background image

Donna Clayton 

 

Jezioro utkane z mgie

ł 

background image

WSTĘP 

 

Conner Thunder obudzi

ł się gwałtownie. Usiadł na łóżku zlany potem, czując, że serce 

wali  mu  jak  oszalałe.  Oddychał  z  trudem.  Ogarnęło  go  przerażenie.  Choć  był  silnym 
mężczyzną, nie potrafił zapanować nad tym uczuciem. Dopiero po dłuższej chwili udało mu 
się wyrwać z nocnego koszmaru.   

Podrapa

ł  się  po  brodzie i  przeczesał  palcami  włosy.  Gdy  serce  wróciło  do  normalnego 

rytmu, znów mógł myśleć racjonalnie. Tłumaczył sobie, że co prawda sen był przerażający, 
ale przecież to tylko nocne zwidy. Wziął głęboki oddech.   

Odrzuci

ł koc i wstał z łóżka. Przeszedł do kąta, który służył mu za kuchnię, i nabrał w 

dłonie  trochę  wody.  Spryskał  twarz  i  kark,  a  następnie  wytarł  się  włochatym  ręcznikiem. 
Potem  sięgnął  po  dżinsy  i  sweter,  na  bose  stopy  wsunął  stare  mokasyny.  Musiał  jak 
najszybciej wyjść. Miał uczucie, że ściany go przytłaczają.   

Ciemno

ść i chłód natychmiast wyostrzyły jego  zmysły. Pospiesznie zanurzył się  w las, 

żeby pozbyć się wspomnienia prześladujących go upiornych snów. Domyślał się, co mogło 
wywoływać  koszmary  –  wypadek,  który  spowodował,  że  młody  człowiek  został  na  resztę 
życia sparaliżowany. Ten wypadek nigdy nie powinien się zdarzyć.   

Szed

ł wąską ścieżką, a sosnowe igły drapały go po policzkach. Szum wody spływającej 

po  skałach  podpowiadał,  że  jezioro  jest  bardzo  blisko.  Co  prawda  jeszcze  nie  można  było 
dostrzec gładkiej powierzchni Smoke Lake, ale w powietrzu wyraźnie czuło się wilgoć.   

Dzisiejsze nocne koszmary by

ły  takie  same  jak  te,  które  zatruwały  mu  dzieciństwo. 

Wywoływały lęk i bezradność. Już nie pamiętał, ile miał lat, gdy przestały go dręczyć. Teraz 
wróciły. Wiedział, że dopóki nie uda mu się odczytać ich znaczenia, czekają go noce pełne 
udręki. Przetarł dłonią zmęczone oczy.   

Cz

łonkowie plemienia Kolheeków przywiązywali do snów dużą wagę, a on od tylu lat nie 

odwiedzał rezerwatu Smoke Valley. Był zbyt zajęty. Najpierw studiował w Bostonie, potem 
zajął  się  biznesem.  Zaczął  nawet  odnosić  sukcesy  w  swojej  branży.  Niedawno  usłyszał  we 
śnie szept. Jakiś głos wzywał go do powrotu do domu, do rezerwatu w Smoke Valley. Tu, 
wśród  własnego  plemienia,  było  jego  miejsce  i  tylko  tu  mógł  zrozumieć  niesamowite, 
niepokojące senne wizje.   

Nagle zatrzyma

ł się i lekko przechylił głowę. Nasłuchiwał. Do jego uszu dotarło coś, co 

nie było zwykłym odgłosem nocy. Po chwili znów to usłyszał i zmarszczył brwi. Próbował 
rozpoznać  dźwięk,  który  niósł  się  wśród  mgły.  Choć  wydawało  się  to  niemożliwe, 
najwyraźniej  słyszał  czyjś  płacz.  A  właściwie  przejmujący  kobiecy  szloch.  Przyspieszył 
kroku, starając się jak najciszej stawiać na ścieżce nogi obute w miękkie mokasyny.   

Im bli

żej jeziora, tym mgła stawała się gęstsza, ale mimo to w bladym świetle księżyca 

zauwa

żył  młodą  kobietę.  Podszedł  bliżej.  Długie,  proste,  jasne  włosy  spadały  jej  na  plecy. 

Widocznie wyczuła jego obecność, bo niespodziewanie podniosła głowę. Jej oczy lśniły od 
łez. Conner, kierując się odruchem, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął dłoń. Nieznajoma bez 
chwili  wahania  podała  mu  rękę.  Nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego  zadrżał,  czując  jej  dotyk. 

background image

Odruchowo  wyciągnął  drugą  rękę  i  pogłaskał  nieznajomą  po  policzku.  Patrzył  na  piękną 
twarz pełną udręki i smutku. Nieoczekiwanie ogarnęło  go takie  współczucie, jakby to jego 
samego dotknęło nieszczęście. Myślał tylko o tym, jak mógłby ją pocieszyć.   

– Nie p

łacz – poprosił cicho i ponownie pogłaskał ją delikatnie po policzku. – Wszystko 

będzie dobrze – zapewnił.   

Rozlu

źniła napięte mięśnie i oparła głowę na jego piersi. Jej włosy pachniały słońcem i 

polnymi kwiatami. Z trudem opanował chęć, żeby przytulić ją mocniej.   

– Cokolwiek si

ę stało, na pewno wszystko dobrze się skończy – szepnął, choć wcale nie 

mógł być tego pewien. Nie znał jej i nie miał pojęcia, z jakiego powodu płakała. Po prostu 
chciał jej pomóc.   

Nie zdawa

ł  sobie  sprawy,  jak  długo  stali  przytuleni.  Wreszcie  poczuł,  że  nieznajoma 

uspokoiła  się.  Przestała  płakać  i  natychmiast  odsunęła  się  od  niego.  Nie  odzywając  się, 
przyglądała  mu  się  uważnie.  Jej  oczy  miały  niezwykły,  intrygujący  kolor  –  niespotykany 
odcień niebieskiego, coś pomiędzy kobaltowym i indygo. Delikatna szyja kusiła, by obsypać 
ją pocałunkami. Conner wyobraził sobie, że nieznajoma stoi przed nim bez ubrania, okryta 
tylko długimi włosami. Poczuł, że robi mu się gorąco. Spojrzał jej w oczy i domyślił się, że z 
nią dzieje się to samo. Pragnął jej, a ona pragnęła go równie mocno.   

Pochyli

ł się i dotknął wargami jej ust. Poczuł językiem ich smak. Rozchyliła je tylko na 

tyle, żeby delikatnie chwycić zębami jego dolną wargę.   

Nagle odsun

ęła  się,  odpychając  go  opuszkami  palców.  Jakby  dopiero  teraz  zdała  sobie 

sprawę, że znalazła się w ramionach obcego mężczyzny.   

– Zaczekaj – powiedzia

ł Conner, ale dziewczyna cofnęła się o krok, a on opuścił ręce w 

bezradnym geście, jakby zagubiony. – Posłuchaj...   

Nagle zda

ł sobie sprawę, że nie potrafi jej wyjaśnić tego, co się stało, bo sam nie był w 

stanie tego zrozumieć. Nim się odwróciła, spojrzała na niego jeszcze raz.   

– Nie odchod

ź! – zawołał.   

Ona jednak ruszy

ła biegiem w stronę drzew i po chwili znikła wśród gęstej mgły.   

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Mattie Russell obj

ęła dłońmi kubek z gorącą herbatą. Nadal nie mogła uwierzyć, że tak 

się  zachowała.  Wciąż  myślała o wczorajszym spotkaniu z przystojnym Indianinem. Przed 
oczami ciągle miała scenę, kiedy odwróciła się i uciekła.   

Jak to si

ę  stało,  że  dopuściła,  aby  zupełnie  obcy  człowiek  pocieszał  ją  właśnie  w  taki 

sposób? Nie mogła uwierzyć, że pozwoliła mu się pocałować. Czy w ogóle zastanowiła się 
nad tym, co robi? Byłam za bardzo pogrążona we własnych zmartwieniach, żeby logicznie 
myśleć, tłumaczyła sobie.   

Prowadzenie pensjonatu zapewnia

ło  jej  wprawdzie  przyzwoite  dochody,  ale  też 

wypełniało  czas  tak,  że  często  czuła  się  samotna  i  zagubiona.  Czasami  nie  wytrzymywała 
napięcia  i  przestawała  panować  nad  sobą.  I  właśnie  taka  chwila  słabości  zdarzyła  się  jej 
poprzedniego wieczoru. A wtedy nadszedł ten Indianin.   

Mattie upi

ła  łyk  herbaty.  Tak,  to  rzeczywiście  tak  było.  Na  dodatek  nieznajomy  był 

bardzo  przystojnym  mężczyzną.  Zjawił  się  zupełnie  nieoczekiwanie,  jak  jakiś  książę  z 
mrocznego i tajemniczego świata fantazji.   

Nie mog

ła zapomnieć pocałunku i fali gorąca, która ogarnęła jej ciało, gdy nieznajomy 

się  odezwał.  Nawet  teraz  wspomnienie  jego  głosu  wywoływało  dreszcze.  Ten  mężczyzna 
miał  w  sobie  coś  przyciągającego  jak  magnes.  Zastanawiała  się,  kim  był  i  co  robił  w 
opuszczonym zakątku rezerwatu Smoke Valley.   

Widywa

ła go w okolicy pensjonatu już wcześniej. Była zupełnie pewna, że z nikim go nie 

myliła.  Rozmawiała  nawet  z  Nathanem  Thunderem,  szeryfem  Smoke  Valley.  Powiadomiła 
go, że w okolicy starej chaty myśliwskiej kręci się ktoś obcy. Nathan prosił, by niczego się 
nie obawiała i obiecał zbadać sprawę. Od tamtej pory nie myślała o nieznajomym. To nawet 
nie było zbyt trudne, bo miała poważne kłopoty w związku z wizytą pewnego „specjalnego 
gościa”.  Szczęśliwie  ten  problem  należał  już  do  przeszłości.  Teraz  Mattie  znów  mogła 
spokojnie  usiąść  przy  oknie,  patrzeć  przed  siebie  i  marzyć  o  ponownym  spotkaniu  z 
tajemniczym księciem.   

Niewielka dzia

łka, na której znajdował się pensjonat, sąsiadowała z terenem rezerwatu. 

Aby  znaleźć  się  nad  jeziorem,  wystarczył  krótki  spacer.  Mattie  lubiła  tam  chodzić  i 
obserwować spokojne wody Smoke Lake. Od lat nic tu się nie zmieniało. Znała to miejsce 
doskonale  i  czuła  się  jak  u  siebie.  Razem  z  siostrą  Susan  spędziła  tu  dzieciństwo.  W  lecie 
dziewczęta  pływały  w  jeziorze,  a  w  zimie  ślizgały  się  na  jego  zamarzniętej  tafli.  Rzadko 
spotykały tutejszych Indian, zwłaszcza że główna część rezerwatu znajdowała się w pobliżu 
przeciwnego, dość odległego brzegu długiego jeziora.   

Mattie wiedzia

ła jednak, że w pobliżu pensjonatu stoi stara chata myśliwska. Miała chyba 

dziewięć lat, gdy wraz z Susan po raz pierwszy natknęły się na nią w czasie jednej ze swoich 
wypraw. Niewielka chata nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale dziewczynki i tak nie 
odważyły  się  wejść  do  środka.  Gdyby  ojciec  dowiedział  się,  że  zapuściły  się  na  teren 
rezerwatu, zakazałby im opuszczania domu co najmniej przez tydzień. A za wejście do cudzej 

background image

chaty kara byłaby jeszcze bardziej surowa.   

Czy

żby  bajkowy  książę  tam  zamieszkał?  –  pomyślała  Mattie.  Dlaczego  jednak  miałby 

izolować  się  od  innych  Kolheeków  z  rezerwatu?  Indianie  zazwyczaj  trzymają  się  razem. 
Najlepiej  czują  się  we  wspólnocie.  Wyglądało  na  to,  że  nieznajomy  przybysz  był 
samotnikiem. Im dłużej Mattie rozmyślała o tym, tym bardziej wzrastała jej ciekawość. Nim 
dotarło do niej, co robi, wyszła na zewnątrz i ruszyła w kierunku lasu.   

Zawsze uwa

żała,  że  górzysta  okolica  otaczająca  jezioro  jest  najpiękniejszym  i 

najspokojniejszym  miejscem  na  świecie.  Majestatyczne  wiązy,  dęby  i  klony  nad 
niebieskozieloną  wodą  Smoke  Lake  zdawały  się  żyć  własnym  życiem.  W  dzieciństwie  nie 
potrafiła być posłuszna poleceniu ojca, zakazującego córkom wchodzenia na teren rezerwatu. 
Gdy dorosła, też nie umiała się powstrzymać. Przedzieranie się wąskimi ścieżkami przez las 
stanowi

ło  zbyt  wielką  pokusę,  chód  Mattie  zdawała  sobie  sprawę,  że  powinna  szanować 

prawa 

własności.  Te  tereny  należały  przecież  do  Kolheeków.  Westchnęła,  ale  nie  była  w 

stanie zmusić się do powrotu z cienistego lasu.   

Jednak jej dzisiejsza w

ędrówka przez las nie wynikała ze szlachetnej miłości do natury. 

Mattie  chciała  się  dowiedzieć,  kim  był  tajemniczy  przybysz,  który  swoimi  pocałunkami 
zmiękczyłby  serce  każdej  kobiety.  Bez  namysłu  skierowała  się  ku  brzegowi  jeziora,  w 
okolicę, gdzie wczoraj go spotkała.   

W koronach drzew 

śpiewały ptaki,  a słońce przedzierało  się przez liście,  malując złote 

pl

amy  na  leśnym  poszyciu.  Mattie  słyszała  szum  niewielkiego  strumyka,  który  spływał  do 

jeziora,  tworząc  miniaturowe  wodospady.  Minęła  kępy  krzewów  rosnących  na  grząskim 
podłożu. Wiedziała, że już wkrótce cierniste krzaki stracą liście i bez przeszkód będzie można 
podziwiać szeroką panoramę jeziora.   

Wreszcie dotar

ła do brzegu i rozejrzała się wokół. Jak zwykle westchnęła z zachwytu. W 

tym miejscu liście tworzyły obramowanie, zza którego rozciągał się wspaniały widok. Nagle 
kątem oka spostrzegła w wodzie jakiś ruch. Natychmiast cofnęła się za krzewy. Kilkadziesiąt 
metrów  dalej  ujrzała  płynącego  człowieka.  Mimo  że  nie  widziała  jego  twarzy,  szybko 
zorientowała się, kto jest. Jej książę. Poruszał rytmicznie rękami, jakby nie sprawiało mu to 
większego  wysiłku,  rozpryskując  wokół  krople  wody,  a  jego  mokre  plecy  połyskiwały  w 
słońcu.   

Na pewno przemarz

ł do szpiku kości, pomyślała. Co prawda dzień był wyjątkowo ciepły 

jak  na  październik  w  Nowej  Anglii,  ale  noce  już  od  dawna  były  zimne.  Woda  w  jeziorze 
musiała  być  lodowata.  Mattie  patrzyła  na  swego  księcia  z  bijącym  sercem.  Widziała,  jak 
oddala się od brzegu. Uśmiechnęła się do siebie. Właściwie powinna się wstydzie. Przecież 
go podglądała! Dotychczas nigdy tak się nie zachowywała.   

Roze

śmiała się głośno i szybko zasłoniła usta, starając się opanować. Przypomniała sobie 

wczorajszy pocałunek i znów zrobiło się jej gorąco.   

–  Spokojnie, Mattie –  szepn

ęła  do  siebie  i  wreszcie  zdołała  powstrzymać  chichot. 

Tymczasem mężczyzna zawrócił, dopłynął na płyciznę, wstał i ruszył w stronę brzegu. Miał 
mięśnie  atlety,  miedziany  odcień  skóry,  a  mokre,  czarne  włosy  spadały  aż  na  kark.  Nagle 
oczy  Mattie  stały  się  okrągłe  jak  spodki.  Dopiero  teraz  zauważyła,  że  nieznajomy  był... 

background image

całkiem nagi. Nogi ugięły się pod nią. Odwróć się natychmiast! – nakazała sobie w myślach. 
Odejdź stąd i pozwól mu czuć się swobodnie.   

W domu czeka

ło  na  nią  mnóstwo  roboty.  Jak  zwykle  zresztą.  Wynajmowała  pokoje  i 

przygotowywała śniadania dla swoich gości. Powtarzała sobie, że powinna już wrócić i zająć 
się codziennymi obowiązkami, jednak nie ruszyła się z miejsca. Nie mogła oderwać oczu od 
wspaniale  umięśnionego  ciała.  Przyszła  jej  do  głowy  niesforna myśl,  że  takie  kształty 
powinno się wystawiać w muzeum, ale w takim, gdzie można by było dotykać eksponatów. 
Znów  uśmiechnęła  się  do  siebie.  Przesunęła  się  o  krok  i  natychmiast  zamarła  z  bijącym 
sercem. Zauważyła, że nieznajomy uniósł głowę i uważnie rozglądał się po okolicy. Czyżby 
ją usłyszał? A może po prostu wyczuł obecność intruza? 

Na szcz

ęście  krzewy  wciąż  jeszcze  miały  dość  gęste  liście,  więc  na  pewno  jej  nie 

dostrzegł. W końcu odetchnęła z ulgą, widząc, jak znów zanurza się w jeziorze.   

–  Mattie Russel – szepn

ęła do siebie. – Nie powinnaś tu stać. Wstydź się. Zachowujesz 

się okropnie – strofowała się ze złością. Ale na niewiele się to zdało. Zamiast odwrócić się i 
odejść,  odsunęła  gałąź,  żeby  mieć  lepszą  widoczność.  Ta  niecodzienna  sytuacja  po  prostu 
obudziła w niej pożądanie. I Mattie doskonale zdawała sobie z tego sprawę.   

Jeste

ś  wstrętna,  skarciła  się  w  myślach.  Zwykła  podglądaczka.  Co  prawda  facet  pływa 

nago w miejscu, gdzie każdy może go zobaczyć, ale to w końcu prywatny teren. Należy do 
Kolheeków iw ogóle nie powinno cię tu być.   

Zacisn

ęła usta. Zgodnie z prawem popełniła wykroczenie i na dodatek wcale się tym nie 

przejmowała. Sytuacja wydawała się jej niezwykle zabawna i Mattie nie zamierzała skromnie 
spuszczać oczu ani wracać do domu. Przestań się zadręczać i pozwól sobie na trochę radości, 
pomyślała w końcu.   

Tymczasem m

ężczyzna zanurkował i Mattie z zapartym tchem czekała na moment, kiedy 

znów się wynurzy. Wydawało jej się, że trwa to w nieskończoność. W pewnej chwili zaczęła 
się nawet niepokoić. Nikt nie byłby w stanie wytrzymać tak długo bez powietrza. Pomyślała, 
że  mógł  się  natknąć  na  jakieś  zatopione  drzewo,  uderzył  w  nie  głową  i  leży  teraz 
nieprzytomny na piaszczystym dnie. Poczekała jeszcze chwilę, niepokojąc się coraz bardziej. 
Wreszcie  nie  wytrzymała,  wyszła  zza  krzaków  i  podeszła  do  wody.  Uważnie  obserwowała 
powierzchnię, ale nigdzie nie dostrzegła fal ani pęcherzyków powietrza.   

Czuj

ąc,  jak  ogarnia  ją  panika,  zastanawiała  się  nerwowo,  czy  powinna  wskoczyć  do 

jeziora,  czy  raczej  pobiec  do  domu,  by  zadzwonić  po  pomoc.  Wtedy  usłyszała  za  sobą 
dyskretne chrząknięcie. Odwróciła się błyskawicznie.   

Patrzy

ł  na  nią  czarnymi  oczami,  dokładnie  tak  jak  poprzednim  razem.  Na  chwilę 

wstrzymała oddech. Pojawił się tak nagle, że nie mogła zebrać myśli. Poczuła wielką ulgę. 
Nie spotkało go żadne nieszczęście. Jeszcze raz obrzuciła uważnym spojrzeniem jego mokrą 
sylwetkę. Nie, nic mu sienie stało. Była zadowolona, ale jednocześnie trochę rozczarowana, 
bo nieznajomy miał już na sobie wilgotne szorty.   

Mattie nie potrafi

ła opanować gorączkowego natłoku myśli. Przecież nieznajomy mógł ją 

zauważyć,  gdy  podglądała  go  zza  krzaków  jak  jakiś  zboczeniec.  Może  jednak nie zdawał 
sobie  z  tego  sprawy?  Może  po  prostu...  Niemożliwe.  Żartobliwy  uśmiech,  z  jakim  na  nią 

background image

spoglądał, świadczył, że dobrze wiedział, co tu się święci. Przyłapał ją na gorącym uczynku. 
Zdecydowała, że w tej sytuacji najlepszą obroną będzie atak.   

– 

Śmiertelnie mnie przestraszyłeś – oświadczyła z wyrzutem, opierając zaciśnięte dłonie 

na biodrach. – 

Myślałam, że już nie żyjesz, gdy tak długo nie wypływałeś.   

Uni

ósł wysoko brwi. Mattie z satysfakcją zauważyła, że udało się jej go zaskoczyć. Nie 

na długo jednak, bo znów się uśmiechnął.   

–  Jak widzisz, jakim

ś  cudem  zdołałem  przeżyć  –  powiedział  rozbawionym  tonem  i 

spojrzał na nią prowokująco.   

I jeste

ś  w  całkiem  niezłym  stanie,  pomyślała.  Zagryzła  górną  wargę,  żeby  się  nie 

roześmiać.  Naprawdę  powinna  się  strasznie  wstydzić.  Jednak  z  jakiegoś  powodu  niczego 
takiego nie czuła, przeciwnie, cały czas walczyła ze sobą, żeby zachować powagę. Zupełnie 
jakby siedziało w niej psotne dziecko.   

– Tak – przyzna

ła. – Widzę, że jesteś zdrów i niczego ci nie brakuje.   

Najwyra

źniej  potraktował  jej  słowa  jako  komplement,  bo  znów  odpowiedział 

zniewalającym uśmiechem. Taki uśmiech mógłby podbić serce każdej kobiety.   

–  Zdaje si

ę,  że  winna  ci  jestem  przeprosiny  –  przyznała  po  chwili.  –  Chociaż,  prawdę 

mówiąc, nie powinieneś pływać jak cię pan Bóg stworzył w takim miejscu. Przecież każdy 
może tu przyjść i cię zobaczyć.   

– Ka

żdy? – spytał i znów wysoko uniósł brwi.   

–  C

óż,  słusznie  –  przyznała,  przypominając  sobie,  że  bezprawnie  wtargnęła na cudzy 

teren. – 

W miejscu, gdzie ja mogłabym cię zobaczyć – dodała.   

Roze

śmiał się.   

– Szczerze powiedziane – stwierdzi

ł z aprobatą.   

– Jestem Mattie Russell – przedstawi

ła się i wyciągnęła rękę, a gdy ujął jej dłoń, poczuła 

dreszcz jak przy poprzednim  spotkaniu.  – 

Mieszkam  niedaleko  stąd.  Wynajmuję  pokoje  – 

wyjaśniła.   

Stara

ła się mówić spokojnie, żeby nie zauważył, jak bardzo jest przejęta.   

– Pensjonat „

Indiańska Ścieżka”? – spytał.   

Zrobiła zaskoczoną minę.   
– S

łyszałeś o tym miejscu? 

– Dorasta

łem w rezerwacie. Odkąd pamiętam, w tym domu zawsze można było wynająć 

pokój i dostać śniadanie.   

Skin

ęła głową.   

–  Od lat nale

żał  do  mojej  rodziny.  Rodzice  kupili  go  zaraz  po  ślubie.  Siostra  i  ja 

urodziłyśmy się właśnie tutaj.   

– Rodzice nadal zajmuj

ą się prowadzeniem pensjonatu? 

–  Nie, s

ą  już  na  emeryturze  i  przenieśli  się  na  Florydę  –  powiedziała,  starając  się 

zachować spokój i nie myśleć o pogrzebie, który nagle zmienił losy całej rodziny.   

–  Teraz prowadzisz pensjonat razem z siostr

ą?  Choć  w  jego  pytaniu  nie  było  nic 

szczególnego, Mattie najpierw zacisn

ęła usta, potem wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy 

odpowiedziała: 

background image

– Nie, siostra zmar

ła pięć lat temu.   

– Och, bardzo mi przykro – powiedzia

ł i spojrzał na nią ze współczuciem.   

Mattie obawia

ła  się  dalszych  pytań  na  temat  Susan.  Nie  potrafiła  mówić  o  niej  bez 

poczucia winy i bez łez w oczach. Zdecydowała więc, że najlepszym wyjściem będzie szybka 
zmiana tematu.   

– To jak si

ę nazywasz? 

– Przepraszam, rzeczywi

ście jeszcze się nie przedstawiłem – powiedział zawstydzony. – 

Jestem Conner Thunder.   

Oczywi

ście,  znała  rodzinę  Thunderów,  Greya,  Nathana  oraz  dziadka  Josepha.  Także  o 

Connerze słyszała już wcześniej, ale nie mogła sobie przypomnieć z jakiego powodu. Nagle 
olśniło  ją.  Naturalnie,  pisano  o  nim w miejscowej gazecie, gdy przygotowywano plany 
budowy  centrum  tradycji  plemienia  Kolheeków.  Krytykowano  go  wtedy,  bo  odmówił 
przyjazdu  z  Bostonu  i  angażowania  się  w  budowę  ośrodka.  Po  raz  drugi  Conner  Thunder 
powrócił ponownie na łamy lokalnej prasy przed kilkoma miesiącami, kiedy to ukazała się 
wzmianka o tragicznym wypadku, jaki wydarzył się na jednym z placów budowy, gdzie była 
zatrudniona  jego  firma.  Conner  musiał  z  tego  powodu  stawić  się  w  sądzie.  Redakcja 
pozwoliła  sobie  przy  tym  na  uwagę,  że  los  zemścił  się  na  nim  za  dawną  odmowę.  Mattie 
czytała  o  tym  z  niesmakiem,  bo  sprawę  przedstawiono  bardzo  jednostronnie.  Oskarżano 
Connera,  nie  dając  mu  szans  na  obronę.  Z  drugiej  strony  nie  mogła  wtedy  zrozumieć, 
dlaczego Conner nie chciał pomóc ludziom ze swojego plemienia.   

U

śmiechnęła się do swojego rozmówcy, choć jej twarz wciąż pozostawała pochmurna.   

Conner uwa

żał,  że  zna  się  na  ludziach.  To  była  umiejętność  niezbędna  w  jego  pracy. 

Liczne kontakty, negocjacje, pertraktacje. Potrafił wyczuć nastrój, nastawienie, interpretować 
mimikę twarzy, sposób poruszania się. Obserwując dziś Mattie Russell, odgadywał, że targają 
nią różnorodne emocje.   

Z przyjemno

ścią  patrzył,  jak  jej  gładka  skóra  pokryła  się  rumieńcem,  gdy 

niespodziewanie zjawił się za jej plecami. Niebieskie oczy spoglądały prowokująco, mimo że 
starała się udawać zupełną obojętność. Stwarzała aurę zalotności, która natychmiast mu się 
udzieliła.  Tryskała  energią  i  radością  życia.  Po  pierwszej  chwili  zakłopotania  szybko 
odzyskała  pewność  siebie.  Zdążyła  nawet  opowiedzieć  co  nieco  na  temat  rodziny  i  domu. 
Jednak teraz wyczuwał, że coś ją niepokoi.   

Od wczorajszego spotkania nad jeziorem my

ślał  o  niej  nieustannie.  Jej  płacz  niemal 

złamał mu serce. Za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu. 
Wczoraj nie zadawał żadnych pytań. Kiedy wyciągnął do niej rękę, naprawdę chciał ją tylko 
pocieszyć. Wyczuł, że bardzo potrzebowała wypłakać się na czyjejś piersi. Jednak rozsądek 
szybko go opuścił i nagle zaczął ją całować.   

Poca

łunek podziałał na niego jak wstrząs. Wszystko się skomplikowało. Od wczoraj nie 

przestawał  o  niej  myśleć.  Pojawiła  się  nawet  w  jego  snach,  wypierając  koszmary.  Ale  ta 
zmiana nie przyniosła mu wewnętrznego spokoju.   

Nurtowa

ło go wiele pytań. Na kilka z nich otrzymał już odpowiedź. Wiedział, kim była i 

gdzie  mieszkała.  Przekonał  się,  że  wczoraj,  mimo  gęstej  mgły,  oczy  go  nie  zawiodły. 

background image

Wyglądała tak wspaniale, jak ją zapamiętał: niewysoka, delikatna, ponętna.   

– Nie widzia

łam cię nigdy w miasteczku – zauważyła cicho.   

Zn

ów odniósł wrażenie, że nurtuje ją jakaś niespokojna myśl. Wydawało mu się, że od 

chwili, gdy usłyszała jego nazwisko, atmosfera między nimi stała się napięta, i to go dziwiło.   

– Jaki

ś czas temu wyjechałem z rodzinnych stron – wyjaśnił i rozejrzał się wokół. – Tak 

naprawdę  aż  do  dziś  nie  zdawałem  sobie  sprawy,  jak  bardzo  tęsknię  za  tą  okolicą  i  za 
jeziorem. Od lat tu nie przyjeżdżałem – przyznał.   

Mattie unios

ła dłoń i wsunęła kosmyk włosów za ucho. Przechyliła lekko głowę i znów 

spojrzała badawczo na Connera.   

– Dziadek pewnie bardzo si

ę ucieszył, gdy cię zobaczył – powiedziała.   

Zauwa

żył  jej  życzliwy  uśmiech  i  pomyślał,  że  Mattie  Russell  ma  w  sobie  dużo  uroku. 

Nawet głaz nie pozostałby obojętny na jej wdzięk.   

– Znasz mojego dziadka? – spyta

ł.   

Skinęła głową.   
– Mia

łam okazję go poznać.   

– C

óż, jeszcze się z nim nie widziałem – przyznał niechętnie.   

– A to dlaczego? – spyta

ła zaskoczona.   

– On chyba nawet nie wie, 

że tu jestem. Tak mi się wydaje.   

Spojrza

ła na niego zdziwiona.   

– Mc nie rozumiem.   

Wzi

ął  głęboki  oddech,  żeby  zyskać  na  czasie.  Zastanawiał  się,  ile  powinien  jej  teraz 

powiedzieć.   

– W

łaściwie, prawdę mówiąc, ostatnio raczej unikam ludzi – zaczął niepewnym tonem. – 

Muszę przemyśleć pewne sprawy – dodał i zwilżył usta językiem – a to miejsce idealnie się 
do tego nadaje.   

Jej mina 

świadczyła  o  tym,  że  również  doceniała  niezwykły  spokój  sielskich  okolic 

Nowej  Anglii,  a  jego  zdawkowa  odpowiedź  pobudziła  jej  ciekawość.  Ale  Conner 
najwyraźniej postanowił wstrzymać się na razie z dalszymi wyjaśnieniami.   

– Masz racj

ę. To najlepszy sposób, by w spokoju poszukać rozwiązania trudnych spraw – 

przyznała.   

Zupe

łnie  go  tym  zaskoczyła.  Odetchnął  z  ulgą.  Najwyraźniej  wyczuła  jego  niechęć  do 

zwierzeń i w ten sposób dawała do zrozumienia, że świetnie to rozumie. Bystra kobieta.   

– Nie mog

ę na długo wyjeżdżać z Bostonu – powiedział. – Prowadzę firmę.   

W jej oczach pojawi

ł się błysk zainteresowania.   

– Zajmuj

ę się budownictwem. Lubię pracę fizyczną. Zaczynałem jako zwykły stolarz.   

Nie bardzo rozumia

ł,  jak  to  się  stało,  ale  niespodziewanie  zaczął  opowiadać  swój 

życiorys. Mattie Russell potrafiła zachęcić go do tego bez słów.   

–  Potem budowa

łem  domy  mieszkalne,  w  końcu  zająłem  się  większymi 

przedsięwzięciami: biurowce, centra handlowe.   

Oczy jej zab

łysły,  jakby  nagle  wpadł  jej  do  głowy  jakiś  wspaniały  pomysł.  Conner 

przerwał na chwilę.   

background image

– Czy powiedzia

łem coś śmiesznego? – spytał, widząc jej rozbawioną minę.   

– Nie, nie. – Pokr

ęciła gwałtownie głową. – Tylko coś sobie pomyślałam.   

Nie spyta

ł, o co chodzi, ale przechylił lekko głowę, nie kryjąc zainteresowania.   

– A zatem potrafisz zrobi

ć różne rzeczy – podsumowała jego wypowiedź.   

Nie prosi

ła go wprost o pomoc. Starała się nie narzucać i czekała na jakąś zachętę z jego 

strony. Uśmiechnął się szeroko.   

– Zdaje si

ę, że potrzebny ci stolarz.   

– Tak! – przyzna

ła bez wahania. Wyraźnie ucieszyło ją, że to powiedział. – Obok domu 

mam garaż, a właściwie starą wozownię – tłumaczyła. – Chciałabym ją odnowić, zrobić z niej 
apartament dla nowożeńców. Taki wiejski domek na miodowy miesiąc. Nowożeńcy mogliby 
czuć  się  tam  swobodnie.  Świetnie  by  było,  gdybyś  mógł  przyjść  i  obejrzeć  budynek. 
Powiedziałbyś  mi,  czy  warto  go  remontować.  Może  dałbyś  mi  trochę  wskazówek.  Opinia 
fachowca bardzo by mi się przydała.   

W pierwszej chwili Conner o ma

ło nie podskoczył z radości. Miał wreszcie pretekst do 

kolejnego spotkania z piękną Mattie. Z drugiej strony rozsądek przypominał mu, że zostawił 
w  Bostonie  pracę,  normalne  życie  i  przyjechał  tu  przede  wszystkim  dlatego,  bo  chciał  w 
spokoju zastanowić się nad własnymi problemami. Próbował znaleźć sposób na uwolnienie 
się od koszmarnego wspomnienia, które prześladowały go we śnie. Jak na razie bez rezultatu. 
Tymczasem  powoli  zaczynała  mu  dokuczać  samotność.  Czuł  się  znużony  i  rozdrażniony. 
Bywały takie chwile, jak poprzedniej nocy, gdy nagle budził się i ruszał do lasu. Czyżby za 
bardzo skupił się na sobie? Teraz Mattie prosiła go, żeby obejrzał starą wozownię. Wreszcie 
mógłby zająć się czymś pożytecznym. Nie było żadnego powodu, żeby jej odmówić.   

Przez chwil

ę nie odzywał się. Mattie cofnęła się o krok.   

– Przepraszam – powiedzia

ła i uniosła dłonie. – Zdaje się, że przesadziłam. Przyjechałeś 

tu nie po to, żeby szukać towarzystwa, a ja narzucam ci się ze swoimi sprawami.   

–  Nie, Mattie  –  przerwa

ł  łagodnie.  –  Nie  narzucasz  się.  Po  prostu  prosisz  o  radę. 

Naprawdę nie ma w tym nic złego.   

Spojrza

ła na niego z wdzięcznością.   

– Masz czas w sobot

ę wieczorem? – spytała po chwili. – Nikt nie zapowiadał przyjazdu w 

czasie tego weekendu. Mó

głbyś wszystko obejrzeć. Potem zjemy obiad. Chętnie przygotuję 

dla ciebie coś specjalnego. Chciałabym jakoś odpokutować za... moje przewinienia.   

Domy

ślił się, o co jej chodziło. Trochę się wstydziła, że podglądała go, gdy pływał.   

– Bez przesady – powiedzia

ł. – Ja nie uznałbym tego za grzech.   

Zaczerwieni

ła się po cebulki włosów.   

– Ale moja mama w

łaśnie tak by to nazwała – stwierdziła, a Conner roześmiał się głośno. 

– 

A zatem przychodzisz na obiad w sobotę? – upewniła się.   

Spojrza

ł na jej piękną twarz i zrozumiał, że nie może odmówić.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Mattie po raz kolejny podnios

ła kolorową poduszkę, potrząsnęła nią mocno i rzuciła w 

róg kanapy. Była z siebie niezadowolona. Przecież nie powinna tak się przejmować. Jednak 
po chwili znów sięgnęła po poduszkę, by ją strzepnąć i ułożyć inaczej.   

Nie mog

ła  zrozumieć  swojego  zachowania.  Pensjonat  istniał  od  lat  i  przewinęły  się  tu 

setki ludzi. Nauczyła się zachęcać do rozmowy najbardziej nieśmiałe osoby. W ciągu kilku 
minut  umiała  rozśmieszyć  największych  ponuraków.  Właśnie  rozbawianie  ludzi  było  jej 
mocną  stroną.  Potrafiła  oderwać  ich  myśli  od  codziennych  zmartwień  i  kłopotów.  Dzięki 
temu chętnie wracali i polecali to miejsce znajomym.   

Perspektywa obiadu w towarzystwie jednej osoby nie powinna jej tak poruszy

ć. Jednak 

książę  z  bajki”  nie  był  zwykłym  gościem.  Zdała  sobie  z  tego  sprawę  już  wtedy,  gdy 

zobaczyła  go  po  raz  pierwszy.  Conner  Thunder  był  uderzająco  przystojnym  mężczyzną. 
Bardzo  ją  intrygował.  Zafascynował  ją  od  początku  znajomości  i  to  w  takim  stopniu,  że 
znalazła się w jego ramionach już w czasie pierwszego, przypadkowego spotkania.   

Prowadzenie pensjonatu stanowi

ło  doskonałą  okazję  do  obserwowania  łudzi.  Mattie 

widziała  nieudane  związki  i  nieszczęśliwe  małżeństwa.  Potrafiła  dostrzec  chyba  większość 
męskich wad. Na szczęście nie była tak naiwna, by sądzić, że wszyscy mężczyźni są tyranami 
i  cierpią  na  nadmiar  agresji.  Jednak  doświadczenie  nauczyło  ją,  by  podchodzić  do  nich  z 
rezerwą i utrzymywać dystans. Tymczasem człowiek, którego spotkała w nocy, miał w sobie 
coś,  co  uśpiło  jej  czujność.  Pocałowała  go,  nim  poznała  jego  imię.  Tak,  nie  miała 
wątpliwości, była nim bardzo zainteresowana.   

Z drugiej strony z Connerem wi

ązało  się  także  coś,  co  działało  na  nią  odpychająco. 

Choćby wydawał się jej nie wiadomo jak atrakcyjny, musiała przyznać, że jego przyjazd w 
rodzinne strony wyglądał trochę podejrzanie. Dlaczego zdecydował się wrócić do miejsca, w 
którym spędził dzieciństwo, jeżeli trzymał się z dala od rodziny i dawnych znajomych? 

To zachowanie wilka-samotnika musia

ło  mieć  jakąś  przyczynę.  Mattie  postanowiła,  że 

dopóki nie odkryje całej prawdy, nie będzie się bardziej angażować.   

Naraz rozleg

ł  się  dźwięk  mosiężnej  kołatki  u  drzwi.  Mattie  natychmiast  zapomniała  o 

wszelkich  skrupułach  i  zastrzeżeniach,  które  jeszcze  przed  chwilą  nie  dawały  jej  spokoju. 
Czując radosne podniecenie radości, otworzyła.   

Najpierw zobaczy

ła  czarujący  uśmiech,  a  następnie  barwny  bukiet  polnych  kwiatów. 

Przyjęła je z niekłamanym zachwytem.   

– Och, dzi

ękuję bardzo – powiedziała i zaprosiła gościa do środka, cofając się nieco, by 

zrobić przejście.   

Conner rozejrza

ł się dokoła.   

– Masz pi

ękny dom – stwierdził z aprobatą.   

Mattie odpowiedziała uśmiechem.   
–  Dzi

ękuję.  Wygląda  tak,  jak  urządzili  go  moi  rodzice.  To  oni  zdobyli  te  wspaniałe 

antyki, a ja nie widziałam powodu, żeby się ich pozbywać. Co dwa lata maluję ściany, czasem 

background image

potrzebna  jest  jakaś  drobna  naprawa,  ale  poza  tym  nic  tu  się  nie  zmieniło  od  czasów,  gdy 
byłam jeszcze dzieckiem. Masz ochotę się rozejrzeć? 

– Oczywi

ście – przytaknął z zainteresowaniem. Zaczęli od pokoju wypoczynkowego we 

frontowej  cz

ęści  budynku.  Było  to  miejsce,  gdzie  schodzili  się  mieszkańcy  pensjonatu  na 

pogawędki  i  popołudniową  herbatę.  Następnie  przeszli  do  jadalni.  Stał  tu  wiekowy  stół  i 
krzesła  z  klonowego  drewna.  Widać  było,  że  mebli  używano  od  dziesiątków  lat.  Ponadto 
pokój ozdabiał oryginalny kominek zbudowany z ręcznie ciosanych bloków skalnych.   

Gdy weszli do kuchni, Mattie zatrzyma

ła  się,  by  napełnić  wodą  zabytkowy  wazon. 

Umieściła w nim kwiaty i postawiła na okrągłym stole, nakrytym już do posiłku.   

Potem zaprowadzi

ła Connera do największego pokoju. Zwykle goście słuchali tu muzyki 

po  powrocie  z  kolacji  w  mieście,  spotykali  się  z  innymi  mieszkańcami  lub  odpoczywali  – 
przy  kieliszku  wina,  rozkoszując  się  wspaniałym  widokiem  na  dolinę  rozciągającą  się  za 
oknami i oszklonymi drzwiami. Teraz w solidnym kominku płonęły szczapy drewna. Na jego 
kamiennym obramowaniu oraz na stoliku do kawy Mattie umieściła kilka zapalonych świec.   

– Ten dom naprawd

ę jest piękny – powtórzył Conner.   

– Przywodzi mi na my

śl mnóstwo miłych wspomnień – powiedziała z uśmiechem.   

Conner zauwa

żył kulę z dmuchanego szkła. Był to ciężki przycisk na biurko. Podszedł, 

wziął ją do ręki i delikatnie pogładził.   

– To z rezerwatu – powiedzia

ł, stawiając ją z powrotem na stole. – Takie rzeczy potrafi 

robić Córy Snow-Rabbit.   

–  Tak  –  przyzna

ła  Mattie.  –  Bardzo  mi  się  podobają  oryginalne  wyroby  artystów  i 

rzemieślników  ze  Smoke  Yalley.  Pewnie  nie  wiesz,  że  teraz  jest  tu  już  nie  tylko  galeria 
Cory’

ego. Kilku Kolheeków maluje świetne obrazy. Pojawił się nawet dobry złotnik.   

Conner spojrza

ł przez okno w kierunku doliny.   

– Rzeczywi

ście, nie wiedziałem o tym.   

– W ostatnich latach zacz

ęli wracać do rezerwatu ci, którzy kiedyś tu się urodzili, a potem 

wyjechali. To miejsce bardzo się rozrosło. Kolheekowie zbudowali nowy ośrodek tradycji, a 
nawet szkołę podstawową.   

Mattie natychmiast zauwa

żyła, że dla Connera to niewygodny temat. Poczuła się winna, 

choć specjalnie zaczęła rozmowę o rezerwacie, żeby sprowokować go do zwierzeń. Chciała 
wiedzieć, dlaczego wyjechał, poznać powody, dla których tak długo nie wracał w rodzinne 
strony.   

– Go

ś mi się obiło o uszy na temat tego ośrodka – przyznał w końcu.   

Sytuacja sta

ła się niezręczna i Mattie zdawała sobie sprawę, że to jej wina.   

– C

óż, teraz wróciłeś – powiedziała szybko. – Sam możesz wszystko zobaczyć: artystów i 

ich pracownie, ośrodek, szkołę... – wymieniała niemal jednym tchem, chcąc zatuszować gafę.   

Spojrzeli na siebie w tym samym momencie.   

– Jasne, troch

ę pozwiedzam – zapewnił Conner życzliwym tonem, choć nadal wydawało 

się, że rozmowa na temat rezerwatu działa na niego przygnębiająco. Sytuacja stała się na tyle 
napięta, że Mattie spuściła wzrok. – Czy to ten budynek, o którym mówiłaś? – spytał nagle, 
podchodząc do oszklonych drzwi.   

background image

Skin

ęła głową.   

– Tak, to w

łaśnie stara wozownia.   

– Chod

źmy obejrzeć ją z bliska – zaproponował.   

Wyszli na taras i zeszli po  schodach. Mattie trzymała się nieco z boku. Zauważyła,  że 

Conner, mimo silnej budowy, poruszał się lekko i zwinnie. Zatrzymał się przed wozownią i 
dokładnie jej się przyjrzał.   

–  Pi

ęknie  i  solidnie  zbudowane  –  stwierdził  i  obszedł  budynek  dookoła.  –  Mocne 

fundamenty. Natomiast okna i drzwi są do wymiany – dodał.   

Gdy weszli do 

środka, zagwizdał z podziwu.   

– Ju

ż dawno nie widziałem podłogi z takich szerokich dębowych desek – przyznał.   

– Chyba nie b

ędzie trzeba ich niczym pokrywać? – spytała Mattie. – Miałam nadzieję, że 

wystarczy je wycyklinować i czymś zabezpieczyć.   

–  S

łusznie. Też nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Przykrycie ich wykładziną to 

byłby prawdziwy grzech.   

Swoj

ą opinią sprawił Mattie radość, bo okazało się, że mają podobny gust.   

Nast

ępnie zaplanowali, w którym miejscu powinna zostać dobudowana łazienka. Conner 

tłumaczył,  jak  powinno  się  zaizolować  podłogę,  by  ochronić  ją  przed  wilgocią.  Na  koniec 
doszedł  do  wniosku,  że  przydałby  się  jeszcze  kominek,  by  wnętrze  stało  się  bardziej 
przytulne.   

– Wystarczy kilka tygodni pracy – o

świadczył – i tak, jak sobie wymarzyłaś, to miejsce 

zamieni się w małe, wygodne gniazdko dla nowożeńców.   

Prawd

ę  mówiąc,  Mattie  nie  była  całkiem  szczera,  kiedy  mówiła,  na  co  chciałaby 

przeznaczyć starą wozownię. W jej pensjonacie często zatrzymywały się osoby z problemami 
życiowymi  lub  rozpadające  się  małżeństwa.  Wpadła  więc  na  pomysł,  że  takie  miejsce,  w 
którym panuje intymna, zaciszna atmosfera, pomogłoby im jakoś się pozbierać, przemyśleć 
wszystko  i  znaleźć  wyjście  z  trudnych  życiowych  sytuacji.  Tymczasem ucieszyła  się,  że 
Conner uznał renowację budynku za jak najbardziej realną.   

Od pierwszej chwili, gdy znale

źli się w starej wozowni, Mattie czuła na sobie spojrzenia 

Connera. Sama też nie mogła się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie patrzeć mu prosto 
w oczy.   

– Czy kto

ś ci już powiedział, jak cudownie pachniesz? – spytał przyciszonym głosem. – 

Zupełnie  jak  kwiaty  rozgrzane  słońcem  –  dodał  i  popatrzył  speszony,  jakby  zawstydził  się 
własnych słów.   

Pomy

ślała zaskoczona, że jego nieśmiałość bardzo ją pociąga. Na dodatek komplement 

bardzo  przypadł  jej  do  serca,  choć  opuściła  ją  pewność  siebie  i  zupełnie  nie  wiedziała,  co 
odpowiedzieć. Zdobyła się tylko na wdzięczny uśmiech, po czym zapadła chwila kłopotliwej 
ciszy.   

–  Chyba ju

ż  czas  na  posiłek  –  odezwała  się  w  końcu Mattie. –  Pomyślałam,  że 

moglibyśmy potem usiąść na tarasie. Szkoda byłoby przegapić zachód słońca.   

Spojrza

ła na Connera, ale z jego miny w żaden sposób nie dało się teraz wywnioskować, 

co kłębi się w jego głowie.   

background image

– Tak, oczywi

ście – zgodził się skwapliwie.   

Ruszyli w stronę domu po sprężystym, zadbanym trawniku. Weszli do kuchni. Obszerne 

pomieszczenie by

ło  ulubionym  miejscem  Mattie.  Szybko  i  sprawnie  zajęła  się 

przyrządzaniem steków. Soczyste, marynowane mięso czekało pokrojone w cienkie plastry. 
Nast

ępnie  ułożyła  na  parującym  ryżu  przyprawionym  szafranem  pocięte  w  drobną  kostkę 

warzywa. Tymczasem Conner zajął się winem. Otworzył butelkę i napełnił kieliszki.   

Gdy zacz

ęli  jeść,  początkowe  napięcie  dawno  już  minęło.  W  serdecznej  atmosferze 

wspomi

nali okres dzieciństwa.   

– Wychowywa

ł mnie dziadek Joseph – powiedział Conner.   

Mattie zna

ła  starego  szamana.  Gościła  go  nawet  wielokrotnie  w  swoim  domu.  Jednak 

była dyskretna i nie opowiadała na lewo i prawo o swoich kontaktach i znajomościach. Tym 
bardziej  w  rozmowach  z  obcymi.  A  chociaż  Conner  Thunder  bardzo  ją  interesował,  nadal 
uważała go za obcego.   

–  Mnie i moich kuzyn

ów  nauczył  pływać  i  nurkować.  Pokazał  nam  także,  jak  tropić 

zwierzynę i zapoznał z tajnikami polowania. Zawsze udawało mu się sprowokować nas do 
współzawodnictwa – mówił z pogodnym uśmiechem. – Dzięki temu żaden z nas nie zadawał 
zbędnych  pytań,  no  i  za  żadne  skarby  nie  przyznałby  się  do  strachu.  Kolheekowie  od 
niepamiętnych  czasów  uważają,  że  młodych  należy  uczyć  rywalizacji. Teraz to taka 
plemienna tradycja.   

Mattie pokr

ęciła głową.   

– A

ż wierzyć się nie chce, że przy ciągłej rywalizacji żadnemu z was nie przydarzyło się 

nic złego – zauważyła ze zdziwieniem.   

–  Dziadek zawsze w por

ę  nas  powstrzymywał,  nim  zdążyliśmy  zrobić  coś  naprawdę 

głupiego  –  przyznał  i  roześmiał  się  głośno.  –  Oczywiście,  pomysły  mieliśmy  najdziksze  – 
dodał  i  zamyślił  się  na  chwilę.  –  Ktoś  mógłby  uznać,  że  metody  wychowawcze  mojego 
dziadka wywołają w nas wzajemną niechęć. A skądże! Wprost przeciwnie. Byliśmy ze sobą 
zżyci,  bardziej  jak  bracia  niż  kuzyni.  Szanowaliśmy  się  wzajemnie  i  w  młodości  byliśmy 
nierozłączni. – Znów się roześmiał. – Mogliśmy walczyć między sobą jak wilki, ale jeśli w 
drogę  wkroczył  nam.  ktoś  obcy,  natychmiast  wspólnie  stawaliśmy  przeciw takiemu 
nieszczęśnikowi.   

Ten temat wyra

źnie zainteresował Mattie.   

– Je

śli dobrze zrozumiałam, wychowywałeś się z kuzynami pod jednym dachem? 

– To prawda – przyzna

ł.   

Wydawa

ła się tym faktem bardzo zaskoczona.   

– Wszyscy trzej synowie mojego dziadka ju

ż nie żyli. Stracił też dwie synowe – ciągnął 

Conner. – 

Było nas sześcioro: pięciu wnuków i jedna wnuczka. Joseph zajmował się naszym 

wychowaniem.  Z  czasem  rodzina  stawała  się  coraz  mniejsza.  Jedni  umarli,  inni  opuścili 
rezerwat. Jedynej wnuczki dzia

dek nie widział już od lat. Moja ciotka Holly wyjechała z nią z 

rezerwatu. Nigdy więcej się tu nie pojawiły.   

–  Czyli wszyscy synowie Josepha zmarli, nim zd

ążyli  wychować  własne  dzieci  – 

podsumowała Mattie przyciszonym głosem i zamyśliła się. Już dawno zauważyła, że szaman 

background image

Kol

heeków  robił  wrażenie  samotnego,  ciężko  doświadczonego  człowieka.  Nic  dziwnego. 

Teraz zrozumiała, że życie nie szczędziło mu smutku i cierpienia.   

Rodzice nie powinni przeżyć swoich dzieci”, mawiała jej matka; Mattie niemal słyszała 

j

ej głos. To zdanie wypowiedziała nad grobem Susan. Teraz okazało się, że Joseph Thunder i 

jej rodzice mieli podobne przeżycia.   

Pogrzeb w

łasnego  dziecka.  Pomyślała  ze  smutkiem,  że  jest  w  tym  coś  przeciwnego 

naturze. Wyobraziła sobie cierpienia Josepha, gdy kolejno tracił synów i synowe.   

– Moja matka zmar

ła, gdy byłem jeszcze dzieckiem – powiedział Conner. – Zupełnie jej 

nie pamiętam. Ojca zabił pijany kierowca, gdy miałem sześć lat. Zderzenie czołowe. Nie miał 
żadnych szans.   

–  Bardzo ci wsp

ółczuję, Conner – szepnęła Mattie i dotknęła jego ramienia.  Kontakt z 

jego skórą spowodował, że wstrząsnął nią dreszcz. Powoli cofnęła dłoń, starając się, żeby nie 
zwrócił uwagi na jej reakcję.   

Tak

że  w  jego  spojrzeniu  było  coś,  co  powodowało  szybsze  bicie  serca  i  rumieniec na 

twarzy.  Musiała  przyznać,  że  Conner  był  najprzystojniejszym  mężczyzną,  jakiego 
kiedykolwiek spotkała. Reagowała na jego obecność niezależnie od swojej woli. Coś takiego 
jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło.   

S

łuchała z zainteresowaniem opowieści o serdecznych związkach z dziadkiem i kuzynami 

i jedna rzecz  nie dawa

ła  jej  spokoju.  Jeśli  rzeczywiście  był  z  nimi  tak  bardzo  zżyty,  jak 

udawało mu się znieść tak długie rozstanie? Cóż, zapewne miał ku temu niezwykle  ważne 
powody. Oddałaby wiele, żeby je poznać.   

– M

ówiłaś, że twoi rodzice przeszli na emeryturę – Conner nieoczekiwanie zmienił temat.   

Matti domy

śliła się, że teraz przyszła jej kolej na zwierzenia. Opowiedziała więc o tym, 

jak  matka  i  ojciec  przenieśli  się  do  Belle  Glade  na  Florydzie,  tuż  nad  słynnym jeziorem 
Okeechobee.   

– Doskonale daj

ą sobie radę – stwierdziła. – Nawet kilka razy odwiedzili myszkę Miki – 

dodała ze śmiechem i opowiedziała o swoim wakacyjnym pobycie na Florydzie i wizycie w 
Disneylandzie. – 

Szkoda, że mnie wtedy nie widziałeś. Zachowywałam się jak małe dziecko – 

przyznała.   

Zn

ów na chwilę zapadła cisza, ale tym razem przerwa w rozmowie nie była już krępująca. 

Conner uniósł swój kieliszek i wypił ostatni łyk wina.   

– Twoja siostra zmar

ła bardzo młodo – zaczął nieoczekiwanie.   

Mattie  poczu

ła,  że  jedzenie  rośnie  jej  w  ustach.  Zmarszczyła  brwi.  Próbowała 

natychmiast wziąć się w garść, ale dobrze wiedziała, że nie potrafi rozmawiać na ten temat.   

– Tak, to prawda – przyzna

ła i było to wszystko, na co mogła się zdobyć.   

Od

łożyła sztućce i wstała od stołu.   

–  Za chwil

ę  słońce  zacznie  zachodzić..  –  oznajmiła  pogodnym  tonem,  choć  sama 

zauważyła, że radość w jej głosie nie zabrzmiała zbyt szczerze. – Nie możemy tego przegapić. 
Tam  na  kuchennym  blacie,  w  kubełku  z  lodem,  chłodzi  się  butelka  deserowego wina – 
powiedziała,  wskazując  ręką.  –  Weź  ją.  Czyste  kieliszki  są  w  szafce.  Ja  wezmę  tacę  z 
owocami i serami. Wyjdziemy na taras.   

background image

Za wszelk

ą  cenę  chciała  uniknąć  rozmowy  na  temat  Susan,  ale  jej  niepokój  stał  się 

wyczuwalny. I Conner to zauważył. Ujął jej ręce w przegubach i spojrzał prosto w oczy.   

–  Przepraszam  –  powiedzia

ł poważnym tonem. – Nigdy celowo nie zacząłbym tematu, 

który sprawia ci taką przykrość.   

Sk

ąd  mógł  wiedzieć,  że  każdego  dnia  Mattie  budziła  się  z  poczuciem  winy  za  śmierć 

sios

try?  Nie  zdołała  jej  pomóc.  Gdzieś  głęboko  w  podświadomości  zawsze  dręczyły  ją 

wyrzuty sumienia. Starała się je uciszyć, dyskretnie pomagając kobietom, które znalazły się w 
takiej samej sytuacji jak Susan. Bezskutecznie. Wciąż nie mogła sobie darować tego jednego 
razu, kiedy nie zdołała nic zrobić.   

Conner uwolni

ł jej dłonie z uścisku. Spojrzała mu w oczy.   

–  Nadal zbyt trudno mi o tym m

ówić  –  przyznała.  Skinął  głową  i  odwrócił  się,  żeby 

zrobić to, o co prosiła.   

Na tle purpurowego nieba pokaza

ły się wąskie, rozciągnięte chmury. Na ich postrzępione 

brzegi słońce rzucało złotą poświatę. Mattie przyniosła tacę z serami i owocami. Postawiła ją 
na szklanym stoliku.   

Tymczasem Conner sta

ł jak zaczarowany, patrząc na dolinę. Mattie podeszła do niego. 

Oparła ręce na szerokiej balustradzie tarasu.   

– Wspania

ły widok, prawda? – spytała.   

Odpowiedział skinieniem głowy.   
–  My

ślę,  że  to  właśnie  przyciąga  twoich  gości.  Dla  tego  widoku  przyjeżdżają  potem 

kolejny raz – 

stwierdził cicho i odwrócił się w jej stronę.   

– To jest niemal tak pi

ękne jak ty – dodał po krótkiej chwili.   

Jego s

łowa  zaskoczyły  ją.  Na  moment  straciła  oddech.  Podał  jej  kieliszek  wina. 

Odruchowo wyciągnęła dłoń.   

– Oczywi

ście – mówił, napełniając swój kieliszek – prawda może wyglądać nieco inaczej. 

Niewykluczone,  że  gości  przyciągają  przede  wszystkim  twoje  wspaniałe  posiłki.  Muszę 
przyznać, że obiad był świetny – zapewnił.   

Nie mog

ła  zrozumieć,  dlaczego  komplementy  i  pochwały  z  jego  ust  sprawiają  jej  taką 

przyjemność. Reagowała na nie silniej niż zwykle i od czasu do czasu czerwieniła się lekko. 
To niecodzienne zachowanie dziwiło ją i niepokoiło.   

Conner postawi

ł butelkę z winem na balustradzie.   

– Za nowych przyjaci

ół – powiedział, unosząc kieliszek.   

Mattie upi

ła  łyk.  Zdała  sobie  sprawę,  że  podświadomie  rejestruje  wszystko,  co  się 

dookoła dzieje: smak wina, chłodny jesienny wiatr, kolor nieba, a jednocześnie, że nie jest w 
stanie świadomie skupić się na żadnym temacie. Mężczyzna stojący o krok od niej zupełnie ją 
rozpraszał.   

– Mattie.   

W

łaściwie to, co Conner miał teraz do powiedzenia, przestało mieć znaczenie. Czuła, że 

jej obecność też nie jest mu obojętna i że za chwilę znów ją pocałuje. Czekała na tę chwilę od 
tamtej nocy, od chwili gdy zrobił to po raz pierwszy.   

Teraz wyci

ągnął dłoń i delikatnie dotknął palcami jej podbródka. Przysunął się tak blisko, 

background image

że czuła na skórze jego oddech. Potem pocałował ją zdecydowanie i namiętnie. Poczuła jego 
męski zapach. Przymknęła oczy, jakby chciała czuć więcej i mocniej. Po omacku wyciągnęła 
rękę  i  wplotła  palce  w  jego  długie  włosy.  Rozchyliła  usta,  czując,  że  za  chwilę  straci 
równowagę, jeśli któreś z nich choć na moment zwolni uścisk.   

Jego gor

ące ciało i przyspieszony rytm serca obudziły uśpione pragnienie. Wiedziała, że 

on  też  jej  pragnie.  Przesunęła  delikatnie  palcami  po  jego  twarzy.  Usłyszała  jęk,  ale  nie 
wiedziała, czy wydobył się z jej ust, czy z jego. Ale jakie to miało znaczenie? W tej chwili nie 
chciała się nad tym zastanawiać.   

Conner przesun

ął dłoń niżej i delikatnie pogładził jej pierś. Jęknęła, nie zdając sobie z 

tego sprawy. I nagle cofnął się. Chwila nieprzytomnego zauroczenia minęła. Przestał patrzeć 
na nią z niepohamowanym pożądaniem. Był wyraźnie zmieszany i ku jej zaskoczeniu spojrzał 
na nią ze skruchą.   

– Wybacz, Mattie. Pozwoli

łem sobie na zbyt wiele. Bardzo cię przepraszam – powiedział 

cicho i odsunął się. Odruchowo poprawił kruczoczarne włosy.   

Mattie poczu

ła się rozczarowana. A więc uznał ten pocałunek za pomyłkę? Zrobiło się jej 

przykro.   

–  Nie wiem, co we mnie wst

ąpiło  –  mówił  dalej.  –  Jestem  przemęczony,  nie  mogłem 

zasnąć dzisiejszej nocy.  Na dodatek  wino  i ta atmosfera – dodał, spoglądając na wspaniałe 
niebo, oświetlone ostatnimi promieniami słońca znikającego za horyzontem. – Zdaje się, że 
uległem urokowi chwili.   

Mattie pomy

ślała,  że  przez  moment  oboje  dali  ponieść  się  uczuciom,  ale  w 

przeciwieństwie do Gonnera nie uważała, że powinna za to przepraszać.   

–  Zaparz

ę  kawę  –  zaproponowała,  usiłując  zachować  spokój.  Starała  się  nie  traktować 

jego  przeprosin  jako  przykrego  zakończenia  czegoś,  co  sprawiło  jej  przyjemność.  –  Na 
zewnątrz robi się już chłodno – powiedziała. – Powinniśmy wejść do środka.   

Si

ęgnęła po tacę z deserem, którego Conner nawet nie tknął, i weszła do środka.   

– Usi

ądź i rozgość się. Zaraz wrócę z kawą.   

Nastawi

ła ekspres i czekając, aż kawa się zaparzy, podparła dłonią brodę i zamyśliła się. 

Jeszcze nigdy żaden człowiek nie podziałał na nią tak jak Conner Thunder. Zupełnie zawrócił 
jej w głowie. Znali się zaledwie kilka dni, a Mattie już zaczęło się wydawać, że życie nagle 
stało się bardziej radosne.   

Spotkali si

ę nagle w środku nocy, byli sobie zupełnie obcy, a jednak przy nim znikła jej 

niepewność  i  obawa,  którą  zwykle  odczuwała  wobec  mężczyzn.  Od  początku  okazał  jej 
serdeczność  i  życzliwość,  choć  nie  znał  nawet  jej  imienia.  A  w  dodatku  nie  żądał  nic  w 
zamian.   

Przed chwil

ą poczuła się rozczarowana, bo przeprosił ją za pocałunek. Nie chciała tych 

p

rzeprosin.  Jej  nie  było  przykro.  Wręcz  przeciwnie.  Zresztą  nie  miała  teraz  zamiaru 

analizować swoich uczuć.   

Zaskoczy

ło  ją,  że  natychmiast  wziął  na  siebie  odpowiedzialność  za  chwilowy  wybuch 

emocji. Miało to dla niej duże znaczenie. Starała się pomagać kobietom, które padły ofiarą 
przemocy  w  domu,  w  związku  z  czym  często  musiała  kontaktować  się  z  mężczyznami 

background image

mającymi  w  zwyczaju  krytykowanie  wszystkich  wokół  i  obwinianie  innych  za  własne 
niepowodzenia  życiowe.  Przed  chwilą  uległa  emocjom  tak  samo  jak  Conner,  a  jednak  on 
natychmiast  uznał,  że  to  wyłącznie  jego  wina.  To  bardzo  dobrze  świadczyło  o  jego 
charakterze.  Mattie  uśmiechnęła  się  pod  nosem,  bo  uświadomiła  sobie,  że  stara  się 
wynajdywać same najlepsze cechy Connera.   

Aromatyczny zapach przypomnia

ł  jej  o  parzonej  kawie. Szybko sięgnęła  do  szafki  po 

filiżanki, talerzyki i łyżeczki. Nalała kawę i postawiła parające filiżanki na tacy, potem wzięła 
cukiernicę i dzbanuszek ze śmietanką.   

Chwyci

ła tacę i ruszyła do pokoju zdecydowanym krokiem. Postanowiła dowiedzieć się, 

dlaczego  Conner  uznał,  że  powinien  ją  przeprosić.  Weszła  i...  napięcie  natychmiast  ją 
opuściło. Zorientowała się, że nie uda się jej przeprowadzić dochodzenia w tej sprawie.   

Conner zasnął.   
Cicho ustawi

ła tacę na stoliku, wsypała cukier do jednej z filiżanek i zamieszała. Potem 

usiadła na krześle obok kanapy. Wspaniały facet śpi tuż obok na twojej kanapie, pomyślała, 
uśmiechając  się  do  siebie.  Wypiła  łyk  kawy  i  spojrzała  na  niego.  Był  wysoki,  silnie 
zbudowany,  szeroki  w  ramionach.  Wąskie,  długie  palce  splótł  na  płaskim  brzuchu.  Mattie, 
wynajmując od lat pokoje, wiedziała z doświadczenia, że ludzie często miewają trudności z 
zasypianiem  w  nowym  miejscu.  Czyżby  w  jej  towarzystwie  Connera  opuszczało  napięcie? 
Dziewczyno, nie wyobrażaj sobie za wiele, przywołała się w myślach do porządku. Przecież 
mówił, że jest zmęczony, bo ostatniej nocy nie mógł zasnąć.   

W ka

żdym razie musiała przyznać, że obecność Connera bardzo jej odpowiadała. Nawet 

jeśli tylko spał na jej kanapie. Co prawda byłoby lepiej, gdyby spał w jej łóżku. Właściwie, 
niezupełnie spał. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie różne grzeszne możliwości, jakie taka 
sytuacja mog

łaby  stworzyć.  Pomyślała,  że  to  niewątpliwie  uleczyłoby  ją  z  poczucia 

beznadziejnej samotności.   

Jednak u

śmiech szybko znikł z jej twarzy. Miała powody, żeby prowadzić samotne życie. 

Przede  wszystkim  pomagała  pokrzywdzonym  kobietom,  więc  musiała  za  wszelką  cenę 
utrzymać w tajemnicy, że udziela im schronienia. One desperacko potrzebowały jej wsparcia, 
a ona już dawno postanowiła, że dla takich osób gotowa jest wiele poświęcić. Na przykład 
życie osobiste.   

Natychmiast pojawi

ły się też inne wątpliwości. Co prawda przyjemnie było bawić się w 

romantyczne  pocałunki  i  tęskne  spojrzenia,  ale  nie  mogła  zapominać  o  twardej 
rzeczywistości.  Przede  wszystkim  nie  znała  tego  człowieka.  Na  pewno  był  bardzo 
pociągający,  zjedli  razem  obiad,  opowiedzieli  sobie  historie  z  dzieciństwa,  a  jednak  mimo 
wszystko pozostał obcy. Na dodatek z niewiadomego powodu zaszył się w lesie na terenie 
rezerwatu. Ta sprawa od początku nie dawała jej spokoju. Nie mogła udawać, że nie zauważa 
nic dziwnego w takim zachowaniu.   

Postanowi

ła sobie, że dopóki nie dowie się czegoś więcej na temat Connera i nie odkryje, 

dlaczego zamieszkał w leśnej głuszy, nie wolno jej ujawnić, że udziela schronienia kobietom, 
które uciekły z domu. Kilka lat trwało, nim udało się jej zebrać grupkę zaufanych przyjaciół i 
specjalistów,  gotowych  nieść  pomoc  kobietom,  którym  ani  sądy,  ani  policja,  ani  opieka 

background image

społeczna nie zdołały zapewnić bezpieczeństwa. Z Josephem Thunderem Mattie rozmawiała 
wielokrotnie.  Starała  się  zorientować,  czy  może  liczyć  na  jego  zaangażowanie.  W  końcu 
przekonała się, że stary szaman jest osobą, na której można polegać nawet w najtrudniejszej 
sytuacji. Podobnym człowiekiem okazał się również doktor Grey Thunder.   

Ponownie spojrza

ła  na  śpiącego  Connera.  Była  zupełnie  zaskoczona,  gdy  przyznał,  że 

jeszcze nie odwiedził dziadka. Nawet nie dał znać, że zjawił się w rezerwacie. Czyżby między 
Connerem i jego rodziną doszło do jakiegoś konfliktu? Zmarszczyła brwi. Oczywiście, miała 
już  dość  samotnego  życia.  Musiała  jednak  kierować  się  zdrowym  rozsądkiem.  Jeśli  nie  ze 
względu na siebie, to dla dobra tych kobiet, które chroniła.   

Odstawi

ła  filiżankę  na  stolik.  Nagle  kawa  przestała  jej  smakować.  Przypomniała  sobie 

słowa  Connera.  Wyjechał  przed  laty  ze  Smoke  Valley  i  od  tego  czasu  nigdy  tu  nie 
przy

jeżdżał.  Teraz  wzbudziło  to  w  niej  nieufność.  Czyżby  zerwał  również  z  honorowymi 

zasadami  postępowania,  którymi  kierowali  się  Kolheekowie?  Ogarniały  ją  coraz  większe 
wątpliwości.  Zaczęła  się  wstydzić,  że  jeszcze  przed  chwilą  gotowa  była  odrzucić  wszelkie 
z

astrzeżenia wobec Connera, żeby tylko znaleźć się w jego ramionach.   

Oczywi

ście,  nie  mogła  wykluczyć,  że  na  wszystkie  zarzuty  i  pytania  pod  adresem 

mężczyzny  śpiącego  na  jej kanapie istnieją  proste  i  jasne  –  wyjaśnienia,  ale  ona  nie  miała 
wyjścia.  Wniosek  nasuwał  się  sam  –  dopóki  nie  przekona  się,  że  może  mu  zaufać,  musi 
trzymać się od niego na dystans. Nie powinna tak od razu obdarzać zaufaniem kogoś obcego, 
nawet jeśli byłby to najprzystojniejszy mężczyzna na świecie.   

Jeszcze raz pomy

ślała o tych wszystkich kobietach, którym los nie szczędził nieszczęść i 

problemów. Zdecydowała, że raczej spędzi życie w samotności, niż sprowadzi na nie kolejne 
zagrożenie.  Doszła  do  tego  smutnego  wniosku,  w  chwili  gdy  Conner  zaczął  przejmująco 
jęczeć przez sen.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Dlaczego nie widzia

ł wyraźnie? Nie mógł rozpoznać kształtów, które poruszały się przed 

nim. Mgła była bardzo gęsta. Niczego nie mógł być pewien. Powietrze przypominało lepką 
zawiesinę.  Jak  jakaś  kleista  substancja  zatykało  oczy  i  uszy.  A  do  tego  ten  nieznośny  żar. 
Parzy.  Nie  zniesie  tego  ani  chwili  dłużej.  Tylko  skąd  ten  żar?  Czy  bije  od  tych  dziwnych, 
ogromnych kształtów, czy wydobywa się z wnętrza ziemi, gdzie skały roztapiają się, tworząc 
rzeki lawy? 

Czu

ł  się  przerażony,  mały  i  bezradny.  Zasłonił  się  przed  żarem  i  gniewem.  Miał 

przeczucie, że za chwilę stanie się coś strasznego, a on nie będzie mógł nic na to poradzić. 
Skulił  się  najmocniej,  jak  potrafił.  Nagle  lodowate  szpony  chwyciły  go  za  rękę.  Conner 
szeroko otworzył oczy. Oddychał szybko i chrapliwie, a serce waliło mu jak młotem.   

Sen. Koszmarny sen. Zn

ów go dopadł. Oczy powoli zaczęły znów widzieć ostro. Za rękę 

nie szarpały go szpony. To Mattie delikatnie trzymała go palcami za przedramię. Próbowała 
go  obudzić.  Pomyślał,  że  pewnie  mówił  przez  sen,  a  może  nawet  rzucał  się  na  wszystkie 
strony. Jej niebieskie oczy patrzy

ły na niego z niepokojem.   

– Wszystko w porz

ądku? – spytała zmartwionym głosem.   

–  Tak, oczywi

ście – zapewnił. – Nie miałem tego snu od... – przerwał nagle. Niewiele 

brakowało, żeby przyznał, że koszmar nie prześladował go od tamtej nocy, kiedy pocałowali 
się pierwszy raz. Wtedy zaczęły się miłe sny na jej temat.   

Odetchn

ął  głęboko,  żeby  szybciej  oprzytomnieć.  Usiłował  pozbyć  się  przerażenia, 

wywołanego przez senne koszmary. Usiadł na kanapie.   

–  Zaraz wszystko b

ędzie  dobrze  –  powtórzył.  Przetarł  dłońmi  twarz.  –  Wystarczy  się 

obudzić i powoli przejdzie.   

Mattie usiad

ła obok.   

– Chcesz o tym porozmawia

ć? – spytała. – Mam na myśli twoje koszmary.   

Wzruszy

ł ramionami.   

–  To z powodu tamtego wypadku. Jestem pewien. Wtedy wr

óciły  sny,  które 

prześladowały mnie wiele lat temu. Jeszcze w dzieciństwie.   

Mattie zmarszczy

ła brwi.   

–  Jaki

ś  czas  temu  czytałam  w  gazecie,  że  coś  wydarzyło  się  na  budowie,  za  którą 

o

dpowiadałeś. Zdaje się, że jeden z robotników został ranny.   

– Sparali

żowany – wyjaśnił. – Jednemu z moich ludzi podnośnik zmiażdżył nogi – mówił 

z napięciem w głosie. – Toby był jeszcze młody i głupi. Kiedy w piątek wrócił po przerwie na 
lunch,  poczułem  od  niego  alkohol.  Od  razu  przy  wszystkich  powiedziałem  mu,  co  o  tym 
myślę. Kazałem mu iść do domu i przespać się. Jednak mnie nie posłuchał. Prawdę mówiąc, 
zlekceważył moje polecenie. Gdy tylko odwróciłem się do niego plecami, wrócił do pracy. 
Wsiadł do podnośnika, cofnął, ale źle ocenił odległość i maszyna stoczyła się z nasypu.   

Mattie spojrza

ła ze współczuciem.   

–  Zaskar

żył  firmę  do  sądu  o  odszkodowanie  –  mówił  dalej  Conner.  –  Wprawdzie 

background image

zostaliśmy oczyszczeni z zarzutu jakichkolwiek zaniedbań, ale... – pokręcił głową – to było 
straszne przeżycie.   

– Wyobra

żam sobie – odezwała się Mattie.   

Con

ner pochylił się i oparł łokcie na kolanach.   

– W

łaśnie wtedy wróciły te sny. Prześladowały mnie całymi miesiącami.   

Wreszcie zdoby

ł się na  zwierzenia.  Dotychczas  nie miał do  nikogo tyle  zaufania,  żeby 

przyznać  się  do  dręczącego  go  niepokoju.  Czuł  się  winny,  że  człowiek,  którego  zatrudnił, 
spędzi resztę życia na wózku inwalidzkim.   

–  M

ówiłeś,  że  takie  sny  męczyły  cię  już  w  dzieciństwie  –  zaczęła,  poprawiając  się  na 

kanapie. – 

Czy możesz mi powiedzieć, co ci się śni? 

Westchn

ął.   

– Pewnie nie uwierzysz, ale tak naprawd

ę nie widzę dokładnie tego, co się dzieje. Jakaś 

mgła  zasłania  mi  widok. Jednak domyślam  się,  że  są  przede  mną...  –  przerwał,  szukając 
odpowiedniego słowa – dwa duże kształty. Jeden bardzo ożywiony. Rozzłoszczony, wściekły 
jak  rozjuszony  niedźwiedź.  Drugi  kształt  też  jest  zły,  ale  nie  porusza  się.  Właściwie  jest 
nieruchomy jak ogromny dąb. Nieporównanie większy niż ja. Przerażający.  

Conner wzruszy

ł ramionami.   

– Dlaczego mia

łbym bać się dębu? To nie ma sensu. Ale kiedy to śnię, czuję, że za chwilę 

stanie się coś strasznego. Coś, co zmieni moje życie na zawsze. Mam ochotę krzyczeć. Chcę, 
żeby  zamglone  kształty  przestały  ze  sobą  walczyć.  Jednak  nie  mogę  nic  zrobić,  bo  jestem 
sparaliżowany ze strachu – powiedział i spojrzał jej w oczy.   

Patrzy

ła na niego ze współczuciem.   

– Rozmawia

łeś z kimkolwiek na ten temat? – spytała cicho.   

–  Nie  –  przyzna

ł,  starając  się  uśmiechnąć.  –  Mówiłem  już,  że  byłem  wtedy  jeszcze 

dzieckiem.  Wydawało  mi  się,  że  jeśli  się  do  tego  przyznam,  uznają  mnie  za  słabego.  Dla 
moich kuzynów byłaby to świetna zabawa. Mogliby wyśmiewać się ze mnie do woli. Nie. Nie 
mogłem nikomu powiedzieć. W każdym razie – ciągnął dalej – koszmary znikły. Nawet nie 
pamiętam kiedy. Po prostu przestały mi się śnić. Wreszcie miałem spokój.   

– Dop

óki nie zdarzył się wypadek – wtrąciła Mattie. 

Conner lekko skinął głową.   
– By

łem przekonany – powiedział – że gdy tylko skończy się sprawa w sądzie, przestanę 

żyć  w  takim  napięciu  i  wtedy  skończą  się  koszmary.  Jednak  nic  takiego  się  nie  stało.  – 
Zamilkł na chwilę. – Dlatego zdecydowałem się przyjechać do rezerwatu. Chciałem odpocząć 
i odzyskać spokój.   

Przede wszystkim chcia

ł  otrzymać  odpowiedzi  na  dręczące  go  pytania. Zgodnie z 

wierzeniem Kolheeków sny są wiadomościami płynącymi prosto z duszy. Jednak w tej chwili 
Conner nie miał najmniejszego zamiaru grzebać głęboko w swojej podświadomości. Zerknął 
na piękną twarz Matti Russell i zauważył jej współczujące spojrzenie. Przełknął ślinę. Jeszcze 
przed chwilą uważał, że może jej zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów. Teraz poczuł 
się  bezbronny.  Miał  nadzieję,  że  dziewczyna  nie  zacznie  analizować  każdego  jego  słowa  i 
zachowania.   

background image

Ale pomy

ślał też, że wcale nie jest taki pewny, czy rzeczywiście tego nie chce. Przecież 

przyjechał do  rezerwatu, by znaleźć wreszcie przyczynę koszmarów.  Wątpił tylko, czy jest 
już na to gotowy.   

Zdecydowanym ruchem wsta

ł z kanapy.   

–  Pos

łuchaj,  Mattie.  Powinienem  już  iść.  Nie  jestem  dziś  dla  ciebie  odpowiednim 

towarzystwem. Najlepszy dowód, że zasnąłem. Bardzo przepraszam.   

– Nic nie szkodzi. Naprawd

ę – zapewniła.   

Trochę się zdziwił, że nie próbowała go zatrzymywać i namawiać do zmiany decyzji.   
– Powiniene

ś wrócić do domu i odpocząć – powiedziała, odprowadzając go do drzwi. – 

Posłuchaj, Conner.   

Odwr

ócił się i spojrzał na nią.   

–  Je

śli chciałbyś porozmawiać – powiedziała serdecznym tonem – to wiesz, gdzie mnie 

znaleźć.   

 

Kilka godzin p

óźniej Mattie siedziała na tarasie zawinięta w obszerny,  gruby  wełniany 

sweter. Podziwiała krajobraz oświetlony blaskiem księżyca oraz chmury rzucające ruchome 
cienie na dolinę i porośnięte lasem stoki gór.   

Pozna

ła już podstawowe fakty. Conner wrócił do rezerwatu w Smoke Valley, żeby dojść 

d

o siebie po wypadku, o którym czytała w gazecie. Chciał się pozbierać po sprawie sądowej, 

pozbyć  się  poczucia  winy  za  to,  co  stało  się  z  tamtym  młodym  człowiekiem.  Wprawdzie 
nazywał  przyjazd  tutaj  wypoczynkiem,  ale  w  rzeczywistości  musiał  zmierzyć  się  z 
dr

ęczącymi go problemami i uporać się z nimi.   

Mattie podejrzewa

ła,  że  za  jego  przyjazdem  kryje  się  coś  więcej.  Prześladujące  go 

koszmary zaczęły się jeszcze w dzieciństwie.  Bardzo  mu  współczuła i  zastanawiała się, co 
mogło  nim  tak  bardzo  wstrząsnąć,  że  od  tylu  lat  nie  umiał  się  uwolnić  od  przerażających 
snów. Czyżby chodziło o śmierć matki? Chyba nie. Z tego, co mówił, wynikało, że zmarła tak 
młodo, że zupełnie jej nie pamiętał. Może śmierć ojca? Dla sześcioletniego dziecka wstrząs 
spowodowany stratą obojga rodziców musiał być ogromny. W takiej sytuacji nocne koszmary 
nie powinny w ogóle dziwić. Lęk, złość i poczucie bezsilności to normalne reakcje.   

Zastanawia

ła się, co mogły oznaczać niewyraźne kształty. Gigantyczne i przytłaczające, 

jak je określał. Mattie nie była psychologiem ani lekarzem, jednak zdawała sobie sprawę, że 
Conner cierpiał także z powodu tragedii na budowie. Na pewno nieustannie myślał o młodym 
człowieku przykutym do wózka inwalidzkiego. Być może teraz w czasie nocnych koszmarów 
wydaje mu si

ę, że sam jest dotknięty paraliżem.   

Mattie unios

ła  stopy  i  oparła  je  na  krawędzi  krzesła,  kładąc  głowę  na  kolanach. 

Najbardziej  dziwiło  ją  to,  że  Conner  po  przyjeździe  do  Smoke  Valley  ani  razu  nie 
kontaktował się z dziadkiem. Bardzo możliwe, że unikał Josepha bez specjalnego powodu, 
choć  uważała  to  za  mało  prawdopodobne.  Jej  zdaniem  wszystkie  te  sprawy  musiały  się  ze 
sobą jakoś łączyć.   

Nagle rozleg

ł się dzwonek telefonu. Mattie wstała i pospiesznie podeszła do aparatu. Głos 

w  słuchawce  spowodował,  że  przestała  zaprzątać  sobie  głowę  problemami  Connera.  Teraz 

background image

musiała działać szybko i zdecydowanie. Kolejna kobieta potrzebowała jej pomocy.   

– Zaraz b

ędę gotowa – zapewniła i energicznie odłożyła słuchawkę.   

 

Nazajutrz wczesnym rankiem Mattie otworzy

ła tylne drzwi. Wpuściła do środka kobietę i 

dziecko.  Chłopiec  wyglądał  na  dziesięć  lat.  Drżał  ze  zmęczenia.  Koniecznie  chciał  spać  w 
jednym pokoju z mamą, więc Mattie szybko przygotowała mu posłanie na kanapie.  Zasnął 
niemal natychmiast.   

Kobieta mia

ła na imię  Brenda.  Kiedy zaczęła  mówić,  Mattie zauważyła,  że brakuje jej 

trzonowego zęba.  Brenda wyjaśniła, że straciła  go,  gdy mąż pobił ją tydzień temu. Dziś w 
nocy podbił jej oczy i złamał nos, rozciął czoło i zmusił do szukania ratunku poza domem.   

– On mnie zabije. Na pewno mnie zabije – powtarza

ła, trzęsąc się z przerażenia. Mattie 

już nieraz widziała taki obezwładniający łęk u innych kobiet, które tu trafiały.   

– Uspok

ój się, nikomu nic się nie stanie – powiedziała stanowczo. – Dobrze zrobiłaś, że 

uciekłaś i zabrałaś dziecko. Teraz już nie musisz się bać. Pomogę ci.   

W oczach Brendy nadal wida

ć było paniczny strach.   

– Tak, wzi

ęłam ze sobą Scotty’ego. On mi tego nie daruje. Zabije mnie, jeśli tylko mnie 

znajdzie.   

Z dalszej opowie

ści Brendy Mattie dowiedziała się, że „on” jest bokserem, który próbuje 

przejść na zawodowstwo. Występuje pod pseudonimem Tommie Boy. Jego trener uznał, że 
ma  dość  talentu,  by  szukać  szczęścia  wśród  profesjonalistów.  Jednak  w  ciągu  ostatniego 
półtora  roku  Tommie  Boy  przegrał  wszystkie  walki  w  zawodowej  lidze.  Brenda  oznajmiła 
Mattie, że w tej sytuacji trudno się dziwić, że był trochę zdenerwowany.   

– Kocham go – szepn

ęła, a łzy spływały po jej bladych policzkach. – Ale już dłużej nie 

mogę tego znosić. Boję się, że któregoś dnia tak samo skrzywdzi Scotty’ego.   

– Nigdy nie bije syna? – Mattie czu

ła się w obowiązku zadać to pytanie.   

Brenda odwr

óciła  wzrok,  jakby  czuła  się  winna.  Kiedy  wreszcie  uniosła  głowę,  w  jej 

oczach malowała się rozpacz.   

–  Bardzo rzadko. Ale nie bije go tak mocno jak mnie –  wyzna

ła. – Jednak bywa coraz 

gorzej.  Wiem,  że  Tommie  nie  jest  zły,  ale  jak  się  zezłości,  może  mnie  zabić.  Kto  wtedy 
zaopiekuje się Scottym? 

Mattie ogarn

ęła złość, gdy usłyszała, jak Brenda usprawiedliwia swojego męża. Mogła się 

jedynie  domyślać,  że  biedna  kobieta  już  go  nie  kocha,  a  to,  co  czuła,  należało  uznać  za 
psychiczne  uzależnienie,  rodzaj  choroby,  podobnie  jak  chorobą  było  stosowanie  przemocy 
fizycznej przez Tommiego.   

Mattie rozumia

ła to wszystko i współczuła Brendzie. Ta kobieta nie miała szacunku dla 

samej  siebie.  Matie  gotowa  była  zrobić  wszystko,  żeby  biedaczka  odzyskała  równowagę 
psychiczną i doceniła własną wartość. Natomiast wobec jej męża czuła wyłącznie pogardę.   

Gdy rozmawia

ła z Brendą, słońce zdążyło już oświetlić Green Mountain. Mattie słuchała 

podobnych  historii  wielokrotnie  i  wielokrotnie  zdarzało  się,  że  z  jakichś  powodów  policja, 
opieka społeczna i inne upoważnione służby niewiele mogły lub chciały zrobić, by w takiej 
sytuacji pomóc nieszczęsnym kobietom.   

background image

Ofiary przemocy pochodzi

ły z różnych środowisk, ale jedno je łączyło – najczęściej nie 

miały  rodziny,  w  której  mogłyby  znaleźć  wsparcie.  Niejednokrotnie  wyrastały  w  domach, 
gdzie przemoc była traktowana jako normalne zachowanie. Brenda nie znała innego życia.   

Mattie zacisn

ęła  pięści,  gdy  Brenda  opowiedziała  jej,  co  usłyszała  kiedyś  od  pewnego 

sędziego. Prawnik poradził jej, by nie wnosiła oficjalnej skargi na męża, bo Tommie Boy był 
jego zdaniem szansą dla miasteczka. Gdyby zdobył sławę jako bokser,  wszyscy by na tym 
zyskali. Miastec

zko stałoby się bardziej znane. A Brenda powinna się wstydzić, że próbuje 

temu  przeszkodzić.  Sędzia  dodał  jeszcze,  że  w  ten  sposób  udowodniłaby,  że  jest 
nieodpowiednią matką i pozbawiono by ją opieki nad dzieckiem.   

–  Oczywi

ście  wycofałam  skargę  –  przyznała.  –  Gdy  tylko  sprawa  przycichła,  Tommie 

pobił mnie i wybił mi ząb. Według niego należała mi się kara. Wiem, że zachowałam się jak 
tchórz. W końcu jednak zebrałam się na odwagę i powiedziałam, że muszę mieć wstawiony 
ząb. Tommie odpowiedział, że jak dla niego wyglądam dobrze i że potrzebna mi pamiątka, 
bym na drugi raz nie wzywała policji.   

Dr

żała, mówiąc o tym. Nie była w stanie zapomnieć doznanych upokorzeń.   

–  Wiesz, Mattie, ja nigdy nie wzywa

łam  policji.  To  sąsiedzi  dzwonili  –  tłumaczyła  ze 

łzami w oczach.   

Rozleg

ło się ciche stukanie do frontowych drzwi. Brenda zesztywniała z przerażenia.   

– Bo

że, przyszedł po mnie – szepnęła.   

Była gotowa do natychmiastowej ucieczki.   
–  Wszystko w porz

ądku  –  powiedziała  Mattie,  starając  sieją  uspokoić.  –  To lekarz. 

Zap

omniałaś? Kiedy szłam zaparzyć kawę, powiedziałam, że wezwałam doktora Thundera. 

Jemu możesz zaufać. Nawet nie zapyta o twoje nazwisko i nikomu nie powie, że cię widział.   

Mattie cz

ęsto  spotykała  się  z  takim  zachowaniem.  Lęk  powodował,  że  do  ludzi  nie 

doci

erały najprostsze informacje. Wiedziała, że jest to przejściowe. Brenda potrzebowała po 

prostu trochę czasu, by się pozbierać, oraz miejsca, w którym czułaby się bezpiecznie.   

– Jeste

ś pewna, że to nie Tommie? – dopytywała się niespokojnie.   

–  Brenda, twój 

mąż  nie  ma  pojęcia,  gdzie  jesteś  –  Mattie  starała  się  mówić  jak 

najłagodniejszym tonem. Uniosła się z krzesła. – Poczekaj tutaj, a ja pójdę otworzyć. Zgoda? 

Grey Thunder mia

ł piękne zielone oczy. Długie czarne włosy jak zwykle splótł w luźny 

warkocz spada

jący  na  plecy.  Mattie  poznała  go  przed  rokiem.  Powrócił  wtedy  do  Smoke 

Valley,  żeby  leczyć  mieszkańców  rezerwatu.  Zatrudnił  u  siebie  niejaką  Lori  Young,  którą 
była  w  ciąży  i  próbowała  ukryć  się  przed  byłym  mężem,  agresywnym  człowiekiem,  który 
chciał ją dopaść.  Żeby zagwarantować dziewczynie bezpieczeństwo, Grey wziął z nią ślub. 
Potem rzeczywiście zakochali się w sobie i tworzyli teraz doskonałą parę. Mattie nawet do 
głowy  nie  przyszło,  gdy  poznawała  ich  ze  sobą,  że  tak  się  to  skończy.  Jednak  teraz  była 
dumna z roli swatki.   

– Dzi

ękuję, że przyszedłeś – powiedziała i wprowadziła doktora do holu.   

– Gdzie ona jest? – spyta

ł Grey.   

–  W pokoju. Tylko pami

ętaj, musisz rozmawiać z nią bardzo łagodnie.  Postaraj się nie 

wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Ona jest naprawdę śmiertelnie przerażona.   

background image

Grey skin

ął  głową  ze  zrozumieniem.  Odstawił  pokaźną  czarną  torbę  i  założył  biały 

fartuch.  To  zawsze  pomagało  w  nawiązaniu  pierwszego  kontaktu  i  dodawało  pewności 
poszkodowanym.   

– Jak ma na imi

ę? – spytał, dopinając guziki.   

– Brenda.   

Ju

ż  dawno  ustalili,  że  posługują  się  tylko  imionami,  i  dla  bezpieczeństwa  ściśle  tego 

przestrzegali.   

Skinął głową i podniósł torbę.   
– Chod

źmy.   

Gdy Mattie wesz

ła do pokoju, Brenda patrzyła wzrokiem zaszczutego zwierzątka, które 

znalazło się w pułapce bez wyjścia.   

– To doktor Grey Thunder.   

Grey stan

ął w drzwiach.   

– Witaj, Brendo – powiedzia

ł łagodnym tonem.   

Kobieta spojrza

ła na niego, potem na Mattie. Widać było, że nie ma ochoty na rozmowę z 

nikim obcym, a już na pewno z żadnym mężczyzną.   

–  Doktor nie zna twojego nazwiska i nikomu nie powie, 

że  tu  jesteś.  Przyszedł,  by  ci 

pomóc – 

przypomniała Mattie.   

Brenda nadal patrzy

ła z niepokojem. Grey nie ruszył się z miejsca, a Mattie wiedziała, że 

lekarz nie wejdzie do pokoju, dopóki Brend

a w jakiś sposób nie wyrazi zgody. Traktowanie 

pokrzywdzonych z troską i szacunkiem dodawało ofiarom siły i pewności siebie.   

–  Nie chc

ę,  żeby  oglądano  mnie  w  takim  stanie  –  powiedziała  wreszcie  Brenda  i 

odwróciła się tyłem.   

– Brenda, masz rozci

ęte czoło – przypomniała Mattie. – Nos chyba jest złamany. A Grey 

może. ci pomóc. Chyba nie chcesz przez resztę życia chodzić z paskudną szramą na twarzy i 
krzywym nosem.   

Kobieta wzruszy

ła ramionami.   

– Jakie to ma znaczenie? 

– Och, daj spokój – 

zaczęła Mattie i przysunęła krzesło. – Teraz może ci się tak wydawać, 

ale za jakiś czas inaczej na to spojrzysz.   

Grey nadal sta

ł w drzwiach. W końcu Brenda skinęła głową. Lekarz podszedł bliżej.   

– Oczy

ściłam ranę i założyłam opatrunek – wyjaśniła Mattie.   

–  Bardzo dobrze –  pochwali

ł  ją  Grey.  Delikatnie  zdjął  opatrunek.  –  Nie  wygląda  źle. 

Nałożę odrobinę środka dezynfekującego. Mam przy sobie taśmę chirurgiczną. Skleję ranę. 
Powinna zostać mniejsza blizna niż po szyciu.   

Mattie zauwa

żyła,  że  Brenda  zaczyna  się  niecierpliwić.  Na  szczęście  lekarz  pracował 

szybko i sprawnie.   

– Je

śli chodzi o nos, to przez chwilę będzie bardzo bolało – uprzedził.   

Kobieta zacisn

ęła zęby. Ból nie był dla niej niczym nowym.   

Gdy wreszcie nos znikn

ął pod opatrunkiem, Brenda zaczęła szlochać.   

–  Ju

ż  mam  dość  –  powiedziała  błagalnym  tonem.  –  Nie  chcę,  żeby  mnie  ktokolwiek 

background image

oglądał. Mattie, niech on już sobie pójdzie.   

Tymczasem Grey zaczaj pakowa

ć swoje rzeczy.   

– Wr

ócę, gdy nabierzesz sił – powiedział. – Teraz przede wszystkim musisz odpocząć.   

Mattie zostawi

ła Brendę ze śpiącym dzieckiem i odprowadziła Greya do drzwi.   

–  Mam tu dla niej 

łagodny  środek  uspokajający  –  powiedział  i  podał  Mattie  małe 

opakowanie.  – 

Po  tym  łatwiej  jej  będzie  zasnąć.  Zostawiam  tylko  trzy  tabletki.  Ty 

zdecydujesz, kiedy je po

dać.   

– Dzi

ękuję za wszystko – powiedziała Mattie.   

Grey zatrzymał się przy drzwiach ze smutnym uśmiechem i szepnął: 
– Za ka

żdym razem nie mieści mi się w głowie, że coś takiego znów się zdarzyło. Mattie 

Russell, dobry  z ciebie cz

łowiek  –  powiedział  z  westchnieniem.  –  Lori  serdecznie  cię 

pozdrawia.   

Mattie przyjaznym gestem po

łożyła rękę na ramieniu Greya.   

–  Jak ona si

ę  czuje?  –  spytała.  Wiedziała,  że  Lori  spodziewa  się  dziecka.  Maleństwo 

miało przyjść na świat około Nowego Roku.   

– Dobrze. Dziecko ro

śnie z dnia na dzień. Niestety brzuch też, a to Lori zupełnie się nie 

podoba – 

wyjaśnił i roześmiał się.   

Po chwili zamy

ślił się i zmarszczył brwi. 

– Mattie, chcia

łbym cię o coś spytać, jeśli można.   

– Oczywi

ście.   

Najwyra

źniej było mu trochę niezręcznie. Starał się dobrać odpowiednie słowa.   

– Na

than mówił mi, że spotkałaś naszego kuzyna Connera. Podobno zamieszkał w starym 

domku myśliwskim. Czy tak? 

– Tak, rozmawia

łam o tym z Nathanem.   

– Zwykle staram si

ę do nikogo nie wtrącać, ale Conner zaczyna mnie niepokoić. Widzisz, 

on  jest  w  rezerwacie  od  tygodni,  ale  nie  pojawił  się  w  miasteczku.  Do  tej  pory  nie 
skontaktował się z nikim z rodziny.   

Teraz Mattie poczu

ła się niezręcznie. Wiedziała, że z jakichś powodów Conner starał się 

izolować  od  rodziny.  Pomyślała  jednak,  że  dopóki  nie  zrozumie  jego  zachowania,  nie, 
powinna z nikim rozmawiać na ten temat.   

–  Mo

żesz  jeszcze  kiedyś  się  z  nim  zobaczysz?  –  dodał  Grey.  –  Wiesz,  chciałbym 

wiedzieć, czy z nim wszystko w porządku.   

Najwyra

źniej niepokoił go los kuzyna. Mattie nie miała serca trzymać go w niepewności, 

zwłaszcza że tyle razy służył jej bezinteresowną pomocą.   

– Spotka

łam się z nim – przyznała w końcu. – Szczerze mówiąc, wczoraj był u mnie na 

obiedzie.   

Grey odetchn

ął z ulgą.   

– 

Świetnie  –  powiedział  z  uśmiechem.  –  Cieszę  się,  że  przestał  zachowywać  się  jak 

pustelnik.   

Mattie poklepa

ła go po ręce.   

– Naprawd

ę nic złego się z nim nie dzieje – zapewniła i zaczerwieniła się.   

background image

– 

Słuchaj.  –  poprosił  Grey.  –  Jeśli  będziesz  miała  okazję,  przekonaj  go,  żeby nas 

odwiedził, dobrze? Wszyscy chcemy się z nim spotkać.   

– Zgoda. My

ślę, że dla niego też byłoby to wskazane – powiedziała.   

Grey uni

ósł dłoń na pożegnanie i wyszedł.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Mattie us

łyszała delikatne pukanie do drzwi sypialni. Natychmiast się rozbudziła. Brenda 

i Scotty mieszkali w jej domu już od trzech dni i nigdy jeszcze tu nie zaglądali. Schodzili na 
dół niemal wyłącznie na posiłki.   

Tak zachowywa

ła się większość” kobiet, które korzystały z jej pomocy. Zwykle czuły się 

uzależnione od swoich prześladowców i musiało minąć sporo czasu, nim wreszcie docierało 
do  ich  świadomości,  że  doskonale  sobie  poradzą  bez  swoich  krzywdzicieli.  Jednak  jeszcze 
nigdy nie udało się tego osiągnąć bez pomocy i fachowych porad.   

Mattie wyskoczy

ła z łóżka. Wciągnęła dżinsy i sweter.   

–  Wejd

ź,  Brenda  –  zawołała.  Domyślała  się,  że  coś  musiało  się  stać,  jeśli  kobieta 

zdecydowała się obudzić ją tak wcześnie.   

– Z ty

łu za domem kręci się jakiś mężczyzna – tłumaczyła przerażona Brenda.   

Mattie wci

ągnęła tenisówki, nie zawracając sobie głowy zawiązywaniem sznurowadeł.   

– Znasz go? – spyta

ła, zastanawiając się jednocześnie, ile czasu potrzebuje policja, żeby 

tu dojechać, oczywiście jeśli okaże się to konieczne.   

Kobieta pokręciła przecząco głową.   
– Kr

ęci się przy tamtym starym budynku – wyjaśniła cicho.   

Conner, pomy

ślała Mattie. Nie widziała go od tamtego dnia, kiedy był u niej na obiedzie. 

Później w nocy zjawiła się Brenda.   

– Wiem, kto to jest – wyja

śniła. – Nie ma powodu do obaw.   

Jednak wida

ć było, że Brenda nie wierzy.   

– A je

śli... – zaczęła.   

– Ju

ż dobrze. Pójdę zapytać, co go tu sprowadza – uspokoiła ją Mattie.   

– Mo

żesz mu powiedzieć, żeby sobie poszedł? 

– Najpierw dowiem si

ę, dlaczego przyszedł – powiedziała i poklepała przerażoną kobietę 

po ramieniu.   

– Mo

żesz tymczasem przygotować Scotty’emu śniadanie. Ja zaraz wrócę.   

– Tylko nikomu nie m

ów, że tu jesteśmy. Tommie na pewno nas szuka.   

– Pami

ętam o tym – zapewniła i zdobyła się na uśmiech.   

– Zostaniemy na górze, dopóki nie odejdzie – powiedzia

ła Brenda niepewnym tonem.   

Strach i niepok

ój Brendy przypomniały Mattie chwilę, gdy jej siostra Susan przybiegła, 

błagając o pomoc. Jednak potem zrobiła największy błąd. Wybaczyła mężowi i wróciła do 
niego. Uwierzyła w obietnicę, że tym razem wszystko się odmieni. W swoim krótkim życiu 
słyszała wiele takich obietnic.   

Mattie poczu

ła  zapach  kawy,  nim  weszła  do  kuchni.  Nie  mogła  się  oprzeć  i  napełniła 

kubek, chociaż nie potrzebowała kofeiny. Perspektywa rozmowy z Connerem już odpędziła 
resztki snu. Z kubkiem 

gorącego napoju przeszła przez trawnik. Drzwi wozowni były szeroko 

otwarte, więc weszła do środka. Conner klęczał na podłodze. Pochylony nad kartką papieru 
zapisywał coś, zapewne wyniki pomiarów.   

background image

– Dzie

ń dobry – zawołała z daleka.   

Uni

ósł głowę i uśmiechnął się, a Mattie od razu straciła pewność siebie.   

–  Mia

łam  zamiar  przynieść  ci  kawę  –  powiedziała  –  ale  nie  wiedziałam,  czy  pijesz  z 

mlekiem i z cukrem.   

Po

łożył ołówek obok metalowej taśmy i kartki, wstał i podszedł do niej.   

– C

óż za wspaniały zapach – powiedział. – Mogę się napić z twojego kubka? 

– Oczywi

ście.   

Obj

ął  jej  dłonie  trzymające  kubek,  pochylił  się  i  upił  kilka  łyków.  Spojrzała  na  jego 

wilgotne usta i natychmiast przypomniała sobie pocałunki. Wzięła głęboki oddech.   

– Co tu robisz? – spyta

ła, siląc się na spokój.   

– Mam nadziej

ę, że ci to nie przeszkadza. Spisuję materiały potrzebne do remontu.   

–  Ale...  –  zawaha

ła  się.  –  Przecież  ja  poprosiłam  cię  jedynie...  Nie  oczekiwałam,  że 

będziesz tu coś robił.   

–  Wiem.  –  Zdecydowanie skin

ął  głową,  a  długie  włosy  opadły  mu  na  ramiona.  –  Ale 

kiedy pomyślałem o tym, co cię tu czeka: naprawa podłogi, dobudowanie ściany, wymiana 
okien  i  drzwi,  do  tego  łazienka,  wyliczał  po  kolei.  –  Chętnie  wszystkiego  dopilnuję. 
Chwilowo niczego nie wynajmujesz, więc jest najlepszy moment, żeby...   

–  To prawda –  przyzna

ła.  Właściwie  nie  było  to  kłamstwo.  Brenda  i  Scotty  nie 

wynajmowali pokoju. – 

Może jednak... – zaczęła.   

Conner nie zamierza

ł słuchać jej protestów. Odruchowo przeczesał włosy palcami.   

–  Potrzebujemy elektryka  i hydraulika. Inspektor budowlany b

ędzie  mógł  przyjść  na 

ostateczny odbiór może już nawet za trzy tygodnie, najpóźniej za miesiąc.   

– Sama nie wiem.   

Dla niej na pewno nie by

ł  to  najlepszy  moment.  Musiała  zająć  się  Brendą  i  Scottym. 

Należało załatwić matce stałą pracę i mieszkanie, a dla dziecka miejsce w szkole. Powinni jak 
najszybciej stanąć na własnych nogach. Ale teraz Conner patrzył jej w oczy i nie potrafiła mu 
odmówić.   

– Mattie, musz

ę się tym zająć – powiedział. – Siedzę w lesie, w tej starej chacie już kilka 

tygodni  i  zaczynam  wariować.  Dokucza  mi  samotność.  Mówiłem  ci,  że  chcę  przemyśleć 
pewne sprawy,  ale potrzebuję jeszcze czasu,  nim dojdę do jakichś wniosków. Muszę jakoś 
spożytkować energię.   

–  C

óż,  myślę,  że  to  dobry  pomysł  –  stwierdziła  Mattie,  nawet  przez  chwilę  nie 

zastanawiając się nad tym, jak bardzo komplikuje sobie życie.   

 

Nied

ługo  potem  siedziała  obok  niego  w  półciężarówce.  Jechali  do  Mountview, 

sąsiedniego miasteczka, gdzie był najbliższy tartak. Przedtem, na koniec rozmowy ustalili, że 
ona pójdzie się przebrać, a on wróci do swojej chaty, gdzie zaparkował samochód.   

Brenda, jak obieca

ła,  starała  się  pozostać  niezauważona.  Mattie  zajrzała  do  obszernej 

sypialni na górze. Scotty oglądał kreskówki w telewizji, a jego matka siedziała zamyślona w 
fotelu.   

– Jad

ę do miasta – powiedziała Mattie.   

background image

Kobieta tylko skinęła głową.   
– Potrzebujesz czego

ś? 

Brenda westchn

ęła i przecząco pokręciła głową.   

Mattie u

śmiechnęła się do Scotty’ego. Od dnia, gdy zjawili się w jej domu, chłopiec nie 

odstępował matki na krok. Nic dziwnego. Życie bardzo go doświadczyło. Widział już sceny, 
których żadne dziecko nie powinno oglądać. Jego rówieśnicy grali teraz w piłkę lub jeździli z 
kolegami na rowerach, a on nieustannie pilnował, by matce nie stało się nic złego.   

Mattie zdawa

ła  sobie  sprawę,  że  Scotty  powinien  znów  chodzić  do  szkoły.  Będzie 

musiała  przekonać  o tym Brendę  jak  najszybciej.  Niewątpliwie  oboje  potrzebowali  jeszcze 
kilku dni, żeby dojść do siebie, ale powrót do normalnego życia byłby najlepszy dla dziecka. 
Mattie postanowiła poruszyć tę sprawę następnego dnia. Teraz miała co innego na głowie.   

Spojrza

ła  na  Connera.  Siedział  wyprostowany  za  kierownicą  i  patrzył  na  drogę. 

Wiedziała,  że  to  tylko  pozorny  spokój.  Co  prawda  w  odróżnieniu  od  Brendy  nikt  mu  nie 
zagrażał, ale cierpiał równie mocno.   

Przejecha

ła dłonią po wygodnym, skórzanym fotelu.   

– 

Ładna ciężarówka – zauważyła.   

– 

Jedna z ośmiu.   

Spojrza

ła z niedowierzaniem.   

– 

Masz ich więcej?   

Roześmiał się.   
–  U

żywamy  ich  w  firmie  do  przewozu  pracowników  na  plac budowy. W ten sposób 

tracimy mniej czasu. A i ludzie są zadowoleni. Muszę przyznać, że dobrze pracują i można im 
zaufać. Przez ostatnie miesiące firma działała właściwie bez mojego udziału. Od dnia, kiedy 
dostałem wezwanie do sądu, zaczął się prawdziwy koszmar. Ciągłe spotkania z prawnikami, 
przygotowywanie  dowodów,  przesiadywanie  w  sądzie  –  mówił  z  ironią  w  głosie.  – 
Tymczasem moi pracownicy świetnie dawali sobie radę. Prace posuwały się planowo. Nawet 
zdobyli nowe zamówienia.   

– Jeste

ś z mmi w kontakcie? 

–  Jasne  –  powiedzia

ł i znów się roześmiał. – Co prawda mieszkam teraz na strasznym 

odludziu, ale nadal mam telefon komórkowy.   

Przez chwilę milczeli.   
– Jak si

ę ostatnio czujesz? – spytała wreszcie Mattie.   

Conner natychmiast domyślił się, że chodzi jej o nocne koszmary.   
–  Z

łe sny zdecydowanie rzadziej mnie prześladują – odparł. – Zmieniły się – dodał po 

chwili.   

– Zmieni

ły się? – powtórzyła pytająco i z zaciekawienia wyprostowała się na fotelu.   

Conner potwierdzi

ł skinieniem głowy.   

– M

ówiłem ci o parzącym upale, gniewnych głosach i strachu – przerwał i zwilżył usta 

językiem. – Cóż, teraz wszystko jest jasno oświetlone, a ja czuję się tak, jakbym znajdował 
się  poza  tym,  co  się  dzieje.  Już  nie  jestem  w  środku,  nie  biorę  w  tym  udziału.  Stałem  się 
raczej widzem.   

background image

Ciekawe, sk

ąd  się  wzięła  ta  zmiana,  zastanawiała  się  Mattie.  Było  jasne,  że  Conner 

zadawał sobie to samo pytanie.   

– Ju

ż nie budzę się przerażony – dodał.   

– Czyli zmieni

ło się na lepsze – podsumowała zadowolona.   

Potwierdzi

ł skinieniem głowy.   

– Jednak nadal nie zbli

żyłem się do wyjaśnienia, co to wszystko znaczy.   

Mattie przypomnia

ła sobie słowa doktora Greya Thundera: „Jeśli będziesz miała okazję, 

przekonaj go, żeby nas odwiedził, dobrze? Wszyscy chcemy się z nim spotkać”.   

Zdawa

ła  sobie  sprawę,  że  jeśli  wspomni  o  doktorze,  rozmowa  może  potoczyć  się  w 

niewłaściwym  kierunku,  a  przynajmniej  na  razie  nie  chciała  nic  mówić  na  temat  Brendy  i 
Scotty’

ego. Zaczęła zatem inaczej.   

– Conner, my

ślę, że powinieneś spotkać się z dziadkiem, bo wtedy.   

– Nie – zaprotestowa

ł natychmiast. – To mi w niczym nie pomoże.   

– Dlaczego tak s

ądzisz? – spytała i mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź. – Dlaczego 

jeszcze tego nie zrobiłeś? Jesteś tu już od tygodni. Pokłóciliście się? Może stało się coś złego? 

–  Nic si

ę  nie  stało  –  powiedział  takim  tonem,  że  na  chwilę  straciła  ochotę  do  dalszej 

rozmowy.   

Zapad

ła dłuższa cisza. W końcu Conner westchnął.   

– Mattie, mo

żesz mi wierzyć. Nie doszło między nami do sprzeczki.   

–  W takim razie, dlaczego jeszcze go nie  odwiedzi

łeś?  –  pytała  dalej.  –  Właściwie 

dlaczego od lat nie przyjeżdżałeś do rezerwatu? 

Zatrzyma

ł się na światłach na skraju miasta i spojrzał na nią.   

– Naprawd

ę nie wiem – przyznał lekko zmieszany.   

–  Spotkaj si

ę  z  nim  –  powiedziała  łagodnym  tonem.  –  Wychował  cię.  Na  pewno  cię 

kocha. Może wyjaśni ci jakieś wydarzenia z przeszłości. Poza tym on jest przecież szamanem. 
Nie zapominaj o tym. To bardzo mądry człowiek.   

Troch

ę  się  przestraszyła,  że  może  powiedziała  za  dużo.  Miała  nadzieję,  że  Conner  nie 

zapyt

a,  skąd  tak  dobrze  zna  Josepha.  On  jednak  był  zbyt  zajęty  własnymi  problemami,  by 

zwrócić uwagę na taki szczegół.   

Wyjrza

ł przez okno.   

– Naprawd

ę nie wiem – powtórzył pod nosem.   

– Mog

ę pójść z tobą – zaproponowała.   

Conner spojrza

ł na nią zaskoczony. Najwyraźniej zastanawiał się, dlaczego tak jej na tym 

zależy.   

– M

ówię poważnie – zapewniła, nim zdążył znaleźć jakąś wymówkę. – Z przyjemnością 

z tobą pojadę. Wpadnij po mnie jutro rano. Pojedziemy do rezerwatu drogą wzdłuż jeziora.   

Conner patrzy

ł  na  nią  bez  słowa.  Samochód  za  nimi  zaczął  trąbić,  bo  już  od  dłuższej 

chwili mieli zielone światło. Conner nacisnął pedał gazu. Milcząc, wjechali do Mountview.   

– Conner. – Nie wytrzyma

ła w końcu Mattie. – Pojedziesz czy nie? 

Powoli skin

ął głową.   

– Je

śli wybierzesz się ze mną, to tak.   

background image

Mattie wysiad

ła  przed  ratuszem.  Wypełniła  wniosek  o  zezwolenie  na  przebudowę 

budynku. Zajęło jej to dwadzieścia minut. Urzędnik zapewnił, że rozpatrzą sprawę w ciągu 
tygodnia.  Potem  przeszła  kilka  domów  dalej, gdzie za  sklepem z narzędziami  mieścił  się 
skład drewna. Właśnie tam umówiła się z Connerem.   

Zza chmur wysz

ło  słońce  i  od  razu  zrobiło  się  weselej.  Mattie  odwróciła  twarz,  żeby 

nacieszyć się ciepłymi promieniami. Kończył się październik i takich chwil mogło już nie być 
zbyt  wiele  przed  zimą.  Co  prawda  lubiła  jazdę  na  nartach  i  szare  wieczory  z  książką  przy 
rozpalonym kominku, ale pozostałe pory roku uważała za bardziej atrakcyjne.   

Min

ęła kino, radośnie uśmiechając się do przechodniów. Cieszyła się, że Conner zgodził 

się spotkać z dziadkiem. Stary szaman na pewno będzie szczęśliwy. Zamyślona, nie zwróciła 
uwagi na nastolatka, który przyklejał ogłoszenie na szybie apteki. Jednak po chwili zauważyła 
zdjęcie Brendy na najbliższej latarni. „Nagroda za informację o tej kobiecie!” – przeczytała.   

Zasch

ło  jej  w  ustach.  Rozejrzała  się  i  dyskretnie  zerwała  zdjęcie.  Odwróciła  się.  Dwa 

domy  dalej  ten  sam  nastolatek  przyklejał  kolejne  zdjęcie  do  skrzynki  pocztowej.  Szybko 
podeszła do niego.   

– Mo

żemy chwilę pogadać? – spytała.   

Wyglądał  na  trzynaście  lat.  Niemal  równocześnie  wzruszył  ramionami  i  skinął  głową. 

Leniwie odwrócił się do niej.   

– O co tu chodzi? – spyta

ła, pokazując zdjęcie zerwane z latarni.   

Odpowiedzia

ł kolejnym wzruszeniem ramion.   

–  Nie wiem. Zagin

ęła  jakaś  kobieta.  Facet  obiecał  mi pięćdziesiąt  dolarów  i  swój 

autograf,  jeśli  rozlepię  to  po  całym  mieście.  Powiedział,  że  będzie  sławny  i  jego  autograf 
będzie wart majątek.   

Tommie Boy, pomy

ślała Mattie od razu.   

Ch

łopiec zmarszczył nos.   

– Nie potrzebuj

ę autografu – stwierdził. – Ale facet przypomina atletę, więc nie wypadało 

odmówić – tłumaczył z uśmiechem. – A forsa przyda się na nową deskorolkę.   

– Czyli zapowiada si

ę niezła zabawa – powiedziała Mattie. – Dużo dostałeś tych plakatów 

ze zdjęciem? 

– Nie, chyba z pi

ętnaście.   

Mattie zastanawia

ła się przez chwilę.   

– Mog

łabym ci pomóc? 

– Dzi

ękuję pani, ale zostały mi już tylko trzy.   

–  Ja si

ę  nimi  zajmę  –  zaproponowała.  –  A  ty  będziesz  mógł  pędzić  już  do  sklepu  po 

deskę.   

– Super, dzi

ęki! – zawołał chłopak, wcisnął jej plakaty do ręki i pobiegł wzdłuż ulicy.   

Trzy dosta

ła  od  chłopca,  jeden  już  zerwała  z  latarni,  została  apteka  i  skrzynka.  To 

oznaczało,  że  musiała  wytropić  jeszcze  dziewięć  plakatów.  Ruszyła  wzdłuż  ulicy.  Zerwała 
plakat z okna wystawy sklepu z narzędziami. Starała się robić to jakby od niechcenia. Nikt nie 
powinien jej zauważyć. Tommie Boy na pewno znów zjawi się w miasteczku w ciągu kilku 
dni. Pomyślała, że dla Brendy i Scotty’ęgo byłoby bezpieczniej, gdyby wyjechali do innego 

background image

stanu.   

Min

ęła  trzy  ulice,  zanim  udało  jej  się  znaleźć  wszystkie  plakaty  ze  zdjęciem  Brendy. 

Zmęczona usiadła na ławce i zaczęła drzeć je na kawałki. Papiery wyrzuciła do kosza. Wzięła 
głęboki  oddech,  starając  się  zapanować  nad  obrazami,  które  kłębiły  się  przed  jej  oczami: 
przer

ażone  spojrzenie  Scotty’ego,  gdy  zjawił  się  w  jej  domu,  Brenda  z  pokaleczoną  i 

poobijaną  twarzą,  zapłakana  twarz  Susan,  jej  głos,  gdy  pytała  Mattie,  dlaczego  mąż,  który 
miał  ją  kochać,  tak  bardzo  ją  skrzywdził.  Mattie  zamknęła  oczy  i  wróciła  myślami  do 
wyd

arzeń sprzed pięciu lat.   

Nad 

świeżo wykopanym grobem stała trumna. Lakier i metalowe uchwyty połyskiwały w 

promieniach słońca. Na to wspomnienie Mattie ogarnęła rozpacz. Pomyślała, że teraz właśnie 
ona  odpowiada  za  to,  żeby  Brendy  nie  spotkał  los  Susan.  Nie  powinna  dopuścić,  by  obcy 
ludzie kręcili się koło domu, w czasie gdy ukrywa się tam Brenda ze Scotty’m. Hydraulik, 
elektryk, inspektor budowlany i nie wiadomo kto jeszcze.   

Chyba straci

łam rozum, pomyślała. Ktoś mógłby ich zauważyć i wspomnieć coś na ten 

temat  w  miasteczku.  Jakiś  plakat  ze  zdjęciem  i  informacją  o  nagrodzie  mógł  nadal  wisieć 
gdzieś na latarni. Pieniądze zawsze były przekonującym argumentem. A co z Connerem? – 
pomyślała. Przecież dziś rano doszła do wniosku, że on też potrzebuje zrozumienia i pomocy. 
Musiał mieć jakieś zajęcie.   

–  Mattie Russell, pozwoli

łaś, żeby zamiast głowy myślało twoje ciało – powiedziała do 

siebie z wyrzutem.   

Conner Thunder na pewno potrafi

ł samodzielnie uporać się ze swoimi problemami. Nie 

potrzebował  pomocy,  a  już  na  pewno  nie  w  takim  stopniu  jak  Brenda  i  Scotty.  Miał  w 
rezerwacie kochającą rodzinę. Wystarczyłoby, żeby się z nią skontaktował. A Brenda mogła 
liczyć tylko  na Mattie.  No  i jemu  nikt nie zagrażał,  podczas gdy życie  Brendy zależało  od 
humoru rozwścieczonego boksera. Tym bardziej teraz, kiedy odważyła się uciec od niego.   

Mattie westchn

ęła  smutno.  Wciąż  sobie  powtarzała,  że  ma  istotne  powody,  by  żyć  w 

samotności.  Musiała  zapewnić  bezpieczeństwo  kobietom,  które  szukały  u  niej  schronienia. 
Jak mogła o tym zapomnieć. Jednak po chwili zdobyła się na szczerość wobec samej siebie. 
Wszystko z powodu Connera.   

Od chwili gdy go pozna

ła, intrygował ją i pociągał. Świadomość, że on również jest nią 

zainteresowany, sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Jednak Conner nie powinien kręcić się 
koło domu, gdy w środku ukrywała się Brenda. Przynajmniej nie wtedy, gdy Tommie Boy 
obiecywał nagrodę za informację o niej. Mattie zdawała sobie sprawę, że Brenda i Scotty byli 
ważniejsi  od  jej  osobistych  spraw.  Nie  miała  innego  wyjścia.  Podjęła  decyzję  i  od  razu 
poczuła się lepiej.   

Musia

ła teraz wyjaśnić Connerowi, że zmuszona była zmienić plany. Tylko jak znaleźć 

sensowne  wytłumaczenie? Mogłaby  powiedzieć  prawdę.  Wyjawić,  że  ukrywa  matkę  z 
dzieckiem.  „

Tylko  nikomu  nie  mów,  że  tu  jesteśmy”,  zadźwięczało  jej  w  uszach.  Brenda 

prosiła  ją  o  to  z  oczami  pełnymi  przerażenia.  Mattie  obiecała  dyskrecję  i  zamierzała 
dotrzymać  słowa.  Zdobycie  zaufania  tej  kobiety  kosztowało  ją  wiele  trudu.  Nie  mogła  jej 
teraz zawieść.   

background image

Wprawdzie nie mia

ła najmniejszych wątpliwości, że Connerowi można zaufać, ale skoro 

obiecała, musiała milczeć. Przynajmniej na razie. Może później uda się jej przekonać Brendę, 
że  Conner  jest  człowiekiem,  który  potrafi  zachować  absolutną  dyskrecję.  Teraz  z  całą 
pewnością nie powinien zajmować się remontem starej wozowni. Miała nadzieję, że uda się 
jej wymyślić jakąś sensowną wymówkę.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

–  Czy w ko

ńcu powiesz mi, co się stało? – spytał Conner. Mówił łagodnym tonem, ale 

Mattie podskoczyła zaskoczona.   

–  Co si

ę stało... – zaczęła i zdała sobie sprawę,  że zaczyna powtarzać jak jakaś  głupia 

papuga. Przybrała poważną minę, jakby doskonale wiedziała, o co chodzi. W rzeczywistości 
przez  całą  drogę  do  domu  siedziała  głęboko  zamyślona.  Gdy  dojechali,  Conner  wyładował 
pięciolitrowe  pojemniki  z  farbą.  Dwa  zaniósł  do  wozowni.  Mattie  wzięła  dwa  pozostałe  i 
poszła za nim. W środku odwrócił się do niej.   

– S

łuchaj, Mattie. Widzę, że coś musiało się stać po tym, gdy wysiadłaś przed ratuszem i 

zanim spotkaliśmy się przed sklepem. Nie odzywasz się, jakby coś cię gryzło. Miałaś jakieś 
kłopoty z zezwoleniem? 

Oczywi

ście! To była doskonała wymówka. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? 

–  Zezwolenie mog

ą  wydać  dopiero  w  przyszłym  tygodniu  –  powiedziała.  –  Musimy 

odłożyć wszelkie prace do tego czasu.   

–  I tym si

ę  tak  przejęłaś?  Może  nie  będę  mógł  spisać  umowy z hydraulikiem czy z 

elektrykiem, dop

óki nie podam im numeru zezwolenia, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mogę 

tu przyjść i...   

–  Naprawd

ę wolałabym poczekać. Wszystko powinno być robione oficjalnie i legalnie. 

Zresztą tak powiedział urzędnik.   

– Tak, ale...   

– Chc

ę zaczekać – powtórzyła twardo.   

Conner spojrza

ł zaskoczony jej obcesowym tonem.   

– Mam tysi

ące rzeczy do zrobienia – zaczęła nerwowo tłumaczyć, widząc jego spojrzenie. 

– 

Jeśli  odłożymy  remont  do  przyszłego  tygodnia,  to...  będę  mogła  ci  pomóc  –  starała  się 

mówić z przekonaniem.  – Wiesz,  chciałabym przy okazji nauczyć się  czegoś od  ciebie, na 
przykład o stolarstwie, malowaniu, waleniu młotkiem i... no i w ogóle.   

Dok

ładała  wszelkich  starań,  by  nie  wyjść  na  kompletną  idiotkę.  Przecież  kilka  godzin 

wcześniej zgodziła się na jego pomoc, a teraz wykręcała się, jak mogła. Zależało jej jednak, 
by go nie obrazić. A jednocześnie miała ochotę kopnąć się w kostkę za to, co robi. Przecież 
przyr

zekła  sobie,  że  będzie  wiodła  samotne  życie  i  pomagała  innym,  tymczasem  w 

towarzystwie Connera wszystkie dotychczasowe plany natychmiast ulegały unieważnieniu.   

Conner zupe

łnie  nie  wiedział,  co  myśleć  o  tej  nagłej  zmianie  decyzji.  Wyglądał  na 

zupełnie zagubionego. Mattie zauważyła jego minę i niewiele brakowało, by wyznała prawdę.   

– Dobrze, Mattie – powiedzia

ł w końcu. – Zrobimy tak, jak chcesz.   

Z tylnej kieszeni wyci

ągnął wizytówkę.   

– Tu jest numer mojej kom

órki. Zadzwoń, gdy zdecydujesz się na rozpoczęcie prac.   

Przeszli po trawniku do ci

ężarówki.   

– Mam nadziej

ę, że nie jesteś zły z powodu zwłoki? – spytała.   

Otworzy

ł drzwiczki samochodu.   

background image

– Nie, nie jestem, chocia

ż powinnaś wiedzieć, że po złożeniu wniosku możesz spokojnie 

rozpoczynać  remont.  Z  tego  powodu  na  pewno  nie  zjawią  się  tu  uzbrojeni  po  zęby  agenci 
federalni, żeby cię aresztować.   

–  Rozumiem i postaram si

ę  znaleźć  czas  jak  najszybciej  –  zapewniła.  –  Zadzwonię  do 

ciebie.   

Conner skin

ął głową. Widać było, że zgodził się tylko dlatego, bo nie dała mu możliwości 

wyboru.  „

Włączył  silnik  i  zaczął  cofać  samochód.  Odjechał  kilka  metrów,  gdy  Mattie 

zawołała go i podbiegła do auta.   

– Mieli

śmy jutro pojechać do Josepha – przypomniała mu.   

Zawaha

ł się na moment.   

– Odpowiada ci dziesi

ąta? – spytał.   

– 

Świetnie. Będę gotowa.   

 

Czarne oczy szamana dos

łownie zabłysły na widok Connera. Mattie przekonała się, że 

dzisiejsza wyprawa była warta zachodu.   

– Conner! 

– Witaj, dziadku.   

M

ężczyźni objęli się serdecznie, a twarz Josepha zmarszczyła się ze wzruszenia jeszcze 

bardziej.  Zwilgotniałymi  oczami  spojrzał  na  Mattie  stojącą  za  Connerem.  Jednak  chwila 
męskiej słabości nie trwała długo. Conner wyprostował plecy. Położył dłonie na ramionach 
dziadka  i  odsunął  się.  Mattie  zauważyła,  że  starał  się  unikać  patrzenia  mu  w  oczy. 
Opowiedział Josephowi, jak poznał Mattie nad brzegiem Smoke Lake. Nie miał pojęcia, że 
ona i dziadek znają się od dawna. Kiedy po raz pierwszy zwróciła się do starego szamana o 
poradę i pomoc dla kobiet, którymi się opiekowała, przyrzekł nie rozmawiać na ten temat z 
nikim  więcej.  Wielokrotnie  miała  okazję  przekonać  się,  że  zawsze  dotrzymywał  słowa. 
Wiedziała, że nie wspomni o tym także Connerowi, dopóki nie będzie miał jej pozwolenia.   

Poprzedniego dnia, gdy Conner odje

żdżał ciężarówką, Mattie postanowiła porozmawiać z 

Brendą. Chciała, żeby kobieta zgodziła się na wtajemniczenie Connera. Zależało jej, by móc 
szczerze wyjaśnić mu, dlaczego obcy ludzie nie byli teraz mile widziani w pobliżu jej domu.   

Jednak gdy wr

óciła do środka, zastała Scotty’ego kręcącego się bezradnie wokół Brendy 

szlochającej z bezsilnej złości. Jak się okazało, zadzwoniła do banku i dowiedziała się, że mąż 
zlikwidował ich, obydwa rachunki oszczędnościowe. Została bez grosza.   

Wcze

śniej  Mattie  próbowała  ją  namówić,  by  przynajmniej  skorzystała  z  bankomatu  i 

wzięła  trochę  pieniędzy  na  niezbędne  wydatki.  Jednak  Brenda  nie  była  w  stanie  wykonać 
żadnego ruchu. Leżała skulona i płakała. To wszystko, na co było ją stać. Mattie zastanawiała 
się wtedy, czy należy ją zmuszać do podjęcia jakiegoś działania. Może powinna powiedzieć, 
by wzięła się w garść, choćby ze względu na Scotty’ego. W końcu jednak zrezygnowała. Na 
to było chyba jeszcze za wcześnie.   

Mattie wiedzia

ła już z doświadczenia, że niektóre kobiety, gdy wreszcie uwolniły się od 

swojego  prześladowcy,  bardzo  długo  nie  mogły  się  pozbierać.  Inne  reagowały  złością  i 
agresją. Z kolei jeszcze inne – podobnie jak Brenda – były tak ciężko poranione, że zatracały 

background image

całkowicie poczucie własnej godności. Nie można było zmuszać ich do niczego, nawet jeśli 
byłoby  to  dla  ich  dobra.  Wymagały  przede  wszystkim  łagodności  i  serdeczności. 
Potrzebowały też czasu, by zaplanować samodzielne życie w przyszłości.   

Brenda sp

ędziła dzień w takim napięciu, że Mattie nie brała nawet pod uwagę możliwości 

rozpoczęcia  rozmowy  na  temat  wtajemniczania  Connera.  Zajęła  się  przekonywaniem 
nieszczęsnej kobiety, że ona i jej syn mają teraz szansę na normalne życie, wolne od strachu i 
przemocy. W końcu Brenda uspokoiła się. Usiadły razem w kuchni i zaplanowały najbliższe 
dni.  Przede  wszystkim  musiały  pojechać  do  sądu,  by  jak  najszybciej  uzyskać  od  sędziego 
zakaz zbliżania się Tommiego do rodziny. Mattie uznała, że zgoda Brendy na podjęcie tego 
kroku to pierwszy wielki sukces.   

– Mo

że macie ochotę napić się czegoś? – usłyszała nagle.   

Słowa szamana przywróciły ją do rzeczywistości.   
–  Ja dzi

ękuję  –  odpowiedziała.  –  Prawdę  mówiąc,  chętnie  poszłabym  na  spacer.  Kilka 

domów  stąd  jest  stragan  z  warzywami.  Przejdę  się  tam  i  może  coś  kupię  –  powiedziała  i 
spojrzała na Connera. – Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza? Będziesz mógł swobodnie 
porozmawiać z dziadkiem o... wszystkim.   

Zdawa

ła  sobie  sprawę,  że  Conner  ma  silny  charakter  i  jej  słowa  nie  zmuszą  go  do 

niczego. On jednak spojrzał na nią porozumiewawczo i odprowadził do drzwi.   

– Dobrze – powiedzia

ł. – Na pewno porozmawiam o wszystkim.   

U

śmiechnęli się do siebie.   

– Daleko nie p

ójdę – obiecała.   

– Mattie to niezwyk

ła kobieta – usłyszała jeszcze głos Josepha.   

– Zgadzam si

ę – przyznał Conner.   

Uśmiechnęła się do siebie z radości, choć powinno być jej obojętne, co Conner myśli na 

jej temat. A jednak nie było.   

Przesz

ła  w  dół  ulicy  i  zatrzymała  się  przed  straganem.  Zamieniła  kilka  słów  z  kobietą 

siedzącą  pod  płóciennym  daszkiem.  Przez  ramię  miała  przerzuconą  chustę,  w  której  spało 
małe  dziecko.  Mattie  poprosiła  o dwa zielone kabaczki i pół  kilograma  świeżo  zerwanej 
fasoli.   

Dyskretnie przygl

ądała się kobiecie, która bezwiednie dotykała chusty, głaskała dziecko, 

a  czasem  delikatnie  klepała  je  po  plecach.  Czy  ja  też  kiedyś  będę  tak  pieściła  własne 
maleństwo?  –  pomyślała  Mattie.  Już  nie  pamiętała,  kiedy  ostatni  raz  nachodziły  ją  takie 
myśli. W dzieciństwie z wielkim przejęciem zajmowała się lalkami. Bawiła się w mamę jak 
miliony  innych  małych  dziewczynek.  Jednak  w  miarę  upływu  lat  instynkt  macierzyński 
powoli  zaczął  w  niej  wygasać.  Chodziła  do  szkoły  i  jednocześnie  starała  się  pomagać 
starzejącym  się  rodzicom  w  prowadzeniu  pensjonatu.  Spodziewała  się,  że  kiedyś  trzeba 
będzie  prowadzić  go  bez  ich  pomocy,  więc  usiłowała  nauczyć  się  wszystkiego,  co  w 
przyszłości  mogłoby  się  przydać.  Potem  była  świadkiem  życiowej  klęski  swojej  siostry. 
Susan uparła się, że uda się jej zmienić agresywnego męża w księcia z bajki, jakim wydawał 
się  przed  ślubem.  Mattie  wraz  z  rodzicami  starała  się  przemówić  siostrze  do  rozsądku. 
Próbowali ją przekonać, że dla własnego dobra powinna rozstać się z mężem na zawsze. Ale 

background image

Susan nie zamierzała ich słuchać.   

W pewnym momencie Mattie poczu

ła żal do siostry. Z powodu jej decyzji ucierpiała cała 

rodzina. Jednak gdy siostra straciła życie, Mattie wpadła we wściekłość. Nie sądziła, że jest 
zdolna  do  tak  silnych  reakcji.  Kierowana  złością  zajęła  się  studiowaniem  przypadków 
psychicznego i fizycznego zn

ęcania się nad członkami rodziny. Dużo czytała na ten temat i 

zdobyła  sporą  wiedzę.  Dzięki  temu  potrafiła  pomóc  własnym  rodzicom  przetrwać 
najtrudniejsze  chwile  i  wrócić  do  normalnego  życia.  Wiele  zrozumiała  i  przemyślała.  W 
końcu podjęła decyzję, że poświęci się pomocy maltretowanym kobietom. Wtedy uważała, że 
wiąże  się  to  z  rezygnacją  z  własnego  życia,  z  małżeństwa,  z  posiadania  dzieci.  Albo 
zajmowanie  się  problemami  innych,  albo  własnymi.  I  nagle  dziś,  po  raz  pierwszy  zaczęła 
żałować tamtej decyzji.   

Poczu

ła  na  sobie  czyjeś  spojrzenie.  Odwróciła  się.  Od  strony,  gdzie  stał  dom  Josepha, 

nadchodził Conner. Mattie szybko zapłaciła za zakupy i życząc sprzedawczyni miłego dnia, 
ruszyła na spotkanie.   

– Nie po

święciłeś mu zbyt dużo czasu – zauważyła.   

Conner tylko wzruszył ramionami.   
– S

łuchaj – zaczęła tonem wymówki – nie widziałeś dziadka od lat. Powinieneś spędzić z 

nim cały dzień, do późnego wieczora.   

– Nie m

ógłbym. Przecież cały czas myślałbym tylko o tym, że zmuszam cię, byś na mnie 

czekała.   

Mattie a

ż otworzyła usta ze zdumienia.   

– Chyba nie chcesz mi wm

ówić, że to przeze mnie?   

Conner roześmiał się.   
–  Zbyt 

łatwo  się  denerwujesz.  Najpierw  wysłuchaj  mnie  do  końca.  Dziadek  miał  kilka 

pilnych spraw do załatwienia. Umówiliśmy się na następne spotkanie. Zadowolona? 

U

śmiechnęła  się  i  skinęła  głową,  po  czym  ruszyli  w  dół  ulicy  w  kierunku  ciężarówki 

Connera.   

– Wspomnia

łeś mu o snach? – spytała.   

–  Tak  –  odpar

ł  –  ale  nic  z  tego  nie  wynikło.  Dziadek  nie  powiedział  na  ten  temat  ani 

słowa.   

Odpowied

ź  Connera  zaskoczyła  Mattie.  Stary  szaman  miał  ogromną  wiedzę  i  bogate 

doświadczenie.  Rozumiał  problemy  innych  i  zawsze  służył  pomocą.  Potrafił  doradzić 
każdemu, kto się do niego zwrócił. W przeszłości Mattie niejednokrotnie była świadkiem, jak 
świetnie mu się udawało docierać do kobiet, które przygarniała pod swój dach. Dzięki tym 
rozmowom  nieszczęsne  ofiary  przemocy  potrafiły  jasno  spojrzeć  na  dotychczasowe  życie. 
Joseph  często  powtarzał,  że jeśli rozumiesz swoją przeszłość,  łatwiej ci  będzie zaplanować 
przyszłość.   

– Ale da

ł mi to – powiedział Conner i uniósł jakąś papierową torebkę. – Tu są zioła, po 

których zasypia się głęboko, a sny są wyjątkowo wyraziste. Dziadek uważa, że może dzięki 
temu wreszcie coś zrozumiem.   

Zatrzymali si

ę przed ciężarówką.   

background image

– Cieszysz si

ę, że w końcu go odwiedziłeś? – spytała z wahaniem.   

Conner otworzy

ł jej drzwi kabiny. Zanim wskoczyła do środka, ujął ją za przedramię.   

–  Ciesz

ę  się  przede  wszystkim  dlatego,  że  jesteś  dziś  ze  mną  –  powiedział  ochrypłym 

głosem,  który  i  tym  razem  wywołał  w  niej  dreszcz.  Zorientowała  się  szybko,  że  próbował 
zmienić  temat,  by  uniknąć  rozmowy  o  dziadku.  Jednak  gdy  tylko  spojrzała  mu  w  oczy, 
natychmiast  przestała  o  tym  myśleć.  Końcami  palców  delikatnie  dotknął  jej  policzka. 
Pomyślała, że serdeczne gesty między nimi nie powinny mieć miejsca, jeśli nadal zależy jej 
na samotnym życiu. Jednocześnie zapragnęła, żeby ją pocałował. Natychmiast.   

Musn

ął wargami jej usta, jakby potrafił czytać w myślach. Przytulił ją mocno, a potem 

cofnął się o krok. Dotknął palcem jej warg.   

– Cokolwiek si

ę stanie w przyszłości – szepnął – uważam, że miałem wielkie szczęście, 

bo poznałem ciebie.   

Patrzyli na siebie przez chwil

ę, a potem Conner odsunął się, by Mattie mogła wsiąść do 

samochodu.  Trzasnęły  drzwi  i  Mattie  oprzytomniała.  Natychmiast  przypomniała  sobie,  jak 
zaplanowała własne życie.   

 

Siekiera wbi

ła się w kawał drewna z głośnym hukiem, ale nie rozcięła go na pół. Conner 

uderzył ponownie i obydwa kawałki upadły na ziemię. Odłożył siekierę, dorzucił polana do 
sporego stosu i sięgnął po kolejny kawałek pnia.   

Chata my

śliwska  służyła  wszystkim  członkom  plemienia.  Można  było  korzystać  z  niej 

dowolnie długo, jednak zgodnie z tradycją Kolheeków należało zostawić to miejsce w takim 
stanie, w jakim 

się  je  zastało.  Poranne  jesienne  chłody  zmusiły  Connera  do  korzystania  z 

pieca. Musia

ł  zatem  uzupełnić  zapas  drewna,  który  zużył  w  ciągu  kilku  ostatnich  tygodni. 

Teraz wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Conner zdjął koszulę i otarł pot z czoła. Ponownie 
chwycił  siekierę.  Nagle  usłyszał  szelest.  Ktoś  przedzierał  się  przez  krzewy.  Odwrócił  się. 
Promień słońca oświetlił jasne włosy Mattie. Conner uśmiechnął się zaskoczony. Od chwili, 
gdy się poznali, był nią bardzo zainteresowany i powoli nabierał przekonania, że ona czuje to 
samo.  Jednak  nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego  jednego  dnia  zaczynała  z  nim  flirtować,  a 
następnego za wszelką cenę usiłowała trzymać się na dystans..   

– Cze

ść! – zawołała.   

Uni

ósł dłoń na powitanie, po czym odruchowo sięgnął po koszulę i włożył ją.   

–  Wysz

łam  się  przejść  –  wyjaśniła,  zatrzymując  się  w  pewnej  odległości  od  niego.  – 

Usłyszałam, że ktoś rąbie drewno. Podeszłam sprawdzić – powiedziała, odwracając wzrok.   

Conner pomy

ślał, że zachowywała się tak, jakby jednocześnie szukała jego towarzystwa i 

nie chciała być w pobliżu.   

– A ja w

łaśnie uzupełniam zapas drewna – odezwał się po chwili.   

Skin

ęła głową i zagryzła wargę. Natychmiast przypomniał sobie smak jej pocałunków.   

–  I... co u ciebie? –  spyta

ła,  bawiąc  się  długim  źdźbłem  trawy,  zerwanym  gdzieś  po 

drodze.   

Nie mog

łem  się  doczekać,  kiedy  wreszcie  znów  cię  zobaczę,  pomyślał.  Jednak  nie 

zamierzał głośno o tym mówić.   

background image

– Nie mam dzi

ś najlepszego humoru – przyznał. Nie mógł zrozumieć, jak to się działo, że 

za każdym razem, gdy się spotykali, Mattie udawało się zmusić go do zwierzeń.   

Dziewczyna podesz

ła  bliżej,  jakby  zachęcając  go  do  mówienia.  Westchnął 

zrezygnowany. Żałował, że znów dał się podejść.   

–  Zastanawia

łem  się,  dlaczego  Wielki  Duch  jednych  obdarza  szczęściem,  a  innych 

cierpieniem.   

Zrobi

ła wielkie oczy. Domyślił się, że musi mówić jaśniej.   

– Dlaczego Bóg jedne

go człowieka przykuwa do wózka na całe życie, a drugi może być 

ciągłe zdrowy i silny, tak jak ja? 

Zrozumia

ła, co go gnębiło. Podeszła tak blisko, że poczuł jej świeży zapach.   

–  To nic nowego. Ludzie od tysi

ęcy  lat  szukają  odpowiedzi  na  pytanie,  dlaczego  dla 

jednych los jest łaskawy, a inni muszą cierpieć. Myślę, że nie da się zrozumieć wszystkiego – 
powiedziała.   

Oczywi

ście, miała rację, ale to nie poprawiło mu humoru.   

–  Conner, z tego, co m

ówiłeś o wypadku, wynika, że nie masz powodu czuć się winny. 

Nie 

możesz się winić za nieodpowiedzialne zachowanie innych ludzi.   

Zn

ów  miała  rację.  Zwilżył  językiem  wargi  i  nie  odzywał  się.  Mattie  uniosła  dłoń  i 

położyła na jego śniadym przedramieniu.   

–  S

ąd oczyścił cię z zarzutów. Sam mi to powiedziałeś. Nie masz powodu, by nadal się 

zamartwiać.  Niczemu  nie  byłeś  winny.  Daj  już  sobie  wreszcie  spokój  i  przestań  o  tym 
rozmyślać.   

Zdawa

ł sobie sprawę, że Mattie chciała tylko go pocieszyć, a jednak działała na niego jak 

magnes.  Kiedy  była  w  pobliżu,  natychmiast  poddawał  się  jej  wpływowi.  Wziął  głęboki 
oddech.   

–  Nie rozumiem, jak to si

ę  dzieje,  ale  za  każdym  razem,  gdy  przebywamy  razem,  nie 

jestem w stanie logicznie myśleć.   

Mattie patrzy

ła na niego niebieskimi oczami i nie odzywała się.   

– C

óż, wydaje mi się – mówił dalej – że między nami... coś zaczyna się dziać. Jesteśmy 

oboje coraz bardziej zaangażowani. Jednak zauważyłem, że z jakiegoś powodu starasz się do 
tego nie dopuścić.   

Bardzo chcia

ł wiedzieć, dlaczego tak postępowała i zdecydował, że już czas porozmawiać 

na ten t

emat bez owijania w bawełnę. Ostatnio dużo o tym myślał.   

–  Ja te

ż  chciałbym  tego  uniknąć  –  przyznał  nagle,  a  Mattie  wytrzeszczyła  oczy  ze 

zdumienia. Spodziewała się usłyszeć zupełnie coś innego. – Przez całe życie unikałem stałych 
związków – mówił. – Nie zrozum mnie źle. Oczywiście, spotykałem się z kobietami.   

Z wieloma kobietami. Jednak gdy tylko znajomo

ść  stawała  się  poważna,  uciekałem  z 

podkulonym ogonem.   

Z twarzy Mattie znikn

ął wyraz zaskoczenia. Słuchała z rosnącym zainteresowaniem.   

–  Naprawd

ę  nie  wiem,  dlaczego  tak  siedziało.  –  Wzruszył  ramionami,  zdając  sobie 

sprawę,  że  jest  z  nią  zaskakująco  szczery.  –  Może  dlatego,  że  w  moim  życiu  wszystkie 
poważne uczucia kończyły się cierpieniem, Przecież mama zmarła, gdy byłem zupełnie mały. 

background image

Ojciec już nigdy  potem  nie doszedł do siebie. Umarł, gdy  miałem sześć  lat. Potem umarła 
także  moja  ciotka  i  dwaj  wujowie.  O  drugiej  ciotce  już  ci  opowiadałem.  Wyjechała  z 
rezerwatu,  zabierając  córkę.  Od  tego  czasu  nikt  już  nie  słyszał  ani  o  ciotce  Holly,  ani  o 
Alissie. Dzi

ewczyna powinna mieć teraz niewiele ponad dwadzieścia lat.   

Nie zdawa

ł sobie sprawy, jak bardzo zmienił mu się głos, gdy mówił o przeszłości.   

– Twoja ciotka nagle wysz

ła z domu i znikła? – zaczęła Matie.   

– Zostawi

ła w rezerwacie dwóch synów – przerwał jej Conner. – Nigdy nie zadała sobie 

trudu,  żeby  skontaktować  się  z  kimkolwiek.  Rodzina  zupełnie  się  rozpadła.  Chyba  można 
po

wiedzieć, że cały ród Thunderów prześladują nieszczęścia i cierpienie.   

Zamilk

ł na chwilę.   

– Chcia

łem ci tylko wyjaśnić – dodał – że swoje już wycierpiałem. Nie chciałbym wiązać 

się z kimś tak mocno, by znów znosić ból, gdybym tego kogoś utracił.   

Mattie ca

ły  czas  słuchała  uważnie.  Teraz  spojrzała  na  Connera,  bezwiednie  próbując 

rozerwać źdźbło trawy.   

– Conner, rozumiem, 

że los nie szczędził twojej rodzinie ciężkich przeżyć – przerwała i 

wzięła głęboki oddech.   

–  Ale wszystkich nas spotykaj

ą jakieś nieszczęścia, wcześniej czy później. Mnie także. 

Nie  znam  nikogo,  kto  w  jakiś  sposób  nie  zetknął  się  ze  śmiercią:  Jednak  to  nie  przekreśla 
twojego dzisiejszego życia. Masz prawo kogoś pokochać i być szczęśliwym człowiekiem.   

Conner zauwa

żył,  że mówiła z takim przejęciem,  jakby  chciała przekonać samą siebie. 

Uśmiechnął się lekko.   

–  Jednak co

ś  cię  powstrzymało  przed  ułożeniem  sobie  życia  właśnie w taki sposób – 

zauważył.   

Mattie roze

śmiała się głośno.   

–  Wierz

ę w prawdziwą miłość – zapewniła – ale mówiliśmy o tobie. Właśnie chciałam 

spytać, czy skorzystałeś z ziół, które dał ci dziadek? 

– Nie – przyzna

ł niechętnie i potarł dłonią skronie.   

– Prawd

ę mówiąc, trochę się...   

–  Boisz?  –  podpowiedzia

ła.  – Nie dziwię się. Większość ludzi boi się prawdy o sobie. 

Jednak jeśli chcesz zrozumieć, co cię dręczy, musisz zdobyć się na odwagę.   

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Conner szed

ł  leśną  ścieżką  targany  niepokojem.  Nie  zwracał  uwagi  ani  na  bogactwo 

jesiennych  kolorów,  ani  na  śpiew  ptaków.  Myślał  tylko  o  tym,  by  jak  najszybciej  znaleźć 
Mattie.  Wreszcie  dotarł do  pensjonatu,  przeskoczył  kilka  schodów  i  zapukał  do  drzwi.  Nie 
otworzyła  natychmiast,  więc  nerwowo  zastukał  jeszcze  głośniej.  W  jednym  z  okien  ktoś 
odsunął dyskretnie zasłonę. Po chwili otworzyły się drzwi.   

– Conner? 

Mattie by

ła  najwyraźniej  zaskoczona.  Zupełnie  nie  zwrócił  uwagi,  że  na  jego  widok 

odetchnęła z ulgą, jakby obawiała się wizyty kogoś innego.   

– Wiesz, która godzina? – 

spytała.   

–  Wiem, jest bardzo wcze

śnie  –  przyznał  bezceremonialnie.  Nie  zamierzał  jednak 

przepraszać.  Był  niezwykle  roztargniony,  choć  zdołał  spostrzec,  że  Mattie  miała  na  sobie 
białą  koszulę  nocną.  –  Muszę  z  tobą  natychmiast  porozmawiać  –  oświadczył,  dając  do 
zrozumienia, że nie miałby nic przeciw temu, by wpuściła go do środka.   

Ale Mattie najwyra

źniej nie zamierzała tego zrobić.   

– Chod

źmy się przejść – zaproponowała, zamykając za sobą drzwi. – Wyjątkowo piękny 

poranek – 

dodała.   

Musia

ł  przyznać,  że  w  kłopotliwych  sytuacjach  potrafiła  zachować  spokój.  Teraz 

pierwsza zeszła po schodach. Uniosła twarz do słońca i odruchowo uśmiechnęła się. Spojrzał 
na jej złote włosy i zdał sobie sprawę, że już sam jej widok działał na niego kojąco.   

– Conner? – zawo

łała ponaglająco.   

Zamruga

ł, uświadamiając sobie, że wciąż stoi przy drzwiach. Dogonił ją pospiesznie.   

– To nie jest sen – zacz

ął wyjaśniać. – To pamięć, podświadomość... jakieś wspomnienia.   

Spojrza

ła z uwagą.   

– Wiesz ju

ż, co cię prześladuje?   

Skrzywił się i westchnął.   
– Nie. To, co mi si

ę śni, nadal nie jest zupełnie wyraźne, ale...   

– Skorzysta

łeś z ziół od Josepha? – spytała.   

Conner skinął głową.   
– Tak, ale nie s

ą zbyt mocne. Dobrze się po nich śpi, to wszystko.   

– Wi

ęc skąd wiesz, że twoje sny to wspomnienia? 

– 

Cóż, teraz patrzę jakby z innego miejsca – machnął ręką, usiłując znaleźć odpowiednie 

słowa. – Stoję z boku i patrzę na to, co się dzieje, jakby przez błyszczącą sieć.   

Zda

ł sobie sprawę, że jego wyjaśnienia brzmią dość głupio. Zamilkł, jakby się zawstydził. 

Spojrzał na Mattie.   

– Zio

ła pomogły o tyle, że chociaż nie rozpoznaję postaci, mogę rozróżnić głosy. Jeden 

należy do ojca, drugi na pewno do Josepha.   

Dopiero teraz przyjrza

ł się dokładniej strojowi Mattie i zauważył, że jej koszula wcale nie 

była  gładka.  Miała  na  sobie  wzór  z  drobnych  kwiatków.  Zwilżył  wargi  językiem.  Tkanina 

background image

podkreślała piersi Mattie. Usiłował patrzeć w inną stronę. Bezskutecznie.   

–  Dobrze, rozpozna

łeś  te  głosy  i  co  myślisz?  Czy  ta  scena  ma  związek  z  jakimś 

wydarzeniem z twojego dzieciństwa? 

Skin

ął głową bez słowa.   

– S

łuchaj, Conner, jeśli Joseph występuje w twoim śnie, to przecież musiał uczestniczyć 

w tym wydarzeniu. Pójdź z nim porozmawiać. Zapytaj. Na pewno będzie mógł ci wyjaśnić.   

– Nie, ju

ż się z nim nie spotkam – powiedział i zachmurzył się. – Nigdy więcej.   

Mattie zatrzyma

ła  się  gwałtownie.  Spojrzała  z  niedowierzaniem.  Odruchowo  zacisnęła 

dłoń w pięść i oparła ją na biodrze.   

– Tak? A dlaczeg

óż to? 

Spodziewa

ł  się  raczej,  że  będzie  próbowała  go  zrozumieć,  a  tymczasem  zareagowała 

absolutnym zdumieniem, jakby uznała, że zupełnie zwariował. Poczuł narastającą złość.   

– Przecie

ż ci tłumaczę – zaczął. – Pamiętam ich głosy. Doszło do strasznej kłótni między 

ojcem i dziadkiem. Część tego, co mówili, ciągle odbija się echem w mojej głowie. – Conner 
rozejrzał  się  wokół.  –  Joseph  krzyczał  do  ojca,  żeby  natychmiast  opuścił  Smoke  Valley  i 
nigdy nie wracał – mówił dalej, po czym spojrzał na Mattie z udręczoną miną. – Pozbawił 
mnie ojca, rozu

miesz? Za kogo on się uważa? Ludźmi nie można manipulować w ten sposób. 

Gdyby nie on, mógłbym być z ojcem jeszcze przez kilka miesięcy, aż do dnia, kiedy zginął. 
Mattie, tak się nie postępuje! 

–  Chwileczk

ę!  –  zawołała  z  irytacją.  –  Przecież  nadal  nie  wiesz,  co  naprawdę  się 

wydarzyło. Sam mówisz, że rozumiesz tylko fragment rozmowy. Analizujesz zdanie wyrwane 
z kontekstu i od razu dorabiasz do niego całą teorię. Nie mogę pozwolić, żebyś formułował 
bezsensowne oskarżenia pod adresem człowieka tak życzliwego ludziom jak Joseph Thunder.   

– 

Życzliwego?  –  spytał.  Nie  wierzył  własnym  uszom.  –  Dlaczego go bronisz? Nie 

słyszałaś, co ci opowiedziałem? 

–  S

łyszałam  każde  słowo  –  zapewniła,  krzyżując  ręce  na  piersi.  –  Ale ty chyba nie 

słyszysz  tego ,  co  ja  mówię.  Zbyt  jesteś  zajęty  wymyślaniem  historyjek  na  temat  własnych 
snów. Lepiej byś zrobił, gdybyś porozmawiał z jedynym człowiekiem, który może ci pomóc – 
roześmiała się nerwowo. – Wiesz, Conner, nie wierzę, że w ogóle interesuje cię prawda.   

Conner z trudem panowa

ł nad sobą. Nie dość, że był zły na dziadka, to jeszcze Mattie, 

stając w obronie Josepha, dolewała oliwy do ognia.   

– Powiem ci, jak wygl

ąda prawda – stwierdził. – Od lat mam żal do Josepha. Dlatego nie 

wracałem  do  rezerwatu.  Z  tego  powodu  szukałem  różnych  wymówek, by niczego tu nie 
budować. Podświadomie unikałem kontaktu z nim. Gdzieś w głębi duszy  miałem do niego 
pretensję, że właśnie z jego powodu ojciec opuścił Smoke Valley, ale nigdy nie widziałem 
tego w tak oczywisty sposób jak teraz.   

Mattie zaczepnie unios

ła głowę.   

– Conner, nic nie jest oczywiste. Powiniene

ś przestać oskarżać Josepha i ukrywać prawdę 

przed samym sobą. Musisz poznać wszystkie szczegóły. Znam Josepha na tyle, by wiedzieć, 
że nie skrzywdziłby nawet muchy, a co dopiero ukochanego wnuka.   

Conner spogl

ądał na nią przez dłuższą chwilę. Mówiła z ogromną pewnością w głosie. 

background image

Powinno go to zastanowić. Jednak był zbyt rozzłoszczony, żeby logicznie myśleć.   

–  Wprost nie mog

ę  uwierzyć,  że  właśnie  ty  to  mówisz  –  stwierdził  w  końcu.  – 

Przyszedłem tu po pomoc i po radę.   

–  Staram si

ę cię zrozumieć – przerwała. – Chcę ci pomóc, ale jak mam to zrobić, jeśli 

jesteś  tak  uparty  i  sam  nie  zamierzasz  sobie  pomóc  –  dodała  spokojnym,  przyciszonym 
głosem.   

Przez chwil

ę  spoglądali  na  siebie  bez  słowa.  W  końcu  Conner  najwyraźniej  uznał,  że 

odmówiła mu pomocy, bo odwrócił się na pięcie i odszedł.   

 

Po tygodniu Mattie otrzyma

ła  zezwolenie  na  przebudowę  starej  wozowni.  Duża  szara 

koperta leżała na stoliku w holu. Mattie nawet nie próbowała jej otwierać. Wiedziała, że teraz 
powinna  wynająć  fachowców,  ale  wciąż  poświęcała  zbyt  dużo  czasu  Brendzie,  by  móc  się 
tym zająć. Wysłuchiwała zwierzeń, a przede wszystkim starała się przekazać nieszczęśliwej 
kobiecie  mnóstwo  użytecznych  informacji.  Brenda  nigdy  dotychczas  nie  korzystała z 
książeczki  czekowej  i  nie  zakładała  własnego  konta  w  banku.  Nie  wiedziała  też,  jak 
przygotować się do pierwszej poważnej rozmowy o pracy.   

Mattie spojrza

ła na stolik. Obok dużej koperty leżała mniejsza. Wyjęła z niej zaproszenie. 

Lori i doktor Grey urz

ądzali przyjęcie.  Ich ślub odbył się w pośpiechu  i w dość nerwowej 

atmosferze,  więc  teraz  próbowali  nadrobić  towarzyskie  zaległości.  Mattie  wahała  się,  czy 
powinna  pójść.  Mimo  wszystko  Brenda  i  Scotty  byli  ważniejsi  niż  miły  wieczór  z 
przyjaciółmi.   

Mattie  mog

ła  pochwalić  się  już  pewnymi  sukcesami.  Brenda  rzeczywiście  bardzo  się 

starała.  Nabrała  optymizmu  i  przestała  obawiać  się  przyszłości.  Mattie  zachęciła  ją,  by 
zapisała się na jakiś kurs, który mógłby okazać się przydatny w poszukiwaniu pracy. Brenda 
zgodzi

ła  się  też  na  wizytę  u  adwokata  w  sprawie  rozwodu.  Ale  to  wszystko  zostało 

przekreślone z powodu jednego telefonu, który Brenda wykonała tego ranka.   

–  Wydawa

ło  mi  się,  że  dogadałyśmy  się  w  tej  sprawie  –  mówiła  Mattie.  –  Miałaś  nie 

kontaktować się z nikim, dopóki wszystkie twoje sprawy nie zostaną załatwione.   

– Tak, ale czu

łam się taka samotna – usprawiedliwiała się Brenada.   

–  Domy

ślam się – powiedziała Mattie i uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Ale chyba 

nie muszę ci przypominać, że powinnaś zachować dyskrecję. Życzyłaś sobie, żebym nikomu 
nawet słowem nie pisnęła o twoim pobycie u mnie, a sama...   

– Sheila nikomu nie powie, 

że do niej dzwoniłam. No i nie zdradziłam jej, gdzie jestem.   

–  Dobre i to –  stwierdzi

ła  Mattie  i  uścisnęła  jej  rękę.  –  Lepiej,  że  zadzwoniłaś  do 

przyjaciółki niż do męża.   

– O to nie musisz si

ę martwić – zapewniła Brenda. – Tommie i ja już nie mamy ze sobą 

nic wspólnego. Nie chcę być jego workiem treningowym.   

Powiedzia

ła to z ogromnym przekonaniem i Mattie z ulgą pomyślała, że ta kobieta jest na 

najlepszej drodze, by szybko ułożyć sobie normalne życie.   

– Po rozmowie z Sheil

ą – odezwała się nagle Brenda – znów zaczęłam się bać. Tommie 

poszedł do niej. Okropnie ją przestraszył. Podobno urządził koszmarną awanturę. Groził jej. 

background image

Była pewna, że zaraz ją uderzy.   

Przerwa

ła i bezwiednie dotknęła gojącej się rany na skroni.   

–  Odgra

żał się, że gdy tylko mnie spotka, spuści mi porządne lanie. Podobno mówi to 

każdemu,  kto  chce  słuchać  –  tłumaczyła  z  lękiem  w  głosie.  –  To prawda, Mattie. Zabiłby 
mnie,  gdyby  wiedział,  że  ujdzie  mu  to  na  sucho.  Z  pomocą  tego  trenera,  który  zrobiłby 
wszystko dla pieniędzy, mogłoby mu się to udać. Tak sobie marzę – powiedziała, patrząc w 
przestrzeń – żeby wziąć Scotty’ego i uciec jak najdalej.   

Mattie spojrza

ła na jej podbite oczy, na opatrunek na nosie i gojącą się ranę na skroni. 

Biedna kobieta, przeszła prawdziwe piekło.   

–  W ka

żdej chwili możesz to zrobić – powiedziała cicho do Brendy. – Pomogę ci, jeśli 

naprawdę tego chcesz. Ty i Scotty możecie zmienić nazwisko i zacząć nowe życie w nowym 
miejscu. Znam ludzi daleko stąd, którzy nie odmówią pomocy. Już tak robiłam. Wiele razy 
pomagałam kobietom, które zdecydowały, że nie ma innego wyjścia.   

Brenda unios

ła brwi i słuchała z rosnącym zainteresowaniem.   

–  Jednak  musz

ę  cię  ostrzec  –  mówiła  dalej  Mattie.  –  Takie  życie  jest  bardzo  trudne. 

Nigdy już nie będziesz mogła wrócić do dawnego domu. Nie będziesz mogła kontaktować się 
z  rodziną  ani  z  przyjaciółmi.  Musisz  zostawić  wszystko  i  wszystkich.  Naprawdę  będzie  ci 
ciężko – podkreśliła.   

– Ci

ężej niż dotychczas? – spytała Brenda głosem pełnym emocji. – Nie wiem, czy to w 

ogóle możliwe. Tommie bił mnie za każdym razem, gdy coś mu się nie podobało. Miałam już 
złamaną rękę, palce i szczękę. Nie pamiętam nawet, ile razy zamykaliśmy się ze Scottym w 
ciemnym schowku, żeby rozwścieczony Tommie nas nie zauważył. Chcę zacząć od nowa. Ja 
i mój syn zasługujemy na taką szansę.   

To by

ła  prawda,  ale  Mattie  zdawała  sobie  sprawę,  że  takich  decyzji  nie  powinno  się 

podejmować w nerwowym pośpiechu.   

– Przemy

śl to jeszcze – poprosiła i poklepała Brendę po ramieniu.   

– Mattie, nie musz

ę więcej myśleć. Nic innego nie robię od dłuższego czasu – stwierdziła 

stanowczo. – 

Pomóż mi wyjechać z Vermontu, i w ogóle z Nowej Anglii. Chcę tego. Pojadę 

dokądkolwiek.  Kalifornia,  Alaska,  Timbuktu.  Wszystko  jedno.  Tylko  żebyśmy  ze  Scottym 
byli bezpieczni.   

Mattie milcza

ła przez dłuższą chwilę. Wreszcie skinęła głową.   

– Mog

ę wam załatwić wyjazd w ciągu kilku dni.   

Brenda rozluźniła mięśnie. Opuściło ją napięcie. Po raz pierwszy, od chwili gdy zjawiła 

się  w  tym  domu,  uwierzyła,  że  jest  jakaś  nadzieja  na  przyszłość.  Mattie  pomyślała,  że  to 
najprzyjemniejsza  część  jej  pracy.  Wszystkie  kobiety,  które  szukały  schronienia  pod  jej 
dachem,  miały poczucie, że przegrały swoje życie, ale dzięki niej odzyskiwały optymizm i 
próbowały zacząć od nowa.   

Brenda wyci

ągnęła rękę i dotknęła lekko rękawa Mattie, chcąc zwrócić jej uwagę.   

–  Ten tw

ój facet przestał tu przychodzić – zaczęła. – Pewnie za nim tęsknisz, prawda? 

Wszystko 

przeze mnie. Nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział się o mnie i Scotty’m.   

Mattie odpowiedzia

ła  nieco  wymuszonym  uśmiechem.  Nie  spodziewała  się,  że  Brenda 

background image

zacznie  rozmawiać  na  temat  Connera  i  nie  miała  ochoty  poruszać  tego  tematu.  Było  jej 
przykro, 

że Conner pochopnie wyciągnął niewłaściwe wnioski z jej zachowania. Myślała o 

tym już wielokrotnie. Powiedziała mu prawdę. Była gotowa mu pomóc. Jednak nie była w 
stanie nic zrobić, jeśli on uparcie odmawiał rozmowy z dziadkiem. Joseph był jedyną żyjącą 
osobą, która znała prawdę o tragicznych wydarzeniach sprzed lat, a Conner zapowiedział, że 
już nigdy się z nim nie spotka. Zupełnie tego nie rozumiała.   

Wzi

ęła głęboki oddech i spojrzała na Brendę.   

– Nie t

ęsknię za nikim – zapewniła.   

–  Szkoda  –  stwierdzi

ła  Brenda.  –  Obserwowałam  was  z  okna  tamtego  ranka,  gdy 

poszliście na spacer. Ten facet dosłownie pożera cię oczami.   

–  Och, przesta

ń – powiedziała Mattie, wstając. – Nie mogę tęsknić za czymś, czego nie 

było.   

Zauwa

żyła, że Brenda patrzy na nią z niedowierzaniem. Nagle znów ogarnęło ją poczucie 

osamotnienia. Wyszła z pokoju pod byle pretekstem.   

 

Mattie przejrza

ła  zawartość  półek  w  niewielkim  sklepie  kosmetycznym  w  rezerwacie 

Smoke  Valley.  Wzięła  butelkę  szamponu,  odżywkę  do  włosów,  tubkę  pasty  do  zębów, 
bezzap

achowy dezodorant i kostkę mydła w podróżnej mydelniczce. Zwykle robiła zakupy w 

dużym  sklepie  w  Mountview,  jednak  tym  razem  zajrzała  tu  przy  okazji  wizyty  u  Josepha 
Thundera. Przyjechała poprosić, żeby poświęcił trochę czasu na rozmowę z Brendą, zanim ta 
zdąży wyjechać.   

W pewnej chwili zadzwoni

ł  dzwonek  przymocowany  do  drzwi  sklepiku.  Mattie 

odruchowo  uniosła  wzrok.  W  wejściu  stał  Conner  patrzył  na  nią.  Mattie  była  równie 
zaskoczona, ale za wszelką cenę starała się niczego nie dać po sobie poznać. Zastanawiała się, 
jak powinna się zachować. Mogła go pozdrowić, jakby nigdy nic się nie stało, lub udać, że go 
nie dostrzega. Gdy widzieli się ostatnim razem, był na nią strasznie rozzłoszczony. Chciał, 
żeby pomogła mu rozwiązać jego problemy, a ona odesłała go do Josepha. Nie wiedziała, jak 
teraz zareaguje na jej widok, więc postanowiła zaczekać.   

Min

ęło kilka sekund pełnych napięcia. Nagle Mattie zdała sobie sprawę, że jeśli Conner 

bez słowa wyjdzie ze sklepu, ona wpadnie w rozpacz.   

Trzasn

ęły drzwi. Conner wszedł do środka i skierował się prosto do Mattie, nie odrywając 

od niej wzroku. Kamień spadł jej z serca. Podszedł tak blisko, że poczuła od niego zapach 
sosnowego lasu.   

– Cze

ść – powiedział bez śladu uśmiechu na twarzy.   

Mattie pomyślała, że prawdopodobnie czuł się teraz równie niepewnie jak ona.   
– Musz

ę przyznać, że jestem zdziwiona. Co robisz w rezerwacie? – spytała. – Wydawało 

mi się, że starasz się unikać tego miejsca.   

U

śmiechnął się lekko.   

– Stara

łem się, ale chciałem też odwiedzić kuzyna. Ożenił się, więc postanowiłem wpaść 

z wizytą i poznać jego żonę.   

–  Lori – domy

śliła się natychmiast. – Byłam druhną na jej ślubie z doktorem Greyem – 

background image

dodała  z  uśmiechem.  Zrobił  nieco  strapioną  minę.  Pomyślała,  że  chyba  za  dużo  mówi. 
Natychmiast pos

tanowiła trzymać język za zębami.   

Zn

ów zamilkli na chwilę. Wreszcie Conner wskazał głową jej koszyk z zakupami.   

– Wyje

żdżasz gdzieś? 

Odruchowo spojrza

ła na zawartość koszyka i pokręciła przecząco głową.   

– Nie – odpowiedzia

ła zgodnie z prawdą. – Nigdzie nie jadę.   

Najwyra

źniej  spodziewał  się  dalszych  wyjaśnień,  ale  Mattie  uparcie  milczała.  Opuścił 

wzrok.   

–  S

łuchaj, Mattie – zaczął po chwili i znów spojrzał jej w oczy. – Przepraszam, że tak 

ostro  z  tobą  rozmawiałem  ostatnim  razem.  Mam  swoje  problemy.  To  nie dotyczy ciebie, 
uwierz mi. Nie powinienem cię dodatkowo nimi obciążać.   

Niespodziewane przeprosiny uj

ęły ją za serce.   

– Conner, wiem, 

że sam musisz rozwiązać własne problemy. Przepraszam, że wsadzałam 

nos  w  nie  swoje  sprawy.  Nie  powinnam  wyrywać  się  z  dobrymi  radami.  Zaczęłam  cię 
ponaglać, bo chciałam...   

Chcia

łam,  byś  wiedział,  że  mi  zależy,  że  nie  jesteś  mi  obojętny,  miała  już  na  końcu 

języka. Na szczęście zdołała się powstrzymać. Jeśli nie chciała zmienić wszystkiego w swoim 
życiu, powinna nauczyć się milczeć.   

– C

óż, uważałam, że musisz znaleźć odpowiedzi na dręczące cię pytania.   

M

ówiąc to, zdała sobie sprawę, jak ważną osobą w jej życiu stał się Conner. Chciała, by 

był szczęśliwy, żeby pozbył się koszmarów, żeby między nimi...   

– Czy nadal jeste

ś na mnie zła? – spytał cicho. 

 

Mattie pokręciła głową.   

– Nie.   

– To dobrze – stwierdzi

ł z ulgą.   

Zn

ów na chwilę zapadła cisza. Mattie spojrzała Connerowi w oczy.   

– Idziesz dzi

ś do Greya i Lori? – spytał.   

– Jeszcze nie wiem.   

U

śmiechnął się, a Mattie dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało.   

–  Zdaje si

ę,  że  byłaś  jej  druhną  –  zauważył.  –  Nie  wierzę,  byś  mogła  opuścić  takie 

spotkanie.   

U

śmiechnęła się w odpowiedzi.   

– M

ógłbym cię podwieźć – nie ustępował.   

Znów pokręciła przecząco głową.   
– Dzi

ękuję, ale jeszcze się nie zdecydowałam.   

– Czeka

łem na obiecany telefon od ciebie – powiedział po chwili.   

– Nie s

ądziłam, że nadal masz ochotę pomóc mi w remoncie.   

– Oczywi

ście, że tak. Pozwolenie już przysłali? 

– Tak, ale potrzebuj

ę jeszcze kilku dni. Potem możemy zaczynać.   

Spojrza

ł na nią badawczo, jakby szukał w jej słowach jakiegoś ukrytego znaczenia.   

– Nie rozumiem, dlaczego teraz ci

ągle próbujesz mnie zbyć.   

background image

Mia

ła  wielką  ochotę  opowiedzieć  mu  wszystko,  ale  decyzja  Brendy  o  rozpoczęciu 

nowego życia pod przybranym nazwiskiem wymagała całkowitej dyskrecji. Mattie nie mogła 
nikogo wtajemniczyć. Brenda zaufała jej, więc musiała milczeć jak grób. Nawet Joseph nie 
wiedział zbyt wiele, choć Mattie miała do niego całkowite zaufanie.   

W ko

ńcu zdecydowała, że wtajemniczy Connera dopiero wtedy, gdy Brenda i Scotty będą 

już w drodze do nowego domu.   

–  Conner, mam twój numer telefonu – 

powiedziała  z  westchnieniem.  –  Zadzwonię  na 

pewno – 

obiecała przekonana, że to najlepsze wyjście.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Conner zastuka

ł po raz drugi do frontowych drzwi. Mattie nie otworzyła, więc obszedł 

budynek dookoła, żeby sprawdzić kuchenne wejście. Był bardzo przejęty. Poranna rozmowa 
w  sklepie  zakończyła  się  dość  obiecująco.  Sprawa  remontu  nareszcie  zaczęła  wyglądać 
realnie.  Tymczasem  przyszły  mu  do  głowy  świeże  pomysły.  Naszkicował  nawet  dwa 
rozwiązania – pierwsze nie wymagało rozbudowy budynku, zaś w drugim przypadku należało 
zrobić niewielką przybudówkę.   

W

łaśnie  ten  drugi  pomysł  tak  bardzo  go  ożywił.  Dodanie  przybudówki  pozwoliłoby 

stworzyć  niewielką  kuchnię  i  pokój  dzienny.  Jeśli  Mattie  marzyła  o  spokojnym  domku  dla 
nowożeńców, zyskałaby komfortowy apartament, zupełnie niezależny od głównego budynku. 
Conner uśmiechnął się do siebie z przekonaniem, że Mattie będzie zachwycona.   

Pami

ętał, ze planowała rozpocząć prace dopiero za kilka dni, i nie zamierzał zabierać jej 

dziś  zbyt  dużo  czasu.  Chciał  tylko  pokazać  szkice  i  ruszyć  w  swoją  stronę.  Podszedł  do 
garażu. Był zamknięty. Nie mógł nawet sprawdzić, czy Mattie gdzieś wyjechała. Nie widział 
jej nigdzie w pobli

żu. Może poszła nad jezioro, pomyślał i w tej samej chwili zauważył kątem 

oka,  że  w  jednym  z  okien  na  piętrze  poruszyła  się  zasłona.  Czyżby  Mattie  miała  jakichś 
gości? Możliwe, że właśnie z tego powodu nie chciała zaczynać remontu  natychmiast.  Nie 
mógł zrozumieć, dlaczego nie powiedziała mu o tym wprost. Przecież to zupełnie oczywiste, 
że w takiej sytuacji trzeba odłożyć sprawę na później, kiedy goście wyjadą.   

W czasie dzisiejszej rozmowy w sklepie nie poda

ła jasnego powodu przesunięcia terminu 

prac  remontowych.  Conner  nie  mógł  sobie  przypomnieć,  czy  w  ogóle  podała  jakikolwiek 
powód.  Spojrzał  ponownie  w  górę,  ale  cień  w  oknie  na  piętrze  już  zniknął.  To  wszystko 
wyglądało bardzo tajemniczo.   

–  Oj, Conner –  mrukn

ął do siebie. – Za dużo czasu spędzasz w samotności. Przestajesz 

odróżniać rzeczywistość od wyobrażeń.   

Us

łyszał odgłos kół wjeżdżających na żwir. Odwrócił głowę. Mattie nadjeżdżała swoim 

małym samochodem. Zatrzymała się tuż obok niego i wysiadła z zaniepokojoną miną.   

– Conner, co ci

ę tu sprowadza? – spytała pospiesznie.   

Jej ton powinien zniech

ęcić go do rozmowy, ale Conner był zbyt zaaferowany planami, 

by zwracać uwagę na takie drobiazgi.   

– Co

ś ci przywiozłem – powiedział, wyciągając arkusze papieru.   

Jednocze

śnie zerknął na tylne siedzenia samochodu.   

– Na pewno nigdzie nie wyje

żdżasz? – upewnił się, wskazując dwie nowiutkie walizki.   

–  Po prostu zrobi

łam  drobne  zakupy  –  odpowiedziała,  nie  odrywając  wzroku  od 

rysunków.   

Zauwa

żył jeszcze elegancko zapakowane pudełko.   

– Jednak idziesz na przyj

ęcie? – spytał.   

Chocia

ż usiłował nie pokazywać tego po sobie, było mu przykro, że dziś rano odmówiła 

pójścia w jego towarzystwie.   

background image

– Ci

ągle jeszcze nie wiem, czy będę mogła – stwierdziła obojętnie. – Postaram się wpaść 

na chwilę, ale na pewno nie zostanę długo.   

Unios

ła głowę.   

–  Conner, to jest 

świetne.  Dziękuję.  Bardzo  mi  się  podoba  ta  wersja  z  przybudówką. 

Doskonały pomysł. Marzyłam właśnie o czymś takim.   

Conner u

śmiechnął się z zadowoleniem.   

– By

łem pewien, że ci się spodoba.   

Spojrzeli sobie w oczy. Conner zorientowa

ł się natychmiast, że Mattie coś trapi.   

– Co si

ę dzieje, Mattie? Jakiś problem?   

Wyciągnął  rękę,  żeby  ją  objąć,  ale  odchyliła  się  lekko  i wyciągnęła  dłoń  z  rysunkami, 

jakby chcia

ła  osłonić  się  przed  jego  dotykiem.  Zaskoczony  taką  reakcją  opuścił  rękę  i 

zmarszczył brwi.   

–  M

ówiłaś w sklepie, że nie gniewasz się na mnie. Ale jak widzę, nadal masz do mnie 

jakiś żal.   

– Nie, Coriner. Naprawd

ę. Tu nie chodzi o ciebie.   

– W takim razie o co? – spyta

ł.   

Widzia

ł, że przez chwilę była bliska, by powiedzieć coś więcej, jednak w ostatniej chwili 

powstrzymała się. Opuściła głowę.   

–  Nied

ługo  wszystko  będzie  załatwione.  Już  naprawdę  niewiele  brakuje  –  odparła  z 

westchnieniem i spojrzała w stronę domu.   

To chyba by

łby  najlepszy  moment,  aby  wreszcie  wszystko  wyjaśnić  Connerowi  i  na 

koniec  szczerze  powiedzieć,  że  chętnie  spędziłaby  wieczór  u  Greya  i  Lori  w  jego 
towarzystwie. Jednak nie mogła odłożyć wyjazdu Brendy i Scotty’ego. Spojrzała w kierunku 
domu. Czuła, że Brenda ich obserwuje. Biedaczka, ciągle bała się, że ktoś mógłby zdradzić jej 
bezpieczną  kryjówkę.  Mattie  przyrzekła  nie  pisnąć  ani  słowa  na  jej  temat  przynajmniej  do 
północy.  Wtedy  matka  i  dziecko  powinni  siedzieć  już  w  autokarze  jadącym  do Nowego 
Meksyku.   

– Co masz na my

śli? – spytał Conner.   

–  Chodzi mi o to, 

że  już  jutro  możemy  zaczynać  pracę  w  starej  wozowni.  Wszystko 

gotowe, ale teraz... – 

spojrzała znacząco na zegarek – mam umówione spotkanie dosłownie za 

dziesięć minut.   

Na razie nie mog

ła wyjaśnić, że Joseph miał przyjść na rozmowę z Brendą.   

Conner spojrza

ł  na  nią  bez  słowa.  Zupełnie  nie  wiedział,  co  o  tym  myśleć.  W  końcu 

skinął głową.   

– Je

śli nie zobaczymy się dziś u Greyów, zjawię się tu jutro wczesnym rankiem.   

Mattie by

ła  naprawdę  zła,  że  nie  może  mu  niczego  wyjaśnić,  ale  uważała,  że  nie  ma 

innego wyjścia.   

 

Scotty ustawi

ł trzy talerze na stole i poszedł do szuflady po sztućce. Był smutny i wcale 

nie  próbował  tego  ukrywać.  Mattie  stała  przy  kuchence.  Duszona  wołowina  pachniała 
smakowicie. W pokoju Brenda rozmawiała z Josephem.   

background image

– Ju

ż nigdy się nie . zobaczymy? – spytał chłopiec i skrzywił się.   

– Kochanie, nie zamierzam ci

ę okłamywać. Pewnie już nie będzie okazji do spotkania.   

Scotty zrobi

ł zmartwioną minę, ale nadal rozkładał serwetki i nakrycia.   

–  Dlaczego m

ój tata jest taki niedobry? Dlaczego bije mamę? Nienawidzę go i nie chcę 

więcej znać.   

Mattie przykry

ła brytfannę ciężką pokrywą i spojrzała na chłopca.   

– Koniecznie musimy wyjecha

ć? – spytał.   

Skinęła głową.   
– Twoja mama uwa

ża, że to najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej będziecie bezpieczni.   

Teraz z kolei Scotty skin

ął głową. Mattie pomyślała ze współczuciem, że w jego krótkim 

życiu zdążyły wydarzyć się sprawy, o których dzieci nie powinny nawet wiedzieć.   

– Lubi

ę cię – powiedział nagle – i podoba mi się twój dom.   

Mattie uzna

ła to za podziękowanie. Poklepała go po ramieniu.   

–  Scotty, chyba wiesz, 

że  też  cię  lubię,  a  tam,  dokąd  jedziesz,  jest  równie  ładnie. 

Przekonasz się. A tamtejsi ludzie są także chętni do pomocy. Ty i mama dacie sobie świetnie 
radę – dodała z uśmiechem. Uniosła wzrok. W drzwiach do pokoju stał Joseph Thunder.   

–  Mo

że  pójdziesz  umyć  ręce  przed  jedzeniem?  –  poprosiła  Scotty’ego.  –  I powiedz 

mamie, że zaraz podam kolację.   

Ch

łopiec wybiegł z kuchni.   

– Dzi

ękuję, że przyszedłeś – zwróciła się do Josepha. – Jak myślisz, czy Brenda poradzi 

sobie sama? 

–  Nie martw si

ę – stary szaman odezwał się przyciszonym głosem. – Wszystko będzie 

dobrze. Ma dziecko i to ją mobilizuje do działania.   

Mattie zauwa

żyła  już  wcześniej,  że  w  sprawach  dotyczących  Scotty’ego  Brenda  była 

gotowa walczyć jak lwica.   

Joseph podszed

ł bliżej.   

– Wydaje mi si

ę, że jest jeszcze jedna osoba, o której powinniśmy porozmawiać. Mam na 

myśli ciebie.   

Zaskoczona Mattie unios

ła wzrok.   

– Mnie? 

Joseph roze

śmiał się cicho i uspokajającym gestem ujął jej dłoń.   

– Zauwa

żyłem, że ciągle czymś się martwisz.   

Mattie pokiwała głową.   
– Strasznie si

ę martwiłam o Brendę i.. .   

– Nie – przerwa

ł Joseph, – Mówię o tym, że niepokoisz się z powodu mojego wnuka.   

By

ła zbyt zaskoczona, by próbować to ukryć. Stary Indianin potrafił wyciągać wnioski z 

pozornie  drobnych,  nic  nieznaczących  zachowań.  Niemal  czytał  w  myślach.  Mattie  nie 
powinna  się  temu  dziwić,  w  końcu  szamanem  Kolheeków  zawsze  zostawał  ktoś 
nieprzeciętny. Joseph Thunder miał wrodzone zdolności, które wyróżniały go spośród innych 
członków  plemienia.  Dla  Mattie  był  uosobieniem  mądrości  przekazywanej  z  pokolenia  na 
pokolenie od setek lat.   

background image

Spojrza

ł jej głęboko w oczy.   

–  By

łoby  najlepiej,  gdyby  Conner  obwiniał  o  przeszłość  właśnie  mnie  –  powiedział 

dobitnie.   

Mattie westchn

ęła z dezaprobatą.   

–  Przecie

ż  nie  zrobiłeś  tego,  o  co  cię  oskarża.  Powinieneś  z  nim  porozmawiać, 

wytłumaczyć.   

– Moje dziecko – 

zaczął Joseph przyciszonym głosem. – Conner nie jest jeszcze gotów, 

by poznać prawdę. I może nigdy nie będzie. Żeby zobaczyć prawdę, nie wystarczy szeroko 
otworzyć oczy. Czasem trzeba otworzyć serce.   

–  Joseph  –  szepn

ęła Mattie. – Jesteś dobrym człowiekiem. Wiem, że kochasz Connera. 

Zauważyłam  twoje  spojrzenie,  gdy  do  ciebie  przyszliśmy.  –  Zawahała  się  przez  chwilę.  – 
Jaka jest prawda? Odebrałeś Connera jego ojcu? 

Stary szaman spojrza

ł na nią ze smutkiem. 

–  Tak  –  przyzna

ł.  –  Ale  wyłącznie  dla  dobra  mojego  wnuka.  Mój  najstarszy  syn  Joe 

bardzo  kochał  swoją  żonę.  Niestety,  zmarła  bardzo  młodo,  gdy  Conner  był  jeszcze  małym 
dzieckiem. Joe nie mógł się pogodzić z jej śmiercią i zaczął szukać pocieszenia w alkoholu – 
mówił szaman, nie spuszczając wzroku. – Starałem się pomóc synowi wszelkimi sposobami. 
Próbowałem  dotrzeć  do  niego  dobrym  słowem.  Kilkakrotnie  zmusiłem  go  do  kuracji 
odwykowej. Jednak to na nic się nie zdało. Joe chciał jak najszybciej połączyć się z Dee na 
tamtym  świecie.  Do  dziś  jestem  przekonany,  że  właśnie  o  to  mu  chodziło.  Wówczas 
najbardziej  obawiałem  się,  że  może  zrobić  krzywdę  Connerowi,  bo  miał  zwyczaj  jeździć 
samochodem po pijanemu. Zabierał wtedy dziecko ze sobą.   

Przerwa

ł na chwilę.   

– Po

święciłem syna, żeby ratować wnuka – powiedział w końcu.   

Mattie spojrza

ła ze współczuciem.   

– On musi si

ę dowiedzieć – powiedziała ochrypłym głosem. – Ma do ciebie ogromny żal, 

a przecież niesłusznie. Powinien poznać prawdę.   

– Najwa

żniejsze, żeby był szczęśliwy. Jeśli ma do mnie pretensje, to znaczy, że pamięta o 

ojcu tylko to, co do

bre. Gdy go wspomina, nadal może go kochać i podziwiać.   

Mattie poczu

ła,  że  łzy  napływają  jej  do  oczu.  Kolejny  raz przekonała  się,  jak bardzo 

życzliwym człowiekiem był Joseph i jak bardzo kochał wnuka.   

–  Nie my decydujemy o losie innych. Mo

żemy tylko  starać się im pomóc. To tak jak z 

Brendą.  Ty  nie  podjęłaś  za  nią  trudnej  decyzji  o  nowym  życiu  w  nowym  miejscu,  jednak 
próbujesz jej pomóc najlepiej, jak potrafisz.   

Mattie pokiwa

ła głową.   

 

Conner zjawi

ł  się  na  przyjęciu  w  nie  najlepszym  nastroju.  Ostatnio  Mattie  bardzo  się 

zmieniła. Nie dawało mu to spokoju. Gdy się poznali, była czymś załamana. Potem odzyskała 
dobry  nastrój  i  traktowała  go  bardzo  przyjaźnie.  Dobrze  się  czuli  w  swoim  towarzystwie. 
Nagle coś się stało i znów stała się inna. Czuł, że ukrywa przed nim jakąś tajemnicę.   

Co prawda da

ł jej do zrozumienia, że chociaż jest nią zainteresowany, przede wszystkim 

background image

zależy mu na wyjaśnieniu wydarzeń z przeszłości, które wciąż prześladują go w koszmarnych 
snach,  jednak  nie  sądził,  że  to  właśnie  z  tego  powodu  zaczęła  traktować  go  inaczej  niż 
dawniej.   

R

óżnili się zasadniczo w ocenie Josepha. Fakt. Ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. 

Każdy  ma  prawo  do  swojego  zdania.  Tym  bardziej  że  nie  mogła  przecież  wiedzieć,  jak 
bardzo dokuczała mu samotność, gdy zabrakło ojca.   

Us

łyszał  jej  głos  przy  drzwiach  wejściowych  i  podszedł  bliżej.  Właśnie  witała  się 

kuzynem Greyem, a potem obj

ęła ciężarną Lori. To serdeczne powitanie zaskoczyło Connera. 

Wszyscy czworo wyglądali na bardzo zaprzyjaźnionych. Bardzo dziwne, pomyślał. Mattie nie 
wspomniała nawet słowem, że tak świetnie zna jego rodzinę.   

Grey pom

ógł jej zdjąć płaszcz. Chociaż Conner nie zwracał szczególnej uwagi na modne 

stroje,  musiał  przyznać,  że  wyglądała  świetnie  w  czerwonym  swetrze,  obcisłym  topie  i 
czarnej spódnic

y odsłaniającej długie, zgrabne nogi. Natychmiast go zauważyła i ruszyła w 

jego kierunku, witając się po drodze ze znajomymi. Uśmiechała się, choć napięte rysy twarzy 
świadczyły,  że  coś  ją  gnębi.  Conner  zauważył  to  i  natychmiast  poczuł  ochotę,  by  zrobić 
co

kolwiek, co pozwoliłoby jej odzyskać spokój. Przyszedł mu na myśl namiętny pocałunek. 

Tak, to na pewno zajęłoby jej myśli chociaż na chwilę. Uśmiechnął się.   

– Czy tu jest tak gor

ąco, czy tylko ja tak się czuję? – spytała, podchodząc do niego.   

– My

ślę, że to ty jesteś gorąca – zapewnił z przekonaniem.   

Zaczerwieni

ła się, co tylko podkreśliło jej urodę. Rozpięła sweter i przerzuciła go przez 

poręcz krzesła. Conner nie mógł oderwać wzroku od jej zgrabnej figury.   

– Mo

że kieliszek wina? – zaproponował. – Woda mineralna, a może piwo? 

– Poprosz

ę wodę. Nie mogę dziś pić alkoholu, bo będę jeszcze prowadzić samochód.   

– Gdyby

ś zgodziła się przyjechać ze mną, mogłabyś teraz wypić całą beczkę – zauważył.   

Roze

śmiała się w odpowiedzi.   

Conner podszed

ł do barku i napełnił dwie szklanki. Zauważył, że do Mattie zbliżył się 

jego  kuzyn  Nathan  ze  swoją  narzeczoną.  Rudowłosa  Gwen  była  nauczycielką.  Ku 
zaskoczeniu Connera, przywitali się jak starzy znajomi. Rozmawiali przez chwilę, po czym 
wyszli na patio. Conner ruszył za nimi ze szklankami w ręku. Tamci prowadzili ożywioną 
rozmowę. W pewnej chwili Nathan zrobił coś zupełnie zaskakującego: sięgnął do portfela i 
wręczył Mattie kilka banknotów. Schowała je do torebki. Conner pomyślał, że dzieje się tu 
coś bardzo dziwnego. Mattie stała się dla niego kompletną zagadką.   

Id

ąc  przez  pokój,  zaczepił  biodrem  o  krzesło,  na  którym  Mattie  zostawiła  sweter. 

Odstawił  szklanki  i  podniósł  go.  Ciągle  zastanawiał  się  nad  jej  zachowaniem  w  ciągu 
ostatnich  tygodni.  Usiłował  sobie  przypomnieć,  kiedy  nastąpiła  zmiana  jej  nastawienia  do 
niego. O ile pamiętał, stało się to następnego dnia po wieczornym spotkaniu, kiedy zaprosiła 
go na obiad. Uświadomił sobie, że od tego czasu ani razu nie wpuściła go do domu. Nawet 
tamtego ranka, gdy zjawił się niespodziewanie, zaproponowała spacer, chociaż była w nocnej 
koszuli.  Potem  uparła  się,  żeby  odłożyć  remont  do  czasu  uzyskania  oficjalnej  zgody,  choć 
wszyscy  zwykle  przystępowali  do  prac  zaraz  po  złożeniu  wniosku.  Dziwiło  go  też,  że  tak 
dobrze  znała  jego  rodzinę.  Przyjaźniła  się  z  żoną  Greya  i  z  narzeczoną  Nathana,  a  jednak 

background image

nigdy  nie  pisnęła  słowa  na  ten  temat.  Kiedy  powiedział,  że  Joseph  rozdzielił  go  z  ojcem, 
natychmiast bardzo przejęta stanęła w obronie dziadka. Musiała go dobrze znać, jeśli gotowa 
była bronić go tak zawzięcie.   

Przypomnia

ł  sobie  dzisiejsze  spotkanie,  gdy  przyjechał  do  niej  z  planami  rozbudowy. 

Nan się zjawiła, stał jakiś czas przed domem i nagle poczuł na karku czyjeś spojrzenie. Ktoś 
był  w  domu.  Na  pewno  nie  przypadkowy  turysta,  zwiedzający  Nową  Anglię.  Ta  osoba 
musiała się tam ukrywać przed nim lub jeszcze przed kimś innym. Był o tym przekonany.   

Ju

ż kilkakrotnie pytał Mattie, co ją dręczy, ale nie doczekał się odpowiedzi. Zdumiała go 

też  sprawa  pieniędzy.  Nathan  wręczył  je  Mattie  z  bardzo  poważną  miną.  Wyglądało  to  na 
tajemniczą  transakcję.  Conner  potarł  dłonią  brodę.  Miał  wrażenie,  jakby  leżały  przed  nim 
elementy układanki, z których nie potrafił ułożyć niczego sensownego.   

Z

łożył sweter Mattie i położył go na krześle. Dzięki temu nie rzucał się w oczy. Pomyślał, 

że może wszyscy o nim zapomną. Mógł się przydać jako pretekst do spotkania i wyjaśnienia 
paru spraw.   

Conner wzi

ął szklanki i ruszył na patio. Przez następne pół godziny rozmawiał i żartował, 

słuchał Nathana, który zaśmiewając się, cytował powiedzonka swojej sześcioletniej córeczki. 
Potem  Conner  głośno  zachwycał  się  prezentami,  jakie  dostała  Lori,  choć  uprzedzała  gości, 
żeby niczego nie przynosili. Kilkakrotnie zauważył, jak Mattie spoglądała na zegarek.   

– Wydaje mi si

ę, że się spieszysz – stwierdził, gdy na chwilę zostali sami.   

– Tak – przyzna

ła. – Powinnam uprzedzić o tym gospodarzy. Wypada ich przeprosić.   

Odstawi

ła szklankę i chciała wstać, ale Conner zdążył ją powstrzymać.   

–  Zaczekaj, Mattie –  powiedzia

ł, dotykając dłonią jej przedramienia. – Mówiłem ci, że 

nie chcę się angażować w żaden związek, dopóki nie wyjaśnię wydarzeń z dzieciństwa, które 
dręczą mnie do dziś. Myślę jednak, że doszedłem już do pewnych wniosków. 

–  Conner, chwileczk

ę –  przerwała.  – Muszę ci przypomnieć,  że doszliśmy  do zupełnie 

różnych wniosków.   

Conner ju

ż  był  gotów  zacząć  rozmowę  o  ich  ewentualnej  wspólnej  przyszłości,  ale 

wyglądało na to, że Mattie woli udowadniać swoje racje.   

–  Je

śli  naprawdę  uważasz,  że  twój  dziadek  jest  tak  strasznym  człowiekiem  –  mówiła, 

starannie  dobierając  słowa  –  to dlaczego nadal siedzisz w Smoke Valley? Dlaczego nie 
powiedziałeś mu, co o nim myślisz i nie wróciłeś do Bostonu? 

Nie czekaj

ąc na odpowiedź, dodała: 

– My

ślę, że wcale nie jesteś przekonany o swojej racji. Spojrzała na niego ze smutkiem i 

popatrzyła nerwowo na zegarek.   

– Naprawd

ę muszę już iść – powiedziała, wstając.   

– P

ójdę pożegnać się z Lori i z Greyem. Jeśli odprowadzisz mnie do samochodu, powiem 

ci coś, co pozwoli ci lepiej mnie zrozumieć.   

Conner ruszy

ł za nią. Mattie weszła do kuchni, gdzie zastała gospodarzy. Pocałowała Lori 

i  Greya.  Przeprosiła,  że  musi  wyjść  tak  wcześnie.  Conner  pomyślał,  że  zwykle  w  takiej 
sytuacji gospodarze namawiają gościa, by został dłużej. Jednak tym razem nic takiego się nie 
stało. Wszyscy zachowywali się tak, jakby łączyła ich jakaś tajemnica.   

background image

Conner domy

ślał się, że tej nocy stanie się coś niezwykle ważnego, bo Mattie umówiła 

się z nim na rozpoczęcie remontu następnego dnia.   

Gdy pomaga

ł dziewczynie włożyć płaszcz, pomyślał o czerwonym swetrze zostawionym 

w pokoju. Powinien przypomnieć jej o tym przed wyjściem. Jednak milczał. Ten sweter mógł 
się okazać doskonałym pretekstem, żeby niespodziewanie odwiedzić Mattie i sprawdzić, w co 
się wplątała.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Mattie sz

ła  do  samochodu  z  poczuciem  winy.  Conner  kroczył  tuż  obok,  tak  blisko,  że 

czuła  leśny  zapach  jego  wody  kolońskiej.  Wstydziła  się  swojego  zachowania.  Zatajając 
prawdę,  okłamywała  go.  Jutro  mu  wszystko  opowiesz,  pocieszała  się  w  myślach.  Wtedy 
Brenda i Scotty będą już bezpieczni w drodze do Albuquerque. Wreszcie nie będziesz musiała 
milczeć.   

Tymczasem mog

ła  powierzyć  mu  inną  tajemnicę.  Sekret  swojego  życia.  Spojrzała  na 

niebo  pełne  migających  gwiazd,  jakby  szukała  dodatkowej  siły.  Chciała  zachować  zimną 
krew, uniknąć zbędnych emocji. Tego wieczora nie mogła rozczulać się nad sobą.   

–  Gdy si

ę spotkaliśmy pierwszy  raz – zaczęła powoli – zapytałeś mnie  o moją siostrę. 

Zdaje się, że niezbyt zręcznie zmieniłam wtedy temat. – Westchnęła głęboko. – Trudno mi 
mówić o Susan. To, co się z nią stało, wstrząsnęło mną i wszystkimi, którzy ją znali.   

Conner wyci

ągnął rękę i dotknął jej ramienia.   

– Je

śli sprawia ci to przykrość – powiedział – nie musimy o tym rozmawiać.   

– Chc

ę, żebyś lepiej zrozumiał, co jest dla mnie ważne i dlaczego ułożyłam sobie życie w 

taki sposób – 

oświadczyła stanowczo i spojrzała na niego. Ciemnozielony sweter podkreślał 

jego szeroką klatkę piersiową. Miała ochotę podejść bliżej i oprzeć o nią głowę, jak wtedy 
nad jeziorem, gdy spotkali się po raz pierwszy.   

–  Susan  by

ła  ode  mnie  starsza  o  pięć  lat.  Opiekowała  się  mną,  gdy  byłyśmy  jeszcze 

dziećmi  –  mówiła  Mattie.  Odruchowo  uśmiechnęła  się  na  wspomnienie  cudownego 
dzieciństwa w górach Vermontu. – Rodzice byli zajęci budową, a potem prowadzeniem tego 
pensjonatu. Ja i S

usan mogłyśmy swobodnie buszować po okolicy. Wszystko się zmieniło, 

gdy wyjechała do szkoły w Bostonie. Gdy przyjeżdżała w odwiedziny, nie miała już ochoty 
na włóczęgę w okolicach jeziora. Opowiadała o szkole, prywatkach i chłopcach.   

Mattie splot

ła ręce na piersi. Teraz musiała powiedzieć o człowieku, który wzbudzał w 

niej nienawiść, chociaż zawsze starała się zwalczyć w sobie to uczucie.   

– Jim by

ł kapitanem drużyny piłkarskiej – mówiła dalej. – Dobrze się uczył, był bystry i 

dowcipny. Susan za

kochała się w nim nieprzytomnie. Jego rodzina mieszkała na północy, w 

Burlington.  Ojciec  prowadził  dochodowy  interes:  urządzał  wycieczki  dla  wędkarzy  wzdłuż 
brzegów jeziora Champlain i dalej aż do Kanady. Po ślubie Susan zamieszkała z mężem w 
Burlington. Jim pracował razem z ojcem. – Wzięła głęboki oddech. – Kiedy Susan pierwszy 
raz zjawiła się u nas ze śladami pobicia... – przerwała. Odżyły straszne wspomnienia i przez 
chwil

ę  nie  była  w  stanie  mówić.  Na  moment  zakryła  usta  dłonią,  jakby  wybuch  płaczu 

wydawał  się  nieunikniony.  Jednak  w  końcu  zapanowała  nad  emocjami.  –  Jim  strasznie  ją 
pobił – powiedziała cicho. – Na całym ciele miała sińce, a w wielu miejscach rozciętą skórę. 
Potem przyznała się nam, że to nie był pierwszy raz.   

Mattie mocniej 

ścisnęła splecione ręce. Miała ten obraz przed oczami: zapłakana Susan, 

przerażone  twarze  rodziców.  Pamiętała,  że  czuła  się  zupełnie  bezradna.  Nie  wiedziała,  jak 
pomóc siostrze.   

background image

–  By

łam  zdumiona  i  zdruzgotana,  gdy  Susan  wróciła  do  niego.  Wybaczyła  temu 

bydlakowi i pojechała do Burlington. Powtarzało się to wielokrotnie.   

Nie

świadomie zagryzła mocno dolną wargę.   

–  On j

ą  zabił  –  dodała  z  furią.  –  Jim  zamordował  Susan.  Pchnął  ją,  a  ona  upadając, 

uderzy

ła o coś głową. Nie potrafiliśmy zapobiec tej tragedii – dodała cicho.   

Conner spojrza

ł na nią ze współczuciem i wyciągnął ręce. Przycisnął ją mocno do siebie.   

– Ju

ż dobrze, Mattie – powiedział uspokajającym tonem.   

Opar

ła policzek na jego ramieniu i zamknęła oczy.   

– To musia

ł być dla was prawdziwy koszmar – dodał cicho.   

Mattie skin

ęła głową.   

– Mama i tata nie potrafili mieszka

ć tu nadal – mówiła dalej. – Zdecydowali się przejść 

na emeryturę i wyjechać na Florydę. Pensjonat zostawili mnie. Sami jakoś sobie tam radzą w 
nowym miejscu. Usiłują zapomnieć, chociaż wszyscy dobrze wiemy, że to się im nigdy nie 
uda.   

–  Kochanie  –  zacz

ął  Conner,  głaszcząc  ją  po  policzku  i  patrząc  w  oczy.  –  Nie  można 

zapomnieć o czymś takim.   

–  Tak bardzo bym chcia

ła  wymazać  to  z  pamięci.  Moja  siostra  cierpiała,  groziło  jej 

niebezpieczeństwo, a ja nie potrafiłam jej pomóc. Ta myśl mnie wciąż prześladuje.   

Spojrza

ła mu w oczy. Zwierzyła mu się i przynajmniej na chwilę zrobiło się jej lżej na 

sercu.   

–  Wtedy w nocy, gdy spotkali

śmy  się  pierwszy  raz  –  mówiła  –  była  właśnie  rocznica 

śmierci Susan i znów naszły mnie koszmarne wspomnienia, przytłaczające mnie, ale dzięki 
tobie  łatwiej  mi  było  je  przezwyciężyć.  Jestem  ci  za  to  wdzięczna  –  dodała  z  lekkim 
uśmiechem.   

– Ciesz

ę się, że mogłem się na coś przydać – powiedział Conner. – A co z nim? Mówię o 

mężu Susan.   

– Jim jest w wi

ęzieniu. Powinien tam spędzić resztę życia. Rzadko się zdarza tak wysoki 

wyrok  za  przestępstwo  wobec  rodziny,  ale  mieliśmy  szczęście.  Nie  wywinął  się 
sprawiedliwości.   

Conner jeszcze raz delikatnie pog

ładził  ją  po  policzku,  jakby  czuł,  że  za  chwilę  będą 

musieli się rozstać.   

–  Naprawd

ę  powinnam  już  jechać  –  powiedziała  Mattie.  –  Dziękuję,  że  mnie 

wysłuchałeś. Chciałam, żebyś zrozumiał.   

– Co mia

łem zrozumieć? – spytał zakłopotany.   

–  Mnie  –  wyja

śniła  krótko  i  skinęła  głową.  Nie  mogła  powiedzieć  nic  więcej.  Jutro 

opowiem mu wszystko, powtarzała w myślach.   

– Wreszcie do mnie dotar

ło – niemal wykrzyknął Conner. Uśmiechnął się i cofnął o krok. 

– 

Chyba  próbujesz  mi  wytłumaczyć,  dlaczego  jesteś  samotna.  No  właśnie,  dlaczego  nie 

założyłaś rodziny? 

Jego wnioski by

ły słuszne tylko  częściowo.  Mattie czuła się winna, że nie powiedziała 

mu nic na temat swojej działalności, choć swoją opowieść o Susan traktowała jako wstęp do 

background image

tego, co chciała mu opowiedzieć następnego dnia.   

–  Pos

łuchaj, Mattie – zaczął Conner. – Chyba nie chcesz mnie przekonać, że z powodu 

nieszczęścia, jakie spotkało twoją siostrę, postanowiłaś żyć w samotności? – mówił powoli, 
starając się uważnie dobierać słowa.   

–  To tak, jakby

ś  sama  skazała  się  na  więzienie.  Zrezygnowałaś  z  normalnego  życia? 

Chyba nie sądzisz, że zasłużyłaś na karę jak twój szwagier? 

Z oczu Mattie pop

łynęły  łzy.  Nie  spodziewała  się,  że  Conner  tak  zinterpretuje  jej 

zwierzenia. Dotychczas była przekonana, że nie wolno jej angażować się w żaden związek, 
bo ni

esienie  pomocy  pokrzywdzonym  kobietom  wymagało  poświęcenia  i  całkowitej 

dyskrecji.  Tymczasem  Conner  patrzył  na  to  zupełnie  inaczej.  Pewnie  uważał,  że  nie  była 
całkiem normalna.   

Opar

ła się o samochód.   

–  Nie jestem idiotk

ą – oświadczyła dobitnie. – Nie uważam, że każdy mężczyzna tylko 

czeka, by znęcać się nad kobietą – mówiła ze złością.   

Conner cofn

ął się o krok.   

–  Spokojnie, Mattie. Nic nie m

ówiłem na temat twojej inteligencji – zaczął. – Przecież, 

Odwr

óciła się i otworzyła drzwi samochodu.   

–  Nie zawsze 

żyłam  jak  zakonnica  –  powiedziała,  zajmując  miejsce  za  kierownicą.  – 

Chodziłam na randki. Spotykałam się z wieloma chłopakami. Jednak są sprawy ważniejsze 
niż... niż mężczyźni.   

 

Mattie zastanawia

ła się, jak to się stało, że zaczęła się kłócić z Connerem. Po prostu nie 

mogła  w  to  uwierzyć.  Zła  na  siebie  wjechała  na  podjazd  przed  domem.  Cóż,  zaskoczył  ją 
zupełnie swoimi poglądami.   

Zawsze uwa

żała,  że  jej  samotne  poświęcenie  było  czymś  szlachetnym.  W  ten  sposób 

mogła  pomagać  potrzebującym  kobietom,  nie  wzbudzając  podejrzeń.  Samotność  wydawała 
się jej do tego absolutnie niezbędna. Przynajmniej tak przekonywała samą siebie, tymczasem 
Conner  najwyraźniej  miał  zupełnie  inne  zdanie.  Gdy  powiedział,  co  myśli  na  ten  temat, 
poczuła  się  obrażona.  Teraz  jednak  wyłączyła  silnik  i  siedząc  za  kierownicą,  zaczęła  się 
zastanawiać, czy nie miał racji. Czyżby sama, nie zdając sobie z tego sprawy, dobrowolnie 
wymierzyła sobie karę za niepopełnienie przestępstwa? Czy w jej życiu nie ma już miejsca na 
prawdziwe uczucie? 

Nie

świadomie dotknęła ust, przypominając sobie pocałunki Connera. Za każdym razem, 

gdy się spotykali, czuła, że jakaś niewidzialna siła popycha ją do niego. Wzajemna sympatia 
zmieniała  się  stopniowo  w  prawdziwe  uczucie.  Mattie  zdawała  sobie  z  tego  sprawę. 
Dotychcza

s  udawało  jej  się  z  tym  walczyć,  ale  teraz  straciła  pewność,  czy  powinna 

przeciwstawiać się temu, co naprawdę czuje.   

Wzi

ęła  torebkę  z  sąsiedniego  siedzenia,  wysiadła  z  samochodu  i  ruszyła  w  kierunku 

domu.  Od  pięciu  lat  pomagała  potrzebującym  kobietom,  a  teraz jedno zdanie Connera 
sprawiło, że zaczęła wątpić, czy właściwie ułożyła sobie życie. Przypomniała sobie, jak na 
przyjęciu  u  Lori  i  Greya  usiłował  ją  przekonać,  że  zrozumiał  wreszcie  przyczynę  nocnych 

background image

koszmarów. Jednak do niej taka argumentacja nie prz

emawiała. Nie mogła się z nią zgodzić. 

Miała ochotę wyjawić mu całą prawdę. Niechby się wreszcie dowiedział, że Joseph nie był 
jego  wrogiem  i  prawdopodobnie  ocalił  mu  życie.  Ale  nie  mogła.  Joseph  jasno  dał  jej  do 
zrozumienia, że Conner może nigdy nie pogodzić się z faktami. Lepiej będzie, jeśli zachowa 
dobre  wspomnienia  o  ojcu.  Mattie  doskonale  to  rozumiała.  Nie  miała  prawa  zmuszać 
kogokolwiek do zaakceptowania prawdy.   

Otworzy

ła drzwi.   

– Brenda? – zawo

łała od progu.   

Zbli

żała się pora wyjazdu. Teraz nie było czasu na roztrząsanie osobistych spraw. Wyjazd 

Brendy i jej dziecka by

ł najważniejszym zadaniem na najbliższe godziny.   

Brenda zesz

ła  ze  schodów.  Sprawiała  wrażenie  osoby  zdecydowanej  i  pewnej  siebie. 

Bardzo  się  zmieniła  od  czasu,  gdy  zjawiła  się  w  pensjonacie,  drżąc  z  przerażenia.  Stary 
szaman  miął  rację.  Macierzyński  instynkt  dodał  jej  siły  do  działania.  Dla  dobra  dziecka 
gotowa była przenosić góry.   

– Jeste

ście już spakowani? – spytała Mattie. – Niedługo trzeba wyjeżdżać.   

Kobieta skin

ęła głową.   

– Scotty ogl

ąda telewizję. Zaparzyłam kawę. Pomyślałam, że zdążymy jeszcze spokojnie 

usiąść i wypić po filiżance – powiedziała. – Mattie, jest kilka spraw, o których chciałabym z 
tobą porozmawiać przed wyjazdem – dodała nieśmiało.   

Usiad

ły w kuchni nad parującymi filiżankami i Brenda mówiła dalej: 

–  Nie wiem, co bym zrobi

ła,  gdybyś  nam  nie  pomogła.  Przyjęłaś  nas  pod  swój  dach, 

pozwoliłaś zamieszkać w swoim domu, karmiłaś nas, kupiłaś nam ubrania. Pomyślałaś nawet 
o walizkach na wyjazd – 

dodała  ze  łzami  w  oczach.  –  Rozmawiałaś  ze  mną  godzinami, 

tłumaczyłaś,  przekonywałaś.  Dzięki  tobie  zrozumiałam,  że  są  jeszcze  na  świecie  ludzie 
gotowi do pomocy, którzy chcą, żebym ja też była szczęśliwa – mówiła drżącym głosem. – 
Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego jak ty.   

Mattie pochyli

ła  się  nad  stołem  i  wyciągnęła  rękę,  ale  w  tej  samej  chwili  za  oknem 

pojawił się jakiś cień. Brenda krzyknęła przeraźliwie, a filiżanka wypadła jej z dłoni. Gienka 
porcelana rozprysła się na podłodze.   

Mattie b

łyskawicznie zaczęła obmyślać plan ucieczki. Rozwścieczony Tommie Boy mógł 

być groźny dla całej trójki. Zerwała się z miejsca, żeby zasłonić Brendę. Spojrzała w stronę 
drzwi i zobaczyła... Connera, wlepiającego w nią zdumiony wzrok.   

– Co tu si

ę dzieje? – spytał, marszcząc brwi. Jednym spojrzeniem ogarnął całą sytuację: 

przerażone  twarze,  żółte  sińce  na  twarzy  Brendy,  stłuczona  filiżanka,  Mattie  gotowa  do 
obrony.   

Wydawa

ło się, że czas zatrzymał się na chwilę. Mattie oddychała ciężko. Gdy w końcu 

dotarło do niej, że nic im nie grozi, poczuła ulgę, ale to uczucie szybko zamieniło się w złość.   

– Conner, co ty tu robisz? – spyta

ła ostro. – Nie możesz tak po prostu wpadać jak bomba.   

– Zapuka

łem, a drzwi były otwarte.   

Jak mog

łam być taka głupia, pomyślała Mattie. Otwarte drzwi? 

Tymczasem Conner poda

ł jej sweter.   

background image

– Zostawi

łaś u Lori – powiedział i spojrzał na nią uważnie.   

– Nie s

łyszałam, żebyś podjeżdżał ciężarówką – rzuciła oskarżycielskim tonem i prawie 

natychmiast pomyślała, że po raz kolejny ma do niego pretensję bez specjalnego powodu. Nie 
mog

ła zrozumieć, co w nią nagle wstąpiło.   

– Przyszed

łem ze swojej chaty ścieżką przez las. Noc jest wyjątkowo jasna – wyjaśnił.    – 

Czy  dowiem  się,  co  tu  się  dzieje?  –  spytał,  spoglądając  na  przemian  to  na  Brendę,  to  na 
Mattie.   

–  Nie  –  odpowiedzia

ła  krótko  i  stanowczo  Mattie.  Nadal  była  rozgniewana,  choć 

próbowała sobie tłumaczyć, że Conner przyszedł tylko oddać jej sweter i wcale nie chciał jej 
przestraszyć, ale to na niewiele się zdało. – Niczego się ode mnie nie dowiesz. To po prostu 
nie twoja sprawa.   

Zapad

ła nieprzyjemna cisza. Po chwili niespodziewanie odezwała się Brenda.   

– Mattie mi pomaga – wyja

śniła rzeczowo. – Mój mąż... nie traktował mnie dobrze. Dziś 

wsiadam do autobusu i wyjeżdżam. Mattie kupiła mi bilet.   

Conner przygl

ądał się Mattie bez słowa. Po chwili odwrócił się na pięcie i wyszedł.   

–  Mattie  –  zacz

ęła  Brenda.  –  On  się  rozzłościł.  Powinnaś  za  nim  pójść  i  wszystko 

wyjaśnić. – Wskazała za okno. – Spójrz, idzie tam. Zaraz zniknie w lesie.   

– Brenda, nie biega si

ę za mężczyznami tylko dlatego, że się złoszczą – odparła Mattie z 

irytacją.  –  Z  tego  biorą  się  tylko  kolejne  kłopoty.  Rozmawiałyśmy  o  tym  wielokrotnie,  od 
pierwszego dnia, kiedy się tu zjawiłaś.   

Brenda wyprostowa

ła się na krześle.   

– Tak, je

śli chodzi o mojego męża, na pewno masz rację – przyznała. – Ale nie zapominaj 

o jednym – 

to nie jest Tommie Boy. Obie o tym wiemy. Po prostu przyszedł, bo chciał być 

pomocny, a ty wypłoszyłaś go z domu z mojego powodu.   

Mattie prze

łknęła ślinę. Powoli zaczynała się uspokajać.   

–  Chcia

łam  mu  wszystko  powiedzieć  jutro,  gdy  już  wyjedziecie  –  powiedziała, 

spoglądając przez okno.   

– Lepiej si

ę pospiesz – ponaglała ją Brenda. – On naprawdę zasługuje na wyjaśnienia.   

Obie kobiety nie zdawa

ły sobie sprawy, że z okna na piętrze odejście Connera obserwuje 

jeszcze jedna osoba – 

mały, przerażony chłopiec.   

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Conner dopiero teraz zrozumia

ł, że popełnił wielki błąd. Nie powinien bez zaproszenia 

wchodzić do domu Mattie ani wtrącać się do jej spraw.  Idąc powoli w stronę starej chaty, 
ominął  wielki  konar,  który  wystawał  nad  ścieżką.  Chociaż  czuł,  że  Mattie  coś  ukrywa, 
powinien  mieć  do  niej  zaufanie.  Taka  uczciwa  i  prostolinijna  dziewczyna  nie  mogła  mieć 
przecież żadnych wstydliwych tajemnic.   

Jednak nie umia

ł  się  powstrzymać.  Gdy  zorientował  się,  że  coś  przed  nim  ukrywa, 

zaczęło go wręcz skręcać z ciekawości. Nurtowało go to do tego stopnia, że zrobił coś, do 
czego normalnie nigdy by się nie posunął. Schował jej sweter, by mieć pretekst do odwiedzin. 
Z tak

iego  postępowania  nie  mogło  wyniknąć  nic  dobrego.  Powinien  się  wstydzić.  Obie 

kobiety były śmiertelnie przerażone, gdy zjawił się bez uprzedzenia.   

A zatem Mattie zajmuje si

ę  pomaganiem  ofiarom  domowej  przemocy.  Nigdy  nie 

przyszłoby  mu  to  do  głowy.  Ale  z  drugiej  strony  nie  było  w  tym  nic  dziwnego  po  tym 
wszystkim,  co  spotkało  jej  rodzinę.  Wyobrażał  sobie,  co  musiała  czuć  Mattie,  gdy  Susan 
została zamordowana.   

Kiedy zobaczy

ł tę pobitą kobietę, zrozumiał, że znalazł brakujący fragment łamigłówki. 

W  końcu  dotarło  do  niego,  kim  naprawdę  była  Mattie  Russell.  Westchnął,  wchodząc  na 
najszerszy odcinek ścieżki. Z tego miejsca widać było błyszczącą powierzchnię jeziora.   

Tak, powinien czu

ć  się  winny.  Nieproszony  wtrącił  się  w  osobiste  sprawy  Mattie. 

Dlaczego w takim 

razie  czuł  się  dotknięty  i  zraniony?  Cóż,  Mattie  potraktowała  go  zbyt 

surowo i nie okazała mu nawet odrobiny zaufania. Odebrał to jak policzek.   

Nagle zatrzyma

ł  się.  Instynkt  podpowiedział  mu,  że  nie  jest  sam.  Usłyszał  delikatny 

odgłos zbliżających się kroków.   

–  Conner?  –  niepewnie spyta

ł  znajomy  głos,  a  światło  księżyca  błysnęło  na  złotych 

włosach.   

– Tu jestem – zawo

łał.   

Mattie podeszła bliżej.   
–  Chcia

łabym  cię  przeprosić  –  powiedziała  cicho.  –  Zamierzałam  opowiedzieć  ci  o 

wszystkim, ale Brenda pro

siła,  bym  z  nikim  nie  rozmawiała  na  jej  temat.  Była  zbyt 

przerażona całą sytuacją – tłumaczyła nerwowo Mattie. – Przyrzekłam jej, że będę milczeć. 
Widzisz, jej mąż jest gwałtownym człowiekiem. Kiedy zjawiła się u mnie, nikomu nie ufała. 
Nawet  mnie.  Mąż  na  nią  poluje.  Rozwiesił  w  Mountview  plakaty  z  jej  zdjęciem.  To 
niebezpieczny człowiek. Widziałeś jej twarz? Musiałam spełnić jej życzenie. Powinna komuś 
zaufać.  Bardzo  mi  na  tym  zależało.  W  przeciwnym  razie  mogłaby  uznać,  że  powrót  do 
męża-tyrana stanowi najlepsze  rozwiązanie.  –  Mattie  zniżyła  głos  do  szeptu.  –  Niesteyty, 
wiele maltretowanych kobiet tak robi.   

Zmarszczyła czoło.   
– Conner, spr

óbuj zrozumieć. Musiałam dochować tajemnicy.   

Rozumia

ł doskonale, jednak urażona duma znów dała znać o sobie.   

background image

–  Widzia

łem, że rozmawiałaś z Greyem i Lori, a potem z Nathanem i Gwen – mówił z 

wyrzutem.  – 

Wygląda  na  to,  że  byłem  jedyną  osobą,  przed  którą  utrzymywałaś  to  w 

tajemnicy. Zastanawiająca jest również twoja zażyłość z moim dziadkiem. Czy on też wie o 
wszystkim? 

– Tak – przyzna

ła.   

To podzia

łało na niego tak, jakby wbiła mu paznokcie w skórę. Roześmiał się złośliwie.   

– Mattie, i to ma by

ć tajemnica? Wynajdujesz najdziwniejsze powody, żebym nie zbliżał 

się do ciebie i do twojego domu, a tymczasem wszyscy wiedzą, o co chodzi. Oczywiście poza 
mną.   

– Nie wszyscy, Conner.   

Spojrza

ł z niedowierzaniem.   

– Przecie

ż słyszałem. Grey i Lori bez słowa komentarza przyjęli twoje oświadczenie, że 

musisz wyjść z przyjęcia. Nathan dał ci jakieś pieniądze. Gwen stała obok, więc też musiała 
być wtajemniczona. Chyba nie zaprzeczysz, że mój kuzyn wspiera twoje działania? 

– Nie, nie mog

ę temu zaprzeczyć.   

Powinien by

ć zadowolony. Wreszcie powiedział wprost, co myśli. Zdawał sobie jednak 

sprawę, że Mattie kierowała się szlachetnymi pobudkami i nie powinien mieć do niej żalu.   

–  To prawda. Twoja rodzina wie, czym si

ę  zajmuję  –  przyznała.  –  Nathan sam 

zaofiarował się z pomocą, gdyby zaszła taka potrzeba. A Lori i Gwen... Cóż, kiedyś zjawiły 
się  w  moim  pensjonacie,  prosząc  o  pomoc.  Przyjechały do Vermontu,  uciekając  przed 
przemocą.  Lori  była  bita  przez  męża,  a  Gwen  naraziła  się  ojczymowi.  Znęcał  się  nad  jej 
bratem i gdy stanęła w jego obronie, sama znalazła się w tarapatach.   

Mattie unios

ła głowę.   

– Oczywi

ście, wiedzą o tym, co robię. Są moimi dobrymi przyjaciółmi, pomagają mi, jak 

potrafią i nie zadają pytań. I nigdy z nikim niewtajemniczonym nie rozmawiają na ten temat. 
Ostatnio  Grey  opatrywał  rany  Brendy,  a  Joseph  przyszedł  z  nią  porozmawiać.  Pomógł  jak 
najlepszy psycholog. Tylko oni dwaj w

iedzą, że ta kobieta przebywa w moim domu. Teraz ty 

też już wiesz – dodała cicho. Westchnęła i podeszła bliżej.   

–  Pewnie mi nie uwierzysz –  m

ówiła  –  ale  chciałam  ci  o  wszystkim  powiedzieć  jutro 

rano, gdy Brenda będzie już w drodze.   

Nagle us

łyszeli trzask łamanej gałązka. Oboje odwrócili się w stronę, z której przyszli. Na 

ścieżce stał mały chłopiec.   

– Scotty? Co ty tu robisz po ciemku? – spyta

ła zaskoczona Mattie. – Kochanie, czy mama 

wie, że tu jesteś? Powiedziałeś jej? 

Ch

łopiec pokręcił głową.   

–  B

ędzie zła,  gdy zauważy,  że wyszedłem z domu,  ale martwiłem się o ciebie,  Mattie. 

Możesz już wracać? 

Patrzy

ł zmartwiony na dziewczynę, a Connerowi rzucił pełne lęku spojrzenie, jakby się 

obawiał, że mężczyzna uderzy go.   

– Chyba nie chcesz, 

żebyśmy spóźnili się na autobus – ponaglał Scotty. – Musimy zaraz 

jechać do miasta.   

background image

Conner dopiero teraz zrozumia

ł wszystko do końca.   

–  Zabieracie dziecko jego ojcu! –  zawo

łał  takim  tonem,  jakby  oskarżał  Mattie  o 

morderstwo.  Według  niego  to,  co  Mattie  i  Brenda  zamierzały  zrobić,  było  ciężkim 
przestępstwem.   

– Mattie, chc

ę stąd iść – nalegał Scotty.   

Conner zbyt by

ł  pochłonięty  własnymi  emocjami,  żeby  zwrócić  uwagę  na  prośby 

przerażonego dziecka. Nie odrywał oczu od twarzy Mattie.   

– Czy ty wiesz, co robisz? Czy zdajesz sobie spraw

ę, jak to jest dorastać bez ojca? Mattie, 

chłopiec go potrzebuje. Nie rozumiesz? 

Conner stara

ł  się  pomóc  Scotty’emu.  Z  własnego  doświadczenia  wiedział,  jakie  będzie 

jego życie bez ojca. On sam nigdy nie zapomniał, jak bardzo cierpiał w dzieciństwie.   

– Nie mog

ę pozwolić, żebyś to zrobiła – powiedział. – Nie mam zamiaru uczestniczyć w 

czymś takim.   

–  Conner!  –  zawo

łała  z  determinacją.  –  Zabieram  Brendę  i  Scotty’ego na dworzec 

autobusowy – 

oświadczyła stanowczo. – I nic mnie nie powstrzyma. Jeśli byłby jakikolwiek 

inny sposób, żeby im pomóc, już dawno bym z niego skorzystała.   

Scotty stan

ął obok Mattie.   

– Chod

źmy już, Mattie, proszę.   

Conner zauwa

żył wreszcie, że chłopiec drży z przerażenia. Kucnął przed nim i spojrzał 

mu w oczy.   

– Nie rozumiesz, co tu si

ę dzieje, Scotty. Podaj mi swoje nazwisko. Chcę ci pomóc.   

–  Conner, to ty niczego nie rozumiesz. Ten ch

łopiec widział i przeżył już za dużo zła – 

odezwała  się  rozzłoszczona  Mattie.  –  On  naprawdę  nie  marzy  o  tym,  żebyś  odsyłał  go  do 
ojc

a. Nie zdajesz sobie sprawy, co to za człowiek. Wiem, że chcesz jak najlepiej, ale Scotty 

nie potrzebuje twojej pomocy.   

Conner podni

ósł się i spojrzał na nią.   

–  Dobrze, 

że  w  końcu  dowiedziałem  się,  jaka  jesteś  naprawdę  –  zaczął.  Na  szczęście 

zdołał  się  powstrzymać  przed  ostrzejszymi  słowami.  Od  dzieciństwa  wpajano  mu,  że 
mężczyzna nie powinien ujawniać wrogowi, co naprawdę o nim myśli. W tej chwili traktował 
Mattie właśnie jak wroga.   

A Mattie poczu

ła  nagle,  że  opuszcza  ją  złość.  Przełknęła  ślinę,  odetchnęła  głęboko  i 

odezwała się spokojnie: 

–  Conner, prosz

ę,  posłuchaj  mnie  przez  chwilę.  Spróbuj  zrozumieć,  że  niektórzy 

mężczyźni  nie  zasługują,  by  być  ojcami  –  powiedziała,  po  czym  wzięła  chłopca  za  rękę  i 
ruszyła ciemną ścieżką przez las w stronę domu.   

 

Conner uderzy

ł  w  pień  siekierą  i  jednym  ciosem  ściął  niewielkie  drzewo.  Potem 

poobcinał gałęzie i rzucił je na szczyt sterty drewna. Nigdy dotąd nie zdawał sobie sprawy, że 
można tak szybko zmieniać spojrzenie na pewne sprawy. Dopiero ostatniej nocy zdarzyło mu 
się  coś  takiego.  Gdy  wydawało  mu  się,  że  dochodzi  wreszcie  do  jakichś  wniosków,  nagle 
nieoczekiwanie okazało się, że zupełnie nie miał racji.   

background image

Pewne by

ło  tylko  jedno:  zakochał  się  w  Mattie.  Co  do  tego  nie  miał  najmniejszych 

wątpliwości. I nie przewidywał, by w tej kwestii mógł kiedykolwiek zmienić zdanie. Mattie 
była  ładna,  atrakcyjna  i  bardzo  mu  się  podobała,  ale  przede  wszystkim  była  wspaniałym 
człowiekiem. Podziwiał ją za to, co robiła. Szanował za odwagę i poświęcenie.   

Pope

łnił wiele niewybaczalnych błędów właśnie z powodu emocji. Najpierw nieproszony 

wtrącił się do jej osobistych spraw, potem obraził się, gdy dała mu do zrozumienia, że sobie 
tego nie życzy. No i wreszcie, gdy dogoniła go na leśnej ścieżce, by go przeprosić i wszystko 
wytłumaczyć, oskarżył ją, że robi przed nim tajemnicę ze spraw, które znają wszyscy wokół. 
Na dodatek nie był przekonany, czy rzeczywiście postąpiła słusznie, pomagając odseparować 
Scotty’ego od ojca.   

Przypomnia

ł  sobie  jej  słowa:  „Niektórzy  mężczyźni  nie  zasługują,  żeby  być  ojcami”. 

Może zbyt pochopnie próbował wtrącić się do tej sprawy? Ostatecznie nie znał wszystkich 
faktów.  Przecież  Mattie  to  rozsądna  kobieta.  Nie  próbowałaby  rozdzielać  rodziny  bez 
powodu. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że odnajduje w tej sytuacji coś znajomego, 
jakieś analogie do mglistych wspomnień z własnego dzieciństwa.   

Podni

ósł kilkanaście kawałków drewna i przeniósł w pobliże paleniska. Czekały już tam 

zebrane duże kamienie, które miał zamiar ogrzać. Wcześniej z długich gałęzi zbudował niskie 
rusztowanie i obłożył je korą. Była to najprostsza sauna, którą można było przygotować w 
tych warunkach. Wciąż analizował ostatnie wydarzenia. Przypomniał sobie przerażoną minę 
Scotty’

ego. Nie spodziewał się, że chłopiec będzie drżał właśnie z jego powodu. Najlepiej by 

było, gdyby wtedy w ogóle się nie odzywał. Wspomnienie zalęknionych oczu dziecka znów 
przywołało  mgliste  obrazy  z  dzieciństwa.  „Niektórzy  mężczyźni  nie  zasługują,  żeby  być 
ojcami” – 

. ostatnie słowa Mattie ciągle brzmiały mu w uszach. Zaczął się zastanawiać, czy 

nie  chciała  mu  w  ten  sposób  dać  czegoś  do  zrozumienia.  Uważała,  że  Scotty  będzie 
szczęśliwszy z dala od ojca. Czyżby jednocześnie chciała powiedzieć, że ojciec Connera nie 
był dużo lepszy? Ta myśl wyprowadziła go z równowagi.   

Chwyci

ł  grubą,  rozwidloną  gałąź  i  przeciągnął  kolejno  rozgrzane  kamienie  do 

zaimprowizowanej sauny. Wszedł do środka i zasłonił wejście koszulą. Wodą z wiadra polał 
kamienie.  Para  wypełniła  niewielką  przestrzeń.  Usiadł  wygodnie  i  zamknął  oczy.  Teraz 
wreszci

e nadszedł odpowiedni moment, żeby przemyśleć dręczące problemy z dzieciństwa. 

Pogrążył  się  we  wspomnieniach,  zapominając  o  rzeczywistości.  Wrócił  koszmar  od  dawna 
wywołujący  bezsenność.  Rozzłoszczony  niedźwiedź  i mocarny  dąb,  światło  i  mgła.  Jednak 
tym ra

zem  Connerowi  wydawało  się,  że  wszystko  widzi  wyraźniej.  Mgła  zaczęła  się 

rozwiewać.   

Ostatni raz 

śnił  o  tym,  gdy  zdrzemnął  się  w  domu  Mattie.  Dziwne,  ale  od  tego  czasu 

wspomnienie  koszmarnych  sennych  obrazów  nie  wywoływało  w  nim  przerażenia.  Nie 
wiedział, czy mogło to mieć jakikolwiek związek z Mattie, ale i tak był jej wdzięczny.   

Zda

ł sobie teraz sprawę, że chłopiec ze snu to właśnie on. Stał oparty o pień sosny tuż 

obok sauny dziadka. Słuchał rozmowy toczącej  się w środku, nie zwracając uwagi na parę 
os

iadającą mu na twarzy. Teraz najchętniej wymazałby te wspomnienia z pamięci. Obawiał 

się  ich. Jednak musiał  poznać  prawdę,  a  podobnie  jak  każdy  Kolheek  miał  od  dzieciństwa 

background image

wpoj

oną  zasadę,  że  prawda  nie  może  skrzywdzić.  Zdecydował,  że  nie  będzie  przed  nią 

u

ciekał.   

W saunie, w k

łębach  pary  wewnątrz  sauny  siedzieli  ojciec  i  dziadek.  Wyobrażenie 

niedźwiedzia,  które  tak  długo  go  prześladowało,  musiało  odnosić  się  do  ojca.  Mówił 
podniesionym głosem, był zły i... pijany.   

–  Nie mo

żesz  zabrać  mi  Connera  –  wrzeszczał.  –  To  mój  syn!  Jesteś  głupcem,  jeśli 

myślisz, że ukradniesz mi dziecko.   

Joseph Thunder pozosta

ł nieugięty jak dąb.   

–  Opu

ścisz Smoke Valley – powiedział do syna. – Nie wrócisz, dopóki nie przestaniesz 

pić. Do tego czasu Conner zostanie ze mną. Jeśli nie posłuchasz, zwołam radę starszych.   

Postanowienia rady starszych plemienia by

ły równie ważne jak wyrok sądu. Conner jak 

wtedy poczuł ból i ogarnęło go poczucie winy. To on poszedł do dziadka. Skarżył się, że boi 
się jeździć samochodem w towarzystwie ojca. Opowiadał o tym, jak pojazd pędzi od jednej 
strony  drogi  do  drugiej.  Dziadek  przytulił  go.  Powiedział,  żeby  już  się  nie  martwił,  bo 
wszystkim się zajmie.   

Dotrzyma

ł  słowa.  Zakazał  synowi  wstępu  do  rezerwatu,  a  sam  zaopiekował  się 

Connerem.  Wychował  go  jak  syna.  I  co  dostał  ode  mnie  w  zamian?  –  pomyślał  Conner. 
Doniosłem na ojca, mając sześć lat. Bardzo wygodnie było zapomnieć o tym fakcie. Ojciec 
musiał  opuścić  rezerwat,  a  on  w  samotności  tęsknił  za  człowiekiem,  którego  zdradził.  To 
poczucie winy spo

wodowało, że jako dziecko wymazał prawdę z pamięci. Teraz to zrozumiał.   

Jego ojciec zajmowa

ł się dostarczaniem do rezerwatu różnych towarów. Przemierzał duże 

odległości na terenie Nowej Anglii. Często zabierał ze sobą Connera. Właśnie z powodu tych 
wyjazd

ów  chłopiec  poskarżył  się  dziadkowi.  Joe  Thunder  musiał  opuścić  rezerwat,  a  trzy 

miesiące później już nie żył. Conner poczuł łzy napływające do oczu. Przypomniał sobie, że 
jego ojca nie zabił pijany kierowca. To ojciec był pijany i spowodował wypadek.   

Conner zawsze chcia

ł wierzyć, że miał wspaniałego ojca. W jego wspomnieniach prawdę 

zastąpiły marzenia. Okłamywał sam siebie i podsycał w sobie niechęć do człowieka, który w 
niczym  nie  zawinił.  Dziadek  kochał  go.  Dzięki  niemu  nie  siedział  w  samochodzie  obok 
p

ijanego ojca, gdy doszło do wypadku.   

Nie m

ógł  nic  zrobić,  żeby  przywrócić  ojcu  życie,  ale  mógł  wyjaśnić  z  Josephem 

wszystkie dawne sprawy. Nie zamierzał tego odkładać. Wreszcie kamień spadł mu z serca. 
Zniknęły koszmarne obrazy. Conner odzyskał spokój. Pomyślał o Mattie. Wyobraził sobie jej 
szafirowe oczy i długie włosy rozwiane na wietrze. Przypomniał sobie, że to właśnie ona na 
różne  sposoby  wspierała  go  w  poszukiwaniu  prawdy.  Zależało  jej,  by  wreszcie zrozumiał, 
dlaczego  prześladują  go  nocne  koszmary.  Nagle  wszystko  się  uporządkowało.  Conner 
uśmiechnął się do siebie. Pozbył się także wszelkich wątpliwości w sprawie, która teraz stała 
się najważniejsza. Bez Mattie nie wyobrażał sobie przyszłości.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Conner zaparkowa

ł  ciężarówkę  przed  domem  dziadka.  Słońce  dopiero  zaczynało 

oświetlać szczyty gór, a w dolinach zalegała jeszcze poranna mgła. Conner przeszedł na tył 
budynku i zapukał. Cicho otworzył drzwi. Zastał Josepha tam, gdzie przewidywał. Dziadek 
siedział przy kuchennym stole, grzejąc dłonie o gorący kubek z kawą. Lata mijają, a pewne 
sprawy nigdy się nie zmienią, pomyślał Conner i uśmiechnął się.   

– Witaj, dziadku – powiedzia

ł.   

– Conner? Wejd

ź i rozgość się – odpowiedział Joseph, a oczy rozbłysły mu z radości. – 

To wspaniała niespodzianka. Chodź, napij się kawy.   

Conner usiad

ł przy stole naprzeciwko dziadka.   

– Przyszed

łem, bo muszę ci coś wyjaśnić.   

– Conner, nic nie musisz m

ówić – odparł Joseph.   

Wyciągnął dłoń i dotknął ręki wnuka.   
–  Prosz

ę  –  nalegał  Conner.  –  Pozwól  mi  powiedzieć,  co  mi  leży  na  sercu.  Od  dawna 

pewne sprawy nie dawały mi spokoju.   

Na chwil

ę spuścił oczy, jednak zaraz podniósł wzrok.   

Szacunek wobec starszych wymaga

ł patrzenia prosto w oczy w czasie rozmowy.   

– Nie by

łem takim wnukiem, na jakiego zasługujesz.   

Joseph oparł ręce o krawędź stołu.   
–  Zawsze by

łem  z  ciebie  dumny.  Wyjechałeś  i  doskonale  dałeś  sobie  radę  w  wielkim 

mieście. Odniosłeś sukces i jesteś szczęśliwy. Właśnie tego dla ciebie pragnąłem.   

–  Dziadku, w

łaśnie o to chodzi, że nie byłem szczęśliwy – przyznał Conner z ciężkim 

westchnieniem. – 

Jak może być szczęśliwy człowiek, który nie próbuje być odpowiedzialny 

za własne życie? Jeśli za swoje błędy obwinia innych? 

Joseph zamierza

ł chyba coś powiedzieć, ale Conner nie dał mu dojść do głosu.   

– Mia

łem do ciebie pretensję o to, że zabrałeś mi ojca.   

– Conner, wtedy by

łeś jeszcze dzieckiem.   

–  Ale ju

ż  od  dawna  jestem  dorosły.  Powinienem  patrzeć  na  pewne  sprawy  inaczej  niż 

dziecko. Jak mężczyzna.   

Przerwa

ł na chwilę, po czym dodał: 

–  Teraz ju

ż  znam  prawdę.  To  ja  przyszedłem  do  ciebie  szukać  pomocy.  Bałem  się 

nierozważnego zachowania ojca. Wiem, że kazałeś ojcu opuścić rezerwat dla mojego dobra. 
Zrobiłeś to, bo mnie kochałeś.   

Joseph spojrza

ł na niego ze smutkiem.   

–  Conner, tw

ój ojciec miał dobre serce.  Po prostu nie mógł dojść do siebie po śmierci 

twojej matki. Szukał ukojenia w alkoholu i to go zabiło.   

–  Gdyby

ś  nie  zmusił  ojca,  żeby  zostawił  mnie  z  tobą,  pewnie  tamtej  nocy  jechałbym 

razem z nim? 

Starzec smutno pokiwa

ł głową w odpowiedzi. Przez chwilę obaj milczeli, wspominając 

background image

przeszłość.   

– Pocz

ątkowo nieustannie czułem się winny – odezwał się w końcu Conner. – Z mojego 

powodu kazałeś mu odejść. W pewnej chwili wina stała się nie do zniesienia. Fakty przestały 
się  liczyć.  Wymyśliłem  inną  rzeczywistość  i...  uwierzyłem,  że  ty  byłeś  za  wszystko 
odpowiedzialny. Czy będziesz umiał mi wybaczyć? – spytał niepewnie.   

– Nie musz

ę ci niczego wybaczać. Kocham cię i zrobiłbym dla ciebie wszystko.   

–  Ja te

ż cię kocham i jestem ci wdzięczny – powiedział Conner i położył dłoń na ręce 

dziadka.   

–  Zrobi

łem, co tylko możliwe, by pomóc twojemu ojcu – odezwał się Joseph po chwili 

milczenia.  – 

Starałem  się  też  wytłumaczyć  mu,  że  nie  powinien  przekreślać  swojego  życia 

tylko dlatego, że nie był w stanie uratować życia innej osoby.   

– To w

łaśnie starałem się wytłumaczyć niedawno Mattie – wtrącił Conner.   

Joseph u

śmiechnął się.   

– Ta dziewczyna jest twoim przeznaczeniem – stwierdzi

ł.   

Zaskoczony Conner pochyli

ł się do przodu.   

– M

ówisz tak, jakbyś był tego pewien. Skąd możesz wiedzieć? 

– Zacz

ęliście sobie wzajemnie pomagać, zanim zdążyliście się dobrze poznać – zauważył 

Joseph. – 

Będziecie zgodną parą.   

Conner potar

ł dłonią podbródek i skrzywił się.   

–  Nie wiem, czy przyzna

łaby  ci  rację  –  powiedział  i  pokręcił  głową.  –  Ostatniego 

wieczora skrytykowałem wszystko – jej sposób życia, pracę, poświęcenie, nawet jej zdrowy 
rozsądek.  Obawiam  się,  że  moje  bezpardonowe  słowa  zniszczyły  szansę  na  wspólną 
przyszłość.   

–  Bzdury pleciesz –  roze

śmiał  się  Joseph.  –  Oczywiście,  ludzie  zachowują  się  czasem 

niemądrze,  ale  potrafią  sobie  to  wzajemnie  wybaczyć.  Najlepiej  będzie,  jeśli  pójdziesz  i 
powiesz, co do niej czujesz.   

 

Mattie spogl

ądała na spokojną taflę jeziora. Miała nadzieję, że urok tego zakątka uciszy w 

niej  wszystkie  emocje.  Rozpierała  ją  duma,  bo  Brenda  i  Scotty  byli  już  bezpieczni  daleko 
stąd. Mattie skontaktowała się z pewną kobietą w Albuquerque, która obiecała im dach nad 
głową do czasu, gdy Brenda znajdzie pracę i stanie na własnych nogach.   

Po powrocie z dworca autobusowego Mattie zn

ów poczuła się samotna w pustym domu. 

Nie mogła zasnąć, a wczesnym rankiem zerwała się z łóżka i okryta kocem wyszła na taras. 
Zwykle wspaniałe kolory budzącego się dnia napełniały ją optymizmem, jednak dziś tak się 
nie stało. Wróciła więc do pokoju, ubrała się szybko i poszła na spacer wzdłuż jeziora.   

Poprzedniego wieczora us

łyszała od Connera sporo niemiłych słów. Jak się okazało, miał 

na  jej  temat  niezbyt  pochlebne  zdanie.  Bardzo  ją  to  zabolało,  choć  na  pewno  na  jego 
zachowanie  wpłynęła  również  obecność  Scotty’ego.  Z  udręczonego  wyrazu  jego  twarzy 
domyśliła się, że powróciły wspomnienia z dzieciństwa. A ona odwróciła się wtedy i odeszła, 
zostawiając go samego. Teraz żałowała.   

Pociesza

ło ją tylko, że w tamtej chwili dwie osoby oczekiwały od niej pomocy. Conner i 

background image

tak  był  zbyt  wzburzony,  by  cokolwiek  do  niego  dotarło.  Teraz  przypominała  sobie  jego 
serdeczne  gesty,  pocałunki,  spojrzenia.  Od  pierwszej  chwili  okazywał  jej  troskę  i 
zainteresowanie. Potrafił ją rozśmieszyć i zawsze był gotów do pomocy. Dopiero przy nim 
zaczynała czuć, że naprawdę żyje.   

Dzi

ęki niemu zrozumiała, że poświęcając się dla innych, zapomniała o własnym życiu. W 

pierwszej chwili nie chciała się z tym zgodzić, jednak w końcu doszła do wniosku, że Conner 
mógł mieć rację. Ale to i tak nic nie zmieniło. Zdecydowała się na takie życie przed pięcioma 
laty i tak zostanie, nawet jeśli oznaczało to samotność. Trudno, sama wybrałaś, pomyślała i 
łzy popłynęły jej po policzkach.   

– Mattie? – us

łyszała za plecami głos Connera.   

Star

ła palcami łzy i spojrzała w jego kierunku.   

– Wsz

ędzie cię szukam – powiedział i podszedł bliżej.   

– Conner – zacz

ęła i odwróciła głowę, żeby nie zauważył łez. – Nie mam ochoty na żadne 

sprzeczki.   

– Jeste

ś smutna – stwierdził.   

Usiadł obok, nim zdążyła zaprotestować, i objął jej dłonie.   
– Jak tamta kobieta i dziecko? Wszystko w porz

ądku? Nic im się nie stało? 

Mattie spojrza

ła mu w oczy. Nie drwił i nie żartował. Posprzeczał się z nią, zwątpił w jej 

zdrowy  rozsądek,  a  jednocześnie  nadal  przejmował  się  losem  Brendy  i  jej  syna. W tym 
momencie zdała sobie sprawę, że go kocha. Nie znała nikogo takiego jak on. Intrygował ją, 
fascynował i pociągał.   

–  Czy kiedykolwiek zdarzy

ło  ci  się,  że  pragnąłeś  czegoś  do  bólu,  a  jednocześnie 

wiedziałeś, że to niemożliwe? – spytała nagle.   

Conner d

ługo się nie odzywał. Uważnie patrzył jej w oczy. Mattie poczuła się nieswojo. 

Miała nadzieję, że nie uznał jej za wariatkę.   

– O co naprawd

ę chodzi, Mattie? – Spytał w końcu. – Dlaczego jesteś taka smutna? 

Z twojego powodu, mia

ła ochotę powiedzieć, ale w tej chwili jeszcze nie potrafiła się na 

to zdobyć. Coraz trudniej znosiła samotne życie i równie trudno było jej przyznać się do tego.   

– Nie martw si

ę o Brendę i Scotty’ego – powiedziała, zamiast odpowiedzieć na pytanie. – 

U nich wszystko w porz

ądku – zapewniła z westchnieniem i spojrzała na gładką taflę jeziora. 

– 

Po  prostu  jestem  trochę  przygnębiona.  Czasem  mi  się  to  zdarza.  Zwłaszcza,  gdy  tak  jak 

teraz w pensjonacie nie ma żadnych gości.   

–  Biedactwo  – 

powiedział Conner ze zrozumieniem. – Wkładasz tyle serca i wysiłku w 

pomaganie innym. A kto ma pomagać tobie? 

Cofn

ęła dłonie.   

– Nie gniewaj si

ę na mnie – szepnął. – Nie chciałem sprawić ci przykrości. Po prostu nie 

zgadzam się z tobą. Każdy czasem potrzebuje pomocy. Mnie na pewno była potrzebna.   

Spojrza

ła zaskoczona.   

–  Mattie, to w

łaśnie  ty  pomogłaś  mi  dojść  do  prawdy  –  mówił  dalej.  –  Dziś  rano 

rozmawiałem  z  dziadkiem.  Wybaczył  mi.  Myślę,  że  teraz  rozumiemy  się  lepiej  niż 
kiedykolwiek przedtem. Jestem ci za to bardzo wdzięczny.   

background image

Nie wiedzia

ła, co powiedzieć.   

– Tylko tobie uda

ło się mnie przekonać, bym szukał prawdy. Jak widzisz, skorzystałem z 

twojej pomocy  –  doda

ł  z  uśmiechem  i  znów  objął  jej  dłonie.  –  Pozwól,  żebym  teraz  ja  ci 

pomógł. Chcę cię wyrwać z samotności.   

Poczu

ła  bezsensowny  lęk.  Miała  ochotę  uciec.  Próbowała  wyrwać  dłonie,  ale  nie 

wypuścił ich z uścisku.   

– Conner, wiesz, 

że to niemożliwe.   

–  Nie musisz po

święcać  własnego  szczęścia,  żeby  pomagać  innym  –  oświadczył. 

Nieoczekiwanie poczuła złość.   

– Naprawd

ę nic nie rozumiesz? Zawsze będę pomagać ludziom. Nigdy nie przestanę. Jak 

możesz żądać tego ode mnie? 

– Mattie, przecie

ż nie powiedziałem nic takiego. Albo mnie nie słuchasz, albo wyraziłem 

się nie dość jasno. Kochanie, chcę być z tobą i chcę ci pomagać. Naprawdę wierzę, że nic nie 
dzieje się bez powodu. Dlatego los sprawił, że się spotkaliśmy. Tak musiało być. Po prostu 
przeznaczenie. Najpierw ty mi pomogłaś, a teraz moja kolej.   

– Los i przeznaczenie? Brzmi bardzo tajemniczo.   

U

śmiechnął się szeroko.   

– C

óż, życie składa się z tajemnic. Nie musimy wszystkiego rozumieć. Sama mówiłaś coś 

podobnego. Jeśli los daje nam prezent, najlepiej go przyjąć i nie zastanawiać się. Powiedzmy, 
że ty jesteś prezentem dla mnie, a ja dla ciebie. To jak? Przyjmujemy takie podarki? – spytał, 
patrząc jej w oczy z nadzieją.   

Mattie nie dowierza

ła własnym uszom. Conner proponował jej wspólną przyszłość.   

– Ale... – zawaha

ła się. – Prowadzę pensjonat w Vermoncie, a ty masz firmę w Bostonie. 

Jak...   

Roze

śmiał się, uniósł jej dłonie i pocałował.   

–  Kochanie, to s

ą  drobiazgi.  Wszystko  da  się  załatwić.  Chętnie  zacznę  od  początku. 

Najważniejsze, żeby być razem.   

– Wiesz, Conner, wydaje mi si

ę, jakbym była w tobie zakochana przez całe życie.   

Spojrza

ł jej głęboko w oczy i delikatnie dotknął palcami jej policzka.   

– Ja te

ż zawsze cię kochałem – powiedział i namiętnie pocałował jej usta.   

background image

EPILOG 

 

Mattie z niepokojem spojrza

ła  na  twarze  Gwen  i  Lori.  Czekała  niecierpliwie  na  opinię 

przyjaciółek.   

–  Wygl

ądasz  pięknie  –  zawyrokowała  Lori,  wzdychając.  Ze  wzruszenia  miała  łzy  w 

oczach.  Mattie  uśmiechnęła  się  do  niej.  Lori  była  w  zaawansowanej  ciąży  i  hormony 
wyraźnie wpływały na jej nastrój.   

– Naprawd

ę pięknie – przytaknęła Gwen. – Ten strój jest po prostu wspaniały.   

Conner zaproponowa

ł  Mattie,  by  włożyła  ślubny  strój  jego  matki.  Zgodziła  się 

natychmiast. Teraz, w dniu ich ślubu, stała przed przyjaciółkami w sukni uszytej z delikatnej 
skóry  łani,  ozdobionej  polerowanymi  muszelkami,  przepasanej  szarfą  obszytą  długimi 
frędzelkami. Suknia falowała przy każdym kroku, odsłaniając białe, skórzane mokasyny.   

Fryzjer w rezerwacie u

łożył  włosy  Mattie  zgodnie  z  tradycją  Kolheeków.  Dwa  grube 

warkocze ozdobione drobnymi perłami spływały na ramiona dziewczyny.   

– Nie za du

żo tych ozdób? – spytała Mattie.   

–  Wygl

ądasz jak prawdziwa indiańska księżniczka – zapewniła Gwen. – Conner będzie 

zachwycony.   

Lori poci

ągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.   

– 

Ślub w Wigilię – szepnęła. – Czy może być coś bardziej romantycznego? 

– Przesta

ń beczeć – zażądała Mattie – bo zaraz i ja rozpłaczę się jak dziecko.   

– Nawet nie próbuj – 

ostro zaprotestowała Gwen i pogroziła jej palcem. – Popsujesz cały 

makijaż.   

Rozleg

ło się pukanie do drzwi. Grey wsadził głowę do środka.   

– Ju

ż czas – poinformował.   

Zauwa

żył łzy na twarzy żony, więc podszedł do niej, objął ją czule i pocałował.   

– Kochanie, wszystko w porz

ądku? 

– Tak, nic mi nie jest – chlipn

ęła Lori. – Po prostu cieszę się z ich szczęścia.   

Rozleg

ł się uroczysty dźwięk bębnów. Grey zerknął znacząco na przejęte przyjaciółki.   

– Czas si

ę pokazać. Wszyscy członkowie plemienia czekają – przypomniał.   

– Grey, nie ponaglaj mnie! – zawo

łała Mattie. – I tak cała się trzęsę.   

Gdy Conner i Mattie zwr

ócili  się  do  Josepha  z  prośbą,  by  udzielił  im ślubu  zgodnie  z 

tradycją Kolheeków, stary szaman spytał, czy chcieliby zaprosić na uroczystość wszystkich 
członków  plemienia.  Wtedy  Mattie  była  zachwycona,  ale  teraz  na  myśl,  że  z  jej  powodu 
zebrał się cały tłum, poczuła drżenie nóg. Przeszła przez hol budynku, w którym mieściło się 
centrum kultury  Kolheek

ów. Na końcu czekali jej rodzice. Uśmiechnęła się szeroko na ich 

widok. Przywitali się serdecznie.   

– Gotowa? – spyta

ł ojciec.   

Skin

ęła  głową,  zbyt  rozemocjonowana,  by  coś  powiedzieć.  Matka,  wyraźnie  przejęta  i 

wzruszona, też nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wręczyła córce kolorowy bukiet polnych 
kwiatów.  Mattie  ruszyła  naprzód  w  otoczeniu  rodziców.  Uniosła  wysoko  głowę.  Tłum 

background image

zaszemrał,  po  czym  ucichł.  Słychać  było  tylko  donośny  głos  bębnów.  Joseph  wystąpił  do 
przodu. Jego głowę ozdabiał wspaniały pióropusz misternie wykonany z orlich piór.   

Mattie zobaczy

ła  Connera.  Wydawało  jej  się,  że  serce  bije  jej  głośniej  niż  bębny.  Nie 

mogła uwierzyć, że za chwilę zostanie panią Thunder. Conner wyglądał wspaniale. Skórzany, 
jasnobrązowy strój bez rękawów podkreślał muskularne ramiona. Długie włosy, przewiązane 
kolorową opaską wokół głowy, luźno spadały na ramiona.   

Jego czarne oczy spogl

ądały na pannę młodą z czułością i pożądaniem. A ona nie mogła 

opanować radosnego uśmiechu szczęścia. Szła na spotkanie miłości swojego życia.   

P

óźnym  wieczorem  leżeli  nadzy  w  ciemnościach,  rozjaśnionych  jedynie  nastrojowym 

światłem świec. Byli zmęczeni i szczęśliwi. Conner uniósł się na łokciu. Pocałował czubek jej 
nosa. Powoli dotykał końcami palców jej policzka, szyi, piersi.   

–  Bardzo jeste

ś  nieszczęśliwa,  że  nie  pojechaliśmy  na  miesiąc  miodowy  do  jakiegoś 

egzotycznego zakątka? – spytał. – Na Bermudy albo do Cancun? 

Pokr

ęciła przecząco głową.   

– Nie ma pi

ękniejszego miejsca w zimie niż Nowa Anglia – zapewniła z przekonaniem.   

– Ale tu jest zimno – zauwa

żył.   

Mattie zachichotała w odpowiedzi.   
– To dobry pretekst, 

żeby nie wychodzić spod kołdry.   

– Ach, wi

ęc o to chodzi – domyślił się Conner.   

Uśmiechnął się szeroko i pocałował ją.   
– Conner, naprawd

ę myślisz, że jesteśmy dla siebie stworzeni? – spytała nagle, tuląc się 

do niego.   

– Jestem pewien – o

świadczył i mocno ją przytulił.   


Document Outline