Clayton Donna Jezioro utkane z mgiel 03

background image

Donna Clayton

Jezioro utkane z mgie

ł

background image

WSTĘP

Conner Thunder obudzi

ł się gwałtownie. Usiadł na łóżku zlany potem, czując, że serce

wali mu jak oszalałe. Oddychał z trudem. Ogarnęło go przerażenie. Choć był silnym
mężczyzną, nie potrafił zapanować nad tym uczuciem. Dopiero po dłuższej chwili udało mu
się wyrwać z nocnego koszmaru.

Podrapa

ł się po brodzie i przeczesał palcami włosy. Gdy serce wróciło do normalnego

rytmu, znów mógł myśleć racjonalnie. Tłumaczył sobie, że co prawda sen był przerażający,
ale przecież to tylko nocne zwidy. Wziął głęboki oddech.

Odrzuci

ł koc i wstał z łóżka. Przeszedł do kąta, który służył mu za kuchnię, i nabrał w

dłonie trochę wody. Spryskał twarz i kark, a następnie wytarł się włochatym ręcznikiem.
Potem sięgnął po dżinsy i sweter, na bose stopy wsunął stare mokasyny. Musiał jak
najszybciej wyjść. Miał uczucie, że ściany go przytłaczają.

Ciemno

ść i chłód natychmiast wyostrzyły jego zmysły. Pospiesznie zanurzył się w las,

żeby pozbyć się wspomnienia prześladujących go upiornych snów. Domyślał się, co mogło
wywoływać koszmary – wypadek, który spowodował, że młody człowiek został na resztę
życia sparaliżowany. Ten wypadek nigdy nie powinien się zdarzyć.

Szed

ł wąską ścieżką, a sosnowe igły drapały go po policzkach. Szum wody spływającej

po skałach podpowiadał, że jezioro jest bardzo blisko. Co prawda jeszcze nie można było
dostrzec gładkiej powierzchni Smoke Lake, ale w powietrzu wyraźnie czuło się wilgoć.

Dzisiejsze nocne koszmary by

ły takie same jak te, które zatruwały mu dzieciństwo.

Wywoływały lęk i bezradność. Już nie pamiętał, ile miał lat, gdy przestały go dręczyć. Teraz
wróciły. Wiedział, że dopóki nie uda mu się odczytać ich znaczenia, czekają go noce pełne
udręki. Przetarł dłonią zmęczone oczy.

Cz

łonkowie plemienia Kolheeków przywiązywali do snów dużą wagę, a on od tylu lat nie

odwiedzał rezerwatu Smoke Valley. Był zbyt zajęty. Najpierw studiował w Bostonie, potem
zajął się biznesem. Zaczął nawet odnosić sukcesy w swojej branży. Niedawno usłyszał we
śnie szept. Jakiś głos wzywał go do powrotu do domu, do rezerwatu w Smoke Valley. Tu,
wśród własnego plemienia, było jego miejsce i tylko tu mógł zrozumieć niesamowite,
niepokojące senne wizje.

Nagle zatrzyma

ł się i lekko przechylił głowę. Nasłuchiwał. Do jego uszu dotarło coś, co

nie było zwykłym odgłosem nocy. Po chwili znów to usłyszał i zmarszczył brwi. Próbował
rozpoznać dźwięk, który niósł się wśród mgły. Choć wydawało się to niemożliwe,
najwyraźniej słyszał czyjś płacz. A właściwie przejmujący kobiecy szloch. Przyspieszył
kroku, starając się jak najciszej stawiać na ścieżce nogi obute w miękkie mokasyny.

Im bli

żej jeziora, tym mgła stawała się gęstsza, ale mimo to w bladym świetle księżyca

zauwa

żył młodą kobietę. Podszedł bliżej. Długie, proste, jasne włosy spadały jej na plecy.

Widocznie wyczuła jego obecność, bo niespodziewanie podniosła głowę. Jej oczy lśniły od
łez. Conner, kierując się odruchem, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął dłoń. Nieznajoma bez
chwili wahania podała mu rękę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zadrżał, czując jej dotyk.

background image

Odruchowo wyciągnął drugą rękę i pogłaskał nieznajomą po policzku. Patrzył na piękną
twarz pełną udręki i smutku. Nieoczekiwanie ogarnęło go takie współczucie, jakby to jego
samego dotknęło nieszczęście. Myślał tylko o tym, jak mógłby ją pocieszyć.

– Nie p

łacz – poprosił cicho i ponownie pogłaskał ją delikatnie po policzku. – Wszystko

będzie dobrze – zapewnił.

Rozlu

źniła napięte mięśnie i oparła głowę na jego piersi. Jej włosy pachniały słońcem i

polnymi kwiatami. Z trudem opanował chęć, żeby przytulić ją mocniej.

– Cokolwiek si

ę stało, na pewno wszystko dobrze się skończy – szepnął, choć wcale nie

mógł być tego pewien. Nie znał jej i nie miał pojęcia, z jakiego powodu płakała. Po prostu
chciał jej pomóc.

Nie zdawa

ł sobie sprawy, jak długo stali przytuleni. Wreszcie poczuł, że nieznajoma

uspokoiła się. Przestała płakać i natychmiast odsunęła się od niego. Nie odzywając się,
przyglądała mu się uważnie. Jej oczy miały niezwykły, intrygujący kolor – niespotykany
odcień niebieskiego, coś pomiędzy kobaltowym i indygo. Delikatna szyja kusiła, by obsypać
ją pocałunkami. Conner wyobraził sobie, że nieznajoma stoi przed nim bez ubrania, okryta
tylko długimi włosami. Poczuł, że robi mu się gorąco. Spojrzał jej w oczy i domyślił się, że z
nią dzieje się to samo. Pragnął jej, a ona pragnęła go równie mocno.

Pochyli

ł się i dotknął wargami jej ust. Poczuł językiem ich smak. Rozchyliła je tylko na

tyle, żeby delikatnie chwycić zębami jego dolną wargę.

Nagle odsun

ęła się, odpychając go opuszkami palców. Jakby dopiero teraz zdała sobie

sprawę, że znalazła się w ramionach obcego mężczyzny.

– Zaczekaj – powiedzia

ł Conner, ale dziewczyna cofnęła się o krok, a on opuścił ręce w

bezradnym geście, jakby zagubiony. – Posłuchaj...

Nagle zda

ł sobie sprawę, że nie potrafi jej wyjaśnić tego, co się stało, bo sam nie był w

stanie tego zrozumieć. Nim się odwróciła, spojrzała na niego jeszcze raz.

– Nie odchod

ź! – zawołał.

Ona jednak ruszy

ła biegiem w stronę drzew i po chwili znikła wśród gęstej mgły.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mattie Russell obj

ęła dłońmi kubek z gorącą herbatą. Nadal nie mogła uwierzyć, że tak

się zachowała. Wciąż myślała o wczorajszym spotkaniu z przystojnym Indianinem. Przed
oczami ciągle miała scenę, kiedy odwróciła się i uciekła.

Jak to si

ę stało, że dopuściła, aby zupełnie obcy człowiek pocieszał ją właśnie w taki

sposób? Nie mogła uwierzyć, że pozwoliła mu się pocałować. Czy w ogóle zastanowiła się
nad tym, co robi? Byłam za bardzo pogrążona we własnych zmartwieniach, żeby logicznie
myśleć, tłumaczyła sobie.

Prowadzenie pensjonatu zapewnia

ło jej wprawdzie przyzwoite dochody, ale też

wypełniało czas tak, że często czuła się samotna i zagubiona. Czasami nie wytrzymywała
napięcia i przestawała panować nad sobą. I właśnie taka chwila słabości zdarzyła się jej
poprzedniego wieczoru. A wtedy nadszedł ten Indianin.

Mattie upi

ła łyk herbaty. Tak, to rzeczywiście tak było. Na dodatek nieznajomy był

bardzo przystojnym mężczyzną. Zjawił się zupełnie nieoczekiwanie, jak jakiś książę z
mrocznego i tajemniczego świata fantazji.

Nie mog

ła zapomnieć pocałunku i fali gorąca, która ogarnęła jej ciało, gdy nieznajomy

się odezwał. Nawet teraz wspomnienie jego głosu wywoływało dreszcze. Ten mężczyzna
miał w sobie coś przyciągającego jak magnes. Zastanawiała się, kim był i co robił w
opuszczonym zakątku rezerwatu Smoke Valley.

Widywa

ła go w okolicy pensjonatu już wcześniej. Była zupełnie pewna, że z nikim go nie

myliła. Rozmawiała nawet z Nathanem Thunderem, szeryfem Smoke Valley. Powiadomiła
go, że w okolicy starej chaty myśliwskiej kręci się ktoś obcy. Nathan prosił, by niczego się
nie obawiała i obiecał zbadać sprawę. Od tamtej pory nie myślała o nieznajomym. To nawet
nie było zbyt trudne, bo miała poważne kłopoty w związku z wizytą pewnego „specjalnego
gościa”. Szczęśliwie ten problem należał już do przeszłości. Teraz Mattie znów mogła
spokojnie usiąść przy oknie, patrzeć przed siebie i marzyć o ponownym spotkaniu z
tajemniczym księciem.

Niewielka dzia

łka, na której znajdował się pensjonat, sąsiadowała z terenem rezerwatu.

Aby znaleźć się nad jeziorem, wystarczył krótki spacer. Mattie lubiła tam chodzić i
obserwować spokojne wody Smoke Lake. Od lat nic tu się nie zmieniało. Znała to miejsce
doskonale i czuła się jak u siebie. Razem z siostrą Susan spędziła tu dzieciństwo. W lecie
dziewczęta pływały w jeziorze, a w zimie ślizgały się na jego zamarzniętej tafli. Rzadko
spotykały tutejszych Indian, zwłaszcza że główna część rezerwatu znajdowała się w pobliżu
przeciwnego, dość odległego brzegu długiego jeziora.

Mattie wiedzia

ła jednak, że w pobliżu pensjonatu stoi stara chata myśliwska. Miała chyba

dziewięć lat, gdy wraz z Susan po raz pierwszy natknęły się na nią w czasie jednej ze swoich
wypraw. Niewielka chata nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale dziewczynki i tak nie
odważyły się wejść do środka. Gdyby ojciec dowiedział się, że zapuściły się na teren
rezerwatu, zakazałby im opuszczania domu co najmniej przez tydzień. A za wejście do cudzej

background image

chaty kara byłaby jeszcze bardziej surowa.

Czy

żby bajkowy książę tam zamieszkał? – pomyślała Mattie. Dlaczego jednak miałby

izolować się od innych Kolheeków z rezerwatu? Indianie zazwyczaj trzymają się razem.
Najlepiej czują się we wspólnocie. Wyglądało na to, że nieznajomy przybysz był
samotnikiem. Im dłużej Mattie rozmyślała o tym, tym bardziej wzrastała jej ciekawość. Nim
dotarło do niej, co robi, wyszła na zewnątrz i ruszyła w kierunku lasu.

Zawsze uwa

żała, że górzysta okolica otaczająca jezioro jest najpiękniejszym i

najspokojniejszym miejscem na świecie. Majestatyczne wiązy, dęby i klony nad
niebieskozieloną wodą Smoke Lake zdawały się żyć własnym życiem. W dzieciństwie nie
potrafiła być posłuszna poleceniu ojca, zakazującego córkom wchodzenia na teren rezerwatu.
Gdy dorosła, też nie umiała się powstrzymać. Przedzieranie się wąskimi ścieżkami przez las
stanowi

ło zbyt wielką pokusę, chód Mattie zdawała sobie sprawę, że powinna szanować

prawa

własności. Te tereny należały przecież do Kolheeków. Westchnęła, ale nie była w

stanie zmusić się do powrotu z cienistego lasu.

Jednak jej dzisiejsza w

ędrówka przez las nie wynikała ze szlachetnej miłości do natury.

Mattie chciała się dowiedzieć, kim był tajemniczy przybysz, który swoimi pocałunkami
zmiękczyłby serce każdej kobiety. Bez namysłu skierowała się ku brzegowi jeziora, w
okolicę, gdzie wczoraj go spotkała.

W koronach drzew

śpiewały ptaki, a słońce przedzierało się przez liście, malując złote

pl

amy na leśnym poszyciu. Mattie słyszała szum niewielkiego strumyka, który spływał do

jeziora, tworząc miniaturowe wodospady. Minęła kępy krzewów rosnących na grząskim
podłożu. Wiedziała, że już wkrótce cierniste krzaki stracą liście i bez przeszkód będzie można
podziwiać szeroką panoramę jeziora.

Wreszcie dotar

ła do brzegu i rozejrzała się wokół. Jak zwykle westchnęła z zachwytu. W

tym miejscu liście tworzyły obramowanie, zza którego rozciągał się wspaniały widok. Nagle
kątem oka spostrzegła w wodzie jakiś ruch. Natychmiast cofnęła się za krzewy. Kilkadziesiąt
metrów dalej ujrzała płynącego człowieka. Mimo że nie widziała jego twarzy, szybko
zorientowała się, kto jest. Jej książę. Poruszał rytmicznie rękami, jakby nie sprawiało mu to
większego wysiłku, rozpryskując wokół krople wody, a jego mokre plecy połyskiwały w
słońcu.

Na pewno przemarz

ł do szpiku kości, pomyślała. Co prawda dzień był wyjątkowo ciepły

jak na październik w Nowej Anglii, ale noce już od dawna były zimne. Woda w jeziorze
musiała być lodowata. Mattie patrzyła na swego księcia z bijącym sercem. Widziała, jak
oddala się od brzegu. Uśmiechnęła się do siebie. Właściwie powinna się wstydzie. Przecież
go podglądała! Dotychczas nigdy tak się nie zachowywała.

Roze

śmiała się głośno i szybko zasłoniła usta, starając się opanować. Przypomniała sobie

wczorajszy pocałunek i znów zrobiło się jej gorąco.

– Spokojnie, Mattie – szepn

ęła do siebie i wreszcie zdołała powstrzymać chichot.

Tymczasem mężczyzna zawrócił, dopłynął na płyciznę, wstał i ruszył w stronę brzegu. Miał
mięśnie atlety, miedziany odcień skóry, a mokre, czarne włosy spadały aż na kark. Nagle
oczy Mattie stały się okrągłe jak spodki. Dopiero teraz zauważyła, że nieznajomy był...

background image

całkiem nagi. Nogi ugięły się pod nią. Odwróć się natychmiast! – nakazała sobie w myślach.
Odejdź stąd i pozwól mu czuć się swobodnie.

W domu czeka

ło na nią mnóstwo roboty. Jak zwykle zresztą. Wynajmowała pokoje i

przygotowywała śniadania dla swoich gości. Powtarzała sobie, że powinna już wrócić i zająć
się codziennymi obowiązkami, jednak nie ruszyła się z miejsca. Nie mogła oderwać oczu od
wspaniale umięśnionego ciała. Przyszła jej do głowy niesforna myśl, że takie kształty
powinno się wystawiać w muzeum, ale w takim, gdzie można by było dotykać eksponatów.
Znów uśmiechnęła się do siebie. Przesunęła się o krok i natychmiast zamarła z bijącym
sercem. Zauważyła, że nieznajomy uniósł głowę i uważnie rozglądał się po okolicy. Czyżby
ją usłyszał? A może po prostu wyczuł obecność intruza?

Na szcz

ęście krzewy wciąż jeszcze miały dość gęste liście, więc na pewno jej nie

dostrzegł. W końcu odetchnęła z ulgą, widząc, jak znów zanurza się w jeziorze.

– Mattie Russel – szepn

ęła do siebie. – Nie powinnaś tu stać. Wstydź się. Zachowujesz

się okropnie – strofowała się ze złością. Ale na niewiele się to zdało. Zamiast odwrócić się i
odejść, odsunęła gałąź, żeby mieć lepszą widoczność. Ta niecodzienna sytuacja po prostu
obudziła w niej pożądanie. I Mattie doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Jeste

ś wstrętna, skarciła się w myślach. Zwykła podglądaczka. Co prawda facet pływa

nago w miejscu, gdzie każdy może go zobaczyć, ale to w końcu prywatny teren. Należy do
Kolheeków iw ogóle nie powinno cię tu być.

Zacisn

ęła usta. Zgodnie z prawem popełniła wykroczenie i na dodatek wcale się tym nie

przejmowała. Sytuacja wydawała się jej niezwykle zabawna i Mattie nie zamierzała skromnie
spuszczać oczu ani wracać do domu. Przestań się zadręczać i pozwól sobie na trochę radości,
pomyślała w końcu.

Tymczasem m

ężczyzna zanurkował i Mattie z zapartym tchem czekała na moment, kiedy

znów się wynurzy. Wydawało jej się, że trwa to w nieskończoność. W pewnej chwili zaczęła
się nawet niepokoić. Nikt nie byłby w stanie wytrzymać tak długo bez powietrza. Pomyślała,
że mógł się natknąć na jakieś zatopione drzewo, uderzył w nie głową i leży teraz
nieprzytomny na piaszczystym dnie. Poczekała jeszcze chwilę, niepokojąc się coraz bardziej.
Wreszcie nie wytrzymała, wyszła zza krzaków i podeszła do wody. Uważnie obserwowała
powierzchnię, ale nigdzie nie dostrzegła fal ani pęcherzyków powietrza.

Czuj

ąc, jak ogarnia ją panika, zastanawiała się nerwowo, czy powinna wskoczyć do

jeziora, czy raczej pobiec do domu, by zadzwonić po pomoc. Wtedy usłyszała za sobą
dyskretne chrząknięcie. Odwróciła się błyskawicznie.

Patrzy

ł na nią czarnymi oczami, dokładnie tak jak poprzednim razem. Na chwilę

wstrzymała oddech. Pojawił się tak nagle, że nie mogła zebrać myśli. Poczuła wielką ulgę.
Nie spotkało go żadne nieszczęście. Jeszcze raz obrzuciła uważnym spojrzeniem jego mokrą
sylwetkę. Nie, nic mu sienie stało. Była zadowolona, ale jednocześnie trochę rozczarowana,
bo nieznajomy miał już na sobie wilgotne szorty.

Mattie nie potrafi

ła opanować gorączkowego natłoku myśli. Przecież nieznajomy mógł ją

zauważyć, gdy podglądała go zza krzaków jak jakiś zboczeniec. Może jednak nie zdawał
sobie z tego sprawy? Może po prostu... Niemożliwe. Żartobliwy uśmiech, z jakim na nią

background image

spoglądał, świadczył, że dobrze wiedział, co tu się święci. Przyłapał ją na gorącym uczynku.
Zdecydowała, że w tej sytuacji najlepszą obroną będzie atak.

Śmiertelnie mnie przestraszyłeś – oświadczyła z wyrzutem, opierając zaciśnięte dłonie

na biodrach. –

Myślałam, że już nie żyjesz, gdy tak długo nie wypływałeś.

Uni

ósł wysoko brwi. Mattie z satysfakcją zauważyła, że udało się jej go zaskoczyć. Nie

na długo jednak, bo znów się uśmiechnął.

– Jak widzisz, jakim

ś cudem zdołałem przeżyć – powiedział rozbawionym tonem i

spojrzał na nią prowokująco.

I jeste

ś w całkiem niezłym stanie, pomyślała. Zagryzła górną wargę, żeby się nie

roześmiać. Naprawdę powinna się strasznie wstydzić. Jednak z jakiegoś powodu niczego
takiego nie czuła, przeciwnie, cały czas walczyła ze sobą, żeby zachować powagę. Zupełnie
jakby siedziało w niej psotne dziecko.

– Tak – przyzna

ła. – Widzę, że jesteś zdrów i niczego ci nie brakuje.

Najwyra

źniej potraktował jej słowa jako komplement, bo znów odpowiedział

zniewalającym uśmiechem. Taki uśmiech mógłby podbić serce każdej kobiety.

– Zdaje si

ę, że winna ci jestem przeprosiny – przyznała po chwili. – Chociaż, prawdę

mówiąc, nie powinieneś pływać jak cię pan Bóg stworzył w takim miejscu. Przecież każdy
może tu przyjść i cię zobaczyć.

– Ka

żdy? – spytał i znów wysoko uniósł brwi.

– C

óż, słusznie – przyznała, przypominając sobie, że bezprawnie wtargnęła na cudzy

teren. –

W miejscu, gdzie ja mogłabym cię zobaczyć – dodała.

Roze

śmiał się.

– Szczerze powiedziane – stwierdzi

ł z aprobatą.

– Jestem Mattie Russell – przedstawi

ła się i wyciągnęła rękę, a gdy ujął jej dłoń, poczuła

dreszcz jak przy poprzednim spotkaniu. –

Mieszkam niedaleko stąd. Wynajmuję pokoje –

wyjaśniła.

Stara

ła się mówić spokojnie, żeby nie zauważył, jak bardzo jest przejęta.

– Pensjonat „

Indiańska Ścieżka”? – spytał.

Zrobiła zaskoczoną minę.
– S

łyszałeś o tym miejscu?

– Dorasta

łem w rezerwacie. Odkąd pamiętam, w tym domu zawsze można było wynająć

pokój i dostać śniadanie.

Skin

ęła głową.

– Od lat nale

żał do mojej rodziny. Rodzice kupili go zaraz po ślubie. Siostra i ja

urodziłyśmy się właśnie tutaj.

– Rodzice nadal zajmuj

ą się prowadzeniem pensjonatu?

– Nie, s

ą już na emeryturze i przenieśli się na Florydę – powiedziała, starając się

zachować spokój i nie myśleć o pogrzebie, który nagle zmienił losy całej rodziny.

– Teraz prowadzisz pensjonat razem z siostr

ą? Choć w jego pytaniu nie było nic

szczególnego, Mattie najpierw zacisn

ęła usta, potem wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy

odpowiedziała:

background image

– Nie, siostra zmar

ła pięć lat temu.

– Och, bardzo mi przykro – powiedzia

ł i spojrzał na nią ze współczuciem.

Mattie obawia

ła się dalszych pytań na temat Susan. Nie potrafiła mówić o niej bez

poczucia winy i bez łez w oczach. Zdecydowała więc, że najlepszym wyjściem będzie szybka
zmiana tematu.

– To jak si

ę nazywasz?

– Przepraszam, rzeczywi

ście jeszcze się nie przedstawiłem – powiedział zawstydzony. –

Jestem Conner Thunder.

Oczywi

ście, znała rodzinę Thunderów, Greya, Nathana oraz dziadka Josepha. Także o

Connerze słyszała już wcześniej, ale nie mogła sobie przypomnieć z jakiego powodu. Nagle
olśniło ją. Naturalnie, pisano o nim w miejscowej gazecie, gdy przygotowywano plany
budowy centrum tradycji plemienia Kolheeków. Krytykowano go wtedy, bo odmówił
przyjazdu z Bostonu i angażowania się w budowę ośrodka. Po raz drugi Conner Thunder
powrócił ponownie na łamy lokalnej prasy przed kilkoma miesiącami, kiedy to ukazała się
wzmianka o tragicznym wypadku, jaki wydarzył się na jednym z placów budowy, gdzie była
zatrudniona jego firma. Conner musiał z tego powodu stawić się w sądzie. Redakcja
pozwoliła sobie przy tym na uwagę, że los zemścił się na nim za dawną odmowę. Mattie
czytała o tym z niesmakiem, bo sprawę przedstawiono bardzo jednostronnie. Oskarżano
Connera, nie dając mu szans na obronę. Z drugiej strony nie mogła wtedy zrozumieć,
dlaczego Conner nie chciał pomóc ludziom ze swojego plemienia.

U

śmiechnęła się do swojego rozmówcy, choć jej twarz wciąż pozostawała pochmurna.

Conner uwa

żał, że zna się na ludziach. To była umiejętność niezbędna w jego pracy.

Liczne kontakty, negocjacje, pertraktacje. Potrafił wyczuć nastrój, nastawienie, interpretować
mimikę twarzy, sposób poruszania się. Obserwując dziś Mattie Russell, odgadywał, że targają
nią różnorodne emocje.

Z przyjemno

ścią patrzył, jak jej gładka skóra pokryła się rumieńcem, gdy

niespodziewanie zjawił się za jej plecami. Niebieskie oczy spoglądały prowokująco, mimo że
starała się udawać zupełną obojętność. Stwarzała aurę zalotności, która natychmiast mu się
udzieliła. Tryskała energią i radością życia. Po pierwszej chwili zakłopotania szybko
odzyskała pewność siebie. Zdążyła nawet opowiedzieć co nieco na temat rodziny i domu.
Jednak teraz wyczuwał, że coś ją niepokoi.

Od wczorajszego spotkania nad jeziorem my

ślał o niej nieustannie. Jej płacz niemal

złamał mu serce. Za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu.
Wczoraj nie zadawał żadnych pytań. Kiedy wyciągnął do niej rękę, naprawdę chciał ją tylko
pocieszyć. Wyczuł, że bardzo potrzebowała wypłakać się na czyjejś piersi. Jednak rozsądek
szybko go opuścił i nagle zaczął ją całować.

Poca

łunek podziałał na niego jak wstrząs. Wszystko się skomplikowało. Od wczoraj nie

przestawał o niej myśleć. Pojawiła się nawet w jego snach, wypierając koszmary. Ale ta
zmiana nie przyniosła mu wewnętrznego spokoju.

Nurtowa

ło go wiele pytań. Na kilka z nich otrzymał już odpowiedź. Wiedział, kim była i

gdzie mieszkała. Przekonał się, że wczoraj, mimo gęstej mgły, oczy go nie zawiodły.

background image

Wyglądała tak wspaniale, jak ją zapamiętał: niewysoka, delikatna, ponętna.

– Nie widzia

łam cię nigdy w miasteczku – zauważyła cicho.

Zn

ów odniósł wrażenie, że nurtuje ją jakaś niespokojna myśl. Wydawało mu się, że od

chwili, gdy usłyszała jego nazwisko, atmosfera między nimi stała się napięta, i to go dziwiło.

– Jaki

ś czas temu wyjechałem z rodzinnych stron – wyjaśnił i rozejrzał się wokół. – Tak

naprawdę aż do dziś nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo tęsknię za tą okolicą i za
jeziorem. Od lat tu nie przyjeżdżałem – przyznał.

Mattie unios

ła dłoń i wsunęła kosmyk włosów za ucho. Przechyliła lekko głowę i znów

spojrzała badawczo na Connera.

– Dziadek pewnie bardzo si

ę ucieszył, gdy cię zobaczył – powiedziała.

Zauwa

żył jej życzliwy uśmiech i pomyślał, że Mattie Russell ma w sobie dużo uroku.

Nawet głaz nie pozostałby obojętny na jej wdzięk.

– Znasz mojego dziadka? – spyta

ł.

Skinęła głową.
– Mia

łam okazję go poznać.

– C

óż, jeszcze się z nim nie widziałem – przyznał niechętnie.

– A to dlaczego? – spyta

ła zaskoczona.

– On chyba nawet nie wie,

że tu jestem. Tak mi się wydaje.

Spojrza

ła na niego zdziwiona.

– Mc nie rozumiem.

Wzi

ął głęboki oddech, żeby zyskać na czasie. Zastanawiał się, ile powinien jej teraz

powiedzieć.

– W

łaściwie, prawdę mówiąc, ostatnio raczej unikam ludzi – zaczął niepewnym tonem. –

Muszę przemyśleć pewne sprawy – dodał i zwilżył usta językiem – a to miejsce idealnie się
do tego nadaje.

Jej mina

świadczyła o tym, że również doceniała niezwykły spokój sielskich okolic

Nowej Anglii, a jego zdawkowa odpowiedź pobudziła jej ciekawość. Ale Conner
najwyraźniej postanowił wstrzymać się na razie z dalszymi wyjaśnieniami.

– Masz racj

ę. To najlepszy sposób, by w spokoju poszukać rozwiązania trudnych spraw –

przyznała.

Zupe

łnie go tym zaskoczyła. Odetchnął z ulgą. Najwyraźniej wyczuła jego niechęć do

zwierzeń i w ten sposób dawała do zrozumienia, że świetnie to rozumie. Bystra kobieta.

– Nie mog

ę na długo wyjeżdżać z Bostonu – powiedział. – Prowadzę firmę.

W jej oczach pojawi

ł się błysk zainteresowania.

– Zajmuj

ę się budownictwem. Lubię pracę fizyczną. Zaczynałem jako zwykły stolarz.

Nie bardzo rozumia

ł, jak to się stało, ale niespodziewanie zaczął opowiadać swój

życiorys. Mattie Russell potrafiła zachęcić go do tego bez słów.

– Potem budowa

łem domy mieszkalne, w końcu zająłem się większymi

przedsięwzięciami: biurowce, centra handlowe.

Oczy jej zab

łysły, jakby nagle wpadł jej do głowy jakiś wspaniały pomysł. Conner

przerwał na chwilę.

background image

– Czy powiedzia

łem coś śmiesznego? – spytał, widząc jej rozbawioną minę.

– Nie, nie. – Pokr

ęciła gwałtownie głową. – Tylko coś sobie pomyślałam.

Nie spyta

ł, o co chodzi, ale przechylił lekko głowę, nie kryjąc zainteresowania.

– A zatem potrafisz zrobi

ć różne rzeczy – podsumowała jego wypowiedź.

Nie prosi

ła go wprost o pomoc. Starała się nie narzucać i czekała na jakąś zachętę z jego

strony. Uśmiechnął się szeroko.

– Zdaje si

ę, że potrzebny ci stolarz.

– Tak! – przyzna

ła bez wahania. Wyraźnie ucieszyło ją, że to powiedział. – Obok domu

mam garaż, a właściwie starą wozownię – tłumaczyła. – Chciałabym ją odnowić, zrobić z niej
apartament dla nowożeńców. Taki wiejski domek na miodowy miesiąc. Nowożeńcy mogliby
czuć się tam swobodnie. Świetnie by było, gdybyś mógł przyjść i obejrzeć budynek.
Powiedziałbyś mi, czy warto go remontować. Może dałbyś mi trochę wskazówek. Opinia
fachowca bardzo by mi się przydała.

W pierwszej chwili Conner o ma

ło nie podskoczył z radości. Miał wreszcie pretekst do

kolejnego spotkania z piękną Mattie. Z drugiej strony rozsądek przypominał mu, że zostawił
w Bostonie pracę, normalne życie i przyjechał tu przede wszystkim dlatego, bo chciał w
spokoju zastanowić się nad własnymi problemami. Próbował znaleźć sposób na uwolnienie
się od koszmarnego wspomnienia, które prześladowały go we śnie. Jak na razie bez rezultatu.
Tymczasem powoli zaczynała mu dokuczać samotność. Czuł się znużony i rozdrażniony.
Bywały takie chwile, jak poprzedniej nocy, gdy nagle budził się i ruszał do lasu. Czyżby za
bardzo skupił się na sobie? Teraz Mattie prosiła go, żeby obejrzał starą wozownię. Wreszcie
mógłby zająć się czymś pożytecznym. Nie było żadnego powodu, żeby jej odmówić.

Przez chwil

ę nie odzywał się. Mattie cofnęła się o krok.

– Przepraszam – powiedzia

ła i uniosła dłonie. – Zdaje się, że przesadziłam. Przyjechałeś

tu nie po to, żeby szukać towarzystwa, a ja narzucam ci się ze swoimi sprawami.

– Nie, Mattie – przerwa

ł łagodnie. – Nie narzucasz się. Po prostu prosisz o radę.

Naprawdę nie ma w tym nic złego.

Spojrza

ła na niego z wdzięcznością.

– Masz czas w sobot

ę wieczorem? – spytała po chwili. – Nikt nie zapowiadał przyjazdu w

czasie tego weekendu. Mó

głbyś wszystko obejrzeć. Potem zjemy obiad. Chętnie przygotuję

dla ciebie coś specjalnego. Chciałabym jakoś odpokutować za... moje przewinienia.

Domy

ślił się, o co jej chodziło. Trochę się wstydziła, że podglądała go, gdy pływał.

– Bez przesady – powiedzia

ł. – Ja nie uznałbym tego za grzech.

Zaczerwieni

ła się po cebulki włosów.

– Ale moja mama w

łaśnie tak by to nazwała – stwierdziła, a Conner roześmiał się głośno.

A zatem przychodzisz na obiad w sobotę? – upewniła się.

Spojrza

ł na jej piękną twarz i zrozumiał, że nie może odmówić.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Mattie po raz kolejny podnios

ła kolorową poduszkę, potrząsnęła nią mocno i rzuciła w

róg kanapy. Była z siebie niezadowolona. Przecież nie powinna tak się przejmować. Jednak
po chwili znów sięgnęła po poduszkę, by ją strzepnąć i ułożyć inaczej.

Nie mog

ła zrozumieć swojego zachowania. Pensjonat istniał od lat i przewinęły się tu

setki ludzi. Nauczyła się zachęcać do rozmowy najbardziej nieśmiałe osoby. W ciągu kilku
minut umiała rozśmieszyć największych ponuraków. Właśnie rozbawianie ludzi było jej
mocną stroną. Potrafiła oderwać ich myśli od codziennych zmartwień i kłopotów. Dzięki
temu chętnie wracali i polecali to miejsce znajomym.

Perspektywa obiadu w towarzystwie jednej osoby nie powinna jej tak poruszy

ć. Jednak

książę z bajki” nie był zwykłym gościem. Zdała sobie z tego sprawę już wtedy, gdy

zobaczyła go po raz pierwszy. Conner Thunder był uderzająco przystojnym mężczyzną.
Bardzo ją intrygował. Zafascynował ją od początku znajomości i to w takim stopniu, że
znalazła się w jego ramionach już w czasie pierwszego, przypadkowego spotkania.

Prowadzenie pensjonatu stanowi

ło doskonałą okazję do obserwowania łudzi. Mattie

widziała nieudane związki i nieszczęśliwe małżeństwa. Potrafiła dostrzec chyba większość
męskich wad. Na szczęście nie była tak naiwna, by sądzić, że wszyscy mężczyźni są tyranami
i cierpią na nadmiar agresji. Jednak doświadczenie nauczyło ją, by podchodzić do nich z
rezerwą i utrzymywać dystans. Tymczasem człowiek, którego spotkała w nocy, miał w sobie
coś, co uśpiło jej czujność. Pocałowała go, nim poznała jego imię. Tak, nie miała
wątpliwości, była nim bardzo zainteresowana.

Z drugiej strony z Connerem wi

ązało się także coś, co działało na nią odpychająco.

Choćby wydawał się jej nie wiadomo jak atrakcyjny, musiała przyznać, że jego przyjazd w
rodzinne strony wyglądał trochę podejrzanie. Dlaczego zdecydował się wrócić do miejsca, w
którym spędził dzieciństwo, jeżeli trzymał się z dala od rodziny i dawnych znajomych?

To zachowanie wilka-samotnika musia

ło mieć jakąś przyczynę. Mattie postanowiła, że

dopóki nie odkryje całej prawdy, nie będzie się bardziej angażować.

Naraz rozleg

ł się dźwięk mosiężnej kołatki u drzwi. Mattie natychmiast zapomniała o

wszelkich skrupułach i zastrzeżeniach, które jeszcze przed chwilą nie dawały jej spokoju.
Czując radosne podniecenie radości, otworzyła.

Najpierw zobaczy

ła czarujący uśmiech, a następnie barwny bukiet polnych kwiatów.

Przyjęła je z niekłamanym zachwytem.

– Och, dzi

ękuję bardzo – powiedziała i zaprosiła gościa do środka, cofając się nieco, by

zrobić przejście.

Conner rozejrza

ł się dokoła.

– Masz pi

ękny dom – stwierdził z aprobatą.

Mattie odpowiedziała uśmiechem.
– Dzi

ękuję. Wygląda tak, jak urządzili go moi rodzice. To oni zdobyli te wspaniałe

antyki, a ja nie widziałam powodu, żeby się ich pozbywać. Co dwa lata maluję ściany, czasem

background image

potrzebna jest jakaś drobna naprawa, ale poza tym nic tu się nie zmieniło od czasów, gdy
byłam jeszcze dzieckiem. Masz ochotę się rozejrzeć?

– Oczywi

ście – przytaknął z zainteresowaniem. Zaczęli od pokoju wypoczynkowego we

frontowej cz

ęści budynku. Było to miejsce, gdzie schodzili się mieszkańcy pensjonatu na

pogawędki i popołudniową herbatę. Następnie przeszli do jadalni. Stał tu wiekowy stół i
krzesła z klonowego drewna. Widać było, że mebli używano od dziesiątków lat. Ponadto
pokój ozdabiał oryginalny kominek zbudowany z ręcznie ciosanych bloków skalnych.

Gdy weszli do kuchni, Mattie zatrzyma

ła się, by napełnić wodą zabytkowy wazon.

Umieściła w nim kwiaty i postawiła na okrągłym stole, nakrytym już do posiłku.

Potem zaprowadzi

ła Connera do największego pokoju. Zwykle goście słuchali tu muzyki

po powrocie z kolacji w mieście, spotykali się z innymi mieszkańcami lub odpoczywali –
przy kieliszku wina, rozkoszując się wspaniałym widokiem na dolinę rozciągającą się za
oknami i oszklonymi drzwiami. Teraz w solidnym kominku płonęły szczapy drewna. Na jego
kamiennym obramowaniu oraz na stoliku do kawy Mattie umieściła kilka zapalonych świec.

– Ten dom naprawd

ę jest piękny – powtórzył Conner.

– Przywodzi mi na my

śl mnóstwo miłych wspomnień – powiedziała z uśmiechem.

Conner zauwa

żył kulę z dmuchanego szkła. Był to ciężki przycisk na biurko. Podszedł,

wziął ją do ręki i delikatnie pogładził.

– To z rezerwatu – powiedzia

ł, stawiając ją z powrotem na stole. – Takie rzeczy potrafi

robić Córy Snow-Rabbit.

– Tak – przyzna

ła Mattie. – Bardzo mi się podobają oryginalne wyroby artystów i

rzemieślników ze Smoke Yalley. Pewnie nie wiesz, że teraz jest tu już nie tylko galeria
Cory’

ego. Kilku Kolheeków maluje świetne obrazy. Pojawił się nawet dobry złotnik.

Conner spojrza

ł przez okno w kierunku doliny.

– Rzeczywi

ście, nie wiedziałem o tym.

– W ostatnich latach zacz

ęli wracać do rezerwatu ci, którzy kiedyś tu się urodzili, a potem

wyjechali. To miejsce bardzo się rozrosło. Kolheekowie zbudowali nowy ośrodek tradycji, a
nawet szkołę podstawową.

Mattie natychmiast zauwa

żyła, że dla Connera to niewygodny temat. Poczuła się winna,

choć specjalnie zaczęła rozmowę o rezerwacie, żeby sprowokować go do zwierzeń. Chciała
wiedzieć, dlaczego wyjechał, poznać powody, dla których tak długo nie wracał w rodzinne
strony.

– Go

ś mi się obiło o uszy na temat tego ośrodka – przyznał w końcu.

Sytuacja sta

ła się niezręczna i Mattie zdawała sobie sprawę, że to jej wina.

– C

óż, teraz wróciłeś – powiedziała szybko. – Sam możesz wszystko zobaczyć: artystów i

ich pracownie, ośrodek, szkołę... – wymieniała niemal jednym tchem, chcąc zatuszować gafę.

Spojrzeli na siebie w tym samym momencie.

– Jasne, troch

ę pozwiedzam – zapewnił Conner życzliwym tonem, choć nadal wydawało

się, że rozmowa na temat rezerwatu działa na niego przygnębiająco. Sytuacja stała się na tyle
napięta, że Mattie spuściła wzrok. – Czy to ten budynek, o którym mówiłaś? – spytał nagle,
podchodząc do oszklonych drzwi.

background image

Skin

ęła głową.

– Tak, to w

łaśnie stara wozownia.

– Chod

źmy obejrzeć ją z bliska – zaproponował.

Wyszli na taras i zeszli po schodach. Mattie trzymała się nieco z boku. Zauważyła, że

Conner, mimo silnej budowy, poruszał się lekko i zwinnie. Zatrzymał się przed wozownią i
dokładnie jej się przyjrzał.

– Pi

ęknie i solidnie zbudowane – stwierdził i obszedł budynek dookoła. – Mocne

fundamenty. Natomiast okna i drzwi są do wymiany – dodał.

Gdy weszli do

środka, zagwizdał z podziwu.

– Ju

ż dawno nie widziałem podłogi z takich szerokich dębowych desek – przyznał.

– Chyba nie b

ędzie trzeba ich niczym pokrywać? – spytała Mattie. – Miałam nadzieję, że

wystarczy je wycyklinować i czymś zabezpieczyć.

– S

łusznie. Też nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Przykrycie ich wykładziną to

byłby prawdziwy grzech.

Swoj

ą opinią sprawił Mattie radość, bo okazało się, że mają podobny gust.

Nast

ępnie zaplanowali, w którym miejscu powinna zostać dobudowana łazienka. Conner

tłumaczył, jak powinno się zaizolować podłogę, by ochronić ją przed wilgocią. Na koniec
doszedł do wniosku, że przydałby się jeszcze kominek, by wnętrze stało się bardziej
przytulne.

– Wystarczy kilka tygodni pracy – o

świadczył – i tak, jak sobie wymarzyłaś, to miejsce

zamieni się w małe, wygodne gniazdko dla nowożeńców.

Prawd

ę mówiąc, Mattie nie była całkiem szczera, kiedy mówiła, na co chciałaby

przeznaczyć starą wozownię. W jej pensjonacie często zatrzymywały się osoby z problemami
życiowymi lub rozpadające się małżeństwa. Wpadła więc na pomysł, że takie miejsce, w
którym panuje intymna, zaciszna atmosfera, pomogłoby im jakoś się pozbierać, przemyśleć
wszystko i znaleźć wyjście z trudnych życiowych sytuacji. Tymczasem ucieszyła się, że
Conner uznał renowację budynku za jak najbardziej realną.

Od pierwszej chwili, gdy znale

źli się w starej wozowni, Mattie czuła na sobie spojrzenia

Connera. Sama też nie mogła się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie patrzeć mu prosto
w oczy.

– Czy kto

ś ci już powiedział, jak cudownie pachniesz? – spytał przyciszonym głosem. –

Zupełnie jak kwiaty rozgrzane słońcem – dodał i popatrzył speszony, jakby zawstydził się
własnych słów.

Pomy

ślała zaskoczona, że jego nieśmiałość bardzo ją pociąga. Na dodatek komplement

bardzo przypadł jej do serca, choć opuściła ją pewność siebie i zupełnie nie wiedziała, co
odpowiedzieć. Zdobyła się tylko na wdzięczny uśmiech, po czym zapadła chwila kłopotliwej
ciszy.

– Chyba ju

ż czas na posiłek – odezwała się w końcu Mattie. – Pomyślałam, że

moglibyśmy potem usiąść na tarasie. Szkoda byłoby przegapić zachód słońca.

Spojrza

ła na Connera, ale z jego miny w żaden sposób nie dało się teraz wywnioskować,

co kłębi się w jego głowie.

background image

– Tak, oczywi

ście – zgodził się skwapliwie.

Ruszyli w stronę domu po sprężystym, zadbanym trawniku. Weszli do kuchni. Obszerne

pomieszczenie by

ło ulubionym miejscem Mattie. Szybko i sprawnie zajęła się

przyrządzaniem steków. Soczyste, marynowane mięso czekało pokrojone w cienkie plastry.
Nast

ępnie ułożyła na parującym ryżu przyprawionym szafranem pocięte w drobną kostkę

warzywa. Tymczasem Conner zajął się winem. Otworzył butelkę i napełnił kieliszki.

Gdy zacz

ęli jeść, początkowe napięcie dawno już minęło. W serdecznej atmosferze

wspomi

nali okres dzieciństwa.

– Wychowywa

ł mnie dziadek Joseph – powiedział Conner.

Mattie zna

ła starego szamana. Gościła go nawet wielokrotnie w swoim domu. Jednak

była dyskretna i nie opowiadała na lewo i prawo o swoich kontaktach i znajomościach. Tym
bardziej w rozmowach z obcymi. A chociaż Conner Thunder bardzo ją interesował, nadal
uważała go za obcego.

– Mnie i moich kuzyn

ów nauczył pływać i nurkować. Pokazał nam także, jak tropić

zwierzynę i zapoznał z tajnikami polowania. Zawsze udawało mu się sprowokować nas do
współzawodnictwa – mówił z pogodnym uśmiechem. – Dzięki temu żaden z nas nie zadawał
zbędnych pytań, no i za żadne skarby nie przyznałby się do strachu. Kolheekowie od
niepamiętnych czasów uważają, że młodych należy uczyć rywalizacji. Teraz to taka
plemienna tradycja.

Mattie pokr

ęciła głową.

– A

ż wierzyć się nie chce, że przy ciągłej rywalizacji żadnemu z was nie przydarzyło się

nic złego – zauważyła ze zdziwieniem.

– Dziadek zawsze w por

ę nas powstrzymywał, nim zdążyliśmy zrobić coś naprawdę

głupiego – przyznał i roześmiał się głośno. – Oczywiście, pomysły mieliśmy najdziksze –
dodał i zamyślił się na chwilę. – Ktoś mógłby uznać, że metody wychowawcze mojego
dziadka wywołają w nas wzajemną niechęć. A skądże! Wprost przeciwnie. Byliśmy ze sobą
zżyci, bardziej jak bracia niż kuzyni. Szanowaliśmy się wzajemnie i w młodości byliśmy
nierozłączni. – Znów się roześmiał. – Mogliśmy walczyć między sobą jak wilki, ale jeśli w
drogę wkroczył nam. ktoś obcy, natychmiast wspólnie stawaliśmy przeciw takiemu
nieszczęśnikowi.

Ten temat wyra

źnie zainteresował Mattie.

– Je

śli dobrze zrozumiałam, wychowywałeś się z kuzynami pod jednym dachem?

– To prawda – przyzna

ł.

Wydawa

ła się tym faktem bardzo zaskoczona.

– Wszyscy trzej synowie mojego dziadka ju

ż nie żyli. Stracił też dwie synowe – ciągnął

Conner. –

Było nas sześcioro: pięciu wnuków i jedna wnuczka. Joseph zajmował się naszym

wychowaniem. Z czasem rodzina stawała się coraz mniejsza. Jedni umarli, inni opuścili
rezerwat. Jedynej wnuczki dzia

dek nie widział już od lat. Moja ciotka Holly wyjechała z nią z

rezerwatu. Nigdy więcej się tu nie pojawiły.

– Czyli wszyscy synowie Josepha zmarli, nim zd

ążyli wychować własne dzieci –

podsumowała Mattie przyciszonym głosem i zamyśliła się. Już dawno zauważyła, że szaman

background image

Kol

heeków robił wrażenie samotnego, ciężko doświadczonego człowieka. Nic dziwnego.

Teraz zrozumiała, że życie nie szczędziło mu smutku i cierpienia.

Rodzice nie powinni przeżyć swoich dzieci”, mawiała jej matka; Mattie niemal słyszała

j

ej głos. To zdanie wypowiedziała nad grobem Susan. Teraz okazało się, że Joseph Thunder i

jej rodzice mieli podobne przeżycia.

Pogrzeb w

łasnego dziecka. Pomyślała ze smutkiem, że jest w tym coś przeciwnego

naturze. Wyobraziła sobie cierpienia Josepha, gdy kolejno tracił synów i synowe.

– Moja matka zmar

ła, gdy byłem jeszcze dzieckiem – powiedział Conner. – Zupełnie jej

nie pamiętam. Ojca zabił pijany kierowca, gdy miałem sześć lat. Zderzenie czołowe. Nie miał
żadnych szans.

– Bardzo ci wsp

ółczuję, Conner – szepnęła Mattie i dotknęła jego ramienia. Kontakt z

jego skórą spowodował, że wstrząsnął nią dreszcz. Powoli cofnęła dłoń, starając się, żeby nie
zwrócił uwagi na jej reakcję.

Tak

że w jego spojrzeniu było coś, co powodowało szybsze bicie serca i rumieniec na

twarzy. Musiała przyznać, że Conner był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek spotkała. Reagowała na jego obecność niezależnie od swojej woli. Coś takiego
jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło.

S

łuchała z zainteresowaniem opowieści o serdecznych związkach z dziadkiem i kuzynami

i jedna rzecz nie dawa

ła jej spokoju. Jeśli rzeczywiście był z nimi tak bardzo zżyty, jak

udawało mu się znieść tak długie rozstanie? Cóż, zapewne miał ku temu niezwykle ważne
powody. Oddałaby wiele, żeby je poznać.

– M

ówiłaś, że twoi rodzice przeszli na emeryturę – Conner nieoczekiwanie zmienił temat.

Matti domy

śliła się, że teraz przyszła jej kolej na zwierzenia. Opowiedziała więc o tym,

jak matka i ojciec przenieśli się do Belle Glade na Florydzie, tuż nad słynnym jeziorem
Okeechobee.

– Doskonale daj

ą sobie radę – stwierdziła. – Nawet kilka razy odwiedzili myszkę Miki –

dodała ze śmiechem i opowiedziała o swoim wakacyjnym pobycie na Florydzie i wizycie w
Disneylandzie. –

Szkoda, że mnie wtedy nie widziałeś. Zachowywałam się jak małe dziecko –

przyznała.

Zn

ów na chwilę zapadła cisza, ale tym razem przerwa w rozmowie nie była już krępująca.

Conner uniósł swój kieliszek i wypił ostatni łyk wina.

– Twoja siostra zmar

ła bardzo młodo – zaczął nieoczekiwanie.

Mattie poczu

ła, że jedzenie rośnie jej w ustach. Zmarszczyła brwi. Próbowała

natychmiast wziąć się w garść, ale dobrze wiedziała, że nie potrafi rozmawiać na ten temat.

– Tak, to prawda – przyzna

ła i było to wszystko, na co mogła się zdobyć.

Od

łożyła sztućce i wstała od stołu.

– Za chwil

ę słońce zacznie zachodzić.. – oznajmiła pogodnym tonem, choć sama

zauważyła, że radość w jej głosie nie zabrzmiała zbyt szczerze. – Nie możemy tego przegapić.
Tam na kuchennym blacie, w kubełku z lodem, chłodzi się butelka deserowego wina –
powiedziała, wskazując ręką. – Weź ją. Czyste kieliszki są w szafce. Ja wezmę tacę z
owocami i serami. Wyjdziemy na taras.

background image

Za wszelk

ą cenę chciała uniknąć rozmowy na temat Susan, ale jej niepokój stał się

wyczuwalny. I Conner to zauważył. Ujął jej ręce w przegubach i spojrzał prosto w oczy.

– Przepraszam – powiedzia

ł poważnym tonem. – Nigdy celowo nie zacząłbym tematu,

który sprawia ci taką przykrość.

Sk

ąd mógł wiedzieć, że każdego dnia Mattie budziła się z poczuciem winy za śmierć

sios

try? Nie zdołała jej pomóc. Gdzieś głęboko w podświadomości zawsze dręczyły ją

wyrzuty sumienia. Starała się je uciszyć, dyskretnie pomagając kobietom, które znalazły się w
takiej samej sytuacji jak Susan. Bezskutecznie. Wciąż nie mogła sobie darować tego jednego
razu, kiedy nie zdołała nic zrobić.

Conner uwolni

ł jej dłonie z uścisku. Spojrzała mu w oczy.

– Nadal zbyt trudno mi o tym m

ówić – przyznała. Skinął głową i odwrócił się, żeby

zrobić to, o co prosiła.

Na tle purpurowego nieba pokaza

ły się wąskie, rozciągnięte chmury. Na ich postrzępione

brzegi słońce rzucało złotą poświatę. Mattie przyniosła tacę z serami i owocami. Postawiła ją
na szklanym stoliku.

Tymczasem Conner sta

ł jak zaczarowany, patrząc na dolinę. Mattie podeszła do niego.

Oparła ręce na szerokiej balustradzie tarasu.

– Wspania

ły widok, prawda? – spytała.

Odpowiedział skinieniem głowy.
– My

ślę, że to właśnie przyciąga twoich gości. Dla tego widoku przyjeżdżają potem

kolejny raz –

stwierdził cicho i odwrócił się w jej stronę.

– To jest niemal tak pi

ękne jak ty – dodał po krótkiej chwili.

Jego s

łowa zaskoczyły ją. Na moment straciła oddech. Podał jej kieliszek wina.

Odruchowo wyciągnęła dłoń.

– Oczywi

ście – mówił, napełniając swój kieliszek – prawda może wyglądać nieco inaczej.

Niewykluczone, że gości przyciągają przede wszystkim twoje wspaniałe posiłki. Muszę
przyznać, że obiad był świetny – zapewnił.

Nie mog

ła zrozumieć, dlaczego komplementy i pochwały z jego ust sprawiają jej taką

przyjemność. Reagowała na nie silniej niż zwykle i od czasu do czasu czerwieniła się lekko.
To niecodzienne zachowanie dziwiło ją i niepokoiło.

Conner postawi

ł butelkę z winem na balustradzie.

– Za nowych przyjaci

ół – powiedział, unosząc kieliszek.

Mattie upi

ła łyk. Zdała sobie sprawę, że podświadomie rejestruje wszystko, co się

dookoła dzieje: smak wina, chłodny jesienny wiatr, kolor nieba, a jednocześnie, że nie jest w
stanie świadomie skupić się na żadnym temacie. Mężczyzna stojący o krok od niej zupełnie ją
rozpraszał.

– Mattie.

W

łaściwie to, co Conner miał teraz do powiedzenia, przestało mieć znaczenie. Czuła, że

jej obecność też nie jest mu obojętna i że za chwilę znów ją pocałuje. Czekała na tę chwilę od
tamtej nocy, od chwili gdy zrobił to po raz pierwszy.

Teraz wyci

ągnął dłoń i delikatnie dotknął palcami jej podbródka. Przysunął się tak blisko,

background image

że czuła na skórze jego oddech. Potem pocałował ją zdecydowanie i namiętnie. Poczuła jego
męski zapach. Przymknęła oczy, jakby chciała czuć więcej i mocniej. Po omacku wyciągnęła
rękę i wplotła palce w jego długie włosy. Rozchyliła usta, czując, że za chwilę straci
równowagę, jeśli któreś z nich choć na moment zwolni uścisk.

Jego gor

ące ciało i przyspieszony rytm serca obudziły uśpione pragnienie. Wiedziała, że

on też jej pragnie. Przesunęła delikatnie palcami po jego twarzy. Usłyszała jęk, ale nie
wiedziała, czy wydobył się z jej ust, czy z jego. Ale jakie to miało znaczenie? W tej chwili nie
chciała się nad tym zastanawiać.

Conner przesun

ął dłoń niżej i delikatnie pogładził jej pierś. Jęknęła, nie zdając sobie z

tego sprawy. I nagle cofnął się. Chwila nieprzytomnego zauroczenia minęła. Przestał patrzeć
na nią z niepohamowanym pożądaniem. Był wyraźnie zmieszany i ku jej zaskoczeniu spojrzał
na nią ze skruchą.

– Wybacz, Mattie. Pozwoli

łem sobie na zbyt wiele. Bardzo cię przepraszam – powiedział

cicho i odsunął się. Odruchowo poprawił kruczoczarne włosy.

Mattie poczu

ła się rozczarowana. A więc uznał ten pocałunek za pomyłkę? Zrobiło się jej

przykro.

– Nie wiem, co we mnie wst

ąpiło – mówił dalej. – Jestem przemęczony, nie mogłem

zasnąć dzisiejszej nocy. Na dodatek wino i ta atmosfera – dodał, spoglądając na wspaniałe
niebo, oświetlone ostatnimi promieniami słońca znikającego za horyzontem. – Zdaje się, że
uległem urokowi chwili.

Mattie pomy

ślała, że przez moment oboje dali ponieść się uczuciom, ale w

przeciwieństwie do Gonnera nie uważała, że powinna za to przepraszać.

– Zaparz

ę kawę – zaproponowała, usiłując zachować spokój. Starała się nie traktować

jego przeprosin jako przykrego zakończenia czegoś, co sprawiło jej przyjemność. – Na
zewnątrz robi się już chłodno – powiedziała. – Powinniśmy wejść do środka.

Si

ęgnęła po tacę z deserem, którego Conner nawet nie tknął, i weszła do środka.

– Usi

ądź i rozgość się. Zaraz wrócę z kawą.

Nastawi

ła ekspres i czekając, aż kawa się zaparzy, podparła dłonią brodę i zamyśliła się.

Jeszcze nigdy żaden człowiek nie podziałał na nią tak jak Conner Thunder. Zupełnie zawrócił
jej w głowie. Znali się zaledwie kilka dni, a Mattie już zaczęło się wydawać, że życie nagle
stało się bardziej radosne.

Spotkali si

ę nagle w środku nocy, byli sobie zupełnie obcy, a jednak przy nim znikła jej

niepewność i obawa, którą zwykle odczuwała wobec mężczyzn. Od początku okazał jej
serdeczność i życzliwość, choć nie znał nawet jej imienia. A w dodatku nie żądał nic w
zamian.

Przed chwil

ą poczuła się rozczarowana, bo przeprosił ją za pocałunek. Nie chciała tych

p

rzeprosin. Jej nie było przykro. Wręcz przeciwnie. Zresztą nie miała teraz zamiaru

analizować swoich uczuć.

Zaskoczy

ło ją, że natychmiast wziął na siebie odpowiedzialność za chwilowy wybuch

emocji. Miało to dla niej duże znaczenie. Starała się pomagać kobietom, które padły ofiarą
przemocy w domu, w związku z czym często musiała kontaktować się z mężczyznami

background image

mającymi w zwyczaju krytykowanie wszystkich wokół i obwinianie innych za własne
niepowodzenia życiowe. Przed chwilą uległa emocjom tak samo jak Conner, a jednak on
natychmiast uznał, że to wyłącznie jego wina. To bardzo dobrze świadczyło o jego
charakterze. Mattie uśmiechnęła się pod nosem, bo uświadomiła sobie, że stara się
wynajdywać same najlepsze cechy Connera.

Aromatyczny zapach przypomnia

ł jej o parzonej kawie. Szybko sięgnęła do szafki po

filiżanki, talerzyki i łyżeczki. Nalała kawę i postawiła parające filiżanki na tacy, potem wzięła
cukiernicę i dzbanuszek ze śmietanką.

Chwyci

ła tacę i ruszyła do pokoju zdecydowanym krokiem. Postanowiła dowiedzieć się,

dlaczego Conner uznał, że powinien ją przeprosić. Weszła i... napięcie natychmiast ją
opuściło. Zorientowała się, że nie uda się jej przeprowadzić dochodzenia w tej sprawie.

Conner zasnął.
Cicho ustawi

ła tacę na stoliku, wsypała cukier do jednej z filiżanek i zamieszała. Potem

usiadła na krześle obok kanapy. Wspaniały facet śpi tuż obok na twojej kanapie, pomyślała,
uśmiechając się do siebie. Wypiła łyk kawy i spojrzała na niego. Był wysoki, silnie
zbudowany, szeroki w ramionach. Wąskie, długie palce splótł na płaskim brzuchu. Mattie,
wynajmując od lat pokoje, wiedziała z doświadczenia, że ludzie często miewają trudności z
zasypianiem w nowym miejscu. Czyżby w jej towarzystwie Connera opuszczało napięcie?
Dziewczyno, nie wyobrażaj sobie za wiele, przywołała się w myślach do porządku. Przecież
mówił, że jest zmęczony, bo ostatniej nocy nie mógł zasnąć.

W ka

żdym razie musiała przyznać, że obecność Connera bardzo jej odpowiadała. Nawet

jeśli tylko spał na jej kanapie. Co prawda byłoby lepiej, gdyby spał w jej łóżku. Właściwie,
niezupełnie spał. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie różne grzeszne możliwości, jakie taka
sytuacja mog

łaby stworzyć. Pomyślała, że to niewątpliwie uleczyłoby ją z poczucia

beznadziejnej samotności.

Jednak u

śmiech szybko znikł z jej twarzy. Miała powody, żeby prowadzić samotne życie.

Przede wszystkim pomagała pokrzywdzonym kobietom, więc musiała za wszelką cenę
utrzymać w tajemnicy, że udziela im schronienia. One desperacko potrzebowały jej wsparcia,
a ona już dawno postanowiła, że dla takich osób gotowa jest wiele poświęcić. Na przykład
życie osobiste.

Natychmiast pojawi

ły się też inne wątpliwości. Co prawda przyjemnie było bawić się w

romantyczne pocałunki i tęskne spojrzenia, ale nie mogła zapominać o twardej
rzeczywistości. Przede wszystkim nie znała tego człowieka. Na pewno był bardzo
pociągający, zjedli razem obiad, opowiedzieli sobie historie z dzieciństwa, a jednak mimo
wszystko pozostał obcy. Na dodatek z niewiadomego powodu zaszył się w lesie na terenie
rezerwatu. Ta sprawa od początku nie dawała jej spokoju. Nie mogła udawać, że nie zauważa
nic dziwnego w takim zachowaniu.

Postanowi

ła sobie, że dopóki nie dowie się czegoś więcej na temat Connera i nie odkryje,

dlaczego zamieszkał w leśnej głuszy, nie wolno jej ujawnić, że udziela schronienia kobietom,
które uciekły z domu. Kilka lat trwało, nim udało się jej zebrać grupkę zaufanych przyjaciół i
specjalistów, gotowych nieść pomoc kobietom, którym ani sądy, ani policja, ani opieka

background image

społeczna nie zdołały zapewnić bezpieczeństwa. Z Josephem Thunderem Mattie rozmawiała
wielokrotnie. Starała się zorientować, czy może liczyć na jego zaangażowanie. W końcu
przekonała się, że stary szaman jest osobą, na której można polegać nawet w najtrudniejszej
sytuacji. Podobnym człowiekiem okazał się również doktor Grey Thunder.

Ponownie spojrza

ła na śpiącego Connera. Była zupełnie zaskoczona, gdy przyznał, że

jeszcze nie odwiedził dziadka. Nawet nie dał znać, że zjawił się w rezerwacie. Czyżby między
Connerem i jego rodziną doszło do jakiegoś konfliktu? Zmarszczyła brwi. Oczywiście, miała
już dość samotnego życia. Musiała jednak kierować się zdrowym rozsądkiem. Jeśli nie ze
względu na siebie, to dla dobra tych kobiet, które chroniła.

Odstawi

ła filiżankę na stolik. Nagle kawa przestała jej smakować. Przypomniała sobie

słowa Connera. Wyjechał przed laty ze Smoke Valley i od tego czasu nigdy tu nie
przy

jeżdżał. Teraz wzbudziło to w niej nieufność. Czyżby zerwał również z honorowymi

zasadami postępowania, którymi kierowali się Kolheekowie? Ogarniały ją coraz większe
wątpliwości. Zaczęła się wstydzić, że jeszcze przed chwilą gotowa była odrzucić wszelkie
z

astrzeżenia wobec Connera, żeby tylko znaleźć się w jego ramionach.

Oczywi

ście, nie mogła wykluczyć, że na wszystkie zarzuty i pytania pod adresem

mężczyzny śpiącego na jej kanapie istnieją proste i jasne – wyjaśnienia, ale ona nie miała
wyjścia. Wniosek nasuwał się sam – dopóki nie przekona się, że może mu zaufać, musi
trzymać się od niego na dystans. Nie powinna tak od razu obdarzać zaufaniem kogoś obcego,
nawet jeśli byłby to najprzystojniejszy mężczyzna na świecie.

Jeszcze raz pomy

ślała o tych wszystkich kobietach, którym los nie szczędził nieszczęść i

problemów. Zdecydowała, że raczej spędzi życie w samotności, niż sprowadzi na nie kolejne
zagrożenie. Doszła do tego smutnego wniosku, w chwili gdy Conner zaczął przejmująco
jęczeć przez sen.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Dlaczego nie widzia

ł wyraźnie? Nie mógł rozpoznać kształtów, które poruszały się przed

nim. Mgła była bardzo gęsta. Niczego nie mógł być pewien. Powietrze przypominało lepką
zawiesinę. Jak jakaś kleista substancja zatykało oczy i uszy. A do tego ten nieznośny żar.
Parzy. Nie zniesie tego ani chwili dłużej. Tylko skąd ten żar? Czy bije od tych dziwnych,
ogromnych kształtów, czy wydobywa się z wnętrza ziemi, gdzie skały roztapiają się, tworząc
rzeki lawy?

Czu

ł się przerażony, mały i bezradny. Zasłonił się przed żarem i gniewem. Miał

przeczucie, że za chwilę stanie się coś strasznego, a on nie będzie mógł nic na to poradzić.
Skulił się najmocniej, jak potrafił. Nagle lodowate szpony chwyciły go za rękę. Conner
szeroko otworzył oczy. Oddychał szybko i chrapliwie, a serce waliło mu jak młotem.

Sen. Koszmarny sen. Zn

ów go dopadł. Oczy powoli zaczęły znów widzieć ostro. Za rękę

nie szarpały go szpony. To Mattie delikatnie trzymała go palcami za przedramię. Próbowała
go obudzić. Pomyślał, że pewnie mówił przez sen, a może nawet rzucał się na wszystkie
strony. Jej niebieskie oczy patrzy

ły na niego z niepokojem.

– Wszystko w porz

ądku? – spytała zmartwionym głosem.

– Tak, oczywi

ście – zapewnił. – Nie miałem tego snu od... – przerwał nagle. Niewiele

brakowało, żeby przyznał, że koszmar nie prześladował go od tamtej nocy, kiedy pocałowali
się pierwszy raz. Wtedy zaczęły się miłe sny na jej temat.

Odetchn

ął głęboko, żeby szybciej oprzytomnieć. Usiłował pozbyć się przerażenia,

wywołanego przez senne koszmary. Usiadł na kanapie.

– Zaraz wszystko b

ędzie dobrze – powtórzył. Przetarł dłońmi twarz. – Wystarczy się

obudzić i powoli przejdzie.

Mattie usiad

ła obok.

– Chcesz o tym porozmawia

ć? – spytała. – Mam na myśli twoje koszmary.

Wzruszy

ł ramionami.

– To z powodu tamtego wypadku. Jestem pewien. Wtedy wr

óciły sny, które

prześladowały mnie wiele lat temu. Jeszcze w dzieciństwie.

Mattie zmarszczy

ła brwi.

– Jaki

ś czas temu czytałam w gazecie, że coś wydarzyło się na budowie, za którą

o

dpowiadałeś. Zdaje się, że jeden z robotników został ranny.

– Sparali

żowany – wyjaśnił. – Jednemu z moich ludzi podnośnik zmiażdżył nogi – mówił

z napięciem w głosie. – Toby był jeszcze młody i głupi. Kiedy w piątek wrócił po przerwie na
lunch, poczułem od niego alkohol. Od razu przy wszystkich powiedziałem mu, co o tym
myślę. Kazałem mu iść do domu i przespać się. Jednak mnie nie posłuchał. Prawdę mówiąc,
zlekceważył moje polecenie. Gdy tylko odwróciłem się do niego plecami, wrócił do pracy.
Wsiadł do podnośnika, cofnął, ale źle ocenił odległość i maszyna stoczyła się z nasypu.

Mattie spojrza

ła ze współczuciem.

– Zaskar

żył firmę do sądu o odszkodowanie – mówił dalej Conner. – Wprawdzie

background image

zostaliśmy oczyszczeni z zarzutu jakichkolwiek zaniedbań, ale... – pokręcił głową – to było
straszne przeżycie.

– Wyobra

żam sobie – odezwała się Mattie.

Con

ner pochylił się i oparł łokcie na kolanach.

– W

łaśnie wtedy wróciły te sny. Prześladowały mnie całymi miesiącami.

Wreszcie zdoby

ł się na zwierzenia. Dotychczas nie miał do nikogo tyle zaufania, żeby

przyznać się do dręczącego go niepokoju. Czuł się winny, że człowiek, którego zatrudnił,
spędzi resztę życia na wózku inwalidzkim.

– M

ówiłeś, że takie sny męczyły cię już w dzieciństwie – zaczęła, poprawiając się na

kanapie. –

Czy możesz mi powiedzieć, co ci się śni?

Westchn

ął.

– Pewnie nie uwierzysz, ale tak naprawd

ę nie widzę dokładnie tego, co się dzieje. Jakaś

mgła zasłania mi widok. Jednak domyślam się, że są przede mną... – przerwał, szukając
odpowiedniego słowa – dwa duże kształty. Jeden bardzo ożywiony. Rozzłoszczony, wściekły
jak rozjuszony niedźwiedź. Drugi kształt też jest zły, ale nie porusza się. Właściwie jest
nieruchomy jak ogromny dąb. Nieporównanie większy niż ja. Przerażający.

Conner wzruszy

ł ramionami.

– Dlaczego mia

łbym bać się dębu? To nie ma sensu. Ale kiedy to śnię, czuję, że za chwilę

stanie się coś strasznego. Coś, co zmieni moje życie na zawsze. Mam ochotę krzyczeć. Chcę,
żeby zamglone kształty przestały ze sobą walczyć. Jednak nie mogę nic zrobić, bo jestem
sparaliżowany ze strachu – powiedział i spojrzał jej w oczy.

Patrzy

ła na niego ze współczuciem.

– Rozmawia

łeś z kimkolwiek na ten temat? – spytała cicho.

– Nie – przyzna

ł, starając się uśmiechnąć. – Mówiłem już, że byłem wtedy jeszcze

dzieckiem. Wydawało mi się, że jeśli się do tego przyznam, uznają mnie za słabego. Dla
moich kuzynów byłaby to świetna zabawa. Mogliby wyśmiewać się ze mnie do woli. Nie. Nie
mogłem nikomu powiedzieć. W każdym razie – ciągnął dalej – koszmary znikły. Nawet nie
pamiętam kiedy. Po prostu przestały mi się śnić. Wreszcie miałem spokój.

– Dop

óki nie zdarzył się wypadek – wtrąciła Mattie.

Conner lekko skinął głową.
– By

łem przekonany – powiedział – że gdy tylko skończy się sprawa w sądzie, przestanę

żyć w takim napięciu i wtedy skończą się koszmary. Jednak nic takiego się nie stało. –
Zamilkł na chwilę. – Dlatego zdecydowałem się przyjechać do rezerwatu. Chciałem odpocząć
i odzyskać spokój.

Przede wszystkim chcia

ł otrzymać odpowiedzi na dręczące go pytania. Zgodnie z

wierzeniem Kolheeków sny są wiadomościami płynącymi prosto z duszy. Jednak w tej chwili
Conner nie miał najmniejszego zamiaru grzebać głęboko w swojej podświadomości. Zerknął
na piękną twarz Matti Russell i zauważył jej współczujące spojrzenie. Przełknął ślinę. Jeszcze
przed chwilą uważał, że może jej zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów. Teraz poczuł
się bezbronny. Miał nadzieję, że dziewczyna nie zacznie analizować każdego jego słowa i
zachowania.

background image

Ale pomy

ślał też, że wcale nie jest taki pewny, czy rzeczywiście tego nie chce. Przecież

przyjechał do rezerwatu, by znaleźć wreszcie przyczynę koszmarów. Wątpił tylko, czy jest
już na to gotowy.

Zdecydowanym ruchem wsta

ł z kanapy.

– Pos

łuchaj, Mattie. Powinienem już iść. Nie jestem dziś dla ciebie odpowiednim

towarzystwem. Najlepszy dowód, że zasnąłem. Bardzo przepraszam.

– Nic nie szkodzi. Naprawd

ę – zapewniła.

Trochę się zdziwił, że nie próbowała go zatrzymywać i namawiać do zmiany decyzji.
– Powiniene

ś wrócić do domu i odpocząć – powiedziała, odprowadzając go do drzwi. –

Posłuchaj, Conner.

Odwr

ócił się i spojrzał na nią.

– Je

śli chciałbyś porozmawiać – powiedziała serdecznym tonem – to wiesz, gdzie mnie

znaleźć.

Kilka godzin p

óźniej Mattie siedziała na tarasie zawinięta w obszerny, gruby wełniany

sweter. Podziwiała krajobraz oświetlony blaskiem księżyca oraz chmury rzucające ruchome
cienie na dolinę i porośnięte lasem stoki gór.

Pozna

ła już podstawowe fakty. Conner wrócił do rezerwatu w Smoke Valley, żeby dojść

d

o siebie po wypadku, o którym czytała w gazecie. Chciał się pozbierać po sprawie sądowej,

pozbyć się poczucia winy za to, co stało się z tamtym młodym człowiekiem. Wprawdzie
nazywał przyjazd tutaj wypoczynkiem, ale w rzeczywistości musiał zmierzyć się z
dr

ęczącymi go problemami i uporać się z nimi.

Mattie podejrzewa

ła, że za jego przyjazdem kryje się coś więcej. Prześladujące go

koszmary zaczęły się jeszcze w dzieciństwie. Bardzo mu współczuła i zastanawiała się, co
mogło nim tak bardzo wstrząsnąć, że od tylu lat nie umiał się uwolnić od przerażających
snów. Czyżby chodziło o śmierć matki? Chyba nie. Z tego, co mówił, wynikało, że zmarła tak
młodo, że zupełnie jej nie pamiętał. Może śmierć ojca? Dla sześcioletniego dziecka wstrząs
spowodowany stratą obojga rodziców musiał być ogromny. W takiej sytuacji nocne koszmary
nie powinny w ogóle dziwić. Lęk, złość i poczucie bezsilności to normalne reakcje.

Zastanawia

ła się, co mogły oznaczać niewyraźne kształty. Gigantyczne i przytłaczające,

jak je określał. Mattie nie była psychologiem ani lekarzem, jednak zdawała sobie sprawę, że
Conner cierpiał także z powodu tragedii na budowie. Na pewno nieustannie myślał o młodym
człowieku przykutym do wózka inwalidzkiego. Być może teraz w czasie nocnych koszmarów
wydaje mu si

ę, że sam jest dotknięty paraliżem.

Mattie unios

ła stopy i oparła je na krawędzi krzesła, kładąc głowę na kolanach.

Najbardziej dziwiło ją to, że Conner po przyjeździe do Smoke Valley ani razu nie
kontaktował się z dziadkiem. Bardzo możliwe, że unikał Josepha bez specjalnego powodu,
choć uważała to za mało prawdopodobne. Jej zdaniem wszystkie te sprawy musiały się ze
sobą jakoś łączyć.

Nagle rozleg

ł się dzwonek telefonu. Mattie wstała i pospiesznie podeszła do aparatu. Głos

w słuchawce spowodował, że przestała zaprzątać sobie głowę problemami Connera. Teraz

background image

musiała działać szybko i zdecydowanie. Kolejna kobieta potrzebowała jej pomocy.

– Zaraz b

ędę gotowa – zapewniła i energicznie odłożyła słuchawkę.

Nazajutrz wczesnym rankiem Mattie otworzy

ła tylne drzwi. Wpuściła do środka kobietę i

dziecko. Chłopiec wyglądał na dziesięć lat. Drżał ze zmęczenia. Koniecznie chciał spać w
jednym pokoju z mamą, więc Mattie szybko przygotowała mu posłanie na kanapie. Zasnął
niemal natychmiast.

Kobieta mia

ła na imię Brenda. Kiedy zaczęła mówić, Mattie zauważyła, że brakuje jej

trzonowego zęba. Brenda wyjaśniła, że straciła go, gdy mąż pobił ją tydzień temu. Dziś w
nocy podbił jej oczy i złamał nos, rozciął czoło i zmusił do szukania ratunku poza domem.

– On mnie zabije. Na pewno mnie zabije – powtarza

ła, trzęsąc się z przerażenia. Mattie

już nieraz widziała taki obezwładniający łęk u innych kobiet, które tu trafiały.

– Uspok

ój się, nikomu nic się nie stanie – powiedziała stanowczo. – Dobrze zrobiłaś, że

uciekłaś i zabrałaś dziecko. Teraz już nie musisz się bać. Pomogę ci.

W oczach Brendy nadal wida

ć było paniczny strach.

– Tak, wzi

ęłam ze sobą Scotty’ego. On mi tego nie daruje. Zabije mnie, jeśli tylko mnie

znajdzie.

Z dalszej opowie

ści Brendy Mattie dowiedziała się, że „on” jest bokserem, który próbuje

przejść na zawodowstwo. Występuje pod pseudonimem Tommie Boy. Jego trener uznał, że
ma dość talentu, by szukać szczęścia wśród profesjonalistów. Jednak w ciągu ostatniego
półtora roku Tommie Boy przegrał wszystkie walki w zawodowej lidze. Brenda oznajmiła
Mattie, że w tej sytuacji trudno się dziwić, że był trochę zdenerwowany.

– Kocham go – szepn

ęła, a łzy spływały po jej bladych policzkach. – Ale już dłużej nie

mogę tego znosić. Boję się, że któregoś dnia tak samo skrzywdzi Scotty’ego.

– Nigdy nie bije syna? – Mattie czu

ła się w obowiązku zadać to pytanie.

Brenda odwr

óciła wzrok, jakby czuła się winna. Kiedy wreszcie uniosła głowę, w jej

oczach malowała się rozpacz.

– Bardzo rzadko. Ale nie bije go tak mocno jak mnie – wyzna

ła. – Jednak bywa coraz

gorzej. Wiem, że Tommie nie jest zły, ale jak się zezłości, może mnie zabić. Kto wtedy
zaopiekuje się Scottym?

Mattie ogarn

ęła złość, gdy usłyszała, jak Brenda usprawiedliwia swojego męża. Mogła się

jedynie domyślać, że biedna kobieta już go nie kocha, a to, co czuła, należało uznać za
psychiczne uzależnienie, rodzaj choroby, podobnie jak chorobą było stosowanie przemocy
fizycznej przez Tommiego.

Mattie rozumia

ła to wszystko i współczuła Brendzie. Ta kobieta nie miała szacunku dla

samej siebie. Matie gotowa była zrobić wszystko, żeby biedaczka odzyskała równowagę
psychiczną i doceniła własną wartość. Natomiast wobec jej męża czuła wyłącznie pogardę.

Gdy rozmawia

ła z Brendą, słońce zdążyło już oświetlić Green Mountain. Mattie słuchała

podobnych historii wielokrotnie i wielokrotnie zdarzało się, że z jakichś powodów policja,
opieka społeczna i inne upoważnione służby niewiele mogły lub chciały zrobić, by w takiej
sytuacji pomóc nieszczęsnym kobietom.

background image

Ofiary przemocy pochodzi

ły z różnych środowisk, ale jedno je łączyło – najczęściej nie

miały rodziny, w której mogłyby znaleźć wsparcie. Niejednokrotnie wyrastały w domach,
gdzie przemoc była traktowana jako normalne zachowanie. Brenda nie znała innego życia.

Mattie zacisn

ęła pięści, gdy Brenda opowiedziała jej, co usłyszała kiedyś od pewnego

sędziego. Prawnik poradził jej, by nie wnosiła oficjalnej skargi na męża, bo Tommie Boy był
jego zdaniem szansą dla miasteczka. Gdyby zdobył sławę jako bokser, wszyscy by na tym
zyskali. Miastec

zko stałoby się bardziej znane. A Brenda powinna się wstydzić, że próbuje

temu przeszkodzić. Sędzia dodał jeszcze, że w ten sposób udowodniłaby, że jest
nieodpowiednią matką i pozbawiono by ją opieki nad dzieckiem.

– Oczywi

ście wycofałam skargę – przyznała. – Gdy tylko sprawa przycichła, Tommie

pobił mnie i wybił mi ząb. Według niego należała mi się kara. Wiem, że zachowałam się jak
tchórz. W końcu jednak zebrałam się na odwagę i powiedziałam, że muszę mieć wstawiony
ząb. Tommie odpowiedział, że jak dla niego wyglądam dobrze i że potrzebna mi pamiątka,
bym na drugi raz nie wzywała policji.

Dr

żała, mówiąc o tym. Nie była w stanie zapomnieć doznanych upokorzeń.

– Wiesz, Mattie, ja nigdy nie wzywa

łam policji. To sąsiedzi dzwonili – tłumaczyła ze

łzami w oczach.

Rozleg

ło się ciche stukanie do frontowych drzwi. Brenda zesztywniała z przerażenia.

– Bo

że, przyszedł po mnie – szepnęła.

Była gotowa do natychmiastowej ucieczki.
– Wszystko w porz

ądku – powiedziała Mattie, starając sieją uspokoić. – To lekarz.

Zap

omniałaś? Kiedy szłam zaparzyć kawę, powiedziałam, że wezwałam doktora Thundera.

Jemu możesz zaufać. Nawet nie zapyta o twoje nazwisko i nikomu nie powie, że cię widział.

Mattie cz

ęsto spotykała się z takim zachowaniem. Lęk powodował, że do ludzi nie

doci

erały najprostsze informacje. Wiedziała, że jest to przejściowe. Brenda potrzebowała po

prostu trochę czasu, by się pozbierać, oraz miejsca, w którym czułaby się bezpiecznie.

– Jeste

ś pewna, że to nie Tommie? – dopytywała się niespokojnie.

– Brenda, twój

mąż nie ma pojęcia, gdzie jesteś – Mattie starała się mówić jak

najłagodniejszym tonem. Uniosła się z krzesła. – Poczekaj tutaj, a ja pójdę otworzyć. Zgoda?

Grey Thunder mia

ł piękne zielone oczy. Długie czarne włosy jak zwykle splótł w luźny

warkocz spada

jący na plecy. Mattie poznała go przed rokiem. Powrócił wtedy do Smoke

Valley, żeby leczyć mieszkańców rezerwatu. Zatrudnił u siebie niejaką Lori Young, którą
była w ciąży i próbowała ukryć się przed byłym mężem, agresywnym człowiekiem, który
chciał ją dopaść. Żeby zagwarantować dziewczynie bezpieczeństwo, Grey wziął z nią ślub.
Potem rzeczywiście zakochali się w sobie i tworzyli teraz doskonałą parę. Mattie nawet do
głowy nie przyszło, gdy poznawała ich ze sobą, że tak się to skończy. Jednak teraz była
dumna z roli swatki.

– Dzi

ękuję, że przyszedłeś – powiedziała i wprowadziła doktora do holu.

– Gdzie ona jest? – spyta

ł Grey.

– W pokoju. Tylko pami

ętaj, musisz rozmawiać z nią bardzo łagodnie. Postaraj się nie

wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Ona jest naprawdę śmiertelnie przerażona.

background image

Grey skin

ął głową ze zrozumieniem. Odstawił pokaźną czarną torbę i założył biały

fartuch. To zawsze pomagało w nawiązaniu pierwszego kontaktu i dodawało pewności
poszkodowanym.

– Jak ma na imi

ę? – spytał, dopinając guziki.

– Brenda.

Ju

ż dawno ustalili, że posługują się tylko imionami, i dla bezpieczeństwa ściśle tego

przestrzegali.

Skinął głową i podniósł torbę.
– Chod

źmy.

Gdy Mattie wesz

ła do pokoju, Brenda patrzyła wzrokiem zaszczutego zwierzątka, które

znalazło się w pułapce bez wyjścia.

– To doktor Grey Thunder.

Grey stan

ął w drzwiach.

– Witaj, Brendo – powiedzia

ł łagodnym tonem.

Kobieta spojrza

ła na niego, potem na Mattie. Widać było, że nie ma ochoty na rozmowę z

nikim obcym, a już na pewno z żadnym mężczyzną.

– Doktor nie zna twojego nazwiska i nikomu nie powie,

że tu jesteś. Przyszedł, by ci

pomóc –

przypomniała Mattie.

Brenda nadal patrzy

ła z niepokojem. Grey nie ruszył się z miejsca, a Mattie wiedziała, że

lekarz nie wejdzie do pokoju, dopóki Brend

a w jakiś sposób nie wyrazi zgody. Traktowanie

pokrzywdzonych z troską i szacunkiem dodawało ofiarom siły i pewności siebie.

– Nie chc

ę, żeby oglądano mnie w takim stanie – powiedziała wreszcie Brenda i

odwróciła się tyłem.

– Brenda, masz rozci

ęte czoło – przypomniała Mattie. – Nos chyba jest złamany. A Grey

może. ci pomóc. Chyba nie chcesz przez resztę życia chodzić z paskudną szramą na twarzy i
krzywym nosem.

Kobieta wzruszy

ła ramionami.

– Jakie to ma znaczenie?

– Och, daj spokój –

zaczęła Mattie i przysunęła krzesło. – Teraz może ci się tak wydawać,

ale za jakiś czas inaczej na to spojrzysz.

Grey nadal sta

ł w drzwiach. W końcu Brenda skinęła głową. Lekarz podszedł bliżej.

– Oczy

ściłam ranę i założyłam opatrunek – wyjaśniła Mattie.

Bardzo dobrze – pochwali

ł ją Grey. Delikatnie zdjął opatrunek. – Nie wygląda źle.

Nałożę odrobinę środka dezynfekującego. Mam przy sobie taśmę chirurgiczną. Skleję ranę.
Powinna zostać mniejsza blizna niż po szyciu.

Mattie zauwa

żyła, że Brenda zaczyna się niecierpliwić. Na szczęście lekarz pracował

szybko i sprawnie.

– Je

śli chodzi o nos, to przez chwilę będzie bardzo bolało – uprzedził.

Kobieta zacisn

ęła zęby. Ból nie był dla niej niczym nowym.

Gdy wreszcie nos znikn

ął pod opatrunkiem, Brenda zaczęła szlochać.

– Ju

ż mam dość – powiedziała błagalnym tonem. – Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek

background image

oglądał. Mattie, niech on już sobie pójdzie.

Tymczasem Grey zaczaj pakowa

ć swoje rzeczy.

– Wr

ócę, gdy nabierzesz sił – powiedział. – Teraz przede wszystkim musisz odpocząć.

Mattie zostawi

ła Brendę ze śpiącym dzieckiem i odprowadziła Greya do drzwi.

– Mam tu dla niej

łagodny środek uspokajający – powiedział i podał Mattie małe

opakowanie. –

Po tym łatwiej jej będzie zasnąć. Zostawiam tylko trzy tabletki. Ty

zdecydujesz, kiedy je po

dać.

– Dzi

ękuję za wszystko – powiedziała Mattie.

Grey zatrzymał się przy drzwiach ze smutnym uśmiechem i szepnął:
– Za ka

żdym razem nie mieści mi się w głowie, że coś takiego znów się zdarzyło. Mattie

Russell, dobry z ciebie cz

łowiek – powiedział z westchnieniem. – Lori serdecznie cię

pozdrawia.

Mattie przyjaznym gestem po

łożyła rękę na ramieniu Greya.

– Jak ona si

ę czuje? – spytała. Wiedziała, że Lori spodziewa się dziecka. Maleństwo

miało przyjść na świat około Nowego Roku.

– Dobrze. Dziecko ro

śnie z dnia na dzień. Niestety brzuch też, a to Lori zupełnie się nie

podoba –

wyjaśnił i roześmiał się.

Po chwili zamy

ślił się i zmarszczył brwi.

– Mattie, chcia

łbym cię o coś spytać, jeśli można.

– Oczywi

ście.

Najwyra

źniej było mu trochę niezręcznie. Starał się dobrać odpowiednie słowa.

– Na

than mówił mi, że spotkałaś naszego kuzyna Connera. Podobno zamieszkał w starym

domku myśliwskim. Czy tak?

– Tak, rozmawia

łam o tym z Nathanem.

– Zwykle staram si

ę do nikogo nie wtrącać, ale Conner zaczyna mnie niepokoić. Widzisz,

on jest w rezerwacie od tygodni, ale nie pojawił się w miasteczku. Do tej pory nie
skontaktował się z nikim z rodziny.

Teraz Mattie poczu

ła się niezręcznie. Wiedziała, że z jakichś powodów Conner starał się

izolować od rodziny. Pomyślała jednak, że dopóki nie zrozumie jego zachowania, nie,
powinna z nikim rozmawiać na ten temat.

– Mo

żesz jeszcze kiedyś się z nim zobaczysz? – dodał Grey. – Wiesz, chciałbym

wiedzieć, czy z nim wszystko w porządku.

Najwyra

źniej niepokoił go los kuzyna. Mattie nie miała serca trzymać go w niepewności,

zwłaszcza że tyle razy służył jej bezinteresowną pomocą.

– Spotka

łam się z nim – przyznała w końcu. – Szczerze mówiąc, wczoraj był u mnie na

obiedzie.

Grey odetchn

ął z ulgą.

Świetnie – powiedział z uśmiechem. – Cieszę się, że przestał zachowywać się jak

pustelnik.

Mattie poklepa

ła go po ręce.

– Naprawd

ę nic złego się z nim nie dzieje – zapewniła i zaczerwieniła się.

background image

Słuchaj. – poprosił Grey. – Jeśli będziesz miała okazję, przekonaj go, żeby nas

odwiedził, dobrze? Wszyscy chcemy się z nim spotkać.

– Zgoda. My

ślę, że dla niego też byłoby to wskazane – powiedziała.

Grey uni

ósł dłoń na pożegnanie i wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mattie us

łyszała delikatne pukanie do drzwi sypialni. Natychmiast się rozbudziła. Brenda

i Scotty mieszkali w jej domu już od trzech dni i nigdy jeszcze tu nie zaglądali. Schodzili na
dół niemal wyłącznie na posiłki.

Tak zachowywa

ła się większość” kobiet, które korzystały z jej pomocy. Zwykle czuły się

uzależnione od swoich prześladowców i musiało minąć sporo czasu, nim wreszcie docierało
do ich świadomości, że doskonale sobie poradzą bez swoich krzywdzicieli. Jednak jeszcze
nigdy nie udało się tego osiągnąć bez pomocy i fachowych porad.

Mattie wyskoczy

ła z łóżka. Wciągnęła dżinsy i sweter.

– Wejd

ź, Brenda – zawołała. Domyślała się, że coś musiało się stać, jeśli kobieta

zdecydowała się obudzić ją tak wcześnie.

– Z ty

łu za domem kręci się jakiś mężczyzna – tłumaczyła przerażona Brenda.

Mattie wci

ągnęła tenisówki, nie zawracając sobie głowy zawiązywaniem sznurowadeł.

– Znasz go? – spyta

ła, zastanawiając się jednocześnie, ile czasu potrzebuje policja, żeby

tu dojechać, oczywiście jeśli okaże się to konieczne.

Kobieta pokręciła przecząco głową.
– Kr

ęci się przy tamtym starym budynku – wyjaśniła cicho.

Conner, pomy

ślała Mattie. Nie widziała go od tamtego dnia, kiedy był u niej na obiedzie.

Później w nocy zjawiła się Brenda.

– Wiem, kto to jest – wyja

śniła. – Nie ma powodu do obaw.

Jednak wida

ć było, że Brenda nie wierzy.

– A je

śli... – zaczęła.

– Ju

ż dobrze. Pójdę zapytać, co go tu sprowadza – uspokoiła ją Mattie.

– Mo

żesz mu powiedzieć, żeby sobie poszedł?

– Najpierw dowiem si

ę, dlaczego przyszedł – powiedziała i poklepała przerażoną kobietę

po ramieniu.

– Mo

żesz tymczasem przygotować Scotty’emu śniadanie. Ja zaraz wrócę.

– Tylko nikomu nie m

ów, że tu jesteśmy. Tommie na pewno nas szuka.

– Pami

ętam o tym – zapewniła i zdobyła się na uśmiech.

– Zostaniemy na górze, dopóki nie odejdzie – powiedzia

ła Brenda niepewnym tonem.

Strach i niepok

ój Brendy przypomniały Mattie chwilę, gdy jej siostra Susan przybiegła,

błagając o pomoc. Jednak potem zrobiła największy błąd. Wybaczyła mężowi i wróciła do
niego. Uwierzyła w obietnicę, że tym razem wszystko się odmieni. W swoim krótkim życiu
słyszała wiele takich obietnic.

Mattie poczu

ła zapach kawy, nim weszła do kuchni. Nie mogła się oprzeć i napełniła

kubek, chociaż nie potrzebowała kofeiny. Perspektywa rozmowy z Connerem już odpędziła
resztki snu. Z kubkiem

gorącego napoju przeszła przez trawnik. Drzwi wozowni były szeroko

otwarte, więc weszła do środka. Conner klęczał na podłodze. Pochylony nad kartką papieru
zapisywał coś, zapewne wyniki pomiarów.

background image

– Dzie

ń dobry – zawołała z daleka.

Uni

ósł głowę i uśmiechnął się, a Mattie od razu straciła pewność siebie.

– Mia

łam zamiar przynieść ci kawę – powiedziała – ale nie wiedziałam, czy pijesz z

mlekiem i z cukrem.

Po

łożył ołówek obok metalowej taśmy i kartki, wstał i podszedł do niej.

– C

óż za wspaniały zapach – powiedział. – Mogę się napić z twojego kubka?

– Oczywi

ście.

Obj

ął jej dłonie trzymające kubek, pochylił się i upił kilka łyków. Spojrzała na jego

wilgotne usta i natychmiast przypomniała sobie pocałunki. Wzięła głęboki oddech.

– Co tu robisz? – spyta

ła, siląc się na spokój.

– Mam nadziej

ę, że ci to nie przeszkadza. Spisuję materiały potrzebne do remontu.

– Ale... – zawaha

ła się. – Przecież ja poprosiłam cię jedynie... Nie oczekiwałam, że

będziesz tu coś robił.

– Wiem. – Zdecydowanie skin

ął głową, a długie włosy opadły mu na ramiona. – Ale

kiedy pomyślałem o tym, co cię tu czeka: naprawa podłogi, dobudowanie ściany, wymiana
okien i drzwi, do tego łazienka, wyliczał po kolei. – Chętnie wszystkiego dopilnuję.
Chwilowo niczego nie wynajmujesz, więc jest najlepszy moment, żeby...

– To prawda – przyzna

ła. Właściwie nie było to kłamstwo. Brenda i Scotty nie

wynajmowali pokoju. –

Może jednak... – zaczęła.

Conner nie zamierza

ł słuchać jej protestów. Odruchowo przeczesał włosy palcami.

– Potrzebujemy elektryka i hydraulika. Inspektor budowlany b

ędzie mógł przyjść na

ostateczny odbiór może już nawet za trzy tygodnie, najpóźniej za miesiąc.

– Sama nie wiem.

Dla niej na pewno nie by

ł to najlepszy moment. Musiała zająć się Brendą i Scottym.

Należało załatwić matce stałą pracę i mieszkanie, a dla dziecka miejsce w szkole. Powinni jak
najszybciej stanąć na własnych nogach. Ale teraz Conner patrzył jej w oczy i nie potrafiła mu
odmówić.

– Mattie, musz

ę się tym zająć – powiedział. – Siedzę w lesie, w tej starej chacie już kilka

tygodni i zaczynam wariować. Dokucza mi samotność. Mówiłem ci, że chcę przemyśleć
pewne sprawy, ale potrzebuję jeszcze czasu, nim dojdę do jakichś wniosków. Muszę jakoś
spożytkować energię.

– C

óż, myślę, że to dobry pomysł – stwierdziła Mattie, nawet przez chwilę nie

zastanawiając się nad tym, jak bardzo komplikuje sobie życie.

Nied

ługo potem siedziała obok niego w półciężarówce. Jechali do Mountview,

sąsiedniego miasteczka, gdzie był najbliższy tartak. Przedtem, na koniec rozmowy ustalili, że
ona pójdzie się przebrać, a on wróci do swojej chaty, gdzie zaparkował samochód.

Brenda, jak obieca

ła, starała się pozostać niezauważona. Mattie zajrzała do obszernej

sypialni na górze. Scotty oglądał kreskówki w telewizji, a jego matka siedziała zamyślona w
fotelu.

– Jad

ę do miasta – powiedziała Mattie.

background image

Kobieta tylko skinęła głową.
– Potrzebujesz czego

ś?

Brenda westchn

ęła i przecząco pokręciła głową.

Mattie u

śmiechnęła się do Scotty’ego. Od dnia, gdy zjawili się w jej domu, chłopiec nie

odstępował matki na krok. Nic dziwnego. Życie bardzo go doświadczyło. Widział już sceny,
których żadne dziecko nie powinno oglądać. Jego rówieśnicy grali teraz w piłkę lub jeździli z
kolegami na rowerach, a on nieustannie pilnował, by matce nie stało się nic złego.

Mattie zdawa

ła sobie sprawę, że Scotty powinien znów chodzić do szkoły. Będzie

musiała przekonać o tym Brendę jak najszybciej. Niewątpliwie oboje potrzebowali jeszcze
kilku dni, żeby dojść do siebie, ale powrót do normalnego życia byłby najlepszy dla dziecka.
Mattie postanowiła poruszyć tę sprawę następnego dnia. Teraz miała co innego na głowie.

Spojrza

ła na Connera. Siedział wyprostowany za kierownicą i patrzył na drogę.

Wiedziała, że to tylko pozorny spokój. Co prawda w odróżnieniu od Brendy nikt mu nie
zagrażał, ale cierpiał równie mocno.

Przejecha

ła dłonią po wygodnym, skórzanym fotelu.

Ładna ciężarówka – zauważyła.

Jedna z ośmiu.

Spojrza

ła z niedowierzaniem.

Masz ich więcej?

Roześmiał się.
– U

żywamy ich w firmie do przewozu pracowników na plac budowy. W ten sposób

tracimy mniej czasu. A i ludzie są zadowoleni. Muszę przyznać, że dobrze pracują i można im
zaufać. Przez ostatnie miesiące firma działała właściwie bez mojego udziału. Od dnia, kiedy
dostałem wezwanie do sądu, zaczął się prawdziwy koszmar. Ciągłe spotkania z prawnikami,
przygotowywanie dowodów, przesiadywanie w sądzie – mówił z ironią w głosie. –
Tymczasem moi pracownicy świetnie dawali sobie radę. Prace posuwały się planowo. Nawet
zdobyli nowe zamówienia.

– Jeste

ś z mmi w kontakcie?

– Jasne – powiedzia

ł i znów się roześmiał. – Co prawda mieszkam teraz na strasznym

odludziu, ale nadal mam telefon komórkowy.

Przez chwilę milczeli.
– Jak si

ę ostatnio czujesz? – spytała wreszcie Mattie.

Conner natychmiast domyślił się, że chodzi jej o nocne koszmary.
– Z

łe sny zdecydowanie rzadziej mnie prześladują – odparł. – Zmieniły się – dodał po

chwili.

– Zmieni

ły się? – powtórzyła pytająco i z zaciekawienia wyprostowała się na fotelu.

Conner potwierdzi

ł skinieniem głowy.

– M

ówiłem ci o parzącym upale, gniewnych głosach i strachu – przerwał i zwilżył usta

językiem. – Cóż, teraz wszystko jest jasno oświetlone, a ja czuję się tak, jakbym znajdował
się poza tym, co się dzieje. Już nie jestem w środku, nie biorę w tym udziału. Stałem się
raczej widzem.

background image

Ciekawe, sk

ąd się wzięła ta zmiana, zastanawiała się Mattie. Było jasne, że Conner

zadawał sobie to samo pytanie.

– Ju

ż nie budzę się przerażony – dodał.

– Czyli zmieni

ło się na lepsze – podsumowała zadowolona.

Potwierdzi

ł skinieniem głowy.

– Jednak nadal nie zbli

żyłem się do wyjaśnienia, co to wszystko znaczy.

Mattie przypomnia

ła sobie słowa doktora Greya Thundera: „Jeśli będziesz miała okazję,

przekonaj go, żeby nas odwiedził, dobrze? Wszyscy chcemy się z nim spotkać”.

Zdawa

ła sobie sprawę, że jeśli wspomni o doktorze, rozmowa może potoczyć się w

niewłaściwym kierunku, a przynajmniej na razie nie chciała nic mówić na temat Brendy i
Scotty’

ego. Zaczęła zatem inaczej.

– Conner, my

ślę, że powinieneś spotkać się z dziadkiem, bo wtedy.

– Nie – zaprotestowa

ł natychmiast. – To mi w niczym nie pomoże.

– Dlaczego tak s

ądzisz? – spytała i mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź. – Dlaczego

jeszcze tego nie zrobiłeś? Jesteś tu już od tygodni. Pokłóciliście się? Może stało się coś złego?

– Nic si

ę nie stało – powiedział takim tonem, że na chwilę straciła ochotę do dalszej

rozmowy.

Zapad

ła dłuższa cisza. W końcu Conner westchnął.

– Mattie, mo

żesz mi wierzyć. Nie doszło między nami do sprzeczki.

– W takim razie, dlaczego jeszcze go nie odwiedzi

łeś? – pytała dalej. – Właściwie

dlaczego od lat nie przyjeżdżałeś do rezerwatu?

Zatrzyma

ł się na światłach na skraju miasta i spojrzał na nią.

– Naprawd

ę nie wiem – przyznał lekko zmieszany.

– Spotkaj si

ę z nim – powiedziała łagodnym tonem. – Wychował cię. Na pewno cię

kocha. Może wyjaśni ci jakieś wydarzenia z przeszłości. Poza tym on jest przecież szamanem.
Nie zapominaj o tym. To bardzo mądry człowiek.

Troch

ę się przestraszyła, że może powiedziała za dużo. Miała nadzieję, że Conner nie

zapyt

a, skąd tak dobrze zna Josepha. On jednak był zbyt zajęty własnymi problemami, by

zwrócić uwagę na taki szczegół.

Wyjrza

ł przez okno.

– Naprawd

ę nie wiem – powtórzył pod nosem.

– Mog

ę pójść z tobą – zaproponowała.

Conner spojrza

ł na nią zaskoczony. Najwyraźniej zastanawiał się, dlaczego tak jej na tym

zależy.

– M

ówię poważnie – zapewniła, nim zdążył znaleźć jakąś wymówkę. – Z przyjemnością

z tobą pojadę. Wpadnij po mnie jutro rano. Pojedziemy do rezerwatu drogą wzdłuż jeziora.

Conner patrzy

ł na nią bez słowa. Samochód za nimi zaczął trąbić, bo już od dłuższej

chwili mieli zielone światło. Conner nacisnął pedał gazu. Milcząc, wjechali do Mountview.

– Conner. – Nie wytrzyma

ła w końcu Mattie. – Pojedziesz czy nie?

Powoli skin

ął głową.

– Je

śli wybierzesz się ze mną, to tak.

background image

Mattie wysiad

ła przed ratuszem. Wypełniła wniosek o zezwolenie na przebudowę

budynku. Zajęło jej to dwadzieścia minut. Urzędnik zapewnił, że rozpatrzą sprawę w ciągu
tygodnia. Potem przeszła kilka domów dalej, gdzie za sklepem z narzędziami mieścił się
skład drewna. Właśnie tam umówiła się z Connerem.

Zza chmur wysz

ło słońce i od razu zrobiło się weselej. Mattie odwróciła twarz, żeby

nacieszyć się ciepłymi promieniami. Kończył się październik i takich chwil mogło już nie być
zbyt wiele przed zimą. Co prawda lubiła jazdę na nartach i szare wieczory z książką przy
rozpalonym kominku, ale pozostałe pory roku uważała za bardziej atrakcyjne.

Min

ęła kino, radośnie uśmiechając się do przechodniów. Cieszyła się, że Conner zgodził

się spotkać z dziadkiem. Stary szaman na pewno będzie szczęśliwy. Zamyślona, nie zwróciła
uwagi na nastolatka, który przyklejał ogłoszenie na szybie apteki. Jednak po chwili zauważyła
zdjęcie Brendy na najbliższej latarni. „Nagroda za informację o tej kobiecie!” – przeczytała.

Zasch

ło jej w ustach. Rozejrzała się i dyskretnie zerwała zdjęcie. Odwróciła się. Dwa

domy dalej ten sam nastolatek przyklejał kolejne zdjęcie do skrzynki pocztowej. Szybko
podeszła do niego.

– Mo

żemy chwilę pogadać? – spytała.

Wyglądał na trzynaście lat. Niemal równocześnie wzruszył ramionami i skinął głową.

Leniwie odwrócił się do niej.

– O co tu chodzi? – spyta

ła, pokazując zdjęcie zerwane z latarni.

Odpowiedzia

ł kolejnym wzruszeniem ramion.

– Nie wiem. Zagin

ęła jakaś kobieta. Facet obiecał mi pięćdziesiąt dolarów i swój

autograf, jeśli rozlepię to po całym mieście. Powiedział, że będzie sławny i jego autograf
będzie wart majątek.

Tommie Boy, pomy

ślała Mattie od razu.

Ch

łopiec zmarszczył nos.

– Nie potrzebuj

ę autografu – stwierdził. – Ale facet przypomina atletę, więc nie wypadało

odmówić – tłumaczył z uśmiechem. – A forsa przyda się na nową deskorolkę.

– Czyli zapowiada si

ę niezła zabawa – powiedziała Mattie. – Dużo dostałeś tych plakatów

ze zdjęciem?

– Nie, chyba z pi

ętnaście.

Mattie zastanawia

ła się przez chwilę.

– Mog

łabym ci pomóc?

– Dzi

ękuję pani, ale zostały mi już tylko trzy.

– Ja si

ę nimi zajmę – zaproponowała. – A ty będziesz mógł pędzić już do sklepu po

deskę.

– Super, dzi

ęki! – zawołał chłopak, wcisnął jej plakaty do ręki i pobiegł wzdłuż ulicy.

Trzy dosta

ła od chłopca, jeden już zerwała z latarni, została apteka i skrzynka. To

oznaczało, że musiała wytropić jeszcze dziewięć plakatów. Ruszyła wzdłuż ulicy. Zerwała
plakat z okna wystawy sklepu z narzędziami. Starała się robić to jakby od niechcenia. Nikt nie
powinien jej zauważyć. Tommie Boy na pewno znów zjawi się w miasteczku w ciągu kilku
dni. Pomyślała, że dla Brendy i Scotty’ęgo byłoby bezpieczniej, gdyby wyjechali do innego

background image

stanu.

Min

ęła trzy ulice, zanim udało jej się znaleźć wszystkie plakaty ze zdjęciem Brendy.

Zmęczona usiadła na ławce i zaczęła drzeć je na kawałki. Papiery wyrzuciła do kosza. Wzięła
głęboki oddech, starając się zapanować nad obrazami, które kłębiły się przed jej oczami:
przer

ażone spojrzenie Scotty’ego, gdy zjawił się w jej domu, Brenda z pokaleczoną i

poobijaną twarzą, zapłakana twarz Susan, jej głos, gdy pytała Mattie, dlaczego mąż, który
miał ją kochać, tak bardzo ją skrzywdził. Mattie zamknęła oczy i wróciła myślami do
wyd

arzeń sprzed pięciu lat.

Nad

świeżo wykopanym grobem stała trumna. Lakier i metalowe uchwyty połyskiwały w

promieniach słońca. Na to wspomnienie Mattie ogarnęła rozpacz. Pomyślała, że teraz właśnie
ona odpowiada za to, żeby Brendy nie spotkał los Susan. Nie powinna dopuścić, by obcy
ludzie kręcili się koło domu, w czasie gdy ukrywa się tam Brenda ze Scotty’m. Hydraulik,
elektryk, inspektor budowlany i nie wiadomo kto jeszcze.

Chyba straci

łam rozum, pomyślała. Ktoś mógłby ich zauważyć i wspomnieć coś na ten

temat w miasteczku. Jakiś plakat ze zdjęciem i informacją o nagrodzie mógł nadal wisieć
gdzieś na latarni. Pieniądze zawsze były przekonującym argumentem. A co z Connerem? –
pomyślała. Przecież dziś rano doszła do wniosku, że on też potrzebuje zrozumienia i pomocy.
Musiał mieć jakieś zajęcie.

– Mattie Russell, pozwoli

łaś, żeby zamiast głowy myślało twoje ciało – powiedziała do

siebie z wyrzutem.

Conner Thunder na pewno potrafi

ł samodzielnie uporać się ze swoimi problemami. Nie

potrzebował pomocy, a już na pewno nie w takim stopniu jak Brenda i Scotty. Miał w
rezerwacie kochającą rodzinę. Wystarczyłoby, żeby się z nią skontaktował. A Brenda mogła
liczyć tylko na Mattie. No i jemu nikt nie zagrażał, podczas gdy życie Brendy zależało od
humoru rozwścieczonego boksera. Tym bardziej teraz, kiedy odważyła się uciec od niego.

Mattie westchn

ęła smutno. Wciąż sobie powtarzała, że ma istotne powody, by żyć w

samotności. Musiała zapewnić bezpieczeństwo kobietom, które szukały u niej schronienia.
Jak mogła o tym zapomnieć. Jednak po chwili zdobyła się na szczerość wobec samej siebie.
Wszystko z powodu Connera.

Od chwili gdy go pozna

ła, intrygował ją i pociągał. Świadomość, że on również jest nią

zainteresowany, sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Jednak Conner nie powinien kręcić się
koło domu, gdy w środku ukrywała się Brenda. Przynajmniej nie wtedy, gdy Tommie Boy
obiecywał nagrodę za informację o niej. Mattie zdawała sobie sprawę, że Brenda i Scotty byli
ważniejsi od jej osobistych spraw. Nie miała innego wyjścia. Podjęła decyzję i od razu
poczuła się lepiej.

Musia

ła teraz wyjaśnić Connerowi, że zmuszona była zmienić plany. Tylko jak znaleźć

sensowne wytłumaczenie? Mogłaby powiedzieć prawdę. Wyjawić, że ukrywa matkę z
dzieckiem. „

Tylko nikomu nie mów, że tu jesteśmy”, zadźwięczało jej w uszach. Brenda

prosiła ją o to z oczami pełnymi przerażenia. Mattie obiecała dyskrecję i zamierzała
dotrzymać słowa. Zdobycie zaufania tej kobiety kosztowało ją wiele trudu. Nie mogła jej
teraz zawieść.

background image

Wprawdzie nie mia

ła najmniejszych wątpliwości, że Connerowi można zaufać, ale skoro

obiecała, musiała milczeć. Przynajmniej na razie. Może później uda się jej przekonać Brendę,
że Conner jest człowiekiem, który potrafi zachować absolutną dyskrecję. Teraz z całą
pewnością nie powinien zajmować się remontem starej wozowni. Miała nadzieję, że uda się
jej wymyślić jakąś sensowną wymówkę.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Czy w ko

ńcu powiesz mi, co się stało? – spytał Conner. Mówił łagodnym tonem, ale

Mattie podskoczyła zaskoczona.

– Co si

ę stało... – zaczęła i zdała sobie sprawę, że zaczyna powtarzać jak jakaś głupia

papuga. Przybrała poważną minę, jakby doskonale wiedziała, o co chodzi. W rzeczywistości
przez całą drogę do domu siedziała głęboko zamyślona. Gdy dojechali, Conner wyładował
pięciolitrowe pojemniki z farbą. Dwa zaniósł do wozowni. Mattie wzięła dwa pozostałe i
poszła za nim. W środku odwrócił się do niej.

– S

łuchaj, Mattie. Widzę, że coś musiało się stać po tym, gdy wysiadłaś przed ratuszem i

zanim spotkaliśmy się przed sklepem. Nie odzywasz się, jakby coś cię gryzło. Miałaś jakieś
kłopoty z zezwoleniem?

Oczywi

ście! To była doskonała wymówka. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?

– Zezwolenie mog

ą wydać dopiero w przyszłym tygodniu – powiedziała. – Musimy

odłożyć wszelkie prace do tego czasu.

– I tym si

ę tak przejęłaś? Może nie będę mógł spisać umowy z hydraulikiem czy z

elektrykiem, dop

óki nie podam im numeru zezwolenia, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mogę

tu przyjść i...

– Naprawd

ę wolałabym poczekać. Wszystko powinno być robione oficjalnie i legalnie.

Zresztą tak powiedział urzędnik.

– Tak, ale...

– Chc

ę zaczekać – powtórzyła twardo.

Conner spojrza

ł zaskoczony jej obcesowym tonem.

– Mam tysi

ące rzeczy do zrobienia – zaczęła nerwowo tłumaczyć, widząc jego spojrzenie.

Jeśli odłożymy remont do przyszłego tygodnia, to... będę mogła ci pomóc – starała się

mówić z przekonaniem. – Wiesz, chciałabym przy okazji nauczyć się czegoś od ciebie, na
przykład o stolarstwie, malowaniu, waleniu młotkiem i... no i w ogóle.

Dok

ładała wszelkich starań, by nie wyjść na kompletną idiotkę. Przecież kilka godzin

wcześniej zgodziła się na jego pomoc, a teraz wykręcała się, jak mogła. Zależało jej jednak,
by go nie obrazić. A jednocześnie miała ochotę kopnąć się w kostkę za to, co robi. Przecież
przyr

zekła sobie, że będzie wiodła samotne życie i pomagała innym, tymczasem w

towarzystwie Connera wszystkie dotychczasowe plany natychmiast ulegały unieważnieniu.

Conner zupe

łnie nie wiedział, co myśleć o tej nagłej zmianie decyzji. Wyglądał na

zupełnie zagubionego. Mattie zauważyła jego minę i niewiele brakowało, by wyznała prawdę.

– Dobrze, Mattie – powiedzia

ł w końcu. – Zrobimy tak, jak chcesz.

Z tylnej kieszeni wyci

ągnął wizytówkę.

– Tu jest numer mojej kom

órki. Zadzwoń, gdy zdecydujesz się na rozpoczęcie prac.

Przeszli po trawniku do ci

ężarówki.

– Mam nadziej

ę, że nie jesteś zły z powodu zwłoki? – spytała.

Otworzy

ł drzwiczki samochodu.

background image

– Nie, nie jestem, chocia

ż powinnaś wiedzieć, że po złożeniu wniosku możesz spokojnie

rozpoczynać remont. Z tego powodu na pewno nie zjawią się tu uzbrojeni po zęby agenci
federalni, żeby cię aresztować.

– Rozumiem i postaram si

ę znaleźć czas jak najszybciej – zapewniła. – Zadzwonię do

ciebie.

Conner skin

ął głową. Widać było, że zgodził się tylko dlatego, bo nie dała mu możliwości

wyboru. „

Włączył silnik i zaczął cofać samochód. Odjechał kilka metrów, gdy Mattie

zawołała go i podbiegła do auta.

– Mieli

śmy jutro pojechać do Josepha – przypomniała mu.

Zawaha

ł się na moment.

– Odpowiada ci dziesi

ąta? – spytał.

Świetnie. Będę gotowa.

Czarne oczy szamana dos

łownie zabłysły na widok Connera. Mattie przekonała się, że

dzisiejsza wyprawa była warta zachodu.

– Conner!

– Witaj, dziadku.

M

ężczyźni objęli się serdecznie, a twarz Josepha zmarszczyła się ze wzruszenia jeszcze

bardziej. Zwilgotniałymi oczami spojrzał na Mattie stojącą za Connerem. Jednak chwila
męskiej słabości nie trwała długo. Conner wyprostował plecy. Położył dłonie na ramionach
dziadka i odsunął się. Mattie zauważyła, że starał się unikać patrzenia mu w oczy.
Opowiedział Josephowi, jak poznał Mattie nad brzegiem Smoke Lake. Nie miał pojęcia, że
ona i dziadek znają się od dawna. Kiedy po raz pierwszy zwróciła się do starego szamana o
poradę i pomoc dla kobiet, którymi się opiekowała, przyrzekł nie rozmawiać na ten temat z
nikim więcej. Wielokrotnie miała okazję przekonać się, że zawsze dotrzymywał słowa.
Wiedziała, że nie wspomni o tym także Connerowi, dopóki nie będzie miał jej pozwolenia.

Poprzedniego dnia, gdy Conner odje

żdżał ciężarówką, Mattie postanowiła porozmawiać z

Brendą. Chciała, żeby kobieta zgodziła się na wtajemniczenie Connera. Zależało jej, by móc
szczerze wyjaśnić mu, dlaczego obcy ludzie nie byli teraz mile widziani w pobliżu jej domu.

Jednak gdy wr

óciła do środka, zastała Scotty’ego kręcącego się bezradnie wokół Brendy

szlochającej z bezsilnej złości. Jak się okazało, zadzwoniła do banku i dowiedziała się, że mąż
zlikwidował ich, obydwa rachunki oszczędnościowe. Została bez grosza.

Wcze

śniej Mattie próbowała ją namówić, by przynajmniej skorzystała z bankomatu i

wzięła trochę pieniędzy na niezbędne wydatki. Jednak Brenda nie była w stanie wykonać
żadnego ruchu. Leżała skulona i płakała. To wszystko, na co było ją stać. Mattie zastanawiała
się wtedy, czy należy ją zmuszać do podjęcia jakiegoś działania. Może powinna powiedzieć,
by wzięła się w garść, choćby ze względu na Scotty’ego. W końcu jednak zrezygnowała. Na
to było chyba jeszcze za wcześnie.

Mattie wiedzia

ła już z doświadczenia, że niektóre kobiety, gdy wreszcie uwolniły się od

swojego prześladowcy, bardzo długo nie mogły się pozbierać. Inne reagowały złością i
agresją. Z kolei jeszcze inne – podobnie jak Brenda – były tak ciężko poranione, że zatracały

background image

całkowicie poczucie własnej godności. Nie można było zmuszać ich do niczego, nawet jeśli
byłoby to dla ich dobra. Wymagały przede wszystkim łagodności i serdeczności.
Potrzebowały też czasu, by zaplanować samodzielne życie w przyszłości.

Brenda sp

ędziła dzień w takim napięciu, że Mattie nie brała nawet pod uwagę możliwości

rozpoczęcia rozmowy na temat wtajemniczania Connera. Zajęła się przekonywaniem
nieszczęsnej kobiety, że ona i jej syn mają teraz szansę na normalne życie, wolne od strachu i
przemocy. W końcu Brenda uspokoiła się. Usiadły razem w kuchni i zaplanowały najbliższe
dni. Przede wszystkim musiały pojechać do sądu, by jak najszybciej uzyskać od sędziego
zakaz zbliżania się Tommiego do rodziny. Mattie uznała, że zgoda Brendy na podjęcie tego
kroku to pierwszy wielki sukces.

– Mo

że macie ochotę napić się czegoś? – usłyszała nagle.

Słowa szamana przywróciły ją do rzeczywistości.
– Ja dzi

ękuję – odpowiedziała. – Prawdę mówiąc, chętnie poszłabym na spacer. Kilka

domów stąd jest stragan z warzywami. Przejdę się tam i może coś kupię – powiedziała i
spojrzała na Connera. – Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza? Będziesz mógł swobodnie
porozmawiać z dziadkiem o... wszystkim.

Zdawa

ła sobie sprawę, że Conner ma silny charakter i jej słowa nie zmuszą go do

niczego. On jednak spojrzał na nią porozumiewawczo i odprowadził do drzwi.

– Dobrze – powiedzia

ł. – Na pewno porozmawiam o wszystkim.

U

śmiechnęli się do siebie.

– Daleko nie p

ójdę – obiecała.

– Mattie to niezwyk

ła kobieta – usłyszała jeszcze głos Josepha.

– Zgadzam si

ę – przyznał Conner.

Uśmiechnęła się do siebie z radości, choć powinno być jej obojętne, co Conner myśli na

jej temat. A jednak nie było.

Przesz

ła w dół ulicy i zatrzymała się przed straganem. Zamieniła kilka słów z kobietą

siedzącą pod płóciennym daszkiem. Przez ramię miała przerzuconą chustę, w której spało
małe dziecko. Mattie poprosiła o dwa zielone kabaczki i pół kilograma świeżo zerwanej
fasoli.

Dyskretnie przygl

ądała się kobiecie, która bezwiednie dotykała chusty, głaskała dziecko,

a czasem delikatnie klepała je po plecach. Czy ja też kiedyś będę tak pieściła własne
maleństwo? – pomyślała Mattie. Już nie pamiętała, kiedy ostatni raz nachodziły ją takie
myśli. W dzieciństwie z wielkim przejęciem zajmowała się lalkami. Bawiła się w mamę jak
miliony innych małych dziewczynek. Jednak w miarę upływu lat instynkt macierzyński
powoli zaczął w niej wygasać. Chodziła do szkoły i jednocześnie starała się pomagać
starzejącym się rodzicom w prowadzeniu pensjonatu. Spodziewała się, że kiedyś trzeba
będzie prowadzić go bez ich pomocy, więc usiłowała nauczyć się wszystkiego, co w
przyszłości mogłoby się przydać. Potem była świadkiem życiowej klęski swojej siostry.
Susan uparła się, że uda się jej zmienić agresywnego męża w księcia z bajki, jakim wydawał
się przed ślubem. Mattie wraz z rodzicami starała się przemówić siostrze do rozsądku.
Próbowali ją przekonać, że dla własnego dobra powinna rozstać się z mężem na zawsze. Ale

background image

Susan nie zamierzała ich słuchać.

W pewnym momencie Mattie poczu

ła żal do siostry. Z powodu jej decyzji ucierpiała cała

rodzina. Jednak gdy siostra straciła życie, Mattie wpadła we wściekłość. Nie sądziła, że jest
zdolna do tak silnych reakcji. Kierowana złością zajęła się studiowaniem przypadków
psychicznego i fizycznego zn

ęcania się nad członkami rodziny. Dużo czytała na ten temat i

zdobyła sporą wiedzę. Dzięki temu potrafiła pomóc własnym rodzicom przetrwać
najtrudniejsze chwile i wrócić do normalnego życia. Wiele zrozumiała i przemyślała. W
końcu podjęła decyzję, że poświęci się pomocy maltretowanym kobietom. Wtedy uważała, że
wiąże się to z rezygnacją z własnego życia, z małżeństwa, z posiadania dzieci. Albo
zajmowanie się problemami innych, albo własnymi. I nagle dziś, po raz pierwszy zaczęła
żałować tamtej decyzji.

Poczu

ła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się. Od strony, gdzie stał dom Josepha,

nadchodził Conner. Mattie szybko zapłaciła za zakupy i życząc sprzedawczyni miłego dnia,
ruszyła na spotkanie.

– Nie po

święciłeś mu zbyt dużo czasu – zauważyła.

Conner tylko wzruszył ramionami.
– S

łuchaj – zaczęła tonem wymówki – nie widziałeś dziadka od lat. Powinieneś spędzić z

nim cały dzień, do późnego wieczora.

– Nie m

ógłbym. Przecież cały czas myślałbym tylko o tym, że zmuszam cię, byś na mnie

czekała.

Mattie a

ż otworzyła usta ze zdumienia.

– Chyba nie chcesz mi wm

ówić, że to przeze mnie?

Conner roześmiał się.
– Zbyt

łatwo się denerwujesz. Najpierw wysłuchaj mnie do końca. Dziadek miał kilka

pilnych spraw do załatwienia. Umówiliśmy się na następne spotkanie. Zadowolona?

U

śmiechnęła się i skinęła głową, po czym ruszyli w dół ulicy w kierunku ciężarówki

Connera.

– Wspomnia

łeś mu o snach? – spytała.

– Tak – odpar

ł – ale nic z tego nie wynikło. Dziadek nie powiedział na ten temat ani

słowa.

Odpowied

ź Connera zaskoczyła Mattie. Stary szaman miał ogromną wiedzę i bogate

doświadczenie. Rozumiał problemy innych i zawsze służył pomocą. Potrafił doradzić
każdemu, kto się do niego zwrócił. W przeszłości Mattie niejednokrotnie była świadkiem, jak
świetnie mu się udawało docierać do kobiet, które przygarniała pod swój dach. Dzięki tym
rozmowom nieszczęsne ofiary przemocy potrafiły jasno spojrzeć na dotychczasowe życie.
Joseph często powtarzał, że jeśli rozumiesz swoją przeszłość, łatwiej ci będzie zaplanować
przyszłość.

– Ale da

ł mi to – powiedział Conner i uniósł jakąś papierową torebkę. – Tu są zioła, po

których zasypia się głęboko, a sny są wyjątkowo wyraziste. Dziadek uważa, że może dzięki
temu wreszcie coś zrozumiem.

Zatrzymali si

ę przed ciężarówką.

background image

– Cieszysz si

ę, że w końcu go odwiedziłeś? – spytała z wahaniem.

Conner otworzy

ł jej drzwi kabiny. Zanim wskoczyła do środka, ujął ją za przedramię.

– Ciesz

ę się przede wszystkim dlatego, że jesteś dziś ze mną – powiedział ochrypłym

głosem, który i tym razem wywołał w niej dreszcz. Zorientowała się szybko, że próbował
zmienić temat, by uniknąć rozmowy o dziadku. Jednak gdy tylko spojrzała mu w oczy,
natychmiast przestała o tym myśleć. Końcami palców delikatnie dotknął jej policzka.
Pomyślała, że serdeczne gesty między nimi nie powinny mieć miejsca, jeśli nadal zależy jej
na samotnym życiu. Jednocześnie zapragnęła, żeby ją pocałował. Natychmiast.

Musn

ął wargami jej usta, jakby potrafił czytać w myślach. Przytulił ją mocno, a potem

cofnął się o krok. Dotknął palcem jej warg.

– Cokolwiek si

ę stanie w przyszłości – szepnął – uważam, że miałem wielkie szczęście,

bo poznałem ciebie.

Patrzyli na siebie przez chwil

ę, a potem Conner odsunął się, by Mattie mogła wsiąść do

samochodu. Trzasnęły drzwi i Mattie oprzytomniała. Natychmiast przypomniała sobie, jak
zaplanowała własne życie.

Siekiera wbi

ła się w kawał drewna z głośnym hukiem, ale nie rozcięła go na pół. Conner

uderzył ponownie i obydwa kawałki upadły na ziemię. Odłożył siekierę, dorzucił polana do
sporego stosu i sięgnął po kolejny kawałek pnia.

Chata my

śliwska służyła wszystkim członkom plemienia. Można było korzystać z niej

dowolnie długo, jednak zgodnie z tradycją Kolheeków należało zostawić to miejsce w takim
stanie, w jakim

się je zastało. Poranne jesienne chłody zmusiły Connera do korzystania z

pieca. Musia

ł zatem uzupełnić zapas drewna, który zużył w ciągu kilku ostatnich tygodni.

Teraz wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Conner zdjął koszulę i otarł pot z czoła. Ponownie
chwycił siekierę. Nagle usłyszał szelest. Ktoś przedzierał się przez krzewy. Odwrócił się.
Promień słońca oświetlił jasne włosy Mattie. Conner uśmiechnął się zaskoczony. Od chwili,
gdy się poznali, był nią bardzo zainteresowany i powoli nabierał przekonania, że ona czuje to
samo. Jednak nie mógł zrozumieć, dlaczego jednego dnia zaczynała z nim flirtować, a
następnego za wszelką cenę usiłowała trzymać się na dystans..

– Cze

ść! – zawołała.

Uni

ósł dłoń na powitanie, po czym odruchowo sięgnął po koszulę i włożył ją.

– Wysz

łam się przejść – wyjaśniła, zatrzymując się w pewnej odległości od niego. –

Usłyszałam, że ktoś rąbie drewno. Podeszłam sprawdzić – powiedziała, odwracając wzrok.

Conner pomy

ślał, że zachowywała się tak, jakby jednocześnie szukała jego towarzystwa i

nie chciała być w pobliżu.

– A ja w

łaśnie uzupełniam zapas drewna – odezwał się po chwili.

Skin

ęła głową i zagryzła wargę. Natychmiast przypomniał sobie smak jej pocałunków.

– I... co u ciebie? – spyta

ła, bawiąc się długim źdźbłem trawy, zerwanym gdzieś po

drodze.

Nie mog

łem się doczekać, kiedy wreszcie znów cię zobaczę, pomyślał. Jednak nie

zamierzał głośno o tym mówić.

background image

– Nie mam dzi

ś najlepszego humoru – przyznał. Nie mógł zrozumieć, jak to się działo, że

za każdym razem, gdy się spotykali, Mattie udawało się zmusić go do zwierzeń.

Dziewczyna podesz

ła bliżej, jakby zachęcając go do mówienia. Westchnął

zrezygnowany. Żałował, że znów dał się podejść.

– Zastanawia

łem się, dlaczego Wielki Duch jednych obdarza szczęściem, a innych

cierpieniem.

Zrobi

ła wielkie oczy. Domyślił się, że musi mówić jaśniej.

– Dlaczego Bóg jedne

go człowieka przykuwa do wózka na całe życie, a drugi może być

ciągłe zdrowy i silny, tak jak ja?

Zrozumia

ła, co go gnębiło. Podeszła tak blisko, że poczuł jej świeży zapach.

– To nic nowego. Ludzie od tysi

ęcy lat szukają odpowiedzi na pytanie, dlaczego dla

jednych los jest łaskawy, a inni muszą cierpieć. Myślę, że nie da się zrozumieć wszystkiego –
powiedziała.

Oczywi

ście, miała rację, ale to nie poprawiło mu humoru.

– Conner, z tego, co m

ówiłeś o wypadku, wynika, że nie masz powodu czuć się winny.

Nie

możesz się winić za nieodpowiedzialne zachowanie innych ludzi.

Zn

ów miała rację. Zwilżył językiem wargi i nie odzywał się. Mattie uniosła dłoń i

położyła na jego śniadym przedramieniu.

– S

ąd oczyścił cię z zarzutów. Sam mi to powiedziałeś. Nie masz powodu, by nadal się

zamartwiać. Niczemu nie byłeś winny. Daj już sobie wreszcie spokój i przestań o tym
rozmyślać.

Zdawa

ł sobie sprawę, że Mattie chciała tylko go pocieszyć, a jednak działała na niego jak

magnes. Kiedy była w pobliżu, natychmiast poddawał się jej wpływowi. Wziął głęboki
oddech.

– Nie rozumiem, jak to si

ę dzieje, ale za każdym razem, gdy przebywamy razem, nie

jestem w stanie logicznie myśleć.

Mattie patrzy

ła na niego niebieskimi oczami i nie odzywała się.

– C

óż, wydaje mi się – mówił dalej – że między nami... coś zaczyna się dziać. Jesteśmy

oboje coraz bardziej zaangażowani. Jednak zauważyłem, że z jakiegoś powodu starasz się do
tego nie dopuścić.

Bardzo chcia

ł wiedzieć, dlaczego tak postępowała i zdecydował, że już czas porozmawiać

na ten t

emat bez owijania w bawełnę. Ostatnio dużo o tym myślał.

– Ja te

ż chciałbym tego uniknąć – przyznał nagle, a Mattie wytrzeszczyła oczy ze

zdumienia. Spodziewała się usłyszeć zupełnie coś innego. – Przez całe życie unikałem stałych
związków – mówił. – Nie zrozum mnie źle. Oczywiście, spotykałem się z kobietami.

Z wieloma kobietami. Jednak gdy tylko znajomo

ść stawała się poważna, uciekałem z

podkulonym ogonem.

Z twarzy Mattie znikn

ął wyraz zaskoczenia. Słuchała z rosnącym zainteresowaniem.

– Naprawd

ę nie wiem, dlaczego tak siedziało. – Wzruszył ramionami, zdając sobie

sprawę, że jest z nią zaskakująco szczery. – Może dlatego, że w moim życiu wszystkie
poważne uczucia kończyły się cierpieniem, Przecież mama zmarła, gdy byłem zupełnie mały.

background image

Ojciec już nigdy potem nie doszedł do siebie. Umarł, gdy miałem sześć lat. Potem umarła
także moja ciotka i dwaj wujowie. O drugiej ciotce już ci opowiadałem. Wyjechała z
rezerwatu, zabierając córkę. Od tego czasu nikt już nie słyszał ani o ciotce Holly, ani o
Alissie. Dzi

ewczyna powinna mieć teraz niewiele ponad dwadzieścia lat.

Nie zdawa

ł sobie sprawy, jak bardzo zmienił mu się głos, gdy mówił o przeszłości.

– Twoja ciotka nagle wysz

ła z domu i znikła? – zaczęła Matie.

– Zostawi

ła w rezerwacie dwóch synów – przerwał jej Conner. – Nigdy nie zadała sobie

trudu, żeby skontaktować się z kimkolwiek. Rodzina zupełnie się rozpadła. Chyba można
po

wiedzieć, że cały ród Thunderów prześladują nieszczęścia i cierpienie.

Zamilk

ł na chwilę.

– Chcia

łem ci tylko wyjaśnić – dodał – że swoje już wycierpiałem. Nie chciałbym wiązać

się z kimś tak mocno, by znów znosić ból, gdybym tego kogoś utracił.

Mattie ca

ły czas słuchała uważnie. Teraz spojrzała na Connera, bezwiednie próbując

rozerwać źdźbło trawy.

– Conner, rozumiem,

że los nie szczędził twojej rodzinie ciężkich przeżyć – przerwała i

wzięła głęboki oddech.

– Ale wszystkich nas spotykaj

ą jakieś nieszczęścia, wcześniej czy później. Mnie także.

Nie znam nikogo, kto w jakiś sposób nie zetknął się ze śmiercią: Jednak to nie przekreśla
twojego dzisiejszego życia. Masz prawo kogoś pokochać i być szczęśliwym człowiekiem.

Conner zauwa

żył, że mówiła z takim przejęciem, jakby chciała przekonać samą siebie.

Uśmiechnął się lekko.

– Jednak co

ś cię powstrzymało przed ułożeniem sobie życia właśnie w taki sposób –

zauważył.

Mattie roze

śmiała się głośno.

– Wierz

ę w prawdziwą miłość – zapewniła – ale mówiliśmy o tobie. Właśnie chciałam

spytać, czy skorzystałeś z ziół, które dał ci dziadek?

– Nie – przyzna

ł niechętnie i potarł dłonią skronie.

– Prawd

ę mówiąc, trochę się...

– Boisz? – podpowiedzia

ła. – Nie dziwię się. Większość ludzi boi się prawdy o sobie.

Jednak jeśli chcesz zrozumieć, co cię dręczy, musisz zdobyć się na odwagę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Conner szed

ł leśną ścieżką targany niepokojem. Nie zwracał uwagi ani na bogactwo

jesiennych kolorów, ani na śpiew ptaków. Myślał tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć
Mattie. Wreszcie dotarł do pensjonatu, przeskoczył kilka schodów i zapukał do drzwi. Nie
otworzyła natychmiast, więc nerwowo zastukał jeszcze głośniej. W jednym z okien ktoś
odsunął dyskretnie zasłonę. Po chwili otworzyły się drzwi.

– Conner?

Mattie by

ła najwyraźniej zaskoczona. Zupełnie nie zwrócił uwagi, że na jego widok

odetchnęła z ulgą, jakby obawiała się wizyty kogoś innego.

– Wiesz, która godzina? –

spytała.

– Wiem, jest bardzo wcze

śnie – przyznał bezceremonialnie. Nie zamierzał jednak

przepraszać. Był niezwykle roztargniony, choć zdołał spostrzec, że Mattie miała na sobie
białą koszulę nocną. – Muszę z tobą natychmiast porozmawiać – oświadczył, dając do
zrozumienia, że nie miałby nic przeciw temu, by wpuściła go do środka.

Ale Mattie najwyra

źniej nie zamierzała tego zrobić.

– Chod

źmy się przejść – zaproponowała, zamykając za sobą drzwi. – Wyjątkowo piękny

poranek –

dodała.

Musia

ł przyznać, że w kłopotliwych sytuacjach potrafiła zachować spokój. Teraz

pierwsza zeszła po schodach. Uniosła twarz do słońca i odruchowo uśmiechnęła się. Spojrzał
na jej złote włosy i zdał sobie sprawę, że już sam jej widok działał na niego kojąco.

– Conner? – zawo

łała ponaglająco.

Zamruga

ł, uświadamiając sobie, że wciąż stoi przy drzwiach. Dogonił ją pospiesznie.

– To nie jest sen – zacz

ął wyjaśniać. – To pamięć, podświadomość... jakieś wspomnienia.

Spojrza

ła z uwagą.

Wiesz ju

ż, co cię prześladuje?

Skrzywił się i westchnął.
– Nie. To, co mi si

ę śni, nadal nie jest zupełnie wyraźne, ale...

– Skorzysta

łeś z ziół od Josepha? – spytała.

Conner skinął głową.
– Tak, ale nie s

ą zbyt mocne. Dobrze się po nich śpi, to wszystko.

– Wi

ęc skąd wiesz, że twoje sny to wspomnienia?

Cóż, teraz patrzę jakby z innego miejsca – machnął ręką, usiłując znaleźć odpowiednie

słowa. – Stoję z boku i patrzę na to, co się dzieje, jakby przez błyszczącą sieć.

Zda

ł sobie sprawę, że jego wyjaśnienia brzmią dość głupio. Zamilkł, jakby się zawstydził.

Spojrzał na Mattie.

– Zio

ła pomogły o tyle, że chociaż nie rozpoznaję postaci, mogę rozróżnić głosy. Jeden

należy do ojca, drugi na pewno do Josepha.

Dopiero teraz przyjrza

ł się dokładniej strojowi Mattie i zauważył, że jej koszula wcale nie

była gładka. Miała na sobie wzór z drobnych kwiatków. Zwilżył wargi językiem. Tkanina

background image

podkreślała piersi Mattie. Usiłował patrzeć w inną stronę. Bezskutecznie.

– Dobrze, rozpozna

łeś te głosy i co myślisz? Czy ta scena ma związek z jakimś

wydarzeniem z twojego dzieciństwa?

Skin

ął głową bez słowa.

– S

łuchaj, Conner, jeśli Joseph występuje w twoim śnie, to przecież musiał uczestniczyć

w tym wydarzeniu. Pójdź z nim porozmawiać. Zapytaj. Na pewno będzie mógł ci wyjaśnić.

– Nie, ju

ż się z nim nie spotkam – powiedział i zachmurzył się. – Nigdy więcej.

Mattie zatrzyma

ła się gwałtownie. Spojrzała z niedowierzaniem. Odruchowo zacisnęła

dłoń w pięść i oparła ją na biodrze.

– Tak? A dlaczeg

óż to?

Spodziewa

ł się raczej, że będzie próbowała go zrozumieć, a tymczasem zareagowała

absolutnym zdumieniem, jakby uznała, że zupełnie zwariował. Poczuł narastającą złość.

– Przecie

ż ci tłumaczę – zaczął. – Pamiętam ich głosy. Doszło do strasznej kłótni między

ojcem i dziadkiem. Część tego, co mówili, ciągle odbija się echem w mojej głowie. – Conner
rozejrzał się wokół. – Joseph krzyczał do ojca, żeby natychmiast opuścił Smoke Valley i
nigdy nie wracał – mówił dalej, po czym spojrzał na Mattie z udręczoną miną. – Pozbawił
mnie ojca, rozu

miesz? Za kogo on się uważa? Ludźmi nie można manipulować w ten sposób.

Gdyby nie on, mógłbym być z ojcem jeszcze przez kilka miesięcy, aż do dnia, kiedy zginął.
Mattie, tak się nie postępuje!

– Chwileczk

ę! – zawołała z irytacją. – Przecież nadal nie wiesz, co naprawdę się

wydarzyło. Sam mówisz, że rozumiesz tylko fragment rozmowy. Analizujesz zdanie wyrwane
z kontekstu i od razu dorabiasz do niego całą teorię. Nie mogę pozwolić, żebyś formułował
bezsensowne oskarżenia pod adresem człowieka tak życzliwego ludziom jak Joseph Thunder.

Życzliwego? – spytał. Nie wierzył własnym uszom. – Dlaczego go bronisz? Nie

słyszałaś, co ci opowiedziałem?

– S

łyszałam każde słowo – zapewniła, krzyżując ręce na piersi. – Ale ty chyba nie

słyszysz tego , co ja mówię. Zbyt jesteś zajęty wymyślaniem historyjek na temat własnych
snów. Lepiej byś zrobił, gdybyś porozmawiał z jedynym człowiekiem, który może ci pomóc –
roześmiała się nerwowo. – Wiesz, Conner, nie wierzę, że w ogóle interesuje cię prawda.

Conner z trudem panowa

ł nad sobą. Nie dość, że był zły na dziadka, to jeszcze Mattie,

stając w obronie Josepha, dolewała oliwy do ognia.

– Powiem ci, jak wygl

ąda prawda – stwierdził. – Od lat mam żal do Josepha. Dlatego nie

wracałem do rezerwatu. Z tego powodu szukałem różnych wymówek, by niczego tu nie
budować. Podświadomie unikałem kontaktu z nim. Gdzieś w głębi duszy miałem do niego
pretensję, że właśnie z jego powodu ojciec opuścił Smoke Valley, ale nigdy nie widziałem
tego w tak oczywisty sposób jak teraz.

Mattie zaczepnie unios

ła głowę.

– Conner, nic nie jest oczywiste. Powiniene

ś przestać oskarżać Josepha i ukrywać prawdę

przed samym sobą. Musisz poznać wszystkie szczegóły. Znam Josepha na tyle, by wiedzieć,
że nie skrzywdziłby nawet muchy, a co dopiero ukochanego wnuka.

Conner spogl

ądał na nią przez dłuższą chwilę. Mówiła z ogromną pewnością w głosie.

background image

Powinno go to zastanowić. Jednak był zbyt rozzłoszczony, żeby logicznie myśleć.

– Wprost nie mog

ę uwierzyć, że właśnie ty to mówisz – stwierdził w końcu. –

Przyszedłem tu po pomoc i po radę.

– Staram si

ę cię zrozumieć – przerwała. – Chcę ci pomóc, ale jak mam to zrobić, jeśli

jesteś tak uparty i sam nie zamierzasz sobie pomóc – dodała spokojnym, przyciszonym
głosem.

Przez chwil

ę spoglądali na siebie bez słowa. W końcu Conner najwyraźniej uznał, że

odmówiła mu pomocy, bo odwrócił się na pięcie i odszedł.

Po tygodniu Mattie otrzyma

ła zezwolenie na przebudowę starej wozowni. Duża szara

koperta leżała na stoliku w holu. Mattie nawet nie próbowała jej otwierać. Wiedziała, że teraz
powinna wynająć fachowców, ale wciąż poświęcała zbyt dużo czasu Brendzie, by móc się
tym zająć. Wysłuchiwała zwierzeń, a przede wszystkim starała się przekazać nieszczęśliwej
kobiecie mnóstwo użytecznych informacji. Brenda nigdy dotychczas nie korzystała z
książeczki czekowej i nie zakładała własnego konta w banku. Nie wiedziała też, jak
przygotować się do pierwszej poważnej rozmowy o pracy.

Mattie spojrza

ła na stolik. Obok dużej koperty leżała mniejsza. Wyjęła z niej zaproszenie.

Lori i doktor Grey urz

ądzali przyjęcie. Ich ślub odbył się w pośpiechu i w dość nerwowej

atmosferze, więc teraz próbowali nadrobić towarzyskie zaległości. Mattie wahała się, czy
powinna pójść. Mimo wszystko Brenda i Scotty byli ważniejsi niż miły wieczór z
przyjaciółmi.

Mattie mog

ła pochwalić się już pewnymi sukcesami. Brenda rzeczywiście bardzo się

starała. Nabrała optymizmu i przestała obawiać się przyszłości. Mattie zachęciła ją, by
zapisała się na jakiś kurs, który mógłby okazać się przydatny w poszukiwaniu pracy. Brenda
zgodzi

ła się też na wizytę u adwokata w sprawie rozwodu. Ale to wszystko zostało

przekreślone z powodu jednego telefonu, który Brenda wykonała tego ranka.

– Wydawa

ło mi się, że dogadałyśmy się w tej sprawie – mówiła Mattie. – Miałaś nie

kontaktować się z nikim, dopóki wszystkie twoje sprawy nie zostaną załatwione.

– Tak, ale czu

łam się taka samotna – usprawiedliwiała się Brenada.

– Domy

ślam się – powiedziała Mattie i uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Ale chyba

nie muszę ci przypominać, że powinnaś zachować dyskrecję. Życzyłaś sobie, żebym nikomu
nawet słowem nie pisnęła o twoim pobycie u mnie, a sama...

– Sheila nikomu nie powie,

że do niej dzwoniłam. No i nie zdradziłam jej, gdzie jestem.

– Dobre i to – stwierdzi

ła Mattie i uścisnęła jej rękę. – Lepiej, że zadzwoniłaś do

przyjaciółki niż do męża.

– O to nie musisz si

ę martwić – zapewniła Brenda. – Tommie i ja już nie mamy ze sobą

nic wspólnego. Nie chcę być jego workiem treningowym.

Powiedzia

ła to z ogromnym przekonaniem i Mattie z ulgą pomyślała, że ta kobieta jest na

najlepszej drodze, by szybko ułożyć sobie normalne życie.

– Po rozmowie z Sheil

ą – odezwała się nagle Brenda – znów zaczęłam się bać. Tommie

poszedł do niej. Okropnie ją przestraszył. Podobno urządził koszmarną awanturę. Groził jej.

background image

Była pewna, że zaraz ją uderzy.

Przerwa

ła i bezwiednie dotknęła gojącej się rany na skroni.

– Odgra

żał się, że gdy tylko mnie spotka, spuści mi porządne lanie. Podobno mówi to

każdemu, kto chce słuchać – tłumaczyła z lękiem w głosie. – To prawda, Mattie. Zabiłby
mnie, gdyby wiedział, że ujdzie mu to na sucho. Z pomocą tego trenera, który zrobiłby
wszystko dla pieniędzy, mogłoby mu się to udać. Tak sobie marzę – powiedziała, patrząc w
przestrzeń – żeby wziąć Scotty’ego i uciec jak najdalej.

Mattie spojrza

ła na jej podbite oczy, na opatrunek na nosie i gojącą się ranę na skroni.

Biedna kobieta, przeszła prawdziwe piekło.

– W ka

żdej chwili możesz to zrobić – powiedziała cicho do Brendy. – Pomogę ci, jeśli

naprawdę tego chcesz. Ty i Scotty możecie zmienić nazwisko i zacząć nowe życie w nowym
miejscu. Znam ludzi daleko stąd, którzy nie odmówią pomocy. Już tak robiłam. Wiele razy
pomagałam kobietom, które zdecydowały, że nie ma innego wyjścia.

Brenda unios

ła brwi i słuchała z rosnącym zainteresowaniem.

– Jednak musz

ę cię ostrzec – mówiła dalej Mattie. – Takie życie jest bardzo trudne.

Nigdy już nie będziesz mogła wrócić do dawnego domu. Nie będziesz mogła kontaktować się
z rodziną ani z przyjaciółmi. Musisz zostawić wszystko i wszystkich. Naprawdę będzie ci
ciężko – podkreśliła.

– Ci

ężej niż dotychczas? – spytała Brenda głosem pełnym emocji. – Nie wiem, czy to w

ogóle możliwe. Tommie bił mnie za każdym razem, gdy coś mu się nie podobało. Miałam już
złamaną rękę, palce i szczękę. Nie pamiętam nawet, ile razy zamykaliśmy się ze Scottym w
ciemnym schowku, żeby rozwścieczony Tommie nas nie zauważył. Chcę zacząć od nowa. Ja
i mój syn zasługujemy na taką szansę.

To by

ła prawda, ale Mattie zdawała sobie sprawę, że takich decyzji nie powinno się

podejmować w nerwowym pośpiechu.

– Przemy

śl to jeszcze – poprosiła i poklepała Brendę po ramieniu.

– Mattie, nie musz

ę więcej myśleć. Nic innego nie robię od dłuższego czasu – stwierdziła

stanowczo. –

Pomóż mi wyjechać z Vermontu, i w ogóle z Nowej Anglii. Chcę tego. Pojadę

dokądkolwiek. Kalifornia, Alaska, Timbuktu. Wszystko jedno. Tylko żebyśmy ze Scottym
byli bezpieczni.

Mattie milcza

ła przez dłuższą chwilę. Wreszcie skinęła głową.

– Mog

ę wam załatwić wyjazd w ciągu kilku dni.

Brenda rozluźniła mięśnie. Opuściło ją napięcie. Po raz pierwszy, od chwili gdy zjawiła

się w tym domu, uwierzyła, że jest jakaś nadzieja na przyszłość. Mattie pomyślała, że to
najprzyjemniejsza część jej pracy. Wszystkie kobiety, które szukały schronienia pod jej
dachem, miały poczucie, że przegrały swoje życie, ale dzięki niej odzyskiwały optymizm i
próbowały zacząć od nowa.

Brenda wyci

ągnęła rękę i dotknęła lekko rękawa Mattie, chcąc zwrócić jej uwagę.

– Ten tw

ój facet przestał tu przychodzić – zaczęła. – Pewnie za nim tęsknisz, prawda?

Wszystko

przeze mnie. Nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział się o mnie i Scotty’m.

Mattie odpowiedzia

ła nieco wymuszonym uśmiechem. Nie spodziewała się, że Brenda

background image

zacznie rozmawiać na temat Connera i nie miała ochoty poruszać tego tematu. Było jej
przykro,

że Conner pochopnie wyciągnął niewłaściwe wnioski z jej zachowania. Myślała o

tym już wielokrotnie. Powiedziała mu prawdę. Była gotowa mu pomóc. Jednak nie była w
stanie nic zrobić, jeśli on uparcie odmawiał rozmowy z dziadkiem. Joseph był jedyną żyjącą
osobą, która znała prawdę o tragicznych wydarzeniach sprzed lat, a Conner zapowiedział, że
już nigdy się z nim nie spotka. Zupełnie tego nie rozumiała.

Wzi

ęła głęboki oddech i spojrzała na Brendę.

– Nie t

ęsknię za nikim – zapewniła.

– Szkoda – stwierdzi

ła Brenda. – Obserwowałam was z okna tamtego ranka, gdy

poszliście na spacer. Ten facet dosłownie pożera cię oczami.

– Och, przesta

ń – powiedziała Mattie, wstając. – Nie mogę tęsknić za czymś, czego nie

było.

Zauwa

żyła, że Brenda patrzy na nią z niedowierzaniem. Nagle znów ogarnęło ją poczucie

osamotnienia. Wyszła z pokoju pod byle pretekstem.

Mattie przejrza

ła zawartość półek w niewielkim sklepie kosmetycznym w rezerwacie

Smoke Valley. Wzięła butelkę szamponu, odżywkę do włosów, tubkę pasty do zębów,
bezzap

achowy dezodorant i kostkę mydła w podróżnej mydelniczce. Zwykle robiła zakupy w

dużym sklepie w Mountview, jednak tym razem zajrzała tu przy okazji wizyty u Josepha
Thundera. Przyjechała poprosić, żeby poświęcił trochę czasu na rozmowę z Brendą, zanim ta
zdąży wyjechać.

W pewnej chwili zadzwoni

ł dzwonek przymocowany do drzwi sklepiku. Mattie

odruchowo uniosła wzrok. W wejściu stał Conner patrzył na nią. Mattie była równie
zaskoczona, ale za wszelką cenę starała się niczego nie dać po sobie poznać. Zastanawiała się,
jak powinna się zachować. Mogła go pozdrowić, jakby nigdy nic się nie stało, lub udać, że go
nie dostrzega. Gdy widzieli się ostatnim razem, był na nią strasznie rozzłoszczony. Chciał,
żeby pomogła mu rozwiązać jego problemy, a ona odesłała go do Josepha. Nie wiedziała, jak
teraz zareaguje na jej widok, więc postanowiła zaczekać.

Min

ęło kilka sekund pełnych napięcia. Nagle Mattie zdała sobie sprawę, że jeśli Conner

bez słowa wyjdzie ze sklepu, ona wpadnie w rozpacz.

Trzasn

ęły drzwi. Conner wszedł do środka i skierował się prosto do Mattie, nie odrywając

od niej wzroku. Kamień spadł jej z serca. Podszedł tak blisko, że poczuła od niego zapach
sosnowego lasu.

– Cze

ść – powiedział bez śladu uśmiechu na twarzy.

Mattie pomyślała, że prawdopodobnie czuł się teraz równie niepewnie jak ona.
– Musz

ę przyznać, że jestem zdziwiona. Co robisz w rezerwacie? – spytała. – Wydawało

mi się, że starasz się unikać tego miejsca.

U

śmiechnął się lekko.

– Stara

łem się, ale chciałem też odwiedzić kuzyna. Ożenił się, więc postanowiłem wpaść

z wizytą i poznać jego żonę.

– Lori – domy

śliła się natychmiast. – Byłam druhną na jej ślubie z doktorem Greyem –

background image

dodała z uśmiechem. Zrobił nieco strapioną minę. Pomyślała, że chyba za dużo mówi.
Natychmiast pos

tanowiła trzymać język za zębami.

Zn

ów zamilkli na chwilę. Wreszcie Conner wskazał głową jej koszyk z zakupami.

– Wyje

żdżasz gdzieś?

Odruchowo spojrza

ła na zawartość koszyka i pokręciła przecząco głową.

– Nie – odpowiedzia

ła zgodnie z prawdą. – Nigdzie nie jadę.

Najwyra

źniej spodziewał się dalszych wyjaśnień, ale Mattie uparcie milczała. Opuścił

wzrok.

– S

łuchaj, Mattie – zaczął po chwili i znów spojrzał jej w oczy. – Przepraszam, że tak

ostro z tobą rozmawiałem ostatnim razem. Mam swoje problemy. To nie dotyczy ciebie,
uwierz mi. Nie powinienem cię dodatkowo nimi obciążać.

Niespodziewane przeprosiny uj

ęły ją za serce.

– Conner, wiem,

że sam musisz rozwiązać własne problemy. Przepraszam, że wsadzałam

nos w nie swoje sprawy. Nie powinnam wyrywać się z dobrymi radami. Zaczęłam cię
ponaglać, bo chciałam...

Chcia

łam, byś wiedział, że mi zależy, że nie jesteś mi obojętny, miała już na końcu

języka. Na szczęście zdołała się powstrzymać. Jeśli nie chciała zmienić wszystkiego w swoim
życiu, powinna nauczyć się milczeć.

– C

óż, uważałam, że musisz znaleźć odpowiedzi na dręczące cię pytania.

M

ówiąc to, zdała sobie sprawę, jak ważną osobą w jej życiu stał się Conner. Chciała, by

był szczęśliwy, żeby pozbył się koszmarów, żeby między nimi...

– Czy nadal jeste

ś na mnie zła? – spytał cicho.

Mattie pokręciła głową.

– Nie.

– To dobrze – stwierdzi

ł z ulgą.

Zn

ów na chwilę zapadła cisza. Mattie spojrzała Connerowi w oczy.

– Idziesz dzi

ś do Greya i Lori? – spytał.

– Jeszcze nie wiem.

U

śmiechnął się, a Mattie dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało.

– Zdaje si

ę, że byłaś jej druhną – zauważył. – Nie wierzę, byś mogła opuścić takie

spotkanie.

U

śmiechnęła się w odpowiedzi.

– M

ógłbym cię podwieźć – nie ustępował.

Znów pokręciła przecząco głową.
– Dzi

ękuję, ale jeszcze się nie zdecydowałam.

– Czeka

łem na obiecany telefon od ciebie – powiedział po chwili.

– Nie s

ądziłam, że nadal masz ochotę pomóc mi w remoncie.

– Oczywi

ście, że tak. Pozwolenie już przysłali?

– Tak, ale potrzebuj

ę jeszcze kilku dni. Potem możemy zaczynać.

Spojrza

ł na nią badawczo, jakby szukał w jej słowach jakiegoś ukrytego znaczenia.

– Nie rozumiem, dlaczego teraz ci

ągle próbujesz mnie zbyć.

background image

Mia

ła wielką ochotę opowiedzieć mu wszystko, ale decyzja Brendy o rozpoczęciu

nowego życia pod przybranym nazwiskiem wymagała całkowitej dyskrecji. Mattie nie mogła
nikogo wtajemniczyć. Brenda zaufała jej, więc musiała milczeć jak grób. Nawet Joseph nie
wiedział zbyt wiele, choć Mattie miała do niego całkowite zaufanie.

W ko

ńcu zdecydowała, że wtajemniczy Connera dopiero wtedy, gdy Brenda i Scotty będą

już w drodze do nowego domu.

– Conner, mam twój numer telefonu –

powiedziała z westchnieniem. – Zadzwonię na

pewno –

obiecała przekonana, że to najlepsze wyjście.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Conner zastuka

ł po raz drugi do frontowych drzwi. Mattie nie otworzyła, więc obszedł

budynek dookoła, żeby sprawdzić kuchenne wejście. Był bardzo przejęty. Poranna rozmowa
w sklepie zakończyła się dość obiecująco. Sprawa remontu nareszcie zaczęła wyglądać
realnie. Tymczasem przyszły mu do głowy świeże pomysły. Naszkicował nawet dwa
rozwiązania – pierwsze nie wymagało rozbudowy budynku, zaś w drugim przypadku należało
zrobić niewielką przybudówkę.

W

łaśnie ten drugi pomysł tak bardzo go ożywił. Dodanie przybudówki pozwoliłoby

stworzyć niewielką kuchnię i pokój dzienny. Jeśli Mattie marzyła o spokojnym domku dla
nowożeńców, zyskałaby komfortowy apartament, zupełnie niezależny od głównego budynku.
Conner uśmiechnął się do siebie z przekonaniem, że Mattie będzie zachwycona.

Pami

ętał, ze planowała rozpocząć prace dopiero za kilka dni, i nie zamierzał zabierać jej

dziś zbyt dużo czasu. Chciał tylko pokazać szkice i ruszyć w swoją stronę. Podszedł do
garażu. Był zamknięty. Nie mógł nawet sprawdzić, czy Mattie gdzieś wyjechała. Nie widział
jej nigdzie w pobli

żu. Może poszła nad jezioro, pomyślał i w tej samej chwili zauważył kątem

oka, że w jednym z okien na piętrze poruszyła się zasłona. Czyżby Mattie miała jakichś
gości? Możliwe, że właśnie z tego powodu nie chciała zaczynać remontu natychmiast. Nie
mógł zrozumieć, dlaczego nie powiedziała mu o tym wprost. Przecież to zupełnie oczywiste,
że w takiej sytuacji trzeba odłożyć sprawę na później, kiedy goście wyjadą.

W czasie dzisiejszej rozmowy w sklepie nie poda

ła jasnego powodu przesunięcia terminu

prac remontowych. Conner nie mógł sobie przypomnieć, czy w ogóle podała jakikolwiek
powód. Spojrzał ponownie w górę, ale cień w oknie na piętrze już zniknął. To wszystko
wyglądało bardzo tajemniczo.

– Oj, Conner – mrukn

ął do siebie. – Za dużo czasu spędzasz w samotności. Przestajesz

odróżniać rzeczywistość od wyobrażeń.

Us

łyszał odgłos kół wjeżdżających na żwir. Odwrócił głowę. Mattie nadjeżdżała swoim

małym samochodem. Zatrzymała się tuż obok niego i wysiadła z zaniepokojoną miną.

– Conner, co ci

ę tu sprowadza? – spytała pospiesznie.

Jej ton powinien zniech

ęcić go do rozmowy, ale Conner był zbyt zaaferowany planami,

by zwracać uwagę na takie drobiazgi.

– Co

ś ci przywiozłem – powiedział, wyciągając arkusze papieru.

Jednocze

śnie zerknął na tylne siedzenia samochodu.

– Na pewno nigdzie nie wyje

żdżasz? – upewnił się, wskazując dwie nowiutkie walizki.

– Po prostu zrobi

łam drobne zakupy – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od

rysunków.

Zauwa

żył jeszcze elegancko zapakowane pudełko.

– Jednak idziesz na przyj

ęcie? – spytał.

Chocia

ż usiłował nie pokazywać tego po sobie, było mu przykro, że dziś rano odmówiła

pójścia w jego towarzystwie.

background image

– Ci

ągle jeszcze nie wiem, czy będę mogła – stwierdziła obojętnie. – Postaram się wpaść

na chwilę, ale na pewno nie zostanę długo.

Unios

ła głowę.

– Conner, to jest

świetne. Dziękuję. Bardzo mi się podoba ta wersja z przybudówką.

Doskonały pomysł. Marzyłam właśnie o czymś takim.

Conner u

śmiechnął się z zadowoleniem.

– By

łem pewien, że ci się spodoba.

Spojrzeli sobie w oczy. Conner zorientowa

ł się natychmiast, że Mattie coś trapi.

– Co si

ę dzieje, Mattie? Jakiś problem?

Wyciągnął rękę, żeby ją objąć, ale odchyliła się lekko i wyciągnęła dłoń z rysunkami,

jakby chcia

ła osłonić się przed jego dotykiem. Zaskoczony taką reakcją opuścił rękę i

zmarszczył brwi.

– M

ówiłaś w sklepie, że nie gniewasz się na mnie. Ale jak widzę, nadal masz do mnie

jakiś żal.

– Nie, Coriner. Naprawd

ę. Tu nie chodzi o ciebie.

– W takim razie o co? – spyta

ł.

Widzia

ł, że przez chwilę była bliska, by powiedzieć coś więcej, jednak w ostatniej chwili

powstrzymała się. Opuściła głowę.

– Nied

ługo wszystko będzie załatwione. Już naprawdę niewiele brakuje – odparła z

westchnieniem i spojrzała w stronę domu.

To chyba by

łby najlepszy moment, aby wreszcie wszystko wyjaśnić Connerowi i na

koniec szczerze powiedzieć, że chętnie spędziłaby wieczór u Greya i Lori w jego
towarzystwie. Jednak nie mogła odłożyć wyjazdu Brendy i Scotty’ego. Spojrzała w kierunku
domu. Czuła, że Brenda ich obserwuje. Biedaczka, ciągle bała się, że ktoś mógłby zdradzić jej
bezpieczną kryjówkę. Mattie przyrzekła nie pisnąć ani słowa na jej temat przynajmniej do
północy. Wtedy matka i dziecko powinni siedzieć już w autokarze jadącym do Nowego
Meksyku.

– Co masz na my

śli? – spytał Conner.

– Chodzi mi o to,

że już jutro możemy zaczynać pracę w starej wozowni. Wszystko

gotowe, ale teraz... –

spojrzała znacząco na zegarek – mam umówione spotkanie dosłownie za

dziesięć minut.

Na razie nie mog

ła wyjaśnić, że Joseph miał przyjść na rozmowę z Brendą.

Conner spojrza

ł na nią bez słowa. Zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć. W końcu

skinął głową.

– Je

śli nie zobaczymy się dziś u Greyów, zjawię się tu jutro wczesnym rankiem.

Mattie by

ła naprawdę zła, że nie może mu niczego wyjaśnić, ale uważała, że nie ma

innego wyjścia.

Scotty ustawi

ł trzy talerze na stole i poszedł do szuflady po sztućce. Był smutny i wcale

nie próbował tego ukrywać. Mattie stała przy kuchence. Duszona wołowina pachniała
smakowicie. W pokoju Brenda rozmawiała z Josephem.

background image

– Ju

ż nigdy się nie . zobaczymy? – spytał chłopiec i skrzywił się.

– Kochanie, nie zamierzam ci

ę okłamywać. Pewnie już nie będzie okazji do spotkania.

Scotty zrobi

ł zmartwioną minę, ale nadal rozkładał serwetki i nakrycia.

– Dlaczego m

ój tata jest taki niedobry? Dlaczego bije mamę? Nienawidzę go i nie chcę

więcej znać.

Mattie przykry

ła brytfannę ciężką pokrywą i spojrzała na chłopca.

– Koniecznie musimy wyjecha

ć? – spytał.

Skinęła głową.
– Twoja mama uwa

ża, że to najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej będziecie bezpieczni.

Teraz z kolei Scotty skin

ął głową. Mattie pomyślała ze współczuciem, że w jego krótkim

życiu zdążyły wydarzyć się sprawy, o których dzieci nie powinny nawet wiedzieć.

– Lubi

ę cię – powiedział nagle – i podoba mi się twój dom.

Mattie uzna

ła to za podziękowanie. Poklepała go po ramieniu.

– Scotty, chyba wiesz,

że też cię lubię, a tam, dokąd jedziesz, jest równie ładnie.

Przekonasz się. A tamtejsi ludzie są także chętni do pomocy. Ty i mama dacie sobie świetnie
radę – dodała z uśmiechem. Uniosła wzrok. W drzwiach do pokoju stał Joseph Thunder.

– Mo

że pójdziesz umyć ręce przed jedzeniem? – poprosiła Scotty’ego. – I powiedz

mamie, że zaraz podam kolację.

Ch

łopiec wybiegł z kuchni.

– Dzi

ękuję, że przyszedłeś – zwróciła się do Josepha. – Jak myślisz, czy Brenda poradzi

sobie sama?

– Nie martw si

ę – stary szaman odezwał się przyciszonym głosem. – Wszystko będzie

dobrze. Ma dziecko i to ją mobilizuje do działania.

Mattie zauwa

żyła już wcześniej, że w sprawach dotyczących Scotty’ego Brenda była

gotowa walczyć jak lwica.

Joseph podszed

ł bliżej.

– Wydaje mi si

ę, że jest jeszcze jedna osoba, o której powinniśmy porozmawiać. Mam na

myśli ciebie.

Zaskoczona Mattie unios

ła wzrok.

– Mnie?

Joseph roze

śmiał się cicho i uspokajającym gestem ujął jej dłoń.

– Zauwa

żyłem, że ciągle czymś się martwisz.

Mattie pokiwała głową.
– Strasznie si

ę martwiłam o Brendę i.. .

– Nie – przerwa

ł Joseph, – Mówię o tym, że niepokoisz się z powodu mojego wnuka.

By

ła zbyt zaskoczona, by próbować to ukryć. Stary Indianin potrafił wyciągać wnioski z

pozornie drobnych, nic nieznaczących zachowań. Niemal czytał w myślach. Mattie nie
powinna się temu dziwić, w końcu szamanem Kolheeków zawsze zostawał ktoś
nieprzeciętny. Joseph Thunder miał wrodzone zdolności, które wyróżniały go spośród innych
członków plemienia. Dla Mattie był uosobieniem mądrości przekazywanej z pokolenia na
pokolenie od setek lat.

background image

Spojrza

ł jej głęboko w oczy.

– By

łoby najlepiej, gdyby Conner obwiniał o przeszłość właśnie mnie – powiedział

dobitnie.

Mattie westchn

ęła z dezaprobatą.

– Przecie

ż nie zrobiłeś tego, o co cię oskarża. Powinieneś z nim porozmawiać,

wytłumaczyć.

– Moje dziecko –

zaczął Joseph przyciszonym głosem. – Conner nie jest jeszcze gotów,

by poznać prawdę. I może nigdy nie będzie. Żeby zobaczyć prawdę, nie wystarczy szeroko
otworzyć oczy. Czasem trzeba otworzyć serce.

– Joseph – szepn

ęła Mattie. – Jesteś dobrym człowiekiem. Wiem, że kochasz Connera.

Zauważyłam twoje spojrzenie, gdy do ciebie przyszliśmy. – Zawahała się przez chwilę. –
Jaka jest prawda? Odebrałeś Connera jego ojcu?

Stary szaman spojrza

ł na nią ze smutkiem.

– Tak – przyzna

ł. – Ale wyłącznie dla dobra mojego wnuka. Mój najstarszy syn Joe

bardzo kochał swoją żonę. Niestety, zmarła bardzo młodo, gdy Conner był jeszcze małym
dzieckiem. Joe nie mógł się pogodzić z jej śmiercią i zaczął szukać pocieszenia w alkoholu –
mówił szaman, nie spuszczając wzroku. – Starałem się pomóc synowi wszelkimi sposobami.
Próbowałem dotrzeć do niego dobrym słowem. Kilkakrotnie zmusiłem go do kuracji
odwykowej. Jednak to na nic się nie zdało. Joe chciał jak najszybciej połączyć się z Dee na
tamtym świecie. Do dziś jestem przekonany, że właśnie o to mu chodziło. Wówczas
najbardziej obawiałem się, że może zrobić krzywdę Connerowi, bo miał zwyczaj jeździć
samochodem po pijanemu. Zabierał wtedy dziecko ze sobą.

Przerwa

ł na chwilę.

– Po

święciłem syna, żeby ratować wnuka – powiedział w końcu.

Mattie spojrza

ła ze współczuciem.

– On musi si

ę dowiedzieć – powiedziała ochrypłym głosem. – Ma do ciebie ogromny żal,

a przecież niesłusznie. Powinien poznać prawdę.

– Najwa

żniejsze, żeby był szczęśliwy. Jeśli ma do mnie pretensje, to znaczy, że pamięta o

ojcu tylko to, co do

bre. Gdy go wspomina, nadal może go kochać i podziwiać.

Mattie poczu

ła, że łzy napływają jej do oczu. Kolejny raz przekonała się, jak bardzo

życzliwym człowiekiem był Joseph i jak bardzo kochał wnuka.

– Nie my decydujemy o losie innych. Mo

żemy tylko starać się im pomóc. To tak jak z

Brendą. Ty nie podjęłaś za nią trudnej decyzji o nowym życiu w nowym miejscu, jednak
próbujesz jej pomóc najlepiej, jak potrafisz.

Mattie pokiwa

ła głową.

Conner zjawi

ł się na przyjęciu w nie najlepszym nastroju. Ostatnio Mattie bardzo się

zmieniła. Nie dawało mu to spokoju. Gdy się poznali, była czymś załamana. Potem odzyskała
dobry nastrój i traktowała go bardzo przyjaźnie. Dobrze się czuli w swoim towarzystwie.
Nagle coś się stało i znów stała się inna. Czuł, że ukrywa przed nim jakąś tajemnicę.

Co prawda da

ł jej do zrozumienia, że chociaż jest nią zainteresowany, przede wszystkim

background image

zależy mu na wyjaśnieniu wydarzeń z przeszłości, które wciąż prześladują go w koszmarnych
snach, jednak nie sądził, że to właśnie z tego powodu zaczęła traktować go inaczej niż
dawniej.

R

óżnili się zasadniczo w ocenie Josepha. Fakt. Ale nie było w tym nic nadzwyczajnego.

Każdy ma prawo do swojego zdania. Tym bardziej że nie mogła przecież wiedzieć, jak
bardzo dokuczała mu samotność, gdy zabrakło ojca.

Us

łyszał jej głos przy drzwiach wejściowych i podszedł bliżej. Właśnie witała się

kuzynem Greyem, a potem obj

ęła ciężarną Lori. To serdeczne powitanie zaskoczyło Connera.

Wszyscy czworo wyglądali na bardzo zaprzyjaźnionych. Bardzo dziwne, pomyślał. Mattie nie
wspomniała nawet słowem, że tak świetnie zna jego rodzinę.

Grey pom

ógł jej zdjąć płaszcz. Chociaż Conner nie zwracał szczególnej uwagi na modne

stroje, musiał przyznać, że wyglądała świetnie w czerwonym swetrze, obcisłym topie i
czarnej spódnic

y odsłaniającej długie, zgrabne nogi. Natychmiast go zauważyła i ruszyła w

jego kierunku, witając się po drodze ze znajomymi. Uśmiechała się, choć napięte rysy twarzy
świadczyły, że coś ją gnębi. Conner zauważył to i natychmiast poczuł ochotę, by zrobić
co

kolwiek, co pozwoliłoby jej odzyskać spokój. Przyszedł mu na myśl namiętny pocałunek.

Tak, to na pewno zajęłoby jej myśli chociaż na chwilę. Uśmiechnął się.

– Czy tu jest tak gor

ąco, czy tylko ja tak się czuję? – spytała, podchodząc do niego.

– My

ślę, że to ty jesteś gorąca – zapewnił z przekonaniem.

Zaczerwieni

ła się, co tylko podkreśliło jej urodę. Rozpięła sweter i przerzuciła go przez

poręcz krzesła. Conner nie mógł oderwać wzroku od jej zgrabnej figury.

– Mo

że kieliszek wina? – zaproponował. – Woda mineralna, a może piwo?

– Poprosz

ę wodę. Nie mogę dziś pić alkoholu, bo będę jeszcze prowadzić samochód.

– Gdyby

ś zgodziła się przyjechać ze mną, mogłabyś teraz wypić całą beczkę – zauważył.

Roze

śmiała się w odpowiedzi.

Conner podszed

ł do barku i napełnił dwie szklanki. Zauważył, że do Mattie zbliżył się

jego kuzyn Nathan ze swoją narzeczoną. Rudowłosa Gwen była nauczycielką. Ku
zaskoczeniu Connera, przywitali się jak starzy znajomi. Rozmawiali przez chwilę, po czym
wyszli na patio. Conner ruszył za nimi ze szklankami w ręku. Tamci prowadzili ożywioną
rozmowę. W pewnej chwili Nathan zrobił coś zupełnie zaskakującego: sięgnął do portfela i
wręczył Mattie kilka banknotów. Schowała je do torebki. Conner pomyślał, że dzieje się tu
coś bardzo dziwnego. Mattie stała się dla niego kompletną zagadką.

Id

ąc przez pokój, zaczepił biodrem o krzesło, na którym Mattie zostawiła sweter.

Odstawił szklanki i podniósł go. Ciągle zastanawiał się nad jej zachowaniem w ciągu
ostatnich tygodni. Usiłował sobie przypomnieć, kiedy nastąpiła zmiana jej nastawienia do
niego. O ile pamiętał, stało się to następnego dnia po wieczornym spotkaniu, kiedy zaprosiła
go na obiad. Uświadomił sobie, że od tego czasu ani razu nie wpuściła go do domu. Nawet
tamtego ranka, gdy zjawił się niespodziewanie, zaproponowała spacer, chociaż była w nocnej
koszuli. Potem uparła się, żeby odłożyć remont do czasu uzyskania oficjalnej zgody, choć
wszyscy zwykle przystępowali do prac zaraz po złożeniu wniosku. Dziwiło go też, że tak
dobrze znała jego rodzinę. Przyjaźniła się z żoną Greya i z narzeczoną Nathana, a jednak

background image

nigdy nie pisnęła słowa na ten temat. Kiedy powiedział, że Joseph rozdzielił go z ojcem,
natychmiast bardzo przejęta stanęła w obronie dziadka. Musiała go dobrze znać, jeśli gotowa
była bronić go tak zawzięcie.

Przypomnia

ł sobie dzisiejsze spotkanie, gdy przyjechał do niej z planami rozbudowy.

Nan się zjawiła, stał jakiś czas przed domem i nagle poczuł na karku czyjeś spojrzenie. Ktoś
był w domu. Na pewno nie przypadkowy turysta, zwiedzający Nową Anglię. Ta osoba
musiała się tam ukrywać przed nim lub jeszcze przed kimś innym. Był o tym przekonany.

Ju

ż kilkakrotnie pytał Mattie, co ją dręczy, ale nie doczekał się odpowiedzi. Zdumiała go

też sprawa pieniędzy. Nathan wręczył je Mattie z bardzo poważną miną. Wyglądało to na
tajemniczą transakcję. Conner potarł dłonią brodę. Miał wrażenie, jakby leżały przed nim
elementy układanki, z których nie potrafił ułożyć niczego sensownego.

Z

łożył sweter Mattie i położył go na krześle. Dzięki temu nie rzucał się w oczy. Pomyślał,

że może wszyscy o nim zapomną. Mógł się przydać jako pretekst do spotkania i wyjaśnienia
paru spraw.

Conner wzi

ął szklanki i ruszył na patio. Przez następne pół godziny rozmawiał i żartował,

słuchał Nathana, który zaśmiewając się, cytował powiedzonka swojej sześcioletniej córeczki.
Potem Conner głośno zachwycał się prezentami, jakie dostała Lori, choć uprzedzała gości,
żeby niczego nie przynosili. Kilkakrotnie zauważył, jak Mattie spoglądała na zegarek.

– Wydaje mi si

ę, że się spieszysz – stwierdził, gdy na chwilę zostali sami.

– Tak – przyzna

ła. – Powinnam uprzedzić o tym gospodarzy. Wypada ich przeprosić.

Odstawi

ła szklankę i chciała wstać, ale Conner zdążył ją powstrzymać.

– Zaczekaj, Mattie – powiedzia

ł, dotykając dłonią jej przedramienia. – Mówiłem ci, że

nie chcę się angażować w żaden związek, dopóki nie wyjaśnię wydarzeń z dzieciństwa, które
dręczą mnie do dziś. Myślę jednak, że doszedłem już do pewnych wniosków.

– Conner, chwileczk

ę – przerwała. – Muszę ci przypomnieć, że doszliśmy do zupełnie

różnych wniosków.

Conner ju

ż był gotów zacząć rozmowę o ich ewentualnej wspólnej przyszłości, ale

wyglądało na to, że Mattie woli udowadniać swoje racje.

– Je

śli naprawdę uważasz, że twój dziadek jest tak strasznym człowiekiem – mówiła,

starannie dobierając słowa – to dlaczego nadal siedzisz w Smoke Valley? Dlaczego nie
powiedziałeś mu, co o nim myślisz i nie wróciłeś do Bostonu?

Nie czekaj

ąc na odpowiedź, dodała:

– My

ślę, że wcale nie jesteś przekonany o swojej racji. Spojrzała na niego ze smutkiem i

popatrzyła nerwowo na zegarek.

– Naprawd

ę muszę już iść – powiedziała, wstając.

– P

ójdę pożegnać się z Lori i z Greyem. Jeśli odprowadzisz mnie do samochodu, powiem

ci coś, co pozwoli ci lepiej mnie zrozumieć.

Conner ruszy

ł za nią. Mattie weszła do kuchni, gdzie zastała gospodarzy. Pocałowała Lori

i Greya. Przeprosiła, że musi wyjść tak wcześnie. Conner pomyślał, że zwykle w takiej
sytuacji gospodarze namawiają gościa, by został dłużej. Jednak tym razem nic takiego się nie
stało. Wszyscy zachowywali się tak, jakby łączyła ich jakaś tajemnica.

background image

Conner domy

ślał się, że tej nocy stanie się coś niezwykle ważnego, bo Mattie umówiła

się z nim na rozpoczęcie remontu następnego dnia.

Gdy pomaga

ł dziewczynie włożyć płaszcz, pomyślał o czerwonym swetrze zostawionym

w pokoju. Powinien przypomnieć jej o tym przed wyjściem. Jednak milczał. Ten sweter mógł
się okazać doskonałym pretekstem, żeby niespodziewanie odwiedzić Mattie i sprawdzić, w co
się wplątała.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Mattie sz

ła do samochodu z poczuciem winy. Conner kroczył tuż obok, tak blisko, że

czuła leśny zapach jego wody kolońskiej. Wstydziła się swojego zachowania. Zatajając
prawdę, okłamywała go. Jutro mu wszystko opowiesz, pocieszała się w myślach. Wtedy
Brenda i Scotty będą już bezpieczni w drodze do Albuquerque. Wreszcie nie będziesz musiała
milczeć.

Tymczasem mog

ła powierzyć mu inną tajemnicę. Sekret swojego życia. Spojrzała na

niebo pełne migających gwiazd, jakby szukała dodatkowej siły. Chciała zachować zimną
krew, uniknąć zbędnych emocji. Tego wieczora nie mogła rozczulać się nad sobą.

– Gdy si

ę spotkaliśmy pierwszy raz – zaczęła powoli – zapytałeś mnie o moją siostrę.

Zdaje się, że niezbyt zręcznie zmieniłam wtedy temat. – Westchnęła głęboko. – Trudno mi
mówić o Susan. To, co się z nią stało, wstrząsnęło mną i wszystkimi, którzy ją znali.

Conner wyci

ągnął rękę i dotknął jej ramienia.

– Je

śli sprawia ci to przykrość – powiedział – nie musimy o tym rozmawiać.

– Chc

ę, żebyś lepiej zrozumiał, co jest dla mnie ważne i dlaczego ułożyłam sobie życie w

taki sposób –

oświadczyła stanowczo i spojrzała na niego. Ciemnozielony sweter podkreślał

jego szeroką klatkę piersiową. Miała ochotę podejść bliżej i oprzeć o nią głowę, jak wtedy
nad jeziorem, gdy spotkali się po raz pierwszy.

– Susan by

ła ode mnie starsza o pięć lat. Opiekowała się mną, gdy byłyśmy jeszcze

dziećmi – mówiła Mattie. Odruchowo uśmiechnęła się na wspomnienie cudownego
dzieciństwa w górach Vermontu. – Rodzice byli zajęci budową, a potem prowadzeniem tego
pensjonatu. Ja i S

usan mogłyśmy swobodnie buszować po okolicy. Wszystko się zmieniło,

gdy wyjechała do szkoły w Bostonie. Gdy przyjeżdżała w odwiedziny, nie miała już ochoty
na włóczęgę w okolicach jeziora. Opowiadała o szkole, prywatkach i chłopcach.

Mattie splot

ła ręce na piersi. Teraz musiała powiedzieć o człowieku, który wzbudzał w

niej nienawiść, chociaż zawsze starała się zwalczyć w sobie to uczucie.

– Jim by

ł kapitanem drużyny piłkarskiej – mówiła dalej. – Dobrze się uczył, był bystry i

dowcipny. Susan za

kochała się w nim nieprzytomnie. Jego rodzina mieszkała na północy, w

Burlington. Ojciec prowadził dochodowy interes: urządzał wycieczki dla wędkarzy wzdłuż
brzegów jeziora Champlain i dalej aż do Kanady. Po ślubie Susan zamieszkała z mężem w
Burlington. Jim pracował razem z ojcem. – Wzięła głęboki oddech. – Kiedy Susan pierwszy
raz zjawiła się u nas ze śladami pobicia... – przerwała. Odżyły straszne wspomnienia i przez
chwil

ę nie była w stanie mówić. Na moment zakryła usta dłonią, jakby wybuch płaczu

wydawał się nieunikniony. Jednak w końcu zapanowała nad emocjami. – Jim strasznie ją
pobił – powiedziała cicho. – Na całym ciele miała sińce, a w wielu miejscach rozciętą skórę.
Potem przyznała się nam, że to nie był pierwszy raz.

Mattie mocniej

ścisnęła splecione ręce. Miała ten obraz przed oczami: zapłakana Susan,

przerażone twarze rodziców. Pamiętała, że czuła się zupełnie bezradna. Nie wiedziała, jak
pomóc siostrze.

background image

– By

łam zdumiona i zdruzgotana, gdy Susan wróciła do niego. Wybaczyła temu

bydlakowi i pojechała do Burlington. Powtarzało się to wielokrotnie.

Nie

świadomie zagryzła mocno dolną wargę.

– On j

ą zabił – dodała z furią. – Jim zamordował Susan. Pchnął ją, a ona upadając,

uderzy

ła o coś głową. Nie potrafiliśmy zapobiec tej tragedii – dodała cicho.

Conner spojrza

ł na nią ze współczuciem i wyciągnął ręce. Przycisnął ją mocno do siebie.

– Ju

ż dobrze, Mattie – powiedział uspokajającym tonem.

Opar

ła policzek na jego ramieniu i zamknęła oczy.

– To musia

ł być dla was prawdziwy koszmar – dodał cicho.

Mattie skin

ęła głową.

– Mama i tata nie potrafili mieszka

ć tu nadal – mówiła dalej. – Zdecydowali się przejść

na emeryturę i wyjechać na Florydę. Pensjonat zostawili mnie. Sami jakoś sobie tam radzą w
nowym miejscu. Usiłują zapomnieć, chociaż wszyscy dobrze wiemy, że to się im nigdy nie
uda.

– Kochanie – zacz

ął Conner, głaszcząc ją po policzku i patrząc w oczy. – Nie można

zapomnieć o czymś takim.

– Tak bardzo bym chcia

ła wymazać to z pamięci. Moja siostra cierpiała, groziło jej

niebezpieczeństwo, a ja nie potrafiłam jej pomóc. Ta myśl mnie wciąż prześladuje.

Spojrza

ła mu w oczy. Zwierzyła mu się i przynajmniej na chwilę zrobiło się jej lżej na

sercu.

– Wtedy w nocy, gdy spotkali

śmy się pierwszy raz – mówiła – była właśnie rocznica

śmierci Susan i znów naszły mnie koszmarne wspomnienia, przytłaczające mnie, ale dzięki
tobie łatwiej mi było je przezwyciężyć. Jestem ci za to wdzięczna – dodała z lekkim
uśmiechem.

– Ciesz

ę się, że mogłem się na coś przydać – powiedział Conner. – A co z nim? Mówię o

mężu Susan.

– Jim jest w wi

ęzieniu. Powinien tam spędzić resztę życia. Rzadko się zdarza tak wysoki

wyrok za przestępstwo wobec rodziny, ale mieliśmy szczęście. Nie wywinął się
sprawiedliwości.

Conner jeszcze raz delikatnie pog

ładził ją po policzku, jakby czuł, że za chwilę będą

musieli się rozstać.

– Naprawd

ę powinnam już jechać – powiedziała Mattie. – Dziękuję, że mnie

wysłuchałeś. Chciałam, żebyś zrozumiał.

– Co mia

łem zrozumieć? – spytał zakłopotany.

– Mnie – wyja

śniła krótko i skinęła głową. Nie mogła powiedzieć nic więcej. Jutro

opowiem mu wszystko, powtarzała w myślach.

– Wreszcie do mnie dotar

ło – niemal wykrzyknął Conner. Uśmiechnął się i cofnął o krok.

Chyba próbujesz mi wytłumaczyć, dlaczego jesteś samotna. No właśnie, dlaczego nie

założyłaś rodziny?

Jego wnioski by

ły słuszne tylko częściowo. Mattie czuła się winna, że nie powiedziała

mu nic na temat swojej działalności, choć swoją opowieść o Susan traktowała jako wstęp do

background image

tego, co chciała mu opowiedzieć następnego dnia.

– Pos

łuchaj, Mattie – zaczął Conner. – Chyba nie chcesz mnie przekonać, że z powodu

nieszczęścia, jakie spotkało twoją siostrę, postanowiłaś żyć w samotności? – mówił powoli,
starając się uważnie dobierać słowa.

– To tak, jakby

ś sama skazała się na więzienie. Zrezygnowałaś z normalnego życia?

Chyba nie sądzisz, że zasłużyłaś na karę jak twój szwagier?

Z oczu Mattie pop

łynęły łzy. Nie spodziewała się, że Conner tak zinterpretuje jej

zwierzenia. Dotychczas była przekonana, że nie wolno jej angażować się w żaden związek,
bo ni

esienie pomocy pokrzywdzonym kobietom wymagało poświęcenia i całkowitej

dyskrecji. Tymczasem Conner patrzył na to zupełnie inaczej. Pewnie uważał, że nie była
całkiem normalna.

Opar

ła się o samochód.

– Nie jestem idiotk

ą – oświadczyła dobitnie. – Nie uważam, że każdy mężczyzna tylko

czeka, by znęcać się nad kobietą – mówiła ze złością.

Conner cofn

ął się o krok.

– Spokojnie, Mattie. Nic nie m

ówiłem na temat twojej inteligencji – zaczął. – Przecież,

Odwr

óciła się i otworzyła drzwi samochodu.

– Nie zawsze

żyłam jak zakonnica – powiedziała, zajmując miejsce za kierownicą. –

Chodziłam na randki. Spotykałam się z wieloma chłopakami. Jednak są sprawy ważniejsze
niż... niż mężczyźni.

Mattie zastanawia

ła się, jak to się stało, że zaczęła się kłócić z Connerem. Po prostu nie

mogła w to uwierzyć. Zła na siebie wjechała na podjazd przed domem. Cóż, zaskoczył ją
zupełnie swoimi poglądami.

Zawsze uwa

żała, że jej samotne poświęcenie było czymś szlachetnym. W ten sposób

mogła pomagać potrzebującym kobietom, nie wzbudzając podejrzeń. Samotność wydawała
się jej do tego absolutnie niezbędna. Przynajmniej tak przekonywała samą siebie, tymczasem
Conner najwyraźniej miał zupełnie inne zdanie. Gdy powiedział, co myśli na ten temat,
poczuła się obrażona. Teraz jednak wyłączyła silnik i siedząc za kierownicą, zaczęła się
zastanawiać, czy nie miał racji. Czyżby sama, nie zdając sobie z tego sprawy, dobrowolnie
wymierzyła sobie karę za niepopełnienie przestępstwa? Czy w jej życiu nie ma już miejsca na
prawdziwe uczucie?

Nie

świadomie dotknęła ust, przypominając sobie pocałunki Connera. Za każdym razem,

gdy się spotykali, czuła, że jakaś niewidzialna siła popycha ją do niego. Wzajemna sympatia
zmieniała się stopniowo w prawdziwe uczucie. Mattie zdawała sobie z tego sprawę.
Dotychcza

s udawało jej się z tym walczyć, ale teraz straciła pewność, czy powinna

przeciwstawiać się temu, co naprawdę czuje.

Wzi

ęła torebkę z sąsiedniego siedzenia, wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku

domu. Od pięciu lat pomagała potrzebującym kobietom, a teraz jedno zdanie Connera
sprawiło, że zaczęła wątpić, czy właściwie ułożyła sobie życie. Przypomniała sobie, jak na
przyjęciu u Lori i Greya usiłował ją przekonać, że zrozumiał wreszcie przyczynę nocnych

background image

koszmarów. Jednak do niej taka argumentacja nie prz

emawiała. Nie mogła się z nią zgodzić.

Miała ochotę wyjawić mu całą prawdę. Niechby się wreszcie dowiedział, że Joseph nie był
jego wrogiem i prawdopodobnie ocalił mu życie. Ale nie mogła. Joseph jasno dał jej do
zrozumienia, że Conner może nigdy nie pogodzić się z faktami. Lepiej będzie, jeśli zachowa
dobre wspomnienia o ojcu. Mattie doskonale to rozumiała. Nie miała prawa zmuszać
kogokolwiek do zaakceptowania prawdy.

Otworzy

ła drzwi.

– Brenda? – zawo

łała od progu.

Zbli

żała się pora wyjazdu. Teraz nie było czasu na roztrząsanie osobistych spraw. Wyjazd

Brendy i jej dziecka by

ł najważniejszym zadaniem na najbliższe godziny.

Brenda zesz

ła ze schodów. Sprawiała wrażenie osoby zdecydowanej i pewnej siebie.

Bardzo się zmieniła od czasu, gdy zjawiła się w pensjonacie, drżąc z przerażenia. Stary
szaman miął rację. Macierzyński instynkt dodał jej siły do działania. Dla dobra dziecka
gotowa była przenosić góry.

– Jeste

ście już spakowani? – spytała Mattie. – Niedługo trzeba wyjeżdżać.

Kobieta skin

ęła głową.

– Scotty ogl

ąda telewizję. Zaparzyłam kawę. Pomyślałam, że zdążymy jeszcze spokojnie

usiąść i wypić po filiżance – powiedziała. – Mattie, jest kilka spraw, o których chciałabym z
tobą porozmawiać przed wyjazdem – dodała nieśmiało.

Usiad

ły w kuchni nad parującymi filiżankami i Brenda mówiła dalej:

– Nie wiem, co bym zrobi

ła, gdybyś nam nie pomogła. Przyjęłaś nas pod swój dach,

pozwoliłaś zamieszkać w swoim domu, karmiłaś nas, kupiłaś nam ubrania. Pomyślałaś nawet
o walizkach na wyjazd –

dodała ze łzami w oczach. – Rozmawiałaś ze mną godzinami,

tłumaczyłaś, przekonywałaś. Dzięki tobie zrozumiałam, że są jeszcze na świecie ludzie
gotowi do pomocy, którzy chcą, żebym ja też była szczęśliwa – mówiła drżącym głosem. –
Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego jak ty.

Mattie pochyli

ła się nad stołem i wyciągnęła rękę, ale w tej samej chwili za oknem

pojawił się jakiś cień. Brenda krzyknęła przeraźliwie, a filiżanka wypadła jej z dłoni. Gienka
porcelana rozprysła się na podłodze.

Mattie b

łyskawicznie zaczęła obmyślać plan ucieczki. Rozwścieczony Tommie Boy mógł

być groźny dla całej trójki. Zerwała się z miejsca, żeby zasłonić Brendę. Spojrzała w stronę
drzwi i zobaczyła... Connera, wlepiającego w nią zdumiony wzrok.

– Co tu si

ę dzieje? – spytał, marszcząc brwi. Jednym spojrzeniem ogarnął całą sytuację:

przerażone twarze, żółte sińce na twarzy Brendy, stłuczona filiżanka, Mattie gotowa do
obrony.

Wydawa

ło się, że czas zatrzymał się na chwilę. Mattie oddychała ciężko. Gdy w końcu

dotarło do niej, że nic im nie grozi, poczuła ulgę, ale to uczucie szybko zamieniło się w złość.

– Conner, co ty tu robisz? – spyta

ła ostro. – Nie możesz tak po prostu wpadać jak bomba.

– Zapuka

łem, a drzwi były otwarte.

Jak mog

łam być taka głupia, pomyślała Mattie. Otwarte drzwi?

Tymczasem Conner poda

ł jej sweter.

background image

– Zostawi

łaś u Lori – powiedział i spojrzał na nią uważnie.

– Nie s

łyszałam, żebyś podjeżdżał ciężarówką – rzuciła oskarżycielskim tonem i prawie

natychmiast pomyślała, że po raz kolejny ma do niego pretensję bez specjalnego powodu. Nie
mog

ła zrozumieć, co w nią nagle wstąpiło.

– Przyszed

łem ze swojej chaty ścieżką przez las. Noc jest wyjątkowo jasna – wyjaśnił. –

Czy dowiem się, co tu się dzieje? – spytał, spoglądając na przemian to na Brendę, to na
Mattie.

– Nie – odpowiedzia

ła krótko i stanowczo Mattie. Nadal była rozgniewana, choć

próbowała sobie tłumaczyć, że Conner przyszedł tylko oddać jej sweter i wcale nie chciał jej
przestraszyć, ale to na niewiele się zdało. – Niczego się ode mnie nie dowiesz. To po prostu
nie twoja sprawa.

Zapad

ła nieprzyjemna cisza. Po chwili niespodziewanie odezwała się Brenda.

– Mattie mi pomaga – wyja

śniła rzeczowo. – Mój mąż... nie traktował mnie dobrze. Dziś

wsiadam do autobusu i wyjeżdżam. Mattie kupiła mi bilet.

Conner przygl

ądał się Mattie bez słowa. Po chwili odwrócił się na pięcie i wyszedł.

– Mattie – zacz

ęła Brenda. – On się rozzłościł. Powinnaś za nim pójść i wszystko

wyjaśnić. – Wskazała za okno. – Spójrz, idzie tam. Zaraz zniknie w lesie.

– Brenda, nie biega si

ę za mężczyznami tylko dlatego, że się złoszczą – odparła Mattie z

irytacją. – Z tego biorą się tylko kolejne kłopoty. Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie, od
pierwszego dnia, kiedy się tu zjawiłaś.

Brenda wyprostowa

ła się na krześle.

– Tak, je

śli chodzi o mojego męża, na pewno masz rację – przyznała. – Ale nie zapominaj

o jednym –

to nie jest Tommie Boy. Obie o tym wiemy. Po prostu przyszedł, bo chciał być

pomocny, a ty wypłoszyłaś go z domu z mojego powodu.

Mattie prze

łknęła ślinę. Powoli zaczynała się uspokajać.

– Chcia

łam mu wszystko powiedzieć jutro, gdy już wyjedziecie – powiedziała,

spoglądając przez okno.

– Lepiej si

ę pospiesz – ponaglała ją Brenda. – On naprawdę zasługuje na wyjaśnienia.

Obie kobiety nie zdawa

ły sobie sprawy, że z okna na piętrze odejście Connera obserwuje

jeszcze jedna osoba –

mały, przerażony chłopiec.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Conner dopiero teraz zrozumia

ł, że popełnił wielki błąd. Nie powinien bez zaproszenia

wchodzić do domu Mattie ani wtrącać się do jej spraw. Idąc powoli w stronę starej chaty,
ominął wielki konar, który wystawał nad ścieżką. Chociaż czuł, że Mattie coś ukrywa,
powinien mieć do niej zaufanie. Taka uczciwa i prostolinijna dziewczyna nie mogła mieć
przecież żadnych wstydliwych tajemnic.

Jednak nie umia

ł się powstrzymać. Gdy zorientował się, że coś przed nim ukrywa,

zaczęło go wręcz skręcać z ciekawości. Nurtowało go to do tego stopnia, że zrobił coś, do
czego normalnie nigdy by się nie posunął. Schował jej sweter, by mieć pretekst do odwiedzin.
Z tak

iego postępowania nie mogło wyniknąć nic dobrego. Powinien się wstydzić. Obie

kobiety były śmiertelnie przerażone, gdy zjawił się bez uprzedzenia.

A zatem Mattie zajmuje si

ę pomaganiem ofiarom domowej przemocy. Nigdy nie

przyszłoby mu to do głowy. Ale z drugiej strony nie było w tym nic dziwnego po tym
wszystkim, co spotkało jej rodzinę. Wyobrażał sobie, co musiała czuć Mattie, gdy Susan
została zamordowana.

Kiedy zobaczy

ł tę pobitą kobietę, zrozumiał, że znalazł brakujący fragment łamigłówki.

W końcu dotarło do niego, kim naprawdę była Mattie Russell. Westchnął, wchodząc na
najszerszy odcinek ścieżki. Z tego miejsca widać było błyszczącą powierzchnię jeziora.

Tak, powinien czu

ć się winny. Nieproszony wtrącił się w osobiste sprawy Mattie.

Dlaczego w takim

razie czuł się dotknięty i zraniony? Cóż, Mattie potraktowała go zbyt

surowo i nie okazała mu nawet odrobiny zaufania. Odebrał to jak policzek.

Nagle zatrzyma

ł się. Instynkt podpowiedział mu, że nie jest sam. Usłyszał delikatny

odgłos zbliżających się kroków.

– Conner? – niepewnie spyta

ł znajomy głos, a światło księżyca błysnęło na złotych

włosach.

– Tu jestem – zawo

łał.

Mattie podeszła bliżej.
– Chcia

łabym cię przeprosić – powiedziała cicho. – Zamierzałam opowiedzieć ci o

wszystkim, ale Brenda pro

siła, bym z nikim nie rozmawiała na jej temat. Była zbyt

przerażona całą sytuacją – tłumaczyła nerwowo Mattie. – Przyrzekłam jej, że będę milczeć.
Widzisz, jej mąż jest gwałtownym człowiekiem. Kiedy zjawiła się u mnie, nikomu nie ufała.
Nawet mnie. Mąż na nią poluje. Rozwiesił w Mountview plakaty z jej zdjęciem. To
niebezpieczny człowiek. Widziałeś jej twarz? Musiałam spełnić jej życzenie. Powinna komuś
zaufać. Bardzo mi na tym zależało. W przeciwnym razie mogłaby uznać, że powrót do
męża-tyrana stanowi najlepsze rozwiązanie. – Mattie zniżyła głos do szeptu. – Niesteyty,
wiele maltretowanych kobiet tak robi.

Zmarszczyła czoło.
– Conner, spr

óbuj zrozumieć. Musiałam dochować tajemnicy.

Rozumia

ł doskonale, jednak urażona duma znów dała znać o sobie.

background image

– Widzia

łem, że rozmawiałaś z Greyem i Lori, a potem z Nathanem i Gwen – mówił z

wyrzutem. –

Wygląda na to, że byłem jedyną osobą, przed którą utrzymywałaś to w

tajemnicy. Zastanawiająca jest również twoja zażyłość z moim dziadkiem. Czy on też wie o
wszystkim?

– Tak – przyzna

ła.

To podzia

łało na niego tak, jakby wbiła mu paznokcie w skórę. Roześmiał się złośliwie.

– Mattie, i to ma by

ć tajemnica? Wynajdujesz najdziwniejsze powody, żebym nie zbliżał

się do ciebie i do twojego domu, a tymczasem wszyscy wiedzą, o co chodzi. Oczywiście poza
mną.

– Nie wszyscy, Conner.

Spojrza

ł z niedowierzaniem.

– Przecie

ż słyszałem. Grey i Lori bez słowa komentarza przyjęli twoje oświadczenie, że

musisz wyjść z przyjęcia. Nathan dał ci jakieś pieniądze. Gwen stała obok, więc też musiała
być wtajemniczona. Chyba nie zaprzeczysz, że mój kuzyn wspiera twoje działania?

– Nie, nie mog

ę temu zaprzeczyć.

Powinien by

ć zadowolony. Wreszcie powiedział wprost, co myśli. Zdawał sobie jednak

sprawę, że Mattie kierowała się szlachetnymi pobudkami i nie powinien mieć do niej żalu.

– To prawda. Twoja rodzina wie, czym si

ę zajmuję – przyznała. – Nathan sam

zaofiarował się z pomocą, gdyby zaszła taka potrzeba. A Lori i Gwen... Cóż, kiedyś zjawiły
się w moim pensjonacie, prosząc o pomoc. Przyjechały do Vermontu, uciekając przed
przemocą. Lori była bita przez męża, a Gwen naraziła się ojczymowi. Znęcał się nad jej
bratem i gdy stanęła w jego obronie, sama znalazła się w tarapatach.

Mattie unios

ła głowę.

– Oczywi

ście, wiedzą o tym, co robię. Są moimi dobrymi przyjaciółmi, pomagają mi, jak

potrafią i nie zadają pytań. I nigdy z nikim niewtajemniczonym nie rozmawiają na ten temat.
Ostatnio Grey opatrywał rany Brendy, a Joseph przyszedł z nią porozmawiać. Pomógł jak
najlepszy psycholog. Tylko oni dwaj w

iedzą, że ta kobieta przebywa w moim domu. Teraz ty

też już wiesz – dodała cicho. Westchnęła i podeszła bliżej.

– Pewnie mi nie uwierzysz – m

ówiła – ale chciałam ci o wszystkim powiedzieć jutro

rano, gdy Brenda będzie już w drodze.

Nagle us

łyszeli trzask łamanej gałązka. Oboje odwrócili się w stronę, z której przyszli. Na

ścieżce stał mały chłopiec.

– Scotty? Co ty tu robisz po ciemku? – spyta

ła zaskoczona Mattie. – Kochanie, czy mama

wie, że tu jesteś? Powiedziałeś jej?

Ch

łopiec pokręcił głową.

– B

ędzie zła, gdy zauważy, że wyszedłem z domu, ale martwiłem się o ciebie, Mattie.

Możesz już wracać?

Patrzy

ł zmartwiony na dziewczynę, a Connerowi rzucił pełne lęku spojrzenie, jakby się

obawiał, że mężczyzna uderzy go.

– Chyba nie chcesz,

żebyśmy spóźnili się na autobus – ponaglał Scotty. – Musimy zaraz

jechać do miasta.

background image

Conner dopiero teraz zrozumia

ł wszystko do końca.

– Zabieracie dziecko jego ojcu! – zawo

łał takim tonem, jakby oskarżał Mattie o

morderstwo. Według niego to, co Mattie i Brenda zamierzały zrobić, było ciężkim
przestępstwem.

– Mattie, chc

ę stąd iść – nalegał Scotty.

Conner zbyt by

ł pochłonięty własnymi emocjami, żeby zwrócić uwagę na prośby

przerażonego dziecka. Nie odrywał oczu od twarzy Mattie.

– Czy ty wiesz, co robisz? Czy zdajesz sobie spraw

ę, jak to jest dorastać bez ojca? Mattie,

chłopiec go potrzebuje. Nie rozumiesz?

Conner stara

ł się pomóc Scotty’emu. Z własnego doświadczenia wiedział, jakie będzie

jego życie bez ojca. On sam nigdy nie zapomniał, jak bardzo cierpiał w dzieciństwie.

– Nie mog

ę pozwolić, żebyś to zrobiła – powiedział. – Nie mam zamiaru uczestniczyć w

czymś takim.

– Conner! – zawo

łała z determinacją. – Zabieram Brendę i Scotty’ego na dworzec

autobusowy –

oświadczyła stanowczo. – I nic mnie nie powstrzyma. Jeśli byłby jakikolwiek

inny sposób, żeby im pomóc, już dawno bym z niego skorzystała.

Scotty stan

ął obok Mattie.

– Chod

źmy już, Mattie, proszę.

Conner zauwa

żył wreszcie, że chłopiec drży z przerażenia. Kucnął przed nim i spojrzał

mu w oczy.

– Nie rozumiesz, co tu si

ę dzieje, Scotty. Podaj mi swoje nazwisko. Chcę ci pomóc.

– Conner, to ty niczego nie rozumiesz. Ten ch

łopiec widział i przeżył już za dużo zła –

odezwała się rozzłoszczona Mattie. – On naprawdę nie marzy o tym, żebyś odsyłał go do
ojc

a. Nie zdajesz sobie sprawy, co to za człowiek. Wiem, że chcesz jak najlepiej, ale Scotty

nie potrzebuje twojej pomocy.

Conner podni

ósł się i spojrzał na nią.

– Dobrze,

że w końcu dowiedziałem się, jaka jesteś naprawdę – zaczął. Na szczęście

zdołał się powstrzymać przed ostrzejszymi słowami. Od dzieciństwa wpajano mu, że
mężczyzna nie powinien ujawniać wrogowi, co naprawdę o nim myśli. W tej chwili traktował
Mattie właśnie jak wroga.

A Mattie poczu

ła nagle, że opuszcza ją złość. Przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko i

odezwała się spokojnie:

– Conner, prosz

ę, posłuchaj mnie przez chwilę. Spróbuj zrozumieć, że niektórzy

mężczyźni nie zasługują, by być ojcami – powiedziała, po czym wzięła chłopca za rękę i
ruszyła ciemną ścieżką przez las w stronę domu.

Conner uderzy

ł w pień siekierą i jednym ciosem ściął niewielkie drzewo. Potem

poobcinał gałęzie i rzucił je na szczyt sterty drewna. Nigdy dotąd nie zdawał sobie sprawy, że
można tak szybko zmieniać spojrzenie na pewne sprawy. Dopiero ostatniej nocy zdarzyło mu
się coś takiego. Gdy wydawało mu się, że dochodzi wreszcie do jakichś wniosków, nagle
nieoczekiwanie okazało się, że zupełnie nie miał racji.

background image

Pewne by

ło tylko jedno: zakochał się w Mattie. Co do tego nie miał najmniejszych

wątpliwości. I nie przewidywał, by w tej kwestii mógł kiedykolwiek zmienić zdanie. Mattie
była ładna, atrakcyjna i bardzo mu się podobała, ale przede wszystkim była wspaniałym
człowiekiem. Podziwiał ją za to, co robiła. Szanował za odwagę i poświęcenie.

Pope

łnił wiele niewybaczalnych błędów właśnie z powodu emocji. Najpierw nieproszony

wtrącił się do jej osobistych spraw, potem obraził się, gdy dała mu do zrozumienia, że sobie
tego nie życzy. No i wreszcie, gdy dogoniła go na leśnej ścieżce, by go przeprosić i wszystko
wytłumaczyć, oskarżył ją, że robi przed nim tajemnicę ze spraw, które znają wszyscy wokół.
Na dodatek nie był przekonany, czy rzeczywiście postąpiła słusznie, pomagając odseparować
Scotty’ego od ojca.

Przypomnia

ł sobie jej słowa: „Niektórzy mężczyźni nie zasługują, żeby być ojcami”.

Może zbyt pochopnie próbował wtrącić się do tej sprawy? Ostatecznie nie znał wszystkich
faktów. Przecież Mattie to rozsądna kobieta. Nie próbowałaby rozdzielać rodziny bez
powodu. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że odnajduje w tej sytuacji coś znajomego,
jakieś analogie do mglistych wspomnień z własnego dzieciństwa.

Podni

ósł kilkanaście kawałków drewna i przeniósł w pobliże paleniska. Czekały już tam

zebrane duże kamienie, które miał zamiar ogrzać. Wcześniej z długich gałęzi zbudował niskie
rusztowanie i obłożył je korą. Była to najprostsza sauna, którą można było przygotować w
tych warunkach. Wciąż analizował ostatnie wydarzenia. Przypomniał sobie przerażoną minę
Scotty’

ego. Nie spodziewał się, że chłopiec będzie drżał właśnie z jego powodu. Najlepiej by

było, gdyby wtedy w ogóle się nie odzywał. Wspomnienie zalęknionych oczu dziecka znów
przywołało mgliste obrazy z dzieciństwa. „Niektórzy mężczyźni nie zasługują, żeby być
ojcami” –

. ostatnie słowa Mattie ciągle brzmiały mu w uszach. Zaczął się zastanawiać, czy

nie chciała mu w ten sposób dać czegoś do zrozumienia. Uważała, że Scotty będzie
szczęśliwszy z dala od ojca. Czyżby jednocześnie chciała powiedzieć, że ojciec Connera nie
był dużo lepszy? Ta myśl wyprowadziła go z równowagi.

Chwyci

ł grubą, rozwidloną gałąź i przeciągnął kolejno rozgrzane kamienie do

zaimprowizowanej sauny. Wszedł do środka i zasłonił wejście koszulą. Wodą z wiadra polał
kamienie. Para wypełniła niewielką przestrzeń. Usiadł wygodnie i zamknął oczy. Teraz
wreszci

e nadszedł odpowiedni moment, żeby przemyśleć dręczące problemy z dzieciństwa.

Pogrążył się we wspomnieniach, zapominając o rzeczywistości. Wrócił koszmar od dawna
wywołujący bezsenność. Rozzłoszczony niedźwiedź i mocarny dąb, światło i mgła. Jednak
tym ra

zem Connerowi wydawało się, że wszystko widzi wyraźniej. Mgła zaczęła się

rozwiewać.

Ostatni raz

śnił o tym, gdy zdrzemnął się w domu Mattie. Dziwne, ale od tego czasu

wspomnienie koszmarnych sennych obrazów nie wywoływało w nim przerażenia. Nie
wiedział, czy mogło to mieć jakikolwiek związek z Mattie, ale i tak był jej wdzięczny.

Zda

ł sobie teraz sprawę, że chłopiec ze snu to właśnie on. Stał oparty o pień sosny tuż

obok sauny dziadka. Słuchał rozmowy toczącej się w środku, nie zwracając uwagi na parę
os

iadającą mu na twarzy. Teraz najchętniej wymazałby te wspomnienia z pamięci. Obawiał

się ich. Jednak musiał poznać prawdę, a podobnie jak każdy Kolheek miał od dzieciństwa

background image

wpoj

oną zasadę, że prawda nie może skrzywdzić. Zdecydował, że nie będzie przed nią

u

ciekał.

W saunie, w k

łębach pary wewnątrz sauny siedzieli ojciec i dziadek. Wyobrażenie

niedźwiedzia, które tak długo go prześladowało, musiało odnosić się do ojca. Mówił
podniesionym głosem, był zły i... pijany.

– Nie mo

żesz zabrać mi Connera – wrzeszczał. – To mój syn! Jesteś głupcem, jeśli

myślisz, że ukradniesz mi dziecko.

Joseph Thunder pozosta

ł nieugięty jak dąb.

– Opu

ścisz Smoke Valley – powiedział do syna. – Nie wrócisz, dopóki nie przestaniesz

pić. Do tego czasu Conner zostanie ze mną. Jeśli nie posłuchasz, zwołam radę starszych.

Postanowienia rady starszych plemienia by

ły równie ważne jak wyrok sądu. Conner jak

wtedy poczuł ból i ogarnęło go poczucie winy. To on poszedł do dziadka. Skarżył się, że boi
się jeździć samochodem w towarzystwie ojca. Opowiadał o tym, jak pojazd pędzi od jednej
strony drogi do drugiej. Dziadek przytulił go. Powiedział, żeby już się nie martwił, bo
wszystkim się zajmie.

Dotrzyma

ł słowa. Zakazał synowi wstępu do rezerwatu, a sam zaopiekował się

Connerem. Wychował go jak syna. I co dostał ode mnie w zamian? – pomyślał Conner.
Doniosłem na ojca, mając sześć lat. Bardzo wygodnie było zapomnieć o tym fakcie. Ojciec
musiał opuścić rezerwat, a on w samotności tęsknił za człowiekiem, którego zdradził. To
poczucie winy spo

wodowało, że jako dziecko wymazał prawdę z pamięci. Teraz to zrozumiał.

Jego ojciec zajmowa

ł się dostarczaniem do rezerwatu różnych towarów. Przemierzał duże

odległości na terenie Nowej Anglii. Często zabierał ze sobą Connera. Właśnie z powodu tych
wyjazd

ów chłopiec poskarżył się dziadkowi. Joe Thunder musiał opuścić rezerwat, a trzy

miesiące później już nie żył. Conner poczuł łzy napływające do oczu. Przypomniał sobie, że
jego ojca nie zabił pijany kierowca. To ojciec był pijany i spowodował wypadek.

Conner zawsze chcia

ł wierzyć, że miał wspaniałego ojca. W jego wspomnieniach prawdę

zastąpiły marzenia. Okłamywał sam siebie i podsycał w sobie niechęć do człowieka, który w
niczym nie zawinił. Dziadek kochał go. Dzięki niemu nie siedział w samochodzie obok
p

ijanego ojca, gdy doszło do wypadku.

Nie m

ógł nic zrobić, żeby przywrócić ojcu życie, ale mógł wyjaśnić z Josephem

wszystkie dawne sprawy. Nie zamierzał tego odkładać. Wreszcie kamień spadł mu z serca.
Zniknęły koszmarne obrazy. Conner odzyskał spokój. Pomyślał o Mattie. Wyobraził sobie jej
szafirowe oczy i długie włosy rozwiane na wietrze. Przypomniał sobie, że to właśnie ona na
różne sposoby wspierała go w poszukiwaniu prawdy. Zależało jej, by wreszcie zrozumiał,
dlaczego prześladują go nocne koszmary. Nagle wszystko się uporządkowało. Conner
uśmiechnął się do siebie. Pozbył się także wszelkich wątpliwości w sprawie, która teraz stała
się najważniejsza. Bez Mattie nie wyobrażał sobie przyszłości.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Conner zaparkowa

ł ciężarówkę przed domem dziadka. Słońce dopiero zaczynało

oświetlać szczyty gór, a w dolinach zalegała jeszcze poranna mgła. Conner przeszedł na tył
budynku i zapukał. Cicho otworzył drzwi. Zastał Josepha tam, gdzie przewidywał. Dziadek
siedział przy kuchennym stole, grzejąc dłonie o gorący kubek z kawą. Lata mijają, a pewne
sprawy nigdy się nie zmienią, pomyślał Conner i uśmiechnął się.

– Witaj, dziadku – powiedzia

ł.

– Conner? Wejd

ź i rozgość się – odpowiedział Joseph, a oczy rozbłysły mu z radości. –

To wspaniała niespodzianka. Chodź, napij się kawy.

Conner usiad

ł przy stole naprzeciwko dziadka.

– Przyszed

łem, bo muszę ci coś wyjaśnić.

– Conner, nic nie musisz m

ówić – odparł Joseph.

Wyciągnął dłoń i dotknął ręki wnuka.
– Prosz

ę – nalegał Conner. – Pozwól mi powiedzieć, co mi leży na sercu. Od dawna

pewne sprawy nie dawały mi spokoju.

Na chwil

ę spuścił oczy, jednak zaraz podniósł wzrok.

Szacunek wobec starszych wymaga

ł patrzenia prosto w oczy w czasie rozmowy.

– Nie by

łem takim wnukiem, na jakiego zasługujesz.

Joseph oparł ręce o krawędź stołu.
– Zawsze by

łem z ciebie dumny. Wyjechałeś i doskonale dałeś sobie radę w wielkim

mieście. Odniosłeś sukces i jesteś szczęśliwy. Właśnie tego dla ciebie pragnąłem.

– Dziadku, w

łaśnie o to chodzi, że nie byłem szczęśliwy – przyznał Conner z ciężkim

westchnieniem. –

Jak może być szczęśliwy człowiek, który nie próbuje być odpowiedzialny

za własne życie? Jeśli za swoje błędy obwinia innych?

Joseph zamierza

ł chyba coś powiedzieć, ale Conner nie dał mu dojść do głosu.

– Mia

łem do ciebie pretensję o to, że zabrałeś mi ojca.

– Conner, wtedy by

łeś jeszcze dzieckiem.

– Ale ju

ż od dawna jestem dorosły. Powinienem patrzeć na pewne sprawy inaczej niż

dziecko. Jak mężczyzna.

Przerwa

ł na chwilę, po czym dodał:

– Teraz ju

ż znam prawdę. To ja przyszedłem do ciebie szukać pomocy. Bałem się

nierozważnego zachowania ojca. Wiem, że kazałeś ojcu opuścić rezerwat dla mojego dobra.
Zrobiłeś to, bo mnie kochałeś.

Joseph spojrza

ł na niego ze smutkiem.

– Conner, tw

ój ojciec miał dobre serce. Po prostu nie mógł dojść do siebie po śmierci

twojej matki. Szukał ukojenia w alkoholu i to go zabiło.

– Gdyby

ś nie zmusił ojca, żeby zostawił mnie z tobą, pewnie tamtej nocy jechałbym

razem z nim?

Starzec smutno pokiwa

ł głową w odpowiedzi. Przez chwilę obaj milczeli, wspominając

background image

przeszłość.

– Pocz

ątkowo nieustannie czułem się winny – odezwał się w końcu Conner. – Z mojego

powodu kazałeś mu odejść. W pewnej chwili wina stała się nie do zniesienia. Fakty przestały
się liczyć. Wymyśliłem inną rzeczywistość i... uwierzyłem, że ty byłeś za wszystko
odpowiedzialny. Czy będziesz umiał mi wybaczyć? – spytał niepewnie.

– Nie musz

ę ci niczego wybaczać. Kocham cię i zrobiłbym dla ciebie wszystko.

– Ja te

ż cię kocham i jestem ci wdzięczny – powiedział Conner i położył dłoń na ręce

dziadka.

– Zrobi

łem, co tylko możliwe, by pomóc twojemu ojcu – odezwał się Joseph po chwili

milczenia. –

Starałem się też wytłumaczyć mu, że nie powinien przekreślać swojego życia

tylko dlatego, że nie był w stanie uratować życia innej osoby.

– To w

łaśnie starałem się wytłumaczyć niedawno Mattie – wtrącił Conner.

Joseph u

śmiechnął się.

– Ta dziewczyna jest twoim przeznaczeniem – stwierdzi

ł.

Zaskoczony Conner pochyli

ł się do przodu.

– M

ówisz tak, jakbyś był tego pewien. Skąd możesz wiedzieć?

– Zacz

ęliście sobie wzajemnie pomagać, zanim zdążyliście się dobrze poznać – zauważył

Joseph. –

Będziecie zgodną parą.

Conner potar

ł dłonią podbródek i skrzywił się.

– Nie wiem, czy przyzna

łaby ci rację – powiedział i pokręcił głową. – Ostatniego

wieczora skrytykowałem wszystko – jej sposób życia, pracę, poświęcenie, nawet jej zdrowy
rozsądek. Obawiam się, że moje bezpardonowe słowa zniszczyły szansę na wspólną
przyszłość.

– Bzdury pleciesz – roze

śmiał się Joseph. – Oczywiście, ludzie zachowują się czasem

niemądrze, ale potrafią sobie to wzajemnie wybaczyć. Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz i
powiesz, co do niej czujesz.

Mattie spogl

ądała na spokojną taflę jeziora. Miała nadzieję, że urok tego zakątka uciszy w

niej wszystkie emocje. Rozpierała ją duma, bo Brenda i Scotty byli już bezpieczni daleko
stąd. Mattie skontaktowała się z pewną kobietą w Albuquerque, która obiecała im dach nad
głową do czasu, gdy Brenda znajdzie pracę i stanie na własnych nogach.

Po powrocie z dworca autobusowego Mattie zn

ów poczuła się samotna w pustym domu.

Nie mogła zasnąć, a wczesnym rankiem zerwała się z łóżka i okryta kocem wyszła na taras.
Zwykle wspaniałe kolory budzącego się dnia napełniały ją optymizmem, jednak dziś tak się
nie stało. Wróciła więc do pokoju, ubrała się szybko i poszła na spacer wzdłuż jeziora.

Poprzedniego wieczora us

łyszała od Connera sporo niemiłych słów. Jak się okazało, miał

na jej temat niezbyt pochlebne zdanie. Bardzo ją to zabolało, choć na pewno na jego
zachowanie wpłynęła również obecność Scotty’ego. Z udręczonego wyrazu jego twarzy
domyśliła się, że powróciły wspomnienia z dzieciństwa. A ona odwróciła się wtedy i odeszła,
zostawiając go samego. Teraz żałowała.

Pociesza

ło ją tylko, że w tamtej chwili dwie osoby oczekiwały od niej pomocy. Conner i

background image

tak był zbyt wzburzony, by cokolwiek do niego dotarło. Teraz przypominała sobie jego
serdeczne gesty, pocałunki, spojrzenia. Od pierwszej chwili okazywał jej troskę i
zainteresowanie. Potrafił ją rozśmieszyć i zawsze był gotów do pomocy. Dopiero przy nim
zaczynała czuć, że naprawdę żyje.

Dzi

ęki niemu zrozumiała, że poświęcając się dla innych, zapomniała o własnym życiu. W

pierwszej chwili nie chciała się z tym zgodzić, jednak w końcu doszła do wniosku, że Conner
mógł mieć rację. Ale to i tak nic nie zmieniło. Zdecydowała się na takie życie przed pięcioma
laty i tak zostanie, nawet jeśli oznaczało to samotność. Trudno, sama wybrałaś, pomyślała i
łzy popłynęły jej po policzkach.

– Mattie? – us

łyszała za plecami głos Connera.

Star

ła palcami łzy i spojrzała w jego kierunku.

– Wsz

ędzie cię szukam – powiedział i podszedł bliżej.

– Conner – zacz

ęła i odwróciła głowę, żeby nie zauważył łez. – Nie mam ochoty na żadne

sprzeczki.

– Jeste

ś smutna – stwierdził.

Usiadł obok, nim zdążyła zaprotestować, i objął jej dłonie.
– Jak tamta kobieta i dziecko? Wszystko w porz

ądku? Nic im się nie stało?

Mattie spojrza

ła mu w oczy. Nie drwił i nie żartował. Posprzeczał się z nią, zwątpił w jej

zdrowy rozsądek, a jednocześnie nadal przejmował się losem Brendy i jej syna. W tym
momencie zdała sobie sprawę, że go kocha. Nie znała nikogo takiego jak on. Intrygował ją,
fascynował i pociągał.

– Czy kiedykolwiek zdarzy

ło ci się, że pragnąłeś czegoś do bólu, a jednocześnie

wiedziałeś, że to niemożliwe? – spytała nagle.

Conner d

ługo się nie odzywał. Uważnie patrzył jej w oczy. Mattie poczuła się nieswojo.

Miała nadzieję, że nie uznał jej za wariatkę.

– O co naprawd

ę chodzi, Mattie? – Spytał w końcu. – Dlaczego jesteś taka smutna?

Z twojego powodu, mia

ła ochotę powiedzieć, ale w tej chwili jeszcze nie potrafiła się na

to zdobyć. Coraz trudniej znosiła samotne życie i równie trudno było jej przyznać się do tego.

– Nie martw si

ę o Brendę i Scotty’ego – powiedziała, zamiast odpowiedzieć na pytanie. –

U nich wszystko w porz

ądku – zapewniła z westchnieniem i spojrzała na gładką taflę jeziora.

Po prostu jestem trochę przygnębiona. Czasem mi się to zdarza. Zwłaszcza, gdy tak jak

teraz w pensjonacie nie ma żadnych gości.

– Biedactwo –

powiedział Conner ze zrozumieniem. – Wkładasz tyle serca i wysiłku w

pomaganie innym. A kto ma pomagać tobie?

Cofn

ęła dłonie.

– Nie gniewaj si

ę na mnie – szepnął. – Nie chciałem sprawić ci przykrości. Po prostu nie

zgadzam się z tobą. Każdy czasem potrzebuje pomocy. Mnie na pewno była potrzebna.

Spojrza

ła zaskoczona.

– Mattie, to w

łaśnie ty pomogłaś mi dojść do prawdy – mówił dalej. – Dziś rano

rozmawiałem z dziadkiem. Wybaczył mi. Myślę, że teraz rozumiemy się lepiej niż
kiedykolwiek przedtem. Jestem ci za to bardzo wdzięczny.

background image

Nie wiedzia

ła, co powiedzieć.

– Tylko tobie uda

ło się mnie przekonać, bym szukał prawdy. Jak widzisz, skorzystałem z

twojej pomocy – doda

ł z uśmiechem i znów objął jej dłonie. – Pozwól, żebym teraz ja ci

pomógł. Chcę cię wyrwać z samotności.

Poczu

ła bezsensowny lęk. Miała ochotę uciec. Próbowała wyrwać dłonie, ale nie

wypuścił ich z uścisku.

– Conner, wiesz,

że to niemożliwe.

– Nie musisz po

święcać własnego szczęścia, żeby pomagać innym – oświadczył.

Nieoczekiwanie poczuła złość.

– Naprawd

ę nic nie rozumiesz? Zawsze będę pomagać ludziom. Nigdy nie przestanę. Jak

możesz żądać tego ode mnie?

– Mattie, przecie

ż nie powiedziałem nic takiego. Albo mnie nie słuchasz, albo wyraziłem

się nie dość jasno. Kochanie, chcę być z tobą i chcę ci pomagać. Naprawdę wierzę, że nic nie
dzieje się bez powodu. Dlatego los sprawił, że się spotkaliśmy. Tak musiało być. Po prostu
przeznaczenie. Najpierw ty mi pomogłaś, a teraz moja kolej.

– Los i przeznaczenie? Brzmi bardzo tajemniczo.

U

śmiechnął się szeroko.

– C

óż, życie składa się z tajemnic. Nie musimy wszystkiego rozumieć. Sama mówiłaś coś

podobnego. Jeśli los daje nam prezent, najlepiej go przyjąć i nie zastanawiać się. Powiedzmy,
że ty jesteś prezentem dla mnie, a ja dla ciebie. To jak? Przyjmujemy takie podarki? – spytał,
patrząc jej w oczy z nadzieją.

Mattie nie dowierza

ła własnym uszom. Conner proponował jej wspólną przyszłość.

– Ale... – zawaha

ła się. – Prowadzę pensjonat w Vermoncie, a ty masz firmę w Bostonie.

Jak...

Roze

śmiał się, uniósł jej dłonie i pocałował.

– Kochanie, to s

ą drobiazgi. Wszystko da się załatwić. Chętnie zacznę od początku.

Najważniejsze, żeby być razem.

– Wiesz, Conner, wydaje mi si

ę, jakbym była w tobie zakochana przez całe życie.

Spojrza

ł jej głęboko w oczy i delikatnie dotknął palcami jej policzka.

– Ja te

ż zawsze cię kochałem – powiedział i namiętnie pocałował jej usta.

background image

EPILOG

Mattie z niepokojem spojrza

ła na twarze Gwen i Lori. Czekała niecierpliwie na opinię

przyjaciółek.

– Wygl

ądasz pięknie – zawyrokowała Lori, wzdychając. Ze wzruszenia miała łzy w

oczach. Mattie uśmiechnęła się do niej. Lori była w zaawansowanej ciąży i hormony
wyraźnie wpływały na jej nastrój.

– Naprawd

ę pięknie – przytaknęła Gwen. – Ten strój jest po prostu wspaniały.

Conner zaproponowa

ł Mattie, by włożyła ślubny strój jego matki. Zgodziła się

natychmiast. Teraz, w dniu ich ślubu, stała przed przyjaciółkami w sukni uszytej z delikatnej
skóry łani, ozdobionej polerowanymi muszelkami, przepasanej szarfą obszytą długimi
frędzelkami. Suknia falowała przy każdym kroku, odsłaniając białe, skórzane mokasyny.

Fryzjer w rezerwacie u

łożył włosy Mattie zgodnie z tradycją Kolheeków. Dwa grube

warkocze ozdobione drobnymi perłami spływały na ramiona dziewczyny.

– Nie za du

żo tych ozdób? – spytała Mattie.

– Wygl

ądasz jak prawdziwa indiańska księżniczka – zapewniła Gwen. – Conner będzie

zachwycony.

Lori poci

ągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.

Ślub w Wigilię – szepnęła. – Czy może być coś bardziej romantycznego?

– Przesta

ń beczeć – zażądała Mattie – bo zaraz i ja rozpłaczę się jak dziecko.

– Nawet nie próbuj –

ostro zaprotestowała Gwen i pogroziła jej palcem. – Popsujesz cały

makijaż.

Rozleg

ło się pukanie do drzwi. Grey wsadził głowę do środka.

– Ju

ż czas – poinformował.

Zauwa

żył łzy na twarzy żony, więc podszedł do niej, objął ją czule i pocałował.

– Kochanie, wszystko w porz

ądku?

– Tak, nic mi nie jest – chlipn

ęła Lori. – Po prostu cieszę się z ich szczęścia.

Rozleg

ł się uroczysty dźwięk bębnów. Grey zerknął znacząco na przejęte przyjaciółki.

– Czas si

ę pokazać. Wszyscy członkowie plemienia czekają – przypomniał.

– Grey, nie ponaglaj mnie! – zawo

łała Mattie. – I tak cała się trzęsę.

Gdy Conner i Mattie zwr

ócili się do Josepha z prośbą, by udzielił im ślubu zgodnie z

tradycją Kolheeków, stary szaman spytał, czy chcieliby zaprosić na uroczystość wszystkich
członków plemienia. Wtedy Mattie była zachwycona, ale teraz na myśl, że z jej powodu
zebrał się cały tłum, poczuła drżenie nóg. Przeszła przez hol budynku, w którym mieściło się
centrum kultury Kolheek

ów. Na końcu czekali jej rodzice. Uśmiechnęła się szeroko na ich

widok. Przywitali się serdecznie.

– Gotowa? – spyta

ł ojciec.

Skin

ęła głową, zbyt rozemocjonowana, by coś powiedzieć. Matka, wyraźnie przejęta i

wzruszona, też nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wręczyła córce kolorowy bukiet polnych
kwiatów. Mattie ruszyła naprzód w otoczeniu rodziców. Uniosła wysoko głowę. Tłum

background image

zaszemrał, po czym ucichł. Słychać było tylko donośny głos bębnów. Joseph wystąpił do
przodu. Jego głowę ozdabiał wspaniały pióropusz misternie wykonany z orlich piór.

Mattie zobaczy

ła Connera. Wydawało jej się, że serce bije jej głośniej niż bębny. Nie

mogła uwierzyć, że za chwilę zostanie panią Thunder. Conner wyglądał wspaniale. Skórzany,
jasnobrązowy strój bez rękawów podkreślał muskularne ramiona. Długie włosy, przewiązane
kolorową opaską wokół głowy, luźno spadały na ramiona.

Jego czarne oczy spogl

ądały na pannę młodą z czułością i pożądaniem. A ona nie mogła

opanować radosnego uśmiechu szczęścia. Szła na spotkanie miłości swojego życia.

P

óźnym wieczorem leżeli nadzy w ciemnościach, rozjaśnionych jedynie nastrojowym

światłem świec. Byli zmęczeni i szczęśliwi. Conner uniósł się na łokciu. Pocałował czubek jej
nosa. Powoli dotykał końcami palców jej policzka, szyi, piersi.

– Bardzo jeste

ś nieszczęśliwa, że nie pojechaliśmy na miesiąc miodowy do jakiegoś

egzotycznego zakątka? – spytał. – Na Bermudy albo do Cancun?

Pokr

ęciła przecząco głową.

– Nie ma pi

ękniejszego miejsca w zimie niż Nowa Anglia – zapewniła z przekonaniem.

– Ale tu jest zimno – zauwa

żył.

Mattie zachichotała w odpowiedzi.
– To dobry pretekst,

żeby nie wychodzić spod kołdry.

– Ach, wi

ęc o to chodzi – domyślił się Conner.

Uśmiechnął się szeroko i pocałował ją.
– Conner, naprawd

ę myślisz, że jesteśmy dla siebie stworzeni? – spytała nagle, tuląc się

do niego.

– Jestem pewien – o

świadczył i mocno ją przytulił.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
200 Clayton Donna Jezioro utkane z mgiel
Donna Clayton Jezioro utkane z mgieł
725 Harlequin Romans Clayton Donna Miasteczko Smoke Valley 01 Idealny plan
Clayton Donna Tajemnica niani
Clayton, Donna Nicht so stuermisch Hannah
871 Clayton Donna Tajemnica niani
Clayton Donna Szamanka
Clayton Donna Matka chrzestna
Clayton Donna Tajemnica niani
Forgotten Realms Lost Empires 03 Star of Cursrah # Clayton Emery
01 Donna Clayton Tajemnica niani
tp6 04 03 zycie w jeziorze test b
tp6 04 03 zycie w jeziorze test a
Donna Clayton Nanny in the Nick of Time
Komisarz Brunetti 03 Stroj na smierc Leon Donna
Jo Clayton Drinker 03 A Gathering Of Stones

więcej podobnych podstron