!  Wychowałam  cię  nie  po  to,  Ŝebyś 
zabawiał  się  uczuciami  niewinnych  dziewcząt.  Czas  juŜ,  Ŝebyś 
znalazł  sobie  jakąś  urodziwą  pannę,  i  zaprowadził  ją  do  ołtarza. 
Zresztą na pewno juŜ ktoś wpadł ci w oko, prawda? 
Daniel coraz bardziej nabierał szacunku dla cierpliwości ojca, który 
przeŜył z matką wszystkie te lata. 
-  No  cóŜ,  mamo,  prawdę  powiedziawszy,  jest  ktoś  taki  -  przyznał 
potulnie i podąŜył za Maureen do kuchni. 
- Wiedziałam, Ŝe to przede mną ukrywasz! Kim ona jest? Poznałeś ją 
na  balu  policjantów?  Nie,  poczekaj...  ZałoŜę  się,  Ŝe  to  było  na 
sylwestra! 
-  Pudło!  -  Daniel  uśmiechnął  się  pobłaŜliwie.  -  Chodzi  o  tę 
dziewczynę z fotografii. Szukam właśnie takiej jak ona. 
 
-  I  co  o  tym  sądzisz,  St.  Paddy?  Powinnam  zadzwonić  do  Maureen 
O’Malley czy nie? 
Rose  Kingsford  podniosła  pysk  pluszowego  pieska  i  zajrzała  mu  w 
oczy.  St.  Paddy  był  przedstawicielem  szlachetnej  rasy  wilczarzy 
irlandzkich  -  psem,  którego  (oczywiście  Ŝywego)  miała  nadzieję 
kiedyś  mieć  na  własność.  St.  Paddy,  maskotka  nieco  mniejsza  od 
oryginału,  spoglądał  na  nią  teraz  pełnymi  wyrazu  brązowymi 
oczami. 
-  Nie  moŜna  przecieŜ  być  takim  nieufnym  i  nieuŜytym,  prawda, 
piesku? Okay, zadzwonię do niej. Myślę, Ŝe nic złego się nie stanie. 
Z  psiakiem  pod  pachą  ruszyła  na  poszukiwanie  słuchawki 
bezprzewodowego  telefonu.  Tęskniła  za  prawdziwym  psem,  ale 
zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe  trzymanie  zwierzęcia  tej  wielkości,  co 
wilczarz  na  którymś  tam  piętrze  nowojorskiego  mieszkania  byłoby 
zbrodniczym egoizmem. 
Rose  nie  zamierzała  jednak  spędzić  tu  całego  Ŝycia.  Mieszkanie  w 
bloku  to  nie  miejsce  ani  dla  wielkiego  psa,  ani  dla  dorastającego 

background image

dziecka. Ona zaś pragnęła mieć i jedno, i drugie. No, czasem marzyła 
jeszcze  o  męŜu,  lecz  w  końcu  porzuciła  tę  myśl.  Większość 
męŜczyzn  zwracała  uwagę  wyłącznie  na  jej  wygląd.  Jak  się  zatem 
zachowają, kiedy pojawi się pierwszy siwy włos i zmarszczki? 
Poza  tym  coraz  częściej  zdarzało  się  jej  wątpić,  Ŝe  znajdzie  kogoś, 
kto sprosta jej, wcale przecieŜ niewysokim, wymaganiom. Jak do tej 
pory na swoich randkach spotykała albo cudownych facetów, którzy 
przy bliŜszym poznaniu okazywali się niedojrzali, albo z powaŜnymi 
typami 

kompletnie 

pozbawionymi 

poczucia 

humoru 

odpowiedzialnymi  aŜ  do  bólu  zębów.  Kombinacja  dojrzałości  i 
radości Ŝycia zdawała się nieosiągalnym ideałem. 
A  zatem  po  rozpadzie  małŜeństwa  rodziców  (co  było  dodatkowym 
argumentem  przeciw  szukaniu  partnera  na  całe  Ŝycie)  Rose 
postanowiła, Ŝe zadowoli się wyłącznie dzieckiem. Tęskniła zawsze 
za rolą matki, pragnęła syna lub córki i trochę martwiło ją, Ŝe sprawa 
się tak odwleka. 
Jeśli  okazałoby  się  to  konieczne,  była  nawet  gotowa  na  sztuczne 
zapłodnienie,  choć  w  takim  wypadku  wolałaby  znać  wcześniej 
dawcę  nasienia,  obejrzeć  go  na  własne  oczy,  moŜe  nawet  poznać. 
Powinien  to  być  bowiem,  myślała,  ktoś  nieprzypadkowy. 
Inteligentny,  w  miarę  przystojny,  nie  obarczony  wadami 
genetycznymi... 
Na  razie  taki  kandydat  nie  pojawił  się  na  horyzoncie,  lecz  Rose  nie 
traciła  nadziei.  W  swoim  czasie  rozpozna  właściwego  męŜczyznę. 
Ma w końcu na razie tylko trzydzieści lat. Jeszcze nie jest za późno, 
choć bezpieczniej by się czuła, mając te trzy, cztery lata mniej. 
Znalazła  słuchawkę  na  desce  kreślarskiej  pod  stosem  wycinków  z 
niedzielnymi  komiksami  pochodzącymi  z  rozmaitych  gazet  na 
terenie całego kraju. 
-  Pilnuj  mojego  dobytku  -  pouczyła  pupilka,  umieściła  go  na 
taborecie, po czym wróciła z telefonem do salonu. 
Zmierzchało,  więc  zapaliła  światło,  wysunęła  antenkę  i  wybrała 
numer.  Wyciągnęła  się  na  sofie,  długie  nogi  wsparła  o  poduszki. 
Przytrzymując  słuchawkę  między  barkiem  a  policzkiem,  zebrała 
długie rude włosy w koński ogon, zatrzasnęła spinkę. 
-  Halo?  -  odezwał  się  po  chwili  melodyjny  kobiecy  głos,  Rose 

background image

wyprostowała się. Nie ma automatycznej sekretarki? 
Rzecz  niespotykana  w  dzisiejszych  czasach.  A  co  ciekawsze,  głos 
Maureen  O'Malley  (jeśli  to  ona  odebrała)  przypominał  głos  matki 
Rose. Ten sam charakterystyczny zaśpiew... MoŜe i ona urodziła się 
w Irlandii? 
- Czy mogłabym rozmawiać z panią Maureen O’Malley? 
- Jestem przy telefonie. 
Rose  rozpromieniła  się,  słysząc  wyraźny  irlandzki  akcent.  Jeszcze 
bardziej  irlandzki  niŜ  mowa  jej  matki.  Ojciec,  Anglik,  całe  Ŝycie 
walczył z tymi językowymi naleciałościami. 
- Tu Rose Kingsford. - Przycisnęła słuchawkę do ucha. - Czy to pani 
poszukiwała mnie przez agencję modelek? 
-  Ach,  tak,  oczywiście!  To  ty,  Rose?  Co  za  cudowne  imię! 
Irlandzkie, bez wątpienia. Masz moŜe jakichś przodków na Zielonej 
Wyspie? Na pewno masz, skarbie. 
-  Tylko  ze  strony  matki.  -  Rose  rozluźniła  się,  słysząc  ten  poufały 
ton.  -  Ojciec  był  Anglikiem.  -  A  matka  mówi  o  nim  „ten  cholerny 
angol, którego poślubiłam", dodała w myślach. 
-  Wiedziałam,  Ŝe  musisz  być  Irlandką!  Zobaczyłam  twarz  i  od  razu 
wiedziałam,  Ŝe  ta  ślicznotka  to  jedna  z  naszych!  I  widzisz?  Miałam 
rację. 
Rose sięgnęła po długopis i kartkę, leŜące zawsze pod ręką na stoliku 
do  kawy.  Rozmowa  mogła  ją  zainspirować  do  narysowania  jakiejś 
karykatury,  a  przecieŜ  o  rysowaniu  karykatur  i  prowadzeniu  kącika 
satyrycznego w jakiejś gazecie marzyła, odkąd znudziło jej się bycie 
modelką. 
- Czy mogę w czymś pani pomóc, pani O’Malley? 
-  Ach,  Rose!  Właśnie  o  to  mi  chodzi.  Sprawiłabyś  mi  wielką 
przyjemność, gdybym mogła ci się po prostu lepiej przyjrzeć. MoŜe 
wpadniesz do mnie na herbatę? Wiem, Ŝe jesteś bardzo zajęta, ale to 
nie zabierze wiele czasu. 
Rose  przestała  gryzmolić,  odłoŜyła  długopis,  w  jej  głowie 
rozdzwoniły  się  alarmowe  dzwonki.  Chroniła  swoją  prywatność, 
wiedząc, 

Ŝ

jako 

modelka 

naraŜona 

jest 

na 

rozliczne 

niebezpieczeństwa.  Szaleńców  w  końcu  nie  brakowało  i  niejedna  z 
jej  koleŜanek  po  fachu  miała  wątpliwą  przyjemność  być  przez  nich 

background image

napastowana. Odchrząknęła nerwowo. 
- Jestem bardzo zajęta, pani O’Malley, Ŝałuję, ale nie mogę.., 
-  Ale  widzisz,  dziecino,  jesteś  łudząco  podobna  do  mojej  drogiej 
przyjaciółki.  Bridget  rzuciła  się  z  Klifów  Moher  i  utonęła,  a  ja  tak 
bardzo  za  nią  tęsknię.  Tego  lata  upłynie  trzydzieści  siedem  lat  od 
tamtej chwili... 
Rose przeszedł po plecach dreszcz grozy. Jej własna matka miała na 
imię właśnie Bridget. Do tego opowiadała kiedyś o dawno utraconej 
przyjaciółce,  która  rzuciła  się  pod  pociąg.  TeŜ  jakieś  trzydzieści 
siedem lat temu. Owa przyjaciółka miała na imię... Maureen. To nie 
moŜe być zwykły zbieg okoliczności. 
- Dobrze, pani O’Malley, muszę najpierw sprawdzić mój plan zajęć. 
Mogłabym oddzwonić do pani, najpóźniej do jutra. 
- Och, świetnie, Rose. Będę czekała na telefon. 
- Wobec tego do usłyszenia. 
Rose  rozłączyła  się  i  szybko  wystukała  numer  do  matki.  Trafiła 
oczywiście  na  automatyczną  sekretarkę.  A  głos  Bridget  Kingsford 
był tak bardzo podobny do głosu Maureen O’Malley! 
-  To  ja  -  rzuciła  w  słuchawkę,  gdy  aparat  po  drugiej  stronie  zaczął 
nagrywać - Nastaw czajnik, mamuś. Jadę do ciebie. 
Bridget  Hogan  Kingsford zajmowała mieszkanie na trzecim piętrze, 
z  widokiem  na  Central  Park.  Słony  miesięczny  czynsz  pokrywała  z 
alimentów  wypłacanych  jej  przez  niejakiego  Cecila  Kingsforda, 
który  po  dwudziestu  pięciu  latach  małŜeństwa  porzucił  ją  dla 
młodszej, lepiej wykształconej i niemającej zmarszczek. Ich rozwód 
był  dla  Rose  bolesnym  przeŜyciem.  Zrozumiała  wtedy,  jak  kończą 
się związki, w których męŜczyzna jest zainteresowany głównie urodą 
swej partnerki. 
 Mieszkanie otworzyła własnym kluczem, po czym stanęła w progu i 
wykrzyknęła  słowa  powitania.  Stłumiona,  niewyraźna  odpowiedź 
wskazywała,  Ŝe  matki  naleŜy  szukać  w  sypialni.  Rzeczywiście, 
ubrana  w  jasnoniebieski  strój  do  joggingu,  Bridget  leŜała  tam  na 
podłodze  z  nogami  opartymi  pionowo  o  róŜową  ścianę.  Na  twarzy 
miała ściągającą maseczkę z zielonych limonek. 
-  Niech  mnie  drzwi  ścisną,  jeśli  to  nie  dla  Freddy'ego  Kruegera  tak 
się męczysz! - Rose klapnęła obok matki na podłodze. 

background image

-  Nie  rozśmieszaj  mnie.  -  Bridget  ledwie  otwierała  usta,  Ŝeby  nie 
zniszczyć pieczołowicie ułoŜonej odŜywczej warstwy. 
-  Mam  takie  nowiny,  Ŝe  ta  skorupa  i  tak  popęka  ci  na  twarzy.  Ile 
jeszcze musisz to trzymać? 
Bridget spojrzała na leŜący obok minutnik. 
- Osiem minut. 
- Jadłaś coś? 
- Nic. 
- Ja teŜ nie. - Rose podniosła się. - Podgrzeję coś w mikrofalówce i 
nastawię herbatę. 
Dziesięć  minut  później  Bridget  dostojnie  wkroczyła  do  kuchni. 
Zmyła  z  twarzy  maseczkę,  rozczesała  kasztanowe  włosy.  Miała 
pięćdziesiąt  sześć  lat,  lecz  wyglądała  na  znacznie  mniej.  Cecil 
Kingsford musiał być idiotą, Ŝe ją rzucił. 
- Co to za wieści? - spytała. 
Rose  rozstawiła  zastawę  do  herbaty,  wyłoŜyła  jakiś  dietetyczny 
smakołyk  na  talerz,  po  czym  przeniosła  wszystko  na  przykryty 
lnianym obrusem stolik. 
-  Lepiej  najpierw  usiądź  -  poradziła.  Bridget  z  impetem  odstawiła 
filiŜankę na blat. 
- Dobry BoŜe, dziewczyno, jesteś w ciąŜy! 
- Nie, nie, chodzi o coś zupełnie innego. 
 Matka  podparła  się  pod  boki,  nie  wiadomo  -  szczęśliwa  czy 
rozczarowana tą odpowiedzią. 
-  Więc  pewnie  znalazłaś  kandydata  do  realizacji  tych  swoich 
niecnych  planów  -  westchnęła.  -  Posłuchaj,  Rose,  musiałam  chyba 
cięŜko  zgrzeszyć,  skoro  w  ogóle  postało  ci  w  głowie  urodzić 
dziecko, nie wychodząc za mąŜ. Twoja babka Hogan przewróciłaby 
się w grobie. 
- Mamo, to nie ma nic wspólnego z zachodzeniem w ciąŜę.  I wcale 
jeszcze  nie  wiem,  czy  w  ogóle  mam  taki  zamiar  -  wymigała  się  od 
rozmowy  na  ten  temat,  Ŝałując  po  raz  kolejny,  Ŝe  zwierzyła  się 
kiedyś matce ze swoich planów. 
- Podaj, proszę, tę herbatę, to opowiem ci, co się stało. 
Bridget  przyniosła  na  tacce  czajniczek,  dzbanuszek  do  mleka  i 
cukiernicę.  Gdyby  nie  to,  Ŝe  matka  zawsze  podawała  herbatę  w 

background image

sposób  tak  ceremonialny,  Rose  pomyślałaby,  Ŝe  ten  rytuał  ma 
przypomnieć  córce  o  dobrych  manierach.  Choć  bowiem  Bridget 
Kingsford zachowywała się jak kobieta nowoczesna, to w głębi serca 
pozostała  tradycyjną  irlandzką  gospodynią.  UwaŜała,  Ŝe  panna  do 
ś

lubu powinna zachować dziewictwo i w głowie się jej nie mieściło, 

Ŝ

e moŜna urodzić dziecko bez wcześniejszego małŜeństwa. 

-  No  cóŜ,  czy  twoim  zdaniem  jestem  juŜ  wystarczająco  spokojna?  - 
Bridget  usadowiła  się  na  krześle,  rozpostarła  serwetkę  na  kolanach, 
nalała herbaty, - A moŜe powinnam się jeszcze połoŜyć? 
Rose roześmiała się. Dzięki Bogu, jej matka miała poczucie humoru. 
Gdyby nie to, rozwód wpędziłby ją pewnie w głęboką depresję. 
-  Rozmawiałam  dziś  przez  telefon  z  pewną  kobietą  -  zaczęła.  - 
Przedstawiła  się  jako  Maureen  O’Malley.  Skontaktowała  się  z 
agencją, bo zainteresował ją mój wizerunek, ten w ramce. 
- Nic dziwnego. Świetnie wypadłaś na tym zdjęciu. 
 -  Ona  teŜ  tak  uwaŜa.  Twierdzi,  Ŝe  przypominam  jej  przyjaciółkę  z 
młodości, która rzuciła się w przepaść z Klifów Moher.. 
- Wielkie Nieba! 
- ...i która miała na imię Bridget. 
Na  policzki  matki  wypłynął  rumieniec,  jej  rozwarte  szeroko  oczy 
wpatrywały się ze zdumieniem w Rose. 
- Powtórz, proszę. Jak miała na imię ta kobieta? 
- Maureen. 
Starsza pani zerwała się od stołu, cisnęła serwetkę na blat. 
-  A  więc  to  ona  -  krzyknęła  ze  złością.  -  Zawsze  wiedziałam,  Ŝe 
powinno  się  zamknąć  jej  gębę  Kamieniem  z  Blamey!  Jak  ona  śmie 
twierdzić,  Ŝe  rzuciłam  się  z  Klifów  Moher!  Po  niej  naprawdę  nie 
moŜna spodziewać się niczego dobrego! 
Rose  powstrzymała  się  przed  dodaniem,  Ŝe  owa  kobieta,  która 
według  matki  rzuciła  się  pod  pociąg,  wciąŜ  Ŝyje  i  mieszka  na 
Brooklynie. 
- Czy ona wie, kim jesteś? - Bridget odwróciła się do córki. 
- Nie jestem pewna. Chyba nie. Chce się jednak ze mną spotkać. 
Bridget złapała się za głowę. 
-  BoŜe  jedyny!  Pozwól  mi  pomyśleć,  pozwól  pomyśleć...  Ona  musi 
mieć  jakiegoś  asa  w  rękawie.  Zobaczysz,  jeszcze  wspomnisz  moje 

background image

słowa.  Ta  baba  jest  kuta  na  cztery  nogi.  Gdyby  nie  wiedziała,  Ŝe 
jesteś moją córką, to po co chciałaby się z tobą zobaczyć? 
- Naprawdę nie mam pojęcia. Ale co właściwie zaszło między wami, 
mamo? 
-  Co  zaszło?  Przez  nią  straciłam  największą  Ŝyciową  szansę.  Nie 
zdobyłam  korony  RóŜy  z  Tralee.  Och,  oby  jej  dzieci  do  ostatniego 
pokolenia miały pryszcze! 
 Rose  powstrzymała  się  od  śmiechu.  Ilekroć  matka  była  czymś 
przejęta, zaczynała mówić barwnie i dosadnie. 
-  Nigdy  nie  opowiadałaś  mi ze  szczegółami,  jak  pozbawiła  cię  tego 
trofeum. O co chodziło? 
- O  co? To ona wpadła  na ten  wspaniały pomysł, Ŝeby  opalić sobie 
ciało.  W  ostatniej  chwili  uznała,  Ŝe  nasza  skóra  jest  zbyt  blada  i  Ŝe 
przyda  nam  się  trochę  słońca.  PoŜyczyła  kwarcówkę,  ja  kupiłam 
olejek  do  opalania,  jednak  tuŜ  przed  konkursem  moja  świętej 
pamięci  matka  odwiodła  mnie  od  tego  idiotycznego  pomysłu. 
Zrezygnowałam, ona nie. Posmarowałam ją nawet tym olejkiem i tak 
spaliła sobie twarz, Ŝe w ogóle nie przystąpiła do konkursu. 
- Poczekaj, mamo. Nie rozumiem. Więc czemu ty go nie wygrałaś? 
-  Powiem  ci,  dlaczego,  córuś,  -  Bridget  spojrzała  na  nią  niczym 
wcielenie  niewinności.  -  W  tej  rywalizacji  na  równi  z  urodą  liczyła 
się  osobowość.  A  Maureen  rozpuściła  plotkę,  Ŝe  ja  rozmyślnie 
dokonałam  sabotaŜu,  obawiając  się  konkurencji  z  jej  strony.  śe  to 
przeze  mnie  się  poparzyła,  rozumiesz?  Zupełnie  jakby  to  babsko  z 
twarzą owcy miało jakiekolwiek szanse! No ale ci idioci, którzy byli 
w jury, dali jej wiarę i nie przyznali mi pierwszego miejsca. 
-  A  czemu  w  takim  razie  obydwie  twierdziłyście,  Ŝe  ta  druga 
popełniła samobójstwo? 
-  Widzisz  -  matka  westchnęła,  jakby  mimo  upływu  lat  wciąŜ  Ŝywe 
były  w  niej  te  wspomnienia.  -  Ostatnim  razem,  kiedy  się 
widziałyśmy, wrzasnęła do mnie: „Bridget! Dla mnie równie dobrze 
mogłabyś  być  martwa!'.  Odkrzyknęłam  jej,  Ŝe  los  Maureen  Keegan 
obchodzi mnie tyle samo. Dostała wtedy tu, w Nowym Jorku, posadę 
niańki.  Jakiś  rok  później  ja  zaczęłam  pracować  jako  modelka.  Nie 
podobało  mi  się,  Ŝe  mieszkamy  w  tym  samym  mieście,  więc 
wymyśliłam historię o tym, Ŝe rzuciła się pod pociąg. 

background image

  
-  A  ona  z  kolei  zrobiła  z  ciebie  samobójczynię  skaczącą  z  Klifów 
Moher? 
-  To  idiotyzm!  Wie  przecieŜ,  Ŝe  panicznie  boję  się  wysokości.  - 
Bridget  znów  zaczęła  pospiesznym  krokiem  przemierzać  pokój.  - 
Ona musi podejrzewać, kim ty jesteś. Nie moŜemy dać się nabrać. 
- Nie sądzę, mamo, ale to bez znaczenia. I tak nie mam zamiaru się z 
nią spotkać. 
- Nie masz zamiaru? - zmartwiła się  Bridget. Ciekawe, przecieŜ los 
dawnej przyjaciółki był jej podobno obojętny. 
- AleŜ musisz! Chcę się dowiedzieć, jak się jej wiedzie. 
-  Naprawdę  chcesz,  Ŝebym  spotkała  się  z  kobietą,  której 
nienawidzisz? 
-  Tak,  chcę.  -  Bridget  wyjrzała  przez  okno,  zastanawiała  się  chwilę 
nad czymś, wreszcie odezwała się z oŜywieniem: 
-  Tak,  ta  mała  herbaciarnia  na  Czterdziestej  Szóstej  będzie  w  sam 
raz.  Siądziesz  po  jednej  stronie,  ja  po  drugiej.  Nie  wypatrzy  mnie 
poprzez gąszcz difenbachii. 
-  Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  zamierzasz  ukryć  się  w  kwiatach  i  nas 
szpiegować? Powiedz, Ŝe to nieprawda. 
Bridget  skrzyŜowała  ramiona  i  spojrzała  na  córkę  wzrokiem 
osiemnastolatki. 
- O ile znam Maureen Keegan, a znam nieźle tę latawicę, to ona coś 
knuje. Zamierzam dowiedzieć się dokładnie, o co jej chodzi. 
 
No,  to  zaczynamy,  pomyślała  Rose,  wchodząc  dwa  dni  później  do 
herbaciarni.  Było  tak,  jakby  zamieniły  się  rolami.  Córka  czuła  się 
odpowiedzialna za to, co będzie, jeśli matka zacznie zachowywać się 
w sposób kontrowersyjny i gorszący. 
Trzeba  przyznać,  Ŝe  Ŝadna  scena  z  filmu  „Mission:  Impossible"  nie 
wymagała  takich  przygotowań,  jak  te,  które  zostały  podjęte  przed 
spotkaniem z Maureen  O’Malley. Wszystko zostało zaplanowane w 
najdrobniejszych  szczegółach,  łącznie  z  kapeluszem  i  ciemnymi 
okularami  dla  matki,  na  wypadek  gdyby  jakimś  trafem  wpadła 
jednak na Maureen. 
Rose  weszła  do  ciepłego  wnętrza  lokalu,  rozpięła  trencz  na  widok 

background image

zbliŜającej się hostessy i odezwała się z uśmiechem: 
- Mam rezerwację na dwie osoby, na nazwisko Kingsford. 
-  Tędy,  proszę.  -  Dziewczyna  wprowadziła  ją  do  sali  ze  smakiem 
udekorowanej antykami z przełomu wieków. 
Bridget  juŜ  była  na  miejscu.  Siedziała  tyłem  do  drzwi,  a  w 
wełnianym  kapeluszu  o  szerokim  rondzie,  nasuniętym  głęboko  na 
oczy osłonięte ciemnymi szkłami, wyglądała jak Mata Hari. 
Niestety,  hostessa  doprowadziła  Rose  do  sąsiedniego  stolika,  po  tej 
samej stronie bujnej roślinności i tuŜ obok matki. Wszystkie miejsca 
po drugiej stronie były bowiem zajęte. 
- Hm, obawiam się, Ŝe to będzie dla pani ogromny kłopot, ale mam 
niezwykłą prośbę odnośnie tego stolika. 
Hostessa odwróciła się z nieszczerym uśmiechem. 
- Tak? CóŜ mogę dla pani zrobić? 
-  Osoba,  z  którą  mam  się  spotkać,  jest  ogromnie  sentymentalna. 
Ma...  pewne  wspomnienia  związane  z  tamtym  stolikiem,  rozumie 
pani?  -  Rose  wskazała  na  drugą  stronę  sali.  Bridget  popijająca 
herbatę miałaby doskonały punkt obserwacyjny, gdyby tam udało się 
usiąść. 
- Ale tamten stolik jest zajęty. 
-  Widzę,  moŜe  jednak  te  panie  dałyby  się  namówić  na  zmianę 
miejsca.  -  Rose  posłała  dziewczynie  słodkie  spojrzenie  (tak  mniej 
więcej  patrzył  pluszowy  St.  Paddy)  i  wetknęła  w  dłoń  złoŜoną 
dwudziestkę. 
Hostessa spojrzała na nominał. 
-  MoŜe  dałoby  się  to  załatwić  -  mruknęła.  -  Proszę  dać  mi  chwilkę 
czasu. 
 Rose spojrzała na zegarek. Rzeczywiście pozostała jedynie chwilka. 
Oby  Maureen  nie  okazała  się  jedną  z  tych,  które  na  umówione 
spotkania przychodzą z wyprzedzeniem. 
Kobiety zmuszone się przesiadać nie wyglądały na zachwycone, lecz 
w  końcu  Rose  usadowiła  się  tam,  gdzie  chciała.  Usiadła  twarzą  do 
wejścia. Maureen powinna dostrzec ją bez kłopotu. 
- Dobra robota, córuś - dobiegł ją poprzez liście konspiracyjny szept. 
-  Mamo,  nie  gadaj  juŜ,  proszę.  -  Rose  przysłoniła  dłonią  usta.  -  Ta 
dziewczyna i tak pewnie myśli, Ŝe brakuje mi piątej klepki. Nie chcę, 

background image

Ŝ

eby widziała, Ŝe rozmawiam z liśćmi. 

- Okay. Ale wiesz co? 
- Mhm. 
- Herbata nie jest juŜ tutaj taka dobra, jak kiedyś. 
- Cicho, mamo... 
Rose  miała  jeszcze  coś  powiedzieć,  jednak  w  tym  momencie 
wkroczyła  do  lokalu  postawna  kobieta  ubrana  w  zielony  wełniany 
płaszcz,  rozejrzała  się  pospiesznie  i  od  razu  zatrzymała  wzrok  na 
niej.  Na  rudych  włosach  starszej  pani  tkwił  zielony  kapelusik  z 
piórkiem.  Nietrudno  było  się  domyślić,  Ŝe  oto  na  scenę  wkroczyła 
Maureen Fiona Keegan O’Malley. 
-  O  słodki  Jezu,  o  Panienko  Święta,  o  Józefie...  -  Rose  usłyszała 
jeszcze zza zielonego przepierzenia głos matki. 
Tymczasem  Maureen  (która  na  szczęście  nie  zwróciła  uwagi  na  to 
poboŜne  westchnienie)  odsunęła  kelnerkę  i  pomaszerowała  wprost 
do stolika Rose. 
- Jesteś, dziecko drogie! Wyglądasz jeszcze śliczniej niŜ na zdjęciu! 
Mogłabyś  zająć  drugie  krzesło,  to  na  wprost  okna?  Będę  mogła 
przyjrzeć ci się w pełnej krasie. 
- UwaŜaj, to podstęp! - syknęła Bridget przez gąszcz difenbachii. 
-  Słucham?  To  ty  coś  mówiłaś,  Rose?  -  Maureen  spojrzała  ze 
zdziwieniem. 
- Och, nic. Tylko cichutko kichnęłam. 
-  Mój  BoŜe,  chyba  coś  nie  tak  z  moim  słuchem.  Daniel  mówi  mi, 
Ŝ

ebym  to  wreszcie  skontrolowała,  lecz  ja  wszystko  odkładam  na 

później. 
Zdjęła  płaszcz,  przewiesiła  go  przez  oparcie  krzesła  i  usiadła  na 
wprost dziewczyny z błogim uśmiechem na twarzy. 
-  Daniel  to  pani  mąŜ?  -  spytała  Rose,  pomna,  Ŝe  matkę  interesuje 
pewnie  kaŜdy  szczegół.  Dziwiło  ją,  Ŝe  Maureen  moŜe  budzić  takie 
złe  emocje.  Ją  samą  oczarowała  ta  przemiła  pani.  Na  pewno  nie 
miała twarzy owcy, a jej błękitne oczy były tak piękne i tak szczere, 
Ŝ

e  Rose  zaczęła  odczuwać  wyrzuty  sumienia  z  powodu  całej  tej 

oszukańczej gry. 
- Nie, dziecko, mój mąŜ miał na imię Patrick, Panie świeć nad jego 
duszą. Zmarł na słuŜbie, dwa lata temu, w czerwcu. 

background image

- Tak mi przykro... - Rose czuła się coraz gorzej. 
-  Z  pewnością  nie  był  to  wesoły  dzień,  ale  w  końcu  mam  jeszcze 
Daniela, który jest mi wielką podporą. Daniel to mój syn. 
- Rozumiem... 
-  I  niech  mnie  diabli,  jeśli  to  nie  on  stanął  właśnie  w  drzwiach. 
Danielu! - Maureen pomachała ręką z entuzjazmem. 
No  tak,  wszystkie  pozytywne  uczucia  wobec  Maureen  wyparowały. 
Zamiast współczucia i sympatii Rose poczuła niepokój i niesmak. 
- Pozwól do nas, Danielu, mój chłopcze. Chcę, Ŝebyś kogoś poznał - 
zaszczebiotała pani O’Malley, a przeraŜona Rose zamknęła oczy. 
- A nie mówiłam? - przez gąszcz difenbachii dobiegł ją szept matki. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

-  Mamo,  to  juŜ  naprawdę  przesada!  -  odezwał  się  niskim  głosem 
ś

wieŜo przybyły. - Tym razem posunęłaś się za daleko. 

Głos był na tyle interesujący, Ŝe Rose otworzyła oczy i przyjrzała się 
twarzy męŜczyzny. Spodziewała się zobaczyć jakąś ofiarę losu, która 
musi liczyć na matkę w organizowaniu randek, pomyliła się jednak. I 
to bardzo. 
Daniel  O’Malley  okazał  się  wspaniałym  okazem  bez  mała 
dwumetrowego  irlandzkiego  samca.  Rozpięta  skórzana  kurtka,  ręce 
wsparte  na  biodrach,  niepokojąco  szeroka  klatka  piersiowa  i 
oczywiście  wąska  talia.  Czarna  czupryna  potargana  przez  wiatr, 
ciemnobrązowe  gniewne  oczy,  zacięta  mina.  Słowem  -  przystojniak 
jakich mało. 
-  Danielu  -  odezwała  się  Maureen  karcącym  tonem.  Najwyraźniej 
zbiła  ją  nieco  z  tropu  reakcja  syna.  -  Gdzie  się  podziały  twoje 
maniery?  Przywitaj  się  z  Rose  Kingsford.  Tak  jak  przypuszczałam, 
Rose jest Irlandką. Jej matka pochodzi stamtąd, co my. 
Rose  zignorowała  gniewne  pokasływanie  zza  difenbachii  i 
wyciągnęła rękę do tego celtyckiego bóstwa. 
-  Miło  mi  pana  poznać  -  odezwała  się  z  uśmiechem.  Nigdy  nie 
wypowiadała tej utartej formuły z większą szczerością. 
Daniel spojrzał na nią przelotnie i jego gniew natychmiast przerodził 
się w zmieszanie. 
-  Proszę  wybaczyć.  Jeszcze...  jeszcze  nigdy  w  Ŝyciu  nie  czułem  się 
tak niezręcznie. - Uścisnął jej dłoń. 
 -  Proszę  się...  nie  przejmować.  -  Rose  spojrzała  mu  w  oczy, 
odwzajemniając  mocny  uścisk.  Trwało  to  krótko,  lecz  miała 
wraŜenie,  jakby  niespodziewanie  porwał  ją  w  ramiona.  Jej  serce 
łomotało, z trudem łapała oddech. 
Ten  wewnętrzny  niepokój  miał  swoje  uzasadnienie.  Oto  spotkała 
męŜczyznę, którego mogłaby poprosić, by został ojcem jej dziecka. 
Nadeszła  kelnerka,  spojrzała  na  Daniela  z  podziwem  i  spytała,  czy 
ma zamiar przysiąść się do obu pań. 
- Tak - odpowiedziała za niego Maureen. 
- Nie, to nie będzie konieczne - sprzeciwił się Daniel. 
-  Daniel,  wielkie  nieba!  -  Maureen  zaprotestowała.  -  MoŜesz  chyba 

background image

usiąść i wypić z nami filiŜankę herbaty? 
- Obawiam się, Ŝe nie - zaprzeczył spokojnie, lecz na tyle stanowczo, 
iŜ  kelnerka  zajęła  się  innymi  gośćmi.  Odwrócił  się  ku  Rose.  -  To 
miło,  Ŝe  mogłem  panią  poznać  -  powiedział,  po  czym  szybkim 
krokiem opuścił herbaciarnię. 
-  Daniel!  -  zawołała  Maureen  za  synem,  lecz  ten  nawet  się  nie 
zatrzymał. - No cóŜ - starsza pani spojrzała na Rose - chyba wiem, o 
co  chodzi.  To  ta  blizna  sprawia,  Ŝe  jest  chorobliwie  nieśmiały  w 
obecności dam. 
-  Blizna?  -  Rose  wyraźnie  pamiętała  wygląd  Daniela.  -  Nie 
zauwaŜyłam Ŝadnej blizny. 
- Widzisz, dziecko, to jest... bardzo delikatna kwestia. 
- Tak? 
- On ją ma... krótko mówiąc, no, na tyłku. To rana od kuli. 
- Jak to od kuli? 
-  Tak  to.  Daniel  jest  dowódcą  oddziału  policji  konnej.  Wielu  tym 
zuchom,  z  którymi  pracuje,  prędzej  czy  później  trafia  się  postrzał. 
Mój Patrick miał na przykład trzy takie rany. Na szczęście odniósł je, 
zanim się pobraliśmy. Trzeba dziękować świętym, Ŝe zaraz po ślubie 
został detektywem, a ta robota nie jest juŜ tak niebezpieczna. 
- PrzecieŜ mówiła pani, Ŝe zginął na słuŜbie. 
-  Bo  tak  było.  Został  zabity  przy  biurku,  kiedy  pisał  jakiś  raport. 
Upadł twarzą w pudełko pączków. DroŜdŜowych, z lukrem. 
Rose  nie  bardzo  wiedziała,  co  ma  powiedzieć.  Na  szczęście  zjawiła 
się  kelnerka,  wybawiając  ją  od  konieczności  komentowania  tych 
szczególnych  rodzinnych  sekretów.  ZłoŜyły  zamówienia.  Ona  - 
herbatę, Maureen - dodatkowo koszyk bułeczek. 
- Oczywiście moŜesz się nimi poczęstować, moje dziecko - odezwała 
się po odejściu kelnerki. - Powinnaś chyba przybrać nieco na wadze. 
Nie  chcę  przez  to  powiedzieć,  Ŝe  nie  wyglądasz  prześlicznie.  Ale 
wiem,  Ŝe  od  modelek  wymaga  się,  by  były  bardzo  szczupłe,  wręcz 
chude,  a  tak  się  nie  godzi.  Moja  najlepsza  przyjaciółka,  Bridget,  ta, 
którą  tak  bardzo  przypominasz,  teŜ  taka  była,  nim  spotkał  ją 
tragiczny koniec. 
Po  drugiej  stronie  kwietnego  Ŝywopłotu  runął  z  hukiem  na  podłogę 
dzbanek  do  herbaty.  Zrobiło  się  oczywiście  spore  zamieszanie,  od 

background image

razu  podbiegła  kelnerka,  goście  przy  innych  stolikach  z 
zaciekawieniem odwrócili głowy. 
-  Mój  BoŜe,  taki  kłopot.  Współczuję  jej...  -  Maureen  usiłowała 
przebić wzrokiem gęste liście. 
- Niech pani nie patrzy w tamtą stronę - ostrzegła Rose. 
-  Widziałam  tę  kobietę,  wchodząc.  Ona  jest  trochę...  no,  nie  tego, 
rozumie 

pani, 

co 

mam 

na 

myśli. 

Jestem 

pewna, 

Ŝ

wprowadziłybyśmy  ją  w  jeszcze  większe  zakłopotanie  naszymi 
spojrzeniami i komentarzami. 
-  BoŜe!  -  Maureen  posłusznie  odwróciła  wzrok.  -  Biedactwo!  I  tak 
dobrze, Ŝe wpuszczono ją do tego lokalu. 
- Pewnie następnym razem juŜ nie wpuszczą. O, jest nasza herbata... 
Kelnerka zostawiła na stole parujący imbryk i koszyk aromatycznych 
bułeczek,  a  Rose,  nie  tracąc  czasu,  przystąpiła  do  zbierania 
potrzebnych jej informacji. 
- Niech mi pani opowie więcej o Danielu. 
-  Och!  -  ucieszyła  się  Maureen  -  przede  wszystkim  musisz  mi 
uwierzyć, Ŝe zazwyczaj nie jest taki gwałtowny. No, chyba Ŝe ma do 
czynienia z przestępcami. Jego tata zachowywał się tak samo, kiedy 
trzeba było zaprowadzić porządek. Jak tylko załoŜy mundur, od razu 
staje się jakiś taki... bardziej twardy. 
- Hm, to interesujące. - Nie wiedzieć czemu, uwaga ta zabrzmiała w 
uszach Rose nieco dwuznacznie. 
-  Ale  gdy  był  małym  chłopcem...  -  rozpromieniła  się  Maureen.  - 
Szkoda, Ŝe go nie widziałaś! Uwielbiał goluśki latać po pokoju! 
-  Doprawdy?  -  Rose  uśmiechnęła  się  do  siebie.  Daniel  zapadłby  się 
pewnie pod ziemię, słysząc, co wygaduje o nim matka. 
-  Jeszcze  jak!  A  do  tego  od  dziecka  był  wyjątkowo  bystry.  Siostry 
mówiły,  Ŝe  mógłby  zostać  kimkolwiek  zechce.  On  jednak,  jak  jego 
ojciec, wybrał robotę w policji. To juŜ tradycja u O’Malleyów. 
- Siostry? - Rose zainteresowała uwaga o wrodzonych zdolnościach 
Daniela. - Rozumiem, Ŝe ma pani córki? 
- Nie - starsza pani smutno pokręciła głową - chodzi o zakonnice ze 
szkoły,  do  której  chodził.  On  płatał  psoty,  a  siostrzyczki  wciąŜ  go 
usprawiedliwiały: Ŝe się nudzi, Ŝe przecieŜ musi trochę się rozerwać i 
najwaŜniejsze  -  Ŝe  jest  zdolny...  No  i  uzyskał  najwyŜszą  lokatę  w 

background image

akademii policyjnej. 
- To wspaniale! - Rose przeszła do następnego punktu listy, którą juŜ 
zdąŜyła  ułoŜyć  sobie  w  głowie.  -  A  niech  mi  pani  powie...  Trzeba 
mieć  świetną  kondycję,  Ŝeby  dostać  się  do  policji,  nieprawdaŜ?  - 
zapytała  i  z  niepokojem  spostrzegła,  Ŝe  chrząkania  dochodzące  z 
drugiej  strony  zielonego  przepierzenia  zamilkły  i  zrobiło  się  tak 
cicho,  jakby  matka  nie  zamierzała  uronić  ani  jednej  sylaby  z 
rozmowy,  którą  jej  córka  prowadziła  z  byłą  przyjaciółką. 
Najwyraźniej domyśliła  się, czemu Rose zadaje tego typu pytania, i 
to napełniło ją zgrozą. 
-  Rzeczywiście,  trzeba.  Ale  dla  Daniela  to  nie  problem  -  mówiła 
tymczasem  Maureen.  -  Odziedziczył  po  mnie  świetny  wzrok,  a  w 
robieniu  pompek  nikt  mu  nie  dorówna.  Jest  w  świetnej  formie.  W 
ogóle posiada wszystkie cechy idealnego syna za wyjątkiem jednej... 
Rose  odstawiła  filiŜankę  w  oczekiwaniu  na  najgorsze.  Jakaś 
dziedziczna choroba, zaczęła zgadywać, albo jeszcze gorzej - Daniel 
jest homoseksualistą, a jego matka oczekuje, Ŝe Rose go „nawróci". 
Jakby na potwierdzenie tego, Ŝe informacja nie jest wesoła, Maureen 
westchnęła cięŜko i wyznała: 
-  Ma  juŜ  trzydzieści  trzy  lata.  To  najwyŜszy  czas,  Ŝeby  się 
ustatkować  u  boku  jakiejś  miłej  dziewczyny.  Powtarzam  mu  to  do 
znudzenia, a on na to, Ŝe pomyśli o tym, jak awansuje na detektywa, 
tak  jak  mój  Patrick.  Sęk  w  tym,  Ŝe  póki  co  nie  zaleŜy  mu  na  tej 
nominacji. On lubi po prostu te swoje konne patrole. 
Rose  uspokoiła  się  nieco  i  pokiwała  głową  ze  zrozumieniem.  Myśli 
jej matki koncentrowały się ostatnio wokół tego samego problemu. Z 
jednym 

wyjątkiem: 

Rose 

nie 

określała 

Ŝ

adnego 

terminu 

zamąŜpójścia. Tu kończyły się podobieństwa. 
-  Mówię  ci,  dziecko,  po  mojemu  to  przez  tę  bliznę.  Ale  jakaś 
dziewczyna  musi  wreszcie  sprawić,  Ŝe  zapomni  i  o  tym,  prawda?  - 
Popatrzyła na Rose z nadzieją. 
Prawdę  powiedziawszy,  Rose  wątpiła,  Ŝe  blizna  ma  cokolwiek 
wspólnego z niechęcią Daniela wobec małŜeństwa. Prawdopodobnie 
nie dojrzał jeszcze do ustatkowania się - co czyniło go tym bardziej 
atrakcyjnym kandydatem do zrealizowania jej planów. 
-  Przykro  mi,  pani  O’Malley  -  postanowiła  być  szczera  i  nie 

background image

pozwolić,  by  Maureen  O’Malley  robiła  sobie  złudzenia  -  ale  jeśli 
szuka pani kandydatki na Ŝonę, to ja nie jestem właściwą osobą. 
- Daniel ci się nie podoba? 
-  No...  tego  nie  powiedziałam.  Po  prostu  ja  teŜ  nie  jestem 
zainteresowana małŜeństwem. 
- A więc ci się podoba! 
- Pani O’Malley, czy jakakolwiek zdrowa kobieta mogłaby twierdzić 
coś przeciwnego? 
Maureen uśmiechnęła się z matczyną satysfakcją. 
-  Cudownie,  to  dobry  początek.  -  Wygrzebała  z  kosmetyczki  gruby 
mazak  i  jakąś  karteczkę.  Nabazgrała  coś  na  niej,  podsunęła  Rose.  - 
To jego numer, zadzwoń, jeśli chcesz. 
- Dziękuję, moŜe zadzwonię. 
Przez gąszcz difenbachii dobiegł ich stłumiony jęk. 
-  MoŜe  mogłybyśmy  jakoś  jej  pomóc?  -  Maureen  rzuciła  okiem  na 
kwiaty i szepnęła dyskretnie do dziewczyny. - Wygląda na to, Ŝe ta 
kobieta straszliwie cierpi. MoŜe... 
- Nie - zaprotestowała Rose. - Nie sądzę, Ŝeby dało się tu coś zrobić. 
Czytałam  trochę  na  ten  temat:  takim  ludziom  moŜna  jedynie 
zaszkodzić, mówiąc coś na temat stanu ich umysłów. 
- Mimo wszystko rzucę na nią okiem, tak z daleka. Ot, po drodze do 
toalety. Jeśli się okaŜe, Ŝe nie toczy piany z ust, uznam, Ŝe wszystko 
w porządku, zgoda? - zaŜartowała starsza pani. 
Wcale niewykluczone z tą pianą, pomyślała Rose. 
- Niech pani uwaŜa i nie zakłóca jej spokoju - dodała głośno, bo cóŜ 
więcej  mogła  zrobić?  PrzecieŜ  nie  będzie  przekonywać  Maureen, 
Ŝ

eby nie chodziła do toalety. 

Gdy  jej  towarzyszka  maszerowała  przez  herbaciarnię,  Rose 
wstrzymała  oddech.  Ale  nic  się  nie  stało.  Bridget  pozostała 
nierozpoznana.  Co  nie  znaczy,  Ŝe  zaprzestała  komentowania  całej 
sytuacji zza gęstego Ŝywopłotu. 
- Wiem, co kombinujesz! - rozległ się jej sceniczny szept. 
- JuŜ ja cię znam, Rose! 
-  Mamo,  co  w  tym  złego,  Ŝe  chcę  się  spotkać  z  takim 
przystojniakiem? Widziałaś go? 
- Pewnie, Ŝe tak, wgapiałaś się w niego jak sroka w gnat. A te twoje 

background image

pytania - zupełnie jak na aukcji koni! 
- E, tam. I tak nie zechce się ze mną umówić. Po tym, co się stało... 
-  Przyznaj  się,  robisz  to wszystko  z  przekory.  Bo  namawiam  cię  na 
małŜeństwo, tak? 
- Oj, mamo. ZałóŜmy, Ŝe chcę umówić się na randkę z przystojnym 
facetem. I co z tego? CóŜ to za nowina? 
- Ciii... Idzie tu, wraca! 
- Zyskujesz przecieŜ w ten sposób szansę, czyŜ nie tak? 
-  Szansę!  Na  piekło  za  Ŝycia!  -  wymamrotała  jeszcze  Bridget, 
dosłownie  w  ostatniej  chwili,  bowiem  zaraz  potem  Maureen  z 
powrotem usiadła przy stoliku Rose. 
- Chyba rozumiem, na czym polega problem tej kobiety. 
- Nachyliła się konfidencjonalnie ku Rose. - Widziałaś „Śniadanie u 
Tiffany'ego", ten stary film? 
Rose przytaknęła. 
-  Ta  biedaczka  uroiła  sobie  chyba,  Ŝe  występuje  w  tym  filmie. 
Najwyraźniej uwaŜa się za Audrey Hepbura. Jaki ona ma strój! 
Rose  musiała  zagryźć  wargi,  aby  nie  parsknąć  śmiechem.  Po  takiej 
uwadze matka pewnie przez milion lat nie zechce się ujawnić i stare 
przyjaciółki  nie  spotkają  się  juŜ  nigdy.  W  sumie  szkoda.  Jedyny 
poŜytek  z  tej  maskarady  to  Daniel  O’Malley.  MoŜe  chociaŜ  ta 
sprawa nie jest jeszcze stracona. 
 
W  przeciwieństwie  do  matki  Daniel  nie  miał  nic  przeciwko 
automatycznym  sekretarkom.  gdy  następnego  dnia  wrócił  do  domu 
po słuŜbie, a lampka sygnalizująca nagraną wiadomość świeciła się, 
był  prawie  pewien,  Ŝe  wie,  co  to  za  informacja.  Matka  zdąŜyła  juŜ 
mu  powiedzieć,  Ŝe  Rose  Kingsford  zamierza  do  niego  telefonować. 
Nieźle  się  zresztą  pokłócili,  kiedy  dowiedział  się,  Ŝe  dała  tamtej 
dziewczynie jego numer. Kazał jej wynosić się do diabła, trzymać z 
daleka od jego Ŝycia, i tak dalej... 
Wzdrygnął się. BoŜe, takie słowa do ukochanej matki! 
Przyrzekła  nawet,  Ŝe  da  mu  spokój,  ale  to  tak,  jakby  młoda  kobieta 
obiecała, Ŝe nie będzie się odchudzać. 
Przebrał  się  w  dŜinsy  i  bluzę,  zrobił  sobie  kanapkę,  otworzył  piwo. 
Nastawił  wiadomości,  zabrał  się  za  jedzenie,  lecz  ciągle  zerkał  na 

background image

mrugające  czerwone  światełko.  O  co  moŜe  chodzić  tej  Rose 
Kingsford? Matka powiedziała, Ŝe „wpadł jej w oko". On? 
Ciągle  nie  mógł  uwierzyć,  Ŝe  ukochana  rodzicielka  wytropiła 
modelkę  ze  zdjęcia  na  kominku,  zorganizowała  spotkanie,  zwabiła 
go  do  lokalu  pod  pretekstem  pogawędki  przy  herbacie...  I  to 
wszystko  ona,  poczciwa,  cicha  Maureen  O’Malley.  Ojciec  widać 
mocno  musiał  trzymać  ją  w  cuglach,  za  jego  Ŝycia  bowiem  nie 
zdarzały się takie numery. 
Zjadł  i  wypił,  podszedł  do  okna  w  salonie,  popatrzył  na  wieczorny 
ruch na ulicy. W takich chwilach czuł się lekko samotny, lecz to była 
cena  wolności,  którą  gotów  był  płacić.  Kiedy  pierwszy  raz  musiał 
zawiadomić Ŝonę policjanta, Ŝe została wdową, poprzysiągł sobie, Ŝe 
zrobi wszystko, by Ŝadna kobieta nie musiała przez to przechodzić z 
jego  powodu.  Przez  kilka  lat  solidnie  pracował  na  awans.  Gdy 
wreszcie  nastąpi,  a  on  zostanie  detektywem  i  zejdzie  z  linii  ognia, 
moŜe  zdecyduje  się  na  oŜenek.  Tylko  Ŝe  kandydatkę  znajdzie  sobie 
sam, bez pomocy matki. 
Odwrócił  się  od  okna,  podszedł  do  telefonu,  nacisnął  przycisk 
sekretarki.  Z  głośnika  popłynął  wesoły,  melodyjny  głos.  Poznałby 
go, nawet gdyby się nie przedstawiła. 
- Cześć, Daniel. Tu Rose Kingsford... Nacisnął przycisk pauzy. 
Rose  Kingsford.  Rose.  Doskonałe  imię  dla  kobiety  o  roześmianych 
oczach,  zadartym  nosku  i  ognistych  włosach.  I  o  uśmiechu,  który 
moŜe  zawładnąć  kaŜdym  męskim  sercem  -  albo  je  złamać. 
Zadziwiające,  jak  doskonale  ją  pamiętał.  PrzecieŜ  widział  ją  tylko 
chwilę, od której upłynęły aŜ dwadzieścia cztery godziny. Po drodze 
miał  dwóch  uzbrojonych  bandziorów,  próbę  gwałtu,  cztery  rozbite 
samochody  -  a  mimo  to  pozostała  w  jego  pamięci  twarz  tej 
dziewczyny.  Zamykał  oczy  i  juŜ  stała  przed  nim,  juŜ  trzymał  jej 
delikatną dłoń... 
Zwolnił przycisk. 
-  Początek  znajomości  wypadł  raczej  niefortunnie  -  mówiła  Rose.  - 
MoŜe  spotkalibyśmy  się  na  kolacji?  Odrobimy  straty.  We  wtorek 
jestem  wolna  o  siódmej.  Powiedzmy,  Ŝe  będę  w  tej  małej  włoskiej 
restauracyjce w samym środku Village. Co ty na to? 
Wtorkowy  wieczór.  Akurat  nie  miał  słuŜby.  I  przepadał  za  włoską 

background image

kuchnią. Cholera, był niemal pewien, Ŝe tę informację przekazała jej 
matka.  Tylko  dlaczego  Rose  przystała  na  tę  zmowę?  PrzecieŜ  nie 
moŜe  myśleć  o  nim  serio.  Pytał  parę  osób  i  wszyscy  zgodnie 
twierdzili,  Ŝe  dobra  modelka  wyciąga  przynajmniej  ze  sto  tysięcy 
rocznie, a wiele z nich znacznie więcej. Ktoś, kto wygląda jak Rose 
Kingsford  i  zarabia  takie  pieniądze,  nie  moŜe  knuć  intryg 
matrymonialnych niczym prosta Irlandka z Brooklynu. 
Czego więc od niego chce? A moŜe matka naopowiadała jej jakichś 
skandalicznych bredni i dziewczyna zaprasza go na kolację z litości? 
Zresztą, co za róŜnica? MoŜe przecieŜ dać sobie ze wszystkim spokój 
i pozostawić te pytania bez odpowiedzi. Akurat, moŜe! 
 
Był deszczowy wtorkowy  wieczór. Rose siedziała w odizolowanym 
od  reszty  sali  kąciku,  wpatrywała  się  w  płomień  lampki  oliwnej 
stojącej na środku przykrytego obrusem stołu, a jej Ŝołądek zwijał się 
w supeł. I to wcale nie z głodu. Pewnie, wcześniej teŜ zdarzało się jej 
zapraszać  facetów  na  randki.  W  końcu  są  lata  dziewięćdziesiąte,  a 
ona nie jest jakąś trzęsącą się mimozą, która wycofuje się i czeka, aŜ 
męŜczyzna  zrobi  pierwszy  krok.  Lecz  tym  razem  było  inaczej. 
Rezultat tego spotkania mógł odmienić całe jej Ŝycie. 
Zwabiła  go  tu,  nie  mówiąc  wprost,  o  co  jej  chodzi,  bo  doszła  do 
wniosku, Ŝe nikt nie zareaguje dobrze na szczere wyznanie o treści: 
„uwaŜam  cię  za  doskonałego  kandydata  na  ojca  mojego  dziecka". 
MoŜe  niektórym,  tym  odpowiedzialnym,  mogło  to  pochlebiać,  lecz 
akurat nie ci byli w jej typie.  Innych, romansowych wyczynowców, 
mogła  radować  zawarta  w  tym  wyznaniu  perspektywa  przygody  na 
jedną  noc,  ale  i  tych  z  góry  skreślała.  Intuicja  podpowiadała  jej,  Ŝe 
Daniel nie naleŜy do Ŝadnej z tych kategorii, musiała więc postępo-
wać niezwykle delikatnie. 
Choć nie wolna była od obaw, to jednak nie traciła nadziei. Ostatnio 
wszystko  szło  znakomicie.  Zakończył  się  wreszcie  remont  jej 
prywatnej  rezydencji  za  miastem,  dwa  pisma  o  tematyce  wiejskiej 
zgodziły  się  drukować  komiks  „St.  Paddy  i  Flynn"  jej  autorstwa  i 
rysowała  się  szansa  na  to,  Ŝe  za  niecały  rok  zakończy  karierę 
modelki i poświęci cały czas rysowaniu. WyobraŜała sobie, Ŝe wtedy 
rozpocznie  Ŝycie  na  wsi,  o  czym  zawsze  marzyła.  CiąŜa  będzie 

background image

dodatkowym bodźcem do rezygnacji z pracy na wybiegu. 
Oczywiście  Daniel  mógł  się  nie  pojawić.  Nagrała  na  sekretarkę 
zaproszenie,  nie  dodając  zwyczajowego  zwrotu:  „bardzo  proszę  o 
odpowiedź". Ryzyko to było jednak wkalkulowane w całą operację: 
zostawiało  Danielowi  konieczny,  jej  zdaniem,  margines  swobody. 
Będąc na jego miejscu, doceniłaby taki gest. 
Spojrzała  na  zegarek.  Pięć  po  siódmej.  MoŜe  rzeczywiście  nie 
przyjdzie?  Na  samą  myśl  poczuła  skurcz  w  Ŝołądku.  Jakby  na 
przekór własnym myślom zamówiła szklaneczkę chianti. 
Wypiła wino, zrobiło się wpół do ósmej. Nic. 
Zaczęła  się  denerwować.  Pewnie,  Ŝe  nie  przymuszała  go  do 
potwierdzenia 

zaproszenia, 

lecz 

grzeczność 

nakazywałaby 

poinformować o odmowie. No cóŜ, moŜe facet o wyglądzie Daniela 
O’Malleya  otrzymuje  tak  wiele  propozycji,  Ŝe  zmuszony  jest 
wybierać  spośród  kilku  kobiet  w  ciągu  tygodnia?  A  moŜe  ją  po  raz 
pierwszy w Ŝyciu zawiódł instynkt, moŜe zaślepiła ją Ŝądza? 
Tak  czy  inaczej  miała  juŜ  dość  pełnych  wyrzutu  spojrzeń  kelnera, 
który  kilkakrotnie  dopytywał  się,  czy  i  kiedy  ma  zamiar  zamówić 
posiłek; dość siedzenia i czekania na kogoś, kto był tak arogancki, Ŝe 
nawet  nie  raczył  się  odezwać;  i  wreszcie  -  dość  męŜczyzn  jako 
takich. 
Istnieją w końcu banki spermy. 
Zostawiła  na  stole  pieniądze  za  wino  oraz  suty  napiwek  mający 
zrekompensować  „bezproduktywne"  zajmowanie  stolika  przez  tak 
długi czas, po czym sięgnęła po płaszcz i z wściekłością wbiła ręce w 
rękawy.  Wyszła  na  deszcz,  zaczęła  rozglądać  się  za  taksówką. 
Oczywiście wszystkie przejeŜdŜające były zajęte. 
- Świetnie. Po prostu świetnie - mamrotała gniewnie pod nosem. 
- Rose! 
Na  dźwięk  swojego  imienia  serce  zabiło  jej  Ŝywiej.  Odwróciła  się  i 
zobaczyła  biegnącego  ku  niej  Daniela.  Nie  zwracał  wcale  uwagi  na 
kałuŜe, jakby jedynym jego celem było zdąŜyć, nim ona odejdzie. Jej 
złość  wyparowała  natychmiast.  Zaraz  jednak  pomyślała,  Ŝe 
rozsądniej będzie udawać oburzenie. 
- Rose, tak mi przykro. - Jego oddech wydobywał się z ust w postaci 
kłębów  pary.  -  Jakieś  cztery  przecznice  dalej  rozbiła  się  taksówka. 

background image

Wpakowali się w nią jacyś turyści. Kiedy zorientowali się, Ŝe jestem 
gliną...  Cholera,  miałem  pieskie  szczęście,  Ŝe  akurat  się  tam 
znalazłem  -  przerwał  na  chwilę,  by  zaczerpnąć  tchu.  -  Pewnie  juŜ 
zjadłaś i wracasz do domu. 
Właściwie  zamierzała  zrobić  mu  scenę.  Gdy  jednak  ujrzała  krople 
deszczu  na  jego  rzęsach...  Oczy,  które  stopiłyby  lód  serca  kaŜdej 
kobiety... 
Poddała  się.  Starła  delikatnie  wierzchem  dłoni  kroplę,  która 
popłynęła po jego policzku. On odsunął mokry kosmyk z jej czoła. 
- Mokniesz - powiedział. 
- Ty teŜ. 
-  To  tylko  deszcz.  -  PołoŜył  dłoń  na  jej  ramieniu,  dotknął  pewnym 
ruchem jej szyi. 
Krew uderzyła do głowy Rose. Rozpoznała dotyk męŜczyzny, który 
wie,  jak  rozpalić  kobietę.  Była  w  nim  jakaś  pewność  siebie,  jakaś 
bezczelność, która czyniła wszystko jeszcze bardziej przeraŜającym i 
jeszcze bardziej pociągającym. 
- Chyba... pobierałeś juŜ gdzieś jakieś nauki. 
-  Powiem  ci  tylko,  Rose  -  przysunął  się  bliŜej  i  ogarnął  ją 
spojrzeniem  swych  brązowych  oczu  -  Ŝe  nauczycielki  nigdy  nie 
wyglądały tak jak ty. 
Deszcz wciąŜ padał. Pocałowali się. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

A  więc  stało  się,  myślał  Daniel,  całując  wilgotne,  absolutnie  uległe 
wargi  dziewczyny.  Rose  smakowała  winem  i  miodem,  oddawała 
pocałunki  w  sposób,  jakiego  nigdy  jeszcze  nie  miał  szczęścia 
doświadczyć. Oboje zapomnieli w jednej sekundzie o wszystkim. 
I pewnie długo staliby tak, obojętni na deszcz, gdyby nie samochód, 
który  rozbryznął  kałuŜę  i  ochlapał  ich  bezlitośnie.  Niespodziewany 
prysznic  wyrwał  ich  z  transu.  Odsunęli  się  od  siebie  i  spojrzeli  po 
sobie  ze  zdumieniem,  jakby  dopiero  teraz  uświadomili  sobie,  co 
zaszło. 
Pierwsza roześmiała się Rose. Daniel dołączył do niej juŜ po chwili. 
Namiętni kochankowie wyglądali teraz niczym zmokłe kury. 
- Wejdźmy do środka i zamówmy jakieś spaghetti - zaproponowała. 
- Przede wszystkim wino. 
- Wino? 
- Mają świetne wino. Właśnie skosztowałem - powiedział i znacząco 
dotknął końcem palca jej wilgotnych ust. 
-  Ach...  Panieński  rumieniec,  który  wykwitł  na  jej  policzkach, 
rozbroił  go  zupełnie.  Ujął  dziewczynę  pod  łokieć  i  poprowadził  w 
kierunku  restauracji.  Musiał  zwalczyć  w  sobie  nieprzyzwoite 
pragnienie,  by  zaciągnąć  ją  natychmiast  do  swojego  mieszkania. 
WciąŜ nie wiedział, czego po nim oczekuje Rose Kingsford, lecz był 
całkowicie świadom, czego on chce od niej. 
Restauracja  była  prawie  pusta.  Daniel  zdjął  kurtkę,  podał  ją 
kelnerowi i zaproponował Rose, by zrobiła to samo. 
- Czy mógłby pan rozwiesić to do wyschnięcia? 
- Jasna sprawa. 
-  Proszę  teŜ  przynieść  butelkę  wina,  tego  samego,  które  pani  piła 
wcześniej. 
Podkręcił knot w oliwnej lampce, by móc przyjrzeć się dziewczynie. 
Oparła podbródek na pięści, uśmiechnęła się niepewnie. 
- Więc jednak przyszedłeś. 
-  Mam  słabość  do  włoskiej  kuchni.  Chyba  zresztą  dobrze  o  tym 
wiesz. 
Uśmiechnęła  się  szerzej,  odsłoniła  rząd  białych  zębów.  Daniel 
przysłonił oczy, jakby zasłaniał się przed nagłym blaskiem. 

background image

- UwaŜaj... Od takich olśniewających uśmiechów moŜna oślepnąć. 
Tym razem roześmiała się w głos. 
-  Naprawdę  -  zapewnił.  -  No  więc  wiesz  juŜ,  Ŝe  lubię  włoską 
kuchnię, orientujesz się, kiedy mam wolne... Co jeszcze powiedziała 
ci matka? 
Rose  wciąŜ  milczała.  W  jej  zielonych  oczach  błyszczały  tylko 
wesołe ogniki. 
- No, dalej, przyznaj się. 
- Jestem przesłuchiwana, panie policjancie? 
- Sama tego chciałaś. Nie rozumiem, jak mogłaś dać jej się namówić, 
ale skoro weszłaś juŜ w zmowę mającą na celu zaciągniecie mnie do 
ołtarza, musisz się liczyć, Ŝe będę się bronił. - Zaczerpnął powietrza. 
Prawdę  mówiąc,  jego  ochota  do  obrony  malała  z  kaŜdą  sekundą.  - 
Musisz wiedzieć, Ŝe nie liczę się za bardzo na rynku kandydatów na 
męŜów. 
- Mówiła mi o tym. 
- Pewnie przedstawiła jakąś pokrętną interpretację. 
Rose  nie  odpowiedziała,  lecz  patrząc  jej  w  oczy,  odgadł,  jakimi  to 
powodami Maureen wyjaśniła trwanie syna w stanie kawalerskim. 
-  Cokolwiek  powiedziała,  nie  jest  to  prawdą.  Jestem  sam,  bo  tak 
zdecydowałem. 
- Podobnie jak ja. 
Odchylił się do tyłu, udając zaskoczenie. 
- Coś takiego. Nie wysuniesz Ŝadnych argumentów za błogim stanem 
małŜeńskim? 
- Mnie równieŜ nie interesuje małŜeństwo. 
- Czy moja świątobliwa matka wie o tym? 
-  Powiedziałam  jej.  Stwierdziła,  Ŝe  mimo  to  zaryzykuje,  i  dała  mi 
twój numer telefonu. 
Pojawiło  się  chianti,  zamówili  posiłek.  Daniel  pociągnął  łyk  wina, 
odczekał, póki nastrój nie stanie się znów bardziej intymny, a potem 
połoŜył obie dłonie na blacie i uwaŜnie przyjrzał się towarzyszce. 
- A więc nie szukasz męŜa? - zapytał. 
- Nie, to mnie w ogóle nie interesuje. 
-  Czego  więc  oczekujesz,  Rose  Kingsford?  -  Spojrzał  w  jej  oczy  i 
nim  jeszcze  otworzyła  usta,  juŜ  wiedział,  Ŝe  nie  usłyszy  całej 

background image

prawdy.  Bądź  co  bądź  dwanaście  lat  pracy  w  policji  nie  poszło  na 
marne. 
- Wierz mi lub nie, ale mam kłopoty w kontaktach z męŜczyznami. 
- Nieprawdopodobne. 
-  A  jednak  prawdziwe.  -  Upiła  spory  łyk.  -  Na  przykład  ci 
supermęscy  modele...  Taki  Chuck,  najlepszy  z  nich,  jest  gejem. 
Potem fotografowie. Niektórzy z nich to naprawdę wspaniali faceci, 
tylko  Ŝe  przewaŜnie  Ŝonaci.  Inni  z  kolei  to  obleśne  typki, 
podszczypują dziewczyny na kaŜdym kroku. 
- Rzeczywiście brzmi to nieciekawie. 
- Nie wiem - Rose westchnęła - moŜe to jest związane z naturą mojej 
pracy. Muszę wystawiać swoje ciało na widok publiczny i większość 
męŜczyzn  właśnie  na  nim  koncentruje  swoją  uwagę.  Nie  interesuje 
ich  nic  więcej  i  to  mnie  od  nich  odpycha.  Poza  tym  pracuję  bardzo 
intensywnie. Gdy mam wolne, zwyczajnie nie chce mi się szwendać 
po  nocnych  klubach,  więc  nie  mam  zbyt  wielu  okazji,  by  poznać 
kogoś normalnego. 
- Czy zaliczyłaś mnie właśnie do tej grupy? 
- Zaklasyfikowałam cię jako model de luxe. 
Daniel omal nie zadławił się winem. 
- Czy aby nie na wyrost? Znamy się niecałą godzinę. 
- Ufam swemu instynktowi. Ty, jako policjant, chyba teŜ. 
- Dlatego tu jestem. I dlatego cię pocałowałem. 
Przez  chwilę  oboje  milczeli.  Rose  obserwowała  Daniela  sponad 
krawędzi kieliszka, wreszcie zapytała: 
-  Wiesz,  ilu  spotykanych  przeze  mnie  męŜczyzn  skupia  na  sobie 
moją uwagę? 
- Nie mam pojęcia. 
- Prawie Ŝaden. Ale ty tak. 
-  Czuję  się  zakłopotany.  Naprawdę  nie  wiem,  skąd  ten  wybór.  A 
zwaŜywszy  jeszcze  moje  zachowanie...  Na  usprawiedliwienie  mogę 
tylko powiedzieć, Ŝe matka postawiła mnie w potwornie niezręcznej 
sytuacji.  Pewnie  gdybyśmy  poznali  się  normalnie,  na  jakimś 
przyjęciu, wydałbym ci się kimś zwyczajnym, jednym z wielu. 
-  Nie  sądzę,  Danielu  O’Malley.  -  Znów  posłała  mu  jeden  z  tych 
obezwładniających uśmiechów. - Naprawdę nie sądzę. 

background image

- A czy teraz, kiedy masz mnie przed nosem, nie przeniesiesz mnie 
do  kategorii  tych  obleśnych?  Cholera,  naprawdę  się  boję,  czy  nie 
grozi mi spadek do niŜszej klasy. 
- Nie grozi. Wyluzuj się, przeszedłeś test pozytywnie. 
- Ekstra. Strasznie się cieszę. Mogłabyś wstać? 
- Słucham? 
Daniel uśmiechnął się niczym Elvis Presley i pociągnął ją za rękę. 
-  Czy  mogłabyś  wstać?  Czas  na  zaloty.  Zdałem  test,  więc 
powinienem dostać nagrodę. 
Tym razem Rose nie obdarzyła go swym uśmiechem. Przypatrywała 
mu  się  przez  dobre  trzydzieści  sekund,  aŜ  wreszcie  pojął,  Ŝe  to 
koniec  zabawy.  Nie  miała  ochoty  na  Ŝarty.  Dobrze,  Ŝe  w  porę  się 
zorientował. 
- Miałam ochotę zrobić to tylko raz - oznajmiła chłodnym głosem, a 
on od razu stracił całą pewność siebie. 
Niech  to  diabli,  chyba  za  szybko  uwierzył  w  swoje  szczęście. 
Zbłaźnił się, a ona wzięła go za jakiegoś szybkiego Billa. Dokładnie 
takiego, jaki budził w niej niechęć i pogardę. 
Wygładziła  mokre  ubranie:  skórzaną  mini-spódniczkę,  wełniane 
wdzianko,  kusą  kamizelkę  obwieszoną  złotymi  łańcuszkami. 
Poprawiła botki na wysokim obcasie, pokręciła z niesmakiem głową 
i ruszyła do wyjścia. 
Daniel zgarbił się przy stoliku i obserwował, jak to cudo oddala się 
na  tych  swoich  wspaniałych  nogach,  jak  prowokacyjnie  kręci 
szczupłymi biodrami... Ech, nic dziwnego, Ŝe zwykli faceci nie mają 
u niej szans. 
Gdy doszła do drzwi, odwróciła się nagle i spojrzała za siebie. Miała 
niewielkie piersi, lecz wypinała je tak kusząco, Ŝe Danielowi zaschło 
w  ustach  z  wraŜenia.  Zazwyczaj  pociągały  go  kobiety  hojniej 
wyposaŜone przez naturę. Nie mógł pojąć, Ŝe ktoś tak szczupły, jak 
Rose moŜe tak na niego działać. Widać cały sekret tkwi w sposobie 
poruszania się. Ona umiała to robić. 
Ruszyła z powrotem do  stolika. Teraz widział ją z przodu. Cholera, 
rozpalała go do szaleństwa. Ten chód, te piersi, włosy, spojrzenie... 
-  No  więc?  -  spytała,  stając  nad  nim.  -  Co  naprawdę  chciałeś 
powiedzieć?  -  Spojrzała  władczo  i  wyniośle.  I  rzeczywiście,  w  tej 

background image

chwili był niczym jej poddany, sługa i niewolnik. 
-  Masz  rację  -  zdołał  wykrztusić  przez  zaciśnięte  gardło.  -  Chyba 
trochę przesadziłem. Nie zdziwiłbym się, gdybyś wyszła. 
Usiadła  na  powrót,  uśmiechnęła  się  łaskawie,  w  jednej  chwili 
zniknęła cała jej wyniosłość i arogancja. 
- Ty wtedy, teraz ja. Jesteśmy kwita. 
- Co masz na myśli? 
- NiewaŜne. Wiesz, Ŝe obserwowałam cię od wielu dni? 
- Co takiego? 
-  Przypadek  zdarzył,  Ŝe pracowałam  akurat  w  twoim...  rewirze,  tak, 
zdaje się, to nazywacie,  prawda? Szaleję za facetami w mundurach. 
A kiedy wsiadasz na tego wspaniałego konia... 
- Do licha - pokręcił głową - nie zauwaŜyłem cię. 
- Posługiwałam się lornetką. 
- No nie... 
- Tak, tak - przytaknęła powaŜnie, jednak w jej spojrzeniu było coś, 
co  zdradzało,  Ŝe  Rose  nie  mówi  prawdy,  albo  teŜ  -  całej  prawdy. 
Bawiła  się  z  nim,  czy  jak?  -  CóŜ,  wiem,  Ŝe  wprawiłam  cię  w 
zakłopotanie - odchrząknęła, jakby bała się, Ŝe za chwilę rozszyfruje 
jej myśli i zamiary. - Ale to dobry znak. Nie jesteś, w kaŜdym razie, 
próŜny. 
Kiedy  pojawił  się  kelner,  Daniel  pomyślał,  Ŝe  chyba  nigdy  w  Ŝyciu 
nie cieszył się tak na widok zwykłego makaronu. 
- BoŜe, ale jestem głodny! - Podniósł widelec do ust, pokręcił głową 
i powiedział: - Lornetka. To ci dopiero. 
- Nie bądź taki zdziwiony. Niezła z ciebie sztuka, jak powiada moja 
matka. 
- Twoja irlandzka matka - uściślił, przypominając sobie komentarze 
własnej wygłaszane w herbaciarni. - Skąd właściwie ona pochodzi? 
- Z Tralee. 
Przełknął  kawałek  wybornej  pasty.  Tak  dobrej  nigdy  jeszcze  nie 
próbował. Niezły gust ma ta Rose. 
-  Z  Tralee?  -  powtórzył.  -  To  dziwny  zbieg  okoliczności,  bo  moja 
matka teŜ pochodzi z Tralee. Nie sądzisz, Ŝe mogły się znać? 
- Jestem pewna, Ŝe nie - odparła szybko. 
Zbyt  szybko,  przemknęło  mu  przez  głowę.  Hm,  ta  zwariowana 

background image

intryga zaczynała się zagęszczać. 
- Czy twoja matka mieszka w Nowym Jorku? 
- Mhm. 
- I co? Są pomiędzy wami jakieś nieporozumienia? 
-  Powiedzmy,  Ŝe  nie  moŜemy  się  porozumieć  co  do  tego,  jak  ma 
wyglądać moje Ŝycie. 
-  Niech  zgadnę.  Ona  chce,  Ŝebyś  znalazła  sobie  jakiegoś  miłego 
gościa i wreszcie się ustatkowała. 
- Bingo! 
- A co na to ojciec? 
- On nie ma wiele do gadania. Są rozwiedzeni. 
- Z jego inicjatywy? 
- Mhm - Rose pociągnęła kolejny łyk chianti. 
No  tak,  to  mogłoby  wyjaśniać  jej  niechęć  do  małŜeństwa,  pomyślał 
Daniel. 
- Posłuchaj, nie wiem, czy wypada mi o to pytać, ale... 
- Wypada - odpowiedziała, wpatrując się w niego ponad pełgającym 
ognikiem oliwnej lampki. Daniel znów poczuł, Ŝe jest męŜczyzną. - 
O co chciałeś zapytać? - wymruczała. 
Nie  miał  juŜ  teraz  najmniejszego  pojęcia,  o  co  chciał  zapytać. 
Wszystkie  pytania  stały  się  niewaŜne.  Czuł,  Ŝe  jeszcze  chwila,  a 
rozpłynie się, utonie w tym zielonym oceanie, gdy nagle odezwał się 
jego pager. Wydobył go z kieszeni, sprawdził numer. 
A niech to! Posterunek! 
- Wybacz, Rose. Muszę załatwić pilny telefon, zaraz wracam. 
Odszedł,  modląc  się  w  duchu,  by  nie  wezwali  go  z  powrotem  do 
pracy. Niestety, modlitwa nie została wysłuchana. 
Wracając  do  stolika,  poprosił  kelnera  o  przyniesienie  kurtki  i 
rachunku. 
- Jakieś kłopoty? 
-  Dzwonił  kumpel,  jest  chory.  Muszę  wyjść,  ale  mam  nadzieję,  Ŝe 
zostaniesz tu i dokończysz kolację. 
-  Nie  martw  się,  dokończę,  moŜe  nawet  zjem  twoją  porcję.  - 
Nadszedł  kelner  z  kurtką  i  rachunkiem.  Rose  wyciągnęła  rękę  po 
papierek. - To dla mnie. 
- Nie, nie - zaprotestował Daniel. 

background image

- Więc jak? - westchnął kelner i wzniósł oczy do nieba. 
- Daniel, to ja zaprosiłam cię na kolację. 
Kelner  zgrzytnął  zębami  i  zamierzał  podać  rachunek  Rose,  lecz 
Daniel  był  szybszy.  Zabrał  mu  go,  odczytał  sumę  i  schował  do 
kieszeni. 
-  A  ja  zawsze  płacę,  kiedy  jem  kolację  z  kobietą.  NiewaŜne,  kto 
zaprasza. - Sięgnął po portfel do tylnej kieszeni. 
- Nie pozwolę ci... 
- Niech juŜ pani się zgodzi - doradził kelner. 
- Słyszysz? - Daniel wyjął kilka banknotów. - Dziękuję. - Wcisnął je 
chłopakowi w dłoń i załoŜył kurtkę. - Zadzwonię do ciebie. Telefon 
ma Maureen, prawda? - rzucił przez ramię i wybiegi z restauracji. 
- Zawsze tak mówią - skomentował kelner na uŜytek Rose. 
Tymczasem  Daniel  był  juŜ  na  ulicy  i  rozglądał  się  nerwowo  w 
poszukiwaniu  taksówki.  Deszcz  ustał,  lecz  wiatr  był  przenikliwie 
zimny.  Zatrzymał  właśnie  wysłuŜoną  limuzynę,  kiedy  obok  niego 
pojawiła się Rose. Była bez płaszcza. 
-  Daniel,  ja  płacę  za  kolację!  -  Próbowała  wcisnąć  mu  w  garść 
pieniądze. 
-  Mowy  nie  ma!  -  Chwycił  ją  za  ramiona  i  odwrócił  w  kierunku 
drzwi. - Wracaj do środka, jest zimno. 
- Bierzesz pan taksówkę, czy nie? - irytował się kierowca. 
- Spoko - rzucił Daniel przez ramię. 
- Licznik bije... 
- Daj spokój, Daniel! - Rose uwolniła się z jego uścisku. 
- Nie bądź taki staroświecki. 
- No widzisz, właśnie taki jestem. - Spojrzał jej w twarz. 
- Słuchaj, wiem, Ŝe mogłabyś mnie sprzedać i kupić ze dwa razy, ale 
pozwól  mi  zachować  trochę  godności  i  zostaw  ten  rachunek  mnie, 
okay? 
-  Nie  obchodzi  mnie,  ile  pieniędzy  zarobiłeś,  a  ile  straciłeś.  Nie  w 
tym  rzecz.  Widzisz,  ja  naprawdę...  -  urwała  i  zamknęła  oczy 
zrezygnowana. 
Przytulił ją szybko i zamruczał do jej ucha: 
-  Zapomnieliśmy  o  deserze  -  po  czym  pocałował  ją,  przeklinając  w 
duchu Toma Petersona, który musiał zachorować akurat dziś. Gdyby 

background image

nie to, ten wieczór mógłby skończyć się całkiem inaczej. 
Taksiarz zatrąbił, zrezygnowany Daniel zwiesił głowę. 
- Idę, idę... 
- Zgodzę się na twoją hojność pod jednym warunkiem. 
- Rose przytrzymała go za łokieć. 
- Jakim? 
- Następnym razem ja coś ugotuję. 
Tylko  przez  ułamek  sekundy  zastanawiał  się,  jakie  mogą  być 
następstwa takiej umowy. Jego ciało natomiast nie miało co do tego 
Ŝ

adnych wątpliwości. 

- W porządku. 
- Następny wtorek, o tej samej porze? 
- Masz to jak w banku. 
- Zostawię ci adres na sekretarce. 
- Tylko nie zapomnij. 
 - Spokojna głowa. Dobranoc, Daniel. 
-  Panie,  to  pana  kasa  -  taksiarz  znów  odsunął  szybę  -  ale  płacić  za 
stanie  przy  gablocie  na  mokrym  chodniku,  to  trochę  bez  sensu,  no 
nie? A zresztą sam bym oświrował dla takiej babki. 
 
Maureen  nie  naduŜywała  zaufania,  jakim  obdarzył  ją  syn, 
powierzając  jej  klucze  do  swego  mieszkania.  Zrobił  to,  bowiem 
czasem,  gdy  przyjeŜdŜała  z  Brooklynu  na  Manhattan  po  zakupy, 
potrzebowała  jakiegoś  czystego  i  bezpiecznego  miejsca,  gdzie 
mogłaby  się  odświeŜyć.  Chętnie  korzystała  z  moŜliwości 
sprawdzenia,  jak  radzi  sobie  jej  jedynak,  ale  nigdy  nie  wściubiała 
nosa  do  szuflad,  nie  przeglądała  korespondenci  i  nie  próbowała 
dowiedzieć  się  więcej  niŜ  on  sam  był  gotów  jej  powiedzieć.  Do  tej 
pory zresztą mówił jej wszystko, dopiero w zeszłym tygodniu stał się 
jakiś tajemniczy. Czysty przypadek zrządził, Ŝe odkryła dlaczego. 
Tego dnia pojechała metrem do centrum na wyprzedaŜ u Macy'ego. 
Wracając, jak zwykle, wstąpiła do syna. Przygotowała sobie właśnie 
filiŜankę  herbaty,  mającą  postawić  ją  na  nogi,  kiedy  zadzwonił 
telefon. JuŜ miała odebrać, lecz z głośniczka przy telefonie usłyszała 
głos Daniela i przypomniała sobie o automatycznej sekretarce. Głos 
syna brzmiał tak oficjalnie, Ŝe ilekroć go słyszała, zawsze odkładała 

background image

słuchawkę. Pewnie ten, kto teraz dzwoni, zrobi to samo, myślała. 
Połączenie nie zostało jednak przerwane. 
Dzwoniła Rose Kingsford. 
Tłumaczyła,  jak  do  niej  trafić,  przypominała,  Ŝe  ona  i  Daniel  są 
umówieni we wtorek o siódmej. 
Maureen  zakryła  dłonią  usta,  zupełnie  jakby  dziewczyna  po  drugiej 
stronie kabla mogła usłyszeć jej radosny chichot. Kolacja w domu u 
Rose!  Daniel  nigdy  dotąd  nie  posunął  się  tak  daleko.  Skoro  kobieta 
gotuje kolację dla męŜczyzny, to znaczy, Ŝe chce zaprezentować mu 
swoje  talenty  w  prowadzeniu  domu.  Nic  nie  mogło  jej  bardziej 
uradować. 
Z  radości  odtańczyła  na  środku  pokoju  irlandzkiego  jiga.  Od 
pierwszej chwili poczuła sympatię do tej dziewczyny, a teraz proszę, 
romans się rozkręca! 
Odnalazła  plan  miasta,  wygrzebała  okulary  do  czytania,  odszukała 
apartament  Rose.  W  porządku,  mieszkała  w  dobrej  dzielnicy.  Czy 
nie  warto  byłoby  zobaczyć  syna  idącego  do  niej  na  spotkanie? 
Ciekawe, czy kupi kwiaty. Jeśli kupi - to dobry znak. 
To znak, Ŝe jej syn uderza w konkury. 
Nareszcie! 
 
Coś  niedobrego  wisiało  w  powietrzu,  Bridget  Kingsford  była  tego 
pewna.  We  wtorkowe  wieczory  Rose  wpadała  zazwyczaj,  by 
obejrzeć swój ulubiony program w telewizji, teraz zaś, juŜ drugi raz z 
rzędu, odwołała wizytę,  nie podając powodu.  Intuicja podpowiadała 
Bridget,  Ŝe  moŜe  mieć  to  związek  z  Danielem  O’Malley,  i  to 
napełniało ją zgrozą. 
Córka mieszkała daleko, ale moŜe jeśli wpadnie do niej - i to właśnie 
we wtorek wieczór - czegoś się dowie? Niechby  tylko miała okazję 
pogadać chwilę z portierem, to juŜ jej coś wytłumaczy. Bo przecieŜ 
nie będzie siedzieć z załoŜonymi rękami, podczas gdy jej córka czyni 
starania,  by  począć  nieślubne  dziecko.  I  to  z  kim?  Z  synalkiem  jej 
odwiecznej rywalki! 
Prędzej  zatańczy  z  diabłem  na  schodach  katedry  Świętego  Patryka, 
niŜ do tego dopuści! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Rose  nie  umiała  gotować.  Zawsze  jednak  marzyła,  Ŝe  kiedyś  się 
nauczy. Nie wyobraŜała sobie, Ŝe moŜna być matką i nie umieć upiec 
czekoladowych  ciasteczek.  To  była  zresztą  jedna  z  jej  ulubionych 
fantazji  na  temat  macierzyństwa:  ciepła  kuchnia  wypełniona 
aromatem  piekącego  się  ciasta,  małe  dziecko  formuje  swymi 
grubymi  paluszkami  słodkie  kuleczki  i  ostroŜnie  układa  je  na 
blasze... Ech, szczęście... 
Oczywiście  akurat  dzisiaj  nie  miała  czasu,  by  pobawić  się  w 
kucharzenie.  Jak  to  zwykle  bywa  w  takich  przypadkach,  wtorkowa 
sesja  zdjęciowa  przeciągnęła  się  i  plan  spokojnego  gotowania 
nawalił.  Ze  zdenerwowania  Rose  zacięła  się  nawet  w  palec,  a 
opatrzenie rany zabrało jej kolejnych kilka minut. 
Spojrzała  na  zegarek.  Spodziewała  się  Daniela  za  trzy  kwadranse. 
Zgodnie z przepisem stew powinien gotować się dobre dwie godziny, 
a  ona  musiała  jeszcze  przecieŜ  podsmaŜyć  mięso.  Dzięki  Bogu, 
kupiła  wcześniej  butelkę  przyzwoitego  cabemeta,  która  pozwoli 
wypełnić  tę  godzinę  oczekiwania  na  potrawę.  śeby  jednak  zdąŜyć, 
musiała  włoŜyć  wszystko  do  garnka  w  ciągu  najbliŜszych  pięciu 
minut. 
Bluzkę  i  dŜinsy  miała  wybrudzone  mąką,  jej  oczy  łzawiły  od 
krojonej cebuli. 
-  O  słodki  Jezu,  o  Panienko  Święta,  o  Józefie...  -  powtórzyła  słowa 
matki, które padały zwykle w chwilach zdziwienia, przeraŜenia bądź 
gniewu. 
Byle tylko zdąŜyć wstawić potrawę na gaz, wziąć prysznic, przebrać 
się i odkorkować butelkę przed przyjściem Daniela. 
Przy  winie,  w  trakcie  rozmowy,  nie  zauwaŜy  nawet,  Ŝe  kolacja  jest 
spóźniona. 
- Do przygotowania stew - zaczęła czytać na głos przepis z „Kuchni 
irlandzkiej"  -  będą  ci  potrzebne  ziemniaki,  mięso,  marchew,  pęczek 
pietruszki, seler, liście laurowe, tymianek w małej torebce... 
Tymianek  w  torebce?  To  bez  sensu.  Miała  przyprawy  w 
papierowych  torebkach,  ale  przecieŜ  papier  rozleci  się  w  potrawie. 
To  wiedziała  nawet  ona.  A  plastikowy  woreczek  się  roztopi.  Co 
robić? 

background image

Zaczęła biegać po mieszkaniu, szukając natchnienia. JuŜ miała nawet 
sięgać  po  słuchawkę  telefonu,  lecz  w  porę  uświadomiła  sobie,  Ŝe 
lepiej  nie  wtajemniczać  matki  w  kulisy  tego  spotkania.  I  w  samo 
spotkanie w ogóle 
Gdy znalazła się w sypialni, ujrzała rozbebeszoną komodę, w której 
rano szukała w pośpiechu czystej bielizny, i doznała olśnienia. 
Nylon! Na pewno ani się nie rozpadnie, ani nie rozpuści. 
Znalazła  nowe  pończochy  z  błyszczącą  nitką,  zawahała  się  chwilę, 
lecz  uznawszy,  Ŝe  błyskotki  nie  będą  miały  znaczenia  dla  smaku 
potrawy,  śmiało  oderwała  koniec  jednej  nogawki  i  upchnęła  w  niej 
przyprawy.  Zadowolona  z  siebie,  zawiązała  koniec  woreczka  i 
wrzuciła go do garnka. 
-  No,  gotuj  się  szybko  -  rozkazała  i  odkręciła  pełny  gaz.  Teraz 
zostało jej dziewięć minut, Ŝeby doprowadzić się do ładu. Rzuciła się 
do sypialni - i w tym samym momencie zabrzęczał domofon. A więc 
stało  się  to,  co  musiało  się  stać.  Zabrakło  jej  czasu.  Podniosła 
słuchawkę. 
- Tak? 
- Jest tu pan Daniel O’Malley,  chce się z panią zobaczyć - odezwał 
się  Jimmy,  portier,  który  wieczorami  sprawował  nadzór  nad 
budynkiem. - Mam go wpuścić? 
Rose spojrzała na swoje uwalane mąką ciuchy, dotknęła tłustą dłonią 
zmierzwionych  włosów.  Potrzebowała  przynajmniej  kwadransa,  by 
stać się słodką, kuszącą Rose Kingsford. Jeśli jednak kaŜe Danielowi 
czekać na dole, posądzi ją o próŜność i sztywniactwo. I będzie miał 
rację.  Przyszedł  wprawdzie  kilka  minut  za  wcześnie,  ale  co  z  tego? 
To  nie  spotkanie  biznesowe,  a  romantyczna  kolacja,  nie  biuro,  a 
prywatne mieszkanie. 
A swoją drogą, czy nie przyszedł za wcześnie z premedytacją? 
-  Jasne,  proszę  wpuścić  go  na  górę  -  zadecydowała.  Pobiegła  po 
kartkę,  nagryzmoliła  zaproszenie  do  środka,  przypięła  na  drzwiach 
od  zewnątrz.  Wino!  Powinna  jeszcze  je  odkorkować  i  postawić 
kieliszek,  by  mógł  sobie  nalać,  podczas  gdy  ona  będzie  brała  tusz, 
ubierała się i robiła makijaŜ. 
Otworzyła  szufladę,  w  której  zazwyczaj  znajdował  się  korkociąg. 
Zazwyczaj,  ale  nie  teraz.  Były  noŜyczki,  kupony  konkursowe  z 

background image

gotowych  dań  do  mikrofalówki,  korki  po  szczególnie  dobrych 
winach  wypitych  z  przyjaciółmi,  zasuszone  płatki  róŜy  otrzymanej 
od  matki  na  ostatnie  urodziny,  wykałaczki,  zapałki,  wizytówki  z 
nazwami  nowojorskich  restauracji,  które  do  tej  pory  odwiedziła  - 
wszystko, ale nie korkociąg. 
Straciła  juŜ  wszelką  nadzieję,  gdy  spojrzała  odruchowo  na  blat,  na 
którym stała butelka. Korkociąg leŜał obok. 
- No! Mam cię wreszcie, mój śliczny! 
Chwyciła nóŜ, odcięła osłonę, wkręciła korkociąg. Pociągnęła z całej 
siły, ale korek ani drgnął, 
-  Wyłaź,  no  wyłaź,  ty  diabelskie  nasienie!  -  Chwyciła  butelkę 
pomiędzy nogi i szarpnęła raz jeszcze. 
- Rose? Nie powinnaś zostawiać otwartych drzwi - usłyszała tuŜ nad 
uchem. 
Wrzasnęła ze strachu, w tej samej chwili korek wyskoczył z głośnym 
puknięciem  i  gdyby  Daniel  nie  stał  tuŜ  obok,  butelka  upadłaby 
pewnie  na  podłogę.  Nie  upadła.  Rozlała  się  jednak,  plamiąc 
przyniesiony przez niego bukiecik fiołków oraz jego skórzane buty. 
Rose natychmiast pobiegła do kuchni po gąbkę. 
- Nie ruszaj się! - nakazała i uklękła, by wytrzeć plamę. 
- Hej, nie przejmuj się, nic się nie stało! 
- To doskonała skóra, znam się na tym. Nie chcę, Ŝeby został ślad. - 
Zupełnie  nie  wiedziała,  co  powiedzieć  i  co  zrobić.  Była  zmieszana 
jak nigdy dotąd. 
- Naprawdę wszystko w porządku - powtórzył i delikatnie postawił ją 
na nogi. 
-  Wcale  nie.  -  Wyobraziła  sobie,  jak  musi  prezentować  się  w  jego 
oczach: wytytłana w mące, w brudnej bluzce, rozmazanym makijaŜu. 
Westchnęła  cięŜko  i  kiwnęła  głową  w  stronę  kuchni.  -  Gotowałam. 
To  katastrofa.  Lepiej  tam  nie  zaglądaj.  MoŜe  w  ogóle  byś  zamknął 
oczy na piętnaście minut? 
Daniel  uśmiechnął  się,  lecz  jego  brązowe  oczy  spoglądały  na  nią 
powaŜnie. 
- Jeśli nadal będziesz zostawiać otwarte drzwi, moŜe przydarzyć się 
coś duŜo gorszego. 
- Nie chciałam, Ŝebyś czekał... 

background image

WciąŜ trzymał ją mocno za ramiona, a to przeszkadzało jej myśleć. 
Czuła zapach jego wody toaletowej i ciepło dłoni przenikające przez 
cienki materiał bluzki. 
- Ja... za chwileczkę będę z powrotem. 
-  Zostawiłaś  na  drzwiach  zaproszenie  dla  mnie.  a  przy  okazji  dla 
kaŜdego  obwiesia,  który  mógł  się  tutaj  przyplątać.  Nie  moŜna  tak 
robić, Rose. 
Do licha, nie dość, Ŝe nic nie układało się zgodnie z planem, to teraz 
musiała  jeszcze  wysłuchać  kazania  od  męŜczyzny,  dla  którego  tak 
się  starała  i  którego  zamierzała  w  sobie  rozkochać.  Rozkochać? 
PrzecieŜ chciała tylko  go uwieść, wykorzystać.  Dziecko, chodziło o 
dziecko... 
Nie,  to  było  ponad  jej  siły.  MoŜe  inne  nadają  się  do  takich 
wyczynów, ale nie ona. 
-  Niech  więc  mnie  pan  aresztuje,  panie  policjancie,  za  karygodne 
zaniedbanie - powiedziała ze złością i odwróciła twarz, by nie dojrzał 
łez, które pojawiły się nie wiedzieć czemu w jej oczach. 
- Aresztuje...? Hej, Rose, nie becz - zakłopotał się. - Do diabła z tym 
wszystkim!  -  Przygarnął  ją  do  siebie.  -  Z  całą  tą  mąką,  i  z  tym 
wszystkim... 
- Daniel, nie! Cała jestem... 
- ZauwaŜyłem. - Przycisnął wargi do jej ust. 
Rose  od  razu  poprawił  się  nastrój.  Zniknął  niepokój  o  rezultat  jej 
kulinarnych  starań,  o  wygląd,  o  miłe  przyjęcie.  Nerwy  spłynęły  po 
niej niczym to rozlane wino po butach Daniela. 
Oderwał delikatnie usta od jej ust. 
- Przepraszam, Ŝe cię ochrzaniłem. 
- Pewnie miałeś rację. 
-  No  tak,  ale  powinienem  wziąć  równieŜ  pod  uwagę,  Ŝe 
przygotowanie  kolacji  to  praca,  która  wykańcza  psychicznie  i  robi 
człowieka draŜliwym jak cholera. Wiem coś o tym. - Roześmiał się 
cicho i zaczął masować dłońmi jej plecy. Miało to ją chyba uspokoić, 
ale działało na nią raczej pobudzająco. 
-  Nie  jestem  najlepszą  kucharką  -  przyznała  z  bolesnym 
westchnieniem.  -  Co  innego  moja  matka.  Powinnam  się  czegoś  od 
niej nauczyć, ale na razie... 

background image

-  To  nic  strasznego  -  uśmiechnął  się  -  a  mówisz  to  tak,  jakbyś 
spowiadała  się  z  serii  zabójstw.  Czy  to  grzech,  Ŝe  nie  lubisz 
gotować? 
- Zgodnie z tradycją, w której zostałam wychowana - a ty pewnie teŜ 
- to jest grzech. Sam zresztą powiedziałeś, Ŝe jesteś staroświecki. 
-  Posłuchaj,  Rose,  jeśli  uwaŜasz,  Ŝe  oczekuję  od  wszystkich  kobiet, 
Ŝ

e  będą  takie  jak  moja  matka,  to  jesteś  w  błędzie.  Mogę  sobie  być 

typowym irlandzkim gliną, ale innym stereotypom nie odpowiadam. 
- PrzecieŜ tak się upierałeś, Ŝeby zapłacić za kolację. 
- To całkiem inna para kaloszy. Zapłaciłem za nią, bo nie zamierzam 
być twoim chłopczykiem, zabawką, rozumiesz? 
- Wielkie nieba! Nigdy nie zamierzałam... 
-  MoŜe  i  nie.  -  Przestał  masować  jej  plecy  i  spojrzał  wymownie.  - 
Ale  nie  oszukujmy  się,  zajmujesz  trochę  wyŜszą  pozycję  ode  mnie. 
Chciałbym,  Ŝeby  to  było  jasne  od  samego  początku:  zawsze  będę 
płacił za siebie. Nie zapraszaj mnie więc na weekend na Hawaje, bo 
mnie na to nie stać. 
Zachichotała i odgięła się w tył w jego ramionach. 
- Spokojnie, Daniel. Nie w tym tygodniu, zgoda? 
- Dzięki - odparł z kwaśną miną. 
- No, nie obraŜaj się - spowaŜniała. - Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale 
nie  jeŜdŜę  na  wakacje  w  tropiki.  Jeśli  tam  trafiam,  to  w  ramach 
pracy.  Ja  naprawdę  jestem  normalną  dziewczyną.  -  Wysunęła  się  z 
objęć Daniela i chwyciła go za rękę. - Chodź, pokaŜę ci, jak spędzam 
wolny czas i na co wydaję pieniądze. 
- JeŜeli to niezgodne z prawem, to wolę o tym nie wiedzieć. 
Roześmiała się i poprowadziła go do pracowni. 
-  Masz  spaczone  poglądy  na  to,  co  robią  ludzie  o  pokaźnych 
dochodach, glino. 
- Glino z Nowego Jorku - uściślił i dumnie zadarł głowę. Przeszli do 
pracowni.  Daniel  z  zaciekawieniem  zaczął  przyglądać  się  jej 
rysunkom  rozłoŜonym  na  desce  kreślarskiej,  a  Rose  uświadomiła 
sobie ze zdziwieniem, Ŝe zaleŜy jej na tym, by mu się spodobały. 
- Daj kurtkę, powieszę ją, a ty zajmij się rewizją - zaproponowała. 
 Zdjął czarną skórę i mogła teraz podziwiać, jak wspaniale elegancka 
koszula  podkreśla  piękną  strukturę  jego  torsu.  Palce  same  miały 

background image

ochotę porozpinać te guziki, sprawdzić, co znajduje się pod spodem. 
-  Nie  krępuj  się  -  dodała  i  wykonała  gest  ogarniający  cały  pokój.  - 
Zaraz wracam. 
Gdy  wróciła,  Daniel  wciąŜ  oglądał  jej  szkice.  Nad  niektórymi 
chichotał,  raz  nawet  roześmiał  się  w  głos.  Sprawiło  jej  to 
przyjemność. Czując, Ŝe są znacznie bliŜej celu niŜ pięć minut temu, 
podeszła do niego pewniejszym krokiem. 
Odwrócił się i spojrzał z nieskrywanym podziwem na jej rozkołysane 
biodra. 
- To jest doskonałe, Rose. Znacznie lepsze niŜ te w „Timesie". 
-  Jak  do  tej  pory  nikt  nie  podziela  twojego  poglądu,  ale  udało  mi 
sieje sprzedać do kilku lokalnych gazet. 
-  PowaŜnie?  Moje  gratulacje.  -  Odwrócił  się  do  stołu.  -  Nie 
potrzebuję  pytać,  skąd  czerpiesz  inspiracje.  Wysłuchujesz  pewnie 
wielu irlandzkich pogaduszek. 
- UwaŜasz, Ŝe utrafiłam w ten klimat? 
-  Jeszcze  jak!  Na  przykład  ten  St.  Paddy...  Zupełnie  jakbym  słyszał 
własnego ojca. A te ich riposty - tak właśnie matka zwracała się do 
taty. 
- Moja babka teŜ mówiła w ten sposób. Odwiedziłam ją w zeszłym 
roku, kiedy robiliśmy w Irlandii zdjęcia do kalendarza. 
- Kalendarz z Irlandią? Nie widziałem takiego. 
- Zbierasz kalendarze? - zdziwiła się. 
-  W  zeszłym  tygodniu  przeglądałem  magazyny  o  modzie  i 
kalendarze  z  modelkami.  To  moja  odpowiedź  na  twoje  podchody  z 
lornetką. 
- Rozumiem - uśmiechnęła się lekko. - MoŜe ten kalendarz wyjdzie 
w przyszłym roku. To nawet nie byłoby złe. 
Przyda  się  honorarium,  kiedy  spadną  moje  dochody.  Niedługo 
zamierzam się wycofać. 
- Zadziwiasz mnie. OdłoŜyłaś juŜ tyle, Ŝeby iść na emeryturę? 
-  Nie  chodzi  mi  o  emeryturę.  Chciałabym  utrzymywać  się  z 
rysowania. 
- A ja myślałem, Ŝe jesteś kobietą, która nade wszystko przedkłada... 
- przerwał na chwilę - relacje z innymi ludźmi. 
- Nie to miałeś na myśli. 

background image

- Bo trudno to wyrazić. 
-  Zostawmy  więc  ten  problem.  -  Przysunęła  się  do  niego  bliŜej. 
Powinna przybliŜać się do celu, a takie rozmowy... 
- Niekoniecznie. - Odsunął się nieco i zajrzał jej w oczy. 
-  Jestem  dociekliwy.  Jesteś  intrygującą  kobietą,  Rose.  Znacznie 
głębszą niŜ podejrzewałem. 
- Hm, czy to komplement? 
-  Oczywiście,  Ŝe  tak.  Jesteś  ambitna,  zdolna,  wraŜliwa.  Ale  teŜ 
sprytna,  konkretna  i  zdecydowana  -  nigdy  nie  pozwolisz,  Ŝeby 
emocje przeszkodziły ci w realizacji mistrzowskiego planu. 
- Czy to źle? 
- Tego nie powiedziałem. Ja postępuję tak samo. Pozwoliła, by jego 
ciemne oczy zawładnęły nią całkowicie. 
Nie mogła się powstrzymać, rozpięła górny guzik jego koszuli. 
- W takim razie znaleźliśmy się w doskonałej sytuacji 
- zamruczała. 
- Na to wygląda. 
- To dobrze, Ŝe się zgadzamy. - Odpięła następny guzik. 
- A co z kolacją? Jeszcze jeden guzik. 
- Musi się dogotować. 
Daniel przybliŜył usta do jej warg. 
- To najlepsza wiadomość dzisiejszego wieczoru. 
  
Maureen zamierzała tylko zobaczyć przez okno taksówki, jak Daniel 
wchodzi  do  domu  Rose,  a  potem  wracać  do  siebie.  Kiedy  jednak 
zniknął w drzwiach, nie mogła tak po prostu odjechać. Miały się oto 
przecieŜ  spełnić  wszystkie  jej  marzenia  i  chciała  nacieszyć  się  tą 
chwilą. 
- Proszę zajechać od frontu - zwróciła się do kierowcy. - Wysiadam. 
- Mam na panią zaczekać? 
- Nie, dziękuję. - Odliczyła naleŜną kwotę, dodała napiwek i wsunęła 
pieniądze w specjalny otwór w plastikowej przegrodzie oddzielającej 
przednie  i  tylne  siedzenia.  -  Wezwę  inną  taksówkę,  jeśli  zajdzie 
potrzeba. 
Wysiadła  przed  głównym  wejściem  i  postała  chwilę  na  chodniku, 
spoglądając  na  rzędy  oświetlonych  okien  nad  głową.  Gdyby  tylko 

background image

wiedziała, które z nich naleŜy do Rose Kingsford. Choć pewnie taka 
piękna modelka ma mieszkanie, którego okna nie wychodzą na ulicę. 
Zimna kropla deszczu trafiła ją w oko, potem spadła druga. Maureen 
otworzyła  torebkę  i  wyjęła  składany  czepek  przeciwdeszczowy  z 
cienkiej  folii.  Troskliwie  osłoniła  nim  włosy,  mając  nadzieję,  Ŝe  to 
wystarczająca ochrona. 
Padało jednak coraz gęściej, jakby dobry Bóg miał zamiar ją utopić i 
ukarać za wścibstwo. Niebawem stała juŜ w kałuŜy. Nie było rady - 
trzeba było wejść do budynku. 
Pchnęła obrotowe drzwi i zatrzymała się, mruŜąc oczy. Wnętrze było 
tu  niezwykle  jasne.  U  sufitu  zwisał  kryształowy  Ŝyrandol,  na 
wytapetowanych ścianach powieszono dwa miłe dla oka obrazy, pod 
ś

cianami  ustawiono  kwiaty.  Dwa  krzesła  z  obiciami  w  kolorze 

burgunda stały przy małym stoliku. Maureen zastanawiała się przez 
chwilę,  czy  moŜna  na  nich  usiąść,  kiedy  jej  rozmyślania  przerwał 
głos portiera. 
- W czym mogę pomóc, madam? 
- Ja... hm... miałam się z kimś spotkać. - Rozwiązała troczki czepka. 
- Pewnie coś musiało ją zatrzymać. Chciałabym schronić się tu przed 
deszczem. Jak panu na imię, młodzieńcze? 
- Jimmy, madam. Mam zamówić dla pani taksówkę? 
Myślała  o  tym.  Nie  znosiła  być  z  dala  od  centrum  wydarzeń,  ale  z 
drugiej  strony  dłuŜsze  pozostawanie  w  tym  budynku  mogło  okazać 
się kłopotliwe. 
-  Jeszcze  nie  w  tej  chwili.  Poczekam  trochę,  Jimmy.  A  jeśli  moja 
znajoma nie przyjdzie, będę zobowiązana za wezwanie taksówki. 
- W porządku, proszę pani. - Jimmy uśmiechnął się uprzejmie, czuła, 
Ŝ

e  powinna  porozmawiać  z  portierem,  Ŝeby  przypadkiem  nie 

przyszło  mu  do  głowy,  Ŝe  ma  do  czynienia  z  jakąś  bezdomną. 
ZauwaŜyła, Ŝe rozłoŜył na biurku ksiąŜkę, podeszła bliŜej. 
- Wygląda, jakbyś czegoś się uczył. 
- Taak... Jutro mam egzamin z ekonomii. 
- Ekonomista. - Pokiwała głową. - To niezły zawód. Mój syn, Daniel, 
zdecydował się na akademię policyjną. Patroluje konno ulice. 
-  Ach  tak...  -  przerwał  nagle  i  spojrzał  ponad  jej  ramieniem.  -  A, 
dobry wieczór, witam, pani Kingsford! 

background image

-  Dobry  wieczór,  Jimmy!  -  odpowiedziała  na  pozdrowienie  kobieta, 
która  właśnie  weszła  do  holu  i  za  plecami  Maureen  poszła  w 
kierunku windy. 
Pani Kingsford? 
A więc to musi być matka Rose! Przyszła teściowa Daniela! 
Maureen  O’Malley  poczuła  dreszczyk  podniecenia.  Irlandzkie 
szczęście nie opuszczało jej tego wieczora. Wiele moŜna powiedzieć 
o  dziewczynie,  patrząc  na  jej  matkę.  Teraz  mogła  ją  poznać,  nie 
ujawniając  nawet,  Ŝe  jest  matką  narzeczonego.  Przywołała  na  twarz 
swój najpiękniejszy uśmiech, odwróciła się i zamarła, 
- To ty! - krzyknęła z przeraŜeniem. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Serca  Daniela  waliło  jak  oszalałe.  Rose  przytuliła  się  do  niego, 
rozchyliła kusząco wargi. Nigdy dotąd nie otrzymał tak wspaniałego 
zaproszenia i teraz gotów był natychmiast z niego skorzystać. Chciał 
jej dotykać, wejść w nią, posiąść w najbardziej intymny sposób. Nie 
pamiętał, Ŝeby wyciągał bluzkę z jej spodni, lecz musiał to przecieŜ 
zrobić, bo oto pieścił juŜ jej gorącą, jedwabistą skórę. 
Westchnął. Nie nosiła nic pod koszulką. Czuł w dłoniach rozkoszny 
cięŜar szczupłych piersi Rose i myślał, Ŝe jeśli po coś się urodził, to 
po  to,  by  pieścić  ją  w  ten  sposób.  DrŜała  i  dyszała,  była  równie 
przeraŜona  gwałtownością  własną,  co  Daniela.  Zdjęła  mu  koszulę  i 
pociągnęła  dłońmi  po  jego  plecach.  Daniel  jęknął,  wtulił  głowę  w 
szyję  dziewczyny,  poczuł  upajającą  woń  wody  kwiatowej  i...  coś 
jeszcze. 
Coś jakby swąd spalenizny. 
Nie  przyjął  tego  do  wiadomości.  Usta  Rose  Kingsford  miały 
niebiański smak, wzmagały apetyt na resztę tego chętnego ciała. Nie 
chciał,  Ŝeby  cokolwiek  mu  przeszkadzało.  Jaka  spalenizna?  To  na 
pewno tylko omam... 
Ale nie było wątpliwości. Coś się paliło. 
Oderwał usta od jej ust. 
- Chyba... coś stało się w kuchni. 
Rose  otworzyła  zielone  oczy.  Zajrzał  w  nie  i  znów  wszystko  inne 
przestało go obchodzić. 
- A moŜe mi się zdawało... - Przyciągnął na powrót jej głowę. 
 - Nie! - Rose wyślizgnęła się z objęć Daniela i wybiegła z pokoju. - 
Coś naprawdę się pali! 
Daniel  wpadł  za  nią  do  kuchni.  Stała,  kaszląc,  nad  otwartym 
garnkiem, gęsty dym spowijał kuchnię. 
-  Nasza  kolacja!  -  jęknęła,  po  czym  chwyciła  przez  grubą  rękawicę 
dymiące  naczynie  i  upuściła  je  z  hukiem  do  zlewu.  -  Wszystko  na 
nic! 
- Zawsze moŜemy gdzieś pójść. 
-  Nie  chcę  nigdzie  iść!  Chciałam  przygotować  miły,  domowy 
posiłek!  -  Uniosła  pokrywkę,  buchnęło  dymem  jeszcze  obficiej.  - 
Zobacz! - zdumiała się nagle. - To... to... To błyszczy! 

background image

-  Błyszczy?  -  Jako  policjant  Daniel  był  juŜ  świadkiem  niejednego 
zdarzenia,  lecz  nigdy  nie  spotkał  się  z  tym,  Ŝeby  błyszczało 
przypalone stew. 
Podszedł  bliŜej  i  przyjrzał  się  zawartości  naczynia.  W  brunatnej 
bezkształtnej  masie  pływały  srebrne  nitki.  Zmieszany  spojrzał  na 
Rose. 
- Niczego nie zamierzam ci tłumaczyć. - Sięgnęła po pokrywkę. 
Zachichotał i chwycił ją w ramiona. 
- Ale ja Ŝądam wyjaśnień: skąd się tu wzięły te srebrne nitki? 
-  Z  moich  pończoch.  -  Rose  spuściła  głowę.  Daniel  wybuchnął 
szczerym śmiechem. 
- Rose, skąd wzięłaś ten przepis? 
-  No,  dalej,  natrząsaj  się  ze  mnie.  Mówiłam  ci,  Ŝe  nie  jestem  dobrą 
kucharką. Ale przynajmniej próbowałam. 
- Jasne - opanował śmiech. - Doceniam te starania i przepraszam, Ŝe 
się  śmiałem.  Ale  jeśli  mi  nie  wyjaśnisz,  co  twoja  bielizna  robiła  w 
garnku, skręci mnie z ciekawości. Miej trochę litości, Rose. 
- Przyrzekasz, Ŝe nie będziesz się śmiał? 
- Przyrzekam. 
- Upchnęłam w stopie trochę przypraw. 
- Trochę? Musiałaś chyba władować w to pół kilo tymianku! 
- Daniel! Obiecałeś! 
-  W  porządku  -  zacisnął  wargi,  by  się  nie  roześmiać,  i  spojrzał  w 
sufit. - Po prostu były to pończochy ze srebrną nitką, tak? 
- Nie przypuszczałam, Ŝe wyjdą na wierzch! 
-  Oczywiście,  Ŝe  nie.  Kto  mógł  przypuszczać?  Przyglądał  się 
dziewczynie,  tłumiąc  śmiech.  Oto  jedna  z  nowojorskich  modelek, 
utalentowana 

rysowniczka, 

bystra 

bizneswoman, 

namiętna 

kochanka...  i  osoba  tak  słodko,  tak  kompletnie  bezradna  w  kuchni! 
Ta  bezradna  osoba  usiłowała  ugotować  dla  niego  coś,  co  miało  być 
irlandzkim  stew.  Nawet  nie  wiedziała,  jak  bardzo  mu  to  pochlebia. 
Cisnęła rękawice na blat. 
- Oczywiście, jak zwykle wszystko schrzaniłam! 
-  Wcale  nie.  -  ZbliŜył  się  do  niej  i  ponownie  wziął  ją  w  ramiona.  - 
Jest uroczo. I zapowiada się wspaniała noc. 
- Daniel, bądź powaŜny. Uroczo? 

background image

- Mówię serio. 
- Nieprawda. Kiedy wszedłeś, byłam utytłana mąką. Zgniotłam twój 
bukiet, wylałam wino na buty, wsadziłam do garnka pończochy... 
-  A  wszystko  dlatego,  Ŝe  usiłowałaś  zrobić  wraŜenie  na  takim 
przeciętnym  facecie,  jak  ja.  Wiesz,  Rose,  jak  się  czuję  z  tego 
powodu? Czuję się wyróŜniony. 
- Tak? 
- Tak! 
Przyciągnął ją do siebie, zetknęli się biodrami. Oczy Rose ponownie 
zaszły mgłą. 
-  Zaprosiłam  cię  wprawdzie  na  kolację,  ale...  ale  moŜe  to  nie  był 
jedyny powód. 
- Pozwól mi na brutalną szczerość. Nie dbam o tę przeklętą kolację. 
Nie przyszedłem tu, Ŝeby  napchać Ŝołądek. Nie  obchodzi mnie, czy 
umiesz gotować, czy nie. 
- Mhm - przytuliła się do niego zmysłowo - ale ja i tak mam zamiar 
być dobrą gospodynią. I dobrą kochanką... - Spojrzała na niego tym 
swoim spojrzeniem, od którego krew zaczynała szybciej pulsować w 
jego Ŝyłach. 
Daniel  przylgnął  do  jej  warg,  a  ona  oddała  skwapliwie  pocałunek. 
Ruszyli w stronę salonu. Rose zrzuciła buty, Daniel rozpiął pasek. 
I właśnie wtedy zabrzęczał domofon. 
- To nic... Nie zwracaj uwagi. - Rose podniosła ręce, by łatwiej było 
pozbyć się spódnicy. 
- Cholerne domy z ochroną. - Daniel odrzucił koszulę na bok. 
Jednak natrętne urządzenie wciąŜ brzęczało, a gdy nie reagowali, po 
chwili rozdzwonił się telefon. 
- Mam automatyczną sekretarkę... 
-  Dzięki  niech  będą  Bogu  za  automatyczne  sekretarki.  Rose,  jesteś 
taka piękna... 
- Dla ciebie. - Wsunęła się w jego objęcia. 
-  Panno  Kingsford!  -  odezwał  się  nagle  męski  głos  z  głośniczka 
sekretarki - chyba powinna pani zejść na dół... 
Oboje zamarli w bezruchu. 
- ...bo pani matka uprawia właśnie zapasy z jakąś kobietą o imieniu 
Maureen - dokończył Jimmy i się rozłączył. 

background image

- O mój BoŜe! - Rose zaczęła natychmiast szukać spódnicy, a gdy ją 
znalazła, wbiła się w nią i ruszyła do drzwi. 
- Rose? - Daniel był nieco zdezorientowany. 
- Zapnij pasek i chodź ze mną - powiedziała, wpychając mu koszulę 
w spodnie. - pozapinaj się. 
- Nie masz butów. 
-  Racja.  -  Wsunęła  pantofle,  porwała  klucze  ze  stołu,  z  ręką  na 
klamce obejrzała się za siebie. - Idziesz? 
Uporał się szybko z paskiem i ruszył za nią. 
-  Cholera,  nie  wiem  czemu,  ale  mam  wraŜenie,  Ŝe  wiesz,  o  co tutaj 
chodzi. 
-  Powiem  ci  w  windzie.  Nie  ma  czasu  do  stracenia.  Moja  matka 
chodzi na siłownię i moŜe twojej zrobić krzywdę. 
-  Mojej  matce?  Krzywdę?  -  Daniel  puścił  się  pędem  do  windy.  - 
Czemu  przypuszczasz,  Ŝe  moja  matka  szarpie  się  na  dole  z  twoją? 
Skąd by się tu wzięła? 
-  Wydaje  mi  się,  Ŝe  one  się  znały.  Jeszcze  w  Irlandii  -  oznajmiła 
grobowym głosem Rose, czekając na windę. 
Daniel milczał przez chwilę. 
-  Nie  chcesz  chyba  powiedzieć,  Ŝe  twoja  matka  to  Bridget  Mary 
Hogan. Nie uwierzę. 
-  MoŜe  przekonasz  się  na  dole.  No,  co  jest?  -  Stuknęła  dłonią  w 
przycisk na ścianie. - Gdzie jest ta cholerna winda?! 
-  O  rany...  -  Daniel  nie  mógł  otrząsnąć  się  z  zaskoczenia.  -  Bridget 
Mary  Hogan?  Ta  dwulicowa  baba,  której  machlojki  odebrały 
Maureen koronę RóŜy z Tralee? 
Rose spojrzała krzywo na towarzysza. 
-  Licz  się  ze  słowami.  Bo  będę  musiała  ci  powiedzieć,  Ŝe  Maureen 
jest  złośliwą  plotkarą  o  twarzy  owcy,  która  podstępnie  pozbawiła 
Bridget tego wyróŜnienia. 
Winda  wreszcie  przyjechała.  Rose  weszła  do  środka,  lecz  Daniel 
wciąŜ stał na korytarzu niczym wrośnięty w ziemię. 
- Nie. To nie mogło się zdarzyć... 
-  Posłuchaj,  właź  szybko  do  tej  przeklętej  windy,  bo  na  dole 
przydadzą się twoje mięśnie. 
-  Ale  Bridget  Hogan  nie  Ŝyje!  Rzuciła  się  w  przepaść  dręczona 

background image

wyrzutami sumienia z powodu tego, co zrobiła. 
- Podobnie jak twoja matka skoczyła pod pędzący pociąg. 
Daniel,  zapnij  proszę  koszulę.  Moja  matka  lubi  się  oszukiwać,  Ŝe 
wciąŜ jestem dziewicą. 
Zrobił, o co prosiła, lecz jego ruchy były powolne i niezgrabne jak u 
robota albo człowieka odurzonego alkoholem. 
-  Czego  jeszcze  powinienem  się  dowiedzieć,  Ŝeby  ostatecznie 
zwariować? - zapytał. 
Tego,  Ŝe  chcę,  abyś  został  ojcem  mojego  dziecka,  odparła  w 
myślach, jednak na głos powiedziała co innego: 
-  Moja  matka  była  w  herbaciarni  w  czasie  naszego  pierwszego 
spotkania.  W  przebraniu.  To  ona  naciskała,  Ŝebym  zgodziła  się  na 
rendez vous z Maureen. 
- A czy moja matka zdawała sobie sprawę, czyją jesteś córką? 
-  Nie.  -  Rose  zaczerpnęła  powietrza,  gdyŜ  winda  właśnie  się 
zatrzymała. - Zresztą nie wiem. MoŜe coś podejrzewała. 
Drzwi rozsunęły się niczym kurtyna w teatrze, a scena, którą ujrzeli, 
była  gwałtowna  i  pełna  przemocy.  Maureen  i  Bridget  tarzały  się  po 
podłodze,  wydając  niezrozumiałe  wrzaski.  Pojedynek  był  bardziej 
wyrównany  niŜ  moŜna  się  było  spodziewać.  Bridget  była  zwinna, 
lecz  Maureen  górowała  nad  nią  wagą.  Z  kolei  ciasna  odzieŜ  matki 
Daniela  krępowała  jej  ruchy,  podczas  gdy  strój  matki  Rose 
zapewniał  większą  swobodę.  Dokoła  nich  niczym  sędzia  krąŜył 
Jimmy.  Jedno  z  krzeseł  było  przewrócone,  dekoracja  ze  sztucznych 
kwiatów roztrzaskana w drobny mak. 
Daniel był przeraŜony, lecz momentalnie przyszedł do siebie. 
- Rozdzielę je. Niech kaŜde zajmie się swoją mamuśką. Jeśli nie dasz 
rady, ten chłopak ci pomoŜe. 
- Okay. 
Rose  z  ufnością  patrzyła,  jak  jej  gość  przystępuje  do  tego  trudnego 
zadania. Kiedy but Bridget trafił  go w Ŝołądek,  skrzywiła się nieco. 
Trochę niŜej, a ten wyszkolony policjant zostałby wyłączony z akcji. 
-  W  porządku,  drogie  panie!  -  odezwał  się  głosem  człowieka 
nawykłego do wydawania poleceń. - MoŜe zrobimy małą przerwę? 
- To mój Daniel! - zawołała Maureen. - Danielu, zabierz ode mnie tę 
wariatkę! 

background image

- Mamo, to ty leŜysz na niej. - Postawił obie kobiety na nogi, wcisnął 
się pomiędzy nie. - Rose? Jimmy? MoŜecie mi pomóc? 
Rose natychmiast podbiegła do Bridget. 
- Chodź, mamusiu. - Pociągnęła ją za rękę, lecz Bridget zaparła się i 
nie dała odsunąć na bok. 
-  Maureen  Fiona,  jesteś  zwykłą  rajfurką!  -  wrzasnęła  w  stronę 
rywalki. 
- Tak? Wiedz Bridget, Ŝe mój Daniel poślubi raczej kaczkę z Central 
Parku niŜ twoją córusię! 
- W porządku, moje panie, proszę się cofnąć do swoich naroŜników. 
- Daniel opasał matkę ramionami i odsunął na bok. 
Rose z kolei przytrzymała swoją i szepnęła jej do ucha: 
- Mamo! Co ty, u diabła, tutaj robisz? 
-  Co  ja  robię?  Ośmielasz  się  o  coś  mnie  oskarŜać,  młoda  damo? 
Popatrz  lepiej  na  siebie!  Masz  zaczerwienione  policzki.  Całowałaś 
się! 
Rose ściszyła głos. 
- Na Boga, mam juŜ trzydzieści lat. 
- Wystarczająco duŜo, Ŝeby mieć rozum i nie uganiać się za typami 
pokroju synalka Maureen Keegan! 
-  UwaŜaj,  Bridget!  Wszystko  słyszałam!  -  wydarła  się  Maureen  z 
drugiego końca holu. - Nikt nie będzie zniewaŜał mojego Daniela! 
- Spokojnie, mamusiu. Nie teraz - uspokajał matkę Daniel. - Rose! - 
zawołał - sądzę, Ŝe musimy zamówić dwie taksówki. 
- Zaraz zadzwonię. - Spojrzała na Jimmy'iego. - Trzymasz ją? 
- Tak. - Chłopak był bardzo przejęty. - Panno Kingsford. nie wiem, 
co właściciele powiedzą na ten bałagan. 
- Nie martw się. Zaświadczę, Ŝe to nie twoja wina. Nie miałeś szans, 
Ŝ

eby  tego  uniknąć.  -  Wykręciła  numer  radio  taxi.  -  Moja  mama 

pokryje koszty... 
- Ja?! - wrzasnęła Bridget. - A co z nią? Zawsze umiała się wywinąć. 
Naopowiadała sędziom tych koszmarnych kłamstw i... 
-  A  ty  specjalnie  spaliłaś  mi  twarz!  -  Szarpnęła  się  Maureen.  -  No, 
puść  mnie,  Danielu!  Czy  pozwolisz,  Ŝeby  w  ten  sposób  mówiła  do 
twojej matki? 
-  Puszczę  cię,  mamo.  I  zadzwonię  po  oddziały  specjalne,  jeśli  nie 

background image

przestaniecie! 
- Spokojnie, Daniel. Taksówki juŜ jadą - Rose próbowała załagodzić 
sytuację. - O, juŜ są! 
- Świetnie. Idziemy. 
-  Twoja  kurtka.  -  Rose  przypomniała  sobie,  Ŝe  zostawił  ją  w  jej 
mieszkaniu. 
-  Odbiorę  innym  razem.  -  Spojrzał  na  nią  przelotnie  i  zniknął  z 
naburmuszoną matką za obrotowymi drzwiami. 
Rose  tylko  odrobinę  ucieszyła  się  z  tej  ostatniej  uwagi.  Odebranie 
kurtki przy okazji spotkania w bliŜej nieokreślonej przyszłości to nie 
to samo, co obietnica kontynuowania znajomości. A przecieŜ trudno 
było  sobie  wyobrazić,  Ŝeby  po  tym  wszystkim  Daniel  O’Malley 
nadal miał na to ochotę. 
-  Wyszła.  JuŜ  moŜesz  mnie  puścić,  Jimmy  -  odezwała  się  Bridget 
nieoczekiwanie spokojnym głosem. 
Rose zwróciła się do niej z gniewną miną. 
- Mamo, jak mogłaś! I w ogóle co ty tutaj robisz, szpiegujesz mnie? 
- Sprawdzałam po prostu, czy jesteś w domu. - Nawet z oberwanym 
rękawem  płaszcza  przeciwdeszczowego  i  w  rozdartych  na  kolanie 
spodniach Bridget potrafiła zachowywać się wyniośle. - Udało mi się 
zdobyć  bilety  do  Kennedy  Center  na  koncert  poświęcony  pamięci 
tego  muzyka  jazzowego,  którego  tak  lubisz.  Chciałam  ci  o  tym 
powiedzieć, a Ŝe byłam w pobliŜu... 
- Gadka szmatka... 
- Rose, twój język jest nie na miejscu. 
- Przychodzi mi do głowy parę mocniejszych określeń i zapewniam 
cię, mamo, Ŝe wszystkie one znakomicie pasują do sytuacji. 
- Panno Kingsford, zdaje się, Ŝe jest juŜ druga taksówka - wtrącił się 
Jimmy. W jego głosie znać było ulgę. 
- Dobrze. Wyjdziemy, kiedy odjadą tamci. 
-  Właśnie  pan  O'Malley  wpychają  do  samochodu...  To  znaczy, 
chciałem powiedzieć, Ŝe pomaga jej wsiąść. 
- W porządku. Posłuchaj, mamo. Jimmy teraz cię puści. Obiecujesz 
wejść spokojnie do taksówki? 
-  Nie  ma  powodu,  Ŝebyś  zwracała  się  do  mnie  takim  tonem,  Rose. 
Twoja babka przewróciła by się... 

background image

- Niewątpliwie nasza babunia od dawna kręci się w grobie jak bąk - 
odgryzła  się  Rose.  -  Lecz  na  pewno  nie  z  mojego  powodu.  To  ty 
urządziłaś całą tę burdę. Więc jak, przyrzekniesz mi? 
-  Przyrzekam.  -  Bridget  wygładziła  odzieŜ,  poprawiła  zmierzwione 
włosy. - wcale nie musisz ze mną jechać, Rose. Wybieram się prosto 
do domu. 
-  Wolę  cię  odwieźć.  Mamy  kilka  spraw  do  wyjaśnienia.  Były  juŜ 
przy  drzwiach  taksówki,  gdy  matka  zatrzymała  się  i  obejrzała  z 
satysfakcją przez ramię. 
 - Widziałaś to? Jeszcze pięć minut, a błagałaby mnie o litość. 
Rose przewróciła oczami. 
-  Dobrze,  mamuś.  Zabiorę  cię  jutro  do  Światowej  Federacji 
Zapaśniczej, chcesz? 
JuŜ w taksówce Bridget wybuchnęła śmiechem. 
- No, dalej mamo, nie krępuj się... - Rose wzruszyła ramionami. 
- Powinnaś ją widzieć, kiedy powiedziałam jej, kim jestem! - Bridget 
dosłownie krztusiła się ze śmiechu. - Zupełnie jakby ktoś zdzielił ją 
młotem  między  oczy.  Jezusie,  Mario,  święty  Józefie,  to  była 
wspaniała chwila! śe teŜ nie było przy tym kamery! 
-  Była.  Cały  incydent  został  sfilmowany.  -  Rose  uśmiechnęła  się 
wbrew  sobie.  -  Nad  biurkiem  Jimmy'ego  zainstalowane  są  kamery. 
Nagrywają wszystko, co dzieje się na korytarzach. 
- A więc musisz zdobyć dla mnie tę taśmę. Będę miała rozrywkę na 
stare  lata.  śe  teŜ  zabrakło  mi  tych  pięciu  minut, Ŝeby  przyszpilić  ją 
do podłogi! 
- Naprawdę Ŝałujesz, Ŝe ci przeszkodziliśmy? 
-  Całe  Ŝycie  czekałam  na  ten  moment!  Jako  dziewczynki 
uwaŜałyśmy,  Ŝe  przemoc  fizyczna  jest  poniŜej  naszej  godności,  ale 
teraz, kiedy jesteśmy dorosłe... 
- .. .nie musicie juŜ strzec tej godności? 
- Rose, stajesz się sarkastyczna? 
- Ja? 
-  W  kaŜdym  razie  my  teŜ  wam  przeszkodziłyśmy.  MoŜe  to  nawet 
waŜniejsze  niŜ  ta  nasza  niedokończona  walka.  Bo  juŜ  raczej  nie 
zobaczysz  się  z  Danielem  O’Malley.  Maureen  postraszy  go 
wszystkim,  łącznie  z  ekskomuniką,  jeśli  będzie  miał  ochotę  na 

background image

kolejne spotkania. JuŜ ja ją znam. 
Rose westchnęła boleśnie. 
-  To  nie  będzie  konieczne.  Po  tym,  co  się  stało,  sam  będzie  mnie 
unikał. 
-  I  bardzo  dobrze.  -  Bridget  poklepała  córkę  po  ręce,  -  Szczególnie 
jeśli  chodzi  o  to,  co  plącze  ci  się  po  głowie,  córeczko.  Maureen 
Keegan  i  ja  babkami  tego  samego  dziecka!  Gdyby  do  tego  doszło, 
rzuciłabym się z Empire State Building głową w dół! 
- Zapomniałaś, Ŝe cierpisz na lęk wysokości? 
- PrzezwycięŜyłabym go jakoś. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Droga  na  brooklyn  była  daleka  i  Daniel  z  satysfakcją  myślał,  Ŝe  to 
matka będzie płacić rachunek za przejazd. Choć jednak wciąŜ był na 
nią wściekły, to spoglądał z troską na swą rodzicielkę. Miał nadzieję, 
Ŝ

e nie odniosła Ŝadnych obraŜeń. 

Zapasy w miejscu publicznym! W tym wieku! Słodki Jezu! 
A  jemu  się  zdawało,  Ŝe  nie  zdoła  go  wprawić  w  większe 
zakłopotanie niŜ wtedy, w herbaciarni. 
- Nic ci nie jest? - zapytał, by przerwać nieprzyjemne milczenie. 
-  Wystraszyła  mnie,  to  fakt.  -  Matka  w  zamyśleniu  bawiła  się 
guzikiem. - rozdarła mi rękaw. 
-  Mam  gdzieś  ten  rękaw.  WaŜne,  czy  ty  jesteś  cała.  Matka  sapnęła 
głośno, co miało wyraŜać jej dezaprobatę i oburzenie. 
-  Ja?  Musiałby  chyba  nastąpić  koniec  świata,  Ŝeby  Bridget  Hogan 
zdołała mnie pokonać! Danielu, widziałeś przecieŜ, Ŝe byłam od niej 
lepsza? Jeszcze dwie minuty, a błagałaby o litość. 
-  Nie  lekcewaŜyłbym  jej.  Nieźle  kopie.  Zwłaszcza  jak  na 
nieboszczkę, która od trzydziestu siedmiu lat leŜy w grobie. 
- Och, to cały ty. Wyciągać takie drobiazgi w takim momencie... To 
był tylko niewinny wykręt. 
-  Niewinny?  Okłamywałaś  i  tatę,  i  mnie,  Ŝe  skoczyła  z  klifów,  nie 
mogąc  znieść  myśli  o  tym,  jak  niecnie  potraktowała  cię  podczas 
konkursu  piękności.  Uśmierciłaś  w  naszych  oczach  swoją  dawną 
przyjaciółkę. I ty to nazywasz niewinnym wykrętem? 
- I tak powinna była to zrobić. 
Daniel pokręcił głową ze zdumieniem. Odwrócił się na siedzeniu, by 
móc spojrzeć matce prosto w twarz. 
-  Nie  powiesz  mi  chyba,  Ŝe  po  trzydziestu  siedmiu  latach  wciąŜ 
Ŝ

ywisz do niej urazę? 

Maureen spojrzała wyzywająco na syna. W półmroku panującym w 
taksówce  był  skłonny  uwierzyć,  Ŝe  przeistoczyła  się  w  zbuntowaną 
nastolatkę. 
- Nigdy nawet nie powiedziała „przepraszam"! 
- Niewiarygodne. - Daniel zamknął oczy. 
-  Nie  dość  Ŝe  skrzywdziła  mnie,  kiedy  byłam  jeszcze  jak  ten 
ś

wieŜutki pączek, który dopiero ma rozkwitnąć w całej swojej krasie, 

background image

to na dodatek teraz rujnuje moje złote lata! 
- Na czym niby miałoby to polegać? Matka pokręciła głową. 
- Oj, Daniel, Daniel,.. Czasami myślę, Ŝe siostry musiały się pomylić 
i przypisały tobie wyniki testów naleŜące do jakiegoś innego zucha. 
Zdarza ci się być cięŜkawym w myśleniu. 
- Więc po prostu wyjaśnij mi to. 
-  CóŜ,  to  proste.  Chodzi  o  Rose,  o  ciebie.  Jak  moŜesz  myśleć  o 
małŜeństwie  z  tą  dziewczyną,  skoro  okazała  się  ona  córką  tej 
podstępnej baby. która tylko czeka, Ŝeby wbić mi nóŜ w plecy? 
Daniel przyjrzał się matce, w końcu wybuchnął śmiechem. Śmiał się 
tak mocno, Ŝe aŜ zaczął się krztusić, 
- Dostałeś ataku? - zaniepokoiła się Maureen. 
- Nie - odetchnął głęboko. - Po prostu bawi mnie to wszystko. Sama 
mi ją podsunęłaś, przyznaj. MoŜe wreszcie przestaniesz mnie swatać. 
Cholera - znów zachichotał - sam bym tego lepiej nie wymyślił... 
-  Dobrze  ci  się  śmiać.  Ale  pomyśl  lepiej  o  swojej  biednej  matce. 
Moje  gasnące  oczy  nie  ujrzą  juŜ  wnuków,  nie  będzie  komu 
przekazać  cnót  irlandzkiej  gospodyni:  robienia  na  drutach, 
gotowania, pielęgnowania ogrodu. 
- Od kiedy to masz ogród? 
-  NiewaŜne,  na  ogrodnictwie  się  znam.  Takich  rzeczy  się  nie 
zapomina. Ale to i tak bez znaczenia, bo me będzie ani ogrodu, ani 
rodzinnych zdjęć,  ani uroczych przyjęć urodzinowych dla malców  - 
wyliczała  coraz  bardziej  Ŝałosnym  głosem  -  ani  kolęd  śpiewanych 
przy choince, ani.., 
-  Mamo  -  przerwał  jej,  bo  i  jemu  serce  się  ścisnęło  z  Ŝalu.  -  Chyba 
jednak trochę przesadzasz. Zwłaszcza Ŝe nie jest to dla ciebie Ŝadna 
nowina. PrzecieŜ nic się nie zmieniło. 
-  Niestety.  Poczekaj,  aŜ  skończysz  pięćdziesiąt  sześć  lat  i  nie 
będziesz miał oparcia we własnej rodzinie, to mnie zrozumiesz. 
-  Jak  mogę  cię  pocieszyć,  skoro  nie  chcesz,  Ŝebym  widywał  się  z 
Rose Kingsford? 
-  Oczywiście,  Ŝe  nie  chcę!  -  Schwyciła  się  za  serce  i  spojrzała  na 
syna  z  przeraŜeniem.  -  Bridget  Hogan  jako  członek  naszej  rodziny, 
jako  babcia  szczypiąca  policzek  mojego  wnusia?  O,  nie!  JuŜ  widzę 
jak  rozpuszcza  tę  najdroŜszą  kruszynę  nadmiarem  zabawek, 

background image

słodyczy...  I  na  pewno  będzie  się  zwracać  do  dziecka  jakimś 
zdrobnieniem,  od  którego  biorą  mdłości.  „Ninuniu,  malutki  elfie..," 
A ja będę musiała słuchać tego wszystkiego i patrzeć, jak ta wredna 
baba… 
- Mam więc rozumieć, Ŝe się nie zgadzasz. 
- Prędzej mnie piorun spali, niŜ ty oŜenisz się z Rose Kingsford! 
-  MoŜesz  się  odpręŜyć,  mamo.  Nie  zamierzam  Ŝenić  się  z  Rose.  - 
Odchylił się na siedzeniu i skrzyŜował ręce na piersi. 
- Bogu dzięki, wrócił ci rozsądek. 
- Po prostu będziemy ze sobą chodzić. Bez zobowiązań. 
Matka sapnęła i ponownie chwyciła się za serce. 
- Ach, nie. Nie zrobisz mi tego. 
- Widzisz, mamo. Gdyby nie ty, nie spotkałbym Rose. Ale stało się i 
jeśli postanowię, Ŝe będziemy się widywać, to tak będzie. A gdybym 
chciał ją poślubić, to teŜ postawiłbym na swoim. Pozwól bowiem, Ŝe 
ci  przypomnę,  iŜ  to  ja  będę  się  budził  przez  następne  czterdzieści 
parę lat u boku mojej wybranki, a nie ty. Twoje szczęście, Ŝe ja nie 
szukam Ŝony, a Rose nie ugania się za męŜem. 
- Nie chcesz chyba powiedzieć, Ŝe po prostu będziecie... 
-  Mamo,  nie  wiem,  co  będzie,  naprawdę.  Nie  chciałbym  jednak, 
Ŝ

ebyś  decydowała  za  mnie.  Proszę,  niech  to  będzie  nasza  ostatnia 

rozmowa  na  temat  tego,  z  kim  mam  się  spotykać  i  z  kim  mogę  się 
oŜenić, dobrze? 
Rose  była  szczęśliwa,  Ŝe  przez  następne  kilka  dni  miała  okazję 
pracować  z  Chuckiem.  Wspólnie  pozowali  do  zdjęć  mających 
przedstawiać młodą parę, która spędza miesiąc miodowy za granicą i 
nie moŜe wyjść z zachwytu, jakie to wspaniałe moŜliwości daje karta 
kredytowa. 
Chuck,  wysoki,  świetnie  umięśniony  blondyn,  był  ucieleśnieniem 
marzeń  wszystkich  kobiet.  Tylko  Rose  jednak  wiedziała,  Ŝe  ów 
supermen  zamieszkał  właśnie  z  Petem  -  od  kilku  miesięcy  swoim 
przyjacielem i kochankiem. CóŜ, kiedyś miała Ŝal, Ŝe taki wspaniały 
facet  ma  -  jak  sam  się  wyraŜał  -  „inną  orientację",  teraz  jednak 
cieszyła  się  na  myśl  o  tym,  Ŝe  w  czasie  zdjęć  nikt  nie  będzie  jej 
obmacywał,  a  w  czasie  przerw  ma  zapewnione  inteligentne, 
nienachalne  towarzystwo.  Poza  tym  potrzebowała  rady,  a  Chuck 

background image

ś

wietnie znał się na sprawach sercowych. 

Cala pierwsza przerwa między zdjęciami zeszła jej na wprowadzaniu 
partnera  w  kulisy  tej  groteskowej  sytuacji,  w  jakiej  ona  i  Daniel 
znaleźli  się  za  sprawą  swych  matek.  Gdy  jednak  nadeszła  pora 
lunchu,  mogła  zapytać,  co  jego  zdaniem  powinna  zrobić  i  jak  się 
zachować. 
-  Mam  rozumieć,  Ŝe  nadal  chcesz  się  z  nim  spotykać  -  upewnił  się 
Chuck.  -  Mimo  Ŝe  moŜe  to  rozjuszyć  wasze  krewkie  mamuśki  i 
sprawić, Ŝe całkiem zatrują ci Ŝycie? 
- CóŜ, zaryzykuję. 
- A wszystko dlatego, Ŝe... 
- .. .wciąŜ mam jego kurtkę. 
- MoŜesz ją odesłać przez gońca. Następny powód. 
- jest uroczy, seksy i ma więcej niŜ dwie komórki w mózgu. 
- To rzadka kombinacja. Jesteś pewna, Ŝe to heteryk? 
- Chuck moŜesz mi wierzyć lub nie, ale jest jeszcze na świecie paru 
heteroseksualnych facetów, którzy nie są palantami. 
- No cóŜ - Chuck uśmiechnął się - jest teŜ paru, którzy nimi są. Nie 
wściekaj się, cieszę się, Ŝe w końcu ci się udało... 
-  Nic  się  jeszcze  nie  udało.  Nie  wiem,  czy  nie  postanowił  raz  na 
zawsze  wykreślić  mnie  ze  swego  Ŝycia.  Jemu  zaleŜy  na  prostym, 
nieskomplikowanym związku, a tu się na to nie zanosi. 
- A czego ty potrzebujesz, Rose? 
-  Tego  samego.  -  Nie  mogła  się  przyznać,  nawet  Chuckowi,  Ŝe 
pielęgnuje  w  sobie  marzenie  o  natrafieniu  na  człowieka,  który  po 
prostu  nadałby  się  na  ojca  jej  dziecka,  zrobił  swoje  i  usunął  się  na 
bok. jedyną osobą, która znała tę tajemnicę, była matka. Zresztą i jej 
niepotrzebnie o tym powiedziała. 
Chuck przełknął: kolejny kęs kanapki. 
-  Nie  ma  czegoś  takiego  jak  nieskomplikowane  związki.  Chyba  Ŝe 
mówimy o Ŝyciu seksualnym psów. 
- Zgoda - Rose pociągnęła łyk z butelki - chodzi mi jednak o to, Ŝe 
Ŝ

adne z nas nie chce się angaŜować. śadnych obrączek, kościelnych 

ceremonii. Ustaliliśmy to na samym początku. 
- Jedynie seks? 
- Och, walisz prosto z mostu! Ma się rozumieć, Ŝe nie! Chodzi o miłe 

background image

towarzystwo, wspólne zainteresowania... 
- Jakie na przykład? 
-  No  cóŜ,  na  przykład...  -  Spojrzała  na  przyjaciela  skruszonym 
wzrokiem.  -  Choć  właściwie  do  tej  pory  chodziło  nam  właśnie  o 
seks.  Ale  liczy  się  teŜ  wzajemny  szacunek  -  dodała  szybko  - 
zrozumienie...  Doświadczyliśmy  juŜ  wspólnie  kilku  niezręcznych 
sytuacji. Daniel sprawdza się na pierwszej linii ognia, 
-  Cholera!  Mam  nadzieję,  Ŝe  tak  jest!  Lubię  to  u  facetów  z 
nowojorskiej policji! - Chuck zarechotał. 
- Jest teŜ coś więcej. Zobaczył mnie z najgorszej strony i wcale nie 
był na mnie wściekły. To miły facet. 
- Świetnie. Ty teŜ jesteś miła. 
- Nie przypuszczam, Ŝeby obwiniał mnie za to, co wyprawiały nasze 
matki, ale nie wiem, czy zechce naraŜać się na ryzyko powtórki. 
Chuck zgniótł opakowanie kanapki i pięknym lobem ulokował je w 
pobliskim koszu na śmieci, 
- Chcesz, Ŝeby wujek Chuck coś ci zaproponował? 
- Mhm. 
-  Zaproś  go  więc  na  kilka  dni  do  siebie  na  wieś.  I  nic  nie  mówcie 
mamuśkom. 
Rose wlepiła wzrok w resztkę wody w plastikowej butelce. 
-  Sama  nie  wiem.  DraŜni  go  róŜnica  w  naszych  dochodach,  mówił, 
Ŝ

e nie interesują go ekstrawaganckie pomysły, na które go nie stać, 

- Nie sądzę, Ŝeby wyjazd na wieś podpadał pod tę kategorię. A jeśli 
będzie marudził, powiedz mu, Ŝe dom naleŜy do jakiejś przyjaciółki. 
Nieco zmięknie, jeśli spędzicie razem trochę czasu. Na początku Pete 
wciskał  mi  ten  sam  kit  i  juŜ  myślałem,  Ŝe  będziemy  musieli 
zamieszkać  na  jakimś  poddaszu  pełnym  szczurów,  Ŝeby  nie  draŜnić 
jego  poczucia  niezaleŜności,  ale  w  końcu  przepracowaliśmy  jakoś 
ten problem. 
- I tak lepsze to, niŜ trafić na jakiegoś poszukiwacza złota, no nie? 
- Jasne, dziecino. Wracajmy. Gotowa na miesiąc miodowy? 
- Mówiłam ci, Ŝe Ŝadne z nas nie ma ochoty na ślub! 
-  Mówię  o  tych  gościach  od  karty  kredytowej.  A  swoją  drogą 
ciekawe, Ŝe nie załapałaś. 
- Nie waŜ się mieszać do tego Freuda. 

background image

- Skoro tego sobie Ŝyczysz... 
W  środę  Daniel  dał  nogę  z  roboty  wcześniej.  Zamienił  się  z 
kumplem  na  dyŜur  w  przyszłym  tygodniu,  bo  teraz  i  tak  nie  był  w 
stanie  myśleć  o  niczym  innym  poza  Rose  Kingsford.  Wrócił  do 
domu  i  chyba  ze  sto  razy  sięgał  po  słuchawkę,  by  wykręcić  jej 
numer, za kaŜdym razem jednak rezygnował. NiezaleŜnie od tego, co 
powiedział  matce,  wciąŜ  nie  był  przekonany,  czy  ma  ochotę 
kontynuować  znajomość,  która  rodziła  tak  wiele  problemów.  Bo 
maiki stanowiły zaledwie część zagadnienia. 
Poprzedniego  wieczora  słuchał  tylko  swoich  zmysłów.  Nie  zwracał 
specjalnej  uwagi  na  otoczenie,  nie  analizował,  nie  myślał.  Mimo  to 
zdołał  zorientować  się,  Ŝe  ta  kobieta  ma  pieniądze.  DuŜe  pieniądze, 
zwłaszcza  w  porównaniu  z  nim.  Uzmysłowił  sobie  teraz,  Ŝe  do  tej 
pory  spotykał  się  jedynie  z  dziewczynami,  które  zarabiały  mniej 
więcej  tyle  samo  co  on,  i  Ŝe  nigdy  nie  przyszło  mu  do  głowy,  iŜ 
wyjście na miasto z kimś zamoŜniejszym moŜe stanowić problem. A 
jednak  stanowiło.  Okazało  się,  Ŝe  jest  staroświecki,  tradycyjny  i 
konserwatywny.  Wcale  jednak  nie  był  z  tego  dumny,  choć  moŜe, 
jako Irlandczyk, być powinien. W głębi duszy czuł bowiem Ŝe za tą 
jego  konserwatywną  postawą  kryją  się  zwykłe  kompleksy  i 
uprzedzenia. 
ś

eby  zapomnieć  o  troskach,  postanowił  pójść  do  kina.  Był  juŜ  w 

drzwiach,  kiedy  usłyszał  telefon.  Cofnął  się,  podniósł  słuchawkę, 
usłyszał  głos  Rose.  "Wystraszyła  się  chyba,  gdy  odebrał.  Pewnie 
myślała, Ŝe nagra się tylko na sekretarkę. 
-  Cześć,  Rose.  Chodzi  o  kurtkę?  Mogę  odłoŜyć  słuchawkę  i  puścić 
maszynę,  jeśli  wolałabyś  załatwić  to  w  sposób  mniej  osobisty  - 
zaproponował. 
-  Daj  spokój.  Nie  kuś  mnie.  Nie  masz  pojęcia,  jak  trudno  było 
sięgnąć mi po słuchawkę. 
- WyobraŜam sobie. Słuchaj, kurtkę moŜesz po prostu przesłać... 
- Och, kurtka! Zupełnie zapomniałam! Jest ci potrzebna? 
- Nie ma pośpiechu - uśmiechnął się do siebie od ucha do ucha. Rose 
nie dzwoniła z powodu głupiej kurtki! Co za szczęście! 
- Mogę zamówić posłańca. 
-  Rose,  to  niewaŜne.  Skoro  nie  dzwonisz  w  sprawie  kurtki,  to  w 

background image

czym problem? 
- Posłuchaj, Daniel: pobłądziliśmy od samego początku. 
- Tsk… 
- Pewnie powinnam ci od razu powiedzieć o naszych matkach. 
- Pewnie powinnaś, 
- O Jezu, okaŜ trochę dobrej woli. Nie zwalaj wszystkiego na mnie. 
Nie chcesz ze mną gadać? 
- Wczoraj wieczorem sto razy przymierzałem się, Ŝeby zadzwonić. 
- Ale nie zrobiłeś tego. 
- Musiałem przemyśleć wiele rzeczy. 
-  Rozumiem.  Odkrycie,  Ŝe  jestem  córką  ukochanego  wroga  twojej 
matki, musiało być dla ciebie szokiem. 
-  Ukochany  wróg?  -  Roześmiał  się.  -  To  ładne.  Wiesz,  Ŝe  ona  od 
trzydziestu siedmiu lat hoduje w sobie tę urazę. 
- Moja matka tak samo. Zrobi wszystko, bylebym tylko nie miała juŜ 
z tobą do czynienia. 
- Ale...  - zawahał się  - to nie dlatego dzwonisz, prawda? Nie po to, 
Ŝ

eby udowodnić jej, kto tu rządzi? 

-  Nie.  Mam  nadzieję,  Ŝe  wyrośliśmy  juŜ  z  tego  typu  zachowań.  To 
dobre dla nastolatków. 
- Nasze mamuśki są chyba na tym etapie. 
-  Fakt  -  zgodziła  się  Rose.  -  Zachowują  się  jak  para  nieznośnych 
dzieciaków.  Ale  ja  nie  mara  zamiaru  im  ulegać.  I  dlatego  dzwonię. 
Chciałabym...  chciałabym  znów  się  z  tobą  zobaczyć  -  dokończyła 
jednym tchem. 
Wiedział,  Ŝe  Rose  czeka  na  odpowiedz,  lecz  nie  był  pewien,  jakiej 
ma udzielić. 
-  Rozumiem  -  odezwała  się.  -  Twoje  milczenie  jest  wymowne.  Nie 
mam pretensji, Ŝe chcesz zakończyć tę znajomość. Cześć, Daniel! 
- Poczekaj! 
- Na co? 
Serce waliło mu tak, jakby rzeczywiście musiał ją gonić. 
- TeŜ chciałbym cię zobaczyć. 
- Doprawdy? 
W tym pytaniu nie słychać juŜ było tej zaŜyłości, która przed chwilą 
tak bardzo zaczęła mu się podobać. I to on, do jasnej cholery, zerwał 

background image

tę cienką nić porozumienia! 
-  Oczywiście,  Ŝe  chce.  Wybacz,  Ŝe  pozwoliłem  ci  mieć  jakieś 
wątpliwości. Ten problem to wyłącznie mój problem. 
- Jaki problem? Chodzi o twoją matkę? 
- Nie, nie. Ona nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi raczej... - zmusił się, 
by  to  przyznać  -  chodzi  o  twoje  sukcesy.  Właśnie  uświadomiłem 
sobie,  Ŝe  tylko  idiota  zrezygnowałby  z  kogoś  takiego  jak  ty  z 
powodu, swojej głupiej męskiej dumy. 
-  Wczoraj  wieczorem  nie  wydawałeś  się  specjalnie  przejęty  moimi, 
sukcesami, 
-  Właśnie.  Nie  sądzę,  Ŝeby  dochody  miały  jakiekolwiek  znaczenie, 
kiedy idziemy do łóŜka. 
Rose gwałtownie zaczerpnęła powietrza. 
- Wiec będziemy się kochać? 
- Jasne, jeśli uda mi się zdusić te moje idiotyzmy. 
- Wiesz co?.,. Hmm... zabujałam się w tobie. Daniel oŜywił się nagle. 
- A czy jesteś wolna dziś wieczorem? 
-  Niestety  -  jęknęła  Ŝałośnie.  -  Obiecałam  matce,  Ŝe  pójdę  z  nią  na 
balet. Ale mogłabym... 
-  Nie.  Nie  próbuj.  Musimy  spokojnie  wymyśleć  coś  innego. 
Powiedziałem  wprawdzie  matce,  Ŝeby  nie  wtykała  nosa  w  moje 
sprawy, ale nie wiem, czy moŜna jej ufać. Nie zdziwiłbym się, gdyby 
mnie śledziła... 
-  Moja  teŜ  zachowuje  się,  jakby  zwariowała.  Myślałam,  Ŝe 
moglibyśmy właściwie gdzieś wyjechać... 
Daniel  natychmiast  się  zjeŜył.  O  co  jej  chodzi?  Jakaś  ustronna 
przystań  dla  kochanków?  Nie  da  się  traktować  jak  jakiś  Ŝigolak, 
pozostanie sobą. 
- A niby gdzie? - zapytał obojętnie. 
-  Znajoma...  ma  domek  na  wsi.  Dała  mi  klucze,  moŜemy  z  niego 
skorzystać.  Powiedz  mi,  kiedy  nie  będziesz  miał  słuŜby,  to  jakoś 
dostosuje mój rozkład zajęć. To niedaleko, parę godzin samochodem. 
-  No...  tak  się  składa,  Ŝe  mam  wolne  od  piątku  do  niedzieli. 
Nieczęsto trafia się taki weekend... - Podejrzewał, Ŝe nie powiedziała 
mu  wszystkiego  na  temat  domku,  ale  przedstawiła  to  tak,  Ŝe 
ostatecznie  mógł  się  zgodzić  na  ten  wypad.  Ostatecznie  -  dobre 

background image

sobie! 
-  Wspaniałe!  Ja  teŜ  nie  mam  nic  waŜnego.  Aha,  moŜe  w  piątek  - 
stropiła się - ale mogę przełoŜyć na poniedziałek - dodała szybko. 
Perspektywa  rozkosznego  sam  na  sam  z  Rose  juŜ  działała  na 
wyobraźnię Daniela. Rozkosznego - pod warunkiem, Ŝe rzeczywiście 
będą sami. 
- Czy twoja matka wie, gdzie jest ten domek? - wolał się upewnić, 
- Wiem, o co ci chodzi - roześmiała się, - Nie martw się, nie zwali się 
nam  na  kark.  Kiedyś  tam  była,  lecz  wątpię,  by  sama  umiała  trafić. 
Poza tym ona nie umie prowadzić. Będziemy bezpieczni. 
- MoŜe wynająć samochód z szoferem. 
- Nie będzie w stanie wskazać mu drogi. Najadłaby się tylko wstydu, 
więc nie spróbuje. To jest naprawdę odludzie, nie ma nawet adresu. 
Właścicielka  odbiera  korespondencję  na  poczcie  w  miasteczku. 
Niewiele osób w ogóle wie, Ŝe domek naleŜy do tej dziewczyny. 
Daniel  był  prawie  pewien,  Ŝe  tą  dziewczyną  jest  niejaka  Rose 
Kingsford,  lecz  postanowił  o  to  nie  pytać.  Skoro  znalazła  sposób, 
Ŝ

eby  mogli  być  wreszcie  sami,  to  mógł  jej  tylko  pogratulować  i 

podziękować.  Czy  było  jakieś  lepsze  rozwiązanie?  Jego  mieszkanie 
odpadało  -  matka  miała  klucze,  Pewnie  mógłby  je  odebrać,  ale  nie 
Ŝ

yczył  sobie  oglądać  zapłakanej  twarzy  Maureen  i  nie  chciał 

pozbawiać  jej  azylu  podczas  zakupów  w  śródmieściu.  Mieszkanie 
Rose zaś juz wypróbowali.., 
- Więc jak będzie? - Rose przerwała jego myśli. 
- Przepraszam, zamyśliłem się. 
-  Posłuchaj,  jeśli  masz  jakieś  skrupuły,  odłoŜę  słuchawkę  i  nie  ma 
sprawy. Powiedziałam juŜ, nie będę miała pretensji,., 
- Cicho bądź. Chcę pojechać z tobą do tego domku. Bardzo. 
- Świetnie. 
- Ale ja będę prowadził. 
- Masz samochód? To znaczy... - zreflektowała się, Ŝe palnęła gafę - 
nie  idzie  mi  o  to,  czy  moŜesz  sobie  pozwolić.  Po  prostu  ostatnio 
wielu ludzi w mieście... 
- Mam - uciął. - MoŜe teŜ wezmę coś do jedzenia? 
- Do jedzenia? 
- Na wypadek, gdybyśmy mieli trochę wolnego czasu. 

background image

-  Och!  -  Oczyma  wyobraźni  widział,  jak  policzki  Rose  stają  się 
czerwone. - Pewnie, Ŝe będziemy coś jeść. Ale na pewno znajdziemy 
jakieś zapasy. 
Po  tej  uwadze  Daniel  nie  miał  juŜ  wątpliwości,  Ŝe  dom  naleŜy  do 
niej. Dom, a prędzej - wiejska rezydencja. Znów jednak powstrzymał 
się od komentarza. 
- Nie zamierzasz chyba objadać przyjaciółki? 
- Racja. Przywieź, co chcesz. 
- A co będzie, kiedy się okaŜe, Ŝe umiem takŜe gotować? 
- Daniel! 
-  Przepraszam,  nie  mogłem  sobie  odmówić.  To  co?  Wpadnę  po 
ciebie koło dziewiątej, unikniemy korków, zgoda? 
-  Świetnie.  Wymyślę  jakąś  bajeczkę  dla  mamusi.  I  tak  sporo 
podróŜuję, więc nie powinno być z tym kłopotu. 
-  A  ja  powiem,  Ŝe  muszę  zaliczyć  trzydniowe  szkolenie  na  temat 
postępowania  policji  wobec  tłumu.  ZbliŜa  się  Dzień  świętego 
Patryka, więc zabrzmi to prawdopodobnie. 
- Nasza wyprawa wygląda na jakieś nielegalne przedsięwzięcie. 
-  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  wybierasz  się  tam  tylko  z  powodu  tego 
„dreszczyku", 
- Uspokój się. Pamiętasz, co się z nami działo wczoraj? 
- Mhm, jasne, Ŝe pamiętam... 
-  I  to  właśnie  jest  moja  motywacja.  Widzimy  się  w  piątek  rano. 
Przyniosę kurtkę. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Kierowana  jakimś  impulsem,  Rose  zabrała  na  drogę  kilka  kaset  z 
irlandzką muzyką ludową. Nagrała je dla siebie i dla matki podczas 
ostatniego  pobytu  w  Irlandii  i  od  tamtej  pory  słuchała  ich  z 
prawdziwą  przyjemnością.  Ku  jej  zaskoczeniu,  muzyka  znalazła 
uznanie równieŜ u Daniela, który znał nawet słowa kilku najbardziej 
popularnych piosenek, 
-  Masz  świetny  głos!  -  zachwyciła  się,  kiedy  odśpiewali  wspólnie 
pierwszy kawałek. 
- Baryton. Oczekiwano, Ŝe będę tenorem, jak mój irlandzki dziadek i 
wuj. Kiedy głos mi się zmienił i stało się jasne, Ŝe nie będę tenorem, 
matka popadła w rozpacz. 
Rose roześmiała się. 
- Tradycja: błogosławieństwo i przekleństwo zarazem, czyŜ nie tak? 
- Szczególnie dla Irlandczyków. 
-  Posłuchaj  tylko...  „The  Titanic".  Śpiewałam  to  na  obozie,  kiedy 
byłam dzieciakiem. 
- Wszyscy to śpiewali - Daniel uśmiechnął się. Odśpiewali piosenkę 
o  wielkim  statku,  idącym  na  dno,  a  potem,  ogromnie  z  siebie 
zadowoleni, dokonali oryginalnej przeróbki „Danny Boy". 
Po  drodze  zaczął  padać  drobny  śnieg.  Ruch,  jak  zazwyczaj  na 
autostradzie  numer  był  spory,  lecz  Daniel  prowadził  swoją  toyotę 
bez  większego  wysiłku,  dając  dowód,  Ŝe  jest  wytrawnym  kierowcą. 
Rose juŜ dawno nie czuła się tak bezpiecznie. 
- „Kiedy śmieją się irlandzkie oczy...' - dobiegł ich początek kolejnej 
piosenki i razem przyłączyli się do wykonawcy. Oczywiście pomylili 
słowa i wybuchnęli szczerym śmiechem. 
-  BoŜe,  matka  zabiłaby  mnie,  Ŝe  nie  nauczyłem  się  tego  na  pamięć. 
To jedna z jej ulubionych piosenek. 
- Moja teŜ ją bardzo lubi. 
- To daje do myślenia. - Daniel wyprzedził wlokącą się cięŜarówkę. - 
Wiesz co, to zupełnie bez sensu, Ŝe nie mogą pozbyć się tych głupich 
uprzedzeń. Mają przecieŜ tyle wspólnego. 
- Rzeczywiście. - Rose zaczęła się zastanawiać, jak potoczyłyby się 
sprawy, gdyby jej matka zaprzyjaźniła się z Maureen O'Malley. 
Biorąc pod uwagę, Ŝe Daniel był pierwszym kandydatem na ojca - a 

background image

właściwie: zaledwie dawcę nasienia - zaŜyłość pomiędzy Maureen i 
Bridget  nie  była  najlepszym  pomysłem.  W  pewnym  sensie  ich 
wzajemna  nienawiść  zapewniała  realizację  dalekosięŜnych  planów 
jej Rose. A ona chciała w perspektywie mieć dziecko. CóŜ z tego, Ŝe 
teraz  dobrze  jej  z  Danielem?  PrzecieŜ  naprawdę  chodzi  o  dziecko. 
Kropka. 
Z  drugiej  strony  nie  mogła  nie  myśleć  o  tym,  jak  ponowne 
nawiązanie  kontaktów  między  obiema  paniami  wzbogaciłoby  ich 
Ŝ

ycie. Dobra córka, która nie myśli tylko o sobie, powinna zadbać o 

tę przyjaźń, nie bacząc na własne problemy. Dla dobra matki. 
Tymczasem Daniel śpiewał kolejną balladę - piękną pieśń o miłości. 
Spoglądał  na  swą  towarzyszkę,  uśmiechał  się  do  niej  półgębkiem, 
jakby chciał podkreślić, Ŝe nie przypadkiem śpiewa z takim zapałem 
tę akurat piosenkę, i wtórował kasecie swoim głębokim barytonem. 
Czulą  się  dziwnie.  śaden  męŜczyzna  nigdy  dotąd  jej  nie  śpiewał. 
Usiłowała sobie wmówić, Ŝe słowa te nic nie znaczą. 
Ot, po prostu trochę poezji. Serce podpowiadało jednak co innego. A 
kiedy Daniel chwycił ją za rękę, całkowicie uwierzyła sercu. 
Muzyka  grała,  Daniel  śpiewał,  a  Rose  pogrąŜyła  się  w  od  dawna 
zapomnianych  marzeniach.  I  pomyśleć,  Ŝe  tak  właśnie  moŜe  być 
przez najbliŜsze dwa dni. 
- To gdzie jest ten zjazd? - przerwał nagle i wyrwał ją z rozmyślań. 
Rose rzuciła okiem na znaki na autostradzie. Właśnie minęli zjazd na 
boczną drogę, która wiodła do rezydencji. 
- O rany, przykro mi, właśnie go przejechaliśmy. Następny będzie za 
pięć kilometrów. Przepraszam cię, Daniel 
-  Hej,  przestań  mnie  przepraszać.  Mam  być  zły,  kiedy  kobieta  gapi 
się na mnie z takim zachwytem, Ŝe gubi drogę? 
Wyprostowała się na siedzeniu. 
- Wcale nie gapiłam się na ciebie z zachwytem! 
-  Aha,  zachwycałaś  się,  jak  nie  wiem  co.  Przyznaj:  ta  piosenka 
zmąciła ci wzrok. 
- No dobra, mam do niej słabość. Ale Ŝe ty przypadkiem ją zanuciłeś, 
to jeszcze nie znaczy,.. 
- Dobra, dobra. Nie ma co się tak bronić, - Mrugnął do niej okiem. - 
Uwielbiam  być  adorowanym.  A  ty  wyglądasz  na  całkowicie 

background image

zaabsorbowaną moją osobą. 
Rose wzniosła oczy ku niebu. 
-  AŜ  dziw  bierze,  Ŝe  w  tym  samochodzie  znalazło  się  miejsce  dla 
mnie i bagaŜ - masz niezwykle wybujałe ego. 
Daniel  uśmiechnął  się  tylko  czułe  do  dziewczyny  i  zawtórował 
kolejnej piosence, która zabrzmiała z głośników odtwarzacza: 
- „Podaruj mi serduszko swe, o moja słodka Peggy..." 
- Jesteś niemoŜliwy! - zganiła go, lecz nie mogła opanować śmiechu, 
patrząc na błazenadę czynioną na jej uŜytek. 
Skręcili w następny zjazd. Daniel włączył kierunkowskaz i zamierzał 
dołem przejechać na drugą stronę, by wrócić na autostradę, gdy Rose 
dostrzegła  przy  drodze  ręcznie  wymalowany  szyld:  „łagodne 
olbrzymy - szczeniaki wilczarzy irlandzkich na sprzedaŜ". 
-  Poczekaj!  -  PołoŜyła  dłoń  na  ramieniu  męŜczyzny.  -  Czy  widzisz 
to, co ja? 
- To o szczeniakach? - Zatrzymał gwałtownie auto. 
- Jest strzałka! Powinniśmy je zobaczyć! 
- Te pieski? - spytał, oglądając się zarazem z gniewem do tyłu, gdzie 
kierowca jadącego za nimi wozu zaczął przeraźliwie trąbić. 
- To drago nie potrwa. Obiecuję. 
Daniel wzruszył ramionami, włączył prawy kierunkowskaz i wjechał 
za strzałką w wiejską drogę. 
- Mnie to nie robi róŜnicy, tylko zastanawiam się, czemu tak bardzo 
ci na tym zaleŜy. 
- Od lat marzę o wilczarzu. I teraz nagle okazuje się, Ŝe ktoś w mojej 
okolicy hoduje takie psy. 
- W twojej okolicy, powiadasz? 
Spojrzała w jego przenikliwe brązowe oczy i od razu się domyśliła, 
Ŝ

e Daniel odgadł prawdę. 

-  Tak,  to  mój  domek  -  przyznała  się  z  westchnieniem  rezygnacji,  - 
Ale  nie  jest  jeszcze  spłacony  -  uzupełniła  pospiesznie.  Skłamała  - 
płaciła teraz jedynie za remont; dom i ziemię nabyła za gotówkę. 
- Jest bardzo duŜy? 
-  Mały,  bardzo  mały.  -  Tym  razem  była  to  prawda.  Trzy  malutkie 
sypialnie,  niewielka  kuchnia,  łazienka,  przytulny  salonik.  ChociaŜ 
pokrycie  dachu  strzechą  i  wstawienie  okien  z  antywłamaniowego 

background image

szkła kosztowało majątek. 
-  Pocieszam  się  tylko,  Ŝe  taki  mały  wiejski  domek  nie  wygląda  jak 
willa  na  południu  Francji.  -  Daniel  podjechał  pod  front 
dwupiętrowego  budynku  naleŜącego  zapewne  do  hodowcy 
wilczarzy. - To chyba tutaj - zawyrokował. - Masz gotówkę 
- Na razie nie będę Ŝadnego kupowała. Chcę tylko nawiązać kontakt, 
dowiedzieć się, kiedy będzie następny miot. 
- Czyli nie wchodzimy do środka? - spytał, podając Rose okrycie. 
- Oczywiście, Ŝe wchodzimy! Chcę je zobaczyć. 
- Nie masz wielkiego doświadczenia w kupowaniu zwierzaków. 
- Nie rozumiem? - zdziwiła się. 
-  Gdybyś  miała  trochę  praktyki,  poczekałabyś  na  hodowcę  i 
dowiedziała się wszystkiego na zewnątrz. 
- Nie rozumiem. Czemu nie miałabym rzucić okiem na te psiaki 
- Bo wyjdziesz stąd z jednym z nich za pazuchą. 
- Wykluczone! To naprawdę tylko wstępna wizyta. Posądzasz mnie o 
brak silnej woli? 
-  Nikt  nie  potrafi  okazać  silnej  woli,  kiedy  w  grę  wchodzą  małe 
pieski. 
- Ja potrafię. 
- Przekonamy się? - Pocałował ją i wysiadł z samochodu. 
Godzinę  później  wrócili  na  autostradę.  Daniel  taktownie  milczał. 
Rose  siedziała  z  błogim  i  nieco  głupawym  wyrazem  twarzy.  Na 
tylnym siedzeniu stał koszyk z pieskiem. 
Daniel  nie  miał  serca,  Ŝeby  wyperswadować  jej  zakup.  Prawdę 
mówiąc, omal sam nie zdecydował się na pieska, choć juŜ sama cena 
powinna  powstrzymać  go  od  zrobienia  takiego  głupstwa.  Hodowca 
zaprowadził  ich  do  stodoły,  gdzie  dziesięć  szczeniaków  rozkosznie 
baraszkowało 

towarzystwie 

kurcząt. 

Taki 

„malutki" 

ośmiotygodniowy  pieseczek  waŜył  dobre  piętnaście  kilo  i  mógł  bez 
problemu  „załatwić"  kurę,  choć  w  istocie  Ŝaden  nie  przejawiał 
morderczych instynktów. 
Gdy  weszli,  wszystkie  psy  natychmiast  obiegły  kucającą  Rose,  a 
pewien brązowy samiec wsparł się łapami o jej kolana i polizał ją w 
policzek. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. 
Hodowca  poŜyczył  im  koszyk,  dołoŜył  kilka  puszek  jedzenia  dla 

background image

psów,  ostrzegł,  Ŝeby  od  początku  nie  pozwalali  psu  spać  z  nimi  w 
łóŜku - i zainkasował trzysta dolarów. 
-  Z  początku  nie  będziecie  mogli  znieść  tego  Ŝałosnego  pisku  - 
tłumaczył - ale musicie być twardzi, bo jak się drań przyzwyczai, to 
koniec. Taki pies przybiera na wadze kilo w tydzień, a w sumie moŜe 
dojść nawet do setki. Wtedy całe łóŜko jest jego. 
Daniel był wdzięczny za tę radę. NiezaleŜnie od tego, Ŝe psinka była 
urocza,  nie  chciał  gościć  jej  w  łóŜku  dzisiejszej  nocy.  Miał  inne 
plany. 
„Chłopczyk"  na  tylnym  siedzeniu  zaczął  skomleć,  zupełnie  jakby 
wyczuł,  o  czym  pomyślał  Daniel.  Rose  odwróciła  się  do  pupilka  i 
zaszczebiotała słodziutko: 
- W porządku, St. Paddy. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. 
St. Paddy przestał skomleć, słysząc głos swojej nowej pani, ale gdy 
tylko zamilkła, zaczął od nowa swój koncert. 
-  Spokojnie,  maleńki  -  znów  musiała  go  uspokajać  -  ani  się 
obejrzysz, a będziemy w domu. 
Daniel  był  oczarowany  głosem  dziewczyny  przemawiającej  do 
pieska. Zachwycony i jednocześnie nieco przestraszony. Zastanawiał 
się,  ile  uwagi  Rose  poświęci  jemu  samemu,  skoro  w  ich  Ŝyciu 
pojawił  się  St.  Paddy,  ale  teŜ  cieszył  się,  widząc,  ile  radości 
dostarcza jej to szczenię. 
-  To  los  zrządził,  Ŝe  minęliśmy  tamten  zjazd  -  uśmiechnęła  się  do 
niego rozpromieniona. 
- A moŜe to mój cudowny śpiew przywiódł cię do St. Paddy'ego? 
- W porządku, wyznam ci coś, ale musisz obiecać, Ŝe i ty będziesz ze 
mną samo szczery. 
- Zawsze jestem. 
- No więc tak, to twój śpiew spowodował moje... roztargnienie. 
- Roztargnienie? W pozytywnym sensie? 
-  Jak  najbardziej.  No  juŜ,  juŜ  dobrze,  malutki  -  uciszyła  psa,  który 
znów zaczął jęczeć. 
- Tak teŜ myślałem. 
-  Dobrze,  a  teraz  moja  kolej.  Z  iloma  kobietami  o  imieniu  Rose 
przepracowałeś ten numerek? A moŜe Peggy...? 
- Z Ŝadną. 

background image

- Z Ŝadną? Taki irlandzki ogier jak ty? 
Uniósł brwi, słysząc ten, hm, chyba komplement. 
- Jeśli uwaŜasz, Ŝe zmusisz mnie do pikantnych wyznań, to jesteś w 
błędzie.  Nigdy  nie  spotkałem  nikogo  imieniem  Rose,  z  wyjątkiem 
Rose  Conners,  Urocza,  ale  bardzo  leciwa  dama,  która  grała  w 
kościele na organach, gdzie ja jako dzieciak śpiewałem w chórze. 
-  Akurat!  Pewnie  ta  Rose  Conners  miała  dwadzieścia  pięć  lat,  a  ty 
uwiodłeś ją na poddaszu kościoła. 
Daniel skręcił w zjazd, który uprzednio przegapili. 
- Rose! Skąd ci to przyszło do głowy? Myślisz, Ŝe jestem jakimś Don 
Juanem? 
- A nie? - przekomarzała się Rose. - Nie pocałowałeś mnie po naszej 
pierwszej randce. Pocałowałeś mnie przed nią. Pewnie powiesz, Ŝe i 
to rzadko ci się zdarza. 
-  Nieczęsto.  -  Nie  miał  zamiaru  wyjaśniać,  Ŝe  jeszcze  nigdy  nie 
całował  się  z  kobietą  natychmiast  po  zawarciu  znajomości.  Ale 
tamtego  wieczora,  kiedy  zobaczył  Rose  Kingsford  stojącą  przed 
restauracją,  wyglądała  jak  anioł  zesłany  na  chwilę  na  ziemię,  by 
porazić  swym  blaskiem  oczy  śmiertelnika.  Deszcz  w  świetle  latarni 
przemienił  się  w  strumień  diamentów  obmywających  jej  świetlistą 
postać.  Po  prostu  musiał  ją  pocałować.  Choćby  po  to,  Ŝeby 
przekonać się, czy jest istotą z krwi i kości. 
- Nieczęsto? A mi coś mówi, Ŝe juŜ nie raz ci się to zdarzyło. To był 
pocałunek  doświadczonego  męŜczyzny.  UwaŜaj  -  zmieniła  ton  na 
bardziej  rzeczowy  -  za  znakiem  stopu  skręć  w  prawo.  I  zwolnij,  bo 
wjeŜdŜamy do miasta, a tu wszędzie są radary. 
- Pocałunek doświadczonego męŜczyzny? - Daniela zaintrygowało to 
wyznanie.  -  Och,  nie,  do  diabła!  -  zaklął,  widząc  w  lusterku 
wstecznym światła migające na dachu policyjnego radiowozu. - Skąd 
oni się tu wzięli, do cholery? 
- Ostrzegałam. 
Ostrzegała,  to  prawda,  ale  on  rozmyślał  o  tym  pocałunku  i  nie 
zwrócił  na  to  uwagi.  Głupia  historia,  pomyślał,  zjeŜdŜając  na 
pobocze. Wyjął z kieszeni portfel, prawo jazdy. 
- Zabawna sytuacja: gliniarz narusza przepisy - zakpiła Rose. 
-  To  nie  było  raŜące  wykroczenie.  Dostosowałem  prędkość  do 

background image

sytuacji na drodze. 
- Która była praktycznie pusta. 
- No właśnie. 
- Powtórz to w sądzie. 
Pokazał jej język i odkręcił szybę: od strony kierowcy zbliŜał się do 
samochodu  posterunkowy.  Przedstawił  się,  poprosił  o  dokumenty, 
wsadził w nie nos. A potem wybuchnął gromkim śmiechem. 
Daniel  zazgrzytał  zębami  i  spojrzał  na  chłopaka  z  drogówki 
wzrokiem,  który  onieśmielał  kaŜdego.  Wyćwiczył  to  spojrzenie, 
słuŜąc w policji. Spojrzał na policjanta i wtedy go rozpoznał. 
Tim Bettencourt! 
Kumpel z ostatniego roku Akademii Policyjnej. 
-  To  ty,  Tim?  -  Nie  był  jeszcze  całkowicie  pewien.  Funkcjonariusz 
zdjął ciemne okulary i wyciągnął rękę na powitanie. 
- Daniel O’Malley! Cześć, stary! Kopę lat! Jak leci? 
-  Znacznie  lepiej  niŜ  dwie  minuty  temu.  Zupełnie  zapomniałem,  Ŝe 
się  tutaj  przeniosłeś.  -  Uścisnął  dłoń  Tima,  przedstawił  go  Rose.  - 
Pozwól  nam  pogadać  przez  chwilę  na  osobności  -  zwrócił  się  do 
dziewczyny,  po  czym  sięgnął  po  kurtkę  i  otworzył  drzwi.  -  To 
potrwa  minutę  -  zniŜył  głos  -  poczciwy  Tim  nie  wlepi  mi  mandatu, 
ale pewnie nie chce się do tego przyznać w twojej obecności. 
Daniel  zamknął  drzwiczki,  a  pies  znów  zaczął  skowyczeć  i  drapać 
ś

ciany swojego „więzienia". 

-  Zaraz,  malutki,  zaraz  będzie  po  wszystkim.  Daniel  załatwi  tylko 
sprawę i od razu ruszamy do domu, a raczej do miejsca, które stanie 
się  domem,  gdy  będziesz  juŜ  za  duŜy,  by  mieszkać  ze  mną  w 
mieście. 
Kiedy  tylko  zorientowała  się,  Ŝe  nie  moŜe,  po  prostu  nie  moŜe 
odjechać  bez  tego  pieska  o  wielkich  brązowych  oczach, 
przeprowadziła  w  myślach  szybkie  kalkulacje.  Jej  umowa  najmu 
wygasa  za  trzy  miesiące.  Za  trzy  miesiące  St.  Paddy  będzie  zbyt 
duŜy,  by  trzymać  go  w  nowojorskim  bloku,  a  wtedy  trzeba  będzie 
przenieść się na wieś na stałe. 
Nowy nabytek wciąŜ skomlał i drapał wiklinę pazurami. 
Rose wyjrzała przez okno i doszedłszy do wniosku, Ŝe nie zanosi się 
na szybkie zakończenie pogawędki pomiędzy policjantami, odezwała 

background image

się do psa: 
- W porządku, bratku, wypuszczę cię, ale zachowuj się przyzwoicie. 
Otworzyła koszyk. Pies wyskoczył nad podziw Ŝwawo, po czym od 
razu  ulokował  się  na  fotelu  Daniela.  Chwilę  potem  zapiszczał 
pokornie i na obiciu siedzenia pojawiła się mokra kałuŜa. 
- St. Paddy, nie! - wrzasnęła Rose, biorąc psa na kolana, podczas gdy 
Daniel otwierał właśnie  drzwi samochodu. - Daniel, nie... - zaczęła, 
ale było juŜ za późno. Usiadł i natychmiast poderwał się z powrotem. 
- Co, do jasnej...? - Trzymając się kierownicy, usiłował nie dotknąć 
siedzeniem mokrego fotela. 
- St. Paddy... 
- Moja pani - spojrzał na nią z wyrzutem - twój pies przecieka! 
-  Strasznie  mi  przykro!  -  Zagryzła  wargę,  by  nie  wybuchnąć 
ś

miechem.  -  Nie  było  cię  długo,  a  piesek  strasznie  chciał  się 

wydostać. 
- Wcale się nie dziwię. Miał sprawę do załatwienia. 
- Masz w bagaŜniku ręcznik albo coś podobnego? 
-  Chyba  tak.  Wsadź  go  lepiej  z  powrotem  do  klatki,  zanim  otworzę 
drzwi. 
Rose usiłowała wepchnąć szczeniaka do „budy", lecz było to równie 
łatwe,  co  wtłoczenie  z  powrotem  do  tuby  wyciśniętej  uprzednio 
pasty do zębów. 
- Przykro mi, nie zamierza tam wracać. 
- Spokojnie, mamy czas. Mogę sobie powisieć. 
-  Naprawdę  nie  wiem,  jak  to  zrobić.  Nie  sądziłam,  Ŝe  on  jest  taki 
silny. 
- Złap go za skórę na karku. 
-  Łatwo  powiedzieć  -  poskarŜyła  się  Rose,  lecz  w  końcu  dopięła 
swego. - No, droga wolna - oznajmiła wreszcie. 
Daniel  nie  bez  trudności  wygramolił  się  z  samochodu.  Znalazł  w 
bagaŜniku koc, złoŜył go kilkakrotnie i umieścił na siedzeniu. 
- Nie masz nic gorszego? - spytała Rose. 
- E, tam! - Machnął ręką. klapnął na fotel i zamknął drzwi. 
- Jest zbyt porządny! 
- Rzeczywiście - uruchomił silnik - mam wiele miłych wspomnień z 
nim związanych. 

background image

- Niech zgadnę; pewnie dostałeś ten koc od matki. 
- Pudło! Sam wybrałem. Bardzo starannie. 
- Sam wybierałeś koc na łóŜko? 
- Nie na łóŜko, ale do samochodu. 
-  No  tak,  powinnam  była  zgadnąć.  I  jeszcze  śmiesz  udawać,  Ŝe  nie 
jesteś diabelskim uwodzicielem? 
- Nie jestem uwodzicielem - mrugnął do Rose - choć mówiono mi, Ŝe 
jestem boskim kochankiem. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Daniel  jest  wspaniałym  kochankiem.  Ta  uwaga  nie  zdziwiła  za 
bardzo  Rose.  Mogła  się  tego  spodziewać  i  wiele  sobie  obiecywała, 
jeśli  chodzi  o  ten  aspekt  ich  znajomości.  Nie  przypuszczała 
natomiast, Ŝe znajdzie w nim tak wspaniałego kompana. 
Podobne uczucie koleŜeństwa łączyło ją z Chuckiem, lecz jak do tej 
pory  jedynie  tych  dwóch  panów  zdołało  ją  przekonać,  Ŝe  nie  jest 
prawdą, iŜ z męŜczyzną moŜna albo się przyjaźnić, albo uprawiać z 
nim seks, i Ŝe te dwie sprawy są nie do pogodzenia. 
- Ładne miasteczko - zauwaŜył, jadąc powolutku swoją toyotą przez 
Main Street. 
- Powinieneś przyjechać tu na BoŜe Narodzenie. Domy pomalowane 
na biało, przystrojone gałązkami i czerwonymi bombkami, wszędzie 
migoczą światełka... 
- Domyślam się, Ŝe ślicznie musi być równieŜ latem, kiedy wszystko 
kwitnie. 
- To prawda. Ale i tak najbardziej z tego wszystkiego lubię lokalny 
tygodnik. 
- Bo zamieszcza twoje historyjki? 
- Właśnie. 
- A mnie ujęła uczciwość tutejszej policji. 
- Jak to? Wypisał ci mandat? 
-  Jasne.  Choć  cały  czas  przepraszał,  Ŝe  musi  to  zrobić.  Cholernie 
wzruszające.  Ale  niech  tylko  stary  Timmy  postawi  nogę  w  moim 
mieście!  Przyskrzynię  go  za  nieprawidłowe  przechodzenie  przez 
ulicę! 
-  No  cóŜ,  miałam  nadzieję,  Ŝe  jak  tylko  wyrwiemy  się  z  miasta  i 
uwolnimy od opieki naszych rodzicielek, Ŝycie łagodniej będzie nas 
traktowało. 
-  A  nie  traktuje?  Jedziemy  do  ciebie,  moja  mamuśka  nie  robi 
zamieszania,  twojej  teŜ  nie  widać.  Całkiem  udany  dzień,  Rose  Erin 
Kingsford. 
Roześmiała  się.  Kolejny  plus  na  korzyść  Daniela  O'Malley:  mandat 
nie odebrał mu humoru. A wielu facetom popsułby cały dzień. 
- Skąd znasz moje drugie imię? - zainteresowała się. 
- Spytałem tego gościa na motorze. 

background image

- Hm, powiedział ci? Więc pewnie wiesz o moich... 
-  ...mandatach  za  przekroczenie  szybkości? Jak widzisz,  Timmy  dla 
nikogo nie robi wyjątków. Opowiedział, jak to za pierwszym razem 
zmiękczałaś  jego  serce  swoją  zgrabną  nóŜką  wystawianą  przez 
wycięcie  spódnicy.  Źle  trafiłaś.  Amerykański  policjant  jest 
oczywiście nieprzekupny. 
- Ale bezczelny, Ŝe rozpowiada wokół takie historie! - Rose najeŜyła 
się, gotowa do obrony. W porę jednak dostrzegła szeroki uśmiech na 
twarzy  Daniela  i  złagodniała.  -  On  nic  takiego  nie  mówił.  Nabijasz 
się ze mnie. 
- Ale moŜe spróbowałabyś kiedyś takiego przekupstwa wobec mnie? 
- Uniósł pytająco brwi, 
- A dasz się skorumpować? 
- Całkowicie, 
Znów  roześmiała  się  wesoło.  Do  licha,  naprawdę  dobrze  im  było 
razem. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się błogo do siebie. Samochód 
mruczał  i  kołysał,  nareszcie  byli  sami  (oczywiście,  nie  licząc  St. 
Paddy'ego), czekał na nich miły domek... 
- Rose? MoŜe popilotujesz trochę? WyjeŜdŜamy z miasta. 
-  Jasne,  juŜ.  -  Otworzyła  oczy.  -  Skręć  w  prawo  za  następnym 
znakiem stop, przejedź przez most, a potem w lewo aŜ do pierwszej 
dróŜki. Nie jest oznakowana. 
- Nie Ŝartowałaś, mówiąc, Ŝe niełatwo tu trafić. 
- Takiego miejsca właśnie szukałam. 
- Zamierzasz się kiedyś tu przeprowadzić, prawda? 
- Tak. 
Daniel zamilkł na chwilę. 
- A... kiedy ma to nastąpić? 
- Umowa wynajmu kończy mi się za trzy miesiące. Ścisnął mocniej 
kierownicę. 
- Więc tylko tyle mamy czasu dla siebie? Trzy miesiące? Zaskoczyło 
ją to pytanie. 
-  No...  nie,  oczywiście,  Ŝe  nie.  Przyznam  ci  się,  Ŝe  nie  myślałam  o 
tym w ten sposób? 
- A w jaki sposób o nas myślałaś? 
- Daniel - jej głos stał się nagle powaŜny i rzeczowy, zupełnie jakby 

background image

chciała ukryć zmieszanie, które nagle ją ogarnęło - sądziłam, Ŝe nie 
będziemy  kwestionować  charakteru  łączących  nas  stosunków. 
Myślałam,  Ŝe  pozwolimy  sprawom  toczyć  się  własnym  biegiem,  Ŝe 
pozwolimy  dojść  do  głosu  naszym  emocjom  i  po  prostu  będziemy 
cieszyć się chwilą... 
-  O  kurcze,  nieźle  to  brzmi.  Ale  brzmiało  jeszcze  lepiej,  kiedy 
wiedziałem, Ŝe będziemy mieszkać na tej samej wyspie. 
-  Moja  przeprowadzka  nic  nie  zmieni.  Naprawdę.  WciąŜ  mogę 
dojeŜdŜać do Nowego Jorku. A ty moŜesz wpadać tutaj. 
Daniel skręcił w przecinkę prowadzącą do domu Rose. 
- Mam nadzieję, Ŝe masz rację. 
Serce Rose wypełnił nagły niepokój. Niepokój i poczucie winy. Czy 
dobrze  robi,  ukrywając  wciąŜ  przed  Danielem  swe  prawdziwe 
zamiary?  To,  Ŝe  widzi  go  w  roli  ojca  swego  dziecka?  I  to  takiego 
ojca, który ma szybko usunąć się na bok? 
W fazie projektów plan ten wydawał się idealny, lecz jego realizacja 
okazała  się  nad  wyraz  trudna,  jeśli  w  ogóle  moŜliwa.  A  przecieŜ 
Rose  nie  mogła  zrezygnować  z  dziecka.  Coraz  silniej  uwierał  ją 
niezaspokojony  instynkt  macierzyński  oraz  troska  o  zachowanie 
rodu.  Była  jedynaczką,  córką  jedynaczki.  Jeśli  ona  nie  zadba  o 
przedłuŜenie linii, nie zrobi tego nikt inny. 
Nie była juŜ taka pewna, czy zwrócenie się z tym do Daniela byłoby 
dobrym  pomysłem.  Znała  go  od  niedawna,  ale  na  tyle  dobrze,  by 
zorientować  się,  Ŝe  taka  propozycja  wyprowadzi  go  tylko  z 
równowagi.  Daniel  angaŜował  się  głęboko  w  związki  z  innymi  i 
pomysł  ojcostwa  bez  normalnych  więzi  rodzinnych  z  pewnością 
wyda  mu  się  wstrętny  i  niedorzeczny.  Oto  fatalny  błąd  w 
rozumowaniu, który dostrzegła dopiero teraz. 
Minęli  zakręt  i  po  chwili  ich  oczom  ukazał  się  niewielki  domek. 
Daniel przyhamował i zaczął przyglądać się budowli. 
-  Wygląda  jak  irlandzka  wiejska  chata.  W  kaŜdym  razie  takie 
widziałem na zdjęciach, bo sam w Irlandii nigdy nie byłem. 
-  Zrobiłam  wszystko,  Ŝeby  tak  właśnie  wyglądała.  Mam  w  środku 
oryginalne  koronkowe  zasłony  i  mały  kominek.  w  którym  pali  się 
torfem, choć ja akurat uŜywam drewna. 
-  O  rany!  Nawet  dach  kryty  jest  strzechą!  Czy  ktoś  w  okolicy  w 

background image

ogóle wie, jak się coś takiego robi? 
-  Długo  szukałam  wykonawcy.  Wreszcie  znalazłam  stolarza,  który 
wyemigrował parę lat temu. To był jego pierwszy  słomiany dach w 
Stanach, ale z tego, co wiem, niedługo potem załoŜył własny interes i 
ma niezłe wzięcie. Taka teraz jest moda. 
Samochód wtoczył się na podjazd. Daniel wyłączył silnik, popatrzył 
jeszcze chwilę na chatę, po czym orzekł: 
- Wymarzony dom dla ciebie, Rose! Gdybym wcześniej nie wiedział, 
Ŝ

e  naleŜy  do  ciebie,  od  razu  bym  się  domyślił.  Właśnie  w  takim 

miejscu powinien mieszkać twórca St. Paddy'ego i Płynna! 
- Dzięki, Daniel. 
-  Jestem  wdzięczny,  Ŝe  mnie  tu  przywiozłaś.  Teraz  wiem,  Ŝe  to 
miejsce naprawdę jest stworzone dla ciebie. 
-  Oho,  brzmi  to  tak,  jakbyś  przyjechał  tu,  Ŝeby  na  zawsze  mnie 
zostawić,  pierwszy  i  ostatni  raz.  Na  pewno  będziemy  mieli  jeszcze 
wiele... 
Odwrócił głowę i spojrzał na nią ze smutnym uśmiechem. 
- O co chodzi? Wątpisz w to? 
-  Widzę,  Ŝe  masz  konkretne  plany  na  przyszłość.  To  dobrze. 
Zarobiłaś  juŜ  swoje  jako  modelka,  a  teraz  moŜesz  się  poświęcić 
rozwijaniu innych talentów. Dobrze ci tutaj będzie. 
- Daniel, nie mogę tego słuchać. Czemu mówisz o tym ze smutkiem? 
PrzecieŜ nie wiesz, jak wszystko się potoczy. Nawet jeśli będzie, tak 
jak mówisz, to przecieŜ nadal będziemy mogli... 
-  Jasne  -  przerwał  jej  nie  z  ironią,  lecz  ze  smutkiem  -  teraz  teŜ 
moŜemy. Ale prędzej czy później zaczniemy poruszać się po innych 
orbitach, Rose. Wiem o tym, nawet jeśli ty nie zdajesz sobie z tego 
sprawy. 
- Mylisz się. Ogromnie się mylisz. 
Z tylnego siedzenia dobiegło ich skomlenie St. Paddy'ego. 
-  No  dobra,  chodźmy  lepiej  do  środka  -  zaproponował  Daniel, 
sięgając po kurtkę. 
Rose zastanawiała się, skąd się im wzięło to nagłe przygnębienie. Bo 
nie  tylko  on  je  czuł,  ona  takŜe.  Czy  było  coś  złego  w  tym,  o  czym 
mówił  Daniel;  w  tym,  Ŝe  jej  rysunki  zdobędą  popularność,  Ŝe 
przyniosą jej duŜe pieniądze i Ŝe będzie sobie mogła spokojnie Ŝyć w 

background image

tym uroczym domku? 
Z dzieckiem. 
Lecz bez Daniela. 
No właśnie. MoŜe to nie jej sława i nie jej bogactwo są przeszkodą, 
która  wyrośnie  między  nimi,  ale  właśnie  to  dziecko.  Dziecko  bez 
ojca,  dziecko  bez  małŜeństwa,  dziecko  bez  stałego  związku.  To,  co 
jeszcze  niedawno  było  składnikiem  jej  sielankowej  wizji  Ŝycia, 
nabrało nagle nowych wymiarów. 
-  Chodź,  St.  Paddy.  -  Daniel  wyjął  szczeniaka  z  samochodu.  -  Oto 
twoje  przeznaczenie  -  mała,  kryta  strzechą  chatka.  Szczęściarz  z 
ciebie, bracie... 
Rose zabrała płaszcz i torebkę i ruszyła za Danielem w stronę domu. 
Rośliny  wciąŜ  jeszcze  obłoŜone  były  darnią,  by  nie  ściął  ich  mróz, 
lecz i tak pojedyncze Ŝonkile przebijały się gdzieniegdzie ku słońcu. 
- ZałoŜę się, Ŝe twoja matka uwielbia to miejsce - powiedział Daniel. 
Rose wygrzebała klucze z torebki. 
-  O  tak,  masz  rację.  Pomagała  mi  we  wszystkim:  w  projektowaniu 
ogrodu,  w  zakupie  mebli,  doborze  kolorów.  Mówiła,  Ŝe  dla  niej  to 
trochę jak powrót do domu. 
- Nigdy nie odwiedziła Irlandii? 
-  Nie.  Kiedy  była  Ŝoną  mojego  taty,  nie  miała  czasu.  A  teraz,  po 
rozwodzie,  nie  chce  tam  wracać  i  wyjaśniać  wszystko  znajomym, 
rodzinie. Wiem, brzmi to trochę głupio, ale... 
- Wcale nie. Wiem coś o tym. Wyrosłem w podobnym środowisku. 
-  A  więc  witaj  w  domku  RóŜy  z  Tralee!  -  Otworzyła  drzwi  i 
przepuściła gościa przodem. 
Zastanawiała się, czy będzie czuł się nieswojo w nowym otoczeniu, 
tymczasem  Daniel  wyglądał  jak  typowy  Irlandczyk,  który  właśnie 
powrócił do domu, do miejsca, do którego przynaleŜy. 
MoŜe było tak dlatego, Ŝe sprzęty, które wybrała, nie były z gatunku 
delikatnych  cacek.  Przedmioty  nieco  toporne,  w  stylu  rustykalnym, 
miały  swój  wdzięk,  jednak  nie  onieśmielały  swą  nadmierną 
kunsztownością  czy  bogactwem.  W  kredensie  stały  zwykłe 
ceramiczne  talerze  i  miski,  solidny  dębowy  stół  wsparty  był  na 
prostych  nogach.  Kanapa  i  krzesła,  ustawione  w  pobliŜu  kominka, 
wyglądały  na  wystarczająco  duŜe  i  masywne,  by  udźwignąć 

background image

męŜczyznę postury Daniela. Kupując to wszystko, miała na uwadze 
brykające  dziecko  i  wielkiego  psa,  człowiek,  który  stał  teraz  na 
ś

rodku  izby,  nie  był  przy  tym  brany  pod  uwagę.  Musiała  jednak 

przyznać, Ŝe świetnie pasował do tego miejsca. 
Postawił  koszyk  z  pieskiem  na  sosnowej  podłodze  i  uwaŜnie 
rozglądał się po wnętrzu. 
- Podoba ci się? - spytała z lekkim niepokojem. 
-  Nie  mam  najmniejszego  pojęcia  o  dekoracji  wnętrz,  ale  gdybym 
usiłował  wyobrazić  sobie  idealne  mieszkanie,  to  właśnie  tak 
musiałoby wyglądać. 
-  TeŜ  tak  uwaŜam  -  ucieszyła  się.  -  Kiedy  jestem  na  Manhattanie  i 
wciąŜ  muszę  gdzieś  pędzić,  zamykam  oczy  i  wyobraŜam  sobie,  Ŝe 
jestem tutaj. Stresy mijają jak ręką odjął. 
St. Paddy podrapał w drzwiczki swojego więzienia. 
- Powinniśmy chyba go wypuścić. 
- Jasne. Mam tylko jedną uwagę. Opiekowałaś się juŜ kiedyś małym 
psiakiem? 
- Nigdy. Nie pozwalali mi rodzice. 
- W takim razie posłuchaj: miałem dwa psy, trzymaliśmy je głównie 
w kuchni, póki nie nauczyły się załatwiać na gazety. Jeśli więc... 
-  Rozumiem,  o  co  ci  chodzi.  Trzeba  go  trzymać  w  jednym 
pomieszczeniu, tak? Ale nie moŜemy przecieŜ tak po prostu zamknąć 
mu drzwi przed nosem. To byłoby... 
-  Pamiętam  teŜ  -  nie  dał  jej  skończyć  -  Ŝe  zagradzaliśmy  im  drogę 
deską,  na  tyle  wysoką,  Ŝeby  nie  mogły  przez  nią  przejść.  Jasne,  Ŝe 
drzwi  były  otwarte.  MoŜemy  zrobić  mu  posłanie  w  kącie  kuchni. 
Przydałaby się teŜ butelka z gorącą wodą i tykający zegarek; to mu 
zastąpi  ciepło  i  bicie  serduszek  swoich  braciszków.  Od  razu  się 
uspokoi. 
- Słyszałam o tych sposobach. To rzeczywiście działa? 
-  Czasami.  -  Uśmiechnął  się.  -  A  czasami  nie  i  wtedy  pies 
doprowadza cię do szaleństwa. 
- Hm, dobrze, Ŝe tu jesteś. Sama pewnie wszystko bym pochrzaniła. 
-  Ja  teŜ  się  cieszę,  Ŝe  tu  jestem.  -  Spojrzał  na  nią  przelotnie  i  zaraz 
odwrócił wzrok. - To co? Znajdzie się jakaś deska? 
- Zostały jakieś po remoncie. Przejdź się na tył domu i poszukaj, a ja 

background image

przyniosę budzik z sypialni. 
- Okay - rzucił Daniel, po czym objął Rose i przyciągnął ją ku sobie. 
-  Jeden  na  drogę  -  zamruczał  jej  do  ucha  i  zanim  zdąŜyła  się 
zorientować, pocałował ją przelotnie w usta. 
Pocałunek  przypomniał  Rose  o  tym,  co  miało  stać  się  później  i 
dlaczego  wyrwali  się  z  Nowego  Jorku,  i  obudził  w  niej  uśpione  na 
chwilę  pragnienia.  Poczuła  słabość  w  kolanach,  westchnęła, 
zarzuciła mu ręce na szyję, jednak Daniel delikatnie uwolnił się z jej 
objęć i powiedział: 
- Spokojnie. Mamy czas. Na razie musimy zainstalować szczeniaka. 
-  A  co  będzie,  jeśli  on...  jeśli  on  będzie  chciał,  Ŝeby  poświęcać  mu 
ciągle uwagę? 
-  To  jest  dzieciak.  A  dzieci  głównie  śpią  -  pocieszył  ją,  po  czym 
mrugnął do niej okiem i wyszedł na dwór. 
Godzinę  później  Daniel  uporał  się  z  ustawieniem  barierki  dla  St. 
Paddy'ego  i  wyładował  przywiezione  z  miasta  wiktuały.  Rose 
tymczasem  znalazła  kartonowe  pudło,  mające  słuŜyć  psu  za 
legowisko,  oraz  stary  koc.  St.  Paddy  wciąŜ  biegał  po  kuchni, 
obwąchując wszystko z zainteresowaniem. 
- Co z gazetami? - zapytał Daniel. 
-  Przyniosę  -  odpowiedziała.  Przeszła  przez  zaporę,  wyjęła  całe 
naręcze  gazet  z  kosza  przy  kominku,  po  czym  zabrała  się  za 
rozścielanie ich na kuchennej podłodze. 
- To lokalna prasa? - Daniel nachylił się, by jej pomóc. 
- Tak... St. Paddy! - roześmiała się, gdy piesek usiłował wdrapać się 
na jej kolana. 
- A wycięłaś swoje rysunki? 
- Pewnie. Ale poczekaj... podsunąłeś mi pewien pomysł. Mam kilka 
dodatkowych egzemplarzy. Przyniosę jeden dla pieska. 
- MoŜe i jest wyrośnięty jak na swój wiek, ale wątpię, czy umie juŜ 
czytać. 
- NiewaŜne. Chodzi o to, Ŝeby mógł lepiej mnie poznać, dowiedzieć 
się  czegoś  o  swojej  pani.  -  Znalazła  komiks  z  ostatniego  wydania  i 
ceremonialnie  połoŜyła  rysunki  przed  szczeniakiem.  -  Proszę,  St. 
Paddy. 
Piesek  przyjrzał  się  papierkom  z  zaciekawieniem,  po  czym  zaczął 

background image

energicznie merdać ogonem. 
- Widzisz? Podoba mu się. 
- No pewnie. MoŜe chce, Ŝebyś mu poczytała? 
- A czemu by nie? - Rose usiadła na podłodze, co piesek natychmiast 
wykorzystał  i  polizał  ją  po  twarzy.  -  No  dalej,  Daniel!  Ty  czytasz 
kwestie St. Paddy'ego, a ja będę Flynnem. 
-  Myślisz,  Ŝe  nadaję  się  do  tej  roli?  Nie  powinienem  być  raczej 
słuchaczem? 
- Nie bądź taki mądry. Siadaj na podłodze i czytaj. To był w końcu 
twój pomysł. 
- Mój, powiadasz? - Pokręcił z uśmiechem głową, po czym opadł na 
czworaki  i  znalazł  się  nos  w  nos  ze  szczeniakiem.  -  Oto  Daniel 
O’Malley,  psinko.  Superglina,  który  czyta  psu  komiksy.  Zdajesz 
sobie sprawę, co by się stało z moją reputacją, gdyby ktoś się o tym 
dowiedział? 
St. Paddy odpowiedział na to pytanie, liŜąc Daniela w nos. 
-  No  dobra...  Chodź  tu,  mały.  -  Objął  ręką  szyję  wiercącego  się 
szczeniaka  i  zaczął  czytać.  Pies  uspokoił  się  od  razu  i  ciekawie 
nadstawił uszu, 
-  Daniel!  -  krzyknęła  z  zachwytem  Rose.  -  On  naprawdę  słucha! 
Mam  genialnego  psa!  Czytamy  razem  czy  wolisz  sam  zająć  się 
wszystkim? 
- Bez przesady... 
Roześmiała  się  i  zaczęła  czytać  słowa  wypowiadane  przez  dobrego 
duszka swym pięknym, melodyjnym, ćwiczonym głosem. 
- Brzmi cudownie. - Daniel uśmiechnął się błogo, a ona zarumieniła 
się, niespodziewanie zadowolona i zawstydzona z siebie samej. 
- Jego głos tak właśnie brzmiał w mojej głowie. 
- Oczywiście... - WciąŜ z uwielbieniem wpatrywał się w jej twarz. 
-  O  rany...  -  Rose  przerwała  czytanie.  -  Nie  patrz  tak  na  mnie, 
peszysz mnie. 
-  Ty  speszona?  PrzecieŜ  twoja  praca  polega  na  tym,  Ŝe  na  ciebie 
patrzą. 
- To zupełnie co innego. Nie patrz. Daniel zasłonił pieskowi oczy. 
- Nie patrz, maleńki, ona się wstydzi. 
Rose  roześmiała  się  i  czytała  dalej  dymki  z  komiksu  na  zmianę  z 

background image

Danielem.  Ostatnią  jej  kwestię  nagrodził  brawami  i  gromkim 
wybuchem śmiechu. 
- Dziękuję - skromnie spuściła oczy. 
- Nie oddałbym tego za Ŝadne skarby świata! To co? Teraz pieseczek 
pójdzie lulu? 
- Jasne. 
Ale Paddy wcale nie zamierzał dać się uśpić. Wolał się bawić. 
- Usiądź na podłodze i popieść go troszkę, w końcu zaśnie - doradził 
wreszcie Daniel. - Ja zrobię parę kanapek. 
- Fakt. Zupełnie zapomniałam. Taka ze mnie gospodyni. 
- Wydawało mi się, Ŝe w czasie tego weekendu ja mam zajmować się 
kuchnią.  -  Daniel  wyjął  z  lodówki  wędlinę  i  sałatę.  -  Takie  były 
uzgodnienia. 
- A czym ja mam się zajmować? 
- Mną - wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. 
Rose  uklękła  obok  pieska  i  zaczęła  czule  do  niego  przemawiać, 
jednak jej uwaga skupiona była na Danielu, Patrzyła, jak kręci się po 
kuchni,  jak  czarny  lok  opada  mu  na  czoło,  kiedy  pochyla  się  nad 
blatem,  rozsmarowując  musztardę  na  chlebie,  jak  zgrabnie  leŜą  na 
nim zwykłe proste dŜinsy. 
-  Zjedz  to,  będziesz  potrzebowała  duŜo  energii.  -  Skończył  robić 
kanapki i podał jej połówkę. 
-  Doprawdy?  -  Takie  uwagi  przyspieszały  bicie  jej  serca,  lecz  nie 
była pewna, czy chce, Ŝeby on o tym wiedział. 
- Jasne. - Ukucnął obok niej. - Jestem superkochankiem, spytaj kogo 
zechcesz... 
-  Hmm...  Superglina,  a  do  tego  superkochanek...  -  Odgryzła  kęs 
smakowitego sandwicza i zwróciła się do pieska. - Słyszałeś, jakiego 
dzielnego mamy tu zucha? 
St. Paddy ziewnął rozdzierająco. 
- Nie zrobiło to na nim wielkiego wraŜenia - skomentowała Rose. 
-  To  chłopak.  Udaje,  Ŝe  się  nie  przejmuje.  Chłopaki  nigdy  nie  chcą 
przyznać, Ŝe ktoś jest w czymś od nich lepszy. 
- A ty niby jesteś najlepszy? 
- Pogłaszcz jeszcze trochę tę bestię, a jak uśnie, dam ci odpowiedź. 
- Och, muszę czekać tak długo? - przekomarzała się Rose. 

background image

- Nie poŜałujesz. 
- Kobiety muszą za tobą szaleć. 
- Wszystkie bez wyjątku. 
- Łącznie ze mną.,. - Ugryzła następny kęs, ale bardziej na pokaz, bo 
nie  czuła  juŜ  smaku  jedzenia.  Patrzyła  mu  w  oczy  i  czuła,  Ŝe  ta 
głupawa  rozmowa,  którą  prowadzili  dla  zabawy,  działa  na  jej 
wyobraźnię i draŜni zmysły. 
-  Zasnął  -  cicho  odezwał  się  Daniel,  odkładając  na  blat  kanapkę.  - 
Zabierz rękę. Bardzo powoli. 
Rose  wyplątała  palce  z  mięciutkiej  sierści.  Jej  delikatne  dłonie 
splotły  się  ze  znacznie  silniejszymi  dłońmi  Daniela.  Pomógł  jej 
wstać i szepnął namiętnie do ucha: 
-  Idę  pierwszy.  Chodź  za  mną.  Tylko  ciiicho...  Zabrzmiało  to  jak 
obietnica niebiańskich rozkoszy. Nie 
przestając  patrzeć  w  jego  roznamiętnione  źrenice,  Rose  zaczęła 
przesuwać  się  w  stronę  wyjścia.  Daniel  wycofywał  się  tyłem,  nie 
spuszczając  oczu  z  legowiska,  w  którym  pochrapywał  St.  Paddy,  a 
ona  -  niczym  zahipnotyzowana  -  podąŜała  za  nim  krok  w  krok. 
OstroŜnie  przekroczyli  przegrodę  umieszczoną  w  kuchennych 
drzwiach i wtedy przypomniała sobie o szmacianym dywaniku, który 
zdobił  przedpokój.  A  zrobiła  to  dokładnie  w  chwili,  kiedy  Daniel 
zaczepił  nogą  o  jego  krawędź  i  stracił  równowagę.  Próbowała 
jeszcze  go  złapać,  lecz  był  zbyt  cięŜki  i  za  moment  oboje  runęli  z 
hukiem na podłogę. 
- Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się, unosząc się nieco, by spojrzeć na 
męŜczyznę.  LeŜał pod nią, lecz nie wyglądał ani na rannego, ani na 
niezadowolonego. 
- Szsz.., - Przytulił ją. - Nie ruszaj się. MoŜe się nie obudził. 
- Ale., na pewno wszystko w porządku? 
- Na pewno. Nic mi nie jest. Chyba nadal śpi. Cicho... 
Rose  oparła  policzek  na  jego  piersi  i  zaczęła  słuchać  gwałtownie 
bijącego  serca.  Rozpięła  górny  guzik  koszuli,  wsunęła  dłoń  pod 
spód. 
- Co robisz? 
- Sprawdzam, czy masz całe Ŝebra. 
- Ach... Zmieniłem zdanie. Coś mnie boli. MoŜe naprawdę coś mi się 

background image

stało? Lepiej zbadaj mnie dokładnie. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Daniel nie miał złudzeń. To, co właśnie się zaczęło, nie miało szansy 
przerodzić się w długi, wspaniały romans. Rose potrzebowała akurat 
kogoś  bliskiego,  a  dzięki  inwencji  jego  kochanej  matki  on  nawinął 
się  pod  rękę.  Zmieniała  zawód,  przeprowadzała  się,  wkraczała  w 
nowe Ŝycie. W takich momentach dobrze mieć kogoś, na kim moŜna 
się  oprzeć.  Co  do  tego  jednak,  Ŝe  znudzi  się  jej  ta  przygoda  z 
policjantem,  nie  miał  Ŝadnych  wątpliwości.  Ot,  fanaberia  bogatej 
panienki. 
Zostawi go, a on będzie cierpiał jak diabli. 
Wiedział  o  tym,  a  jednak  tulił  ją  mocno  do  siebie.  LeŜał  na  tym 
zrolowanym  chodniku  i  otwierał  dla  niej  swe  serce.  Nie  potrafił 
kochać się z kobietą, do której nic nie czuł. A Rose zasługiwała, by 
dać jej wszystko, co ma najlepszego. Nie tylko seks, takŜe miłość. 
Palce Rose błądziły pod jego koszulą. Przewrócił ją na bok i zaczął 
całować  wszystkie  piegi  na  tej  zadziornej  irlandzkiej  buzi.  Dotknął 
wargami  ciepłej  skóry,  rozwiązał  kokardę  we  włosach.  Pragnął 
nacieszyć się ich miękkością, blaskiem, aromatem. 
W  sumie  dobrze,  Ŝe  przeszkodzono  im  wtedy,  w  jej  mieszkaniu. 
Tutaj  mieli  lepsze  warunki,  to  miejsce  było  bardziej  stosowne,  by 
kochać  się  z  Rose.  Tu  dopiero  -  w  irlandzkiej  chatce,  pod  krytym 
strzechą  dachem,  za  śnieŜnymi  koronkowymi  zasłonami  -  moŜna 
było nacieszyć się w pełni wszystkimi skarbami jej cudownego ciała. 
Rose  była  czysta  i  słodka  jak  sama  natura;  była  świeŜą  śmietanką, 
prawdziwym  miodem,  połyskliwym  strumieniem,  zieloną  łąką.  Dla 
chłopaka  z  miasta  było  to  jak  rajska  uczta.  I  Daniel  skorzystał  z 
zaproszenia, 
Ze  zdumiewającą  łatwością  zdejmował  z  niej  kolejne  części 
garderoby,  odsłaniał  coraz  więcej  i  więcej  i  wciąŜ  nie  mógł 
uwierzyć, Ŝe oto ma przed sobą Rose Kingsford w całej swej krasie. 
Skórę  miała  tak  delikatną,  Ŝe  nieomal  przezroczystą,  kości  tak 
kruche, Ŝe przypominała porcelanową figurkę, którą stłukł kiedyś w 
dzieciństwie.  A  przy  tym  była  rozpalona,  pragnęła  go,  dotykała 
niecierpliwie,  dając  do  zrozumienia,  Ŝe  wcale  nie  wymaga 
delikatności. 
On jednak nie zamierzał być brutalny. Dziewczyna nie miała pojęcia, 

background image

jak silne i niecierpliwe potrafią być jego łapy, i nie zamierzał jej tego 
demonstrować. 
Chciał zanieść ją do sypialni, by pod plecami miała miękki materac, 
a nie twardy chodnik, ale ona rozpięła mu spodnie i zaczęła pieścić, 
jakby  nie  chciała  dłuŜej  czekać.  Jęknął,  owładnięty  jedynym 
pragnieniem połączenia się z nią i zatopienia w słodyczy bez końca. 
Nie  myślał  juŜ  ani  o  sypialni,  ani  o  materacu.  Chwycił  dwie 
poduszki.  Jedną  zwinął  i  podłoŜył  dziewczynie  pod  głowę,  drugą 
wsunął  pod  szczupłe  biodra.  Westchnęła,  silniej  zacisnęła  palce  na 
jego  plecach.  Wiedział,  Ŝe  niedługo  ulegnie  mu  ostatecznie,  juŜ  za 
chwilę... 
Lecz  najpierw  chciał  zakosztować  wszystkich  jej  skarbów.  Piersi. 
NieduŜe,  zgrabne  piersi.  Sterczały  zuchwale,  kusiły  ponad  wszelkie 
wyobraŜenie. Wyzbył się przy nich na zawsze swego szczeniackiego 
upodobania do bujnych biustów. 
Wreszcie  wsunął  się  pomiędzy  szczupłe  uda  dziewczyny.  Była  tak 
krucha, tak drobna, iŜ obawiał się, Ŝe zrobi jej krzywdę, gdy da upust 
wszystkim  swym  namiętnościom  i  pragnieniom.  Nigdy  jeszcze  nie 
czuł  się  tak  oszalały  z  miłości,  nigdy  krew  nie  pulsowała  mu  tak 
szaleńczo w skroniach. 
Pamiętać. Musi pamiętać, by się zabezpieczyć... 
Nie  było  łatwo  wydobyć  i  rozerwać  mały  celofanowy  pakiecik,  nie 
przestając  jednocześnie  całować  Rose.  Patrzył  w  jej  zielone  oczy  i 
widział w nich nieprzytomny zachwyt, oddanie i tęsknotę. Tęsknotę 
za spełnieniem, które miało nadejść za chwilę i wynieść ich wysoko 
ponad  ziemię.  Zatopił  się  w  jej  szmaragdowym  spojrzeniu,  uniósł 
nad nią jeszcze na chwilę.... 
Krzyknęła  i  przycisnęła  do  siebie  jego  biodra.  Jej  ciało  drŜało  z 
oczekiwania. 
- Taka chwila zdarza się tylko raz w Ŝyciu, Rose. 
-  Chcesz  więc  przedłuŜyć  ją  w  nieskończoność?  Roześmiał  się 
gardłowo.  Nie  przypuszczał,  Ŝe  w  takiej  chwili  moŜe  się  śmiać.  A 
jednak. 
Zamknął  oczy,  opadł  na  nią  z  westchnieniem  ulgi,  pchnął.  Słysząc 
jęk partnerki, wycofał się szybko. 
- Rose? 

background image

-  Och,  nie...  To  cudowne  -  szepnęła  bez  tchu.  -  Wracaj.  I  wrócił. 
Wrócił  do  raju,  wrócił  do  miejsca,  którego  poszukiwał  przez  całe 
Ŝ

ycie. A moŜe to tylko był sen? 

- Daniel... - jej szept zdradzał jakąś obawę. - Daniel. 
- Jestem tu. Jestem... 
Otworzył  znów  oczy  i  spojrzał  w  tę  bezdenną  zieloną  otchłań. 
Spojrzał  i  zobaczył  w  niej  więcej  niŜ  tylko  rozkosz.  Zobaczył  coś, 
dzięki  czemu  zrozumiał,  Ŝe  oto  Rose  otworzyła  przed  nim  swoją 
duszę. 
- MoŜemy mieć kłopoty - szepnął. 
-  Wiem...  Ale  to  nic  -  dodała  i  były  to  ostatnie  słowa,  które  padły 
między nimi. 
Zaraz potem Daniel przyspieszył, Rose wygięła się w łuk i nastąpiła 
eksplozja; potęŜny wybuch rozkoszy, miłości i szczęścia. Myśl, która 
błysnęła  mu  w  głowie  w  tej  chwili,  była  szalona  i  zuchwała:  on. 
Daniel  O’Malley,  nie  chciał,  Ŝeby  jakikolwiek  inny  męŜczyzna 
posiadł kiedykolwiek w ten sposób ciało Rose Erin Kingsford. Ciało 
- i serce. 
Rose  leŜała  na  skotłowanych  ubraniach  i  zastanawiała  się,  co,  u 
diabła,  robi  wśród  tego  bałaganu.  Po  raz.  pierwszy  od  lat  pozwoliła 
się  komuś  tak  omotać.  Czułość  Daniela,  jego  poczucie  humoru 
kazały  jej  poddać  w  wątpliwość  dotychczasowe  wyobraŜenia  na 
temat  małŜeństwa.  MoŜe  nie  byłoby  źle  spędzać  z  kimś  takim  jak 
Daniel wieczory i poranki? 
Trudno,  za  późno.  Zdecydowała  wcześniej,  czego  chce  od  Ŝycia,  i 
będzie  tego  się  trzymać:  pragnie  dziecka,  sukcesu  zawodowego  w 
nowej dziedzinie, przeprowadzki na wieś. Psa juŜ zresztą ma. Teraz 
czas na resztę. Policjant z Nowego Jorku nie bardzo pasował do tego 
obrazka. 
Odwróciła głowę w jego stronę. LeŜał z twarzą ukrytą w jej włosach, 
lecz  nie  spał,  czuła  to  wyraźnie.  Przejechała  palcem  po  jego 
kręgosłupie. ZadrŜał. 
- Mam szacunek dla facetów, którzy nie tylko się chwalą, ale potrafią 
udowodnić,  na  co  ich  stać  -  zamruczała.  -  Nie  wypróbowałam 
wprawdzie  twojego  koca,  ale  na  chodniczku  byłeś  boski.  Jak 
prawdziwy Irlandczyk. 

background image

Uniósł się na łokciu i spojrzał na nią powaŜnie. 
- Zapamiętam to do końca Ŝycia. 
- I jeszcze dłuŜej - zakpiła, 
-  No.  dalej,  strój  sobie  Ŝarty  z  tego,  co  przeŜyliśmy.  Ale  mnie  nie 
oszukasz. Widziałem twoje oczy i wiem, Ŝe dowcipkujesz, bo jesteś 
przeraŜona, bo nie wiesz, co się dzieje. Z tobą i ze mną. 
-  W  porządku  -  spowaŜniała.  -  Boję  się,  Nigdy  nie  czułam  czegoś 
podobnego. 
- Nie pasuję to do twojego schematu, prawda? -- spytał z ustami tuŜ 
przy jej wargach. 
- A ja pasuję do twojego? -- Nie. 
- I co teraz zrobimy? 
- Jeszcze me wiem. - Spojrzał Rose w oczy. - Kiedy cały świat rusza 
z  posad,  mądry  człowiek  stara  się  przede  wszystkim  odzyskać 
równowagę  i  trzeźwe  myślenie.  Coś  wymyślę,  ale  na  razie...  nie 
wiem. 
Wbrew  jego  oczekiwaniom  Rose  zamiast  przejąć  się  jego  słowami, 
zachichotała. Skonfundowany obejrzał się i podąŜył za jej wzrokiem. 
W  tym  samym  momencie  St.  Paddy  zaszedł  go  od  tyłu  i  polizał  po 
twarzy. 
- Alarm! Więzienie rozbite! 
- No i twoją teorię diabli wzięli. 
- Wyjątek potwierdza regułę. Dobra. Miej go na oku przez chwilę, a 
ja  pójdę  wziąć  prysznic.  Zaraz  coś  wymyślimy.  -  Podniósł  się  i 
ruszył do łazienki, zupełnie nieskrępowany własną nagością. 
Rose  patrzyła,  jak  odchodzi.  Rzeczywiście,  na  lewym  pośladku 
widać  było  róŜową  bliznę.  Nie  wyglądało  jednak,  Ŝeby  Daniel  miał 
jakiś  kompleks  z  tego  powodu.  Uśmiechnęła  się  do  siebie  i  zaczęła 
się ubierać. 
- Paddy i -zawołała. 
Paddy  zamruczał  tylko,  ale  bynajmniej  nie  przyszedł,  zajęty  czymś 
bez reszty. Rose przyjrzała się dokładnie temu, co tarmosi w zębach, 
by się przekonać, Ŝe to... slipy Daniela. 
-  Paddy,  niee...  Oddaj  to  natychmiast!  Złodziejaszek  zbliŜył  się 
odrobinę, jakby zapraszał ją do igraszek. 
-  Oddaj.  -  Schwyciła  materiał  i  zaczęła  go  ciągnąć,  podczas  gdy 

background image

piesek  zadarł  zad  do  góry.  zaczął  kręcić  ogonkiem  jak  szalony  i 
przeciągać zdobycz w swoją stronę. 
-  Rose?  -  W  progu  pojawił  się  Daniel.  -  Potrzebuję...  -  przerwał, 
słysząc odgłos dartej bawełny - jakiejś opaski na biodra - dokończył i 
wrócił do łazienki. 
- Daniel, tak mi przykro, odkupię ci je? - zawołała za nim. 
- Niedoczekanie twoje! - odkrzyknął z łazienki. - Poza tym to będzie 
moja polisa ubezpieczeniowa. 
- Słucham? 
- JeŜeli wygadasz się przed kimkolwiek, Ŝe czytałem psu komiksy, ja 
rozpowiem, Ŝe własnoręcznie rozdarłaś moje gatki. 
- Nie zrobisz tego! 
- Masz ochotę się przekonać? 
Drzewa  wokół  domku  napęczniały  wilgocią,  mokry  śnieg  koło 
południa  zamienił  się  w  deszcz.  Rose  postanowiła  zatem,  Ŝe 
wyprowadzając  pieska  na  pierwszy  spacer,  będą  trzymać  się  drogi. 
Zwykła  chustka  posłuŜyła  za  obroŜę,  sznurek  do  wieszania  bielizny 
zastępował smycz. 
Wyszli  na  dwór,  oślepiani  przez  późno  popołudniowe  słońce. 
Drzewa puszczały pierwsze pąki i w powietrzu czuć było zapowiedź 
wiosny. Rose wciągnęła głęboko powietrze do płuc. 
- Uwielbiam ten zapach. 
-  Och...  -  Daniel  zaciągnął  się  świeŜym  powietrzem  z  niejaką 
przesadą i zakasłał, udając, Ŝe się krztusi. 
Walnęła go mocno w plecy. 
- W porządku? 
- Ehe - odchrząknął. - Do korzystania ze świeŜego powietrza trzeba 
przywyknąć, tak samo jak do wdychania spalin. 
- Pociągało cię kiedyś Ŝycie na wsi? 
Natychmiast  poŜałowała  tego  pytania.  Czy  nie  było  w  nim  ukryte 
drugie, znacznie bardziej osobiste? 
-  Nie  zastanawiałem  się  nigdy  nad  tym.  MoŜe  na  wakacje?  To 
całkiem dobry pomysł. Ale w ogóle to jestem gliniarzem z wielkiego 
miasta. To moja robota. Lubię ją. 
Spodziewała się takiej odpowiedzi. Mimo to czuła się rozczarowana. 
-  Ja  natomiast  uwielbiam  wieś  -  powiedziała.  -  Mama  powiada,  Ŝe 

background image

mam duszę irlandzkiej dojarki. 
- Nie powiesz mi chyba, Ŝe zamierzasz trzymać krowę za domem? 
- Myślałam o tym. - Roześmiała się. - I o koniu teŜ. 
- Dobry BoŜe! 
- O co chodzi? PrzecieŜ sam jeździsz konno. 
- Niby tak, ale nie trzymam go u siebie w mieszkaniu. 
-  Daniel,  nie  próbuj  mnie  przekonać,  Ŝe  jesteś  niereformowalnym 
mieszczuchem.  Widziałam  cię  na  koniu.  Masz  hopla  na  jego 
punkcie. 
- Mów o nim Dan Foley, jeśli łaska. 
- Słucham? 
-  Dan  Foley.  Nasze  konie  często  noszą  imiona  funkcjonariuszy, 
którzy  polegli  na  słuŜbie.  Porucznik  Dan  Foley  zginał  w  czasie 
obławy  na  handlarzy  narkotyków,  jakieś  dziesięć  lat  temu.  Dlatego 
nazwano tak mojego konia. Dobry sposób na oddanie hołdu naszym 
bohaterom. 
- JakŜe urocze i sentymentalne! 
- Gliniarze są bardziej sentymentalni niŜ ci się wydaje. Uwaga, Rose. 
Jakieś stworzenie na godzinie drugiej. Trzymaj dobrze tego psa. 
Rose  ściągnęła  smycz  -  w  poprzek  drogi  kicał  królik.  St.  Paddy 
oczywiście  szarpnął  sznurek,  aŜ  dziewczyna  zachwiała  się,  lecz 
zdołała przywołać psa do porządku. 
-  Niebawem  nie  da  rady  utrzymać  go  w  ten  sposób.  Co  mówił 
hodowca? śe przybiera dwa kilo w tydzień? 
- Coś w tym rodzaju, kilo. 
- Więc w końcu będzie cięŜszy od ciebie. 
- Na to wygląda. Ale za to zrobi wszystko, Ŝeby mnie zadowolić. To 
taka rasa. 
- Nie on jeden ma taką potrzebę. 
-  CzyŜby?  -  Na  plecach  znów  poczuła  przyjemny  dreszczyk. 
Zatrzymała się i spojrzała na Daniela. 
- Jasne. Zaraz spróbuję. Albo nie - ty mnie pocałuj! 
- Na środku drogi? 
-  Na  środku  drogi  i  prosto  w  usta.  I  daj  mi  lepiej  ten  sznurek. 
Zapomnisz  się,  szczeniak  ucieknie,  a  ty  mi  tego  nigdy  nie 
wybaczysz. 

background image

- Jak to, zapomnę się? 
--  Zaraz  zobaczysz.  -  Ich  usta  zetknęły  się.  Rose  jęknęła,  otoczyła 
ramionami  kibić  kochanka,  przywarła  do  niego  całym  ciałem.  - 
Wierz mi albo nie, ale miałbym ochotę przywiązać psa do drzewa i 
zaciągnąć cię do lasu - wyszeptał jej do ucha. 
- Ale tam jest błoto... 
- No to co? Wysmarujemy się w błocie. Wszystko mi jedno. 
Ten  obraz  jeszcze  bardziej  rozpalił  krew  w  Ŝyłach  Rose.  Przy  tym 
facecie  zupełnie  traciła  głowę.  Naprawdę  była  gotowa  tarzać  się  w 
błocie, w czekoladowym syropie i w bitej śmietanie! 
-  Cholera  jasna!  -Nagle  Daniel  odepchnął  ją  gwałtownie.  Na  końcu 
przywiązanego  do  drzewa  sznurka  była  jedynie  czerwona  chustka. 
St. Paddy czmychnął. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Szukali go pomiędzy drzewami rosnącymi wzdłuŜ drogi, w krzakach 
i  zagajnikach.  Bezskutecznie.  Nie  znaleźli  ani  śladu,  nawet  kłaczka 
brązowej  sierści.  A  przecieŜ  tak  skrupulatnie  uwiązała  go  do  tej 
prowizorycznej smyczy. 
Serce  podchodziło  Rose  do  gardła.  Pewnie  głupiutki  psia-czek 
popędził za następnym królikiem. Nie powinna była się całować, ani 
na chwilę nie powinna była spuszczać go z oczu. 
-  St.  Paddy!  -  nawoływała  błagalnie.  -  Ach,  Daniel,  przecieŜ  on 
nawet nie zna jeszcze swojego imienia! 
-  Nie  szkodzi.  -  Daniel  przeszedł  na  drugą  stronę  drogi,  by 
przeszukać tamtejsze zarośla. - Wołaj dalej, moŜe zareaguje na sam 
dźwięk twojego głosu. 
- St. Paddy!!! 
- Poszedł tędy - oznajmił nagle Daniel, depcząc po biocie, w którym 
zapadał się niemal po kostki. - Są ślady. Pójdę za nimi, a ty zostań, 
na wypadek gdyby... 
- Nie ma mowy! - Rose ruszyła w ślad za nim, choć jej trzewiki były 
znacznie mniej solidne niŜ buciory Daniela i nie było wykluczone, Ŝe 
w końcu jeden z nich ugrzęźnie w błocku na zawsze. 
- W porządku, ale uwaŜaj... 
- Ty teŜ. Daniel! - ostrzegła go o sekundę za późno. PrzełaŜąc przez 
powalony  pień,  obejrzał  się  za  nią,  nie  zauwaŜył  sterczącego 
korzenia, potknął się i runął jak długi. 
Rose kucnęła obok niego. 
- Nic ci się nie stało? 
Uniósł się na dłoniach, wypluł zeschnięty liść. 
-  I  jak  tu  nie  kochać  Ŝycia  na  wsi?  -  Podniósł  ku  niej  twarz  tak 
wypapraną, iŜ wyglądał jak czart z dziecięcego teatrzyku. 
- Zdaje się, Ŝe miałeś ochotę wytapiać się w błocie. 
- A ciebie to nie podnieca? Dobrze - podniósł się, przetarł rękawem 
oczy  i  przyjrzał  się  uwaŜnie  psim  śladom.  –  Tędy  -  zadecydował  w 
końcu. 
Ś

lady St. Paddy'ego urywały się przed wielkim spróchniałym pniem. 

-  Wydaje  mi  się,  Ŝe  jest  w  środku.  Pewnie  wlazł  tu  za  jakimś 
królikiem. 

background image

Rose kucnęła i zajrzała w czarną dziurę. 
-  St.  Paddy!  Choć,  maleńki.  Jesteś  jeszcze  za  mały,  Ŝeby  chodzić 
samemu po lesie. 
Cisza. 
- Mam nadzieję, Ŝe nic mu się nie stało. MoŜe tam jest Ŝmija? 
-  Cokolwiek  mogłoby  siedzieć  w  tym  pniu,  na  pewno  nie  jest 
większe  od  niego.  Pewnie  wczołgał  się  tam,  zmęczył  i  zasnął. 
Spróbuję wsunąć się do środka. 
- Jej! Pomyśl, na co moŜesz trafić! 
- NajwyŜej na jakieś wiejskie paskudztwo - wyszczerzył do niej zęby 
w uśmiechu. - PrzecieŜ kochasz wieś. 
- Stroisz sobie ze mnie Ŝarty! 
-  Ja?  PrzecieŜ  mi  teŜ  zaczyna  się  to  podobać.  -  Rozciągnął  się  na 
brzuchu  i  zajrzał  od  dołu  do  dziury  w  pniu.  -  Pomyśl  tylko,  jakie 
będziemy  mieli  uŜywanie,  kiedy  trzeba  będzie  oczyścić  mnie  z  tej 
mazi. - Wsadził rękę głębiej w otwór. 
- Hej, piesku, chodź no tutaj! 
- Czujesz go? 
-  Nie  -  stęknął.  -  Szkoda,  Ŝe  nie  mam  dłuŜszej  ręki.  Cholera,  gdzie 
jest  ten  superglina,  superkochanek  i  supermen,  kiedy  naprawdę  go 
potrzeba? Widziałaś go gdzieś? 
Rose spojrzała na leŜącego w błocie męŜczyznę, który nie zwaŜając 
na  nic,  właził  coraz  głębiej  do  środka  przegniłego  pnia,  Ŝeby 
uratować jej psiaczka, i myślała, Ŝe nie zna nikogo, kto gotów byłby 
na takie niewygody i poświęcał się dla niej z takim wdziękiem. 
- Myślę, Ŝe znalazłam właśnie takiego supermena - odparła miękko. 
Po tych słowach Daniel zaczął chichotać. 
- Co w tym takiego śmiesznego? 
- Coś liŜe mnie po palcach. ZałoŜę się, Ŝe to twój szczeniak. 
- To musi być on! MoŜesz go złapać? 
- Nie, chyba, Ŝe chcesz, Ŝebym wyciągnął go za jęzor. 
- Wiem! Cofaj pomału rękę. St. Paddy będzie cię lizał i wypełznie za 
tobą na zewnątrz. 
- Racja. Czy ktoś juŜ ci mówił, Ŝe jesteś bardzo zmyślna? 
- Dzięki. Na ogół nie jest to pierwsze skojarzenie, które przychodzi 
facetom na mój widok. 

background image

- Nie moŜesz ich za to winić. Jesteś taka piękna. 
- Co niekoniecznie musi prowadzić do szczęścia. 
- Mówisz tak, jakby uroda była jakimś kamieniem u nogi. 
- Bo czasami jest. 
-  Wiesz  co,  Rose?  Chętnie  pogadam  o  tym  z  tobą  innym  razem. 
Teraz  przygotuj  się:  pochyl  się  nade  mną  i  jak  tylko  ta  bestia 
wystawi łeb, chwytaj ją za kark, jak wtedy w samochodzie. 
- Daniel, za to, co teraz robisz, nie wypłacę ci się do końca Ŝycia. 
- Nie wiem, czy będę chciał czekać tak długo. 
- Brzmi obiecująco - mruknęła mu do ucha i skoncentrowała uwagę 
na ciemnym otworze w pniu. 
Daniel  wyciągnął  rękę  juŜ  po  nadgarstek  i  właśnie  powoli  wysuwał 
palce. TuŜ za nimi pojawił się róŜowy jęzor. Rose poczekała jeszcze 
na  uszy,  po  czym  rzuciła  się,  schwyciła  psa  i  przycisnęła  go  do 
siebie.  Mocno  wystraszony,  zaczął  wierzgać  w  jej  objęciach,  aŜ 
straciła  równowagę  i  upadła  z  nim  w  pobliskie  krzaki.  Całe 
szczęście, Ŝe nie wypuściła go z objęć. 
Daniel przykucnął obok niej. 
- MoŜe ci pomóc, Rose? 
- Proszę. 
Bez wysiłku dźwignął cięŜkie zwierzę i Rose mogła wygramolić się 
z  gęstwiny  gałęzi,  rozdzierając  sobie  przy  okazji  kieszeń  spodni. 
Otrzepała  się,  mrucząc  pod  nosem  jakieś  złe  słowa,  po  czym 
spojrzała na Daniela. 
Przemawiał  cicho  do  pieska  i  tulił  go  w  objęciach  niczym 
niesfornego  berbecia.  Jakim  wspaniałym  byłby  ojcem,  przemknęło 
jej  przez  myśl.  Jeśli  kiedykolwiek  zdecydowałaby  się  na  związek  z 
męŜczyzną, to musiałby on być taki jak Daniel. 
Ale to na razie sprawa przyszłości. Na razie nie była gotowa do roli 
Ŝ

ony,  za  to  aŜ  nadto  dojrzała  do  roli  matki.  Tych  kilkanaście  minut 

strachu  o  St.  Paddyego  przekonało  ją,  Ŝe  opieka  nad  kimś  małym  i 
bezbronnym to dla niej Ŝyciowa potrzeba. 
-  Wygląda  na  to,  Ŝe  nic  mu  nie  jest.  -  Daniel  spojrzał  na  nią  z 
uśmiechem. 
Był  umorusany,  ale  szczęśliwy.  Rose  wiedziała,  Ŝe  zachowa  w 
pamięci ten obraz na zawsze. 

background image

Dzięki bogu wszystko skończyło się dobrze, pomyślał Daniel, kiedy 
znaleźli  się  wreszcie  w  domku  Rose.  Lepiej  było  stać  w 
przestronnym  holu  suchej  chaty  niŜ  czołgać  się  po  mokrej  ziemi. 
Tym  bardziej  Ŝe  w  chacie  zaczęły  się  dziać  rzeczy  nad  wyraz 
ciekawe. 
Oto Rose zdjęła podarte spodnie i w samej tylko luźnej bluzie poszła 
po  stary  koc,  by  owinąć  nim  pieska.  Usiadła  na  podłodze,  tuląc  do 
siebie  zwierzaka,  a  Daniel  mógł  podziwiać  jej  szczupłe  nogi.  Nie 
namyślając  się  długo,  sam  ściągnął  dŜinsy,  odebrał  psa  od 
dziewczyny  i  zaniósł  do  łazienki,  by  wykąpać  go  po  tych 
przygodach. Rose weszła za nim i odkręciła wodę. 
-  Ja  to  zrobię.  Nie  chcę,  Ŝeby  cię  podrapał  -  powiedział  Daniel  i 
umieścił St. Paddy'ego w wannie. 
-  Nie  przejmuj  się,  drobne  zadrapanie  nie  narazi  na  szwank  mojej 
kariery - uśmiechnęła się. 
- Wcale nie chodziło mi o karierę. Po prostu szkoda takiego pięknego 
ciała. 
Rose przestała się uśmiechać. 
- Widzisz, właśnie o to mi chodzi. MęŜczyźni zawsze widzą we mnie 
jedno. 
-  Ja  widzę  więcej.  UwaŜaj!  -  krzyknął,  bo  St.  Paddy  szarpnął  się  i 
zaczął wyłazić z wanny. Oboje musieli wytęŜyć wszystkie siły, by go 
tam  utrzymać.  -  Zróbmy  tak:  ty  go  myj,  a  ja  będę  trzymał  - 
zakomenderował Daniel. 
- Dobra. Daj szampon. I przepraszam, Ŝe tak na ciebie naskoczyłam. 
Daniel  mocnym  chwytem  unieruchomił  zwierzaka  i  podał  Rose 
buteleczkę z szamponem. 
-  Wybaczam  ci.  Zdaje  się,  Ŝe  spotykałaś  dotąd  facetów,  których 
interesował  jedynie  twój  wygląd.  Ja  do  takich  nie  naleŜę,  choć  nie 
powiem,  Ŝe  jest  mi  obojętny.  Wyznam  ci  coś,  chcesz?  Gdyby 
chodziło  wyłącznie  o  urodę,  nie  spędzalibyśmy  razem  tego 
weekendu. 
-  Czemu  więc  traktujesz  mnie  jak  nowy  samochód?  Boisz  się,  Ŝe 
zarysujesz lakier? 
-  Dobre  porównanie.  Pewnie  coś  w  tym  jest.  Nie  wiem.  Nigdy  nie 
byłem z kimś takim... doskonałym 

background image

- Nie jestem doskonała, zapewniam cię. 
- W porządku, ale krucha i delikatna. - Pies zaczął się szarpać, więc 
Daniel musiał wzmocnić uchwyt. 
- Nie chcę być traktowana jak lalka z chińskiej porcelany! 
- Rozumiem. Chcesz być traktowana jak kobieta z krwi i kości. 
- Właśnie! 
- Nie ma sprawy. Jak tylko umyjemy tego psa, sami wskakujemy do 
wanny. Poszalejemy trochę. 
-  A  nie  boisz  się,  Ŝe  się  zadrapię  i  nie  będę  juŜ  taka  delikatna  i 
doskonała? Na podłodze się bałeś... 
- Skąd wiesz? 
- A te poduszki, które pode mnie podkładałeś? 
-  Lepiej  zmieńmy  temat,  Rose.  Nie  przypominaj,  co  było  na 
podłodze,  bo  nie  dokończymy  tej  toalety  -  powiedział,  czując,  Ŝe 
zaczyna robić się ciasno w jego slipkach. 
- Rzucisz się na mnie i podrapiesz mnie w szale namiętności? Nie ma 
sprawy,  mogę  nawet  mieć  blizny.  Najlepiej  w  tym  samym  miejscu, 
gdzie ty nosisz tę swoją, po kuli. 
- Skąd wiesz, Ŝe to od postrzału? 
-  Twoja  matka  mi  powiedziała.  Twierdzi,  Ŝe  z  tego  powodu 
wstydzisz  się  kobiet  i  nie  moŜesz  się  oŜenić.  Ale  ja  podobno  mogę 
wyleczyć cię z kompleksów. 
- BoŜe najdroŜszy! 
Z szelmowskim uśmiechem przyjrzała się jego slipkom. 
- Z tego, co widzę, mogłabym coś na to zaradzić. 
-  DraŜnisz  się  ze  mną,  prawda?  Chcesz  mnie  doprowadzić  do 
szaleństwa? 
- To tak na ciebie działam? 
- Lepiej daj ręcznik. Trzeba osuszyć tego psa. - Błyskawicznie wytarł 
szczeniaka i zaniósł go do kuchni. 
- Zaraz przyjdę - zawołała za nim. 
- Liczę na to! 
 Gdy  tylko  piesek  wlazł  do  swojego  pudła,  natychmiast  zasnął. 
Daniel  miał  nadzieję,  Ŝe  pośpi  na  tyle  długo,  by  udało  się  pobyć  z 
Rose  sam  na  sam.,  Cholera,  udowodni  jej,  Ŝe  nie  jest  dla  niego 
porcelanową lalką. 

background image

Umył twarz i ręce nad zlewem, wytarł się papierowym ręcznikiem i 
wrócił do łazienki. Rose skończyła właśnie mycie wanny i puszczała 
ś

wieŜą  wodę.  Opierając  się  o  brzeg  wanny,  stała  w  pozie  tak 

prowokującej, Ŝe zaschło mu w ustach z wraŜenia. 
- Zasnął? - spytała przez ramię. 
- Padł jak zdmuchnięta świeczka. 
- MoŜesz wykąpać się pierwszy. 
- MoŜemy zrobić to jednocześnie. 
-  Nie  wiem,  czy  się  zmieścimy.  -  Przyjrzała  mu  się  z  filuternym 
błyskiem w oku. - Trochę wyrośliście, posterunkowy. 
-  Jakoś  sobie  poradzimy.  -  Zsunął  slipy  i  stanął  przed  nią  w  całej 
krasie. Jej oczy zaszły  mgłą, piersi stwardniały, co znać było nawet 
przez gruby materiał bawełnianej bluzy. To była wspaniała nagroda 
za  jego  wysiłki.  Wsunął  palce  pod  delikatną  tkaninę  damskich 
majteczek i szybkim ruchem pozbawił ją bielizny. 
- Daniel! 
- MoŜesz powiedzieć, Ŝe podarłem je w przypływie Ŝądzy. - Wszedł 
do wanny, podał rękę dziewczynie. Ściągnęła bluzę przez szyję i bez 
słowa poszła za przykładem kochanka. 
Ze  zdziwieniem  patrzyła,  jak  namydlą  jej  nogi,  uda,  biodra,  plecy, 
ramiona. Potem nabrał wody w złoŜone dłonie i polewał nią jej ciało. 
Rose zadrŜała. 
- Co ty wyprawiasz? 
- Myję cię. 
- Nigdy jeszcze... 
- To świetny sposób. 
Oddech  dziewczyny  stawał  się  coraz  szybszy,  urywany.  Zachęcony 
jej  szybką  reakcją,  Daniel  zaczął  pieścić  ją  śmielej,  aŜ  jęknęła 
tęsknie,  jakby  gotowa  do  miłości.  Zastanawiał  się,  czy  umiałby 
doprowadzić ją do końca samymi tylko pieszczotami. MoŜe i tak, ale 
wolał, by zrobili to razem. 
- Daniel... - szepnęła zduszonym głosem. 
- Jestem, maleńka. 
- Chodź... 
Zawładnęła  nim  prymitywna  Ŝądza.  MoŜe  sprawił  to  okrzyk,  który 
wydobył się z jej gardła, a moŜe wspomnienie pozy, w jakiej zastał 

background image

ją,  wchodząc  tutaj.  W  kaŜdym  razie  stracił  nad  sobą  kontrolę.  Nie 
myślał  juŜ  o  niczym  i  niczego  nie  brał  pod  uwagę,  przestał  myśleć 
racjonalnie. Pragnął tylko jednego - posiąść ją natychmiast, tutaj, w 
tej wannie. 
Uniósł  się,  chwycił  ją  za  biodra  i  wszedł  w  nią  jednym  ruchem. 
Oboje  na  to  czekali  i  teraz  oboje  krzyknęli  z  radości  i  zdumienia, 
jakby zaskoczyła ich rozkosz, która przyszła tak nagle i z taką mocą. 
Tym  razem  wszystko  potoczyło  się  szybko.  Jeszcze  chwila,  jeszcze 
jedno  pchnięcie,  jeszcze  jeden  spazm  i  stali  się  jednym  ciałem, 
połączonym wspólnym spełnieniem. 
Kiedy Daniel mógł juŜ trzeźwo myśleć, ogarnęła go czułość. Czułość 
i wyrzuty sumienia. Nie miał prawa zachować się w ten sposób, nie 
myśląc o konsekwencjach. Wysunął się delikatnie z Rose, otoczył ją 
ramieniem  i  wyszedł  z  wanny.  Wziął  ogromny  ręcznik,  otulił  nim 
dziewczynę. 
No  tak,  teraz  powinni  porozmawiać  o  ewentualnych  następstwach 
tego,  co  właśnie  się  stało.  Zupełnie  jednak  nie  miał  na  to  ochoty, 
pragnął  nacieszyć  się  drwiła,  tym  szczęściem,  które  ich  ogarnęło, 
gdy  razem  poznali  smak  miłości.  Wycierał  delikatnie  partnerkę, 
troskliwie  osuszał  jej  nogi  i  pośladki.  Na  jednym  z  nich  dostrzegł 
ś

lad po własnych paznokciach. 

- A jednak mnie podrapałeś? 
- No cóŜ... Nasi przodkowie pomyśleliby, Ŝe to piętno znaczące moją 
własność. 
-  Potrzymaj  lustro,  niech  się  przyjrzę.  -  Zdjął  z  toaletki  lusterko, 
Rose spojrzała na siebie przez ramię. - Wygląda na robotę fachowca. 
- Bo masz do czynienia z mistrzem. 
- Nie śmiej się, naprawdę mi się podoba. Mam jeszcze jedną prośbę: 
nie jestem zbyt duŜa, Ŝebyś zaniósł mnie do sypialni? 
- To zaleŜy, jak mam się do tego zabrać. 
- Nie rozumiem? 
- MoŜna to zrobić na przykład w ten sposób. - Chwycił ją i przerzucił 
sobie przez ramię niczym worek kartofli. 
- Hola! To wcale nie jest romantyczne! 
- Ale skuteczne - roześmiał się i poniósł Rose do sypialni, by ułoŜyć 
ją  na  szerokim  łoŜu,  u  którego  wezgłowia  leŜały  obszyte  koronką 

background image

poduszki.  -  Musimy  pogadać,  Rose.  -  Usiadł  obok  niej  i  wziął ją  w 
ramiona. 
- Tak jak w wannie? 
-  To  powaŜna  sprawa.  -  Odsunął  ją  lekko  od  siebie  i  spojrzał  jej  w 
oczy. - Straciłem panowanie... Trzeba się zastanowić, jakie mogą być 
rezultaty. 
-  Nie  miej  pretensji  do  siebie.  Mogłam  cię  powstrzymać,  gdybym 
chciała. 
- Naprawdę? 
- A co? - Uniosła brwi. - Gdybym protestowała, wziąłbyś mnie siłą? 
- Powiedzmy, Ŝe starałbym się ciebie przekonać. Rose, ja nigdy nie 
czułem... nigdy tak bardzo nie chciałem... 
- Mnie równieŜ nie zdarzyło się nic takiego... 
Daniel zaczerpnął tchu i odwaŜył się na jeszcze jedno wyznanie. 
-  Decydując  się  na  ten  weekend,  myślałem,  Ŝe  to  poryw  zmysłów, 
ś

wietna  zabawa  bez  komplikacji  na  przyszłość.  Ale  teraz...  wszytko 

wygląda zupełnie inaczej. 
- Ja teŜ jestem zaskoczona. 
-  Dzięki  za  szczerość.  -  Pocałował  piegi  na  jej  nosie.  -  A  swoją 
drogą,  na  przyszłość  musimy  bardziej  uwaŜać.  Jakaś  wpadka  to 
ostatnie, czego nam trzeba w tej chwili. 
-  Jasne,  ale  teŜ  bez  przesady.  Nie  zaszkodzi  nam  odrobina 
szaleństwa. Nie ma sensu tego zmieniać. 
- Odrobina szaleństwa? - Daniel poczuł, Ŝe krew znów Ŝywiej krąŜy 
w jego Ŝyłach. - Tylko odrobina? 
-  Chodź  do  mnie,  mój  superkochanku.  I  nie  martw  się.  Po  jednam 
razie nie zachodzi się tak od razu w ciąŜę, prawda? 
- Z Irlandczykami nigdy nic nie wiadomo. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Maureen  O’Malley  biła  niezadowolona,  Ŝe  Daniel  musiał  wyjechać 
na  szkolenie  akurat  w  ten  weekend,  W  parafii  urządzano  wspólny 
podwieczorek  i  miała  nadzieję,  Ŝe  namówi  syna,  by  z  nią  poszedł. 
Miały tam być przynajmniej trzy młode Irlandki, z którymi mogłaby 
go  puknąć.  Było  to  waŜne  szczególnie  teraz,  kiedy  Rose  Erin 
Kingsford okazała się kompletnym niewypałem. 
Kończyła  właśnie  przygotowywać  wieprzowe  casserole,  kiedy 
zadzwonił telefon. To pewnie Fran Kavanagh, pomyślała. Umawiali 
się,  Ŝe  pojadą  do  kościoła  jedną  taksówką  ze  względu  na  nie 
najlepszą pogodę. Wytarła ręce w fartuch i pobiegła do aparatu. 
- Sapiesz, Maureen, jakbyś miała nadzieję, Ŝe to jakiś facet. 
- To ty! ? - Maureen bezbłędnie rozpoznała ten głos. - Jak śmiesz!? - 
wykrzyknęła i rzuciła słuchawkę na widełki. 
Po chwili telefon zadzwonił ponownie. 
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, Bridget Hogan! - wrzasnęła i 
znów chciała przerwać połączenie. 
- Ale to chodzi o Daniela! - usłyszała godny siebie wrzask z drugiej 
strony. 
PrzeraŜona pani O’Malley przycisnęła słuchawkę do ucha. 
- Co z nim? Nic mu się nie stało? 

Fizycznie 

nic, 

ale 

jego 

dusza 

jest 

straszliwym 

niebezpieczeństwie. 
Maureen odetchnęła z ulgą. 
-  Pewnie,  Ŝe  troszczę  się  o  jego  duszę,  ale  przede  wszystkim  chcę, 
Ŝ

eby  Ŝył.  Przestraszyć  kogoś  do  pół  śmierci  -  to  zupełnie  w  twoim 

stylu,  Bridget  Hogan.  Myślałam,  Ŝe  miał  wypadek.  Wiesz  przecieŜ, 
Ŝ

e jest policjantem. 

- I zdarzy się wypadek, jeśli nie połoŜymy kresu temu, co się dzieje. 
-  BoŜe,  zawsze  byłaś  pierwsza  do  układania  przeraŜających 
historyjek. Skończ tę gadkę i wal, o co chodzi, jakby powiedział mój 
Daniel. 
-  Nie  jest  mi  łatwo  -  Bridget  westchnęła  cięŜko.  -  Nie  jest  łatwo 
mówić  tak  o  krwi  z  mojej  krwi,  o  ciele  z  mego  ciała.  Moja  córka, 
Rose... Rose chce mieć dziecko, nie wychodząc za mąŜ. 
- NiemoŜliwe! 

background image

-  Niestety.  Chce  wychować  je  zupełnie  sama.  Nie  wiem,  skąd 
przyszedł jej do głowy taki pomysł. 
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Wyszłaś za jakiegoś protestanckiego 
Brytyjczyka zamiast za porządnego irlandzkiego katolika. Ot, i cały 
sekret, ty stara ropucho! 
-  Zamilcz,  Maureen,  bo  powyrywam  te  sztywne  kłaki  z  twojego 
pustego łba! Cecil nie ma z tym nic wspólnego!  Zresztą - zawahała 
się - moŜe to rzeczywiście jego wina. W kaŜdym razie teraz nie ma 
to nic do rzeczy. Musimy ich powstrzymać! 
- Ich? - Maureen zrobiło się słabo. 
-  W  tym  swoim  bezeceństwie  upatrzyła  sobie  twojego  Daniela  na 
ojca. 
- Cooo...? On nigdy by się na coś takiego nie zgodził! 
- A jeśli nie będzie o niczym wiedział? Jeśli ta bestyjka go po prostu 
uwiedzie? 
-  Jeśli  oszuka  Daniela  w  ten  sposób,  to  sama  ukręcę  jej  łeb!  Bogu 
dzięki, Ŝe póki co wyjechał na szkolenie. 
- A ty jesteś głupia gęś i uwierzyłaś, Ŝe jest tam naprawdę? 
Maureen wyprostowała się gwałtownie. 
- Nie. Nie okłamałby własnej matki! 
-  Tak  jak  Rose  nie  okłamałaby  nigdy  mnie.  Sprawdziłam  to. 
Wydusiłam  z  agencji,  Ŝe  nie  ma  Ŝadnej  sesji  zdjęciowej,  jak  mi 
powiedziała, tylko po prostu wzięła wolne. 
- Twoja krew. Nie dziwi mnie, Ŝe zełgała. 
- Najpierw zadzwoń na posterunek, a dopiero potem pleć androny, ty 
stara  jędzo!  No,  sprawdź  sama,  czy  twój  bobasek  ma  jakieś 
szkolenie. 
- Nie muszę tego robić i nie zrobię. 
- Znam cię, Maureen, i doskonalę wiem, Ŝe zrobisz, jak tylko odłoŜę 
słuchawkę.  Zapisz  sobie  lepiej  mój  numer.  Oddzwonisz  i 
zastanowimy się, co robić. 
- Nie zadzwonię. Daniel jest na szkoleniu. 
-  W  porządku,  przekonamy  się,  zgoda?  -  odparła  Bridget  i 
podyktowała swój numer. 
- Do widzenia. Zaręczam cię, Ŝe nie usłyszymy się juŜ nigdy więcej - 
poŜegnała się Maureen i odłoŜyła słuchawkę. 

background image

Pięć minut później trzymała ją z powrotem. 
- Jak myślisz, dokąd mogli pojechać? 
- No, no, no, któŜ to moŜe dzwonić? 
- Dobrze wiesz. 
- CzyŜby to była mamuśka, której chłopiec nigdy nie kłamie? 
-  Bridget  Mary,  nie  zmieniłaś  się  ani  o  jotę!  Powiesz  mi  wreszcie, 
gdzie  twoim  zdaniem  mogą  być,  czy  mam  przyjechać  i  tak  ci 
dołoŜyć, Ŝe zrobisz się wreszcie grzeczna? 
-  Posłuchaj,  ty  zakuty  łbie:  wiem  dokładnie,  dokąd  pojechali.  Rose 
ma mały domek na wsi, jakieś dwie, trzy godziny jazdy na północ od 
miasta. 
- Co? Mają schadzkę? - sapnęła Maureen. 
- A dajŜe ty spokój! Kto dzisiaj mówi „mieć schadzkę"? W kaŜdym 
razie musimy tam pojechać. Masz samochód? 
Maureen pomyślała o starym pontiaku, który naleŜał kiedyś do męŜa, 
a  teraz  stał  bezuŜytecznie  w  podziemnym  garaŜu.  Daniel  usiłował 
namówić ją nawet na sprzedanie auta, lecz ona ciągle nie mogła się 
zdecydować. Nie mówiła o tym synowi, ale trzymała wóz po to, by 
zejść  czasami  na  dół,  usiąść  po  stronie  pasaŜera  i  wyobraŜać  sobie, 
Ŝ

e za chwilę pojawi się Patrick i ruszą gdzieś przed siebie. 

- No... jest samochód Patricka, mojego męŜa. 
- Umiesz prowadzić? 
Przypomniała  sobie  kilka  samotnych  przejaŜdŜek.  Miała  drobne 
kłopoty  na  zakrętach  i  przy  cofaniu,  ale  nie  zamierzała  się  do  tego 
przyznawać. Po co dawać Bridget oręŜ do ręki? 
- Pewnie, Ŝe potrafię, 
- Świetnie. Wpadnij więc po mnie i jedziemy. 
- Teraz? Za godzinę zrobi się ciemno. Zabłądzimy na tej wsi. 
- Nie zabłądzimy! 
- Zabłądzimy! 
-  No  dobra.  Zresztą  pewnie  do  tej  pory  i  tak  jest  juŜ  po  wszystkim. 
Jestem  pewna,  Ŝe  zajęli  się  sobą  zaraz  po  przyjeździe.  I  tak 
byłybyśmy za późno, więc faktycznie nie ma sensu jechać po nocy. 
Pozostało  nam  tylko  przemówić  im  do  rozumu  i  zaproponować 
jedyne honorowe wyjście. Mam oczywiście na myśli... 
- MałŜeństwo? - Maureen aŜ zgrzytnęła zębami. 

background image

- Czarny dzień, no nie? Nie ma rady: i ja. i ty musimy zastanowić się 
nad  naszymi  przyszłymi  relacjami.  Bądź  u  mnie  o  ósmej.  Zanotuj 
adres... 
Maureen zapisała nazwę, ulicy i numer domu na odwrocie rachunku 
za światło. Central Park. A więc musi dojechać  do samego centrum 
Manhattanu. 
 
St.  Paddy  spał  bite  dwie  godziny,  więc  Rose  i  Daniel  mieli  dość 
czasu by nacieszyć się sobą w sypialni. 
Zmęczeni miłością, zjedli prosty posiłek naprzeciw małego kominka, 
a  potem  otworzyli  butelkę  wina  i  rozpoczęli  partię  szachów.  Mniej 
więcej w połowie gry piesek zaczął skrobać w deskę, Rose obwiązała 
mu  szyję  chustką  (tym  razem  juŜ  porządnie)  i  wyprowadziła  na 
chwilę na dwór. Gdy wróciła, Daniel dorzucał drew do kominka. 
St.  Paddy,  szczęśliwy  z  powodu  pomyślnego  załatwienia  swej 
fizjologicznej  potrzeby,  pokręcił  się  chwilę  po  pokoju,  po  czym  z 
wigorem zaatakował but Daniela. 
- Paddy, nie! - Rose usiłowała odciągnąć szkodnika, 
-  Zostaw  -  zaoponował  Daniel.  -  Wyrzynają  mu  się  zęby,  musi  coś 
gryźć. 
- Mam w szafie trochę starych buciorów. 
-  Nie.  Przywyknie  do  gryzienia  butów  i  będzie  kłopot.  Daj  jakieś 
szmaty, zrobimy mu gałgan. 
Rose  znalazła  kilka  odpowiednich  kawałków  i  Daniel  zrobił  z  nich 
gryzak dla psiny. St. Paddy od razu zaczął „obrabiać" nową zabawkę, 
a oni mogli wrócić do gry. 
- Sporo wiesz o psach - rzuciła Rose, wykonując ruch skoczkiem. 
-  Mówiłem  ci.  Ŝe  moja  rodzina  miała  sporo  zwierząt.  -  Zbił  konia 
pionkiem. 
- Nie Ŝal ci ich towarzystwa? - Goniec Rose wyeliminował skoczka 
Daniela. 
- Czy ja wiem? Zwierzaki jakoś nie pasują do kawalerskiego Ŝycia. - 
Obronił zagroŜonego hetmana. 
- Więc wybrałeś sobie pracę, dzięki której musisz jeździć konno. 
- Po prostu poszedłem w ślady ojca. - Wzruszył ramionami. 
-  Wiesz,  co  przyszło  mi  do  głowy?  Czułbyś  się  wspaniale,  gdybyś 

background image

zajmował  się  tytko  zwierzętami,  niekoniecznie  zaś  przestępcami.  - 
Rose wykonała kolejne posunięcie gońcem. - Szach. 
- Poczekaj, Rose, czy to ma być zaproszenie? 
-  A  chcesz,  Ŝeby  tak  było?  -  Podniosła  wzrok  znad  szachownicy. 
Zupełnie zapomniała o grze. 
-  Sam  nie  wiem.  -  Westchnął  i  przeczesał  palcami  czuprynę.  -  To 
wszystko...  -  zatoczył  ręką  koło  -  jest  bardzo  pociągające.  Ale  nie 
mogę sobie na to pozwolić przy mojej pensji. 
- Ale ja mogę. Co za róŜnica, kto zarabia? 
- W moim świecie to cholernie waŜna róŜnica. 
- Więc ten twój świat zatrzymał się gdzieś w dziewiętnastym wieku. 
Mam  zostać  ukarana  za  to,  Ŝe  w  moim  zawodzie  zarabia  się  więcej 
niŜ  w  twoim?  Nie  będziemy  się  spotykać,  bo  modelka  jest  lepiej 
opłacana niŜ ten, kto strzeŜe porządku? 
- Ja się nie skarŜę. 
- A mi woda sodowa nie uderza do głowy. CóŜ, nie zrezygnuję z tego 
domku  i  nie  wyrzeknę  się  wszystkiego,  by  zadowolić  twoje  męskie 
ego.  Jeśli  mnie  chcesz,  musisz zaakceptować  mnie  całą,  takŜe  moje 
pieniądze. 
- Pokochaj mnie i pokochaj mój portfel? - Daniel odstawił kieliszek 
wina. - Rose, ja... 
W  tej  samej  chwili  St.  Paddy  podskoczył,  trącił  szachownicę  i 
powywracał wszystkie figury. 
-  Hej,  ty!  -  Daniel  złapał  szczeniaka  i  przekoziołkował  z  nim  po 
podłodze. - Miałem wygraną partię, a ty wszystko popsułeś. 
- Terefere! Wiedziałeś, Ŝe przegrywasz, więc go uszczypnąłeś, Ŝeby 
wywrócił szachownicę - powiedziała Rose z pretensją. 
Rozczarowana  była  jednak  wcale  nie  z  powodu  przerwanej  partii 
szachów. Chciała wiedzieć, co Daniel miał do powiedzenia, nim St. 
Paddy wkroczył do akcji. Czy zamierzał powiedzieć coś na temat ich 
związku?  Uświadomiła  sobie  teraz,  Ŝe  właśnie  na  to  czeka.  To 
dziwne,  nie  planowała  niczego,  a  zdarzyło  się  wszystko.  Wszystko, 
co  potrzeba,  by  porzucić  myśl  o  Danielu  jako  dawcy  nasienia  i 
wynajętym  ojcu  jej  dziecka.  Rysowało  się  oto  nowe  rozwiązanie: 
gdyby tak mogła mieć i dziecko, i Daniela! 
Spojrzała  na  niego.  WciąŜ  tarzał  się  z  psem  po  dywanie  jak  mały 

background image

chłopiec.  W  pewnym  momencie  przycisnął  Paddy'ego  do  podłogi, 
uspokoił  głaskaniem  po  plecach,  po  czym  uśmiechnął  się  do  niej  i 
sięgnął po wino. 
-  Na  dziesięciopunktowej  skali  przyjemności  zapasy  z  psem  moŜna 
ocenić na siódemkę. 
- Doprawdy? Co moŜe być lepszego? - spytała prowokacyjnie. 
- Galopować na Danie Foleyu po ulicach Nowego Jorku. Nie zdarza 
mi się to zbyt często, ale ostatecznie zasługuje na notę „dziewięć". 
-  Co  z  dziesiątką?  -  miała  nadzieję,  Ŝe  padnie  spodziewana 
odpowiedź. 
-  Zaliczyłem  kiedyś  kurs  spadochronowy.  Wyskoczyć  z  samolotu 
lecącego na czterech tysiącach metrów. To z pewnością zasługuje na 
dziesiątkę. 
- Ach tak... - Zapatrzyła się w Ŝar kominka. 
- Rose? Odwróciła głowę. 
-  Kochanie  się  z  tobą  jest  poza  skalą  -  uśmiechnął  się  czule.  -  Nie 
znam  tak  wielkich  liczb.  I  czy  nie  sądzisz,  Ŝe  dawno  juŜ  tego  nie 
robiliśmy? 
-  Fakt  -  poczuła  znajome  mrowienie  na  skórze  -  minęły  ponad  trzy 
godziny. 
- Nie pozwólmy, Ŝeby zrobiły się cztery. 
- Trzeba zanieść Paddy'ego do kuchni. 
- Ja to zrobię. - Pocałował ją jakby na zachętę. - Ty idź i wygrzej to 
puchowe łoŜe. 
Rose  zapaliła  w  sypialni  dyskretne  światło,  rozebrała  się  i  wsunęła 
pod  kołdrę.  Zamknęła  oczy  i  uśmiechnęła  się  smutno  do  siebie. 
Uświadomiła sobie, Ŝe juŜ nigdy nie będzie mogła połoŜyć się w tym 
łóŜku,  nie  myśląc  o  Danielu  i  o  tym,  co  wspólnie  przeŜyli  w  ciągu 
ostatnich kilkunastu godzin. Bez niego to schronienie nie będzie juŜ 
tym, czym było dawniej - ustroniem, gdzie odzyskiwała siły i spokój 
ducha.  Jej  przemyślny  plan,  w  którym  Daniel  O’Malley  miał  być 
jedynie narzędziem do realizacji ściśle określonego celu, wziął w łeb. 
- Jak tam St. Paddy? - spytała, gdy owo „narzędzie' pojawiło się po 
kilku minutach obok niej. 
- Śpi. Budzik spełnia swoje zadanie. 
-  Świetnie.  -  Patrzyła,  jak  się  rozbiera,  i  juŜ  się  cieszyła  na  myśl  o 

background image

czekających ją rozkoszach. 
-  W  raju  nie  moŜe  być  lepiej  niŜ  tu.  -  Wślizgnął  się  do  łóŜka  i 
zamruczał,  przytulając  ją  mocniej  do  siebie,  -  Jesteś  słodziutka, 
Rosie. 
- Nikt nie nazywa mnie Rosie. 
-  Teraz  juŜ  tak.  -  Ucałował  koniuszek  jej  piersi.  -  Dotykaj  mnie, 
Rosie. Tam, gdzie najbardziej lubię. 
- Wedle rozkazu, panie posterunkowy. 
- Och... proszę, wyjdź mi na spotkanie. 
- Jestem. Jeszcze jakieś rozkazy? 
Tylko jeden: kochaj mnie! 
- Kocham! - odpowiedziała bez wahania. 
Daniel  wziął  głęboki  oddech  i  spojrzał  na  dziewczynę,  starając  się 
widzieć wyraźnie przez zasnute mgłą poŜądania oczy. 
- Nie będę pasował do twojego Ŝycia.., 
- A moŜe ja chcę, Ŝeby znalazł się w nim ktoś właśnie taki? 
- To musisz mnie przekonać. 
- Jak? 
- Kochając się ze mną co najmniej milion razy! 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Daniel  nie  mógł  usnąć.  LeŜał  współświadomy  doznanej  rozkoszy, 
trzymał  w  ramionach  najpiękniejszą  kobietę  świata,  a  jego  serce 
przepełniała  radość.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  będą  musieli 
przezwycięŜyć  pewne  trudności,  jeśli  mają  na  serio  myśleć  o 
trwałym  związku.  Ale  ta  dziewczyna  warta  była  wielu  wyrzeczeń. 
Dla niej gotów był zrezygnować ze słuŜby w oddziale konnym, choć 
chyba jeszcze nie gotów do odejścia z policji na dobre. 
Oczywiście,  gdyby  zdecydował  się  zamieszkać  z  nią  tutaj,  tak 
cholernie  daleko  od  miasta,  byłyby  i  zalety  takiego  rozwiązania. 
NajwaŜniejsze,  Ŝe  spory  dystans  oddzielałby  ich  od  nieznośnych 
matek. BoŜe, bał się nawet pomyśleć, jak zareagowałyby na wieść o 
zaręczynach.  Musieliby  chyba  wyprawić  dwa  wesela:  jedno  dla 
Maureen, drugie dla Bridget. 
A więc ślub? 
Myśl o małŜeństwie - jakimkolwiek małŜeństwie - wydawała mu się 
dotąd  nie  do  zaakceptowania,  teraz  nie  widział  alternatywy.  Rose 
była  kimś,  kogo  zawsze  pragnął  spotkać:  inteligentna,  twórcza, 
troskliwa, piękna... 
W jego myśli wdarło się nagle dobiegające z kuchni skomlenie. 
Rose poruszyła się i przylgnęła mocniej do kochanka. 
- St. Paddy musi czuć się bardzo samotny. 
- Trudno. 
- Daniel, to brzmi tak Ŝałośnie... 
 -  Tak,  ale  pamiętaj,  co  mówił  hodowca.  Nie  trzeba  zwracać  uwagi 
na te piski. 
Pogłaskał  Rose  po  włosach  i  poprawił  się  na  łóŜku.  LeŜeli  przez 
chwilę, słuchając płaczu pieska. Wreszcie Daniel nie wytrzymał. 
- Nie jestem chyba dobry w te klocki. 
- Ani ja. 
Usiadł, mamrocząc pod nosem przekleństwo. 
-  Trzeba  być  chyba  psychopatą,  by  nie  zareagować.  Co  komu 
zawiniła ta psina? Idę po niego. 
-  Jesteś  pewien?  Kilo  w  tydzień,  pamiętaj.  Hodowca  mówił,  Ŝe  raz 
wziąć  go  do  łóŜka,  to  tak,  jakby  wyjąć  jednego  chipsa  z  otwartej 
paczki i liczyć na to, Ŝe następnego nie weźmie się do ust. 

background image

- No to przyniosę tu to pudło i zmuszę, Ŝeby w nim spał. To pierwsza 
noc, musi być śmiertelnie wystraszony. 
Wyszedł, zapalił światło w kuchni, zamrugał oślepiony blaskiem. St. 
Paddy  stał  za  prowizorycznym  przepierzeniem  i  z  radością  merdał 
ogonkiem na jego widok. 
- Tylko na jedną noc! -  pouczył pieska swoim najbardziej surowym 
policyjnym  tonem  i  uwolnił  go  z  zamknięcia.  Szczeniak  zatańczył 
radośnie  i  nawet  pozwolił  się  wziąć  na  ręce  i  zanieść  do  sypialni. 
Pudło  stanęło  obok  łóŜka,  Paddy  został  do  niego  wpakowany,  a 
Daniel wrócił do łóŜka i do Rose. 
Ledwie  się  ułoŜyli,  znów  rozległo  się  skomlenie.  Rose  zaczęła 
chichotać. 
-  LeŜ  na  dole  i  śpij!  -  Daniel  odezwał  się  surowo.  -  Nie  zwracaj  na 
nią  uwagi.  Ona  nie  szanuje  mojego  autorytetu,  ale  po  tobie 
spodziewam  się  czegoś  innego.  Złaź,  Paddy!  -  rozkazał,  gdy 
szczeniak oparł łapy o materac. 
-  Oj,  Daniel.  Spójrz  tylko  na  niego.  Biedactwo!  Chce  spać  razem  z 
nami. 
- Nie ma mowy! 
„Biedactwo" połoŜyło łeb na łapach i spojrzało na nich smutno. 
- Czy to nie zmiękczy twojego serca? 
-  To  lepszy  cwaniak,  Rose.  Wszystko  juŜ  sobie  obmyślił.  Wie,  Ŝe 
jeśli zademonstruje ci taki widok, to mu ulegniesz. 
-  PrzecieŜ  to  ty  pozwoliłeś  mu  wyjść  z  kuchni.  No,  spójrz  tylko  na 
jego mordkę! 
Daniel odwrócił się na bok. 
- Nie zwracam na niego uwagi. Zostaje w kartonie. 
St.  Paddy  westchnął  z  głębi  psiego  serca.  Potem  jeszcze  raz.  z 
większym zapałem. 
- Daniel... 
- Nie, Rose. 
Paddy,  jakby  czując,  Ŝe  jest  bliski  zwycięstwa,  zaczął  gramolić  się 
niezgrabnie na materac. W pewnym momencie stracił oparcie dla łap 
i  zwalił  się  cięŜko  do  pudła.  Wydał  z  siebie  nawet  krótkie  „uch", 
które zabrzmiało całkiem po ludzku. 
Daniel obejrzał się przez ramię. 

background image

- No dobrze. Wygrałeś, oszuście. - I wciągnął psa na łóŜko. 
Dzięki BoŜej opatrzności ruch na drogach nie był w sobotni poranek 
tak  duŜy,  jak  zazwyczaj.  Maureen  ściskała  kierownicę  wielkiego 
pontiaka,  który  pełzł  w  stronę  Zachodniego  Central  Parku,  i  z 
satysfakcją  spoglądała  na  policjantów  na  motorach,  którzy  jechali 
przed  nią.  Jak  to  miło,  Ŝe  zgodzili  się  eskortować  ją  do  domu 
Bridget.  Z  początku,  kiedy  usłyszała  policyjne  syreny,  myślała,  Ŝe 
idzie  o  te  kubły  od  śmieci,  które  poprzewracała  przy  wyjeździe  z 
garaŜu, ale im nie o to szło. Po prostu rozpoznali stary wóz Patricka 
O'Malleya i zaproponowali, Ŝe bezpiecznie przeprowadzą wdowę po 
zasłuŜonym policjancie aŜ do Central Parku. 
Wezwali nawet dwóch kolegów. Dwa motory z przodu, dwa z tyłu - 
zupełnie  jak  dyplomatyczna  eskorta.  Miała  nadzieję,  Ŝe  Bridget 
wyjrzy przez okno. Będzie pod wraŜeniem, nie ma co gadać. 
 
Rose obudził zapach kawy podstawionej pod nos. Otworzyła oczy i 
ujrzała nad sobą Daniela. 
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się do niego. 
- Dzień dobry. - Odstawił filiŜankę na stolik. 
- Gdzie St. Paddy? - Rose oparła się na łokciu. 
- Je śniadanie, był juŜ na dworze. 
- Och, dzięki, Wiesz co? To był chyba sen - rzuciła mu szelmowskie 
spojrzenie  -  bo  to  raczej  niemoŜliwe,  Ŝeby  jakieś  włochate  cielsko 
leŜało na poduszce między nami, prawda? 
- Musiało ci się przyśnić. 
-  Uch!  -  Wypiła  łyk  kawy.  -  Wspaniała!  Rozpieszczasz  mnie,  miły. 
Zwykle rano piję zwykłą neskę. 
-  Kiedy  jestem  w  pobliŜu,  nie  wolno  ci  tego  robić.  Zdarzało  mi  się 
aresztować ludzi za mniejsze prowokacje. 
Wypiła kolejny łyk aromatycznego płynu. 
- A czy macie ze sobą kajdanki, panie posterunkowy? 
-  Najpierw  chcesz,  Ŝebym  cię  podrapał,  a  teraz  wołasz  o  kajdanki. 
MoŜe mam wezwać szwadron specjalny? 
- Jeśli sam nie zapanujesz nad sytuacją... 
- To brzmi jak wyzwanie. 
- Jesteś gotów je przyjąć? 

background image

Odstawił filiŜankę i przewrócił dziewczynę na łóŜko. 
-  MoŜna  tak  powiedzieć.  Wyobraź  sobie,  Ŝe  jesteś  w  areszcie 
domowym. - Unieruchomił ją swoim cięŜarem. 
- Zawsze tak postępujesz z aresztantami? 
- Tylko z tymi, którzy są seksy... 
- Och, prawdziwy Irlandczyk. - Przyciągnęła go do siebie. 
- Poczekaj. - Złapał Rose za nadgarstek, powstrzymując jej zapędy. - 
Nie moŜesz mnie uwodzić, kiedy gotuję! 
- Gotujesz? 
- Tak. Znowu się przypali. 
- Nie dbam o spalone jedzenie. - Sięgnęła do guzika jego dŜinsów. 
- E, ja teŜ mam to gdzieś. Daj, sam zrobię to szybciej. 
-  Najadłam  się  przez  ciebie  straszliwego  wstydu  -  skarŜyła  się 
Bridget.  -  Jak  mogłaś  zajechać  przed  mój  dom  w  ten  sposób? 
Myślałam, Ŝe to sam papieŜ! 
Maureen  jechała  autostradą  numer  7  z  prędkością  sześćdziesięciu 
kilometrów na godzinę. 
- PapieŜ nie fatygowałby się do ciebie, kochana. 
- Kto wie? On dla kaŜdego ma czas. Na Boga, zjedź wreszcie z tego 
awaryjnego pasa! Prowadzisz jak stara baba. 
-  Nieprawda!  Ty,  zdaje  się,  w  ogóle  nie  potrafisz  jeździć?  Więc 
moŜesz się wypchać, Bridget Hogan! Ja tu rządzę. 
- Jezusie, Mario, Józefie święty! - Bridget chwyciła się za głowę. - W 
co ja się wpakowałam? 
-  Jeśli  mnie  pamięć  nie  myli,  chodzi  tu  o  twoją  córkę,  więc  nie 
traktuj mnie z góry. To krew z twojej krwi wpuściła nas w te maliny. 
-  BoŜe  jedyny,  to  wszystko  przez  MTV.  Zdemoralizowali  całe 
pokolenie.  Maureen,  jedź  moŜe  trochę  szybciej.  Ten  facet,  który 
właśnie nas wyprzedził, pokazywał jakieś nieprzyzwoite gesty. 
-  Chodzi  ci  o  to,  Ŝe  pokazał  mi  palec.  Dlaczego  sądzisz,  Ŝe  to 
wulgarne? 
Bridget popatrzyła krytycznie na towarzyszkę. 
- Wierz mi, Maureen. Taki gest jest wulgarny. Z pewnością nie było 
to  pozdrowienie  ani  wyraz  uznania  dla  twojej  jazdy.  Co  innego 
kciuk, co innego środkowy palec. I nie tak 
  

background image

blisko  tej  bariery,  na  Boga!  -  Bridget  zacisnęła  pięści  i  zamknęła 
oczy. 
- Ucisz się wreszcie, ty ropucho! Stale wrzeszczysz i mnie pouczasz! 
- Mówiłaś, Ŝe umiesz prowadzić. 
- PrzecieŜ prowadzę! 
- Jezu słodki, zginiemy w tym blaszanym pudle. Umrę przez tę samą 
babę, która zrujnowała mi Ŝycie. Uwzięła się na mnie. A wszystko z 
powodu drobnego incydentu z lampą kwarcową. 
- Drobnego incydentu? Miałam poparzenia drugiego stopnia! Strupy 
na nosie! 
- Musiałaś źle uŜyć tego płynu. 
- Sam płyn był zły, dobrze o tym wiedziałaś! 
- Nie wiedziałam. 
- Wiedziałaś. 
- Nie. 
- Kłamczucha, kłamczucha... 
- Nic nie słyszę - Bridget zatkała sobie uszy. 
-  A  mnie  nic  nie  obchodzą  twoje  strachy.  -  Maureen  pokazała  jej 
język. 
Zapadło  milczenie.  Jechali  w  ciszy  jakiś  czas,  w  końcu  pani 
O’Malley przypomniała sobie, Ŝe tylko Bridget zna drogę. 
- Zamierzasz powiedzieć mi, gdzie mam skręcić? 
- Po prawej stronie powinien być zagajnik... 
-  Ale  nie  jesteś  pewna,  co?  Polujemy  na  dzikie  gęsi,  ale  nie  masz 
bladego pojęcia, gdzie ich szukać! 
- Po prostu... nie jestem pewna. 
- Powinnam ukręcić ci łeb, Bridget Hogan! - Odwróciła się w stronę 
towarzyszki. 
- Na Boga, nie zdejmuj rąk z kierownicy! 
Maureen zachichotała z satysfakcją i chwyciła z powrotem za kółko. 
Przyspieszyła do siedemdziesiątki, Ŝeby zwiększyć atmosferę grozy, 
i powiedziała: 
- Przestraszyłam cię, no nie? 
-  Och,  widziałam  juŜ  moją  matkę  zstępującą  z  niebios  na  moje 
spotkanie, perłowe wrota i brodę świętego Piotra... 
- No dobrze. Dość tego. Pilnuj zjazdu, jakiegokolwiek. Mam dość tej 

background image

autostrady i tych wyścigowych kierowców. 
- Oni teŜ mają ciebie szczerze dosyć - zamruczała Bridget. - O! Tam! 
To chyba ten właściwy! Jest i zagajnik. 
-  Minęliśmy  juŜ  z  dziesięć  takich  zjazdów,  wszystkie  były  podobne 
jak ziarnka grochu. 
- Zjedź tym zjazdem, Maureen. 
-  Niech  ci  będzie.  Pewnie  wylądujemy  na  jakimś  pastwisku,  ale 
skręcam.  -  Wykonała  szeroki  łuk.  Z  tyłu  rozległ  się  pisk  hamulców 
innego samochodu. 
- UwaŜaj! Omal na kogoś nie wpadłaś! Nie bierz tak zakrętów! 
Maureen  była  przeraŜona,  ale  za  nic  nie  chciała  dać  tego  po  sobie 
poznać. 
- O co ci chodzi? Nie widziałaś tych napisów na tyłach cięŜarówek? 
„UwaŜaj na zakrętach. Zachowaj odstęp". 
- Maureen, my nie jedziemy cięŜarówką. 
-  Wiem,  ale  następnym  razem  przyczepię  sobie  taki  napis  do 
zderzaka. 
-  Nie  będzie  Ŝadnego  następnego  razu!  Stanowisz  zagroŜenie  na 
drodze. 
- E, bez przesady. - Maureen uśmiechnęła się diabolicznie. - A poza 
tym zaczyna mi się to podobać. 
 
Daniel  smaŜył  nową  porcję  jajecznicy  na  bekonie,  a  Rose  siedziała 
przy  kuchennym  stole,  popijała  kawę,  obserwowała  kochanka  i 
drapała Paddy'ego za uchem. 
- Nie pamiętam, kiedy byłam taka szczęśliwa - wyznała. 
- Z powodu tego, Ŝe robię ci śniadanie i lubię gotować? - zaŜartował. 
-  To  samoobrona.  Większość  kobiet,  które  znałem,  nie  dałaby  się 
zaciągnąć do kuchni, a ja lubię domowe jedzenie. 
NałoŜył  na  talerze  bekon,  jajka,  bułeczki  posmarowane  masłem. 
Usiadł naprzeciw Rose. 
-  Wygląda  wspaniale  -  pochwaliła  go.  -  JuŜ  raz  zawiodłeś  się  na 
moich  talentach  kulinarnych,  prawda?  -  spytała,  wspominając  stew 
doprawiony srebrną nitką. 
- Co innego talenty kulinarne, co innego twój wygląd. 
- Aha, po prostu chciałeś pójść ze mną do łóŜka? 

background image

- No pewnie! Przyznaj, Ŝe ty myślałaś tak samo. 
-  Przyznaję.  -  Kiwnęła  głową  i  schowała  twarz  w  dłoniach.  Tak, 
chciała  wykorzystać  Daniela.  Pragnęła  tylko  dziecka,  swojego 
dziecka,  nie  ich.  To  był  kretyński  pomysł.  Chciała  mu  o  tym 
powiedzieć, lecz zawahała się w ostatniej chwili. Jak zareaguje na tę 
wieść?  Czy  nie  zerwie  się  ta  delikatna  więź,  która  powstała 
pomiędzy nimi? 
- Jeśli chodzi o seks, było cudownie - zaczęła. - Ale teraz... 
- .. .chodzi o coś więcej - dokończył za nią. 
- No właśnie. - Spojrzała mu w oczy. Nachylił się i pocałował ją w 
usta. 
-  Pogadamy  jeszcze  na  ten  temat.  Teraz  bierzmy  się  za  śniadanie 
póki ciepłe. 
Tak, muszą koniecznie porozmawiać, jeszcze dziś, pomyślała Rose i 
uniosła  widelec  do  ust.  JuŜ  miała  skosztować  cudownie  pachnącej 
jajecznicy, gdy w ostatniej chwili coś ją powstrzymało. 
- Daniel, czy słyszysz to, co ja? Syrena. Chyba się zbliŜa. 
-  Pewnie  stary  Tim  ściga  jakiegoś  zbrodniarza,  który  jechał  o 
dziesięć kilometrów za szybko. NiewaŜne, jedzmy. 
- Czekaj, to rzeczywiście coraz bliŜej. 
- Mhm, pewnie na tej drodze przecinającej twoją ścieŜkę... 
  
Na  potęŜniejący  dźwięk  syreny  nałoŜył  się  przeraźliwy  klakson. 
Rose i Daniel spojrzeli po sobie i pobiegli do saloniku, Ŝeby wyjrzeć 
przez  okno  na  plac  przed  domem.  Właśnie  wjeŜdŜał  nań  zielony 
pontiak,  a  za  nim  policyjny  wóz  patrolowy  z  włączoną  syreną  i 
błyskającym światłem na dachu. 
- O BoŜe... 
- Wiesz, co to za auto? 
- Niestety. - Odparł i skrzywił się, widząc, jak pontiak uderza w tylny 
zderzak jego zaparkowanej toyoty. - Przyjechała moja mamusia. 

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

Kiedy  otworzyły  się  drzwi  po  stronie  pasaŜera,  Rose  jęknęła  ze 
zgrozą. 
- Moja teŜ. 
- No i Tim. Wiedziałem, Ŝe zawsze mogę na niego liczyć. 
- Daniel ruszył ku drzwiom. - BoŜe, mogła się zabić. Nie mówiąc juŜ 
o twojej matce i tysiącach innych osób. 
- Nie wiedziałem, Ŝe Maureen umie prowadzić. 
- Czy ktoś mówił, Ŝe umie? Widziałaś, co zrobiła z moim wozem? - 
Pokręcił głową. - Zawsze miała kłopoty z odróŜnieniem hamulca od 
gazu. 
- Ale jak one nas tu znalazły? Nie, to nie moŜe być prawda. 
-  Spójrz  na  jaśniejsze  strony  tego  wydarzenia  -  rzucił  Daniel  przez 
ramię.  -  Tim  prawdopodobnie  je  aresztuje.  Zdaje  się,  Ŝe  próbowały 
mu uciec. 
- Och, Daniel! Nie moŜemy na to pozwolić! 
- MoŜemy nie mieć wyboru. Cholera, ciekawe, jak wygląda to twoje 
ś

liczne  miasteczko  po  tym,  jak  moja  matka  przejechała  przez  nie 

swym ogromnym pontiakiem. Poczekaj! 
-  Daniel  zatrzymał  się  tak  gwałtownie,  Ŝe  Rose  wpadła  na  niego.  - 
Widzisz?  Odkłada  na  bok  bloczek  z  mandatami!  Niech  to  jasny 
gwint!  Wyłgała  się  od  płacenia!  Chyba  będę  musiał  powaŜnie 
porozmawiać z Timmym. 
- Chcesz go namówić, Ŝeby jednak wlepił jej mandat? 
- Do diabła, nie. Mam zamiar oprotestować mój własny. 
- Poczekaj - Rose zniŜyła głos. - Mamy teraz większe problemy niŜ 
twój mandat. Zachowujmy się wobec nich przyjaźnie, jakbyśmy byli 
wielce radzi widzieć je siebie, w towarzystwie Tima, oczywiście. 
-  Mam  udawać,  Ŝe  się  cieszę?  Z  czego?  Z  tego,  Ŝe  moja  matka 
postanowiła  mnie  nakryć  jak  piętnastolatka,  została  piratem 
drogowym,  rozwaliła  mi  zderzak,  a  teraz  korumpuje  uczciwego 
funkcjonariusza? 
- Nic nie osiągniemy, jeśli będziemy się wściekać. 
- Będę się wściekać! 
- Proszę, nie. Przynajmniej dopóki nie dowiemy  się, o co naprawdę 
im chodzi. 

background image

- No dobrze - westchnął cięŜko. - Ale robię to tylko dla ciebie, Rose. 
Pamiętaj. 
- Pójdę pierwsza. Mamo! - Rose wyszła na podjazd. - O, jest i pani 
O’Malley! Jak miło was widzieć! Ach, Tim! świetnie, Ŝe jesteś! Co 
cię sprowadza? 
-  Pomyślałem,  Ŝe  odstawię  te  panie  do  celu  ich  podróŜy.  Teraz  zza 
pleców Rose wystąpił Daniel. 
-  Rzeczywiście  potraktowałeś  je  po  królewsku:  światła,  syrena... 
Typowa eskorta tak nie wygląda, Tim. 
-  No...  -  Tim  spiekł  raka.  -  Tak  szczerze,  to  chciałem  je  zatrzymać, 
ale chyba nie bardzo miały na to ochotę. 
- Mamo - Daniel zwrócił się do matki ze zdumieniem. - Usiłowałaś 
uciec przed wozem policyjnym? 
- Nie tylko usiłowałam. Zrobiłam to! - W oczach Maureen zapalił się 
szatański ognik. - Patrick zawsze uwielbiał ten pojazd. Teraz mu się 
nie  dziwię.  Ale  nie  przejmuj  się,  synku.  Wszystko  juŜ  wyjaśniłam. 
Widzisz, gdyby nie twój ojciec, posterunkowego Tima nie byłoby na 
ś

wiecie, 

Bridget trzepnęła ją po ręce. 
-  Na  miłość  boską,  Maureen!  To  brzmi  tak,  jakby  Patrick  kręcił  się 
koło jego matki. 
-  Mój  Patrick?  Nigdy  w  Ŝyciu!  Jeśli  nie  wiecie,  to  powiem  wam, 
kochani,  Ŝe  mój Patrick,  świeć  Panie  nad  jego  duszą,  otrzymał  kulę 
przeznaczoną  dla  ojca  Tima.  Ot,  i  cała  historia.  Opowiedziałam  ją 
posterunkowemu,  a  on  oczywiście  odmówił  wypisania  mandatu 
wdowie po Patricku O’Malleyu. 
- A jakie to przywileje przysługują potomkowi Patricka O’Malley'a, 
panie posterunkowy? - zapytał Daniel. - Mnie wypisałeś mandat. 
- To prawda. Ale wtedy nie znałem jeszcze tej historii. Słyszałem, Ŝe 
ktoś kiedyś ocalił Ŝycie mojemu tacie, ale nie wiedziałem kto. Teraz 
wiem. 
- Więc jak będzie z moim mandatem? - spytał Daniel. 
-  Przykro  mi,  stary,  juŜ  się  rozliczyłem.  Jeśli  chcesz  pójść  do 
wydziału komunikacji, moŜe coś uda się załatwić... 
- Mniejsza z tym. - Daniel machnął ręką. - Moje pieniądze przydadzą 
się naszemu państwu. 

background image

-  No  właśnie.  Pani  O’Malley  powiedziała,  Ŝe  zatroszczysz  się  o 
naprawę szkód. 
- Chodzi ci o mój samochód? - Daniel udał, Ŝe nie rozumie aluzji. 
- Nie, skąd. Jest na przykład taka tablica powitalna przy wjeździe do 
miasta, a właściwie była, bo teraz to tylko kupa drewna na podpałkę. 
Albo parę tych donic, które stoją na chodniku przy Main Street... 
- Jechała po chodniku? 
-  Bridget  mnie  zdekoncentrowała  -  pospieszyła  z  wyjaśnieniami 
Maureen. - Darła się jak wiedźma. 
- Bo jechałaś prosto na ten pomnik! 
- Ja zapłacę za tę tablicę - zaoferowała się Rose. 
-  Nie,  nie  zrobisz  tego.  -  Daniel  spojrzał  na  nią  dziewczynę 
ostrzegawczo. - To moja matka i moje rachunki do wyrównania. 
- Ale to spory wydatek. Powinieneś dać sobie spokój z tym twoim... 
- A ja myślę, Ŝe to ty powinnaś dać sobie z tym spokój - powiedział 
spokojnie,  lecz  Rose  wyczuła,  co  kryje  się  pod  tym  na  pozór 
spokojnym  stwierdzeniem,  i  uznała,  Ŝe  pora  się  wycofać.  To  był 
czuły  punkt,  a  teraz,  jak  jeszcze  nigdy  do  tej  pory,  musieli  trzymać 
się  razem.  -  Okay.  Oszacuj  koszty  -  Daniel  zwrócił  się  do  Tima.  - 
Niedługo się z tobą skontaktuję. 
- Świetnie. No to na razie. - Tim zasalutował i odjechał. 
- Mamo! Co ty sobie wyobraŜasz? - Daniel doskoczył do matki, gdy 
zostali w czwórkę. - Mogłaś zginąć! 
-  Obie  o  mało  nie  zginęłyśmy!  -  wtrąciła  Bridget.  Odpowiedź 
Maureen zaskoczyła wszystkich, łącznie z nią samą. 
-  Mój  wnuk  nie  będzie  bękartem!  -  oznajmiła  i  dumnie  zadarła 
głowę. - Dopóki Ŝyję, do tego nie dopuszczę! 
ś

ołądek  Rose  ścisnął  się  ze  strachu.  Spojrzała  na  matkę  i  miała  juŜ 

pewność: Bridget ją wydała. 
- Jaki wnuk? Jakim bękartem? O czym ty, na Boga, mówisz? 
-  Oj,  synku,  synku...  -  Pani  O’Malley  spojrzała  na  niego  karcąco.  - 
Nie  mogłam  uwierzyć,  Ŝe  zgodziłeś  się  wziąć  udział  w  takim 
grzesznym  przedsięwzięciu.  Danielu  Patricku  O’Malley,  to  skandal, 
Ŝ

e  mogłeś  w  ogóle  o  tym  pomyśleć.  Kiedy  jednak  stwierdziłam,  Ŝe 

okłamałeś  mnie  co  do  tego  weekendu,  nie  mogę  być  juŜ  niczego 
pewna.  Ta  bezwstydna  kobieta  mogła  cię  do  tego  namówić.  - 

background image

Wycelowała palec w Rose. 
Bridget złapała Maureen za ramię. 
-  Nie  nazywaj  mojej  córki  „bezwstydną  kobietą"!  To  ty  jesteś 
bezwstydna, uganiając się jak rajfurka za Ŝoną dla swego synalka! 
-  Zaraz,  zaraz...  -  Daniel  usiłował  się  wtrącić,  -  MoŜe  powiecie 
wreszcie, o co, do cholery, tu chodzi? 
Jednak Maureen nie zwracała uwagi na jego wyraźne zmieszanie. 
- Myślałam, Ŝe to porządna irlandzka dziewczyna - zaczęła biadolić, 
- Jest porządna! 
-  Porządna?  To  zwykła...  -  nie  dokończyła,  bowiem  w  tym  samym 
momencie Bridget wymierzyła jej policzek. 
- Mamo! - Rose rzuciła się z przeraŜeniem ku swojej rodzicielce. 
- Puść mnie! Zaraz jej... 
- Prędzej ja tobie! Masz ochotę na rozróbę? - Maureen zamierzyła się 
na rywalkę. 
Na  szczęście  w  ostatniej  chwili  chwycił  ją  Daniel,  a  Rose 
przytrzymała Bridget. 
- Więc zgodziłeś się dać jej to dziecko, nie biorąc ślubu? 
- Maureen dyszała cięŜko. - Synu... - jęknęła boleśnie. 
- Posłuchaj, mamo, tego juŜ za wiele. - Daniel zrobił surową minę. - 
Nie wiem, o czym mówisz, ale... 
-  Co,  nie  wyjawiła  ci  swojego  planu?  Nie  szkodzi,  Bridget  była  tak 
dobra, Ŝe o wszystkim mnie poinformowała. Rose nie chce męŜa, ale 
chce mieć dziecko, rozumiesz? Zostałeś wybrany na ojca, a raczej na 
byka rozpłodowego! 
-  Nie  wierzę.  Ona  nie  mogłaby  wymyśleć  czegoś  takiego.  Rose 
usłyszała te słowa i poczuła się tak, jakby pękło jej serce. 
- To sam ją spytaj - podpowiedziała Maureen. Daniel uwolnił matkę, 
zmieszany spojrzał na Rose. 
- Wiem, Ŝe jej się wszystko pomieszało, ale... 
-  Nie  wszystko  -  odezwała  się  Rose  cichym  głosem.  Spojrzała  na 
niego błagalnie, jakby prosiła o wyrozumiałość. - Od pewnego czasu 
szukam męŜczyzny, który mógłby zostać ojcem mojego dziecka. Nie 
chciałam za niego wychodzić. Ani za nikogo innego. Nie myślałam o 
banku  i  anonimowym  dawcy,  bo  pragnęłam...  bo  szukałam  kogoś... 
kto mógłby... 

background image

- Odwaga opuściła ją nagle, Rose odwróciła wzrok. 
- Kto mógłby co? - w głosie Daniela znać było napięcie. 
-  Kto  zgodziłby  się  dać  Ŝycie  mojemu  dziecku  bez  dalszych 
zobowiązań. 
Daniel  wyglądał  tak,  jakby  dowiedział  się,  Ŝe  za  pięć  minut  nastąpi 
koniec świata i rozpocznie się sąd ostateczny. 
- I uznałaś, Ŝe właśnie ja na to pójdę? 
-  Ja...  zanim  naprawdę  cię  poznałam...  sądziłam...  Ale  od  chwili 
kiedy zrozumiałam, jakim jesteś człowiekiem... Daniel, ten weekend 
sprawił,  Ŝe  przemyślałam  wszystko  od  nowa!  Teraz  nic  takiego  nie 
przyszłoby  mi  juŜ  do  głowy.  Przenigdy!  To  był  kretyński  pomysł! 
Wstydzę się go! 
- Tak? A kiedy zmieniłaś zdanie? - spytał cicho. - Bądź dokładna. I 
szczera. 
- W pewnej chwili... wczoraj... w pewnej chwili. 
- Zanim wykąpaliśmy St. Paddy'ego? Czy później? 
- Później. - Spuściła głowę. 
- Rozumiem. Jakie to wygodne. Zmieniłaś zdanie, jak juŜ dostałaś to, 
czego chciałaś. Tylko tyle dla ciebie znaczyłem, prawda? 
- Nie! - Twarz Rose płonęła. - Daniel, proszę, nie mówmy o tym w 
obecności naszych matek! 
- Tak nowocześnie myśląca osoba nie powinna czuć się skrępowana 
tym tematem - odparł chłodnym tonem. 
Rose  zrozumiała,  Ŝe  to  koniec.  JuŜ  nigdy  nie  uda  jej  się  go 
przekonać. Oszukała  go, a on więcej jej nie uwierzy. Jest zgubiona, 
ostatecznie zgubiona. 
- Chwileczkę, moi drodzy  - odezwała się  Bridget. - Jesteśmy tu, by 
zaŜądać od was ślubu. NiechŜe nasz wnuk urodzi się w przyzwoitym 
domu. 
- Tak. Mimo fatalnych stosunków między nami, odłoŜymy spory na 
bok - dodała Maureen. 
-  CóŜ  przykro  mi,  Ŝe  zawiodę  dwie  tak  poboŜne  niewiasty.  Zdaję 
sobie sprawę, jak to jest dla was waŜne, drogie mamy, ale musicie mi 
wybaczyć.  Dla  mnie  sprawa  nie  podlega  dyskusji.  Zostałem 
wykorzystany i... - nie dokończył. - Słabo mi się robi - zwrócił się do 
Rose - kiedy pomyślę, jak starannie to wszystko przygotowałaś. 

background image

- Daniel, proszę cię. Nie... 
-  Koniec  dyskusji.  Masz  to,  czego  chciałaś.  Bez  Ŝadnych 
zobowiązań.  Nie  policzę  ci  nawet  za  wyjątkowo  dobry  materiał 
genetyczny. 
Kwadrans  później  Daniel  odjechał  ze  swoją  matką.  Ustalili  z  Rose, 
Ŝ

e ona zawiezie Bridget do miasta jego toyotą, a potem odstawi mu 

wóz  pod  dom  i  wróci  do  siebie  taksówką.  Nie  zaproponował,  Ŝeby 
wstąpiła.  Nie  mówił  teŜ  nic  o  spotkaniu  w  jakimkolwiek  innym 
terminie. 
Rose  najzwyczajniej  w  świecie  ryczała.  Matka  próbowała  ją 
pocieszać,  w  końcu  jednak  zaczęła  pochlipywać  razem  z  córką.  St. 
Paddy siedział między nimi i przestraszony spoglądał to na jedno, to 
na drugie zalane łzami oblicze. 
- Muszę przestać - stwierdziła Rose, wycierając zaczerwieniony nos. 
- Wystraszymy St. Paddy'ego. 
-  Psa?  A  co  z  twoją  biedną  matką?  Jestem  kompletnym  wrakiem! 
Więc ty rzeczywiście go kochasz? 
- Kocham - chlipnęła Rose. 
- I gdybyśmy tu nie przyjechały i nie wygadały się, to umówilibyście 
się na następną randkę? 
-  Nie  wiem  tego  na  pewno,  ale...  ale...  ale  wszystko  szło  w  tym 
kierun...  ku...  uuu...  -  Rose  znów  ukryła  twarz  w  dłoniach.  -  Och, 
mamo,  on  jest  dokładnie  taki,  jakiego  szukałam.  Nie  chciałam 
małŜeństwa,  pamiętasz? A  on...  a  on  odmienił  moje  poglądy.  Tylko 
jemu się to udało. A teraz... 
- To wszystko moja wina. Gdybym nie wtykała  w to swojego nosa, 
wszystko by się ułoŜyło. 
-  Nie  obwiniaj  się.  To  ja  powinnam  była  wyjawić  mu  prawdę.  TeŜ 
byłby  zły,  ale  moŜe  potrafiłabym  go  przekonać.  Tacy  męŜczyźni 
nienawidzą  takich  układów...  I  właśnie  dlatego  tak  go  kocham!  JuŜ 
nie chcę być samotną matką! Bridget połoŜyła rękę na dłoni córki. 
- Widzisz, dziecko, mnie się nie udało znaleźć dobrego męŜa, ale to 
nie znaczy, Ŝe tobie się nie powiedzie. 
-  JuŜ  przepadło.  Nie  wyobraŜam  sobie,  Ŝeby  było  wielu  podobnych 
do Daniela. 
- A czy on cię kocha? - Bridget ścisnęła rękę córki. 

background image

-  Zaczynał  kochać,  jestem  tego  pewna.  Ale  teraz  prędko  mu 
przejdzie.  A  ja...  nawet  nie  chcę  myśleć,  jakie  ma  teraz  o  mnie 
wyobraŜenie. 
-  Rose,  muszę  cię  o  coś  zapytać.  -  Bridget  zawahała  się.  -  Tam  na 
podwórku,  podczas  waszej  rozmowy,  on  powiedział...  Spytam 
wprost: czy mogłaś zajść w ciąŜę? 
W Rose drgnęła jakaś radosna struna, lecz zaraz na powrót ogarnęło 
ją przygnębienie. 
-  Nie  sądzę.  To  byłoby  cudowne,  ale...  -  urwała,  zaraz  jednak 
postanowiła  dokończyć  tę  kwestię.  Skoro  matka  miała  odwagę 
zapytać,  ona  musi  mieć  odwagę  odpowiedzieć.  -  Tylko  raz 
kochaliśmy się bez zabezpieczenia. To musiałby być wyjątkowy traf. 
- Albo Irlandczyk. Dziewczyna roześmiała się przez łzy. 
- On powiedział to samo. 
- Wiesz co? Sądzę, Ŝe powinnaś się z nim skontaktować, kiedy tylko 
wrócimy  do  miasta.  Przekonaj  go,  Ŝe  nie  chodziło  ci  tylko  o  jedną 
noc. 
- Nie. JuŜ mi nie uwierzy. Nie mogę do niego zadzwonić. 
- Uparta irlandzka gadka. Rose uśmiechnęła się przez łzy. 
-  Wiem,  Ŝe  tylko  w  połowie  jestem  Irlandką,  ale  to  chyba  jest 
większa połowa. 
- To moŜe ja zadzwonię? 
-  Nie!  Nawet  o  tym  nie  myśl,  mamo!  Musisz  mi  przyrzec,  Ŝe 
będziesz trzymała się od niego z daleka. 
- Ale... 
- Nic nie kombinuj! Przyrzeknij! 
- W porządku. Przyrzekam. 
 
Cisza w aucie była nie do zniesienia. Daniel i Maureen zamienili ze 
sobą  słowo  jedynie  wtedy,  gdy  musieli  zatrzymać  się  na  stacji 
benzynowej. Zapytał matki, czy chce się odświeŜyć. Odmówiła. 
Wyjechali  ze  stacji,  wrócili  na  autostradę.  Daniel  włączył  radio,  ale 
na  wszystkich  pasmach  nadawano  piosenki  o  miłości.  Cholera,  nie 
były mu teraz do niczego potrzebne. 
-  Powinieneś  się  cieszyć,  Ŝe  wreszcie  poznałeś  prawdę  -  Maureen 
zdobyła się w końcu na otwarcie ust. 

background image

- Jasne. 
- Nie mogłam pozwolić, Ŝebyś wpakował siew taki układ. 
- Rozumiem. 
-  Daniel?  -  Spojrzała  na  niego  uwaŜnie.  -  Co  miałeś  na  myśli, 
mówiąc, Ŝe dostała to, czego chciała. 
- Nic. 
- Czy ona moŜe być z tobą w ciąŜy? Och, BoŜe, gdyby tak było! 
- Prawdopodobnie nie. 
- Ale jest jakaś szansa? 
- Nie sądzę. 
-  Nie  owijaj  w  bawełnę.  Jest  taka  moŜliwość  czy  nie?  Znam  się  na 
tym.  MoŜesz  mówić  zupełnie  otwarcie.  Czytałam,  Ŝe  te  z  baranich 
jelit  są  mniej  skuteczne  od  lateksowych.  Wiesz,  o  czym  mówię, 
prawda? Więc jak było? 
Daniel wydął policzki. Wpierw dowiaduje się, Ŝe Rose potraktowała 
go  jak  bank  spermy,  a  teraz  matka  zamierza  dyskutować  o 
stosowanych 

przez 

niego 

prezerwatywach. 

Był 

kresu 

wytrzymałości. 
- Daniel? No powiedz, proszę. 
-  Wiesz  co,  mamo?  Nie  będziemy  ciągnąć  tej  rozmowy.  Ani  teraz, 
ani  w  przyszłości.  Cokolwiek  zaszło  pomiędzy  nami,  to  wyłącznie 
sprawa Rose i moja. JuŜ kiedyś cię prosiłem, Ŝebyś trzymała się od 
tego z daleka. 
- Synku, trzymasz tę kierownicę, jakbyś  chciał przełamać ją na pół. 
Zakochałeś się w tej dziewczynie, prawda? 
- Mamo! 
- W porządku. Sama wiem. Wsiąkłeś po uszy. 

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

Wtorek, w samo południe, Statua Wolności. 
Bądź w muzeum. Koło nogi. 
B.H.K 
Był  wtorkowy  poranek.  Po  wejściu  na  pokład  statku  spacerowego 
Maureen  jeszcze  raz  przeczytała  zapisaną  na  karteczce  wiadomość. 
Obiecała Danielowi nie wtrącać się jego sprawy, ale skoro tak juŜ 
się  złoŜyło,  Ŝe  ma  spotkać  się  z  Bridget,  a  tamta  poruszy  temat 
dzieci,  to  przecieŜ  niegrzecznie  byłoby  nie  odezwać  się  do  niej  ani 
słowem. 
Po  kilkunastu  minutach  Ŝeglugi  statek  przybił  do  stóp  gigantycznej 
figury  wznoszącej  pochodnię  ku  niebu.  Maureen  przepchnęła  się 
przez tłum, poczuła na twarzy powiew wiatru. Wiedziała dokładnie, 
o jakie miejsce chodziło Bridget. Wewnątrz budynku znajdowała się 
ogromna  lewa  stopa  posągu,  replika  oryginału  tej  samej  wielkości. 
Tyle Ŝe tutaj mosiądz był wypolerowany i nie pokrywała go patyna. 
Maureen  rozejrzała  się  w  poszukiwaniu  matki  Rose  i  natychmiast 
dostrzegła ją obok wielkiego palca u nogi. 
- Więc jednak przyszłaś - odezwała się Bridget. 
- Oczywiście, Ŝe przyszłam. Coś z tym trzeba zrobić. 
-  No  właśnie.  Ze  względu  na  nasze  dzieci,  no  i  ewentualnie  na 
wnuka. 
-  Rzeczywiście  myślisz,  Ŝe  Rose  jest  przy  nadziei?  -  Maureen 
chwyciła się za serce. 
-  Kochali  się  bez  prezerwatywy,  jeden  raz,  wiem  to  na  pewno  - 
Bridget wyszeptała jej sekret prosto do ucha. 
- Jak to bez prezerwatywy! 
- Ciii... - Bridget zatkała jej usta. - Jezusie, Mario, Józefie Święty! To 
miało  być  tylko  do  twojej  wiadomości,  a  ty  wrzeszczysz  na  całe 
gardło. 
- Wcale nie wrzeszczę! - Maureen odepchnęła rękę Bridget. 
-  A  właśnie,  Ŝe  tak!  -  głos  Bridget  załamał  się  dziwnie.  Pani 
O’Malley  spojrzała  na  nią  uwaŜnie  i  uświadomiła  sobie,  Ŝe  dawna 
przyjaciółka  robi  wszystko,  Ŝeby  nie  parsknąć  śmiechem. 
Uśmiechnęła się i po chwili sama zaczęła chichotać. 
Chwilę  później  obie  rechotały  donośnie,  podpierały  się  pod  boki,  a 

background image

łzy płynęły po ich policzkach strumieniami. 
-  Och,  och...  Nikt  mnie  jeszcze  tak  nie  rozśmieszył,  odkąd 
wyjechałam z Irlandii - wykrztusiła wreszcie Bridget, ocierając oczy. 
- „Jak to bez prezerwatywy!" - sparodiowała słowa Maureen. 
Znów zaniosły się śmiechem. 
-  To  były  świetne  czasy  -  powiedziała  Maureen,  która  tym  razem 
pierwsza doszła do siebie. 
- Tak... MoŜe powinnyśmy zapomnieć o tej RóŜy z Tralee? 
- To dobry pomysł. 
-  Mamy  teraz  co  innego  na  głowie.  Trzeba  sprawić,  Ŝeby  Daniel  i 
Rose znów się zeszli. 
- To nie będzie łatwe. Daniel jest upartym Irlandczykiem. 
- A Rose to uparta Irlandka. Ale obmyśliłam pewien plan. W czasie 
parady  z  okazji  Dnia  świętego  Patryka  Rose  będzie  jechała 
kabrioletem.  Wynajął  ją  jeden  z  browarów,  bo  wygląda,  jakby 
urodziła się na Zielonej Wyspie. 
-  Rozumiem.  A  Daniel  będzie  miał  słuŜbę  patrolową.  TeŜ  tam 
będzie. 
-  Bystra  jesteś.  Najlepiej  byłoby,  gdyby  znalazł  się  tuŜ  przy  trasie 
pochodu. Dowiedz się, kto nimi dowodzi, a ja nakłonię Cecila, Ŝeby 
wykonał parę telefonów i załatwił sprawę. 
- Cecila? Twojego męŜa? 
- Mojego byłego męŜa. Zna wielu ludzi na wysokich stanowiskach w 
tym mieście. ChociaŜ to angol, to na pewno by nie chciał, Ŝeby jego 
córka urodziła nieślubne dziecko. Jestem pewna, Ŝe pomoŜe zastawić 
nam te sidła. 
- Wiesz, Ŝe oni mogą nas zabić za następną interwencję? 
- Wiem. Ale ty, Maureen, jesteś gotowa zaryzykować. 
- Jeśli ty jesteś, to ja teŜ. - Wyciągnęła dłoń, Bridget zrobiła to samo. 
Po chwili splotły palce, zupełnie jakby ostatni raz robiły to wczoraj, 
a nie trzydzieści siedem lat temu. 
- Wszyscy za jednego! 
- Jeden za wszystkich! 
Maureen odwróciła oczy. Nie chciała, Ŝeby przyjaciółka widziała jej 
łzy. Zawsze wzruszała się bardziej niŜ Bridget. 
W dzień Świętego Patryka Rose ubrała się w obcisły zielony kostium 

background image

z kołnierzem ze sztucznego futra. Miała siedzieć w czasie parady na 
bagaŜniku samochodu, na zrolowanym dachu, wystawiona na widok 
publiczny oraz podmuchy wiatru hulającego po Piątej Alei. 
Przygotowała się na chłód. Pod Ŝakiet włoŜyła ciepłą koszulkę, lecz 
niestety nic nie mogła zrobić z nogami: spódniczka sięgała ledwie do 
pół  uda,  zgodnie  z  wymaganiami  przedstawiciela  firmy  Hannigan, 
która  ją  wynajęła.  Skoro  decydują  się  juŜ  na  dziewczynę  ze 
wspaniałymi nogami - tłumaczyli - to nie będą ubierać jej w spodnie. 
Rose nie znosiła być traktowana jak przedmiot, lecz po latach pracy 
w  tej  branŜy  potrafiła  ze  stoickim  spokojem  przyjmować  tego  typu 
uwagi.  Poza  tym  browar  Hannigan  płacił  tyle  za  jej  występ  na 
paradzie, Ŝe mogła zgodzić się na drobne niedogodności. 
Jeszcze  niedawno  ucieszyłaby  się  z  hojnego  wynagrodzenia.  Lubiła 
mieć  pieniądze,  bo  uwaŜała,  Ŝe  pomogą  jej  wcielić  w  Ŝycie  ten 
najwaŜniejszy  plan.  Teraz  plan  legł  w  gruzach.  Nie  interesował  jej 
juŜ  domek  za  miastem,  coraz  trudniej  było  rysować  zabawne 
historyjki. Rose zobojętniała na wszystko 
Lata  praktyki  robiły  jednak  swoje.  Uśmiechała  się  promiennie, 
machała  do  tłumów  zgromadzonych  wzdłuŜ  trasy  parady  i  była  dla 
nich  zapewne  uosobieniem  radości  i  szczęścia.  Zazdrościła  ludziom 
ciepłych  płaszczy  i  okryć.  Siedemnasty  marca  okazał  się 
najchłodniejszym dniem w tym roku w Nowym Jorku. Tak naprawdę 
cierpiała jednak nie tylko z powodu chłodnego powietrza; takŜe w jej 
sercu panował przenikliwy ziąb. 
Jak na ironię wydawało się jej, Ŝe zewsząd otaczają ją konne patrole. 
Jeden  z  oddziałów  pilnował  czoła  pochodu,  kiedy  jeszcze  byli  na 
miejscu  zbiórki,  lecz  nie  dostrzegła  wśród  policjantów  Daniela. 
Więcej konnych ustawiło się na trasie przemarszu, Ŝeby mieć oko na 
tłum. Rose przyglądała się kaŜdemu z jeźdźców bardzo uwaŜnie, lecz 
i wśród nich nie wypatrzyła ukochanego. MoŜe to i dobrze? I tak by 
ją zignorował, była o tym święcie przekonana. 
Gdy ogon pochodu dotarł do katedry Świętego Patryka, spojrzała w 
prawo  i  wtedy  go  dostrzegła.  Ten  zarys  ramion,  linia  bioder... 
Siedział na koniu i prezentował się jeszcze lepiej niŜ go zapamiętała. 
Serce dziewczyny zaczęło walić jak oszalałe, nie miała jednak czasu, 
by kontemplować widok Daniela, bowiem z lewej strony dobiegł ją 

background image

krzyk. Krzyk nazbyt dobrze znajomy. 
-  Maureen  Fiona!  Mogłam  się  tego  spodziewać!  Zasłaniasz  mi  i 
psujesz całą przyjemność! 
Na  schodach  katedry  stała  jej  matka  i  próbowała  zepchnąć  w  dół 
matkę Daniela. 
- Nie rozpychaj się, Bridget Hogan! To ty stoisz mi na drodze, stara 
wiedźmo! 
Ludzie śmiali się w głos, słuchając tej kłótni. Rose znów spojrzała na 
Daniela. Ciekawe, jak on zareaguje na to zamieszanie. Daniel jednak 
nie  reagował.  Tkwił  jak  posąg  na  koniu  i  przyglądał  się  paradzie, 
całkowicie ignorując dwie wariatki na stopniach kościoła. 
Pochyliła  się  do  przodu,  jakby  chciała  w  ten  sposób  przyspieszyć 
przejazd  jej  pojazdu. Jak  na  ironię  cały  orszak  zatrzymał  się  w  tym 
właśnie miejscu. 
-  Przyjechałaś  samochodem,  Maureen?  -  zawołała  tymczasem 
Bridget tak głośno, Ŝe słychać ją było pół przecznicy dalej. - Chyba 
nie, bo zaparkowałabyś na stopniach katedry, ty łamago! 
-  Wiesz,  co  ja  na  to?  O,  zobacz!  -  pani  O’Malley  wykonała  gest, 
którego nie powstydziłby się łobuz wypuszczony z poprawczaka. 
Rose  odwróciła  wzrok  ze  wstydem,  myśląc  jednocześnie,  jakie 
piekło musi przeŜywać teraz Daniel. 
Kierowca kabrioletu odwrócił się ze śmiechem: 
- Widzi pani? Niezłe przedstawienie, co nie? Pewnie te dwie Irlandki 
popiły sobie piwa. Poczekajmy, moŜe dadzą sobie po japie. 
Rose  zesztywniała  na  myśl,  Ŝe  matki  mogą  przejść  do  rękoczynów. 
Nie.  To  niemoŜliwe,  Ŝeby  wszczęły  burdę  na  schodach  katedry 
Ś

więtego Patryka... 

A jednak. 
- Ja ci pokaŜę! - wrzasnęła Bridget. - A masz, ty stara owco o siwym 
pysku! 
- UwaŜaj, bo nie trafisz, ślepa wiedźmo! 
- A właśnie Ŝe trafie! 
Zaczęły  wymieniać  ciosy,  a  rozochocony  tłum  otoczył  je 
wianuszkiem. 
- Niech pan pozwoli mi wyjść - poleciła Rose kierowcy. - Muszę im 
pomóc. - Zeszła ze swojego miejsca, przeklinając niewygodną krótką 

background image

spódniczkę, 
- Hej, to nie twój interes, laluś. Zostaw to glinom. 
- Sama wiem lepiej. Chcę wyjść. 
Z  poziomu  ulicy  nie  widziała  juŜ  tak  dokładnie  całej  sceny, 
wystarczyło  jednak  kierować  się  odgłosami  bójki  i  przekleństwami, 
by przecisnąć się do krewkich mamusiek. 
-  Natychmiast  przestańcie!  -  Przepchnęła  się  przez  tłum  gapiów  i 
schwyciła matkę za rękę. - Mamo! 
Bridget nawet na nią nie spojrzała. 
-  Nie  ma  mowy,  córuś.  Nie  przestaniemy,  zanim  to  się  nie 
rozstrzygnie. 
-  Mamo,  przestań!  -  Rose  chwyciła  matkę  w  pasie  i  pociągnęła  ze 
wszystkich sił. Na próŜno. 
Kątem oka dostrzegła gniadą końską pierś torującą sobie drogę przez 
tłum.  Po  chwili  z  wierzchowca  zsiadł  Daniel  i  rozdzielił  kobiety  z 
wprawą, którą zaprezentował uprzednio w domu Rose. Zadziwiające, 
ale tym razem obie panie usłuchały i trzymały się na dystans. Daniel 
chciał  coś  powiedzieć,  ale  w  ostatniej  chwili  zrezygnował  i 
potrząsnął jedynie głową. 
O dziwo, Maureen - której kapelusik był przekrzywiony, a u płaszcza 
brakowało  dwóch  guzików  -  nie  zmartwiła  się  pojawieniem  się 
rozjemcy. Przeciwnie, uśmiechnęła się do niego i przemówiła: 
-  No,  Daniel,  nie  stój  tak,  jakbyś  zapomniał  języka  w  gębie.  Czas 
pogadać z kobietą, którą kochasz. Zobacz, synku, jest tu Rose. 
Rose krzyknęła i wlepiła spojrzenie w swoją matkę. 
- To było ukartowane! - orzekła oskarŜycielskim tonem. 
Zgromadzeni ludzie parsknęli śmiechem, słysząc tę nowinę. 
-  Trzeba  było  tak  zrobić  -  odezwała  się  Maureen.  -  Oboje  jesteście 
zbyt uparci, by sami się umówić i wyjaśnić sobie wszystko. 
Daniel  spojrzał  na  Rose.  Podszedł  do  niej  i  stanął  z  nią  twarzą  w 
twarz. 
- Pamiętasz? - spytała. - Powiedziałam, Ŝe je zabiję. Zrobię to i Ŝaden 
sąd mnie za to nie skaŜe. 
- Śmierć to dla nich za mało. Ja bym je posłał na tortury. 
-  JuŜ  dość  nas  torturowaliście!  -  odezwała  się  Maureen.  -  Teraz 
koniec  dąsów,  bierzcie  ślub  i  dawajcie  nam  szybko  tego  wnuka,  na 

background image

którego tak czekamy. 
- Tak, ślub, choćby jutro! - zawtórowała Bridget. Pod Rose ugięły się 
kolana. 
- To nie moŜe być prawda. - Spojrzała na Daniela. - To chyba jakieś 
obce kobiety, które przebrały się za nasze matki. 
-  Hej,  koleś!  -  krzyknął  do  Daniela  ktoś  z  tłumu.  -  Te  dwie  panie 
zadały  sobie  mnóstwo  trudu,  Ŝeby  was  ze  sobą  spiknąć.  To  jak, 
zamierzasz  się  teraz  oświadczyć  tej  młodej  damie  czy  nie?  No, 
dawaj! Jest dziś święty Patryk czy nie? 
Tłum przy klasnął i zaczął pogwizdywać i pokrzykiwać dla dodania 
mu odwagi. 
-  Słuchaj,  Daniel,  ja...  -  Rose  próbowała  coś  powiedzieć,  jednak 
okrzyki były zbyt głośne. 
-  Nie  pozwól  mu  się  wykręcić!  -  Głos  Bridget  okazał  się 
wystarczająco  donośny,  by  mogła  go  słyszeć.  -  Mówiłaś,  Ŝe  go 
kochasz. Maureen twierdzi, Ŝe z wzajemnością. Zmuś  go po prostu, 
Ŝ

eby powiedział to na głos. 

-  Powiedz  jej!  Powiedz!  -  podchwycił  tłum.  -  Powiedz,  powiedz, 
powiedz! 
Rose ukryła twarz w dłoniach. 
Nagle rozległ się policyjny gwizdek i okrzyki umilkły. Daniel wyjął 
gwizdek  z  ponurą  miną,  Rose  otworzyła  oczy.  Spodziewała  się,  Ŝe 
powie coś w stylu: „Proszę się rozejść, dość tego zbiegowiska", lecz 
on po chwili uśmiechnął się i zapytał donośnym głosem: 
-  Hej,  ludzie,  jak  człowiek  moŜe  się  oświadczyć,  kiedy  robicie  taki 
harmider? 
Tłum zgotował mu owację. 
Kiedy  na  powrót  ucichło,  odwrócił  się  do  niej,  klęknął  na  jedno 
kolano i spytał: 
- Rose Erin Kingsford, czy wyjdziesz za mnie? 
-  Ach,  Maureen!  -  krzyknęła  Bridget.  -  Oświadczył  się  jej  na 
stopniach katedry Świętego Patryka! Czy to nie wspaniałe? 
- Wyjdziesz? - powtórzył Daniel. - Kocham cię - powiedział z całym 
przekonaniem.  -  Byłem  zarozumiałym,  upartym  idiotą.  Wyjdź  za 
mnie, Rosie. 
Oparła  się  o  niego,  jakby  bała  się,  Ŝe  bez  pomocy  ukochanego 

background image

upadnie na ziemię. 
- Wyjść za ciebie? - przemówiła wreszcie. - Wyjść za ciebie, Danielu 
Patricku O’Malley, to dla mnie zaszczyt. 
- Pocałuj ją teraz! - zakrzyknął ktoś z tłumu. 
-  Świetny  pomysł  -  zgodził  się  Daniel.  Stanął  na  nogi  i  chwycił 
dziewczynę w objęcia. 
-  Daniel!  -  Rose  usiłowała  protestować.  -  Czy  wolno  ci  robić  to  na 
słuŜbie? 
-  Nie  wolno.  Ale  mamy  dziś  Dzień  świętego  Patryka,  a  ja  jestem 
Irlandczykiem. Kochasz mnie, Rosie? 
- Kocham, ty wariacie! 
I wtedy zrobił to, na co czekała od tak dawna. 

background image

EPILOG 

Bridget i Maureen rzucały monetą i wypadło, Ŝe pokaz przezroczy z 
podróŜy do Irlandii odbędzie się u tej drugiej. 
- UwaŜam, Ŝe powinnaś  powiesić ten irlandzki kalendarz na ścianie 
koło  telefonu  -  oznajmiła  Bridget,  rozglądając  się  po  mieszkaniu 
przyjaciółki. - Widziałabyś  go w czasie kaŜdej naszej rozmowy. Co 
to?  Jeszcze  nie  oprawiłaś  tych  rysunków  z  „New  Yorkera"?  MoŜna 
by  pomyśleć,  Ŝe  nie  obchodzi  cię,  Ŝe  twoja  synowa  publikuje  w 
takim prestiŜowym piśmie. 
Maureen  sprawdziła  jagnięcy  stew  i  dopiero  potem  odpowiedziała 
przyjaciółce. 
- Dobrze wiesz, dlaczego nie są oprawione. Wesele, nasza podróŜ do 
Irlandii,  oczekiwanie  na  dziecko...  Byłam  tak  zajęta,  Ŝe  nie  miałam 
czasu, Ŝeby się przeŜegnać. 
-  To  dlatego,  Ŝe  nie  potrafisz  planować.  Gdybyś  lepiej  rozłoŜyła 
sobie zajęcia, to... O! Dzwonek! JuŜ są! Projektor zainstalowany? 
- Oczywiście, ale nie mamy za duŜo slajdów do pokazania. 
- To nie ja wrzuciłam rolkę filmu do guinnessa. 
- Nie, ale to ty zaczęłaś się kołysać, kiedy śpiewali „Irlandzką róŜę". 
Potrąciłaś mnie. 
- Nieprawda! 
- Widzisz, jak się zachowujesz? Kłócisz się ze mną, a nasze biedne 
dzieci stoją za drzwiami. 
- To są twoje drzwi! Idź, wpuść ich, u Boga Ojca! 
JuŜ  za  chwilę  Maureen  zajęta  była  oglądaniem  synowej,  która 
wyglądała, jakby połknęła dynię. Przywitała się teŜ z synem, który z 
kolei wyglądał, jakby połknął reflektor - taki bił od niego blask. Stew 
dochodził  w  piekarniku,  Bridget  pokazywała  slajdy  z  podróŜy. 
Maureen  nawet  nie  usiłowała  ich  oglądać  -  większość  była 
niedoświetlona.  CóŜ  jednak  z  tego,  skoro  na  przyszły  rok  zrobiły 
sobie rezerwację na następną wycieczkę? 
-  Wybraliście  juŜ  w  końcu  imię?  -  spytała  Maureen,  gdy  po  kolacji 
zasiedli przy ulubionym czekoladowym deserze. 
Rose spojrzała na Daniela. 
- Sama moŜesz im powiedzieć - powiedział i wzruszył ramionami. - 
Przestańmy się wreszcie targować. 

background image

-  Co  to?  Czy  sądzicie,  Ŝe  mogłybyśmy  nie  zgodzić  się  z  waszym 
wyborem? - zapytała Bridget z oburzeniem. 
-  Co  za  pomysł!  -  dołączyła  się  Maureen.  -  To  wasze  maleństwo  i 
moŜecie  nazwać  je,  jak  chcecie.  PrzecieŜ  nigdy  nie  próbowałyśmy 
narzucić wam swego zdania. 
-  Jestem  zresztą  pewna,  Ŝe  wybraliście  ładne  imiona  -  dodała 
Bridget. - No, powiedzcie jakie? 
- Jeśli to będzie chłopiec - wyznała wreszcie Rose - to będzie miał na 
imię Patrick Cecil. 
-  Nie  będę  się  kłócić.  Cecil  jest  twoim  ojcem,  ale  nie  zasługuje  na 
pierwsze miejsce. Niech będzie Patrick, a potem Cecil - przytaknęła 
Bridget. 
-  A  jeśli  dziewczynka  -  ciągnęła  dalej  Rose  -  to  będziemy  mieli... 
Bridget Maureen. 
- Co? Ona pierwsza? - wrzasnęła Maureen, nim zdąŜyła ugryźć się w 
język. - Rzucaliście monetą czy jak? 
Daniel chrząknął z zakłopotaniem. 
-  Zadecydowaliśmy,  Ŝe  tak  będzie  sprawiedliwie,  mamo.  Jeśli 
chłopczyk  odziedziczy  pierwsze  imię  po  tacie,  to  dziewczynka 
powinna je dostać po matce Rose. 
- Nie widzę w tym Ŝadnej logiki... 
- Pewnie, Ŝe jej nie ma - zgodziła się Bridget. - Ale jak ładnie oni to 
uzasadniają. 
-  Próbowaliśmy  nawet  kombinacji  z  waszymi  imionami...  - 
powiedziała Rose. 
-  Tak  -  przyznał  Daniel  -  ale  Maurit  i  Bridgeen  nie  brzmią  tak 
dobrze. 
- Oczywiście, Danielu. 
- Dobrze ci mówić - Maureen spojrzała krzywo na przyjaciółkę - bo 
twoje  imię  znalazło  się  na  pierwszym  miejscu.  Ale  ja  uwaŜam,  Ŝe 
jedynym  uczciwym  sposobem  rozstrzygnięcia  tego  sporu  jest  rzut 
monetą. Co wy na to? 
-  Rzucać  monetą,  Ŝeby  wybrać  imię  dla  dziecka?  -  zaoponowała 
Bridget. 
- Tak będzie sprawiedliwie, moja droga. 
- Nie byłabym tego taka pewna, kochanie. 

background image

- Wiecie co, moje drogie? - przerwał im Daniel. - Chyba powinniśmy 
juŜ iść. Zapomniałem nakarmić Paddy

s

ego. 

-  To  ten  pies,  który  sypia  z  wami  w  łóŜku?  -  zainteresowała  się 
Bridget. 
- No cóŜ - Rose zrobiła głupią minę - kupiliśmy  juŜ nowe łóŜko. A 
właściwie dwa: jedno do mieszkania, drugie do domku. 
- BoŜe, chyba nie pozwalacie mu włazić na te nowe? - zaniepokoiła 
się Bridget. 
- Pewnie, Ŝe nie. Wyleguje się na starych. 
- Słyszałaś kiedyś coś takiego? - Bridget spojrzała na przyjaciółkę. - 
ś

eby odstępować łóŜko psu... 

-  Nigdy  -  odparła  Maureen.  -  A  poza  tym  ciągle  zostawiają  go  bez 
opieki. Taką bestię! 
- No właśnie, mamo. Jeśli zaraz nie wrócimy do domu, Paddy moŜe 
kogoś poŜreć - przerwała jej Rose. - Jest głodny. 
- Mówisz powaŜnie? 
-  Nigdy  nic  nie  wiadomo.  -  Daniel  poparł  Ŝonę,  pomagając  jej 
załoŜyć płaszcz. 
-  Głupio  się  czułam,  zwalając  winę  na  pieska,  który  nie  skrzywdził 
nigdy  nawet  muchy  -  powiedziała  Rose  do  Daniela,  kiedy  wracali 
taksówką na Manhattan. 
- Ja teŜ, ale to ostudzi ich zapał, Ŝeby do nas wpadać bez zapowiedzi. 
- Całkiem dobrze przełknęły to imię dla dziecka, nie sądzisz? 
- W kaŜdym razie talerze nie latały w powietrzu. W sumie jednak nie 
ma się o co spierać. Mam nadzieję na chłopca. 
- Wiesz przecieŜ, Ŝe na USG wyszła dziewczynka. 
- MoŜe się mylą.., 
- Ja w kaŜdym razie wolę dziewczynkę. I zamierzam dać jej imiona 
po naszych matkach. To w końcu ich sprawka. 
-  MoŜe  nie  tak  do  końca.  Sami  teŜ  mieliśmy  w  tym  udział.  Rose 
przysunęła się do męŜa, aby taksówkarz jej nie słyszał. 
- Naprawdę jesteś przekonany, Ŝe to się stało podczas tamtej kąpieli? 
- Nie całkiem. Ale juŜ wtedy wiedziałem, Ŝe będziesz moja. I wiesz 
co?  Teraz  teŜ  mam  na  to  ochotę.  Lekarz  nie  będzie  miał  Ŝadnych 
obiekcji?