1 Title Elise Adam i Ewa

background image

W grudniu proponujemy

Harlequin Temptation

BOŻE NARODZENIE W CONNECTICUT

Vicki Lewis Thompson

Anna każdą wolną chwilę spędza w swoim wiejskim domu.
Pewnego dnia spotyka Sama, który osiadł na wsi na stale.

Czy Anna na dobre zerwie z wielkomiejskim życiem?

SŁODKIE RÓŻNOŚCI

Judith Mc Williams

Miranda w spadku otrzymuje nie tylko farmę położoną

w pięknej, górskiej okolicy, ale także bolesną rodzinną

tajemnicę. Czy Robert pomoże jej w trudnej sytuacji?

SUKNIA ŚLUBNA

Giną Wilkins

W unormowane życie Devon wkracza Tristan,

obieżyświat, człowiek znany i sławny.

Czy Devon może liczyć na stałość uczuć Tristana?

ADAM I EWA

Elise Title

Adam, ulubieniec kobiet,

szczególnie sobie ceni uroki kawalerskiego życia. A jednak...

Nie każdej nocy znajduje się zagubione piękne dziewczyny...

harlequin

ELISE TITLE

ADAM I EWA

harlequin

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

background image

Tytuł oryginału Adam & Eve

Pierwsze wydanie Harlequin Books, 1992

Przekład Małgorzata Fabianowska

Redakcja Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta Maria Kaniewska

Małgorzata Juras

© 1992 by Elise Title

© for the Polish edition by Arlekin

- Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.

Warszawa 1993

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu

z Harlequin Enterprises B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych

- żywych czy umarłych -jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin

i znak serii Harlequin Temptation są zastrzeżone.

Skład i łamanie: Studio Q

Printed in Germany by Elsnerdruck

ISBN 83-7070-411-5

Indeks 300543

P R O L O G

17 lipca. Muszę wyznać, że już od miesięcy dostawa­

łem gęsiej skórki na myśl o tym dniu. Konkretnie mó­

wiąc, od pól roku. A naprawdę wiele trzeba, by Nolan

Fielding przyznał się do czegoś takiego. Zresztą, jeśli nie

wierzycie, spytajcie mojej sekretarki. Już ona wam po-

wie, ile alugastrinu wypiłem dziś rano, by uspokoić moje

wrzody. Dzisiaj synowie Aleksandra Fortune'a mają sta­

wić się na spotkanie punktualnie o dziesiątej. A ja myślę

tylko o tym, że kiedy stąd wyjdą, nie będą, łagodnie

mówiąc, w najlepszych humorach. Chwileczkę, muszę na

chwilę przerwać...

- Doris, nie zrobiłabyś mi kawy?

Doris, moja sekretarka, zrzędzi jak zwykle, że gdy­

bym nie pił tyle kawy, nie miałbym kłopotów z wrzoda­

mi. Co gorsza, mój lekarz podziela jej zdanie. Ja tu

background image

6 • ADAM I EWA

gadam o sobie, a miałem mówić o chłopcach starego

Fortune'a!

Swoją drogą, to śmieszne, że nazywam ich jeszcze

chłopcami, choć to już stare konie. Boże, przecież zna­
łem ich, kiedy jeszcze byli rozkosznymi dzieciakami!
No, może nie zawsze rozkosznymi. Ale to całkiem inna
sprawa.

Wracając do rzeczy. Jestem wziętym adwokatem

z czterdziestosiedmioletnią praktyką i mogę powiedzieć,

że z listy moich klientów można byłoby z powodzeniem
utworzyć pokaźny tom pod tytułem „Kto jest kim
w Denver". Trzeba jednak stwierdzić, że nawet spośród
wielu znanych rodzin nazwisko rodu Fortune'ów wyróż­
niało się szczególnie.

Przez dwadzieścia siedem lat byłem adwokatem,

przyjacielem i powiernikiem Aleksandra Fortune'a, ojca
tych czterech chłopców. Świętej pamięci Aleksander był
założycielem Fortune Enterprises, przedsiębiorstwa,
które na początku dysponowało jednym magazynem
handlowym. Wkrótce rozrosło się w słynną sieć eksklu­
zywnych domów towarowych, która niepodzielnie opa­
nowała północno-zachodnią część Stanów. Pierwszy
z domów, ten w Denver, pozostał okrętem flagowym

korporacji i stał się siedzibą zarządu.

Mniej więcej przed pół rokiem mój przyjaciel, Ale­

ksander Fortune, odszedł z tego i świata zostawił prawie

osiemdziesięcioletnią matkę, Jessicę, oraz czterech sy­

nów. W swojej ostatniej woli dokonał sprawiedliwego
podziału. Matce zostawił siedzibę rodową w Denver
oraz wyznaczył jej wysoką dożywotnią pensję. Resztę
majątku pozostawił synom: Adamowi, Peterowi, Truma-

ADAM I EWA • 7

nowi i Taylorowi. Zastrzegł, że ich udziały nie mogą być

odsprzedane bądź przekazane nikomu spoza ścisłego
grona najbliższej rodziny.

Proste i jasne, prawda? Tak by się przynajmniej wyda­

wało, ale... Trzeba przyznać, że zostawił mi pole do
popisu. W testamencie dokonane zostało pewne uzupeł­

nienie, co samo w sobie jest rzeczą często praktykowa­
ną, lecz w tym przypadku miało dziwnie złowieszczy
wydźwięk.

Zapewne zastanawiacie się, o co może chodzić. Cier­

pliwości, zaraz zaspokoję waszą ciekawość.

- Doris, a może lepiej zrobiłaby mi herbata? Z łyże­

czką miodu.

0 czym to mówiliśmy? Aha, o poprawce do testamen­

tu. Lepiej będzie, jeżeli zacytuję tu dosłownie starego

Aleksandra: „Po stosownym okresie żałoby - a ponie­
waż każdy z was będzie, jak przypuszczam, miał własne

zdanie na temat, jak długi ma on być, więc określam
go dokładnie na sześć miesięcy - wszyscy zbierzecie

się ponownie w biurze Nolana Fieldinga, gdzie zapo­
znacie się z dodatkowym obwarowaniem mojego testa­
mentu".

Wzmianka o tym wywołała, co zrozumiałe, duży nie­

pokój zainteresowanych. Nawet Jessica była poruszona.
Zarówno ona, jak i chłopcy chcieli natychmiast wie­
dzieć, co zawiera uzupełnienie. Niestety, musiałem im
ciągle powtarzać, że Aleksander zabronił otwierania ko­

perty przed siedemnastym lipca.

I oto mamy ranek siedemnastego lipca.
Jako prawnik zostałem zobowiązany do przedstawie­

nia rodzinie ostatecznych postanowień Aleksandra. Nie

background image

8 • ADAM I EWA

będzie to dla mnie łatwy moment, gdyż mogę spodzie­

wać się najróżniejszych reakcji.

W dodatku przez pół roku musiałem żyć z brzemie­

niem tej wiedzy, nie mogąc nawet przygotować chło­

pców, by w stosownym momencie mogli udźwignąć jej
ciężar. Dlatego właśnie odezwały się moje wrzody.

Mam nadzieję, że Peter, drugi z synów Aleksandra,

będzie w stanie utrzymać w ryzach emocje braci. Jest tak

poważnym i zrównoważonym młodym człowiekiem, że

przestaję się dziwić, iż stary Fortune wyznaczył go na

prezesa rady nadzorczej korporacji.

Może opowiem trochę o Peterze. Kiedy miał podjąć

pracę w firmie ojca jako świeżo upieczony absolwent

uniwersytetu, Aleksander, oczywiście, zaproponował

mu intratną posadę dyrektorską. Tymczasem Peter uparł

się, że zacznie od najniższego stanowiska i sam wypra­

cuje sobie pozycję w firmie. Niestety, nie było to takie

proste. Już na samym początku narobił zamieszania
w dziale wysyłkowym, gdzie zatrudnił się jako goniec.
Wśród pracowników zapanowała nerwowa atmosfera,

gdy znalazł się między nimi syn szefa. Peter zjawiał się

w biurze ubrany tak wytwornie, jakby właśnie wybierał

się na posiedzenie rady nadzorczej. Wyobraźcie sobie

gońca w garniturze, olśniewająco białej koszuli i staran­
nie dobranym krawacie! Mało tego, nawet w kapeluszu.

Pewnego dnia dla żartu wszyscy zjawili się w kapelu­
szach. Młody Fortune ma poczucie humoru, więc śmiał

się serdecznie razem z nimi.

Obawiam się tylko, że dzisiaj nie będzie miał ochoty

do śmiechu.

ADAM I EWA • 9

- Doris, chyba jednak nie przeżyję bez kawy. Zlituj

się i zaparz mi trochę.

Nie martwię się jednak reakcją Petera. Moim zdaniem

największego szumu narobi dziś Truman, trzeci z synów
Aleksandra, ten buntownik w czarnych skórach, ujeż­
dżający swojego harleya. Zaraz opowiem wam o nim

pewną anegdotę...

Kiedy Tru miał lat siedemnaście i był tuż przed matu­

rą, wyrzucono go z najlepszego liceum w Denver, ponie­

waż nie chciał się zgodzić, by uszyto dla niego tradycyj­

ną togę i biret. Uznał, że uniformy i dęte ceremonie przy

wręczaniu świadectw to symbol tyranii, dławiącej wol­

nego ducha jednostki. Ten chłopak nigdy nie przebierał

w słowach i buntował się przeciwko wszystkiemu, co
tradycyjne. Za to był żarliwym entuzjastą wszelkich
zmian i reform. I takim pozostał do dzisiaj. Stale kłóci

się ząb za ząb z Peterem o sposób zarządzania korpora­
cją. Och, ale miałem wam przecież opowiedzieć, jak się
stawiał w szkole. Aleksander Fortune, oczywiście, nie
chciał nawet słyszeć o tym, że promocja jego syna nie
odbędzie się. Na przemian prośbą i groźbą skłonił wre­
szcie buntowniczego potomka do zmiany zdania. Tru
musiał przywdziać znienawidzoną togę, ale nie byłby
sobą, gdyby poddał się do końca. Kiedy już z dyplomem

w ręku schodził z podium, obrócił się nagle tyłem do
szacownego audytorium złożonego z przejętych rodzi­

ców i przyjaciół rodzin - czyli także i mnie - zadarł togę

i pokazał nam wszystkim...

Pozwolicie, że daruję sobie szczegóły.

- Doris, nie zostały jeszcze jakieś pączki? Muszę za­

pełnić czymś żołądek.

background image

10 ADAM I EWA

O Boże, już prawie dziesiąta! Nie mogę liczyć na to,

że Peter spóźni się choć o minutę. Jest równie punktual­
ny, co skrupulatny. Za to Adam, najstarszy z synów Ale­
ksandra, nigdy jeszcze nie zjawił się w porę. Cóż, nawet

na świat przyszedł o trzy tygodnie za późno. W ogóle
muszę wam wyznać, że ten przystojniak za jedyną rzecz
godną prawdziwej uwagi uznaje tylko to, co wiąże się

z płcią przeciwną. Trzeba przyznać, że ma w sobie coś
ujmującego. Gdybym był kobietą, też nie mógłbym się
oprzeć jego blond lokom, ciemnoniebieskim oczom
i wysportowanej sylwetce. Nic dziwnego, że romansuje

na prawo i lewo. Za moich czasów nazwano by go po
prostu huncwotem i bawidamkiem. Bo też rzeczywiście,
kiedy smyk był jeszcze nie większy od konika polnego,

już miał oko na dziewczęta. To jedyny chłopiec, jakiego

znałem, który ochoczo biegał do przedszkola - oczywi­

ście pod warunkiem że była tam przynajmniej jedna
dziewczynka.

Myślę, że najmniej kłopotu sprawi mi Taylor, naj­

młodszy. To miły, skromny, bezpretensjonalny chłopak
- co nie znaczy, że nie jest tak bystry jak pozostali bra­
cia. Przeciwnie, przewyższa ich inteligencją. Rzecz
w tym, że ma marzycielską naturę, a w dodatku pasjonu­

ją go wynalazki. Muszę przynać, że niektóre są całkiem

pomysłowe. No, powiedzmy, są zalążkiem dobrego po­
mysłu. Nigdy bowiem nie chciały działać tak, jak sobie
Taylor zaplanował.

Na przykład elektryczny otwieracz do szampana, któ­

ry wystrzeliwał korki z taką siłą, że sufit był cały w dziu­
rach. Stary Fortune żartem zaproponował synowi, by
opatentował go jako tajną broń dla CIA.

ADAM I EWA 1 1

Mylicie się jednak, jeśli sądzicie, że Taylor się zniechę­

cił. Przeciwnie, nadal jest pełen zapału i właśnie pracuje

nad czymś o wiele bardziej skomplikowanym - ma to być
robot pełniący rolę służącego. Muszę powiedzieć, że...
- och, przepraszam, ale Doris już na mnie dzwoni! Są

wszyscy w komplecie. Jessica przyszła także. Ta kobieta
nie pozwoli, by coś ważnego rozgrywało się bez jej udziału.
Mam dla niej ogromny respekt i podziw, a mówiąc szcze­

rze, uwielbienie. Kiedyś, ach, kiedyś byłem nią po prostu
zauroczony. Nawet i teraz nie mogę patrzeć na nią spokoj­
nie.

Zresztą nieważne, co do niej czuję. Istotne jest, iż

Jessica zawsze mnie onieśmielała. Ta kobieta ma w so­

bie coś, co sprawia, że trudno mi wykrztusić słowo.
Zachowuję się przy niej jak niezgrabny uczniak. W tej

chwili szczególnie utrudni mi to sytuację.

Przywitali się ze mną spokojnie, choć, oczywiście,

daje się wyczuć ukryte napięcie. Starannie unikając
ostrego, badawczego spojrzenia Jessiki, bez zbędnych

wstępów przechodzę do rzeczy.

- Jak wiecie, ostatnia wola waszego ojca przewiduje,

że udziały w Korporacji Fortune, które dzielicie po rów­
no, nie mogą być odstępowane ani odsprzedane poza

rodzinę. Jednakże w dokumencie, który został dołączo­
ny do właściwego testamentu, zawarte są jeszcze dodat­

kowe warunki.

Walczę z drżeniem głosu i staram się mówić spokoj­

nym, wyważonym i - mam nadzieję - autorytatywnym

tonem.

- Nolan, bądź łaskaw się streszczać - rzuca niecier­

pliwie Jessica.

background image

12 ADAM I EWA

Pragnąc zyskać na czasie, pociągam łyk kawy z fili­

żanki, którą wreszcie postawiła przede mną nie ukrywa­

jąca dezaprobaty Doris.

- Tak, już przechodzę do sedna - obiecuję potulnie,

z obawą obiegając wzrokiem rodzinne zgromadzenie.

Adam stoi przy drzwiach, niedbale oparty o ścianę, tłu­
miąc znudzone ziewnięcie. Dałbym głowę, że czeka już

na niego jakaś dama. Taylor, skulony na brzeżku kanapy,
wertuje zajadle jakieś notatki. Zapewne plany swojego

nowego robota. Siedzący na wprost Tru rzuca na mnie

swoje typowe, zniecierpliwione spojrzenia. Tak jak i Jes­

sica, nie znosi spraw formalnych. Najbliżej siebie mam
Petera, który siedzi na krześle wyprostowany i obserwu­

je mnie spokojnie, lecz czujnie.

- Mam nadzieję, iż znane wam jest - kontynuję nie­

wzruszenie - pojęcie tontyny, prawda? - Spojrzenie, ja­

kie rzuca mi Jessica, jest po prostu majstersztykiem.
Synowie Aleksandra zerkają jeden na drugiego.

- Co masz dokładnie na myśli, Nolan? - pyta ta nie­

samowita kobieta, akcentując każde słowo.

Staram się ukradkiem otrzeć pot z czoła.

- W myśl standardowej definicji, w przypadku kla­

sycznej tontyny jej uczestnicy wnoszą w równych pro­
porcjach wkład, który składa się na gratyfikację, należną
wyłącznie temu, który przeżyje innych.

- Co to ma wspólnego z obwarowaniem testamentu

mojego syna? - syczy zniecierpliwiona.

- No właśnie popierają ją wnukowie.

- Błagam, cierpliwości! Widzicie, wasz ojciec stwo­

rzył swoją własną wersję tontyny i właśnie będę starał się

wytłumaczyć, na czym ona polega.

ADAM I EWA 13

- Przeczytaj ten dopisek, Nolan - nakazuje Jessica

tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Tak - bąkam, czując się już nawet nie jak uczniak,

ale jak przedszkolak. Drżącymi rękami wyjmuję kartkę
z koperty, poprawiam okulary, odchrząkuję i przystępuję
do czytania.

„Do moich synów: Adama, Petera, Trumana i Taylo­

ra. Teraz, kiedy już mnie opłakaliście i możecie spokoj­
nie zająć się myśleniem o swojej przyszłości, zamierzam
zapoznać was z uzupełnieniem mojej ostatniej woli. Nim

jednak zdradzę jego treść, pragnę zapewnić was, że

wszyscy czterej daliście mi wiele radości i szczęścia,
dlatego dodatkowy warunek, jaki dołączyłem do testa­
mentu, podyktowany został ojcowskim uczuciem i tro­

ską o wasze dobro.

Jak doskonale się orientujecie, zawsze odczuwałem

głębokie rozczarowanie formą związku zwanego mał­

żeństwem. Kobiety, co wyznaję ze wstydem, stały się

moją klęską. Wszystkie one, a moje żony w szczególno­

ści, wyrządziły mi krzywdę. Chodzi tu nie tylko o straty
finansowe, ale i moralne. Ty, Peterze, który jako jedyny

z moich synów byłeś na tyle szalony, by puścić się na

pełne rekinów wody małżeńskiego pożycia, najlepiej

wiesz, o czym mówię. Wybaczam ci jednak, gdyż wyko­
rzystano twoją młodzieńczą głupotę, a dzięki naszemu
nieocenionemu przyjacielowi Nolanowi całą sprawę
szybko udało się anulować.

Mam nadzieję, że ta nauczka dała ci wiele do myśle­

nia, ale czy mogę być tego pewien? Chciałbym móc
przekazać swoje zasady pozostałej trójce, żebyście nie

musieli doświadczać na własnej skórze, jak podłe mogą

background image

14 Adam i Ewa

być kobiety, zwłaszcza kiedy chcą zdobyć mężczyznę.

Niestety, z własnego doświadczenia wiem, jak łatwo tra­

ci się dla nich głowę i zapomina o cenie, jaką przyjdzie

za to zapłacić.

Cena. Gdybym potrafił ją przewidzieć, byłbym o wie­

le szczęśliwszy. I właśnie dlatego, moi synowie, chciał­
bym skłonić was do myślenia o kosztach podejmowa­

nych decyzji.

Aby to osiągnąć, wprowadziłem własną wersję tontyny.

Zasady są proste i klarowne. Dopóki każdy z was pozosta­
nie kawalerem, wasze udziały w korporacji będą podlegały
równemu podziałowi, zgodnie z moją ostatnią wolą. Jeśli

jednak któryś z was straci rozum na tyle, by się ożenić,

przypadająca na niego część majątku oraz zysku automaty­
cznie przejdzie na rzecz pozostałych, nieżonatych braci".

Odkładam kartkę. Na moment zapada pełna niedo­

wierzania cisza, a potem pięć wściekłych głosów odzy­
wa się jednocześnie.

- Co to ma znaczyć? - wybucha Jessica. - On chyba

żartuje! Nie, to nonsens. Absolutny nonsens.

- Nie miał prawa! - protestuje Truman, waląc pięścią

w stół konferencyjny. - Nie może przecież kontrolować

nas zza grobu.

- To upokarzające - przerywa mu Peter.

Nawet Taylora ponosi.

- On po prostu pozbawił nas dziedzictwa. Paranoja.
Robię, co mogę, by ich uspokoić, ale, szczerze mó­

wiąc, jestem bezradny.

- Spróbujcie zrozumieć swojego ojca. Wiecie, jakie

miał doświadczenia - dukam niezręcznie.

- Zrozumieć? - wściekle rzuca Truman. - Och, tak,

ADAM I EWA • 15

rozumiem go, jeszcze jak! Wiem wszystko o manipulo­

waniu innymi i nadużywaniu władzy.

Adam chichoce, ale bez śladu rozbawienia.
- Czemu się tak zaperzasz, Tru? Przecież zawsze

twierdziłeś, że instytucja małżeństwa jest barbarzyńskim
przeżytkiem.

Peter wydaje się najbardziej opanowany, ale widzę, że

ściska kurczowo rączkę teczki, aż bieleją mu kłykcie.

- Jestem pewien, że ojciec miał jak najlepsze intencje

- mówi - ale z drugiej strony nie jest miło dowiedzieć

się, że nie ufa naszemu zdrowemu rozsądkowi.

Znów zapada milczenie, tym razem długie i wymow­

ne. Nietrudno odgadnąć ich myśli.

Na przykład Adam. Pewnie utwierdza się w duchu:

Właściwie czym mam się martwić? Małżeństwo jest
ostatnią rzeczą, jakiej pragnę. Za dobrze się bawię.

Patrzę na Petera. Na pewno myśli: Spokój. Mam już

za sobą jedno nieudane małżeństwo i, słowo daję,'wolał­
bym użerać się z nieuczciwą konkurencją, niż brać sobie
znów żonę.

Tru ma na twarzy swój słynny uśmieszek. O, tak,

wiem, o co mu chodzi: Nigdy nie pozwolę, by kobieta

wodziła mnie za nos. Wystarczy tylko pójść do ołtarza,
a już słodka żonka chce, żebyś chodził jak w zegarku,
narzeka, że nie pochwaliłeś nowej tapety, podsuwa ci
pod nos wycinki o wypadkach motocyklowych, a twoją
ukochaną skórzaną kurtkę oddaje dla biednych. I ja mam

się żenić? Nie ma mowy!

Został nam jeszcze Taylor. Założę się, że właśnie po­

wtarza sobie: Wcale nie muszę się martwić. Przynaj­

mniej będę miał wymówkę wobec bab, które chciałyby

background image

16 • ADAM I EWA

mnie złapać na męża. No, właśnie. Widzę, jak uśmiecha
się pod wąsem.

Właściwie każdy z nich jest przekonany, że uniknie

małżeńskich więzów. Jeszcze chwila, a zaczną się zasta­
nawiać, czy nie byłoby dobrze pozostać jedynym kawa­
lerem w tym towarzystwie i zgarnąć dla siebie cały
miód?

Taki Adam na przykład miałby wolną drogę do karie­

ry pierwszego playboya Ameryki. Z kolei Peter mógłby
wreszcie rządzić firmą po swojemu, bez oglądania się na
braci. Tru z zachwytem wprowadziłby imperium starego
Fortune'a w dwudziesty pierwszy wiek. A Taylor miałby
wreszcie możliwość zrealizowania najśmielszych pomy­
słów.

- Posłuchajcie - nagle przerywa ciszę Tru.

Z tonu jego głosu domyślam się, na co się zanosi.

Tego się właśnie obawiałem. Och, gdybym mógł łyknąć

coś na te wrzody! Nie ma wyjścia, muszę wziąć byka za
rogi.

- Chyba domyślam się, co chcesz powiedzieć, Tru

- wtrącam. - Zastanawiasz się pewnie, co będzie, jeśli

w wyjątkowym, podkreślam, wyjątkowym przypadku,
wszyscy czterej zdecydujecie się na małżeństwo, tak?

Pięć par oczu dosłownie wwierca się we mnie. Otwar­

cie ocieram pot z czoła.

Jeśli powstanie taka ewentualność - mówię pospie-

sznie by im najszybciej to z siebie wyrzucić - wówczas

tytuł własności korporacji przechodzi na mnie.
Wszyscy czterej atakują jednocześnie.
-Ty podstępny cwaniaku! - słyszę od Tru.
Podpuściłeś ojca na to, tak? -chce wiedzieć Adam.

ADAM 1 EWA • 17

- Nigdy nie dostaniesz firmy! - ostrzega Peter. Jesz­

cze nie widziałem go tak wściekłego.

Nawet Taylor mnie nie oszczędza.
- Wiesz, Nolan, to naprawdę chwyt poniżej pasa.

Wiedziałem, że do tego dojdzie, więc nie jestem za­

skoczony. Ale bolą mnie ich słowa. Próbuję sobie wytłu­

maczyć, że poniosły ich nerwy. Przecież wiem, że chło­
pcy zawsze mnie poważali i ostatnią rzeczą, o jaką by

mnie posądzali, byłyby nieuczciwe intencje.

- Wierzcie mi, aż do tego ranka nie miałem pojęcia,

co zawiera uzupełnienie testamentu - usiłuję się bronić.

- Wasz ojciec nie wspomniał mi o nim ani słowem. Gdy­

by wcześniej przedyskutował ze mną swoje plany,

z pewnością...

Tru ucisza mnie machnięciem ręki.

- Daruj sobie tłumaczenia, Nolan. Nie mogę mówić

za braci, ale jeżeli chodzi o mnie, z pewnością się nie

ożenię, więc sprawa twojego ewentualnego dziedzicze­

nia upada.

- Słusznie, słusznie - basuje mu Adam, wznosząc

wyimaginowany toast za starokawalerski stan.

Peter przytakuje w milczeniu, strzepując niewidocz­

ny pyłek z rękawa marynarki. Taylor z roztargnionym

uśmiechem znów wtyka nos w notatki.

Muszę przyznać, iż doznałem niemałej ulgi, widząc,

że burza przeszła nadspodziewanie szybko. Przypusz­

czam, że zawdzięczam to ich niezachwianej pewności,

że pozostaną kawalerami.

Na odchodnym podają mi rękę. Taylor klepie mnie

nawet po ramieniu, mówiąc coś o niechowaniu urazy.

Z całego serca życzę im powodzenia. Cieszę się, że

background image

18 • ADAM 1 EWA

mam to wreszcie za sobą i pragnę już tylko iść do domu.
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że Jessica nie
ruszyła się z miejsca i przygląda mi się uważnie.

Staram się nie pokazać po sobie zdenerwowania, kie­

dy tak patrzę na jej drobną, elegancką sylwetkę w klasy­
cznym białym kostiumie, zagubioną w ogromnym, po­
krytym skórą fotelu. Siwe włosy ma obcięte krótko
i modnie, szczupłe nogi skrzyżowane w kostkach. Wy­
tworna w każdym calu, jak zawsze, myślę. Ta kobieta
potrafi zachować klasę, nawet wtedy, kiedy jest wście­
kła.

- Jessico, jeszcze raz zapewniam cię, że tontyna nie

była moim pomysłem. Musisz mi uwierzyć. Niczego nie

sugerowałem twojemu synowi.

- Daj spokój, Nolan. Wiem o tym.
- Więc nie masz mi za złe tej sytuacji? - pytam z na­

dzieją.

Na jej twarzy błyska przelotny uśmiech. Od razu na­

bieram otuchy.

Jessica podrywa się z fotela z młodzieńczą żywością

i rusza ku drzwiom. Na moment odwraca się z ręką na
klamce. Choć patrzy mi prosto w oczy, wcale nie jestem
pewien, czy mnie widzi.

- Aleksander myślał, że nawet zza grobu zdoła po­

zbawić mnie prawnuków, a swoich synów radości ślub­
nej ceremonii. Taki był pewien, że chłopcy wyżej cenią
pieniądze niż miłość? Cóż, przekonamy się.

Jej ostatnim słowom towarzyszy tajemniczy uśmiech.

Nasze oczy spotykają się przez moment. Przebiega mnie
drżenie.

- Wiesz, wszystko zależy od nich - bąkam.

ADAMI EWA • 19

Uśmiech nie znika jej z twarzy, a w oczach pojawia

się przewrotny błysk.

- Na to właśnie liczę - rzuca mi na odchodnym i znika.

Opowiedziałem już, co się stało, ale czuję, jak ogarnia

mnie dręczący niepokój. Za dobrze znam matkę Ale­

ksandra, by łudzić się, że to koniec całej historii.

- Doris, czuję, że zaczyna się migrena. Czy mogłabyś

mi przynieść aspirynę? Tę mocną.

background image

.

ROZDZIAŁ

1

- Adam? Adam, jesteś tam? - Adam Fortune prze­

kręcił się na łóżku i nakrył głowę poduszką.

- Obudź się, do diabła! - Adam stęknął i po omacku

sięgnął po upuszczoną słuchawkę. - Skup się wreszcie

i słuchaj. To bardzo ważne.

Adam zdołał wreszcie przycisnąć słuchawkę do ucha.

Trzymał ją kurczowo, drugą ręką pocierając bolące skro­
nie.

- Dobrze, dobrze, przecież się nie pali - wymamro­

tał.

- Owszem, pali się, i to pod twoimi stopami.

- Pete? To ty?
- Zabalowaleś wczoraj, co?

ADAM I EWA • 2 1

- Nie, skąd - skłamał Adam, zerkając na budzik

u wezgłowia. - Już piąta? Fatalnie, byłem umówiony na
tenisa o wpół do szóstej - westchnął i gorączkowo za­
czął szukać aspiryny.

- Stary, jest piąta rano!
- Coo?! Niemożliwe. - Adam usiadł wyprostowany

na łóżku. - Petey... czy ktoś... umarł?

- Nie, nikt nie umarł. Ale jeśli się natychmiast nie

doprowadzisz do porządku i nie zjawisz o ósmej w za­

rządzie, ty, ja, Tru i Taylor będziemy załatwieni na amen.

- Pete, wyrażaj się jaśniej!

- Przed chwilą dowiedziałem się od Kellehera, że

związek zawodowy zamierza ogłosić strajk, jeśli nie
ustosunkujemy się do listy żądań, które wysunęli nasi
pracownicy.

- Kelleher?
- Adam, na miłość boską, wiem, że niezbyt interesu­

jesz się tym, co się dzieje w firmie, ale nazwisko Kelle­

hera powinno ci uruchomić jakąś klapkę w mózgu. To

jeden z naszych dyrektorów. Pracuje u nas od dwudzie­

stu pięciu lat.

- Aa... ten Kelleher. - Adam z wolna opadł na podu­

szki, ściskając dłońmi tętniące skronie.

- Tylko się nie kładź! - rozkazał Pete. Adam posłusz­

nie usiadł na łóżku.

- A teraz słuchaj, drogi braciszku. Na razie nie mu­

sisz podejmować decyzji. Wystarczy tylko, żebyś repre­

zentował nas godnie przez tydzień, wysłuchując wszel­
kich zażaleń, robiąc notatki, uśmiechając się przymilnie
i w ogóle sprawiając wrażenie, że wszelkie sprawy spor­
ne zostaną szybko i korzystnie załatwione.

background image

22 • ADAM I EWA

Adam przytaknął z roztargnieniem. Trudno mu było

zdobyć się na coś więcej, gdyż znalazł właśnie słoiczek

aspiryny i trzymając słuchawkę przyciśniętą uchem do
ramienia, walczył z oporną nakrętką.

- Hej, słuchasz mnie?

- Tak, oczywiście. - Adam z wysiłkiem przełknął

dwie tabletki.

- Dobra, w takim razie powtórz, co masz zrobić - na­

kazał Peter.

Adam ze zniecierpliwieniem zmarszczył brwi.

- Braciszku, może już dosyć tego. Tak się złożyło, że

jestem od ciebie starszy i nie trzeba mi dziesięć razy

powtarzać, co mam robić.

- Wybacz, zapędziłem się. - Peter zmienił ton. - W ka­

żdym razie mogę Uczyć, że będziesz tam o ósmej, tak?

- O ósmej?
- Już zapowiedziałem Kelleherowi, że punkt ósma

spotkasz się z Andersonem.

- Z kim?
- Z szefem związków!
- Dobra, w porządku. Anderson. Ósma. Masz jak

w banku.

- Siedziba korporacji. Moje biuro.
- Tak, twoje biuro. Co, w twoim biurze? A dlaczego

ciebie tam nie będzie, Pete?

- Ponieważ jestem tam, gdzie jestem - to znaczy

w Genewie. I zostanę tu jeszcze przez tydzień, drogi
bracie. A Tru jest nadal w szpitalu. Słowem, padło na

ciebie.

- Rozumiem... - westchnął Adam. Wreszcie poczuł,

jak zaczynają się rozpraszać alkoholowe opary. - Petey,

ADAM I EWA • 23

wszystko w porządku, ale na wszelki wypadek powtórz
mi, o co chodzi - poprosił.

Brat spokojnie wyjaśnił wszystko jeszcze raz. Adam

trzeźwiał w przyspieszonym tempie.

- Fakt, nie sądzę, by Taylor... - zaczął, ale przerwał

i z zakłopotaniem pokręcił głową. - Nie, związkowcy

urobiliby go sobie już przy obiedzie.

- Jeszcze przed obiadem, kochany - skorygował Pe­

ter. - Dlatego zadzwoniłem do ciebie. Flirty to twoja
specjalność, braciszku.

- Flirty może tak, ale biznes - nie, i dobrze o tym

wiesz.

- Och, to ma niewiele wspólnego z interesami. To

czysto psychologiczna gra, w której najbardziej liczy się

urok osobisty, poczucie humoru, wdzięk i...

- Jasne, jasne, tylko takie zaloty do związkowców

wymagają czasu. A ja mam strasznie nabity tydzień, Pe­

te. W Holly Reed's liczą, że zagram w turnieju; ponadto

przysiągłem Liz Elman na wszystkie świętości, że pomo­

gę jej w środę przy otwarciu nowej galerii. I... O Boże,
byłbym zapomniał! Jen Talcott oczekuje mnie w czwar­
tek w Los Angeles na trzydniowym turnieju golfowym,
z którego dochód ma być przeznaczony na cele dobro­
czynne.

- Przede wszystkim należy uprawiać dobroczynność

na rzecz własnej rodziny, nie sądzisz, braciszku? Myślę,

że w tym tygodniu będziesz musiał zmienić plany.

Adam westchnął ciężko.
- Dobra, dobra, wiem, kiedy trzeba zmienić kurs.

O której, jak mówiłeś, mam się spotkać z tym bojowni­
kiem ze związków?

background image

24 • ADAM I EWA

ADAM I EWA • 25

- Punktualnie o ósmej rano. I nie będzie to bojownik,

tylko bojowniczka.

Adam wzdrygnął się mimowolnie.
- Wiesz, stara panna, tak pod pięćdziesiątkę, ostra jak

siekiera, twarda jak skała - poinformował go usłużnie

młodszy brat.

Poranne wrześniowe słońce jasno oświetlało pokój

jadalny. Jessica Fortune, ubrana w strój o pastelowych,

ciepłych kolorach, delektowała się poranną bułeczką i fi­
liżanką kawy. Spodziewała się jedynie towarzystwa pta­
ków zaczynających właśnie swoje trele w ogrodzie, kie­

dy niespodziewanie pojawił się Adam. Widok rodzonego

wnuka o wpół do ósmej rano, w dodatku ubranego

w elegancki garnitur, zaskoczył ją zupełnie.

Adam z uśmiechem musnął wargami policzek babci.

- Dzień dobry, moja najmilsza.

Jessica popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Czyżby to było wszystko, co masz mi do powiedze­

nia? - zapytała nieufnie.

Adam nalał sobie filiżankę kawy, upił trochę, po czym

oznajmił:

- Wiesz, chętnie bym sobie z tobą poplotkował, ale

pewnie znasz to powiedzenie: Kto rano wstaje, temu Pan

Bóg daje.

Dobroczynny wpływ aspiryny sprawił, że czuł się jak

nowo narodzony.

- Adamie Fortune, o co ci chodzi? - spytała Jessica

z udaną surowością.

- O co mi chodzi? Och, babciu, jaka ty jesteś podej­

rzliwa - westchnął i przysunął się bliżej. - A jakie masz

wielkie oczy! I uszy - dodał, z udanym przerażeniem

usuwając się spod jej ręki.

- Mój drogi, nie zwykłeś zaczynać dnia tak wcześnie,

więc nie mogłeś się zjawić o tej porze bez ważnego
powodu. Dokąd pędzisz?

Adam puścił do niej oko.

- Do pracy, babciu. Dokąd podąża o tej porze wię­

kszość mężczyzn, jak myślisz?

- A od kiedy to zaliczasz się do klasy pracującej?

Adam udał obrażonego.

- Co w tym dziwnego, że chcę wpaść do firmy i zo­

baczyć, jak się rzeczy mają? Przecież jestem jednym
z udziałowców. Poza tym Peter jest za granicą, a Tru
dopiero dochodzi do siebie po operacji ślepej kiszki.

Dlatego postanowiłem przypilnować spraw podczas ich

nieobecności.

Jessica pokiwała głową z pełnym aprobaty uśmiechem.
- Masz jednak poczucie odpowiedzialności, Adamie.

Twój świętej pamięci ojciec byłby z ciebie równie dum­

ny, jak i ja.

Adam poczuł, że płoną mu policzki. Bawi się w jakieś

głupie kłamstwa, jakby zapomniał, z jaką kobietą ma do
czynienia! Westchnął. Przed Jessicą nie było sensu ni­
czego ukrywać.

- Okay, babciu. Tak naprawdę, to Petey zadzwonił do

mnie i kazał, żebym się pozbierał... no, w każdym razie
muszę zaraz jechać do Denver, gdyż związki grożą straj­

kiem. Mam kaca, łeb mi pęka, a za chwilę czeka mnie
rozgrywka z jakąś zaprawioną w bojach aktywistką
i w ogóle nie mam pojęcia, co robić.

- Jestem pewna, że pójdzie ci świetnie, mój drogi.

background image

26 • ADAM I EWA

Kto wie, może nawet dojdziesz do wniosku, że praca
może być interesująca.

- Wiesz, Adamie, zaimponowałeś mi. Twój pomysł

jest niesamowity - stwierdziła Iona. - Uroczysta gala

w domu towarowym po godzinach zamknięcia! A już się
martwiliśmy, że przywdziałeś listek figowy i zrezygno­
wałeś z zaszczytnej funkcji najsłynniejszego playboya
Denver, żeby zostać urzędasem.

W niebieskich oczach Adama pojawił się błysk.
- Dopóki jestem w raju, nie potrzebuję listka,

Iona parsknęła śmiechem.

- Jesteś niepoprawny, ale uroczy. Szkoda, że jeste­

śmy tak starymi przyjaciółmi - westchnęła. - Chociaż

nie miałabym ochoty stać w kolejce - dodała kpiąco.

Iona Poole, atrakcyjna trzydziestoczteroletnia blon­

dynka, córka Roberta Poole'a z Poole Industries,
przyjaźniła się z Adamem od szkolnej ławy.

Adam przysiadł na krawędzi biurka.
- I pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu uważałem, że

robota etatowego negocjatora to beznadziejnie głupia

harówka - powiedział ze śmiechem.

- Nie opowiadaj, że próżnujesz. Musisz przecież wy­

słuchiwać tych nie kończących się narzekań i skarg, bie­

daku. Bardzo dobrze, że wymyśliłeś tę imprezę. Nadmiar
pracy i brak rozrywki mógłby poważnie nadwerężyć
twój urok osobisty - zachichotała.

- O, do tego nie mogę dopuścić! - zaśmiał się Adam.

Douglas Welch, dyrektor domu towarowego w Den­

ver, nie sprawiał wrażenia zachwyconego. Wiedział, że

ADAM I EWA • 27

gdyby Peter Fortune był na miejscu, nie zgodziłby się na
pomysł Adama. Niestety, Welch nie mógł sprzeciwiać się
decyzji jednego z właścicieli firmy. Nawet Kelleher, dy­
rektor generalny, musiał siedzieć cicho.

- Spokojnie, Doug - Adam uśmiechnął się do niego

pocieszająco - biorę pełną odpowiedzialność za ewentu­
alne szkody. Zresztą nie musisz się o nic obawiać. Moi
przyjaciele są naprawdę bardzo dobrze wychowani i po
przyjęciu nie znajdziesz nawet jednej rysy na meblach.

- Ale... czy nie byłoby lepiej urządzić przyjęcie

w jakimś bardziej... konwencjonalnym miejscu? - wy­

jąkał Welch. Kiedy dostrzegł błysk w oku szefa, pożało­

wał swoich słów. Adam Fortune dostawał dreszczy na
sam dźwięk słowa „konwencjonalny".

- Posłuchaj, Doug. O szóstej, po wyjściu klientów,

przyślę tutaj kilku ludzi, żeby poprzestawiali sprzęty

w dziale meblowym, tak aby znalazło się miejsce dla
orkiestry i do tańca. Co cenniejsze meble się usunie,
a jeżeli tak się boisz o resztę, to kanapy i fotele, na
których pewnie będą siadać goście, można czymś na­

kryć.

- Wszystko tam jest na sprzedaż, panie Fortune.

Przecież nie możemy pokazywać potem klientom...

uszkodzonych rzeczy. - Na twarzy dyrektora pojawił się
nerwowy tik. Teraz już oczekiwał najgorszego.

Adam był jednak w szampańskim nastroju. Z rozma­

chem klepnął przerażonego Welcha po plecach.

- Wiesz, Doug, podsunąłeś mi pewną myśl. Jeśli bę­

dą jakieś szkody, wywiesimy ogłoszenie, że po przyjęciu
robimy wyprzedaż w dziale meblowym.

- Wyprzedaż... po przyjęciu? - wyjąkał ze zgrozą

i

background image

28 • ADAM I EWA

Welch. - Naprawdę, panie Fortune, nie wiem, czy to jest
najlepszy pomysł.

Nieszczęsny dyrektor za wszelką cenę pragnął unik­

nąć rozgłosu. Był przekonany, że nie odwiedzie Adama

od projektu zorganizowania spotkania towarzyskiego.
Wiedział też aż za dobrze, że kiedy coś się stanie, będzie
za to odpowiadał głową.

W piątek o dziewiątej wieczorem meble były już po­

przestawiane. Do dekoracji pomieszczeń użyto różnoko­
lorowych baloników. W powietrzu unosił się zapach
szczodrze rozpylonych perfum, Joy", zabranych z dzia­
łu kosmetycznego. Z kolei dział garmażeryjny dostar­
czył smakowitych zakąsek i ciast. Adam zrobił wszy­
stko, by przypodobać się zaproszonym pracownikom.

Przyprowadził również kilku swoich przyjaciół, aby do­
dać przyjęciu splendoru.

Sam, ubrany w nieskazitelny smoking, stanął przy

windzie i witał gości. Nie było kobiety, której serce nie

drgnęłoby, kiedy pozdrawia! ją ceremonialnie.

- Adamie, cóż to za wspaniałe miejsce na imprezę- za-

gruchała do niego przystojna, rudowłosa Bene Archer.

Adam ucałował ją serdecznie.

- Cieszę się, że przyszłaś. Bałem się, że nikt nie

zauważy tej krótkiej notki w prasie.

- Wiesz przecież, że nigdy nie opuściłam ani jednego

twojego przyjęcia, prawda, Fred? - Kokieteryjnie
uśmiechnęła się do swego towarzysza. Fred, który wie­

dział doskonale, że Bette i Adam jeszcze kilka miesięcy
temu mieli romans, przytaknął z nieszczęśliwą miną.

Adam mrugnął do niego porozumiewawczo.

ADAM 1 EWA • 29

- Masz szczęście, chłopie, że poderwałeś takiego ko­

ciaka, jak Bette - powiedział po cichu.

Fred rozpromienił się natychmiast.
- Ja też tak myślę - potwierdził, otaczając swoją

upragnioną zdobycz ramieniem i odciągając ją szybko
od Adama, jakby w obawie, że ten się rozmyśli.

Tymczasem za plecami gospodarza stanęła nagle

przystojna brunetka.

- To nasza piosenka, kotku. Chodź, zatańczymy - sze­

pnęła namiętnie.

Fortune odwrócił się i czule otoczył ramieniem

Samanthę McPhee, projektantkę mody.

- Nie wiedziałem, że mamy jakąś piosenkę, Sam

- roześmiał się.

Po skończonym tańcu podziękował jej i oddalił się,

by witać następnych gości. Samantha poszła do baru,

aby pocieszyć się drinkiem. Siedziała tam już Iona, są­
cząc martini.

- Ależ z niego Don Juan - mruknęła, uśmiechając się

do przyjaciółki.

Samantha westchnęła smętnie.
- To nie do uwierzenia, ale za każdym razem, kiedy

go widzę, staję się miękka jak wosk. A przecież nie

jestem naiwną debiutantką, do licha! I doskonale wiem,

że z jego strony to tylko gra.

- Tak, to prawda, ale on fantastycznie ją rozgrywa

- rozległ się nad ich głowami głos Bette, która przyszła

właśnie po szampana.

George Kelsey już od osiemnastu lat pracował jako

nocny strażnik domu towarowego Fortune w Denver.

background image

30 • ADAM 1 EWA

Przez te wszystkie lata musiał radzić sobie w różnych
trudnych sytuacjach i był niezmiernie dumny ze swojej
umiejętności błyskawicznego reagowania. Na przykład
przed paru laty, gdy istniał jeszcze dział ze zwierzętami,
który później zlikwidowano, boa dusiciel wymknął się
z klatki i George sam przeszukał siedem pięter, nim osa­

czył węża w stoisku z damską bielizną.

Od dwóch lat jednak nic się w czasie jego obchodów

nie wydarzyło. George zaczął w związku z tym nabierać
przekonania, że dosłuży do emerytury bez żadnych przy­
gód. Nie znaczy to jednak, że zaniedbywał swoje obo­
wiązki. Szczególnie obawiał się pożaru, zwłaszcza od
czasu gdy paliło się w magazynie i musiał sam radzić
sobie z gaśnicą, dopóki nie przyjechała straż pożarna.

Dostał potem specjalne podziękowania i nagrodę od Ale­

ksandra Fortune'a.

Tego dnia kontrolował wszystko ze zdwojoną uwagą.

Tłum na trzecim piętrze irytował go, choć goście Adama,

zgodnie z umową, nie wychodzili poza dział meblowy.

George robił obchód siódmego piętra. Snop światła

latarki kolejno wyłuskiwał z ciemności eleganckie buti­
ki. Strażnik właśnie sprawdził stoisko Yves St. Laurenta
i zbliżał się do urządzonej w wiktoriańskim stylu ekspo­
zycji Laury Ashley, kiedy usłyszał podejrzany szmer.

Błyskawicznie powiódł wokół latarką, aż w kręgu

światła dostrzegł jakiś ruch. Skrzydła wahadłowych
drzwi prowadzących do przymierzalni chwiały się jesz­
cze.

George Kelsey był kropce. Nie mógł się zdecydować,

czy ma sam poradzić sobie z kłopotliwą sytuacją, czy też
zawiadomić Adama Fortune'a. Gdyby był tu Peter For-

ADAM 1 EWA • 3 1

tune, nie wahałby się ani chwili. Ten na pewno wiedział­

by, jak sobie poradzić, i załatwiłby sprawę szybko i spo­

kojnie. Ale Adam... Znał go tylko z plotek i na dobrą

sprawę nie wiedział, czego może się po nim spodziewać.
Z drugiej strony George nie chciał brać na siebie odpo­
wiedzialności. Sprawa była zbyt delikatna.

- Proszę mi wybaczyć, panie Fortune...

Adam przerwał rozmowę z atrakcyjną brunetką

i uprzejmie uśmiechnął się do strażnika.

- Jestem George Kelsey, proszę pana.

- Witaj, George. Napijesz się czegoś?

- Nie, dziękuję, jestem na służbie.

- W porządku, tu jest woda mineralna i soki. I nałóż

sobie coś na talerz. Polecam krem z krewetek.

- Dziękuję, to bardzo miło z pana strony, ale...

- George odchrząknął z zakłopotaniem - czy mogę za­

mienić z panem kilka słów na osobności?

- Oczywiście. Nawet więcej niż kilka.

Brunetka westchnęła z rezygnacją i dyskretnie odda­

liła się w stronę barku. Adam poprowadził strażnika ku

miękkiej sofie ukrytej w kącie.

- Jakieś problemy, George? - zapytał, zezując pożąd­

liwie w stronę oszałamiającej blondynki, ubranej w ob­
cisłą suknię ze srebrnej lamy.

- Tak, można to nazwać problemem. Chodzi o kobie­

tę, panie Fortune.

Adam uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Jasne, kobiety są jednym wielkim problemem.

- Nie, nie, tu chodzi o szczególną kobietę. Ona jest...

- strażnik zrobił głową znaczący gest w kierunku sufitu

background image

32 • ADAM 1 EWA

- w dziale słynnych kolekcji mody. Na siódmym piętrze.
- George zakłopotanym gestem poprawił służbową
czapkę, ukradkiem ocierając pot z czoła. - Nie wiedzia­
łem, co zrobić, dlatego przyszedłem do pana. Może na­
leżałoby wezwać policję, choć nie wiem, czy to byłoby

mądre. Widzi pan, ta Laura Ashley... ona wygląda tak
bezbronnie i niewinnie.

- Ashley? - Nazwisko wywołało jakieś odległe sko­

jarzenia w pamięci Adama. - Laura Ashley - powtórzył

na głos.

- Słynna projektantka mody, panie Fortune.

Adam popatrzył na strażnika z wyrozumiałym uśmie­

chem.

- Laura Ashley na siódmym piętrze, w dziale słyn­

nych kolekcji? - mruknął, wzruszając ramionami. Nie

przypominał sobie, by zapraszał tę panią na party, ale
przecież mógł ją przyprowadzić ktoś z przyjaciół. Pocie­
szająco poklepał George'a po ramieniu. -Nie martw się,
George. Zapewne pani Ashley poszła przy okazji spraw­

dzić, czy odpowiednio eksponujemy jej modele.

Adam, udzieliwszy tego wyjaśnienia, najwyraźniej

stracił zainteresowanie dla sprawy i zaczął rozglądać się

za efektowną blondynką.

- Ależ nie, panie Fortune, pan mnie nie zrozumiał,

to nie jest Laura Ashley - nie dawał za wygraną straż­

nik.

Adam powoli tracił cierpliwość.

- Jeśli nie ona, to kto?
- Nie wiem.

- Nie wiesz?

- Nie. I ona, ta Laura Ashley, też nie wie.

ADAM 1 EWA • 33

Adam nerwowo splótł palce.

- George... - zaczaj z irytacją.
- Ona po prostu przywłaszczyła sobie to imię.

Z szyldu nad stoiskiem. Powiedziała, że bardzo lubi ten

styl mody. I... i już lepiej byłoby, żeby miała na sobie

coś z tej kolekcji, zamiast... - Kelsey wyraźnie się zaru­
mienił.

Rozdrażnienie Adama zmieniło się w ciekawość.
- Zamiast czego, George?

Policzki strażnika płonęły.

- To się chyba nazywa... teddy.

-

Masz na myśli tę skąpą koronkową bieliznę?

- Tak, proszę pana. Właśnie to. Z białych koronek.
- Słuchaj - Adamowi rozbłysły oczy - nie ma co

tracić czasu. Lepiej chodźmy, niech sam zobaczę - zde­
cydował, popychając strażnika ku windzie.

- Czy będzie trzeba wezwać policję? A może leka­

rza? - dopytywał się niepewnie George. - Bo wie pan,
ona powiedziała, że ma amnezję i zupełnie nic nie pa­

mięta. Kto wie, a może jest złodziejką albo bezdomną

i tylko udaje?

Winda zatrzymała się na siódmym piętrze.

- Rób dalej swój obchód, George, i nie przejmuj się

niczym. Ja sam zajmę się tą... Laurą Ashley.

Laura Ashley, otulona w luźną szarą podomkę, przycu­

pnęła na kanapce w ogromnej stylowej przymierzalni.

W zielonych oczach krył się wyraz napiętego oczekiwania.

- Mam nadzieję, że nie wezwał pan policji - odezwa­

ła się cicho, odgarniając z czoła złoty lok, zalotnie spa­
dający jej na oczy.

background image

34 • ADAM I EWA

- Skoro pani się tego obawiała, czemu pani nie uciek­

ła stąd?

- Nie wiem, dokąd miałabym pójść.
- Naprawdę pani nic nie pamięta? Jak się pani nazy­

wa, gdzie mieszka? Żadnej rodziny, przyjaciół, nic?

- Nic. Mój umysł jest jak pusta karta.
- Może ma pani jakieś dokumenty?

Bezradnie rozłożyła ręce.

- Żadnych. Pewnie miałam torebkę, ale gdzieś ją

zgubiłam.

- Dlaczego wybrała pani na schronienie akurat nasz

dom towarowy?

- Schowałam się tutaj przed deszczem. To było tuż

przed zamknięciem, a chciałam... wyschnąć i... trochę
odpocząć. Byłam kompletnie wyczerpana. Przysiadłam
na sofie i wtedy rozdzwoniły się dzwonki. Pomyślałam
sobie, że nic nie szkodzi, jeśli zostanę na noc, a rano

obudzę się i... może wszystko sobie przypomnę.

Spojrzała na niego rozpaczliwie wielkimi oczami. Na

gęstych, długich rzęsach błyszczały łzy.

Adam zastanawiał się, czy Laura zorientuje się, jak

mięknie mu serce na widok kobiecych łez. Szybko usiadł
obok niej i opiekuńczo objął ją ramieniem.

- Słusznie pani zrobiła. Odpocznie pani i jutro świat

będzie wyglądał zupełnie inaczej - powiedział pociesza­

jąco. Nieśmiało próbowała się uśmiechnąć.

- Pan zapewne myśli, że mam zaburzenia psychicz­

ne, prawda?

- Nie - zapewnił bez namysłu. Był przekonany, że

tak nie jest, choć nie wiedział, skąd wzięła się ta pew­

ność. - Niemniej może powinna pani iść do lekarza.

ADAM 1 EWA ł 35

- Do lekarza? Nie, proszę, tylko nie to. Skieruje mnie

do szpitala. Nie cierpię takich miejsc. - Wzdrygnęła się
i z przerażeniem popatrzyła na Adama. - Nie we­
zwie pan ludzi w białych kitlach, prawda? Nie zrobi pan
tego?

Adam czule ujął drżącą dłoń dziewczyny.

- Nie, nie będę nikogo wzywał - zapewnił. - Wszy­

stko jest w porządku. Naprawdę.

Oczy Laury rozbłysły wdzięcznością. Zdawało się, że

dopiero teraz zwróciła uwagę na siedzącego obok męż­
czyznę.

- Pan wygląda jak dzielny książę z bajki, który ratuje

z opresji młode dziewczęta. Kim pan jest, piękny rycerzu?

- Jestem Adam Fortune.
- Fortune? - Spojrzała na niego uważnie. - To jest

dom towarowy Fortune. Czy...

- Tak - przytaknął.

- O Boże, co za niefortunny traf!
Gra słów rozbawiła go. Po chwili śmiała się i Laura.

Adam był zachwycony radosną, pozbawioną afektacji

swobodą, z jaką przechodziła od łez do śmiechu. Być

może udzieliła mu się nierzeczywista, iście bajkowa at­

mosfera tego spotkania, gdyż namiętnie przycisnął do
ust dłoń dziewczyny i drżąc z oczekiwania zapytał:

- Czy chciałaby pani pójść na bal, Lauro Ashley?

Zielone oczy spojrzały na niego ze zdumieniem.

Adam, nie czekając na odpowiedź, ujął tajemniczą nie­

znajomą za rękę i wyprowadził z przebieralni.

- Proszę sobie coś wybrać - powiedział, gestem

wskazując na eleganckie stoiska wokół. - Bal jest na
trzecim piętrze.

background image

36 • ADAM I EWA

Laura leciutko ucałowała go w policzek.

- Piękny książę i dobra wróżka w jednej osobie. Chy­

ba...

- Fortuna pani sprzyja, tak? - dokończył z uśmiechem.

- O tak - uśmiechnęła tak ślicznie, że z trudem zdo­

łał oderwać od niej wzrok.

ROZDZIAŁ

2

Krótka rozmowa z zapłakaną, raczej rozebraną, niż

ubraną Laurą Ashley z siódmego piętra w najmniejszym
stopniu nie przygotowała Adama na widok olśniewają­
cej piękności, która wysiadła z windy na trzecim piętrze.
Zupełnie jak Kopciuszek na balu u księcia - a wszak

dokonała cudownej przemiany bez pomocy czarodziej­
skiej różdżki!

Niezwykłe połączenie dziewczęcości i zmysłowości

sprawiło, że wszyscy panowie zastygli na moment w za­
chwycie. Nawet muzykanci pomylili takt.

Adamowi niemal odjęło mowę. Patrzył, jak zjawisko­

wa postać zmierza w jego kierunku, i nie mógł wykrztu­
sić słowa.

background image

38 • ADAM I EWA

- Czy wszystko w porządku? - spytała młoda kobie­

ta z troską, widząc, że jej książę kurczowo łapie powie­

trze.

- T-tak - wyjąkał Adam z trudem.

- Ta suknia jest bardzo droga - powiedziała cicho

Laura. - Będę na nią uważać.

Rozejrzała się wokół i zaniepokojona spojrzała na

Adama wielkimi zielonymi oczami.

- Ludzie się na mnie gapią - szepnęła i przysunęła

się bliżej. - Czy oni myślą, że wkradłam się tutaj nie

proszona?

Adam zdumiony pokręcił głową. W swojej niewinno­

ści nie zdawała sobie nawet sprawy, że to jej wspaniała

uroda przyciąga spojrzenia innych.

- Zapewniam cię, że tak nie myślą.

Jakby na potwierdzenie jego słów, kilku panów

w smokingach równocześnie zaprosiło nowo przybyłą

do tańca. Laura zawahała się przez chwilę, patrząc pyta­

jąco ną Adama. Czyżby czekała na jego pozwolenie?

Skinął głową z wymuszonym uśmiechem.

U jego boku zjawiła się Iona Poole.

- Chcesz powiedzieć, kochanie, że to jest ta biedna,

cierpiąca na zanik pamięci przybłęda, którą miałabym

wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła? - zapytała kpią­

co.

Adam zdołał tylko skinąć głową w odpowiedzi. Za­

nim pojawiła się Laura, obszedł wszystkie swoje przyja­

ciółki, próbując namówić je do dobrego uczynku. Nie
miał bowiem serca posłać pięknej nieznajomej do szpi­

tala. Pocieszał się, że wkrótce odzyska pamięć, a do tego

czasu mogłaby zamieszkać u którejś z jego znajomych.

ADAM I EWA • 39

Planował też sprawdzenie na policji, czy nie było komu­
nikatu o zaginięciu złotowłosej dziewczyny o zielonych
oczach.

- Zastanawiam się, kim ona jest? - odezwała się

w zamyśleniu Iona. Mężczyzna słuchał jej z roztargnie­
niem, wodząc oczami za nieznajomą, królującą na par­
kiecie. Nie różnił się w tym względzie od innych męż­
czyzn.

- Szkoda, że muszę wyjechać na ten tydzień - ciąg­

nęła Iona. - Może Pat Robbins przygarnęłaby tę twoją
protegowaną? - Nagle spostrzegła, że przyjaciel zupeł­
nie jej nie słucha.

- Kotku, zamknij usta, bo za chwilę wleci w nie mu­

cha - upomniała go ze śmiechem, jak w dawnych szkol­
nych czasach. Ale Adam skinął jej tylko z roztargnie­
niem głową i ruszył w stronę parkietu. Tam został naty­

chmiast obstąpiony przez swoich znajomych, trawio­
nych ciekawością.

- Caroline twierdzi, że ta piękność pojawiła się tu na

wariackich papierach. Powiedz, stary, co naprawdę jest
grane? - dopytywał się Ted Prince.

- Czy to twoja ostatnia zdobycz, Fortune?
- Bracie, skąd ty ją wytrzasnąłeś?

- Podaj mi jej numer telefonu!
- Gdzie ona mieszka?

Adam spokojnie przetrzymał grad pytań i komenta­

rzy, pozostawiając je bez odpowiedzi, po czym ku zasko­

czeniu przyjaciół dał im oschle do zrozumienia, by

„trzymali swoje spocone łapska" z dala od tej damy.
Ostatnie słowo wymówił z naciskiem, aby było jasne, że
nie mają do czynienia z byle kim.

background image

40 • ADAM I EWA

- No, no, Adamie, od kiedy to zrobiłeś się taki ostry?

Adam odwrócił się.

- To wcale nie jest dowcipne, Sam - syknął.

Samantha McPhee cofnęła się, zaskoczona jego wro­

gim spojrzeniem.

- No, nie złość się. - Uspokajająco klepnęła go po

ramieniu. - Właśnie chcę spełnić dobry uczynek. Za­
opiekuję się Laurą Ashley przez kilka dni. Mało tego,
gotowa jestem nawet zadzwonić do znajomego prywat­
nego detektywa, jeśli to będzie konieczne.

- Prywatnego detektywa?
- Kochanie, zastanów się, przecież ona może być...

nie wiadomo kim. Na przykład mężatką z piątką dzieci.
Albo kryminalistką. Albo księżniczką, która uciekła
z pałacu.

Adam popatrzył na nią w milczeniu. Samantha miała

rację. Laura mogła być każdym.

Sam z uśmiechem zerknęła na parkiet.

- Wycofuję się, z taką figurą nie mogłaby mieć pię­

ciorga - przyznała. - Najwyżej jedno albo dwoje.

- Nie wiem, Sam. Ona nie wygląda dla mnie jak...

matka.

- Dobrze, ale może być żoną, nie uważasz? - zasuge­

rowała Samantha. - No więc, co sądzisz o mojej propo­
zycji? Pozwolisz mi się nią zaopiekować?

Spojrzał na nią nieprzytomnie.

- Co takiego?
Nim jednak zdążyła powtórzyć pytanie, otworzyły się

drzwi windy i wysiadły z niej dwie osoby, na widok
których Adam dosłownie zesztywniał.

- O, nie, tylko nie to! - westchnął.

ADAM I EWA • 41

Samantha odwróciła się, by sprawdzić, co wprawiło

Adama w takie zakłopotanie.

- O, widzę, że masz rodzinną wizytę. Twoja babcia

i Tru. Ale skąd on się tu wziął? Przecież mówiłeś, że...

Nie dokończyła, gdyż Adam szybko zaczął przepy­

chać się przez tłum.

- Co wam przyszło do głowy? - burknął.

- Miło nas witasz - żachnęła się Jessica.
- Właśnie, braciszku, co się stało z twoimi maniera­

mi? - poparł ją Tru.

Adam rzucił mu niechętne spojrzenie.

- O ile wiem, jesteś jeszcze rekonwalescentem.

- Owszem, ale wiesz przecież, że nie puściłbym tu

babci samej. Zresztą lekarze powiedzieli, że trochę ruchu

dobrze mi zrobi.

Tymczasem Jessica rozglądała się wokół z ciekawością.
- Masz zwariowane pomysły, Adamie. Peter złapał­

by się za głowę, gdyby to zobaczył.

- Ale na szczęście nie zobaczy, a my możemy się

zabawić - roześmiał się Adam, który zaczął odzyskiwać
dobry humor. - Myślę, że w końcu pochwaliłby mnie,

zobaczywszy, jaką sobie robimy reklamę.

- O ile go znam, bardziej przejmowałby się strajkiem

niż reklamą - wtrącił Tru.

- Och, nie tragizuj. Wszystko idzie jak po maśle.

Udało mi się udobruchać tę związkową aktywistkę. Za­
prosiłem nawet panią Anderson na przyjęcie razem z jej

gwardią przyboczną.

- Nie powiesz mi chyba, drogi wnuku, że ową akty-

wistką jest to piękne złotowłose stworzenie w czerwonej
sukni? - zapytała z powątpiewaniem Jessica.

background image

42 • ADAM I EWA

Tru ciekawie podążył wzrokiem za jej spojrzeniem

i niemal otworzył usta z wrażenia, podobnie jak wcześ­

niej jego brat.

- Kto to jest?

- Laura Ashley - mruknął Adam. -1 uważaj, Tru, bo

jeszcze wpadnie ci do ust jakaś zabłąkana mucha.

Jessica zachichotała.

- Kim ona naprawdę jest? O ile wiem, prawdziwa

Laura Ashley nie żyje od paru lat.

- Nie mam pojęcia, babciu.
- Słuchajcie, ona tu idzie - wyszeptał podekscytowa­

ny Tru. Z błyskiem w oku przeczesał ręką niesforną jas­

ną czuprynę i obciągnął sportową marynarkę, którą Jes­

sica kazała mu nałożyć zamiast nieśmiertelnej skórzanej

kurtki.

Laura rzuciła Adamowi nerwowe, niepewne spojrzenie.

Natychmiast podbiegł i wziął ją za rękę, dając dziewczynie
do zrozumienia, że znajduje się wśród przyjaciół.

- Lauro, to moja babcia, Jessica, i mój brat, Truman.

- Proszę, mów do mnie Tru. Wszyscy tak mnie nazy­

wają.

- Bardzo mi miło, Tru. - Zarumieniła się.
- Właśnie miałem poprosić cię do tańca - wtrącił

pospiesznie Adam. - Jeśli masz dla mnie miejsce w swo­
im... balowym karnecie? - dodał cicho, czując wpatrzo­
ny w siebie wzrok Jessiki i brata. Zdawał sobie sprawę,

że zachowuje się jak zadurzony nastolatek. Ale, do licha,
tak się właśnie czuł!

- Och, Adamie. - Laura obdarzyła go prześlicznym

uśmiechem. - Dla ciebie wszystkie tańce są wolne, jeśli

tylko zechcesz.

ADAMI EWA • 43

Słynny playboy z wrażenia nie mógł wykrztusić sło­

wa. Czując, że się czerwieni, szybko pociągnął dziew­
czynę na parkiet.

- Czy oni już wiedzą? - zapytała, gdy wmieszali się

pomiędzy tańczące pary.

- Nie - mruknął, z zachwytem wdychając zapach jej

ciała i najlepszych perfum z działu kosmetycznego do­
mu Fortune. Zaskoczyło go i upoiło uczucie doskonałe­
go dopasowania, harmonii, jakby trzymał w ramionach
kogoś bardzo bliskiego.

- Więc powiedz im, Adamie. - Zawahała się. - Nie

gniewasz się, że mówię do ciebie po imieniu?

Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej.

- Ależ skąd. Wszyscy przyjaciele tak do mnie mówią.

Roześmiała się z ulgą. Poczuł lekkie muśnięcie jej

policzka na swoim.

- Jesteś taki miły dla mnie! Jeszcze godzinę temu

czułam się samotna i przerażona, a teraz...

- .. .a teraz jesteś królową balu, księżniczko.

Tak, pomyślał, jesteś piękną i nieśmiałą księżniczką,

która nie wie nawet, skąd uciekła.

- Teraz rozumiem wszystko - powiedziała powo­

li Jessica, wysłuchawszy całej historii. Popatrzyła na
Laurę Ashley, otoczoną gromadą adoratorów, wśród
których prym wodził Tru, a potem zwróciła się do Ada­

ma.

- Biedna mała - westchnęła.

Wnuk uchwycił w jej tonie podejrzaną nutę rozbawie­

nia, która bardzo mu się nie spodobała. Owszem, dziew­
czyna uśmiechała się i na pierwszy rzut oka nie było

background image

44 • ADAM I EWA

widać, że cierpi, ale z pewnością musiała czuć się obco

i samotnie wśród tego stada podrywaczy.

- Babciu, szkoda, że nie widziałaś jej tam, w garde­

robie. Sprawiała wrażenie zalęknionej i zagubionej.

Oczywiście, nie wiadomo, kim ona jest- dodał, widząc

uważne spojrzenie Jessiki.

Starsza pani jeszcze raz przyjrzała się Laurze.

- Wszystko jedno, kim jest, ale na pewno potrzebuje

pomocy - stwierdziła. - Tyją znalazłeś, Adamie, i oczy­

wiście nikt nie każe ci zajmować się nią jak kwoka

kurczęciem, ale...

- Masz absolutną rację - przytaknął skwapliwie.

- Nie muszę trząść się nad nią, ale przyjmuję całą odpo­

wiedzialność.

Jessica nie spodziewała się ze strony wnuka aż takiej

gotowości, lecz nie zdradziła swych myśli.

- Co w takim razie masz zamiar zrobić? - zapytała

rzeczowo.

- Cóż... Samantha zaofiarowała się przechować ją

u siebie przez kilka dni.

- Kilka dni? To ładnie z jej strony, ale co będzie, jeśli

parę dni nie wystarczy?

- Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym.

Samantha ma znajomego detektywa. Może udałoby mu

się szybko ustalić tożsamość Laury. Ale masz rację, ona

tymczasem potrzebuje spokoju... pomocnej ręki - od­

parł zamyślony.

- Właśnie. Gdyby się uspokoiła i odprężyła, może

wróciłaby jej pamięć.

- Tak! Zajmę się tym! - wykrzyknął impulsywnie

Adam. Jessica spojrzała na niego czujnie.

ADAMI EWA • 45

- Mamy przecież wystarczająco dużo miejsca w do­

mu - tłumaczył, speszony badawczym spojrzeniem bab­
ki. - A to ja powinienem poczuwać się do odpowiedzial­

ności, właśnie ja, ponieważ ją znalazłem. Znajdzie u nas
dobrą opiekę i może po paru dniach coś sobie przypo­
mni.

- Moglibyśmy przeznaczyć dla niej apartament na

trzecim piętrze, skoro Tru wyniósł się teraz do domku
gościnnego - zaproponowała Jessica. - Oczywiście, naj­
pierw musisz ją spytać o zdanie.

- Jasne, porozmawiam z nią.
- Peter jest na razie za granicą, ale i tak nie sądzę, by

miał coś przeciwko gościowi - dodała Jessica. Peter, tak

jak Adam, mieszkał w obszernej siedzibie rodu Fortu-

ne'ów niedaleko Denver. Ponadto bracia posiadali aparta­
menty w mieście, w hotelu, który znajdował się blisko do­
mu towarowego i biur. Tru i Taylor również pozostali w ro­

dzinnym domu, lecz Truman wybrał na swoje mieszkanie
domek dla gości w wiejskim stylu, zaś Taylor przystosował

sobie starą wozownię. Taki układ odpowiadał wszystkim,
gdyż wnukowie chcieli być blisko babci, o którą wszyscy
czterej bardzo się troszczyli. Adam serdecznie ucałował
Jessicę w policzek.

- Na pewno nie będzie miał nic przeciwko Laurze.

Przecież spełniamy dobry uczynek, a on zawsze mawiał,
że dobre uczynki należy czynić we własnym domu.

Adam Fortune nerwowo przebiegał piętro w poszuki­

waniu Laury. Wreszcie znalazł ją w zacisznym kąciku,
pogrążoną w rozmowie z Ioną Poole. Iona nawyraźniej
coś jej tłumaczyła. Adam zmarszczył brwi. Czyżby ta

background image

46 • ADAM 1 EWA

plotkara opowiadała o nim? W tym momencie Laura do­

strzegła jego wzrok i jej oczy stały się czujne.

Zaklął pod nosem. Teraz już był pewien, że łona

odmalowała go w najczarniejszych barwach jako kobie­

ciarza i lekkoducha.

Kiedy zbliżył się do obu kobiet, winowajczyni rzuciła

mu rozkoszne „Ciao!" i szybko zniknęła.

- Co ona ci o mnie naopowiadała? - zapytał z uda­

wanym spokojem.

- Nie mam prawa nikogo osadzać - odparła z zakło­

potaniem Laura.

- Nie wszystkie te opowieści są prawdziwe.

- Ale niektóre są? - Spojrzała mu w oczy.

- Tak - przyznał szczerze. Laura odstąpiła o krok.

- Chyba powinnam już zdjąć tę suknię - powiedziała

rumieniąc się. - To znaczy, w ogóle powinnam już iść.

- Dokąd?
- Mam... kilka zaproszeń.

- Och, w to nie wątpię.

- Samantha McPhee dała mi klucz do swojego mie­

szkania - wyjaśniła speszona.

- Przepraszam, Lauro, nie chciałem cię urazić.
- Nie przepraszaj. Może w prawdziwym wcieleniu

jestem... mam swobodne obyczaje.

- Lauro... - wyciągnął ku niej ręce.
- Adamie, proszę... Byłeś dla mnie taki miły. Mogłeś

przecież od razu zawołać policję i pozbyć się mnie raz na

zawsze.

- Nie zrobiłbym tego, wierz mi!

- W każdym razie wystarczająco mi pomogłeś - po­

wiedziała odwracając się.

ADAM I EWA • 47

- Chodź ze mną, Lauro.
Zamarła na moment.
- Czekaj, nie zrozum mnie ile! Co za bzdury opo­

wiedziała ci łona?- Laura potrząsnęła głową i szybko

wmieszała się w tłum gości.

Adam rzucił się za nią, rozpychając ludzi. Kątem oka

dostrzegł uważne spojrzenie Jessiki. Stała, czekając na
windę. W okienku jarzyła się cyfra „T'. Ktoś jechał na

górę- pewnie jego Kopciuszek. Za chwilę przebierze się

w swoją skromną sukienkę i, tak, jak w bajce, rozpłynie

się w powietrzu.

Bez namysłu dopadł drzwi prowadzących na schody

przeciwpożarowe i pognał do góry. Dotarł do siódmego
piętra w rekordowym tempie i otworzył drzwi windy.

Była już pusta, tylko na podłodze leżały porzucone pan­

tofelki z czerwonej satyny. Chwycił je i pobiegł do przy-

mierzalni.

Przed wahadłowymi drzwiami zawahał się i stanął.

Jeszcze tylko brakowało, by zaskoczył ją w trakcie prze­
bierania!

- Lauro, nie musisz uciekać - zaczął pospiesznie wy­

rzucać z siebie słowa. - Nie bój się. Pozwól, że ci coś
wytłumaczę. W domu babci są wolne pokoje. Wybie­
rzesz sobie jeden z nich. Nikt ci nie będzie przeszkadzać.
Ja mieszkam w innym skrzydle. Pomyśl, będziesz

z ludźmi... z naszą rodziną. Moja babcia jest absolutnie

wspaniała. Lauro...

Przerwał, nerwowo nasłuchując, lecz odpowiedziała

mu głucha cisza. Spojrzał bezradnie na pantofelki, które
ciągle trzymał w ręku. Pantofelki Kopciuszka.

- Słuchaj, naprawdę chcę ci pomóc - mówił dalej

background image

48 • ADAM I EWA

w stronę drzwi. - Może i jestem podrywaczem, ale ty

możesz być spokojna. Proszę, wpuść mnie. Muszę z tobą

porozmawiać.

- Adamie, czuję się okropnie - dobiegł go drżący

głos. Powoli pchnął drzwi i wszedł do środka. Stała tam,

zmieszana i zaczerwieniona.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - zaczął

przemawiać do niej czule, zbliżając się ostrożnie, by jej

nie spłoszyć. - Słuchaj, umówmy się, że jeśli tylko u-

znasz, iż nie odpowiada ci moje towarzystwo, możesz

zaraz wyjść, zabierając każdą suknię, jaka ci się spodoba.

- Adamie. - Cofnęła się, lecz tylko po to, by mógł

dokładnie zobaczyć brzydką mokrą plamę na czerwo­

nym materiale. - Widzisz, zniszczyłam ją. Biegnąc po­

trąciłam kogoś i oblano mnie winem. Boże, przecież to

kosztowało majątek! Ale zapłacę, obiecuję. Na razie nie

mam pieniędzy i jestem bezdomna, ale znajdę jakąś pra­

cę i zwrócę ci wszystko co do centa.

Adam popatrzył na nią z ciepłym uśmiechem.

- Styl Laury Ashley jest po prostu stworzony dla

ciebie. Dlatego potraktuj tę suknię jako prezent. Bez

żadnych zobowiązań - dodał pospiesznie.

- Wiesz, co myślę? - odezwała się po dłuższej chwili.

- Nie, powiedz.

- Że jesteś o wiele lepszy niż wizerunek, który usil­

nie stwarzasz. Oczywiście, skoro tak dbasz o swoją złą

reputację, przyrzekam, że nie powiem nikomu, jakie

dobre serce ma ten wyrafinowany playboy, Adam Fortu­

ne. I wiesz... lubię cię. Wierzę, że nie będziesz mnie

podrywał, a muszę przyznać, że jesteś bardzo przystojny

- przyznała, spuszczając oczy.

ADAM I EWA • 49

- Jesteś cudownie szczerą kobietą, Lauro - stwierdził

z zachwytem Adam.

Umknęła spojrzeniem w bok i cień przemknął jej po

twarzy.

- Tak uważasz? - szepnęła. - Zastanawiam się, czy

w swoim prawdziwym wcieleniu byłabym tak szczera.

background image

ROZDZIAŁ

3

Jessica Fortune nalała właśnie Laurze filiżankę kawy,

kiedy do pokoju śniadaniowego wpadł Adam. Był kwa­

drans po ósmej.

Jessica popatrzyła na wnuka z uśmiechem.
- Ostatnio ranny ptaszek z ciebie, mój drogi.

Adam z apetytem sięgnął po bułkę i mrugnął porozu­

miewawczo.

- Wiesz, powiadają, że kto rano wstaje, temu Pan

Bóg daje.

- A cóż ci ma dzisiaj dać dobry Bóg?
- Och, babciu, to w końcu tylko porzekadło, ale mam

pewne plany. Nie pograłabyś ze mną w tenisa o dziewiątej?

- zwrócił się do Laury. - W parach mieszanych?

ADAM I EWĄ • 51

Zawahała się;

- Widziałem cię wczoraj na korcie. Bardzo dobrze

sobie radzisz.

- Tak, uwielbiam tenisa, ale...
- No, co takiego?

- Wiesz, po prostu mam poczucie winy.
- Winy? Dlaczego? - Adam i Jessica byli jednakowo

zdumieni.

Laura zaczerwieniła się i zerknęła spod oka na Ada­

ma.

- Byłeś dla mnie ostatnio taki cudowny, Adamie, taki

opiekuńczy, ale wiem, że odrywam cię od pracy. Masz
teraz pewnie ogromne zaległości. Nie chcę, żebyś czuł

się w obowiązku mnie zabawiać. Przecież musisz zarzą­

dzać całą siecią domów towarowych.

Jessica nie kryła uśmiechu, choć nie odezwała się

słowem. Wbrew pozorom, jej wnuk nie próżnował.
Działał aktywnie na rzecz lokalnej społeczności i za­
wsze pierwszy zgłaszał się, gdy trzeba było organizować

zbiórkę funduszy na przeróżne cele dobroczynne. Jego

oczkiem w głowie był oddział dziecięcy rejonowego

szpitala w Denver. Stale wymyślał jakieś imprezy, by
zabawić małych pacjentów. Sam nawet dał dla nich po­
kaz sztuczek magicznych na Boże Narodzenie. Ponadto,

jeśli było trzeba, potrafił także pracować jak inni, od

dziewiątej do piątej.

Adam, zaniepokojony miną babki, udawał, że pilnie

miesza kawę.

- Lauro, zapewniam cię, że nie musisz się martwić

o moją pracę. Wierz mi, nie mam żadnych problemów
- odezwał się wreszcie.

background image

52 • ADAM I EWA

Teraz z kolei Laura długo mieszała swoją kawę z mle­

kiem.

- Powiedziałeś, że mam być twoją partnerką na kor­

cie, tak?

- Tak. Chciałbym, żebyśmy zagrali razem.
Adam zauważył, że Laura posłała Jessice zaniepoko­

jone spojrzenie.

- Hej, o co chodzi?
- Myślę, że Laura trochę źle by się czuła w tłumie

twoich przyjaciół - wyjaśniła Jessica, podsuwając mu

cukiernicę.

Nim jednak zdążył zbić ten argument, w progu poja­

wił się niespodziewanie jego brat.

Jessica rozpromieniła się na jego widok.
- Peter, wróciłeś wcześniej, niż zapowiadałeś! Ocze­

kiwaliśmy cię dopiero za dwa dni.

Peter Fortune starannie odłożył czarną skórzaną tecz­

kę na stolik. Pomimo całonocnego lotu wyglądał jak
spod igły. Na nieskazitelnym garniturze i koszuli nie
było ani śladu zmarszczek. Bystre oko mogłoby się naj­
wyżej dopatrzyć lekkiego załamania kantów spodni.

Podszedł do babci i czule ucałował ją w policzek.

- Peter, poznaj naszego nowego gościa - oznajmiła

Jessica swobodnym tonem. - Oto Laura Ashley.

Laura zaczerwieniła się, czując na sobie zdumione

spojrzenie Petera Fortune'a.

- Laura Ashley? Ależ... - wyjąkał.

- To nie jest jej prawdziwe nazwisko - szybko wtrą­

cił Adam. - Ona po prostu przybrała je chwilowo. Rozu­

miesz, występuje tutaj incognito.

Na twarzy Petera nadal malował się wyraz powątpie-

.

ADAM I EWA • 53

wania. Adam gwałtownie wstał od stołu i chwycił Laurę
za rękę.

- Chodźmy, już czas - powiedział, bezceremonialnie

pociągając ją za sobą.

- Idziemy grać w tenisa. W parach, z Ioną i jej nowym

narzeczonym. Zdaje się, że on nazywa się Graydon.
O dziewiątej musimy być na korcie - wyjaśniał pospiesz­
nie, popychając oszołomioną dziewczynę ku drzwiom.

Peter nie spuszczał oczu z brata.

- Adamie, może jednak wytłumaczysz mi, co znaczy,

że ta pani jest tu incognito?

Jessica przyszła Adamowi z pomocą.
- Mało kto rozumie twojego brata, kochanie. Propo­

nuję, żebyś usiadł i zjadł ze mną śniadanie, dobrze?

- Zaraz, zaraz, a co ze strajkiem? - zawołał Peter

widząc, że Adam znika już w drzwiach.

- Wszystko w porządku, Pete. Naprawdę, panuję nad

sytuacją.

Ale Peter nie dał się tak łatwo zbyć. Gestem nakazał

Adamowi, by został, a sam podszedł do Laury.

- Doprawdy, mój brat ma fatalne maniery - powie­

dział, wyciągając ku niej dłoń na powitanie.

- Miło mi cię poznać, Lauro.

- Mnie również, panie...

- Jestem Peter - uśmiechnął się łagodnie.

Laura odpowiedziała uśmiechem.

- Dzięki, Peter. Cieszę się, że cię poznałam.

'

- Zaczekaj chwilę - poprosiła Laura Adama, kiedy

znaleźli się w ogrodzie.

- Co się stało?

Ł

background image

54 • ADAM I EWA

- Nie mogę grać w tym stroju.

Adam przystanął i objął spojrzeniem jej zgrabną syl­

wetkę w obcisłej, cudownie uwydatniającej kształty zie­

lonej sukience. Sam nakazał jednej z pracowniczek dzia­

łu mody dobranie odpowiedniej garderoby dla Laury,
pomimo stanowczych protestów dziewczyny. Zgadzała

się najwyżej na jedną sukienkę na zmianę i jak zwykle
powtarzała, że zwróci pieniądze. Adam nawet nie chciał
o tym słyszeć. Mało tego, kilka rzeczy wybrał dla niej

osobiście - a między innymi i tę sukienkę, w której wi­

dział ją najchętniej. Niemniej Laura miała rację - nie był
to strój odpowiedni do tenisa.

- Dobrze, po drodze na korty wpadniemy do sklepu

i coś sobie wybierzesz.

- Adamie, twoja hojność przekracza wszelkie grani­

ce. Mam już jeden strój tenisowy w pokoju. Daj mi tylko

minutę na przebranie się.

- Dobrze, biegnij, tylko wejdź od tylu, żebyś nie

natknęła się na Petera.

Spojrzała na niego z niepokojem.

- Dlaczego nie powiedziałeś mu prawdy o mnie?
- Babcia zrobi to dużo lepiej. Wiesz, w pierwszym

momencie Peter może się wydać nerwowy i zasadniczy;
zyskuje dopiero przy bliższym poznaniu.

- Wydał mi się bardzo miły. Widzę zresztą, że to cecha

rodzinna. Ty, Taylor i Tru jesteście uroczy i gościnni.

- Taylor też? - Adam zauważył, jak Tru zmieniał się

przy Laurze z buntownika w uroczego światowca, ale
nie mógł uwierzyć, by taki odludek i maniak naukowy

jak Taylor nagle stał się towarzyski.

- Tak, on jest cudowny, choć może odrobinę nieśmiały.

ADAM I EWA • 55

- Kiedy zdążyłaś go tak dobrze poznać?

- Nie za dobrze, ale rozmawialiśmy sobie wczoraj

przez kilka godzin w jego pracowni. Demonstrował mi
działanie Homera.

- Chcesz powiedzieć, że Taylor pokazał ci swojego

robota?

- A co w tym niezwykłego?

- Och, nic takiego. Po prostu nigdy nikomu go nie

pokazywał.

- Nawet wam, rodzinie?
- Nawet nam. Taylor zawsze trzyma swoje wynalaz­

ki w ukryciu do ostatniej chwili.

- Och! - Dziewczyna zarumieniła się.
Tak, pomyślał Adam, też mam ochotę westchnąć so­

bie „Och!" Zdaje się, że piękna księżniczka zawróciła

w głowie wszystkim braciom Fortune'om.

Dalsze słowa Laury natychmiast potwierdziły jego

podejrzenia.

- Mam prośbę, żebyś po tenisie podrzucił mnie do

miasta. Obiecałam Tru, że zjem z nim lunch w „Le Cas-

soulet".

- Coo? Tru w „Le Cassoulet"?

- Czyżby nie lubił tej restauracji? - zdziwiła się.

- Przecież powiedział, że jest najlepsza w mieście.

- Owszem, lubi, ale swojego czasu miał małą wy­

mianę zdań z szefem kuchni.

- Wymianę zdań?

- Wiesz, Truman lubi poprawiać innych. Zdaje się,

że sugerował jakieś zmiany w menu. On bywa czasami
pory wczy. Ale nie bój się, przy tobie będzie łagodny jak
baranek - zapewnił, widząc jej zakłopotaną minę.

background image

56 • ADAM I EWA

Kiedy Laura poszła się przebrać, Adam stał jeszcze

dobrą chwilę, rozważając w myśli własną uwagę. Tak,

niech lepiej Tru zachowuje się wzorowo, inaczej będzie

miał z nim do czynienia!

- No i co, samarytaninie? - zagadnęła z uśmiechem

Iona.

Adam zignorował jej uwagę. Rozglądał się za Laurą.

- Poczekaj, ona jeszcze bierze prysznic. Przecież na­

graliśmy się do siódmych potów. Co się z tobą dzieje,

staruszku?

- Daj spokój - burknął.
- Boże, aż tak cię wzięło? - Iona przyjrzała mu się

uważnie.

- Śmieszna jesteś. Czuję się po prostu odpowiedzial­

ny za Laurę, współczuję jej i dbam, żeby miała jakieś

rozrywki, dopóki...

- No, właśnie, dopóki co? Mówiła mi, że nadal nic

sobie nie przypomina, a w prasie ani w telewizji nie ma

żadnych komunikatów o zaginionej blondynce.

- Minęły dopiero cztery dni.

- Adamie, posłuchaj... - Iona urwała z wahaniem.

- No, dalej, powiedz to wreszcie!
- Może ona wcale nie chce sobie przypomnieć.

- Przypomnieć czego?
- Właśnie. - Przyjaciółka spojrzała mu prosto w oczy.

- O to właśnie chodzi.

- Jesteś dziwnie milczący, Adamie - odezwała się Lau­

ra, kiedy wjechali do Denver. - Czy z powodu mojej gry?

ADAM I EWA • 57

Zacisnął ręce na kierownicy ferrari i rzucił jej szybkie

spojrzenie.

- Jakiej gry?

- Mojej gry w tenisa - odparła speszona.

Adam zacisnął na moment powieki.

- Przepraszam, w pierwszej chwili miałem co innego

na myśli.

- Rozumiem, musisz mieć tysiące rzeczy na głowie

ważniejszych ode mnie.

Czyżby sobie z niego kpiła? Niemożliwe, pomyślał,

widząc jej szczerze przejętą minę. Nie, Laura nie potrafi

udawać.

- Myślałem tylko o tobie - powiedział łagodnie.

- Ach - wyszeptała, spuszczając głowę. Znów zapa­

nowało milczenie.

- Lauro?

- Tak?

Roześmiał się niespodziewanie.

- Wiesz, normalnie nie miewam zahamowań w roz­

mowach z kobietami.

- Zauważyłam. Już pierwszego dnia, na przyjęciu

czy chociażby dzisiaj, kiedy rozmawiałeś z Ioną. Potra­

fisz gawędzić zajmująco i swobodnie, jak prawdziwy

lew salonowy.

Tym razem jego śmiech był przepojony goryczą.

- Przepraszam, jestem okropna. Nawet się nie zasta­

nawiam nad tym, co mówię.

- Nie przepraszaj, Lauro. Szczerość jest twoim naj­

większym urokiem.

Ich spojrzenia spotkały się na moment.

background image

58 • ADAM I EWA

- Dojechaliśmy do „Le Cassoulet" - szepnęła, od­

wracając wzrok.

Gdyby mu nie powiedziała, nawet nie zauważyłby, że

są na miejscu. Tak bardzo chciał... Właśnie, czego

chciał?

- Adamie, przejechałeś za daleko - powiedziała, ma­

chając do Trumana, który stal na chodniku z dziwną
miną, wpatrując się w samochód brata.

Adam gwałtownie wdepnął hamulec. Gdyby nie pas

bezpieczeństwa, Laura uderzyłaby czołem w szybę.

- Przepraszam - wymamrotał i powoli podjechał do

krawężnika. Tru podbiegł, by otworzyć drzwiczki.

- Lauro, wyglądasz jak sama radość poranka - o-

znajmił z zachwytem, ceremonialnie podając jej ramię.

- Ty też pięknie się prezentujesz, Tru - zrewanżowa­

ła się z uśmiechem.

Adam zerknął na brata. Rzeczywiście, Tru wyglądał

nadzwyczaj wytwornie w popielatym włoskim garnitu­

rze, błękitnej jedwabnej koszuli i krawacie od Armanie-

go, koloru bordo w dyskretny wzorek. Ten widok coś mu

jednak przypominał.

- Hej, kochany, przecież to moje ubranie! - zawołał

zdumiony.

Tru mrugnął do niego, nie speszony.

- Chyba nie sądzisz, że wpuściliby mnie do „Le Cas­

soulet" w dżinsach i skórzanej kurtce, co?

Laura odchodząc obejrzała się na Adama.

- Dzięki za urocze przedpołudnie - powiedziała.
- Możemy je jutro powtórzyć - rzucił z wymuszo­

nym uśmiechem, widząc, że Tru nie puścił jej ręki.

Ruszał powoli, wpatrzony w tylne lusterko, gdzie

ADAMIEWA • 59

wciąż odbijał się obraz „Le Cassoulet". Kierowca za nim

zatrąbił niecierpliwie. Przez głowę Adama przelatywały
niespokojne myśli.

Chyba straciłeś rozum, upominał się w duchu. Nawet

nie wiesz, kim jest naprawdę ta kobieta, nie znasz jej
nazwiska, rodziny, nie masz pojęcia, w jakiej znalazła się

sytuacji. Może to tylko pociąg fizyczny? Ale przecież

masz aż przesadne skrupuły, by nie wykorzystać jej na­
iwności i niewinności. Ona jest inna, zupełnie inna niż

wszystkie. I co z tego? Czym to się według ciebie ma

skończyć? Nawet gdyby nie było dodatkowego warunku
w testamencie...

Nagle spostrzegł, że wciąż zatacza koła wokół restau­

racji. Tam, w środku, siedzieli Tru i Laura. Przy zacisz­
nym, malutkim stoliku na dwoje. Zerknął na zegarek

i niecierpliwie zabębnił palcami po kierownicy. Koledzy
czekają na niego w klubie. Już jest spóźniony.

- Przepraszam, ale u nas obowiązuje marynarka

i krawat - upomniał go uprzejmie, lecz stanowczo szef

sali.

- Och, bardzo mi przykro, ale jestem umówiony na

ważne spodkanie. Przy stoliku już na mnie czekają. Pan
rozumie, interesy - powiedział przymilnie Adam, dys­
kretnie wsuwając szefowi do kieszeni dwudziestodo-

larówkę. Reakcja była natychmiastowa. Mężczyzna ski­
nął na dziewczynę w szatni. Na ladzie błyskawicznie
znalazła się czarna marynarka i ponury szary krawat.

Mało elegancka marynarka okazała się o kilka nume­

rów za duża, krawat za krótki, a wszystko kłóciło się ze

background image

60 • ADAM I EWA

sportową koszulą, którą miał na sobie. Adam krytycznie
obejrzał się w lustrze i ruszył w kierunku sali.

W pierwszej chwili na widok Tru, ubranego w jego

własny, szyty na miarę włoski garnitur, chciał się wyco­
fać. Niestety, natknął się na Laurę, wracającą z toalety.

- Adam?
- Laura?
Zdumiona zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.

Adam bezsilnie wzniósł oczy do nieba.

- Zjesz z nami obiad? - zapytała, wyraźnie tłumiąc

wesołość.

- Z przyjemnością. - Usiłował zrobić dobrą minę do

złej gry.

Tru miał najwyraźniej podobne problemy.
- Myślałem, że jesteś umówiony w klubie - stwier­

dził cierpko.

Adam przysunął sobie krzesło i usiadł pomiędzy ni­

mi.

- Odwołałem spotkanie - stwierdził swobodnie, nie

zważając na rozbawioną minę, z jaką brat studiował jego

strój. Laura wzięła do ręki kartę.

- Co proponujecie, chłopcy? - zapytała.

- Proszę, wejdź! - zawołała Laura. - Drzwi są otwarte.

Peter Fortune przestąpił próg rozświetlonego słońcem

salonu dla gości. Laura siedziała w otwartych drzwiach
tarasu, przeglądając jakiś magazyn.

- Hej, jak udał się wczoraj tenis? - zapytał.
- Fajnie. Wygraliśmy wszystkie sety - odparła, od­

kładając pismo. - Coś mi się zdaje, że Iona Poole nie

będzie chciała spojrzeć na kort przez najbliższy tydzień.

ADAM I EWA • 6 1

- Jedno można z pewnością powiedzieć o przyjacio­

łach Adama - bardzo lubią wygrywać.

- I bardzo lubią grać - dodała.

Peter oparł się plecami o framugę.

- A także jeść w dobrych restauracjach. Słyszałem,

że Tru zabrał cię do „Le Cassoulet".

- Owszem. Był tam również Adam.

- Adam? - Peter Fortune pytająco uniósł gęste brwi.

- Tak. Muszę przyznać, że miał bardzo efektowne

wejście - zaśmiała się.

Adam słyszał ten śmiech już w korytarzu. Wchodząc

zmierzył brata czujnym spojrzeniem.

- Co was tak śmieszy? Ja też lubię kawały.

Peter dał mu braterskiego kuksańca w bok i zniknął

dyskretnie. Laura spłonęła rumieńcem.

Adam obciągnął na sobie błękitny sweter i odezwał

się zasadniczym tonem:

- Jadę do Boulder. Może chciałabyś mi towarzyszyć?

- Interesy?

- Można i tak powiedzieć. Chcę wybrać coś na au­

kcję dobroczynną. Konkretnie obraz Ellmana. Jeffreya

Ellmana. Słyszałaś o nim kiedyś?

Bezradnie uniosła ku niemu wzrok.
- Nie wiem...
- Och, wybacz!

- Nie szkodzi. Powiedz mi, czy jest dobrym malarzem?

- W każdym razie popularnym. Poza tym zgodził się

dać jeden z obrazów na aukcję. Przedstawi mi trzy do

wyboru i pomyślałem, że mogłabyś mi doradzić.

- Nie mam pojęcia, czy wiem cokolwiek o sztuce

- westchnęła.

background image

ROZDZIAŁ

4

Gdy znaleźli się przed domem Jeffreya Ellmana, Lau­

rze aż zaparło dech z wrażenia. Przepiękna, przeszklona
budowla z cedrowych belek wznosiła się nad doliną oto­
czoną łańcuchem wzgórz.

- Ładne, co? - zapytał Adam z uśmiechem.

- Ładne? Chciałeś powiedzieć cudowne! - wykrzyk­

nęła Laura z niekłamanym zachwytem, po czym uważ­
nie spojrzała na swojego towarzysza. - Dla ciebie wszy­
stko jest takie zwyczajne.

Adam zatrzymał wóz na podjeździe, zgasił silnik i od­

wrócił się do niej.

- Co jest dla mnie takie zwyczajne?
Laura wykonała ręką nieokreślony gest.

ADAM I EWA • 65

- Żyjesz w sposób niedostępny zwykłym śmiertelni­

kom, Adamie Fortune. Obracasz się wśród sław i boga­
czy, mieszkasz we wspaniałej posiadłości, nie masz

zmartwień ani codziennych obowiązków. Wszystko
przychodzi ci tak łatwo, naturalnie.

- Robisz ze mnie płytkiego światowca.
- Nie, tego nie chciałam powiedzieć. Może po prostu

jestem zazdrosna. I na pewno sfrustrowana. Lękam się,

że kiedy wróci mi pamięć, okaże się, iż jestem tylko
zwykłą kobietą, prowadzącą nudne, szare życie, spędza­

jącą dnie w ponurym biurze, a wieczory... - urwała

i popatrzyła w bok.

- Z mężem? I dziećmi?

Nie odpowiedziała.

- Nie sądzę, by tak było. Gdyby żona i w dodatku

matka dzieciom zniknęła z domu, zaraz ukazałyby się

komunikaty - powiedział Adam z przekonaniem.

Laura znów wpatrzyła się w dom Ellmana.

- Może po prostu spędzam wieczory samotnie, sie­

dząc zwinięta z książką na kanapie, pojadając popcorn

i na próżno czekając, aż zadzwoni telefon.

- W to też trudno mi uwierzyć.

- Naprawdę? - Odwróciła się ku niemu. Wielkie

oczy zaszkliły się łzami. Adam wyciągnął ramiona, pra­

gnąc ją pocieszyć i przytulić, lecz dziewczyna szybko
otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu.

Jeffrey Ellman powitał ich u drzwi. Zupełnie nie od­

powiadał wyobrażeniom, jakie Laura miała o artystach.
Był zażywnym, jowialnym, łysiejącym starszym panem
o wyglądzie typowego komiwojażera czy agenta ubez­
pieczeniowego.

background image

66 • ADAM I EWA

ADAM I EWA • 67

- Witam w „Casa Ellman" albo - jak nazywa ten

dom moja mama - w „Kaprysie Jeffreya" - powiedział

z miłym, ciepłym uśmiechem. - W każdym razie wolę

go od zakaraluszonej pracowni w mieście - dodał ze
śmiechem, przyjacielsko otaczając Laurę ramieniem.

- A ty, moja piękna, możesz nazywać tę chałupę po pro­

stu domem.

Laura polubiła tego człowieka i to miejsce od pier­

wszego wejrzenia. Adam, sądząc po jego minie, miał

podobne odczucia.

- Szaleństwo, co? - zapytał Jeffrey ze śmiechem, wi­

dząc wrażenie, jakie wywarła na niej przeszklona pra­

cownia w szczycie domu. - Tutaj sobie maluję jak na
dachu świata.

- Fantastyczne - przyznała Laura. - Musisz się czuć

jak...

Jeffrey nie dał jej dokończyć. Zarechotał i demonstra­

cyjnie poklepał się po wydatnym brzuszku.

- Czuję, że obrastam w tłuszczyk i że trochę nie pa­

suję do tego miejsca, słowem jak oszust - wyznał, pouf­

nie szepcąc jej do ucha.

- Chcesz powiedzieć, że te wszystkie płótna to tylko

zręczne kopie? - spytała z udawanym oburzeniem.

Jeffrey z zachwytem objął ją ramieniem.

- Fortune, podoba mi się ta dziewczyna. Gdzie ją

znalazłeś? Możesz przyprowadzić jeszcze jedną dla

mnie?

Adam uśmiechnął się z satysfakcją.
- Przykro mi, Ellman, ale ona jest jedyna w swoim

rodzaju.

Jeffery rzucił Laurze konspiracyjne spojrzenie.

- Jedno mogę powiedzieć na pewno, moja droga.

Jesteś zupełnie inna niż cały ten babiniec, którym zwykle
otacza się Adam. Od razu to zobaczyłem.

- A co właściwie zobaczyłeś? - Laura nie mogła po­

wstrzymać ciekawości.

- Pytasz: co? - Zamyślił się przez chwilę, przygląda­

jąc się jej uważnie wnikliwym okiem malarza. - Cóż,

zobaczyłem urodę, inteligencję, odwagę, dumę, namięt­
ność i niepokój.

Laura poczuła, że się rumieni. Adam uważnie ob­

serwował ich oboje. Przez chwilę cała trójka trwała
w pełnym napięcia milczeniu. Wreszcie przerwał je ma­

larz.

- To ostatnie też było komplementem - powiedział

miękko. - Sam mam podobne cechy. No, może z wyjąt­
kiem urody - uśmiechnął się. - Przede wszystkim od­
czuwam niepokój. On mną rządzi. I dlatego udało mi się

osiągnąć to, czego pragnąłem.

- A ja nawet nie wiem, czego chcę - powiedziała

Laura cicho, jakby na wpół do siebie. Zaczęła chodzić

wzdłuż ścian i przyglądać się ogromnym płótnom, za­
chlapanym kolorowymi farbami. Przypominały jej osza­

lałe tęcze.

- Są zabawne, prawda? - odezwał się Adam, idący

u jej boku. Popatrzyła uważnie na obu mężczyzn.

- One są zbuntowane, chaotyczne, niedorzeczne i wy­

wrotowe. Zaznaczam, że mówię komplementy - uśmiech­
nęła się kpiąco.

Ellman i Fortune parsknęli śmiechem.
W drodze powrotnej Laura była w świetnym humo­

rze.

background image

68 • ADAM 1 EWA

ADAM I EWA

• 69

- Zadowolona z wycieczki? - zapytał Adam.
- O, tak. Bardzo podobał mi się Jeffrey. Miło mnie

rozczarował, bo zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam.

- Był zachwycony twoim wyborem. Ten obraz uwa­

ża za najlepszy. - Zerknął na nią z zastanowieniem.
- Słuchaj, a może pracowałaś w galerii sztuki? Jeśli
chcesz, moglibyśmy sprawdzić w Denver.

- Tak, to dobra myśl - odparła po chwili wahania.

W jej glosie brakowało entuzjazmu.

- Właściwie nie wiem, czy taka dobra. Może jednak

nie. - Zaczął się zastanawiać.

- Adamie, odchodzę - przerwała mu gwałtownie.
- Odchodzisz? Jak to?

- Jutro rano. Nie mogę w nieskończoność naduży­

wać gościnności twojej i twojej rodziny. Czuję się... jak
pasożyt.

- Przecież jesteś u nas dopiero od niedawna, Lauro.
- Właśnie, i już mi zaczyna być u was za dobrze -

wyznała szczerze.

- I cóż w tym złego? Przecież chcę, żebyś się dobrze

czuła. My wszyscy chcemy - powiedział bez przekona­
nia. Było jasne, że Laura nie zmieni zdania.

- Obiecaj mi jedno, dobrze?

- Co takiego?
Adam oderwał rękę od kierownicy i na ułamek sekun­

dy oparł ją na udzie dziewczyny. To ulotne dotknięcie

wystarczyło, by poczuła drżenie w całym ciele. Jakim
znawcą ludzkich dusz okazał się Jeffrey Ellman, skoro

wyczuł w niej namiętność i niepokój! Zerknęła ner­
wowo na mężczyznę. Czy zauważył jej gwałtowną re­
akcję? Lecz Adam był zbyt zaabsorbowany własnymi

myślami. Ewentualność, że Laura mogłaby zniknąć z je­

go życia już jutro, podziałała na niego jak cios w splot
słoneczny.

Następnego ranka, kwadrans po siódmej, Adam

wkroczył do pokoju śniadaniowego, pogwizdując starą
balladę „Na kolejowym szlaku".

Jessica, Laura i Peter siedzieli już przy stole. Jedynie

Taylor wyłamywał się z tego zwyczaju, gdyż zwykle
odsypiał noce spędzane w laboratorium. Zaś Tru wyje­
chał służbowo na kilka dni.

Wszyscy troje unieśli głowy na widok Adama i za­

marli z wrażenia. W eleganckim, stonowanym garnitu­
rze z kamizelką i złotym zegarkiem z dewizką, ze skó­

rzaną teczką i kapeluszem w ręku wyglądał jak drugie

wcielenie swojego brata Petera. Nawet sposób, w jaki
usadowił się przy stole, był dokładną imitacją wiecznie
zaaferowanego biznesmena o nienagannych manierach,

jakim był młodszy Fortune.

Usiadłszy powiódł wzrokiem po zebranych i energi­

cznie zatarł ręce.

- No, kochani, mam dzisiaj mnóstwo spraw do zała­

twienia. Wreszcie trzeba się wprząc w ten kierat!

Peter rzucił Jessice pytające spojrzenie, lecz babka

wzruszyła tylko ramionami. Laura milczała, nie spusz­
czając oczu z Adama.

- Już gotowa? - zwrócił się do niej.
Przytaknęła, starannie mieszając kawę.

- Znakomicie. Musimy zdążyć na czas. Trzeba da­

wać dobry przykład innym.

- Innym? - nie wytrzymał Peter.

background image

70 • ADAM 1 EWA

- Dokąd mamy zdążyć? - rzuciła Laura.

Tylko Jessica ze spokojem przyjmowała dziwaczne

zachowanie wnuka.

Sam bohater zaś, ignorując ich spojrzenia, oficjal­

nym, pełnym namaszczenia gestem wyciągnął z teczki
gruby terminarz i zaczął go starannie kartkować.

- Mmm... Aha... - mruczał przy tym, aż wreszcie zna­

lazł odpowiednią stronę, wyciągnął z kieszonki na piersi

złote wieczne pióro i zaczął notować coś starannie.

Towarzystwo przy stole dosłownie wstrzymało od­

dech. Nikt nie jadł, nikt nie sięgał po filiżankę. Sześć par
oczu wpatrywało się bacznie w biegające po papierze
pióro.

Wreszcie Adam skończył, z trzaskiem zamknął notes

i dokładnie zakręcił swojego złotego watermana.

- Gotowa? - żywo zwrócił się do Laury-

- Gotowa do czego, Adamie? - wyjąkała.
- Przecież sama mówiłaś, że nie chcesz nadużywać

naszej gościnności, prawda? Dlatego angażuję cię. Od­
tąd będziesz zarabiać na swoje utrzymanie.

- Co to za praca?
- Będziesz asystentką samego Adama Fortune'a, mój

ty Piętaszku w spódnicy - zaśmiał się.

Z drugiej strony stołu dał się słyszeć odgłos spazma­

tycznie wciąganego powietrza. Peter Fortune zakrztusił
się kawą. Jessica przytomnie klepnęła go po plecach.

Kiedy Adam i Laura wyszli, babcia chytrze spojrzała

na wnuka.

- Ta dziewczyna sprawiła cud, nie uważasz, Peter?

Twój niepoprawny braciszek zmienił się nie do pozna­
nia.

ADAM 1 EWA • 71

- Jeszcze zobaczymy. - Peter sceptycznie pokręcił

głową.

- Dzień dobry, Ellen - rzucił Adam uprzejmie.

- Jestem Joyce - poprawiła go szykowna brunetka.
- Tak, oczywiście, Joyce - uśmiechnął się przepra-

szająco. - Poprzednia pracowniczka miała na imię Ellen
- wyjaśnił towarzyszącej mu Laurze.

- Ależ nie, panie Fortune, Carol - znów sprostowała

Joyce.

Adam szybko przeprowadził Laurę koło jej biurka

i pomachał do pozostałych trzech osób.

- Dzień dobry wszystkim!

Pracownicy spojrzeli na niego ze zdumieniem.

- Później im cię przedstawię - mruknął i szybko ru-

szył do przodu.

Szli przez długą salę, mijając dwa szeregi przeszklo-

nych boksów. Adam przez cały czas uśmiechał się i rzu­
cał pozdrowienia, wywołując ogólne zdziwnienie.

- Czy coś się stało? - zapytała z niepokojem Laura.

- Ci ludzie tak dziwnie się zachowują...

- Och, po prostu nie spodziewali się mnie przed po­

niedziałkiem. Po tych wyczerpujących pertraktacjach
związkowych wziąłem tydzień urlopu, żeby złapać od­
dech. Wiesz, jak to jest - praca, napięcie, człowiek się
spala i od czasu do czasu musi się wyłączyć. Peter do­
skonale to rozumie i nie robi mi trudności.

Laura spojrzała na niego z uśmiechem.
- Dobrze, Adamie, nie brnij dalej. Przecież łatwo się

domyślić, że byłeś...

- Obibokiem i nierobem, tak? - skrzywił się.

background image

72 • ADAM 1 EWA

- No, to jest nawet...

- Zbyt łagodnie powiedziane, co?

- Twoja zdolność kończenia za mnie zdań niedłu­

go...

- Wejdzie mi w zwyczaj?

Laura spojrzała mu w oczy.
- Bardzo miły zwyczaj.
Adam ceremonialnie otworzył przed nią drzwi do

biura zarządu.

- Ja tylko udaję niewdzięcznika, który obija się

i przepuszcza rodzinną fortunę. Tak naprawdę, Lauro,

jestem...

- ...odpowiedzialnym facetem? - dokończyła z bły­

skiem w oku.

- Kochanie, wyjęłaś mi te słowa z ust.

Pani Saunders, energiczna siwowłosa szefowa sekreta­

riatu, nerwowo przestępowała z nogi na nogę pośrodku
okazałego, lecz wyraźnie zaniedbanego gabinetu Adama.

- Nie byliśmy... przygotowani na pana przybycie,

panie Fortune - tłumaczyła się.

- Postanowiłem wrócić wcześniej, niż planowałem,

pani... - najwyraźniej zapomniał jej nazwiska, więc za­
kaszlał, by ukryć zakłopotanie.

- Saunders, panie Fortune. Może znów zająłby pan

biuro brata? Tu trzeba najpierw porządnie posprzątać.

- Tak, zadziwiające, jak ten kurz szybko się groma­

dzi - mruknął Adam, podchodząc do okna. Szarpnął je,
bezskutecznie próbując otworzyć.

- Ono się nie otwiera, panie Fortune. Mamy klimaty­

zację w całym budynku.

ADAM I EWA • 73

- Tak, wiem... sprawdzałem tylko...

- Czy nie ma przeciągów? - poddała domyślnie Laura.

Przytaknął z poważną miną, po czym wziął z biurka

terminarz i zaczął go szybko kartkować.

- Posłuchaj - zwrócił się do Laury - pierwsza spra­

wa do załatwienia na dzisiaj, to zorganizowanie ci stano­
wiska pracy - oznajmił rzeczowo. - Pani Saunders,
przydałoby się tu porządnie odkurzyć i postawić jakieś

ładne kwiaty. A pani Ashley powinna do popołudnia
mieć gotowe własne miejsce. Da sobie pani radę, pra­

wda? Do tego czasu proszę załatwiać moje telefony

i przygotować spotkania.

- Spotkania?

Adam grzecznie, lecz stanowczo skierował panią Sa­

unders ku drzwiom.

- To wszystko na dzisiaj, dziękuję.

Gromadka pracowników stłoczyła się wokół pani Sa­

nders, kiedy wyszła z biura Petera Fortune'a.

- Co on tam robi? - dopytywała się Millie z księgo­

wości.

Pani Saunders wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Chyba coś mu odbiło. Powie-

ział "Proszę załatwiać moje telefony". Wyobrażacie to

obie?

- Ciekawe, jakie telefony? - mruknął Gary z działu

dokumentacji.

- Może od jego bukmacherów? - zasugerowała jed­

na z urzędniczek.

- Nonsens - oświadczyła autorytatywnie pani Saun­

ders. - Słyszałam różne plotki o Adamie, ale nie uwierzę

background image

74 • ADAM 1 EWA

w to, że bawi się w hazard i zakłady. Zresztą brat nigdy

by na to nie pozwolił.

- Może w takim razie organizuje następne przyjęcie

- ucieszyła się Lynn, jedna z sekretarek.

- Pod nosem Petera? Co ty! Notabene dzwonił do

mnie rano i mówił, że będzie w południe - odezwała się
Rhonda, osobista sekretarka Petera Fortune'a.

- Na pewno mi nie uwierzycie, ale Adam przyszedł

dzisiaj do pracy - oznajmiła pani Saunders.

- Do pracy? - rozległy się zdumione głosy.

- A kim jest ta piękna dziewczyna? - dopytywał się

Gary-

- To jego nowa asystentka.

- I w czym ona ma mu asystować?

Rozległy się stłumione chichoty.

- Ja ją skądś znam - mruknęła Millie.
- Oczywiście, że ją znasz - potwierdziła z uśmiesz­

kiem pani Saunders.

Gary strzelił niecierpliwie palcami.
- Zaraz, zaraz... Już wiem! Czy to nie ją znalazł

strażnik w piątek wieczorem na siódmym piętrze?

- Fakt, to ona - skojarzyła Millie. - Tajemnicza nie­

znajoma. Ciekawe, kim naprawdę jest.

Pani Saunders powiodła po zebranych zamyślonym

wzrokiem.

- Mnie to też interesuje. Mam niejasne wrażenie,

że już ją kiedyś widziałam. - Potrząsnęła głową.

- W każdym razie jestem pewna, że rodzina Fortune'ow
poruszy niebo i ziemię, by odkryć jej prawdziwą tożsa­
mość.

ADAM 1 EWA • 75

Adam usłyszał, jak otwierają się drzwi, i szybko we­

pchnął kij golfowy oraz podstawkę do piłki do szafy.
Zaledwie zdążył się z tym uporać, a już pojawiła się
Laura z plikiem papierów.

- Proszę, masz to na początek - oznajmiła, kładąc

stos na jego biurku.

Adam zasiadł w kręconym fotelu i z ważną miną się­

gnął po pierwszy z brzegu dokument. Przebiegł go wzro­
kiem nie czytając.

- Świetnie się spisujesz, Lauro - pochwalił, po czym

zerknął na zegarek. - Zrobiło się późno, najwyższa pora

na lunch. Ponieważ to twój pierwszy dzień, poprosiłem
panią...

- Saunders.
- Tak, panią Saunders. Widzę, że niedługo będziesz

znała wszystkich. O czym to ja mówiłem? Aha, więc
poprosiłem ją, by zarezerwowała nam stolik w „Tee-

bows". Dają tam najlepsze steki w całym Teksasie.

- Och, Adamie, to bardzo pięknie z twojej strony, ale...

- Nie lubisz steków? Nie szkodzi, mają tam też lan-

gusty z Maine, kurczaki i dania wegetariańskie.

- Nie chodzi o menu. Chodzi o czas.

- Słucham?
- Mamy mało czasu. Zobacz. - Przysunęła sobie

krzesło do jego biurka, wybrała ze stosu jakieś papiery
i podsunęła mu pod oczy. Z niechęcią zmusił się, by na
nie spojrzeć.

- W pierwszej kolejności przejrzałam te raporty, zro­

biłam notatki, zaznaczyłam na marginesach uwagi.
- Spojrzała na niego z niepokojem. - Chyba nie masz mi
tego za złe?

background image

76 • ADAM I EWA

- Co mam ci mieć za złe?

- Że skreśliłam pewne propozycje.
- Nie skądże. Lauro, jesteś wspaniała. Naprawdę...

- Znów zerknął na papiery. - 0 co chodzi?

- Zakładam, że twoim celem nie jest jedynie dopro­

wadzenie do zakończenia strajku, a dotarcie do źródeł

konfliktu, ustalenie, w których punktach można ustąpić,
a w których przedyskutować rozwiązania kompromi­
sowe.

- Bezwzględnie tak!
- Doskonale. - Laura uśmiechnęła się z satysfakcją.

- Cieszę się, że nie masz mi za złe, że wchodzę w twoje

kompetencje.

- Moje kompetencje?
- Tak, jesteś ekspertem, Adamie. Mam wielki szacu­

nek dla twojego doświadczenia w dziedzinie arbitrażu
i stosunków z pracownikami. Nie bez powodu, jak przy­

puszczam, Peter powierzył ci tę misję, prawda?

- Tak, rzeczywiście - bąknął Adam, po raz kolejny

unosząc ku oczom dokument.

Kiedy w dwie godziny później odłożyli na bok ostat­

nią kartkę, Adam, w samej tylko koszuli, odchylił się
w krześle i poprawił rozluźniony pod szyją krawat.

- Jesteś urodzonym menedżerem, Lauro. Zapewne

w swoim przeszłym życiu...

Uspokajająco położyła palec na ustach.
- Psst, nie mówmy o mojej przeszłości. Po raz pier­

wszy zaczęłam się cieszyć teraźniejszością.

- Naprawdę się nią cieszysz? - zapytał miękko, wsta­

jąc i pochylając się ku niej.

ADAM I EWA • 77

Odruchowo przesunęła językiem po wargach, aż na­

zbyt dobrze pamiętając bliskość tego mężczyzny i jego
pocałunki.

- Słuchaj... - zaczęła nerwowo.

- Słucham - powiedział, obejmując ją ramionami.

- Adamie, nie jesteś głodny?

- Jestem, nawet bardzo - wyszeptał jej prosto

w ucho.

- Hej, nie tutaj! Co sobie pomyślą twoi pracownicy?

- spłoszyła się i cofnęła. W odpowiedzi Adam zrobił
krok do przodu, przypierając ją do krawędzi biurka.

- Lauro - wyszeptał - doprowadzasz mnie...
- Do szaleństwa? - uzupełniła odruchowo.

- Właśnie - mruknął, niecierpliwie szukając jej ust.

I znalazł je. Pocałunek był gwałtowny. Laura poczuła,

jak miękną jej kolana. Po omacku sięgnęła dłonią do

tyłu, by oprzeć się o biurko. Przy okazji, nie zdając sobie

z tego sprawy, niechcący nacisnęła guzik interkomu, łą­
czącego gabinet z sekretariatem.

- Och, Adamie - wyszeptała zdyszana, odsuwając

się od niego. - Ostatnim razem obiecałam sobie, że to

nie...

- ... zdarzy się po raz drugi, tak?

- Tak.
- Żałujesz?
- Nie, ale powinnam.

- Czemu?

- Ponieważ mam poczucie, że cię uwodzę.

Adam parsknął śmiechem.

- Ty mnie? Przecież to ja mam wyrzuty sumienia!

- T y ?

background image

78 • ADAM 1 EWA

- Lauro, nie mogę się na niczym skupić, gdyż myślę

tylko o tobie. Jesteś jak łyk ożywczego powietrza. Słod­

ka, urocza, cudownie naturalna.

- Proszę, przestań!
- Wiem, co sobie pomyślałaś. Uważasz, że zachowu­

ję się tak samo, jak w obecności innych kobiet. Ale z to­

bą jest zupełnie inaczej, Lauro.

- Tym bardziej nie powinieneś tego mówić.
- Dlaczego? Powiedz, proszę - nalegał.

- Przecież mnie nie znasz. Nie wiesz, kim jestem.

Adam uśmiechnął się i, przemagając jej opór, znów

wziął ją w ramiona.

- Znam cię lepiej niż ty sama - wyszeptał.

W sekretariacie wianuszek głów otaczał biurko pani

Saunders. Wszyscy się uśmiechali - z wyjątkiem Iony
Poole, która wpadła do biura, by sprawdzić, co porabia

Adam. Trzeba przyznać, że szybko się dowiedziała.

Laura i Adam odskoczyli od siebie, słysząc szybkie

kroki za drzwiami. Po chwili do gabinetu wbiegła Iona.

- Jesteś nieludzko punktualna - skrzywił się Adam.

Iona zachichotała z satysfakcją.
- Zaraz będziesz mi dziękował na kolanach. Ty i Laura

- powiedziała, dopadając biurka. Patrzyli z otwartymi

ustami, jak szybkim ruchem wyłączyła interkom.

Twarz Laury przybrała kolor buraka. W ułamku se­

kundy później to samo stało się z przystojnym obliczem

Adama.

- Tak, drogie dzieci, macie za co dziękować - oznaj­

miła Iona z satysfakcją. - Ale w końcu po co ma się

przyjaciół?

ADAM I EWA • 79

Laura rzuciła się do biurka i drżącymi rękami zaczęła

zbierać raporty. - Zaraz je zaniosę do biura i...

- Nadam im tok służbowy - dokończył Adam.

Iona odprowadziła Laurę spojrzeniem, po czym od­

wróciła się do Adama.

- Co tu się dzieje?
- Iona, jesteś fantastyczna, jak zwykle - przyznał

szczerze.

- Czegoś nie rozumiem. Skoro chciałeś uwieść tę

sierotkę, po co ciągnąłeś ją do biura? - zapytała łona
z niekłamanym zainteresowaniem.

- Wbrew temu, co myślisz, nie ściągnąłem jej tutaj

w tym celu. Tak po prostu wyszło. Zresztą Laura napra­
wdę pracuje dla mnie.

- Kochanie, wstydziłbyś się, po starej znajomości,

opowiadać mi takie bzdury - odparła Iona, sadowiąc się

na rogu biurka.

- Słuchaj, ona potrzebowała zajęcia. Chciała się czuć

przydatna, aktywna, chciała zarabiać na swoje utrzyma­

nie. Dlatego ją zatrudniłem.

- Zatrudniłeś jako co? Zabawkę dla siebie? Partnerkę

do tenisa?

Adam zaczął lokować się za biurkiem, mając nadzie­

ję, że będzie wyglądał bardziej poważnie i kompeten­

tnie.

- Życie nie polega wyłącznie na grze w tenisa i golfa,

Iona - stwierdził z namaszczeniem.

- Adamie, wiesz, że zawsze jestem po twojej stronie

i doceniam twoje zasługi w podejmowaniu akcji dobro­

czynnych, ale naprawdę nie wiem, po co w tym wszy­

stkim ta dziewczyna?

background image

80 • ADAM I EWA

Adam Fortune złożył ręce na piersi gestem godnym

szefa korporacji.

- Iona, chyba nie zapomniałaś, że znajdujesz się

w moim biurze. A kiedy wyjdziesz stąd, odwróć się, to

zobaczysz wypisane złotymi literami imię i nazwisko
Adama Fortune'a, zastępcy prezesa zarządu Fortune

Enterprises. Laura jest moją asystentką. Pomaga mi

w unormowaniu stosunków ze związkami zawodowymi.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że równie dobrze

mógłby powiedzieć: z cywilizacjami pozaziemskimi,
Iona, jak się należało spodziewać, wybuchnęła śmie­
chem.

- O Boże, staruszku, naprawdę trzeba cię ratować

- wykrztusiła, kiedy wreszcie udało się jej opanować
atak histerycznego śmiechu.

- Doprawdy, nie wiem, o czym mówisz - stwierdził

Adam i tak obrócił kręcony fotel, że łona widziała tylko

jego plecy.

- Adamie, przecież ty nawet nie wiesz, kim ona jest!

A jeśli okaże się naciągaczką? Zastanawiałeś się nad tym
choć przez chwilę?

Adam znów wprawił fotel w ruch obrotowy i popa­

trzył na swoją starą przyjaciółkę, Iona ze zdumieniem

zauważyła, że się uśmiecha.

- Wiem, kochanie, trudno uwierzyć, że kobieta może

być pełna poświęcenia i skłonna do ciężkiej pracy - ale
dlatego właśnie Laura jest kimś wyjątkowym.

łona zmarszczyła brwi.
- Boże, sprawy zaszły dalej, niż się spodziewałam.

Ty się w niej zakochałeś! - wykrzyknęła.

Adam pobladł gwałtownie.

ADAM I EWA

• 81

- Nie, mylisz się. Nie kocham jej. Ja po prostu...

- zająknął się, nagle zdając sobie sprawę, że wpatruje się

tęsknie w drzwi gabinetu. Kiedy Laura wróci i dokończy
za niego to zdanie?

background image

R O Z D Z I A Ł

5

Peter Fortune zmierzał ku biurom zarządu, które znaj­

dowały się na samym końcu długiej sali. Po drodze
rozdzielał niezliczone uśmiechy, pozdrowienia i obiecu­

jące skinięcia głową. Kiedy wreszcie znalazł się na wy­

sokości biurka pani Saunders, sekretarka powitała go
uśmiechem zarezerwowanym dla prezesa Fortune Enter­

prises.

- Och, dzień dobry, panie Fortune. Jak się pan miewa?

- Dziękuję, pani Saunders, świetnie - odparł Peter,

zerkając na zamknięte drzwi biura, które zajął jego brat.
- Czy oni tam jeszcze są? - zapytał niepewnie.

- Tak, panie prezesie. Od ósmej rano. I tak codzien­

nie - poinformowała przejętym szeptem, zerkając dys-

ADAM I EWA • 83

kretnie na przegródkę ze sprawami do załatwienia, która
dosłownie pękała od listów, sprawozdań i raportów.

Peter przejrzał część korespondencji, w której między

innymi znajdował się list do wysoko postawionego dzia­

łacza związkowego. Jego spojrzenie powędrowało ku
zamkniętym drzwiom gabinetu.

- Pracowici jak mróweczki, co? - zagadnął.

Pani Saunders speszyła się.
- Tak, panie prezesie.
Peter Fortune niecierpliwie zerknął na zegarek.

- Mam spotkanie o dziesiątej, ale później chciałbym

obaczyć się z bratem, no, powiedzmy, o wpół do dwu-

astej. Czy będzie pani łaskawa go zawiadomić?

- Oczywiście, panie Fortune - zapewniła służbiście

ani Saunders. - Chciałby pan widzieć jeszcze kogoś?

Peter uśmiechnął się.
- Nie, pani Saunders. Mam nadzieję, że choć na mo­

ment rozstanie się ze swoją... hmm... asystentką.

- Słuchaj, to jest fantastyczne! - wykrzyknęła Laura,

odkładając kolejne pismo. - Ty naprawdę masz talent do

rozmów z ludźmi.

Na twarzy Adama pojawił się uśmiech.
- Nie mów, że cię to dziwi.

- Nie, nie dziwi. Nigdy nie wątpiłam w twoje zdol­

ności negocjatora. Ale w tym wypadku chodzi o coś wię­
cej niż proste rozmówki.

Adam wstał i zdecydowanym ruchem obrócił kręcone

krzesło Laury tak, że miał przed sobą jej twarz.

- Lubię, kiedy wyśpiewujesz mi peany pochwalne

- stwierdził z uśmiechem.

background image

84 • ADAM I EWA

- Naprawdę? - zdziwiła się. -1 nie boisz się, że będę

fałszować?

- Lauro, mogę ci coś powiedzieć?

- Tak, jeśli masz ochotę.
- Mam ochotę. - Ogarnął spojrzeniem jej śliczną

twarz.

- Adamie! - W głosie Laury zabrzmiała ostrzegaw­

cza nuta. - Przypomnij sobie tę żenującą sytuację z inter-

komem. - Przez twarz kobiety przemknął cień.

Adam zareagował z godnym podziwu wyczuciem.

- Ale ty mnie odmieniłaś, Lauro. Musisz wiedzieć,

że...

- Ja to wiem - stwierdziła z prostotą.

Adam zareagował równie spontanicznie. Wyciągnął

rękę i musnął palcami policzek dziewczyny.

- Słuchaj, nie prawię ci komplementów. Jesteś napra­

wdę inteligentna. Twoje oceny trafiają w dziesiątkę.
Wierz mi, jestem pod wrażeniem.

- Musiałam chyba robić już coś podobnego - zauwa­

żyła Laura.

Adam jeszcze bardziej czule pogładził jej policzek.

- Nadal niczego sobie nie przypominasz?
Z zakłopotaniem opuściła wzrok, nic nie mówiąc.
- Dobrze, a co ci powiedział psychoanalityk, którego

poleciła moja babcia? Jaka jest diagnoza?

- On uważa, że ja coś ukrywam.

- Nie przejmuj się, dla mnie twoja przeszłość się nie

liczy! - zawołał impulsywnie Adam. - Tygodnie, które
spędziłem z tobą, były po prostu wspaniałe - zapew­

nił z zachwytem, wodząc kciukiem wzdłuż linii jej peł­
nych warg.

1 •

ADAM 1 EWA • 85

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wyprostował się

z niezadowoloną miną.

- Słucham, pani Saunders?

Sekretarka weszła, niosąc plik papierów.
- To przyszło ostatnią pocztą. Jest już kwadrans po

jedenastej, panie Fortune. Prosił pan, żebym przypo­

mniała mu o spotkaniu z bratem.

- Napijesz się czegoś? - zapytał Peter.

- Nie, dziękuję, przed południem nie piję-odpowie­

dział Adam. Był podenerwowany, zastanawiał się, o co
mogło bratu chodzić. Jak ma z nim rozmawiać? Jak brat

z bratem? Czy jak mężczyzna z mężczyzną? Nie wątpił
bowiem, że tematem rozmowy będzie Laura Ashley.

- Jak sobie radzi Laura? - zagadnął Peter.
- Dobrze, Pete. Bardzo dobrze - zapewnił Adam, sa­

dowiąc się w głębokim skórzanym fotelu.

Peter szybko przeszedł do rzeczy.
- Czy uważasz, że postępujesz fair wobec Laury,

szanowny braciszku? - zapytał poważnym tonem.

- Twoim zdaniem za mało jej płacę?

- Zawsze się zgrywasz! Nie, nie o to mi chodzi.
- Słuchaj, Pete, kiedy przyprowadziłem ją tutaj do

pracy, nie wiedziałem jeszcze, jak rozwinie się sytuacja.
Ale Laura okazała się niezastąpiona. Ma wrodzony

zmysł organizacyjny, talent do zarządzania, znakomite
wyczucie sytuacji, potrafi dogadać się z ludźmi i w ogó­

le ma wielką dozę zdrowego rozsądku.

- Skoro już mowa o zdrowym rozsądku, mam nieod­

parte wrażenie, że jest w tobie zakochana po uszy. Mam
nadzieję, że bierzesz to pod uwagę.

background image

86 • ADAM 1 EWA

- Ona wie o testamencie, Pete.

- Nie musi pożądać twoich pieniędzy. Może pragnąć

tylko twojej miłości.

- Ona nie ma złudzeń co do mnie - wzruszył ramio­

nami Adam.

- Każda zakochana kobieta ma złudzenia.

- Od kiedy stałeś się takim ekspertem od kobiet,

Pete? Od czasu tamtej burzliwej przeprawy przez mał­

żeńskie rafy rzadko kiedy umawiasz się nawet na randki.

- Nie jestem ekspertem. Cytuję tylko to, co mówi

twoja babcia.

- Ile razy nazywasz ją moją babcią, mam wrażenie,

że masz do niej żal - zauważył chłodno Adam.

- Żal o co?

- Ze wciągnęła cię w małżeństwo.
- Czekaj, tonie...
- Daj spokój, Pete. Ona jest niepoprawną romantycz­

ką. Kiedy widzi, że wnuk spojrzał na dziewczynę,
w wyobraźni słyszy już weselne dzwony.

Wstał, podszedł do Petera i serdecznie poklepał go po

ramieniu.

- W porządku, stary, spełniłeś swój obowiązek. Mo­

żesz iść i powiedzieć Jessice, że ja i Laura doskonale
obejdziemy się bez jej porad.

- Ty może dasz sobie radę, ale skąd masz taką pew­

ność co do Laury? - zawołał Peter, lecz brat zniknął już

za drzwiami.

Adam skończył pisać list i zerknął na zegarek.

- Hej, już prawie ósma.
Laura z uśmiechem uniosła głowę znad papierów.

ADAM I EWA • 87

_

- Czas szybko płynie; jeśli ma się pasjonujące zajęcie.

Adam poszedł do niej i stanowczym ruchem wyjął jej

dokumenty z rąk.

- Poczekaj, za dwadzieścia minut będę gotowa - za­

protestowała.

- To samo mówiłaś dwie godziny temu.
- Jeśli nie dasz mi skończyć, będziemy musieli zja­

wić sie w biurze jutro.

- Jutro jest sobota!

- W takim razie sama wpadnę. Będziesz mógł sobie

swobodnie pograć w golfa.

- Nie, masz rację, lepiej skończyć te raporty - wes­

tchnął i podszedł do okna. -I tak nie ma mowy o golfie,

bo strasznie pada.

- Serio? Nawet nie zauważyłam.
- I raczej nie zapowiada się, żeby przestało. Wiesz

co? - Zerknął na nią w zamyśleniu. - Mam pomysł. Jest

już późno, pogoda fatalna, a jutro rano i tak trzeba tu

przyjechać. Co byś powiedziała, gdybyśmy przeno­
cowali w hotelu „Madison", w apartamentach, które

wynajmuje dla firmy Peter? Mają tam dobrą kuchnię,
a w nocnym klubie gra fantastyczny pianista. No, jak?

- Apartament w hotelu „Madison"? - powtórzyła

podejrzliwie.

- Tak, to dosłownie kilka kroków stąd. Przyjemne

miejsce. Mamy stałą rezerwację. Peter zawsze zatrzymu­

je się tam, kiedy jest w mieście. Ale dzisiaj już o piątej

miał wrócić do domu.

Laura milczała.
- Są do dyspozycji dwie sypialnie. Przecież nie mia­

łem na myśli randki!

background image

88 • ADAM I EWA

- A szkoda...

Niespodziewana riposta wprawiła go w drżenie. Lau­

ra na pewno potraktowałaby takie intymne spotkanie

bardzo poważnie. Sam zaś nie miał pewnos'ci co do

swoich uczuć. Musiał poza tym pamiętać o testamencie.
Nie nastawiał się na długotrwałe związki, nie mówiąc

już o małżeństwie.

Laura podeszła tymczasem do szafy i wyjęła z niej

płaszcz.

- Wybacz, nie chciałam stawiać cię w kłopotliwej

sytuacji. Najlepiej będzie, jak pojedziemy do domu.

Adam błyskawicznie znalazł się przy niej.
- Szaleję za tobą, Lauro - szepnął, biorąc ją w ramio­

na. - Jedźmy do hotelu!

Sentymentalne piosenki Franka Sinatry rozbrzmiewa­

ły z odtwarzacza płyt kompaktowych. Laura i Adam ko­

łysali się w rytm muzyki w luksusowym salonie aparta­

mentów Petera Fortune'a. Była już prawie północ. Na

wpół opróżniona butelka szampana i srebrna patera

z truskawkami stały na niskim stoliku.

Laura oparła głowę na piersi Adama. Szampan spra­

wił, że czuła się lekko i swobodnie.

- Lauro, muszę ci coś powiedzieć.

- Co? - zaniepokoiła się, unosząc głowę.

Z uspokajającym uśmiechem przytulił ją do siebie.

- Nic takiego, chodzi o pracę.
- Chodź, usiądźmy - zaproponowała, prowadząc go

ku sofie. Adam popatrzył na nią z takim napięciem, że

Laurę momentalnie opuścił beztroski nastrój.

- Co się stało? Mów, proszę.

ADAM I EWA • 89

- Lauro - zaczął z wahaniem - chcę, abyś wiedziała,

że przedtem nie spędziłem ani jednego dnia w biurze.
Nie mam zielonego pojęcia o sprawach pracowniczych.

Peter wrobił mnie w te negocjacje ze związkami, ponie­
waż sam był za granicą, Tru jeszcze nie wyszedł ze

szpitala, a Taylor... Sama wiesz, jaki Taylor jest mało
komunikatywny. Przyznaję, że chciałem wywrzeć na to­
bie wrażenie kompetentnego, odpowiedzialnego, po­

ważnego menedżera, nie zaś... pospolitego obiboka.

- Wiedziałam o tym.

- Wiedziałaś?
- Tak, zorientowałam się od razu. Pamiętasz, jak

miałeś zanieść opracowania do działu kadr? Nawet nie

wiedziałeś, na którym piętrze się mieści.

- Zauważyłaś?

- Zauważyłam również - ciągnęła z naciskiem - że

masz prawdziwy talent do tej pracy. Raporty, które czy­

tałam dziś rano, zawierały bardzo pochlebne opinie
o twoim sposobie załatwiania spraw i skuteczności dzia­

łania. Umiesz nawiązywać kontakty z ludźmi i przeko­

nywać ich o swoich racjach. Jesteś naprawdę zdolny. Nie
cieszy cię ta pochwała?

Adam milczał przez dobrą chwilę, wpatrując się w nią

coraz bardziej spragnionym wzrokiem. Wreszcie nie wy­
trzymał i pochwycił ją w ramiona.

- Cieszę się, Lauro. Najbardziej z tego, że mam cię

przy sobie - szepnął, sięgając do jej pleców i szybkim

ruchem rozpinając suwak sukienki.

Gorące męskie dłonie pieściły nagie ramiona dziew­

czyny. Laura wsunęła palce w gęstą czuprynę mężczy­
zny i przywarła ustami do jego ucha.

background image

90 • ADAM I EWA

- Och, Adam, kocham cię- szepnęła. Słowa same spły­

nęły jej z warg, nim zdążyła zastanowić się, co mówi.

Powoli przygarnął ją do siebie, chłonąc wzrokiem

piękną twarz dziewczyny. Jak bardzo jej pragnął! Jak

bardzo był oczarowany jej łagodnością, czułością, wiarą
i zaufaniem, jakimi go obdarzała! Ogarniało go coraz
większe pożądanie.

Czy było w tym coś złego? Nigdy nie pragnął tak

mocno żadnej kobiety. Laura najwyraźniej dawała mu
przyzwolenie. Co jeszcze wstrzymywało go przed zdar­

ciem z niej ubrania, rzuceniem na łóżko i szalonym, nie­

przytomnym kochaniem się?

- Lauro! - Mocno ujął jej dłonie w swoje, odwraca­

jąc wzrok od jasnej, gładkiej skóry kobiecych ramion. To

było nie do wytrzymania. Przez jego twarz przebiegł
grymas bólu.

- Co ci jest? - zapytała Laura z niepokojem. - Wy­

glądasz, jakbyś miał jakiś atak.

Rzeczywiście, mam atak, pomyślał. Nagły napad

przyzwoitości.

- Powietrza - wymamrotał nieco nieprzytomnie.

- Muszę wyjść na powietrze.

- Pójdę z tobą. - Pospiesznie zaczęła zapinać suknię.
- Nie, nie trzeba. Zostań tu. Wszystko... będzie...

dobrze - rzucał urywane słowa, biegnąc do wyjścia

i zgarniając po drodze płaszcz z wieszaka.

Laura stała jeszcze długą chwilę, wpatrując się w za­

mknięte drzwi. Czemu ją zostawił? Za bardzo go pragnę­

ła? Przeraziło go wyznanie miłości? Po dziesięciu minu­
tach ciszę rozdarł dzwonek telefonu. Drgnęła myśląc, że
dzwoni Peter. Z wahaniem podniosła słuchawkę.

ADAM i EWA • 91

- Laura?

- Adam! Wszystko w porządku?

- Tak.

- Gdzie jesteś?

- Posłuchaj, muszę ci coś wyznać. Nigdy nie spotka­

łem tak pięknej i pociągającej kobiety, jak ty i nigdy tak

nie pragnąłem z kimś być, jak z tobą.

- Adam, gdzie jesteś?

- To nieważne. Lauro, ja...

Laura delikatnie odłożyła słuchawkę na stolik i wy­

biegła na korytarz. Koło wind był telefon wewnętrzny.
Szybko wywołała recepcję.

- Czy może mnie pan poinformować, w którym po­

koju znajduje się pan Adam Fortune?

- Oczywiście, proszę pani. Jest w pokoju 803.

- ...dbałem o kawalerską swobodę, spotykając się

jedynie z kobietami, które podobnie jak ja chciały tylko

krótkotrwałych związków, dlatego...

Rozległo się pukanie do drzwi.

- Lauro, poczekaj chwilę. Ktoś przyszedł.

Zaintrygowany otworzył drzwi i zamarł, zobaczy­

wszy Laurę- bosą, z rozpuszczonymi włosami i rumień­

cem na policzkach.

Zerknął na telefon.

- Ty wcale nie słuchałaś.

Przytaknęła z przepraszającym uśmiechem.
- Zadzwonisz do mnie kiedy indziej - powiedziała,

wchodząc do pokoju i starannie zamykając za sobą drzwi.

W następnej chwili była już w jego ramionach. Pocału­

nek, mimo poprzednich deklaracji Adama, trudno było
nazwać łagodnym. Przeciwnie, całował ją szaleńczo i z pa-

background image

9 2 • ADAM 1 E

W

A

_

sją. Kiedy wreszcie skończył, popatrzył jej głęboko
w oczy. Dostrzegła niepokój w jego spojrzeniu i zlękła
się, że znów ucieknie. Ale Adam powoli, z niedowierza­

niem pokręcił głową.

- To jest czyste szaleństwo, ale wydaje mi się, że już

kiedyś byliśmy ze sobą. Naprawdę, my chyba w innym
życiu byliśmy kochankami.

Na ustach dziewczyny zaigrał leciutki uśmieszek.
- Ja też mam takie wrażenie. Kochankowie w innym

życiu...

To rzeczywiście było szaleństwo. Laura była przeko­

nana, że panuje nad sytuacją - do momentu, w którym
Adam z drażniącą powolnością zaczął znów rozpinać jej

sukienkę. Nagle zdała sobie sprawę, od jak dawna pra­
gnęła oddać się temu mężczyźnie. Kochankowie w in­

nym życiu? Tak, Adamie, tak.

- O, tak - szepnęła, czując, że jego wargi dotarły

do wrażliwego miejsca za uchem. Drżała z podniecenia.

- Pamiętasz, jak pierwszego wieczoru obiecałem, że

nie zbliżę się do ciebie? - zaśmiał się, odsuwając ją na

dystans wyciągniętych ramion.

- Pamiętam.
- Pamiętasz, jak przysięgałem, że jeśli tylko cię tknę,

będziesz mogła wyjść z działu na siódmym piętrze

z każdą suknią, jaka ci się spodoba?

- Tak - przytaknęła, a oczy jej zabłysły.
- Zamierzam dotrzymać słowa.

Powolnymi, wężowymi ruchami Laura wyswobodzi­

ła się z rozpiętej sukienki.

- Nie trzeba. Nadmiar ubrań może być tylko prze­

szkodą - powiedziała, przeciągając się rozkosznie.

ADAM I EWA • 93

Adam z zachwytem wpatrywał się w jej zgrabną syl­

wetkę w skąpym białym koronkowym staniku i majtecz­
kach. Była prawdziwą pięknością.

- Lauro - wyszeptał, po raz pierwszy żałując, że nie

zna jej prawdziwego imienia. Laura Ashley, tajemnicza
kochanka. Nie wiedział nawet, czy już kiedyś się z kimś
kochała. Mógłby być jej pierwszym mężczyzną.

- Och, Adam - westchnęła i bez wahania wtuliła się

w jego ramiona. Pochylił głowę i pocałował zagłębienie

jej szyi, jednocześnie wprawnym ruchem rozpinając

przód stanika.

Laura nie pozostała dłużna. Gorączkowo wyszarpnęła

mu koszulę ze spodni i chciwie przylgnęła dłońmi do

nagiej piersi mężczyzny. Skóra była ciepła, gładka,

mięśnie zwarte i twarde. Poczuła, że pieszczota wprawi­
ła go w przeciągłe drżenie.

Adam zsunął ramiączka stanika i po chwili koronko­

wa bielizna znalazła się na dywanie, obok sukni. Za­
chłannie ujął dłońmi piersi Laury i pochylił głowę,
chwytając ustami sutek.

Poczuła taką słabość w kolanach, że upadłaby, gdyby

nie obejmujące ją męskie ramię. Przylgnęła do niego, by

poczuć cudowny dotyk nagiej skóry.

Zaczęli rozbierać się wzajemnie drżącymi rękami.

Adam zapomniał o sztuce uwodzenia, dręczony jednym

tylko pragnieniem - wzięcia nagiej Laury w ramiona.

Już miał porwać ją na łóżko, kiedy dziewczyna, zaplą­

tawszy się we własne majteczki, zawisła mu na szyi, by

utrzymać równowagę. Oboje ze śmiechem osunęli się na

dywan.

background image

94 • ADAM I EWA

Szybko wziął ją pod siebie i w napięciu popatrzył

w oczy.

- Cudownie - wyszeptała.

- Cudownie.
- I nie masz żalu, że dopadłam cię wreszcie?
- Skąd. Próbowałem tylko wycofać się z honorem.

- Przyznaję, próbowałeś.
- Z przerażeniem myślałem już o samotnej nocy, kie­

dy zapukałaś do drzwi - wyznał, z zachwytem wodząc

wzrokiem po jej ciele.

Laura musnęła wargami pulsującą skórę na jego szyi

i zsunęła je niżej, na pierś, drażniąco przeciągając języ­
kiem po sutkach, aż jęknął z rozkoszy.

- Nie chcesz kochać się w łóżku?
- Chcę, ale później - rzuciła zdyszana.
- Przygniotę cię.
- Tak, właśnie o to chodzi. Och, Adam...
Adam nie dał się już więcej prosić. Poczuł, jak ciało

Laury pręży się pod nim i wszedł w nią bez wahania, by
razem z ukochaną dać się porwać fali uniesienia.

Kiedy wreszcie znaleźli się w luksusowym, iście kró­

lewskim łożu, Laura po raz pierwszy zwróciła uwagę na
otoczenie. Pokój nie był co prawda tak imponujący, jak
salony Petera na piętnastym piętrze, ale też ogromny
i umeblowany ze smakiem. Na ścianach, zasłonach
i obiciach pyszniły się piękne kwiatowe motywy.

Laura przymknęła oczy wyobrażając sobie, że leży

z Adamem w ogrodzie, wdychając oszałamiające wonie
róż, bzów i tysięcy innych kwiatów. Tak, ich własny
Eden. Raj.

- Kochanie, ty płaczesz!

ADAM I EWA • 95

Laura uniosła powieki. Adam leżał podparty na ło­

kciu, zwrócony ku niej. Końcem palca z troską powiódł

po mokrym śladzie na jej policzku.

Uśmiechnęła się wzruszona.
- Nigdy nie zapomnę tej nocy, Adamie.
Zaniepokoił się jeszcze bardziej.
- Powiedziałaś to tak, jakby wszystko miało się za­

kończyć. A przecież dopiero się rozpoczęło.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego w napięciu.

- Nie żałujesz?

- Nie, nie żałuję - mruknęła.

- Musisz wiedzieć, że dla mnie nie była to przygoda

na jedną noc.

- Adam, przestań - poprosiła, odwracając wzrok.

Stanowczym ruchem ujął Laurę za brodę i zmusił, by

popatrzyła mu w oczy.

- Nie chodzi mi wyłącznie o stronę fizyczną, choć

przyznaję, że bardzo cię pożądam.

Spoważniał i gwałtownie usiadł na łóżku.

- Posłuchaj, czuję, że coś się ze mną dzieje. Coś

ważnego. I nie pozwolę, by się to urwało, bo muszę
zrozumieć, co i dlaczego się stało.

Wpatrywał się w nią intensywnie, tak jak patrzą

wszyscy kochankowie: ze zrozumieniem, czułością i po­

żądaniem.

- Nie chcesz, żeby się skończyło? - powtórzyła.

W kącikach ust pojawił się cień uśmiechu.

- Nie, dopóki wszystkiego nie zrozumiem. Może bę­

dę wiedział już za chwilę.

- W takim razie niech trwa. - Wyciągnęła ku niemu

ramiona. Bez zastanowienia przykrył ją swoim ciałem.

background image

ROZDZIAŁ

6

- Adam! Adam! Nie zostawiaj mnie, wróć! - krzyk­

nęła Laura, rzucając się na łóżku.

Adam potrząsnął nią łagodnie.

- Kochanie, obudź się! Wszystko w porządku. Je­

stem tutaj, z tobą.

Drgnęła i otworzyła oczy.

- Adam - szepnęła.

Czule otarł jej łzy.

- Śniło ci się coś złego, kochana. Opowiedz mi. Mo­

że sny są kluczem do twojej przeszłości.

Laura usiadła na łóżku i w tym samym momencie

uświadomiła sobie, że jest naga. Otuliła się prześcieradłem.

- Która godzina? - zapytała nieprzytomnie.

ADAM I EWA • 97

Adam zerknął na radio z zegarem, stojące na nocnym

stoliku.

- Prawie szósta. Zaczyna świtać. Proszę, opowiedz

mi wszystko. Wołałaś mnie, chciałaś, żebym wrócił.

- To był idiotyczny sen - powiedziała ze smutnym

uśmiechem. Teraz była już zupełnie rozbudzona. - Śniło
mi się, że jesteśmy w rajskim ogrodzie, ty i ja, jak Adam
i Ewa. A przynajmniej był to rajski ogród, dopóki nie

ugryzłeś zakazanego jabłka.

- I co się stało potem?
Wzdrygnęła się.

- Zniknąłeś. Wyparowałeś.

Ujął jej dłoń i przyłożył sobie do piersi.
- Ale ja jestem tutaj. Możesz mnie dotknąć.
Cofnęła rękę. Nie mogła otrząsnąć się z sennego ko­

szmaru.

- Chyba powinniśmy się ubrać - powiedziała, ciaś­

niej owijając się prześcieradłem i równocześnie ściąga­

jąc je z Adama. Leżał nagi, jak go Pan Bóg stworzył,

gotowy do miłości.

- Lauro, dopiero świta. Zostańmy jeszcze w łóżku.

Później zadzwonimy i zamówimy sobie królewskie
śniadanie.

Nerwowo poderwała się z pościeli, sięgnęła po su­

kienkę leżącą na podłodze i zasłoniła się nią jak tarczą.

- Powiedz, co się stało? - dopytywał się z niepoko­

jem, wstając również. Zafascynowana wpatrywała się

w jego bezwstydną nagość.

- Tej nocy miałam chwilę słabości - mruknęła. - Za­

chowałam się bezmyślnie.

- Ciągle myślisz o tym śnie? Boisz się, że zniknę?

background image

98 • ADAM I EWA

- Nie, tego się nie obawiam. Mam gorsze zmartwienia.

Zapomniałeś już, że cierpię na zanik pamięci? Każdego
ranka mogę obudzić się i przypomnieć sobie wszystko.

- Wspaniale! Tylko na to czekam. Chcę wiedzieć

o tobie wszystko, Lauro.

- Nie wiem, czy byłbyś zachwycony.

Wyciągnął ręce, by ją pochwycić, lecz wywinęła mu

się. Widząc, jak się śmieje, zmieszana uświadomiła so­
bie, że sukienka zasłania ją tylko z przodu.

- Adam, przestań - poprosiła, znów odwracając się

ku niemu. Z wysiłkiem walczyła sama ze sobą, by po­

nownie nie ulec czarowi tego mężczyzny.

Adam z dziwnym wzruszeniem wpatrywał się w jej

poważną, przejętą twarz. Patrzyła na niego wzrokiem
skrzywdzonego dziecka, które usiłuje być dzielne - tak

jak wtedy, gdy znalazł ją ukrytą w garderobie. Po raz

kolejny miał niejasne wrażenie, że jest w tym ufnym
i zarazem niepewnym spojrzeniu wielkich oczu coś
dziwnie znajomego.

Westchnął. Jakże łatwo mógłby ją znów zwabić do

łóżka! Tak bardzo tego pragnął.

- Dobrze, może rzeczywiście zaczniemy się ubierać

- zgodził się wbrew swojej woli.

Laura ubierała się w łazience, przeklinając się w du­

chu za bezsensowny pomysł z wczesnym wstawaniem.
Przecież najchętniej wróciłaby z Adamem do ogromne­
go łoża i zapomniała o całym świecie.

Znajdowali się w biurze od dwóch godzin, pracowicie

kartkując raporty. Żadne z nich nie chciało się przyznać
przed drugim, że czyta tekst nic nie rozumiejąc.

ADAM I EWA

• 99

Wreszcie Laura wstała i przeciągnęła się z ulgą. Jej

wzrok powędrował w kierunku portretu w bogato
rzeźbionej ramie, wiszącego nad biurkiem.

- Twój ojciec był przystojnym mężczyzną - rzuciła

niespodziewanie.

Adam zerknął znad papierów, doskonale udając roz­

targnienie.

- A, tak, był - mruknął.
- Ale ty jesteś mało do niego podobny - stwierdziła,

zerkając to na obraz, to na mężczynę za biurkiem. - Co

nie znaczy, że nie jesteś przystojny - dodała pociesza­

jąco.

- Bardziej przypominam matkę - uśmiechnął się.
- Muszę powiedzieć, że żaden z twoich braci nie jest

podobny do ojca. Czy w takim razie też są podobni do

twojej matki?

- Ha, to byłoby ciekawe zjawisko, biorąc pod uwagę,

że moja matka ich nie urodziła.

- Czyli twój ojciec był dwa razy żonaty?

Adam wyszedł zza biurka i stanął przed portretem

Aleksandra Fortune'a.

- Żenił się cztery razy. Każdy z nas przypada na jed­

no małżeństwo - skrzywił się kpiąco.

- Cztery razy? Niezły wynik...

- Przypuszczam, że ojciec bardziej troszczył się

o swoje krawaty niż o żony. Wszytkie te związki trwały
krótko, a mimo to bardzo go unieszczęśliwiaty.

- A żony?

- Och, może nie nacieszyły się nim długo, za to

skorzystały finansowo.

Laura zawahała się.

background image

1 0 0 • ADAM I EWA

- Twoja matka również?

- Przykro mi o tym mówić, ale ona także. Dzięki

hojnym odprawom ona i pozostałe trzy panie nie czyniły
żadnych trudności przy rozwodach.

- I tak po prostu zostawiły mu dzieci?
- W sumie dobrze zrobiły. Ojciec bardzo o nas dbał.

Gdyby żył, powiedziałby ci z przekonaniem, że zapew­
nił nam lepsze wychowanie niż nasze matki. Widzisz,
żadna z nich nie interesowała się specjalnie swoim po­
tomstwem.

- To smutne. Nigdy, nawet w dzieciństwie, nie mia­

łeś kontaktu z matką?

- Och, miałem. Widywałem ją wiele razy. Moją mat­

ką jest Zena Quinn. Gra Moirę Edwards w tym tasiemco­
wym serialu telewizyjnym „Wszyscy moi synowie"
- zaśmiał się.

Laury to jednak nie rozbawiło.
- Chcesz powiedzieć, że oglądałeś ją tylko na ekra­

nie?

- Nie, Lauro, nie tylko - odparł, poruszony jej prze­

jętą miną. - Odwiedzałem ją wiele razy w Nowym Jor­

ku, gdzie mieszka od lat. Łączą nas bardzo bliskie i ser­
deczne stosunki. Po rozstaniu z ojcem miała jeszcze kil­
ku mężów, lecz teraz wystarczy jej małżeństwo na ekra­
nie.

- A twoi bracia? Czy też utrzymywali kontakty

z matkami?

- Czekaj, niech się zastanowię. Matka Taylora była

kiedyś księgową w naszej firmie, a teraz jest średniej

klasy artystką w Monako. Parę lat temu Taylor wybrał

się do Europy, by oglądać jej wystawy.

ADAM I EWA • 1 0 1

- Jaka jest matka Tru?

- Och, jego matka zmarła gdzieś w południowo-

amerykańskiej dżungli, kiedy Tru był jeszcze mały. Była

fotoreporterką „News Line Magazine". Truman ma al-

bum z wszystkimi chyba jej reportażami. To była niesa­

mowita kobieta. Wyobrażam sobie, że poślubiła mojego
ojca gdzieś pomiędzy podróżą do Birmy a krótką wycie­
czką do Nigerii. Mojego brata urodziła na polu ryżowym
w Chinach. Pamiętam nawet jak przez mgłę moment,

w którym przywiozła dziecko do domu. Była fanatyczną

poszukiwaczką przygód, nie znającą strachu i zawsze

chodzącą własnymi drogami. A przy tym naprawdę mia­
ła klasę.

- Wygląda na to, że Tru niejedno po niej odziedziczył

- zauważyła Laura. - Została nam jeszcze matka Petera.

- O, ona też jest interesująca. Z wyglądu Pete jest

bardzo podobny do Eleanory, ale jeżeli chodzi o chara­

kter, to, jak mówią, wykapany tatuś.

- A jaka jest Eleanora?'

- Oczywiście była kiedyś pięknością. Ojciec zawsze

wybierał sobie reprezentacyjne kobiety. Widać też coś po
nim odziedziczyłem - mrugnął do Laury.

- Dobrze, dobrze, nie pytałam o jej wygląd, tylko

o charakter - upomniała go, widząc tęskny wyraz w jego
oczach.

- Tak, charakter. Już mówię. Matka Petera jest skrzy­

paczką. Kiedyś była solistką w Orkiestrze Filharmoni­
ków w Denver. I, jak to zwykle primadonny, ma wybu­
chowy temperament. Jest kapryśna i nieobliczalna.

- Co jak co, ale nieobliczalność zupełnie nie pasuje

do Petera - zaśmiała się Laura.

background image

1 02 • ADAM I EWA

- Właśnie dlatego mówiłem, że charakter ma po ojcu.
- Czy ona nadal gra w tej orkiestrze?
- Bardzo rzadko. Nigdzie długo nie zagrzeje miejsca.

Któregoś dnia po kłótni z ojcem oświadczyła, że rezyg­

nuje z muzyki i poświęca się życiu zakonnemu.

- Wstąpiła do klasztoru?
- Och, na krótko, jak zwykle. Wiesz, tam był pewien

ogrodnik i...

- Uciekła z ogrodnikiem? Z klasztoru?

- No, nie aż tak romantycznie. Najpierw porzuciła

zakon. Ogrodnika też porzuciła w kilka miesięcy póź­
niej. Udało jej się skorzystać z kont ojca w bankach
szwajcarskich, więc miło spędzała czas w Alpach. Tam
zakochała się na zabój w...

- Czekaj, niech zgadnę. W instruktorze narciar­

skim?

- O, nie, pudło. Ona nie jeździ na nartach. To był

mistrz jodłowania. Prawdziwy. Miał nawet występ
w Lozannie i chyba nagrał jedną płytę. Ćwiczył w do­
mku, który wynajmowała Eleanora.

Laura w zamyśleniu podeszła do okna.

- A więc takie były żony seniora rodu Fortune'ów.
- Dla porządku należy wspomnieć jeszcze o jednej,

o żonie juniora. Peter miał niefortunną wpadkę, jeszcze
na uczelni. Zaciągnęła go do ołtarza taka ładniutka kel-
nereczka. Nolan Fielding, prawnik ojca, zdołał jakimś

cudem odkręcić sprawę i małżeństwo unieważniono.
Tak więc można uznać, że Eleanora zamyka doborową

stawkę żon Fortune'ow.

- Zamyka? Czemu takie ostateczne sformułowanie?
Adam poczuł, że kącik ust drga mu nerwowo, jak

ADAM I EWA • 1 0 3

zwykle, kiedy rozmowa schodziła na temat dalszych
małżeństw w rodzinie.

- Wiesz, trudno się dziwić, że po tak niemiłych do­

świadczeniach z kobietami mój ojciec za wszelką cenę
usiłował uchronić nas przed rozczarowaniami.

- Chodzi ci o testament, tak?
- Tak - wetchnął.
- Wasz ojciec był przekonany, jak sądzę, że podpo­

rządkujecie się jego woli.

Adam z zakłopotaniem zatarł ręce, czując, że ma dło­

nie wilgotne od potu.

- Wszyscy członkowie rodu Fortune'ow bardzo po­

ważnie traktują...

- Swoje fortuny? - poddała z uśmiechem.
- Nie, miałem na myśli swoje obowiązki wobec fir­

my. Ojciec doprowadził ją do świetności, a nazwisko
i dziedzictwo zobowiązuje - oznajmił z powagą. Miał
ochotę wyjść zza biurka i pochodzić po gabinecie, ale bał

się, że Laura poczyta to za objaw nerwowości.

- Pięknie powiedziane, Adamie, ale sam mi wyzna­

łeś, że pomimo całego szacunku dla obowiązków, nigdy
nie spędziłeś w biurze całego dnia - zauważyła bezlitoś­

nie.

Adam rzucił jej pełne skrywanej urazy spojrzenie.
- Poglądy niekoniecznie muszą iść w parze z prakty­

ką. Wydaje mi się, że...

- Wiem, co ci się wydaje - przerwała mu, ruszając ku

drzwiom.

- Lauro, zaczekaj! - Zerwał się i podbiegł do niej.

- O co chodzi? - spytała z ręką na klamce.
- Wydaje mi się, że nie jestem już w stanie rozsądnie

background image

1 0 4 • ADAM I EWA

myśleć. To, co się ze mną dzieje, jest bardzo niepoko­

jące.

- W takim razie weź się za siebie, kochany - poradzi­

ła mu z poważną miną i wyszła.

Jessica patrzyła na wnuka zarazem ze współczuciem

i rozbawieniem.

- Przestań tak chodzić od ściany do ściany, mój dro­

gi, bo wydepczesz ścieżkę w dywanie.

Adam odruchowo spojrzał pod nogi.

- Tu nie ma dywanu.
- Cieszę się, że to zauważyłeś. Przez moment bałam

się, że nie dostrzegasz już rzeczywistości. Wiesz, takie

zwykle są objawy.

- Objawy czego? - Adam zatrzymał się gwałtownie

i wlepił wzrok w babkę.

- Och, typowego zakochania. Ale nie martw się, nie

ma w tym nic nienaturalnego. Pamiętam, kiedy twój

dziadek i ja...

- Miłość nie ma z tym nic wspólnego - uciął krótko,

czując nagle, że dusi go kołnierzyk. Sięgnął ręką, by

go rozluźnić, i ze zdumieniem stwierdził, że jest rozpięty.

- Babciu, masz zbyt bujną wyobraźnię - dodał

z przekonaniem.

Jessica uśmiechnęła się radośnie.
- Osobiście twierdzę, że zmieniłeś się na lepsze.

- Ja? Zmieniłem się?
- Tak, stałeś się bardziej miękki, czuły, powiedziała­

bym nawet, że bardziej młodzieńczy. Oczywiście, za­

wsze taki byłeś - zapewniła skwapliwie, widząc grymas

ADAM I EWA • 1 0 5

na twarzy wnuka - ale miłość dodała tym cechom nowe­

go blasku.

Adam poczuł, że znów wilgotnieją mu ręce. Nerwo­

wo wepchnął je do kieszeni.

- Wierz mi, kiedy zjawia się w twoim życiu ta jedyna

kobieta, przemiany nie da się ukryć - ciągnęła Jessica

z poważną miną.

Jej nieszczęsny wnuk zastanawiał się, czy bystre oko

babci dotrzegło krople potu, perlące mu się na czole.

- Dobrze, przyznaję, bardzo lubię Laurę. Kto zresztą

jej nie lubi? Sama widzisz, jak oczarowała moich braci.

- Owszem, ale ty jeden oczarowałeś ją - nie dala się

zwieść Jessica.

- Przyznaję, ale oboje wiemy, że to tylko krótka...

przygoda - zająknął się. - Prawdę mówiąc, sprawy wy­
mknęły mi się...

- Spod kontroli? Powiadają przecież, że zakochani

nie liczą się z niczym.

- O Boże, znowu zaczynasz!

- Co zaczynam, kochanie?

- Kończyć moje zdania.

- Co, pewnie Laura też to robi? - uśmiechnęła się

starsza pani. - Wcale nie jestem zaskoczona.

Znienacka do pokoju wpadł Tru.
- Czym nie jesteś zaskoczona, babciu? - zaintereso­

wał się.

Adam spiorunował go wzrokiem.

- Twój brat coś mi oznajmił, a ja stwierdziłam, że

wcale nie jestem zaskoczona - wyjaśniła spokojnie Jes­
sica.

background image

1 0 6 • ADAM I EWA

Truman podszedł do stołu i sięgnął do szklanej patery

z owocami.

- Hej, jeszcze wczoraj były tu jabłka! Pewnie je po­

żarłeś, przyznaj się. Jako Adam masz do nich skłonność

- zerknął kpiąco na brała.

- Nie - syknął wściekle Adam i wypadł z pokoju,

niemal zderzając się w drzwiach z Peterem.

- Czekaj, podwiozę cię do firmy! - zawołał za nim

Pete.

- Nie idę do pracy. Koniec z tym. Mam ochotę znów

się poobijać - warknął najstarszy dziedzic rodzinnej for­

tuny i zniknął, trzasnąwszy drzwiami.

- Czy ja się przesłyszałem? On powiedział, że znów

ma zamiar się obijać? - nie dowierzał Pete.

- Tak, mój drogi - potwierdziła spokojnie Jessica.

- Ale nie w taki sposób, jak myślisz - dodała z błyskiem

w oku.

- O Boże, zobaczcie, kto idzie! - zawołała Iona na

widok Adama zbliżającego się do ich stolika w eksklu­
zywnym „Mountain View Country Club".

- Sam jak palec, biedaku? - czule uśmiechnęła się do

niego Samantha McPhee.

- Od tej chwili nie. - Adam wziął krzesło i przysiadł

się do niej.

Bette Archer przedstawiła mu swoją najnowszą zdo­

bycz, niejakiego Cartera Newella.

- Zawsze chciałem uścisnąć rękę synowi fortuny

- zażartował Newell.

Adam roześmiał się o wiele za głośno i zbyt entuzja­

stycznie z tego wątpliwego dowcipu.

ADAM I EWA • 1 0 7

Iona przyjrzała mu się krytycznie.
- Fatalnie wyglądasz, mój drogi. Nic dziwnego. Całe

tygodnie w tym ponurym biurze, bez rozrywek i świeże­
go powietrza.

- Czy to tylko ciężka praca tak cię zmęczyła? - z jaw­

ną kpiną zapytała Samantha.

Po dwudziestu minutach i dwóch solidnych porcjach

koniaku Adam odzyskał dobry humor. Samantha uznała,
iż moment jest odpowiedni, by przypadkiem położyć mu
pod stołem rękę na udzie. Zerknął na nią niemal z roz-
czuleniem, wspominając dawne beztroskie flirty. Tak

atrakcyjna dziewczyna warta była grzechu. W towarzy­

stwie Samanthy nie groziłyby mu nerwowe tiki, pocące
się dłonie, niejasne doznania, wyrzuty sumienia czy po­
trzeba zwierzeń i usprawiedliwiania się. Problem pole­
gał jedynie na tym, że nie pragnął tej kobiety.

- Wiecie, że Teddy Gray jest znów w mieście? - spy­

tała wyraźnie przejęta łona.

Bette zrobiła wielkie oczy.

- Co ty mówisz, ten eks-kochanek Jen Pierson?
- Oraz eks-mąż Annę Harris - uzupełniła Samantha,

lekko pieszcząc palcami udo swego sąsiada. - Też cho­
dziłeś z Annę jakiś czas, prawda, kochanie? - zagadnęła
Adama z uśmiechem.

Z irytacją wzruszył ramionami, niezadowolony z ta­

kiego obrotu rozmowy. Nawet nie pamiętał tej Annę
i była mu kompletnie obojętna.

- Jak sądzę - powiedziała Bette, obracając w palcach

papierową parasoleczkę ze swojego koktajlu - znacie już
najnowsze ploty o Maggie Turner.

background image

1 0 8 • ADAM I EWA

- A, chodzi o tę idiotyczną aferę z Tigerem Merkal-

lem? - podchwyciła Iona. - To już nieaktualna historia.

Wczoraj pokazała się na party u Nortonów z nowym
facetem. Wiecie, to ten, co lekką rączką zainkasował

półtora miliona za swoją chałupę w Blackwell.

- Też mi coś - mruknęła lekceważąco Samantha.

- Ale pewnie nie wiecie - ciągnęła z satysfakcją Bet-

te - kto ją kupił, co? Otóż nie kto inny, tylko Victor
Oppenheimer.

Iona z przejęcia aż wychyliła się do przodu.

- Ten nowojorski makler, który niedawno wyszedł

z więzienia?

- Aha. Posadzili go za sprzedawanie danych o fir­

mach.

- No, myślę, że jego nowy adres jest dużo lepszy

- stwierdziła Samantha. - Prawda, Adamie?

Adam uważał osobiście, że wszystkie te rozmówki są

miałkie i bzdurne. Zaczął zastanawiać się, czy same
plotki stały się tak nudne, czy tylko jemu zmienił się
nagle gust. Jedno wiedział na pewno: miał już komplet­
nie dosyć tego towarzystwa.

W chwilę później świadomość ta stała się wprost nie­

znośna.

łona porozumiewawczo trąciła go w ramię.
- Ho, ho, popatrz tylko, kogo tu mamy - szepnęła

tak, by wszyscy usłyszeli. Usłyszeli i wlepili zaintrygo­
wany wzrok w parę, prowadzoną przez kelnera ku stoli­

kowi w kącie sali.

- Co za kiecka! - mruknęła Samantha, zerkając na

Adama. - Założę się, że kupiona u was.

- Widać drugie wcielenie Laury Ashley na dobre

[ ADAM I EWA • 1 0 9

zagnieździło się w magazynie Fortune na siódmym pię­

trze - dołożyła swoje Iona.

- A z kim przyszła? - dopytywała się Bette, mrużąc

oczy. Znów zapomniała włożyć szkła kontaktowe.

- Braciszek Peter - usłużnie poinformowała ją Iona.

- Muszę przyznać, że przyjemnie jest widzieć Pete'a

z młodą, ładną kobietą, uwieszoną mu u ramienia, za­

miast, dajmy na to, z ponurym czarnym parasolem.

- Fakt, ładna sztuka - cmoknął z uznaniem Carter.

Betty kopnęła go w kostkę.

- No, powiedzcie, kto to jest? - dopytywał się upar­

cie.

- O to właśnie chodzi, że nikt nie wie, kto to jest.

Nawet ona sama - wyjaśniła Samantha, prowokacyjnie
patrząc na Adama.

- Chyba żartujecie, dziewczyny? - zdziwił się Carter.

Iona spojrzała w zamyśleniu na Adama, nie spuszcza­

jącego wzroku z Laury.

- Skądże. Mówimy bardzo poważnie.

background image

ROZDZIAŁ

7

Laura siedziała z wymuszonym uśmiechem na twa­

rzy, dręczona rozpaczliwymi myślami. Peter wyczuwał
to doskonale. Spod oka zerknął na stolik Adama i jego
przyjaciół.

- Zaraz sobie pójdą - mruknął, pragnąc ją pocieszyć.

Przytaknęła z wyraźną ulgą.

- Och, niedobrze - zerknął jeszcze raz. - Idą tu.

Laura obejrzała się przez ramię i dostrzegła Adama,

zmierzającego ku ich stolikowi na czele swojej paczki.
Ich oczy spotkały się na moment. Na twarzy miał
uśmiech równie sztuczny, jak jej własny.

- Lepiej uważaj, Pete - powiedział do brata. - Laura

może omotać również i ciebie. Może już to zrobiła? Od

ADAM I EWA • 1 1 1

lat nie zdarzało się, żebyś wyszedł z pracy na lunch,
w dodatku do takiego klubu dla obiboków jak ten.

- Masz piękną sukienkę. Czy to może od Laury

Ashley? - niewinnie zagadnęła Laurę Samantha.

- Wiesz, nawet nie spojrzałam na metkę. Może Adam

będzie wiedział lepiej, bo wybierał mi ubrania - odparła
Laura z niewinnym uśmiechem.

Samantha z trudem ukryła wściekły grymas. Szybko

przysunęła się do Adama i wsunęła mu rękę pod ramię.

- Kochanie, pospieszmy się lepiej, bo nie zdążymy

do Gibsonów na przyjęcie.

Posłusznie skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca,

nie mogąc oderwać wzroku od Laury. Zmieszana, po­

chwyciła swoją torebkę i zerwała się z miejsca, mamro­

cząc coś do Petera na temat przypudrowania sobie nosa
w toalecie.

Samantha czekała na podjeździe, aż parkingowy pod­

stawi jej białego porsche'a. Na próżno namawiała Ada­
ma, by dał się zawieźć. Uparł się i czekał na swój wóz.

Kiedy odjeżdżały z Ioną, widziały, że stoi pod biało-
-czerwoną markizą.

- Coś mi się zdaje, że on nie pokaże się u Gibsonów

- mruknęła Iona.

Samantha wyciągnęła ze schowka okulary słoneczne

i nerwowym ruchem włożyła je na nos.

- Nie rozumiem, w co ona gra - rzuciła.

- Laura Ashley? Myślisz, że amnezja to tylko chwyt?

- Bo ja wiem? - Samantha wzruszyła ramionami.

- Teoretycznie nie ma podstaw do podejrzeń, a jednak

jest w tym coś dziwnego. Nieprawdopodobne, żeby

background image

1 1 2 • ADAM I EWA

ciągnęła go do ołtarza. Już wtedy, kiedy Adam ją znalazł,
wspomniałam jej o testamencie i nie wydała się być

zbytnio zmartwiona,

- Może nie dawała tego po sobie poznać? - zasuge­

rowała Iona.

- Nie, niemożliwe. Mam szósty zmysł w tych spra­

wach, wierz mi.

- W takim razie, jeśli rzeczywiście ma zanik pamięci,

mogła nie zdawać sobie w pełni sprawy z sytuacji.

- Nie wygłupiaj się. Skoro ktoś pracowicie uwodzi

bogatego kawalera, nie wmówisz mi, że nie wie, co robi.

- Tak, ale ten kawaler pozostaje bogaty, dopóki się nie

ożeni. Swoją drogą to niesprawiedliwe, prawda?

- Może Laura wyobraża sobie, że będzie żyła z nim

bez ślubu - podsunęła Samantha. - Na razie ma duże

szanse.

- Fakt - przyznała z westchnieniem łona. - Ale po­

cieszmy się, Sam, że on nigdy długo nie wytrzymywał.

Samantha uśmiechnęła się, lecz uśmiech zamarł jej na

ustach, gdy tylko zerknęła we wsteczne lusterko.

- Cholera, nie widzę jego wozu!

Laura połknęła dwie aspiryny, odłożyła papiery na

biurko i podeszła do okna. Po drugiej stronie ulicy pysz­
nił się hotel „Madison". Tam jeszcze niedawno leżała
w królewskim łożu w ramionach Adama, uciekając ze
świata gorzkich, brutalnych prawd w rajskie zapomnie­

nie ogrodów Edenu.

Westchnęła i po chwili wahania ruszyła ku drzwiom.

Czuła, że musi choć na chwilę znaleźć się w biurze Ada­

ma Fortune'a.

ADAM I EWA • 1 13

W pustym gabinecie wyczuwało się jego obecność,

choć teraz zapewne pławił się ze swoimi przyjaciółkami

w basenie Gibsonów. Laura zasiadła za szerokim, maho­

niowym biurkiem, zawalonym papierami.

Westchnęła ciężko i popatrzyła na milczący telefon.

Po chwili wahania uniosła słuchawkę i wykręciła numer.

- Nie spała pani? - zapytała nieśmiało, kiedy Jessica

Fortune zgłosiła się po czwartym sygnale.

- Nie, moja miła. Starzy ludzie nie potrzebują na

szczęście marnować czasu na sen. Oglądałam sobie tele­
wizję.

- Czy przypadkiem nie serial „Wszyscy moi syno­

wie"?

Jessica zachichotała.

- O, widzę, że Adam opowiadał ci o swojej matce.

- Tak. I w ogóle o wszystkich żonach swojego ojca.
- Cóż, mój syn Aleksander zawsze był szalony

- cmoknęła z dezaprobatą Jessica. - Kiedy tylko spotkał

piękną kobietę, z góry było wiadomo, że natychmiast się
w niej zakocha. I zwykle po kilku tygodniach żenił się

z nią. Ciągle mu mówiłam, żeby nie zwracał uwagi na
piękne opakowanie, tylko na jego zawartość, ale nie
chciał mnie słuchać. Nie szukał kobiety o czułym sercu,

wrażliwej, gotowej do poświęceń, która potrafi się cie­

szyć prostymi urokami życia.

- Pani Fortune...

Proszę, mów mi po imieniu, kochanie. Kto wie,

może już niedługo będziesz nazywała mnie babcią.

Laura załkała rozpaczliwie.
- Och, Jessico, to się nigdy nie stanie. Ja muszę...
- Musisz wykazać trochę cierpliwości, dziecko.

background image

1 14 • ADAM I EWA

- Ale to jest tak frustrujące, bo Adam.., on chyba

mnie kocha.

- Jasne, że cię kocha.

- Dlaczego więc jestem nieszczęśliwa?
- Myślę, że obie wiemy, dlaczego - powiedziała ła­

godnie Jessica.

Laura już miała jej odpowiedzieć, kiedy na zewnątrz

rozległ się hałas tak ogłuszający, że zadrżały mury. Szyb­
ko podbiegła do okna i zobaczyła helikopter. Był tak

blisko, że mogła rozpoznać twarz pilota. Z wrażenia
otwarła szeroko usta.

- Lauro, jesteś tam? Co to za piekielny łomot? - de­

nerwowała się Jessica.

- To Adam! - krzyknęła w słuchawkę. - Zadzwonię

później.

Wybiegła do pokoju sekretarek, gdzie wszyscy mówi­

li już o helikopterze, który wylądował na dachu wieżow­

ca Fortune.

Laura, nie czekając na windę, wbiegła trzy piętra do

góry i wydostała się na lądowisko. Gwałtowny podmuch
wiatru zburzył jej włosy.

Adam siedział bez ruchu w kabinie. Skulona, zasła­

niając sobie uszy, podbiegła do maszyny.

- Wsiadaj!
- Co? - usiłowała przekrzyczeć piekielny warkot.
Bez słowa wyciągnął ku niej rękę. Zawahała się. Ale

wirnik zaczął obracać się szybciej, a Adam siedzący za
sterami naglił ją niecierpliwie.

- Dokąd lecimy? - zapytała nerwowo, kiedy śmigło­

wiec wzniósł się w powietrze.

Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko.

ADAM 1 EWA • 1 1 5

- Masz zamiar pokazać mi panoramę gór?

Uśmiech pogłębił się jeszcze.

- Dlaczego nie poszedłeś do Gibsonów? Gdzie zgu­

biłeś Samanthę? - zarzucała go gradem pytań, drżąc ze

skrywanego podniecenia.

Adam milczał przekornie. Było w nim coś z małego

chłopca, dumnego, że udał mu się świetny kawał. Zrozu­
miała to i zamilkła, czekając, co będzie dalej.

Po dziesięciominutowym locie helikopter wylądował

na płycie małego lotniska, gdzie stał jeden jedyny samo­
lot. Adam, nadal milcząc tajemniczo, zgasił silnik
i w nagłej ciszy popatrzył na Laurę. Wyczekujące, pełne

uczucia spojrzenie niebieskich oczu przeniknęło ją słod­
kim dreszczem. Odwróciła głowę i zaczęła się przyglą­

dać małemu odrzutowcowi w oddali. Zdołała dostrzec
na jego burcie znak firmowy Fortune.

- Porywasz mnie, Adamie? - zapytała.

Ze spokojem wytrzymał jej spojrzenie, po czym nie­

spiesznie wyszedł z kabiny i podał dziewczynie rękę.

Kiedy zbliżyli się do samolotu, jak na komendę wysu­

nęły się schodki. Laura znów zawahała się, ale ruszyła

naprzód, gdy poczuła, jak uspokajająco obejmuje ją mę­

skie ramię.

Na ostatnim stopniu zatrzymała się na chwilę i zerk­

nęła w niebo. Było cudownie błękitne, bez jednej
chmurki. Takie niebo jak nad rajskim ogrodem w jej

śnie. Niespodziewanie dla samej siebie zaśmiała się ra­
dośnie.

- Cóż, piękny mamy dzień na porwanie - stwierdzi­

ła, wchodząc do środka.

background image

1 16 • ADAM I EWA

Elegnacki steward w białej marynarce nalał Laurze

szampana do kryształowego kieliszka, a Adam nałożył

jej na talerzyk czarnego rosyjskiego kawioru. Tymcza­

sem odrzutowiec śmigał w przestworzach ku niewiado­

memu portowi. Laura już dawno zrezygnowała z zada­

wania pytań, zadowalając się cudownym poczuciem, że

s'ni piękny sen.

Steward zniknął dyskretnie. Laura rozkosznie prze­

ciągnęła się w wygodnym, dającym się ustawić pod każ­

dym kątem, obitym lśniącą skórą fotelu i odgryzła kęs
krakersa z kawiorem.

- Słony - skrzywiła się komicznie.
- Taki ma być - uśmiechnął się Adam.
- Słowem, teraz już wiem, co dobre.

- Tak. Szybko się na tym poznałaś - pochwalił.
Powiodła wzrokiem po kabinie, urządzonej jak salo­

nik. Boazeria z drzewa różanego, puszysta wykładzina
w kolorze orzecha i kilka foteli z białej skóry o iście

kosmicznych kształtach nadawało temu wnętrzu polotu
i elegancji, których nie powstydziłby się niejeden salon.

- To jest po prostu nieprawdopodobne, Adamie. Nig­

dy czegoś takiego nie widziałam - przyznała szczerze.

- A skąd wiesz? - zapytał podchwytliwie.

- Oczywiście, masz rację. - Nagle posmutniała.

- Niczego nie mogę być pewna. Niemniej kiedy znala­
złeś mnie dwa tygodnie temu, wyglądałam jak zwykła

dziewczyna i pochłaniałam z dużym apetytem wytwor­
ne potrawy, co świadczyłoby, że nie latałam dotąd pry­
watnymi odrzutowcami. Raczej, jak sądzę, korzystałam

z komunikacji miejskiej.

- Kto wie... - Adam zamyślił się. - Może jednak

ADAM I EWA

• 117

jesteś księżniczką, która postanowiła uciec w przebra­

niu, aby poznać życie szarych ludzi? Może miała dosyć
przepychu i dworskiej etykiety? A kiedy już, już wymy­
kała się boczną furtką, maszkaron, zdobiący gzyms, ode­
rwał się i spadł jej na głowę. I od tej pory tułała się nie
pamiętając, kim jest, aż trafiła w objęcia dziedzica rodu

Fortune'ow.

- Masz bujną wyobraźnię, kochany.

Adam przysunął się bliżej.

- Moja wyobraźnia szaleje, Lauro.

Pogładziła go po policzku.

- A moja buja w obłokach.

Zaczął całować ją szybko, zachłannie. Kiedy poczu­

ła jego niecierpliwe dłonie na swoich piersiach, cofnęła

się.

- Nie, może przyjść steward - szepnęła.

- Przyjdzie tylko wtedy, kiedy go wezwę - uspokoił

ją, gładząc odkryte ciało w wycięciu letniej sukienki.

- Nie, nie mogę. To jest zbyt...
- Tak, wiem, zbyt piękne - dopowiedział z przekor­

nym uśmieszkiem i znów zabrał się do całowania.

- Nigdy nie robiłam tego w takim miejscu - wyznała

speszona.

- Trzeba być otwartym na nowe doświadczenia, ko­

chana.

Zabrakło jej argumentów. Pozwoliła, by zsunął cien­

kie ramiączka sukienki. Kiedy wargi mężczyzny musnę­
ły nabrzmiałe piersi, głęboko wciągnęła powietrze. Po­
mimo to nadal pozostawała napięta.

- Lauro, jesteśmy sami, zupełnie sami. Nikt tu nie

wejdzie, wierz mi - zapewniał ją cierpliwie.

background image

1 18 • ADAM I EWA

- Adamie, czy dla ciebie jest to również nowe do­

świadczenie? - zapytała, opierając ręce na jego piersi.

Miał już na końcu języka gładką odpowiedź, lecz

zapomniał o wszystkim, zobaczywszy wyraz jej oczu

- wzruszająco bezbronny, pełen ślepego wręcz uwielbie­

nia i jednocześnie smutku, że aż drgnął, poruszony na­

głym skojarzeniem. Takiego spojrzenia nie sposób zapo­

mnieć - ale do kogo należało? Do niepewności dołączy­

ło się jeszcze inne, zupełnie nowe, niejasne odczucie,

napawające go przerażeniem.

- Tak, Lauro, dla mnie też jest to całkiem nowe - po­

wiedział z głębokim przekonaniem. Znał wiele kobiet
w przeszłości i nic nie wskazywało na to, by w przyszło­

ści miało zabraknąć mu ich towarzystwa. Jednak jedne­

go był pewien - przeżycia z Laurą zachowa w pamięci

jak najcenniejszy skarb.

Po tym zapewnieniu zahamowania dziewczyny znik­

nęły całkowicie.

- Adamie, tak rozpaczliwie cię pragnę- wyznała.

I już jego głodne usta szukały jej warg, które okazały

się chętne i gorące. Jednym ruchem zdarł z niej sukien­

kę. Za moment ssał i całował nabrzmiałe sutki, jedno­

cześnie ściągając Laurze skąpe majteczki. Gorączkowy­

mi, niecierpliwymi ruchami bioder ułatwiała mu dostęp

do swojego ciała, nie ukrywając dręczącego ją pożąda­
nia.

A jednak, kiedy jego głowa osunęła się niżej, pomię­

dzy jej uda, zamarła na ułamek sekundy, z drżeniem

oczekując na to, co za chwilę nastąpi.

Nagły spazm rozkoszy sprawił, że ciało Laury wygię­

ło się w łuk. Czuła palce mężczyzny, zaciskające się na

ADAM I EWA • 1 1 9

pośladkach i jego usta, odkrywające najtajniejsze zakąt­
ki jej ciała.

Potem znów całowali się namiętnie. Laura objęła no­

gami biodra Adama i ścisnęła je z całej siły. Zapamiętała

się i pozwoliła, by zmysły całkowicie nad nią zapanowa­
ły. Razem z ukochanym mężczyzną wdarła się na szczyt
rozkoszy i razem z nim leżała potem, rozpamiętując nie­

dawne przeżycia.

Kiedy wylądowali, czekała już na nich limuzyna

z szoferem. Laura zstępowała po schodkach nieco

chwiejnie, lecz męskie ramię pewnie ją podtrzymywało.

- Jakim cudem zdążyłeś to wszystko zorganizować?

- wyjąkała.

- Wiesz chyba, że przedstawiciele rodu Fortune'ow

zdolni są przesuwać góry. - Adam dumnie wypiął pierś.

Kiedy usiadła na pachnącym skórą siedzeniu, a szofer

z ukłonem zatrzasnął drzwi, nadal miała wrażenie, że
śni. Nie miała też pojęcia, dokąd ją Adam zawozi - dopó-
ki nie zobaczyła smukłej sylwetki mostu Golden Gate,

spinającego brzegi zatoki, lśniącej w popołudniowym

słońcu.

- Boże, jakie to piękne! - szepnęła do siebie.
- Tak, czarownie piękne - przytaknął, choć ani na

moment nie oderwał wzroku od dziewczyny. Po kilkuna­

stu minutach limuzyna zatrzymała się na podjeździe

„The Fairmont" -jednego z najbardziej ekskluzywnych
hoteli w San Francisco. Portier powitał Adama i potra­

ktował ich ceremonialnie, niemal jak królewską parę.

- Jak widzę, musiałeś tu często bywać - zauważyła

background image

1 2 0 • ADAM I EWA

Laura z ukrytą dezaprobatą, kiedy wchodzili do wspa­

niałego holu. Adam z szacunkiem uniósł jej dłoń do ust.

- Kochanie, a może zapomnielibyśmy o tym, co było

kiedyś, nim się poznaliśmy, i cieszyli się chwilą? - za­

proponował pojednawczym tonem.

Popatrzyła na niego badawczo, aż wreszcie wzrok jej

złagodniał i uśmiech rozjaśnił twarz.

- Słuszna propozycja, Adamie - szepnęła.

Kiedy jednak podeszli do recepcji, Laurę opuściła

beztroska.

- Słuchaj, przecież nie mamy żadnego bagażu. W ta­

kim hotelu jak ten nie...

Uciszył ją pocałunkiem, nie zważając na recepcjoni­

stę i innych gości.

- Witam, panie Fortune, jak miło znów pana widzieć

- wysoki, szpakowaty człowiek pozdrowił Adama z na­

leżnym szacunkiem.

- Czy wszystko jest przygotowane? - zapytał Adam,

składając podpis w podsuniętej książce meldunkowej.

- W najdrobniejszych szczegółach, panie Fortune -

padła skwapliwa odpowiedź. - Pozwoliłem sobie nawet

dodać coś od siebie. Mam nadzieję, że pani Ashley będzie

zadowolona - uśmiechnął się do Laury.

- Och, z pewnością - odpowiedziała nieśmiało. Tak

naprawdę jednak sens tej uwagi pojęła dopiero później,
gdy weszli do apartamentów. Adam, dzwoniąc do hote­
lu, zarezerwował pokój. Tymczasem okazało się, że
przydzielono im niemal całe piętro z trzema sypialniami

i bawialnią oraz - ku zdumieniu Laury - z lokajem do

ich wyłącznej dyspozycji. Wnętrze nie ustępowało prze­

pychem willom na francuskiej Riwierze.

ADAMI EWA • 1 2 1

Adam ujął ją za rękę i ceremonialnie powiódł do og­

romnej sypialni. Całe łoże pokrywał stos sklepowych

pudeł. Zielone oczy dziewczyny zalśniły z zachwytu.

- Boże Narodzenie w lipcu! - wykrzyknęła. - Teraz

już wierzę, że możecie nie tylko przesuwać góry, ale

również rządzić porami roku.

Błyskawicznie zrzuciła pantofle, wskoczyła na łóżko

i zaczęła odpakowywać prezenty. Była tam i wytworna
koronkowa bielizna, i suknia ze szmaragdowej satyny,
i kostiumik z białego lnu, i wiele jeszcze innych wspa­

niałości, składających się na tygodniową garderobę god­

ną księżniczki.

- Ubrałeś mnie od stóp do głów, na każdą okazję - za­

śmiała się, gładząc palcami biały jedwab nocnej koszuli.

- Nie, jeszcze czegoś brakuje - powiedział, wyciąga­

jąc z kieszeni małą szkatułkę. Usiadł przy Laurze i pod­

sunął jej prezent na wyciągniętej dłoni.

Laura poczuła, że robi jej się sucho w gardle. Wargi

jej drżały, gdy patrzyła na Adama.

- To tylko mały prezent, na pamiątkę chwil spędzo­

nych w San Francisco - powiedział niepewnie.

Laura opuściła wzrok i powoli wzięła z jego rąk ka­

setkę. Kiedy uniosła wieczko, w środku rozbłysło klasy­

czne złote serduszko na złotym łańcuszku, wysadzane

drobnymi szmaragdami. Wpatrywała się w nie tak dłu­

go, aż Adam, zaniepokojny, spytał:

- Podoba ci się, kochanie?

Zamrugała, walcząc ze łzami napływającymi jej do

oczu.

- Czy mi się podoba? Jest piękne. Naprawdę nie po­

winieneś...

background image

1 22 • ADAM I EWA

- Mogę ci je nałożyć?

- Może najpierw wezmę prysznic.

- Tak, oczywiście.
Kiedy stała już w kabinie i odkręcała kran, usłyszała,

jak otwierają się drzwi łazienki.

- Mogę się przyłączyć? - zapytał Adam.

Ramię w ramię, ubrani w jednakowe, puszyste białe

szlafroki wkroczyli do sypialni. Pod ich nieobecność

dyskretny pokojowy zdążył już sprzątnąć pudła i prze­
nieść rzeczy Laury do garderoby. Kiedy otworzyła drzwi

szaf, dostrzegła, że Adam również zatroszczył się o swój

wygląd. Miał tam smoking, koszule i kilka par spodni.

Obok stały nowe, eleganckie skórzane pantofle.

- Naprawdę wszystko to zamówiłeś w ciągu jednego

popołudnia? - zapytała z niedowierzaniem.

- Jasne - uśmiechnął się z rozbawieniem. - Wystar­

czyło tylko wykonać parę telefonów.

- Przyjemnie jest być bogatym.
- Mówisz to z podziwem czy z naganą?

- Czy to nie jest nudne? - odpowiedziała pytaniem

na pytanie. - Jeden telefon i masz już wszystko, co ze­
chcesz. Jak podejrzewam, nie tylko ubrania, samoloty

i hotele.

- Umówiliśmy się, że zapominamy o przeszłości.
- Ale powiedz, czy nie nuży cię ta łatwość? - nale­

gała.

- Nuży. Czasami.
- I co wtedy robisz?
- Jak to co? Znajduję piękną księżniczkę i porywam

ją do San Francisco.

ROZDZIAŁ

8

Adam gotów był zrobić wszystko, by Laura zapamię­

tała wspólnie spędzony czas jako najpiękniejsze chwile
w życiu. Prywatny odrzutowiec, limuzyna z szoferem,

królewskie apartamenty w „The Fairmont" oraz prezen­
ty były zaledwie wstępem.

Po koktajlach, wypitych w luksusowo urządzonym

barze na ostatnim piętrze hotelu, skąd roztaczał się wi­
dok na San Francisco, limuzyna zawiozła ich na nabrze­

że prywatnego portu jachtowego.

- Mam nadzieję, że nie masz skłonności do morskiej

choroby - powiedział Adam, pomagając jej wysiąść

i gestem odprawiając szofera.

Laura rozejrzała się oszołomiona. Przy oświetlonej

background image

1 2 4 • ADAM 1 EWA

księżycem kei pyszniła się smukła sylwetka jachtu. Kie­

dy ucichł warkot samochodu, dosłyszała ciche, romanty­

czne tony muzyki.

Adam objął ją ramieniem i wprowadził na trap. Kiedy

otworzył rzeźbione dębowe drzwi, oczom Laury ukazał

się sałon z grającą na podium orkiestrą, kilkoma wyfra-

czonymi kelnerami i mistrzem ceremonii w smokingu.
Pośrodku znajdował się pięknie nakryty stół. Najwy­

raźniej mężczyzna zaplanował romantyczną kolację przy
świecach.

Adam powiódł Laurę przez szerokie, rozsuwane

drzwi na lśniący w blasku księżyca pokład. Orkiestra
zaczęła grać sentymentalne przeboje z lat czterdziestych.

Zaczęli tańczyć, spleceni ramionami, czując gwał­

towne bicie własnych serc.

- To jest jak piękna bajka, Adamie - szepnęła rozma­

rzona.

- Dla księżniczek bajki są rzeczywistością.
- Co przez to rozumiesz, kochanie? - zapytała, ma­

jąc nadzieję, że dźwięk muzyki zagłuszy nutę niepokoju

w jej głosie.

Wyraz twarzy Adama świadczył, że nic nie spostrzegł.

- Możemy żyd tak, jeśli tylko tego pragniesz - od­

parł.

Laura zatrzymała się. Popatrzyła uważnie na Adama.

- Tak, wiem, wystarczy, żeby Adam Fortune wyko­

nał zaledwie kilka telefonów.

- Czy powiedziałem coś niewłaściwego? - zaniepo­

koił się. - Byłem przekonany, że naprawdę udało mi się

stworzyć ci wymarzony świat, piękny jak sen o raju.

- Owszem, udało ci się - potwierdziła. - Tylko, wi-

ADAM I EWA • 1 2 5

dzisz, czasami bywa, że... jeśli ktoś nie przywykł do

smakołyków, mogą go zemdlić. I nie wiem, ile jeszcze

cudownych niespodzianek potrafię znieść.

Dosłyszał w jej głosie znajomy, niepokojący ton. By­

ło w tej kobiecie coś, czego nie potrafił do końca zrozu­
mieć. W najmniej spodziewanych momentach wycofy­

wała się i zamykała w sobie. Dlaczego? Potrafiła zdobyć
się na szczerość i nie kryła swego uwielbienia dla niego,
ale, co wydawało się intrygujące, niczego od niego nie
oczekiwała. Pieniądze i pozycja zdawały się być jej ab­

solutnie obojętne. Tajemnicza kobieta bez przeszłości,
która nigdy nie mówiła o przyszłości. Tak jakby chciała
żyć jedynie chwilą. Kiedyś byłby tym zachwycony, bo-
wiem sam hołdował tej zasadzie. Teraz jednak, po raz

pierwszy w życiu, pragnął czegoś więcej. Tylko od ko­
go? Od samego siebie, czy od niej? Usiedli przy stoliku

i zaczęli próbować wyszukanych potraw, podczas gdy

jacht krążył po zatoce.

- Musimy wreszcie rozwiązać twoją tajemnicę -

stwierdził Adam po dłuższym milczeniu. - Przyznaję, że
tajemnicza kobieta może być bardzo pociągająca, ale dla
niej samej niewiadoma przeszłość stanowi źródło cier­

pienia. Tak, przypuszczam, jest z tobą.

- Rzeczywiście, okropnie jest nie mieć przeszłości,

do której można by się odnieść - przyznała smutno.

- 1 przez to lękać się układać plany na przyszłość.

- Na przyszłość? - Spojrzała na niego czujnie.

Adam przysunął się bliżej i mocno ujął Laurę za rękę.

- Przyznam ci się, że dotychczas mało myślałem

o swojej przyszłości. Ty mnie odmieniłaś, Lauro. Mogli­
byśmy teraz zastanowić się nad nią wspólnie. Mogę ci

background image

1 2 6 • ADAM I EWA

dać wszystko, co sobie wymarzysz: piękny dom, samo­

chód, szalone podróże, wspaniałe stroje.

- Szczodra oferta - stwierdziła bez entuzjazmu.
- Lauro, powiedz, czego się po mnie spodziewasz?
- Niczego, Adamie. Przepraszam, jeśli pozwalałam

ci się łudzić. Na razie nie jestem w stanie myśleć o ju­

trze. Może kiedyś. Zresztą, sama nie wiem, czego chcę

- westchnęła i podniosła się od stolika. Wyszli na pokład

i stanęli oparci o reling. Jacht zbliżał się do rzęsiście

oświetlonego mostu Golden Gate.

Adam wpatrywał się w czysty profil dziewczyny. Go­

rzko pożałował swojej „szczodrej oferty".

- Czy obraziłem cię, Lauro? Wierz mi, miałem jak

najlepsze chęci. Jesteś kimś tak wyjątkowym...

- W porządku.
- Naprawdę nie chciałem cię obrazić - powtórzył

bezradnie. - Sama wiesz, że w tych okolicznościach nie

mogę ci ofiarować więcej.

Laura ukradkiem łykała łzy.
- Bez względu na okoliczności, nic by to nie dało

- powiedziała, odwracając wzrok ku feerii świateł.

Następnego ranka Adam obudził się późno i nie znalazł

Laury u swego boku. Na poduszce leżała jedynie kartka.

Drogi Adamie!

Nigdy nie zapomnę naszej fantastycznej przygody. Kiedy

przeczytasz ten list, będę już w drodze do Denver. Zamie­

rzam podziękować twojej wspaniałej rodzinie za serdecz­
ność i wyrozumiałość, z jaką mnie potraktowano. I - jak
słusznie powiedziałeś - muszę dowiedzieć się, kim jestem.

Laura.

ADAM 1 EWA • 1 2 7

Adam z pasją zgniótł papier w kulkę, nagi zerwał się

z łóżka i pobiegł do garderoby. Wszystko, co kupił Lau­

rze, wisiało na wieszakach. W pośpiechu zaczął prze­

szukiwać pokój, mając nadzieję, że wzięła ze sobą przy-
najmniej złote serduszko. Nie znalazł go i odetchnął

z ulgą.

Laura zadzwoniła do Petera o świcie i poprosiła, by

zarezerwował jej lot z San Francisco do Denver. Peter
okazał się dyskretny i nie zapytał o nic. Po godzinie
miała już bilet pierwszej klasy. W pośpiechu napisała list

do Adama i pojechała na lotnisko - w tej samej sukience,

w której wsiadła do helikoptera.

Lot minął spokojnie. Przez całą drogę zastanawiała

się, czy postąpiła właściwie. Układ, jaki proponował
Adam, nie miał sensu. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie

istnieje przeszłość ani przyszłość. Jest skazana jedynie

na dręczącą teraźniejszość.

U bramy posiadłości Fortune'ów, w limuzynie z szo­

ferem, czekała na nią Jessica.

- Kłopoty w raju? - zapytała, z troską patrząc na

młodą kobietę.

- Problem w tym, że muszę za wszelką cenę odzy­

skać pamięć - uśmiechnęła się smętnie Laura.

- A ja, naiwna, myślałam, że San Francisco to wyma­

rzone miejsce na oświadczyny - westchnęła starsza pani.

Wóz zajechał na podjazd przed domem.
- Powiedzmy, że zamiast oświadczyn otrzymałam

propozycję- mruknęła Laura.

Jessice nawet nie drgnęła powieka.

- Moja droga, obie dobrze wiemy, że jeśli czekała-

background image

1 28 • ADAM I EWA

byś, aż mój wnuk oświadczy ci się bez namysłu, uschła­
byś w staropanieństwie.

Pomimo ponurego nastroju Laura roześmiała się.

- Jesteś urodzoną romantyczką, Jessico. Niestety,

w dzisiejszych czasach to niemodne. Zresztą, jestem ta­
ka sama. Teraz przyjechałam, żeby się pożegnać i po­

dziękować za wszystko tobie i chłopcom - powiedziała.

Spodziewała się riposty, ale, ku jej zdziwieniu, babcia

Adama skinęła tylko głową.

- W takim razie każę kierowcy podrzucić cię do biu­

ra. Pete, Tru i Taylor już pojechali, ponieważ są kłopoty.

- Jakie?
- Kilku agitatorów namówiło część pracowników do

dzikiego strajku, utrzymując, że porozumienie podpisa­

no tylko dla zamydlenia oczu. Pod biurem gromadzą się
pikiety.

- Czy jeden z tych agitatorów nie nazywa się Sim­

mons? Grant Simmons? - zapytała Laura. Oboje z Ada­

mem mieli już poprzednio problemy z tym pracowni­
kiem. Jak się okazało, człowiek ten miał osobiste powo­
dy, by nienawidzić członków zarządu, bowiem niedaw­

no został pominięty przy awansach. Decyzję podjęto

jednak na podstawie fatalnych opinii jego szefów.

W czasie ostatniego strajku on właśnie głośno sprzeci­
wiał się nowemu systemowi płac, który zaproponował
Adam Fortune.

Jessica wzruszyła ramionami.

- Nie orientuję się, kto za tym stoi. Wiem tylko, że

Peter zdenerwował się nie na żarty, kiedy dziś o dziewią­
tej rano zjawił się w biurze. Może dojechałabyś do nich?

- To niesprawiedliwe - oburzyła się Laura. - Adam

*

ADAM I EWA • 1 2 9

poszedł ludziom na rękę, a biorąc pod uwagę panującą

recesję, można powiedzieć, że zaspokoiliśmy z nawiąz­
ką żądania pracowników. A może zadzwoniłabyś do nie­

go, żeby przyjechał? - zwróciła się do Jessiki. - Jest
teraz w hotelu „The Fairmont". Ja pojadę do biura i zo­
baczę, czy będę mogła się do czegoś przydać.

Telefon zadzwonił w momencie, gdy Adam wchodził

do hotelowych apartamentów. Przez chwilę miał nadzie­

ję, że to Laura.

- Adamie, gdzie się podziewałeś? Dzwonię od paru

godzin!

Adam ułożył się wygodnie na sofie i wbił melancho­

lijne spojrzenie w sufit.

- Poszedłem sobie na długi spacer, babciu. Słońce

świeciło cudownie na błękitnym niebie i...

- Posłuchaj, rozmawiałam z Laurą.
- Mam nadzieję, że lot upłynął spokojnie?

- Przestań się wygłupiać! Nie udawaj, że jesteś w cu­

downym nastroju. Laura bardzo cię potrzebuje. Dzwo­

nię, żeby ci powiedzieć, że musisz natychmiast wracać.

Adam usiadł wyprostowany na kanapie, ściskając

w ręku słuchawkę.

- Ona mnie potrzebuje? - zapytał gorzko. - Jakim

cudem, skoro parę godzin temu zostawiła mi pożegnalny

list?

- Specjalnie prosiła, żebym zadzwoniła do ciebie.

W związku z tym chciałam zapytać, czy masz dalej za­
miar bawić się w kotka i myszkę, tracąc czas, czy zja­

wisz się tutaj jak najszybciej?.

- Już się pakuję, babciu.

background image

1 3 0 • ADAM I EWA

W godzinę później Adam pil już kawę podaną przez

stewarda na pokładzie tego samego odrzutowca, którym

przyleciał z Laurą.

- Panie Fortune, mamy fax na temat ostatnich wyda­

rzeń w siedzibie w Denver. Czy życzy pan sobie prze­
czytać?

- Jakich wydarzeń?
- Znów wybuchł strajk, proszę pana. Sądziliśmy, że

pan wie, skoro wezwał nas pan w takim pośpiechu.

Adam mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi. Ste­

ward wycofał się dyskretnie, rezygnując z zadawania

dalszych pytań.

Kiedy Laura wkroczyła do biura i zobaczyła, że Peter

siedzi w koszuli i rozluźnionym krawacie, Tru chodzi od
ściany do ściany, a Taylor składa nerwowo kartkę papie­
ru, wiedziała już, że sytuacja jest groźna.

- Jak mogę wam pomóc? - zapytała bez wstępów.

Taylor stuknął długopisem w papier, Tru zatrzymał

się na chwilę, a Peter westchnął ciężko.

- Byliśmy z Adamem pewni, że nowe propozycje pła­

cowe zostaną z entuzjazmem przyjęte przez pracowników
- powiedziała. - A tymczasem oni zaczęli od nowa.

- Podburzyło ich kilku pyskaczy - odezwał się Taylor.

- Może gdyby Adam się tu zjawił... - zaczęła Laura,

ale urwała, widząc pełne niedowierzania spojrzenia bra­
ci. Wzruszyła ramionami.

- W porządku, wiem, że on jest słabo wprowadzony

w sprawy firmy, ale przyznacie chyba, że przez kilka
tygodni świetnie sobie radził.

- Lauro - Tru podszedł do niej z poważną miną - my

ADAM 1 EWA • 1 3 1

nie lekceważymy Adama. Wiemy też, ile mu pomogłaś.

Ale wtedy działał z rozpędu, cała sprawa była dla niego
czymś nowym i atrakcyjnym. Teraz jednak, kiedy zanosi

się na poważną rozgrywkę, nie sądzimy, by nasz braci­
szek okazał się na tyle odpowiedzialny, by sprawę dopro­
wadzić do końca.

Laura miała już na końcu języka nowe argumenty,

lecz zadzwonił telefon. Peter odebrał, słuchał przez do­
brą minutę, po czym z przekleństwem cisnął słuchawkę.

- Seattle przyłącza Się do strajku. Portand zrobi to

lada chwila - rzucił przez zęby.

Tru zagryzł wargi.

- Ja biorę na siebie Seattle. Ty, Taylor, gnaj do Por­

tland. Jak zobaczą kogoś z zarządu, może się trochę

uspokoją.

Dobra - zgodził się Peter. - Ja tymczasem z pomo­

cą Laury sformułuję fax do naszych pozostałych domów,

w którym zobowiążę się, że podejmiemy rozmowy, o ile
ludzie wstrzymają się od nieprzemyślanych akcji.

Laura zerknęła na zegarek. Była już prawie trzecia.

Gdzie, do licha, podziewa się Adam?

Odrzutowiec wylądował za dwadzieścia druga. Limu­

zyna już czekała.

- Mam wieźć pana do biura, panie Fortune? - zapytał

szofer.

Adam skrzywił się z niechęcią.
- Nie. Zawieź mnie prosto do klubu. Mam nadzieję,

że braciszkowie poradzą sobie beze mnie - nakazał zdu­
mionemu kierowcy.

background image

1 32 • ADAM [ EWA

Późnym popołudniem Peter Fortune spotkał się

z przedstawicielami załogi. Przywódcą i mózgiem straj­
kujących okazał się, jak słusznie przypuszczała Laura,

Grant Simmons. Młody człowiek, wiecznie niezadowo­

lony, o ciętym języku. Można się było bez trudu zorien­

tować, że nie zależy mu na kompromisie, a jedynie na
dokuczeniu dyrekcji i wprowadzeniu zamieszania wśród

ludzi. Powściągliwe maniery i wyniosłe opanowanie Pe­
tera dolewały tylko oliwy do ognia, rozjątrzając jego

przeciwników.

Laura siedziała z boku robiąc notatki, coraz bardziej

zdenerwowana.

W końcu Peter, widząc, że rozmowy prowadzą doni­

kąd, zaproponował kilkugodziną przerwę. Kiedy Sim­
mons i jego towarzysze wyszli, bezsilnie zacisnął pięści.

- Nic do nich nie dociera! Najgorszy jest ten cały

Simmons! - wykrzyknął.

- Wiem - powiedziała. - Adam też miał z nim kłopo­

ty, ale jakoś mu się udało go uspokoić. Jeśli tylko się
zjawi, to...

- On się nie zjawi, Lauro, nie łudź się - przerwał jej

Pete zmęczonym tonem. - Pewnie znalazł sobie jakieś
nowe, ciekawsze zajęcie.

- Mylisz się, Pete! On od dawna utożsamia się z fir­

mą, choć w pełni pojął to dopiero wtedy, gdy musiał

zająć się strajkiem. Jestem pewna, że pojawi się, kiedy
tylko będzie mógł.

- A swoją drogą, dlaczego przyjechałaś z San Franci­

sco bez niego? - zagadnął Peter.

Laura drgnęła i nerwowo zacisnęła usta.

- Dajmy temu spokój, mamy ważniejsze sprawy

ADAM I EWA • 1 3 3

- ucięła. - Musisz znów pokazać się załodze, a ja mam

jeszcze do przepisania notatki z rozmowy z Simmon-

sem.

Peter posłusznie skinął głową i ciężkim krokiem wy­

szedł z gabinetu.

- Och, Adamie, mamy straszne kłopoty - oznajmiła

przejęta Iona. - Wyobraź sobie, że jutro po południu jest

aukcja, a Dennis Quinn zadzwonił godzinę temu i po­

wiedział, że jej nie poprowadzi, bo wyskoczyło mu coś

pilnego. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, kiedy cię

zobaczyłam. Z nieba mi spadłeś, kochanie!

Adam uśmiechnął się melancholijnie. Jeszcze dwa­

dzieścia cztery godziny temu rzeczywiście był w niebie.

- Czy ten uśmiech oznacza zgodę?
- Jasne, Iono - rzucił z roztargnieniem.

- Cudownie! W takim razie jeszcze dzisiaj zrobimy

próbę.

- Dobrze - mruknął obojętnym tonem.

Iona wreszcie dostrzegła, że coś jest nie w porządku.

- Dobrze się czujesz, kochanie? Jesteś taki roztarg­

niony. Może to przez te wasze strajki? Fakt, bardzo

niemiła sprawa. Widziałam dzisiaj migawki w dzienni­

ku. Między innymi był wywiad z Peterem. Dziennikarze

przypierali go do muru, ale on, jak to on, spokojnie

zapewniał, że wszystko jest w porządku. Ach, i wiesz,

kto stał obok niego? - paplała.

Adam skrzywił się kwaśno, woląc nie zgadywać.

- Dobrze, że nie jesteś typem zazdrośnika, mój drogi

- zachichotała Iona.

background image

ROZDZIAŁ

9

- Wiem, że nie jest to epokowe przedsięwzięcie, ale

mimo wszystko mógłbyś włożyć w tę aukcję więcej serca
- zauważyła nie bez irytacji Iona. - Gdzie się podział twój
zniewalający wdzięk, Adamie? Spodziewaliśmy się, że jak
zwykle zdołasz rozgrzać publiczność do białości i dopro­

wadzić do ostrej licytacji - tymczasem uzyskujemy jakieś
nędzne sumy. A przecież chodzi o cele dobroczynne, pra­

wda?

- Najwidoczniej przestałem być atrakcyjny - stwier­

dził kwaśno Adam. Korzystając z przerwy, siedzieli

w klubowym barku i popijali drinki.

- Czyżby Laura Ashley? - zapytała domyślnie Iona.

Adam nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył.

ADAM I EWA • 1 3 5

- Jakie problemy masz ze swoją zapominalską księż­

niczką, jeśli wolno spytać?

- Sam nie wiem - przyznał bezradnie. - Może ma to

coś wspólnego z jej stanem psychicznym? Mało o sobie
mówi, ale widzę, jak bardzo gnębi ją to, iż nadal nie wie,

kim jest.

Przyjaciółka spojrzała na niego z troską. Chwilę mil­

czała, z wolna obracając w palcach kieliszek.

- Posłuchaj, mam pewien pomysł. Samantha

McPhee zna niezłego prywatnego detektywa. Wiem, że
sprawdzała przy jego pomocy pewnego adoratora - tyl­

ko zachowaj to dla siebie. Zresztą dobrze zrobiła, bo

okazało się, że ten pan prowadził lewe interesy.

Adam z wysiłkiem przełknął ślinę.

- Iona, jestem pewien, że Laura nie ma kryminalnej

przeszłości - oświadczył z przekonaniem. - Jej zalety są
niewątpliwe. Prawość, skromność, szlachetność. Ona

nie udaje, to się wyczuwa.

- W takim razie nie masz się o co martwić. - Iona

pocieszająco poklepała go po ramieniu. - Uważam, że

najlepiej będzie, jeśli spotkasz się z tym detektywem

Samanthy i zlecisz mu sprawę. A Laurze na razie nic nie
mów. Po prostu, kiedy się czegoś dowiesz, będziesz miał

czas, żeby to najpierw przemyśleć, a potem jej pomóc.

Sądzę, że tak będzie najlepiej dla was obojga.

Adam musiał przyznać, że propozycja Iony jest sen­

sowna. Bez wątpienia zyskał moralne prawo, by pytać

o przeszłość kobiety, która w tak ogromnym stopniu od­
mieniła jego życie.

- Mój drogi, nie wiem, co postanowisz, ale na wszel­

ki wypadek dam ci wizytówkę - powiedziała Iona, się-

background image

1 3 6 • ADAM I EWA

gając po modną torbę od Gucciego. - Cholera, gdzie ona
mi się zapodziała!

Nagle oboje zamarli. Z telewizora zawieszonego nad

barem dobiegł ich głos spikera:

- ... z ostatniej chwili. Przed wejściem do eksklu­

zywnego domu towarowego Fortune miała przed chwilą

miejsce gwałtowna konfrontacja pomiędzy grupą straj­

kujących a prezesem zarządu, Peterem Fortune'em. Oto
relacja filmowa Erica Lawsona, który był z kamerą na
miejscu zdarzenia.

Adam zerwał się zza stolika i podbiegł do baru, by

lepiej widzieć ekran. W kadrze pojawił się stojący na
schodach Peter, który najwyraźniej usiłował coś powie­
dzieć do zgromadzonych u wejścia pracowników. Na­
gle przez tłum przedarł się młody człowiek i zaczął coś
wrzeszczeć, gwałtownie wymachując rękami. Adam na­
tychmiast rozpoznał Granta Simmonsa, którego wybu­
chowy temperament dał mu się we znaki już w czasie
poprzedniego strajku.

Reporter komentował incydent na bieżąco, lecz Adam

nie słuchał. Patrzył, jak Pete wyciąga rękę uspokajają­

cym gestem, by uciszyć agitatora, i jak w tym samym

momencie pięść Simmonsa ląduje na jego szczęce. Im­
pet uderzenia zachwiał Peterem, choć zdołał utrzymać
się na nogach. Adam z bezsilną wściekłością zacisnął
pięść, widząc, że brat słania się i chwyta za twarz.

W następnej sekundzie w polu widzenia kamery poja­

wiła się Laura, która musiała stać tuż za Peterem. Pod­

trzymała go, by nie upadł, a potem z bojowym błyskiem

w oku rzuciła się na Simmonsa. Adam patrzył w osłupie­

niu, jak bezceremonialnie odepchnęła krewkiego rozra-

ADAM 1 EWA • 1 3 7

biakę i zaczęła mu wściekle wymyślać. Atak był tak

niespodziewany, że ogłupiały Simmons na chwilę znie­
ruchomiał. Oczywiście natychmiast zerwał się do dalszej

bitki, ale już koledzy chwycili go za ręce i zaczęli odcią­
gać do tyłu. Poniewczasie ruszyli też do akcji policjanci,

przyglądający się z boku całej scenie. Nastąpiło cięcie

- najwidoczniej w zamieszaniu kamerzysta stracił

z oczu głównych bohaterów wydarzenia.

Iona z westchnieniem obserwowała Adama, który

wybiegł z baru. Pomyślała, że tym razem aukcja na cele

dobroczynne skończy się fiaskiem.

Kiedy Adam się pojawił, przed siedzibą firmy ciągle

jeszcze stały grupki pracowników. Nie dostrzegł jednak

wśród nich Granta Simmonsa. Pikietujący zachowywali

się spokojnie i przez drzwi jak zwykle wlewał się tłum
klientów.

Pani Saunders na jego widok dosłownie wyskoczyła

zza biurka.

- Och, panie Fortune, jak to dobrze, że pan przyszedł!

Straszne rzeczy się tu działy. Ci chuligani o mało...

- Gdzie ona jest? - przerwał Adam podekscytowanej

kobiecie.

Pani Saunders zerknęła na niego z urazą i milcząc

wskazała drzwi gabinetu Petera. Adam nie tracił czasu.

Za progiem stanął jak wryty. Dwie postacie, męska

i kobieca, prezentowały obraz, który łatwo mógł być
uznany za czułe sam na sam kochanków. Ona leżała,
wyciągnięta na miękkiej skórzanej sofce, a on pochylał

się nad nią z ustami tuż przy jej ustach.

- Myślałem, że potrzebujecie pomocy, ale widzę, że

background image

1 3 8 • ADAM I EWA

świetnie sobie radzicie - odezwał się Adam głośno,
z wymuszoną swobodą.

Ku jego oburzeniu oboje spojrzeli na niego obojętnie,

choć wedle wszelkich reguł powinni odskoczyć od sie­

bie z przestrachem albo przynajmniej opuścić wzrok

z poczuciem winy.

- Pewnie, że sobie radzimy - odburknął Pete, ani na

centymetr nie odsuwając się od Laury. - A ty, braciszku,

z godnym podziwu wyczuciem pojawiasz się w najważ­
niejszym momencie.

- Cholernie to wszystko śmieszne - mruknął agre­

sywnie Adam. - No, ptaszki, czemu się nie śmiejecie?
Lauro, nie bądź taka ponura.

Laura usiadła na kanapce, gestem odsuwając Petera

i przyjrzała się Adamowi jednym okiem, gdyż drugie

zasłonięte było kompresem. Spod gazy wyraźnie jednak

widoczna była sina opuchlizna.

Adam zbladł na ten widok.

- Cha, cha! - zaśmiała się teatralnie Laura.

- Osobiście nie widzę tu nic do śmiechu, drogi braci­

szku. - Pete z rozdrażnieniem potarł obolałą szczękę.

Adam nie spuszczał wzroku z Laury.
- To Simmons tak cię urządził? Niech no tylko dorwę

tego bydlaka! - warknął zaciskając pięści. - Już ja...

W tym momencie, jak na zamówienie, otworzyły się

drzwi i do gabinetu wpadł Grant Simmons.

- Adam, nie! - Laura i Peter krzyknęli równocześ­

nie, ale było już za późno. Adam odwrócił się błyskawi­

cznie, a gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, czerwona

mgła przesłoniła mu oczy, a pięść automatycznie wy­
strzeliła do przodu. Simmons, trafiony potężnym pro-

ADAM 1 EWA • 1 3 9

stym w szczękę, jak bomba przeleciał przez drzwi i ude­
rzył w wieszak na ubrania. Wieszak i ciało z piekielnym

rumorem wylądowały u stóp pani Saunders, która zare-
agowała pełnym przerażenia wrzaskiem.

Adam z satysfakcją otrzepał ręce, lecz Peter bynaj­

mniej nie podzielał jego zachwytu. Tłumiąc przekleń­
stwo, rzucił się ku znokautowanemu nieszczęśnikowi

i zaczął wygarniać go spod stosu płaszczy. Laura zdjęła
okład z oka i spojrzała na Adama.

- Boże, coś ty zrobił! On nie jest winny - zawołała.
- Jak to?

Podeszła w milczeniu i stanęła przed nim. Nie mógł

oderwać wzroku od okropnego siniaka. Dobra, może
ktoś inny jest winien, ale Simmonsowi i tak się należało

za to, co zrobił z Peterem, pomyślał.

- Więc kto to był, Lauro?

Zza drzwi dobiegł ich głos Petera, oznajmiający z ul­

gą, że Grant odzyskuje przytomność.

- Pięknie - odezwała się wreszcie. - Ciekawe, jakim

cudem uda ci się teraz doprowadzić go do stołu roko­

wań?

- On przyszedł, żeby pertraktować? - mruknął

; Adam. Cała pewność siebie uleciała z niego jak powie­

trze z przekłutego balonika.

- Tak, mój drogi. Gdybyś zjawił się tutaj wcześniej,

tak jak prosiła cię Jessica, moglibyśmy już dawno dojść

do porozumienia i uniknąć tego całego zamieszania.

Adam patrzył na Laurę pokornie, jak besztany przez

nauczyciela uczniak.

- Twoi bracia mieli rację - ciągnęła bezlitośnie.

- Stałeś się nagle pilny i pracowity tylko po to, aby wy-

background image

1 4 0 • ADAM I EWA

wrzeć na mnie dobre wrażenie. Przyznaję, że z początku
dałam się zwieść. Ale nie na długo, jak widzisz.

- Lauro...

- Skoro się tak interesujesz moim stanem, pragnę

wyjaśnić, że oko podbił mi Peter.

- Pete? Uderzył cię?
- Niechcący, oczywiście. Usiłował wciągnąć mnie za

drzwi, bo jakaś agresywna grupa wpadła na schody,
i w zamieszaniu potrącił mnie łokciem. Ale na tym nie
koniec całej historii. Teraz wreszcie będziesz mógł się
pośmiać. Otóż wycofaliśmy się do biura i w chwilę
później wpadł tam Simmons. Kiedy zobaczył mnie
w tym stanie, był przekonany, że ucierpiałam z jego wi­

ny, bo, jak sam przyznał, młócił pięściami na prawo
i lewo. Zaczął się kajać i przepraszać, aż wyjaśniłam mu,

jak było naprawdę. I chyba nabrał do mnie szacunku

- mogłam przecież tak pokierować sprawą, żeby odpo­

wiadał za pobicie kobiety. Z wdzięczności zgodził się
podjąć rozmowy i nawet zasugerował, że byłby skłonny
przedyskutować pakiet naszych propozycji. Niestety, te­
raz nie będzie już pewnie w tak ugodowym nastroju

- zakończyła z westchnieniem.

- Lauro, nie masz pojęcia, jak mi przykro. Zobaczy­

łem w telewizji, jak Simmons uderzył Petera w twarz,
a potem przyjechałem tu i zastałem cię z podbitym

okiem. Po prostu przestałem myśleć.

Tyle skruchy było w jego głosie, że Laura po raz

pierwszy uśmiechnęła się do niego.

- Czy często robisz takie rzeczy?
- Na szczęście nie. Ostami raz w szkole, kiedy byłem

ADAM I EWA • 1 4 1

w sekcji bokserskiej. Bardzo cię boli? - zapytał z troską,

przysuwając się bliżej.

Laura zdawała się nie słyszeć jego pytania.

- Dlaczego nie zjawiłeś się wcześniej, Adamie? Jes­

sica powiedziała mi, o której przyjechałeś do Denver.
Byłam pewna, że natychmiast się tu stawisz. Tak cię

potrzebowaliśmy!

Adam westchnął i zamilkł na długą chwilę.

- Pomyśl, jak się czułem, kiedy obudziłem się w pu­

stym łóżku i znalazłem twój list - powiedział gorzko.

- Po tych cudownych dwudziestu czterech godzinach,
jakie spędziliśmy ze sobą, wymknęłaś się o świcie, tak
jakbyśmy byli parą przygodnych kochanków. Chyba za­

służyłem na coś lepszego, nie sądzisz? Nie miałem nawet

szansy, by przekonać cię, żebyś została.

Opuściła wzrok, by nie dostrzegł w jej oczach tęskno­

ty i pożądania.

- Właśnie tego się bałam - przyznała szczerze.

Adam zaczął chodzić wielkimi krokami po pokoju.

- Potem snułem się po ulicach Frisco i myślałem

o swojej porażce. Kiedy wreszcie wróciłem do hotelu,

zadzwoniła Jessica i kazała mi natychmiast wracać, po­
nieważ ty rozpaczliwie mnie potrzebujesz. Oczywiście
pomyślałem, że zmieniłaś zdanie - zakończył, stając
przed Laurą. Miał tak nieszczęśliwą minę, że instyn­

ktownie pogładziła go po twarzy.

Czułe dotknięcie kobiecej dłoni magicznym sposo­

bem uśmierzyło jego żale.

- Moja biedna dziewczynka - szepnął, z miłością pa­

trząc jej w oczy i delikatnie badając opuszkami palców
opuchliznę na twarzy.

background image

1 4 2 • ADAM I EWA

Laura wbiła wzrok w podłogę.

- Proszę, nie mówmy już więcej o nas, Adamie. Są

teraz ważniejsze sprawy. Trzeba zobaczyć, co z Sim-
monsem.

Odwróciła się, by odejść, lecz Adam złapał ją za

ramię.

- Czy żałujesz, Lauro? - zapytał z naciskiem.

- Czy żałuję? Tego, co przeżyliśmy razem? - Przy­

mknęła oczy. - Nie - wyszeptała cichutko. W jej skoła­

tanej głowie kłębiły się sprzeczne odczucia i myśli. Jak
można było tak beznadziejnie, ostatecznie zakochać się
w niewłaściwym człowieku? Wystarczyło kilka cudow­
nych, szalonych tygodni, by już zaczęła śnić na jawie
o ślubie, domu, dzieciach, ba, nawet o wnukach i wspól­
nej starości! Tymczasem nic w zachowaniu Adama nie
usprawiedliwiało owych marzeń. Był namiętny, czuły
i przy tym absolutnie szczery: w jego planach życio­
wych nie było miejsca na małżeństwo.

- Posłuchaj, Adamie - powiedziała wreszcie, gdyż

milczenie stało się nieznośne. - Jesteś, kim jesteś: księ­
ciem z bajki, oszałamiająco przystojnym, czarującym,
wyrozumiałym, nieprawdopodobnie romantycznym.

- Boże, w życiu nie poczęstowano mnie tyloma

komplementami - stwierdził nieufnie.

- Taki jesteś naprawdę. Po prostu niesamowity. Ni­

gdy... - urwała nagle, jakby bała się za dużo powie­
dzieć. - Posłuchaj, żadne z nas nie dojrzało do poważne­
go związku. Jeśli rozstaniemy się teraz, zostaną nam
przynajmniej piękne wspomnienia. Zachowam je jak
skarb.

Adam zerknął na Laurę badawczo, wychwyciwszy

ADAM I EWA • 1 4 3

dziwną nutę w jej głosie. Zupełnie jak gdyby sama była
zdziwiona, że tak ceni sobie ich wspólne dni.

- Nie chcę się z tobą rozstawać, Lauro. I nie wierzę,

że ty tego pragniesz.

- Adamie, proszę.
- Nie, to ja proszę, żebyś spojrzała mi w oczy i po­

wiedziała głośno: Adamie, koniec z nami.

- Adamie... - Nie była w stanie wykrztusić żadnego

innego słowa.

Patrzył na nią i widział, że się ze sobą zmaga. Chwycił

ją mocno za ramiona.

- Lauro, czy chcesz uciec ode mnie, czy od czegoś,

co kryje twoja przeszłość? Może zaczęła ci wracać pa­

mięć? Czego się obawiasz? Że zmienią się moje uczucia?

- Nie męcz mnie. Mam już dosyć. To wszystko jest

tak poplątane. Nie mogę już nawet normalnie myśleć.
- Zmęczonym ruchem oparła mu rękę na piersi. - Kiedy

jesteś zbyt blisko, czuję, jakby brakowało mi powietrza.

Adam uśmiechnął się, uwodzicielsko mrużąc oczy.

- Czemu moja bliskość aż tak na ciebie działa? - za­

pytał, choć domyślał się odpowiedzi. Bardzo jednak
chciał ją usłyszeć.

Laura spojrzała na niego z desperacją.
- Czemu? Bo doprowadzasz mnie do szaleństwa. Bo

kiedy się kochamy, mam poczucie nieprawdopodobnego

szczęścia. Nie wiem nawet, czy „nieprawdopodobne" to
właściwe określenie. Musiałabym sobie stworzyć nowy
słownik, bo żadne zwykłe słowa nie mogą oddać tego, co
czuję - wyrzucała z siebie zdania coraz to bardziej gorą­
czkowo, aż w końcu bezsilnie oparła się o pierś mężczy­

zny. - To niczego nie zmieni - mówiła dalej, nie czeka-

background image

1 4 4 • ADAM I EWA

jąc na odpowiedź. - Odejdę, kiedy tylko pomogę Petero­

wi uporać się ze strajkiem. Robię to wyłącznie ze wzglę­

du na twoją rodzinę, której tak wiele zawdzięczam.

Obiecałam twoim braciom, że nie opuszczę ich w po­

trzebie. I nie zawiodę ich.

Wyrwała się Adamowi i wybiegła z gabinetu. Siedzą­

ca przy biurku pani Saunders wlepiła wzrok w papiery,

które dawno już posortowała. Musiałaby być głucha jak

pień, by nie usłyszeć ich rozmowy, gdyż zapomnieli, że

drzwi były przez cały czas uchylone.

- Lauro! - zawołał Adam. - Zarezerwuję apartamen­

ty w „The Fairmont" i jacht na następny tydzień. Jeszcze

tyle mam ci do pokazania.

- Nie wszyscy mają tyle wolnego czasu co ty! - od­

krzyknęła mu z daleka, nie zatrzymując się.

Pani Saunders nadal udawała, że pilnie sortuje pocztę

i absolutnie nie interesują jej prywatne sprawy zwierzch­

nika.

Adam nie miał takich skrupułów.
- Ta kobieta doprowadza mnie do szalu, pani Saun­

ders - wyznał, opierając się o biurko sekretarki. - W naj­

lepszym tego słowa znaczeniu - ciągnął. - Ja płonę, pro­

szę pani - westchnął namiętnie.

Pani Saunders oblała się rumieńcem, lecz w duchu

powiedziała sobie: Boże, gdyby jakiś mężczyzna tak

o mnie myślał, złapałabym go i już nie puściła!

ROZDZIAŁ

10

Grant Simmons z podejrzliwą miną otworzył drzwi.

Kiedy zobaczył, że stoi za nimi Adam Fortune, na jego
twarzy pojawił się wyraz nie ukrywanej wrogości. Adam

widząc, że Simmons zaciska pięści, pokojowym gestem

podniósł ręce.

Ku jego zaskoczeniu strategia poddania się poskutko­

wała. Ręce przeciwnika powędrowały do kieszeni, ale
bojowa mina pozostała. Adam zdawał sobie sprawę, że

nadal stąpa po bardzo kruchym lodzie.

- Czy możemy porozmawiać? - zapytał.

Równie dobrze mógłby przemawiać w egzotycznym

języku. Na twarzy Simmonsa nie drgnął ani jeden mię­

sień.

background image

1 4 6 • ADAM I EWA

- Jeśli przyszedłem nie w porę, możemy umówić się

na kiedy indziej - zaproponował ugodowo.

Tym razem doczekał się reakcji. Młody człowiek

w milczeniu pokręcił głową.

- Przepraszam, że cię uderzyłem. - Adam zdecydo­

wał się kuć żelazo póki gorące. - Tylko co ci przyjdzie

z moich przeprosin? Nie złagodzą bólu szczęki, prawda?
- zauważył ze współczuciem widząc, jak usta Simmonsa
zaciskają się w cienką linię.

- Przyszedłeś mnie kupić? - burknął, ale po chwili

wahania odstąpił na bok i otworzył szerzej drzwi tanie­

go, segmentowego domku.

- Nie.

Simmons najwyraźniej nie oczekiwał takiej odpowie­

dzi. Adam byłby przysiągł, że związkowy wyga zaczął

już układać sobie w głowie plan wyciągnięcia dla siebie

korzyści. Zapewne marzyła mu się ładna sumka, którą

mógłby zainkasować.

- Nie mamy o czym gadać - zaczął, ale nie uczynił

nic, co świadczyłoby o chęci pozbycia się nieproszonego
gościa.

Adam popatrzył na niego przeciągle.
Simmons znów nabrał nadziei. A nuż Fortune rozmy­

śli się i pójdzie na układy?

- Byłeś kiedyś zakochany, Grant?

Na obliczu młodego człowieka pojawił się kolejno

wyraz: kompletnego zaskoczenia, zdumienia, niedowie­
rzania, czujności i rosnącej podejrzliwości.

- Człowieku, co ty...? - mruknął Simmons groźnie,

znów zaciskając pięści.

Adam uśmiechnął się.

ADAM 1 EWĄ • 1 4 7

- Spokojnie, przecież nie robię ci propozycji. Wi­

dzisz, problem w tym, że jestem zakochany. W kobiecie.

Grant odprężył się. To przynajmniej było zrozumiałe.
- I co dalej? - burknął.
- Zadałem ci to pytanie, bo jeśli bardzo kochałeś lub

kochasz, łatwiej będzie mi wszystko wytłumaczyć. Po­

wiedz, czy zdarzyło ci się kiedyś zrobić coś głupiego, bo
babka zawróciła ci w głowie i przestałeś normalnie my­
śleć? .

Po raz pierwszy na twarzy Simmonsa pojawił się cień

uśmiechu. Popatrzył uważnie na Adama i wrogość za­
częła ustępować rozbawieniu.

- Myślałeś, że to ja podmalowałem oko tej szykow­

nej blondyneczce, tak?

- Tak.

Grant przez dobrą chwilę przetrawiał w myśli tę krót­

ką, męską odpowiedź.

- Co by nie mówić, gust masz dobry. Dziewczyna

jest klasa, nawet z sińcem pod okiem - przyznał.

- Też tak myślę.

Brew Simmonsa podjechała do góry.

- Sądząc po tym, jak mi przyłożyłeś, to chyba napra­

wdę cię wzięło.

Adam pokiwał głową.

- Fakt, przyznaję.

Simmons znów się uśmiechnął. Ważył coś w myślach

przez długą chwilę. Wyglądało na to, że wreszcie podej­
mie jakąś decyzję. I rzeczywiście, podjął.

- Napijesz się piwa?

- Och, o niczym innym nie marzę - rozpromienił się

Adam.

background image

1 4 8 • ADAM I EWA

Gospodarz gestem zaprosił go do pokoju. Salonik, ku

zaskoczeniu Adama, był gustownie urządzony.

- Żona wybrała się z dzieciakami na zakupy. Nor­

malnie jeździmy razem, ałe dzisiaj jakoś byłem nie w hu­
morze i zostałem w domu - wyjaśnił Grant, gestem
wskazując gościowi kanapę, która pamiętała jeszcze
czasy świetności. Sam zniknął w kuchni i wyłonił się
stamtąd po chwili z dwiema porządnie schłodzonymi

puszkami piwa.

Adam, udając zachwyconego, łapczywie pociągnął

łyk. Nie przepadał za piwem, ale za wszelką cenę chciał
się dogadać z Grantem.

- No, dobra, i co dalej? - zagaił Simmons, wypiwszy

spory łyk.

- Wiesz, mamy problem.

- My też mamy swoje kłopoty - wzruszył ramiona­

mi. - Dlatego chcemy, żeby kierownictwo poszło nam
na rękę.

- Myślałem, Grant, że nie masz zastrzeżeń do propo­

zycji, które opracowaliśmy poprzednio.

- Nie wszystko było jeszcze dogadane, a ty się wyłą­

czyłeś.

- W porządku, możemy dokończyć to teraz.

Mrużąc oczy Simmons pociągnął kolejny haust piwa.

- Zaraz, zaraz. Najpierw niemal mnie znokautowa­

łeś, a teraz przychodzisz do mnie do domu i jak gdyby

nigdy nic oznajmiasz, że mamy zabrać się do roboty?

- Słuchaj, Grant - Adam wychylił się do przodu

i splótł ręce - oddzielmy te dwie sprawy. Pogadajmy
najpierw o jednej, a potem o drugiej.

- W porządku. Mamy na tapecie ciebie i tę blondynę.

ADAM I EWA • 1 4 9

Adam zachichotał porozumiewawczo.
- Stary, żebyś ty wiedział, jak ona na mnie naskoczy­

ła, kiedy ci przyłożyłem! Twoja wściekłość to przy tym

małe piwo. Popsułem całą sprawę i teraz za Boga mi nie

wybaczy.

- Ech, wiem coś o tym - mruknął Grant.

- Co, żona? - spytał domyślnie Adam.
- No. Widziała relację w telewizji. Kiedy przyszed­

łem z opuchniętą szczęką, powiedziała, że mi się należa­

ło - uśmiechnął się z zawstydzeniem.

- Ach, te baby - westchnął Adam.

- Oj, tak - zawtórował mu Simmons.

Nić porozumienia została nawiązana.

Następnego ranka Laura pierwsza pojawiła się w ja­

dalni i od razu zaczęła wertować „Denver Chronicle".

Na pierwszych stronach nie znalazła najmniejszej
wzmianki na temat strajku. Przejrzała całą gazetę - bez

rezultatu. Co sprawiło, że Grant Simmons zmienił zda­

nie? Po chwili zjawiła się Jessica. Pozdrowiła Laurę
z zatroskanym wyrazem twarzy.

- Blado wyglądasz, moja droga - zauważyła.

Laura uśmiechnęła się kpiąco.

- To przez kontrast z tym okropnym sińcem.

- Ja też miałam kiedyś podbite oko - rzuciła mimo­

chodem starsza pani, nalewając sobie kawy ze srebrnego

dzbanuszka.

- Ty? Niemożliwe!
- Och, to było dawno temu. Jeszcze przed ślubem

z Dominikiem. Nie opowiadałam ci, że przez czterdzie­
ści siedem lat żyłam jak w cudownym miodowym mie-

background image

1 5 0 • ADAM I EWA

siącu? Dopiero przedwczesna śmierć Doma przerwała
moje szczęście. Tak się kochaliśmy. A musisz wiedzieć,

że kiedy Dom poprosił o moją rękę, tata był absolutnie

przeciwny. Dobrze nam się wówczas powodziło, a mój
narzeczony był dosłownie bez grosza przy duszy. Ojciec

uznał więc, że Dom poluje na mój posag i nie wyraził

zgody na małżeństwo. Mało tego, powiedział, że jeżeli

sprzeciwię się jego woli, wydziedziczy mnie.

Laura wiedziała, że to dopiero początek długiej opo­

wieści, której ukoronowaniem ma być podbite oko Jessi-

ki, ale słuchała z zaiteresowaniem.

- I wyszłaś za mąż pomimo groźby ojca, tak?
- Och, nie. Najpierw próbowałam wpłynąć na niego,

żeby zmienił decyzję. Chciałam, by naprawdę poznał
Doma.

- No i co?

- Mój narzeczony był wyjątkowo przystojny. Wielu

ludzi, nie wyłączając mnie, zauważało jego podobień­
stwo do Ramona Novarro. Wiesz, Novarro to ten słynny
ciemnowłosy, ciemnooki gwiazdor niemych filmów,
których wy, młodzi, już nie pamiętacie - wyjaśniła na
użytek Laury. - Miał wielki urok i był nieprawdopodob­

nie seksowny. - Uśmiech odmłodził jej twarz o kilkana­
ście łat. - Och, nie było kobiety, która nie padłaby mu do

stóp, bez względu na wiek - westchnęła.

- Do stóp Novarro? - uściśliła Laura.
- Do stóp Doma też. - Jessica zachichotała jak za­

wstydzona pensjonarka. - Mówię ci, kiedy tylko zoba­

czyłam go po raz pierwszy, wpadłam na amen.

- A on czuł to samo do ciebie? - z wahaniem zapyta­

ła Laura.

ADAM I EWA • 1 5 1 -

- Wiesz, byliśmy młodzi, a Dom żył, jak to się dzisiaj

mówi, na luzie. Cieszyliśmy się sobą. Nie mógł zaimpo-
nować mi bogactwem, ale za to skutecznie czarował

urokiem osobistym.

- O, tak, urok osobisty może sprawić cuda - przy­

znała Laura, choć wcale nie myślała o Dornie.

Jessica popatrzyła na nią uważnie.

- Tak, moja droga. Dom i Adam mają zdumiewająco

wiele wspólnego. Obaj należą do typu przebojowych,
a jednocześnie łagodnych i miłych mężczyzn. Trzeba mi
było zaledwie kilku minut, bym zakochała się po uszy

w Domie, ale on dojrzewał do tego o wiele dłużej.

- Jak długo? - zapytała Laura.
- Trzy lata, moje dziecko.

- Aż trzy lata?

Starsza pani posłała jej wymowne spojrzenie.
- Wiesz, on po prostu, jak to mówią, musiał się wy-

szumieć. Rodzice wysłali mnie do prywatnej szkoły

w Szwajcarii. Czekałam cierpliwie i kiedy wróciłam,

spotkaliśmy się. Każde z nas zdążyło już dorosnąć
i zmądrzeć, dlatego zrozumieliśmy, że żadne nie znaj­

dzie sobie nikogo równie odpowiedniego. Tego już byli­

śmy pewni i, jak się okazało, słusznie. Najlepszy dowód,
że przeżyliśmy ze sobą czterdzieści siedem szczęśliwych

- Słowem, udało ci się wreszcie przekonać ojca?

- Niestety, nie. W owym czasie nazwisko Fortune

nie kojarzyło się jeszcze z prawdziwą fortuną. Dlatego

usiłowałam udowodnić ojcu, że brak pieniędzy niczego
nie zmieni. Znając Doma, byłam spokojna o jego zawo­
dowy i finansowy sukces. Wiedziałam, że za pozą lekko-

background image

1 5 2 • ADAM 1 EWA

ducha kryje się prawdziwie szlachetny i konsekwentny
charakter. Niestety, ojciec nie potrafił tego przyjąć do

wiadomości.

- Ach, może dałaś się porwać Domowi?

- Tak - przytaknęła Jessica, pociągając łyk zimnej

już kawy. -I w tym momencie wracamy do mojego pod­

bitego oka.

Laura, która zupełnie zapomniała o początku opowie­

ści, spojrzała na Jessicę ze zdumieniem.

- Rzecz w tym, że mój ojciec zdołał przejrzeć nasze

plany, choć zachowywaliśmy wszelkie środki ostrożno­

ści. Teraz wyobraź sobie taką scenę: sędzia pokoju są­

siedniego stanu ma nam właśnie udzielić ślubu, a wtedy
na salę wpada tata i rzuca się z pięściami na pana młode­
go. Oczywiście zasłoniłam Dorna własnym ciałem i tak
to rodzony ojciec podbił mi oko.

- O Boże, chyba było mu strasznie głupio?

Jessica zachichotała.

- Jasne, jeszcze jak! I wierz mi, moja droga, wyko­

rzystałam to natychmiast. Zresztą Dom, jego rodzina
i urzędnik stanu cywilnego od razu zorientowali się
w sytuacji i wtrącili swoje trzy grosze. Oj, biedny był ten
mój papa! Bez protestu zgodził się oddać córeczkę w rę­
ce znienawidzonego młokosa.

Obie kobiety nie zauważyły Adama, który już od

dłuższej chwili stal w drzwiach, z zainteresowaniem
przysłuchując się opowieści babci. Kiedy Jessica umilk­
ła, zaczął bić brawo.

- Masz jakąś dziwną minę - zauważyła trzeźwo Jes­

sica, kiedy Adam witał się z obiema kobietami.

- Biorąc pod uwagę to, co za chwilę zastanie w fir-

ADAM I EWA • 1 5 3

mie, rzeczywiście jest w zadziwiająco dobrym humorze

- rzuciła Laura, gwałtownie wstając z krzesła.

Adam, nie zrażony tą zjadliwą uwagą, uśmiechnął się

do niej radośnie.

- Daj mi dziesięć minut na zjedzenie śniadania, a po­

jedziemy tam razem - odparł, nalewając sobie kawy.

- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? - zapytała

zaczepnym tonem.

- Ty chyba sama nie wiesz, czego chcesz. Jeszcze

wczoraj miałaś do mnie pretensję, że nie pojawiłem się
w biurze na czas, a dzisiaj próbujesz wybić mi to z gło­
wy. Nic nie rozumiem. Zwróć uwagę, babciu - z udaną
bezradnością zwrócił się do Jessiki. - Sądziłem, że to jej
właśnie zależy, abym był konsekwentny i skończył

z lekkomyślnym traktowaniem życia.

Jessica wybuchnęła śmiechem, ale Laura nie była

w nastroju do żartów.

- Właśnie twoja lekkomyślna postawa będzie nas ko­

sztować tygodnie pertraktacji z Grantem Simmonsern

- rzuciła wściekła i ruszyła do wyjścia.

. Babcia i wnuk spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

- Ma dziewczyna temperament. - Jessica pokręciła

głową.

- Tak, i ślicznie wygląda, kiedy się gniewa - dodał

Adam.

- No wiesz, jesteś nieznośny - ofuknęła go babcia.

- Dlaczego? - zdumiał się.

Tym razem Jessica Fortune rzuciła mu wyniosłe spoj­

rzenie, godne głowy rodu.

- Słuchaj, dosyć tych żartów. Chciałabym naprawdę

wiedzieć, jakie masz plany wobec Laury.

background image

1 54 • ADAM I EWA

- Ja? - Adam nigdy w życiu tak starannie nie smaro­

wał tostu dżemem jak w tej chwili.

- Przecież ją kochasz, a to biedne stworzenie kom­

pletnie straciło dla ciebie głowę. Mam nadzieję, że
wiesz, iż z góry udzielam wam błogosławieństwa.

- Błogosławieństwa? Babciu, spokojnie, jeszcze

zdążysz. Wierz mi, zawsze byłem z Laurą szczery. Ona
doskonale wie, że nie ma co marzyć o weselnych dzwo­

nach. Wyobrażasz sobie Pete'a, Tru i Taylora, zacierają­

cych rączki na wieść, że ubył jeden ze spadkobierców?
Nie ma mowy! - rzucił twardo. - Nie doczekacie się
tego - ani oni, ani ty, a tym bardziej ona! -podsumował,

zerwawszy się z miejsca.

Wychodząc zderzył się w drzwiach z Laurą. Z wyrazu

jej twarzy wyraźnie można było wnioskować, że słyszała
jego ostatnie słowa.

- Och, przepraszam, zapomniałam teczki z pa­

pierami - powiedziała zmieszana. Schyliła się nad krze­

słem, gdzie rzeczywiście leżała jakaś teczka. Pochwy­
ciła ją i zniknęła, zanim speszony Adam zdążył się ode­

zwać.

Jessica spokojnie sączyła kawę, jak gdyby nic się nie

stało.

- Słuchaj, nic z tego nie rozumiem - powiedział z nie­

dowierzaniem Peter, odkładając słuchawkę i patrząc na
Laurę, która siedziała przy małym stoliku w jego biurze.

- Czego nie rozumiesz? - zapytała. Niewiele mogła

wywnioskować z jego krótkich odpowiedzi ograniczają­
cych się do lakonicznych: „Tak." „Nie." „Czy mógłbyś
powtórzyć to jeszcze raz?"

ADAM 1 EWA • 1 5 5

Pete z zakłopotaniem podrapał się w głowę.

- Dzwonił Grant Simmons - oznajmił.
- I co powiedział? Nadal ma za złe Adamowi tę napaść?

Będzie chciał podać coś do prasy? - pytała nerwowo.

- Nie. Oznajmił tylko, że chce rozmawiać - odparł

Peter.

- Żartujesz?
- Skąd - obruszył się. - Nie uwierzysz, ale on powie­

dział coś takiego, że ten cios Adama przywrócił mu

zdrowy rozsądek.

Laura miała ochotę uszczypnąć się, jakby zobaczyła

ducha.

- Czy to nie była jakaś pomyłka? Może ktoś robił

sobie głupie żarty?

- Skądże, powiem ci coś jeszcze!

- Co mianowicie?

- On i jego ludzie postanowili, że będą rozmawiali

tylko z tobą i z Adamem,

W tym właśnie momencie Adam Fortune z godnym

podziwu wyczuciem pojawił się w drzwiach gabinetu.

- Dzień dobry, Pete, dzień dobry, Lauro - powitał ich

radośnie.

Oboje spojrzeli na niego podejrzliwie. Adam na

wszelki wypadek obejrzał się za siebie, jakby sądził, że
chodzi o kogoś innego. Ale nikt za nim nie stał. Tylko

pani Saunders zerkała ciekawie zza nie domkniętych
drzwi, więc zamknął je uprzejmie, acz stanowczo.

- Czemu macie takie dziwne miny? - zagadnął nie­

winnie. - Przysięgam, nie znokautowałem po drodze

żadnego pracownika. O co wam więc chodzi, moi ko­
chani?

background image

1 5 6 • ADAM I EWA

A niech to, pomyślała Laura, Jessica miała rację. Urok

osobisty jest sposobem na wszystko.

- Okazał się zupełnie rozsądny - zauważyła Laura

tonem zdradzającym podejrzliwość i niedowierzanie.

Adam Fortune siedzący naprzeciwko niej przy

ogromnym stole konferencyjnym uśmiechnął się pogod­

nie.

- Tak, zachowywał się nawet uprzejmie.

Laura popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek.
- Może wyjaśnisz mi, co znaczyły te spojrzenia, któ­

re wymienialiście przez cały czas?

- Jakie spojrzenia? - zapytał niewinnie, porządkując

stos notatek.

- Och, nieważne - wzruszyła ramionami. - W końcu

istotne jest to. że zgodził się odwołać strajk i podjąć
rozmowy.

- Nie odwołać, tylko zawiesić - sprostował Adam.

- Nadal mamy jeszcze wiele rzeczy do przedyskutowa­

nia.

- Nie wydajesz się być tym zmartwiony - zauważyła

sceptycznie.

- Właśnie, skoro już mówimy o pracy - stwierdził,

wstając i okrążając stół, by znaleźć się blisko Laury
- w klubie odbędzie się kolejna aukcja na cele charyta­

tywne. Może byś pojechała ze mną i pomogła mi trochę?
Przystojna licytatorka mogłaby skłonić zamożnych męż­
czyzn do otwarcia portfeli.

Laura zerwała się z miejsca, zanim zdążył dojść do jej

krzesła.

- Chyba żartujesz - żachnęła się. - Zmęczona kobie-

ADAM 1 EWA • 1 5 7

ta z podbitym okiem nie zrobiłaby najlepszego wraże­

nia.

- Och, mogłabyś nałożyć duże ciemne okulary. Każ­

dy miałby cię za tajemniczą damę. Zresztą, obiecałem
Jeffreyowi Ellmanowi, że będziesz. Tylko pod tym wa­

runkiem zgodził się przyjechać.

- Adamie, wybacz, ale czuję się naprawdę zmęczona.

Twój brat był tak uprzejmy, że zgodził się odstąpić mi

swój apartament w hotelu „Madison", ponieważ jutro od
rana czeka nas seria spotkań z Simmonsem i jego grupą.

- Lauro, ciągłe gniewasz się na mnie?
- Z powodu znokautowania Simmonsa? Nie. Poza

tym, skoro nie zerwał z tego powodu rozmów...

- Nie miałem na myśli Simmonsa. Chodzi mi o tę część

rozmowy z babcią, której przypadkiem wysłuchałaś.

Laura niepewnie uciekła wzrokiem w bok.
- Nic z tego, co mówiłeś do babci, nie było dla mnie

zaskoczeniem. Wiem, jaki jest twój stosunek do małżeń­
stwa - rzuciła impulsywnie, zmierzając do wyjścia.

Adam usiłował ją zatrzymać, ale wyrwała mu się. Pani

Saunders udawała, że porządkuje pliki dokumentów, nad

którymi pracowała ostatnio przy komputerze.

- Panie Fortune, nie chciałam przeszkadzć panu

w czasie spotkania - oznajmiła - ale pani Iona Poole

dzwoniła kilka godzin temu i prosiła, bym podała panu
dane Victora DeL Monte. Proszę - wręczyła Adamowi

kartkę- oto adres i numer telefonu.

Adam zmiął kartkę i wrzucił ją do kieszeni, z ukosa

rzucając spojrzenie na Laurę.

- Dzięki - wymamrotał.

- I jeszcze jedno, panie Fortune - dodała sekretarka.

background image

1 5 8 • ADAM 1 EWA

- Pani Iona prosiła, abym przekazała, iż liczy na pana

udział w dzisiejszej aukcji - zakończyła usłużnie.

W godzinę później, kiedy Laura znalazła się już

w apartamencie, który odstąpił jej Peter, przypomniało

jej się nazwisko Victora Del Monte i dziwna reakcja

Adama.

Szybko zaczęła wertować książkę adresową Denver.

Zbladła, kiedy natrafiła na krótką informację: Victor Del

Monte. Prywatny detektyw.

Długo nie mogła pozbierać myśli. Czuła, że sama nie

da sobie z tym rady. Wreszcie, po dobrej godzinie, wy­

kręciła numer Petera Fortune'a.

- Pete, wiem, żejest bardzo późno-usprawiedliwia­

ła się. - Ale czy możesz do mnie przyjechać? Jestem

w hotelu. Muszę z tobą porozmawiać.

- Już jadę.

- Dzięki - smutno uśmiechnęła się do słuchawki.

ROZDZIAŁ

11

- Dobry wieczór, panie Fortune. - Recepcjonista

w hotelu „Madison" przywitał Adama bardzo uprzejmie.
- Potrzebuje pan osobnego pokoju czy zostanie pan
w apartamentach brata?

- Mój brat jest tutaj? Sam? - zapytał podejrzliwie

Adam. Przyjechał prosto z aukcji dobroczynnej i ubrany
był jeszcze w smoking.

Recepcjonista gorączkowo zastanawiał się, czy nie

popełnił niezręczności.

- Czy pani Ashley jest z moim bratem? - uściślił

Adam.

- Och, panie Fortune, pani Ashley nie przyjecha­

ła z pańskim bratem. Przybyła tu wcześniej, jakieś

background image

1 6 0 • ADAM I EWA

trzy godziny temu. A pan Peter pojawił się godzinę po­
tem.

Wściekłość dosłownie rozsadzała Adama. Wszystko

było jasne. Laura nie wzięła udziału w aukcji, wymawia­

jąc się wyglądem i zmęczeniem, a tymczasem zaplano­

wała romantyczne sam na sarn. I to z kim! Z jego rodzo­

nym bratem! Dawno już powinien się tego domyślić,
choćby widząc ich wtedy w gabinecie. Wzdrygnął się na
wspomnienie Petera, czule pochylonego nad leżącą Lau­
rą. Jakiż był wtedy naiwny. Jak chytrze to sobie ukarto-
wali!

A swoją drogą, nie powinien się dziwić. Pete ma

zalety, których jemu brakuje, a które Laura ceni szcze­
gólnie: niezłomne zasady, rozsądek, poczucie odpowie­
dzialności. Peter nie musi imponować jej prywatnym
odrzutowcem, pięknym jachtem czy oszałamiającymi
prezentami.

Zamyślony przeszedł przez hol i zatrzymał się przed

windami. Zastanowił się przez moment. Może warto
przed rozmową z bratem uspokoić nerwy solidnym ły­
kiem koniaku i jeszcze raz zastanowić się nad sytuacją?

Tak, to byłoby rozsądne. A Adam nade wszystko pragnął

udowodnić Peterowi, że nie tylko on ma monopol na

rozsądek.

- Pete, staram się postępować racjonalnie. Dlatego

nie zamierzam zmieniać zdania.

- Nie denerwuj się, Lauro. Na pewno uda mi się

dogadać z tym Del Monte. Zresztą, nie mamy jeszcze
pewności, czy Adam już się z nim porozumiał, a tym
bardziej wynajął.

ADAMI EWA • 161

- Nie widziałeś jego głupiej miny, kiedy paru Saun­

ders przekazała mu wiadomość od Iony.

- W takim razie powiedz mu, że nie dojrzałaś jeszcze

psychicznie do ujawnienia swojej przeszłości.

Laura zaśmiała się gorzko, tłumiąc łzy.
- Przecież on wyraźnie miał zamiar zatrudnić tego

szpicla za moimi plecami. I założę się, te jego kochani
przyjaciele z klubu namawiali go do tego od dawna.

- Porozmawiam z nim i wszystko wyjaśnię- obiecał

Peter.

- Nie, Pete, błagam, nie wtrącaj się! - zawołała

z przerażeniem. - Nie trzeba. Ja się i tak zdecydowałam.

Nie chodzi już o tego detektywa. Chodzi o wszystko.
Gdyby nie ta historia ze strajkiem, odeszlabym wcześ­

niej, już w San Francisco. Dlatego proszę, nie rób nic, bo

będzie mi jeszcze trudniej.

Popatrzyła na Petera błagalnie.

- Boże, co ja narobiłam! Tak strasznie mi wstyd.

Pete podszedł i otoczył ramieniem jej drżące plecy.
- Nie obwiniaj się. Kochasz Adama i dobrze wiesz,

że on kocha ciebie. Czy to naprawdę się nie liczy?

Laura, wyczerpana i zgnębiona, osunęła się na opar­

cie sofy.

- Pete, bądźmy szczerzy, nasze pragnienia nie dają

się ze sobą pogodzić. Jessica nie może darować twojemu
ojcu szalonego pomysłu z testamentem. Za wszelką cenę

pragnie mieć prawnuki. Zaś ty, Tru i Taylor...

- Czekaj, jeśli myślisz, że marzymy o wykluczeniu

brata z dziedzictwa, to bardzo nas krzywdzisz - prze­

rwał jej z oburzeniem. - My chcemy tylko, by Adam
dorósł, stał się odpowiedzialny, przestał trwonić czas na

background image

1 6 2 • ADAM I EWA

głupstwa. Szkoda, by facet o jego inteligencji i zdolno­
ściach rezygnował z ambitnych celów. Kiedy się pojawi­

łaś, powitaliśmy cię jak zbawienie. Jesteś jego jedyną
szansą i wszyscy o tym wiemy. Ty wiesz. I on wie. Całej

rodzinie zależy na waszym szczęściu. Tru i Jessica opo­
wiadali mi o tamtym pierwszym spotkaniu. To była mi­

łość od pierwszego wejrzenia, Lauro! Dlatego... - za­
wahał się.

- Tak, tamten wieczór był cudowny. Magiczny. Czu­

łam się jak Kopciuszek na balu.

- Jak w pięknej bajce - zawtórował Pete.
- Ale piękna bajka już się skończyła - oznajmiła

Laura z determinacją. - Wybiła północ, kareta zmieniła

się w dynię, a ja... ja jestem...

- Jesteś wszystkim, co kocha w tobie Adam. Jesteś

jak promień jasnego światła w jego życiu. Popatrz na

niego. Uświadom sobie, jak bardzo się zmienił, od czasu
gdy pojawiłaś się w jego życiu.

- To nie był cud, Pete. W tym cały problem.

- Mylisz się. Przemiana Adama jest cudem. Dzięki

tobie zobaczył, co jest naprawdę ważne. Jesteś niezwy­
kłą kobietą, Lauro. Dlatego cię pokochał. I wierz mi, to
tylko kwestia czasu, by zrozumiał, że miłość do ciebie

jest ważniejsza niż idiotyczne obwarowania ostatniej

woli ojca.

- I co będzie, kiedy zrozumie?

- Wtedy oczywiście ożeni się z tobą. I będziecie żyli

długo i szczęśliwie.

- O, nie! Nawet gdyby mi się oświadczył, w co wąt­

pię, nie zgodzę się na małżeństwo. On się wcale aż tak
bardzo nie zmienił. Nadal upaja się faktem, iż jest jed-

ADAMIEWA • 1 6 3

nym z dziedziców majątku rodu Fortune'ow. Zresztą, ja
też nie jestem ideałem, Pete. - Zmieszana odwróciła

wzrok. - Przecież chciałam się na nim zemścić. Zranić

go tak, jak kiedyś on zranił mnie.

- Wiem, wiem, ale sama powiedziałaś, że to już prze­

szłość - zauważył Peter z naciskiem, widząc, że kwestia
staje się drażliwa. - Zresztą, jeśli tak bardzo chcesz go

zranić, możesz to jeszcze zrobić. Możesz nawet złamać
mu serce. Ale ty uciekasz. Dlaczego? Bo nie chcesz
oznajmić mu prawdy wiedząc, jak bardzo by cierpiał.

Sama jednak mówiłaś, że na to zasługuje. Być może

z początku byłby wściekły i rozżalony, ale później odzy­

skałby zimną krew.

- Pete, wiem, że znienawidziłby mnie. Jak mógłby

zareagować inaczej, dowiedziawszy się o moim oszu­

stwie - po tych tygodniach spędzonych razem, kiedy
zachwycał się moją szczerością i niewinnością.

- I jesteś taka, Lauro - stwierdził z przekonaniem

Peter.

- Nie! - zawołała. - Już nie - szepnęła, chowając

twarz w dłonie. - Och, gdyby on był inny. Gdyby był
taki, jakim go wtedy zapamiętałam. Wówczas nie po­

zwoliłabym, by sprawy zaszły tak daleko. Ale Adam jest

takim mężczyzną, o jakim zawsze marzyłam. I za to go
nienawidzę. Nienawidzę! - wybuchnęła. Już nie pano­

wała nad łzami.

Pete poklepał ją po ramieniu.
- Lauro, wszystko będzie dobrze. Posłuchaj tylko

głosu serca. Przeżyliście piękne chwile. Żadne z was ich

nie zapomni.

- Czy ty sam wierzysz w to, co mówisz? - Laura

background image

1 6 4 • ADAMI EWA

zacisnęła pałce na ramieniu Petera. - Nie, nie możesz
mieć racji. Adam zapomni. Pete, obiecaj mi, że nigdy nie
powiesz mu prawdy. Niech myśli, że tajemnicza kobieta
zniknęła równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Może
dojdzie do wniosku, że amnezja cofnęła się i uznałam, iż
muszę wrócić do swojego prawdziwego życia. Zresztą
wszystko jedno, co sobie pomyśli, byle tylko nie poznał
prawdy. Obiecaj mi, że nie dopuścisz, by mnie znalazł,
Pete - nalegała.

Peter przyjrzał się zaciętemu wyrazowi jej twarzy

i uznał, że dalsza dyskusja nie ma sensu.

- Masz rację, Lauro. Jestem ci winien tę obietnicę.

I nie tylko to - westchnął.

Kiedy Adam wychodził z barku po solidnej porcji

koniaku, gotów wreszcie do rozmowy, Peter i Laura
właśnie wsiadali do samochodu na hotelowym podjeź­
dzie.

Adam uruchomił windę i patrząc na migające piętra

raz jeszcze podsumował swoje przemyślenia. Rozsądek
podpowiadał mu, że Peter najprawdopodobniej pojawił
się u Laury, by dokonać ostatnich ustaleń przed poranny­
mi rozmowami. Zapewne trudno mu było umówić się
z nią wcześniej, gdyż miał pilne zajęcia w biurze.

Zadowolony z siebie i wreszcie uspokojony, wyszedł

z windy i zdecydowanym krokiem ruszył ku apartamen­
tom brata. Pozostało mu tylko umówić się z Pete'em

i Laurą, by dokooptowali go do jutrzejszych rozmów,
a potem pod pierwszym lepszym pretekstem pozbyć się
braciszka i spędzić noc ze swoją cudowną księżniczką.

W końcu trzeba przecież wierzyć w bajki, czyż nie?

ADAM I EWA • 1 6 5

Adam z niepewną miną kręcił się od kilku chwil po

hotelowym holu. Wreszcie podszedł do recepcjonisty,

który zerkał na niego od czasu do czasu,

- Nie mogę się dostać do apartamentu brata-oznajmił.

- Tak, proszę pana.

Adam pochylił się ku niemu, opierając ręce na kontu­

arze.

- Zapomniałem wziąć klucz, który dał mi brat, a chciał­

bym zajrzeć i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

- Mogę panu dać klucz, panie Fortune, ale - urzędnik

odchrząknął z zakłopotaniem - nikogo pan tam nie za­

stanie.

- Nikogo nie ma? - Adam zmarszczył brwi.

- Niestety, panie Fortune.

- Chce pan powiedzieć, że oni wyjechali? Razem?

Nieszczęsny recepcjonista czuł, jak pot występuje mu

na czoło. Znał dobrze Adama i modlił się, by ten nie

zrobił sceny. Niemal niedostrzegalnie potwierdził ski­

nieniem głowy.

- Kiedy?

- Niedawno, proszę pana. Rzekłbym, że jakieś piętna­

ście minut temu. Jeśli się pan pospieszy, panie Fortune,

może jeszcze pan ich dogoni.

- Mówili, dokąd jadą? - warknął Adam.

- Nie, ale może portier będzie coś wiedział.

Adam bez słowa wybiegł na podjazd.

Portier miał do powiedzenia tylko tyle, że Laura odje­

chała z Peterem, jego samochodem.

Było już dobrze po północy, gdy Adam dotarł wresz­

cie do domu. Kiedy zobaczył w garażu cadillaca brata,

westchnął z niekłamaną ulgą. A więc Pete i Laura są

background image

1 6 6 • ADAM I EWA

w domu, zdrowi i cali. W porządku, rano będzie jeszcze
czas, by sobie porozmawiać.

Wchodząc na górę, przystanął na moment przed po­

kojem Laury. Miał wielką ochotę zajrzeć, by powiedzieć

jej dobranoc. Jednak zrezygnował z tego pomysłu, bo

nagle poczuł się bardzo zmęczony. Poszedł dalej, do
swojej sypialni,

O wpół do ósmej rano zjawił się w pokoju śniadanio­

wym. Nie zastał nikogo. Po chwili służąca wniosła tacę
z bułeczkami.

- Lilii, gdzie się wszyscy podzieli? - zapytał.
- Pan Peter wyszedł dwadzieścia minut temu, a pani

Jessica jeszcze nie zeszła.

- A Laura?
- Nie widziałam pani Laury. - Lilii wzruszyła ramio­

nami i zniknęła za drzwiami kuchni.

Adam o mało nie zakrztusił się kawą. Zerwał się od

stołu i wbiegł na górę. Pod drzwiami Laury zatrzymał się
i zawołał ją po imieniu. Odpowiedziała mu cisza. Zapu­

kał raz, drugi, a potem energicznie otworzył drzwi.
Szybko przebiegł przez salonik i zapukał do sypialni.

- Hej, wstawaj, moja piękna! Mamy dzisiaj dużo

pracy! - zawołał wesoło. Znów odpowiedziała mu cisza.
Nacisnął klamkę.

Zobaczył zasłane łóżko i zamarł.
Nagle z korytarza dobiegł go jakiś szmer. Wybiegł

z sypialni i ujrzał wchodzącą do saloniku Jessicę.

- Gdzie jest Laura? - zapytał bez wstępów.

- Obawiam się, mój drogii że wyjechała.
- To znaczy: pojechała wcześniej do biura, z Pete­

rem, tak?

ADAM 1EWA • 1 6 7

- Nie, Adamie.

Adam poczuł niemiły ucisk w gardle.

- Jej łóżko jest nietknięte. Nie spała w nim tej nocy?

Jessica wbiła wzrok w dywan i ledwo dostrzegalnie

pokręciła głową.

Adam zmienił się na twarzy. Rozsadzała go wściekłość.
- A to bydlę! - wykrzyknął. - Niech go tylko dopad­

nę! Nie mogli zostać w hotelu, musiał przywieźć ją tutaj,
żeby spać z nią pod moim nosem?

- Opamiętaj się, co ty wygadujesz? - Jessica była

wstrząśnięta. - Laura i Peter? Opanuj się! - nakazała lo­
dowatym tonem, który na moment otrzeźwił jej rozsza­

lałego wnuka.

- Wczoraj wieczorem byli razem w hotelu, a potem

odjechali, też razem - oznajmił. - Kiedy wróciłem, jego

samochód stał już w garażu.

- Tak, Peter wrócił. Przedtem odwiózł Laurę na lotni­

sko - mówiąc to patrzyła na niego ze współczuciem.

- Odjechała? Dokąd? - wyszeptał z rozpaczliwym

niedowierzaniem.

- Nie wiem.

- Ale Peter będzie wiedział!

Peter Fortune miał właśnie udać się do salki konferen­

cyjnej, gdzie znajdował się już Grant Simmons ze swoi­
mi ludźmi, kiedy drogę zastąpił mu Adam.

- Muszę z tobą pomówić. Zaraz! - zawołał, oskarży-

cielsko celując palcem w pierś brata.

Peter domyślnie pokiwał głową, zastanawiając się

jednocześnie, co ma zrobić.

- Dobra, chodź do mnie. Simmons może trochę po-

background image

1 6 8 • ADAM I EWA

czekać - zdecydował w końcu, dając znak pani Saun­
ders, zerkającej ciekawie znad klawiatury komputera.

- Gdzie ona jest? - Adam przeszedł do rzeczy, jak

tylko drzwi się zamknęły.

- Nie wiem. - Peter na wszelki wypadek stanął tak,

by rozdzielało ich ogromne biurko.

- Nie kłam, przecież odwiozłeś ją na lotnisko.
- Owszem, ale nie dała się odprowadzić dalej i nie

mówiła, dokąd leci.

- Nie wierzę ci.
- Stary, przykro mi, ale naprawdę nie chciała mi po­

wiedzieć. Może to i lepiej?

Adam trzasnął pięścią w blat.
- Powiedz mi, co się wydarzyło w hotelu? Czy to

przez ciebie Laura wyjechała? - wrzasnął.

Peter wciągnął głęboko powietrze i przymknąwszy

oczy, policzył szybko do dziesięciu.

- Rozmawialiśmy o pracy - odparł.
- Bzdury! Powiedz, co się stało, Pete. Czy wróciła jej

pamięć? Wal szczerze, jestem przygotowany na wszy­

stko. Muszę wiedzieć. Mam chyba prawo, do cholery?

- Naprawdę nie mogę ci nic wyjaśnić. Wspominała

tylko, że chciała odejść zaraz po powrocie z San Franci­
sco i że wiedziałeś o tym, więc nie powinieneś być za­

skoczony.

- Ale obiecała, że najpierw pomoże mi w rozmo­

wach z Simmonsem.

- Wiesz, uważała, że sam dasz sobie radę. Była bar­

dzo zdenerwowana.

- Zdenerwowana?
- Jasne. Przecież ona cię kocha, idioto!

ADAM 1 EWA • 1 6 9

- To dlaczego odeszła?

Peter już otwierał usta, ale zamilkł. Adam patrzył na

niego w rosnącym napięciu. Wreszcie, po nieznośnie

długiej chwili, odwrócił się i jak burza wypadł z biura.

background image

ROZDZIAŁ

12

- Czy widziałeś się z nią? - zapytała z troską Jessi­

ca. Siedziała w salonie z Peterem, który wrócił właś­

nie z podróży. Minął już tydzień od czasu zniknięcia

Laury.

- Nie. Dzwoniłem wiele razy, zostawiając wiado­

mość, ale nie odpowiedziała. - Pokręcił głową ze smut­

kiem. - Niestety, babciu, jak widać nie da się ubić intere­
su tam, gdzie w grę wchodzą ludzkie serca.

- Och, Pete, ale wszystko mogło się udać. Oni się tak

kochają! - Jessica nie mogła do końca uwierzyć w po­

rażkę miłości. - A swoją drogą czy wiesz, że Adam trzy

dni temu znów wrócił do pracy?

- Tak, mówili mi, kiedy dzwoniłem do Denver.

ADAM I EWA • 1 7 1

- Nie uważasz, że to jest... - Jessica szukała właści­

wego słowa - zadośćuczynienie?

- W każdym razie jest to ogromna niespodzianka

- przyznał. - Po raz pierwszy widzę, że pomyliłem się

w ocenie mojego brata.

- Myślisz, że Adam tak po prostu zerwał ze starym

stylem życia?

- Och, może nie przesadzajmy, ale widać ogromne

zmiany i mam nadzieję, że nie są chwilowe.

- To wszystko zasługa miłości, moje dziecko - pod­

sumowała nieco patetycznie starsza pani. - A ty, Petey

- zawsze nazywała go tym zdrobniałym imieniem, kiedy

miała zamiar pouczyć go o czymś szczególnie ważnym

- masz jedną, ale za to ogromną wadę. Jesteś wielkim

pesymistą.

- Niech skonam, jeśli to nie nasz dawno zaginiony

przyjaciel - powiedziała Iona scenicznym szeptem do

Samanthy McPhee. Siedziały przy stoliku „U Woodsa",
najmodniejszej restauracji w mieście.

Samantha uniosła głowę i przyjrzała się Adamowi

uważnie.

- Słuchaj, on fatalnie wygląda - zauważyła. - To

znaczy fatalnie jak na niego, bo i tak bije wszystkich
facetów na głowę.

- Ciicho! - syknęła Iona, uśmiechając się promiennie

do nadchodzącego Adama. - Siadaj z nami, kochanie,

właśnie zastanawiałyśmy się, co zamówić.

Stanął przy stoliku, lecz nie uczynił żadnego gestu.

Patrzył na swoje przyjaciółki niewidzącym wzrokiem.

- Ona wyjechała - powiedział po prostu.

background image

1 7 2 • ADAM I EWA

- Tak, wiemy - odparła ze współczuciem łona.

- Zniknęła ciemną nocą.

- I nie miałeś od niej żadnej wiadomości? - zapytała

Samantha.

- Nie. Usiłowałem ją odnaleźć, ale bez skutku - wes­

tchnął i przysunął sobie w końcu krzesło. Niczego jed­

nak nie zamówił. Ostatnio kompletnie stracił apetyt.

Dziewczyny spojrzały na niego z troską.

- Może powinieneś dać temu spokój, Adamie - za­

gadnęła Iona.

- Nie mogę - wyznał szczerze. - Muszę się dowie­

dzieć, gdzie ona jest. I kim jest.

- No dobrze, a Del Monte niczego nie wywęszył?

Przecież jest niezłym detektywem - zainteresowała się
Samantha.

- Musiał wyjechać w pilnej sprawie. Ma wrócić

w czwartek. Poprosiłem sekretarkę, żeby mnie umówiła.
Ale znając własne paskudne szczęście, podejrzewam,
że niczego się nie dowiem. - Spojrzał na nie z nadzieją.

- A czy Laura nic wam nie mówiła?

Obie zgodnie pokręciły głowami.

- Wiesz, ona była przemiłą osobą, ale niesłychanie

skrytą, zwłaszcza wobec nas - stwierdziła Iona.

- Może z powodu tej amnezji? Co w końcu mogła

powiedzieć o sobie, jeśli nic nie pamiętała? - zastana­
wiała się na głos Samantha.

- Ach, do licha z tym - mruknął Adam, kompletnie

przybity. - Nie mam żadnych punktów zaczepienia.

- A może wspomniała coś twojej babci albo któremuś

z braci? - zasugerowała Iona.

- Nie wiem. Oni wszyscy przysięgają, że nic nie

ADAM I EWA • 1 7 3

wiedzą. To wygląda niemal jak zmowa - powiedział,
nerwowo przygryzając wargę.

- W każdym razie nie rezygnuj i przyciskaj ich. - Sa­

mantha pocieszająco poklepała go po ramieniu. - Jeśli

coś wiedzą, prędzej czy później puszczą farbę.

Gdy Adam wracał do domu, w uszach brzmiały mu

ostatnie słowa Samanthy. Rada była dobra. Na pierwszy
ogień postanowił wybrać Jessicę. Jeśli Peter coś wie­

dział, z pewnością zwierzył się babci.

Wszedł do salonu z mocnym postanowieniem prze­

prowadzenia małego śledztwa, lecz spotkało go rozcza­

rowanie. Jessica nie była sama.

- Witaj. - Nolan Fielding serdecznie uścisnął dłoń

Adama. - Cieszę się, że znów cię widzę.

Adam z wysiłkiem przywołał uśmiech na twarz.
- Jak się pan miewa, panie Fielding?

- Dziękuję, a ty?

Nim Adam zdołał wygłosić grzecznościową formuł­

kę, uprzedziła go babcia.

- Fatalnie, zupełnie fatalnie.

- Ach, rozumiem. Właśnie dowiedziałem się od Jes-

siki, że piękna Laura wyjechała.

Wnuk rzucił babci pełne irytacji spojrzenie, ale opa­

nował się szybko. A nuż zdążyła powiedzieć coś adwo­

katowi? Należało zbadać sprawę.

- Tak? I co jeszcze mówiła panu o Laurze? - zagad­

nął, sadowiąc się na kanapie.

Nolan i Jessica wymienili szybkie spojrzenia - nie tak

szybkie jednak, by uszły uwagi Adama. Teraz już był
pewien, że Fielding coś wie.

background image

1 74 • ADAM I EWA

- Twoja babcia nie ma zwyczaju plotkować o innych

- pouczył go prawnik.

- Czyżby? Nawet gdy rozmawia ze swoim najbar­

dziej zaufanym przyjacielem? Słowo daję, panie Fiel­

ding, założę się, że od lat sobie plotkujecie.

Jessica pospieszyła Nolanowi na pomoc.
- Dobrze, Adamie, masz rację. Rzeczywiście, rozma­

wialiśmy o tobie i Laurze - przyznała, patrząc z uśmie­

chem na wnuka. - Właśnie mówiłam mu, że nie byłoby
tego smutnego zakończenia, gdybyś po prostu ożenił się
z tą dziewczyną.

- Ożenił się? - powtórzył Adam i spojrzał na adwo­

kata. - Pan by to popierał, prawda? To w pana interesie.
Pozbywa się pan jednego z spadkobierców, zostaje tylko
trzech, a pana szanse rosną. Nie wątpię, że radośnie tań­

czyłbyś na moim weselu, Fielding!

- Dlaczego podejrzewasz mnie o najgorsze intencje?

Nawet przez ułamek sekundy nie zakładałem, że jeden
z was się ożeni, a cóż dopiero mówić o wszystkich czte­
rech. - Oburzenie Nolana było tak autentyczne, że Adam
pożałował swoich słów i szybko przeprosił prawnika.

Problem jednak pozostał. Małżeństwo jawiło mu się

jako zupełnie nierealny pomysł.

- Ale dobrze, powiedzmy, że zechciałbym się ożenić

- zaczął zastanawiać się głośno. - Tylko z kim? Z Laurą
Ashley? A może z Coco Chanel? Oczywiście to wszy­
stko teoria - dodał szybko, widząc minę babki.

- Teoretycznie miałbyś poślubić dziewczynę jedną

na milion, która nie dałaby złamanego grosza za twój
majątek - podsumowała Jessica.

ADAM 1 EWA • 1 7 5

Znalezienie Laury stało się obsesją Adama. Każdego

dnia po intensywnej, ośmiogodzinnej pracy w firmie

spędzał czas na bezskutecznych poszukiwaniach.

Powoli praca stała się jedyną rzeczą trzymającą go

przy życiu. Opracowywał dalekosiężny, szczegółowy

plan reorganizacji stosunków z pracownikami, co ze
względu na przyjęte wcześniej propozycje płacowe i pa­
nującą recesję nie było łatwym zadaniem. W momentach

zwątpienia przypominał sobie jednak pełen optymizmu
uśmiech Laury i jej rozsądne uwagi. Z zadowoleniem
odkrył, że owa odpowiedzialna, racjonalna część jego

natury, która ujawniła się dzięki Laurze, nie uległa po­
nownemu stłumieniu. Jednego był pewien - dawny

Adam Fortune, lekkoduch i obibok, zniknął na zawsze.

I nawet go to cieszyło. Może Jessica miała rację. Może
powinien był poślubić swoją piękną księżniczkę, nie

zważając na przeklęty testament. Nie wątpił, że Laura
powiedziałaby: Tak. Jego majątek nie miał dla niej naj­

mniejszego znaczenia - w przeciwieństwie do innych
kobiet. Kobiet, których już nie pamiętał. Wiedział jed­

nak, że tej jednej nie zapomni, nawet jeśli jej nigdy
więcej nie spotka.

W czwartek zjawił się na umówione spotkanie z Del

Montem dwadzieścia minut wcześniej i niecierpliwie

spacerował po poczekalni, nie zważając na obojętne

spojrzenia rudej sekretarki. Widać musiała przywyknąć
do widoku zdesperowanych klientów.

Czas dłużył mu się nieznośnie, ale wreszcie został

nagrodzony miłym uśmiechem i zapraszającym skinie­
niem w stronę gabinetu szefa.

Wnętrze, wypełnione masywnymi wiktoriańskimi

background image

1 7 6 • ADAM I EWA

meblami, pachniało zastałym kurzem. Del Monte powi­
tał klienta zza gigantycznego biurka. Wygląd detektywa
był dla Adama niespodzianką. Podświadomie oczekiwał
kogoś w rodzaju Humphreya Bogarta z „Sokoła maltań­
skiego" czy Philipa Marlowe'a - w każdym razie faceta
ze zmęczoną twarzą i bystrym spojrzeniem, który wiele

juz widział i niczemu się nie dziwi. Tymczasem Victor

Del Monte miał powierzchowność licealnego nauczycie­
la historii. Był chudy, zgarbiony, łysiejący, o nieśmiałym
uśmiechu, w okularach o grubych oprawkach na nosie.
Workowaty, szary garnitur już dawno powinien znaleźć
się w pralni. Obrazu dopełniał zaskakująco czerwony
krawat i biała, urzędowa koszula.

- Witam, panie Fortune. Oczywiście nie jest mi obce

pana nazwisko, choć przyznam, że nieczęsto odwiedzam
wasze domy towarowe. Nie mam czasu na zakupy.

- Przyszedłem do pana w sprawie zaginionej osoby,

która w dodatku straciła pamięć - oznajmił Adam bez

zbędnych wstępów.

- Ma pan jakieś zdjęcie? - zapytał rzeczowo dete­

ktyw.

Adam z zakłopotaniem poskrobał się w głowę.
- Obawiam się, że nie. A, zaraz -jest coś. Nawet coś

lepszego niż zdjęcie. Film.

- Jest aktorką?
- Nie, chodzi o taśmę wideo z telewizji. Była miga­

wka w dzienniku na temat strajku i uchwycono tę osobę
w kadrze. Załatwię to dla pana.

- Świetnie - mruknął Del Monte, gryzmoląc coś

w notesie. - Aha, panie Fortune, ustalmy od razu, czy

pan chce tylko wiedzieć, gdzie ona jest i co robi, czy

ADAMI EWA • 1 7 7

mam zaaranżować spotkanie? - zapytał z zawodowym

uśmiechem.

- Ja nie wiem. Myślę, że to będzie zależeć od sytuacji.

- Rozumiem. Kiedy dowie się pan, kim ona jest.
- Nie! Nieważne, kim ona jest. - Adam oparł się

rękami o biurko i wpatrzył w detektywa. - Posłuchaj,
Del Monte, nie obchodzi mnie nawet, czy jest zamężna

albo z kimś związana. Znam ją, choć nic o niej nie wiem.
Pewnie mówię bez sensu? - zmitygował się nagle.

Detektyw uśmiechnął się z niezmąconą cierpliwością.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o to, że chce pan

ją znowu zobaczyć?

- Tak - przytaknął z ulgą Adam, w nagłym przypły­

wie zaufania do tego człowieka. - Wie pan, nie mogę

przestać myśleć o Laurze Ashley. Śnię o niej, marzę,

widzę ją wszędzie. Życie bez niej nie ma żadnego sensu.

Del Monte zaczął masować kciukiem czubek nosa.
- Życie z nią łączyłoby się z dużymi wyrzeczeniami

- zauważył znacząco.

- Pan wie o testamencie?!

- Cóż, w naszym zawodzie trzeba mieć oczy i uszy

otwarte.

- Samantha McPhee panu powiedziała. Pewnie opi­

sała panu całą historię ze szczegółami, tak?

Panie Fortune, klienci cenią mnie za dyskrecję.

Wracajmy więc do testamentu.

- Do licha z nim! Po co mi pieniądze, Del Monte?

- zawołał porywczo Adam, uderzając z całej siły w biur­

ko, aż podskoczył ciężki przycisk. - Znajdź mi Laurę!
Niech wróci do mnie. Chcę się z nią ożenić!

background image

1 7 8 • ADAM I EWA

W godzinę po wyjściu Adama w poczekalni Del Mon-

te'a pojawił się Peter Fortune. Tym razem szef osobiście
wprowadził gościa do gabinetu.

Rozmowa była krótka. Peter, podobnie jak Adam, od

razu przeszedł do rzeczy. Na wstępie zastrzegł, że nie
chce ingerować w ustalenia poczynione między detekty­
wem a bratem, ale spodziewa się - wagę owych oczeki­
wań potwierdziła podsunięta zręcznie ciężka, wypchana
koperta - że nawał pracy nie pozwoli detektywowi zbyt
szybko rozwikłać zagadki. Śledztwo nie należy do ła­
twych i z pewnością zajmie więcej czasu, niż można
było się spodziewać.

Detektyw w lot pojął, o co chodzi, i bez mrugnięcia

okiem wsunął kopertę do kieszeni. Uprzejmie skłonił się
klientowi i zapewnił, że nie musi się od tej pory o nic
martwić.

Peter uśmiechnął się smętnie. Wiedział, że to dopiero

początek kłopotów.

- Tak, rozumiem - powiedział Adam ze słuchawką

przy uchu, choć jego mina świadczyła o tym, że nie jest
zadowolony. - Wiem, że nie jestem pańskim jedynym
klientem, panie Del Monte, ale upłynął już tydzień
i nie...

Detektyw znów mu przerwał. Adam był coraz bar­

dziej zły, wysłuchując usprawiedliwień o nawale zleceń
i ich żmudnym rozpracowywaniu. Na koniec Del Monte
poprosił go o odrobinę cierpliwości.

Adam z trzaskiem rzucił słuchawkę. Nigdy nie grze­

szył nadmiarem cierpliwości. Zaczął nerwowo przemie­

rzać gabinet, zastanawiając się, co robić. Postanowił sam

ADAM 1 EWA • 1 7 9

podjąć poszukiwania. Miał niejasne wrażenie, że brat

wie znacznie więcej o tajemniczym zniknięciu Laury,

niż chce przyznać. Postanowił ponownie z nim poroz­
mawiać. Tym razem jednak obiecał sobie, że przyprze
Petera do muru.

- Brat jest na zebraniu, panie Fortune - poinformo­

wała pani Saunders, widząc, jak Adam wielkimi krokami
zmierza do biura Petera.

- Nie szkodzi, poczekam.

Adam rozsiadł się w saloniku i znudzonym gestem

sięgnął do stosu kolorowych magazynów, piętrzących

się na stoliku. Zanosiło się na długie czekanie. Ostatnio

miał wrażenie, iż Peter rozmyślnie go unika. Z irytacją

sięgnął po sportowe pismo, które leżało na samym spo­
dzie, i nagle cała sterta rozsypała się. Zaklął i zaczął ją

pospiesznie zbierać.

Nagle coś przykuło jego wzrok. Znieruchomiał, wpa­

trując się w zdjęcie na pierwszej stronie starego numeru

jakiegoś lokalnego dziennika. Przedstawiało młodą ko­

bietę. Adam w zamyśleniu potarł ręką czoło i powoli

zbliżył gazetę do oczu.

Wpatrywał się zdumiony w fotografię. Tamta osoba

była bardzo podobna do Laury. Te oczy rozpoznałby od

razu. Kobieta na zdjęciu była jednak, w przeciwieństwie

do Laury, krótko ostrzyżona, zaś jej nos - wydatny,
z lekkim garbkiem, w niczym nie przypominał zgrabne­

go noska Laury. Twarz ze zdjęcia śmiało można by

jednak nazwać atrakcyjną i pełną wyrazu. Teraz prze-

biegł wzrokiem podpis, szukając nazwiska, a kiedy je

znalazł, wszystkie elementy łamigłówki ułożyły się na-

background image

1 8 0 • ADAMI EWA

gle w całość. Adam miał wrażenie, że serce na moment
przestało mu bić.

Kobietą na zdjęciu była Ewa Garvey. Ewa. Adam i Ewa.
Pierwsza noc z Laurą. I jej słowa: „Mam wrażenie,

jakbyśmy już kiedyś byli ze sobą, w innym życiu". I sen

o raju. O Adamie i Ewie.

Zmrużył oczy i bacznie popatrzył na zdjęcie. Gdyby

tak zmienić nos, a w miejsce krótkiej fryzury dać długie
i faliste sploty, do tego ten niewinny, szczery uśmiech
i wyraz oczu, patrzących... z pożądaniem? Tak! To była­
by Laura!

Ręce zaczęły mu tak drżeć, że musiał odłożyć gazetę

na stolik. Data, trzeba sprawdzić datę! Numer był sprzed
dwóch lat. Krótka notatka donosiła o błyskotliwym

awansie pani Ewy Garvey z kierowniczki piętra na sze­
fową kadr w jednym z działów domu towarowego For­
tune w Portland.

Portland... Portland? W stanie Oregon. Tak, trzy lata

temu otworzyli tam nowy dom. Ojciec zabrał ich wszy­
stkich na uroczyste przecięcie wstęgi. Potem było przy­

jęcie, a potem... potem...

Adam tak głęboko się zamyślił, że nie dosłyszał wcho­

dzącego brata. Drgnął, kiedy rozległ się głos Petera.

- Widzę, że zagadka została rozwiązana.

Adam podniósł głowę i zobaczył pełną poczucia winy

minę brata. Zerwał się na równe nogi i wściekle machnął
mu gazetą przed nosem.

- Zanik pamięci, co? Zrobiliście ze mnie durnia! Cie­

kawe, co jej za to obiecaliście? Pewnie forsę. O, tak,
dużo forsy. Podstawiliście mi ją, żebym się z nią ożenił
i w ten sposób zostałoby tylko trzech do podziału. Ja...

ADAM I EWA • 1 8 1

Peter nie dał mu skończyć. Wiele było trzeba, by

wyprowadzić go z równowagi, ale tym razem Adamowi
to się udało.

- Jasne, jesteś skończonym durniem - cedził przez

zęby Pete. - Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiła? Do­
brze, zaraz się dowiesz! Nic ci nie mówi to zdjęcie? Ani

nazwisko? Czy przez cały czas, kiedy byłeś z Laurą, nie
miałeś przypadkiem wrażenia, że skądś ją znasz?

- Owszem, chwilami - przyznał pokornie Adam.
- Chwilami? Tylko chwilami? - Pete złapał brata za

ramiona i potrząsnął nim z pasją. - Zabawiłeś się z nią,

ty babiarzu. Czarowałeś ją, że jest najwspanialszą kobie­

tą, jaką spotkałeś w życiu.

- Bo Laura jest najwspanialszą kobietą.

- Nie Laura, idioto! Ewa! Nie pamiętasz? Trzy lata

temu. W Portland. Spędziłeś z nią cały tydzień. Och,

oczywiście, dla ciebie to był tylko kolejny podryw. Ale

dla Ewy... dla Ewy byłeś wszystkim. Zakochała się
w tobie po uszy i wierzyła, że odwzajemniasz jej uczu­

cie. Kiedy zniknąłeś i nie odezwałeś się, wpadła w roz­
pacz. Załamała się do tego stopnia, że zadzwoniła do

mnie. Byliśmy ze sobą w kontakcie przez te lata, ale ona
potrafiła mówić tylko o tobie, obojętnie, czy dobrze, czy

źle, ale zawsze o tobie. Nigdy nie przestała cię kochać.

Adam uwolnił się wreszcie z uścisku. Bracia patrzyli

na siebie dysząc.

- Chcesz powiedzieć, że za wszelką cenę postanowi­

ła mnie odzyskać?

Peter zawahał się. Powoli odszedł na bok i usiadł

w fotelu.

- Pomysł wyszedł od Jessiki. Wiele razy wspomina-

background image

1 8 2 • ADAM I EWA ;

łem jej o Ewie, aż w końcu pojechała do Portland, żeby

ją poznać. Od razu zorientowała się, że Ewa Garvey jest

kobietą wprost wymarzoną dla cierne.

Adam jeszcze raz przyjrzał się fotografii.
- Zrobiła sobie operację nosa i zapuściła włosy

-mruknął.

- Przedtem też była atrakcyjną kobietą, ale zmiany

uczyniły ją po prostu piękną. Stała się inna.

- Ale wszyscy, łącznie z Laurą, przepraszam, z Ewą,

zorientowaliście się, że nie wystarczy być pięknością, by

przyciągnąć moją uwagę na dłużej, prawda? I wymyśli­

liście jeszcze utratę pamięci.

- To babcia, niepoprawna romantyczka, uznała, że

tajemnicza kobieta będzie bardziej intrygująca.

- I Ewa - dziwnie mi mówić o Laurze jako o Ewie

- tak po prostu się na to zgodziła? - zapytał Adam. W je­

go głosie pobrzmiewał żal i uraza. Oszukała go, zdradzi­
ła, zrobiła z niego durnia. A potem, kiedy ją pokochał,
uciekła.

Nagle coś go zaniepokoiło. Zmarszczył brwi. Właśnie,

dlaczego uciekła? Powoli przeniósł wzrok na brata i wście­
kłość rozgorzała w nim na nowo. Zerwał się z miejsca
i oskarżycielsko wycelował palec w pierś Petera.

- Ach, teraz rozumiem, jaki/miał być scenariusz:

w odpowiednim momencie ona znikają szaleję z rozpa­
czy, aż w końcu gotów jestem zrobić wszystko, by ją
odzyskać - nawet pójść do ołtarza.

- Nie, Adamie - zaprotestował gwałtownie Peter. -

Absolutnie się mylisz.

Jednak brat nie chciał go słuchać.

- No więc jaki miał być finał? - kpił. - Jakaś niedys-

ADAM 1 EWA • 1 8 3

krecja, twoja albo Jessiki, tak, bym domyślił się, gdzie

jest Ewa. Oczywiście jadę tam stęskniony, klękam przed

nią i proszę o rękę, tak? I sprawa mojego udziału w fir­

mie jest załatwiona. O, niedoczekanie wasze - wycedził,
ciskając gazetę na stół. - Szanowna pani Garvey może

sobie na mnie czekać w Portland aż do śmierci! Noga
moja tam nie postanie! - rzucił, wybiegając z pokoju.

- Jej już nie ma w Portland! - zawołał za nim Peter.

W ciągu następnych dwóch tygodni Adam z zapamięta­

niem oddawał się uciechom towarzyskim, co, o dziwo,
wpłynęło fatalnie na stan jego ducha. Ani na moment nie

mógł przestać myśleć o Laurze Ashley vel Ewie Garvey.

Wróciły z całą wyrazistością wspomnienia tamtego ty­

godnia sprzed trzech lat. Zachwyciła go już wtedy uczci­
wość i bezpretensjonalność tej dziewczyny oraz szczerość,

z jaką wyznała mu swoje uczucia. Nie chciał jej zranić, ale

wówczas nie przyszło mu do głowy, że Ewa, w przeci­
wieństwie do niego, traktuje poważnie ten miły epizod.

Czuł się podle i samotnie. Wzdragał się przyznać

przed samym sobą, że jest beznadziejnie zakochany.

Próbował podsycać nienawiść rozmyślaniami o zdradzie
Ewy. Postanowił nawet zadzwonić do Portland i oznaj­

mić jej o ostatecznym zerwaniu.

Niestety, Ewa nie pracowała już w tamtejszym domu

towarowym. Przyjęto nowego szefa kadr i nikt o niej nic
nie wiedział.

- Do licha, powiedzcie mi, gdzie ona jest? - zawołał

Adam, wpadając pewnego dnia do gabinetu brata.

background image

1 8 4 • ADAM I EWA

Peter uniósł głowę znad papierów i obrzucił go zmę­

czonym spojrzeniem.

- Próbowałem powiedzieć ci to już kilka tygodni

temu, ale nie słuchałeś. Ewa nie miała zamiaru zastawiać

na ciebie sideł. Odeszła, gdyż dręczyły ją wyrzuty su­

mienia. Odeszła, ponieważ cię kocha i nie mogła znieść

myśli, że odkryjesz prawdę i odwrócisz się od niej z nie­

nawiścią. Kazała mi przysiąc, że nie zdradzę jej miejsca

pobytu.

Peter westchnął z rezygnacją, lecz mówił dalej.

- Sądziła, że nie zdołasz odkryć tajemnicy. I rzeczy­

wiście, gdybyś przypadkiem nie natrafił na tę gazetę, nie

dowiedziałbyś się ode mnie niczego.

- A więc gdzie ona jest, Pete? - W głosie Adama nie

było złości, jedynie bezbrzeżna rozpacz.

Brat spojrzał na niego ze współczuciem, ale stanow­

czo potrząsnął głową.

- Przysięga nadal mnie zobowiązuje. Nie mogę za­

wieść Ewy. Przykro mi, stary.

- Babciu, to był twój pomysł - oznajmił Adam Jessi-

ce. - Wydaje mi się, że ty jedna mogłabyś doprowadzić

sprawę do pomyślnego końca. Chcę wiedzieć, gdzie jest

Laura, to znaczy Ewa. Kocham ją. Kocham i chcę jej to

powiedzieć. Sam. Osobiście. - Spojrzał na Jessicę z na­

dzieją.

- Adamie, zrozum, obiecałam.

Załamał ręce w geście rozpaczy, a potem zaczął wiel­

kimi krokami przemierzać salon.

- Nie uważasz, że tego już za wiele? Może przestali­

byście się wreszcie wtrącać?

ADAMI EWA • 1 8 5

Jessica opuściła powieki, lecz nadal milczała.

Adam zatrzymał się przed nią gwałtownie.

- Do licha, chcę się ożenić z Ewą! Gotów jestem

zrezygnować dla niej ze wszystkiego: pieniędzy, kariery,
pozycji - ze wszystkiego!

Leciutki uśmiech pojawił się na twarzy Jessiki.

- Kochany, naprawdę nie mogę ci pomóc, ale gdybyś

zwrócił się do prywatnego detektywa, to byłoby uspra­

wiedliwione, zwłaszcza że sam natrafiłeś na jej prawdzi­

we nazwisko. Wiesz, mogę ci polecić kogoś bardzo do­

brego. Nazywa się chyba Del Monte. Tak, Victor Del

Monte. Spróbuj zadzwonić do niego i umówić się.

Jessica Fortune nie dodała, że zaraz po wyjściu Ada­

ma ma zamiar polecić Peterowi, by zmienił dyspozycje

i pozwolił detektywowi działać.

- Czy ma pani dla mnie jeszcze jakieś polecenia, pani

Garvey?

Ewa oderwała na chwilę wzrok od ekranu komputera.

- Nie, dzięki, Joan. Możesz iść.

- Znów praca do późnego wieczora? Pani naprawdę

poświęca się dla rodziny Fortune'ow.

- Cóż, przynajmniej próbuję - odparła jej szefowa ze

smutnym uśmiechem, nieświadomym ruchem obracając

w palcach złote serduszko z szafirami, które nosiła na szyi.

- W takim razie dobranoc, pani Garvey. Mimo wszy­

stko życzę miłego weekendu. Uprzedzę portiera, że pani

jeszcze zostaje.

Ewa wbiła wzrok w monitor, lecz linijki rozmazywa­

ły się jej przed oczami. Znów była myślami w odległym

Denver i przeżywała na nowo wszystkie cudowne, ro-

background image

1 8 6 • ADAM I EWA

mantyczne, komiczne, a także tragiczne momenty krót­
kiej ponownej znajomości z Adamem. Obrazy przesu­
wały się w jej wyobraźni jak film, puszczany wciąż od
początku. Ale ile razy można oglądać ten sam film,

zwłaszcza z tak smutnym zakończeniem?

Zamrugała i spróbowała skoncentrować się na ekra­

nie. Praca. Tylko praca mogła ją uratować. Praca, którą

naprawdę lubiła. Początkowo odrzuciła propozycję Pete­
ra. Awans na zastępcę dyrektora do spraw personalnych
w Minneapolis, łączący się ze znaczącą podwyżką, wy­
dał jej się próbą zadośćuczynienia. W końcu jednak Pete

przekonał ją, że zaważyły wyłącznie jej zdolności, które
dostrzeżono w zarządzie. Ewa Garvey była uważana za

jedną z wschodzących gwiazd korporacji Fortune.

W końcu zgodziła się, powodowana lojalnością. Są­

dziła, że Adam do reszty stracił zainteresowanie sprawa­
mi przedsiębiorstwa i wrócił do swojej wypróbowanej
roli playboya, bawiącego się w dobroczynność. Nie oba­
wiała się więc, że mógłby odkryć, iż pracowała i nadal
pracuje w firmie.

W godzinę później rozległo się pukanie. Zaskoczona

Ewa odwróciła głowę i zobaczyła w drzwiach nocnego
portiera. Miał niewyraźną minę.

- Proszę wybaczyć, pani Garvey, że niepokoję, ale

w przymierzalni na szóstym znalazłem jakiegoś dziwne­

go faceta. Powiada, że nazywa się Yves Saint Laurent.

Ewa była już w połowie drogi do windy, kiedy straż­

nik w zamyśleniu podrapał się w głowę.

- Cholera, nic z tego nie rozumiem. Czy ten Yves

- Jakiś tam to nie jest aby facet od mody? - mruknął.

ADAM I EWA • 1 8 7

Mężczyzna stał pośrodku eleganckiego butiku i wy­

glądał po prostu strasznie, jak swój własny cień.

Ewa kurczowo zacisnęła w palcach złote serduszko.

- Pan Yves Saint Laurent, tak? - zapytała chrapli­

wym szeptem.

Uśmiechnął się tym swoim dawnym, oszałamiającym

uśmiechem.

- Nie. Po prostu Adam Fortune we własnej osobie.

- Ewa Garvey.

- Żegnaj, Lauro, witaj, Ewo.

- Wybacz mi, Adamie - szepnęła.

Przysunął się jeszcze bliżej. Już tylko centymetry

dzieliły ich od siebie. Ale nie dotknęli się. Jeszcze nie.

- Ty również mi wybacz, Ewo. Nie powinienem po­

zwolić ci odejść.

Poczuła łzy napływające do oczu.

- Nigdy już nie pozwól mi odejść.

Wyciągnął rękę i dotknął jej mokrego policzka.

- Nie pozwolę.

- Kocham cię, Adamie.

- Ewo, wyjdź za mnie.

Nie wierzyła, że to powiedział.

- Chcesz stracić miliony?

Musnął ustami jej wargi.

- A czym w końcu są miliony? Zbiorem zer, ot

i wszystko.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno, zachłannie

pocałowała go w usta.

- Tak, kochany. Wyjdę za ciebie. Ty jesteś moją naj­

większą fortuną.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Elise Title The Fortune Boys 01 Adam i Ewa
47 Title Elise Tracy i Tom
adam i ewa
Title, Elise Till the End of Time (Harlequin HAR 377) (Vietnam)
ADAM I EWA
014 Title Elise Jack i Jill
Title Elise Świąteczna opowieść

więcej podobnych podstron