CATHY WILLIAMS
Alicja w krainie marzeń
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alicja pchnęła podwójne szklane drzwi biura i natychmiast ogarnęło ją
przyjemne uczucie. Odniosła wrażenie, że wróciła do domu. Wczoraj dobiegły
końca jej dwutygodniowe wakacje w Portugalii. Przez cały ten czas ona i jej
przyjaciółka, z którą dzieliła londyńskie mieszkanie, rozkoszowały się słodkim
nieróbstwem. Cudowna pogoda, błękitne niebo, popołudniowe koktajle sączone
przy basenie...
W końcu jednak przyszedł czas, by wsiąść do samolotu i wrócić do szarej,
zimnej Anglii, gdzie dokuczliwa zima przechodziła powoli w kapryśną wiosnę.
Alicja z ulgą myślała o powrocie, chociaż wolała nie mówić o tym przyjaciółce,
jako że większość ludzi pochmurnieje, gdy ich urlop dobiega końca. Bywają
jednak wyjątki.
- Mogłabym tu mieszkać do końca życia - oznajmiła Vanessa na cztery
dni przed powrotem do Anglii, korzystając bezwstydnie z hotelowych luksusów:
leżak przy basenie, kolorowy drink w jednej ręce, cieniutki papieros w drugiej.
- Po miesiącu umarłabyś z nudów - odparła Alicja, obficie smarując się
olejkiem do opalania w nadziei, że lekka opalenizna nada jej skórze przyjemny,
zdrowy wygląd. Dawno przestała się łudzić, że pewnego dnia przerodzi się w
olśniewającą piękność. Była na to zbyt chuda i niepozorna.
- Dobra. Całe życie to przesada, ale z przyjemnością spędziłabym tutaj
kolejne dwa tygodnie - wyznała Vanessa.
Alicja przytaknęła dla świętego spokoju, ale nie podzielała entuzjazmu
przyjaciółki; najchętniej usiadłaby znowu przy swoim biurku. Jak tak dalej
pójdzie, za kilka lat stanie się zasuszoną starą panną, która sobotę i niedzielę
spędza w domu, marząc o poniedziałku, gdy będzie mogła nareszcie wrócić do
biura. Fatalna perspektywa! A przecież w młodości snuła wspaniałe plany i
marzyła o księciu z bajki, łudząc się, że te rojenia z czasem przerodzą się w
R S
- 2 -
rzeczywistość. Dziś ledwie pamiętała radosną, pełną nadziei, rozmarzoną
dziewczynę - swoje dawne ja.
Otworzyła drzwi sekretariatu i z gabinetu szefa dobiegł ją głośny trzask
słuchawki rzuconej gwałtownie na widełki. Czy za takimi właśnie atrakcjami
tęskniła podczas urlopu? Gdy wieszała płaszcz, w drzwiach gabinetu stanął
wysoki mężczyzna. Skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nią z ponurą
miną, czym się zresztą nie przejęła.
Niespełna dwa lata temu, gdy dopiero zaczynała pracę, robił wszystko,
żeby ją zastraszyć i całkiem sobie podporządkować, ale oparta się tym
naciskom... i po trzech tygodniach podpisała umowę na czas nieokreślony.
- Nie muszę pytać, czy wakacje były udane - zaczął opryskliwie, gdy
usiadła przy biurku i włączyła komputer.
- Świetnie wypoczęłam, dziękuję. - Popatrzyła na szefa i po raz kolejny
zdała sobie sprawę, że ten mężczyzna przykuwa uwagę samym swoim
wyglądem: ciemne włosy, szare oczy, sportowa sylwetka. Viktor Temple był
wyjątkowo przystojny, ale uroda nie była jedynym jego atutem. Miał też
niezwykłą osobowość. Cechowała go niespożyta energia, pewność siebie i siła
charakteru. Gdy wchodził do pomieszczenia, wszystkie głowy zwracały się w
jego stronę, śledziły go wszystkie oczy.
- Pewnie wylegiwałaś się przy basenie i utrwalałaś opaleniznę, co?
Popatrzyła na niego, zachodząc w głowę, czemu tak jej się spieszyło do
szefa, który przestrzega dobrych manier jedynie wówczas, gdy ma na to ochotę.
- Było wspaniale - odparła uprzejmie, nie dając się sprowokować. Viktor
stanął przy jej biurku. Nie zwracając na niego uwagi, sortowała listy
przyniesione z recepcji, odkładając te, z którymi powinna się od razu zapoznać.
Viktor Temple był złośliwy i wymagający, lecz - o dziwo - ich
współpraca przebiegała gładko. Z czasem przekazał jej dużą część swoich
obowiązków i ufał bez zastrzeżeń. Na rynku reklamy panowała ogromna
konkurencja, ale firma Viktora miała znakomitą opinię i przyjmowała wyłącznie
R S
- 3 -
najlepsze zlecenia. Ich kampanie trzymały poziom - ani odrobiny taniego
blichtru, żadnej tandety. Stanowili prawdziwą arystokrację wśród speców od
reklamy. Klientela bywała trudna - kapryśna, wrażliwa, nieprzewidywalna.
Alicja umiała postępować z takimi zleceniodawcami i Viktor w pełni to
doceniał. Pod jego nieobecność sama prowadziła negocjacje.
W zamian otrzymywała bardzo wysoką pensję. W innej firmie nie
mogłaby marzyć o takim wynagrodzeniu, które zresztą stało się
błogosławieństwem i zarazem pułapką. Gdyby zdecydowała się odejść, jej
dochody spadłyby gwałtownie, a już przywykła do wygody. Stać ją było na
zagraniczne wyjazdy, od czasu do czasu mogła sobie pozwolić na posiłek w
drogiej restauracji. Mogłaby nosić markowe stroje, ale uznała, że do tego trzeba
mieć świetną figurę. Kiedy pewnego razu w przymierzalni ujrzała prześliczne
ciuszki wiszące smętnie na chudej sylwetce, od razu dała sobie z tym spokój.
- Dobrze, że przynajmniej jedno z nas miło spędzało czas przez ostatnie
dwa tygodnie. - Powiedział te słowa takim tonem, jakby umyślnie znikła na
kilkanaście dni, żeby mu przysporzyć kłopotów.
- Tyle się tutaj działo? - zapytała, odrywając wzrok od ekranu komputera.
Spojrzała na Viktora, który usiadł na brzegu jej biurka. Nic nie wskazywało,
żeby zamierzał zakończyć tę rozmowę.
- Ofert jest mnóstwo, nie miałem za to pożytku z twojej zastępczyni.
- Rebeka otrzymała świetne referencje. Pani z agencji mówiła o niej w
samych superlatywach - obruszyła się Alicja. - W przeciwnym razie nie
dostałaby rekomendacji.
- Najwyraźniej zatrudniają tam same kretynki. Biedna dziewczyna! Alicja
znała Viktora od najgorszej strony i wiedziała, że cierpliwość jest mu obca. Jeśli
wydał polecenie i musiał czekać kilka chwil, natychmiast wpadał w furię.
- Niech pan nie będzie śmieszny. Oboje wiemy, że nie zatrudniłabym
osoby bez odpowiednich kwalifikacji, ponieważ to by oznaczało, że po
powrocie z urlopu będę miała do odrobienia dwutygodniowe zaległości. - Kątem
R S
- 4 -
oka zerknęła na wypchany notatkami segregator. Wygląda na to, że trafiła w
dziesiątkę. Viktor z tryumfem spojrzała w tę samą stronę.
- Oto dowód! Tamta pannica nie potrafiła niczego przepisać.
- Testy na szybkość i biegłość wypadły przyzwoicie. Chyba pan nie
zaprzeczy?
- Histeryzowała, ilekroć zaczynałem dyktować list.
Alicja spojrzała na niego z politowaniem. Nic dziwnego, że Rebeka
wpadała w panikę, skoro mówił do niej z szybkością karabinu maszynowego,
przerywał co chwila, żeby odebrać telefon, a na dodatek wymagał biegłości w
gramatyce i stylistyce.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - burknął Viktor.
- Proszę?
- Wiem, co chcesz powiedzieć: sam jestem sobie winien, bo znęcam się
nad personelem, lecz nie zapominaj, że uchodzę za człowieka rzeczowego i
zrównoważonego.
Omal nie wybuchła śmiechem, ale w porę się opamiętała.
- Naturalnie - mruknęła. - Zaparzyć panu kawę?
- Przynieś do gabinetu. Musimy przejrzeć dokumentację. Zjawił się nowy
klient: mocno ograniczony, ale utytułowany arystokrata, który chce dyskretnie
zareklamować swoją posiadłość i przyciągnąć turystów. Największą atrakcją
jest zabytkowy pałac. Ten gość daje nam wyłączność i nie chce negocjować z
innymi. Przyjdź zaraz, musimy omówić sprawę.
Wstał i przeczesał palcami ciemną czuprynę. Alicja spojrzała na niego i z
szybkością błyskawicy przemknęło jej przez myśl, że nie spotkała dotąd równie
atrakcyjnego mężczyzny. Jego twarz była wyrazista, a mina butna. Emanował
energią i męskim urokiem. Miał pełne usta, ciemną oprawę oczu, śniadą cerę, a
do tego wspaniałą muskulaturę oraz cudowną, jakby kocią zwinność, widoczną
w każdym ruchu. Znakomicie skrojony garnitur podkreślał te atuty.
R S
- 5 -
Alicja dobrze wiedziała, że lepiej unikać atrakcyjnych brunetów o
ciekawej osobowości. Przed laty dała się nabrać i uległa urokowi takiego
przystojniaka, popełniając największy życiowy błąd. Obiecała sobie, że drugi
raz nie da się nabrać.
Zresztą, jeśli chodzi o Viktora, nie miała powodu do obaw, bo
najwyraźniej nie była w jego typie. Nie uchodził za bawidamka; trudno go było
również zaliczyć do mężczyzn zmieniających dziewczyny jak rękawiczki.
Poznała dwie jego przyjaciółki - obie były seksownymi blondynkami i sprawiały
wrażenie niezbyt rozgarniętych, lecz barwa ich lakieru do paznokci idealnie
pasowała do koloru szminki, a fryzura i makijaż pozostawały nieskazitelne,
choćby na dworze padał deszcz i wiał porywisty wiatr.
Gdy weszła do gabinetu, Viktor Temple rozmawiał przez telefon. Ręką
dał znak, by usiadła i uważnie ją obserwował. Poczuła się nieswojo i nagle
zaczęła myśleć o swoim wyglądzie. W jego spojrzeniu nie było ani krzty
zmysłowości, lecz mimo to poważnie się zaniepokoiła, bo w szarych oczach
dostrzegła błysk aprobaty. Może i chwilowy, lecz zauważalny. Markowy olejek
do opalania okazał się zatem opłacalną inwestycją, pomyślała żartobliwie.
Zdawała sobie sprawę, że do twarzy jej z lekką opalenizną.
Usiadła, wygładziła spódnicę i spojrzała w okno, za którym widać było
ponure, szarobłękitne niebo. Opalenizna poprawia wygląd, lecz Alicja nie
potrzebowała lustra, aby przypomnieć sobie, że nie jest pięknością. Proste
ciemne włosy sięgały ramion. Były zdrowe, błyszczące, nie wymagały
szczególnych zabiegów i stanowiły ładną oprawę dla pociągłej twarzy, ale
równocześnie nadawały jej wygląd sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa. Na
domiar złego była płaska jak deska i całkiem pozbawiona miłych dla męskiego
oka krągłości. Na co dzień w ogóle się tym nie przejmowała, ale gdy
przypadkiem stanęła obok seksownej panienki, z żalem stwierdzała, że nigdy nie
włoży dopasowanej sukienki z dużym dekoltem.
R S
- 6 -
- Hop, hop! Jesteś tu? - usłyszała dźwięczny baryton i wróciła do
rzeczywistości.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Sądząc po minie, temat rozmyślań nie był przyjemny.
Zarumieniona utkwiła spojrzenie w notesie trzymanym na kolanach.
Czasami zapominała, że Viktor Temple bez trudu rozszyfrowuje ludzi, choć
własny umysł zamyka przed nimi na cztery spusty.
- Zastanawiałam się, jakie zajęcia czekają na mnie po powrocie do domu -
zmyśliła na poczekaniu, a Viktor uniósł brwi, jakby ubawiła go ta odpowiedź.
- Przykro mi, że odrywam cię od tak zajmujących rozważań i zmuszam do
podjęcia nudnych obowiązków biurowych. - Skrzyżował ramiona na piersi i
przyglądał się jej z jawnym zainteresowaniem. - Jestem pewny, że w twoim
mieszkaniu panuje idealny porządek - stwierdził drwiąco.
Zarumieniła się jeszcze bardziej i ogarnął ją gniew.
- Mam okropny bałagan - mruknęła, nie podnosząc głosu, chociaż miała
na to wielką ochotę. - Wszędzie przewalają się książki i ciuchy, a w zlewie leży
sterta brudnych naczyń.
- Nadzwyczajne! - odparł, ubawiony irytacją słyszalną w jej głosie. -
Twoja współlokatorka Vanessa nie przykłada się do roboty jak należy, prawda?
Każda z was ma zapewne swoje obowiązki.
- To raczej powakacyjny bałagan. Ledwie zdążyłyśmy rozpakować
walizki.
- Może powinnaś znaleźć kogoś do sprzątania?
- Zbędny wydatek.
- A co? Za mało ci płacę?
- Wręcz przeciwnie. Moja pensja jest wysoka - uspokoiła go,
zastanawiając się, dokąd zmierza ta rozmowa. Spojrzała na niego spod rzęs,
próbując określić, w jakim jest nastroju, i po namyśle dodała: - Lubię sprzątać,
ponieważ to mnie odpręża.
R S
- 7 -
- Po raz pierwszy w życiu słyszę od młodej kobiety takie wyznanie!
Pewnie dlatego, że obracasz się wśród leniwych kokietek, pomyślała ze
złością.
- Wspomniał pan o nowym kliencie - zmieniła temat na bezpieczniejszy.
- Mam tu jego dane. - Otworzył szufladę i zaczął w niej grzebać,
zabawnie marszcząc brwi. - Gdzie jest ta cholerna teczka? Na pewno ją tu
schowałem.
- Może Rebeka włożyła ją z powrotem do segregatora - odparła
uspokajająco. Viktor był zniecierpliwiony i coraz bardziej zły.
- Po co? - rzucił gniewnie.
- Bo porządkowanie dokumentacji należy do obowiązków sekretarki.
Wystarczy ruszyć głową, żeby to sobie uświadomić.
- Ironia, Alicjo? - Zatrzasnął szufladę i popatrzył badawczo, mrużąc oczy.
- Nie znałem cię od tej strony.
Alicja milczała. Zazwyczaj puszczała mimo uszu jego zaczepki. Do tej
pory skrupulatnie wykonywała swoją pracę i unikała wszelkich osobistych
uwag, ale dwa wakacyjne tygodnie wytrąciły ją z równowagi. Przebywała
nieustannie wśród czule objętych par, które były tak zajęte sobą, że nie zwracały
uwagi na otoczenie. Większość gości hotelowych stanowiły właśnie pary oraz
młode małżeństwa odbywające podróż poślubną. Alicja nie mogła sobie
darować, że wybrała tę ofertę. Właśnie w Portugalii uświadomiła sobie, jak
bardzo jest samotna. No cóż, nie zanosiło się w tym względzie na żadną zmianę.
Z Vanessą było inaczej: umyślnie nie
wiązała się na stałe, ale mogła do woli przebierać w mężczyznach, bo jej
uroda przyciągała ich niczym magnes. Alicja dopiero po trzydziestce zdała sobie
sprawę, że brak jej adoratorów. Czas uciekał coraz szybciej, a kartki z
kalendarza spadały niczym jesienne liście.
- Jak ty i twoja przyjaciółka spędzałyście czas? - zainteresował się Viktor.
Lubił wyzwania, a teraz stanął nagle w obliczu niewiadomej. Minęły niespełna
R S
- 8 -
dwa lata, odkąd poznał Alicję. Uchodziła w jego oczach za świetną asystentkę i
niezawodną sekretarkę. Początkowo wypytywał uprzejmie o szczegóły z jej
prywatnego życia, ale udzielała zdawkowych odpowiedzi, więc zniechęcił się do
takich rozmów. Alicja sama była sobie winna, bo często dawała do zrozumienia,
że uprzejmy uśmiech i rzeczowość to maska, za którą ukrywa swą prawdziwą
twarz.
- Zwyczajnie - odparła wymijająco.
- Jak mam to rozumieć?
- Zgodnie z pańskimi przypuszczeniami wylegiwałyśmy się przy basenie i
utrwalałyśmy opaleniznę.
- Przez dwa tygodnie? Nie wierzę!
- Kilka razy poszłyśmy na plażę - dodała zniecierpliwiona. Najchętniej
wróciłaby do rozmowy o kampanii reklamowej zabytkowego pałacu i przejrzała
album z fotografiami, lecz nagła zmiana tematu zaostrzyłaby tylko ciekawość
Viktora. Miała nadzieję, że lada chwila znudzi go to przesłuchanie.
- Kąpałyście się w morzu?
- Nie. Woda była zimna.
- Jak spędzałyście wieczory? Ciekaw jestem, co robią dwie młode i
samotne panie, gdy wyjadą na urlop za granicę - dociekał, ubawiony jej
zakłopotaniem. Nie mogła sobie darować, że dała się ponieść emocjom.
- Sądziłam, że zna pan odpowiedź - odparła beznamiętnie. -
Realizowaliśmy kilka akcji reklamowych dotyczących tej kwestii.
- Racja. - Opadł ciężko na oparcie fotela i popatrzył na nią uważnie. -
Nocne kluby, bary. - Zamilkł na chwilę. - Upojne noce w ramionach namiętnego
kochanka - dodał znacząco z miną kusiciela namawiającego do spożycia
zakazanego owocu.
Alicja spłonęła rumieńcem.
- Nie jestem nastolatką - mruknęła.
R S
- 9 -
- Co chcesz przez to powiedzieć? Uważasz, że jesteś za stara, żeby
włóczyć się po nocnych klubach, przesiadywać w barach lub przeżyć wakacyjny
romans? A może w ogóle odmawiasz sobie takich rozrywek?
Z trzaskiem zamknęła notes i odparła zirytowana:
- To nie pańska sprawa. Jeśli rzeczywiście interesuje pana, jak samotne
kobiety spędzają wakacje, proszę udać się do biura podróży, opłacić jakiś
wyjazd i samemu sprawdzić, jak się rzeczy mają. Z pewnością nie zabraknie
kandydatek gotowych udzielić odpowiedzi na pańskie pytania. - Słuchała z
niedowierzaniem własnej tyrady. Była zdenerwowana, ponieważ dała się
sprowokować, zamiast odpowiedzieć uprzejmie i rzeczowo.
- Proszę, proszę! - Splótł palce i obserwował ją uważnie. - Co za
temperament! - dodał tonem naukowca badającego zachowanie myszy, która
początkowo sprawiała wrażenie niezbyt rozgarniętej, lecz nagle bez trudu
odnalazła wyjście z labiryntu.
- Przepraszam za tamtą uwagę - odparła, starając się nadać głosowi
spokojne brzmienie, choć najchętniej wybuchłaby płaczem. W ostatnich dniach
zbyt często myślała o szefie. Jego sugestia, jakoby była nudną pannicą bez
odrobiny polotu, dotknęła ją do żywego. - Czy możemy wrócić do...
- Nie ma pośpiechu. Zaciekawiłaś mnie. - Rozparł się wygodnie w fotelu i
wsunął ręce pod głowę. - Od pewnego czasu zadaję sobie pytanie, czy
rzeczywiście jesteś tylko solidną i niezwykle pożyteczną asystentką. Daruj, ale
sama pracujesz na taki wizerunek.
- Serdeczne dzięki - mruknęła.
- Aha, jednak poczułaś się urażona! Tak mi przykro.
- W jego głosie nie było śladu skruchy. Chyba postanowił się zabawić jej
kosztem.
- Skądże - odparła, biorąc się w garść.
R S
- 10 -
- Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co robiłaś podczas urlopu?
Na pewno zdarzyło się coś niezwykłego, bo nie jesteś sobą. Co to było?
Poznałaś kogoś? Tajemniczy mężczyzna zawrócił ci w głowie?
- Uśmiechnął się, jakby rozbawiła go ta myśl. - Dopiero teraz zdałem
sobie sprawę, że nic nie wiem o twoim prywatnym życiu, choć tak długo dla
mnie pracujesz.
- To prawda - przytaknęła, a z jej tonu można było wywnioskować, że tak
już pozostanie.
- Chyba nie zamierzasz mnie opuścić, żeby wyjść za mąż i rodzić dzieci?
Alicja aż jęknęła w duchu. Małżeństwo? Macierzyństwo? Dawno straciła
nadzieję, że uda jej się urzeczywistnić te marzenia, więc milczała uparcie. W
końcu Viktor dał za wygraną i sięgnął po leżącą na biurku dokumentację. Gdy
dyktował listy, Alicja zapisywała skrupulatnie każde słowo, ale myślami nadal
błądziła po manowcach. Słuchała szefa z roztargnieniem i dopiero po chwili
zorientowała się, że Viktor mówi o nowym zleceniu.
- To zabytkowy pałac, z pokolenia na pokolenie dziedziczony przez
arystokratów skoligaconych z rodziną królewską, choć pokrewieństwo jest
dalekie, a obecni właściciele nie bywają na dworze - tłumaczył, przeglądając
album z fotografiami. - Pewną sławą cieszą się tamtejsze ogrody. Wnętrza są
autentyczne i dobrze zachowane.
- Czemu właściciele zwrócili się do pańskiej agencji?
- Nie właściciele, tylko właściciel. Pozostał jeden spadkobierca. Chyba
nie stać go na utrzymanie własnego dziedzictwa, więc liczy na to, że dom sam
na siebie zarobi. Nie powiedział mi tego wprost, ale z jego słów
wywnioskowałem, iż roztrwonił część rodowej fortuny i teraz nerwowo szuka
sposobu, aby załatać dziurę w budżecie. Pozostał mu jedynie tytuł i skromny
procent od kapitału. Chce otworzyć pałac dla turystów, ale reklama ma być
dyskretna, w dobrym stylu, bez ostentacji. Zresztą, sama wiesz... Zerknij na
zdjęcia i powiedz, co o tym sądzisz.
R S
- 11 -
Gdy spojrzała na dużą, lśniącą fotografię, zimny dreszcz przebiegł jej po
plecach. Znieruchomiała i ledwie była w stanie myśleć. Drżącymi rękami
przekładała karty albumu, spoglądając na nie niewidzącym wzrokiem.
- Jakie jest twoje zdanie? - spytał Viktor, podnosząc oczy znad
dokumentacji.
- Czy właściciel określił, jakiej kampanii reklamowej oczekuje? -
powiedziała słabym głosem, by zyskać na czasie. Przez moment w głowie miała
pustkę, teraz zaś niemal pękała jej od natłoku myśli. To zlecenie nie będzie
miało wpływu na jej życie. Należy się trzymać z dala od tej sprawy, zachować
spokój i kierować się zdrowym rozsądkiem.
- Sugerował umieszczenie oferty w renomowanych czasopismach
poświęconych turystyce oraz kronikach towarzyskich niektórych dobrych
magazynów - odparł Viktor, mrużąc oczy. - Z czasem pałac ma zostać
przekształcony w luksusowy hotel i ośrodek wypoczynkowy.
- Rozumiem.
- Alicjo, do diabła, co się z tobą dzieje?
- Proszę? - odparła z wymuszonym uśmiechem.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Jesteś blada jak ściana. Mam
nadzieję, że podczas wakacji nie złapałaś żadnego wirusa. Chyba oszaleję, jeśli
rzucisz mi na biurko zwolnienie lekarskie! Kolejne dwa tygodnie z nieudolną
sekretarką to ponad moje siły!
- Jestem zdrowa - odparła zduszonym głosem. Daremnie próbowała
zdobyć się na dowcipną uwagę, żeby rozwiać jego wątpliwości. - To nie jest
trudne zlecenie - ciągnęła bezbarwnym głosem. - Pałac jest wyjątkowo piękny, a
zdjęcia mówią same za siebie. Nie będziemy z tym mieli zbyt wiele roboty.
- Racja. Jestem tego samego zdania. - Zaczął jej przedstawiać wstępny
szkic kampanii reklamowej. Słuchała z roztargnieniem, potakując machinalnie
co pewien czas. - Jesteśmy umówieni z właścicielem. Pojedziemy tam za
tydzień.
R S
- 12 -
- Oboje?
- Naturalnie. Chcę, żebyś przyjrzała się wszystkiemu świeżym okiem i
zrobiła notatki. - Zerknął na nią podejrzliwie. - Masz jakieś obiekcje?
- Skądże! - zaprzeczyła skwapliwie, chociaż mogłaby wymieniać je
dziesiątkami. - Nie wiem tylko, czy znajdę czas, żeby z panem pojechać.
Rzeczywiście wygląda na to, że Rebeka nie radziła sobie najlepiej. Powstały
spore zaległości, z którymi muszę się uporać, żeby wrócić do normalnego... -
Umilkła w pół zdania, bo Viktor patrzył na nią, jakby mówiła od rzeczy.
- Wystarczy ci dzień, najwyżej dwa - tłumaczył wolno, jakby miał do
czynienia z osobą nieco opóźnioną w rozwoju. Samanta porządkuje zaległe
rachunki, więc nie musisz troszczyć się o finanse. Nasza księgowość już
wkrótce będzie prowadzona na bieżąco. Czy są inne przeszkody?
- Wolałabym nie zajmować się tym zleceniem - powiedziała wymijająco,
bo nie mogła znaleźć przekonującej wymówki.
- Dlaczego?
- Byłabym wdzięczna, gdyby mnie pan zwolnił z tego obowiązku.
- Niestety, muszę odmówić. Mam nadzieję, że przełamiesz swoje opory.
To moje ostatnie słowo. Zmienię zdanie, jeśli usłyszę konkretny powód
uniemożliwiający ci wyjazd.
Powinna się tego spodziewać. Żadnej taryfy ulgowej! Poza tym wiedziała
przecież, że zagadki i tajemnice stanowią dla Viktora jedynie zachętę, by
przyjrzeć się jakiejś sprawie dokładniej. Zakaz wstępu był dla większości ludzi
wabikiem, nie ostrzeżeniem. Z drugiej strony jednak takie podejście do życia
stanowiło tajemnicę sukcesu. Przenikliwość i talent do analizowania sytuacji
zapewniły Viktorowi wysoką pozycję na rynku reklamy. Był klasą sam dla
siebie; współpracowali z nim tylko najlepsi. Tak się przypadkiem złożyło, że
jego praca i osobiste sprawy Alicji nagle się zazębiły. Nie zamierzała opowiadać
historii swojego życia, więc z rezygnacją pokiwała głową.
- Zgoda. Pojadę z panem do tego pałacu. Kiedy to będzie?
- 13 -
- Spędzimy tam trzy dni - odparł. Alicji pociemniało w oczach. Gorzej
być nie może! Znowu usłyszała kpiący głos szefa: - Czy zechcesz mi łaskawie
powiedzieć, co sprawiło, że tak nagle zmieniłaś decyzję?
- Owszem. Chętnie to panu wyjaśnię... gdy nadejdzie odpowiednia pora -
mruknęła, nagle odzyskując spokój. Co się stało, to się nie odstanie. Poradzę
sobie, uznała w duchu.
- Oto dzień pełen niespodzianek! Dowiedziałem się, że bywasz porywcza,
a w dodatku ukrywasz przede mną jakiś mroczny sekret. - Przyglądał się Alicji
tak badawczo, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. - Ciekawe, czym mnie
jeszcze zaskoczysz.
- Niech pan nie przesadza. Mroczne sekrety to nie moja specjalność.
Proszę nie oczekiwać kolejnych niespodzianek. - Roześmiała się cicho.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Viktor także wybuchnął śmiechem, ale po jego
minie poznała, że nie spocznie, póki nie dojdzie prawdy. Z obawą myślała o
wyprawie do Highfield House. Tak nazywała się owa posiadłość.
Mówią, że przeszłość zawsze tkwi w człowieku i prędzej czy później
wpłynie na jego losy. Alicja właśnie się przekonała o słuszności tego
powiedzenia.
R S
- 14 -
ROZDZIAŁ DRUGI
Pierwszy tydzień po powrocie z urlopu okazał się prawdziwym
koszmarem. Alicja była zawalona robotą. Dziesiątki klientów przewijały się
przez biuro agencji, a wszyscy domagali się, żeby ich zlecenie realizować
natychmiast. Viktor najwyraźniej potrafił obyć się bez snu, bo kipiał energią,
mimo że harował przez okrągłą dobę, lecz Alicja goniła resztkami sił, biegając
ze spotkania na spotkanie. Nie miała chwili oddechu; robiła notatki i stukała w
klawiaturę komputera, starając się przy tym nie zaniedbywać rutynowych
obowiązków asystentki prezesa. Chwilami miała wrażenie, że od powrotu z
Portugalii minęły długie miesiące. Na domiar złego perspektywa wyjazdu do
Highfield House wisiała nad nią jak ciemna chmura i budziła uzasadnione
obawy.
Alicja nie mogła się nadziwić, że tak dobrze pamięta romans sprzed lat.
Tyle czasu minęło, a jednak mogłaby powtórzyć słowo w słowo ostatnią
rozmowę z Jamesem Claydonem, chociaż od czterech lat próbowała o niej
zapomnieć.
W dniu wyjazdu od samego rana okropnie się denerwowała. Gdy Viktor
zadzwonił, natychmiast podeszła do drzwi, żeby mu otworzyć. Było jej
niedobrze.
Wiedziała, że szef postanowił dać szoferowi kilka wolnych dni i sam
poprowadzić auto. Zdziwiła się ogromnie, widząc, że nie włożył garnituru. Miał
na sobie ciemnozielone spodnie, koszulę w paski i ciepły pulower z kremowej
wełny. Widocznie nie zdołała ukryć zaskoczenia, bo zapadło kłopotliwe
milczenie. Po chwili Viktor mruknął kpiąco:
- Oryginalny strój, prawda?
R S
- 15 -
- Przepraszam, że tak się panu przyglądam. - Chwyciła walizkę, którą
natychmiast jej zabrał, i ruszyła za nim do auta. Był to czarny jaguar-kabriolet,
wymownie świadczący o zamożności właściciela.
- Czemu włożyłaś kostium? - powiedział, gdy usiadła na fotelu pasażera. -
Przecież jedziemy na wieś, żeby spędzić trzy dni na łonie natury, odprężyć się,
bez pośpiechu zwiedzić pałac, znaleźć najbardziej fotogeniczne zakątki -
perorował. Zerknął na nią kątem oka. - Wyglądasz, jakbyś wybierała się na
spotkanie z groźnym przeciwnikiem. Wyluzuj się, moja droga. Rzecz jasna,
oczekuję, że będziesz robić notatki, ale nie będę wymagał, byś prowadziła
normalne biuro.
- Wiem - mruknęła, zerkając na krótki żakiet z granatowej wełny, prostą
spódnicę i białą bluzkę. W takim ubraniu najpiękniejsza kobieta świata
straciłaby swój powab. Alicja wybrała je celowo. To był jej pancerz ochronny.
Zamierzała po przyjeździe do Highfield House porozmawiać z Jamesem na
osobności i wytłumaczyć, że przyjechała wyłącznie służbowo, na wyraźne
życzenie pracodawcy. Nie mogła liczyć na to, iż pan domu jej nie pozna.
Zmieniła fryzurę i ubierała się inaczej niż przed kilku laty, ale to przecież bez
znaczenia. Największe przemiany zaszły w jej psychice. Ogromne
rozczarowanie pozbawiło ją wszelkich złudzeń.
- Mam nadzieję, że zabrałaś również mniej oficjalne stroje: sukienki,
spodnie... Chyba wiesz, o czym mówię. Nie chcemy przestraszyć klienta,
dlatego nieformalny wygląd będzie podczas tej wizyty mile widziany. A skoro
wspomniałem o zleceniodawcy... Na tylnym siedzeniu leży teczka z
informacjami o Highfield House i jego właścicielu. Znajdziesz tam ciekawe
dane. Przejrzyj je, bo mogą się przydać w rozmowach.
Alicja wahała się, czy powiedzieć Viktorowi, że zna Jamesa. W czasie
powitania ta sprawa zapewne i tak wyjdzie na jaw. Z drugiej strony nie chciała
opowiadać o swojej przeszłości, bo zdawała sobie sprawę, że szef zacznie jej
R S
- 16 -
zadawać podchwytliwe pytania i zmusi, aby ujawniła więcej, niż początkowo
zamierzała.
Od rozstania z Jamesem minęły cztery lata. Zapomniała o teczce z
dokumentami leżącej na tylnym siedzeniu i z ponurą miną wspominała
człowieka, przez którego jej życie legło w guzach. Musiała je długo
odbudowywać. Był jej pierwszym mężczyzną i po trwającym trzy lata, skrzętnie
ukrywanym romansie pozbawił ją dziewczęcej wiary w szczęśliwą przyszłość.
Pamiętała doskonale, jak się poznali. Był dżdżysty zimowy wieczór. Od
miesiąca pracowała u ojca Jamesa, lecz nie zdążyła jeszcze zwiedzić ogromnego
pałacu. Przykuty do inwalidzkiego wózka Henry Claydon nie mógł jej sam
oprowadzić, ale zachęcał, żeby wędrowała do woli po wszystkich zakamarkach i
komnatach. Jednak Alicja miała tyle pracy, że nie starczało jej czasu na
zwiedzanie. Zarzucona notatkami i dokumentami, ledwie znajdowała czas, aby
je uporządkować.
Przesiadywali z pracodawcą godzinami w ciepłej, przytulnej bibliotece.
Henry Claydon przeglądał materiały i dyktował. Alicja robiła notatki,
spoglądając na zimowy krajobraz za oknem. Mróz trzymał uroczą posiadłość w
mocnym uścisku. Podobały jej się rozległe ogrody i łąki, wielkie sale i pałacowe
komnaty. Wychowała się w piętrowym szeregowcu stojącym przy hałaśliwej
ulicy i dlatego ogromne przestrzenie w Highfield House były dla niej
prawdziwym rajem na ziemi.
Wielką przyjemność sprawiała jej praca z panem Claydonem. Wspólnie
odtwarzali fakty z jego życia i porządkowali wspomnienia. Zadaniem Alicji
było ujęcie ich w słowa, tak by tworzyły przejrzystą opowieść. W pewnym
sensie czuła się współautorką tych pamiętników. Sama wiodła ciche, spokojne
życie i dlatego lubiła słuchać o niezwykłych przygodach.
Pewnego wieczoru pracowała sama w gabinecie oświetlonym jedynie
blaskiem lampy stojącej na biurku. Nagle w drzwiach stanął wysoki mężczyzna.
R S
- 17 -
Miał na sobie ciemny garnitur i czarny płaszcz. Zakochała się od pierwszego
wejrzenia w przystojnym, pełnym wdzięku, ciemnowłosym Jamesie Claydonie.
- Czy doczekam się w końcu odpowiedzi na moje pytanie? - usłyszała
zniecierpliwiony głos Viktora. - Przez całą drogę zamierzasz myśleć o
niebieskich migdałach?
- Słucham? O co pan pytał?
- Na miłość boską! - jęknął cicho. - Nie mam dziś z ciebie żadnego
pożytku. Przypomnij sobie łaskawie, co jest celem naszej wyprawy. Nie życzę
sobie, żebyś rozmyślała o głupstwach, podczas gdy powinnaś robić notatki.
- Uprzedzałam, żeby mnie pan nie zabierał w tę podróż, prawda? Nie
miałam ochoty pracować przy tym zleceniu.
- Pamiętam. Nie raczyłaś także podać przyczyny, dla której miałbym na to
przystać. Czy z tym pałacem wiążą się przykre wspomnienia? Pochodzisz z
tamtych stron, prawda? Mieszkałaś dawniej w pobliżu? - wypytywał
niecierpliwie. Popatrzyła na niego zdziwiona, że pamiętał szczegóły z jej
życiorysu, który przecież czytał prawie dwa lata temu. - Trafiłem w dziesiątkę,
co?
- Rzeczywiście, mieszkałam niedaleko Highfield House - przyznała
niechętnie.
- Jak mam to rozumieć? Znasz może jakieś tajemnice i plotki dotyczące
właścicieli? U was na wsi wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, prawda?
- Nieprawda! - odparła z irytacją. - Moje rodzinne miasteczko nie jest
prowincjonalnym grajdołem. Ciekawe, dlaczego londyńczycy uważają za
wieśniaka każdego, kto mieszka dalej niż kilkanaście kilometrów od stolicy.
- A jest inaczej? - zawołał z udawanym niedowierzaniem. - To dla mnie
prawdziwe odkrycie,
- Ha, ha, ha! - mruknęła sarkastycznym tonem.
- Litości! Co z twoim poczuciem humoru, Alicjo? Rozpłynęło się we
mgle?
R S
- 18 -
Wierciła się niespokojnie na swoim fotelu. Nie umiała precyzyjnie tego
określić, ale miała niejasne wrażenie, iż coś się między nimi zmieniło.
Autentyczne zaciekawienie, z jakim wypytywał o jej przeszłość sprawiło, że ich
znajomość w jednej chwili nabrała nowego charakteru. Alicja była tego pewna i
czuła się coraz bardziej zakłopotana.
- Opowiedz mi o swoim rodzinnym miasteczku - poprosił z przebiegłym
uśmiechem. - Te informacje mogą się okazać przydatne, gdy zaczniemy
planować kampanię reklamową. Dla turystów prawdziwą atrakcją może być nie
tylko sam pałac, ale i najbliższa okolica.
- Jest bardzo malownicza. - Alicja odetchnęła z ulgą, bo ten temat wydał
jej się bezpieczny. Zmarszczyła brwi, jakby próbowała przywołać w pamięci
najciekawsze obrazy. - Główna ulica miasteczka jest prześliczna. Żadnych
supermarketów. Przeważa stara zabudowa, a zakupy robi się u rzeźnika, w
piekarni...
- Nawet świece są ręcznie robione, co?
- Na pewno jest taki sklepik. Nazywamy go mydlarnią. W każdym razie
tak było, gdy tam mieszkałam.
- Kiedy wyjechałaś?
- Przed kilku laty - odparła wykrętnie.
- Są w pobliżu inne zabytki?
- Ruiny zamku. Wydaje mi się, że łączy się z nim kilka istotnych
wydarzeń historycznych, ale nie znam szczegółów, więc trzeba będzie zapytać
specjalistę. Poza tym niedaleko jest Stratford nad Avonem, możemy zatem
kierować ofertę także do miłośników Szekspira. Kto wie, czy on sam nie bywał
w pałacu. Warto sprawdzić w archiwach.
- Dobry pomysł. Moim zdaniem okolica skorzysta na tym, że wielmożny
pan dziedzic otworzy swój dom dla turystów, którzy będą szukać pamiątek w
okolicznych sklepikach.
R S
- 19 -
- Owszem - powiedziała z roztargnieniem, zastanawiając się, czy pod jej
nieobecność dużo się zmieniło w rodzinnym miasteczku. Miała nadzieję, że dom
matki jeszcze stoi. W sąsiednich szeregowcach mieszkały Gladys i Evelyn.
Ciekawe, czy jak dawniej kłócą się z byle powodu. Przez cztery lata w ogóle się
nad tym nie zastanawiała, ale gdy czarny jaguar połykał kolejne kilometry,
wspomnienia stawały się coraz żywsze.
- Wydaje mi się... Nie wiem, czy dobrze zapamiętałem, więc popraw
mnie, jeżeli się mylę. James Claydon dość późno odziedziczył rodzinny
majątek. Przez długie lata zarządzał nim jego ojciec, prawda?
- Zgadza się - odparła rzeczowo, obiecując sobie w duchu, że Viktor nie
dowie się o fatalnym zauroczeniu sprzed lat. Dała się wtedy omamić synowi
Henry'ego, który od czasu do czasu przyjeżdżał do Highfield House. Czekała na
jego odwiedziny z radosną niecierpliwością nastolatki marzącej o pierwszej
randce. Zawsze przywoził jej kwiaty, czekoladki albo jakieś błyskotki. Przez
kilka dni w tajemnicy dawali upust namiętności, a potem znów następowały
długie tygodnie samotności i bolesnego oczekiwania.
- Stary dziedzic umarł... data wyleciała mi z głowy.
- Z pewnością po moim wyjeździe - wpadła mu w słowo Alicja.
- Aha, coś jednak wiesz o pałacu i jego mieszkańcach! Pamiętam, że
wcześnie owdowiał.
- To prawda.
Dawno zostawili za sobą Londyn i jego przedmieścia. Wyglądała przez
okno, ciesząc się, że zamiast tłumu przechodniów, widzi rozległe pola i łąki. Nie
były to pustkowia, z dala od autostrady migały domy i luksusowe rezydencje,
miało się jednak wrażenie przestronności, nie znane mieszkańcom wielkich
miast.
Viktor zmienił temat. Rozmawiali teraz o klientach i zaległych
płatnościach. Nie wiedzieć kiedy od spraw zawodowych przeszli do dyskusji o
malarstwie, muzyce i teatrze. Alicja poczuła, że z wolna odzyskuje spokój. Z
R S
- 20 -
podziwem słuchała wywodów szefa, który całkiem nieźle znał się na sztuce.
Usadowiona wygodnie w fotelu zapomniała o Highfield House i Jamesie
Claydonie, a także o przykrych wspomnieniach, które przez kilka ostatnich dni
nie dawały jej spokoju.
- Czemu postanowiłaś opuścić rodzinne miasteczko i przenieść się do
Londynu? - zapytał nagle Viktor.
Była tak zaskoczona, że dopiero po kilku chwilach zrozumiała, o co ją
pyta.
- Uznałam, że w stolicy znajdę ciekawszą pracę. Nie jestem w tym
odosobniona.
- Czym zajmowałaś się, zanim przyjąłem cię do pracy? - spytał po chwili
namysłu.
- Przyjmowałam rozmaite zastępstwa - odparła bez namysłu.
- A co robiłaś przedtem?
- Nie byłam zatrudniona w żadnej firmie - odpowiedziała wymijająco. W
życiorysie nie wspomniała o pracy dla Henry'ego.
- Zdobywałaś kwalifikacje w studium dla sekretarek? Mam rację?
- Nie. - Odpowiedź była lapidarna, wręcz obraźliwa, więc należało szybko
zatrzeć złe wrażenie. - Pracowałam jako wolny strzelec. Praktyka to najlepsze
przygotowanie do zawodu. Na początku mojej kariery przepisywałam na
maszynie kolejne rozdziały pewnej książki.
Istotnie był to jeden z jej wielu obowiązków.
- Ciekawej?
- Raczej nie.
- Została opublikowana?
- Nie mam pojęcia. - Wątpiła, żeby Henry Claydon zdobył się na
przygotowanie do druku swoich pamiętników. Kiedy dla niego pracowała, w
ogóle się nie spieszył. Pracował z oddaniem, a pisanie wspomnień było po
prostu jego hobby. Pieniędzy miał w bród, nie musiał zatem wydawać książki ze
R S
- 21 -
względów finansowych. Alicja była niemal pewna, że pamiętniki pozostały nie
ukończone.
- To dziwne, że odeszłaś, nim praca dobiegła końca. Puściła tę uwagę
mimo uszu, bo doskonale wiedziała, do czego zmierza Viktor. Znała go jako
wytrawnego manipulatora, który potrafił skłonić ludzi do zwierzeń, nie bacząc
na ich opór.
- Dostawałam mamą pensję - odparła po długim milczeniu. Było w tym
ziarno prawdy. W porównaniu z wynagrodzeniem otrzymywanym w jego
firmie, tamte pobory były wręcz żałosne. - Praca nad książką bardzo się
przeciągała, a ja musiałam zadbać o własne interesy. I ta uwaga miała pokrycie
w rzeczywistości.
- Pewnie był rozczarowany?
- Kto?
- Autor... lub autorka. Ludzi, którzy tak blisko ze sobą współpracują,
zazwyczaj wiele łączy.
- Nie dotrwałam do końca, ale pół roku wcześniej uprzedziłam go, że
zamierzam wyjechać. - Alicja wzruszyła ramionami.
- Aha, więc to był autor.
- Owszem. - Miała wrażenie, że Viktor się z nią droczy. Zdawała sobie
sprawę, że jej rezerwa stanowi dla niego nieodpartą pokusę. Domyślał się, że
pod nieskazitelną białą bluzką i klasycznym żakietem bije czułe i wrażliwe
serce. Postanowiła wyprowadzić go w pole i opowiedziała krótko o książce
pisanej z Henrym, o poszukiwaniu dokumentów i odtwarzaniu zdarzeń sprzed
dziesięcioleci.
- Nudna robota - mruknął lekceważąco. - Jak długo się tym zajmowałaś?
- Trzy lata.
- I nie skończyliście tych pamiętników? O rany, trzy lata poświęcone
jednej książce! Ten facet musiał być prawdziwym pedantem.
R S
- 22 -
- Trafił pan w sedno! Pracował z wyjątkową skrupulatnością. Czy nie ma
pan nic przeciwko temu, że przejrzę teraz materiały dotyczące Highfield House?
- Proszę bardzo. To dobry pomysł.
Wyciągnęła rękę, sięgając po teczkę leżącą na tylnym siedzeniu. W
milczeniu czytała zapiski i oglądała najnowsze zdjęcia. Pałac w ogóle się nie
zmienił, a ogrody były doskonale utrzymane. Tak samo wyglądały, gdy po nich
spacerowała. Znalazła także zdjęcie Jamesa nonszalancko opartego o
terenowego rovera. Skrzywiła się, patrząc na znajomą twarz i postać. Utył
odrobinę, lecz poza tym nie dostrzegła żadnych zmian w jego wyglądzie.
Ciekawe, czy się ożenił. Viktor ani słowem nie wspomniał o pani Claydon.
Zirytowana tą myślą zamknęła album, wsunęła go do teczki z dokumentami i
rzuciła ją na tylne siedzenie.
Oparła się o zagłówek i udawała, że drzemie. Nie umiała przewidzieć, jak
James zareaguje na spotkanie po latach. Miała nadzieję, że przeważy
charakterystyczna dla jego sfery powściągliwość. Alicja zamierzała jak
najszybciej spotkać się z nim w cztery oczy, zanim dołączy do nich Viktor.
Trzeba zapowiedzieć Jamesowi, żeby nie ważył się wspominać o przebrzmiałym
romansie. Mimo niechęci musiała przyznać, że James należał do dyskretnych
mężczyzn, a poza tym nigdy nie obiecywał jej małżeństwa. To ona łudziła się i
marzyła o niemożliwym, niczym naiwna nastolatka...
Ilekroć wspominała decydującą rozmowę, odczuwała silne upokorzenie.
Gdy zaczęła mówić o małżeństwie, na twarzy Jamesa ujrzała wyraz
kompletnego zaskoczenia. Przepraszającym tonem wytłumaczył, że nie chce
wiązać się na stałe, że bardzo ją lubi, że spędzili razem wiele miłych chwil... Z
trudem dobierał słowa, bo nie chciał jej urazić. Nie wspomniał ani słowem, że
ich małżeństwo byłoby zwykłym mezaliansem.
Pogrążona w przykrych rozmyślaniach słyszała jak przez mgłę gniewne
mamrotanie Viktora.
R S
- 23 -
- Co się dzieje, do jasnej cholery! - krzyknął. Opamiętała się natychmiast i
usiadła wyprostowana. - Alicjo, na miłość boską, zadałem ci pytanie! Masz na
kolanach mapę, więc może raczysz sprawdzić, w którym miejscu należy zjechać
z autostrady.
- Przepraszam. - Zerknęła na wyznaczoną trasę, ale nie miała pojęcia,
gdzie się znajdują. Wystarczyło kilka pytań, na które Viktor odpowiedział
chłodno, aczkolwiek uprzejmie, by ustaliła, którędy trzeba jechać.
Była na siebie wściekła z powodu niezrozumiałego roztargnienia. W
pracy, niezależnie od sytuacji, zawsze potrafiła się skupić. Wystarczyło, by szef
raz wydał polecenie, a wykonywała wszystko szybko i bez zarzutu. Do tej pory
nie popadała przy nim w roztargnienie i nie myślała o bzdurach.
- Posłuchaj - zaczął, gdy lekko drżącym głosem podała niezbędne
informacje. - Nie wiem, co przeżyłaś przed wyjazdem z rodzinnego miasteczka,
ale to już przeszłość. Zrób mi tę przysługę, zapomnij o dawnych urazach i
przyłóż się do pracy, jak należy, zgoda?
- Naturalnie - odparła natychmiast. - Muszę przyznać, że bardzo
przeżywam ten powrót. W końcu minęło kilka dobrych lat.
- Nie wyglądasz na uradowaną, więc pewnie stąd uciekłaś, żeby uwolnić
się od przykrych wspomnień.
Alicja postanowiła mieć się na baczności, bo wiedziała, że Viktor Temple
rzadko daje za wygraną. Był ostatnią osobą, której zwierzyłaby się z kłopotów.
Obserwowała go kątem oka, mimo woli próbując odpowiedzieć sobie na
pytanie, czemu jest całkowicie odporna na jego męski urok, który zniewala inne
kobiety. Bogu dzięki, ona nie uległa takiemu zauroczeniu. Romans z Jamesem
był życiową pomyłką, ale gdyby związała się z człowiekiem takim jak Viktor
Temple, za chwilę szaleństwa zapłaciłaby o wiele wyższą cenę. Nerwowo
oblizała wargi, trochę speszona dziwnymi rozważaniami.
- Na pewno dawno wyprowadził się z miasteczka - usłyszała jego głos.
- Kto?
R S
- 24 -
- Mężczyzna, z którym romansowałaś, twój pracodawca - mruknął.
Było dla niej oczywiste, że blefuje i strzela na oślep. Otworzyła usta, żeby
gwałtownie zaprzeczyć... i nagle zmieniła zamiar. Niech mu się wydaje, że
odgadł prawdę. Taka sytuacja bardzo jej odpowiadała.
- Nawiasem mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić, jak tracisz głowę dla
faceta i ogarnięta namiętnością rzucasz się w jego ramiona - stwierdził
zamyślony i nieco ubawiony. Popatrzył na nią, a ich oczy spotkały się na
moment. Z tajemniczym uśmiechem odwrócił głowę.
- Ile czasu zamierza pan poświęcić na przygotowanie kampanii
reklamowej?
- Zmiana tematu, Alicjo? Tak nagle? Żadnej subtelności! - W jego głosie
usłyszała jawne rozbawienie i to ją wyprowadziło z równowagi... Tak samo jak
podczas niedawnej rozmowy o mieszkaniu! Zaszufladkował ją! Była dla niego
kostyczną starą panną, z którą nikt się nie chce umówić.
- Nie zamierzam z panem rozmawiać o moim prywatnym życiu.
- Czy w ogóle komuś się zwierzasz? Powinnaś, bo to korzystnie wpływa
na zdrowie psychiczne. Zapytam wprost: Masz kogoś, Alicjo?
- Nie i jestem z tego bardzo zadowolona.
- Czyżby? - Nie ukrywał, że ta rozmowa sprawia mu przyjemność.
Świadczył o tym jego ton. - Chyba wszystkie kobiety pragną wyjść za mąż,
rodzić dzieci i chronić ognisko domowe, jak to się ładnie mówi.
Alicja omal się nie skrzywiła, ale natychmiast zapanowała nad mimiką.
- W takim razie ma pan dużo szczęścia, wyławiając z tłumu nieliczne
wyjątki spragnione jedynie zabawy i wolnej miłości, prawda? - odgryzła się i
natychmiast ogarnął ją strach. Jak mogła pozwolić sobie na tak arogancką
odpowiedź!
- O co ci chodzi, do diabła?
- Mniejsza z tym - odparła skwapliwie. - Zmieńmy temat.
- O nie, moja droga! Domagam się wyjaśnień.
R S
- 25 -
- Zgoda - odparła z desperacką odwagą. - Stwierdził pan, że wszystkie
kobiety pragną małżeństwa i tak dalej. Z drugiej strony jednak nie przyszło panu
do głowy, żeby związać się na stałe z żadną ze swoich wybranek. A zatem nie
obchodzą pana ich złamane serca. -
Z niedowierzaniem słuchała własnych słów. Czy tak powinna wyglądać
rozmowa szefa i jego asystentki? Poruszali absolutnie nieodpowiednie tematy!
Powinni się zająć wytyczeniem marszruty, zaplanować najbliższe trzy dni,
omówić strategię kampanii reklamowej. W grę wchodzą także dyskusje o
pogodzie, wakacjach, filmach... ale nie o romansach Viktora.
- W moim towarzystwie wspaniale się bawiły.
- Nie wątpię - odparła zdawkowo. Wiedziała, jaką zabawę miał na myśli.
Zarumieniła się, gdy wyobraźnia podsunęła jej kilka wyrazistych obrazów.
- Powinienem wsunąć którejś obrączkę na palec, czy tak?
- Dla pana byłoby to niezbyt korzystne rozwiązanie.
- Czyżby? Skąd pewność, że porzucam moje... wybranki. Może odchodzą,
bo jestem nudziarzem? - Zerknął na Alicję i uśmiechnął się chełpliwie, widząc
jej minę. - Dobra. Powinienem chyba uznać to za komplement pod swoim
adresem.
Zarumieniona i zbita z tropu postanowiła definitywnie zmienić temat.
- Już wiem, gdzie jesteśmy. - Złożyła mapę. - Za kwadrans wjedziemy do
miasteczka. Posiadłość Highfield House zaczyna się za jego granicami. - Ze
wzrokiem utkwionym w krajobraz za szybą wskazywała i opisywała ciekawe
miejsca i ulice, byle tylko nie dopuścić Viktora do głosu. A nuż zapragnąłby
wrócić do krępującej rozmowy. Zamilkła, gdy w oddali ukazały się dachy
Highfield House, ponieważ od gadania zaschło jej w gardle.
- Robi wrażenie, co? - mruknął, błędnie interpretując jej nagłe milczenie.
- Owszem.
- Pewnie odetchnęłaś z ulgą, gdy wyjechaliśmy z miasteczka, bo po raz
kolejny zostawiłaś za sobą przeszłość. Zgadłem?
R S
- 26 -
- Jak zawsze - odparła z ponurą miną.
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy czarny jaguar wjechał na obszerny dziedziniec przed pałacem, Alicja
miała wielką ochotę skulić się na siedzeniu i zsunąć jak najbardziej, żeby nikt jej
nie zobaczył, ale z miejsca zwalczyła tę pokusę. Odetchnęła z ulgą, gdy zamiast
Jamesa, w drzwiach wejściowych pojawiła się młoda dziewczyna, na oko
dziewiętnastolatka, ubrana w dżinsy i luźny sweter. Trzymała ścierkę do kurzu.
Stanęła na progu, wzięła się pod boki i czekała, aż goście wysiądą z auta.
Ciekawe, gdzie jest służba, której za życia Henry'ego było tu bez liku,
pomyślała Alicja.
Weszli po schodach, przyjrzeli się dziewczynie i popatrzyli na siebie
znacząco, jakby oboje jednocześnie stwierdzili, że musi być młodsza, niż im się
początkowo wydawało. Jasne włosy miała związane w koński ogon i
energicznie żuła gumę.
- Jesteśmy umówieni z Jamesem Claydonem - powiedział Viktor, bez
skrępowania obserwując nastolatkę.
- Nie ma go.
- A gdzie jest? - nie dawał za wygraną.
- Pojechał do weterynarza z tą swoją suką.
- Cholera jasna! Powinien zadzwonić i uprzedzić nas, że przekłada
spotkanie - mruknął do Alicji, nie zwracając uwagi na dziewczynę.
- Nagła sprawa, proszę pana - tłumaczyła dziewczyna pojednawczym
tonem. - Anna, ta suka, skakała przez płot i zraniła się w łapę. Weterynarz kazał
ją szybko przywieźć. Za godzinkę będą z powrotem. Może ja państwa
zaprowadzę do pokoi, co?
R S
- 27 -
Bez skrępowania zmierzyła Alicję taksującym spojrzeniem i natychmiast
straciła zainteresowanie. Popatrzyła z zachwytem na Viktora, który zmarszczył
brwi i wsunął ręce w kieszenie spodni.
- Macie bagaże? - zapytała.
Alicja uśmiechnęła się przyjaźnie. Jak to dobrze, że spotkanie z Jamesem
trochę się odwlecze. A ta mała na swój sposób jest milutka i zasługuje na lepsze
traktowanie. To nie jej wina, że musiała przekazać niezbyt miłą wiadomość
facetowi, dla którego słowo tolerancja jest pustym dźwiękiem.
- Walizki są w aucie - odparła Alicja. - Mamy je przynieść?
- Jasne! A potem zapraszam na górę. Mam na imię Jen. Sprzątam tu dwa
razy w tygodniu.
- Masz co robić - powiedziała Alicja, gdy Viktor wrócił do samochodu. -
Gdzie reszta służby?
- Była, ale się zmyła. Kurczę, ta guma jest okropna! Zero smaku. -
Sięgnęła do kieszeni po papierek, wypluła gumę, zawinęła starannie i schowała.
- Zostałam tylko ja i ogrodnicy. Ale nie jest tak źle, jak pani myśli. Sprzątam
tylko w jednym skrzydle, reszta zamknięta na głucho. Zresztą James, to znaczy
pan Claydon, nie jest pedantem, więc przecieram wszystko po wierzchu i mam
to z głowy. Rzadko tu bywa, wpada na kilka dni, potem znika. - Gdy prowadziła
ich do pokoi gościnnych na pierwszym piętrze, buzia jej się nie zamykała.
Poczekała, aż się rozlokują, i dodała: - To na razie. Zostaję tu na kilka dni, więc
ugotuję, co potrzeba. - Oparła się ramieniem o framugę drzwi i dodała
rozpromieniona: - W szkole najlepsza byłam z gospodarstwa domowego.
Sprzątanie idzie mi gorzej, ale gotuję pierwsza klasa. Lubię tę robotę.
Po wyjściu Jen Alicja podbiegła do okna wychodzącego na dziedziniec,
usiadła i wypatrywała Jamesa. Musiała zobaczyć się z nim i wymóc
przyrzeczenie dochowania tajemnicy. Nie mogła dopuścić, by Viktor dowiedział
się o jej romansie z panem tych włości. Z zegarkiem w ręku odczekała
czterdzieści minut. Przygotowała się do rozmowy i wiele razy powtarzała
R S
- 28 -
półgłosem przygotowane kwestie, ale gdy zobaczyła w oddali terenowego
rovera, zdała sobie sprawę z niezręczności swojej sytuacji. James zaparkował
przed wejściem, otworzył tylne drzwi auta i wziął na ręce chorego psa. Zerwała
się z miejsca i zbiegła po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Musiała
zdążyć przed Viktorem.
Nagle zaczęła się zastanawiać, czemu tak jej zależy, aby ukryć przed
szefem przeszłość. Każdy coś przeżył, wielu ludzi ma coś do ukrycia, wielu
chowa w sercu mroczne tajemnice. Nie potrafiła zrozumieć, czemu postanowiła
za wszelką cenę utrzymać w sekrecie to przykre doświadczenie sprzed lat.
Chociaż głos rozsądku podpowiadał, że to błąd, nie umiała zachować się
inaczej.
Omal nie wpadła na Jamesa, który stał w sieni przy ogromnym
mahoniowym stole i zdejmował płaszcz. Usłyszał kroki i odwrócił głowę.
Pewnie sądził, że to Jen, bo na widok Alicji wstrzymał oddech i osłupiał. Przez
chwilę bez słowa mierzyli się wzrokiem.
- O Boże! Własnym oczom nie wierzę! Alicja Carter? Co ty tutaj robisz?
Alicja patrzyła na Jamesa i widziała całkiem przeciętnego mężczyznę.
Wystarczyło skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością, żeby wszystkie
elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. W ułamku sekundy stało się
dla niej jasne, że przez cztery lata niepotrzebnie się zadręczała. W jej
wspomnieniach James był cudowny i wyjątkowy, ale teraz musiała zrewidować
tę opinię. Okazał się niższy i nie tak przystojny, jak przedtem uważała.
Brakowało mu pewności siebie, męskiej siły i zdecydowania. To spostrzeżenie
nie poprawiło jej humoru, ale to i tak drobiazg w porównaniu z katuszami, jakie
przez niego do tej pory przeżywała.
- Musimy porozmawiać - rzuciła, oglądając się nerwowo.
- Dobrze, ale powiedz mi, skąd się tu wzięłaś? - Był całkiem zbity z tropu.
- Chodźmy do kuchni. - Wzięła go za ramię i popchnęła w stronę drzwi. Z
ulgą stwierdziła, że Jen nie zabrała się jeszcze za gotowanie.
R S
- 29 -
- Własnym oczom nie wierzę, Ali - powtórzył, odzyskując nieco pewności
siebie. - O Boże, ale się zmieniłaś. Masz krótsze włosy! - W jego ustach te
słowa zabrzmiały tak, jakby zmieniając fryzurę, rzuciła wyzwanie całemu
światu.
- Usiądźmy.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział, spoglądając na nią z tym samym
chłopięcym zachwytem, który widziała w jego oczach, kiedy się poznali. Dziś
jego aprobata nie robiła na niej żadnego wrażenia. Najwyraźniej przez te
wszystkie lata rzeczywiście bardzo się zmieniła.
- Jestem tu służbowo. Viktor Temple to mój szef - oznajmiła pospiesznie,
żeby uniknąć rozmowy o dawnych dobrych czasach.
- Rozumiem, Ali. Przyjechałaś obejrzeć posiadłość.
- Twarz mu spochmurniała. - Trochę mi wstyd, że do tego doszło. Ojciec
byłby oburzony, ale nie mam wyjścia. Kilka razy źle zainwestowałem i dlatego
nie widzę innego rozwiązania. Utrzymanie pałacu kosztuje majątek. Niedługo
utopię w nim wszystko, co odziedziczyłem po ojcu.
Alicja była zirytowana jego tonem i sposobem mówienia.
- Nie nazywaj mnie Ali. Żadnych zdrobnień, jeśli łaska - oznajmiła
stanowczo. - Viktor nie ma pojęcia, że bywałam w tym domu. Nie wie również
o naszym romansie i chcę, żeby tak pozostało.
- Chyba żartujesz! Z pewnością powiedziałaś mu, co nas łączyło, gdy
okazało się, że będę waszym klientem. Rozumiem to.
- Nie. Zatrzymałam to dla siebie.
- Dlaczego?
- Bo chcę o tobie zapomnieć, James.
- To przykra uwaga.
- Zapewne pamiętasz, że cztery lata temu ja również usłyszałam od ciebie
kilka przykrych słów - odparła chłodno, a James niespodziewanie się
zarumienił.
R S
- 30 -
- Próbowałem ci wyjaśnić...
- Nie wracajmy do tego. To już przebrzmiała sprawa. Po co analizować
przeszłość?
- Czemu tak ci zależy, żeby twój szef się o nas nie dowiedział? - Obrzucił
ją bystrym spojrzeniem. - Romansujecie, tak? Masz wobec niego jakieś plany?
Pewnie dlatego wolisz ukryć przed nim swoją przeszłość. Chyba nie udawałaś
dziewicy, kiedy się poznaliście, co?
- Nie pleć bzdur! Nic nas nie łączy.
- Zmieniłaś się, i to bardzo - powiedział z namysłem. - Dawniej byłaś...
- Naiwna? Bardziej podatna na wpływy? A może uważałeś mnie za
kompletną idiotkę?
- Stałaś się twarda i nieustępliwa.
- Życie nauczyło mnie walczyć o swoje - odparła z goryczą, chociaż
zdawała sobie sprawę, że niepotrzebnie tak się irytuje. Przeszłość należało
zostawić w spokoju, ponieważ i tak już jej nie możemy zmienić.
- Skoro tak ci na tym zależy, będę trzymać język za zębami, chociaż
moim zdanie to śmieszne. I tak prędzej czy później facet się zorientuje, co jest
grane.
- Skąd ta pewność?
- Sama się zdradzisz. Przecież znasz ten dom. Nie będziesz w stanie
kontrolować wszystkich swoich zachowań.
- Przynajmniej się postaram. - Umilkła na chwilę. - Kiedy twój ojciec...
- Umarł kilka miesięcy po twoim wyjeździe.
- Bardzo mi przykro.
- Tęsknił za tobą.
- Mnie również go brakowało. - Alicja poczuła, że ma ściśnięte gardło.
Pisała do Henry'ego, ale po kilku miesiącach przestał odpowiadać na listy, więc
uznała, że o niej zapomniał. Sumienie nie dawało jej spokoju, lecz nie mogła mu
R S
- 31 -
szczerze wyjaśnić, dlaczego postanowiła wyjechać; codziennie wizyty w pałacu
i wspólna praca także nie wchodziły w grę.
Wstała i zamierzała wyjść, gdy z korytarza dobiegł odgłos kroków i drzwi
się otworzyły. Jen wpuściła do kuchni Viktora, który stanął na progu, zmrużył
oczy i utkwił wzrok w parze stojącej przy stole. Podszedł bliżej i podał rękę
Jamesowi.
- Viktor Temple. Widzę, że poznał pan już moją asystentkę.
- Tak. Alicja... Mogę zwracać się do pani po imieniu, prawda? Wpadliśmy
na siebie w sieni. Jen, czy możesz podać herbatę w salonie?
Dziewczyna wymamrotała coś niezrozumiale. Chyba była wściekła, że
chlebodawca odrywa ją od sprzątania.
Gdy już wszyscy rozsiedli się wygodnie, Alicja zamilkła, udając, że
przysłuchuje się rozmowie obu panów. Przyglądała im się uważnie. Przed laty
James był dla niej prawdziwym ideałem: przystojny, czarujący, inteligentny,
błyskotliwy. Przy Viktorze sprawiał jednak wrażenie bezbarwnego i
pospolitego.
- Wystrój pałacowych wnętrz nie zmienił się od... - James z uśmiechem
założył nogę na nogę i spojrzał na Alicję, która odwróciła wzrok. - Od dawna
nie wprowadzamy tu żadnych zmian. We wschodnim skrzydle znajduje się
niewielka galeria sztuki, gdzie mam kilka płócien impresjonistów oraz dość
bogatą kolekcję sztuki współczesnej. Potem was oprowadzę i wszystko pokażę.
Co chcecie zobaczyć? - Pochylił się w stronę Viktora, ale patrzył na Alicję.
Milczała uparcie, gdy kontynuowali rzeczową dyskusję. Pochyliła głowę,
jakby uważnie się przysłuchiwała, lecz myślami uparcie wracała do przeszłości,
wspominając czas, kiedy była z Jamesem. Łudziła się, że jest kochana i
pożądana, budowała zamki na piasku. Tamto uczucie wygasło przed laty, ale
pozostała bolesna świadomość, że w ostatecznym rachunku została odtrącona.
W drzwiach salonu pojawiła się Jen. Popychała przed sobą zabytkowy
barek na kółkach z zastawą do herbaty. Srebrny dzbanek nie pasował do
R S
- 32 -
filiżanek z porcelany i fajansowego dzbanuszka na mleko. Na talerzyku
piętrzyły się herbatniki. Jen bez pośpiechu przestawiła wszystko na stół.
- Dziękuję, moja droga - powiedział z naciskiem James, bo najwyraźniej
nie zamierzała odejść. - Będę czynić honory domu, zgoda?
Alicja zaniepokoiła się, gdy do jej filiżanki wsypał bez pytania dwie
łyżeczki cukru. Czyżby zapamiętał, że lubiła słodką herbatę? Miała nadzieję, że
Viktor tego nie zauważył.
- Powinniście zwiedzić miasteczko - usłyszała głos Jamesa. - Może jutro?
Ma specyficzny urok.
- Dobry pomysł - odparł Viktor. - Alicja stąd pochodzi, więc mamy
ułatwione zadanie.
- Owszem, to moje rodzinne strony - wtrąciła zduszonym głosem i
poczuła, że się rumieni.
- Naprawdę? - spytał James, unosząc wysoko brwi i udając zdziwionego. -
Szkoda, że dawniej się nie spotkaliśmy.
Viktor przyglądał im się podejrzliwie, jakby przeczuwał jakiś podstęp z
ich strony.
- Jak mogło dojść do spotkania, skoro obracaliśmy się w odmiennych
sferach? Pan jest arystokratą - odparła chłodno, chcąc mu dać do zrozumienia,
że popełnia błąd, próbując się z nią bawić w kotka i myszkę. Jak wcześniej
zauważył, przez tych kilka lat bardzo się zmieniła i wewnętrznie okrzepła. Nie
była już naiwną panienką, z którą mógł robić wszystko, co mu się żywnie
podobało.
- Naturalnie - przytaknął z przesadną skwapliwością. - Rzadko tu
przyjeżdżam i właściwie zawsze tak było: szkoła z internatem, potem
uniwersytet... - Wrócili do rozmowy na temat pałacu i zamierzeń Jamesa.
Pragnął przekształcić wiekowy budynek w luksusowy hotel i ośrodek
wypoczynkowy. - Udostępnię posiadłość szerokiej publiczności. Zasnuty
pajęczynami zabytek nie przynosi dochodów. Planuję wybudowanie basenu i...
R S
- 33 -
- Gdzie? W ogrodach Highfield House? - spytała drwiąco Alicja. Nie
zwracała uwagi na karcące spojrzenia Viktora. - Konserwator zabytków nie
wyrazi na to zgody.
- Zapewne - odparł ponuro James. - A szkoda!
Od łyczka do rzemyczka, pomyślała ze złością. Chętnie zorganizowałby
dyskotekę i nocny klub, żeby przyciągnąć młodzież. Henry w grobie się
przewraca, jeśli słyszy te bzdury! Zawsze powtarzał, że ten dom jest dla niego
za duży, ale daje cudowne poczucie odizolowania i jest oazą spokoju. A teraz
zubożały spadkobierca zamierza przekształcić zabytkowy pałac w wesołe
miasteczko.
James powtórnie zaproponował, że po południu oprowadzi ich po całym
pałacu. Prawdopodobnie próbował się odegrać na Alicji za moralny szantaż i
kilka nieprzyjemnych uwag, ona zaś czuła się coraz bardziej nieswojo. Męczyło
ją to udawanie, ta dziwaczna gra pozorów.
Pomyślała ponuro, że znalazła się w pułapce, i to w dodatku z własnej
woli.
Zgodnie z jej przewidywaniami zwiedzanie pałacu było prawdziwą
udręką. James zmusił ją, by zachwycała się wszystkim - począwszy od
renesansowych gobelinów, a skończywszy na gustownie dobranych
współczesnych tapetach. Wypytywał uprzejmie, gdzie dawniej mieszkała i
często powtarzał, że świat jest mały. Po dwóch godzinach miała ochotę
odwrócić się na pięcie i opuścić ten dom, nawet gdyby to miało oznaczać utratę
pracy. Gdy wrócili do salonu, postanowiła odwdzięczyć się Jamesowi za te
złośliwości.
- Przedstawi nas pan swojej żonie? Nie pamiętam, czy pan o niej
wspomniał, ale sądzę...
- Byłem żonaty, ale to przeszłość - mruknął James i okropnie się
zaczerwienił.
R S
- 34 -
Alicja udała, że tego nie widzi i zmieniła temat, lecz znowu przypomniała
sobie przykrą rozmowę sprzed czterech lat. Ciekawe, kogo poślubił. Młodziutką
absolwentkę szkoły dla wysoko urodzonych panien, która wspaniale jeździła
konno i znała tajniki salonowej konwersacji? Te rozważania sprawiły jej
przykrość. Niepotrzebnie poruszyła drażliwy temat, bo dokuczyła wprawdzie
Jamesowi, lecz zarazem przywołała złe wspomnienia.
James stał się nagle skłonny do zwierzeń i dodał:
- Moje małżeństwo okazało się wielką pomyłką. - Wybuchnął gorzkim
śmiechem. Alicja zerknęła na Viktora, który słuchał z kamienną twarzą. - Gdy
podpisywaliśmy kontrakt małżeński, wydawało się, że to idealny związek -
ciągnął James, uważnie obserwując Alicję. - Samo życie uczy, co jest dla nas
dobre, a co nie, prawda?
- Mogę porozmawiać na osobności z moją sekretarką? - wtrącił Viktor,
ale James ciągnął swoją opowieść.
- Oboje marzyliśmy, żeby się wreszcie rozstać, ale rozwód był bolesnym
przeżyciem. Teraz zostawię was samych. - Ukłonił się lekko. - Kolację
podajemy o ósmej w dużej jadalni.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, Viktor popatrzył na Alicję i
zdecydowanym gestem wsunął ręce w kieszenie spodni.
- Zechcesz mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?
- Nie mam pojęcia, o co panu chodzi - odparła, patrząc mu prosto w oczy.
- Na wypadek - zaczął głosem łagodnym i cichym, a zarazem
przerażającym jak najgłośniejszy wrzask - gdyby umknęło to twojej uwagi,
czuję się w obowiązku przypomnieć, że James Claydon jest naszym klientem.
Twoje zachowanie uważam za karygodne i nieprofesjonalne.
- Przepraszam. - Dumnie uniosła głowę i spojrzała na niego wyzywająco.
Gdy podszedł do niej, ogarnięta strachem przez chwilę miała wrażenie, że jest w
środku dżungli i stoi nie uzbrojona oko w oko z głodnym tygrysem.
- Powinienem natychmiast cię zwolnić.
R S
- 35 -
- Dlaczego zatem pan tego nie robi? - odcięła się. Na policzkach miała
ciemne rumieńce. Przestała się nagle przejmować konsekwencjami swego
postępowania. Viktor nie miał pojęcia, jak bardzo przygnębiły ją wspomnienia z
przeszłości. Nie zdawał sobie sprawy, co się z nią dzieje. Instynktownie broniła
się przed cierpieniem, ale on nie miał o tym pojęcia.
Przed chwilą ze złośliwą satysfakcją słuchała o idealnej kandydatce na
żonę. Pani Claydon pochodziła z dobrej rodziny i miała wspaniałych przodków,
a mimo to okazała się zołzą i paskudną wiedźmą. Czy James wyciągnął z tego
odpowiednie wnioski? Gdyby przed laty okazał większą przenikliwość i miał
trochę oleju w głowie, nie skrzywdziłby dziewczyny zakochanej w nim do
szaleństwa.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą - odpowiedział wymijająco
na jej pytanie i dodał z ponurą miną: - Nie przeciągaj struny. Moja cierpliwość
ma swoje granice. Proszę, żebyś wieczorem zachowywała się jak należy. Jeśli
musisz się odzywać, twoje wypowiedzi powinny dotyczyć wyłącznie pracy.
Przyjechaliśmy tu, by załatwić konkretną sprawę.
- Oczywiście - odparła skruszona, bezradnie popatrzyła mu w oczy, a
potem spuściła wzrok.
- Masz tobie! Co to znaczy? Chyba się we mnie nie zadurzyłaś, co? -
Dotknął łagodnie jej policzka i brody. Gest był tak czuły i osobisty, że zabrakło
jej tchu.
- Nie śmiałabym - szepnęła, a Viktor uśmiechnął się do niej ciepło.
- I dobrze. - Opuścił rękę i podszedł do drzwi. - Do zobaczenia przy
kolacji.
Gdy spotkali się w jadalni, milczała, wtrącając od czasu do czasu
uprzejme uwagi. Dania były wyjątkowo smaczne, Jen okazała się zdolną
kucharką. Obfity posiłek ciągnął się w nieskończoność. Alicja odetchnęła z
ulgą, gdy wstali od stołu. Pożegnała szybko obu panów, wróciła do sypialni i
zamknęła drzwi na klucz. Nie ufała Jamesowi. Ilekroć podnosiła oczy znad
R S
- 36 -
talerza, napotykała przenikliwe spojrzenie byłego kochanka. Co mu chodziło po
głowie? Może liczył, że odmieniona Alicja okaże się zbawiennym balsamem dla
jego zranionego serca? Jako kawaler z odzysku mógłby otworzyć przed nią
stęsknione ramiona. Co gorsza, miała wobec niego dług wdzięczności, bo
zgodził się nie wspominać Viktorowi o dawnym romansie. A może zażąda
dowodu wdzięczności?
Czy miała prawo osądzać go tak surowo? A jeśli się zmienił? Czas
pokaże. Tak czy inaczej, kiedy byli parą, traktował kobiety jak zabawki
stworzone wyłącznie dla jego przyjemności. Przyznała mimo woli, że w
porównaniu z Jamesem Viktor zachowuje się wobec kobiet przyzwoicie, bo
przynajmniej nie mami ich zwodniczą czułością.
Nie powinna o tym myśleć... Wystarczył moment nieuwagi, żeby
powróciło wspomnienie łagodnego gestu i miłego dotknięcia silnej dłoni na
zarumienionym policzku. Dość tego! Chyba jej odbiło! Trzeba otrząsnąć się z
tych głupich myśli.
Następnego ranka, ubrana w kostium bardzo podobny do tego, w którym
odbyła podróż, zeszła do kuchni i dowiedziała się, że James wyjechał już do
Warwick, aby załatwić kilka pilnych spraw. Powitał ją Viktor. Z salonu
dobiegały odgłosy krzątaniny Jen.
- Kolejny mundurek? W takim stroju chcesz zwiedzać miasteczko? -
zdziwił się.
- Nie zabrałam innych ubrań - odparła, siadając przy kuchennym stole.
Nalała sobie kawy i spojrzała na Viktora, który w prostych spodniach i swetrze
wydawał się jeszcze bardziej pociągający niż w garniturze. Niespodziewanie
zapomniała, że ma przed sobą szefa i ujrzała zabójczo przystojnego mężczyznę.
Skąd ta nagła zmiana w jej sposobie patrzenia? Czy postrzegała go inaczej, bo
znaleźli się w nowym otoczeniu? A może błędnie go zaszufladkowała i teraz nie
była w stanie przyczepić mu nowej etykietki?
R S
- 37 -
Milczała, udając, że delektuje się kawą, ale odmówiła, gdy Jen
zaproponowała jej solidne angielskie śniadanie
- Włożyłaś buty na wysokich obcasach? Zamierzasz w nich chodzić po
mieście?
Zakłopotana Alicja wierciła się na krześle. Nie przewidziała takiej
sytuacji. Wrzuciła do walizki ulubione rzeczy, które dodawały jej pewności
siebie. Podróż z Viktorem, spotkanie z Jamesem i przykre wspomnienia z
przeszłości sprawiły, że niemal zapomniała, jaki jest cel tej wyprawy.
- Obawiam się, że...
- Nie masz innych - dokończył za nią. Rozparł się na krześle i obrzucił ją
taksującym spojrzeniem. - Powinnaś się przebrać.
- Wykluczone! To praktyczny strój.
- Owszem, w biurze.
- Znam tu kilka dobrych sklepów z ciuchami i butami - powiedziała Jen,
włączając się do rozmowy jak stara znajoma, gotowa doradzić w trudnej
sytuacji. - Ubierze się pani od stóp do głów. - Obrzuciła Alicję krytycznym
spojrzeniem. - Szef ma rację. W tych butach po godzinie spuchną pani nogi.
Alicja najchętniej udusiłaby smarkulę. Na co ona sobie pozwala!
- Nie widzę powodu, żeby trwonić pieniądze na nowy strój, skoro
jedziemy do miasteczka tylko na parę godzin.
- Nowy strój! To mi się podoba. - Viktor wstał. - Kupimy ci wygodne
ciuchy... i wieczorową kreację.
Nie mogę pozwolić, żebyś na proszonej kolacji wystąpiła w kostiumie.
Alicja zamilkła. Nie warto było z nim dyskutować, bo już podjął decyzję.
Poza tym bała się, że Jen, która wyraźnie szukała pretekstu, by odwlec
sprzątanie, zacznie rozmowę o makijażu. Viktor zaproponowałby pewnie kupno
nowej szminki, tuszu do rzęs i cieni do powiek. Lepiej nie wywoływać wilka z
lasu.
Po kilku minutach wsiedli do auta. Viktor uruchomił silnik.
R S
- 38 -
- Którędy do centrum? - zapytał. Natychmiast wskazała mu drogę. Po
chwili dodał: - Muszę cię pochwalić.
- Za co?
- Znów jesteś wzorową asystentką.
- Dziękuję - odparła i utkwiła wzrok w przedniej szybie. Ten krótki
wyjazd obfitował w niezwykłe zdarzenia. Teraz na przykład jechała z Viktorem
Temple do miasteczka, bo postanowił jej kupić buty i ubrania! Czy los ma w
zanadrzu więcej takich niespodzianek?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Główna ulica rodzinnego miasteczka Alicji przez ostatnie cztery lata
niewiele się zmieniła. Viktor zostawił czarnego jaguara na parkingu i dalej
ruszyli piechotą. Miała wrażenie, że czas się cofnął, a jej samej ubyło lat.
Poczuła się znów jak nastolatka wysłana przez matkę po sprawunki.
Uśmiechnięta i wzruszona stukała obcasami eleganckich czółenek, co chwila
przyspieszając kroku, żeby nadążyć za Viktorem. Przyglądał się wszystkiemu
bystrym okiem znawcy. Nagle przystanął i powiedział:
- Ułóżmy rozsądny plan dnia. Najpierw solidne śniadanie. Nic przecież
nie jadłaś. Jest tu miły bar albo kafeteria? Zaspokoisz głód, a przy okazji
opowiesz mi kilka ciekawostek.
Alicja zapięła starannie żakiet, zbyt lekki jak na tę porę roku. Eleganckie
buty zdecydowanie nie nadawały się do włóczęgi po mieście.
- Za rogiem był dawniej przytulny lokalik - odparła.
Wkrótce usiedli przy stoliku w uroczej kafeterii. Viktor zamówił kawę dla
siebie i jajecznicę z grzankami dla Alicji, która nawet nie próbowała
protestować. Gdy się uparł, nie było na niego sposobu. Jadła powoli, małymi
kęsami. Viktor obserwował ją podejrzliwie.
R S
- 39 -
- Przyglądasz się każdemu kęsowi z taką nieufnością, jakbyś sądziła, że
dosypałem trucizny do jajecznicy. Mam nadzieję, że nie należysz do kobiet,
które nieustannie się odchudzają.
Bez pośpiechu otarła usta serwetką i odparła chłodno:
- Nie stosuję żadnej diety, ale uważam, że w czasie posiłku pośpiech jest
niewskazany.
- Mało jesz, co?
- Samotne kobiety nie przywiązują większej wagi do tego, czym
zaspokajają głód. Nie jestem wyjątkiem.
- Co myślisz o naszym zleceniodawcy? - zapytał niespodziewanie.
- Dlaczego pan mnie o to pyta?
Czyżby nabrał jakichś podejrzeń? Był spostrzegawczy i szybko kojarzył
fakty. Skoro ona zorientowała się, że James dziwnie na nią patrzy, Viktor też
musiał to zauważyć.
- Zwykła ciekawość.
- Miły człowiek - powiedziała ostrożnie.
- Zbywasz mnie ogólnikami.
- Nie sądzę, żeby odpowiadała mu rola pana na włościach rezydującego
na stałe w pałacu, chociaż taka osoba stanowiłaby dodatkową atrakcję dla
turystów zwiedzających posiadłość. Jakie wrażenie zrobił na panu? - odbiła
piłeczkę.
- Miły człowiek - odparł całkiem poważnie. - Takie sprawia wrażenie.
Podejrzewam, że chętnie manipuluje innymi.
- Wszyscy tak robimy.
- Do pewnego stopnia - przyznał. - Najważniejszym życiowym celem
Claydona jest szukanie przyjemności, a z tego wniosek, że potrzeby innych są
dla niego drugorzędne.
Przed laty oburzyłaby się, słysząc tę charakterystykę, i walczyłaby do
upadłego o dobre imię Jamesa. Wtedy, olśniona jego powierzchownym urokiem,
R S
- 40 -
straciła ostrość widzenia i nie zdawała sobie sprawy, że poza drogimi
bombonierkami ten facet niewiele ma jej do zaoferowania. Przypominał
kolorowe pudła leżące pod choinkami ustawianymi w sklepach: efektowne
opakowanie, a w środku - pustka.
- Trudno mi wyrokować w tej sprawie - odparła, starannie mieszając
kawę.
- Jestem pewien, że zawiódł nadzieje pokładane w nim przez ojca.
- Wolałabym nie wypowiadać się na ten temat - odparła zniecierpliwiona.
- Dlaczego?
- Ponieważ... - Nie przychodziły jej do głowy żadne rozsądne argumenty.
Najchętniej przyznałaby mu rację, ale wówczas musiałaby także przyjąć do
wiadomości, że zmarnowała sobie życie przez własną głupotę i nieumiejętność
logicznego myślenia.
- Ponieważ jesteś innego zdania? - dokończył, mierząc ją badawczym
spojrzeniem.
- Za mało wiem o tym człowieku, żeby się wypowiadać na temat jego
charakteru. Poza tym, jak pan ciągle podkreśla, to nasz klient - odparła bez
przekonania.
- I dlatego powinniśmy precyzyjnie określić, z kim mamy do czynienia,
bo takie informacje przydadzą się nam, gdy będziemy planować kampanię
reklamową. Z tego, co od niego usłyszałem, wynika, że w Londynie wiedzie
żywot typowego playboya. Zapewne po ślubie nie zmienił obyczajów, bo nie
liczy się z innymi ludźmi. Ostatecznie jego żona nie bez powodu zdecydowała
się na rozwód. Szkoda mi kobiet, które się z nim wiążą.
- Dlaczego? - zapytała. Czyżby w jego wypowiedzi krył się jakiś
podtekst?
- To egoista, a zatem nie zważa pewnie na ich potrzeby.
- Zna go pan zaledwie kilka dni, chyba trochę za wcześnie na wyciąganie
wniosków.
R S
- 41 -
- Liczy się pierwsze wrażenie. - Dopił kawę i wstał. Alicja także się
podniosła. Wydawał się urażony, ale nie miała pojęcia, o co mu chodzi, doszła
zatem do wniosku, że jest po prostu przeczulona i ma jakieś omamy. Nic
dziwnego, skoro znalazła się w bardzo trudnej sytuacji i od wielu dni żyła w
stresie.
- Proponuję, żebyśmy kupili ci teraz wygodne ubranie - zaproponował po
wyjściu z kawiarni. - A może trzymasz jednak w walizce jakieś spodnie, tylko
nie chcesz się do tego przyznać? Potrzebna ci będzie wieczorowa kreacja.
Wieczorem przyjadą MacKenzie i Bird. Zjemy razem kolację, a potem
omówimy wszystkie szczegóły. Trzeba ustalić, czego oczekuje nasz
zleceniodawca.
- Jeśli pan sobie życzy, sama kupię, co trzeba, a pan niech załatwi swoje
sprawy. Spotkamy się przed sklepem za godzinę, czyli o wpół do dwunastej.
- Nie życzę sobie, moja droga. Chętnie pomogę ci dokonać wyboru -
odparł natychmiast.
- Nie ma takiej potrzeby - zareagowała szybko Alicja. Chyba zbyt
szybko...
- Przeciwnie. - Wziął ją pod rękę i pociągnął za sobą, jakby się obawiał,
że mu ucieknie. Weszli do eleganckiego sklepu z konfekcją, gdzie miały swoje
stoiska renomowane firmy. Ruszył prosto do działu z odzieżą sportową. Gdy
stanęli przy ladzie, zmierzył Alicję taksującym spojrzeniem.
- Doskonale. Najpierw dżinsy. Jaki rozmiar nosisz?
- Niech pan się nie wygłupia.
- Szczerze mówiąc, doskonale się bawię.
- Zauważyłam - powiedziała lodowatym tonem. Obawiała się, że zaraz
każe jej przymierzyć spodnie, obrócić się kilka razy i zrobić parę kroków, by
sprawdzić, jak leżą. Viktor wskazał dżinsy swojej ulubionej firmy.
- Włóż je i pokaż mi się zaraz. Nie ufam ci. Weźmiesz pierwsze z brzegu,
a potem będziesz marudzić, że źle się w nich czujesz. Pewnie chciałabyś jak
R S
- 42 -
najszybciej stąd wyjść. - Uśmiechnął się chytrze. Alicja poczuła dziwną
błogość, chociaż była na niego wściekła.
Przymierzyła sześć par dżinsów różnych marek. Musiała paradować przed
nim jak modelka na wybiegu. W końcu zdecydowała się na pierwsze i obiecała
sobie, że nie zgodzi się po raz drugi na takie upokorzenie. Przy kasie czekało ją
kolejne zaskoczenie, bo Viktor wyciągnął portfel.
- Wykluczone! - rzuciła ostro.
- Nie bądź śmieszna. Robimy zakupy na koszt firmy. - Nim zebrała myśli,
wręczył kasjerce kartę kredytową i podpisał wydruk.
Poszli do stoiska ze strojami wieczorowymi. Alicja ukradkiem zerkała na
przepiękne stroje. Wszystkie były dla niej nieodpowiednie, zbyt śmiałe. Nie
odważyłaby się nawet włożyć żadnej z tych seksownych kreacji. Viktor wskazał
kolejno pięć wzorów, lecz raz po raz kręciła głową.
- A ta ci się nie podoba? - rzucił zniecierpliwiony.
- Jest zbyt czerwona - stwierdziła, odwracając wzrok. Jeśli będzie nalegał,
doda stanowczym tonem, że czerwień do niej nie pasuje. A zresztą, ta kiecka
jest za krótka, zbyt obcisła i przesadnie wydekoltowana. Zbyt seksy.
- Co ty wygadujesz? - odparł napastliwie. - Równie dobrze można by
powiedzieć, że kostium, który wczoraj miałaś na sobie, jest nadmiernie
granatowy. Przecież to absurd!
- Powinnam tu przyjść sama - mruknęła ponuro Alicja.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie!
- Źle się czuję w czerwieni. Ten kolor do mnie nie pasuje. - Nie mogła
sobie przypomnieć, by kiedykolwiek nosiła czerwone ubrania. Jej podeszły
wiek, a mianowicie trzydziestka z okładem, wykluczał tego typu eksperymenty.
- Najpierw przymierz, a potem będziemy dyskutować. Zgoda?
Zdawała sobie sprawę, że ten drań robi to umyślnie. Dokuczał jej, chciał
ją sprowokować do wybuchu złości. Miałby wtedy świetną zabawę...
R S
- 43 -
- Nie powinnam nosić takich rzeczy. - Zmierzyła nieufnym spojrzeniem
czerwoną sukienkę i aż się wzdrygnęła.
- Czemu?
- Ponieważ nie byłabym sobą! Czy pan tego nie rozumie?
- Bzdura. - Zdjął z wieszaka sukienkę, wręczył ją Alicji i zawlókł
dziewczynę do przymierzalni.
Z ponurą miną zatrzasnęła drzwi i zaczęła się rozbierać, nie patrząc w
lustro. Pewnie zastosowano tu rozmaite sztuczki, żeby klientki wyglądały
ładniej niż w rzeczywistości. Obiecała sobie, że nie da się nabrać. Doskonale
znała minusy własnej figury: patykowate nogi, żadnych krągłości, brak biustu.
Włożyła czerwoną sukienkę i krytycznym okiem popatrzyła na swoje
odbicie. Była przygotowana na najgorsze, ale spotkało ją przyjemne
rozczarowanie. Wyglądała... ładnie. Upewniła się, zerkając raz i drugi; obejrzała
się z boku i z tyłu. Sukienka leżała idealnie. Alicja uznała, że dobrze się w niej
prezentuje, bo czerwień harmonizowała pięknie z wakacyjną opalenizną, która,
niestety, trochę już zbladła. Kreacja z bawełnianej dzianiny miała poza tym
świetny fason: dopasowany karczek, lekko rozszerzana spódniczka sięgająca do
połowy ud, spory dekolt i długie, wąskie rękawy, dzięki którym Alicja nie czuła
się przesadnie obnażona.
Zdjęła sukienkę, wskoczyła w kostium, który nagle wydał jej się okropnie
nietwarzowy, i po wyjściu z przymierzami niechętnie oznajmiła Viktorowi, że
kupuje czerwoną kreację.
- Skoro zakupy szczęśliwie mamy za sobą, zapraszam cię na małą
przejażdżkę - oznajmił, gdy wsiedli do jaguara. - W tych butach daleko nie
zajdziesz.
Dotarli aż do Warwick i objechali imponujące zamczysko. Potem ruszyli
do Stratfordu, który zza szyb wyglądał niemal sielsko. Nie wysiadali z ciepłego
auta, bo na zewnątrz zrobiło się chłodno. Alicja ożywiła się i z radością
R S
- 44 -
wskazywała znajome miejsca. W dzieciństwie często bywała tu z matką, wielką
miłośniczką sztuk Szekspira, która pragnęła zarazić córkę swoją pasją.
- Bardzo lubiłam tu przyjeżdżać - szepnęła rozmarzona. Ogarnięta nagłą
potrzebą zwierzeń opowiedziała Viktorowi o tamtych wyprawach. Na koniec
westchnęła głęboko. - Miałam dziesięć lat, więc przedstawienia teatralne były
dla mnie trochę nużące. Czasami nie rozumiałam, o co w nich chodzi.
- Chcesz powiedzieć, że jako mała dziewczynka śledziłaś losy króla Leara
i Hamleta?
- Bez przesady! - zawołała Alicja, wybuchając śmiechem. - Mama nie
była sadystką i zdawała sobie sprawę, że nie wolno popadać w przesadę, bo to
przynosi więcej szkód niż pożytku. Zwykle wybierała komedie, a po
przedstawieniu zabierała mnie na lody. Żyłyśmy bardzo skromnie, ale to były
cudowne lata.
Zrobiło się późno, a wycieczka trwała dłużej, niż planowali.
- Jesteś głodna? - zapytał Viktor, gdy opuścili Stratford, miasto Szekspira.
- Okropnie!
- Gdy jechaliśmy w tamtą stronę, zauważyłem przy drodze uroczą
knajpkę. Może wpadniemy tam na obiad?
- Doskonały pomysł. - Uradowana spojrzała z wdzięcznością na Viktora,
który także odwrócił głowę. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Pierwsza
spuściła wzrok, okropnie zirytowana, bo znów dała się podejść.
Podczas wspólnych zakupów była okropnie skrępowana, ale potem trochę
się odprężyła. Można by pomyśleć, że odbywa uroczą wycieczkę w
towarzystwie najlepszego przyjaciela. Viktor okazał się znakomitym
kompanem, ale... Nie potrafiła go rozszyfrować, bo zmieniał się jak kameleon.
Powtarzała sobie, że trzeba mieć się na baczności. Jeśli mu na tym zależało,
potrafił być czarujący. Postanowiła skorzystać z jego rady i odzywać się jak
najrzadziej. Miała do siebie pretensję, że była wobec niego taka wylewna. Od tej
chwili będą rozmawiać wyłącznie o pracy.
R S
- 45 -
Gdy po obiedzie w przytulnej restauracji wsiedli znowu do auta, Viktor
zapytał, gdzie dawniej mieszkała. Alicja wskazała ręką na wschód.
- To niezbyt malownicza dzielnica. Naprawdę nic szczególnego:
szeregowe domy, przeciętni mieszkańcy.
- Może tam pojedziemy? Chcesz zobaczyć swój rodzinny dom?
- Chętnie.
- Przed nami całe popołudnie. Nie ma sensu tak wcześnie wracać do
Highfield House, a na jakąś dalszą wyprawę jest trochę za późno. Przejechałaś
taki kawał drogi, więc chyba wypadałoby rzucić okiem na rodzinne gniazdo.
- Nie jestem pewna... - zaczęła z wahaniem. - A właściwie, czemu nie? -
Znowu umilkła.
Trochę błądzili, jako że po czteroletniej nieobecności wspomnienia Alicji
nieco się zatarły i wszystkie uliczki wydały jej się niemal identyczne. W końcu
trafili pod właściwy adres i zaparkowali przed wąskim domkiem. Od ulicy był
niewielki ogródek z pięknie utrzymanym trawnikiem i barwnymi kwiatowymi
rabatkami.
- Front jest odmalowany! - powiedziała z radością Alicja. Była
wzruszona, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, żeby wyrazić swoje
odczucia.
- Ja długo tu mieszkałaś? - zapytał łagodnym tonem Viktor.
- Od urodzenia. Nie szukałyśmy innego mieszkania, nie było takiej
potrzeby. Po śmierci ojca przez długie lata ten domek wystarczał mnie i mamie.
Ona zresztą... żyła wspomnieniami. Gdy podrosłam, często namawiałam ją,
żeby się przeprowadziła i zaczęła nowe życie, ale twierdziła, że to nie dla niej.
- Na pewno byłaś dla niej prawdziwą podporą.
- Często powtarzała, że ma ze mną krzyż pański, ale opiekowałam się nią,
jak umiałam najlepiej.
Długo milczeli, patrząc na niewielki budynek. Alicja zastanawiała się, kto
w nim mieszka. Ciekawe, co by powiedziała matka, gdyby ją teraz zobaczyła.
R S
- 46 -
Szybko zamrugała powiekami, by się nie rozpłakać. Jej szef z pewnością nie
byłby zadowolony, gdyby musiał uspokajać szlochającą asystentkę.
- Chcesz wejść do środka? - usłyszała nagle jego głos. - Jestem pewny, że
nowi właściciele nie będą mieli nic przeciwko temu, jeżeli wyjaśnimy, o co
chodzi.
- Nie, nie. - Zdobyła się na wymuszony uśmiech.
- Pamiętam dobrze nasze mieszkanie. Nie muszę ożywiać wspomnień. -
Sięgnęła do torby po chusteczkę i otarła łzę spływającą po policzku. - Robi się
późno - powiedziała z udawanym ożywieniem. - Możemy wracać?
- Nie ma w okolicy innych miejsc, które chciałabyś odwiedzić?
Doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Zakładał, że mieszkanie
wyimaginowanego kochanka znajduje się w najbliższym sąsiedztwie. Gdy
pokręciła głową, bez słowa uruchomił silnik. W drodze powrotnej starannie
unikał osobistych wątków. Rozmawiali wyłącznie o pracy. Alicja była mu za to
wdzięczna. Kiedy dotarli do Highfield House, okazało się, że James jeszcze nie
wrócił do domu, więc od razu poweselała.
Czekała ich dzisiaj robocza kolacja. David MacKenzie i Derek Bird,
którzy mieli się zjawić wieczorem w Highfield House, byli zastępcami Viktora.
Pierwszy z nich pełnił funkcję dyrektora kreatywnego, drugi zajmował się
finansami. Alicja miała nadzieję, że gdy będą negocjować kontrakt z Jamesem,
jej rola ograniczy się do robienia notatek. Wolała, żeby tego wieczoru nie
zwracali na nią uwagi.
Wzięła odprężającą kąpiel, umyła i wysuszyła włosy, zrobiła lekki
makijaż. Włożyła czerwoną sukienkę i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze.
Ujrzała siebie zmienioną nie do poznania.
Gdy weszła do salonu, siedziało tam już czterech mężczyzn, którzy na jej
widok zaniemówili z wrażenia.
- O Boże! - zawołał David, który opamiętał się jako pierwszy. - Nie do
wiary! Chyba śnię! Nie jesteś naszą małą Alicją Carter, prawda?
R S
- 47 -
- Skądże! Nie mam nic wspólnego z waszą małą Alicją Carter - odparła
żartobliwie. - Cześć, David. - Zerknęła ukradkiem na Viktora stojącego przy
drzwiach balkonowych. Opierał się plecami o framugę, a w ręku trzymał
kieliszek. Gapił się na nią tak uporczywie, że miała ochotę podejść i wymierzyć
mu siarczysty policzek.
- Ślicznie wyglądasz, moja droga. Rozkwitasz w oczach - oznajmił
przyjaźnie Derek i podszedł bliżej.
Alicja uśmiechnęła się do sympatycznych dyrektorów. Obaj byli po
czterdziestce, uwielbiali swoje rodziny, zawsze traktowali ją jak równą sobie i
często pytali o zdanie, gdy nie mogli podjąć ostatecznej decyzji.
- Jak egzotyczny kwiat? - odparła z udawaną powagą.
- Z ust mi to wyjęłaś! - zawołał David. - Świetne hasło reklamowe!
Przepowiadam ci wspaniałą karierę w naszej branży, o ile nie trafiłaś na szefa,
który jest nieprzewidywalny i miewa humory.
- Licz się ze słowami, kolego - zawołał Viktor z głębi salonu. - Alicja na
pewno przyzna mi rację, jeśli powiem, że te wady są mi najzupełniej obce.
- Ale na wypadek gdyby lubiła szalone zmiany, kaprysy i niespodzianki -
wtrącił James, podchodząc bliżej i podając jej wysoki kieliszek napełniony
szampanem - oświadczam, że gotów jestem codziennie ją czymś zaskakiwać.
Wkrótce przestali dowcipkować i zaczęli rozmawiać o interesach. Alicja
odstawiła kieliszek i pilnie notowała, ale wciąż czuła na sobie badawcze
spojrzenie Jamesa. Unikała jego wzroku i prawie się nie odzywała.
Po smacznej i obfitej kolacji James zaproponował, żeby przeszli do jego
gabinetu i tam kontynuowali negocjacje. Panowie ruszyli przodem, natomiast
Alicja wróciła do salonu, by zabrać zapomniane notatki.
- Cudnie wyglądasz, Ali - usłyszała nieco bełkotliwy głos Jamesa.
Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia.
- Za dużo wypiłeś - rzuciła lodowatym tonem i odsunęła jego dłoń. -
Powinieneś być teraz w gabinecie. Twoi goście na pewno się niecierpliwią.
R S
- 48 -
- Dawniej nie nosiłaś takich sukienek - ciągnął, przyglądając się jej tak
bezwstydnie, że aż sapnęła z wściekłości. - Bardzo śmiała kreacja. - Znowu
wyciągnął dłoń, jakby chciał ją dotknąć, ale natychmiast się odsunęła.
- Nie miałam ochoty tu przyjeżdżać, James - odparła z kamienną twarzą. -
Nalegam, żebyś trzymał się ode mnie z daleka.
- Proszę, proszę! Licz się ze słowami, moja droga. Jestem klientem waszej
firmy, więc należy mi się odrobina uprzejmości, bo zmienię zdanie i zwrócę się
do konkurencji - powiedział uszczypliwie. Bez słowa zebrała notatki i ruszyła w
stronę drzwi, a James szedł za nią, z przebiegłym wyrazem twarzy. - Dobrze
nam było razem - mruknął, ale już nie próbował jej dotknąć.
Zatrzymała się, skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na niego
pogardliwie.
- Tylko do czasu.
- Wiem, o co ci chodzi, ale zapewniam, że małżeństwo nie jest
najważniejszą sprawą w życiu człowieka.
- Mów za siebie - odparła z goryczą, ale w głębi ducha przyjęła jego
oświadczenie zupełnie obojętnie. Spotkanie po latach sprawiło, że uwolniła się
od ówczesnego zauroczenia i zrozumiała, że z Jamesem Claydonem na pewno
nie byłaby szczęśliwa. Po prostu nie pasowali do siebie, taka była prawda.
- Nadal masz do mnie żal?
- Nie - odparła, patrząc na niego z politowaniem i podeszła do drzwi.
James deptał jej po piętach.
- Może po powrocie do Londynu pójdziemy razem na kolację? - Próbował
ją zatrzymać, chwytając za ramię, więc znowu się odwróciła.
- Dziękuję za zaproszenie, ale to niemożliwe.
- Co ci szkodzi?
- James, zostaw mnie w spokoju. Na pewno jest wiele dziewczyn, które
chętnie się z tobą umówią.
R S
- 49 -
- Dziewczyny mnie nudzą. Potrzebuję mądrej, dojrzałej kobiety. - Rzucił
jej znaczące spojrzenie i westchnął głęboko.
Drzwi nagle się otworzyły i na progu stanął zniecierpliwiony Viktor.
Popatrzył na nich wrogo i powiedział tonem, w którym nie było ani odrobiny
uprzejmości:
- Przykro mi, że przerywam zajmującą rozmowę, ale czekamy już tylko
na was. Czy zechcecie się do nas przyłączyć?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Viktor był w paskudnym nastroju. Alicja wyczuła to od razu, gdy szli z
salonu do gabinetu. Rozmawiał z Jamesem rzeczowo, jak przystało na
wytrawnego negocjatora, sypał pomysłami, ale nie krył rozdrażnienia, słuchając
jego nierealnych założeń, a wobec Alicji był wręcz opryskliwy.
David i Derek wyjechali następnego dnia o świcie. Gdy Alicja zeszła do
kuchni, już ich nie było. James musiał ponownie pojechać z psem do
weterynarza. Po śniadaniu Viktor zarządził spacer po pałacowych ogrodach.
Alicja domyśliła się, że nie idą tam dla przyjemności, więc przezornie zabrała
notatnik.
Gdy szli wśród bezlistnych szpalerów, mimo woli wspominała dawne
czasy. Henry Claydon lubił ogrody i w ogóle chętnie przebywał na świeżym
powietrzu. Mieli ulubione ścieżki. Przy ładnej pogodzie często zabierała do
ogrodu koc i papiery, siadała na trawie i notowała wspomnienia. Gdy słowom
Henry'ego towarzyszył śpiew ptaków, zaczynała marzyć. Z przyjemnością
wciągała w płuca zapach kwiatów i ziemi.
- Gdy świeci słońce, te ogrody wyglądają zupełnie inaczej - powiedziała
bez zastanowienia, wycierając o trawę zabłocone buty, - Latem jest tu naprawdę
pięknie. Wszystko kwitnie...
R S
- 50 -
Zapadło kłopotliwe milczenie. Viktor przyglądał jej się uważnie. W końcu
zdała sobie sprawę, jak mógł zrozumieć jej ostatnie słowa, i poczuła, że się
rumieni. Co za wpadka! A miała się za szalenie ostrożną osobę!
- Można by pomyśleć, że wiesz to z własnego doświadczenia -
powiedział, stojąc przed nią nieruchomo.
- Czyżby? - Zdobyła się na wymuszony uśmiech. - Proszę nie zapominać,
że sąsiedzi i znajomi z mojej dzielnicy pracowali tu na stałe lub dorywczo.
Claydonowie zatrudniali dawniej liczną służbę. Jak to zwykle bywa, miejscowi
chętnie plotkowali o dziedzicu i jego włościach.
- Bywałaś tu dawniej?
- Niech pan nie żartuje! Za wysokie progi, jak to mówią. - Alicja
nadrabiała miną, ale zrobiło jej się przykro, że musi kłamać, zamiast do razu
wyjaśnić, jak się sprawy mają. Niestety, teraz już zabrnęła w ślepą uliczkę.
Viktor milczał. Jeszcze przez kwadrans spacerowali wśród nagich drzew.
Niebo zasnuły ciężkie chmury i zbierało się na deszcz, więc zawrócili i poszli do
pałacu. Czekała ich długa podróż do Londynu. Viktor przewidywał, że jazda nie
będzie łatwa, więc postanowił wyruszyć wcześniej, niż planowali.
Przed pałacem stało auto Jamesa, który wrócił już od weterynarza. Alicja
cieszyła się z powrotu do Londynu. Miała dość powłóczystych spojrzeń pana
domu oraz kłamstw, w które uwikłała się przez własną głupotę. Obawiała się, że
James nie da za wygraną i zacznie ją nachodzić. Trzeba znaleźć sposób, by w
Londynie ich kontakty ograniczyły się wyłącznie do spraw zawodowych. Nie
zamierzała podtrzymywać tej znajomości.
Gdy weszli do sieni, James stał przy wielkim stole i z ponurą miną
sortował pocztę.
- Przyjemny spacerek, co? Pogoda wprawdzie nie dopisała, ale nie ma to
jak wiejskie powietrze - zagadnął przyjaźnie, spoglądając na Alicję, która
zdejmowała płaszcz i zmieniała buty.
R S
- 51 -
- Zaraz będzie lało - odparł Viktor. - Postanowiliśmy ruszyć nieco
wcześniej w drogę powrotną.
- Już? Musicie zostać do podwieczorku! Alicjo, wstaw się za mną.
- Proszę nie zapominać, że ta młoda dama pracuje dla mnie - odparł
cierpko Viktor - a zatem w godzinach pracy musi wypełniać moje polecenia.
- W Londynie czeka na nas sporo roboty - wtrąciła Alicja pojednawczym
tonem.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że jedziecie prosto do biura! - zawołał
wystraszony James.
- To właśnie miałam na myśli - odparła, uśmiechając się mimo woli.
Szczerze ją ubawił jego lęk przed ciężką pracą. - Spakuję rzeczy i możemy
jechać - dodała pospiesznie. Zdawała sobie sprawę, że Viktor jest okropnie zły,
choć nie widziała jego twarzy.
- Chętnie ci pomogę, moja droga - powiedział skwapliwie James i ruszył
w jej stronę.
- Sama dam sobie radę! - zawołała. - Na pewno macie do omówienia
wiele spraw, więc zostawiam was samych.
Uśmiechnęła się do Viktora i popędziła na górę. Gdy wpadła do pokoju i
zamknęła za sobą drzwi, z rozbawieniem pomyślała o nieoczekiwanej zmianie
ról. Teraz James czynił jej awanse, proponował spotkanie i sugerował, że
mogłaby stać się najważniejszą kobietą jego życia. Ona z kolei nie chciała się z
nim wiązać. Uznała, że ten pyszałek nie jest dla niej dość dobry. Cztery lata
temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia!
Pakowanie zabrało jej pół godziny. Gdy zeszła na dół z walizką, Viktor
czekał już w sieni, wyraźnie podenerwowany. James, nonszalancko oparty
framugę, plótł trzy po trzy, nie zdając sobie sprawy, że Viktor go nie słucha.
Oznajmił, że w przyszłym tygodniu wraca do Londynu, zaproponował wspólną
kolację w swoim klubie, gdzie spotykali się właściciele ziemscy. Nie czekając
na odpowiedź, podszedł do Alicji.
R S
- 52 -
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - Z wyszukaną galanterią ujął
jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Uśmiechnęła się z przymusem, a potem
grzecznie, ale stanowczo cofnęła rękę. Wszystko na pokaz, skomentowała w
duchu jego zachowanie, ale nie powiedziała tego głośno. Przed laty ten
staromodny gest całkiem ją oczarował, ale dziś była zirytowana taką ostentacją.
- Możemy jechać? - spytał Viktor.
Sięgnęła po walizkę, ale ją uprzedził. Bez słowa wsiedli do czarnego
jaguara.
- Zbiera mi się na mdłości, gdy patrzę na tego faceta - oznajmił,
przerywając milczenie. Budynki Highfield House znikły już za ścianą drzew.
- Dlaczego? - zapytała, powtarzając sobie, że trzeba zachować czujność.
Kampania reklamowa potrwa kilka tygodni i przez ten czas James będzie
częstym gościem w ich biurze. Te wizyty zapewne nie poprawią humoru
Viktorowi. A kto musi bez słowa znosić jego kaprysy? Rzecz jasna, osobista
sekretarka!
- Nie zadawaj głupich pytań! - mruknął drwiąco.
- Ten idiota gadał wczoraj od rzeczy i nie potrafił się skoncentrować. Od
razu widać, że praca jest dla niego równie przykra, jak ciężka grypa.
- Tak został wychowany. To potomek klasy próżniaczej - odparła
żartobliwie, ale Viktor jeszcze bardziej spochmurniał. - Trudno mu przełamać
stare nawyki. Do tej pory zajmował się głównie wydawaniem pieniędzy, a teraz
odkrył z przykrością, że musi je zarabiać, jeśli chce żyć na odpowiednim
poziomie. - Uznała, że czas zmienić temat. - Czy mam wyjąć mapę i pilotować
pana do wjazdu na autostradę?
- Pamiętam drogę. Sam sobie poradzę.
Długo jechali w milczeniu. Alicja wspominała ostatnie dni i starała się
uporządkować wrażenia. Z ulgą myślała o powrocie do Londynu.
- I co sądzisz? - rzucił, gdy z wąskiej drogi wyjechali na autostradę
prowadzącą do Londynu.
R S
- 53 -
- O czym? - Popatrzyła na niego, opierając głowę o boczną szybę. Padał
deszcz i odgłos kropli bębniących o karoserię sprawił, że poczuła się w aucie jak
w bezpiecznym kokonie.
Viktor skupił się na prowadzeniu i dlatego w jego głosie słyszało się
roztargnienie, jakby zaczął rozmowę tylko dlatego, że cisza stała się dla niego
zbyt dokuczliwa.
- O powrocie do rodzinnego miasteczka.
- Ciekawe doświadczenie.
- Nie masz przykrych wspomnień z tamtego okresu?
- Już się z nimi uporałam - odparła. Rzeczywiście, tak właśnie było.
Powrót okazał się uzdrawiającym doświadczeniem. Nic lepszego nie mogło jej
się przydarzyć. Czas uleczył dawne rany, a koszmar sprzed lat wydawał się teraz
jedynie drobną przykrością.
- Tak właśnie sądziłem i nie zawiodłem się na tobie. Co chciał przez to
powiedzieć?
- Czeka pan, aż zapytam, jak mam rozumieć te słowa? - spytała po chwili.
- Tak łatwo mnie rozszyfrować?
- Nie. Ale czasami udaje mi się przewidzieć, dokąd zmierzają pańskie
uwagi.
Roześmiał się cicho, jakby ubawiło go jej stwierdzenie. Była świadoma,
że rozmawia z nią machinalnie, dla zabicia czasu. Padało okropnie, deszcz
zalewał przednią szybę. Zwalniali coraz bardziej, w miarę jak pogoda się
pogarszała i teraz wlekli się prawym pasem za kolumną aut. Viktor włączył
radio i pięć minut później lokalna radiostacja podała wiadomość o karambolu,
który sparaliżował ruch na londyńskiej autostradzie. Szybko wyliczyli, że do
miasta dotrą z trzygodzinnym opóźnieniem
- Mówi się, że sekretarka zna szefa lepiej niż jego żona - stwierdził
zagadkowo Viktor, jadąc z prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę.
Pewnie droczył się z nią, żeby nie zasnąć za kierownicą.
R S
- 54 -
- Moim zdaniem to przesada. Trudno, by dwoje ludzi mogło się dobrze
poznać, rozmawiając jedynie o pracy, nawet jeśli spędzają razem dużo czasu -
stwierdziła ogólnikowo, przyglądając mu się spod rzęs. Sprawiał wrażenie
roztargnionego, ale podejrzewała, że znów próbuje uśpić jej czujność, a pytanie,
z pozoru niewinne, to umiejętnie zastawiona pułapka. - Moim zdaniem byłoby
najlepiej, by szefowie i podwładni ograniczali swoje kontakty do spraw
służbowych.
- Nigdy cię nie korciło, żeby się czegoś dowiedzieć o ludziach, dla
których pracowałaś?
- Do czego pan zmierza?
- Tak sobie gadam, żeby czas się nie dłużył. Czeka nas męcząca podróż -
odparł pospiesznie Viktor, jakby zbiła go z tropu tym pytaniem. Doskonale
wiedziała, że to tylko kolejna gra. A to spryciarz, pomyślała z irytacją. Po chwili
milczenia dodał: - Opowiedz mi o sobie. Czym się interesujesz?
Niesłychane! Prawie dwa lata pracowała w jego firmie. Do tej pory
traktował ją jak przedmiot i nagle zapragnął się o niej czegoś dowiedzieć.
Ludzkie panisko, nie ma co! Zwrócił oczy na idealną sekretarkę i
niespodziewanie zobaczył w niej człowieka.
- Żyję pracą - odparła z przejęciem, a potem dodała rzeczowo: - Lubię
także czytać książki i chodzić do kina. Od czasu do czasu jem obiad w dobrej
restauracji. Nic nadzwyczajnego.
- Ile masz lat?
- Trzydzieści jeden. - Zarumieniła się, gdy przyszło jej do głowy, że
chyba przesadziła z tą szczerością. Praca, lektura, kino... Czy tak powinno
wyglądać życie niebrzydkiej i niegłupiej trzydziestolatki? Czemu tak ją
wypytuje? To nie jego sprawa, jak urządziła sobie życie.
Kolumna aut zatrzymała się i przez kilka minut jaguar nie przesunął się
ani o centymetr.
- Obawiam się, że przyjdzie nam tu nocować - stwierdziła ponuro.
R S
- 55 -
- Jesteś umówiona? Ktoś na ciebie czeka?
- Nie, ale taka jazda okropnie męczy. Chyba utknęliśmy tu na dobre.
- W takim razie proponuję, żebyśmy zjechali z autostrady, znaleźli dobry
hotel i przenocowali. Rano ruszymy w dalszą drogę. Spójrz na zegar. Minęło
wpół do szóstej, a my przejechaliśmy autostradą zaledwie dwadzieścia pięć
kilometrów. Pogoda jest fatalna, więc usuwanie skutków karambolu na pewno
się przedłuży.
Alicja zerknęła na niego i dopiero teraz spostrzegła, że jest bardzo
zmęczony. Ogarnięta poczuciem winy postanowiła przystać na jego propozycję.
Wolałaby jeszcze tej nocy dotrzeć do Londynu, ale to Viktor był kierowcą i miał
prawo decydować.
- Dobry pomysł - odparła bez entuzjazmu.
- Cieszę się, że tak uważasz.
Jeszcze przez jakiś czas wlekli się w żółwim tempie. Trzy kilometry dalej
był zjazd. Odetchnęli z ulgą, gdy wyrwali się z monstrualnego korka.
- Wypatruj hotelu albo pensjonatu. Moim zdaniem w tej okolicy powinno
ich być sporo. Jesteśmy przecież niedaleko Stratfordu. Wielbiciele Szekspira
muszą gdzieś mieszkać, kiedy odwiedzają jego rodzinne miasto.
Tego dnia mieli pecha, ponieważ dopiero po godzinie trafili do
przydrożnego zajazdu, gdzie można było przenocować i zjeść ciepły posiłek.
Nie zachwycił ich budynek ani jego otoczenie, lecz perspektywa dalszej jazdy w
deszczu była tak przygnębiająca, że machnęli ręką na wszelkie niedogodności i
postanowili zatrzymać się tam na noc, byle tylko opuścić na kilka godzin ciasne
wnętrze auta i dostać przyzwoitą kolację.
- Chcecie osobne pokoje? - spytał z niedowierzaniem właściciel zajazdu. -
A to nowina! Pierwszy raz mi się to zdarza. - Podsunął im książkę gości,
opowiadając o parach, które meldowały się pod nazwiskiem Smith albo Brown.
Odradził im szukanie restauracji i poinformował, że jego żona robi pyszne zrazy
z warzywami i frytkami. - Ale za posiłki trzeba dopłacić - uprzedził pospiesznie.
R S
- 56 -
- Spotkamy się o ósmej w jadalni - powiedział Viktor, gdy weszli na górę.
Stał przez chwilę w drzwiach jej pokoju i wyszedł dopiero wtedy, gdy umieściła
walizkę w nogach łóżka i tłumiąc ziewanie, mruknęła, że przyjdzie. Monotonny
szum deszczu przyprawiał ją o senność. Najchętniej zostałaby u siebie i położyła
się spać o dziewiątej wieczorem, ale w środku nocy obudziłaby się wściekle
głodna. Skoro zrezygnowali z obiadu, ciepła kolacja na pewno wyjdzie im na
zdrowie.
Wzięła prysznic, włączyła głośno telewizor, żeby zagłuszyć jednostajny
odgłos ulewy i naga stanęła przed lustrem. Przeczesała palcami mokre włosy i
wsunęła je za uszy. Spojrzała w lustro i nagle ujrzała otwierające się drzwi oraz
wchodzącego do jej pokoju Viktora.
Znieruchomiała. Do tej pory w jego obecności zawsze miała na sobie
kompletne ubranie, nie było okazji, żeby paradowała przed nim w kostiumie
kąpielowym lub bieliźnie. Była osobistą sekretarką - mało atrakcyjną, ale
niezastąpioną. Dopiero kilka dni temu odkrył w niej człowieka, a teraz stała
przed nim w całej krasie swej wątpliwej kobiecości. Była obnażona, podwojona
lustrzanym odbiciem, znieruchomiała jak kamienny posąg.
Ogarnięta paniką odwróciła się w jego stronę, daremnie próbując zasłonić
rękami swoją nagość.
- Po co tu wszedłeś, do jasnej cholery! - usłyszała nagle swój głos.
- Pukałem, ale nie odpowiadałaś, więc zajrzałem. - Stał przed nią z
rękoma skrzyżowanymi na piersi i patrzył. Gdyby spojrzał jej w oczy albo
obserwował twarz, szybciej wzięłaby się w garść, ale taksujące spojrzenie
ogarnęło natychmiast jej szczupłą postać. A to bezwstydnik! W ogóle nie czuje
się zakłopotany! Daremnie błagała niebiosa, by rozstąpiła się pod nią ziemia.
- Wyjdź stąd!
Popatrzył jej w oczy i odparł spokojnie, jakby nic szczególnego się nie
wydarzyło:
- Czekam w jadalni. Przyjdź tam za kilka minut.
R S
- 57 -
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Alicja drżała na całym ciele, niezdolna
zrobić kroku. Jak ma teraz z nim rozmawiać? Gdyby inny mężczyzna zobaczył
ją obnażoną, także czułaby się upokorzona i wściekła, ale z Viktorem sprawa
przedstawiała się jeszcze gorzej...
Jęknęła rozpaczliwe i zaczęła się pospiesznie ubierać. Machinalnie
wysuszyła włosy i zrobiła lekki makijaż. Nagle zdała sobie sprawę, że nie boi
się spotkania w jadalni. Przeciwnie, odczuwała nawet leciutkie podniecenie.
Zamknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach.
To oczywiste, że powinna złożyć wymówienie. Jak mogłaby dla niego
pracować, skoro stał się dla niej kimś więcej niż tylko szefem? Gotowa się w
nim zadurzyć! Umysł podpowiadał, że nie popełni po raz wtóry podobnego
błędu, ale obawiała się, że ciało nie posłucha nakazów rozsądku.
Gdy trochę ochłonęła, pojawiły się kolejne wątpliwości. Jak powinna się
zachować, jeśli Viktor zlekceważy wymówienie i z politowaniem stwierdzi, że
nic między nimi nie zaszło? Zapukał, ona nie odpowiedziała, zajrzał do pokoju,
zorientował się, że to nie jest pora na odwiedziny, więc powiedział szybko, o co
mu chodzi, i wyszedł. Po co rozdmuchiwać sprawę? Już słyszała jego śmiech i
pobłażliwe wyjaśnienia. Pewnie teraz chichocze, wspominając jej przerażoną
minę.
W drodze z pokoju do jadalni przeanalizowała dziesiątki rozwiązań i
uznała w końcu, że ostateczną decyzję podejmie po spotkaniu z Viktorem. Jeśli
szef wspomni o tamtym przykrym incydencie, powinna zachować się jak
dojrzała kobieta i zbagatelizować sprawę.
Gdy usiadła przy stoliku, nie wybuchnął śmiechem. Minę miał ponurą i
słowem nie wspomniał o tym, co zaszło. Zaczęli rozmawiać, szukając
neutralnych tematów. Szczególnie skupili się na pogodzie. Właściciel zajazdu
nalał im po kieliszku wina i podał zrazy z warzywami, co znacznie ożywiło
konwersację.
- Porcje są ogromne. Nie oszczędzają tu na gościach - powiedziała Alicja.
R S
- 58 -
- Prawdziwa bomba cholesterolowa - odparł Viktor, spoglądając znacząco
na półmisek z frytkami.
Zaczęła jeść, ale przyglądała mu się ukradkiem. Odkąd przyznała sama
przed sobą, że jest nim zainteresowana, zachowywała się tak, jakby chciała
nadrobić stracony czas. Podziwiała wspaniałą sylwetkę i niemal dotykalną aurę
męskości, której dotąd starała się nie dostrzegać. Przerażona własną śmiałością,
czerpała z niej zarazem hipnotyzującą przyjemność. Słuchała z zachwytem jego
głosu i nagle złapała się na tym, że zaabsorbowana swoimi myślami nie rozumie
sensu słów.
- Słucham? - zapytała, odkładając sztućce, żeby chwilę odpocząć, bo
uporała się już z połową swojej porcji. Dopiero teraz spojrzała mu prosto w
oczy.
- Pytałem - zaczął, marszcząc brwi - czy zdajesz sobie sprawę, że póki
kampania reklamowa nie dobiegnie końca, będziemy często widywać Claydona.
Wzruszyła ramionami. Już o tym myślała. Zresztą, co ją to obchodzi?
Najchętniej wychodziłaby z biura przed jego wizytą. To się da zrobić. Przecież
sama pilnuje terminarza i pamięta o wszystkich spotkaniach.
- Kiedy podpiszesz z nim kontrakt? - Odruchowo przeszła na ty. Nie
zaprotestował, więc uznała, że milcząco przyjął to do wiadomości.
- Bardzo ci na tym zależy, prawda?
- Mnie? Chyba żartujesz! - Westchnęła głęboko i policzyła wolno do
dziesięciu, żeby odzyskać spokój.
- Od pierwszej chwili robiłaś do niego słodkie oczy. - Alicja omal nie
wybuchła śmiechem. Viktor nie mógł się bardziej pomylić. Tym razem zawiodła
go spostrzegawczość, chociaż dotąd trafnie oceniał sytuację. Po chwili namysłu
dodał: - Nie jestem pewny, czy weźmiemy tę robotę. Podejrzewam, że Claydon
jest trudnym zleceniodawcą. Będą z nim kłopoty.
R S
- 59 -
Alicja zastanawiała się, co o tym myśleć. Viktor uwielbiał wyzwania i
dlatego szczególnie cenił sobie nietypowe oferty. W takim razie, czemu nie miał
ochoty na współpracę z Claydonem?
- Dasz sobie radę - zapewniła, sącząc wino, które okazało się paskudne.
- Oczywiście, ale musisz mi pomóc. W tym wypadku ty sama jesteś
największym problemem.
- Proszę? - Alicja otworzyła szeroko oczy i spłonęła rumieńcem.
- Podobasz mu się.
- Nie zauważyłam - skłamała. - Zresztą to nie twoja sprawa.
- Przeciwnie. Nie mogę pozwolić, żeby moja podwładna spotykała się z
klientem.
- Dzięki za ostrzeżenie. Dam sobie radę, mam głowę na karku.
- Czyżby? A mnie się wydawało, że straciłaś ją dla tego idioty. Nie masz
nikogo, prawda? Od kilku lat jesteś sama. Nagle pojawia się James Claydon i od
razu widać, że wam obojgu tylko jedno w głowie...
- Wypraszam sobie takie insynuacje! - żachnęła się Alicja. Trudno
powiedzieć, co ją bardziej oburzyło: podejrzenie, że ma słabość do Jamesa, czy
bezczelność Viktora ingerującego bez skrępowania w jej prywatne sprawy.
- Przestań, Alicjo! Nie jestem ślepy. Widziałem, jak na ciebie patrzył.
Pożerał cię wzrokiem!
- Cóż w tym złego? - spytała głosem cichym, ale groźnym, i pochyliła się
nad stołem.
- Nie poradzisz sobie z tym draniem - odparł. Jego twarz znalazła się
nagle tuż obok jej twarzy. - Mam nadzieję, że nie jesteś aż tak zdesperowana, by
wiązać się z człowiekiem jego pokroju.
- Jak śmiesz!
A więc dlatego zaczął tę rozmowę. Uznał, że przerażona samotnością
gotowa jest rzucić się w ramiona pierwszego lepszego podrywacza.
- Alicjo, domyślam się, że mało wiesz o mężczyznach. Dlatego...
R S
- 60 -
- Nie jestem prowincjonalną gęsią!
- Ale od lat żyjesz samotnie, a twój poprzedni romans zakończył się
dramatycznym rozstaniem. Jesteś bezbronna wobec takiego podrywacza jak
Claydon i łatwo wpadniesz w jego sidła.
Chętnie by mu wykrzyczała, że się myli.
- Postanowiłeś dopilnować, żebym nie zrobiła z siebie idiotki.
- Zabraniam ci flirtować z nim w biurze.
- Jasne, ale po pracy mogę robić, co mi się podoba.
- Pod warunkiem, że nie będziesz sypiać z klientami.
- Jakże bym śmiała - odparła chłodno. - Od tej chwili staną się dla mnie
nietykalni.
- Trudno mi w to uwierzyć - odparł, nieufnie mrużąc oczy.
Co mnie to obchodzi, pomyślała ze złością, ale szybko wzięła się w garść
i odparta z pobłażliwym uśmiechem:
- Jesteś zbyt podejrzliwy.
Błędnie ocenił sytuację, lecz jego pomyłka stała się dla niej prawdziwym
błogosławieństwem. Gdyby wyszło na jaw, że nie interesuje się Jamesem
Claydonem, natomiast podkochuje się w szefie, rzeczywiście miałaby powody
do obaw.
R S
- 61 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przez kilka następnych dni Alicja była ospała i przygnębiona.
Dramatyczne przeżycia bardzo się do tego przyczyniły, ale na dobre zmogło ją
dopiero fatalne przeziębienie. We środę obudziła się z obolałym gardłem, a o
siódmej trzydzieści w odruchu desperacji zadzwoniła do Viktora, który rzecz
jasna był już w swoim gabinecie, i oznajmiła, że nie przyjdzie do pracy.
- Byłaś u lekarza? - spytał opryskliwie. W jego głosie nie słyszała
współczucia. - Jak długo zamierzasz chorować? Nie zapominaj, że mamy teraz
mnóstwo roboty.
Takie słowa są jak balsam na moje stargane nerwy, pomyślała drwiąco i
wcisnęła głowę w miękką poduszką, bawiąc się nerwowo sznurem słuchawki.
- Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa, ale pogadam z moim wirusem i
mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia.
- Przestań być taka uszczypliwa, Alicjo. Przecież wiesz, że gdyby twoja
choroba się przedłużyła, powinienem zadzwonić do agencji sekretarek i
poprosić o zastępstwo.
- Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie - oznajmiła słabym głosem.
- W takim razie do zobaczenia. - Nim zdążyła podziękować za
wyrozumiałość i pożegnać się, rzucił słuchawkę. Przymknęła oczy i zapadła w
sen. Czuła się podle.
Następnego ranka gardło już tak nie bolało, ale miała okropny katar, więc
uznała, że w takim stanie nie powinna iść do biura. Viktor był wściekły, kiedy
powiedziała mu o tym przez telefon.
- Nie możesz przyjść? - rzucił podniesionym głosem. Najchętniej
poinformowałaby go uprzejmym, ale lodowatym tonem, że jej choroba nie jest
oznaką złośliwości i chęci utrudniania mu życia, ale ugryzła się w język.
- Jest nieco lepiej, ale trudno mi zwlec się z łóżka i przyjść do biura.
R S
- 62 -
- W takim razie biuro przyjedzie do ciebie - oznajmił po chwili namysłu.
- Proszę? - Nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała.
- Boli cię gardło, ale uszy masz chyba zdrowe - odparł zniecierpliwiony. -
Za pięć minut zaczynam ważne spotkanie, więc brak mi czasu na telefoniczne
pogaduszki. Wpadnę do ciebie po pracy. Czekaj na mnie o wpół do ósmej
wieczorem. - Połączenie zostało przerwane.
Czuła się fatalnie, ale starała się wydobrzeć, by wieczorem znaleźć siły do
pracy. Okropnie się denerwowała odwiedzinami szefa, zwłaszcza że Vanessa,
jej współlokatorka, miała randkę, więc nie mogła jej udzielić moralnego
wsparcia.
Viktor spóźnił się piętnaście minut.
- Fatalnie wyglądasz - powiedział, gdy otworzyła drzwi. Przyniósł ze sobą
plik dokumentów, ułożył je na stole w saloniku, a potem odwrócił się i obrzucił
ją karcącym spojrzeniem. - Powinnaś leżeć w łóżku.
- Tak było, ale musiałam wstać, bo mój szef sobie tego życzył. -
Skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała mu prosto w oczy, ale szybko
odwróciła wzrok. - Zaparzyć kawę? - spytała i nie czekając na odpowiedź,
ruszyła do kuchni.
- Znajdzie się w tym domu jakieś żarcie? - mruknął, idąc za nią.
Instynktownie wyczuła jego obecność i poruszała się sztywno, żeby go
przypadkiem nie dotknąć.
- Przez dwa dni nie byłam w sklepie - przypomniała, nalewając wody do
czajnika. Wyjęła dwa duże kubki. Nadal unikała jego wzroku i trzymała się
najdalej, jak mogła.
- Wystarczą mi kanapki z serem, trochę sałaty, musztardy i majonezu.
Zirytowana Alicja głośno stukała naczyniami. Nagle odwróciła się i
spojrzała mu w oczy.
- Czy to już wszystkie życzenia? - zapytała z udawaną słodyczą.
R S
- 63 -
- Na razie tak. - Uniósł brwi, ale nie dał się sprowokować do kłótni. -
Zrób mi kolację, jeśli starczy ci sił. W przeciwnym razie marsz do łóżka! Nie
zapominaj, że zdaniem wielu lekarzy nawet ludzie obłożnie chorzy powinni od
czasu do czasu wstać i przejść się po mieszkaniu. Nie wolno bez przerwy leżeć,
bo to fatalnie wpływa na samopoczucie.
- Dzięki za medyczne wskazówki - odparła ponuro, robiąc mu kanapki. Z
kubkami i talerzami przeszli do salonu i ustawili je wśród dokumentów. Viktor
zdjął marynarkę i machinalnie podwinął rękawy białej koszuli. Alicja
podziwiała ukradkiem silne ramiona i dłonie.
- Dziękuję - powiedział z uśmiechem i rzucił się na kanapki, jakby od
tygodnia nie miał nic w ustach. Gdy usiadła na kanapie, z podkurczonymi
nogami, przyjrzał jej się uważnie i mruknął, wyraźnie zaniepokojony: -
Powinnaś iść do lekarza.
- Przepisze mi aspirynę i każe położyć się do łóżka - odparła, przeglądając
notes. - To zwykła infekcja wirusowa. Antybiotyki są bezużyteczne. A ty się nie
boisz, że cię zarażę?
- Nie mam czasu na chorowanie - odparł, sadowiąc się wygodnie w fotelu.
Wsunął ręce pod głowę. - W dzieciństwie przechodziłem ospę wietrzną. To było
koszmarne doświadczenie. Od tamtego czasu unikam chorób jak diabeł
święconej wody. - Uśmiechnął się, widząc jej minę.
- Teraz rozumiem. Zarazki po prostu cię omijają - powiedziała zamyślona.
- Nie mają odwagi zaatakować kogoś takiego.
Wybuchnął śmiechem i sięgnął po dokumenty. Podyktował jej kilka
listów, które przepisała na jego przenośnym komputerze. Wystarczyło je potem
skopiować na dyskietce, wydrukować w biurze i wysłać.
- Teraz już sobie poradzę - mruknął i obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Chyba dostałaś gorączki. Powinnaś wziąć dwie aspiryny. - Popatrzył na zegar
stojący nad kominkiem. Dochodziła dziesiąta.
R S
- 64 -
- Masz rację. - Postawiła stopy na podłodze, żeby krew spłynęła do
ścierpniętych łydek, i ze zdziwieniem stwierdziła, że mimo zmęczenia czuje się
lepiej. Chciała wstać, aby zażyć lekarstwa, lecz powstrzymał ją gestem i
zawołał:
- Siedź! Przyniosę ci tabletki. Powiedz mi tylko, gdzie jest fiolka.
- Sama pójdę. Mówiłeś, że trzeba się ruszać.
- Bzdura. - Wstał i rzucił jej pytające spojrzenie, więc odparła niechętnie,
że lekarstwa są w sypialni na nocnym stoliku. Coraz bardziej żałowała, że nie
ma Vanessy. Czułaby się pewniej, gdyby po mieszkaniu ktoś jeszcze się kręcił.
Odkąd uświadomiła sobie, że Viktor bardzo jej się podoba, śledziła każdą
zmianę jego tonu, obserwowała gesty.
- Weź od razu dwie tabletki - oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu,
gdy wrócił, niosąc aspirynę i szklankę wody. - Masz gorączkę?
- Nie - odparła stanowczo.
- Jesteś pewna? A wypieki na policzkach? - Wyciągnął rękę i wierzchem
dłoni dotknął jej czoła. Omal się nie zakrztusiła, łykając drugą aspirynę.
- Nic mi nie jest - mruknęła i odruchowo cofnęła się lekko. Gdy kucnął
przed nią, wstrzymała oddech, trochę wystraszona niespodziewaną bliskością.
- Mam nadzieję, że dobrze się odżywiasz. - Ani myślał wrócić na swoje
miejsce. Przyszło jej nagle do głowy, że celowo próbuje wytrącić ją z
równowagi.
- Naturalnie. - Obdarzyła go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
Wstał i popatrzył na nią badawczo.
- To dobrze. Powiedz mi, kiedy będziesz zbyt zmęczona, żeby nadal
pracować.
- Szczerze mówiąc, czuję się senna. Powinnam odpocząć.
- Podyktuję ci jeden list i znikam, dobrze? Gdzie twoja współlokatorka? -
Usiadł w fotelu i przeczesał palcami ciemne włosy. Alicja zaczęła oddychać
swobodniej. .
R S
- 65 -
- Ma randkę. - Kichnęła i głośno wytarła nos. Jeśli chce się go stąd
pozbyć, musi wyglądać na chorą i znużoną. To było śmiesznie łatwe, ale
nieubłagany Viktor sięgnął po kolejne dokumenty.
- Nie musisz jutro przychodzić do biura - oznajmił po trzech
kwadransach, wybierając ze stosu papierów kilka dokumentów potrzebnych
następnego dnia.
- Przejrzę rano wszystkie teczki, a po południu zajrzę do biura.
- Wykluczone. Nalegam, żebyś została w domu. Wieczorem przyjdę i sam
wszystko odbiorę.
- Po co masz się fatygować? Włożę dokumenty do koperty, a Vanessa
podrzuci ją do agencji. Na pewno chętnie nam pomoże - tłumaczyła, gdy Viktor
włożył marynarkę i ruszył w stronę drzwi. Bała się, że jutro znów ją odwiedzi.
Jedna wizyta to aż nadto!
- Nie komplikuj sprawy. Dla mnie to żaden kłopot. - Położył dłoń na
klamce i szczerze zatroskany obserwował Alicję. - Jeśli będziesz się mamie
czuła, machnij ręką na robotę, którą ci zostawiłem.
- Jakiś ty litościwy - mruknęła ironicznie. Spojrzeli sobie w oczy i
jednocześnie mrugnęli porozumiewawczo. Oboje wiedzieli, że gdyby posłuchała
jego rady i próżnowała następnego dnia, szybko zapomniałby o współczuciu.
- Aha, jeszcze jedno - dodał na odchodnym. - Jutro rano będę widział się z
Claydonem. W przyszłym tygodniu gdy wrócisz do pracy, zdam ci relację z tego
spotkania.
Następnego dnia poczuła się zdecydowanie lepiej i przed ósmą siedziała
już przy kuchennym stole nad starannie ułożonymi dokumentami. Zaspana
Vanessa przywlokła się tam z najwyższym trudem, aby zaparzyć mocną kawę.
- Litości! Już wzięłaś się do pracy? - jęknęła rozpaczliwie, napełniając
czajnik wodą. Owinęła się szlafrokiem i ziewnęła szeroko. - Tyle razy ci
mówiłem, że zbyt wiele czasu poświęcasz robocie, a za mało przyjemnościom...
- Jak randka? - przerwała z uśmiechem Alicja, a Vanessa skrzywiła twarz.
R S
- 66 -
- Ten facet jest pasjonatem. Lata w wolnych chwilach. Okropne!
- Naprawdę? A to okaz! Skrzydła mu wyrosły?
- Ma licencję pilota, idiotko. - Vanessa usiadła przy stole i uśmiechnęła
się do niej: - Kiedy o tym wspomniał, byłam zachwycona, ale wyobraź sobie
trzygodzinny monolog na temat prądów powietrznych. Omal nie umarłam z
nudów!
- Biedactwo! - Alicja współczująco pokiwała głową. - Cóż za bolesne
rozczarowanie. Kolejna porażka.
Sama widzisz, jak się kończy pogoń za przyjemnościami. Na szczęście ja
zadowalam się pracą.
- Zwątpiłam, że spotkam faceta nadającego na tych samych falach, co ja -
marudziła Vanessa. Ponownie ziewnęła i rozparła się na krześle. - Powiedz mi,
gdzie popełniam błąd. Chcę się bawić i używać życia, a lgną do mnie mężczyźni
z pozoru atrakcyjni, którzy po bliższym poznaniu okazują się śmiertelnie nudni.
- Może faceci z fantazją i klasą są trochę nieśmiali i boją się odrzucenia?
- Psychologiczne bzdury - odparła posępnie Vanessa. - Chodzi o to, że im
jesteśmy starsze, tym mniej wokół nas wolnych mężczyzn. Po prostu nie ma w
czym wybierać. Za późno wzięłyśmy się do podrywania i zostały tylko resztki.
Czuję się, jakbym dotarła za późno na wytworne przyjęcie. Główne dania już
wyszły, została tylko brukselka i trochę sałaty. Mam za duży apetyt na życie,
żeby się tym zadowolić.
- Moje biedactwo! Wiadomo, że stare panny nie mają wzięcia.
- Mów za siebie i nie próbuj mnie obrażać. - Vanessa dopiła kawę i
wstała. - Już mi lepiej. Uroczyście oświadczam, że będę kontynuować
poszukiwania, choć równie dobrze mogłabym uganiać się za latającymi
spodkami. Tak czy inaczej, muszę iść do pracy, bo nie samymi przyjemnościami
człowiek żyje. Zwykłym śmiertelnikom nie jest dane siedzieć w milutkim
mieszkaniu nad plikiem papierów dostarczonych przez czarującego szefa -
R S
- 67 -
dodała uszczypliwie i ruszyła w stronę łazienki, skąd wynurzyła się pół godziny
później, gotowa do wyjścia.
- Będę wcześnie! - zawołała od drzwi i dodała przezornie: - O ile nic się
nie wydarzy.
Alicja rzuciła się w wir pracy i zapomniała o całym świecie. Około szóstej
usłyszała dzwonek u drzwi. Najwyraźniej Vanessa nie spotkała dziś szalonego
wielbiciela.
Alicja otworzyła szeroko drzwi i osłupiała, bo zamiast przyjaciółki,
ujrzała w korytarzu Jamesa, opartego nonszalancko o framugę.
- Przyniosłem kwiaty. - Wysunął zza pleców spory bukiet. Przypominał
marnego iluzjonistę, który prezentuje magiczne sztuki w podrzędnym teatrzyku.
- Po co przyszedłeś? - zapytała chłodno, nie zwracając uwagi na kwiaty,
które próbował jej wręczyć.
- Chciałem cię zobaczyć - odparł, robiąc obrażoną minę.
- I zobaczyłeś, więc możesz odejść.
- Nalegam, żebyś poszła ze mną na kolację.
- Wykluczone - odparła, nie wpuszczając go za próg. - Nasze spotkanie
było przypadkowe.
- Moim zdaniem to przeznaczenie.
- Czysty przypadek - stwierdziła z naciskiem. - Nie mam ochoty na
odnawianie tamtej znajomości. - Umilkła na chwilę i dodała z powagą: - Bardzo
mnie wtedy zraniłeś. Takich rzeczy się nie zapomina.
- Przyznaję, że postąpiłem jak ostatni głupiec - odparł, zakłopotany
własną szczerością. - Zmieniłem się. Jestem rozwiedziony, starszy i mądrzejszy.
Czy będziemy rozmawiać, stojąc w drzwiach?
- Nie mam ochoty z tobą dyskutować.
- W takim razie zaproś mnie na kieliszek wina. Możemy gawędzić o
pogodzie.
R S
- 68 -
Usłyszeli stuk obcasów i jednocześnie odwrócili głowy. Podeszła do nich
Vanessa i bez skrępowania obrzuciła Jamesa taksującym spojrzeniem.
- Masz interesujących znajomych - mruknęła półgłosem do Alicji.
Zachwycony James przyglądał się jej długim włosom i figlarnej buzi.
- Cóż za miłe spotkanie! Kim pani jest? - zapytał i nie czekając na
odpowiedź, perorował dalej: - Niech pani sobie wyobrazi, że pod wpływem
nagłego impulsu wstąpiłem do kwiaciarni i kupiłem ten śliczny i kosztowny
bukiet, jakby przeczuwając, że spotkam rudowłosą piękność.
- Przeczucia mnie nie obchodzą. Jestem realistką. - Vanessa odrzuciła
głowę do tyłu i wybuchła śmiechem. Nim Alicja zebrała myśli, tamci dwoje
weszli do mieszkania, rozsiedli się na kanapie w salonie i zaczęli rozmawiać jak
starzy znajomi.
Po godzinie Vanessa zerwała się na równe nogi i oznajmiła, że na nią już
pora.
- Wyjeżdżam na dwa dni - oznajmiła i pobiegła do pokoju po spakowane
dzień wcześniej bagaże. James odprowadził ją do drzwi.
- Mógłbym z panią jechać?
- Wykluczone, ale jeśli pan grzecznie poprosi, może w przyszłym
tygodniu zgodzę się pójść z panem na kolację do drogiej i wytwornej restauracji.
- Oboje roześmiali się, ubawieni jej szczerością.
- Chętnie spotkam się z panią w poniedziałek.
- Nie mam czasu - oznajmiła, a oczy jej zabłysły. Oparła dłonie na
biodrach i zmarszczyła brwi. Rozbawiona Alicja obserwowała Jamesa, który
miał taką minę, jakby zamierzał porwać w objęcia jej przyjaciółkę.
- Wtorek o ósmej trzydzieści. Proszę tu po mnie przyjechać. Punktualnie!
Nie lubię spóźnialskich.
Gdy wyszła, James gwizdnął przeciągle. - Prawdziwa seksbomba! -
oznajmił zduszonym głosem.
R S
- 69 -
- A ja łudziłam się, że kwiaty i uśmiechy są dla mnie - stwierdziła
żartobliwie. Odetchnęła z ulgą, bo teraz była przekonana, że James przestanie
się jej narzucać.
- Zrozum... - Popatrzył na Alicję, jawnie zawstydzony.
- Napijemy się kawy, a potem sobie pójdziesz, zgoda?
Kiwnął głową i poszedł za nią do kuchni. Przez najbliższy kwadrans
rozmowa dotyczyła tylko Vanessy, o której chciał się jak najwięcej dowiedzieć.
Gdy zabrzmiał dzwonek u drzwi, oboje zerwali się na równe nogi. James był
pełen nadziej. Może rudowłosa piękność zmieniła zdanie i postanowiła zabrać
go ze sobą?
To nie była Vanessa, lecz Viktor, który zjawił się o umówionej porze, aby
odebrać dokumenty,
- Jak się czujesz? - zapytał, gdy Alicja otworzyła drzwi. Wpatrywała się w
niego jak zahipnotyzowana.
- Lepiej. Dziękuję.
- Wpuścisz mnie?
- Nie trać czasu. Zaraz przyniosę twoje papiery. W poniedziałek
wprowadzę dane do komputera. - Stała nieruchomo i modliła się, żeby James nie
wyjrzał z kuchni. Przymknęła drzwi, zostawiając niewielką szparę.
- Nie mogę czekać do poniedziałku. Przywiozłem swój komputer. -
Umilkł na chwilę. - Dlaczego nie chcesz mnie wpuścić?
- Przecież mówiłam. - Roześmiała się z przymusem. - Twój czas jest zbyt
cenny, żebyś go tracił, przesiadując tutaj. Poczekaj chwilę. - Pomknęła do
kuchni, chwyciła dokumenty i po kilku sekundach była z powrotem. Uchyliła
szerzej drzwi.
- Widzę, że wracasz do zdrowia, skoro tak szybko... - Umilkł w pół słowa.
Alicja domyśliła się natychmiast, kogo zobaczył. Usłyszała jego zdumiony głos.
- Claydon!
R S
- 70 -
James miał na sobie płaszcz. Szedł do wyjścia z chełpliwą miną, jak
przystało na człowieka, do którego los się nagle uśmiechnął.
- Nie sądziłem, że tak szybko się zobaczymy - powiedział wesoło do
Viktora i zerknął na Alicję. - Wybacz, tyle się działo, że całkiem zapomniałem
wspomnieć o spotkaniu z twoim szefem. Byłem dzisiaj w agencji. Na mnie już
pora. Śliczne mieszkanko.
- Dziękuję - odparła słabym głosem. Nie miała odwagi spojrzeć Viktorowi
w oczy i była o to na siebie wściekła. To nie jego sprawa, co robiła i kogo
przyjmowała we własnym mieszkaniu.
- Co się działo? - zapytał Viktor, spoglądając na nich podejrzliwie. -
Przeszkodziłem wam?
- Skądże! Wypiłem kawę i miałem już iść, gdy pan zadzwonił do drzwi.
Na mnie już pora. Żegnam państwa, do zobaczenia.
- Czemu się tak spieszysz? Zostań jeszcze chwilę - namawiała Alicja. Nie
chciała zostać sam na sam z Viktorem. Była przekonana, że rozerwie ją na
strzępy. Ten dzikus był nieobliczalny!
- Zapewne wrócę, moja droga. - Mrugnął do niej i dodał: - Jeśli postawię
na swoim, będziemy się często widywać. - Pomachał im na pożegnanie i
odszedł.
- Nie jest tak, jak myślisz - powiedziała, spoglądając na chmurną twarz
Viktora, gdy nieproszony gość zniknął w głębi korytarza.
- A co pomyślałem?
- Nie trzeba być geniuszem, żeby to wiedzieć - odparła. Nie powinna się
przed nim tłumaczyć! Jak śmiał patrzeć na nią oskarżycielskim wzrokiem.
Odwróciła się i poszła do salonu, a Viktor zamknął drzwi i ruszył za nią. Miała
wrażenie, że jest bezbronną zwierzyną tropioną przez głodnego tygrysa.
- Nie mam pojęcia, jak zdobył mój adres.
- Interesujący zbieg okoliczności, jeśli wziąć pod uwagę, że w Highfield
House nieustannie ci nadskakiwał. Kiedy zdołaliście się wymknąć na spacer?
R S
- 71 -
- Proszę?
- Podczas zwiedzania ogrodu odniosłem wrażenie, że byłaś tam już kiedyś
wcześniej. Co mi na to odpowiesz, Alicjo?
- Nic. Proszę się ode mnie odczepić. Nie jest pan moim właścicielem
tylko pracodawcą - stwierdziła oficjalnym tonem.
- Jeśli nadal będziesz łamać zasady i zadawać się z klientami, zostaniesz
natychmiast zwolniona.
Alicja patrzyła na niego w milczeniu. Zawsze się kłócili, ale darzyli się
zaufaniem, nawet gdy mieli odmienne zdania. Podejrzliwość Viktora była dla
niej jak cios zadany w samo serce.
- Przyjęłam do wiadomości pańskie ostrzeżenie, a teraz proszę wyjść.
Jestem osłabiona po chorobie i nie zamierzam się narażać na dodatkowe
przykrości, bo to mi szkodzi. Żegnam pana.
Viktor zmienił się na twarzy, jakby nagle zrozumiał, że nie ma prawa jej
oskarżać.
- Alicjo, porozmawiajmy spokojnie...
- Nie mamy o czym rozmawiać. Zrozumiałam pańskie słowa i wiem, co
mi grozi.
- Jeśli byłem szorstki...
- Ależ skąd! - przerwała chłodno. - Miał pan dobre intencje. Należało
ostrzec starą pannę, żeby nie romansowała z Jamesem Claydonem, który złamie
jej serce i porzuci dla innej. Przecież to oczywiste, że kobieta taka jak ja w
mgnieniu oka straci głowę dla uroczego podrywacza, byle tylko przeżyć chwilę
miłosnego zapomnienia.
- Ja tego nie powiedziałem - bronił się, ale po jego minie poznała, że tak
właśnie myślał.
- Załatwiliśmy już wszystko, proszę pana?
- Przestań się tak do mnie zwracać. Jesteśmy na ty - mruknął, z irytacją
kręcąc głową.
R S
- 72 -
- Dobra, szefie - odparła drwiąco, ale grzecznie. - Teraz wiadomo, kto
ustala zasady, a kto ma się im całkowicie podporządkować.
- Nikomu prócz ciebie nie pozwoliłbym zwracać się do siebie w ten
sposób.
- Jeśli pana uraziłam, proszę mnie wyrzucić z pracy.
- A po co? W ogóle nie biorę tego pod uwagę. Mam inny pomysł.
Nagle zdała sobie sprawę, że stoją twarzą w twarz, bardzo blisko.
Wiedziała, na co się zanosi i mogła temu zapobiec, ale nie sądziła, że Viktor
posunie się tak daleko. Miał przecież swoje zasady. Gdy pochylił głowę, Alicja
była całkiem zbita z tropu.
Poczuła na ustach dotknięcie jego warg i przebiegł ją dreszcz. Pocałunek
był namiętny, zaborczy, niecierpliwy. Oszołomiona, poddała się całkowicie. To
było cudowne. Gdy wypuścił ją z objęć, omal nie upadła.
- Ostrzegam cię, Alicjo. Trzymaj się od niego z daleka.
Milczała, ponieważ nie była w stanie wykrztusić słowa. Stała nieruchomo,
aż trzasnęły drzwi, a wtedy bezwładnie osunęła się na krzesło jak zapomniana
marionetka.
R S
- 73 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
We wtorek Alicja weszła do kuchni i oniemiała ze zdumienia na widok
Vanessy, kompletnie ubranej i dopijającej poranną kawę, chociaż była dopiero
siódma.
- Świetnie wyglądasz - powiedziała, starając się wykrzesać z siebie
odrobinę entuzjazmu.
- A ty przypominasz zabiedzoną sierotę.
- Dzięki. Zawsze umiałaś podnieść człowieka na duchu. - Z trudem
zdobyła się na uśmiech
- Nawrót choroby? - wypytywała zaniepokojona Vanessa.
- Nie, przeziębienie dawno minęło, ale jestem osłabiona. - Popatrzyła na
przyjaciółkę i doszła do wniosku, że nie powinna jej obarczać swoimi troskami.
W biurze atmosfera była napięta. Nadal tworzyli z Viktorem sprawny
tandem, ale ich rozmowy stały się uprzejme, krótkie i rzeczowe. Wymieniali
uwagi na temat bieżących spraw i to wszystko. Unikali się nawzajem i nie
patrzyli sobie w oczy. Alicja z żalem myślała o dawnej zażyłości.
Ciekawe, czy Viktor pamięta, że ją pocałował. Zrobił to w gniewie, więc
może wyrzucił z pamięci ten epizod, kiedy trochę ochłonął. Alicja czuła
rozkoszny dreszcz, gdy wspominała tamtą chwilę. Czuła się jak głodny
człowiek zaproszony na wspaniałą ucztę. Kto użył niedawno tego porównania?
Oczywiście Vanessa! Dziś miała się spotkać z Jamesem.
- Masz chwilkę? - zapytała pod wpływem nagłego impulsu. Vanessa
kiwnęła głowa. - Muszę ci coś powiedzieć. Dawno temu... byłam z Jamesem, ale
to już przeszłość. Minęły cztery lata...
- Proszę?
- Nie dziw się tak - rzuciła z irytacją. - Dawniej byłam śmielsza,
romansowałam, miałam wielbicieli i nie zamykałam się w czterech ścianach.
R S
- 74 -
- Źle mnie zrozumiałaś - przekonywała skruszona Vanessa. - Wcale się
nie dziwię, że byłaś z facetem. Szczerze ci powiem, że masz u mnie plus, bo
poderwałaś niezłą sztukę. Zawsze wiedziałam, że jesteś cicha woda! Gdzie się
poznaliście?
- Pracowałam u jego ojca.
- Chcesz wrócić do Jamesa? Może pokrzyżowałam ci szyki?
- Skądże! - Alicja wybuchła śmiechem. - Nic z tych rzeczy.
- W takim razie, o co chodzi?
- Uważaj, bo on jest czarujący, ale to...
- Kawał drania?
- Niezupełnie. - Alicja z namysłem szukała właściwych słów.
- Powiedz mi, jak z wami było.
- Brzydko się rozstaliśmy. Przynajmniej dla mnie było to ogromnie
bolesne przeżycie. Rzucił mnie, bo nie nadawałam się na żonę dla arystokraty.
Zamierzał poślubić dziewczynę ze swojej sfery. - Przerwała na moment. - Nie,
było inaczej. Muszę wyrzucić z siebie całą prawdę. James bardzo mnie zranił,
bo mu na to pozwoliłam. Łudziłam się, że będziemy razem do końca życia, ale
on nie obiecywał, że się ze mną ożeni. Budowałam zamki na lodzie.
- Kochanie, postawmy sprawę jasno: próbujesz mi dać do zrozumienia, że
facet jest żonaty z jakąś wysoko urodzoną lafiryndą, tak? - Rozzłoszczona
Vanessa wzięła się pod boki.
Alicja zaczęła machać rękami i gwałtownie zaprotestowała.
- Nie, nie, już się z nią rozwiódł. Chodzi mi o to, żebyś nie dała się
nabrać. Jamesa nie należy brać poważnie. Po co masz potem cierpieć?
- Dzięki za ostrzeżenie, Ali. Jestem ci bardzo wdzięczna. - Vanessa nagle
się rozpromieniła. - James Claydon to niebieski ptak, co? Motyl przelatujący z
kwiatka na kwiatek, dobrze mówię? Będę na niego uważać, skoro tak mi
radzisz. Więcej ci powiem: owinę go sobie wokół palca Będzie tańczył, jak mu
R S
- 75 -
zagram, i odgadywał moje życzenia. Nie dam się nabrać tak jak ty, kochanie! -
Umilkła i dodała przepraszająco: - Ali, tylko nie myśl sobie, że uważam cię za...
- Nie da się ukryć, że byłam naiwna. - Alicja wzruszyła ramionami. -
Mówiłam ci, że dla mnie to przeszłość. Jestem teraz inną kobietą.
- Moim zdaniem James jest przesadnie zapatrzony w siebie - oznajmiła
Vanessa. - Na pewno rodzice go rozpieszczali i dlatego uważa, że dziewczyny
powinny dziękować niebiosom, jeśli raczy zwrócić na nie uwagę. - Zamyśliła
się na chwilę. - To dla mnie prawdziwe wyzwanie i ciekawa odmiana. Dość
mam miłych facetów gotowych natychmiast zaciągnąć mnie do ołtarza, którzy
na pierwszej randce mówią o kredytach i kupnie domu, pytają, jak bym
urządziła ogród, interesują się, czy lubię dzieci i tak dalej.
- W takim razie nie ma powodu, żebym się o ciebie martwiła. Pozwalam
ci uwieść Jamesa Claydona, ale obiecaj, że wszystko mi opowiesz.
- I to ze szczegółami! - Vanessa parsknęła głośnym śmiechem.
Wkrótce obie wyruszyły do pracy.
Viktora nie było w biurze, bo pojechał do Wimbledonu na spotkanie z
klientem. Alicja zabrała się do porządkowania komputerowej bazy danych. Była
tak skoncentrowana na pracy, że dopiero po dwunastej oderwała wzrok od
ekranu monitora, bo wydawało jej się, że ktoś wszedł do sekretariatu. Podniosła
głowę i zobaczyła Jamesa stojącego przy jej biurku. Uśmiechał się promiennie.
Ciekawe, czego tu szuka, myślała podejrzliwie.
- To nie jest serdeczne powitanie - oznajmił karcącym tonem, gdy
zobaczył jej minę. Usiadł na blacie, odsuwając plik dokumentów. - Wpadłem,
żeby pogadać z twoim szefem.
- Nie ma go - odparła. - Wróci o trzeciej. - Zajrzała do notesu, żeby się
upewnić. - Może cię przyjąć między czwartą a wpół do piątej.
- Ten facet haruje jak wół.
R S
- 76 -
- W przeciwieństwie do ciebie. - Głośno zamknęła notes. - Jesteś
próżniakiem i nie masz pojęcia o uczciwej pracy. Leżakujący ser szwajcarski
robi więcej niż ty.
- Dobre powiedzonko! - Z uznaniem pokiwał głową. - Wyrobiłaś się,
Alicjo. - Pochylił się w jej stronę i dodał przyciszonym głosem: - Zdradzę ci
pewną tajemnicę, ale nie wydaj mnie, proszę. Wziąłem się do roboty.
- Niemożliwe!
- Wciągam się powoli w interesy prowadzone dawniej przez ojca. Miał
udziały w biurze maklerskim. Na razie przychodzę tam dwa razy w tygodniu,
ale poważnie myślę, żeby się zająć operacjami giełdowymi. - Zamilkł na
moment, jakby próbował sobie coś przypomnieć. - Aha, chciałem cię zapytać,
czy są tematy, których mam nie poruszać w obecności Vanessy.
- Rozmawiaj z nią o wszystkim, na co masz ochotę. Powiedziałam jej o
nas.
- Słucham?
- Nie widzę powodu, żeby to dłużej ukrywać. Przebrzmiała sprawa i tyle.
Liczy się teraźniejszość i przyszłość. Lubię was i mam nadzieję, że do siebie
pasujecie. James, zejdź natychmiast z mego biurka, bo zrzucisz te papiery -
skarciła go żartobliwie.
Odruchowo zerknęła na drzwi ponad jego ramieniem i zobaczyła Viktora
wchodzącego do sekretariatu. James rozpromienił się na widok jej szefa, lecz
nadal siedział na rogu drewnianego blatu, podpierając się obiema rękami, żeby
nie spaść.
- Nie sądziłam, że wróci pan tak wcześnie - wykrztusiła, spoglądając na
jego zachmurzoną twarz. Kiedy go zobaczyła, omal nie poderwała się z miejsca.
- Miał pan wrócić wczesnym popołudniem.
Po jego minie łatwo poznała, co sobie pomyślał. Myszy harcują, gdy kota
nie czują! Przysłowia są wprawdzie mądrością narodu, ale dorosły mężczyzna
R S
- 77 -
powinien kierować się zdrowym rozsądkiem i trzymać emocje na wodzy. Viktor
najpierw złościł się jak mały chłopiec, a później tego żałował.
- Potrzebuję kilku dokumentów, więc przyjechałem po nie między
spotkaniami - odparł lodowatym tonem i spojrzał pytająco na Jamesa, który
oznajmił z szerokim uśmiechem:
- Wpadłem na chwilę, żeby omówić z panem kilka szczegółów.
Viktor popatrzył na zegarek i odparł krótko:
- Mam dwadzieścia minut.
- To aż nadto.
- W takim razie zapraszam do mego gabinetu. Zaraz do pana dołączę -
dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu. James potulnie zniknął za
wewnętrznymi drzwiami. Viktor pochylił się nad biurkiem Alicji i powiedział
groźnie: - Po raz kolejny przyłapałem cię na flirtowaniu z Claydonem. Nie
zapominaj, że tu jest agencja reklamowa, a nie bar dla samotnych.
- Przepraszam.
- Co tu się działo, do jasnej cholery? Ciekawe, jaką scenę zobaczyłbym,
gdybym przyszedł dziesięć minut później. Siedziałabyś mu na kolanach,
pozwalając się obmacywać? Jestem pewny, że chętnie...
- To są oburzające pomówienia!
- Nie przerywaj, kiedy do ciebie mówię! Dokończymy tę rozmowę
później, gdy spławię twego wielbiciela i załatwię wszystkie swoje sprawy.
- Proszę łaskawie powiedzieć, do której mam na pana czekać. - Ze
zdziwieniem stwierdziła, że mimo wzburzenia panuje nad głosem. Była
potwornie zdenerwowana: krew głośno pulsowała jej w uszach, ręce drżały, a
przed oczyma latały ciemne plamy.
- Nie wiem. Masz tu być, kiedy wrócę. Płacę ci tyle, że mogę tego
wymagać.
Gdy trzasnął drzwiami swego gabinetu, uspokoiła się powoli i zadała
sobie pytanie, czemu ten gbur tak jej się podoba. Zgoda, był przystojny, ale
R S
- 78 -
uroda to nie wszystko. Powinny ją do niego zrazić fatalne maniery i skłonność
do awantur, ale wbrew logice chętnie wybaczała mu skandaliczne zachowanie,
ostre słowa i bezsensowne zarzuty. Daremnie próbowała wyjaśnić, czemu tak
się dzieje. W końcu dała za wygraną. Zaczynała się właśnie jej przerwa
obiadowa, postanowiła coś zjeść i przejść się po mieście, żeby odzyskać
równowagę ducha. Nie będzie czekała, aż Viktor raczy wyjść z gabinetu. Nie
była jego niewolnicą tylko podwładną i znała swoje prawa. Od pierwszej do
drugiej miała czas dla siebie.
Gdy spokojna i odprężona wróciła ze spaceru, recepcjonistka oznajmiła,
że obaj panowie już wyszli. Czekała na Viktora do siódmej, chociaż korciło ją,
żeby wbrew poleceniu zamknąć biuro i wrócić do domu, ale była pewna, że
zjawiłby się w jej mieszkaniu, żeby postawić na swoim. Po namyśle uznała, że
woli rozmawiać z nim w pracy... zwłaszcza że Vanessa miała dziś randkę.
- Jeszcze tu jesteś? - mruknął, wchodząc do sekretariatu pięć minut po
siódmej.
- Takie otrzymałam polecenie - odparła z promiennym uśmiechem.
Podszedł do biurka, usiadł na rogu tak samo jak James i obrzucił ją
badawczym spojrzeniem.
- Proponuję, żebyśmy od razu omówili sprawy, które chce pan dzisiaj
załatwić. Marzę, by jak najszybciej wrócić do domu.
- Masz spotkanie? Może to randka? Idziesz na kolację?
- Kolacja jest zawsze mile widziana. Mam w lodówce wczorajszą
zapiekankę. Odgrzeję ją w mikrofalówce - odparła pogodnie.
- Myślałem, że Claydon zaprosił cię do restauracji albo na bankiet.
- Nic z tych rzeczy.
- W takim razie zjesz ze mną.
Nieco rozbawiona stwierdziła, że nawet w takiej sytuacji szef nie zaprasza
i nie pyta jej o zdanie, tylko wydaje polecenia.
R S
- 79 -
- Niestety, muszę odmówić. - Nim znalazła odpowiedni pretekst, Viktor
odezwał się znowu.
- Alicjo, musimy omówić kilka ważnych spraw. Twoje zdanie jest dla
mnie bardzo ważne, ale wolałbym rozmawiać w przyjemniejszym otoczeniu.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, czując, jak jej gniew topnieje.
Sądziła, że otrzyma wymówienie, a tymczasem Viktor chciał zasięgnąć jej
opinii.
- Zgoda - odparła, starając się zachować spokój. Wyłączyła komputer i
włożyła płaszcz.
Gdy wsiedli do auta, nie pytała, dokąd jadą. Wkrótce zaparkowali przed
okazałym budynkiem w jednej z najdroższych dzielnic Londynu. Rozejrzała się
dyskretnie, ale w pobliżu nie było żadnej restauracji.
- Gdzie jesteśmy?
- Przed moim domem.
- Po co tu przyjechaliśmy?
- Zjemy u mnie - odparł zniecierpliwiony, że musi tłumaczyć jej
oczywiste sprawy.
- Tutaj? - zapytała piskliwym głosem, wskazując duży, nieco staromodny
budynek otoczony wielkim trawnikiem.
- Masz jakieś obiekcje?
- Jak wrócę do domu?
- Taksówką. Na koszt firmy. Masz inne pytania?
Setki, tysiące! Kilku dni by nie starczyło, żeby na nie odpowiedział. W
tym równaniu były same niewiadome.
- Nie - odparła z ociąganiem i wysiadła z samochodu. Trzymała się pół
kroku za szefem. Do drzwi wejściowych prowadziło kilka schodów, dalej był
bardzo obszerny hol.
Gdy Viktor zapalił światło, rozejrzała się odruchowo, a ciekawość szybko
przezwyciężyła obawy. Mieszkanie nie było zbyt obszerne, ale przestronne.
R S
- 80 -
Dominowały biele i jasne beże. Podłogę w salonie widocznym przez uchylone
drzwi przykrywał cudowny biały dywan. Najchętniej zdjęłaby buty, żeby
chodzić po nim boso. Na ścianach wisiały nowoczesne obrazy, które kojarzyła
ze sławnymi nazwiskami. Z pewnością nie były to reprodukcje.
Zdjęła płaszcz i podała go Viktorowi, który zapytał, jak przystało na
gościnnego pana domu:
- Zjemy teraz czy później?
- Teraz - odparła stanowczo i poszła za nim do kuchni. Usiadła prosto
przy dużym stole z sosnowych desek, a ręce oparła o brzeg blatu.
- Na co masz ochotę?
- Nie jestem wybredna.
- W takim razie zjemy moją zapiekankę. To specjalność domu.
Po chwili na stole znalazły się rozmaite przyprawy, makaron oraz
mnóstwo warzyw. Viktor fachowo kroił je w kostkę, słupki i talarki,
mimochodem zagadując Alicję.
- Chciałabym pomóc - oznajmiła w końcu.
- W lodówce jest wino. Zdecyduj, które ci najbardziej odpowiada i otwórz
butelkę. Korkociąg znajdziesz w tamtej szufladzie.
Pół godziny później usiedli do ciepłej kolacji. Zapiekanka Viktora była
wyjątkowo smaczna. Gdy Alicja spróbowała odrobinę i spojrzała na niego z
aprobatą, stwierdził kpiąco:
- Nie ma się czemu dziwić. Mężczyźni gotują równie dobrze, jak kobiety.
W najlepszych restauracjach oni są zwykle szefami kuchni. Mieszkam samotnie,
więc z konieczności musiałem rozwijać talenty kulinarne.
- Ja nie mam takich zdolności - odparła Alicja.
- Mam nadzieję, że twoja współlokatorka jest dobrą kucharką.
- Lepiej nie mówić - odparła, biorąc dokładkę. - Ale muszę przyznać, że
ma pewne osiągnięcia. Na przykład ostatnio nauczyła się robić grzanki.
Poprzednio wszystkie były spalone na węgiel.
R S
- 81 -
Gdy sączyli białe wino, zapytał uprzejmie:
- Masz ochotę na deser?
- Jeśli mi zaproponujesz tort czekoladowy, to nie odmówię.
- Będą z tym pewne problemy. Moje wypieki nie są najlepsze, a krem
zwykle się warzy. Nie daję za wygraną, bo ćwiczenie czyni mistrza.
- W takim razie rezygnuję z deseru, ale chętnie napiję się kawy.
- Przejdziemy do salonu i usiądziemy wygodnie. Trzeba wrócić do holu, a
potem drugie drzwi po prawej stronie. Są uchylone, już tam zaglądałaś. Za
chwilę podam ci kawę.
- Zamieniliśmy się rolami! - stwierdziła z zadowoleniem Alicja.
Wkrótce delektowali się aromatyczną kawą. Viktor odstawił filiżankę,
sięgnął do teczki i wyjął z niej plik dokumentów.
- Nie wzięłam notesu - zmartwiła się Alicja.
- I słusznie, bo nie będzie potrzebny. Chciałem z tobą porozmawiać -
odparł. Wyprostowała się w fotelu, przygotowana na najgorsze. - Jak ci się u
mnie pracuje? Jesteś zadowolona? - spytał, obserwując ją uważnie.
- To doskonała posada - powiedziała, nieco zbita z tropu.
- Nie o to pytam.
- Jestem bardzo zadowolona z naszej współpracy - odparła, jakby
recytowała wyuczoną lekcję. I podkochuję się w szefie, przyznała w duchu.
- Niektórzy twierdzą, że niełatwo dojść ze mną do porozumienia. To jest
oczywiście najzupełniej błędna opinia.
- Już przywykłam do pańskiego... stylu pracy.
Patrzył na nią z jawnym zaciekawieniem. Mąciło jej się w głowie. Czy to
zakłopotanie spowodowane dziwną rozmową? A może wino trochę ją
oszołomiło?
- Kiedy ostatnio dałem ci podwyżkę?
- Nie przypominam sobie. Wydaje mi się, że odkąd podpisałam umowę,
moja pensja jest taka sama. Nie było oficjalnej decyzji.
R S
- 82 -
- Znakomicie pracujesz, Alicjo. Jesteś wspaniałą asystentką - powiedział.
Zarumieniła się z radości. Chwalił ją od czasu do czasu za konkretne
osiągnięcia, ale nie doczekała się dotąd tak jednoznacznej pochwały.
- Dziękuję bardzo - wymamrotała zakłopotana.
- I dlatego postanowiłem dać ci lepszą pensję. - Gdy wymienił kwotę,
zrobiła wielkie oczy.
- Ależ to suma dwukrotnie wyższa niż moje obecne zarobki! Skąd ten
pomysł? - Od razu stała się podejrzliwa, ale Viktor patrzył na nią z
politowaniem.
- Nie słyszałem dotąd o podwładnej, która by kwestionowała taką decyzję
szefa. To niewątpliwie pierwszy taki przypadek w historii ludzkości. Uroczyście
oświadczam, że nie mam żadnych ukrytych zamiarów. Cenię twoje kwalifikacje
i dyspozycyjność. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?
- Naturalnie - odparła z powątpiewaniem, zastanawiając się, o co mu
chodzi. Z minuty na minutę utwierdzała się w przekonaniu, że jego hojność jest
podejrzana, ale nie potrafiła tego udowodnić.
- Zrozum, do tej pory nie dostałaś żadnej podwyżki. To moje
niedopatrzenie, bo od dawna zasługujesz na taki awans. Gdyby rozłożyć tę sumę
w czasie, nie byłaby wcale taka wysoka. Na twoim miejscu, zamiast kręcić
nosem, domagałbym się procentu. - Wstał z fotela, podszedł do barku i napełnił
dwa kieliszki znakomitym porto. - Musimy to uczcić, prawda?
Chce mnie upić, stwierdziła nieufnie, biorąc od niego kieliszek. Umoczyła
wargi i oblizała je koniuszkiem języka. Pyszne to jego porto!
- Czy to już wszystkie sprawy, które chciał pan ze mną omówić? - spytała
bardzo oficjalnym tonem.
- Mało ci rewelacji jak na jeden wieczór? - Nadal stał obok niej. W
sekrecie cieszyła się jego bliskością, chociaż bolał ją kark, bo musiała odwracać
głowę, żeby na niego popatrzeć.
R S
- 83 -
- Czuję się przytłoczona, kiedy stoi pan obok mego fotela - oznajmiła
stanowczo. Przesunął się i popatrzył jej prosto w twarz.
- Teraz lepiej?
Lepiej? Odruchowo uniosła głowę, popatrzyła w cudne szare oczy i
znieruchomiała jak zahipnotyzowana. Powtarzała sobie w duchu, że jest jego
sekretarką, mądrą i dojrzałą kobietą, a nie kochliwą nastolatką, ale wewnętrzny
głos szeptał, że przegrała batalię, nim zdała sobie z tego sprawę
- Muszę już iść.
- Nie wypiłaś kawy.
- Ach tak! - Roześmiała się nerwowo. - Całkiem zapomniałam. -
Opamiętała się natychmiast i spojrzała na niego z ponurą miną. W jasnym
świetle lampy widziała wyraźnie urodziwą twarz. Nie potrafiła oderwać od niej
zachwyconego spojrzenia.
- Dobrze się czujesz? - zapytał. Pewnie był zdziwiony jej niewłaściwym
zachowaniem.
- Oczywiście. Jestem w doskonałym nastroju.
- Rzadko pijesz wino, prawda?
- Jasne. Nie mam takiego zwyczaju, bo jestem nudną starą panną.
Wieczory spędzam w domu, oglądam telewizję i raczę się gorącą czekoladą.
- Ja tego nie powiedziałem - odparł, uśmiechając się łagodnie.
- Czasami wypijam jeden kieliszek, ale zaraz robi mi się przykro, bo gdy
sączę to marne wino, za jedyne towarzystwo mam swoje odbicie w lustrze.
- Przecież stać cię na dobre trunki.
- Ma pan całkowitą rację - przyznała z powagą, zaskoczona wewnętrzną
logiką jego odpowiedzi. - A zatem następnym razem kupię dobre wino i upiję
się samotnie w moim własnym mieszkaniu. To mi na pewno poprawi humor.
- Aha. Już to sobie wyobrażam.
Zapadła cisza pełna obietnic i sekretów. Alicja na coś czekała z obawą i
niecierpliwością. Viktor stał przed nią lekko pochylony. Oddychała płytko i
R S
- 84 -
nieregularnie. Kręciło jej się w głowie, więc zacisnęła powieki, ponieważ bała
się, że lada chwila zemdleje.
Nie widziała, że pochylił się jeszcze niżej i położył dłonie na bocznych
oparciach fotela. Nagle poczuła na ustach dotyk jego warg i pieszczotę języka.
Posłusznie odchyliła głowę, westchnęła i oddała pocałunek.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Ale się porobiło, pomyślała w ostatnim przebłysku zdrowego rozsądku, a
potem zapomniała o całym świecie. Zarzuciła Viktorowi ręce na szyję i z
zapałem odwzajemniała każdą pieszczotę i pocałunek. Nie broniła się, gdy wziął
ją na ręce i zaniósł na ogromną kanapę umieszczoną pośrodku salonu.
Odkąd zerwała z Jamesem, była zupełnie sama. Przez kilka lat do głowy
jej nie przyszło, że mogłaby znów oddać się mężczyźnie. Teraz było inaczej.
Drżała z niecierpliwości i pragnęła należeć do Viktora. Przylgnęła do niego
całym ciałem i westchnęła uradowana. Nie otwierała oczu z obawy, że to sen.
Lada chwila ocknie się i dozna okropnego rozczarowania.
Przestał ją całować, więc niechętnie uniosła powieki. Patrzył jej w oczy, a
jego twarz była tak blisko.
- Jesteś pewna, że chcesz tu zostać? - zapytał z czułym uśmiechem.
Niepotrzebnie tracił czas, przecież była rozpalona i pragnęła go jak nikogo na
świecie. Spojrzała nieprzytomnie w szare oczy.
- A co proponujesz?
- Duże łóżko w sypialni na górze.
- Twoja kanapa jest bardzo wygodna.
- Może wolisz, żebym wezwał taksówkę? Wrócisz do siebie, wypijesz
kieliszek wina i pójdziesz spać.
R S
- 85 -
Bez słowa przyciągnęła go do siebie i mruknęła zachęcająco. Całowali się
czule i namiętnie. Rozebrał ją, choć miała pewne opory.
- Mój biust... jest za mały - usłyszała swój głos, gdy została tylko w
bieliźnie.
- Jakie to ma znaczenie? - spytał czule.
- Mówisz serio?
- Alicjo, nie jestem idiotą! Za kogo mnie uważasz? - oburzył się
żartobliwe.
Po chwili nie miała żadnych wątpliwości, że kobieta o chłopięcej sylwetce
może wzbudzić szaloną namiętność. Oszołomiona i zachwycona wtuliła się w
jego objęcia. Tyle lat była sama, że przeżywała tę noc jak swój pierwszy raz.
Viktor był czuły i delikatny, a zarazem namiętny i zaborczy. Gdy odpoczywała
w jego ramionach, ogarnęła ją senność.
- Obawiam się, że zasnę, jeśli zostanę tu dłużej - szepnęła, tłumiąc
ziewanie.
- Mam rozumieć, że cię znudziłem i rozczarowałem? - droczył się z nią.
- Słusznie mówiłeś, że wino to środek nasenny. - Formy grzecznościowe
znów poszły w zapomnienie. Przetarła oczy wierzchem dłoni. - Muszę już iść.
- Dlaczego?
Dziwne pytanie, pomyślała. Czyżby chciał mnie tu zatrzymać?
- Wolę spać we własnym łóżku. - Próbowała wstać, ale jej nie pozwolił.
- Moje jest znacznie większe i wygodniejsze - odparł, całując ją w szyję.
Miała chwilę słabości; powrót taksówką oraz zimne, wąskie posłanie w pustym
mieszkaniu wcale jej nie pociągały.
Po chwili jednak usłuchała głosu rozsądku, wyślizgnęła się z ramion
Viktora i zaczęła szukać swoich rzeczy rozrzuconych bezładnie wokół kanapy.
Viktor naciągnął spodnie.
- Nie ma sensu, żebyś wracała do domu, skoro możesz zostać u mnie.
R S
- 86 -
Mylił się. Gdyby go posłuchała, to cudowne erotyczne doświadczenie
nabrałoby innego znaczenia - przynajmniej dla niej. Zaczęłaby sobie wmawiać,
że coś ich łączy, że naprawdę są sobie bliscy. Viktor ani słowem o tym nie
wspomniał. Przespał się z nią, było mu dobrze... i koniec.
Poszli do kuchni. Zaproponował jej kawę, którą piła na stojąco, drobnymi
łykami, niepewna, jak się zachować.
- Bardzo dziwna sytuacja, prawda? - powiedziała cicho.
- Owszem. - Podszedł bliżej, więc cofnęła się, aż poczuła za plecami
kuchenny blat. Położył na nim dłonie, żeby mu nie uciekła. - A zarazem bardzo
przyjemna. - Wyjął jej z ręki kubek i pocałował ją w usta. - Od dawna
marzyłem, żeby się z tobą kochać.
- Zmyślasz! Nie wierzę ci - odparła. Życie ją nauczyło, żeby nie ufać
mężczyźnie ogarniętemu pożądaniem, bo taki obieca wszystko.
- Nie bądź taka nieufna.
- Jestem za stara na szalone romanse.
- Ja również.
Znów zaczął ją całować. Gdy wsunął rękę pod jej żakiet, odepchnęła go
lekko.
- Przestań. Zaraz przyjedzie taksówka. - Wzięła go za ręce i powiedziała
cicho: - Nie mogę dłużej dla ciebie pracować.
- Jak to? Przecież dałem ci podwyżkę. - Uwolnił palce i zaczął rozpinać
jej bluzkę.
- Viktor, błagam.
- Dla ciebie wszystko - mruknął czule i znowu ją pocałował, a przecież
nie o to chodziło. Ogarnęła ją rozpacz, więc zacisnęła powieki, żeby
powstrzymać łzy.
- Nie... Musimy porozmawiać - szepnęła, gdy podniósł głowę.
- Otwórz oczy i popatrz na mnie - powiedział stanowczo. Posłuchała i w
tej samej chwili rozległ się dzwonek u drzwi. Odsunęła się, drżącymi palcami
R S
- 87 -
zapięła guziki, a potem wybiegła do holu i chwyciła płaszcz. Gdy nacisnęła
klamkę, Viktor położył rękę na jej dłoni.
- Zobaczymy się w biurze, jak zwykle - przypomniał, unosząc brwi, jakby
oczekiwał, że zaprzeczy.
- Oczywiście. - Wspięła się na palce, pocałowała go w usta i otworzyła
drzwi. Czekający na zewnątrz taksówkarz uśmiechnął się porozumiewawczo,
więc postanowiła, że nie da mu napiwku.
Przez następne dwa tygodnie w ciągu dnia razem pracowali, a wieczorami
kochali się jak szaleni.
W biurze Alicja nieustannie czuła na sobie wzrok Viktora. Patrzył na nią z
tajemniczym uśmiechem, bo wiedział, co ich czeka, gdy zapadnie zmrok. Czy to
ma sens? Dokąd ich to zaprowadzi? Nie zadawała głośno takich pytań, a Viktor
żył chwilą i nie miał takich problemów. Coraz częściej łapała się na tym, że
tęskni za nim już w chwili, kiedy się żegnają. Z przerażeniem uświadomiła
sobie, że jest zakochana. Stało się! Powinna spostrzec nadchodzące
niebezpieczeństwo, ale serce ją przechytrzyło, wikłając się w beznadziejną
miłość.
Po raz drugi popełniła podobny błąd, tym razem jednak kochała
naprawdę. To nie było chwilowe zauroczenie. Viktor stał się jej niezbędny do
życia. Bez niego wszystko traciło sens. Przez kilka dni łudziła się, że jest do niej
równie mocno przywiązany, ale szybko doszła do wniosku, że to jedynie
pobożne życzenia. Pewnego dnia znajdzie sobie inną i odejdzie, a ona zostanie
sama. Czas działał na jej niekorzyść. Im dłużej będą razem, tym bardziej się od
niego uzależni. Powinna z nim zerwać, uciec, wykreślić go ze swego życia, nim
będzie za późno.
Vanessa i James zajęci sobą nie spostrzegli, co się z nią dzieje. Gdy
znalazła wreszcie sposób, by w miarę bezboleśnie rozstać się z Viktorem i spalić
za sobą mosty, uznała, że musi im powiedzieć całą prawdę, ponieważ bez ich
R S
- 88 -
pomocy sobie nie poradzi. Pewnego wieczoru, gdy wszyscy troje spotkali się w
jej mieszkaniu, zaczęła z ociąganiem:
- Chciałabym z wami porozmawiać. - Zawsze była skryta i zamknięta w
sobie, więc teraz nie miała pojęcia, jak zacząć tę opowieść, a potem zachęcić
ich, żeby wraz z nią wprowadzili w życie starannie przygotowany wcześniej
plan.
- Wykrztuś to nareszcie, Ali - niecierpliwiła się Vanessa.
- Mam kłopoty. Spotykam się z pewnym mężczyzną, ale...
- To Viktor Temple, zgadłem? - wtrącił James. Spojrzała na niego
zdumiona, że tak łatwo ją przejrzał.
- Gdy tylko was zobaczyłem, od razu stało się dla mnie jasne, że
pójdziecie do łóżka. Nic się przede mną nie ukryje. Mam przecież wyjątkową
intuicję i niesłychaną wrażliwość - dodał, spoglądając znacząco na Vanessę.
- Jesteś gruboskórny i samolubny. Przed chwilą dałeś tego dowody -
skarciła go Vanessa i popatrzyła z niedowierzaniem na przyjaciółkę. - Chcesz
powiedzieć, że spotykasz się z szefem?
- Tak, ale muszę z tym skończyć. - Alicja pochyliła głowę. Była
zrozpaczona i miała to wypisane na twarzy.
- Dlaczego? - Vanessa była szczerze zdumiona. - Facet jest całkiem do
rzeczy. - Raz jeszcze popatrzyła na Alicję i pokiwała głową. - Aha, teraz
rozumiem.
- Ale co? Czemu nie chcecie powiedzieć? - dopytywał się James.
- Twoja intuicja nic ci nie podpowiada? Podobno jesteś bardzo wrażliwy.
Siedź cicho i nie przerywaj! - zirytowała się Vanessa, a potem zapytała Alicję: -
Jak możemy ci pomóc, kochanie?
- Trudno będzie zerwać z Viktorem. Jest strasznie uparty. Nie pozwoli mi
odejść, póki sam się na to nie zdecyduje, a ja nie chcę być zdana na jego łaskę i
niełaskę. Muszę go rzucić i jednocześnie odejść z pracy.
- W takim razie zrób to od razu - stwierdził James.
R S
- 89 -
- Jesteś świetna, więc bez trudu znajdziesz nową posadę. Gdybym to ja
złożył wymówienie, można by się martwić, ale o ciebie renomowane firmy będą
się po prostu biły. Dziewczyno, możesz do woli przebierać w ofertach!
- Mam inny plan. Chcę zrazić do siebie Viktora. Niech mnie wyrzuci i
sam zerwie. W przeciwnym razie odezwałaby się jego urażona ambicja;
odgrywałby się miesiącami, a ja chcę się z nim rozstać raz na zawsze.
- Popatrzyła na Jamesa. - Ty mi w tym pomożesz. Gdyby zobaczył nas
razem...
- Zazdrość? Nic na tym nie zyskasz. Będzie wychodził ze skóry, żebyś nie
odeszła!
- Wiem, co robię. Ja go bardzo dobrze znam. Jest okropnie chimeryczny.
Wszystko musi być tak, jak on chce. Jeśli będę udawała, że wolę ciebie niż jego,
zrazi się do mnie całkowicie i ukarze, wyrzucając z pracy. I o to mi właśnie
chodzi.
- Jak chcesz. Zgadzam się na wszystko, o ile moja pani nie ma nic
przeciwko temu. - Spojrzał na Vanessę, która pokiwała głową.
Godzina zeszła im na planowaniu kolejnych posunięć. Z analizy
terminarza wynikało, że za kilka dni Viktor wybiera się z wpływowymi
klientami na premierę nowej komedii muzycznej. Alicja postanowiła zdobyć
dwa bilety na to przedstawienie. Gdy usiądą na widowni i upewnią się, że ich
zauważył, James weźmie ją za rękę, kilka razy cmoknie w policzek i czule
obejmie ramieniem. Wybujała ambicja oraz żywa wyobraźnia Viktora dopełnią
dzieła.
Vanessa milczała, gdy układali plan. Następnego ranka przy śniadaniu z
troską popatrzyła na przyjaciółkę.
- Powiedziałam Jamesowi, że ma postępować według twoich wskazówek,
ale obawiam się, że popełniasz życiowy błąd. Skąd pewność, że Viktorowi na
tobie nie zależy? Może jest inaczej?
R S
- 90 -
- Dawno znalazłby sposób, żeby mi to dać do zrozumienia - odparła ze
łzami w oczach. - Sypia ze mną, to wszystko. Kiedy znajdzie sobie inną, ja będę
umierać z tęsknoty, a on po miesiącu zapomni, jak miałam na imię.
Gdy nadszedł dzień premiery, a zarazem definitywnego rozstania, w
biurze Alicja starała się nie okazywać, jak bardzo jest przejęta i zdenerwowana,
ale wrodzona spostrzegawczość nie zawiodła Viktora. Od razu zauważył, że coś
ją trapi, ale przez cały dzień starał się nie zwracać na to uwagi. Dopiero gdy o
siedemnastej trzydzieści zamknął drzwi gabinetu i szykował się do wyjścia,
podszedł do niej i powiedział cicho:
- Powiesz mi wreszcie, co się stało?
Podniosła na niego zdziwione oczy i bez pośpiechu wyłączyła komputer,
próbując zebrać myśli i znaleźć przekonującą wymówkę. Po chwili już
wiedziała, jak powinna zareagować, więc ukradkiem odetchnęła z ulgą.
- Wszystko w porządku. Sam wiesz, że my kobiety miewamy czasem
zmienne nastroje - odparła z porozumiewawczym uśmiechem. Wiadomo, że w
takich sprawach mężczyźni czują się bezradni i wolą się do nich nie mieszać, bo
niewiele z tego rozumieją. Viktor nie był wyjątkiem. Przyjął do wiadomości jej
wyjaśnienia i uznał, że nie ma powodu, żeby się nadal martwić. Z uśmiechem
pogłaskał ją po policzku.
- Mam nadzieję, że jutro odzyskasz dobry humor. Zarezerwuję stolik w
dobrej restauracji. Oboje potrzebujemy chwili oddechu. Szkoda, że nie mogę
odwołać dzisiejszego spotkania. Wolałbym spędzić ten wieczór z tobą niż mącić
w głowach wpływowym klientom. - Mówił niskim, łagodnym głosem, który
działał na nią jak balsam.
- Wiem - powiedziała tonem współczucia i smutku. - Poczekaj, zaraz będę
gotowa. Wyjdziemy razem.
Poszli do windy, zjechali na parter i pożegnali się przed budynkiem.
Alicja miała zaledwie dwie godziny, żeby wrócić do domu, przebrać się,
pojechać do teatru i spotkać się z Jamesem, nim pojawi się tam Viktor ze
R S
- 91 -
swoimi gośćmi. Powinien ich zobaczyć na długo przed podniesieniem kurtyny,
żeby napięcie rosło stopniowo aż do wielkiego finału, którym będzie
spektakularne zwolnienie z pracy i definitywne rozstanie.
Gdy wpadła do mieszkania, Vanessa zmierzyła ją badawczym
spojrzeniem i natychmiast zaczęła marudzić. Nie chciała jej pomóc w wyborze
sukienki i ciągle powtarzała, że chytry plan i tak spali na panewce, bo Viktor
jest nieprzewidywalny.
- Kochasz tego faceta - tłumaczyła, siedząc na łóżku i obserwując Alicję,
która ubierała się pospiesznie - więc powinnaś cieszyć się każdym dniem, a nie
prowokować go do wielkiej kłótni i zmuszać, żeby cię rzucił. To bez sensu!
- Nie potrafię żyć chwilą - stwierdziła ponuro. - Już ci mówiłam, że czas
działa na moją niekorzyść. Prawda jest taka, że stopniowo się od niego
uzależniam, więc muszę z tym skończyć. Kocham go, masz rację. Niestety, bez
wzajemności. Oszaleję, jeśli przez najbliższe tygodnie albo miesiące będę się
zastanawiać, kiedy mnie rzuci.
- Masochistka! - orzekła z politowaniem Vanessa.
- Jestem po prostu nieszczęśliwa i nie wygląda na to, żebym w
najbliższym czasie miała powody do radości - odparła, wkładając obcisłą czarną
sukienkę i pantofle na wysokich obcasach. Wyglądała elegancko, a zarazem
dość ponętnie. O to właśnie chodziło. Usiadła przy toaletce i zrobiła dyskretny
makijaż, puszczając mimo uszu gadaninę niezadowolonej Vanessy. Przez cały
czas zastanawiała się, jak zareaguje Viktor, gdy zobaczy ją w towarzystwie
Jamesa.
Gdy spotkali się w holu, zmierzyła swego pomocnika taksującym
spojrzeniem. Tak starannie przygotował się do odegrania roli subtelnego
uwodziciela, że wyglądał niemal karykaturalnie.
- Niepotrzebnie tak się wystroiłeś - powiedziała szeptem. - Mamy zwrócić
uwagę Viktora, a nie robić z siebie pośmiewisko.
R S
- 92 -
- Moja droga, grałem kiedyś w amatorskim teatrze i wiem, jak należy
budować sceniczną postać. Jestem znakomicie przygotowany do występu. To
będzie prawdziwy majstersztyk! Nie oczekuję owacji na stojąco, ale mogłabyś
docenić moje starania. A gdzie nasza publiczność? Czy Viktor i jego goście już
są?
- Sądzę, że zjawią się w ostatniej chwili. Zajmijmy miejsca. Wolałabym
uniknąć bezpośredniej konfrontacji. On jest nieobliczalny, więc trudno
przewidzieć, jak się zachowa. Wystarczy, żeby nas widział z daleka. Pamiętaj,
że mamy się dobrze bawić i tryskać radością - przypomniała grobowym głosem.
James wzruszył tylko ramionami i sięgnął do kieszeni po bilety.
Gdy usiedli, zerknęła ukradkiem na trzy fotele, które przed kilkoma
tygodniami osobiście zarezerwowała na wyraźne polecenie szefa. Była
zdziwiona, gdy oznajmił, że wybiera się na komedię muzyczną, ponieważ
wiedziała, że nie znosi takich spektakli. Z ponurą miną wyjaśnił, że jego
amerykańscy goście mają odmienny gust, więc postanowił się poświęcić dla
dobra firmy.
- Już przyszli - oznajmił James scenicznym szeptem. - Jeśli chcesz,
przytul głowę do mego ramienia. Trzeba nadać sytuacji pozory
prawdopodobieństwa.
- Twój reżyser byłby z ciebie dumny, gdyby cię teraz słyszał. Kiedy
występowałeś na scenie?
- W gimnazjum, ale mam wrażenie, jakby to było zaledwie wczoraj. Teraz
obejmę cię ramieniem, a ty podnieś głowę i popatrz na mnie rozmarzonym
wzrokiem. Uśmiechnij się, do jasnej cholery! Co to za mina? Wczuj się w swoją
rolę.
W czasie przerwy zostali na swoich miejscach, bo Alicja obawiała się
spotkania z Viktorem. Tak czy inaczej rankiem będzie musiała stawić mu czoło,
ale miała całą noc, żeby się do tego przygotować. Gdy przedstawienie dobiegło
końca, szybko opuścili widownię, żeby widział z daleka, jak razem wychodzą z
R S
- 93 -
teatru. Skręcili w boczną ulicę i zamówili dwie taksówki. James spieszył się, bo
miał randkę z Vanessą.
Alicja wróciła do pustego mieszkania, nastawiła budzik i położyła się do
łóżka. Długo nie mogła zasnąć, a gdy rano otworzyła oczy, okazało się, że
strasznie zaspała. Budzik tykał monotonnie. Nie pamiętała, kiedy go wyłączyła.
Viktor zrobi jej pewnie potworną awanturę. I słusznie, bo miał teraz aż
dwa powody: flirt z klientem i haniebne spóźnienie.
Gdy zdyszana wpadła do sekretariatu, stanęła twarzą w twarz z posępnym
szefem, który popatrzył na nią lodowato. Miała wrażenie, że czas się cofnął i
wróciła surowa zima.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Bardzo przepraszam za spóźnienie. - Alicja nie potrafiła zdobyć się na
uśmiech, więc odwróciła się do szefa plecami i ze szczególną starannością
powiesiła płaszcz, wygładziła każdą fałdkę. Udawała, że nic się nie stało, i była
szczerze zdziwiona, że potrafi zdobyć się na taki spokój. Chyba minęła się z
powołaniem. Gdyby została aktorką, na pewno zdobyłaby Oscara. Tak trzymać!
Gdy Viktor zacznie się awanturować, będzie udawała, że nie pamięta o
rezerwacji sprzed kilku tygodni, a James tak jej zawrócił w głowie, że podczas
premiery nie spostrzegła własnego szefa siedzącego kilka rzędów dalej.
- Nie słyszałam budzika - usprawiedliwiła się, stając z nim w końcu
twarzą w twarz. - Późno poszłam spać i byłam okropnie znużona. Nic dziwnego,
że dzisiaj zaspałam. Ludzka rzecz, każdemu może się zdarzyć.
Szare oczy Viktora przypominały sople lodu.
- Czy możesz teraz przyjść do mego gabinetu?
R S
- 94 -
- Naturalnie. - Odprowadziła go wzrokiem, przygotowała notes i włączyła
komputer, jakby nie podejrzewała, że lada chwila wyleci z pracy. Jej serce jak
oszalałe tłukło się w piersi, ale zachowała pozorny spokój.
Z goryczą myślała, że w ukrywaniu uczuć jest prawdziwą mistrzynią.
Dawniej nie ujawniała swoich obaw, a teraz skrywała głęboko wielką miłość.
Nawet gdyby chciała to zmienić, było już za późno.
- Zamknij drzwi - polecił, gdy weszła do gabinetu. - Możesz odłożyć
notes, bo nie będzie nam potrzebny.
Zrobiła, co kazał, i siedziała prosto z rękoma splecionymi na kolanach.
Popatrzyła na Viktora i uświadomiła sobie, że to zapewne ich ostatnie spotkanie.
- Jesteś dziś w złym nastroju - powiedziała. Z pewnością oczekiwał takiej
uwagi. - Jak się udało spotkanie z Amerykanami? Zabrałeś ich do restauracji?
Będą z nami współpracować?
- To był fatalny wieczór - odparł i zagłębił się w fotelu, jakby chciał się
od niej odsunąć. Jego dłonie stykały się palcami, tworząc zaporę nie do
sforsowania. Wszystkie gesty stanowiły podręcznikową ilustrację zasad języka
ciała. Alicja natychmiast zrozumiała ten niemy komunikat. Miała wrażenie, że
rozmawia z nieznajomym, który od razu się do niej uprzedził. Viktor był
zamknięty w sobie i niedostępny niczym budynek bez okien i drzwi.
- Jak spędziłaś wczorajszy wieczór?
- Proszę? - Zmarszczyła brwi, jakby zaskoczył ją tym pytaniem. -
Byłam... w teatrze na komedii muzycznej. Wiem, że nie lubisz takich spektakli,
ale ten jest niezły. Bardzo udana premiera. A dokąd ty poszedłeś z
Amerykanami? Szczerze mówiąc, nie pamiętam, gdzie zarezerwowałam dla was
stolik - mówiła ze sztucznym ożywieniem. Te kłamstwa tak ją zmęczyły, że
najchętniej położyłaby ramiona na biurku, oparła na nich głowę i zasnęła na sto
lat.
- Rzeczywiście pamięć cię zawodzi. Byłem z Amerykanami na tym
samym przedstawieniu i widziałem, kto ci towarzyszył, więc nie próbuj mnie
R S
- 95 -
okłamywać - rzucił ostro. Alicja zamilkła, a głucha cisza była wymowniejsza
niż słowa. - Mowę ci odjęło, moja droga?
- Viktor skrzywił się z obrzydzeniem. Szybko zapanował nad sobą i
znowu patrzył na nią z kamienną twarzą, chociaż wiedziała, że w środku gotuje
się ze złości.
Zadzwonił telefon. Viktor podniósł słuchawkę, wywołał recepcjonistkę i
polecił, żeby na razie nie łączyła żadnych rozmów. Podczas tej krótkiej
rozmowy nie odrywał spojrzenia od twarzy Alicji
- Zapewne...
- Tak?
- Zapewne chciałeś mi powiedzieć, że widziałeś mnie z Jamesem
Claydonem. - Stało się. Wyrzuciła z siebie feralne słowa. Nie było powodu,
żeby to odwlekać. Gardło miała ściśnięte, policzki zarumienione, więc nie
musiała udawać zakłopotania. Ta jej aktorska etiuda miała znamiona
autentyzmu. Na samą myśl o tym, co się tu dzieje, poczuła mdłości. Okropna
sytuacja!
- Do cholery, w co ty grasz?
- Nie muszę się przed tobą tłumaczyć - oznajmiła arogancko, chociaż była
przerażona. Musiała udawać kobietę żądną wszelkich życiowych przyjemności,
która uważa za oczywiste, że inni nie mają prawa się jej czepiać, i która oburza
się gwałtownie, gdy ktoś chce ją pouczać.
- Wręcz przeciwnie - odparł cichym, z pozoru łagodnym tonem. - Powiesz
mi wszystko, co pragnę wiedzieć, i dopiero wtedy zakończymy rozmowę.
- A jeśli odmówię? Co wtedy, Viktorze? Wytargasz mnie za uszy, jakbym
była małą dziewczynką? A może dasz mi klapsa? Pamiętaj, że jesteśmy
dorosłymi ludźmi. Oświadczam, że nie dam się zastraszyć.
- Czemu spotkałaś się z Claydonem?
R S
- 96 -
- Już ci mówiłam. Zaprosił mnie do teatru. Uznałam, że to dobry pomysł,
zwłaszcza że byłeś zajęty. Miałam wolny wieczór i postanowiłam spędzić go w
miłym towarzystwie.
- Myszy harcują, gdy kota nie czują? - Raz miał na końcu języka to
przysłowie, a teraz powiedział je głośno. W jego głosie słyszała pogardę, ale
udawała, że tego nie zauważa, i uparcie milczała. - Odpowiedz! -
Niespodziewanie podniósł głos.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi! Nie mamy żadnego prawa, żeby
nawzajem ograniczać naszą swobodę. Nie przypominam sobie również,
żebyśmy składali przysięgę wierności. - Alicja także mówiła głośniej. Drżała na
całym ciele i najchętniej wybiegłaby z gabinetu, ale posunęła się za daleko i
teraz musiała wytrwać do końca.
- Chyba wiem, co chcesz mi dać do zrozumienia.
- Zdaję sobie sprawę, że nie lubisz Jamesa, ale... - Umilkła, gdy obrzucił
ją badawczym spojrzeniem.
- Zaczynam pojmować, co jest grane. Jak to było, Alicjo? Martwiłaś się,
bo cię zaniedbywał?
- Proszę? - Nie miała pojęcia, skąd ten nagły zwrot w jego rozumowaniu,
więc była autentycznie zdziwiona, wręcz zaszokowana.
- Nie patrz na mnie oczyma skrzywdzonego dziecka, bo nie dam się
nabrać na takie sztuczki. Kiedy zaczęliście romansować? Spałaś z nim w
Highfield House?
Cóż za ironia losu, pomyślała z goryczą. Miał zupełną rację, a zarazem
całkowicie się mylił.
- Owszem. Tam się zaczął nasz romans - usłyszała własny głos. Niemal
widziała, jak pękają wszelkie więzy łączące ją dotąd z Viktorem. Nie byli sobie
tak bliscy, jak chciała, ale coś ich jednak łączyło, a teraz w mgnieniu oka stali
się obcymi ludźmi. Powiedziała mu prawdę, którą opacznie zrozumiał.
- Wszystko jasne.
R S
- 97 -
Ty idioto, pomyślała zrozpaczona. Nic o mnie nie wiesz. Gdybyś przejrzał
na oczy, od razu byś się zorientował, że kocham cię nad życie. Nie zamierzam
siedzieć tu dłużej i pozwalać, żebyś robił ze mnie bezwstydną kokietkę. Czemu
nie widzisz, że moje serce należy do ciebie?
- Opowiedz mi, co było dalej. Poszłaś z nim do łóżka, więc przestał się
tobą interesować, prawda? - Nie czekając na odpowiedź, dodał z pogardą: -
Wtedy posłużyłaś się mną, żeby wzbudzić w nim zazdrość.
- Słucham? - Nie wierzyła własnym uszom. Co za bzdura!
- Jesteś zaskoczona moim oskarżeniem? - Pochylił się nad biurkiem, więc
instynktownie odsunęła krzesło. Gdyby potrafił zabijać wzrokiem, padłaby
martwa.
Patrzyła na niego w milczeniu. Wyciągał błędne wnioski, ale to było jej
na rękę. Nie ma potrzeby, żeby poprawiać błędy w jego rozumowaniu. - Trudno
ci pojąć, że przejrzałem twoją grę i odkryłem, że bez skrupułów manipulujesz
ludźmi? Byłaś przekonana, że na tym nie stracisz. Gdyby Claydon nie dał się
omamić, mogłabyś wrócić do mnie. W tym samym czasie sypiałaś z dwoma
mężczyznami. Gdyby jeden się wycofał, zawsze miałaś w odwodzie jego
rywala. - Zerwał się na równe nogi. - Chętnie udusiłbym cię gołymi rękami!
- Czemu? Tylko dlatego, że zraniłam twoją męską dumę? Twierdzisz, że
oszukiwałam...
- Może zaprzeczysz?
- A po co? Masz rację, zwodziłam cię, ale ty również nie jesteś bez winy.
Zależało ci na tym, żeby się ze mną kochać, tak? Skoro chcesz, aby prawda
wyszła na jaw, powiedz szczerze, jakie były twoje intencje. Spałeś ze mną i to
wszystko. Jestem przekonana, że z czasem, ogarnięty nudą, rzuciłbyś mnie bez
żalu. Mam rację?
Mówiła coraz głośniej, prawie krzyczała. Na policzkach miała ciemne
rumieńce. Cieszyła się, że drzwi gabinetu są zamknięte, więc nikt nie słyszy
podniesionych głosów. W przeciwnym razie wkrótce całe biuro trzęsłoby się od
R S
- 98 -
plotek. Do tej pory udało im się utrzymać swój romans w tajemnicy, ale gdyby
sprawa wyszła na jaw, ludzie gadaliby miesiącami.
Viktor usiadł i bez słowa kręcił w palcach jej ołówek.
- Jedna sprawa bardzo mnie niepokoi. Znasz wszystkie terminy, masz
wspaniałą pamięć, sypiesz faktami jak z rękawa. To niemożliwe, abyś
zapomniała o premierze.
Sama rezerwowałaś dla mnie bilety i odebrałaś je w kasie. A jeśli się
mylę? Może chciałaś, żebym cię zobaczył z Claydonem? W ten sposób
próbowałaś wzbudzić moją zazdrość, żebym o ciebie walczył, tak?
- Nieprawda! - krzyknęła, bo właściwie trafił w dziesiątkę. Zaczerwienił
się ze złości, gdy ostro zaprotestowała. - Nie mam ochoty ciągnąć tej rozmowy -
dodała chłodno. - Czy mogę już iść?
- O nie, moja droga! - stwierdził kategorycznie. - Jeszcze z tobą nie
skończyłem. Wyjdziesz dopiero, gdy wszystko sobie wyjaśnimy.
- Nie możesz mnie zmusić, żebym została - oznajmiła bez przekonania.
Siedziała nieruchomo, zaciskając splecione palce, chociaż powinna roześmiać
mu się w twarz, wyjść i trzasnąć drzwiami. Nagle zwątpiła w jego
spostrzegawczość i zdrowy rozsądek. Gdyby miał odrobinę rozumu, takie
zachowanie byłoby dla niego dowodem, że ma nad nią ogromną władzę. Czemu
tego nie dostrzega? Milczała uparcie, gdy zadawał jej wścibskie pytania. Obraził
ją i upokorzył, a teraz wypytuje o szczegóły z jej życia? Co za tupet! Zresztą,
nawet gdyby wyznała mu prawdę, było już za późno na pojednanie. Spaliła za
sobą mosty i powinna natychmiast odejść. Niech ją wreszcie zwolni i będzie po
sprawie.
- Pamiętasz moje ostrzeżenia. - Niespodziewanie zmienił ton na bardzo
oficjalny.
- Naturalnie.
- Jesteś zwolniona. Chyba rozumiesz, że nie mam wyboru.
R S
- 99 -
W milczeniu kiwnęła głową. Poczuła ulgę i ogromny smutek. Zdawała
sobie sprawę, że nigdy nie przestanie go kochać. Będzie żyła wspomnieniami,
których nie mógł jej odebrać.
- Czy mam złożyć wymówienie? - zapytała bezbarwnym głosem.
- Tak. Księgowy prześle na twoje konto trzymiesięczną odprawę. Gdy
wyjdziesz z mojego gabinetu, spakuj rzeczy i wyjdź. Nie chcę cię tu więcej
widzieć.
- Dobrze. - Podniosła wzrok, żeby spojrzeć na niego po raz ostatni. - Nie
uwierzysz, ale zapewniam, że jest mi przykro... - Westchnęła bezradnie i
podeszła do drzwi. Łudziła się, że ją zatrzyma. Daremnie. To życiowa
codzienność, a nie romantyczna komedia, idiotko, pomyślała drwiąco.
Pospiesznie wrzuciła swoje rzeczy do kartonowego pudła i bez słowa
wyjaśnienia opuściła biuro, odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami
współpracowników.
Pojechała do domu taksówką i przez kilka godzin krzątała się nerwowo po
mieszkaniu, czekając na powrót Vanessy. Przypominała sprawnie działający
automat, który nagle przestał być przydatny.
Vanessa stanęła na wysokości zadania i przyszła wcześniej niż zwykle.
Nie krytykowała przyjaciółki, chociaż miała na to wielką ochotę. Długo
rozmawiały o wydarzeniach ostatnich dni. Alicja wcześnie położyła się do
łóżka. Przeczuwała, że najgorsze jest dopiero przed nią. Jutro będzie miała
moralnego kaca.
Przez cały następny tydzień biegała po agencjach oferujących
zatrudnienie sekretarkom i asystentkom. Odbyła trzy rozmowy z potencjalnymi
szefami i od wszystkich otrzymała korzystne propozycje, lecz odwlekała
decyzję, bo ogarniało ją przerażenie, gdy wyobrażała sobie nowego pracodawcę.
Obsesyjnie powracała absurdalna myśl, że całe jej życie osobiste i zawodowe
powinno być związane z Viktorem.
R S
- 100 -
Postanowiła szukać dalej. W końcu trafi na biuro, gdzie otworzą się przed
nią nowe horyzonty. Powinna się pospieszyć; mimo hojnej odprawy pieniądze
kiedyś się skończą. Miała złamane serce, ale nadal musiała robić zakupy i płacić
czynsz. Wybierała się właśnie na kolejne spotkanie, gdy zadzwonił telefon.
Podniosła słuchawkę i serce w niej zamarło, bo usłyszała znajomy głos.
- Czego chcesz? - spytała opryskliwie, siadając ciężko na krześle.
- Potrzebne mi akta Coopera.
- Aha.
Cóż za bolesne rozczarowanie. Przed chwilą miała nadzieję, że
zadzwonił, bo chciał jej powiedzieć dobre słowo, zapytać o zdrowie i
samopoczucie. Jak mogła być taka głupia!
- Szukaliśmy ich w segregatorze i w archiwum. Co z nimi zrobiłaś?
- Kto ci pomagał? - spytała odruchowo. - Znalazłeś zastępstwo? - Przed
oczyma miała nienawistny wizerunek: smukła, długonoga piękność w kusej
spódniczce, elegancka, taktowna, inteligentna. Obsesyjnie myślała o kobiecie,
która zajęła jej miejsce.
- Jasne. Nie traćmy czasu. Gdzie są akta Coopera?
- Doug Shrewbury wypożyczył jej przed dwoma tygodniami.
- Po co mu one, do jasnej cholery?
- Rachunki się nie zgadzały, więc chciał zajrzeć do umowy.
- Dobra. - Zamilkł na chwilę. - Masz pracę?
- Oczywiście - skłamała, żeby nie uznał jej za nieudacznika. - Jestem
asystentką producenta filmowego. Wspaniała posada. Zdobywam nowe
kwalifikacje.
- Jak się nazywa twój szef? Co to za wytwórnia?
- Obowiązuje mnie tajemnica służbowa.
- Rozumiem - rzucił obojętnie. Wyobraziła sobie, że wzruszył ramionami,
bo jej sprawy przestały go obchodzić.
R S
- 101 -
- Co u ciebie? - zapytała. Była na siebie wściekła, że niepotrzebnie
przedłuża rozmowę, ale rozpaczliwie pragnęła słuchać jego głosu.
- Wszystko dobrze - odparł i zamilkł na moment. - Nie mam czasu na
towarzyską konwersację. Zadzwoniłem do ciebie, żeby załatwić sprawę.
- Naturalnie. - Poczuła się upokorzona i policzki jej poczerwieniały. Jak to
dobrze, że Viktor na nią nie patrzy, bo cieszyłby się, że jest zakłopotana. -
Muszę kończyć. Wybacz, ale bardzo się spieszę.
- To zrozumiałe - odparł uprzejmie. - Nie można pozwolić, żeby twój
producent filmowy czekał na asystentkę. Dziękuję za informacje.
- Gdybyś czegoś... - Połączenie zostało przerwane. Długo trzymała w ręku
słuchawkę, jakby miała nadzieję, że ponownie zabrzmi w niej męski głos. W
końcu opamiętała się i odłożyła ją niechętnie, wymyślając sobie od idiotek. Czy
ostatnie tygodnie niczego jej nie nauczyły? Tyle miała złych wspomnień, a
nadal popełniała te same błędy.
Natychmiast wyszła z domu i pobiegła na kolejną rozmowę. Najpierw
zajrzała do wytwórni samochodowych części zamiennych, ale zraziła się
natychmiast, bo w biurze panowała domowa atmosfera. Wszyscy pili kawę i
plotkowali, a praca stanowiła jedynie pretekst do codziennych spotkań ze
znajomymi. Od razu wiedziała, że nie przyjmie tej posady, chociaż dyrektor
bardzo chciał ją zatrudnić.
Jeszcze gorsze wrażenie odniosła w fabryce papieru. Kierownik z
zachwytem słuchał własnego głosu i przy każdej okazji wygłaszał długie
monologi. Wystarczył pobieżny rekonesans, aby Alicja nabrała pewności, że
marnuje się tam sporo surowca. Nie zamierzała przykładać ręki do niepotrzebnej
wycinki drzew. Gdy wypytywała o tę kwestię, proponując wprowadzenie
nowoczesnych rozwiązań produkcyjnych, kierownik zrobił wielkie oczy i
stwierdził, że nie interesował się tymi sprawami. Alicja grzecznie podziękowała
za rozmowę i postanowiła, że jej noga więcej tam nie postanie.
R S
- 102 -
Vanessa przyszła do domu wcześniej niż zwykle, bo James pojechał do
Highfield House. Alicja zdała jej szczegółową relację ze swych wędrówek.
Miała już pięć niezłych ofert, więc uznały, że czas podjąć decyzję i podpisać
umowę.
- Teraz podsumujmy, Ali - zaproponowała stanowczo Vanessa. - Powiedz
krótko, co myślisz o każdej ofercie. Numer jeden, biuro w centrum...
- Za małe.
- Oferta numer dwa...
- O nie, to moloch, a nie fabryka!
- Oferta numer trzy....
- Fabryka zabawek? Ich produkty są tandetne. Odpada.
- Numer cztery i pięć także skrytykowałaś. James miał rację, jesteś
świetna i możesz przebierać w ofertach, ale musisz spuścić z tonu i coś wybrać.
Domyślam się, że twoi potencjalni szefowie nie wytrzymują porównania z
Viktorem, a praca u nich jest znacznie mniej interesująca niż w agencji
reklamowej, ale ślubu z nimi nie bierzesz. Podpisz umowę i w wolnych
chwilach szukaj dalej. Za kilka miesięcy znajdziesz idealną posadę.
- Dobrze mówisz. Pojutrze zdecyduję, która oferta najbardziej mi
odpowiada. Dzięki, Vanesso, jesteś skarbem. Co ja bym bez ciebie zrobiła!
- Idę zaraz do kina z paroma koleżankami. Może się do nas przyłączysz?
To będzie uroczy, babski wieczór.
- Nie, jestem okropnie zmęczona i muszę się wyspać. Nie zapominaj, że
powinnam mieć jasny umysł, żeby podjąć właściwą decyzję.
- Gderasz jak wiekowa staruszka. Dobra, możesz zostać, ale obiecuję, że
wkrótce cię rozruszam. Marnujesz najlepsze lata, Ali. Mam pomysł! Co myślisz
o randce w ciemno? Znam paru fajnych chłopaków, którzy gustują w takich
chudzielcach jak ty.
Poduszki z kanapy zaczęły fruwać po mieszkaniu, więc Vanessa
pomknęła do drzwi. Z korytarza dobiegł jej głośny śmiech.
R S
- 103 -
Alicja usadowiła się przed telewizorem, wzięła do ręki pilota i zaczęła
skakać po kanałach. Gdy usłyszała dzwonek u drzwi, wzruszyła ramionami i
postanowiła nie otwierać. Vanessa ma klucz, a goście nie byli dziś mile
widziani. Natręt był jednak uparty. Po czwartym dzwonku zrezygnowana
powlokła się do holu i otworzyła drzwi.
W korytarzu stał Viktor. Miała na sobie garnitur i białą koszulę. Górny
guzik był rozpięty, krawat rozluźniony; na policzkach zauważyła dwudniowy
zarost, a pod oczyma głębokie cienie. Marynarkę narzucił niedbale na ramiona.
Wyglądał okropnie. Gapiła się na niego z otwartą buzią, jak mała dziewczynka
przerażona wtargnięciem nieznajomego.
- Po co przyszedłeś? - spytała napastliwie.
- A jak myślisz? - burknął. - Byłem w pobliżu, więc postanowiłem cię
odwiedzić.
- Domyślam się, że chcesz zapytać o sprawy biurowe. Proszę bardzo,
chętnie pomogę. - Była na niego wściekła za arogancki ton i postanowiła
odpowiadać tak samo. Nadal czuła się urażona, bo w czasie porannej rozmowy
nie zapytał o jej samopoczucie. - Nie ma powodu, żebyś sam się fatygował.
Twój nowy personel łatwo znajdzie mój numer telefonu. To najlepszy sposób,
żeby wyjaśnić każdą wątpliwość. Szczerze mówiąc, wątpię, czy znalazłeś
odpowiednie zastępstwo. Mój system archiwizowania dokumentów jest tak
przejrzysty, że nie trzeba wielkich zdolności, żeby się w nim orientować.
Podkreślam, że w tym wypadku jestem bez winy, bo nalegałeś, żebym odeszła
natychmiast. Gdybyś dał mi trochę czasu, przygotowałabym dokładną
instrukcję.
Nagle poczuła ukłucie zazdrości. Jakaś wyfiokowana lafirynda układa
dokumenty na jej biurku, siedzi na jej krześle i szarogęsi się w jej biurze. Ten
idiota wodzi za nią rozmarzonym wzrokiem i pewnie się zakocha. Miała ochotę
rozerwać go na strzępy, gdy wyobraziła sobie, że tamci dwoje dyskutują o
zleceniodawcach, pochylają się razem nad rachunkami, opowiadają dowcipy i
R S
- 104 -
wybuchają śmiechem, wspominając zabawne wydarzenia. Tępa dyletantka
zajęła miejsce Alicji u boku Viktora. To nieuczciwe!
- Mogę wejść? - rzucił schrypniętym głosem, obserwując ją tak
natarczywie, że poczuła się zakłopotana i spłonęła rumieńcem jak pensjonarka.
Viktor nie dawał za wygraną. - Mamy rozmawiać, stojąc w otwartych drzwiach?
- Skąd pewność, że jestem sama? - zapytała prowokacyjnie. Miała mu za
złe, że odebrał jej spokój, ale opór szybko osłabł. Była po prostu żałosna!
- Kto jest u ciebie? - spytał cicho.
- Nikt.
- To dobrze. W takim razie odsuń się i wpuść mnie do środka. Najwyższy
czas, żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili. Czeka nas długa rozmowa.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Alicja cierpiała katusze, gdy obserwowała idącego do salonu Viktora.
Przypominała człowieka, który umiera z głodu i spogląda na suto zastawiony
stół ze świadomością, że wszystkie potrawy zostały zatrute. Nadal stała przy
drzwiach wejściowych z ręką na klamce. Ledwie zrobiła pierwszy krok,
odwrócił się i popatrzył na nią. Jeśli przyszedł tu, aby zapytać o potrzebne
dokumenty, niech od razu powie, w czym rzecz, żeby mogła natychmiast
rozwiać wątpliwości. Po jego wyjściu będzie mogła cierpieć do woli. Po co
wszedł do mieszkania? To nie było konieczne.
- Gdzie twoja współlokatorka? - zapytał, sadowiąc się na kanapie.
Przyglądał się Alicji i gniewnie marszczył brwi.
- Wyszła. - A to pech! Gdyby siedzieli tu we troje, łatwiej byłoby Alicji
zachować wewnętrzną równowagę. - Nie pytam, czy chcesz się czegoś napić, bo
zakładam, że wpadłeś tylko na chwilę. Sam mówiłeś, że brak ci czasu na
towarzyską konwersację.
R S
- 105 -
- Daj mi whisky z wodą.
- Mogę zaparzyć kawę - odparła opryskliwym tonem, jakby chciała dać
mu do zrozumienia, że nie ma wyboru. Splotła ramiona na piersi i obrzuciła go
wrogim spojrzeniem. Oboje mieli ponure miny.
- Niech będzie kawa, skoro nie możesz zaproponować nic innego. -
Założył nogę na nogę i uporczywie wpatrywał się w Alicję.
Z westchnieniem ulgi pobiegła do kuchni. Serce biło jej tak mocno, że
omal nie wyrwało się z piersi, a mięśnie były tak napięte, że czuła ból. Nie
potrafiła opanować gonitwy myśli. Czuła się oszołomiona i zbita z tropu. Jego
wyjaśnieniom brakowało logiki. Rzekomo pofatygował się do niej, żeby zapytać
o kilka dokumentów. Po co tracił czas, skoro mógł po prostu zadzwonić albo
polecić sekretarce, żeby w jego imieniu wyjaśniła tę sprawę? A jeśli nie chodzi
o pracę, cóż go skłoniło do tych odwiedzin? Może chciał rzucić jej w twarz
nowe oskarżenia? Czy za mało przykrych słów usłyszała do tej pory? Zapewne
czerpał złośliwą satysfakcję z jej cierpień i upokorzenia. Z drugiej strony jednak
od pamiętnej rozmowy minęło wiele dni, więc powinien już ochłonąć. Gdy
nalewała kawę, spostrzegła, że ręce jej drżą. Wróciła do salonu, podała mu
kubek i wyprostowana usiadła w fotelu, sącząc gorący napar.
- Jesteś roztrzęsiona - powiedział. Daremnie łudziła się, że tego nie
zauważy.
- Owszem. Zaskoczyła mnie twoja wizyta - odparła zduszonym głosem. -
Po awanturze, którą mi zrobiłeś w swoim gabinecie, trudno się dziwić, że jestem
zdenerwowana. - Nie czekając na jego odpowiedź, dodała z irytacją: - Po co tu
przyszedłeś? Naprawdę chodzi o sprawy biurowe?
- Nie. Mój nowy personel radzi sobie nadspodziewanie dobrze.
- Bardzo mnie to cieszy - odparła ze ściśniętym sercem. W tej sprawie nie
miała już nic do dodania, więc milczała uparcie. Ze zdziwieniem stwierdziła, że
i on nie kwapi się do rozmowy. Popatrzyła na niego badawczo. Sprawiał
wrażenie człowieka, który się waha.
R S
- 106 -
- Jak twoja praca? - spytał nagle.
- Słucham?
- Wspomniałaś, że jesteś asystentką producenta filmowego i podnosisz
swoje kwalifikacje.
- Nie mam posady - odparła, prostując się z godnością. - Kłamałam.
Czemu pytasz? Co cię to obchodzi? - Trudno, niech zna prawdę, pomyślała ze
złością. Ciekawe, czy jest zadowolony, że jej się nie wiedzie. Nie miała sił brnąć
w kolejne kłamstwa jedynie po to, żeby ocalić swoją dumę. - Nie powinieneś się
dziwić, że znów usłyszałeś od mnie nieprawdę. Przecież uważasz mnie za
kłamczuchę i oszustkę. - Unikała jego wzroku i wolno sączyła kawę. Próbowała
zyskać na czasie i uporządkować myśli.
- Gdy rozmawialiśmy o Claydonie, nie zmyślałaś.
- Nie będziemy do tego wracać! - krzyknęła odruchowo. Na myśl o
następnej kłótni ogarnęło ją przerażenie. Była wobec Viktora całkiem bezbronna
i nie mogła już wpłynąć na jego sposób myślenia. Po co tu przyszedł? Dlaczego
nie zostawi jej w spokoju? Czemu nie pozwala jej spokojnie egzystować, bo
przecież stan zawieszenia, w którym się znalazła, trudno nazwać prawdziwym
życiem.
Odstawił kubek na niski stolik, oparł łokcie na kolanach i pochylił się
nisko. Przez parę minut siedział ze zwieszoną głową, a gdy podniósł wzrok,
zamiast gniewnej miny zobaczyła na jego twarzy smutek i niepokój. Nigdy go
takim nie widziała. Przypominał chłopca, który nie dostał deseru, bo został
ukarany, ale nie rozumie, na czym polegała jego wina.
- Wyobraźnia nie daje mi spokoju - powiedział oskarżycielskim tonem. -
Nieustannie myślę o tym, że poszłaś z nim do łóżka. Obejmował cię i... Cholera
jasna! - Zerwał się na równe nogi i zaczął nerwowo krążyć po pokoju z rękami
wciśniętymi w kieszenie spodni.
Przyglądała mu się, odczuwając przewrotne zadowolenie, ponieważ był o
nią zazdrosny. A zatem nie była mu całkiem obojętna. Daleko stąd do miłości,
R S
- 107 -
ale pierwszy krok został uczyniony. Gdy uśmiechnęła się mimo woli, popatrzył
na nią spode łba.
- Widzę, że moje wyznania cię ubawiły.
- Nieprawda! Ja tylko... - Bezradnie wzruszyła ramionami. Jak ma
wytłumaczyć, że przygląda mu się z uwagą, bo chce zapamiętać na zawsze
barczystą postać majaczącą niewyraźnie w półmroku, dziwne pochylenie ramion
wyrażające gniew, a zarazem niepewność. Uczyła się go na pamięć, bo przez
wiele lat będzie żyła wspomnieniami.
- Jak mogłaś... - Nie potrafił wypowiedzieć tych słów; dusił je w sobie, a
twarz skurczyła mu się, jakby cierpiał.
- Nie rozumiesz...
- Przestań mówić takie bzdury! - Podszedł do jej fotela, pochylił się nad
nią i położył ręce na bocznych oparciach. Cofnęła się odruchowo. - Co tu jest do
rozumienia? Kobieta i mężczyzna spotkali się, poszli do łóżka i było im dobrze.
Po co komplikować sprawę?
Patrzyła na niego bez słowa. Najchętniej powiedziałaby mu całą prawdę,
ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że Viktor nie dał jej na razie żadnego
powodu, żeby się zdecydowała na szczere wyznanie.
- Co ty w nim widziałaś?
- Czemu tak się denerwujesz? - spytała cicho. - Dlatego że... byłam z
Jamesem? Poczułeś się zdradzony? Może ucierpiała twoja męska duma?
- Jakie to ma znaczenie? - Wyprostował się i przeczesał palcami ciemne
włosy. - Nie zadawałem sobie takich pytań. Po prostu na samą myśl, że
poszliście do łóżka, ogarnia mnie szał.
- Nie powinieneś tak reagować. - Doszła nagle do wniosku, że nie ma
powodu, żeby go dłużej oszukiwać. Bez pytania wiedziała, jak się czuł przez
kilka ostatnich dni. Z pewnością cierpiał jak potępieniec. Nie mogło być gorzej,
więc skoro potrafiła temu zaradzić, trzeba zrobić to od razu.
Wzięła głęboki oddech.
R S
- 108 -
- Rzeczywiście nie kłamałam, mówiąc, że sypiałam z Jamesem, ale nie
wiesz jeszcze wszystkiego - powiedziała.
Słuchał uważnie, pochylony lekko do przodu. Obserwował ją tak
uporczywie, że zaczęła się denerwować. Jeśli uzna, że znowu go okłamała,
trudno, niech tak zostanie, ale przynajmniej będzie miała czyste sumienie, kiedy
się wreszcie pożegnają. Dosyć było między nimi półprawd i niedomówień. -
Przed laty mieliśmy romans...
- Co?
- Pozwól mi dokończyć. Potem ja wysłucham tego, co masz do
powiedzenia i wyjdziesz. - Unikając jego spojrzenia, mówiła dalej. - Po śmierci
matki zaczęłam pracować w Highfield House u Henry'ego Claydona, ojca
Jamesa. Pisał wspomnienia i potrzebna mu była osobista sekretarka.
- Nie prostowałaś mojej pomyłki, kiedy domyślałem się, że miałaś wtedy
kogoś...
- Bo rzeczywiście tak było. Poznałam Jamesa, gdy pracowałam u jego
ojca. Byłam młoda i niedoświadczona, a on pojawił się w moim życiu jak grom
z jasnego nieba i wywrócił je do góry nogami. - Poderwała się z krzesła,
zmęczona bezruchem, i chodziła po pokoju, kontynuując opowieść. - Był
przystojny czarujący, wy kształcony. Naprawdę zawrócił mi w głowie. Byłam
pewna, że to miłość. - Wybuchnęła pełnym goryczy, urywanym śmiechem. -
Miałeś rację, twierdząc, że należy do mężczyzn, przed którymi lepiej mieć się
na baczności, ale wtedy do głowy by mi to nie przyszło. Czułam się tak
oszołomiona, że zapomniałam o zdrowym rozsądku. Żyłam jak w bajce. Byłam
kopciuszkiem i spotkałam księcia. Sądziłam, że ta znajomość skończy się... że
coś z niej wyniknie. Popatrzyła w ciemne okno.
- W końcu powiedziałam mu, że oczekuję jakiejś deklaracji na temat
wspólnej przyszłości i usłyszałam, że jeszcze do tego nie dojrzał. Chyba nie
rozumiał, o co mi chodzi. Bardzo przepraszał, był zmartwiony, ale dał mi do
zrozumienia, że nie zniży się do mezaliansu. Od tamtej pory ze wstydem
R S
- 109 -
myślałam, że odetchnął z ulgą, gdy pozbył się prostaczki, która przez
małżeństwo chciała się wedrzeć do wyższych sfer. To było dla mnie straszliwe
upokorzenie. - W jej głosie nie wyczuwało się już goryczy. Bez emocji
opowiadała o błędach młodości.
- I co dalej? - zapytał niskim, schrypniętym głosem. Gdy popatrzyła na
niego, miał dziwną minę. Nie potrafiła określić, co wyraża jego twarz:
współczucie, litość, chełpliwe zadowolenie, że jego męska duma pozostała
nienaruszona?
- Znienawidziłam go. Był mi wstrętny, ponieważ odarł mnie z
młodzieńczych złudzeń. Przez niego zmarnowałam trzy lata życia. Kiedy go
znowu spotkałam, tamte sprawy ukazały mi się w innej perspektywie. Przed laty
niespodziewanie zerwał ze mną, ale nie miał innego wyjścia, ponieważ chciał
spełnić oczekiwania rodziny i poślubić odpowiednią dziewczynę. Ja także nie
jestem bez winy. Okazałam się naiwna i głupia. Całkiem bezzasadnie byłam
przekonana, że James podziela moje pragnienia i marzy o wspólnej przyszłości.
- Bardzo ci współczuję.
- Było, minęło. - Stanęła z nim twarzą w twarz. - Szkoda tylko, że tamten
romans niepotrzebnie wpłynął na moje dalsze losy. Uciekłam do Londynu, żeby
ukryć się w tłumie, lecz prześladowały mnie wspomnienia. Właśnie dlatego, gdy
powiedziałeś mi o wyjeździe do Highfield House, miałam wrażenie, że czas się
cofnął i tamten koszmar zaczyna się na nowo.
- Dlaczego wtedy nic mi nie powiedziałaś? - spytał ostro.
- To część mojej przeszłości, od której chciałam się oddzielić grubym
murem.
- Co zaszło, kiedy ponownie spotkałaś Jamesa?
- Nic. Zero. Żadnego zainteresowania. - Usiadła w fotelu, podkurczyła
nogi i sięgnęła po kubek ze stygnącą kawą. Wzięła go w obie dłonie, jakby
znalazła otuchę w tej odrobinie ciepła.
- Nadal mu się podobałaś.
R S
- 110 -
- Niezupełnie. Był zaskoczony, trochę zaciekawiony - odparła stanowczo.
- Rozwód stał się dla niego okropnym przeżyciem, więc szukał pocieszycielki,
lecz oboje jesteśmy na tyle dojrzali, aby wiedzieć, że taki odgrzewany romans
do niczego nie prowadzi. Tylko głupcy mogą uważać inaczej. Spotkaliśmy się
przypadkowo i nie należy dopatrywać się w tym wyroków przeznaczenia.
- W ten sposób podeszłaś do sprawy. - Nie zadał pytania, ale miał jeszcze
wątpliwości.
- Naturalnie. Od początku zapowiedziałam mu, że nic z tego nie będzie.
- Mimo to łaził za tobą.
- Przesada. Muszę ci zdradzić pewien sekret. Moja współlokatorka ma z
nim romans. Sądzę, że koszmarne małżeństwo z wysoko urodzoną panną dało
mu do myślenia. Już wie, że najważniejszy jest charakter i dobre serce, a nie
wspaniała galeria przodków. Kiedy obserwuję jego i Vanessę, jasno widzę, że
nie byliśmy sobie przeznaczeni. Tamci dwoje naprawdę do siebie pasują.
- Nie jesteś zazdrosna?
- Czemu pytasz?
- Mam swoje powody. - Stanął z nią twarzą w twarz. Gdy na niego
patrzyła, musiała hamować wyobraźnię pracującą na najwyższych obrotach.
Jeszcze nie pora na śmiałe marzenia.
- A konkretnie? - Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.
- Dostaję szału, kiedy myślę, że podkochiwałaś się w takim człowieku jak
Claydon... albo w innym głupku. - Zamilkł na chwilę. - To ja powinienem być
na ich miejscu.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - szepnęła tak cicho, że prawie jej nie
słyszał. Wyobraźnia przerwała tamy i szalała bez żadnych ograniczeń. Alicja
rozważała niezliczone warianty i była tak przejęta, że z wrażenia zapierało jej
dech w piersiach.
- Muszę się czegoś napić. Takiej rozmowy nie prowadzi się przy zwykłej
kawie.
R S
- 111 -
Najchętniej pobiegłaby do najbliższego sklepu po butelkę whisky, bo
miała zamęt w głowie i chciała ochłonąć, nim powrócą do rozmowy, ale Viktor
- jak zawsze niecierpliwy - pewnie by się na to nie zgodził. Po raz pierwszy
odkąd zwolnił ją z pracy, była radosna i pełna życia.
- W lodówce jest wino.
- Nalej mi trochę do kubka.
Nie posłuchała, tylko wyjęła dwa kryształowe kieliszki, napełniła do
połowy. Jeden wręczyła jemu, a z drugiego upiła spory łyk. Chciała wrócić na
fotel, ale wziął ją za rękę, więc musiała się zatrzymać. Dotknięcie było łagodne,
ale czuła się jak porażona.
- Nie możemy rozmawiać, siedząc w przeciwległych kątach pokoju -
stwierdził proszącym tonem. Nie śmiała protestować, więc przycupnęła obok
niego na kanapie. Omal nie zemdlała, czując jego bliskość.
- Powiesz mi wreszcie, czemu zawdzięczam twoje odwiedziny? -
zapytała.
- Wcale nie chciałem do ciebie przychodzić. Nie myśl sobie, że skakałem
z radości, kiedy odkryłem, że nie panuję nad uczuciami. Miałem sporo kobiet.
Cholera jasna, nie jestem przecież nastolatkiem i potrafię mącić dziewczynom w
głowach, ale żadna nie działa na mnie tak jak ty.
Alicja czuła, że ogarnia ją szalona radość, wymykająca się spod kontroli.
Ledwie nad sobą panowała.
- Nie mogę tak po prostu wskoczyć znowu do twojego łóżka -
powiedziała cicho. Omal się nie wygadała, że w przyszłości chętnie rozważy
taką propozycję, ale zreflektowała się w ostatniej chwili. Trzeba zachować
ostrożność, bo złamane serce to ciężka przypadłość.
- Dlaczego? - spytał zduszonym głosem. - Pragnę cię. Nie, źle się
wyraziłem. Jesteś mi potrzebna. Gdy odeszłaś, przestałem logicznie rozumować.
Mam obsesję na twoim punkcie. Chyba przez ciebie oszaleję. - Ukrył twarz w
R S
- 112 -
dłoniach, a potem odgarnął palcami rozczochrane włosy i spojrzał na nią. -
Pomyślałaś o mnie chociaż raz?
- Często o tobie myślałam - zapewniła. Byłaby bliższa prawdy, gdyby
przyznała, że stale był obecny w jej myślach. - Problem w tym, że...
- Tak?
- Nie zadowolę się krótkim romansem. Jeśli zamierzasz adorować mnie
przez dwa miesiące, a potem odejść, nic z tego nie będzie.
- W takim razie, czego pragniesz?
Długo zastanawiała się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Najlepiej wyznać
całą prawdę, ale teraz, gdy miała po temu sposobność, nagle zdała sobie sprawę,
że ta rozmowa może się dla niej skończyć upokarzającym odrzuceniem. Kto raz
się sparzył, ten na zimne dmucha. Trafnie dobrane przysłowie - zważywszy, że
raz już została odepchnięta. Przed laty wyznała Jamesowi Claydonowi, czego
pragnie, a on ją wyśmiał. A jeśli tym razem Viktor oznajmi, że nie planuje
małżeństwa, że mogą być razem tylko przez jakiś czas, a potem każde pójdzie w
swoją stronę, że bardzo mu przykro, ale ma inne plany na najbliższe kilka lat?
Przymknęła oczy i wahała się, niezdolna do podjęcia decyzji. Pragnęła za
wszelka cenę być z nim całkowicie szczera, ale czy jej duma i poczucie
godności przy tym nie ucierpią?
Z drugiej strony jednak poprzednio knuła i oszukiwała, chroniąc samą
siebie, i jak na tym wyszła? Od wielu tygodni jest okropnie nieszczęśliwa i
cierpi katusze.
- Umyślnie zabrałam Jamesa do teatru i poprosiłam, żeby udawał mojego
adoratora. Vanessa pozwoliła mu odegrać tę rolę, ale uważała, że popełniam
błąd, i miała rację - powiedziała z ciężkim westchnieniem i spojrzała mu prosto
w oczy. - Wiedziałam, że tam będziesz, i pamiętałam numery miejsc. Kupiłam
dwa bilety i upewniłam się, że przez cały czas będziesz mnie widzieć ze swego
fotela. - Przyglądała się Viktorowi, który milczał, zaciskając zęby. -
Zakładałam, że po tej rzekomej randce z Jamesem natychmiast wyrzucisz mnie
R S
- 113 -
z pracy. Uprzedzałeś kilkakrotnie, że flirt z klientem nie ujdzie mi na sucho. -
Gdy wreszcie zaczęła mówić prawdę, nabrała śmiałości, a słowa płynęły jak
wezbrana rzeka.
- Rozumiem.
- Co?
- Że ta rozmowa nie ma sensu. Byłem głupi, że do ciebie przyszedłem. -
Wstał, lecz Alicja nie pozwoliła mu odejść.
- Jeszcze nie skończyłam! - krzyknęła.
Przez chwilę miał taką minę, jakby chciał jej powiedzieć, żeby poszła do
diabła.
- Po co mamy dalej rozmawiać? Sama przyznałaś, że ta intryga została
uknuta, żebyś mogła się ode mnie uwolnić. Ciekawy sposób wybrałaś.
- Tak, chciałam się z tobą rozstać - przyznała, obserwując jego zbolałą
twarz. Zacisnął powieki, jakby nie mógł na nią patrzeć. - Metoda istotnie była
dziwna, ale chwyciłam się jej... ze strachu.
- Czego się bałaś?
- Nie mogę zebrać myśli, kiedy tak nade mną stoisz - mruknęła. Usiadł
posłusznie i patrzył na nią z posępną miną. - Odkąd James mnie rzucił, nie
spotykałam się z żadnym mężczyzną. Ty byłeś pierwszy. Gdy zaczęłam u ciebie
pracować, uznałam cię za przystojnego, ale powiedziałam sobie, że nie jesteś w
moim typie, chociaż dziś nie jestem pewna, czy tak było rzeczywiście. Człowiek
potrafi sobie wmówić różne rzeczy. Po rozstaniu z Jamesem nie ufałam
mężczyznom i sądziłam, że wszyscy są do niego podobni.
Zacisnęła dłonie i zaczęła nerwowo kręcić młynka palcami.
- Nie umiem powiedzieć, kiedy sytuacja się zmieniła. Nagle odkryłam, że
nie jestem obojętna na twój niewątpliwy urok. Podczas urlopu Vanessa i ja
cieszyłyśmy się każdą chwilą, ale podświadomie marzyłam o powrocie do
Anglii, do pracy... do ciebie.
R S
- 114 -
Podniosła wzrok. Była niemal pewna, że Viktor ją wyśmieje, ale jego
twarz, ledwie widoczna w półmroku, wydawała się bardzo poważna.
- Chyba wtedy właśnie zrozumiałam, że mi się podobasz. Do tej pory taka
myśl nie postała w mojej głowie. Potem... była cudowna noc w twoim
mieszkaniu i...
- Tak?
Alicja milczała przez kilka chwil. Wsłuchana w ciszę zbierała siły do
najważniejszego wyznania.
- Zrozumiałam, że cię kocham - oznajmiła z prostotą. - Spałam z tobą, bo
jestem zakochana i odeszłam z tego samego powodu. - Bez słowa patrzyli sobie
w oczy. W końcu roześmiała się cicho i niepewnie. - Chciałeś poznać prawdę,
więc ją usłyszałeś. Pewnie uciekniesz stąd zaraz i pojedziesz do domu, żeby
świętować swój tryumf. Twoja męska duma została uratowana. Nie martw się o
mnie. Dam sobie radę i jakoś się pozbieram. Nie musisz mi w tym pomagać.
Siedział nieruchomo i wpatrywał się w nią tak uporczywie, że poczuła się
nieswojo. Wolałaby, żeby zrobił awanturę i wrzeszczał, że chyba jej odbiło.
Niech powie choć słowo! Niech przerwie tę okropną ciszę!
- Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie - przypomniał cicho.
- Możesz je powtórzyć?
- Czego się po mnie spodziewasz?
- Chyba żartujesz! - rzuciła ostro. - Ofiarowałam ci serce i otworzyłam
przed tobą duszę. Jeszcze ci mało? Co mam powiedzieć?
- Pewnie chcesz, żebym się z tobą ożenił.
- No proszę! - mruknęła z irytacją i nagle zapomniała o wszelkiej
ostrożności. - A gdyby tak było?
- Zgadzam się - odparł skwapliwie. Alicja oniemiała i wpatrywała się w
niego jak zaczarowana. Czy dobrze usłyszała? - Ty pierwsza się oświadczyłaś,
więc po ślubie będziesz musiała przenieść mnie przez próg - dodał z
promiennym uśmiechem, który przyprawił ją o zawrót głowy.
R S
- 115 -
- Chcesz się ze mną ożenić?
- I to jak najszybciej. - Skinął palcem na znak, żeby się do niego
przysunęła. Z ociąganiem usiadła tak blisko, że ich twarze niemal się stykały. -
Za dużo kombinujesz, więc boję się, że zmienisz zdanie.
- Ale dlaczego tak... - szepnęła z niedowierzaniem.
- Bo cię kocham, wariatko. - Pocałował ją namiętnie i czule. - Kiedy
odeszłaś z pracy, wszystko straciło dla mnie sens, bo zabrałaś ze sobą moje
serce. Dopiero wtedy stało się dla mnie jasne, że straciłem prawdziwy skarb.
Nie potrafię bez ciebie żyć. Przestałem jeść, cierpię na bezsenność, nie mogę się
skupić. Kiedy zadzwoniłem, nie chodziło mi o żadne akta. Musiałem usłyszeć
twój głos. Potem było ze mną jeszcze gorzej, bo sprawiałaś wrażenie pogodnej i
rzeczowej. - Objął ją mocno. - Myślałem, że zwariuję - szepnął, wtulając twarz
w jej włosy. - Zasypiałem, mając pod powiekami twój obraz, a kiedy się
budziłem, pierwsza myśl dotyczyła ciebie. Przyszedłem tu, żeby cię odzyskać.
Gotów byłem siłą włożyć ci obrączkę na palec, żebyś mi więcej nie uciekła. -
Odsunął się i zaczął rozpinać guziki jej bluzki, a potem wziął ją na ręce i ruszył
do sypialni. - Masz wygodną kanapę, ale chodźmy do łóżka. Nie chciałbym
zgorszyć Vanessy.
Gdy odpoczywali zmęczeni, nasyceni sobą i bardzo szczęśliwi, Alicja
powiedziała sennym głosem:
- Ostatnie pytanie, zgoda?
- Słucham. - Pocałował ją w usta.
- Twój nowy personel...
- Jest w porządku. Teraz musi zostać. Żona za ścianą mego biura to zbyt
wielka pokusa. Nie zapominaj, że w gabinecie mam wygodną kanapę.
- Gdy zostanę twoją żonę, ten wysoki, jasnowłosy, urodziwy oraz
inteligentny personel będzie musiał opuścić sekretariat - oznajmiła stanowczo.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
- A więc mój opis był trafny? - Spojrzała na niego z obawą.
R S
- 116 -
- Wygląd nie ma znaczenia, ale przekonałem się, że chłopak jest bystry.
Chyba jest przystojny, bo dziewczyny z agencji już się w nim podkochują. -
Roześmiał się cicho. - Nie licz na to, że ci go przedstawię.
- Bez obaw. Ty mi wystarczysz.
- Do czasu, aż pojawi się na świecie kilka podobnych do nas uroczych
małych istot - powiedział uradowany.
- Skoro tak ci na tym zależy, powinieneś bardziej się starać - szepnęła
zachęcająco.
R S