background image

W grudniu proponujemy 

Harlequin Temptation 

BOŻE NARODZENIE W CONNECTICUT 

Vicki Lewis Thompson 

Anna każdą wolną chwilę spędza w swoim wiejskim domu. 
Pewnego dnia spotyka Sama, który osiadł na wsi na stale. 

Czy Anna na dobre zerwie z wielkomiejskim życiem? 

SŁODKIE RÓŻNOŚCI 

Judith Mc Williams 

Miranda w spadku otrzymuje nie tylko farmę położoną 

w pięknej, górskiej okolicy, ale także bolesną rodzinną 

tajemnicę. Czy Robert pomoże jej w trudnej sytuacji? 

SUKNIA ŚLUBNA 

Giną Wilkins 

W unormowane życie Devon wkracza Tristan, 

obieżyświat, człowiek znany i sławny. 

Czy Devon może liczyć na stałość uczuć Tristana? 

ADAM I EWA 

Elise Title 

Adam, ulubieniec kobiet, 

szczególnie sobie ceni uroki kawalerskiego życia. A jednak... 

Nie każdej nocy znajduje się zagubione piękne dziewczyny... 

harlequin 

ELISE TITLE 

ADAM I EWA 

harlequin 

Toronto • Nowy Jork • Londyn 

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg 

Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia 

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa 

• 

background image

Tytuł oryginału Adam & Eve 

Pierwsze wydanie Harlequin Books, 1992 

Przekład Małgorzata Fabianowska 

Redakcja Barbara Syczewska-Olszewska 

Korekta Maria Kaniewska 

Małgorzata Juras 

© 1992 by Elise Title 

© for the Polish edition by Arlekin 

- Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 

Warszawa 1993 

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji 

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. 

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu 

z Harlequin Enterprises B.V. 

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. 

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych 

- żywych czy umarłych -jest całkowicie przypadkowe. 

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin 

i znak serii Harlequin Temptation są zastrzeżone. 

Skład i łamanie: Studio Q 

Printed in Germany by Elsnerdruck 

ISBN 83-7070-411-5 

Indeks 300543 

P R O L O G 

17 lipca. Muszę wyznać, że już od miesięcy dostawa­

łem gęsiej skórki na myśl o tym dniu. Konkretnie mó­

wiąc, od pól roku. A naprawdę wiele trzeba, by Nolan 

Fielding przyznał się do czegoś takiego. Zresztą, jeśli nie 

wierzycie, spytajcie mojej sekretarki. Już ona wam po-

wie, ile alugastrinu wypiłem dziś rano, by uspokoić moje 

wrzody. Dzisiaj synowie Aleksandra Fortune'a mają sta­

wić się na spotkanie punktualnie o dziesiątej. A ja myślę 

tylko o tym, że kiedy stąd wyjdą, nie będą, łagodnie 

mówiąc, w najlepszych humorach. Chwileczkę, muszę na 

chwilę przerwać... 

- Doris, nie zrobiłabyś mi kawy? 

Doris, moja sekretarka, zrzędzi jak zwykle, że gdy­

bym nie pił tyle kawy, nie miałbym kłopotów z wrzoda­

mi. Co gorsza, mój lekarz podziela jej zdanie. Ja tu 

background image

6 • ADAM I EWA 

gadam o sobie, a miałem mówić o chłopcach starego 

Fortune'a! 

Swoją drogą, to śmieszne, że nazywam ich jeszcze 

chłopcami, choć to już stare konie. Boże, przecież zna­
łem ich, kiedy jeszcze byli rozkosznymi dzieciakami! 
No, może nie zawsze rozkosznymi. Ale to całkiem inna 
sprawa. 

Wracając do rzeczy. Jestem wziętym adwokatem 

z czterdziestosiedmioletnią praktyką i mogę powiedzieć, 

że z listy moich klientów można byłoby z powodzeniem 
utworzyć pokaźny tom pod tytułem „Kto jest kim 
w Denver". Trzeba jednak stwierdzić, że nawet spośród 
wielu znanych rodzin nazwisko rodu Fortune'ów wyróż­
niało się szczególnie. 

Przez dwadzieścia siedem lat byłem adwokatem, 

przyjacielem i powiernikiem Aleksandra Fortune'a, ojca 
tych czterech chłopców. Świętej pamięci Aleksander był 
założycielem Fortune Enterprises, przedsiębiorstwa, 
które na początku dysponowało jednym magazynem 
handlowym. Wkrótce rozrosło się w słynną sieć eksklu­
zywnych domów towarowych, która niepodzielnie opa­
nowała północno-zachodnią część Stanów. Pierwszy 
z domów, ten w Denver, pozostał okrętem flagowym 

korporacji i stał się siedzibą zarządu. 

Mniej więcej przed pół rokiem mój przyjaciel, Ale­

ksander Fortune, odszedł z tego i świata zostawił prawie 

osiemdziesięcioletnią matkę, Jessicę, oraz czterech sy­

nów. W swojej ostatniej woli dokonał sprawiedliwego 
podziału. Matce zostawił siedzibę rodową w Denver 
oraz wyznaczył jej wysoką dożywotnią pensję. Resztę 
majątku pozostawił synom: Adamowi, Peterowi, Truma-

ADAM I EWA • 7 

nowi i Taylorowi. Zastrzegł, że ich udziały nie mogą być 

odsprzedane bądź przekazane nikomu spoza ścisłego 
grona najbliższej rodziny. 

Proste i jasne, prawda? Tak by się przynajmniej wyda­

wało, ale... Trzeba przyznać, że zostawił mi pole do 
popisu. W testamencie dokonane zostało pewne uzupeł­

nienie, co samo w sobie jest rzeczą często praktykowa­
ną, lecz w tym przypadku miało dziwnie złowieszczy 
wydźwięk. 

Zapewne zastanawiacie się, o co może chodzić. Cier­

pliwości, zaraz zaspokoję waszą ciekawość. 

- Doris, a może lepiej zrobiłaby mi herbata? Z łyże­

czką miodu. 

0 czym to mówiliśmy? Aha, o poprawce do testamen­

tu. Lepiej będzie, jeżeli zacytuję tu dosłownie starego 

Aleksandra: „Po stosownym okresie żałoby - a ponie­
waż każdy z was będzie, jak przypuszczam, miał własne 

zdanie na temat, jak długi ma on być, więc określam 
go dokładnie na sześć miesięcy - wszyscy zbierzecie 

się ponownie w biurze Nolana Fieldinga, gdzie zapo­
znacie się z dodatkowym obwarowaniem mojego testa­
mentu". 

Wzmianka o tym wywołała, co zrozumiałe, duży nie­

pokój zainteresowanych. Nawet Jessica była poruszona. 
Zarówno ona, jak i chłopcy chcieli natychmiast wie­
dzieć, co zawiera uzupełnienie. Niestety, musiałem im 
ciągle powtarzać, że Aleksander zabronił otwierania ko­

perty przed siedemnastym lipca. 

I oto mamy ranek siedemnastego lipca. 
Jako prawnik zostałem zobowiązany do przedstawie­

nia rodzinie ostatecznych postanowień Aleksandra. Nie 

background image

8 • ADAM I EWA 

będzie to dla mnie łatwy moment, gdyż mogę spodzie­

wać się najróżniejszych reakcji. 

W dodatku przez pół roku musiałem żyć z brzemie­

niem tej wiedzy, nie mogąc nawet przygotować chło­

pców, by w stosownym momencie mogli udźwignąć jej 
ciężar. Dlatego właśnie odezwały się moje wrzody. 

Mam nadzieję, że Peter, drugi z synów Aleksandra, 

będzie w stanie utrzymać w ryzach emocje braci. Jest tak 

poważnym i zrównoważonym młodym człowiekiem, że 

przestaję się dziwić, iż stary Fortune wyznaczył go na 

prezesa rady nadzorczej korporacji. 

Może opowiem trochę o Peterze. Kiedy miał podjąć 

pracę w firmie ojca jako świeżo upieczony absolwent 

uniwersytetu, Aleksander, oczywiście, zaproponował 

mu intratną posadę dyrektorską. Tymczasem Peter uparł 

się, że zacznie od najniższego stanowiska i sam wypra­

cuje sobie pozycję w firmie. Niestety, nie było to takie 

proste. Już na samym początku narobił zamieszania 
w dziale wysyłkowym, gdzie zatrudnił się jako goniec. 
Wśród pracowników zapanowała nerwowa atmosfera, 

gdy znalazł się między nimi syn szefa. Peter zjawiał się 

w biurze ubrany tak wytwornie, jakby właśnie wybierał 

się na posiedzenie rady nadzorczej. Wyobraźcie sobie 

gońca w garniturze, olśniewająco białej koszuli i staran­
nie dobranym krawacie! Mało tego, nawet w kapeluszu. 

Pewnego dnia dla żartu wszyscy zjawili się w kapelu­
szach. Młody Fortune ma poczucie humoru, więc śmiał 

się serdecznie razem z nimi. 

Obawiam się tylko, że dzisiaj nie będzie miał ochoty 

do śmiechu. 

ADAM I EWA • 9 

- Doris, chyba jednak nie przeżyję bez kawy. Zlituj 

się i zaparz mi trochę. 

Nie martwię się jednak reakcją Petera. Moim zdaniem 

największego szumu narobi dziś Truman, trzeci z synów 
Aleksandra, ten buntownik w czarnych skórach, ujeż­
dżający swojego harleya. Zaraz opowiem wam o nim 

pewną anegdotę... 

Kiedy Tru miał lat siedemnaście i był tuż przed matu­

rą, wyrzucono go z najlepszego liceum w Denver, ponie­

waż nie chciał się zgodzić, by uszyto dla niego tradycyj­

ną togę i biret. Uznał, że uniformy i dęte ceremonie przy 

wręczaniu świadectw to symbol tyranii, dławiącej wol­

nego ducha jednostki. Ten chłopak nigdy nie przebierał 

w słowach i buntował się przeciwko wszystkiemu, co 
tradycyjne. Za to był żarliwym entuzjastą wszelkich 
zmian i reform. I takim pozostał do dzisiaj. Stale kłóci 

się ząb za ząb z Peterem o sposób zarządzania korpora­
cją. Och, ale miałem wam przecież opowiedzieć, jak się 
stawiał w szkole. Aleksander Fortune, oczywiście, nie 
chciał nawet słyszeć o tym, że promocja jego syna nie 
odbędzie się. Na przemian prośbą i groźbą skłonił wre­
szcie buntowniczego potomka do zmiany zdania. Tru 
musiał przywdziać znienawidzoną togę, ale nie byłby 
sobą, gdyby poddał się do końca. Kiedy już z dyplomem 

w ręku schodził z podium, obrócił się nagle tyłem do 
szacownego audytorium złożonego z przejętych rodzi­

ców i przyjaciół rodzin - czyli także i mnie - zadarł togę 

i pokazał nam wszystkim... 

Pozwolicie, że daruję sobie szczegóły. 

- Doris, nie zostały jeszcze jakieś pączki? Muszę za­

pełnić czymś żołądek. 

background image

10 ADAM I EWA 

O Boże, już prawie dziesiąta! Nie mogę liczyć na to, 

że Peter spóźni się choć o minutę. Jest równie punktual­
ny, co skrupulatny. Za to Adam, najstarszy z synów Ale­
ksandra, nigdy jeszcze nie zjawił się w porę. Cóż, nawet 

na świat przyszedł o trzy tygodnie za późno. W ogóle 
muszę wam wyznać, że ten przystojniak za jedyną rzecz 
godną prawdziwej uwagi uznaje tylko to, co wiąże się 

z płcią przeciwną. Trzeba przyznać, że ma w sobie coś 
ujmującego. Gdybym był kobietą, też nie mógłbym się 
oprzeć jego blond lokom, ciemnoniebieskim oczom 
i wysportowanej sylwetce. Nic dziwnego, że romansuje 

na prawo i lewo. Za moich czasów nazwano by go po 
prostu huncwotem i bawidamkiem. Bo też rzeczywiście, 
kiedy smyk był jeszcze nie większy od konika polnego, 

już miał oko na dziewczęta. To jedyny chłopiec, jakiego 

znałem, który ochoczo biegał do przedszkola - oczywi­

ście pod warunkiem że była tam przynajmniej jedna 
dziewczynka. 

Myślę, że najmniej kłopotu sprawi mi Taylor, naj­

młodszy. To miły, skromny, bezpretensjonalny chłopak 
- co nie znaczy, że nie jest tak bystry jak pozostali bra­
cia. Przeciwnie, przewyższa ich inteligencją. Rzecz 
w tym, że ma marzycielską naturę, a w dodatku pasjonu­

ją go wynalazki. Muszę przynać, że niektóre są całkiem 

pomysłowe. No, powiedzmy, są zalążkiem dobrego po­
mysłu. Nigdy bowiem nie chciały działać tak, jak sobie 
Taylor zaplanował. 

Na przykład elektryczny otwieracz do szampana, któ­

ry wystrzeliwał korki z taką siłą, że sufit był cały w dziu­
rach. Stary Fortune żartem zaproponował synowi, by 
opatentował go jako tajną broń dla CIA. 

ADAM I EWA 1 1 

Mylicie się jednak, jeśli sądzicie, że Taylor się zniechę­

cił. Przeciwnie, nadal jest pełen zapału i właśnie pracuje 

nad czymś o wiele bardziej skomplikowanym - ma to być 
robot pełniący rolę służącego. Muszę powiedzieć, że... 
- och, przepraszam, ale Doris już na mnie dzwoni! Są 

wszyscy w komplecie. Jessica przyszła także. Ta kobieta 
nie pozwoli, by coś ważnego rozgrywało się bez jej udziału. 
Mam dla niej ogromny respekt i podziw, a mówiąc szcze­

rze, uwielbienie. Kiedyś, ach, kiedyś byłem nią po prostu 
zauroczony. Nawet i teraz nie mogę patrzeć na nią spokoj­
nie. 

Zresztą nieważne, co do niej czuję. Istotne jest, iż 

Jessica zawsze mnie onieśmielała. Ta kobieta ma w so­

bie coś, co sprawia, że trudno mi wykrztusić słowo. 
Zachowuję się przy niej jak niezgrabny uczniak. W tej 

chwili szczególnie utrudni mi to sytuację. 

Przywitali się ze mną spokojnie, choć, oczywiście, 

daje się wyczuć ukryte napięcie. Starannie unikając 
ostrego, badawczego spojrzenia Jessiki, bez zbędnych 

wstępów przechodzę do rzeczy. 

- Jak wiecie, ostatnia wola waszego ojca przewiduje, 

że udziały w Korporacji Fortune, które dzielicie po rów­
no, nie mogą być odstępowane ani odsprzedane poza 

rodzinę. Jednakże w dokumencie, który został dołączo­
ny do właściwego testamentu, zawarte są jeszcze dodat­

kowe warunki. 

Walczę z drżeniem głosu i staram się mówić spokoj­

nym, wyważonym i - mam nadzieję - autorytatywnym 

tonem. 

- Nolan, bądź łaskaw się streszczać - rzuca niecier­

pliwie Jessica. 

background image

12 ADAM I EWA 

Pragnąc zyskać na czasie, pociągam łyk kawy z fili­

żanki, którą wreszcie postawiła przede mną nie ukrywa­

jąca dezaprobaty Doris. 

- Tak, już przechodzę do sedna - obiecuję potulnie, 

z obawą obiegając wzrokiem rodzinne zgromadzenie. 

Adam stoi przy drzwiach, niedbale oparty o ścianę, tłu­
miąc znudzone ziewnięcie. Dałbym głowę, że czeka już 

na niego jakaś dama. Taylor, skulony na brzeżku kanapy, 
wertuje zajadle jakieś notatki. Zapewne plany swojego 

nowego robota. Siedzący na wprost Tru rzuca na mnie 

swoje typowe, zniecierpliwione spojrzenia. Tak jak i Jes­

sica, nie znosi spraw formalnych. Najbliżej siebie mam 
Petera, który siedzi na krześle wyprostowany i obserwu­

je mnie spokojnie, lecz czujnie. 

- Mam nadzieję, iż znane wam jest - kontynuję nie­

wzruszenie - pojęcie tontyny, prawda? - Spojrzenie, ja­

kie rzuca mi Jessica, jest po prostu majstersztykiem. 
Synowie Aleksandra zerkają jeden na drugiego. 

- Co masz dokładnie na myśli, Nolan? - pyta ta nie­

samowita kobieta, akcentując każde słowo. 

Staram się ukradkiem otrzeć pot z czoła. 

- W myśl standardowej definicji, w przypadku kla­

sycznej tontyny jej uczestnicy wnoszą w równych pro­
porcjach wkład, który składa się na gratyfikację, należną 
wyłącznie temu, który przeżyje innych. 

- Co to ma wspólnego z obwarowaniem testamentu 

mojego syna? - syczy zniecierpliwiona. 

- No właśnie popierają ją wnukowie. 

- Błagam, cierpliwości! Widzicie, wasz ojciec stwo­

rzył swoją własną wersję tontyny i właśnie będę starał się 

wytłumaczyć, na czym ona polega. 

ADAM I EWA 13 

- Przeczytaj ten dopisek, Nolan - nakazuje Jessica 

tonem nie znoszącym sprzeciwu. 

- Tak - bąkam, czując się już nawet nie jak uczniak, 

ale jak przedszkolak. Drżącymi rękami wyjmuję kartkę 
z koperty, poprawiam okulary, odchrząkuję i przystępuję 
do czytania. 

„Do moich synów: Adama, Petera, Trumana i Taylo­

ra. Teraz, kiedy już mnie opłakaliście i możecie spokoj­
nie zająć się myśleniem o swojej przyszłości, zamierzam 
zapoznać was z uzupełnieniem mojej ostatniej woli. Nim 

jednak zdradzę jego treść, pragnę zapewnić was, że 

wszyscy czterej daliście mi wiele radości i szczęścia, 
dlatego dodatkowy warunek, jaki dołączyłem do testa­
mentu, podyktowany został ojcowskim uczuciem i tro­

ską o wasze dobro. 

Jak doskonale się orientujecie, zawsze odczuwałem 

głębokie rozczarowanie formą związku zwanego mał­

żeństwem. Kobiety, co wyznaję ze wstydem, stały się 

moją klęską. Wszystkie one, a moje żony w szczególno­

ści, wyrządziły mi krzywdę. Chodzi tu nie tylko o straty 
finansowe, ale i moralne. Ty, Peterze, który jako jedyny 

z moich synów byłeś na tyle szalony, by puścić się na 

pełne rekinów wody małżeńskiego pożycia, najlepiej 

wiesz, o czym mówię. Wybaczam ci jednak, gdyż wyko­
rzystano twoją młodzieńczą głupotę, a dzięki naszemu 
nieocenionemu przyjacielowi Nolanowi całą sprawę 
szybko udało się anulować. 

Mam nadzieję, że ta nauczka dała ci wiele do myśle­

nia, ale czy mogę być tego pewien? Chciałbym móc 
przekazać swoje zasady pozostałej trójce, żebyście nie 

musieli doświadczać na własnej skórze, jak podłe mogą 

background image

14 Adam i Ewa 

być kobiety, zwłaszcza kiedy chcą zdobyć mężczyznę. 

Niestety, z własnego doświadczenia wiem, jak łatwo tra­

ci się dla nich głowę i zapomina o cenie, jaką przyjdzie 

za to zapłacić. 

Cena. Gdybym potrafił ją przewidzieć, byłbym o wie­

le szczęśliwszy. I właśnie dlatego, moi synowie, chciał­
bym skłonić was do myślenia o kosztach podejmowa­

nych decyzji. 

Aby to osiągnąć, wprowadziłem własną wersję tontyny. 

Zasady są proste i klarowne. Dopóki każdy z was pozosta­
nie kawalerem, wasze udziały w korporacji będą podlegały 
równemu podziałowi, zgodnie z moją ostatnią wolą. Jeśli 

jednak któryś z was straci rozum na tyle, by się ożenić, 

przypadająca na niego część majątku oraz zysku automaty­
cznie przejdzie na rzecz pozostałych, nieżonatych braci". 

Odkładam kartkę. Na moment zapada pełna niedo­

wierzania cisza, a potem pięć wściekłych głosów odzy­
wa się jednocześnie. 

- Co to ma znaczyć? - wybucha Jessica. - On chyba 

żartuje! Nie, to nonsens. Absolutny nonsens. 

- Nie miał prawa! - protestuje Truman, waląc pięścią 

w stół konferencyjny. - Nie może przecież kontrolować 

nas zza grobu. 

- To upokarzające - przerywa mu Peter. 

Nawet Taylora ponosi. 

- On po prostu pozbawił nas dziedzictwa. Paranoja. 
Robię, co mogę, by ich uspokoić, ale, szczerze mó­

wiąc, jestem bezradny. 

- Spróbujcie zrozumieć swojego ojca. Wiecie, jakie 

miał doświadczenia - dukam niezręcznie. 

- Zrozumieć? - wściekle rzuca Truman. - Och, tak, 

ADAM I EWA • 15 

rozumiem go, jeszcze jak! Wiem wszystko o manipulo­

waniu innymi i nadużywaniu władzy. 

Adam chichoce, ale bez śladu rozbawienia. 
- Czemu się tak zaperzasz, Tru? Przecież zawsze 

twierdziłeś, że instytucja małżeństwa jest barbarzyńskim 
przeżytkiem. 

Peter wydaje się najbardziej opanowany, ale widzę, że 

ściska kurczowo rączkę teczki, aż bieleją mu kłykcie. 

- Jestem pewien, że ojciec miał jak najlepsze intencje 

- mówi - ale z drugiej strony nie jest miło dowiedzieć 

się, że nie ufa naszemu zdrowemu rozsądkowi. 

Znów zapada milczenie, tym razem długie i wymow­

ne. Nietrudno odgadnąć ich myśli. 

Na przykład Adam. Pewnie utwierdza się w duchu: 

Właściwie czym mam się martwić? Małżeństwo jest 
ostatnią rzeczą, jakiej pragnę. Za dobrze się bawię. 

Patrzę na Petera. Na pewno myśli: Spokój. Mam już 

za sobą jedno nieudane małżeństwo i, słowo daję,'wolał­
bym użerać się z nieuczciwą konkurencją, niż brać sobie 
znów żonę. 

Tru ma na twarzy swój słynny uśmieszek. O, tak, 

wiem, o co mu chodzi: Nigdy nie pozwolę, by kobieta 

wodziła mnie za nos. Wystarczy tylko pójść do ołtarza, 
a już słodka żonka chce, żebyś chodził jak w zegarku, 
narzeka, że nie pochwaliłeś nowej tapety, podsuwa ci 
pod nos wycinki o wypadkach motocyklowych, a twoją 
ukochaną skórzaną kurtkę oddaje dla biednych. I ja mam 

się żenić? Nie ma mowy! 

Został nam jeszcze Taylor. Założę się, że właśnie po­

wtarza sobie: Wcale nie muszę się martwić. Przynaj­

mniej będę miał wymówkę wobec bab, które chciałyby 

background image

16 • ADAM I EWA 

mnie złapać na męża. No, właśnie. Widzę, jak uśmiecha 
się pod wąsem. 

Właściwie każdy z nich jest przekonany, że uniknie 

małżeńskich więzów. Jeszcze chwila, a zaczną się zasta­
nawiać, czy nie byłoby dobrze pozostać jedynym kawa­
lerem w tym towarzystwie i zgarnąć dla siebie cały 
miód? 

Taki Adam na przykład miałby wolną drogę do karie­

ry pierwszego playboya Ameryki. Z kolei Peter mógłby 
wreszcie rządzić firmą po swojemu, bez oglądania się na 
braci. Tru z zachwytem wprowadziłby imperium starego 
Fortune'a w dwudziesty pierwszy wiek. A Taylor miałby 
wreszcie możliwość zrealizowania najśmielszych pomy­
słów. 

- Posłuchajcie - nagle przerywa ciszę Tru. 

Z tonu jego głosu domyślam się, na co się zanosi. 

Tego się właśnie obawiałem. Och, gdybym mógł łyknąć 

coś na te wrzody! Nie ma wyjścia, muszę wziąć byka za 
rogi. 

- Chyba domyślam się, co chcesz powiedzieć, Tru 

- wtrącam. - Zastanawiasz się pewnie, co będzie, jeśli 

w wyjątkowym, podkreślam, wyjątkowym przypadku, 
wszyscy czterej zdecydujecie się na małżeństwo, tak? 

Pięć par oczu dosłownie wwierca się we mnie. Otwar­

cie ocieram pot z czoła. 

Jeśli powstanie taka ewentualność - mówię pospie-

sznie by im najszybciej to z siebie wyrzucić - wówczas 

tytuł własności korporacji przechodzi na mnie. 
Wszyscy czterej atakują jednocześnie. 
-Ty podstępny cwaniaku! - słyszę od Tru. 
Podpuściłeś ojca na to, tak? -chce wiedzieć Adam. 

ADAM 1 EWA • 17 

- Nigdy nie dostaniesz firmy! - ostrzega Peter. Jesz­

cze nie widziałem go tak wściekłego. 

Nawet Taylor mnie nie oszczędza. 
- Wiesz, Nolan, to naprawdę chwyt poniżej pasa. 

Wiedziałem, że do tego dojdzie, więc nie jestem za­

skoczony. Ale bolą mnie ich słowa. Próbuję sobie wytłu­

maczyć, że poniosły ich nerwy. Przecież wiem, że chło­
pcy zawsze mnie poważali i ostatnią rzeczą, o jaką by 

mnie posądzali, byłyby nieuczciwe intencje. 

- Wierzcie mi, aż do tego ranka nie miałem pojęcia, 

co zawiera uzupełnienie testamentu - usiłuję się bronić. 

- Wasz ojciec nie wspomniał mi o nim ani słowem. Gdy­

by wcześniej przedyskutował ze mną swoje plany, 

z pewnością... 

Tru ucisza mnie machnięciem ręki. 

- Daruj sobie tłumaczenia, Nolan. Nie mogę mówić 

za braci, ale jeżeli chodzi o mnie, z pewnością się nie 

ożenię, więc sprawa twojego ewentualnego dziedzicze­

nia upada. 

- Słusznie, słusznie - basuje mu Adam, wznosząc 

wyimaginowany toast za starokawalerski stan. 

Peter przytakuje w milczeniu, strzepując niewidocz­

ny pyłek z rękawa marynarki. Taylor z roztargnionym 

uśmiechem znów wtyka nos w notatki. 

Muszę przyznać, iż doznałem niemałej ulgi, widząc, 

że burza przeszła nadspodziewanie szybko. Przypusz­

czam, że zawdzięczam to ich niezachwianej pewności, 

że pozostaną kawalerami. 

Na odchodnym podają mi rękę. Taylor klepie mnie 

nawet po ramieniu, mówiąc coś o niechowaniu urazy. 

Z całego serca życzę im powodzenia. Cieszę się, że 

background image

18 • ADAM 1 EWA 

mam to wreszcie za sobą i pragnę już tylko iść do domu. 
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że Jessica nie 
ruszyła się z miejsca i przygląda mi się uważnie. 

Staram się nie pokazać po sobie zdenerwowania, kie­

dy tak patrzę na jej drobną, elegancką sylwetkę w klasy­
cznym białym kostiumie, zagubioną w ogromnym, po­
krytym skórą fotelu. Siwe włosy ma obcięte krótko 
i modnie, szczupłe nogi skrzyżowane w kostkach. Wy­
tworna w każdym calu, jak zawsze, myślę. Ta kobieta 
potrafi zachować klasę, nawet wtedy, kiedy jest wście­
kła. 

- Jessico, jeszcze raz zapewniam cię, że tontyna nie 

była moim pomysłem. Musisz mi uwierzyć. Niczego nie 

sugerowałem twojemu synowi. 

- Daj spokój, Nolan. Wiem o tym. 
- Więc nie masz mi za złe tej sytuacji? - pytam z na­

dzieją. 

Na jej twarzy błyska przelotny uśmiech. Od razu na­

bieram otuchy. 

Jessica podrywa się z fotela z młodzieńczą żywością 

i rusza ku drzwiom. Na moment odwraca się z ręką na 
klamce. Choć patrzy mi prosto w oczy, wcale nie jestem 
pewien, czy mnie widzi. 

- Aleksander myślał, że nawet zza grobu zdoła po­

zbawić mnie prawnuków, a swoich synów radości ślub­
nej ceremonii. Taki był pewien, że chłopcy wyżej cenią 
pieniądze niż miłość? Cóż, przekonamy się. 

Jej ostatnim słowom towarzyszy tajemniczy uśmiech. 

Nasze oczy spotykają się przez moment. Przebiega mnie 
drżenie. 

- Wiesz, wszystko zależy od nich - bąkam. 

ADAMI EWA • 19 

Uśmiech nie znika jej z twarzy, a w oczach pojawia 

się przewrotny błysk. 

- Na to właśnie liczę - rzuca mi na odchodnym i znika. 

Opowiedziałem już, co się stało, ale czuję, jak ogarnia 

mnie dręczący niepokój. Za dobrze znam matkę Ale­

ksandra, by łudzić się, że to koniec całej historii. 

- Doris, czuję, że zaczyna się migrena. Czy mogłabyś 

mi przynieść aspirynę? Tę mocną. 

background image

ROZDZIAŁ 

- Adam? Adam, jesteś tam? - Adam Fortune prze­

kręcił się na łóżku i nakrył głowę poduszką. 

- Obudź się, do diabła! - Adam stęknął i po omacku 

sięgnął po upuszczoną słuchawkę. - Skup się wreszcie 

i słuchaj. To bardzo ważne. 

Adam zdołał wreszcie przycisnąć słuchawkę do ucha. 

Trzymał ją kurczowo, drugą ręką pocierając bolące skro­
nie. 

- Dobrze, dobrze, przecież się nie pali - wymamro­

tał. 

- Owszem, pali się, i to pod twoimi stopami. 

- Pete? To ty? 
- Zabalowaleś wczoraj, co? 

ADAM I EWA • 2 1 

- Nie, skąd - skłamał Adam, zerkając na budzik 

u wezgłowia. - Już piąta? Fatalnie, byłem umówiony na 
tenisa o wpół do szóstej - westchnął i gorączkowo za­
czął szukać aspiryny. 

- Stary, jest piąta rano! 
- Coo?! Niemożliwe. - Adam usiadł wyprostowany 

na łóżku. - Petey... czy ktoś... umarł? 

- Nie, nikt nie umarł. Ale jeśli się natychmiast nie 

doprowadzisz do porządku i nie zjawisz o ósmej w za­

rządzie, ty, ja, Tru i Taylor będziemy załatwieni na amen. 

- Pete, wyrażaj się jaśniej! 

- Przed chwilą dowiedziałem się od Kellehera, że 

związek zawodowy zamierza ogłosić strajk, jeśli nie 
ustosunkujemy się do listy żądań, które wysunęli nasi 
pracownicy. 

- Kelleher? 
- Adam, na miłość boską, wiem, że niezbyt interesu­

jesz się tym, co się dzieje w firmie, ale nazwisko Kelle­

hera powinno ci uruchomić jakąś klapkę w mózgu. To 

jeden z naszych dyrektorów. Pracuje u nas od dwudzie­

stu pięciu lat. 

- Aa... ten Kelleher. - Adam z wolna opadł na podu­

szki, ściskając dłońmi tętniące skronie. 

- Tylko się nie kładź! - rozkazał Pete. Adam posłusz­

nie usiadł na łóżku. 

- A teraz słuchaj, drogi braciszku. Na razie nie mu­

sisz podejmować decyzji. Wystarczy tylko, żebyś repre­

zentował nas godnie przez tydzień, wysłuchując wszel­
kich zażaleń, robiąc notatki, uśmiechając się przymilnie 
i w ogóle sprawiając wrażenie, że wszelkie sprawy spor­
ne zostaną szybko i korzystnie załatwione. 

background image

22 • ADAM I EWA 

Adam przytaknął z roztargnieniem. Trudno mu było 

zdobyć się na coś więcej, gdyż znalazł właśnie słoiczek 

aspiryny i trzymając słuchawkę przyciśniętą uchem do 
ramienia, walczył z oporną nakrętką. 

- Hej, słuchasz mnie? 

- Tak, oczywiście. - Adam z wysiłkiem przełknął 

dwie tabletki. 

- Dobra, w takim razie powtórz, co masz zrobić - na­

kazał Peter. 

Adam ze zniecierpliwieniem zmarszczył brwi. 

- Braciszku, może już dosyć tego. Tak się złożyło, że 

jestem od ciebie starszy i nie trzeba mi dziesięć razy 

powtarzać, co mam robić. 

- Wybacz, zapędziłem się. - Peter zmienił ton. - W ka­

żdym razie mogę Uczyć, że będziesz tam o ósmej, tak? 

- O ósmej? 
- Już zapowiedziałem Kelleherowi, że punkt ósma 

spotkasz się z Andersonem. 

- Z kim? 
- Z szefem związków! 
- Dobra, w porządku. Anderson. Ósma. Masz jak 

w banku. 

- Siedziba korporacji. Moje biuro. 
- Tak, twoje biuro. Co, w twoim biurze? A dlaczego 

ciebie tam nie będzie, Pete? 

- Ponieważ jestem tam, gdzie jestem - to znaczy 

w Genewie. I zostanę tu jeszcze przez tydzień, drogi 
bracie. A Tru jest nadal w szpitalu. Słowem, padło na 

ciebie. 

- Rozumiem... - westchnął Adam. Wreszcie poczuł, 

jak zaczynają się rozpraszać alkoholowe opary. - Petey, 

ADAM I EWA • 23 

wszystko w porządku, ale na wszelki wypadek powtórz 
mi, o co chodzi - poprosił. 

Brat spokojnie wyjaśnił wszystko jeszcze raz. Adam 

trzeźwiał w przyspieszonym tempie. 

- Fakt, nie sądzę, by Taylor... - zaczął, ale przerwał 

i z zakłopotaniem pokręcił głową. - Nie, związkowcy 

urobiliby go sobie już przy obiedzie. 

- Jeszcze przed obiadem, kochany - skorygował Pe­

ter. - Dlatego zadzwoniłem do ciebie. Flirty to twoja 
specjalność, braciszku. 

- Flirty może tak, ale biznes - nie, i dobrze o tym 

wiesz. 

- Och, to ma niewiele wspólnego z interesami. To 

czysto psychologiczna gra, w której najbardziej liczy się 

urok osobisty, poczucie humoru, wdzięk i... 

- Jasne, jasne, tylko takie zaloty do związkowców 

wymagają czasu. A ja mam strasznie nabity tydzień, Pe­

te. W Holly Reed's liczą, że zagram w turnieju; ponadto 

przysiągłem Liz Elman na wszystkie świętości, że pomo­

gę jej w środę przy otwarciu nowej galerii. I... O Boże, 
byłbym zapomniał! Jen Talcott oczekuje mnie w czwar­
tek w Los Angeles na trzydniowym turnieju golfowym, 
z którego dochód ma być przeznaczony na cele dobro­
czynne. 

- Przede wszystkim należy uprawiać dobroczynność 

na rzecz własnej rodziny, nie sądzisz, braciszku? Myślę, 

że w tym tygodniu będziesz musiał zmienić plany. 

Adam westchnął ciężko. 
- Dobra, dobra, wiem, kiedy trzeba zmienić kurs. 

O której, jak mówiłeś, mam się spotkać z tym bojowni­
kiem ze związków? 

background image

24 • ADAM I EWA 

ADAM I EWA • 25 

- Punktualnie o ósmej rano. I nie będzie to bojownik, 

tylko bojowniczka. 

Adam wzdrygnął się mimowolnie. 
- Wiesz, stara panna, tak pod pięćdziesiątkę, ostra jak 

siekiera, twarda jak skała - poinformował go usłużnie 

młodszy brat. 

Poranne wrześniowe słońce jasno oświetlało pokój 

jadalny. Jessica Fortune, ubrana w strój o pastelowych, 

ciepłych kolorach, delektowała się poranną bułeczką i fi­
liżanką kawy. Spodziewała się jedynie towarzystwa pta­
ków zaczynających właśnie swoje trele w ogrodzie, kie­

dy niespodziewanie pojawił się Adam. Widok rodzonego 

wnuka o wpół do ósmej rano, w dodatku ubranego 

w elegancki garnitur, zaskoczył ją zupełnie. 

Adam z uśmiechem musnął wargami policzek babci. 

- Dzień dobry, moja najmilsza. 

Jessica popatrzyła na niego podejrzliwie. 
- Czyżby to było wszystko, co masz mi do powiedze­

nia? - zapytała nieufnie. 

Adam nalał sobie filiżankę kawy, upił trochę, po czym 

oznajmił: 

- Wiesz, chętnie bym sobie z tobą poplotkował, ale 

pewnie znasz to powiedzenie: Kto rano wstaje, temu Pan 

Bóg daje. 

Dobroczynny wpływ aspiryny sprawił, że czuł się jak 

nowo narodzony. 

- Adamie Fortune, o co ci chodzi? - spytała Jessica 

z udaną surowością. 

- O co mi chodzi? Och, babciu, jaka ty jesteś podej­

rzliwa - westchnął i przysunął się bliżej. - A jakie masz 

wielkie oczy! I uszy - dodał, z udanym przerażeniem 

usuwając się spod jej ręki. 

- Mój drogi, nie zwykłeś zaczynać dnia tak wcześnie, 

więc nie mogłeś się zjawić o tej porze bez ważnego 
powodu. Dokąd pędzisz? 

Adam puścił do niej oko. 

- Do pracy, babciu. Dokąd podąża o tej porze wię­

kszość mężczyzn, jak myślisz? 

- A od kiedy to zaliczasz się do klasy pracującej? 

Adam udał obrażonego. 

- Co w tym dziwnego, że chcę wpaść do firmy i zo­

baczyć, jak się rzeczy mają? Przecież jestem jednym 
z udziałowców. Poza tym Peter jest za granicą, a Tru 
dopiero dochodzi do siebie po operacji ślepej kiszki. 

Dlatego postanowiłem przypilnować spraw podczas ich 

nieobecności. 

Jessica pokiwała głową z pełnym aprobaty uśmiechem. 
- Masz jednak poczucie odpowiedzialności, Adamie. 

Twój świętej pamięci ojciec byłby z ciebie równie dum­

ny, jak i ja. 

Adam poczuł, że płoną mu policzki. Bawi się w jakieś 

głupie kłamstwa, jakby zapomniał, z jaką kobietą ma do 
czynienia! Westchnął. Przed Jessicą nie było sensu ni­
czego ukrywać. 

- Okay, babciu. Tak naprawdę, to Petey zadzwonił do 

mnie i kazał, żebym się pozbierał... no, w każdym razie 
muszę zaraz jechać do Denver, gdyż związki grożą straj­

kiem. Mam kaca, łeb mi pęka, a za chwilę czeka mnie 
rozgrywka z jakąś zaprawioną w bojach aktywistką 
i w ogóle nie mam pojęcia, co robić. 

- Jestem pewna, że pójdzie ci świetnie, mój drogi. 

background image

26 • ADAM I EWA 

Kto wie, może nawet dojdziesz do wniosku, że praca 
może być interesująca. 

- Wiesz, Adamie, zaimponowałeś mi. Twój pomysł 

jest niesamowity - stwierdziła Iona. - Uroczysta gala 

w domu towarowym po godzinach zamknięcia! A już się 
martwiliśmy, że przywdziałeś listek figowy i zrezygno­
wałeś z zaszczytnej funkcji najsłynniejszego playboya 
Denver, żeby zostać urzędasem. 

W niebieskich oczach Adama pojawił się błysk. 
- Dopóki jestem w raju, nie potrzebuję listka, 

Iona parsknęła śmiechem. 

- Jesteś niepoprawny, ale uroczy. Szkoda, że jeste­

śmy tak starymi przyjaciółmi - westchnęła. - Chociaż 

nie miałabym ochoty stać w kolejce - dodała kpiąco. 

Iona Poole, atrakcyjna trzydziestoczteroletnia blon­

dynka, córka Roberta Poole'a z Poole Industries, 
przyjaźniła się z Adamem od szkolnej ławy. 

Adam przysiadł na krawędzi biurka. 
- I pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu uważałem, że 

robota etatowego negocjatora to beznadziejnie głupia 

harówka - powiedział ze śmiechem. 

- Nie opowiadaj, że próżnujesz. Musisz przecież wy­

słuchiwać tych nie kończących się narzekań i skarg, bie­

daku. Bardzo dobrze, że wymyśliłeś tę imprezę. Nadmiar 
pracy i brak rozrywki mógłby poważnie nadwerężyć 
twój urok osobisty - zachichotała. 

- O, do tego nie mogę dopuścić! - zaśmiał się Adam. 

Douglas Welch, dyrektor domu towarowego w Den­

ver, nie sprawiał wrażenia zachwyconego. Wiedział, że 

ADAM I EWA • 27 

gdyby Peter Fortune był na miejscu, nie zgodziłby się na 
pomysł Adama. Niestety, Welch nie mógł sprzeciwiać się 
decyzji jednego z właścicieli firmy. Nawet Kelleher, dy­
rektor generalny, musiał siedzieć cicho. 

- Spokojnie, Doug - Adam uśmiechnął się do niego 

pocieszająco - biorę pełną odpowiedzialność za ewentu­
alne szkody. Zresztą nie musisz się o nic obawiać. Moi 
przyjaciele są naprawdę bardzo dobrze wychowani i po 
przyjęciu nie znajdziesz nawet jednej rysy na meblach. 

- Ale... czy nie byłoby lepiej urządzić przyjęcie 

w jakimś bardziej... konwencjonalnym miejscu? - wy­

jąkał Welch. Kiedy dostrzegł błysk w oku szefa, pożało­

wał swoich słów. Adam Fortune dostawał dreszczy na 
sam dźwięk słowa „konwencjonalny". 

- Posłuchaj, Doug. O szóstej, po wyjściu klientów, 

przyślę tutaj kilku ludzi, żeby poprzestawiali sprzęty 

w dziale meblowym, tak aby znalazło się miejsce dla 
orkiestry i do tańca. Co cenniejsze meble się usunie, 
a jeżeli tak się boisz o resztę, to kanapy i fotele, na 
których pewnie będą siadać goście, można czymś na­

kryć. 

- Wszystko tam jest na sprzedaż, panie Fortune. 

Przecież nie możemy pokazywać potem klientom... 

uszkodzonych rzeczy. - Na twarzy dyrektora pojawił się 
nerwowy tik. Teraz już oczekiwał najgorszego. 

Adam był jednak w szampańskim nastroju. Z rozma­

chem klepnął przerażonego Welcha po plecach. 

- Wiesz, Doug, podsunąłeś mi pewną myśl. Jeśli bę­

dą jakieś szkody, wywiesimy ogłoszenie, że po przyjęciu 
robimy wyprzedaż w dziale meblowym. 

- Wyprzedaż... po przyjęciu? - wyjąkał ze zgrozą 

background image

28 • ADAM I EWA 

Welch. - Naprawdę, panie Fortune, nie wiem, czy to jest 
najlepszy pomysł. 

Nieszczęsny dyrektor za wszelką cenę pragnął unik­

nąć rozgłosu. Był przekonany, że nie odwiedzie Adama 

od projektu zorganizowania spotkania towarzyskiego. 
Wiedział też aż za dobrze, że kiedy coś się stanie, będzie 
za to odpowiadał głową. 

W piątek o dziewiątej wieczorem meble były już po­

przestawiane. Do dekoracji pomieszczeń użyto różnoko­
lorowych baloników. W powietrzu unosił się zapach 
szczodrze rozpylonych perfum, Joy", zabranych z dzia­
łu kosmetycznego. Z kolei dział garmażeryjny dostar­
czył smakowitych zakąsek i ciast. Adam zrobił wszy­
stko, by przypodobać się zaproszonym pracownikom. 

Przyprowadził również kilku swoich przyjaciół, aby do­
dać przyjęciu splendoru. 

Sam, ubrany w nieskazitelny smoking, stanął przy 

windzie i witał gości. Nie było kobiety, której serce nie 

drgnęłoby, kiedy pozdrawia! ją ceremonialnie. 

- Adamie, cóż to za wspaniałe miejsce na imprezę- za-

gruchała do niego przystojna, rudowłosa Bene Archer. 

Adam ucałował ją serdecznie. 

- Cieszę się, że przyszłaś. Bałem się, że nikt nie 

zauważy tej krótkiej notki w prasie. 

- Wiesz przecież, że nigdy nie opuściłam ani jednego 

twojego przyjęcia, prawda, Fred? - Kokieteryjnie 
uśmiechnęła się do swego towarzysza. Fred, który wie­

dział doskonale, że Bette i Adam jeszcze kilka miesięcy 
temu mieli romans, przytaknął z nieszczęśliwą miną. 

Adam mrugnął do niego porozumiewawczo. 

ADAM 1 EWA • 29 

- Masz szczęście, chłopie, że poderwałeś takiego ko­

ciaka, jak Bette - powiedział po cichu. 

Fred rozpromienił się natychmiast. 
- Ja też tak myślę - potwierdził, otaczając swoją 

upragnioną zdobycz ramieniem i odciągając ją szybko 
od Adama, jakby w obawie, że ten się rozmyśli. 

Tymczasem za plecami gospodarza stanęła nagle 

przystojna brunetka. 

- To nasza piosenka, kotku. Chodź, zatańczymy - sze­

pnęła namiętnie. 

Fortune odwrócił się i czule otoczył ramieniem 

Samanthę McPhee, projektantkę mody. 

- Nie wiedziałem, że mamy jakąś piosenkę, Sam 

- roześmiał się. 

Po skończonym tańcu podziękował jej i oddalił się, 

by witać następnych gości. Samantha poszła do baru, 

aby pocieszyć się drinkiem. Siedziała tam już Iona, są­
cząc martini. 

- Ależ z niego Don Juan - mruknęła, uśmiechając się 

do przyjaciółki. 

Samantha westchnęła smętnie. 
- To nie do uwierzenia, ale za każdym razem, kiedy 

go widzę, staję się miękka jak wosk. A przecież nie 

jestem naiwną debiutantką, do licha! I doskonale wiem, 

że z jego strony to tylko gra. 

- Tak, to prawda, ale on fantastycznie ją rozgrywa 

- rozległ się nad ich głowami głos Bette, która przyszła 

właśnie po szampana. 

George Kelsey już od osiemnastu lat pracował jako 

nocny strażnik domu towarowego Fortune w Denver. 

background image

30 • ADAM 1 EWA 

Przez te wszystkie lata musiał radzić sobie w różnych 
trudnych sytuacjach i był niezmiernie dumny ze swojej 
umiejętności błyskawicznego reagowania. Na przykład 
przed paru laty, gdy istniał jeszcze dział ze zwierzętami, 
który później zlikwidowano, boa dusiciel wymknął się 
z klatki i George sam przeszukał siedem pięter, nim osa­

czył węża w stoisku z damską bielizną. 

Od dwóch lat jednak nic się w czasie jego obchodów 

nie wydarzyło. George zaczął w związku z tym nabierać 
przekonania, że dosłuży do emerytury bez żadnych przy­
gód. Nie znaczy to jednak, że zaniedbywał swoje obo­
wiązki. Szczególnie obawiał się pożaru, zwłaszcza od 
czasu gdy paliło się w magazynie i musiał sam radzić 
sobie z gaśnicą, dopóki nie przyjechała straż pożarna. 

Dostał potem specjalne podziękowania i nagrodę od Ale­

ksandra Fortune'a. 

Tego dnia kontrolował wszystko ze zdwojoną uwagą. 

Tłum na trzecim piętrze irytował go, choć goście Adama, 

zgodnie z umową, nie wychodzili poza dział meblowy. 

George robił obchód siódmego piętra. Snop światła 

latarki kolejno wyłuskiwał z ciemności eleganckie buti­
ki. Strażnik właśnie sprawdził stoisko Yves St. Laurenta 
i zbliżał się do urządzonej w wiktoriańskim stylu ekspo­
zycji Laury Ashley, kiedy usłyszał podejrzany szmer. 

Błyskawicznie powiódł wokół latarką, aż w kręgu 

światła dostrzegł jakiś ruch. Skrzydła wahadłowych 
drzwi prowadzących do przymierzalni chwiały się jesz­
cze. 

George Kelsey był kropce. Nie mógł się zdecydować, 

czy ma sam poradzić sobie z kłopotliwą sytuacją, czy też 
zawiadomić Adama Fortune'a. Gdyby był tu Peter For-

ADAM 1 EWA • 3 1 

tune, nie wahałby się ani chwili. Ten na pewno wiedział­

by, jak sobie poradzić, i załatwiłby sprawę szybko i spo­

kojnie. Ale Adam... Znał go tylko z plotek i na dobrą 

sprawę nie wiedział, czego może się po nim spodziewać. 
Z drugiej strony George nie chciał brać na siebie odpo­
wiedzialności. Sprawa była zbyt delikatna. 

- Proszę mi wybaczyć, panie Fortune... 

Adam przerwał rozmowę z atrakcyjną brunetką 

i uprzejmie uśmiechnął się do strażnika. 

- Jestem George Kelsey, proszę pana. 

- Witaj, George. Napijesz się czegoś? 

- Nie, dziękuję, jestem na służbie. 

- W porządku, tu jest woda mineralna i soki. I nałóż 

sobie coś na talerz. Polecam krem z krewetek. 

- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony, ale... 

- George odchrząknął z zakłopotaniem - czy mogę za­

mienić z panem kilka słów na osobności? 

- Oczywiście. Nawet więcej niż kilka. 

Brunetka westchnęła z rezygnacją i dyskretnie odda­

liła się w stronę barku. Adam poprowadził strażnika ku 

miękkiej sofie ukrytej w kącie. 

- Jakieś problemy, George? - zapytał, zezując pożąd­

liwie w stronę oszałamiającej blondynki, ubranej w ob­
cisłą suknię ze srebrnej lamy. 

- Tak, można to nazwać problemem. Chodzi o kobie­

tę, panie Fortune. 

Adam uśmiechnął się ze zrozumieniem. 

- Jasne, kobiety są jednym wielkim problemem. 

- Nie, nie, tu chodzi o szczególną kobietę. Ona jest... 

- strażnik zrobił głową znaczący gest w kierunku sufitu 

background image

32 • ADAM 1 EWA 

- w dziale słynnych kolekcji mody. Na siódmym piętrze. 
- George zakłopotanym gestem poprawił służbową 
czapkę, ukradkiem ocierając pot z czoła. - Nie wiedzia­
łem, co zrobić, dlatego przyszedłem do pana. Może na­
leżałoby wezwać policję, choć nie wiem, czy to byłoby 

mądre. Widzi pan, ta Laura Ashley... ona wygląda tak 
bezbronnie i niewinnie. 

- Ashley? - Nazwisko wywołało jakieś odległe sko­

jarzenia w pamięci Adama. - Laura Ashley - powtórzył 

na głos. 

- Słynna projektantka mody, panie Fortune. 

Adam popatrzył na strażnika z wyrozumiałym uśmie­

chem. 

- Laura Ashley na siódmym piętrze, w dziale słyn­

nych kolekcji? - mruknął, wzruszając ramionami. Nie 

przypominał sobie, by zapraszał tę panią na party, ale 
przecież mógł ją przyprowadzić ktoś z przyjaciół. Pocie­
szająco poklepał George'a po ramieniu. -Nie martw się, 
George. Zapewne pani Ashley poszła przy okazji spraw­

dzić, czy odpowiednio eksponujemy jej modele. 

Adam, udzieliwszy tego wyjaśnienia, najwyraźniej 

stracił zainteresowanie dla sprawy i zaczął rozglądać się 

za efektowną blondynką. 

- Ależ nie, panie Fortune, pan mnie nie zrozumiał, 

to nie jest Laura Ashley - nie dawał za wygraną straż­

nik. 

Adam powoli tracił cierpliwość. 

- Jeśli nie ona, to kto? 
- Nie wiem. 

- Nie wiesz? 

- Nie. I ona, ta Laura Ashley, też nie wie. 

ADAM 1 EWA • 33 

Adam nerwowo splótł palce. 

- George... - zaczaj z irytacją. 
- Ona po prostu przywłaszczyła sobie to imię. 

Z szyldu nad stoiskiem. Powiedziała, że bardzo lubi ten 

styl mody. I... i już lepiej byłoby, żeby miała na sobie 

coś z tej kolekcji, zamiast... - Kelsey wyraźnie się zaru­
mienił. 

Rozdrażnienie Adama zmieniło się w ciekawość. 
- Zamiast czego, George? 

Policzki strażnika płonęły. 

- To się chyba nazywa... teddy. 

-

 Masz na myśli tę skąpą koronkową bieliznę? 

- Tak, proszę pana. Właśnie to. Z białych koronek. 
- Słuchaj - Adamowi rozbłysły oczy - nie ma co 

tracić czasu. Lepiej chodźmy, niech sam zobaczę - zde­
cydował, popychając strażnika ku windzie. 

- Czy będzie trzeba wezwać policję? A może leka­

rza? - dopytywał się niepewnie George. - Bo wie pan, 
ona powiedziała, że ma amnezję i zupełnie nic nie pa­

mięta. Kto wie, a może jest złodziejką albo bezdomną 

i tylko udaje? 

Winda zatrzymała się na siódmym piętrze. 

- Rób dalej swój obchód, George, i nie przejmuj się 

niczym. Ja sam zajmę się tą... Laurą Ashley. 

Laura Ashley, otulona w luźną szarą podomkę, przycu­

pnęła na kanapce w ogromnej stylowej przymierzalni. 

W zielonych oczach krył się wyraz napiętego oczekiwania. 

- Mam nadzieję, że nie wezwał pan policji - odezwa­

ła się cicho, odgarniając z czoła złoty lok, zalotnie spa­
dający jej na oczy. 

background image

34 • ADAM I EWA 

- Skoro pani się tego obawiała, czemu pani nie uciek­

ła stąd? 

- Nie wiem, dokąd miałabym pójść. 
- Naprawdę pani nic nie pamięta? Jak się pani nazy­

wa, gdzie mieszka? Żadnej rodziny, przyjaciół, nic? 

- Nic. Mój umysł jest jak pusta karta. 
- Może ma pani jakieś dokumenty? 

Bezradnie rozłożyła ręce. 

- Żadnych. Pewnie miałam torebkę, ale gdzieś ją 

zgubiłam. 

- Dlaczego wybrała pani na schronienie akurat nasz 

dom towarowy? 

- Schowałam się tutaj przed deszczem. To było tuż 

przed zamknięciem, a chciałam... wyschnąć i... trochę 
odpocząć. Byłam kompletnie wyczerpana. Przysiadłam 
na sofie i wtedy rozdzwoniły się dzwonki. Pomyślałam 
sobie, że nic nie szkodzi, jeśli zostanę na noc, a rano 

obudzę się i... może wszystko sobie przypomnę. 

Spojrzała na niego rozpaczliwie wielkimi oczami. Na 

gęstych, długich rzęsach błyszczały łzy. 

Adam zastanawiał się, czy Laura zorientuje się, jak 

mięknie mu serce na widok kobiecych łez. Szybko usiadł 
obok niej i opiekuńczo objął ją ramieniem. 

- Słusznie pani zrobiła. Odpocznie pani i jutro świat 

będzie wyglądał zupełnie inaczej - powiedział pociesza­

jąco. Nieśmiało próbowała się uśmiechnąć. 

- Pan zapewne myśli, że mam zaburzenia psychicz­

ne, prawda? 

- Nie - zapewnił bez namysłu. Był przekonany, że 

tak nie jest, choć nie wiedział, skąd wzięła się ta pew­

ność. - Niemniej może powinna pani iść do lekarza. 

ADAM 1 EWA ł 35 

- Do lekarza? Nie, proszę, tylko nie to. Skieruje mnie 

do szpitala. Nie cierpię takich miejsc. - Wzdrygnęła się 
i z przerażeniem popatrzyła na Adama. - Nie we­
zwie pan ludzi w białych kitlach, prawda? Nie zrobi pan 
tego? 

Adam czule ujął drżącą dłoń dziewczyny. 

- Nie, nie będę nikogo wzywał - zapewnił. - Wszy­

stko jest w porządku. Naprawdę. 

Oczy Laury rozbłysły wdzięcznością. Zdawało się, że 

dopiero teraz zwróciła uwagę na siedzącego obok męż­
czyznę. 

- Pan wygląda jak dzielny książę z bajki, który ratuje 

z opresji młode dziewczęta. Kim pan jest, piękny rycerzu? 

- Jestem Adam Fortune. 
- Fortune? - Spojrzała na niego uważnie. - To jest 

dom towarowy Fortune. Czy... 

- Tak - przytaknął. 

- O Boże, co za niefortunny traf! 
Gra słów rozbawiła go. Po chwili śmiała się i Laura. 

Adam był zachwycony radosną, pozbawioną afektacji 

swobodą, z jaką przechodziła od łez do śmiechu. Być 

może udzieliła mu się nierzeczywista, iście bajkowa at­

mosfera tego spotkania, gdyż namiętnie przycisnął do 
ust dłoń dziewczyny i drżąc z oczekiwania zapytał: 

- Czy chciałaby pani pójść na bal, Lauro Ashley? 

Zielone oczy spojrzały na niego ze zdumieniem. 

Adam, nie czekając na odpowiedź, ujął tajemniczą nie­

znajomą za rękę i wyprowadził z przebieralni. 

- Proszę sobie coś wybrać - powiedział, gestem 

wskazując na eleganckie stoiska wokół. - Bal jest na 
trzecim piętrze. 

background image

36 • ADAM I EWA 

Laura leciutko ucałowała go w policzek. 

- Piękny książę i dobra wróżka w jednej osobie. Chy­

ba... 

- Fortuna pani sprzyja, tak? - dokończył z uśmiechem. 

- O tak - uśmiechnęła tak ślicznie, że z trudem zdo­

łał oderwać od niej wzrok. 

ROZDZIAŁ 

Krótka rozmowa z zapłakaną, raczej rozebraną, niż 

ubraną Laurą Ashley z siódmego piętra w najmniejszym 
stopniu nie przygotowała Adama na widok olśniewają­
cej piękności, która wysiadła z windy na trzecim piętrze. 
Zupełnie jak Kopciuszek na balu u księcia - a wszak 

dokonała cudownej przemiany bez pomocy czarodziej­
skiej różdżki! 

Niezwykłe połączenie dziewczęcości i zmysłowości 

sprawiło, że wszyscy panowie zastygli na moment w za­
chwycie. Nawet muzykanci pomylili takt. 

Adamowi niemal odjęło mowę. Patrzył, jak zjawisko­

wa postać zmierza w jego kierunku, i nie mógł wykrztu­
sić słowa. 

background image

38 • ADAM I EWA 

- Czy wszystko w porządku? - spytała młoda kobie­

ta z troską, widząc, że jej książę kurczowo łapie powie­

trze. 

- T-tak - wyjąkał Adam z trudem. 

- Ta suknia jest bardzo droga - powiedziała cicho 

Laura. - Będę na nią uważać. 

Rozejrzała się wokół i zaniepokojona spojrzała na 

Adama wielkimi zielonymi oczami. 

- Ludzie się na mnie gapią - szepnęła i przysunęła 

się bliżej. - Czy oni myślą, że wkradłam się tutaj nie 

proszona? 

Adam zdumiony pokręcił głową. W swojej niewinno­

ści nie zdawała sobie nawet sprawy, że to jej wspaniała 

uroda przyciąga spojrzenia innych. 

- Zapewniam cię, że tak nie myślą. 

Jakby na potwierdzenie jego słów, kilku panów 

w smokingach równocześnie zaprosiło nowo przybyłą 

do tańca. Laura zawahała się przez chwilę, patrząc pyta­

jąco ną Adama. Czyżby czekała na jego pozwolenie? 

Skinął głową z wymuszonym uśmiechem. 

U jego boku zjawiła się Iona Poole. 

- Chcesz powiedzieć, kochanie, że to jest ta biedna, 

cierpiąca na zanik pamięci przybłęda, którą miałabym 

wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła? - zapytała kpią­

co. 

Adam zdołał tylko skinąć głową w odpowiedzi. Za­

nim pojawiła się Laura, obszedł wszystkie swoje przyja­

ciółki, próbując namówić je do dobrego uczynku. Nie 
miał bowiem serca posłać pięknej nieznajomej do szpi­

tala. Pocieszał się, że wkrótce odzyska pamięć, a do tego 

czasu mogłaby zamieszkać u którejś z jego znajomych. 

ADAM I EWA • 39 

Planował też sprawdzenie na policji, czy nie było komu­
nikatu o zaginięciu złotowłosej dziewczyny o zielonych 
oczach. 

- Zastanawiam się, kim ona jest? - odezwała się 

w zamyśleniu Iona. Mężczyzna słuchał jej z roztargnie­
niem, wodząc oczami za nieznajomą, królującą na par­
kiecie. Nie różnił się w tym względzie od innych męż­
czyzn. 

- Szkoda, że muszę wyjechać na ten tydzień - ciąg­

nęła Iona. - Może Pat Robbins przygarnęłaby tę twoją 
protegowaną? - Nagle spostrzegła, że przyjaciel zupeł­
nie jej nie słucha. 

- Kotku, zamknij usta, bo za chwilę wleci w nie mu­

cha - upomniała go ze śmiechem, jak w dawnych szkol­
nych czasach. Ale Adam skinął jej tylko z roztargnie­
niem głową i ruszył w stronę parkietu. Tam został naty­

chmiast obstąpiony przez swoich znajomych, trawio­
nych ciekawością. 

- Caroline twierdzi, że ta piękność pojawiła się tu na 

wariackich papierach. Powiedz, stary, co naprawdę jest 
grane? - dopytywał się Ted Prince. 

- Czy to twoja ostatnia zdobycz, Fortune? 
- Bracie, skąd ty ją wytrzasnąłeś? 

- Podaj mi jej numer telefonu! 
- Gdzie ona mieszka? 

Adam spokojnie przetrzymał grad pytań i komenta­

rzy, pozostawiając je bez odpowiedzi, po czym ku zasko­

czeniu przyjaciół dał im oschle do zrozumienia, by 

„trzymali swoje spocone łapska" z dala od tej damy. 
Ostatnie słowo wymówił z naciskiem, aby było jasne, że 
nie mają do czynienia z byle kim. 

background image

40 • ADAM I EWA 

- No, no, Adamie, od kiedy to zrobiłeś się taki ostry? 

Adam odwrócił się. 

- To wcale nie jest dowcipne, Sam - syknął. 

Samantha McPhee cofnęła się, zaskoczona jego wro­

gim spojrzeniem. 

- No, nie złość się. - Uspokajająco klepnęła go po 

ramieniu. - Właśnie chcę spełnić dobry uczynek. Za­
opiekuję się Laurą Ashley przez kilka dni. Mało tego, 
gotowa jestem nawet zadzwonić do znajomego prywat­
nego detektywa, jeśli to będzie konieczne. 

- Prywatnego detektywa? 
- Kochanie, zastanów się, przecież ona może być... 

nie wiadomo kim. Na przykład mężatką z piątką dzieci. 
Albo kryminalistką. Albo księżniczką, która uciekła 
z pałacu. 

Adam popatrzył na nią w milczeniu. Samantha miała 

rację. Laura mogła być każdym. 

Sam z uśmiechem zerknęła na parkiet. 

- Wycofuję się, z taką figurą nie mogłaby mieć pię­

ciorga - przyznała. - Najwyżej jedno albo dwoje. 

- Nie wiem, Sam. Ona nie wygląda dla mnie jak... 

matka. 

- Dobrze, ale może być żoną, nie uważasz? - zasuge­

rowała Samantha. - No więc, co sądzisz o mojej propo­
zycji? Pozwolisz mi się nią zaopiekować? 

Spojrzał na nią nieprzytomnie. 

- Co takiego? 
Nim jednak zdążyła powtórzyć pytanie, otworzyły się 

drzwi windy i wysiadły z niej dwie osoby, na widok 
których Adam dosłownie zesztywniał. 

- O, nie, tylko nie to! - westchnął. 

ADAM I EWA • 41 

Samantha odwróciła się, by sprawdzić, co wprawiło 

Adama w takie zakłopotanie. 

- O, widzę, że masz rodzinną wizytę. Twoja babcia 

i Tru. Ale skąd on się tu wziął? Przecież mówiłeś, że... 

Nie dokończyła, gdyż Adam szybko zaczął przepy­

chać się przez tłum. 

- Co wam przyszło do głowy? - burknął. 

- Miło nas witasz - żachnęła się Jessica. 
- Właśnie, braciszku, co się stało z twoimi maniera­

mi? - poparł ją Tru. 

Adam rzucił mu niechętne spojrzenie. 

- O ile wiem, jesteś jeszcze rekonwalescentem. 

- Owszem, ale wiesz przecież, że nie puściłbym tu 

babci samej. Zresztą lekarze powiedzieli, że trochę ruchu 

dobrze mi zrobi. 

Tymczasem Jessica rozglądała się wokół z ciekawością. 
- Masz zwariowane pomysły, Adamie. Peter złapał­

by się za głowę, gdyby to zobaczył. 

- Ale na szczęście nie zobaczy, a my możemy się 

zabawić - roześmiał się Adam, który zaczął odzyskiwać 
dobry humor. - Myślę, że w końcu pochwaliłby mnie, 

zobaczywszy, jaką sobie robimy reklamę. 

- O ile go znam, bardziej przejmowałby się strajkiem 

niż reklamą - wtrącił Tru. 

- Och, nie tragizuj. Wszystko idzie jak po maśle. 

Udało mi się udobruchać tę związkową aktywistkę. Za­
prosiłem nawet panią Anderson na przyjęcie razem z jej 

gwardią przyboczną. 

- Nie powiesz mi chyba, drogi wnuku, że ową akty-

wistką jest to piękne złotowłose stworzenie w czerwonej 
sukni? - zapytała z powątpiewaniem Jessica. 

background image

42 • ADAM I EWA 

Tru ciekawie podążył wzrokiem za jej spojrzeniem 

i niemal otworzył usta z wrażenia, podobnie jak wcześ­

niej jego brat. 

- Kto to jest? 

- Laura Ashley - mruknął Adam. -1 uważaj, Tru, bo 

jeszcze wpadnie ci do ust jakaś zabłąkana mucha. 

Jessica zachichotała. 

- Kim ona naprawdę jest? O ile wiem, prawdziwa 

Laura Ashley nie żyje od paru lat. 

- Nie mam pojęcia, babciu. 
- Słuchajcie, ona tu idzie - wyszeptał podekscytowa­

ny Tru. Z błyskiem w oku przeczesał ręką niesforną jas­

ną czuprynę i obciągnął sportową marynarkę, którą Jes­

sica kazała mu nałożyć zamiast nieśmiertelnej skórzanej 

kurtki. 

Laura rzuciła Adamowi nerwowe, niepewne spojrzenie. 

Natychmiast podbiegł i wziął ją za rękę, dając dziewczynie 
do zrozumienia, że znajduje się wśród przyjaciół. 

- Lauro, to moja babcia, Jessica, i mój brat, Truman. 

- Proszę, mów do mnie Tru. Wszyscy tak mnie nazy­

wają. 

- Bardzo mi miło, Tru. - Zarumieniła się. 
- Właśnie miałem poprosić cię do tańca - wtrącił 

pospiesznie Adam. - Jeśli masz dla mnie miejsce w swo­
im... balowym karnecie? - dodał cicho, czując wpatrzo­
ny w siebie wzrok Jessiki i brata. Zdawał sobie sprawę, 

że zachowuje się jak zadurzony nastolatek. Ale, do licha, 
tak się właśnie czuł! 

- Och, Adamie. - Laura obdarzyła go prześlicznym 

uśmiechem. - Dla ciebie wszystkie tańce są wolne, jeśli 

tylko zechcesz. 

ADAMI EWA • 43 

Słynny playboy z wrażenia nie mógł wykrztusić sło­

wa. Czując, że się czerwieni, szybko pociągnął dziew­
czynę na parkiet. 

- Czy oni już wiedzą? - zapytała, gdy wmieszali się 

pomiędzy tańczące pary. 

- Nie - mruknął, z zachwytem wdychając zapach jej 

ciała i najlepszych perfum z działu kosmetycznego do­
mu Fortune. Zaskoczyło go i upoiło uczucie doskonałe­
go dopasowania, harmonii, jakby trzymał w ramionach 
kogoś bardzo bliskiego. 

- Więc powiedz im, Adamie. - Zawahała się. - Nie 

gniewasz się, że mówię do ciebie po imieniu? 

Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej. 

- Ależ skąd. Wszyscy przyjaciele tak do mnie mówią. 

Roześmiała się z ulgą. Poczuł lekkie muśnięcie jej 

policzka na swoim. 

- Jesteś taki miły dla mnie! Jeszcze godzinę temu 

czułam się samotna i przerażona, a teraz... 

- .. .a teraz jesteś królową balu, księżniczko. 

Tak, pomyślał, jesteś piękną i nieśmiałą księżniczką, 

która nie wie nawet, skąd uciekła. 

- Teraz rozumiem wszystko - powiedziała powo­

li Jessica, wysłuchawszy całej historii. Popatrzyła na 
Laurę Ashley, otoczoną gromadą adoratorów, wśród 
których prym wodził Tru, a potem zwróciła się do Ada­

ma. 

- Biedna mała - westchnęła. 

Wnuk uchwycił w jej tonie podejrzaną nutę rozbawie­

nia, która bardzo mu się nie spodobała. Owszem, dziew­
czyna uśmiechała się i na pierwszy rzut oka nie było 

background image

44 • ADAM I EWA 

widać, że cierpi, ale z pewnością musiała czuć się obco 

i samotnie wśród tego stada podrywaczy. 

- Babciu, szkoda, że nie widziałaś jej tam, w garde­

robie. Sprawiała wrażenie zalęknionej i zagubionej. 

Oczywiście, nie wiadomo, kim ona jest- dodał, widząc 

uważne spojrzenie Jessiki. 

Starsza pani jeszcze raz przyjrzała się Laurze. 

- Wszystko jedno, kim jest, ale na pewno potrzebuje 

pomocy - stwierdziła. - Tyją znalazłeś, Adamie, i oczy­

wiście nikt nie każe ci zajmować się nią jak kwoka 

kurczęciem, ale... 

- Masz absolutną rację - przytaknął skwapliwie. 

- Nie muszę trząść się nad nią, ale przyjmuję całą odpo­

wiedzialność. 

Jessica nie spodziewała się ze strony wnuka aż takiej 

gotowości, lecz nie zdradziła swych myśli. 

- Co w takim razie masz zamiar zrobić? - zapytała 

rzeczowo. 

- Cóż... Samantha zaofiarowała się przechować ją 

u siebie przez kilka dni. 

- Kilka dni? To ładnie z jej strony, ale co będzie, jeśli 

parę dni nie wystarczy? 

- Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. 

Samantha ma znajomego detektywa. Może udałoby mu 

się szybko ustalić tożsamość Laury. Ale masz rację, ona 

tymczasem potrzebuje spokoju... pomocnej ręki - od­

parł zamyślony. 

- Właśnie. Gdyby się uspokoiła i odprężyła, może 

wróciłaby jej pamięć. 

- Tak! Zajmę się tym! - wykrzyknął impulsywnie 

Adam. Jessica spojrzała na niego czujnie. 

ADAMI EWA • 45 

- Mamy przecież wystarczająco dużo miejsca w do­

mu - tłumaczył, speszony badawczym spojrzeniem bab­
ki. - A to ja powinienem poczuwać się do odpowiedzial­

ności, właśnie ja, ponieważ ją znalazłem. Znajdzie u nas 
dobrą opiekę i może po paru dniach coś sobie przypo­
mni. 

- Moglibyśmy przeznaczyć dla niej apartament na 

trzecim piętrze, skoro Tru wyniósł się teraz do domku 
gościnnego - zaproponowała Jessica. - Oczywiście, naj­
pierw musisz ją spytać o zdanie. 

- Jasne, porozmawiam z nią. 
- Peter jest na razie za granicą, ale i tak nie sądzę, by 

miał coś przeciwko gościowi - dodała Jessica. Peter, tak 

jak Adam, mieszkał w obszernej siedzibie rodu Fortu-

ne'ów niedaleko Denver. Ponadto bracia posiadali aparta­
menty w mieście, w hotelu, który znajdował się blisko do­
mu towarowego i biur. Tru i Taylor również pozostali w ro­

dzinnym domu, lecz Truman wybrał na swoje mieszkanie 
domek dla gości w wiejskim stylu, zaś Taylor przystosował 

sobie starą wozownię. Taki układ odpowiadał wszystkim, 
gdyż wnukowie chcieli być blisko babci, o którą wszyscy 
czterej bardzo się troszczyli. Adam serdecznie ucałował 
Jessicę w policzek. 

- Na pewno nie będzie miał nic przeciwko Laurze. 

Przecież spełniamy dobry uczynek, a on zawsze mawiał, 
że dobre uczynki należy czynić we własnym domu. 

Adam Fortune nerwowo przebiegał piętro w poszuki­

waniu Laury. Wreszcie znalazł ją w zacisznym kąciku, 
pogrążoną w rozmowie z Ioną Poole. Iona nawyraźniej 
coś jej tłumaczyła. Adam zmarszczył brwi. Czyżby ta 

background image

46 • ADAM 1 EWA 

plotkara opowiadała o nim? W tym momencie Laura do­

strzegła jego wzrok i jej oczy stały się czujne. 

Zaklął pod nosem. Teraz już był pewien, że łona 

odmalowała go w najczarniejszych barwach jako kobie­

ciarza i lekkoducha. 

Kiedy zbliżył się do obu kobiet, winowajczyni rzuciła 

mu rozkoszne „Ciao!" i szybko zniknęła. 

- Co ona ci o mnie naopowiadała? - zapytał z uda­

wanym spokojem. 

- Nie mam prawa nikogo osadzać - odparła z zakło­

potaniem Laura. 

- Nie wszystkie te opowieści są prawdziwe. 

- Ale niektóre są? - Spojrzała mu w oczy. 

- Tak - przyznał szczerze. Laura odstąpiła o krok. 

- Chyba powinnam już zdjąć tę suknię - powiedziała 

rumieniąc się. - To znaczy, w ogóle powinnam już iść. 

- Dokąd? 
- Mam... kilka zaproszeń. 

- Och, w to nie wątpię. 

- Samantha McPhee dała mi klucz do swojego mie­

szkania - wyjaśniła speszona. 

- Przepraszam, Lauro, nie chciałem cię urazić. 
- Nie przepraszaj. Może w prawdziwym wcieleniu 

jestem... mam swobodne obyczaje. 

- Lauro... - wyciągnął ku niej ręce. 
- Adamie, proszę... Byłeś dla mnie taki miły. Mogłeś 

przecież od razu zawołać policję i pozbyć się mnie raz na 

zawsze. 

- Nie zrobiłbym tego, wierz mi! 

- W każdym razie wystarczająco mi pomogłeś - po­

wiedziała odwracając się. 

ADAM I EWA • 47 

- Chodź ze mną, Lauro. 
Zamarła na moment. 
- Czekaj, nie zrozum mnie ile! Co za bzdury opo­

wiedziała ci łona?- Laura potrząsnęła głową i szybko 

wmieszała się w tłum gości. 

Adam rzucił się za nią, rozpychając ludzi. Kątem oka 

dostrzegł uważne spojrzenie Jessiki. Stała, czekając na 
windę. W okienku jarzyła się cyfra „T'. Ktoś jechał na 

górę- pewnie jego Kopciuszek. Za chwilę przebierze się 

w swoją skromną sukienkę i, tak, jak w bajce, rozpłynie 

się w powietrzu. 

Bez namysłu dopadł drzwi prowadzących na schody 

przeciwpożarowe i pognał do góry. Dotarł do siódmego 
piętra w rekordowym tempie i otworzył drzwi windy. 

Była już pusta, tylko na podłodze leżały porzucone pan­

tofelki z czerwonej satyny. Chwycił je i pobiegł do przy-

mierzalni. 

Przed wahadłowymi drzwiami zawahał się i stanął. 

Jeszcze tylko brakowało, by zaskoczył ją w trakcie prze­
bierania! 

- Lauro, nie musisz uciekać - zaczął pospiesznie wy­

rzucać z siebie słowa. - Nie bój się. Pozwól, że ci coś 
wytłumaczę. W domu babci są wolne pokoje. Wybie­
rzesz sobie jeden z nich. Nikt ci nie będzie przeszkadzać. 
Ja mieszkam w innym skrzydle. Pomyśl, będziesz 

z ludźmi... z naszą rodziną. Moja babcia jest absolutnie 

wspaniała. Lauro... 

Przerwał, nerwowo nasłuchując, lecz odpowiedziała 

mu głucha cisza. Spojrzał bezradnie na pantofelki, które 
ciągle trzymał w ręku. Pantofelki Kopciuszka. 

- Słuchaj, naprawdę chcę ci pomóc - mówił dalej 

background image

48 • ADAM I EWA 

w stronę drzwi. - Może i jestem podrywaczem, ale ty 

możesz być spokojna. Proszę, wpuść mnie. Muszę z tobą 

porozmawiać. 

- Adamie, czuję się okropnie - dobiegł go drżący 

głos. Powoli pchnął drzwi i wszedł do środka. Stała tam, 

zmieszana i zaczerwieniona. 

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - zaczął 

przemawiać do niej czule, zbliżając się ostrożnie, by jej 

nie spłoszyć. - Słuchaj, umówmy się, że jeśli tylko u-

znasz, iż nie odpowiada ci moje towarzystwo, możesz 

zaraz wyjść, zabierając każdą suknię, jaka ci się spodoba. 

- Adamie. - Cofnęła się, lecz tylko po to, by mógł 

dokładnie zobaczyć brzydką mokrą plamę na czerwo­

nym materiale. - Widzisz, zniszczyłam ją. Biegnąc po­

trąciłam kogoś i oblano mnie winem. Boże, przecież to 

kosztowało majątek! Ale zapłacę, obiecuję. Na razie nie 

mam pieniędzy i jestem bezdomna, ale znajdę jakąś pra­

cę i zwrócę ci wszystko co do centa. 

Adam popatrzył na nią z ciepłym uśmiechem. 

- Styl Laury Ashley jest po prostu stworzony dla 

ciebie. Dlatego potraktuj tę suknię jako prezent. Bez 

żadnych zobowiązań - dodał pospiesznie. 

- Wiesz, co myślę? - odezwała się po dłuższej chwili. 

- Nie, powiedz. 

- Że jesteś o wiele lepszy niż wizerunek, który usil­

nie stwarzasz. Oczywiście, skoro tak dbasz o swoją złą 

reputację, przyrzekam, że nie powiem nikomu, jakie 

dobre serce ma ten wyrafinowany playboy, Adam Fortu­

ne. I wiesz... lubię cię. Wierzę, że nie będziesz mnie 

podrywał, a muszę przyznać, że jesteś bardzo przystojny 

- przyznała, spuszczając oczy. 

ADAM I EWA • 49 

- Jesteś cudownie szczerą kobietą, Lauro - stwierdził 

z zachwytem Adam. 

Umknęła spojrzeniem w bok i cień przemknął jej po 

twarzy. 

- Tak uważasz? - szepnęła. - Zastanawiam się, czy 

w swoim prawdziwym wcieleniu byłabym tak szczera. 

background image

ROZDZIAŁ 

Jessica Fortune nalała właśnie Laurze filiżankę kawy, 

kiedy do pokoju śniadaniowego wpadł Adam. Był kwa­

drans po ósmej. 

Jessica popatrzyła na wnuka z uśmiechem. 
- Ostatnio ranny ptaszek z ciebie, mój drogi. 

Adam z apetytem sięgnął po bułkę i mrugnął porozu­

miewawczo. 

- Wiesz, powiadają, że kto rano wstaje, temu Pan 

Bóg daje. 

- A cóż ci ma dzisiaj dać dobry Bóg? 
- Och, babciu, to w końcu tylko porzekadło, ale mam 

pewne plany. Nie pograłabyś ze mną w tenisa o dziewiątej? 

- zwrócił się do Laury. - W parach mieszanych? 

ADAM I EWĄ • 51 

Zawahała się; 

- Widziałem cię wczoraj na korcie. Bardzo dobrze 

sobie radzisz. 

- Tak, uwielbiam tenisa, ale... 
- No, co takiego? 

- Wiesz, po prostu mam poczucie winy. 
- Winy? Dlaczego? - Adam i Jessica byli jednakowo 

zdumieni. 

Laura zaczerwieniła się i zerknęła spod oka na Ada­

ma. 

- Byłeś dla mnie ostatnio taki cudowny, Adamie, taki 

opiekuńczy, ale wiem, że odrywam cię od pracy. Masz 
teraz pewnie ogromne zaległości. Nie chcę, żebyś czuł 

się w obowiązku mnie zabawiać. Przecież musisz zarzą­

dzać całą siecią domów towarowych. 

Jessica nie kryła uśmiechu, choć nie odezwała się 

słowem. Wbrew pozorom, jej wnuk nie próżnował. 
Działał aktywnie na rzecz lokalnej społeczności i za­
wsze pierwszy zgłaszał się, gdy trzeba było organizować 

zbiórkę funduszy na przeróżne cele dobroczynne. Jego 

oczkiem w głowie był oddział dziecięcy rejonowego 

szpitala w Denver. Stale wymyślał jakieś imprezy, by 
zabawić małych pacjentów. Sam nawet dał dla nich po­
kaz sztuczek magicznych na Boże Narodzenie. Ponadto, 

jeśli było trzeba, potrafił także pracować jak inni, od 

dziewiątej do piątej. 

Adam, zaniepokojony miną babki, udawał, że pilnie 

miesza kawę. 

- Lauro, zapewniam cię, że nie musisz się martwić 

o moją pracę. Wierz mi, nie mam żadnych problemów 
- odezwał się wreszcie. 

background image

52 • ADAM I EWA 

Teraz z kolei Laura długo mieszała swoją kawę z mle­

kiem. 

- Powiedziałeś, że mam być twoją partnerką na kor­

cie, tak? 

- Tak. Chciałbym, żebyśmy zagrali razem. 
Adam zauważył, że Laura posłała Jessice zaniepoko­

jone spojrzenie. 

- Hej, o co chodzi? 
- Myślę, że Laura trochę źle by się czuła w tłumie 

twoich przyjaciół - wyjaśniła Jessica, podsuwając mu 

cukiernicę. 

Nim jednak zdążył zbić ten argument, w progu poja­

wił się niespodziewanie jego brat. 

Jessica rozpromieniła się na jego widok. 
- Peter, wróciłeś wcześniej, niż zapowiadałeś! Ocze­

kiwaliśmy cię dopiero za dwa dni. 

Peter Fortune starannie odłożył czarną skórzaną tecz­

kę na stolik. Pomimo całonocnego lotu wyglądał jak 
spod igły. Na nieskazitelnym garniturze i koszuli nie 
było ani śladu zmarszczek. Bystre oko mogłoby się naj­
wyżej dopatrzyć lekkiego załamania kantów spodni. 

Podszedł do babci i czule ucałował ją w policzek. 

- Peter, poznaj naszego nowego gościa - oznajmiła 

Jessica swobodnym tonem. - Oto Laura Ashley. 

Laura zaczerwieniła się, czując na sobie zdumione 

spojrzenie Petera Fortune'a. 

- Laura Ashley? Ależ... - wyjąkał. 

- To nie jest jej prawdziwe nazwisko - szybko wtrą­

cił Adam. - Ona po prostu przybrała je chwilowo. Rozu­

miesz, występuje tutaj incognito. 

Na twarzy Petera nadal malował się wyraz powątpie-

ADAM I EWA • 53 

wania. Adam gwałtownie wstał od stołu i chwycił Laurę 
za rękę. 

- Chodźmy, już czas - powiedział, bezceremonialnie 

pociągając ją za sobą. 

- Idziemy grać w tenisa. W parach, z Ioną i jej nowym 

narzeczonym. Zdaje się, że on nazywa się Graydon. 
O dziewiątej musimy być na korcie - wyjaśniał pospiesz­
nie, popychając oszołomioną dziewczynę ku drzwiom. 

Peter nie spuszczał oczu z brata. 

- Adamie, może jednak wytłumaczysz mi, co znaczy, 

że ta pani jest tu incognito? 

Jessica przyszła Adamowi z pomocą. 
- Mało kto rozumie twojego brata, kochanie. Propo­

nuję, żebyś usiadł i zjadł ze mną śniadanie, dobrze? 

- Zaraz, zaraz, a co ze strajkiem? - zawołał Peter 

widząc, że Adam znika już w drzwiach. 

- Wszystko w porządku, Pete. Naprawdę, panuję nad 

sytuacją. 

Ale Peter nie dał się tak łatwo zbyć. Gestem nakazał 

Adamowi, by został, a sam podszedł do Laury. 

- Doprawdy, mój brat ma fatalne maniery - powie­

dział, wyciągając ku niej dłoń na powitanie. 

- Miło mi cię poznać, Lauro. 

- Mnie również, panie... 

- Jestem Peter - uśmiechnął się łagodnie. 

Laura odpowiedziała uśmiechem. 

- Dzięki, Peter. Cieszę się, że cię poznałam. 

- Zaczekaj chwilę - poprosiła Laura Adama, kiedy 

znaleźli się w ogrodzie. 

- Co się stało? 

Ł 

background image

54 • ADAM I EWA 

- Nie mogę grać w tym stroju. 

Adam przystanął i objął spojrzeniem jej zgrabną syl­

wetkę w obcisłej, cudownie uwydatniającej kształty zie­

lonej sukience. Sam nakazał jednej z pracowniczek dzia­

łu mody dobranie odpowiedniej garderoby dla Laury, 
pomimo stanowczych protestów dziewczyny. Zgadzała 

się najwyżej na jedną sukienkę na zmianę i jak zwykle 
powtarzała, że zwróci pieniądze. Adam nawet nie chciał 
o tym słyszeć. Mało tego, kilka rzeczy wybrał dla niej 

osobiście - a między innymi i tę sukienkę, w której wi­

dział ją najchętniej. Niemniej Laura miała rację - nie był 
to strój odpowiedni do tenisa. 

- Dobrze, po drodze na korty wpadniemy do sklepu 

i coś sobie wybierzesz. 

- Adamie, twoja hojność przekracza wszelkie grani­

ce. Mam już jeden strój tenisowy w pokoju. Daj mi tylko 

minutę na przebranie się. 

- Dobrze, biegnij, tylko wejdź od tylu, żebyś nie 

natknęła się na Petera. 

Spojrzała na niego z niepokojem. 

- Dlaczego nie powiedziałeś mu prawdy o mnie? 
- Babcia zrobi to dużo lepiej. Wiesz, w pierwszym 

momencie Peter może się wydać nerwowy i zasadniczy; 
zyskuje dopiero przy bliższym poznaniu. 

- Wydał mi się bardzo miły. Widzę zresztą, że to cecha 

rodzinna. Ty, Taylor i Tru jesteście uroczy i gościnni. 

- Taylor też? - Adam zauważył, jak Tru zmieniał się 

przy Laurze z buntownika w uroczego światowca, ale 
nie mógł uwierzyć, by taki odludek i maniak naukowy 

jak Taylor nagle stał się towarzyski. 

- Tak, on jest cudowny, choć może odrobinę nieśmiały. 

ADAM I EWA • 55 

- Kiedy zdążyłaś go tak dobrze poznać? 

- Nie za dobrze, ale rozmawialiśmy sobie wczoraj 

przez kilka godzin w jego pracowni. Demonstrował mi 
działanie Homera. 

- Chcesz powiedzieć, że Taylor pokazał ci swojego 

robota? 

- A co w tym niezwykłego? 

- Och, nic takiego. Po prostu nigdy nikomu go nie 

pokazywał. 

- Nawet wam, rodzinie? 
- Nawet nam. Taylor zawsze trzyma swoje wynalaz­

ki w ukryciu do ostatniej chwili. 

- Och! - Dziewczyna zarumieniła się. 
Tak, pomyślał Adam, też mam ochotę westchnąć so­

bie „Och!" Zdaje się, że piękna księżniczka zawróciła 

w głowie wszystkim braciom Fortune'om. 

Dalsze słowa Laury natychmiast potwierdziły jego 

podejrzenia. 

- Mam prośbę, żebyś po tenisie podrzucił mnie do 

miasta. Obiecałam Tru, że zjem z nim lunch w „Le Cas-

soulet". 

- Coo? Tru w „Le Cassoulet"? 

- Czyżby nie lubił tej restauracji? - zdziwiła się. 

- Przecież powiedział, że jest najlepsza w mieście. 

- Owszem, lubi, ale swojego czasu miał małą wy­

mianę zdań z szefem kuchni. 

- Wymianę zdań? 

- Wiesz, Truman lubi poprawiać innych. Zdaje się, 

że sugerował jakieś zmiany w menu. On bywa czasami 
pory wczy. Ale nie bój się, przy tobie będzie łagodny jak 
baranek - zapewnił, widząc jej zakłopotaną minę. 

background image

56 • ADAM I EWA 

Kiedy Laura poszła się przebrać, Adam stał jeszcze 

dobrą chwilę, rozważając w myśli własną uwagę. Tak, 

niech lepiej Tru zachowuje się wzorowo, inaczej będzie 

miał z nim do czynienia! 

- No i co, samarytaninie? - zagadnęła z uśmiechem 

Iona. 

Adam zignorował jej uwagę. Rozglądał się za Laurą. 

- Poczekaj, ona jeszcze bierze prysznic. Przecież na­

graliśmy się do siódmych potów. Co się z tobą dzieje, 

staruszku? 

- Daj spokój - burknął. 
- Boże, aż tak cię wzięło? - Iona przyjrzała mu się 

uważnie. 

- Śmieszna jesteś. Czuję się po prostu odpowiedzial­

ny za Laurę, współczuję jej i dbam, żeby miała jakieś 

rozrywki, dopóki... 

- No, właśnie, dopóki co? Mówiła mi, że nadal nic 

sobie nie przypomina, a w prasie ani w telewizji nie ma 

żadnych komunikatów o zaginionej blondynce. 

- Minęły dopiero cztery dni. 

- Adamie, posłuchaj... - Iona urwała z wahaniem. 

- No, dalej, powiedz to wreszcie! 
- Może ona wcale nie chce sobie przypomnieć. 

- Przypomnieć czego? 
- Właśnie. - Przyjaciółka spojrzała mu prosto w oczy. 

- O to właśnie chodzi. 

- Jesteś dziwnie milczący, Adamie - odezwała się Lau­

ra, kiedy wjechali do Denver. - Czy z powodu mojej gry? 

ADAM I EWA • 57 

Zacisnął ręce na kierownicy ferrari i rzucił jej szybkie 

spojrzenie. 

- Jakiej gry? 

- Mojej gry w tenisa - odparła speszona. 

Adam zacisnął na moment powieki. 

- Przepraszam, w pierwszej chwili miałem co innego 

na myśli. 

- Rozumiem, musisz mieć tysiące rzeczy na głowie 

ważniejszych ode mnie. 

Czyżby sobie z niego kpiła? Niemożliwe, pomyślał, 

widząc jej szczerze przejętą minę. Nie, Laura nie potrafi 

udawać. 

- Myślałem tylko o tobie - powiedział łagodnie. 

- Ach - wyszeptała, spuszczając głowę. Znów zapa­

nowało milczenie. 

- Lauro? 

- Tak? 

Roześmiał się niespodziewanie. 

- Wiesz, normalnie nie miewam zahamowań w roz­

mowach z kobietami. 

- Zauważyłam. Już pierwszego dnia, na przyjęciu 

czy chociażby dzisiaj, kiedy rozmawiałeś z Ioną. Potra­

fisz gawędzić zajmująco i swobodnie, jak prawdziwy 

lew salonowy. 

Tym razem jego śmiech był przepojony goryczą. 

- Przepraszam, jestem okropna. Nawet się nie zasta­

nawiam nad tym, co mówię. 

- Nie przepraszaj, Lauro. Szczerość jest twoim naj­

większym urokiem. 

Ich spojrzenia spotkały się na moment. 

background image

58 • ADAM I EWA 

- Dojechaliśmy do „Le Cassoulet" - szepnęła, od­

wracając wzrok. 

Gdyby mu nie powiedziała, nawet nie zauważyłby, że 

są na miejscu. Tak bardzo chciał... Właśnie, czego 

chciał? 

- Adamie, przejechałeś za daleko - powiedziała, ma­

chając do Trumana, który stal na chodniku z dziwną 
miną, wpatrując się w samochód brata. 

Adam gwałtownie wdepnął hamulec. Gdyby nie pas 

bezpieczeństwa, Laura uderzyłaby czołem w szybę. 

- Przepraszam - wymamrotał i powoli podjechał do 

krawężnika. Tru podbiegł, by otworzyć drzwiczki. 

- Lauro, wyglądasz jak sama radość poranka - o-

znajmił z zachwytem, ceremonialnie podając jej ramię. 

- Ty też pięknie się prezentujesz, Tru - zrewanżowa­

ła się z uśmiechem. 

Adam zerknął na brata. Rzeczywiście, Tru wyglądał 

nadzwyczaj wytwornie w popielatym włoskim garnitu­

rze, błękitnej jedwabnej koszuli i krawacie od Armanie-

go, koloru bordo w dyskretny wzorek. Ten widok coś mu 

jednak przypominał. 

- Hej, kochany, przecież to moje ubranie! - zawołał 

zdumiony. 

Tru mrugnął do niego, nie speszony. 

- Chyba nie sądzisz, że wpuściliby mnie do „Le Cas­

soulet" w dżinsach i skórzanej kurtce, co? 

Laura odchodząc obejrzała się na Adama. 

- Dzięki za urocze przedpołudnie - powiedziała. 
- Możemy je jutro powtórzyć - rzucił z wymuszo­

nym uśmiechem, widząc, że Tru nie puścił jej ręki. 

Ruszał powoli, wpatrzony w tylne lusterko, gdzie 

ADAMIEWA • 59 

wciąż odbijał się obraz „Le Cassoulet". Kierowca za nim 

zatrąbił niecierpliwie. Przez głowę Adama przelatywały 
niespokojne myśli. 

Chyba straciłeś rozum, upominał się w duchu. Nawet 

nie wiesz, kim jest naprawdę ta kobieta, nie znasz jej 
nazwiska, rodziny, nie masz pojęcia, w jakiej znalazła się 

sytuacji. Może to tylko pociąg fizyczny? Ale przecież 

masz aż przesadne skrupuły, by nie wykorzystać jej na­
iwności i niewinności. Ona jest inna, zupełnie inna niż 

wszystkie. I co z tego? Czym to się według ciebie ma 

skończyć? Nawet gdyby nie było dodatkowego warunku 
w testamencie... 

Nagle spostrzegł, że wciąż zatacza koła wokół restau­

racji. Tam, w środku, siedzieli Tru i Laura. Przy zacisz­
nym, malutkim stoliku na dwoje. Zerknął na zegarek 

i niecierpliwie zabębnił palcami po kierownicy. Koledzy 
czekają na niego w klubie. Już jest spóźniony. 

- Przepraszam, ale u nas obowiązuje marynarka 

i krawat - upomniał go uprzejmie, lecz stanowczo szef 

sali. 

- Och, bardzo mi przykro, ale jestem umówiony na 

ważne spodkanie. Przy stoliku już na mnie czekają. Pan 
rozumie, interesy - powiedział przymilnie Adam, dys­
kretnie wsuwając szefowi do kieszeni dwudziestodo-

larówkę. Reakcja była natychmiastowa. Mężczyzna ski­
nął na dziewczynę w szatni. Na ladzie błyskawicznie 
znalazła się czarna marynarka i ponury szary krawat. 

Mało elegancka marynarka okazała się o kilka nume­

rów za duża, krawat za krótki, a wszystko kłóciło się ze 

background image

60 • ADAM I EWA 

sportową koszulą, którą miał na sobie. Adam krytycznie 
obejrzał się w lustrze i ruszył w kierunku sali. 

W pierwszej chwili na widok Tru, ubranego w jego 

własny, szyty na miarę włoski garnitur, chciał się wyco­
fać. Niestety, natknął się na Laurę, wracającą z toalety. 

- Adam? 
- Laura? 
Zdumiona zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. 

Adam bezsilnie wzniósł oczy do nieba. 

- Zjesz z nami obiad? - zapytała, wyraźnie tłumiąc 

wesołość. 

- Z przyjemnością. - Usiłował zrobić dobrą minę do 

złej gry. 

Tru miał najwyraźniej podobne problemy. 
- Myślałem, że jesteś umówiony w klubie - stwier­

dził cierpko. 

Adam przysunął sobie krzesło i usiadł pomiędzy ni­

mi. 

- Odwołałem spotkanie - stwierdził swobodnie, nie 

zważając na rozbawioną minę, z jaką brat studiował jego 

strój. Laura wzięła do ręki kartę. 

- Co proponujecie, chłopcy? - zapytała. 

- Proszę, wejdź! - zawołała Laura. - Drzwi są otwarte. 

Peter Fortune przestąpił próg rozświetlonego słońcem 

salonu dla gości. Laura siedziała w otwartych drzwiach 
tarasu, przeglądając jakiś magazyn. 

- Hej, jak udał się wczoraj tenis? - zapytał. 
- Fajnie. Wygraliśmy wszystkie sety - odparła, od­

kładając pismo. - Coś mi się zdaje, że Iona Poole nie 

będzie chciała spojrzeć na kort przez najbliższy tydzień. 

ADAM I EWA • 6 1 

- Jedno można z pewnością powiedzieć o przyjacio­

łach Adama - bardzo lubią wygrywać. 

- I bardzo lubią grać - dodała. 

Peter oparł się plecami o framugę. 

- A także jeść w dobrych restauracjach. Słyszałem, 

że Tru zabrał cię do „Le Cassoulet". 

- Owszem. Był tam również Adam. 

- Adam? - Peter Fortune pytająco uniósł gęste brwi. 

- Tak. Muszę przyznać, że miał bardzo efektowne 

wejście - zaśmiała się. 

Adam słyszał ten śmiech już w korytarzu. Wchodząc 

zmierzył brata czujnym spojrzeniem. 

- Co was tak śmieszy? Ja też lubię kawały. 

Peter dał mu braterskiego kuksańca w bok i zniknął 

dyskretnie. Laura spłonęła rumieńcem. 

Adam obciągnął na sobie błękitny sweter i odezwał 

się zasadniczym tonem: 

- Jadę do Boulder. Może chciałabyś mi towarzyszyć? 

- Interesy? 

- Można i tak powiedzieć. Chcę wybrać coś na au­

kcję dobroczynną. Konkretnie obraz Ellmana. Jeffreya 

Ellmana. Słyszałaś o nim kiedyś? 

Bezradnie uniosła ku niemu wzrok. 
- Nie wiem... 
- Och, wybacz! 

- Nie szkodzi. Powiedz mi, czy jest dobrym malarzem? 

- W każdym razie popularnym. Poza tym zgodził się 

dać jeden z obrazów na aukcję. Przedstawi mi trzy do 

wyboru i pomyślałem, że mogłabyś mi doradzić. 

- Nie mam pojęcia, czy wiem cokolwiek o sztuce 

- westchnęła. 

background image

ROZDZIAŁ 

Gdy znaleźli się przed domem Jeffreya Ellmana, Lau­

rze aż zaparło dech z wrażenia. Przepiękna, przeszklona 
budowla z cedrowych belek wznosiła się nad doliną oto­
czoną łańcuchem wzgórz. 

- Ładne, co? - zapytał Adam z uśmiechem. 

- Ładne? Chciałeś powiedzieć cudowne! - wykrzyk­

nęła Laura z niekłamanym zachwytem, po czym uważ­
nie spojrzała na swojego towarzysza. - Dla ciebie wszy­
stko jest takie zwyczajne. 

Adam zatrzymał wóz na podjeździe, zgasił silnik i od­

wrócił się do niej. 

- Co jest dla mnie takie zwyczajne? 
Laura wykonała ręką nieokreślony gest. 

ADAM I EWA • 65 

- Żyjesz w sposób niedostępny zwykłym śmiertelni­

kom, Adamie Fortune. Obracasz się wśród sław i boga­
czy, mieszkasz we wspaniałej posiadłości, nie masz 

zmartwień ani codziennych obowiązków. Wszystko 
przychodzi ci tak łatwo, naturalnie. 

- Robisz ze mnie płytkiego światowca. 
- Nie, tego nie chciałam powiedzieć. Może po prostu 

jestem zazdrosna. I na pewno sfrustrowana. Lękam się, 

że kiedy wróci mi pamięć, okaże się, iż jestem tylko 
zwykłą kobietą, prowadzącą nudne, szare życie, spędza­

jącą dnie w ponurym biurze, a wieczory... - urwała 

i popatrzyła w bok. 

- Z mężem? I dziećmi? 

Nie odpowiedziała. 

- Nie sądzę, by tak było. Gdyby żona i w dodatku 

matka dzieciom zniknęła z domu, zaraz ukazałyby się 

komunikaty - powiedział Adam z przekonaniem. 

Laura znów wpatrzyła się w dom Ellmana. 

- Może po prostu spędzam wieczory samotnie, sie­

dząc zwinięta z książką na kanapie, pojadając popcorn 

i na próżno czekając, aż zadzwoni telefon. 

- W to też trudno mi uwierzyć. 

- Naprawdę? - Odwróciła się ku niemu. Wielkie 

oczy zaszkliły się łzami. Adam wyciągnął ramiona, pra­

gnąc ją pocieszyć i przytulić, lecz dziewczyna szybko 
otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu. 

Jeffrey Ellman powitał ich u drzwi. Zupełnie nie od­

powiadał wyobrażeniom, jakie Laura miała o artystach. 
Był zażywnym, jowialnym, łysiejącym starszym panem 
o wyglądzie typowego komiwojażera czy agenta ubez­
pieczeniowego. 

background image

66 • ADAM I EWA 

ADAM I EWA • 67 

- Witam w „Casa Ellman" albo - jak nazywa ten 

dom moja mama - w „Kaprysie Jeffreya" - powiedział 

z miłym, ciepłym uśmiechem. - W każdym razie wolę 

go od zakaraluszonej pracowni w mieście - dodał ze 
śmiechem, przyjacielsko otaczając Laurę ramieniem. 

- A ty, moja piękna, możesz nazywać tę chałupę po pro­

stu domem. 

Laura polubiła tego człowieka i to miejsce od pier­

wszego wejrzenia. Adam, sądząc po jego minie, miał 

podobne odczucia. 

- Szaleństwo, co? - zapytał Jeffrey ze śmiechem, wi­

dząc wrażenie, jakie wywarła na niej przeszklona pra­

cownia w szczycie domu. - Tutaj sobie maluję jak na 
dachu świata. 

- Fantastyczne - przyznała Laura. - Musisz się czuć 

jak... 

Jeffrey nie dał jej dokończyć. Zarechotał i demonstra­

cyjnie poklepał się po wydatnym brzuszku. 

- Czuję, że obrastam w tłuszczyk i że trochę nie pa­

suję do tego miejsca, słowem jak oszust - wyznał, pouf­

nie szepcąc jej do ucha. 

- Chcesz powiedzieć, że te wszystkie płótna to tylko 

zręczne kopie? - spytała z udawanym oburzeniem. 

Jeffrey z zachwytem objął ją ramieniem. 

- Fortune, podoba mi się ta dziewczyna. Gdzie ją 

znalazłeś? Możesz przyprowadzić jeszcze jedną dla 

mnie? 

Adam uśmiechnął się z satysfakcją. 
- Przykro mi, Ellman, ale ona jest jedyna w swoim 

rodzaju. 

Jeffery rzucił Laurze konspiracyjne spojrzenie. 

- Jedno mogę powiedzieć na pewno, moja droga. 

Jesteś zupełnie inna niż cały ten babiniec, którym zwykle 
otacza się Adam. Od razu to zobaczyłem. 

- A co właściwie zobaczyłeś? - Laura nie mogła po­

wstrzymać ciekawości. 

- Pytasz: co? - Zamyślił się przez chwilę, przygląda­

jąc się jej uważnie wnikliwym okiem malarza. - Cóż, 

zobaczyłem urodę, inteligencję, odwagę, dumę, namięt­
ność i niepokój. 

Laura poczuła, że się rumieni. Adam uważnie ob­

serwował ich oboje. Przez chwilę cała trójka trwała 
w pełnym napięcia milczeniu. Wreszcie przerwał je ma­

larz. 

- To ostatnie też było komplementem - powiedział 

miękko. - Sam mam podobne cechy. No, może z wyjąt­
kiem urody - uśmiechnął się. - Przede wszystkim od­
czuwam niepokój. On mną rządzi. I dlatego udało mi się 

osiągnąć to, czego pragnąłem. 

- A ja nawet nie wiem, czego chcę - powiedziała 

Laura cicho, jakby na wpół do siebie. Zaczęła chodzić 

wzdłuż ścian i przyglądać się ogromnym płótnom, za­
chlapanym kolorowymi farbami. Przypominały jej osza­

lałe tęcze. 

- Są zabawne, prawda? - odezwał się Adam, idący 

u jej boku. Popatrzyła uważnie na obu mężczyzn. 

- One są zbuntowane, chaotyczne, niedorzeczne i wy­

wrotowe. Zaznaczam, że mówię komplementy - uśmiech­
nęła się kpiąco. 

Ellman i Fortune parsknęli śmiechem. 
W drodze powrotnej Laura była w świetnym humo­

rze. 

background image

68 • ADAM 1 EWA 

ADAM I EWA 

• 69 

- Zadowolona z wycieczki? - zapytał Adam. 
- O, tak. Bardzo podobał mi się Jeffrey. Miło mnie 

rozczarował, bo zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. 

- Był zachwycony twoim wyborem. Ten obraz uwa­

ża za najlepszy. - Zerknął na nią z zastanowieniem. 
- Słuchaj, a może pracowałaś w galerii sztuki? Jeśli 
chcesz, moglibyśmy sprawdzić w Denver. 

- Tak, to dobra myśl - odparła po chwili wahania. 

W jej glosie brakowało entuzjazmu. 

- Właściwie nie wiem, czy taka dobra. Może jednak 

nie. - Zaczął się zastanawiać. 

- Adamie, odchodzę - przerwała mu gwałtownie. 
- Odchodzisz? Jak to? 

- Jutro rano. Nie mogę w nieskończoność naduży­

wać gościnności twojej i twojej rodziny. Czuję się... jak 
pasożyt. 

- Przecież jesteś u nas dopiero od niedawna, Lauro. 
- Właśnie, i już mi zaczyna być u was za dobrze -

wyznała szczerze. 

- I cóż w tym złego? Przecież chcę, żebyś się dobrze 

czuła. My wszyscy chcemy - powiedział bez przekona­
nia. Było jasne, że Laura nie zmieni zdania. 

- Obiecaj mi jedno, dobrze? 

- Co takiego? 
Adam oderwał rękę od kierownicy i na ułamek sekun­

dy oparł ją na udzie dziewczyny. To ulotne dotknięcie 

wystarczyło, by poczuła drżenie w całym ciele. Jakim 
znawcą ludzkich dusz okazał się Jeffrey Ellman, skoro 

wyczuł w niej namiętność i niepokój! Zerknęła ner­
wowo na mężczyznę. Czy zauważył jej gwałtowną re­
akcję? Lecz Adam był zbyt zaabsorbowany własnymi 

myślami. Ewentualność, że Laura mogłaby zniknąć z je­

go życia już jutro, podziałała na niego jak cios w splot 
słoneczny. 

Następnego ranka, kwadrans po siódmej, Adam 

wkroczył do pokoju śniadaniowego, pogwizdując starą 
balladę „Na kolejowym szlaku". 

Jessica, Laura i Peter siedzieli już przy stole. Jedynie 

Taylor wyłamywał się z tego zwyczaju, gdyż zwykle 
odsypiał noce spędzane w laboratorium. Zaś Tru wyje­
chał służbowo na kilka dni. 

Wszyscy troje unieśli głowy na widok Adama i za­

marli z wrażenia. W eleganckim, stonowanym garnitu­
rze z kamizelką i złotym zegarkiem z dewizką, ze skó­

rzaną teczką i kapeluszem w ręku wyglądał jak drugie 

wcielenie swojego brata Petera. Nawet sposób, w jaki 
usadowił się przy stole, był dokładną imitacją wiecznie 
zaaferowanego biznesmena o nienagannych manierach, 

jakim był młodszy Fortune. 

Usiadłszy powiódł wzrokiem po zebranych i energi­

cznie zatarł ręce. 

- No, kochani, mam dzisiaj mnóstwo spraw do zała­

twienia. Wreszcie trzeba się wprząc w ten kierat! 

Peter rzucił Jessice pytające spojrzenie, lecz babka 

wzruszyła tylko ramionami. Laura milczała, nie spusz­
czając oczu z Adama. 

- Już gotowa? - zwrócił się do niej. 
Przytaknęła, starannie mieszając kawę. 

- Znakomicie. Musimy zdążyć na czas. Trzeba da­

wać dobry przykład innym. 

- Innym? - nie wytrzymał Peter. 

background image

70 • ADAM 1 EWA 

- Dokąd mamy zdążyć? - rzuciła Laura. 

Tylko Jessica ze spokojem przyjmowała dziwaczne 

zachowanie wnuka. 

Sam bohater zaś, ignorując ich spojrzenia, oficjal­

nym, pełnym namaszczenia gestem wyciągnął z teczki 
gruby terminarz i zaczął go starannie kartkować. 

- Mmm... Aha... - mruczał przy tym, aż wreszcie zna­

lazł odpowiednią stronę, wyciągnął z kieszonki na piersi 

złote wieczne pióro i zaczął notować coś starannie. 

Towarzystwo przy stole dosłownie wstrzymało od­

dech. Nikt nie jadł, nikt nie sięgał po filiżankę. Sześć par 
oczu wpatrywało się bacznie w biegające po papierze 
pióro. 

Wreszcie Adam skończył, z trzaskiem zamknął notes 

i dokładnie zakręcił swojego złotego watermana. 

- Gotowa? - żywo zwrócił się do Laury-

- Gotowa do czego, Adamie? - wyjąkała. 
- Przecież sama mówiłaś, że nie chcesz nadużywać 

naszej gościnności, prawda? Dlatego angażuję cię. Od­
tąd będziesz zarabiać na swoje utrzymanie. 

- Co to za praca? 
- Będziesz asystentką samego Adama Fortune'a, mój 

ty Piętaszku w spódnicy - zaśmiał się. 

Z drugiej strony stołu dał się słyszeć odgłos spazma­

tycznie wciąganego powietrza. Peter Fortune zakrztusił 
się kawą. Jessica przytomnie klepnęła go po plecach. 

Kiedy Adam i Laura wyszli, babcia chytrze spojrzała 

na wnuka. 

- Ta dziewczyna sprawiła cud, nie uważasz, Peter? 

Twój niepoprawny braciszek zmienił się nie do pozna­
nia. 

ADAM 1 EWA • 71 

- Jeszcze zobaczymy. - Peter sceptycznie pokręcił 

głową. 

- Dzień dobry, Ellen - rzucił Adam uprzejmie. 

- Jestem Joyce - poprawiła go szykowna brunetka. 
- Tak, oczywiście, Joyce - uśmiechnął się przepra-

szająco. - Poprzednia pracowniczka miała na imię Ellen 
- wyjaśnił towarzyszącej mu Laurze. 

- Ależ nie, panie Fortune, Carol - znów sprostowała 

Joyce. 

Adam szybko przeprowadził Laurę koło jej biurka 

i pomachał do pozostałych trzech osób. 

- Dzień dobry wszystkim! 

Pracownicy spojrzeli na niego ze zdumieniem. 

- Później im cię przedstawię - mruknął i szybko ru-

szył do przodu. 

Szli przez długą salę, mijając dwa szeregi przeszklo-

nych boksów. Adam przez cały czas uśmiechał się i rzu­
cał pozdrowienia, wywołując ogólne zdziwnienie. 

- Czy coś się stało? - zapytała z niepokojem Laura. 

- Ci ludzie tak dziwnie się zachowują... 

- Och, po prostu nie spodziewali się mnie przed po­

niedziałkiem. Po tych wyczerpujących pertraktacjach 
związkowych wziąłem tydzień urlopu, żeby złapać od­
dech. Wiesz, jak to jest - praca, napięcie, człowiek się 
spala i od czasu do czasu musi się wyłączyć. Peter do­
skonale to rozumie i nie robi mi trudności. 

Laura spojrzała na niego z uśmiechem. 
- Dobrze, Adamie, nie brnij dalej. Przecież łatwo się 

domyślić, że byłeś... 

- Obibokiem i nierobem, tak? - skrzywił się. 

background image

72 • ADAM 1 EWA 

- No, to jest nawet... 

- Zbyt łagodnie powiedziane, co? 

- Twoja zdolność kończenia za mnie zdań niedłu­

go... 

- Wejdzie mi w zwyczaj? 

Laura spojrzała mu w oczy. 
- Bardzo miły zwyczaj. 
Adam ceremonialnie otworzył przed nią drzwi do 

biura zarządu. 

- Ja tylko udaję niewdzięcznika, który obija się 

i przepuszcza rodzinną fortunę. Tak naprawdę, Lauro, 

jestem... 

- ...odpowiedzialnym facetem? - dokończyła z bły­

skiem w oku. 

- Kochanie, wyjęłaś mi te słowa z ust. 

Pani Saunders, energiczna siwowłosa szefowa sekreta­

riatu, nerwowo przestępowała z nogi na nogę pośrodku 
okazałego, lecz wyraźnie zaniedbanego gabinetu Adama. 

- Nie byliśmy... przygotowani na pana przybycie, 

panie Fortune - tłumaczyła się. 

- Postanowiłem wrócić wcześniej, niż planowałem, 

pani... - najwyraźniej zapomniał jej nazwiska, więc za­
kaszlał, by ukryć zakłopotanie. 

- Saunders, panie Fortune. Może znów zająłby pan 

biuro brata? Tu trzeba najpierw porządnie posprzątać. 

- Tak, zadziwiające, jak ten kurz szybko się groma­

dzi - mruknął Adam, podchodząc do okna. Szarpnął je, 
bezskutecznie próbując otworzyć. 

- Ono się nie otwiera, panie Fortune. Mamy klimaty­

zację w całym budynku. 

ADAM I EWA • 73 

- Tak, wiem... sprawdzałem tylko... 

- Czy nie ma przeciągów? - poddała domyślnie Laura. 

Przytaknął z poważną miną, po czym wziął z biurka 

terminarz i zaczął go szybko kartkować. 

- Posłuchaj - zwrócił się do Laury - pierwsza spra­

wa do załatwienia na dzisiaj, to zorganizowanie ci stano­
wiska pracy - oznajmił rzeczowo. - Pani Saunders, 
przydałoby się tu porządnie odkurzyć i postawić jakieś 

ładne kwiaty. A pani Ashley powinna do popołudnia 
mieć gotowe własne miejsce. Da sobie pani radę, pra­

wda? Do tego czasu proszę załatwiać moje telefony 

i przygotować spotkania. 

- Spotkania? 

Adam grzecznie, lecz stanowczo skierował panią Sa­

unders ku drzwiom. 

- To wszystko na dzisiaj, dziękuję. 

Gromadka pracowników stłoczyła się wokół pani Sa­

nders, kiedy wyszła z biura Petera Fortune'a. 

- Co on tam robi? - dopytywała się Millie z księgo­

wości. 

Pani Saunders wzruszyła ramionami. 
- Nie mam pojęcia. Chyba coś mu odbiło. Powie-

ział "Proszę załatwiać moje telefony". Wyobrażacie to 

obie? 

- Ciekawe, jakie telefony? - mruknął Gary z działu 

dokumentacji. 

- Może od jego bukmacherów? - zasugerowała jed­

na z urzędniczek. 

- Nonsens - oświadczyła autorytatywnie pani Saun­

ders. - Słyszałam różne plotki o Adamie, ale nie uwierzę 

background image

74 • ADAM 1 EWA 

w to, że bawi się w hazard i zakłady. Zresztą brat nigdy 

by na to nie pozwolił. 

- Może w takim razie organizuje następne przyjęcie 

- ucieszyła się Lynn, jedna z sekretarek. 

- Pod nosem Petera? Co ty! Notabene dzwonił do 

mnie rano i mówił, że będzie w południe - odezwała się 
Rhonda, osobista sekretarka Petera Fortune'a. 

- Na pewno mi nie uwierzycie, ale Adam przyszedł 

dzisiaj do pracy - oznajmiła pani Saunders. 

- Do pracy? - rozległy się zdumione głosy. 

- A kim jest ta piękna dziewczyna? - dopytywał się 

Gary-

- To jego nowa asystentka. 

- I w czym ona ma mu asystować? 

Rozległy się stłumione chichoty. 

- Ja ją skądś znam - mruknęła Millie. 
- Oczywiście, że ją znasz - potwierdziła z uśmiesz­

kiem pani Saunders. 

Gary strzelił niecierpliwie palcami. 
- Zaraz, zaraz... Już wiem! Czy to nie ją znalazł 

strażnik w piątek wieczorem na siódmym piętrze? 

- Fakt, to ona - skojarzyła Millie. - Tajemnicza nie­

znajoma. Ciekawe, kim naprawdę jest. 

Pani Saunders powiodła po zebranych zamyślonym 

wzrokiem. 

- Mnie to też interesuje. Mam niejasne wrażenie, 

że już ją kiedyś widziałam. - Potrząsnęła głową. 

- W każdym razie jestem pewna, że rodzina Fortune'ow 
poruszy niebo i ziemię, by odkryć jej prawdziwą tożsa­
mość. 

ADAM 1 EWA • 75 

Adam usłyszał, jak otwierają się drzwi, i szybko we­

pchnął kij golfowy oraz podstawkę do piłki do szafy. 
Zaledwie zdążył się z tym uporać, a już pojawiła się 
Laura z plikiem papierów. 

- Proszę, masz to na początek - oznajmiła, kładąc 

stos na jego biurku. 

Adam zasiadł w kręconym fotelu i z ważną miną się­

gnął po pierwszy z brzegu dokument. Przebiegł go wzro­
kiem nie czytając. 

- Świetnie się spisujesz, Lauro - pochwalił, po czym 

zerknął na zegarek. - Zrobiło się późno, najwyższa pora 

na lunch. Ponieważ to twój pierwszy dzień, poprosiłem 
panią... 

- Saunders. 
- Tak, panią Saunders. Widzę, że niedługo będziesz 

znała wszystkich. O czym to ja mówiłem? Aha, więc 
poprosiłem ją, by zarezerwowała nam stolik w „Tee-

bows". Dają tam najlepsze steki w całym Teksasie. 

- Och, Adamie, to bardzo pięknie z twojej strony, ale... 

- Nie lubisz steków? Nie szkodzi, mają tam też lan-

gusty z Maine, kurczaki i dania wegetariańskie. 

- Nie chodzi o menu. Chodzi o czas. 

- Słucham? 
- Mamy mało czasu. Zobacz. - Przysunęła sobie 

krzesło do jego biurka, wybrała ze stosu jakieś papiery 
i podsunęła mu pod oczy. Z niechęcią zmusił się, by na 
nie spojrzeć. 

- W pierwszej kolejności przejrzałam te raporty, zro­

biłam notatki, zaznaczyłam na marginesach uwagi. 
- Spojrzała na niego z niepokojem. - Chyba nie masz mi 
tego za złe? 

background image

76 • ADAM I EWA 

- Co mam ci mieć za złe? 

- Że skreśliłam pewne propozycje. 
- Nie skądże. Lauro, jesteś wspaniała. Naprawdę... 

- Znów zerknął na papiery. - 0 co chodzi? 

- Zakładam, że twoim celem nie jest jedynie dopro­

wadzenie do zakończenia strajku, a dotarcie do źródeł 

konfliktu, ustalenie, w których punktach można ustąpić, 
a w których przedyskutować rozwiązania kompromi­
sowe. 

- Bezwzględnie tak! 
- Doskonale. - Laura uśmiechnęła się z satysfakcją. 

- Cieszę się, że nie masz mi za złe, że wchodzę w twoje 

kompetencje. 

- Moje kompetencje? 
- Tak, jesteś ekspertem, Adamie. Mam wielki szacu­

nek dla twojego doświadczenia w dziedzinie arbitrażu 
i stosunków z pracownikami. Nie bez powodu, jak przy­

puszczam, Peter powierzył ci tę misję, prawda? 

- Tak, rzeczywiście - bąknął Adam, po raz kolejny 

unosząc ku oczom dokument. 

Kiedy w dwie godziny później odłożyli na bok ostat­

nią kartkę, Adam, w samej tylko koszuli, odchylił się 
w krześle i poprawił rozluźniony pod szyją krawat. 

- Jesteś urodzonym menedżerem, Lauro. Zapewne 

w swoim przeszłym życiu... 

Uspokajająco położyła palec na ustach. 
- Psst, nie mówmy o mojej przeszłości. Po raz pier­

wszy zaczęłam się cieszyć teraźniejszością. 

- Naprawdę się nią cieszysz? - zapytał miękko, wsta­

jąc i pochylając się ku niej. 

ADAM I EWA • 77 

Odruchowo przesunęła językiem po wargach, aż na­

zbyt dobrze pamiętając bliskość tego mężczyzny i jego 
pocałunki. 

- Słuchaj... - zaczęła nerwowo. 

- Słucham - powiedział, obejmując ją ramionami. 

- Adamie, nie jesteś głodny? 

- Jestem, nawet bardzo - wyszeptał jej prosto 

w ucho. 

- Hej, nie tutaj! Co sobie pomyślą twoi pracownicy? 

- spłoszyła się i cofnęła. W odpowiedzi Adam zrobił 
krok do przodu, przypierając ją do krawędzi biurka. 

- Lauro - wyszeptał - doprowadzasz mnie... 
- Do szaleństwa? - uzupełniła odruchowo. 

- Właśnie - mruknął, niecierpliwie szukając jej ust. 

I znalazł je. Pocałunek był gwałtowny. Laura poczuła, 

jak miękną jej kolana. Po omacku sięgnęła dłonią do 

tyłu, by oprzeć się o biurko. Przy okazji, nie zdając sobie 

z tego sprawy, niechcący nacisnęła guzik interkomu, łą­
czącego gabinet z sekretariatem. 

- Och, Adamie - wyszeptała zdyszana, odsuwając 

się od niego. - Ostatnim razem obiecałam sobie, że to 

nie... 

- ... zdarzy się po raz drugi, tak? 

- Tak. 
- Żałujesz? 
- Nie, ale powinnam. 

- Czemu? 

- Ponieważ mam poczucie, że cię uwodzę. 

Adam parsknął śmiechem. 

- Ty mnie? Przecież to ja mam wyrzuty sumienia! 

- T y ? 

background image

78 • ADAM 1 EWA 

- Lauro, nie mogę się na niczym skupić, gdyż myślę 

tylko o tobie. Jesteś jak łyk ożywczego powietrza. Słod­

ka, urocza, cudownie naturalna. 

- Proszę, przestań! 
- Wiem, co sobie pomyślałaś. Uważasz, że zachowu­

ję się tak samo, jak w obecności innych kobiet. Ale z to­

bą jest zupełnie inaczej, Lauro. 

- Tym bardziej nie powinieneś tego mówić. 
- Dlaczego? Powiedz, proszę - nalegał. 

- Przecież mnie nie znasz. Nie wiesz, kim jestem. 

Adam uśmiechnął się i, przemagając jej opór, znów 

wziął ją w ramiona. 

- Znam cię lepiej niż ty sama - wyszeptał. 

W sekretariacie wianuszek głów otaczał biurko pani 

Saunders. Wszyscy się uśmiechali - z wyjątkiem Iony 
Poole, która wpadła do biura, by sprawdzić, co porabia 

Adam. Trzeba przyznać, że szybko się dowiedziała. 

Laura i Adam odskoczyli od siebie, słysząc szybkie 

kroki za drzwiami. Po chwili do gabinetu wbiegła Iona. 

- Jesteś nieludzko punktualna - skrzywił się Adam. 

Iona zachichotała z satysfakcją. 
- Zaraz będziesz mi dziękował na kolanach. Ty i Laura 

- powiedziała, dopadając biurka. Patrzyli z otwartymi 

ustami, jak szybkim ruchem wyłączyła interkom. 

Twarz Laury przybrała kolor buraka. W ułamku se­

kundy później to samo stało się z przystojnym obliczem 

Adama. 

- Tak, drogie dzieci, macie za co dziękować - oznaj­

miła Iona z satysfakcją. - Ale w końcu po co ma się 

przyjaciół? 

ADAM I EWA • 79 

Laura rzuciła się do biurka i drżącymi rękami zaczęła 

zbierać raporty. - Zaraz je zaniosę do biura i... 

- Nadam im tok służbowy - dokończył Adam. 

Iona odprowadziła Laurę spojrzeniem, po czym od­

wróciła się do Adama. 

- Co tu się dzieje? 
- Iona, jesteś fantastyczna, jak zwykle - przyznał 

szczerze. 

- Czegoś nie rozumiem. Skoro chciałeś uwieść tę 

sierotkę, po co ciągnąłeś ją do biura? - zapytała łona 
z niekłamanym zainteresowaniem. 

- Wbrew temu, co myślisz, nie ściągnąłem jej tutaj 

w tym celu. Tak po prostu wyszło. Zresztą Laura napra­
wdę pracuje dla mnie. 

- Kochanie, wstydziłbyś się, po starej znajomości, 

opowiadać mi takie bzdury - odparła Iona, sadowiąc się 

na rogu biurka. 

- Słuchaj, ona potrzebowała zajęcia. Chciała się czuć 

przydatna, aktywna, chciała zarabiać na swoje utrzyma­

nie. Dlatego ją zatrudniłem. 

- Zatrudniłeś jako co? Zabawkę dla siebie? Partnerkę 

do tenisa? 

Adam zaczął lokować się za biurkiem, mając nadzie­

ję, że będzie wyglądał bardziej poważnie i kompeten­

tnie. 

- Życie nie polega wyłącznie na grze w tenisa i golfa, 

Iona - stwierdził z namaszczeniem. 

- Adamie, wiesz, że zawsze jestem po twojej stronie 

i doceniam twoje zasługi w podejmowaniu akcji dobro­

czynnych, ale naprawdę nie wiem, po co w tym wszy­

stkim ta dziewczyna? 

background image

80 • ADAM I EWA 

Adam Fortune złożył ręce na piersi gestem godnym 

szefa korporacji. 

- Iona, chyba nie zapomniałaś, że znajdujesz się 

w moim biurze. A kiedy wyjdziesz stąd, odwróć się, to 

zobaczysz wypisane złotymi literami imię i nazwisko 
Adama Fortune'a, zastępcy prezesa zarządu Fortune 

Enterprises. Laura jest moją asystentką. Pomaga mi 

w unormowaniu stosunków ze związkami zawodowymi. 

Doskonale zdawał sobie sprawę, że równie dobrze 

mógłby powiedzieć: z cywilizacjami pozaziemskimi, 
Iona, jak się należało spodziewać, wybuchnęła śmie­
chem. 

- O Boże, staruszku, naprawdę trzeba cię ratować 

- wykrztusiła, kiedy wreszcie udało się jej opanować 
atak histerycznego śmiechu. 

- Doprawdy, nie wiem, o czym mówisz - stwierdził 

Adam i tak obrócił kręcony fotel, że łona widziała tylko 

jego plecy. 

- Adamie, przecież ty nawet nie wiesz, kim ona jest! 

A jeśli okaże się naciągaczką? Zastanawiałeś się nad tym 
choć przez chwilę? 

Adam znów wprawił fotel w ruch obrotowy i popa­

trzył na swoją starą przyjaciółkę, Iona ze zdumieniem 

zauważyła, że się uśmiecha. 

- Wiem, kochanie, trudno uwierzyć, że kobieta może 

być pełna poświęcenia i skłonna do ciężkiej pracy - ale 
dlatego właśnie Laura jest kimś wyjątkowym. 

łona zmarszczyła brwi. 
- Boże, sprawy zaszły dalej, niż się spodziewałam. 

Ty się w niej zakochałeś! - wykrzyknęła. 

Adam pobladł gwałtownie. 

ADAM I EWA 

• 81 

- Nie, mylisz się. Nie kocham jej. Ja po prostu... 

- zająknął się, nagle zdając sobie sprawę, że wpatruje się 

tęsknie w drzwi gabinetu. Kiedy Laura wróci i dokończy 
za niego to zdanie? 

background image

R O Z D Z I A Ł 

Peter Fortune zmierzał ku biurom zarządu, które znaj­

dowały się na samym końcu długiej sali. Po drodze 
rozdzielał niezliczone uśmiechy, pozdrowienia i obiecu­

jące skinięcia głową. Kiedy wreszcie znalazł się na wy­

sokości biurka pani Saunders, sekretarka powitała go 
uśmiechem zarezerwowanym dla prezesa Fortune Enter­

prises. 

- Och, dzień dobry, panie Fortune. Jak się pan miewa? 

- Dziękuję, pani Saunders, świetnie - odparł Peter, 

zerkając na zamknięte drzwi biura, które zajął jego brat. 
- Czy oni tam jeszcze są? - zapytał niepewnie. 

- Tak, panie prezesie. Od ósmej rano. I tak codzien­

nie - poinformowała przejętym szeptem, zerkając dys-

ADAM I EWA • 83 

kretnie na przegródkę ze sprawami do załatwienia, która 
dosłownie pękała od listów, sprawozdań i raportów. 

Peter przejrzał część korespondencji, w której między 

innymi znajdował się list do wysoko postawionego dzia­

łacza związkowego. Jego spojrzenie powędrowało ku 
zamkniętym drzwiom gabinetu. 

- Pracowici jak mróweczki, co? - zagadnął. 

Pani Saunders speszyła się. 
- Tak, panie prezesie. 
Peter Fortune niecierpliwie zerknął na zegarek. 

- Mam spotkanie o dziesiątej, ale później chciałbym 

obaczyć się z bratem, no, powiedzmy, o wpół do dwu-

astej. Czy będzie pani łaskawa go zawiadomić? 

- Oczywiście, panie Fortune - zapewniła służbiście 

ani Saunders. - Chciałby pan widzieć jeszcze kogoś? 

Peter uśmiechnął się. 
- Nie, pani Saunders. Mam nadzieję, że choć na mo­

ment rozstanie się ze swoją... hmm... asystentką. 

- Słuchaj, to jest fantastyczne! - wykrzyknęła Laura, 

odkładając kolejne pismo. - Ty naprawdę masz talent do 

rozmów z ludźmi. 

Na twarzy Adama pojawił się uśmiech. 
- Nie mów, że cię to dziwi. 

- Nie, nie dziwi. Nigdy nie wątpiłam w twoje zdol­

ności negocjatora. Ale w tym wypadku chodzi o coś wię­
cej niż proste rozmówki. 

Adam wstał i zdecydowanym ruchem obrócił kręcone 

krzesło Laury tak, że miał przed sobą jej twarz. 

- Lubię, kiedy wyśpiewujesz mi peany pochwalne 

- stwierdził z uśmiechem. 

background image

84 • ADAM I EWA 

- Naprawdę? - zdziwiła się. -1 nie boisz się, że będę 

fałszować? 

- Lauro, mogę ci coś powiedzieć? 

- Tak, jeśli masz ochotę. 
- Mam ochotę. - Ogarnął spojrzeniem jej śliczną 

twarz. 

- Adamie! - W głosie Laury zabrzmiała ostrzegaw­

cza nuta. - Przypomnij sobie tę żenującą sytuację z inter-

komem. - Przez twarz kobiety przemknął cień. 

Adam zareagował z godnym podziwu wyczuciem. 

- Ale ty mnie odmieniłaś, Lauro. Musisz wiedzieć, 

że... 

- Ja to wiem - stwierdziła z prostotą. 

Adam zareagował równie spontanicznie. Wyciągnął 

rękę i musnął palcami policzek dziewczyny. 

- Słuchaj, nie prawię ci komplementów. Jesteś napra­

wdę inteligentna. Twoje oceny trafiają w dziesiątkę. 
Wierz mi, jestem pod wrażeniem. 

- Musiałam chyba robić już coś podobnego - zauwa­

żyła Laura. 

Adam jeszcze bardziej czule pogładził jej policzek. 

- Nadal niczego sobie nie przypominasz? 
Z zakłopotaniem opuściła wzrok, nic nie mówiąc. 
- Dobrze, a co ci powiedział psychoanalityk, którego 

poleciła moja babcia? Jaka jest diagnoza? 

- On uważa, że ja coś ukrywam. 

- Nie przejmuj się, dla mnie twoja przeszłość się nie 

liczy! - zawołał impulsywnie Adam. - Tygodnie, które 
spędziłem z tobą, były po prostu wspaniałe - zapew­

nił z zachwytem, wodząc kciukiem wzdłuż linii jej peł­
nych warg. 

1 • 

ADAM 1 EWA • 85 

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wyprostował się 

z niezadowoloną miną. 

- Słucham, pani Saunders? 

Sekretarka weszła, niosąc plik papierów. 
- To przyszło ostatnią pocztą. Jest już kwadrans po 

jedenastej, panie Fortune. Prosił pan, żebym przypo­

mniała mu o spotkaniu z bratem. 

- Napijesz się czegoś? - zapytał Peter. 

- Nie, dziękuję, przed południem nie piję-odpowie­

dział Adam. Był podenerwowany, zastanawiał się, o co 
mogło bratu chodzić. Jak ma z nim rozmawiać? Jak brat 

z bratem? Czy jak mężczyzna z mężczyzną? Nie wątpił 
bowiem, że tematem rozmowy będzie Laura Ashley. 

- Jak sobie radzi Laura? - zagadnął Peter. 
- Dobrze, Pete. Bardzo dobrze - zapewnił Adam, sa­

dowiąc się w głębokim skórzanym fotelu. 

Peter szybko przeszedł do rzeczy. 
- Czy uważasz, że postępujesz fair wobec Laury, 

szanowny braciszku? - zapytał poważnym tonem. 

- Twoim zdaniem za mało jej płacę? 

- Zawsze się zgrywasz! Nie, nie o to mi chodzi. 
- Słuchaj, Pete, kiedy przyprowadziłem ją tutaj do 

pracy, nie wiedziałem jeszcze, jak rozwinie się sytuacja. 
Ale Laura okazała się niezastąpiona. Ma wrodzony 

zmysł organizacyjny, talent do zarządzania, znakomite 
wyczucie sytuacji, potrafi dogadać się z ludźmi i w ogó­

le ma wielką dozę zdrowego rozsądku. 

- Skoro już mowa o zdrowym rozsądku, mam nieod­

parte wrażenie, że jest w tobie zakochana po uszy. Mam 
nadzieję, że bierzesz to pod uwagę. 

background image

86 • ADAM 1 EWA 

- Ona wie o testamencie, Pete. 

- Nie musi pożądać twoich pieniędzy. Może pragnąć 

tylko twojej miłości. 

- Ona nie ma złudzeń co do mnie - wzruszył ramio­

nami Adam. 

- Każda zakochana kobieta ma złudzenia. 

- Od kiedy stałeś się takim ekspertem od kobiet, 

Pete? Od czasu tamtej burzliwej przeprawy przez mał­

żeńskie rafy rzadko kiedy umawiasz się nawet na randki. 

- Nie jestem ekspertem. Cytuję tylko to, co mówi 

twoja babcia. 

- Ile razy nazywasz ją moją babcią, mam wrażenie, 

że masz do niej żal - zauważył chłodno Adam. 

- Żal o co? 

- Ze wciągnęła cię w małżeństwo. 
- Czekaj, tonie... 
- Daj spokój, Pete. Ona jest niepoprawną romantycz­

ką. Kiedy widzi, że wnuk spojrzał na dziewczynę, 
w wyobraźni słyszy już weselne dzwony. 

Wstał, podszedł do Petera i serdecznie poklepał go po 

ramieniu. 

- W porządku, stary, spełniłeś swój obowiązek. Mo­

żesz iść i powiedzieć Jessice, że ja i Laura doskonale 
obejdziemy się bez jej porad. 

- Ty może dasz sobie radę, ale skąd masz taką pew­

ność co do Laury? - zawołał Peter, lecz brat zniknął już 

za drzwiami. 

Adam skończył pisać list i zerknął na zegarek. 

- Hej, już prawie ósma. 
Laura z uśmiechem uniosła głowę znad papierów. 

ADAM I EWA • 87 

- Czas szybko płynie; jeśli ma się pasjonujące zajęcie. 

Adam poszedł do niej i stanowczym ruchem wyjął jej 

dokumenty z rąk. 

- Poczekaj, za dwadzieścia minut będę gotowa - za­

protestowała. 

- To samo mówiłaś dwie godziny temu. 
- Jeśli nie dasz mi skończyć, będziemy musieli zja­

wić sie w biurze jutro. 

- Jutro jest sobota! 

- W takim razie sama wpadnę. Będziesz mógł sobie 

swobodnie pograć w golfa. 

- Nie, masz rację, lepiej skończyć te raporty - wes­

tchnął i podszedł do okna. -I tak nie ma mowy o golfie, 

bo strasznie pada. 

- Serio? Nawet nie zauważyłam. 
- I raczej nie zapowiada się, żeby przestało. Wiesz 

co? - Zerknął na nią w zamyśleniu. - Mam pomysł. Jest 

już późno, pogoda fatalna, a jutro rano i tak trzeba tu 

przyjechać. Co byś powiedziała, gdybyśmy przeno­
cowali w hotelu „Madison", w apartamentach, które 

wynajmuje dla firmy Peter? Mają tam dobrą kuchnię, 
a w nocnym klubie gra fantastyczny pianista. No, jak? 

- Apartament w hotelu „Madison"? - powtórzyła 

podejrzliwie. 

- Tak, to dosłownie kilka kroków stąd. Przyjemne 

miejsce. Mamy stałą rezerwację. Peter zawsze zatrzymu­

je się tam, kiedy jest w mieście. Ale dzisiaj już o piątej 

miał wrócić do domu. 

Laura milczała. 
- Są do dyspozycji dwie sypialnie. Przecież nie mia­

łem na myśli randki! 

background image

88 • ADAM I EWA 

- A szkoda... 

Niespodziewana riposta wprawiła go w drżenie. Lau­

ra na pewno potraktowałaby takie intymne spotkanie 

bardzo poważnie. Sam zaś nie miał pewnos'ci co do 

swoich uczuć. Musiał poza tym pamiętać o testamencie. 
Nie nastawiał się na długotrwałe związki, nie mówiąc 

już o małżeństwie. 

Laura podeszła tymczasem do szafy i wyjęła z niej 

płaszcz. 

- Wybacz, nie chciałam stawiać cię w kłopotliwej 

sytuacji. Najlepiej będzie, jak pojedziemy do domu. 

Adam błyskawicznie znalazł się przy niej. 
- Szaleję za tobą, Lauro - szepnął, biorąc ją w ramio­

na. - Jedźmy do hotelu! 

Sentymentalne piosenki Franka Sinatry rozbrzmiewa­

ły z odtwarzacza płyt kompaktowych. Laura i Adam ko­

łysali się w rytm muzyki w luksusowym salonie aparta­

mentów Petera Fortune'a. Była już prawie północ. Na 

wpół opróżniona butelka szampana i srebrna patera 

z truskawkami stały na niskim stoliku. 

Laura oparła głowę na piersi Adama. Szampan spra­

wił, że czuła się lekko i swobodnie. 

- Lauro, muszę ci coś powiedzieć. 

- Co? - zaniepokoiła się, unosząc głowę. 

Z uspokajającym uśmiechem przytulił ją do siebie. 

- Nic takiego, chodzi o pracę. 
- Chodź, usiądźmy - zaproponowała, prowadząc go 

ku sofie. Adam popatrzył na nią z takim napięciem, że 

Laurę momentalnie opuścił beztroski nastrój. 

- Co się stało? Mów, proszę. 

ADAM I EWA • 89 

- Lauro - zaczął z wahaniem - chcę, abyś wiedziała, 

że przedtem nie spędziłem ani jednego dnia w biurze. 
Nie mam zielonego pojęcia o sprawach pracowniczych. 

Peter wrobił mnie w te negocjacje ze związkami, ponie­
waż sam był za granicą, Tru jeszcze nie wyszedł ze 

szpitala, a Taylor... Sama wiesz, jaki Taylor jest mało 
komunikatywny. Przyznaję, że chciałem wywrzeć na to­
bie wrażenie kompetentnego, odpowiedzialnego, po­

ważnego menedżera, nie zaś... pospolitego obiboka. 

- Wiedziałam o tym. 

- Wiedziałaś? 
- Tak, zorientowałam się od razu. Pamiętasz, jak 

miałeś zanieść opracowania do działu kadr? Nawet nie 

wiedziałeś, na którym piętrze się mieści. 

- Zauważyłaś? 

- Zauważyłam również - ciągnęła z naciskiem - że 

masz prawdziwy talent do tej pracy. Raporty, które czy­

tałam dziś rano, zawierały bardzo pochlebne opinie 
o twoim sposobie załatwiania spraw i skuteczności dzia­

łania. Umiesz nawiązywać kontakty z ludźmi i przeko­

nywać ich o swoich racjach. Jesteś naprawdę zdolny. Nie 
cieszy cię ta pochwała? 

Adam milczał przez dobrą chwilę, wpatrując się w nią 

coraz bardziej spragnionym wzrokiem. Wreszcie nie wy­
trzymał i pochwycił ją w ramiona. 

- Cieszę się, Lauro. Najbardziej z tego, że mam cię 

przy sobie - szepnął, sięgając do jej pleców i szybkim 

ruchem rozpinając suwak sukienki. 

Gorące męskie dłonie pieściły nagie ramiona dziew­

czyny. Laura wsunęła palce w gęstą czuprynę mężczy­
zny i przywarła ustami do jego ucha. 

background image

90 • ADAM I EWA 

- Och, Adam, kocham cię- szepnęła. Słowa same spły­

nęły jej z warg, nim zdążyła zastanowić się, co mówi. 

Powoli przygarnął ją do siebie, chłonąc wzrokiem 

piękną twarz dziewczyny. Jak bardzo jej pragnął! Jak 

bardzo był oczarowany jej łagodnością, czułością, wiarą 
i zaufaniem, jakimi go obdarzała! Ogarniało go coraz 
większe pożądanie. 

Czy było w tym coś złego? Nigdy nie pragnął tak 

mocno żadnej kobiety. Laura najwyraźniej dawała mu 
przyzwolenie. Co jeszcze wstrzymywało go przed zdar­

ciem z niej ubrania, rzuceniem na łóżko i szalonym, nie­

przytomnym kochaniem się? 

- Lauro! - Mocno ujął jej dłonie w swoje, odwraca­

jąc wzrok od jasnej, gładkiej skóry kobiecych ramion. To 

było nie do wytrzymania. Przez jego twarz przebiegł 
grymas bólu. 

- Co ci jest? - zapytała Laura z niepokojem. - Wy­

glądasz, jakbyś miał jakiś atak. 

Rzeczywiście, mam atak, pomyślał. Nagły napad 

przyzwoitości. 

- Powietrza - wymamrotał nieco nieprzytomnie. 

- Muszę wyjść na powietrze. 

- Pójdę z tobą. - Pospiesznie zaczęła zapinać suknię. 
- Nie, nie trzeba. Zostań tu. Wszystko... będzie... 

dobrze - rzucał urywane słowa, biegnąc do wyjścia 

i zgarniając po drodze płaszcz z wieszaka. 

Laura stała jeszcze długą chwilę, wpatrując się w za­

mknięte drzwi. Czemu ją zostawił? Za bardzo go pragnę­

ła? Przeraziło go wyznanie miłości? Po dziesięciu minu­
tach ciszę rozdarł dzwonek telefonu. Drgnęła myśląc, że 
dzwoni Peter. Z wahaniem podniosła słuchawkę. 

ADAM i EWA • 91 

- Laura? 

- Adam! Wszystko w porządku? 

- Tak. 

- Gdzie jesteś? 

- Posłuchaj, muszę ci coś wyznać. Nigdy nie spotka­

łem tak pięknej i pociągającej kobiety, jak ty i nigdy tak 

nie pragnąłem z kimś być, jak z tobą. 

- Adam, gdzie jesteś? 

- To nieważne. Lauro, ja... 

Laura delikatnie odłożyła słuchawkę na stolik i wy­

biegła na korytarz. Koło wind był telefon wewnętrzny. 
Szybko wywołała recepcję. 

- Czy może mnie pan poinformować, w którym po­

koju znajduje się pan Adam Fortune? 

- Oczywiście, proszę pani. Jest w pokoju 803. 

- ...dbałem o kawalerską swobodę, spotykając się 

jedynie z kobietami, które podobnie jak ja chciały tylko 

krótkotrwałych związków, dlatego... 

Rozległo się pukanie do drzwi. 

- Lauro, poczekaj chwilę. Ktoś przyszedł. 

Zaintrygowany otworzył drzwi i zamarł, zobaczy­

wszy Laurę- bosą, z rozpuszczonymi włosami i rumień­

cem na policzkach. 

Zerknął na telefon. 

- Ty wcale nie słuchałaś. 

Przytaknęła z przepraszającym uśmiechem. 
- Zadzwonisz do mnie kiedy indziej - powiedziała, 

wchodząc do pokoju i starannie zamykając za sobą drzwi. 

W następnej chwili była już w jego ramionach. Pocału­

nek, mimo poprzednich deklaracji Adama, trudno było 
nazwać łagodnym. Przeciwnie, całował ją szaleńczo i z pa-

background image

9 2 • ADAM 1  E

W

A

sją. Kiedy wreszcie skończył, popatrzył jej głęboko 
w oczy. Dostrzegła niepokój w jego spojrzeniu i zlękła 
się, że znów ucieknie. Ale Adam powoli, z niedowierza­

niem pokręcił głową. 

- To jest czyste szaleństwo, ale wydaje mi się, że już 

kiedyś byliśmy ze sobą. Naprawdę, my chyba w innym 
życiu byliśmy kochankami. 

Na ustach dziewczyny zaigrał leciutki uśmieszek. 
- Ja też mam takie wrażenie. Kochankowie w innym 

życiu... 

To rzeczywiście było szaleństwo. Laura była przeko­

nana, że panuje nad sytuacją - do momentu, w którym 
Adam z drażniącą powolnością zaczął znów rozpinać jej 

sukienkę. Nagle zdała sobie sprawę, od jak dawna pra­
gnęła oddać się temu mężczyźnie. Kochankowie w in­

nym życiu? Tak, Adamie, tak. 

- O, tak - szepnęła, czując, że jego wargi dotarły 

do wrażliwego miejsca za uchem. Drżała z podniecenia. 

- Pamiętasz, jak pierwszego wieczoru obiecałem, że 

nie zbliżę się do ciebie? - zaśmiał się, odsuwając ją na 

dystans wyciągniętych ramion. 

- Pamiętam. 
- Pamiętasz, jak przysięgałem, że jeśli tylko cię tknę, 

będziesz mogła wyjść z działu na siódmym piętrze 

z każdą suknią, jaka ci się spodoba? 

- Tak - przytaknęła, a oczy jej zabłysły. 
- Zamierzam dotrzymać słowa. 

Powolnymi, wężowymi ruchami Laura wyswobodzi­

ła się z rozpiętej sukienki. 

- Nie trzeba. Nadmiar ubrań może być tylko prze­

szkodą - powiedziała, przeciągając się rozkosznie. 

ADAM I EWA • 93 

Adam z zachwytem wpatrywał się w jej zgrabną syl­

wetkę w skąpym białym koronkowym staniku i majtecz­
kach. Była prawdziwą pięknością. 

- Lauro - wyszeptał, po raz pierwszy żałując, że nie 

zna jej prawdziwego imienia. Laura Ashley, tajemnicza 
kochanka. Nie wiedział nawet, czy już kiedyś się z kimś 
kochała. Mógłby być jej pierwszym mężczyzną. 

- Och, Adam - westchnęła i bez wahania wtuliła się 

w jego ramiona. Pochylił głowę i pocałował zagłębienie 

jej szyi, jednocześnie wprawnym ruchem rozpinając 

przód stanika. 

Laura nie pozostała dłużna. Gorączkowo wyszarpnęła 

mu koszulę ze spodni i chciwie przylgnęła dłońmi do 

nagiej piersi mężczyzny. Skóra była ciepła, gładka, 

mięśnie zwarte i twarde. Poczuła, że pieszczota wprawi­
ła go w przeciągłe drżenie. 

Adam zsunął ramiączka stanika i po chwili koronko­

wa bielizna znalazła się na dywanie, obok sukni. Za­
chłannie ujął dłońmi piersi Laury i pochylił głowę, 
chwytając ustami sutek. 

Poczuła taką słabość w kolanach, że upadłaby, gdyby 

nie obejmujące ją męskie ramię. Przylgnęła do niego, by 

poczuć cudowny dotyk nagiej skóry. 

Zaczęli rozbierać się wzajemnie drżącymi rękami. 

Adam zapomniał o sztuce uwodzenia, dręczony jednym 

tylko pragnieniem - wzięcia nagiej Laury w ramiona. 

Już miał porwać ją na łóżko, kiedy dziewczyna, zaplą­

tawszy się we własne majteczki, zawisła mu na szyi, by 

utrzymać równowagę. Oboje ze śmiechem osunęli się na 

dywan. 

background image

94 • ADAM I EWA 

Szybko wziął ją pod siebie i w napięciu popatrzył 

w oczy. 

- Cudownie - wyszeptała. 

- Cudownie. 
- I nie masz żalu, że dopadłam cię wreszcie? 
- Skąd. Próbowałem tylko wycofać się z honorem. 

- Przyznaję, próbowałeś. 
- Z przerażeniem myślałem już o samotnej nocy, kie­

dy zapukałaś do drzwi - wyznał, z zachwytem wodząc 

wzrokiem po jej ciele. 

Laura musnęła wargami pulsującą skórę na jego szyi 

i zsunęła je niżej, na pierś, drażniąco przeciągając języ­
kiem po sutkach, aż jęknął z rozkoszy. 

- Nie chcesz kochać się w łóżku? 
- Chcę, ale później - rzuciła zdyszana. 
- Przygniotę cię. 
- Tak, właśnie o to chodzi. Och, Adam... 
Adam nie dał się już więcej prosić. Poczuł, jak ciało 

Laury pręży się pod nim i wszedł w nią bez wahania, by 
razem z ukochaną dać się porwać fali uniesienia. 

Kiedy wreszcie znaleźli się w luksusowym, iście kró­

lewskim łożu, Laura po raz pierwszy zwróciła uwagę na 
otoczenie. Pokój nie był co prawda tak imponujący, jak 
salony Petera na piętnastym piętrze, ale też ogromny 
i umeblowany ze smakiem. Na ścianach, zasłonach 
i obiciach pyszniły się piękne kwiatowe motywy. 

Laura przymknęła oczy wyobrażając sobie, że leży 

z Adamem w ogrodzie, wdychając oszałamiające wonie 
róż, bzów i tysięcy innych kwiatów. Tak, ich własny 
Eden. Raj. 

- Kochanie, ty płaczesz! 

ADAM I EWA • 95 

Laura uniosła powieki. Adam leżał podparty na ło­

kciu, zwrócony ku niej. Końcem palca z troską powiódł 

po mokrym śladzie na jej policzku. 

Uśmiechnęła się wzruszona. 
- Nigdy nie zapomnę tej nocy, Adamie. 
Zaniepokoił się jeszcze bardziej. 
- Powiedziałaś to tak, jakby wszystko miało się za­

kończyć. A przecież dopiero się rozpoczęło. 

Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego w napięciu. 

- Nie żałujesz? 

- Nie, nie żałuję - mruknęła. 

- Musisz wiedzieć, że dla mnie nie była to przygoda 

na jedną noc. 

- Adam, przestań - poprosiła, odwracając wzrok. 

Stanowczym ruchem ujął Laurę za brodę i zmusił, by 

popatrzyła mu w oczy. 

- Nie chodzi mi wyłącznie o stronę fizyczną, choć 

przyznaję, że bardzo cię pożądam. 

Spoważniał i gwałtownie usiadł na łóżku. 

- Posłuchaj, czuję, że coś się ze mną dzieje. Coś 

ważnego. I nie pozwolę, by się to urwało, bo muszę 
zrozumieć, co i dlaczego się stało. 

Wpatrywał się w nią intensywnie, tak jak patrzą 

wszyscy kochankowie: ze zrozumieniem, czułością i po­

żądaniem. 

- Nie chcesz, żeby się skończyło? - powtórzyła. 

W kącikach ust pojawił się cień uśmiechu. 

- Nie, dopóki wszystkiego nie zrozumiem. Może bę­

dę wiedział już za chwilę. 

- W takim razie niech trwa. - Wyciągnęła ku niemu 

ramiona. Bez zastanowienia przykrył ją swoim ciałem. 

background image

ROZDZIAŁ 

- Adam! Adam! Nie zostawiaj mnie, wróć! - krzyk­

nęła Laura, rzucając się na łóżku. 

Adam potrząsnął nią łagodnie. 

- Kochanie, obudź się! Wszystko w porządku. Je­

stem tutaj, z tobą. 

Drgnęła i otworzyła oczy. 

- Adam - szepnęła. 

Czule otarł jej łzy. 

- Śniło ci się coś złego, kochana. Opowiedz mi. Mo­

że sny są kluczem do twojej przeszłości. 

Laura usiadła na łóżku i w tym samym momencie 

uświadomiła sobie, że jest naga. Otuliła się prześcieradłem. 

- Która godzina? - zapytała nieprzytomnie. 

ADAM I EWA • 97 

Adam zerknął na radio z zegarem, stojące na nocnym 

stoliku. 

- Prawie szósta. Zaczyna świtać. Proszę, opowiedz 

mi wszystko. Wołałaś mnie, chciałaś, żebym wrócił. 

- To był idiotyczny sen - powiedziała ze smutnym 

uśmiechem. Teraz była już zupełnie rozbudzona. - Śniło 
mi się, że jesteśmy w rajskim ogrodzie, ty i ja, jak Adam 
i Ewa. A przynajmniej był to rajski ogród, dopóki nie 

ugryzłeś zakazanego jabłka. 

- I co się stało potem? 
Wzdrygnęła się. 

- Zniknąłeś. Wyparowałeś. 

Ujął jej dłoń i przyłożył sobie do piersi. 
- Ale ja jestem tutaj. Możesz mnie dotknąć. 
Cofnęła rękę. Nie mogła otrząsnąć się z sennego ko­

szmaru. 

- Chyba powinniśmy się ubrać - powiedziała, ciaś­

niej owijając się prześcieradłem i równocześnie ściąga­

jąc je z Adama. Leżał nagi, jak go Pan Bóg stworzył, 

gotowy do miłości. 

- Lauro, dopiero świta. Zostańmy jeszcze w łóżku. 

Później zadzwonimy i zamówimy sobie królewskie 
śniadanie. 

Nerwowo poderwała się z pościeli, sięgnęła po su­

kienkę leżącą na podłodze i zasłoniła się nią jak tarczą. 

- Powiedz, co się stało? - dopytywał się z niepoko­

jem, wstając również. Zafascynowana wpatrywała się 

w jego bezwstydną nagość. 

- Tej nocy miałam chwilę słabości - mruknęła. - Za­

chowałam się bezmyślnie. 

- Ciągle myślisz o tym śnie? Boisz się, że zniknę? 

background image

98 • ADAM I EWA 

- Nie, tego się nie obawiam. Mam gorsze zmartwienia. 

Zapomniałeś już, że cierpię na zanik pamięci? Każdego 
ranka mogę obudzić się i przypomnieć sobie wszystko. 

- Wspaniale! Tylko na to czekam. Chcę wiedzieć 

o tobie wszystko, Lauro. 

- Nie wiem, czy byłbyś zachwycony. 

Wyciągnął ręce, by ją pochwycić, lecz wywinęła mu 

się. Widząc, jak się śmieje, zmieszana uświadomiła so­
bie, że sukienka zasłania ją tylko z przodu. 

- Adam, przestań - poprosiła, znów odwracając się 

ku niemu. Z wysiłkiem walczyła sama ze sobą, by po­

nownie nie ulec czarowi tego mężczyzny. 

Adam z dziwnym wzruszeniem wpatrywał się w jej 

poważną, przejętą twarz. Patrzyła na niego wzrokiem 
skrzywdzonego dziecka, które usiłuje być dzielne - tak 

jak wtedy, gdy znalazł ją ukrytą w garderobie. Po raz 

kolejny miał niejasne wrażenie, że jest w tym ufnym 
i zarazem niepewnym spojrzeniu wielkich oczu coś 
dziwnie znajomego. 

Westchnął. Jakże łatwo mógłby ją znów zwabić do 

łóżka! Tak bardzo tego pragnął. 

- Dobrze, może rzeczywiście zaczniemy się ubierać 

- zgodził się wbrew swojej woli. 

Laura ubierała się w łazience, przeklinając się w du­

chu za bezsensowny pomysł z wczesnym wstawaniem. 
Przecież najchętniej wróciłaby z Adamem do ogromne­
go łoża i zapomniała o całym świecie. 

Znajdowali się w biurze od dwóch godzin, pracowicie 

kartkując raporty. Żadne z nich nie chciało się przyznać 
przed drugim, że czyta tekst nic nie rozumiejąc. 

ADAM I EWA 

• 99 

Wreszcie Laura wstała i przeciągnęła się z ulgą. Jej 

wzrok powędrował w kierunku portretu w bogato 
rzeźbionej ramie, wiszącego nad biurkiem. 

- Twój ojciec był przystojnym mężczyzną - rzuciła 

niespodziewanie. 

Adam zerknął znad papierów, doskonale udając roz­

targnienie. 

- A, tak, był - mruknął. 
- Ale ty jesteś mało do niego podobny - stwierdziła, 

zerkając to na obraz, to na mężczynę za biurkiem. - Co 

nie znaczy, że nie jesteś przystojny - dodała pociesza­

jąco. 

- Bardziej przypominam matkę - uśmiechnął się. 
- Muszę powiedzieć, że żaden z twoich braci nie jest 

podobny do ojca. Czy w takim razie też są podobni do 

twojej matki? 

- Ha, to byłoby ciekawe zjawisko, biorąc pod uwagę, 

że moja matka ich nie urodziła. 

- Czyli twój ojciec był dwa razy żonaty? 

Adam wyszedł zza biurka i stanął przed portretem 

Aleksandra Fortune'a. 

- Żenił się cztery razy. Każdy z nas przypada na jed­

no małżeństwo - skrzywił się kpiąco. 

- Cztery razy? Niezły wynik... 

- Przypuszczam, że ojciec bardziej troszczył się 

o swoje krawaty niż o żony. Wszytkie te związki trwały 
krótko, a mimo to bardzo go unieszczęśliwiaty. 

- A żony? 

- Och, może nie nacieszyły się nim długo, za to 

skorzystały finansowo. 

Laura zawahała się. 

background image

1 0 0 • ADAM I EWA 

- Twoja matka również? 

- Przykro mi o tym mówić, ale ona także. Dzięki 

hojnym odprawom ona i pozostałe trzy panie nie czyniły 
żadnych trudności przy rozwodach. 

- I tak po prostu zostawiły mu dzieci? 
- W sumie dobrze zrobiły. Ojciec bardzo o nas dbał. 

Gdyby żył, powiedziałby ci z przekonaniem, że zapew­
nił nam lepsze wychowanie niż nasze matki. Widzisz, 
żadna z nich nie interesowała się specjalnie swoim po­
tomstwem. 

- To smutne. Nigdy, nawet w dzieciństwie, nie mia­

łeś kontaktu z matką? 

- Och, miałem. Widywałem ją wiele razy. Moją mat­

ką jest Zena Quinn. Gra Moirę Edwards w tym tasiemco­
wym serialu telewizyjnym „Wszyscy moi synowie" 
- zaśmiał się. 

Laury to jednak nie rozbawiło. 
- Chcesz powiedzieć, że oglądałeś ją tylko na ekra­

nie? 

- Nie, Lauro, nie tylko - odparł, poruszony jej prze­

jętą miną. - Odwiedzałem ją wiele razy w Nowym Jor­

ku, gdzie mieszka od lat. Łączą nas bardzo bliskie i ser­
deczne stosunki. Po rozstaniu z ojcem miała jeszcze kil­
ku mężów, lecz teraz wystarczy jej małżeństwo na ekra­
nie. 

- A twoi bracia? Czy też utrzymywali kontakty 

z matkami? 

- Czekaj, niech się zastanowię. Matka Taylora była 

kiedyś księgową w naszej firmie, a teraz jest średniej 

klasy artystką w Monako. Parę lat temu Taylor wybrał 

się do Europy, by oglądać jej wystawy. 

ADAM I EWA •  1 0 1 

- Jaka jest matka Tru? 

- Och, jego matka zmarła gdzieś w południowo-

amerykańskiej dżungli, kiedy Tru był jeszcze mały. Była 

fotoreporterką „News Line Magazine". Truman ma al-

bum z wszystkimi chyba jej reportażami. To była niesa­

mowita kobieta. Wyobrażam sobie, że poślubiła mojego 
ojca gdzieś pomiędzy podróżą do Birmy a krótką wycie­
czką do Nigerii. Mojego brata urodziła na polu ryżowym 
w Chinach. Pamiętam nawet jak przez mgłę moment, 

w którym przywiozła dziecko do domu. Była fanatyczną 

poszukiwaczką przygód, nie znającą strachu i zawsze 

chodzącą własnymi drogami. A przy tym naprawdę mia­
ła klasę. 

- Wygląda na to, że Tru niejedno po niej odziedziczył 

- zauważyła Laura. - Została nam jeszcze matka Petera. 

- O, ona też jest interesująca. Z wyglądu Pete jest 

bardzo podobny do Eleanory, ale jeżeli chodzi o chara­

kter, to, jak mówią, wykapany tatuś. 

- A jaka jest Eleanora?' 

- Oczywiście była kiedyś pięknością. Ojciec zawsze 

wybierał sobie reprezentacyjne kobiety. Widać też coś po 
nim odziedziczyłem - mrugnął do Laury. 

- Dobrze, dobrze, nie pytałam o jej wygląd, tylko 

o charakter - upomniała go, widząc tęskny wyraz w jego 
oczach. 

- Tak, charakter. Już mówię. Matka Petera jest skrzy­

paczką. Kiedyś była solistką w Orkiestrze Filharmoni­
ków w Denver. I, jak to zwykle primadonny, ma wybu­
chowy temperament. Jest kapryśna i nieobliczalna. 

- Co jak co, ale nieobliczalność zupełnie nie pasuje 

do Petera - zaśmiała się Laura. 

background image

1 02 • ADAM I EWA 

- Właśnie dlatego mówiłem, że charakter ma po ojcu. 
- Czy ona nadal gra w tej orkiestrze? 
- Bardzo rzadko. Nigdzie długo nie zagrzeje miejsca. 

Któregoś dnia po kłótni z ojcem oświadczyła, że rezyg­

nuje z muzyki i poświęca się życiu zakonnemu. 

- Wstąpiła do klasztoru? 
- Och, na krótko, jak zwykle. Wiesz, tam był pewien 

ogrodnik i... 

- Uciekła z ogrodnikiem? Z klasztoru? 

- No, nie aż tak romantycznie. Najpierw porzuciła 

zakon. Ogrodnika też porzuciła w kilka miesięcy póź­
niej. Udało jej się skorzystać z kont ojca w bankach 
szwajcarskich, więc miło spędzała czas w Alpach. Tam 
zakochała się na zabój w... 

- Czekaj, niech zgadnę. W instruktorze narciar­

skim? 

- O, nie, pudło. Ona nie jeździ na nartach. To był 

mistrz jodłowania. Prawdziwy. Miał nawet występ 
w Lozannie i chyba nagrał jedną płytę. Ćwiczył w do­
mku, który wynajmowała Eleanora. 

Laura w zamyśleniu podeszła do okna. 

- A więc takie były żony seniora rodu Fortune'ów. 
- Dla porządku należy wspomnieć jeszcze o jednej, 

o żonie juniora. Peter miał niefortunną wpadkę, jeszcze 
na uczelni. Zaciągnęła go do ołtarza taka ładniutka kel-
nereczka. Nolan Fielding, prawnik ojca, zdołał jakimś 

cudem odkręcić sprawę i małżeństwo unieważniono. 
Tak więc można uznać, że Eleanora zamyka doborową 

stawkę żon Fortune'ow. 

- Zamyka? Czemu takie ostateczne sformułowanie? 
Adam poczuł, że kącik ust drga mu nerwowo, jak 

ADAM I EWA •  1 0 3 

zwykle, kiedy rozmowa schodziła na temat dalszych 
małżeństw w rodzinie. 

- Wiesz, trudno się dziwić, że po tak niemiłych do­

świadczeniach z kobietami mój ojciec za wszelką cenę 
usiłował uchronić nas przed rozczarowaniami. 

- Chodzi ci o testament, tak? 
- Tak - wetchnął. 
- Wasz ojciec był przekonany, jak sądzę, że podpo­

rządkujecie się jego woli. 

Adam z zakłopotaniem zatarł ręce, czując, że ma dło­

nie wilgotne od potu. 

- Wszyscy członkowie rodu Fortune'ow bardzo po­

ważnie traktują... 

- Swoje fortuny? - poddała z uśmiechem. 
- Nie, miałem na myśli swoje obowiązki wobec fir­

my. Ojciec doprowadził ją do świetności, a nazwisko 
i dziedzictwo zobowiązuje - oznajmił z powagą. Miał 
ochotę wyjść zza biurka i pochodzić po gabinecie, ale bał 

się, że Laura poczyta to za objaw nerwowości. 

- Pięknie powiedziane, Adamie, ale sam mi wyzna­

łeś, że pomimo całego szacunku dla obowiązków, nigdy 
nie spędziłeś w biurze całego dnia - zauważyła bezlitoś­

nie. 

Adam rzucił jej pełne skrywanej urazy spojrzenie. 
- Poglądy niekoniecznie muszą iść w parze z prakty­

ką. Wydaje mi się, że... 

- Wiem, co ci się wydaje - przerwała mu, ruszając ku 

drzwiom. 

- Lauro, zaczekaj! - Zerwał się i podbiegł do niej. 

- O co chodzi? - spytała z ręką na klamce. 
- Wydaje mi się, że nie jestem już w stanie rozsądnie 

background image

1 0 4 • ADAM I EWA 

myśleć. To, co się ze mną dzieje, jest bardzo niepoko­

jące. 

- W takim razie weź się za siebie, kochany - poradzi­

ła mu z poważną miną i wyszła. 

Jessica patrzyła na wnuka zarazem ze współczuciem 

i rozbawieniem. 

- Przestań tak chodzić od ściany do ściany, mój dro­

gi, bo wydepczesz ścieżkę w dywanie. 

Adam odruchowo spojrzał pod nogi. 

- Tu nie ma dywanu. 
- Cieszę się, że to zauważyłeś. Przez moment bałam 

się, że nie dostrzegasz już rzeczywistości. Wiesz, takie 

zwykle są objawy. 

- Objawy czego? - Adam zatrzymał się gwałtownie 

i wlepił wzrok w babkę. 

- Och, typowego zakochania. Ale nie martw się, nie 

ma w tym nic nienaturalnego. Pamiętam, kiedy twój 

dziadek i ja... 

- Miłość nie ma z tym nic wspólnego - uciął krótko, 

czując nagle, że dusi go kołnierzyk. Sięgnął ręką, by 

go rozluźnić, i ze zdumieniem stwierdził, że jest rozpięty. 

- Babciu, masz zbyt bujną wyobraźnię - dodał 

z przekonaniem. 

Jessica uśmiechnęła się radośnie. 
- Osobiście twierdzę, że zmieniłeś się na lepsze. 

- Ja? Zmieniłem się? 
- Tak, stałeś się bardziej miękki, czuły, powiedziała­

bym nawet, że bardziej młodzieńczy. Oczywiście, za­

wsze taki byłeś - zapewniła skwapliwie, widząc grymas 

ADAM I EWA •  1 0 5 

na twarzy wnuka - ale miłość dodała tym cechom nowe­

go blasku. 

Adam poczuł, że znów wilgotnieją mu ręce. Nerwo­

wo wepchnął je do kieszeni. 

- Wierz mi, kiedy zjawia się w twoim życiu ta jedyna 

kobieta, przemiany nie da się ukryć - ciągnęła Jessica 

z poważną miną. 

Jej nieszczęsny wnuk zastanawiał się, czy bystre oko 

babci dotrzegło krople potu, perlące mu się na czole. 

- Dobrze, przyznaję, bardzo lubię Laurę. Kto zresztą 

jej nie lubi? Sama widzisz, jak oczarowała moich braci. 

- Owszem, ale ty jeden oczarowałeś ją - nie dala się 

zwieść Jessica. 

- Przyznaję, ale oboje wiemy, że to tylko krótka... 

przygoda - zająknął się. - Prawdę mówiąc, sprawy wy­
mknęły mi się... 

- Spod kontroli? Powiadają przecież, że zakochani 

nie liczą się z niczym. 

- O Boże, znowu zaczynasz! 

- Co zaczynam, kochanie? 

- Kończyć moje zdania. 

- Co, pewnie Laura też to robi? - uśmiechnęła się 

starsza pani. - Wcale nie jestem zaskoczona. 

Znienacka do pokoju wpadł Tru. 
- Czym nie jesteś zaskoczona, babciu? - zaintereso­

wał się. 

Adam spiorunował go wzrokiem. 

- Twój brat coś mi oznajmił, a ja stwierdziłam, że 

wcale nie jestem zaskoczona - wyjaśniła spokojnie Jes­
sica. 

background image

1 0 6 • ADAM I EWA 

Truman podszedł do stołu i sięgnął do szklanej patery 

z owocami. 

- Hej, jeszcze wczoraj były tu jabłka! Pewnie je po­

żarłeś, przyznaj się. Jako Adam masz do nich skłonność 

- zerknął kpiąco na brała. 

- Nie - syknął wściekle Adam i wypadł z pokoju, 

niemal zderzając się w drzwiach z Peterem. 

- Czekaj, podwiozę cię do firmy! - zawołał za nim 

Pete. 

- Nie idę do pracy. Koniec z tym. Mam ochotę znów 

się poobijać - warknął najstarszy dziedzic rodzinnej for­

tuny i zniknął, trzasnąwszy drzwiami. 

- Czy ja się przesłyszałem? On powiedział, że znów 

ma zamiar się obijać? - nie dowierzał Pete. 

- Tak, mój drogi - potwierdziła spokojnie Jessica. 

- Ale nie w taki sposób, jak myślisz - dodała z błyskiem 

w oku. 

- O Boże, zobaczcie, kto idzie! - zawołała Iona na 

widok Adama zbliżającego się do ich stolika w eksklu­
zywnym „Mountain View Country Club". 

- Sam jak palec, biedaku? - czule uśmiechnęła się do 

niego Samantha McPhee. 

- Od tej chwili nie. - Adam wziął krzesło i przysiadł 

się do niej. 

Bette Archer przedstawiła mu swoją najnowszą zdo­

bycz, niejakiego Cartera Newella. 

- Zawsze chciałem uścisnąć rękę synowi fortuny 

- zażartował Newell. 

Adam roześmiał się o wiele za głośno i zbyt entuzja­

stycznie z tego wątpliwego dowcipu. 

ADAM I EWA •  1 0 7 

Iona przyjrzała mu się krytycznie. 
- Fatalnie wyglądasz, mój drogi. Nic dziwnego. Całe 

tygodnie w tym ponurym biurze, bez rozrywek i świeże­
go powietrza. 

- Czy to tylko ciężka praca tak cię zmęczyła? - z jaw­

ną kpiną zapytała Samantha. 

Po dwudziestu minutach i dwóch solidnych porcjach 

koniaku Adam odzyskał dobry humor. Samantha uznała, 
iż moment jest odpowiedni, by przypadkiem położyć mu 
pod stołem rękę na udzie. Zerknął na nią niemal z roz-
czuleniem, wspominając dawne beztroskie flirty. Tak 

atrakcyjna dziewczyna warta była grzechu. W towarzy­

stwie Samanthy nie groziłyby mu nerwowe tiki, pocące 
się dłonie, niejasne doznania, wyrzuty sumienia czy po­
trzeba zwierzeń i usprawiedliwiania się. Problem pole­
gał jedynie na tym, że nie pragnął tej kobiety. 

- Wiecie, że Teddy Gray jest znów w mieście? - spy­

tała wyraźnie przejęta łona. 

Bette zrobiła wielkie oczy. 

- Co ty mówisz, ten eks-kochanek Jen Pierson? 
- Oraz eks-mąż Annę Harris - uzupełniła Samantha, 

lekko pieszcząc palcami udo swego sąsiada. - Też cho­
dziłeś z Annę jakiś czas, prawda, kochanie? - zagadnęła 
Adama z uśmiechem. 

Z irytacją wzruszył ramionami, niezadowolony z ta­

kiego obrotu rozmowy. Nawet nie pamiętał tej Annę 
i była mu kompletnie obojętna. 

- Jak sądzę - powiedziała Bette, obracając w palcach 

papierową parasoleczkę ze swojego koktajlu - znacie już 
najnowsze ploty o Maggie Turner. 

background image

1 0 8 • ADAM I EWA 

- A, chodzi o tę idiotyczną aferę z Tigerem Merkal-

lem? - podchwyciła Iona. - To już nieaktualna historia. 

Wczoraj pokazała się na party u Nortonów z nowym 
facetem. Wiecie, to ten, co lekką rączką zainkasował 

półtora miliona za swoją chałupę w Blackwell. 

- Też mi coś - mruknęła lekceważąco Samantha. 

- Ale pewnie nie wiecie - ciągnęła z satysfakcją Bet-

te - kto ją kupił, co? Otóż nie kto inny, tylko Victor 
Oppenheimer. 

Iona z przejęcia aż wychyliła się do przodu. 

- Ten nowojorski makler, który niedawno wyszedł 

z więzienia? 

- Aha. Posadzili go za sprzedawanie danych o fir­

mach. 

- No, myślę, że jego nowy adres jest dużo lepszy 

- stwierdziła Samantha. - Prawda, Adamie? 

Adam uważał osobiście, że wszystkie te rozmówki są 

miałkie i bzdurne. Zaczął zastanawiać się, czy same 
plotki stały się tak nudne, czy tylko jemu zmienił się 
nagle gust. Jedno wiedział na pewno: miał już komplet­
nie dosyć tego towarzystwa. 

W chwilę później świadomość ta stała się wprost nie­

znośna. 

łona porozumiewawczo trąciła go w ramię. 
- Ho, ho, popatrz tylko, kogo tu mamy - szepnęła 

tak, by wszyscy usłyszeli. Usłyszeli i wlepili zaintrygo­
wany wzrok w parę, prowadzoną przez kelnera ku stoli­

kowi w kącie sali. 

- Co za kiecka! - mruknęła Samantha, zerkając na 

Adama. - Założę się, że kupiona u was. 

- Widać drugie wcielenie Laury Ashley na dobre 

[ ADAM I EWA •  1 0 9 

zagnieździło się w magazynie Fortune na siódmym pię­

trze - dołożyła swoje Iona. 

- A z kim przyszła? - dopytywała się Bette, mrużąc 

oczy. Znów zapomniała włożyć szkła kontaktowe. 

- Braciszek Peter - usłużnie poinformowała ją Iona. 

- Muszę przyznać, że przyjemnie jest widzieć Pete'a 

z młodą, ładną kobietą, uwieszoną mu u ramienia, za­

miast, dajmy na to, z ponurym czarnym parasolem. 

- Fakt, ładna sztuka - cmoknął z uznaniem Carter. 

Betty kopnęła go w kostkę. 

- No, powiedzcie, kto to jest? - dopytywał się upar­

cie. 

- O to właśnie chodzi, że nikt nie wie, kto to jest. 

Nawet ona sama - wyjaśniła Samantha, prowokacyjnie 
patrząc na Adama. 

- Chyba żartujecie, dziewczyny? - zdziwił się Carter. 

Iona spojrzała w zamyśleniu na Adama, nie spuszcza­

jącego wzroku z Laury. 

- Skądże. Mówimy bardzo poważnie. 

background image

ROZDZIAŁ 

Laura siedziała z wymuszonym uśmiechem na twa­

rzy, dręczona rozpaczliwymi myślami. Peter wyczuwał 
to doskonale. Spod oka zerknął na stolik Adama i jego 
przyjaciół. 

- Zaraz sobie pójdą - mruknął, pragnąc ją pocieszyć. 

Przytaknęła z wyraźną ulgą. 

- Och, niedobrze - zerknął jeszcze raz. - Idą tu. 

Laura obejrzała się przez ramię i dostrzegła Adama, 

zmierzającego ku ich stolikowi na czele swojej paczki. 
Ich oczy spotkały się na moment. Na twarzy miał 
uśmiech równie sztuczny, jak jej własny. 

- Lepiej uważaj, Pete - powiedział do brata. - Laura 

może omotać również i ciebie. Może już to zrobiła? Od 

ADAM I EWA •  1 1 1 

lat nie zdarzało się, żebyś wyszedł z pracy na lunch, 
w dodatku do takiego klubu dla obiboków jak ten. 

- Masz piękną sukienkę. Czy to może od Laury 

Ashley? - niewinnie zagadnęła Laurę Samantha. 

- Wiesz, nawet nie spojrzałam na metkę. Może Adam 

będzie wiedział lepiej, bo wybierał mi ubrania - odparła 
Laura z niewinnym uśmiechem. 

Samantha z trudem ukryła wściekły grymas. Szybko 

przysunęła się do Adama i wsunęła mu rękę pod ramię. 

- Kochanie, pospieszmy się lepiej, bo nie zdążymy 

do Gibsonów na przyjęcie. 

Posłusznie skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca, 

nie mogąc oderwać wzroku od Laury. Zmieszana, po­

chwyciła swoją torebkę i zerwała się z miejsca, mamro­

cząc coś do Petera na temat przypudrowania sobie nosa 
w toalecie. 

Samantha czekała na podjeździe, aż parkingowy pod­

stawi jej białego porsche'a. Na próżno namawiała Ada­
ma, by dał się zawieźć. Uparł się i czekał na swój wóz. 

Kiedy odjeżdżały z Ioną, widziały, że stoi pod biało-
-czerwoną markizą. 

- Coś mi się zdaje, że on nie pokaże się u Gibsonów 

- mruknęła Iona. 

Samantha wyciągnęła ze schowka okulary słoneczne 

i nerwowym ruchem włożyła je na nos. 

- Nie rozumiem, w co ona gra - rzuciła. 

- Laura Ashley? Myślisz, że amnezja to tylko chwyt? 

- Bo ja wiem? - Samantha wzruszyła ramionami. 

- Teoretycznie nie ma podstaw do podejrzeń, a jednak 

jest w tym coś dziwnego. Nieprawdopodobne, żeby 

background image

1 1 2 • ADAM I EWA 

ciągnęła go do ołtarza. Już wtedy, kiedy Adam ją znalazł, 
wspomniałam jej o testamencie i nie wydała się być 

zbytnio zmartwiona, 

- Może nie dawała tego po sobie poznać? - zasuge­

rowała Iona. 

- Nie, niemożliwe. Mam szósty zmysł w tych spra­

wach, wierz mi. 

- W takim razie, jeśli rzeczywiście ma zanik pamięci, 

mogła nie zdawać sobie w pełni sprawy z sytuacji. 

- Nie wygłupiaj się. Skoro ktoś pracowicie uwodzi 

bogatego kawalera, nie wmówisz mi, że nie wie, co robi. 

- Tak, ale ten kawaler pozostaje bogaty, dopóki się nie 

ożeni. Swoją drogą to niesprawiedliwe, prawda? 

- Może Laura wyobraża sobie, że będzie żyła z nim 

bez ślubu - podsunęła Samantha. - Na razie ma duże 

szanse. 

- Fakt - przyznała z westchnieniem łona. - Ale po­

cieszmy się, Sam, że on nigdy długo nie wytrzymywał. 

Samantha uśmiechnęła się, lecz uśmiech zamarł jej na 

ustach, gdy tylko zerknęła we wsteczne lusterko. 

- Cholera, nie widzę jego wozu! 

Laura połknęła dwie aspiryny, odłożyła papiery na 

biurko i podeszła do okna. Po drugiej stronie ulicy pysz­
nił się hotel „Madison". Tam jeszcze niedawno leżała 
w królewskim łożu w ramionach Adama, uciekając ze 
świata gorzkich, brutalnych prawd w rajskie zapomnie­

nie ogrodów Edenu. 

Westchnęła i po chwili wahania ruszyła ku drzwiom. 

Czuła, że musi choć na chwilę znaleźć się w biurze Ada­

ma Fortune'a. 

ADAM I EWA • 1 13 

W pustym gabinecie wyczuwało się jego obecność, 

choć teraz zapewne pławił się ze swoimi przyjaciółkami 

w basenie Gibsonów. Laura zasiadła za szerokim, maho­

niowym biurkiem, zawalonym papierami. 

Westchnęła ciężko i popatrzyła na milczący telefon. 

Po chwili wahania uniosła słuchawkę i wykręciła numer. 

- Nie spała pani? - zapytała nieśmiało, kiedy Jessica 

Fortune zgłosiła się po czwartym sygnale. 

- Nie, moja miła. Starzy ludzie nie potrzebują na 

szczęście marnować czasu na sen. Oglądałam sobie tele­
wizję. 

- Czy przypadkiem nie serial „Wszyscy moi syno­

wie"? 

Jessica zachichotała. 

- O, widzę, że Adam opowiadał ci o swojej matce. 

- Tak. I w ogóle o wszystkich żonach swojego ojca. 
- Cóż, mój syn Aleksander zawsze był szalony 

- cmoknęła z dezaprobatą Jessica. - Kiedy tylko spotkał 

piękną kobietę, z góry było wiadomo, że natychmiast się 
w niej zakocha. I zwykle po kilku tygodniach żenił się 

z nią. Ciągle mu mówiłam, żeby nie zwracał uwagi na 
piękne opakowanie, tylko na jego zawartość, ale nie 
chciał mnie słuchać. Nie szukał kobiety o czułym sercu, 

wrażliwej, gotowej do poświęceń, która potrafi się cie­

szyć prostymi urokami życia. 

- Pani Fortune... 

Proszę, mów mi po imieniu, kochanie. Kto wie, 

może już niedługo będziesz nazywała mnie babcią. 

Laura załkała rozpaczliwie. 
- Och, Jessico, to się nigdy nie stanie. Ja muszę... 
- Musisz wykazać trochę cierpliwości, dziecko. 

background image

1 14 • ADAM I EWA 

- Ale to jest tak frustrujące, bo Adam.., on chyba 

mnie kocha. 

- Jasne, że cię kocha. 

- Dlaczego więc jestem nieszczęśliwa? 
- Myślę, że obie wiemy, dlaczego - powiedziała ła­

godnie Jessica. 

Laura już miała jej odpowiedzieć, kiedy na zewnątrz 

rozległ się hałas tak ogłuszający, że zadrżały mury. Szyb­
ko podbiegła do okna i zobaczyła helikopter. Był tak 

blisko, że mogła rozpoznać twarz pilota. Z wrażenia 
otwarła szeroko usta. 

- Lauro, jesteś tam? Co to za piekielny łomot? - de­

nerwowała się Jessica. 

- To Adam! - krzyknęła w słuchawkę. - Zadzwonię 

później. 

Wybiegła do pokoju sekretarek, gdzie wszyscy mówi­

li już o helikopterze, który wylądował na dachu wieżow­

ca Fortune. 

Laura, nie czekając na windę, wbiegła trzy piętra do 

góry i wydostała się na lądowisko. Gwałtowny podmuch 
wiatru zburzył jej włosy. 

Adam siedział bez ruchu w kabinie. Skulona, zasła­

niając sobie uszy, podbiegła do maszyny. 

- Wsiadaj! 
- Co? - usiłowała przekrzyczeć piekielny warkot. 
Bez słowa wyciągnął ku niej rękę. Zawahała się. Ale 

wirnik zaczął obracać się szybciej, a Adam siedzący za 
sterami naglił ją niecierpliwie. 

- Dokąd lecimy? - zapytała nerwowo, kiedy śmigło­

wiec wzniósł się w powietrze. 

Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko. 

ADAM 1 EWA •  1 1 5 

- Masz zamiar pokazać mi panoramę gór? 

Uśmiech pogłębił się jeszcze. 

- Dlaczego nie poszedłeś do Gibsonów? Gdzie zgu­

biłeś Samanthę? - zarzucała go gradem pytań, drżąc ze 

skrywanego podniecenia. 

Adam milczał przekornie. Było w nim coś z małego 

chłopca, dumnego, że udał mu się świetny kawał. Zrozu­
miała to i zamilkła, czekając, co będzie dalej. 

Po dziesięciominutowym locie helikopter wylądował 

na płycie małego lotniska, gdzie stał jeden jedyny samo­
lot. Adam, nadal milcząc tajemniczo, zgasił silnik 
i w nagłej ciszy popatrzył na Laurę. Wyczekujące, pełne 

uczucia spojrzenie niebieskich oczu przeniknęło ją słod­
kim dreszczem. Odwróciła głowę i zaczęła się przyglą­

dać małemu odrzutowcowi w oddali. Zdołała dostrzec 
na jego burcie znak firmowy Fortune. 

- Porywasz mnie, Adamie? - zapytała. 

Ze spokojem wytrzymał jej spojrzenie, po czym nie­

spiesznie wyszedł z kabiny i podał dziewczynie rękę. 

Kiedy zbliżyli się do samolotu, jak na komendę wysu­

nęły się schodki. Laura znów zawahała się, ale ruszyła 

naprzód, gdy poczuła, jak uspokajająco obejmuje ją mę­

skie ramię. 

Na ostatnim stopniu zatrzymała się na chwilę i zerk­

nęła w niebo. Było cudownie błękitne, bez jednej 
chmurki. Takie niebo jak nad rajskim ogrodem w jej 

śnie. Niespodziewanie dla samej siebie zaśmiała się ra­
dośnie. 

- Cóż, piękny mamy dzień na porwanie - stwierdzi­

ła, wchodząc do środka. 

• 

background image

1 16 • ADAM I EWA 

Elegnacki steward w białej marynarce nalał Laurze 

szampana do kryształowego kieliszka, a Adam nałożył 

jej na talerzyk czarnego rosyjskiego kawioru. Tymcza­

sem odrzutowiec śmigał w przestworzach ku niewiado­

memu portowi. Laura już dawno zrezygnowała z zada­

wania pytań, zadowalając się cudownym poczuciem, że 

s'ni piękny sen. 

Steward zniknął dyskretnie. Laura rozkosznie prze­

ciągnęła się w wygodnym, dającym się ustawić pod każ­

dym kątem, obitym lśniącą skórą fotelu i odgryzła kęs 
krakersa z kawiorem. 

- Słony - skrzywiła się komicznie. 
- Taki ma być - uśmiechnął się Adam. 
- Słowem, teraz już wiem, co dobre. 

- Tak. Szybko się na tym poznałaś - pochwalił. 
Powiodła wzrokiem po kabinie, urządzonej jak salo­

nik. Boazeria z drzewa różanego, puszysta wykładzina 
w kolorze orzecha i kilka foteli z białej skóry o iście 

kosmicznych kształtach nadawało temu wnętrzu polotu 
i elegancji, których nie powstydziłby się niejeden salon. 

- To jest po prostu nieprawdopodobne, Adamie. Nig­

dy czegoś takiego nie widziałam - przyznała szczerze. 

- A skąd wiesz? - zapytał podchwytliwie. 

- Oczywiście, masz rację. - Nagle posmutniała. 

- Niczego nie mogę być pewna. Niemniej kiedy znala­
złeś mnie dwa tygodnie temu, wyglądałam jak zwykła 

dziewczyna i pochłaniałam z dużym apetytem wytwor­
ne potrawy, co świadczyłoby, że nie latałam dotąd pry­
watnymi odrzutowcami. Raczej, jak sądzę, korzystałam 

z komunikacji miejskiej. 

- Kto wie... - Adam zamyślił się. - Może jednak 

ADAM I EWA 

• 117 

jesteś księżniczką, która postanowiła uciec w przebra­

niu, aby poznać życie szarych ludzi? Może miała dosyć 
przepychu i dworskiej etykiety? A kiedy już, już wymy­
kała się boczną furtką, maszkaron, zdobiący gzyms, ode­
rwał się i spadł jej na głowę. I od tej pory tułała się nie 
pamiętając, kim jest, aż trafiła w objęcia dziedzica rodu 

Fortune'ow. 

- Masz bujną wyobraźnię, kochany. 

Adam przysunął się bliżej. 

- Moja wyobraźnia szaleje, Lauro. 

Pogładziła go po policzku. 

- A moja buja w obłokach. 

Zaczął całować ją szybko, zachłannie. Kiedy poczu­

ła jego niecierpliwe dłonie na swoich piersiach, cofnęła 

się. 

- Nie, może przyjść steward - szepnęła. 

- Przyjdzie tylko wtedy, kiedy go wezwę - uspokoił 

ją, gładząc odkryte ciało w wycięciu letniej sukienki. 

- Nie, nie mogę. To jest zbyt... 
- Tak, wiem, zbyt piękne - dopowiedział z przekor­

nym uśmieszkiem i znów zabrał się do całowania. 

- Nigdy nie robiłam tego w takim miejscu - wyznała 

speszona. 

- Trzeba być otwartym na nowe doświadczenia, ko­

chana. 

Zabrakło jej argumentów. Pozwoliła, by zsunął cien­

kie ramiączka sukienki. Kiedy wargi mężczyzny musnę­
ły nabrzmiałe piersi, głęboko wciągnęła powietrze. Po­
mimo to nadal pozostawała napięta. 

- Lauro, jesteśmy sami, zupełnie sami. Nikt tu nie 

wejdzie, wierz mi - zapewniał ją cierpliwie. 

background image

1 18 • ADAM I EWA 

- Adamie, czy dla ciebie jest to również nowe do­

świadczenie? - zapytała, opierając ręce na jego piersi. 

Miał już na końcu języka gładką odpowiedź, lecz 

zapomniał o wszystkim, zobaczywszy wyraz jej oczu 

- wzruszająco bezbronny, pełen ślepego wręcz uwielbie­

nia i jednocześnie smutku, że aż drgnął, poruszony na­

głym skojarzeniem. Takiego spojrzenia nie sposób zapo­

mnieć - ale do kogo należało? Do niepewności dołączy­

ło się jeszcze inne, zupełnie nowe, niejasne odczucie, 

napawające go przerażeniem. 

- Tak, Lauro, dla mnie też jest to całkiem nowe - po­

wiedział z głębokim przekonaniem. Znał wiele kobiet 
w przeszłości i nic nie wskazywało na to, by w przyszło­

ści miało zabraknąć mu ich towarzystwa. Jednak jedne­

go był pewien - przeżycia z Laurą zachowa w pamięci 

jak najcenniejszy skarb. 

Po tym zapewnieniu zahamowania dziewczyny znik­

nęły całkowicie. 

- Adamie, tak rozpaczliwie cię pragnę- wyznała. 

I już jego głodne usta szukały jej warg, które okazały 

się chętne i gorące. Jednym ruchem zdarł z niej sukien­

kę. Za moment ssał i całował nabrzmiałe sutki, jedno­

cześnie ściągając Laurze skąpe majteczki. Gorączkowy­

mi, niecierpliwymi ruchami bioder ułatwiała mu dostęp 

do swojego ciała, nie ukrywając dręczącego ją pożąda­
nia. 

A jednak, kiedy jego głowa osunęła się niżej, pomię­

dzy jej uda, zamarła na ułamek sekundy, z drżeniem 

oczekując na to, co za chwilę nastąpi. 

Nagły spazm rozkoszy sprawił, że ciało Laury wygię­

ło się w łuk. Czuła palce mężczyzny, zaciskające się na 

ADAM I EWA •  1 1 9 

pośladkach i jego usta, odkrywające najtajniejsze zakąt­
ki jej ciała. 

Potem znów całowali się namiętnie. Laura objęła no­

gami biodra Adama i ścisnęła je z całej siły. Zapamiętała 

się i pozwoliła, by zmysły całkowicie nad nią zapanowa­
ły. Razem z ukochanym mężczyzną wdarła się na szczyt 
rozkoszy i razem z nim leżała potem, rozpamiętując nie­

dawne przeżycia. 

Kiedy wylądowali, czekała już na nich limuzyna 

z szoferem. Laura zstępowała po schodkach nieco 

chwiejnie, lecz męskie ramię pewnie ją podtrzymywało. 

- Jakim cudem zdążyłeś to wszystko zorganizować? 

- wyjąkała. 

- Wiesz chyba, że przedstawiciele rodu Fortune'ow 

zdolni są przesuwać góry. - Adam dumnie wypiął pierś. 

Kiedy usiadła na pachnącym skórą siedzeniu, a szofer 

z ukłonem zatrzasnął drzwi, nadal miała wrażenie, że 
śni. Nie miała też pojęcia, dokąd ją Adam zawozi - dopó-
ki nie zobaczyła smukłej sylwetki mostu Golden Gate, 

spinającego brzegi zatoki, lśniącej w popołudniowym 

słońcu. 

- Boże, jakie to piękne! - szepnęła do siebie. 
- Tak, czarownie piękne - przytaknął, choć ani na 

moment nie oderwał wzroku od dziewczyny. Po kilkuna­

stu minutach limuzyna zatrzymała się na podjeździe 

„The Fairmont" -jednego z najbardziej ekskluzywnych 
hoteli w San Francisco. Portier powitał Adama i potra­

ktował ich ceremonialnie, niemal jak królewską parę. 

- Jak widzę, musiałeś tu często bywać - zauważyła 

background image

1 2 0 • ADAM I EWA 

Laura z ukrytą dezaprobatą, kiedy wchodzili do wspa­

niałego holu. Adam z szacunkiem uniósł jej dłoń do ust. 

- Kochanie, a może zapomnielibyśmy o tym, co było 

kiedyś, nim się poznaliśmy, i cieszyli się chwilą? - za­

proponował pojednawczym tonem. 

Popatrzyła na niego badawczo, aż wreszcie wzrok jej 

złagodniał i uśmiech rozjaśnił twarz. 

- Słuszna propozycja, Adamie - szepnęła. 

Kiedy jednak podeszli do recepcji, Laurę opuściła 

beztroska. 

- Słuchaj, przecież nie mamy żadnego bagażu. W ta­

kim hotelu jak ten nie... 

Uciszył ją pocałunkiem, nie zważając na recepcjoni­

stę i innych gości. 

- Witam, panie Fortune, jak miło znów pana widzieć 

- wysoki, szpakowaty człowiek pozdrowił Adama z na­

leżnym szacunkiem. 

- Czy wszystko jest przygotowane? - zapytał Adam, 

składając podpis w podsuniętej książce meldunkowej. 

- W najdrobniejszych szczegółach, panie Fortune -

padła skwapliwa odpowiedź. - Pozwoliłem sobie nawet 

dodać coś od siebie. Mam nadzieję, że pani Ashley będzie 

zadowolona - uśmiechnął się do Laury. 

- Och, z pewnością - odpowiedziała nieśmiało. Tak 

naprawdę jednak sens tej uwagi pojęła dopiero później, 
gdy weszli do apartamentów. Adam, dzwoniąc do hote­
lu, zarezerwował pokój. Tymczasem okazało się, że 
przydzielono im niemal całe piętro z trzema sypialniami 

i bawialnią oraz - ku zdumieniu Laury - z lokajem do 

ich wyłącznej dyspozycji. Wnętrze nie ustępowało prze­

pychem willom na francuskiej Riwierze. 

ADAMI EWA •  1 2 1 

Adam ujął ją za rękę i ceremonialnie powiódł do og­

romnej sypialni. Całe łoże pokrywał stos sklepowych 

pudeł. Zielone oczy dziewczyny zalśniły z zachwytu. 

- Boże Narodzenie w lipcu! - wykrzyknęła. - Teraz 

już wierzę, że możecie nie tylko przesuwać góry, ale 

również rządzić porami roku. 

Błyskawicznie zrzuciła pantofle, wskoczyła na łóżko 

i zaczęła odpakowywać prezenty. Była tam i wytworna 
koronkowa bielizna, i suknia ze szmaragdowej satyny, 
i kostiumik z białego lnu, i wiele jeszcze innych wspa­

niałości, składających się na tygodniową garderobę god­

ną księżniczki. 

- Ubrałeś mnie od stóp do głów, na każdą okazję - za­

śmiała się, gładząc palcami biały jedwab nocnej koszuli. 

- Nie, jeszcze czegoś brakuje - powiedział, wyciąga­

jąc z kieszeni małą szkatułkę. Usiadł przy Laurze i pod­

sunął jej prezent na wyciągniętej dłoni. 

Laura poczuła, że robi jej się sucho w gardle. Wargi 

jej drżały, gdy patrzyła na Adama. 

- To tylko mały prezent, na pamiątkę chwil spędzo­

nych w San Francisco - powiedział niepewnie. 

Laura opuściła wzrok i powoli wzięła z jego rąk ka­

setkę. Kiedy uniosła wieczko, w środku rozbłysło klasy­

czne złote serduszko na złotym łańcuszku, wysadzane 

drobnymi szmaragdami. Wpatrywała się w nie tak dłu­

go, aż Adam, zaniepokojny, spytał: 

- Podoba ci się, kochanie? 

Zamrugała, walcząc ze łzami napływającymi jej do 

oczu. 

- Czy mi się podoba? Jest piękne. Naprawdę nie po­

winieneś... 

• 

background image

1 22 • ADAM I EWA 

- Mogę ci je nałożyć? 

- Może najpierw wezmę prysznic. 

- Tak, oczywiście. 
Kiedy stała już w kabinie i odkręcała kran, usłyszała, 

jak otwierają się drzwi łazienki. 

- Mogę się przyłączyć? - zapytał Adam. 

Ramię w ramię, ubrani w jednakowe, puszyste białe 

szlafroki wkroczyli do sypialni. Pod ich nieobecność 

dyskretny pokojowy zdążył już sprzątnąć pudła i prze­
nieść rzeczy Laury do garderoby. Kiedy otworzyła drzwi 

szaf, dostrzegła, że Adam również zatroszczył się o swój 

wygląd. Miał tam smoking, koszule i kilka par spodni. 

Obok stały nowe, eleganckie skórzane pantofle. 

- Naprawdę wszystko to zamówiłeś w ciągu jednego 

popołudnia? - zapytała z niedowierzaniem. 

- Jasne - uśmiechnął się z rozbawieniem. - Wystar­

czyło tylko wykonać parę telefonów. 

- Przyjemnie jest być bogatym. 
- Mówisz to z podziwem czy z naganą? 

- Czy to nie jest nudne? - odpowiedziała pytaniem 

na pytanie. - Jeden telefon i masz już wszystko, co ze­
chcesz. Jak podejrzewam, nie tylko ubrania, samoloty 

i hotele. 

- Umówiliśmy się, że zapominamy o przeszłości. 
- Ale powiedz, czy nie nuży cię ta łatwość? - nale­

gała. 

- Nuży. Czasami. 
- I co wtedy robisz? 
- Jak to co? Znajduję piękną księżniczkę i porywam 

ją do San Francisco. 

ROZDZIAŁ 

Adam gotów był zrobić wszystko, by Laura zapamię­

tała wspólnie spędzony czas jako najpiękniejsze chwile 
w życiu. Prywatny odrzutowiec, limuzyna z szoferem, 

królewskie apartamenty w „The Fairmont" oraz prezen­
ty były zaledwie wstępem. 

Po koktajlach, wypitych w luksusowo urządzonym 

barze na ostatnim piętrze hotelu, skąd roztaczał się wi­
dok na San Francisco, limuzyna zawiozła ich na nabrze­

że prywatnego portu jachtowego. 

- Mam nadzieję, że nie masz skłonności do morskiej 

choroby - powiedział Adam, pomagając jej wysiąść 

i gestem odprawiając szofera. 

Laura rozejrzała się oszołomiona. Przy oświetlonej 

background image

1 2 4 • ADAM 1 EWA 

księżycem kei pyszniła się smukła sylwetka jachtu. Kie­

dy ucichł warkot samochodu, dosłyszała ciche, romanty­

czne tony muzyki. 

Adam objął ją ramieniem i wprowadził na trap. Kiedy 

otworzył rzeźbione dębowe drzwi, oczom Laury ukazał 

się sałon z grającą na podium orkiestrą, kilkoma wyfra-

czonymi kelnerami i mistrzem ceremonii w smokingu. 
Pośrodku znajdował się pięknie nakryty stół. Najwy­

raźniej mężczyzna zaplanował romantyczną kolację przy 
świecach. 

Adam powiódł Laurę przez szerokie, rozsuwane 

drzwi na lśniący w blasku księżyca pokład. Orkiestra 
zaczęła grać sentymentalne przeboje z lat czterdziestych. 

Zaczęli tańczyć, spleceni ramionami, czując gwał­

towne bicie własnych serc. 

- To jest jak piękna bajka, Adamie - szepnęła rozma­

rzona. 

- Dla księżniczek bajki są rzeczywistością. 
- Co przez to rozumiesz, kochanie? - zapytała, ma­

jąc nadzieję, że dźwięk muzyki zagłuszy nutę niepokoju 

w jej głosie. 

Wyraz twarzy Adama świadczył, że nic nie spostrzegł. 

- Możemy żyd tak, jeśli tylko tego pragniesz - od­

parł. 

Laura zatrzymała się. Popatrzyła uważnie na Adama. 

- Tak, wiem, wystarczy, żeby Adam Fortune wyko­

nał zaledwie kilka telefonów. 

- Czy powiedziałem coś niewłaściwego? - zaniepo­

koił się. - Byłem przekonany, że naprawdę udało mi się 

stworzyć ci wymarzony świat, piękny jak sen o raju. 

- Owszem, udało ci się - potwierdziła. - Tylko, wi-

ADAM I EWA •  1 2 5 

dzisz, czasami bywa, że... jeśli ktoś nie przywykł do 

smakołyków, mogą go zemdlić. I nie wiem, ile jeszcze 

cudownych niespodzianek potrafię znieść. 

Dosłyszał w jej głosie znajomy, niepokojący ton. By­

ło w tej kobiecie coś, czego nie potrafił do końca zrozu­
mieć. W najmniej spodziewanych momentach wycofy­

wała się i zamykała w sobie. Dlaczego? Potrafiła zdobyć 
się na szczerość i nie kryła swego uwielbienia dla niego, 
ale, co wydawało się intrygujące, niczego od niego nie 
oczekiwała. Pieniądze i pozycja zdawały się być jej ab­

solutnie obojętne. Tajemnicza kobieta bez przeszłości, 
która nigdy nie mówiła o przyszłości. Tak jakby chciała 
żyć jedynie chwilą. Kiedyś byłby tym zachwycony, bo-
wiem sam hołdował tej zasadzie. Teraz jednak, po raz 

pierwszy w życiu, pragnął czegoś więcej. Tylko od ko­
go? Od samego siebie, czy od niej? Usiedli przy stoliku 

i zaczęli próbować wyszukanych potraw, podczas gdy 

jacht krążył po zatoce. 

- Musimy wreszcie rozwiązać twoją tajemnicę -

stwierdził Adam po dłuższym milczeniu. - Przyznaję, że 
tajemnicza kobieta może być bardzo pociągająca, ale dla 
niej samej niewiadoma przeszłość stanowi źródło cier­

pienia. Tak, przypuszczam, jest z tobą. 

- Rzeczywiście, okropnie jest nie mieć przeszłości, 

do której można by się odnieść - przyznała smutno. 

- 1 przez to lękać się układać plany na przyszłość. 

- Na przyszłość? - Spojrzała na niego czujnie. 

Adam przysunął się bliżej i mocno ujął Laurę za rękę. 

- Przyznam ci się, że dotychczas mało myślałem 

o swojej przyszłości. Ty mnie odmieniłaś, Lauro. Mogli­
byśmy teraz zastanowić się nad nią wspólnie. Mogę ci 

background image

1 2 6 • ADAM I EWA 

dać wszystko, co sobie wymarzysz: piękny dom, samo­

chód, szalone podróże, wspaniałe stroje. 

- Szczodra oferta - stwierdziła bez entuzjazmu. 
- Lauro, powiedz, czego się po mnie spodziewasz? 
- Niczego, Adamie. Przepraszam, jeśli pozwalałam 

ci się łudzić. Na razie nie jestem w stanie myśleć o ju­

trze. Może kiedyś. Zresztą, sama nie wiem, czego chcę 

- westchnęła i podniosła się od stolika. Wyszli na pokład 

i stanęli oparci o reling. Jacht zbliżał się do rzęsiście 

oświetlonego mostu Golden Gate. 

Adam wpatrywał się w czysty profil dziewczyny. Go­

rzko pożałował swojej „szczodrej oferty". 

- Czy obraziłem cię, Lauro? Wierz mi, miałem jak 

najlepsze chęci. Jesteś kimś tak wyjątkowym... 

- W porządku. 
- Naprawdę nie chciałem cię obrazić - powtórzył 

bezradnie. - Sama wiesz, że w tych okolicznościach nie 

mogę ci ofiarować więcej. 

Laura ukradkiem łykała łzy. 
- Bez względu na okoliczności, nic by to nie dało 

- powiedziała, odwracając wzrok ku feerii świateł. 

Następnego ranka Adam obudził się późno i nie znalazł 

Laury u swego boku. Na poduszce leżała jedynie kartka. 

Drogi Adamie! 

Nigdy nie zapomnę naszej fantastycznej przygody. Kiedy 

przeczytasz ten list, będę już w drodze do Denver. Zamie­

rzam podziękować twojej wspaniałej rodzinie za serdecz­
ność i wyrozumiałość, z jaką mnie potraktowano. I - jak 
słusznie powiedziałeś - muszę dowiedzieć się, kim jestem. 

Laura. 

ADAM 1 EWA •  1 2 7 

Adam z pasją zgniótł papier w kulkę, nagi zerwał się 

z łóżka i pobiegł do garderoby. Wszystko, co kupił Lau­

rze, wisiało na wieszakach. W pośpiechu zaczął prze­

szukiwać pokój, mając nadzieję, że wzięła ze sobą przy-
najmniej złote serduszko. Nie znalazł go i odetchnął 

z ulgą. 

Laura zadzwoniła do Petera o świcie i poprosiła, by 

zarezerwował jej lot z San Francisco do Denver. Peter 
okazał się dyskretny i nie zapytał o nic. Po godzinie 
miała już bilet pierwszej klasy. W pośpiechu napisała list 

do Adama i pojechała na lotnisko - w tej samej sukience, 

w której wsiadła do helikoptera. 

Lot minął spokojnie. Przez całą drogę zastanawiała 

się, czy postąpiła właściwie. Układ, jaki proponował 
Adam, nie miał sensu. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie 

istnieje przeszłość ani przyszłość. Jest skazana jedynie 

na dręczącą teraźniejszość. 

U bramy posiadłości Fortune'ów, w limuzynie z szo­

ferem, czekała na nią Jessica. 

- Kłopoty w raju? - zapytała, z troską patrząc na 

młodą kobietę. 

- Problem w tym, że muszę za wszelką cenę odzy­

skać pamięć - uśmiechnęła się smętnie Laura. 

- A ja, naiwna, myślałam, że San Francisco to wyma­

rzone miejsce na oświadczyny - westchnęła starsza pani. 

Wóz zajechał na podjazd przed domem. 
- Powiedzmy, że zamiast oświadczyn otrzymałam 

propozycję- mruknęła Laura. 

Jessice nawet nie drgnęła powieka. 

- Moja droga, obie dobrze wiemy, że jeśli czekała-

background image

1 28 • ADAM I EWA 

byś, aż mój wnuk oświadczy ci się bez namysłu, uschła­
byś w staropanieństwie. 

Pomimo ponurego nastroju Laura roześmiała się. 

- Jesteś urodzoną romantyczką, Jessico. Niestety, 

w dzisiejszych czasach to niemodne. Zresztą, jestem ta­
ka sama. Teraz przyjechałam, żeby się pożegnać i po­

dziękować za wszystko tobie i chłopcom - powiedziała. 

Spodziewała się riposty, ale, ku jej zdziwieniu, babcia 

Adama skinęła tylko głową. 

- W takim razie każę kierowcy podrzucić cię do biu­

ra. Pete, Tru i Taylor już pojechali, ponieważ są kłopoty. 

- Jakie? 
- Kilku agitatorów namówiło część pracowników do 

dzikiego strajku, utrzymując, że porozumienie podpisa­

no tylko dla zamydlenia oczu. Pod biurem gromadzą się 
pikiety. 

- Czy jeden z tych agitatorów nie nazywa się Sim­

mons? Grant Simmons? - zapytała Laura. Oboje z Ada­

mem mieli już poprzednio problemy z tym pracowni­
kiem. Jak się okazało, człowiek ten miał osobiste powo­
dy, by nienawidzić członków zarządu, bowiem niedaw­

no został pominięty przy awansach. Decyzję podjęto 

jednak na podstawie fatalnych opinii jego szefów. 

W czasie ostatniego strajku on właśnie głośno sprzeci­
wiał się nowemu systemowi płac, który zaproponował 
Adam Fortune. 

Jessica wzruszyła ramionami. 

- Nie orientuję się, kto za tym stoi. Wiem tylko, że 

Peter zdenerwował się nie na żarty, kiedy dziś o dziewią­
tej rano zjawił się w biurze. Może dojechałabyś do nich? 

- To niesprawiedliwe - oburzyła się Laura. - Adam 

ADAM I EWA •  1 2 9 

poszedł ludziom na rękę, a biorąc pod uwagę panującą 

recesję, można powiedzieć, że zaspokoiliśmy z nawiąz­
ką żądania pracowników. A może zadzwoniłabyś do nie­

go, żeby przyjechał? - zwróciła się do Jessiki. - Jest 
teraz w hotelu „The Fairmont". Ja pojadę do biura i zo­
baczę, czy będę mogła się do czegoś przydać. 

Telefon zadzwonił w momencie, gdy Adam wchodził 

do hotelowych apartamentów. Przez chwilę miał nadzie­

ję, że to Laura. 

- Adamie, gdzie się podziewałeś? Dzwonię od paru 

godzin! 

Adam ułożył się wygodnie na sofie i wbił melancho­

lijne spojrzenie w sufit. 

- Poszedłem sobie na długi spacer, babciu. Słońce 

świeciło cudownie na błękitnym niebie i... 

- Posłuchaj, rozmawiałam z Laurą. 
- Mam nadzieję, że lot upłynął spokojnie? 

- Przestań się wygłupiać! Nie udawaj, że jesteś w cu­

downym nastroju. Laura bardzo cię potrzebuje. Dzwo­

nię, żeby ci powiedzieć, że musisz natychmiast wracać. 

Adam usiadł wyprostowany na kanapie, ściskając 

w ręku słuchawkę. 

- Ona mnie potrzebuje? - zapytał gorzko. - Jakim 

cudem, skoro parę godzin temu zostawiła mi pożegnalny 

list? 

- Specjalnie prosiła, żebym zadzwoniła do ciebie. 

W związku z tym chciałam zapytać, czy masz dalej za­
miar bawić się w kotka i myszkę, tracąc czas, czy zja­

wisz się tutaj jak najszybciej?. 

- Już się pakuję, babciu. 

background image

1 3 0 • ADAM I EWA 

W godzinę później Adam pil już kawę podaną przez 

stewarda na pokładzie tego samego odrzutowca, którym 

przyleciał z Laurą. 

- Panie Fortune, mamy fax na temat ostatnich wyda­

rzeń w siedzibie w Denver. Czy życzy pan sobie prze­
czytać? 

- Jakich wydarzeń? 
- Znów wybuchł strajk, proszę pana. Sądziliśmy, że 

pan wie, skoro wezwał nas pan w takim pośpiechu. 

Adam mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi. Ste­

ward wycofał się dyskretnie, rezygnując z zadawania 

dalszych pytań. 

Kiedy Laura wkroczyła do biura i zobaczyła, że Peter 

siedzi w koszuli i rozluźnionym krawacie, Tru chodzi od 
ściany do ściany, a Taylor składa nerwowo kartkę papie­
ru, wiedziała już, że sytuacja jest groźna. 

- Jak mogę wam pomóc? - zapytała bez wstępów. 

Taylor stuknął długopisem w papier, Tru zatrzymał 

się na chwilę, a Peter westchnął ciężko. 

- Byliśmy z Adamem pewni, że nowe propozycje pła­

cowe zostaną z entuzjazmem przyjęte przez pracowników 
- powiedziała. - A tymczasem oni zaczęli od nowa. 

- Podburzyło ich kilku pyskaczy - odezwał się Taylor. 

- Może gdyby Adam się tu zjawił... - zaczęła Laura, 

ale urwała, widząc pełne niedowierzania spojrzenia bra­
ci. Wzruszyła ramionami. 

- W porządku, wiem, że on jest słabo wprowadzony 

w sprawy firmy, ale przyznacie chyba, że przez kilka 
tygodni świetnie sobie radził. 

- Lauro - Tru podszedł do niej z poważną miną - my 

ADAM 1 EWA •  1 3 1 

nie lekceważymy Adama. Wiemy też, ile mu pomogłaś. 

Ale wtedy działał z rozpędu, cała sprawa była dla niego 
czymś nowym i atrakcyjnym. Teraz jednak, kiedy zanosi 

się na poważną rozgrywkę, nie sądzimy, by nasz braci­
szek okazał się na tyle odpowiedzialny, by sprawę dopro­
wadzić do końca. 

Laura miała już na końcu języka nowe argumenty, 

lecz zadzwonił telefon. Peter odebrał, słuchał przez do­
brą minutę, po czym z przekleństwem cisnął słuchawkę. 

- Seattle przyłącza Się do strajku. Portand zrobi to 

lada chwila - rzucił przez zęby. 

Tru zagryzł wargi. 

- Ja biorę na siebie Seattle. Ty, Taylor, gnaj do Por­

tland. Jak zobaczą kogoś z zarządu, może się trochę 

uspokoją. 

Dobra - zgodził się Peter. - Ja tymczasem z pomo­

cą Laury sformułuję fax do naszych pozostałych domów, 

w którym zobowiążę się, że podejmiemy rozmowy, o ile 
ludzie wstrzymają się od nieprzemyślanych akcji. 

Laura zerknęła na zegarek. Była już prawie trzecia. 

Gdzie, do licha, podziewa się Adam? 

Odrzutowiec wylądował za dwadzieścia druga. Limu­

zyna już czekała. 

- Mam wieźć pana do biura, panie Fortune? - zapytał 

szofer. 

Adam skrzywił się z niechęcią. 
- Nie. Zawieź mnie prosto do klubu. Mam nadzieję, 

że braciszkowie poradzą sobie beze mnie - nakazał zdu­
mionemu kierowcy. 

background image

1 32 • ADAM [ EWA 

Późnym popołudniem Peter Fortune spotkał się 

z przedstawicielami załogi. Przywódcą i mózgiem straj­
kujących okazał się, jak słusznie przypuszczała Laura, 

Grant Simmons. Młody człowiek, wiecznie niezadowo­

lony, o ciętym języku. Można się było bez trudu zorien­

tować, że nie zależy mu na kompromisie, a jedynie na 
dokuczeniu dyrekcji i wprowadzeniu zamieszania wśród 

ludzi. Powściągliwe maniery i wyniosłe opanowanie Pe­
tera dolewały tylko oliwy do ognia, rozjątrzając jego 

przeciwników. 

Laura siedziała z boku robiąc notatki, coraz bardziej 

zdenerwowana. 

W końcu Peter, widząc, że rozmowy prowadzą doni­

kąd, zaproponował kilkugodziną przerwę. Kiedy Sim­
mons i jego towarzysze wyszli, bezsilnie zacisnął pięści. 

- Nic do nich nie dociera! Najgorszy jest ten cały 

Simmons! - wykrzyknął. 

- Wiem - powiedziała. - Adam też miał z nim kłopo­

ty, ale jakoś mu się udało go uspokoić. Jeśli tylko się 
zjawi, to... 

- On się nie zjawi, Lauro, nie łudź się - przerwał jej 

Pete zmęczonym tonem. - Pewnie znalazł sobie jakieś 
nowe, ciekawsze zajęcie. 

- Mylisz się, Pete! On od dawna utożsamia się z fir­

mą, choć w pełni pojął to dopiero wtedy, gdy musiał 

zająć się strajkiem. Jestem pewna, że pojawi się, kiedy 
tylko będzie mógł. 

- A swoją drogą, dlaczego przyjechałaś z San Franci­

sco bez niego? - zagadnął Peter. 

Laura drgnęła i nerwowo zacisnęła usta. 

- Dajmy temu spokój, mamy ważniejsze sprawy 

ADAM I EWA •  1 3 3 

- ucięła. - Musisz znów pokazać się załodze, a ja mam 

jeszcze do przepisania notatki z rozmowy z Simmon-

sem. 

Peter posłusznie skinął głową i ciężkim krokiem wy­

szedł z gabinetu. 

- Och, Adamie, mamy straszne kłopoty - oznajmiła 

przejęta Iona. - Wyobraź sobie, że jutro po południu jest 

aukcja, a Dennis Quinn zadzwonił godzinę temu i po­

wiedział, że jej nie poprowadzi, bo wyskoczyło mu coś 

pilnego. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, kiedy cię 

zobaczyłam. Z nieba mi spadłeś, kochanie! 

Adam uśmiechnął się melancholijnie. Jeszcze dwa­

dzieścia cztery godziny temu rzeczywiście był w niebie. 

- Czy ten uśmiech oznacza zgodę? 
- Jasne, Iono - rzucił z roztargnieniem. 

- Cudownie! W takim razie jeszcze dzisiaj zrobimy 

próbę. 

- Dobrze - mruknął obojętnym tonem. 

Iona wreszcie dostrzegła, że coś jest nie w porządku. 

- Dobrze się czujesz, kochanie? Jesteś taki roztarg­

niony. Może to przez te wasze strajki? Fakt, bardzo 

niemiła sprawa. Widziałam dzisiaj migawki w dzienni­

ku. Między innymi był wywiad z Peterem. Dziennikarze 

przypierali go do muru, ale on, jak to on, spokojnie 

zapewniał, że wszystko jest w porządku. Ach, i wiesz, 

kto stał obok niego? - paplała. 

Adam skrzywił się kwaśno, woląc nie zgadywać. 

- Dobrze, że nie jesteś typem zazdrośnika, mój drogi 

- zachichotała Iona. 

background image

ROZDZIAŁ 

- Wiem, że nie jest to epokowe przedsięwzięcie, ale 

mimo wszystko mógłbyś włożyć w tę aukcję więcej serca 
- zauważyła nie bez irytacji Iona. - Gdzie się podział twój 
zniewalający wdzięk, Adamie? Spodziewaliśmy się, że jak 
zwykle zdołasz rozgrzać publiczność do białości i dopro­

wadzić do ostrej licytacji - tymczasem uzyskujemy jakieś 
nędzne sumy. A przecież chodzi o cele dobroczynne, pra­

wda? 

- Najwidoczniej przestałem być atrakcyjny - stwier­

dził kwaśno Adam. Korzystając z przerwy, siedzieli 

w klubowym barku i popijali drinki. 

- Czyżby Laura Ashley? - zapytała domyślnie Iona. 

Adam nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył. 

ADAM I EWA •  1 3 5 

- Jakie problemy masz ze swoją zapominalską księż­

niczką, jeśli wolno spytać? 

- Sam nie wiem - przyznał bezradnie. - Może ma to 

coś wspólnego z jej stanem psychicznym? Mało o sobie 
mówi, ale widzę, jak bardzo gnębi ją to, iż nadal nie wie, 

kim jest. 

Przyjaciółka spojrzała na niego z troską. Chwilę mil­

czała, z wolna obracając w palcach kieliszek. 

- Posłuchaj, mam pewien pomysł. Samantha 

McPhee zna niezłego prywatnego detektywa. Wiem, że 
sprawdzała przy jego pomocy pewnego adoratora - tyl­

ko zachowaj to dla siebie. Zresztą dobrze zrobiła, bo 

okazało się, że ten pan prowadził lewe interesy. 

Adam z wysiłkiem przełknął ślinę. 

- Iona, jestem pewien, że Laura nie ma kryminalnej 

przeszłości - oświadczył z przekonaniem. - Jej zalety są 
niewątpliwe. Prawość, skromność, szlachetność. Ona 

nie udaje, to się wyczuwa. 

- W takim razie nie masz się o co martwić. - Iona 

pocieszająco poklepała go po ramieniu. - Uważam, że 

najlepiej będzie, jeśli spotkasz się z tym detektywem 

Samanthy i zlecisz mu sprawę. A Laurze na razie nic nie 
mów. Po prostu, kiedy się czegoś dowiesz, będziesz miał 

czas, żeby to najpierw przemyśleć, a potem jej pomóc. 

Sądzę, że tak będzie najlepiej dla was obojga. 

Adam musiał przyznać, że propozycja Iony jest sen­

sowna. Bez wątpienia zyskał moralne prawo, by pytać 

o przeszłość kobiety, która w tak ogromnym stopniu od­
mieniła jego życie. 

- Mój drogi, nie wiem, co postanowisz, ale na wszel­

ki wypadek dam ci wizytówkę - powiedziała Iona, się-

background image

1 3 6 • ADAM I EWA 

gając po modną torbę od Gucciego. - Cholera, gdzie ona 
mi się zapodziała! 

Nagle oboje zamarli. Z telewizora zawieszonego nad 

barem dobiegł ich głos spikera: 

- ... z ostatniej chwili. Przed wejściem do eksklu­

zywnego domu towarowego Fortune miała przed chwilą 

miejsce gwałtowna konfrontacja pomiędzy grupą straj­

kujących a prezesem zarządu, Peterem Fortune'em. Oto 
relacja filmowa Erica Lawsona, który był z kamerą na 
miejscu zdarzenia. 

Adam zerwał się zza stolika i podbiegł do baru, by 

lepiej widzieć ekran. W kadrze pojawił się stojący na 
schodach Peter, który najwyraźniej usiłował coś powie­
dzieć do zgromadzonych u wejścia pracowników. Na­
gle przez tłum przedarł się młody człowiek i zaczął coś 
wrzeszczeć, gwałtownie wymachując rękami. Adam na­
tychmiast rozpoznał Granta Simmonsa, którego wybu­
chowy temperament dał mu się we znaki już w czasie 
poprzedniego strajku. 

Reporter komentował incydent na bieżąco, lecz Adam 

nie słuchał. Patrzył, jak Pete wyciąga rękę uspokajają­

cym gestem, by uciszyć agitatora, i jak w tym samym 

momencie pięść Simmonsa ląduje na jego szczęce. Im­
pet uderzenia zachwiał Peterem, choć zdołał utrzymać 
się na nogach. Adam z bezsilną wściekłością zacisnął 
pięść, widząc, że brat słania się i chwyta za twarz. 

W następnej sekundzie w polu widzenia kamery poja­

wiła się Laura, która musiała stać tuż za Peterem. Pod­

trzymała go, by nie upadł, a potem z bojowym błyskiem 

w oku rzuciła się na Simmonsa. Adam patrzył w osłupie­

niu, jak bezceremonialnie odepchnęła krewkiego rozra-

ADAM 1 EWA •  1 3 7 

biakę i zaczęła mu wściekle wymyślać. Atak był tak 

niespodziewany, że ogłupiały Simmons na chwilę znie­
ruchomiał. Oczywiście natychmiast zerwał się do dalszej 

bitki, ale już koledzy chwycili go za ręce i zaczęli odcią­
gać do tyłu. Poniewczasie ruszyli też do akcji policjanci, 

przyglądający się z boku całej scenie. Nastąpiło cięcie 

- najwidoczniej w zamieszaniu kamerzysta stracił 

z oczu głównych bohaterów wydarzenia. 

Iona z westchnieniem obserwowała Adama, który 

wybiegł z baru. Pomyślała, że tym razem aukcja na cele 

dobroczynne skończy się fiaskiem. 

Kiedy Adam się pojawił, przed siedzibą firmy ciągle 

jeszcze stały grupki pracowników. Nie dostrzegł jednak 

wśród nich Granta Simmonsa. Pikietujący zachowywali 

się spokojnie i przez drzwi jak zwykle wlewał się tłum 
klientów. 

Pani Saunders na jego widok dosłownie wyskoczyła 

zza biurka. 

- Och, panie Fortune, jak to dobrze, że pan przyszedł! 

Straszne rzeczy się tu działy. Ci chuligani o mało... 

- Gdzie ona jest? - przerwał Adam podekscytowanej 

kobiecie. 

Pani Saunders zerknęła na niego z urazą i milcząc 

wskazała drzwi gabinetu Petera. Adam nie tracił czasu. 

Za progiem stanął jak wryty. Dwie postacie, męska 

i kobieca, prezentowały obraz, który łatwo mógł być 
uznany za czułe sam na sam kochanków. Ona leżała, 
wyciągnięta na miękkiej skórzanej sofce, a on pochylał 

się nad nią z ustami tuż przy jej ustach. 

- Myślałem, że potrzebujecie pomocy, ale widzę, że 

background image

1 3 8 • ADAM I EWA 

świetnie sobie radzicie - odezwał się Adam głośno, 
z wymuszoną swobodą. 

Ku jego oburzeniu oboje spojrzeli na niego obojętnie, 

choć wedle wszelkich reguł powinni odskoczyć od sie­

bie z przestrachem albo przynajmniej opuścić wzrok 

z poczuciem winy. 

- Pewnie, że sobie radzimy - odburknął Pete, ani na 

centymetr nie odsuwając się od Laury. - A ty, braciszku, 

z godnym podziwu wyczuciem pojawiasz się w najważ­
niejszym momencie. 

- Cholernie to wszystko śmieszne - mruknął agre­

sywnie Adam. - No, ptaszki, czemu się nie śmiejecie? 
Lauro, nie bądź taka ponura. 

Laura usiadła na kanapce, gestem odsuwając Petera 

i przyjrzała się Adamowi jednym okiem, gdyż drugie 

zasłonięte było kompresem. Spod gazy wyraźnie jednak 

widoczna była sina opuchlizna. 

Adam zbladł na ten widok. 

- Cha, cha! - zaśmiała się teatralnie Laura. 

- Osobiście nie widzę tu nic do śmiechu, drogi braci­

szku. - Pete z rozdrażnieniem potarł obolałą szczękę. 

Adam nie spuszczał wzroku z Laury. 
- To Simmons tak cię urządził? Niech no tylko dorwę 

tego bydlaka! - warknął zaciskając pięści. - Już ja... 

W tym momencie, jak na zamówienie, otworzyły się 

drzwi i do gabinetu wpadł Grant Simmons. 

- Adam, nie! - Laura i Peter krzyknęli równocześ­

nie, ale było już za późno. Adam odwrócił się błyskawi­

cznie, a gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, czerwona 

mgła przesłoniła mu oczy, a pięść automatycznie wy­
strzeliła do przodu. Simmons, trafiony potężnym pro-

ADAM 1 EWA •  1 3 9 

stym w szczękę, jak bomba przeleciał przez drzwi i ude­
rzył w wieszak na ubrania. Wieszak i ciało z piekielnym 

rumorem wylądowały u stóp pani Saunders, która zare-
agowała pełnym przerażenia wrzaskiem. 

Adam z satysfakcją otrzepał ręce, lecz Peter bynaj­

mniej nie podzielał jego zachwytu. Tłumiąc przekleń­
stwo, rzucił się ku znokautowanemu nieszczęśnikowi 

i zaczął wygarniać go spod stosu płaszczy. Laura zdjęła 
okład z oka i spojrzała na Adama. 

- Boże, coś ty zrobił! On nie jest winny - zawołała. 
- Jak to? 

Podeszła w milczeniu i stanęła przed nim. Nie mógł 

oderwać wzroku od okropnego siniaka. Dobra, może 
ktoś inny jest winien, ale Simmonsowi i tak się należało 

za to, co zrobił z Peterem, pomyślał. 

- Więc kto to był, Lauro? 

Zza drzwi dobiegł ich głos Petera, oznajmiający z ul­

gą, że Grant odzyskuje przytomność. 

- Pięknie - odezwała się wreszcie. - Ciekawe, jakim 

cudem uda ci się teraz doprowadzić go do stołu roko­

wań? 

- On przyszedł, żeby pertraktować? - mruknął 

; Adam. Cała pewność siebie uleciała z niego jak powie­

trze z przekłutego balonika. 

- Tak, mój drogi. Gdybyś zjawił się tutaj wcześniej, 

tak jak prosiła cię Jessica, moglibyśmy już dawno dojść 

do porozumienia i uniknąć tego całego zamieszania. 

Adam patrzył na Laurę pokornie, jak besztany przez 

nauczyciela uczniak. 

- Twoi bracia mieli rację - ciągnęła bezlitośnie. 

- Stałeś się nagle pilny i pracowity tylko po to, aby wy-

background image

1 4 0 • ADAM I EWA 

wrzeć na mnie dobre wrażenie. Przyznaję, że z początku 
dałam się zwieść. Ale nie na długo, jak widzisz. 

- Lauro... 

- Skoro się tak interesujesz moim stanem, pragnę 

wyjaśnić, że oko podbił mi Peter. 

- Pete? Uderzył cię? 
- Niechcący, oczywiście. Usiłował wciągnąć mnie za 

drzwi, bo jakaś agresywna grupa wpadła na schody, 
i w zamieszaniu potrącił mnie łokciem. Ale na tym nie 
koniec całej historii. Teraz wreszcie będziesz mógł się 
pośmiać. Otóż wycofaliśmy się do biura i w chwilę 
później wpadł tam Simmons. Kiedy zobaczył mnie 
w tym stanie, był przekonany, że ucierpiałam z jego wi­

ny, bo, jak sam przyznał, młócił pięściami na prawo 
i lewo. Zaczął się kajać i przepraszać, aż wyjaśniłam mu, 

jak było naprawdę. I chyba nabrał do mnie szacunku 

- mogłam przecież tak pokierować sprawą, żeby odpo­

wiadał za pobicie kobiety. Z wdzięczności zgodził się 
podjąć rozmowy i nawet zasugerował, że byłby skłonny 
przedyskutować pakiet naszych propozycji. Niestety, te­
raz nie będzie już pewnie w tak ugodowym nastroju 

- zakończyła z westchnieniem. 

- Lauro, nie masz pojęcia, jak mi przykro. Zobaczy­

łem w telewizji, jak Simmons uderzył Petera w twarz, 
a potem przyjechałem tu i zastałem cię z podbitym 

okiem. Po prostu przestałem myśleć. 

Tyle skruchy było w jego głosie, że Laura po raz 

pierwszy uśmiechnęła się do niego. 

- Czy często robisz takie rzeczy? 
- Na szczęście nie. Ostami raz w szkole, kiedy byłem 

ADAM I EWA •  1 4 1 

w sekcji bokserskiej. Bardzo cię boli? - zapytał z troską, 

przysuwając się bliżej. 

Laura zdawała się nie słyszeć jego pytania. 

- Dlaczego nie zjawiłeś się wcześniej, Adamie? Jes­

sica powiedziała mi, o której przyjechałeś do Denver. 
Byłam pewna, że natychmiast się tu stawisz. Tak cię 

potrzebowaliśmy! 

Adam westchnął i zamilkł na długą chwilę. 

- Pomyśl, jak się czułem, kiedy obudziłem się w pu­

stym łóżku i znalazłem twój list - powiedział gorzko. 

- Po tych cudownych dwudziestu czterech godzinach, 
jakie spędziliśmy ze sobą, wymknęłaś się o świcie, tak 
jakbyśmy byli parą przygodnych kochanków. Chyba za­

służyłem na coś lepszego, nie sądzisz? Nie miałem nawet 

szansy, by przekonać cię, żebyś została. 

Opuściła wzrok, by nie dostrzegł w jej oczach tęskno­

ty i pożądania. 

- Właśnie tego się bałam - przyznała szczerze. 

Adam zaczął chodzić wielkimi krokami po pokoju. 

- Potem snułem się po ulicach Frisco i myślałem 

o swojej porażce. Kiedy wreszcie wróciłem do hotelu, 

zadzwoniła Jessica i kazała mi natychmiast wracać, po­
nieważ ty rozpaczliwie mnie potrzebujesz. Oczywiście 
pomyślałem, że zmieniłaś zdanie - zakończył, stając 
przed Laurą. Miał tak nieszczęśliwą minę, że instyn­

ktownie pogładziła go po twarzy. 

Czułe dotknięcie kobiecej dłoni magicznym sposo­

bem uśmierzyło jego żale. 

- Moja biedna dziewczynka - szepnął, z miłością pa­

trząc jej w oczy i delikatnie badając opuszkami palców 
opuchliznę na twarzy. 

background image

1 4 2 • ADAM I EWA 

Laura wbiła wzrok w podłogę. 

- Proszę, nie mówmy już więcej o nas, Adamie. Są 

teraz ważniejsze sprawy. Trzeba zobaczyć, co z Sim-
monsem. 

Odwróciła się, by odejść, lecz Adam złapał ją za 

ramię. 

- Czy żałujesz, Lauro? - zapytał z naciskiem. 

- Czy żałuję? Tego, co przeżyliśmy razem? - Przy­

mknęła oczy. - Nie - wyszeptała cichutko. W jej skoła­

tanej głowie kłębiły się sprzeczne odczucia i myśli. Jak 
można było tak beznadziejnie, ostatecznie zakochać się 
w niewłaściwym człowieku? Wystarczyło kilka cudow­
nych, szalonych tygodni, by już zaczęła śnić na jawie 
o ślubie, domu, dzieciach, ba, nawet o wnukach i wspól­
nej starości! Tymczasem nic w zachowaniu Adama nie 
usprawiedliwiało owych marzeń. Był namiętny, czuły 
i przy tym absolutnie szczery: w jego planach życio­
wych nie było miejsca na małżeństwo. 

- Posłuchaj, Adamie - powiedziała wreszcie, gdyż 

milczenie stało się nieznośne. - Jesteś, kim jesteś: księ­
ciem z bajki, oszałamiająco przystojnym, czarującym, 
wyrozumiałym, nieprawdopodobnie romantycznym. 

- Boże, w życiu nie poczęstowano mnie tyloma 

komplementami - stwierdził nieufnie. 

- Taki jesteś naprawdę. Po prostu niesamowity. Ni­

gdy... - urwała nagle, jakby bała się za dużo powie­
dzieć. - Posłuchaj, żadne z nas nie dojrzało do poważne­
go związku. Jeśli rozstaniemy się teraz, zostaną nam 
przynajmniej piękne wspomnienia. Zachowam je jak 
skarb. 

Adam zerknął na Laurę badawczo, wychwyciwszy 

ADAM I EWA •  1 4 3 

dziwną nutę w jej głosie. Zupełnie jak gdyby sama była 
zdziwiona, że tak ceni sobie ich wspólne dni. 

- Nie chcę się z tobą rozstawać, Lauro. I nie wierzę, 

że ty tego pragniesz. 

- Adamie, proszę. 
- Nie, to ja proszę, żebyś spojrzała mi w oczy i po­

wiedziała głośno: Adamie, koniec z nami. 

- Adamie... - Nie była w stanie wykrztusić żadnego 

innego słowa. 

Patrzył na nią i widział, że się ze sobą zmaga. Chwycił 

ją mocno za ramiona. 

- Lauro, czy chcesz uciec ode mnie, czy od czegoś, 

co kryje twoja przeszłość? Może zaczęła ci wracać pa­

mięć? Czego się obawiasz? Że zmienią się moje uczucia? 

- Nie męcz mnie. Mam już dosyć. To wszystko jest 

tak poplątane. Nie mogę już nawet normalnie myśleć. 
- Zmęczonym ruchem oparła mu rękę na piersi. - Kiedy 

jesteś zbyt blisko, czuję, jakby brakowało mi powietrza. 

Adam uśmiechnął się, uwodzicielsko mrużąc oczy. 

- Czemu moja bliskość aż tak na ciebie działa? - za­

pytał, choć domyślał się odpowiedzi. Bardzo jednak 
chciał ją usłyszeć. 

Laura spojrzała na niego z desperacją. 
- Czemu? Bo doprowadzasz mnie do szaleństwa. Bo 

kiedy się kochamy, mam poczucie nieprawdopodobnego 

szczęścia. Nie wiem nawet, czy „nieprawdopodobne" to 
właściwe określenie. Musiałabym sobie stworzyć nowy 
słownik, bo żadne zwykłe słowa nie mogą oddać tego, co 
czuję - wyrzucała z siebie zdania coraz to bardziej gorą­
czkowo, aż w końcu bezsilnie oparła się o pierś mężczy­

zny. - To niczego nie zmieni - mówiła dalej, nie czeka-

background image

1 4 4 • ADAM I EWA 

jąc na odpowiedź. - Odejdę, kiedy tylko pomogę Petero­

wi uporać się ze strajkiem. Robię to wyłącznie ze wzglę­

du na twoją rodzinę, której tak wiele zawdzięczam. 

Obiecałam twoim braciom, że nie opuszczę ich w po­

trzebie. I nie zawiodę ich. 

Wyrwała się Adamowi i wybiegła z gabinetu. Siedzą­

ca przy biurku pani Saunders wlepiła wzrok w papiery, 

które dawno już posortowała. Musiałaby być głucha jak 

pień, by nie usłyszeć ich rozmowy, gdyż zapomnieli, że 

drzwi były przez cały czas uchylone. 

- Lauro! - zawołał Adam. - Zarezerwuję apartamen­

ty w „The Fairmont" i jacht na następny tydzień. Jeszcze 

tyle mam ci do pokazania. 

- Nie wszyscy mają tyle wolnego czasu co ty! - od­

krzyknęła mu z daleka, nie zatrzymując się. 

Pani Saunders nadal udawała, że pilnie sortuje pocztę 

i absolutnie nie interesują jej prywatne sprawy zwierzch­

nika. 

Adam nie miał takich skrupułów. 
- Ta kobieta doprowadza mnie do szalu, pani Saun­

ders - wyznał, opierając się o biurko sekretarki. - W naj­

lepszym tego słowa znaczeniu - ciągnął. - Ja płonę, pro­

szę pani - westchnął namiętnie. 

Pani Saunders oblała się rumieńcem, lecz w duchu 

powiedziała sobie: Boże, gdyby jakiś mężczyzna tak 

o mnie myślał, złapałabym go i już nie puściła! 

ROZDZIAŁ 

10 

Grant Simmons z podejrzliwą miną otworzył drzwi. 

Kiedy zobaczył, że stoi za nimi Adam Fortune, na jego 
twarzy pojawił się wyraz nie ukrywanej wrogości. Adam 

widząc, że Simmons zaciska pięści, pokojowym gestem 

podniósł ręce. 

Ku jego zaskoczeniu strategia poddania się poskutko­

wała. Ręce przeciwnika powędrowały do kieszeni, ale 
bojowa mina pozostała. Adam zdawał sobie sprawę, że 

nadal stąpa po bardzo kruchym lodzie. 

- Czy możemy porozmawiać? - zapytał. 

Równie dobrze mógłby przemawiać w egzotycznym 

języku. Na twarzy Simmonsa nie drgnął ani jeden mię­

sień. 

background image

1 4 6 • ADAM I EWA 

- Jeśli przyszedłem nie w porę, możemy umówić się 

na kiedy indziej - zaproponował ugodowo. 

Tym razem doczekał się reakcji. Młody człowiek 

w milczeniu pokręcił głową. 

- Przepraszam, że cię uderzyłem. - Adam zdecydo­

wał się kuć żelazo póki gorące. - Tylko co ci przyjdzie 

z moich przeprosin? Nie złagodzą bólu szczęki, prawda? 
- zauważył ze współczuciem widząc, jak usta Simmonsa 
zaciskają się w cienką linię. 

- Przyszedłeś mnie kupić? - burknął, ale po chwili 

wahania odstąpił na bok i otworzył szerzej drzwi tanie­

go, segmentowego domku. 

- Nie. 

Simmons najwyraźniej nie oczekiwał takiej odpowie­

dzi. Adam byłby przysiągł, że związkowy wyga zaczął 

już układać sobie w głowie plan wyciągnięcia dla siebie 

korzyści. Zapewne marzyła mu się ładna sumka, którą 

mógłby zainkasować. 

- Nie mamy o czym gadać - zaczął, ale nie uczynił 

nic, co świadczyłoby o chęci pozbycia się nieproszonego 
gościa. 

Adam popatrzył na niego przeciągle. 
Simmons znów nabrał nadziei. A nuż Fortune rozmy­

śli się i pójdzie na układy? 

- Byłeś kiedyś zakochany, Grant? 

Na obliczu młodego człowieka pojawił się kolejno 

wyraz: kompletnego zaskoczenia, zdumienia, niedowie­
rzania, czujności i rosnącej podejrzliwości. 

- Człowieku, co ty...? - mruknął Simmons groźnie, 

znów zaciskając pięści. 

Adam uśmiechnął się. 

ADAM 1 EWĄ •  1 4 7 

- Spokojnie, przecież nie robię ci propozycji. Wi­

dzisz, problem w tym, że jestem zakochany. W kobiecie. 

Grant odprężył się. To przynajmniej było zrozumiałe. 
- I co dalej? - burknął. 
- Zadałem ci to pytanie, bo jeśli bardzo kochałeś lub 

kochasz, łatwiej będzie mi wszystko wytłumaczyć. Po­

wiedz, czy zdarzyło ci się kiedyś zrobić coś głupiego, bo 
babka zawróciła ci w głowie i przestałeś normalnie my­
śleć? . 

Po raz pierwszy na twarzy Simmonsa pojawił się cień 

uśmiechu. Popatrzył uważnie na Adama i wrogość za­
częła ustępować rozbawieniu. 

- Myślałeś, że to ja podmalowałem oko tej szykow­

nej blondyneczce, tak? 

- Tak. 

Grant przez dobrą chwilę przetrawiał w myśli tę krót­

ką, męską odpowiedź. 

- Co by nie mówić, gust masz dobry. Dziewczyna 

jest klasa, nawet z sińcem pod okiem - przyznał. 

- Też tak myślę. 

Brew Simmonsa podjechała do góry. 

- Sądząc po tym, jak mi przyłożyłeś, to chyba napra­

wdę cię wzięło. 

Adam pokiwał głową. 

- Fakt, przyznaję. 

Simmons znów się uśmiechnął. Ważył coś w myślach 

przez długą chwilę. Wyglądało na to, że wreszcie podej­
mie jakąś decyzję. I rzeczywiście, podjął. 

- Napijesz się piwa? 

- Och, o niczym innym nie marzę - rozpromienił się 

Adam. 

background image

1 4 8 • ADAM I EWA 

Gospodarz gestem zaprosił go do pokoju. Salonik, ku 

zaskoczeniu Adama, był gustownie urządzony. 

- Żona wybrała się z dzieciakami na zakupy. Nor­

malnie jeździmy razem, ałe dzisiaj jakoś byłem nie w hu­
morze i zostałem w domu - wyjaśnił Grant, gestem 
wskazując gościowi kanapę, która pamiętała jeszcze 
czasy świetności. Sam zniknął w kuchni i wyłonił się 
stamtąd po chwili z dwiema porządnie schłodzonymi 

puszkami piwa. 

Adam, udając zachwyconego, łapczywie pociągnął 

łyk. Nie przepadał za piwem, ale za wszelką cenę chciał 
się dogadać z Grantem. 

- No, dobra, i co dalej? - zagaił Simmons, wypiwszy 

spory łyk. 

- Wiesz, mamy problem. 

- My też mamy swoje kłopoty - wzruszył ramiona­

mi. - Dlatego chcemy, żeby kierownictwo poszło nam 
na rękę. 

- Myślałem, Grant, że nie masz zastrzeżeń do propo­

zycji, które opracowaliśmy poprzednio. 

- Nie wszystko było jeszcze dogadane, a ty się wyłą­

czyłeś. 

- W porządku, możemy dokończyć to teraz. 

Mrużąc oczy Simmons pociągnął kolejny haust piwa. 

- Zaraz, zaraz. Najpierw niemal mnie znokautowa­

łeś, a teraz przychodzisz do mnie do domu i jak gdyby 

nigdy nic oznajmiasz, że mamy zabrać się do roboty? 

- Słuchaj, Grant - Adam wychylił się do przodu 

i splótł ręce - oddzielmy te dwie sprawy. Pogadajmy 
najpierw o jednej, a potem o drugiej. 

- W porządku. Mamy na tapecie ciebie i tę blondynę. 

ADAM I EWA •  1 4 9 

Adam zachichotał porozumiewawczo. 
- Stary, żebyś ty wiedział, jak ona na mnie naskoczy­

ła, kiedy ci przyłożyłem! Twoja wściekłość to przy tym 

małe piwo. Popsułem całą sprawę i teraz za Boga mi nie 

wybaczy. 

- Ech, wiem coś o tym - mruknął Grant. 

- Co, żona? - spytał domyślnie Adam. 
- No. Widziała relację w telewizji. Kiedy przyszed­

łem z opuchniętą szczęką, powiedziała, że mi się należa­

ło - uśmiechnął się z zawstydzeniem. 

- Ach, te baby - westchnął Adam. 

- Oj, tak - zawtórował mu Simmons. 

Nić porozumienia została nawiązana. 

Następnego ranka Laura pierwsza pojawiła się w ja­

dalni i od razu zaczęła wertować „Denver Chronicle". 

Na pierwszych stronach nie znalazła najmniejszej 
wzmianki na temat strajku. Przejrzała całą gazetę - bez 

rezultatu. Co sprawiło, że Grant Simmons zmienił zda­

nie? Po chwili zjawiła się Jessica. Pozdrowiła Laurę 
z zatroskanym wyrazem twarzy. 

- Blado wyglądasz, moja droga - zauważyła. 

Laura uśmiechnęła się kpiąco. 

- To przez kontrast z tym okropnym sińcem. 

- Ja też miałam kiedyś podbite oko - rzuciła mimo­

chodem starsza pani, nalewając sobie kawy ze srebrnego 

dzbanuszka. 

- Ty? Niemożliwe! 
- Och, to było dawno temu. Jeszcze przed ślubem 

z Dominikiem. Nie opowiadałam ci, że przez czterdzie­
ści siedem lat żyłam jak w cudownym miodowym mie-

background image

1 5 0 • ADAM I EWA 

siącu? Dopiero przedwczesna śmierć Doma przerwała 
moje szczęście. Tak się kochaliśmy. A musisz wiedzieć, 

że kiedy Dom poprosił o moją rękę, tata był absolutnie 

przeciwny. Dobrze nam się wówczas powodziło, a mój 
narzeczony był dosłownie bez grosza przy duszy. Ojciec 

uznał więc, że Dom poluje na mój posag i nie wyraził 

zgody na małżeństwo. Mało tego, powiedział, że jeżeli 

sprzeciwię się jego woli, wydziedziczy mnie. 

Laura wiedziała, że to dopiero początek długiej opo­

wieści, której ukoronowaniem ma być podbite oko Jessi-

ki, ale słuchała z zaiteresowaniem. 

- I wyszłaś za mąż pomimo groźby ojca, tak? 
- Och, nie. Najpierw próbowałam wpłynąć na niego, 

żeby zmienił decyzję. Chciałam, by naprawdę poznał 
Doma. 

- No i co? 

- Mój narzeczony był wyjątkowo przystojny. Wielu 

ludzi, nie wyłączając mnie, zauważało jego podobień­
stwo do Ramona Novarro. Wiesz, Novarro to ten słynny 
ciemnowłosy, ciemnooki gwiazdor niemych filmów, 
których wy, młodzi, już nie pamiętacie - wyjaśniła na 
użytek Laury. - Miał wielki urok i był nieprawdopodob­

nie seksowny. - Uśmiech odmłodził jej twarz o kilkana­
ście łat. - Och, nie było kobiety, która nie padłaby mu do 

stóp, bez względu na wiek - westchnęła. 

- Do stóp Novarro? - uściśliła Laura. 
- Do stóp Doma też. - Jessica zachichotała jak za­

wstydzona pensjonarka. - Mówię ci, kiedy tylko zoba­

czyłam go po raz pierwszy, wpadłam na amen. 

- A on czuł to samo do ciebie? - z wahaniem zapyta­

ła Laura. 

ADAM I EWA •  1 5 1 -

- Wiesz, byliśmy młodzi, a Dom żył, jak to się dzisiaj 

mówi, na luzie. Cieszyliśmy się sobą. Nie mógł zaimpo-
nować mi bogactwem, ale za to skutecznie czarował 

urokiem osobistym. 

- O, tak, urok osobisty może sprawić cuda - przy­

znała Laura, choć wcale nie myślała o Dornie. 

Jessica popatrzyła na nią uważnie. 

- Tak, moja droga. Dom i Adam mają zdumiewająco 

wiele wspólnego. Obaj należą do typu przebojowych, 
a jednocześnie łagodnych i miłych mężczyzn. Trzeba mi 
było zaledwie kilku minut, bym zakochała się po uszy 

w Domie, ale on dojrzewał do tego o wiele dłużej. 

- Jak długo? - zapytała Laura. 
- Trzy lata, moje dziecko. 

- Aż trzy lata? 

Starsza pani posłała jej wymowne spojrzenie. 
- Wiesz, on po prostu, jak to mówią, musiał się wy-

szumieć. Rodzice wysłali mnie do prywatnej szkoły 

w Szwajcarii. Czekałam cierpliwie i kiedy wróciłam, 

spotkaliśmy się. Każde z nas zdążyło już dorosnąć 
i zmądrzeć, dlatego zrozumieliśmy, że żadne nie znaj­

dzie sobie nikogo równie odpowiedniego. Tego już byli­

śmy pewni i, jak się okazało, słusznie. Najlepszy dowód, 
że przeżyliśmy ze sobą czterdzieści siedem szczęśliwych 

- Słowem, udało ci się wreszcie przekonać ojca? 

- Niestety, nie. W owym czasie nazwisko Fortune 

nie kojarzyło się jeszcze z prawdziwą fortuną. Dlatego 

usiłowałam udowodnić ojcu, że brak pieniędzy niczego 
nie zmieni. Znając Doma, byłam spokojna o jego zawo­
dowy i finansowy sukces. Wiedziałam, że za pozą lekko-

background image

1 5 2 • ADAM 1 EWA 

ducha kryje się prawdziwie szlachetny i konsekwentny 
charakter. Niestety, ojciec nie potrafił tego przyjąć do 

wiadomości. 

- Ach, może dałaś się porwać Domowi? 

- Tak - przytaknęła Jessica, pociągając łyk zimnej 

już kawy. -I w tym momencie wracamy do mojego pod­

bitego oka. 

Laura, która zupełnie zapomniała o początku opowie­

ści, spojrzała na Jessicę ze zdumieniem. 

- Rzecz w tym, że mój ojciec zdołał przejrzeć nasze 

plany, choć zachowywaliśmy wszelkie środki ostrożno­

ści. Teraz wyobraź sobie taką scenę: sędzia pokoju są­

siedniego stanu ma nam właśnie udzielić ślubu, a wtedy 
na salę wpada tata i rzuca się z pięściami na pana młode­
go. Oczywiście zasłoniłam Dorna własnym ciałem i tak 
to rodzony ojciec podbił mi oko. 

- O Boże, chyba było mu strasznie głupio? 

Jessica zachichotała. 

- Jasne, jeszcze jak! I wierz mi, moja droga, wyko­

rzystałam to natychmiast. Zresztą Dom, jego rodzina 
i urzędnik stanu cywilnego od razu zorientowali się 
w sytuacji i wtrącili swoje trzy grosze. Oj, biedny był ten 
mój papa! Bez protestu zgodził się oddać córeczkę w rę­
ce znienawidzonego młokosa. 

Obie kobiety nie zauważyły Adama, który już od 

dłuższej chwili stal w drzwiach, z zainteresowaniem 
przysłuchując się opowieści babci. Kiedy Jessica umilk­
ła, zaczął bić brawo. 

- Masz jakąś dziwną minę - zauważyła trzeźwo Jes­

sica, kiedy Adam witał się z obiema kobietami. 

- Biorąc pod uwagę to, co za chwilę zastanie w fir-

ADAM I EWA •  1 5 3 

mie, rzeczywiście jest w zadziwiająco dobrym humorze 

- rzuciła Laura, gwałtownie wstając z krzesła. 

Adam, nie zrażony tą zjadliwą uwagą, uśmiechnął się 

do niej radośnie. 

- Daj mi dziesięć minut na zjedzenie śniadania, a po­

jedziemy tam razem - odparł, nalewając sobie kawy. 

- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - zapytała 

zaczepnym tonem. 

- Ty chyba sama nie wiesz, czego chcesz. Jeszcze 

wczoraj miałaś do mnie pretensję, że nie pojawiłem się 
w biurze na czas, a dzisiaj próbujesz wybić mi to z gło­
wy. Nic nie rozumiem. Zwróć uwagę, babciu - z udaną 
bezradnością zwrócił się do Jessiki. - Sądziłem, że to jej 
właśnie zależy, abym był konsekwentny i skończył 

z lekkomyślnym traktowaniem życia. 

Jessica wybuchnęła śmiechem, ale Laura nie była 

w nastroju do żartów. 

- Właśnie twoja lekkomyślna postawa będzie nas ko­

sztować tygodnie pertraktacji z Grantem Simmonsern 

- rzuciła wściekła i ruszyła do wyjścia. 

. Babcia i wnuk spojrzeli na siebie porozumiewawczo. 

- Ma dziewczyna temperament. - Jessica pokręciła 

głową. 

- Tak, i ślicznie wygląda, kiedy się gniewa - dodał 

Adam. 

- No wiesz, jesteś nieznośny - ofuknęła go babcia. 

- Dlaczego? - zdumiał się. 

Tym razem Jessica Fortune rzuciła mu wyniosłe spoj­

rzenie, godne głowy rodu. 

- Słuchaj, dosyć tych żartów. Chciałabym naprawdę 

wiedzieć, jakie masz plany wobec Laury

background image

1 54 • ADAM I EWA 

- Ja? - Adam nigdy w życiu tak starannie nie smaro­

wał tostu dżemem jak w tej chwili. 

- Przecież ją kochasz, a to biedne stworzenie kom­

pletnie straciło dla ciebie głowę. Mam nadzieję, że 
wiesz, iż z góry udzielam wam błogosławieństwa. 

- Błogosławieństwa? Babciu, spokojnie, jeszcze 

zdążysz. Wierz mi, zawsze byłem z Laurą szczery. Ona 
doskonale wie, że nie ma co marzyć o weselnych dzwo­

nach. Wyobrażasz sobie Pete'a, Tru i Taylora, zacierają­

cych rączki na wieść, że ubył jeden ze spadkobierców? 
Nie ma mowy! - rzucił twardo. - Nie doczekacie się 
tego - ani oni, ani ty, a tym bardziej ona! -podsumował, 

zerwawszy się z miejsca. 

Wychodząc zderzył się w drzwiach z Laurą. Z wyrazu 

jej twarzy wyraźnie można było wnioskować, że słyszała 
jego ostatnie słowa. 

- Och, przepraszam, zapomniałam teczki z pa­

pierami - powiedziała zmieszana. Schyliła się nad krze­

słem, gdzie rzeczywiście leżała jakaś teczka. Pochwy­
ciła ją i zniknęła, zanim speszony Adam zdążył się ode­

zwać. 

Jessica spokojnie sączyła kawę, jak gdyby nic się nie 

stało. 

- Słuchaj, nic z tego nie rozumiem - powiedział z nie­

dowierzaniem Peter, odkładając słuchawkę i patrząc na 
Laurę, która siedziała przy małym stoliku w jego biurze. 

- Czego nie rozumiesz? - zapytała. Niewiele mogła 

wywnioskować z jego krótkich odpowiedzi ograniczają­
cych się do lakonicznych: „Tak." „Nie." „Czy mógłbyś 
powtórzyć to jeszcze raz?" 

ADAM 1 EWA •  1 5 5 

Pete z zakłopotaniem podrapał się w głowę. 

- Dzwonił Grant Simmons - oznajmił. 
- I co powiedział? Nadal ma za złe Adamowi tę napaść? 

Będzie chciał podać coś do prasy? - pytała nerwowo. 

- Nie. Oznajmił tylko, że chce rozmawiać - odparł 

Peter. 

- Żartujesz? 
- Skąd - obruszył się. - Nie uwierzysz, ale on powie­

dział coś takiego, że ten cios Adama przywrócił mu 

zdrowy rozsądek. 

Laura miała ochotę uszczypnąć się, jakby zobaczyła 

ducha. 

- Czy to nie była jakaś pomyłka? Może ktoś robił 

sobie głupie żarty? 

- Skądże, powiem ci coś jeszcze! 

- Co mianowicie? 

- On i jego ludzie postanowili, że będą rozmawiali 

tylko z tobą i z Adamem, 

W tym właśnie momencie Adam Fortune z godnym 

podziwu wyczuciem pojawił się w drzwiach gabinetu. 

- Dzień dobry, Pete, dzień dobry, Lauro - powitał ich 

radośnie. 

Oboje spojrzeli na niego podejrzliwie. Adam na 

wszelki wypadek obejrzał się za siebie, jakby sądził, że 
chodzi o kogoś innego. Ale nikt za nim nie stał. Tylko 

pani Saunders zerkała ciekawie zza nie domkniętych 
drzwi, więc zamknął je uprzejmie, acz stanowczo. 

- Czemu macie takie dziwne miny? - zagadnął nie­

winnie. - Przysięgam, nie znokautowałem po drodze 

żadnego pracownika. O co wam więc chodzi, moi ko­
chani? 

background image

1 5 6 • ADAM I EWA 

A niech to, pomyślała Laura, Jessica miała rację. Urok 

osobisty jest sposobem na wszystko. 

- Okazał się zupełnie rozsądny - zauważyła Laura 

tonem zdradzającym podejrzliwość i niedowierzanie. 

Adam Fortune siedzący naprzeciwko niej przy 

ogromnym stole konferencyjnym uśmiechnął się pogod­

nie. 

- Tak, zachowywał się nawet uprzejmie. 

Laura popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek. 
- Może wyjaśnisz mi, co znaczyły te spojrzenia, któ­

re wymienialiście przez cały czas? 

- Jakie spojrzenia? - zapytał niewinnie, porządkując 

stos notatek. 

- Och, nieważne - wzruszyła ramionami. - W końcu 

istotne jest to. że zgodził się odwołać strajk i podjąć 
rozmowy. 

- Nie odwołać, tylko zawiesić - sprostował Adam. 

- Nadal mamy jeszcze wiele rzeczy do przedyskutowa­

nia. 

- Nie wydajesz się być tym zmartwiony - zauważyła 

sceptycznie. 

- Właśnie, skoro już mówimy o pracy - stwierdził, 

wstając i okrążając stół, by znaleźć się blisko Laury 
- w klubie odbędzie się kolejna aukcja na cele charyta­

tywne. Może byś pojechała ze mną i pomogła mi trochę? 
Przystojna licytatorka mogłaby skłonić zamożnych męż­
czyzn do otwarcia portfeli. 

Laura zerwała się z miejsca, zanim zdążył dojść do jej 

krzesła. 

- Chyba żartujesz - żachnęła się. - Zmęczona kobie-

ADAM 1 EWA •  1 5 7 

ta z podbitym okiem nie zrobiłaby najlepszego wraże­

nia. 

- Och, mogłabyś nałożyć duże ciemne okulary. Każ­

dy miałby cię za tajemniczą damę. Zresztą, obiecałem 
Jeffreyowi Ellmanowi, że będziesz. Tylko pod tym wa­

runkiem zgodził się przyjechać. 

- Adamie, wybacz, ale czuję się naprawdę zmęczona. 

Twój brat był tak uprzejmy, że zgodził się odstąpić mi 

swój apartament w hotelu „Madison", ponieważ jutro od 
rana czeka nas seria spotkań z Simmonsem i jego grupą. 

- Lauro, ciągłe gniewasz się na mnie? 
- Z powodu znokautowania Simmonsa? Nie. Poza 

tym, skoro nie zerwał z tego powodu rozmów... 

- Nie miałem na myśli Simmonsa. Chodzi mi o tę część 

rozmowy z babcią, której przypadkiem wysłuchałaś. 

Laura niepewnie uciekła wzrokiem w bok. 
- Nic z tego, co mówiłeś do babci, nie było dla mnie 

zaskoczeniem. Wiem, jaki jest twój stosunek do małżeń­
stwa - rzuciła impulsywnie, zmierzając do wyjścia. 

Adam usiłował ją zatrzymać, ale wyrwała mu się. Pani 

Saunders udawała, że porządkuje pliki dokumentów, nad 

którymi pracowała ostatnio przy komputerze. 

- Panie Fortune, nie chciałam przeszkadzć panu 

w czasie spotkania - oznajmiła - ale pani Iona Poole 

dzwoniła kilka godzin temu i prosiła, bym podała panu 
dane Victora DeL Monte. Proszę - wręczyła Adamowi 

kartkę- oto adres i numer telefonu. 

Adam zmiął kartkę i wrzucił ją do kieszeni, z ukosa 

rzucając spojrzenie na Laurę. 

- Dzięki - wymamrotał. 

- I jeszcze jedno, panie Fortune - dodała sekretarka. 

background image

1 5 8 • ADAM 1 EWA 

- Pani Iona prosiła, abym przekazała, iż liczy na pana 

udział w dzisiejszej aukcji - zakończyła usłużnie. 

W godzinę później, kiedy Laura znalazła się już 

w apartamencie, który odstąpił jej Peter, przypomniało 

jej się nazwisko Victora Del Monte i dziwna reakcja 

Adama. 

Szybko zaczęła wertować książkę adresową Denver. 

Zbladła, kiedy natrafiła na krótką informację: Victor Del 

Monte. Prywatny detektyw. 

Długo nie mogła pozbierać myśli. Czuła, że sama nie 

da sobie z tym rady. Wreszcie, po dobrej godzinie, wy­

kręciła numer Petera Fortune'a. 

- Pete, wiem, żejest bardzo późno-usprawiedliwia­

ła się. - Ale czy możesz do mnie przyjechać? Jestem 

w hotelu. Muszę z tobą porozmawiać. 

- Już jadę. 

- Dzięki - smutno uśmiechnęła się do słuchawki. 

ROZDZIAŁ 

11 

- Dobry wieczór, panie Fortune. - Recepcjonista 

w hotelu „Madison" przywitał Adama bardzo uprzejmie. 
- Potrzebuje pan osobnego pokoju czy zostanie pan 
w apartamentach brata? 

- Mój brat jest tutaj? Sam? - zapytał podejrzliwie 

Adam. Przyjechał prosto z aukcji dobroczynnej i ubrany 
był jeszcze w smoking. 

Recepcjonista gorączkowo zastanawiał się, czy nie 

popełnił niezręczności. 

- Czy pani Ashley jest z moim bratem? - uściślił 

Adam. 

- Och, panie Fortune, pani Ashley nie przyjecha­

ła z pańskim bratem. Przybyła tu wcześniej, jakieś 

background image

1 6 0 • ADAM I EWA 

trzy godziny temu. A pan Peter pojawił się godzinę po­
tem. 

Wściekłość dosłownie rozsadzała Adama. Wszystko 

było jasne. Laura nie wzięła udziału w aukcji, wymawia­

jąc się wyglądem i zmęczeniem, a tymczasem zaplano­

wała romantyczne sam na sarn. I to z kim! Z jego rodzo­

nym bratem! Dawno już powinien się tego domyślić, 
choćby widząc ich wtedy w gabinecie. Wzdrygnął się na 
wspomnienie Petera, czule pochylonego nad leżącą Lau­
rą. Jakiż był wtedy naiwny. Jak chytrze to sobie ukarto-
wali! 

A swoją drogą, nie powinien się dziwić. Pete ma 

zalety, których jemu brakuje, a które Laura ceni szcze­
gólnie: niezłomne zasady, rozsądek, poczucie odpowie­
dzialności. Peter nie musi imponować jej prywatnym 
odrzutowcem, pięknym jachtem czy oszałamiającymi 
prezentami. 

Zamyślony przeszedł przez hol i zatrzymał się przed 

windami. Zastanowił się przez moment. Może warto 
przed rozmową z bratem uspokoić nerwy solidnym ły­
kiem koniaku i jeszcze raz zastanowić się nad sytuacją? 

Tak, to byłoby rozsądne. A Adam nade wszystko pragnął 

udowodnić Peterowi, że nie tylko on ma monopol na 

rozsądek. 

- Pete, staram się postępować racjonalnie. Dlatego 

nie zamierzam zmieniać zdania. 

- Nie denerwuj się, Lauro. Na pewno uda mi się 

dogadać z tym Del Monte. Zresztą, nie mamy jeszcze 
pewności, czy Adam już się z nim porozumiał, a tym 
bardziej wynajął. 

ADAMI EWA • 161 

- Nie widziałeś jego głupiej miny, kiedy paru Saun­

ders przekazała mu wiadomość od Iony. 

- W takim razie powiedz mu, że nie dojrzałaś jeszcze 

psychicznie do ujawnienia swojej przeszłości. 

Laura zaśmiała się gorzko, tłumiąc łzy. 
- Przecież on wyraźnie miał zamiar zatrudnić tego 

szpicla za moimi plecami. I założę się, te jego kochani 
przyjaciele z klubu namawiali go do tego od dawna. 

- Porozmawiam z nim i wszystko wyjaśnię- obiecał 

Peter. 

- Nie, Pete, błagam, nie wtrącaj się! - zawołała 

z przerażeniem. - Nie trzeba. Ja się i tak zdecydowałam. 

Nie chodzi już o tego detektywa. Chodzi o wszystko. 
Gdyby nie ta historia ze strajkiem, odeszlabym wcześ­

niej, już w San Francisco. Dlatego proszę, nie rób nic, bo 

będzie mi jeszcze trudniej. 

Popatrzyła na Petera błagalnie. 

- Boże, co ja narobiłam! Tak strasznie mi wstyd. 

Pete podszedł i otoczył ramieniem jej drżące plecy. 
- Nie obwiniaj się. Kochasz Adama i dobrze wiesz, 

że on kocha ciebie. Czy to naprawdę się nie liczy? 

Laura, wyczerpana i zgnębiona, osunęła się na opar­

cie sofy. 

- Pete, bądźmy szczerzy, nasze pragnienia nie dają 

się ze sobą pogodzić. Jessica nie może darować twojemu 
ojcu szalonego pomysłu z testamentem. Za wszelką cenę 

pragnie mieć prawnuki. Zaś ty, Tru i Taylor... 

- Czekaj, jeśli myślisz, że marzymy o wykluczeniu 

brata z dziedzictwa, to bardzo nas krzywdzisz - prze­

rwał jej z oburzeniem. - My chcemy tylko, by Adam 
dorósł, stał się odpowiedzialny, przestał trwonić czas na 

background image

1 6 2 • ADAM I EWA 

głupstwa. Szkoda, by facet o jego inteligencji i zdolno­
ściach rezygnował z ambitnych celów. Kiedy się pojawi­

łaś, powitaliśmy cię jak zbawienie. Jesteś jego jedyną 
szansą i wszyscy o tym wiemy. Ty wiesz. I on wie. Całej 

rodzinie zależy na waszym szczęściu. Tru i Jessica opo­
wiadali mi o tamtym pierwszym spotkaniu. To była mi­

łość od pierwszego wejrzenia, Lauro! Dlatego... - za­
wahał się. 

- Tak, tamten wieczór był cudowny. Magiczny. Czu­

łam się jak Kopciuszek na balu. 

- Jak w pięknej bajce - zawtórował Pete. 
- Ale piękna bajka już się skończyła - oznajmiła 

Laura z determinacją. - Wybiła północ, kareta zmieniła 

się w dynię, a ja... ja jestem... 

- Jesteś wszystkim, co kocha w tobie Adam. Jesteś 

jak promień jasnego światła w jego życiu. Popatrz na 

niego. Uświadom sobie, jak bardzo się zmienił, od czasu 
gdy pojawiłaś się w jego życiu. 

- To nie był cud, Pete. W tym cały problem. 

- Mylisz się. Przemiana Adama jest cudem. Dzięki 

tobie zobaczył, co jest naprawdę ważne. Jesteś niezwy­
kłą kobietą, Lauro. Dlatego cię pokochał. I wierz mi, to 
tylko kwestia czasu, by zrozumiał, że miłość do ciebie 

jest ważniejsza niż idiotyczne obwarowania ostatniej 

woli ojca. 

- I co będzie, kiedy zrozumie? 

- Wtedy oczywiście ożeni się z tobą. I będziecie żyli 

długo i szczęśliwie. 

- O, nie! Nawet gdyby mi się oświadczył, w co wąt­

pię, nie zgodzę się na małżeństwo. On się wcale aż tak 
bardzo nie zmienił. Nadal upaja się faktem, iż jest jed-

ADAMIEWA •  1 6 3 

nym z dziedziców majątku rodu Fortune'ow. Zresztą, ja 
też nie jestem ideałem, Pete. - Zmieszana odwróciła 

wzrok. - Przecież chciałam się na nim zemścić. Zranić 

go tak, jak kiedyś on zranił mnie. 

- Wiem, wiem, ale sama powiedziałaś, że to już prze­

szłość - zauważył Peter z naciskiem, widząc, że kwestia 
staje się drażliwa. - Zresztą, jeśli tak bardzo chcesz go 

zranić, możesz to jeszcze zrobić. Możesz nawet złamać 
mu serce. Ale ty uciekasz. Dlaczego? Bo nie chcesz 
oznajmić mu prawdy wiedząc, jak bardzo by cierpiał. 

Sama jednak mówiłaś, że na to zasługuje. Być może 

z początku byłby wściekły i rozżalony, ale później odzy­

skałby zimną krew. 

- Pete, wiem, że znienawidziłby mnie. Jak mógłby 

zareagować inaczej, dowiedziawszy się o moim oszu­

stwie - po tych tygodniach spędzonych razem, kiedy 
zachwycał się moją szczerością i niewinnością. 

- I jesteś taka, Lauro - stwierdził z przekonaniem 

Peter. 

- Nie! - zawołała. - Już nie - szepnęła, chowając 

twarz w dłonie. - Och, gdyby on był inny. Gdyby był 
taki, jakim go wtedy zapamiętałam. Wówczas nie po­

zwoliłabym, by sprawy zaszły tak daleko. Ale Adam jest 

takim mężczyzną, o jakim zawsze marzyłam. I za to go 
nienawidzę. Nienawidzę! - wybuchnęła. Już nie pano­

wała nad łzami. 

Pete poklepał ją po ramieniu. 
- Lauro, wszystko będzie dobrze. Posłuchaj tylko 

głosu serca. Przeżyliście piękne chwile. Żadne z was ich 

nie zapomni. 

- Czy ty sam wierzysz w to, co mówisz? - Laura 

background image

1 6 4 • ADAMI EWA 

zacisnęła pałce na ramieniu Petera. - Nie, nie możesz 
mieć racji. Adam zapomni. Pete, obiecaj mi, że nigdy nie 
powiesz mu prawdy. Niech myśli, że tajemnicza kobieta 
zniknęła równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Może 
dojdzie do wniosku, że amnezja cofnęła się i uznałam, iż 
muszę wrócić do swojego prawdziwego życia. Zresztą 
wszystko jedno, co sobie pomyśli, byle tylko nie poznał 
prawdy. Obiecaj mi, że nie dopuścisz, by mnie znalazł, 
Pete - nalegała. 

Peter przyjrzał się zaciętemu wyrazowi jej twarzy 

i uznał, że dalsza dyskusja nie ma sensu. 

- Masz rację, Lauro. Jestem ci winien tę obietnicę. 

I nie tylko to - westchnął. 

Kiedy Adam wychodził z barku po solidnej porcji 

koniaku, gotów wreszcie do rozmowy, Peter i Laura 
właśnie wsiadali do samochodu na hotelowym podjeź­
dzie. 

Adam uruchomił windę i patrząc na migające piętra 

raz jeszcze podsumował swoje przemyślenia. Rozsądek 
podpowiadał mu, że Peter najprawdopodobniej pojawił 
się u Laury, by dokonać ostatnich ustaleń przed poranny­
mi rozmowami. Zapewne trudno mu było umówić się 
z nią wcześniej, gdyż miał pilne zajęcia w biurze. 

Zadowolony z siebie i wreszcie uspokojony, wyszedł 

z windy i zdecydowanym krokiem ruszył ku apartamen­
tom brata. Pozostało mu tylko umówić się z Pete'em 

i Laurą, by dokooptowali go do jutrzejszych rozmów, 
a potem pod pierwszym lepszym pretekstem pozbyć się 
braciszka i spędzić noc ze swoją cudowną księżniczką. 

W końcu trzeba przecież wierzyć w bajki, czyż nie? 

ADAM I EWA •  1 6 5 

Adam z niepewną miną kręcił się od kilku chwil po 

hotelowym holu. Wreszcie podszedł do recepcjonisty, 

który zerkał na niego od czasu do czasu, 

- Nie mogę się dostać do apartamentu brata-oznajmił. 

- Tak, proszę pana. 

Adam pochylił się ku niemu, opierając ręce na kontu­

arze. 

- Zapomniałem wziąć klucz, który dał mi brat, a chciał­

bym zajrzeć i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. 

- Mogę panu dać klucz, panie Fortune, ale - urzędnik 

odchrząknął z zakłopotaniem - nikogo pan tam nie za­

stanie. 

- Nikogo nie ma? - Adam zmarszczył brwi. 

- Niestety, panie Fortune. 

- Chce pan powiedzieć, że oni wyjechali? Razem? 

Nieszczęsny recepcjonista czuł, jak pot występuje mu 

na czoło. Znał dobrze Adama i modlił się, by ten nie 

zrobił sceny. Niemal niedostrzegalnie potwierdził ski­

nieniem głowy. 

- Kiedy? 

- Niedawno, proszę pana. Rzekłbym, że jakieś piętna­

ście minut temu. Jeśli się pan pospieszy, panie Fortune, 

może jeszcze pan ich dogoni. 

- Mówili, dokąd jadą? - warknął Adam. 

- Nie, ale może portier będzie coś wiedział. 

Adam bez słowa wybiegł na podjazd. 

Portier miał do powiedzenia tylko tyle, że Laura odje­

chała z Peterem, jego samochodem. 

Było już dobrze po północy, gdy Adam dotarł wresz­

cie do domu. Kiedy zobaczył w garażu cadillaca brata, 

westchnął z niekłamaną ulgą. A więc Pete i Laura są 

background image

1 6 6 • ADAM I EWA 

w domu, zdrowi i cali. W porządku, rano będzie jeszcze 
czas, by sobie porozmawiać. 

Wchodząc na górę, przystanął na moment przed po­

kojem Laury. Miał wielką ochotę zajrzeć, by powiedzieć 

jej dobranoc. Jednak zrezygnował z tego pomysłu, bo 

nagle poczuł się bardzo zmęczony. Poszedł dalej, do 
swojej sypialni, 

O wpół do ósmej rano zjawił się w pokoju śniadanio­

wym. Nie zastał nikogo. Po chwili służąca wniosła tacę 
z bułeczkami. 

- Lilii, gdzie się wszyscy podzieli? - zapytał. 
- Pan Peter wyszedł dwadzieścia minut temu, a pani 

Jessica jeszcze nie zeszła. 

- A Laura? 
- Nie widziałam pani Laury. - Lilii wzruszyła ramio­

nami i zniknęła za drzwiami kuchni. 

Adam o mało nie zakrztusił się kawą. Zerwał się od 

stołu i wbiegł na górę. Pod drzwiami Laury zatrzymał się 
i zawołał ją po imieniu. Odpowiedziała mu cisza. Zapu­

kał raz, drugi, a potem energicznie otworzył drzwi. 
Szybko przebiegł przez salonik i zapukał do sypialni. 

- Hej, wstawaj, moja piękna! Mamy dzisiaj dużo 

pracy! - zawołał wesoło. Znów odpowiedziała mu cisza. 
Nacisnął klamkę. 

Zobaczył zasłane łóżko i zamarł. 
Nagle z korytarza dobiegł go jakiś szmer. Wybiegł 

z sypialni i ujrzał wchodzącą do saloniku Jessicę. 

- Gdzie jest Laura? - zapytał bez wstępów. 

- Obawiam się, mój drogii że wyjechała. 
- To znaczy: pojechała wcześniej do biura, z Pete­

rem, tak? 

ADAM 1EWA •  1 6 7 

- Nie, Adamie. 

Adam poczuł niemiły ucisk w gardle. 

- Jej łóżko jest nietknięte. Nie spała w nim tej nocy? 

Jessica wbiła wzrok w dywan i ledwo dostrzegalnie 

pokręciła głową. 

Adam zmienił się na twarzy. Rozsadzała go wściekłość. 
- A to bydlę! - wykrzyknął. - Niech go tylko dopad­

nę! Nie mogli zostać w hotelu, musiał przywieźć ją tutaj, 
żeby spać z nią pod moim nosem? 

- Opamiętaj się, co ty wygadujesz? - Jessica była 

wstrząśnięta. - Laura i Peter? Opanuj się! - nakazała lo­
dowatym tonem, który na moment otrzeźwił jej rozsza­

lałego wnuka. 

- Wczoraj wieczorem byli razem w hotelu, a potem 

odjechali, też razem - oznajmił. - Kiedy wróciłem, jego 

samochód stał już w garażu. 

- Tak, Peter wrócił. Przedtem odwiózł Laurę na lotni­

sko - mówiąc to patrzyła na niego ze współczuciem. 

- Odjechała? Dokąd? - wyszeptał z rozpaczliwym 

niedowierzaniem. 

- Nie wiem. 

- Ale Peter będzie wiedział! 

Peter Fortune miał właśnie udać się do salki konferen­

cyjnej, gdzie znajdował się już Grant Simmons ze swoi­
mi ludźmi, kiedy drogę zastąpił mu Adam. 

- Muszę z tobą pomówić. Zaraz! - zawołał, oskarży-

cielsko celując palcem w pierś brata. 

Peter domyślnie pokiwał głową, zastanawiając się 

jednocześnie, co ma zrobić. 

- Dobra, chodź do mnie. Simmons może trochę po-

background image

1 6 8 • ADAM I EWA 

czekać - zdecydował w końcu, dając znak pani Saun­
ders, zerkającej ciekawie znad klawiatury komputera. 

- Gdzie ona jest? - Adam przeszedł do rzeczy, jak 

tylko drzwi się zamknęły. 

- Nie wiem. - Peter na wszelki wypadek stanął tak, 

by rozdzielało ich ogromne biurko. 

- Nie kłam, przecież odwiozłeś ją na lotnisko. 
- Owszem, ale nie dała się odprowadzić dalej i nie 

mówiła, dokąd leci. 

- Nie wierzę ci. 
- Stary, przykro mi, ale naprawdę nie chciała mi po­

wiedzieć. Może to i lepiej? 

Adam trzasnął pięścią w blat. 
- Powiedz mi, co się wydarzyło w hotelu? Czy to 

przez ciebie Laura wyjechała? - wrzasnął. 

Peter wciągnął głęboko powietrze i przymknąwszy 

oczy, policzył szybko do dziesięciu. 

- Rozmawialiśmy o pracy - odparł. 
- Bzdury! Powiedz, co się stało, Pete. Czy wróciła jej 

pamięć? Wal szczerze, jestem przygotowany na wszy­

stko. Muszę wiedzieć. Mam chyba prawo, do cholery? 

- Naprawdę nie mogę ci nic wyjaśnić. Wspominała 

tylko, że chciała odejść zaraz po powrocie z San Franci­
sco i że wiedziałeś o tym, więc nie powinieneś być za­

skoczony. 

- Ale obiecała, że najpierw pomoże mi w rozmo­

wach z Simmonsem. 

- Wiesz, uważała, że sam dasz sobie radę. Była bar­

dzo zdenerwowana. 

- Zdenerwowana? 
- Jasne. Przecież ona cię kocha, idioto! 

ADAM 1 EWA •  1 6 9 

- To dlaczego odeszła? 

Peter już otwierał usta, ale zamilkł. Adam patrzył na 

niego w rosnącym napięciu. Wreszcie, po nieznośnie 

długiej chwili, odwrócił się i jak burza wypadł z biura. 

background image

ROZDZIAŁ 

12 

- Czy widziałeś się z nią? - zapytała z troską Jessi­

ca. Siedziała w salonie z Peterem, który wrócił właś­

nie z podróży. Minął już tydzień od czasu zniknięcia 

Laury. 

- Nie. Dzwoniłem wiele razy, zostawiając wiado­

mość, ale nie odpowiedziała. - Pokręcił głową ze smut­

kiem. - Niestety, babciu, jak widać nie da się ubić intere­
su tam, gdzie w grę wchodzą ludzkie serca. 

- Och, Pete, ale wszystko mogło się udać. Oni się tak 

kochają! - Jessica nie mogła do końca uwierzyć w po­

rażkę miłości. - A swoją drogą czy wiesz, że Adam trzy 

dni temu znów wrócił do pracy? 

- Tak, mówili mi, kiedy dzwoniłem do Denver. 

ADAM I EWA •  1 7 1 

- Nie uważasz, że to jest... - Jessica szukała właści­

wego słowa - zadośćuczynienie? 

- W każdym razie jest to ogromna niespodzianka 

- przyznał. - Po raz pierwszy widzę, że pomyliłem się 

w ocenie mojego brata. 

- Myślisz, że Adam tak po prostu zerwał ze starym 

stylem życia? 

- Och, może nie przesadzajmy, ale widać ogromne 

zmiany i mam nadzieję, że nie są chwilowe. 

- To wszystko zasługa miłości, moje dziecko - pod­

sumowała nieco patetycznie starsza pani. - A ty, Petey 

- zawsze nazywała go tym zdrobniałym imieniem, kiedy 

miała zamiar pouczyć go o czymś szczególnie ważnym 

- masz jedną, ale za to ogromną wadę. Jesteś wielkim 

pesymistą. 

- Niech skonam, jeśli to nie nasz dawno zaginiony 

przyjaciel - powiedziała Iona scenicznym szeptem do 

Samanthy McPhee. Siedziały przy stoliku „U Woodsa", 
najmodniejszej restauracji w mieście. 

Samantha uniosła głowę i przyjrzała się Adamowi 

uważnie. 

- Słuchaj, on fatalnie wygląda - zauważyła. - To 

znaczy fatalnie jak na niego, bo i tak bije wszystkich 
facetów na głowę. 

- Ciicho! - syknęła Iona, uśmiechając się promiennie 

do nadchodzącego Adama. - Siadaj z nami, kochanie, 

właśnie zastanawiałyśmy się, co zamówić. 

Stanął przy stoliku, lecz nie uczynił żadnego gestu. 

Patrzył na swoje przyjaciółki niewidzącym wzrokiem. 

- Ona wyjechała - powiedział po prostu. 

background image

1 7 2 • ADAM I EWA 

- Tak, wiemy - odparła ze współczuciem łona. 

- Zniknęła ciemną nocą. 

- I nie miałeś od niej żadnej wiadomości? - zapytała 

Samantha. 

- Nie. Usiłowałem ją odnaleźć, ale bez skutku - wes­

tchnął i przysunął sobie w końcu krzesło. Niczego jed­

nak nie zamówił. Ostatnio kompletnie stracił apetyt. 

Dziewczyny spojrzały na niego z troską. 

- Może powinieneś dać temu spokój, Adamie - za­

gadnęła Iona. 

- Nie mogę - wyznał szczerze. - Muszę się dowie­

dzieć, gdzie ona jest. I kim jest. 

- No dobrze, a Del Monte niczego nie wywęszył? 

Przecież jest niezłym detektywem - zainteresowała się 
Samantha. 

- Musiał wyjechać w pilnej sprawie. Ma wrócić 

w czwartek. Poprosiłem sekretarkę, żeby mnie umówiła. 
Ale znając własne paskudne szczęście, podejrzewam, 
że niczego się nie dowiem. - Spojrzał na nie z nadzieją. 

- A czy Laura nic wam nie mówiła? 

Obie zgodnie pokręciły głowami. 

- Wiesz, ona była przemiłą osobą, ale niesłychanie 

skrytą, zwłaszcza wobec nas - stwierdziła Iona. 

- Może z powodu tej amnezji? Co w końcu mogła 

powiedzieć o sobie, jeśli nic nie pamiętała? - zastana­
wiała się na głos Samantha. 

- Ach, do licha z tym - mruknął Adam, kompletnie 

przybity. - Nie mam żadnych punktów zaczepienia. 

- A może wspomniała coś twojej babci albo któremuś 

z braci? - zasugerowała Iona. 

- Nie wiem. Oni wszyscy przysięgają, że nic nie 

ADAM I EWA •  1 7 3 

wiedzą. To wygląda niemal jak zmowa - powiedział, 
nerwowo przygryzając wargę. 

- W każdym razie nie rezygnuj i przyciskaj ich. - Sa­

mantha pocieszająco poklepała go po ramieniu. - Jeśli 

coś wiedzą, prędzej czy później puszczą farbę. 

Gdy Adam wracał do domu, w uszach brzmiały mu 

ostatnie słowa Samanthy. Rada była dobra. Na pierwszy 
ogień postanowił wybrać Jessicę. Jeśli Peter coś wie­

dział, z pewnością zwierzył się babci. 

Wszedł do salonu z mocnym postanowieniem prze­

prowadzenia małego śledztwa, lecz spotkało go rozcza­

rowanie. Jessica nie była sama. 

- Witaj. - Nolan Fielding serdecznie uścisnął dłoń 

Adama. - Cieszę się, że znów cię widzę. 

Adam z wysiłkiem przywołał uśmiech na twarz. 
- Jak się pan miewa, panie Fielding? 

- Dziękuję, a ty? 

Nim Adam zdołał wygłosić grzecznościową formuł­

kę, uprzedziła go babcia. 

- Fatalnie, zupełnie fatalnie. 

- Ach, rozumiem. Właśnie dowiedziałem się od Jes-

siki, że piękna Laura wyjechała. 

Wnuk rzucił babci pełne irytacji spojrzenie, ale opa­

nował się szybko. A nuż zdążyła powiedzieć coś adwo­

katowi? Należało zbadać sprawę. 

- Tak? I co jeszcze mówiła panu o Laurze? - zagad­

nął, sadowiąc się na kanapie. 

Nolan i Jessica wymienili szybkie spojrzenia - nie tak 

szybkie jednak, by uszły uwagi Adama. Teraz już był 
pewien, że Fielding coś wie. 

background image

1 74 • ADAM I EWA 

- Twoja babcia nie ma zwyczaju plotkować o innych 

- pouczył go prawnik. 

- Czyżby? Nawet gdy rozmawia ze swoim najbar­

dziej zaufanym przyjacielem? Słowo daję, panie Fiel­

ding, założę się, że od lat sobie plotkujecie. 

Jessica pospieszyła Nolanowi na pomoc. 
- Dobrze, Adamie, masz rację. Rzeczywiście, rozma­

wialiśmy o tobie i Laurze - przyznała, patrząc z uśmie­

chem na wnuka. - Właśnie mówiłam mu, że nie byłoby 
tego smutnego zakończenia, gdybyś po prostu ożenił się 
z tą dziewczyną. 

- Ożenił się? - powtórzył Adam i spojrzał na adwo­

kata. - Pan by to popierał, prawda? To w pana interesie. 
Pozbywa się pan jednego z spadkobierców, zostaje tylko 
trzech, a pana szanse rosną. Nie wątpię, że radośnie tań­

czyłbyś na moim weselu, Fielding! 

- Dlaczego podejrzewasz mnie o najgorsze intencje? 

Nawet przez ułamek sekundy nie zakładałem, że jeden 
z was się ożeni, a cóż dopiero mówić o wszystkich czte­
rech. - Oburzenie Nolana było tak autentyczne, że Adam 
pożałował swoich słów i szybko przeprosił prawnika. 

Problem jednak pozostał. Małżeństwo jawiło mu się 

jako zupełnie nierealny pomysł. 

- Ale dobrze, powiedzmy, że zechciałbym się ożenić 

- zaczął zastanawiać się głośno. - Tylko z kim? Z Laurą 
Ashley? A może z Coco Chanel? Oczywiście to wszy­
stko teoria - dodał szybko, widząc minę babki. 

- Teoretycznie miałbyś poślubić dziewczynę jedną 

na milion, która nie dałaby złamanego grosza za twój 
majątek - podsumowała Jessica. 

ADAM 1 EWA •  1 7 5 

Znalezienie Laury stało się obsesją Adama. Każdego 

dnia po intensywnej, ośmiogodzinnej pracy w firmie 

spędzał czas na bezskutecznych poszukiwaniach. 

Powoli praca stała się jedyną rzeczą trzymającą go 

przy życiu. Opracowywał dalekosiężny, szczegółowy 

plan reorganizacji stosunków z pracownikami, co ze 
względu na przyjęte wcześniej propozycje płacowe i pa­
nującą recesję nie było łatwym zadaniem. W momentach 

zwątpienia przypominał sobie jednak pełen optymizmu 
uśmiech Laury i jej rozsądne uwagi. Z zadowoleniem 
odkrył, że owa odpowiedzialna, racjonalna część jego 

natury, która ujawniła się dzięki Laurze, nie uległa po­
nownemu stłumieniu. Jednego był pewien - dawny 

Adam Fortune, lekkoduch i obibok, zniknął na zawsze. 

I nawet go to cieszyło. Może Jessica miała rację. Może 
powinien był poślubić swoją piękną księżniczkę, nie 

zważając na przeklęty testament. Nie wątpił, że Laura 
powiedziałaby: Tak. Jego majątek nie miał dla niej naj­

mniejszego znaczenia - w przeciwieństwie do innych 
kobiet. Kobiet, których już nie pamiętał. Wiedział jed­

nak, że tej jednej nie zapomni, nawet jeśli jej nigdy 
więcej nie spotka. 

W czwartek zjawił się na umówione spotkanie z Del 

Montem dwadzieścia minut wcześniej i niecierpliwie 

spacerował po poczekalni, nie zważając na obojętne 

spojrzenia rudej sekretarki. Widać musiała przywyknąć 
do widoku zdesperowanych klientów. 

Czas dłużył mu się nieznośnie, ale wreszcie został 

nagrodzony miłym uśmiechem i zapraszającym skinie­
niem w stronę gabinetu szefa. 

Wnętrze, wypełnione masywnymi wiktoriańskimi 

background image

1 7 6 • ADAM I EWA 

meblami, pachniało zastałym kurzem. Del Monte powi­
tał klienta zza gigantycznego biurka. Wygląd detektywa 
był dla Adama niespodzianką. Podświadomie oczekiwał 
kogoś w rodzaju Humphreya Bogarta z „Sokoła maltań­
skiego" czy Philipa Marlowe'a - w każdym razie faceta 
ze zmęczoną twarzą i bystrym spojrzeniem, który wiele 

juz widział i niczemu się nie dziwi. Tymczasem Victor 

Del Monte miał powierzchowność licealnego nauczycie­
la historii. Był chudy, zgarbiony, łysiejący, o nieśmiałym 
uśmiechu, w okularach o grubych oprawkach na nosie. 
Workowaty, szary garnitur już dawno powinien znaleźć 
się w pralni. Obrazu dopełniał zaskakująco czerwony 
krawat i biała, urzędowa koszula. 

- Witam, panie Fortune. Oczywiście nie jest mi obce 

pana nazwisko, choć przyznam, że nieczęsto odwiedzam 
wasze domy towarowe. Nie mam czasu na zakupy. 

- Przyszedłem do pana w sprawie zaginionej osoby, 

która w dodatku straciła pamięć - oznajmił Adam bez 

zbędnych wstępów. 

- Ma pan jakieś zdjęcie? - zapytał rzeczowo dete­

ktyw. 

Adam z zakłopotaniem poskrobał się w głowę. 
- Obawiam się, że nie. A, zaraz -jest coś. Nawet coś 

lepszego niż zdjęcie. Film. 

- Jest aktorką? 
- Nie, chodzi o taśmę wideo z telewizji. Była miga­

wka w dzienniku na temat strajku i uchwycono tę osobę 
w kadrze. Załatwię to dla pana. 

- Świetnie - mruknął Del Monte, gryzmoląc coś 

w notesie. - Aha, panie Fortune, ustalmy od razu, czy 

pan chce tylko wiedzieć, gdzie ona jest i co robi, czy 

ADAMI EWA •  1 7 7 

mam zaaranżować spotkanie? - zapytał z zawodowym 

uśmiechem. 

- Ja nie wiem. Myślę, że to będzie zależeć od sytuacji. 

- Rozumiem. Kiedy dowie się pan, kim ona jest. 
- Nie! Nieważne, kim ona jest. - Adam oparł się 

rękami o biurko i wpatrzył w detektywa. - Posłuchaj, 
Del Monte, nie obchodzi mnie nawet, czy jest zamężna 

albo z kimś związana. Znam ją, choć nic o niej nie wiem. 
Pewnie mówię bez sensu? - zmitygował się nagle. 

Detektyw uśmiechnął się z niezmąconą cierpliwością. 
- Jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o to, że chce pan 

ją znowu zobaczyć? 

- Tak - przytaknął z ulgą Adam, w nagłym przypły­

wie zaufania do tego człowieka. - Wie pan, nie mogę 

przestać myśleć o Laurze Ashley. Śnię o niej, marzę, 

widzę ją wszędzie. Życie bez niej nie ma żadnego sensu. 

Del Monte zaczął masować kciukiem czubek nosa. 
- Życie z nią łączyłoby się z dużymi wyrzeczeniami 

- zauważył znacząco. 

- Pan wie o testamencie?! 

- Cóż, w naszym zawodzie trzeba mieć oczy i uszy 

otwarte. 

- Samantha McPhee panu powiedziała. Pewnie opi­

sała panu całą historię ze szczegółami, tak? 

Panie Fortune, klienci cenią mnie za dyskrecję. 

Wracajmy więc do testamentu. 

- Do licha z nim! Po co mi pieniądze, Del Monte? 

- zawołał porywczo Adam, uderzając z całej siły w biur­

ko, aż podskoczył ciężki przycisk. - Znajdź mi Laurę! 
Niech wróci do mnie. Chcę się z nią ożenić! 

background image

1 7 8 • ADAM I EWA 

W godzinę po wyjściu Adama w poczekalni Del Mon-

te'a pojawił się Peter Fortune. Tym razem szef osobiście 
wprowadził gościa do gabinetu. 

Rozmowa była krótka. Peter, podobnie jak Adam, od 

razu przeszedł do rzeczy. Na wstępie zastrzegł, że nie 
chce ingerować w ustalenia poczynione między detekty­
wem a bratem, ale spodziewa się - wagę owych oczeki­
wań potwierdziła podsunięta zręcznie ciężka, wypchana 
koperta - że nawał pracy nie pozwoli detektywowi zbyt 
szybko rozwikłać zagadki. Śledztwo nie należy do ła­
twych i z pewnością zajmie więcej czasu, niż można 
było się spodziewać. 

Detektyw w lot pojął, o co chodzi, i bez mrugnięcia 

okiem wsunął kopertę do kieszeni. Uprzejmie skłonił się 
klientowi i zapewnił, że nie musi się od tej pory o nic 
martwić. 

Peter uśmiechnął się smętnie. Wiedział, że to dopiero 

początek kłopotów. 

- Tak, rozumiem - powiedział Adam ze słuchawką 

przy uchu, choć jego mina świadczyła o tym, że nie jest 
zadowolony. - Wiem, że nie jestem pańskim jedynym 
klientem, panie Del Monte, ale upłynął już tydzień 
i nie... 

Detektyw znów mu przerwał. Adam był coraz bar­

dziej zły, wysłuchując usprawiedliwień o nawale zleceń 
i ich żmudnym rozpracowywaniu. Na koniec Del Monte 
poprosił go o odrobinę cierpliwości. 

Adam z trzaskiem rzucił słuchawkę. Nigdy nie grze­

szył nadmiarem cierpliwości. Zaczął nerwowo przemie­

rzać gabinet, zastanawiając się, co robić. Postanowił sam 

ADAM 1 EWA •  1 7 9 

podjąć poszukiwania. Miał niejasne wrażenie, że brat 

wie znacznie więcej o tajemniczym zniknięciu Laury, 

niż chce przyznać. Postanowił ponownie z nim poroz­
mawiać. Tym razem jednak obiecał sobie, że przyprze 
Petera do muru. 

- Brat jest na zebraniu, panie Fortune - poinformo­

wała pani Saunders, widząc, jak Adam wielkimi krokami 
zmierza do biura Petera. 

- Nie szkodzi, poczekam. 

Adam rozsiadł się w saloniku i znudzonym gestem 

sięgnął do stosu kolorowych magazynów, piętrzących 

się na stoliku. Zanosiło się na długie czekanie. Ostatnio 

miał wrażenie, iż Peter rozmyślnie go unika. Z irytacją 

sięgnął po sportowe pismo, które leżało na samym spo­
dzie, i nagle cała sterta rozsypała się. Zaklął i zaczął ją 

pospiesznie zbierać. 

Nagle coś przykuło jego wzrok. Znieruchomiał, wpa­

trując się w zdjęcie na pierwszej stronie starego numeru 

jakiegoś lokalnego dziennika. Przedstawiało młodą ko­

bietę. Adam w zamyśleniu potarł ręką czoło i powoli 

zbliżył gazetę do oczu. 

Wpatrywał się zdumiony w fotografię. Tamta osoba 

była bardzo podobna do Laury. Te oczy rozpoznałby od 

razu. Kobieta na zdjęciu była jednak, w przeciwieństwie 

do Laury, krótko ostrzyżona, zaś jej nos - wydatny, 
z lekkim garbkiem, w niczym nie przypominał zgrabne­

go noska Laury. Twarz ze zdjęcia śmiało można by 

jednak nazwać atrakcyjną i pełną wyrazu. Teraz prze-

biegł wzrokiem podpis, szukając nazwiska, a kiedy je 

znalazł, wszystkie elementy łamigłówki ułożyły się na-

background image

1 8 0 • ADAMI EWA 

gle w całość. Adam miał wrażenie, że serce na moment 
przestało mu bić. 

Kobietą na zdjęciu była Ewa Garvey. Ewa. Adam i Ewa. 
Pierwsza noc z Laurą. I jej słowa: „Mam wrażenie, 

jakbyśmy już kiedyś byli ze sobą, w innym życiu". I sen 

o raju. O Adamie i Ewie. 

Zmrużył oczy i bacznie popatrzył na zdjęcie. Gdyby 

tak zmienić nos, a w miejsce krótkiej fryzury dać długie 
i faliste sploty, do tego ten niewinny, szczery uśmiech 
i wyraz oczu, patrzących... z pożądaniem? Tak! To była­
by Laura! 

Ręce zaczęły mu tak drżeć, że musiał odłożyć gazetę 

na stolik. Data, trzeba sprawdzić datę! Numer był sprzed 
dwóch lat. Krótka notatka donosiła o błyskotliwym 

awansie pani Ewy Garvey z kierowniczki piętra na sze­
fową kadr w jednym z działów domu towarowego For­
tune w Portland. 

Portland... Portland? W stanie Oregon. Tak, trzy lata 

temu otworzyli tam nowy dom. Ojciec zabrał ich wszy­
stkich na uroczyste przecięcie wstęgi. Potem było przy­

jęcie, a potem... potem... 

Adam tak głęboko się zamyślił, że nie dosłyszał wcho­

dzącego brata. Drgnął, kiedy rozległ się głos Petera. 

- Widzę, że zagadka została rozwiązana. 

Adam podniósł głowę i zobaczył pełną poczucia winy 

minę brata. Zerwał się na równe nogi i wściekle machnął 
mu gazetą przed nosem. 

- Zanik pamięci, co? Zrobiliście ze mnie durnia! Cie­

kawe, co jej za to obiecaliście? Pewnie forsę. O, tak, 
dużo forsy. Podstawiliście mi ją, żebym się z nią ożenił 
i w ten sposób zostałoby tylko trzech do podziału. Ja... 

ADAM I EWA •  1 8 1 

Peter nie dał mu skończyć. Wiele było trzeba, by 

wyprowadzić go z równowagi, ale tym razem Adamowi 
to się udało. 

- Jasne, jesteś skończonym durniem - cedził przez 

zęby Pete. - Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiła? Do­
brze, zaraz się dowiesz! Nic ci nie mówi to zdjęcie? Ani 

nazwisko? Czy przez cały czas, kiedy byłeś z Laurą, nie 
miałeś przypadkiem wrażenia, że skądś ją znasz? 

- Owszem, chwilami - przyznał pokornie Adam. 
- Chwilami? Tylko chwilami? - Pete złapał brata za 

ramiona i potrząsnął nim z pasją. - Zabawiłeś się z nią, 

ty babiarzu. Czarowałeś ją, że jest najwspanialszą kobie­

tą, jaką spotkałeś w życiu. 

- Bo Laura jest najwspanialszą kobietą. 

- Nie Laura, idioto! Ewa! Nie pamiętasz? Trzy lata 

temu. W Portland. Spędziłeś z nią cały tydzień. Och, 

oczywiście, dla ciebie to był tylko kolejny podryw. Ale 

dla Ewy... dla Ewy byłeś wszystkim. Zakochała się 
w tobie po uszy i wierzyła, że odwzajemniasz jej uczu­

cie. Kiedy zniknąłeś i nie odezwałeś się, wpadła w roz­
pacz. Załamała się do tego stopnia, że zadzwoniła do 

mnie. Byliśmy ze sobą w kontakcie przez te lata, ale ona 
potrafiła mówić tylko o tobie, obojętnie, czy dobrze, czy 

źle, ale zawsze o tobie. Nigdy nie przestała cię kochać. 

Adam uwolnił się wreszcie z uścisku. Bracia patrzyli 

na siebie dysząc. 

- Chcesz powiedzieć, że za wszelką cenę postanowi­

ła mnie odzyskać? 

Peter zawahał się. Powoli odszedł na bok i usiadł 

w fotelu. 

- Pomysł wyszedł od Jessiki. Wiele razy wspomina-

background image

1 8 2 • ADAM I EWA ; 

łem jej o Ewie, aż w końcu pojechała do Portland, żeby 

ją poznać. Od razu zorientowała się, że Ewa Garvey jest 

kobietą wprost wymarzoną dla cierne. 

Adam jeszcze raz przyjrzał się fotografii. 
- Zrobiła sobie operację nosa i zapuściła włosy 

-mruknął. 

- Przedtem też była atrakcyjną kobietą, ale zmiany 

uczyniły ją po prostu piękną. Stała się inna. 

- Ale wszyscy, łącznie z Laurą, przepraszam, z Ewą, 

zorientowaliście się, że nie wystarczy być pięknością, by 

przyciągnąć moją uwagę na dłużej, prawda? I wymyśli­

liście jeszcze utratę pamięci. 

- To babcia, niepoprawna romantyczka, uznała, że 

tajemnicza kobieta będzie bardziej intrygująca. 

- I Ewa - dziwnie mi mówić o Laurze jako o Ewie 

- tak po prostu się na to zgodziła? - zapytał Adam. W je­

go głosie pobrzmiewał żal i uraza. Oszukała go, zdradzi­
ła, zrobiła z niego durnia. A potem, kiedy ją pokochał, 
uciekła. 

Nagle coś go zaniepokoiło. Zmarszczył brwi. Właśnie, 

dlaczego uciekła? Powoli przeniósł wzrok na brata i wście­
kłość rozgorzała w nim na nowo. Zerwał się z miejsca 
i oskarżycielsko wycelował palec w pierś Petera. 

- Ach, teraz rozumiem, jaki/miał być scenariusz: 

w odpowiednim momencie ona znikają szaleję z rozpa­
czy, aż w końcu gotów jestem zrobić wszystko, by ją 
odzyskać - nawet pójść do ołtarza. 

- Nie, Adamie - zaprotestował gwałtownie Peter. -

Absolutnie się mylisz. 

Jednak brat nie chciał go słuchać. 

- No więc jaki miał być finał? - kpił. - Jakaś niedys-

ADAM 1 EWA •  1 8 3 

krecja, twoja albo Jessiki, tak, bym domyślił się, gdzie 

jest Ewa. Oczywiście jadę tam stęskniony, klękam przed 

nią i proszę o rękę, tak? I sprawa mojego udziału w fir­

mie jest załatwiona. O, niedoczekanie wasze - wycedził, 
ciskając gazetę na stół. - Szanowna pani Garvey może 

sobie na mnie czekać w Portland aż do śmierci! Noga 
moja tam nie postanie! - rzucił, wybiegając z pokoju. 

- Jej już nie ma w Portland! - zawołał za nim Peter. 

W ciągu następnych dwóch tygodni Adam z zapamięta­

niem oddawał się uciechom towarzyskim, co, o dziwo, 
wpłynęło fatalnie na stan jego ducha. Ani na moment nie 

mógł przestać myśleć o Laurze Ashley vel Ewie Garvey. 

Wróciły z całą wyrazistością wspomnienia tamtego ty­

godnia sprzed trzech lat. Zachwyciła go już wtedy uczci­
wość i bezpretensjonalność tej dziewczyny oraz szczerość, 

z jaką wyznała mu swoje uczucia. Nie chciał jej zranić, ale 

wówczas nie przyszło mu do głowy, że Ewa, w przeci­
wieństwie do niego, traktuje poważnie ten miły epizod. 

Czuł się podle i samotnie. Wzdragał się przyznać 

przed samym sobą, że jest beznadziejnie zakochany. 

Próbował podsycać nienawiść rozmyślaniami o zdradzie 
Ewy. Postanowił nawet zadzwonić do Portland i oznaj­

mić jej o ostatecznym zerwaniu. 

Niestety, Ewa nie pracowała już w tamtejszym domu 

towarowym. Przyjęto nowego szefa kadr i nikt o niej nic 
nie wiedział. 

- Do licha, powiedzcie mi, gdzie ona jest? - zawołał 

Adam, wpadając pewnego dnia do gabinetu brata. 

background image

1 8 4 • ADAM I EWA 

Peter uniósł głowę znad papierów i obrzucił go zmę­

czonym spojrzeniem. 

- Próbowałem powiedzieć ci to już kilka tygodni 

temu, ale nie słuchałeś. Ewa nie miała zamiaru zastawiać 

na ciebie sideł. Odeszła, gdyż dręczyły ją wyrzuty su­

mienia. Odeszła, ponieważ cię kocha i nie mogła znieść 

myśli, że odkryjesz prawdę i odwrócisz się od niej z nie­

nawiścią. Kazała mi przysiąc, że nie zdradzę jej miejsca 

pobytu. 

Peter westchnął z rezygnacją, lecz mówił dalej. 

- Sądziła, że nie zdołasz odkryć tajemnicy. I rzeczy­

wiście, gdybyś przypadkiem nie natrafił na tę gazetę, nie 

dowiedziałbyś się ode mnie niczego. 

- A więc gdzie ona jest, Pete? - W głosie Adama nie 

było złości, jedynie bezbrzeżna rozpacz. 

Brat spojrzał na niego ze współczuciem, ale stanow­

czo potrząsnął głową. 

- Przysięga nadal mnie zobowiązuje. Nie mogę za­

wieść Ewy. Przykro mi, stary. 

- Babciu, to był twój pomysł - oznajmił Adam Jessi-

ce. - Wydaje mi się, że ty jedna mogłabyś doprowadzić 

sprawę do pomyślnego końca. Chcę wiedzieć, gdzie jest 

Laura, to znaczy Ewa. Kocham ją. Kocham i chcę jej to 

powiedzieć. Sam. Osobiście. - Spojrzał na Jessicę z na­

dzieją. 

- Adamie, zrozum, obiecałam. 

Załamał ręce w geście rozpaczy, a potem zaczął wiel­

kimi krokami przemierzać salon. 

- Nie uważasz, że tego już za wiele? Może przestali­

byście się wreszcie wtrącać? 

ADAMI EWA •  1 8 5 

Jessica opuściła powieki, lecz nadal milczała. 

Adam zatrzymał się przed nią gwałtownie. 

- Do licha, chcę się ożenić z Ewą! Gotów jestem 

zrezygnować dla niej ze wszystkiego: pieniędzy, kariery, 
pozycji - ze wszystkiego! 

Leciutki uśmiech pojawił się na twarzy Jessiki. 

- Kochany, naprawdę nie mogę ci pomóc, ale gdybyś 

zwrócił się do prywatnego detektywa, to byłoby uspra­

wiedliwione, zwłaszcza że sam natrafiłeś na jej prawdzi­

we nazwisko. Wiesz, mogę ci polecić kogoś bardzo do­

brego. Nazywa się chyba Del Monte. Tak, Victor Del 

Monte. Spróbuj zadzwonić do niego i umówić się. 

Jessica Fortune nie dodała, że zaraz po wyjściu Ada­

ma ma zamiar polecić Peterowi, by zmienił dyspozycje 

i pozwolił detektywowi działać. 

- Czy ma pani dla mnie jeszcze jakieś polecenia, pani 

Garvey? 

Ewa oderwała na chwilę wzrok od ekranu komputera. 

- Nie, dzięki, Joan. Możesz iść. 

- Znów praca do późnego wieczora? Pani naprawdę 

poświęca się dla rodziny Fortune'ow. 

- Cóż, przynajmniej próbuję - odparła jej szefowa ze 

smutnym uśmiechem, nieświadomym ruchem obracając 

w palcach złote serduszko z szafirami, które nosiła na szyi. 

- W takim razie dobranoc, pani Garvey. Mimo wszy­

stko życzę miłego weekendu. Uprzedzę portiera, że pani 

jeszcze zostaje. 

Ewa wbiła wzrok w monitor, lecz linijki rozmazywa­

ły się jej przed oczami. Znów była myślami w odległym 

Denver i przeżywała na nowo wszystkie cudowne, ro-

background image

1 8 6 • ADAM I EWA 

mantyczne, komiczne, a także tragiczne momenty krót­
kiej ponownej znajomości z Adamem. Obrazy przesu­
wały się w jej wyobraźni jak film, puszczany wciąż od 
początku. Ale ile razy można oglądać ten sam film, 

zwłaszcza z tak smutnym zakończeniem? 

Zamrugała i spróbowała skoncentrować się na ekra­

nie. Praca. Tylko praca mogła ją uratować. Praca, którą 

naprawdę lubiła. Początkowo odrzuciła propozycję Pete­
ra. Awans na zastępcę dyrektora do spraw personalnych 
w Minneapolis, łączący się ze znaczącą podwyżką, wy­
dał jej się próbą zadośćuczynienia. W końcu jednak Pete 

przekonał ją, że zaważyły wyłącznie jej zdolności, które 
dostrzeżono w zarządzie. Ewa Garvey była uważana za 

jedną z wschodzących gwiazd korporacji Fortune. 

W końcu zgodziła się, powodowana lojalnością. Są­

dziła, że Adam do reszty stracił zainteresowanie sprawa­
mi przedsiębiorstwa i wrócił do swojej wypróbowanej 
roli playboya, bawiącego się w dobroczynność. Nie oba­
wiała się więc, że mógłby odkryć, iż pracowała i nadal 
pracuje w firmie. 

W godzinę później rozległo się pukanie. Zaskoczona 

Ewa odwróciła głowę i zobaczyła w drzwiach nocnego 
portiera. Miał niewyraźną minę. 

- Proszę wybaczyć, pani Garvey, że niepokoję, ale 

w przymierzalni na szóstym znalazłem jakiegoś dziwne­

go faceta. Powiada, że nazywa się Yves Saint Laurent. 

Ewa była już w połowie drogi do windy, kiedy straż­

nik w zamyśleniu podrapał się w głowę. 

- Cholera, nic z tego nie rozumiem. Czy ten Yves 

- Jakiś tam to nie jest aby facet od mody? - mruknął. 

ADAM I EWA •  1 8 7 

Mężczyzna stał pośrodku eleganckiego butiku i wy­

glądał po prostu strasznie, jak swój własny cień. 

Ewa kurczowo zacisnęła w palcach złote serduszko. 

- Pan Yves Saint Laurent, tak? - zapytała chrapli­

wym szeptem. 

Uśmiechnął się tym swoim dawnym, oszałamiającym 

uśmiechem. 

- Nie. Po prostu Adam Fortune we własnej osobie. 

- Ewa Garvey. 

- Żegnaj, Lauro, witaj, Ewo. 

- Wybacz mi, Adamie - szepnęła. 

Przysunął się jeszcze bliżej. Już tylko centymetry 

dzieliły ich od siebie. Ale nie dotknęli się. Jeszcze nie. 

- Ty również mi wybacz, Ewo. Nie powinienem po­

zwolić ci odejść. 

Poczuła łzy napływające do oczu. 

- Nigdy już nie pozwól mi odejść. 

Wyciągnął rękę i dotknął jej mokrego policzka. 

- Nie pozwolę. 

- Kocham cię, Adamie. 

- Ewo, wyjdź za mnie. 

Nie wierzyła, że to powiedział. 

- Chcesz stracić miliony? 

Musnął ustami jej wargi. 

- A czym w końcu są miliony? Zbiorem zer, ot 

i wszystko. 

Zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno, zachłannie 

pocałowała go w usta. 

- Tak, kochany. Wyjdę za ciebie. Ty jesteś moją naj­

większą fortuną.