background image

12 

W Wirginii Zachodniej wskoczyliśmy do pociągu towarowego. 
Próbowałem zasnąć, ale zbyt wiele myśli kłębiło mi się w głowie. 
Wstaje słońce; mrużę oczy przed kłującymi promieniami 
wciskającymi się przez szczeliny pomiędzy listwami w drzwiach, 
zauważając z wielką ulgą, że pociąg w dalszym ciągu jedzie w 
kierunku zachodnim. Są na zachodzie - tylko tyle zdążyła 
powiedzieć agentka Walker, zanim zniknęła. Jedziemy więc na 
zachód. Staram się nie dopuszczać do siebie myśli, że agentka 
mogła z premedytacją wprowadzić nas w błąd. Wolę patrzeć na 
to z innej strony: była przekonana, że za chwilę umrze, i w związku z 
tym nie miała żadnego powodu, aby mnie oszukać. 

Obracam się na plecy. Sufit wagonu jest brudny, pokryty 

plamami we wszystkich kolorach tęczy. Wbijam wzrok w gra-
natowy punkt wprost nad moją głową i tak długo nie odrywam od 
niego oczu, że w końcu morzy mnie sen. .Tak jak to się często 
dzieje, coś zaczyna mi się śnić, ale tym razem inaczej: to nie wizja, 
to koszmar. 

Jestem w Wirginii Zachodniej, w mogadorskim więzieniu, ale 

teraz jest tam całkiem pusto, a celę zalewa jasne światło 
padające z góry. Okrągła klatka, w której trzymali Sama, wisi 
pusta. Jedynym śladem jego obecności w tym miejscu jest kałuża 
świeżej, niezaschniętej krwi na podłodze. Staję na środku celi, 
gorączkowo rozglądając się dookoła, i chcę go zawołać, ale gdy 
tylko otworzę usta, spływające z góry światło wciska mi się do 
gardła, tamując oddech, dławiąc mnie. Opadam na kolana i 
podpieram się dłońmi, z trudem łapiąc powietrze. 

Unoszę głowę, wciąż ciężko dysząc. Znalazłem się na olbrzymiej 

arenie. Wielotysięczny tłum Mogadorczyków szaleje na trybunach. 
Śpiewają i ciskają we mnie, czym popadnie, a tu i ówdzie co 
chwila wybucha burda. Pod sobą mam podłoże z czarnej, lśniącej 
skały. Podnoszę się i staję na drżących nogach, ale już po 
pierwszym kroku skała osuwa mi się spod nóg, a za moimi plecami 
otwiera się mroczna otchłań. Nad moją głową zieje olbrzymi 
okrągły otwór, przez który widać chmury wędrujące po błękitnym 
niebie. Dopiero po chwili dociera do mnie, że jestem wewnątrz 
góry i wyglądam przez jej otwarty wierzchołek. 

 

Czwarty! - słyszę głos Dziewiątego. 

background image

Dziewiąty! Nie jestem więc sam. Rozglądam się, chcąc mu 

odpowiedzieć, ale gardło wciąż mam ściśnięte. Z moich ust bucha 
snop światła. Odwracam się instynktownie, próbując coś nim 
oświetlić, i wreszcie wyławiam z ciemności sylwetkę Dziewiątego. 
Stoi po drugiej stronie areny ale nie widzę go wyraźnie, bo ktoś 
zasłania mi widok. To Sam. Wisi pomiędzy nim a mną na łańcuchu 
od ciężkich kajdan. Pod nim stoją agenci Purdy i Walker, celując 
ze swoich mogadorskich miotaczy prosto w jego pierś. Bez chwili 
wahania rzucam się na pomoc przyjacielowi. Z każdym krokiem ot-
chłań za moimi plecami pochłania kolejny kawałek skały, po 
której przebiegłem. Tłum na trybunach ryczy coraz głośniej, aż 
wreszcie hałas kompletnie mnie ogłusza. 

Kiedy jestem już prawie na miejscu, nagle czarna skała pod 

stopami agentów zapada się, a oni lecą w dół razem z nią.  

 

Pomóż mi! Pomóż mi, proszę cię! - krzyczy Sam, wijąc się i 

usiłując wyrwać dłonie z kajdan. 

Telekineza nie działa, gdy chcę otworzyć ich zamki. Przywołuję 

Lumen, ale moje dłonie nie dają światła. Dziedzictwa mnie 
zawiodły. 

 

Przyprowadź pozostałych, John - mówi Sam. - Przyprowadź 

tutaj wszystkich. 

Jego głos brzmi dziwnie, zupełnie jak nie jego. Jakby ktoś 

albo coś mówiło przez niego. 

Nagle u mojego boku pojawia się szczupły opalony chłopak, 

którego widziałem w swojej ostatniej wizji. Znów jego postać jest 
przejrzysta, jakby był duchem. Zauważam, że nosi błękitny loryjski 
naszyjnik, i wyciągam do niego rękę, ale on potrząsa przecząco 
głową i przykłada palec do ust, a potem wskakuje na Sama i 
wspina się po nim na taką wysokość, aby sięgnąć jego 
łańcuchów. Patrzę, jak wytęża siły, próbując rozchylić obręcze 
kajdan, i widzę zaskoczenie na jego twarzy, gdy okazuje się, że jest 
na to za słaby. 

Podczas ostatniej wizji zapytał mnie, który mam numer; teraz 

czuję, że coś każe mi odezwać się do niego. Odkasłuję, chrząkam 
mocno i wreszcie udaje mi się wybyć głos z gardła. 

 

Jestem Czwarty! - krzyczę ile sił w płucach, a w tej samej 

chwili głęboka cisza ogarnia całą arenę. 

 

Czy podjąłeś, już decyzję? - pyta Sam, wciąż szamocząc się 

w kajdanach. 

background image

Szczupły chłopak nie ustaje w wysiłkach i teraz próbuje 

zerwać łańcuch. Sam patrzy prosto na mnie, a jego oczy, 
dostrzegam to nagle, mają głęboki rdzawoczerwony kolor. To nie 
jest on, mówię sobie. 

Nagle, zupełnie niespodziewanie. Sam zaczyna dygotać, ale 

tak gwałtownie, że wiszący na nim chłopak nie może się dłużej 
utrzymać. Patrzę przerażony, jak znika w tej samej otchłani, która 
połknęła dwójkę agentów. Tymczasem ciało Sama osnuwa się 
fioletową poświatą, a łańcuchy pękają same. Ale zamiast spaść 
jak agenci i tamten chłopak, on zawisa w powietrzu. Nie wiadomo 
skąd pada na niego świetlisty krąg reflektora punktowego, a ja 
patrzę z niedowierzaniem, jak ciało Sama potężnieje i przemienia 
się. Teraz mam przed sobą Setrakusa Ra. Trzy loryjskie naszyjniki na 
jego piersi lśnią jasnym blaskiem, podobnie jak sina blizna 
opasująca jego szyję. 

 

Chcesz, żebym ci oddał tego człowieka? — ryczy wielkim 

głosem. 

 

Sam go odbiorę! - odpowiadam wściekłym krzykiem. 

Stoję jak wrośnięty w ziemię, dookoła przeraźliwa czeluść, nie 

sposób zrobić ani kroku, nie sposób zbliżyć się do niego. 

Setrakus Ra powoli opuszcza się i dotyka ziemi, ale czarna skała 

nie ustępuje pod jego stopami tak, jak to się działo w wypadku 
moim i pozostałych. 

 

A więc postanowiłeś się poddać? Dobrze. Przyjmę zatem 

twój naszyjnik. 

Opuszczam głowę. - nie mam już naszyjnika. Unoszę z 

powrotem wzrok i dostrzegam go w potężnej pięści przywódcy 
Mogadorczyków, Setrakus Ra rozchyla wargi w uśmiechu, 
ukazując rząd ostrych, krzywych zębów. 

 

Nie! - krzyczę. - Nie poddam się! 

I gdy tylko wymawiam te słowa, nagle jakiś ciężar zgina mi 

kark. Naszyjnik pojawił się z powrotem. 

Szczupły chłopak wyskakuje z otchłani, w którą spadł, i z 

uniesioną dumnie głową ląduje w pobliżu Setrakusa Ra. 

 

Nigdy ci się nie poddam! - powtarza moje słowa. – Wypuść 

Devdana i walcz ze mną! 

 

Czas dobiega już końca - oznajmia Setrakus Ra. 

Teraz rozumiem, że od samego początku mówił do nas 

background image

obu. Starał się zmusić nas do kapitulacji. Czy naprawdę myślał, że 
uda mu się nas przekonać, abyśmy poświęcili siebie samych, 
łudząc nas obietnicą darowania życia naszym przyjaciołom? 
Mogę tylko mieć nadzieję, że nikt z pozostałych nie nabierze się na 
jego sztuczki. 

Nagle całe moje pole widzenia wypełnia granatowa plama 

na suficie wagonu towarowego. Podrywam się i siadam 
wyprostowany, otrząsając się ze snu, po którym myśli wciąż mam 
mętne. Dotykam palcami bransolety opinającej mój nadgarstek. 
Zanim wciągnął mnie ten koszmarny sen, udało mi się odkryć, że 
da się ją zdjąć, koncentrując się na jej możliwościach. Ale gdy 
tylko ją zsunąłem, opadło mnie takie poczucie zagrożenia, że 
natychmiast powróciła na moją rękę. Ponownie przesuwam po 
niej palcami, zastanawiając się, czy to dobrze, czy źle, że tak na 
niej polegam. Nagle coś niedużego spada mi na plecy, 
wyrywając mnie z zamyślenia. Podskakuję i odwracam się. 

Po tym śnie najwidoczniej jestem przewrażliwiony. To tylko 

Bernie Kosar, tym razem pod postacią małego beagle'a. Moją 
ulubioną. 

 

Znów miałeś koszmar? - Ziewa Dziewiąty z kąta wagonu. 

Siedzi na swoim kuferku, machinalnie wydrapując gwoździem 

na ścianie jakieś symbole. Wcielone przeciwieństwo 
przewrażliwienia. Jest boso, a stopy ma czarne. 
Coraz dziwniejsze są te moje sny - odpowiadam, mając nadzieję, 
że nie słychać w moim głosie poruszenia. Tego tylko jeszcze 
brakuje, żeby Dziewiąty uznał mnie za dzieciaka, który boi się złych 
snów. - I sądzę, że inni też je. mają, dokładnie w tym samym 
czasie. 

Dziewiąty unosi gwóźdź do oczu, by przyjrzeć mu się z bliska, i 

przekrzywia głowę, jakby to nie był najzwyklejszy przedmiot pod 
słońcem, a przeciwnie, niezwykle rzadki eksponat. Wystawia język 
w kąciku ust - czyżby skupił całą swoją uwagę, całą energię na 
tym jednym gwoździu? Wreszcie uśmiecha się lekko i zgina go w 
palcach, łamiąc na idealnie równe połówki. 

 

No i co to ma znaczyć? pyta, odwracając się w moją stronę. 

- Uważasz, że wszyscy mają jakieś wizje? A może tylko każdy z nich, 
tak jak ty, przeżywa noc pełną wrażeń? 

 

Nie wiem. - Wzruszam ramionami. - Znów zobaczyłem tego 

background image

chudego chłopaka z, kręconymi czarnymi włosami. Miał loryjski 
naszyjnik, więc muszę uznać, że to jeden z nas. W tym śnie 
widzieliśmy się nawzajem, ale poza sobą zobaczyliśmy chyba co 
innego, pomyślanego tak, żeby podziałało na każdego z osobna. 
Ty też tam byłeś, widziałem cię. 

Dziewiąty marszczy czoło i otwiera swój kuferek. Przyglądam 

mu się z nadzieją, że wyciągnie z niego coś, co pomoże mi 
rozszyfrować moje wizje, ustalić, jak mam wykorzystać wiedzę, 
którą mi dają, o ile w ogóle ta wiedza nadaje się do wykorzystania. 

 

Chętnie skontaktowałbym się z pozostałymi poprzez ten 

czerwony kamień - mówi - ale służby mają go chyba na 
podsłuchu. Tylko że to jest kompletnie bez sensu. 

Opiera plecy o ścianę, krzywiąc się ze zniechęceniem. 

Przechodzę przez pusty wagon do kąta, w którym się zaszył. 
Dziewiąty trzyma w palcach żółtą kostkę, której jeszcze nie 
widziałem. 

 

Jak myślisz - pytam - co to może oznaczać, kiedy służby 

rządowe mają twój kamień na podsłuchu? Jak to zrobili? Na 
pewno pomogli im Mogadorczycy, ale w jaki sposób udało im się 
namówić rząd do współpracy? 

Dziewiąty patrzy na mnie z niedowierzaniem. 

 

Mówisz poważnie? A kogo to obchodzi, dlaczego rząd z nimi 

współpracuje i jak dał się skaptować? Ważne jest to, że działają 
razem. Rząd USA i Mogadorczycy to teraz jedna drużyna! Mają 
wspólnego wroga: nas! 

 

Ale Mogadorczycy chcą zniszczyć Ziemię albo zrobić 

jeszcze coś gorszego, kiedy już nas zlikwidują. Rząd tego nie wie? 
Gzy to nie jest oczywiste, że to nie my jesteśmy wrogiem? 

 

Jak widać nie. Kto wie, jak to było? Może po prostu jedni 

próbują wystawić drugich do wiatru. Tak czy inaczej rząd z całą 
pewnością nie docenia Mogów, Gdyby ich znali trochę lepiej, 
trzęśliby portkami ze strachu. 

Dziewiąty wkłada żółtą kostkę do ust, a na jego twarzy 

rozpływa się wyraz błogiego zadowolenia. 

 

Jakie to ma działanie? - pytam. 

 

Odżywcze - pada niewyraźna odpowiedź. – Zastępuje 

prowiant. Ssiesz to i przez jakiś czas nie czujesz głodu. Poszukaj, 
może też masz coś takiego. 

Otwieram swój kuferek i rozglądam się za żółtą kostką. Wpada 

mi w ręce biały tablet znaleziony w podziemnej kryjówce 

background image

Malcolma Goode'a, ojca Sama. Przez kilka sekund bawię się jego 
przyciskami. Nie daje się uruchomić. Odkładam go na bok. Żółtej 
kostki nigdzie nie widać, ale za to jest podobna, tylko niebieska. 
Pokazuję ją Dziewiątemu. 

 

Myślisz, że to jest to samo? 

 

Nie wiem. - Wzrusza ramionami. — Musisz się przekonać. 

Spróbuj. 

Po krótkim wahaniu kładę kostkę na języku i w jednej chwili usta 

zalewa mi potok lodowatej wody. Udaje mi się przełknąć tylko 
odrobinę zanim się zakrztuszę. Kamień wylatuje mi z ust i toczy się 
po podłodze. Dziewiąty wypluwa żółtą kostkę na dłoń i chce mnie 
poczęstować, ale odmawiam 

 

Musisz coś zjeść - zwraca mi uwagę. 

Bernie Kosar podchodzi do niego z otwartym pyskiem. - Jasne, 

stary. - Dziewiąty uśmiecha się uprzejmie, kładąc mu żółtą kostkę 
na języku. 

 

Przynajmniej jedziemy na zachód, tam, gdzie trzymają Sama i 

Sarę - mówię. - Mam już dość ciągłego uciekania i ukrywania się. 
Wszystko po kolei. Najpierw musimy ich znaleźć. 

 

Mów za siebie. Ja przez cały rok siedziałem w więzieniu, 

gdzie mnie torturowali. Swoboda i możliwość decydowania o tym, 
gdzie jestem i kiedy się stąd ruszę, to coś, z czego nie zrezygnuję 
tak łatwo. Wyluzuj Johnny. Mam pewien pomysł, a ty nie 
zapominaj, jaki jest plan. Nie będziemy tracić czasu na szukanie 
twoich ziemskich przyjaciół. Musimy dotrzeć do pozostałych 
Gardów i zebrać się razem, - a kiedy będziemy gotowi, staniemy 
do walki z Setrakusem Ra. Dokładnie w tej kolejności. 

Odwracam się i walę pięścią w ścianę z taką siłą, że wagon się 

przechyla, a koła z jednej strony na chwilę odrywają się od toru. 
Jestem zły i powoli tracę panowanie nad sobą. 

 

A jak konkretnie chcesz się porozumieć z pozostałymi, skoro 

nasze jedyne narzędzie komunikacji jest prawdopodobnie na 
podsłuchu? Lepiej jedźmy dalej na zachód, do Kalifornii czy gdzieś 
tam, znajdźmy rządowy ośrodek służb specjalnych i zażądajmy 
wydania Sary, a jak nie, to zaczniemy im wszystko wysadzać w 
powietrze! Albo zagrozimy, że powiadomimy media o współpracy 
rządu z wrogo nastawioną obcą rasą. Zobaczymy, co na to 
powiedzą. 

Dziewiąty śmieje się, kręcąc głową. 

— 

Nie, Tak nie będzie. 

background image

— 

No to nie wiem już, cholera, co zaproponować. Może 

wróćmy do Paradise i sprawdźmy, czy przypadkiem Sary tam nie 
ma. Jak tylko się upewnię, że jest bezpieczna, to dam ci z tym 
spokój, obiecuję. Ohio jest już niedaleko, co? 

Dziewiąty podchodzi do ściany, by wyjrzeć przez dziurę, którą 

wybiłem. 

— 

Dla mnie wszystko tutaj wygląda tak samo - mówi cicho. 

- Bo wiesz, Ziemia nie umywa się do Lorien. Pewnie mają tu parę 
ładnych miejsc, ale Lorien była piękna od bieguna do bieguna. To 
była najpiękniejsza planeta we wszystkich galaktykach. Widziałeś 
w swoich wizjach, jak wyglądała, prawda?  

Zaskakuje mnie nagła żarliwość w jego głosie. Kiedy 

wspomina Lorien, jego twarz rozluźnia się i promienieje szczęściem. 
Po raz pierwszy widzę w nim chłopaka, który tęskni za domem. To 
jednak nie trwa długo. Drwiący grymas szybko powraca na jego 
usta. 

— 

Nie pojedziemy do Ohio, żeby sprawdzić, czy twoja 

ziemska paczka ma się zdrowo - mówi stanowczym tonem. - Ta 
planeta to nie jest nasz dom, John. Ci ludzie nie są naszymi 
pobratymcami. Wszystko, co zdziałamy tutaj, na Ziemi, zrobimy na 
pożytek naszego prawdziwego domu i dla naszych prawdziwych 
braci i sióstr. I dla Starszyzny, której członkowie oddali życie, 
abyśmy mogli odlecieć . 

Dziewiąty cofa się o krok, bierze zamach i wybija pięścią 

drugą dziurę, tuż obok mojej. Ten cios jest jednak silniejszy i szybszy, 
bo koła nawet nie zgrzytnęły o szyny. Mój towarzysz wysuwa głowę 
na zewnątrz i bierze głęboki wdech. Jego czarne włosy trzepoczą 
szarpane wiatrem. Po chwili prostuje się z powrotem i odwraca do 
mnie, zaciskając pięści. 

— 

Jeśli nie masz Lorien w sercu, powiedz to od razu. Nie  

będę trzymał ze zdrajcą. Naszym jedynym celem jest osiągnięcie 
pełni mocy, aby pokonać Setrakusa Ra i jego armię. To wszystko. 
Zrozumiałeś? 

Uznaję, że najlepiej nic nie mówić. Moje uczucia da Sama i 

Sary nigdy nie osłabną. Jestem tego pewien. Niemniej Dziewiąty 
ma rację co do pierwszeństwa. Nikomu nie pomożemy, jeśli nie 
zwiększymy naszej siły, musimy więc odnaleźć pozostałych. Trzeba 
myśleć o Lorien, tylko o Lorien. Sam i Sara, a wraz z nimi wszyscy 
Ziemianie, będą bezpieczni, kiedy pokonamy Setrakusa Ra. Kiwam 
potakująco głową. 

background image

Dziewiąty siada z powrotem, zamyka oczy i zaciska dłonie ha 

kolanach tak mocno, że bieleją mu kostki. 

— 

Przed chwilą minęliśmy znak, który rozpoznałem. 

Jesteśmy kilkaset kilometrów od kryjówki, którą przygotowaliśmy z 
moim Cepanem. Możemy tam się rozgościć, zamówić pizzę, a 
nawet pooglądać telewizję. Ty powzdychasz sobie nad smutnym 
losem swojej zaginionej Sary, a ja wyskoczę w miasto, znajdę jakąś 
laseczkę i pofigluję z nią troszeczkę. Jak wrócę, wykombinujemy 
nowy sposób komunikacji z resztą grupy. 

Bernie Kosar upuszcza żółtą kostkę na podłogę i unosi wzrok 

na mnie. Nie musi nic mówić, o nic prosić: kładę mu na języku 
niebieską kostkę z mojego kuferka, a on zamyka pysk, wzdychając 
z głębokim zadowoleniem. 

Spoglądam na Dziewiątego. Pewność siebie aż bije od 

niego. 

— 

A co chcesz wykombinować? - wybucham. – 

Makrokosmosy są na podsłuchu! Nie mamy innego sposobu 
komunikacji! 

— 

Nie, będzie super. - Dziewiąty zaczyna się nakręcać. — 

Poczekaj, Czwarty, aż zobaczysz moją chatę. Gały ci wylezą na 
wierzch. Będziemy mieć tam każdą rzecz, jakiej nam się zachce, i 
sprowadzimy wszystko, co potrzebne. Wypoczniemy i ruszymy z 
treningami, dojdziemy do takiej formy, że nikt 
i nic nie da nam rady. No a przy okazji wymyślimy, jak 
skontaktować się z pozostałymi Gardami.