MEG CABOT
KSIĘŻNICZKA NA RÓŻOWO
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5
Abigail McAden,
której zawsze jest dobrze w różowym
- Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym
- suknia i płaszcz, i kwiaty, i wszystko.
Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka
Przekład Wacława Komarnicka
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
5 MAJA
numer 456/27
Przyznano nagrody Targów Nauki
Rafael Menendez
W ramach Targów Nauki w Liceum imienia
Alberta Einsteina uczniowie przedmiotów
ścisłych zgłosili 21 projektów. Kilka z nich
przeszło do nowojorskiego etapu
regionalnego, który odbędzie się w przyszłym
miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej
dostała pierwszą nagrodę za analizę
ludzkiego genomu. Specjalne wyróżnienia
otrzymali Michael Moscovitz z klasy
maturalnej za program komputerowy
modelujący śmierć czerwonego karła oraz
uczeń klasy pierwszej, Kenneth Showalter, za
eksperyment w dziedzinie transfiguracji
płciowej u traszek.
Drużyny hokeja na trawie wygrywają
Ai-Lin Hong
W miniony weekend obie drużyny hokeja na
trawie, starsza i młodsza, pobiły
przeciwników. Pod przewodnictwem Josha
Richtera z klasy maturalnej starsza drużyna
odniosła przytłaczające zwycięstwo ze Szkołą
Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza
drużyna pokonała Dwighta wynikiem 8 : 0.
Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła
pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central
Parku, która co chwila wdzierała się na
boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła
dyrektor Gupta.
Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie,
budując domy dla bezdomnych w
Appalachach
Melanie Greenbaum
Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej
klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak
ujawniono jesienią zeszłego roku, jest w grun-
cie rzeczy jedyną spadkobierczynią tronu
księstwa Genowii. Poświęciła te pięciodniowe
ferie na prace społeczne w ramach akcji
Domy Nadziei. Na temat swojej wycieczki do
Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z
dwiema sypialniami dla ubogich, księżniczka
powiedziała: „Było w porzo. Pomijając upiorny
brak łazienki. No i to, że bez przerwy waliłam
się młotkiem w
palec”.
Tydzień maturzysty
Josh Richter, przewodniczący klasy
maturalnej
Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień
Do wszystkich uczniów:
Do władz szkolnych dotarła informacja,
jakoby uczniowie nie znali obowiązującej
wersji szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one
Środa, 30 kwietnia,
biologia
Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu”?- Shameeka.
Wiem, właśnie dostałam swój egzemplarz. Wolałabym, żeby Lilly przestała
wspominać o mnie w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna
pierwszoklasistka w gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła
się tą uwagą o jadłospisie. Mnie TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się
cotygodniowym jadłospisem stołówki.
No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym
celem jest zostać któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat
kłopotów z sosem!
To nieprawda. Wprowadziłam kilka szalenie ważnych innowacji do kolumny
z jadłospisem. Na przykład to ja wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez
duże I i duże P.
Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.
Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie koszykówki. Jeśli
będzie miała ochotę, powali mnie na ziemię jednym palcem. Nie wydaje mi się, żeby
wkurzanie Melanie było działaniem w moim interesie.
A więc...
Co a więc?
A więc zaprosił cię już?????
Kto i na co mnie zaprosił?
CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????
Aha. Nie.
Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosił mnie już
MIESIĄC TEMU. Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz,
czy nie? Poza tym musisz umówić się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do
przypięcia do sukni, a on musi wynająć limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić
rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po kręglach w Bowlmor Lanes.
Chodzi o kolację i tańce w Maximie! Poważna sprawa!
Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na
głowie: ta nowa kapela, studia od jesieni i tak dalej.
No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał
w ostatniej chwili. Bo wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała
właśnie na jego zaproszenie.
Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś
innym. Jakby zresztą ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie
jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w szatni nie ustawia się kolejka facetów z
maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment, żeby mnie zaprosić. I
przecież ja bym na to nie poszła. To znaczy, nie poszła z innym facetem. Gdyby mnie
zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.
No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną
pierwszoklasistką na balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla
dziewczyn?
Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?
Różnią się od robaków ziemnych tym, że...
ROBAKI LODOWE
Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją
niedźwiedzie polarne, pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew
powszechnej opinii lodowce umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod
lodem, ale i w samym lodzie też.
Ostatnio naukowcy odkryli istnienie przypominających stonogi robaków,
które mieszkają wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach
metanowych na dnie Zatoki Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami
lodowymi, mają dwa i pół do pięciu centymetrów długości i żywią się
chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem, albo jakoś tak inaczej żyją z
nimi w symbiozie...
Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.
JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ
CHŁOPAK NIE ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????
Środa, 30 kwietnia,
zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę? – L.
Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam
kazał napisać pracę na 250 słów na temat robaków lodowych.
I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka
dla takiej dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.
Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?
Hm. O czym?
O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą
sobotę. Mówił Ci może, czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?
KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?
Wiesz, co mam na myśli.
Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia.
Michael dyskutuje ze mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego,
czy nie jego kolej wyjąć naczynia ze zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu
zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy terapeutycznej Dorosłych Ofiar
Porwania przez Kosmitów w Dzieciństwie, którą prowadzą nasi rodzice.
Aha. Tak się tylko zastanawiałam.
Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to
na pewno Ciebie.
Jak to „JEŚLI” Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?
No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY”. Co się z Tobą dzieje?
Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy
szkołę, i jeśli w tym roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal
maturalny nie pójdę. Chyba że wtedy, kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to
dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory Michael będzie już kończył
studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść na bal
maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.
Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?
NIE!!!!!!! JA TYLKO CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM
CHŁOPAKIEM, ZANIM SKOŃCZY SZKOŁĘ I/LUB ZAPUŚCI SOBIE NA
TWARZY ZBĘDNE OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????
O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim
zdaniem mój brat pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś
zapytać, a mianowicie czemu jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny
jest dla Ciebie taki ważny.
Po prostu jest ważny, wystarczy????
Czy to dlatego, że kiedyś Twoja mama nie pozwoliła Ci kupić Wspaniałej
Sukni Królowej Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z
papieru toaletowego?
HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal
maturalny odgrywa kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz
tylko na listę wszystkich filmów, które na ten temat nakręcono:
FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL
MATURALNY
Dziewczyna w różowej sukience:
Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem,
czy ze zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona
naprawdę sądzi, że jemu spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy
worek na ziemniaki, którą właśnie sobie szyje?
Zakochana złośnica:
Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para?
Moim zdaniem, nie. I trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.
Dziewczyna z doliny:
Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk - rockowca, który
wdziera się na bal maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza
bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z facetem w marynarce z napisem Tylko dla
członków klubu czy z facetem w skórze? Wszystko zależy od tego, co zdarzy się
podczas balu.
Footloose:
Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia
dzieciaki z miasteczka, w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za
miastem i dać wyraz swojej niezależności, puszczając się w luzackie podrygi do
muzyki Kenny'ego Logginsa.
Cała ona:
Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest
wcale tak strasznym dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że
dziwadłem faktycznie jest, ale - i to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze
Junior i tak ją kocha!!!!!
Ten pierwszy raz:
Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal
maskowy! Jej przyjaciółki przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest
mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym się kocha, przebierając się -
jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No dobra. Za Rozalindę. Ale wyglądało to jak
kostium księżniczki).
No i kto mógłby zapomnieć o:
Powrocie do przyszłości:
Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego,
może się nigdy nie URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych
zarówno z towarzyskiego, jak i BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!
A co powiesz o Carrie? Czy może pomijasz kubły świńskiej krwi jako
niezbędny element socjalizacji nastolatków?
WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!!
Okej, okej, uspokój się. Już rozumiem.
Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko
pierwszakiem jak my!
Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam,
że wegetarianizm rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i
to zaraz.
Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim
zdaniem powinnaś przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą
ani cyklem menstruacyjnym.
Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej
głowy, żeby Ci krew mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne
zakłócenia procesów myślowych.
Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo
jutro są moje piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia
samorealizacji. Nic w moim życiu nie dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się,
że mam spędzić lipiec i sierpień razem z nim w Genowii, w domu żyje mi się
kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi jakieś aluzje do
własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę
urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!),
mój chłopak kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez przerwy będzie narażony na
kontakt z biuściastymi studentkami w czarnych golfach, które lubią dyskutować
(studentki, nie golfy) na temat Kanta, a moja najlepsza przyjaciółka najwyraźniej nie
rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie ważny!!!!!!!!!!!!
Zapomniałaś ponarzekać na babkę?
Nie. Nie zapomniałam. Grandmére pojechała do Palm Springs na chemiczne
złuszczanie naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.
Mia, sądziłam, że szczycisz się tym, że Ty i Michael macie taki otwarty,
uczciwy związek. Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?
NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby
mnie poprosił.
Nie, nie będzie.
Będzie.
Nie, nie będzie.
Będzie.
Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś
porozmawiać z jakimś specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej
fiksacji na rozmiarze własnego biustu. To nienormalne.
O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!
Środa, 30 kwietnia,RZ
TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze
sprawy niż bal maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box,
Lilly ma ten swój program telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki
ogólnego dostępu co tydzień dokonuje przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie,
Tina wciąż szuka faceta, który zajmie w jej sercu miejsce jej byłego, Dave'a Faroua
El - Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling Su ma swój Klub
Sztuki i tak dalej.
Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT
poza mną i Shameeką? To przecież w przyszłym tygodniu, a Michael nadal mnie nie
zaprosił. W PRZYSZŁYM TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to
najwyższy czas zacząć planować wyjście już teraz.
Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić?
Przecież tak się nie robi. To by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i
tak fatalnie się złożyło, że moja własna matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy
się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam, jak pan G. zadał TO pytanie,
mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała tak:
Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”
Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”
Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”
Pan Gianini: „Dobrze.”
Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę,
pobierzmy się”. „Okej”. Nie no, ludzie!
A gdyby tak:
Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”
Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie
przekazano mi radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny
zaszczyt i zostaniesz moją żoną, moją bratnią duszą, moją partnerką na całe
życie?”
Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”
Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!”
(POCAŁUNEK)
TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest,
kiedy facet prosi dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.
Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:
Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo
muszę sobie kupić sukienkę.”
Michael Moscovitz: „Okej.”
NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić.
Musi powiedzieć:
Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w
moim życiu. Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale
owiewała znużone namiętną troską czoło. Jesteś jedynym powodem, dla
którego żyję, tylko dla ciebie bije moje serce. Byłoby to dla mnie
największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi
towarzyszyć sobie na balu maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać,
przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza szybkimi, bo te
przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”
Mia Thermopolis: Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie
spodziewałam. Ale ja cię uwielbiam każdym włókienkiem mojej duszy, więc
oczywiście pójdę z tobą na bal maturalny i przetańczę z tobą wszystkie tańce,
naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie
durne.” (POCAŁUNEK)
Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to
właśnie BĘDZIE wyglądało.
Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego
popatrzcie, on ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem
Pelkowskim o akordy do ich nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest
zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od
kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i sytuację na Środkowym
Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH
DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.
No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.
A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele
dziewczyn, które - tak jak Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a
jednocześnie tak niesłychanie wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael
ZAWSZE siada obok mnie przy lunchu, pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w
tym w czasie spotkanie Klubu Komputerowego. Ale nawet wtedy spogląda na mnie
tęsknie z drugiego końca stołówki.
No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli
złapie mnie na tym, że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować,
kogo przypomina bardziej - Josha Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.
Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć -
co mnie wcale nie zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki
mistrz krav magi o wzroście metr dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael
mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał za rękę na korytarzu albo wkładał
dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą, czy żeby opierał się o
mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh robi to z
Laną...
Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...
Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą
jedną chwilą w czasie ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę,
że to mógł być przypadek, bo mój młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie,
a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam
podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby przypadkiem otarła się o
mój biust, kiedy sięgał po młotek...
No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi.
Jesteśmy EKSTATYCZNIE szczęśliwi.
WIĘC DLACZEGO NIE ZAPROSIŁ MNIE JESZCZE NA BAL
MATURALNY?????????????????
O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i
przeczytała ten ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter.
Powiedziała właśnie:
- O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.
Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:
- Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)
Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:
- Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal
maturalny.
Ale ona powiedziała tylko:
- Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych.
Michael stwierdził:
- Aha.
I wrócił do swojej gitary.
Tylko Borys musiał dodać swoje:
- Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są
wszechobecne w płytkich złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają
niebagatelny wpływ na proces tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie,
co z kolei byłoby niezwykle istotne dla gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest
cennym źródłem energii.
Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w
ogóle wie takie rzeczy?
Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.
Środa, 30 kwietnia,
francuski
Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co
przeżywam. ORAZ w pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal
maturalny z ukochanym - tak jak Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal
maturalny z Andrew McCarthym w Dziewczynie w różowej sukience.
Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany -
rzucił ją dla dziewczyny o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem
ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów kochać, jeśli uda jej się znaleźć
mężczyznę gotowego zburzyć ochronny mur emocjonalny, który wzniosła wokół
siebie po zdradzie Dave'a Faroua El - Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter
Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie
Korn wkrótce ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety.
Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę,
niech tak się stanie! Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek
ofiarował. Oczywiście poza prezentem w postaci Grubego Louie, którego podarowała
mi mama.
Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie
z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na kolację z Grandmére, tatą,
mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w sobotę
wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną
imprezę na poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc
pod uwagę stan jej sami - wiecie - czego).
Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami -
wiecie - czym. Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego
związku z ukochanym mężczyzną, ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi
wiedzieć. Na przykład tego, że twoja ciężarna matka ma problemy z pęcherzem.
Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z
Lilly, przychodzą tylko na imprezę. Wyobrażacie sobie, jak nieromantycznie byłoby
jeść urodzinową kolację ze swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką,
ochroniarzem, chłopakiem ORAZ jego siostrą? Starałam się nieco zredukować
obciach.
Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za
wielką odwagę i kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.
Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu
maturalnego.
Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy
Michaela. Tina teraz niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a
to dlatego, że z Dave'em bawiła się w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w
ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam nie wiem. To w końcu BAL
MATURALNY. Bal maturalny to coś specjalnego. Nie chcę tego schrzanić.
Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się z Michaelem jeszcze tylko przez
jakieś dwa miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do Genowii na lato. Co jest
strasznie nie fair. „Przecież podpisałaś kontrakt, Mia”, powtarza mi bez przerwy. To
znaczy tata.
Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu.
Skąd wtedy miałam wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra,
byłam już wtedy zakochana jak szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś
zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany nie odwzajemniał moich uczuć. Albo,
jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie zdawałam sobie z tego
sprawę, prawda?
Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala
od człowieka, któremu przyrzekłam swoje serce?
Och, nie. Nie wydaje mi się.
Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo
razem to było raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że
spędzę dwa pełne MIESIĄCE z dala od NIEGO?
No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie,
skoro początkowo miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE
lato. Ale ponieważ data porodu mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił
mi zostać w Nowym Jorku do narodzin dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.
No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę
dwa ostatnie letnie miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z
DALA od rzeczonego chłopaka, to czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co
w ogóle można robić w Genowii latem? NIC. Cały ten kraik roi się od turystów
(zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w Nowym Jorku są inni, o wiele mniej
obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co ja
tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo tutaj przynajmniej będzie to całe
zamieszanie z dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi,
chociaż właściwie wolałabym, żeby urodziła jeszcze przed czerwcem, bo teraz
sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak życie pod jednym dachem z yeti,
przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu, głośno tupiąc, i warczy
na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą zatrzymuje
w organizmie i ma parcie na sami - wiecie - co (moja mama udziela czasami ZBYT
konkretnych informacji).
A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią?
Gdzie ten zachwyt nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?
Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.
Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego
uniwersytet leży zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie
będę mogła widywać go w szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od
algebry, żeby mi dać gummi worms, tak jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany
Weinberger, której chłopak Josh NIGDY niespodziewanie nie przyniósł gummi
worms.
Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze
pikniki w Central Parku (chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni
wiecznie do ciebie podchodzą i patrzą tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z
czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać, bo czujesz się taka winna, że ty
masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie są ci wdzięczni,
tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej”, co jest moim zdaniem
bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle że ja nie cierpię opery, bo
wszyscy zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze
spacery na festiwal San Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe
zwierzątko na strzelnicy (chociaż on z powodów etycznych sprzeciwia się używaniu
broni palnej, tak jak i ja, chyba że jest się członkiem państwowych służb
bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, które rozdają w
wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte
do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali).
Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i
wszystkiego nie zepsuł.
Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego
ojciec umarł i zostawił go na pastwę Grandmére, i to dlatego tak strasznie się
usztywnił w całej tej kwestii spędzania przeze mnie lata w Genowii.
Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach
najważniejszych dla jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi,
że ludzka psychika działa w pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do
wiadomości i robić swoje.
Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły
już niemal cztery miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją
biografię, wykupili opcję na jej program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a
nadal nie udało im się znaleźć studia, które chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy.
Ale Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w dziwny i pokrętny sposób
(zupełnie jak ludzka psychika), co ona przyjęła do wiadomości i robi swoje, tak jak i
ja powinnam.
ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE,
ŻEBYM SPĘDZIŁA SZEŚĆDZIESIĄT DWA DNI Z DALA OD MĘŻCZYZNY,
KTÓREGO KOCHAM!!!! NIGDY!!!!!!!!!!!!!!
Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na
Manhattanie, a wtedy tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to
by się wiązało z zawaleniem moich tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu
żadnego miejsca, które przyjęłoby księżniczkę na praktykę. No bo co będzie robił
Lars przez cały dzień, kiedy ja będę wklepywała dane do komputera albo robiła
kserokopie czy coś?
Kiedy weszłam do sali przed lekcją, mademoisełle Klein pokazywała jakimś
dziewczynom ze starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z
katalogu Victoria's Secret na bal maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton,
trener drużyny szkolnej i nasz nauczyciel od zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą
razem. Tina mówi, że to najbardziej romantyczna rzecz, o jakiej słyszała, poza moją
mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że to moja
mama oświadczyła się panu Gianiniemu. No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich
kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i
w tej kwestii, że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam
jej fałszywy adres mailowy. Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to
męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek odbiera pocztę pod ksia -
zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę na temat
tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy
do gry w polo.
Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I
któregoś dnia faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia
Williama. Muszę tylko zaczekać i zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej,
kiedy umrze ktoś sławny. Prawdopodobnie nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor
jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.
Il mefaut des lunettes de soleil.
Didier demand a essayer la jupe.
Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno
zakochana jest mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna,
czas miłosnych uniesień, nie robi na niej żadnego wrażenia?
Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To
samo można powiedzieć o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym
naprawdę zgubiona.
Jeudi, j'aifaił de l'aerobic.
PRACA DOMOWA
Algebra: strony 279 - 300
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: skończyć referat o lodowych robakach
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154 - 160
RZ: i co jeszcze?
Francuski: Ecńvez une histoire personnelle
Historia cywilizacji: strony 310 - 330
Środa, 30 kwietnia,
w limuzynie w drodze do domu z Plaza
Grandmére wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa,
że chodziło o te całe wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na
głowie.
- Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie
trwają prace wykopaliskowe, wyobraź sobie, archeologowie natrafili na grobowiec,
który może należeć do twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi
mumifikacyjne stosowane w Genowii w VIII stuleciu były w każdym calu tak
zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto wie, może spojrzysz w
twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich!
Świetnie. Spędzę wakacje, zaglądając w przegrodę nosową jakiejś starej
mumii. Ziszczone marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy
spacery z twoim ukochanym po Coney Island. I nie będziesz jako wolontariuszka
douczać dzieci z zaniedbanych środowisk. Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's
Wideo, gdzie bym sobie przewijała na podglądzie Księżniczkę Mononoke i
Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka mnie bliski kontakt z tysiącletnimi
zwłokami. Hura!
Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE
SAMEJ się wydawało, bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3
dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów, taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10
dolarów, 5 dolarów za jazdę na lotnisko, od rachunków restauracyjnych - podwójny
podatek, chyba że w którymś stanie podatek ten wynosi mniej niż 8 procent, i tak
dalej) Grandmére wrzasnęła:
- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?
Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o
Michaelu. O tym, jak przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu
kupić czerwoną różę do butonierki, taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy
asparagusa nie lubią. A ja mogłabym włożyć czarną sukienkę, taką na jednym
ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na premiery filmów, z asymetrycznym dołem i
rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami wokół
kostek.
Grandmére mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń
wygląda ponuro, a te wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel
Crowe nosił w Gladiatorze - i że większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.
No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała.
Grandmére nawet NIE WIE, że brokat do ciała istnieje.
- Amelio! - mówiła Grandmére. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz
jeszcze ciągle ją piecze po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel,
jej prawie wyłysiały miniaturowy pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden
czy dwa zabiegi chemicznego złuszczania naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na
kolana i lizać ją po twarzy, jakby była surowym befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby
komuś się zrobiło niedobrze, ale właściwie trochę tak to wyglądało. Albo jakby
Grandmére przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi w
Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.
- Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmére
miała zbolałą minę. Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. -
Któregoś dnia to ci się może bardzo przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora
albo limuzyny.
- Przepraszam, Grandmére - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z
dawaniem napiwków radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w
dodatku z szybkim myśleniem, kiedy człowiek nawet nie może spokojnie usiąść.
Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle Son, muszę pytać ludzi z
restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile napiwku
będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do naszych drzwi. Bo w
przeciwnym razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i
czeka, aż ja obliczę, ile mu dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt.
- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmére,
nadal nabzdyczona. No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na
chemiczne usunięcie dwóch czy trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam
nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w
domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to bóle porodowe. Jak tylko
zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe małe
znieczulenie.
Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała
poród w domu zamiast przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie
mają butle z tlenem, automaty ze słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie
myśleć o tym za wiele... Zwłaszcza że Grandmére chyba ma rację. Moja mama płacze
jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak ona zniesie długie godziny bólów
porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie. Jej
trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet
nie ćwiczy!
Grandmére wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.
- Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody - powiedziała. -
Wiosną młodzi ludzie mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz
urodziny.
Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmére uznała, że
dlatego właśnie jestem niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi
przyjaciele i ja jesteśmy na wiosnę cali rozświergotani jak te skowronki.
- Amelio, jesteś osobą, dla której szalenie trudno wybrać prezent urodzinowy -
ciągnęła Grandmére, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmére sprowadza
sobie papierosy z Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki
narzuca się na nie tu, w Nowym Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia.
Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z Manhattanu po prostu wskakują w
wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey.
- Nie jesteś typem, któremu daje się biżuterię - mówiła Grandmére, zapalając
papierosa i zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich
ubrań. I trudno powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby.
Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie tylko hobby, ale wręcz
POWOŁANIE: pisarstwo.
Grandmére tylko machnęła ręką i odparła:
- Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...
Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmére pisanie to nie jest
prawdziwe hobby. Bardzo się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się
ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery.
Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę ją: Klaryssa, czyli
szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A
Grandmére nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła
nikogo pozwać do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F. Kennedym, bo to
wszystko będzie w stu procentach prawda! HA!
- A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmére.
Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego
NAPRAWDĘ chcę, Grandmére nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie
zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę:
LISTA PREZENTÓW,
KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ
NA PIĘTNASTE URODZINY
1. Rozwiązanie problemu światowego głodu.
2. Nowy kombinezon, rozmiar 38.
3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).
4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne
akrobacje jak Lara Croft).
5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.
6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound
mogła otrzymać rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych
terenów godowych i lęgowych.
7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do
końca...).
8. Własną komórkę.
9. Żeby Grandmére rzuciła palenie.
10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.
Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny
najprawdopodobniej tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub
siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za jakiś miesiąc. Grandmére nijak się nie da
namówić na rzucenie palenia ani na te taśmy do akrobacji. Światowy głód i kwestia,
orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata mówi, że komórkę zaraz
zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja go tylko na
moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na krawędzi umywalki, bo szukałam
błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani
że wszystkie umywalki w naszej szkole są zapchane. Komputer był pod wodą tylko
przez kilka sekund, naprawdę powinien był działać po wyschnięciu. Niestety nawet
Michael, który jest geniuszem technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go
odratować).
Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmére, to pozycja numer
10, ta, do której przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej
słabości i o której w ogóle nie powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że
przed upływem dwudziestu czterech godzin ona i Michael spotkają się przy jednym
stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji.
- Co to jest ten „bal mat”? - spytała Grandmére. - Nie znam tego określenia.
W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmére prawie
nigdy nie ogląda telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to
robią wszyscy ludzie w jej wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na
emisję Dziewczyny w różowej sukience na TBS albo gdzie indziej.
- To rodzaj imprezy, Grandmére - powiedziałam, sięgając po moją listę. -
Nieważne.
- A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła
Grandmére. - Kiedy to ma być?
- W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?
- A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmére. Roześmiała się, a
potem tego pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak
ostatnim razem. Rozumiesz, żeby mu pokazać.
- Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta
może zabrać do towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie
może iść tam sama. Lilly mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się
wybiera, ale...
- NIE! - Grandmére wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że
się zakrztusiła kostką lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmére
ma eyeliner wytatuowany dookoła oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi
co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż,
trochę to szokuje. - Nie możesz go SAMA zapytać - zaprotestowała Grandmére. - Ile
razy ja ci to mam powtarzać, Amelio? Mężczyzna jest jak małe leśne zwierzątko.
Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków i delikatnymi słowami zachęty.
Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie.
Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela
po głowie. Ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.
- No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa
tygodnie, Grandmére. Jeśli mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.
- Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmére. - SUBTELNIE.
Zastanowiłam się nad tym.
- To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś
dnia widziałam w katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?”
- Dokładnie - powiedziała Grandmére. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki
nigdy nie kupują gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.
- Racja - odparłam. - Ale, Grandmére, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy
podstęp?
Grandmére parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego
drinka przy twarzy, żeby ochłodzić podrażnioną skórę.
- Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o
superszpiegu. Nie będzie miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz
to odpowiednio delikatnie.
Sama nie wiem. Nigdy nie wychodziła mi dobrze taka subtelność. Na przykład
któregoś dnia usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie,
nasza sąsiadka, którą mama dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie
chcieć wysłuchiwać o tym, ile razy mama musi wstawać w nocy do ubikacji teraz,
kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko na mnie popatrzyła i
rzuciła:
- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia?
Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo nam obojgu ulży, kiedy mama
wreszcie urodzi to dziecko.
Jestem pewna, że Ronnie nam przytaknie.
Czwartek, 1 maja,
00.01 po północy
No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie
jestem kobietą. Zupełnie jak Britney.
CHA, CHA, CHA.
Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam
czternaście lat. Z całą pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym
samym dziwadłem o wzroście metr siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć
A. Może moje włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmére kazała mi zrobić
pasemka, a Paolo przystrzyga je w miarę odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody
i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak kiedyś.
Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.
Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą
pewnością nic nie widać.
Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie
pamiętał, i już mam pięć wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny,
jedną od mojego kuzyna Hanka (w głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest
teraz znanym modelem i prawie nigdy go już nie widuję - niewielka strata - chyba że
półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli reklamuje obcisłą
bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela.
Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony
animowany rysunek. Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym
kotem, otwiera pudełko z prezentem. Kiedy ściąga cały papier, z pudełka wyskakują
wśród fajerwerków słowa: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi
literami: kochający, Michael.
Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!
Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie
dreszcz, kiedy on mówi - albo pisze - to słowo. To znaczy, w odniesieniu do mnie.
Kochający. KOCHA!!!!! On mnie KOCHA!!!!!
No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego,
chciałabym wiedzieć?
Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co
dziecięce, jak ten facet z listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą
usiłuje się stać. Według Carla Junga, sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć
samorealizację - samoakceptację, spokój wewnętrzny, poczucie zadowolenia,
świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość - trzeba ćwiczyć
obdarzanie innych współczuciem, miłością, miłosierdziem, ciepłem, przebaczeniem,
przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili
przysięgam:
1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.
2. Dostawać porządne stopnie.
3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.
4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.
5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.
6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.
7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany
emocjonalne teraz, kiedy jest w ostatnim trymestrze ciąży.
8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie
własne.
9. Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty,
przy jednoczesnym wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w
Genowii.
10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny.
Zrobić to bez posuwania się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.
Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni
samozrealizowaną i gotową do przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I
naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do osiągnięcia. No dobra, ja
wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała dziesięciu lat na napisanie Przeminęło z
wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść
za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to
tylko pięć lat opóźnienia w stosunku do mojego planu.
Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem
pewna, że niedługo coś wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc
krótkie opowiadania albo haiku czy coś takiego.
Ale ten bal maturalny...
TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć
pod presją. A przecież JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA
OSTATNIA SZANSA!!!!!!!!!
Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy
jutrzejszej kolacji.
OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!
Czwartek, 1 maja,
MOJE URODZINY, algebra
Josh zaprosił Lane na bal maturalny.
Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. Lwy wygrały. Jak
mówi Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego
występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy
wszyscy kibice Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał
koszulkę i parę razy zakręcił nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że
oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego biustonosza. Shameeka mówi, że
zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej. Mówi, że Josh w
żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.
Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą
zupełnie mi zbędną.
W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno - złotym
kostiumie cheerleaderki LiAE z mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie
koszulkę, rzuciła się biegiem na boisko, wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona.
No cóż, moim skromnym zdaniem, biorąc pod uwagę, że musiał się nieźle spocić, był
to nieco ryzykowny wyczyn. A potem całowali się z języczkiem, dopóki dyrektor
Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w głowę swoją teczką na dokumenty. A
wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział:
- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?
I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam
piętnaście lat, jest stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała
włożyć wiele wysiłku w powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż,
może nie do końca tak, bo nie wierzę, żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek
problem. Chyba że chodzi o pozbycie się nazistów, terrorystów i tak dalej. Ale
naprawdę, Lana dosłownie SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się lekcja, cały czas
wisiała na komórce, chwaląc się wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole Miller
w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę.
Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie.
A u Saksa ma kupić sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół
kostek.
Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.
I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No
bo mam:
1. Cudownego, kochającego chłopaka, który podarował mi dziś pudełko
cynamonowych minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej
Piekarni Muffinek. Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca,
naprawdę wcześnie rano.
2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową
obróżkę dla Grubego Louie, z napisem WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII,
z cyrkonii, które sama na niej nakleiła, oglądając powtórkę Buffy -
postrach wampirów.
3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej
fizjologii, która jednak zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć
wszystkiego najlepszego.
4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich
urodzinach, żebym nie musiała czuć się zażenowana.
5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go
zobaczę na kolacji dziś wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś,
co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da mi coś, co CHCIAŁABY,
żeby mi się podobało. Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale
nieważne.
Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to
o wiele więcej, niż miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są
szczęśliwe, kiedy na urodziny dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich
rodzice wydają całą kasę na alkohol.
Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY
TO, CZEGO ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY
WIECZÓR NA BALU MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a
ona nawet nie próbuje osiągnąć samorealizacji. Ona prawdopodobnie nawet nie wie,
co to ZNACZY. Nigdy nie była dla nikogo miła przez całe swoje życie. Więc
dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!
Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie.
ŻADNEJ.
Wyrażenia z pierwiastkami można mnożyć lub dzielić tak długo, jak stopień
pierwiastka lub wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.
Czwartek, 1 maja,
MOJE URODZINY,
Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku
zamiast z Klubem Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy
bardzo romantyczne, bo okazuje się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w
Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu
Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, które tak bardzo lubię, a nie
mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich wypić DWIE
puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie.
To było z jego strony totalnie słodkie, a właściwie nawet trochę mi ulżyło, bo
naprawdę się zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny.
Wiem, że jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu
dałam na urodziny kamień z Księżyca.
Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej,
mam swobodny dostęp do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo
prezentów tego kalibru. To znaczy, mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że
wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział: „Mia, pójdziesz ze mną na bal
maturalny?” No i naturalnie bransoletka od Tiffany'ego z breloczkiem z napisem:
WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i
następnym razem, kiedy jakiś europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu,
mogłabym unieść dłoń z tą bransoletką i powiedzieć:
- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.
Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego
kupił, to jej zdaniem on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej
dziewczynie - bransoletki z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA,
wydaje się nieco aroganckie i nie w jego stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly
mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to nie to samo.
Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie
znaczy, że ja chcę zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego
nazwisko czy coś takiego, jeśli się pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym
chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję z praw do tronu). W gruncie rzeczy wygląda
na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE nazwisko.
Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości.
Oho, coś się szykuje. Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani
Hill bezpiecznie zadekowała się w pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy
na materiały piśmienne, a przecież dzwonek jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?
Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY, francuski
Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo
dokładnie wtedy pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam,
w sali rozwoju zainteresowań. No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju
zainteresowań powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu
- Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który gra na keyboardzie, i gitarzysta
Trevor - wszyscy urwali się z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą Michael napisał
specjalnie dla mnie. Oto ona:
Wegetarianka w wojskowych butach
Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona
Księżniczka mojego serca
Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat
Piękna i szlachetna Oto cała ona
Księżniczka mojego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Prawda, że to nie żart?
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Miłości jestem wart
Powiedz, że też mnie kochasz
Będę o ciebie walczyć
Obiecaj, że nie każesz mnie stracić
Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem
Patrzcie, bo idzie
Księżniczka mego serca
Nie musisz mnie pasować na rycerza
Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia
Oto ona Księżniczka mego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Pragnę być księciem twym
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Dla ciebie wszystko zniosę
Powiedz, że też mnie kochasz
I razem będziemy tańczyć
No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została
napisana specjalnie dla mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką
szklankę wody, też własnego autorstwa.
W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner
Box mocno podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju
nauczycielskim, wyszli z niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a
potem cały zespół zatrzymali w szkole po lekcjach.
Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton
kazał jej dostarczyć tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał
piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał jej dla niej przed całą szkołą.
I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie
wspominając już o jego przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach
za karę.
Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i
sierpnia w Genowii - ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo
fajny wiek.
PRACA DOMOWA
Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym
zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy domowej w
URODZINY, ale nie.
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: lodowe robaki
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly
RZ: i co jeszcze?
Francuski: zapytać Tinę
Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć
Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY,
toaleta w Les Hautes Manger
Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu.
Mówię poważnie. Nawet moja mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej
próbują. To takie miłe. Jestem z nich szczerze dumna. Chociaż ciążowe spodnie
doprowadzają moją mamę do szału, nie skarży się na nie zupełnie, ani trochę, a tata
totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których zrobiła sobie
kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmére na temat jego koziej
bródki (Grandmére nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za
każdym razem, kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej. Widać, że Grandmére
sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas, kiedy jedliśmy przystawki,
uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu
wreszcie jej ustąpił).
Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład
na temat przemysłu kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci
wmówić, że nie możesz być atrakcyjna, jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co
jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim wieku ma pryszcze, chyba że stać
ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie Grandmére, a który
ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła, żebym mogła zapobiec niegodnym
księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała
się.
A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole,
Grandmére nie powiedziała na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi
wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z
domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do domu i przebrać. Chyba nawet
Grandmére zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas.
I nawet Grandmére, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć,
musiała przyznać, że mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej
restauracji.
Ciemne włosy opadały Michaelowi na jedną brew i wyglądał TAK SŁODKO
w swoim nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga
Les Hautes Manger (uprzedziłam go).
W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w
rodzaju sygnału, że można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.
I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny
RZĄDZĄ.
TATA
Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro
wieczne, którego mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze
(piszę nim teraz ten fragment pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe
lato do parku tematycznego Sześć Flag Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie
wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też jest bardzo ładne, całe fioletowo
- złote i ma wygrawerowany napis:
JW. Księżniczka Amelia Renaldo
MAMA I PAN G.
Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!
Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją
tylko po to, żeby mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo
ona chce, żebym była przy niej (absolutnie wykluczone, ze względu na moją
wrodzoną niechęć do patrzenia, jak cokolwiek wyskakuje z czegokolwiek innego, ale
nie należy spierać się z kobietą, która sika przez dwadzieścia cztery godziny na dobę),
kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i że mam nie używać telefonu, kiedy
jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy międzynarodowe,
więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła
dzwonić do Michaela.
Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej
listy życzeń!!!!!
GRANDMÉRE
I to jest bardzo dziwne, bo Grandmére też mi dała coś z mojej listy. Nie są to
liny do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list,
który stwierdza, że zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej
sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!! Grandmére powiedziała:
- Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę
ci pomóc wysyłać jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.
Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:
- Ależ Grandmére ! Ty nienawidzisz biednych ludzi!
Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych
zbuntowanych młodych punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w
skórzanych kurtkach i martensach, z kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I
GŁODNY, zawsze na nich naskakuje:
- Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w
pępku, moglibyście sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!
Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani
w ogóle żadnych, i nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.
Nie wiem, co się dzieje z Grandmére. Totalnie się spodziewałam, że da mi na
urodziny etolę z norek albo coś równie obrzydliwego. Ale to, że dała mi coś, czego
naprawdę CHCIAŁAM... pomaga mi sponsorować głodującą sierotę... to z jej strony
niemal TROSKLIWOŚĆ. Muszę przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.
Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One
Gibson martini, kiedy zobaczył, co mi dala Grandmére, a mama po prostu siedziała,
milcząc jak zaklęta, chyba po raz pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie
żartuję.
A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od
własnego ochroniarza jest nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem
(popatrzcie tylko, co się przytrafiło księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej
prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku,
gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden sposób nie interesuje
się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o jujitsu,
więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie).
W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi
podarować.
LARS
Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych
nowojorskiej policji, którą Lars dostał kiedyś od prawdziwego oficera oddziału
antyterrorystycznego nowojorskiej policji, który przeczesywał apartament Grandmére
w Płaza, szukając niebezpiecznych przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że
to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że
gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego
matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak się składa, że wiem, że Lars kocha się
w mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w
odległości trzech metrów od niej. Ale najlepszy prezent dostałam od Michaela. Nie
dał mi go przy wszystkich. Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do
łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już zaczynałam schodzić po schodach do
damskiej toalety, powiedział:
- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią.
Byłam naprawdę zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od
Grandmére. Powiedziałam od razu:
- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie
zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent
urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam
sobie - NAPRAWDĘ pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal
maturalny.
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak
bardzo ja chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić
niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to
nie były bilety na bal.
Ale coś prawie tak samo fajnego.
MICHAEL
Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie
skojarzę. - Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali
gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego
stolika.
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z
napisem:
Własność Michaela Moscovitza
, ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo
trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety,
przy wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les
Hautes Manger. Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US
Weekly” mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce
przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII! - a ja bym
nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po
raz pierwszy w życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych
konarów jungowskiego drzewa samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał,
i ktoś wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMÉRE.
Piątek, 2 maja, północ,
poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje
urodziny. Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia
na bal maturalny ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie,
wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam
osób) siedzieli przy jednym stole i nie kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego
chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael napisał o mnie piosenkę. A potem ten
naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w
wieku piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś
czasu zdaję sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć.
Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.
Oczywiście, te urodziny mogły się okazać wyjątkiem, gdyby nie Grandmére.
Grandmére i Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie
nie obchodzi, czy we Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE,
JEŚLI DZIEWCZYNA NIE GOLI SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś
MÓWI o Francji? Na litość boską, oni tam jedzą ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś
przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji
normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.
Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała
swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje
sobie sierść. To zespół obsesyjno - kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego
weterynarza z Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać,
żeby nie dopuścić do rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu
obsesyjno - kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym
dachem z Grandmére. Gdybym to JĄ i musiała mieszkać z Grandmére, też bym sobie
TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi
język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno - kompulsywny, nie jest
ŻADNYM powodem, żeby Grandmére zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ
URODZINOWĄ. W torbie od Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem.
Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmére z
torby. I zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na
tyrańską władzę Grandmére nie postąpiłby tak samo?
Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les
Hautes Manger i wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego
miniaturowego pudla przemykającego pod obrusami. To znaczy właściwie wiem, co
sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to potem powtórzył. Pomyśleli,
że Rommel to gigantyczny szczur.
Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.
Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są
szczególnie racjonalnym zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael
powiedział, że część turystów wyciągnęła natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła
pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej gazecie znajdzie się
nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają się z
plagą gigantycznych szczurów.
W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to
wyglądało zupełnie jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole
Kidman. Pojawił się za to chłopak z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie
zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego tata zapędził do kąta przy barze
sałatkowym, rzucił się pod nogi temu chłopakowi i zanim ktokolwiek się zorientował,
co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki zupy z homara.
Na szczęście większość wylądowała na Grandmére i na jej kostiumie od
Chanel. I dobrze. Absolutnie sobie na to zasłużyła. W końcu przyniosła swojego PSA
na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam.
Oczywiście nikt nie chciał powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmére
ozdobiona zupą z homara to musiał być naprawdę, naprawdę śmieszny widok.
Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny prezent urodzinowy, zupełnie by mi
wystarczył.
Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmére została dokładnie
oczyszczona przez szefa sali. Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym
gorsie Grandmére. Kompletnie ominęła mnie cała zabawa (jak zwykle). Natomiast
zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef sali królewskim gestem nakazał młodszemu
kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń: zwolnił go.
ZWOLNIŁ GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!
Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za
moment rozpłakać. Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie
pomogło. Bo jeśli w Nowym Jorku rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii,
możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w restauracyjnym biznesie. To
zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa kuchni zauważono w McDonaldzie.
Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo
jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed
telewizorem w sobotni wieczór, oglądające National Geographic Explorer. Tego po
prostu się nie robi.
Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi
opowiedział, co się stało. Powiedziałam, że Grandmére w żaden sposób nie może
winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies. Pies, którego w ogóle nie powinna była ze
sobą zabierać.
Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł
w stronę kuchni.
Usiłowałam zmusić Grandmére, która, mimo wszystko, była stroną
poszkodowaną - czy też stroną rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie
stało jej się nic złego - żeby namówiła szefa kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę
Jangbu. Ale ona z uporem odmawiała. Nie wzruszyło jej nawet moje przypomnienie,
że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w swoich
ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.
- Grandmére ! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od
Johanny, afrykańskiej sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko
usiłują jakoś przeżyć na tej planecie, którą nazywamy Ziemią.
- Różnica... - zaczęła Grandmére, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go
uspokoić. (Trzeba było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby
wreszcie, w ostatniej chwili, złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe
drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel na gigancie, wyobrażacie sobie?) -...otóż
różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!
Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.
No więc teraz siedzę sobie tutaj, wiedząc, że gdzieś w tym mieście - w Queens
najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie
zapewne głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu
stracił pracę dlatego, że JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.
Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To
znaczy, że się urodziłam.
I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.
Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,
poddasze
Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie
zdejmuję.
Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,
poddasze
No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go
zgubić.
Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,
poddasze
On mnie kocha!
Piątek, 2 maja, algebra
O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmére i wczorajszym
incydencie w Les Hautes Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości,
bo nawet „Post” zajął się tym tematem. W kiosku na rogu rzucały się w oczy
pierwsze i strony gazet:
KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post”.
KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News”
(myli się, bo to wcale nie była grochówka, tylko zupa z homara).
Trafiło nawet do „Timesa”! Można by pomyśleć, że „New York Times” nie
zniży się do zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała,
kiedy wślizgnęła się do limuzyny z Michaelem dziś rano.
- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.
Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego
poczucia winy, wiedząc, że sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do
tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania!
Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael
wyglądał tak niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny.
To dlatego, że kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze
świeżo ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną
osobą, ale to prawda, że pod koniec dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy,
ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy,
żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki – zarost Michaela zbliża
się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się powstrzymać przed
myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest jeszcze
gładko ogolony, niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię,
żebym kiedykolwiek brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by
przecież było dziwactwo.
Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych
rzadkich okazjach, kiedy jesteśmy zupełnie sami dość długo, żeby zacząć się całować,
przytykam nos do szyi Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie,
ale szyja Michaela pachnie naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś
jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że nic złego mnie nigdy nie spotka. A na
pewno nie wtedy, kiedy jestem w ramionach Michaela i wącham jego szyję.
GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym
przez CAŁY WIECZÓR wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael,
nie zorientowałby się, co ja robię.
Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego
chłopaka?
Ach tak. O Grandmére. O Grandmére i Jangbu.
No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden.
Nie ma w nich nawet cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmére. Och,
skąd! Ani słóweczka!
Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat
mnóstwo do powiedzenia.
- Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować
plakaty, a po szkole tam pójdziemy.
- Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.
- Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.
- Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i
zastanawiałam się, czy moja szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę
mówiąc, nawet nie wiem, kiedy Michael mógł mieć okazję powąchać moją szyję.
Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest bardzo łatwo przytknąć nos do jego szyi.
Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać, co mogłoby wyglądać dziwnie i
mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.
- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! -
wrzasnęła Lilly.
Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość
problemów, skoro mam na głowie:
a) lekcję etykiety z Grandmére,
b) pracę domową,
c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo
pewnie nikt się nie pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem
prawdopodobne, że mama i pan G. zrobią coś, co mnie wprawi w
zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności
fizjologiczne albo grać na perkusji,
d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu”, bo już zbliża się termin,
e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu
dwóch dni w jego towarzystwie w Genowii,
f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.
Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH
PROBLEMACH i martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o
niego martwię, ale hej! Mam też własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie
nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi wielkie czerwone 3 - wraz z uwagą:
chcę z tobą pogadać.
Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY
ŚNIADANIU? Nie mógł mi pan o tym wspomnieć WTEDY?
O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New
York Newsday”. Na okładce jest wielkie zdjęcie Grandmére, która wychodzi z Les
Hautes Manger z Rommlem w ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.
- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć
Lana.
Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.
Piątek, 2 maja, francuski
Nie mogę uwierzyć w to, co wygaduje pan G. Miał CZELNOŚĆ zasugerować,
że związek z Michaelem ODRYWA mnie od nauki! Jakby Michael kiedykolwiek
zrobił coś poza tym, że mi pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł!
No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną
się lekcje. I co z tego? Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak, LANA
dostaje od tego szału, bo Josh Richter NIGDY nie odwiedza JEJ przed lekcjami, za
bardzo zajęty jest podziwianiem własnych pasemek we włosach przed lustrem w
łazience dla chłopców. Ale czy TO odrywa mnie od nauki?
Będę musiała poważnie porozmawiać z matką, bo moim zdaniem zbliżające
się narodziny pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że
dostałam tylko 69 punktów z ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy
dzień, nie? To NIE znaczy, że moje stopnie lecą w dół ani że spędzam zbyt dużo
czasu z Michaelem, ani że myślę o wąchaniu jego szyi w każdej chwili, kiedy nie
śpię, ani nic podobnego.
A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w
swoim pamiętniku, jest zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego
krótkiego wykładziku o wielomianach przez jakieś ostatnie dziesięć minut przed
dzwonkiem. Więc PROSZĘ BARDZO!
A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael
Moscovitz Renaldo, pod swoją pracą domową - to był tylko taki ŻART! Boże! Panie
G., co się z panem stało? KIEDYŚ miał pan takie fajne poczucie humoru.
Piątek, 2 maja, biologia
No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem? Na kolacji urodzinowej? S.
Nie.
Mia! Do balu zostało dokładnie osiem dni. Będziesz musiała wziąć sprawy w
swoje ręce i po prostu go zapytać.
SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.
No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed
jutrzejszą imprezą, nie będziesz mogła się zgodzić, nawet jeśli Cię w końcu zaprosi.
No wiesz, dziewczyna musi mieć trochę dumy.
Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.
Taa. A ty księżniczką!
Wiesz, o co mi chodzi.
Mia, nie możesz pozwolić, żeby traktował Cię jak coś oczywistego. Chłopak
musi czuć trochę niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile
naszyjników ze śnieżynką Ci dał. Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.
Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.
NIE!!!
Piątek, 2 maja,
O mój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego
niedoli. Słuchajcie, ja też współczuję facetowi, ale nie mam zamiaru naruszać
prywatności tego pechowca, zdobywając jego domowy numer telefonu - a zwłaszcza
wykorzystując w tym celu pewną książęcą NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ.
Jeszcze mi się nie udało z niej ANI RAZU zadzwonić. ANI RAZU. Lilly już
zadzwoniła pięć razy.
Ta sprawa z nieszczęsnym młodszym kelnerem totalnie wymyka się spod
kontroli. Leslie Cho, naczelna redaktorka „Atomu”, przystanęła przy naszym stole w
czasie lunchu i spytała, czy mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł
na temat incydentu, o którym wspominają gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie
dostałam szansę na napisanie profesjonalnego reportażu - a nie jadłospisu stołówki -
ale czy Leslie naprawdę uważa, że ja najlepiej się nadaję do tego zadania? To znaczy,
czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do końca obiektywny i wyważony? Jasne,
uważam, że Grandmére nie miała racji, ale w końcu to jest MOJA BABKA, na litość
boską.
Nie jestem pewna, czy naprawdę doceniam to światełko w tunelu szkolnego
dziennikarstwa. Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele
bardziej pociągająca niż pisanie dla „Atomu”.
Ponieważ jest piątek i Michael poszedł do baru przynieść mi dokładkę sałatki
z fasolą, a Lilly zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w
sprawie Michaela i zaproszenia na bal maturalny.
- A co ja MOGĘ zrobić? - zajęczałam. - Po prostu muszę dalej siedzieć i
czekać jak Jane Eyre, kiedy pan Rochester zajmował się grą w bilard z Blanche
Ingram i udawał, że nie ma pojęcia o istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina
odparła:
- Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na
imprezie u ciebie?
Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy - no,
wiecie, poza tą częścią, kiedy mama będzie zatrzymywać wszystkich przy drzwiach i
opowiadać im o niezwykle małej pojemności swojego pęcherza - ale teraz? Wielkie
dzięki! Już to widzę: Tina będzie się na mnie gapiła przez cały wieczór, chcąc, żebym
zapytała Michaela o bal maturalny. Super. Rewelka.
Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES
MANGER JEST NIEAMERYKAŃSKIE!
Zwróciłam Lilly uwagę, że wszyscy już wiedzą, że Les Hautes Manger nie jest
amerykańskie. To francuska restauracja. Lilly odparowała:
- Nawet jeśli właściciel urodził się we Francji, to jeszcze nie znaczy, że nie
obowiązują go prawa i społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju.
Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość
zatrudniania i zwalniania ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach.
- Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam:
- Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu.
Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby
brać sobie jeszcze na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się
wakacjami, nie wspominając już o stopniu z algebry, a poza tym mam na utrzymaniu
afrykańską sierotkę. I naprawdę nie sądzę, żeby można było ode mnie oczekiwać, że
pomogę Jangbu odzyskać pracę, skoro nie mogę nawet zmusić własnego chłopaka,
żeby mnie zaprosił na swój bal maturalny.
Oddałam Lilly plakat, wyjaśniając, że nie będę mogła pójść na akcję
protestacyjną po szkole, bo mam lekcję etykiety dworskiej. Lilly oskarżyła mnie, że
bardziej przejmuję się sobą niż trojgiem głodujących dzieci Jangbu. Zapytałam, skąd
pewność, że Jangbu w ogóle ma dzieci, skoro, o ile wiem, nie było o tym mowy w
żadnym z artykułów na temat zajścia, a Lilly jeszcze nie udało się z nim
skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie metaforycznym, nie
dosłownie.
Bardzo się przejmuję Jangbu i jego metaforycznymi dziećmi, naprawdę. Ale
tam, w świecie, panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy.
Jestem prawie zupełnie pewna, że Jangbu by to zrozumiał.
Powiedziałam jednak Lilly, że spróbuję namówić Grandmére, żeby
porozmawiała z właścicielem Les Hautes Manger i wstawiła się za Jangbu. Chyba
przynajmniej tyle mogłabym zrobić, biorąc pod uwagę, że to moje istnienie na tej
planecie jest powodem, dla którego nieszczęsny Jangbu został bez środków do życia.
PRACA DOMOWA
Algebra: A bo ja wiem?
Angielski: A kogo to obchodzi?
Biologia: Dajcie mi spokój
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Coś
Historia cywilizacji: Coś innego
Piątek, 2 maja,
w limuzynie w drodze od
Grandmére
do domu
Grandmére postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się
nie stało. Jakby nie zabrała swojego pudla na moją urodzinową kolację i nie
doprowadziła do zwolnienia z pracy niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz
nie patrzyła z pierwszych stron wszystkich gazet na Manhattanie, pomijając
„Timesa”. Rozwodziła się za to nad tym, że w Japonii uważa się za karygodny brak
wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w miseczkę ryżu. Jak się okazuje,
kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych przodków czy coś
takiego.
Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo?
Widać jak na dłoni, że nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY.
- Grandmére - powiedziałam, kiedy nie mogłam już tego dłużej znieść. -
Porozmawiamy na temat wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać,
że nic się nie stało?
Grandmére zrobiła minę niewiniątka.
- Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Wczoraj wieczorem - powtórzyłam. - Na mojej urodzinowej kolacji. W Les
Hautes Manger. Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich
porannych gazetach.
- Ach, to. - Grandmére niewinnie zamieszała swojego sidecara.
- A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie?
- Zrobić? - Grandmére miała szczerze zaskoczoną minę. - Ależ nic. Co tu jest
do zrobienia?
Właściwie mogłam się tego spodziewać. Grandmére, kiedy chce, koncentruje
się wyłącznie na sobie.
- Grandmére, przez ciebie człowiek stracił pracę! - zawołałam. - Musisz coś
zrobić! On będzie głodował.
Grandmére spojrzała w sufit.
- Doby Boże, Amelio. Już ci załatwiłam sierotkę. Chcesz powiedzieć, że
chcesz też adoptować młodszego kelnera?
- Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa.
Grandmére zasłoniła uszka Rommla.
- Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz
twierdzi...
- Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz! - wrzasnęłam. - Grandmére,
musisz coś zrobić! Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i
organizują pikietę!
Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie
spodziewałam się, że będzie tam cokolwiek na temat protestu Lilly. Spodziewałam
się, że powiedzą najwyżej coś o korkach, objazdach i o tłumach gapiów blokujących
ruch. Lilly robiła z siebie niezłe widowisko.
Możecie zatem wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy reporter zaczął
opisywać „demonstrację przed Les Hautes Manger, modną czterogwiazdkową
restauracją na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy”, a potem pokazali Lilly maszerującą w
kółko z wielkim plakatem, na którym widniał napis: WINA DYREKCJI LES
HAUTES MANGER. Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina, których Lilly namówiła do współudziału w
pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć tam Borysa i nie zdziwiłam się,
widząc tam też Klub Socjalistów LiAE, bo oni pojawiają się na każdym proteście,
jaki się trafi.
Nie, największym szokiem było to, że tuż obok Lilly i innych uczniów LiAE
maszerowało sporo ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam.
Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli.
- Młodsi kelnerzy z całego miasta zebrali się tu, przed wejściem do Les Hautes
Manger, żeby zademonstrować swoją solidarność z Jangbu Panasa, który został
wczoraj wieczorem zwolniony z pracy w Les Hautes Manger po incydencie z
udziałem księżnej wdowy z Genowii.
Jednak mimo tego wszystkiego Grandmére nadal była kompletnie
niewzruszona. Przyjrzała się tylko tej scenie i cmoknęła językiem.
- W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż?
Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA.
Piątek, 2 maja, poddasze
Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy.
Ale nie, wracam do domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej
awantury. Zazwyczaj kłócą się o to, że mama chce rodzić w domu z pomocą położnej,
a pan G. chce, żeby rodziła w szpitalu pod opieką personelu kliniki Mayo.
Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to
będzie dziewczynka, po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po -
no cóż, po facecie imieniem Sartre, jak sądzę.
Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej
babce, albo Rocky, jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć
Sylvestra Stallone. Co, no wiecie, nie jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film
Rocky, bo Rocky był bardzo miły i w ogóle...
Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie
nazwany po bokserze analfabecie.
I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca
niż ostatnie, na jakie wpadli: Granger. Dzięki Bogu, poszłam i sprawdziłam
GRANGER w książce z imionami dla dzieci. I kiedy powiedziałam, że Granger w
średniowiecznej francuszczyźnie znaczyło „kmieć”, totalnie się uspokoili z tym
imieniem. No bo kto chciałby nazwać dziecko „Kmieć”?
Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo
Emmeline, co znaczy „pracowita” w staroniemieckim. Imię Michael, które pochodzi z
hebrajskiego, znaczy „ten, który przypomina Pana”. No więc widzicie, że razem
tworzymy bardzo fajną parę, bo jesteśmy pracowici i przypominamy Pana.
Ale kłótnia nie skończyła się na tej całej sprawie Sartre - kontra - Rocky. O,
nie. Mama chce jutro jechać do BJ's Wholesale Club, żeby zrobić zakupy na moją
imprezę, ale pan G. obawia się, że terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland
Tunnel i wtedy oni utkwią w nim w środku, jak Sylvester Stallone w Tunelu, a wtedy
mama mogłaby zacząć przedwcześnie rodzić i dziecko przyszłoby na świat, kiedy
dokoła przelewałyby się wody rzeki Hudson.
Pan G. chce iść po prostu do Paper House na Broadwayu i kupić papierowe
urodzinowe talerze i kubki z królową Amidalą.
Halo? Czy oni na pewno wiedzą, że mam już piętnaście lat - nie miesięcy - i
że znakomicie rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią?
Nieważne. Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam komputer w nadziei, że
znajdę trochę oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly
ledwie co zdążyła wrócić do domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało
rozesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły:
WomynRule: UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE LICEUM IMIENIA ALBERTA
EINSTEINA:
Wasza pomoc i wsparcie dla Stowarzyszenia Uczniów
Przeciwko Zwolnieniu z Pracy Jangbu Panasy (SUPZPJP) są
szalenie potrzebne. Dołączcie do nas jutro (sobota, 3 maja) w
południe i weźcie udział w manifestacji w Central Parku, a
potem w marszu protestacyjnym wzdłuż Piątej Alei aż do drzwi
Les Hautes Manger na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Okażcie
swoje niezadowolenie z tego, jak restauratorzy z Nowego Jorku
traktują swoich pracowników! Nie słuchajcie ludzi, którzy
wmawiają wam, że nasze pokolenie to pokolenie materialistów!
Niech usłyszą wasz głos!
Lilly Moscovitz, Przewodnicząca
SUPZPJP
Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle
możliwe? Ją prawie nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od
wczoraj.
Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak:
WomynRule: Mia, brakowało nam Ciebie dzisiaj na wiecu.
Szkoda, że nie przyszłaś, to było NIEWIARYGODNE! Do naszego
pokojowego protestu dołączyli młodsi kelnerzy z różnych
dzielnic, nawet z Chinatown, chociaż to drugi koniec miasta.
Panowało takie poczucie solidarności i serdeczności! A co
najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł - sam Jangbu
Panasa! Przyszedł do Les Hautes Manger po swoje ostatnie
pobory. Ale się zdziwił, kiedy zobaczył nas wszystkich,
demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały
i nie chciał ze mną rozmawiać. Ale poinformowałam go, że
chociaż może się i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi
rodzice są przedstawicielami inteligencji, ale w sercu tak
samo jak on należę do klasy pracującej i obchodzi mnie tylko
najlepiej pojęty interes zwykłego człowieka. Jangbu przyjdzie
jutro na marsz! Ty też powinnaś przyjść, będzie
niesamowicie!!!!!!!!
Lilly
PS Nie powiedziałaś mi, że Jangbu ma tylko osiemnaście
lat. Wiedziałaś, że on jest Tybetańczykiem? Poważnie. Tam, w
swoim rodzinnym kraju, już skończył szkołę średnią. Przyjechał
tu szukać lepszego życia, bo handel artykułami rolnymi w
Tybecie zamarł wskutek działań polityków z chińskich sił
okupacyjnych, a jedyne zajęcie poza rolnictwem, jakie może
znaleźć młody Szerpa, to praca tragarza i przewodnika wypraw
wysokogórskich. Ale Jangbu mówi, że ma lęk wysokości.
PPS Nie powiedziałaś mi też, że on jest taki i
SEKSOWNY!!!! Wygląda jak połączenie Jackie Chana i Enrique
Iglesiasa. Tylko bez pieprzyka na policzku.
To naprawdę trochę meczące, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka i twój
chłopak są geniuszami. Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa
gimnastyka zupełnie mnie przerasta.
Na szczęście był jeszcze mail od Tiny, której możliwości intelektualne
znacznie bardziej przypominają moje własne:
Iluvromance: Mia, zastanawiałam się nad tym i
zdecydowałam, że najlepszy dla Ciebie moment, żeby zapytać
Michaela, czy ma zamiar zaprosić Cię na swój bal maturalny,
przypadnie dokładnie jutro, w czasie Twojej imprezy. Moim
zdaniem powinnaś zorganizować grę w siedem minut w niebie
(Twoja mama się nie sprzeciwi, prawda? No bo jej i pana G. NIE
BĘDZIE tam fizycznie, prawda?), a kiedy znajdziesz się w
szafie z Michaelem, a on zacznie się rozgrzewać i głupieć z
podniecenia, powinnaś wystąpić z tym pytaniem. Wierz mi,
chłopak nie potrafi Ci niczego odmówić w takiej sytuacji. A
przynajmniej tak mi mówiono.
Tina
Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym
świecie niż ja. Siedem minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos,
i może z tańcami, jeśli uda mi się namówić pana G., żeby przesunął tapczan z
japońskim materacem. ZUPEŁNIE nie mam ochoty na imprezę, gdzie ludzie
zamykają się w szafie, żeby się całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z moim
chłopakiem, zrobię to w prywatności własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie
wolno mi przyjmować Michaela, kiedy nikogo innego nie ma w domu, a kiedy on
przychodzi, muszę zawsze zostawiać drzwi do mojej sypialni otwarte przynajmniej na
dziesięć centymetrów. (Dzięki, panie G. To naprawdę totalny obciach, mieć ojczyma,
który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto jest lepiej przygotowany do
zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?).
Ale przysięgam, już sama nie wiem, kto przyprawia mnie o większy ból
głowy, moja babka czy moje przyjaciółki.
Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik:
LinuxRulez: Dzisiaj na rozwoju zainteresowań byłaś jakaś,
taka przyciszona. Wszystko w porządku?
Dzięki Bogu, że chociaż na mojego chłopaka i jego wsparcie mogę zawsze
liczyć. Poza tym, oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny.
Zdecydowałam się zignorować maile Lilly i Tiny, ale odpisałam Michaelowi.
Usiłowałam zastosować nieco tej subtelności, o której wspominała mi niedawno
Grandmére. Nie powiem, żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmére, o
nie! Muszę jednak przyznać, że miała w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja.
GrLouie: Hej! Wszystko w porządku. Dzięki, że spytałeś.
Po prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia, że jest coś,
o czym zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego.
Ale to chyba ma coś wspólnego z obecną porą roku, tak mi się
wydaje...
Proszę! Idealnie! Subtelne, ale zrozumiałe. A Michael, jako geniusz, z
pewnością zdoła odczytać aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie
odpisał...
Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci.
LinuxRulez: No cóż, sądząc po tej troi, którą dostałaś z
dzisiejszego testu, powiedziałbym, że zapomniałaś wszystkiego,
co powtarzaliśmy z algebry przez ostatnie kilka tygodni. Jeśli
chcesz, przyjdę do Ciebie w niedzielę i pomogę Ci z pracą
domową na poniedziałek.
Michael
O mój Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego
chłopaka? No może poza Lilly. Chociaż moim zdaniem, nawet Borys Pelkowski
przejrzałby mój niewinny podstęp.
Jestem taka przygnębiona, że się chyba położę do łóżka. W telewizji leci
maraton Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w
kosmosie. Moje własne wystarczająco mnie przygnębiają.
Sobota, 3 maja,
DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY
Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i
panem G. po zakupy na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z
masą rzeczy i darmowymi koreczkami z sera, i popcornem, i wszystkim. Nie
wspominając o sklepie monopolowym dla zmotoryzowanych, do którego pan G. lubi
wpadać w drodze powrotnej, gdzie otwierają twój bagażnik i ładują do niego
zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać z samochodu.
Ale dzisiaj, z jakiegoś powodu, miałam zbyt głęboką depresję nawet na sklep
monopolowy dla zmotoryzowanych. Więc zostałam pod kołdrą i zapytałam mamę
słabym głosem, czy nie pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba
powinnam poleżeć w łóżku, żebym potem miała siłę na imprezę.
Nie sądzę, żeby mama w ogóle nabrała się na tę udawaną chorobę, ale nic mi
nie powiedziała. Stwierdziła tylko:
- Jak chcesz.
I wyszła z panem G. Co, biorąc pod uwagę jej ostatnie humory, oznacza, że mi
się właściwie upiekło.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami
zobaczcie, ile ja mam problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle
że on mnie nie zaprosił, a ja się za bardzo boję, że on pomyśli, że nim komenderuję,
żeby to z nim przedyskutować. Nie chcę spędzić wakacji w Genowii, ale podpisałam
ten obrzydliwy kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić.
Moja najlepsza przyjaciółka usiłuje zrobić tyle dobrego dla ludzkości i tak
dalej, a ja nawet nie jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc,
mimo że osobą, której ona usiłuje pomóc, jest ktoś, czyim troskom w zasadzie sama
jestem winna. A ja znów zaczynam mieć gorsze stopnie z algebry i nawet nic mnie to
nie obchodzi.
Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż
przełączyć telewizor na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet? Może jeśli obejrzę sobie
jakieś filmy o prawdziwym życiu kobiet, które uporały się z jakimiś niewiarygodnymi
przeciwnościami losu, uda mi się znaleźć odwagę, żeby pokonać własne.
Hej, to nie jest niemożliwe.
Sobota, 3 maja, 19.30,
na pół godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy
Nie sądzę, żeby przełączenie się na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet było
takim świetnym pomysłem. W rezultacie poczułam tylko, że kompletnie nie dorastam
do sytuacji. Naprawdę, nie wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w
kompleksy. Proszę oto próbka tego, przez co przeszły te kobiety:
Porwanie samolotu - historia Uli Derickson
Lindsay Wagner z Bionic Woman ratuje wszystkich (oprócz jednego)
pasażerów rejsu 847. Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat
osiemdziesiątych. W filmie Uli przekonuje porywaczy, żeby darowali życie
pasażerom, śpiewając wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego porywaczom
łzy napływają do oczu.
Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam - takie jak Bifa
Nakeda I Love Myself Tonight (u - uuu) - chyba nikogo by nie ukoiły, a zwłaszcza
porywaczy samolotów.
Porwanie Kari Swenson
Też prawdziwe. Kari, dwuboistka, zawodniczka olimpijska, zostaje
porwana przez bandę prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam
pobyt na kempingu nie był wystarczająco wstrętny. Wyobraźcie sobie
kemping w towarzystwie ludzi, którzy się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w filmie
gra ją Tracy Pollan, żona Michaela J. Foksa) ucieka i udaje jej się zdobyć
złoty medal, a banda prostaków trafia do więzienia, gdzie muszą się co dzień
golić i szorować zęby.
Ale ja nie uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby
porwali mnie tacy ludzie, pewnie po prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z
obrzydzenia.
Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman
Kobieta zostaje brutalnie zaatakowana przez swojego męża na oczach
policjantów, a potem zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę,
zdobywając punkt dla wszystkich ofiar przemocy domowej.
Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars
zastrzeli go ze swojej spluwy.
Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17
Maria Conchita Alonso, świeżo po roli Amber w Uciekinierze, gra Martę
Caldwell, prowadzącą autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany
przez faceta, który wściekł się o coś na urząd skarbowy. Dzielna Marta tak
długo zwodzi porywacza swoim spokojem i łagodnością, aż zjawia się oficer
oddziału specjalnego policji i strzela facetowi prosto w głowę przez szybę
jadącego autobusu. Happy end wśród wrzasków przerażonych dzieci
specjalnej troski, obryzganych krwią i mózgiem porywacza.
Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się
przytrafi.
Przemilczane zbrodnie
Również autentyczna historia. Dentysta, przy okazji leczenia kanałowego,
uprawia seks ze swoją pacjentką pogrążoną w narkozie. Potem bezczelnie
twierdzi, że miał z nią romans i że ona wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż
się na nią nie wściekł za niespodziewanego potomka... Aż do momentu, kiedy
funkcjonariuszka policji przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z
kamery ukrytej w szmince, żeby przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej
bluzki!
Ale to mi się nigdy nie zdarzy, bo nie mam w okolicy klatki piersiowej nic, co
mogłoby zainteresować choćby psychopatycznego dentystę.
Lot 243
Connie Sellecca gra pierwszego oficera Mimi Tompkins, której udaje się
wylądować poważnie uszkodzonym samolotem rejsowym 243 (w połowie lotu
odpadł dach kabiny wskutek zmęczenia materiału). Nie jest zresztą jedyną
dzielną osobą z załogi. Pewna stewardesa wciąż sprawdza, jak się mają
pasażerowie w przedniej części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza,
że wszystko się dobrze skończy, nie zważając na całą masę strzępów
wykładziny sterczących tym nieszczęśnikom z głów.
Nigdy by mi się nie udało posadzić maszyny ani wmawiać ludziom z ciężkimi
ranami głowy, że nic im nie będzie, bo za mocno bym rzygała ze strachu.
Poważnie, nie wiem, jak od kogokolwiek można oczekiwać, że wyskoczy z
łóżka po obejrzeniu takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym.
Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam
zmuszona uznać, że z punktu widzenia inteligencji Gruby Louie jest gdzieś tak na
samym dole drabiny. No bo w Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który
uratował swojego właściciela przed dzikimi psami, papużkę, która uratowała swoich
właścicieli przed pożarem, i psa, który uratował swoją panią przed śpiączką
hipoglikemiczną, delikatnie nią potrząsając, póki nie zjadła paru dropsów, i kota,
który zorientowawszy się, że jego pan stracił przytomność, usiadł na klawiszu
telefonu, automatycznie wybierając numer pogotowia, i miauczał, póki nie nadjechała
pomoc.
Przykro mi, ale Gruby Louie nie poradziłby sobie z dzikimi psami, w pożarze
najprawdopodobniej by zginął, nie odróżniłby dropsa od dziury w ścianie i nie miałby
pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz z numerem pogotowia, gdybym straciła
przytomność. W gruncie rzeczy, gdybym straciła przytomność, Gruby Louie
siedziałby tylko pewnie przy swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z mieszkania
obok nie dostałaby wreszcie szału i nie poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka,
żeby mogła przyciszyć tego kota.
Nawet mój kot jest nieudacznikiem.
Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może
poza tym momentem, kiedy mama totalnie musiała pójść do łazienki, ale że tkwili
właśnie w połowie Holland Tunnel, musiała przeczekać, aż dojechali do pierwszej
stacji Shella po drugiej stronie tunelu, a kiedy pobiegła do łazienki, okazało się, że
jest zamknięta i mama omal nie wyrwała ręki ze stawu pracownikowi stacji, kiedy
odbierała od niego klucz.
Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z
majteczkami (dla mnie, nie dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego
pokoju, kiedy wrócili, żeby pokazać mi sześciopak z majtkami z królową Amidalą,
ale ja po prostu nie mogłam wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, chociaż się
starałam.
Może mam PMS.
Albo może ciężar mojej świeżo odkrytej kobiecości, zważywszy, że mam już
piętnaście lat, doskwiera mi po prostu za bardzo.
A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym
poddaszu te chorągiewki z królową Amidalą, do rur biegnących pod sufitem
przymocował białe choinkowe światełka, a popiersiu Elvisa założył maskę z królową
Amidalą. Obiecał nawet, że nie będzie bębnił na perkusji w rytm muzyki (starannie
dobranego miksa, którego zrobiliśmy z Michaelem - zawiera wszystkie moje ulubione
utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo że Michael ich nie znosi).
CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE???? Czy to wszystko tylko dlatego, że mój chłopak
jeszcze mnie nie zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję?
Dlaczego nie mogę być szczęśliwa i cieszyć się z tego, co już mam?
DLACZEGO NIE MOGĘ BYĆ PO PROSTU ZADOWOLONA, ŻE MAM
CHŁOPAKA I NA TYM POPRZESTAĆ?
Ta impreza to fatalny pomysł. Nie jestem w nastroju na imprezę. Co ja sobie
w ogóle wyobrażałam, organizując imprezę? JESTEM NIEPOPULARNĄ
KSIĘŻNICZKĄ DZIWADŁEM!!!! NIEPOPULARNE KSIĘŻNICZKI DZIWADŁA
NIE POWINNY URZĄDZAĆ IMPREZ!!!!! NAWET DLA SWOICH
NIEPOPULARNYCH, DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!!
Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu
siedziała przez cały wieczór pod migoczącymi światełkami choinkowymi, głupimi
chorągiewkami z królową Amidalą, z cheetos i colą, i miksem Michaela ZUPEŁNIE
SAMA.
Och, Boże, właśnie zadzwonił domofon. Ktoś tu idzie. Proszę, Boże, daj mi
siłę przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty, tej pacjentki
dentystycznej, Mimi i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję.
Niedziela, 4 maja, 2.00
No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło.
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy byli przy mnie w tych trudnych
chwilach: matce, zanim zmieniła się w dziewięćdziesięciokilogramową masę
drżących hormonów z rozwalonym pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować
moją średnią ocen i Grubemu Louiemu za to, że jest, no cóż, Grubym Louiem, nawet
jeśli jest kompletnie bezużyteczny w porównaniu ze zwierzętami z Cudownych
zwierząt.
Ale nikomu więcej. Bo wszyscy inni moi znajomi są najwyraźniej częścią
jakiegoś piekielnego spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak
Berthę Rochester.
Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie
mnie za ramię i zaciąga do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i
mówi mi:
- Ling Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy. Ling Su zagada twoją mamę i
pana G., a wtedy ja zapowiem grę w siedem minut w niebie. Kiedy przyjdzie twoja
kolej, wejdziesz do szafy z Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy
dojdziecie do szczytu uniesienia, zapytasz go o bal maturalny.
- Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem
jej plan był naprawdę słaby. Nie, wściekłam się, bo Tina miała na sobie brokat do
ciała. Naprawdę! Rozsmarowała go sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że
ja nawet nie umiem znaleźć w sklepie brokatu do ciała? A gdybym znalazła, czy
miałabym dość odwagi, żeby go sobie rozsmarować po obojczykach? Nie. Bo jestem
beznadziejnie nudna. - Nie będziemy grać w siedem minut w niebie na mojej
imprezie - poinformowałam ją.
Tina miała zrozpaczoną minę.
- Dlaczego nie?
- Bo to impreza dla dziwadeł! Mój Boże, Tina! My jesteśmy dziwadłami. Nie
gramy w siedem minut w niebie. To ludzie tacy jak Lana i Josh grają w takie rzeczy
na swoich imprezach. Na imprezach dla dziwadeł gra się w takie gry jak łyżeczki albo
może lewitacja. Ale nie w gry z całowaniem!
Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem.
- Bo gdyby tego nie robili - zaznaczyła - to skąd twoim zdaniem brałyby się
potem małe dziwadełka?
Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach
dziwadeł, które są już po ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do
salonu przywitać Borysa, który, jak się okazało, przyjechał pół godziny wcześniej, ale
ponieważ nie chciał być pierwszą osobą na imprezie, przestał pół godziny w holu na
dole, czytając wszystkie ulotki od dostawców chińszczyzny wsunięte pod drzwi.
- Gdzie Lilly? - zapytałam Borysa, bo myślałam, że przyjdą razem, skoro ze
sobą chodzą i tak dalej.
Ale Borys powiedział, że nie widział Lilly od czasu marszu pod Les Hautes
Manger dziś po południu.
- Była na czele grupy - wyjaśnił mi, stojąc obok stołu z przekąskami (na co
dzień naszym stole jadalnym) i wpychając sobie cheetos do ust. Zadziwiająca ilość
pomarańczowych okruszków utkwiła między drucikami jego aparaciku.
Obserwowałam to z dziwną fascynacją połączoną z totalnym obrzydzeniem. - No
wiesz, szła z megafonem i wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po raz ostatni.
Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i zanim się zorientowałem, wszyscy
pomaszerowali naprzód beze mnie.
Powiedziałam Borysowi, że na tym właśnie polegają marsze... Że ludzie mają
maszerować, a nie czekać na znajomych, którzy skoczyli na hot doga. Borys chyba
się trochę zdziwił na tę wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on
pochodzi z Rosji, gdzie marsze wszelkiego typu od wielu lat były zabronione, z
wyjątkiem pochodów ku czci Lenina.
W każdym razie, Michael pojawił się zaraz potem z miksem do odtwarzacza
CD. Zastanawiałam się, czy nie pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro
oni zawsze szukają jakiejś okazji do występu, ale pan G. powiedział, że wykluczone,
bo i tak ma już dość narażania się naszemu sąsiadowi z dołu, Verlowi, samą swoją grą
na perkusji. Cała kapela mogłaby Verla doprowadzić do ostateczności. Verl kładzie
się spać codziennie dokładnie o dziewiątej wieczorem, żeby móc od wczesnego ranka
obserwować naszych sąsiadów po drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami z
kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to, żeby nas obserwować i przekazywać
raporty do statku matki, szykując się do ewentualnego zbrojnego konfliktu
międzygalaktycznego. Ludzie po drugiej stronie ulicy wcale nie wyglądają jak istoty
z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to zrozumiałe, że Verl mógł się
pomylić.
Michael, jak zwykle, wyglądał niesamowicie seksownie. DLACZEGO za
każdym razem, kiedy go widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że
przyzwyczaję się do jego wyglądu, skoro teraz widzę go praktycznie codziennie... A
czasem nawet dwa razy dziennie.
Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki
nagły podskok. Jakby był prezentem, który za moment rozpakuję czy coś. Ta słabość,
jaką mam do niego, to wręcz choroba. Mówię wam, choroba.
W każdym razie Michael włączył muzykę i reszta gości zaczęła się schodzić, i
wszyscy robili masę zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z
poprzedniego wieczoru - wszyscy poza mną, bo ominęły mnie obydwie rzeczy.
Zamiast gadać, biegałam w kółko, odbierając kurtki (bo chociaż jest maj, na dworze
było całkiem chłodno) i modliłam się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby nikt nie
wyszedł za wcześnie albo żebym nie usłyszała, jak moja mama opowiada każdemu
chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie jej się skurczył pęcherz moczowy...
A wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i poszłam otworzyć, a tam stała
Lilly w objęciach ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce.
- Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się
jeszcze chyba nie znacie. Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii.
Albo Mia, jak na nią mówimy.
Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly
przyprowadziła go na moją imprezę, nie pytając mnie najpierw o zgodę. Ale dlatego,
że - no cóż - Lilly obejmowała go ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na
litość boską. A jej chłopak, Borys, stał tam, w pokoju obok, usiłując nauczyć się od
Shameeki kroku zwanego elektrycznym ślizgiem...
- Mia - powiedziała Lilly z rozzłoszczoną miną. - Nie, nie witaj się, broń
Boże, daruj sobie te uprzejmości...
Powiedziałam:
- Och, przepraszam. Cześć.
Jangbu też powiedział „cześć” i uśmiechnął się. Mówiąc prawdę, Jangbu
RZECZYWIŚCIE był bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie
bardziej przystojny niż biedny Borys. No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie
jest? Jednak i tak zawsze wydawało mi się, że Lilly lubi Borysa nie za wygląd. Borys
to geniusz, a ja wiem z własnego doświadczenia, też się z jednym spotykając, wcale
nie tak łatwo o podobnych geniuszy.
Na szczęście Lilly musiała puścić Jangbu, żeby mógł zdjąć swoją skórzaną
kurtkę. No i kiedy Borys wreszcie zobaczył, że Lilly przyszła i podszedł się
przywitać, nie zauważył niczego dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak
zamroczona poszłam do mojego pokoju. Po drodze wpadłam na Michaela, który
uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał:
- Bawisz się już?
Pokręciłam tylko głową.
- Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu?
Michael zerknął w ich stronę.
- Nie. A co?
- Nic - powiedziałam.
Nie chciałam, żeby Michael rzucił się na Lilly tak jak Colin Hanks, kiedy
złapał swoją młodszą siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym
przyjacielem w filmie Sztuka rozstania. Bo chociaż Michael nigdy nie wykazywał
jakiejś przesadnej opiekuńczości wobec Lilly, zawsze tłumaczyłam to sobie faktem,
że ona spotykała się tylko z Borysem, a Borys to jeden z przyjaciół Michaela, a poza
tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie będzie się przecież przejmował, że jego
młodsza siostra chodzi z genialnym skrzypkiem, któremu brzydko pachnie z ust. Ale
seksowny bezrobotny Szerpa... No to już zupełnie inna sprawa.
I chociaż wcale tego po nim na pierwszy rzut oka nie widać, Michael ma
bardzo gorący temperament. Kiedyś widziałam, jak spiorunował wzrokiem jakichś
robotników budowlanych, którzy gwizdali na mnie i na Lilly na Szóstej Alei, kiedy
wychodziłyśmy z Charlie Mom's. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam na swojej
imprezie, to bójka na pięści.
Ale Lilly udało się utrzymać ręce z dala od Jangbu przez następne pół
godziny, w czasie gdy ja usiłowałam wydobyć się z depresji i dołączyć do zabawy,
zwłaszcza że wszyscy zaczęli skakać wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla
żartu dołączył do zrobionej przez siebie składanki.
Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i
makareną. Pamiętacie, jak w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle
zaczynają tańczyć ten sam taniec? Byłoby tak luzacko, gdyby to się kiedyś zdarzyło,
na przykład w szkolnej stołówce. Dyrektor Gupta stałaby przy mikrofonie, odczytując
ogłoszenia, a tu nagle ktoś włącza yeah yeah yeahs i wszyscy zaczynamy tańczyć na
stołach.
W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i
inne takie. Szkoda, że teraz nie może być jak wtedy.
Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W
każdym razie impreza się rozkręcała i zaczynałam się wreszcie całkiem nieźle bawić i
wygłupiać, kiedy nagle Tina powiedziała:
- Panie G., cola nam się skończyła!
A pan G. na to:
- Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek.
Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w
dziecinnym pokoju. Ale nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma.
- No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył
kurtkę i wyszedł.
I wtedy Ling Su zapytała moją mamę, czy może obejrzeć jej slajdy. Ling Su,
która sama jest artystką, dokładnie wiedziała, co powiedzieć mojej mamie, koleżance
po fachu, chociaż mama, odkąd zaszła w ciążę, musiała zrezygnować z malowania
olejami i pracuje tylko jajecznymi temperami.
Kiedy tylko mama zabrała Ling Su do swojej sypialni, żeby jej pokazać slajdy,
Tina wyłączyła muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie.
Wszyscy wyglądali na podekscytowanych - z całą pewnością nie graliśmy w
siedem minut w niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u
Shameeki. Ale pan Taylor, ojciec Shameeki, nie jest typem, który da się nabrać na
numery typu „Cola się skończyła” albo „Czy mogę obejrzeć pana slajdy?”. Jest
okropnie surowy. W kącie pokoju trzyma kij bejsbolowy, którym kiedyś wybił
zwycięską piłkę, żeby „przypominał” chłopakom, z którymi umawia się Shameeka,
do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za bardzo się spoufalał z jego córką.
No wiec wszyscy zapalili się do tych całych siedmiu minut w niebie. To
znaczy wszyscy poza Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego
okazywania uczuć, a jak się teraz okazuje, nie jest też zwolennikiem zamykania się w
szafie ze swoją dziewczyną. Nie dlatego, poinformował mnie, kiedy Tina, chichocząc,
zatrzasnęła drzwi szafy (zamykając nas w niej z zimowymi płaszczami mamy i pana
G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją walizką na kółkach), żeby miał
cokolwiek przeciwko przebywaniu ze mną w ciemnym, zamkniętym miejscu.
Przeszkadzał mu fakt, że na zewnątrz wszyscy nasłuchiwali.
- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę.
Bo tak było.
Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to
głupia gra. No bo dajcie spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy
wszyscy po drugiej stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.
W szafie było ciemno - tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą
własnej dłoni, a co dopiero samego Michaela. No i tak dziwnie pachniało. Wiem, że
to przez ten odkurzacz. Trochę już czasu minęło, odkąd ktokolwiek - to znaczy ja, bo
mama nigdy o tym nie pamięta, a pan G. nie umie obsługiwać naszego odkurzacza (to
taki stary model) - zmieniał w nim worek, więc był napchany do pełna
pomarańczowym kocim futrem i ziarenkami kociego żwirku, które Gruby Louie
zawsze rozrzuca i gania po podłodze. Ponieważ to aromatyzowany koci żwirek,
trochę pachniał igłami sosnowymi. Ale mimo wszystko niezbyt ładnie.
- Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? - chciał wiedzieć
Michael.
- Chyba tak - powiedziałam.
- A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie?
- Pewnie cię zabije - powiedziałam.
- No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła
dobrze wspominać.
A wtedy objął mnie i zaczął całować.
I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale
nie jest głupia gra. W gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było
siedzieć tam po ciemku, kiedy Michael tulił się do mnie całym ciałem i całował mnie
z języczkiem, i tak dalej. Mój węch bardzo się wyostrzył, chyba dlatego, że nic nie
widziałam. Naprawdę dobrze czułam zapach szyi Michaela. Pachniała superfajnie - o
wiele przyjemniej niż worek odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że miałam ochotę... no
cóż, rzucić się na niego. Naprawdę nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie miałam
ochotę rzucić się na Michaela.
Jednak zamiast się na niego rzucić, co moim zdaniem chybaby mu się nie
spodobało (ani nie byłoby zachowaniem przyjętym towarzysko... poza tym wszystkie
te płaszcze krępowały nam trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i
powiedziałam, nawet nie myśląc o Tinie ani o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co
robię, ale jakby płynąc na fali zdarzeń:
- No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy
nie?
Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż
bardzo wątpię, żeby ją wąchał):
- Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta
gra. W tym momencie jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok,
wpadając prosto na kij hokejowy pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam
zszokowana.
- Co ty wygadujesz? - zapytałam ostro. Gdyby nie ciemności, przyjrzałabym
się uważnie twarzy Michaela, szukając jakiegoś znaku, że żartował. Jednak w
tamtych warunkach mogłam tylko naprawdę uważnie słuchać.
- Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto
uważa, że siedem minut w niebie to taka głupia gra, bardzo się w nią zaangażował. -
Chyba żartujesz. Ja nie jestem typem faceta, który lata na szkolne bale.
Ale ja odsunęłam od siebie jego ręce. Wprawdzie trudno mi było dostrzec je w
ciemności, ale nie groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem,
miałam tylko płaszcze.
- Jak to nie jesteś typem faceta, który chodzi na bale? - zapytałam. - Jesteś w
maturalnej klasie. Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią.
- Taa - powiedział Michael. - No cóż, wszyscy robią różne głupoty. Ale to nie
znaczy, że ja też muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów
tego świata.
- Och, doprawdy? - powiedziałam tonem, który nawet w moich własnych
uszach zabrzmiał bardzo chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko
wyczulone, skoro nic nie widziałam. To znaczy moje uszy były wyczulone. - W takim
razie co robią w wieczór balu maturalnego Michaelowie Moscovitzowie tego świata?
- Nie mam pojęcia - powiedział Michael. - Może trochę więcej TEGO co
teraz, jeśli miałabyś ochotę.
Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej
uwagi odpowiedzią.
- Michael - odezwałam się swoim najbardziej książęcym głosem. - Ja mówię
poważnie. Jeśli nie planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast
tego?
- Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. -
Pójść na kręgle?
PÓJŚĆ NA KRĘGLE!!!!!!!!!!!!! MÓJ CHŁOPAK WOLI IŚĆ NA KRĘGLE
ZAMIAST NA SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czy on nie ma w duszy ani śladu romantycznych uczuć? Przecież musi mieć,
skoro dał mi naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani
razu, odkąd mi go podarował. Jak człowiek, który dał mi ten naszyjnik, może mówić,
że wolałby PÓJŚĆ NA KRĘGLE w wieczór swojego balu maturalnego?
Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął:
- Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata
rzecz pod słońcem. Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina,
które nawet nie jest wygodne, potem kolejną tonę pieniędzy na kolację w jakimś
modnym miejscu, która pewnie nie smakuje ani w połowie tak dobrze jak żarcie od
Number One Noodle Son, potem idziesz i wałęsasz się po jakiejś sali gimnastycznej...
- Po Maximie - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u Maxima.
- Nieważne - powiedział Michael. - No więc idziesz tam, jesz obeschnięte
ciastka i tańczysz do naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy
nie znosisz i których nie chcesz już nigdy więcej w życiu widzieć...
- Mnie też, tak? - Prawie płakałam, tak bardzo mnie zranił. - Nie chcesz mnie
już nigdy więcej widzieć? O to chodzi? po prostu masz zamiar skończyć szkołę, iść
na uniwersytet i kompletnie o mnie zapomnieć?
- Mia - powiedział Michael zupełnie innym tonem. - Oczywiście, że nie. Nie
mówiłem o tobie. Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama
wiesz. Co się z tobą dzieje?
Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły
mi się łzami, gardło się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa.
Bo nagle zrozumiałam, że mój chłopak nie ma zamiaru zapraszać mnie na swój bal
maturalny. Nie dlatego, że miał zamiar zaprosić zamiast mnie kogoś innego, bardziej
popularnego, jak zrobił Andrew McCarthy w Dziewczynie w różowej sukience. Ale
dlatego, że mój chłopak, Michael Moscovitz, osoba, którą kocham najbardziej na
świecie (z wyjątkiem mojego kota), mężczyzna, któremu obiecałam serce na
wieczność, absolutnie nie jest zainteresowany pójściem NA SWÓJ WŁASNY BAL
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Naprawdę nie wiem, co by się potem stało, gdyby Borys nagle nie szarpnął za
drzwi szafy i nie wrzasnął:
- Czas minął!
Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i
zapytałby mnie dlaczego. I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu
wszystko wyjaśnić łamiącym się głosem, opierając czoło na jego męskiej piersi.
A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć:
- Och, kochanie, nie miałem pojęcia...
I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów
zobaczyć blask w moich oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny,
to na Boga, pójdziemy na bal i już.
Ale tak się nie stało. Michael zaczął gwałtownie mrugać od tego światła i
podniósł ramię, żeby zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył, że ja mam oczy
pełne łez i że chyba mi cieknie z nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i
prawdopodobnie wcale nie miało miejsca.
Poza tym prawie natychmiast zapomniałam o swojej zgryzocie, bo wiecie, co
się stało? Lilly zawołała:
- Moja kolej! Moja kolej!
I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...
Tylko że ręka, po którą sięgnęła - ręka mężczyzny, którego wybrała do
towarzystwa - nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z którym przez
ostatnie osiem miesięcy Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła
Lilly, nie należała do Borysa Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który
wkłada sweter w spodnie. Nie, ręka, po którą sięgnęła Lilly, należała do Jangbu
Panasy, Tybetańczyka, seksownego młodszego kelnera.
W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na
stereo - kiedy Lilly wepchnęła zaskoczonego Jangbu do szafy na moim strychu i
szybko weszła za nim. Wszyscy staliśmy tam w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co
robić. Drzwi szafy zamknęły się za nimi.
Przynajmniej JA nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na Tinę i zaszokowany
wyraz jej twarzy powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić.
Za to Michael wiedział, co robić. Położył współczującym gestem rękę na
ramieniu Borysa i powiedział:
- Paskudna sprawa, facet.
A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos.
PASKUDNA SPRAWA, FACET??????? To takie rzeczy mówi jeden
mężczyzna do drugiego, kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i
ciśnięto je na podłogę?
W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam
przed oczami Colina Hanksa w Sztuce rozstania. Dlaczego Michael nie szarpał za
drzwi szafy, nie wyciągnął z niej Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież
Lilly to jego młodsza siostra, na litość boską! Czy on nie ma wobec niej żadnych
braterskich uczuć?
Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem
maturalnym - chyba szok na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami
kogoś innego niż jej chłopak osłabił mi zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z
przekąskami i powiedziałam:
- To wszystko? Nie zrobisz nic więcej?
Popatrzył na mnie pytająco.
- A o co chodzi?
- O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu!
- A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i
stłuc?
- No cóż - powiedziałam - Owszem!,
- Ale dlaczego? - Michael napił się seven - upa, bo nie było coli. - Nie
obchodzi mnie, z kim moja siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty,
walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to Lilly. Lilly, jak sądzę, dowiodła wielokrotnie, że
potrafi radzić sobie sama. - Wyciągnął miskę w moją stronę. - Chcesz cheeto?
Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili!
- Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że
Lilly... - przerwałam, bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział.
- Dała się zwalić z nóg egzotycznej urodzie tego Tybetańczyka? - Michael
pokręcił głową. - Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu.
Biedny gość nawet nie wie, w co się wpakował.
- A - ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem?
Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na tapczan z japońskim
materacem i schował twarz w dłoniach. Tina podbiegła do niego i usiłowała lać
balsam współczucia na jego zranione serce, mówiąc mu, że Lilly prawdopodobnie
tylko pokazuje Jangbu, jak wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w
przedpokoju. Nawet ja uznałam, że to bardzo naciągane wyjaśnienie, a mnie jest
szalenie łatwo przekonać niemal do wszystkiego. Na przykład w szkole, kiedy
musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach, niemal zawsze zgadzam się
właśnie z tą stroną, która w danej chwili przemawia, nieważne, co akurat mówią.
- Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy.
Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA
młodsza siostra siedziała w szafie z Jangbu, gotowałabym się z wściekłości. A gdyby
to był MÓJ bal maturalny, nóg bym sobie o mało nie połamała, starając się kupić
bilety, zanim skończą się miejsca.
Ale to tylko ja, chyba.
W każdym razie, zanim ktokolwiek z nas miał szansę zrobić cokolwiek
więcej, otworzyły się drzwi i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą.
- Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. -
Przyniosłem też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam
skończą...
I tu głos pana G. ucichł. To dlatego, że otworzył drzwi do szafy w
przedpokoju, chcąc odwiesić kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu.
No cóż, to był koniec imprezy. Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa
dość surowy. Poza tym, będąc nauczycielem szkoły średniej, nie jest nieświadom
istnienia takich gier jak siedem minut w niebie. Wymówka Lilly - że ona i Jangbu
zatrzasnęli się w tej szafie przypadkiem - zupełnie go nie wzruszyła. Pan G.
powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby wszyscy rozeszli się do domów. A potem
zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który miał porozwozić wszystkich po
imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i Michaela, Jangbu nie
wejdzie z nimi do środka, a Lilly ma wejść do budynku jak trzeba, a potem do windy,
i tak dalej, żeby nie wymknęła się na spotkanie z Jangbu.
A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod
tyloma względami czuję się znacznie starsza. Bo wiem już, bo miałam okazję
zobaczyć, jak walą się w gruzy wszystkie marzenia i nadzieje człowieka, zgniecione
brutalnym obcasem rozpaczy. Widziałam ją w oczach Borysa, kiedy patrzył, jak Lilly
i Jangbu wyłazili z tej szafy, zarumienieni i spoceni, a Lilly, powiedzmy sobie
szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI. (Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy
przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od czterdziestu ośmiu godzin - nie
wspominając już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM przedpokoju).
Ale oczy Borysa nie były jedynymi oczami przepełnionymi dziś wieczorem
rozpaczą. W moich oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam
zęby przed snem. Oczywiście, to żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten
wyraz udręki, bo ja jestem udręczona... Udręczona resztką marzenia o balu, które -
teraz już wiem - nigdy się nie spełni. Nigdy, ubrana w czarną suknię bez ramiączek,
nie oprę głowy o ramię Michaela (w smokingu) na jego balu maturalnym. Nigdy nie
najem się tych zeschniętych ciastek, o których wspomniał, ani nie zobaczę miny Lany
Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną pierwszoklasistką na balu poza
Shameeką.
Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje
życie.
Niedziela, 4 maja, 9.00,
poddasze
Bardzo ciężko jest tkwić na dnie rozpaczy, kiedy twoja matka i ojczym wstają
bladym świtem i włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie.
Dlaczego nie mogą po cichu pójść do kościoła, posłuchać słowa Bożego jak normalni
rodzice i zostawić mnie, żebym mogła się pogrążać w rozpaczy? Przysięgam, to dość,
żebym zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzką do Genowii.
Tyle że tam oczekiwano by ode mnie, że ja też wstanę rano i pójdę do
kościoła. Chyba jednak powinnam podziękować swojej szczęśliwej gwieździe za to,
że moja matka i ojczym są bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż
PRZYCISZYĆ.
Niedziela, 4 maja, południe,
poddasze
Moje plany na dziś obejmowały leżenie w łóżku z kołdrą na głowie, dopóki w
poniedziałek rano nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie
odebrano wszelkie powody do życia: jak najdłużej leżą w łóżku.
Niestety, plan zakłóciła mi bezwzględnie moja własna matka, która władowała
mi się do pokoju (przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się
władowuje, a nie na przykład wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie
przygniatając Grubego Louie, który schował się razem ze mną pod kołdrę i drzemał u
mnie w nogach. Mama najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie wbił jej wszystkie pazury
w tylną część ciała, a potem przeprosiła, że mi zakłóca pełną smutku samotność, ale -
powiedziała - chyba przyszła pora na małą rozmowę.
To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką
rozmowę. Kiedy ostatnim razem odbywałyśmy małą rozmowę, musiałam wysłuchać
bardzo długiego wykładu na temat wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo
zakłóconego obrazu własnej osoby. Mama bardzo się obawiała, że pieniądze, które
dostałam pod choinkę, wykorzystam na operację powiększenia biustu, i chciała,
żebym wiedziała, jak kiepski jest to jej zdaniem pomysł, bo obsesja kobiet na punkcie
własnego wyglądu zupełnie już się wymknęła spod kontroli. Na przykład w Korei
trzydzieści procent kobiet po dwudziestce ma za sobą jakieś operacje plastyczne,
począwszy od rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie powiek, do
usuwania mięśni z łydek (dla wyszczuplenia nóg), żeby osiągnąć wygląd bardziej
zachodni. Za to w Stanach Zjednoczonych zaledwie trzy procent kobiet poddaje się
operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych.
Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie
wyglądu krajem na świecie. Zła nowina? Wiele kobiet spoza naszej kultury czuje
presję, żeby zmienić własny wygląd po to, żeby się lepiej dopasować do zachodnich
standardów piękna, które znają aż za dobrze z takich seriali, jak Słoneczny patrol czy
Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo Nigeryjki są tak samo piękne jak kobiety z
LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny sposób.
Niezależnie od tego, jak niezręczna była TAMTA rozmów (ja wcale nie
zamierzałam wydać swoich gwiazdkowych pieniędzy na powiększenie biustu,
chciałam je wydać na komplet kompaktów Skanii Twain, ale oczywiście nie mogłam
się do te NIKOMU przyznać, więc mama uznała, że to musi mieć co wspólnego z
moim biustem), ta, którą odbyłyśmy dzisiaj, na prawdę przebiła wszystko.
Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa matki z córką. Nie
żadne tam: „Kochanie, twoje ciało się zmieni i wkrótce będziesz do czegoś innego
używała tych podpasek, które mi ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z
Gwiezdnych Wojen”. Och, nie. Dzisiaj to było: „Masz już pięt naście lat i chłopaka, a
wczoraj wieczorem mój mąż złapał ciebie i twoich przyjaciół na grze w siedem minut
w niebie, więc sądzę, że przyszła pora porozmawiać, sama wiesz o czym”.
Zapisuję tutaj naszą rozmowę jak najdokładniej, żeby mieć pewność, że kiedy
sama będę miała córkę, NIGDY, ALE T PRZENIGDY nie będę do niej mówić takich
rzeczy, pamiętając, jak TOTALNIE GŁUPIO SIĘ CZUŁAM, KIEDY MÓWIŁA JE
DO MNIE MOJA WŁASNA MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA
MOŻE SIĘ UCZYĆ O SEKSIE z Li fetime kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy
inni na tej planecie.
MAMA: Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowy przyjaciel Jambo...
JA: Jangbu.
MAMA: Nieważne. Że Lilly i jej nowy przyjaciel, eee... całowali się w naszej szafie
w przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem,
pięć minut w szafie...
JA: Siedem minut w niebie.
MAMA: Nieważne. Chodzi o to, Mia, że masz teraz już piętnaście lat. Jesteś prawie
dorosła i wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz
związek. To zupełnie naturalne, że ciekawi cię seks... Może nawet
eksperymentujecie...
JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!!
MAMA: W seksualnych relacjach między dwojgiem ludzi, którzy się kochają, nie ma
nic obrzydliwego, Mia. Oczywiście wolałabym, żebyś zaczekała, aż będziesz
starsza. Może już po studiach. Albo po trzydziestce. Ale dobrze wiem, jak to
jest być niewolnikiem własnych hormonów, więc to bardzo ważne, żebyś
zadbała o odpowiednie zabezpie...
JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką.
MAMA: No cóż, tak, wiem. To znaczy nie wiem, bo moja matka prędzej by trupem
padła, niż wspomniałaby mi o seksie chociaż słóweczkiem. Uważam jednak,
że matki i córki powinny rozmawiać ze sobą otwarcie o takich sprawach. Na
przykład, Mia, jeśli kiedykolwiek poczujesz potrzebę porozmawiania na temat
antykoncepcji, mogę cię umówić na wizytę u mojego ginekologa, doktora
Brandeis...
JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY
SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda.
Ale gdybyście się oboje mieli na to zdecydować, chcę się upewnić, że
będziecie wiedzieli, jak się do tego porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i
twoi przyjaciele jesteście świadomi, że takie choroby jak AIDS mogą być
przenoszone również podczas uprawiania seksu oralnego oraz...
JA: TAK, MAMO. WIEM O TYM. MAM W TYM SEMESTRZE ZAJĘCIA ZE
ZDROWIA I PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ?????
MAMA: Mia, seks nie jest tematem, który powinien budzić zażenowanie. To jedna z
podstawowych ludzkich potrzeb, takich jak głód, pragnienie i potrzeba
kontaktów między, ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie,
odpowiednio się zabezpieczyła.
Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim?
Albo z TATĄ?????
Oczywiście, nie powiedziałam tego głośno. No bo po co? Zamiast tego tylko
pokiwałam głową i powiedziałam:
- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo.
Z nadzieją, że się wreszcie podda i sobie pójdzie.
Ale nie podziałało. Cały czas kręciła się w pobliżu, jak młodsze siostry Tiny,
ile razy jestem u niej i chcemy z Tiną zerknąć po cichu do kolekcji „Playboyów” jej
taty. Naprawdę, wiele się można dowiedzieć z „Playboya”, począwszy od tego, jakie
stereofoniczne radio najlepiej pasuje do porsche boxera, a skończywszy na tym, jak
odkryć, czy twój mąż ma romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze
jest poznać swojego wroga, i to dlatego czyta wszystkie numery „Playboya” swojego
taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż obie się zgadzamy, że sądząc z treści tego
pisma, nieprzyjaciel jest bardzo, ale to bardzo pogięty.
I ma dziwną obsesję na punkcie motoryzacji.
Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak
zdechła. Mama siedziała jeszcze przez minutę, rozglądając się po moim pokoju, który
tylko w niewielkim stopniu przypomina teren klęski żywiołowej. W gruncie rzeczy
jestem dość porządna, bo zawsze czuję, że powinnam posprzątać swój pokój, zanim
zacznę odrabiać lekcje. Ład w środowisku jakoś tak przekłada się na porządek w
myśleniu. Sama nie wiem. A może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie
nudna, więc korzystam z każdej wymówki, żeby ją odłożyć na później.
- Mia... - powiedziała moja mama po długim milczeniu. - dlaczego jesteś
jeszcze w łóżku w niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze
znajomymi, prawda?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi
raczej nie mają ochoty na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość
ewidentne zerwanie Lilly i Borysa.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka - ciągnęła mama - za to, że
zrujnował ci imprezę. Ale naprawdę, ty i Lilly jesteście już za duże i za mądre, żeby
bawić się w takie gry jak siedem minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie
się w co innego, na miłość boską?
Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że
zupełnie się nie martwię panem G., za to bardzo się martwię tym, że mój chłopak nie
chce iść ze mną na bal maturalny? Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi
pogański rytuał taneczny. Dlaczego się tym w ogóle przejmuję?
- No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi. - Jeśli chcesz
leżeć w łóżku przez cały dzień, na pewno nie będę ci tego odmawiać. Przyznaję, że
sama miałabym na coś takiego ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie
piętnastolatką.
A potem wyszła. DZIĘKI BOGU. W głowie mi się nie mieści, że usiłowała
rozmawiać ze mną o seksie. I to o seksie z MICHAELEM. Czy ona nie wie, że my z
Michaelem nie przeszliśmy jeszcze poza pierwszą bazę? Nie przeszedł jeszcze nikt z
moich znajomych, z jednym wyjątkiem, oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam,
że Lana to zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali
gimnastycznej w czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście.
Boże. Moja najlepsza przyjaciółka doszła do drugiej bazy przede mną. A to JA
podobno znalazłam swoją bratnią duszę. Nie ONA.
Życie jest okropnie niesprawiedliwe.
Niedziela, 4 maja, 19.00,
poddasze
To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo
wszyscy do mnie dzwonią i pytają, jak się mam. Właśnie skończyłam rozmowę z tatą.
Chciał wiedzieć, jak mi się udała impreza. Chociaż to z jednej strony dobra rzecz (bo
oznacza, że ani mama, ani pan G. nie wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co
wcale by go nie rozwścieczyło ani nic, skąd...), ale i tak jest dość męczące, bo
musiałam go okłamać. Chociaż okłamywanie taty jest łatwiejsze od okłamywania
mamy, bo tata nigdy nie był młodą dziewczyną, więc nie ma pojęcia, jakie
niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny - no i najwyraźniej nie wie też,
że nozdrza mi się rozszerzają, kiedy kłamię - ale i tak trochę mi to szarpie nerwy. W
końcu ten człowiek naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe
okłamywać kogoś, kto jest jak Lance Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane
w Tour de France.
Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla.
Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi
latały jak szalone.
Kiedy tylko skończyłam rozmowę z tatą, telefon znów zadzwonił i złapałam
za słuchawkę, myśląc, że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by
przecież oczekiwać, że Michael do mnie zadzwoni, choćby po to, żeby spytać, jak się
mam. No, wiecie, czy nie jestem czasem zrozpaczona z powodu całego balu
maturalnego.
Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie
psychiczne, bo nie zadzwonił. A osoba, która odezwała się po drugiej stronie, kiedy
gorliwie odebrałam telefon, była tak odległa od Michaela, jak sobie tylko można
wyobrazić.
Była to, w samej rzeczy, Grandmére.
Nasza rozmowa wyglądała tak:
Grandmére : Amelio, mówi twoja babka. Chcę, żebyś zarezerwowała sobie wieczór
we środę, siódmego. Mój serdeczny przyjaciel sułtan Brunei zaprosił mnie na
kolację w Le Cirque i chcę, żebyś mi towarzyszyła. I nie chcę słyszeć żadnych
nonsensów jakoby sułtan powinien zrezygnować ze swojego rolls - rollsa bo
przyczynia się do zniszczenia warstwy ozonowej. Potrzebujesz nieco więcej
kulturalnych rozrywek, i to moje ostatnie słowo. Jestem zmęczona
wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt na Lifetime kanale dla
pracujących w domu matek, czy jak tam się nazywa to coś, co wiecznie
oglądasz w telewizji. Czas, żebyś poznała kilku naprawdę interesujących
ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów,
których twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy
jak to tam zwał.
Ja: Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére.
Co, pytam się was uprzejmie, jest nie tak z tą odpowiedzią? Hę? Która część:
„Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére” wzbudziłaby podejrzenia
jakiejkolwiek NORMALNEJ babki? Oczywiście, zapominam, że moja babka daleka
jest od normalności. Bo natychmiast na mnie naskoczyła.
Grandmére : Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad
z diukiem di Bomarzo.
Ja: Nic się nie dzieje, Grandmére. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to
wszystko. Z ostatniego testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie
to dołuje...
Grandmére : Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się.
Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci
opowiadałam? No cóż, on nie chce tam iść.
Grandmére : Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych,
tak? Ją zabiera, tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki
księcia Williama. Zadzwonię do niego i może tu przylecieć concorde'em, żeby
cię zabrać na tę potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże temu
niewdzięcznemu...
Ja: Nie, Grandmére. Michael nie chce zabierać kogoś innego. On w ogóle nie chce iść
na bal. Mówi... mówi, że to głupota.
Grandmére : Och... na... litość... boską. Tylko nie to!
Ja: Tak, Grandmére. Niestety, obawiam się, że tak.
Grandmére : No cóż, nie przejmuj się. Twój dziadek był taki sam. Czy ty wiesz, że
gdybym mu pozwoliła o tym decydować, pobralibyśmy się w urzędzie stanu
cywilnego, a potem poszli do KAWIARNI na jakiś lunch? Ten człowiek po
prostu nie miał żadnego wyczucia romantyzmu sytuacji, a co dopiero mówić o
publicznym zaznaczeniu własnej POZYCJI.
Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię
bardzo, Grandmére, muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano
artykuł do gazety...
Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W
każdym razie o zajściu w Les Hautes Manger. Według „Sunday Timesa”
kierownictwo restauracji nadal odmawia zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc
marsz Lilly na nic się nie przydał. No cóż, poza tym, że najwyraźniej znalazła
nowego chłopaka.
Grandmére : Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec
znów palnie mi kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia,
pomijając trygonometrię czy to inne coś, z czym miewasz kłopoty. I nie
przejmuj się specjalnie sytuacją z TYM CHŁOPAKIEM. Jeszcze pójdzie po
rozum do głowy, tak jak i twój dziadek. Musisz tylko znaleźć odpowiednią
zachętę. Do widzenia.
Zachętę? O czym ona mówi? Jaką zachętę? Nie przychodziło mi do głowy nic,
co mogłoby przełamać to ewidentne i silnie zakorzenione uprzedzenie Michaela do
balów maturalnych.
No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na
temat Gwiezdnych Wojen, Star Treka i Władcy Pierścieni.
Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze
Wiem, czemu Michael wcale nie zadzwonił. Zamiast tego przysłał mi maila.
Nie sprawdzałam skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł
dla „Atomu”.
LinuxRulz: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo
problemów z powodu wczorajszej szafy. Ale pan G. to i tak
spoko facet. Nie wydaje mi się, żeby po tym pierwszym wybuchu
za bardzo się przejmował.
Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem
Lilly i Borysa. Próbuję się do tego nie mieszać i usilnie Ci
zalecam, ze względu za zdrowie psychiczne, żebyś zrobiła to
samo. To ich problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i
naprawdę mówię serio, kiedy twierdzę, że lepiej zrobisz, nie
wtrącając się do tego. Nie warto.
Będę cały dzień w domu, gdybyś miała ochotę zadzwonić.
Jeśli nie masz szlabanu na wyjścia ani nic, to może
poszlibyśmy razem na dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem
zajrzeć i pomóc Ci z pracą domową z algebry. Daj mi tylko
znać.
Całuję,
Michael
Hm... Sądząc z TEGO, Michael chyba nie przejmuje się za bardzo sprawą balu
maturalnego. Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na
strzępy.
No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się
konkretnie czuję, to może tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie.
Ale nieświadomość, jak mawia Grandmére, nie stanowi żadnej wymówki.
Sądząc z lekkiego tonu tego maila, pokusiłabym się też o stwierdzenie, że
państwo doktorostwo Moscovitz nie składają Michaelowi wizyt w pokoju,
opowiadając mu o kontroli urodzin i bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych.
Och, skąd. Takie rzeczy na koniec zawsze stają się problemem dziewczyny. Nawet
jeśli twój chłopak, jak mój, jest gorącym orędownikiem równouprawnienia.
No cóż, przynajmniej napisał. Czego nie da się powiedzieć o mojej tak zwanej
najlepszej przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi
za to, że zrujnowała mi imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim
głupim pomysłem gry w siedem minut w niebie. Ale to Lilly zarżnęła imprezę
duchowo, całując się z chłopakiem, który nie jest jej chłopakiem, na oczach swojego
chłopaka).
Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka.
Chociaż jestem jak najdalsza od rzucania kamieniem w kogokolwiek, kto spotyka się
z jednym facetem, a woli drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym
semestrze? Ale fakt, ja NIE CAŁOWAŁAM się z Michaelem, zanim nie rozstałam
się formalnie z Kennym. Miałam przynajmniej TYLE wewnętrznej integralności.
Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od
Borysa. Cóż, facet jest seksowny. A Borys... nie.
Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może
mieć teraz na swoje usprawiedliwienie.
Najwyraźniej nie ja jedna. Odkąd zalogowałam się do sieci, bombardują mnie
wiadomości na ICQ - od wszystkich poza samą winowajczynią.
Od Tiny:
Iluvromance: Mia, wszystko u Ciebie w porządku? TAK
STRASZNIE się martwiłam, jak się musiałaś poczuć, kiedy pan G.
złapał Lilly i Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że
był wściekły, ale czy to był MORDERCZY gniew? Boże, mam
nadzieję, że jeszcze żyjesz. To znaczy, że on Cię nie zabił.
To by było okropne, gdybyś w przyszłym tygodniu miała szlaban
i nie mogła iść na bal maturalny.
Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy
byliście we dwoje w szafie?
Przy okazji, Lilly odzywała się do Ciebie? Wczoraj
wieczorem zachowała się TAK DZIWNIE. Ona i Jangbu! Tuż pod
nosem biednego Borysa! Było mi go bardzo ŻAL. Prawie płakał,
zauważyłaś? I co się stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy
wyszła z szafy. Widziałaś to? Odezwij się, T.
Od Shameeki:
Beyonce_to_ja: O mój Boże, Mia, ta impreza wczoraj była
wystrzałowa!!!!!!!!! Gdybyśmy tylko z Jeffem dorwali się do
tej szafy na swoją kolejkę, może wreszcie zaznałabym trochę
akcji w okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym
mówię. Tylko żartuję... A przy okazji, co to za numer z Lilly
i Jangbu? Co TO miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim
jej ojcu? Boże, gdyby mój tata odkrył, że weszłam do szafy z
facetem, który już skończył szkołę średnią, z miejsca by mnie
ZABIŁ. W gruncie rzeczy, zabiłby mnie, gdybym weszła do szafy
z jakimkolwiek facetem... Ale czy odezwała się do Ciebie?
Napisz mi i przekaż pikantne szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!!
PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym?
CO POWIEDZIAŁ????????????????????????????????????
*** - Shameeka - ***
Od Ling Su:
Painturgurl: Mia, Twoja mama jest taką WSPANIAŁĄ
artystką, jej slajdy były NIESAMOWITE. A przy okazji, co się
działo, kiedy byłam u niej w sypialni? Shameeka mówiła, że pan
G. złapał Lilly i tego młodszego kelnera razem w szafie? Ale
na pewno musiało jej chodzić o Lilly i Borysa? Bo co by Lilly
robiła w szafie z kimkolwiek poza Borysem? Czy oni ze sobą
zerwali, czy co?
Ling Su
PS Jak sądzisz, czy Twoja mama pożyczyłaby mi swoje
sobolowe pędzle? Tylko żeby spróbować? Nigdy przedtem nie
używałam naprawdę porządnych pędzli i chciałabym się
przekonać, czy to robi jakąś różnicę, zanim pójdę do Pearl
Paint i wydam na nie roczną tygodniówkę.
PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal
maturalny?????????
Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od
Borysa:
JoshBell2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj
z Tobą kontaktowała. Dzwoniłem do niej do domu przez cały
dzień, ale Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie?
Mam nadzieję, że jest... Naprawdę obawiam się, że mogłem jej
sprawić jakąś przykrość. Bo inaczej nie weszłaby przecież do
szafy z tym facetem wczoraj wieczorem. Czy wspominała Ci coś,
no wiesz, że ma do mnie jakiś żal? Może o to, że zatrzymałem
się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem naprawdę głodny.
Ona wie, że mam lekką hipoglikemię i muszę coś przegryzać co
półtorej godziny.
Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet
jeśli się okaże, że jest na mnie wściekła. Po prostu chcę mieć
pewność, że nic jej się nie stało.
Borys Pelkowski
Mogłabym Lilly za to po prostu zabić. Naprawdę mogłabym zabić. To gorsze
niż wtedy, kiedy uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie
chodziło o żadną szafę.
Boże! To takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem,
radykalną feministką i socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy.
To naprawdę trudne.
Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza
No cóż, już wiem, gdzie była Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G.
pokazał mi to rano przy śniadaniu. Na pierwszej stronie „New York Timesa”. Oto
artykuł. Wycięłam go na pamiątkę dla potomności. A także jako wzór dla mojego
kolejnego artykułu do „Atomu”, bo wiem, że Leslie będzie chciała, żebym zajęła się i
tą historią.
STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW
MANHATTAN - Pracownicy restauracji z całego miasta odrzucili swoje ścierki
do naczyń, chcąc okazać solidarność z Jangbu Panasa, kelnerem zwolnionym w
ostatni czwartek wieczorem z pracy w czterogwiazdkowej restauracji w centrum
miasta, Les Hautes Manger, po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.
Świadkowie mówią, że Panasa (18 I.) przechodził przez salę restauracyjną,
niosąc tacę pełną zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę
wdowę. Pierre Jupe, kierownik Les Hautes Manger, twierdzi, że Panasa już
wcześniej tego samego wieczoru otrzymał ustne ostrzeżenie, w związku z
upuszczeniem innej tacy.
- Ten facet to niezdara, ot i wszystko - powiedział reporterom Jupe (42 I.).
Jednak solidaryzujący się z Panasa koledzy opowiadają zupełnie inną
historię. Według nich kelner potknął się o psa należącego do jednego z klientów
restauracji. Zarządzenia Nowojorskiego Departamentu Zdrowia jasno określają, że
wyłącznie psy służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być
wpuszczane do instytucji, w których serwuje się jedzenie. Jeśli zostanie
dowiedzione, że Les Hautes Manger pozwalało swoim klientom wprowadzać psy,
restauracja może zostać obciążona grzywną albo wręcz zamknięta.
- Nie było żadnego psa - powiedział reporterom właściciel restauracji, Jean
St. Luc. - To tylko plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na
to zbyt dobrze wychowani.
Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura - nie milkną. Kilku
świadków twierdzi, że na własne oczy widziało dziwne bezwłose stworzenie,
wielkości kota lub dużego szczura, które biegało pod stolikami. Kilku klientów
odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko należy do księżnej wdowy, która pojawiła się
w restauracji dla uczczenia piętnastych urodzin swojej wnuczki, księżniczki Mii
Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków.
Jakikolwiek był powód zwolnienia Panasy, młodsi kelnerzy z całego miasta
postanowili kontynuować protest i zapowiadają, że nie wrócą do pracy, dopóki
Panasa nie zostanie przywrócony na swoje dawne stanowisko. Właściciele
restauracji obiecują dołożyć wszelkich starań, aby ich goście zostali należycie
obsłużeni mimo zmniejszonej liczby personelu. Nasuwa się jednak pytanie, czy
kelnerzy niebiorący udziału w strajku zechcą przejąć obowiązki nieobecnych
kolegów. Wielu z nich będzie zapewne narzekać na zwiększone obciążenie pracą.
Już obecnie niektórzy rozważają strajk solidarnościowy dla poparcia młodszych
kelnerów, w większości nielegalnych imigrantów zatrudnionych na czarno, z reguły
za wynagrodzenie poniżej minimalnego i bez prawa do świadczeń socjalnych.
Na razie wszystko jednak wskazuje na to, że restauracje będą pracować jak
co dzień, choć organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i
wszyscy nowojorczycy odczują jego skutki.
- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów - mówi popierająca
strajk Lilly Moscovitz, 15 I., która pomogła zorganizować spontaniczny marsz do
Ratusza w niedzielę. - Czas, żeby burmistrz i wszyscy inni w tym mieście obudzili się
i poczuli zapach brudnej wody po myciu naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto
pogrąży się w brudzie.
No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod
kontroli. I to przez Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly.
Naprawdę nie wierzyłam własnym oczom, kiedy Hans podjechał przed drzwi
apartamentowca Moscovitzów dziś rano, a tam obok Michaela stała Lilly uchachana
jak norka. Niezupełnie rozumiem, co oznacza to powiedzenie, ale babcia ze strony
mamy używa go bez przerwy, więc musi oznaczać coś paskudnego. I całkiem nieźle
oddaje wygląd Lilly. Jakby była STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona.
Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam:
- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly?
Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam
o ten bal maturalny. Ciężko mi się na niego wściekać, bo oczywiście było wcześnie
rano i wyglądał naprawdę, naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy,
zupełnie jakby jego szyja miała pachnieć jeszcze ładniej niż zwykle. No i,
oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na ziemi, bo napisał dla mnie piosenkę i dał
mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej.
Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne,
żeby facet nie chciał pójść na swój własny bal maturalny! Mogłabym jeszcze
zrozumieć, gdyby nie miał osoby towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael
TOTALNIE ma z kim pójść. ZE MNĄ!!!!!!!!!!! I czy on sobie nie zdaje sprawy, że
nie zabierając mnie na swój bal maturalny, pozbawia mnie tego jedynego
wspomnienia ze szkoły średniej, do którego mogłabym wracać bez dreszczu
obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim
wnukom zdjęcia?
Nie, oczywiście, Michael tego nie wie, bo mu nie powiedziałam. Ale jak
miałabym mu powiedzieć? Przecież powinien sam się domyślić. Jeśli jest moją
prawdziwą bratnią duszą, to powinien WIEDZIEĆ bez mojego mówienia. Praktycznie
wszyscy w naszym kółku doskonale wiedzą, że oglądałam Dziewczynę w różowej
sukience siedem razy. Czy on uważa, że ja ją tyle razy widziałam ze względu na moje
upodobanie do aktora, który grał Duck Mana?
Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa.
- Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod
Ratusz. Było nas ponad tysiąc osób. To dawało takie totalne poczucie siły. Miałam
łzy w oczach, widząc, jak ludzie się zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego
człowieka pracy.
- Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz
dlaczego? - Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu.
Twój chłopak miał od tego łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS?
Ale Lilly tylko wyjrzała przez okno na kwiaty, które jakimś magicznym
sposobem zakwitły na pasie rozdzielającym jezdnie na Park Avenue (w gruncie
rzeczy nie ma w tym żadnej magii, pracownicy służb miejskich Nowego Jorku sadzą
je, już w pełni rozkwitłe, w środku ciemnej nocy).
- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła.
Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię.
Poniedziałek, 5 maja, biologia
A więc...
A więc co?
A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?
Nie słyszałaś?
Czego nie słyszałam?
Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.
NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie
marzyłam o tym, żeby iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd
zaczęliśmy ze sobą chodzić. Chcę, żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz
na zawsze przekonali się, że należę do Michaela Moscovitza. Chociaż wiem, że to
seksistowskie i nikt nigdy nie powinien stawać się własnością innego człowieka.
Ale... ale ja tak strasznie chcę być własnością Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rozumiem. Więc co zamierzasz?
A co ja MOGĘ? Nic.
Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.
ZWARIOWAŁAŚ????? Michael powiedział, że jego zdaniem bal maturalny
to IDIOTYZM. Jeśli mu powiem, że moim sekretnym marzeniem jest pójść na bal
maturalny z człowiekiem, którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli
sobie, że JA jestem idiotką.
Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi
mi o to, że gdyby tylko wiedział, co naprawdę czujesz, na pewno poszedłby na ten
cały bal maturalny.
Shameeka, przepraszam Cię, ale naprawdę wydaje mi się, że obejrzałaś o kilka
odcinków Siódmego nieba za dużo.
Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.
Poniedziałek, 5 maja, RZ
Nie wiem, jak długo zdołam to znosić. Atmosferę w tej sali dałoby się kroić
nożem. Niemal chciałabym, żeby pani Hill przyszła i zaczęła na nas wrzeszczeć albo
coś. Cokolwiek, COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę.
Tak, ciszę. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale w sali RZ jest cicho, mimo że
Borys Pelkowski powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką
werwą, że musimy zamykać go w szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas
szlag na ciągłe skrzypienie jego smyczka.
Ale nie. Smyczek ucichł... Boję się, że już na wieczność. A skrzypek cierpi
ugodzony okrutnym ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę...
Którą, notabene, jest moja najlepsza przyjaciółka Lilly.
Lilly siedzi tu obok mnie i udaje, że nie czuje fal cichej żałości płynących od
jej chłopaka, siedzącego z tyłu, w kącie Sali obok globusa, z głową ukrytą w
ramionach. Musi udawać, bo wszyscy inni je czują. To znaczy te fale żałości.
Przynajmniej tak mi się wydaje. Co prawda Michael pracuje na swoim keyboardzie
jakby nigdy nic. Ale on ma na uszach słuchawki. Może słuchawki chronią człowieka
przed falami żałości.
Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny.
Zastanawiam się, czy nie należałoby pójść do pokoju nauczycielskiego po
panią Hill i nie powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on
jakby zachorował. Na chorobę serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka
podła? To tak, jakby karała Borysa za zbrodnię, której nie popełnił. Przez cały lunch
Borys ciągle pytał ją, czy mogliby pójść porozmawiać w jakieś ustronne miejsce, na
przykład na klatkę schodową trzeciego piętra, ale Lilly cały czas tylko powtarzała:
- Wybacz, Borys, ale nie ma o czym gadać. Między nami wszystko skończone.
Będziesz po prostu musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę.
- Ale dlaczego? - jęczał co chwila Borys. I to naprawdę głośno. Tak głośno, że
cheerleaderki i chłopcy z drużyny szkolnej siedzący obok przy stole dla osób
popularnych, wciąż się na nas oglądali i krzywili. Trochę to było żenujące. Ale też
bardzo dramatyczne. - Co ja zrobiłem? - powtarzał.
- Nic nie zrobiłeś - powiedziała Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap. - Po
prostu już cię nie kocham. Nasz związek w sposób naturalny dobiegł kresu i chociaż
zawsze będę cenić sobie wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym
poszła w swoją stronę. Pomogłam ci osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie
potrzebujesz. Muszę zająć się teraz inną zagubioną duszą.
Nie wiem, co Lilly ma na myśli, mówiąc, że Borys osiągnął samorealizację.
Przecież nawet nie pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal
wtyka sweter w spodnie, chyba że mu zwrócę uwagę. Prawdopodobnie jest najmniej
zrealizowaną osobą, jaką znam. Z wyjątkiem mnie samej, oczywiście.
Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda?
Ale Borys powinien wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się
już na coś zdecyduje, sprawa jest zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje
nad przemówieniem, które Jangbu ma wygłosić na konferencji. Tak, Lilly organizuje
dziś wieczór w Chinatown Holiday Inn konferencję prasową.
Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim
zapomniała.
Zastanawiam się, co poczują państwo doktorostwo Moscovitz, kiedy Lilly
przedstawi im Jangbu. Jestem prawie przekonana, że mój tata nie pozwoliłby mi się
spotykać z facetem, który już skończył szkołę średnią. Pomijając Michaela,
oczywiście. Ale on się nie liczy, bo znam go od bardzo dawna.
Och... Coś się dzieje. Borys podniósł głowę znad biurka. Patrzy na Lilly
oczyma, które przypominają mi czarne, płonące węgle... Prawdę mówiąc, nigdy nie
widziałam czarnych, płonących węgli, ponieważ kominki na węgiel są zakazane w
obrębie Manhattanu przepisami przeciwpożarowymi. Ale nieważne. Patrzy na nią
takim samym skupionym spojrzeniem, z jakim kiedyś wpatrywał się w zdjęcie
swojego idola, światowej sławy skrzypka Joshui Bella. Otwiera usta. Zaraz coś
powie. DLACZEGO JESTEM JEDYNĄ OSOBĄ W TEJ KLASIE, KTÓRA
ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE...
Poniedziałek, 5 maja,
gabinet pielęgniarki
O mój Boże, ileż w tym było dramatyzmu! Ledwie mogę pisać. Poważnie.
Nigdy nie widziałam takiej ilości krwi.
Jestem jednak przekonana, że pisany jest mi jakiś rodzaj kariery w służbach
medycznych, bo nie zrobiło mi się słabo. Ani na moment. W gruncie rzeczy, gdyby
nie Michael i ewentualnie Lars, chyba byłabym jedyną osobą w tej sali, która nie
straciła głowy. To ma niewątpliwie związek z faktem, że będąc pisarką, mam
naturalną skłonność do obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i widziałam, co się
zapowiada, zanim ktokolwiek inny się zorientował... No, może poza Borysem.
Pielęgniarka powiedziała nawet, że gdyby nie moja szybka interwencja, Borys
mógłby stracić o wiele więcej krwi. Ha! Uznasz to chyba, Grandmére, za
postępowanie godne księżniczki? Uratowałam człowiekowi życie!
No cóż, okej, może nie ZYCIE, ale w końcu Borys mógł... no nie wiem,
zemdleć czy coś. Nie potrafię zrozumieć, co go doprowadziło do takiego szaleństwa.
To znaczy, no cóż, chyba jednak potrafię. Myślę, że cisza w sali RZ doprowadziła
Borysa do chwilowej utraty poczytalności. Poważnie.
Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała.
W każdym razie stało się tak, że siedzieliśmy tam sobie i każdy zajmował się
własnymi sprawami - poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy
nagle on zerwał się i zawołał:
- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi
szansę, żebym mógł ci udowodnić moje niezachwiane uczucie!
Jakoś tak to szło. Trochę trudno mi teraz sobie wszystko przypomnieć,
zwłaszcza po tym, co nastąpiło później.
Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można
się było zorientować, że trochę jej głupio po tym, jak się zachowała wobec Borysa na
mojej imprezie. Odezwała się miłym głosem:
- Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak
niespodziewanie. Ale kiedy w grę wchodzi miłość taka jak moja do Jangbu, nie ma
sposobu, żeby to powstrzymać. Nie da się powstrzymać kibiców bejsbolowych z
Nowego Jorku, kiedy Jankesi wygrywają puchar. Nie da się powstrzymać szału
zakupów, kiedy w Century Twentyone jest wyprzedaż. Nie da się powstrzymać fali
powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie nie da się powstrzymać takiej
miłości jak ta, którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie
nic na to poradzić. Kocham go.
Te słowa, chociaż wypowiedziane łagodnie - a nawet ja, będąca najsurowszym
krytykiem Lilly poza, ewentualnie, jej bratem, muszę przyznać, że zostały
wypowiedziane łagodnie - były dla Borysa potężnym ciosem. Cały zaczął się trząść. I
zanim się zorientowałam, porwał ten wielki globus - a to naprawdę wyczyn godny
atlety, bo globus waży tonę. W gruncie rzeczy, stoi w sali RZ właśnie dlatego, że nikt
nie jest w stanie już nim zakręcić, więc administracja pewnie sobie wymyśliła, no
cóż, wywalcie to do klasy dla geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko.
Przecież to w końcu geniuszki.
No więc Borys stał tam - hipoglikemiczny i podatny na alergie astmatyk o
niedorobionym uzębieniu - trzymając ten wielki i ciężki globus nad głową, jakby był
Atlasem, He - Manem albo kimś takim.
- Lilly... - powiedział z wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam
zaznaczyć, że do tego czasu już wszyscy zdążyli zwrócić na niego uwagę, to znaczy
Michael zdjął słuchawki i patrzył na Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy
facecik, który ma siedzieć i pracować nad nowym klejem superglue, który kleiłby
przedmioty, ale nie ludzką skórę (żebyście już nie musieli borykać się z problemem
sklejonych palców po podklejeniu podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie
orientować, że coś się wokół niego dzieje.
- Jeśli nie przyjmiesz mnie z powrotem - powiedział Borys, ciężko dysząc (ten
globus musiał ważyć ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD GŁOWĄ) -
spuszczę sobie ten globus na głowę.
Wszyscy razem w tej samej chwili wstrzymali oddech. Chyba mogę uczciwie
powiedzieć, że nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że Borys mógłby nie mówić
poważnie. On absolutnie zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę,
jak to wygląda na piśmie, wydaje mi się nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI
takie rzeczy? Grozi, że sobie zrzuci na głowę globus?
Ale to BYŁY zajęcia w sali rozwoju zainteresowań. A geniusze zawsze robią
dziwaczne rzeczy, na przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na
świecie jest pełno geniuszów, którzy spuszczali sobie na głowę dziwniejsze rzeczy
niż globusy. Na przykład deski, koty i inne takie. Tylko po to, żeby się przekonać, co
się stanie. Z czystej ciekawości poznawczej.
Ponieważ Borys jest geniuszem i Lilly też, zareagowała na jego groźbę tak,
jak zrobiłby to każdy inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby
z miejsca:
- Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys!
Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też
się stanie, jeśli Borys naprawdę spuści sobie globus na głowę (i może też chcąc się
przekonać, czy faktycznie ma nad nim taką władzę), powiedziała tylko tonem
obrzydzenia:
- A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę.
No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby
wreszcie dotarło do jego oszalałego z miłości mózgu, że zrzucanie sobie na głowę
dwudziestopięciokilogramowego globusa nie jest może najlepszym wyjściem z
sytuacji.
Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten
mu się wyślizgnął - być może przypadkiem. A może i celowo, co doktor Moscovitz
mógłby określić jako samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy
człowiek mówi: „Och, ja nie chcę, żeby TO się stało” i potem, właśnie dlatego, że o
tym mówił i że tyle o tym myślał, przypadkiem, ale na własne życzenie to robi. -
Więc Borys spuścił sobie globus na głowę.
Globus wydał nieprzyjemny głuchy dźwięk, uderzając w czaszkę Borysa - taki
sam odgłos, jaki wydał bakłażan, uderzając o chodnik. Wiem, bo sama wyrzuciłam
kiedyś bakłażana z okna sypialni Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił
się od głowy Borysa i trzasnął w podłogę.
A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując
faceta od kleju, który wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i
pomiesza mu notatki.
Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych. Lilly podniosła obie
dłonie do policzków i po prostu stała tam, blada jak... No cóż, jak śmierć. Michael
zaklął i rzucił się w stronę Borysa. Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani
Hill!”
A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny
sweter, podbiegłam do Borysa i krzyknęłam:
- Siadaj!
Bo on biegał w kółko jak kurczak, któremu odrąbano głowę. Nigdy nie
widziałam kurczaka, któremu właśnie odrąbano głowę - mam zresztą nadzieję, że
nigdy w życiu takiego widoku nie zobaczę.
Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
Borys, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zrobił, co mu kazałam. Opadł na
najbliższe krzesło, trzęsąc się jak Rommel w czasie burzy. Wtedy powiedziałam tym
samym rozkazującym tonem, który zdawał się wcale nie należeć do mnie:
- Opuść ręce!
I Borys opuścił ręce.
Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie
Borysa, żeby powstrzymać krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego
widziałam w Pogotowiu dla zwierząt, kiedy posterunkowa Annemarie Lucas wniosła
postrzelonego pitbulla.
A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne
piekło.
• Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz
pierwszy od czasu, kiedy byłyśmy w drugiej klasie podstawówki, a ja,
poniekąd niechcący, wcisnęłam jej do gardła szpatułkę przy zamrażaniu
lodów, które miałyśmy rozdać potem w klasie, bo zjadała całą polewę i
bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć wszystkie rożki.
• Facet od kleju wybiegł z sali.
• Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona
pedagogicznego, bo najwyraźniej siedzieli wszyscy w pokoju
nauczycielskim i nic nie robili, jak to się często zdarza nauczycielom w
Liceum imienia Alberta Einsteina.
• Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i
uspokajającym tonem. Pewnie nauczył się od rodziców, którzy często
zrywają się do telefonu w środku nocy. Na przykład kiedy jakiś pacjent
przestaje brać leki i odgraża się, że zacznie jeździć samochodem po Merrick
Parkway w stroju clowna. Więc Michael mówił: „Wszystko w porządku,
Borys. Nic ci nie będzie, Borys. Tylko oddychaj głęboko. Dobrze. A teraz
jeszcze raz. Równe, głębokie wdechy. Dobrze. Nic ci nie będzie. Wszystko
będzie dobrze”.
A ja tylko stałam tam, przyciskając sweter do głowy Borysa, a globus, który
najwyraźniej odblokował się przy upadku - a może od naoliwienia krwią Borysa -
leniwie toczył się po podłodze, a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu
Ekwador.
Jedna z nauczycielek wyszła i pobiegła po pielęgniarkę, która kazała mi lekko
odsunąć sweter, żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów
przycisnąć sweter. Potem powiedziała do Borysa BARDZO spokojnym głosem,
zupełnie jak Michael:
- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu.
Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać,
nogi się pod nim ugięły, może z powodu hipoglikemii. Tak więc Lars i Michael na
wpół zanieśli Borysa do gabinetu pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal
przyciskałam swój sweter do jego głowy, bo, no cóż, nikt nie kazał mi przestać.
Kiedy mijaliśmy Lilly, popatrzyłam uważnie na jej twarz, a naprawdę zbladła
jak kreda - miała kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej
z żółcią. Wyglądała też, jakby trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się
należało.
Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z
wypadku. Zadzwoniła do mamy Borysa, która ma po niego przyjechać i zabrać go do
rodzinnego lekarza. Chociaż rana spowodowana globusem nie jest zbyt głęboka,
zdaniem pielęgniarki będzie potrzebował kilku szwów, a poza tym przyda mu się
zastrzyk przeciwtężcowy. Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej
reakcji. Powiedziała:
- Jesteś księżniczką, tak?
A ja skromnie odparłam, że owszem.
Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna.
To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu
nie brzydziłam się ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między
kolanami, kiedy pokazywali film o akupunkturze. Ale widok krwi płynącej
strumieniem z czaszki Borysa w prawdziwym życiu nie zrobił na mnie najmniejszego
wrażenia.
Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu
pourazowego.
Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu
pourazowego, kiedy się okazało, że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym
miała ucierpieć teraz, kiedy widziałam, jak chłopak mojej najlepszej przyjaciółki
spuszcza sobie globus na głowę.
Oho. Idzie dyrektor Gupta.
Poniedziałek, 5 maja,
francuski
Mia to prawda z Borysem? Naprawdę usiłował się zabić na piątej lekcji,
dźgając się w pierś ekierką? Tina.
Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.
O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?
Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni
będzie go bardzo bolała głowa. Najgorsza była rozmowa z dyrektor Guptą. Bo
oczywiście chciała wiedzieć, dlaczego on to zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly
kłopotów. Nie mówię, że to była wina Lilly... Chociaż, no cóż, może w pewien
sposób jest...
Oczywiście, że tak!!!!! Nie wydaje Ci się, że mogła to wszystko załatwić
trochę delikatniej? Mój Boże, przecież ona niemal całowała się z Jangbu z
języczkiem na oczach Borysa! No i co powiedziałaś dyrektor Głuptak?
Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką
wywierają na uczniów LiAE nauczyciele i że dyrekcja powinna odwołać egzaminy na
koniec roku jak w drugiej części Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie
przejęła, bo przecież nikt nie zginął, nie ganiał nas żaden gigantyczny wąż ani nic
takiego.
Wiesz, Mia, to najbardziej romantyczne zdarzenie, o jakim w życiu słyszałam.
Nawet nie śmiałabym marzyć, ale... ACH! Gdyby MNIE ktoś tak namiętnie kochał! I
gdyby - pragnąc odzyskać moje serce - spuścił sobie globus na głowę! Czyż to nie
wzruszający dowód uczucia?
Tak! Moim zdaniem Lilly właśnie kompletnie zmienia zdanie na temat całej
afery z Jangbu. Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej
od czasu, kiedy to się stało.
Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło
serce namiętnego kochanka? On jest jak Heathcliff!
Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą
Piątą ulicę, tak jak duch Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci
Cathy.
Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja
wiem, jak Cię wkurzają ludzie o nieprzyjemnym oddechu, ale musisz przyznać, że
ma wyjątkowo piękne dłonie.
DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????
Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.
Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.
No cóż, przyganiał kocioł garnkowi, biorąc pod uwagę te opowieści o szyi
Michaela. Ale nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM.
Poniedziałek, 5 maja,
w limuzynie w drodze na lekcję etykiety
Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem
księżniczką, teraz po całym Liceum imienia Alberta Einsteina opowiada się, że razem
z Michaelem uratowaliśmy Borysowi życie. Boże mój, jesteśmy jak doktor Kovac i
siostra Abby!!!!!!!!!!!! A Michael nawet WYGLĄDA trochę jak doktor Kovac. No
wiecie, ciemne włosy, wspaniała klatka piersiowa i tak dalej.
Nawet nie wiem, po co mama zawraca sobie głowę położną. Powinna
pozwolić mi odebrać dziecko. Mogłabym to zrobić totalnie bez problemu.
Potrzebowałabym tylko nożyczek i kawałka sznurka. Wielkie mi co.
Boże. Mam zamiar przemyśleć sobie tę całą karierę pisarską. Możliwe, że
moje talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie.
Poniedziałek, 5 maja,
hol hotelu Plaza
Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba
mieć naprawdę dobre stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te
przedmioty ścisłe jeszcze rozumiem, ale MATEMATYKA????? PO CO?????? Czy
amerykański system edukacji znów spiskuje przeciwko mnie, żebym nie mogła
zaspokoić swoich zawodowych aspiracji?
Poniedziałek, 5 maja,
w drodze do domu z hotelu Plaza
Grandmére, jak zwykle, zepsuła mi humor. Nadal napawałam się dumą z
medycznego cudu, jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud,
że nie zemdlałam na widok krwi - tymczasem Grandmére odezwała się do mnie:
- No więc na kiedy mam cię umówić na przymiarkę do Chanel? Bo
zatrzymałam tam dla ciebie sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały
bal maturalny, na który tak się szykujesz, ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś
pójść na przymiarkę jutro albo pojutrze.
Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na
bal.
Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna
babcia rozpłynęłaby się ze współczucia, poklepała mnie po ręce i dała kilka
upieczonych w domu ciasteczek albo dolara, albo coś.
Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko:
- No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam.
Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu ofiary, Grandmére?!
- Ale osochozi? - wypaliłam.
Na co Grandmére powiedziała oczywiście:
- O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie.
- O... co... ci... chodzi... Grandmére? - powtórzyłam grzeczniej, chociaż w
środku, oczywiście, wcale nie miałam ochoty być grzeczna.
- Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli
znajdziesz właściwy bodziec, twój Michael w podskokach zaprowadzi cię na bal. Ale
najwyraźniej ty wolisz nic nie robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania.
Obraziłam się na nią.
- Wybacz, Grandmére - powiedziałam - ale zrobiłam wszystko co w ludzkiej
mocy, żeby przekonać Michaela.
Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie
ważne, żeby na ten bal pójść. Bo nie jestem pewna, czy gdybym nawet powiedziała
Michaelowi, że to dla mnie takie ważne, on zgodziłby się pójść. A jak bym się
WTEDY poczuła? No wiecie, gdybym obnażyła duszę przed człowiekiem, którego
kocham, a potem by się okazało, że jego niechęć do idiotycznego balu maturalnego
jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich marzeń?
- Wręcz przeciwnie, nie zrobiłaś niczego - powiedziała Grandmére. Zgasiła
papierosa, wypuszczając kłęby szarego dymu z nozdrzy (to jest totalnie szokujące, że
cała przyszłość genowiańskiego tronu spoczywa na moich szczupłych barkach, a
mimo to moja własna babka zupełnie się nie przejmuje wpływem biernego palenia na
moje płuca), i ciągnęła: - Wyjaśniałam ci to już przedtem, Amelio. W sytuacjach, w
których dwie skonfliktowane strony usiłują bez powodzenia osiągnąć kompromis,
należy wycofać się na moment i zadać sobie pytanie, na czym zależy przeciwnikowi.
Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu.
- Mam się domyślić, czego chce Michael?
- Właśnie.
Wzruszyłam ramionami.
- Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm.
- Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE?
Nad tym musiałam się chwilę pogłowić.
- Hm... - powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmére
zajęła się czymś innym i zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek. -
Chyba... Michael chce grać ze swoim zespołem?
- Bien - powiedziała Grandmére, co znaczy „dobrze” po francusku. - Ale
czego POZA TYM mógłby chcieć?
- Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem.
Nadal myślałam nad tym jego zespołem. Zorganizowanie balu maturalnego
dla ostatniej klasy należy do uczniów klas młodszych, chociaż sami nie biorą w nim
udziału, chyba że jako osoba towarzysząca komuś z maturzystów. Usiłowałam sobie
przypomnieć, co komitet organizacyjny balu napisał w „Atomie”, na temat oprawy
muzycznej balu. Chyba wynajęli jakiegoś didżeja, czy coś.
- Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmére. -
Michael chce TEGO SAMEGO, co każdy mężczyzna.
- Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmére.
- Chodzi ci o to, że powinnam poprosić komitet organizacyjny, żeby pozwolili
zespołowi Michaela grać na balu?
Z jakiegoś powodu Grandmére się zakrztusiła.
- C - co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca.
Oparłam się o siedzenie krzesła, bo zatkało mnie i nie wiedziałam, co
powiedzieć. Nigdy mi to przedtem nie przyszło do głowy, ale rozwiązanie problemu
podsunięte przez Grandmére było wprost idealne. Nic by Michaela nie ucieszyło
bardziej niż prawdziwy, poważny występ Skinner Box. A ja bym mogła pójść na
bal... I to nie tylko z facetem moich marzeń, ale i z PRAWDZIWYM CZŁONKIEM
KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej luzackiego niż iść na bal maturalny z kimś,
kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie ma czegoś takiego.
- Grandmére - westchnęłam. - Jesteś genialna.
Grandmére chrupała resztki lodu ze swojego sidecara.
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła.
Ale ja wiedziałam, że chociaż raz w życiu Grandmére po prostu była skromna.
Wtedy przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z
Jangbu. Więc odezwałam się:
- Ale, Grandmére, pomówmy poważnie przez chwilę. Ta afera z młodszymi
kelnerami... Ten strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz.
Grandmére przyjrzała mi się przez niebieski dym z kolejnego papierosa,
którego przed sekundą zapaliła.
- Ależ z ciebie niewdzięczna mała jędza - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie
twoje problemy, a ty tak mi okazujesz uznanie?
- Mówię serio, Grandmére - powiedziałam. - Musisz zadzwonić do Les Hautes
Manger i powiedzieć im o Rommlu. Powiedz im, że to twoja wina, że Jangbu się
potknął i że muszą go przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie
sprawiedliwości. Ten biedny chłopak stracił pracę!
- Znajdzie inną - powiedziała Grandmére lekko.
- Nie bez referencji - zauważyłam.
- Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmére. -
Jestem pewna, że rodzice za nim tęsknią.
- Grandmére, on jest z TYBETU, kraju, który od dziesięcioleci znajduje się
pod chińską okupacją - On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie
głodował.
- Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmére
wyniośle. - Wymień mi dziesięć potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu
ślubnym książąt Genowii.
- Grandmére !
- Wymieniaj!
No więc musiałam wymienić te dziesięć różnych potraw, które zwykle
serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt Genowii: oliwki, antipasto, danie z
makaronem, rybę, danie mięsne, sałatę, pieczywo, sery, owoce i deser (zapamiętać
sobie: kiedy będziemy się z Michaelem pobierali, mamy to zrobić poza Genowią,
chyba że pałac przygotuje ściśle wegetariański posiłek).
Nie wiem, jak ktoś, kto w takim stopniu jak Grandmére związał się ze złą
stroną mocy, może jednocześnie wpadać na świetne pomysły typu występ kapeli
Michaela na balu maturalnym.
Ale przypuszczam, że nawet Darth Vader miewał jaśniejsze momenty. Nie
przypominam sobie w tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć.
Poniedziałek, 5 maja, 21.00,
poddasze
Złe wiadomości...
Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu” i usiłowałam się
zorientować, kto jest przewodniczącym komitetu organizacyjnego balu maturalnego,
żebym mogła do tej osoby wysłać maila z sugestią, że zespół Skinner Box stworzyłby
znakomitą oprawę muzyczną, o wiele lepszą niż ten didżej, którego już wynajęli.
Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdumienie i rozczarowanie, kiedy wreszcie
znalazłam tę informację i zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na białym przed
samym nosem:
Lana Weinberger.
LANA WEINBERGER jest przewodniczącą tegorocznego komitetu
organizacyjnego balu maturalnego.
No cóż, przepadło. NIJAK nie uda mi się teraz pójść na ten bal. Lana prędzej
zrezygnuje ze swojej najnowszej diety, niż wynajmie zespół mojego chłopaka.
Powiedzmy wprost, Lana mnie nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było.
I nie będę nikomu wmawiać, że to uczucie nie jest odwzajemnione...Co ja
mam TERAZ zrobić? NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!!
Ale chyba nie jestem osobą, która ma największe problemy na świecie. Są
ludzie w gorszej sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila:
JoshBell2 : Mia, chciałem Ci tylko podziękować za to, co
dzisiaj dla mnie zrobiłaś. Nie wiem, dlaczego zachowałem się
tak głupio. Chyba po prostu uczucia wzięły górę. Tak strasznie
ja kocham! Ale teraz jasno rozumiem, że nie jesteśmy sobie
przeznaczeni, wbrew temu, w co wierzyłem tak długo (i
niesłusznie, jak wreszcie się przekonałem). Nie, Lilly jest
jak dziki mustang, urodziła się do wolności. Widzę teraz, że
żaden mężczyzna - a już zwłaszcza nie taki jak ja - nie może
wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna.
Ceń sobie to, co Cię łączy z Michaelem, Mia. To rzadka i
piękna rzecz, kochać i być kochanym.
Borys Pelkowski
PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej,
żebym mógł Ci go zwrócić pod koniec tygodnia. W Star Cleaners
twierdzą, że usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych
śladów.
B.P.
Biedny Borys! Wyobraźcie sobie, on uważa Lilly za dzikiego mustanga. Dzika
pieczarka, to już prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę.
Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz
ostatni, Lilly wyglądała trochę tak, jakby jej pieczarkowe blaszki pod kapeluszem
pozieleniały. Wysłałam jej totalnie bezstronnego, zupełnie przyjaznego maila,
pytając, jak się czuje psychicznie po dzisiejszych trudnych przejściach.
Możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, kiedy w nagrodę za swój gest
dobrej woli dostałam poniższą odpowiedź:
WomynRule: Cześć K.G.
(K.G. to przezwisko, które Lilly zdecydowała się nadać mi kilku, tygodni
temu. To skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie
używała, ale ona się upiera, prawdopodobnie dlatego, że popełniłam ten błąd i dałam
jej poznać, że mi nie odpowiada).
Co jest, laska? Brakowało Cię na dzisiejszej konferencji
prasowej SUPZPJP. Wygląda na to, że uda się nam przekonać
związki zawodowe hotelarzy do naszej sprawy. Jeśli zdołamy
doprowadzić do strajku hoteli, rzucimy to miasto na kolana!
Nareszcie ludzie zrozumieją, że z szarym człowiekiem ciężko
pracującym w usługach się nie zadziera! Każdy człowiek
powinien otrzymywać godziwe wynagrodzenie za pracę!
Czy ten numer z Borysem dziś po południu nie był
niesamowity? Muszę przyznać, trochę się wystraszyłam. Nie
miałam pojęcia, że z niego taki psychol. No, ale z drugiej
strony, przecież JEST muzykiem. Powinnam była to przewidzieć.
Bardzo ładnie poradziliście sobie z Michaelem z tą sytuacją.
Zupełnie jak doktor McCoy i siostra Chappel. Chociaż pewnie
wolałabyś, żebym powiedziała, że przypominaliście doktora
Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie zgadza.
No cóż, muszę spadać. Mama chce, żebym wyjęła rzeczy ze
zmywarki.
Lii
PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był
przesłodki: kupił mi jedwabną różę w budce na Canal Street.
Totalnie romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy.
L.
Muszę przyznać, szlag mnie trafił. Szlag mnie trafił, że Lilly tak lekceważy
ból Borysa. Szlag mnie trafił na to jej „Co jest, laska?” I DOPRAWDY zaszokowana
byłam jej aluzją do tego, że wszyscy muzycy to psychole. No bo, halo? Jej własny
brat Michael, MÓJ CHŁOPAK, jest muzykiem! I owszem, miewamy swoje
problemy, ale z całą pewnością nie dlatego, że jest psycholem. W gruncie rzeczy, jeśli
już, moje problemy z Michaelem biorą się stąd, że jako Koziorożec ZBYT mocno stoi
nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany Byk, chciałabym wprowadzić nieco
więcej rozrywki do naszego związku.
Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy
stukałam w klawisze.
GrLouie: Lilly, nie wiem, czy Cię to zainteresuje, ale
Borysowi trzeba było założyć dwa szwy ORAZ dać zastrzyk
przeciwtężcowy. Co więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może
zdołałabyś się oderwać od swojej niezmordowanej pracy na rzecz
Jangbu, faceta, którego POZNAŁAŚ ZALEDWIE TRZY DNI TEMU, i
wykrzesałabyś nieco współczucia dla Twojego eks, z którym
spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY?
Mia
Lilly odpowiedziała mi natychmiast:
WomynRule: Wybacz mi, K.G., ale nie mogę powiedzieć, żeby
mi szczególnie odpowiadał Twój pełen wyższości ton. Bądź tak
dobra i nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli
nie podoba Ci się Jangbu ani praca, którą wykonuję, żeby pomóc
jemu i jemu podobnym, to jeszcze nie znaczy, że możesz mnie
czynić zakładniczką mojego dawnego związku. Przykro mi, ale
infantylne przedstawienia Borysa, tego narcyza karmiącego się
złudzeniami, nie robi na mnie wrażenia. Czy ja go zmuszałam,
żeby podnosił ten globus i spuszczał go sobie na głowę? Sam
tego chciał. Sądziłam, że Ty, tak wierny widz Lifetime kanału
filmowego dla kobiet, rozpoznasz manipulacyjne zachowanie
Borysa jako klasyczny szantaż moralny.
Ale z drugiej strony, gdybyś przestała oglądać tyle
filmów i zaczęła na odmianę żyć zwyczajnym życiem, może sama
byś to zrozumiała. Może też pisałabyś wtedy dla szkolnej
gazety coś nieco bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki.
Bezwzględny atak na Borysa mogłam jeszcze zignorować. Skoro wyraziła się
tak ostro, to znaczy, że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo
nie mógł pozostać bez odpowiedzi. Natychmiast odpaliłam:
GrLouie: Tak, no cóż, może i oglądam mnóstwo filmów, ale
przynajmniej nie chodzę z twarzą przyklejoną do soczewki
kamery jak Ty. Wolę OGLĄDAĆ filmy, niż kreować wokół siebie
DRAMATYCZNE SYTUACJE nadające się do sfilmowania. Co więcej,
przyjmij do wiadomości, że Leslie Cho zaledwie wczoraj
poprosiła mnie o napisanie poważnego artykułu na czołówkę
gazety.
Na co dostałam odpowiedź:
WomynRule: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE
ujrzała światło dzienne. Jesteś takim słabeuszem... Wracaj do
kwękania, że całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój
brat nie chce iść z Tobą na bal maturalny, a rozwiązywanie
PRAWDZIWYCH problemów zostaw ludziom takim jak ja, którzy są
do tego lepiej intelektualnie przygotowani.
No cóż, to była kropla, która przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już
moją najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką obrazę, jaką mogłam znieść.
Zastanawiam się, czy do niej nie napisać i nie powiedzieć jej o tym.
Ale z drugiej strony to by chyba było za bardzo dziecinne i nie dość
INTELEKTUALNE.
Może po prostu zapytam Tinę, czy nie zechce być od teraz moją najlepszą
przyjaciółką.
Ale nie, to też by było zbyt dziecinne. Przecież nie jesteśmy już w trzeciej
klasie podstawówki. Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja
mama. Dorosłe kobiety nie umawiają się, że od teraz będą najlepszymi
przyjaciółkami i nie obwieszczają tego wszem wobec. One to po prostu jakoś...
wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem, jak to robią, ale im się udaje. Może
to kwestia estrogenu czy coś.
O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa.
Poniedziałek, 5 maja, 23.00
Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam
pocztę. To dlatego, że znalazłam tam TO:
LinuxRulz: Mia, Ty jesteś pewna, że się na mnie za nic
nie gniewasz? Bo przez cały dzień powiedziałaś do mnie raptem
ze trzy słowa. Pomijając to, co się działo wokół Borysa. Czy
ja zrobiłem coś nie tak?
A potem kolejny, sekundę później:
LinuxRulz: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem
się. Wiem, że gdybym Ci zrobił jakąś przykrość, powiedziałabyś
mi. Bo właśnie taką jesteś dziewczyną. To jeden z powodów, dla
których jesteśmy taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze
wszystko powiedzieć.
A potem:
LinoxRulz: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No,
wiesz, bo nie chciałem pobić Jangbu za to, że się całował z
moją siostrą? Ale wtrącanie się do życia uczuciowego mojej
siostry nie jest dobrym pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś.
A potem:
LinuxRolz: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię.
Och, Michael! Mój słodki obrońco!
DLACZEGO NIE CHCESZ MNIE ZABRAĆ NA SWÓJ BAL
MATURALNY?????????????????????
Wtorek, 6 maja,
3.00 rano
Nadal w głowie mi się nie mieści jej bezczelność. Z filmów dowiedziałam się
BARDZO DUŻO o pisarstwie.
CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA,
MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW
Aspen Ertreme
T J. Burke przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale
naprawdę marzy tylko o pisaniu. Kiedy już kończy spisywać wzruszający hołd na
cześć swojego zmarłego przyjaciela Deksa, wkłada go do koperty i wysyła do
magazynu „Powder”. Obok przelatuje balon na gorące powietrze i dwa łabędzie. I
zaraz widać, jak listonosz wsuwa magazyn „Powder” do skrzynki T. Ja, a na okładce
jest zapowiedź jego opowiadania! PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację!
Cudowni chłopcy
Zawsze rób backup na dyskietce.
Małe kobietki
Jak wyżej.
Moulin Rouge
Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni głównej roli. Zwłaszcza
jeśli jest chora na gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci
karzeł.
Szklany klosz
Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie
opublikujesz (bo wtedy będzie już za późno).
Adaptacja
Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu.
Wspaniała Susann
Historia życia Jacqueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko
temu, jeśli oddajesz im manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się
dobrze sprzedaje.
Jak Lilly ŚMIE sugerować, że marnowałam czas, oglądając telewizję? A
gdybym zdecydowała się na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam
praktycznie wszystkie odcinki Ostrego dyżuru, jakie w ogóle nakręcono.
Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*.
Wtorek, 6 maja, RZ
Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny:
1. Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam
wczoraj zbyt zajęta całą sprawą Borysa/Lilly/balu maturalnego, żeby się
uczyć. Można by pomyśleć, że mój własny ojczym rzuci mi jakieś słówko
ostrzeżenia, kiedy będzie planował robić nam test z zaskoczenia. Ale
najwyraźniej to by naruszało jego kodeks etyki nauczyciela.
A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM?
2. Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać
referat na tysiąc słów na temat wpływu globalnego ocieplenia na
ekosystemy Ameryki Południowej.
3. Nie miałam partnera do projektu na temat chorób zakaźnych, który robimy
na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa, bo Lilly i ja nie rozmawiamy ze
sobą. Ona unika mnie jak ognia. Nawet do szkoły pojechała dziś metrem,
zamiast zabrać się z Michaelem moją limuzyną. Niespecjalnie mnie to
zmartwiło.
Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera.
Dlaczego nie mogła mi się trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie
fair, zwłaszcza teraz, kiedy zastanawiam się nad karierą medyczną.
4. W czasie lunchu zjadłam niechcący jakąś kiełbasę, która została
przypadkiem zapieczona w mojej rzekomo wegetariańskiej Indywidualnej
Pizzy. Poza tym, Borys całą przerwę spędził, wypisując „Lilly” na swoim
futerale na skrzypce. Lilly nawet się na lunchu nie pokazała. Mam
nadzieję, że razem z Jangbu złapali samolot do Tybetu i nie będą nam już
zawracali tu głowy. Ale Michael mówi, że tak nie uważa. Mówi, że jego
zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową.
5. Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń
Boże. Ale tak się złożyło, że przechodziłam razem z nim obok stolika,
gdzie Lana i cała reszta komitetu organizacyjnego sprzedają bilety i
Michael syknął pod nosem „beznadzieja”, kiedy zobaczył, jak facet, który
nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla
siebie i swojej dziewczyny.
Nawet facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, idzie na bal
maturalny. Wszyscy na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną.
Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na
lunch. Tym lepiej. Chyba Borys by nie zniósł, gdyby tu teraz przyszła. Znalazł w
szafie z materiałami piśmiennymi jakiś zmywalny marker i właśnie ozdabia imię Lilly
na swoim futerale małymi zawijaskami. Mam ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć:
„Przestań! Ona nie jest tego warta!”
Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy.
Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza
się na krok od swojego biurka, przeglądając katalogi Gernet Hill i obserwując nas
sokolim wzrokiem. Założę się, że miała kłopoty przez tę historię z globusem.
Dyrektor Gupta ma bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o rozlew krwi na terenie
szkoły.
Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który
odda moje prawdziwe uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go
nazwać
Wiosenna gorączka. Jeżeli będzie wystarczająco dobry, dam go do „Atomu”.
Oczywiście anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy
by go nie wydrukowała, bo jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam
frycowego”, jak mi wiecznie przypomina.
Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu”,
może go puści do druku.
Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby
spotkało mnie coś jeszcze gorszego.
Wtorek, 6maja,
szpital St. Vincent's
Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego.
To pewnie wszystko moja wina. Moja wina, bo już wcześniej o tym pisałam.
Że gorzej już nie będzie. Okazuje się, że jak najbardziej MOŻNA mieć jeszcze gorsze
przeżycia niż tylko:
• Oblać test z algebry.
• Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików.
• Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa.
• Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii.
• Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny.
• Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem.
• I której chłopak ma założone szwy na głowie, ponieważ własnoręcznie zadał
sobie ranę globusem.
• I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei.
Okazało się, że może być jeszcze gorzej i twoja ciężarna matka może zemdleć
w dziale z mrożonkami Grand Union.
Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen
- Dazs. Dzięki Bogu, odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na
plecach, w przeciwnym razie moje potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod
ciężarem własnej matki.
Kierownik Grand Union najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robić.
Według świadków, biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał:
- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej!
Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się tam straż pożarna.
Mówię poważnie. Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand
Union - wiem o tym, bo razem z Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy
przyjaciółkami i po raz pierwszy zorientowałyśmy się, że strażacy są seksowni)
zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak przebierają wśród nektarynek i mango.
Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały tydzień, kiedy moja mama
przybrała pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i przekonali się, że żyje.
Wtedy zadzwonili po karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's, na najbliższy
ostry dyżur.
Straszna szkoda, że mama była nieprzytomna. Tak bardzo by jej się
spodobało, że pochylają się nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no
wiecie, sam fakt, że mieli dość siły, żeby ją unieść... przy jej obecnej wadze... To
bardzo imponujące.
Możecie sobie wyobrazić, jak siedziałam sobie znudzona do wypęku na
francuskim, aż tu nagle rozdzwoniła się moja komórka... No cóż, przeraziłam się. Nie
dlatego, że po raz pierwszy zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że
mademoiselle Klein bezwzględnie konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w
czasie jej lekcji, ale dlatego, że jedyne osoby, którym wolno do mnie dzwonić na
komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to, żeby mi powiedzieć, że mam natychmiast
wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo.
Tyle że kiedy wreszcie odebrałam telefon - zajęło mi to całą minutę, zanim się
zorientowałam, że to MOJ telefon dzwoni - po drugiej stronie nie było mojej mamy
ani pana G. z wiadomością, że rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z
pytaniem, czy znam niejaką Helen Thermopolis, a jeśli tak, to czy mogę natychmiast
przyjechać do niej do szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł komórkę mamy w jej
torbie i wybrał jedyny numer, jaki miała w pamięci telefonu.
Czyli mój.
Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a
potem Larsa. A potem on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie
jakbym nagle dorobiła się zespołu Aspergera czy coś. Po drodze do wyjścia z
budynku minęłam salę pana Gianiniego, a potem zawróciłam, wsadziłam tam głowę i
wrzasnęłam, że jego żona jest w szpitalu i żeby odłożył tę kredę i pobiegł z nami.
Jeszcze nie widziałam tak przerażonego pana G. Nawet kiedy po raz pierwszy
zobaczył Grandmére.
A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej
ulicy - bo taksówka w żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych
popołudniowych korkach, a Hans z limuzyną mają codziennie wolne, dopóki nie
wychodzę ze szkoły o trzeciej.
Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny,
przy okazji - oglądał kiedykolwiek coś takiego jak rozhisteryzowana księżniczka
Genowii, jej ochroniarz i jej ojczym. We trójkę wdarliśmy się do poczekalni i
staliśmy tam, wywrzaskując nazwisko mamy, dopóki jakaś pielęgniarka nie wyszła
do nas z pokoju zabiegowego i nie powiedziała:
- Helen Thermopolis czuje się dobrze. Obudziła się, a teraz odpoczywa.
Trochę się odwodniła, wiec zemdlała.
- Odwodniła się? - Znów o mało nie dostałam zawału, ale tym razem z innego
powodu. - Nie piła swoich ośmiu szklanek wody dziennie?
Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała:
- No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy...
- Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G.
- Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja.
- Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę
państwa do niej.
A potem pielęgniarka wprowadziła nas na ostry dyżur - prawdziwy ostry
dyżur szpitala St. Vincent's, gdzie trafia każdy mieszkaniec Greenwich Village, który
zostanie postrzelony albo ma atak kamicy nerkowej!!!!!!!!! Widziałam tam
zatrzęsienie chorych ludzi. Był facet, z którego wystawało mnóstwo różnych rurek, i
drugi, który wymiotował do miski. Był student z nowojorskiego uniwerku, który
„dochodził do siebie po imprezie”, i starsza pani, która miała palpitacje serca, i
supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik budowlany z raną ciętą ręki,
i kurier rowerowy, którego stuknęła taksówka.
W każdym razie, zanim zdążyłam porządnie przyjrzeć się pacjentom - takim,
jakich będę prawdopodobnie miała któregoś dnia, jeśli kiedykolwiek podciągnę się z
algebry i uda mi się dostać na medycynę - pielęgniarka odciągnęła zasłonkę, a tam
leżała moja mama, całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną.
A kiedy zauważyłam igłę w jej ramieniu, przekonałam się, czemu jest taka
poirytowana. Leżała pod kroplówką!!!!!!!!!
- O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się
wrzeszczeć na ostrym dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po
co ma TO???
- Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić - powiedziała pielęgniarka. -
Twojej mamie nic nie będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani
nie będzie.
- Nie „pani”, a „panno” - warknęła mama.
I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest.
Rzuciłam się do niej i uściskałam ją najmocniej, jak mogłam, co nie było
łatwe ze względu na kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał.
- Nic mi nie jest, nic mi nie jest - powiedziała mama, poklepując nas oboje po
głowach. - Nie róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba.
- Ale to JEST poważna sprawa - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po
twarzy. Bo to bardzo denerwujące, dostać telefon w środku lekcji francuskiego od
kapitana Pete'a Logana, który mówi ci, że twoją matkę zabrano do szpitala.
- Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy
wleją we mnie resztkę tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie
pielęgniarce. - PRAWDA?
- Tak, proszę pani - powiedziała pielęgniarka i zaciągnęła zasłonę, żebyśmy
we czwórkę - moja mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę
prywatności.
- Musisz bardziej uważać, mamo - powiedziałam. - Nie możesz dopuszczać do
takiego przemęczenia.
- Nie jestem przemęczona - powiedziała moja mama. - To ta cholerna zupa z
pieczoną wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch...
- Z Number One Noodle Son? - zawołałam przerażona. - Mamo, chyba nie
mówisz poważnie! Przecież w tym jest chyba z milion gramów soli! Nic dziwnego, że
zemdlałaś! Sam monoglutaminian sodu...
- Wasza wysokość, mam pomysł - powiedział mi Lars cicho do ucha. - Może
skoczymy na drugą stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani
mamy koktajlu owocowego?
Lars zawsze zachowuje taką przytomność umysłu w chwilach krytycznych. To
na pewno dzięki intensywnemu szkoleniu w izraelskiej armii. Ze swoim gluckiem
radzi sobie jak nikt i całkiem nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A
przynajmniej tak mi się kiedyś zwierzył.
- To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy.
Przyniesiemy ci smaczny, zdrowy koktajl.
- Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na
Larsa niż na mnie. Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić
wzroku.
Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do
mamy. Powiedziała, że na ostrym dyżurze wolno przyjmować tylko jednego
odwiedzającego na godzinę i że przedtem zrobiła dla nas wyjątek tylko dlatego, że
byliśmy tacy zmartwieni i chciała, żebyśmy się sami przekonali, że mamie nic nie
jest, no, skoro jestem księżniczką Genowii i tak dalej.
Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie.
No więc teraz Lars i ja siedzimy na twardych pomarańczowych, plastikowych
krzesłach w poczekalni. Będziemy tu siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już
zadzwoniłam do Grandmére i odwołałam swoją dzisiejszą lekcję etykiety. Muszę
powiedzieć, że Grandmére niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że mamie
nic nie grozi. Z tonu jej głosu można by sądzić, że jej krewni co dzień mdleją w
Grand Union. Reakcja taty na tę wiadomość była o wiele bardziej satysfakcjonująca.
CAŁY się zdenerwował i chciał wysłać samolotem książęcego lekarza domowego z
samej Genowii, żeby sprawdził, czy puls dziecka jest prawidłowy i czy czasem ciąża
nie stanowi zbyt wielkiego obciążenia dla rzekomo znużonego
trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy...
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do
poczekalni. Mój już niedługo WŁASNY książę małżonek, jego książęca wysokość
Michael Moscovitz - Renaldo.
Więcej potem.
Wtorek, 6 maja,
poddasze
Michael jest TAKI słodki!!!!!!!! Kiedy tylko skończyły się lekcje, przyleciał
do szpitala sprawdzić, czy z moją mamą wszystko w porządku. Dowiedział się od
mojego taty. WYOBRAŻACIE sobie??? Tak się zmartwił, kiedy usłyszał od Tiny, że
wybiegłam z francuskiego, że zadzwonił do MOJEGO TATY. Przedtem oczywiście
zajrzał do nas do domu, ale nikogo nie zastał.
Ilu chłopaków z własnej woli zadzwoniłoby do ojca swojej dziewczyny? Hm?
Nikt z moich znajomych. Zwłaszcza jeśli ojciec dziewczyny jest przypadkiem
koronowanym KSIĘCIEM jak mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała,
żeby zadzwonić do ojca swojej dziewczyny w podobnej sytuacji.
Ale nie MÓJ chłopak.
Szkoda tylko, że uważa bal maturalny za idiotyzm. Ale nieważne. Kiedy twoja
ciężarna matka mdleje w sekcji mrożonek Grand Union, nagle zaczynasz widzieć
inne sprawy we właściwej perspektywie.
A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie
jest wcale taki ważny. Ważna jest raczej rodzinna bliskość i to, że się jest z ludźmi,
których się kocha, i że człowiek cieszy się dobrym zdrowiem i...
O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal
maturalny. OCZYWIŚCIE, że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie
chce dopuścić do siebie MYŚLI o pójściu na bal.
Otwarcie poruszyłam ten temat jeszcze w poczekalni ostrego dyżuru St.
Vincent's. Pomógł mi nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony
na CNN, a CNN właśnie nadawało materiał o balach maturalnych i modzie na osobne
bale maturalne w wielu miejskich szkołach średnich - osobno bal dla białych
dzieciaków, które tańczą przy Eminemie, a osobno dla Afroamerykanów, którzy
tańczą przy Ashanti.
Tylko że u Alberta Einsteina jest tylko jeden bal, bo Albert Einstein to szkoła,
która promuje kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i
Ashanti.
No więc, ponieważ nadal czekaliśmy, aż moja mama skończy kroplówkę z
elektrolitów i siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając
telewizję, a od czasu do czasu też karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na
ostry dyżur, odezwałam się do Michaela:
- Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa?
Michael, który akurat patrzył na karetkę, a nie w telewizor, odparł:
- Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku
Siódmej Alei? Nie bardzo.
- Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny.
Michael spojrzał w telewizor, na uczniów tańczących w odświętnych strojach,
i powiedział:
- Nie.
- No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść
tam i pośmiać się ze wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal
maturalny, ale lepsze to niż nic. - I nie musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W
zasadzie nie ma na to żadnej reguły. Mógłbyś po prostu włożyć garnitur. Albo nawet
nie garnitur. Mógłbyś włożyć dżinsy i jedną z tych koszulek trykotowych,
DRUKOWANYCH jak smoking.
Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na
głowę.
- A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE.
Wyrwało mi się bardzo głębokie westchnienie. Trochę trudno mi było
prowadzić tę szalenie intymną rozmowę tam, w poczekalni ostrego dyżuru szpitala St.
Vincent's, bo nie tylko TUZ OBOK siedział mój ochroniarz, ale było tam też
mnóstwo chorych ludzi, a niektórzy STRASZNIE głośno kaszleli mi koło ucha.
Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i
powinnam być odporna na ich obrzydliwe bakterie.
- Ależ, Michael - powiedziałam. - Poważnie. Na kręgle można iść w każdy
wieczór. I często chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i
iść potańczyć?
- Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć.
Możemy iść do Rainbow Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje
rocznice ślubu i inne takie. Podobno jest bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy
jazz tradycyjny i...
- Tak - powiedziałam - wiem. Jestem pewna, że w Rainbow Room jest bardzo
przyjemnie. Ale, rozumiesz, czy nie byłoby fajniej pójść i potańczyć gdzieś Z
RÓWIEŚNIKAMI?
- Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba
tak. No bo, jeśli na przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są
faceci z jego kapeli. - Ale wiesz, oni by za żadne skarby nie poszli na coś tak
idiotycznego jak bal maturalny.
O MÓJ BOŻE. OKROPNIE trudno jest dzielić życie z muzykiem. A mówi
się: tańczy, jak mu zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela.
JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał
nie rozumiem, co w balu maturalnym jest takiego idiotycznego. Wybiera się przecież
króla i królową balu. Na żadnej innej imprezie nie wybiera się monarchów, którzy
kierują jej przebiegiem. Dobrze mówię?
Ale nieważne. Nie pozwolę na to, żeby Michael, kwestionując powszechnie
przyjęte przez NORMALNĄ młodzież zwyczaje, zakłócił mi radość z dzisiejszego
wieczoru. No wiecie, z rodzinnej bliskości, którą teraz cieszymy się z mamą i panem
G. Świetnie się bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca,
a jej ulubiona świnka przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy.
Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i
poszedł, ale jakiś gołąb zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby
nigdy nie wrócić, a tymczasem mój trup rozkładałby się na podłodze.
ZESPÓŁ ASPERGERA
RAPORT MII THERMOPOLIS
Schorzenie znane jako zespół Aspergera odznacza się niezdolnością do
normalnego funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi.
(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!)
Osoba cierpiąca na zespół Aspergera przejawia ubogie zdolności komunikacji
pozawerbalnej (o mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z
rówieśnikami (to też ja), nie reaguje poprawnie w sytuacjach towarzyskich (JA, JA,
JA!!!!!!!!) i jest niezdolna do wyrażania przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to
już totalnie Lilly).
Zespół częściej dotyczy płci męskiej (no dobra, to nie ja. Ani Lilly).
Często ludzie cierpiący na zespół Aspergera są społecznie niedostosowani
(JA). Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty powyżej średniej intelektualnej
(no dobra, to nie ja, ale Lilly - definitywnie) i często miewa świetne wyniki w
dziedzinach ścisłych, programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże!
Michaeli Nie! Nie Michaeli Tylko nie Michaeli).
Symptomy mogą obejmować:
• zaburzoną komunikację pozawerbalną - problem z utrzymywaniem kontaktu
wzrokowego, wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną
gestykulację (JA! I Borys też!)
• niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly)
• osoby takie bywają postrzegane przez innych jako „dziwacy” albo
„nienormalni” (To mnie dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło” niemal
codziennie!!!)
• brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych
(LILLY!!!!!!!!!!)
• atypowe lub wyraźnie niedostateczne wyrażanie zadowolenia ze szczęścia
innych osób (LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM
szczęściem!!!!!!)
• niezdolność elastycznego reagowania na nieistotne drobiazgi, odejście od
codziennej rutyny, niechęć do zmian (GRANDMÉRE !!!!!!! I MÓJ
TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan G.)
• przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo
ruchy całego ciała (no cóż, to jest totalnie Borys, jak może zaświadczyć
każdy, kto widział go kiedykolwiek, kiedy gra Bartoka na skrzypcach)
• obsesyjne zainteresowanie takimi tematami, jak historia świata, zbieranie
kamieni albo kolekcjonowanie rozkładów rejsów samolotowych (albo może
fascynacja BALAMI MATURALNYMI???????)
Czy fascynacja balem maturalnym się liczy? O mój Boże, cierpię na zespół
Aspergera!!! Ale zaraz. Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie
Jangbu Panasy. A Borys ma obsesję na punkcie swoich skrzypiec. A Tina na temat
swoich romantycznych powieści. A Michael na punkcie swojej kapeli.
O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!!
To okropne. Zastanawiam się, czy dyrektor Gupta o tym wie???????? Zaraz...
A jeśli LiAE jest specjalną szkołą dla ludzi z zespołem Aspergera? I nikt z nas o tym
nie wie? To znaczy, nie wiedzieliśmy do tej pory...
Ja to wszystko ujawnię! Jak Woodward i Bernstein! Mia Thermopolis
przeciera ścieżki dla ofiar Aspergera z całego świata!).
• obsesyjne zamartwianie się albo zwracanie uwagi na części przedmiotów
raczej niż na całość (nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!)
• powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!!
Spuszczanie sobie globusa na głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił
tylko raz...)
Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera:
• brak zahamowań mowy (właśnie, my wszyscy paplamy jak najęci) oraz
typowa dla danego wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już
przecież do drugiej bazy, a jest zaledwie w pierwszej licealnej).
Zidentyfikowany został po raz pierwszy w 1944 roku jako „zaburzenie
autystyczne” przez Hansa Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane.
Zespół Aspergera może mieć związek z autyzmem. Do tej pory nie znamy
skutecznego leczenia. Niektórzy badacze w ogóle nie uznają tego zespołu za
chorobowy.
Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających
zdolności intelektualne, profil osobowości i emocjonalność badanego.
(Lilly, Michael, Borys, Tina i ja, my WSZYSCY musimy zrobić te testy!!!!! O
mój Boże, cierpimy na zespół Aspergera i nic o tym nie wiedzieliśmy!!! Ciekawe, czy
pan Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To wszystko mnie
przeraża...)
Wtorek, 6 maja,
poddasze
Przed chwilą weszłam do sypialni mamy (pan G. pobiegł na jednej nodze do
Grand Union, przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała
prawdę na temat mojej kondycji psychicznej.
- Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera?
Mama usiłowała obejrzeć kilka odcinków Czarodziejek, które sobie nagrała.
Twierdzi, że Czarodziejki to w gruncie rzeczy szalenie feministyczny serial, bo
przedstawia młode kobiety, które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja
zauważyłam, że: a) często walczą z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim
dekoltem b) moja matka szczególnie uważnie ogląda te odcinki, w których mężczyźni
pokazują się bez koszul.
Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna.
- Na litość boską, Mia - powiedziała. - Czy ty znów piszesz raport na zdrowie
i przepisy bezpieczeństwa?
- Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt,
że cierpię na zespół Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem
Aspergera. Żądam zaprzestania tych kłamstw!
Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała:
- Czy ty mi chcesz poważnie wmawiać, że nie pamiętasz, jak w zeszłym
miesiącu byłaś przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a?
Zaprotestowałam, bo to było coś totalnie innego. Zespół Tourette'a
charakteryzuje się występowaniem tików ruchowych i przymusem powtarzania
pewnych słów. Kiedy się o nim uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak
„jakby” albo „totalnie” wdawało się totalnie charakterystyczne dla tego zespołu.
Czy to moja wina, że na ogół takim wypowiedziom towarzyszą
niekontrolowane odruchy motoryczne, które u mnie akurat nie występują?
- Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu
Aspergera?
- Mia, nic ci nie dolega. Jesteś stuprocentowo wolna od zespołu Aspergera, i
to z certyfikatem Stanów Zjednoczonych.
Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam.
- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly?
Mama parsknęła.
- No cóż. Nie posunęłabym się tak daleko, żeby twierdzić, że Lilly jest
normalna. Ale bardzo wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera.
Szkoda! Bardzo bym chciała. Gdyby Lilly miała zespół Aspergera, mogłabym
jej wybaczyć. No, że nazwała mnie słabeuszem i w ogóle.
Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia.
Muszę przyznać, trochę mi smutno, że nie mam zespołu Aspergera. Bo teraz
moja chorobliwa fascynacja balem maturalnym jest tylko tym: fascynacją balem
maturalnym. A nie symptomem choroby, nad którą nie panuję.
Pech!
Środa, 7 maja,
3.30 rano
Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym
przez cały czas, ale po prostu tego do siebie nie dopuszczałam. Czemu trudno się
dziwić, biorąc pod uwagę, że każde włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia.
Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na
bal, jeśli chłopaki z jego kapeli też się wybiorą.
O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę
JEST na dnie kibla, skoro muszę się zniżać do takich rzeczy.
Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia.
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
12 MAJA
numer 457/28
Ogłoszenie do wszystkich uczniów:
Ponieważ za kilka tygodni wkraczamy w
okres egzaminów końcowych, władze
szkolne chciałyby, żebyśmy dokonali
przeglądu Misji i Zadań LiAE:
Misja szkoły
Misją Liceum imienia Alberta Einsteina jest
dostarczenie uczniom doświadczeń
edukacyjnych, które są technologicznie na
czasie, są zorientowane globalnie i stanowią
dla każdego indywidualne wyzwanie.
Zadania
1. Szkoła musi zapewniać zróżnicowany
program nauczania, który będzie zawierał
bogatą ofertę przedmiotów obowiązkowych
uzupełnioną zróżnicowanymi przedmiotami
do wyboru.
2. Dobrze opracowany i zróżnicowany
program zajęć nadobowiązkowych stanowi
konieczne uzupełnienie programu szkolne
go i ma pomóc uczniom rozwijać szeroki
zakres zainteresowań i umiejętności.
3. Uczniów należy zachęcać do rozwijania
dojrzałych zachowań i odpowiedzialności
za swoje postępowanie.
4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur
i punktów widzenia muszą być zawsze
podkreślane.
5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w
żadnej formie i mogą prowadzić do
zawieszenia w prawach ucznia i usunięcia
ze szkoły.
Administracja chciałaby przypomnieć
uczniom, że w czasie nadchodzących
egzaminów będzie egzekwowała punkt 5 z
nieustępliwą czujnością.
Zajście w Les Hautes Manger
Mia Thermopolis
Poproszona o zrelacjonowanie głośnych już
zeszłotygodniowych wydarzeń w restauracji
Les Hautes Manger, muszę zaznaczyć, że
całe zajście miało miejsce z winy mojej babki,
która przemyciła do restau racji swojego psa.
Niefortunne wyrwanie się na wolność tegoż
psa spowodowało, że młodszy kelner Jangbu
Panasa upuścił tacę pełną talerzy po zupie
na osobę księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe
stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było
niesprawiedliwe i zarazem prawdopodobnie
Możemy dostać zawieszenie w prawach
ucznia za pierwszą ucieczkę?
Pewnie wszystko jest możliwe. Usiądźmy na
ławce i spróbujmy się nieco opalić... A potem
widzimy, ku swojemu rozczarowaniu, że
okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce.
Środa, 7 maja,
algebra
No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie
rzeczy, WCALE mi się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE
ZROBIŁAM WSZYSTKIEGO, CO W MOJEJ MOCY, żeby skłonić mojego
chłopaka do pójścia na bal maturalny.
O Boże, ale DLACZEGO to musiała być LANA WEINBER - GER?????
DLACZEGO?????? KTOKOLWIEK inny - nawet Melanie Greenbaum. Ale nie. To
musiała być Lana. Musiałam się płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER.
O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze.
Wcale nie zareagowała dobrze na moją propozycję. Można by pomyśleć, że
prosiłam ją, żeby rozebrała się do naga i zaśpiewała szkolny hymn w czasie lunchu
(nie, zaraz, coś takiego Lana zrobiłaby z przytupem).
Poszłam do klasy wcześniej, bo wiem, że Lana lubi przed drugim dzwonkiem
wykonać parę telefonów z komórki. No i rzeczywiście, siedziała tam sama jedna w
pustej klasie, i kłapała dziobem do jakiejś Sandy o swojej sukience na bal maturalny -
naprawdę kupiła taką na jednym ramiączku z asymetrycznym dołem od Nicole Miller
(jak ja jej nienawidzę). (Lany, nie sukienki).
W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony
BARDZO odważne, biorąc pod uwagę, że za każdym razem, kiedy wchodzę w zasięg
radaru Lany, ona robi jakąś kąśliwą uwagę na temat mojego wyglądu. Ale nieważne.
Stanęłam po prostu koło jej stolika, kiedy ona nadal dziamgała do telefonu, aż
wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się stamtąd ruszyć. A potem się odezwała:
- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode
mnie chce.
A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie
błękitne oczy i warknęła:
- CZEGO?
- Lana... - odezwałam się. Przysięgam, siedziałam już obok cesarza Japonii,
jasne? A raz uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za
Imeldą Marcos.
Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy
Lana rzuca mi jedno spojrzenie. Bo oczywiście Lana z zadręczania mnie zrobiła sobie
swoje ukochane hobby. Tego rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem
cesarzy, książąt albo żon dyktatorów.
- Lana - powiedziałam znowu, usiłując opanować głos, żeby mi się przestał
trząść. - Mam do ciebie prośbę.
- Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę.
- Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam.
- No cóż, odpowiedź i tak brzmi: nie - powiedziała Lana, miotając wkoło tymi
swoimi błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak,
oczywiście, że kupuję brokat do ciała i posypię sobie nim... Och, nie, Sandy,
PRZESTAŃ! Jesteś naprawdę PASKUDNA!
- Ale ja tylko... - musiałam mówić szybko, bo istniało spore ryzyko, że
Michael zajrzy do sali algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi
niemal codziennie. Nie chciałam, żeby się zorientował, co knuję. - Wiem, że jesteś w
komitecie organizacyjnym balu maturalnego i naprawdę uważam, że w tym roku
klasie maturalnej należy się muzyka na żywo, a nie tylko jakiś didżej. Uważam, że
powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali...
Lana powiedziała:
- Zaczekaj sekundę, Sandy. Ta OSOBA jeszcze sobie nie poszła. - A potem
popatrzyła na mnie spod tych swoich mocno utuszowanych rzęs i powiedziała: -
SKINNER BOX. Chodzi o tę durną kapelę geniuszków, którzy zagrali ci tę
idiotyczną piosenkę, kiedy miałaś urodziny? Księżniczka mego serca, tak to szło?
Obraziłam się i powiedziałam:
- Wybacz, Lana, ale nie powinnaś wyrażać się z taką pogardą o geniuszach.
Gdyby nie oni, nie mielibyśmy komputerów ani szczepień przeciwko większości
poważnych chorób, ani antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili
gadasz...
- Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi:
nie.
A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej.
Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę
robię chyba postępy w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie
sięgnęłam po jej telefon, nie wyrwałam go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą
martensa, jakbym to zrobiła kiedyś, w przeszłości. Teraz, będąc dumną posiadaczką
komórki, wiem, jak kompletnie haniebny byłby taki czyn. A poza tym, no wiecie,
wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam ostatnim razem.
Więc tylko stałam tam, policzki mi płonęły, a serce biło bardzo szybko i
oddychałam takimi raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię
w życiu - no wiecie, zachowując zimną krew w podbramkowej sytuacji medycznej,
będąc księżniczką dla swojego ludu, prawie dochodząc do drugiej bazy ze swoim
chłopakiem - nadal wydaje się, że nie mogę odkryć, jak postępować wobec Lany. Ja
po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo nienawidzi. Czy ja jej
kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC.
No, poza tym, że roztrzaskałam jej telefon komórkowy. Ach, no i poza tym, że
pacnęłam ją lodem w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry.
Ale mam na myśli wszystko inne.
W każdym razie nie padłam na kolana i nie zaczęłam jej błagać, bo zadzwonił
drugi dzwonek i wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który
podszedł do mnie i wręczył mi plik wydrukowanych z Internetu kartek o
niebezpieczeństwach odwodnienia u kobiet ciężarnych.
- Daj to mamie - powiedział, całując mnie w policzek (tak, przy wszystkich,
WŁAŚNIE).
Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało
mi się polecić kapeli mojego chłopaka na bal maturalny, co sprawia, że jest jeszcze
bardziej prawdopodobne niż przedtem, że nie będę miała swoich pięciu minut z
Michaelem. Kolejny cień to fakt, że moja przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa
ani ja do niej, wskutek jej psychotycznego zachowania i złego traktowania byłego
chłopaka. Następny to to, że mój pierwszy poważny artykuł wydrukowany w
„Atomie” jest taki głupi (chociaż faktycznie wydrukowali mój wiersz: TRES TRES
FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz). Ale to niezupełnie moja wina,
że ten artykuł jest taki nieudany. Leslie dała mi trochę za mało czasu, żebym
stworzyła coś wartego Pulitzera. Nie jestem żadnym Woodwardem ani Bernsteinem,
ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne? Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia.
A wreszcie, wszystko przyćmiewa mój lęk, że matka znów gdzieś zemdleje,
tym razem poza zasięgiem wzroku kapitana Pete'a Logana i reszty oddziału
strażaków, no i oczywiście moja przemożna obawa, że na dwa pełne miesiące tego
lata będę musiała opuścić to piękne miasto i wszystkich jego mieszkańców dla
odległych wybrzeży Genowii.
Naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, stanowczo za dużo tego jak na
wytrzymałość jednej piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie
zachować te resztki panowania nad sobą, jakie mi w tej sytuacji pozostały.
Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz
współczynniki.
Środa, 7 maja, RZ
STRAJK!!!!!!!!!!!
Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić
wokół odbiornika w pokoju nauczycielskim.
Nigdy przedtem nie byłam w pokoju nauczycielskim. W sumie wcale nie jest
tu przyjemnie. Mają takie dziwne plamy na dywanie.
Ale nieważne. Rzecz w tym, że związek zawodowy pracowników hoteli
właśnie przyłączył się do strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy
pracowników restauracji ma do nich też niedługo dołączyć. A to znaczy, że nikt nie
będzie pracował w restauracjach ani hotelach w całym Nowym Jorku. Całe centrum
może zostać sparaliżowane. Straty finansowe w turystyce i usługach mogą iść w
miliony.
I to wszystko przez Rommla.
Poważnie. Kto by pomyślał, że jeden łysy piesek może spowodować takie
zamieszanie?
Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina
Grandmére. Naprawdę nie powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE
FRANCJI tak się robi.
Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly
w telewizji, ale tym razem występowała w jednej z głównych stacji - New York One,
która niezupełnie jest jedną z sieci ogólnokrajowych, ale i tak ogląda się ją w
większej liczbie gospodarstw domowych niż manhattańską kablówkę ogólnego
dostępu.
Nie, żeby Lilly prowadziła konferencję prasową. Nie, prowadzili ją
przewodniczący związków zawodowych pracowników hoteli i restauracji. Ale jeśli
się spojrzało w lewo od podium, widać było stojącego tam Jangbu z Lilly u boku,
trzymającego wielki plakat z napisem LUDZKIE PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT.
O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień.
Dyrektor Gupta jak nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz.
Michael na widok siostry tylko pokręcił głową z obrzydzeniem. Nie myślcie
sobie, on jest jak najbardziej po stronie młodszych kelnerów - oczywiście, że
POWINNI dostawać godziwe wynagrodzenie. Ale Michael ma dość Lilly. Mówi, że
całe to jej zaangażowanie więcej ma wspólnego z osobą Jangbu niż z trudnym losem
imigrantów i niesprawiedliwym traktowaniem młodszych kelnerów w tym kraju.
Wolałabym jednak, żeby Michael nic nie mówił, bo wiecie, Borys siedział tuż
obok telewizora. Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił
rękę, kiedy wydawało mu się, że nikt nie patrzy i czule obrysowywał twarz Lilly na
ekranie telewizora. To było prawdziwie wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę
sama miałam łzy w oczach.
Chociaż wyschły mi, kiedy zdałam sobie sprawę, że telewizor w pokoju
nauczycielskim ma pełne czterdzieści cali, a wszystkie telewizory w uczniowskiej sali
mediów mają tylko po dwadzieścia siedem.
Środa, 7 maja,
hotel Plaza
To niewiarygodne. Naprawdę. Weszłam dzisiaj do holu hotelowego w pełni
gotowa na lekcję etykiety z Grandmére, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos,
który zastałam za drzwiami. To miejsce przypomina zoo.
Odźwierny ze złotymi epoletami, który zazwyczaj otwiera mi drzwi
limuzyny? Zniknął.
Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z
mosiądzu? Zniknęli.
Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął.
I nawet nie pytajcie o kolejkę do Sali Palmowej na herbatę. Wymknęła się
spod kontroli, bo zabrakło kierownika sali, który by wszystkich rozsadzał, i kelnerów,
którzy przyjmowaliby zamówienia.
To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez
rodzinę złożoną z dwunastu osób, z Iowa czy skąd tam, która usiłowała wepchnąć się
do naszej windy z gigantycznym wypchanym gorylem, którego właśnie kupili w FAO
Schwartz po drugiej stronie ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał:
- Jest miejsce! Jest miejsce! Chodźcie, dzieciaki, ścieśnijcie się.
Wreszcie Lars musiał pokazać temu tacie swoją broń i powiedzieć:
- Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę.
I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady.
To by się nigdy nie zdarzyło, gdyby windziarz był na posterunku. Ale tego
popołudnia związek zawodowy bagażowych ogłosił strajk solidarnościowy i dołączył
do restauratorów i hotelarzy, opuszczając stanowiska pracy.
Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszliśmy, żeby zdążyć na czas na
moją lekcję etykiety, Grandmére okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy.
Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu.
- Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być
nieczynna? Zamówiłam lunch już kilka godzin temu i do tej pory go nie dostałam.
Nie skończę tej rozmowy, dopóki nie porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room
service. On wie, kim jestem.
Tata siedział na kanapie naprzeciwko Grandmére i z nerwową miną oglądał w
telewizji - cóż innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał,
jakby zdumiony, że mnie widzi.
- Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama?
- Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że
nic jej nie jest, skoro nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować,
który preparat wieloelektrolitowy jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej
grejpfrutowy. A co się dzieje z tym strajkiem?
Tata tylko potrząsnął bezradnie głową.
- Przedstawiciele związków poszli na spotkanie do biura burmistrza. Mają
nadzieję, że niedługo zaczną się negocjacje.
Westchnęłam.
- Zdajesz sobie chyba sprawę, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdybym się
nie urodziła. Bo wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji.
Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział:
- Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia.
Prawie powiedziałam:
- No co ty? Obwiniam Grandmére.
Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam
liczyć na, jakby to ująć, sporą dawkę empatii dla mojej osoby, więc westchnęłam
takim podłamanym głosem:
- Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym
mogła poświęcić lato na pracę dla jakiejś organizacji pomagającej tym biednym
młodszym kelnerom...
Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział:
- Niezła sztuczka.
Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on
chce mnie zabrać na lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze
mnie do swojego ginekologa. To cud, że nie dorobiłam się rozszczepienia
osobowości. Albo zespołu Aspergera. O ile już go nie mam.
Kiedy ja siedziałam i dąsałam się, że nie udało mi się wykręcić od spędzenia
moich cennych letnich miesięcy na obrzydliwym Lazurowym Wybrzeżu, Grandmére
zaczęła dawać mi znaki od telefonu. Strzelała do mnie palcami, a potem pokazywała
na drzwi swojej sypialni. Ja nic, tylko wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła
dłonią słuchawkę i syknęła:
- Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie!
Prezent? DLA MNIE? Nie mogłam zgadnąć, co Grandmére mogła dla mnie
kupić - przecież sierotka już wystarczy jako prezent urodzinowy. Ale nie będę kręcić
nosem na prezent... Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś
zamordowanego ssaka.
No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś
musiał się zgłosić do telefonu, bo Grandmére zaczęła krzyczeć:
- Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY GODZINY TEMU. Czy mam
zejść na dół i sama ją sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew
przepisom BHP? Jakiego zdrowia publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie
dla tłumu ludzi!
Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmére. To bardzo elegancka sypialnia, z
mnóstwem złoceń na wszystkich meblach i stojącymi wszędzie ciętymi kwiatami...
Chociaż przy tym strajku wątpię, żeby Grandmére miała szybko dostać nowe, świeże
kompozycje kwiatowe.
W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i
totalnie odmawiając tę małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek,
proszę, niech to nie będzie etola z norek), kiedy wzrok mój padł na różową sukienkę,
która leżała na łóżku. Miała kolor pierścionka zaręczynowego, jaki Jennifer Lopez
dostała od Bena Afflecka - najdelikatniejszy róż, jaki można sobie wyobrazić - i cała
była naszywana połyskującymi różowymi koralikami. Bez ramiączek, miała dekolt w
kształcie serca i szeroką, leciutką spódnicę.
Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała
rozcięcia do uda, i tak była najpiękniejszą sukienką na bal maturalny, jaką
kiedykolwiek widziałam. Była ładniejsza niż sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w
Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą nosiła Drew Barrymore w Ten pierwszy raz. I o
wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który miała na sobie Molly Ringwald w
Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała szału i wszystko pocięła
nożyczkami.
To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek
widziałam.
I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula.
Bo oczywiście nie wybieram się na bal.
No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na
kanapę usiąść obok ojca, który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora.
Sekundę potem Grandmére odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i
powiedziała:
- No i?
- Jest naprawdę piękna, Grandmére - powiedziałam szczerze.
- Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć?
Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym
głosem.
- Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny,
Grandmére.
- Nonsens - zaprotestowała Grandmére. - Sułtan dzwonił i odwołał naszą
dzisiejszą kolację, Le Cirque zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy
możesz iść na swój mały bal.
- Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu.
- Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie
lubię mówić nic złego na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie
lubić, ponieważ tata to tata i jego zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak
na razie tata i Michael jakoś się dogadywali i ja nie zamierzam tego zmieniać.
- Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie przejmują się balami tak
jak dziewczyny.
Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora.
- Ja taki nie byłem - powiedział.
I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ
balu maturalnego!
- Tylko ją przymierz - powiedziała Grandmére. - Żebym mogła ją odesłać,
jeśli wymaga poprawek.
- Grandmére... - westchnęłam. - To nie ma sensu...
Ale ucichłam, bo Grandmére miała w oczach To Spojrzenie. No, wiecie, które.
Takie, że gdyby Grandmére była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby
się spodziewać czapy.
No więc wstałam i poszłam z powrotem do sypialni Grandmére i
przymierzyłam sukienkę. Pasowała idealnie, bo w Chanel mają moje rozmiary po
ostatniej sukience, którą kupiła tam dla mnie Grandmére, a oczywiście broń Boże,
żebym urosła czy coś, zwłaszcza w okolicy biustu.
Kiedy tak przyglądałam się swojemu odbiciu w dużym lustrze, nie mogłam się
powstrzymać przed myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie
gdybyśmy chcieli z Michaelem dojść do drugiej bazy.
Ale wtedy przypomniałam sobie, że przecież nigdzie się nie wybieramy, skoro
Michael tak się wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją
smutno i odłożyłam na łóżko Grandmére. Może skończy się na tym, że włożę ją przy
jakiejś okazji w Genowii tego lata. Jakiś bal, na którym nie będzie Michaela. To takie
typowe.
Wyszłam z sypialni w samą porę, żeby zobaczyć Lilly w telewizji. Zwracała
się do sali pełnej reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła:
- Chciałabym tylko dodać, że nie doszłoby zapewne do tych protestów, gdyby
księżna wdowa z Genowii przyznała się otwarcie, że nie umie kontrolować własnego
psa i że przyprowadziła tegoż psa do restauracji.
Grandmére opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą.
- Jako dowód, że tak właśnie było - powiedziała Lilly, unosząc kopię
dzisiejszego wydania „Atomu” - pokazuję ten oto artykuł napisany przez rodzoną
wnuczkę księżnej wdowy.
I wtedy wysłuchałam z przerażeniem, jak Lilly spiżowym głosem odczytuje
mój artykuł. I muszę przyznać, że słysząc swoje własne słowa odczytane w taki
sposób, naprawdę poczułam, jak strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż
gdybym sama je odczytywała.
Ups. Tata i Grandmére na mnie patrzą. Nie mają uszczęśliwionych min. W
gruncie rzeczy wyglądają, jakby...
Środa, 7 maja, 22.00,
poddasze
Naprawdę nie wiem, czym oni się tak przejmują. Obowiązkiem dziennikarza
jest zdawać relację z prawdziwych zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie
z tym poradzić, to ich problem. No bo przecież Grandmére WZIĘŁA swojego psa do
restauracji, a Jangbu potknął się tylko dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie
mogą temu zaprzeczyć. Mogą tylko ubolewać, że tak się stało i ubolewać nad tym, że
Leslie Cho poprosiła mnie o napisanie artykułu.
Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że
korzystam ze swoich praw dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce.
Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie
Pyle, za swoje szczere reportaże z czasu drugiej wojny światowej. Ethel Oayne,
pierwsza kobieta w czarnej prasie w latach walki o prawa obywatelskie. Margaret
Higgins, pierwsza kobieta, która dostała nagrodę Pulitzera za międzynarodowe
reportaże. Lois Lane, z jej niezmordowanymi wysiłkami na rzecz „Daily Planet”. Ci
faceci Woodward i Bernstein za całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło.
Wiem teraz dokładnie, jak musieli się czuć. Te naciski. Zagrożenie szlabanem.
Telefony do matek.
To mnie naprawdę zabolało. Zawracali głowę mojej biednej, odwodnionej
matce, która zajęta jest usiłowaniem sprowadzenia NOWEGO ŻYCIA na ten świat.
Bóg raczy wiedzieć, że jej nerki pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa
suche orzeszki. A oni śmią zawracać jej głowę takimi drobiazgami?
Poza tym mama jest po mojej stronie. Nie wiem, co tata sobie wyobrażał. Czy
naprawdę sądzi, że mama weźmie stronę GRANDMÉRE w całej tej aferze?
Chociaż mama powiedziała mi, że dla zachowania spokoju w rodzinie
powinnam przynajmniej przeprosić.
Chociaż zupełnie nie wiem za co. Cała rzecz przyniosła mi wyłącznie
zgryzotę. Nie tylko spowodowała zerwanie jednej z par szkolnych o najdłuższym
stażu, ale i stała się powodem czegoś, co wygląda na totalne zerwanie miedzy mną a
moją najlepszą przyjaciółką. Ja przez to wszystko straciłam NAJLEPSZĄ
PRZYJACIÓŁKĘ.
Poinformowałam o tym i tatę, i Grandmére, zanim władczo rozkazałam
Larsowi wyprowadzić mnie stamtąd. Na szczęście przedtem przewidująco świsnęłam
z sypialni Grandmére sukienkę balową i wcisnęłam ją do plecaka. Tylko troszkę się
pogniotła. Rozwieszę ją w parze obok prysznica i będzie jak nowa.
Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco
ładniej. MOGLI zwołać własną konferencję prasową, przyznać się do całej tej sprawy
z psem w restauracji i wszystko zakończyć.
Ale nie. A teraz jest za późno. Nawet jeśli Grandmére się przyzna, mało
prawdopodobne, żeby członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i
bagażowych TERAZ się wycofali.
No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie
słucha głosu młodości. A teraz będą tylko przez to cierpieć.
Szkoda.
Czwartek, 8 maja,
godzina wychowawcza
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
ODWOŁANIE
BALU
MATURALNEGO!!!!!!!!!
Leslie Cho
W rezultacie ogólnomiejskiego strajku
pracowników hoteli, restauracji i bagażowych
tegoroczny bal maturalny został odwołany.
Restauracja Maxim zawiadomiła władze
szkolne, że z powodu strajku zostaje z dniem
dzisiejszym zamknięta. Komitetowi
organizacyjnemu zwrócono 4000 dolarów
wpłaconej zaliczki. Tegoroczna klasa
maturalna została na lodzie. Jedynym
rozwiązaniem byłoby urządzenie balu w sali
gimnastycznej. Komitet organizacyjny
rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał.
- Bal maturalny to szczególna okazja -
powiedziała Lana Weinberger,
przewodnicząca komitetu. - To nie jest
zwyczajna szkolna dyskoteka ani Zimowy Bal
Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go w sali
gimnastycznej. Wolimy w ogóle zrezygnować
z balu maturalnego, niż narażać naszych
maturzystów i osoby towarzyszące na
wdepnięcie w stare frytki czy inne takie.
Jednak nie wszyscy uczniowie zgadzają
się z kontrowersyjną decyzją komitetu
organizacyjnego.
Jak powiedziała Judith Gershner:
- Czekaliśmy na bal maturalny od chwili,
kiedy znaleźliśmy się w pierwszej klasie. A
teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez
coś tak trywialnego jak stare frytki na
podłodze? To trochę małostkowe. Wolałabym
na balu nadziać się obcasem na starą frytkę,
niż nie pójść na bal w ogóle.
Komitet organizacyjny jednak twierdzi
nieugięcie, że bal maturalny odbędzie się
albo poza murami szkoły, albo wcale.
- Nie ma nic szczególnego w przyjściu w
odświętnych strojach do szkoły - stwierdziła
uczennica pierwszej klasy Lana Weinberger.
- Jeśli mamy się wystroić, to chcielibyśmy
pójść gdzieś indziej, a nie w miejsce, gdzie
musimy się pojawiać codziennie jak rok długi.
Powodem strajku, jak już wspomniano na
łamach naszej gazety, był przykry incydent w
restauracji Les Hautes Manger, gdzie
uczennica pierwszej klasy LiAE, księżniczka
Mia Thermopolis z Genowii, jadła kolację w
zeszłym tygodniu w towarzystwie swojej
babki. Lilly Moscovitz, przyjaciółka księżniczki
i przewodnicząca Stowarzyszenia Uczniów
Przeciwko Zwolnieniu z Pracy Jangbu
Panasy, mówi: - To wszystko przez Mię. A
przynajmniej przez jej babkę. My tylko
chcemy żeby Jangbu został ponownie
go dla młodszych kelnerów w całym kraju.
Księżniczka Mia była w czasie oddawania
tekstu do druku niedostępna i nie
skomentowała zaistniałej sytuacji, jak
powiedziała jej matka, Helen Thermopolis,
była właśnie pod prysznicem
Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz?
Lana: Przyznaj się wreszcie. Zrobiłaś to, bo nie chciałam pozwolić, żeby
głupia kapela twojego chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się.
Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją
babkę.
Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami.
A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej.
WSZYSCY GENOWIAŃCZYCY? Hm, przepraszam, ale jestem jedyną
Genowianką, jaką kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność...
Czwartek, 8 maja, biologia
Mia ? Nic ci nie jest ? S.
Nie. To tylko ogryzek jabłka.
Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły
refleks.
Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty
mnie nie nienawidzisz, jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.
Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie
bawiła. No bo jakim cudem, jeśli jedyna dziewczyna z naszej klasy, która się
wybierała, to LANA!!!!!!!!!!!!!! A przy okazji, słyszałaś o Tinie?
Nie. A co?
Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to
ogłoszenie do gazety, prosząc ją o spotkanie po szkole, żeby mogli porozmawiać -
no cóż, Tina zdecydowała się z nim spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył z nią na
mrożoną czekoladę, bo tak mu współczuła i tak dalej. Chyba zrezygnował z czekania
na Lilly, bo się zgodził i poszli razem, a dziś rano widziałam ich, jak się trzymali za
ręce pod styropianową makietą Partenonu przed laboratorium językowym.
CZEKAJ. CO? WIDZIAŁAŚ, JAK TINA I BORYS TRZYMAJĄ SIĘ ZA
RĘCE? TINA I BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???
Tak.
Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????
TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!
O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy?
Czwartek, 8 maja,
klatka schodowa trzeciego piętra
Po biologii Shameeka i ja przyparłyśmy Tinę do muru, zaciągnęłyśmy ją tutaj
i zażądałyśmy wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale
kto by się tym przejmował? Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod
nienawistnymi spojrzeniami ludzi z klasy, włączając w to moją byłą najlepszą
przyjaciółkę Lilly Moscovitz, z którą nie mam i tak najmniejszej ochoty rozmawiać.
Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet
nie miałam szansy go skończyć, ponieważ mam teraz poważne problemy
emocjonalne: no bo mój chłopak nie chce zabrać mnie na bal maturalny, matka w
kółko opowiada o swoim pęcherzu moczowym, do tego jeszcze ten strajk i w ogóle
wszystko.
W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez
całe życie szukała właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki
sposób, w jaki bohaterowie powieści, które tak lubi czytać, kochają ich bohaterki. O
tym, jak nigdy nie sądziła, że spotka mężczyznę, który potrafi pokochać kobietę z
równym żarem jak bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak pan Rochester i
pułkownik Brandon, i pan Darcy, i Spider - Man, i tak dalej.
A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly
zostawiła go dla Jangbu, i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których
dotąd poznała, to jedyny, który zdawał się zbliżać do jej ideału. Poza, oczywiście,
wyglądem. Ale pomijając wygląd, jest wszystkim, czego Tina zawsze oczekiwała od
chłopaka:
• Jest lojalny
(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ
na inną dziewczynę, kiedy chodził z Lilly).
• Namiętny
(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko
namiętny.
Albo że ma zespół Aspergera).
• Inteligentny
(4,0 w teście GPA)
• Muzycznie uzdolniony
(Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć).
• Zorientowany w trendach popkultury
(Ogląda Buffy).
• Lubi chińskie jedzenie (To też prawda).
• Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne
(Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż, w końcu JEST Rosjaninem).
Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik.
NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK?
Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ
CAŁOWALI!
O mój Boże. Nie mogę się powstrzymać przed opadem szczęki. Lubię Borysa
- naprawdę lubię. Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY,
uważam, że to całkiem miły facet. Jest wrażliwy i zabawny, i jeśli się uda zapomnieć
o inhalatorze na astmę i niemiłym oddechu, i grze na skrzypcach, i tym całym swetrze
w spodniach, to owszem, przyznaję, że jest CAŁKIEM udanym gościem.
No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny.
ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY?
NIE, NIE, NIE I PO TYSIĄCKROĆ NIE!!!
No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie
(kiedy Tina sprawdzała, czy nie ma nowych SMS - ów), Borys niekoniecznie musi
być jej panem Rochesterem na całą wieczność. Może będzie jej panem Rochesterem
tylko na jakiś czas. Dopóki nie pojawi się jej prawdziwy pan Rochester.
O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI.
No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa
namiętnie. Mam ten mój przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie
przesiąknięty krwią, bo pani Pelkowski oddała go do uprania i w pralni chemicznej
rzeczywiście usunęli wszystkie plamy.
No, ale i tak.
Tina i BORYS PELKOWSKI???????????????????????
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
Czwartek, 8 maja, 15.00,
poddasze
Lars musiał mnie obronić przed kolejnym pociskiem - tym razem rzuconym z
zaskakującą celnością przez zwycięzcę konkursu nauk ścisłych z klasy maturalnej - a
potem zadzwonił do mojego taty i powiedział, że jego zdaniem ze względów
bezpieczeństwa powinnam opuścić teren szkoły.
No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną.
Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co
przez ostatnie półtora tygodnia nie zwracałam na jego lekcjach uwagi. Używając
drzwi lodówki jako tablicy i magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które
podobno mam rozwiązywać.
Nieważne, panie G. Czy pan nie widzi, że ja mam teraz o wiele poważniejsze
problemy niż obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie
mogę pokazać się na oczy we własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami.
Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i
teraz, kiedy wszyscy mnie nienawidzą, naprawdę nie wiem, jak mi się uda przetrwać
resztę tygodnia. Już zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu:
- Przekaż Grandmére moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet
we własnej szkole, a wszystko przez nią.
Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmére w
ogóle jeszcze ze sobą rozmawiają.
Wiem za to, że JA nie rozmawiam z Grandmére. Wydaje mi się, że nie
rozmawiam z całym mnóstwem osób... Z Grandmére, z Lilly, z Laną Weinberger...
No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi
chodzi.
O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę
musiała uczyć się w domu? To by było okropne! Jak ja bym sobie dała radę bez tych
wszystkich plotek? Kto z kim chodzi i tak dalej? I kiedy bym się mogła widywać z
Michaelem? Tylko w weekendy? I to wszystko?! To by było NIE DO
ZNIESIENIA!!!!!!!! Najprzyjemniejszy moment dnia to zobaczyć go rano, kiedy
czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po niego limuzyną i zabrali go do
szkoły. Wiem, że zostanę tego na zawsze pozbawiona, kiedy zacznie chodzić na
uniwerek. Ale myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca roku
szkolnego.
O mój Boże, to się wszystko na mnie tak paskudnie mści. No bo ja nigdy tak
naprawdę nie LUBIŁAM Liceum imienia Alberta Einsteina, ale biorąc pod uwagę
alternatywę... No wiecie, naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii...
Mój Boże, w porównaniu z LiAE to jak Shangri - La.
Cokolwiek to jest Shangri - La.
Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ????????????
Och, ktoś dzwoni do drzwi. Proszę, niech to będzie Michael z resztą mojej
pracy domowej. Nie dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej,
ale dlatego, że jeśli kiedykolwiek potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to
właśnie teraz...
PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ
Czwartek, 8 maja, potem,
poddasze
No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz.
Tylko nie ten, co trzeba.
Naprawdę uważam, że Lilly ma spory tupet, skoro tu przyszła po tym, na co
mnie naraziła. Asperger nie Asperger, przez ostatnie kilka dni z jej powodu
przechodziłam istne piekło, a teraz staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej
wybaczyć?
Ale co miałam zrobić? Nie mogłam tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed
nosem. To znaczy, oczywiście, mogłam, ale jak na księżniczkę to by było strasznie
niewłaściwe zachowanie.
Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest
TERAZ słabeuszem, chciałabym wiedzieć?
Weszłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi (wolno mi zamykać drzwi
do mojego pokoju, o ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem).
A Lilly ryknęła płaczem.
I wcale nie dlatego, że zabierała się do szczerych przeprosin, które mi się
należały. W końcu paskudnie mnie potraktowała, szargając moje dobre imię na falach
eteru. Więc chyba mogłam oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i
okaże skruchę.
Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie.
Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak.
Poważnie! I to po tym, jak go potraktowała!
Siedzę tu tylko w zdumionym milczeniu i patrzę na Lilly, która szaleje.
Chodzi w tę i z powrotem po moim pokoju w tym swoim maoistowskim mundurku,
potrząsając lśniącymi lokami, a oczy za oprawkami okularów (pewnie rewolucjoniści,
którzy walczą o prawa człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od
gorzkich łez.
- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć
minut!, a on ugania się za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża?
Nie mogę się powstrzymać i wypominam jej, że może Borys wyobrażał sobie
ją, Lilly, swoją dziewczynę, kiedy jakiś inny chłopak wpycha jej język do gardła. Ni
mniej, ni więcej tylko w MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju.
- Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z
innymi ludźmi - upiera się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można
mnie uwiązać.
- No cóż - wzruszam ramionami. - Może on jest takim bardziej wiążącym się
gatunkiem.
- Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak
mogła mi zrobić coś takiego! Powiedz, czy ona sobie nie zdaje sprawy, że nigdy nie
uszczęśliwi Borysa? Przecież on jest, mimo wszystko, geniuszem. Potrzeba geniusza,
żeby wiedzieć, jak sobie radzić z drugim geniuszem.
Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że
całkiem nieźle sobie radzę z jej bratem, który ma IQ 179.
Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że
jeszcze nie dotarliśmy do drugiej bazy.
- Och, przestań - prycha Lilly. - Michael ma na twoim punkcie fioła. Poza tym
przynajmniej chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak
działa geniusz ludzki. A co Tina o tym wie? Kurczę, przecież ona chyba nigdy nie
widziała Pięknego umysłu! Na pewno dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim
koszulę.
- Hej! - zaprotestowałam ostro. Ja też mam podobne odczucia, jeśli chodzi o
Piękny umysł, i uważam, że to sensowna krytyka. - Tina jest moją przyjaciółką.
Ostatnio znacznie lepszą przyjaciółką niż TY.
Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę.
- Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia,
co się ze mną stało. Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą
żądzy.
Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam, słysząc te słowa. Bo chociaż
Jangbu, oczywiście, jest szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego,
że atrakcyjność fizyczna ma dla Lilly jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem,
i to od zawsze.
Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie
do sfery fizycznej.
Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No
bo cóż, biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa.
Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję.
- Między mną i Jangbu wszystko skończone - obwieściła dramatycznym
tonem... Tak dramatycznym, że Gruby Louie, który w ogóle nie przepada za Lilly i
zazwyczaj chowa się w szafie między moimi butami, kiedy ona do nas przychodzi,
spróbował wleźć w jeden z moich butów po nartach. - Myślałam, że ma serce
proletariusza.
Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla
spraw społecznych i polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się...
Tak bardzo, bardzo się pomyliłam. Po prostu nie mogę być duchową partnerką
człowieka, który chce sprzedać historię swojego życia prasie.
Wychodzi na to, że do Jangbu zwróciło się kilka czasopism, łącznie z
„People” i „US Weekly”, które ubiegają się o wyłączność na opublikowanie
szczegółów jego przygód z księżną wdową z Genowii i jej psem.
- Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają?
- Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr. -
Lilly ociera oczy w kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii. - Nie
będzie już potrzebował pracy w Les Hautes Manger, to jedno jest pewne. Ma zamiar
otworzyć własną restaurację. Smak Tybetu, tak chce ją nazwać.
- Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie
się czuje, kiedy ktoś, kogo uważało się za duchowego partnera, okazuje się
sprzedawczykiem. A zwłaszcza jeśli całuje się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak
Jangbu.
Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć.
Może nie osiągnęłam jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy.
- Ale przyznam szczerze - ciągnie Lilly - zdałam sobie sprawę, że nie jestem
zakochana w Jangbu, zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że
nigdy nie przestałam kochać Borysa, kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na
głowę - dla mnie. No bo, Mia, on miał DLA MNIE zszywaną głowę. Tak bardzo mnie
kocha. Żaden chłopak nie kochał mnie nigdy na tyle, żeby zaryzykować dla mnie ból
i fizyczne obrażenia,.. A z pewnością nie Jangbu. O nie! On jest O WIELE za bardzo
zajęty własną sławą i karierą. W przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc razy
bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU palma nie odbiła.
Naprawdę nie bardzo wiedziałam, jak na to wszystko odpowiedzieć. Lilly
chyba musiała zdać sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała:
- Czy mogłabyś, z łaski swojej, przestać pisać w tym dzienniku NA JEDNĄ
MINUTĘ i powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa?
Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim
zdaniem jej szanse na odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż
zerowe. Jakby wielomian ujemny.
- Tina naprawdę za nim szaleje - mówię. - A moim zdaniem, on do niej czuje
to samo. Dał jej nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem...
Ta informacja sprawia, że Lilly chwyta się za serce, odczuwając ból istnienia.
Właściwie, nie do końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly
chwyta się za serce i dramatycznym ruchem rzuca się na moje łóżko.
- Ta czarownica! - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan G.,
uznając, że za głośno włączyłyśmy Czarodziejki. - Ta czarownica o mrocznym sercu i
ciemnych emocjach! Dostanie jej się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej
popalić!
W tej sytuacji muszę bardzo surowo postąpić z Lilly. Mówię jej, że w żadnym
wypadku nikomu nie da popalić. Mówię jej, że Tina naprawdę i szczerze uwielbia
Borysa, a on nigdy o niczym innym nie marzył, tylko o tym, żeby kochać i być w
zamian kochanym, zupełnie jak Ewan McGregor w Moulin Rouge. Mówię jej, że jeśli
naprawdę kocha Borysa, tak jak twierdzi, to zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli
im razem cieszyć się kilkoma ostatnimi tygodniami szkoły. A po wakacjach, jesienią,
jeśli Lilly nadal będzie czuła, że pragnie powrotu Borysa, może coś powiedzieć. Ale
nie wcześniej.
Lilly jest chyba nieco zaskoczona moją mądrą - i bardzo bezpośrednią - radą.
Chociaż chyba jeszcze nie całkiem ją przetrawiła. Siedzi na krawędzi łóżka i mruga z
niedowierzaniem, wpatrując się w mój wygaszacz ekranu z księżniczką Leią. Jestem
pewna, że to musi być spory cios dla dziewczyny z ego rozmiarów Lilly... No, wiecie,
że chłopak, który ją kiedyś kochał, mógł pokochać kogoś innego. Ale będzie się po
prostu musiała do tego przyzwyczaić. Bo po tym, przez co musiał przez nią przejść
Borys w zeszłym tygodniu, ja będę pierwsza, która zadba o to, żeby już nigdy,
przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę musiała stanąć przed Borysem z wielkim
starym mieczem, tak jak Aragorn przed kurduplowatym Frodem, totalnie to zrobię.
Tak bardzo jestem zdecydowana nie pozwolić Lilly znów zamącić w mocno
obandażowanej, pełnej geniuszu głowie Borysa Pelkowskiego.
Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też
mam jakiś bardzo zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i
mówi:
- Och, NO DOBRZE.
Teraz wkłada kurtkę i wychodzi, bo chociaż drogi jej i Jangbu rozeszły się,
nadal jest prezeską SUPZPJP i ma mnóstwo pracy.
Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi:
- Słuchaj, Mia. Przepraszam, że tamtego dnia nazwałam cię słabeuszem. Nie
jesteś słaba. W gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób.
Hej! Nie mogła powiedzieć niczego prawdziwszego! W swoim czasie
wygrałam walkę z tyloma demonami. Te dziewczyny z Czarodziejek wyglądają przy
mnie jak dzieciaki z Pełnej chaty. Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a
przynajmniej klucze do miasta czy coś.
To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już
więcej potrzebna - Lilly i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach
przeprosin wobec mojej mamy i pana G. za cały ten numer z całowaniem się w szafie
ściennej w przedpokoju z Jangbu, bezrobotnym kelnerem - domofon w holu ZNÓW
zabrzęczał. Pomyślałam, że tym razem to NA PEWNO Michael. Obiecał przynieść mi
lekcje.
Wyobraźcie sobie zatem moje przerażenie - moją kompletną odrazę - kiedy
podeszłam do domofonu, nacisnęłam guzik mikrofonu i powiedziałam
„SŁŁUUUUCHAAAM?”, a z drugiej strony w odpowiedzi odezwał się głos, który
nie był głębokim, ciepłym, przyjaznym głosem mojego jedynego ukochanego...
...ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMÉRE !!!!!!!!!!!!!!!!!!
Piątek, 9 maja,
japoński materac, poddasze
To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i
wszystko się skończy, a ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na
japońskim materacu - jak to się stało, że nigdy nie zauważyłam, jaki on jest
TWARDY? - w salonie, w środku nocy.
Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby mieć
koszmar, trzeba najpierw ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmére ZA
GŁOŚNO CHRAPIE.
Tak właśnie. Moja babka chrapie. Niezły kęsek dla „Post”, nie? Powinnam do
nich zadzwonić i potrzymać słuchawkę przy drzwiach do mojego pokoju (słychać ją
nawet przez ZAMKNIĘTE drzwi). Już widzę ten nagłówek:
KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i
tak wystarczająco trudne. Jakbym nie miała dość problemów. Teraz jeszcze moja
psychotyczna babka WPROWADZA SIĘ do mnie?
Ledwie wierzyłam własnym oczom, kiedy otworzyłam drzwi poddasza i
zobaczyłam, że za nimi stoi Grandmére, a tuż za nią jej szofer z walizkami od Louis
Vuittona za chyba pięćdziesiąt milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba
przez całą minutę, dopóki nie odezwała się:
- No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka?
A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się
obok mnie, przez cały czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie,
co to znaczy dla kobiety w jej wieku wchodzić na trzecie piętro? (Zauważyłam, że nie
wspomniała, co to znaczy dla szofera, który musiał wtargać jej bagaże na to samo,
wyżej wspomniane, trzecie piętro).
A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić
różne przedmioty i oglądać je ze zdegustowanym wyrazem twarzy, na przykład
kolekcję szkieletów Cinco de Mayo mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z
mistrzostw świata w piłce nożnej.
Tymczasem mama i pan G. usłyszeli to całe zamieszanie, wyszli ze swojego
pokoju i zamarli - oboje - na ten widok. Z przerażenia. Muszę przyznać, można się
było przerazić... Zwłaszcza że wtedy Rommel wylazł z torby Grandmére i zaczął
chodzić po pokoju na swoich pająkowatych nogach, wąchając różne rzeczy tak
ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogą mu eksplodować prosto w
mordkę (co, jeśli zabierze się do obwąchiwania Grubego Louie, faktycznie może się
zdarzyć).
- Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy
mogłabyś nam z łaski swojej wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się
zdaje, z całą twoją garderobą?
- Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmére,
odstawiając lampę pana G. i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej
zaawansowanym wieku”, jak lubi mówić Grandmére, chociaż mama jest właściwie
młodsza niż większość tych sławnych aktorek, które ostatnio masowo zachodzą w
ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu żenującego. - Tam już nikt nie pracuje! Istny
dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o odrobinę jedzenia w ramach room
service, a o tym, żeby ci ktoś przygotował kąpiel, możesz w ogóle zapomnieć. No
więc przyjechałam tutaj. - Popatrzyła na nas niespecjalnie przyjaźnie. - Na łono
rodziny. Wierzę, że tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili
potrzeby.
Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych.
- Klarysso - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok,
biorąc pod uwagę, jak jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w
ciążę, moje piersi też urosną do takich niebotycznych rozmiarów). - W hotelu jest
strajk personelu. Nikt przecież nie bombarduje Plaza rakietami Scud. Myślę, że trochę
przesadzasz...
I wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale
niestety to nie był Michael. Dzwonił mój ojciec.
- Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka?
- No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać?
- O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę.
Tata doskonale wiedział, jak mu się zaraz oberwie. Dałam słuchawkę mamie,
która wzięła ją ze zbolałą miną, jaką ma zawsze w obecności Grandmére. Grandmére
tymczasem odezwała się do szofera:
- To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a
potem masz wolne.
- Nie ruszaj się z miejsca, Gaston - odezwała się moja matka w tej samej
chwili, w której ja wrzasnęłam:
- Do MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju?
Grandmére spojrzała na mnie kwaśno i powiedziała:
- Bo w potrzebie, młoda damo, najmłodszy członek rodziny rezygnuje ze
swoich wygód na rzecz najstarszego. Tak nakazuje tradycja.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej idiotycznej tradycji. Czy to coś takiego
jak genowiańskie przyjęcie weselne z dziesięciu potraw?
- Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia?
Tymczasem pan G. usiłował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Zapytał Grandmére,
czy może jej dla odświeżenia zaproponować coś do picia.
- Poproszę sidecara - powiedziała Grandmére, nawet nie patrząc na niego,
tylko na zadania z algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi
lodówki. - I nie przesadź z lodem.
- Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką.
Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały
personel - Lars, Hans, Gaston i tak dalej - gotowi byli przemęczyć się w Plaza w
nowych, pozbawionych room service warunkach. Ale Grandmére po prostu miała
tego dosyć. Usiłowała zadzwonić po swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową
i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie ma jej kto tego przynieść, dostała
kompletnego szału i stopą stłukła szklaną tubę na pocztę (wolę nie myśleć o palcach
biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro rano).
- Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ?
Niestety, Grandmére nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście
sytuacja wyglądała tak samo, jeśli nie gorzej. Grandmére zdecydowała się wreszcie
spakować i uciec z tonącego okrętu... Myśląc sobie, bez wątpienia, że skoro ma
wnuczkę pięćdziesiąt przecznic dalej, to czemu nie skorzystać z darmowej siły
roboczej?
Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej
oddać własne łóżko, bo kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim
materacem. Ona i Rommel są w MOIM pokoju - w mojej świątyni, w moim
sanktuarium, w mojej samotnej twierdzy - gdzie już zdążyła odłączyć mi komputer,
bo nie podobało jej się, że wygaszacz ekranu z księżniczką Leią się na nią „gapił”.
Biedy Gruby Louie jest tak skołowany, że zaczął nawet parskać na muszlę klozetową,
bo musiał jakoś wyrazić niezadowolenie z tej całej sytuacji. Teraz schował się w
szafie w przedpokoju - tej samej szafie, od której, jak się zastanowić, to wszystko się
zaczęło - między częściami odkurzacza i parasolkami po trzy dolary, które się tam
nagromadziły przez lata.
To był okropnie przerażający widok, kiedy Grandmére wyszła z mojej
łazienki z włosami nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała
zupełnie jak członek Rady Jedi w Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie
zaparkowała swój ścigacz. Tyle że mama kazała mi zachowywać się wobec niej
grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie wymyślę, Mia”.
Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało
nam się jednak czule przywitać, bo Grandmére siedziała przy kuchennym stole, przez
cały czas obserwując nas sokolim okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi!
A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i
słucham, jak moja babka głęboko, rytmicznie sobie chrapie w pokoju obok i mogę
myśleć tylko o tym, żeby ten strajk skończył się jak najszybciej.
Bo wystarczy już, kiedy mieszka się z neurotycznym kotem, nauczycielem
algebry, który gra na perkusji, i kobietą w ostatnim trymestrze ciąży. Dodajcie do
tego księżną wdowę z Genowii i bardzo przepraszam, ale proszę mi zarezerwować
pokój na dwudziestym pierwszym piętrze psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to
będą wakacje.
Piątek, 9 maja,
godzina wychowawcza
Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo:
1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy
życzą mi rychłej śmierci, nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we
mnie ogryzkami.
2. Wolę już to, niż zostać w domu.
Mówię serio. Na Thompson Street 1005, apartament 4, jest kiepsko. Dziś rano,
kiedy tylko Grandmére się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej
wody z cytryną i miodem. Ja na to: „Hm, nie ma mowy”, co nie zostało dobrze
przyjęte. Prawdę mówiąc, myślałam, że Grandmére mnie pobije.
Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles - figurką Gilesa,
opiekuna Buffy, postrachu wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić,
że figurka ma wartość kolekcjonerską i już jest warta dwa razy tyle, ile za nią
zapłaciłam, ale kompletnie jej to nie obeszło. Powtórzyła tylko:
- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem!
No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona
ją wypiła, a potem, i wcale was nie nabieram, spędziła mniej więcej pół godziny w
mojej łazience. Nie mam pojęcia, co ona tam robiła, ale ja i Gruby Louie o mało nie
zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam dostać po szczoteczkę do zębów, a
Gruby Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem.
Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a
potem powiedziałam:
- No to cześć wam.
I razem z panem G. szybko pognaliśmy do drzwi.
Ale nie dość szybko, bo mama dopadła nas w progu i syknęła takim naprawdę
przerażającym głosem:
- Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień.
Nie wiem jeszcze, jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać...
spodziewajcie się.
O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte.
Za to w szkole sytuacja jest jakby mniej napięta. Może dlatego, że nie ma tu
maturzystów. No cóż, wszystkich poza Michaelem. On przyszedł. Bo, jak mówi, nie
będzie się zrywał ze szkoły tylko dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a
poza tym dyrektor Gupta daje dziesięć ujemnych punktów z zachowania za
nieusprawiedliwioną nieobecność tego dnia, a z punktami ujemnymi nie można
dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży książek na koniec roku, a Michael upatrzył
sobie już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca Asimova.
Ale tak naprawdę on jest tu chyba z tego samego powodu co ja: ze względu na
sytuację w domu. Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i
zgody rodziców organizowała konferencje prasowe. Państwo doktorostwo Moscovitz
podobno z miejsca zamienili się w świątobliwego pastora Camdena i jego małżonkę i
kazali Lilly zostać dzisiaj w domu, bo chcą sobie z nią spokojnie porozmawiać o jej
ewidentnym buncie wobec uznanych instytucji i o sposobie, w jaki potraktowała
Borysa. Michael stwierdził:
- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach.
I trudno mu się dziwić.
Ale wszystko ewidentnie zmierza ku lepszemu, bo kiedy zatrzymaliśmy się w
delikatesach Ho dziś rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla
Michaela kanapka z jajkiem, dla mnie ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars
poszedł do działu z napojami po swojego porannego red bulla, i zaczął mnie całować,
a mnie się udało powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło moje roztrzęsione
przez Grandmére nerwy i w jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale
wszystko jeszcze się dobrze ułoży.
Może.
Piątek, 9 maja,
algebra
O mój Boże, ledwie mogę pisać, ręce mi się tak strasznie trzęsą. Nie
uwierzycie, co się właśnie stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO!
Jak to możliwe? Dobre rzeczy NIGDY mi się nie przytrafiają. No cóż, poza
Michaelem.
Ale to...
To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
A było tak: poszłam do sali od algebry bez żadnych podejrzeń, nie
spodziewając się niczego. Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować
wczorajszą pracę domową - którą pan G. totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle
rozdzwoniła się moja komórka.
Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami -
szybko odebrałam.
Ale to nie była moja mama. To była Grandmére.
- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam.
Przysięgam, nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. A przynajmniej nie od
razu. Zapytałam:
- Czym?
Myślałam, że mówi może o naszym sąsiedzie Verlu i jego skargach na hałasy
z naszego mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego.
No cóż, znając Grandmére, to zupełnie możliwe.
I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły.
- Chodzi mi o ten twój bal maturalny - powiedziała. - Rozmawiałam z kimś. I
znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione.
Siedziałam osłupiała przez minutę, trzymając telefon przy uchu, ledwie
rozumiejąc, co przed chwilą usłyszałam.
- Czekaj - powiedziałam. - Co?
- Na litość boską - sarknęła Grandmére niecierpliwie. - Czy muszę się
powtarzać? Znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa.
I wtedy powiedziała mi gdzie.
Rozłączyłam się, nadal osłupiała. Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, nie
mogłam uwierzyć.
Grandmére to zrobiła.
Och nie, nie uznała swojej roli w spowodowaniu najdroższego strajku w
historii Nowego Jorku. Nic podobnego.
Nie. To było coś ważniejszego.
Uratowała bal maturalny. Grandmére uratowała bal maturalny Liceum imienia
Alberta Einsteina.
Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie
jeszcze bardziej niż zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny.
I wtedy do mnie dotarło. Grandmére uratowała bal maturalny dla LiAE. Ale ja
mogę go jeszcze uratować dla siebie.
Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam:
- Słyszałaś?
Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.
- Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro.
- Moja babka znalazła nam inne miejsce, gdzie może się odbyć bal maturalny -
powiedziałam.
I powiedziałam jej gdzie.
Lana tylko gapiła się na mnie w kompletnym szoku. Naprawdę. Dosłownie
mowę jej odjęło. Przytkało ją. Zamilkła na amen. Co nie zdarzyło jej się nawet wtedy,
kiedy rozgniotłam jej na twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do
powiedzenia.
A teraz? Cisza.
- Ale jest jeden warunek - ciągnęłam.
I powiedziałam jej, co to za warunek.
Oczywiście, nie był to warunek Grandmére. Nie, warunek wynikał z mojego
prywatnego małego kombinowania godnego księżniczki Genowii.
No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni.
- A więc - powiedziałam na koniec, niemal przyjaznym tonem, jakbyśmy były
z Laną kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w
Całym złu. - Albo tak, albo wcale.
Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała:
- Okej.
Tylko tyle.
„Okej”.
I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję.
Nie umiem wyjaśnić nawet samej sobie, czemu zrobiłam to, co zrobiłam
potem. Po prostu to zrobiłam. To tak, jakbym na chwilę została owładnięta duchem
innej dziewczyny, dziewczyny, która potrafi się dogadywać z takimi osobami jak
Lana. Wyciągnęłam ręce, złapałam Lane za głowę, przyciągnęłam do siebie i dałam
jej siarczystego całusa, prosto w sam środek czoła.
- Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty,
dziwaku, oszalała?
Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z
rzędu. Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny,
kiedy pochyla się nad studnią życzeń. Powiedziałam:
- Nie ruszaj się stąd!
I zerwałam się z krzesła...
Ku wielkiej konsternacji pana G., który właśnie wszedł do sali ze swoim
dużym kubkiem kawy w dłoni.
- Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim
dzwonku.
- Wracam za minutkę, panie G.! - zawołałam przez ramię, biegnąc pędem w
stronę sali, gdzie Michael ma angielski.
Nie musiałam się martwić, że zrobię z siebie idiotkę przed całą klasą
Michaela, bo żadnych kolegów Michaela tam nie było ze względu na dzień
wagarowicza i tak dalej. Wmaszerowałam do jego klasy - po raz pierwszy zrobiłam
coś takiego, zazwyczaj, oczywiście, to Michael odwiedza MNIE w mojej sali - i
powiedziałam do jego nauczycielki angielskiego:
- Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem?
Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na
biurku miała ostatnie „Cosmo” - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała:
- Ależ proszę, Mia.
Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam
się na siedzenie przed nim i powiedziałam:
- Michael, pamiętasz, jak powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby
chłopcy z twojej kapeli też się wybierali?
Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę
JA znalazłam się w jego klasie.
- A co ty tu robisz? - chciał wiedzieć. - Pan G. wie, że tu jesteś? Znów
ściągniesz na siebie kłopoty...
- Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy
powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli?
- Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś?
- A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o
pogodzie - że bal się odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał
TWOJĄ kapelę?
Michael tylko gapił się na mnie.
- Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia.
- Ja mówię totalnie serio - poinformowałam go. - I nie robię cię w konia. Och,
Michael, PROSZĘ, powiedz, że się zgadzasz. Ja tak BARDZO chcę pójść na ten bal...
Michael zdziwił się jeszcze bardziej.
- Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota.
- Ja wiem, że to głupota - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael.
Ale to nie zmienia faktu, że marzyłam o pójściu na bal maturalny, odkąd pamiętam,
praktycznie przez całe życie. I naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną
samorealizację, gdybyśmy jutro wieczorem mogli pójść razem na ten bal...
Michael nadal wyglądał tak, jakby nie do końca mi wierzył: że jego kapela
została naprawdę zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny
i że jego dziewczyna właśnie przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim
drzewie samorealizacji może nabrać tempa, jeśli on zgodzi się zabrać ją ze sobą na
wyżej wspomniany bal.
- Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci na
tym zależy...
Do tego stopnia zawładnęły mną emocje, że wyciągnęłam ręce i złapałam
Michaela za głowę, zupełnie jak przedtem Lane. I tak samo pociągnęłam głowę
Michaela ku sobie i dałam mu wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło,
jak Lanie, a prosto w usta.
Michael wydawał się bardzo, ale to bardzo zaskoczony zwłaszcza że, no
wiecie, zrobiłam to na oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się
cały czerwony aż po korzonki włosów Kiedy skończyłam go całować, powiedział:
- MIA! - takim zduszonym szeptem.
Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa.
Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki:
- Do widzenia, pani Weinstein!
I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew
McCarthy podszedł do niej na balu maturalnym i wyznał, że ją kocha, chociaż miała
na sobie tę paskudną sukienkę.
A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra
na balu maturalnym - i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście.
Idę na bal maturalny. Ja, Mia Thermopolis, idę na bal maturalny. Z moim
chłopakiem i jedyną miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja
idziemy razem na ten bal.
MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!! - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!
PRACA DOMOWA
Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal
maturalny!!!!!
Angielski: Bal maturalny!!!!
Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!!
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL
MATURALNY!!!!!!!!!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Vous allez au prommel V.I
Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!
Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze
Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmére. Czy te
kobiety nie wiedzą, że mam na głowie poważniejsze zmartwienia? JUTRO IDĘ NA
BAL MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i
w tej chwili zajmować się namaszczaniem ciała wonnymi olejkami, a nie sędziować
rozgrywki między osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą hormonalnie
niestabilną.
DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę
krzyknąć.
Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce.
Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem,
który Michael nagrał mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips
ukoją moje steranenerwy.
Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze
Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmére. Przerzucę się
na Kelly Osbourne.
Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze
Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli.
Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i jego kapela będą
pewnie ćwiczyć przez cały wieczór przed swoim pierwszym dużym występem. Ale
FACET zupełnie spokojnie może się pojawić na balu maturalnym z ciemnymi
kręgami pod oczyma (popatrzcie na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time
Zonę z Melissą Joan Hart w To mnie kręci). Tylko DZIEWCZYNA ma obowiązek
wyglądać świeżo niczym płatek róży i słodko jak pierwiosnek.
Faceci z zespołu nie są specjalnie zachwyceni tym całym graniem na balu
maturalnym. W gruncie rzeczy dotarły do mnie plotki, jakoby Trevor powiedział
nawet: „Och, człowieku, a nie moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie
widelcy w oczy?”
Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać.
Michael tak podpisał swojego maila:
Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M.
Jutro wieczorem. Och, tak, jutro wieczorem, mój ukochany, wejdę do sali
balowej u twojego ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek.
No cóż, tylko Lany, bo to jedyna pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza
Shameeką. Tylko że ona nigdy by na mnie nie patrzyła z zazdrością, bo jest moją
przyjaciółką.
Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież
w kapeli Michaela, a skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę
towarzyszącą, a on wybrał Tinę, bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu:
- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję.
Ach, jak zachwycona była Tina, słysząc te słowa z ust swego nowego
ukochanego! Przysięgam, omal się nie zakrztusiła jogurtem. Promieniała, patrząc
przez stół na Borysa i chociaż nigdy nie sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam,
mówię prawdę:
Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia.
Poważnie. Nawet jego cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka
piersiowa jakoś tak mu się wypięła.
Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni.
AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że
strajk się skończył i że wysyła do nas limuzynę po Grandmére...
Piątek, 9 maja, 19.10
To nie był mój tata. To był Michael z pytaniem, czy zgadzam się z wyborem
piosenek, jakie Skinner Box zaplanował na jutro. Jest tam mnóstwo starych
przebojów na bale maturalne, na przykład Moldy Peaches Who's Got the Crack i
Switchblade Kittens Al Cheerleaders Die, poza nieco ryzykowniejszymi utworami,
jak Mary Kay Jill Sobule i Call the Doctor Sleater - Kinney. Nie wspominając o
autorskich utworach Skinner Box, na przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo
Księżniczka mego serca.
Kusiło mnie, żeby zasugerować Michaelowi zastąpienie Chłopaka z
kamieniem czymś mniej kontrowersyjnym, na przykład Kiedy się skończy Sugar Ray
albo She bangs Rickiego Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże się na środku
Times Square ubrany wyłącznie w kowbojski kapelusz (och, jak ja bym to chciała
zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze kilka starych szkolnych przebojów.
A wtedy Michael spytał:
- A co to za krzyki w tle?
- Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmére i moja mama się kłócą.
Grandmére upiera się, że mama powinna jej pozwolić palić na poddaszu, ale mama
mówi, że to szkodzi mnie i dziecku. Grandmére właśnie oskarżyła mamę, że jest
faszystką. Mówi, że kiedy przyjmowała na herbacie Hitlera i Mussoliniego w swoim
pałacu w środku drugiej wojny światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie
służyło im, to może równie dobrze służyć mojej mamie.
- Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda?
- Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmére : upierała się,
żebym wróciła z nią do Genowii na obchody, tyle że ja miałam egzaminy semestralne
(DZIĘKI BOGU!), więc nie mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że się nie
nasłuchałam na ten temat ad nauseam, czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie.
- No cóż, Mia - powiedział Michael. - Ja wiem, matematyka to nie jest twój
najmocniejszy punkt, ale wiesz, że twoja babka była małym dzieckiem w czasie
drugiej wojny światowej, prawda? Więc nie mogła przyjmować Hitlera i
Mussoliniego na herbacie w pałacu książąt Genowii, bo jeszcze tam nie mieszkała,
no, chyba że wyszła za twojego dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat.
Zamilkłam, bo kompletnie mnie zatkało. Mieści wam się w głowie? Moja
własna babka PRZEZ CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmére wiecznie
mi opowiada, jak to uratowała pałac przed zbombardowaniem przez nazistowskie
hordy, bo zaprosiła Hitlera na zupę czy coś. Przez cały ten czas myślałam, jaka była
dzielna i jaką była dobrą dyplomatką, skoro powstrzymała poważne represje wobec
Genowii za pomocą ZUPY i swojego czarującego (no cóż, może wtedy) uśmiechu.
A TERAZ SIĘ DOWIADUJĘ, ŻE TO NAWET NIE BYŁA
PRAWDA?????????????????????
O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła.
Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią
wściekać. Bo... no cóż.
Uratowała bal maturalny.
Piątek, 9 maja, 19.30
Przed chwilą dzwoniła Tina. Dostaje kota z radości, że idzie na bal. Mówi, że
to jak spełnione marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie,
jakim cudem, moim zdaniem, trafiło nam się takie szczęście.
Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach.
Piątek, 9 maja, 20.00
O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna
Lilly.
Biedna, biedna Lilly.
Właśnie odkryła, że Borys zabiera Tinę na bal maturalny. Podsłuchała
rozmowę Michaela ze mną parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze
mną, choć ledwie może mówić, bo z trudem powstrzymuje łzy.
- M - mia... - krztusi się co chwila. - C - co ja takiego z - zrobi - łam?
No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i
wszystko.
Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć.
Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce
rower, a poza tym znów nauczy się kochać, ple ple ple. W gruncie rzeczy te same
bzdury, które Lilly i ja wmawiałyśmy Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El - Abar.
Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła.
O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego.
Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy:
a) sama czuję się taka szczęśliwa i
b) mama i Grandmére nadal się użerają w tle.
Właśnie musiałam przeprosić Lilly na moment i odłożyć słuchawkę na bok.
Potem poszłam do salonu i wrzasnęłam:
- Grandmére, na litość boską, czy mogłabyś zadzwonić do Les Hautes Manger
i poprosić ich, żeby znów zatrudnili Jangbu, żebyś mogła wrócić do swojego
apartamentu w Plaza i zostawić nas wszystkich w spokoju?
Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział:
- Chyba trzeba czegoś więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana
Panasę, żeby zakończyć ten strajk, Mia.
Muszę powiedzieć, że bardzo przykro mi to słyszeć. Bo niczego nie mogę
znaleźć we własnym pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy
Grandmére. To trochę szokujące, sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową
Amidalą i znaleźć tam CZARNE JEDWABNE, OZDOBIONE KORONKĄ
STRINGI, które nosi Grandmére.
Moja BABKA ma seksowniejszą bieliznę niż ja. To naprawdę nienormalne. I
pewnie przez lata będę się musiała z tego powodu poddawać terapii.
Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci,
prawda?
No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę,
Lilly nadal mówiła coś na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie
dotarło, że na chwilę odeszłam.
-...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie
zniknęło - mówiła.
- Yhm - powiedziałam.
- A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W
zasadzie nie widzę w tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby
się spełnić jako istota ludzka, ale i tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej
zamieszka u mnie mój kochanek...
- Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że
Rommel zdecydował się wykorzystać mój plecak jako swoje osobiste legowisko. I że
Grandmére z dużą dozą fantazji zarzuciła swoją maseczkę do spania na jeden z moich
globusów z Królewną Śnieżką.
- I wiem, że traktowałam go jak coś oczywistego i nigdy nawet nie
pozwoliłam mu dojść do drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu
na to pozwoli, prawda? To znaczy, ona jest absolutnie taką dziewczyną, która zażąda
co najmniej oświadczyn, zanim pozwoli mu ZAJRZEĆ pod bluzkę...
UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca.
- Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy?
- No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem.
- A ty i Jangbu?
Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie.
Ale i tak dobrze wiedzieć, że ona i Borys nigdy nie dotarli do żadnych
frontalnych działań w rejonie klatki piersiowej. Tina się na pewno ucieszy... To
znaczy, jak tylko uda mi się skończyć rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić.
Ciekawe, czy jutro wieczorem ja i Michael dotrzemy do drugiej bazy...
Przecież będę miała na sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek.
No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY.
Sobota, 10 maja, 7.00
Można by pomyśleć, że KSIĘŻNICZKA będzie się mogła wyspać w dniu
swojego pierwszego BALU MATURALNEGO.
ALE, OCZYWIŚCIE, NIE.
Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek,
obudziłam się, słysząc, jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne
jabłko za dobieranie się do jego miseczki.
Mam poważne kłopoty ze zdobyciem się na szczere współczucie dla Rommla.
Mimo wszystko, gdyby nie jego zachowanie w dniu moich urodzin, nie mielibyśmy
teraz tych kłopotów.
Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować.
Przecież nie PROSIŁ Grandmére, żeby go zabrała na moją urodzinową kolację. A
teraz, po przemieszkaniu z nim przez kilka dni, jest dla mnie jasne, że Rommel,
bardziej niż którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na zespół Aspergera.
O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje...
Może, jeśli złapię moją sukienkę na bal i wybiegnę z domu już teraz, uda mi
się zaszyć w śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej
prywatności jej mieszkania...
O mój Boże. Dokładnie. DOKŁADNIE tak zrobię! Dlaczego nie pomyślałam
o tym wcześniej? Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z
Grandmére, ale czy ja mam wybór? TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!!
Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz.
Sobota, 10 maja, 14.00
No cóż, udało mi się. Uciekłam z tego nawiedzonego domu. Tina i ja siedzimy
sobie teraz bezpiecznie zamknięte w jej pokoju, i oczyszczamy sobie pory twarzy
maseczkami błotnymi na ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz
Nail na rogu (no cóż, mnie się tylko w zasadzie wycięło skórki, bo tak na dobrą
sprawę w ogóle nie mam paznokci), a za chwilę przyjdzie fryzjerka, pani Hakim
Baby, uczesać nas na bal.
Tak powinno się spędzać dzień swojego balu maturalnego, szykując się, a nie
słuchając, jak twoja matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak
się okazuje, Grandmére lubi to z odrobiną wódki).
Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego
bardzo ważnego dla mojego procesu dojrzewania do roli kobiety dnia. Ale mama ma
teraz poważniejsze problemy. Na przykład donoszenie ciąży. I robienie ćwiczeń
oddechowych, żeby się powstrzymać przed zabiciem Grandmére.
Raporty z negocjacji strajkowych nie są pocieszające. Ostatnim razem, kiedy
włączyłam New York One, burmistrz namawiał wszystkich nowojorczyków, żeby
zrobili sobie zapasy spożywcze, na przykład pieczywo i mleko, bo nie będziemy już
mogli liczyć na nasze chińskie restauracje i pizzerie.
Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmére bez dostaw z
Number One Noodle Son. Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś
gotowe dania w Jefferson Market...
Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą
zamierzam się martwić, to mój piękny wygląd na balu.
Bo dzisiaj jestem jak każda inna dziewczyna w dniu, w którym wybiera się na
bal maturalny. Dzisiaj jestem...
KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!!
Sobota, 10 maja, 20.00,
w limuzynie w drodze na bal
O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Tina i ja wyglądamy REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się
już na miejscu, bo musieli tam być wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA.
Oczywiście, trochę to męczące, że Tina i ja, zamiast mieć na ręku śliczne
maleńkie torebeczki wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch
ochroniarzy. Poważnie. Nigdy się o tym nie wspomina w wydaniu „Seventeen”
poświęconym balom maturalnym. No wiecie: Najmodniejsze akcesoria - twój
ochroniarz.
Powinniście byli posłuchać, jak Lars i Wahim marudzili, że muszą wbić się w
smokingi.
Ale ja im wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że
wiem z całą pewnością, że będzie miała na sobie sukienkę z rozcięciem do uda. Jak
się zdaje, to przeważyło szalę i nawet nie narzekali, kiedy Tina i ja przypięłyśmy im
pasujące do siebie butonierki. Wyglądali razem tak ślicznie... Prawie jak iluzjoniści
Siegfried i Roy. Pomijając kilka drobiazgów, rzecz jasna.
Nie wspominałam, że pan Wheeton też tam będzie... Ani że, w gruncie rzeczy,
przyjdzie RAZEM z mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą
zbyt dobrze tej informacji.
O mój Boże, tak się denerwuję, że się naprawdę POCĘ. Mówię wam,
piętnastka okazuje się NAJLEPSZYM wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w
moją pierwszą grę w siedem minut w niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal
maturalny...
Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.
O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Sobota, 10 maja, 21.00,
taras widokowy Empire State Building
Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmére jest super.
Poważnie. TAK BARDZO się cieszę, że przywlokła Rommla na moją kolację
urodzinową i że on jej uciekł, i że Jangbu Panasa się o niego potknął, i że Lilly
zaangażowała się w jego sprawę i doprowadziła do strajku pracowników hoteli i
restauracji oraz bagażowych w całym mieście.
Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez
przeszkód odbyłby się w Maximie, zamiast na tarasie widokowym Empire State
Building - co zawdzięczamy wyłącznie Grandmére, która z właścicielem jest po
imieniu - i Michael nadal by odmawiał pójścia na bal, a ja, zamiast stać pod
rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie świetnej różowej sukience w kolorze
pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA MOJEGO FACETA,
tkwiłabym w domu i gadała z przyjaciółmi na ICQ.
Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę
powiedzieć tylko jedno:
Dziękuję, Grandmére. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez
ciebie moje marzenie o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy
by się nie spełniło.
Trochę słabo, że nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy,
kiedy gra Skinner Box.
Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi
szklaneczkę ponczu (różowa lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić,
ale Wahim totalnie go na tym przyłapał i zagroził mu swoim nunczaku) i podeszliśmy
do teleskopów, i staliśmy tam, obejmując się ramionami, spoglądając na rzekę
Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy wąż w poświacie księżyca, i...
No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy.
Nie jestem pewna, bo nie wiem, czy to się liczy, kiedy facet dotyka cię
PRZEZ stanik. Będę musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi
się, że ręka MUSI trafić POD stanik, żeby się liczyło.
Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo
mam na sobie jeden z tych staników bez ramiączek, które są tak obcisłe, że wydaje ci
się, jakbyś miała biust owinięty bandażem elastycznym.
Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna.
Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu
tego słowa.
No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten
głupi stanik, żeby przy następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć...
O mój Boże, dzwoni czyjaś komórka. Co za obciach! I to w dodatku w
połowie Chłopaka z kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę
szacunku dla kapeli i wyłączą te...
O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Niedziela, 11 maja, 1.00,
oddział położniczy szpitala St. Vincent's
O... mój... Boże.
Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś wieczorem nie tylko stałam się
kobietą (prawie), ale zostałam też starszą siostrą.
Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą
siostrą Rocky'ego Thermopolis - Gianiniego.
Urodził się pięć tygodni za wcześnie, więc ważył tylko dwa i pół kilo. Ale
Rocky, jak jego imiennik (mama chyba była za słaba, żeby nadal się wykłócać o
Sartre'a. Cieszę się. Sartre to byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał,
jestem pewna, gdyby miał na imię Sartre) to dzielny wojownik, i będzie najpierw
musiał spędzić tylko trochę czasu w inkubatorze, żeby „przybrać na wadze i
podrosnąć”. Uważa się jednak, że i matka, i przyszły oprawca z chromosomem Y
mają się dobrze...
Chociaż nie mogę tego samego powiedzieć o jego przyszywanej babce.
Grandmére osunęła się obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi,
bo lekko pochrapuje. Dzięki Bogu, że nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to
znaczy - nikogo poza panem G., Larsem, Hansem, moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką
z mieszkania obok), Verlem naszym sąsiadem z mieszkania pod nami, Michaelem,
Lilly i mną.
Ale Grandmére ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo
udzielanych zeznań mojej mamy, gdyby nie Grandmére, mały Rocky urodziłby się
może tam, na poddaszu... I to bez pomocy położnej. A ponieważ urodził się tak
szybko i potrzebował tlenu, zanim płuca mu zaczęły same pracować, to by była
katastrofa!
Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę
„kupić w delikatesach parę kuponów Lotto” (czytaj: musiał uciec stamtąd na kilka
minut, nie mogąc już znieść tych niekończących się sprzeczek), tylko Grandmére była
w pobliżu, kiedy mamie nagle odeszły wody. (Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na
tapczanie z japońskim materacem. Bo gdzie ja bym dzisiaj spała????).
- Nie teraz! - Grandmére usłyszała jęk mojej matki z toalety. - O mój Boże,
nie teraz! Jeszcze za wcześnie!
Grandmére, myśląc, że mama mówi o strajku, żeby się broń Boże za szybko
nie skończył, bo to oznaczałoby, że zostanie pozbawiona uroczego towarzystwa
księżnej wdowy z Genowii, oczywiście wpadła do pokoju mamy...
Żeby się przekonać, że mama mówiła o czymś zupełnie innym.
Grandmére podobno nawet się nie zastanawiała, co ma robić. Po prostu
wybiegła z poddasza, wrzeszcząc:
- Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę!
Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy:
- Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną!
Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania obok, Ronnie, była w domu - jak na
nią w sobotni wieczór, rzadkość, bo nasza Ronnie to skończona femme fatale. Ale
właśnie dochodziła do siebie po paskudnej grypie i postanowiła ten jeden raz
posiedzieć w domu. Wyjrzała na korytarz i zapytała:
- Czy ja mogę pani w czymś pomóc?
Na co moja babka podobno odparła:
- Helen rodzi i potrzebna nam taksówka! I proszę się do mnie zwracać Wasza
Książęca Mość, szanowna pani!
Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmére wpadła z
powrotem do mieszkania, złapała mamę i powiedziała:
- Dalej, Helen, idziemy.
Na co podobno moja mama powiedziała:
- Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso,
zatrzymaj to. Zatrzymaj to!
- Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła
rzekomo Grandmére. - Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na
świecie, nad którą nie mam żadnej kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy
się.
Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z
dołu, Verla. Wyleciał biegiem ze swojego apartamentu, sądząc, że pewnie wylądował
wreszcie statek matka z istotami pozaziemskimi... I natknął się na schodzącą z trudem
ze schodów matkę, owszem, ale istoty ludzkiej.
Zanim więc Grandmére zdołała sprowadzić mamę na dół z trzeciego piętra,
Ronnie zatrzymała taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów...
Wszyscy, łącznie z Verlem, władowali się do jednej taksówki (chociaż
zarządzenie władz miejskich mówi, że tylko cztery osoby mają prawo wsiąść do
jednej taksówki - co najwyraźniej taksówkarz im wytknął, ale wtedy Grandmére
odparła: „Czy pan wie, kim ja jestem, młody człowieku? Jestem księżną wdową z
Genowii i osobą odpowiedzialną za obecny strajk, a jeśli nie będziesz dokładnie
wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę z pracy!”) i pojechali pędem do
szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja (na oddziale
położniczym - minus moją mamę i pana G., oczywiście, bo oni byli na porodówce), a
potem czekaliśmy w napięciu, aż nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają się
dobrze.
Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly
pojawiła się zaraz po nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej
współczując, że siedzi sama w domu) i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć
taksówkarza, który kręcił się koło nas, dopytując, czy ktoś mu zapłaci za uszkodzone
szpilkami Ronnie maty podłogowe, aż tata rzucił mu banknot studolarowy, który
taksiarz złapał i spłynął) siedzieliśmy tam, wpatrując się w zegar - ja w mojej różowej
sukience, a Lars i Michael w smokingach. Jesteśmy zdecydowanie najlepiej ubranymi
osobami w St. Vincent's.
Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z
pewnością nie mam. To były BARDZO nerwowe dwie godziny, zanim lekarz
wreszcie wyszedł i powiedział z takim szczęśliwym wyrazem twarzy:
- To chłopiec!
Chłopiec! Braciszek! Przyznaję, że przez króciuteńką chwilę byłam trochę
rozczarowana. Tak bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą
mogłabym dzielić się różnymi rzeczami - na przykład tym, że dzisiaj, podczas balu
maturalnego, dotarłam do drugiej bazy ze swoim chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której
mogłabym kupować te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju: „Bóg stworzył nas
siostrami, ale życie zrobiło z nas przyjaciółki”. Siostrzyczkę, której lalkami Barbie
nadal mogłabym się bawić i nikt nie mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to
byłyby JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z NIĄ.
Ale wtedy pomyślałam sobie o wszystkich tych rzeczach, które mogłabym
robić z młodszym braciszkiem... No, wiecie, na przykład kazać mu stać w kolejce po
bilety na Gwiezdne Wojny, na co nie dałaby się namówić żadna dziewczynka z
odrobiną oleju w głowie. Rzucać kamieniami w te paskudne łabędzie na trawniku
pałacowym w Genowii. Podbierać mu komiksy ze Spider Manem. Wychować go na
idealnego faceta dla jakiejś szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair Whip
- Smart.
I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny.
A potem pan G. wyszedł na niepewnych nogach z porodówki, a łzy płynęły
mu ciurkiem z każdej strony koziej bródki, i jąkał się niczym takie małpki, rezusy,
które pokazywali na Discovery, plotąc coś o swoim „synu” i zrozumiałam... Nagle
zrozumiałam... Że to bardzo dobrze, że mama urodziła chłopca... Chłopca o imieniu
Rocky - nazwanego tak po człowieku, który jak się nad tym zastanowić, z wielkim
szacunkiem i wrażliwością odnosił się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że moja
mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób wybrane do tego zadania. Że
wspólnie, moja mama i ja, wychowamy najświetniejszego, zupełnie
nieseksistowskiego, nieszowinistycznego, kochającego Barbie ORAZ Spider - Mana,
miłego, zabawnego, wysportowanego (ale nie kafara), wrażliwego (ale nie mazgaja),
trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy w toalecie faceta,
jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi.
Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego...
Michaela.
Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte -
Grubego Louie, Buffy i poczciwy lud Genowii, w tej właśnie kolejności - że kiedy
Rocky będzie duży i zacznie się wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE
uważał, że to głupota. Już ja o to zadbam.
Niedziela, 11 maja, 15.00,
poddasze
No i po wszystkim. Strajk został oficjalnie zakończony.
Grandmére spakowała swoje rzeczy i wróciła do Plaza.
Zaproponowała, że zostanie, dopóki Rocky nie przyjedzie do domu, żeby
„pomóc” mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan
G. strasznie szybko odparł:
- Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba.
Muszę przyznać, że się cieszę. Grandmére tylko przeszkadzałaby w moim
planie wychowania Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno
mówiłaby do niego takie rzeczy jak:
- Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku!
Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmére, ale kiedy w końcu
udało nam się zobaczyć Rocky'ego w jego małym inkubatorze wczoraj wieczorem,
dokładnie takie rzeczy wygadywała, tyle że po francusku. Niedobrze się robiło.
Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych
związków z kobietami.
W każdym razie, restauratorzy wreszcie zgodzili się na żądania kelnerów.
Będą teraz dostawali świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i
płatne urlopy. No cóż, wszyscy poza Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za
historię swojego życia i zwiał z powrotem do Tybetu. Chyba miejskie życie nie
odpowiadało mu tak bardzo. Poza tym wszystkie te pieniądze zabezpieczą jego
rodzinę na całe życie - wystarczą chyba na pałacową rezydencję. Tu w Nowym Jorku
ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej dzielnicy.
Lilly chyba już się uporała z rozczarowaniem, że nie poszła na bal maturalny.
Tina złożyła jej pełny raport - o tym, jak Michael bez ceremonii porzucił resztę
kapeli, żeby odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę prowadzącą, chociaż
nigdy w życiu nie grał przedtem na gitarze.
Ale, oczywiście, skoro Borys jest muzycznym geniuszem, nie ma takiego
instrumentu muzycznego, na którym nie mógłby z miejsca zagrać... No, może poza
akordeonem. Tina mówi, że po naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo
Josh i jego niektórzy kumple zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać,
czy uda im się trafić śliną w kogoś na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał
i zapowiedział, że będą siedzieć za karę po szkole. A Lana podobno rozpłakała się i
powiedziała Joshowi, że zrujnował najpiękniejszy wieczór jej życia i że tak go
właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na jesieni pójdzie na studia... Jak
strzykał śliną z Empire State Building.
SAMA SŁODYCZ.
Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na
studia jesienią:
a) uczelnię ma trochę dalej w centrum, więc i tak będę się z nim cały czas
widywać. A przynajmniej, przez większość czasu, i
b) nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak
odwrócił się do mojego taty w poczekalni oddziału położniczego i
powiedział (po tym, kiedy po raz milionowy z rzędu zapytałam tatę, czy
teraz, kiedy urodził mi się braciszek, mogę zostać w Nowym Jorku przez
całe lato i trochę go poznać, a tata po raz milionowy odparł, że podpisałam
kontrakt i muszę się go trzymać): „W gruncie rzeczy, proszę pana, z
prawnego punktu widzenia osoby małoletnie nie mogą zawierać
kontraktów, zatem zgodnie z prawem stanu Nowy Jork nie może pan
wymagać od Mii trzymania się jakiejkolwiek umowy, którą podpisała, bo
miała wtedy poniżej szesnastu lat, co sprawia, że kontrakt jest nieważny”.
HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Powinniście byli zobaczyć minę mojego taty! Myślałam, że z miejsca dostanie
zawału serca. Dobrze, że już i tak byliśmy w szpitalu, w razie gdyby runął na ziemię.
George Clooney natychmiast by przybiegł z noszami.
Ale tata nie runął. Zamiast tego twardo spojrzał Michaelowi w twarz. Z
radością zawiadamiam, że Michael równie twardo wytrzymał to spojrzenie. A potem
tata powiedział strasznie ponurym tonem:
- No cóż... zobaczymy.
Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi
się z geniuszem. Naprawdę.
Nawet jeśli, no wiecie, nie opanował jeszcze sztuki zdejmowania stanika bez
ramiączek.
Póki co.
No więc wreszcie odzyskałam własny pokój... I wygląda na to, że większość
lata spędzę w mieście... I mam małego braciszka... i napisałam swój pierwszy
prawdziwy artykuł do szkolnej gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi
się, że mój chłopak i ja dotarliśmy do drugiej bazy...
I udało mi się pójść na bal.
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!
O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację.
Znowu.
PODZIĘKOWANIA
Serdecznie dziękuję Beth Adler, Jennifer Brown, Victorii Ingham, Michele
Jaffe, Laurze Langlie, Abigail McAden, Colleen O'Connell i przede wszystkim
Benjaminowi Egnatzowi.