Milos Jesensky
Robert K. Leśniakiewicz
KRYPTONIM WUNDERLAND
Pozaziemskie technologie w Trzeciej Rzeszy
Tłumaczył
Robert K. Leśniakiewicz
– 1 –
Pamięci tych, którzy przeszli przez piekło
hitlerowskich obozów koncentracyjnych
i sowieckich łagrów nie zdając sobie sprawy,
że ocierają się o największą tajemnicę
Trzeciej Rzeszy, a także (kto wie)
największą tajemnicę Kontaktu pomiędzy
ludzkością a Obcym Rozumem.
dr Milos Jesensky
inż. Robert K. Leśniakiewicz
– 2 –
SPIS TREŚCI
WSTĘP ….........
6
ROZDZIAŁ 1: ZACZĘŁO SIĘ W PEENEMÜNDE ….........
8
Na północnym cyplu „Zakazanej Wyspy” – „Wyspa Mózgów Niemieckich” – Siedem razy z
panopticum Wunderwaffe – Złowieszcza lista wcale się nie kończy: latające dyski, bojowe lasery,
śmiercionośne promienie i pioruny kuliste w rękach nazistów.
ROZDZIAŁ 2: KONIEC WILCZEGO STADA ….........
11
Tajemnica U-511 – „Elster” – Wilcze stado atakuje z głębin oceanu – Superdziała na wyspie Wolin
– Hitlerowskie dyskoplany z referatu Jurija Straganowa – Latające Talerze nad Świnoujściem.
ROZDZIAŁ 3: TAJEMNICE KOŁOBRZEGU ….........
15
Sowieci w preludium „rakietowego lata” albo Rosjanie w niemieckich bazach rakietowych –
Skandynawski dylemat Hamleta: Meteoryt czy rakieta? – Obiekt, który wystartował z morza –
Pozaziemski sygnał w 1943 r.?
ROZDZIAŁ 4: ZAGADKI TRÓJMIASTA ….........
17
Wilkommen in Gotenhafen-Hexelgrunt! – Żołnierze Wehrmachtu wychodzą po pięciu latach z
podziemi – Niewiarygodne wydarzenie: latający dysk na gdyńskiej plaży 18 lipca 1943 r.
ROZDZIAŁ 5: PORT W GDYNI – POLSKIE ROSWELL? ….........
20
Konferencja w Gdańsku – Szokujący referat Bronisława Rzepeckiego – Na scenę wychodzą
japońscy filmowcy – Ufokatastrofa w Gdyni: 21 stycznia 1959 r. – Nieznany humanoid na plaży –
Znaleziono ciało Kosmity!
ROZDZIAŁ 6: „DER RIESE”– „OLBRZYM” ….........
23
Kto nie wie – ten mówi, kto wie – ten milczy” – Góry Sowie: hitlerowskie Alamogordo? –
Rakiety, uran i włoscy inżynierowie w „Der Riese” – Laboratorium pod zamkiem Książ –
Dyskoplan startuje z Wrocławia.
ROZDZIAŁ 7: HBEEPLATZ, POLSKI ROSWELL 2 I HITLEROWSKIE UFO W
KARKONOSZACH ….........
28
Channeling z cywilizacji Aldebarana? – Rakietowi i jądrowi specjaliści spotykają się w Czernicy –
Dr von Braun utajnia swoją wizytę – Co faszyści znaleźli na Dolnym Śląsku? – Zagadki ukryte w
Karkonoszach.
ROZDZIAŁ 8: HITLEROWSKI WEHRMACHT NA ANTARKTYDZIE ….........
31
Bursztynowa Komnata (i więcej) w liście naszego informatora – Jednostki do walki poza kręgiem
polarnym w Kowarach – Niemcy zajmują norweski sektor na Antarktydzie – Operation High
Jump: Amerykańskie dywizje na Szóstym Kontynencie.
ROZDZIAŁ 9: URANOWY SZLAK NIBELUNGÓW ….........
37
Walka o strategiczne surowce trwa – ślady wiodą do Jachymowa – Poszukiwania w Beskidach,
Górach Świętokrzyskich i Tatrach – Zbyt wiele bunkrów, jak na nasz gust: Baza Spała-Konewka-
Jeleń – Niebezpieczny ładunek pociągów pancernych.
ROZDZIAŁ 10: ZAKAZANA STREFA GRZECHYNI ….........
41
Grzechynia: hitlerowski „Dreamland”? – Dobrze strzeżony obszar wytwórczy – „Der Riese” i
Grzechynia – analogie nie są przypadkowe – Amerykańskie bombowce nad Tatrami – Księżycowa
Jaskinia a NKWD – Ostatni rozkaz dla załogi dyskoplanu: „Uciekać”!
ROZDZIAŁ 11: U-BOOTY W „KRAINIE CUDÓW” ….........
45
Ostatni U-Boot wychodzi na ocean – WUNDERLAND: Kraina Cudów – Wielką Północną Drogą
Morską do Japonii? – Kto zaopatrywał antarktyczne bazy nazistów? – Ufokatastrofa na Szpic-
– 3 –
bergenie – Atomowe popioły Nowej Ziemi.
ROZDZIAŁ 12: NIEMIECKI DYSKOPLAN NAD PRAGĄ ….........
50
Latające fortece nad Pragą: pomyłka czy celowe działanie – Lot doświadczalny czy ewakuacja? –
Schriever i Habermohl w praskiej Avii – Palcem po mapie, albo w poszukiwaniu zgubionego
dyskoplanu.
ROZDZIAŁ 13: FLUGZEUGWERKE EGER ….........
52
Flugzeugwerke Eger, makiety dla bombowców – Sztuczny gaik i osiem pięter pod ziemię –
Niemiecki wynalazek: fabryka bez dróg i kolei? – Wehrmacht, ŚtB i nurkowie – Samolot, który
mógł startować z boiska.
ROZDZIAŁ 14: BRONIE „V” W PROTEKTORACIE CZECH I MORAW ….........
54
Sowiecka wersja PAPERCLIP-u w Czechosłowacji – Gdzie jest archiwum VI wydziału? – Bronie
odwetowe w Protektoracie: Velvety u Teplic, Plzeń, Brno i Dećin – Pfibram: hitlerowscy uczeni,
uranowa ruda i laboratoria SS – Fałszywe złoto III Rzeszy.
ROZDZIAŁ 15: DIABELSKI SKARB W TECHOUICACH ….........
58
Francuski generał wysyła list, zaś amerykański – komandosów – 32 worki papierów na jednej
tonie trotylu – Štechovicka afera się zaczyna – Szwedzki „Expressen” o planach tajnych broni w
Štechovicach – Amerykanie szczerze żałują, ale nie oddają tego, co wzięli.
ROZDZIAŁ 16: TWIERDZA SUMAUA ….........
60
Hitlerowskie UFO pod Mednikiem? – Niebezpieczeństwo, którego nie można lekceważyć –
Poligon SS w Hradiśfku – Archiwum, skarb albo jedno i drugie! – Böhmerwaldfestung: Twierdza
Śumava – 62 dywizje pod bronią.
ROZDZIAŁ 17: GEHEIME REICHSSACHE LEITMERITZ ….........
63
Podziemna fabryka w Litomericach – Firma Elsabe, fałszywe transakcje w rejestrze handlowym –
Kolejne zagadki: Podziemne zakłady Richard II i Richard III – Pojemniki na ciężką wodę? –
Litomefice: Sekret Rzeszy.
ROZDZIAŁ 18: ŚLADY WIODĄ DO BEZEJOVIC ….........
65
Przedstawiamy następnych eksploratorów – Tajemnicza budowla – Himmler i Skorzeny w
Bezejovicach – Podziemne korytarze, szyby wentylacyjne i elektryczne instalacje Wehrmachtu –
Gdzie wylądował prezent dla dyktatora Perona? – UFO nad lotniskiem w Nesvećilech w maju
1945 r.
ROZDZIAŁ 19: CZESKI ROSWELL 2 I INNE ….........
67
Toužim, 12 grudnia 1944 r.: Czeski Roswell 2 – Ogromny „sterowiec” w Blovicich i dalsze
incydenty – Z Protektoratu na Słowację – Obserwacja słowackiego pilota myśliwskiego –
Dyskoplan nad Koszycami?
ROZDZIAŁ 20: EUROPA PO DESZCZU ….........
70
Europa po „deszczu” – Ghost-rockets, spók-rakaterna, rakiety-widma – 997 przypadków płk
Jacobssona – 20.000 rakiet V w rękach Sowietów – Stalin a panopticum na skandynawskim niebie
– Rozwiązanie zagadki pewnego porwania...
ROZDZIAŁ 21: POLARNA STACJA W...KARKONOSZACH! ….........
74
Poszukiwania w Królewcu – Sejf w podziemiach zamku Wildenhof – Adm. Dönitz chroni
średniowieczne pergaminy – Kriegsmarine buduje schron dla Hitlera – Ponowne poszukiwania w
Karkonoszach – Stacja polarna na ziemi czeskiej?...
ROZDZIAŁ 22: ES KOMMT DER TAG! ….........
78
Faszyści na śladach Wikingów – Niemieckie ekspedycje zmierzają ku północy – Bunkier Hitlera
za kołem polarnym? – Es kommt der Tag! – Akcja „Vinnetou”: Speer chce uciec na Grenlandię! –
Powietrzny most do Arktyki.
ROZDZIAŁ 23: OPERACJA „BROKEN ARROW” ….........
83
Jak to się właściwie zaczęło – ślady wiodą do Roswell – Na Kremlu słuchają „pozaziemskiej
rozmowy” – Operacja „Złamana Strzała” – Niemieckie dyskoplany w Nowym Meksyku? – V-7:
Samolot z atomowym napędem – Powiedzmy to wreszcie wprost: Film Santilliego jest
falsyfikatem!
– 4 –
ROZDZIAŁ 24: POWRÓT ASTRONAUTÓW HITLERA ….........
88
Po raz pierwszy w historii Ludzkości: faszystowski astronauta na orbicie – Okropna wizja: Hitler
żyje! – Bronie za życie rakietowych niewolników – Tajne inspekcje profesora Wehrnera von
Brauna.
ROZDZIAŁ 25: SPOTKANIA Z „FOO-FIGHTERS” ….........
91
Zemsta z niebios: „latające fortece” nad Niemcami – 23 listopada 1944 r.: panika w powietrzu –
„Tam gdzie są foo, tam jest i ogień” – Zgłoszeń i meldunków przybywa – UFO w czasie
przeciwuderzenia w Ardenach – „Ostatni pilot eskadry foo-fighters”.
ROZDZIAŁ 26: ZAKOŃCZENIE – POZAZIEMSKIE TECHNOLOGIE W TRZECIEJ
RZESZY? ….........
94
Jeszcze jedno o foo-fighters – „Złapać, ale nie strzelać!” – Feuerball und Kugelblitz – Przegląd
samolotów przeszłości – Od broni odwetowych do hitlerowskiej stacji kosmicznej „Andromeda” –
Projekt „Uranus” – Pozaziemski desant w III Rzeszy?
O AUTORACH ….........
98
LITERATURA ….........
99
– 5 –
WSTĘP
Książka, którą trzymacie właśnie w ręku powstała dzięki inspiracji badaczy historii II wojny
światowej: dr Ludvika Součka z Republiki Czeskiej, Ole-Jonny Braennego z Danii, Clasa Svahna
ze Szwecji, Alfredo Lissoniego z Włoch, dr Franka E.Strangesa z USA, a także Polaków: Joanny
Lamparskiej, mjr Stanisława Siorka z wrocławskiego EXPLORATORA, red. Bogusława Woło-
szańskiego z Telewizji Polskiej, przy wydatnej pomocy red. Bronisława Rzepeckiego z „Wizji
Peryferyjnych” i „Czasu UFO”, red. Marka Rymuszko z „Nieznanego Świata”, red. Benity Cempel
z „Głosu Wybrzeża” i wielu innych którzy poświęcili swój czas, łamy prasy i środki materialne
tematowi hitlerowskich dyskoplanów.
W tej pracy przedstawiono wyniki czterech lat pracy. Nie jest tego dużo, co jest zrozumiałe, jako
że zdecydowana większość źródeł jest z różnych przyczyn ukryta czy utajniona za klauzulą „Tajne
Specjalnego Znaczenia”, a także z niechęci profesjonalnych historyków do spojrzenia na historię
najnowszą (i w ogóle na historię) z innego, niż swój własny, punktu widzenia. Przecież istnieją
uczeni, pracownicy naukowi, którzy pracując w Wyższej Szkole Pedagogicznej w K. negują fakt
istnienia paktu Hitlera ze Stalinem (czy jak kto woli paktu Ribbentropa z Mołotowem) i masakry w
Katyniu, od razu rodzi się pytanie, co można powiedzieć o takim „uczonym”?... Czy ma sens
zadawanie mu jakichkolwiek pytań, czy ma sens prośba o jakąkolwiek pomoc? Tak więc jesteśmy
ograniczeni jedynie dostępnymi materiałami, które nie są – niestety – obiektywne... Ale nie ma tego
złego, co na dobre nie wyjdzie – i jak wskazuje na to przykład Wiktora Suworowa, który pisał swe
książki tylko w oparciu o oficjalne źródła sowieckie – także na tej podstawie można dojść do
prawidłowych wniosków.
Publikacja nasza jest w zasadzie rozwinięciem VI.Rozdziału pracy pt. „Tryptyk ufologiczny –
Ufologia a polityka”, napisanej w 1993 r. Już ze słowa wstępnego do tej rozprawy można
przeczytać, że problematyka fenomenu UFO była niejednokrotnie użyta do politykowania i przez
polityków oraz politykierów w celu osiągnięcia wyznaczonych celów, jak to miało miejsce np. w
przypadku katastrof UFO na Spitzbergenie, Roswell lub Islandii, tajemniczych „bolidów” nad
Polską, Czechosłowacją i innymi krajami Układu Warszawskiego w latach 70. czy 80. Nie inaczej
było także w przypadku skandynawskiej fali UFO w lecie 1946 r. Oraz w czasie „podwodnej fali
USO” w pierwszej pięciolatce, a dowiemy się, że to UFO spowodowały katastrofy elektrowni
jądrowych w Harrissburgu i Czernobylu...
Tym razem w centrum naszej uwagi znalazły się problemy istnienia latających dysków,
skonstruowanych przez hitlerowskich uczonych w czasie II wojny światowej. Mamy całkiem
mocne dowody na to, by stwierdzić iż grupa uczonych Hitlera zaplanowała i wykonała konstrukcję
dyskoplanu z napędem odrzutowym czy nawet jądrowym!
W naszej pracy cytujemy wypowiedzi tych, którzy zetknęli się z największymi tajemnicami
Trzeciej Rzeszy – nic o tym nie wiedząc. Dedykujemy Im naszą książkę, bowiem się Im to należy
już za to samo, że żyli Oni w ciągłym strachu przed fizycznym unicestwieniem czy załamaniem
psychicznym z rąk hitlerowskich barbarzyńców, a po tzw. „wyzwoleniu” także stalinowskiej dziczy.
Dalszym czynnikiem, z którym musieliśmy się liczyć, był czas. Czas niszczący materialne
dowody, czas wymazujący pamięć świadkom i zabierający Ich do Wieczności. I nasza praca ma
spowodować to, by ludzie o tym nie zapomnieli, bo zapomnienie – jak pisał poeta – to śmierć
naszej duszy.
To właśnie dlatego dedykujemy naszą pracę tym, którzy przeszli przez piekło hitlerowskich
obozów śmierci i stalinowskiego Gułagu – przy nich blednie groza bijąca z obrazów Hieronimusa
Boscha – i także tym, którzy już zapomnieli, że nasze ziemie stały się pierwszymi ofiarami
hitlerowskiego barbarzyństwa i sowieckiego zdziczenia, zanim cała reszta wolnego świata
zorientowała się o co w tym wszystkim chodzi.
– 6 –
Nie, prawdy nie można zapomnieć, bo płaci się za nią drogo, tak drogo, że nie ma na nią żadnej
ceny. A jeżeli nawet, to za cenę niebotycznych ofiar. Ultranowoczesna technika w rękach barba-
rzyńców może tylko zabijać, bowiem barbarzyńca może przy pomocy tej techniki jedynie poszerzać
swój „Lebensraum” czy „Światową Republikę Rad”, co wyraża się w narzucaniu światu albo Pax
Germanica albo Pax Sovietica... Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że właśnie tak jest i nie inaczej
– i tylko człowiek nienormalny albo o złej woli będzie temu zaprzeczał. A takich postaw jest
między nami coraz więcej...
Dr Milos Jesensky
Inż. Robert K. Leśniakiewicz
– 7 –
ROZDZIAŁ 1
ZACZĘŁO SIĘ W PEENEMÜNDE
Na północnym cyplu „Zakazanej Wyspy” – „Wyspa Mózgów Niemieckich” – Siedem razy z
panopticum Wunderwaffe – Złowieszcza lista wcale się nie kończy: latające dyski, bojowe
lasery, śmiercionośne promienie i pioruny kuliste w rękach nazistów.
Peenemünde jest małą wioską, która – jak mówi jej nazwa – znajduje się u ujścia do Morza
Bałtyckiego – rzeki Peene (Piany), która znajduje się najdalej na zachód od swych dwóch
pozostałych sióstr: Świny i Dźwiny. Niemcy w swym grabieżczym pochodzie na wschód nadawali
nazwy niemieckie słowiańskim zdobyczom – stąd właśnie to podwójne nazewnictwo. To nie
Słowianie odebrali Germanom, Teutonom i Prusakom ich własność, a powrócili oni na swe dawne
miejsca – wbrew temu, co głosi się w niektórych polskich szkołach... Proszę nie zapomnieć, że
Stralsund to słowiańskie Strzałowo, Wolgast to słowiańskie Wołgoszcz, a Berlin to słowiański
Bralin... Peenemünde to po prostu Pianoujście, tak jak np. Świnoujście. Nie Schwenemunde...
Przed 1935 rokiem, mało kto wiedział o istnieniu tej rybackiej wioski. Jedynie ci, którzy lubili
spokój, ciszę i samotność wśród sosnowych lasków, wydm i nad brzegiem Bałtyku, wśród krzyku
mew i głosów innego ptactwa – wiedzieli o istnieniu tego uroczego kąpieliska. Dziś jest tam nawet
Naturschutzgebiet (NSG) Peenemunder Haken u.Struck – rezerwat przyrody i Landschafts-
schunggebiete (LSG) Usedom (Uznam) obejmujące całą niemiecką część Uznamu jeszcze za
czasów istnienia tzw. Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
W roku 1936 okazało się, że Peenemünde wypełnia doskonale wymogi zachowania tajemnicy
dla założenia i działalności HVP – czyli Heeres Versuchsanstalt Peenemünde – Ośrodka Badaw-
czego Sił Lądowych. W roku 1937 postawiono budynki mieszkalne dla naukowców i personelu
pomocniczego i od tego właśnie roku HVP rozpoczyna swą złowrogą działalność w służbie
hitlerowskiej machiny wojennej. W jego laboratoriach, pracowniach konstruktorskich i poligonach,
miały się jak najszybciej narodzić przyszłe bronie nazwane „odwetowymi” (Vergeltungswaffe), –
od czasu, kiedy Niemcom dobrały się do skóry armie Sprzymierzonych. Były to następujące
wynalazki:
1. Fi-103 VI – zwane latającymi bombami, de facto będące bezpilotowymi samolotami
odrzutowymi, których celem były miasta Aliantów: zrazu Londyn, potem Antwerpia.
2. V-2/A4 – to była rakieta średniego zasięgu, współczesny prototyp MRBM. Jej ładunek bojowy
wynosił 1.000 kg TNT (ładunek bojowy V-1 był o połowę mniejszy). Taka nośność w tym czasie
była interesująca, ale za mała, by przenieść ówczesną bombę A, której masa wahała się pomiędzy 5
a 6 tonami. Pewnym rozwiązaniem tego problemu były tzw. „głowice radiologiczne” czyli ładunki
kombinowane z materiału wybuchowego kruszącego (np. TNT) w otulinie z radioizotopu z krótkim
półczasem zaniku – np.
60
Co,
l31
J czy
l38
Sr. Do konstrukcji tego rodzaju broni w III Rzeszy na
szczęście nie doszło, ale Alianci bardzo liczyli się z możliwością jej wynalezienia i użycia – jej
wykrycie i unieszkodliwienie było jednym z celów misji ALSOS.
3. V-3 albo „Tausendfussler”, „Schnelle Elise” czy „Hochdruckpumpe” było superdziałem o
kalibrze 6 cali czyli 150 mm, ale długości lufy wynoszącej aż 127m. Miało ono miotać
trzymetrowej długości pociski na odległość 160 km i dzięki temu można było by ostrzeliwać
Londyn poprzez Kanał La Manche. Faszyści próbowali zrobić działobitnię V-3 w okolicach
miejscowości Mimoyecques, ale unieszkodliwiono je przy pomocy nalotu dywanowego raz na
zawsze...
4. V-4 – to rozwojowy wariant pilotowanej latającej bomby V-1. Dzięki niesamowitej odwadze
– 8 –
pilotki doświadczalnej numer 1 III Rzeszy – kpt. pil. Hannie Reitsch – hitlerowskim uczonym udało
się rozpracować aerodynamikę V-1, zaś jej loty zainspirowały Japończyków do skonstruowania
pilotowanej latającej bomby „Okha” lub „Oka” (Amerykanie nazywali ją „Baka”) dla swych
lotników-samobójców – kamikadze.
5. V-5 to „Natter” albo Bachem Ba-349 – A, B i C był kolejną wersją rakietoplanu. Była to broń,
która potencjalnie mogła odwrócić nieco losy II wojny światowej. Poddźwiękowy samolot rakie-
towy uzbrojony w niekierowane pociski rakietowe „Orion” albo „Föhn” stanowił poważne
zagrożenie dla bombowych wypraw Aliantów nad Niemcy i tak na dobrą sprawę, był bronią która
wyprzedziła swój czas. Rozwojowymi wersjami „Nattera” były rakietoplany „Bell X-1”, „Bell X-2”
i „Bell X-15 Flying Dagger”, na których Charles „Chuck” Yeager bił swe rekordy prędkości lotu, a
które powoli uchylały nam drzwi w Kosmos.
6. V-6 czyli „Urzel” – to były rakiety wystrzeliwane już spod wody, z pokładu okrętów
podwodnych. Ich następna generacją są dzisiejsze ICBM wystrzeliwane z pokładów rakietowych
okrętów podwodnych. Niemcy pracowali już nad tym w latach 40.!
7. V-7 „Haunebu 1...9” albo „Vril” – to był latający dysk charakteryzujący się dużym
udźwigiem, prędkością i manewrowością i w dodatku niewidzialny dla radarów, ergo „UFO w
służbie Hitlera”.
Gdybyś Czytelniku myślał, że dostaliśmy się już na koniec tej dziwnej listy, to się mylisz –
bowiem lista ma swój dalszy ciąg:
8. V-8 – to latające dyski różnych typów. Chodzi tu prawdopodobnie o rozwinięcia konstruk-
cji ,,Haunebu”/„Vril” z lepszymi właściwościami. Mogłoby być prawdziwym domniemanie, że
Niemcy zbudowali różne typy tych dyskoplanów – w tym przystosowanych do lotów kosmicznych
– jak twierdzą niektóre źródła.
9. V-9 czyli czołgi wykonane z jednego kawału metalu. Taka maszyna byłaby praktycznie
odporna na uderzenia konwencjonalnych, podkalibrowych i kumulacyjnych pocisków przeciw-
pancernych, a także wykazywałby odporność na uderzenia czynników rażących wybuchów
jądrowych – innymi słowy mówiąc faszyści szykowali się do stworzenia pojazdów bojowych
atomowego pola walki!
10. V-10 czyli działo ultradźwiękowe. Niemcy rzeczywiście nad czymś takim pracowali i
według red. Bogusława Wróbla z „Exploratora” idzie tu o V-9 „Schallkanone” – działo dźwiękowe,
którego działanie opierało się na eksplozji materiału wybuchowego w ognisku zwierciadła parabo-
licznego, co wywoływało fale dźwiękowe niszczące system nerwowy na odległość do 150 m.
Badania nad tą bronią trwały aż do kwietnia 1945 r.
11. V-11 to lasery bojowe albo laserowa Broń Radiacyjna (LBR). Promienie śmierci. Trudno
powiedzieć, czy nazistowskim uczonym był znany efekt kwantowego wzmocnienia światła, i być
może chodzi tu jedynie o pobożne życzenia hitlerowskich bonzów...
12. V-12 czyli sztucznie stworzone chmury zapalające, co przypomina nam znane choćby z
wojny w Zatoce Perskiej bomby paliwowo-powietrzne, których działanie przypomina wybuch
jądrowy w miniaturze.
13. V-13 czyli zdalnie sterowane latające bomby. Niemcy mieli coś takiego już w 1943 r.! Była
to bomba Hs-293 prowadzona falami radiowymi.
14. V-15 albo „inteligentne” pociski artyleryjskie bądź rakietowe. Inny pogląd żywi red. Bo-
gusław Wróbel, który uważa, że V-15 to było elektromagnetyczne działo skonstruowane w
zakładach Gesellschaft für Geratebau in Kleis bei Mittewald.
15. V-16 czyli elektromagnetyczna rakieta Km-2. Czy chodzi tutaj o urządzenie latające dzięki
komorom oscylacyjnym prof. dr inż. Jana Pająka? Czyżby hitlerowcy wpadli na ten pomysł już w
1942 r.? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że idzie o dysk. Inna bowiem konstrukcja nie pasuje do teorii
komór oscylacyjnych!
16. V-17 albo paraliżujące promienie. Najprawdopodobniej chodzi tu o poddźwięki o często-
tliwościach poniżej 10 Hz. I tak: infradźwięk o częstotliwości 7 Hz zatrzymuje pracę serca, zaś
infradźwięk o częstotliwości o 1 Hz większej zabija człowieka w kilka sekund! Infradźwięki o
częstotliwości 5 Hz i poniżej mając odpowiednią moc są w stanie rozwalić każdą konstrukcję
budowlaną – od mostu czy wieżowca aż po ciężkie bunkry... Czyżby chodziło o taką broń? Być
– 9 –
może tak, ale jej działanie jest obosieczne. I tu rzecz ciekawa, już na początku lat 30. nad zagad-
nieniem wykorzystania poddźwięków pracowali... sowieccy naukowcy!
17. V-18 czyli elektronicznie wytwarzane pioruny kuliste.
Nie dobrnęliśmy jeszcze do końca tej listy. Prosimy Czytelnika, by sobie uświadomił to, ile z
tych wynalazków zostało już wprowadzonych w życie po II wojnie światowej, i to nie bynajmniej
na pożytek ludzkości...
Wszystkie wymienione tu projekty od V-6 aż do V-18 były w stadium prototypu, a kto wie, ile
jeszcze takich pomysłów na wytworzenie jeszcze bardziej niszczących i efektywnych „broni obron-
nych” zrodziło się w czaszkach fanatycznych wyznawców spod znaku swastyki? (Prosimy o
wybaczenie wszystkich wyznawców buddyzmu i lamaizmu!) Na to pytanie nie jesteśmy w stanie
odpowiedzieć ani teraz, ani w przyszłości.
Powyższa klasyfikacja jest jedynie przybliżoną, bowiem różni autorzy powołując się na różne
źródła niejednokrotnie sobie przeczą, już to z powodu dezinformacji niemieckiej, już to z powodu
dezinformacji w łonie samych Sprzymierzonych – my wychodzimy z założenia, że nie ważne jak
zwał, tak zwał – ważne jest to, że takie pomysły w ogóle były wprowadzane w życie – i to jest w tej
pracy najważniejsze. Nas interesuje cała panorama zagadnienia, a detale zostawiamy historykom,
bo oni od tego są...
Red. Bogusław Wróbel domniemywa, że V-7 miał trzy różne trzy wersje: DM-1, DM-2 i DM-3,
które testowano nad jeziorem Chimsee, zaś niedokończone prototypy DM-2 i DM-3 zostały w 1945
r. przewiezione do USA. Na bazie konstrukcji DM w zakładach Focke-Wulfa skonstruowano tzw.
„skrzydlate koło” („Treib-flugel”), a z niego na wiosnę 1944 r. powstał doskonalszy model
napędzany trzema silnikami rakietowymi „Lorin”, uzbrojony w działo MK-103 i km MG-151. Był
to samolot pionowego startu i lądowania. Tyle red. Wróbel. Skąd wzięły się takie oznaczenia, o tym
później.
Istnieje możliwość, iż niektórzy Czytelnicy naszej książki przypomną sobie coś nowego, związa-
nego z tą tematyką – byli więźniowie obozów koncentracyjnych Hitlera czy Gułagu Stalina na
Syberii i w Kazachstanie. Być może niektórzy z nich widzieli na niebie latające dyski z kopułką w
latach 1935-1950. Jeżeli tak, to znaczy, że Czytelnicy natknęli się na jedną z najskryciej i najpilniej
strzeżonych tajemnic Trzeciej Rzeszy...
– 10 –
ROZDZIAŁ 2
KONIEC WILCZEGO STADA
Tajemnica U-511 – „Elster” – Wilcze stado atakuje z głębin oceanu – Superdziała na wyspie
Wolin – Hitlerowskie dyskoplany z referatu Jurija Straganowa – Latające Talerze nad
Świnoujściem.
Rozdział ten zaczniemy pytaniem żywcem przeniesionym z teleturniejów i telewizyjnych qui-
zów: Co nam mówi nazwisko kapitana marynarki (U-Bootwaffe) Fritza Steinhofa? Prawdę
powiedziawszy bardzo mało. Był on jednym z dowódców U-Bootów Kriegsmarine III Rzeszy.
Dowodził okrętem podwodnym o numerze taktycznym U-511, standartowym U-Bootem typu XVII.
Tak było do czerwca 1942 r.
W połowie czerwca 1942 r. – dokładnej daty nie podaje żadne znane nam źródło – z pokładu
zanurzonego U-511 na głębokości 25 m, odpalono salwę pocisków rakietowych. Rakiety te
przeleciały z miejsca odpalenia trzy kilometry a potem zwaliły się do wody. Tak to właśnie
narodziła się rakieta „Urzel”, „Ursel” czy „Ursula” – jak ją nazywa Leonid Płatów w książce pt.
„Tajemniczy okręt podwodny” (Warszawa 1974). Czym była tajemnicza „Urzel”? Była to hybryda,
tandem dwóch pocisków rakietowych: V-2 była tylko pierwszym stopniem. Drugi miał ładunek
konwencjonalnego materiału wybuchowego, który in spe miał być zastąpiony głowicą jądrową. Czy
to właśnie nad tym pracowali eksperci w Górach Sowich? A może w torpedowni i podziemiach
kompleksu Gotenhafen-Hexelgrunt czy Stettin – gdzie na Jeziorze Dąbie znajduje się niemal
identyczna budowla torpedowni, jakiej ruiny znajdują się na Zatoce Puckiej?...
Co wiemy o tych morskich poligonach Kriegsmarine w Zatokach Gdańskiej i Pomorskiej?
Przede wszystkim to, że znajdowały się one w okolicach kompleksu HVP i poligonu rakietowego
SS we Władysławowie, a także poligonów rakietowych w Ustce, Łebie (ostatnio znaleziono tam
resztki wyrzutni rakietowych, które dowodzą tego, że to właśnie z Łeby odpalano rakiety w stronę
Szwecji i innych krajów skandynawskich w czasie „rakietowego lata '46”, co podały niektóre
agencje prasowe i stacje TV w lipcu 1998 r.), na wyspach Ruggen i Greifswalder Oie. Rakiety
„Urzel” miały pokazać swoją przydatność w czasie najbardziej spektakularnej misji U-Bootwaffe,
znanej pod kryptonimem „Elster”, której celem było ostrzelanie rakietami V Nowego Jorku –
miasta szczególnie znienawidzonego przez Grossadmirala Karla Dönitza. Dzięki doskonałej pracy
wywiadu US Navy i technicznemu sztabowi tzw. Tenth Fleet – czyli X Floty (nie chodziło tu
bynajmniej o flotę sensu stricto, a o grupę stacji nasłuchowych „huff-duff”, wspartą kolektywem
dekryptażystów i kryptologów, matematyków i najprymitywniejszych komputerów, którą dowodził
szef wywiadu wojskowego USA – admirał Knowles), udało się przechwycić i zatopić 5 z 7 U-
Bootów z tego stada: U-518, U-805, U-858, U-880, U-881 i U-1235, a także U-546. Oficjalnie na
pokładach tych U-Bootów nie było żadnych Wunderwaffen, ale... członkowie załóg 44 okrętów,
które przechwytywały je na Atlantyku twierdzą, że trafiane pociskami U-Booty eksplodowały z
hukiem o wiele silniejszym, niż w przypadku „zwykłych” okrętów podwodnych. A to oznacza, że
na ich pokładach rakiety „Urzel” z całą pewnością były...
Jak tu już powiedzieliśmy – Amerykanie przechwycili dwa U-Booty z tego wilczego stada, bo
załogi ich poddały się Amerykanom. Było już po połowie maja 1945 r. i wojna w Europie się
skończyła. Kto wie, czy te okręty podwodne nie były przeznaczone do walk na Dalekim Wschodzie
i Pacyfiku? Tam walki trwały do 2 września 1945 r. – czyli do dnia podpisania przez delegację w
Manili aktu bezwarunkowej kapitulacji, a do tego czasu każdy okręt podwodny był Japończykom
potrzebny jak sól ziemi, do budowania obrony przed amerykańską inwazją na wyspy japońskie. Kto
wie, czy nie są prawdziwe pogłoski o tym, że już po kapitulacji Japonii jacyś japońscy inżynierowie
– 11 –
nie prowadzili dalej swych prac na którymś z odległych atoli Pacyfiku, gdzie nie dotarło jeszcze
argusowe oko protoplasty CIA – JIC. Nie istniał jeszcze zwiad satelitarny, a zwiad lotniczy też
pozostawiał wiele do życzenia. Zwiad lotniczy zdał egzamin na Europejskim Teatrze Działań
Wojennych, dawał sobie nieźle radę na przestrzeniach trzech oceanów, ale co innego poszukiwania
grupy okrętów przeciwnika, a co innego poszukiwanie bazy na jakimś zapadłym atolu wśród
bezkresów Pacyfiku. To są dwie różne sprawy! Dostawę ludzi i sprzętu do takiej bazy mogły
zapewnić tylko hitlerowskie U-Booty i Japońskie Sensuikany...
Istnieje możliwość, że nieudolnie przeprowadzona operacja „Elster” była działaniem opóźnia-
jącym i odciągającym uwagę Amerykanów od czegoś innego, co rozgrywało się w innej części
Wszechoceanu, ale o tym później...
Kolejnym „polskim śladem” w sprawie hitlerowskich VuWa (jak skrótowo mówili o tym sami
Niemcy) jest kompleks działobitni V-3 na wyspie Wolin. V-3 były superdziałami o małym w sumie
kalibrze – wszystkiego 150 mm, gdzie tam im do „Lange Maxa” czy „Dicke Berte” (380 mm i 420
mm), ale za to z rekordowo długą lufą – 127 m! Kudy im do „Wielkiego” i „Małego Babilonu”
Saddama, których lufy miały kaliber 500 i 1.000 mm, ale ich długość wynosiła zaledwie 100 m... I
jeszcze a propos „Babilonów”, to Irakijczycy chyba nawet nie wiedzą, że myśl, która zainspirowała
ich do stworzenia obu tych superdział mogących ostrzeliwywać terytorium Izraela i razić sztuczne
satelity Ziemi, powstała właśnie tu – nad naszym siwym Bałtykiem w latach 30!
„Hochdruckpumpe” miała mieć zasięg powyżej 160 km, i mało brakowało, by Niemcy nie zalali
z francuskiego brzegu Kanału La Manche lawiną pocisków o kalibrze 6'' i długości 3 m Londynu i
okolic. Napisaliśmy celowo „Londynu i okolic” bowiem z powodu gładkości luf i niestabilności
długich pocisków w locie do celu, działa V-3 miały mieć rozrzut aż... 20 km na dystansie 180-200
km! Niosły one ładunek 25 kg TNT, który mógł rozwalić każdy dom. I tutaj mamy nasze
ufologiczne polonicum, bowiem znany polski ufolog – Kazimierz Bzowski z Warszawy – w 1947 r.
wraz z kolegami z wojska znalazł cały skład takich pocisków zatopionych w okolicy Wisełki na
wyspie Wolin, nieopodal brzegu... Pociski te wydobyto i wywieziono do ZSRR.
Rzeczone działobitnie znajdują się również na południowym stoku Borowej Góry leżącej
pomiędzy Lubinem a Karnocicarni. Pociski odpalano w kierunku Bałtyku i poligonu wojskowego w
okolicach Gryfina. Podobno pociski odpalane na Bałtyk przelatywały nad Międzyzdrojami (kilka z
nich wydobyto tuż po wojnie z przyległego do miasta akwenu), zaś te, które nie wpadły w wodę –
leciały w kierunku dalekich red Świnoujścia czyli około 25 km (czyli 13,5 Mm) od działa. Te, które
leciały w kierunku Gryfina, miały do pokonania 65 km i padały na poligon w okolicach miasta.
Hitlerowskie próby dokonane w okolicach Międzyzdrojów zaowocowały potem wybudowaniem
potężnego kompleksu wyrzutni V-3 we francuskiej miejscowości Minoyecques, co stanowiło
ogromne zagrożenie dla stolicy Wielkiej Brytanii i okolic. Stanowiska „Tausendfusslera” znisz-
czono dywanowymi nalotami z użyciem 5-tonowych bomb burzących „cook” znanych jako
„bomby trzęsienia ziemi” (Quake-Bomb), które rozniosły nie stężony jeszcze beton konstrukcji
działobitni, literalnie go rozchlapując... Podobnie Alianci unieszkodliwili wyrzutnie V-2 w
nieodległym miasteczku Epperleqque.
Zmieńmy temat.
Rosyjski autor Boris Apołłonowicz Szurinow w swej fundamentalnej monografii pt. „Paradoks
XX wieka” (Moskwa 1991) powołując się na Charlesa Garreau w „L 'Historie” nr 368, 1977 pisze,
że:
„..w laboratoriach Szczecina (Dąbia), Peenemünde, Dortmundu i Essen, grupa niemieckich
naukowców rozpoczęła pracę nad dyskokształtnym helikopterem F-7. 17 maja 1944 r. F-7 wykonał
swój pierwszy lot. (...) Aparat miał kształt dysku o średnicy 21 m. ”
Kiedy rozpoczęto te prace? B. A. Szurinow twierdzi, że to było w maju 1943 r., kiedy Alianci
zrzucali tysiące ton bomb na Zagłębie Ruhry i Saarę, a Hitler wydał rozkaz do operacji „Cytadela”
na froncie wschodnim. Zapamiętajmy sobie tę datę, bowiem jest ona znacząca – właśnie wtedy
rozpoczęto działalność mającą na celu produkcję VuWa już na skalę przemysłową.
Jeżeli idzie o literaturę sowiecką/rosyjską, to główny problem polega na tym, że trzeba było
dokonać transkrypcji liter łacińskich na cyrylicę i vice-versa, a zatem w tej literaturze możemy
spotkać oznaczenia: F-7, We-7, W-7 czy fonetyczne Fau-7, zawsze w kontekście dyskokształtnego
samolotu bądź helikoptera!...
– 12 –
Wydaje się nam, że B. A. Szurinow łączy ze sobą dwie informacje: o tzw. MODELU N-1 (DM-1
według red. Wróbla) z informacją o MODELU N-3 (DM-3) V-7, tak jak to wynika z pracy Jurija
Stroganowa i dr Franka Strangesa.
O czym pisze Jurij Stroganow? – a o tym, że m.in. hitlerowcy skonstruowali:
„... latające maszyny w kształcie dysku: MODEL N-1 „Skrzydlate koło”. Model ten był
testowany w okolicach Pragi Czeskiej. Jego konstruktorami byli inżynierowie Schriever i
Habermohl. Był to pierwszy samolot pionowego startu i lądowania. Skonstruowano go na bazie
koła o dużej średnicy, obracającego się wokół kabiny, z której regulowano pochyleniem łopatek
turbiny, obracających się na jego obwodzie. Odpowiednio regulując kąt natarcia łopatek, można
było uzyskać siłę nośną i postępowy ruch całego aparatu. N-1 był napędzany silnikami odrzuto-
wymi. (...) MODEL N-2 był samolotem pionowego startu i lądowania – rozwiniętym wariantem
MODELU N-1 (...) MODEL N-2 osiągał prędkość rzędu 1.200 km/h czyli około 1 Ma. MODEL N-
3 „Dysk Bellonzo” miał dwie wersje o średnicach 38 i 68 m. N-3 był napędzany bezdymnym i
bezpłomiennym silnikiem, który skonstruował austriacki inżynier – Victor Schauberger. Silnik
potrzebował do swej pracy tylko wody i powietrza.
Głównym przejawem jego działania był ukierunkowany wybuch (jak w silniku rakietowym –
przyp. R.K.L.), który generował antymagnetyczne pole, dzięki czemu pojazd lewitował w polu
magnetycznym Ziemi. Na obwodzie znajdowało się 12 silników odrzutowych, które pełniły dwie
role: chroniły główny silnik lewitacyjny i nadawały całej konstrukcji ruch postępowy. 19 lutego
1945 r. „Dysk Bellonzo ” wykonał swój pierwszy i ostatni lot doświadczalny. Piloci osiągnęli w
czasie trzech minut lotu 15.000 m wysokości przy prędkości 2.200 km/h, czyli około 2 Ma... ”
Sądzimy, że cała rzecz nie jest całkowicie jasna, a jednak na uwagę zasługuje jeden fakt. Już po
skończeniu walk w 1945 roku, doszło do Bliskiego Spotkania z UFO na plaży w Świnoujściu –
wtedy jeszcze Swinemünde – co stało się na wiosnę roku 1947. Nieznany sowiecki żołnierz, o
którym wiadomo jedynie tyle, że nazywał się Fiodor Fiodorowicz, otrzymał od świadka opis
następującego wydarzenia:
„Pozdrawiam Was Fiodorze Fiodorowiczu!
Zadał mi Pan 11 pytań, na które odpowiadam jak potrafię najlepiej. Te talerze widziało mnóstwo
ludzi. Było to na wiosnę w roku 1947, kiedy – nie pamiętam dokładnie – w Niemczech, w
Swinemünde, na brzegu Morza Bałtyckiego w odległości 400-500 m. Pomiędzy 10 a 11 przed
południem było ciepło i przyjemnie, na morzu sztil... Latało tam wiele talerzy. Ponad nimi
znajdował się większy obiekt, przypominający oponę do Gaza-51. Obiekty podnosiły się w górę
pionowo, a potem powoli odlatywały horyzontalnie nad pełne morze. Były białe, jak duraluminium
i odbijały światło jak lustro. Większe trzymały się na wysokości 150-200 m nad ziemią i zniżały się
ku niej. Niektóre były nawet o 2 metry ode mnie! Jednego z nich chciałem nawet przebić bagnetem,
ale mi się to nie udało. Dwa talerze poleciały nad baterię plot. zawisły nad nią w powietrzu,
kolebiąc się z boku na bok. Potem małe talerze podleciały ku większym i wszystkie powoli się
oddaliły. Nie udało mi się dopaść żadnego z nich...
Myślę, że powinniście się skontaktować z ówczesnym dowódcą – majorem Bielajewem. Mówił
nam, że to Amerykanie fotografowali nasze stanowiska ogniowe i okręty podwodne naszego
północnego skraju obrony. Inni zaś mówili, że na lotniskowcu „Graf Zeppelin” doszło do eksplozji
jakiegoś urządzenia, ściśle tajnego, a wiadomo było, że jest on zatopiony. („Graf Zeppelin” został
uszkodzony w porcie w Hamburgu przez Aliantów w czasie jednego z rajdów bombowych w
kwietniu 1945 r. – przyp. R.K.L.) Barwa tych obiektów była podobna do tego pokrętła z radia
„Meridian”, zaś na krawędzi były punkty. Talerze leciały od morza na południe (tzn. nad wyspę
Uznam/Usedom i dalej w kierunku Zalewu Szczecińskiego – przyp. R.K.L.), a w tym czasie coś się
działo w naszej SON. (Stancja Orudijnoj Nawodki – stacja namiarów artyleryjskich – przyp.
R.K.L.) Kiedy było już po wszystkim, zaczęli od nas zbierać zeznania i dali nam do podpisania
papier o zachowaniu wszystkiego w najgłębszej tajemnicy. Potem oddetaszowano mnie do Piławy
(Bałtijska) i nic nikomu nie mówiłem.”
Cóż to może znaczyć? Dlaczego Pozaziemianie interesowali się sowieckimi umocnieniami na
wybrzeżu Bałtyku? Tak czy inaczej, nie musieli to być wcale Obcy, a może tylko Rosjanie, którzy
trenowali się w prowadzeniu niemieckich dyskoplanów V-7 na własne baterie plot.... A czemużby
nie? Przecież dystans pomiędzy Świnoujściem a HVP Peenemünde wynosi zaledwie 35 km w linii
– 13 –
prostej... Przecież to nie Amerykanie, Anglicy czy Kanadyjczycy, a właśnie Sowieci okupowali
wschodnie landy Niemiec w tym Uznam/Usedom i HVP! To oni właśnie odwieźli do ZSRR cale
laboratoria z ponad 5.000 osób średniego i niższego personelu technicznego pracującego tam do
ostatniej chwili! Mylą się Brad i Sherryl Steigerowie pisząc, że:
„Badacze, którzy przeniknęli poprzez intrygi rządu USA, odkryli to, iż Obcy nawiązali kontakt z
uczonymi hitlerowskimi na początku lat 30. Wielu z nich uciekło z Rzeszy po dojściu Hitlera do
władzy w obawie przed prześladowaniami, do USA, gdzie zaczęli pracować dla PROJECT
RAINBOW. (Czyli PROJEKT TĘCZA – stworzenie konstrukcji „stealth” w latach 40.
Prawdopodobnie pracowano tam także nad dyskoplanami... – przyp. R.K.L.) (...) W czasie II wojny
światowej, wielokrotnie obserwowano Nieznane Obiekty latające i opisywano je jako „foo-
fighters”. (...) Także istnieją dowody na to, że niemieccy specjaliści rakietowi uzyskali kontakt z
pozaziemskimi technologiami i jest możliwe, że hitlerowcy dorwali pozaziemski aparat latający.
Kanadyjczycy zdobyli plany dyskokształtnego aparatu latającego (...). Już po wojnie, zakłady De
Havilland Aircraft Corporation skonstruowały latający dysk według planów niemieckich uczo-
nych”.
Jak żeśmy tu już nadmienili, Peenemünde dzieliło od wojsk kanadyjskich co najmniej 200 km,
zaś HVP w rzeczywistości został zajęty przez wojska 2 Frontu Białoruskiego – Armii Czerwonej.
Przejęty materiał został przesłany wraz z ludźmi pod konwojem wojsk NKWD do Związku Sowiec-
kiego, gdzie nadal kontynuowano badania pod okiem samego marszałka żandarmerii Ławrientija
Pawłowicza Berii...
Podobny los spotkał niemieckich fizyków atomowych, których wysłano do wojennej kolonii w
Agudzerze (Gruzja), gdzie zmuszono ich do badań związanych z produkcją broni jądrowej.
– 14 –
ROZDZIAŁ 3
TAJEMNICE KOŁOBRZEGU
Sowieci w preludium „rakietowego lata” albo Rosjanie w niemieckich bazach rakietowych –
Skandynawski dylemat Hamleta: Meteoryt czy rakieta? – Obiekt, który wystartował z morza –
Pozaziemski sygnał w 1943 r.?
Kiedy patrzymy na mapkę obrazującą działalność hitlerowskich uczonych, przemysłowców i
wojskowych, pracujących nad broniami V w Polsce na wybrzeżu Bałtyku, stwierdzimy, że istniały
dwa obszary, dwa poligony niemieckich broni rakietowych. Z nich odpalano pociski rakietowe w
1944 r. nad środek Bałtyku, a po 1945 r. – w kierunku Szwecji i innych krajów skandynawskich
(poza Islandią). W czasie wojny były tam hitlerowskie poligony rakietowe. Po II wojnie światowej
zajęli je Sowieci i korzystali z nich w swej niewypowiedzianej wojnie przeciwko krajom
skandynawskim, co stało się bezpośrednią przyczyną powstania „skandynawskiej fali UFO” w
1946r.
Informacja pochodząca z raportu Lorena Grossa jednoznacznie stwierdza, że:
„Stolpmunde na wybrzeżu Bałtyku, znajdujące się w odległości 125 mil na wschód od
Szczecina, jest tajną bazą rakietową skąd Rosjanie odpalają „rakiety-widma” i latające bomby na
terytorium Szwecji – o czym opowiedział pewien młody Niemiec, który uciekł do Szwecji z
sowieckiej Zony. Po zakończeniu wojny – opowiadał on – Rosjanie zabrali wszystko, co tylko dało
się zabrać z Peenemünde do Stolpmunde, gdzie Niemcy mieli przedtem poligon broni rakietowych,
V. Uciekinier przysięgał na wszystko, że niejednokrotnie słyszał grzmot odpalanych rakiet lecących
nad Bałtykiem do Szwecji...”
Dalszym dowodem na powyższe może być fotografia wykonana przez Szweda – pana Erika
Reutesvarda w dniu 11 lipca 1946 r. opublikowana przez tamtejsze dzienniki i brytyjski „The Daily
Telegraph” z 12 lipca 1946 r. Przedstawia ona fragment jakiegoś krajobrazu i... no właśnie – co?
Spadek meteorytu? Być może. Szwedzcy specjaliści po dokonanej analizie fotografii orzekli, że u
nasady widocznego na niej płomienia znajduje się jakiś ciemny przedmiot, lecący przed
płomieniem. A zatem rakieta V!... Niestety – zdjęcie nie jest zbyt udane i doprawdy trudno jest na
nim ujrzeć to, co widzieli szwedzcy eksperci...
Jeżeli idzie o Łebę, to nie mamy żadnych dokumentów i innych dowodów materialnych na to, że
w latach 40. odbywały się tam testy broni V. Sytuacja zmieniła się w lecie 1998 r. kiedy to w lipcu
TVP pokazała reportaż o znalezionych tam wyrzutniach latających bomb! Ponadto jeden z naszych
znajomych, oficer Straży Granicznej – mjr SG Andrzej B. z Łeby twierdzi, że Sowieci przejęli po
faszystach łebską bazę „którą potem używali do odpalania swoich rakiet”. Przeciw komu? Tego mjr
B. nie wiedział – ale my już tak. Przeciwko Szwecji w lecie 1946 r. (Gdybyś Czytelniku chciał
wiedzieć coś więcej na ten temat, to informuję, że raport L. E. Grossa i inne informacje na ten temat
zawarłem w opracowaniu pt. „Tryptyk ufologiczny – XIV tajemnica historii” – przyp. R.K.L.)
Inną, z naszego punktu widzenia interesująca przygodę przeżyli trzej żołnierze – być może
nawet byli to żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza – którzy w marcu 1953 r. w okolicy Kołobrzegu
zaobserwowali Nieznany Obiekt Podmorski (USO) typu NOTSUB-Id/DD. Wydarzenie to przebie-
gało następująco: ci trzej żołnierze zauważyli, jak gładź Morza Bałtyckiego silnie wzburzyła się w
odległości około 200 m od brzegu, potem z tego miejsca wystrzelił brązowy, trójkątny obiekt, który
wznosząc się po spirali osiągnął pułap 200 m i odleciał na pełne morze, ku północy. Obserwacja ta
jest prawdziwa, ponieważ właśnie tak przebiega odpalanie pocisków rakietowych spod wody, z
pokładu okrętu podwodnego. Najpierw eksplozja ładunku gazowego, który wypycha rakietę z
wyrzutni, a potem – po osiągnięciu przez nią powierzchni wody – zapłon silnika głównego i odlot
– 15 –
w pożądanym kierunku. Spiralny tor lotu w początkowej części trajektorii bierze się stąd, że
urządzenie żyrokompasowe autopilota jest w trakcie rozruchu, co powoduje lekkie odchylenia
pocisku od kursu. Po całkowitym rozruchu żyropilota pocisk leci już bez przeszkód ku celowi. Ot i
rozwiązanie całej tajemnicy... Wbrew temu, co twierdzili włodarze Kremla, ZSRR prowadził
badania nad stworzeniem broni rakietowo-jądrowej odpalanej z pokładów okrętów podwodnych już
na początku lat 50.! Amerykanie ich prześcignęli w tej dziedzinie tworząc całą klasę okrętów
podwodnych rakietowych, ale to nie znaczy, że Sowieci zasypiali gruszki w popiele! Wręcz na
odwrót! Ich program badawczy był supertajny, a poligony w Ustce i Łebie szczelnie zamknięte
przed Polakami. Tak więc możemy tylko domniemywać, że ta obserwacja USO z marca 1953 r.
była powtórką akcji U-511 w sowieckim wydaniu!...
Jest możliwe, że najbliższa przyszłość rzuci nieco więcej światła na działalność Sowietów w
Polsce na poligonach wojskowych, w miarę odtajniania dokumentów MON i MSWiA.
Poza tu wzmiankowanym odpalaniem rakiet spod wody, Kołobrzeg zapisał się także trwale w
historii V-7. Jeżeli mamy wierzyć Gerdowi Burde i jego dokumentalnemu filmowi pt. „Tajemnice
Trzeciej Rzeszy”, to w dniu 24 grudnia 1943 r. rozpoczęto działalność w ramach PROJEKTU
ALDEBARAN. Dwa media z ezoterycznego towarzystwa „Vril”: Maria Ortisch i kobieta o
pseudonimie Sigrun tłumaczyły w czasie tajnego posiedzenia członków tego towarzystwa swe
kontakty parapsychiczne z pozaziemską cywilizacją pochodzącą z okolicy gwiezdnej Aldebarana
(alfa gwiazdozbioru Byka). Ba! – co więcej – „Vril” dysponował środkiem, który miał wieść do
celu ich naukowych badań – dyskokształtnym pojazdem kosmicznym „Vril”! – latającym na
zasadach nietradycyjnych. Najciekawszym było jednak to, że ów dysk mógł z łatwością pokonać
odległość 68 lat świetlnych dzielących Ziemię od Aldebarana i jego hipotetycznej cywilizacji, która
się odezwała za pośrednictwem mediów towarzystwa „Vril”, nadając informacje o swym istnieniu
przez jakiś tunel czasoprzestrzenny, czyli de facto za pośrednictwem piątego wymiaru!
W przeciwieństwie do mediów „Vrilu”, my nic nie wiemy o istnieniu cywilizacji Aldebarań-
czyków – nie zakładamy tego, że ta cywilizacja istniała czy istnieje, ale jeżeli udzieliła ona
hitlerowcom pomocy w dokonaniu zbrodni przeciw ludzkości w czasie II wojny światowej i
zgodziła się na to, by nazistowscy Ubermenschen tworzyli nową rasę panów kosztem wymordo-
wania kilkunastu milionów Untermenschen, to nie ma o czym właściwie mówić. Należałoby
powołać kolejny Trybunał Norymberski! …
Uważamy za całkowicie możliwą rzecz, że w okolicach Kołobrzegu testowano dyskoplany.
Gdzie dokładnie to było, tego możemy się jedynie domyślać – choć na 99,99 procent przekonani
jesteśmy, że było to w Ustce i Łebie. Mogło to być niezależnie od tego także w innych miejscach.
Tak czy owak, informacja o udanych eksperymentach z latającym dyskiem RFZ-7T (który możemy
oglądać na obrazie pędzla Nicholsa) mówi całkiem wyraźnie o tym, że: „Ten statek przeszedł z
powodzeniem próby pod bałtyckim niebem...” – a więc znów Bałtyk. Gdzie będziemy szukać dalej?
Czy udamy się w kierunku wschodnim?
– 16 –
ROZDZIAŁ 4
ZAGADKI TRÓJMIASTA
Wilkommen in Gotenhafen-Hexelgrunt! – Żołnierze Wehrmachtu wychodzą po pięciu latach z
podziemi – Niewiarygodne wydarzenie: latający dysk na gdyńskiej plaży 18 lipca 1943 r.
Na wschód od terenów, o których pisaliśmy w poprzednim rozdziale, rozpościera się tajemnicze
Pomorze Gdańskie. Ten rozdział zatytułowaliśmy „Zagadki Trójmiasta”, bowiem najwięcej zaga-
dek znajduje się w okolicach miast Gdańsk, Sopot i Gdynia.
Kiedy w kwietniu 1997 r. uczestniczyliśmy w specjalistycznej konferencji ufologicznej w
Gdyni, mieliśmy przyjemność spotkać się z badaczami, którzy zajmują się zagadkami Trójmiasta, a
którzy opowiedzieli nam kilka niezwykłych historii. Zdecydowana większość z nich dotyczy
terenów na północ od Gdyni, w kierunku na Władysławowo, gdzie znajdowały się rakietowe
poligony SS, a których szefem był SS-Obergruppenführer Emil Mazuw. Ale o nim później. Na
początek powiemy o pierwszej tajemniczej miejscowości – Gdyni-Babie Doły.
Już po ukończeniu bojowych operacji na terenie Polski, 3 października 1939 r. hitlerowcy za-
częli wznosić kompleks pod nazwą Ośrodek Badań Uzbrojenia Kriegsmarine Gotenhafen-
Hexelgrunt.
Przede wszystkim badano tam i pracowano nad rozwojem broni podwodnej i torpedowej z
różnymi rodzajami napędu. To właśnie o tym ośrodku pisał w swej świetnej powieści „Inkarnacja”
Leonard, który kazał bohaterom wypłynąć w korsarski (a raczej piracki) rejs najnowocześniejszym
U-Bootem „Elektra” z Gdyni na Pacyfik. Ten U-Boot typu XXV napędzany turbinami Walthera i
naszpikowany dalszymi cudeńkami hitlerowskiej techniki miał za zadanie topić wszystko, co się
mu nawinęło pod wyrzutnie torpedowe i lufy dział.
Ten podziemny kompleks jest do dnia dzisiejszego jednym wielkim labiryntem zagadek. Wedle
różnych plotek i niepewnych opowieści, jeszcze w 1950 r. wyszły z niego trzy (według innego
źródła tylko jedna) wynędzniałe postacie ludzkie, byli to hitlerowscy żołnierze Wehrmachtu, którzy
przez pięć lat tam się ukrywali. W rzeczywistości, według relacji prasowych i meldunków policyj-
nych, w lochach i korytarzach kompleksu odbywają się satanistyczne czarne msze, czego dowodzą
grafitti na ścianach. Część kompleksu przejęła po wojnie armia, w części są jakieś składy. Co tam
jest naprawdę, tego nikt nie wie, poza sztabowcami. Istnieje domniemanie, że w czasie II wojny
światowej Niemcy pracowali tam nad swymi Wunderwaffen, ale jeszcze bardziej jest możliwe, że
była tam rafineria boru (B), berylu (Be), hafnu (Hf), indu (In), uranu (U) i toru (Th) – bowiem te
pierwsze cztery pierwiastki można było uzyskać z piasków bałtyckich, zaś dwa następne – ze złóż
w okolicach Ełku, Bielska Podlaskiego, Pasłęka i Krynicy Morskiej. (Są to złoża żyłowe lub
egzogeniczne zawierające poza uranem także cyrkon (Zr), Itr (Y), wanad (V), molibden (Mo),
neodym (Nd) oraz erb (Er) – przyp. R.K.L.) Wszystkie tu wymienione pierwiastki są używane w
technice jądrowej...
W czasie spotkania z paniami Benitą Cempel i Zofią E. Piepiórką w dniu 15 marca 1997 r.
pojawił się ciekawy aspekt tej problematyki, a mianowicie – kompleks ten do dziś dnia emituje
jakieś szkodliwe promieniowanie i być może do dziś dnia jest tam coś ukryte, co może stanowić
zagrożenie dla istot żywych. Możliwe, że znajduje się tam jakiś arsenał broni chemicznych, bądź
niewykorzystane zasoby rudy uranowej czy torowej. Znamy w Bałtyku wiele miejsc, gdzie po
wojnie zatopiono zasoby broni chemicznej i bojowych środków trujących.
Jest także możliwe, że hitlerowcy pracowali nad wykorzystaniem energii jądrowej w celu
uzyskania z niej energii elektrycznej, właśnie w Gdyni. A może usiłowano wydobyć tutaj złoto
drogą reakcji jądrowych? Produkcja złota na skalę przemysłową, to wcale nie był taki głupi pomysł,
– 17 –
jakby się to wydawało na pierwszy rzut oka. Do tego tematu wrócimy jeszcze przy omawianiu prac
hitlerowców w Górach Sowich. Wracając do problemów energetycznych III Rzeszy, to należy
podkreślić to, iż pod koniec wojny gnębił ją właśnie głód energii, bowiem Rosjanie przecięli
życiodajne rurociągi z zagłębi Ploesti (Rumunia), a resztę odcięli Alianci zachodni – co wyszło w
czasie słynnej „Bitwy o wyłom” w Ardenach pod koniec 1944 r., kiedy to wspaniałe hitlerowskie
czołgi – praktycznie niezwyciężone w walnej bitwie – stanęły bezradne z braku ropy, której
Amerykanie mieli po dziurki w nosie... I tak Niemcom pozostała jedynie energia jądrowa. Naziści o
niej wiedzieli i planowali jej użycie, ale na przeszkodzie stał brak czasu. Tak więc w Babich Dołach
mógł istnieć instytut badawczy zajmujący się energetyką jądrową, działający pod przykrywką
instytutu d/s uzbrojenia Kriegsmarine.
Struktura podziemnej bazy Gotenhafen-Hexelgrunt jest podobna do innego podziemnego kom-
pleksu badań jądrowych w Górach Sowich, a to jest już konkretny argument „za” wyżej wymienio-
ną hipotezą. Gdyby szło tylko o badania rakietowe jak np. w Peenemünde, to hitlerowcy nie
wchodziliby tak głęboko w ziemię.
Alternatywna teoria mówi, że ta baza służyła za podwodny port dla okrętów podwodnych, tajną
bazę U-Bootów, system schronów dla pracowników Gestapo czy wreszcie – dziwcie się ludzie! –
podziemną... katedrę! Prawdę znają jedynie oficerowie baz lotniczo-morskich z Oksywia i Babich
Dołów, ale ci – co też jest dziwne – niczego nie mówili – dlaczego?!
Jest jeszcze jedna możliwość – jak już tu nadmieniliśmy, że niektóre pierwiastki służące w
technologiach jądrowych można uzyskiwać z wody i piasku morskiego: cyrkon, hafn, bor, beryl,
mangan, molibden, lit czy ind. Pierwiastki te znajdują się nie tylko w wodzie czy piasku, ale także
w górach Dolnego Śląska i w Tatrach, ale o tym później. Problem polega na tym, że do dziś dnia
nikt nie wziął na poważnie takiej możliwości, choć wszyscy wierny o tym, że Niemcy byli i są
mistrzami w odzyskiwaniu pierwiastków z niskoprocentowych rud, którą to umiejętność opanowali
do perfekcji właśnie w czasie obu wojen – szczególnie w ciągu dwóch ostatnich lat II wojny
światowej. To mistrzowie ersatzów. Z naszego punktu widzenia ta możliwość musi być poważnie
przebadana przez naszych specjalistów, zanim uprzedzą nas Niemcy czy Rosjanie.
W naszym dalszym rozważaniu na temat tajnych broni III Rzeszy należy wspomnieć także o
poligonie SS we Władysławowie (Grossendorf), o którym wzmiankował w swych pracach polski
specjalista od niemieckich tajnych broni i pisarz w jednej osobie Michał Wojewódzki. Informacja
przez niego podana jest krótka i zagadkowa. Wynika z niej, że dowodził tym poligonem SS-
Obergruppenführer Emil Mazuw – ale to wie każdy...
I cóż w tym dziwnego? Nic poza tym, że jeżeli Peenemünde było do dyspozycji Wehrmachtu i
Luftwaffe, to poligon we Władysławowie podlegał tylko i wyłącznie kompetencji SS. To znaczy, że
faceci w czarnych mundurach i z trupią główką na czapkach wypróbowywali tam coś ekstra, coś, co
nie było dostępne oczom zwykłych śmiertelników i co chroniły doborowe i elitarne jednostki
bezpieczeństwa wewnętrznego SS. I po trzecie – co już wiemy z innych źródeł – była to ta
jednostka SS, która zajmowała się badaniami nad dyskoplanami, tak więc ślad w tym przypadku
jest wyjątkowo ciepły...
Nowe światło na ten problem rzuciło nieoczekiwane zeznanie byłego więźnia gdyńskiej filii KL
Stutthoff ukrywającego się pod pseudonimem S. Theau, który podał swą relację już po wojnie.
Theau nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty swego Bliskiego Spotkania, jednak pamiętał,
że było to w pierwszą niedzielę po 14 lipca 1943 r. Nasz bohater szedł wybrzeżem w kierunku
Babich Dołów i ujrzał naraz coś dziwnego. Pomiędzy trzema wydmami leżał zaryty częściowo w
piachu jakiś obły przedmiot o barwie błyszczącego aluminium.
Zaskoczony Francuz, który patrzył na to ze szczytu wydmy nie był w stanie rozpoznać kształtu
tego obiektu, potem dotarło do niego, że był to dysk. Jego jeden bok był wbity w piach i jakaś
ludzka postać przykucnięta przy nim, odgarniała rękami piasek, który widocznie uniemożliwiał lot
tego dziwnego obiektu. Świadek był przeświadczony, że widzi niemiecki samolot, który musiał
awaryjnie lądować w czasie lotu doświadczalnego. Po chwili osoba odkopująca pojazd odwróciła
się i ku swemu zdumieniu Theau stwierdził, że była to kobieta! Była ubrana w dziwny, ściśle
przylegający do ciała strój, jaki wtedy nie był w modzie.
I tutaj mała dygresja. Otóż zarówno świadek jak i Jean Sider – który podał nam tą jego relację –
zwrócili uwagę na dziwność stroju pilotki. Teraz jest wiadomo, że pilot samolotu naddźwiękowego
– 18 –
musi być ubrany w ściśle przylegający do ciała kombinezon, bowiem przy przyśpieszeniu wyno-
szącym 5 i więcej g, każde załamanie, fałda czy szew odzieży boleśnie wbiłby się w ciało pilota. A
to stanowi kolejny dowód na to, że dyskoplan ten latał z prędkością wyższą od 1 Ma i z
przyśpieszeniami powyżej 5 g!... Świadek porównał strój kobiety do kombinezonu nurka, który
widział na filmie Jacquesa Y. Cousteau.
Kobieta była postawną blondynką i jej jasne włosy spływały aż na ramiona. Jej wzrost wynosił
około 175 cm, jej cera była jasna, ale oczy trochę skośne. Kiwnęła na niego, a Francuz podszedł
bliżej. Wtedy zauważył, że jest przepasana paskiem z klamrą i obuta w buty z cholewkami do
połowy łydek. Jej dłonie miały długie palce z krótkimi paznokciami. Odezwała się doń w jakimś
nieznanym mu języku, a z gestykulacji wynikało, że żąda od niego pomocy przy odkopywaniu
części obiektu zasypanej piaskiem.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym szczególe, kobieta przemówiła do niego w nieznanym
języku. Czy nie był to może rosyjski? Nie możemy nie wziąć pod uwagę tej możliwości, bowiem
rysopis tej kobiety zjawiskowo przypomina te postawne ruskie krasawice z filmów Eisensteina.
Długie jasne włosy, szerokie ramiona, wzrost wskazują na dziewczynę ze wschodu Europy. Także
jasna cera i lekko skośne oczy – tak charakterystyczne dla Rosjan!
Wróćmy jednak do świadka, który po chwili wykonał jej polecenie w ciągu kilku minut.
W czasie pracy, Theau dokładnie przyjrzał się obiektowi. Nie był on nitowany czy spawany, jego
powierzchnia była gładka. Nie miał on żadnych oznaczeń, które wskazywałoby na jego pocho-
dzenie. Talerz miał 6 m średnicy i 2 m wysokości. Kształt pojazdu przypominał dwie połączone
podstawami miednice. W górnej części znajdowało się 4 lub 6 okienek. Nie było widać żadnego
luku czy włazu. Na spojeniu obu „miednic” znajdowały się dwa ciemniejsze pasy oddzielone od
siebie czarną linią.
Po odkopaniu zasypanej części, pilotka gestem nakazała Francuzowi oddalenie się, zaś sama
weszła do pojazdu. Położyła obie ręce na powierzchni obiektu, a wtedy pokazał się w niej otwór,
przez który weszła do środka. Potem otwór zamknął się i znikł. Następnie rozległ się wibrujący
dźwięk, a ciemna linia pomiędzy pierścieniami zabłysła. Obydwa pierścienie zaczęły wirować
przeciwbieżnie, a pojazd powoli uniósł się pionowo w górę i odleciał poziomo, w kierunku
północnym z takim przyśpieszeniem, że świadek stwierdził iż był on szybszy od najszybszego
ówczesnego pościgowca.
Theau był przekonany, że spotkał się z najsłynniejszą hitlerowską pilotką-oblatywaczką, kpt. pil.
Hanną Reitsch, której zdjęcia zdobiły okładki wszystkich magazynów. Pod koniec lat 50. doszedł
do wniosku, że to było jednak Bliskie Spotkanie Trzeciego Rodzaju. Najprawdopodobniej dlatego,
że owa pilotka była podobna do odwiedzającej George'a Adamskiego pięknej Plejadanki Semjase...
Skomentujmy to krótko. Gdyby nieznana kobieta była rzeczywiście kpt. Reitsch, to oznaczałoby,
że Niemcy pracowali nad modelem dyskoplanu i na nim już latali w połowie 1943 r. A jeżeli to nie
była ona, to pozostaje nam jeszcze wersja o „komsomołce” wykonującej szpiegowską misję dla
GRU czy NKWD do terenów ekstra-tajnych prób hitlerowskich broni V. To, że to mógł być
szpiegowski aparat jest więcej, niż prawdopodobne, bowiem nie miał on żadnych oznakowań nawet
swej przynależności państwowej.
Oczywiście nie zapominamy o tym, że mogło to być „zwyczajne” Bliskie Spotkanie ze
„zwyczajnym” UFO, co oznaczałoby, że faszystów obserwowała na ich poligonach jakaś agentura
Obcych! A czemu nie?! Jest to godne uwagi, zwłaszcza kiedy pomyślimy, jak głęboko mogła
przeniknąć Ich agentura wywiadowcza do hitlerowskiej machiny terroru... Oczywiście musimy
założyć, że Oni przeniknęli także do służb specjalnych innych państw – protagonistów tej i także
następnej – Zimnej Wojny: Wielkiej Brytanii, ZSRR i USA?
Jak się wydaje, długo przyjdzie nam poczekać na odpowiedź i do tego tematu jeszcze wrócimy
w końcowym rozdziale tej książki. Oni mogli być jakimiś agentami, którzy nie mieszali się w
wojenne wydarzenia, ale pełnili funkcje obserwatorów, którzy interweniowali w bieg historii w
białych rękawiczkach, delikatnie, dyskretnie, ale nadzwyczaj skutecznie...
– 19 –
ROZDZIAŁ 5
PORT W GDYNI – POLSKIE ROSWELL?
Konferencja w Gdańsku – Szokujący referat Bronisława Rzepeckiego – Na scenę wychodzą
japońscy filmowcy – Ufokatastrofa w Gdyni: 21 stycznia 1959 r. – Nieznany humanoid na plaży
– Znaleziono ciało Kosmity!
W niedzielę, 12 października 1997 r. obaj wzięliśmy udział w międzynarodowym sympozjum
„UFO MARATHON – 50 YEARS OF THE CONTEMPORARY ERA OF UFO”, które miało
miejsce w Gdańsku z okazji 50. rocznicy pierwszej obserwacji UFO.
W czasie wystąpienia najsłynniejszego polskiego badacza paranormalnych zjawisk, koordyna-
tora krakowskiej Grupy Badań NOL, naszego kolegi i przyjaciela pana Bronisława Rzepeckiego,
sala wykładowa pękała w szwach.
Jak poinformował nas prelegent, w dniach 23 i 24 listopada 1996 r. ekipa japońskich filmowców
nakręciła dokument o katastrofie NOLa w Gdyni, która to ufokatastrofa miała miejsce pod koniec
lat 50. Stało się to w 14 lat po wojnie, 21 stycznia 1959 r., kiedy to do Basenu J. Piłsudskiego
(wtedy Basen IV) portu gdyńskiego spadł jakiś płomienisty obiekt. Tej nocy na Bałtyku szalał
sztorm i wiatr dochodził do 8°B. W porcie na nocnej zmianie pracowało kilkadziesiąt osób, zbliżała
się godzina 5 rano i... tu oddajemy głos panu Janowi Roczyńskiemu, który tak opisał to wydarzenie
przed kamerami japońskiej telewizji NHK TTC Channel 8:
„Była to środa czy też czwartek. Pracowaliśmy przy statku m/s „Dąbrowski”. To nadleciało znad
gdyńskiej plaży nad składy i magazyny, bardzo nisko, wydając gwizd i grzmot, jakby tarły o siebie
dwa płaty metalu. Kierowało się ku kanałowi i spadło do wody przy Nabrzeżu Polskim. Obiekt miał
kształt jaja i wielką prędkość. Wszystko trwało chwilę. To było około 5 nad ranem, kiedy było
jeszcze ciemno. Statek się zachybotał od silnie wzburzonej wody. Więcej już nic nie widziałem.
Wkrótce przyszli ludzie z marynarki wojennej i wojska. Rozstawili wartowników i przeszukiwali
basen. Coś wyłowili, jak się potem dowiedziałem. To nie jest żadna bajka – tam coś rzeczywiście
było!... ”
Innym świadkiem był inż. Alojzy Data, który o tym tajemniczym przedmiocie z morskiego dna
tak się wypowiadał:
„Wyglądało to jak walcowate naczynie z folii. Wypełniała go jakaś ciecz różowej barwy, która
była o wiele cięższa od wody. Nasze laboratorium bardzo się obawiało otworzyć to naczynie,
bowiem po wojnie dno morskie było usłane różnym świństwem i sądziliśmy, że to może być iperyt
czy fosgen. Problem rozwiązał się na koniec w prosty sposób. Po pewnym czasie przyszedł do nas
funkcjonariusz UB, który to znalezisko zabrał i od tego czasu już tego nie widzieliśmy... ”
Hmmm... – zupełnie jak z „Archiwum X”... I tu jeszcze jedna dygresja – ta ciężka różowawa
ciecz – czy nie mogła to być tzw. „czerwona rtęć”? Do tego problemu jeszcze wrócimy!
Bronisław Rzepecki kontynuował opowiadając, jak to w kilka dni po tej katastrofie, wartownicy
strzegący portu wojennego w Gdyni, zatrzymali na plaży przed Dowództwem MW, czołgającego
się humanoida o sześciu palcach u rąk i nóg, który był ranny i poparzony. Został on przewieziony
do Szpitala MW na Polankach w Gdańsku-Oliwie.
Ten trop podjęli i postanowili zbadać japońscy filmowcy – niestety, w żadnym z archiwów służ-
by zdrowia w Gdańsku, Sopocie czy Gdyni nie znaleziono o takim „pacjencie” nawet najmniejszej
wzmianki, co jednak nie może nas dziwić... Japończykom udało się jednak zrobić wywiad z
oficerem lotnictwa, który potwierdził w swej utajnionej pracy fakt znalezienia i hospitalizowania
humanoida.
W książce Bronisława Rzepeckiego pt. „Bliskie Spotkania z UFO w Polsce”, możemy na s. 125
– 20 –
przeczytać, że Arthur Shuttlewood, znany na Zachodzie autor książek o UFO, podał następującą
informację:
„Antoni Szachnowski, prezes Anglo-Polskiego Klubu Badaczy UFO, usłyszał w czasie rozmowy
w Londynie tę historię od Polaka – uciekiniera z Gdyni, który pracował w jednym z tamtejszych
szpitali. Nieznana istota czołgała się po plaży i była w stanie kompletnego wyczerpania, została
wzięta do szpitala na obserwację. (...) Była ona ubrana w jednoczęściowy kombinezon, który
uniemożliwiał fotografowi wykonanie zdjęcia. W końcu udało się zdjąć jej ten strój przy pomocy
nożyc do blachy i wtedy się okazało, że było to zrobione z bardzo odpornego materiału. Na
napięstku istota miała zapiętą jakąś bransoletę, po zdjęciu której zmarła. Po pewnym czasie
przyjechała lodówka (samochód-chłodnia) i zwłoki istoty zabrano do jednego z moskiewskich
instytutów.”
Po takim zakończeniu tych niezwykłych wydarzeń musimy zadać pytanie, czy jeszcze po upły-
wie tylu lat możemy się czegoś nowego dowiedzieć? Bronisław Rzepecki twierdzi, że być może
zwłoki Obcego pozostały w kraju gdzieś w lodówkach któregoś z wojskowych szpitali Trójmiasta,
bądź humanoid ten jeszcze żywy znajdował się w rękach naszych wojskowych... Nasz „człowiek z
Tokio” – pan Paweł Kamiński – twierdzi, że do tokijskiej centrali NHK zgłosili się byli pracownicy
KGB z ofertą sprzedaży filmu ukazującego nie mniej, ni więcej jak... sekcję zwłok humanoida z
Gdyni!! Jednakże kiedy zastanowimy się nad profilem psychologicznym tych ludzi, to możemy
śmiało przypuścić, że tak jak w przypadku Raya Santilliego chodzi tu o bezczelny falsyfikat
sporządzony dla osiągnięcia poklasku, sensacji i... dużych pieniędzy! W istniejącej na terenie WNP
sytuacji Społeczno-Ekonomicznej, ci ludzie chcą „wpakować” Zachodowi „zwykły kit” im szybciej
i za większe pieniądze – tym lepiej. Dowodami na to są m.in. plagiaty Sołomona Szulmana
(„Innopłanetianie nad Rossijej” – w 75% ordynarny plagiat ściągnięty z pracy Spencera i Evansa
„UFOs 1947-1987: 40 years Search for an Explanation”, Londyn 1987), Dowodem jest też
„Wpadka Hesemanna”, któremu niejaki Walery Uwarow wcisnął zdjęcia przedstawiające dekorację
do polskiego filmu „Na Srebrnym Globie” w reżyserii Jerzego Żuławskiego, jako zdjęcia autentycz-
nego NOLa na Kaukazie. Michael Hesemann odwołał to później w czasie II Międzynarodowej
Konferencji Ufologicznej we wrześniu 1996 r. w Debreczynie – cóż z tego, brednia ta tłucze się od
czasu do czasu na łamach światowej prasy ufologicznej... No i ostatnio kolejna „sensacja” w postaci
relacji tegoż Uwarowa o tajemniczych budowlach na Syberii, (której dałem odpór na łamach
CZASU UFO nr 5,1998) też brzmiących wręcz nieziemsko...
Jakie z tego wynikają wnioski? Na pewno należy w czasie zbierania informacji patrzeć ludziom
na ręce w myśl zasady: „wierz ludziom i ich sprawdzaj”. Nie zapominajmy, że mamy do czynienia
z przedstawicielami zbrojnego ramienia „awangardy proletariatu”, których prawie wypuścili z
komunistycznego rezerwatu i dla których słowa takie jak: „cześć”, „honor”, „etyka”, „moralność”
są tak puste, jak puszka po szprotkach.
Wracając jeszcze na chwilę do Gdyni, tego polskiego Roswell, który nie zyskał takiej
popularności, jak amerykański, możemy na temat UFO powiedzieć, że pokazują się one tam, gdzie
występuje zagrożenie losów naszej planety i jej mieszkańców – tak jak to wyszło w przypadku
kataklizmu powodziowego w 1997 r. (A także kolejnych kataklizmów powodzi w Kotlinie
Kłodzkiej i okolicach Limanowej w 1998 r. – przyp. R.K.L.) Tak więc zakładamy, że w okolicach
Gdyni znajduje się coś, co może stanowić zagrożenie dla naszej egzystencji i to coś jest pod stałą
obserwacją Obcych – o czym świadczą mnogie obserwacje NOLi w okolicach Trójmiasta.
(Zainteresowanych odsyłam do materiałów IV Ogólnopolskiego Kongresu Ufologicznego w Gdyni
w czerwcu 1998 r. – przyp. R.K.L.)
Zanim jeszcze skończymy ten rozdział, chcielibyśmy powiedzieć coś-niecoś na temat podziem-
nego kompleksu Kamiennej Góry i naturalnych jaskiń pomiędzy Gdynią a Puckiem. Te podziemne
przestrzenie były w latach 40. adaptowane przez hitlerowców do jakichś celów – jakich? – tego nikt
nie wie. Jedno jest pewne – badacze tajemnic Trójmiasta tam właśnie lokalizują częste obserwacje
NOLi i tam je częstokroć fotografowano, a nawet raz sfilmowano kamerą video w biały dzień!
O czym to świadczy?
Może o tym, że w czasie II wojny światowej Niemcy pracowali nad czymś, co mogło zagrozić
także i Obcym... Dlatego też ten obszar jest tak dokładnie i pilnie strzeżony przez załogi latających
dysków – czy jak kto woli – maszyn informacjo-zbiorczych, jak to próbowaliśmy wykazać w
– 21 –
ramach PROJEKTU TATRY. Te maszyny miałyby za zadanie wskazywać charakter i stopień
ekologicznego zagrożenia. A z tego już wynika prosty wniosek, że Niemcy pracowali nad jakąś
superbronią, którą mieli zamiar użyć na Północno-Europejskim Teatrze Działań Wojennych. Kiedy
na te wszystkie informacje spojrzymy poprzez pryzmat wiadomości uzyskanych w czasie PROJEK-
TU TATRY i trwającego PROJEKTU BAŁTYK, możemy śmiało założyć, że faszyści wpadli na
trop niezwykłej (nieziemskiej) technologii jądrowej, którą badali na obszarze Trójmiasta. Stawiamy
hipotezę, że Niemcy dostali do ręki gotowy przedmiot, tak że oni nie musieli rozpracowywać
teoretycznie podstaw działania tego urządzenia, że takim eufemizmem nazwiemy bomby A czy
nawet H albo N, a musieli jedynie uruchomić ich produkcję na skalę przemysłową – podkreślmy
p r o d u k c j ę !!!
Gdzie to było? Odpowiedź brzmi: pół tysiąca kilometrów na południowy-zachód od Trójmiasta –
na Dolnym Śląsku, w Górach Sowich i Kaczawskich oraz w Karkonoszach...
– 22 –
ROZDZIAŁ 6
„DER RIESE” – „OLBRZYM”
Kto nie wie – ten mówi, kto wie – ten milczy” – Góry Sowie: hitlerowskie Alamogordo? –
Rakiety, uran i włoscy inżynierowie w „Der Riese” – Laboratorium pod zamkiem Książ –
Dyskoplan startuje z Wrocławia.
Jest bezsprzecznym faktem, że o „Der Riese” w Polsce napisało się naprawdę dużo. Możemy
tutaj przypomnieć prawo Burdego: „Kto wie – ten milczy, kto mówi – ten nic nie wie”. Zagadka
„Olbrzyma” trwa już pół stulecia i przez ten czas urosła do rzeczywiście olbrzymich rozmiarów, a
my wciąż jesteśmy skazani na domysły – tak jak przy innych zagadkach – o których mówi nasza
książka. Wypowiemy tutaj kilka uwag, które mogą rzucić nieco światła na to, co działo się w tych
górach przed pół wiekiem.
Pierwsze pytanie, jakie stawiamy w tym rozdziale jest bardzo czytelne – bowiem nie chodzi tu
wcale o to, że Góry Sowie były kolejnym Wilczym Szańcem Führera III Rzeszy (wyliczyliśmy
kiedyś, że tych kwater Führer miał coś koło piętnastu na terytorium Polski! – co jest oczywistym
nonsensem, zważywszy, że każda z nich kosztowała miliony RM, na co nie mógłby sobie pozwolić
nawet Hitler i jego akolici... – przyp. autorów) Nie wspominając już o tym, że kwatera główno-
dowodzącego w tym miejscu byłaby co najmniej niefunkcjonalna, także dla sieci władzy NSDAP,
więc cel wyrycia tych wszystkich sztolni itp. korytarzy był zupełnie inny.
Ale żeby być sprawiedliwymi: za hipotezą o kolejnym stanowisku dowodzenia Hitlera przema-
wia fakt, że była tam centrala łączności teleksowej z przyłączonymi 30 liniami i bardzo silną
radiostacją. „Co z tego wynika?” – pytają obrońcy hipotezy o bunkrze Hitlera.
„Dokładnie nic!? Najuprzejmiej zawiadamiamy PT Oponentów. Nie istnieje taka teleksowa
linia, której nie można by przeciąć i nie istnieje taka silna radiostacja, której nie można by
zagłuszyć, a do wszystkiego da się podłączyć podsłuch, jak pouczają nas doświadczenia służb
specjalnych obu stron Zimnej wojny. To musiało być coś całkiem innego!...
Wypowiedzi świadków – z którymi można było jeszcze rozmawiać o „Der Riese” – wskazywały
dokładnie na to, że n i e b y ł o t o ż a d n e centrum dowodzenia, ale podziemna fabryka. To
powtarza się we wszystkich wypowiedziach. Ta cała gadka o bunkrze Hitlera była niczym innym,
jak tylko legendą dla naiwnych – bajeczką dezinformującą ewentualnych wywiadowców wroga, bo
tak naprawdę szło o centrum hitlerowskiego wywiadu, coś a la stalinowska Chodynka i „Akwar-
ium”, gdzie się miały spotykać i dokąd miały spływać wywiadowcze informacje ze wszystkich
ziem zajętych przez Rzeszę, a także informacje o postępach prac nad bronią jądrową poza jej
granicami. W tym kontekście ta cała maszyna informacjo-zbiorcza staje się zupełnie jasna i
zrozumiała.
Jak wykazał w swych książkach Wiktor Suworow alias mjr GRU Władimir Bogdanowicz
Rezun, obydwa totalitarne reżimy brunatny i czerwony, wytworzyły niemal identyczne polityczno-
wojskowe instytucje służące do utrzymywania brunatnego i czerwonego terroru. Resorty wywiadu i
kontrwywiadu były niemal identyczne w swych strukturach. Dlatego też śmiało możemy stwier-
dzić, że „Der Riese” jest zwierciadlanym odbiciem tego, co znajduje się w Agudzerze czy Gorkich,
oczywiście chodzi o ideę, a nie o faktyczny stan – no i fakt, że „Olbrzym” powstał w czasie II
wojny światowej, zaś Agudzera – krótko po niej, kiedy to Sowieci wzięli do niewoli wystarczającą
ilość hitlerowskich dowódców i specjalistów, bowiem ten, kto nie uciekł na Zachód i nie wpadł w
ręce amerykańskich czy w ogóle alianckich służby specjalnych – trafiał w łapki NKWD/ NKGB i
jechał do Syberii lub Azji Środkowej.
Kompleks „Der Riese” był z całą pewnością podziemną fabryką, bowiem świadkowie opowia-
– 23 –
dali, że montowano tam maszyny. Jakie? – tego nie wie nikt, dlatego że były one dobrze strzeżone
przez SS-manów. Jeden ze świadków – pan Tadeusz Łukawski z Jordanowa opowiadał, jak to
pewien jego towarzysz obozowej niedoli widział na stacji w Głuszycy na kolejowej lorze coś w
kształcie cygara przykrytego plandekami, którego długość wynosiła około 12 m. Mogła to być
rakieta V-2. Pytanie brzmi: Co hitlerowcy chcieli produkować w kompleksie „Der Riese”? Jest
możliwym i to, że rakieta miała posłużyć do bliżej nieznanego eksperymentu z głowicami bojo-
wymi – nie konwencjonalnymi, ale atomowymi? Jest to możliwe choćby dlatego, że świadkowie
widzieli jakieś małe wagoniki z nieznaną im rudą – być może uranową – które przyjeżdżały z
Karkonoszy albo Jachymova. (Jachymovo odpada choćby z tego względu, że trudno byłoby prze-
wieźć rudę poprzez Karkonosze na Dolny Śląsk bez naruszenia zasady tajności. Rudy uranu i toru
znajdują się bliżej – w okolicach Kowar, Janowic, Jeleniej Góry i w samych Górach Sowich! –
przyp. R.K.L.) Informacje te potwierdzają także funkcjonariusze UB, którzy wykryli w lochach Gór
Sowich silne źródła promieniowania jonizującego, niezależne od żył i gniazd rud, które znajdują się
w tych najstarszych górach Polski, liczących sobie 2 mld lat istnienia!
W fascynującej pracy Joanny Lamparskiej pt. „Tajemnice ukrytych skarbów” znajduje się opis
„Olbrzyma” i jego peryferii – idzie tutaj o (od północy ku południowi):
1. Kompleks Jugowice Górne k.Walimia, Jawornik;
2. Kompleks Włodarz;
3. Kompleks Rzeczka k./Rzeczki;
4. Kompleks Soboń k./Zimnej;
5. Kompleks Osówka w Osowce;
6. Kompleks Sokolec k./Sokolca i należące także do „Der Riese”
7. Podziemne przestrzenie pod zamkiem Książ.
Joanna Lamparska dalej pisze, że świadkowie z którymi rozmawiała na ten temat, twierdzili iż w
„Der Riese” badano możliwości rozwoju technologii jądrowych. Wydaje się, że szło tam o nową
broń, i choć o tym nikt nie mówił, wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.
Wspomniany tu już Tadeusz Łukawski stwierdził, że naziści ci potrzebowali do procesów
technologicznych duże ilości wody, której było tam pod dostatkiem. Więźniom i robotnikom
cudzoziemskim przykazano prowizorycznie zabezpieczać źródła, bowiem – jak mówili niemieccy
nadzorcy i inżynierowie – „woda będzie bardzo potrzebna, jak tylko skończymy budowę i zacznie-
my produkcję”.
Produkcję czego? – pytamy.
Jednym ze złożonych, technologicznych procesów, który wymaga ogromnych ilości wody, jest
flotacja rud metali, w tym także rud uranu i toru. Woda również zawiera izotop wodoru – deuter,
którego używa się w reaktorach jądrowych jako źródła neutronów lub jako paliwo w reakcjach
termojądrowych. Tak więc nieprzypadkowo budowę kompleksu „Der Riese” rozpoczęto w 1943 r....
D
2
O otrzymuje się w wyniku złożonego procesu destylowania wody „zwyczajnej” – dzięki
wielokrotnej elektrolizie wody odseparowuje się najpierw „lekki” wodór
1
H. Cięższe izotopy
wodoru deuter –
2
H i tryt –
3
H pozostają. Spała się je w tlenie i otrzymaną w ten sposób mieszaninę
wodoru, deuteru oraz trytu w wodzie ponownie poddaje elektrolizie dopóki, póty nie zostanie
oddzielony „lekki” wodór. Ciężka i superciężka woda jest używana w reaktorach jako moderator,
źródło neutronów i wymiennik ciepła. Takie instalacje z całą pewnością zmieściłyby się w „Der
Riese”.
A co z uranem? Wydobycie wybuchowego uranu z rudy uranowej jest problemem nie lada.
Wybuchowe izotopy uranu:
92
233
U i
92
235
U stanowią nikły procent smółki uranowej – czyli
mieszaniny tlenków uranu: UO
2
z UO
3
i U3O
2
oraz UO
4
2
H
2
O. Należy zatem wzbogacić, tzn.
zwiększyć ilość atomów uranu-233 i 235 albo poprzez dyfuzję – tj. oddzielenie U-233 i U-235 od
U-238 najpierw traktując uran fluorem i uzyskując sześciofluorek uranu, który jest gazem, a
następnie oddzielenie
233
UF
6
i
235
UF
6
od „niewybuchowego”
238
UF
6
w wielokondygnacyjnych
dyfuzorach. Coś takiego nie zmieściłoby się w komorach „Der Riese”... Istnieje jednak inna
metoda, oficjalnie odkryta w 1967 r. – metoda odwirowywania mieszaniny
233
U z
235
U od zwykłego
238
U. Istnieje możliwość, że Niemcy znali tą drugą metodę i jej używali w „Der Riese”. Sądzimy
także, że hitlerowscy uczeni dali sobie radę z problemem, co robić z pozostałym uranem-238. Dziś
po prostu przerabiamy go na pluton-239 w reaktorach powielających, zgodnie ze wzorem:
– 24 –
zaś uran-233 można otrzymywać z toru-232 zgodnie ze wzorem:
Marzenie alchemików. Transmutacja jednych pierwiastków w inne. Produkcja energii i materii.
Jak widać z tych wzorów – całość opiera się na odpowiednio czystej wyflotowanej i przetopionej
rudzie uranu i toru oraz źródłach neutronów. Takim źródłem nie musi wcale być ciężka woda...
Może być nim także... „czerwona rtęć” słynny i poszukiwany przez służby specjalne całej Europy i
Ameryki preparat – RM 20/20 amalgamat składający się z rtęci, różnych ciężkich izotopów oraz
antymonku rtęci: Hg
2
Sb
2O7
czy Hg
2
Sb
2O6
. Podobnież jest to niezwykle wydajne źródło neutronów,
dzięki któremu można zbudować bombę atomową w walizeczce... Marzenie każdego terrorysty!
Wieść niesie, że takich bomb wyprodukowano ponad 200 w ZSRR – kilka z nich zginęło...
Tak więc – jak tu już powiedziano – Niemcy mogli szukać możliwości produkcji ciężkiej i
superciężkiej wody: D
2
O i T
2
O. Ponadto Sudety zawierają także złoża rud uranowych i torowych
oraz minimalne ilości radu (Ra) i radonu (Rn) w wodach głębinowych. Wody te są także bogate w
deuter...
Hipoteza o tym, że „Der Riese” pełnił rolę faszystowskiego Alamogordo broni się całkiem
elegancko. Pozostało pytanie, co się stało z maszynami tych kompleksów? Odpowiedź jest dość
złożona – zostały one rozmontowane i wywiezione do Rzeszy, a reszta – której nie dało się
zdemontować – wpadła w ręce Armii Czerwonej, która szybciutko wywiozła ja do ZSRR. Tadeusz
Łukawski opowiedział nam, że zaraz po wkroczeniu wojsk sowieckich, został przesłuchany przez
jakiegoś oficera Armii Czerwonej – niewykluczone, że był to oficer GRU lub NKWD czy nawet
SMIERSZ-u... Wypytał go dokładnie o jego pobyt w „Der Riese”, szczególnie interesując się
właśnie maszynami – być może wyjeżdżały one właśnie do Agudzery w Gruzji, by z kolei służyć
czerwonemu reżimowi...
Wszystko świadczy za tym, że Sowieci mieli swoją wersję alianckiej misji ALSOS i PAPER
CLIP w latach 40., bowiem detalicznie przepytywali wszystkich, którzy mieli jakiś związek z
hitlerowskimi budowlami podziemnymi: robotników przymusowych, więźniów obozów koncentra-
cyjnych i jeńców wojennych, a chodziło im o rodzaj pracy przez nich wykonywany. To właśnie ci
nieszczęśnicy tworzyli znakomite źródło informacji i mozaikowe wiadomości pozwoliły na to, że
do końca lat 50. ZSRR stał się potęgą rakietową, zaś po 1949 r. także potęgą jądrową!
Tadeusz Łukawski nadmienił jeszcze jedną ciekawą rzecz, a mianowicie – że zakłady w „Der
Riese” były wybudowane według planów niemieckich i włoskich inżynierów. Ta ostatnia infor-
macja jest szczególnie ważna, bo pasuje do włoskiego inżyniera, specjalisty od turbin gazowych i
założyciela zakładów Ansaldo w Mediolanie – Giuseppe Beluzzo vel Alfonso Bellonzo! Włoski
badacz Alfredo Lissoni z Mediolanu tak o tym pisał:
„... V-7 było tajnym UFO hitlerowców i zostało ono zbudowane przez trzech Niemców i jednego
Włocha. Byli to inżynierowie: Miethe, Habermohl, Schriever i Alfonso Bellonzo. W książce dr
Franka E. Strangesa – znanego amerykańskiego badacza V-7 w USA, znalazłem błąd. Tym
Włochem, który był profesorem faszystowskiej Politechniki Mediolańskiej i w latach 1943-45
zniknął z Mediolanu, był Belluzzo. Ten sam Belluzzo, który powołał do życia koncern Agip Italia i
zakłady Ansaldo w Mediolanie. Po 1943 r. Giuseppe Belluzzo (już jako Alfonso Bellonzo) zniknął.
Być może w Niemczech lub w Polsce? Zgodnie z tym, co pisał Stranges, Belluzzo pracował z
Miethem, Schrieverem i Habermohlem nad projektem V-7 i pracował jako ekspert w dziedzinie
spalinowych i parowych turbin... ”
Nie wiemy, czy w „Der Riese” pracował de facto Giuseppe Belluzzo vel Alfonso Bellonzo –
piszemy oba jego nazwiska, bowiem wykorzystany tu został stary jak świat trick tajnych służb z
fałszywą tożsamością. Kto wie, czy w Polsce nie używał on jeszcze innego nazwiska, np. Corrado
Riso?...
Włosi pracowali na wielkich budowach hitleryzmu – byli oni konstruktorami, nadzorcami i
wykonawcami (czytaj: niewolnikami – co dotyczyło jeńców wojennych od marszałka Badoglia w
– 25 –
1944 r.). Tadeusz Łukawski spotykał się z nimi i dzięki temu nauczył się trochę włoskiego. Z
Włochami spotkał się nasz drugi świadek, którego mieliśmy okazję poznać przy innej budowie, ale
to już temat na inny rozdział.
A teraz słów kilka o Zamku Książ. Zamek ten jest celem drogi wielu turystów zwiedzających
Dolny Śląsk. Joanna Lamparska twierdzi, że w podziemiach (wielopiętrowych podziemiach) ukryte
jest laboratorium broni V, ba! – miały się tam odbywać eksperymenty z użyciem techniki do...
lotów w Kosmos!!! Dokładnie tak, jak to proroczo napisał Philipp K. Dick w swej książce
„Człowiek z Wysokiego Zamku”. Wiadomo, był on pisarzem-fantastą, ale skąd czerpał on swe
pomysły? Czy miał jakieś przesłanki ku temu, by wyprawić hitlerowców na Księżyc i Marsa? Być
może wiedział on coś o tym, co naprawdę działo się w zamku Książ... Joanna Lamparska z kolei
twierdzi, że w laboratoriach zamku Książ pracowano nad broniami biologicznymi, co nie jest
niczym dziwnym, jako że sojusznicy Niemiec – Japończycy – pracowali w Mandżurii nad broniami
B, a szefem tego przedsięwzięcia był gen. dr Ishii Siro, który wraz z generałem szenjangskiej
Kempeitai, Kanadzawą (Kempeitai to było japońskie Gestapo czy sowieckie NKWD) przeprowa-
dzali w Harbinie doświadczenia na więźniach politycznych (głównie Chińczykach) i jeńcach
wojennych (Amerykanach i Brytyjczykach), wszczepiając im złośliwe i najzłośliwsze szczepy
bakterii i wirusów oraz pracując nad wektorami broni biologicznych. Po wojnie obaj uzyskali list
żelazny od amerykańskiego generała Douglasa Mc Arthura. Ominął ich Proces Tokijski...
Bezsprzecznie pracowano nad wpływem niskich ciśnień na organizm ludzki. Ludzi umieszczano
w komorach, w których odpompowywano powietrze, symulując spadek ciśnienia i tlenu w atmos-
ferze w czasie lotów wysokościowych. Podobno niektórzy wytrzymywali „wzlot” na wysokość
14.000 m, choć teoretyczną nieprzekraczalną granicą jest 8.000 m!
Istnieje możliwość, że badano tam również ochronę biologiczną przeciwko promieniowaniu i
ochrony przeciwko uderzeniami bronią jądrową. Jak wiadomo, promieniowanie osłabia bariery
immunologiczne organizmu, co powoduje różne infekcje. Możliwe jest, że nad tą problematyką
pracowano w Książu – a może raczej pod Książem... „Materiału ludzkiego” było dość – jeńcy
wojenni i więźniowie obozu w Rogoźnicy (Gross Rosen), uran w Sudetach i Górach Sowich...
Wiemy, że to pytanie retoryczne, ale zadajmy je: czym się różnią „naukowcy” z Rogoźnicy, Książa
i „Der Riese” od dr Mengele? Niczym. Ta sama atmosfera pseudouczoności i zero moralności przy
mentalności zbrodniarzy. Jeżeli dr Mengele był zbrodniarzem przeciwko ludzkości, to kim byli
twórcy „Der Riese”?
I jeszcze jedna rzecz o Książu. Mówi się, że kiedy Sowieci wpadli do Wrocławia, to tamtejszy
Gauleiter Karl Hanke zniknął bez śladu – jak pisze o tym Joanna Lamparska:
„5 maja 1945 r. po sowieckim ultimatum nakazującym poddanie miasta (Festung Breslau)
Hanke zniknął. Istnieje teoria, że Hanke odleciał ostatnim samolotem, który wystartował z lotniska
na Placu Grunwaldzkim. Hanke mógł mieć do dyspozycji także i helikopter, których pierwsze
prototypy budowano w Pradze i Wrocławiu. Tadeusz Słowikowski znalazł świadków, którzy
twierdzą, że po ucieczce z Wrocławia Hanke wylądował w... Książu!
Helikopter wylądował na zamkowej łące w parku, miał on kulistą kabinę z poziomym
pierścieniem który się wokół niej obracał. Był on w stanie wznieść się na 12 km przy prędkości
2.000 km/h. Istnieje rysunek tego helikoptera, który został sporządzony przez świadka, który
widział jego lądowanie. ”
Tyle Joanna Lamparska. Wydarzenie to wiąże się nam z inną ucieczką z innego miasta –
płonącego Berlina, gdzie 1 maja 1945 r. Führer III Rzeszy decyduje się na ucieczkę ze swą
małżonką Ewą Braun-Hitler właśnie przy pomocy helikoptera pilotowanego przez Hannę Reitsch.
Jaki tam helikopter – to właśnie był sławetny dyskoplan V-7!
Proste – nieprawdaż? To właśnie dlatego sowieckie GRU i NKWD/NKGB/KGB mimo szaleń-
czych wprost wysiłków nie może znaleźć zwłok Adolfa Hitlera i jego „Pierwszej Damy III Rzeszy”,
bo ich tam po prostu nie b y ł o !!! Były zwłoki sobowtórów, a nie oryginałów! Co się z nimi stało?
Po prostu odlecieli do Festung Anden w Ameryce Łacińskiej, albo – co jest jeszcze bardziej
prawdopodobne – poddali się Amerykanom i uzyskali immunitet w zamian za różne tajemnice III
Rzeszy... Nieprzypadkowo Amerykanie zdetonowali swą pierwszą bombę atomową 16 lipca 1945 r.
na Jordana de Muerte. Nieprzypadkowo w niektórych rejonach New Mexico na niebie pokazały się
latające talerze i nieprzypadkowo jeden z nich rozbił się w okolicach Roswell. To wszystko ma
– 26 –
bezpośredni związek z ucieczką Adolfa Hitlera z Berlina 1 maja 1945 r.! Ale o tym potem. Dodamy
tylko, że rosyjski pisarz – Leonid Płatow w swej książce „Tajemniczy okręt podwodny” (Warszawa
1974), z niesamowitą intuicją przewidział to, że Hitlera miał wywieźć z Hamburga transoceaniczny
U-Boot do Ameryki Południowej. Dodajmy, że ów U-Boot miał być zwodowany w Gdyni! Płatow
nie mógł napisać, że ten okręt podwodny rzeczywiście przejął Hitlerów na swój pokład, bo jego
książka nigdy by się nie ukazała drukiem w realiach Rosji sowieckiej. Ucieczka Hitlerów wygląda-
ła zatem następująco: z Berlina do Hamburga nad pierścieniem wojsk sowieckich i polskich, a
potem U-Bootem do Argentyny, Brazylii czy Paragwaju, gdzie infiltracja niemieckimi agentami, V
kolumną i proniemieckimi lobby osiągnęła kuriozalnie wysoki poziom. Nie mamy dowodów
wprost, ale wskazówek jest dosyć. Osobiście nie wierzymy w to, żeby sowieckie służby specjalne
„odpuściły” tej sprawie, i dały sobie spokój odkładając ją ad acta. Stalinowi ogromnie zależało na
tym, by ujrzeć na własne oczy trupa człowieka, z którym najpierw zawarł haniebny i wiarołomny
pakt wymierzony przeciwko wolności Polski i innych krajów środkowej Europy, a który potem
zdradził nagłym napadem wczesnym rankiem 22 czerwca 1941 r. na „zupełnie nieprzygotowany”
do obrony ZSRR. Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że faktycznie – ZSRR nie był przygoto-
wany w tym czasie do wojny – obronnej – dodajmy! Armia Czerwona wraz z dywizjami NKWD
(aż trzy armie Trzeciego Rzutu Strategicznego!) była niemalże gotowa do miażdżącego a t a k u na
Niemcy i marszu wyzwoleńczego na całą Europę. Nie ma na to dowodów wprost, bo zostały
zniszczone przez komunistów, ale w takim razie takim dowodem są działania cenzury, która do
ostatka, do listopada 1989 r. (w Polsce) i 1990 r. (w b. Czechosłowacji) walczyła z książkami
Wiktora Suworowa i powieściami Toma Clancy'ego! Jak wiele prawdy – niewygodnej komunistom
– musiały one zawierać! A zawierały bardzo dużo, jak nie całą prawdę o II wojnie światowej, którą
to prawdę przez pół wieku zamazywali hagiografowie Stalina i jego naśladowców...
To byłoby mniej więcej wszystko, co zamierzaliśmy napisać o tajemnicach Gór Sowich. Oczy-
wiście jest to tylko jednostronny pogląd na problem, ale sądzimy, że tych kilka myśli ludzi, którzy
nie są związani z poszukiwaniami skarbów (tych tradycyjnych i tych historycznych), może kiedyś
natchnąć prawdziwych eksploratorów do rozwiązania tego historycznego rebusu i wielu innych
zagadek, bowiem jak napisał kiedyś słynny poszukiwacz skarbów i literat Clive Cussler: „Legendy
są jak powiązane liny – jedna przechodzi w drugą”...
Tak jak przedtem, Sowie Góry są otoczone oparem tajemnicy, a my nie widzimy żadnego
rozwiązania tej zagadki, które zadowoliłoby profesjonalnych historyków, jak i łowców sensacji...
I jeszcze z ostatniej chwili – niedawno, na wiosnę 1998 r. – część kompleksu podziemnego Gór
Sowich – ogółem 2 km korytarzy – udostępniono turystom. Być może w przyszłości uda się
udostępnić większość tych kompleksów ludziom i przy okazji uda się dowiedzieć czegoś więcej na
temat przeznaczenia tej tytanicznej w skali budowli podziemnej.
– 27 –
ROZDZIAŁ 7
HBEEPLATZ, POLSKI ROSWELL 2
I HITLEROWSKIE UFO W KARKONOSZACH
Channeling z cywilizacji Aldebarana? – Rakietowi i jądrowi specjaliści spotykają się w
Czernicy – Dr von Braun utajnia swoją wizytę – Co faszyści znaleźli na Dolnym Śląsku? –
Zagadki ukryte w Karkonoszach.
Wciąż nie dawało nam spokoju pytanie brzmiące: Skąd i od kogo faszyści uzyskali dostęp do
technologii, która umożliwiała im konstrukcję takich aparatów latających? Gerd Burde ma na to
odpowiedź w swym filmie – to hitlerowskie media nawiązały channelingową łączność z pozaziem-
ską cywilizacja Aldebarańczyków i to właśnie od nich Niemcy dostali informacje o konstrukcji
latających dysków.
Myśl, przyznajmy, jest niewątpliwie kusząca, ale przecież... Jakoś nam się nie chce wierzyć, że
j a k a k o l w i e k istota, która zasłużyła sobie na miano r o z u m n e j chciałaby przyczynić się
do krwawej łaźni, jaką faszyści urządzili Europie i reszcie świata, pospołu z drugim – niemniej
nieludzkim czerwonym reżimem. Tak więc nie sądzimy by tą drogą hitlerowcy uzyskali jakiekol-
wiek informacje na temat Czyjejś technologii. Jednakże hitlerowcy taką technologią dysponowali...
– jak więc do tego doszło? Jak sądzimy, znane jest miejsce, gdzie do tego doszło. Mieszkaniec
Czernicy (woj. dolnośląskie) koło Jeleniej Góry w Górach Kaczawskich, pan M.M. (dane perso-
nalne zastrzeżone) w czasie majowych posiedzeń w Zakopanem u znanego mistyka, piramidologa i
literata Jerzego Łataka w 1993r. – opowiedział nam o pewnym miejscu w Górach Kaczawskich
zwanym „za Niemca” Hexenplatz –„plac czarownic”. „Hexenplatz”, dziwnie kojarzące się z nazwą
Hexelgrunt kolo Gdyni. Ciekawostką tego miejsca jest to, że NOLe były tam obserwowane już od
XV wieku!
Nas natomiast zainteresowała inna informacja, a mianowicie to, że cały ten Hexenplatz należał
do majątku rodziców Ewy Braun – kochanki a potem żony Adolfa Hitlera! Były tam także domy
wczasowe należące do RSHA... Niestety, tej informacji nie udało się nam dotychczas zweryfiko-
wać. Z tego, co nam wiadomo – sprawę Hexenplatzu bada znany legnicki ufolog Jarosław Krzyża-
nowski znany jako Fox Mulder polskiej ufologii i jego ekipa z „Kontaktu”.
Jerzy Gracz w swym artykule twierdzi, że w lecie 1937 r. na majątek ów spadła z nieba,
zataczając się i kolebiąc w powietrzu, dziwna świetlista kula. Kula owa spadła i rozbiła się – przy
czym okazało się, że nie była to kula, a dysk. Tak się składa, że ta świetlista otoczka mająca formę
kuli, zawierała w sobie latający dysk. Potem, w 1938 r. do Jeleniej Góry, przybyli najwybitniejsi
hitlerowscy fizycy jądrowi – Heisenberg, von Laue i Hahn. Niestety, nie udało się nam sprawdzić
tej informacji, zaś od mjr mgr Stanisława Siorka nie uzyskaliśmy także potwierdzenia tego faktu,
choć nie wykluczył on możliwości takiego wydarzenia. Według niego, Niemcy byli mistrzami
kamuflażu i utajniania, zatem takie wydarzenie, jak spotkanie kilku fizyków w kurorcie nie budziło
niczyjego zdziwienia i przeszło niezauważone... – a zresztą było ono ponoć GANZ GEHEIM ergo o
nim nie mógł się dowiedzieć nikt niepowołany.
Kilkukrotnie tu już wzmiankowany Tadeusz Łukawski swego czasu opowiedział nam o tym, jak
do „Der Riese” przybyli razu pewnego wysocy oficerowie Wehrmachtu i SS, przy czym był tam
także sam Wehrner von Braun... To było coś, do czego von Braun nie przyznał się nigdy swym
mocodawcom z USA. Okazuje się jednak, że dr von Braun w „Der Riese” był i to z całą świtą.
Jednemu z oficerów wypadły papiery z teczki i rozwiał je przeciąg. Tadeusz Łukawski podniósł
jeden z nich – był napisany gotykiem, a na górze znajdowała się pieczęć ze słowem Peenemünde...
– 28 –
To jest następna zagadka. Hexenplatz jest miejscem, gdzie bardzo często obserwuje się NOLe,
co kojarzy się z faktami obserwacji UFO w okolicach baz wojskowych – składowisk broni rakieto-
wo-jądrowej Północnej Grupy Wojsk Sowieckich dyslokowanych w Polsce po II wojnie światowej.
Wiemy, że tego rodzaju instalacje znajdują się w centrum uwagi NOLi.
Po odejściu wojsk rosyjskich we wrześniu 1993 r. NOLe pojawiają się wciąż nad tym terenem...
Możliwym jest także to, że częste loty Ufitów mają związek z katastrofami powodziowymi z lat
1997 i 1998 czy zniszczeniem gleby na tym obszarze, ale nie sądzimy, by była to jedyna przyczyna
Ich zainteresowania. Możliwym jest, że w rejonie Czernicy w latach 30. coś spadło, co naprowa-
dziło hitlerowców na myśl skonstruowania broni jądrowej, co później rozpracowywano w „Der
Riese”. I to właśnie dlatego pracowano nad tym w Górach Sowich czy Kaczawskich, a nie w Saarze
czy Ruhrze, nie mówiąc już o Berlinie-Dahlem. To znalezione „coś” nie mogło być przewiezione
przez terytorium Rzeszy, a to ze względu na to, że owo „coś” naraziłoby na niebezpieczeństwo
obywateli Niemiec... – więc trzeba było zbudować laboratoria badawcze i cale zaplecze niedaleko
miejsca znalezienia tego „czegoś”.
Jest coś jeszcze – Dolny Śląsk w tym czasie był niemal totalnie zgermanizowany a to
gwarantowało całkowite bezpieczeństwo i tajność tych inwestycji. Rosjanie i Amerykanie nie byli
w stanie posłać tam jakiejkolwiek grupy dywersyjnej, bo ta natychmiast zostałaby zdemaskowana,
otoczona i zlikwidowana – to pewnik! Tak właśnie po II wojnie światowej polskie UB, WOP i
KBW rozprawiło się z post-hitlerowskim Wehrwolfem. Także zmasowany nalot dywanowy nie
doszedłby do skutku, bo musiałyby jego bombowce pierwej przelecieć co najmniej 2 tys. km i
przebijać się przez wszystkie systemy niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Jednym słowem
powtórzenie nalotu 600 bombowców na Peenemünde zdałoby się psu na budę w przypadku Gór
Sowich czy Kaczawskich. Ten numer był nie do powtórzenia! Wydaje się zatem, że na Dolnym
Śląsku stało się coś, co nie mogło ujrzeć światła dziennego przed jakimś – bliżej nieokreślonym
Dniem D?!
W latach 1991 i 1993 szukając śladów NOLi w Kotlinie Jeleniogórskiej i Karkonoszach,
spotkaliśmy się z dwojgiem mieszkańców Karpacza: panią mgr Ewą Katarzyną T. i mgr Witoldem
Sz., którzy zgłosili nam swe obserwacje UFO w rejonie Karpacza i Doliny Sowiej. W rozmowie z
nimi dowiedzieliśmy się o krążących po Karkonoszach plotkach i pogłoskach na temat tajnego
hitlerowskiego lotniska dla h e l i k o p t e r ó w położonego gdzieś na Przełęczy Karkonoskiej. Te
niemieckie pionowzloty miały być hangarowane w ogromnych halach wykutych w skałach... Brzmi
to możliwie i do przyjęcia – ale z drugiej strony trudno przypuścić, że hale owe mogą znajdować
się wewnątrz Małego Szyszaka czy Tępego Szczytu albo Smogorni... Jednocześnie wbrew temu jest
niezmiernie łatwo wyobrazić sobie start czy lądowanie V-7 z/na siodle Karkonoskiej Przełęczy,
gdzie teren idealnie sprzyja przyjmowaniu wszelkich pionowo startujących i lądujących pojazdów
powietrznych! Coś takiego jest akurat możliwe. Dyskoplan V-7 był testowany nad morzem, a zatem
musiał być próbowany także w górach. Karkonosze pasują do tego idealnie, bo nie są wysokie, a na
dodatek mają dobrze rozwiniętą sieć dróg. A zatem dlaczegóżby nie? W Karkonoszach znajduje się
jeszcze coś, co z pewnego punktu widzenia jest szalenie ważne – tam w latach 40. znajdowała się...
– stacja polarna! O tym, co mają wspólnego V-7 z polarnikami, opowiemy w następnych
rozdziałach.
Karkonosze skrywają wiele tajemnic – m.in. tajemnicę „złotego pociągu” (podobno odnalezio-
nego w rejonie Piechowic) tajemnicę „skarbu Wrocławia” (poszukiwanego od 1945 r.) i innych
mniejszych skarbów, które niemieccy żołnierze uciekający na zachód skrywali przed hordami
Rosjan... Jesteśmy przekonani, że ów „skarb Wrocławia” był niczym innym, jak dokumentacją
laboratorium inż. Miernego z zakładów na Psim Polu – i kto wie, czy nie ma w nim także..,
artefaktów pozaziemskiego pochodzenia?! …
Skąd te przypuszczenia? Stąd, że gdyby ktoś chciał coś ukryć, to Karkonosze ze swym literalnie
podziemnym światem sztolni i szybów stwarzają idealne warunki do chowania czegokolwiek – od
skrzynki z kosztownościami do „złotego pociągu” czy Bursztynowej Komnaty. Karkonosze są
podziurawione jak szwajcarski ser. Trzeba tylko skarb włożyć do szybu albo sztolni i odpalić przy
wejściu mały ładunek wybuchowy... Potem ktoś mógłby tego szukać do śmierci!...
Istnieją w Karkonoszach dwa miejsca, gdzie mógłby być ukryty skarb Wrocławia: Biały Jar na
obszarze masywu Śnieżki i stoki Sobiesza lub Ostrosza między Sobieszowem a Piechowicami.
– 29 –
Słynny poszukiwacz skarbów i eksplorator Ryszard Wójcik właśnie tam sytuuje miejsce ukrycia
przez Niemców „złotego pociągu” w tunelu, którego wejście zawalono wybuchem. Pomiar telera-
diestezyjny potwierdza tą hipotezę, ów skarb najprawdopodobniej znajduje się w obrzeżu Doliny
Cichej, opodal ruin starej huty. Legendy karkonoskie sytuują miejsce schowania „skarbu wrocław-
skiego” także w paśmie Pogórza Łomnickiego – na szczytach Witoszy lub Grodnej. A. Sukma-
nowska, S. Stolarczyk oraz już tu wzmiankowana J. Lamparska zasadniczo nie wykluczają tej
lokalizacji, ale na podstawie relacji ludzi, którzy byli tu krótko przed i po agonii III Rzeszy nie są w
stanie powiedzieć niczego konkretnego, wszyscy „coś widzieli”, ale co? – tego nikt nie wie...
Byłoby nie od rzeczy dokonać sondażu przy pomocy mikroładunków wybuchowych w poszuki-
waniu podziemnych pustek. Mikrosejsmika może wykazać dokładne położenie podziemnych przes-
trzeni i wszelkich innych zmian ciągłości gleby czy skały.
Poza tym zaproponowaliśmy już mjr mgr Stanisławowi Siorkowi z Wrocławia dokonanie
dokładnej analizy zdjęć lotniczych i kosmicznych Kotliny Jeleniogórskiej i innych ciekawych i
„skarbonośnych” miejsc Dolnego Śląska, wykonanych przez amerykańskie LANDSATy i
francuskie SPOTy. Można na tych zdjęciach wykryć anomalie o rozmiarach 80 x 80 m (LANDSAT)
czy nawet 30 x 30 (SPOT) – zdjęcia udostępnia w Internecie firma Microsoft. Mjr mgr Siorek
domniemywał, że CIA już coś takiego dokonała i dlatego zainteresowała się zamkiem Książ. Jak
dotąd, do tej transakcji nie doszło...
Interesującą jest także informacja o tym, że Książ łączy z Górami Sowimi podziemny tunel...
Czy taki tunel mógł łączyć Karkonosze z Książem? Nie zapominajmy o tym, że Niemcy byli dos-
konałymi konstruktorami i ich budowle do dziś dnia spełniają doskonale swoją rolę, przeciwsta-
wiając się niszczącemu działaniu czasu. Dlatego jesteśmy niemal pewni tego, że prędzej czy
później skarby Sudetów wyjdą na światło dzienne.
I jeszcze a propos skarbów – po wojnie obszar Karkonoszy był penetrowany przez zachodnie
wywiady od CIA i BND aż po SDECE i MI-6. I czego ci panowie w ciemnych okularach i
postawionych kołnierzach płaszczów tam szukali? Uranu? Skarbów? Dzieł sztuki? Nie. Niczego
takiego. Podejrzewamy, że oni poszukiwali ni mniej ni więcej, ale serca” dyskoplanu V-7, jego
jądrowego (czy nawet termojądrowego) silnika!
Amerykanie mieli uranu i toru dosyć u siebie. Sowieci eksploatowali uran przede wszystkim w
krajach tzw. demokracji ludowej i doprowadzili do tego, że w latach 50. polskie pokłady tego
pierwiastka stały się nieopłacalne do wydobycia.
Nuklearny napęd V-7! Właśnie o to szło – aby latający dysk mógł rozwinąć prędkość 2000 km/h
i więcej – a to jest 1,7 Ma, aby w kilka sekund osiągnąć pułap 12 km i aby unieść ładunek rzędu 5
ton – trzeba mieć silnik całkiem nowej generacji. Silnik ten wynalazł dr V. Schauberger i jego
planów nie oddał nikomu, nawet za cenę 3 mln ówczesnych dolarów!
To właśnie dlatego zachodnie wywiady czesały te góry. Nie interesowało ich złoto, uran czy
dyslokacja wojsk sowieckich. Chodziło tu o genialne wynalazki uczonych Trzeciej Rzeszy, które
Sowieci wywieźli na Syberię, jak to się stało z laboratorium i zakładami inż. Miethego we
Wrocławiu i zakładami produkującymi na potrzeby Luftwaffe w innych miastach, w których stanęła
grabieżcza stopa czerwonoarmisty... Już wtedy Stalinowi marzyła się III wojna światowa, a
marzenie to było aktualne aż do 1989 r., kiedy to padł sowiecki kolos i rozpadł się Układ
Warszawski – m.in. dzięki poświęceniu i szaleńczej odwadze polskiego patrioty – płk Ryszarda
Kuklińskiego, dzięki któremu ocalała nie tylko Polska, ale także cała Europa od atomowego piekła,
w które chciała ją wtrącić garstka ogłupionych wódką i władzą oszołomów z Kremla. A wszystko
zaczęło się wśród gór Dolnego Śląska i trzcinowisk Uznaniu...
– 30 –
ROZDZIAŁ 8
HITLEROWSKI WEHRMACHT
NA ANTARKTYDZIE
Bursztynowa Komnata (i więcej) w liście naszego informatora – Jednostki do walki poza
kręgiem polarnym w Kowarach – Niemcy zajmują norweski sektor na Antarktydzie – Operation
High Jump: Amerykańskie dywizje na Szóstym Kontynencie.
Istnieje wiele wskazówek po temu, że uran w okolicach Kowar wydobywało się już wcześniej.
Najpierw Niemcy wywozili go do siebie, a po ukończonej wojnie zmienił się kierunek wywozu i
adresaci.
To, że wydobywali go niewolnicy pozostało bez zmiany. Sowieci rabowali u nas do 1956 r. –
potem doszli do wniosku, że dalsza eksploatacja jest nierentowna i rabowali już u siebie na Uralu.
Nas będzie interesować to, czy hitlerowcy znali technologię, która umożliwiałaby wykorzystanie
izotopów
233
U i
238
U oraz
239
Pu w prętach i pastylkach paliwowych, w prymitywnych reaktorach
jądrowych? Oficjalna odpowiedź brzmi „nie”, ale...
Na początku 1997 r. otrzymaliśmy list z Kowar od mgr Bogdana W., w którym pisze on
dosłownie tak:
1. Wydobycie uranu – Niemcy kilka lat wydobywali w Kowarach uranową rudą. W latach 30.
przesyłali rudę
238
U do dalszego rozpracowania do Berlina-Dahlem. Już po wojnie Rosjanie
natknęli się na naładowane rudą wagony z dokumentami spedycyjnymi.
2. Góra Grabowiec – istnieją tam zatopione pomieszczenia. Wojsko próbowało się tam dostać
– ale bezskutecznie. Wyrabiano tam ciężką wodę (!!!).
3. Krzaczyna – niezbadane podziemia fabryki lotniczej. Na powierzchni pozostało dużo części
lotniczych i wiele miedzi, dokładniej mówiąc – cienkich miedzianych rurek i ołowiana płyta o
rozmiarach 1 x 1 x 0,2 m. Jedna z podziemnych hal ma kształt 1/4 koła o promieniu 120 m.
4. Lotnisko na Kowarskim Grzbiecie i Kowarskiej Przełęczy jest niemożliwe, bo były one
porośnięte lasem i kosówką.
5. Grodna – w latach 70. wojsko znalazło dokumenty o działalności niemieckich służb radio-
nasłuchu. W ruinach zamku była zlokalizowana na niedalekiej łące podziemna komora, ale nie
udało się do niej dotrzeć.
6. Przełącz Karkonoska – tam także wojsko przeszukało całą okolicą. Znaleziono podziemne
korytarze w Borowicach zalane wodą i odstrzeloną skałą na dokończenie Drogi Sudeckiej.
7. Kowarski Grzbiet – nieco poniżej grzbietu znajdowała się przysiółka Forstbauden (dziś
Budniki), gdzie dziś są tylko ruiny. (...) Przed wojną postawiono tam dwa domy na solidnych
betonowych fundamentach. Nieopodal w lesie znaleziono stal zbrojeniową i worki cementu –
może pozostałości po budowie tych domów. Mam informacją, że nocą wychodziły ze wsi straże
i włączały wentylatory. Szkoliły się tam grupy dywersyjno-rozpoznawcze. Na szczycie Łysej
Góry, koło Budników, przy drodze znajdował się podziemny tunel. Jeszcze w szkole podstawo-
wej moi koledzy chcieli sprzedać hełmy i maski przeciwgazowe pochodzące stamtąd. Tunel
zasypano w 1965 r. i dziś go już nie można znaleźć.
8. Jeżeli idzie o Bursztynową Komnatę, to wierzę wyjaśnieniom o. Klimuszki, że zniszczono
ją pod Olsztynem. Jednak co ciekawe, w Kowarach znaleziono nieśmiertelnik niemieckiego
żołnierza z numerem obozu jenieckiego koło Olsztyna... ”
Tyle mgr Bogdan W. Oczywiście, że zgadzamy się z jego uwagami. Samolot – taki, jakie znamy
z codziennej praktyki – nie mógłby lądować w żadnym miejscu Karkonoszy z wyjątkiem lotnisk
– 31 –
Jeleniej Góry, to oczywiste. Ale – jak tu już niejednokrotnie mówiliśmy – my szukamy samolotów
pionowego startu i lądowania, a ten może siadać byle gdzie, jeżeli ma tylko kawałek równego
terenu do dyspozycji...
Co do szkolenia dywersantów, to inne źródła dodają do tej informacji także i to, że w Kowarach
były szkolone tylko elitarne jednostki wojskowe. Żeby było ciekawiej, to te jednostki były szkolone
nie do walki w rejonach subpolarnych, jakie mamy np. w Norwegii czy Kanadzie, ale do działań w
warunkach polarnych, takich jakie mamy w Arktyce i na Antarktydzie!... Celem tego szkolenia było
po prostu opanowanie Szpicbergenu, Wyspy Jana Mayena, Islandii, Grenlandii, wysp Archipelagu
Arktycznego Kanady i Arktyki! A właśnie! – od 1940 r. Także – polarnych, antarktycznych
posiadłości Norwegii. To już nie była robota dla górskich strzelców Gebirgsjagerregimentu gen.
Dietla (którzy szybko opanowali Norwegię), ale dla specjalnych sił przeznaczonych do walki w
ekstremalnych warunkach klimatycznych obu Biegunów naszej planety!...
Nasuwa się tu ciekawa dygresja – otóż jak wyglądałaby wojna, gdyby hitlerowcy zawarli pakt z
południowymi republikami ZSRR wymierzony przeciwko Rosji? Hitler popełnił duży błąd atakując
ZSRR nie przygotowawszy uprzednio gruntu w „stanach”: Kazachstanie, Uzbekistanie, Tadżykis-
tanie, itd. Posługując się wojskami tych republik przekabaconych na narodowy socjalizm i idąc na
fali nienawiści do Stalina, mógłby wziąć Rosję w trzy ognie: od zachodu z Polski, Czechosłowacji,
Węgier, Rumunii i Bułgarii via Morze Czarne; od północy z Norwegii i Finlandii (Finowie nie mieli
powodów, by kochać Sowietów za 1939 rok...) i od południa ze strony „stanów”... Dzięki Bogu –
Hitler tego nie zrobił i przegrał kampanię rosyjską.
Ale ad rem – w maju 1940 r. padła Norwegia. Jej władze na czele z królem Olafem wyemigro-
wały do Anglii, skąd kierowały norweskim Ruchem Oporu, któremu zawdzięczamy zniszczenie
fabryki D20 w Rjukan i zatopienie całego jej zapasu – 200 kg w wodach jeziora Tinnsjo (wg innych
źródeł w jeziorze Mjosa). Poza ziemiami Królestwa Norwegii hitlerowcom zachciało się także jego
posiadłości antarktycznych. Obsadzenie antarktycznych posiadłości Norwegii przypadło w udziale
specjalnej jednostce dowodzonej przez Alfreda Richtera. Niektórzy badacze tej najciemniejszej
zagadki II wojny światowej twierdzą, że wszystko zaczęło się już w 1938 r., kiedy to Richter
przeleciał nad Ziemią Królowej Maud i ze swego małego samolotu zrzucił na teren Neuschwaben-
landu (Nowej Szwabii – jak przemianowała niemiecka propaganda Ziemię Królowej Maud)
kilkanaście proporczyków z hitlerowskim Hakenkreutzem. Tym sposobem Niemcy złamali wszyst-
kie umowy międzynarodowe dotyczące podziału Antarktydy. Okupacja tych ziem po zdobyciu
Norwegii była już tylko formalnością...
I tutaj zaczęły się schody. Już w 1941 r. hitlerowcy poczynili pierwsze kroki do kolonizacji
Nowej Szwabii i innych części Antarktydy, na co wskazuje istnienie stacji antarktycznej „Oazis” w
Oazie Bungera. Dziś tam znajduje się stacja „A. B. Dobrowolski” – przejęta od ZSRR w 1959 r.
Dziś nadaremnie byłoby szukać tam śladów po hitlerowskich polarnikach, bowiem od 1956 r.
„gospodarowali” tam Rosjanie i jeżeli nawet były tam jakieś dowody na działalność Niemców, to
zostały one dokładnie zatarte...
Kolejna dygresja – stacja antarktyczna „Oazis” a potem „A. B. Dobrowolski” znajduje się w
czymś, co polarnicy nazywają „oazami”, bowiem tak jak saharyjskie oazy, zawierają one wodę w
stanie wolnym w postaci jeziorek i minimalną ilość śniegu oraz lodu. Nie jest wyjaśnione
właściwie, dlaczego te oazy powstały w caliźnie lodowego pancerza Antarktydy.
A może wybito je potężnymi eksplozjami jądrowymi?... Oaza Bungera została odkryta przez
amerykańskiego lotnika Bungera – towarzysza wyprawy admirała Byrda, a zatem nie było jej przed
1946 r.! A zatem, czy oazy powstały wskutek doświadczeń niemieckich z bronią jądrową na
Antarktydzie? To byłoby do udowodnienia, wystarczy przejrzeć sejsmogramy z tego okresu z
instytutów sejsmologicznych w Durbanie, Johannesburgu czy Punta Arenas. Na sejsmogramach
wybuch jądrowy pozostawia swój ślad – pojedynczy wysoki „pik”. Znalezienie takiego „pika”
świadczyłoby o tym, że w rejonie Antarktydy przeprowadzano we wczesnych latach 40. testy
jądrowe...
Być może już to ktoś zrobił, bo znane były sejsmiczne efekty wybuchów jądrowych. Ktoś zadał
sobie tyle trudu i przejrzał te rejestry, wykrył cały szereg „pików”, wyciągnął wnioski i ...w 1946 r.
na Antarktydę wybrał się admirał Richard Byrd, ale jego ekspedycja przypominała bardziej zbrojną
wyprawę zdobywczą, niż naukowy rejs w wody Antarktyki. Pomiędzy trzynastoma okrętami znaj-
– 32 –
dowały się lodołamacze, lotniskowiec, tankowce i jeden okręt podwodny! Jednostki te wiozły 25
naukowców i 4100 żołnierzy, 15 dużych samolotów, samoloty zwiadowcze dalekiego zasięgu,
helikoptery i latające łodzie. Szło tutaj o wielkoskalową Operation High Jump, którą finansował
Waszyngton, uchwaloną przez Kongres USA i realizowaną przez marynarkę wojenną – US Navy.
Cele wyprawy do Ziemi Królowej Maud (alias Neuschwabenlandu) – według oficjalnej propa-
gandy – były całkiem naukowe. Hmmm... Jeżeli tak było w rzeczywistości, to po co w takim razie
była potrzebna Byrdowi ta cała machina wojenna w sile dywizji piechoty? Co tam Amerykanie
robili? I z jakiego powodu – jak twierdzili chilijscy i argentyńscy dziennikarze – Amerykanie mieli
znaczne problemy z wejściem na brzegi Antarktydy? A dlaczego admirał Byrd wykonał długi na
200 km marsz przez całą Antarktydę Wschodnią? Kogo tam szukał? Może faszystów?
Wybacz Czytelniku kolejną dygresję – wiadomo, że kryptonimy operacji wojskowych mają z ich
celami pewien związek i ten High Jump nie dawał nam spokoju. Kiedy skojarzyliśmy to z
dyskoplanami to od razu wszystko stało się jasne – w porównaniu z ówczesnymi samolotami, V-7
potrafił rzeczywiście wykonać high jump! wysoki skok! …
Być może prawda jest ukryta właśnie tam, bowiem w tych czasach Niemcy bardzo interesowali
się polarnymi obszarami Ziemi. Wspomnijmy choćby wyprawę okrętu podwodnego U-209 pod
dowództwem komandora Broddy na wody Bieguna Północnego, która była jednym wielkim
niepowodzeniem. Tak wielkim, że teraz trzeba poszukiwać U-209 na dnie basenu Amundsena czy
Makarowa, 4.000 m pod lodami Bieguna Północnego.
Admirał Byrd powrócił z Antarktydy ze znacznymi stratami w ludziach i sprzęcie. Najciekaw-
szym jest to, co oświadczył:
„Stany Zjednoczone muszą się przygotować do obrony przed nieprzyjacielem, który dysponuje
obiektami latającymi mogącymi im zagrozić z biegunów naszej planety.”
Gerd Burde twierdzi, że adm. Byrd miał na myśli hitlerowskie latające dyski, które – wg dr
Strangesa – wyrabiano tam, gdzie uciekli naziści. Oto możliwe lokalizacje:
1. Neuschwabenland na Antarktydzie,
2. Półwysep Tajmyr na Syberii, ZSRR,
3. La Pampa w Argentynie,
4. Region Południowych Andów,
5. Taormina na Sycylii,
6. Mediolan we Włoszech,
7. Johannesburg w RPA,
8. Terytorium pomiędzy Bahia Błanca, Cordobą a Salta w Argentynie,
9. Reno w stanie Newada, USA.
W tych wyżej wymienionych miejscach mogły – wg dr Strangesa – znajdować się supertajne
hitlerowskie bazy latających dysków. Być może tak było, ale o tym w zakończeniu. A teraz
powróćmy do zagadek Kowar i okolic.
Karkonosze są – jak tu już nadmieniliśmy – po prostu naszpikowane sztolniami i szybami jak
szwajcarski ser z powodu permanentnego kopania minerałów i szukania skarbów już od XV wieku.
Kopali i ryli tam, wysadzali w powietrze i rąbali skałę Ślązacy, Polacy, Niemcy, Walonowie, Czesi,
Słowacy, Węgrzy, Rosjanie i wszyscy inni – których fascynowały te niewysokie góry i ich
bogactwa, tajemnicze i ciemne lasy, które niszczy cywilizacyjny postęp XX wieku...
Pytamy raz jeszcze: czego oni tam szukali? Oczywiście szło o złoto, srebro, szlachetne i półszla-
chetne kamienie – tymi ostatnimi Natura hojnie obdzieliła Karkonosze i stąd właśnie pochodzi ta
rozmaitość sztolni i korytarzy czy szybów w okolicach Karpacza, Sobieszowa, Jagniątkowa,
Podgórzyna, Szklarskiej Poręby, Piechowic, itd. itp. Szukano także rud manganu (Mn), molibdenu
(Mo) – służących do uszlachetniania stali no i oczywiście uranu i toru. Na Dolnym Śląsku znajduje
się wiele złóż tych pierwiastków w następujących lokalizacjach:
1. Radoniów k./Gryfowa Śląskiego – U,
2. Kopaniec k./Jeleniej Góry – U, Y, Er, Th,
3. Kowary – U, Th,
4. Kletno k./Stronia Śląskiego – U, Y, Er, Th,
5. Janowice, Rudawy Janowickie – U,
6. Głuszyca, Góry Sowie – U,
– 33 –
7. Bogatynia – Th, Y, Er,
8. Okrzeszyn k./Wałbrzycha – U,
9. Szklarska Poręba – Th, Y, Er,
10. Lubomierz k./Jeleniej Góry – Y, Er,
11. Nowa Sól – U,
12. Wambierzyce – U.
Wszystkie złoża zawierają także rad (Ra) i radon (Rn), które są produktami rozpadu uranu i toru.
Już wiemy, że to właśnie ze śląskiego uranu Sowieci wyprodukowali swe bomby atomowe. Poza
uranem, na Dolnym Śląsku znajdują się także i inne minerały, które Niemcy i Rosjanie mogli
wydobywać i używać w technologiach nuklearnych:
SZMARAGDY – czyli Be
3
Al
2
(Si
6
O
18
) – występujące w Strzegomiu i Ząbkowicach, złoża
stanowiące również cenne źródło berylu, pierwiastka niezbędnego do wybudowania reaktora
jądrowego. Beryl ma jeszcze jedną właściwość – otóż przy bombardowaniu płytki berylu cząstkami
alfa – czyli
2
4
He – emituje on wielką ilość neutronów i dlatego używa się go do produkcji bomb
neutronowych...
GRAFIT – czysta, alotropowa odmiana węgla – C – służy jako moderator neutronów w
reaktorach jądrowych. Wydobywa się go m.in. w Wałbrzychu.
CYRKONY – ZrSiO
4
– także HfSiO
4
– zawierające dwa ważne dla atomowej technologii pier-
wiastki – cyrkon i hafn. Używa się ich do budowy reaktorów jądrowych. Występują w Strzegomiu i
Jeleniej Górze.
GRANATY – M
3
M
2
(SiO
4
)
3
– które mogą zawierać cały szereg pierwiastków użytecznych w
technologiach jądrowych. Wydobywa się je w: Strzegomiu, Sobótce, Jordanowie Śląskim, Świdni-
cy, Strzelinie, Ząbkowicach Śląskich, Jeleniej Górze, Nowej Rudzie i Kłodzku. Jak wynika z tego,
Dolny Śląsk zawiera niemal wszystkie komponenty broni jądrowych czy reaktorów jądrowych.
Wystarczyło to wszystko wydobyć, oczyścić, wzbogacić... i zrobić z tego wszystkiego bomby A, H
czy N, a także środki przenoszenia tych broni – rakiety V-l, V-2, V-6 czy V-7... Dlatego było
potrzeba tak dużo wody do flotacji rud metali i niemetali w „Der Riese” w Górach Sowich. Czyż to
jeszcze nie jest jasne?
Notabene, w okresie lat 70., za czasów Edwarda Gierka, naszemu gensekowi wpadło do głowy
skonstruowanie naszej własnej, polskiej bomby wodorowej, czym miał się zająć komendant WAT –
gen. dyw. prof. dr hab. Sylwester Kaliski. Najprawdopodobniej sprawa bomby H dla Gierka była
czymś ubocznym, a gen. Kaliski pracował najprawdopodobniej nad zupełnie nową bronią. Kompo-
nenty do tego dzieła miał – właśnie na Dolnym Śląsku, co uniezależniało go od dostaw surowców i
sprzętu z ZSRR. Sowietów to wszystko zirytowało do tego stopnia, że zamknęli polski poligon
rakietowy w... Łebie i zamiast polskich, wprowadzili sowieckie rakiety, zaś gen. Kaliski zginął w
niewyjaśnionych okolicznościach, co często się zdarzało ludziom niewygodnym Moskwie za
czasów PRL...
Miłośnicy tajemnic Karkonoszy zwrócili naszą uwagę na pewną miejscowość w okolicy
Karpacza – Dolinę Sowią. Faktycznie dolina ta jest naprawdę niesamowita, szczególnie wieczorami
przy księżycowej pełni, kiedy to dolinę spowija atmosfera trudnego do zdefiniowania horroru
rodem z opowiadań Lovercrafta... Ale ad rem – w Sowiej Dolinie znajdują się sztolnie, które
wycięli w skale Walonowie – co zostało uwidocznione w nazwach – np. Waloński Kamień. Byliśmy
tam i wydaje się nam, że działały tutaj doskonalsze narzędzia górnicze, niż prymitywne dłuta i
świdry Walonów z XV, XVI czy XVII wieku i ładunki z silniejszych materiałów wybuchowych, niż
czarny proch...
Czy szukano tam uranu? Być może tak, ale nie znaleziono go. Nie można jednak wykluczyć, że
go tam nie ma. Być może, że w Sowiej Dolinie ukryto jakieś skarby z czasów II wojny światowej.
Wystarczyło pod osłoną nocy przynieść drogocenny ładunek z Karpacza do Sowiej Doliny, potem
przynieść do najbliższej sztolni czy szybu, zawalić go wybuchem i zastrzelić współpracowników
czy pomocników.
Proste – nieprawdaż? Tak rozgrywało się to wiele razy, więc mogło się wydarzyć także i tutaj.
W wielu miejscach Dolnego Śląska mówi się o skarbach chronionych przez bojowe gazy
zgromadzone przez Niemców. Sądzimy, że jest to bardzo „gorący” ślad. Dlaczego? A dlatego, że
potencjalny znalazca nie miałby tego komu oznajmić, zgodnie z zasadą, że najlepiej milczy martwy.
– 34 –
Skarby nie miały bronić się magicznymi siłami, ale najzupełniej realnymi środkami w postaci
fosgenu, difosgenu, iperytu, tabunu i innymi paskudztwami. Znalazca po kilku latach znajdzie
otwór do sztolni czy szybu ze skarbami i z radości zapomni o środkach bezpieczeństwa. Potem już
jest prościutko – kilka głębszych wdechów, jęk szoku i bólu, utrata świadomości i śmierć po kilku
minutach. I to jest koniec, finis, exitus, a skarb pozostaje nienaruszony. Może to właśnie dlatego
leśne zwierzęta trzymają się z daleka od niektórych obszarów Sudetów. Wyjaśnienie tego jest proste
– one wyczuwają obecność toksycznych środków bojowych i czającą się śmierć. Jeżeli chcemy coś
znaleźć, to tylko w tych miejscach!
Ale musimy mieć cały zestaw ochronny OP-1 + maska p. gaz. Jest nadzieja, że woda w czasie
wielkiej powodzi w 1997 r. wytłoczyła gazy trujące z podziemnych komór (co jednocześnie tłuma-
czyłoby jej toksyczność) – ale to już jest nasz domysł. Trzeba zlokalizować takie miejsca i zbadać,
co się w nich znajduje... Mogłoby to doprowadzić do stworzenia ogólnej teorii poszukiwania
skrytek z gazowymi zabezpieczeniami, ale to już robota dla profesjonałów w rodzaju Mela Fishera,
Clive Cusslera czy naszego Ryszarda Wójcika... My, jako amatorzy, możemy ostrzec innych ama-
torów przed takiego rodzaju „niespodziewankami”, których można się spodziewać także na
Dolnym Śląsku, w postaci fugasów i granatów gazowych w sztolniach i szybach. A nie są to jedyne
„przyjemności” i „atrakcje”, które mogą Was spotkać!
W sierpniu 1993 r. w Piechowicach zwiedziliśmy tunele wycięte w stoku Sobiesza od strony
Cichej Doliny. Wyrąbano je w masie różowego granitu, w której od czasu do czasu błyskały
kryształy kwarcu – ale czy rąbano ten granit tylko po to?
Już na pierwszy rzut oka jest oczywiste, że kiedyś wycięto ze zbocza kilkaset metrów sześcien-
nych granitu, a przecież to nie mógł być kamieniołom! Kopalnia kryształu górskiego? – być może,
ale co w takim razie robią w dolinie Cichego Potoku dziwne struktury z cegieł, wyglądające jak
szyby wentylacyjne? Dziś są wypełnione ziemią i zarosłe roślinami, a jakiemu celowi służyły pół
wieku temu? Kominy wentylacyjne? A skoro tak, to pytamy: komu i po co i gdzie dostarczały one
powietrze?! Tak więc może ma rację legenda sytuująca „złoty pociąg” gdzieś w zboczu Sobiesza
czy pod Cichą Doliną? Zagadka ta jest jeszcze bardziej interesująca dlatego, że właśnie w bliskości
Piechowic może znajdować się klucz do największej tajemnicy nie tylko II wojny światowej, ale
również całego XX wieku.
Cóż to takiego?
Przecież to UFO jest taką tajemnicą.
Ale jeszcze zostańmy na chwilę przy Twierdzy Kłodzkiej.
Twierdza ta została wybudowana już w XVIII wieku, a w czasie II wojny światowej znajdował
się tam obóz jeniecki Stalag VIIIa – poza tym było tam ciężkie więzienie dla jeńców wojennych. To
mówią oficjalne przewodniki.
Przewodnicy, którzy prowadzili wycieczki po szlakach turystycznych Twierdzy mówili nam, że
w czasie wojny znajdowała się tam fabryka elektrycznych i elektronicznych podzespołów do rakiet
V. Co najciekawsze – te podzespoły wywożono potem do „Der Riese” i do Peenemünde. W fabryce
pracowali sowieccy jeńcy wojenni, których Niemcy zamordowali i pochowali na cmentarzu Stalagu
VIIIa. Nieszczęśnicy ci i tak zostaliby po tzw. „Wyzwoleniu” rozwaleni przez NKWD za
tchórzostwo w obliczu wroga na rozkaz obłąkanego zbrodniarza z Kremla...
Podziemna fabryka miała się znajdować pod twierdzą i to głęboko – na 12 kondygnacji –
tymczasem dla turystów udostępniono tylko dwie... Ostatnich 10 zalano wodą, a wejścia do nich
Niemcy wysadzili w powietrze. To właśnie tam toczy się m.in. akcja ostatniego odcinka serialu
Konrada Nałęckiego „Czterej pancerni i pies”.
Autor tej wojennej epopei, według której Konrad Nałęcki zrealizował ten najpopularniejszy
serial w PRL, płk Janusz Przymanowski (zmarły w lipcu 1998 r.), mimo tego, że sam był
zaprzysięgłym komunistą, przedstawił w niej bardzo ważną myśl. Na stronicach jego powieści, w
rozdziałach 11, 12 i 13 tomu II, czytamy o tym, jak to załoga czołgu T-34 „Rudy” o numerze
taktycznym 102 toczy zwycięski bój z hitlerowskim desantem, którego zadaniem było ewakuować
z terenów zajętych przez Polaków i Rosjan kontenery z rozszczepialnym materiałem. Z kolei na
filmie, całe to wydarzenie rozgrywało się w okolicach Gdyni-Babich Dołów i Oksywia(!) –
ciekawe czy płk Przymanowski i Konrad Nałęcki tylko przez przypadek umieścili tam swych
bohaterów? A może było w tym coś więcej? Kręcąc X i XI odcinek „Pancernych” obaj realizatorzy
– 35 –
musieli wiedzieć coś więcej, niż to trąbiła i wbijała nam w głowy peerelowska propaganda...
Po zwalczeniu desantu niemieckiego, który jednak załadował pojemniki na pokład U-Boota
„Hermenegildy”, sowieckie lotnictwo topi U-Boota i na tym kończy się ten sensacyjny epizod. Jest
jednak drugie dno tej historii – otóż sowiecki generał dokładnie wiedział o jaki ładunek toczy się
gra. Powiedział o tym polskiemu dowódcy brygady pancernej a ten załodze „Rudego”. Po akcji
„Hermenegilda” załoga ta zostaje wysłana do forsowania Odry – w najgorszy ogień, a nuż polscy
czołgiści zginą w boju i prawda o wiedzy sowieckich generałów nigdy nie wypłynie na wierzch?...
Bo to jest doprawdy ciekawe – oficjalnie mówi się, że Sowieci nic nie wiedzieli o broni jądrowej
nad którą pracowali ci obrzydliwi kapitalistyczni i burżuazyjni uczeni i wojskowi, a tu masz...
sowiecki generał wie nie tylko o uranie, to zna jeszcze równoważnik trotylowy! Jakież foux-pas!
Pułkownik Przymanowski przemycił w powieści i filmie prawdę, której ujawnienia tak bali się
włodarze Kremla i ich warszawskie podnóżki!
Takich „foux-pas” jest w tej powieści więcej i dość dużo mówi się o rzeczach, o których czytało
się jedynie w podziemnej literaturze sprowadzanej z Zachodu, czy wysłuchiwanych na falach RWE,
VoA czy SVOBODA... No bo np. co robił Polak Janek Kos i Gruzin Grigorij Saakaszwili w
Przymorskim Kraju nad brzegami Pacyfiku? Albo jak znalazł się w Rosji Wasyl Selmen alias
Olgierd Jarosz, dowódca „Rudego” numer 1? A czy nie jest zagadkowa jego śmierć? Wszak
Gustlikowi Jeleniowi pokazał się on na moment w Spandau – wychodząc z ziemianki sztabu
brygady... A może Selmen/Jarosz został po prostu przeniesiony do GRU? Historia wywiadów i
kontrwywiadów zna nie takie numery! I tak dalej, i temu podobnie... Dlatego na miejscu niektórych
co bardziej oszołomowatych krytyków literackich i filmowych nie wieszałbym psów na płk
Przymanowskim, bo w „Czterech pancernych...” powiedział on więcej prawdy, niż niejeden
historyk po 1989 r. Janusz Przymanowski był korespondentem wojennym armii Berlinga, więc
widział i słyszał niejedno. I nie mógł napisać zbyt dużo – wszak pisał to we wczesnych latach 60. i
dlatego musiał trzymać się prawa Burdego – „kto wie, nic nie mówi – kto mówi, nic nie wie”.
Wróćmy do Dolnego Śląska, gdzie zakłady umieszczone w takich miejscowościach jak:
Dzierżoniów, Kłodzko, Świdnica, Legnica czy Wrocław pracowały dla hitlerowskiego programu
broni V i nie są obce dla badaczy tego problemu. Ci, którzy tam pracowali i przeżyli, po powrocie
do domu byli przesłuchiwani przez oficerów NKWD, GRU czy po prostu Armii Czerwonej jak to
było z Tadeuszem Łukawskim i innymi. Sowieci za wszelką cenę chcieli wydrzeć hitlerowcom
sekret broni V, bo już wtedy – gdy umilkły salwy II wojny światowej – planowali III wojnę
światową a jej preludium odegrało się w 1946 r. na niebie Szwecji, Norwegii, Danii i Finlandii.
Twierdza Kłodzka jest jednym ogniwem z długiego łańcucha miejsc, w których prowadzono
prace nad częściami samolotów, rakiet i dyskoplanów V-7. Te części były potem wywożone do
Mimoyecques, Epperleques i innych miejsc, skąd w postaci pocisków leciały na Londyn,
Antwerpię... – w celu spełnienia diabelskiego życzenia Führera III Rzeszy by zetrzeć i spalić te
miasta na proch i popiół. Nikt nie wie, do czego doszłoby, gdyby hitlerowcom udało się
skonstruować bombę A, H czy N plus latający ponaddźwiękowo dysk. Spełniłaby się ponura wizja
P. K. Dicka w której Niemcy i Japończycy wygrali II wojnę światową. Po nas zostałby jeno popiół z
krematoriów Auschwitz, Birkenau, Sttuthofu, Sobiboru, Treblinki i innych miejsc masowego
mordowania.
Na całe szczęście dla nas – Słowian, Żydów i Cyganów (którzy mieli iść w pierwszej kolejności
„do gazu”) – te obłąkańcze plany zostały pokrzyżowane. I stało się inaczej.
– 36 –
ROZDZIAŁ 9
URANOWY SZLAK NIBELUNGÓW
Walka o strategiczne surowce trwa – ślady wiodą do Jachymowa – Poszukiwania w Beskidach,
Górach Świętokrzyskich i Tatrach – Zbyt wiele bunkrów, jak na nasz gust: Baza Spała-
Konewka-Jeleń – Niebezpieczny ładunek pociągów pancernych.
Odetchnijmy trochę od Sudetów i przenieśmy się gdzieś indziej, tam gdzie naziści prawdo-
podobnie pracowali nad swymi broniami i pozyskiwali rudy pierwiastków służących w techno-
logiach jądrowych – bowiem dyskoplan V-7 spełniał rolę idealnego nośnika dla wszelkiego rodzaju
broni masowego rażenia.
Nasz przegląd zaczniemy w miejscach poszukiwań rud uranowych poza Sudetami. Potem
spróbujemy wyjaśnić przeznaczenie kompleksu budowli w Spale, Konewce i Jeleniu i kompleksu
bunkrów w Grzechyni k./Makowa Podhalańskiego, na czym się nie kończy ten sezam tajemnic,
jako że każdy nowy dzień przynosi nowe odkrycia i wydarzenia... – i więcej pytań, niż odpowiedzi
na nie.
W czasie II wojny światowej, hitlerowcy prowadzili wielkoskalowe poszukiwania rud metali
nieżelaznych, a to dlatego że głód surowcowy zmuszał do zmian w ekonomice Rzeszy i szukania
coraz to innych zamienników – stąd Niemcy stali się mistrzami ersatzów, ale i tak musieli oni
szukać coraz to innych źródeł zaopatrzenia w nie. To wiedzą wszyscy, ale musimy te sprawy
przypomnieć, bo bez tego nie zrozumiemy, co właściwie działo się w 1943 r. na pograniczu polsko-
słowackim.
Jeżeli idzie o Beskidy, to wedle tego, co nam opowiadali tamtejsi mieszkańcy wynika, że prace
poszukiwawcze za tymi rudami prowadzono w rejonie Bystrej Podhalańskiej, Osielca, Sidziny (w
rejonie Sidziny istniały dwa gorące źródła, co mogło być przesłanką do wysnucia wniosku, iż
znajdują się tam struktury podobne do utworów Gór Kruszcowych czy Karkonoszy, gdzie znajdują
się także rudy uranu), Żarnowki czy Zawoi.
Wszędzie tam, gdzie prowadzono poszukiwania (o ile możemy wierzyć byłym żołnierzom
jednostek Armii Krajowej operujących na tym terenie) znajdują się kamieniołomy. Do poszukiwań
włączyli się także specjaliści z Armii Czerwonej i ich działalność trwała aż do 1950 r.
Wróćmy w Beskidy – jak już tu nadmieniliśmy, wywiad AK śledzący działalność Niemców w
Beskidach, uzyskiwał informacje o tym, że hitlerowcy poszukują rud uranu, molibdenu i tytanu.
M.in. szukano tych rud w rejonie Babiej Góry Beskidzie Wysokim. Ślady tych poszukiwań
możemy dziś widzieć w rejonie koło szczytowej Diablaka i Cylu a także przy Przełęczy Brona. Na
szczęście tu i gdzie indziej uranu nie znaleziono, a flisz karpacki nie odpowiadał strukturom
uranonośnym Jachymova...
Mieszkaniec Jordanowa – Tadeusz Łukawski i mieszkaniec Makowa Podhalańskiego Józef
Mędrala – z którymi rozmawialiśmy na ten temat – twierdzili, że takie właśnie były poglądy
nazistowskich geologów.
Jachymov jest typowym przykładem na to, że hitlerowcy byli doskonale poinformowani o
zasobach rudy uranowej w tym rejonie – Gór Kruszcowych w Republice Czeskiej. Wydobycie radu
z rudy uranowej Jachymova zaczęło się już ok. 1900 r. a w roku 1939 stanowiło 1/3 produkcji uranu
na świecie. Do Jachymova wiodły hitlerowskich uczonych odkrycia prof. Otto Hahna i jego
współpracowników z Kaiser Wilhelm Institut w Berlinie – rozszczepienie jądra uranu. To właśnie z
Jachymova prof. Hahn otrzymał 5 ton radioaktywnego materiału, z którego uzyskał i wyizolował
0,5 g protaktynu (Pa). Jego próby w grudniu 1938 r. – na krótko po zajęciu przez Niemców
Jachymova – prowadziły prosto ku zbudowaniu „urządzenia uranowego” (czytaj: reaktora jądro-
– 37 –
wego), w którym miano używać jako paliwa uranu wyizolowanego z rudy uranowej przez firmę
Degussa.
Jeżeli idzie o Żarnówkę, to nie znajdziemy tu kamieniołomów, ale w lasach Przysłopskiego
Wierchu można jeszcze ponoć znaleźć resztki wież wiertniczych, przy pomocy których prowadzono
odwierty badawcze.
Inna wersja wydarzeń mówi, że wieże te rozmontowano i wywieziono w nieznanym kierunku.
Kolejnym miejscem, w którym Niemcy szukali uranu były Tatry – a dokładniej rejon DW
„Księżówka” (kamieniołom), Dolina Białego, Stara Robota, Kominiarski Wierch (Kominy Tylko-
we), Kopa Magury i najprawdopodobniej Kopa Kondracka. W Wysokich Tatrach poszukiwania
prowadzone były w rejonie turni Mnicha nad Morskim Okiem i Czarnego Stawu pod Rysami. Co
do Tatr Słowackich, to nie mamy informacji na ten temat, ale domniemywamy, że takie poszuki-
wania też tam miały miejsce. Tak czy owak, wyniki tych poszukiwań musiały być zerowe bowiem
w Tatrach nie ma złóż rud uranowych czy torowych. Do dziś dnia znajdują się tam tunele i szybiki
poszukiwawcze wycięte w skale. Być może hitlerowcy szukali w Tarach nie tyle rud uranu, ile...
wejścia do podziemnego państwa Agharti? – tak jak to miało miejsce w rejonie Aggtelek na
Węgrzech i w Słowackim Krasie? O tym jeszcze powiemy w innym miejscu.
Co do Gór Świętokrzyskich, to wiadomo, że rudy uranowo-torowe z domieszkami hematytu,
syderytu i pirytu znajdują się w Rudkach k./Nowej Słupii, Daleszycach i Bodzentyna – jak dowodzi
tego materiał statystyczny zebrany przez świetnie zapowiadającego się małopolskiego ufologa
Bartosza Soczówkę z MKM UFO „Spodek” w Miechowie, właśnie w tym mieście i jego okolicach
często obserwuje się NOLe. W pozostałych też. A to potwierdza fakt monitoringu naszych złóż
uranowo-torowych przez Obcych... Niemcy także musieli wiedzieć o tych złożach (małych, bo
małych, ale zawsze) i mając nadzieję na więcej już umieścili kompleks przetwórczy rud uranowo-
torowych w okolicach Spały-Konewki i Jelenia. O tym jeszcze powiemy później.
To byłoby na tyle, co do niemieckiej działalności w czasie II wojny światowej na Podhalu,
Podtatrzu i w Tatrach. Pozostał jeszcze Beskid Mały – w Beskidzie Małym znajdują się także
niewielkie złoża żelaza w postaci syderytu i limonitu w okolicach Łamanej Skały (Madohory) a w
Krzeszowie wytapiano rudę. Niemcy mieli nadzieję, że tam także – jak i w Górach Świętokrzyskich
– będą złoża rud uranowo-torowych. Niestety, zawiedli się, bowiem Beskid Mały jest młody –
trzeciorzędowy, zaś Góry Świętokrzyskie liczą sobie ponad 700 mln lat. Złoża uranu nie byłyby w
stanie się utworzyć... Ale i tu hitlerowcy przygotowywali grunt do wydobycia. Wysiedlano ludzi,
oczyszczano teren i przygotowywano przedpole... Wszystko pod płaszczykiem akcji wymierzonej
w partyzantkę AK. Beskid Mały znajdował się na pograniczu Rzeszy i Generalnego Guberna-
torstwa. Ala ten fakt nie tłumaczy tak krwawych akcji pacyfikacyjnych – w tym jest jeszcze drugie
dno... Nie bez kozery jest fakt, że Beskid Mały leży niedaleko od wsi Grzechynia k./Makowa
Podhalańskiego. Nie dysponujemy kompletnymi informacjami, bo jest coraz mniej świadków tych
wojennych wydarzeń. Ludzie umierają i nie pozostawiają swych wspomnień, no – może czasami
powiedzą coś swym dzieciom i wnukom – tych zaś, niestety, historie sprzed lat wcale nie interesują.
Dlatego też nie ma się czemu dziwić, że w ciężkich czasach historii kraju, kiedy to żołnierze AK
byli prześladowani przez komunistyczny aparat władzy przy pomocy sowieckich doradców z
NKWD, NKGB czy KGB, wszelkie informacje o faszystowskich poszukiwaniach surowców
zatraciły się w przepaści czasu. Obawiamy się, że już nigdy nie dowiemy się, co się działo w
czasach II wojny światowej w Beskidach, Tatrach czy Górach Świętokrzyskich. Informacje te – jak
grudki złota wyłuskujemy z relacji żołnierzy Armii Krajowej (batalion „Harnasie”), operujących na
terenie Beskidów.
O kompleksach bunkrów Spała-Konewka-Jeleń obszernie wypowiadał się red. Bogusław Woło-
szański w programach z cyklu „Sensacje XX wieku” i „Encyklopedia II wojny światowej”. To, co
pokazał w materiale filmowym red. Wołoszański, to ogromne bunkry przypominające Wolfschanze
– „Wilczy Szaniec” Führera.
Między innymi padł domysł, że w Spale-Konewce i Jeleniu wzniesiono kompleks kwatery
Hitlera przed inwazją na ZSRR, czyli przed 22 czerwca 1941 r. Tych „wilczych szańców” było w
Polsce – jak na nasz gust – nieco za dużo... Oczywiście koło Kętrzyna i w kierunku na Węgorzewo
i Ełk wybudowano pomniejsze „szańce” Hla Himnilera, Göringa i innych hitlerowskich bonzów III
Rzeszy, tak więc nie można mówić tylko o Kętrzynie jako o kwaterze Hitlera, ale o całym
– 38 –
kompleksie kwater głównych OKH, OKL czy SS i Policji rozciągającym się od Kętrzyna po
Węgorzewo i Ełk. Obecnie każda miejscowość, w której znajdują się poniemieckie bunkry pragnie
widzieć w nich kwaterę Hitlera – i tych kwater jest obecnie co najmniej 15! Za dużo – odpada...
Jedna kwatera Hitlera koło Kętrzyna całkowicie wystarczyła i nie trzeba było budować następnej
kwatery przesuniętej tylko o 1° długości geograficznej, co przy przesuwających się frontach nie ma
żadnego znaczenia...
Tę argumentacje przedstawiliśmy w 1997 r. red. Wołoszańskiemu z dopiskiem, że budowle
Spały-Konewki-Jelenia przypominają dość dokładnie bunkry Gór Sowich, a te ostatnie także
budowle z Los Alamos czy Alamogordo. Czy trzeba było coś więcej dodawać?
Nasze uwagi oparliśmy przede wszystkim na informacjach o rafinacji i wzbogacaniu rud uranu.
Dlaczego? Dlatego, że:
1. Cała budowla – a raczej kompleks budowli – składa się z potężnych, żelazobetonowych
konstrukcji, których grubość wynosi ponad 2 m, i to tam, gdzie nie groziło bombardowanie czy
silny ostrzał artyleryjski.
2. Wszystkie drzwi były zrobione ze stali, czy nawet z ołowiu oprawionego w stal. Były one
wodo- i gazoszczelne. Niestety, niczego więcej nie można powiedzieć, bowiem zostały one
wywiezione do ZSRR. Wnioski można było jednak wyciągnąć na podstawie masywności zawiasów
i obrzeży framug.
3. Jak to widzieliśmy na filmie red. Wołoszańskiego, cały kompleks był zalany wodą. A to
oznacza, że woda musiała służyć do celów przemysłowych. Czyżby nie szło tu o rafinerię „ciężkiej
wody” albo zakład flotacji?
Za hipotezą o zakładzie flotacyjnym przemawia fakt, że zakład ten umiejscowiono w dorzeczu
Pilicy i niedaleko od potencjalnych kopalni uranu w Górach Świętokrzyskich. Skąd to wszystko
wiemy? Odpowiedzi na te pytania udzieliła nam prof. dr Zofia Kielan-Jaworowska, która w swej
książce pt. „Przygody w skamieniałym świecie” podaje następującą informację:
„Na przełomie XIX i XX wieku, w Górach Świętokrzyskich pracowali dwaj geologowie obcego
pochodzenia: Niemiec – profesor Uniwersytetu Wrocławskiego dr Georg Gurlich i Rosjanin –
Dymitrij Soboljew, zatrudniony wtedy na Politechnice Warszawskiej.”
Nie trzeba zatem dalszych wyjaśnień, co do tego, skąd Niemcy i Rosjanie wiedzieli o uranie w
Górach Świętokrzyskich?...
Zasoby uranu, podobno niskoprocentowej rudy – jak podają specjaliści – znajdują się w Górach
Świętokrzyskich jak już wymieniliśmy w okolicach Rudek, Miedzianej Góry, Miedzianki,
Daleszyc, Bodzentyna i Winnego. Ciekawą rzeczą jest to że jest to autunit – Ca(UO
2
PO
4
)
2
. 8-10
H
2
O i torbenit – Cu(UO
2
PO
4
)2. 8-10 H
2
O – które są bardzo silnie radioaktywne – autunit niemal tak
samo, jak uranit – UO
2
i UO
3
– zaś torbenit zaledwie trzykrotnie mniej! Czyli te złoża nie są tak
ubogie, jak to przedstawiano w oficjalnej polskiej prasie popularnonaukowej?!... Oczywiście
hitlerowcy wiedzieli o tych złożach i zamierzali je wykorzystać do własnych celów. Zamierzali je
wykorzystać, ale na drodze stała im polska – bardzo silna – partyzantka, która dawała się im
solidnie we znaki. Lokalizacja tego strategicznie ważnego zakładu jest uzasadniona także i z tego
względu – bowiem znajduje się on poza strefą działania partyzantki z Gór Świętokrzyskich!!!
Ta hipoteza ma swą słabą stronę, ale o tym później. Jak było naprawdę, to nie dowiemy się
nigdy, bo wszystko, co się dało rozebrać i wywieść zostało rozebrane i wywiezione do Sowietów w
latach 1945-1950. W tym przypadku możemy tylko powiedzieć coś na podstawie aktywności
sowieckiego wywiadu wojskowego GRU i jego odgałęzienia wspólnego z KGB – GKNIIR
(Gławnowo Komitieta Naucznoj i Issliedowatielnoj Razwietki – Głównego Komitetu d/s Wywiadu
Naukowo-Technicznego), które musiało kierować całą operacją wywozu, Skąd GRU wiedziało, że
tam właśnie znajduje się coś ciekawego? A z „braterskiego” okresu współpracy pomiędzy RSHA i
NKWD w latach 1939-41 w ramach paktu Hitler-Stalin (mylnie nazywanym paktem Ribbentrop –
Mołotow) i z prac prof. Soboljewa. Posiadając jeszcze informacje z rezydentur w USA i Wielkiej
Brytanii oraz innych krajów, szefowie GRU – a konkretnie gen. Golikow – mieli dokładny obraz
tego, co się działo na terenach zajętych przez Rzeszę. A także o tym, co się działo po drugiej stronie
Atlantyku... Dzięki temu Sowieci w Agudzerze mogli niemal natychmiast postawić na nogi swój
instytut atomowy, a w cztery lata po USA zdetonować swą bombę A.
Po tym wydarzeniu, konstrukcja i odpalenie bomby termojądrowej czyli H, było jedynie kwestią
– 39 –
czasu. W momencie, kiedy Amerykanie odpalali na Eniwetok swe „urządzenie termonukleame” o
zawrotnej masie 60 ton, Sowieci dysponowali już normalną bombą H, którą można było zrzucić na
cel z samolotu, bądź przenieść przy pomocy rakiety... Czyli inaczej, niż to przedstawiała pe-
erelowska propaganda.
Polscy badacze: Juliusz Szymański, Mariusz K. Sawicki i Krzysztof Pietrzak w swej pracy pt.
„Niemieckie stanowisko dowodzenia Jeleń-Konewka”, którą poznaliśmy dzięki uprzejmości mgr
Siorka, twierdzą – że baza ta była de facto stanowiskiem dowodzenia. Punktem wyjścia tego
twierdzenia było to, że Niemcy posiadali więcej takich stanowisk dowodzenia: Kętrzyn, Stepina,
Strzyżowo, Spała-Konew-Jeleń... – co miało wynikać z obsesji Hitlera o swe bezpieczeństwo, m.in.
spowodowało to, że nie latał on samolotami i z niechęcią podróżował pancernymi autami i
pociągami. Pociągi te oczywiście istniały, były to sztabowe jednostki: Amerika” (Hitler), „Asien”
(Göring), „Afrika” (Keitel), „Befehlzug” (Himmler) ” także „Heinrich”, „Westfalen” (Ribbentrop) i
„Atlas” (Oberkommando der Wehrmacht – OKW). Budowę tego kompleksu rozpoczęto w 1940 r.,
mimo, że był już postawiony jeden bunkier „kolejowy” – przystosowany do przyjmowania
pociągów pancernych hitlerowskich bonzów. Podobnie było w Jeleniu. Na podstawie egzystencji
bunkrów kolejowych, wymienieni powyżej Autorzy doszli do wniosku, że tam właśnie naziści
dokowali swe pociągi, przy czym pominęli milczeniem fakt, że pociągi te załadowywano i
rozładowywano. Musiało być to „coś” wyjątkowo niebezpiecznego, a to dlatego, że środki
bezpieczeństwa można porównać tylko z tymi, jakie znajdowały się w „Der Riese”. Ba! – i tu także
znajdowały się rezerwy wody. Wydaje się być możliwe, że tutaj także mógł być wybudowany
hitlerowski reaktor jądrowy. Świadczy o tym m.in. to, że znaleziono tam fragmenty rurek, które
mogły służyć za wymienniki ciepła do pierwotnego i wtórnego chłodzenia reaktora... Jak to
naprawdę wyglądało, możemy sobie tylko wyobrazić, bowiem zostało to wszystko wywiezione do
ZSRR. A to, co zostało, wcale nie musi świadczyć o tym, że były to zakłady czy montownie
silników lotniczych BMW, Askania czy IG Farben. Zachowane resztki armatur wodnych i inne
urządzenia hydrotechniczne... – przecież to dokładnie to samo co w kompleksie „Der Riese”!
Autorzy podają wielce interesujący fakt że konstrukcje betonowe były grube na 2,5 m – po co?!
Zagadek jest naprawdę dosyć, a wydaje się, że nie ma im końca. Obawiamy się, że eksploratorzy
z wrocławskiego „Exploratora” i łódzkiego „Labiryntu” nie ustalą przeznaczenia tych budowli, nie
mówiąc o dotarciu do ich dna. A przecież są one jedynie ogniwem w ogromnym łańcuchu takich
budowli, które powstały w czasie II wojny światowej. Jak widzimy, poza straszliwym konfliktem
tej wojny, przebiegał jeszcze krwawszy konflikt służb „cichego frontu”. Tę rundę wygrali Sowieci,
którzy wywieźli wszystkie tajemnice do siebie tylko po to, by wykorzystać je do dalszej wojny z
wolnym światem i stworzenia Światowej Republiki Rad!
I na zakończenie jeszcze a propos Tatr. Nasuwa się pytanie, czy hitlerowcy w Tatrach nie szukali
także... Księżycowej Jaskini – artefaktu po poprzedniej Super-cywilizacji, o której od dawien
dawna wiedzieli słowaccy górale? Hitler wiedział o istnieniu podziemnego państwa Agharti, o
której pisał w swym czasie polski pisarz, obieżyświat i awanturnik – Antoni Ferdynand Ossen-
dowski. Hitler musiał znać jego książkę „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” i dlatego chciał
znaleźć wejście do tego podziemnego świata. Wejście do tego świata mogłoby znajdować się w
Tatrach, ale nie Bielskich, a w Zachodnich – w gmachu skalnym Czerwonych Wierchów. W ramach
PROJEKTU TATRY wykazano, że właśnie tam dzieją się dziwne rzeczy – znikają ludzie, umierają
ludzie z nieznanych przyczyn, a nad skałami ukazują się NOLe... Kiedy połączymy prostą linią
Czerwone Wierchy z kompleksem jaskiń Domicą- Baradla – gdzie Hitler kazał swym speleologom
szukać wejścia do Agharti, i przeciągniemy linię w drugą stronę, to linia ta przetnie płd.-zach. stok
Babiej Góry gdzie ponoć ma znajdować się tunel wzmiankowany przez prof. dr inż. Jana Pająka, w
którym miały się poruszać pojazdy jakiejś podziemnej cywilizacji. Przedłużenie tej linii dalej, ku
pn. zach. wiedzie nas w pobliże Łamanej Skały w Beskidzie Małym... Ale o tym już w następnym
rozdziale.
– 40 –
ROZDZIAŁ 10
ZAKAZANA STREFA GRZECHYNI
Grzechynia: hitlerowski „Dreamland”? – Dobrze strzeżony obszar wytwórczy – „Der Riese” i
Grzechynia – analogie nie są przypadkowe – Amerykańskie bombowce nad Tatrami –
Księżycowa Jaskinia a NKWD – Ostatni rozkaz dla załogi dyskoplanu: „Uciekać”!
Kiedy kompletowaliśmy materiały do tekstu o Spale-Konewce-Jeleniu, postawiliśmy przy tym
pytanie, dlaczego te obiekty były chronione przy pomocy formacji Freiwillingen Verbande i SS-
Hilfswillige (Hiwi)? Przecież nie chodziło tutaj tylko o Niemców, a także Ukraińców, Rosjan,
Azerów, Gruzinów, Turkmenów, Kozaków, i in. ludzi z ziem zajętych przez III Rzeszę. Jak się
wydaje, odpowiedź jest niezbyt skomplikowana: po 1943 r. i klęsce stalingradzkiej, oddziały te
wysyłano głównie na front wschodni i do pacyfikacji (w 1944 r.) Powstania Warszawskiego. Przeto
nie istniał problem, jak najlepiej zabezpieczyć tajemnicę z którą ci ludzie się zetknęli (czytaj:
fizycznej likwidacji tych ludzi), bo to zabezpieczali doskonale czerwonoarmiejcy, enkawudziści i
funkcjonariusze SMIERSZ-u, którzy nie mieli litości dla członków FV czy Hiwi. Także dla człon-
ków RONA – Russkaja Oswoboditielskaja Narodnaja Armia – generała Własowa. Ci ludzie uznani
przez czerwony terror za zdrajców, nie mieli zbyt wielkich szans na przeżycie w brunatnym terrorze
i byli od początku spisani na straty – posyłano ich na najgorsze odcinki frontu, gdzie mieli zerowe
szanse przeżycia... Tak też było w 99,9% przypadków. Być może stało się i tak, że komuś udało się
uniknąć Armii Czerwonej, ale wpadał w łapy NKWD czy GRU, którzy wyciskali z niego
informacje, jak sok z cytryny, a potem przekazywali go katom ze SMIERZ-u. Ci nie bawili się za
długo – ustalali stopień winy wobec ludu pracującego i tow. Stalina, a potem kula w kark i po
zabawie. Krótko i po stalinowsku... I tak było wszędzie. W ten sposób w białych rękawiczkach
niejako, Niemcy rozwiązali dwa podstawowe problemy: co zrobić z Hiwi i jak utrzymać tajemnicę
swych poczynań...
Kompleksy zaangażowane w produkcję i badania broni V były strzeżone najpierw przez
formacje SS, potem Wehrmacht i wreszcie Hiwisów, czyli jednostki pomocnicze SS i policji.
Coś takiego właśnie miało miejsce przy budowie bunkrów w Grzechyni – małej wioski położo-
nej w Paśmie Jałowieckim Beskidu Wysokiego, pomiędzy Ostroszem a Pasmem Jałowca, w dolince
potoku Grzechynka, 4 km od Makowa Podhalańskiego na zachód od niego.
O tych bunkrach krążyły legendy wśród młodzieży szkolnej i harcerzy z powiatu Sucha
Beskidzka. Robert K. Leśniakiewicz usłyszał o nich po raz pierwszy w 1967 r. od druhów, harcerzy
z Makowa Podhalańskiego, z którymi był na obozie harcerskim w Rowach na Pomorzu
Środkowym. Potem słyszał o nich na wczasach zimowych w DWDz. w Sidzinie, też od kolegów z
Makowa Pdhl. i Suchej Beskidzkiej. A wreszcie usłyszeliśmy o nich po raz ostatni od nieżyjącego
już mieszkańca Suchej Besk. – Józefa Mędrali, którego Niemcy zatrudnili przy budowie tych
bunkrów i innych umocnień w latach 1943-1945.
W lipcu 1994 r. ekipa JORDANOL-a w składzie Anna Jeleńska i Robert K. Leśniakiewicz, udała
się do Grzechyni na rekonesans, by zbadać te relacje in situ. Zgodnie z informacjami Józefa
Mędrali – znaleziono na wpół zasypany rów przeciwczołgowy – którym dziś cieknie niewielki
potoczek zasilający rzekę Skawę.
W samej wsi, nieopodal kościółka (a właściwie kaplicy) pomiędzy nim a dnem doliny znajduje
się żelbetonowa kopułka pancerna z zasypanym wejściem i jedną strzelnicą dla kaemu. Pole jej
ostrzału pokrywało dolinę Grzechyni i było zgrane z polem ostrzału identycznego bunkra stojącego
na Głowiczówkach.
Mieszkańcy Grzechyni wskazywali lokalizację dalszych bunkrów na stokach Ostrej Góry od
– 41 –
strony Makowa Pdhl, Suchej Besk. na stoku Koziejówki od strony Makowa Pdhl. Po wojnie, te
bunkry zdemolowano i zostały zamienione na składy ziemniaków czy fundamenty domów...
Rozstawienie tych bunkrów było bez sensu, gdyż nie mogło zaszkodzić zbytnio oddziałom
Armii Czerwonej, która maszerowała z Makowa Podhalańskiego do Suchej Beskidzkiej i dalej do
Żywca, ani sile żywej, ani tym bardziej czołgom i działom samobieżnym – od których odległość
wynosiła około 4 km. Nawet ogień z najcięższych karabinów maszynowych nie byłby zbytnio
szkodliwy... Wyglądałoby zatem na to, że owe bunkry miały bronić czegoś, co było położone na
zachód od Grzechyni, ale co to było? Bunkry te są wyraźnie strażniczymi umocnieniami, nie
potężnymi konstrukcjami obronnymi. W każdym z nich mogło być 2 – co najwyżej 3 żołnierzy z
kaemem. Nie było tam miejsca dla artylerii. Zgodnie z założeniami Sowieci pomaszerowali w
kierunkuSuchej Beskidzkiej i... tu następuje coś dziwnego, bo zbaczają z trasy pochodu i z
niesamowitym uporem atakują bunkry Grzechyni! Oczywiście złamali opór obrońców za cenę
ogromnych strat w ludziach. I znów zadajemy pytanie: DLACZEGO? Ani Józef Mędrala, ani
mieszkańcy Kowalówki nie potrafili nam na to odpowiedzieć...
Józef Mędrala opowiedział nam, że bunkry te były budowane w 1943 r. (znów 1943 r!! ). Na
początku pracowali tam Polacy, potem zostali przygnani tam Rosjanie, Ukraińcy i Włosi (od
marszałka Badoglio). Ciekawym jest to, że prace przebiegały tam aż do przełomu stycznia i lutego
1945 r. – do ostatniej chwili przed wkroczeniem Rosjan. Tak, jak w „Der Riese”!...
Nie jest nam znane, czy po wojnie bunkry te zajęło GRU, NKWD czy ich polski odpowiednik –
komunistyczne UBR. Podobno część z nich została wysadzona powietrze przez wojsko. Istnieje
wiele punktów wspólnych, co do podobieństw między bunkrami Grzechyni a „Der Riese”. W
świetle tego, co powiedzieli nam świadkowie, wynika że:
1. Obie te budowy były stawiane na terenach górskich.
2. Obie te budowy były wykonywane przez więźniów obozów koncentracyjnych i jeńców
wojennych oraz robotników przymusowych.
3. Pracowali tam niemieccy i włoscy inżynierowie.
4. Teren był zabezpieczany przez jednostki Waffen-SS, potem żołnierze Wehrmachtu i Hiwisi.
5. Obydwie budowy zlokalizowano na drugorzędnych kierunkach strategicznych, nie leżących
na kierunkach ataku wojsk sowieckich.
6. Obydwie budowy znajdowały się w pobliżu węzłów komunikacyjnych.
7. Obydwie budowy leżały w pobliżu centrów naukowo-badawczych: Krakowa, Wrocławia,
Pragi Czeskiej.
8. W ich bliskości testowano bronie V.
9. W ich bliskości znajdowały się zasoby rud uranowo-torowych lub takowych poszukiwano!
Jak widać – podobieństw jest sporo. Do tego trzeba jeszcze Czytelnikowi wiedzieć, że w pobliżu
Grzechyni też dokonywano prób z broniami V!
W lecie 1994 r. wpadła nam w ręce broszura reklamowa „Nowy Informator Zakopanego”, w
której opublikowano informacje, które nas wielce zainteresowały.
Znany zakopiański przewodnik tatrzański Piotr Konopka znalazł na obszarze Wierchu pod Fajką
jakieś dziwne, metalowe przedmioty – okazało się, że są to odłamki amerykańskich bomb z przed
50 lat! Świadkiem tego wydarzenia był Jan Krupski, który reporterom opowiedział, co następuje:
„16 września 1944 r. Wraz z Eugeniuszem Bergierem znajdowaliśmy się w okolicy Zmarzłej
Przełęczy i zaobserwowaliśmy przelot około 50 amerykańskich bombowców nad Tatrami. Jeden z
nich był najwyraźniej uszkodzony i zrzucił swój ładunek. Detonacja była ogłuszająca, chociaż
znajdowaliśmy się co najmniej kilometr od miejsca wybuchu. Uszkodzony samolot wylądował w
Borach k./Czarnego Dunajca, a amerykańscy lotnicy trafili do hitlerowskiej niewoli. Przy okazji
chciałbym przypomnieć wydarzenia z jesieni 1944 r., kiedy to Niemcy eksperymentowali z nowymi
działami i strzelali z przełączy Krowiarki (przełącz pomiędzy Babią Górą a Policami) spod Babiej
Góry w kierunku Tatr, w linii prostej 45 km. Te strzelania spowodowały w Tatrach wiele szkód –
ucierpiały m.in. Kozi Wierch, Kościelec i Koszysta.”
Znalezione odłamki z okolicy Wierchu pod Fajką można sobie obejrzeć w Centrum Przewodni-
ków Tatrzańskich w Zakopanem, na ulicy Chałubińskiego 44, przy rondzie. Natomiast z tego
wszystkiego najciekawszą jest informacja Jana Krupskiego o hitlerowskich próbach z dalekosięż-
nymi działami, świadek w rozmowie z nami potwierdził wypowiedź zamieszczoną w NIZ i dodał,
– 42 –
że Niemcy wystrzelili w stronę Tatr kilkadziesiąt pocisków. Podobne informacje uzyskał swego
czasu oficer Straży Granicznej Jerzy Archacki z Zakopanego, który przedtem służył w Lipnicy
Wielkiej na Orawie. Według niego, tamtejsi ludzie wspominają, jak to jesienią 1944 r. hitlerowcy
strzelali z ciężkich dział (na oko ponad 200, a co najmniej 400 mm) z Krowiarek w Tatry. Efektów
strzelań nie było widać, ale huk wystrzałów był tak silny, że fale uderzeniowe wybijały okna,
chwiały się kominy i falowały dachy domów i słychać było wycie lecących pocisków. Krowiarki od
zabudowań Lipnicy oddziela dystans 5 km...
A zatem istnieje związek pomiędzy broniami V i Krowiarkami a Grzechynią, które leżą 15 km
od siebie. Rozwiązanie tego rebusu może być całkiem proste – Niemcy mieli tam całe narzędziowe
i paliwowe zaplecze do eksperymentów z ciężkimi działami na Krowiarkach. Wniosek całkiem
logiczny, ale już pierwszy rzut oka na mapę wskazuje na nonsens takiego rozumowania. Pomiędzy
Grzechynią a Krowiarkami istnieje jedynie jedna droga, która zasługuje na takie miano... i to nie
bardzo, bowiem w czasie wojny była to zwykła gruntówka, którą mógłby od biedy przejechać wóz
z sianem czy ziemniakami, ale nie ciężkie ciężarówki czy platformy z działami... Zresztą istniał
lepszy dojazd z Zawoi...
A zatem o co tu chodzi?
Przypuszczamy, że w Grzechyni znajdowało się być może jakieś lotnisko dla V-7 – i istnieją na
to wskazówki w postaci informacji o niezwykłych latających dyskach widzianych po słowackiej
strony granicy. Ale o tym później. Poligony artyleryjskie i ekipy je obsługujące musiały się
znajdować w Lipnicy Wielkiej i Zawoi, natomiast w Grzechyni musiało być coś innego – może
lotnisko dla tajnych samolotów szpiegowskich czy coś jeszcze innego...
Kto wie, czy z zagadką Grzechyni nie jest związana jeszcze inna zagadka – zagadka tunelu
wypalonego w masywie Babiej Góry, a dokładniej w jej szczytowej kopule Diablaka. Ta informacja
jest jeszcze bardziej dziwna, bo przed i w czasie wojny, na południowym stoku Babiej znajdowało
się górskie schronisko, o którym się pisze, że zostało spalone w czasie wojny. Oczywiście przez
Niemców – a juści! Ale żeby być ścisłym, to schronisko zostało spalone już po wojnie, w 1947 r. I
to przez zamieszkujących tam żołnierzy Armii Czerwonej – którzy, żeby było ciekawiej, podawali
się za artylerzystów dokonujących... pomiarów meteorologicznych dla lotnictwa! Ciekawe –
nieprawdaż?
Dlaczego?
Czy było tam coś, czego nie mogły ujrzeć oczy niewtajemniczonych? Czy był to nieszczęśliwy
wypadek, czy zamierzone podpalenie? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi. A my pytamy dalej:
Co ci sowieccy „meteorologowie” robili na Diablaku? Jakiego rodzaju pomiary tam przeprowa-
dzali? Czego szukali? Księżycowej Jaskini czy Tunelu prof. Pająka? A może prototypu V-7? Istnieje
możliwość, że NKWD coś wiedziało o podziemnym tunelu w stoku Babiej i celowo wysłało tam
swych ludzi w celu przechwycenia nazistowskich zbrodniarzy wojennych. W tym czasie istniała i
działała ODESSA i przemycała ona hitlerowców do Ameryki Łacińskiej. Kto wie, czy SS nie
chciało użyć tego kanału do ucieczki z sowieckiej Zony – gdziekolwiek, byle dalej od czerwonych,
którzy się z nimi nie patyczkowali. No, nie ze wszystkimi, bo ci – którzy mieli dostęp do technicz-
nych tajemnic III Rzeszy, lądowali w Gorkich, Agudzerze czy innych „atomowych miastach”
Związku Sowieckiego. Zatem brzmi to wszystko całkiem prawdopodobnie – możliwe, że na rozkaz
z Łubianki czekiści z NKWD obsadzili schronisko na Diablaku, odnaleźli wejście do Tunelu w
Babiej Górze i zawalili jego wejście wybuchem materiałów wybuchowych, po czym spokojnie
wrócili do ZSRR, gdzie ich rozwalono, by nie było zbędnych świadków i nie mogli nikomu
wskazać potencjalnej drogi ucieczki z komunistycznego raju...
Ten scenariusz jest bardzo prawdopodobny, jako że musimy wziąć pod uwagę to, iż sam Hitler i
jego esesowska świta fanatycznie wierzyli w okultyzm, astrologię i czarną magię... Także mogli
wierzyć w istnienie podziemnych tuneli w Babiej Górze. [Jest faktem, że paranaukowa organizacja
SS – Deutsches Ahnenerbe, miała wyłączność na badania jaskiń i była to bodaj jedyna dziedzina
objęta takim monopolem – przypis wydawcy]. Zaś NKWD i GRU doskonałe wiedziało o tym, że
oni wiedzą i dołożyły starań, by zlokalizować wyloty tych tuneli i skutecznie zablokować
nazistowskim bonzom drogi ucieczki. W takim ujęciu, Grzechynia staje się idealnym dworcem
lotniczym dla dyskoplanów V-7, które mogły lądować na terenach małych, do kilku arów płaskiej
powierzchni. Popuśćmy wodze fantazji:
– 43 –
Jest ciemna noc, rozświetlona jedynie migotaniem gwiazd na niebie. Gdzieś na północy i
zachodzie słychać kanonadę artylerii sowieckiej i polskiej, ale w górach jest cicho. Naraz z nocnego
nieba spuszcza się na ziemię ciemny kształt w kształcie talerza i ląduje tam, gdzie znajdują się
poletka w górnej części wsi Grzechynia. Talerz wylądował i wyskakują z niego ciemne sylwetki
ludzkie. To są faszystowscy Gauleiterzy i esesmani uciekający z miast otoczonych przez Armię
Czerwoną i ludowe Wojsko Polskie. Tajny helikopter V-7/Vril-Haunebu załadowano nocą i przyle-
ciał tutaj pod jej osłoną do małej beskidzkiej wsi zapomnianej przez Boga i ludzi. Dalej wydarzenia
nabierają tempa – pasażerowie szybko pną się po krętych błotnisto-kamienistych dróżkach szlaku
nr 216 (znaki żółte) wiodącego na Jałowiec, potem wchodzą na zielony szlak nr 180/186 (wg
przewodnika Wł. Krygowskiego – „Beskidy” t.1. Warszawa 1976) wiodący na Diablaka. Ze szczytu
schodzą na południowy stok Babiej i po przejściu około pół kilometra wchodzą do tunelu, który –
jak się im wydaje – wyprowadzi ich ku wolności... Coś takiego się mogło narodzić w mózgach
mistycznie wytresowanych fanatyków i wyznawców Eckhardta, czy innego ideologa nazizmu! Jak
już nadmieniliśmy – NKWD o tym wiedziało i załoga „meteorologów-artylerzystów” (sic!) nie była
niczym innym, jak ekipą SMIERSZ-u mającą za zadanie zatrzymać grupki uciekinierów i zlikwido-
wać ich kryjówki. Wygląda więc na to, że wejście do Tunelu prof. Pająka jest dziś zawalone
tysiącami ton kamieni i skał.
Nie wiemy, ile jeszcze takich zagadek skrywa pokrętna historia najstraszliwszego konfliktu, ale
chcemy się jeszcze podzielić z Czytelnikami w następnym rozdziale informacją, która w naszym
dossier znajduje się na fiszce „Japoński i arktyczny ślad”.
– 44 –
ROZDZIAŁ 11
U-BOOTY W „KRAINIE CUDÓW”
Ostatni U-Boot wychodzi na ocean – WUNDERLAND: Kraina Cudów – Wielką Północną
Drogą Morską do Japonii? – Kto zaopatrywał antarktyczne bazy nazistów? – Ufokatastrofa na
Szpicbergenie – Atomowe popioły Nowej Ziemi.
Pierwszy ślad – ten japoński – przyszedł nam do głowy po obejrzeniu dokumentalnego filmu
Franka Beyera i Knuta Bosera w koprodukcji niemiecko-polsko-australijsko-japońskiej (sic!) pt.
„Ostatni U-Boot” z roku 1993. Jego akcja zaczyna się 15 kwietnia 1945 r. i kończy się koło 10 maja
tegoż roku.
Na pokład okrętu podwodnego U-835 (czy coś podobnego – to w końcu nie jest ważne) okrętują
się ważni faszystowscy bonzowie: niejaki dr Rohner, fanatyczny enesdeapowiec sędzia Beck,
generał Mallenberg – ale najcenniejszym ładunkiem są dwie tony uranu – surowca potrzebnego do
produkcji paliwa jądrowego. Eskortują ten ładunek (poza 2 tonami uranu są tam także plany broni
VI) dwaj oficerowie Cesarskiej Floty – komandor Kimura i komandor Tatsumi. Niemiecki dowódca
U-Boota Korwettenkapitan Gerber dostaje rozkaz przepłynięcia swym okrętem typu XXVIa z
maksymalną prędkością do Japonii. Tak to trochę przypomina „Inkarnację” Leonarda i podobnie się
kończy – niemal zresztą tak samo, jak „Podwodny wróg” Roberta Wise'a z 1967 r. ... – bo U-Boot
w beznadziejnej sytuacji poddaje się Sprzymierzonym – amerykańskiemu niszczycielowi, uprzed-
nio zdradziecko topiąc brytyjski niszczyciel celną torpedą... Podejrzewamy że to, co pokazali
twórcy „Ostatniego U-Boota” nie musi być akurat do końca prawdziwe, i że U-835 nie musiał
płynąć do Japonii, a do... hitlerowskich baz na Antarktydzie! Do już tu wymienionego
Neuschwabenlandu, aby tam można było dalej toczyć prace nad bombą A (i nie tylko) lub nad
udoskonalaniem dyskoplanu V-7. Jest jeszcze jedna możliwość – U-835 wiózł na Antarktydę paliwo
jądrowe dla V-7, które się tam już znajdowały!... Takie scenario nie jest niemożliwe.
Drugim śladem jest rzekoma wyprawa okrętu podwodnego U-209, pod dowództwem Korwet-
tenkapitana Broddy do mitycznej Agharty, do której wejście miało się znajdować na Biegunie
Północnym. Myśl godna samego Führera i jego okultystycznych bredni o zamieszkałych we
wnętrzu Ziemi Nordykach. O podobnych krainach we wnętrzu Ziemi pisali także słynni pisarze SF,
tacy jak: E. A. Poe, H. Ph. Lovercraft, M. Obruczew, Brinsley Le Poer-Trench czy u nas F. A.
Ossendowski... Dzisiaj widzimy, że jest to wszystko inaczej, ale wtedy, w latach 30. każda fantazja
była dozwolona a Hitler w podobne bajania wierzył, tak jak człowiek lecący w przepaść wierzy w
to, że skały ku którym leci zmiękną w momencie, gdy uderza w nie jego ciało...
Kiedy Hitler odprawiał w rejs Korwettenkapitana Brodde, wierzył w to, że u celu swej podróży
znajdzie on Ariów, którzy przy pomocy swej techniki wojennej pomogą „Największemu Z
Wszystkich Ariów” zniszczyć hordy Rosjan i Azjatów ze wschodu i Zachodnich Aliantów, dzięki
czemu stanie się władcą całego świata.
Brodda nie znalazł ani jednego Aria i znaleźć ich nie mógł. Wydaje się nam całkiem prawdo-
podobne, że wrak jego U-Boota spoczywa gdzieś w trzykilometrowej głębi Północnego Oceanu
lodowatego. Tak sądziliśmy dotąd.
Wydaje się nam czymś nieprawdopodobnym, że Adolf Hitler był na tyle głupi, by wierzyć tym
wszystkim bredniom, którymi karmił się do czasu napisania „Mein Kampf”. Fregattenkapitan
Heinrich Brodda miał do wykonania całkiem trudne, ale wykonalne zadanie – w którym nie szło o
Ariów czy Agartyjczyków, a o to, jak przewieźć do Japonii uran i plany broni odwetowych!!! Jest
jedna jeszcze rzecz, która świadczy za tym – a mianowicie: to, że wydarzyło się to już w 1943 r., a
nie w 1945, kiedy to Hitler musiał zdawać sobie sprawę z tego, że wojna jest już przegrana z
– 45 –
kretesem. Już w sierpniu 1942 r. Hitler rozkazał rozpoczęcie operacji Kriegsmarine pod kryptoni-
mem „Wunderland” – „Kraina Cudów”. Oficjalnie szło tu o zablokowanie sowieckich portów
przyjmujących statki i okręty z Ameryki i blokadę Wielikoj Siewiernoj Morskoj Puti – czyli
Wielkiej Północnej Drogi Morskiej. Natomiast nieoficjalnie szło o poczynienie obserwacji przez
wysadzonych na lody Oceanu Arktycznego meteorologów. Ich zadaniem było meldować do Rzeszy
o stanie pogody. Niemcy chcieli zamknąć żywotną drogę morską Sowietów, co mogłoby zaważyć
na losach wojny... Nazwa operacji – ów „Wunderland” – nie dawała nam spokoju. Dlaczego
właśnie „Kraina Cudów” czy „czarów”? Dlaczego nie „Morski lew” czy „Kałamamica” czy
cokolwiek innego!? Czy szło o mityczną ziemię Ariów na Hyperborei?
Jednego możemy w zasadzie być pewnymi – Fregattenkapitan Heinrich Brodda i jego U-209 nie
dopłynęli do celu pod lodami Bieguna Północnego, bo to przekraczało ich techniczne możliwości.
Puścili się w podróż do Japonii po mniej strzeżonej Północnej Drodze Morskiej – co jest w zasadzie
możliwe, ale na upartego i bardzo chcąc... – wreszcie albo wpadli na skały lub na lód i strzaskani
poszli na dno w lodowate objęcia rosyjskiego Davy Jonesa (albo raczej Dawida Iwanowa), albo
wpadli w ręce Sowietom. Jaką radość miałby towarzysz Ławrientij Pawłowicz Beria! Taki bogaty
łup!
A może jednak przeszli, ale nie po Wielikoj Morskoj Puti, ale poprzez Przejście Północno-
Zachodnie szlakiem Frobishera. Z Morza Baffina na Morze Beauforta a potem na południe ku
Cieśninie Beringa i dalej do Japonii. Wszystko cacy, ale kto zaopatrzyłby tego U-Boota w paliwo i
inne rzeczy niezbędne do takiego przejścia? U-Boot to nie lodołamacz, nie ma wzmocnień
przeciwlodowych i możliwości współczesnych okrętów podwodnych z napędem atomowym, dla
których trzymiesięczny arktyczny podlodowy patrol to normalka... A więc to musiało być przejście
Północno-Wschodnie, o ile – rzecz jasna – tak było.
Zatem zakładamy, że oni jednak przeszli do Japonii i od 1943 r. Japończycy zaczęli pracować
nad swymi Wunderwaffen. I faktycznie, Japończycy poza bronią biologiczną generała dr Ishi Shiro,
pracowali także nad bronią atomową, to potwierdzony fakt. Cała prawda wyjdzie na jaw po
otwarciu tokijskich i waszyngtońskich archiwów, i nie wcześniej.
Posiłkując się wyborną monografią Jerzego Lipińskiego pt. „Druga wojna światowa na morzu”,
spróbowaliśmy odnaleźć jeszcze inne nietypowe operacje U-Bootów wymierzone przeciwko USA,
w rodzaju już tu wspomnianej operacji „Seewolf”. Nie znaleźliśmy żadnych informacji o akcjach
„wilczych stad”, ale zainteresował nas pewien fakt, otóż część U-Bootów była przekazana ZSRR i
USA, zaś inne były albo zatopione lub znikły w głębinach Wszechoceanu. Wstępnie założyliśmy,
że okręty podwodne, które przekazano Aliantom – miały jakieś specjalne właściwości – na co
wskazuje np. los U-Boota U-511, który po rakietowych testach na Bałtyku został przekazany
Japończykom i aż do końca wojny pływał pod cesarską flagą boskiego Tenno jako Ro-500. Takich
przypadków możemy w tabeli znaleźć więcej.
TABELA I. WYKAZ NIEMIECKICH OKRĘTÓW PODWODNYCH PRZEKA-
ZANYCH OBCYM FLOTOM W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ
Typ
Nr takt.
Kiedy i komu przekazano
IXC
U-511
16.09.1943, Japonia, jako Ro-500
IXC/40
U-805
maj 1945, zniszczono w USA
IXC/40
U-858
maj 1945, zniszczony w USA
IXC/40
U-530
10.07.1945, zajęty w Mar del Plata (Argentyna), potem do USA
IXC/40
U-889
styczeń 1946, zajęty w Kanadzie, potem zniszczony w USA
IXC/40
U-1228
?, do USA
IXC/40
U-1241
?, do Wlk. Brytanii, potem w listopadzie 1945 r. przewieziony do
ZSRR
IXC/40
U-1232
03.02.1945 do Wielkiej Brytanii, a w czerwcu 1945 r. zniszczony
IXD1
U-195
1945, do Japonii jako I-506
– 46 –
IXD2
U-181
jw. jako I-501
IXD2
U-862
jw. jako I-502
XB
U-219
jw. jako I-505
XB
U-234
?, do USA, zatopiony na Bikini przy teście bomby A.
IXB
U-1224
15.02.1944 r. Przekazano do Japonii i jako Ro-501 został zatopiony
XXI
U-2513
do Wlk. Brytanii i USA
XXI
U-2539
do Wlk. Brytanii, a potem ZSRR
XXI
U-3035
jw.
XXI
U-3041
jw.
XXI
U-3515
jw.
VIIC/41
U-997
17.08.1945 r. Zajęty w Mar del Plata (Argentyna), do USA
VIIC/41
U-1057
?, do Wlk. Brytanii i USA
VIIC/41
U-1058
jw.
VIIC/41
U-1064
jw.
VIIC/41
U-1105
?, jw.
VIIC/41
U-1305
?, do Wlk. Brytanii i ZSRR
XXIII
U-2353
jw.
TABELA II. NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE, KTÓRE ZNIKNĘŁY W
CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ
Typ
Nr takt.
Kiedy i gdzie zniknął
IXC /40
U-1226
październik 1944, Płn. Atlantyk
IXD2
U-196
listopad 1944, Sund
IXD2
U-851
marzec 1944, na pn. zach. od Nowej Funlandii
XB
U-116
15.10.1942 r.,Pn. Atlantyk
IXB
U-122
po 22.06.1940 r. Biskaje
IXB
U-163
po 15.03.1943 r. Biskaje
VIIA-F
U-54
po 14.02.1940 r. Morze Północne
VIIC/41
U-325
po 30.04.1945 r. w Kanale La Manche
VIIC/41
U-326
po kwietniu 1945 r. w Kanale La Manche
VIIC/41
U-398
po 17.04.1945 r. Morze Północne
VIIC/41
U-553
po 20.01.1943 r. Płn. Atlantyk
VIIC/41
U-650
po 01.07.1945 r. Pd. Atlantyk
VIIC/41
U-972
styczeń 1944, Atlantyk
VIIC/41
U-1020
styczeń 1945 r. Morze Północne
VIIC/41
U-1277
zatopiony przez załogę w Porto (Portugalia) 03.06.1945r. (!)
– 47 –
TABELA III. NIEMIECKIE OKRĘTY PODWODNE ZATOPIONE POZA AK-
WENAMI OCEANU ATLANTYCKIEGO PÓŁNOCNEGO W LATACH 1944 I
1945
Nr takt.
Data
Gdzie i przez kogo zatopiony
U-5186
22.04.1945 na pn. zach. od Azorów, USS „Carter” i USS „Neal A. Scott”
U-8807
16.04.1945 na pd. zach. od Azorów, USS „Stanton” i USS „Frost”
U-8818
6.05.1945
na pd. wsch. od Nowej Funlandii, USS „Farquhar”
U-12359 15.04.1945 na pd. wsch. od Azorów, USS „Stanton” i USS „Frost”
U-54610 20.04.1945 na pn. zach. od Azorów, USS „Flaherty” USS„Neunzar”, USS
„Chatelain”, USS „Varian”, USS „Hubbard”, USS „Jansen”, USS
„Keith” i USS „Pillsbury”
U-183
23.04.1945 Morze Jawajskie, USS „Besugo”
U-168
6.10.1944
Morze Jawajskie, „Zwaardis”
U-537
9.11.1944
Morze Jawajskie, USS „Flounder”
U-177
6.02.1944
Wyspa Nanebevzeti, USAF
U-307
29.04.1945 okolice Murmańska, HMS „Loch Insh”
U-344
24.08.1943 Morze Barentsa, „dierzkij” i HMS „Loch Dunregan”
U-639
30.08.1943 na pn. wsch. od Nowej Ziemi, S-101
U-679
10.01.1945 okolice Padliszek, MO-12
TABELA IV. JAPOŃSKIE OKRĘTY PODWODNE ZAGINIONE W LATACH
1942-1945
Nr takt.
Data
Gdzie zaginął
I-23
po 15.02.42 na pd. od Hawajów
I-39
po 03.12.43 na Pacyfiku
I-40
XII. 1943
W-y Gilberta
I-22
po 04.10.42 na wsch. od Wysp Salomona
I-11
po 11.01.44 okolice Samoa
I-12
po 05.01.45 na Pacyfiku
I-67
po 29.08.42 W-y Bonin
I-56
po 30.03.45 na pd. od Okinawy
I-44
po 04.04.44 na pd. wsch. od Okinawy
I-48
po 20.01.45 Karoliny
I-362
po 01.01.45 na pn. od Truck Island
I-361
po 30.05.45 na pd. wsch. od Okinawy
I-371
po 24.02.45 na pd. od Kurę (Japonia)
Ro-38
po 19.11.43 Południowy Pacyfik
Ro-100
po 25.11.43 Archipelag Salomona
Ro-103
po 28.07.43 Kolombangang
I-52
24.06.1944 zatopiona na pd. wsch. od Azorów przez samolot z USS „Bogue”!
– 48 –
A co się stało z Broddą i jego U-209? – zapytałby Czytelnik. Zgodnie z tym, co podaje Jerzy
Lipiński, U-209 został prawdopodobnie zatopiony po 9 maja 1943 r. i prawdopodobnie uznano go
za zatopiony w 10 dni później – 19 maja 1943 r. Miały go posłać na dno dwie brytyjskie fregaty:
HMS „Jed” i HMS „Sennen”, na pd. wsch. od Grenlandii. Samo określenie „prawdopodobnie” jest
niewystarczające, by uznać U-209 za zniszczony, ergo, mógł on zostać wykorzystany przez Hitlera
do poszukiwań nie tyle Ariów, ile drogi północnej z Rzeszy do Japonii. Przecież oficjalnie go nie
było! Podwodny Fliegende Hollander – Latający Holender, okręt widmo... Czy to nie o nim pisał
Leonid Płatow???
Wygląda na to, że pod koniec wojny hitlerowskie U-Booty i cesarskie sensuikany płynęły do
Ameryki Południowej i Antarktydy i gdybyśmy dobrze poszukali, to znaleźlibyśmy ich wraki
wokół Szóstego Kontynentu. Te okręty były zupełnie nowym typem okrętów podwodnych. To były
prawdziwie oceaniczne jednostki, które na tamte czasy cechowały się zupełnie niesamowitymi
osiągami i technicznymi parametrami. Na przykład niemiecki typ podwodnego tankowca typu XIV
mógł wziąć na pokład 432 tony ładunku i przewieźć go na odległość 9.300 Mm (17.200 km), a typ
XX z kolei mógł zabrać rekordową ilość 800 ton ładunku i mógł płynąć aż 13.100 Mm (czyli
24.300 km) – zatem mogły one bez problemu przerzucić na Antarktydę ludzi i materiały do
wybudowania antarktycznych baz V-7 i zaopatrzyć je we wszystko, czego potrzebowały, póki nie
zniszczył ich adm. Byrd, w roku 1946...
Powróćmy jeszcze na północny Atlantyk, do operacji „Wunderland”, która mogła mieć jeszcze
inny cel. Tak wielka ilość stacji mogła hitlerowcom posłużyć do wypracowania dokładnych map
pogody i przygotowania inwazji nie tylko na ZSRR, ale także na... Kanadę i USA, z kierunku
najzupełniej niespodziewanego! – np. z Bieguna Północnego! Plan szalony, to fakt, ale przy
niemieckiej precyzyjności i pedanterii oraz doskonałej organizacji mógł być zrealizowany. Arktyka
jest naprawdę „Krainą czarów” – światem milionów ton lodu powoli krążącego wokół bieguna, na
straszliwie zimnym Oceanem Lodowatym, z fenomenami przyrody i cudami żywej przyrody
mówiącymi o wyjątkowości tego obszaru Ziemi. Dlatego właśnie nie możemy się zbytnio dziwić
adm. Byrdowi i amerykańskim politykom, którzy obawiali się ataku ze strony Biegunów. Instru-
mentem, który doskonale się do tego nadawał, był ekstra szybki i ładowny supersamolot-dyskoplan
V-7...
Jeden z prototypów dyskoplanu V-7 miał się rozbić na Szpicbergenie, co – jak dowiódł tego O. J.
Braenne – było kaczką dziennikarską, jako że w Norwegii nie było bazy lotniczej położonej blisko
Szpicbergenu, która posiadałaby samoloty odrzutowe mogące dolecieć do Szpicbergenu, krążyć
tam przez godzinę i powrócić bez tankowania. OK – nie było, ale... Rzeczywiście – ani w Tromso
ani w Hammarfest takich maszyn nie było, natomiast mogły tam być (i były) latające łodzie typu
PBY „Catalina”, „Martin Mariner” czy „Navy Mariner” względnie „Sunderlandy” ZOP, które
mogły bardzo długo utrzymywać się w powietrzu i pokonanie trasy Hammerfest – Szpicbergen,
godzinne krążenie i lot z powrotem to pestka. Właśnie to świadczy za realnością tej „ufokatastrofy”
V-7 uszkodzonego przez atomowy wybuch Sowietów na Nowej Ziemi. Był 1952 r., kiedy w lipcu
tegoż roku Sowieci testowali ładunki termojądrowe – było tego około pół setki, a w latach 60.
założono tam „atomowy śmietnik”, w którym składowano niewiarygodne 17.000 ton radioaktyw-
nych odpadów. Co to oznaczało? Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że rozbity dysk na
Szpicbergenie mógł być albo rosyjskim, albo amerykańskim pojazdem wzorowanym na V-7. J. O.
Braenne pisał, że był on uszkodzony wybuchem nuklearnym na Bikini. Kulą w płot! – zważywszy
fakt, że atomowy poligon Nowej Ziemi – Cziornaja Guba leży bliżej Szpicbergenu, niż Bikini,
Eniwetok czy Rongelapu...
Problem istnienia V-7 wciąż pozostaje otwarty, i – jak się wydaje – pojawiają się wciąż nowe
dziwne fakty, które świadczą za hipotezą, która stała się tematem przewodnim tej książki.
A my teraz przesuńmy się z południowych granic Polski ku Ziemiom Czech, Moraw i Słowacji,
gdzie na nas czekają dalsze dowody na to, że hitlerowskie tajne bronie produkowano także w Cze-
chach i na Słowacji. Także próby tej broni były przeprowadzane na terytoriach Czech i Słowacji, a
zatem...
– 49 –
ROZDZIAŁ 12
NIEMIECKI DYSKOPLAN NAD PRAGĄ
Latające fortece nad Pragą: pomyłka czy celowe działanie – Lot doświadczalny czy ewakuacja?
– Schriever i Habermohl w praskiej Avii – Palcem po mapie, albo w poszukiwaniu zgubionego
dyskoplanu.
Podstawową informacją, która może nas przywieść na ślady niemieckiej cudownej broni –
Wunderwaffe V-7 – jest doniesienie mjr Rudolfa Lusara i Jurija Straganowa, wedle których
dyskoplan V-7 (MODEL N-1) był wypróbowywany w okolicach Pragi Czeskiej. Ta lokalizacja
wydaje się być bardziej niż prawdopodobna. Praga, którą ogłoszono miastem otwartym, była bar-
dziej bezpieczną, niż Peenemünde, które to mimo silnej obrony przeciwlotniczej i osłony myśliw-
ców, zostało zbombardowane przez Aliantów. (Mimo tego wciąż tam pracowano aż do 1945 r.)
Praska Avia-Junkers stała się miejscem tajnego biura projektowego B-7, w którym pracował
niemiecki zespół konstruktorski, którego działalność znana była tylko kilku Niemcom i żadnemu
Czechowi.
24 lutego 1945 r. dokonano pierwszego lotu doświadczalnego dyskoplanu V-7. Nota bene, jeżeli
pamiętasz Czytelniku pierwsze kadry filmu „Tylko dla orłów” wg powieści Alistaira Mc Leana, to
zwróciłeś z pewnością uwagę na to, że niemiecki generał przylatuje do Adler Horst zwyczajnym,
dwuwirnikowym helikopterem, otóż powinien to być właśnie dyskoplan! V-7! Ciekawym jest fakt,
że lot ów zbiegł się z nalotem na Pragę alianckiej wyprawy bombowej, która zbombardowała
Drażd’any, Vinohrady, Podskali, Karlovo Namesti i Emauzy. Ten fakt do tej pory wymykał się
badaczom historii V-7 i nikt nie skojarzył – dat praskiego eksperymentu z datą nalotu na Drażd'any
i nie mówi o tym żadna encyklopedia II wojny światowej, którą mieliśmy możliwość przeczytać.
Nie ma żadnej wzmianki o tym także w literaturze pamiętnikarskiej. Czyżby chodziło o to, że Praga
została omyłkowo wzięta za te nieszczęsne Drażd'any i zbombardowana – a może chodziło o
celowe zbombardowanie Pragi, ale jego powody zostały utajnione do dziś dnia... Skoro nie chodziło
tu o Drażd'any, to sprawa tego bombardowania podpada automatycznie pod tematykę tej książki.
Dr Ludvik Soufek swego czasu przeprowadził wywiad z byłym pracownikiem czeskiej
ekipy Avii, a ten wspominał o obecności w niej dwóch niemieckich inżynierów-konstruktorów
specjalistów od dyskoplanów – inż. Habermohla i inż. Schrievera. Świadek wspominał, że
boisko futbolowe należące do fabryki zostało dokładnie wybetonowane przez żołnierzy Wehr-
machtu. Była to zbyt mała powierzchnia na to, by służyć jako pas startowy dla zwyczajnych
samolotów. Po wojnie tę betonową płytę rozbito i okazało się, że nie ma pod nią żadnych
podziemnych przestrzeni, ale skalny gruz, służący jako podkład. Podejrzewamy, że po nalocie,
niemieckie dowództwo postanowiło przesunąć gdzieś indziej ten kompleks badawczy i proto-
typy maszyny oraz dokumentację w inne miejsce. Już wieczorem po bombardowaniu Haber-
mohl i Schriever odlecieli do zapasowego stanowiska. Biuro projektowe pracowało nadal, ale
jego kluczowe postacie wyjechały stopniowo do nowego miejsca pracy. Ostatni zostali przed
końcem wojny zlikwidowani, co było hitlerowską praktyką, stosowana w celu zachowania
tajemnicy, bo najlepiej milczy trup...
Funkcjonariusz czeskiej straży przemysłowej dalej opowiedział o tym, że po ogłoszeniu alarmu
lotniczego obaj konstruktorzy wyjechali służbowym mercedesem Avii wraz z kierowcą, pomiędzy
13 a 14. – auto wróciło do zakładów około 21. Można zatem przypuszczać, że w tym czasie trwała
ewakuacja dokumentacji, tajnych broni, a szofer potem wrócił po tajne rozkazy.
Jeszcze tego wieczoru, Niemcy zagonili wszystkich pracowników Avii do zaciemnionej hali i
tam pilnowali ich do rana. Wyglądałoby na to, że w tym czasie przygotowano do odlotu prototyp V-
– 50 –
7 tak, by nikt z miejscowych nie mógł tego zobaczyć i pod osłoną nocy przemieścili go do nowego
zakładu pracy. A zatem lot, który wg Lusara i Straganowa miał miejsce 24 lutego 1945 nie był
lotem doświadczalnym i zaplanowanym, ale lotem ewakuacyjnym, który miał uchronić cenny
prototyp przed dalszymi nalotami Sprzymierzonych.
W jakim kierunku pojechało auto Schrievera? Na to pytanie za 64.000 dolarów nie potrafimy
dać jednoznacznej odpowiedzi i często łamaliśmy sobie nad tym głowę. Zgadzamy się z poglądem
dr Součka, że mercedes był poza zakładami około 7 godzin – 3,5 godziny w jedną stronę w nocy, a
zatem Schriever mógł dojechać najdalej 200 km od Pragi, stanowiącej punkt wyjścia.
Kiedy wyrysujemy na mapie krąg wokół Pragi Czeskiej, o promieniu 200 km, to musimy
jednocześnie wziąć pod uwagę kierunek wyjazdu Schrievera i Habermohla. Nie mogli oni pojechać
na północ, ku Drażd'anom, które były celem nalotów Sprzymierzonych, ze wschodu nadciągała
Armia Czerwona do której dołączyło później Ludowe Wojsko Polskie – jego II Armia. Zatem ten
kierunek też odpadał. Pozostaje nam jedynie zachód i południe, gdzie naziści wywozili wszystko,
co mieli najcenniejszego.
Tę lokalizację możemy sprecyzować – jeżeli była to broń produkowana czy w fazie prototypu,
to musimy wziąć pod uwagę miejsce o dużej koncentracji przemysłu. Wszystko wskazuje na Tabor,
Ceskie Budejovice i Pilzno. Jest jednak małe ale, te miasta były stale bombardowane przez
Amerykanów i tak – wedle dr Součka – w rachubę może wchodzić tylko Cheb.
– 51 –
ROZDZIAŁ 13
FLUGZEUGWERKE EGER
Flugzeugwerke Eger, makiety dla bombowców – Sztuczny gaik i osiem pięter pod ziemię –
Niemiecki wynalazek: fabryka bez dróg i kolei? – Wehrmacht, ŚtB i nurkowie – Samolot, który
mógł startować z boiska.
Niektóre przesłanki wskazują na to, że zakłady Cheb (Eger) były fantomem dla alianckiego
lotnictwa – jak oświadczył dr Součkovi były wysoki funkcjonariusz MSW CSRS ds. denazyfikacji
kraju – a które to oświadczenie podaje on w swej książce „Pfipad Jantarove komnaty”. Martin
Andel – pod tym pseudonimem ukrywa się wysoki oficer Śt.B. (Śtatna Bespecnost – Służba
Bezpieczeństwa Państwowego w byłej Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej – stanowiła ona
czechosłowacki odpowiednik sowieckiej KGB) mówił także o zatrzymaniu obcego agenta w
pobliżu ruin hitlerowskiej lotniczej fabryki w Chebie, zniszczonej w 1944 r. Od tego czasu,
funkcjonariusze Śt.B. zaczęli dokładnie badać te ruiny na których widniał jeszcze ogromy szyld:
FLUGZEUGWERKE EGER G.m.b.H. Kompleks zabudowań fabryki nie był niczym ciekawym,
zbudowano go w 1940 r., miał 8 wytwórczych i montażowych hal i tor kolejowy na lotnisko. Jej
dyrektor – Georg Sander gdzieś uciekł na początku maja 1945 r. i nikt nie wie, dokąd.
Większość budowli tej jednostki była zrobiona z masywnych elementów budowlanych i
przybyły na to miejsce major wojsk inżynieryjnych z Pragi orzekł, że filary tych budowli mogłyby
być obciążone dwudziestokrotnie większym ciężarem, niż najmasywniejsze części produkowanych
tam samolotów – tak głosiła jego ekspertyza dla St.B. Ciekawym było to, że od linii kolejowej
wiodła ku zakładom bocznica, którą ktoś zdemontował, a w kilku miejscach zdemolował ładunkami
wybuchowymi. Najdziwniejsze jest także to, że bocznicę położono dość późno, prawdopodobnie
j u ż p o n a l o c i e na zakład. Przeszukano teren u końca bocznicy, gdzie znajdował się
posadzony brzozowy gaik i stała tam na wpół rozwalona buda. Okolica wyglądała, jakby zwieziono
na nią kilkaset metrów sześciennych ziemi, na której posadzono drzewa. Znaleziono nawet miejsca,
z których drzewa były przesadzane...
Okazało się przy tym, że faktycznie zakład FLUGZEUGWERKE EGER G.m.b.H. były jedynie
makietą dla alianckich bombowców w celu odciągnięcia ich uwagi od... czegoś. Bombardowanie
makiety było dla faszystów dowodem na to, że kamuflaż był doskonały i że nalot – wobec
zniszczenia obiektu – już się nie powtórzy. Tym czymś, co było chronione kamuflażem była
podziemna fabryka zaryta na osiem kondygnacji w ziemi, jedna z największych w okupowanej
Europie – przy czym jedno z wejść do niej znajdowało się w sztucznym gaiku. To właśnie stąd,
miały gotowe wyroby być hissowane z podziemi fabryki i ładowane na wagony bocznicy, docho-
dzącej na lotnisko.
O jakie wyroby chodziło?
Tory kolejowe były obliczone na przewóz bardzo dużych i ciężkich przedmiotów o ciężarze
jednostkowym do stu ton! (Zwykły wagon kolejowy ma nośność 30-40 ton.) Nie ma takiej lotniczej
części, czy nawet takiego samolotu, który ważyłby sto ton! A przecież musiało być coś takiego, co
latało i miało masę prawie 100 ton. Tory te nie miały żadnego połączenia z linią kolejową, a
j e d y n i e z lotniskiem! A przecież żaden samolot nie miał takiego udźwigu, by wziąć taki
ładunek... Ostatni niemiecki samolot, zdolny do przewożenia wielotonowych ładunków, sześciosil-
nikowy Me-323 był zniszczony w 1944 r.
Tak samo nie mogło iść także o rakietę – bo ta potrzebuje nie tylko pola startowego, ale także
prowadnicy, urządzeń podających utleniacz i paliwo, bunkrów obsługi, tuneli odprowadzających
gazy spalinowe przy starcie, itd. itp. – a tu była jedynie betonowa płaszczyzna i... i nic ponadto.
– 52 –
Płyta betonowa dokładnie taka sama, jak przy praskiej Avii!
Praca w podziemnej fabryce przebiega w ścisłym reżimie dotrzymania tajemnicy i był on
wyższy, niż w innych fabrykach, nawet w tych, gdzie pracowali najbardziej oddani Hitlerowi
Niemcy. Żaden z nich nie mógł – pod karą śmierci – opuścić hali, w której pracował. Każdy znał
jedynie tą część podziemi, w której pracował. W ostatnich tygodniach wojny, na przełomie kwietnia
i maja 1945 r., Niemcy dokładnie zasypali wejścia do podziemi i szyby wentylacyjne, część
wysadzili w powietrze, zaś resztę – jak to robili także w Polsce – zalali wodą. Pod jej powierzchnią
znalazła się ta drobna część maszynerii, której nie zdążyli zniszczyć lub wywieźć. Dokąd wywieźli
– tego nikt nie wie...
W czasie maksimum zainteresowania podziemnym kompleksem, specjalna drużyna poszuki-
wawcza znalazła zwitek dokumentów, z których wynikało, że wyrabiano tam zwyczajne części do
zwyczajnych samolotów bieżących typów. Później jednak eksperci stwierdzili, że są one falsyfi-
katem zrobionym dość nieudolnie, jakby fałszerzom zabrakło czasu... Przeszukanie ruin fabryki
niczego nie przyniosło nowego. Dziś, po kilkudziesięciu latach, melioracji i pracach wojsk
inżynieryjnych, nie można już dokładnie wytyczyć obszaru fabryki. Pod koniec lat 40. próbowano
osuszyć podziemia, ale to było niemożliwe i woda uparcie stała w ruinach. Przywieziona tam
drużyna nurków w ciemnej toni narażała swe życie bo ich skafandry co rusz zaplątywały się w
szczątkach maszyn, rwały się o ostre krawędzie stropów, a wszystko przy zerowej widzialności.
Kiedy doszło do nieszczęśliwego wypadku, odpowiedni urząd (czytaj: szefostwo Śt.B.) doprowa-
dził do ukończenia akcji i pirotechnicznej „sanacji” obiektu.
Pisze dr Ludvik Souček:
„Nie tylko sądzą, ale do końca twierdzą, że ostatnim miejscem, do którego Schriever i Haber-
mohl przewieźli swój prototyp był Cheb/Eger. Wyglądało to następująco – kiedy zaczęły się
bombardowania, otrzymali rozkaz przewieźć prototyp w bezpieczne miejsce. Ich talerze latające
były montowane w Pradze – z części robionych w Chebie. Jak już powiedziałem, nadziemną część
fabryki pozostawiono w ruinie, by Alianci byli pewni, że ją zniszczyli. Ciężkie części latających
talerzy wywożono stamtąd i montowano w hangarze. Tego się nie dało robić w podziemiach, bo
pojazd miał średnicę 45 m. Wydaje się, że jeden z konstruktorów wyjechał w czasie nalotu do
Chebu/Egeru, by tam wszystko przygotować na przylot prototypu latającego talerza. Oznaczało to
ewakuację pobliża miejskiego lotniska, aby przegonić ewentualnych zwiadowców i zamaskować
miejsce. Tymczasem drugi konstruktor przygotowywał wszystko do przelotu. To nie był żaden
ćwiczebny czy doświadczalny lot, ten mieli oni dawno za sobą... Po zachodzie słońca okolica
fabryki była dokładnie oczyszczona z ludzi a robotników zamknięto w hali. Habermohl mógł
startować... Do tego ładnego obrazka tylko mi jedno nie chce pasować – rodzaj napędu. Wciąż nie
daje mi spokoju pytanie – dlaczego pracownicy Avii nie słyszeli pracy silników? Przecież tylko
betonowy plac mógł służyć do startu pionowzlotów, a znajdował się on tuż przy zakładach Avii.”
– 53 –
ROZDZIAŁ 14
BRONIE „V” W PROTEKTORACIE
CZECH I MORAW
Sowiecka wersja PAPERCLIP-u w Czechosłowacji – Gdzie jest archiwum VI wydziału? –
Bronie odwetowe w Protektoracie: Velvety u Teplic, Plzeń, Brno i Dećin – Pfibram: hitlerowscy
uczeni, uranowa ruda i laboratoria SS – Fałszywe złoto III Rzeszy.
Cytowany w poprzednim rozdziale dr Ludvik Souček, który zbierał swe materiały od naocznych
świadków tych wydarzeń w latach 70, był w o wiele lepszej sytuacji, niż my dziś. Po trzech
dziesięcioleciach, które upłynęły od jego poszukiwań, możemy się jedynie cieszyć większą swobo--
dą badawczą – choćby ze względu na swobodny przepływ informacji i ludzi przez granice naszych
krajów – i nie musimy już stosować jego uniku w literacką formę „powieści hipotetycznej”.
Możemy całkiem otwarcie poszukiwać odpowiedzi na konkretne pytania nieskrępowani kontrolą
państwa. Niektórych odpowiedzi nigdy nie uzyskamy, jak np. o tożsamość informatorów dr Součka,
którą to tajemnicę zabrał on, niestety, do grobu.
I tak nasze poszukiwania poszły w innym kierunku, wzięliśmy pod uwagę powszechnie znany
fakt, że jeszcze przed końcem II wojny światowej, Alianci zaczęli przy pomocy specjalnych misji
wywiadowczych (ALSOS, PAPERCILP i in.) gromadzić i analizować wszelkie dostępne infor-
macje o tajnych broniach, których użyciem Hitler był zainteresowany daleko przed majem 1945 r.
W czasie naszych poszukiwań mieliśmy możliwość dowiedzieć się w ciągu kilku lat, jak bardzo
rozbudowany był niemiecki program Vergeltungswaffen. Największe problemy mieliśmy z uzyska-
niem informacji źródłowych, które dla prywatnych badaczy, jak my, były i długo jeszcze będą
zupełnie zamknięte, bowiem działają siły, które wciąż bronią tajemnic III Rzeszy! Tak w Polsce, jak
i w Czechach, Morawach i Słowacji! Przekonaliśmy się, że są tajemnice, które jeszcze po pół wieku
mogą zabić...
Wciąż jeszcze brak odpowiedzi na szereg kluczowych pytań!... Ogrom wojennego przemysłu i
kompleksu naukowego III Rzeszy budzi zdumienie nawet dzisiaj, w czasie pokojowego rozwoju
wielu gałęzi przemysłu. I to niechaj usprawiedliwi niedostatki tej naszej wspólnej pracy.
Każda formacja wojskowa, rodzaj wojsk – Wehrmacht (Heer), Luftwaffe i Kriegsmarine – miał
własne organizacje badawcze, laboratoria, hale produkcyjne, poligony i fundusze na działalność,
wszystko to pilnie strzeżone przed wrogiem zewnętrznym i konkurencją.
Na terytorium byłej Czechosłowacji znajdowało się wiele dokumentów o rozwoju i produkcji
broni odwetowych V. Szło tu głównie o zakłady produkcyjne III Rzeszy na terenie Protektoratu
Czech i Moraw. Dokładnie idzie o fragmenty archiwów brneńskiej Ćeskej Zbrojovky (ĆZ) i
plznieńskich zakładów Skody.
Zostały one zgromadzone w VI Wydziale Wojskowego Wywiadu Technicznego, którego pracow-
nicy gromadzili wszelkie informacje w zakresie hitlerowskiej nauki i techniki: plany, opisy,
wykresy, itp. Poszukiwania najlepiej zacząć od tego właśnie zbioru. Niestety, nie ma dziś już z
niego nic – dzięki działalności GRU i NKGB, które to instytucje rabowały wszystko, co im się
nawinęło pod rękę, przesłuchując wszystkich, którzy mieli jakąkolwiek styczność z niemieckim
przemysłem, więźniów obozów pracy i obozów koncenrtracyjnych a także pracowników przymuso-
wych. Poprzez wywiezienie wszelkich materiałów do ZSRR z sowieckich stref okupacyjnych,
Moskwa miała nadzieję wyrównać poziom z Amerykanami. Ci ostatni nie zasypiali gruszek w
popiele i dosłownie przed nosem Armii Czerwonej, jednostki 1 Armii USA gen. Hodgesa wywiozły
z Nordhausen 10 egzemplarzy kompletnych rakiet V-2, maszyny i prawie 10 ton (sic!) dokumen-
– 54 –
tacji!
Na podstawie zachowanej dokumentacji można się dowiedzieć, że wyrób części do V-1 był
prowadzony przez l a b o r a t o r i u m w Velvetech u Teplic, gdzie produkowano m.in. paliwo do
pocisków V przez Fullstelle Hertine, od maja 1944 do marca 1945 r. wyprodukowano tam 2625
głowic do pocisków V. Siostrzanym zakładem był Luftmuna Bromberg w Bydgoszczy!
Niektóre prace badawczo-rozwojowe dyskoplanu były prowadzone w zakładach CZ Brno i
Skoda Plzeń. Nas jednak najbardziej interesują zakłady położone w okolicy Pragi Czeskiej, gdzie
produkowano części i podzespoły do V-7 i gdzie dokonano pierwszego lotu MODELU N-1.
Oprócz niemieckich laboratoriów Schmidding w Dećinie – Podmoklech, gdzie gromadzono
znaczną część materiału specjalistycznego do produkcji broni rakietowych (silniki Argus) zwraca
uwagę także zakład Skody w Pfibramie. Te zakłady należały do naukowego centrum badawczego
SS i dowodzone były przez SS-Obergruppenführera Rolfa Engela. W 1943 r. kiedy obsadził to
stanowisko z polecenia ministra Speera, umieszczono tam także elitarną kadrę naukową zakładu
badań silników odrzutowych w Grossendorf-Władysławowie! Pracowano tam do kwietnia 1945 r.
(!) – potem ewakuowano ich do Monachium. Byli to pracownicy Versuchanstallt für Strahlt-
riebwerke Grossendorf – czyżby z ich wytworem zetknął się S. Theau na gdyńskiej plaży w okolicy
Babich Dołów?... W Monachium pracowali oni dalej w centrum badań rozwojowych broni V
zakładów Bayerische Motorenwerke – BMW...
Uważamy za wysoce prawdopodobne to, że pracownicy Engela pod dyrekcją tego doskonałego
eksperta z czasów przedwojennych i wojny skonstruowali system napędowy dyskoplanu V-7.
W latach 60. czasopismo „Radar” opublikowało apel, w którym nawoływano do wypełnienia
„dziur” w naszej wiedzy na temat hitlerowskich broni odwetowych. Proszono czytelników, by
wszelkie informacje dotyczące tej tematyki przesyłali na adres redakcji, która chciała sporządzić
pracę na temat broni V na terenie byłej Czechosłowacji.
„W naszych bibliotekach i wojskowych archiwach zachowało się niewiele informacji o tym,
jakich prób dokonywano z rakietami u nas (tj. w CSRS) przed drugą wojną światową, bowiem
najważniejsze dokumenty zostały wywiezione przez Niemców do Berlina. Także nie ma informacji
o tym, co robili hitlerowcy na naszych ziemiach w czasie wojny, jest ich bardzo mało, a wiadomo –
że dokonywali oni u nas prób rakietowych.”
Tak motywowała swój apel redakcja „Radaru”. Nie wiemy, jak to się wszystko skończyło, ale
jesteśmy pewni tego, iż informacje nas interesujące spoczywają w grubych szafach pancernych i
komputerowych bankach pamięci Łubianki i Chodynki – co sprawiło, że „...nie ma informacji o
tym, co robili hitlerowcy na naszych ziemiach...”
Jest to prawdą nie tylko w odniesieniu do niemieckich rakiet, ale wszystkich broni V. Godnym
uwagi jest fakt, że NKWD/NKGB i GRU nie były jedynymi agenturami działającymi na terenie
naszych krajów (tj. Czechosłowacji i Polski) i że dokumentacja dotycząca dyskoplanu V-7 została
jednak wywieziona do USA, a Sowieci dostali po nosie po raz drugi.
Hitlerowcy nie tylko pracowali nad broniami V czy bombami atomowymi – bowiem wydaje się
nam, że chcieli oni podbudować wciąż pusty skarbiec III Rzeszy przy pomocy współczesnej
alchemii – chemii jądrowej!
Zadaliśmy sobie pytanie: skoro Niemcy mieli reaktor jądrowy, to czy nie chcieli go użyć do...
produkcji złota? Proszę nie zapominać, że to właśnie Niemcy prowadzili poszukiwania szlachet-
nego kruszcu we Wszechoceanie w latach 20. – że wspomnimy tu wyprawę statku „Meteor”.
Tymczasem w sukurs przyszła fizyka i chemia jądrowa i w latach 20. pewien inżynier-chemik
Adolf Miethe (sic!!!) już w dniu 4 lipca 1924 r. w swym doniesieniu zamieszczonym w „Die
Naturwissenschaften” przekazał informację o wytworzeniu sztucznego złota poprzez bombardo-
wanie elektronami rtęci w lampie kwarcowej. Po kilku tysiącach godzin pracy, w rtęci stanowiącej
katodę inż. Miethe znalazł niewielkie, ale mierzalne ilości złota! Wedle współczesnego alchemika,
bombardowanie elektronami miało doprowadzić do zamiany protonu w jądrze rtęci na neutron i co
za tym idzie, stworzenia atomu najtrwalszego izotopu złota 79197Au, co miało przebiegać zgodnie
z reakcją:
80
197
Hg + e →
79
197
Au
– 55 –
Oczywiście reakcja taka jest możliwa tylko i wyłącznie na papierze, bowiem w naturze coś
takiego nigdy nie zachodzi. Ale Miethe wywołał znaczne zamieszanie swym raportem i chemicy
całego świata mieli problem do rozgryzienia. Ciekawym jest to, że Miethe został poparty przez
Japończyka Nagaokę...
Teoretycznie złoto można wyprodukować z rtęci – jej rzadkiego izotopu (sama rtęć jest
mieszaniną aż siedmiu trwałych izotopów: Hg-196, Hg-198, Hg-199, Hg-200, Hg-201, Hg-202 i
Hg-204 i rzecz w tym, że nie występuje naturalny izotop rtęci Hg-197 i Hg-203...) zawartość
izotopu
80
196
Hg – w tej mieszaninie wynosi jedynie... 0,146%! Trochę za mało, by móc uzyskać
złoto w reakcji:
80
196
Hg + n →
80
197
Hg⃰ + kwant gamma
80
191
Hg⃰ + e →
79
197
AU
Taka produkcja jest całkowicie nieopłacalna ze względu na ogromne ilości energii, którą trzeba
w nią włożyć i małą ilość materiału wyjściowego – izotopu Hg-196. Oczywiście można próbować
inaczej, np. wyprodukować złoto z bizmutu:
83
205
Bi + kwant gamma →
79
197
Au + 2
2
4
He
Ewentualnie:
80
198
Hg + n →
79
198
Au⃰ + p
+
albo:
80
200
Hg + p
+
→
79
197
Au _ 2
2
4
He
Czy wreszcie:
80
199
Hg +
1
2
H →
79
197
Au + 2
2
4
He
Złudne złoto alchemików? Tak! – ale wiemy o tym teraz, w latach 90. zaś w latach 40. chemia
jądrowa stawiała dopiero pierwsze kroki... Miethego uznano za szarlatana w Niemczech i za
granicami Rzeszy, to fakt. Nie zapominajmy jednakże o tym, że Führer wierzył przede wszystkim
właśnie szarlatanom!! Pracownia Miethego znajdowała się we Wrocławiu. Czy konstruktor lotniczy
Miethe, a inżynier-chemik Miethe to jedna i ta sama osoba? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że w Górach
Sowich pracowano nie tylko nad V-7, ale także nad transmutacją materii – nad którą pracowali
wszyscy alchemicy, Masoni, Różokrzyżowcy i Templariusze, za których spadkobierców uważała
się czarna elita SS...
Izotop rtęci-198 można uzyskać przez separację czy rafinację, a źródłem neutronów mógłby być
reaktor jądrowy. Taki reaktor mógł pracować nie tylko w Górach Sowich, ale nawet w podziemiach
Wrocławia, królestwie szczurów do Wielkiej Powodzi w lipcu 1997 r.
People always dream about usual things and ask „why”? – I dream about unusual things and
ask: „why not”... – jak mawiał senator Robert Kennedy. Totalitaryzm ma to do siebie, że nie widzi
rzeczy takimi, jakimi one są i opiera się głównie na chciejstwie przywódców... Tak mogło być, i
było w przypadku fałszywego złota III Rzeszy. Za tą prawdę płaciły miliony zgładzonych dla złota
ludzi w hitlerowskich obozach śmierci. Co robiono ze znalezionym przy nich złotem, opisał
dokładnie węgierski Żyd – dr Miklosz Nyszli w książce „Pracownia doktora Mengele”. Rzeszy
było wciąż mało złota, bo to ono napędzało jej machinę wojenną. Cóż, w tym przypadku spraw-
dziło się stare polskie przysłowie, że nie można budować swego szczęścia na czyimś nieszczęściu.
Rzecz w tym, że wielu zbrodniarzy uniknęło kary za to, co robili dla szczęścia III Rzeszy Niemiec-
kiej. Ów aurum sacra fames – przeklęty głód złota – zabił miliony Europejczyków nie w wojnie,
nie z bronią w ręku, ale w komorach gazowych Auschwitzu i Birkenau, Sobiboru i Treblinki, i
– 56 –
wielu innych miejsc kaźni i rabunku, prowadzonego pedantycznie przez ucywilizowanych barba-
rzyńców XX wieku.
– 57 –
ROZDZIAŁ 15
DIABELSKI SKARB W TECHOUICACH
Francuski generał wysyła list, zaś amerykański – komandosów – 32 worki papierów na jednej
tonie trotylu – Štechovicka afera się zaczyna – Szwedzki „Expressen” o planach tajnych broni
w Štechovicach – Amerykanie szczerze żałują, ale nie oddają tego, co wzięli.
Jednostki specjalne Sprzymierzonych poszukiwały w ramach swych misji wszelkich tajemnic
ziem zagarniętych ongiś przez III Rzeszę. W państwach, które stały się po wojnie niepodległe,
miały one niedużą rezerwę czasu, by wykonać swe zadania w czasie pobytu własnych armii na
terytoriach tych krajów i przechwycić ludzi i dokumentację, o które im chodziło. Z powrotem
suwerenności i przejmowaniem spraw wewnętrznych przez lokalne rządy, misje te musiały się
zakończyć, bowiem lokalne służby bezpieczeństwa patrzyły Aliantom na ręce.
Coś podobnego miało miejsce także i w powojennej Czechosłowacji – w jej górach odzywały się
od czasu do czasu wystrzały, działały jeszcze bandy Wehrwolfu, tak samo było w Polsce, na tere-
nach Dolnego Śląska.
Już 13 października 1945 r. francuska ambasada w Pradze Czeskiej wysłała list do czechosło-
wackiego MSZ, w którym za pośrednictwem gen. Koeniga oznajmiała, że we francuskim obozie
jenieckim dla esesmanów ujawnił się oficer SS Günther Achenbach. Ten opowiedział, że wie o
miejscu opodal Pragi (!!!), gdzie jest ukryte archiwum dokumentów o ważnych wydarzeniach
wojennych. Francuskie poselstwo chciało sprawdzić prawdomówność opowieści Achenbacha i
dostarczyć go do Czechosłowacji, by skonfrontować go z rzeczywistością.
Jednakże z MSZ nie przyszła żadna odpowiedź nawet po 3 miesiącach, więc francuski attache
wojskowy – generał pułkownik Flipo – przesłał tam zapis relacji Achenbacha i plany przezeń
przekazane. Przejął je czechosłowacki Sztab Generalny. W zeznaniach pojmanego SS-mana czyta-
my, że na poligonie SS w Hradiśfku koło Pragi było 20 kwietnia powołane Sonderkommando
„Lange”, które wykonało długą na 12 m sztolnię opodal poligonu „Zavist”. Napisał:
„Po wykopaniu sztolni, ułożono w niej około 30 worków. Pochodziły one z Berlina i były
bardzo ciężkie. Jeden worek się rozpruł i zawierał same papiery. ”
Potem otwór zamaskowano uprzednio zaminowawszy:
„Akcją wykonano na rozkaz Staatsministra Karla Hermanna Franka, który jako jedyny posiadał
plan ułożenia i zniszczenia (tego archiwum). Rozkaz dotyczący przydziału siły roboczej otrzymał
dowódca grupy szkoleniowej I. Kommando tworzyło 32 kopaczy i 3 kierowników zmian (sami
podporucznicy). Domyślaliśmy się, że w workach znajdowały się dokumenty specjalnego znacze-
nia, dlatego akcja była ściśle tajna i wykonywali ją oficerowie.”
2 lutego 1946 r. major B. J. Wheeler, zastępca dyrektora USFET wydał tajny rozkaz, na mocy
którego wysłano na terytorium Czechosłowacji specjalną brygadę komandosów pod dowództwem
kpt. Stephena M. Richardsa. Grupa wystartowała z Frankfurtu nad Menem 7 lutego, w Norym-
berdze przesłuchała swego niemieckiego informatora i 10 lutego przekroczyła granicę.
Lionel S. B. Shapiro, który uczestniczył w akcji jako agent i jako przedstawiciel North American
Newspaper Alliance opisał detalicznie całą akcję prowadzoną przez „dzielnych amerykańskich
chłopców”, którzy zgarnęli „najbogatszy dokumentalny łup wojenny wszechczasów”, i to za cenę
konfliktu z młodymi władzami Czechosłowacji:
„Amerykanie dostali się do Czechosłowacji jakby nigdy nic. Utajnienie było konieczne, aby nie
trzeba było nikogo niepotrzebnie zabijać!”
Komando przyprowadził na miejsce Achenbach, zidentyfikował skrytkę według drzewa, które
zaznaczył uprzednio zasadzając je u wejścia do podziemnego korytarza. Prace eksploracyjne
– 58 –
wykonano w śniegowej burzy i trwały one 38 godzin tj. od 11 lutego rano do 12 lutego wieczorem,
„przy nieustannym zagrożeniu życia”. Po przewaleniu jednej tony gliny ukazała się sztolnia oszalo-
wana deskami, o rozmiarach 1,75 x 1,30 x 12 m, która była zabezpieczona minami pułapkami i
niemal toną trotylu. Po pokonaniu tych wszystkich przeszkód komandosi zabrali wszystkie 32
worki i załadowali na ciężarówkę, po czym odjechali. 13 lutego 1946 r. przyjechali z powrotem do
Frankfurtu. Tymczasem do Štechovic przyjechało kilka komisji Sztabu Generalnego Armii Czecho-
słowackiej z Pragi.
Niestety, było już post factum.
Krótko potem, korespondentka szwedzkiego dziennika „Expressen” telefonowała do redakcji z
informacją:
„Skradzione przez Amerykanów dokumenty niemieckie zostały najprawdopodobniej ukryte na
rozkaz samego Hitlera!”
Informacja ukazała się w Sztokholmie 17 lutego.
19 lutego 1946 r. Sztokholmski „Expressen” wydrukował kolejne doniesienie swej korespon-
dentki, w której to informacji czytamy, że:
„W amerykańskich kręgach w Pradze panuje znaczna nerwowość. Pierwszy sekretarz ambasady
USA oświadczył, że to może spowodować straszne następstwa i histerię”.
22 lutego 1946 r. dzienniki opublikowały protest Czechosłowacji wystosowany pod adresem
rządu USA, a w dzień później opublikowano informację o amerykańskiej akcji, „Expressen” przy-
niósł kolejne doniesienie pani Lux Taube z Pragi. Napisała ona, że:
„Wydaje się być więcej, niż jasnym, że szło o dokumenty niezwykłej wagi – mówi się o planach
i nowych tajnych niemieckich broniach, które ukryto pod ziemią na potrzeby przyszłości”.
Czy Lux Taube miała na myśli plany dyskoplanu V-7?
24 lutego 1946 r. Amerykański ambasador w Pradze Czeskiej przeprosił ministra spraw wew-
nętrznych za ten „pożałowania godny incydent”. Urzędy wojskowe USA otrzymały polecenie
zwrócenia tych dokumentów stronie Czechosłowackiej. To się stało w osiem dni później, kiedy 2
marca do Pragi wjechała amerykańska kolumna ciężarówek chroniona przez MP. Kolumnę przysłał
osobiście gen. Siubert, szef G-2, a prowadził ją gen. Koenig z USFET we Frankfurcie.
Wkrótce się okazało, że Amerykanie nie zwrócili tego, co zgarnęli w Štechovicach:
„Jeżeli idzie o zawartość worków, które dowództwo amerykańskiej armii zwróciło na praski
Hrad to zawierają one cenny materiał, ale mamy dowody na to, że nie jest to ten sam materiał, który
Amerykanie wywieźli ze Stechovic...”
–
stwierdził w dniu 8 marca 1946 r., w czasie posiedzenia
parlamentu poseł Vaclav David (skąd to wiedział?):
„Zwrócono nam archiwum ministerstwa rządu Franka i SD oraz część archiwum prezydenc-
kiego. Dokumenty te były wywiezione przez Rokycany, Plzeń i Klatovo do armii USA. Stecho-
vicka skrytka była naszpikowana całymi tonami materiału wybuchowego i uzbrojona tak, że
wyleciałoby w powietrze wszystko, co znajdowałoby się w okolicy. Takimi środkami nie trzeba
było zabezpieczać archiwum prezydenta i Reichsministerium Franka”.
Ergo wynika, że Amerykanie przywieźli do Pragi coś zupełnie innego, niż to, co wywieźli ze
Štechovic.
Plany tajnych broni, o których pisali reporterzy szwedzkiego „Expressen”, nie znajdowały się w
tej dokumentacji, a zatem możemy podejrzewać z niemal stuprocentową pewnością że zostały one
wywiezione do Stanów Zjednoczonych.
– 59 –
ROZDZIAŁ 16
TWIERDZA SUMAUA
Hitlerowskie UFO pod Mednikiem? – Niebezpieczeństwo, którego nie można lekceważyć –
Poligon SS w Hradiśfku – Archiwum, skarb albo jedno i drugie! – Böhmerwaldfestung:
Twierdza Śumava – 62 dywizje pod bronią.
Rezultaty naszych badań nad historią niemieckich broni V dr Milos Jesensky zaprezentował na
jednym ze zjazdów klubu „Hyperion” w Bratysławie w maju 1994 r. a raport z tego spotkania był
opracowany w dziesięciu wersjach i czterech językach. Od tego czasu w prasie codziennej oraz w
innych periodykach, pojawiają się sporadycznie informacje, które dotyczą tego tematu. Na przykład
redaktorowi „Expressu” Michalovi Polakovi udało się natrafić na kilka gorących śladów,
wiodących w przeszłość, nie tak znów odległą. M.in. znalazł on pewnego świadka, kobietę której
siostra pracowała w Avii Ćakovice, jako pracownik socjalny. Zakład musiał zatrudnione tam przy
montażu silników lotniczych kobiety posłać do Mezinosti, filii Mednik, i jej siostrze udało się –
dzięki swej profesji – tam przeniknąć. Na zamkniętym odcinku torów kolejowych pomiędzy Davli i
wsią Luka pod Mednikiem, w tunelach montażowych miały znajdować się samoloty w kształcie
dysku, a niektóre z nich – według red. Polaka – znajdują się do dziś w podziemiach fabryki na
obszarze Mednika. Siostra świadka stwierdziła przy tym, że 320 młodych pracownic, które tam
odesłano, nigdy już nie wyszło na zewnątrz... Ona sama potem była zatrzymana przez Gestapo.
Michał Polak znalazł także dalszego świadka – Jaroslava Rajtolara, który wedle własnych słów
pracował w podziemnym kompleksie, gdzie przebiegała tajna zbrojeniowa produkcja. Szło właśnie
o zaadaptowanie tuneli kolejowych na trasie: Vrane nad Vltavou – Libfice i Davle – Luka pod
Mednikiem oraz mostu kolejowego w Zampach k./Pragi Czeskiej. W tunelach wyrabiano części dla
Avii Ćakovice i pracowały tu nie tylko kobiety, ale także mężczyźni z całego terytorium Protek-
toratu. Większość tworzyły roczniki 1923 i 1924. Pracownicy mieszkali w chatach i barakach, które
Niemcy zajęli w okolicy Sazavy.
„Prace w tunelach nadzorowało siedmiu Niemców, a na „dwójce” pracował mistrz Hans Braden.
To właśnie jego Rosjanie zabrali ze sobą do ZSRR. W każdym razie szło o świadka, który swe
życie okupił informacjami. Świadek Rajtolar pracował w tunelach od września 1944 aż do maja
1945 r. Jak twierdzi, kobiety pracujące pod Mednikiem nigdy żywe stamtąd nie wyszły. Następnie
świadek potwierdził loty doświadczalne tej nowej broni, które miały miejsce pod koniec wojny.
Samoloty – UFO, mające około 8-16 m średnicy, było ich trzy. Latały z ponaddźwiękową
prędkością, a jeden z nich spadł gdzieś na naszej ziemi w okolicach Pragi.”
Czy świadek kłamał, czy nie? Czy można wierzyć redaktorowi „Expressu”? Niektórzy twierdzą,
że ta cała historia jest mistyfikacją i jest całkiem niejasna. Gdzie właściwie przebiegał montaż
dyskoplanu? Jak to się stało, że siostrze świadka i J. Rajtolarowi udało się uniknąć śmierci, skoro
Niemcy wszystkich likwidowali?
Poszukiwania planów V-7 stwarzają nawet dla dzisiejszych badaczy sporo trudności i niebez-
pieczeństw. To wyszło przy okazji prac naszych znajomych i kolegów przy tzw. „skarbie w
Hradisfku” i na łamach naszej i zagranicznej prasy w przedziwnych okolicznościach pojawił się
poniższy tekst. Ogólną uwagę przyciągnął podpis: „grupa Sommer”:
„Sytuacja wokół skarbu jest dziś poważna i niebezpieczna. My, którzy prowadziliśmy jego
zaminowanie wiemy to najlepiej. Wiemy co zaminowaliśmy i gdzie. Hradiśko to nie tylko skarb, w
sztolniach jest ukrytych wiele rzeczy. Przyrzekamy oddalić katastrofę, która grozi temu regionowi.
Wystarczy jedno uderzenie kilofem w to miejsce, a skarb i okolica wyleci w powietrze. Usuńcie
wszystkich i wyrzućcie kopaczy złota i poszukiwaczy skarbów czy to Niemcy, czy to ci z USA. Oni
– 60 –
nie poniosą szkody, tylko Wy – Czesi. Czas na rozminowanie sztolni był w 1995 r. Poczekajcie –
my to rozminujemy. Miejcie rozum, bo inaczej sprowadzicie wielką sensację i nieszczęście. To
wszystko wywieziono do USA i nie warto się za to brać.
Grupa Sommer”
Był tam jeszcze tekst podpisany „Lange”, ale nie został on opublikowany przez „Express”.
Sytuację mogłaby nieco rozjaśnić fotografia opublikowana przez redakcję, na której widzimy
kilku szeregowców niemieckiej jednostki z garnizonu w Hradisfku. Dwóch z nich po wojnie
pozostało w Czechach, i istnieje domysł, że któryś z nich może się zgłosi z kolejnym fragmentem
mozaiki – której na imię odwetowe bronie III Rzeszy...
Co do wymienianego tu już niejednokrotnie poligonu Waffen-SS w Štechovicach (Hradisfko), to
chodziło o obszar o powierzchni 500 km
2
położony pomiędzy Wełtawą a Sazawą. W jego centrum
znajdował się plac ćwiczeń SS, gdzie wypróbowywano nowe bronie (m.in. słynnego „Goliata”,
który tak dawał się we znaki żołnierzom powstania Warszawskiego, zdalnie kierowany czołg
załadowany trotylem, do likwidacji mniejszych umocnionych punktów oporu). W jego bezpośred-
nim pobliżu znajdowały się linie kolejowe Vrane nad Vltavou – Davle – Jilove i tunele pomiędzy
Vranym nad Vltavou, Skochovicemi i Davlami, gdzie znajdowało się miejsce produkcji i montażu
dyskoplanów, co wiemy z relacji red. Polaka. Informacje o badaniach Hradiśfka tworzą wdzięczny
temat dla mediów od końca kwietnia 1995 r., kiedy to na scenie pojawił się Helmut Gaensel (czy
Gansel), były Niemiec sudecki obecnie zamieszkały na Florydzie (USA). Jego rywalem stał się
czeski badacz i eksplorator Josef Mužik, i z początku wyglądało na to, że obaj mają wyrównane
szanse. Obaj rozbili swe namioty (a właściwie całe obozy namiotowe) w pobliżu sztolni
sztechowickich. Obaj byli bardzo pewni siebie. I obaj włożyli niemałe pieniądze w tę imprezę. W
miarę upływu czasu Helmut Gaensel wysunął się na czoło, a to z powodu większych finansów,
którymi dysponował. Był tam zresztą już po raz trzeci – pierwszy raz szukał tam w latach 60.,
potem w 1989 r., a przed nim szukali inni Niemcy, Rosjanie, Amerykanie (poza ludźmi kpt.
Richardsa w 1946 r.), jednostki byłego czechosłowackiego MSW (które współpracowały z
jasnowidzami i używały metod parapsychicznych), Omnipol (największy czeskosłowacki koncern
zbrojeniowy). I wreszcie Josef Mužik z Helmutem Gaenselem. Przypomina to nieco historię skarbu
z Oaklsland...
W chwili obecnej mało kto wątpi w to, że w rejonie Stechovic znajdują się od połowy stulecia
jakieś podziemne komory i przestrzenie, a w nich tajemnice III Rzeszy, na temat których narosło
wiele legend i rozpętało się wiele sporów teoretyków.
W połowie 1993 r. w jednym z dzienników ukazała się krytyczna rozprawa na temat bezpłod-
ności wysiłków grup Mužika i Gaensela, w której pisze się m.in., że nie zdziwiłoby to nikogo,
gdyby w podziemiach sztechowickich znalazło się... UFO! Całość była utrzymana w tonie
ironicznym i bagatelizowano prace obu eksploratorów, ale już 25 sierpnia tegoż roku pojawia się
pogląd, że w Štechovicach mógł zostać ukryty zbiór dokumentów dotyczących broni V, nad
którymi do końca wojny tak tam intensywnie pracowano. Bingo! Ze wszystkich informacji na temat
testów V-7 na ziemiach Protektoratu Czech i Moraw ta notatka jest najbardziej interesująca. Tak,
domyślamy się, jak to być mogło. Archiwum V... skarb... – a może tak jedno i drugie?...
Niewiarygodne?
To wszystko są już fakty, a nie spekulacje. Fakty, które potwierdzają, że na ziemiach
Protektoratu na przełomie lat 1944/45 miały miejsce ściśle tajne próby z supertajnym niemieckim
dyskoplanem przedstawiającym sobą technologię, która nawet dzisiaj ma znaczną wartość dla tego,
kto znajdzie te dokumenty. Mamy podejrzenie, że tajemnica tej technologii pozostała po wojnie w
czeskiej ziemi. Reichsprotektorat der Böhmen und Mahren był przecież ostatnim bastionem
hitleryzmu w Europie! To właśnie tam, a nie w Twierdzy Alpejskiej, hitlerowcy mieli możność
ukrycia przed armiami Sprzymierzonych to, co było dla nich najcenniejsze, co faszyści wtedy mieli
– projekty, plany, dokumentacje techniczne i prototypy wynalazków o znaczeniu epokowym. Pisząc
te słowa, mimochodem przypomina nam to polski film pt. „Tajna misja”, w którym polscy
partyzanci wydzierają hitlerowcom ogromną pakę, która jest prezentem dla Hitlera, a w której
znajduje się miniaturowe... UFO! Całość utrzymana w konwencji komedii, ale zrobionej w 1989 r.,
kiedy jeszcze nie wszystko można było w Polsce powiedzieć wprost...
Możemy zaryzykować ciekawe porównanie, na podstawie którego domyślamy się, iż te tech-
– 61 –
niczne cuda i cudeńka nie zostały wywiezione do Reichu, a pozostały na jego peryferiach, w
Czechach. Jak powszechnie wiadomo, dr Wehrner von Braun i jego ekipa poczekali do końca
wojny w Alpenfestung – skąd wiele transportów pod silną eskortą SS jechało do Czech
obsadzonych armią Schörnera i tam ukrywało swoje ładunki. Ciekawe jest to, że istnieje analogia
pomiędzy Alpenfestung i twierdzą Śumava – Bohemerwaldfestung, którą jeszcze dokładniej
zabezpieczono – było tam 5 dywizji VII Armii w tym brygady pancerne SS „Therese”, kilka
dywizji tzw. Armii „Ostmark”, kilka pułków SS i na dodatek Armia „Mitte” gen. Schörnera, która
była związkiem taktycznym grupującym aż 62 dywizje!
W górach szumawskich budowano umocnienia, okopy, bunkry, schrony, stanowiska dowodzenia,
węzły łączności i arsenały oraz magazyny amunicji, które miały zasilać Twierdzę Śumava. K. H.
Frank także postarał się o skrytki na materiały piśmienne, archiwa, itp. w powiatach Domażlice,
Klatovy i Prachatice.
Z tego też względu zakładamy, że wszystkie materiały i prototypy V-7 testowane w Czechach,
zostały właśnie w Czechach schowane – jak dowodzi tego przypadek hradisztkiego archiwum.
Reasumując możemy stwierdzić, że eksperci grupy badającej i rozwijającej V-7, przeczekali
koniec wojny w Böherwaldfestung Śumava i byli w niej o wiele bardziej bezpieczni, niż
członkowie grupy dr von Brauna w Hindelang-Oberallgau nieopodal granicy Rzeszy ze Szwajcarią!
– 62 –
ROZDZIAŁ 17
GEHEIME REICHSSACHE LEITMERITZ
Podziemna fabryka w Litomericach – Firma Elsabe, fałszywe transakcje w rejestrze handlowym
– Kolejne zagadki: Podziemne zakłady Richard II i Richard III – Pojemniki na ciężką wodę? –
Litomefice: Sekret Rzeszy.
Mimo wszystko, to o czym pisaliśmy wcale nie daje nam stuprocentowej pewności co do tego,
gdzie Niemcy produkowali jeszcze swe V-7. Rzecz w tym, że żadna z wymienionych tutaj fabryk i
poligonów nie znajduje się niedaleko Pragi. Wszystkie dotychczas wymienione zakłady znajdowały
się w odległości ponad 100 km od stolicy Czech. Dlatego też w tym miejscu pozwolimy sobie
zwrócić uwagę Czytelnika na podziemną fabrykę „Richard” w górskim masywie Czeskiego
Pogórza Radobyl koło Litomefic k./Usti nad Labem. Miejscowość ta jest oddalona tylko o 54 km
od Pragi Czeskiej na pn. zach. od niej.
Większość historyków i publicystów, którzy zwrócili uwagę na to miejsce zaraz po wojnie
stwierdza, że ten budowlany projekt „Richard” miał zabezpieczać przestrzeń produkcyjną dla firmy
Elsabe. Firma ta była częścią koncernu Auto Union (dziś AUDI) i wyrabiała czołgowe silniki HL-
230.
Ta informacja była sygnowana przez Ministerstwo Uzbrojenia i Materiałów Wojennych III
Rzeszy. Ministerstwo owo zleca przeniesienie fabryki silników z Siegmaru, który był poważnie
zagrożony alianckimi nalotami, do podziemi Litomefic. Jednakże ta okoliczność nie usprawiedliwia
utajnienia całej sprawy i makabrycznego, morderczego tempa tych przenosin, w których zaangażo-
wano więźniów kilku obozów koncentracyjnych, co kilku autorów zainspirowało do wysnucia
hipotezy, że szło o produkcję broni odwetowych V. My zamierzamy udowodnić, że mogło równie
dobrze iść o wyrób latających dysków.
Co na to wskazuje?
1 kwietnia 1944 r. praska centrala Gestapo wysłała do niemieckiego ministra d/s Czech i Moraw
K. H. Franka prośbę o pozwolenie zwiększenia ilości więźniów zatrudnionych przy małej twierdzy
Terezin na dwóch budowach o 2000 ludzi, a także o pozwolenie zwiększenia obsady wartowniczej
załogi SS o kolejnych 180 esesmanów. Jednakże prośba ta została odrzucona pismem z dnia 29
sierpnia 1944 r.
„Można (...) jeszcze generalnie wskazać na to, że policyjne więzienie w Terezinie wciąż
zyskiwało na bezpieczeństwie od początku swego istnienia. Aktualnie jest najsilniej strzeżonym
miejscem w całym Protektoracie. Poza tym realizuje się tam – jak wiadomo – różne projekty
budowlane ważne ze względów wojskowych, pod pieczą samego SS-Reichsführera, które to prace
mają całkowite pierwszeństwo.”
Formularz „wie dort bekannt” adresowany do urzędu budownictwa z podpisem K. H. Franka jest
wymownym dokumentem. Odpowiedź na to pytanie może nas przywieść na ślad niemieckich
dyskoplanów V-7 w Czechach.
Co zatem budowano w bliskości twierdzy w Terezinie?
Terezin leży w odległości zaledwie 3 km od Litomefic. W tym czasie cały przemysł lotniczy III
Rzeszy przeniósł się pod ziemię, by uciec przed dywanowymi nalotami bombowców Sprzymierzo-
nych, dzięki czemu powstały plany sześciu gigantycznych, podziemnych zakładów lotniczych.
Miały one być zbudowane na bazie betonowych schronów na wzór bunkrów dla okrętów
podwodnych (doskonale pokazanych w filmie „Okręt”) na atlantyckim wybrzeżu i miejsc odpalania
rakiet V-2 (okolice Pas-de-Calais).
W kwietniu, Adolf Hitler osobiście powierzył to zadanie szefowi Organizacji Todta z minis-
– 63 –
terstwa Speera – Xaverowi Dorschemu. Dorsch referował później Hitlerowi, gdzie mają być te
fabryki postawione, ale stopień ich utajnienia był taki, że w spisach ministerstwa Speera one w
ogóle nie figurowały – a przecież istniały! Czy postawiono je na czeskiej ziemi?
Czy nie był ten projekt tożsamy z tym, o którym pisze praskie Gestapo w sierpniu 1944 r.?
Znajdowały się w pobliżu Terezina?
Odpowiedź na to i inne pytanie znajduje się w wypowiedzi Xavera Dorscha, w jego zeznaniu
przeciwko marszałkowi Milchowi w Procesie Norymberskim. Powiedział on ni mniej ni więcej,
tylko to – że jego fabryka miała być wybudowana około 50 km na północ od Pragi Czeskiej.
Terezin znajduje się dokładnie w tej odległości, a Litomefice cztery km dalej na północ.
Podziemny kompleks „Richard” dokładnie jak ulał pasuje do tej lokalizacji fabryki produkującej V-
7 w sensie wyjaśnienia, że idzie o fabryki w pobliżu Pragi, wbrew dotychczasowej lokalizacji
zakładów tych w Walterze w Jinovicach czy Aero w Vysoćanach.
Jakie przesłanki wskazują przeciwko wyjaśnieniom, że litomierzycka fabryka wyrabiała silniki
do czołgów?:
1. Podziemna fabryka „Richard” – jak już powiedzieliśmy – należała do Elsabe G.m.b.H. z
kapitałem zakładowym wartości 30 mln RM, której celem istnienia było – wedle Rejestru
Handlowego – wyrób i sprzedaż samochodów wszelkiego rodzaju. To oczywiście nie musi być
prawdą. Niemieckie ministerstwo finansów wydało zarządzenie, by wpisywać do rejestru także
fingowane przedsiębiorstwa, kryptonimy tajnych inwestycji, a to wszystko w celu skołowania
wszystkich służb wywiadowczych wroga, ergo nie istnieje jednoznaczny dowód na to, że pod
grzbietem Radobyla coś de facto było, tj. coś było, ale co tam wyrabiano naprawdę – tego nikt nie
wie.
2. W tych podziemiach Litomefic poza firmą Elsabe G.m.b.H z jej „Richardem” wybudowano
dalsze dla firmy Kalkspat – filii koncernu Osram i firm AEG oraz Siemens – wszystkie mające
swoje udziały w produkcji broni V. Budowa dla Elsabe stała się „Richardem I”, budowa dla
Kalkspatu – „Richardem II” – do której miała się przenieść także berlińska filia Osramu. To akurat
nie wygląda nam na czyjś wymysł, bo w tym czasie już dawno mówiło się o przemieszczeniu
fabryk do podziemi w Hersbrucku k./Norymbergii i Litomefic. Ciekawą jest także budowa
„Richard III” – gdyby do niej doszło, to dla kogo byłoby to przeznaczone i do wyrobu czego
miałoby to posłużyć. Co miano produkować w „Richardzie II” i „Richardzie III”!?
3. Gdyby litomeficka podziemna fabryka podpadała pod produkcję samolotów, to należałaby ona
do kompetencji sztabu zabezpieczającego produkcję myśliwców (tzw. Jagerstab), a jednak tak nie
było. Budowy „Richarda I, II i III” podlegały SS-Gruppenfürerowi dr inż. Hansowi Kammlerowi,
który zajmował się produkcją i uzbrojeniem broni V oraz ich wykorzystaniem.
Istnieje rozkaz mówiący o przeniesieniu fabryki silników czołgowych HL-230 z Siegmaru do
Litomefic i istnieje późniejszy rozkaz Adolfa Hitleraz dnia 30 kwietnia 1944 r. o zmianie profilu
produkcji tych zakładów i zamiast silników czołgowych miały być tam wytwarzane samoloty
myśliwskie!!!
Interesujące jest także porównanie architektury obu budów z innymi podziemnymi fabrykami i
montowniami, które znajdowały się na terenie III Rzeszy. I tak np. główny zakład Mittelwerke Dora
w górze Kohnstein koło Nordhausen służył wyłącznie montażowi tajnych broni rakietowych, zaś
druga wielka filia – Laura – położona w Saafeld (Turyngia) służyła do testowania i składania
jednostek napędowych do broni V. Mówiąc krótko, hale i korytarze kompleksu Litomefice (o
całkowitej długości 36 km!!!) różniły się całkowicie od kompleksów Dory, Laury i innych
podziemnych zakładów produkcyjnych III Rzeszy.
Krążą mgliste legendy wokół tego, co miano produkować w tym kompleksie – chodzi o
„Richarda II i III”. Jeden z więźniów tam zatrudnionych wspomina o składowanych tam silnikach
rakietowych. Inny zaś świadek – będący fizykiem jądrowym – rozpoznał w basenach i pojemnikach
umieszczonych w jednej z hal... elektrolizery do produkcji ciężkiej wody – D
2
OI Czy chodzi o
fantazję czy fakty?
– 64 –
ROZDZIAŁ 18
ŚLADY WIODĄ DO BEZEJOVIC
Przedstawiamy następnych eksploratorów – Tajemnicza budowla – Himmler i Skorzeny w
Bezejovicach – Podziemne korytarze, szyby wentylacyjne i elektryczne instalacje Wehrmachtu
– Gdzie wylądował prezent dla dyktatora Perona? – UFO nad lotniskiem w Nesvećilech w maju
1945 r.
„To, czego Helmut Gaensel i Josef Mužik szukają, nie znajduje się w Štechovicach – wszelkie
ślady zmierzają tutaj, do Bezejovic i ci dwaj eksploratorzy są na mylnym tropie, który prowadzi do
nikąd...” – tak oświadczył na początku 1997 r. redaktorowi Pavlovi Pfeućilovi niejaki Luboś Kor-
dac, na podwórcu wpółrozpadłego bezejowickiego zameczku, który w czasach II wojny światowej
był siedzibą komendantury Waffen SS.
Najpierw kilka słów o autorze tego stwierdzenia, doświadczonym eksploratorze i badaczu, który
przyprowadził redaktora magazynu „Blesk” na ruiny odległego zamku na Beneśovskiej – czym
wzbudził niesłychane zainteresowanie czeskich i zagranicznych eksploratorów. W związku ze swą
handlową działalnością, pan Kordac często bywa w Ameryce Południowej, a zwłaszcza w Chile.
„Właśnie tam udało mi się uzyskać całą masę interesujących dokumentów i zeznań na temat
podziemnego budownictwa niemieckiego w Bezejovicach w ostatnich dniach wojny. Na pobliskim
lotnisku w Nesvaćilech lądował jeden samolot za drugim, z nich wyładowywano jakieś paki i
odwożono na zamek. Jeszcze w kwietniu 1945 r. wylądowały tu dwa samoloty Junkers z silnie
strzeżonym ładunkiem, często przylatywali tam wysocy dygnitarze Trzeciej Rzeszy – Heinrich
Himmler i Otto Skorzeny, o czym świadczą dokumenty i zdjęcia.”
O prawdopodobieństwie oświadczenia Kordaća świadczą marne wyniki poszukiwań jego
kolegów w Hradiśfku i Štechovicach. Na dodatek, jego „odkrycie” starego zamku pełnego zagadek
też dolało oliwy do ognia.
„Współczesne zagadki zaczynają się już przy ojcu dzisiejszego właściciela. Była to postać znana
w całej Europie – prezes zakładów Skody przewodniczący rady wykonawczej brnieńskiej Ćeskej
Zbrojovky i zakładów zbrojeniowych w Rosji i Polsce – pan Viliam Hromadko, osobisty przyjaciel
prezydenta Beneśa i... Stalina. W roku 1922 był on pierwszym ambasadorem Czechosłowacji w
ZSRR.”
Jak dowiedzieli się dziennikarze z „Blesku”, w bezpośredniej bliskości zamku znajduje się
pewne tajemnicze przedsiębiorstwo z Izraela, które zajmuje się agroturystyką. Żeby było dokład-
niej, należy dodać także i to, że pod posadzką sali rycerskiej kopali Josef Mužik i Helmut Gaensel,
ale na ciąg dalszy prac nie dał zezwolenia aktualny właściciel budowli – Jan Michael Hromadko.
Tłumaczył to tym, że nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa na swej ziemi i pod swym
dachem... Zgodnie z wypowiedziami świadków, z którymi rozmawiali redaktorzy Pavel Pfeućil i
Kamil Varcoller – w okolicy wciąż krążą samochody z niemieckimi znakami rejestracyjnymi i jacyś
ludzie z detektorami metali...
„Na drzewach wycięto niemieckie znaki z lat wojny. Całe podziemia zamku i jego okolice są
pocięte korytarzami podziemnymi i szybami wentylacyjnymi – jak to wykazują badania geofizycz-
ne. Najwięcej pod ziemią znajduje się kabli energetycznych z niemieckimi oznakowaniami, a
niektóre z nich są stale pod prądem (!!!). Podziemia coś ewidentnie stałe pracuje, bowiem według
zakładu energetycznego, zrujnowany zamek pobiera prądu za 64.000 koron na miesiąc.”
Wedle roboczej hipotezy Lubosa Kondraća pod ziemią znajdują się urządzenia, plany i doku-
mentacja niemieckich wynalazków, które uprzednio przeznaczono do wywiezienia z III Rzeszy do
Ameryki – a konkretnie do Argentyny. Domniemywamy, że wydarzenia te przebiegały następująco:
– 65 –
...Jest 20 kwietnia 1945 r. Hitler świętuje swe 56 urodziny. Paskudny Geburtstag... Do
podziemnego bunkra pod Reichstagiem przychodzą goście z życzeniami. Przychodzili i wychodzili,
tak że cały czas od obiadu do wieczerzy upłynął Hitlerowi na odwiedzinach i pogaduszkach, a także
na radzeniu, co robić... Sytuacja na frontach była katastrofalna: wojska 2 Frontu Białoruskiego –
Armia Czerwona i Ludowe Wojsko Polskie połączyły się z siłami Żukowa i Koniewa – i wraz z
Rokossowskim podążały do Berlina, atakując na froncie szerokim na 50 km, na pd. zach. od
Szczecina. Na południu został złamany opór Wehrmachtu na Odrze i Nysie Łużyckiej – Armia
Czerwona prze do przodu coraz szybciej. Żołnierze Koniewa – ludzka powódź forsuje Sprewę, a w
tym samym czasie dywizje Żukowa obsadzają Protzel. Na zachodzie Alianci Zachodni zdobywają
Norymbergę i Stuttgart, do których wkracza francuska 1 Armia.
W Berlinie, stolicy konającej III Rzeszy, na pokład dwóch Junkersów Ju-52, w gorączkowym
tempie ładuje się 80 pak z dziełami sztuki, sztabami złota i dokumentami dotyczącymi badań nad
broniami V. Miejsce przeznaczenia – Argentyna, pałacowy kompleks dyktatora Juana Perona w
Buenos Aires. Zadajmy pytanie, dlaczego i z jakiej przyczyny najwyższy satrapa III Rzeszy w dzień
swych kolejnych urodzin posyłał prezenty dla swego zaoceanicznego kolegi w postaci tak dotąd
pilnie strzeżonych tajemnic broni V i nazistowskiego dyskoplanu, które to bronie mogły odwrócić
losy II wojny światowej?
W czasie, kiedy w bunkrze pod zbombardowaną i spaloną Kancelarią Rzeszy odgrywał się
ostatni epizod nazistowskiej tragifarsy, Hitler przy czytaniu telegramów gratulacyjnych myśli tylko
o jednym – o SS-Sturmbannführerze Otto Skorzenym, który zajmuje się w tej chwili wywozem
skarbu Rzeszy – 460 skrzyń w pociągu do Austrii. Ślad obu samolotów i pociągu urywają się koło
Beneśova. Według niektórych źródeł, opierających się na zeznaniach gen. Emila Kleina, paki te z
samolotów przeładowano na ciężarówki i przewieziono je do Štechovic, gdzie gen. Klein dopil-
nował ich składowanie i bezpieczne ukrycie.
Cała rzecz ma wszakże jeden haczyk: istnieją także świadkowie, którzy mówią, że podziemne
ukrycie w Stechovicach służyło także jako manewr mylący przeciwnika, zaś prawdziwe miejsce
ukrycia jest w innym, znanym jedynie wtajemniczonym miejscu...
Lubos Kordac, zawołany zbieracz wszelkich dokumentów i zeznań sądzi, że jest na wyciągnięcie
ręki od rozwiązania zagadki bezejowickiego zamku. Wedle jego poglądu – oba Ju-52 doleciały do
Pragi Czeskiej po międzylądowaniu na polowym lotnisku w Nesvaćilech, gdzie je rozładowano
potajemnie. Potem odleciały do Pragi, która była właściwym celem ich lotu. W dziennikach lotu
obu maszyn pojawił się zapis, że międzylądowanie było spowodowane awarią prawego koła
podwozia... Podobnie było i w przypadku pociągu, który według świadków zakończył swój bieg w
nocy 23/24 kwietnia przy ściśle obstawionym peronie w Bystficy koło Beneśova, a potem kolumna
ciężarówek odjechała do Bezejovic. Nawiasem mówiąc – pod koniec wojny znajdował się w tym
zameczku mały obóz koncentracyjny.
Istnieją interesujące hipotezy, według których jeden z modeli próbnych V-7 został rozebrany i
złożony w podziemiach zamku bezejovickiego. Wierzy w to cały legion eksploratorów, którzy
dzisiaj metr po metrze czeszą ziemię w okolicy tej miejscowości, przy użyciu konwencjonalnych i
niekonwencjonalnych metod, a wszystko dlatego, że jeden z pierwszych meldunków o obserwacji
UFO nad Czechami pochodzi z lotniska w Nesvacilach z pierwszych dni maja 1945 r.!!!
– 66 –
ROZDZIAŁ 19
CZESKI ROSWELL 2 I INNE
Toužim, 12 grudnia 1944 r.: Czeski Roswell 2 – Ogromny „sterowiec” w Blovicich i dalsze
incydenty – Z Protektoratu na Słowację – Obserwacja słowackiego pilota myśliwskiego –
Dyskoplan nad Koszycami?
W kwietniu 1995 r., dzięki uprzejmości dr Lubośa Śafafika, dostaliśmy do rąk wycinek z
lokalnej gazety wydawanej w Toužimi, w której opisano w krótkim artykule dziwne wydarzenia:
12 grudnia 1944 r. doszło na północny-zachód od miasteczka Toužim do kilku silnych
wybuchów, których fale uderzeniowe spowodowały nieznaczne szkody w domach. Świadkowie
wspominali, że tuż przed wybuchami nie było widać czy słychać żadnego samolotu, ani nie
ogłoszono alarmu lotniczego. Dalej napisano, że na miejscu eksplozji znaleziono kratery tak
wielkie, jak po bombach. Najciekawszym wszakże było to, że na miejscu „nalotu” nie znaleziono
żadnych odłamków bomb lotniczych czy szczątków samolotu, poza kilkoma płaskimi kawałkami
lekkiego białego metalu o dziwnej strukturze. Oficjalne orzeczenie organów policji i wojska w
Toužimie mówiło o amerykańskim nalocie i bombardowaniu – jednakże ani Amerykanie, ani inni
Alianci nie przyznali się do tego nalotu i bombardowania. W opisywanym czasie lotnictwo
Aliantów nie przeprowadzało żadnych operacji nad północnymi Czechami. Najciekawszą jest
jednak informacja o tym, że jeszcze w 1991 r. można było znaleźć odłamki zagadkowych „bomb”
w jednym z kraterów przy drodze do Utvinu.
Jeżeli w ten grudniowy dzień 1944 r. nie chodziło o szczątki samolotu bądź odłamki bomb, to co
to było? Czyżby te kawałki niezwykle lekkiego metalu pochodziły z samolotu nieznanej
konstrukcji, czy wreszcie z dyskoplanu V-7?!
Kiedy uświadomimy sobie fakt, że termin tej katastrofy nie jest aż tak odległy od daty
pierwszego doświadczalnego lotu latającego dysku N-1 w okolicach Pragi, to domysł iż to właśnie
któryś z hitlerowskich doświadczalnych dyskoplanów V-7 uległ tam awarii nie jest aż tak absur-
dalny...
Podobnie, kiedy wspomnimy obserwacje NOLi w połowie lat 40. naszego stulecia nad Czechami
i Słowacją, to ich wyjaśnienie automatycznie kojarzy się z obecnością niemieckich tajnych broni na
tych terenach.
Jeden z najdziwniejszych przypadków opisał świadek tego wydarzenia – pan Frantiśek Paneś, a
było to tak:
Było to w 1944 r. – wojna miała się ku końcowi, a samoloty Sprzymierzonych osiągnęły prze-
wagę absolutną w przestrzeni powietrznej Czechosłowacji.
„W tym czasie mieszkałem z rodzicami w Blovicach koło Pilzna i miałem 18 lat. Kiedy w 1964r.
po raz pierwszy przeczytałem informacją o UFO, błyskawicznie mi się przypomniało zdarzenie
sprzed 20 laty.
Było to w późne, letnie popołudnie, kiedy nad lasem zwanym Kamensko ujrzałem na wysokości
jakichś 5 km lśniący na tle niebieskiego nieba przedmiot cygarowatego kształtu. Moją pierwszą
myślą było to, że był to niemiecki sterowiec. Brakowało mu jednak gondoli, silników i
stabilizatorów. Długość obiektu wynosiła jakieś 100-150 m, a średnica około 50 m. (Czyli, że nie
był to duży sterowiec, bowiem sterówce niemieckie typu Shuttler-Lanza /SL/ i Luftkreuzer
Zeppelin /LZ/ o konstrukcji szkieletowej miały długości rządu 200 m.)
„Sterowiec” był oświetlony zachodzącym słońcem i jego strona zwrócona do promieni
słonecznych lśniła jak srebro (W latach 30. zarówno Niemcy jak i Brytyjczycy oraz Amerykanie
próbowali zbudować sterowce z cienkiej folii aluminiowej), zaś po stronie odsłonecznej obiekt miał
– 67 –
barwę ciemniejącego nieba, ale była ona doskonale widoczna. Po niebie płynął tylko jeden obłok,
ale nie był to obłok. Dziwne w tym było to, że pod obiektem znajdowało się coś jaskrawo świe-
cącego, które wyglądało jak jakaś kabina. Obiekt był bezgłośny. Wyglądało na to, że „sterowiec”
opada powoli w dół. A że to był już prawie wieczór, to sądziłem, że te zmiany barw wywołane są
grą słonecznego światła. Pamiętam jeszcze, że były tam kolory czerwony i żółty.
Obiekt obserwowałem przez 7 minut, a potem on począł się szybko wznosić. Na koniec obiekt
zniknął w błękicie nieba. Całe zjawisko trwało jakieś 15 minut.”
Trudno przypuszczać, że w 1944 r. faszyści używali sterowców w celach wojennych, zważywszy
fakt jego niewielkiej odporności na pociski zwykłe i rakietowe. A może szło o coś zupełnie innego,
ale o co? W latach 30. mogłoby chodzić o niemiecką misję szpiegowską, bowiem bezpieczeństwo
byłoby zagwarantowane – już po dojściu Hitlera do władzy, Niemcy wymogli na rządzie Czecho-
słowacji zezwolenie na lot sterowca nad Czechami i de facto taki lot miał miejsce w dniu 15 maja
1934 r. w rejonie Plznia. Tego dnia długi na 238 m Zeppelin przeleciał granicę na kierunku
Waldsassenn-Cheb w kierunku na pd.-wsch. i w czasie lotu fotografował zakłady Skody.
Jednakże nie wiadomo, jaki właściwie byłby cel lotu sterowca nad własnymi terenami i bez
ubezpieczenia. Sam świadek dodaje do tego swoje zdanie:
„Długo mi to wydarzenie chodziło po głowie. Czy Niemcy chcieli prowadzić wojnę powietrzną
z wykorzystaniem sterowców? Ale tę myśl szybko odegnałem od siebie, bo nie słyszałem, by
alianckie samoloty nie były w stanie zestrzelić tych latających gigantów. Sterowiec to nie był, balon
też nie. Chmura? Z chmurą tego się nie dało nijak porównać. I tak doszedłem wreszcie do wniosku,
że to mogło być tylko UFO...”
W latach 60. redakcja czasopisma „Letectvi + kosmonautika” otrzymała list, który później na
jego łamach cytowali autorzy Gótz i Tikovsky. List brzmiał tak:
„Droga Redakcjo,
Przeżyłem następującą przygodę: było to w pobliżu Rohatki koło Hodonina w sierpniu 1944 r.
lub już we wrześniu. Wracałem z babcią z pola, była 9 wieczorem i dość już ciemno, kiedy nad górą
w kierunku Ratiśkovic pojawiła się czerwona kula i z dużą prędkością leciała w kierunku Skalici na
Słowacji. Przelot trwał kilka sekund i doskonale go pamiętam – lot był po linii prostej, intensyw-
ność i barwa światła się nie zmieniła, światło było ciągle jasnoczerwone o średnicy dwukrotnie
większej od Księżyca w pełni. Leciało to światło zupełnie bezgłośnie. Lot był niesamowity i
wywarł na mnie niezwykłe wrażenie – pamiętam go dokładnie, mimo że byłem wtedy małym
chłopcem.
J. S. z Hodonina”
Nasuwa się tutaj dość elegancka hipoteza, że hitlerowcy mogli wpaść na pomysł użycia sterowca
jako... latającego dźwigu! Można było w ten sposób przenosić ciężkie do 400 ton przedmioty –
także i doświadczalne dyskoplany V-7... Sterowiec działający jako dźwig wynosił dyskoplan do
granic stratosfery – na wysokość około 20.000 m, a potem dyskoplan używał swego własnego
napędu i wylatywał na LEO (LEO = niska orbita wokółziemska – od słów Low Earth Orbit) – 100-
150 km nad Ziemię, już na przedprożu Kosmosu!... Do tego tematu jeszcze powrócimy w
następnych rozdziałach. Powróćmy do relacji o dziwnych obiektach latających z lat wojny.
W swym liście świadek – pan Jifi Maruśka z Turnova opisuje kolejne dziwne wydarzenie z lat
wojny:
„Było to w czasie II wojny światowej, kiedy matka zawołała mnie do okna. Podszedłem i
ujrzałem dziwne, podłużne ciało, błyszczące w słońcu i z widocznymi okienkami. Obiekt ten wisiał
przez 5 minut nad jednym miejscem, potem z tyłu wystrzelił mu niebieskawy kłąb gazu czy dymu i
przedmiot ten odleciał lotem poziomym, całkowicie bezgłośnie.”
Jeszcze lepiej udokumentowane są przypadki obserwacji NOLi nad terenem środkowej Słowacji,
głównie dlatego, że ich autorem jest były lotnik-myśliwiec Daniel Lazarik. Opisy jego przypadków
od razu kojarzą się z hitlerowskimi próbami z dyskoplanami. Niektóre z nich cytujemy w pełni:
„Dnia 26 sierpnia 1941 r. zaobserwowaliśmy w okolicach Hontianskych Nemec, wiosce Depov i
potokiem Stiavnićka, około godziny 15:30 nieznany obiekt latający, za którym znajdowała się długa
aerodynamiczna turbulencja wypełniona plazmą. Po kilku minutach fala uderzeniowa dosięgła
powierzchni ziemi na szerokości około 50 m.
Jesienią 1941 r. uczniowie klasy I szkoły w Krupinie, zaobserwowali na wschód od szczytu góry
– 68 –
Tanistavar grupę NOLi kolistego kształtu. Ja sam widziałem grupę 4 czy 5 lśniących metalicznie
obiektów lecących na pn.-wsch. Po kilku minutach usłyszeliśmy kilka (co najmniej 5) silnych
eksplozji z miejsca obserwacji NOLi. Dnia 23 maja 1942 r, o godzinie 21:30, na wschód od 19°E i
jakieś 15° nad horyzontem zaobserwowałem obiekt (...) świecący fioletowo-czerwonym światłem.
Przy zakończeniu plazmatycznego ognia spowodowanego cieplnym promieniowaniem wydziela-
nym przez obiekt błysnęło najpierw 2-krotnie, potem 3-krotnie, 4-krotnie 15-krotnie – pomiędzy
błyskami obiekt świecił ciemnożółtym światłem.
W czasie Świąt Bożego Narodzenia obserwowaliśmy z kościoła we wsi Devićie lot obiektu,
który pozostawiał za sobą długi, ognisty ślad. W czerwcu 1947 r. wraz z grupą ludzi z restauracji
przy Dobśinskiej Lodowej Jaskini widziałem przelot kulistego obiektu na wysokości 20” nad
zachodnim horyzontem, która to kula wywołała jonizację gazów i ognisty ogon za nią. Dnia 23
października 1947 r. z drogi nr 66, o około 700 m na wschód od miejscowości Devićie 20” nad pd.
-zach. horyzontem pojawił się lecący obiekt, który sygnalizował błyskami w sekwencji 2, 3, 4 i 5
błysków poprzedzonych i rozdzielonych ciemnożółtym światłem.”
Mniej więcej w tym samym czasie grupa świadków zaobserwowała nad wsią Malinec przelot 6
dysków w formacji trzy na trzy (dwukrotna formacja „as trefl”) lecące po sobie w odstępie około 10
minut.
Niemniej ciekawą jest sprawa przelotu w okolicy Koszyc na Słowacji dyskokształtnego obiektu,
który pozostawiał za sobą zasłonę dymną i płomienie tak jakby rzeczywiście narodził się w
niemieckich fabrykach V-7. Osądźcie sami:
We wrześniu 1946 r. świadek, 26-letni Ondrej Pahuly z Vysneho Opatskeho pasł stadko 10 krów
należących do jego dziadka. W czasie wojny służył on w armii węgierskiej, za co potem siedział w
łagrze w Stalinowie i pracował w kopalniach węgla kamiennego w Donbasie. Była piękna jesienna
pogoda i godzina 17 – słońce powoli skłaniało się ku zachodowi. Naraz świadek zauważył na niebie
nad Hidasnemeti ciemny punkt. Po chwili stał się on szybko przybliżającym się krążkiem. NOL
leciał nad Kosice nad szosą do Seni i zaczął szybko tracić wysokość. Okazało się wkrótce, że był to
obiekt w kształcie dysku o szaroczarnej barwie. Wydawał on dźwięk podobny do stłumionego
buczenia. W jego górnej części znajdowała się kabina, a obok niej jakieś reflektory (a może broń),
zaś spodnia część była sferycznie wklęsła. Świadek dodaje, że obiekt wynurzył się z gęstego
czarnego dymu, który pojawiał się za nim, póki NOL nie zniknął. Jednocześnie z dymem
wydostawał się spoza krawędzi talerza prąd rozżarzonych gazów w kształcie płomieni czerwonej
barwy, od czasu do czasu żółto pobłyskujących do odległości jakichś 50 metrów.
W tylnej części dysku znajdowała się jakaś struktura, której przeznaczenie było nieznane, a w
okolicach „wydechu” NOL był jakby okopcony od spalin i tryskającego gazu. NOL leciał płynnie i
przybliżył się na tyle, że miał pozorną wielkość podwójnych drzwi.
NOL stale tracił wysokość na swej trajektorii nad Haniskiem i Śebastovcami, potem zmienił kurs
na Barć i zrobił kółko nad dzisiejszym lotniskiem wojskowym, następnie na wysokości 200-250 m
odleciał w stronę Turniańskich Podhradi.
Słońce stale świeciło, kiedy dysk wziął ponownie kurs na węgierską granicę, a jego kabina raziła
świadka w oczy refleksem słonecznych promieni. W chwilę potem dysk zniknął na południu...
Uważnemu Czytelnikowi nie uszło uwagi, że przy opisach obserwacji NOLi pominęliśmy maj
1945 r. i od razu przeszliśmy do wydarzeń, które rozegrały się w rok później, kiedy to tereny III
Rzeszy podzielono na cztery Zony okupacyjne, tak że o faszystowskich latających talerzach nie
mogło być – na pozór – jakiejkolwiek mowy. Jednak nasza hipoteza robocza zakłada, że tuż po
wojnie hitlerowskie dyskoplany były wykorzystywane – a jakże! – przez Związek Radziecki.
Dyskoplany te, pod okiem wszechwładnego szefa NKWD, były przechwycone w Niemczech i
wypróbowywane – ba! – udoskonalone nawet hen, gdzieś w bezkresnych przestrzeniach Syberii
(kto wie, czy nie w Jakucji i na Półwyspie Tajmyr) po to, by w razie czego mogły służyć skutecznie
jako psychologiczny straszak przeciwko opornym – co było całkowicie po myśli i woli „ojca
wszystkich narodów” w celu zademonstrowania swego wielkiego JA i imperialnych zapędów.
Puste słowa?
Nie! Tak właśnie stało się w przypadku tzw. „skandynawskiego rakietowego lata '46”, ale o tym
już w dalszym rozdziale...
– 69 –
ROZDZIAŁ 20
EUROPA PO DESZCZU
Europa po deszczu” – Ghost-rockets, spók-rakaterna, rakiety-widma – 997 przypadków płk
Jacobssona – 20.000 rakiet V w rękach Sowietów – Stalin a panopticum na skandynawskim
niebie – Rozwiązanie zagadki pewnego porwania...
Tytuł tego rozdziału zapożyczyliśmy od słynnego obrazu „Europa po deszczu” malarza-
surrealisty Maxa Ernsta, który to obraz zawiera jego protest przeciwko wojnie, śmierci i przemocy.
Przejmujący jest ten obraz przedstawiający Europę po deszczu ognia, stali i ognistym Armaged-
donie wojny... Europa po II wojnie światowej przedstawiała żałosny widok. Tylko ziemie
Szwajcarii, Szwecji i Portugalii wyglądały jak wyspy normalności w świecie, który oszalał – w
oceanie ruin, zgliszcz i ludzkiego cierpienia. I właśnie wtedy, kiedy wszyscy myśleli, że najgorsze
za nami, nad Szwecją pojawiło się widmo strachu przed kolejną wojną...
W czerwcu 1946 r., nad Skandynawią pojawiły się jakieś dziwne latające obiekty. Nazwano je
„geist-rakaterna” bądź „spók-rakaterna” w Skandynawii, „ghost-rockets” w krajach anglosaskich i
„rakiety-widma” w Polsce, „rakety-prizraky” na Słowacji czy „rakety-duchu” w Czechach, itd. itp.
– bowiem wyglądały jak dziwne cygara z krótkimi skrzydełkami i pojawiały się nagle – jak
widma... Naliczono ich około 30 – jak zarejestrowała to szwedzka policja i wojsko do dnia 9 lipca
1946 r.
Tego dnia, w godzinach popołudniowych w centralnej Szwecji zaobserwowano na przestrzeni
500 km przelot dziwnego, żarzącego się ciała. Wojsko i policja zebrały ponad 250 relacji o tym
fenomenie, ale tylko jednemu ze świadków udało się zrobić zdjęcie. W związku z tym niezwykłym
wydarzeniem mówiło się o „nowych rodzajach napędu”, „rakietowych testach w ZSRR”, etc. etc.
Inny punkt widzenia reprezentował renomowany dziennik „The Daily Telegraph”, który opubliko-
wał zdjęcie wykonane przez świadka – Erika Reutesvarda – z komentarzem w takim duchu:
„Szwedzki Forsvarsstaben (odpowiednik naszego Sztabu Generalnego MON) wziął się za tę
sprawę zupełnie serio, czemu nie można się dziwić, bowiem Szwedzi nie mieli najlepszych
doświadczeń z niemieckimi broniami V. W czasie wojny na szwedzką ziemię spadły cztery bomby
odrzutowe V-1 i jedna rakieta V-2. Ich resztki pieczołowicie zebrano i po przebadaniu odesłano do
Wielkiej Brytanii.”
Już następnego dnia, 10 lipca, Forsvarsstaben powołał komisję śledczą na czele której stanął płk
Bengt Jacobsson. Pułkownik Jacobsson natychmiast powołał do prac komitetu najlepszych specja-
listów z sił powietrznych i marynarki wojennej, wywiadu (IB), tajnej policji politycznej (SAPO) i
radiokontrwywiadu (FRA).
Pierwszą czynnością komitetu Jacobssona było uspokojenie histerii panującej w szwedzkich
mediach. Wszystkie informacje o obserwacjach UFO nad Szwecją utajniono i zamknięto w szafach
pancernych MON. To nie był pierwszy i ostatni przypadek utajnienia faktu istnienia NOLi w
historii ludzkości. Potem Komitet przystąpił do systematycznej pracy, co bynajmniej nie oznacza,
że była ona efektywna. Tajemnicze „aniołki” (jak nazwali je Amerykanie) tymczasem latały sobie
po szwedzkim niebie i wysiłki zmierzające do zlokalizowania punktu ich startu i pochodzenia zdały
się psu na budę. Po upływie 5 miesięcy Komitet zebrał 997 obserwacji tych obiektów, które obser-
wowały osoby wysoko wykwalifikowane (żołnierze, lotnicy, marynarze, policjanci, radarzyści, itd.)
oraz zwykli ludzie. Najciekawszy przypadek miał miejsce w dniu 19 lipca, kiedy to jakiś obiekt
latający wpadł z hukiem w wody jeziora Kolmjarv.
Ten przypadek był przedmiotem intensywnych badań Komitetu Jacobssona. Grupa ekspertów i
żołnierzy pod dowództwem porucznika Karla-Gósty Bartolla nie znalazła żadnego choćby najnik-
– 70 –
lejszego śladu tajemniczego „aniołka”! A przecież trałowano dno jeziora sumiennie i nurkowie
przeczesali każdy cal jego powierzchni. Bezskutecznie. Jednakże wydarzenie w Kolmjarv zwróciło
uwagę badaczy na niemieckie bronie V z II wojny światowej. Sformowano hipotezę roboczą, że
były to niemieckie pociski odrzutowe i rakietowe odpalane w celach ćwiczebnych przez Rosjan w
kierunku półwyspu Skandynawskiego z okupacyjnej Zony Niemiec.
Swego czasu specjaliści z FRA potwierdzili związek pomiędzy pojawianiem się „rakiet-widm”,
a dziwnymi sygnałami radiowymi przychodzącymi z pd.-zach. sektorów Bałtyku. Jak powszechnie
wiadomo, w czasie wojny faszyści intensywnie pracowali nad radiowym naprowadzaniem bom-
bowców i bomb na cel. Przy pomocy wiązek fal radiowych Niemcy naprowadzali swe bombowce
nad angielskie miasta, wiązki te krzyżując się nad celem powodowały uwolnienie się bomb...
Anglicy jednak rozgryźli ten system i przygotowali się przeciwko niemu odpowiednio.
Ale to już temat na osobną opowieść...
Rzecz polegała na tym, że na początku sierpnia 1946 r. specjaliści z FRA namierzyli kilka takich
wiązek tajemniczych fal radiowych i dlatego też wysłano samolot radiozwiadu na inspekcję okolicy
wysp Uznam i Wolin – czyli byłego HVP dr Wehrnera von Brauna i generała Waltera Dornber-
gera... – w tym czasie obsadzonego przez Armię Czerwoną. Szpiegowski lot nie przyniósł żadnego
rezultatu – samolot FRA został przegoniony przez myśliwce z czerwonymi gwiazdami na
skrzydłach...
Zatem co Rosjanie robili na byłych poligonach rakietowych HVP?
Fala obserwacji „rakiet-widm” skończyła się nagle we wrześniu 1946 r. i w końcu roku rozfor-
mowano Komitet Jacobssona, który o pochodzeniu „rakiet-widm” dyskretnie milczy. Wszystkie
wyniki badań i ekspertyzy utajniono i spoczywają w sejfach MON w Sztokholmie. DO DNIA
DZISIEJSZEGO!
Cóż zatem latało po skandynawskim niebie owego pamiętnego lata?
Na podstawie znanych nam faktów możemy śmiało założyć, że szło ni mniej ni więcej tylko o
próbne loty sowieckich rakiet skonstruowanych na bazie komponentów niemieckich broni V!
Nagłe znikanie „rakiet-widm” przy akompaniamencie silnych eksplozji wskazuje na użycie ma-
teriałów wybuchowych umieszczonych w newralgicznych punktach konstrukcji i z kontrolowanym
autodestrukcyjnym mechanizmem. Siła wybuchu przy prędkościach rzędu 2-2,5 Ma jest wystar-
czająca, by rozerwać każdy samolot czy rakietoplan na strzępy. To wyjaśniałoby fakt, że nie
znajdowano żadnych szczątków. Co więcej – ponieważ korpusy tych pocisków wykonywano nie z
metalu, ale z laminatów drewnopochodnych i sklejek, eksplozje i pęd powietrza w czasie lotu
roznosił te „aniołki” na... trociny! A przecież wszyscy spodziewali się znaleźć szczątki konstrukcji
metalowej! Pęd powietrza roznosił je na powierzchni co najmniej 20 km
2
, więc można ich było
szukać – nie wiedząc czego szukać – do dnia Sądu Ostatecznego...
Tym sposobem Stalin rozwiązał sobie dwa problemy:
1. Wypróbowanie niemieckiej, zdobycznej, broni rakietowej. Stalin też miał swoje „organy
Stalina” vel „Katiusze” i lotnicze niekierowane pociski rakietowe typu RS, oraz:
2. Zastraszenie krajów skandynawskich w celu uzyskania szerokiego dostępu do Morza
Bałtyckiego i zapewnienia bezpieczeństwa całej północno-zachodniej flance ZSRR.
To ostatnie wymaga szerszego omówienia. Otóż Stalinowi w Teheranie, Jałcie i Poczdamie
udało się zabezpieczyć ZSRR od południa i zachodu tworząc pas podległych Moskwie krajów tzw.
demokracji ludowej, państw satelickich: Polski, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii, Al-
banii i Jugosławii. Rządy komunistyczne usiłowano zmontować także w Grecji. Tam nic nie
zagrażało sowieckiemu dyktatorowi. Natomiast gorzej było od północy i północnego-zachodu –
były tam państwa skandynawskie: Finlandia, Norwegia i Szwecja oraz przez Bałtyk – Dania. Stalin
miał w garści południowe wybrzeża Bałtyku, ale w rękach wolnego świata znajdowało się ujście
zeń – Cieśniny Duńskie i Kanał Kiloński. Potężna Flota Bałtycka z Leningradu (dziś St.
Petersburg), Tallinna, Rygi i Kłajpedy była właściwie uwięziona na tak małym akwenie, jakim jest
Morze Bałtyckie i nie mogła „rozwinąć skrzydeł” na cały północny Atlantyk. A kto ma w ręku
północny Atlantyk i jego trasy komunikacyjne Europa – Ameryka i vice-versa, ten może wygrać III
wojnę światową. Dlatego też Stalin wywiera „delikatny nacisk” na rządy Szwecji, Danii i Norwegii
w celu osiągnięcia kontroli nad tym newralgicznym akwenem Cieśnin. Wpół zsowietyzowana
Finlandia (istnieje na to idiotyczny termin: „finlandyzacja”, tak naprawdę chodziło o utratę części
– 71 –
suwerenności na rzecz ZSRR!) była buforem oddzielającym ZSRR od Szwecji i Norwegii. Ta
ostatnia wstąpiła później do NATO... Rzecz w tym, że Stalin myślał już wtedy – na przełomie lat
1945/46 w kategoriach jądrowego pola walki. III wojna światowa miała rozegrać się nie na
terytorium ZSRR, a na terenie strefy buforowej państw satelickich, w tym Polski. Udowadniają to
wprost tacy polscy wojskowi, jak m.in. gen. bryg. Tadeusz Pióro czy płk Ryszard Kukliński. III
wojna światowa byłaby wyrokiem śmierci przede wszystkim na: Polaków, Czechów, Słowaków,
Węgrów, Rumunów, Bułgarów, Turków, Finów i Norwegów a także Szwedów i Niemców, bo
główne atomowe bitwy tej wojny rozegrałyby się na terytoriach ich krajów. To matematyczny
pewnik.
W 1946 r. ZSRR przy pomocy niemieckich rakiet wymusił na Szwedach wieczystą neutralność a
na Finach posłuszeństwo. Norwegia przyrzekła nie umieszczać baz wojskowych USA na swym
terytorium – hitlerowskie rakiety były instrumentem tego „delikatnego nacisku” na polityków
skandynawskich! Statystyka jest także dowodem na to: 65% obserwowanych „rakiet-widm” nadla-
tywało od strony ZSRR, zaś pozostałe 35% z innych kierunków. „Rakiety-widma” obserwowano
także nad Grecją i Turcją oraz ponoć nad Francją (1 przypadek), co pozwala sądzić, że i na te kraje
Rosjanie wywierali presję...
Dowodem na prawdziwość tych domysłów jest sprawa porwania i zamordowania szwedzkiego
dyplomaty w Budapeszcie – Raoula Wallenberga, przez NKWD w 1945 r. W lutym tego roku,
szwedzki dyplomata znany z tego, że uratował życie 20.000 Żydów przed „Endlosung Aktion”
Eichmanna, poprzez nadanie im statusu obywateli szwedzkich, został porwany przez Sowietów ze
swego mieszkania i wywieziony na Łubiankę. Początkowo wydawało się nam to dziwne, bo
pozbawione jakiegokolwiek sensu, aż do czasu, kiedy zapoznaliśmy się z materiałem filmowym
francuskiej TV, której film pt. „Wallenberg” wyjaśnił nam dokładnie wszystko. Cała ta afera
polegała na tym, że Waflenbergowie pracowali w czasie II wojny światowej na dwie strony
sprzedając broń i surowce obu walczącym stronom naraz! Na tym zbudowali swe imperium
finansowe. Alianckie bombardowanie zakładów łożysk tocznych w Schweinfurcie było atakiem na
zakłady SKF (głównymi udziałowcami byli Wallenbergowie – sic!) – które przejęły cały rynek
łożysk w Europie i sprzedawały swe wyroby zarówno Niemcom, jak i Aliantom Zachodnim i
ZSRR. Możemy sobie tylko policzyć, jaki to przynosiło zysk! Tak było z kiruńskim magnetytem i
innymi pierwiastkami: manganem, molibdenem czy miedzią i niklem. To na tych podstawach
opierała się cała machina wojny. Obok stalinowców i hitlerowców, szwedzcy przemysłowcy byli
najciemniejszymi postaciami tego czasu! To chyba o nich pisał w swym poemacie Konstanty I.
Gałczyński:
i będzie świat walczył przeciw szujom,
którzy wojną się tuczą i wojną handlują,
aż powie matka dziecku wieczorem spokojnym:
„Synku, na świecie kiedyś były wojny...”
(„Poemat o pracy i pokoju ”)
Tak więc rola Raoula Wallenberga w tym przypadku sprowadzała się do roli zakładnika, którego
następnie zamordowano, kiedy ją spełnił. Nie, nie rozwalono go strzałem w potylicę, jako „wroga
ludu”, ale po prostu skończył życie gdzieś na jakiejś wyspie Archipelagu GUŁag... (Pod koniec
2000 roku Rosjanie zrehabilitowali Raoula Wallenberga i przyznali się do zamordowania jego i jego
kierowcy.)
Pozostaje otwartym pytanie, czy Stalin chciał przy pomocy V-7 postraszyć tych, którzy przeżyli
wojnę od Szczecina po Triest i od Bałtyku po Dunaj, w celu nawrócenia ich na „jedynie słuszny”
ustrój państwa i styl życia? Czy V-7 pomogło w komunistycznych przewrotach w tych krajach?
Udowodnienie tego nie jest w tej chwili możliwe, ale znając sposób myślenia paranoidalnego
zbrodniarza z Kremla i jego siepaczy, możemy przypuszczać, że tak to właśnie było!
I jeszcze a propos porwania Wallenberga – w 40 lat później sytuacja powtórzyła się i KGB
zlikwidowała kolejną ciemną postać naszej najnowszej historii – premiera Szwecji Olofa Palmego.
Był styczeń 1986 r. i Palme, podobnie jak Wallenberg był zaangażowany w handel bronią do krajów
Bliskiego Wschodu i gdzie się tylko dało... Michaił Gorbaczow dopiero co objął rządy na Kremlu i
– 72 –
zaczął delikatnie wyhamowywać machinę wojenną nastawioną na atak na Europę Zachodnią, ale
nie pasowało to marszałkom i generałom Armii Czerwonej. Resztę możemy sobie dośpiewać –
Palme przestał być wygodny Kremlowi, bo godził w jego interesy, więc zlikwidowano go i całą
winę zwalono na Kurdów. No cóż, Hitlerowi zawadzali Żydzi i cykliści. Sowietom zawadzał każdy,
kto zagrażał (czasami tylko potencjalnie) interesom Czerwonego Imperium. Analogie pomiędzy
oboma wydarzeniami oddzielonymi interwałem 40 lat są czytelne dla każdego, kto ma choć za
grosz wyobraźni...
– 73 –
ROZDZIAŁ 21
POLARNA STACJA W...KARKONOSZACH!
Poszukiwania w Królewcu – Sejf w podziemiach zamku Wildenhof
–
Adm. Dönitz chroni
średniowieczne pergaminy – Kriegsmarine buduje schron dla Hitlera – Ponowne poszukiwania
w Karkonoszach – Stacja polarna na ziemi czeskiej?...
Mało kto dziś zdaje sobie sprawę, że opisana w poprzednim rozdziale sytuacja mogła
doprowadzić do wybuchu otwartego – „gorącego” konfliktu pomiędzy Aliantami Zachodnimi a
ZSRR. Stalin w tym czasie miał pod bronią 11 milionów żołnierzy w Europie i w każdej chwili
mógł mieć drugie i nawet trzecie tyle... Truman miał 4 bomby atomowe, ale w przypadku ich
użycia mogło dojść do tego, co opisali w swych powieściach fantastycznych: Nevil Shute –
„Ostatni brzeg”, Walter M. Miller Jn. – „Kantyczka dla Leibowitza”, John Wyndham – „Poczwarki”
i „Dzień tryfidów” czy nasz Marek Baraniecki –„Głowa Kassandry”. Od maja 1945 r. w Europie
rozpoczęła się obok euforii końca wojny także dekada strachu przed NIEZNANYM, bo – jak już tu
nadmieniliśmy – Stalinowi marzyła się III wojna światowa i spełnienie się słów „Międzynaro-
dówki”: „... gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród!” A to oznaczałoby Katyń i Oświęcim razy
setki tysięcy...
Rzecz w tym, że nawet teraz Europa centralna znajduje się pomiędzy młotem niemieckiego
ekspansjonizmu gospodarczego, a kowadłem wielkorosyjskiego imperializmu grabieżczego. W
1939 r. było podobnie, z tym że obie potęgi zawarły ze sobą sojusz wymierzony w Polskę i inne
kraje Europy. Ale wróćmy do właściwego tematu.
W poszukiwaniu dalszych ponurych tajemnic III Rzeszy na terenach Polski i Czech, przenie-
siemy się teraz do byłych Prus Wschodnich – do Królewca (dawniej Konigsberga, dziś
Kaliningradu), gdzie 6 kwietnia 1945 r. po długotrwałym przygotowaniu ogniowym lotnictwa
bombowego i artylerii, wojska 3 Frontu Białoruskiego przystąpiły do ostatecznego szturmu miasta.
Na 35.000 Niemców, którzy przygotowali się do długotrwałej obrony w systemie fortyfikacji
Królewca wybudowanych jeszcze w XIX wieku, runęły pociski artyleryjskie, cztery armie i 2.500
samolotów. W powodzi bomb lotniczych i artyleryjskich granatów spadających z nieba, miasto
zmieniło się w gorejącą pochodnię...
„Niemieckie pozycje były rozkawałkowane, okopy zasypane, umocnienia zburzone i całe kom-
panie pochowano żywcem w ruinach. Cały system łączności był zniszczony, podobnie jak składy
amunicyjne. Chmury dymu ogarnęły tych, którzy to przeżyli. Ulice były usłane szczątkami
spalonych aut, ruinami domów, trupami ludzi i innych istot żywych...” – wspomina świadek tych
wydarzeń. Anegdota Roja Miedwiediewa mówi, że Stalin wydał rozkaz zakazujący bombardowania
ZOO w Królewcu i wzięcia żywcem największego w Europie hipopotama, który się tam
znajdował... Rozkaz wykonano i hipopotama ujęto bez użycia ciężkiej broni.
Pozostałości obrońców, które przeszły przez to piekło i usiłowały się przedostać na zachód
zostały zmasakrowane na rozkaz sowieckich dowódców. To przesądziło o kapitulacji i 9 kwietnia
1945 r. Królewiec padł, co zatwierdził swym podpisem gen. Lasch. Ponad 30.000 wermachtowców
dostało się do niewoli a „niezwyciężona” Armia Czerwona zabrała się za systematyczne grabienie i
łupienie miasta. Żołdacy zachowywali się, jak bestie uwolnione z pęt...:
„Żołnierze wyrzucali z okien instrumenty muzyczne, naczynia kuchenne, obrazy i chińską
porcelanę... Pijani żołdacy zataczali się po ulicach i strzelali do wszystkiego, co się poruszało.
Próbowali jeździć na rowerach, ale nie mogąc utrzymać równowagi padali do rowów. Płaczące
kobiety i dziewczyny były wywlekane z domów, a po ulicach biegały zagubione dzieci poszukujące
rodziców. Wiało grozą...”
– 74 –
Nasze poszukiwania zaczynamy w chwili, kiedy po masakrze niemieckich żołnierzy i oficerów
w zamku Wildenhof koło Królewca, dowodzącemu niemieckiej DZ „Windhund” gen. von Schwerin
ukazała się grupa oficerów NKWD i pancerna szafa. W jej środku znajdowały się jakieś dokumenty
i tajne listy, a także pancerna skrzynka która skupiła uwagę enkawudzistów.
Kiedy technicy otworzyli ją, wypadły z niej bardzo dziwne przedmioty: jakaś kamienna tablicz-
ka pokryta dziwnymi znakami, dwa kawałki gęsto zapisanego pergaminu zniszczone wiekiem i ich
fotokopie. Były one lepsze od oryginału.
Na dnie skrzyneczki znajdował się rozkaz podpisany przez Grossadmirala Karla Dönitza –
namiestnika Hitlera od dn. 1 maja 1945 r. Rozkaz nakazujący wywóz zawartości skrzynki do jakiejś
tajemniczej kryjówki pod kryptonimem „Bobrowa tama” opieczętowano pieczęcią o treści GE-
HEIME REICHSSACHE i klauzulą NAJPILNIEJ STRZEŻONA TAJEMNICA RZESZY SZCZE-
GÓLNEGO ZNACZENIA.
Dokładna analiza przedmiotu nie przyniosła żadnych wyników. Tafelkę – jak się wkrótce
okazało – wykonano z obsydianu (szkło wulkaniczne) i pokryto ją dziwnymi znakami wyrytymi w
rządkach pionowych w stosunku do jej dłuższego boku, jak w językach Dalekiego Wschodu. W
górnej jej części znajdowały się trójkąty umieszczone podstawami ku obwodowi. Tafla była
niegdyś rozbita, ale spojono ją z powrotem. Teksty na pergaminach były tej samej treści z tym, że
jeden z nich był napisany po staroangielsku, a drugi w średniowiecznej łacinie. Ten bardziej
uszkodzony zaczynał się od słów: „Thys relike ys a ryghte...”, zaś drugi – łaciński – brzmiał:
„Ista reliquia est valde mysticum et myrificum opus, quod major es mei exArmorica, scilitetB.
Brittania Minore, secum convehebant, et quidam sanctus clericus semper patri meo in manuferebat
quodpenitus illud destrueret, afflrmans quod esset ab ipso Sathana conflatum prestiglosa et
diabolica arte, quare pater meus cenfregit illud in duas partes, quas quidam ego Johannes de
Vinceto sahas servavi et ad-aptavi sicut apparet die Luneproximo postfestum beate Marie Virginis
anni gratie MCCCCXLV.”
W przekładzie na polski brzmi to tak:
„Ta relikwia (pamiątka) jest bardzo tajemniczym i podziwu godnym dziełem, które moi
przodkowi przynieśli swego czasu z Armoryki, to znaczy z Małej Brytanii (Płw. Bretoński) a
pewien święty kapłan memu ojcu polecił aby ją zupełnie zniszczył, twierdząc iż pochodzi ona od
samego Szatana, który stworzył ją czarami i diabelskim sposobem, przeto mój ojciec rozbił ją na
dwie części. Ale ja – Jan de Vincey – zachowałem obie te części nieporuszone i spoiłem je z
powrotem w jedność. W poniedziałek, po święcie Marii Panny a.D. 1445.”
Rosyjskie dowództwo potraktowało tabliczkę jako jedną ze skradzionych pamiątek (a dok-
ładniej: jedno z ponad 100.000 dzieł sztuki zrabowanych przez faszystów z krajów okupowanych
przez III Rzeszę) i poleciło przekazać ją komisji inwentaryzującej po klęsce Niemiec rozkradzione
zasoby muzealne. A kiedy członkowie komisji ujrzeli tylko odpis rozkazu Dönitza, to niezbyt
dowcipni oficerowie NKWD ujrzeli w nim potwierdzenie swoich domysłów o wartości muzealnej
obiektu. Na tym całe zdarzenie skończyło się na długie, długie lata.
Ale nie dla dr Ludvika Součka, znanego czeskiego pisarza i publicysty (1926-1978), który w
swej książce „Pfipad Jantarove komnaty” postawił prowokujące pytanie: „Czym właściwie była ta
tajemnicza Bobrza Tama (Der Biberdamm) i gdzie się znajdowała?”
Książka dr Součka wyszła w 1970 r. w ograniczonym nakładzie, a to widocznie dlatego, że
zawierała inną odpowiedź na to pytanie, niż to dawały tradycyjne badania historycznych autory-
tetów. Badanie tej sprawy dało dr Souckovi do ręki odbitkę „Sturmera” z dnia 17 czerwca 1938 r. –
był on poświęcony Dönitzowi i jego trosce o absolwentów szkoły Kriegsmarine w Bremenhaven.
Zainteresowały go dwa wiersze, dwie linijki, które dosłownie brzmiały tak:
Die deutsche Kriegsmarine ist stoltz. Sie bautefur ihren Führer und Reichskcmler Adolf Hitler
einen absolut uneinnehmbaren Fersteck, wo er vor allen seinen Feinden sicher sein wird.
W tłumaczeniu na polski brzmi to następująco: „Niemiecka marynarka wojenna może być dum-
na. Wybudowała ona dla naszego wodza i kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera absolutnie niedostępne
ukrycie, gdzie będzie bezpieczny przed wszelkimi wrogami.”
Fragmenty mowy Dönitza pojawiły się we wszystkich niemieckich dziennikach w tym organie
NSDAP „Volkischer Beobachter”, ale te słowa cytował jedynie „Stumer”. W tydzień później nastał
tam nowy redaktor naczelny, a po starym wszelki ślad zaginął. Schemat znany – nieprawdaż?...
– 75 –
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, jakiż to schron mogła zafundować Hitlerowi jego Kriegs-
marine? Czy mogło to być coś w rodzaju przystani kapitana Nemo z powieści Juliusza Verne'a
„20.000 mil podmorskiej żeglugi” pod wyspą Lincolna? A może chodziło o coś innego?
Gdzie się taki schron mógł znajdować?
Dr Souček już na początku lat 70. wystąpił z propozycją, że cała ta baza mogła znajdować się
gdzieś na Dalekiej Północy. Sugeruje szukać „Bobrzej Tamy” na wschodnim wybrzeżu... Gren-
landii!
Preludium do takiego dziwacznego wyjaśnienia tej zagadki były, wedle dr Součka, dziwne
wydarzenia na Zlatem navrśi w czeskich Karkonoszach – tajemniczym łańcuchu górskim, gdzie
niejednokrotnie widziano latające dyski zmierzające ku polskiej stronie granicy. W naszą
świadomość zapadły zeznania pewnego autochtona mówiące o tym, że po czeskiej stronie
Karkonoszy pojawiła się w 1939 r. grupa hitlerowskich ekspertów. Jej kierownikowi – człowiekowi
o ciężko wymawialnym imieniu i nazwisku – dr Herdemertenowi tak się tam spodobało, że zajął
dla swej grupy wysokogórskie schronisko „Jestfabi bouda”, a całą okolicę otoczyło wojsko, bro-
niące dostępu obcym osobom.
Ciekawe jest to, że samo nazwisko dr Herdemertena brzmi nie niemiecko, ale skandynawsko –
jak u Szweda czy Norwega albo Duńczyka...
Wedle wspomnień okolicznych mieszkańców, dr Herdemerten (a może raczej Hardemörten)
długo tam nie posiedział, bo wkrótce zastąpił go dr Hans Knoespel. Ten zaś miał jako hobby
ornitologię, i miejscowi mieszkańcy z podziwem obserwowali, jak Niemcy wnosili do schroniska
jakieś ptaki w klatkach – wyglądały one jak białe sokoły. Także Niemcy zaprzęgali do sań dziwne,
długosierstne psy i uczyli je ciągnąć po śniegu.
Na wiosnę 1940 r. żołnierze odeszli, ale w zimie pojawili się z powrotem z ptakami, psami i
sankami. I tak było do wiosny 1945 r. Wojna się powoli kończyła i po odejściu hitlerowskiej
jednostki pozostał w Zlatem navrśi tylko niejaki Anton Pohoschaly, który przekazał bazę
pododdziałowi czeskich żołnierzy, którzy tam przyjechali terenowym jeepem.
Jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie na Zlatem navrśi turyści mogli spotkać ślady dziwnej,
niemieckiej aktywności. Dr Souček, który był w Karkonoszach pod koniec lat 60. zidentyfikował u
pewnego górala poniemiecką czapkę polarnika, które to czapki były na stanie Wehrmachtu! A żeby
było jeszcze ciekawiej, do czapki przytwierdzono celuloidową plakietę z drobnym napisem, który
można było od biedy odczytać: PO-LA-RE VER-SUCHS-STA... – brakowało kilka liter, ale to
pozwała odtworzyć całość, która z pewnością brzmiała: POLARE VERSUCHSSTATION
GOLDHOHE, czyli POLARNA STACJA BADAWCZA ZŁOTY WIERCH położonej pomiędzy
Harrachovem a Spindleruv Młynem na grzbiecie Krkonośa...
Wydaje się, że to wyświetla bardzo wiele, przede wszystkim kwestię śmierci dr Herdemertena, o
której czescy mieszkańcy tych stron mętnie wspominali. Nazwisko dr Herdemertena było dość
znane wśród hitlerowskich naukowców. Już w 1938 r. pod auspicjami i egidą Reichsmarschala
Hermanna Göringa zorganizował niemiecką ekspedycję polarną do zachodniej Grenlandii. Tam
studiował on w Umanaku roślinność, zwierzęta i Eskimosów, zgromadził setki opisów
zaobserwowanych zjawisk i po powrocie do Rzeszy otrzymał od Reichsmarschala nowe zadanie –
utworzyć na terenie Rzeszy obóz treningowy dla następnych wypraw. Tam miał on pracować nad
możliwością adaptacji ludzi i zwierząt do twardych, surowych warunków klimatycznych Arktyki (a
w perspektywie także Antarktyki). Reszta znana – dr Herdemertenowi spodobały się Karkonosze,
bardziej niż Alpy Bawarskie...
Później zastąpił go na stanowisku dr Knoespel, który jako zoolog uczestniczył w wyprawie do
Umanaku. I tak właśnie zrodził się pomysł założenia sieci stacji meteo na Grenlandii, – a że
Grenlandia jest „kuźnią pogody” na całym Europejskim Teatrze Działań Wojennych, to owe stacje
pracowały przede wszystkim dla Kriegsmarine i Luftwaffe...
Pierwszą taką próbą był rejs trawlera grenlandzkiego „Sachsen”, który przez kilka miesięcy
krążył między lodami Morza Grenlandzkiego i trzykrotnie dziennie wysyłał meldunki meteo. Po
jego rejsie, zakończonym sukcesem, niemieckie dowództwo zapragnęło mieć stację na stałym
lądzie, co powierzono dr Knoespelowi. Ten w ramach tajnej akcji o kryptonimie „Knoespe”
wylądował w 1941 r. wraz z czterema ludźmi z pokładu U-Boota w zatoce Liliefjord na Szpic-
bergenie, około 1100 km na południe od Bieguna Północnego. I tym razem przedsięwzięcie
– 76 –
absolwentów obozu treningowego w Karkonoszach uwieńczyło powodzenie, ale zakończyła ją
śmierć dr Knoespela w czerwcu 1944 r. – w czasie, kiedy po jego grupę przypłynął U-Boot. Doktor
zginął w nieszczęśliwym wypadku przy rozminowywaniu terenu wokół bazy. Rozminowywanie
było właśnie zacieraniem śladów po prowadzonej działalności. Ale stacja na Szpicbergenie przydała
się raz jeszcze w grudniu 1944 r. w czasie słynnej „Bitwy o wyłom” w Ardenach, kiedy to
hitlerowcy wbili potężny pancerny klin swych superczołgów Konigstiger pomiędzy armie Pattona i
Bradley'a... Wykorzystali oni pogodę, którą przepowiedziano dzięki pomiarom stacji szpicber-
geńskiej...
Niewiele wiemy o wojennych działaniach w Arktyce, z wyjątkiem tego, co czytamy u
Liversidge'a w jego „The Third Front”. Podaje on tam, że Amerykanie zniszczyli jedną z wielu
hitlerowskich stacji meteorologicznych na Grenlandii.
Wydawałoby się, że w tym miejscu kończy się historia PVG. Jednakże wciąż bez odpowiedzi
pozostało niepokojące pytanie, które przedłużyło nasze poszukiwania ad fontes: O jakim schronie
dla Hitlera mówił Dönitz i co to wszystko ma – do licha – wspólnego z jakimś łacińskim papierem,
Karkonoszami, Grenlandią i hitlerowskim dyskoplanem?!
– 77 –
ROZDZIAŁ 22
ES KOMMT DER TAG!
Faszyści na śladach Wikingów – Niemieckie ekspedycje zmierzają ku północy – Bunkier
Hitlera za kołem polarnym? – Es kommt der Tag! – Akcja „Vinnetou”: Speer chce uciec na
Grenlandię! – Powietrzny most do Arktyki.
Powróćmy do rozkazu Grossadmirala Dönitza z 1 maja 1945 r. mówiącego o Bobrowej Tamie, a
znalezionego w Królewcu. I tu jeszcze a propos Królewca, to godzi się wspomnieć, że miał on swój
udział w niemieckim programie rakietowym, jako że w latach 1935-38 na Mierzei Kurońskiej
przeprowadzano eksperymentalne loty rakiety HW-2 na paliwo stałe, zaś słynny „Raport z
Królewca” stał się – obok „Raportu z Oslo” – dokumentem podstawowym w brytyjskiej akcji
wymierzonej przeciwko niemieckim broniom V.
Jeżeli natomiast kryptonimy wojskowe oddają w jakimś stopniu rzeczywistość, to nazwa Bobro-
wa Tama sugeruje, że ów schron Hitlera ma związek z wodą, skoro budowała go Kriegsmarine...
Kto wie, czy nie chodzi o schron, do którego wejście znajduje się poniżej linii wodnej – jak w
budowlach bobrów?... Schron taki rzeczywiście byłby niewykrywalny dla nikogo, poza wywiadem
działającym poza schronem, chociaż historia II wojny światowej udowodniła, że prawdziwi patrioci
byli w stanie przeniknąć nawet do hitlerowskich obozów koncentracyjnych – i jak dowodzi akcja
rtm. Witolda Pileckiego – wyjść z tego bez szwanku. Rotmistrz został zamordowany już po wojnie
przez Żydów w służbie „jedynie słusznego ustroju”! To nie jest ponury żart! W Polsce (i innych
krajach też) 3/4 komunistycznego aparatu zbrodni i terroru stanowili Żydzi! W czasie wojny rtm.
Pilecki zapisał się już w panteon polskich bohaterów... Ale ad rem. Bobrza Tama może zatem być
budowlą we wnętrzu jakiejś nadmorskiej góry, do której można dostać się tylko pod wodą – np. na
pokładzie U-Boota...
Następnym słowem-kluczem jest „Armorika”, która występuje w tekście łacińskiego pergaminu.
Z analizy zachowanych historycznych map można wyciągnąć wniosek, że idzie tu o Grenlandię, o
której mówiło się także jako o Małej Brytanii. Pojęcie to wychodzi z tradycji największej budowli
Gothabu i Julianehlbu – grenlandzkiego kościoła p.w. św. Annora, który tam był pierwszym
misjonarzem. W archiwalnych dokumentach Watykanu Grenlandię często nazywa się Armoryką
(Armorica).
Tej nazwy używa się także w tajnej korespondencji pomiędzy królową Elżbietą I a lordem
Essexu – w której szło o opis zamiaru zdobycia Grenlandii po odejściu większej części islandzkich
osadników, którzy zaczęli stamtąd migrować w 1410 r.
Grenlandzka kolonia przetrwała około cztery stulecia. Od 1261 r., kiedy to Grenlandia stała się
bastionem Norwegii – norweskie karakki i drakkary kursowały z towarami pomiędzy oboma
ziemiami. Przywoziły one z Norwegii zboże za które kupowano od Grenlandczyków niedźwiedzie,
foki, skóry i kły morsa. W XIV stuleciu norweski handel skierował się na południe i połączenie z
metropolią się przerwało, tylko od czasu do czasu płd.-zach. wybrzeże odwiedzali zabłąkani
wielorybnicy. Poza tym królowa Małgorzata wydała zakaz pływań do kolonii w Grenlandii. Kiedy
na początku XV w. przestały płynąć statki do kolonii, jej mieszkańcy zaczęli się z niej wynosić.
Kolonia została dobita przez nieznaną zarazę i ataki Eskimosów.
Data całkowitego exodusu kolonistów z Grenlandii doskonale pasuje do czasu, kiedy to przod-
kowie Johna de Vincey przywieźli tabliczkę do Anglii. John tabliczkę skleił w 1445r., ale rozbił ją
jego ojciec!
Nie jest zupełnie jasne, dlaczego Anglicy chcieli zdobyć Grenlandię. Powszechnie sądzi się, że
miało to nastąpić z inspiracji słynnego kabalisty, maga, alchemika i nekromanty dr Johna Dee
– 78 –
(Deviusa), żyjącego w latach 1527-1608, który należy do najoryginalniejszych i najbardziej
niezwykłych postaci czasów elżbietańskich. Ma on zapisaną także czeską i polską kartę swego
życia, jako iż przebywał przez czas jakiś w Pradze i Krakowie... Dr Dee przepowiedział ponoć
lordowi Essex, że jeżeli zdobędzie Grenlandię, to pozyska sobie rękę królowej Elżbiety I, a z nią
także i tron. Essex poczynił przygotowania do tej wyprawy, zgromadził sprzęt i ludzi, ale królowa
nie dała zgody na tę wyprawę.
A zatem wychodzi na to, że Hitler i Dönitz zamierzali – jak wynika to z dokumentu z Królewca
– uciec gdzieś na (a raczej pod) Grenlandię.
Kiedy do tego przyłączymy informacje o badaniach dr Herdemertena i Knoespela, zaintereso-
wanie Göringa i OKL lodami Arktyki i informacji podanej przez Dönitza o ukryciu dla Adolfa
Hitlera, to wszystko wskazuje na to, że Bobrowa Tama była wybudowana gdzieś na grenlandzkim
wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego, w pasie od Paamiut (Frederikshlb) aż do Ittoqqortoormiit
(Scoresbysund).
Kiedy patrzymy na mapę Grenlandii stwierdzamy, że ta skuta lodem ziemia ma wiele
niemieckobrzmiących nazw na północno-wschodnim wybrzeżu, co wskazuje na szczególne
zainteresowanie Niemców tymi ziemiami. Nazwy takie, jak: Hans Egede, Moltke, Biering, Tauser i
inne do dziś dnia wskazują trasy, po których szły niemieckie ekspedycje. Informacje naukowe przez
nie zebrane posłużyły potem, pod koniec lat 30., hitlerowcom w realizacji ich własnych celów.
To właśnie niemieckie wyprawy z przełomu XIX i XX w. znalazły dowody normańskich
przedsięwzięć osiedleńczych na Ziemi Peary'ego na północnym wschodzie Grenlandii. Było to
interesującym odkryciem, bowiem Wikingowie budowali swe osady tylko na południowych i
zachodnich brzegach wyspy. Niemcy znaleźli ślady osadnictwa w miejscach, w których
mikroklimat zezwalał na to. Znaleziono także pokłady węgla, który jednak nie był węglem sensu
stricto, a czymś pomiędzy kaustobiolitem a lignitem.
Odkrycia niemieckich ekspedycji poszły w zapomnienie i dopiero odkryli je na nowo eksperci z
Kriegsmarine, którzy intensywnie poszukiwali miejsca dla Bobrowej Tamy. Być może mieli
przygotowany inny wariant, ale ze względu na bezludność i pokłady paliwa kopalnego wybrano
Ziemię Peary'ego, gdzie zbudowano tajną bazę.
A teraz zadajmy pytanie, jak to się ma do owej tajemniczej kamiennej tabliczki z łacińsko-
staroangielskim tekstem z Królewca?
Jak powszechnie wiadomo, Wikingowie przedsiębrali swe łupieskie wyprawy wzdłuż wybrzeży
Europy i tak niektóre duńskie plemiona napadały na zachodnie wybrzeża Europy, Gibraltar,
przenikali na Morze Śródziemne aż do Konstantynopola i na Morze Czarne. Stamtąd wracały
rzekami Wołgą, Donem czy Wisłą do siebie. Wikingowie wstępowali w służbę wschodnich
władców i tam się nieco cywilizowali. Wyprawy te opisywał F. T. Bengtsson w „Rudym Ormie”.
Jeden z nich zapewne zdobył gdzieś na Wschodzie kamienną tabliczkę i przywiózł ją jako łup
wojenny do siebie – na Grenlandię... Potem przybyłaby tam nieskuteczna wyprawa Essexa, który
wiedział o trasie wiodącej do osad Wikingów – być może od przodków, z których jeden był Johnem
de Vincey. Prawdopodobnie podróżowali oni koło Islandii po Drodze Duńskiej, ale prądy i
niesprzyjające wiatry zagnały ich na wybrzeża Ziemi Peary'ego. Tam znaleźli ślady po dawnym
germańsko-wikińskim osadnictwie i kamienną tabliczkę. Została ona wzięta do Anglii jako suwenir.
A w XV wieku John de Vincey opisał to wszystko na pergaminie po łacinie i w swym własnym
języku. Jak te przedmioty dostały się w łapy faszystów, możemy się tylko domyślać. Obydwie te
relikwie wskazywały na miejsce, w którym wybudowano Bobrzą Tamę, i o jej anonimowości
Niemcy byli przeświadczeni. Dlatego włożyli tą tabliczkę do koperty z pieczęcią GEHEIME
REICHSSACHE i do podziemnego skarbca, gdzie przeleżała lata całe. Potem, kiedy agonia III
Rzeszy stała się faktem, przypomniał sobie o niej Dönitz. Za późno – wszystko przeszło w ręce
zbrodniarzy z sowieckiego NKWD.
I jak twierdzi dr Ludvik Souček, ukrycia i schronu ostatnich hitlerowskich Nibelungów należy
szukać gdzieś na wybrzeżach Ziemi Peary'ego – na północnej części Grenlandii.
Właśnie powyższe stwierdzenie dr Součka ukazuje cały jego geniusz i głęboką wiedzę, a także
nieprawdopodobną intuicję badacza. Rzecz w tym, że dopiero po zakończeniu Zimnej Wojny
okazało się, że Ziemia Peary'ego jest całkowicie wolna od lodów i co więcej – przylegające do niej
Morze Grenlandzkie także!!! Znajduje się tam wielka, całoroczna płonia wiatrowa, otoczona lodami
– 79 –
stałego paku arktycznego, tak że dostać się do niej można było tylko albo nad albo pod wodą!
Stanowiło to najpilniej strzeżoną tajemnicę wojskową, bowiem płonie idealnie nadawały się do
przeprowadzenia ataku rakietowego na terytorium USA czy ZSRR z pokładu atomowego
rakietowego okrętu podwodnego – „boomera”! To właśnie tutaj miał dotrzeć komandor Brodda na
U-209 z rozkazu samego Führera, a nie do wnętrza Ziemi... Bo to tutaj kiedyś rzeczywiście
mieszkały germańskie plemiona Normanów-Wikingów. Rejs U-209 odbył się naprawdę! I
naprawdę odkryto płonię u wybrzeży Ziemi Peary'ego, gdzie wybudowano Bobrową Tamę...
Ujawnienie płoni wyjaśniło nam wszystko.
Jak to być mogło? Dr Souček widzi to następująco:
OKRES PIERWSZY: Niemcy zaczęli budować Bobrową Tamę jako niezdobytą twierdzę dla
Adolfa Hitlera i strategiczną bazę dla U-Bootów z rakietami na pokładzie w celu przeprowadzenia
ataku na amerykańskie wybrzeża. Tam także miała być stała stacja meteo. Personel był szkolony w
PVG w czeskich Karkonoszach
OKRES DRUGI: rozpoczęty w 1944 r. – personel Bobrowej Tamy nie mógł liczyć w stu
procentach na to, że po dramatycznych zmianach na Europejskim TDW dostaną oni rakiety
dalekiego zasięgu z głowicami jądrowymi z „Der Riese” w polskich Górach Sowich, którymi
miano przeprowadzić atomowe uderzenie na Amerykę. Bobrza Tama miała posłużyć nie jako baza
strategicznego lotnictwa i rakiet jądrowych, ale jako depozyt zrabowanych przez hitlerowców dzieł
sztuki, złota i kosztowności w Europie, a także depozyt dokumentacji technicznej – w tym
dyskoplanu V-7. W ostatnich dniach wojny przy pomocy okrętów podwodnych ze specjalnymi
załogami zaczęto do płn.-wsch. Grenlandii wysyłać wszystko, co miało dla Niemców jakąkolwiek
wartość.
TRZECI OKRES: już po wojnie, Bobrowa Tama służyła jako doskonały schron dla niemieckich
prominentnych działaczy narodowosocjalistycznych, esesmanów, pracowników SD, Gestapo i
innych zbrodniczych organizacji. Ewakuowano ich z Rzeszy przy pomocy U-Bootów i V-7.
Cudowne bronie, oceaniczne okręty podwodne – dorównujące japońskim Junsenom, podwodne
wyrzutnie rakietowe „Urzel” i dyskoplany – to były te asy, które faszystowska enklawa
przygotowywała do ostatecznej bitwy – Ragnarok – zmierzchu bogów i Valhalli. Przypuszczamy, że
wszystkie te maszyny ukazywały się pod koniec lat 40. wszędzie tam, gdzie toczyły się wojny, a
współcześnie latają nad poligonami atomowymi i wszędzie tam, gdzie posługują się energią
jądrową. „Es kommt der Tag!” – hitlerowcy po prostu czekali i po wojnie na to, że przyjdzie i ich
wielki dzień i szukali sposobu, jak tylko dorwać się do broni jądrowej, by tylko uskutecznić
prowokację – a w tym byli mistrzami... Prowokacja ta w czasie Zimnej Wojny doprowadziłaby do
wojny pomiędzy Zachodem a Wschodem – o wiele straszniejszej, niż II wojna światowa. I to byłby
ów der Tag!...
Dziś, kiedy od tych wydarzeń upłynęło pół stulecia wiemy że się to im nie udało. Hitler,
Bormann i inni są już dziś tylko trupami bez względu na to, czy udało się im ujść z płonącego
Berlina czy nie. Tysiącletnia Rzesza, która rozciągała się na całą Europę i część Afryki legła w
gruzy... Tak samo Bobrowa Tama nie spełniła swej, złowieszczej roli. Okręty podwodne czekające
w jakiejś podmorskiej jaskini już dawno poszły na dno i przerdzewiały, a resztki rakietowego dysku
rozwlekły północne zawieje. Ruiny bazy upodobniły się do skał tej najniegościnniejszej ze
wszystkich ziem świata. Dramatyczny to obraz...
Kto chociaż widział zdjęcia wnętrza Kancelarii Rzeszy ze ścianami wyłożonymi ciężkimi
płytami porfiru czy marmurów, olbrzymimi drzwiami i kandelabrami, to będzie w stanie wraz z dr
Součkiem wyobrazić sobie i ostatnie schronienie faszyzmu który stało się i jego grobem: wyłożone
marmurem ściany, żelazne kandelabry, wielki orzeł ze swastyką na jednej ze ścian z dębowym
wieńcem, rozpadające się freski, hakenkreutze na czerwonych pasach ścian, kobierce i gobeliny. I
papier, tony papieru rozsypane na podłodze miotane lodowatym wiatrem z szybów wentylacyjnych.
I zapomnielibyśmy o tym najokropniejszym – dziesiątki martwych ciał ścielących się na ziemi tak,
jak ich zastała śmierć w czasie ostatniej walki. Cóż za obraz! Jakże pasuje do obłędnej wagnerow-
skiej muzyki! Jakie otoczenie dla Zygfryda, Lohengrina i innych bohaterów nordyckich legend...
Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że idziemy po cienkim lodzie historycznej fikcji, ale
przecież są ku temu przesłanki, bowiem istniały plany ewakuacji faszystowskich bonzów np. w
korespondencji ministra uzbrojenia Alberta Speera (pseudonim „Old Shatterhand”) do dowódcy
– 80 –
jednostki Luftwaffe do zadań specjalnych KG-200 ppłk Wernera Baumbacha (pseudonim
„Vinnetou”).
Jak uważa niemiecki historyk Günther W. Gellermann, nie jest dziś jasne, który z tych dwóch
wpadł na pomysł ucieczki z Rzeszy drogą powietrzną. Był to pomysł, który był przedmiotem ich
rozmowy i wymiany teleksów od 11 marca do początku kwietnia 1945 r.
Od połowy marca, oficerowie sztabu jednostki KG-200 zatrzymali się na lotnisku w
Travenmunde, na południe od którego znajduje się małe jeziorko. Na jego powierzchni – ku
wielkiemu zdziwieniu personelu lotniska – wylądowała latająca łódź Blohm und Voss BV-222. Ppłk
Baumbach na odprawie sztabu jednostki oznajmia że wraz z Albertem Speerem chce odlecieć
jeszcze przed upadkiem Rzeszy do jakiegoś opuszczonego fiordu północnej Norwegii, a potem
dalej na Grenlandię!!! Inne źródła wymieniały Alaskę, albo też Zatokę Hudsona.
Podpułkownik dał swym podwładnym czas do namysłu, czy chcieliby się doń przyłączyć. Na
dowód o realności tego pomysłu w ciągu dalszych dni na lotnisku siadały samoloty od Speera z
uzbrojeniem, przewożące również żywność, zimową odzież, narty, sanie, radiostacje, sprzęt łowiec-
ki i rybacki, materiały pędne. To było wszystko załadowywane do przestronnego wnętrza latającej
łodzi. Ppłk Baumbach następnie wysłał mjr Bergera do właściciela statku w Hamburgu w celu
omówienia z nim wynajęcia trawlera arktycznego na rejs z resztą zapasów do północnej Norwegii.
Armator Kaufmann był poinformowany o tych planach i przyrzekł, że załatwi co trzeba i przyłączy
się do nich.
Przygotowania ukończono, ale z niewiadomych powodów Speer wciąż zwlekał.
W godzinach wieczornych 30 marca nad jeziorem przeleciało skrzydło nieprzyjacielskich
Lightningów i ogniem z kaemów rozwaliło latającą łódź na płonące strzępy. Dlatego też Baumbach
nakazał ppłk Lenschowi z Travenmunde, aby według rozkazu Grossadmirala przysłał mu ostatni
egzemplarz latającej łodzi BV-222 w okolice Flensburga z najwyższym stopniem pilności.
Jednocześnie na północ poleciał Junkers Ju-290 z kpt. Meyerem – dowód tego, że wciąż liczono
się z możliwością ucieczki. BV-222 nie dotarł na miejsce. Dr Gellermann cytuje zapisek z dnia 3
maja 1945 r., gdzie Speer napięty w oczekiwaniu notuje w swym kalendarzyku:
„Latająca łódź miała już tu być, Baumbach bezskutecznie jest poszukiwany przez Storcha...”
Poszukiwany Ju-290 wylądował w Travenmunde, ale był postrzelany przez alianckie pości-
gowce. Tak właśnie skończyła się „gra Vinnetou” i nie mamy dowodów na to, że powiodła się
jakimś niemieckim prominentom ucieczka drogą powietrzną na trasie Rzesza-Północna Norwegia-
Grenlandia...
Jeżeli powyższa hipoteza jest prawdziwa, a wiele za jej prawdziwością mówi – ot, choćby
sprawa rejsu U-209 i istnienie płoni North East Water u wybrzeży Ziemi Peary'ego, o której
szefostwo Kriegsmarine i Hitler musieli wiedzieć (sic!) – to wiadomy był strategiczny cel działań
wojennych III Rzeszy – Ameryka Północna. Sytuacja wygląda tak, że mamy nie tylko informacje o
obserwacjach UFO nad obszarami Ameryki Północnej, które to UFO były podobne do V-7, ale
mamy też dowody materialne w postaci szczątków niemieckiego latającego talerza! Idzie tu o
wydarzenie, które jest znane Czytelnikom pod nazwą KATASTROFA W ROSWELL w 1947 r.
Katastrofa ta, jak dalej to zobaczymy, wciąż skrywa bardzo ciekawe, uwagi godne wydarzenia –
niezwykłe istotne dla naszych rozważań...
Ale o tym w następnym rozdziale.
Zanim jednak do niego przejdziemy, pozwolimy sobie przypomnieć jeszcze jeden dziwny fakt.
Znany polski popularyzator ufologii Maciej A. Janisławski w swej książce pt. „Świat pełen
tajemnic” w rozdziale pt. „Pusta w środku Ziemia” opisuje dzieje pewnej ekspedycji przeprowa-
dzonej przez hitlerowców na Rugię:
„Oto na wiosnę 1942 r. w III Rzeszy zorganizowano w wielkiej tajemnicy niezwykłą ekspedycję
naukową. Na jej czele stanął sam doktor Heinz Fisher, najwybitniejszy specjalista w dziedzinie
radiolokacji. Plany badań tej ekspedycji zatwierdzili osobiście Hitler, Göring i Himmler!
Powołana przez Fishera grupa naukowców zaopatrzona została w najnowocześniejsze radary i
wszystko inne, co było im potrzebne... Celem ekspedycji była wyspa Rugia, na której rozstawiono
anteny radarów (skierowane w niebo pod kątem 45º). Cel badań znali tylko trzej przywódcy III
Rzeszy... Personel Fishera nie miał zielonego pojęcia, jakiego typu badania przyszło im prowadzić.
Dopiero po kilku tygodniach, kiedy anteny radarów tkwiły nieruchomo w swoim miejscu,
– 81 –
otrzymali wyjaśnienie, które, brzmiało następująco: „Führer ma wszelkie podstawy przypuszczać,
że Ziemia nie jest wypukła, ale wklęsła. Nie zamieszkujemy na zewnętrznej powierzchni globu, ale
na wewnętrznej... Drugim zadaniem ekspedycji jest uzyskanie drogą odbicia fal, obrazów floty
angielskiej zakotwiczonej w Scapa Flow.”
I dalej Maciej A. Janisławski nie zostawia na niemieckich uczonych i przywódcach Rzeszy
suchej nitki wyrzucając im głupotę i pseudonaukę. My podeszliśmy do tej informacji od strony
posiadanej już wiedzy i doszliśmy do wniosku, że dr Fischer wiedział, co robi – zaś jego wyprawa
była niczym innym, jak wstępem do operacji WUNDERLAND, anteny nieprzypadkowo celowały
w stronę Scapa Flow, bo poza Scapa Flow była Grenlandia i Bobrza Tama przy płoni North East
Water u wybrzeży Ziemi Peary'ego. Nasz szanowny Kolega mylił się w ocenie tej informacji. To
nie była wcale pseudonauka! To był genialny kamuflaż dla naiwnych, na który dało się złapać wielu
ludzi! Te radary wcale nie były radarami, bo radary niemieckie w 1942 r. były w powijakach –
czego dowiodły rezultaty bitwy pod Przylądkiem Północnym – chodziło tu najprawdopodobniej o
anteny kierunkowe wysyłające wąski strumień radiofal w określonym kierunku. Były to
najprawdopodobniej fale z zakresu HF, które skierowane pod kątem 45° leciały w atmosferę,
odbijały się od jonosfery i mogły dzięki temu lecieć na ogromne dystanse. Identyczna antena
kierunkowa mogła emitować radiosygnały w kierunku Rugii i tam były one odbierane. Wąskie
pasma radiofal gwarantowały to, że nieprzyjaciel ich nie namierzy tak łatwo, jak normalne
nadajniki radiowe. Ot i wszystko – cała zagadka ekspedycji dr Fischera została rozwiązana!
Powyższe jest dowodem na to, jak hitlerowcy potrafili wykorzystać nawet tak niedorzeczne
teorie do swych celów. Ta sławetna Holilweltlehre – w którą Hitler święcie wierzył, wszak posłał
swych speleologów do grot Domicy-Baradli, została wykorzystana do utrzymywania łączności z
tajnym bunkrem grenlandzkim Führera! A nie ma lepszego sposobu na utajnienie czegoś, jak
przykrycie tego czegoś jeszcze większą tajemnicą! Tak zawsze było w historii wojny psycholo-
gicznej i maskowania strategicznego...
– 82 –
ROZDZIAŁ 23
OPERACJA „BROKEN ARROW”
Jak to się właściwie zaczęło – ślady wiodą do Roswell – Na Kremlu słuchają „pozaziemskiej
rozmowy” – Operacja „Złamana Strzała” – Niemieckie dyskoplany w Nowym Meksyku? – V-7:
Samolot z atomowym napędem – Powiedzmy to wreszcie wprost: Film Santilliego jest
falsyfikatem!
Myśl, by połączyć w jedno dwie tak różne rzeczy, wpadła Robertowi w czasie radiowego
wywiadu w kwietniu 1996 r. W czasie rozmowy z redaktorem Bogusławem Wołoszańskim wynikło
kilka wniosków, z których jeden głosił, że przypadek ufokatastrofy w Roswell mógł być jakąś
„zasłoną dymną” akcji dezinformacyjnej amerykańskich służb specjalnych, które miały zabezpie-
czyć tajność katastrofy samolotu bombowego B-29 „Superfortess” z bombą atomową na pokładzie.
Alternatywny wniosek głosił, że w okolicy Roswell doszło do katastrofy niemieckiego latającego
spodka V-7, który testowano na pobliskim poligonie USAF w White Sands – White Sands Missile
Range.
Nie mamy żadnych dowodów wprost na potwierdzenie prawdziwości tej hipotezy, bowiem od
pół stulecia jest ona najpilniej strzeżoną tajemnicą i ma związek z najciemniejszą kartą historii
Ameryki – historią broni jądrowej. Musielibyśmy uzyskać dostęp do najtajniejszych archiwów
amerykańskich służb specjalnych: CIA, FBI, NSA, Archiwum Kongresu USA, ATIC USAF a nade
wszystko Komisji d/s Energii Jądrowej.
Wszystkim tu wymienionym i nie wymienionym służbom udało się z powodzeniem zamazać
ślady na całe dziesięciolecia tak skutecznie, że jeszcze w lecie 1985 r. mogliśmy wierzyć temu, co
pisali Charles Berlitz i William L. Moore w książce „Wydarzenie w Roswell”, że w pewną lipcową
noc 1947 r., w okolicy bazy USAF i miasta Roswell spadł z nieba rażony piorunem najprawdziwszy
NOL w kształcie dysku. Dysk został przewieziony przez wojsko do Edwards AFB w Kalifornii i
wszelki ślad po nim zaginął. Nasz bezkrytyczny pogląd na sprawę zmienił się po obejrzeniu
słynnego filmu „The Roswell Footages” Raya Santilliego – ukazującego sekcję zwłok rzekomej
Kosmitki znalezionej przy rozbitym UFO w Roswell. Zmieniliśmy całkowicie zdanie po obejrzeniu
następnego quasi-dokumentalnego filmu Jeremy Kagana „Roswell”. Innymi reperkusjami tego
wydarzenia są film SF „Hangar 18”, także ostatni super-kiczowaty gniot hollywoodzki „Dzień
Niepodległości” i horror „Z Archiwum X”. Ten serial rzeczywiście jest (piszemy te słowa w 1997
r.) przebojem w naszych TV – rzecz w tym, że wydarzenia w nim pokazane są jedynie pół
prawdami, a jak rzekł piekielny kuternoga dr Gobbels „największe kłamstwo mija się o włos z
prawdą”. W przypadku tego serialu jego realizatorom udało się to w stu procentach! Tak więc
powtarzamy raz jeszcze: w Roswell nie doszło do awarii statku kosmicznego Obcych!
Skąd to przeświadczenie?
Jakie mamy na to dowody?
Przede wszystkim mówi za siebie historia II wojny światowej, a dokładniej – jej końca – i fakty,
które są znane historykom jak i fanom ufologii. Zaczniemy od historii.
Jak tu już nadmieniliśmy, w 1945 r. na zajętych terenach Rzeszy pracowały intensywnie
wywiady państw sprzymierzonych w Koalicji Antyhitlerowskiej realizujące misje ALSOS i
PAPERCLIP. Grupa ALSOS pracowała nad atomowymi tajemnicami Rzeszy, zaś PAPERCLIP nad
technologiami rakietowymi. Dzięki temu w ręce Sprzymierzonych wpadł cały wyższy techniczny
personel HVP z dr von Braunem na czele i gen. Dornbergerem. W tym samym czasie sowieccy
żołnierze przechwycili 5.000 osób ze średniego i niskiego szczebla technicznego, czyli tych –
którzy wykonywali plany „największych mózgów niemieckich w Peenemünde.” Amerykanie
– 83 –
odtransportowali swych jeńców do Nowego Meksyku na White Sands Missile Test Range, zaś
Sowieci swoich do Kazachstanu i – o ile można rozważać na serio teorie dr Strangesa – także na
półwysep Tajmyr, co nawet wygląda dość prawdopodobnie w świetle afery z latającym spodkiem
na Spitsbergenie, o której pisał J. O. Braenne. Niemcy, którzy pracowali nad atomem znaleźli się w
Los Alamos i w Anglii (m.in. w Calder Hall), a także w gruzińskiej Agudzerze i na atomowych
poligonach Nowej Ziemi.
No, a potem był już tylko wyścig o to, kto pierwszy zbuduje lepszą broń atomową. Pierwszymi,
którzy zdetonowali bombę atomową byli Amerykanie, czego dokonali rankiem 16 lipca 1945 r. na
Jordana de Muerte. Potem przyszła kolej na bombę wodorową, którą Rosjanie odpalili na Nowej
Ziemi. Właśnie tak! – a nie – jak wmawiała nam przez lata sowiecka propaganda – Amerykanie na
atolu Eniwetok, który zniósł z powierzchni Oceanu Spokojnego wysepkę Elugelab, co dało
komunistycznej propagandzie podstawy do wieszania zdechłych psów na USA aż do końca Zimnej
Wojny... Prawda jest taka, że Amerykanie zdetonowali „urządzenie termonuklearne” o masie 65 ton
mocy 3 MT TNT, dnia 1.XI.1952r. Tymczasem Sowieci zdetonowali swą bombę wodorową (już
bombę, a nie wielotonowe „urządzenie termojądrowe”) 12 sierpnia 1953 r. Ta głowica była lżejsza
od amerykańskiego „urządzenia termojądrowego” ponad 10 razy... Rosjanie zdetonowali naj-
większą super-bombę wodorową o mocy 58...68 MT TNT na poligonie Cziornaja Guba na Nowej
Ziemi w latach 60.
Wróćmy jednak do lat 40. W 1946 r. zatwierdzono status quo ante końca II wojny światowej, a
dzięki niemrawości Churchilla i głupiej krótkowzroczności Roosvelta, który za cenę świętego
spokoju sprzedał kraje Europy środkowej obłąkanemu zbrodniarzowi z Kremla, dając mu ziemie na
których postawił stopę czerwonoarmista, zastąpiony potem przez bandziora z czerezwyczajki... –
mógł się zacząć eksport komunizmu na Zachód. Czy była to wyliczona gra, czy tylko zaślepienie
zachodnich polityków nie dostrzegających imperialnych ambicji ZSRR? Widząc to, co dzieje się
dzisiaj w Rosji i widząc reakcje Zachodu na wydarzenia w tym kraju w latach 1989-98 jesteśmy w
stanie przyjąć to drugie... W opisywanym czasie drugiej połowy lat 40. było to i jedno i drugie.
Polityka Albionu poniosła sromotną klęskę w starciu ze sprzedajnością Roosvelta i chytrością
Stalina, którzy dogadali się ponad głową Churchilla... Była to gra, w której każdy chwyt był
dozwolony – w tym ciosy poniżej pasa. W przeciwieństwie do Roosvelta, który w starciu ze
Stalinem wyszedł na głupka, Truman był twardym pragmatykiem i sięgał nawet po argument
monopolu na... kontakty z Kosmitami! Truman doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo Stalin
wpuścił Roosvelta w kanał, co dało temu pierwszemu legitymację do zajęcia Europy Środkowej i
umocnienia w niej swych wpływów, rugując tym samym niemal do zera wpływy USA... – dlatego
trzeba było wymyślić coś ekstra! I to właśnie dlatego Kenneth Arnold i jego obserwacja latających
dysków nad Mt. Rainier zyskała taki rozgłos! Arnold obserwował latające dyski 27 czerwca 1947 r.,
a już 2 lipca tegoż roku jeden z nich rozbił się w Roswell!!! Czyż to nie dziwne? Jest oczywistym
fakt, że służby specjalne USA użyły obserwacji Arnolda do swych celów i odwrócenia uwagi
przeciwnika od tajnych operacji kontrwywiadowczych i ochrony amerykańskich badań naukowych.
Dlaczego?
A po prostu dlatego, że w maju 1945 r. z sowieckiej ambasady w Ottawie zbiegł sowiecki
szyfrant NKWD Igor Guzienko. Zabrał on ze sobą plik dokumentów, z których wynikało, że pewni
Amerykanie, w tym uczestnicy PROJECT MANHATTAN byli na garnuszku sowieckiego wywiadu
i ukryci pod kryptonimami Oppenheimer – „Star”, Fermi – „Editor”, Greenglass – „Callibre”, itp. –
co wywołało z kolei afery szpiegowskie Rosenbergów, Nunn-May'a, Fuchsa i innych, oskarżonych
w procesach o atomowe szpiegostwo. Wynika z tego, że służby specjalne USA były zaangażowane
do ochrony amerykańskich laboratoriów naukowych i zakładów produkcyjnych oraz baz wojsko-
wych, do których należały: Roswell AFB, White Sand AFB czy Alamogordo. To jednak nie
wystarczyło, bo w 1946 r. zaczął pracować reaktor jądrowy prof. Kurczatowa, co było poprzedzone
od 1945 r. prowadzoną przez Sowietów rabunkową eksploatacją rud uranowych i torowych w
Polsce (Kowary i okolice Jeleniej Góry), Bułgarii (Bukovo), Czechach (Jachymov), Węgrzech
(Pecs), Ukrainie (Żołtyje Wody), i innych. Nawet znalezienie bogatych rud na Uralu nie przerwało
eksploatacji w krajach satelickich, i trwała ona aż do 1956 r.
Postawmy zatem pytanie, co mogło Stany Zjednoczone doprowadzić do tego, że spreparowana
„legenda” dla obcych służb wywiadowczych poszła w obieg? Istnieją trzy możliwe odpowiedzi:
– 84 –
1. Prace nad niewidzialnymi dla radaru samolotami bombowymi w ramach PROJECT
RAINBOW, które to miały za zadanie dokonanie atomowych bombardowań ZSRR w ramach planu
PINCHER.
2. Katastrofa bombowca B-29 z bombą atomową na pokładzie – czyli pierwsza w historii
operacja ZŁAMANA STRZAŁA, i...
3. Katastrofa prototypu dyskoplanu wybudowanego wedle planów teamu w składzie: Schriever-
Miethe-Beluzzo-Zimmermann-Schauberger czyli Wunderwaffe V-7!
Spójrzmy na tą drugą możliwość, która jest najbardziej prawdopodobną, a to dla tego, że w
Roswell AFB stacjonowało 509. Skrzydło Bombowców Strategicznych USAF, mające na stanie 49
samolotów bombowych B-29 „Superfortess” przystosowanych do transportu i zrzutu bomb
atomowych. Operacja BROKEN ARROW i poprzedzająca ją katastrofa m u s i a ł a być utajniona
p r z e d e w s z y s t k i m przed własnymi mediami i społeczeństwem, które przecież znały skutki
działania tej broni masowego rażenia, po Hiroshimie i Nagasaki. Trzeba było ukryć prawdę także
przed Kongresem i agentami NKGB oraz GRU. Nie ma lepszej legendy od jeszcze bardziej
tajemniczej legendy – a za tą dowództwo USAF uznało relację Arnolda (i inne też) o obserwacji
UFO... Relacje te – jak wykazał to Robert w swej pracy pt. „Tryptyk ufologiczny: Ufologia a
polityka” – zostały wykorzystane nie tylko przez USAF, jak pokazała to niejednokrotnie historia.
A teraz rozważmy możliwość katastrofy dyskoplanu V-7 w okolicy Roswell. Jak to już
nadmieniliśmy, prototyp(y) hitlerowskiego dyskoplanu zostały przewiezione do New Mexico w
ramach misji PAPERCLIP i wypróbowywano je w okolicy White Sands. To miejsce leży niedaleko
Los Alamos i Alamaogordo, bowiem V-7 miał napęd jądrowy. Hipoteza ta wygląda niezwykle, ale
wcale nie jest taka niezwykła, jakby się wydawało. Świadczy za tym kilka przesłanek, a miano-
wicie:
1. Badania nad V-7 miały miejsce na terenach okupowanej Polski w bliskości miejsc, gdzie
wydobywano uran i tor: w Górach Sowich, Wrocławiu i Gdyni, gdzie dowożono rudę uranową i
torową z kopalni wymienionych w poprzednich rozdziałach. W Kowarach testowano także reaktor
jądrowy, na co wskazują takie detale, jak np. ołowiane płyty, rurki z miedzi czy osmorenu. Te
artefakty znajdują się tam do dziś dnia. Coś takiego było także na terenach Protektoratu Czech i
Moraw, gdzie centrum badawcze SS znajdowało się w okolicy występowania i wydobycia rud
uranowych w Pfibramsku, czego już nie można zrzucać na karb przypadku.
2. Przy budowie Modelu N-3 austriacki uczony dr Schauberger używał nadzwyczajnego rodzaju
napędu na bazie wody, jako paliwa (kontrolowana reakcja termojądrowa ???). Silnik ten pozwalał
dyskoplanowi na osiąganie nieprawdopodobnej szybkości i wysokości lotu przy ogromnej, fantas-
tycznej manewrowości aparatu latającego. Jak wiadomo, jedynymi urządzeniami energetycznymi
pracującymi na bazie wody są właśnie reaktory jądrowe.
3. White Sands Missile Range znajduje się w okolicy Alamogordo i Los Alamos, co jak już tu
pisaliśmy, stanowi kolejną przesłankę „za” tą hipoteza, bowiem w obu tych miejscach prowadzono
prace nad technologiami nuklearnymi...
I wreszcie:
4. Szczątki rozbitego NOLa były szybko przewiezione do Edwards AFB w Kalifornii i Fort
Worth ARB w Teksasie, gdzie je pieczołowicie ukryto. Rzecz w tym, że obie te bazy mają bunkry
dekontamitacyjne, w których składuje się „gorące” materiały radioaktywne! I to aż do czasu obni-
żenia ich radioaktywności do mniej szkodliwych rozmiarów.
Tajemnica radioaktywnego napędu jądrowego i jego wykorzystania do przenoszenia ładunków
konwencjonalnych czy jądrowych stanowiła nie lada wyzwanie dla służb wywiadowczych –
szczególnie tych sowieckich! Czyż nie jest łatwiej w ten sposób wyjaśnić katastrofę w Roswell, niż
tworzyć skomplikowane scenariusze i wprowadzać w sprawę – to zagmatwane równanie – kolejną
niewiadomą – Obcych?...
Najciekawszym momentem w filmie Kagana jest ten, w którym reżyser pokazuje (celowo bądź
niecelowo) mechanizm „celowanego rykoszetu” (jak nazwał ten proces Nestor polskiej ufologii
Lucjan Znicz-Sawicki w swych pracach) polegający na rozsiewaniu plotek i pogłosek różniących
się tylko o włos od rzeczywistości... Oprócz jednego, kluczowego faktu, pani kapitan służby
medycznej USAF opowiada historię ożywienia Kosmity w szpitalu lotnictwa swemu chłopakowi, a
ten powtarza ją w sekrecie – a jakże – kolejnym osobom, zaklinając się przy tym, że informacja
– 85 –
pochodzi z „pewnego i sprawdzonego” źródła... Metoda to stara i używana jak świat, i niewiary-
godnie skuteczna, zwłaszcza w demokratycznych społeczeństwach. Opowiastkę o autentycznym
UFO, którą Amerykanie jeszcze „wzmocnili” drugą opowiastką o żywym Obcym miały dojść do
Kremla i stanowić ostrzeżenie dla generalissimusa, który miał pod bronią w Europie 11 milionów
ludzi i ogromny apetyt na jej większą część, co udowodnił w Skandynawii, gdzie wypróbowywał
swoje – przepraszamy – poniemieckie, zdobyczne rakiety V-1 i V-2. A miał ich do bólu, bo Armia
Czerwona zajęła w Niemczech prawie 22.000 sztuk tej broni! Dwadzieścia dwa tysiące jednos-
tek! !!
Dlatego też Zachód musiał coś zrobić! – by odpowiedzieć na stalinowskie przedstawienie –
demonstrację siły. Latający talerz z atomowym napędem plus bomba A lub H – o! to było właśnie
to coś ekstra! V-7 zbiegał się z PROJECT RAINBOW w tej mierze, że był on pierwszą konstrukcją
typu „stealth”, bowiem był niemal niewidzialny dla ówczesnych systemów radiolokacyjnych – a
zatem był idealną bronią pierwszego uderzenia – ot, coś takiego, jak „Czerwony Październik” z
powieści Toma Clancy'ego... To dlatego – jak sądzimy – katastrofa w Roswell była genialnym
humbugiem wymierzonym w GRU i NKGB.
A teraz spójrzmy na tą historię z jeszcze innego punktu widzenia i na jeszcze jeden jej aspekt.
Charles Berlitz podaje bardzo ciekawą listę obserwacji NOLi w okolicach Roswell AFB, która
może być użyteczny dla nas pod względem tego, jak technicy z White Sands testowali niemieckie
latające spodki i opanowywali technikę lotu V-7:
25.VI. – przelot dyskokształtnego obiektu nad Silver City (NM),
26. VI. – przelot kulistego obiektu nad Wielkim Kanionem Kolorado (CO),
27.VI. – przelot dyskoidalnego obiektu nad Tintown/Bisbee na granicy z Nowym Meksykiem
(AR/NM),
27.VI. – przelot grupy 8 lub 9 latających dysków nad Warren (AR), zaobserwowany przez mjr
G. B. Wilcoxa,
27.VI. – przelot białego dysku nad Pope (NM),
27.VI. – przelot dysku nad San Miguel (NM),
27.VI. – przelot dysku nad White Sands AFB, zaobserwowany przez kpt.E. B. Dethney'a (NM),
28.VI. – przelot „ognistej kuli z ogonem” nad Alamogordo, zaobserwowany przez kpt. F.
Dwyne'a (NM),
29.VI. – piloci USAF obserwują NOLa w okolicach Cliff, który podobnież wylądowała, ale poza
dziwnym zapachem niczego niezwykłego tam nie stwierdzono (NM),
29.VI. – grupa ekspertów lotniczych USAF, pod kierownictwem dr C. J. Zohna (zwróćcie uwagę
na niemieckie brzmienie nazwiska!) obserwował srebrny dysk, który wykonywał różne ewolucje
nad White Sands Proving Grounds (NM),
29.VI. – obserwacja przelotu srebrnego dysku nad Tucumcari (NM),
30.VI. – przelot 13 dyskokształtnych obiektów nad Albuquerque (NM),
1 .VII. – przelot białego dysku nad Albuquerque (NM),
1-6. VII. – siedem meldunków o obserwacjach UFO nad północnymi stanami Meksyku – od
Mexicali do Juarez,
1 .VII. – przelot ogromnego dysku nad Phoenix (AR),
1/2.VII. – katastrofa UFO w okolicy Roswell (NM).
„Co zatem widzieli ci ludzie?” – pyta dramatycznie Charles Berlitz i po chwili sam sobie
odpowiada: „Oczywiście nie rakiety skonstruowane według rakiet V-2 które wypróbowywano w
tym czasie na poligonie w White Sands, jak to wyjaśniało kilku sceptyków!” Zgadzamy się, że V-2
nie były już żadną nowością, ale niemieckie latające talerze były ostatnim hitem techniki. Z tego
wszystkiego można wydedukować, że ci, którzy coś o tym wiedzieli – nie powiedzieli nic (zgodnie
z prawem Burdego) i zwalili wszystko na Kosmitów, podobnie jak ci, którzy widzieli, ale nie
wiedzieli, bowiem wtedy stał się modny fenomen UFO i kontakt z pozaziemską cywilizacją był
fascynującym marzeniem świata, który miał już serdecznie dość wojennego szaleństwa.
Pozostańmy jeszcze przy pytaniu, czy w ogóle jest możliwa katastrofa UFO? Być może pytanie
głupie, ale konkretne. NOLe obserwowano od 1947 r. i musiały one być zbudowane w oparciu o
matematyczne modele niezawodności – co oznacza, że NOL musi sobie dać radę w każdych
warunkach i przede wszystkim chronić w przypadku katastrofy swych pasażerów. Według „legendy
– 86 –
roswelliańskiej”, obok rozbitego dysku znajdowały się martwe ciała humanoidów, które potem
przewieziono do Dallas i tam pokrojono, jak to pokazano na filmie Santilliego. Sam zaś dysk był
zrobiony z metalu „zapamiętującego kształt” – o czym mówi w swym filmie Jeremy Kagan. W
porządku, zgadzamy się z tym, ale w takim razie dlaczego rozbity dysk nie wrócił po katastrofie do
swego poprzedniego kształtu a pozostał z niego rozbity wrak we wnętrzu krateru?
Następna sprawa – skoro NOLe są doskonałymi pojazdami atmosferycznymi (jak udowadnia to
prof. dr inż. Jan Pająk w swych pracach), hydrosferycznymi i kosmicznymi, to dlaczego ów
nieszczęsny NOL spadł po trafieniu go zwykłym piorunem? Przecież – jak dowiodły tego materiały
filmowe dostarczone przez Hungarian UFO Research Federation z Debreczyna w 1997 r. – NOLe
są w stanie wytrzymać uderzenie pioruna! Dziwne! Super statek kosmiczny pada na Ziemię
rozwalony jednym piorunem! Nie mówiąc już o tym, że każdy statek latający jest klatką Faraday'a
i ładunek elektryczny musi spłynąć po jego powierzchni nie robiąc szkody załodze. Takie są prawa
fizyki! Przecież tak prymitywny w sumie statek kosmiczny jak Apollo-11 trafiły w czasie startu
cztery pioruny i poza chwilowymi przerwami łączności nic się złego nie stało...
Krótko mówiąc, była to katastrofa samolotu B-29 „Superfortess” bądź amerykańskiej wersji
dyskoplanu V-7. Istnieje jeszcze jedna możliwość – mógł to być latający dysk – aparat szpiegowski
wysłany z Grenlandii nad atomowe poligony New Mexico przez niedobitki hitlerowców, bazu-
jących w „Bobrzej Tamie” nad brzegami płoni North East Water na Morzu Grenlandzkim...
Spreparowane wyjaśnienie o katastrofie statku Obcych, o czym miały świadczyć znalezione
trupy humanoidów były typowym humbugiem, który działa do dziś dnia. Przykładem na to jest film
Santilliego, którego zadaniem było po raz któryś reanimować tę katastrofę, a obie te rzeczy miały
przynieść konkretne zyski – i przynoszą!
Kopia filmu Santilliego kosztuje około 50 USD, zaś turyści zwiedzający Roswell zostawiają w
tym mieście miliony USD rocznie! I kto o zdrowych zmysłach zarzynałby kurę znoszącą złote jaj-
ka?... Nie ma takich głupich! – zwłaszcza w Ameryce, gdzie ludzie czują pieniądze każdym
bebechem i zrobią dla nich wszystko – łącznie z humbugiem stulecia, jakim jest „wydarzenie w
Roswell”...
Inne miasteczka bez perspektyw także pozazdrościły sławie (a nade wszystko pieniędzy)
mieszkańcom Roswell i jak grzyby po deszczu zaczęły się mnożyć kolejne ufokatastrofy na terenie
Stanów Zjednoczonych: Aztec, Laredo, Phoenix...
Roberto Pinotti na łamach mediolańskiego „Mysteri e verita” wyliczył 22 katastrofy na terenie
USA! A gdzie reszta świata? W tym kontekście prawdziwości nabierają wydarzenia na Spitsber-
genie i w Gdyni, bo... – nikt, poza garstką autorów biorących nędzne wierszówki, na tym nie
zarobił!...
Film Santilliego miał premierę w 1995 r., a szumnie zapowiadane dowody na jego autentyczność
nie zostały podane do dnia dzisiejszego (18 września 1998 r.), a zatem wciąż musimy na nie czekać.
Pytanie za 64.000 dolarów – jak długo?
Będziemy czekać, choć wątpimy, czy się doczekamy, jeżeli mamy rację.
I jeszcze jedno – wielu Czytelników zapytywało nas, i nie bez racji – skoro Niemcy, a potem
Amerykanie, przechwycili technologię Obcych, to teraz po naszym niebie powinny przelatywać nie
UFO, ale amerykańskie pojazdy w kształcie talerzy! Nowoczesne technologie amerykańskie mogły
powstać z inspiracji technologiami Obcych – ale w swej głównej mierze są one technologiami
„ziemskimi”...
Rzecz w tym, że gros technologii Obcych opiera się na nieznanych nam prawach fizyki, do
których cała nasza fizyka klasyczna i relatywistyczna stanowi zaledwie Podpunkt do wstępu!
Stąd właśnie ten silny opór uczonych broniących swego zaskorupiałego widzenia świata! UFO
są tym co rozwala wszystkie znane nam pojęcia o przestrzeni i czasie!
Wygląda na to, że żeby korzystać z tej technologii, nasza fizyka i inne nauki stosowane, muszą
dokonać ogromnego skoku, a ten na razie jest niemożliwy ze względu na rewolucyjność tej Obcej
wiedzy. Jak na razie, to mamy z niej jedynie okruchy: tranzystory, obwody scalone, nadprzewod-
niki... Obawiam się, że sytuacja przedstawia się identycznie, jak w powieści braci Strugackich pt.
„Piknik na skraju drogi”.
Musimy czekać...
– 87 –
ROZDZIAŁ 24
POWRÓT ASTRONAUTÓW HITLERA.
Po raz pierwszy w historii Ludzkości: faszystowski astronauta na orbicie – Okropna
wizja: Hitler żyje! – Bronie za życie rakietowych niewolników – Tajne inspekcje
profesora Wehrnera von Brauna
...Była to ostatnia noc przed startem. Przygotowania przedstartowe, w które zaangażowano
kilkaset osób powoli zbliżały się ku końcowi. Ponownie sprawdzano wszystkie detale przed
podróżą pierwszego astronauty. W tym czasie do bazy wciąż przyjeżdżały czarne mercedesy z
dokładnie sprawdzonymi i dobranymi pieczołowicie gośćmi z całej Rzeszy. Delegaci pochodzili nie
tylko z Westpreussen i Reichsgau Sudetenland, ale i z Ingermannlandu, Götengen i Memel-Narewu,
które powstały jako strefa buforowa między Europą a Azją po porażce ZSRR i wyrzuceniu Rosjan
za Ural.
Wszyscy byli niezmiernie wzruszeni, w tym generalicja i komendanci SS, wysocy urzędnicy
państwowi i partyjni, dziennikarze i ekipy filmowe, aż do ostatniego technika i załogi wojskowej
bazy, która się nigdy nie zbliżyła do rakiety.
Temu wzruszeniu nie oparł się nawet Heinrich Holzer. Próbował zachować spokój i równowagę
duchową, która po wielomiesięcznym wysiłku pomogła mu sięgnąć zaszczytu bycia pierwszym
astronautą. Lekarze przepisali mu przed lotem dziesięciogodzinny wypoczynek, a on go w pełni
wykorzystał.
Kiedy rankiem promienie słoneczne zalały całą miejscowość, a wskazówki na zegarze odmie-
rzyły czas wypoczynku, do jego łóżka podszedł lekarz, potrząsnął go delikatnie za ramię i rzekł:
„Es ist schon Zeit.”
Szybko wstał z pościeli, umył się ubrał i zjadł śniadanie. Po badaniu lekarskim asystenci zaczęli
ubierać go w oliwkowo-zielony skafander i na głowę włożyli ciężki hełm z hitlerowskim orłem nad
oczami. Potem odprowadzili do samochodu, który podwiózł go do ogromnej wieży rakiety.
Po chwili Holzer wstąpił do kabiny statku kosmicznego. Patrząc z jej szczytu widział, nisko na
dole, lekarzy, techników, a za nimi ogromną masę ludzką ubraną w różne mundury: feldgrau Wehr-
machtu, ciemnoniebieskie lotnictwa, czarne, brązowe i khaki. Nad tym wszystkim łopotały krw-
awo-czerwone sztandary ze swastyką na białym kręgu. Jeszcze tylko pozdrowił ten tłum wyciągnię-
tą prawą ręką w hitlerowskim pozdrowieniu i znikł we wnętrzu statku kosmicznego.
Na stanowisku dowodzenia lotem kierował główny konstruktor, jego nazwisko było od początku
związane z rozwojem techniki rakietowej. Był to ten, który po powodzeniu kontrofensywy w
Ardenach i wyparciu Aliantów z Europy, zajęciu Wielkiej Brytanii i atomowym bombardowaniu
Moskwy, zdążył odnowić instytut rakietowy w Peenemünde, a teraz namówił Führera, by po wojnie
zajmował się technikami rakietowymi.
Przed personelem stanowiska dowodzenia i grupą umundurowanych generałów i SS-Brigade-
Führerów, na wielkim ekranie TV widać było twarz astronauty.
Jest dzień 10 kwietnia 1959 r., godzina 8:08.
...Drei ...zwei... eins ...START!!!
Oślepiający błysk i gigantyczny obłok dymu nad betonowym placem. Ogłuszający huk i
dudnienie przeciągłego grzmotu, płomień – najpierw ognista kula, potem oślepiająco jasny ognisty
słup... – rakieta powoli dźwiga się do góry, a z dysz strzelają płomienie. Po paru minutach rakieta
staje się świetlnym punktem znikającym w błękicie nieba.
Potężna siła wtłacza astronautę w fotel, kiedy pracują silniki rakietowe. Nieprzyjemna wibracja
zanika, kiedy odpada ostatni booster i astronauta na chwilę traci orientację w nieważkości...
– 88 –
Godzina 8:50 – statek kosmiczny przelatuje nad Ameryką Południową, którą astronauta
obserwuje przez bulaj. „Alles in Ordnung” – melduje. Tam na dole Japończycy wypalali dżunglę,
zaś Niemcy już sięgnęli Wszechświata.
Godzina 9:13 – statek kosmiczny GROSSDEUTSCHLAND-1 przelatuje nad Afryką. Większą
część tego kontynentu przesłaniają obłoki. Kontynent ten stał się poligonem doświadczalnym
niemieckiej polityki kolonialnej. Z tego kontynentu przed paru laty praktycznie zniknęła czarna
rasa, wykończona Cyklonem B. Spalona w krematoriach i przerobiona na szykowne lampy z
ludzkiej skóry... Afryka – meldunek z pokładu: „Schade, das es bewolkt ist.”
Godzina 9:25 – przygotowanie do lądowania.
Godzina 9:55 – lądowanie.
Jeszcze tego samego dnia w dziennikach dziesiątków stacji radiowych i na czołówkach poczyt-
nego dziennika „Volkischer Beobachter” pojawiła się informacja:
„Dzisiaj, 10 kwietnia 1959 r;, o godzinie 9:55 czasu miejscowego, wylądował statek kosmiczny
GROSSDEUTSCHLAND-1, pilotowany przez SS-Sturmbannführera Heinricha Hölzera po
dokonaniu jednego oblotu Ziemi w północno-zachodniej części Reichskommisariatu Ukraine...”
To naprawdę paskudna wizja: Hitler żyje, a Europa od Uralu po Atlantyk jest we władaniu III
Rzeszy. Nasza krótka historyjka pierwszego lotu człowieka w Kosmos jest jedynie próbą
rekonstrukcji tego, co stałoby się, gdyby Niemcy i Japonia wygrały II wojnę światową, a to dzięki
rozwojowi techniki rakietowej i nuklearnej, a potem III Rzesza mogłaby wysłać w Kosmos swego
pierwszego kosmonautę. Wokół Ziemi latałaby sobie kapsuła statku kosmicznego GROS-
SDEUTSCHLAND-1, ale pytamy, jaka ta Ziemia by była?
Zniewolona i skolonizowana wedle planów nazistów, narody figurowałyby jedynie jako nazwy
geograficzne miejsc, gdzie kiedyś żyły, albo w rezerwatach, jak dzisiaj Indianie. Nie zapominajmy
myśli, którą zaczęliśmy tą książkę, że rozwinięta technika w rękach barbarzyńców może tylko
zabijać, bowiem barbarzyńca nie potrafi niczego innego niż rozszerzać swój Lebensraum – jak
trzeba, to także i w Kosmos...
Być może Czytelnik poczuje niesmak czytając nasze małe opowiadanif z gatunku political-
science-fiction jako mit, który miałby za cel gloryfikację technicznych umiejętności hitlerowców.
Uprzedzamy, że jesteśmy od tego jak najdalej. Ale jeżeli mamy dany problem wyjaśnić, to musimy
wziąć pod uwagę, że u początku przenikania człowieka w Kosmos stała technologia, która
spowodowała śmierć i cierpienia dziesiątek tysięcy zagłodzonych, chorych, bitych i udręczonych na
wszystkie sposoby „rakietowych niewolników” w Nordhausen, Głuszycy, Štechovicach, itd. itd.
Nie zapominajmy, że fascynującą przygodę lotów kosmicznych i lądowania człowieka na Księ-
życu zawdzięczamy dr Wehrnerowi von Braunowi, którego faszystowska przeszłość jest po prostu
dowiedzionym faktem historycznym. Będąc dyrektorem naukowym projektu V-1 i V-2 m u s i a ł
on wiedzieć, kto i w jakich warunkach pracował wytwarzając te rakiety, które on projektował...
10 lutego 1962 r. Julius Mader, autor książki „Tajemnica z Huntsville” dostał list od byłego
więźnia „Mittelwerk Dora” Adama Cabala z Wrocławia, w którym autor napisał m.in., że:
„Profesor Wehrner von Braun w czasie wielu odwiedzin w Dorze ani raz nie zaprotestował
przeciwko okrutnemu traktowaniu więźniów. Wielokrotnie wchodził do hali 36. 3/4 jej powierzchni
zabierały długie na 6 m prycze z desek. Na końcu hali, gdzie znajdował się korytarz A, miała
miejsce najhaniebniejsza zbrodnia w Dorze. Znajdowało się tam „ambulatorium ” w którym konali
ludzie dobijani przez ciągłą ciężką pracę i mściwość nadzorców, leżały tam ludzkie zwłoki jak
jedna masa. Profesor von Braun przechodził blisko koło nich, niemal ich dotykając.
Ludzie umierali tam dziesiątkami (...), zaś prof. von Braun przechodził koło nich nawet nie
zwracając ku nim głowy. Nie wierzę w to, że w tych chwilach jego myśli były zajęte przestrzenią
międzyplanetarną. Nie wierzę w to że nie widział tych którzy umierali w błocie i brudzie. Musiał
ich widzieć!”
Wehrner von Braun, według encyklopedii niemieckiej techniki rakietowej, według przydziału
służbowego SS-Gruppenführer, przemilczał swe wizyty w „rakietowym piekle” Nordhausen, tak
jak to zrobił w przypadku odwiedzin w „Der Riese” w Górach Sowich – o czym opowiedział nam
Tadeusz Łukawski.
Milczał, kiedy mógł złagodzić los więźniów pracujących przy produkcji rakiet. Milczał i potem,
kiedy w 1945 r. dwaj żołnierze włożyli do walizki pieczołowicie zabezpieczony przed molami
– 89 –
czarny esesowski uniform pakując go do samolotu do Ameryki. Zachował milczenie do swej
śmierci w 1976 r.
Pytanie brzmi: „Dlaczego?”
Jak długo będziemy się zajmowali futurystycznymi wynalazkami nazistów oraz ich źródłami, z
których owe wynalazki brały swe początki, nie możemy zapomnieć, jakimi zbrodniami przeciw
ludzkości były one opłacone i jak złowieszczym celom miały one posłużyć...
– 90 –
ROZDZIAŁ 25
SPOTKANIA Z „FOO-FIGHTERS”
Zemsta z niebios: „latające fortece” nad Niemcami – 23 listopada 1944 r.: panika w
powietrzu – „Tam gdzie są foo, tam jest i ogień” – Zgłoszeń i meldunków przybywa –
UFO w czasie przeciwuderzenia w Ardenach – „Ostatni pilot eskadry foo-fighters”.
Jest listopad 1944 r. Amerykańskie „latające twierdze” zrzuciły w tym miesiącu na terytorium
Rzeszy ponad 55.700 a brytyjskie bombowce 53.000 ton bomb. Niemieckie koleje są już
zniszczone, a miasta takie, jak: Koblencja, Hamburg czy Saarbrucken są celami częstych nalotów.
Wciąż trwają naloty na rafinerie naftowe i fabryki materiałów pędnych, Anglicy bombardują Berlin,
Hanower, Kolonię i Essen. Amerykańskie naloty dywanowe zmiatają z powierzchni ziemi Drezno i
Hamburg.
Bombowce wykonują naloty w celu zniszczenia stanowisk odpalania ciężkich pocisków
rakietowych V-2 i pocisków odrzutowych V-1, które z kolei Niemcy odpalają również z wyrzutni
lotniczych...
23 listopada 1944 r. o godzinie 22, por. Eduard Schlueter z 415 Eskadry USAF z bazy w Dijon
pilotował swój samolot w kierunku Mainz. W akcji obserwacji brali udział także porucznicy D. J.
Meyers i F. Ringwald z wywiadu lotnictwa A-2.
Krótko po skończeniu zwiadu nad skrajem Schwarzwaldu pilot zaczął obserwować rzekę Ren.
Na jakieś 20 mil od Strasburga, por. Ringwald zaobserwował przez boczne okno kabiny 10
ognistych kul barwy czerwonej jak leciały z ogromną prędkością w zwartej formacji.
– Chciałbym wiedzieć, co to za światła tam, za tymi pagórkami. Patrzcie! – zawołał na swych
kolegów por. Ringwald.
– Z pewnością gwiazdy – odpowiedział machinalnie pilot, zajęty obserwacją przyrządów.
– E, to nie gwiazdy, to coś innego.
– Jesteś pewny, że to nie jakiś refleks? – zapytał por. Schlueter.
– Oczywiście!
Pilot zaczął obserwować światła, które zmierzały ku nim. Bez najmniejszego namysłu zameldo-
wał do bazy:
– Mamy tutaj dziesięć niemieckich myśliwców. Wygląda na to, że lecą za nami z ogromną
prędkością!
– Coś się wam pochrzaniło, boys. Poza wami nikogo nie ma w powietrzu – odpowiedziała stacja
radiolokacyjna. Zmieszany Donald Meyers spojrzał na ekran pokładowego radaru. I znów za okno.
I ponownie na ekran. Na ekranie nie było śladu niemieckich myśliwców...
– No to – do diabła – czym są te czerwone światła?! – wskazał Ringwaldowi przez okno
widoczne obiekty, które żarzyły się w odległości około 5 mil od samolotu. Schlueter zrobił zwrot na
nie i ruszył ku obiektom. Dziwne obiekty jakby ten manewr przewidziały i ich światło pociemniało
do tego stopnia, że były niemal niewidoczne. Samolot przeleciał już miejsce, gdzie one mogłyby
być, ale załoga niczego nie widziała. Naraz nocne światła pojawiły się nieco dalej w formacji
wskazującej że idą do kontrataku. Schlueter odbezpieczył broń pokładową w oczekiwaniu na
walkę, ale do niej nie doszło, bowiem NOLe poleciały szybko w dół, ku niemieckiemu terytorium.
W tej samej chwili system radarowy zaczął wykazywać niesprawności, więc pilot zawrócił do bazy.
Piloci zostawili swe obserwacje dla siebie, bo nie mieli zamiaru ryzykować swych karier wojsko-
wych pilotów podejrzeniami o chorobę psychiczną...
Powyższy epizod posłużył Andrzejowi Zbychowi na punkt wyjścia jednego z odcinków serialu
– 91 –
„Stawka większa niż życie”... Sugerował w nim, że były to albo wiązki ścieśnionego światła – czyli
promienie laserowe, albo... nowe pojazdy latające Niemców. Oczywiście w finale dzielny Haupt-
mann Hans Kloss nie dość, że rozwiązał tę zagadkę, to jeszcze spowodował, że dywanowy nalot
rozniósł na strzępy atrapę fabryki, zaś on sam osobiście wysadził prawdziwą fabrykę w powietrze.
Inaczej zachowali się piloci Henry Giblin i Walter Cleary, którzy nad północną Anglią spotkali
się z ogromną pomarańczową kulą, leciała ona z prędkością tylko 45 km/h na wysokości około 500
m nad ich myśliwcem. Oczywiście naziemna stacja r/lok. nie potwierdziła obecności obiektu w
sąsiedztwie ich samolotu. Tymczasem ich pokładowy radar wysiadł i musieli zawrócić do bazy.
Tam obaj piloci stali się celem pośmiewiska swych kolegów, ale dzisiaj wiemy, że byli oni pierw-
szymi lotnikami Aliantów, którzy spotkali się z fenomenem Foo-fighters. Określenie to najprawdo-
podobniej wzięło się z komiksu „Smokey Stover”, gdzie często padały słowa: „Where there's foo,
there's fire” co można przełożyć: „Gdzie jest feu (z franc. ogień) tam jest pożar”. Słowo „foo”
można tłumaczyć także jako „fool” – „głupiec”, aczkolwiek pierwsza wersja wydaje się bardziej
adekwatna, bowiem słowa „foo” i „feu” wymawia się identycznie – „fu”... Poza tym spotykało się
jeszcze inne określenia, jak np. „kraut balls” – co w żargonie lotników miało znaczyć „zielone
głowy”, choć etymologii tej nazwy nie znamy, to możemy założyć, że chodziło tu o pilotów, którzy
widzieli foo-fighters....
Następna para z 415 Eskadry: McFalls i Baker opisała swe spotkanie z foo-fighters, który to opis
znalazł się potem w archiwach A-2:
„22 grudnia 1944 r. o godzinie 6 rano, opodal Hagenau, na wysokości 3.050 m przybliżyły się do
nas dwa wielkie i jasne światła. Ich kolor był jasno-pomarańczowy. Kiedy osiągnęły nasz pułap, to
przez dwie minuty siedziały nam na ogonie. Obiekty były pilotowane. Potem się od nas oddaliły,
przy czym wydawało się nam, że widzieliśmy wydobywające się z nich płomienie!”
Dalszego ciągu informacji nie znamy, bo nie przeszedł przez cenzurę wojskową, prawdopodob-
nie była w nim opisana reakcja pokładowej aparatury r/lok.
W nocy 24 grudnia 1944 r. McFalls i Baker lecieli nad Nadrenią, kiedy ponownie w ich pobliżu
zjawiła się gorejąca czerwonym światłem kula. Kula ta stała się naraz kształtem jakiegoś okrągłego
samolotu (!!!), który wykonywał jakieś karkołomne manewry, a potem odleciał gdzieś ku dołowi.
Na następne meldunki nie trzeba było długo czekać. Załoga bombowca, którą zmusiła do
lądowania grupa 15 świetlistych kul, zameldowała w dowództwie, że każda z nich wydawała z
siebie dziwne światło o zmiennej intensywności. Wydawało się im, że zmiany blasku zależą od
prędkości obiektów. W swym meldunku informowali oni, że:
„W jednej chwili kule się do nas zbliżyły, jedna po drugiej i to tak blisko, że dotykały naszych
skrzydeł. Odczuwaliśmy ostry wzrost temperatury. Oczywiście pokładowy radar przestał działać.”
Pilot innej „latającej fortecy” zameldował, że już nad Wyspami Brytyjskimi napotkał ognistą
kulę, która go przez jakiś czas śledziła – tzn. leciała za nim. Kiedy o swej obserwacji opowiedział
kolegom, ci go wyśmiali, że padł ofiarą przywidzenia. Kiedy w dwa dni później obserwował
ognistą kulę identyczną z tą, którą obserwował ongiś, zaczął być przeświadczony o realności swych
obserwacji. W odległości kilkuset metrów od tajemniczego obiektu dobiegł doń dziwny dźwięk,
jakby pochodził od śmigieł niewidzialnego samolotu. Kiedy nadal leciał swym kursem, kula
oddaliła się od niego i odleciała. Po chwili zaobserwował ją znów na wielkiej wysokości i w
znacznym oddaleniu od swej maszyny.
Plotki o tym, że foo-fighters są jakąś tajną bronią faszystów nasiliły się w drugiej połowie
grudnia 1944 r., bowiem Niemcy złapali drugi oddech i uruchomili doskonale przygotowaną
operację o kryptonimie „Herbstsnebel”, której celem było zdobycie Antwerpii przy pomocy
potężnego uderzenia pancernej pięści, która zarazem miała oddzielić od siebie amerykańskie armie
Bradley'a i Pattona.
16 grudnia w Ardenach runęła na amerykańskie linie ofensywa 800 niemieckich czołgów.
Amerykanie byli kompletnie zaskoczeni i nieprzygotowani do obrony wielu z nich uciekło na sam
widok żołnierzy Wehrmachtu, których nikt się nie spodziewał. 12 Armia gen. Omara Bradley'a
została rozdzielona na dwoje i tym sposobem Hitlerowcy uzyskują we froncie głęboki wyłom,
którym wtargnęli w głąb zdobytego przez Aliantów terytorium.
Postępy wojsk niemieckich trwają jakieś 6 do 8 dni, póki Amerykanie nie otrząsnęli się z
zaskoczenia. (Bardzo dramatycznie ukazuje to hollywoodzka superprodukcja „Bitwa o Ardeny” z
– 92 –
plejadą gwiazd amerykańskiego kina lat 70.) Szybko zorganizowali obronę i przygotowywali się do
kontrataku. Prawdopodobnie dowództwo Aliantów zaczęło brać meldunki o foo-fighters na poważ-
nie, bowiem podejrzewano, że w Alzacji szykuje się kolejny niemiecki atak mający wesprzeć
ofensywę w Ardenach i sztab polecił meldować o wszelkich obserwacjach dziwnych zjawisk nad
tym terenem! 23 grudnia, kiedy polepszyła się pogoda, 9 Armia USAF wykonała 1200 nalotów, a w
dniu następnym niemieckie pozycje zaatakowało kolejnych 2000 „latających fortec” z 8 Armii
USAF pod osłoną 800 myśliwców dalekiego zasięgu. W czasie tej akcji wielu pilotów obserwowało
gorejące czerwono i pomarańczowo kule na niebie dolatujące do ich maszyn nad Hagen, zaś żółte
kule widziano nad Neustadtem. Kule te podlatywały do samolotów, leciały równolegle do nich i
znikały równie nagle, jak się pojawiły.
Fenomen foo-fighters był nie tylko europejskim fenomenem bowiem obserwacje ich odnotowa-
no także nad Japonią i Pacyfikiem. Tak np. załoga Liberatora B-24 była eskortowana znad laguny
Truk przez dwie czerwono świecące kule przez kilkadziesiąt kilometrów.
Wróćmy do Europejskiego TDW.
12 stycznia 1945 r., kiedy na północnym skrzydle frontu w Ardenach toczyły się zażarte walki,
VII i XVIII Korpusy 1 Armii USA meldują o obserwacjach czerwono świecących latających kul.
Żołnierze widywali od jednego do 4, a czasem i więcej latających obiektów.
Jeszcze w czasie od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r. na temat foo-fighters zgroma-
dzono pojemny wywiadowczy materiał informacyjny, który był analizowany przez dowództwo.
Kiedy się jednak okazało, że obiekty owe nie przejawiają żadnych wrogich zamiarów, a tereny –
nad którymi je obserwowano – były zajęte przez Sprzymierzonych, śledztwo w tej sprawie umorzo-
no w 1945 r. na początku maja.
Ostatnie zaobserwowane foo-fighters odnotowano na początku maja 1945 r., kiedy to pewien
pilot zaobserwował nad wschodnim skrajem Schwarzwaldu 5 pomarańczowych kul, które leciały w
formacji trójkąta.
I już na koniec rozdziału. Musimy nadmienić gwoli ścisłości, że na tym historia foo-fighters się
bynajmniej nie skończyła, bo Brytyjczycy w latach 70. i 80. powołali do życia program badawczy
nazwany PROJECT PENNINE, którego celem jest badanie dziwnych, czerwonych, żółtych i
pomarańczowych kul – zwanych przez nich BOL – Ball Of Light – nad Górami Pennine. Rzecz w
tym, że kule takie obserwowano tam z a w s z e – a trzeba nam wiedzieć, że okolica ta, podobnie
jak okolica Babiej Góry, ma mieścić w sobie wejście do podziemnego państwa Agharti... Ale to już
inna historia.
– 93 –
ROZDZIAŁ 26
ZAKOŃCZENIE – POZAZIEMSKIE TECHNOLOGIE W
TRZECIEJ RZESZY?
Jeszcze jedno o foo-fighters – „Złapać, ale nie strzelać!” – Feuerball und Kugelblitz – Przegląd
samolotów przeszłości – Od broni odwetowych do hitlerowskiej stacji kosmicznej „Androme-
da” – Projekt „Uranus” – Pozaziemski desant w III Rzeszy?
Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, o co właściwie szło w przypadku foo-fighters? Jedno z
kilku możliwych wyjaśnień – które wynika z powszechnie panującego przekonania o rozwoju
technicznym, o sposobie myślenia naukowców Hitlera i jego konstruktorów – mówi, że mogło
chodzić o fluoryzujące balony małych rozmiarów. Dr Peter Halden wykazuje, że te balony mogły
mylić pilotów myśliwców i powodować, że odłączały się one od strumienia samolotów (taktyka
wypracowana przez Aliantów w 1942 r. zakładała, że samoloty bombowe przenikały na terytorium
Rzeszy nie ławą, ale właśnie strumieniem tak, aby było naruszone tylko jedno „pudełko” hitlerow-
skiej obrony) i pozwalało to hitlerowskim maszynom zaatakować angielskie i amerykańskie
bombowce.
Tenże autor opisuje, że całe dziesiątki balonów używano do tego, by wynosiły w powietrze
różne przedmioty, które dezorientowały obsługę radarów naziemnych i lotniczych nieprzyjaciela.
Tymi przedmiotami były najczęściej tzw. odbijacze kątowe. Bardzo często stosowano to w
okolicach jezior Wannsee i Museelsee, co było bardzo uciążliwe w nawigacji powietrznej.
Ta dowcipna i całkiem elegancka teoria – niestety – n i e w y j a ś n i a wszystkiego. Być może
w małym udziale procentowym były to balony z odbijaczami kątowymi, aliści nie wyjaśnia tego, że
balony te poruszały się w powietrzu o wiele szybciej, niż samoloty myśliwskie, zaś ich manewro-
wość była już w ogóle nieporównywalna. Sięgnijmy znów ku autentycznym źródłom:
„W czasie nocnych nalotów na zachodnie Niemcy przypadkowo w różnych okolicznościach wi-
działem świecące, latające dyski albo kule, które leciały w ślad za naszymi formacjami bombo-
wymi.” – jak to oświadczył jeden z wyższych oficerów wywiadu 8 Armii USAF w czasie
konferencji prasowej – „Było powszechnie wiadomo, że niemieckie nocne myśliwce miały
zamontowane w przedniej części kadłuba bardzo silne reflektory, którymi nagle oświetlały cel no
to, by skuteczniej weń mierzyć, ale przede wszystkim po to, by oślepiać nieprzyjacielskich tylnych
strzelców. Często po prostu wywoływali w ten sposób panikę na pokładach alianckich maszyn, co
obniżało morale i sprawność bojową załóg. W ostatnim roku wojny, Niemcy wysyłali wiele obiek-
tów kierowanych radiem, które miały niszczyć system zapłonowy naszych silników lotniczych i
pracę stacji r/lok. Z całą pewnością nasi uczeni przejęli ten wynalazek i udoskonalają go tak, by był
on bronią zarówno obronną, jak i zaczepną.”
Zaraz, zaraz – skądś to już znamy – czyż nie z filmu „Szpieg w masce” z Hanką Ordonówna w
roli tytułowej?...
Te „sterowane radiem obiekty”, które się pojawiły w wypowiedzi tego wywiadowcy, stały się
corpus delicti dla włoskiego autora Renata Vesco w jego książce „Złapać, ale nie strzelać” z 1968 r.
Renato Vesco pisząc na temat hitlerowskiego postępu naukowego w III Rzeszy, aplikuje nam
stały schemat typu:
„Pozaziemska technologia, mianowicie ta, która ma coś wspólnego z uzbrojeniem, a zatem nie
musi się martwić o pieniądze, rozwinęła się (w III Rzeszy) bardziej, niż to sobie wyobrażamy i jak
to jest powszechnie wiadomo...”
Vesco przypuszcza, że fenomen foo-fighters nie był w rzeczywistości niczym innym, jak bezpi-
– 94 –
lotowymi, zdalnie kierowanymi latającymi obiektami typu Rotor Powered Vehicle (RPV). Używa-
no tego urządzenia w nalotach na Niemcy i miały one system napędowy podobny do helikoptera!
Faszystowski RPV „Feuerball” służył głównie do unieszkodliwiania alianckich radarów wywo-
łując jonizację powietrza w bezpośredniej bliskości celu przy pomocy supersilnego pola elektrycz-
nego i impulsami elektromagnetycznymi, wytwarzanymi przez silne generatory pokładowe.
„Feuerball” był zdalnie kierowany przez radiowe urządzenie i napędzany silnikiem odrzutowym,
spalającym bogatą mieszankę paliwa, która wokół niego wytwarzała ognista aureolę.
Jak uważa Renato Vesco, „Feuerball” był ostatnim hitem hitlerowskich konstrukcji typu RPV,
jednakże wkrótce został on zdystansowany przez jego doskonalszego brata – naddźwiękowy
„Kugelblitz”, testowany w 1945 r. nad obszarem Podziemnego kompleksu Kahla w Turyngii.
Eksperymentalny prototyp i dalsze egzemplarze zostały zniszczone pod koniec wojny.
Nie od rzeczy byłoby tutaj dodać, że wszystkie te projekty i programy zbrojeniowe powstały i
były kierowane przez dowództwo SS i trzymane w całkowitej tajemnicy. Nikogo też nie zdziwi
fakt, że na czele tych supertajnych projektów stał człowiek, z którym się już niejednokrotnie spoty-
kaliśmy m.in. przy okazji omawiania podziemnych zakładów w Litomeficach – SS-Grupenführer
Dr. Ing. Hans Kammler – ostatni dowódca korpusu armijnego specjalnego przeznaczenia.
Dalsza lista nazistowskich wojennych projektów, pióra Renato Vesco jest długa Czego tam nie
ma! Są wszystkie te cudeńka współczesnego pola walki – od promieni laserowych do konstrukcji
„stealth”... Na zakończenie Vesco pisze:
„...ani uczeni, ani ufolodzy nie chcieli przyznać, że „Kugelblitz” – starszy brat antyradarowego
„Feuerballa” jest antenatem latających talerzy i to właśnie one i inne niemieckie konstrukcje są
prehistorią fenomenu znanego dziś, jako UFO.”
Włoski badacz sądzi, że badania nad tymi broniami i innymi wynalazkami prowadzono po
zakończeniu wojny dalej w innych krajach – a mianowicie w USA. Z tym się doskonale zgadzają
wypowiedzi byłego oficera wywiadu 8 Armii USAF, które już tu cytowaliśmy.
Spróbujmy teraz znaleźć odpowiedź na pytania o źródła nietradycyjnych i futurystycznych
projektów. Poza dyskoplanem V-7 – temat, który jak czerwona nitka prowadzi nas przez stronice tej
książki – wspomnijmy projekty Reimara i Waltera Hortenów, które skumulowały się w konstrukcji
myśliwca bombardującego (szturmowego) typu „latające skrzydło” oznaczonego Ho-IX (Go-229).
Ten „bezogoniasty” samolot był w stanie poruszać się z prędkością rzędu 1.000 km/h dzięki dwóm
silnikom odrzutowym. Była to także konstrukcja „stealth”. Jego prototypy zostały znalezione przez
żołnierzy amerykańskich w maju 1945 r.
W świetle powyższego, nikogo już nie zaskoczą dziwne poglądy Brada i Sherryl Steigerów sfor-
mułowanych w ich książce „The Rainbow Conspiracy”. W publikacji tej pisze się o rasie poza-
ziemskich istot, które skontaktowały się z niemieckim rządem już pod koniec lat 20. i wpłynęły
znacząco na rozwój niemieckiej techniki, hitlerowskich projektów badawczych. Autorzy detalicznie
opisali katastrofę na terytorium III Rzeszy jakiegoś Nieznanego Obiektu Latającego w 1936 r., co
stało się stymulatorem rozwoju hitlerowskiej techniki i wiedzy. Czytamy tam m.in. o tym, że pewne
tajne organizacje zamierzały już w 1943 roku wybudować kosmiczną stację „Andromeda” o dłu-
gości przekraczającej 100 m! Wertując stare roczniki miesięcznika „Dookoła świata” z lat 20. i 30.
Robert znalazł kilka opisów przyszłych stacji kosmicznych i baz księżycowych już w 1936 r.!
Czyżby był to li tylko przypadek? Jeżeli tak, to nadzwyczaj dziwny...
Niestety, nie mamy możliwości sprawdzić prawdziwości twierdzeń Steigerów, zatem spróbujmy
sprawdzić hipotezę o możliwym kontakcie hitlerowców z pozaziemskimi technologiami w świetle
znanych nam faktów historycznych. Jeden taki fakt już mamy – zeznanie S. Theau na temat
katastrofy UFO w Gdyni w lipcu 1943 r. Jak wynika z informacji rosyjskiego badacza Jurija
Straganowa, już pod koniec 1942 r. Niemcy interesowali się obserwacjami NOLi nad terytorium
Rzeszy. Badania komisji Sonderburo-13, która się tego podjęła w ramach projektu „Uranus” nie
znane, ale Niemcy – jak się wydaje – wszystkie przypadki z terytorium Rzeszy utajnili i co jest już
poza dyskusją – było to o wiele wcześniej, niż pokazanie się foo-fighters w latach 1944-45!
W archiwum Grupy Badań NOL Kraków znajduje się meldunek o obserwacji NOLa w III
Rzeszy w 1944 r. – o czym informował „Magazyn Ufologiczny – UFO” nr 3/23,1995 czołowy
polski ufolog i publicysta pan Bronisław Rzepecki.
Świadek wydarzenia, pani Z. S. przeżyła CE3 z NOLem na polu leżącym pomiędzy Kadbaen a
– 95 –
Viersen koło Dusseldorfu. Klasyczny w swym kształcie NOL wylądował na polu. NOL przypomi-
nał dwie połączone brzegami miski o średnicy 3 m i wysokości około 2 m. NOL leżał bezgłośnie na
ziemi. Świadkowie poczuli paraliż, kiedy spróbowali się przybliżyć do obiektu, a ten zaczął
migotać silnym zielonym i niebieskim światłem, ze swych „okienek”.
Przed odlotem obiekt zgasił światła i bezszelestnie uniósł się w powietrze. Kiedy uniósł się na
20 m nad ziemię żołnierze ostrzelali go z broni ręcznej i działa plot., ale pociski jakby omijały swój
cel. Dysk tymczasem osiągnął pułap około 1 km i odleciał na zachód, a potem „rozpłynął się w
powietrzu”. To wszystko trwało około 5 minut. W pół godziny potem przyjechali tam jacyś
oficerowie i obejrzeli wszystko na miejscu. Potem przesłuchiwali wszystkich wojskowych i cywi-
lów. Trwało to miesiąc. Teren został ogrodzony i nikogo tam nie puszczali. Było tam wielu
oficerów i jeden cywil, którego nazywali „profesorem”. Ten zadawał jej pytania identyczne z tymi,
które zadawał jej Bronisław Rzepecki. Kim był tajemniczy „profesor” interesujący się NOLami? To
właśnie Niemcy jako pierwsi wprowadzili do słownictwa termin UFO – od słów Unbekannten
Flugobiekten... Zatem czy był to członek Sonderburo-13? Tak czy inaczej, jest to dowód na to, że
Niemcy badali już UFO na początku lat czterdziestych!
Następne obserwacje UFO na terytoriach krajów Osi czy krajów przez nie zajętych, są znane w
tych przypadkach:
1. październik 1935 r. – w czasie agresji faszystowskich Włoch na Etiopię, nad Addis Abeba
wisiał dziwny, dyskowaty obiekt, którego widziało wiele osób. Inne źródło podaje, że było to w
1938 r., co zgadza się z wypowiedzią badacza kultury Afryki – Pierre Ichaca.
2. zima 1941 r. – trwała akcja poszukiwawczo-ratunkowa trzech narciarzy w szwajcarskich
Alpach. Wyprawa doszła do miejsca, gdzie w pokrywie śniegowej znaleziono ślady, jakby po
wylądowaniu jakiegoś latającego obiektu. Ślady zaginionych narciarzy jakby się tam właśnie
kończyły – co wskazuje, że narciarze ci zostali porwani przez UFO, jak to ma miejsce np. w
Tatrach, Alpach Wapiennych, czy Górach Błękitnych w Australii...
3. 25 marca 1942 r. – strzelec Roman Sobiński zaobserwował nad Zuidersee pomarańczowy,
świecący dysk na wysokości około 5 km. Strzelił do niego kilka razy ale bez widocznego efektu.
4. 25 marca 1942r. – nad holenderskim krążownikiem „Tremp” przez trzy godziny krążył wielki
dysk, który potem nagłe odleciał.
5. kwiecień 1942 r. – kpt. LaPrier wraz z meteorologiem obserwowali nad Saharą w okolicy
Adres-al-Abuet latający talerz barwy aluminium na wysokości 5.000 m nad pustynią.
6. maj 1944 r. – Nowiny (Polska), 5 świadków widziało lądowanie NOLa, w którym znajdowało
się 8 czy 9 istot o wzroście 1,5 m. Istoty gestami zapraszały ludzi do siebie, ale kiedy ci odmówili,
to wsiedli z powrotem do NOLa i odlecieli.
7. 1 sierpnia 1944 r. – w Warszawie świadek pan Z.S. około godziny 11 zaobserwował 3 małe,
ale bardzo jasne punkty na niebie, które przybliżyły się do świadka na jakieś 500 m, podleciały pod
niemiecki bombowiec i odleciały z nim na zachód.
Wiele obserwacji zarejestrowali Polacy w czasie kampanii wrześniowej w 1939 r.
Wróćmy do naszego tematu i na koniec postawmy pytanie, czy piloci UFO mogli próbować
nawiązać na przełomie lat 30. i 40. kontakt z hitlerowcami, a jeżeli tak, to jak ów kontakt mógł
wyglądać?
Jakkolwiek wyglądałoby to dziwnie, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że kontakt z przed-
stawicielami Innej Cywilizacji m ó g ł się uskutecznić na terytorium III Rzeszy. Czeski badacz inż.
Jaromir Kozak, który tę hipotezę analizował w swym interesującym studium „UFO a Tfeti fiśe” tak
o tym pisał w 1995 r.:
„Niemcy w okresie pomiędzy 1933 a 1943 były największym mocarstwem na Ziemi, a zatem
gdyby na Ziemi wylądowali w tym czasie przedstawiciele Innej Cywilizacji, którzy z ludźmi
chcieliby się dogadać, to oczywiście gadaliby z największym mocarstwem planety. Nie można
wykluczyć, że takie rozmowy już wtedy miały miejsce i Niemcy mogli otrzymać od Nich niektóre
technologie. Latające talerze mogły być wybudowane na bazie pozaziemskiej technologii,
ustępującej nieco technice Obcych. (...) Sytuacja mogła się dramatycznie zmienić, kiedy Niemcy
zaczęli przegrywać wojnę. Z kim Pozaziemianie mieli zasiąść do stołu? Ówczesny Związek
Radziecki był zbyt prymitywny, by z jego przedstawicielami rozmawiać o czymkolwiek. Nad
Niemcami miał przewagę, ale tylko w sile żywej swej armii, zaś technologiczne wsparcie szło z
– 96 –
Zachodu. Ponadto system polityczny ZSRR odbiegał znacznie od systemów politycznych na reszcie
planety i powtórzyłaby się historia Niemiec. Jedynym kandydatem do rozmów były Stany Zjedno-
czone AP, które wyszły z wojny jako najsilniejsze państwo na Ziemi.”
Co było potem, możemy się domyślić bez problemów. Dowody są w postaci niesłychanego
rozwoju naukowo-technicznego USA od połowy lat 40. naszego stulecia i obserwacji Kennetha
Arnolda, która to obserwacja ogłosiła wszem i wobec początek „ery UFO” na Ziemi...
Jordanów – Košice, 1997-1998 r.
– 97 –
O AUTORACH
Dr Milos Jesensky jest znanym słowackim pisarzem i dziennikarzem. Zadebiutował literacko
pod pseudonimem Manfred Jensen opisując okultystyczny życiorys Adolfa Hitlera – „Demon z
jineho sveta” (1997). W tym samym roku wydał swą drugą książkę pt. „Čtyri hodiny do
stfednoveku”, którą krytyka uznała za najlepszą książkę od czasu pojawienia się na Słowacji
książki „Poranek magów” Pauwelsa i Bergiera.
W 1998 r. wydano mu kolejną książkę „Realne pfibehy X” nawiązującą do znanego polskiemu
widzowi serialu „Z Archiwum X” oraz „Zeme zazraku” będącą encyklopedycznym opracowaniem
legend pod kątem zawartości w nich pierwiastka ezoteryki, które dziś można zaliczyć do zjawisk
paranormalnych.
W roku 2000 światło dzienne ujrzały jego następne książki, których razem wydał już 11.
Dr Jesensky aktualnie współpracuje z rozgłośnią radiową „Radio Žilina” i słowacką telewizją
publiczną STV-1 – dla której robi programy historyczne i ufologiczne, działa aktywnie jako
korespondent wielu renomowanych czasopism, w tym także polskich: „Nieznanego świata” i
„Czasu UFO”. Jest organizatorem corocznych Środkowoeuropejskich Kongresów Ufologicznych w
Koszycach.
Kpt. rez. SG inż. Robert K. Leśniakiewicz jest emerytowanym oficerem Wojska Polskiego i
Straży Granicznej. Niekonwencjonalnymi badaniami zajmuje się od 1973 r., kiedy to po raz
pierwszy w życiu ujrzał przelot UFO nad Tatrami. W roku 1985 zaczął pracować w Klubie
Kontaktów Kosmicznych (nr klubowy 84), dla którego dokonał przekładów książek Brinsley'a le
Poer-Trencha – „Operation Earth”, Brada Steigera – „Alien Meetings”, Salomona Szulmana –
„Innopłanetianie nad Rossijej”, A. I. Wojciechowskiego – „Czto eto było? – Tajna Podkamiennoj
Tunguski” i Petera Krassy – „The Greatest Mystery of the Century” oraz Milośa Jesensky'ego –
„Bohove atomovych valek”. Od 1988 r. wraz ze swymi najbliższymi realizuje PROJEKT TATRY –
który zamknięto w 1996 r. Od tego czasu współpracuje także z takimi czasopismami, jak: „Niezna-
ny Świat” i „Czas UFO”, a także „Eko-światem”, zaś w latach 1997-2000 współpracował z czeskim
magazynem „Fantasticka Fakta” i włoskim „Misteri e verita”. Zadebiutował w 1987 r. na łamach
miesięcznika Wojsk Ochrony Pogranicza „Granica” cyklem artykułów pod wspólnym tytułem
„UFO na granicy”.
Inż. Leśniakiewicz jest znanym autorem oryginalnych teorii, które zawarł w samizdatach:
„Tryptyk ufologiczny tajemnica historii – Ufologia a polityka – UFO na granicy” (1991-94) –
„UFO na granicy” wydano w Krakowie w 2000 roku, „PROJEKT TATRY” (1996), „Na tropie
diabłów i... Kosmitów” (1998), „Ludzie, NIELUDZIE i pytania (1999), „U progu epoki” (2000).
Poza tym częściowo przełożył następujące książki autorów obcych: Brinsley le Poer-Trench –
„Men Among Mankind”, Boris Szurinow – „Paradoks XX wieka”, H. Spencera i J. Evansa – „UFO
1947-87: The 40-Year Search for an Explanation”, Clas Svahn – „UFO Mysteriet...” Współpracuje
także z „Nautiliusem Radia Zet” red. Roberta Bernatowicza. Jest twórcą Grupy Badań UFO
JORDANOL, którą w 1998 roku dołączył w struktury Małopolskiego Centrum Badań UFO i
Zjawisk Anomalnych.
Obaj autorzy przyjaźnią się od wielu lat i niniejsza praca jest ich pierwszym (i nie ostatnim)
wspólnym dziełem.
– 98 –
LITERATURA
Abraham S. „Kto były foo-fighters”?” w ATM 24/280
Archacki J. – wywiad z 15 czerwca 1994 r. dla JORLANOL-a.
Archiwum UFO-Centrum Kośice – dokument nr 11/13/3/90
Błachnij K. „Ostatnia tajemnica zatopionych bogów” Warszawa 1971
Braenne J.O. „Katastrofa UFO na wyspie Spitzbergen – tajemnica wyjaśniona!” w „UFO” nr 4, 1994,
przekład R. Leśniakiewicz i W.Leśniakiewicz
Burde G. „UFO: Secret of the Third Reich” – film TV, 1993 „Das gabs – die fliegende Untertasse der
deutschen Luftwaffe” w ZB „Illustierte fur Menschen im Atomszeitalter” nr 25,1953
Davies N. „Europa”, Warszawa 1998
„Deutsche Flugskreisel: Gab 's die?” w „Luftfahrt Lexikon” ss.1361 – 1371
„Deutsche UFOs schon 1947/48 einwandfrei beobachtet” w „Das neue Zeitalter” vol. 41, s.4
„Dookoła świata” nr 6, 1936
„Fliegende Untertasse: Eine deutsche Erfindung” w „Die 7 Tage” vol.5 nr 26
„Fliegende Untertasse in Deutschland erfunden” w „Sonderbericht der Deutsche Illustierte”, bez daty.
„Flugkreisel-irdish: Heim” w „Welt” nr 14, 1950
Foster H.A. „Boj o jużny pól”, Martin 1953
Gellermann G.W. „Moskva vola armadni skupinu Stred”, Brno 1996
Gótz J. i Tikovsky V. „Lietajuce taniere na obzore”, Bratysława 1967
Gracz J. „Fabryka UFO” w „Wróżka” nr 12, 1996
Hak Z. „Vysokotlaka pumpa, tajna zbrań Tfeti fiśe” w ATM nr 8/328
Halden P. „Zahada ci skutoćnost?”, Bratysława 1992
Hoffmann K. „Sztuczne złoto”, Warszawa 1985
Humble R. „Tajna broń niemiecka a zjawisko UFO” w „UFO” nr 3, 1997
Janisławski M. „Świat pełen tajemnic”, Warszawa 1988
Jastrzębski J. „Do serca Arktyki”, Warszawa 1987
Jesensky M. „Hitlerova tajna zbrań” – referat autora na sympozjum w Ołomuńcu, 11 stycznia 1996 r.
Jesensky M. „Tajomstvo Hitlerovho hrobu, otaazniky nad skłonom vodcu Tretejriśe” cz. I i II w
„Slovensky vychod” nr z dnia 7 i 8 czerwca 1995 r.
Jesensky M. i Niczki E. „Naci UFO-Kutatas” cz. I i II w „Szines UFO” nr 1 i 2,1995
Johnson B. „Sekrety II wojny światowej”, Poznań 1997
Karny M. „Tajemstvi a legendy Tfeti fiśe”, Praga 1983
Keller W. „Erste Flugscheibe flog 1945 in Prag” w „Welt am Sonntag” z dnia 25 kwietnia 1953 r.
Kielan-Jaworowska Z. „Przygody w skamieniałym świecie”, Warszawa 1974
Kroulik J. i Rużicka B. „Vojenske rakety”, Praga 1985
Kubiak K. „Gotenhafen – baza Kriegsmarine” w „Bandera” nr 10, 1992
Kuzowkin A.S. i Niezapomniawszyj N.N. „NLO prosit posadki” Moskwa 1991, przekład R. K.
Leśniakiewicz
Lamparska J. „Tajemnice ukrytych skarbów”, Wrocław 1995
„Latające kręgi” w „Żołnierz Wolności” z 30 maja 1982 r.
Lenk L. „Je ye Štechovicich UFO?” w „Ćesky denik” z 22 kwietnia 1994 r.
Leśniakiewicz R.K. „UFO na granicy”, Jordanów 1992 – skrypt
Leśniakiewicz R.K. „Ufologia a polityka”, Jordanów 1994 – skrypt
Leśniakiewicz R.K. „V-7: Najgroźniejsza broń Hitlera” w „UFO” nr 1, 1996
Leśniakiewicz R.K. „UFO nad PETDW” w „UFO” nr 2, 1991
Leśniakiewicz R.K. „To nie demony służyły Hitlerowi” – referat na IV Ogólnopolski Kongres
Ufologiczny w Gdyni, 27 czerwca 1998 w „Na tropie diabłów i...Kosmitów”, Jordanów 1998 – skrypt
Leśniakiewicz R.K. „Katastrofa w Roswell a sprawa V-7” w „UFO” nr 3, 1996
Lissoni A. – korespondencja prywatna z Robertem Leśniakiewiczem w latach 1991-95.
Lissoni A. „UFO – segredi e misteri dei dischi volanti”, Mediolan 1992
Lissoni A. „I dischi volanti del terzo Reich” w „Misteri e verita” nr 22, 1996
– 99 –
Liska V. i Lenk L. „UFO i nad Ćeskoelovenskem”, Praga 1991
Liska V. „Svedectvi z Letńan” w „Expres” z 21 września 1993
Liska V. Skryva Štechovicke podzemi UFO?” w „Koktejl” nr 10, 1993
Łukawski T. – wywiad z dn. 8 maja 1994 i 20 stycznia 1995 dla JORDANOL-a.
Lusar R. „Die deutschen Waffen und Geheimwaffen des 2 Weltkrieges und ihreWeiterentwicklung”,
Monachium 1962
Lusar R „Fliegende Untertassen, eine deutsche Erfindung” w „Das neue Zeitalter” nr 9, 1958
Lutyński W. „Flota-widmo”, Warszawa 1975
Luther A. – wywiad z dnia 28 sierpnia 1993 r. dla JORDANOL-a.
Mader J. „Tajomstvo z Huntsville”, Bratysława 1964
Masaon P. „Historie nemecke armady”, Praga 1995
Mędrala J. – wywiad z dnia 18 września 1993 dla JORDANOLa.
Mędrala J. – korespondencja prywatna autora z marca 1994r.
Meyer G.H. „Die deutsche Fliegende Untertassen” w „Das Ufer die Farb Illustier-te” nr 18, 1952
Mioduszewski M. „Występowanie pierwiastków radioaktywnych na terenie Polski”, Kraków 1998
(skrypt MCBUFOiZA)
Middlebrook M. „Nalot na Peenemünde”, Warszawa 1987
Mużik J. „Štechovicky pokład – Mytus nebo skutecnost”, Havifov 1995
Nejtek V. „Smrt se ući letat”, Praga 1990
Niedzicki W. „Tajemnice Ziemi”, Warszawa 1985
„Nowy Informator Zakopiański”, Zakopane 1994
„Operation High Jump” w „The Unopened Files” nr 1,1996, przekład R. K. Leśniakiewicz
Patrovsky V. „UFO stale zahadne”, Praga 1991
Piętrowa A. i Wilson P. „Śmierć Hitlera”, Warszawa 1997
Polak M. „UFO pada u Prahy” w „Express” nr 219, 1993
Polak M. „Varovani na dva roky” w „Expres” nr 219, 1994
Pfeućil P. „Skryva se pokład pod Kravinem?” w „Blesk Magazin” nr 12, 1997
Pfeućil P. „Skonćil pokład pro Perona v Bezejovicich?” w „Blesk Magazin” nr 13, 1997
Pfeućil P. „Boj o Štechovicky pokład jde do finiśe” w „Nedelni Blesk” z 30 kwietnia 1995 r.
Pytko K. „Projekt U” w „Sukces” nr 5, 1994
Radomski M. „Tajemnica kowarskiej kopalni” w „Na żywo” nr 46, 1995
Rejman W. „Kopalnie uranu w Polsce” w „Wiedza i Życie” nr 9, 1996
Rzepecki B. „CE2 w Niemczech w roku 1944” w „UFO” nr 3, 1996
Rzepecki B. „Bliskie Spotkania z UFO w Polsce”, Tarnów 1995
Schneigert Z. „Broń i strategia nuklearna”, Warszawa 1984
Schneigert Z. „Zagrożenie z Kosmosu”, Warszawa 1983
Sautier G. „Luftwaffe plante Scheiben-Flugzeuge” w „Quelle” bez numeru i daty.
Sider J. „Ultra Top Secret” w „EUROUFON News” nr 2,1991 – przekład B. Pysk
Sievers E. „Flying Saucer liber Sudafrika”, Pretoria 1955
Siorek St. – korespondencja prywatna z Robertem Leśniakiewiczem w 1997 r.
Siorek St. „Niemiecka sztuka dezinformacji” w „Explorator” nr 2 – 4, 1996/97
Siwek P. – korespondencja prywatna z Robertem Leśniakiewiczem z lat 1995-97
Steiger B. i S. „Is Earth a Battleground for Cosmic Terrorists?” w „UFO Universe” nr 2, 1993 –
przekład R. Leśniakiewicz
Sornmerville D. „Druha svetova valka den za dnem”, Praga 1995
Souček L. „Pripad Jantarove Komnaty”, Bratysława 1983
Souček L. „Nebeske detektivky, senzace a zahady”, Praga 1991
Stranges F. E. „Nazi UFO: Secrets and Bases Exposed” w „Nieznany świat” nr 3 i 4, 1995 – przekład
R. Leśniakiewicz i W. Leśniakiewicz
Stroganow J. „Tajemnica dysku Bellonzo” w „Nieznany świat” nr 3, 1995 – przekład R. K.
Leśniakiewicz
Svahn C. „UFO Mystenet: frln flygande tefat till cirklar i sadesfalten”, Nykoping 1998
Szulman S. S. „Innopłanetianie nad Rossijej”, Moskwa 1990 – przekład R. K. Leśniakiewicz
Sukmanowska A. i Stolarczyk S. „Tańcząc na wulkanie”, Warszawa 1991
Szurinow B. A. „Paradoks XX wieka”, Moskwa 1991 – przekład R. K. Leśniakiewicz
Szymański J. i in. „Niemieckie stanowiska dowodzenia Jeleń-Konewka” (maszynopis)
T. D. – „Hradiśtko laka” w „Expres” z dn. 3-6 listopada 1993 – „Untertassen-Flieger Kombination” w
„Der Spiegel” z dnia 30 marca 1950 r.
Węsławski J. M. „Oazy polarnych oceanów” w „Wiedza i Życie” nr 9, 1998
– 100 –
Witkowski I. „Supertajne bronie Hitlera”, Warszawa 1998
Wojciechowski J. „UFO i prawdziwe latające talerze”, Warszawa 1982
Wojewódzki M. „Akcja V-l, V-2”, Warszawa 1972
Wołoszański B. „Encyklopedia II wojny światowej”, TVP-1 1993 r.
Wołoszański B. „Sensacje XX wieku”, TVP-1, 1985 r.
Wołoszański B. „Sensacje XX wieku”, TVP-1, 1990 r.
Wołoszański B. „Sensacje XX wieku”, TVP-1, 1993 r.
Wołoszański B. „Sensacje XX wieku – Po II wojnie światowej” Warszawa 1995
Wołoszański B. – korespondencja prywatna autora, 1997 r.
Wołoszański B. „Ten okrutny wiek” cz. I i II, Warszawa 1997
Wozniesinski B. – korespondencja prywatna autora, 1996 r.
„Wunderwaffen 45 erst heute luftet sich der Schleier” w „Bild am Sonntag” z dnia 17 lutego 1957
Znicz-Sawicki L. „Goście z Kosmosu – Nieznane Obiekty latające” t.1, Gdańsk 1983
– 101 –