Michaels Leigh Kiermasz kawalerow

background image
background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

John Pettigrew mówił tak długo, że jego głos stał się

podobny do brzęczenia muchy i Kimberley Burnham słuchała

coraz bardziej znużona. Na domiar złego w gabinecie było

gorąco i duszno, więc bała się, że nie zachowa przytomności
umysłu. A byłoby to szczególnie niekorzystne w obecności

siedzącego obok Tannera Calhouna.

W duchu wyliczała plusy tego, że pan Pettigrew wyznaczył

im spotkanie o tej samej godzinie. Oboje czekali na decyzję, kto

otrzyma zlecenie. Monotonny głos starszego pana działał

usypiająco, jednak obecność rywala mobilizowała.

Nie odwracając głowy, spróbowała zerknąć na Tannera, ale

siedzieli tak blisko siebie, że kątem oka dostrzegła jedynie

opartą na kolanie dłoń o długich palcach i krótkich paznokciach.

Zastanawiała się, czy przeciwnik denerwuje się, czy ma spocone

ręce i czy na jego szarych spodniach zostanie mokry ślad.

Była pewna, że sprzątnie Tannerowi sprzed nosa intratne

zamówienie. Chciałaby choć raz móc się przekonać, że nie ma

do czynienia z głazem, którego nic nie wzrusza. Odczułaby

wtedy złośliwą satysfakcję.

Nie słyszała wszystkiego, co starszy pan mówił. Nagle z

odrętwienia wyrwało ją wypowiedziane jakby przez nos jej
nazwisko. Nastawiła uszu.

- Dziękuję pani za przedłożenie oferty. Mam nadzieję, że

nadal będziemy w kontakcie. - Pan Pettigrew wstał i wyciągnął

rękę. - A panu prześlę materiały jeszcze dziś po południu.

Mamy bardzo mało czasu, wiec trzeba jak najszybciej zacząć
drukowanie.

Kim nie wierzyła własnym uszom. Wmawiała sobie, że się

przesłyszała. Widocznie zdrzemnęła się i śni jakiś koszmarny

sen, który na pewno zaraz się skończy. Tylko dlaczego pan

Pettigrew stoi z ręką wyciągniętą do Tannera? Czyżby to był
dowód jej porażki? Niezgrabnie wstała i krótko podziękowała

za wzięcie jej oferty pod uwagę.

background image

Tanner wyprzedził ją i otworzył drzwi.

- Dżentelmen z ciebie! - mruknęła z przekąsem. - Szkoda,

że zapominasz o bon tonie, gdy w grę wchodzą pieniądze.

Tanner zrobił zdziwioną minę.

- Chciałabyś żyć z mojej łaski? Chyba czułabyś się

urażona, gdybyś otrzymała pracę, bo ja zlekceważyłem sprawę,
prawda?

- Oczywiście.
- Wiec czemu masz pretensje? Czyżby było tak źle, że to

zamówienie miało uratować Printers Ink przed bankructwem?

Zgadłem?

- Co ci do tego? Tobie nie poskarżę się nawet wtedy, gdy

będę przymierała głodem - syknęła ze złością. - I dlaczego z

taką ironią wymawiasz nazwę mojej firmy?

- Ja? Z ironią?
- Nie wypieraj się.

Kim wolałaby zostać sama, lecz Tanner uparcie szedł tuż

obok.

- To ja powinnam dostać to zlecenie - wybuchnęła. -

Podałam zaniżony kosztorys...

- Czy aby tylko tyle? Byłaś nadzwyczaj pewna swego.

Ciekawe, czy to kwestia twoich pobożnych życzeń, czy miałaś
wtyczkę w moim biurze. - Spojrzał na nią zezem.

Kim nie mogła pozwolić, by podejrzenie padło na

niewinnych ludzi.

- Nie mam żadnej wtyczki i nikt mi nic nie mówił. Ale

mój kosztorys i cena za usługę na pewno były niższe niż twoje.

- Może moja oferta okazała się lepsza pod innymi

względami.

Na korytarz wyszedł młody mężczyzna.

- Pani Burnham! - zawołał. - Pani Burnham! Kim szła

dalej. Uważała, że triumfujący rywal nie powinien słyszeć tego,
co ów człowiek chciał jej powiedzieć.

- Zaczekaj. - Tanner przystanął. - Woła cię Pettigrew

background image

junior.

- Do widzenia. Nie trać czasu. - Zrobiła niewinną minę. -

Wypada od razu zabrać się do pracy.

- Nie muszę się spieszyć. Kupiłem maszyny, które mają

ten plus, że są szybkie i wydajne.

Kim z trudem opanowała irytację. A wiec pogłoski o

nowoczesnym sprzęcie w konkurencyjnej firmie były
prawdziwe. Ze słów Tannera wynikało, że od razu zakupił dużo

urządzeń. Czy właśnie dlatego otrzymał zlecenie, na które tak

bardzo liczyła? I czy z powodu ostatnich wydatków korzysta z

każdej okazji - niezależnie od zysku - aby jak najprędzej spłacić
raty?

- Mam nadzieję, że moja współpraca z Pettigrewami nie

skończy się na jednym zleceniu - powiedział Tanner spokojnie.
- Dlatego chętnie poznam drugie pokolenie. - Obejrzał się i

dodał półgłosem: - W przeciwieństwie do ciebie nie dążę do

zbytniej poufałości.

Kim groźnie łypnęła okiem, ale zaraz odwróciła się i

spojrzała na nadchodzącego. Jasper Pettigrew był bardzo młody,

bardzo chudy i w tej chwili bardzo czymś przejęty. W

błękitnych oczach za grubymi szkłami widniało niemal
uwielbienie.

- Dziękuję panu. - Kim uśmiechnęła się serdecznie. - Jest

pan bardzo uprzejmy.

- Przykro mi, że nie mogłem nic więcej osiągnąć, ale

ojciec... - Zerknął przez ramię. - Oj, muszę wracać.

- Rozumiem.

Jasper ukłonił się i odszedł.

- A więc to tak... - Tanner przepuścił ją w drzwiach. -

Wydało się, czemu byłaś pewna, że masz umowę w kieszeni.

Powinnaś się wstydzić! Wykorzystując swój nieodparty urok i

stosując kobiece sztuczki, nakłoniłaś Jaspera, żeby wpłynął na
decyzję ojca.

Kim dumnie uniosła głowę.

background image

- Zaraz się dowiem, co bardziej krytykujesz: fakt, że

stosuję kobiece sztuczki, czy to, że Jasper chciał wpłynąć na
ojca.

- Nic więcej nie powiem. Przecież sama uznałaś mnie

kiedyś za dżentelmena. Czy mogę postawić ci kawę?

Kim wewnętrznie zawrzała. Aluzja była oczywista. Jeśli

Tanner nie chciał mówić, to znaczy, że jego opinia była niezbyt
pochlebna. Zastanawiała się, jak można być z pozoru

uprzejmym człowiekiem, a w gruncie rzeczy impertynentem.

Jego zaproszenie na kawę dotarło do niej dopiero po chwili.

Zaskoczona aż przystanęła.

- Co takiego? Mam iść z tobą na kawę? Dlaczego? -

spytała ostrym tonem. - Litujesz się nade mną, bo zlecenie

przeszło mi koło nosa? _

- Daj spokój, kawa to nie nagroda pocieszenia. Po prostu

chciałbym z tobą porozmawiać. Pogadać po przyjacielsku,

zapytać, co słychać, jak interesy...

- I myślisz, że ci coś powiem?
- Czyli jest źle?
- Tego nie powiedziałam - warknęła. - Czemu nagle

interesują cię moje sprawy? Masz zamiar podesłać mi klienta?

Chcesz odstąpić mi jakieś zamówienie?

- Jesteś strasznie nieufna, a ja zwyczajnie mam ochotę z

tobą pogawędzić.

Kim zmrużyła oczy i prychneła.

- Ooo! Brak ci towarzystwa? Nie możesz znaleźć kobiety,

która pójdzie z tobą na kawę i cierpliwie cię wysłucha? Mówisz
takim błagalnym tonem, że aż wydaje mi się to podejrzane. Nie,

nie będzie żadnej pogawędki. Mam na głowie ważniejsze

sprawy niż zabawianie cię rozmową.

Tanner nie skręcił na parking, na którym zostawił

samochód.

- Spróbuję zgadnąć, co to takiego - powiedział niezrażony.

- Musisz pomalować paznokcie, czy wyrzucić te ważne sprawy

background image

z głowy? - Przyjrzał się jej uważnie. - Nie, jedno i drugie

niepotrzebne... Już wiem! Trzeba uprzątnąć klatkę chomika.

Kim ze złości przygryzła wargę.

- O, prawie się uśmiechnęłaś - ucieszył się Tanner. -

Usiłujesz to ukryć, ale przecież widzę...

- Muszę rozliczyć się z koleżankami za rozmowy

zamiejscowe - wyznała niechętnie. - Do widzenia.

Oddaliła się już, gdy Tanner zawołał:

- Rozliczyć się za telefon? Myślałem, że masz więcej

fantazji i wymyślisz coś oryginalnego. Rozczarowałaś mnie.

- To dobrze - krzyknęła. - Cieszy mnie, że jesteś

rozczarowany.

Zapach pizzy wciąż jeszcze unosił się w powietrzu. Kim,

Marissa i Brenna szybko ustaliły, która ile i za co płaci. Kim

usiadła wygodniej i popatrzyła na rachunek.

- Żałosne - stwierdziła półgłosem. Marissa, która siedziała

na podłodze koło walizki służącej jako stolik, zgarnęła z talerza
resztki sera.

- O co chodzi?
- Ja ci wytłumaczę. - Brenna przycupnęła w rogu kanapy. -

Jej chodzi o to, że trzy wybitnie atrakcyjne, zdolne i fascynujące

kobiety dzwonią tylko do krewnych, a nie do adoratorów. W
takim rozumowaniu kryje się fałsz.

Marissa pokręciła głową.

- Słowo „wybitnie" budzi zastrzeżenia.
- Mów za siebie - fuknęła Brenna. Kim uśmiechnęła się.
- Teraz ja wam coś wytłumaczę. Chodzi o to, że do każdej

z nas pasuje tylko jeden z tych przymiotników. Prawda,

Brenno? Ty niewątpliwie uważasz, że jesteś piękna, a nam

pozostaje ustalenie, która jest zdolna, a która fascynująca.

Rzuciła rachunek na walizkę i pomyślała, że to, co

powiedziała, jest zgodne z prawdą. Brenna ma niezwykłą urodę,
ona dość przeciętną, a Marissa wygląda jak szara myszka. W tej

chwili nie czuła się ani zdolna, ani fascynująca.

background image

- Mnie jest wszystko jedno, ale możemy głosować albo

ciągnąć losy - zaproponowała Marissa. - Najlepiej byłoby
zapytać kogoś bezstronnego, tylko nie wiem kogo.

Przedstawiciele płci brzydkiej, z którymi mam do czynienia,

jeszcze przejmują się trądzikiem i mutacją, a na koleżanki

patrzą krzywym okiem. - Niechętnie wstała. - A właśnie, muszę

sprawdzić ich wypracowania.

- Zaczekaj. - Brenna przeciągnęła się jak kot. - Bynajmniej

nie chodzi mi o takie wnioski, lecz o to, że mężczyźni powinni

dzwonić do nas, a nie my do nich. Takich rozmów nie byłoby w
naszym rachunku.

- Podpowiedz im, bo sami jakoś na to nie wpadli - ponuro

wtrąciła Marissa. - Macie ochotę na czekoladę?

- Ja nie. - Brenna żałośnie westchnęła. - Rano zważyłam

się i przybyło mi pół kilo, więc postanowiłam przez parę dni

jeść tylko brokuły. Tej pizzy nie powinnam nawet powąchać.

Wiesz co, belferko, gdybyś spędzała mniej czasu w szkole, a
więcej w barach dla samotnych...

- Dziękuję. Tam jest okropnie. Robi mi się niedobrze na

samą myśl, że mam słuchać wciąż tej samej śpiewki. Wiecie, co

według mnie jest największym problemem dzisiejszych

czasów? Brak okazji, żeby poznać w miarę ciekawych ludzi.
Bywanie w barach dla samotnych jest beznadziejnie nudne, a

dawanie ogłoszeń to przyznanie się, że człowiek znalazł się na
dnie rozpaczy...

- Znalazłaś się tam? - podstępnie zapytała Brenna.
- Nie. Ale chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym pójść

do kina.

- Ja wolałabym mieć dużo znajomych, a nie tylko

jednego... od kina - wyznała Brenna.

- Internet jest niebezpieczny. - Marissa jeszcze bardziej

posmutniała. - Nie ma żadnej pewności, że ludzie mówią
prawdę. Skąd mam wiedzieć, czy dany facet jest tym, za kogo

się podaje?

background image

- Nawet nie wiadomo, czy to naprawdę mężczyzna -

mruknęła Kim.

- Otóż to! Kolegów z pracy lepiej unikać, żeby nie

skomplikować sobie życia.

- Pozostaje stary, sprawdzony sposób, czyli zapisanie się

do chóru kościelnego albo...

- Próbowałam. - Marissa machnęła ręką. - Nawet parę

razy. Zniechęciłam się zupełnie, gdy przystojny tenor zaczął

odprowadzać do domu barytona.

Brenna głośno klasnęła, więc koleżanki spojrzały na nią

zdziwione.

- Nie masz racji. Naszym problemem wcale nie jest brak

mężczyzn, bo przecież mamy wielu znajomych.

- Ilu jest wśród nich takich, z którymi chciałabyś spędzić

wieczór?

Brenna obojętnie wzruszyła ramionami.

- Na razie nie widzę ani jednego. Ale może wynika to stąd,

że znam ich za dobrze?

- I w żadnym nie widzisz romantycznego kochanka. - Kim

wyprostowała się. - Tu leży pies pogrzebany. Weźmy jako

przykład takiego Tannera Calhouna...

- Ja wzięłabym go z pocałowaniem ręki - szepnęła Brenna.

- Wprawdzie nigdy go nie widziałam, ale nasłuchałam się, jak
go krytykujesz.

- I właśnie o to chodzi. Mnie on doprowadza do szału, a

tobie może przypadłby do gustu. Ale skąd masz to wiedzieć,

jeśli go nie znasz?

Brenna przymknęła oczy.

- Przestań, bo jak mnie pognębisz, poproszę Marissę o

kawałek czekolady.

- Mam! Wiem, co trzeba zrobić! - zawołała Kim. -

Musimy urządzić wymianę znajomych.

- Ale jak to przeprowadzić? - Marissa wzięła garść

orzeszków. - Zaczniemy od podawania adresów?

background image

Kim czuła szczególne podniecenie, oznaczające, że wpadła

na dobry pomysł.

- Na pewno jest jakiś sposób. Trzeba się zastanowić...

Urządzimy prywatkę. Jeżeli każda z nas zaprosi na przykład po

trzy koleżanki...

Marissa gniewnie zmarszczyła brwi.

- Coś ty! Mamy zapraszać dziewczyny? Myślałam, że

chodzi o to, żeby...

- Będzie nas dwanaście - przerwała jej Kim. - I jeżeli

każda przyprowadzi dwóch znajomych... Brenna otworzyła
jedno oko.

- Takich nie w jej guście?
- Owszem. Zaprosi kolegów, których dość dobrze zna, ale

którzy jej nie pociągają. Tym sposobem na przyjęciu będzie
ponad dwudziestu mężczyzn... Takich, których normalnie nie

miałybyśmy okazji spotkać.

- Ale to trochę ryzykowne - ostrzegła Marissa.
- Wszystkim dziewczynom dokładnie wyjaśnimy zasady.

Każda będzie musiała obiecać, że zaprosi rozsądnego i

niezależnego kawalera...

- Normalnego - podpowiedziała Marissa.
- Niekaranego.
- Szczegóły dopracujemy później - zadecydowała Kim.

Wszystkie będziemy w tej samej sytuacji i dlatego każda z

nas musi rozumieć, o co idzie gra.

- A jeśli mężczyźni zgłoszą sprzeciw, że ma ich być dwa

razy więcej?

- Otrzymają zaproszenie na zwykłe przyjęcie. - Marissa

położyła czekoladę na walizce. - Wcale nie muszą wiedzieć o

dodatkowym celu spotkania. Wystarczy, jak im się powie, że to
prywatka.

- Kiermasz kawalerów... Ponad dwudziestu kandydatów

do wyboru... - Kim rozmarzyła się.

- Daj mi rachunek - powiedziała Brenna.

background image

- Po co?
- Na odwrocie wypiszę listę gości. Ja już mam jednego

odpowiedniego kandydata. W agencji fotograficznej, z którą

teraz współpracuję, jest nowy człowiek... Marisso, kogo
zaprosisz? Dyrektora?

- Może. Zastanowię się.
- A ty, Kim? Kto dostanie drugie zaproszenie?
- Drugie? - zdziwiła się Kim.
- Nie udawaj Greka, bo pierwszy kandydat jest pewny.
- Brenna zapisała coś i spojrzała znad kartki. - Tanner,

prawda?

Idąc do pracy, Kim starała się omijać wzrokiem budynek

po przeciwnej stronie ulicy. Budowla ze szkła i stali wznosiła

się tam od dawna i zawsze kłuła ją w oczy. Kim przeklinała los

za to, że nieustannie musiała rywalizować z Tannerem. Oboje

zawsze ubiegali się o te same zlecenia. Jeszcze bardziej

irytowało ją, że ich drukarnie mieściły się naprzeciw siebie.
Dość długo nie rozumiała, dlaczego pan Charles Calhoun nie

przeniósł się do lepszej dzielnicy. Potem doszła do wniosku, że

widocznie był mściwy i sprawiało mu złośliwą satysfakcję, że

dawny wspólnik, czyli jej ojciec, będzie z irytacją patrzył na

jego okazałą siedzibę.

Pan Burnham rzeczywiście reagował tak, jak przewidział

rywal. Do samej śmierci nie pogodził się z faktem, że byłemu

wspólnikowi powodzi się świetnie, a on z trudem zarabia na
utrzymanie rodziny.

Kim przez wiele lat obserwowała udrękę ojca i nauczyła

się nie patrzeć na nienawistny budynek. Teraz jednak nie miała

wyboru. Będzie musiała tam pójść, aby osobiście zaprosić

Tannera na prywatkę.

Nie rozumiała, dlaczego pomysł, który wieczorem uznała

za świetny, rano wydawał się jej głupi i kłopotliwy. Zresztą,
przyjęcia to chyba już trochę staroświecka forma spotkań. Nie

to co Internet, dzięki któremu ludzie szybciej nawiązują kontakt,

background image

mówią szczerze o pracy, o ambicjach zawodowych, o swoich

problemach. Może tą drogą należałoby szukać idealnego
partnera? To byłoby niewątpliwie nowoczesne i praktyczne

rozwiązanie problemu.

Kim żałowała, że tak często opowiadała koleżankom o

Tannerze. Teraz nie mogła zaprzeczyć, że spełnia on ich

wymagania. Był kawalerem, umiejętnie zarządzał dużym
zakładem i na ogół trzeźwo myślał. Tylko tym razem

wyjątkowo się przeliczył - skoro ona podała zaniżony kosztorys,

on najwyraźniej zamierzał wykonać pracę za bezcen, czyli nic
nie zarobi. No, ale to jeszcze nie oznacza, że zwariował i słyszy

głosy z zaświatów.

Czy jest finansowo niezależny? Nie wiadomo. Większość

ludzi na wyższym stanowisku ubiera się elegancko, jeździ

drogimi samochodami, lecz żyje na kredyt. Tanner jest chyba
inny, ponieważ nie ma żadnych długów. Kim dowiedziała się o

tym, gdy niedoszły zleceniodawca wyjaśniał, dlaczego
rezygnuje z usług Printers Ink i przenosi się do firmy Calhoun i
Sp.

Co do tego, że Tanner lubi kobiety, miała stuprocentową

pewność. Obracali się w różnych kręgach, ale czasem bywali na

tych samych bankietach urządzanych przez Izbę Handlową.
Tannerowi najczęściej towarzyszyły blondynki, ale zdarzało się

też, że przychodził z szatynką lub brunetką. A na przyjęciu

przed Bożym Narodzeniem zjawił się z rudowłosą pięknością

przy boku, która wpatrywała się w niego jak w obraz.

Na pewno nie cierpiał z powodu braku znajomych kobiet i

właśnie dlatego tamto zaproszenie na kawę było intrygujące.

Kun chwilami żałowała, że je odrzuciła, bo dzięki temu

wróciłaby później do domu i nie miałaby okazji wymyślić

kiermaszu kawalerów. W końcu od tych rozważań rozbolała ją

głowa.

Zatrzymała się na progu, ponieważ przy biurku sekretarki

stał wysoki mężczyzna podobny do sępa.

background image

- Przykro mi - mówiła Marge - ale szefa jeszcze nie ma.

Jeżeli jest pan umówiony...

- Co znaczy .jeżeli"? - gniewnie zawołał nieznajomy. - Jak

pani śmie zakładać, że nie wiem, co mówię? Mój czas jest

bardzo cenny, liczy się każda minuta! Skoro pani szef zapomina

o obowiązkach służbowych, wycofuję się i idę do innej
drukarni.

Kim gorączkowo zastanawiała się, kto to mógł być. Nigdy

nie zapominała o spotkaniach z klientami. Dlaczego więc nie

poznaje tego człowieka? Miała dobrą pamięć i powinna nawet

od tyłu poznać kogoś, z kim już kiedyś rozmawiała.

Sekretarka zauważyła ją i uśmiechnęła się.

- O, jest już szef... - zaczęła uradowana.
- Najwyższy czas. - Mężczyzna przerwał jej w pół słowa i

odwrócił się. - Zaczekałem tylko dlatego, żeby panu

powiedzieć... - Zamilkł zdezorientowany. - Jak to? Pani...
chyba... nie zarządza drukarnią.

- Słucham?
- Przecież zakładem kieruje facet.

Kim była przyzwyczajona do podobnych pomyłek.

- Rzeczywiście, dano mi imię, które zwykle noszą

mężczyźni, i to często wprowadza ludzi w błąd. Nieznajomy
pokręcił głową.

- W życiu nie słyszałem, żeby kobieta miała na imię

Tanner.

Kim najpierw zirytowała się, szkoda przecież każdego

klienta, ale jednocześnie ucieszyła się, bo to oznaczało, że nie
zapomniała o umówionym spotkaniu.

- Pomylił pan adresy - powiedziała bardzo spokojnie. -

Zapewne chodzi panu o firmę naprzeciwko. Mężczyzna speszył

się.

- Przecież tu jest drukarnia.
- Tu jedna, a tam druga. Radzę się pospieszyć, bo mój

sąsiad bardzo ceni swój czas i jest tak niecierpliwy jak pan. Po

background image

wyjściu choleryka westchnęła.

- Ale typek! Takich klientów bardzo chętnie odstępuję

bliźnim. No dobrze, dzień zaczął się źle, ale może dobrze się

skończy.

- Wątpię - odparła Marge ze smutkiem. - Przyszła twoja

macocha.

- Och! - Kim znużonym gestem potarła czoło. - Masz

aspirynę?

- Przypadkowo mam.
- To dobrze. Dziękuję.

Połknęła tabletkę i z filiżanką kawy w ręce poszła do

gabinetu. Przy biurku siedziała siwowłosa kobieta w
czerwonym kostiumie. Kim rzuciła okiem na rozłożone na

blacie papiery i znowu się zdenerwowała.

- Dzień dobry - powiedziała, hamując gniew. - O ile sobie

przypominam, nie upoważniłam cię do sprawdzania bilansu
zysków i strat.

Letha Burnham nawet nie podniosła oczu.

- Mam prawo przeglądać wszystkie dokumenty. Jestem

przecież udziałowcem. Nie zapominaj o tym.

Wprawdzie Kim tak nie uważała, ale na wszelki wypadek

ugryzła się w język.

Po chwili starsza pani odsunęła papiery na bok i wreszcie

spojrzała na pasierbicę.

- Nie zarabiasz kokosów.
- Mieliśmy przejściowe trudności.

Cicho otworzyły się drzwi. Co prawda Marge zaczęła

pracować w Printers;Ink dawno temu, jeszcze przed śmiercią

matki Kim i przed powtórnym ożenkiem ojca, ale Kim

pomyślała, że sekretarka mimo wszystko nie powinna wchodzić

podczas niemiłych wizyt macochy. Dlaczego przeszkadza?

- Telefon do ciebie - poinformowała szefową Marge.

Kim nigdy nie kwestionowała decyzji sekretarki co do

ważności spraw.

background image

- Klient może poczekać, aż skończymy - ostro rzuciła pani

Burnham.

Jednak Kim przesunęła telefon w swoją stronę.

- Słucham.
- Dzień dobry.

Siła złego na jednego! Kim przejęła Printers Ink przed

trzema laty, a ani razu nie rozmawiała z Tannerem przez
telefon. Dopiero dziś zamierzała do niego zadzwonić.

Tymczasem on ją uprzedził. I w dodatku mówił głosem słodkim
jak miód.

- Dziękuję ci za to, że mój pierwszy dzisiejszego dnia

klient spóźnił się i miał... osobliwy humor.

- Nie moja wina! Ja nie wyprowadziłam go z równowagi •

- zawołała Kim. - Okazało się, że pomylił adresy, wiec

odesłałam go do ciebie.

- Czy rozmawiasz z...?

Pani Burnham nie wymówiła nazwiska, które rzadko

przechodziło jej przez gardło.

Kim skinęła głową i odwróciła się tyłem do biurka.

- Awanturował się jeszcze u ciebie?
- Nie, był cichy i grzeczny. Nawet przeprosił za

spóźnienie. Podobno uprzedziłaś go, że od wszystkich
wymagani punktualności.

- Chciałam tylko, żeby poszedł pod właściwy adres.
- I zszedł ci z oczu.
- To też. Posłuchaj, korzystając z okazji, że rozmawiamy.

.. - Głośno przełknęła ślinę. - Wiesz, teraz ja chciałabym
zaprosić ciebie na kawę.

Zapadło tak długie milczenie, aż się przelękła, że Tanner

odłożył słuchawkę.

- Obojętnie kiedy - dodała niepewnym głosem. -

Zostawiam ci wybór dnia i miejsca.

- Aleś mnie zaskoczyła! Skąd ta nagła zmiana? Mówisz

takim błagalnym głosem...

background image

Skrzywiła się, gdyż powtórzył jej ironiczne słowa.

- Chcę z tobą porozmawiać. Tylko tyle.
- Przyjdź do mnie o pierwszej. Zapraszam na lunch.
- Nie to miałam...

Ale Tanner rozłączył się szybko, więc nie dokończyła

zdania. Powoli odłożyła słuchawkę, Nie przewidziała takiego

obrotu sprawy. No cóż, przynajmniej będzie miała dość czasu,
by zadać najważniejsze pytanie. Ciekawe, czy Tanner przyjmie
zaproszenie.

Pani Burnham skrzywiła się i syknęła:

- Twój ojciec przewraca się w grobie.
- Przepraszam cię, ale mam dziś mnóstwo spraw do

załatwienia. Lepiej od razu powiedz, czego znowu chcesz.

Kim miała wrażenie, że odległość miedzy drukarniami jest

większa niż zwykle. Przepuściła kilka samochodów, ale

ponieważ głupio jej było tkwić zbyt długo przy krawężniku,

powoli weszła na jezdnię.

Budynek firmy Calhoun i Sp. był ogromny i dlatego Kim

sądziła, że wewnątrz znajdują się wielkie, ponure hale, w

których brzydko pachnie. Tymczasem znalazła się w niezbyt

dużym atrium wyglądającym jak oranżeria w podmiejskim

domu. Powietrze pachniało świeżością, łagodnie szemrała
fontanna, a przy wygodnych fotelach stały donice z

egzotycznymi roślinami. W górze mignęło coś żółtego - to

przeleciał kanarek i usiadł na wysokim fikusie.

Same dziwy! Słychać śpiew ptaków i szum wody, zamiast

charakterystycznych odgłosów maszyn. W Printers Ink stukot
był nieustanny, jak bicie serca, i dlatego prawie się go nie

słyszało.

Zza biurka wyszedł młody mężczyzna.

- Dzień dobry. Pan Calhoun polecił mi zaprowadzić panią

do sali konferencyjnej. Pozwoli pani, że wezmę jej płaszcz.

Przeszli pod łukiem znajdującym się za rozłożystą palmą.

Mężczyzna otworzył drzwi w połowie korytarza, skłonił się i

background image

odszedł.

Kun rozejrzała się i podeszła do przeciwległej ściany, całej

ze szkła. Cicho gwizdnęła, gdy zobaczyła, że dwie trzecie

budynku mieści się pod ziemią. Z zapartym tchem patrzyła na

olbrzymie hale wyposażone w nowoczesny sprzęt i na

uwijających się miedzy maszynami ludzi.

Po chwili usłyszała, że otwierają się drzwi, więc odwróciła

głowę.

- To mój ulubiony widok - rzekł Tanner. - A jak tobie się

podoba?

- Jest imponujący.

Kelner nakrył dla dwóch osób u szczytu stołu, a Kim

zrobiła wielkie oczy.

- Zaprosiłem cię tutaj, żebyśmy mogli swobodnie

porozmawiać - wyjaśnił Tanner.

Kim uważała, że raczej po to, by się pochwalić,

zaimponować. Oczywiście, nie przyznała się, że osiągnął
zamierzony cel.

- Co nagle skłoniło cię, żeby zaproponować mi randkę? -

spytał Tanner.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Powiedział tak dla żartu, więc zdziwił się, że oczy Kim

gniewnie

pociemniały.

Dlaczego

niewinne

pytanie

spowodowało taką reakcję?

- Co ty wygadujesz! Na jaką randkę?
- Nie denerwuj się - powiedział chłodno. - Nie masz

poczucia humoru?

- Mam... Wczoraj nie mogłam iść na kawę, a dziś

pomyślałam, że jednak warto się dowiedzieć, czemu

zaproponowałeś mi spotkanie.

- Zaraz się dowiesz.

Kelner przygotował wszystko i wyszedł.

- Wyjątkowo sprawna obsługa - skomentowała. - Często

zapraszasz tu gości na lunch?

Tanner zaprowadził ją do stołu i odsunął krzesło.

- Sporadycznie. Zawarliśmy umowę z restauratorem, który

z dwudniowym wyprzedzeniem przysyła nam jadłospisy.
Pracownicy coś sobie zamawiają i jedzą lunch na miejscu, a

jeśli menu im nie odpowiada, idą do pobliskiego baru.

Kim popatrzyła na apetycznie zrumienionego kurczaka z

ryżem i jarzynami.

- Zawsze tak dobrze karmisz ludzi?
- Owszem. Część płacą oni, resztę ja. Na dłuższą metę

takie rozwiązanie wszystkim się opłaca. Jeżeli ludzie muszą

wyjść z zakładu, wszyscy na tym tracą. A tak, zostają na

miejscu, nie marnują czasu i energii na dojście tam i z
powrotem.

- Racja. - Kim nabiła fasolkę na widelec. - Rzeczywiście

niezły pomysł.

- Mam nadzieję, że smakuje ci to, co pozwoliłem sobie

wybrać bez pytania. Oprócz kurczaka jest stek. Może byś

wolała?

- Nie. Ale pomyślałam... - urwała.
- Intryguje cię, czemu się wysiliłem?

background image

- Tak.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że minęło prawie ćwierć

wieku od dnia, gdy nasi ojcowie poróżnili się i ich drogi się

rozeszły? Według mnie już najwyższy czas zapomnieć o
tamtym nieporozumieniu.

Kim rzuciła mu nieufne spojrzenie i odłożyła widelec.

- Wybacz, ale to argument bez sensu. Mój ojciec zmarł

dwa lata temu, a twój...

- Dużo wcześniej.
- Więc czemu akurat teraz mamy się godzić? Dlaczego nie

w ubiegłym roku albo w przyszłym?

- Rok temu o tym nie pomyślałem, a do przyszłego nie

warto czekać. Można coś zyskać w międzyczasie.

- Kto i co miałby zyskać?

Tanner wiedział, że Kim jest nieufna. Nie dziwiło go, że

tak się dopytuje. Przez dwa lata rywalizacji na rynku dobrze ją

poznał. Wolał zmienić temat.

- Czy nadal masz prasę Ripleya?
- Chodzi o kość niezgody? Nasi ojcowie pokłócili się, bo

mój kupił tę maszynę, a twój skrytykował jego posuniecie.

Wprawdzie Tanner słyszał inną wersję, nie zamierzał

jednak dyskutować..

- Opowieści krążące w rodzinach to osobny gatunek

literacki - powiedział cicho. - To samo wydarzenie bywa
odmiennie naświetlane przez różne osoby.

Kim wyprostowała się.

- Czy dajesz mi do zrozumienia, że twój ojciec oskarżał

mojego o przywłaszczenie sobie pieniędzy należących do

spółki?

- Niezupełnie. Zresztą to, co zdarzyło się dawno temu, jest

już bez znaczenia. Masz tę prasę?

- Tak, ale uprzedzam, nie jest na sprzedaż.
- Wcale nie zamierzam jej kupić. Smarujesz może tę bułkę

masłem?

background image

- Nie, dziękuję. Dlaczego dopytujesz się, czy mam to stare

urządzenie, skoro nie zamierzasz go kupić? To nie antyk ani
dzieło sztuki. Dla ciebie chyba nie ma żadnej wartości.

- Chętnie przekażę ci niektóre zlecenia.

Zauważył, że piękne oczy zmieniły się i z jasnozielonych

stały się ciemne jak wzburzone morze. To znaczy, że Kim ma

się na baczności, jest ostrożna i bardzo nieufna.

- Dziękuję. To ładnie z twojej strony. - Zmrużone oczy

zadawały kłam szczerości podziękowania. - Będziesz mi rzucał

resztki z pańskiego stołu, tak?

- Coś mi się zdaje, że nikomu nie ufasz i jesteś równie

drażliwa jak twój ojciec.

Kim zaczerwieniła się i wycedziła:

- Trzeba mieć tupet, żeby mi to mówić.
- Uspokój się. Jestem przekonany, że jak zawsze zawiniły

obie strony. Według mnie najważniejsze jest teraz to, byśmy

uznali dawne nieporozumienia za nieważne. Im prędzej
pozbędziemy się balastu z przeszłości, tym dla nas lepiej. -

Przełamał bułkę i posmarował masłem. - Mój nowy sprzęt jest

szybki i wydajny. Czasami aż za bardzo.

- Pni, wielki problem.
- Bywa wielki, gdy chodzi o małe zamówienie. Na

przykład jeden klient chce wysłać życzenia świąteczne i
noworoczne w formie gazetki.

- Oryginalny pomysł.
- Ale z mojego punktu widzenia kłopotliwy. Nowe

maszyny są tak szybkie, że pierwsze trzy tysiące kopii zwykle
trzeba wyrzucić. Jeśli mamy wydrukować pół miliona, to taka

strata jest kroplą w morzu, ale w danym wypadku...

- Ile kopii zamówiono?
- Pięćset. Zlecenie nie przyniosło żadnego zysku.
- Bo nie mogłeś zażądać od klienta tyle, ile praca była

warta? Pomijając koszty własne. , - Otóż to. Czasem drobne

usługi są bardzo kosztowne.

background image

- Ja też miewam takie zamówienia. Czy zauważyłeś, że im

mniejsze, tym bardziej uprzykrzone?

- Zauważyłem. W dodatku najmniej płacący klienci mają

największe wymagania. Dziwne, prawda? Ale jeśli nawet nic

nie zarobię, to nie jest takie istotne. Ważniejsze, że drobne
zlecenia przeszkadzają w terminowym realizowaniu tych

dużych.

- I intratnych? - spytała Kim ze źle skrywaną konia.
- Nie widzę nic złego w pracy z zyskiem - obruszył się

Tanner. - Ale chodzi mi też o to, że dla mnie takie złe -

cenią są kłopotliwe, a na prasie Ripleya wykonałoby się je

bez większego trudu. I bez naruszenia waszego rytmu pracy.

- Następnym razem przyślij mi takiego klienta i ja się nim

zajmę - powiedziała poważnie.

- O, teraz ciebie trzymają się żarty! Przecież wiesz, że tego

nie zrobię.

Kim uśmiechnęła się filuternie.

- Mimo wszystko warto było jednak spróbować...

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nikomu nie odstąpisz klienta

z obawy, że potem duże zamówienie też dostanie ktoś inny.

- Zgadłaś. Po obliczeniu, ile pieniędzy straciliśmy na tym

świątecznym drobiazgu, przyszło mi do głowy, że mógłbym
zlecać podobne prace tobie. Dzięki temu nie zajmowałbym pras

czymś, co nie przynosi zysku, a klienci byliby zadowoleni, bo

im wszystko jedno, kto i co robi, byle praca została wykonana
na czas. Ty też byłabyś zadowolona. Mogłabyś zarabiać na tym,

na czym ja tracę.

- Wątpię, czy można tu mówić o moim zadowoleniu.
- Może nie masz powodu, by skakać z radości, ale musisz

przyznać, że to przyzwoita propozycja. Moim zdaniem nawet

całkiem dobra.

- Szczególnie dla ciebie, bo ty dodatkowo na tym

skorzystasz. Jeśli będziesz stale podrzucać mi małe zlecenia, nie

starczy mi czasu na szukanie większych. A skoro nie będziesz

background image

miał konkurencji, wyśrubujesz ceny.

Tanner zrozumiał, dlaczego ojciec nazywał niekiedy swego

wspólnika Benem Buldogiem. Kim była bardzo podobna do
ojca.

- Prawdę powiedziawszy - rzekł chłodno - i tak masz

znikome szansę, żeby ze mną wygrać.

- Czyżby? - Głośno odsunęła krzesło i wstała. - Jeszcze

zobaczymy...

- Siadaj i jedz. Nie skończyliśmy rozmowy. Ja już

powiedziałem, dlaczego prosiłem o spotkanie, a teraz ty zdradź,

co spowodowało, że chciałaś umówić się ze mną.

Kim niechętnie usiadła. Z powodu impertynencji Tan -

nera zdenerwowała się do tego stopnia, że zapomniała o

przyjęciu. Czy miała jednak prawo pozbawić Brennę okazji

poznania człowieka, o którym tyle się nasłuchała? Sama

wolałaby już nigdy więcej nie oglądać Tannera. Ale może mimo

wszystko warto go zaprosić? Tylko po to, by odstąpić go
koleżance. Czyż to nie wystarczająca satysfakcja? Tanner

poczuje się mile połechtany, a ona będzie się cieszyć, że facet

nie wie, co go czeka. Tak, odpłaci mu z nawiązką!

- Och, byłabym zapomniała. - Niedbale machnęła ręką. -

Chciałam zaprosić cię na przyjęcie. Tanner nie zdołał ukryć
zaskoczenia.

- Hmmm... Teraz rozumiem twoją dziwną reakcję, gdy

zażartowałem o randce.

- Wątpię.
- Jeśli nie randka, to co?
- Po prostu przyjęcie.
- Z jakiej okazji?
- I kto tu jest podejrzliwy? Nie rób takiej zdumionej miny.

Doszłyśmy z koleżankami do wniosku, że dobrze byłoby

zaprosić parę osób. To wszystko.

- Czy te osoby przypadną mi do gustu? Kim posądzała

Tannera o to, że zastawia na nią pułapkę, ale odparła:

background image

- Chyba tak. Na ogół dobiera się gości, którzy mają ze

sobą coś wspólnego, których interesuje polityka, jedna
dziedzina sportu albo... wymiana partnerów... Co jest waszym
kryterium?

Waśnie to ostatnie, pomyślała Kim.

- Wszystkich gości będzie łączyć fakt, że nas znają.

Brenna jest modelką, a marzy o karierze aktorki. Marissa uczy
angielskiego w prywatnej szkole, a...

- Ty zarządzasz małą drukarnią po ojcu.

Nie taką znów małą, poprawiła go w duchu Kim.

- Często urządzacie podobne przyjęcia? Za nic nie mogła

się przyznać, że to będzie dopiero ich pierwszy raz.

- Niezbyt.
- Macie tak różne zawody, że wasi znajomi mogą okazać

się całkiem zajmującymi ludźmi.

- Jedni są bardziej interesujący, inni mniej, ale sądzę, że

będziesz dobrze się bawił.

- Miło mi, że myślisz o mojej przyjemności.
- Początek w sobotę o siódmej. Podała adres i z

satysfakcją zauważyła, że w oczach Tannera mignęło uznanie.

- Mieszkania w blokach nad jeziorem są najdroższe w

mieście.

- Czyżbym zburzyła twoje wyobrażenie o mojej biedzie i

upadającej firmie? Widzisz, całkiem nieźle sobie radzę bez

jałmużny.

- Jeśli mieszkacie w trójkę, to czynsz na pewno jest do

przyjęcia. Mimo wszystko przemyśl moją propozycję. Miałabyś
stałe dochody.

- Na pewno przemyślę.

Tanner wziął dwa talerzyki.

- Który deser wolisz? Oba wyglądają apetycznie.

Czynsz w wieżowcach był duży, lecz mieszkania dość

małe. Kim, Marissa i Brenna straciły mnóstwo czasu i energii,

by poprzesuwać meble i zrobić więcej miejsca dla prawie

background image

czterdziestu osób. Zależało im, aby goście mogli swobodnie się

poruszać i ze wszystkimi porozmawiać.

- Będzie straszny tłok - martwiła się Marissa. - A radziłam

wynająć salę na parterze.

-

Ale tam nie byłoby odpowiedniego klimatu -

argumentowała Brenna. - A jeśli kiermasz kawalerów ma

przynieść spodziewany efekt, na przyjęciu musi panować
sprzyjająca atmosfera. Nasi goście powinni ze sobą naprawdę

rozmawiać, a nie tylko nawiązać zdawkowy kontakt.

Marissa nadal miała zatroskaną minę.

- Miejmy nadzieję, że pary nie będą znikać w sypialni.

Szkoda, że większości zaproszonych w ogóle nie znamy.

- Przestań krakać - zganiła ją Brenna. - Przecież

zapraszamy tych ludzi właśnie po to, żeby ich poznać.

- Nigdy nie ma kompletu, na żadnym przyjęciu - odezwała

się Kim. - Do nas też nie wszyscy przyjdą. Brenna rzuciła jej
podejrzliwe spojrzenie.

- Masz na myśli kogoś konkretnego? Ostatnio prawie

wcale nie opowiadasz o Tannerze. Przyjdzie?

- Jeśli się nie zjawi, na pewno będzie miał ważny powód.

Obiecał wpaść.

Lepiej niech się nie wykręca - groźnie zapowiedziała

Brenna. - Przynajmniej nasi najbliżsi znajomi powinni dopisać.

- Chyba nie będziemy trąbić o tych, którzy nie przyjdą?

- Kim zmyła szpinak z palców. - Wiecie, co będzie na

początku? - Zmieniła głos. - Dobry wieczór. Jestem Sally.

Przyprowadziłam mojego byłego męża. Bardzo dobry, ale
nudny, dlatego się z nim rozwiodłam. Zaprosiłam też malarza,
który odnawia mi mieszkanie. Sprzykrzyły mi się jego natrętne

propozycje, więc chętnie go odstąpię. -

- Już widzę minę biednego męża - wtrąciła się Marissa.
- Ja powitam pierwszych gości - oświadczyła Brenna.
- Dziewczyny obiecały przynieść jakąś swoją specjalność,

więc wezmę je na bok, odbiorę jedzenie i poproszę o informacje

background image

o kawalerach. Wystarczy imię, nazwisko, miejsce pracy.

- Zamierzasz ścigać tych, którzy nie przyjdą?
- Nie. Ale będę wiedziała, na kim można polegać. Może

zrobimy powtórkę.

- Wątpię.

Kim właśnie się przebierała, gdy rozległ się pierwszy

dzwonek. Nim skończyła toaletę, w mieszkaniu już panował
gwar. Kilka osób stało przy szafkach oddzielających pokój od

kuchni i częstowało się zakąskami. Marissa była zajęta płytami,
a Brenna szukała czegoś w lodówce. Kim spojrzała na

mężczyznę opartego o filar, wpatrującego się w puste,

wbudowane w ścianę akwarium.

- Ciekawe, czemu nie ma rybek - zagadnął nieznajomy.
- Bo jeszcze nie zdążyłyśmy kupić. Akwarium zostawili

poprzedni lokatorzy. Wprawdzie rybki niezbyt nas interesują,

ale szkoda niszczyć ścianę.

- O, to ty tu mieszkasz? Czuję się jak intruz, bo nie

zostałem oficjalnie zaproszony.

- Nie szkodzi. Serdecznie witam. Można wiedzieć, z kim

przyjechałeś?

- Z siostrą. Uparła się, że muszę jej towarzyszyć.
- Aha.
- Betsy twierdzi, że nie czuje się bezpiecznie w tej

dzielnicy. Nie wiem, co jej się stało. Dotychczas wszędzie

jeździła sama, a dziś nagle boi się własnego cienia.

Kim usiłowała przypomnieć sobie, gdzie i kiedy spotkała

Betsy lub o niej słyszała. Czy to nie nauczycielka ze szkoły
Marissy? Dziwne, że miała odwagę pracować w szkole o złej

reputacji, na peryferiach, a bała się spokojnej dzielnicy Lakę
Shore Drive.

- Miło mi, że przyjechałeś. Jestem Kim.
- Dań. Moja siostra natychmiast gdzieś się ulotniła, a ja

sterczę tu jak kołek.

- Bardzo mi przykro. Zaraz przedstawię cię Marissie. A

background image

może ją znasz?

- Chyba nie.

W tym momencie rozległ się dzwonek.

- Przepraszam na chwilę. - Otworzyła drzwi. - Witam...

Nie dokończyła, ponieważ na progu stał Tanner.

- Dobry wieczór. O, widzę, że cię zaskoczyłem -

powiedział, uśmiechając się. - Mówiłaś, że początek o siódmej,
więc...

- Myślałam... Nie potwierdziłeś, że przyjdziesz.
- Ale nie odrzuciłem zaproszenia. Nie mogłem. Połechtało

moją próżność. Zresztą jestem...

- Wiem, wiem, jesteś dżentelmenem. Czuj się jak u siebie

w domu. Wybacz, ale obiecałam Danowi, że poznam go z

naszymi gośćmi.

Przedstawiła Dana kilku osobom, po czym zostawiła go w

towarzystwie Marissy i udała się w stronę kuchni. Nagle u jej

boku zjawił się Tanner.

- Twój towarzysz był bardzo rozczarowany, że go

opuściłaś - zauważył półgłosem.

- Marissa się nim zajmie.

Wzięła tacę, na której została jedna faszerowana pieczarka.

- Założę się, że wolałby być z tobą - ciągnął Tanner. -

Patrzył na ciebie tak pożądliwie, jak ten olbrzym na pieczarkę.

Kim rozejrzała się i podsunęła tacę potężnie zbudowanemu

nieznajomemu.

- Dziękuję. - Olbrzym uśmiechnął się zażenowany. - Są

wyśmienite. Sama je przygotowałaś?

- Tak.

Brenna wyjęła z lodówki butelkę coli i podała stojącemu

obok mężczyźnie, który próbował pić, nie odrywając oczu od

dziewczyny. Kim szybko się wycofała i wpadła na Tan - nera.

Ten objął ją i podtrzymał.

- Dobrze, że akurat byłem pod ręką - szepnął.
- Dlaczego za mną chodzisz? Baw się...

background image

- Przecież się bawię. Zresztą, skoro ty mnie zaprosiłaś, nie

wypada, żebym szukał towarzystwa innych dam. Wiesz, bardzo
lubię faszerowane pieczarki.

Podeszła Brenna i uśmiechnęła się zalotnie.

- Tanner Calhoun, prawda? Nasłuchałam się o tobie tyle,

że wszędzie bym cię poznała.

- Oj, to brzmi dość groźnie.
- Usiądźmy gdzieś z boku. - Brenna zaśmiała się perliście.

- Zdradzę ci, co Kim o tobie mówiła.

- Idźcie stąd.
- A pieczarki?
- Przyniosę ci, jak będą gotowe.
- Dziękuję.

Brenna ujęła Tannera pod rękę i wyprowadziła z kuchni.

Kim odetchnęła, zamknęła lodówkę i wstawiła pieczarki do

piekarnika. W chwili gdy je wyjmowała, zjawił się ich
zdeklarowany amator.

-

Czy wszystko, co gotujesz, jest tak dobrze

przyprawione? - spytał olbrzym.

- Potrafię ugotować tylko dwie rzeczy.
- Czyli co jeszcze?
- Spaghetti... z gotowym sosem.
- Dziwne. Skoro nie umiesz gotować, czemu tylko ty

jesteś w kuchni?

- Bo moje koleżanki umieją jeszcze mniej. - Położyła

jedną pieczarkę na talerzyku. - Przepraszam, muszę to komuś

zanieść. Obiecałam.

Nie znalazła Brenny i Tannera razem. Widocznie już się

nagadali. Brenna tańczyła teraz z jakimś wysokim blondynem, a

Tanner rozmawiał z Marissa.

To chyba ironia losu, pomyślała Kim, przecież Brenna od

dawna pragnęła poznać Tannera. Cóż, widocznie okazała się nie
w jego guście. Dziwne jednak, że zainteresował się Marissa,

która w niczym nie przypominała jego pięknych znajomych.

background image

Gdy podeszła bliżej, Tanner odwrócił się i spojrzał na nią

bacznie, a Marissa popatrzyła na swego partnera z wyraźną
troską.

- Proszę. Przyniosłam, co obiecałam. Nie patrz tak

pożądliwie, bo ludzie pomyślą nie wiadomo co.

- Czemu wydzieliłaś mi tylko jedną? - Tanner odgryzł

kawałek pieczarki i sos trysnął mu na palce. - Oj, poparzę się!

- Twoja wina! Nie bądź taki łakomy, poczekaj, aż prze -

stygnie.

Po powrocie do kuchni Kim ponownie ujrzała olbrzyma.

Trzymał w ręce dwie torebki płatków kukurydzianych, a za

paskiem miał zatknięty ręcznik zastępujący fartuch.

- Nie gniewasz się?
- Za to, że się tu kręcisz? Nie.
- Niektórym przeszkadza. Jestem Robert. - Wysypał porcję

płatków na stół. - Zaraz coś z tego zrobimy.

- Mów w liczbie pojedynczej, bo ja będę tylko patrzeć. Z

drugiej strony szafek przystanął chudy mężczyzna w okularach.

- Kto to widział szpinakiem psuć smak pieczarek! Czemu

normalne jedzenie wyszło z mody? - mruknął pod nosem, biorąc

garść chrupek.

Robert sprawdził ostrość dwóch noży.

- Do niczego. Głowę dam, że nie macie ani jednego

porządnie naostrzonego.

W tej samej chwili zjawiła się koleżanka Brenny.

- No, proszę, ten jak zwykle w kuchni! Człowieku, czy ty

nie potrafisz żyć bez gotowania?

- To twoje hobby czy zawód? - spytała Kim.
- Pracuję jako szef kuchni w „Captain's Table".
- Ale teraz jesteś na przyjęciu, nie w pracy.
- Wolę gotować, niż rozmawiać z nieznajomymi.
- A ze mną rozmawiasz.
- Ciebie już znam - odparł, nie patrząc na nią, a po chwili

coś jej podał. - Spróbuj.

background image

Weszła Brenna.

- Kim, poznałaś wszystkich gości?
- Nie, a ty?

Brenna znacząco spojrzała na Roberta.

- Wszystkich oprócz artysty, który ukrywa się w kuchni.
- Dziękuję za komplement - odpowiedział Robert.
- Ten twój Tanner jest czarujący - dodała ciszej Brenna.

Kim włożyła do ust to coś, co przed chwilą dostała od Roberta.

- Nie lubię się narzucać, ale ktoś musi przełamać lody -

ciągnęła Brenna. - Inaczej nic z tego nie wyjdzie.

Kim dostrzegła nadchodzącego Tannera, chciała więc

uprzedzić koleżankę, ale, niestety, miała pełne usta. Wobec tego
chrząknęła i machnęła ręką, co przeszło niezauważone.

- Nie pozwoliłabym, żeby Tanner tkwił przy mnie przez

cały wieczór - oświadczyła Brenna stanowczo. - Mogłoby

wyglądać, że nikomu się nie podobam.

- A jest wręcz przeciwnie. - Tanner oparł się o szafkę i

popatrzył na gości. - To wasze przyjęcie wydaje mi się jakieś

dziwne. Według mnie coś tu nie gra.

Brenna zaniemówiła, ale Kim zdążyła już przełknąć i

odezwała się ironicznym tonem:

- Pewno czekasz, żebyśmy cię zapytały, co w tym widzisz

złego. Więc zrobię ci przyjemność i pytam.

- Nie mówiłem, że widzę coś złego, ale proporcje są

osobliwe. Mężczyzn jest więcej niż kobiet, a zazwyczaj bywa
odwrotnie.

- Mam wielu kolegów...
- Przedstawisz mnie wszystkim po kolei? - Spojrzał na nią

z ukosa. - Jeśli są twoimi kolegami...

- Naszymi - sprostowała. - Ale mogę cię z nimi zapoznać.

Zacznę od Roberta, który...

- Nazywa się? - przerwał Tanner.
- Yaskovitz - powiedział Robert.
- Dziękuję, że mnie wyręczyłeś. - Kim uśmiechnęła się

background image

serdecznie. - Wciąż mam kłopoty z wymową.

- A jak nazywa się tamten chudzielec w okularach?
- Który? Ten, co nie lubi szpinaku i w ogóle zieleniny? To

Jake Jones. - Zerknęła na przyjaciółkę. - Chyba nie pomyliłam
go z okularnikiem - komputerowcem?

- Z kim? - wykrztusiła Brenna.
- Chętnie go poznam.

Tanner złapał Kim za rękę i wyprowadził z kuchni.

- Poddaję się, bo nie wiem, jak on się nazywa. Przyszedł

ze znajomą Marissy. O co ci chodzi? Przystanęli koło
akwarium.

- O nic. Po prostu jestem ciekaw. - Uśmiechnął się

przewrotnie. - Po pierwsze chciałbym wiedzieć, ilu facetów
zdaje sobie sprawę, że zostali zwabieni na targ niewolników.

Kim osłupiała.

- Pewno żaden - ciągnął Tanner. - Dużo bym dał, żeby

usłyszeć, co powiedzą, gdy prawda Wyjdzie na jaw.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Zastanawiał się, czy Kim rzeczywiście zzieleniała, czy to

odblask światła z akwarium.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odezwała się nie -

swoim głosem. - Jaki targ niewolników?

- Zaprzeczasz?
- Skąd przyszło ci do głowy, że ktoś mógłby...
- Wpaść na pomysł spędzenia tu kawalerów i sporządzenia

ich listy? - dokończył Tanner. - Jestem gotów podać ci kilka
powodów.

- To obraźliwe przypuszczenie! Tanner podziwiał jej

opanowanie i to, że błyskawicznie odparowała cios, ale nie

zamierzał ustąpić.

- Bardzo obraźliwe - powiedział. - Dla wszystkich

obecnych tu ofiar. No, może zbyt dosadnie się wyraziłem, więc
ujmę rzecz inaczej. Zaprosiłaś tych nieświadomych panów tylko

po to, by o połowę mniejsza liczba pań miała okazję obejrzeć

ich, przepytać, ocenić. Powody, jakimi się kierowałaś,

chwilowo pomijam. Czy teraz wyraziłem się lepiej? No jak?

- Wcale nie. Skoro uważasz, że każde przyjęcie musi mieć

określony cel, wiedz, że nami kierowała wyłącznie chęć

bawienia się.

- Zmyślasz. Na takie wyjaśnienie nie dam się nabrać, bo

wszystkie piękne panie wyglądają jak łakome dzieci w sklepie

ze słodyczami...

- Mówisz zagadkami.
- Nie udawaj mało inteligentnej ślicznotki, bo dobrze

wiesz, o co mi chodzi. Rozglądacie się, jakbyście miały

zaledwie po dolarze, a na półkach leżało sto czekolad do
wyboru.

-

Dość ciekawe porównanie. - Kim lekceważąco

wzruszyła ramionami. - Ale jest...

- Bardzo trafne. Zobacz sama. Twoja przyjaciółka

background image

rozmawia z jedną ofiarą, a zerka na drugą z listy.

Kim nawet nie raczyła spojrzeć we wskazanym kierunku.

- Nie znasz Brenny, wiec nie wiesz, że ona zawsze tak się

zachowuje.

- Chodzi o tę drugą.
- O Marissę?
- Przestań udawać! Mnie możesz powiedzieć, co to

właściwie jest. Szczególny pchli targ. Czy te miłe panie

przyprowadziły kawalerów, których odrzuciły? Tych, którzy im

się nie spodobali? Odstępują ich koleżankom i wybierają

innych? Zgadłem?

Wiedział, że trafił w dziesiątkę, ponieważ Kim bardzo się

zmieniła na twarzy. To trwało ułamek sekundy i dziewczyna

błyskawicznie się opanowała.

- Nikt nie został odrzucony - odpowiedziała zaczepnie.
- Dobre i to. Zresztą, trudno odrzucić coś, czego człowiek

nigdy nie posiadał.

Kim spuściła powieki, aby Tanner nie widział gniewnego

błysku w jej oczach.

- Ustaliłyśmy, że zaprosimy znajomych, którzy nas

zbytnio nie interesują, ale niekoniecznie tych, z którymi kiedyś

chodziłyśmy.

- A jednak targ i wymiana - mruknął Tanner. - Chcecie

przebierać jak w ulęgałkach i wziąć sobie, co wam odpowiada.

- Przestań! To wcale nie było wykalkulowane na zimno.
- Więc pod jakim hasłem odbywa się wasze przyjęcie?

Osobiście nie lubię, gdy traktuje się mnie jak niepotrzebny
element.

- Przekręcasz wszystko, co mówię.
- Powiedz wreszcie, jak nazwałaś tę „prywatkę", a

przestanę zgadywać. Trochę cię znam, więc jestem pewien, że

coś wymyśliłaś.

Kun przygryzła wargę.

- No? Lepiej się przyznaj, bo jak nie, to uprzedzę

background image

biedaków, że są na rykowisku.

- Kiermasz kawalerów.

Powiedziała to bardzo cicho, więc Tanner automatycznie

pochylił się, by dosłyszeć. Poczuł zapach jej perfum i ogarnęło
go podniecenie.

Człowieku, pilnuj się! - pomyślał.

- Zaproszonym powinno pochlebiać - dodała Kim nieco

głośniej.

- Czemu?
- Bo... - Zawahała się i odwróciła wzrok. - Trzeba było

spełnić określone warunki.

- Na przykład mieć sporą kwotę w banku oraz rokować

nadzieję, że zarobi się na dostatnie życie rodziny?

- Uważasz, że kobiety interesują się wyłącznie pieniędzmi

i stabilizacją życiową?

- Ależ skąd! Na pewno poważnie myślą o genach

kandydata, bo przecież trzeba dbać o następne pokolenia.

- Przestań kpić! Przyjęcie daje sposobność, żeby spotkać i

poznać nowych ludzi. To nie bezduszne doświadczenie
hodowlane.

- Cieszy mnie... Jakie były kryteria doboru?
- Nie powiem.
- Dobrze, wobec tego zapytam obecnych, co mają ze sobą

wspólnego.

Kim złapała go za rękaw.

- Nie zrobisz tego! Obiecałeś, że nic nikomu nie powiesz,

jeśli dowiesz się, jak nazwałam nasze przyjęcie.

- Nieprawda. Powiedziałem, że rozgłoszę, jeśli mi nie

powiesz. Interesuje mnie, co różni kandydata, którego

zakwalifikowano na kiermasz, od tego, który nie przeszedł
eliminacji.

Kim mocno zacisnęła usta.

- Niektórzy traktują taką minę jako przewrotną zachętę do

pocałunku.

background image

- Tylko spróbuj mnie pocałować! - syknęła.
- Nie mówiłem o sobie. - Tanner lekko wzruszył

ramionami. - Dobrze, nie będę psuł ci zabawy. Wystarczy, że
wiem, co mi grozi, a inni niech wpadają w wasze sidła.

Kim ucieszyła się, że niebezpieczeństwo minęło, ale

Tanner uśmiechnął się przekornie i dodał:

- To nawet lepszy pomysł niż wyprzedaż w garażu. Nie

wiem jak inni, ale ja nie pozwoliłbym, żeby mi przyczepiono

cenę i posadzono na stole.

Kim nie ufała mu ani służbowo, ani prywatnie, wolała wiec

nie zostawiać go samego. Bała się, że powie lub zrobi

coś niepożądanego. Miał dość osobliwe poczucie humoru i

mógłby zdradzić mężczyznom cel przyjęcia.

I choć niechętnie, musiała jednak uznać, że jeśli dotrzyma

mu towarzystwa, jego irytująca spostrzegawczość nie
doprowadzi do kompromitacji. Całkiem możliwe, że Tanner

znał kilka z zaproszonych osób, ale wątpliwe, czy obracali się w

tym samym środowisku. Kim miała nadzieję, że po przyjęciu
nigdzie się nie zetkną. Dlatego łudziła się, że wystarczy przez

kilka godzin pilnować, by Tanner z nikim nie rozmawiał na
niebezpieczny temat. Z ponurą determinacją postanowiła

towarzyszyć mu przez cały wieczór.

Wkrótce zorientowała się, że Tanner odgadł jej zamiar.

Wprawdzie nic nie powiedział, ale w jego oczach zapaliły się

wesołe iskierki. Po kwadransie wziął ją pod rękę, a pół godziny
później uprzejmie oświadczył znajomej Marissy, że nie może

rozmawiać z nią dłużej, bo Kun nie życzy sobie, by poświęcał

uwagę innym kobietom. Juliet rzuciła Kim nieprzyjazne

spojrzenie i odwróciła się na pięcie.

Po jej odejściu Tanner całkiem spokojnie powiedział:

- Gdybyś chciała, mogłabyś znaleźć jakiś ciekawszy

sposób, żeby mnie zająć do końca przyjęcia.

- Niby jaki? Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.

background image

- Nie masz ochoty na drinka w cichym lokalu? - zapytał z

niewinną miną.

- Na drinka?
- A myślałaś, że zaproponuję ci coś zdrożnego?
- Nie. Po prostu uważam, że jest za późno, by

gdziekolwiek iść. Przyjęcie i tak dobiega końca.

- Ale nie musi skończyć się dla nas. Znam miłą

kawiarenkę niedaleko stąd. Przy dobrej kawie moglibyśmy

bawić się przez całą noc. - Zwrócił się do przechodzącego obok
chudzielca w okularach. - Umknęło mi pańskie nazwisko, ale

wiem, że interesują pana komputery.

- Mnie? Komputery? - spytał zaskoczony mężczyzna. -

Oczywiście,

interesują.

Jak

wszystkich.

Tanner

porozumiewawczo mrugnął do Kim.

- Czy ma pan przy sobie wizytówkę? Chętnie wezmę, bo

może kiedyś skorzystam z pańskich usług.

Mężczyzna wyjął wizytówkę, którą Kim mu wyrwała i

schowała do kieszeni.

- Dziękuję. - Spojrzała na Tannera. - Prosiłam, żebyś choć

raz przestał myśleć o interesach. - Pociągnęła go za rękaw. -

Jesteś niepoprawny.

Chudzielec popatrzył na nich zaskoczony i odszedł.
Około północy Tanner rzucił jakby mimochodem, że nie

lubi naprzykrzać się gospodarzom. Kim ucieszyła się, że

nareszcie uwolni się od niego, ale natychmiast pomyślała, że nie

powinien wychodzić razem z innymi. Lepiej, żeby w windzie z

nikim nie rozmawiał.

- Zostań jeszcze trochę - poprosiła bez uśmiechu. Dużo

później, po odejściu ostatnich gości, odprowadziła go do drzwi i

niemal wypchnęła z mieszkania. Przyjaciółki patrzyły na nią
zgorszone.

- Co cię napadło? - wybuchnęła Brenna. - Czemu nie

odstępowałaś go na krok? Zapomniałaś o zasadach, które sama

ustaliłaś? Skoro chcesz mieć Tannera dla siebie, nie trzeba było

background image

go zapraszać.

- Ja? Tannera? - zawołała Kim. - Przysięgam, że go nie

chcę, ale musiałam przy nim tkwić, żeby ustrzec nas przed

wpadką. Zagroził, że wszystkim zdradzi... - Bezsilnie opadła na

krzesło. - Zapamiętajcie sobie, co powiem. Nigdy więcej nie

chcę nawet słyszeć o kiermaszu kawalerów. - Przymknęła oczy.
- Zrozumiałyście?

W nocy męczyły ją okropne sny i rano obudziła się z

bólem głowy. W bawialni zastała Marissę, która zrozpaczona

patrzyła na pobojowisko.

- Najpierw napijemy się kawy, dopiero potem zabierzemy

się do sprzątania - zarządziła Kim.

- Wolałabym przeprowadzkę do innego mieszkania niż

porządkowanie tego - jęknęła Marissa. - Sodoma i Gomora. No
nie...

- Idź obudzić Brennę.
- Za żadne skarby. Jeszcze mi życie miłe. Jak chcesz, żeby

nam pomogła, sama wyciągnij ją z łóżka.

Zadzwonił telefon i Kim nerwowo podskoczyła. Kto

dzwoni w niedzielę o tej porze? Na pewno nikt do Brenny i
Marissy, bo znajomi koleżanek wiedzieli, że przed południem

nie należy im przeszkadzać. Pozostaje zatem macocha, która
często odzywała się właśnie w niedzielę. Kim uśmiechnęła się z

przymusem i podniosła słuchawkę.

- Dzień dobry. - Usłyszała radosny głos Tannera. - Dobrze

spałaś?

- Nieźle. A ty?
- Nie bardzo. Rozważałem różne możliwości...
- Jakie? Chcesz mnie szantażować? Jeśli w tym celu

dzwonisz, uprzedzam, że nie zamierzam...

- Chwileczkę, moja droga. Czy powiedziałem, że dzwonię

do ciebie?

Co? Jak to? - wyjąkała Kim. - Przecież wybrałeś mój

numer.

background image

- Ale nie prosiłem cię do telefonu. Akurat ty odebrałaś.

- Wiec z kim chcesz rozmawiać?
- Z twoją koleżanką, Marissą. To urocza istota i chętnie

zapoznam się z nią bliżej. Pamiętam, że cel, jaki wam

przyświecał, to poznawanie nowych ludzi. Rozmyślałem o tym

w nocy i doceniłem pomysł z kiermaszem kawalerów. Gratuluję

ci, bo chyba ty na to wpadłaś.

Kim pociągnęła łyk kawy.

- Jesteś tam? - zapytał Tanner. - Mam nadzieję, że prosząc

do telefonu twoją koleżankę, nie ranie twych uczuć. Wczoraj

byłaś nadzwyczaj miła...

Kim podała słuchawkę Marissie.

- Do ciebie. Miej się na baczności, on na pewno coś knuje.

Zabrała papierowe talerze oraz plastikowe kubki. Nie

chciała podsłuchiwać. W kuchni zajrzała do lodówki,

sprawdzić, co zostało na śniadanie.

Po chwili Marissą skończyła mówić półgłosem do

słuchawki i zawołała:

- Musimy błyskawicznie posprzątać.
- Dlaczegóż to?
- Bo Tanner przyjeżdża.
- No i co z tego? - Kim obojętnie wzruszyła ramionami. -

Widział ten bajzel wczoraj, więc się nie przestraszy.

- Ale nie chcę, żeby uważał nas za flejtuchy.
- Szczególnie ciebie.
- Nie przeczę. - Marissą zamknęła zmywarkę. - Jest

szalenie miły, prawda? Oj, przepraszam, zapomniałam, że masz
o nim inne zdanie. Przecież dlatego zaprosiłaś go na nasz kier...

- Znam go trochę dłużej niż ty.
- Może za długo i dlatego jesteś uprzedzona. Mam

nadzieję, że będziesz uprzejma.

- Będę, choćbym miała pęknąć. Marissą popatrzyła na nią

z troską.

- Wiesz co, idź na spacer.

background image

- O, nie! Chcę widzieć reakcję Brenny, gdy zobaczy

umizgi Tannera do ciebie.

- Umizgi! Co za staroświeckie określenie.
- Tanner też jest staroświecki. Bardzo się zgorszył, gdy

usłyszał, że przejęłyśmy inicjatywę w szukaniu partnerów.

Pogadaliście sobie od serca, prawda? Kiedy zdążyliście?

Marissą zasępiła się.

- Czemu pytasz?
- Z czystej ciekawości.
- Dobrze, że nie z zazdrości.
- Ja zazdrosna? - Kim wybuchnęła śmiechem. - Mówisz

od rzeczy.

Weszła zaspana Brenna.

- Obudził mnie telefon. Kto...
- Nie do ciebie. Wyobraź sobie, że Marissą zaraz będzie

miała randkę.

- Już? - Brenna głośno ziewnęła. - Ja nie umówiłabym się

z takim, co dzwoni w niedzielę skoro świt. Ale muszę się

umalować.

- Po co? On na nas nawet nie spojrzy. Riss, idź się ubrać,

bo chyba nie powitasz swego Don Juana w piżamie.

Poranna toaleta Marissy zazwyczaj trwała raczej krótko,

lecz tym razem zajęła jej bardzo dużo czasu. Natomiast Kim

szybko umyła się, włożyła dżinsy i luźny sweter, po czym

zabrała się do odkurzania pokoju. Gdy po pewnym czasie
zadzwonił dzwonek do drzwi, wyłączyła odkurzacz.

- Nie wyobrażaj sobie, że skoro ci otwieram... - Urwała,

ponieważ na progu stał Robert. - O, witaj.

- Dzień dobry. Jadę do pracy, ale przypomniałem sobie o

waszych tępych nożach, więc wstąpiłem. Mam przy sobie
ostrzałkę.

Wyjął spod pachy zawiniątko w ściereczce do wycierania

naczyń.

- Myślałam, że już pracujesz. W niedzielę nie serwujecie

background image

lunchu?

- Owszem, ale ja przygotowuję kolację. Liczyłem, że o tej

porze zastanę któraś z was. Ostrzenie nie potrwa długo.

- Jesteś bardzo miły, ale niepotrzebnie tak się fatygujesz.

Robert rozwinął ściereczkę i oczom Kim ukazały się noże,

nożyki, obieraczki, łopatki i drewniane łyżki.

- Lubię mieć własne narzędzia - wyjaśnił.
- Widzę.
- Ludzie boją się ostrych noży, a tymczasem tępe są

bardziej niebezpieczne. Zamiast porządnie coś ukroić, człowiek

często się kaleczy.

Znowu rozległ się dzwonek. Za drzwiami stał Tanner z

dużą papierową torbą.

- Kupiłeś coś do jedzenia? Zamierzasz popisać się swoimi

umiejętnościami kulinarnymi? - zapytała Kim złośliwie. -

Będzie ostra rywalizacja.

- Staram się trzymać jak najdalej od kuchni.
- Więc, co tam przyniosłeś? Tanner zajrzał do torby.
- Człowiek mało wybredny ostatecznie może to zjeść.

Z kuchni wynurzył się Robert z nożem w jednej ręce i

arkuszem papieru w drugiej.

- Uwaga! Uwaga! - Za jednym zamachem przeciął kartkę

na pół. - Okazuje się, że to doskonały nóż i będzie wam służył

długie lata.

Po chwili zjawiła się również Brenna.

- O, jakich miłych gości mamy w niedzielny poranek. -

Popatrzyła na Tannera i na Kim, potem na Roberta. - Marrisa
jeszcze nie jest gotowa. Tanner, tym razem wybaczam ci, że nas

zaskoczyłeś, ale powinieneś był uprzedzić.

- On dzwonił... - zaczęła Kim.
- Sam się wytłumaczę - przerwał jej Tanner. - Ja

umówiłem się z Marissą, a Robert chyba przyjechał do Kim.
Zaskoczona Brenna na moment zaniemówiła.

- Właściwie... - zaczął Robert.

background image

- Robert wstąpił, żeby naostrzyć noże - wyjaśniła Kim.
- Aha - mruknęła Brenna. - Bardzo dobrze, bo porządny

nóż ułatwi mi otwieranie kopert. Robert skrzywił się z
niesmakiem.

- Dobry nóż nie służy do cięcia papieru.
- Dlaczego nie? - zdziwiła się Brenna. - Sam przed chwilą

rozciąłeś kartkę. - Odwróciła się do Tannera. - Powinnam
pamiętać, że jesteś dżentelmenem i nie wpadasz bez
uprzedzenia.

Robert chciał coś jeszcze powiedzieć, ale rozmyślił się i

wycofał się do kuchni. Kim, zawstydzona gafą przyjaciółki,

poszła za nim.

- Przepraszam cię za nietakt Brenny - powiedziała. - Jak

można posądzać cię...

Uświadomiła sobie jednak, że tylko pogarsza sprawę.

- Nie obraziłem się o to, że nie uważa mnie za

dżentelmena - burknął Robert. - Ale otwiera koperty dobrym
nożem... Toż to skandal.

- Uprzedziłam cię, że Brenna i Marissa w kuchni są gorsze

ode mnie.

W bawialni rozległ się radosny okrzyk, a po chwili

przybiegła roześmiana Marissa.

- Z czego tak się cieszysz? - spytała Kim.
- Zaraz zobaczysz. - Marissa rozejrzała się. - Muszę je

włożyć do wody.

- Dostałaś kwiaty?
- Woda jest w kranie - odezwał się Robert. - W jednym

zimna, w drugim ciepła.

- Tyle sama wiem - obruszyła się Marissa. - Szukam

jakiegoś większego pojemnika, żeby prędko napełnić akwarium.

- Tanner przyniósł ryby? Po co?
- Wczoraj wspomniałam, że chciałabym zagospodarować

akwarium, ale nie mogę się zmobilizować.

- Nie wiedziałam, że marzysz o rybkach.

background image

- Chciałabym mieć jakieś żywe stworzenie, ale psy

sprawiają za dużo kłopotu, a Brenna jest uczulona na koty.

- Chociaż sama ma ostre pazury - mruknął Robert,

zawijając swoje narzędzia w ściereczkę. - Znikam, bo widzę, że
macie robotę.

Kim znowu zrobiło się go żal. Zastanawiała się, co

powiedzieć, aby złagodzić wrażenie. Było jej przykro, że Robert
chciał wyświadczyć im przysługę, a Brenna tak źle go

potraktowała.

- Spieszysz się? Jeszcze raz serdecznie dziękuję za pamięć

i życzliwość.

Brenna siedziała na kanapie i przeglądała najnowszy

numer ulubionego czasopisma.

- Uprzedzam, że nie chcę mieć nic wspólnego z rybami.

Robert przystanął i popatrzył na rybki w plastikowych

torebkach z wodą.

- Takie zwykłe złote?

Tanner wlał dzban wody do akwarium.

- Poradzono mi, żeby na początek - wziąć najmniej

wymagające. Ten gatunek chowa się dobrze w każdych

warunkach, a tropikalne wymagają fachowej opieki.

- Której tu nie będą miały - mruknął Robert.
- Trzymanie homarów byłoby rozsądniejsze - oświadczyła

Brenna.

- Akwarium jest za małe.
- Homary byłyby w nim krótko. Kim, jeśli ładnie

poprosisz, może Robert udzieli nam kilku lekcji gotowania.

Kim pomyślała, że Brenna bywa nietaktowna, ale miewa

genialne pomysły. Czy można lepiej ułagodzić zranione uczucia

Roberta niż przez odwołanie się do jego zawodowych

umiejętności?

- Świetny pomysł - ucieszyła się. - Robert, co ty na to?

Wtedy wysiłek ostrzenia noży nie pójdzie na marne.

- Lekcje gotowania? - spytał mile połechtany olbrzym. -

background image

Jeszcze nikogo nie uczyłem, ale mogę spróbować.

-

Wyświadczysz

nam

wielką

przysługę.

Usatysfakcjonowany Robert uśmiechnął się i pożegnał. Kim

zamknęła za nim drzwi i westchnęła, a Brenna popatrzyła na nią
krytycznie.

- Wstydź się. Wyglądało, jakbyś błagała, żeby znowu do

nas przyszedł. Nie wiesz, jak należy traktować mężczyzn.

- Ty chyba też nie wiesz - wtrącił się Tanner. - Jakoś nie

widać twoich wielbicieli.

Obrażona Brenna rzuciła czasopismo na stolik i wybiegła z

pokoju. Marissa poszła po wodę, więc Kim skorzystała z okazji

i powiedziała przyciszonym głosem:

- Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale nie mścij się na

moich przyjaciółkach.

- Nie podoba ci się, że utarłem nosa Brennie?
- Po niej wszystko spływa jak woda po kaczce. Chodzi mi

o Marissę. Ona ma dobre serce i jeśli je złamiesz... Tanner
podniósł prawą rękę.

- Przysięgam, że nie zrobię jej krzywdy.

Kim nie posądzała go o wyrachowanie. Wiedziała jednak,

że mężczyźni rzadko zdają sobie sprawę z następstw swoich

czynów. Zresztą, niepokoiło ją jeszcze coś innego, chociaż na
razie nie umiała tego nazwać.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Prasa Ripleya robiła najwięcej hałasu ze wszystkich

maszyn. W poniedziałek Kim poszła do hali, aby rozmówić się

z pracownikiem obsługującym przestarzałą maszynę. Miała

ochronne słuchawki, a mimo to huk zagłuszał nawet myśli.

Staroświecka prasa nie była ani elegancka z wyglądu, ani

szczególnie wydajna, ale doskonale nadawała się do pewnych

zadań. Sporządzenie jednej kopii trwało dwie sekundy, a

maszyna mogła pracować przez kilka tygodni bez przerwy.

Akurat drukowano miesięcznik dla właścicieli antykwariatów,

którzy zazwyczaj doceniają wszystko, co stare. Niezbyt duże,
lecz stałe zlecenie od nich zapewniało firmie część dochodów

niezbędnych do przetrwania z miesiąca na miesiąc. Dla
konkurenta z naprzeciwka takie zamówienie byłoby za małe i

irytujące.

Kim zastanawiała się, czy odrzucając propozycję Tan -

nera, popełniła duży błąd. Gdyby stale otrzymywała dziesięć

podobnych zamówień, sytuacja finansowa Printers Ink byłaby

dużo lepsza. Lecz czy warto za taką cenę współpracować z
rywalem?

Zresztą, taka współpraca wiązała się również z pewnym

ryzykiem. Nagle mogłoby się okazać, że nie zbywa już

drobnych zleceń. Fakt, teraz jej drukarnia była Tannerowi

potrzebna, ale przecież za kilka miesięcy sytuacja mogła ulec

zmianie. Poza tym Kim bała się, że zostanie zarzucona
drobnymi zamówieniami, przez co na inne zlecenia zabraknie
jej czasu.

Bardzo się rozzłościła, gdy Tanner bez ogródek oznajmił,

że jej firma nie ma szans konkurować z nim o większe zlecenia.

Niestety, miał rację. Było jednak dużo mniejszych prac, które

mogła wykonać lepiej i dużo mniejszym kosztem niż on.

Na przykład katalog dla Westway Cosmetics. Trzeba tylko

dopracować szczegóły i złożyć ofertę tuż przed upływem

background image

ostatecznego terminu, czyli nazajutrz rano. Potem pozostaje

cierpliwie czekać na decyzję zarządu spółki. Kim oczywiście
nie wiedziała, kiedy to nastąpi. Lecz jeśli wybór padłby na nią,

podpisałaby największy z dotychczasowych kontraktów.

Niewiele brakowało, a przeoczyłaby szansę, bo przed

miesiącem omal nie zlekceważyła przesyłki. Zakładała, że

firmie Westway Cosmetics chodzi o to, by nowy katalog był
podobny do wydawanych w ubiegłych latach. Dlatego

zamierzała wyrzucić papiery do kosza, ale w ostatniej chwili

zauważyła coś, co ją zaintrygowało. Okazało się, że spółka

postanowiła zmienić swój wizerunek. Kim czytała z rosnącym

zainteresowaniem. Wymagania Westway Cosmetics mieściły
się w ramach jej możliwości, a zlecenie byłoby bardzo intratne.

Tymczasem do hali weszła Marge z plikiem czeków i

listów.

- Idę na pocztę - zawołała, aby przekrzyczeć huk. - Jeśli

podpiszesz te papiery, wyślę wszystko razem.

Kim przeszła do sąsiedniego pomieszczenia i znużonym

gestem zdjęła słuchawki.

- Muszę cię przeprosić - powiedziała Marge, unikając

wzroku szefowej. - Niechcący zerknęłam na czek wystawiony
dla pani Burnham.

Kim włożyła okulary i dokładnie sprawdzała, co podpisuje.

-

Przecież starcza nam na płacenie rachunków -

powiedziała na głos, a w duchu dodała: reszta to nie twoja
sprawa.

Jednak nie ośmieliłaby się wypowiedzieć tego otwarcie.

Marge zaczęła pracować w Printers Ink, zanim ona przyszła na

świat. I choć sekretarka nie posiadała żadnych akcji, czuła się

bardzo związana z firmą.

- Starcza ledwo, ledwo. Zapomniałaś o papierze, który

niedawno kupiłaś bez zastanowienia?

Kim przygryzła wargę i nie przyznała się, że niestety

zapomniała.

background image

- No tak, kupowanie na wyprzedażach ma jeden minus.

Trzeba płacić za dostawę. - Marge patrzyła na szefową z
wyrzutem. - Ale wracając do czeku, złości mnie sam fakt, że

twoja macocha tyle dostaje. Jej postępowanie to rozbój w biały

dzień.

- Posiada akcje, interesuje się...
- Tylko wynikami, a nie pracą, którą trzeba wykonać, żeby

zarobić pieniądze.

Kim złożyła ostatni podpis.

- Przed śmiercią ojciec prosił mnie, bym zadbała, żeby ona

miała wszystko, co niezbędne.

- Hmmm... Czy bilet na Karaiby to artykuł pierwszej

potrzeby? Widziałam, co napisałaś...

- Spójrz na to z innej strony i ciesz się, że przez dwa

tygodnie moja macocha będzie za siedmioma górami i morzami.

Zarobimy na te jej wakacje, bo dostaniemy duże zlecenie od
Tylera - Royale'a...

- Przysłano wreszcie? Nic nie widziałam.
- Przyjdzie lada dzień. Jak się z tym uporamy, będziemy

leżeć na pieniądzach.

- Do czasu, gdy twoja macocha wymyśli kolejną pilną

potrzebę - mruknęła Marge i natychmiast dodała: - Przepraszam.

- Za co? Że mówisz, co myślisz? Marge przecząco

pokręciła głową.

- Za to, że wtedy pozwoliłam jej wejść do gabinetu. Byłam

pewna, że najważniejsze dokumenty są w najniższej szufladzie
biurka.

- Były, wiec nie rób sobie żadnych wyrzutów. Ona potrafi

wszystko wywąchać, jak pies myśliwski.

- Nawet jest podobna do psa. Kim uśmiechnęła się mimo

woli.

- O, jest tutaj - zawołał ktoś za uchylonymi drzwiami.

Kim odwróciła się i uśmiech zamarł jej na ustach. W

drzwiach ujrzała elegancko ubranego Tannera. Czego on tu

background image

chce?

- Dzień dobry.
- Musiałeś daleko mnie szukać.
- Z przyjemnością się przeszedłem.
- Z przyjemnością?

Skrzywiła się niezadowolona, że Tanner zaglądał we

wszystkie kąty. Nie miała wielkich tajemnic i akurat nie było
żadnego zlecenia, które klient uważałby za poufne. Co innego,

gdyby już rozpoczęto drukowanie ulotki reklamowej dla Tylera
- Royale'a.

- Obeszliśmy chyba cały budynek - powiedział Tanner. -

Wasza hala maszyn...

- Szalenie ciekawa, co? - mruknęła Kim.
- Bardzo. Pierwszy raz widziałem niesławną prasę

Ripleya, którą naprawdę warto obejrzeć. Szkoda, że u was tyle
falcówek stoi bezczynnie...

- Czy w tak zawoalowany sposób chcesz powiedzieć, że

nie mamy co robić?

Tannerowi podejrzanie rozbłysły oczy.

- I numeratory... Nie pamiętam, kiedy widziałem taki typ

w akcji.

- Niektórzy klienci proszą o numerowanie faktur po

staremu. - Wzruszyła ramionami. - Rozumiem, że przyszedłeś w
interesie.

- Oczywiście - odparł, zerkając na Marge.
- Sądząc po twoich znaczących spojrzeniach, chciałbyś

rozmawiać w cztery oczy. - Kim westchnęła. - Chodźmy zatem
do mojego gabinetu.

- Nie chciałbym odrywać cię od pracy. Zaczekam tutaj, aż

skończysz.

I pewnie chętnie posłucha, o czym jest mowa, pomyślała

zirytowana Kim.

- Mogę to odłożyć na później.

Dopiero otwierając drzwi gabinetu, przypomniała sobie, że

background image

na biurku leży prawie gotowa oferta. Że też zostawiła ją na

wierzchu! Czy Tanner wcześniej tu zaglądał? Może nie, ale i tak
już nic nie mogła na to poradzić. On zapewne potrafi czytać do

góry nogami. Czy natychmiast zauważy ofertę?

Jak się zachować? Jeśli podbiegnie do biurka, wzbudzi

podejrzliwość Tannera i wtedy każdy drobiazg wyda mu się

bardzo ważny. Skoro jest już za późno, żeby się martwić, lepiej
potraktować sprawę jako mało istotną i nie rozbudzać

niepotrzebnie ciekawości konkurenta.

Szerokim gestem wskazała mu krzesło, a sama usiadła na

brzegu biurka, podpierając się tak, by zasłonić część papierów.

- Sprawa widocznie jest poufna, skoro nie chciałeś mówić

w obecności Marge. Czyli chodzi o jakiś kokosowy interes. A

może o randkę z Marissą?

- O? - Tanner postawił dyplomatkę koło krzesła. - A co

według ciebie wydaje się bardziej prawdopodobne?

- Nie prowadzimy sekretnych interesów, wiec chyba

jednak chodzi o Marissę. Dobrze się bawiliście?

- A co ona na ten temat mówiła?
-

Właściwie nic. Ale przez cały dzień chodziła

rozpromieniona.

- Doprawdy?
- Nie myśl, że to twoja szczególna zasługa. Marissie

bardzo łatwo sprawić przyjemność. Sam widziałeś, wystarczy

kilka rybek i już jest zachwycona. - Pochyliła się nieco do
przodu. - Co przyniesiesz następnym razem? i Szczeniaczka
albo kotka?

- Może...
- Żartowałam.
- A ja nie. Gdy zabraknie mi pomysłów, zgłoszę się

ciebie.

- Po co? Od razu mogę ci poradzić. Kup bukiet pąsowych

róż.

- Rozczarowałaś mnie. Kwiaty są zbyt oklepanym

background image

prezentem. Szczeniak dużo lepszym.

- Ale...
- Zresztą nie o to chodzi - przerwał Tanner. - Przyszedłem,

żeby omówić nadzwyczaj poufną sprawę. Pamiętam, że nie

interesują cię żadne dodatkowe zamówienia, ale mimo to dam ci
jeszcze jedną szansę. Może zdążyłaś przemyśleć...

Kim zamierzała powtórzyć, że nie chce żadnej pracy od

niego, tymczasem ku swemu zaskoczeniu powiedziała:

- Nie zaszkodzi, jeśli posłucham.
- Rozsądnie rozumujesz - pochwalił Tanner.

Tak, postanowiła wysłuchać go, ale nie przyjmie żadnego

zlecenia. Chciała w ten sposób poznać jego Unię postępowania.

Wiedza o tym, jak konkurent prowadzi interesy, zawsze może

się przydać. Warto dowiedzieć się, jak zarządza firmą, jakich

ma klientów i jakie prace mu zlecają.

Pomyślała, że to niemal szpiegostwo, ale pocieszyła się, że

jeszcze nie przestępstwo. Przecież nie odbierze konkurentowi

klienteli, a jedynie dzięki nabytej wiedzy wprowadzi ulepszenia
u siebie.

Tanner postawił dyplomatkę na kolanach. Kim najchętniej

położyłaby się na biurku i całym ciałem zasłoniła przygotowaną

ofertę. Jej myśli natychmiast pobiegły niewłaściwym torem i

wyobraziła sobie, że leży razem z Tannerem, w jego

ramionach... Zmieszała się.

- Co ci jest? - zaniepokoił się.
- Nic.
- Wyglądasz, jakby coś cię zabolało.
- Nic mi nie jest. Mów, z czym przyszedłeś.
- Chodzi o cotygodniowy biuletyn dla pracowników firmy,

która miedzy innymi produkuje taśmy przenośnikowe.

- Och, fascynujące.
- Nie musisz nic czytać, wszystko jest gotowe. Ty tylko

drukujesz. - Wyciągnął z dyplomatki złożony arkusz. - Żadnych

background image

ozdobników, zwykły czarno - biały druk.

- Ile kopii i za jaką cenę?
- Dziewięć tysięcy kopii tygodniowo. Hę zażyczyłabyś

sobie bezpośrednio od nich?

Kim zastanowiła się przez chwilę i obliczyła cenę za

usługę.

- Za każdą kopię dam ci trzy centy więcej, a i tak jeszcze

trochę zarobię. Kim gwizdnęła.

- Nie wstydzisz się mówić, ile zarabiasz, prawda?
- Tak należy postępować. Klienci to specyficzny gatunek

ludzi, nie doceniają człowieka, który zbyt dobrze ich traktuje.

Uważają, że jeśli ktoś podaje niską cenę, jest kiepski.

- Dziękuję za udzielenie mi pierwszej lekcji. Dzięki twoim

naukom z pewnością dojdę do magisterki.

- Myślałem, że już masz.
- Tak jakby. - Wyciągnęła rękę po biuletyn. - Pokaż, | jak

to wygląda.

- Zawieramy umowę?
- Najpierw chcę zobaczyć, a potem zadecydować.
- Nic ci nie pokażę, póki się nie zgodzisz. Wolę zbyt

wcześnie nie ujawniać nazwy zleceniodawcy.

- Stałe zlecenie? Co tydzień?
- Tak. Oprócz tygodnia między Bożym Narodzeniem a

Nowym Rokiem, gdy zakłady są zamknięte.

- Hm, chyba damy sobie radę. Tak, na pewno.
- Brawo. - Tanner podał jej biuletyn i wyjął kopertę. - Oto

kopia do pierwszego wydania. Wszystko musi być u klienta
najpóźniej w środę rano. Gdy we wtorek przyślesz to do mnie,

czek już będzie wypisany.

- Umowa stoi.

Kim przeczytała nazwę korporacji. Universal Conveyer!

Nic dziwnego, że Tanner nie chciał zdradzić, jakiego ma
klienta.

- Co znaczyło twoje „tak jakby"?

background image

- Słucham? - Z trudem przypomniała sobie, o co chodzi. -

Zrobiłam dyplom, ale nie zdążyłam już obronić pracy
magisterskiej, bo ojciec właśnie zachorował. Nie zatrudnisz

osoby bez tytułu?

- Nie o to chodzi. Zaskoczyło mnie, że tak łatwo cię

namówiłem. Bardzo jestem ciekaw, dlaczego tak naprawdę

zmieniłaś zdanie.

- Czemu się dziwisz? - zawołała. - Proponujesz dobrą

stawkę i pracę na znośnych warunkach, a ogarniają cię

wątpliwości, bo się zgodziłam.

Wybuchnęła, ponieważ czuła się trochę winna. Nie

zamierzała ubiegać się o zamówienia z zakładów Universal
Conveyer ze względów etycznych oraz dlatego, że przekraczały

jej możliwości. A mimo to pomyślała, że gdyby miała lepszy

sprzęt...

- Sądziłem, że będę zmuszony uciec się do szantażu -

wyznał Tanner.

- Ciekawe, czym chciałeś mnie zaszantażować?

Czy zamierzał wykorzystać fakt, że widział przygotowaną

ofertę dla Westway Cosmetics? Zdenerwowała się. To ona ma

skrupuły, a on żadnych.

- Sama podsunęłaś mi pomysł.

Kim pluła sobie w brodę, że ma za długi język.

- Jaki miecz miał zawisnąć nad mą głową?
- Od Marissy dostałem listę zaproszonych kawalerów.
- Nie wiedziałam, że była jakaś lista.
- Brenna zrobiła. Dzięki temu mogę w każdej chwili

skontaktować się z waszymi gośćmi. Gdybyś uparta się i nie

chciała brać zleceń ode mnie, zagroziłbym ci, że zaproszę

wszystkie wasze nieświadome ofiary na przyjęcie do mnie i

powiem im, o co wam chodziło.

Kim zamknęła drzwi i gniewnie spojrzała na Marissę, która

malowała sobie paznokcie.

- Czekasz na telefon? - zapytała z wyraźną ironią.

background image

- Nie.
- To dobrze. Tanner dostał, co chciał, więc pewnie więcej

już nie zadzwoni. Czemu dałaś mu listę?

- Bo mnie prosił. - Marissa spojrzała przelotnie na

przyjaciółkę. - Co złego tym razem ci zrobił? Kim opowiedziała

o pomyśle szantażu.

- Ale dowcipnie! - Marrissa roześmiała się. - Trzeba

przyznać, że Tanner ma niezwykłe poczucie humoru.

- Poczucie humoru? Riss, nie łudź się. Umawiasz się z

takim typem, robisz, co on chce, więc zasługujesz na to, żeby

wyprowadził cię w pole.

-

Przecież twierdzisz, że więcej nie zadzwoni -

przypomniała Marissa ze spokojem. - Może masz rację. Ale dziś
jeszcze tu przyjdzie, bo zabiera mnie na szkolny kiermasz.

- Ha! Ha! Znowu kiermasz! - Kim wybuchnęła śmiechem.

- Tanner wybiera się na zabawę dla dzieci?

- Czemu tak się dziwisz?
- Jakim sposobem namówiłaś go na coś podobnego?
- Powiedziałam, że mam jeden wolny bilet.
- I on chętnie skorzystał?
- Uważa, że to może być przyjemna zabawa.
- Nie wiedziałam, że jesteś taką uwodzicielką.
- Jeśli chcesz, postaram się o bilet dla ciebie. Wystarczy

pięć dolarów i będziesz mogła chodzić za Tannerem przez cały
wieczór.

- Dziękuję, postoję. Przyniosłam do domu pracę, a poza

tym nie chcę przeszkadzać ci na randce.

- A właśnie... Były dwa telefony do ciebie. Jeden pan nie

raczył się przedstawić, a drugi... - Przerwała, zakręciła

buteleczkę z lakierem i pomachała ręką. - Pamiętasz Dana?

- To ten, co przywiózł siostrę?
- Tak. Powiedziałam, że wrócisz około siódmej.
- A widzisz? Nie mogę iść z wami, bo muszę czekać na

telefon.

background image

Przebrała się w spodnie i sweter i zasiadła do pracy.

Chciała ją skończyć po południu, ale przeszkodził jej Rick.
Zadzwonił z pewnymi zastrzeżeniami. Początkowo nie zgadzała

się z jego opinią, ale w końcu musiała przyznać, że przy dużych

zleceniach nie można pozwalać sobie na popełnianie błędów.

Była bardzo zaabsorbowana i gdy weszła Brenna, nawet

nie podniosła głowy.

- Jaki miałaś dzień?
- . Ciężki. Trudno zadowolić dwóch facetów, jeżeli mają

różne pomysły na zdjęcia. Ten, którego zaprosiłam na kiermasz,

widocznie źle mnie zrozumiał. Stale łazi za mną i naprzykrza się

z niedwuznacznymi propozycjami. Odsapnę chwilę i zamówię
sobie jakieś smakowite, tuczące danie. Ty też zjesz coś
dobrego?

- A brokuły na parze?
- Musiałabym je sama ugotować, a nie chce mi się.

Brenna usiadła wygodniej, zamknęła oczy i nawet nie

drgnęła, gdy rozległ się dzwonek. Kim pospiesznie schowała

papiery i poszła otworzyć.

Na progu stał Tanner. Miał na sobie dżinsy, koszulę

rozpiętą pod szyją i skórzaną kurtkę. Zerknął ciekawie w głąb
mieszkania.

- Marissa jeszcze się ubiera, więc musisz zaczekać -

poinformowała go Kim. - Usiądź sobie, jeśli znajdziesz wolne

krzesło.

Tanner przystanął koło akwarium, w którym pływały trzy

rybki. Postukał w szkło i dwie odwróciły się w jego stronę, a
trzecia popłynęła dalej.

- Trzeba wymienić żarówki, bo w tym świetle łuski mają

kolor mosiądzu - powiedział.

Zadzwonił telefon. Nie otwierając oczu, Brenna bezbłędnie

trafiła ręką na słuchawkę,

- O! - zdziwił się Tanner.
- Potrafi znaleźć słuchawkę, nawet gdy telefon wyrwie ją z

background image

głębokiego snu - wyjaśniła Kim.

- Słucham? Do ciebie.

Brenna, wciąż z zamkniętymi oczami, wyciągnęła rękę w

stronę Kim.

Dziewczyna zerknęła na zegarek. Było pięć po siódmej, co

oznaczało, że Dań uwierzył w jej punktualny powrót do domu.

Pochlebiało jej, że tak bardzo zależy mu na rozmowie, ale
wolałaby, żeby zadzwonił później, gdy zostanie już sama.

Po sekundzie namysłu przeszła do kuchni, aby mieć choć

złudzenie prywatności.

Dań zdążył podziękować za udane przyjęcie, gdy zajrzała

Marissa i głośno zapytała:

- No i co? Idziesz na zabawę?
- Na jaką zabawę? - zdziwił się Dań. - Przecież to nie

karnawał.

- Zaproś go, jeśli nie chcesz siać pietruszki - dodała

Marissa.

- Nie...

Marissa wyrwała jej słuchawkę.

- Dań, wybierzesz się z nami? Tak, Tanner, ja i wy dwoje.

Kim ma ochotę, ale... Gdzie? W mojej szkole. Opowiadałam ci

o niej, pamiętasz? W sali gimnastycznej. Dobrze, do zobaczenia
za pół godziny.

Odłożyła słuchawkę i zadowolona zatarta ręce. Kim

przyjrzała się jej spod zmrużonych powiek.

- Nie podoba mi się, że podejmujesz decyzję za mnie.
- Czasem ktoś musi. Zresztą, to dla twojego dobra. Na

pierwszej randce człowiek zwykle czuje się skrępowany, a z

nami będzie ci łatwiej.

- Wcale nie zamierzałam się umawiać...
- Nie bądź dziecinna. Po co zapraszać dwudziestu

przystojnych kawalerów, jeśli nie chcesz żadnego poznać
bliżej?

- To nie fair wobec kogoś, kto nie za bardzo mnie

background image

interesuje. Czemu Dań ma marnować wieczór, skoro żaden ciąg
dalszy nie nastąpi?

- A jeśli dla niego to nie będzie strata czasu?
- Riss...
- Skąd masz pewność, że nie będzie dalszego ciągu? Daj

mu szansę. Może to najmilszy człowiek pod słońcem.

Na taki argument Kim nie znalazła odpowiedzi. Poza tym

uznała, że już za późno, by dzwonić do Dana i wszystko

odkręcać. Zresztą, nie miała jego numeru.

Randka w szkole! Też pomysł!

Znowu rozległ się dzwonek.

- Ale zrobił się ruch - mruknęła pod nosem.
- Przecież o to wam chodziło - słusznie zauważył Tanner.

W drzwiach ukazał się uśmiechnięty Robert z

nieodłącznym zawiniątkiem pod pachą. Obrzucił obecnych

pytającym spojrzeniem i zatrzymał wzrok na Kim.

- Dzwoniłem wcześniej i dowiedziałem się, że o siódmej

będziesz w domu.

- A, to ty dzwoniłeś incognito - powiedziała Marissa. -

Przepraszam, ale plany się zmieniły i wychodzimy. Robert

posmutniał.

- Wszystkie?

Kim zrobiło się go żal, więc powiedziała:

- Nie, Brenna zostaje.
- Brenno, masz szczęście - zawołała uradowana Marissa. -

Jeśli będziesz miła, może Robert ugotuje ci brokuły.

- Co? - Brenna zalotnie spojrzała na Roberta. - Do diabła z

brokułami. Siadaj koło mnie i pogadamy o fettuc - cine
carbonara.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

W windzie Kim powiedziała:

- Biedny Robert! Nie wypada go tak traktować.
- Czemu? - zdziwiła się Marissa. - „Biedny" Robert jest

dorosły i gdy będzie miał dość Brenny, po prostu sobie pójdzie.

Przecież nie zostawiliśmy go w klatce z tygrysem ludojadem.

- Brenna jest gorsza od tygrysa - mruknął Tanner.
- Jak śmiesz tak mówić! - oburzyła się Kim. - Nie znasz

jej. Bywa nietaktowna, ale...

- Zdecyduj się, po czyjej jesteś stronie. Martwisz się o

tego biedaka czy nie? - spytał Tanner.

Kim przygryzła wargę i postanowiła nie odzywać się do

niego przez cały wieczór. Po chwili zreflektowała się. Przecież
on tego nawet nie zauważy, będzie uprzejmie słuchał Marissy,

która już zaczęła opowiadać o swoich uczniach.

Niewielki parking przed szkołą był zapełniony. Tanner

zatrzymał auto między dwiema półciężarówkami. Kim z
dezaprobatą popatrzyła na wąskie przejście między
samochodami.

- Szkoda, że nie wybrałeś węższego miejsca - rzuciła

poirytowana. - Nie musiałabym się głowić, jak wysiąść.

Tanner złapał ją za ręce i bezceremonialnie wyciągnął z

auta.

- Co mówiłaś?
- Że... bardzo dziękuję - syknęła.
- O, widzę Dana - zawołała Marissa. - Stoi na schodach.

Świetnie.

- Tak prędko dojechał? - zdumiał się Tanner.

Dlaczego dziwi go fakt, że ktoś na mnie czeka? - zżymała

się Kim w duchu. Odeszła szybkim krokiem, zostawiając

Marissę i Tannera w tyle.

- Już mam bilety - oznajmił Dań. - Wchodzimy, czy

zaczekamy na Marissę?

- Muszę zapytać ją, jak długo zamierza tu zostać i kiedy

background image

wracamy do domu.

- Ja cię odwiozę.
- Dziękuję.

Kątem oka obserwowała Marissę i Tannera. Przystanęli.

Uśmiechnięta przyjaciółka coś powiedziała i wzięła swego

towarzysza pod rękę. Kun widywała Tannera z zupełnie innymi

kobietami, więc wystraszyła się, że Marissie grozi
niebezpieczeństwo. Czy to może być dobry znak, że umówił się

z osobą, dzięki której ma okazję uświadomić sobie, co tracił w
kontaktach z blondynkami? A jeśli - nawet niechcący - zrani

uczucia dobrej i wrażliwej istoty? Kim nieznacznie wzruszyła

ramionami. Ostrzegła przyjaciółkę. Nic więcej nie mogła zrobić.

- Chodźmy. - Uśmiechnęła się do Dana. - Ty kupiłeś

bilety, ja zafunduję lemoniadę.

Uczniowie

niezbyt pomysłowo udekorowali salę

balonikami i serpentynami z bibułki, podłogę zakryli brezentem,

a stoiska rozmieścili bez wyraźnego planu. Za szklaną ścianą
znajdował się basen, nad którym wisiało składane krzesełko
przyczepione do tarczy strzelniczej. Koślawy napis na ścianie

obwieszczał, że za dolara można spróbować opryskać wodą

dyrektora szkoły. Kilku chłopców stało w kolejce. Dyrektor

miał mokre włosy, więc komuś już się udało.

- Podziwiam go, że zgodził się wziąć udział w takiej

zabawie - zauważył Dań.

- Jak twierdzi Marissa, to wyjątkowy pedagog i ma

doskonały kontakt z uczniami. Był u nas na przyjęciu.

Poznaliście się?

Sama nie miała wtedy okazji porozmawiać z dyrektorem,

ponieważ nie odstępowała Tannera.

- Chyba...
- Masz jakieś wątpliwości?
- Bo z mokrymi włosami wygląda inaczej.
- Aha. O, tam jest stoisko, którego szukam. Niestety, nie

widzę lemoniady. Napijesz się kawy?

background image

- Chętnie.

Kupili kawę i powoli szli wzdłuż stoisk, w których różne

kluby i szkolne koła zainteresowań prezentowały swoje

popisowe wyroby. Kim łakomie patrzyła na placuszki i ciastka

w czekoladzie. W rogu sali kwintet muzyczny stroił
instrumenty.

Dań rozglądał się z takim zainteresowaniem, jakby nigdy

w życiu nie widział nic ciekawszego. Gdy obeszli salę dwa razy,
znudzona Kim dyskretnie ziewnęła.

- Ja na chwilę usiądę, ale ty idź dalej, jeśli masz ochotę.

Dań sprzeciwił się bez przekonania, ale niebawem odszedł.

Popijając kawę, Kim przez parę minut obserwowała dzieci i
dorosłych.

-

Czy już chcesz wezwać taksówkę? - usłyszała

nieoczekiwanie za plecami.

Przy stoliku stanął Tanner.

- Jeszcze nie, ale chyba niedługo to zrobię. Dań na pewno

nie zauważy, że zniknęłam. Gdzie Marissa?

- Pilnuje stoiska z książkami. Mnie odesłała i życzyła

dobrej zabawy.

- Weź udział w konkursie. Może wygrasz placek.
- Nie przepadam... Co ty zrobiłabyś z nagrodą?
- Oddałabym z powrotem, bo wiem, że uczniowie w ten

sposób zbierają pieniądze - sprzedają tę samą rzecz po kilka

razy. Czy Marissa namówiła cię na fanty?

- To tajemnica.

Kim rzuciła pusty kubek do kosza.

- Kawa była nawet niezła.
- Strasznie tu gorąco - zauważył Tanner. - Chcesz

odetchnąć świeżym powietrzem?

Kim już wcześniej zastanawiała się, dlaczego jest duszno.

Okna wprawdzie otwarto, lecz były tak wysoko, że nie czuło się
powiewów świeżego powietrza, a od różnych zapachów

chwilami aż kręciło się w głowie.

background image

- Chętnie wyjdę.

Automatycznie skierowała się ku głównym drzwiom, lecz

Tanner pociągnął ją w przeciwną stronę. Wprowadził ją do

wąskiego korytarza i otworzył boczne drzwi wiodące na taras.

- Skąd wiedziałeś o tym wyjściu?
- Od Marissy.

Kim odniosła wrażenie, że się speszył. Czyżby byli tu

razem? To niepodobne do Marissy, która nigdzie - a tym
bardziej w szkole

-

nie szukała ciemnych zakątków

odpowiednich do wymieniania ukradkowych pocałunków.

Chyba Tanner nie zawrócił jej w głowie do tego stopnia, że się

zapomniała?

- Myślałam, że chodziłeś do tej szkoły.
- To ona już tak długo istnieje?

Stanęli przy balustradzie, z daleka od siebie. Dziedziniec

był skąpany w księżycowym blasku, a z sali dobiegały

przyciszone dźwięki sentymentalnej melodii.

- Muzycy powinni grać tutaj - odezwała się Kim

półgłosem. - Idealne miejsce... Nogi same rwą się do tańca...

- Może celowo umieszczono ich tam, żeby nie było

kłopotów - odparł Tanner. - Chłopcy są w niebezpiecznym

wieku, więc lepiej nie kusić licha - dodał i ukłonił się
szarmancko. - Ale skoro warunki są odpowiednie, a mademoi -
selle
rwie się do tańca... Czy uczyni mi pani ten zaszczyt?

Kim parsknęła zduszonym śmiechem.

- Daj spokój. Ja tylko...
- Chcę zatańczyć - dokończył Tanner. - Według zasad bon

tonu powinienem poprosić Dana o pozwolenie, ale nim go

znajdę, orkiestra zagra inny kawałek i okazja przepadnie. -

Wyciągnął ręce. - Chodź.

Kim uznała, że nie warto się opierać. W końcu to tylko

jeden taniec. Jednak wewnętrzny głos ostrzegał ją, że lepiej nie
zbliżać się do Tannera, nie tańczyć z nim. Nie posłuchała,

zamknęła oczy, rozkoszując się melodią.

background image

Nie od razu zorientowała się, że muzyka umilkła. Poczuła

gorący oddech na policzku i otworzyła oczy. Przemknęła jej
myśl, że mogłaby zarzucić Tannerowi ręce na szyję i...

Co mi przychodzi do głowy? - zreflektowała się. Przecież

on przyszedł tu z Marissa.

- Musimy wracać - odezwała się zmienionym głosem. -

Zapomniałam, że chcę jeszcze coś sprawdzić. Przekazałam na
aukcję dość nietypową rzecz, wiec zobaczę, czy dobrze ją
oznaczono.

Tanner natychmiast opuścił ręce, a Kim speszyła się

jeszcze bardziej. Czy łudziła się, że przytuli ją wbrew jej woli?

W sali było zdecydowanie mniej powietrza niż przedtem.

- Aukcja już się zaczęła.

Kim liczyła, że niebawem uwolni się od Tannera. Szli

właśnie wąskim przejściem między stoiskami, gdy nagle

potknęła się. Spojrzała pod nogi. Na podłodze leżały rozrzucone

książki. Okazało się, że przechodzą obok stoiska bibliotecznego,
w którym przed chwilą spadły półki. Marissa właśnie

podtrzymywała ściankę, a Dań przykręcał śrubki.

- Patrzcie, co się stało - zawołała zasapana Marissa. - Półki

rozleciały się, bo chłopcy niedbale je zmontowali. Całe

szczęście, że Dań był w pobliżu. Dzięki niemu nie zginęłam pod
lawiną książek.

- Dziękuję ci za uratowanie mojej przyjaciółki. Dań

popatrzył na Tannera z wyrzutem. To on powinien wybawić

Marissę z opresji.

- Pomogę ci ułożyć książki - zaofiarowała się Kim.
- Nie warto. Zanim Dań zmontuje półki, impreza

dobiegnie końca. Jutro uczniowie pozbierają książki i zaniosą je

do biblioteki. Idźcie stąd, bo tylko przeszkadzacie. Spróbujcie

coś wygrać. Aha, przydałoby się ciasto do wieczornej herbaty.

- Bardzo lubię tort czekoladowy - odezwał się Dań.

Wprawdzie Kim zżymała się w duchu, ale posłusznie

odeszła. Ciekawe, czy Marissa domyśliła się, co zaszło na

background image

tarasie. No, właściwie nic się nie stało. Przelotna myśl nie jest

zdrożnym uczynkiem. W sprzyjających warunkach - księżyc w
pełni, ładna muzyka i przystojny mężczyzna - pokusa jest

zrozumiała, lecz Kim była zadowolona, że jej nie uległa. Zresztą

Marissa i Tanner nie ogłosili zaręczyn, wiec nawet gdyby

pocałowała sympatię przyjaciółki, nie popełniłaby przestępstwa.

Byłoby to zachowanie nietaktowne, niemądre, może trochę
ryzykowne, ale nie niemoralne.

Nie rozumiała, dlaczego ma wyrzuty sumienia.

Wolałaby wrócić do domu z Marissa i Tannerem, lecz Dań

uparł się, że ją odwiezie. I zepsuł jej humor, ponieważ przez

całą drogę ostro krytykował Tannera za to, że w krytycznym
momencie nie było go przy Marissie.

Chcąc, nie chcąc, stanęła w obronie przeciwnika.

- Tanner twierdził, że odesłała go i kazała mu się zabawić.
- To nie ma nic do rzeczy. Na pewno zrobiła tak z dobrego

serca, a nie dlatego, by się go pozbyć. Nie chciała, żeby się
nudził. Zresztą, nieważne, co powiedziała. Powinien być pod

ręką, gdy go potrzebowała.

- Skąd miał wiedzieć, że półki się zawalą?
- Ja od razu zauważyłem, że są źle zmontowane.
- To zrozumiałe. Słyszałam, jak mówiłeś Marissie, że

lubisz obrabiać drewno.

- Jestem stolarzem. Ale każdy, kto ma oczy, powinien

widzieć, że konstrukcja jest chwiejna - upierał się Dań. -

Najgorsze, że Tanner zniknął jak kamfora. Ciekawe, gdzie był i

co robił. Nie dotrzymywał towarzystwa dziewczynie, z którą
przyszedł.

- Podobnie jak ty - mruknęła Kim.
- Co takiego?
- Nic.

W milczeniu zajechali przed blok.

- O, znowu pełen parking. Zatrzymaj się pod tamtym

drzewem, a ja prędko wyskoczę.

background image

- Myślałem, że zaprosisz mnie na wygrane ciasto. Kim

zerknęła na pudło, które zamierzała „przez nieuwagę" zostawić
w samochodzie.

- Lepiej nie narażać się na to, że straż miejska zabierze

auto zostawione poza parkingiem.

Niezrażony Dań znalazł jednak wolne miejsce.

- Stanę tutaj.
- Do licha, nie zauważyłam. Chyba muszę wybrać się do

okulisty...

W windzie nacisnęła już przycisk, ale Dań przytrzymał

drzwi.

- Zaczekaj, oni też idą.
- Kto? - Kim obejrzała się i zobaczyła Marissę z

Tannerem. - Aha.

Gdy weszli do mieszkania, Brenna siedziała na podłodze w

pozycji lotosu. Kim zauważyła, że Tanner patrzy na jej

przyjaciółkę podejrzliwie, więc podeszła do niego.

- Na dywanie nie widać śladów krwi - szepnęła.
- Ale zobacz, jaki ona ma brzuch - rzekł Tanner również

szeptem, - A Roberta ani śladu.

- Wstydźcie się! - Marissa popatrzyła na nich zgorszona. -

Bren, jak minął wieczór?

- Bardzo przyjemnie. Robert nauczył mnie robić nisko -

kaloryczne fettuccine carbonara.

- Nauczył cię? - zdumiała się Kim. - Ty gotowałaś?
- Ściślej mówiąc, pokazał mi, jak się robi. Jestem mało

pojętna, więc mam nadzieję, że gdy nabiorę ochoty na to samo,
Robert znowu udzieli mi lekcji pokazowej.

- No, no, nie przypuszczałem, że on jest taki bystry - rzekł

Tanner. - Nakarmił ją byle czym, aby tylko ocalić siebie.
Genialne posunięcie.

Biurowiec firmy Westway Cosmetics znajdował się dość

daleko od Printers Ink. Nie chcąc tracić czasu na jazdę w tę i z

powrotem, Kim zabrała ofertę do domu, żeby oddać ją rano, w

background image

drodze do pracy. Z bliska biurowiec wywierał imponujące

wrażenie, a wystrój wnętrza świadczył, że nie szczędzono
pieniędzy na jego wykończenie. Posadzkę zakrywał

niebieskoszary dywan, na ścianach wisiały gustowne akwarele,

a kryształowe żyrandole i kinkiety mieniły się różnymi

kolorami. Wszystko było starannie skomponowane.

Kim doszła do wniosku, że ludzie, którzy zadbali o taki

wystrój wnętrza, niewątpliwie zechcą otrzymać wytworny

katalog. Przez chwilę miała ochotę zawrócić i uciec. Pomyślała

jednak, że nie ma powodu do obaw. Nie do niej należy
zaprojektowanie katalogu. Ona ewentualnie otrzyma zlecenie na

wydrukowanie przygotowanego wzoru. Uniosła wyżej głowę i
ruszyła za ochroniarzem.

- Dzień dobry.

Sekretarka oderwała wzrok od komputera i spojrzała na

nią, więc Kim uśmiechnęła się i podała wizytówkę.

- Jestem Kimberley Burnham. Przyszłam do pani Wal -

lace w sprawie nowego katalogu.

- Proszę zostawić ofertę u mnie. Kim zrzedła mina.

Niezręcznie wyjęła lśniącą białą teczkę i przez moment

trzymała jak drogocenny skarb.

- Gdyby pani Wallace miała jakieś pytania...
- Na pewno skontaktuje się z panią.

Sekretarka obojętnie położyła teczkę na pliku kopert.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu.

- Dziękuję, że osobiście nam doręczyłeś. Doceniamy takie

podejście.

Na progu ukazał się Tanner - w nowym garniturze,

śnieżnobiałej koszuli i czerwonym krawacie - ściskający rękę
postawnej blondynki.

Kim zirytowała się. Ją potraktowano zdawkowo, a jej

przeciwnika poproszono do gabinetu. To dowód, że w tym
wypadku nie ma mowy o prawdziwej konkurencji i
niepotrzebnie wysłano zawiadomienia o przetargu.

background image

- Dzień dobry, Tanner - powiedziała chłodno. - Tanner

odwrócił się i ukłonił.

- Dzień dobry. Co za niespodzianka! Ty też ubiegasz się o

zlecenie? Gdzie twoja oferta?

Mówił tonem, który Kim uznała za lekceważący. Bała się,

że wybuchnie, więc przygryzła wargę i bez słowa wskazała

swoją teczkę.

- Znasz Jerri Wallace? - spytał Tanner. - Jerri, to Kim

Burnham z Printers Ink.

Blondynka nie zdołała ukryć zdumienia.

- Z konkurencyjnej drukarni? - Podała Kim rękę. - Miło mi

panią poznać. Czy już złożyła pani ofertę?

Sekretarka podała szefowej białą teczkę, a Tanner zapytał:

- Zostajesz?
- Nie. - Spojrzała na Jerri Wallace. - Wszystko jest w tej

teczce, więc nie chcę zabierać pani czasu.

- Wyjdziemy razem - zaproponował Tanner.
- Dobrze.
- Do zobaczenia za tydzień - powiedziała Jerri.

Przed sekretariatem stał ten sam ochroniarz. Kim zacisnęła

pięści ze złości. Widocznie wiedział, że ona długo nie zabawi.

- Ja odprowadzę panią Burnham - zwrócił się do niego

Tanner.

Po odejściu ochroniarza Kim przystanęła.

- Ale masz tupet! - syknęła. Tanner wysoko uniósł brwi.
- Co ja takiego zrobiłem? Masz mi za złe, że cię

odprowadzam?

- Nie, ale mierzi mnie, że ja dostałam obstawę, a tobie

wolno eskortować innych.

- O co ci chodzi?
- Jeszcze ci trzeba tłumaczyć? To przecież jasne, że nie

mam najmniejszej szansy na zlecenie od nich, niezależnie od
tego, jakie rozwiązania i kosztorysy podaliśmy.

- Masz takie same szansę jak inni.

background image

- Z wyjątkiem ciebie. - Zmieniła głos i zjadliwie

zakończyła: - Bardzo uczciwa konkurencja.

- Znam Jerri jeszcze ze studiów, ale ten fakt nic nie

znaczy.

- O, to mi ulżyło! Wczoraj martwiłam się, że zobaczysz

moją ofertę leżącą na biurku... Na pewno śmiałeś się w kułak, że

próbuję ją zasłonić.

- Niczego nie widziałem. A nawet gdyby, to nic bym nie

odczytał.

- Bo nie potrzebowałeś.
- Wybacz, ale to nie pora i miejsce na kłótnię.
- Ja już skończyłam.
- Cieszy mnie. - Gdy wyszli z budynku, zaproponował: -

Podwiozę cię do stacji metra.

- Dziękuję, nie skorzystam.
- Wsiadaj. - Otworzył drzwi samochodu. - No?
- Właściwie, czemu nie? Przynajmniej zaoszczędzę trochę

czasu.

Ledwo ruszyli, Tanner odezwał się ostrym tonem:

- Zarzucasz mi, że mam konszachty z dyrektorką Westway

Cosmetics i posługując się nieuczciwymi metodami, usiłuję

zdobyć zlecenie, choć prawdopodobnie mój kosztorys jest
wyższy niż twój.

- Na pewno w ten sam sposób dostałeś zamówienie od

Pettigrew. „Może moja oferta jest lepsza pod innymi

względami" - powtórzyła jego słowa. - Musi przecież być coś,
co jest warte dodatkowych kosztów.

- To bardzo poważne oskarżenie. Nie lubię, gdy moja

uczciwość jest kwestionowana.

- Przepraszam. Trochę się zapędziłam.
- Zobaczymy, jaki będzie wynik. Może zwycięży jakiś

nowicjusz, który ma jedną fotokopiarkę i uważa się za drukarza
pełną gębą.

Kim nie dała odwieść się od tematu.

background image

- Musisz przyznać, że sprawa wygląda podejrzanie. Inne

oferty lądują na biurku sekretarki, a ty zostałeś dopuszczony
przed oblicze najważniejszej osoby.

- Moja oferta też wylądowała na biurku, ale sekretarka

powiedziała, że Jerri chce się ze mną widzieć. Mogę ci zdradzić,

że w innej sprawie.

Nieprzekonana Kim zamilkła.

- Jedziesz do pracy? - zagadnął po chwili Tanner.
- Tak. Czemu pytasz?
- Podwiozę cię do biura.
- Nie musisz.
- Ale to po drodze.
- Fakt, nawet ci wygodniej zawieźć mnie na miejsce niż do

metra.

- Masz rację, ale niepotrzebnie mówisz to głośno.

Naprawdę wolałabyś czekać na peronie, niż jechać ze mną?

Kim nie odpowiedziała.

- Jak spędziłaś czas z Danem?
- Przyjemnie. To bardzo miły człowiek.
- Usuń go z listy.
- Czemu?
- Określenie „bardzo miły człowiek" źle rokuje. Nie

wyglądałaś na zachwyconą, gdy poprosił, żebyś odprowadziła
go do windy.

Kim była zła, że Tanner nie tylko wszystko widzi, ale

ośmiela się komentować. Nie lubiła ludzi wtrącających się w
cudze sprawy.

- Kto figuruje jako następny na twojej liście? - dopytywał

się Tanner. - Jak ich poszeregowałaś? Od najlepszych do
najgorszych czy na odwrót? Kogo wyeliminujesz najpierw?

Wczorajsza randka z Danem okazała się pomyłką, prawda?

- Nie będę z tobą omawiać moich osobistych spraw.
- Jak chcesz. Ale gdybyś potrzebowała rady...
- Dobrze wiedzieć, że jesteś chętny. A tymczasem ja tobie

background image

dam dobrą radę. Strzeż się Dana.

Chce mnie pobić?

- Nie wiem, ale bardzo troszczy się o Marissę.

- Martwi się, że będę ją nachodził? - Właśnie dojechali do

Printers Ink. Tanner zmienił temat: - Zamierzasz ubiegać się o
zlecenie od Hallowella?

- Nie mam odpowiedniego sprzętu.
- Dobrze, ze zdajesz sobie z tego sprawę.

Kim zacisnęła pięści i policzyła do dziesięciu, aby

powstrzymać się przed wybuchem. Czy ten facet uważa, że ona

nie potrafi wykonać żadnego bardziej skomplikowanego

zadania? Wzburzona wyskoczyła z samochodu i zatrzasnęła
drzwi.

Tanner wychylił się przez okno.

- Szkoda, bo moglibyśmy pojechać tam razem. To byłaby

prawie randka! Och, przepraszam, mojego nazwiska na pewno

nie ma na liście szanownej pani.

Uśmiechnął się szelmowsko i odjechał.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Gdyby Tanner znajdował się na liście, taka uwaga

zdyskwalifikowałaby go zupełnie. Kim była przekonana, że w

zwykłych okolicznościach nie podwozi znajomych ubiegających

się o te same zlecenia. Dlaczego teraz wpadł na ten pomysł?

Dobrze, że nie wie, jak bardzo ją zirytował i na jakie tory

skierował jej myśli. Z satysfakcji zacierałby ręce.

Marge spojrzała na nią krytycznie.

- Ale dziś się spóźniłaś! Rick cię szukał, bo chce zapytać o

jakąś robotę.

- O ulotkę reklamową dla Tylera - Royale'a?
- Nie wiem. Kręcił się tu dość długo, ale w końcu nie

wytrzymał nerwowo i poszedł sobie. Obiecałam, że jak tylko

przyjdziesz, od razu poślę cię do niego.

- Pozwól mi się rozebrać.

Wróciła bez płaszcza, a Marge wymownie popatrzyła na

pąsowy kostium.

- Z jakiej okazji tak się wystroiłaś?
- Byłam w Westway Cosmetics. Nie powiedziała jednak,

jak ją potraktowano, żeby sekretarka nie dolała oliwy do ognia.

- Myślałam, że chciałaś odpowiednio prezentować się w

mercedesie. - Marge poprawiła okulary. - Przypadkiem
widziałam, z czyjego auta wysiadłaś. Od kiedy Tanner dorabia
jako taksówkarz?

- Jeszcze nie dorabia, ale to niezła myśl. - Kim

uśmiechnęła się przewrotnie. - Przy następnym spotkaniu

podsunę mu twój pomysł. Idę do hali maszyn.

- Uważaj, żebyś nie poplamiła kostiumu.

W hali było wyjątkowo cicho. Prasa Ripleya drukowała

ostatnią partię biuletynu, który należało dostarczyć Tannerowi

tego popołudnia. Stos zadrukowanych stron rósł powoli, ale
bezustannie.

Rick majstrował przy sąsiedniej maszynie.

- Awaria? - zapytała Kim.

background image

Rick wyprostował się i odłożył klucz.

- Nie. Robię przegląd, żeby zabić czas.
- Podobno coś cię gnębi.
- Dostałaś kopię ulotki dla Tylera - Royale'a?
- Nie.
- Kiedy ją wreszcie przyślą?
- Nie podali dokładnej daty.
- Zawsze zwlekają do ostatniej chwili, a tu zlecenie dla

szkoły czeka. Co mam robić? Jeśli zacznę drukować

podręczniki, a przyjdzie kopia ulotki, będę musiał przerwać.

- A po ponownym ustawieniu maszyny może się okazać,

że w podręcznikach będą drobne różnice.

- Otóż to. Nie wiem, czy dyrektor szkoły jest bardzo

wymagający. Wiadomo natomiast, że ludzie z Tylera - Royale'a

zawsze się spóźniają, choć innych poganiają. Więc, co mam

robić: siedzieć i czekać, czy drukować podręczniki?

- Weź się za podręczniki - zadecydowała Kim. - Nawet

jeśli będą drobne różnice, kto je zauważy? Chyba nikt nie

będzie sprawdzał wszystkich egzemplarzy strona po stronie.

- Podałaś najniższy możliwy kosztorys, prawda?
- Tak, ale to nie znaczy, że szkoła dostanie produkt gorszej

jakości. Uprzedziłam dyrektora, że zapłaci mniej, bo
podręczniki będą drukowane w przerwach miedzy innymi
zleceniami.

- Niedługo możemy tu mieć urwanie głowy, więc

rozsądniej będzie zacząć robotę. Zaraz za to się zabiorę. Jak

wypadła wizyta w Westway Cosmetics?

- Inaczej niż myślałam. - Kim westchnęła. - Lepiej nie

liczyć na pracę od nich.

- Nie ma nadziei?
- Słaba.
- Szkoda, bo cieszyłem się na tę robotę. Początkowo

uważałem, że to szaleństwo, ale moglibyśmy pokazać, co

potrafimy. Nie mieliśmy takiego zlecenia od...

background image

- Rozejścia się wsporników - dokończyła Kim głuchym

głosem. - Nigdy nie wspominasz tamtych czasów.

- Ale chyba nadeszła pora, bo niedługo minie dwadzieścia

pięć lat Ty wtedy byłaś dzieckiem.

- Miałam cztery latka.
- A ja kilkanaście i dopiero zaczynałem uczyć się fachu.
- Czemu zostałeś z moim ojcem, zamiast odejść z panem

Calhounem? Czy oni zadecydowali, kto do kogo przechodzi?

Zawsze mnie to intrygowało.

- Nie wiem, co omawiano w gabinecie, ale czasami krzyki

dochodziły aż tutaj, mimo huku maszyn. Zostałem, bo twój
ojciec mnie o to prosił. Prosił wszystkich, ale innych pociągała
zmiana, nowość, więc się przenieśli. Zostałem ja i główny

maszynista. Gdy on przeszedł na emeryturę, objąłem jego
stanowisko.

- Teraz to pusty tytuł - rzekła Kim. - Miałam nadzieję, że

stała praca dla Westway Cosmetics zmieni tę sytuację i pozwoli
mi zatrudnić parę osób. Wtedy ty tylko nadzorowałbyś innych, a

tak, musisz wszystko robić sam.

- Może tak jest lepiej. Mniejsze napięcie to też plus.

Współpraca z Westway Cosmetics wiązałaby się przecież z

dużym ryzykiem.

Kim doceniła próbę pocieszenia, lecz w głosie Ricka

słyszała nutę rozczarowania.

Oczywiście, trudno otrzymać każdą pracę, o którą

człowiek się ubiega. Gdy konkurencja jest uczciwa, łatwiej

pogodzić się z przegraną. Ale w tym wypadku...

Kiermasz kawalerów przyniósł spodziewany efekt i telefon

dzwonił bez przerwy. Tego wieczoru Kim wróciła do domu

pierwsza i włączyła automatyczną sekretarkę. Nie zdziwiła się,

że większość ludzi dzwoniła do Brenny, ale zaskoczyła ją liczba
telefonów do Marissy. Do niej zadzwoniły tylko dwie osoby.
Ledwo usłyszała głos Roberta, znowu • { poczuła się wobec

niego winna. Kończyła notować numery, gdy weszła Brenna.

background image

- Wiesz, zgłosiło się sporo panów, którzy byli na

przyjęciu. Zadzwonisz do wszystkich?

- Nie. - Brenna wzruszyła ramionami. - Bo wiem, jak

należy postępować z mężczyznami. Pierwszy telefon zostawia

się bez odpowiedzi, drugiego wysłuchuje się bez entuzjazmu.
Dopiero gdy facet zadzwoni po raz trzeci...

- Większość chyba zrezygnuje po drugiej próbie.
- Tacy nie są warci zachodu.

Kim wyznawała inne zasady i dlatego wybrała numer

Roberta. Musiała chwilę poczekać, aż odbierze telefon, a gdy

się odezwał, powiedziała:

- Przepraszam, że odrywam cię od pracy, ale myślałam, że

mam oddzwonić, jak tylko wrócę.

- Miło mi, że dzwonisz. - Robert był zaskoczony, ale

zadowolony. - Chciałbym po pracy wpaść do was i przywieźć

coś słodkiego. Oczywiście, jeśli można...

Kim pomyślała, że zapamiętał nauczkę i woli nie

przyjeżdżać bez uprzedzenia. Może chce wiedzieć, kogo u nich
zastanie.

- Nie zamierzam wychodzić, a Brenna i Marissa chyba też

będą w domu.

Brenna przecząco pokręciła głową.

- Ja wychodzę, bo umówiłam się z jednym maklerem,

który był na przyjęciu. Kim zakryła słuchawkę.

- Już dzwonił trzy razy? Ciekawe, ja tego jakoś nie

zauważyłam.

- Wiec do zobaczenia - powiedział Robert. - Dziś mamy

naszą specjalność: creme brulee. Najlepiej smakuje zaraz po

wyjęciu z piekarnika, a następnego dnia, niestety, bywa do
wyrzucenia.

- Chętnie pomożemy zjeść resztki.
- Resztki? - oburzył się Robert. - Jak możesz...
- Przepraszam. Wiem, że nie to miałeś na myśli. Już mi

ślinka leci, bo creme brulee bardzo rzadko pojawia się na

background image

naszym stole. Do zobaczenia.

- Creme brulee? - powtórzyła Brenna. - Dobrze, że

wychodzę, bo nie oparłabym się pokusie.

- Może Robert zna wersję niskokaloryczną.
- Wątpię. - Brenna włożyła płaszcz. - Zjedz moją porcję,

niech ci idzie na zdrowie.

- Nie czekasz na maklera? Rzekomo wyznajesz zasadę, że

nie należy wychodzić mężczyznom naprzeciw.

- Umówiliśmy się nie na randkę, lecz na drinka.

Kim nie zdążyła zapytać, jaka to różnica, ponieważ

zadzwonił telefon. Sądząc, że to Robert o czymś zapomniał,

podniosła słuchawkę i uśmiechnęła się.

- Słucham.
- Co za niespodzianka. - W słuchawce usłyszała głos Tan -

nera. - Gdy niczego nie podejrzewasz, masz bardzo miły głos.

- Wszystko zależy od tego, z kim rozmawiam.
- Nadal jesteś na mnie zła?
-

Wcale nie byłam zła - sprostowała. - Tylko

zdegustowana.

- Cieszy mnie. Jak często obsługujesz telefon w waszej

centrali randkowej? Robicie to na zmianę, czy ciągniecie losy?

- Po prostu zapomniałam, że mamy sekretarkę. Zadzwoń

jeszcze raz i nagraj wiadomość.

- Wolę rozmawiać z tobą.
- Ale na mnie nie można tak polegać jak na maszynie. Już

notuję, co mam przekazać: „Marisso, dzwonił Tanner.

Uprzedził, że więcej się nie spotkacie". Nie, mam lepszą wersję:
„Tanner chce się oświadczyć". A najlepiej będzie, jeśli zostawię

obie wiadomości do wyboru.

- Wcale nie chciałem rozmawiać z Marissą. Tego Kim się

nie spodziewała.

- Dzwonię z dwóch powodów - spokojnie wyjaśnił

Tanner. - Po pierwsze, żeby spytać, czy chcesz z nami zarządzać

tutejszym terenem. Należę do komitetu nominacyjnego i stąd

background image

wiem, że wysunięto twoją kandydaturę.

- Dziękuję za wyróżnienie, ale nie mogę przyjąć

zaszczytu. Nie nadaję się do takich funkcji. Mam zbyt
buntownicze usposobienie.

-

Czasem przydaje się osoba, która kwestionuje

propozycje pozostałych.

- I jest utrapieniem dla całego zarządu?
- To też bywa potrzebne. Nie podejmuj decyzji pochopnie.

Zawsze warto się zastanowić. Szkoda tracić szansę wpływania
na gospodarowanie wspólnym terenem.

- Wobec tego poczekam ze trzy dni i potem odmówię. A

drugi powód?

- Mam sprawę do Brenny.
-

Chcesz rozmawiać z pogromczynią mężczyzn?

Niemożliwe,

- Mówiłaś, że powinienem dać jej szansę. Wziąłem sobie

twoje słowa do serca. Kim nie potknęła haczyka.

- Ciekawe, co Marissą na to.
- Zapytaj ją.
- Dobrze, zapytam. A jeśli chodzi o Brennę, właśnie

poszła na randkę.

- Niech zgłosi się do mnie po powrocie.
- Uprzedzam - rzekła Kim słodziutkim głosem - że ona ma

zasady i nie dzwoni do nowo poznanych mężczyzn. A
przynajmniej nie po pierwszym telefonie...

- Założę się, że do mnie zadzwoni.
- Lepiej nie ryzykuj. Jeśli stawka będzie wysoka, mogę nie

przekazać wiadomości i ona nie zadzwoni, wiec wygram zakład.

- A ja kiedyś zapytam, dlaczego się nie odezwała i wtedy

znajdziesz się w głupiej sytuacji. No, o co zakład?

- Naprawdę chcesz się założyć?
- Tak.
- Dobrze. Załóżmy się o kawę, na którą mnie zapraszałeś.
- Rozczarowałaś mnie. Taka niska stawka świadczy o

background image

braku pewności siebie. Chyba stać cię na to, żeby zaryzykować

coś ciekawszego?

- Pod jakim względem? Jeśli spodziewasz się czegoś

szalonego... Na przykład, że się z tobą prześpię...

- O, to już lepsze. Zgadzam się.
- Wcale nie chciałam...

Urwała speszona, ale pomyślała, że Tanner żartuje i oboje

wiedzą, że zakład jest absurdalny. Nie ma powodu do paniki.

Trzeba zachować spokój, bo w przeciwnym razie Tanner

nabierze podejrzeń i będzie zastanawiał się, dlaczego ona
traktuje żart poważnie. Doszła do wniosku, że może

zaryzykować. Zna przecież Brennę, wiec wygra.

- Czemu zamilkłaś?
- Bo myślę... Musimy ustalić warunki.
- Co tu ustalać, gdy wszystko jasne? Jeśli ja wygram, ty

prześpisz się ze mną, w przeciwnym razie, ja prześpię się z tobą.

Dobranoc, życzę pięknych snów.

W połowie samotnego wieczoru Kim z rozrzewnieniem

pomyślała o szkolnym kiermaszu. Wprawdzie rozrywka była na

poziomie dorastającej młodzieży, ale lepsza niż nudna powieść.

Ziewnęła, zamknęła książkę i szczelniej otuliła się kołdrą

odziedziczoną po babci. Zrobiło się późno. Widocznie Robert
wciąż jeszcze był zajęty, a makler Brenny wyjątkowo

interesujący. Marissa też nie wróciła, a Kim wolałaby

powiedzieć jej o telefonie od Tannera bez świadków.

Z drzemki wyrwał ją zgrzyt klucza w zamku. Marissa

weszła z Robertem niosącym dużą papierową torbę.

- Patrz, kogo spotkałam przy windzie. Robert mówi, że

czekasz na niego.

Kim odrzuciła kołdrę i chciała wstać.

- Siedź - zarządził Robert. - Idę prosto do kuchni.
- Powroty do domu stają się coraz ciekawsze - powiedziała

Marissa półgłosem. - Nigdy nie wiadomo, kto nas odwiedzi. -

Usiadła na kanapie. - Nie cierpię szkolnych zebrań. Tyle

background image

pustego gadania, a...

- Riss - przerwała jej Kim - dzwonił Tanner.
- Czego chciał? - spytała Marissa, ziewając.
- Rozmawiać z Brenną. Uważam, że powinnaś o tym

wiedzieć.

Marissa westchnęła.

- Rozumiem i przykro mi - ciszej dodała Kim. W tym

momencie do pokoju wszedł Robert z tacą.

- Oto obiecany deser. - Postawił creme brulee na stoliku. -

Zapraszam panie.

- Takiego arcydzieła nie wypada niszczyć - orzekła wesoło

Kim.

- Mów za siebie. - Marissa wzięła łyżeczkę. - Ja

zgłodniałam.

Robert usiadł na krześle naprzeciw nich.

- Czemu się nie częstujesz? - zapytała Kim.
- I tak jem za dużo. Przyniosłem trzy porcje, bo Brenna

miała być w domu.

- Niestety, wyszła.
- Ale właśnie wraca. Brenna przystanęła na progu.
- Urządziliście przyjęcie beze mnie? - zawołała z

wyrzutem. - Wstyd!

Robert wyprostował się.

- Dla ciebie też przyniosłem.
- Jesteś wspaniały, ale ja nie mogę tego jeść.
- Dzwonił Tanner. - Marissa oblizała łyżeczkę. - Chciał z

tobą rozmawiać. - Brenna uśmiechnęła się triumfalnie.

- Dość długo zwlekał i ciekawa byłam, kiedy się namyśli.

Nie wiedziałam, że jest nieśmiały. Zostawił numer?

- Po co ci? Chyba nie zadzwonisz? - zawołała Kim.
- Od każdej reguły są wyjątki... Ale masz rację, nie będę

schlebiać jego próżności. - Usiadła i niby od niechcenia
przesunęła creme brulee bliżej siebie. - Już z powodu
uwielbienia Marissy tak się puszy, że trudno to znieść.

background image

- Mojego uwielbienia?
- Oczywiście. - Brenna zjadła trochę i z lubością

przymknęła oczy, gdy nagle zdała sobie sprawę z tego, co robi i

krzyknęła: - Robercie, jesteś niemożliwy! - Pogroziła mu
palcem. - Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowała pokuta za

twoją lekcję gotowania.

- Czemu pokutowałaś? - zdziwił się Robert. - Zdawało mi

się, że fettuccine ci smakowało.

- Niestety, aż za bardzo. Powiedziałam tym dwóm

żarłokom, jakie było pyszne, wiec chcą, żebym je nauczyła

przyrządzać.

Kim porozumiewawczo zerknęła na Marissę.

- Wolałabym wziąć lekcję u samego mistrza.
- Słusznie. - Brenna klasnęła w ręce. Wiecie co, wydamy

elegancką kolację dla trzech par. Robert nauczy nas gotować,

przyrządzimy jakieś specjały i uraczymy się razem z gośćmi. Ja

zaproszę Tannera. Marissa, ty kogo? - Brenna uśmiechnęła się
do Kim. - Znowu wpadłaś na genialny pomysł. Mam powód,

żeby zadzwonić do Tannera.

Kim jako dziecko zawsze dostawała do zabawy mnóstwo

kartek, które wyrzucano, ponieważ były poplamione lub

nierówno zadrukowane. A jednym z pierwszych wrażeń, jakie
zapamiętała, był zapach farby. Zawsze, wchodząc do hali

maszyn, z przyjemnością wdychała znajomą woń. Często tu

pomagała, lecz nigdy nie obsługiwała prasy Ripleya. Rick

niepodzielnie władał swym królestwem, a poza tym nauka

wszystkich tajników zajęłaby zbyt wiele czasu.

Tym razem Marge zastała szefową przy próżniowym

pakowaniu podręczników dla szkoły Marissy.

- Przyszedł Tanner. Powiedziałam mu, że jesteś bardzo

zajęta, ale on gotów jest zaczekać.

- Czegóż znowu chce?

Była pewna, że nie chodzi o biuletyn. Gdyby Tanner

zamierzał wytknąć usterki, nie czekałby kilka dni, ale od razu

background image

zgłosiłby zastrzeżenia. Ciekawe, czy nawiąże do niemądrego

zakładu. Bo chyba nie oczekiwał tego od niej.

Kim weszła do sekretariatu, podała Marge kilka

podręczników i zwróciła się do Tannera:

- Czym mogę szanownemu panu służyć?
- Pomyślałem, że podwiozę cię do Westway Cosmetics.

Na pewno Jem zawiadomiła cię, że dziś po południu ogłosi

decyzje.

- Owszem, ale nie zamierzałam jechać - odparła Kim

ostro. - Szkoda tracić czas tylko po to, żeby dowiedzieć się, że

nie dostanę tego zamówienia.

- Skąd ten pesymizm? Moim zdaniem, zawsze warto się

pokazać. Wytrwałość popłaca i ten, co często przychodzi,

prędzej coś utarguje.

Tanner mówił obojętnym tonem, co tylko jeszcze bardziej

ją irytowało.

- Ale choćby przychodził sto razy - wybuchnęła - nic nie

sprzeda, jeśli klient już od kogoś innego kupił to, czego
potrzebuje.

Jednak w duchu przyznała Tannerowi rację. Przecież

chciała, żeby Jerri Wallace ją zapamiętała i dlatego poszła

osobiście złożyć ofertę. Wiedziała, jak działają pewne
mechanizmy. Ludzie z reguły wolą współpracować z tymi,

których znają. Obawiają się powierzania dużych zamówień
nieznajomym.

Poza tym Kim była ciekawa, jak szefowa Westway

Cosmetics uzasadni wybór. To pomogłoby jej zorientować się,
czy w przyszłości warto ubiegać się o inne zlecenia z tej firmy.

Najbardziej jednak intrygowało ją, dlaczego Tanner przyszedł.

Posądzała go o jakieś ukryte motywy.

- No? Jedziesz?
- Ostatecznie mogę się wybrać, ale nie musisz mnie wozić.

Tanner spojrzał na zegarek.

- Jeśli chcesz zdążyć, muszę.

background image

- Jak ładnie, że o mnie myślisz.

Traktował ją tak szarmancko, że aż było to podejrzane.

- Przyznaj się, o co naprawdę ci chodzi - zagadnęła, ledwo

wsiedli do samochodu.

- Uważałem, że nie będzie ci miło, jeśli przy Marge

wspomnę o naszym zakładzie. Wyobraź sobie, że Brenna do

mnie zadzwoniła.

- I pewnie zastanawiasz się teraz, kiedy otrzymasz

wygraną? Od razu ci mówię, nic nie dostaniesz.

- Jesteś oszustką!
- Wcale nie. Po pierwsze, nie przegrałam, bo Brenna

zadzwoniła do ciebie z zaproszeniem, a to co innego. Spytaj ją,

to ci powie, jak było.

- Naprawdę chcesz, żebym poprosił ją o wyjaśnienie?
- Czemu nie? Wstydzisz się przyznać, że chcesz wskoczyć

do mojego łóżka? Nie rozumiem, czemu miałoby krępować cię

mówienie o czymś, co masz zamiar zrobić.

- Myślałem, że byłoby to krępujące dla Brenny.
- Wątpię. Ona ma bardzo liberalne poglądy na te sprawy.
- Uważasz, że stanie po twojej stronie?
- Tak.
- W takim razie przegrałem. Oczywiście, w każdej chwili

jestem do twojej dyspozycji.

Kim pomyślała, że należało spodziewać się takiego obrotu

sprawy.

- Dziękuję - odpowiedziała na pozór obojętnie. - Nawet

teraz?

- Jeśli sobie życzysz.

Zrobiło się jej słabo, wiec zacisnęła pięści.

- Ale niestety, spieszymy się - dodał Tanner.
- Właśnie... Chyba nie chcesz tłumaczyć swojej znajomej,

dlaczego się spóźniliśmy.

Kim ucieszyła się, że dojeżdżają do Westway Cosmetics i

background image

nie wpadnie we własne sidła. Tym razem nie przydzielono im

ochroniarza, co pogorszyło jej i tak zły nastrój.

Tanner ukłonił się zebranym i poprowadził Kim do

ostatnich wolnych krzeseł.

- Ci wszyscy ludzie chcą drukować katalog? - spytała

szeptem.

- Tak. Było nawet parę ofert spoza Chicago.
-

Przy takiej konkurencji tym bardziej będziesz

zadowolony, gdy dostaniesz zlecenie.

- Jesteś pewniejsza mojego zwycięstwa niż ja sam.
- Czyżby?

Ledwo usiedli, sekretarka szepnęła coś do słuchawki, a

potem głośno powiedziała:

- Pani Wallace prosi.
- No, no! - syknęła Kim. - To niby zbieg okoliczności, że

spektakl zaczyna się tuż po twoim przyjściu?

- Zawsze i wszędzie zjawiam się na czas. Obecni przeszli

do sąsiedniej sali i zajęli miejsca. Jerri stanęła przy pulpicie.

- Podjęcie decyzji było bardzo trudne - zaczęła.
- Myślałby kto - mruknęła Kim.
- Oferty są bardzo zbliżone, niektóre kosztorysy różnią się

o nieistotne kwoty. Otrzymaliśmy ciekawe propozycje, z
nowatorskimi pomysłami. Na przykład z Printers Ink.

Wybraliśmy jednak najtańszą ofertę z firmy, z którą już

wcześniej mieliśmy kontakt Czyli z Calhoun i Sp. Tanner,

gratuluję.

- Absolutna niespodzianka - wycedziła Kim przez

zaciśnięte zęby. - Różnica kilku centów...

- Chyba nie sadzisz, że podglądałem?
- Nie musiałeś.
- Dziękuję państwu za przybycie. - Jerri zamknęła teczkę.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie raz się spotkamy. Zebrani

zaczęli wychodzić, a Tanner zawołał:

- Jerri, czy można? Dyrektorka skinęła głową.

background image

- Kim, idziemy do gabinetu.
- Poczekam na ciebie tutaj. Tanner chwycił ją za rękę.
- To może być pouczające. Jerri, pamiętasz panią Kim

Burnham z Printers Ink, prawda? Czy pozwolisz mi rzucić
okiem na nasze oferty?

- Tego się nie praktykuje, ale jeśli pani Burnham wyrazi

zgodę...

- Wyrażam.

Tanner usiadł w fotelu i rozłożył papiery.

- Czasem musimy ustępować Tannerowi - wyjaśniła Jerri.
- Skorzystam z okazji i o coś zapytam. Czy pani śliczny

kostium był szyty na zamówienie?

- Nie, kupiłam go u Tylera - Royale'a. Często dla nich

drukujemy. Zwykle są to reklamy, stąd wiem, co mają w

sklepach, i dlatego tam robię zakupy.

- Wybiorę się do nich.

Tanner odłożył papiery na biurko.

- Rozwiązanie Kim jest niezwykle ciekawe. Jerri, ja na

twoim miejscu przejrzałbym oferty jeszcze raz i zmienił

decyzję. Kim ceni się wyżej niż ja, ale jej propozycja jest dużo
lepsza.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kim była pewna, że się przesłyszała. Nieprawdopodobne!

Tanner mówiący coś takiego! Niemożliwe, żeby odstąpił jej tak

intratne zlecenie. Przecież dla niej to największe zamówienie ze
wszystkich, jakie ostatnio udało jej się zdobyć! Tanner

zrezygnował, choć wygrał przetarg. Dlaczego odrzucił

możliwość dobrego zarobku?

Szefowa Westway Cosmetics była zaskoczona bodaj

jeszcze bardziej. Jasne! Przecież normalnie Tanner nigdy tak się
nie zachowywał. Jego postępowanie było bezprecedensowe.

Co się za tym kryje?

- Dobrze, przejrzę obie oferty jeszcze raz.

Jerri mówiła niepewnym głosem i miała zbolałą minę, jak

po silnym uderzeniu. Czyżby propozycja Tannera była dla niej

ciosem? Czy rzeczywiście obyło się bez oszustwa? Czy Tanner

naprawdę złożył najkorzystniejszą ofertę?

Jeżeli istotnie jego rozwiązanie było najlepsze, a kosztorys

najniższy, dlaczego Jerri uzasadniała swą decyzję? Nie musiała

się przecież tłumaczyć, że wybrano najlepszą ofertę, w dodatku

drukarni, z którą firma już wcześniej współpracowała.

Tanner wygrał przetarg, a teraz się wycofuje. Dlaczego nie

przyjął zlecenia?

-

Najpóźniej jutro podejmę ostateczną decyzję -

oświadczyła Jerri.

- Nie ma pośpiechu. - Tanner wstał. - Do widzenia. Kim

wstała jak automat, pożegnała szefową Westway Cosmetics i

dopiero na parkingu odzyskała mowę.

- Jakie minusy ma ta praca?
- Czemu uważasz, że są jakieś minusy?
- Bo jej nie chcesz.
- Wcale nie powiedziałem, że nie chcę.
- Wytłumacz mi w takim razie, co oznacza twoje

zachowanie? Gdyby zależało ci na tej robocie, nie

proponowałbyś, żeby ją dano mnie. A musiało ci bardzo

background image

zależeć, bo poświęciłeś mnóstwo czasu, żeby opracować

szczegóły i obliczyć kosztorys z dokładnością do jednego centa.
I teraz nagle rezygnujesz. Dlaczego zmieniłeś zdanie?

- O jednym mogę cię zapewnić. Nie próbuję przerzucić

złego zlecenia na ciebie.

- A co innego robisz? Nie jesteś filantropem, nie należysz

do Armii Zbawienia, nigdy nie słyszałam, żebyś wspomagał
potrzebujących... - Urwała na chwilę. - Czyżbyś robił to z

litości? Printers Ink ledwo zipie, trzeba pomóc Kim i na rzecz

biedaczki zrezygnować z dochodu.

- Człowiek rozsądny tak nie postępuje. Gdybym kierował

się miłosierdziem, powiedziałbym Jerri, co robię i dlaczego.

- Nie wierzę. Wtedy wyszłoby na to, że uważasz interesy z

nią za mało ważne i dlatego odstępujesz je byle komu, prawda?

- Nie jesteś byle kim. Poza tym nie mam zwyczaju mówić,

że ktoś wykona zadanie lepiej niż ja, jeśli nie jestem o tym
absolutnie przekonany. Gdybym poręczył za ciebie, a ty
zawaliłabyś sprawę, straciłbym twarz.

- A do tego nie możesz dopuścić, prawda? Powiedzmy, że

ci wierzę... Jeśli nie odstępujesz mi zlecenia z litości, to czemu?

- Bo ty lepiej...
- Przyznaję. Ale nie przejrzałeś ofert na tyle dokładnie,

żeby twierdzić, że jest miedzy nimi istotna różnica.

- Może wiedziałem, czego szukać, i dlatego szybko

znalazłem?

- Albo zwyczajnie udawałeś. Oczywiście, zamiast J

wspierać mnie i dawać zlecenia, rozsądniej byłoby zupełnie
wyeliminować rywalkę.

- Po co miałbym dawać ci pracę, gdybym chciał pozbyć

się ciebie z rynku?

- Nie widzisz różnicy? Te drobne zlecenia, które mi

odstępujesz, umożliwiają ci zwiększenie produkcji, a co za tym
idzie zysków. No i zjednujesz sobie klientów, bo okazujesz się

człowiekiem gotowym zrobić wszystko, żeby ich l zadowolić.

background image

Postępujesz tak nie dla mojego dobra, lecz dla l własnej

korzyści.

- A nie bierzesz pod uwagę, że to będzie korzystne dla obu

stron?

Pytanie zaniepokoiło Kim.

- Mówimy o interesach, a nie o seksie! - wybuchnęła. -

Myślisz, że z wdzięczności zaraz polecę z tobą do łóżka?
Tanner obojętnie wzruszył ramionami.

- Przypominam, że ty ustaliłaś warunki, a ja łaskawie J się

zgodziłem.

- Zmieniasz temat! Dlaczego? Bo trafiłam w sedno? |

Widocznie odgadłam motywy twojego postępowania.

Eliminujesz konkurencję! Przypuszczasz, że nie podołam

zadaniu, zbankrutuję i już nigdy nie wejdę ci w paradę.

- Skąd ta pewność, że mam ukryty powód, inny niż ten, że

naprawdę uznałem twoją ofertę za lepszą?

- Wcale tak nie uważasz. Coś się za tym kryje. Albo jesteś

przekonany, że potknę się i zbankrutuję, albo zorientowałeś się,

że podałeś zbyt niski kosztorys. Przypomniałeś sobie, że czegoś

nie uwzględniłeś, coś przeoczyłeś. Może chciałeś użyć tańszego
papieru, a Jerri żąda najlepszego...

- Doskonale wiem, jakie ona ma wymagania.
- Więc musi być coś mniej oczywistego. Tanner rzucił jej

wiele mówiące spojrzenie.

- Trafiłaś w samo sedno. Czy wiesz, co Jem pomyślałaby

o mnie, gdyby zorientowała się, że przedłożyłem własną

korzyść nad dobro Westway Cosmetics?

- Masz gotową odpowiedź na każde pytanie. Ale i tak

sądzę, że gdybyś mógł się obłowić, nie przerzucałbyś zlecenia

na mnie, udając, że masz dobre serce.

- Jesteś strasznie podejrzliwa.

Kim nie dała odwieść się od tematu.

- Kiedy spostrzegłeś swój błąd? Dopiero tam, na miejscu,

czy wcześniej? Może zabrałeś mnie, bo za późno uświadomiłeś

background image

sobie, że zawaliłeś sprawę? Wiedziałeś, że wygrasz przetarg, ale

nie mogłeś się już wycofać i dlatego obmyśliłeś ten chytry plan.
Gdyby Jerri zleciła pracę komuś innemu, odetchnąłbyś i

zafundowałbyś mi kawę. Ale stało się inaczej i musiałeś pozbyć

się ciężaru. Dlatego wymyśliłeś bajeczkę, że moja oferta jest
lepsza.

Tanner zaczął klaskać.

- Brawo! Brawo!
- Uważaj, jak jedziesz! - krzyknęła Kim.
- Uważam, ale musiałem nagrodzić oklaskami najlepszą

historyjkę, jaką ostatnio usłyszałem. Moja droga, minęłaś się z

powołaniem. Powinnaś pisać opowiadania fantastyczne.

- Jeszcze raz mówię, że masz jakiś ukryty powód - z

uporem powtórzyła Kim. - Przyznaj się, żebym wiedziała, na

czym stoję.

- Nie poczuwam się do winy. - Zatrzymał się na

skrzyżowaniu i wyjął telefon. - Zadzwonię do Jerri i powiem jej,
że miałem zaćmienie umysłu, a teraz mi przeszło i przyjmuję
zlecenie.

Kim, choć ze złością, musiała przyznać w duchu, że Tan -

ner jest doskonałym aktorem. Wprawdzie nie wierzyła, by

wykonał taki telefon, a jednak ogarnęły ją wątpliwości. A jeśli
mówił poważnie?

- No i co? Jesteś tak pewna swego, że zmarnujesz okazję

złapania dobrego zamówienia?

Kim wystraszyła się. Przez swoją nieufność może w końcu

naprawdę zaprzepaścić największą życiową szansę. Nie, nie, nie
powinna myśleć w ten sposób. Przecież w rzeczywistości chodzi

o to, czy jest gotowa zaufać Tannerowi i narazić Printers Ink.

- Muszę przestudiować twoją ofertę - oświadczyła ponuro.

- Ty widziałeś moją, więc mam prawo obejrzeć twoją.

- Nie znajdziesz w niej nic szczególnego.
- Ale przynajmniej na własne oczy zobaczę różnice.
- Chcesz mieć pewność, że nie podałaś zbyt niskiej ceny

background image

za usługę? A może chcesz sprawdzić, czy będziesz musiała

dopłacić?

- Chodzi o jedno i drugie. Tanner popatrzył na nią

uważnie.

- Kimberley, czyżbym słyszał w twoim głosie nutę

niepewności? Bo chyba nie jest to żal, że stawiasz mi niesłuszne
zarzuty?

Zatrzymali się przed Printers Ink, ale Kim nie ruszyła się z

miejsca.

- Chyba przyznasz, że moja nieufność jest uzasadniona. Po

tylu latach...

- Och, znowu wracasz do kłótni naszych ojców. Zrozum

wreszcie, my nie mamy z tamtym konfliktem nic wspólnego.
Przemyśl sprawę i daj mi znać.

Po powrocie do firmy Tanner wszedł do swego gabinetu,

ale zamiast usiąść za biurkiem, stanął przy oknie. Patrzył na

oświetlony słońcem budynek Printers Ink i zastanawiał się, czy
mądrzej byłoby nie ingerować. Może powinien nabrać wody w

usta i zatrzymać to zlecenie. Cóż, teraz za późno na żal, klamka

zapadła. Nie dziwiło go, że Kim wątpiła w szczerość jego

motywów. Nawet jeśli intuicja rzadko ją zawodziła, tym razem

nie miała racji. Ale rozumiał jej podejrzliwość. Rozstanie z
partnerem nie wyszło panu Burnhamowi na dobre. Tanner nie

wiedział - i nie chciał wiedzieć - czy był to jedynie zbieg

okoliczności, czy też jego ojciec rzeczywiście przyczynił się do

tego, że byłemu wspólnikowi wiodło się gorzej. Mówił prawdę,

gdy zapewniał Kim, że nieporozumienie sprzed lat dziś nie ma
już najmniejszego znaczenia.

Czy nieufna konkurentka kiedyś przyzna mu rację?

Był przestój, więc Kim miała czas na rozmyślania. Część

podręczników zapakowano, biuletyn już oddano, a Tyler -

Royale nadal milczał. Kim poradziła Rickowi, by poszedł do
domu, jednak on wolał zostać i spokojnie przeczyścić j prasę
Ripleya.

background image

Maszyny nie pracowały, ale cisza dźwięczała w uszach

jeszcze głośniej niż huk i przypominała, że każdy przestój
oznacza mniej pieniędzy, a największe zlecenie być może

znajduje się właśnie w zasięgu ręki. Chyba że Tanner zadzwonił

do Jerri i przekonał ją, że nie warto rozpatrywać oferty z
Printers Ink.

Kim uważała swoje rozumowanie za słuszne. W każdej

branży rezygnacja konkurenta z intratnego zamówienia budzi

nieufność. Tanner na pewno miał jakiś ważny powód.

Koniecznie trzeba dowiedzieć się, dlaczego nie chciał drukować

katalogu dla Westway Cosmetics. W przeciwnym razie można

wpaść w nieprzyjemną pułapkę.

Tymczasem najlepiej zająć się czymś konkretnym. Dlatego

Kim zadzwoniła do Tylera - Royale'a, aby rozmówić się z panią
Binden.

- Szefowa jest na zwolnieniu - powiedziała zastępczyni. -

Przykro mi, ale ja nic nie wiem o okólniku, jednak rozejrzę się i
sprawdzę, czy coś przygotowano. I zostawię szefowej

wiadomość. Pani Binden zadzwoni do państwa zaraz po
powrocie.

Kim podała swój numer i poszła do sekretariatu.

- Zawsze gdy jest tak cicho, robię się nerwowa -

powiedziała Marge.

- A powinnaś się cieszyć, że możesz odetchnąć. Krótki

przestój to jeszcze nie tragedia. Niedługo będziemy mieli dużo
pracy.

Na wszelki wypadek wolała jednak nie wspominać o

Tannerze i Westway Cosmetics. Kwadrans później usłyszała

sygnał włączającego się faksu. Pomyślała, że na pewno nadeszła

wiadomość w sprawie okólnika. Po chwili do gabinetu weszła
Marge.

- Wygląda na to, że w naszej konkurencji dzieją się

dziwne rzeczy. Patrz, przez pomyłkę wysłano do nas coś, co

powinno iść do klienta. Dziwię się tylko, że oni znają nasz

background image

numer.

Kim spojrzała na wydruk i zrobiła wielkie oczy. Tanner

przesłał swoją ofertę!

- To nie pomyłka.

Prosiła Tannera bez większej nadziei i myślała, że

najwyżej pozwoli jej pobieżnie rzucić okiem na część

dokumentacji. A tymczasem przysłał całość. Niepojęte!

Miała zatem możliwość swobodnie, bez pośpiechu

przejrzeć i porównać wszystkie dane. A co najważniejsze,

mogła prześledzić tok rozumowania Tannera i wydedukować,

czym się kieruje, ustalając ceny. W przyszłości spożytkuje tę

wiedzę. Zdawała sobie sprawę, że to niezbyt etyczne
wykorzystanie poufnej informacji, lecz pocieszała się, że nie

zdobyła jego oferty podstępem. Tanner przesłał ją z własnej

woli. Czy liczył na to, że z wdzięczności coś dostanie?

- Marge, bądź tak dobra i zrób mi kawę. Muszę mieć jasny

umysł.

Rozłożyła na biurku obie oferty, aby móc je szczegółowo

porównać. Ale zdążyła przestudiować zaledwie jedną stronę,

gdy rozległo się pukanie i do sekretariatu wszedł wysoki

mężczyzna w ciemnym blezerze i spodniach khaki. Przystanął

koło biurka Marge, rozejrzał się, po czym skierował się wprost
do gabinetu.

Kim wstała i uprzejmie zapytała:

- Pan w jakiej sprawie?
- Przyjechałem po podręczniki. Zawiadomiono nas, że są

już gotowe.

Dopiero teraz przypomniała sobie, gdzie widziała tego

człowieka.

- Nie sądziłam, że podręczniki osobiście odbierze sam

dyrektor szkoły.

- W naszej szkole każdy jest przygotowany, by w razie

potrzeby móc zastąpić kolegę. Bywam więc od czasu do czasu

sekretarzem, trenerem albo woźnym. Aktualnie jestem

background image

zaopatrzeniowcem.

- Tak, Marissa opowiadała, że tworzycie wyjątkowy

zespół. Masz wyjątkowo utalentowaną kadrę. Podręczniki są już

w ekspedyturze. Gdzie zostawiłeś samochód?

- Z boku budynku.
-

To dobrze, bo łatwiej będzie ładować paczki.

Poprowadziła gościa korytarzem.

- Dziękuję za komplement - powiedział dyrektor.
- Jaki?
- Ze jesteśmy utalentowani.
- Marissa dużo opowiada o szkole. Podziwiam, jak

doskonale radzicie sobie z rozbrykanymi chłopcami w trudnym
wieku.

Dyrektor uśmiechnął się zadowolony.

- Szkoda, że nie miałem okazji porozmawiać z tobą na

kiermaszu w szkole albo u was na przyjęciu. Wprawdzie

próbowałem, ale byłaś bardzo zajęta.

- Tak? Nie pamiętam. W szkole był straszny tłum, więc

jestem zaskoczona, że mnie zauważyłeś. Stale byłeś oblężony.

- Pańskie oko - nawet zalane wodą - konia tuczy.

Kim wybuchnęła śmiechem.

- Jesteśmy na miejscu. Zawołam Ricka, żeby pomógł

nosić paki.

- Chwileczkę.

Osobliwa nuta w głosie dyrektora sprawiła, że Kim

odwróciła się zdziwiona.

- Chciałbym zaprosić cię na kolację... w ramach

wdzięczności za podręczniki.

- Podziękowanie należy się Rickowi, a nie mnie. On

wszystko zrobił.

- Myślałem, że moglibyśmy spędzić wieczór tylko we

dwoje...

Kim nie bardzo wiedziała, jak zareagować.

- Przepraszam, nie chciałam cię urazić.

background image

- Powinienem wyrażać się jaśniej. Zapraszam cię na

kolację wcale nie z powodu podręczników.

Kim zawahała się. Na wieczór zaplanowała jedynie

rozszyfrowanie oferty i zachowania Tannera, co nie stanowiło

dostatecznej wymówki. A przecież celem pamiętnego kiermaszu

kawalerów było poznawanie nowych ludzi.

- Dziękuję.

Poprosiła Ricka, by pomógł dyrektorowi, wróciła do

gabinetu, zamknęła drzwi i zadzwoniła do domu. Ulżyło jej, gdy

usłyszała głos Marissy.

- Och, jak dobrze, że jesteś. Wyobraź sobie, że twój

dyrektor zaprosił mnie na kolację, a ja nawet nie pamiętam, jak
on ma na imię.

Poszli do niemieckiej restauracji i przy sauerbraten oraz

przy reńskim winie rozmawiali o trudnych uczniach, braku
oraz wykwalifikowanych

nauczycieli

i

kiepskim

stanie

szkolnictwa. Wieczór byłby bardziej udany, gdyby rozmowa nie
rwała się tak często. Przeskakiwali z tematu na temat i Kim z

coraz większym trudem znajdowała interesujący wątek. Wciąż

obawiała się, że może popełnić jakąś gafę.

Obserwując Gregga, chwilami żałowała, że wymyśliła

kiermasz kawalerów. Dlaczego od razu nie przyszło jej do
głowy, że to nienaturalny i wyrachowany sposób nawiązywania

znajomości? Pocieszała się, że Gregg sam zaproponował

spotkanie, niczego na nim nie wymusiła. Mimo to miała

wyrzuty sumienia, jakby coś przed nim ukrywała. Podobne

niejasne uczucie dręczyło ją, gdy Marissa namówiła Dana, żeby
przyjechał do szkoły, i gdy zostawili Roberta z Brenną. Gdyby

uprzedzono mężczyzn o celu przyjęcia, sytuacja byłaby jasna.

A teraz było już za późno. Jedyne, co można zrobić, by

uniknąć takich błędów w przyszłości, to odrzucać zaproszenia
od ludzi, którzy uczestniczyli w tamtym niefortunnym
przyjęciu. Albo szczerze wyznać, o co wtedy chodziło. Niestety,

szczerość mogłaby się okazać przykra dla wszystkich

background image

zainteresowanych. Dziewczyny na pewno by się obraziły, a

mężczyźni najprawdopodobniej też.

Wprawdzie Tanner domyślił się wszystkiego i jego to

bawiło, lecz Dań i Robert uznaliby, że ich wykorzystano.

Ciekawe, do jakiej grupy należy Gregg. Miał poczucie humoru,

gdyż w przeciwnym razie nie zgodziłby się na oblewanie wodą.
Ale jej żartobliwa propozycja, by zaprosił na kolację Ricka,
padła na jałowy grunt.

Jednak Kim nie zamierzała sprawdzać, jakiego rodzaju jest

poczucie humoru dyrektora szkoły. Lepiej uczyć się na błędach

i unikać ich powtarzania. Przysięgła sobie, że nigdy więcej nie

urządzą kiermaszu kawalerów. Była przekonana, że to
postanowienie łatwiej wprowadzić w życie, niż zrezygnować z
czekolady.

Gregg dopił kawę, uregulował rachunek i jakby

mimochodem rzucił, że lekcje w jego szkole zaczynają się

bardzo wcześnie. Kim, zadowolona z takiego obrotu sprawy,
mruknęła, że i ona musi iść rano do pracy. W samochodzie

zdziwiło ją, że Gregg, choć podobno się spieszył, jechał bardzo

wolno. Odniosła wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale

brakowało mu odwagi.

Minęli ostami zakręt.

- Dziękuję za miły wieczór - odezwała się. - Nie musisz

mnie odprowadzać, bo to bezpieczna okolica. Koleżanki są
zapewne...

- Właśnie o tym myślę. - Gregg zjechał na bok, nie na

parking. - Może wstąpimy do mnie?

- Niedawno martwiłeś się, że zrobiło się późno, a teraz

miałbyś ochotę odwozić mnie z powrotem jeszcze raz?

- Bynajmniej. - Gregg uśmiechnął się znacząco. - Nie

udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Po co innym zakłócać spokój,

jeśli możemy być sami?

Kim wzdrygnęła się.

- Czyżbyś dawał mi do zrozumienia, że po wspólnej

background image

kolacji obowiązuje spędzenie razem nocy?

- Wszyscy tak postępują.

Poprzednio Kim nie zauważyła nieprzyjemnej nuty w jego

głosie. Czyżby pojawiła się dopiero teraz?

- Ale ja nie - odparła chłodno. Gregg chwycił ją za rękę.
- Kolacja sporo kosztowała.

Kim spojrzała na niego takim wzrokiem, że gdyby

spojrzenie mogło zabijać, dyrektor padłby trupem.

- Czuję się zaszczycona, że wysoko cenisz moją usługę -

syknęła, pogardliwie wydymając usta. Gregg speszył się i

rozluźnił uścisk.

- Nie to... miałem na myśli...
- Jest mi obojętne, co myślałeś. Przyślę ci pieniądze za to,

co zjadłam. Dobranoc.

Wyskoczyła z samochodu i z całej siły trzasnęła drzwiami.

Wzburzona wbiegła do mieszkania, niemalże wpadając na

Marissę karmiącą rybki.

-

Nigdy

więcej żadnego kiermaszu kawalerów -

oświadczyła kategorycznie. - Kryteria nie były jasno

sprecyzowane. Do wymaganych cech kandydatów należało

dodać rozsądek i wrażliwość.

Marissa położyła palec na ustach i zerknęła w stronę

kuchni. Przy szafce Tanner układał pasjansa.

- Nie udała się randka? - spytał uprzejmie. - A swoją drogą

wciąż mnie nurtuje, jakie kwalifikacje należało posiadać, by

zostać zaproszonym na to wasze przyjęcie. Skoro

zapomniałyście o rozsądku i wrażliwości, to czego od nas
wymagałyście?

- Co ty tu robisz? - krzyknęła Kim. - Brenna pracuje...
- Przyszedłem do ciebie.
- Niezły wykręt. Chcesz kokietować trzy dziewczyny w

jednym mieszkaniu. Bardzo wygodny układ.

- Kto mówi o kokietowaniu? - Tanner położył kolejną

kartę. - Ja nie kłamię. Naprawdę, chciałem jedynie zobaczyć się

background image

z tobą, nie zamierzałem zapraszać cię na kolacje.

Marissa twierdziła, że szybko wrócisz i pozwoliła mi

zaczekać.

Kim groźnie łypnęła okiem na Marissę, ale przyjaciółka

obojętnie wzruszyła ramionami. Czyżby była lepszą aktorką niż
Brenna?

- Dobrze, że zostałem - podjął Tanner. - Cóż takiego

zaszło? Czy adorator kazał ci zapłacić za połowę kolacji? Nie,

chyba nie, bo to by świadczyło, że jest rozsądny.

- Nie zamierzam odpowiadać.
- Wobec tego zmienię temat. Czy rozgryzłaś już moją

ofertę i doszukałaś się czegoś interesującego?

- Nic nie znalazłam.
- Bo nic tam nie ma.
- Przyszedłeś, żeby zapytać, co sądzę o twojej ofercie?
- Nie. Chciałem ci powiedzieć, że rozmawiałem z Jem. Do

ciebie się nie dodzwoniła, bo już wyszłaś z pracy.

- Co mówiła?

Tanner bez pośpiechu przełożył kilka kart, choć Kim z

trudem panowała nad sobą. W końcu beznamiętnym tonem

oświadczył:

- Jeśli chcesz, możesz dostać zlecenie.

Kim spędziła bezsenną noc. Nie wiedziała, czy ma się

obawiać, czy też cieszyć, że otrzymała pracę dzięki Tannerowi.

Starała się przewidzieć wszystkie możliwe pułapki. Wyliczyła

wiele trudności, a wciąż przychodziły jej do głowy nowe.

Rano od razu odsłuchała wiadomość od Jerri. Dla

uspokojenia nerwów wykonała kilka ćwiczeń oddechowych i

dopiero potem podniosła słuchawkę.

- Jeszcze raz dokładnie przejrzałam państwa oferty -

powiedziała Jerri. - Ufam Tannerowi i jego rekomendacji, wiec

dam pani to zlecenie... oczywiście, jeśli praca dla nas nadal
panią interesuje.

- Owszem, interesuje - odpowiedziała Kim lekko drżącym

background image

głosem.

- Wobec tego natychmiast prześlę umowę. Leży gotowa na

biurku, więc niebawem ją pani dostanie. Po otrzymaniu

podpisanej kopii, dostarczę materiał przez posłańca. Mam

nadzieję, że za dziesięć dni otrzymam wydrukowany katalog.

Zatrudniając nieznaną firmę, trochę ryzykuję, ale liczę, że pani
mnie nie zawiedzie.

,3o w przeciwnym razie będzie źle". Niedopowiedziane

słowa zawisły w powietrzu.

Kim podpisała umowę mniej pewną ręką niż zwykle,

wręczyła ją Marge do wysłania faksem i poszła powiedzieć o
zdobyciu zamówienia Rickowi. Na progu hali maszyn
zdrętwiała. Blady, spocony Rick leżał na podłodze i otwartymi

ustami łapał powietrze.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Stanęła jak wryta i przerażona patrzyła na skuloną postać.

Przecież Rick był niezawodny, więc niemożliwe, żeby zasłabł,

żeby coś go bolało. Po chwili opanowała się, kazała wezwać

pogotowie i uklękła przy Ricku.

Jego poszarzała twarz i zbolałe oczy przeraziły ją mniej niż

fakt, że nie sprzeciwił się wezwaniu karetki. To zupełnie
niepodobne do człowieka, który nawet z grypą przychodził do

pracy. Kiedyś złamał nogę w kostce, ale i wtedy nie wziął

zwolnienia i o kulach kuśtykał przy maszynach. Koledzy

pokpiwali z niego i jego oddania firmie. Mówili, że nawet atak
woreczka żółciowego zaplanował na okres urlopu.

- Czujesz ból w piersiach?
- Nie... to kręgosłup... nie serce... - odparł Rick urywanym,

głuchym głosem.

- Leż bez ruchu, ale jeśli możesz mówić, powiedz, co się

stało.

- Pochyliłem się... i coś trzasnęło...
- W kręgosłupie?
- Nie, w maszynie. Chyba za mocno się oparłem.
-

Odskoczyłeś wystraszony, straciłeś równowagę i

upadłeś?

- Tak. Uderzyłem plecami o kant i jak kłoda zwaliłem się

na podłogę. - Spróbował unieść nogę, ale skrzywił się z bólu. -

Słyszałem, jak coś chrupnęło.

- Nie ruszaj się. Pogotowie zaraz tu będzie.

Po odjeździe karetki Kim wróciła do gabinetu roztrzęsiona.

Na biurku leżała podpisana umowa z Westway Cosmetics, co

oznaczało, że zegar zaczął tykać i czas ucieka. Normalnie

dziesięć dni w zupełności starczyłoby na wydrukowanie

katalogu, ale właśnie zabrakło fachowca, który wykonałby takie
zadanie.

Kim miała ochotę walić głową w mur. Oczywiście,

bardziej martwiła się o Ricka niż o katalog. Uraz kręgosłupa nie

background image

wróży nic dobrego, ale Rick niebawem znajdzie się w szpitalu,

pod dobrą opieką. Chwilowo nic więcej nie mogła dla niego
zrobić.

Rozległ się dzwonek. Drzwi były uchylone, więc

zobaczyła, że twarz Marge zmieniła się w kamienną maskę.

Taką reakcję wywoływała tylko jedna osoba, która teraz
powinna być bardzo daleko.

Pani Burnham ledwo raczyła odpowiedzieć na powitanie

sekretarki i weszła do gabinetu.

- Co za niespodzianka! - Kim wstała. - Czyżby nie służył

ci klimat na Karaibach?

Macocha usiadła i założyła nogę na nogę.

- Otóż, wcale nie wyjechałam. Jesteś zaskoczona tym, że

poświęciłam się i zrezygnowałam z wyprawy, co? Twoje

zachowanie podczas mojej poprzedniej wizyty w firmie dało mi

dużo do myślenia, więc sprawdziłam to i owo.

Kim przypomniała sobie ostatnie spotkanie z macochą,

podczas którego zadzwonił Tanner.

-

Dlaczego zwyczajny telefon skłonił cię do

przeprowadzenia śledztwa?

- Bo Calhounowie nigdy nie robią niczego bez powodu.

A ten przedstawiciel ich klanu ma więcej wdzięku niż inni,

co wcale nie znaczy, że jego motywy są uczciwsze.

- Rozmawiałaś z nim?
- Bardzo krótko.

Kim pomyślała, że być może Tanner kierował się

współczuciem, skoro poznał jej macochę, ale taka konkluzja

przeczyła wnioskom, do jakich doszła po dokładnym

przejrzeniu jego oferty. Nie otrzymała pracy z litości, co do tego

nie miała wątpliwości. Oczywiście, wycofanie się było
wspaniałomyślnym gestem, ale Tanner słusznie ocenił, że jej

oferta jest lepsza. Czy takie wyjaśnienie wystarczy?

Zważywszy, że mógł na tym zamówieniu nieźle zarobić?

background image

- Czego się dowiedziałaś?
- Bardzo mało i dlatego nie przyszłam wcześniej. Ale

ostrzegam cię. Miej się na baczności, bo Tanner chce coś od

ciebie wyciągnąć. Na razie nie wiem co.

Po tych słowach pani Burnham wstała i wyszła bez

pożegnania. Tym razem nie domagała się rzekomo należnych jej

odsetek, co było bardzo niepokojące. Jeśli macocha była
wzburzona do tego stopnia, że zapominała o pieniądzach, to

sytuacja musi wyglądać naprawdę źle.

- Pamiętaj, Tanner chce coś od ciebie wyciągnąć -

powtórzyła, stojąc w drzwiach.

Może to i prawda, chociaż macocha nie miała zbyt dobrej

intuicji i wszystko przesłaniały jej pretensje do całego świata.

Lecz jeżeli Tanner rzeczywiście chce coś dostać, będzie miał

idealną okazję. Na pewno nawet nie przypuszcza, że ona musi

błagać go o pomoc.

Kim wolnym krokiem szła do siedziby konkurenta. Nadal

było tam pięknie, kanarek ładnie śpiewał, w fontannie

przyjemnie szumiała woda. Jej monotonny plusk z pewnością

działałby kojąco, gdyby Kim wybrała się tu w innej sprawie.

Nie była umówiona, więc recepcjonista zrobił zdziwioną

minę. Zadzwonił do szefa i powiadomił go, kto przyszedł.
Widocznie odpowiedź tak go zaskoczyła, że odłożył słuchawkę,

jakby parzyła w rękę.

- Pani pozwoli za mną.

Minęli salę konferencyjną i doszli do końca korytarza.

Recepcjonista zastukał do ostatnich drzwi, otworzył je i wpuścił
gościa.

Tanner stał przy oknie wychodzącym wprost na Printers

Ink. Ciekawe, czy odziedziczył gabinet po ojcu, czy przeniósł

się tutaj po przejęciu firmy.

- Dziękuję, że od razu mnie przyjmujesz - powiedziała

Kim.

-

I przepraszam, że niezapowiedzianą wizytą

przeszkadzam ci.

background image

- Widziałem, jak przechodziłaś przez jezdnię. - Tanner

zapraszającym gestem wskazał fotele w rogu pokoju. - Nie
przeszkadzasz mi. Przeciwnie, jest mi miło.

Kim zdziwiła się, bo jego słowa zabrzmiały tak, jakby

naprawdę na nią czekał. Usłyszała w jego głosie jakąś

intrygującą nutę, ale nie miała czasu zastanawiać się, co ona
znaczy.

- Wiesz, mam kolejne zlecenie dla ciebie. Kim ogarnął

pusty śmiech. Jak mogła posądzać Tannera o żywszą sympatię?

Przecież on uwodził jej koleżanki.

- Zamierzałem właśnie wybrać się do ciebie, ale przez

okno zobaczyłem karetkę i uznałem, że masz jakieś kłopoty.

- Rzeczywiście, mam. I dlatego nie mogę przyjąć żadnego

nowego zlecenia.

- To, o którym mówię, nie jest pilne. Można wiedzieć,

dlaczego przyszłaś? Chyba nie z przeprosinami?

- Nie. - Kim przygryzła wargę. - Ale żałuję, że tak mi się

wczoraj wyrwało.

- Możesz wyrażać się jaśniej? Co ci się wyrwało?
- Wszystko - odparta poirytowana. - Przepraszam za

zarzut, że dajesz mi pracę z litości, że chcesz się wykpić, że

planujesz moją zgubę. Czy wyznałam wszystkie grzechy?

- Główne. Przepraszasz szczerze?
- Tak. - Westchnęła. - Wiesz, gdybyś chciał doprowadzić

mnie do ruiny, lepiej nie mógłbyś tego zaplanować.

- Napijesz się kawy?
- Bardzo chętnie.
- A ja słucham.
- Ricka zabrało pogotowie. Dopiero prześwietlenie

wykaże, czy ma połamane kości, ale pewno wypadł mu dysk, bo

krzyczał z bólu. - Wypiła łyk mocnej, aromatycznej kawy. -

Nawet jeśli ma tylko naderwane mięśnie, na razie nie będzie
mógł pracować.

- Bez niego nie wydrukujesz katalogu.

background image

- I dlatego muszę wycofać się z umowy.
- Nie możesz.
- Ogłuchłeś czy co? Przecież wyraźnie mówię, że bez

Ricka wszystko się wali.

- To ryzyko polegać na jednym fachowcu.
- Ciebie stać na nadliczbowych pracowników, ale mnie

nie. Podszkoliłam się i potrafię zastąpić każdego, z wyjątkiem
Ricka. Nawet nie spróbuję uruchomić prasy Ripleya, bo

zamówienie jest za duże, a termin za krótki. Nie mam wyboru.

Muszę się wycofać.

- Zaprzepaścisz szansę otrzymywania dalszych zleceń od

Jerri.

- Myślisz, że tego nie wiem? - spytała podniesionym

głosem. - Już i tak mi ciężko, więc mnie nie dobijaj.

- Chciałem tylko podkreślić wagę problemu.
- Jakbym sama nie wiedziała! Przemyślałam wszystkie za

i przeciw i najlepiej będzie, jeżeli od razu się przyznam, że nie
wykonam katalogu w terminie. Lepsze to niż oddanie byle jakiej
roboty.

- Prawda. Tego Jerri by ci nie darowała.
- Przyszłam prosić cię, żebyś wziął to zlecenie. Jeżeli się

zgodzisz, zadzwonię do Jerri, przeproszę ją i powiem, że
znalazłam rozwiązanie.

- Jest inne.
- Jakie?
- Dam ci kogoś, kto poradzi sobie z twoim sprzętem.

Kim zdębiała. To niemożliwe! Na pewno się przesłyszała,

bo Tanner spokojnie pił kawę i wyglądał tak, jakby powiedział

coś zwyczajnego.

- Czemu chcesz to zrobić? - spytała, gdy odzyskała mowę.

- Masz okazję zniszczyć Printers Ink, a chcesz mnie ratować?

- Nie zamierzam cię niszczyć.
- A tak, zapomniałam, że przydaję się do wykonywania

prac, których nie lubisz.

background image

- Mam inny powód. Dolać ci kawy?
- Nie, dziękuję. O czym mówisz?
- Uważam, że rozejście się wspólników było kardynalnym

błędem.

- Co ma piernik do wiatraka?
- Powinniśmy znowu połączyć firmy.
- Co? Mamy zostać wspólnikami?
- Raczej widzę to tak, że Printers Ink stanie się filią

Calhoun i Sp.

- Chcesz mnie wykupić - szepnęła Kim martwym głosem.
- Wcale nie. Myślę o fuzji.
- Nic nie rozumiem.
- Gdyby zależało mi tylko na pracy, którą teraz

wykonujesz,

nie

potrzebowałbym

twojej

drukarni.

Wystarczyłoby kupić odpowiednie maszyny. Mam dość miejsca

i ludzi. Ale nie potrzeba mi już dodatkowych obowiązków.

- Ja mam cię zastąpić?
- Chcę, żebyś robiła to, co dotychczas - sprostował

Tanner. - Printers Ink to ty, wiec jeśli nie będziesz kierować

drukarnią, cofam propozycję.

Kim zakręciło się w głowie.

- Widzę w tym korzyści dla obu stron - ciągnął Tanner. -

Ty będziesz miała więcej personelu, wyspecjalizujesz się. Ja

natomiast będę brał te małe zlecenia, zamiast ich unikać.

- I przestaniesz martwić się, czy je przyjmę, bo to będzie

mój służbowy obowiązek. Będę pracować dla ciebie i przed

tobą odpowiadać.

- W pewnym sensie tak. Spójrz prawdzie w oczy. Nie

masz aktywów, żeby być pełnoprawnym wspólnikiem.

- Wiem. Dlatego przyszłam... Czy jedno z drugim jest

związane?

- Jak to, związane?
- Jeśli nie zgodzę się, żebyś mnie wykupił, nie udzielisz

mi pomocy, tak?

background image

Pomysł wyraźnie zaskoczył Tannera, a Kim pluła sobie w

brodę, że znowu podsunęła mu myśl, która jemu nie przyszła do
głowy.

- Czy ty byś tak postąpiła? - zapytał cicho. - Nie, nie ma

związku miedzy jedną sprawą a drugą. Wydawało mi się, że

nadszedł moment, by poruszyć kwestię fuzji.

- Gdy leżę na obu łopatkach.
- Może leżysz, ale nie na obu. Masz czas, zastanów się. A

fachowca i tak ci przyślę. - Podszedł do biurka i podniósł

słuchawkę. - Harry, czy bez Chrisa poradzisz sobie przez

tydzień, najdłużej dziesięć dni?

Kim zacisnęła pięści, żeby się opanować. Tym razem

macocha miała rację. Okazało się, że Tanner chce jej zabrać
Printers Ink, czyli wszystko.

Brenna zaplanowała wystawną kolację i wysłała

przyjaciółki po zakupy.

- To chyba wszystko - powiedziała zasapana Marissa.
- Powieszę ją za takie wykorzystywanie - zagroziła Kim.
- Nie złość się. Lepiej pomyśl, jak sobie podjesz. - Marissa

popatrzyła na polędwicę. - Warto się trochę pomęczyć, żeby

zjeść dobrą pieczeń. I mus czekoladowy.

- Kogo zaprosiłaś?
- Dana.
- O, to nawet ciekawe. Do szkoły zabrał mnie, a teraz

asystuje tobie. Tanner wtedy wybrał się z tobą, ale nadskakuje
Brennie. Tylko biedny Robert wciąż siedzi w kuchni. Chyba jest

zadowolony, że tym razem bez Brenny. Może po kolacji w coś
zagramy?

- W co?
- Mnie dobrze zrobi „Człowieku, nie irytuj się".
- Ale masz humor! Rzadko jesteś w podłym nastroju. Co

cię ukąsiło?

Kim nie wiedziała, co jej najbardziej dokucza. Współczuła

Robertowi i ze względu na niego była zła na Brennę. Uważała,

background image

że kapryśna modelka cynicznie wykorzystuje dobrodusznego

kucharza, aby spotkać się z Tannerem. Czy naprawdę tak jest?
Przecież nikt Roberta do niczego nie zmusza, więc może on nie

buntuje się przeciwko gotowaniu wystawnej kolacji?

Oczywiście, denerwowała się z powodu katalogu. Chris

natychmiast zgłosił się do pracy i był dobrym fachowcem.

Rosły stosy zadrukowanych arkuszy, a mimo to Kim miała
wątpliwości, czy wykona zamówienie w terminie.

Martwiła się o Ricka, który wyraził zgodę na dłuższy pobyt

w szpitalu. Badania nie wykazały żadnego złamania, a mimo to

lekarze nie wypisywali pacjenta. Kim zdawała sobie sprawę, że

Rick już nigdy nie będzie pracował jak dawniej, nie będzie mógł
dźwigać paczek.

Irytowały ją zbyt częste telefony od macochy. Nie

zamierzała mówić jej o propozycji Tannera. Sama odpowiadała

za losy Printers Ink. Decyzja co do przyszłości firmy należała

wyłącznie do niej, niezależnie od roszczeń macochy.

Jednak perspektywa połączenia się z firmą syna dawnego

wspólnika ojca wzbudzała jej niepokój. Kim nie potrafiła bez

oporów oddać drukarni, którą ojciec z wielkim trudem urządził.

Uważała, że zgoda na fuzję byłaby zdradą wobec niego, bo po

odejściu wspornika przez lata musiał walczyć o utrzymanie
drukarni. Poza tym nie mogła zrezygnować z niezależności i

zostać podwładną niedawnego zawziętego rywala, prawie

wroga. Bardzo, niechętnie przyznawała jednak, że są również

plusy takiego rozwiązania. Jeżeli Printers Ink zostanie filią

Calhoun i Sp., zniknie troska o pieniądze i zlecenia oraz
odpadną kłopoty z zastępstwem w razie choroby Ricka.

- Kim! - Marissa schwyciła ją za rękę. - Jeśli chcesz

zemdleć, to bądź łaskawa się położyć. Będzie mniej kłopotu i
nie potłuczesz się.

- Przepraszam, myślałam...
- O czym?
- O sprawach zawodowych.

background image

- Najpierw pomyśl o tym. - Marissa pokazała rachunek. -

Patrz, ile wydałyśmy. Brenna musi zapłacić co najmniej jedną
trzecią. Niech wie, jakie kosztowne ma pomysły. - Wymownie

spojrzała na Kim. - Przyznaj się z ręką na sercu, czy kryje się za

tym mężczyzna.

- Daję ci słowo, że nie. Ale gryzie mnie sumienie z

powodu Roberta. Nie umówił się ze mną...

- Dziś nikt nie przychodzi na randkę.
- Lepiej nie mów tego Brennie.
- Przecież ona wie, że Tanner nie myśli o niej poważnie.
- Czyli nie będzie rozczarowana, w przeciwieństwie do

ciebie.

- Naprawdę myślałaś, że mi przykro?
- Oczywiście. A co, nie mam racji?
-

Nie. Pamiętaj, co powiedziałam: zaprosiłyśmy

znajomych na dobrą kolację, a nie na randkę. Po prostu chcemy

spotkać się z nimi i porozmawiać.

W kuchni zastały Roberta i Brennę. Robert już był w

fartuchu i rozłożył swe przybory, a Brenna układała kwiaty w
wazonie.

- O, dobrze, że jesteście - ucieszył się Robert. - Kupiłyście

to, co było na liście?

- Tak. Myślałam, że ogołocimy wszystkie półki -

zażartowała Kim.

- Brenna, posuń się - poprosiła Marissa. - Musimy

wyłożyć zakupy.

- Artystom się nie przeszkadza. Brenna spokojnie wyjęła z

wazonu dwa tulipany, przycięła je i włożyła z powrotem.

- Robert jest większym artystą - słusznie zauważyła

Marissa. - Jemu potrzeba więcej przestrzeni do twórczej pracy.

Robert opróżnił torby.

- Gdzie jest śmietanka do pieczonych ziemniaków?
- Włożyłeś do lodówki.
- To była kremówka do musu czekoladowego. Miałyście

background image

też kupić zwykłą.

- Oj, moja wina - przyznała się Marissa. - Myślałam, że

przez pomyłkę wpisałeś dwa razy to samo.

- Nigdy nie mylę się w kwestiach kulinarnych. Czasem

eksperymentuję - nie zawsze z dobrym skutkiem - ale błędów

nie popełniani.

- Weź mleko - poradziła Kim.
- Wziąłbym, gdyby było świeże, ale to w lodówce już

tydzień temu było stare.

- Bardzo mi przykro. Uprzedziłam cię, że marne z nas

gospodynie. No cóż, skoro musi być śmietanka, skoczę do
sklepu.

Wychodząc, usłyszała jeszcze, jak Robert kazał Brennie

przygotować czekoladę. Na dworze wiał chłodny wiatr, więc

Kim postawiła kołnierz i ruszyła raźnym krokiem. Ze sklepu

wracała już wolniej, bo nie za bardzo pociągała ją rola pod -
kuchennej.

Zauważyła zamykające się drzwi windy, wiec podbiegła i

krzyknęła:

- Proszę zaczekać!

Z windy wyjrzał Tanner.

- Jak miło, że chcesz dotrzymać mi towarzystwa.

Kim zaklęła pod nosem. Ostatni raz widziała się z

Tannerem przed trzema dniami. Czy teraz od razu zapyta ją o

decyzję?

- Jak Chris sobie radzi? - zagadnął.
- Bardzo dobrze, wiec znaczna część zamówienia jest już

gotowa. Nie przyszedłeś przypadkiem za wcześnie?

- Brenna prosiła, żebym pomógł ustawić stół.
- Wczoraj go pożyczyłyśmy. Nie rozumiem, czemu

Brenna nie poprosiła tych, co go przynieśli, żeby od razu

rozłożyli.

- Zabrałby dużo miejsca.
- Raczej chciała, żebyś czuł się potrzebny, związany z

background image

nami.

Tanner chyba zrozumiał aluzję, ale nie speszył się ani

trochę. A nawet jakby poweselał.

- Z kim jesteś umówiona?
- Teoretycznie z Robertem.
- I będziesz tkwiła w kuchni? Mało pociągająca

perspektywa. Jednak chyba lepiej, że nie umówiłaś się z tym
typem, z którym niedawno byłaś na kolacji.

- O, dobrze, że mi przypomniałeś. Miała szczery zamiar

posłać Greggowi czek, ale zupełnie zapomniała.

- Co wtedy zaszło? Powiedz mi łaskawie, bo domysły

doprowadzą mnie do szału.

Przemilczany epizod niepotrzebnie zaczynał nabierać

większej wagi, niż było w istocie. Kim pomyślała, że jeśli powie

teraz prawdę, najprawdopodobniej wyda się Tannerowi niezbyt

mądra, co było mało przyjemne, ale mogło mieć jeden duży plus
- wobec takiego stanu rzeczy Tanner nie podtrzyma propozycji
fuzji. Tak więc odpadnie jej podjecie trudnej decyzji.

-

Najpierw zadam ci pytanie. Czy uważasz, że

dziewczyna, którą zaprosiłeś na kolację, musi się z tobą

przespać?

- Aha, czyli na to liczył. Nie, nie uważam. Co innego

gdybym zafundował jej dwie kolacje... Kim rzuciła mu wściekłe
spojrzenie.

- Nie złość się. Ale oczekiwałbym tego od kobiety, która

się ze mną założyła...

- Przecież nie przegrałam.
- Czy wiesz, że wobec niedotrzymania obietnicy wszelkie

posunięcia są dozwolone?

- Wszelkie? Czy to znaczy, że grozi mi niebezpieczeństwo

nawet w tej chwili?

- Teraz jesteś bezpieczna, bo nie lubię amorów w windzie.

Wolę w łóżku czy choćby na wygodnej kanapie. - Mrugnął
porozumiewawczo. - Gdy zakładaliśmy się, była mowa o

background image

łóżku... Nie rób takiej zgorszonej miny. Gdzie twoje poczucie
humoru?

Kim próbowała się roześmiać, ale tylko jęknęła, bo, ku jej

zaskoczeniu, słowa Tannera podnieciły ją, zamiast rozbawić.

Wyobraziła go sobie w dużym łóżku...

Nie bądź śmieszna! - skarciła się w duchu. Zachowaj

zimną krew! Opanuj się!

Oczami wyobraźni ujrzała go zdejmującego koszule i...

oblizała wargi. Zbyt późno zorientowała się, że Tanner
wymownie patrzy na jej usta.

Nieoczekiwanie oboje jednocześnie przysunęli się do

siebie, jakby ich coś ku sobie popchnęło. Tanner objął ją i
pocałował. Nie za mocno, ale i nie za słabo. Panował nad jej i

swoim podnieceniem, ale wiedział, jak rozbudzić pożądanie
kobiety.

Kim bezwiednie przytuliła się do niego, a wtedy pocałował

ją inaczej. Mocniej i namiętniej. Odskoczyła od niego na
sekundę przed zatrzymaniem się windy. Była na siebie zła.

Przecież Tanner umówił się dziś z Brenną. Ciekawe, czy
otrzymał zaproszenie jedynie na kolację, czy na coś więcej. Na

szczęście przypomniała sobie zapewnienie Marissy, że tego

wieczoru nie będzie żadnych randek. Poczuła się trochę
rozgrzeszona, bo wobec tego nie popełniła przestępstwa, nie

ukradła niczego, co należało się Brennie. Ale ta myśl wcale nie

poprawiła jej samopoczucia, wręcz przeciwnie. Doszła do

smutnego wniosku, że Tanner jest oportunistą, a ona stale o tym

zapominała.

- Kim - odezwał się Tanner zmienionym głosem.
- Brenną czeka...

W domu poszła prosto do kuchni.

- Już jestem.
- Świetnie - pochwalił Robert, nie patrząc na nią,

ponieważ wstawiał mięso do piekarnika. - Zaraz zabiorę się za
ziemniaki.

background image

Podczas kolacji Kim starała się omijać Tannera wzrokiem.

Nie było to łatwe, bo siedział naprzeciw niej i działał jak
magnes. W połowie wieczoru spostrzegła, że jej zmysły uległy

wyostrzeniu, szczególnie wzrok i słuch. Miała wrażenie, że

Brenną zachowuje się inaczej, mówi głośniej, więcej

gestykuluje. Dlaczego? Czy domyśla się, co zaszło w windzie?

Marissa sprzątnęła talerze i przyniosła deser. Porcje musu

były ładnie przybrane, ale Robert nałożył je do plastikowych

pojemników po margarynie i twarożkach.

- Przepraszam, brakuje nam odpowiednich naczyń -

wyjaśniła Marissa pogodnie. - Dobrze, że długo nie
rozmrażałyśmy lodówki i znalazłam choć tyle pojemników.
Tanner, nie patrz tak na mnie, bo wszystkie starannie umyłam.

Usiadła obok Dana i ochoczo zaczęła jeść, ale po chwili

skrzywiła się i odłożyła łyżeczkę.

- Robert, czemu to takie gorzkie?
- Czekoladowy...
- Smakuje, jakby wcale nie było cukru.
- Niemożliwe.

Robert postawił tacę z kawą, zjadł trochę musu i też się

skrzywił.

- Faktycznie, brak cukru.
- A mówiłeś, że nie popełniasz błędów! - Marissa nabrała

sporą porcję musu i rzuciła w niego. - Masz za to, że Brenną

zawróciła ci w głowie.

Robert odwzajemnił się większą porcją, która wylądowała

na głowie Marissy. Brenną źle wycelowała i jej mus znalazł się
na nosie Dana.

Kim zasłoniła się serwetką. Po chwili ukradkiem wyjrzała i

popatrzyła na Tannera, który z rozbawieniem przyglądał się

niewybrednej zabawie. Nagle odwrócił głowę i uśmiechnął się
do niej.

A Kim poczuła, że traci grunt pod nogami, bo w tym

momencie poznała przyczynę swych udręk i złości. Wcale nie

background image

cierpiała z powodu nielojalności wobec przyjaciółek. Gnębiła ją

zazdrość o Tannera. Zaprosiła go na przyjęcie - kiermasz, bo nie
budził w niej żadnych cieplejszych uczuć. Ale pomyliła się. I to

bardzo. Dopiero teraz zrozumiała, że pragnie mieć go wyłącznie

dla siebie. Do końca życia.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Następna zmiana polegała na tym, że dźwięki przycichły, a

barwy zbladły. Wszystko, z wyjątkiem Tannera, zdawało się

przymglone. Jego twarz została w polu widzenia, a inne znikły.

Kim była porażona nagłym odkryciem i czuła się tak, jakby

wpadła do lodowatej wody.

Nieświadome uczucie zrodziło się przed kilkoma

miesiącami albo jeszcze wcześniej. Zakochała się w Tannerze,

wcale o tym nie wiedząc. A może nie chciała zauważyć

pierwszych oznak? Dopiero z perspektywy czasu zrozumiała,

jak było naprawdę.

Na widok Tannera zawsze ogarniała ją irytacja, chęć

rywalizowania, zazdrość. Tłumaczyła sobie swoje reakcje tym,

że rywal - mający lepsze wyposażenie i liczniejszy personel -

był nie do pokonania. Teraz wszystko zrozumiała - zamiast

groźnego przeciwnika widziała w nim atrakcyjnego mężczyznę.

Sądziła, że chodzi o kwestie zawodowe, gdy tymczasem było
inaczej. Czuła się zagrożona, ale nie uświadamiała sobie, że to

sam Tanner ją intryguje.

Dlatego krytycznym okiem patrzyła na kobiety u jego

boku. Była przekonana, że nie traktuje ich poważnie, a

podświadomie uważała, że czeka właśnie na nią.

Mówiąc Marissie, że nie chce zwodzić Dana, powiedziała

prawdę. W głębi serca czuła bowiem, że żaden mężczyzna nie
zajmie miejsca przeznaczonego dla Tannera.

Gdyby to od niej zależało, nie zaprosiłaby Tannera na

kiermasz kawalerów. Wyjaśniłaby przyjaciółkom, że nie warto
zapraszać człowieka, z którym nie można wiązać żadnych

nadziei. Tym samym rozminęłaby się z prawdą, ponieważ

jedynym powodem, dla którego nie zamierzała zaprosić

konkurenta był fakt, że chciała go mieć wyłącznie dla siebie.

Niestety, nie należał do niej!
Uległa jednak Brennie i zaprosiła go. Już wtedy coś

przeczuwała i dlatego tak zdecydowanie odizolowała go od

background image

gości. Bała się, że zwróci uwagę na inną kobietę, więc nie

odstępowała go, a mimo to nie upilnowała. Tannerowi najpierw
spodobała się skromna, serdeczna i bezpretensjonalna Marissa, a

potem piękna i pewna siebie Brenna.

Teraz Kim musiała uczciwie przyznać, że bynajmniej nie

martwiła się o Marissę. Gdy Tanner umówił się z jej drugą

koleżanką, zirytowała się, lecz nie ze względu na dobro
przyjaciółki. Byłoby jej bardzo przykro, gdyby Marissa lub

Brenna cierpiały z powodu Tannera, ale ich zranione uczucia

nie spędziłyby jej snu z powiek. Nic dziwnego, że miała
wyrzuty sumienia. Myślała niby o przyjaciółkach, a sama

pragnęła zdobyć Tannera i dlatego nieświadomie starała się
zwrócić na siebie jego uwagę.

Na szkolnym tarasie zaprosił ją do tańca, ale przecież sama

podsunęła mu tę myśl. Poniewczasie wstydziła się swego

postępku. Niedorzeczny zakład też ją skompromitował.

Wmawiała Tannerowi, że nie zgodziła się na warunki, a
przecież sama je ustaliła. W taki zawoalowany sposób złożyła

mu miłosną propozycję. Nie wpadłaby na taki pomysł, gdyby

Tanner jej nie pociągał, gdyby nie marzyła o nim. Coraz

częściej wyobrażała sobie ich pierwszą randkę.

A incydent w windzie? Przytuliła się do niego i całowała

go, a potem rozgrzeszyła się przed sobą, że jej postępowanie

wcale nie było nielojalne wobec przyjaciółek. Widziała, jak
Tanner zareagował na pocałunki, jaki był poruszony. Dlaczego

nie pozostał obojętny? Czy wtedy uświadomił sobie, że ona jest

godna pożądania? Nie. Raczej zdziwił się, że mu uległa i bał się
jej następnego kroku.

Kim zdawała sobie sprawę, że postąpiła w sposób

niewybaczalny. Co teraz zrobić? Jak wybrnąć z niezręcznej

sytuacji? Po krótkim namyśle uznała, że najlepiej zachowywać

się zupełnie naturalnie. Jakby nic się nie stało. Rozejrzała się
wokół, stwierdziła, że batalia skończona, więc zwróciła się do
Roberta:

background image

- Chodź do łazienki. Zmyję tę plamę, bo inaczej twój

krawat będzie do wyrzucenia.

- Zostaw go - powiedziała zdyszana Brenna. - Krawat i tak

ma kropki we wszystkich kolorach tęczy, więc jeszcze jedna

plama nikomu nie wyda się podejrzana.

Robert zrobił strapioną minę - ciekawe, czy z powodu słów

Brenny, czy z powodu pożałowania godnego stanu krawata?

- Mylisz się - zaprzeczyła Kim. - Każdemu wyda się

podejrzane, bo w tęczy nie ma koloru czekoladowego. Robert,

idziesz? Do gotowania mam dwie lewe ręce, ale na wywabianiu

plam znam się jak nikt inny.

Tuż przed zaśnięciem ostatecznie zadecydowała, że

połączenie firm nie wchodzi w rachubę, ponieważ oznaczałoby

to częste spotkania z Tannerem. Wprawdzie zostałaby w swojej

drukarni i realizowała osobne zlecenia, lecz wzajemne kontakty

miałyby miejsce regularnie, co było niewskazane. Trudno

widywać ukochanego i obojętnie rozmawiać, mając
świadomość, że dla niego jest się tylko i wyłącznie pracownicą.

Odtąd kłopotliwe będą nawet sporadyczne spotkania na

neutralnym gruncie. Trzeba będzie robić dobrą minę do złej gry

lub w ostateczności zrezygnować z ubiegania się o te same
zlecenia.

Nie, to ostatnie wyjście było nie do przyjęcia! Jeżeli

miałaby rezygnować z pracy z obawy przed Tannerem, lepiej od

razu zamknąć drukarnię. Nie rozumiała, jak znalazła się w tak

niekorzystnej sytuacji. Jedynym wyjaśnieniem było to, że

proces odbywał się powoli, niezauważalnie. A nawet jeśli
wystąpiły jakieś oznaki, zlekceważyła je. Uczucie stawało się

coraz wyraźniejsze, a ona wciąż udawała, że nic nie widzi.

Ale dłużej nie mogła udawać.

Doszła do wniosku, że oszukiwała się również w sprawie

fuzji. Nie chodziło jej wyłącznie o dobro firmy. Nie miała
wyjścia i musiała odrzucić propozycję Tannera. Jak to zrobić i

pozostać w dobrych stosunkach z rywalem? Dopiero połowa

background image

katalogu została wydrukowana. Tanner nie jest mściwy, ale

prawdopodobnie zażąda, aby odesłała mu Chrisa. Odstąpienie
pracownika

ewentualnemu

partnerowi

i

wspomaganie

konkurencji to dwie różne rzeczy.

Długo zastanawiała się, jaki podać powód. Nie wystarczy

suche oświadczenie, że do fuzji nie dojdzie. Oczywiście, nie

może też powiedzieć, że współpraca z człowiekiem, którego
kocha, stwarza jej pewne problemy. Tanner wybuchnie

śmiechem. Trzeba znaleźć jakiś rozsądny argument. Dobrze, że
jest trochę czasu do namysłu. Sam jej poradził, żeby się dobrze

zastanowiła.

Zrobi to po ukończeniu i oddaniu katalogu. Odeśle Chrisa,

a potem odrzuci propozycję fuzji. Wolałaby, żeby Tanner nie

odgadł jej uczuć. Niech uważa, że jest wyrachowana i celowo
zwlekała z odpowiedzią. To lepsze niż wyznanie prawdy.

Przez trzy dni Chris jako pierwszy stawiał się do pracy,

wiec Kim dała mu klucze. Odtąd zawsze już pracował, gdy
pozostali dopiero przychodzili do drukarni. Nazajutrz po

wystawnej kolacji Kim przyjechała bardzo wcześnie, ale Chris

już był. Dlaczego? Czy chciał jak najprędzej wydrukować

katalog i wrócić do macierzystej firmy?

Zdjęła płaszcz i, jak zwykle, najpierw poszła do hali

maszyn. Nie zastała tam Chrisa, a prasa Ripleya pracowała na
zwolnionych obrotach. To wydało się jej podejrzane.

Wprawdzie stary sprzęt nie wymagał takiego nadzoru jak

nowoczesny, lecz mimo to należało pilnować maszyn. Chris

powinien wiedzieć, że zawsze może zdarzyć się coś
nieprzewidzianego.

Gdzie on jest?

- Halo! - zawołała.

Ku jej zaskoczeniu Chris natychmiast wyjrzał z magazynu.

- O! Dzień dobry pani.
- Usłyszał mnie pan mimo huku? - zdziwiła się.
- Moje słuchawki nie tłumią ludzkiego głosu.

background image

- Wystraszyłam się, bo pomyślałam, że znowu stało się

nieszczęście. Co pan robił w magazynie?

- Rozglądałem się - odparł nieco speszony Chris.
- Można wiedzieć, czego pan szukał?
- Pomysłów.
- Tam można znaleźć jedynie bardzo przestarzałe.
- Ale magazyn jest ciekawy. Jak muzeum.
- Niech pan nie robi ze mnie bardziej staroświeckiego

drukarza niż jestem. Od dawna mam zamiar wyrzucić te
rupiecie.

- Och, nie! Niech pani tego nie robi.
- A to czemu?
- Bo tam są prawdziwe skarby.
- Nie chcę pana rozczarować, ale jest różnica między

starymi rzeczami i rzeczami cennymi. Tam nie ma nic, co

można by nazwać obiektem muzealnym. Sam budynek ma

dopiero pięćdziesiąt lat.

Chris pokręcił głową.

- Widocznie ktoś zdobył gdzieś stary sprzęt. Tam stoi

ręczna prasa z dziewiętnastego wieku.

Kim od lat nie zaglądała do magazynu i nie przypominała

sobie takiej maszyny.

- Przyznam się pani - dorzucił Chris z tajemniczą miną -

że mam zamiar otworzyć własną drukarnię. Nie odpowiada mi

szaleńcze tempo...

- Niech pan nie postępuje zbyt pochopnie. Utrzymanie

własnej firmy bywa sto razy gorsze niż „szaleńcze tempo".

- Wcale nie musi tak być. Chcę osiąść w jakiejś

atrakcyjnej miejscowości turystycznej - może w Górach
Skalistych - i wykonywać fotografie w dawnym stylu. Marzy mi

się lokalna gazeta według wzoru z końca dziewiętnastego
wieku, plakaty z tamtego okresu.

- W ten sposób chyba trudno zarobić na życie.
- Ja niewiele potrzebuję. Jeśli pani naprawdę chce się

background image

pozbyć tych starych urządzeń... Niestety, nie stać mnie, żeby od

ręki zapłacić tyle, ile są rzeczywiście warte, ale może jakoś się
dogadamy.

- Dostanę procent od zysków? - spytała Kim z ironią. -

Zawiadomię pana, gdy zechcę zrobić porządek, a tymczasem
chyba...

- Trzeba drukować katalog.
- Właśnie.

Wróciła do sekretariatu.

- O, wcześnie dziś przyszłaś - zdziwiła się Marge. - Nie

mogłaś spać po obżarstwie?

Kim zignorowała sarkastyczne pytanie.

- Wiesz, co Chris powiedział? Według niego w magazynie

jest dużo skarbów. Niemożliwe, żebyśmy mieli bardzo stare
maszyny, prawda?

- Możliwe, bo twój ojciec odkupił drukarnię, której

początki sięgają okresu sprzed 1871 roku. Nie wiedziałaś, że
właśnie ten zakup stał się kością niezgody?

- Myślałam, że chodziło o prasę Ripleya.
- Ona też tam była, ale twój ojciec musiał kupić całe

wyposażenie. Pan Calhoun właśnie o to zrobił dziką awanturę,

bo nie rozumiał, czemu twój ojciec wyrzuca pieniądze na
rupiecie.

- Nie zamierzam popierać jego stanowiska...
- Może miał rację, ale strasznie się wściekł i gdy się

rozstawali, nie uznał tego za aktywa. A wtedy twój ojciec ujął

się honorem, wyłożył swoje pieniądze i oświadczył, że sprzęt ze
starej drukarni będzie jego osobistą własnością. Potem nie

chciał przyznać, że wziął rupiecie, wiec upchnął wszystko w
magazynie.

Kim weszła do gabinetu i zamyśliła się. Usiłowała

przypomnieć sobie, co Tanner mówił podczas lunchu w sali
konferencyjnej. Gdy napomknęła, że prasa Ripleya

spowodowała rozłam, wspomniał coś o różnicach w

background image

interpretacji tych samych wydarzeń. Ojciec powiedział jej, że

poróżnił się z panem Calhounem o cenną starą maszynę. A
Tanner zapewne słyszał, że chodziło o złom.

- Teraz to bez znaczenia - powiedziała na głos.

Tanner też uważał, że kłótnia ich ojców już się nie liczy i

pytał tylko o prasę Ripleya. Lecz skoro Chris potrafił docenić

wartość innych urządzeń, Tanner też może o nich myśleć.
Dlaczego Chris myszkował w magazynie? Chyba nie poszedł

tam odpocząć od razu na początku dnia pracy. A może to był

zwiad? Może Tanner polecił mu sprawdzić, czy w Printers Ink

są jeszcze jakieś inne cenne urządzenia. Poniewczasie uderzyło

ją, że Tanner zbyt chętnie odstąpił pracownika, a Chris zawsze
przychodził do pracy pierwszy i wychodził ostatni. Nawet w

sobotę pracował bez szemrania! Dlaczego? Czy zależy mu na
wykonaniu pracy w terminie, czy raczej szpieguje i donosi
swemu szefowi?

Niecierpliwie machnęła ręką. Przecież to naprawdę

nieistotne. Jeżeli Tanner wymyślił fuzję, bo chodziło mu o

przejęcie starych maszyn, to się przeliczył. Postanowienie, by

odrzucić jego propozycję było w niej coraz mocniejsze, a mimo

to wciąż się wahała. To prawda, że jej aktywa są mizerne i nie

może być równorzędnym wspólnikiem, ale jeżeli te stare
maszyny są naprawdę cenne...

Ciekawe, ile mogą być warte?

Od gonitwy myśli dostała bólu głowy. Zadzwonił telefon.

- Dzwoni pan Jasper Pettigrew. - Kim usłyszała w

słuchawce głos Marge.

- Starszy czy młodszy?
- Nie wiem. Mówił tak cicho, że z trudem rozumiałam, o

co chodzi.

- Czyli junior. - Podniosła słuchawkę. - Słucham?
- Niedługo ogłosimy nowy przetarg - powiedział Jasper

ledwo dosłyszalnie. - Chciałem, żeby pani zawczasu wiedziała i

mogła się przygotować.

background image

- Nie złożę oferty. Nie warto.

Pamiętała oświadczenie Tannera, że zamierza długo

współpracować z Pettigrewami. Nie mogła z nim konkurować,

podając zaniżony kosztorys, bo praca byłaby zupełnie

nieopłacalna.

- Warto, warto - rzucił zniecierpliwiony Jasper.
- Czy przekonał pan ojca, żeby dał mi zlecenie? Zarząd

postanowił ogłosić przetarg...

- Wszystko załatwiłem jak trzeba. Pan Calhoun więcej nie

będzie startował. - Jasper był wyraźnie z siebie zadowolony. -

Podsunąłem ojcu myśl, żeby zamówił połowę rocznych

sprawozdań. Po ich otrzymaniu powie panu Calhounowi, że
znalazł drobny błąd i trzeba będzie jeszcze raz drukować.

Zaproponujemy, że sprawozdania z błędem sami zniszczymy,

aby zaoszczędzić mu kłopotu.

Bezczelność Jaspera wołała o pomstę do nieba. Kim ledwo

nad sobą panowała.

- Ale ponieważ to mały błąd - wycedziła - wykorzystacie

pierwszą partię i za pół ceny będziecie mieli tyle kopii, ile
trzeba.

- Ojcu pomysł się spodobał - dodał Jasper skromnie.
- Nie wątpię.
- Ale nie w tym celu to wymyśliłem. Chodziło mi o to,

żeby pan Calhoun przestał starać się o zlecenia od nas.

- Przestanie - syknęła Kim.
- Od razu wyślę do pani specyfikacje. W przyszłym

tygodniu roześlemy je także do innych drukarni, ale pani będzie
miała przewagę.

Kim pomyślała, że jako pierwsza wyrzuci je do kosza.

Odłożyła słuchawkę i przez parę minut siedziała pogrążona w

myślach. Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać z Tannerem,

ale uważała, że powinna go ostrzec przed machinacjami
Pettigrewów. Udzielając jej pomocy, zachował się bardzo

przyzwoicie, więc powinna spłacić dług wdzięczności.

background image

Tanner zdziwił się na jej widok, lecz nie dał tego po sobie

poznać. Nie wiedział, w jakiej sprawie przyszła. Najbardziej
prawdopodobnym powodem wydawała się kwestia fuzji.
Doskonale rozumiał opory Kim. Na pewno trudno jej

zrezygnować z zarządzania rodzinną firmą.

- Co cię sprowadza? - zapytał uprzejmie.
- Zamówienie od Pettigrewów. Jej odpowiedź zaskoczyła

go.

- Daj spokój. Za późno na kłótnię. Umowa została

podpisana i rozpoczęliśmy drukowanie.

- Oni chcą cię nabrać.

Wysłuchał jej zwięzłej relacji, nie przerywając ani słowem.

Uwierzył, że to prawda dopiero wtedy, gdy wyjawiła, kto był

autorem pomysłu.

- Podejrzewam, że wykoncypował coś takiego, bo uważa

siebie za mojego stronnika - zakończyła Kim, lekko się

rumieniąc.

- Nie posądzałem go o taką przebiegłość.
- Ja też.
- Czy to z powodu braku zaufania nie zaprosiłaś go na

przyjęcie? - spytał Tanner z szelmowskim uśmiechem.

- Nie odpowiadał wielu kryteriom.
- Chciałbym wierzyć, że wszyscy ci, którzy przeszli wtedy

eliminacje, są godni zaufania. Wiesz, weszłaś z taką miną, że

trochę się wystraszyłem. Myślałem, że Chris źle pracuje.

- Wręcz przeciwnie. Katalog będzie gotowy na czas. Jest

jeszcze jedna kwestia...

Tanner patrzył na nią z coraz większym zainteresowaniem.

O co może chodzić?

Kim też uważnie go obserwowała. Trzeba wykorzystać

nadarzającą się okazję i sprawdzić, czy Tanner wie, co jest w

magazynie. Czy wysłał Chrisa na przeszpiegi? Czy proponując
jej fuzję, celowo nie powiedział, o co naprawdę chodzi?

-

Niedługo możesz stracić Chrisa. On zamierza

background image

uniezależnić się i pracować na własne konto.

- Każdy początkowo marzy o samodzielności, a potem

widzi, jaka jest rzeczywistość.

- Powiedział, że chętnie weźmie moje stare urządzenia. Te

rupiecie, które ojciec wstawił do magazynu. Mam ochotę

skorzystać z jego oferty i pozbyć się staroci.

Bacznie obserwowała Tannera, ale on niczym nie zdradził,

że ten temat go interesuje. Wiedziała, że jest nadzwyczaj

opanowany, jednak gdyby Chris działał na jego polecenie,

musiałby choć nieznacznym drgnieniem powiek zareagować na

wiadomość, że jego szpieg ma własne plany. Tymczasem nic.

- Czyżby się łudził, że, mając taki sprzęt, będzie mógł ze

mną konkurować?

- Jemu nie chodzi o rywalizację. Ma na myśli coś zupełnie

innego.

- Zaproponowałaś mu cały etat?
- Skądże. Nie stać mnie na zatrudnienie dodatkowego

pracownika. A właśnie, mam mu zapłacić, czy dostanie

normalną pensję u ciebie, a ja potem rozliczę się z tobą?

- Po co decydować w pośpiechu? Jeżeli się połączymy, nie

będzie problemu.

Wprawdzie Kim spodziewała się, że kwestia fuzji

wcześniej czy później wypłynie w tej rozmowie, a mimo to

zdenerwowała się. Tanner był niezwykle pewny siebie, jakby

decyzja po jego myśli już zapadła.

- Nie połączymy się.

Zaskoczony Tanner bawił się piórem, nie patrząc na nią.

-

To ostateczna odpowiedź czy wybieg, żebym

zaproponował lepsze warunki?

- Ostateczna decyzja.
- Mogę wiedzieć, dlaczego odmawiasz? Kim wymyśliła

sobie wiarygodną historyjkę, ale nie zdążyła dopracować
szczegółów.

- Ze względu na macochę, która dobrze pamięta awanturę

background image

sprzed lat i nadal o wszystko oskarża twojego ojca. Połączenie

firm byłoby dla niej bardzo przykre.

- O ile wiem, pani Burnham nie ma nic do powiedzenia w

sprawie Printers Ink. Odziedziczyła cały osobisty majątek męża,

a drukarnia przeszła wyłącznie na ciebie.

Kim poczuła się nieprzyjemnie zaskoczona, że Tanner tyle

wie o sprawach majątkowych jej rodziny. Chociaż z drugiej
strony nie powinno jej to dziwić. Zanim zaproponował fuzję, na

pewno przeprowadził dokładny wywiad. Był stuprocentowym

człowiekiem interesu.

- To prawda, że macocha oficjalnie nie jest wspólniczką,

ale ma akcje i bardzo się interesuje kondycją firmy. Wypada mi
uszanować jej uczucia. Jak długo będzie przeciwna fuzji... -

Wzruszyła ramionami. - Bez jej zgody nie mogę podjąć tak

ważnej decyzji.

- Nie wiedziałem, że nadal chce walczyć z rzekomym

wrogiem - mruknął Tanner.

Kim wystraszyła się. Czyżby macocha powiedziała

Tannerowi coś, co pozostawało w niezgodzie z jej wymówką?

- Nigdy nie wybaczyła twojemu ojcu, bo wychodząc za

mąż, spodziewała się kokosów, a po kłótni wspólników okazało

się, że będzie miała dużo mniej. O zmianę na gorsze obwiniała
wyłącznie twojego ojca.

- W takim razie ucieszy ją fakt, że los się zemścił, bo

Calhoun i Sp. przyznaje, że nie radzi sobie bez Printers Ink. Ta

ironia powinna się jej spodobać.

- Jak to, nie radzisz sobie bez mojej drukarni? Co to

znaczy?

- Ależ ty jesteś nieufna. Tak tylko się wyraziłem. Nikogo

nie skrzywdzimy, jeśli powiesz macosze, że się poddałem,

uznałem za pokonanego.

- Nie lubię udawać. - Kim wstała. - Muszę wracać do

pracy. A skoro wyczerpaliśmy temat...

Tanner bez słowa odprowadził ją do drzwi.

background image

Kim podziwiała go za spokój, z jakim przyjął odmowę. Na

ulicy nie oparła się pokusie i obejrzała się, ale gdy zobaczyła go
w oknie, prędko odwróciła głowę. Zrobiło się jej smutno na

myśl o straconych dodatkowych zleceniach. Tydzień później

wysłano katalogi i Kim wreszcie odetchnęła. Jerri była

zachwycona i od razu zaczęła snuć plany następnego

zamówienia. Kim wysłuchała jej i obiecała, ze się zastanowi.
Nie zamierzała palić za sobą mostów, ale wiedziała, że nie

będzie ubiegać się o zlecenia z Westway Cosmetics.

Dobrze spełnione zadanie zawsze daje dużo satysfakcji, ale

wszyscy byli zmęczeni i poirytowani. Dopiero teraz Kim

uświadomiła sobie, ile zaryzykowała. Gdyby nie pomoc Tan -
nera i wytężona praca Chrisa, nie dotrzymałaby terminu. Tym

razem szczęście jej dopisało, jednak w przyszłości nie można na

to Uczyć. Lepiej pozostać przy dotychczasowych zleceniach.

Takie prace jak drukowanie ulotek reklamowych dla

Tylera - Royale'a nie były wprawdzie ambitne, ale stałe, i to one
umożliwiały regularne uiszczanie opłat. No właśnie,

przynajmniej wydawały się stałe. Ostatnio myślała jedynie o

katalogu, przez co inne zamówienia poszły w niepamięć.

Uporządkowała biurko, aby zorientować się w kolejności

zadań. Najważniejsze było zlecenie od Tylera - Royale'a, więc
najpierw zadzwoniła właśnie tam. Zanim połączono ją z panią
Binden, do gabinetu weszła macocha.

- Przepraszam, jestem zajęta - szepnęła Kim.
- Chcę ci tylko powiedzieć, że jutro wreszcie wyjeżdżam

na Karaiby.

- Wiec jednak jedziesz?
- Teraz, gdy wszystko zostało załatwione, mogę sobie na

to pozwolić. Chciałam cię uprzedzić, że przyjedzie ekipa po te

rzeczy, które sprzedałam.

- Co sprzedałaś? Nic tu nie jest twoją własnością.
- Teraz już nie. Myślałam, że twój ojciec zostawił mi same

rupiecie, a okazuje się, że były one dość wartościowe.

background image

- Jeśli mówisz o urządzeniach w magazynie...
- Nie próbuj wmawiać mi, że są twoje - rzekła pani

Bumham lodowatym tonem. - Te maszyny nie należały do

wspólników, a tym samym nie znajdowały się na stanie Printers

Ink. To była prywatna własność twojego ojca, a tę zapisał mnie.

Kim przypomniały się słowa Marge, że ojciec z własnej

kieszeni zapłacił za wyposażenie starej drukami.

- Kto to kupił? - spytała, chociaż znała odpowiedź.

Tylko dwóch ludzi wiedziało o istnieniu przestarzałego

sprzętu. Chris nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby
zadowolić macochę, więc kupcem musiał być Tanner.

- Bardzo miły młodzian - odparta pani Burnham. -

Zupełnie niepodobny do ojca. Uprzejmy, ustępliwy, hojny.

Naraz rozległ się dzwonek telefonu.

- Pani Kim Burnham? - odezwał się głos w słuchawce. -

Przykro mi, ale mam niedobrą wiadomość. Wczoraj przegrałam

sprawę. Niestety, nie dostanie pani naszego zlecenia. Dyrektor
nie słuchał moich argumentów. Jego zdaniem pan Calhoun

przysłał lepszą ofertę.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kim zamarła. Nie rozumiała ani macochy, ani pani Binden.

Jeden taki niespodziewany cios mógłby ogłuszyć, a dwa

jednocześnie były porażające. Nie mogła sobie darować, że

uwierzyła Tannerowi, a on zwiódł ją swym ujmującym

zachowaniem. Był uprzejmy, miły, więc sądziła, że taki jest z

natury i wyświadcza przysługi z dobrego serca, a nie
interesownie. Podziwiała go za spokój, z jakim przyjął odmowę,

a powinna spodziewać się raczej odwetu.

Tanner nie denerwował się, nawet wiadomość o podstępie

Jaspera nie wyprowadziła go z równowagi. Jednak to, że nie
wpadał we wściekłość, nie oznaczało, iż nic go nie złościło.
Zimny gniew bywa groźniejszy niż furia, bo trwa dłużej. Tanner

pomógł jej, gdy Uczył na fuzję, a teraz postępował jak rekin,

który poczuł krew i okrąża ofiarę.

Tym razem nie czekała, aż zawiadomią Tannera o jej

przybyciu. Bez słowa minęła recepcjonistę i wpadła do gabinetu
jak bomba.

- O, kogo widzę! - Tanner wstał. - Musisz mieć pilną

sprawę.

Kim oparła się o biurko i spojrzała na rozłożone papiery.

- Czy to jest zlecenie, które mi ukradłeś?
- Używasz mocnych słów.
- A nie mam racji? Może powiesz, że sama ci je

odstąpiłam? Zresztą w pewnym sensie tak, bo powiedziałam

twojej przyjaciółce, że Tyler - Royale jest moim stałym i

największym zleceniodawcą. Udawałeś, że porównujesz oferty,
ale pilnie słuchałeś i... wyciągnąłeś odpowiednie wnioski.

- Mylisz się, wcale was nie słuchałem. Nie pamiętam,

żebyś w mojej obecności wymieniła choć jednego swojego
klienta.

Kim wlepiła w niego oczy pełne niedowierzania.

- Dostałem zawiadomienie o przetargu - ciągnął Tanner -

więc złożyłem ofertę, a to trudno nazwać kradzieżą. No, jedną

background image

sprawę wyjaśniliśmy. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Mam

się powiesić?

- Dobrze by było... Jednak planujesz moją zgubę.
- Uważaj na słowa. Znowu podpowiadasz mi coś, co nie

przyszło mi do głowy.

- Myślałby kto, że masz słabą! Co jest w moim

magazynie? Nie udawaj, że nie rozumiesz, o co pytam.
Macocha przyznała się do transakcji z tobą.

- Naprawdę nie wiesz, co masz w magazynie? Moja droga,

rozczarowałaś mnie. Przecież dawno mogłaś sama sprawdzić.

Kim nie przyznała się, że zaraz po wyjściu macochy

pobiegła tam. Długo szukała, zaglądała we wszystkie kąty, lecz
nie znalazła niczego, co przedstawiałoby większą wartość. Co

mogło kosztować tyle, ile Tanner rzekomo zapłacił? Czy Chris

wprowadził go w błąd? Czy ona sama coś przeoczyła?

- Według mnie to sterta rupieci warta zaledwie parę

dolarów. Co znalazłeś wśród nich tak cennego, że wyrzuciłeś
tyle pieniędzy?

- Nie twoje „rupiecie", wiec nie powinno cię obchodzić,

co i za ile kupiłem. Ale skoro grzecznie pytasz... Urwał, więc

Kim wycedziła przez zaciśnięte zęby:

- Proszę, powiedz mi, co tam jest takiego cennego.
- Nic. Absolutnie nic.
- Chyba nie myślisz, że ci uwierzę?
- Ale to prawda. Kupiłem nie urządzenia, lecz poparcie

twojej macochy. Kim oniemiała.

- Wspomniałaś, że sprzeciwia się fuzji - wyjaśnił Tan -

ner. - Teraz już nie.

- Za grube pieniądze kupiłeś złom, żeby postawić na

swoim? - wykrztusiła Kim.

- Z tego, co mówiłaś, wynikało, że twoja macocha nie ma

serca. Gdybym zdradził jej, o co mi chodzi, do sądnego dnia nie
wyraziłaby

zgody.

Dlatego

zaproponowałem

kupno

przestarzałych urządzeń.

background image

- Pieniądze to ona lubi - mruknęła Kim. - Szczególnie bez

pracy.

- Teraz już nie będzie się sprzeciwiać, więc możemy

połączyć firmy.

Kim zrobiło się słabo. Tanner wytrącił jej broń z ręki. Nie

miała wyjścia i musiała albo zgodzić się, albo na poczekaniu

wymyślić inną historyjkę. Wyznanie prawdy dałoby gwarancję,
że więcej się nie spotkają i nie poruszą drażliwego tematu.

Wstyd przyznać się do skrywanych uczuć, ale przynajmniej

potem Tanner już nigdy nie ponowi propozycji.

Czy to najlepsze rozwiązanie? Na dłuższą metę chyba nie.

Widok Tannera zawsze będzie w niej wywoływał przykre
wspomnienie o własnej głupocie. Niestety, nie da się uniknąć

służbowych spotkań podczas przetargów, no i prywatnie, z

okazji wizyt Tannera u Brenny lub Marissy. Na pewno będzie

patrzył na nią wtedy z politowaniem. O nie, to jest nie do

zniesienia. Nie chciała wyglądać jeszcze żałośniej.

- Kim, droga wolna. Decydujesz się?
- Nie.
- Porozmawiaj z macochą.
- Nie warto. Stanowczo odmawiam.
- Dlaczego?
- Nie muszę się tłumaczyć.
- Rzeczywiście nie musisz. Ale jeśli powodem jest kłótnia

naszych ojców...

Chciała zaprzeczyć, lecz w porę ugryzła się w język.

Lepiej, by Tanner pozostał w przekonaniu, że to z powodu
zadawnionych pretensji, niż gdyby domyślił się prawdziwej
przyczyny.

- Powiem ci jeszcze tylko jedno - oznajmił innym tonem. -

Mnie możesz oszukiwać, ale siebie nie powinnaś.

Kim patrzyła na złote rybki i wspominała dzień, w którym

Marissa je dostała. Dziwiła się, że tak niedawno życie było

mniej skomplikowane. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że pragnie

background image

Tannera.

- Jesteś dziwnie milcząca - odezwała się Marissa.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - Kim drgnęła nerwowo.
- Widziałaś ostatnio Tannera? - spytała Marissa, umykając

wzrokiem.

Mówiła jakby z żalem. Czy dlatego, że Tanner ich nie

odwiedzał i nie dzwonił?

- Przepraszam cię, Riss.
- Za co?
- Że ci go przedstawiłam. I przepraszam za ten idiotyczny

pomysł z kiermaszem kawalerów. To była klapa.

- Przesadzasz.
- Czyżby? Przecież znowu siedzimy same i spędzamy

nudny wieczór w domu. Jak przed przyjęciem, które miało nam

urozmaicić życie.

-

Miałyśmy kilka miłych wieczorów... Ale nie

odpowiedziałaś na pytanie, czy widziałaś Tannera.

- Tylko przez okno. Wysiadał z samochodu... Jeszcze raz

przepraszam, że przeze mnie źle ulokowałaś uczucia.

- Nie ma za co, ja go nigdy nie interesowałam. Kim

wątpiła, czy to prawda. Marissę chyba bolało, że Tanner ją

rzucił i zaczął zalecać się do Brenny.

- Dobrze, że przyjmujesz to tak spokojnie, ale...
- Interesował się tobą.

Te słowa spadły jak grom z jasnego nieba. Czy to

możliwe? Czy Marissa coś zauważyła?

- Więc czemu umawiał się z tobą i z Brenną?
- Bo dzięki temu mógł tu przychodzić i widywać ciebie.

Marissa zazwyczaj patrzyła na świat przez różowe okulary

i większość spraw interpretowała opacznie. Tym razem Kim w

duchu przyznała jej rację, bo Tanner - owszem - zwrócił na nią

uwagę, ale chodziło mu o własne interesy. Zapewne dużo
wcześniej obmyślił fuzję i konsekwentnie dążył do realizacji

swego planu. Pierwszy krok to zaproszenie jej na kawę.

background image

Kiermasz kawalerów też był mu na rękę - przybliżał go do celu.

- To jeszcze nie wyjaśnia, czemu czarował was obie

jednocześnie.

- Ja wpadłam na taki pomysł - przyznała się Marissa. -

Wiem, że jesteś lojalna i nie odbiłabyś mi chłopaka.

Pomyślałam, że jeśli Tanner będzie do nas przychodził, prędzej

się przekonasz, jaki jest naprawdę.

Zadzwonił telefon, więc urwała i podniosła słuchawkę.

- Jesteś beznadziejną romantyczką - mruknęła Kim.
- Chwileczkę, Dań. - Marissa zakryła słuchawkę. - A

według ciebie, jaka miałabym być?

- Rozsądna. Powiedz Danowi, że wyszłam.
- On nie dzwoni do ciebie. Nie spisuj kiermaszu

kawalerów na straty.

- Czemu?
- Może tobie pozostaje obserwowanie rybek, ale Brenną

umówiła się z Robertem, a ja jutro jadę do Wisconsin.

- Po co?
- Dań chce mnie przedstawić swoim rodzicom.

Kim odłożyła faks od Jaspera bez czytania, później jednak

przejrzała go. Była ciekawa, jak Tanner zareagował na podstęp,

ale nie sądziła, że kiedykolwiek się o tym dowie. Wciąż
dźwięczały jej w uszach słowa Marissy. Owszem, Tanner był

nią zainteresowany, chociaż nie tak, jak myślała naiwna

przyjaciółka. Chodziło mu o zagarnięcie Printers Ink. Marissa

wierzyła, że każde spotkanie dwojga ludzi prowadzi do wielkiej

miłości. Ciekawe, jak oceniłaby niemądry zakład oraz
pocałunek w windzie. W jej oczach drobiazgi urastały

zazwyczaj do bardzo dużych rozmiarów.

Pamiętała też słowa Tannera. Co on miał na myśli,

mówiąc, że nie powinna się oszukiwać? Jakby coś podejrzewał.

Czyżby domyślił się jej uczuć?

- Dzwoni pan Pettigrew - zawołała Marge.
- Pani Burnham, gdzie pani oferta? - zapytał Jasper bez

background image

powitania. - Termin upływa o trzeciej, a do nas wpłynęła tylko

jedna propozycja. Wiem, że lubi pani czekać do ostatniej chwili,
by nikt nic nie podpatrzył, ale tym razem to przesada.

Kim

pomyślała,

że

najprawdopodobniej

Tanner

rozpowiedział o nieuczciwości Jaspera i nikt nie chce starać się
o zlecenie od oszustów. To skuteczna sankcja, ale chyba

Tannera stać na bardziej wyrafinowaną zemstę.

- Jedna oferta to i tak dużo. Radzę ją przyjąć.
- Ale to jest oferta od pana Calhouna! - krzyknął Jasper. -

A przecież chodziło o to, żeby raz na zawsze go zniechęcić.

- On coś przygotował? - zdumiała się Kim. .
- Tak. Jeśli pani nie zdąży, znowu on dostanie

zamówienie.

Kim nie rozumiała, dlaczego Tanner złożył ofertę.

Widocznie sądził, że wymyśliła taką bajeczkę, by usunąć
konkurenta i zabezpieczyć się na przyszłość. Nie mogła

pozwolić, by żył w przekonaniu, że chciała go oszukać.

- Widział pan jego ofertę?
- Nie. Pan Calhoun przyjechał przed kwadransem i czeka,

aż zegar wybije trzecią. Może ma kilka propozycji do wyboru,

w zależności od tego, ilu będzie chętnych.

Kim zerknęła na zegarek, narzuciła płaszcz i wybiegła.

Dojazd zdawał się dłuższy niż zwykle. Za pięć trzecia wpadła

zdyszana do poczekalni. Tanner spojrzał na nią przelotnie i

spokojnie pochylił się nad swoimi papierami. Usiadła obok
niego.

- Ciekaw byłem, czy przyjedziesz - powiedział półgłosem.

- Ledwo zdążyłaś.

- Nie wierzysz, że oni uknuli spisek, prawda? Myślisz, że

chcę mieć wolne pole do działania i dlatego wymyśliłam tę

bajkę.

- Uwierzyłem ci.

Kim zakrztusiła się i zaczęła kasłać, a Tanner cierpliwie

czekał, aż przestanie.

background image

- Biegłaś przez całą drogę? Żeby mnie ratować?
- Nie.
- W takim razie składasz ofertę.
- Jeszcze nie zgłupiałam. Czemu miałabym brać zlecenia

od takich ludzi?

- Nie wiem. Nie składasz oferty, nie chcesz mnie

ratować... Dlaczego przyjechałaś?

Kim nie wiedziała, co odpowiedzieć. Gdyby nie wybiegła

bez zastanowienia, gdyby choć przez chwilę pomyślała...

Czemu stale wyciąga błędne wnioski?

- A ty, co tu robisz? - zapytała ostro. - Widocznie cienko

śpiewasz, jeśli ubiegasz się nawet o takie zlecenie.

- Łudziłem się, że połączenie z pewną firmą uchroni mnie

przed plajtą - odparł beznamiętnie.

- Żarty się ciebie trzymają. Nasze roczne dochody tobie

starczyłyby zaledwie na kilka dni.

- Skoro fuzja nie doszła do skutku, muszę wszędzie szukać

zarobku. Powiem ci, co tu robię. Otóż chciałem mieć pewność,

że ten, kto weźmie to zlecenie, będzie wiedział, z jakimi typami
ma do czynienia.

To oznaczało, że uwierzył. Kim ucieszyła się.

- Chodźmy. - Tanner wziął ją za rękę. - Minęła trzecia i

nikt już nie przyjdzie.

Kim nie wypadało zostać ani upierać się, że pojedzie

metrem. Czuła się jak w potrzasku i obiecała sobie solennie, że

odtąd zawsze zastanowi się, nim coś powie lub zrobi.

- Zadzwoniłem do Pettigrewa seniora - odezwał się Tanner

- i powiedziałem, że nie rozumiem, dlaczego takie dobre

przedsiębiorstwo ma tak mało akcjonariuszy.

- Myślałeś, że w ten sposób skłonisz go do przyznania się,

że zamówił za mało egzemplarzy?

- Trochę go zwiodłem, bo dałem mu do zrozumienia, że

zastanowię się nad zainwestowaniem u niego, jeżeli przekona

mnie, że jest więcej akcjonariuszy gotowych zaryzykować.

background image

- I podał ci jakąś liczbę?
- Musiał, w przeciwnym razie przyznałby się, że oszukuje.

Dowiedziałem się, czego chciałem, i na tym koniec. - Przelotnie

zerknął na Kim. - Jak się miewają twoje urocze koleżanki?

- Nie tęsknią za tobą.
- Bo Marissa chodzi z Danem, a Brennę otacza tłum

przystojnych maklerów.

- Zgadłeś tylko w połowie. Skąd wiesz o Marissie?
- Sama mi podpowiedziałaś, mówiąc, że Dań jest wobec

niej opiekuńczy. A czemu Brennie brak świty?

- Okazuje się, że Robert przychodził niby do mnie, bo bał

się umówić z nią bezpośrednio. Dziś Brenna spokojnie
oznajmiła, że przytyła dwa kilo.

- Jeśli nie ma tego Robertowi za złe, to znaczy, że się

zakochała.

Kim poczuła się trochę zaskoczona, bo Tanner wcale się

tym nie zmartwił. Widocznie nie traktował jej przyjaciółek
poważnie. Ale czy on w ogóle traktuje kobiety poważnie?

Minęli ostatni zakręt przed Printers Ink.

- Dziękuję, że mnie podrzuciłeś. Tanner nie zatrzymał się

jednak przed wejściem, lecz za bramą. Zaparkował obok
samochodu Marge.

- Zapomniałeś, że nie połączyliśmy się? Nadal pracujesz

po drugiej stronie ulicy - przypomniała mu Kim, siląc się na

żartobliwy ton.

- Nie mogę iść do siebie, bo umieram z ciekawości.

Kim przygryzła wargę i nie odpowiedziała. Gdy wysiadła,

Tanner wziął ją pod rękę, zaprowadził do gabinetu i zamknął
drzwi.

- Nie pytasz, dlaczego umieram?
- I tak mi powiesz.
- Masz rację. Czemu przybiegłaś mnie ratować?
- Już ci mówiłam, że nie...
- Moja droga, nie umiesz kłamać.

background image

- A ty jesteś... Przyznaj się, czemu tak uparcie dążysz do

połączenia?

- Bo to korzystne dla obu firm.
- Aha.
- I dla nas osobiście - dodał Tanner ciszej. - Lepiej

współpracować, niż konkurować. - Zrobił dwa kroki. - Może

spodoba się nam...

Kim była ciekawa, jak daleko Tanner się posunie, by

dostać to, czego chce. I czy ona mu na to pozwoli.

- Jak bardzo zależy ci na fuzji? - spytała lekko drżącym

głosem.

- Chcesz wiedzieć, czy do tego stopnia, że postanowiłem

cię uwieść?

- Tak.
- No, aż tak bardzo mi nie zależy.

Powinna być zadowolona, a tymczasem ogarnęło ją

rozczarowanie.

Nagle Tanner objął ją i pocałował. Długo, namiętnie. Nie

miała nawet czasu zastanowić się, co to znaczy. Zaczęła

dygotać, jak gdyby stała na mrozie. Chciała się odsunąć, ale jej

nie pozwolił.

- Mało ci?
- Oczywiście. - Tannerowi podejrzanie zalśniły oczy. -

Wolisz, żebym cię nadal całował, czy najpierw coś wyjaśnił?

- Wyjaśnij - odparła niezgodnie z prawdą. - Bo przeczysz

sobie. Twierdzisz, że fuzja nie interesuje cię na tyle, żeby zrobić

coś, na co nie masz ochoty, a potem i tak to robisz.

- Nigdy nie mówiłem, że nie chcę cię całować. Chyba

wyraźnie dałem ci do zrozumienia, że mam ogromną ochotę nie

tylko na pocałunki.

- Przestań! Nie traktowałam naszego zakładu poważnie.
- Szkoda, bo ja tak. A nawet proponuję podwoić stawkę.

Jak będzie? - Nagle spoważniał. - Żarty na bok. Fuzja to świetny

pomysł. Ale te wszystkie powody, które ci podałem, nie były

background image

prawdziwe. A raczej nie najważniejsze.

Kim zmarszczyła brwi.

- Chciałem naprawić błąd naszych ojców, bo łudziłem się,

że zobaczysz we mnie nie tylko konkurencję. Kim przestała

oddychać.

- Ja w tobie widzę piękną, zdolną kobietę, którą

pragnąłbym poznać bliżej. A na to nigdy mi nie pozwalałaś.
Kim nie przyznała się, że postępowała tak ze strachu.

- Na kiermaszu chciałaś się mnie pozbyć, odstąpić

koleżance. Zrezygnowany postanowiłem skorzystać. Tyle tam

było miłych pań. Po co narzucać się tej, która mnie nie chce?
Ale Marissa mnie rozszyfrowała i obiecała pomóc.

- Po co?
- Żebyś ujrzała we mnie mężczyznę, a nie wroga.

Skrytykowała pomysł z fuzją, ale uważała, że gdy zobaczysz,

jak czaruję inne kobiety...

- Zapragnę cię dla siebie?
- Tak.
- Omotałeś mnie, wykorzystując moje przyjaciółki.
- One same się zaofiarowały. Przepraszam cię, bo to było

niezbyt uczciwe, ale...

- Miała rację.
- Kto?
- Marissa. Oszukiwałam się, udawałam, że nic nie czuję,

ale gdy widziałam cię z inną, byłam bardzo nieszczęśliwa.

Wszystkich

mężczyzn,

z

którymi

się

umawiałam,

porównywałam z tobą.

Tanner przytulił ją mocno. W jego ramionach czuła się

cudownie.

- Jesteś doskonałą aktorką i dobrze się maskowałaś. Gdy

powtórnie odrzuciłaś propozycję fuzji, pomyślałem, że mnie nie
cierpisz.

- A było inaczej.
- Szkoda, że dopiero dziś się zdradziłaś.

background image

- Mogłeś wcześniej powiedzieć, o co chodzi.
- Wtedy nie widziałbym, jak biegniesz mnie ratować. Za

żadne skarby świata nie zrezygnowałbym z tego widoku. Tyle
entuzjazmu...

- Ty z jeszcze większym odgrywałeś swoją rolę. Po

przyjęciu Brenna odprowadziła cię do windy i wróciła
rozpromieniona.

- Myślałaś, że się całowaliśmy?
- Wiem, co robisz w windzie...
- Kochanie, myliłaś się. Brenna była uszczęśliwiona, bo

dałem jej wizytówkę znajomego, który akurat szukał modelki.

- Czyli...
- Robert będzie musiał dobrze Brenny pilnować. No, ale

on jest odważny i silny. A wracając do nas, mówiłem, że nie

lubię kochać się byle gdzie, ale tutaj mogę.

- Szanujmy tradycję...
- Dobrze. Kiedy weźmiemy ślub? Kun uśmiechnęła się

przekornie.

- Niedługo. Na razie wracaj do pracy, żeby nie ulec

pokusie.

- Moje rozumienie tradycji jest inne niż twoje. - Tanner

ujął jej twarz w dłonie. - Czy wreszcie powiesz mi, jakie były
zasady przydzielania zaproszeń na kiermasz?

- Teraz i tak odpadasz w przedbiegach, więc nie musisz

już wiedzieć.

- Uparciuch z ciebie. Obiecaj przynajmniej, że nie będzie

żadnej wymiany z koleżankami.

- A jak nie obiecam?
- Postaram się, żebyś zmieniła zdanie. Najdroższa, czeka

nas wielkie szczęście.

- Wkrótce się przekonamy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michaels Leigh Kiermasz kawalerow
Michaels Leigh Kiermasz kawalerów
723 Michaels Leigh Kiermasz kawalerów
Michaels Leigh Kiermasz kawalerow
Michaels Leigh Sprzedaj mi marzenie
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
Michaels Leigh Siła perswazji
Michaels Leigh Tajemniczy sąsiad
062 Michaels Leigh Zareczyny na niby
Michaels Leigh Jeszcze jedna szansa
264 Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiazanie
Michaels Leigh Lekcja uczuc
Michaels Leigh - Lista kandydatek, Romanse z milionerami
168 Michaels Leigh Z zamknietymi oczami
R224 Michaels Leigh Miodowy miesiac
605 Michaels Leigh Wspolne noce wspolne dni
Michaels Leigh Slub na zyczenie
Michaels Leigh Idealne rozwiązanie
Michaels Leigh A New?sire

więcej podobnych podstron