Pedersen Bente Cykl Raija 19 Tajemnicza nieznajoma

background image

1

Po lecie owego 1749 roku jak zwykle nadeszła je­

sień. Las sposobił się do przywdziania złotej szaty.
Zielone korony drzew upstrzyły się już tu i ówdzie
złocistymi plamami. Słoneczne promienie jakoś ina­
czej oświetlały okolicę, a i fiord nie mienił się już tak
szmaragdowo jak letnią porą.

Niebo przegląda się w wodach fiordu niczym

w zwierciadle, pomyślała Ida, sadowiąc się z robótką

na schodach prowadzących do chaty. Teraz jest bla­
de, rozmyte, jak gdyby ktoś pozbawił je mocnych od­
cieni. Niemal równie bezbarwne jak goniące się
chmury. Choć posępne i nieco chłodne, nie ma w nim

wrogości. Raczej zdawać by się mogło, że celowo usu­

nęło się w cień, przekonane, iż lazur obok intensyw­
nych kolorów jesieni, jakimi wnet okryje się natura,
to zbyt wiele naraz. Przyroda nie lubi przesady.

Ida machinalnie sięgnęła po szarą wełnę i zabrała się

za dzierganie grubych skarpet. Uznała, że rękawic, któ­
rych już nagromadziła pełen kosz, powinno wystar­
czyć. Szara włóczka przesuwała się jej między palcami.

Dni na cyplu dłużyły się nieco, szczególnie teraz,

kiedy została sama i tak rzadko gdzieś wychodziła.
Przy dwójce małych dzieci wciąż trzeba było się uwi­
jać. Mała Raija i Mikkal skończyli właśnie pół roku
i ciągle się domagali obecności mamy. Tym bardziej
że tylko ją jedną mieli.

background image

Ida wzdrygnęła się. Trochę zmarzła w cienkim kaf­

tanie narzuconym na ramiona. Było późne popołudnie.

Mimo że rześkie powietrze wydawało jej się ożywcze,
gdy trochę dłużej siedziała na dworze, dokuczał jej
chłód. Potrzebowała jednak tej chwili wytchnienia.

Dwa małe trolle już spały.
Nie karmiła ich piersią, straciła pokarm. Czuła do

siebie żal, że nie sprostała roli matki. Anjo tłumaczy­
ła, że wielu kobietom pod wpływem zmartwień pier­
si przestają napełniać się mlekiem, i radziła, by Ida się
tym nie zadręczała. Łatwo powiedzieć! Anjo kierowa­
ły niewątpliwie szczere intencje i jej rady płynęły pro­
sto z serca, ale czy ona mogła wczuć się w sytuację
Idy? Anjo miała męża, który chętnie ją wspierał w co­
dziennych kłopotach i z którym mogła się podzielić
najmniejszym problemem. Ida zaś była sama. W jej
głowie kłębiły się myśli, z których nie potrafiła się
zwierzyć nikomu, bo dotyczyły tylko jej i Ailo,
i uczucia, jakie ich łączyło. A co komu do tego.

Niekiedy odwiedzał ją Emil. Ale po wyjeździe Re-

ijo nie zachodził zbyt często. W miarę upływu czasu
stał się bardziej ostrożny. Obawiał się ludzkiego ga­

dania. Gdy uganiał się za Idą, aż huczało od plotek,
a teraz, kiedy została sama z dwojgiem dzieci, miesz­
kańcy wioski kpili z niego w żywe oczy.

Co innego Sedolf.
Ida, myśląc o nim, mimowolnie przerwała dzierga­

nie. Przypomniała sobie, jak uśmiechając się do niej
swymi dobrymi oczami, prosił, by dobrze się zasta­
nowiła, nim przyjmie oświadczyny Emila. Sam nigdy
nie wyznał, co o niej naprawdę myśli, ale mimo to
na swój sposób lubiła go.

Od wiosny właściwie częściej przebywał poza wioską

background image

niż w rodzinnym domu. Jednak zdążył na chrzest jej ma­
leństw, dumny jak paw, że poprosiła go na ojca chrzest­
nego. Ludzie oczywiście i o tym plotkowali, a Emil
zgrzytał zębami, że Ida nie zwróciła się do niego.

Mieszkańcy wioski gadali z przekąsem, że Sedolf

udaje wielkiego pana. Tak jakby było coś złego

w tym, że ciężko haruje i oszczędza.

Ostatnio widziała go na początku lata. Wpadł jak

po ogień, zakręcił się z nią wokół izby, mówiąc, że to
jego jedyny taniec w tę noc świętojańską, ale zaraz
dodał, że wcale nie jest mu tęskno do zabawy.

Później Ida się dowiedziała, że nie świętował z resz­

tą młodzieży. Z jednej strony sprawiło jej to przyjem­
ność, z drugiej zaś trochę było jej przykro. Nie chciała,
by przez nią ktoś musiał z czegoś rezygnować. Nawet
Sedolf, choć on uczynił to nader chętnie.

Dokończyła rząd i podniosła kłębek. Uśmiechnęła się

zmęczona i odgarnęła z czoła rudy lok. W głębi serca od­
czuwała straszliwą tęsknotę, której nie potrafiła nazwać.

Dni upływały jej monotonnie, jeden podobny do

drugiego. Tyle miała pracy! Wszystko było na jej gło­

wie. Inwentarz... w ciepłej mrocznej oborze spędzała
wiele godzin. Oby tylko ojciec wrócił, nim nadejdzie

pora sprowadzenia owiec z górskich pastwisk! Jeśli nie
zdąży, będzie musiała prosić o pomoc Knuta, bo ko­
go innego? A on przecież dość miał własnych spraw.

Dzieci... Przewijanie i kąpiel. Zapach pieluch, któ­

re wygotowywała w kotle, wżarł się w ściany. Pielusz­
ki łopotały na wietrze niczym żagle, unosząc gdzieś
daleko myśli Idy, ale nie ją samą.

Dom, pranie, gotowanie, sprzątanie, porządki. Czę­

sto przychodziło Idzie do głowy, że życie przecieka
jej przez palce jak w balii woda, zamieniając jej deli-

background image

katne dłonie w twarde, spierzchnięte ręce kobiety.

A przecież dopiero za kilka miesięcy skończy dwa­

dzieścia lat. Nadal potrafi ulatywać daleko na szero­
ko rozpiętych skrzydłach marzeń.

Uporała się z wieczornym obrządkiem. Zajrzaw­

szy do dzieci, pomyślała z nadzieją, że może dadzą
jej przespać całą noc, choć dobrze wiedziała, iż z ta­
kimi maluchami nigdy nic nie wiadomo. Pewnie da­
remnie się łudzi, że nie wyrwą jej ze snu.

Usiadła wygodnie, oparłszy się o ścianę z drewnianych

bali. Rozkoszowała się jedną z tych rzadkich chwil, któ­
re miała tylko dla siebie. Trudno jej było sobie wyobra­
zić, że niektórzy ludzie siedzą z założonymi rękami i nie
muszą nic robić. Sama wiodła bardzo pracowite życie.

Rozmarzyła się i przeniosła myślami z powrotem

do utraconej bezpowrotnie rzeczywistości.

Nie słyszała koni ani skrzypiących żałośnie kół.

Nie ocknęła się, gdy zatrzeszczały wrota stajni. Zbu­
dził ją dopiero hałas dobiegający od strony paleniska.
Swojskie odgłosy podkładania drewna do ognia.
Otworzyła oczy, ale gdy ujrzała przyklękającego

przy piecu ojca, zdawało jej się, że nadal śni.

- Tato?
Rei jo uśmiechnął się i porwawszy córkę w ramio­

na, uściskał ją serdecznie.

- Jak dobrze jest wrócić do domu - powiedział, sa­

dzając ją z powrotem przy stole.

- Znalazłeś Maję? Jak się jej wiedzie? A Heino? Z nim

też wszystko dobrze? Jak ci upłynęła droga? Chyba nie
pokonywałeś dziennie zbyt dużych odcinków?

Pytała o wszystko, tylko nie o to, co najbardziej ją

nurtowało. Reijo wiedział o tym i nie zamierzał ni­
czego przed nią ukrywać.

background image

- Maja powiedziała, że Ailo nie żyje. Podobno brał

udział w jakiejś akcji bojowników o wyzwolenie Fin­
landii spod szwedzkiego jarzma. Na okręcie, który
zaatakowali, wybuchł pożar.

Ida przełknęła ślinę.
- Był razem z mężem Mai.
- Razem z Heino? To do nich podobne - odezwa­

ła się z chrapliwym śmiechem. - Zupełnie jak dzieci...

- Nie, nie z Heino. Heino także nie żyje. Maja wy­

szła ponownie za mąż...

Te wieści całkiem zbiły Idę z nóg.
Reijo, oparłszy się o gładki blat stołu, opowiedział

o wszystkim, czego się dowiedział o Mai, jej synu,
o Heino, o pożarze i cierpieniu. Na koniec stwierdził,

Że Maja postąpiła słusznie.

Ida przypomniała sobie słowa noaidy o tym, że

ogień przysporzy jej najbliższym wiele bólu.

- Nie potrafię sobie wyobrazić Mai takiej, jaką ją

opisujesz - wyznała.

- Mnie też przychodzi to z trudem - westchnął Re­

ijo. - Mimo że przecież widziałem ją na własne oczy.
Słyszałem szelest jej sukien, Ido. Obserwowałem, jak
układa kwiaty w wazonach ze starej chińskiej porcela­
ny, jak bez zmrużenia powieki, wydaje polecenia służ­
bie. To była nasza Maja, a zarazem ktoś zupełnie obcy...

Pokręcił głową, a jego oczy przygasły, tak jakby

stracił coś cennego.

- Zawsze byliśmy sobie tacy bliscy, a teraz brakowa­

ło mi odwagi, by szczerze porozmawiać o motywach
jej postępowania. Jak mi Bóg miły, lękałem się tego.

Wstał i sięgnął po kurtkę. Z wewnętrznej kieszeni,

którą Ida mu wszyła przed wyjazdem, wyjął jakiś
przedmiot i położył przed córką na stole.

background image

Liche światło parafinowej lampki nie oświetliło

dokładnie błyszczącej ozdoby.

Ida przełknęła ślinę.
- Maja powiedziała, że on nie żyje. Nie pozostał

po nim nawet grób. Nic, po prostu nic.

- Kiedy to się stało? - zapytała Ida, chwytając pal­

cami, zawieszony na łańcuszku złoty pirścionek z fi­
gurką ptaszka. Poczuła w dłoni chłodny metal.

- Zeszłego lata, Ido.
Ida zapatrzyła się przed siebie nieruchomo, widząc

jedynie gęsty mrok. Ciemna ściana odgradzała ją od
świata. Dziewczyna nie płakała. Nie była w stanie. Sa­
ma sobie na to nie chciała pozwolić. Wiedziała, że
musi się pogodzić z wiadomością o śmierci męża,
choć to takie bolesne.

Potarła skrzydełkami złotego ptaszka o swój poli­

czek. Poczuła jedynie chłodny metal, nie mogła wyczuć
zapachu Ailo. Z trudem potrafiła sobie wyobrazić, że

jego dłonie dotykały tej ozdoby, że ją wytworzyły.

Rok?
Dlaczego Maja nić przysłała żadnej wiadomości?
Ida wbiła wzrok w ojca, zmuszając go, by spojrzał

na nią. W jego zielonych oczach dostrzegła płomień.

- Dlaczego nas nie zawiadomiła? - zapytała. - Przecież

tylu handlarzy przybywa w te strony w porze jarmarków.
Mogła kogoś poprosić, by przekazał nam wiadomość!

Idę ogarnął ów cień wątpliwości, którego i Reijo

nie mógł się pozbyć. Maja nigdy wcześniej nie kłama­
ła mu w poważnych sprawach. Taiła jedynie gwał­
towne, beznadziejne uwielbienie dla jego osoby...

Znał ją dobrze i wyczuł, że kiedy mówiła o Ailo,

coś było nie tak. Przekazując jednak córce wisiorek,
powtórzył jej wyjaśnienie Mai.

background image

Ida zaś zadała mu to samo pytanie, które i jemu

nie dawało spokoju. Odpowiedział jej tak, jak to so­
bie sam wytłumaczył.

- Mai było strasznie ciężko. Straciła Heino i wszyst­

ko, co posiadała...

To prawda.
- Ale przecież kiedyś przeżywała to samo, co ja teraz

- sprzeciwiła się Ida. - Musiała rozumieć, jakie to dla
mnie ważne, żeby wiedzieć. Sama ciężko znosiła niepew­
ność. Chyba nie stała się aż tak obojętna. A może jednak?
Piekielnie szybko znalazła sobie tego nowego męża!

- Pobrali się w kilka dni po pogrzebie Heino - od­

powiedział Reijo blady, nadal czując się w obowiąz­
ku bronić Mai. Jej jednej nie mógł zdradzić.

Ida zrozumiała, że nawet ona, rodzona córka, nie

dorówna nigdy Mai, którą Reijo traktował zawsze jak
własne dziecko. Była jego oczkiem w głowie, najbliż­

sza mu spośród czwórki rodzeństwa.

- N o w y mąż Mai musiał uciekać z kraju, ale zapew­

nił jej utrzymanie i dach nad głową. Bo ona straciła

wszystko. Nie potępiaj jej, Ido! Nie zasłużyła na to!

- Cóż, do dziecka potrzeba dwojga - zgryźliwie od­

parła Ida. - To znaczy, że łączy ich coś więcej niż
zwykła wdzięczność. Poza tym ktoś przeszkadzał
szamanowi dotrzeć do Ailo. Nie pytałeś jej o to? Ta­
to, przecież nikt inny poza nią nie mógł tego zrobić!
Istnieje chyba jakiś powód!

- Zbyt dużą wagę przykładasz do słów szamana.

Przecież to zwykły mężczyzna. Nie wszystko, co mó­

wi, musi być prawdą. Nie pomyślałaś o tym?

Ida nie odpowiedziała. Grzała w dłoni wisiorek,

pozwalała, by zabierał jej własne ciepło. Ptak, symbol

wolności i ucieczki. Dzieło Ailo.

background image

- Kochana Ido, powstrzymaj się od osądzania in­

nych. Czasami człowiek zapomni się na chwilę i po­
zwoli iskierce zapłonąć wielkim ogniem.

Ida spuściła wzrok, przypomniawszy sobie Sedol-

fa. Mimowolnie ogarnął ją strach, że ojciec wie...

Ale przecież to niemożliwe.
Może tylko zgadywał, nie raz trafiał niebezpiecz­

nie blisko prawdy.

Rzeczywiście, ona ostatnia ma prawo potępiać.

Nie ruszając się z miejsca, pieściła dłonią ptaszka.

- Ailo zrobił go dla Mai - wyjaśnił Reijo. - Ale ona

uważa, że należy się tobie.

Ida pokiwała głową, powstrzymując płacz.
Patrzyła na ptaszka, głaskała skrzydła. Domyślała

się, że Ailo nie wyrzeźbił go, ale odlał w specjalnej
formie. Może tak jak odlewa się dzwonki do odświęt­
nej uprzęży dla koni. Dokładnie jednak nie potrafiła
sobie tego wyobrazić.

Zresztą, czy miałoby to jakieś znaczenie, gdyby

wszystko ułożyło się tak jak powinno? Gdyby Ailo
istniał gdzieś dla niej? Nie byłoby nawet wówczas ta­
kie ważne, by trwał przy niej. Ale jego nie ma! Dla­
tego teraz wszystko, co w jakiś sposób się z nim wią­
zało, stanowiło dla Idy tajemnicę, którą musi poznać.

- Gdybyś nie pojechał tam, ojcze, nadal byśmy nic

nie wiedzieli. Czy Maja z tego powodu nie miała wy­
rzutów sumienia?

Reijo wzruszył ramionami. Nie potrafił odpowiedzieć.

- To musi być całkiem inna Maja - stwierdziła Ida,

czepiając się tego przekonania tak, jak korzenie
wczepiają się w nieurodzajny skalisty grunt. To, że
Maja nie próbowała przekazać jej prawdy, zasiało
w sercu siostry niepokój.

background image

Gdyby nie Reijo, który zdecydował się na tę po­

dróż, nadal trwaliby w niepewności.

Ptaszek stanowił pewnego rodzaju dowód. Słowa

Mai także. Ale przecież nie pozostał żaden grób.

- Maja powiedziała, że Ailo nie żyje - powtórzył

po raz nie wiadomo który Reijo. I chociaż tyle razy
formułował te słowa, nie zabrzmiały w jego ustach
ani trochę bardziej wiarygodnie.

W Idzie także wszystko protestowało przed zaak­

ceptowaniem tej wieści.

Czy powinna się była domyślić? Gdyby coś złego

spotkało Mikkala, jej matka na pewno by to odgadła...
Tymczasem ona, Ida, nie odczuwa pustki. Czy to zna­
czy, że nie kochała Ailo prawdziwą miłością, skoro nie
tknęło jej, że zginął, że już go nie ma wśród żywych?

Do czego to podobne? Oczywiście, że kochała

Ailo, kochała go nad życie.

Nie powinna poddać się zwątpieniu. Za wiele roztrzą­

sa, rozpamiętuje. Niepotrzebnie zadręcza się myślami.

- To znaczy, że dzieci mają tylko mnie - rzekła

z westchnieniem. - Na Boga, tato, nie skończyłam jesz­
cze nawet dwudziestu lat, a już czuję się jak staruszka.

- A ja to co, jak myślisz? - przerwał jej zmęczonym

głosem. - Wszyscy odchodzą, niektórzy nigdy już tu
nie wrócą. Inni tak beznadziejnie krótko żyją. Tylko ja
trwam w tym miejscu, ale tak naprawdę nie wiem,
gdzie jest mój dom. Patrzę na siebie i nie wiem, czy ta­
ki powinien być Reijo Kesaniemi. Tornedalen bardzo
się zmieniło, ledwie rozpoznałem tamte okolice. Nie
ciągnie mnie już do Finlandii, ale czy moje miejsce jest
rzeczywiście tutaj, w Ruiji? Nie potrafię odpowiedzieć.

Ida słuchała go roztargniona. Mimo że siedzieli obok

siebie przy tym samym stole, rozkładając bezradnie rę-

background image

ce, ich myśli wędrowały w odmiennych kierunkach.

- Tata maleńkiej Raiji i Mikkala nie wróci! Ani za

kilka miesięcy, ani po Nowym Roku, ani nawet za
rok. Ailo nigdy nie wróci, bo Ailo nie żyje!

Mówiła beznamiętnym głosem, zapatrzona nieru­

chomo przed siebie. Ale nie mieściło jej się to w gło­
wie. Wszystko w niej protestowało przed przyjęciem
takiej prawdy.

- Nie zostałaś sama - rzekł do niej Reijo. - Jesteś

młoda. Maja też powiedziała, że musisz żyć dalej. Nie
ma sensu zatracać się w rozpaczy. Minął już rok, Ido.
On umarł. Rozejrzyj się wokół, a zobaczysz, że dla

wielu spraw warto żyć.

- Mam może postąpić tak jak Maja? - zapytała nie­

co zgryźliwie.

- Znam wielu, którzy by cię chcieli - mówił dalej

Reijo, nie odrywając wzroku od córki.

Ida uciekła spojrzeniem.

- Ale chyba ja także muszę chcieć - odezwała się

zmęczona. - Bo w takim samym stopniu dotyczy to
mnie. Mnie i dwojga maleństw!

Wstała i nie wypuszczając z dłoni wisiorka, skie­

rowała się do alkierza.

Reijo odniósł wrażenie, że córka porusza się kro­

kiem lunatyka. Nie mógł pamiętać, że sam tak wy­
glądał, gdy przez wiele długich lat nie dopuszczał do
siebie myśli, iż Raija nie żyje. Ida teraz przeżywała
coś podobnego.

Cierpiał i współczuł doli córki. Ale wiedział, że

ona się z tego otrząśnie. Jest jeszcze taka młoda, ży­

cie niejedno ma jej do zaoferowania. Maja ma rację.

Nawet tu nad fiordem znalazłoby się wielu odpo­
wiednich dla Idy mężczyzn.

background image

Rei jo nie od razu poszedł spać. Jeszcze długo w noc

jego myśli ulatywały na południe ku krajowi, który
choć był jego ojczyzną, tak naprawdę nią nie był, ku
Finlandii, gdzie nadal sięgały jego korzenie. Prawdzi­

wie głęboko wrosły jednak tu, w tę ziemię nad fior­

dem, wiążąc go na dobre i na złe z wybrzeżem. Jego
serce biło tym samym rytmem co serce Ruiji.

Myślał też o chłopcu, który otrzymał jego imię i kie­

dyś stanie się wielkim panem. Myślał o Mai...

Losy dzieci Raiji toczyły się nieprzewidywalnymi to­

rami.

Czuł, że tak naprawdę dopiero teraz stracił Maję.

I tego nie potrafił wyjaśnić Idzie.

Zresztą nie chciał składać na barki córki swoich smut­

nych, szarych myśli. Wystarczy jej własnych kłopotów.

Zapomniał zapytać Idę, czy Sedolf wrócił do do­

mu. Może to i dobrze. Lubił tego chłopaka, ale czuł,
że nie powinien na siłę pchać córki w jego ramiona.
Kto wie, czy powodowana przekorą nie dałaby się

wówczas omamić Emilowi i zgodziła zostać jego żo­

ną. A tego Reijo nie chciał. Dostrzegał bowiem w oso­
bowości Emila mroczne strony, które mogłyby kłaść
się cieniem na tym związku.

Rodzicom zawsze się zdaje, że wiedzą najlepiej, ale

przecież nikt nie może żyć cudzym życiem. Nawet oj­
ciec nie ma prawa narzucić swojej córce tego, co według
niego dla niej najlepsze. Ida była krwią z jego krwi, ale
myśli miała własne. Czasami trudno to zaakceptować.

Zgasił lampę i stojąc przez chwilę na środku izby,

nasłuchiwał płaczu Idy, która szlochała w poduszkę,
by nie obudzić dzieci.

To jest jej życie, pomyślał, jej smutki. Nie może

przeżyć tego za nią.

background image

2

Ktoś inny może by się załamał, ale nie Ida. Wiado­

mość o śmierci Ailo nie spadła na nią jak grom z ja­
snego nieba. Powoli oswajała się z taką możliwością.
Często nachodziły ją straszne przeczucia. Teraz przy­
najmniej zyskała pewność, że Ailo, umierając, nie
cierpiał długo.

Do późnej nocy wylewała łzy w poduszkę i uspo­

koiła się dopiero, gdy trzeba było przewinąć Raiję
i Mikkala. O poranku schowała wisiorek. Przez chwi­
lę pieściła go w dłoniach, dotknęła nim policzka, mu­
snęła wargami, ale nie poczuła się przez to bliżej Ailo.
Ukryła więc ptaszka ze złota razem z broszką Mai
i pozostałym srebrem rodowym.

Na co takie ozdoby prostej kobiecie znad fiordu!
Ida odgarnęła włosy z twarzy i zaczesała je do ty­

łu. Ściągnęła mocno i zaplotła ściśle warkocz. Potem

zawiązała fartuch i uśmiechnęła się do swojego odbi­
cia w szybie.

Maja z pewnością chciała dobrze. Ale żyła w in­

nym świecie.

Reijo zdążył już zrobić poranny obrządek. Napalił

w piecu, przyniósł wody. Troszczył się o córkę, po­

magając w codziennych obowiązkach, które zwykle
spoczywały na niej. Wszystko po to, by ją oszczędzić.
Ida ceniła to bardziej niż wszelkie słowa pociechy.

Ojciec taki właśnie był, mówił niewiele, ale dbał o nią.

background image

Ida nie po raz pierwszy zapragnęła, by ojciec miał ko­

goś bliskiego, kto okazywałby mu ciepło i otaczał czułą
troską. Zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek inny.

- Wszystko dobrze? - zapytał przelotnie i pogła­

dził jej policzek wierzchem dłoni, od której bił swoj­
ski zapach obory.

Kiwnęła głową, wzruszona serdecznością ojca.
Ida, która nigdy nie potrafiła siedzieć bezczynnie,

zwłaszcza teraz potrzebowała zająć czymś ręce. Ale
po powrocie Rei jo, który włączył się do codziennych
obowiązków i w niejednym ją wyręczał, nie miała ty­
le pracy. Dopadło ją uczucie bezradności. Uciec stąd
przecież nie mogła. Krępowały ją niewidzialne więzy
konwenansów. Kobiety wyprowadzały się z rodzin­
nego domu tylko po zamążpójściu.

- Chodź ze mną na borówki! - zaproponowała Anjo.

Żona Knuta nosiła w sobie niewyczerpane pokłady cie­
pła. Na nią, tak jak na Reijo, zawsze można było liczyć.

- Nie mogę, dzieci - odrzekła Ida.
Zrywała borówki tylko w pobliżu chaty, kiedy bliź­

nięta spały. W piwniczce, gdzie przechowywali zapa­
sy żywności, zgromadziła już nawet sporo konfitur.

Reijo pośpiesznie zaofiarował swą pomoc.
- Zaopiekuję się nimi! Towarzystwo trzech małych

trolli dobrze mi zrobi.

Anjo przyszła z małym Karlem, który chodził za

„Jeilo" jak cień i na krok go nie odstępował.

- Dziadek ich popilnuje - uśmiechnęła się Anjo

i mrugnęła porozumiewawczo. - A nam dobrze zro­
bi taki krótki wypad. Wystawimy buzie do jesienne­
go słońca, posiedzimy na pieńku i poudajemy młode
dziewczęta.

Ida dała się porwać tej kuszącej perspektywie. Wy-

background image

jęła koszyki z kory młodej sosenki wyplecione zręcz­
nymi palcami Reijo. Nie każda kora nadawała się na
koszyk i trzeba było wyćwiczonego oka, żeby to po­
znać. Reijo znał się na rzeczy jak mało kto. To praw­
dziwa sztuka, którą niewielu opanowało w takim
stopniu. Reijo potrafił wyplatać koszyki tak ciasno,
że nie wyciekłaby z nich nawet woda, gdyby ktoś ze­
chciał ją przenieść.

Młode kobiety pobiegły do mieniącego się jesien­

nymi barwami lasu, ciesząc się perspektywą kilku go­
dzin odpoczynku od codziennych obowiązków. Ra­
dowały się, że nazbierają czerwonych borówek.

Zawsze robiły coś użytecznego, nawet gdy zdawa­

ło im się, że leniuchują.

Minęły pobliskie pagórki porośnięte krzewinkami

i zatrzymały się dopiero po dłuższym marszu. Były
szczęśliwe, że oderwały się od domowych obowiąz­
ków. Zanurzając dłonie w lśniącym zielonym poszy­

ciu, przypomniały sobie dzieciństwo. Oskubywały
pośpiesznie krzaczki z czerwieńszy^h niż pulsująca
krew byka owoców borówek, a kiedy zakryły nimi
dno koszyków, już spokojniej kontynuowały zbiór.

- Pogodziłaś się z tym? - zapytała nieoczekiwanie

Anjo i opadła ciężko na kępę, którą oczyściła z bo­

rówek. Szeroko rozsunąwszy kolana, postawiła mię­
dzy nimi koszyk, i nie zważając na niedbałą pozę, za­
częła się objadać owocami.

- Z tym, że Ailo nie żyje? - Ida zamarła na mo­

ment i zacisnęła dłonie na uchwycie koszyka. - Po­
godziłam się z tym, że nie wróci - odpowiedziała po
chwili. - Nie żyje, to zbyt trudne słowo.

Anjo pokiwała głową i zapatrzyła się w niebo na

przesuwające się obłoki.

background image

- Dużo myślałam o Mai - przyznała. - O tym, jak

po śmierci H e i n o została sama w obcym kraju,
i o tym, jak wcześniej radziła sobie z jego kalectwem.

- Myślę, że nie potrzebujemy jej współczuć - wy­

rwało się Idzie zgryźliwie. - Tak mi się wydaje. Wy­
szła za mąż zaledwie w kilka dni po pogrzebie Heino.

- Nie bądź taka pewna. Z Mają nigdy nic nie wia­

domo. - Anjo włożyła do ust źdźbło trawy. - Zauwa­
żyłaś, że i Reijo jest jakiś nieswój? Chyba nie wie tak
do końca, co sądzić o jej postępowaniu.

Ida nie zwróciła na to wcześniej uwagi, ale teraz

uderzyło ją nagle, że Anjo ma rację. Ojciec odpowia­
dał dość zdawkowo, gdy pytała o Maję. Bronił jej, ale
nie wyrażał otwarcie swojego zdania.

- Masz żal, że Ailo tam pojechał?
- Może. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego to zro­

bił. Maja najwyraźniej nie wyjaśniła ojcu powodu, bo
nic mi na ten temat nie wspomniał. - Westchnęła. -
Czasami odnoszę wrażenie, że Maja jest ojcu bliższa
niż ja, a nawet mama.

Anjo milczała. Czyż można było rozmawiać

o czymś, co, jak obie czuły, było prawdą...

- Powinnam sama pomówić z Mają - ciągnęła Ida,

ściskając w palcach borówkę i rozcierając sok. - Po­

winnam usłyszeć to od niej, patrzeć na nią, gdy mi to

oznajmia. Rozumiesz? Tyle jest pytań, które chciała­
bym jej zadać. Głupich pytań... ale dla mnie wszyst­
ko jest ważne. O czym rozmawiali? Jak długie Ailo
miał włosy? Co widział i co mu się podobało...

Ida bawiła się warkoczem. Wyjęła spinki i rozpu­

ściła rude włosy, rozczesując je palcami. Nie pomy­
ślała, żeby zabrać ze sobą z domu grzebień, bo prze­
cież ta wyprawa miała inny cel.

background image

- Muszę sobie wyobrazić Ailo, a wtedy może uda

mi się zrozumieć...

- Trudno ci będzie żyć, jeśli nie zrozumiesz? - za­

pytała ostrożnie Anjo, roztrząsając każde słowo Idy.
Pragnęła dogłębnie pojąć jej smutek, złość, rozterkę.

- Żyć? - Ida odstawiła koszyk i wstała. Drobna, jak

wszystkie kobiety z jej rodu, zgrabna, ale silna. Roz­

łożywszy ręce, odrzekła dobitnie: - A co ja robię, u li­
cha?! Jeszcze nie położyłam się w grobie, to znaczy,
że żyję. Tylko że nie da się tak po prostu schować
wszystkich myśli do kufra. Nie mogę tak zwyczajnie
zapomnieć o Ailo albo udawać, że go nigdy nie było.
W izbie leżą jego i moje dzieci. Wystarczająco często
przypominają mi o tym, że kiedyś żył.

- Dobrze, że się złościsz. Niejedna kobieta na two­

im miejscu pogrążyłaby się w rozpaczy, zdając się na

powolne umieranie. Ale ty nie jesteś taka.

- Nie - odparła Ida i usiadła wyprostowana. - Ja

taka nie jestem. Lubię siebie i chcę dla siebie tego, co
najlepsze.

- Czy kobiecie wypada tak mówić? - zażartowała

Anjo, uśmiechając się lekko, i dodała z większą po­
wagą: - Jesteście z Mają bardzo do siebie podobne.
Bardziej niż którakolwiek z was chciałaby przyznać.
Dostrzegasz to także?

Ida niechętnie przytaknęła.
- Rzeczywiście, Maja też zawsze jakoś wydobywa

się z tarapatów. Ale ja nie mogłabym tak szybko zna­
leźć sobie kogoś innego.

- Nie byłabym tego taka pewna. - W oczach Anjo

pojawił się błysk. - Zauważyliśmy, że pewien mło­
dzieniec dość często odwiedza cypel.

- Emil? Myślisz, że nadaję się na żonę chłopa?

background image

- Nie jego miałam na myśli.
Ida zarumieniła się lekko.
- Sedolf da się lubić - odrzekła pośpiesznie. - Ale

to za mało, by planować przyszłość u jego boku.

- Sedolf jest miły - uznała Anjo. - Może nie tak na

wskroś solidny, jak był Heino, ale mi go przypomina.

To jest mężczyzna, któremu można zaufać, mimo że
na pierwszy rzut oka wydaje się trochę lekkomyślny.

- Nie szukam mężczyzny, Anjo. Szukam borówek.
Ida pochyliła się i na kolanach pilnie obrywała

krzaczki z owoców, zatopiona we własnych myślach,
które czasem potrafiły być równie natrętne jak bra­
towa. Tak naprawdę jednak ukryła spłonione rumień­
cem policzki.

Pochłonięte zbieraniem, nie zauważyły dwóch

dziewcząt, które oddawały się takiemu samemu zaję­
ciu. Omal nie wpadły na ciemnowłosą Henriettę o ru­
mianych policzkach i Sofię o blond włosach i błękit­
nych zamyślonych oczach.

Sofia, w której postawie wyczuwało się dumę, nie

powitała Idy przyjaźnie. Anjo nagle przypomniała so­
bie zasłyszaną przypadkiem rozmowę między Knutem
a jednym z jego kolegów, Larsem. W natłoku innych
spraw zupełnie zapomniała powtórzyć ją Idzie.

- Nie wyglądasz na pogrążoną w żałobie wdowę -

wycedziła z fałszywą słodyczą Sofia. - Podobno tym

razem to już pewne, że Ailo nie żyje. No cóż, nie każ­
demu się zdarza tracić męża wielokrotnie. Można
rzec, że masz już wprawę.

Ida odrzuciła głowę do tyłu. O n a także, jeśli tylko

chciała, potrafiła być złośliwa.

- Jak możesz tak mówić? - zapytała. - Tak ci do­

skwiera zgryzota, że musisz się na mnie wyżywać?

background image

Uważasz, że poniżysz mnie, rzucając mi w twarz ta­
kie obraźliwe słowa?

- Emil pewnie pierwszy przyleciał z wyrazami

współczucia, co? - ciągnęła złośliwie Sofia, rozgrze-

bując stopą borówkowe krzewinki. - Proszę bardzo,
bierz go sobie! Żadna inna nie była dla niego dość do­
bra! Czasami trzeba zapłacić wysoką cenę za dom
i gospodarstwo!

- Nie chcę nikogo. Przynajmniej na razie! - odpar­

ła Ida w nadziei, że zostanie dobrze zrozumiana.

Odczuła przykrość, patrząc na Sofię. Były przecież

kiedyś przyjaciółkami, niemal najlepszymi. Jaka
szkoda, że chłopak, który dla niej niewiele znaczył,
położył się cieniem na ich przyjaźni.

- Tak się tylko mówi! - Sofia usiadła demonstra­

cyjnie, sugerując, że to Ida i Anjo mają się stąd usu­
nąć, bo ona bynajmniej nie zamierza. - Ale nawet ru­
dowłosej Idzie, za którą się wszyscy kiedyś uganiali,
może być trudno znaleźć męża - szydziła. - Nie

wszystkim wystarczy ładna buzia i ponętne ciało. Ta­

kie zwykle stają się siennikami, a nie żonami.

Ida wzbiła oczy ku niebu i roześmiała się.
- Dobry Boże. Z jakiego powodu mam słuchać ta­

kich bzdur? Czego ty mi, u licha, tak zazdrościsz, So­
fia, co? Nic nie poradzę na to, że Emil nie chciał się
z tobą ożenić. Nie wiem, czy to przeze mnie, ja

w każdym razie nigdy nie czyniłam mu żadnych

obietnic. Kochałam Ailo, tylko Ailo! Straciłam go.
Szczerze mówiąc, uważam, że nie masz powodu tak
mnie obrażać! Choć oczywiście... - Ida wzruszyła ra­
mionami: - ...lepiej, że mówisz to prosto w oczy ani­
żeli za plecami. Chociaż tyle.

- Emil chce własnych dzieci - ciągnęła Sofia nie

background image

zrażona, tak jakby słowa Idy zupełnie jej nie dotyczy­
ły. - Chce mieć własnego syna, dziedzica majątku
i spadkobiercę nazwiska. Krew z jego krwi i kość z je­
go kości. Nie interesują go dzieci spłodzone przez in­
nego mężczyznę. Tak się wyraził, wiesz? - Sofia za­
śmiała się, widząc, że Ida pobladła. - Opowiada
wszystkim, że się z tobą ożeni, bo nad fiordem nie
znajdzie piękniejszej od ciebie. Nie przeszkadza mu,
że kobieta nie jest dziewicą, o ile jest wdową. Ale dla
cudzych bachorów nie ma w jego domu miejsca. Tak
jakby brakowało mu izb! W każdym razie wiesz, cze­
go możesz się spodziewać. Rozpowiada, że udowod­
niłaś, iż możesz urodzić dzieci, i to dwoje naraz. Jest
przekonany, że jemu urodzisz trojaczki...

Anjo dotknęła ramienia Idy.
- Chodźmy już, Ido, nie potrzebujesz tego słu­

chać...

Ida potrząsnęła głową, a jej rude loki zatańczyły

w powietrzu niczym ogniste języki.

- Nie daję wiary wszystkiemu, co gadają ludzie.

To, co mówiłaś, zupełnie nie pasuje do Emila, które­
go znam. Jeśli rzeczywiście ma mi coś do powiedze­

nia, chcę to usłyszeć od niego samego. Nie potrzebu­
ję pośredników.

- Święta naiwności! - westchnęła Sofia. - Nawet Se-

dolf to słyszał. Strasznie się wściekł na niego i kazał
mu zamilknąć. Uczynił to ze zwykłej przyzwoitości,
nic innego się za tym nie kryło.

- Sedolf? - zapytała Ida, która pogubiła się już

w tym wszystkim.

- Wrócił do domu, młoda wdówko - wyjaśniła Sofia

z fałszywą słodyczą. - Ostatnie trzy noce spędził ze mną.

- To właśnie miałaś na myśli, rozróżniając kobie-

background image

ty sienniki i kobiety żony? - zapytała Ida z miną nie­

winiątka. - Powinnaś bardziej uważać, Sofio. Pomyśl,

co będzie, jeśli Sedolf okaże się równie wybredny?

Sofia zapomniała prawdopodobnie, że gdy Ida

wpadnie w gniew, nie da sobie w kaszę dmuchać

i nikt jej nie przegada. Anjo z trudem skryła uśmiech.
Lars wspomniał, że po powrocie Sedolfa Sofia do­
słownie przykleiła się do niego.

„ N o cóż, mężczyzna jest tylko mężczyzną! - rzu­

cił pobłażliwie i dodał: - Zresztą odkąd umarła mat­
ka Sofii, ojciec, zajęty domem i gospodarstwem, nie
ma czasu myśleć o cnocie córki. A ona też za bardzo
nie dba o swą reputację. Wszyscy o tym wiedzą".

Anjo zamierzała powtórzyć to Idzie, chociaż nie­

łatwo jest przekazywać niezbyt miłe wieści komuś,
kogo się kocha.

- Sedolf przynajmniej ma dość rozumu, żeby nie

wiązać się z kobietą z dwojgiem rozwrzeszczanych

dzieciaków. Mimo że zmusiłaś go, by został ich oj­
cem chrzestnym.

Te słowa przekonały Idę, że Sedolf nie zwierza się

Sofii. Cóż, jego sprawa, z kim się zadaje. Jej nic nie
obiecywał.

- Jeśli Sedolf cię chce, to go bierz - powiedziała

Ida, rozkładając ramiona.

- Tak zamierzam uczynić - oznajmiła Sofia, wsta­

jąc z miejsca. Patrzyła gdzieś ponad ramieniem Hen­
riettę, która trzymała się na uboczu, niemal jak cień,
zalękniona, że zostanie wplątana w kłótnię między
dwiema koleżankami, które lubiła. Spojrzenie Sofii
jednak wystarczyło, by przypomnieć jej, z kim ma
trzymać. Po chwili Sofia opuściła demonstracyjnie
polankę i zniknęła wśród drzew. Za nią podążyła

background image

Henriettę. Żadna z nich nie schyliła się po borówki.

- Biedny Sedolf! - rzekła ze współczuciem Anjo. -

Pewnie nie ma pojęcia, jaką przyszłość zaplanowała
mu Sofia.

- Jest dorosła, a zachowuje się tak dziecinnie! - od­

parła Ida. - Nie sądzisz, Anjo? A może to tylko mnie
się tak zdaje? Nie potrafiłabym już snuć takich bez­
podstawnych marzeń...

Anjo powoli pokręciła głową.
- Przeżyłaś więcej niż Sofia, Ido. Jesteście równo-

latkami, ale człowiek szybciej dojrzewa, gdy spadają
na niego nieszczęścia. Przemieniłaś się w kobietę, a So­
fia nadal jest dziewczęciem. Miesza marzenia z rzeczy­

wistością. A to niebezpieczne, najbardziej dla niej.

- A co z Sedolfem? - zaśmiała się Ida szyderczo.
- Sedolf jest dużym chłopcem, potrafi się upilno­

wać - odrzekła Anjo.

Miała rację, Ida zdawała sobie sprawę, że nie po­

trzebuje niepokoić się o Sedolfa. Ale nagle wyprawa
do lasu straciła dla niej swój urok. Chociaż nie na­
zbierały jeszcze pełnych koszyków, zapragnęła już

wrócić do domu.

- Usadziłaś ją.
Ida pokiwała głową.
- A mimo to czuję niesmak. Nie dość że Ailo nie

żyje, to jeszcze muszę wysłuchiwać takich niegodzi-
wości. To obrzydliwe, Anjo. Wstrętne!

Anjo objęła ją i przytuliła mocno. Już miała wypo­

wiedzieć słowa pociechy, gdy ciszę przerwał rozdziera­
jący krzyk, ulatując niczym przerażony ptak ku niebu.

Rozpoznały głos Sofii i rzuciły się na pomoc,

w jednej chwili puszczając kłótnię w niepamięć.

Sofia, odwrócona tyłem, dygotała jak w gorączce,

background image

a Henriettę pochylała się nad ziemią. Anjo, najbardziej

z nich doświadczona, w jednej chwili ogarnęła sytuację.
Zdecydowanym ruchem odsunęła na bok Henriettę.

Ida stała z boku, nieco dalej niż Sofia. Skrzyżowaw­

szy ręce na piersiach, wbiła palce w skórę, czując, jak
ją parzą przez bluzkę i gruby wełniany kaftan.

Na wilgotnym mchu wśród gęstego poszycia leża­

ła młoda kobieta ubrana w samodziałowy kubrak.

- Nie żyje - wyszeptała Sofia drżącym głosem.
Ida dawno nie widziała jej takiej poruszonej.

Anjo pośpiesznie dotknęła opuszkami palców szyi

nieznajomej, nasłuchując jednocześnie, czy oddycha.

- Żyje - odezwała się po chwili. - Ale tętno jest le­

dwie wyczuwalne.

Otulając kobietę, uchwyciła spojrzeniem leżący

nieopodal duży nóż.

- Tak leżała, kiedy ją znalazłyście? - zapytała. - Ni­

czego tu nie ruszałyście?

- Skądże! - żachnęła się Henriettę. - Za nic w świe­

cie nikt by nas do tego nie nakłonił!

- Trzeba ją przenieść do wsi, prawda? - odezwała

się Ida i poczuła ból w sercu, patrząc na pokaleczo­
ną twarz kobiety i poplamiony krwią kaftan, który

Anjo tak pośpiesznie zapięła, jakby chciała przed
dziewczętami ukryć rany.

- Nie możemy jej same tak po prostu zanieść do

wsi - oświadczyła zdecydowanym głosem Anjo. - Bę­
dą nam potrzebne nosze i mężczyźni do pomocy. No
i wóz zaprzężony w konie. Do naszej chaty stąd nie
jest daleko. Knut powinien być w domu.

- Ida biega z nas najszybciej - przerwała jej Henriettę.

Sofia już chciała się temu sprzeciwić, ale ugryzła

się w język.

background image

- W takim razie biegnij, Ido, a ja się nią zajmę -

rzekła Anjo. - Spróbuję utrzymać w niej to ledwo co
tlące się życie.

I gdy Ida ruszyła pędem przed siebie, żona Knuta

rozpostarła swe opiekuńcze skrzydła nad nieznajomą.

Knut siedział na schodach chaty, i to nie sam. Roz­

poznawszy u boku brata znajomą sylwetkę, Ida zwol­
niła na moment. Zaraz jednak wzięła się w garść. Nie
pora na chimery, kiedy chodzi o życie.

Zdyszana i zarumieniona dobiegła do chaty. Takie­

go wyrazu w jej oczach Knut ani Sedolf nigdy jesz­
cze nie widzieli. Ściągnięte brwi, przypominające
kształtem ptasie skrzydła, złączyły się u nasady nosa.

Twarz wyrażała bezdenną rozpacz.

- Anjo z małym Karlem miała być u was! Dotarli? -

spytał brat.

Ida przytaknęła zdyszana, z trudem łapiąc oddech.

Dawno już nie biegała. Po porodzie i karmieniu jej
ciało było ociężałe. Odgarnęła włosy z twarzy. Nie
patrzyła wprost na Sedolfa, zarejestrowała jego obec­
ność ledwie kątem oka.

- Kobieta w lesie - wydobyła z siebie z trudem, bo

złapała ją zadyszka. Czuła łomot w skroniach. Do­
myślała się, że jej twarz płonie, i wyobrażała sobie,
że wygląda okropnie. - Tata opiekuje się dziećmi,
a my z Anjo zbierałyśmy borówki. I nagle usłyszały­
śmy krzyk Sofii. Pobiegłyśmy w tamtą stronę i zna­
lazłyśmy ją. Wygląda okropnie, Knut. Twarz ma tak
okaleczoną, że trudno rozpoznać rysy. Pojęcia nie
mam, ile może mieć lat. O b o k leży nóż z zaplamio-
nym krwią ostrzem. Zdaje się, że ona krwawi. Anjo
zakryła ją kaftanem, jakby coś chciała ukryć...

Knut chwycił Idę za ramiona.

background image

- Spokojnie, Ido, spokojnie! Jesteś zdenerwowana,

mówisz nieskładnie. Nic nie rozumiem. Mówisz, że
znalazłyście w lesie jakąś kobietę?

Ida pokiwała głową.
- Podaj wódkę - rzucił Knut do Sedolfa przez ra­

mię. - Stoi za schodami do obory.

Sedolf wstał i skierował kroki we wskazanym kie­

runku. Ida odruchowo popatrzyła na niego. Znów ma
za długie włosy, przemknęło jej przez myśl, tak jak­
by to w ogóle ją obchodziło.

Szybko wrócił z glinianym gąsiorkiem i przyłożył

jej do ust. Ida przełknęła i popatrzyła prosto w brą­
zowe oczy, które pociemniały tak, że wydawały się
prawie czarne. Dostrzegła w nich powagę i troskę.
Zaraz jednak cofnęła spojrzenie, zakrztusiwszy się
mocnym trunkiem. Sedolf umieścił gąsiorek na scho­
dach. Sam nadal stał, ani na chwilę nie odrywając

wzroku od Idy.

W końcu usłyszeli całą historię. Dziewczyna zata­

iła jedynie sprzeczkę, do której doszło pomiędzy So­

fią a nią.

- Tę kobietę musiał napaść ktoś znacznie od niej

silniejszy. - Ida wykrzywiła twarz, przywoławszy

w pamięci ów ponury obraz. Wszelkie okrucieństwo

przyprawiało ją o mdłości.

- Bierzemy drzwi i wóz! - rzucił Sedolf. - Podje­

dziemy najbliżej, jak się da.

Knut oddalił się pośpiesznie, żeby wszystko przy­

gotować.

- Wróciłeś? - zapytała Ida niezbyt rezolutnie, nie

patrząc na Sedolfa.

- Nie opuszczam wioski na zbyt długo - odpowie­

dział wymijająco.

background image

- Słyszałam od Sofii, że jesteś w domu.
Zabrzmiało to dość wymownie, choć Ida nie mia­

ła zamiaru czynić mu wyrzutów.

- Knut powiedział mi właśnie, że przypuszczenia,

iż Ailo nie żyje, okazały się prawdziwe. Bardzo mi
przykro! Zasługiwałaś na to, żeby go odzyskać.

Ida pokiwała głową.
- Nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy - od­

parła i tym razem spojrzała na Sedolfa. W tych słowach
także kryło się drugie dno. - Zostaniesz teraz w domu?

Wzruszył ramionami.
- Nie ma tu dla mnie miejsca. Nic nie układa się

tak, jak bym chciał.

- Sądząc po tym, co mówiła Sofia, wydaje się, że

jest wręcz przeciwnie. - Ida nie mogła się powstrzy­
mać od uszczypliwości, chociaż zdawała sobie spra­

wę, że to dziecinne.

- Sofia wie tylko to, co chcę, żeby wiedziała - rzu­

cił krótko i wkładając do kieszeni zaciśnięte pięści, od­

wrócił się plecami. Było coś wrogiego w jego postawie.

Knut przyprowadził konia.
- Powinnaś, Ido, zostać tu i odpocząć trochę - po­

wiedział. - Obawiam się jednak, że musisz z nami je­

chać i wskazać miejsce.

Ida wspięła się na wóz, udając, że nie widzi pomoc­

nej dłoni Sedolfa. Ten zaś podciągnął się, zwinny ni­
czym kot, i usiadłszy obok Idy, popatrzył na nią prze­
ciągle. Na jego ustach błąkał się uśmiech.

Akurat w tym momencie przypominał tak bardzo Si­

mona, że Idzie sprawiło to ból. Nie chciała, żeby Sedolf
był taki jak Simon. Powinien być sobą. Tylko sobą.

Dotarli na miejsce w krótkim czasie, mimo że

ostatni odcinek przyszło im pokonać na piechotę.

background image

Mężczyźni chwycili drzwi wymontowane z zabu­

dowań gospodarskich i podążyli za Idą.

Wszystko wyglądało tak, jak w chwili gdy Ida po­

biegła po pomoc. Sofia, ujrzawszy Sedolfa, natych­

miast uwiesiła się jego ramienia. Nie oponował, mi­
mo że pomagał Knutowi przy nieznajomej.

- A niech to! - wymknęło się Knutowi. Napotkał

spojrzenie żony. - Wygląda strasznie! Kto mógł zro­
bić kobiecie coś takiego?

- Kim ona jest? Trudno poznać - odezwał się Se-

dolf ze stężałą twarzą.

Chwycił ją za nogi, Knut za ramiona, a Anjo w pa­

sie i razem podnieśli i położyli na drzwiach.

Sofia musiała puścić Sedolfa. Nerwowo gniotła

w palcach i skubała brzeg chustki, którą miała na szyi.

- Nic nie słyszałem, żeby jakaś kobieta zaginęła -

dodał Sedolf. - O tej porze roku niewielu obcych krę­
ci się w tych stronach.

- Ktoś, kto pozostawia kobietę w takim stanie, nie

szuka rozgłosu - rzuciła Anjo twardo.

Ida podniosła z ziemi nóż. Rozejrzała się wokół,

ale nigdzie nie dostrzegła futerału.

- Czy nie takich właśnie noży używają Lapończy­

cy z gór? - zapytała niewinnie Sofia.

- Bardzo wielu ludzi nosi takie noże - wyjaśniła ze

spokojem Ida, choć usta drgnęły jej lekko. - Nie każ­
dy Lapończyk pochodzi z gór. Słyszałaś o Lapończy­

kach nadmorskich? Są jeszcze Kwenowie, tak jak mój
ojciec. I wielu innych, równie plugawych obcych.

Sofia nie odpowiedziała. Nikt inny się nie odezwał.

Anjo po cichu przekonywała Knuta, że trzeba zabrać
nieprzytomną do domu, i pochłonięta rozmową, na­
wet nie słyszała wymiany słów między Idą a Sofią.

background image

- W tej chwili można jedynie ustalić, że ta kobie­

ta jest blondynką - stwierdził Sedolf, pomagając
unieść drzwi, na których leżała.

Tyle i oni widzieli. Długie jasne włosy ze wzburzo­

ną grzywką okalały spuchniętą twarz pokrytą rozległy­
mi sińcami o barwie ciemnogranatowej przechodzącej

w żółć, fiolet i brąz. Wąskie szparki oczu ledwie były
widoczne. Na rozciętej dolnej wardze zakrzepła krew.

Ta kobieta mogła mieć równie dobrze mniej niż dwa­
dzieścia lat, jak i ponad czterdzieści.

Ruszyli w stronę wozu, Knut i Sedolf przodem,

a za nimi dziewczęta. Ida poczuła drobną satysfakcję,

widząc minę Sofii, kiedy dla niej i jej towarzyszki za­

brakło miejsca. Koń był własnością Knuta, więc to
Ida i Anjo usiadły na wozie. Sedolf, którego pomoc
była niezbędna, zajął miejsce na koźle, obok Knuta.

Sofia i Henriettę mieszkały niedaleko.

Ida nie patrzyła w stronę Sedolfa. Siedzieli odwró­

ceni do siebie plecami, czując swoją obecność, ale ich
myśli krążyły wokół zmaltretowanej kobiety.

Gdy tylko dojechali do chaty, Ida zagrzała wody.

Anjo, zdenerwowana, drżącymi rękami zaczęła roz­
bierać nieprzytomną. Dopiero wtedy zrozumieli, dla­
czego nie kazała mężczyznom wyjść. Patrzyła to na
jednego, to na drugiego.

- Nie chciałam przestraszyć dziewcząt - rzuciła

krótko. - Ale wy powinniście zobaczyć, jak strasznie
została zbrukana i okaleczona.

Płócienna bluzka, zaplamiona zakrzepłą krwią, po­

cięta była na jakby dokładnie odmierzone, szerokie
mniej więcej na grubość palca pasy.

Anjo ze łzami w oczach, trzęsącymi się rękami roz­

pinała ubranie nieznajomej. Szło to bardzo powoli.

background image

Bielizna pod spodem była równie postrzępiona. An­

jo podciągnęła ją, odsłaniając piersi i brzuch rannej.

Krwawe długie szramy biegły od ramion aż do ta­

lii.

Ida odwróciła się gwałtownie i ukryła twarz w dło­

niach. Zachwiała się, ale mocne ramiona nie dały jej
upaść. Poznała Sedolfa bardziej po zapachu niż po
dotyku.

- Ktoś, kto to zrobił, nie działał przypadkowo -

stwierdziła Anjo cicho, ale jej głos zdradzał głębokie
poruszenie.

- Gdybym nie miała pewności, że on nie żyje,

Knut, przysięgłabym, że to jego sprawka. Ale widać
wielu okrutnych szaleńców krąży w tych stronach...

- Ten łotr jest już daleko stąd - rzekł Knut, po­

bladłszy na twarzy. Dobrze wiedział, o czym myśli

Anjo, i sam mimowolnie oczami wyobraźni ujrzał

twierdzę Vard0.

Przygarnął żonę mocno i przytulił gwałtownie.
- Pomożemy jej, Anjo - obiecał. - Wyciągniemy ją

z tego.

Stali przez chwilę niezdecydowani w milczeniu,

a potem Anjo i Ida obmyły ranną i opatrzyły, nie
przestając wylewać łez.

- To młoda dziewczyna - stwierdziła Anjo. - Moż­

na poznać to po jej ciele, w miejscach gdzie nie ma
ran, a także po kolanach. O, tak, kolana wiele mówią.

Ida przytaknęła, bo wszystko wskazywało na to,

że Anjo ma rację.

- Chyba jeszcze nie rodziła.
Sedolf, przysłuchujący się rozmowie kobiet, spu­

ścił wzrok, choć zwykle nie peszył się z byle powo­

du.

background image

Knut pośpiesznie zerknął na Anjo, a potem zarzą­

dził, już opanowany:

- Sedolf, bierz konia i odwieź Idę do domu. Nie

chcę zostawiać Anjo teraz samej, a muszę porozma­
wiać z Reijo. Powiedz mu, żeby przyjechał i przy­
wiózł małego Karla.

- Ida ma zostać sama na cyplu?
- Chyba zostaniesz tam do powrotu Reijo?
Sedolf kiwnął głową, a Ida, pomimo wielu zastrze­

żeń, powstrzymała się od komentarzy.

Sedolf wyprowadził ją na dwór.

- Jedziemy razem, Ido! Mam nadzieję, że ten łaj­

dak przebywa gdzieś daleko stąd, ale pewny tego nie
jestem.

Idą wstrząsnęły dreszcze. Nagle wydało się jej, że

jesień okryła się krwistoczerwonym całunem.

background image

3

Kiedy Rei jo wraz z Karlem, synkiem Anjo i Knu-

ta, opuścił cypel, w chacie zapanowała błoga cisza.

Słychać było tylko radosne gaworzenie dwojga ma­

leństw, które najwyraźniej wyczuły, że ich mama wró­
ciła do domu. Ida starała się sprawiedliwie obdzielić
córeczkę i synka uwagą, o którą dzieci mocno zabie­
gały. Tuliła je w ramionach, całowała pyzate policzki
i ciemne kędziorki, a maluchy wierzgały nóżkami
i chwytały drobnymi paluszkami rude loki mamy.

- Coś podobnego! Jak one szybko rosną! - wyrwa­

ło się Sedolfowi. Siedział na wysłużonej ławie pod
ścianą przy oknie i aż się palił, by przez chwilę po­
trzymać te małe istoty. Nie miał jednak śmiałości, za­
pytać, czy Ida mu na to pozwoli. Własne dłonie wy­
dały mu się przy nich wielkie jak bochny. - Dopiero
co były takie maleńkie - dodał zakłopotany. Po raz
pierwszy rozmawiał o niemowlętach i czuł, że jego
słowa brzmią jakoś nieporadnie i głupio.

- Oczywiście, że rosną - uśmiechnęła się Ida zaru­

mieniona. Sedolf nie pamiętał, by kiedykolwiek wy­
glądała piękniej. Zresztą teraz, kiedy ją widział z bli­
ska taką promienną, trudno mu było przypomnieć
sobie tę dawną Idę.

- Chcesz potrzymać? - zapytała nieoczekiwanie

i wstała, a w jej ramionach aż zaroiło się od macha­
jących rączek i wierzgających nóżek.

background image

Nie czekając na odpowiedź, włożyła mu na ręce

bliźniaki i roześmiała się głośno na widok jego zakło­
potanej miny. Wyglądał tak wspaniale! W przypływie
nagłego impulsu musnęła go palcami po policzku.

- Muszę je nakarmić - wyjaśniła i zakręciła się po

izbie.

Sedolf przełknął ślinę. Czy rzeczywiście zobaczy,

jak karmi piersią? Dopiero kiedy Ida zaczęła się krzą­
tać przy garnkach, zrozumiał, co miała na myśli. Tak
naprawdę nie miał pojęcia, kiedy kobiety zazwyczaj
rezygnują z naturalnego karmienia. Nigdy dotąd nie
zastanawiał się nad tym.

Ida gotowała mleko z mąką, a w tym czasie jedno

z dzieci upatrzyło sobie nos Sedolfa i po kilku nie­
udanych próbach ścisnęło go maleńką rączką. Nie do

wiary, ile siły ma taki maluch!

Ida uśmiechnęła się szeroko.

- Krzepki chłopak - stwierdził Sedolf, próbując

także się uśmiechnąć.

- Raczej stanowcza panna - poprawiła go Ida. - To

moja mała córeczka pokazuje ostre pazurki. Ma to po
babci.

Sedolf dopiero teraz zauważył swoją pomyłkę. Dziew­

czynka miała bardziej kanciastą twarz, brwi proste,
a w jej brązowych oczach pojawiały się złote błyski. Brat
miał buźkę szczuplejszą, brwi niczym ptasie skrzydła, ale
i w jego ciemnych oczach można się było utopić.

Potrafił już rozróżnić rodzeństwo. Były to chyba

pierwsze dzieci, na które spojrzał jak na odrębne isto­
ty. Zwykle uważał, że wszystkie są do siebie podobne.
Przynajmniej póki chodziły zasmarkane i sięgały mu
poniżej pasa. Nigdy zresztą nie przepadał za dziećmi.

Dopiero teraz.

background image

Delikatnie połaskotał palcem policzek maleńkiej istot­

ki.

- Ale gapa z tego twojego ojca chrzestnego! Jak

mógł nie rozpoznać takiej słodkiej panienki? Powi­
nien się wstydzić!

- Zwłaszcza że zwykle z dużą wprawą wybiera co ład­

niejsze panny - wtrąciła Ida i zamiatając brzegiem spód­
nicy podłogę, przeszła obok niego ku drzwiom, żeby

wystawić mieszankę z mleka i mąki do przestygnięcia.

Sedolf nie był pewien, czy mówi poważnie, czy so­

bie z niego kpi. Ida nie przestawała być dla niego ani
trochę mniej zagadkowa.

- Mama opowiada głupotki - tłumaczył bliźnia­

kom i pogłaskał także małego Mikkala. Uczynił to
bardzo ostrożnie, nie przywyczajony do dotykania
tak delikatnego ciałka. Nigdy dotąd nie przeżywał sil­
niejszego wzruszenia. Nie miał pojęcia, że tkwią

w nim takie pokłady uczuć.

Za nic w świecie jednak nie przyznałby się Idzie,

jak bardzo jest poruszony i zakłopotany.

Ona na szczęście nie pytała, tylko pośpiesznie roz­

dzieliła gęstą mieszankę z mleka i mąki do dwóch
czystych płóciennych szmatek, po czym dokładnie je
związała. Sedolfowi zdawało się, że to niewielkie por­
cje, i zastanawiał się nawet, czy dzieci są odpowied­
nio karmione, ale Ida przerwała mu rozmyślania. Za­
brała od niego synka i ułożywszy go sobie na rękach,
podała mu do ssania płócienko z jedzeniem.

Drugie zawiniątko wręczyła Sedolfowi, który,

ciężko przestraszony, przystawił je do maleńkiej bu­
zi Raiji. Dziewczynka zorientowała się od razu, co to
jest. Nie da się zaprzeczyć, że w tych sprawach mia­
ła swój rozum.

background image

Sedolfowi serce biło tak mocno, że zdawało mu się,

że słychać je w całej izbie. Na szczęście wszystko do­
brze poszło. Dziecko ssało z apetytem, a on powoli
odprężył się. Przekonał się, że Ida nie obarczyła go
zadaniem ponad siły. Zapach mącznej polewki przy­
prawiał go zawsze o mdłości, tu jednak, zmieszany
z innymi domowymi zapachami, wydał mu się miły.
Nigdy dotąd nie przywiązywał wagi do rodzinnego
ciepła. Teraz nagle poczuł się tak, jakby otworzyły się
przed nim drzwi do innego świata. Zrozumiał, że ist­
nieją pewne wartości, których nie dostrzegał.

Maleństwo zasnęło z papką w buzi. Sedolfowi aż

gardło ścisnęło ze wzruszenia, a serce napełniło się
najwznioślejszymi uczuciami. Na twarzyczce małej
Raiji malował się bezgraniczny spokój. Mikkal także
był zmęczony. Ida wytarła mu buźkę i położyła do
kołyski, a zaraz potem ułożyła do snu Raiję.

- Jesteś dzielny - powiedziała do Sedolfa z uzna­

niem w głosie.

Uśmiechnął się krzywo.
- Nie przywykłem do dzieci, jestem nieporadny...
Nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła, wyraźnie jed­

nak zyskał w jej oczach.

Ida uprzątnęła i kiedy już uporała się ze wszyst­

kim, chcąc nie chcąc, musiała usiąść. Na szczęście
miała pod ręką robótkę. Sięgnęła więc po nią, by za­
jąć czymś ręce.

- Czy zdarza ci się nic nie robić? - zapytał Sedolf.
- Rzadko.
- Bardzo szybko wydoroślałaś...
Ida podniosła wzrok.
- Dlaczego nie powiesz wprost, że zamieniłam się

w kwokę...

background image

- Nie miałem tego na myśli, zresztą to ostatnie, co

można o tobie powiedzieć...

Zwykle taki wygadany, nagle nie umiał dobrać wła­

ściwych słów.

- Jak myślisz, kim ona jest? - zmieniła temat Ida.
Na wspomnienie kobiety znalezionej w lesie oboj­

gu ścisnęły się serca.

Sedolf pokręcił głową. Nie potrafił zupełnie sobie

tego wyobrazić.

- Bardziej jestem ciekaw, kto jej to zrobił - rzucił,

a oczy mu pociemniały z gniewu. - Chętnie bym się
z nim policzył. Takiego to tylko wyrzucić za burtę
z kamieniami u nóg na samym środku fiordu.

- O tej porze nikt tędy nie wędruje - mówiła Ida

zamyślona, zwracając uwagę na to, nad czym Sedolf
także się zastanawiał.

- Nikt, kogo znam, nie mógłby tego uczynić.
- O, co do tego nigdy nie można mieć pewności,

Sedolfie. Chyba się ze mną zgodzisz. Ale najbardziej
prawdopodobne jest to, że zrobił to ktoś obcy. Ona
musiała go jednak znać.

- Nie pojmuję, jaki mężczyzna jest w stanie posu­

nąć się do takiego okrucieństwa.

- Cieszę się z tego, Sedolfie - powiedziała, posyła­

jąc mu nieprzeniknione spojrzenie.

Ta dziewczyna nie przestawała być dla niego ta­

jemnicą.

- Na pewno odzyska przytomność i dojdzie do sie­

bie - próbował ją pocieszyć i odsunąć ponure myśli.

Nie zwykł się zadręczać, choć tym razem włos mu

się jeżył na głowie, gdy pomyślał, że gdzieś nad fior­
dem grasuje szaleniec. Pierwszą osobą, którą pragnął
chronić, była Ida.

background image

Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby o tym wiedziała?
- Trafiła na szczęście w dobre ręce. Nikt nie zajął­

by się nią bardziej troskliwie niż Anjo. Co do tego
nie mam żadnych wątpliwości - stwierdziła Ida, wy­
czarowując z wełnianej przędzy piękne wzory.

- Knut powiedział mi o Ailo.
Palce Idy zastygły. Podniosła wzrok i zamrugała po­

wiekami, ale nie na tyle szybko, by powstrzymać łzy.

- Nie sądziłam, że potrafię jeszcze płakać - wyszlo-

chała. - Pewność jest o wiele straszniejsza niż przypusz­
czenia. Ale może lepiej jest wiedzieć? Może kiedyś
zdołam na to spojrzeć od tej strony? Do tej pory cią­
gle, pomimo wszystko, łudziłam się nadzieją.

Najchętniej przytuliłby ją i okazał ciepło. Ale choć

wszystko się w nim do niej rwało, pozostał na miej­

scu. Nie był to właściwy moment, by pozwolić sobie
na gorące wyznania. Teraz ważniejsze niż kiedykol­
wiek było pozostać w cieniu i ofiarować jej to, czego
potrzebowała: przyjaźń.

W pamięci przemknęła mu krótka chwila bliskości

i nadzieja zaświtała w jego sercu.

- Nawet nie mam własnego domu - żaliła się Ida,

nawijając wełnę na palec. - Kiedy Simona wzięli do

więzienia, Maja pozostała sama, ale we własnych

czterech ścianach. A ja nadal żyję pod skrzydłami oj­
ca. Nigdy nie chciałam być mu kulą u nogi! W koń­
cu miał nadejść czas, by zaczął żyć własnym życiem,
bo dotąd zawsze kierował się naszym dobrem.

Sedolf nigdy nie myślał w ten sposób o Reijo. Ale rze­

czywiście, ojciec Idy nie był przecież jeszcze taki stary!
Przez długie lata zajmował się domem i gospodar­
stwem, nie stroniąc od prac przypisanych kobietom.
Kiedy inni rybacy wypływali na wielomiesięczne poło-

background image

wy, on krzątał się na cyplu z gromadką dzieci, a wiedzą

na temat chorób dziecięcych i wychowania przewyższał
niejedną matkę. Nie był mu obcy ani świat mężczyzn,
ani świat kobiet. Nikt jednak nie ośmielił się z niego
kpić, bo jako mężczyzna nie ustępował nikomu.

Po raz pierwszy Sedolf zastanowił się, jak to było na­

prawdę z Reijo. Czy tęsknił za czymś? O czym marzył?

- Wiesz, Ido, że nie musisz spędzić reszty życia sa­

motnie.

Bardziej dobitnie nie chciał się teraz wyrażać. Wolał

z tym poczekać. Zbyt często zdarzało mu się wszyst­
ko pokręcić. Nigdy jednak nie czuł tego co teraz.

Ida uśmiechnęła się lekko, nie biorąc jego słów na

serio.

Sedolfa to zabolało.
- Jestem bardziej dumna niż wszystkie dziewczy­

ny, jakie znasz, Sedolfie - wyłożyła powoli. - Jeśli kie­

dyś się z kimś zwiążę, to nie dla dachu nad głową, ale
z powodu uczucia. Będę kochała całą sobą i chcę być
kochana tak samo. Jeśli nie, to wolę żyć jak dotąd. Nie
potrzebuję żadnej namiastki. Poza tym mam dzieci.
Mężczyzna, który nie pokocha ich jak własne, nie mo­
że liczyć na moją miłość. Aż tyle wymagam i oczeku­
ję. Ale ponieważ nie ma wielu takich mężczyzn, pew­
nie przyjdzie mi jeszcze trochę pomieszkać na cyplu...

Mógłby jej powiedzieć, że zna takiego mężczyznę,

którego opisała, ale za wcześnie było jeszcze na wy­
znania. Zresztą Ida wyłożyła jasno, że wiele zależy
od niej samej.

Sedolf bał się, że mogłaby go odrzucić. Wolał za­

chować przynajmniej nadzieję.

- A ty co zamierzasz? - zapytała Ida, próbując

zmienić temat rozmowy, która wkroczyła na zbyt

background image

niebezpieczne tory. Pochlebiało jej, że patrzy na nią
z uwielbieniem, ale teraz nie potrzebowała nikogo in­
nego prócz przyjaciół. - Popłyniesz na Lofoty?

Zabrzmiało to trochę tak, jakby chciała się go po­

zbyć, ale łudziła się, że nie zrozumiał jej opacznie.

- Tak. Być może uda mi się zarobić na własną łódź -

odpowiedział z pozorną obojętnością. Nie chciał się
przed nią zdradzić, jak wielkie z tym wiąże nadzieje. -

Ale z morzem nigdy nie wiadomo - dodał. - Równie do­

brze może okazać się niełaskawe. Jedno jest pewne, nie
zamierzam ciągle robić na cudzym.

Sedolf pragnął dać jej do zrozumienia, że nie jest

lekkoduchem i chce skończyć z bezmyślnym życiem,
jakie dotąd wiódł. A może raczej udawał, że wiedzie,
bo tak naprawdę był o wiele poważniejszy, niż to za­
uważała większość ludzi.

Idę korciło, żeby zapytać go o Sofię, ale nie pozwa­

lała jej na to ambicja. Zresztą nie powinno jej to ob­
chodzić. W jej sytuacji... Przecież dopiero co dowie­
działa się o śmierci Ailo, którego nadal kochała...

Natrętne myśli nie dawały jej spokoju. Mełła je

w głowie niczym młyn zboże na mąkę. Równie trudno

się było ich pozbyć, jak strzepać z siebie biały proszek.

- Maja przysłała mi wisiorek - odezwała się, byle

coś powiedzieć i wypełnić ciszę słowami niewinnymi,
od których nie iskrzyłoby między nimi. Czuła bo­

wiem, że gdzieś pod powierzchnią tli się groźny

ogień. Nie wolno jej dopuścić, by wybuchł wielkim
płomieniem! - Wisiorek zrobił Ailo - dodała, czując,
jak znów wzruszenie chwyta ją za gardło.

- Mogę zobaczyć? - zapytał Sedolf. W jego głosie

wyczuwało się szczere zainteresowanie.

Ida pokiwała głową i odłożyła na bok robótkę.

background image

Zresztą była tak wzburzona, że ręce jej nie słuchały
i ciągle się myliła.

Po cichu weszła do alkierza i z karminowego ku­

fra z zaokrąglonym wiekiem wyjęła skórzany wore­
czek z biżuterią.

- Nie nosisz go na szyi? - zdziwił się Sedolf, kie­

dy wysypała zawartość mieszka na stół.

Broszę już kiedyś widział, rodowe srebro także.

Ida odłożyła na bok wisiorek i pośpiesznie zebrała do

woreczka pozostałe ozdoby. Za każdym razem kiedy
widziała srebro w komplecie, czuła, jak przenika ją
chłód. Zdawało jej się, że jakiś głos powtarza, iż sre­
bro rodowe zostało rozdzielone z miłości i nie nale­
ży tego zmieniać.

Sedolf dotknął wielkimi dłońmi ozdoby ze złota.

Ida uświadomiła sobie, że Ailo choć miał równie du­

że ręce, równie szorstkie od niepogody i znoju, po­
trafił nimi tworzyć piękno.

- Sam to zrobił? - zapytał Sedolf podnosząc zawieszo­

ny na łańcuszku pierścionek z figurką ptaszka do świa­
tła. Zmrużył oczy, gdy błysnęła. - Wydaje mi się, że wi­
dzę nawet pióra - rzekł. - A zauważyłaś, że ma dziobek?

Tak, Ida zauważyła. Widziała tego fruwającego

złotego ptaka przed oczami co noc. Wiedziała, jak

wygląda. Znała każde, nawet najmniejsze piórko.

- Dobry Boże - wymamrotał Sedolf. - Jak się robi

takie cuda?

Położył wisiorek na dłoni Idy, nie spuszczając

wzroku z ptaszka.

- Chciałbym ci ofiarować coś równie pięknego -

wyrwało mu się cicho. I dopiero wówczas uświado­

mił sobie, że się przed nią zdradził. Oblał się rumień­
cem i zakłopotany napotkał wzrok Idy.

background image

Słyszała, oczywiście że słyszała. Tych słów nie da­

ło się zrozumieć opacznie.

Potrząsnął głową i patrząc jej w oczy, uśmiechnął

się z rezygnacją:

- Tego nie powinienem powiedzieć. Ale u mnie co

w sercu to na języku.

Nie było sensu dłużej udawać. Nie chciał uchodzić

za tchórza.

- Ale nie obawiaj się, Ido - dodał. - Wiem od daw­

na, gdzie przebiega granica, a z czasem zacząłem do­
strzegać nawet płot.

Przełknęła ślinę. W pewnym stopniu uszczęśliwiło

ją spontaniczne wyznanie chłopaka. Domyślała się je­
go uczuć, ale i lękała. Czasem tylko w krótkich zaka­
zanych chwilach, miała odwagę rozważać słowa, które
nie raz napomykał jej mimochodem. Inni także zauwa­
żyli jego cichą adorację i pokpiwali sobie z Idy.

- Dlaczego nie nosisz wisiorka na szyi? - zapytał Se-

dolf. Ktoś inny być może starałby się jak najszybciej
zatrzeć wszelkie ślady pamięci po Ailo, ale nie Sedolf.

Ida wzruszyła ramionami i zamknęła w dłoni pier­

ścionek ze złotym ptaszkiem.

- Ludzie w tych stronach nie noszą ozdób na co

dzień - odpowiedziała. - Od razu by zaczęli gadać, że
chcę się wywyższać. Nie zamierzam udawać, że je­
stem kimś lepszym. Złoto nie jest dla takich jak ja...

- Właśnie, że jest, Ido - rzekł cicho, dotykając swą

silną, ciepłą ręką jej dłoni.

Nie przyzwyczajony do tak drobnych mechani­

zmów, długo manipulował przy zapięciu, ale w koń­
cu udało mu się je otworzyć.

Odgarnąwszy z karku miedziane włosy Idy, zawie­

sił jej na szyi wisiorek i znów mocując się z zapię-

background image

ciem, dotknął palcami delikatnej skóry dziewczyny.

Ida wstrzymała oddech. Starała się o niczym nie my­

śleć. Bała się zakłócić tę chwilę niepotrzebnym słowem.
Odsunęła na bok rozsądek. Jedyne, co chciała zapamię­
tać, to dotyk złotego wisiorka ogrzanego ciepłem dło­
ni Sedolfa, muśnięcie jego palców na szyi, jego oddech
tuż przy jej uchu. I zapach, zapach tytoniu, zapach go­
rącego mężczyzny. Chciała też zachować w pamięci
pełne oczekiwania napięcie we własnym ciele. Ale żad­
nych słów... Słowa mogły wszystko zniszczyć.

Sedolf poprawił ptaszka na szyi Idy, próbując

przeciągnąć tę chwilę bliskości. Ida nie była pierwszą
lepszą. Jemu wolno co najwyżej dotknąć jej dłoni lub
ramienia. Nieprzemyślane słowa, które mu się wy­
rwały, nie mogły tego zmienić.

- Pięknie ci - rzekł z nie ukrywanym podziwem w gło­

sie.

Ida zarumieniła się i zapragnęła sama dotknąć wi­

siorka. Wydawało się jej trochę niesprawiedliwe wo­
bec Ailo, że to Sedolf natchnął ją odwagą do nosze­
nia na szyi ozdoby wykonanej przez męża.

- Dlaczego miałabyś się przejmować tym, co inni

powtarzają z zazdrości? - zapytał i, choć wiele go to
kosztowało, odsunął się od niej. Była tak blisko! Naj­
chętniej porwałby ją w ramiona. Emanowało z niej
ciepło, czuł niemal jej dotyk, mimo że przecież za­
chowywała dystans. Sprawiła, że działo się z nim coś
takiego, o co by siebie nie podejrzewał. - Miałabyś
nie nosić wisiorka, który jest pamiątką po nieżyją­
cym mężu? Czy z powodu małostkowości innych
masz ukrywać tak piękną ozdobę? - Pokręcił głową.
- Najdroższa Ido, nie powinnaś sobie brać do serca
tego, co gadają ludzie. Weź przykład ze mnie! Nie

background image

przejmuję się niczym i dobrze mi z tym. Gdybym ko­

chał kogoś i ta osoba by umarła... Gdybym dostał coś
tak pięknego, to nie rozstawałbym się z tym ani na
chwilę. I nosiłbym z dumą niezależnie od pory dnia.
Nawet jeśli ktoś uważałby, że się wywyższam. Taki
zarzut bardziej świadczyłby o nim samym niż o mnie.
Wierz mi, nie o wszystkich ludzi warto zabiegać!

Ida mimowolnie uśmiechnęła się, wysłuchawszy

tyrady Sedolfa. Zapewne mało kto miał okazję sły­
szeć go takim.

- Wiedziałam, że potrafisz się pięknie wysławiać,

ale nikt mi nie powiedział, że jesteś taki przekonują­
cy - uśmiechnęła się przez zasłonę łez.

Sedolf roześmiał się cicho, zapominając o niebezpie­

czeństwie, dzięki któremu siedzieli razem we dwoje.

- Ludzie nie znają niektórych stron mojego charak­

teru. Przywykli powtarzać, że Sedolf Bakken się upił
albo że uwiódł niewinne dziewczę. Że był opryskli­
wy... Trudniej powiedzieć coś dobrego o biedaku.

- Daję ci szansę - przerwała mu Ida. - Powiedz

o sobie coś dobrego!

Umilkł zaskoczony, a po chwili rzekł z pozorną

lekkością:

- Gdybyś mnie poprosiła, bym powiedział coś do­

brego o tobie, byłoby mi łatwiej.

- Nie, mów o sobie - zaprotestowała Ida, a jej oczy

zabłysnęły osobliwym blaskiem. Nie zamierzała mu
tak łatwo odpuścić. Czuła, że dzięki temu, ma szan­
sę bliżej go poznać. Zdawała sobie sprawę, że- chwile
szczerości nie zdarzają mu się często i niewiele osób
zdołało go nakłonić do zwierzeń.

- Daj się trochę zastanowić biedakowi, Ido. Póki

co, powiedz coś dobrego o sobie.

background image

- O sobie? - Znów wzruszyła ramionami w ów cha­

rakterystyczny dla siebie sposób.

- Jestem szczera - wypaliła bez zastanowienia.
Sedolf prychnął.
- To i ja mógłbym powiedzieć! Też chyba jestem

szczery na swój sposób. Nie karmię ludzi fałszywy­
mi złudzeniami. Wystarczy, że sami się oszukują.

Uśmiechnął się.

- Masz na myśli dziewczęta? - zapytała.
- Może - odrzekł odrobinę niechętnie.
- Dlaczego koło ciebie kręci się tyle dziewcząt, Se-

dolfie?

- Pewnie dlatego, że jestem przystojny - odparł

z lekką ironią. Powtórzył to, co słyszał tyle razy, że
przestał przywiązywać do tego wagę. W każdym ra­
zie nie zaufałby temu, kto ceniłby w nim tylko ze­

wnętrzną urodę.

- A poza tym?

Sedolf zastanawiał się, co oznacza jej reakcja. Czy

w jej oczach także jest przystojny? Wolał powstrzy­

mać się jednak od pochopnych wniosków.

- Stare nawyki trudno zmienić, Ido - odpowiedział

wymijająco.

- Chyba nie do końca jest tak, jak mówisz, prawda?
Przeczesał palcami grzywkę, jak kiedyś, gdy był

bardzo zajęty swoim wyglądem. Z czasem zamieniło
się to w nawyk. Odruchowo wykonywał ten ruch,

często wówczas, gdy tracił pewność siebie.

- Przypuszczam, że słyszałaś o Sofii? - zapytał,

uchwyciwszy swymi brązowymi oczami jej wzrok.
Biła z nich taka szczerość, że Idę aż poraziło.

- Wspomniała o tym - odrzekła pozornie lekkim to­

nem.

background image

- Wspomniała? - Sedolf zaśmiał się. - O tak, mo­

głem się tego domyślać. No cóż, pewnie słyszałaś, że
Sofia ostatnio nie dba zbytnio o swoją reputację.

- I dlatego każdy, kto chce, może się wypróbować? -

zapytała Ida.

Jej głos zabrzmiał tak, że Sedolf odczuł niepokój.

- Moim zdaniem, to świństwo z waszej strony -

ciągnęła Ida. - Wy ponosicie za to winę. Bo ona na­
iwnie wierzy, że któryś z was ma poważne zamiary,
a wy tymczasem myślicie tylko o jednym. Wstydził­
byś się, Sedolfie.

- Nigdy nie udawałem anioła - bronił się. - Zresz­

tą Bóg jeden wie, czemu tu siedzę i tłumaczę się przed
tobą! Ale... Miało być szczerze. Cóż, trudno mi to
przyjąć do wiadomości, ale... ciągnie się za mną zła
sława. Czasem mam wszystko w nosie i zachowuję
się tak, jakbym naprawdę był taki, jakim postrzegają
mnie inni: skłonny do zabawy lekkoduch, bez żad­
nych planów i zobowiązań. Nikt nie spodziewa się
po mnie, że popłynę do ślubu przez fiord. Wszyscy

wiedzą, że wyprę się każdego podejrzenia o ojcostwo.

Może nie podoba ci się to, co mówię, i wolałabyś te­
go nie słuchać, ale to prawda. Gdy mam ochotę na ja­
kąś dziewczynę, zwykle dostaję, co chcę.

- I naprawdę nic cię to nie kosztuje? - zapytała Ida

zdumiona, unosząc brew.

Przemknęła mu przed oczami najpiękniejsza chwi­

la w jego życiu. Spojrzał w bok.

- Zdarzyło się, że było zupełnie inaczej - odpowie­

dział zachrypniętym głosem.

Pewnie wszystko popsuł. A zdawało się, że coś mię­

dzy nimi zaczyna się rodzić. Nie przywykł jednak do
takich kobiet jak Ida! Nie przywykł do takich rozmów.

background image

Ida wydawała się rozbawiona.
- Masz rację, Sedolfie - rzekła. - Jesteś szczery.
- Potrafię też być wierny - przerwał jej rozgniewa­

ny. - Jeśli kogoś kocham, jestem mu oddany. Ale na
nic się to nie zda, jeśli uczucie jest nie odwzajemnione.

- Wygląda na to, że jesteś też mądry.
Ida wyraźnie droczyła się z nim. Nie potrafił się

w tym wszystkim rozeznać. Dopiero co przecież by­
ła na niego zła...

Ale z kobietami już tak pewnie jest. Może to praw­

da, że rudowłose bywają bardziej zmienne? Tego do­
prawdy nie wiedział. Ida była pierwszą dziewczyną
o płomiennych włosach, która zaintrygowała go i po­
trafiła przy sobie utrzymać.

Niewielu kobietom się to udało.

- Nic na to nie poradzę - rzekła lżejszym tonem,

zrezygnowana. - Chyba jesteś typem mężczyzny, od
którego dziewczęta powinny trzymać się z daleka.
Taki typ potrafi być na wiele sposobów niebezpiecz­
ny. Ale lubię cię, Sedolf. Jest w tobie coś takiego, co
każe mi cię lubić. Nie potrafię tego wytłumaczyć, po

prostu tak już jest.

- Czy wolno mi się z tego cieszyć?
- To już twoja sprawa - odparła z uśmiechem.
Nie oczekiwała, że będzie ją zapewniał o swoim

uczuciu, bo to tak jakby próbował przedrzeć się
przez rozdzielający ich płot. A przecież rozsądniej
jest przechodzić przez bramę, choć to oczywiście wy­
maga więcej czasu. Sedolf wiedział, że musi zaufać
czasowi. Zaryzykować, że nikt inny go nie uprzedzi.

background image

4

Reijo wrócił do domu nad ranem. Miał ściągniętą

twarz i ponure spojrzenie. Nie wyraził najmniejsze­
go zdziwienia, kiedy Sedolf otworzył mu drzwi. To
raczej Sedolf, trochę zakłopotany, wskazując na
drewnianą ławę, gdzie w największej przyzwoitości
spędził noc, tłumaczył:

- Ciebie nie było, nie mogłem zostawić Idy samej...
Reijo tylko kiwnął głową i zmęczony siadł ciężko

przy stole, bezsilnie opierając dłonie o wysłużony,
gładki blat.

- Nie pojmuję - powiedział powoli, potrząsając gło­

wą. - Nigdy nie zrozumiem, co drzemie w ludziach,

którzy potrafią być tacy okrutni. Zastanawiam się, ja­
kie mieli dzieciństwo, co strasznego wydarzyło się

w ich życiu, skoro są zdolni uczynić drugiemu taką

krzywdę.

Sedolfowi sprawa znalezionej kobiety nie dawała

spokoju, ale dopiero słowa Reijo otworzyły mu sze­
rzej oczy na istotę sprawy.

- Ona jest Finką - rzekł Reijo przygnębiony, bo

zawsze bardzo głęboko odczuwał cudze cierpienie. -
Znaczy obca...

- Odzyskała przytomność? - zapytał Sedolf.
- To młodziutka dziewczyna. Trudno cokolwiek

z niej wyciągnąć. Majaczy coś bez związku. Powtarza
po fińsku słowa modlitwy i nie przestaje szlochać.

background image

- Nie widziałem nikogo obcego w okolicy. A od

mojego powrotu minęło już parę dni.

- Ja wróciłem przed tygodniem. - Reijo ogarnęła

bezsilność. Coraz częściej dopadało go takie uczucie.
- Dziewczyna jest w dobrych rękach, Anjo robi co
może - dodał po chwili.

- Ida powiedziała to samo! - Twarz Sedolfa rozja­

śniła się w uśmiechu.

Reijo zastanawiał się, dlaczego chłopak spał

w kuchni.

Gdy ja byłem młody... pomyślał.
Rozległo się szuranie i skrzypnęły drzwi, których

nie dało się otworzyć bezgłośnie, jakkolwiek by się
starać. Z alkierza wyszła Ida, bosa, w nocnej koszu­
li, z szalem narzuconym na ramiona. Rozpuszczone

włosy okalały pobladłą twarz. Reijo zawsze uderzało

niezwykłe podobieństwo córki do Raiji. A przy tym
nie mógł się nadziwić, że Ida wygląda tak młodo i nie­

winnie, choć jest przecież już dorosłą kobietą.

A może wszyscy ojcowie tak myślą o swoich lato­

roślach?

Reijo kiwnął jej na powitanie i powtórzył przeka­

zane dopiero co Sedolfowi nowiny. Cieplej zrobiło mu
się na sercu, gdy Ida w sposób naturalny, jakby odru­
chowo, usiadła obok Sedolfa. Usta młodego chłopaka
drgnęły lekko, ale twarz pozostała niewzruszona.

Reijo próbował sobie przypomnieć, czy i on kie­

dyś był taki cierpliwy, gotowy czekać, aż nadejdzie

właściwy czas.

Stare dzieje. Trudno ustalić, jak było naprawdę.

Wspomnienia mają to do siebie, że wraz z upływem
czasu przybierają postać, jaką chcemy im nadać.

Cierpienie i tęsknota wydają się po latach mniej bo-

background image

leśne. Dystans pozwala nam spojrzeć na nie pogod­
niej.

Na dźwięk porannego płaczu dobiegającego z alkie­

rza Ida poderwała się na nogi. Jedno z dzieci dało o so­
bie znać i zaraz dołączyło do niego drugie, równie gło­
śno. Ida podała Sedolfowi Mikkala, a sama podgrzała

wodę i umyła Raiję. Maleńka, gaworząc wesoło,
wierzgała nóżkami. Nie protestowała, kiedy Ida zało­

żyła jej suchą pieluszkę. Przebraną już małą zajął się
ochoczo Reijo. Uwielbiał bez sensu paplać do ma­
leństw we wszystkich znanych sobie językach. Sedolf
podał Idzie chłopca, śledząc z zainteresowaniem każ­
dy jej ruch. Widać było, że mu się to podoba. Bez pro­
szenia wziął z powrotem na ręce przewinięte dziecko.

Tych dwoje rozumiało się bez słów. Reijo miał na­

dzieję, że między nimi rodzi się coś poważniejszego,
do czego jednak potrzebne są i słowa. Zawsze darzył
Sedolfa sympatią, ale teraz polubił go jeszcze bardziej.
Zaimponował mu tym, że spał niewygodnie na twar­
dej kuchennej ławie, mimo że gdyby użył swojego

wdzięku, najpewniej dostałby od Idy to, czego chciał.

To niezwykły chłopak, pomyślał Reijo.

Sedolf nakarmił Mikkala tak sprawnie, że ktoś, kto

obserwowałby go z boku, mógłby sądzić, że to dla
niego chleb powszedni. Tymczasem Sedolf, karmiąc
dziecko po raz pierwszy poprzedniego dnia, przeko­
nał się, że nie jest to takie trudne. W końcu kobiety
zajmowały się tym od zawsze. Rozpierała go duma.
Choć może w oczach innych byłby to nic nie znaczą­
cy drobiazg, dla niego stanowił ważne zwycięstwo.

Z nikim się jednak nie mógł podzielić swoją rado­

ścią. Przecież nie rozpowie, że nocował w chacie Re­
ijo Kesaniemi podczas nieobecności gospodarza i po-

background image

magał Idzie zajmować się dziećmi. Nikt by mu nie
uwierzył, a gdyby nawet, ośmieszyłby się tylko.

Nie przypuszczał, że dozna takich głębokich

wzruszeń, czując na piersi ciałko niemowlęcia i sły­

sząc bicie maleńkiego serduszka. Uświadomił sobie,
że to dziecko będzie żyło, gdy on już przeminie.

Nakarmione maleństwa zostały ułożone na szero­

kiej ławie. Sedolf uznał, że nie jest już potrzebny. Po­
dziękował zakłopotany, gdy Reijo poprosił, by zjadł
z nim śniadanie. Ojciec Idy bowiem uśmiechał się
i patrzył tak, jakby przejrzał go na wylot. Ida tylko

wzruszyła obojętnie ramionami. Trudno było po­
znać, czy zależy jej na obecności Sedolfa.

- Mogłaś poprosić, żeby został - rzekł Reijo do

córki, kiedy chłopak wyszedł. Ida spojrzała na znika­
jącą w oddali postać i wyprostowała się. Reijo dobrze
znał ten gest i wiedział, co oznacza. Ida bardzo przy­
pominała Raiję!

- To nie miało sensu - odpowiedziała. Dawno nie

była tak lakoniczna.

- Zostałby, gdybyś poprosiła. Gdybyś choć odro­

binę okazała mu, że ci na tym zależy. Ja chętnie bym
go tu widział.

- Właśnie! - Ida zamieszała gwałtownie mleko

w garnku. - Tylko że to nie ma sensu, mówiłam już!

Te ruchy, tak dobrze mu znane! Że też dzieci by­

wają aż tak podobne do rodziców...

- To chyba najmilszy chłopak, jakiego znasz - cią­

gnął Reijo, nie zamierzając tak łatwo ustąpić.

Ida pokiwała głową, bynajmniej nie zaprzeczając.

- Sedolf jest bardzo sympatyczny, szczery, a do te­

go przystojny. Ma taki dobry uśmiech. Potrafi ładnie
mówić i, jak się okazało, dobrze sobie radzi z dzieć-

background image

mi. Ale równocześnie to kobieciarz i lekkoduch. Cza­
sami kilka dni nie trzeźwieje. Jednego dnia promien­
ny, drugiego ponury, a trzeciego wcale go nie ma. Nie
można na nim polegać. Jest czarujący, ale to nie wy­
starczy. Poza tym dla mnie, tato, jeszcze za wcześnie.

W środku czuję jedynie lodowaty chłód.

- Wiem, jak to jest - powiedział Reijo, opuszczając

dłonie. - Wiem też, że na nic się nie zdadzą starania
innych, nawet jeśli są podejmowane w dobrej wierze.
Człowiek odczuwa śmiertelną pustkę i jest zupełnie
sam ze swym bólem. Moje słowa, być może, też ci nie­

wiele teraz pomogą, ale uwierz mi, to minie. Któregoś

dnia lód w twoim sercu ustąpi i wtedy znów poczu­
jesz, że krew szybciej krąży ci w żyłach, Ido.

Nieznajoma już od tygodnia przebywała pod da­

chem Knuta i Anjo. Cała wieś trzęsła się od plotek,
a pogłoska o znalezionej w lesie kobiecie rozeszła się
dalej nad fiord.

Ludzie przypisali Idzie całą zasługę, zapominając, że

nie sama uratowała ranną. Dopatrzyli się w niej przy
tym zdolności, jakich wcale nie posiadała. Cóż, pamięć
o Raiji wciąż była żywa w tych stronach. Szeptano, że
córki odziedziczyły po niej niezwykłe zdolności.

O czymś w końcu trzeba gawędzić wieczorami

przy ogniu. Stare historie tak łatwo blakną. O ileż
bardziej intrygująco brzmią wówczas, gdy związane
są z kimś, kogo wszyscy znają. A już prawdziwego
blasku zyskują, gdy w nie wpleść element niesamo-

witości.

- Przypomina mi się Anna - powiedział Knut, kie­

dy wczesnym popołudniem zebrali się wszyscy w ja­
snej i przestronnej izbie nowego domu, zbudowane-

background image

go w miejscu, gdzie kiedyś stała chata Raiji. Wyglą­
dało tu teraz całkiem inaczej.

Reijo i Ida zabrali dzieci i przyjechali wozem zaprzę­

żonym w konia. Bardzo byli oboje ciekawi nieznajomej.
Poprzedniego dnia Knut zawiadomił ich, że dziewczy­
na powoli dochodzi do siebie. Przestała majaczyć. To,
co teraz mówi, brzmi nieco sensowniej, wyjaśnił.

- Anna także umarłaby i nikt nie wiedziałby na­

wet, co się z nią stało. Z początku też wyglądała
okropnie. Myślę, że ta tutaj także jest piękna.

Anjo potarmosiła czuprynę męża.
- Słyszeliście go: „ta tutaj"... Mówisz o człowieku! I nie

jest to wcale nowa Anna, kochany, ale dziewczyna jedy­
na w swoim rodzaju. Mogę zaręczyć, że będzie żyła.

Ida przemknęła się chyłkiem do izby, w której spa­

ła nieznajoma. Jej jasne włosy lśniły wokół głowy ni­
czym obłok. Twarz miała zapewne kształt serca. Za­
pewne, nadal bowiem z powodu opuchlizny trudno

było to stwierdzić. Posiniaczone policzki mieniły się

różnymi barwami. Powoli jednak rany goiły się.

- Kto wie, czy ona nie jest nawet młodsza ode mnie -

stwierdziła Ida zaskoczona. - Ma takie młode dłonie!

Reijo chwycił córkę za ramiona i lekko uścisnął,

jakby poczuł ból, który przeszył ciało Idy wstrząśnię­
tej wyglądem dziewczyny.

- Niekoniecznie młode, Ido - odparł Reijo. - Ale

z pewnością nie są zniszczone pracą.

Ida rzuciła pośpieszne spojrzenie na ojca i jeszcze

raz popatrzyła na dłonie dziewczyny. Rzeczywiście,
nie pomyślała o tym.

- Coś chyba jednak musiała robić, na tyle z pew­

nością jest dorosła - wyrwało się jej.

Reijo usiadł na stołku u wezgłowia łóżka i popatrzył

background image

na twarz, której prawdziwego wyglądu nadal nie znali.

- Dorosła, owszem, Ido. Tylko że niektórzy z ra­

cji szlachetnego urodzenia nie muszą pracować.

Ida popatrzyła na długie paznokcie nieznajomej

i ukradkiem zerknęła na swoje, krótko obcięte, a niektó­
re połamane. Bezwiednie ukryła w fałdach spódnicy
spierzchnięte dłonie, na których u podstawy kciuków po­
zostały ślady po odmrożeniach. Nigdy się ich nie wsty­
dziła, dopiero teraz, kiedy zobaczyła dłonie nieznajomej.

- Kim ona jest w takim razie? - zapytała jeszcze ciszej.
- Kto to może wiedzieć? - odrzekł Reijo. - Posie­

dzę przy niej przez chwilę. Taki tutaj spokój.

Ida nie była pewna, czy ojcu rzeczywiście o to cho­

dzi. W Reijo drzemały sprzeczne natury. Nie zawsze
było wiadomo, co myśli. Miał też specyficzne poczu­
cie humoru.

Wychodząc, usłyszała cichy szelest wykrochmalo-

nej pościeli. Ida często śmiała się z żony Knuta, że
dokłada tyle starań, by usztywnić pościel. Ale Anjo
zwykle w takich chwilach wznosiła oczy ku niebu
i klnąc siarczyście po fińsku wykrzykiwała, że skoro
namiestnik w Alcie ma wykrochmaloną pościel, to
ona też może mieć. W końcu nie jest gorsza.

Gdyby nie szelest pościeli, która za wszelką cenę

miała przypominać pościel namiestnika, pewnie Ida
by się nie odwróciła i nie zobaczyła, że włosy niezna­
jomej leżą na poduszce jakoś inaczej.

Reijo poderwał się i przytrzymał kobietę, żeby nie

wstała. Szarpała się, a z jej ust płynęły fińskie słowa.

Potok fińskich słów. Rzeka ojczystego języka Reijo.

Ida usłyszała głos ojca - taki łagodny, jak zapamię­

tała z dzieciństwa, gdy na dobranoc opowiadał bajki.

Jak wówczas, gdy mówił im o mamie.

background image

- Jesteś bezpieczna. Nikt ci nic nie zrobi. Tutaj cię

na pewno nikt nie skrzywdzi...

I obcy, dziwnie głęboki jak na kobietę, głos:
- Byłam sama? Zupełnie sama? Czy jesteś pewien,

że byłam sama?

Reijo skinął głową. Udało mu się ułożyć głowę nie­

znajomej na śnieżnobiałej poduszce. Ida nie mogła się
nadziwić, jak Anjo to robi, że pościel jej nie żółknie.

- Byłaś zupełnie sama - zapewnił ją. - Nie było

przy tobie nikogo innego, gdy cię odnaleziono.

Westchnienie ulgi wydobyło się z jej ust, odpręży­

ła się, a mięśnie na drobnej twarzy rozluźniły się.

- Dzięki Bogu - wyszeptała cicho.
Gdyby nie słyszeli oboje głosu rannej, pomyśleli­

by zapewne, że tylko im się zdawało.

- Pozostawił mnie przy życiu...
Ukryła twarz w dłoniach i opuszkami palców do­

tykała jej kawałek po kawałku.

- Nie pociął mi twarzy? - zapytała z lękiem w gło­

sie. - Nie ma żadnych ran, blizn? Na pewno?

- Nie - odparł Reijo i uchwyciwszy rękę dziewczy­

ny, schował pod kocem, by nie dotykała twarzy. Po­
klepał delikatnie po policzku i dodał uspokajająco: -
Nie masz żadnych groźnych ran. Jesteś tylko pobita.
Trochę czasu upłynie, nim to wszystko zejdzie, ale
na szczęście nie jesteś połamana. Nawet twój nos nie
ucierpiał. Myślę, że wkrótce będziesz wyglądała zno­

wu pięknie. Bo na pewno jesteś piękna, czyż nie?

Starała się roześmiać, lecz zamiast tego ci|&o za-

szlochała.

- Czy nie pamiętasz, co się stało?
Pokręciła głową gwałtownie, aż loki uderzyły

w poduszkę jak bicze.

background image

- Czujesz, że masz sztywną klatkę piersiową? -

znów łagodnie odezwał się Reijo.

- Tak...
- Byłaś poraniona. Teraz jesteś zawinięta w płótno

od ramion do pasa. Zużyliśmy kilka prześcieradeł
i koszul. Na szczęście rany okazały się niezbyt głębo­
kie. Mam nadzieję, że nie będą ropieć i ładnie się za­
goją. Są specjalne zioła...

Rozdygotana, wyszeptała przerażona:
- Wielki nóż...
- Nikt cię już nie będzie prześladował - zapewnił

Reijo z żarem. - Przyrzekam ci, nikt cię więcej nie
tknie! A ja zawsze dotrzymuję słowa. Jestem Reijo.

- Mówisz po fińsku. - W jej głosie pobrzmiewał

lęk. - Jesteś Finem? To nie jest Norwegia?

- Jestem Finem, ale mieszkam w Norwegii - odpo­

wiedział Reijo, nie wypuszczając z rąk dłoni rannej.

Ida dobrze znała ręce ojca, wiedziała, że potrafią
ogrzać i dać poczucie bezpieczeństwa.

- Kim jesteś? - ciągnął Reijo równie łagodnie. -Jak

się nazywasz? Przybyłaś z Finlandii?

- Helena... - zaczęła, ale zaraz zamilkła. Po chwili

jej zaciśnięte wąskie usta rozchyliły się i niechętnie,
jakby ktoś przymuszał ją do zachowania tajemnicy,
dokończyła: - Helena. Jestem Finką.

Reijo nie próbował dłużej naciskać. Zresztą dowie­

dział się więcej, niż się spodziewał.

- Jesteś, Heleno, wśród przyjaciół. Nikt cię tu nie

skrzywdzi. Opiekują się tobą ludzie, którzy pragną
twojego dobra. Jesteśmy wszyscy wstrząśnięci tym,
co ci zrobiono. I chcemy cię chronić. Rozumiesz?

Pokiwała tylko głową zmęczona. D ł o ń , którą

trzymał Reijo, stała się bardziej bezwładna. Po chwi-

background image

li dziewczyna oddychała już spokojniej i równiej.

Dopiero kiedy Reijo był całkowicie pewien, że za­

snęła głęboko, wypuścił jej dłoń i otulił ją kocem. Pal­
cami musnął przelotnie policzek rannej i odgarnął
z oczu lok. Uśmiechając się lekko, patrzył na śpiącą.

Zawsze taki troskliwy, pomyślała Ida, czując, że ze

wzruszenia ściska ją w gardle. Rozpierała ją duma, że

ma takiego ojca.

- Niech pośpi - szepnął Reijo i wypchnął leciutko

Idę z alkierza. Ale zostawił drzwi otwarte na oścież,
żeby słyszeć, gdy nieznajoma się obudzi. Nie chciał,
by przebywała dłużej niż to konieczne sama. Niemal
fizycznie odczuwał jej strach. Musi być bardzo mło­
da, naiwna i zalękniona. Bo nawet w tych kręgach,
z których, jak sądził, się wywodziła, młode kobiety

wyrażają się z większą pewnością siebie.

Anjo nie chciała w pierwszej chwili wierzyć, że

chora odzyskała przytomność i powiedziała, jak ma
na imię, a kiedy w końcu dotarło do niej, że to praw­
da, spontanicznie wycałowała Reijo.

- To twoja zasługa - powtarzała w kółko. - Masz

w sobie tyle ciepła. Jak to dobrze, że właśnie ty czu­
wałeś w tym momencie przy jej łóżku!

Ida poruszała nogą kołyskę, usypiając bliźnięta.

Zawsze, kiedy przyjeżdżała z dziećmi do Knuta i An­
jo, kładła je w tej kołysce, która należała do Karla,
gdy był mniejszy.

- Na pewno kiedy się obudzi, będzie się rozglądać

za tatą - wtrąciła się Ida, zwracając uwagę na problem,
o którym pozostali nie zdążyli jeszcze pomyśleć.

- Mamy dość izb, pomieścimy się wszyscy przez

kilka dni - oznajmiła Anjo o złotym sercu. Gdyby ca­
ła wieś straciła dach nad głową, a Anjo udało się oca-

background image

lic swój dom, bez namysłu zapełniłaby go. Dla po­
trzebujących zawsze miała miejsce.

- Nie możemy zostawić inwentarza - powiedziała

Ida. Mimo że najmłodsza, często ona właśnie była
najrozsądniejsza i najbardziej przewidująca z całej ro­
dziny. Kierowała się emocjami, ale nie traciła przy
tym zdrowego rozsądku.

- Przyślecie po mnie! - zadecydował z ciężkim ser­

cem Rei jo. Coś go tu jednak trzymało. Bardzo chciał
być przy tym dziewczęciu, kiedy znów się obudzi.
Ciekawiło go, co powie. Pozostawała dla nich nadal
tajemnicą. Właściwie nic o niej nie wiedzieli. Czuł, że
to on właśnie odnajdzie do niej klucz.

- Zostańcie! Dzisiaj już zrobiliście obrządek - wtrą­

cił się Knut. - A jutro rano pojedziemy razem z Idą
zająć się zwierzętami. I wrócimy.

- Byłam pewna, że znajdzie się jakieś wyjście - pod­

sumowała z uśmiechem Anjo. Była szczęśliwa, że
skrzywdzone pisklę, które przygarnęła pod swoje
matczyne skrzydła, powoli dochodzi do siebie.

Anjo i Reijo czuwali na zmianę przy łóżku Hele­

ny. Cieszyli się, że w końcu poznali jej imię. Dzięki
temu przestała być dla nich anonimową ofiarą, na

której widok żal ściskał serce.

Helena...

W tym imieniu zaklęty był cały jej świat. Rodzice,

którzy tak ją nazwali. Lata dzieciństwa, śmiech i łzy.
Młodość. Drzwi uchylone do dorosłego życia.
Wszystko t :< okrywała tajemnica.

Wiedzieli jedynie, że przybyła z Finlandii. Wy­

czuwali też, że bardzo jej zależało, by dotrzeć do
Norwegii. Słowo „ucieczka" kołatało się Reijo
w głowie przez cały czas, jednak nikomu się z tym

background image

nie zdradził. O niektórych sprawach lepiej milczeć.

Przybyła w te strony z mężczyzną, którego dobrze

znała, ale bała się go. Bała się też noża.

Dobrze wiedzieli, że nie bez powodu. Poza tym

jednym, co do czego nie mieli wątpliwości, Helena
nadal pozostawała dla nich zagadką.

Gdy ponownie się obudziła, znów czuwał przy

niej Reijo.

Właściwie zdrzemnął się na krześle, bo gdy usłyszał

Helenę, chyba już jakiś czas nie spala. W słabej po­
świacie rzucanej przez płomyk lampki zobaczył ją sie­
dzącą na brzegu łóżka. Odniósł wrażenie, że zamierza

wstać. Przestraszył się, że nie utrzyma się na nogach.

- Jest noc, Heleno - odezwał się łagodnie, nie ma­

jąc pewności, czy dziewczyna go zauważyła.

Drgnęła, bo dopiero teraz zwróciła uwagę na sie­

dzącego w półmroku mężczyznę.

- Skąd wiesz, jak mam na imię? Czy on tu był? -

spytała z lękiem, ale zaraz uśmiechnęła się z ulgą, roz­

poznając Reijo. - A, to ty! Myślałam, że jesteś postacią
z mojego snu, ty jednak czuwałeś tu przez cały czas?

Reijo pokiwał głową i powtórzył swoje imię.
- Pamiętam - odpowiedziała cicho, po czym wsu­

nęła się z powrotem do łóżka i otuliła się szczelnie
aż po samą brodę. Mimo opuchlizny Reijo dostrzegł
na jej twarzy rumieniec i uznał, że dziewczyna, wy­
raźnie jest zakłopotana tym, że przebywa sam na sam
z mężczyzną, i to w sypialni, musi być bardzo mło­
da i niedoświadczona. Wysnuł z tego wniosek, że nie
ma męża.

- Dokąd chciałaś pójść przed chwilą? - zapytał, sta­

rając się na nią nie patrzeć, żeby dodatkowo nie

wprawiać jej w zakłopotanie. - Nie myśl o ucieczce.

background image

W tym domu nic ci nie grozi. Chyba byłoby dla cie­

bie bardziej niebezpiecznie uciec niż zostać...

- Nie zamierzałam uciekać - zapewniła. - Chcia­

łam tylko poszukać lustra.

Może mówiła prawdę, ale słowo „ucieczka" poru­

szyło w dziewczynie jakieś wspomnienie, bo w jej
głosie zabrzmiał lęk.

Rei jo był wyczulony na takie sprawy.
- Nie wiem, czy Anjo ma lustro - rzekł. - W tej

izbie w każdym razie nie.

- Nie ma lustra? - zaśmiała się lekko. - Rzeczywi­

ście - powiedziała po chwili, bardziej do siebie niż do
Reijo. - Jestem niemądra...

Biedacy, kiedy chcieli zobaczyć swoje odbicie,

przeglądali się w stojącej wodzie. Najczęściej jednak

właściwie nie wiedzieli, jak wyglądają. Dziewczyna
zażyczyła sobie czegoś, co było zwyczajne w bardzo
niewielu domach. Wypowiedziała swoją prośbę w ta­
ki sposób, jakby jej spełnienie nie stanowiło naj­
mniejszego problemu. Zrozumiała jednak, że się po­
myliła. To wszystko mówiło wiele o niej.

Reijo był na dobrej drodze, by rozwikłać tę zagadkę.
- Ile masz lat? - zapytał znienacka, tak że odpowie­

działa odruchowo:

- Osiemnaście.
A więc zgadł, że to jeszcze dziecko, mimo że by­

wały takie kobiety, które w tym wieku przeżyły spo­

ro. Inne, ale nie ta.

- Moja córka wkrótce skończy dwadzieścia - po­

wiedział. - To jeszcze młody wiek.

- Pewnie jest już mężatką?
- Wdową - odparł, widząc zdumienie na twarzy He­

leny. Twarz zdradza wszystkie uczucia, jeśli tylko ktoś

background image

potrafi się uważnie przyglądać. - Ma dwoje maleńkich
dzieci - dodał. - W Ruiji dziewczęta szybko dorastają.

Podał Helenie koło ratunkowe. Mogła się go

uchwycić, ale ona walczyła sama, płynąc pod prąd.
Odrzucała łatwe rozwiązania.

- Z niektórymi w Suomi jest podobnie.
Teraz, gdy odzyskała przytomność, wydawała się

silniejsza niż myślał. Patrzył na nią jak na kruchą
istotę, delikatny kwiat z innego świata. Nie taki, któ­
ry wyrasta na łące, ciesząc oko zwykłych ludzi, ale
taki, który stawia się w wazonie.

- Nie jesteś jeszcze taki stary! Dużo masz dzieci?

- spytała, ale zaraz spuściła wzrok i splotła nerwowo
palce. - Nie powinnam pytać w taki sposób. Zwykle
tego nie robię. Ale nic nie jest tak jak zwykle...

Z każdym słowem jej głos brzmiał mniej pewnie.
- Nic nie jest tak jak zwykle, Heleno - Reijo przy­

znał jej rację. - Mam tylko jedną rodzoną córkę, ale
moja żona miała jeszcze dwoje dzieci.

- Miała? - zapytała zaciekawiona. To znaczy że nie

wszystko w niej umarło. Ktoś, kto jest zdolny do in­

teresowania się otoczeniem, nie jest całkiem stracony.

- Zostałem sam już bardzo dawno temu.
- Wydajesz się za młody na ojca dwudziestoletniej

córki.

Reijo mimowolnie uśmiechnął się, rozbawiony jej

spontaniczną reakcją. Wątpił, by kiedykolwiek to

dziewczę rozmawiało tak szczerze z mężczyzną.

Na pewno zawsze ktoś pilnował, by nie zadawała

niestosownych, burzących konwenanse pytań i nie
przyrzekała niczego pochopnie. Takie dziewczęta po­
mimo osiemnastu lat nadal pozostawały dziećmi,
choć przekonane były o tym, że są kobietami.

background image

-Jestem stary, Heleno, mam czterdzieści jeden lat.
- Bzdura, kłamiesz. To tyle, co... - umilkła gwał­

townie. Porównała go do kogoś, może do ojca?

- W półmroku łatwo się pomylić - uśmiechnął się. -

W świetle poranka zobaczysz z całą wyrazistością lata
wypisane na mojej twarzy. Wtedy pewnie powiesz:
„Bzdura, kłamiesz. Musisz mieć znacznie więcej".

Nie uśmiechnęła się nawet, rękami powiodła po

brzuchu, a potem rozszerzonymi źrenicami spojrza­
ła na niego.

- Mówiłeś o ranach. Dużo ich mam? Chciałam

zdjąć bandaże, ale są zawiązane na plecach...

- Właśnie dlatego, żebyś nie próbowała ich zdjąć.

Nie zostaną zbyt widoczne blizny - dodał po chwili. -
Myślę, że mogę ci to przyrzec.

- Oglądałeś je? - zapytała, nadal patrząc na Reijo

szeroko otwartymi oczami. - Moje rany?

- T a k .
Przełknęła ślinę i odchyliła na bok zawstydzoną

twarz.

- Jestem stary - rzekł Reijo. - Twoje ciało nie by­

ło pierwszym nagim ciałem kobiety, jakie widziałem.
Nie potrzebujesz się z tego powodu rumienić.

Nie odpowiedziała.
- Miałaś dużo szczęścia, że nie okaleczono ci twa­

rzy. Jedno z moich dzieci, to znaczy jedno z dzieci
mojej żony, zostało tak naznaczone na całe życie. To
Maja. Szaleniec poranił jej nożem policzki.

- I jak się potoczyły jej losy?
- Przeżyła wiele gorzkich lat - odpowiedział Reijo

przygnębiony. - Ale teraz niejeden powie, że spośród
moich wychowanków jej powiodło się najlepiej...

- A więc w końcu wyszła za mąż?

background image

- Aż trzykrotnie, Heleno. Obecnie nosi szeleszczą­

ce suknie, a dziecku nadała trzy imiona...

Nie chciał mówić więcej. To było jego życie, jego

świat. Nie zamierzał obarczać obcej swoimi sprawami.
Chodziło mu tylko o to, żeby wyrwać ją z zakłopotania.

- Teraz jest noc - odezwał się znowu. - Jesteś głod­

na? Anjo mówiła, że tylko piłaś. Powinnaś więcej
jeść, żeby nabrać trochę ciała.

- Czy Anjo to ta jasnowłosa kobieta o dobrych rę­

kach?

- Tak, jest żoną mojego wychowanka, którego

traktuję jak własnego syna - wyjaśnił Reijo. - Zawo­
łam ją. Ucieszy się, gdy zobaczy, że się obudziłaś.

Gdzieś w głębi serca Reijo czuł przemożną ochotę,

żeby zostać przy niej, ale uciekł, pozwalając, żeby za­
stąpiła go Anjo. Nie zmrużył jednak oka aż do rana.

Helena odprowadziła go zamyślonym spojrze­

niem. Badawczo. Miał taką młodą sylwetkę, choć
mógłby być jej ojcem. Był zupełnie inny niż spotka­
ni do tej pory mężczyźni.

Zapatrzona w mrok, gdzie zniknął, powoli zapa­

dła w sen.

We śnie prześladowały ją znowu noże...

background image

5

Na cypel zawiózł Idę Knut, bo Anjo nie chciała bu­

dzić Rei jo.

- Długo czuwał w nocy i późno się położył - wy­

jaśniła.

- Tata jest dokładnie taki sam jak Anjo - stwier­

dziła Ida usadowiona na koźle obok brata. - Oboje
muszą koniecznie kimś się opiekować, bo inaczej cze­
goś im brakuje do szczęścia.

Knut wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wiesz - rzucił żartobliwie - kiedy poznałem An­

jo, pomyślałem o tym samym. Zastanawiałem się na­

wet, czy jej ze sobą tutaj nie przywieźć. Uznałem, że

to znakomity materiał na żonę dla Rei jo.

Ida roześmiała się razem z bratem. Nadal łączyła

ich bardzo silna więź, lata rozłąki powoli się zaciera­
ły i znikał dystans, jaki wytworzyły.

- Kiedyś pojedziemy do Finlandii - odezwał się

znienacka Knut. - Ale najpierw dzieci muszą trochę
podrosnąć. Wezmę ciebie ze sobą, Ido, i odwiedzimy
Maję. Wtedy opowie ci dokładnie, co się stało.

A więc rozumiał, że tego pragnęła.
- Ja także nic nie wiedziałem, kiedy Anna zniknę­

ła - ciągnął w zamyśleniu. - Trwało to zaledwie parę
dni, ale doskonale pamiętam, jak było mi ciężko. Wy­
dawało mi się, że z rozpaczy serce mi pęknie.

- Kiedyś pojedziemy - potwierdziła Ida.

background image

Po chłodnej nocy nastał biały poranek. Szron otu­

lił każde źdźbło trawy i każdy opadły na ziemię liść.
Trzeszczało pod końskimi kopytami i kołami wozu.
Kontury szczytów odcinały się ostro od złocistego
nieba. Nawet najlżejszy podmuch wiatru nie mącił ci­
szy. Poranny chłód szczypał w policzki i w nosy. Na­
tura już ostrzyła pazury, gotując się do zimy. Póki co
nabierała wprawy, by później zaatakować całą siłą.

Pomimo wczesnej godziny właściciele gospodarstw

zdążyli już wrócić z porannego połowu. Ci, którzy ży­
li wyłącznie z tego, co dawało im morze, dłużej łowi­
li w fiordzie. Ich łodzie właśnie przybijały do brzegu.

Knut skręcił na nabrzeże i nie zwracając uwagi na

nagłe milczenie Idy, wstrzymał konia i zawołał:

- Szykuje się gotowana rybka?
Sedolf z golą głową i zawiniętymi do łokcia ręka­

wami, jakby nie czuł chłodu, zręcznie czyścił ryby.

Usłyszawszy głos Knuta, podniósł wzrok. Uśmiech­
nął się i kiwnął do Idy. Ale rozmawiając z Knutem,
nie patrzył w jej stronę.

- Ano szykuje się - odpowiedział. - Wystarczy wy­

płynąć nieco dalej, mniej więcej na środek fiordu,
a można złowić wspaniałe dorsze. Co prawda trochę
się trzeba nawiosłować, ale nie spotyka się tam wie­
lu rybaków. Połów więc zapewniony.

- Reijo i Anjo dwoją się i troją, by przywrócić do

życia tę ranną dziewczynę. Są na dobrej drodze. Re­
ijo zaskarbił sobie jej zaufanie. Wszyscy przenieśli się
do mnie, bo źle byłoby pozostawić Idę teraz samą
w domu, chociaż ona najchętniej przebywa na cyplu.
Przyjechaliśmy obrządzić zwierzęta.

- Nie mam za wiele roboty... - Sedolf popatrzył na

Idę. - ...i żadnych zobowiązań. Mogę zostać z tobą.

background image

- Nie chcę nikogo zmuszać...
- Zmuszać? Przecież sam ci to proponuję - odparł,

przerywając czyszczenie ryb. - Ale nie zamierzam
prosić na kolanach, Ido. Nie kierowały mną żadne
ukryte zamiary. Jeśli jakieś podejrzenie przemknęło ci
przez myśl, to jesteś w błędzie. Chyba przyjaciel mo­
że zaoferować pomoc? Wystarczy odpowiedzieć tak
lub nie. I nie bądź taka dumna! To niebezpieczne.

- Musiałabym przywieźć dzieci...
- Akurat z tym nie będzie kłopotu - wtrącił się Knut.
- Jak tylko skończę z rybami, przyjdę do ciebie -

oświadczył Sedolf. - A Knut może jechać po dziecia­
ki. I proszę cię, Ido, nie wynajduj problemów!

Wzruszyła ramionami, rozdarta. Z jednej strony

chciała tego, z drugiej nie.

- Chyba możesz przyjść - przystała w końcu, od­

wracając wzrok. Zapatrzyła się w dal ponad fiordem,

ku wysokim górskim szczytom, których wierzchołki
okryły już śniegowe czapy. - Nic tak nie smakuje jak
świeża ryba - dorzuciła takim tonem, że Sedolf po­
czuł się nagle wart tyle co jego połów. Wykrzywił
twarz, ale nic nie odpowiedział, uznawszy, że nie po­
winien czepiać się drobiazgów.

W oborze na cyplu trzymali dwie krowy. Ida

z przyjemnością zajmowała się nimi. Bardzo lubiła
doić zwierzęta, czuć bijące od nich ciepło. Mleko sta­
nowiło ważny składnik pożywienia. Ida robiła z nie­
go sery i masło. Nie jadali wodnistej owsianki tak jak
ci, którzy nie hodowali krowy ani kozy.

Knut zajął się karmieniem bydła. Sypnął szczodrze

siana i dorzucił wodorostów naniesionych przez fale
przypływu. Gdy zimy były łagodne, krowy i owce pa­
sły się za dnia na dworze, same znajdując pożywienie

background image

nad brzegiem. Ale w tym roku szybciej nadeszły chło­
dy. Z tego też powodu gospodarze wcześniej musie­
li sprowadzić z górskich pastwisk owce.

Wiele z nich straciło minionego lata młode.
Pasterze co rusz znajdowali martwe jagnięta. Z nie­

których pozostały tylko kości i kępki wełny, resztki
po uczcie dzikich zwierząt i ptactwa.

Wszystko wskazywało na to, że w okolicy graso­

wały rysie. W stromych załomach skalnych, skry­

tych za gęstym lasem i torfowiskami, znajdowały się
takie miejsca, gdzie te dzikie koty mogły sobie urzą­
dzić legowiska. W tej okolicy rysie polowały zawsze,
nigdy jednak nie czyniły aż takich szkód. Może

w ostatnich latach dochowały się liczniejszego niż
zwykle potomstwa?

Ida nie widziała nigdy z bliska żywego rysia, jedy­

nie martwe, schwytane we wnyki zwierzęta. Nic nie
mogła poradzić na to, że zachwycała się ich pięknem,
choć powinna się przecież lękać. Nie wierzyła w opo­

wieści starych ludzi, którzy twierdzili, iż odżywiają­
ce się drobniejszą zwierzyną rysie zabijają dla zaba­
wy. W głębi serca Ida czuła, że nie powinno się ich
pozbawiać prawa do życia.

Ale z jagniętami było naprawdę krucho. Ich stado

uszczupliło się o osiem sztuk, a inni gospodarze stra­
cili znacznie więcej. Jeden, na przykład, aż dwadzieścia
jagniąt. A to już spora gromada! Także dorosłe owce
znajdowano zagryzione. Trudno się dziwić, że w lu­
dziach wzbierała złość. Kiedy ktoś zostanie ograbiony
z tego, w co włożył mnóstwo pracy, i nic nie może
uczynić, by się temu przeciwstawić, łatwo o nienawiść.

Drzwi do obory zaskrzypiały na opuszczonych

nieco zawiasach. Nie domykały się i niepotrzebnie

background image

ciągnął tamtędy chłód. Ida postanowiła przypomnieć
ojcu, żeby je naprawił, bo zimą trzeba będzie więcej
palić, żeby zwierzęta nie marzły.

Wchodząc do środka, Sedolf musiał się schylić.

Drzwi były niskie; chodziło o to, by utrzymać w nie­

wysokim pomieszczeniu ciepło.

Rozległo się beczenie owiec.
- Zdaje się, że poznały swojego - roześmiał się

Knut i tupiąc, wyszedł z zagrody.

- Mów za siebie - odciął się Sedolf z błyskiem

w oku. Chwilami zachowywali się tak, jakby nadal

byli niesfornymi wyrostkami.

- Zdaje się, że obaj znaleźlibyście w tych ścianach

krewnych - odezwała się Ida.

- Czy ona ma nas za baranów? - zdziwił się Sedolf,

udając niewiniątko.

W obecności Knuta łatwo im było dowcipkować.

Kiedy jednak zostawali sam na sam, każde wypowie­
dziane słowo, choć starannie wyważone, zawierało

w sobie zapalną iskrę, zdolną wywołać ogień.

- Zanieś lepiej wiadra z mlekiem, zamiast opowia­

dać takie bzdury.

Ida nie była skłonna do żartów.
- Nie miałaś takiego kiepskiego humoru po tym,

co razem przeżyliśmy nad rzeką - powiedział Sedolf
z krzywym uśmiechem. - Cóż, kobieta zmienna jest...

Ida burknęła coś niezrozumiale pod nosem, wznio­

sła oczy ku górze i szarpnęła mocniej za dój ki, aż po­
czciwa Godlin poruszyła się niespokojnie.

Młodzi mężczyźni tymczasem, śmiejąc się i weso­

ło gawędząc, zamknęli za sobą wrota obory. Unieśli
je trochę i zatrzasnęli, tak że już nie wiało przez szpa­
rę. Ida tak nie potrafiła.

background image

Znowu zostanie sama z Sedolfem. Ciekawiło ją,

czy w ostatnim czasie, po ich rozmowie, nocował
u Sofii. Nie odważy się jednak o to zapytać. W koń­
cu to jego sprawa.

Niespiesznie dokończyła doić krowę i przemawia­

jąc do niej łagodnie, poklepała czule. Trochę obawia­
jąc się wracać do chaty, przyniosła jeszcze ściółki
i wody. Zdawało jej się, że słyszy turkot kół.

W końcu Sedolf, zaniepokojony długą nieobecno­

ścią Idy, przyszedł po nią. Ale nie przyznał się do
swego lęku. Zamykając oporne drzwi, rzucił tylko:

- Już myślałem, że przyrosłaś do tego miejsca al­

bo że wpadłaś do gnojówki.

- Knut pojechał?

Sedolf pokiwał głową. Stał przy wejściu na szeroko

rozstawionych nogach, oparty ramieniem o masywną
framugę. Kiedy Ida, dźwigając wypełnione po brzegi
mlekiem wiadro, chciała go wyminąć, zatrzymał ją
i obrzucił palącym spojrzeniem. W oborze panował
półmrok. Przez niewielkie, umieszczone wysoko
okienka wpadało skąpe światło, a Ida, oszczędzając
olej parafinowy, nie zapalała lampy.

Chciała zapytać Sedolfa, o co mu chodzi, ale ścisnę­

ło ją w gardle, a usta nie chciały ułożyć się w słowa.

Dotknął włosów dziewczyny i zdjął z nich źdźbło

wysuszonej trawy. Pomachał jej przed oczyma, w ką­
cikach jego ust zagościł uśmieszek. Powinna go spo-

Iiczkować, ale nim to sobie uświadomiła, było za póź­
no. Dłonią, w której trzymał źdźbło, Sedolf ujął Idę
leciutko pod brodą i delikatnie odchylił jej twarz ku
sobie, ku światłu. Nadal uśmiechał się tym dziwnym
uśmiechem, takim innym niż zwykle. Dostrzegła coś
osobliwego w twarzy chłopaka, coś, czego nie potra-

background image

fiłaby nazwać, ale nie miała do końca pewności, czy
nie zwiodła ją wyobraźnia.

Było jeszcze tak wcześnie, może nie zdążyła się

otrząsnąć z sennych marzeń?

Źdźbło łaskotało ją przyjemnie w szyję, a ona wpa­

trywała się jak zauroczona w twarz Sedolfa, niemal
pewna, że nie widziała dotąd nic równie ekscytujące­
go-

Mimowolnie zastanowiła się, czy ona też mu się

podoba, właśnie teraz, i zapragnęła być piękna w tej
chwili...

Sedolf powoli pochylił głowę i dotknął wargami jej

ust. Nie cofając dłoni ujmującej podbródek, drugą rę­
ką otoczył talię Idy i przygarnął dziewczynę do pier­
si. Jego sweter pachniał słonym morzem i rybami.

Zapach ten mieszał się z ciepłym zapachem obory.

Ida ścisnęła mocniej uchwyt wiadra, które tak ciąży­
ło, aż ścierpły jej palce. Ale może właśnie dzięki te­
mu nie straciła całkiem poczucia rzeczywistości, mi­
mo że pocałunki burzyły w jej żyłach krew.

Muśnięcia warg Sedolfa paliły usta Idy, tak jakby

oblał je wilgotny żar. To nie był nic nie znaczący po­
całunek! Z obojgiem młodych działo się coś dziwne­
go. Dziewczyną owładnęła przedziwna niemoc, Se­
dolf zaś niemal siłą oderwał od niej biodra, jakby oba­

wiając się zdradzić, jak na niego wpływa.

Ida zarumieniła się od tej myśli. Ale wiadro było

takie ciężkie. Nie mogła przecież go tak po prostu

wypuścić z rąk i zmarnować drogocennego mleka.

Nie mogła...

Cofnęła się, spłoniona. Odgrodzona od Sedolfa

warstwą powietrza, uciszała wzburzone zmysły.

Chłopak odgarnął grzywkę. Jemu także serce tłu-

background image

kło się w piersi. Zalała go fala gorąca, w ociężałym
ciele krew buzowała w ognistym tańcu.

Na szczęście szerokie samodziałowe spodnie ukry­

ły, co naprawdę się z nim działo.

- Pokusa była tak silna... nie mogłem się jej oprzeć -

odezwał się po chwili, nie odrywając wzroku od Idy.
Nagle zauważył wiadro z mlekiem i olśniło go, że Idzie
musi być piekielnie ciężko. Szybko chwycił za uchwyt,
a dostrzegłszy, że wnętrze dłoni nabiegło jej krwią, po­

wiedział:

- Mogłaś mi dać to wiadro wcześniej.
Ida tylko się uśmiechnęła i pokręciła głową.
- Gdyby nie ono, nie wiem, co mogło się zdarzyć.

Jej twarz nadal okrywały rumieńce.

- Szkoda - westchnął Sedolf i zaczerpnął rześkie­

go powietrza. - Powinnaś mi oddać wiadro i pozwo­
lić, by to się stało.

Minęła go i wyszła na dwór, gdzie poranny chłód

ostudził jej policzki.

Ida, nie wracając już do tego, co wydarzyło się mię­

dzy nimi, zajęła się codziennymi obowiązkami. Prze­
cedziła mleko i wlała do kanki, którą zawieszali na
drągu przy niewielkim strumyku przepływającym tuż
za chatą. Dzięki temu, że znaczna część kanki była za­
nurzona w wodzie, mleko pozostawało chłodne. Ro­
bili tak aż do nadejścia zimy. Bo gdy nastały mrozy,

wystarczyło postawić kanki z mlekiem w śnieżnej za­

spie pod ścianą chaty. Przyroda służy pomocą tym,
którzy są na tyle rozumni, żeby z niej skorzystać.

Sedolf pokroił ryby na kawałki grubości palca

i część wrzucił do kociołka napełnionego morską wo­
dą, żeby się zmacerowały.

background image

Resztę otoczył w soli i ułożył w drewnianej misce,

których było pod dostatkiem. Ida wysłała go do wy­
kopanej w ziemi piwniczki, gdzie przechowywali za­
pasy pożywienia.

Wracając, przyniósł jej więcej wody, mimo że go wca­

le o to nie prosiła. Uważał po prostu, że ta szczupła osób­
ka nie powinna uginać się pod ciężarem nosideł.

Ida tymczasem wrzuciła ryby do kociołka. Znalazła

też chwilę, żeby się przebrać. Zdjęła bluzkę i spódnicę,
przesiąknięte zapachem obory, i założyła uszytą przez
siebie prostą płócienną sukienkę w drobną kratkę.

Właśnie rozczesywała włosy przy palenisku, kiedy

Sedolf wniósł wiadro z wodą. Zatrzymał się na środ­

ku izby, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Mógłby
przysiąc, że loki Idy skrzą się i błyszczą bardziej niż
ogień, a płomienie przy jej miedzianych włosach cał­
kiem przyblakły.

- Jedzenie gotowe - oznajmiła, z trudem się po­

wstrzymując, by nie popatrzeć w stronę chłopaka.
Zdawało jej się, że Sedolf pieści spojrzeniem jej cia­
ło, niemal czuła przenikające ją wibracje.

- Nakryłam do stołu, chleb też już przyniosłam.
Rozmowa o przyziemnych sprawach wyrwała Se-

dolfa z marzeń, które błądziły bardziej niebezpiecz­
nymi ścieżkami niż fantazje Idy. Kiedy był z nią sam
na sam, łatwo ulegał grze wyobraźni.

Dziewczyna odrzuciła głowę, tak że włosy opadły

jej na plecy falą ognia.

Sedolf przełknął ciężko ślinę i zdjął wełniany swe­

ter, zadowolony, że na chwilę może ukryć twarz.
Wiedział już, że jest całkiem stracony, i zdawał sobie
sprawę, że to po nim widać. Potrzebował chwili, że­
by jego twarz odzyskała zwykły wyraz beztroski.

background image

Nałożył sobie strawy do miski i ułamał solidny ka­

wałek ciemnego chleba upieczonego na sposób fiński.

Bochenek był okrągły, płaski, z otworem pośrodku.
Z czasem w Norwegii upowszechnił się także ten spo­
sób wypieku, dzięki któremu chleb, szczególnie razo­

wy, wyrastał równo i łatwiej go potem było dzielić.

Na stole stał też pojemnik z masłem. W rodzin­

nym domu Sedolfa nie używano masła na co dzień.
Poczuł, jak cieknie mu ślinka, i posmarował sobie

grubo chleb.

Ida ozdobiła włosy błękitną wstążką z jedwabiu,

która pasowała do koloru sukni. Sedolf od razu zwró­
cił na to uwagę. Ida wyglądała tak słodko, kiedy nie
ściągała włosów zbyt mocno, ale wiązała je nisko na

wysokości ramion, pozwalając kosmykom swobod­

nie okalać twarz. Chociaż tak naprawdę dla niego Ida
była piękna w każdej fryzurze i w każdym stroju.

-Jesteś śliczna - powiedział, koncentrując się na wyj­

mowaniu z ryby zdradliwych, ledwo widocznych ości.

- Bardzo łatwo ci przychodzi prawienie komplemen­

tów! - odrzekła Ida, ledwie zaszczycając go spojrze­
niem. - Dlaczego miałabym ci wierzyć? Komu mówiłeś
to samo wczoraj? Sofii? Innej? Komuś, kogo znam?

Może i zasłużył sobie na jej nieufność. Rzeczywi­

ście nie zawsze traktował kobiety serio. Potrafił wy­
rażać się gładko, by osiągnąć zamierzony cel.

Ale z Idą nie prowadził żadnej gry, przeciwnie,

przez cały czas musiał się pilnować, żeby się zupeł­
nie przed nią nie odkryć. W towarzystwie innych nie
miał takich kłopotów.

- Myśl sobie, co chcesz - rzucił po chwili, nie pod­

nosząc na nią wzroku. Zdążył już wyjąć sporo ości.
- Mówiłem szczerze, ale pewnie nie ma sensu prze-

background image

konywać cię, bo i tak mi nie uwierzysz. Zarzucasz mi,
że kłamię, bo oczekujesz ode mnie tylko półprawd.
Twoim zdaniem jestem wyrachowany.

- A nie jest tak?
- Powiedziałem ci już chyba, że potrafię być szczery!

Jego spojrzenie zdradzało gorączkę, która wywo­

ływała w Idzie niepokój.

- Jest wczesny ranek, dziewczyno! Chyba nie są­

dzisz, że ledwie otworzę oczy, już zaczynam uwodzić!

Ida uśmiechnęła się figlarnie.
- To zależy pewnie od tego, w jakim łóżku się bu­

dzisz - zażartowała.

Jej śmiech zabrzmiał ciepło, przyjaźnie. Sedolf wo­

lał się przyłączyć do niej niż nadal okazywać gniew.
A nie każdy potrafi śmiać się z samego siebie!

Czy ten Knut nie powinien już wrócić? zastanawiała

się w myślach Ida. Co prawda on także musi obrządzić
bydło, a ma go trochę więcej niż Rei jo, ale chyba nie zaj­
mie mu to całego dnia? Anjo pewnie jest uwiązana w do­
mu. Przy własnym dziecku ma pełne ręce roboty, a co
dopiero kiedy przybyło jej jeszcze dwoje niemowląt.

No i Helena.
Ale ojciec pewnie już się obudził. Nie zwykł wyle­

giwać się w łóżku za dnia. Potrafił stawić czoło co­
dziennym obowiązkom nawet po kilku godzinach
snu. Zawsze był taki.

Te i inne myśli błąkały się po głowie Idy. W przeci­

wieństwie jednak do Sedolfa zamykała się na pewne do­

znania i unikała jak ognia niebezpiecznych rejonów, nie
pozwalając sobie nawet w myśli na ich penetrowanie.

- Czy ktoś ci coś powiedział na temat wisiorka? -

zapytał Sedolf, który wstał od stołu i podszedł do
ognia. Nie spiesząc się, rozżarzył szczapy.

background image

Powinien pracować ciężko jak wszyscy! Co to za

mężczyzna, który ma tyle czasu, by za dnia dotrzy­
mywać towarzystwa kobiecie?!

Ale Sedolf nie był zwyczajnym mężczyzną.

Dotknęła palcami złotego ptaszka. Czasem czuła,

że czerpie z niego silę. Właśnie to czyniło ten wisio­
rek czymś więcej niż zwykłą ozdobą. Ale może to
także tylko fantazja?

Teraz w każdym razie był to wisiorek ze złota,

a nie tarcza, która osłoniłaby ją przed Sedolfem. Nie,
nie może się przed nim skryć!

- Nie wiem nawet, czy ktoś go w ogóle zauważył -

zaśmiała się lekko zakłopotana. - A byłam pewna, że

wszyscy będą ze mnie szydzić.

- To dlatego, że zapinasz bluzki zbyt wysoko pod

szyją - odezwał się z lekką ironią.

Ida była niemal pewna, że w jego oczach czai się

rozbawienie. Nikt nie potrafił tak drażnić spojrze­
niem jak Sedolf. Brakowało jej jednak odwagi, żeby
odwrócić się w jego stronę. Rozpaczliwie próbowała

odciąć się równie żartobliwie, ale nic jej nie przycho­
dziło do głowy. Nie wiedziała, co powiedzieć.

Był tuż za nią. Zatrzeszczały deski w podłodze. Ida

wiedziała, które. Całe życie spędzone w tym domu
pozwalało jej bezbłędnie to ocenić. Zamknęła oczy,
jakby próbowała otulić się szczelniejszym pancerzem.
Czuła bowiem, że Sedolf jej dotknie. Chciała mu się
przeciwstawić, udowodnić, że nie jest słaba jak
źdźbło, które ulega każdemu podmuchowi wiatru.

Sedolf nie pojmował, co go podkusiło. Tyle włożył

wysiłku, by uśpić swe uczucia do Idy. Choć było mu

ciężko, wiedział, że istnieje wiele powodów, by pocze­
kać, by nie działać pochopnie. Był to ciężki balast.

background image

A tymczasem wypłynął wprost na rozległe morze

bez owego balastu. Podjął takie ryzyko! Pewnie kie­
dyś pożałuje swego postępku. A jeśli natknie się na
mieliznę? Uczyni coś niewłaściwego i narazi się na to,
że Ida wyśle go za morze i każe nigdy nie wracać?!

A on przecież pragnie tylko jednego: by czekała na

niego w każdym porcie, do któregokolwiek by zawinął.

Ida nie należała do dziewcząt, które można poga­

niać. Nie była księżniczką z lodu, ale jednak księż­
niczką. On tymczasem uczynił coś, co mogło spra­

wić, że odwróci się od niego.

Położył dłonie na jej ramionach. Zadrżała pod do­

tykiem jego palców, które zdawały się same poruszać.
Przez cienką sukienkę, zbyt cienką jak na tę porę ro­
ku, czuł bijące od Idy ciepło. Spytał, czy nie zmarzła.

Chyba znów się wygłupił. W chwili jak ta nie ta­

kie rzeczy mówi się kobiecie. On najlepiej powinien
to wiedzieć.

Ale owe beznadziejne myśli wnet uleciały, zabiera­

jąc ze sobą równie idiotyczne słowa.

Odsunął jej włosy i przywarł ustami do nagiego kar­

ku. Sukienka miała znacznie większy dekolt niż bluz­
ki, które nosiła na co dzień. Skóra nadal zachowała od­
cień letniej opalenizny. Wyobraził sobie Idę w samym
staniczku i spódnicy, boso stąpającą po górskich bez­
drożach, gdzie kobiety z dala od obcych spojrzeń nie
lękały się zrzucać z siebie nadmiaru odzienia. Chciał­
by ją taką ujrzeć naprawdę, nie tylko w wyobraźni.

Pochylony całował jej powabny kark, zauważając,

że nie stawia oporu. Zdawało mu się nawet, że spra­

wia jej rozkosz. Zanurzając dłonie w świeżo rozcze­

sanych lokach, które kusiły, by ich dotknąć, obsypał
pocałunkami szyję dziewczyny.

background image

Delikatnie musnął koniuszkiem języka płatek jej

ucha i drażnił figlarnie jego wnętrze.

Ida odchyliła głowę i oparła ją ciężko na piersi Se-

dolfa, jakby wychodząc mu na spotkanie.

Rozsądny mężczyzna, który marzy o tej kobiecie

i nie może wyobrazić sobie bez niej życia, powinien
zapytać, czy może jej dotknąć, okazać jej w ten spo­
sób szacunek.

Ale w Sedolfie znów górę wzięły zmysły.
Aż nazbyt często tego żałował.
Podniósł Idę z ławy i przyłożył obie jej dłonie do

swej piersi.

- Czujesz bicie mojego serca? - wyszeptał, obawia­

jąc się, że dziewczyna znów sobie pomyśli, że każdej
mówi to samo.

A przecież jej pierwszej zadał takie pytanie. Cza­

sami, co prawda, podobne słowa przychodziły mu na
myśl, ale wydawały mu się głupie i nienaturalne. Ni­
gdy nie wypowiadał ich na głos w obawie, że dziew­
czyna, którą trzymał w ramionach, wyśmieje go.

Ida była inna.
Przyłożyła dłoń do jego piersi, jakby chciała osło­

nić walące mocno serce, a na jej ustach pojawił się
lekki uśmiech. Spojrzenie zdawało się odległe, jakby
nieobecne. Pragnął wyrwać ją z tego świata marzeń,

pragnął, by wróciła do niego.

Odpiął koszulę i pozwolił dłoniom Idy wodzić po

rozpalonej gładkiej skórze. Chciał znów poczuć
gwałtowną falę pożądania, wrócić do punktu, w któ­
rym przerwali.

Pochylił się i przywarł wargami do ust dziewczy­

ny. Całował ją długo, namiętnie, gotów zdusić naj­
mniejsze zwątpienie, jakie ujrzałby w jej oczach.

background image

Ale nie dostrzegł wątpliwości.
Zsunęła z niego koszulę i spojrzawszy z uznaniem,

pogładziła twarde muskuły. Z przymkniętymi ocza­
mi dotykała powoli torsu, jakby chciała poznać do­
kładnie każdy jego skrawek. Później leciutko muska­
ła wargami te miejsca, które pod wpływem pieszczot
ożyły i napełniły tęsknotą jego ciało. Przypominało
to drobny letni deszczyk.

Było w niej tyle czułości.
Sedolf zaczął powoli rozpinać suknię Idy, od de­

koltu aż po talię zapinaną na maleńkie guziki. Zma­
gał się nieporadnie z ciasnymi dziurkami, ale ona nie
ruszyła nawet palcem, by mu pomóc. Zwróciwszy się
ku niemu, śledziła każde drgnienie na jego rozpalo­
nej twarzy, zgadując, jak bardzo jej pożąda.

Przypomniała sobie z dzieciństwa brązowe kulki

karmelu. Długo trzeba trzymać je w ustach, by się
rozpuściły, ale pozostawiają w ustach słodki korzen­
ny smak i pragnienie, by dostać ich więcej. Podobnie
jest z miłością.

Sedolf a podnieciło to badawcze spojrzenie Idy, blask

ognia odbijający się w jej oczach, lekki uśmiech, koniu­
szek języka, którym zwilżyła usta, jakby go zapraszając...

Uporawszy się z guzikami sukni, zamknął usta Idy

długim pocałunkiem. Oczy zaszły mu mgłą.

Piersi dziewczyny spoczęły ciężko w jego dłoniach,

a sutki, twarde niczym pąki wiosennej brzózki, ster­
czały ku niemu.

Jej oddech zrównał się z jego oddechem, upojeni

tym samym rytmem ofiarowali się sobie. Zarzuciwszy

Sedolfowi ręce na szyję, leniwie bawiła się jego przy­

długimi włosami, i przymknąwszy powieki, radowała
zmysły. Wiedział, że się uśmiecha. Uklęknął i uniósł

background image

jej spódnicę z cienkiej tkaniny. Niecierpliwie powiódł
dłońmi w górę, ku biodrom, i rozwiązał podwiązki.

Sam usiadł okrakiem na ławie i jednym wprawnym

ruchem rozpiął spodnie.

Ida wśliznęła się mu na kolana i pieszcząc jego uda,

czekała, aż będzie gotów na jej przyjęcie. Pozwoliła
mu wniknąć głęboko, by po chwili poczuć, jak stał
się wzburzonym morzem.

A potem już pragnęli tylko bliskości. Jego ramio­

na zamknęły się na nagim karku dziewczyny, przy­
tulił policzek do jej falującej piersi. Odpoczywał, na­
słuchując, jak jej serce odzyskuje spokojny rytm. By­
li tacy ociężali, rozgrzani miłością, wyciszeni. Ida sie­
działa mu na kolanach, nadal go otulając.

Nagle rozległo się stukanie do drzwi. Zerwali się,

pośpiesznie poprawiając ubrania, jednak nie dość
szybko. Pukający bowiem, nie czekając na zaprosze­
nie, wszedł do środka.

Sedolf właśnie zapinał spodnie, a Ida usiłowała tra­

fić w rękaw sukni.

Emil dostrzegł leżącą na podłodze bieliznę i spur-

purowiał. Omiótł spojrzeniem bose stopy Idy.

Zamknął za sobą drzwi i ciężkim krokiem wszedł

do izby. Patrzył, nie mogąc uwierzyć, że to prawda:
Sedolf z Idą, którą zawsze traktował jak świętość.

- Doprawdy, przytulnie tu - uśmiechnął się z przy­

musem. W jego głowie przewijały się obrazy, jakie pod­
powiadała mu wyobraźnia. Nie w łóżku ani na kocu, na
podłodze... Tylko ława stała dziwnie krzywo. Ida odry­

wająca się od Sedolf a w momencie, gdy otworzył drzwi.

A więc pozwoliła Sedolfowi na to. Czy wszystkie

kobiety są jednakowe? Czy to znaczy, że ona wcale
nie jest inna? Sedolf z obnażonym torsem przeczesy-

background image

wał wystudiowanym ruchem grzywkę. Przeklęty

przystojniak! Na pewno specjalnie tak niespiesznie
zakłada koszulę, pomaga Idzie zapiąć guziki u sukni,
a potem z krzywym uśmiechem schyla się i podnosi
z podłogi bieliznę, na którą Emil ledwie ośmielił się
zerknąć. Przybysz, przełknąwszy ciężko ślinę, od­
wrócił się, nie zauważył więc spłonionej twarzy
dziewczyny. Nie widział, jak łapie pośpiesznie poń­
czochy i biegnie do alkierza.

- Wczesną sobie wybrałeś porę na wizytę - rzucił

Sedolf jakby za podszeptem diabła.

To, co się wydarzyło między nim a Idą, było zbyt

piękne, żeby zakończyć się tak nieoczekiwanie. Coś
go jednak podkusiło, by dogryźć Emilowi.

- Nie dość wczesną, jak się okazało - rzucił Emil,

zaczepiając kciuki o kieszenie spodni. - Jak ci się to
udało? Co ty obiecujesz dziewczynom?

- Nic - odparł leniwie Sedolf i usiadł, uśmiechając

się do Emila. - Siadaj - zaprosił go, jakby był tu go­
spodarzem. - Ugotowaliśmy smacznego dorsza. Spo­
ro złowiłem wczesnym rankiem na środku fiordu.
Dosłownie rozpływa się w ustach, chłopie...

Emil pokręcił głową. Drzwi do alkierza pozosta­

wały zamknięte. Nie zdołał ich zmusić wzrokiem, by

się otworzyły. Paliło go rozczarowanie. A kiedy jesz­
cze słyszał, jak Sedolf jakby nigdy nic używa liczby
mnogiej, wszystko się w nim gotowało.

- Nie sądzę, żebym miał ochotę tutaj usiąść. Zresz­

tą chyba nie ma powodu, żebym to uczynił. Przykro
mi, ale tak już jest, kiedy kończy się przyjaźń...

- Już dawno przestaliśmy być przyjaciółmi - za­

uważył oschle Sedolf.

Emil przeszył go spojrzeniem.

background image

- Nie mówię o tobie - rzekł zmęczonym głosem

i opuścił izbę.

Ida poczekała jeszcze chwilę, by mieć pewność, że

Emil już poszedł. Była blada. Zdążyła się ubrać,
a włosy ciasno zaplotła. Nie było w niej teraz nic
swobodnego. Zniknęło zamglone spojrzenie. Oczy
patrzyły jasno i mocno.

Sedolf objął ją, a ona go nie odtrąciła, mimo że cia­

ło jej nie było już tak miękkie i uległe jak wierzbo­

we witki w kwietniu.

- Nie mylił się - stwierdziła ze smutkiem. - Trud­

no, żeby odniósł inne wrażenie.

- A cóż to, na Boga, ma za znaczenie? - zapytał Se­

dolf, całując przedziałek na głowie dziewczyny.

- Powiedział: „koniec przyjaźni".
- To takie ważne?
- Tak - odpowiedziała po chwili. - Darzyłam go

zaufaniem.

- Czy to ważniejsze niż to, co zdarzyło się między na­

mi?

Ida opuściła głowę.
- Nie jestem pewna - odparła z bolesną dla Sedol-

fa szczerością.

Chociaż w sercu poczuł bolesne ukłucie, nie wy­

puścił jej ze swych ramion. Przytulał ją tak długo, jak
tego potrzebowała. Tak silna była jego miłość.

Rozsądny mężczyzna pewnie od samego początku

postępowałby inaczej, ale on był po prostu sobą.

background image

6

Knut przywiózł dzieci tuż przed obiadem. Tłuma­

czył się, że miał dużo pracy i nie mógł przyjechać wcze­
śniej, ale Ida podejrzewała, że coś kręci. Najwyraźniej
zaakceptował Sedolfa i chciał mu trochę pomóc.

Mężczyźni zawsze trzymają swoją stronę, pomy­

ślała Ida. Tak było, jest i będzie.

Nawet ojciec, który wrócił do domu dopiero wie­

czorem, traktował Sedolfa, jakby ten już należał do
rodziny. Idę irytowało to, bo czuła, że próbują za nią
decydować. Sedolf pomógł jej przy wieczornym ob­
rządku. Nie ośmielił się jej jednak tknąć.

- Co słychać w chacie nad rzeką? - zainteresowała

się Ida.

- Lepiej - stwierdził Reijo szczerze uradowany. -

Dzisiaj Helena przez kilka godzin już siedziała w łóż­
ku i rozmawiała.

- Dowiedzieliście się wszystkiego?
Reijo pokręcił głową.
- Umówiliśmy się z Anjo, że nie będziemy na nią

naciskać. Poczekamy, aż sama zechce opowiedzieć
o sobie. Na razie nie wspomina nic o wyprawie z Fin­
landii. Nie mówi ani z kim udała się w drogę, ani skąd
pochodzi. W ogóle nie napomknęła o swojej rodzi­
nie. Poza tym jest dość rozmowna, rzekłbym nawet,
trajkotka. Nie ustępuje tobie... - Reijo mrugnął do
córki. - Anjo słyszała, jak przez sen powtarzała w kół-

background image

ko jakieś słowa bez związku, z których można było
jednak wywnioskować, że panicznie lęka się noży.

Ale tego akurat łatwo się domyślić...

Rei jo sięgnął po zimną rybę, nie zwracając uwagi

na to, że Ida i Sedolf w ogóle nie jedzą.

- Dziwne dziewczę! Niewiele wie o życiu, a mimo

to zachowuje się jak królowa. Takiej pewności siebie
i dostojeństwa nie można się nauczyć. 2 tym się czło­

wiek rodzi...

Zaśmiał się cicho i jakby zapatrzony w głąb siebie,

daremnie szukał określenia, które jeszcze bardziej do
niej pasowało.

- Tak, ma w sobie prawdziwą godność - stwierdził

w końcu. - Jak mi Bóg miły, to niezwykłe u tak mło­

dego dziewczęcia.

- Cóż, niektórzy tak są wychowani - stwierdziła

Ida, kołysząc na ręku płaczącą Raiję. Mikkal spał

w kołysce, ale było do przewidzenia, że wnet obudzi

go krzyk siostry. - Skoro pochodzi z wyższych sfer,
o Boże, jak ja nie cierpię tego określenia, to trudno
się dziwić, że jest taka. Pewnie karmiono ją srebrną
łyżeczką... Gdybyś mnie tego nauczył, ojcze, ja także
mogłabym zachowywać się dostojnie. Dajcie mi kró­

la, a odegram wam królową! Tylko czy to czyni ją
kimś lepszym? O t o jest pytanie!

Reijo popatrzył zdumiony na córkę, zupełnie nie

pojmując jej gwałtownej reakcji. Zerknął na Sedolfa, ale
ten też tylko wzruszył ramionami, zdezorientowany.

- Ale ona jest naprawdę wyjątkowa! - upierał się

Reijo. - Pomijając to, z jakiej wywodzi się rodziny.
Nie wiem dlaczego, ale ze mną nawiązała lepszy kon­
takt niż z Anjo. Być może traktuje mnie jak ojca...

Ida nie zamierzała być miła ani wykazywać przy-

background image

jaznego zrozumienia. Zresztą z dwojgiem płaczących
niemowląt na rękach nie było to wcale łatwe. Do Ra-
iji bowiem przyłączył się Mikkal i oto dwie pary ma­
leńkich rączek wyciągały się do mamy.

- Bardziej prawdopodobne, że widzi w tobie męż­

czyznę. Niektóre dziewczęta lubią być adorowane.

- Teraz to już naprawdę jesteś niesprawiedliwa,

Ido! - Kiedy Rei jo się zdenerwował, nie był zbyt po­
błażliwy. - Helena nic ci nie zrobiła. Z wielu powo­
dów należy jej współczuć. Możesz być w złym humo­
rze, ale nie oznacza to wcale, że wolno ci podejrzewać
innych o najgorsze!

- Przepraszam - burknęła Ida pod nosem, bardziej

z obowiązku niż ze skruchy.

Sedolf, który siedział strapiony na skrzynce z drew­

nem, nagle poczuł się zbędny. Poczekał, aż Reijo od­
sunie miskę, i spoglądając spod oka na Idę, która uda­

wała, że tego nie widzi, podniósł się z miejsca.

- N o , to na mnie chyba już czas - powiedział i się­

gnął po czapkę leżącą na półce nad drzwiami.

- Chcesz iść? - zdumiał się Reijo. - Ale ja przecież

muszę wracać do Knuta i Anjo!

- Och, nie - jęknęła Ida.
Reijo pewnie tego nie słyszał, bo dzieciaki akurat

darły się wniebogłosy, ale Sedolfowi, który stał tuż
przy niej, zrobiło się przykro.

- Liczyłem na to, że zostaniesz - ciągnął Reijo, po­

twierdzając tym samym dobitnie, że go w pełni zaak­
ceptował i nie miałby nic przeciwko temu, żeby cór­
ka związała się z nim bliżej.

Może w innej sytuacji Sedolf by się z tego ucieszył,

teraz jednak ta radość została mu odebrana.

- Knut także przypuszczał, że zgodzisz się zostać!

background image

Rzeczywiście, nic nie stało mu na przeszkodzie,

nikt za nim nie tęsknił. W domu przywykli, że przy­
chodził i wychodził, kiedy chciał. Jedyne, o co pyta­
li, gdy nie wrócił na noc, to jaki sobie znalazł sien­
nik. Ale on już od dawna na to nie odpowiadał.

Uśmiechnął się, zrezygnowany, i rozkładając ręce,

spytał:

- Czy ludzie nie wezmą Idy na języki? Nie chciał­

bym, żeby to zaszkodziło jej reputacji.

- Nikt się nie dowie, że tutaj jesteś - rzucił Reijo. -

Oczywiście pod warunkiem, że sam się tym nie bę­
dziesz przechwalał... Do sąsiadów stąd daleko, a zresz­
tą zrobiło się już ciemno. Nikt nie zauważy! A jeśli
ktoś cię zobaczy jutro, powiesz, że dopiero co przy­
szedłeś. Za moich czasów też się nam zdarzało łgać,
a jednak wyrośliśmy na ludzi... przynajmniej więk­
szość z nas...

- Serdeczne dzięki - wycedziła Ida, uciszywszy

swoje dzieci.

Reijo i Sedolf nie mieli pewności, komu dziękuje,

ale żaden nie odważył się jej o to zapytać.

- W takim razie zostanę - zgodził się Sedolf, by­

najmniej nie skacząc z radości.

Póki dzieci nie spały, jakoś to było. Sedolf zauwa­

żył, że wieczorna krzątanina przy niemowlętach co­
raz bardziej mu się podoba. Zresztą był naprawdę po­
mocny. Gdy już umyte i najedzone bliźnięta leżały
w kołyskach, uklęknął przy nich i zabawiał, paplając
wesoło. Było naprawdę miło. Nawet spojrzenie Idy
trochę złagodniało.

Ale kiedy dzieci zasnęły, gdy już zostały wniesio­

ne zapasy drewna i wody, a drzwi zaryglowane przed
nocą, trudniej im było siedzieć razem przy jednym

background image

stole. Niewiele czasu upłynęło od chwili, gdy byli ze
sobą tak blisko! Ciągle pamiętali i niemal czuli za­
pach i smak swoich ciał. To, co się między nimi zda­
rzyło, pobudzało ich wyobraźnię i tęsknotę.

- Myślę, że niebezpieczeństwo minęło - odezwała

się Ida. - Minęło wszak parę dni, odkąd znaleźliśmy
Helenę. Nie sądzę, żeby ów ktoś, kto zostawił ją na
pewną śmierć, wrócił w te strony.

Ida wyraźnie dawała chłopakowi do zrozumienia,

że jego obecność uważa za zbędną.

- Chyba masz rację - odparł Sedolf. - Ale to nie

znaczy, że wyjdę stąd, zatrzaskując za sobą drzwi.
Gdyby ktoś cię znalazł jutro porzniętą na kawałki,
nie darowałbym sobie tego do końca życia.

Ida robiła na drutach. Sedolf zazdrościł, że ma

czym zająć ręce. Reijo pewnie wyplatałby kosze, gdy­
by tu z nimi siedział. On sam nie potrafił nic takie­
go, wieczorami zwykł zajmować się rozrywkami.

Ida zaparzyła słabą kawę. Póki miał w kubku

smaczny brązowy płyn, nie musiał się martwić, co
zrobić z rękami. W niewielu chatach ostała się jesz­
cze kawa. Od ostatniego jarmarku upłynęło już spo­
ro czasu. Większość ludzi nie mogła sobie pozwolić
na luksus gromadzenia drogocennych ziarenek w du­
żych ilościach. I mimo że parzyli kawę oszczędnie,
zapasy szybko się wyczerpywały.

Sedolf obserwował Idę znad kubka. W świetle lam­

py jej miedziane włosy zdawały się lśnić jak zaczaro­

wane. Rzęsy rzucały na policzki długie cienie na

kształt wachlarzy. Dziewczyna pracowała w skupie­
niu, poruszając ustami jak dzieci, które dopiero wraz
z upływem lat uczą się kontrolować swoje emocje.
Zastanawiał się, czy Ida jest świadoma, że tak robi.

background image

- Kiedyś powiedziałaś mi, że zaczniesz żyć na no­

wo, gdy minie rok. Pamiętasz? - zagadnął.

Ida podniosła wzrok i pokiwała głową. Kąciki jej

ust lekko zadrgały.

- Wtedy wszystko było inaczej, Sedolf, wiesz przecież.

- Dowiedziałaś się, że on już dawno umarł. To je­

dyne, co się zmieniło. Nie odzyskasz go, oglądając się
w przeszłość.

Obrzuciła Sedolf a badawczym spojrzeniem. Siedział

dziwnie skulony, ściskając w dłoniach kubek. W świe­
tle lampy oczy chłopaka wydawały się zupełnie czar­
ne, na jego zdecydowanej twarzy tańczyły cienie.

' - A co twoim zdaniem znaczy żyć? Mam chodzić

na tańce z młodzieżą? Zostawiać okno otwarte na
oścież dla zalotników? Jedno i drugie jest dość trud­
ne, gdy się ma dwoje dzieci... - Nabrała powietrza
w płuca i dodała: - Zresztą nie zależy mi ani na jed­
nym, ani na drugim.

- A tak dobrze tańczysz - uśmiechnął się słabo. -

Co do okna, to wolałbym także, żebyś nie zostawia­
ła go otwartego. Jeśli ktoś chce wejść, może uczynić
to drzwiami.

Poczuła ukłucie w sercu. Ailo także wolał wchodzić

przez drzwi. Mówił, że w jurtach nie mają okien...

- Boisz się, że Emil wszystkim rozpowie? - zapytał.
Zarumieniła się lekko.
- Chyba to nie ma takiego znaczenia - odpowie­

działa po dłuższej chwili. - Wszyscy przecież wiedzą,
że nie jestem już dziewicą.

- Ale myśl, że Emil mógłby rozgłosić na prawo i le­

wo, co zobaczył, nie jest ci miła?

Skinęła głową.

- Ja także nie chciałbym, żeby ludzie o tobie plot-

background image

kowali. Było tak cudownie, wydaje mi się, że gdyby
wszyscy się o tym dowiedzieli, te chwile straciłyby
coś ze swego blasku.

- A mnie się zdawało, że mężczyźni lubią opowiadać

o dziewczętach, które uwiedli - rzuciła Ida cierpko. - My­
ślałam, że to w tym wszystkim jest dla was najlepsze.

- Nie o wszystkich dziewczętach można rozma­

wiać - wyjaśnił z powagą. - O niektórych w ogóle się

nie mówi. Bywają chwile, które chce się zatrzymać
tylko dla siebie.

- Szkoda, żeby Emil przestał mnie uważać za taką

dziewczynę...

- Byłaś z nim blisko?
Ida uchwyciła wzrok Sedolfa.
- Co cię to obchodzi? - zapytała. - Masz do mnie

jakieś prawo?

Skurczył się w sobie.

- Zdaje się, że mam za długi język - powiedział, ale

nie cofnął pytania.

- Prawda - potwierdziła Ida.
Oddychał przez chwilę ciężko, wreszcie ujął jej

dłoń i rzekł:

- Już dawno zamierzałem ci wyznać, co do ciebie

czuję, ale wtedy poprosiłaś mnie, żebym milczał. Kaza­
łaś mi z tym poczekać. - Nabrał powietrza i dodał: -
Z pewnością było to rozsądne, bo od tamtej pory zdą­
żyłem sobie to i owo przemyśleć. Ty zapewne także.
Zrozumiałem, że to coś więcej niż tylko przelotne
uczucie. Zależy mi nie tylko na tym, żeby się z tobą ko­
chać, ale także na tym, żeby dzielić z tobą codzienność.

- Może byłoby najrozsądniej, żebyś i teraz za­

milkł? - Ida odgarnęła nerwowo lok z czoła. Robót­
ka upadła jej na ziemię.

background image

Sedolf potrząsnął głową.
- Nie, Ido. Czułbym się podwójnym nędznikiem,

gdybym nie powiedział ci o moich uczuciach po tym,
co się zdarzyło dziś między nami.

Ida pochyliła głowę. Nie była przygotowana na je­

go wyznania. Byłaby głupia, gdyby nie domyślała się,
co zamierza jej wyznać. Domyślała się aż nadto do­
brze. Ale czuła, że to za wcześnie. Nie miała pojęcia,
co ma mu odpowiedzieć. Nie chciała stracić w nim
przyjaciela, bo wtedy z osób bliskich pozostaliby jej
jedynie członkowie rodziny.

Sedolf nie dał się jednak przekonać. Nie powstrzy­

mały go błagalne spojrzenia Idy. Uznał, że ma prawo

wyjawić, co do niej czuje. Ze powinna o tym wiedzieć.

- Nie kryję, że parę razy złożyłem takie wyznanie

innym dziewczynom... - zaczął zakłopotany. - Zdawa­
ło mi się nawet, że mówiłem szczerze. Szczególnie gdy
było ciepło i ciemno, dziewczyna urodziwa, a ja zbyt
dużo wypiłem. Teraz jednak tamto jest nieważne,
a słowa, jakie wypowiem, zabrzmią mimo wszystko

inaczej, bo skierowane do ciebie nabierają nowego
znaczenia. Może wydam ci się nazbyt górnolotny, ale
to, co chcę powiedzieć, jest równie wzniosłe. To naj­
ważniejsze wyznanie w moim życiu: Kocham cię, Ido.

Serce mu tłukło się w piersi, gdy ściskał jej drob­

ną dłoń. W tym uścisku tyle było ciepła i oddania.
Nie spuszczał z niej wzroku.

Ida przełknęła ślinę. Spodziewała się takiej chwili,

choć inaczej ją sobie wyobrażała.

- Nie wiem tak do końca, jak to jest ze mną - od­

rzekła, czując, że winna jest Sedolfowi szczerość. -
Nie znaczy to, że cię nie lubię. Chyba zresztą sam to
wiesz. Jest w tobie coś, co czyni cię innym od wszyst-

background image

kich. Ale miłość... zbyt mocno wiąże się dla mnie
z osobą Ailo. Nie potrafię sobie wyobrazić, że dzie­
lę to wielkie uczucie z innym człowiekiem. A jednak

właśnie ty potrafisz sprawić, że czuję się kobietą.

Dzięki tobie przeżyłam znowu rozkosz...

A więc Emil jej nie posiadł! Sedolfowi kamień

spadł z serca.

- Nie mam pojęcia, Sedolfie, co ci odpowiedzieć. Nie

wiem, czego ode mnie oczekujesz. Utrudniasz mi...

- Bądź po prostu szczera - przerwał jej. - Chyba

obiecaliśmy to sobie.

- Tak, ale to także nie jest takie proste. Co mam ci

rzec? Że boję się stracić w tobie przyjaciela? To praw­
da. Twoja przyjaźń wiele dla mnie znaczy. Może kiedyś
zapragnę od ciebie czegoś więcej? Może nadejdzie chwi­
la, gdy tylko ty zdołasz ugasić niepokój i tęsknotę tra­

wiące moje ciało? Potrafisz to uczynić. Zresztą łatwo

ulec twojemu urokowi. Skromne dziewczęta nie powin­
ny mówić takich rzeczy mężczyźnie, ale to prawda.
Twoje słowa przerażają mnie jednak z innego powodu...

- Przerażają cię? - zdumiał się Sedolf, unosząc

brew. Puścił jej dłoń, ale Ida jej nie cofnęła.

- Tak, przerażają, ponieważ obawiam się, iż ocze­

kujesz ode mnie więcej, niż mogę ci dać. Boję się, że
cię zranię, boję się, że zostanę zraniona. Żal mi cie­
bie bardzo, bo nikt nie powinien teraz żywić do mnie
takich uczuć.

Sedolf ze śmiechem pokręcił głową.
- Dobry Boże, ileż myśli kłębi się w tej twojej gło­

wie. Ze mną było tak przez cały czas. Dłużej niż po­

trafię sobie przypomnieć. Z tą różnicą, że nic ci nie
mówiłem. Nie zmienię się dlatego, że wiesz już o tym...

- Dlaczego więc mi teraz o tym mówisz?

background image

- Dlatego, że dłużej nie potrafię tłumić w sobie mi­

łości do ciebie.

Jakby na potwierdzenie swoich słów gestykulował

intensywnie.

- To uczucie mnie wprost rozsadza, chcę, by

wreszcie rozkwitło pełnym blaskiem. Może teraz,
kiedy usłyszałaś z moich ust, jak bardzo cię kocham,

i ty się zdołasz przełamać. To jedyna ukryta intencja,

jaka mi towarzyszyła.

- Domyślałam się tego - uśmiechnęła się Ida.
- Może się i domyślałaś, ale teraz już wiesz.
- Niech ci się jednak nie wydaje, że ci to pomoże

sforsować drzwi do mojego alkierza dziś w nocy - po­

wiedziała Ida, ze spokojem napotykając jego wzrok.

- Wiesz dobrze, że nie kierowałem się takimi po­

budkami - odparł zawiedziony, że go posądza o taki
cynizm. Z drugiej jednak strony poczuł w sercu lekkie
rozczarowanie, bo mimo wszystko trochę na to liczył.

- Chciałam tylko, Sedolfie, żeby wszystko między

nami było jasne. Nie mówię tego, żeby cię zranić czy
pogrążyć. Jestem jednak zupełnie rozbita i nie wiem,
co mam robić. Kiedy jesteś blisko mnie, drżę, ale rów­
nocześnie coś mnie powstrzymuje. Rozumiesz?

Nigdy nie doświadczył czegoś takiego, ale też nigdy

wcześniej nie bral uczuć na poważnie. Zwykle prowa­

dził grę, w której raz wykorzystywał, a innym razem
był wykorzystywany. Grę, w której żadna ze stron nie
angażowała się na tyle, by przeżywać gorycz rozsta­
nia. Oczywiście tak mu się tylko zdawało. Poniewcza­
sie zrozumiał, że wylano z jego powodu wiele łez, choć
nigdy nie był ich świadkiem. Zwykle on bowiem od­
grywał rolę zdobywcy, on miał prawo stawiać żądania.
On wreszcie miał prawo odejść, gdy się znudził.

background image

Takie to proste.
Takie puste.
- Tego, co dziś się zdarzyło między nami - rzekł -

nie da się wprost opisać. Wiem, że to zabrzmi głupio,
ale to prawda. Nigdy nie przeżyłem czegoś równie
cudownego. Nie było to jedynie ugaszenie trawiące­
go mnie pożądania, ale wspólnota ciał i dusz.

Ida zarumieniła się. Czuła, że Sedolf nie mówił takich

rzeczy dziewczętom, z którymi zabawiał się na sianie.
Przez moment przypomniała sobie pełen wyższości
uśmiech Sofii. Ale mimo że nabrała pewności, iż Sedolf
nigdy nie uczynił Sofii podobnego wyznania, nie zamie­
rzała okazywać jej triumfu. Nie mogłaby użyć tych
słów przeciwko nikomu. Zbyt wiele dla niej znaczyły.

- Mam nadzieję, że nie uważasz, iż posłużyłam się

tobą... - odezwała się, spuszczając wzrok, nagle bo­

wiem uświadomiła sobie, że taka myśl mogłaby mu

przemknąć przez głowę. Nie chciała, żeby Sedolf tak
o niej myślał. - Chyba rozumiesz, że nie uczyniłabym
tego z byle kim...

Sedolf był taki przystojny. Jego zapach wywoływał

w niej dreszcz pożądania, a pieszczoty odpowiadały naj­

bardziej wyrafinowanym fantazjom. Tyle w nim było cie­
pła, potrafił poruszyć w niej najskrytsze struny. Wydo­
był ją ze skorupy, której istnienia ledwie się domyślała.

Ale nie potrafiłaby wyznać mu miłości. Bo to, co

do niego czuła, zupełnie nie przypominało jej pzy-

wiązania do Ailo, którego przecież kochała całym ser­

cem. Tego była całkowicie pewna.

Choć osoba Sedolfa wzbudzała wiele wątpliwości,

był jej bliższy niż ktokolwiek inny. On - dokładne
przeciwieństwo Ailo!

- Nie czuję się wykorzystany, mały głuptasie - od-

background image

parł. - Bo chociaż nie darzysz mnie miłością, nigdy
dotąd nie czułem się bardziej kochany. Myśl sobie,
co chcesz, Ido, ale to prawda.

Słowa te głęboko zapadły jej w serce i sprawiły, że

zaczęła traktować go poważnie. Zrozumiała, że ten
chłopak wiele spraw przemyślał i pragnie odmienić
swoje dotychczasowe życie.

Mimo to posłała mu na ławie w kuchni.
Zaakceptował to i kiedy Ida życzyła mu dobrej no­

cy, odparł z uśmiechem:

- W każdym razie będzie mi tu ciepło.
Ida nie mogła zasnąć. Zawsze nasłuchiwała oddechu

bliźniaków. Całe miesiące po ich urodzeniu wstawała

w środku nocy i nachylała się nad kołyskami tylko po

to, żeby usłyszeć, czy oddychają. Czasem budziła się
z łomoczącym sercem, zlana potem, ponieważ zdawa­
ło jej się, że jest nienormalnie cicho. Ale przecież nie­
mowlęta w głębokim śnie oddychają bardzo spokojnie.

Teraz jednak jej głowę zaprzątały także inne myśli.

Myślała o tej obcej Helenie. O ojcu, który udawał bo­
hatera. Właściwie nie broniła mu tego, skoro było mu
z tym dobrze. Jeśli dzięki temu czuł się potrzebny...
Każdy człowiek zasługuje na to, by stawić czoło życio­
wemu wyzwaniu i zyskać pewność, że jest pożyteczny.

Rozmyślała o Sedolfie...

Jakie to dziwne, być tak kochaną, a równocześnie

jakby patrzeć na to z boku. Móc myśleć jasno, wie­
dzieć, czego się oczekuje, wiedzieć, co samemu chce
się ofiarować. A zarazem żywić przekonanie, że to
nie może być miłość.

I współczuć mu...
Sedolf był miły, a do tego obdarzony niebezpiecz­

nym wdziękiem.

background image

Niespokojnie odwróciła się na bok. Nie słyszała

przez ścianę i drzwi jego oddechu. Zastanawiała się,
czy Sedolf słyszy, jak ona przewraca się z boku na bok.

Całe szczęście, że nie może czytać jej w myślach.

Ale kto wie, co jemu chodzi po głowie?

Coś zastukało do okna.
Ida wstrzymała oddech.
Boże, co to? Może to ten łajdak, który okaleczył

Helenę? Nie, ktoś taki raczej nie pukałby do okna.

Zresztą na pewno unikał ludzkich siedzib.

Pewnie przefrunął jakiś ptak.
Znów rozległo się cichutkie pukanie, podobne do

odgłosu drobnych kropli deszczu. Puk, przerwa, puk,
puk, puk.

Może ludzie zaczęli myśleć, że się źle prowadzi?

Kiedy była młodsza, nie raz zatrzaskiwała okno za­
lotnikom przed nosem. Teraz też sobie poradzi. Usia­
dła pośpiesznie na łóżku, po czym bezgłośnie wstała.
Zarzuciła na ramiona szal, ułożony w nogach łóżka,
podeszła do okna i odsunęła zasłonę.

Na dworze panowała kompletna ciemność. Otwo­

rzyła okno i siląc się na spokój, zapytała:

- Kto tam?
- Ido, Ido, nie zamykaj! Muszę z tobą pomówić.
Ida poczuła tak wielką ulgę, że omal się nie rozpła­

kała. Naprawdę obawiała się, że w pobliskim lesie
czai się jakiś zbir, mimo że nie przyznawała się do te­
go sama przed sobą.

- Emil, u licha, co ty tu robisz? - Błogosławiła nie­

biosa za to, że ciemności ukryły rumieńce, jakie wy­
stąpiły jej na policzkach.

- Ty mnie o to pytasz? - odparował. Znajdował się

tuż pod jej oknem. Widziała szary cień. Sięgał rękami

background image

do ramy, ale nie dość wysoko, by zajrzeć do środka.

- Wpuścisz mnie, jeśli cię o to poproszę? - zapytał

cicho.

- Przecież wiesz, że nigdy nikogo nie wpuściłam

przez okno do mojego alkierza - odpowiedziała. -
Równie dobrze możemy porozmawiać tutaj.

- To może wszedłbym drzwiami?
Ida uśmiechnęła się do siebie. Najwyraźniej kręcą

się koło niej sami mało dziarscy młodzieńcy. Niko­
mu nie chce się wspinać.

- Nie - zaprotestowała, wyobrażając sobie, jak

Emil natyka się na śpiącego w kuchni na ławie Sedol-
fa. Dobrze wiedziała, że Emil nie uwierzyłby w żad­
ne, nawet najbardziej wiarygodne, wyjaśnienia.

- W takim razie ja także przyjdę za dnia - wyrzucił

z goryczą, za późno gryząc się w język. - Przepraszam,
nie miałem nic złego na myśli, Ido - usprawiedliwił się
pośpiesznie. - Ale byłem w okropnym nastroju, kiedy
zobaczyłem cię z tym nędznikiem Sedolfem.

Nie odpowiedziała.
- Dużo myślałem, Ido. Napomknąłem ci też już

kiedyś o tym. Ale to nie przeszkadza, żebym zapytał
raz jeszcze. Jesteś wdową, Ido, wiesz już to na pew­
no. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, byś mogła te­
raz wyjść za mnie.

- Chcesz się ze mną ożenić? Naprawdę?
Mimowolnie przypomniały jej się szydercze słowa

Sofii.

- Inaczej bym nie pytał. Przez cały dzień nie my­

ślałem o niczym innym. Wiem, że jedynym sposo­
bem, bym mógł cię mieć, jest małżeństwo. Dlatego
jestem gotów cię poślubić. Wiesz, czego oczekuje się
od gospodyni w dużym gospodarstwie. Umiesz kie-

background image

rować domem. Jesteś oszczędna i pracowita. Możesz
mieć dzieci, możesz dać mi synów, nowe pary rąk do
pracy na roli. Zawsze mi się podobałaś.

Szczególnie niechętnie zareagowała Ida na słowa

o nowych parach rąk do pracy. Zastanawiała się, czy
Mikkal i Raija w ogóle byli brani przez Emila pod
uwagę. Czyżby Sofia nie wymyśliła sobie tego

wszystkiego, co mówiła?

- A co z moimi dziećmi?
Emil miał nadzieję, że Ida o tym nie wspomni. Prze­

myślał to i uznał w końcu, że cudze dzieci jednak na
zawsze pozostaną cudzymi dziećmi. Co prawda Ida je

urodziła, ale ich ojciec był górskim Lapończykiem.
Porządny gość, ale skąd można mieć pewność, co sie­
dzi w tym jego rodzie. A przecież on, Emil, i tak ry­
zykuje, bo w rodzinie Idy nie brakuje dziwaków. Ale
Idę zawsze uważał za najpiękniejszą i najmilszą
dziewczynę w okolicy. Tyle razy przechwalał się, że
się z nią ożeni, więc gdyby nic z tego nie wyszło, na­
raziłby się na śmieszność.

- Znajdzie się jakieś wyjście, Ido - rzucił niedbale,

starając się zbagatelizować sprawę. - Przyjdę jeszcze
raz i wtedy na spokojnie porozmawiamy. Na razie
tylko sobie to wszystko przemyśl. Nie proszę cię bo­

wiem o odpowiedź od razu, rozumiesz...

Ida wyostrzyła uwagę i teraz baczyła na każde je­

go słowo. Uchyliła szerzej okno, mimo że trochę
przemarzła.

- N i e chcę o tym rozmawiać później, Emilu.

O m ó w m y to od razu! Co to za wyjście wymyśliłeś
względem moich dzieci?

- No cóż, można by je oddać na wychowanie na

przykład twojemu bratu. Ma taki duży dom...

background image

- Mam oddać Mikkala i Raiję Knutowi i Anjo? To

masz na myśli? Mam porzucić swoje własne dzieci?

- Kto tu mówi o porzuceniu? - sprzeciwił się Emil. -

Oddasz je przecież rodzinie! A my będziemy mieć dość

własnych dzieci, które wypełnią izby. Po kilku latach na­
wet nie będziesz tęsknić za tamtymi.

- Mikkal i Raija to są moje własne dzieci! - rzekła Ida,

jak nigdy dotąd pewna swojej decyzji. - Kocham je nad
życie. Zostały poczęte z wielkiej miłości Ailo i mojej.
I prędzej bym zdarła ręce do krwi od ciężkiej pracy i ja­
dła wyłącznie chleb z brzozowej kory, niż bym je odda­
ła komukolwiek! Nigdy, Emilu, nigdy ich nie oddam!

Ale Emil upierał się przy swoim.
- Lepiej będzie, jeśli sobie znajdziesz kobietę bez­

dzietną - oznajmiła lodowatym głosem Ida.

- Jest późna godzina. Nie wiesz, co mówisz, kocha­

na. Zajdę do ciebie za dnia. Ręczę, że popatrzysz na to
bardziej rozsądnie. Zrozumiesz, co dla ciebie najlepsze.

- Nigdy nie byłam bardziej rozsądna niż w tej

chwili - przerwała mu Ida podniesionym głosem. -
Nie musisz mnie pytać więcej, Emilu. Moja odpo­

wiedź pozostanie niezmienna. Nigdy w życiu nie po­

ślubię człowieka, który nie będzie chciał wychować
moich dzieci jak własne. Nie wyjdę za ciebie, Emilu.
Mówię: nie, i to jest moje ostatnie słowo.

- Myślisz, że znajdziesz kogoś, kto będzie gotów

karmić i łożyć na cudze dzieci?

- Jeśli nie, to trudno. Poradzimy sobie - odparła

dumnie Ida.

- W każdym razie Sedolf na pewno nie jest w sta­

nie nikogo utrzymać. Ledwie sam sobie radzi. Zresz­
tą dla takich jak on żona i dzieci, obojętnie cudze czy
własne, i tak się nie liczą.

background image

Ida wzruszyła ramionami.
- Czyżby był u ciebie? - Emil nagle nabrał podej­

rzeń. - Dlatego nie chcesz mnie wpuścić do środka?

- Nie dlatego nie chcę cię wpuścić - odpowiedzia­

ła Ida. - A to czy u mnie jest, czy go nie ma, nic cię
nie obchodzi. To moje życie. Nie rozmawiasz z przy­
szłą żoną.

Emil zaklął siarczyście, wywołując zdumienie Idy.

On - zawsze taki pobożny.

- Nie licz na to, że wrócę tu na kolanach - rzucił

na odchodnym.

- Nie liczę - odparła Ida, rozbawiona w duchu. -

Bo i tak nic z tego nie będzie.

Wstrzymała oddech, zamykając okno i zaciągając

zasłony. Była wściekła.

Bliźnięta, o dziwo, spały spokojnie. Nie obudziły ich

podniesione pod koniec rozmowy głosy Idy i Emila.

Cienka strużka światła przenikała przez uchylone

lekko drzwi. Pamiętała, że je zamknęła.

Szal spadł jej z ramion, gdy weszła do kuchni. Se­

dolf przykucnął przed paleniskiem i wsparty na łok­
ciach, pochylił głowę.

Ogarnęła ją fala czułości. Podeszła do niego i po­

gładziła po włosach.

- Emil mimo wszystko gotów był się ze mną oże­

nić - powiedziała cicho, ale zdecydowanie. - Chce
mnie i wszystkie dzieci, jakie wspólnie spłodzimy. Te,
które już mam, są dla niego nic nie warte.

- No cóż, Emil zawsze bardzo pilnował, by pokry­

wać krowy najsilniejszym bykiem - rzekł Sedolf,
wstając. Objął Idę ramieniem i popatrzył na nią

z ukosa. - Słyszałem, Ido, jak go odprawiłaś. Byłaś

background image

wspaniała. Mój Boże, ty to potrafisz zmrozić męż­

czyznę! Przypuszczam, że poszło mu w pięty.

- Raija i Mikkal są całym moim życiem.

Pokiwał głową, gładząc ją po włosach.
- Wiem, najdroższa, i rozumiem dlaczego. Prze­

stań się już zadręczać Emilem. Może znajdzie sobie

jakąś równie pozbawioną uczuć pannę.

Ida objęła Sedolfa w pasie i wtuliła się w jego na­

gi tors.

- Zdaje się, że oświadczyłam ci kategorycznie, iż

nie masz wstępu do mojego alkierza. Ale ta ława jest
strasznie twarda, nie położę się na niej. Sama jednak
nie zasnę dziś w nocy. Przyjdziesz do mnie?

Uśmiechnął się tym swoim osobliwym uśmiechem.
- Przyjdę, o ile będziesz pamiętać, że sama tego chcia­

łaś.

Ida pokiwała głową. Objęci wpół, przekroczyli

próg alkierza.

Tej nocy żadne z nich nie mogło spać samo.

background image

7

Emil szedł ścieżką prowadzącą w dół i kiedy był

już niemal nad samym brzegiem, zauważył, że mię­
dzy wyciągniętymi na ląd łodziami coś się poruszyło.
Drewniane szopy majaczyły na tle ciemnej nocy na
podobieństwo szczytów wynurzających się z mroku.

Roześmiał się w duchu z tego porównania, niezwy­

kłego u tak przyziemnego człowieka, za jakiego się
miał. Tak naprawdę jednak nie było mu do śmiechu.

Przeklęty Sedolf! W kuchennym oknie chaty na cy­

plu świeciła się skręcona parafinowa lampa. A może
to poświata od ognia z paleniska? Nie przypominał
sobie, żeby w kuchni było jasno, kiedy szedł w tam­
tą stronę. Ale może dlatego, że taki był zaabsorbowa­
ny Idą? Przeklęty Sedolf!

Zaintrygowało go, kto się kręci koło szop. Może

jakiś złodziej? Dawno, co prawda, nie słyszał, żeby
komuś ukradziono łódź, ale kto wie?

Postanowił sprawdzić.
Przynajmniej na chwilę przestanę rozmyślać

o Idzie i o tym nędzniku, uznał, po czym, wyjąwszy
ręce z kieszeni, zboczył ze ścieżki.

N o c była chłodna. Miał nadzieję, że nikogo nie

spotka, bo trudno by mu było wytłumaczyć się ze
swojej obecności w okolicy cypla. W pobliżu nie by­
ło żadnych innych zabudowań, więc nawet gdyby
próbował wyjaśniać, że przechodził tędy przypad-

background image

kiem, nikt i tak by mu nie uwierzył. Tym bardziej że
do swojego gospodarstwa miał stąd dosyć daleko.

Emil zatrzymał się i nastawił uszu, ale doszły go

jedynie ciche uderzenia fal o brzeg. Od strony fior­
du wiał słaby wiaterek, cieplejszy niż wiatr od lądu.

N o c nie powinna być mroźna. Mrużąc oczy, Emil

spojrzał na zachmurzone niebo, zadowolony, że nie
będzie musiał na razie palić w oborze. Trochę się za­
oszczędzi drewna i torfu, pomyślał. Ważne, żeby być
ostrożnym, przezornym i oszczędnym, bo nigdy nie

wiadomo, co przyniesie przyszłość.

Nagle rozległ się przeciągły świst i Emil osunął się

na ziemię.

Uderzenie było tak silne, że pomimo chłodu prze­

leżał całą noc, nie odzyskując przytomności.

Zdziwił się, gdy zobaczył błękitne niebo i pochy­

lonego nad sobą Sedolfa. Na swoim przemoczonym
ubraniu zauważył białe zacieki. A w palcach w ogó­
le nie miał czucia.

- Na miłość boską! Co ci się stało? - zapytał zanie­

pokojony Sedolf, który o bardzo wczesnej porze zjawił
się na brzegu, żeby wypłynąć na krótki poranny polów.

Zdziwił się, gdy zauważył ciemno ubraną postać,

leżącą między łodziami tuż przy linii przypływu. Ob­
rócił na bok bezwładne ciało i dopiero wówczas po­
znał, że to Emil. Zaczął go cucić w popłochu, prze­

rażony, że nie żyje.

Emil zamrugał powiekami, nie pojmując, dlaczego

jest tak jasno. Twarz Sedolfa dwoiła mu się w oczach.

Powoli wracała mu pamięć. Schodził na brzeg, że­

by sprawdzić, kto się kręci między łodziami. A potem
poczuł silne uderzenie w plecy, jakby trafił go kamień.

background image

- To ty mnie tak załatwiłeś? - zapytał Sedolfa.
- Ja? Co ci, u licha, przyszło do głowy? Jak możesz

mnie podejrzewać? - krzyknął Sedolf, a w jego głosie
słychać było złość i zawód.

Emil szczękał zębami i cały trząsł się z zimna.

Wystarczyłoby powodów, żeby pozostawić go tu­

taj i odejść, pomyślał Sedolf. Ale są i takie, które prze­
mawiają za tym, żeby mu pomóc.

- Trzeba cię, chłopie, zanieść pod dach! - rzucił

w końcu zdecydowanym głosem. - Zabieram cię do

Idy, czy tego chcesz, czy nie!

Emil milczał, zbyt wyczerpany, by się sprzeciwiać.

Ostatnim miejscem, gdzie się teraz chciał znaleźć, by­
ła chata Idy, ale rozumiał, że nie ma wyboru.

Sedolf podźwignął go i, podpierając, poprowadził

w stronę zabudowań.

- Zdaje się, że już dziś tędy szedłeś - rzucił z nie­

skrywaną goryczą Emil, zauważywszy świeże ślady
na ziemi.

Ale Sedolf w milczeniu wiódł go pod górkę do cha­

ty, z której komina unosił się swojski dym. Wiedział,
że Ida właśnie gotuje dla dzieci jedzenie.

Zdziwiony, że drzwi są zaryglowane, krzyknął gło­

śno, że wrócił. Otworzyła mu blada jak ściana.

Sedolf, nie bawiąc się w długie wyjaśnienia, we­

pchnął Emila do środka.

- Wróciłem, Ido, nie spodziewałaś się tego, prawda? -

odezwał się Emil, siląc się na uśmiech. Bez powodzenia.

- Co się stało?
- Nie wiem - odrzekł Sedolf ponuro i posadził

Emila na ławie, opierając go o ścianę, żeby się nie zsu­
nął. - Znalazłem go między szopami na łodzie. Leżał
nieprzytomny na brzegu.

background image

Ida uchwyciła się ramy okna i przymknęła oczy.
- Dlaczego zaryglowałaś drzwi? - zapytał Sedolf,

tknięty niedobrym przeczuciem.

- Poszłam po mleko - wyjaśniła spokojnie. - I wte­

dy zobaczyłam, że ktoś się włamał do piwnicy, gdzie
przechowujemy żywność... Ukradł mięso.

- Komu w głowie takie żarty?
- O ile to żart - odpowiedziała Ida i skierowała py­

tający wzrok na przysłuchującego się rozmowie Emila.

- Chciałem zobaczyć... wydawało mi się, że coś się

rusza przy łodziach... A potem usłyszałem... jakby
świst - wyjaśniał Emil. - Więcej już nic nie pamię­
tam. Kiedy się ocknąłem, pochylał się nade mną Se­
dolf. Muszę wracać do domu, wydoić krowy...

Próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie

i opadł ciężko na ławę. Ręką pomacał się po biodrze,
zaciskając palce na skórzanej pochewce.

- Gdzie mój nóż? - zapytał, rozglądając się wokół.

Nadal dwoiło mu się w oczach i widział nieostro.

- Pochewka jest pusta, Emilu - odpowiedział Se­

dolf i popatrzył zakłopotany na Idę, która zacisnęła
usta w wąską kreskę. Skroń pulsowała jej gwałtownie.

- Nie przypominam sobie, żebym widział nóż

wśród kamieni naniesionych przez fale przypływu -
myślał na głos Sedolf. - Może nie zauważyłem, ale

nie sądzę.

- Zdaje się, że znaleźliście jakiś nóż przy tej kobie­

cie w lesie? - zapytał Emil z wysiłkiem.

Ida potwierdziła i zapytała:
- Brakowało którejś łodzi?
Sedolf, choć miał dobrą pamięć wzrokową, nie po­

trafił sobie tego przypomnieć. Ciągle miał przed oczy­
ma postać leżącą na brzegu, zalewaną przez wzbiera-

background image

jące fale przypływu. Gdyby nie przyszedł na czas...

- W izbie ojca stoi kufer z ubraniami - zwróciła się

Ida do Sedolfa, zauważywszy, że Emil trzęsie się
z zimna. - Sięgnij stamtąd coś dla Emila! Albo najle­
piej niech idzie się tam przebrać. Nie może przecież
siedzieć w mokrych rzeczach, bo się rozchoruje.

Przemarznięty Emil, chcąc nie chcąc, przystał na

to, mimo że sytuacja była dla niego wyjątkowo nie­
zręczna. Ale Ida robiła dobrą minę do złej gry i zacho­
wywała się tak, jakby nie pamiętała nocnej rozmowy.

- Wygląda na to, że między wami wszystko już

ustalone - odezwał się Emil, gdy zamknęli drzwi do
kuchni.

- Ustalone? - powtórzył Sedolf. - Hmm... Z Idą

trudno o taką pewność. Ona jest jak dziki ptak, któ­
ry potrafi nieoczekiwanie poderwać się do lotu. Nie
ma sensu próbować jej usidlić.

Pozostawiwszy zdumionego Emila samego z Idą,

wyszedł do obory nakarmić inwentarz. Potem udał

się na nabrzeże, gdzie już kręciło się sporo rybaków.
Emil, obserwując go przez okno, zastanawiał się,

o czym z nimi rozmawia.

W izbie słychać było tylko gaworzenie niemowląt,

które Ida najpierw przewinęła, a potem nakarmiła.
Przechodził go dreszcz niechęci, ilekroć spoglądał na
te pędraki. Na miły Bóg, opieka nad dziećmi to do­
prawdy zajęcie dla kobiet, myślał. Na szczęście nikt
nie oczekuje, żeby to robili mężczyźni...

Właściwie takie małe dzieci w ogóle go nie intereso­

wały. Dopiero gdy zaczynały rozmawiać i udzielać roz­

sądnych odpowiedzi, zaliczał je do gatunku ludzkiego.

Ida nie odzywała się do niego. Bez słowa narzuci­

ła mu na ramiona wełniany pled, po czym przynio-

background image

sła gorące mleko, miskę kaszy i kilka kromek chleba
z masłem.

On sam zanadto był zakłopotany, żeby coś powie­

dzieć. Zaledwie w parę godzin po tym, jak go odpra­
wiła z kwitkiem, potrzebował jej łaski. Siedział tu
w pożyczonych ubraniach i czuł cierpki smak poraż­
ki. Dodatkowo przygnębiało go to, że ratunek za­

wdzięczał Sedolfowi. Co gorsza, okazało się, że Se-

dolf zadomowił się w chacie na cyplu.

Serce go ściskało, gdy widział, jak ci dwoje zwraca­

ją się do siebie nawzajem. Ich gesty, uśmiechy... Jak wie­
le oczywistości jest w słowach, które wypowiadają.

A więc Ida dokonała wyboru.

Ponownie został pominięty. Za pierwszym razem

pokonał go Lapończyk z gór. Teraz lekkoduch, któ­
ry nie posiadał nawet własnego łóżka.

Zresztą rzadko sypiał w tym samym łóżku.

Sedolf wrócił zamyślony i zmarszczywszy czoło,

oznajmił:

- Kilku sąsiadów obiecało, że zaraz zaprzęgną konie

i zabiorą cię stąd. Odwiozą do domu i pomogą przy
obrządku. 01av przyśle ci do pomocy żonę i siostrę. Ja
niestety nie mogę. Nie mam odwagi zostawić Idy na­
wet na chwilę. To wszystko wygląda dość... dziwnie.

- Nie znalazłeś mojego noża? - zapytał Emil.
Sedolf pokręcił głową.

- Nie znalazłem, choć zajrzałem pod każdy ka­

mień w miejscu, gdzie leżałeś. - Nabrał powietrza

w płuca i dokończył: - Sprawdziłem nawet pod

oknem Idy i wzdłuż prowadzącej do chaty ścieżki.
Tam też go nie zgubiłeś.

Tylko ten jeden raz została wspomniana nocna wi­

zyta Emila.

background image

- Pewnie potrzebował noża - odezwała się głucho Ida.
Rozłożyła na podłodze podwójny wełniany koc

i ułożyła na nim Mikkala i Raiję.

Emil nie pojmował, jak można znieść nieustanną

obecność takich brzdąców, ale Sedolfowi to najwy­
raźniej nie przeszkadzało.

- Ojciec się musi o tym dowiedzieć! - Ida popatrzy­

ła błagalnie na Sedolfa.

Ten pokiwał głową. Myśl o obcym szaleńcu, który

kręcił się nocą w pobliżu chaty i który buszował w za­
pasach zgromadzonych w piwniczce tuż obok, wyda­

wała mu się nie do zniesienia.

A do tego jeszcze ta napaść na Emila. Całe szczę­

ście, że jest młody i silny, bo nie wiadomo, jak by się
to skończyło. Napastnik nie wyglądał na kogoś, kto
zadręcza się wvrzutami sumienia. Zycie ludzkie najwy­
raźniej niewiele dlań znaczy. Zresztą najlepszym na to
dowodem był sposób, w jaki potraktował Helenę.

- Chyba pojedziemy do Knuta - zadecydował Se-

dolf. - W gromadzie zawsze bezpieczniej.

Oznaczało to, że nie będzie już potrzebny, i zro­

biło mu się żal, że nie powtórzy się miniona noc. Nie
zaśnie, czując głowę Idy na ramieniu, nie obudzi się
przytulony do niej...

Ale trudno, coś za coś! Najważniejsze jest bezpie­

czeństwo jej i dzieci.

Po Emila zajechał wóz. Patrząc za oddalającym się

pojazdem, Ida pokiwała z dezaprobatą głową.

- Nawet nie podziękował - stwierdziła.
- A czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby to uczynił? -

odparł cicho Sedolf.

Nie odpowiedziała.
Ubrała ciepło dzieci i położyła je w komsach, któ-

background image

re otrzymała w podarunku od bliskich Ailo. Były to
poręczne lapońskie kołyski z wydrążonego pnia,

w których dzieci miały ciepło i przytulnie.

Pozamykawszy starannie drzwi, Ida rzuciła zamy­

ślone spojrzenie ku saunie, gdzie ojciec urządził sobie
schowek. Wszystko, co posiadał cennego, ukrył w jed­
nej ze ścian sauny. Reijo sądził, że tylko on wie o tej
kryjówce, tymczasem Maja i Knut także wiedzieli, mi­
mo to nie od razu bezbłędnie trafiali na właściwe miej­
sce. Chyba więc to wszystko, co skrywa schowek, leży
tam bezpiecznie. Zresztą, człowiek, który grasował dzi­
siejszej nocy koło ich domu, pewnie już tu nie wróci.

U Knuta i Anjo życie zaczęło wracać do normy.

Kiedy Ida z Sedolfem zajechali do domu nad rzeką,
zastali jedynie Reijo.

- Stało się coś złego? - zapytał, gdy tylko ich zo­

baczył.

- W nocy mieliśmy gości - odparł Sedolf.
Reijo przezornie zamknął drzwi do izby, w której

nadal leżała Helena.

- Z piwnicy zginęło mięso - wyjaśniła Ida. - Ktoś

pozbawił Emila przytomności i zabrał mu nóż. Se­
dolf znalazł Emila dziś rano na brzegu. Gdyby było
chłodniej, zamarzłby.

- A co Emil robił w nocy na cyplu? - zdziwił się

Reijo, ale ze spojrzeń, jakie młodzi wymienili między
sobą, domyślił się odpowiedzi, więc nie pytał więcej.

Kiedy Knut usłyszał nowiny, uparł się, że Ida nie

może wrócić na noc do chaty.

- Jestem tego samego zdania - poparł go Sedolf. -

Mimo wszystko bezpieczniej jest w gromadzie.

- Jest nas tylko dwóch mężczyzn - oznajmił Knut

background image

i popatrzywszy przeciągle na Sedolfa, spytał: - Nie
boisz się plotek?

Sedolf roześmiał się.

- Żartujesz chyba. Od kiedy mnie obchodzi, co lu­

dzie o mnie myślą?

- A mógłbyś u nas zostać?
- Owszem - odparł przeciągle Sedolf, i tym razem

nie mając odwagi spojrzeć na Idę.

Gdyby wiedziała, jak bardzo tego pragnie. Jak

wszystko się w nim raduje. Mimo że tak skrywał swo­

je uczucia, wszyscy się ich domyślali.

- Moglibyśmy się dziś wybrać razem do lasu - do­

dał Knut. - Weźmiemy wnyki, żeby nie wzbudzać po­
dejrzeń, i spokojnie rozejrzymy się po okolicy.

- Zacznijmy od strony cypla - zaproponował Se­

dolf. - Ten zbir na pewno wycofał się gdzieś i ukrył,
ale na tyle blisko, by mógł obserwować dom.

- Dlaczego wrócił? - zapytał Reijo. - Może właśnie

nad tym się zastanówmy!

Knut Zgodził się Z nim.
- Rzeczywiście, Reijo, najlepiej będzie o to zapy­

tać tę, która zna odpowiedź!

- Przecież umówiliśmy się, że nie będziemy na nią

wywierać presji - sprzeciwi! się Reijo.

- Tak, ale zanim zostało narażone życie kolejnego

człowieka - rzucił twardo Knut. Wrażliwy niegdyś
chłopak z jasną grzywką i dziewczęcymi rysami na
zawsze pozostał w Finnmarku.

Nawet Anjo nie zdołała go powstrzymać.
- Muszę poznać całą prawdę - odparł. - Chcę wie­

dzieć, kogo my właściwie ukrywamy!

- Porozmawiam z nią i przygotuję na to, że przyj­

dziesz do niej coś wyjaśnić, ale ja jej pytać nie będę,

background image

bo straci do mnie zaufanie, a także poczucie bezpie­
czeństwa, jakie wspólnie z Anjo tak pieczołowicie
staraliśmy się jej przywrócić. Ona jest tak zalęknio­
na, że wystarczy poruszyć się inaczej, a już cała drży.

- Mój ty najwspanialszy tato! - odezwała się Ida

z miłością, głaszcząc go po policzku. Trzymając na
ręku jedno dziecko, bo drugie niosła Anjo, weszła za
Reijo do izby, w której leżała Helena.

Sedolf pozostał w przestronnej kuchni, dość bli­

sko by usłyszeć całą rozmowę, ale niewidoczny dla
oczu Heleny, która go przecież nie znała. Uznał, że
obecność zbyt wielu osób może ją spłoszyć.

Reijo usiadł na stołku obok łóżka. Helena nie spa­

ła, a kiedy ujrzała otaczające ją kręgiem grono przy­
byłych, oczy rozszerzyły jej się z lękiem. Znała tylko
Reijo i Anjo, no i oczywiście Knuta. Zawsze jednak
przerażała ją jego potężna postać. Mężczyźni zazwy­
czaj wprawiali ją w zakłopotanie, a mąż Anjo wyda­

wał się jej taki wysoki!

Drobną rudowłosą dziewczynę też już kiedyś wi­

działa. Przyglądając się jej uważnie, nagle doznała
olśnienia. Tak, to musi być córka Reijo. Jaka piękna!
Mieli podobne spojrzenie, nos...

Helena odruchowo dotknęła dłonią policzka. Nie

udało jej się dostać lustra od Anjo. Anjo powiedzia­
ła, że pożyczyła je komuś przed paroma dniami. To

wyjaśniło Helenie więcej niż chciałaby wiedzieć.

- Wiesz, Heleno, wolałbym tego uniknąć - zaczął

Reijo łagodnym głosem. - Stało się jednak coś, co
umocniło Knuta w przekonaniu, że należy cię spytać
o sprawy, o których być może wolałabyś zapomnieć.
Bardzo cię proszę, postaraj się mu odpowiedzieć.

Szare oczy Heleny ciemniały w miarę, jak Reijo do

background image

niej przemawiał, a kiedy skończył, przeniosła spoj­
rzenie na Knuta, który stał w nogach łóżka.

- Wspomniałaś Reijo, że nazywasz się Helena

i masz osiemnaście lat - zaczął. - To niewiele nam
mówi. Musimy wiedzieć o tobie więcej. Dlaczego
i z kim przybyłaś w te strony?

Spuściła wzrok i popatrzyła w dół na swoje dłonie

i nadłamany paznokieć.

- Ktoś cię ciężko poranił nożem. Rozumiem, He­

leno, że boisz się tego mężczyzny, ale jak mamy cię
chronić, jeśli nie wyjawisz nam, kim on jest?

- Reijo mówił, że jestem tu bezpieczna - odezwa­

ła się cienkim głosem, jakby dopatrując się nieścisło­
ści w słowach Knuta.

- Po co tu przybyliście?
- W Ruiji wszystko jest lepsze - odrzekła wymija­

jąco, mimo że wiedziała, iż oczekuje się od niej ja­
kiejś konkretnej odpowiedzi.

- Czy szorowałaś kiedyś podłogi, Heleno?
Zaskoczona napotkała spojrzenie Knuta. Miał takie

wyraziste oczy, lśniące niczym kamienie szlachetne

i chyba równie chłodne. Odnosiła wrażenie, że Knut
jej nie lubi, co sprawiało, że całkiem straciła pewność
siebie. Wśród ludzi, którzy jej nie akceptowali, zawsze
zachowywała się niezręcznie. Potrzebowała uwielbie­
nia, by mogła roztaczać swój czar. Tego ją nauczono.

- Czy zdarzało ci się wstawać wcześnie, zanim in­

ni domownicy się obudzili, po to by napalić w piecu?

- nie ustępował Knut.

Dlaczego on pyta ją o takie rzeczy?
- Prałaś ubrania w lodowatej rzece? Dźwigałaś cięż­

kie i niewygodne nosidła z wodą? Cerowałaś skarpety

przy lichym płomyku lampki, gdy inni już poszli spać?

background image

- Dosyć - ostrzegawczo wtrącił się Reijo, pociem­

niały na twarzy. - Dość tego, Knut!

- Dlaczego on mnie o to pyta? - pytała cienkim

głosem Helena, ledwie powstrzymując się od płaczu.

- Droga Heleno! - Reijo uchwycił jej dłonie i zaj­

rzał głęboko w oczy. Pragnął być dla niej opoką. By­
ło coś tak intymnego w kontakcie tych dwojga, że
Ida poczuła się zażenowana. Wydało jej się, że oni

wszyscy są intruzami, którzy nieproszeni wtargnęli

do nie należącego do nich świata.

- Twoje dłonie nie wykonywały żadnego z tych za­

jęć, o których wspomniał Knut, prawda? - powtórzył
łagodnie Reijo.

Gwałtownie cofnęła ręce i odwróciła spojrzenie,

unikając wzroku Reijo.

- To łatwo poznać. My najlepiej wiemy, jak wyglą­

dają spracowane ręce. Twoje są gładkie jak ręce dziec­
ka. To nie jest, broń Boże, zarzut, wcale nie! Ale
uświadamia to nam, że należysz do innej klasy niż
my. Dlatego tak trudno zrozumieć całą tę sytuację.
Powiedz, czy nikt ciebie nie szuka, nie tęskni za to­
bą? Heleno? Przecież na pewno masz rodziców, ro­
dzinę, która martwi się, gdzie zaginęłaś?

- Nikt mnie nie szuka - rzekła tylko.
Knut westchnął.
- Kim on jest? - zapytał mniej łagodnie niż Reijo. -

Musisz przecież go znać. Nie przybyłaś z Finlandii zu­
pełnie sama. Jesteś na to zbyt delikatna.

- Dlaczego ten człowiek tak cię skrzywdził? - wtrą­

cił się Reijo, uprzedzając pytanie Knuta.

Bał się, że Knut zapyta o to zbyt obcesowo.
- On jest już daleko stąd - odpowiedziała głosem

małego dziecka. - Daleko, daleko stąd.

background image

Pobożne życzenie ubrane w słowa, bezradne zakli­

nanie sprowadzone do magii pozbawionej mocy, pró­
bujące zagłuszyć strach. Tak, przede wszystkim
strach.

- Dziś w nocy ktoś napadł na jednego z mieszkań­

ców wioski, który omal nie przypłacił tego życiem.
Zniknął jego nóż... - dorzucił Knut.

- Nóż? - wyszeptała przerażona Helena i dopiero

teraz popatrzyła na Knuta. Wczepiła palce w pled,
a oczy rozszerzyły jej się w panicznym strachu.

Przełknęła ślinę i poruszyła ustami, nie wydając

z siebie żadnego dźwięku. Łzy popłynęły jej z oczu
jak strumyki.

- Kim on jest? Dlaczego pociął cię nożem? Myślisz,

że wrócił po ciebie?

Knut przestał się już silić na delikatność. Mówił

wprost, rzucając jedno pytanie za drugim.

- Nie po mnie - szeptała, nie przestając szlochać. -

Nie po mnie. Na pewno czegoś szuka, może coś zgu­
bił. Ale nie mnie...

Knut zastanawiał się, czy jest to prawda, czy tylko

pobożne życzenie.

- Kim on jest? - powtórzył swoje pytanie.
Ale dziewczyna tylko pokręciła głową, jeszcze

mocniej zaciskając usta, jakby w obawie, że wymknie
się jej jakieś słowo.

- Dlaczego go chronisz? - próbował się dowiedzieć

Knut.

Ona jednak patrzyła tylko na niego, a z oczu nie

przestawały jej płynąć łzy. Knut czuł się jak stallo,
potwór z lapońskich baśni, który chce wyrwać dziew­
czynie serce.

Uniósł brwi i parę razy głębiej odetchnął. Nie za-

background image

mierzał dłużej naciskać dziewczyny. W popłochu usi­
łował znaleźć inny sposób, by dotrzeć do niej.

- Nazywasz się Helena - odezwał się znowu. -

Masz osiemnaście lat i pochodzisz z jakiegoś miejsca

w Finlandii. To się zgadza?

Ledwie dostrzegalnie skinęła głową, ściskając pled

pobielałymi kostkami.

- Zrobimy tak: jeśli odpowiedź na moje dalsze py­

tania jest twierdząca, kiwnij głową, jeśli nie: pokręć.

Wstrzymała oddech.
- Przybyłaś do Norwegii razem z kilkoma mężczy­

znami - zaczął spokojnym głosem. - Może z jednym...

Nie spuszczał z niej oczu. Powoli pokręciła głową,

ale zaraz lekko skinęła.

- Przybyłaś z mężczyzną - rzucił pewnie. - Potęż­

nym mężczyzną o gwałtownym usposobieniu, który

potrafi być groźny i nosi przy sobie nóż...

Siedziała nieporuszona z uchylonymi ustami. Ona

też jakby wstrzymała oddech.

- Nie sądzę, że przybyliście do Norwegii w poszu­

kiwaniu lepszego życia. Nie przygoniła was tu bieda.
Myślę nawet, że w Finlandii powodziło się wam bar­
dzo dobrze. Przypuszczam, Heleno, że przyszłaś na
świat w arystokratycznej rodzinie. Z jakiegoś powo­
du musiałaś uciekać.

Nie zaprzeczyła. Ale też i nie potwierdziła.
- Człowiek, o którym mówimy, to twój ojciec, brat

albo dalszy krewny... albo twój mąż. Nie wiem, ale pra­
gnąłbym, żebyś ty sama nam to powiedziała. Zrozum,

to nie będzie zdrada! Zresztą nie musisz dochować wier­
ności komuś, kto cię pobił do nieprzytomności, pociął

nożem po całym ciele i pozostawił w lesie na pewną
śmierć. Dlaczego milczysz i chronisz kogoś takiego?

background image

Zaszlochała gwałtownie. Anjo oddała Mikkala

Idzie i usiadła niemal równocześnie z Reijo na kra­

wędzi łóżka. Helena zarzuciła Reijo ręce na szyję

i trzęsła się od płaczu. Anjo pogłaskała ją po plecach.
Razem z Reijo robili, co mogli, by ją uspokoić, po­
cieszyć i zapewnić poczucie bezpieczeństwa.

Ida pociągnęła Knuta za ramię i razem weszli do

kuchni. O n a także miała oczy czerwone od łez i trzę­
sły się jej ręce. Bardzo to przeżyła.

Sedolf bez słowa przytulił ją do siebie.
- Co tam się stało? - zapytał po chwili. - Trochę

rozumiem po fińsku, ale rozmawialiście zbyt szybko
i wiele mi umknęło.

- Mamy do czynienia z jakimś arystokratą - odpo­

wiedział Knut. - 2 Finlandii. Potrafi być bardzo okrut­

ny, no i używa noża.

- Właściwie prócz tego, że to arystokrata, wiedzie­

liśmy wszystko.

Knut otarł pot z czoła. Poczuł się zmęczony jak po

wielogodzinnej pracy w lesie bez odpoczynku.

- Bóg raczy wiedzieć, dlaczego ona tak uparcie mil­

czy. Przecież nie ma za co dziękować temu draniowi!

- Dowiemy się i tego - rzekł zdecydowanie Sedolf. -

Pamiętasz chyba, że mieliśmy pójść do lasu.

Knut skinął głową. Mało brakowało, a by zapomniał.
- Powinienem chyba zniknąć z domu, zanim Reijo

uspokoi tę dziewczynę. Bo patrzył na mnie tak, jak­
by chciał mnie zabić wzrokiem.

background image

8

Las wydał im się taki sam jak zwykle. Nie poraziła

ich złowroga cisza, nie wyczuli nic niepokojącego. Na
nagich gałęziach drzew chwiały się na wietrze pojedyn­
cze liście. Minęła już pora, gdy las zachwycał feerią barw.

Teraz dominowała głęboka zieleń sosen, złamana tu
i ówdzie rzucanymi przez nie niebieskawymi cieniami.

W wysokich partiach gór spadł pierwszy śnieg.

Szczyty okryły się białą warstwą, która znikała za
dnia, ogrzana słoneczną dłonią, by potem znów się
pojawić. Widoczne z oddali plamy śniegu zalegające­
go ocienione kotliny przez cały rok powiększyły się
i z wolna na podobieństwo pajęczej sieci oplatały zbo­
cza, tworząc niebieskawo-brunatno-biały kobierzec.

Knut i Sedolf zastawiali sidła, uważnie śledząc tro­

py zwierząt. Zobaczyli, którędy przemykał się lis, mi­
nęli zagłębienia pozostawione przez odpoczywające
łosie, odkryli na obrzeżach mokradeł odciśnięte śla­
dy łap rysia. Nie brakowało także śladów ludzkiej
obecności. Większość z nich łatwo było wytłuma­
czyć: kręcili się tu przecież pasterze, którym zaginę­

ły owce, zbieracze runa leśnego, a także ci, którzy tak
jak oni teraz zastawiali sidła...

W miejscu, gdzie została odnaleziona Helena, na­

dal stały koszyki Idy i Anjo. Sedolf uśmiechnął się,
rozbawiony, ujrzawszy na dnie koszyka Idy zmarz­
nięte borówki.

background image

Przez moment poczuł pokusę, żeby wziąć je ze so­

bą, ale w końcu wysypał owoce i zabrał tylko koszyki.

Knut siadł na pagórku gęsto porośniętym runem,

mniej więcej w tym miejscu, gdzie leżała Helena.
Przez tych parę dni przyroda niemal całkowicie usu­
nęła ślady tego, co tu się zdarzyło.

Mech i zgniecione krzaczki podniosły się i zakry­

ły zagłębienia na zielonym poszyciu.

- Dlaczego szli właśnie tędy? - zastanawiał się

Knut. - Przecież to o wiele trudniejsza droga, a poza
tym jeśli ktoś kieruje się na zachód, tędy nie przedo­
stanie się na drugą stronę gór. Rozsądniej byłoby zbo­
czyć z głównego szlaku dopiero na szczycie...

- Zwróciłeś uwagę, że nie widać też śladów koń­

skich kopyt? - rzucił Sedolf.

Knut pokiwał głową. Jemu także wydało się to

dziwne.

- Jeśli jednak ten człowiek zamierzał pozbyć się

Heleny - ciągnął Sedolf - to jego działanie nie wyda­
je się pozbawione rozsądku.

Knut w milczeniu rozważał jego słowa.
- Spróbujmy wczuć się w jego sytuację i myśleć tak

jak on - zaproponował Sedolf. - Miejsce jest ustron­
ne, idealne na porzucenie ofiary. Właściwie to zupeł­
ny przypadek, że ktoś ją tu znalazł. O tej porze zwy­
kle nikt już nie zbiera borówek, bo owoce zniszczo­
ne nocnymi przymrozkami nie nadają się na konfitu­
ry. Na pewno brał to pod uwagę.

Knut był tego samego zdania.
Rozejrzał się wokół. Zdawało mu się, że słyszy ja­

kieś szepty w koronach nagich brzóz, niemych świad­
ków tego, co się tu zdarzyło.

- A więc, patrząc na to jego oczami, wszystko po-

background image

szło zgodnie z planem - ciągnął tymczasem Sedolf. -
Nie rozumiem więc, dlaczego wrócił? Zastanawia
mnie też, czemu to dziewczę tak uparcie milczy.

- Przebąkiwała, że on mógł coś zgubić - myślał na

głos Knut, nie przestając przeczesywać krzewinek.
Robił to mechanicznie, z pozorną niedbałością.

- Ubrania raczej nie, zaś nóż, który zostawił, był

najzwyklejszy w świecie i mógł należeć do każdego.
Chodzi na pewno o coś innego, o coś, co ma zwią­
zek wyłącznie z nim - podejrzewał Sedolf.

Knut nie odpowiedział, usłyszawszy trzask łama­

nych gałęzi. Odgłos dochodził z głębi lasu, ale skały
zasłaniały im widok.

- Może jakiś ryś przyczaił się na nas - rzucił bez­

trosko i wstał.

Wrzucił do zapomnianego przez Anjo koszyka

resztę wnyków i dal znak Sedolfowi, że powinni już
pójść.

Sedolf, niewiele z tego rozumiejąc, podążył za

Knutem. Kiedy już uszli kawałek, Knut wyszeptał
pośpiesznie:

- Mówisz trochę po lapońsku?
- Właściwie nie, ale dużo rozumiem - odparł Sedolf.
- To dobrze! - Knut przeszedł na język nomadów: -

Ktoś jest w lesie od strony szczytu. Gdyby to byli ludzie
ze wsi, zawołaliby: „Hej, hej!" i pokazali się, prawda?

Sedolf przytaknął, z trudem się powstrzymując, by

nie odwrócić głowy.

- Coś mi mignęło wśród drzew - dodał Knut i na­

chylił się niespiesznie, żeby zastawić sidła na zająca.
- Dostrzegłem nagły ruch. Tuż nad nami. Myślę, że
ten ktoś nie może nas słyszeć, ale lepiej być ostroż­
nym, prawda?

background image

Sedolf znów przytaknął i uśmiechnął się. Zrozu­

miał, że muszą zachowywać pozory, tak by z daleka

wyglądało to na zwykłą rozmowę.

Knut pogrzebał przez chwilę w kieszeni, ale nic

z niej nie wyjął.

- Jeśli to ten sam człowiek, który skrzywdził He­

lenę, to lepiej nie prowadzić go wprost do niej - za­
decydował. - Pójdziemy najpierw do chaty Reijo, zro­
bimy obrządek i pod osłoną mroku wrócimy do do­
mu. Być może ostrożność jest zbędna. Może on wca­
le nie będzie nas śledził. Na zdrowy rozum, powin­
no mu zależeć na tym, by jak najprędzej stąd uciec.

- O ile to rzeczywiście jest on - rzucił Sedolf i naj-

obojętniej w świecie prześliznął się wzrokiem po wznie­
sieniach. Mimo wytężonej uwagi nic nie dostrzegł.

Knut tymczasem starannie założył ostatnie już

wnyki, które były dobrym pretekstem do wędrówki
po lesie, ale jednocześnie, a może przede wszystkim,

sposobem na zrobienie zapasów pożywienia.

Potem zawrócili w dół. Nie wiedząc, czy śledzi ich

czyjeś spojrzenie, czy ów ktoś podąża ich śladem, na

wszelki wypadek gawędzili po drodze na przemian

po lapońsku i po norwesku.

Dotarłszy na cypel, zaryglowali starannie drzwi

i rozpalili w piecu. W chacie z drewnianych bali, sta­
rannie ciosanych i dopasowanych, by nie wiało przez
szpary, szybko zrobiło się ciepło. Wyjrzeli dyskretnie
przez okno, ale nie zauważyli nikogo. Wiadomo jed­
nak, że ktoś taki nie przyjdzie i nie zapuka.

Knut sprawdził w alkierzach, czy okna są dokład­

nie podomykane, a potem usiadł obok Sedołfa przy
stole w kuchni. Zrobiło się już ciepło na tyle, że mo­
gli ściągnąć wierzchnie okrycia. Sedolf zdjął przez gło-

background image

wę gruby wełniany sweter i podkasał rękawy koszuli.

Knut, uczyniwszy to samo, poszperał w kieszeni
spodni i coś stamtąd wyjął. Uchwycił wzrok Sedolfa
i z uśmiechem demonstracyjnie otworzył zaciśniętą
dłoń, tak jak czasem robią dorośli, popisując się przed
dziećmi sztuczkami magicznymi. Miał zresztą także
równie zadowoloną minę.

Sedolf aż otworzył usta ze zdumienia.
- Znalazłem to - oznajmił Knut. - Przeczesywałem

palcami krzewinki i natknąłem się na coś jeszcze poza
borówkami. Niewykluczone, że to zasługa mojej matki,
która miała niezwykłe zdolności i przekazała coś z tego
nam, swoim dzieciom. Bo jak inaczej to wytłumaczyć...

- A więc ten nędznik naprawdę coś zgubił! - po­

wiedział zdumiony Sedolf i wziął do ręki leżący na

stole pierścień.

Knut podkręcił płomyk w lampie, żeby świecił ja­

śniej. Pochylił się, zaintrygowany, próbując dojrzeć
drobne wzorki ozdabiające pierścień i rozszyfrować
ich znaczenie.

- Wstęga - rzekł Sedolf, ale jego palce wydawały

się zbyt duże, gdy trzeba było wskazać misterne wzo­
ry. - I oszczep.

Doprawdy ciekawie było wyszukiwać wzrokiem

symboli, tak by niczego nie pominąć.

- Skrzyżowane oszczepy - poprawił go Knut. - To

na pewno coś znaczy. O, i koński łeb!

Wijąca się ukosem wstęga dzieliła pierścień na

dwa pola. U góry widoczne były dwa skrzyżowane
oszczepy, zaś u dołu łeb konia. Nie sposób go było
nie dostrzec. W miejscu oczu zwierzęcia znajdowa­
ły się dwa maleńkie, błyszczące zielono kamienie
szlachetne, wstęga zaś była wysadzana nieco wiek-

background image

szymi czerwonymi rubinami. Pozostałe znaki były
grawerowane.

Sedolf zważył pierścień w dłoniach i włożył na pa­

lec lewej ręki, uśmiechając się przy tym i błaznując.
Dziwnie się czuł z taką ozdobą na palcu, bo zdawa­
ło mu się, że biżuteria przynależy kobietom, ale pier­
ścień pasował na niego, a nawet był lekko luźny.

Kładąc go z powrotem na stole, powiedział:
- Rozumiem teraz, czemu ten człowiek zawrócił.

Ten wykonany ze szczerego złota pierścień musi być
wart fortunę. Poza tym kamienie szlachetne też ma­
ją swoją wartość. Takich klejnotów nie wyrzuca się
ot tak sobie, bez żalu.

Knut dotknął ostrożnie pierścienia.
- Na pewno masz rację, ale moim zdaniem chodzi

tu o coś więcej - rzekł spokojnie. - To jest pierścień
rodowy z wygrawerowanym herbem.

Knut także przymierzył pierścień, najpierw her­

bem do wierzchu, a potem przekręcił go i wówczas

wyglądał jak gładka złota obrączka.

- Tą stroną się nosi pierścień, jeśli się nie chce zdra­

dzać swojej tożsamości - domyślił się. Przypomniał
sobie, co opowiadał mu kiedyś Heino, który wiele
wiedział na ten temat, bo obserwował z bliska owe
bogate rody z południa.

- A więc ten pierścień pomoże nam ustalić, kim on

jest - zrozumiał Sedolf. - Tak, teraz dopiero pojmu­
ję, dlaczego on się tu jeszcze kręci. Nie wiadomo z ja­
kich powodów zdecydował się na ucieczkę z Finlan­
dii, ale sprawa musi być niebłaha...

- Helena chyba też wywodzi się z jakiegoś ważne­

go rodu - rzekł Knut. - Przez cały czas mi się zdawa­
ło, że jest córką tego oprawcy, i tym tłumaczyłem so-

background image

bie jej milczenie. Ale teraz przyszło mi na myśl, że
to może być jej mąż...

- Nie sądzę. Jest zbyt młoda i niedoświadczona -

uznał Sedolf.

- Nie wiem, doprawdy, nie wiem, Sedolfie - westchnął

Knut, bawiąc się pierścieniem. - Nie dałbym głowy.

- Myślisz, że on nas śledzi?
- Nawet jeśli, to nie z powodu pierścienia. Nie

mógł zauważyć, że go znalazłem. Ty byłeś obok mnie
i nic nie dostrzegłeś, więc co dopiero on. Zresztą, gdy­
by był pewien, w którym miejscu pierścień zsunął mu
się z palca, bez trudu by go odnalazł. Myślę, że on

szuka po omacku. Musimy go przechytrzyć. Mam ta­
ki plan: wyjdziemy stąd po zmroku, a on, nawet je­
śli nas zobaczy, i tak niczego nie pojmie...

Sedolf nie rozumiał, więc Knut wyjaśnił mu to bliżej.

-Jesteście wyjątkowo pomysłowi, ty i Ida - uśmiech­

nął się. - To pewnie także spuścizna po waszej niezwy­
kłej matce?

- Nasza mama doprawdy była wszechstronną ko­

bietą. Teraz już potrafię mówić o niej, nie czując

w sercu bólu. Musiało upłynąć wiele czasu! Pomimo
to żadnemu dziecku nie życzę takiej matki. To, że
wyrośliśmy na ludzi i jesteśmy tacy, jacy jesteśmy,
zawdzięczamy wyłącznie Reijo. Takiego ojca każdy
może nam pozazdrościć.

Sedolf milczał. Nie znal matki Knuta, Idy i Mai,

a trudno rozmawiać o kimś obcym.

- Podobno sypiasz na tej twardej ławie - uśmiech­

nął się Knut szelmowsko. - Czy to konieczne?

Sedolf poczuł, że się zaczerwienił. On, który zwy­

kle, nierzadko też z Knutem, rozprawiał swobodnie
o dziewczętach, teraz zamilkł, jakby miał zapieczęto-

background image

wane usta. Nie potrafił żartować na temat Idy, do te­

go w obecności jej brata.

- Czy to tak poważna sprawa, że nie możesz o tym

mówić? - zdziwił się Knut z błyskiem w oku.

- Chyba tak - zmusił się do odpowiedzi Sedolf.
- Na to wygląda, chłopie. Kiedy bowiem powstrzy­

mały cię jakieś przeszkody? Nadarzała ci się taka oka­
zja! Przecież drzwi do alkierza nie dają się zaryglować,
a ty... Zadowoliłeś się wąską, krótką i twardą ławą.

Sedolf uśmiechnął się tym swoim czarującym

uśmiechem, któremu niejedna panna nie mogła się
oprzeć. Sedolf nie przywiązywał nadmiernej wagi do
rzeczy, był beztroski, ale życzliwy i w gruncie rzeczy
nie było w nim zła.

Teraz też wykręcił się od odpowiedzi. Ta sprawa

dotyczyła wyłącznie jego i Idy, nikogo więcej. Nawet
Knutowi nic do tego.

- Jednym słowem nie traktujesz tego lekko - po­

twierdził Knut. - To mnie trochę uspokoiło, nie prze­
czę. Zauważyłem, że się zmieniłeś. Nie poznaję też
mojej młodszej siostry! To porządna dziewczyna, ale
nie nazwałbym jej cnotką. Masz wobec niej uczciwe
zamiary? - zapytał, wykrzywiając twarz.

- Chcę ją poślubić - odparł Sedolf. - Chociaż ona nie

przestaje myśleć o Ailo i powtarza, że jest za wcześnie,
bym jej cokolwiek proponował. Twierdzi, że jeśli kie­
dyś wyjdzie jeszcze raz za mąż, to tylko z miłości. - Se­
dolf rzucił Knutowi zrezygnowane spojrzenie. - Ale
przecież każdemu wolno marzyć, prawda? Jestem jed­
nym z tych głupców, którzy łudzą się nadzieją...

- Nawet Ida nie może bez końca żyć przeszłością

i pielęgnować starych marzeń. Zwykle twardo stąpa po
ziemi, więc i to zrozumie. Domyślam się jednak, że ją

background image

najbardziej męczy to, że nie wie, jak zginął Ailo. Tyle
jest w tym wszystkim niejasności! A Ida należy do
tych ludzi, którzy muszą wszystko zobaczyć na wła­
sne oczy i dotknąć własnymi rękami, żeby uwierzyć.

- Poczekam - westchnął Sedolf, spuszczając wzrok. -

Nie mam nic prócz tej pary rąk. A to niewiele, żeby za­
służyć na uwagę takiej kobiety jak Ida. Tak więc ja też
potrzebuję trochę czasu, po to by stać się jej godnym.
Lekkoduch Sedolf Bakken musi spoważnieć. Muszę stać
się kimś, kto potrafi utrzymać siebie, żonę i dzieci. Za­

wsze żyłem chwilą, często na kredyt. A mężczyzna z ro­

dziną powinien mieć coś w zanadrzu. Dlatego muszę ze­
brać trochę oszczędności.

Oczy Knuta rozbłysnęły.
- Myślę, że niewielu ojców rodzin tu nad fiordem

ma coś w zanadrzu. Prawie wszyscy żyją mniej lub
bardziej na kredyt. Dlatego też, kiedy rok jest nieuro­

dzajny, na morzu hula sztorm albo w lesie brakuje
zwierzyny, straszna nędza zagląda im do oczu. Nigdy
nie wiadomo, kiedy człowiek popadnie w kłopoty. Ida
nie przyszła na świat w bogactwie - mówił dalej Knut.
- Te pozory dobrobytu zawdzięczamy ciężkiej pracy
i odrobinie szczęścia. Ida także bywała głodna, cho­
ciaż pewnie nie pamięta, tak jak ja, smaku chleba
upieczonego z kory. Czasami jednak cieszę się, że by­

wałem prawdziwie głodny, bo dzięki temu potrafię

odróżnić, co w życiu jest ważne, a co całkiem bez zna­
czenia. Jest to także pewna wartość, sama w sobie, je­
śli rozumiesz, Sedolfie, co mam na myśli...

- Ja także pamiętam smak kory w chlebie - wyznał

Sedolf. - Ale nigdy nie uważałem, że wzbogaciło
mnie to wewnętrznie.

- Idzie z pewnością wróci rozsądek - pocieszył go

background image

Knut. - Czy Emil był u niej w tej sprawie, o której
myślę?

Sedolf pokiwał głową ponuro.

- Oświadczył się jej przez okno - rzucił z pełnym

goryczy uśmiechem. - Ale wynikła z tego jedna wiel­
ka kłótnia. Nawet na mnie nalatywał, mimo że się

wcale nie wtrącałem i leżałem na tej twardej ławie ci­

cho jak trusia. Na szczęście Ida odprawiła Emila
z kwitkiem. Więc przynajmniej jego mam z głowy.

- To znaczy, chłopie, że jest już prawie twoja -

uznał Knut. - Zaufaj mi. Zresztą, niby dlaczego miał­
byś mieć lżej niż my wszyscy, którzy przemieniliśmy
się w wiernych małżonków...

Twarz Sedolf a rozjaśniła się w uśmiechu.
- Nie mów mi, Knut, że tak ci źle! Anjo tańczy ko­

ło ciebie, jakbyś był duńskim królem... no, jak on się
nazywa?

- Fryderyk - poinformował go z ironią Knut. -

Chyba piąty z kolei. Heino dobrze się orientował

w tych sprawach, dlatego wiem. Zresztą i Anjo na­

uczyła się co nieco, kiedy służyła u namiestnika w Al­
cie. Zdaje się, że podsłuchiwała przez dziurkę od klu­
cza, chociaż się tego wypiera.

Roześmiali się obaj.
- W każdym razie - ciągnął Knut - Heino nie prze­

padał zbytnio za królami. Króla Szwecji nazywał cho­
rym na władzę głupcem, a tego naszego Fryderyka
szanował jeszcze mniej. Twierdził, że ma skłonności
do pijaństwa i nierządu. Z tego, co wiem, to prawda.

- Okazuje się, że nie tylko biedacy mogą zbłądzić

i zejść na złą drogę - zauważył Sedolf. - Założę się,
że wśród ludzi z wyższych sfer, którzy uważają się
za coś lepszego, nie brakuje łajdaków.

background image

- O, tak - przytaknął mu Knut i poturlał pierścień

w stronę lampy.

Światło załamało się w czerwonych rubinach, pier­

ścień błysnął, jakby mrugnięciem potwierdzał rację
Knut a.

Zanim zaczęli obrządzać zwierzęta, poszli do sau­

ny i podłożyli porządnie do pieca, żeby szybko zro­
biło się ciepło i paliło się długo.

Zapadł jesienny zmrok. Zadziwiające, jak dokład­

nie odbiera się wszystkie dźwięki w takie ciemne wie­
czory. Może to zmysł słuchu wyostrza się, gdy zmysł

wzroku zawodzi?

Knutowi zdawało się, że na ścieżce między oborą

a chatą coś zachrzęściło, i miał okropne wrażenie, że
każdy jego ruch śledzi tuzin par oczu. Nie było tak
chłodno. Za chmurami zniknął sierp księżyca. Za pa­
rę dni srebrna tarcza, odbijając się w wodach fiordu,
rzucać będzie długie cienie i dawać światło. Ale tego

wieczoru nic nie rozświetlało ciemności.

Pogoda sprzyjała planowi Knuta i Sedolfa.
Dwaj młodzi mężczyźni rozebrali się i wszystkie

ubrania, a także pierścień, owinęli ciasno w kurtkę,
po czym owiązali sznurem tak, że pakunek przypo­
minał sporej wielkości twardą kulę. Zostali w samych
tylko kalesonach i trzęśli się na samą myśl, że tak ma­
ją wyjść na dwór.

Podłożyli drew do ognia, sprawdzili, czy w lampie

jest dość parafiny, po czym, nie zdmuchując płomie­
nia, wyszli. Pośpiesznie zatrzasnęli za sobą drzwi, tak
by światło nie oświetliło pakunku z ubraniami, na
wypadek gdyby ich ktoś obserwował.

Knut pchnął lekko zawiniątko, które poturlało się

z górki w dół na brzeg i w ciemnościach zniknęło im

background image

Z oczu. Modląc się w duchu, żeby nie zatrzymało się
gdzieś po drodze, ruszyli pędem do sauny, w której
zrobiło się już na tyle gorąco, by mogli się rozgrzać.

- Czuję się dość idiotycznie - przyznał się Sedolf,

usiadłszy na najwyższej półce. Pocił się obficie,
a ciemna grzywka przykleiła mu się do czoła. - I bę­
dę się czuł jeszcze bardziej głupio, gdy się okaże, że
cała ta komedia była niepotrzebna.

- Albo poczujesz ulgę, gdy usłyszysz, że jakiś przy­

sadzisty zbir, uzbrojony w nóż, grasuje w okolicy.

Nie polewali kamieni wodą ani nie okładali się

brzozowymi witkami, ale poza tym była to prawdzi­

wa kąpiel w saunie, i to w środku tygodnia.

- Uff, dawno nie kąpałem się dobrowolnie - rzucił

Sedolf, zwijając kalesony i składając je na płask. Od­

rzucił do tyłu mokre włosy. Spojrzał pytająco na
Knuta, który wykonał mniej więcej te same czynno­
ści, i uśmiechnęli się do siebie.

- Na dworze jest strasznie zimno - rzucił Knut. -

A podłoże kamieniste...

Tak jakby Sedolf tego nie wiedział.
Otworzyli drzwi i błyskawicznie za sobą zamknę­

li, po czym pobiegli w stronę brzegu, wykrzykując
głośno. Ktoś, kto ich obserwował, mógłby sądzić, że

wyszli się ochłodzić, tak jak zwykle się czyni podczas

kąpieli w saunie.

Knut i Sedolf biegli pochyleni. Było tak ciemno, że

nie widzieli, gdzie stąpają. Ostre kamienie wbijały się
im w stopy, a zimno kłuło ich bose nogi. Wcześniej
podzielili się zadaniami. Ponieważ, jak obaj uznali,
Knut lepiej orientował się w ciemnościach, jemu
przypadło w udziale odszukanie zawiniątka z ubra­
niami. Sedolf tymczasem, brodząc wśród glonów, od-

background image

wiązał łódkę należącą do Reijo. Drąc się na całe gar­
dło, śpiewali przy tym sprośne piosenki i wykrzyki­
wali pieprzne dowcipy.

- U licha, gdzie ten tobołek? - syknął Knut przez

zęby, szukając ubrań.

Może po drodze zmienił kierunek? Tego nigdy się

nie da dokładnie przewidzieć, bo zbocze było kamie­
niste i nierówne.

Sedolf wypchnął łódź na wodę, a potem przesunął

ją w cień szopy, starając się przy tym robić jak naj­
mniej hałasu. D n o łodzi ledwie zaszurało o kamienie.

Knut zdążył wreszcie znaleźć zawiniątko z ubra­

niami i rzucił je pośpiesznie Sedolf owi. Wiedział do­
brze, że jeśli ktoś zaczaił się, by obserwować z ukry­
cia chatę na cyplu, nie może równocześnie widzieć
tego, co się dzieje na brzegu.

W końcu wychował się w tym miejscu i znał tu

każdy kąt.

Dygotał z zimna, ale działo sie tak nie po raz

pierwszy. Teraz zgodnie z dalszą częścią planu miał
narobić tyle hałasu, żeby ów ktoś, kto ich śledził, my­
ślał, że do chaty wraca ich dwóch.

Biegnąc pod górkę, rozmawiał sam ze sobą, na

przemian starając się naśladować głos Sedolfa. Cho­
ciaż nie wychodziło mu to idealnie, nie przejmował
się zbytnio, licząc na to, że z daleka nie da się wy­
chwycić drobnych niedoskonałości.

Cieszył się, że chata Reijo leży na odludziu, ina­

czej ich plan spaliłby na panewce.

N i m wyłonił się z niewidocznej dla obserwatora

strefy, odetchnął głęboko, po czym ruszył pędem,
jakby gonił go sam diabeł.

Wśliznął się przez uchylone drzwi, błyskawicznie

background image

się cofnął i wszedł jeszcze raz. Potem zaryglował drzwi
i wszedł do pogrążonej w mroku izby Reijo. Niewiel­
kie okienko umieszczone wysoko nad podłogą wycho­
dziło na tył domu, wprost na sosnowy zagajnik szu­
miący na wietrze i rzucający przedziwne cienie.

Otwarcie okienka zajęło mu dłuższą chwilę, ale uda­

ło mu się je w końcu uchylić tak, że nie rozległ się ani
jeden trzask czy zgrzyt. Nie podstawiając stołka, żeby
nie zdradzić drogi ucieczki, podciągnął się do ramy. Wy­
magało to wysiłku, ale Knut dorastał w twardej szkole
życia, co mu się teraz przydało. Wiedział, że musi sobie
poradzić, i do głowy mu nie przyszło, że może mu się
to nie udać. Co znaczy odpowiednie nastawienie!

Przecisnął nagi tors przez ciasny otwór, podrapaw­

szy się mocno, i z niepokojem pomyślał, czy ta eska­
pada nie zaszkodzi szlachetniejszym partiom jego
ciała poniżej pasa.

Podciągnął biodra nieco wyżej i oparł o wąską,

twardą ramę. Okienko, które miało zawiasy umiesz­
czone na górnej części ramy, opierało mu się na ple­
cach i ramionach i gdy się przesuwał, czuł się tak, jak­
by zdzierano z niego skórę.

Przypomniało mu się, jak Sedolf powiedział, że bę­

dzie mu głupio, gdy cała ta komedia okaże się niepo­
trzebna. Sam miał podobne odczucie.

Zacisnąwszy zęby, podciągnął się jeszcze bardziej,

obrócił się bokiem, a potem już bez większego trudu
przecisnął nogi. Zdawało mu się, że na ramie zostały
całe płaty skóry z jego pleców, ale w ciemności nie
mógł tego sprawdzić.

Zeskoczył na ziemię w chwili, gdy zadął silniejszy

wiatr, za co Knut był mu bardzo wdzięczny, gdyż

stłumił odgłos zatrzaskującego się okienka.

background image

Knut stanął na palcach i poprawił okienko, żeby

z zewnątrz nie było widać, że jest otwarte, i pod osło­
ną sosen obszedł chatę. Potem przeczołgał się bezgło­
śnie do ścieżki i przemknął po cichu w dół na nabrze­
że. Ukryty za szopą wszedł do wody i brodząc po ko­
lana dotarł do łodzi, w której już czekał Sedolf.

Trząsł się jak galareta, gdy sadowił się przy sterze.
- Myślałem, że już się ciebie nie doczekam - wy­

szeptał Sedolf, starając się bez większego plusku po­
ruszać wiosłami.

Lekkie uderzenie wioseł słychać było jedynie przy

brzegu. Sedolf płynął w cieniu wynurzającego się
z wody wzniesienia, niewidoczny dla kogoś, kto być
może obserwował dom, a potem skierował łódź ku
ujściu rzeki. Knut drżącymi rękoma usiłował rozsu­
płać owinięty linką tobołek z ubraniami, z trudem

powstrzymując szczękanie. Sedolf zmarzł jeszcze
bardziej, wystawiony na ostry wiatr także przez ten
czas, gdy Knut przebywał pod dachem.

Wreszcie Knutowi udało się wyjąć zwinięte ubra­

nia. Swoją kurtkę zarzucił na ramiona towarzysza,
który nie przerywał wiosłowania. Sam założył przez
głowę jego wełniany sweter.

Odważyli się do siebie odezwać, dopiero kiedy

wpłynęli do rzeki.

- A niech to, nigdy jeszcze nie brałem udziału

w czymś równie szalonym - roześmiał się Sedolf,
wkładając ręce do rękawów kurtki.

Knut, wtórując mu śmiechem, założył spodnie,

wełniane skarpety i buty. Potem przejął wiosła, tak

by i Sedolf mógł się ciepło ubrać.

- Masz pierścień? - zapytał Sedolf.
Knut poklepał się po kieszeni spodni i przytaknął.

background image

Płynęli w górę rzeki, a gdy dotarli do miejsca, gdzie

las zgęstniał, wystarczająco daleko od fiordu i cypla,
przybili do brzegu. Wciągnęli łódź na ląd i chwyciw­
szy pod pachę części garderoby, których nie zdążyli
na siebie włożyć, co sił w nogach pobiegli do chaty
Knuta. Nie zdołali się rozgrzać szybkim biegiem
i przemarznięci wpadli na schody.

Na progu powitała ich Anjo. Była blada, a w jej

oczach czaił się lęk. Gdy ujrzała ich całych i zdro­
wych, wyraźnie poczuła ulgę, która natychmiast
przemieniła się w złość.

- Gdzie wyście się, u licha, podziewali przez cały

dzień? - zawołała, wspaniałomyślnie wpuszczając ich
do środka. Przy kuchennym stole czekali także Ida
i Reijo. Ida poderwała się odruchowo, ale zaraz usia­
dła. - Czy zdajecie sobie sprawę, że my tu umieramy
ze strachu? - pokrzykiwała Anjo, wyrywając się zde­
nerwowana z objęć Knuta.

Sedolf opadł na jeden ze stołków, a Knut siadł na

ławie obok Reijo i wyjaśnił zadyszany:

- Byliśmy na cyplu. Obrządziliśmy inwentarz. Wy­

dawało nam się, że ktoś nas śledzi. Dlatego też mu­
sieliśmy się stamtąd ewakuować w dość dramatyczny
sposób.

- Komu, u diabła, przyszłoby do głowy was śle­

dzić? Głupcy z was! - wyzywała ich Anjo, która jak
już wpadła w złość, to nie przebierała w słowach.

Knut przełknął ślinę. Wiedział doskonale, że pod

przykrywką gniewu żona próbuje ukryć strach i że
zaraz znów będzie jego serdeczną i wyrozumiałą An­
jo. Potrzebował jej ciepła bardziej niż kiedykolwiek,
czuł się bowiem na wskroś przemarznięty.

- Okazuje się, że Helena miała rację, przypuszcza-

background image

jąc, że jej oprawca coś zgubił - rzekł spokojnym gło­
sem i położył na stole pierścień.

Rozejrzał się z satysfakcją po pełnych niedowie­

rzania twarzach. Sedolf także się uśmiechnął, widząc
zdumienie obecnych. To była ich wielka chwila, za­
dośćuczynienie za wszystkie nieżyczliwe słowa.

- Chyba nie znaleźliście tego na cyplu? - spytała Ida.
- Wydawało nam się, że ktoś nas przez cały czas

obserwuje - wyjaśnił Knut. - Może to wcale nie był
on, ale woleliśmy nie ryzykować i nie przyprowadzać
go wprost do kryjówki Heleny. Dlatego poszliśmy na

cypel. Nie sądzę, żeby on zauważył, że coś znalazłem.

Spojrzawszy na Reijo, który uważnie oglądał pier­

ścień, dodał:

- Chyba będziemy musieli pokazać go jutro two­

jej młodziutkiej przyjaciółce. Zobaczymy, jak zare­
aguje.

background image

9

Knut zrazu nalegał, a potem usilnie prosił, by Re-

ijo pokazał pierścień Helenie. Ale on odmówił, tłu­
macząc:

- Lepiej zrób to sam, ona i tak nie spodziewa się po

tobie niczego dobrego. Zadaj jej pytania, na które
chcesz znać odpowiedź. - W kącikach ust Rei jo poja­

wił się grymas. - Co do mnie, nadal uważam, że po­
winniśmy dać jej czas i poczekać, aż sama nam zechce
wszystko opowiedzieć.

- Traktujesz ją jak własne dziecko - westchnął

Knut zrezygnowany. - Wszystkim pokrzywdzonym
przez los istotom pragnąłbyś przychylić nieba. A ja
się boję, że coś niedobrego wisi w powietrzu.

Rei jo wzniósł oczy ku niebu.
- Nie chcę się do tego mieszać - rzekł otwarcie. -

Ani brać na siebie odpowiedzialności. Nie chcę wie­
dzieć, o co zamierzasz ją pytać. Pamiętaj jedno, nie
wolno ci doprowadzić jej do takiego stanu jak wczo­

raj. Obsypałeś ją gradem pytań, Knut. I sam się prze­
konałeś, że nie przyniosło to żadnych efektów. Prócz
tego, że wyładowałeś swoją złość.

Knut spuścił głowę zawstydzony. Reijo miał rację.
- Będę teraz delikatniejszy - obiecał.
Pozwolili Helenie zjeść w spokoju śniadanie. Dziew­

czyna w milczeniu spoglądała pytającym wzrokiem na
Anjo. Opuchlizna zaczęła powoli ustępować, odsłania-

background image

jąc prawdziwe rysy dziewczyny: drobną twarz
w kształcie serca, dołek w brodzie.

-Jesteś coraz ładniejsza - powiedziała Anjo i pogła­

skała Helenę lekko po policzku. - Niebawem pożyczę
ci lusterko. Jeszcze tylko trochę poczekaj. - Uśmiech­
nęła się, ale zaraz z powagą dodała: - Wiem, że Knut
przestraszył cię wczoraj. Zachował się doprawdy jak
nieokrzesany gbur. Ale zrozum, on nie chciał źle.

- A czego chce teraz? - zapytała Helena spłoszo­

na, opierając się plecami o wezgłowie łóżka. Przypo­
minała przerażone zwierzę.

- Knut sądzi, że znalazł coś, czego szuka ten czło­

wiek, którego tak się boisz. Chce cię zapytać, czy roz­
poznajesz ów przedmiot.

Anjo popatrzyła na Knuta ostrzegawczo i tak jak

się umówili, dała mu znak, żeby wyjął pierścień.

Knut naprawdę się starał, zresztą nie był z natury

gruboskórny. Umiał dostrzec potrzebujących. Miał
gołębie serce. Nierzadko zdarzało mu się płakać. Je­
go duże dłonie potrafiły być bardzo delikatne. Ku
swojemu strapieniu zdawał sobie jednak sprawę, że
Helena nie dostrzega w nim tych cech. Dla niej był
niczym stallo, choć może nigdy o tym lapońskim po­
tworze nie słyszała.

Knut usiadł na brzegu łóżka, tak jak zwykł siadać

Rei jo. Wpadło mu bowiem do głowy, że gdy stoi nad
Heleną, przytłaczając ją swą sylwetką, potęguje tyl­
ko w niej strach.

- Znalazłem coś wczoraj - odezwał się cicho i wy­

ciągnął zaciśniętą dłoń.

Helena nie odezwała się, ale wzrokiem śledziła

każdy jego ruch, tak jak zalęknione cielę renifera wo­
dzi za drapieżnikiem.

background image

Knut westchnął ciężko, świadomy, że i dla niego,

i dla niej lepiej będzie tego nie przedłużać.

Podsunął bliżej dłoń i otworzył ją.
Helena zamrugała powiekami nerwowo, a potem

zacisnęła oczy i wtuliwszy się w pled, zatrzęsła się od
płaczu.

Anjo natychmiast przygarnęła ją i ukołysała ni­

czym dziecko.

- Czy przez cały czas mnie oszukiwaliście? - szlocha­

ła rozhisteryzowana Helena. - Celowo kłamaliście,

wmawiając mi, że jestem tu bezpieczna? Mimo że on tu

jest? Po co chce mnie stąd wziąć? Przecież jestem nic
niewarta. Nienawidzi mnie... Jestem mu kulą u nogi...

Jak mogliście mnie tak okłamać? Nie mogę uwierzyć...

Anjo głaskała ją po plecach i pocieszała ciepło

i przyjaźnie, tak jak tylko ona potrafiła uspokoić
przerażonego człowieka. Anjo znała wszystkie zauł­
ki strachu, gdyż kiedyś sama błąkała się wśród nich.

- Może jest gdzieś we wsi, ale tutaj go nie ma - za­

pewniała. - Uczyniliśmy wszystko, co w naszej mocy,
aby go stąd odciągnąć. On nie ma pojęcia, że tu jesteś.
Knut znalazł pierścień przypadkowo. Możesz nam
coś o nim opowiedzieć? To jego sygnet, prawda?

Helena pokiwała głową, nie przestając szlochać,

ale więcej nic nie wyjawiła.

Skinięciem głowy Anjo nakazała Knutowi wyjść

z alkierza. Knut czuł się jak ostatni łajdak. Przepuścił
Reijo, który bez słowa minął go w drzwiach.

Sedolf i Ida siedzieli przy stole naprzeciwko siebie.

Anjo zatroszczyła się, żeby izby, w których posłała
im na noc, sąsiadowały ze sobą, ale Knut nie miał żad­
nej wątpliwości, że z tego nie skorzystali. Sam leżał
długo, nie mogąc zmrużyć oka, nawet kiedy Anjo już

background image

zasnęła, ale nie słyszał skradających się kroków ani
skrzypienia otwieranych ostrożnie drzwi.

- Mieliśmy rację, pierścień należy do człowieka, który

tak okrutnie obszedł się z Heleną - odezwał się Knut. -
Dziewczyna myśli, że on przebywa w naszym domu.

- Ona chyba nie zaznała w życiu poczucia bezpie­

czeństwa - orzekła Ida. - Ciągle się boi, zauważyliście?

- Nie byłabyś taka mądra, gdyby ktoś cię tak urzą­

dził - odparł Knut oschle, ale zaraz dodał, ocierając
czoło: - Wybacz, Ido! Nie chciałem być niemiły.
Trudno się dziwić jednak, że ta dziewczyna jest prze­
rażona. Nigdy nie przeżyłaś takiego strachu i pewnie
nie będziesz miała ku temu powodu. Chyba tylko An-
jo potrafi ją tak naprawdę zrozumieć. Ja także nie raz
się w moim życiu bałem. Nadal na samo wspomnie­
nie pewnych zdarzeń ściska mnie w dołku, ale to i tak

za mało, by w pełni pojąć, co tkwi w tej dziewczynie.
Czuję się jak ostatni nędznik, że wiedząc o tym
wszystkim, naraziłem ją na kolejny wstrząs.

- Jeśli ten człowiek kręci się gdzieś w okolicy - rzekł

z pozornym spokojem Sedolf - to może się okazać, że
nam wszystkim grozi wielkie niebezpieczeństwo.

Knut przyznał mu rację.

- Ta myśl nie daje mi spokoju. I modlę się, by nie

okazała się prorocza. A wiele lat upłynęło od czasu,
gdy ostatni raz modliłem się szczerze! Jak to zupeł­
nie nieznajoma dziewczyna może wywrócić życie
człowieka do góry nogami...

- Musimy pojechać na cypel - przypomniał mu Sedolf.
- Rzeczywiście - odparł Knut roztargniony, nie

przestając myśleć o Helenie i o potężnym mężczyźnie
uzbrojonym w nóż. W jego głowie roiło się od najbar­
dziej przerażających wersji zdarzeń, które tłumaczyły-

background image

by tajemnicę obecności dziewczyny w tych stronach.

- Pojadę z wami. To mój dom! - oznajmiła Ida, pa­

trząc bez lęku to na brata, to na Sedolfa. Z wysunię­
tą do przodu brodą i rękami opartymi na biodrach

wyglądała na osobę zdecydowaną. Cała jej postawa
wyrażała determinację...

- Ale to niebezpieczne - stanowczo sprzeciwił się

Sedolf.

- Ida potrafi posługiwać się nożem. Jak trzeba, wy­

patroszy rybę, a także podzieli ubitą zwierzynę -
oznajmił Knut oschle. - Niech jedzie z nami.

Sedolf pokręcił głową.

- Może uznacie, że to głupie, ale ja po prostu czu­

ję, że Ida nie powinna jechać. Cóż z tego, że potrafi
posługiwać się nożem? Ten człowiek jest bardzo
groźny. A ona jest kobietą, i to nie dość silną. Nie za­
bierajmy jej. Zdecydowanie się temu sprzeciwiam!

- A kto ci dał prawo decydować za mnie, Sedolfie

Bakken? - wycedziła aksamitnym głosem Ida. - Póki
co, sama za siebie odpowiadam! Sama! Słyszysz?

Sedolf uchwycił jej wzrok. Było to zderzenie

dwóch silnych osobowości. Dwie pary oczu ciskały
błyskawice, nikt nie zamierzał ustąpić.

- Mam nadzieję - rzekł w końcu Sedolf - że nie za­

pomnisz, iż byłem temu przeciwny. Troszczę się
o ciebie, Ido. I żadne prawo na świecie nie zabroni
mi tego. Ty też mi tego nie zabronisz, choć jesteś ta­
ka dumna i uparta. Nic na to nie poradzę, że cię ko­
cham. Tak, może i jestem głupi, ale pragnę cię chro­
nić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Więc myśl
sobie o mnie, co chcesz. Wszystko mi jedno. Wiem
tylko, że się boję o ciebie, i dlatego chcę, żebyś tutaj
została. Ale masz rację: zmusić ciebie nie mogę... nie

background image

chcę. Oby tylko ten twój upór nie sprowadził na cie­
bie nieszczęścia.

- Jadę z wami! - oświadczyła Ida. - I dziękuję, Se-

dolfie, za twoją troskliwość, ale potrafię sama o sie­
bie zadbać.

Anjo wyszła do nich, a w jej jasnych oczach malo­

wało się zmartwienie.

- Och, Knut, Knut - westchnęła ciężko. - Znowu

to samo.

Pogłaskała męża po włosach i przytuliwszy się do

niego, oparła policzek na jego jasnej grzywce.

Kochała go pomimo jego młodzieńczej gwałtowno­

ści. Załatwiał sprawy po swojemu, często nie bacząc na
uczucia drugiej strony. I pomimo dobrych chęci nie­
rzadko wszystko psuł. Taki już był: mężczyzna i chło­
piec w jednej osobie. Miał gorące serce, ale brakowało
mu taktu. Nie potrafił uchwycić subtelnych niuansów
cudzej wrażliwości, zapominał, jak łatwo ludzi zranić.

Sam był twardy i nie litował się nad sobą, nie przy­

chodziło mu więc do głowy, że inni mogą mieć cień­
szą skórę.

- Znasz ją, Anjo - odezwał się Knut. - Jak myślisz,

kim on dla niej jest?

Anjo potrząsnęła głową, nie odrywając policzka od

włosów Knuta.

- Właściwie jej .nie znam. Ona traktuje mnie po

trosze jak matkę, ale otoczyła się szczelnym murem
i nikogo do siebie nie dopuszcza. Chyba tylko Reijo
ma szansę przebić się przez ten mur. Czuje się przy
nim bezpieczna. Ale mimo to i jemu się nie zwierza.
Opowiada mu tylko to, co sama chce.

- Dlatego, że się boi? - zapytała Ida. Siedziała z pod­

partą brodą, usiłując sobie wyobrazić tak wielki lęk...

background image

- Tak, dlatego że się boi - odparła Anjo zamyślo­

na. - Człowiek może aż tak się bać, Ido. Może być ta­
ki bezradny, osaczony, pochwycony w sieć strachu,
którą ktoś zdołał go omotać. Nie wiem, kim on dla
niej jest. Nie wiem, jak wygląda, nic o nim nie wiem.

Jedynie to, że musi być na wskroś zły, nie wyobra­

żam sobie, by było inaczej.

- Wracamy na cypel - powiedział Knut. - Ktoś mu­

si się zająć inwentarzem, nie zaszkodzi też rozejrzeć
się, czy całe to nasze wieczorne przedstawienie mia­
ło jakiś sens. Nie denerwuj się niepotrzebnie! Sedolf
i ja potrafimy na siebie uważać...

Sedolf popatrzył zagniewany na Idę.

- Gorzej, że ona także postanowiła jechać z nami.

Czy nie mogłabyś, Anjo, przemówić jej do rozsądku?

Anjo spojrzała badawczo na Idę. Charakterystycz­

nie wysunięty podbródek wskazywał na bojowe na­
stawienie dziewczyny. Anjo znała ją na tyle dobrze.

- To już postanowione? - zapytała.
Ida skinęła głową, wdzięczna, że choć Anjo ją po­

parła. Znów poczuła, że się do siebie zbliżyły. Anjo
była wyjątkowym człowiekiem.

Sedolf patrzył to na jedną, to na drugą.
- O Boże - westchnął w końcu bezsilnie. - Ja chy­

ba do końca życia nie zrozumiem kobiet.

- Na pewno - odparła Anjo miękko. - Nigdy nas nie

zrozumiecie, już my się o to postaramy. Różnimy się,
my, kobiety, i wy, mężczyźni, i niech tak pozostanie.
Powinniśmy stanowić nawzajem dla siebie tajemnicę.

Knut wzniósł oczy ku niebu i uśmiechając się kpią­

co, ale z miłością, ucałował dłoń Anjo.

- Ty moja tajemnico, mogłabyś znaleźć jakiś bez­

pieczny schowek dla tego pierścienia? Może któregoś

background image

dnia pomoże nam rozwikłać zagadkę. Chyba że oka­
że się nieodgadniona niczym kobieta.

Anjo wzięła pierścień od męża i ucałowała Knuta

w skroń.

- Ja tu się postaram wszystkiego dopilnować! -

zwróciła się do Idy. - A ty rób to, co ci nakazuje ser­
ce i rozum.

Sedolf prawie się nie odzywał do Idy. Siedzieli tuż

obok na wozie; gdy podskakiwał na wybojach, obija­
li się o siebie. Ale nawet wówczas Sedolf nie spojrzał
na nią. >

Minioną noc spędzili w sąsiadujących ze sobą

izbach. Sedolf domyślał się, dlaczego Anjo zadbała
o to, by jego drzwi dzielił tylko krok od drzwi Idy.

Słyszał, że Ida je zamyka, ale nie rygluje. On tak­

że nie ryglował swoich.

Spał niespokojnie. Słyszał, kiedy obudziły się ma­

luchy. Ida przemawiała do nich łagodnie, by zasnęły,
a potem zanuciła kołysankę, której melodię i on pa­
miętał z dzieciństwa. Słowa gdzieś mu się zagubiły po
drodze do dorosłości. Daremnie próbował sobie
przypomnieć zapomniane wersy. Zapragnął pójść do
Idy, tak bardzo potrzebował przytulić się do ciepłe­
go ciała i poczuć na szyi jej ramiona.

Ale Ida ani jednym słowem czy spojrzeniem nie

zachęciła go, żeby przyszedł. A on bardzo się lękał,
że może go odrzucić.

To, że dopuściła go tak blisko, wcale nie znaczy­

ło, że wolno mu ich związek traktować jako coś oczy­

wistego. Nie dała mu podstaw, by mógł tak sądzić.

Dlatego pozostał sam na swoim posłaniu, choć ona

spała tuż za ścianą. Leżał cicho i nasłuchiwał. Wyda­

wało mu się, że słyszy jej oddech, i próbował oddy-

background image

chać w tym samym rytmie, by poczuć się bliżej niej.

Ale to chyba był tylko wytwór wyobraźni, bo ściany
w chacie Knuta i Anjo nie były takie cienkie.

Nie wiedział, że Ida zachowuje się dokładnie tak

samo.

Teraz siedzieli obok siebie na wozie Knuta, a mi­

mo to byli sobie dalecy. Tłumione słowa często od­
gradzają ludzi niewidzialnym murem.

Myśli, których nie dzieli się z drugim człowiekiem,

bardziej szkodzą niż te, które człowiek odważy się

wypuścić w świat.

Kiedy dotarli na otwarty teren nad brzegiem fiordu,

Knut wstrzymał konia, by Sedolf i Ida mogli się prze­
siąść obok niego na kozioł, skąd roztaczał się znacznie
rozleglejszy widok. Ida była ubrana w czarną spódni­
cę i czarny kaftan. Na głowę i ramiona zarzuciła sza­
ry szal, a do kieszonki przyszytej na szwie pod spód­
nicą schowała nóż, o którym nie wspomniała nikomu.

Przypomniała sobie pożegnanie z Anjo.
- Jesteś bardzo podobna do swojej matki: przekor­

na, uparta i dumna - powiedziała żona Knuta, tuląc

ją do piersi. - Należysz do tych nielicznych kobiet,
które poradzą sobie w życiu same. W odniesieniu do
ciebie nie są to wyłącznie czcze słowa.

Ida pokiwała głową, przekonana, że to prawda.
- Raija poradziła sobie, więc i ty sobie poradzisz -

powtórzyła Anjo. - Jesteś silna, choć może nie do
końca jeszcze odkryłaś w sobie całą swoją moc.

Siedziała obok Sedolfa. Oboje zachowywali pozor­

ną obojętność, ale za każdym razem, gdy dotknęli się
ramionami, ich ciała przeszywał dreszcz.

- Dym unosi się z komina - odezwała się Ida,

a w jej głosie zabrzmiał niepokój.

background image

- Podłożyłem solidnie do pieca, zanim uciekłem

przez okno - odparł Knut. - Wystarczyło na całą noc.

- Chyba poniosły nas nerwy - powiedział Sedolf

i odetchnąwszy z ulgą odważył się otoczyć Idę ramie­
niem. Dał jej w ten sposób do zrozumienia, że jego
milczenie spowodowane było niczym innym jak tyl­
ko troską o nią. - Pewnie Knut zauważył cień rysia!
Niepotrzebnie urządziliśmy taką komedię. Wiosło­

wać w środku czarnej jesiennej nocy niemal nago! Lu­
dzie by się skręcili ze śmiechu, gdyby to usłyszeli.
Nie sądzisz, Knut?

Knut, nie odpowiadając, pogonił konia i wóz ru­

szył dalej. Zanim wjechał na pochyłość prowadzącą
do chaty, Sedolf i Ida zeskoczyli z kozła, żeby nie
przeciążać poczciwej i wiernej szkapiny.

Rychło jednak się okazało, jak płonne były nadzie­

je, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.

Wejście do chaty zostało sforsowane, zamek roz­

bity... Nie pomógł nawet rygiel założony od środka.

Knut wszedł pierwszy z nożem w ręku i rozejrzał

się, wyostrzając zmysły. To już nie była zabawa! Bał
się, byłby głupcem, gdyby się nie bał. Ale na szczę­
ście strach go nie paraliżował.

Sedolf, równie czujny, szedł tuż za Knutem, osła­

niając Idę. Serce waliło mu w piersiach i nie był w sta­
nie myśleć o niczym poza ukochaną.

Zaś Ida miała wrażenie, jakby znalazła się w jakimś

nierzeczywistym świecie. Czuła, jak w koniuszkach
palców pulsuje jej krew. Właściwie nie bała się, nie
leżało to w jej naturze, raczej rozbawiło ją, że się tak
skradają wzdłuż znajomych ścian.

Knut otworzył drzwi do sąsiadujących z kuchnią

pomieszczeń. W alkierzach było pusto. Zauważył, że

background image

okienko w izdebce Reijo jest tylko przymknięte, do­
kładnie tak jak przedtem.

- Nikogo nie ma - powiedział w końcu, co pozo­

stali przyjęli z wyraźną ulgą.

Ida uścisnęła dłoń Sedolfa, uświadamiając sobie, że

nawet nie wie, w którym momencie złapała go za rę­
kę. Ale ciepło od niego płynące podniosło ją na duchu.

- A jednak ktoś tu był - zaprzeczyła, wskazując

głową stół, na którym leżała nadłamana kromka chle­
ba, masło i stał kubek z wypitym do połowy mlekiem.
- Chyba że to wy zostawiliście po sobie ten bałagan.
To do was podobne.

Sedolf pokręcił głową.

- Ktoś tu był po nas. Bezczelnie sobie siedział i się

posilał! No nie, są pewne granice! - oburzał się.

- Ten człowiek musi mieć wyjątkowo silne nerwy -

zauważył Knut.

Ida przemknęła wzrokiem po izbie, weszła do swo­

jego alkierza i zajrzała, czy nie zginęły jej kosztowno­
ści. Ktoś w nich grzebał, ale odłożył z powrotem na
miejsce, uznawszy zapewne za bezwartościowe.
Otworzyła mieszek z lapońskim srebrem, żeby spraw­
dzić, czy nic nie brakuje, i zauważyła, że węzeł na
sznurku zawiązany jest inaczej, niż zwykła to robić.

- Nic nie zginęło - oświadczyła Knutowi zdziwio­

na, bo nie pasowało jej to do obrazu mężczyzny, któ­
ry sobie wytworzyła, ujrzawszy zakrwawioną i nie­
przytomną Helenę. Sądziła, że ktoś, kto jest tak bru­
talny, rabuje także i kradnie.

Wyszli na podwórko. Koń zaprzężony do wozu

najwyraźniej się niecierpliwił i przebiera! nogami nie­
spokojnie. Zapewne zastanawiał się, czy każą mu tak
stać przez cały dzień.

background image

Ida poklepała go i przemówiła doń przyjaźnie, gdy

tymczasem Knut sprawdził wszystkie zabudowania
gospodarskie, saunę, oborę.

Tylko w saunie odnaleźli ślad obecności obcego.

Na podłodze leżała wiązka brzozowych gałązek
z resztką pożółkłych liści.

Knut zaklął pod nosem.
- Nie do wiary! Ten zuchwalec urządził sobie ką­

piel! Niech to wszyscy diabli!

Cisnął brzozowe witki z całej siły, ale, choć trochę

mu ulżyło, nie uciszyło to w nim całej złości.

- Zniknął - zawiadomił Sedolf, który także zrobił

rundkę między zabudowaniami. - Nie widziałem ni­
kogo. Nic nam nie grozi.

Weszli razem z Idą do obory. Pomogli jej przy­

nieść siano, odgarnęli gnój. Targał nimi gniew skiero­
wany przeciwko wrogowi, który okazał się bardziej
przebiegły niż oni i nie odkrył przed nimi twarzy.
Czuli się tak, jakby walczyli z jakimś cieniem.

- Ktoś powinien naprawić te drzwi - odezwała się

Ida. - Wiszą na zawiasach i nie mogę ich porządnie
zamknąć. Niedługo zima, a przez te wszystkie szpa­
ry strasznie ciągnie.

- Przesadzasz jak zwykle - uznał Knut, nawet nie

patrząc w stronę drzwi. - Ale skoro tak chcesz, to ci
je naprawimy. Mam nadzieję, że ten nędznik jest da­
leko stąd. Wszystko się we mnie trzęsie ze złości, gdy

o nim pomyślę. Trudno, jak Helena nie chce o nim

gadać, to jej sprawa. Nic mnie to nie obchodzi. To
jej życie, nie moje.

Knut zawsze trochę wyolbrzymiał sprawy, gdy był

poirytowany. Taki już był w dzieciństwie, to była je­
go broń.

background image

- Resztę możecie sami dokończyć - powiedziała

Ida, żałując w duchu, że w ogóle tu przyjeżdżała.

Wydawało jej się, że to dobry pomysł. Chciała udo­

wodnić Sedolfowi, że nie potrzebuje jego nadmiernej tro­

ski. Czuła się osaczona, gdy ktoś opiekował się nią
zbytnio. Nie tego przede wszystkim szukała w mężczyź­
nie! Tymczasem tylko go rozgniewała. Zupełnie nie rozu­
miał, o co jej chodzi. Po raz kolejny przekonało to Idę,
że Sedolf nie jest podobny do Ailo i nigdy go nie zastąpi

Ailo wystarczyło, że spojrzał jej w twarz, i od ra­

zu ż uśmiechem pojmował, o czym myśli. Rozumiał
równie dobrze jej milczenie, jak i słowa, które do nie­
go kierowała. Sedolf musiał wszystko usłyszeć. Może
i domyślał się co nieco, ale nie był w stanie pojąć za­

wiłości kobiecego serca.

Ida stwierdziła, że owszem, Sedolf rozpala w niej

wielką namiętność, ale to związek czysto cielesny. Żyć
u boku kogoś, komu ciągle trzeba wszystko wyja­

śniać... nie, tego by nie wytrzymała.

Nie znaczyło to, że Sedolf jest głupi, takie twier­

dzenie nie byłoby prawdą. Ale tak bardzo się różnili.
Najskrytszych strun jej wrażliwej duszy Sedolf nigdy
nie dotknie.

Koń kręcił się, wierzgając kopytami, szarpał łbem,

z jego nozdrzy unosiła się para. Był z jakiegoś powodu
niespokojny. Ida zmarszczyła brwi i jakby przyciągana
niewidzialną siłą, podeszła do zwierzęcia. Nawet przez
myśl jej nie przeszło, że coś złego wisi w powietrzu.

Później Ida miała dość czasu, żeby przypomnieć so­

bie wszystko, co poprzedziło tę chwilę. Nie pojmo­
wała, że mogła być aż tak głupia. Głupia i bezmyślna.

Pewnie dlatego, że w swoim obejściu czuła się bez­

pieczna. Na cyplu nigdy nie zdarzyło się nic złego.

background image

To był dom Reijo, a wszystko, co miało związek z oj­
cem, otaczała aura bezpieczeństwa. Póki mieszkała
z ojcem, nigdy nie musiała się niczego bać.

Zbyt późno dostrzegła rękę, powstrzymującą

zwierzę, które pomimo to starało się ostrzec Idę. Nie­
stety, nie zrozumiała w porę tych sygnałów.

Potężny mężczyzna wyrósł przed nią jak góra.
- Sedolf! - przeraźliwy krzyk Idy przeciął ciszę po­

ranka.

N i m zdobyła się na jakiś opór, mężczyzna zacisnął

rękę na szyi Idy, aż zakręciło jej się w głowie, i po­
machał przed oczami nożem Emila.

Ogarnął ją strach przemieszany ze złością. Łzy po­

płynęły jej z oczu. Zdołała jednak wykrztusić po fińsku:

- Nie duś mnie! Nic ci to nie da.
Uchwyt zelżał. Nie na tyle jednak, by uznała na­

pastnika za człowieka, ale wystarczająco, by mogła
złapać oddech.

Trzymał ją przed sobą jak tarczę i ściskał brutal­

nie. Wełniany szal zsunął jej się z głowy i spadłby,
gdyby nie był związany. Ogniste rude włosy odcina­
ły się jak płomienie na tle bladej twarzy mężczyzny.

Knut właśnie opowiadał Sedolf owi jakąś frywolną

historyjkę, gdy w przytulny mrok obory wdarł się
krzyk Idy. Sedolf nigdy się nie dowiedział, jak zakoń­
czyła się ta historia. Wybiegł na dwór, nim Knut zdą­
żył się poruszyć. Pewnie na tym polega różnica po­
między bratem a mężczyzną, który kocha każdą
cząstką siebie, każdą swoją myślą...

Sedolf stanął jak porażony. Dłoń, która już chwy­

tała za nóż, zamarła na wysokości biodra.

- Ida... - wyszeptał tylko, podchodząc o krok bliżej,

ani na chwilę nie spuszczając wzroku z przysadzistego

background image

mężczyzny. Kiedy jednak zobaczył, że ten przybliżył
do policzka Idy ostrze noża, zatrzymał się. Stał ze zwie­
szonymi rękami, dysząc ciężko, jakby przebył milę.

Nadbiegł Knut i przystanął obok niego.
- Boże - wymamrotał. - Po co myśmy ją brali?
- Nie dała się powstrzymać - odparł Sedolf głosem

bez wyrazu, czując, że jest temu tak samo winny jak
wszyscy.

- Puść moją siostrę! - poprosił Knut. - Na cóż ci ona?
-Twoja siostra uda się ze mną w dalszą drogę -

odezwał się głosem szorstkim jak tarka obcy mężczy­
zna i zaśmiał się chrapliwie.

- Dlaczego? - spytał Sedolf. - Pamiętaj, jeśli spad­

nie jej włos z głowy, to znajdę cię, nawet gdybym cię
miał szukać do końca życia! Lepiej pozwól jej odejść!

- Młodość kocha bardziej sercem aniżeli głową -

stwierdził z ironią obcy. - Chyba wiecie, do czego je­
stem zdolny? Trochę za długo tu zmarudziłem. Nie­
bawem mogę zacząć wzbudzać ciekawość. Dlatego
postanowiłem czym prędzej opuścić te strony, i to ra­
zem z twoją siostrą!

- Jeśli już musisz kogoś ze sobą zabierać, to weź

mnie - zaproponował Sedolf, postępując krok naprzód.

Ida krzyknęła.
Ostrze noża musnęło jej delikatną szyję.
Obcy pociągnął za końce szala, zerwał go z szyi

dziewczyny i cisnął pod nogi. Tak żeby Sedolf i Knut
zobaczyli kapiącą z rany pod uchem krew.

' - Nie sądzę, żebyś był równie miłym towarzy­

szem podróży jak ta mała - odpowiedział. - Potrzeb­
na mi łódź! I wy mi ją przygotujecie. Jeśli zobaczę,
że coś kombinujecie, ona poczuje to na własnej skó­
rze. - Wskazał na Idę. - Nie muszę was chyba prze-

background image

konywać, że potrafię zrobić użytek z tego noża.

Rzeczywiście, nie musiał.
- Dobrze. Przygotujemy łódź - odezwał się Knut,

mimo że serce mu krwawiło, gdy patrzył na Idę. - Ale
nie myśl, że nie ruszymy za tobą w pogoń. - Ode­
tchnął głęboko i dodał: - Helena była obca. Teraz jed­
nak chodzi o jedną z nas, tę, którą bardzo kochamy.

- Wiem, że podążycie za nami - odparł mężczyzna

rozluźniony, pozwalając sobie na uśmiech. - Nie je­
stem głupcem. Ale nie próbujcie robić tego wcześniej
niż za dwadzieścia cztery godziny. Ostrzegam, jeśli

przed upływem tego czasu zauważę, że nas ścigacie,
zabiję ją. Dla mnie jest obca. Zapewniam, że nie za­
braknie mi odwagi. Odebrać komuś życie jest łatwiej
niż przypuszczacie. - I odsłaniając w uśmiechu białe
zęby, ciągnął dalej:

- Nie myślcie sobie, że was nie zauważę. Byłem żoł­

nierzem, więc nie próbujcie mnie zwieść. Niektórzy my­
śleli, że mam dodatkową parę oczu na plecach, że po­

trafię słuchać też opuszkami palców. Jeśli rzeczywiście
ją kochacie, to poczekajcie cierpliwie tę jedną dobę.

- I tak ją zabijesz.
Mężczyzna zrozumiał wypowiedziane z wściekło­

ścią słowa Sedolfa, mimo że padły po norwesku.

- Niekoniecznie. Jeśli będziecie się trzymać z dale­

ka... Jeśli ona będzie grzeczna... Jeśli wszystko pójdzie
gładko... to może się zdarzyć, że ją gdzieś zostawię.
Pozwolę, żeby poszukała drogi do domu albo żeby­
ście wy ją odnaleźli. Nie jestem przecież potworem.

Co do tego akurat mieli inne zdanie.
- Łódź! - zażądał mężczyzna.
Nie mieli wyboru. Zrobili, co im kazał. W bezsil­

nej rozpaczy spoglądali, jak ciągnie Idę za sobą do

background image

łodzi. Jak nakazuje jej chwycić za wiosła i odpłynąć,
ani przez chwilę nie przestając grozić jej nożem.

Sedolf podniósł szal, który właściwie należał do

Anjo, i przyłożył go do twarzy. Ogarnęła go rozpacz
przemieszana z gniewem, kiedy pomyślał, do czego
doprowadził ten diabelski upór Idy!

Tymczasem łódź opłynęła cypel i zniknęła za ska­

listym zboczem.

- W ogóle nie zapytał o Helenę - stwierdził Knut. -

Gdyby to nie było takie naiwne, gotów byłbym sądzić,
że spotkaliśmy samego diabla.

- Bez względu na to, kim jest, zabiję go, gdy tylko

wpadnie mi w ręce. A wówczas nie pozwolę mu się

zasłonić tak delikatną istotą jak Ida. Ruszam za nimi!

- Teraz nie możesz! - powstrzymał go Knut. - On

nie żartował!

- Po południu - odparł Sedolf, rozumiejąc grozę

sytuacji. - Znam tu każdą ścieżkę i każdy kamień. Le­
piej niż on. Lepiej niż Ida.

- Tylko nie narażaj jej na śmierć!
W spojrzeniu Sedolfa kryła się kompletna pustka.
- Jakże bym mógł? Czy miałbym wówczas po co żyć?

background image

10

Ida nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to wszystko

nie dzieje się naprawdę. Wiosłowała zawzięcie, czu­
jąc w plecach ból nie do zniesienia. Jej dłonie pokry­
ły się bąblami, na długo nim znaleźli się na wysoko­
ści równiny na samym dnie doliny u kresu fiordu,

w pobliżu ludzkich siedzib.

Ale nie był to kres tej wyprawy.
- Wiosłuj, mała - odezwał się chrapliwym głosem

mężczyzna, który siedział naprzeciwko i nie spusz­
czał z niej wzroku. Na jego ustach błąkał się uśmiech.

Ida mimowolnie przypomniała sobie Helenę, jej

posiniaczoną twarz i zakrwawione ciało.

Nie, ten człowiek nie musiał jej grozić! Dobrze

wiedziała, że nie żartuje!

- Płyniemy dalej - wyjaśnił. - Potrzebuję konia, ale

obawiam się, że tu byśmy się zanadto rzucali w oczy.
Pewnie cię znają w okolicy. Mam tylko nadzieję, że
nie jest tak we wszystkich zakątkach nad fiordem?

Ida pokręciła głową.
Zaśmiał się cicho.

- O takiej pięknej dziewczynie na pewno krążą le­

gendy. Ale to bez znaczenia. Zdobędziemy konia, nie

wzbudzając niepotrzebnego zainteresowania.

- Dokąd zamierzasz się udać? - zapytała Ida. Napast­

nik budził w niej odrazę, niechętnie z nim rozmawia­
ła, ale wyczuwała instynktownie, że tylko w taki spo-

background image

sób może uśpić jego czujność i rozszyfrować jego plan.

Bo Ida wcale nie zamierzała się poddać. Teraz on

miał przewagę, ale to się może zmienić.

Nie miał pojęcia, że pod spódnicą ukryła nóż. Nie

był pewnie przyzwyczajony do tego, że kobiety no­
szą przy sobie ostre narzędzia. Popełnił jednak nie­
ostrożność, nie sprawdzając tego, co napełniło Idę
przeświadczeniem, że i on popełnia błędy.

Bez wątpienia to zły człowiek, ale tylko człowiek,

przekonywała w duchu samą siebie.

- Widziałem mapę tych okolic - mówił. - Mam ją

tutaj - wskazał palcem na głowę.

Ida nie miała żadnych powodów, by w to powątpie­

wać. Są ludzie obdarzeni dobrą pamięcią wzrokową.

- Zauważyłem, że niektóre doliny prowadzą

wprost na płaskowyż, skąd można się przedostać na
zachodnie wybrzeże.

- Dolina Kit, dolina Signal - wyliczyła Ida.
Skinął głową.
- Ale to jeszcze daleko stąd - dodała Ida, intensyw­

nie myśląc. Pot spływał jej po plecach, ale umysł mia­
ła dziwnie chłodny i myślała jasno.

Nigdy nie widziała mapy okolicy, ale dobrze zna­

ła te tereny. Reijo był niezwykłym ojcem. Nie uwa­
żał, że córka powinna wyłącznie siedzieć w domu
i wykonywać typowo kobiece zajęcia. Przeciwnie,
pragnął, by poznała piękno przyrody, którą on sam
tak bardzo ukochał. Ida więc wiele wędrowała z nim
po górach i orientowała się, którędy groźny niezna­
jomy zamierza uciekać.

On tych miejsc nie znał. Doliny zaś i szczyty, a tak­

że górskie oczka mogą się niezorientowanemu wydać
do siebie podobne. Trudno je rozróżnić, jeśli nie po-

background image

znało się w dzieciństwie ich kształtów i nazw, tak jak
się poznaje przyjaciół...

Mogłaby go oszukać... Udać, że prowadzi go na za­

chód, w stronę płaskowyżu, a tymczasem obrać inny
kierunek...

Po południu, gdy dotarli daleko w głąb fiordu, ol­

brzym nakazał jej przybić do brzegu. Ida długi czas

już zaciskała zęby, zmęczona nadludzkim wysiłkiem.

Nie miała pojęcia, czy ostała się jej jeszcze jakaś war­
stwa skóry na dłoniach. Bała się puścić wiosła ze stra­
chu, że zdarte do żywego ciała dłonie przylgnęły na

dobre do drewna.

- Wiosłujesz jak mężczyzna - zauważył.
Ida wykrzywiła twarz w grymasie. Jeśli w taki spo­

sób próbował być miły, to równie dobrze mógł sobie
tego oszczędzić.

Wyszli na brzeg z dala od ludzkich siedzib. Ida

wciągnęła łódź na ląd. On nawet palcem nie kiwnął,

by jej pomóc, zresztą wcale się tego po nim nie spo­
dziewała. Wyraźnie się niecierpliwił, gdy cumowała
dokładnie, ale ona nie chciała, by ojciec stracił łódź.

Napastnik najwyraźniej wolał nie kusić losu. Na

wypadek gdyby natknęli się na kogoś, schował nóż
do pochewki zawieszonej przy pasku na wysokości
bioder. N ó ż Emila nie pasował do zbyt dużego, za­
pewne pochodzącego od noża odnalezionego przy
Helenie, futerału. Ida wiedziała jednak, że nie ozna­
cza to dla niej nowej szansy. Ten groźny człowiek po-

" trafił atakować błyskawicznie. Wyjąłby nóż szybciej,

niż zdążyłaby rzucić się do ucieczki.

Miał niemal dwa razy dłuższe nogi i mimo masyw­

nej sylwetki poruszał się ze zwinnością, która ją zdu­
miała. Trzymał się blisko niej, przypadkowo spotka-

background image

ni ludzie mogliby ich wziąć za parę. Takie właśnie
chciał stworzyć pozory.

Maszerowali nieprzerwanie. Ida czuła się śmiertel­

nie zmęczona, jej organizm, wyeksploatowany wysił­
kiem ponad miarę, protestował. Bolał ją krzyż, ale
choć z trudem, dotrzymywała mężczyźnie kroku
i czasami musiała podbiegać, by nie zostawać w tyle.

On zaś zupełnie się z nią nie liczył. Szedł niczym

żołnierz, prosty jak struna, równym tempem. Obojęt­
nie czy droga prowadziła w dół, czy pięła się w górę.

Biedna Helena, pomyślała Ida. Wędrówka z tym

człowiekiem z pewnością nie należała do przyjemności.

Na niewielkiej łące zobaczyli pasące się konie,

wśród których dominowała rasa północna. Te nie­
wielkie zwierzęta, których przodkowie pochodzili ze

stepów na wschodzie Rosji, były niebywale wytrzy­
małe. Dożywały zwykle sędziwego wieku i do końca
pracowały. Doskonale radziły sobie w tym trudnym
krajobrazie.

Ale Fin wolał większe konie, co, gdy się widziało

jego postawną sylwetkę, bynajmniej nie dziwiło.
Gdyby ten olbrzym dosiadł konika północnego, pew­
nie złamałby mu grzbiet. Większy i silniejszy ogier
z południa był bardziej odpowiedni.

Wzięli konia nie zauważeni przez nikogo. Brutal­

ny wobec ludzi mężczyzna przemówił łagodnie do
zwierzęcia i poklepał je przyjaźnie. Ktoś taki, zgod­
nie z wyobrażeniami Idy, w ogóle nie powinien lubić
zwierząt. Tymczasem, o dziwo, koń odniósł się do
niego ufnie. Nie protestował też, gdy Fin chwycił Idę
i posadził na jego grzbiecie. Dziewczynę zdumiało
niewymownie, że koń jest mu taki posłuszny. Tak

wrażliwe zwierzę powinno wyczuć i przejrzeć na wy-

background image

lot człowieka, któremu towarzyszyła. Może więc ko­
nie wcale nie są takie mądre, jak jej się zdawało? Co
do innych zwierząt także nabrała wątpliwości.

Bliskość olbrzyma napawała ją wstrętem. Nie mo­

gła znieść dotyku jego ramion, ucisku jego ud. Ale
jednak jazda konna mniej męczyła niż piesza wę­
drówka, tyle że nie dało się teraz opóźnić ucieczki.
Ida miała jednak dziwnie nieprzyjemne uczucie, że
Fin przejrzałby ją na wylot, gdyby tylko spróbowa­
ła grać na zwłokę. Chyba jeszcze za wcześnie, by go
przechytrzyć. Póki co wolała się nie narażać na jego
gniew. Ten człowiek był zdolny do wszystkiego.

Sedolf na pewno podąży ich śladem, poruszy nie­

bo i ziemię, żeby ją odnaleźć. Knut zapewne będzie
mu towarzyszył. Emil może też, o ile zdoła zdusić

w sobie gorycz. No i Rei jo, kochany ojczulek, ode­

rwie się od łóżka chorej Heleny i także ruszy na po­
szukiwanie swojej jedynej córki.

Przybędą.
Tylko czy ona zdoła wytrzymać do tego czasu

i czy będzie w stanie im pomóc? Bo jeśli Fin przyło­
ży jej do gardła nóż, to wówczas i cala armia na nic
się nie przyda.

Złapią go, oczywiście, ale jej nie zdołają uratować.

Jechali do późnego wieczora, póki koń niósł ich na

swym grzbiecie. Siedzący za plecami Idy mężczyzna

wycisnął z wierzchowca wszystkie siły. Widać nie był
takim przyjacielem zwierząt, jak jej się z początku

zdawało. Potrafił je tylko odpowiednio podejść.

Okolica, w której się zatrzymali, pozbawiona właści­

wie roślinności, porażała surowością. Tylko wilgotny

mech porastał skaliste zbocza. Tuż obok sączył się wą­
ską strużką strumyk. Ugasili pragnienie i napoili konia.

background image

Oczywiście Ida sama musiała zadbać o rozgrzane

zwierzę. Poklepała je po pysku i wytarła mu sierść,
z której w chłodnym i wilgotnym powietrzu unosiła
się para. Nazwała konia Kasztankiem, bo uznała, że
takie imię do niego pasuje.

Fin nie rozpalił ogniska, żeby nie zdradzać swoje­

go położenia i nie ułatwiać zadania tym, którzy wy­
ruszą w pogoń. Ida trzęsła się z zimna. Miała co praw­
da pod spodem wełnianą bieliznę, a pod kaftanem
grubą flanelową bluzkę, jednak mimo to marzła. Weł­
niany szal pozostał na podwórku przed chatą. Kiedy
cumowała łódkę, była spocona niczym teraz ten koń,
ale bez protestu podążyła za Finem. Gdyby odmówi­
ła, musiałaby ponieść tego konsekwencje. Wolała nie
sprawdzać, jakie. Ten człowiek był naprawdę bez­
względny...

Ida przypomniała sobie Helenę.
Mężczyzna podszedł powoli do niej i do zwierzę­

cia. W mroku zajaśniały jego białe jak len włosy. Ida
z trudem znosiła jego obecność. On jednak ani na
chwilę nie spuszczał z niej oka, pilnował, by nie ucie­
kła. Nie mógł wiedzieć, że Ida nigdy nie zdecydowa­
łaby się na ucieczkę nocą. Bała się, że mogłaby runąć

w przepaść, co równałoby się pewnej śmierci. Wola­

ła już pozostać zakładniczką.

- Dziwna z ciebie kobieta - odezwał się Fin, usa­

dowiony na kamieniu obok. W słabej poświacie księ­
życa tylko od czasu do czasu wyglądającego zza
chmur widać było zarys jego twarzy. Choć głos miał ~
zimny, Ida domyśliła się, że w jego ustach takie sło­

wa oznaczają uznanie.

Wzdrygnęła się i odwróciła twarz, by ukryć przed

nim swoje uczucia.

background image

Ale może ten człowiek przywykł do tego, że bu­

dzi jedynie wstręt i nienawiść?

- Jak się nazywasz?
-Ida.
- Rzeczywiście! - Pokiwał głową. - Tak się do cie­

bie zwracali. Przypomniałbym sobie, gdyby mi się
chciało wytężyć pamięć. Ważniejsze jednak sprawy
zaprzątają mi głowę aniżeli kobiety.

I bez tego Ida domyślała się, jaki jest jego stosu­

nek do kobiet.

- Co z Heleną?
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Ida aż od­

wróciła się zaskoczona. Myliłaby się jednak, przy­
puszczając, że dostrzeże w jego twarzy choć odrobi­

nę uczucia. Fin obojętny, a nawet znudzony, czyścił
sobie czubkiem noża paznokcie. Ida w nagłym odru­

chu zdecydowała się skłamać.

- Helena umarła wczoraj wieczorem - odpowie­

działa. - Precyzyjna robota! - dodała, mimo że posta­
nowiła trzymać język za zębami. Gwałtowna natura

jednak wzięła w niej górę.

- Helena była tchórzem, tak samo jak i jej brat -

odparł mężczyzna głosem pozbawionym nawet odro­
biny człowieczeństwa.

- Wydawała się taka drobna. Musiała być piękną

kobietą.

Ida, która nie czuła zbytniej wspólnoty z Heleną,

kiedy spały pod jednym dachem, teraz gotowa była
bronić jej jak lwica.

- No cóż, uroda nie zawsze idzie w parze z odwa­

gą, Ido - rzekł. - W twoim przypadku jest inaczej.
Czasami podziwiam te walory w człowieku, nawet
gdy jest on moim wrogiem. A skoro zyskałem prze-

background image

wagę, mogę sobie pozwolić na wspaniałomyślność.

Ida milczała.

- Co mówiła Helena przed śmiercią? Możesz mi

opowiedzieć od razu albo wycisnę to z ciebie nieco
później.

- Czy jeśli poznasz prawdę, przestaniesz mnie po­

trzebować? - zapytała Ida w przypływie desperackiej
odwagi.

- No cóż, akurat tego ci nie powiem.
Na te słowa Ida zamilkła.
- Nic nie mówisz - rzekł wreszcie.
- Dlaczego zostałeś? - zapytała Ida niewinnie. -

Czemu nie uciekłeś jak najdalej stąd, po tym jak ją
zostawiłeś na pewną śmierć? I dlaczego właściwie nie
zabiłeś jej od razu, zamiast narażać na takie męki?

- Nie wiesz, czemu zostałem?

Ida pokręciła głową. Księżycowe światło nadawało

miedziany blask jej włosom.

Wyraźnie odetchnął. Ida omijała spojrzeniem jego

dłonie. Zauważyła bowiem, już kiedy siedzieli w ło­
dzi, że na palcu jego prawej ręki widnieje jaśniejszy
ślad po pierścieniu. Ale obiecała sobie, że nie da tego
po sobie poznać.

- Za dużo pytasz, Ido! Stanowczo za dużo. Piękne

dziewczyny nie powinny być mądre. A jeśli już są, le­
piej, żeby się z tym nie zdradzały!

- W naszych stronach trzeba mieć trochę oleju w gło­

wie, obojętnie czy się jest pięknym, czy też nie. Jeśli się

nie ma, to lepiej od razu położyć się i zdechnąć!

Roześmiał się cicho.
Ida marzła, a poza tym była głodna. Póki co mo­

gła jednak wytrzymać i bez jedzenia. Wystarczyło, że
ugasiła pragnienie. Bardziej obawiała się chłodu.

background image

- Zmarzniemy tu w nocy - odezwała się.
- Nie, w nocy na pewno nie będzie nam zimno -

odparł.

Ida wyczuła w jego głosie ostrzeżenie. Wydał jej się

odrażający. Ale nie dlatego, by rzeczywiście brakowa­
ło mu urody. Gdyby o nim nic nie wiedziała, uważała­
by go pewnie za bardzo przystojnego mężczyznę. Był

wysoki, silnej postury, ale nie otyły, bardzo harmonij­

nie zbudowany. Miał duże, starannie wypielęgnowane
dłonie, które z pewnością nigdy nie trzymały wideł.
Idzie wydawały się mało męskie. Mężczyzna, według
niej, powinien mieć mocne dłonie, których wnętrze po­
krywa zrogowaciała skóra, i nic nie szkodzi, jeśli za
krótko obciętymi paznokciami zbierze się czarna ob­

wódka brudu. Umięśnione ramiona winny być ogorza­

łe od słońca i wiatru niezależnie od pory roku.

Fin był silnym mężczyzną, co do tego Ida nie mia­

ła wątpliwości, ale o jego bladej, gładkiej dłoni nikt
nigdy nie powie „graba".

Miał posępną, jakby wykutą w kamieniu twarz.

Dla takiego mężczyzny niejedna kobieta gotowa by­

łaby umrzeć, byleby go dostać, a każda utwierdzona
w przekonaniu, że jej miłość wystarczy, aby wyszedł
ze skorupy zwanej milczeniem, wolałaby później, by
skrywane przez niego mroczne tajemnice pozostały
nieujawnione.

Jasne oczy w kolorze szarozielonym, charaktery­

stycznym dla Finów, wydawały się u niego jakby bar­
dziej rozmyte, przejrzyste.

No i te białe włosy, nieczęsto spotykane nawet

u młodzieńców, przyciągały spojrzenia.

Miał pewnie nieco powyżej trzydziestu lat.
Chociaż właściwie na nią nie patrzył i prawie się nie

background image

odzywał, przez cały czas czuła, że jest pod jego kontro­
lą. Ta porażająca świadomość krępowała ją bardziej,
niż mogłyby to uczynić łańcuchy. Uosabiał niemą groź­
bę. Bardziej bała się tego, co może powiedzieć, niż te­
go, co już powiedział. Księżycowy blask oświetlał jed­
ną stronę jego twarzy, druga zaś była pogrążona

w ciemności. Kontrast między tym, co jaśniało w księ­

życowym świetle, a tym, co kryło się w granatowym
mroku, przerażał ją. Ten człowiek chyba nie zdawał so­
bie sprawy z tego, jak oddziałuje na otoczenie.

A może jednak? Może go to nawet bawiło?

Ida nie chciała o tym myśleć. Przez cały czas przy­

woływała obraz Heleny. Uświadomiła sobie, że wie

o niej niewiele: jasnowłosa, szarooka, mówiła niskim,
głębokim głosem. W brodzie miała dołek.

Mówił o Helenie i jej bracie z taką pogardą...
Czyżby był jej mężem?
Ta myśl wydała jej się nieprzyjemna.
Czy możliwe, że ten mężczyzna wydał się Helenie

pociągający? Stanowili pod wieloma względami prze­
ciwieństwo. Twardy, chłodny olbrzym przy drobnej
niewinnej kobiecie, prawie dziecku.

Był jednak przystojny.
Młodej rozmarzonej dziewczynie mógł się wyda­

wać księciem z bajki i łatwo uległa jego urokowi.

A może nie łączyły ich żadne uczucia? Ludzie z ich

sfery nie zawsze pobierali się z miłości. Często kiero­

wało nimi wyrachowanie.

- Czy Helena była twoją żoną? - zapytała Ida, zdzi­

wiona, skąd wzięła w sobie tyle odwagi. Najważniej­

sze jednak, że nie zapomniała, by mówić o Helenie

w czasie przeszłym. Była z siebie dumna. To nadawa­
ło kłamstwu solidne podstawy.

background image

- Nie zamierzasz ustąpić? - odezwał się głosem po­

zbawionym wyrazu. - Mówiłem ci już, że zadajesz
zbyt wiele pytań. Nic ci nie pomoże, droga Ido, nawet
jeśli ustalisz, jak się nazywam czy kim była dla mnie

Helena. Wiesz, że odebrałem jej życie. Czy to ci nie

wystarczy? Może ona zdążyła coś ujawnić? Nie powie­

działaś mi wszystkiego, prawda? A ja nadal czekam.

- Helena nic nie powiedziała - odrzekła Ida cicho.

Było jej zimno, a dodatkowo przeszły ją dreszcze,
gdy usłyszała, jak beznamiętnie mówi o tym, co zro­
bił z Heleną. Tak jakby mówił o pogodzie. Nawet się
nie zająknął.

- W takim razie mogę ci podać jakiekolwiek imię

i nazwisko - roześmiał się cichym, urywanym śmie­
chem, wyraźnie zadowolony. Przypominał teraz ko­
ta wylizującego śmietankę. A więc jednak nie wszyst­
kie uczucia skrywa pod maską, pomyślała Ida. Choć
tyle ostało się w nim z człowieka.

- Tak, mogę sobie wymyślić nazwisko - rzekł

z ociąganiem. - I opowiedzieć ci dowolną historyjkę
o swoim życiu. I tak nigdy się nie dowiesz, czy to
prawda. O to ci chodzi?

- Przynajmniej nie musiałabym się zwracać do cie­

bie bezosobowo - odparła Ida, nadal nie pojmując,
skąd bierze się w niej odwaga i tupet, by rozmawiać
z nim w taki sposób. Zdawała sobie sprawę, że mo­
że posunąć się za daleko, że go rozdrażni. Ale rów­
nocześnie olśniło ją nagle, że Helena obudziła w nim
gniew, mimo że, jak można przypuszczać, była bier­
na i zgodna.

Ida miała inną naturę.
Zapewne odezwało się w niej dziedzictwo Raiji:

cięty język i nieposkromiony charakter.

background image

Nieprawdopodobne, ale odniosła wrażenie, że jej

osoba go bawi.

- Nie zdradzę ci swego nazwiska - oznajmił kate­

gorycznie.

Ida zrozumiała, że nie ma sensu nalegać. Nie nale­

żał do mężczyzn, z których cokolwiek można wydo­
być podstępem.

- Możesz mnie nazywać, jak chcesz - zapropono­

wał. - Wymyśl coś! N o , na przykład Oskar.

- Oskar do ciebie nie pasuje - wyrwało się Idzie.
- W takim razie zwracaj się do mnie Pułkowniku.

Ida słyszała, że pułkownik to wysoki stopień w woj­

sku. Wydawało się jej jednak, że Fin jest jeszcze zbyt
młody, by mógł osiągnąć taki stopień. Może jednak
znaczenie miała jego wysoka pozycja społeczna? Pew­
nie jest kimś bardzo ważnym.

- Tak jest, Pułkowniku - odpowiedziała, udając po­

korę, ale nie bardzo jej to wyszło. Była zbyt dumna.
Oboje rodzice mieli zbyt sztywne karki, by przeka­
zać swojemu dziecku pokorę. - O, to lepiej pasuje -
dodała. - O wiele lepiej.

Nic dziwnego, że pierścień miał dla niego taką wa­

gę. Ktoś, kto choć trochę się na tym wyznawał, do­
skonale wiedział, że taki pierścień jest równoznacz­
ny z podpisem.

Maja! olśniło nagle Idę. Maja żyje teraz w takim

świecie.

Znad fiordu Lyngen strasznie do niej daleko, jesz­

cze dalej z miejsca, gdzie siedziała w tej chwili. Byli
teraz wysoko w górach, skąd rozciągał się widok na
odnogi fiordu i kilka położonych poniżej zagród.

Ale kiedyś Maja obejrzy pierścień i wówczas do­

wiedzą się, kim był ten człowiek i dlaczego tak po-

background image

stąpił. Może Helena także przemówi i zdecyduje się

wyjawić prawdę?

Tajemnica nie została pogrzebana, jak przypusz­

czał. Ta świadomość dodała Idzie sił.

Wstał i włożył nóż do pochwy. Poklepał konia i zwie­

rzę z trudem się podniosło.

- Co teraz? - zdziwiła się Ida zaskoczona.
- Ruszamy dalej, nie bacząc na noc - odpowiedział. -

Tyle że na własnych nogach, bo koń nie da rady nas
udźwignąć. Idziemy! Przecież obawiałaś się, że zamarz­
niesz na śmierć.

Pokiwała zgodnie, czując w sercu niewypowiedzianą

ulgę. To znaczy, że nie zamierza wziąć jej przemocą, by

w ten sposób się rozgrzać, jak się w duchu obawiała.

- W nocy niepotrzebna mi twoja pomoc. Sam znaj­

dę drogę - rzucił, wskazując głową na niebo, które się
rozchmurzyło i odsłoniło gwiazdy. - Nocą gwiazdy
mówią mi to, co chcę wiedzieć.

Ida stropiła się, przypomniawszy sobie, że zamie­

rzała wywieść go w pole. Może z jakimś nierozgar-
niętym mężczyzną dałaby sobie w ten sposób radę,
ale nie z nim. Cokolwiek bowiem by mówić, ten czło­

wiek głupi nie był. Domyślała się, że specjalnie jej to
powiedział, by uprzedzić jej zamiary. Może ją przej­

rzał? Może dlatego z uśmieszkiem na ustach jej to
oznajmiał? W mroku błysnęły jego zęby, ale włosy

wydawały się jeszcze jaśniejsze.

Ruszyła przodem we wskazanym przez niego kie­

runku.

Zastanawiała się, co by się stało, gdyby spróbowa­

ła go oszukać, a on by to odkrył.

Nie chciał pozwolić, by opóźniała marsz. Nikogo,

kto by ich śledził, nie zauważyła.

background image

- Gdyby nie ja, mógłbyś pojechać teraz konno -

powiedziała. - Nie sądzę, żebyś potrzebował mnie
jeszcze. Pewna jestem, że poradzisz już sobie bez tru­
du. Znasz kierunek.

Nie zareagował. Stawiał duże kroki, a ona, chcąc

nie chcąc, musiała za nim nadążyć.

- Zamierzałem opuścić to miejsce samotnie - oznaj­

mił. - Masz rację. Pogalopowałbym, co koń wyskoczy.
Myślisz wyjątkowo logicznie jak na kobietę. Gdyby

wszystkim kobietom pozwolono tyle myśleć, na świe­

cie zrobiłby się straszny bałagan.

- Chciałeś mnie tutaj zostawić? - zapytała Ida z wa­

lącym sercem. W uszach jej szumiało, bynajmniej nie
z powodu szybkiego marszu.

- A po cóż miałbym cię ze sobą brać? Potrzebowa­

łem cię jedynie po to, żebyś mi opowiedziała o Hele­
nie, a także by zabezpieczyć się przed natychmiasto­
wym pościgiem. Uciekłem, usłyszałem o Helenie. Po­
goda mi sprzyja. Za skałami nie czają się cienie. Zresz­
tą trudno ukryć się w ciemnościach, gdy księżyc uda­
je słońce.

Zamilkł.
- Nie potrzebuję już ciebie. Zamierzałem cię zabić

tu na szczycie.

- Dlaczego tego nie zrobiłeś? - zapytała Ida, z tru­

dem wydobywając z siebie słowa.

Przyznał, że wcale nie zamierzał dotrzymać słowa

danego Knutowi i Sedolfowi. Był pozbawiony wszel­
kich skrupułów. Przez cały czas nosił się z zamiarem
odebrania jej życia. Dlatego się zatrzymali...

A ona, naiwna, myślała, że chciał rozbić obozowi­

sko, żeby odpoczęli. Ze pozwolił ugasić pragnienie
jej i zwierzęciu przed wyruszeniem w dalszą drogę.

background image

Nawet dopatrzyła się w nim jakichś ludzkich cech...

Jak bardzo się można pomylić! Nie wszyscy ludzie

są z gruntu dobrzy, jak błędnie sądziła.

- Nic nie mówisz - odezwał się. - Inne krzyczały­

by, wylewały łzy, mdlały i błagały, bym darował im
życie...

- Ja taka nie jestem - odpowiedziała po prostu Ida. -

Cóż, jeszcze przez jakiś czas muszę trzymać język za

zębami. Nie przychodzi mi to bynajmniej łatwo. Nigdy
nie otarłam się tak blisko o śmierć.

Uśmiechnął się ponownie.
- Bawisz mnie - rzekł. - Właśnie dlatego wezmę cię

ze sobą, chociaż na trochę. Doprawdy mnie bawisz!

background image

11

Sojusznika Sedolf znalazł w Reijo, który tak samo

jak on uważał, że nie należy zwlekać z podjęciem po­
ścigu.

- Nie zamierzam siedzieć bezczynnie i czekać, aż

ten szaleniec zamorduje mi córkę - oznajmił Reijo,
a w jego zielonych oczach pojawił się chłodny błysk.
- Ufasz mu? - zapytał Knuta, który skłonny był wy­
pełnić żądanie porywacza i przez dobę nie podejmo­

wać żadnych działań.

Knut uciekł spojrzeniem.
Siedzieli w kuchni. Anjo też przyszła do nich, po­

zostawiwszy otwarte drzwi do izby, w której leżała
Helena. Dziewczyna właśnie zasnęła.

- Czy on się zorientował, że Ida ma przy sobie

nóż? - zapytała Anjo.

Sedolf popatrzył na nią zdumiony.

- Nic o tym nie wiedziałem. Naprawdę ma nóż?
- To bez znaczenia - uciął Reijo twardo. - Nawet

jeśli, nie czyni jej to równorzędnym przeciwnikiem.
Ten człowiek ją zabije, jeśli go nie powstrzymamy.

- Powiedział... - zaczął Knut, ale Reijo mu przerwał.
- Kłamał. Skoro Helenę, którą przecież dobrze

znał, poranił i bez żadnych skrupułów porzucił nie­
przytomną na pewną śmierć, tym bardziej nie ma co
liczyć na to, że wspaniałomyślnie wypuści Idę! Cóż
ona dla niego znaczy? Ten człowiek nie cofnie się

background image

przed najgorszym. Nie mam co do tego żadnych
złudzeń!

Zaległa

złowroga cisza.

- Nie sądzę, żeby chciał się przedzierać w głąb fior­

du - stwierdził Reijo po chwili, wysłuchawszy uważ­
nie relacji z tego, co wydarzyło się na cyplu. Nie mógł

sobie darować, że go przy tym nie było. Może uda­
łoby mu się zapobiec nieszczęściu. Serce rozsadzał
mu straszliwy ból. - Ale tak na dobrą sprawę nie ma

zbyt wielu możliwości - rzekł z namysłem.

- Zamierzał przedostać się na zachód - usłyszeli

dobiegający od strony drzwi głos Heleny.

Wszyscy jak na komendę odwrócili się. Byli przeko­

nani, że Helena śpi. Nie przypuszczali, że słyszy, o czym
mówią, tym bardziej że rozmawiali po norwesku.

Dziewczyna stała boso w nazbyt obszernej nocnej

koszuli Anjo i opierała się o framugę.

Anjo pierwsza otrząsnęła się ze zdziwienia, pode­

szła do niej i otoczyła ramieniem, po czym poprowa­
dziła do stołu. Pozostali w milczeniu rozsunęli się
i zrobili dla niej miejsce na długiej ławie pod ścianą.

Dziewczyna usiadła skulona, przez co wydawała

się jeszcze drobniejsza.

- Naprawdę stąd odszedł? - zapytała szeptem. -

Nie ma go już tutaj?

Sedolf potwierdził.

Przełknęła ślinę. Nareszcie nic jej nie grozi! Może

odsunąć w niepamięć groźby, szyderstwa i upokorze­
nie. Zapomnieć o ostrych nożach!

- Mówił, że na północy straszna bieda i harówka,

dlatego chciał się przedostać na wybrzeże - powtó­
rzyła, nie patrząc na nikogo. Wypowiedziane po fiń-
sku słowa zabrzmiały tak cicho, że ledwie zrozumie-

background image

li ich znaczenie. - Liczył, że na wybrzeżu spotka kup­
ców i uda mu się dostać na statek handlowy płynący
na południe, do miasta, w którym żyją ludzie z na­
szych... z jego sfer...

Helena przełknęła ślinę. Trudno jej było mówić,

ale dłużej już milczeć nie chciała.

- Do Bergen? - zapytał Reijo.
Pokiwała głową, trochę niepewna.
- Tak, to chyba ta nazwa.
- Przynajmniej wiemy, dokąd się kieruje - powie­

dział Reijo, posyłając Helenie ciepły uśmiech. - Bar­
dzo nam pomogłaś! Dziękujemy.

- Twoja córka jest taka piękna i młoda... I ma ma­

lutkie dzieci... On nie może jej skrzywdzić! Ale masz
rację, Reijo - powiedziała po chwili, zerkając ku nie­
mu. - Nie wolno mu wierzyć. Był żołnierzem i na­
uczył się zabijać. Wydaje mu się, że ma do tego pra­

wo, bo dozwolone jest wszystko, co jemu przynosi

korzyść. Musicie go odnaleźć i powstrzymać. Twojej
córce grozi śmiertelne niebezpieczeństwo! On nie do­
trzyma żadnych obietnic. Kłamie z taką łatwością, że
chyba już sam nie potrafi odróżnić prawdy od fałszu.

Jak więc inni mają to poznać?

- Jesteś jego krewną? - zapytał Knut.

Helena pokręciła głową i rozszlochała się. Pozwo­

lili jej się wypłakać. Jedynie Sedolf czuł się strasznie
bezradny i nie mogąc usiedzieć w spokoju, przecha­
dzał się nerwowo w tę i z powrotem po wyszorowa­
nych do białości deskach podłogi.

- Nie przypuszczałam, że on taki jest - chlipała He­

lena, a łzy nie przestawały jej spływać po policzkach.
- Miałam piętnaście lat, gdy go poznałam. Był przyja­
cielem mojego brata, razem służyli w armii. Nigdy nie

background image

widziałam równie przystojnego mężczyzny... Zresztą

tak naprawdę nie znałam ich wielu. Zakochałam się
nieprzytomnie. On tymczasem w ogóle mnie nie do­
strzegał. Traktował mnie jak powietrze. - Helena osu­
szyła palcami oczy i zmuszając wargi do uśmiechu,
ciągnęła: - Specjalnie nie ma nad czym płakać. Teraz
już nie. Byłam zaręczona z innym. Ustalono, że go
poślubię, kiedy skończę szesnaście lat, ale urządziłam
taką histerię, że wysłano mnie do rodziny do Szwecji.
Zaręczyny zostały zerwane, a rodzina narzeczonego
zażyczyła sobie, by ogłosić, że straciłam rozum. Te­
raz wydaje mi się, że mieli rację. Rzeczywiście zacho­

wywałam się wówczas jak obłąkana. W moim życiu
wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybym postąpiła

zgodnie z wolą rodziców i zaakceptowała ich plany.

W końcu jednak dostałam tego, do którego wzdycha­
łam. Nie miałam pojęcia, że poprosił ojca o moją rę­

kę. Wydawało mi się, że w ogóle mnie nie dostrzega,
nigdy ze sobą nie zamieniliśmy słowa, a tymczasem
z dnia na dzień zostaliśmy sobie poślubieni.

Teraz Anjo chlipnęła.
- Biedne dziecko! Nigdy już nie będziesz musiała

tak żyć!

Helena nie opowiedziała wszystkiego, przemilcza­

ła dwa straszliwe lata u boku bezlitosnego tyrana.

- Musiał uciekać z powodu mojego brata. Nie

wiem, dlaczego zabrał mnie z sobą. Może obawiał się,
że wyjawię, dokąd uciekli? Nie potrzebował mnie.
Krytykował mnie na każdym kroku. Cokolwiek ro­

biłam, wszystko było źle. Dwa konie, które zabrali­
śmy z sobą, zajeździł na śmierć. Musieliśmy sprzedać
powóz. Przyłączyliśmy się do rodziny Lapończy­
ków... - Helena ukryła twarz w dłoniach. - Zabił ich,

background image

kiedy spali. Okradł ze srebra. Podpalił jurtę. Oddali­
liśmy się ich zaprzęgiem. Kiedy zbliżyliśmy się do
ludzkich siedzib, wypuścił renifery...

Nie chciała mówić, dlaczego chciał się jej pozbyć.
- Jest groźny - powtórzyła tylko. - Nieobliczalny.

Czasami mu się zdaje, że jest panem tego świata.

Rei jo zacisnął pięści.
- Powinnaś nam była opowiedzieć o tym wcze­

śniej, moja droga - stwierdził z ciężkim sercem.

- Wtedy twoja córka nie znajdowała się w jego rę­

kach - odrzekła Helena. - Przysięgłam być mu po­
słuszna. Niezależnie od tego, co mi uczynił, nic mnie
nie zwalnia z tego obowiązku.

Sedolf wzniósł oczy ku niebu, ledwie powstrzymu­

jąc się od złośliwego komentarza.

- Helena odebrała inne niż my wychowanie - wy­

jaśniła Anjo.

Jej słowa uświadomiły im coś niezmiernie ważnego.

Łatwo kogoś osądzać, trudniej zrozumieć. Potrafili

wyobrazić sobie piekło, przez które przeszła Helena,
i tym bardziej nie pojmowali, dlaczego wykazywała
tak ślepą lojalność wobec męża-okrutnika. Ale Helena
pochodziła z innego, obcego im świata.

Nie pojmowali niepisanych reguł i więzi łączących

albo dzielących ludzi tego pokroju.

Helena pozostała dla nich obca pod wieloma

względami.

- Jak on się nazywa? - zapytał Knut.
Helena spuściła wzrok i zagryzając wargi, uparcie

wpatrywała się w swoje dłonie.

- To nie jest przecież zdrada wobec niego - ode­

zwał się Reijo najłagodniej jak potrafił. Czuł łomota­
nie w skroniach. Wiedział, że ucieka im cenny czas,

background image

ale informacje Heleny uważał za ważne. - Może jego
nazwisko okaże się nam potrzebne. Kiedyś odrucho­

wo niemal wypowiedziałaś, jak się nazywasz...

- Czuję się tak, jakbym go zdradzała. Wiem, że wam

wydaje się to niemądre, ale w moim pojęciu jest to

zdrada. - Nerwowo ściskała ręce i w końcu wystęka-
ła: - Nazywa się Curt Hallencrantz ze Spydenborga.

Jest drugim z kolei synem, a więc nie odziedziczy ty­

tułu - dodała. - Poza tym jest oficerem, pułkownikiem.

Reijo potrząsnął głową zmęczony.
- Nasza Maja poślubiła Williama Runefelta, on

odziedziczy tytuł...

Helena popatrzyła na niego, rozszerzywszy oczy

ze zdumienia, i osunęła się na ziemię jak szmaciana
lalka.

Reijo zaniósł ją do łóżka.
- Co jej się stało? - zastanawiał się Knut, marsz­

cząc czoło. - Najwyraźniej nazwisko małżonka Mai
zrobiło na niej piorunujące wrażenie.

- Zemdlała raczej z powodu nadmiaru wrażeń! -

wyjaśniła Anjo, która nie doszukiwała się w tym ni­
czego nadzwyczajnego. - Pierwszy raz wstała z łóżka

i o własnych siłach przeszła aż tutaj. Na pewno tro­
chę zmarzła. Poza tym przywołany z pamięci wstyd

i poczucie winy na nowo ją pogrążyły. Ten przystoj­
ny Hallencrantz całkowicie ją stłamsil. Nie spocznę,
jakem Anjo Elvejord, póki to dziewczę nie wyprostu­
je karku i nie nazwie się na powrót człowiekiem!

Reijo i Knut zajęli się przygotowaniami do drogi,

a Sedolf udał się do Emila.

Nie przyszło mu to łatwo, bo nigdy nie lubił o nic

prosić.

background image

Teraz gotów był błagać Emila na kolanach, byleby

tylko zgodził się przyłączyć do nich. Potrzebowali
kogoś zaufanego. Sedolf liczył się z tym, że sytuacja
może ich zmusić do popełnienia czynu, o którym po­

winno wiedzieć jak najmniej osób.

- Przyszedłeś sprawdzić, czy nie wyzionąłem du­

cha? - zdziwił się Emil, naprawiający połamany przez

wiatr płot.

- Nie, chciałem tylko zapytać, czy przyłączyłbyś

się do nas. Ruszamy w pościg za człowiekiem, który
napadł na ciebie i zabrał ci nóż - rzekł Sedolf, opie­
rając się na wbitym właśnie przez Emila słupku.

- Aż tak mi na tym nożu nie zależy - odparł Emil. -

A tego, który mnie zaatakował, wolałbym nie spotkać

ponownie. Jeszcze nie przestała mnie boleć głowa od
upadku.

- To ten sam mężczyzna, który pobił do nieprzy­

tomności i poranił kobietę, odnalezioną w lesie przez
Sofię, Henriettę, Anjo i Idę.

- Tym bardziej wolę go nie spotkać - uznał Emil,

nie przerywając roboty. - Nie chciałbym, żebyś mnie
brał za tchórza, Sedolf, po prostu uważam, że mnie
ta sprawa nie dotyczy. Co z tego, że ma mój nóż?

- Teraz ma także Idę - przerwał mu głucho Sedolf.
Emil podniósł pełen niedowierzania wzrok i kazał

Sedolfowi powtórzyć.

- Ta rodzina zawsze się w coś uwikła - rzekł po

chwili, opierając się na trzonku siekiery. - Ida nie jest
wyjątkiem.

Sedolf stał nieporuszony i czekał.
- Ty i Reijo oczywiście ruszacie w pogoń?
Sedolf pokiwał głową twierdząco i wyjaśnił:
- Knut jedzie także. Potrzebna nam jeszcze jedna

background image

osoba. Nie chcę za wiele rozpytywać ani brać byle
kogo. Albo pojedziesz ty, albo nikt.

Emil wstrzymał oddech. Odmowa Idy nadal go

mocno bolała. Ale wstyd mu trochę było za wypo­
wiedziane w gniewie pełne goryczy słowa.

Rudowłosa Ida z promiennym uśmiechem pozba­

wiła go wszelkiej nadziei, choć w jego myślach nale­

żała już do niego...

Trafiała mu się szansa, żeby odzyskać utraconą twarz.
Czy Sedolf pomyślał o tym? Emil spojrzał na niego,

mrużąc oczy. Nie byli już przyjaciółmi. Tak się często
dzieje, kiedy dwaj mężczyźni zakochają się w tej samej
kobiecie. Póki dla obydwu była nieosiągalna, ich przy­
jaźń trwała. Ale kiedy jeden z nich dostał ją naprawdę,

wyniknęły z tego same kłopoty.

- Nie chciałbym, żeby mój nóż odebrał Idzie ży­

cie. Niezależnie od tego, czyją pchnięty ręką - stwier­
dził. - Ruszam z wami. Muszę tylko poprosić kogoś,
żeby zajął się gospodarstwem. Domyślam się, że to
może potrwać nieco dłużej niż do jutra rana?

Sedolf potwierdził skinięciem głowy.
- Spotkamy się na cyplu - rzucił krótko na odchod­

nym, wdzięczny, że Emil zgodził się przyłączyć do po­
ścigu, i dodał trochę zakłopotany: - Cieszę się, Emilu.

Jak trudno czasem ludziom niegdyś sobie bliskim

odnaleźć właściwe słowa!

Nie na darmo się mówi, że największymi wroga­

mi są byli dobrzy przyjaciele.

Około południa czterej mężczyźni spotkali się na

cyplu.

Na ich posępnych twarzach czaił się lęk.
- Domyślamy się, dokąd on chce się przedostać -

background image

powiedział Reijo. - A także którędy ucieka. Wiem, że
to ryzyko, ale zamierzam je podjąć. Jestem ostatnim
człowiekiem, który by chciał narażać życie Idy...
ostatnim, który chciałby ją na cokolwiek narażać...

- Krótko mówiąc - zwrócił się Sedolf do Emila -

Reijo uważa, że powinniśmy ruszyć najpierw w górę
doliny, a potem przedostać się na drugą stronę szczy­
tów. O ile Fin z Idą podążają tym szlakiem, o którym
myślimy, mamy szansę ich dogonić. Musimy ryzyko­

wać! Plan ten ma jeszcze jedną zaletę. Fin nie spodzie­
wa się nas od tej strony, od której go podejdziemy. Na

pewno jest przekonany, że będziemy iść jego śladem.

- Natomiast Ida może się tego domyśli - dodał Knut.
Emil skinął głową. Teraz zrozumiał, dlaczego osio­

dłali wszystkie konie, jakie znajdowały się na cyplu
i w gospodarstwie Knuta.

- Doliną pojedziemy konno. Niestety, kiedy skrę­

cimy ku szczytom, będzie zbyt stromo. Tam puścimy
zwierzęta wolno. Na pewno odnajdą drogę do domu.

Zapadła noc, kiedy rozpoczęli wspinaczkę. Wybra­

li najbardziej strome podejście, ale dobrze wiedzieli,
że tędy prowadzi najkrótsza droga na szczyt. Znali te
tereny, nieraz chodzili tędy na polowania. Nie oba­
wiali się więc stromizny, tym bardziej że księżyc
oświetlał im drogę.

Dotarłszy na płaskowyż, zatrzymali się na odpo­

czynek. Wyjęli przygotowane przez Anjo zapasy po­
żywienia. Reijo nie pozwolił rozpalić ognia.

- Czy komuś jest zimno? - zapytał, widząc, że

Knut zbiera chrust. - A może widoczność jest słaba?

Wszyscy byli rozgrzani wspinaczką, a księżycowa

poświata doskonale oświetlała teren.

- Tu w górze odległości wydają się mniejsze, ogni-

background image

sko widoczne byłoby z daleka. Chyba nie chcemy mu
pokazać, że tu jesteśmy, prawda?

Usiedli na mchu, nie rozpalając ognia, i posilili się.

Wełniana bielizna chroniła ich przed przemarznięciem.

Zresztą postój trwał krótko.
- On nie będzie odpoczywał tej nocy - Reijo mó­

wił tak, jakby znał obcego. Próbował wczuć się w je­

go psychikę i starać się myśleć tak jak on.

- Mamy szczęście, że noc jest pogodna - stwierdził

Knut. - Łatwo utrzymać właściwy kierunek.

- To on ma szczęście - poprawił go Reijo. - My

i bez gwiazd byśmy nie zbłądzili. Nie, Knut, wyglą­
da na to, że sprzyja mu sam diabeł.

Sedolf poruszał się jak lunatyk. Kroczył za Reijo

miarowo, niemal mechanicznie, myślami zaś poszy­
bował daleko ku Idzie.

Ten Curt Hallencrantz był taki potężny. Przy tym

przytłaczającym wzrostem trollu Ida zdawała się zu­
pełnie bezbronna.

Powinien zabronić jej jechać na cypel. Ale tak się

bał, że się na niego rozgniewa, że wolał ustąpić i prze­
milczeć swoje zastrzeżenia.

Powinien jej zabronić...

Ale jak można w ogóle czegoś zabronić Idzie?

Jest taka dumna, uparta...

Ida nigdy nie da się ujarzmić mężczyźnie. Wiedział

o tym i godził się na to.

Ale i tak ją kochał. Niech sobie inni mężczyźni

mówią swoje, ale on gotów był dać jej tę wolność. Bo
rozumiał, że jego Ida jest ptakiem, a ptaków, jeśli się
je naprawdę kocha, nie można więzić w klatce.

Powinien jednak zabronić jej jechać... Nie powi­

nien jej był odstępować ani na krok...

background image

Jacy byli naiwni, sądząc, że oprawca Heleny uciekł!

Poczuli się bezpieczni, mimo że nie sprawdzili do­
kładnie wszystkiego. Dopiero po tym, gdy Ida zosta­
ła uprowadzona, uświadomili sobie wspólnie z Knu-
tem, że zbrodniarz schował się w piwniczce, gdzie
przechowywali jedzenie. Trzeba tupetu! Że też nie
przyszło im to od razu do głowy!

Sedolf był pewien, że Reijo nigdy nie zachowałby

się tak bezmyślnie.

To Reijo powinien był z nimi jechać, nie Ida...
Gdyby, gdyby...
Nie da się cofnąć czasu i naprawić błędów. Gdyby

to było możliwe, życie stałoby się doskonałe. Widocz­
nie jednak nikomu nie jest dane być doskonałym.

Sedolfa ogarniał strach, że już nigdy nie zobaczy

Idy żywej. Czarno robiło mu się przed oczami, ale
parł do przodu w ślad za Reijo.

Widział też oczami wyobraźni, jak Ida walczy o ży­

cie z tym dwa razy większym od niej mężczyzną. Albo
jak on kaleczy jej gładką skórę ostrym nożem Emila.

Wyobrażał sobie, że ten potwór bierze ją siłą.

Na jej plecach widoczne na pewno jeszcze były śla­

dy jego palców. Niemal fizycznie czuł dotyk jej cia­
ła, czuł jego ciepło.

Wzbierała w nim nienawiść, gdy sobie pomyślał, że

ten łajdak mógłby dopuścić się przemocy wobec dziew­
czyny. W jego oczach było to gorsze niż zabójstwo.

Kłębiły mu się w głowie wszystkie te straszne my­

śli, a nogi stąpały po skałach i mchu, brnęły w śnie­
gu. Przemoczył buty, nie zważał na przykryte cienką

warstwą lodu i świeżym śniegiem kałuże. Bo w jego

głowie była tylko przestrzeń na myśli o Idzie, na
strach, na miłość.

background image

Powinien był ją powstrzymać...
Noc jeszcze nie zdecydowała się całkiem, czy po­

zostać, czy też ustąpić miejsca świtowi, kiedy wę­
drowcy natknęli się na konia.

- Ukradł go Halvorowi - rozpoznał Sedolf i po­

ciemniało mu w oczach.

Przykucnęli. Nie ulegało wątpliwości, że ten wspa­

niały koń nie żyje.

Miał poderżnięte gardło, nie cierpiał więc długo.
Byli wstrząśnięci, widząc pozbawione życia pięk­

ne zwierzę. Nadal wilgotne i ciepłe, nie całkiem jesz­
cze ostygło.

- Zajeździł go - rzekł Emil z goryczą.
Reijo, sprawdziwszy dokładniej, zaprzeczył:
- Nie, koń złamał nogę. W tej sytuacji lepiej było

go zabić, niż pozwolić mu umierać w cierpieniach.
Może ten człowiek nie jest całkiem pozbawiony
uczuć? Ale za bardzo nie powinniśmy w to wierzyć.

Cztery pary oczu wpatrywały się w mrok. Gwiaz­

dy zbladły, księżyc skrył się za chmurami. Musieli
czekać na świt, żeby się zorientować, na ile zbliżyli
się do Idy i jej porywacza.

Ranek odbierze im przewagę, jaką mieli. Co bę­

dzie, jeśli znajdą się blisko Fina i Idy bez możliwo­
ści ukrycia się na otwartej przestrzeni?

- Teraz muszą iść na własnych nogach - odezwał

się Reijo z nadzieją. - A Ida z pewnością nie ma już
sił, by poruszać się szybko. A nawet jeśli ma... to na
pewno będzie próbowała opóźnić marsz. Ida nie jest
głupia.

Wszyscy nabrali przekonania, że Ida i Fin, który

ją uprowadził, muszą być gdzieś blisko. Koń nie le-

background image

żał przecież długo martwy. Pomimo nocnego chłodu
nadal biło od niego ciepło.

Nasłuchiwali uważnie, ale nic nie słyszeli. Czuli

jednak wyraźnie bliską obecność Idy.

To uczucie było przytłaczające.
Reijo mignęła przed oczami twarz Raiji.
- Potrzebowałbym teraz twojej pomocy - powie­

dział bezgłośnie, poruszając tylko ustami. Ale obraz
Raiji zblakł.

Knut rzekł:
- Chyba powinniśmy się gdzieś ukryć i poczekać

na świt. Nie warto, żebyśmy weszli prosto na nich...

background image

12

Księżyc świecił jak latarnia, oświetlając im drogę

na płaskim terenie. Pułkownik uznał, że dalej pojadą
konno, ale Ida zaprotestowała.

- Koń nie wytrzyma. Padnie ze zmęczenia.
- Myślisz, że nie wiem, iż próbujesz zyskać na cza­

sie? - zaśmiał się. - Ale to nic nie da! Będziesz robić,

co ci każę. Ja tu decyduję!

Chwycił ją w pasie i posadził na końskim grzbie­

cie. Jego dłoń znalazła się tuż obok przyszytej
w szwach spódnicy kieszonki na nóż. Ida wstrzyma­
ła oddech. Fin na szczęście nic nie zauważył, bo w je­
go zachowaniu nie dostrzegła zmian. Dosiadł konia
za jej plecami i popędził biedne zwierzę.

Ida miała wrażenie, że nóż pali ją w udo i zaraz

stopi materiał, z którego uszyta jest spódnica.

Ale nic takiego się nie stało.

Dopiero teraz, kiedy siedziała, dając wytchnienie

nogom, zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczo­
na. Już prawie całą dobę nie zmrużyła oka i niemal
równie długo znajdowała się w drodze.

Mikkal i Raija...
Nie wolno jej się zadręczać. Anjo na pewno za­

opiekowała się dziećmi, i to najlepiej jak można.

A jeśli już ich nigdy nie zobaczy?

Do oczu napłynęły jej łzy. Pośpiesznie zacisnęła

powieki, nie dając im spłynąć po policzkach. Zagry-

background image

zła zęby tak mocno, że omal nie pękła jej szczęka.

Nie może pogrążyć się w rozpaczy! Nie wolno jej się

poddać! Bo to tak, jakby całkiem zrezygnowała i złoży­
ła swój los w ręce tego zimnego jak lód mężczyzny.

Zaciskała oczy tak długo, póki nieznośna pustka,

jaka ją ogarnęła, nie ustąpiła. Ida nie miała wyboru.
Musiała być odważna. Bo jeśli straci nadzieję, to jak­
by pozwoliła tej bestii zabić się od razu.

- Jesteś zawiedziona, że pomoc nie nadeszła? - usły­

szała głos, który budził w niej coraz większą odrazę.

- Nadejdzie - odrzekła spokojnie. Jego ironia nie

zdołała w niej zasiać nawet ziarna niepokoju. Ida do­
brze znała najbliższych sobie mężczyzn i była pew­
na, że ruszą w pogoń, ale równocześnie wiedziała, że
zachowają największą ostrożność. Ojciec potrafi być
sprytny jak lis... Tak, ten fiński kolos, kpiący z jej bli­
skich, nie zna Reijo Kesaniemi.

- Czy oni wiedzą, że tak im ufasz? - udawał zdzi­

wienie, chwytając się mocniej końskiej grzywy i bez­

litośnie poganiając konia.

N o c była chłodna. Mgła opadła nisko, trudno się

było rozeznać w terenie.

- Kobiety powinny być lojalne - dodał. - Ale roz­

czarowuje mnie twoja naiwność. Sądziłem, że jesteś
inna...

Nie dokończył, bo koń potknął się i runął.
Ida poczuła szum w uszach, a potem wszystko za­

snuło się mgłą. Ocknęła się na ziemi, strasznie piekł
ją policzek. Usłyszała rżenie konia i głuche uderzenia
kopyt o skały. Miała wrażenie, że znalazła się w sa­
mym środku rozszalałej burzy.

Pułkownik ciskał najgorsze przekleństwa. Ale jego

głos dochodził jakby przez mgłę.

background image

Ida, mrużąc oczy, podźwignęła się i chwiejnie sta­

rała się utrzymać równowagę.

Policzek nadal ją piekł, a kiedy go dotknęła, zoba­

czyła na palcach krew.

Fin, nie przestając przeklinać, stał nad leżącym mię­

dzy skalnymi blokami koniem. Mgła opadła niżej, za­
słaniając Idę do połowy. Ani oni, ani koń nie mieli
szans zauważyć osypiska. Nie pomyślała nawet, że mo­
głaby wykorzystać ten moment na ucieczkę. Mrok
i mgła ukryłyby ją przed złoczyńcą. W ogóle nie wpa­
dło jej do głowy, że ta chwila przeznaczona jest dla niej.

Ida nie widziała niczego oprócz konia.
- Zostawisz go w takim stanie? - zapytała Fina,

który dokładnie zbadał kończyny zwierzęcia, a po­
tem wstał i odszedł parę kroków.

- Nic się już nie da zrobić - odpowiedział obojęt­

nie. - Ma złamaną nogę. Poza tym jest wycieńczony.
Koniec z nim.

- Ale przecież nie możesz go tak zostawić! - wy­

krzyknęła Ida. - Przecież on jeszcze żyje i cierpi. Czy
to nic dla ciebie nie znaczy?

Wzruszył ramionami. Ida poznała już Fina na ty­

le, by wiedzieć, że zwierzę nic go nie obchodzi.

- To przecież tylko koń - rzucił lekko. -1 tak zdech­

nie. Godzinę wcześniej czy później, co to za różnica?
Albo zamarznie na śmierć, albo zginie z głodu. Mam
sobie zawracać tym głowę? Przecież to i tak mu nie po­
może. Zresztą i tak by niebawem padł z wycieńczenia.

- Zamierzałeś jechać na nim, aż padnie? - zapytała

Ida, nie chcąc uwierzyć, że można być takim zimnym,
pozbawionym wszelkich uczuć okrutnikiem. Mimo

wszystko ciągle ufała, że w tym człowieku, gdzieś głę­

boko, tkwi odrobina dobra, choć przecież jego wy-

background image

stępki temu zaprzeczały. Naiwna Ida nie dopuszcza­
ła do siebie myśli, że ktoś może nie mieć serca.

Ale jednak taka była prawda. Dopiero teraz na do­

bre przejrzała na oczy.

- Cóż ci szkodzi zabić tego konia? - rzuciła, poru­

szona do żywego.

Ale on odwrócił się do niej plecami.
- Nie zabijam koni - odpowiedział z wyraźną nie­

chęcią.

- Co do ludzi nie masz takich oporów, prawda?

Czyżby ten koń był więcej wart niż Helena?!

- Nie zabijam koni - powtórzył.
Tymczasem mgła opadła. Ida straciła swoją szansę.

Chwila, jakby stworzona dla niej, minęła. Dopiero te­
raz uświadomiła sobie, jaka możliwość przeszła jej
kolo nosa.

Działała instynktownie. Wszystko w niej cierpiało

wraz z tym biednym zwierzęciem, w którego oczach

czaił się ból.

Przecież ten koń nic nie zawinił Finowi! Przeciw­

nie, bez skargi niósł go na swym grzbiecie w mroku
nocy. I nadal by niósł, gdyby się nie potknął. A ten
potwór chce go tak po prostu pozostawić na zimnych
jak lód skałach i skazać na długie męczarnie.

Jak on tak może?

Ida podwinęła spódnicę i płacząc ze złości, sięgnę­

ła po nóż. Oślepiona łzami niepotrzebnie długo ma­
nipulowała przy kieszonce. Wreszcie siadła przy ko­
niu, poklepała go po pysku i szepnęła, że na pewno
będzie się pasł niebawem na najzieleńszych i najbar­
dziej soczystych niebiańskich pastwiskach. Ukryła
nóż, żeby nie spłoszyć zwierzęcia. Fin, dziwnie wy­
trącony z równowagi, nic nie zauważył. Koń patrzył

background image

w bok, ufny, że Ida uczyni co dla niego najlepsze.

Ida, szlochając, powiodła dłońmi po końskiej szyi.

Nie raz towarzyszyła ojcu przy uboju. Przywykła do

widoku krwi. Ale jeszcze żadne zwierzę nie poniosło

śmierci z jej ręki. Nie przypuszczała nawet, że była­
by zdolna coś takiego uczynić.

- Lepiej przestań ryczeć - rzucił Fin chrapliwie. - Na

mnie kobiece Izy nie działają.

Ida odszukała tętnicę przerażonego konia. Nabra­

ła powietrza głęboko w płuca, jeszcze raz pomacała,
nie chcąc zadawać zwierzęciu więcej bólu niż to ko­
nieczne, i pewną ręką wbiła ostrze noża w miejsce,

gdzie czuła pulsowanie. Koń szarpnął łbem, próbo­
wał podnieść się na przednie nogi.

Krew trysnęła Idzie wprost na ubranie i spłynęła

po rękach ku łokciom.

W jednej chwili Fin znalazł się przy niej i wyrwał

jej nóż z dłoni. Popchnął ją na ziemię i warknął:

- Chciałaś go wypróbować na mnie? - Zważył nóż

w dłoniach i wytarł ostrze o mech, aż błysnęło. - Na­
prawdę miałaś taki zamiar?

Ida skinęła głową obojętnie.
Rzeczywiście rozważała taką możliwość, chociaż

zdawała sobie sprawę, że nie zdoła pokonać tego ro­
słego mężczyzny. Cieszyła się, że przynajmniej ulży­
ła cierpieniu zwierzęcia.

- Zaskakujesz mnie, Ido - roześmiał się. - Dopraw­

dy mnie zaskakujesz. Nie spodziewałbym się takiej od­

wagi nawet po tobie, chociaż wiem, że jesteś kobietą
wyjątkową. Poza tym bawisz mnie, nadal mnie bawisz...

Jego słowa oznaczały dla Idy odroczenie wyroku

śmierci.

Uśmiechnął się do niej czarująco. Pewnie niektóre

background image

kobiety ulegały jego urokowi, zwłaszcza te, które lu­
bią silnych i dominujących mężczyzn.

Fin podrzucił nóż, a potem wsunął go do kieszeni.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu,

że go sobie zachowam - rzekł, tak jakby Ida miała co­
kolwiek do powiedzenia. - Gdzie ty go ukrywałaś? -
zapytał zaintrygowany, kiedy już uszli spory kawałek
drogi. - Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że kobie­
ta może mieć przy sobie nóż. Nawet nie pomyślałem,
żeby to sprawdzić. Helena nigdy nie brała do ręki no­
ża. Czy wśród tutejszych kobiet to jest normalne?

Ida pokręciła głową.
- Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa! - wykrzyknął i gdy­

by nie to, że Ida poznała go dostatecznie dobrze, mogła­
by ulec wrażeniu, że jest tym faktem zachwycony. - No,
gdzie go miałaś, powiedz! - powtórzył pytanie.

- Pod spódnicą - odpowiedziała Ida i odrzuciwszy

dumnie głowę, wysunęła do przodu podbródek. Nie
zdawała sobie sprawy, ile było w tym geście hardości.

- Frapujące - mruknął pod nosem i uśmiechnął się.
Ida nie rozumiała znaczenia tego słowa, ale za nic

w świecie nie przyznałaby się do tego.

Szli w milczeniu, aż w końcu Ida poczuła, że za­

raz padnie jak zajeżdżony koń.

- Mam nadzieję - zwróciła się do Fina - że jeśli się

potknę i złamię nogę, to postąpisz ze mną tak jak
z koniem. Zostawisz mnie.

Fin zatrzymał się i roześmiał na cały głos, jakby

usłyszał jakiś przedni dowcip.

- Jesteś zmęczona?

Skinęła głową, uznawszy, że nie ma sensu tego

ukrywać. I tak wkrótce nogi nie zechcą jej dłużej
nieść.

background image

- Nie udajesz?
- Nie.
- Poddałaś się? - zapytał, udając szczere zdumienie.
Ida całkiem opadła z sił. Osunęła się na kolana, sta­

rając się słuchać, co do niej mówi. Poczuła się jednak
taka senna, że mogłaby zasnąć w każdej pozycji.

Wszystko jej było jedno, pragnęła jedynie spać.

- Poddałaś się? - zapytał ponownie. - Myślałem, że

masz więcej hartu. Zawiodłaś mnie, Ido.

Ale dziewczyna nie słyszała już jego słów, bo na­

prawdę zasnęła. Jej ciało zachwiało się i osunęło na
kamieniste podłoże, mokre od rosy. Fin, zdumiony,
wpatrywał się w nią, stuknął ją czubkiem nogi, ale
ona nawet nie poruszyła palcem. Ukucnął przy niej
i podniósł powiekę. Nie udawała. Naprawdę spała!

Spała jak zabita!

Nie chciało mu się wierzyć, że się poddała. Był pe­

wien, że gdyby nie zmorzył jej sen, nadal wystawia­

łaby swoje ostre kolce. Zastanawiał się, ile trzeba, by
ją złamać. Nigdy dotąd nie spotkał tak dumnej ko­
biety. I tak fascynującej.

Nie pojmował jej, ale od dawna nikt go tak nie za­

intrygował. Prawdę mówiąc, już od wielu lat żaden
człowiek nie zdołał w nim obudzić jakiegokolwiek
zainteresowania.

Może to te rude włosy czyniły ją wyjątkową?
Ale nie! Spotkał przecież w swym życiu wiele ru­

dowłosych kobiet i one, tak jak większość przedsta­

wicielek tej płci, rozczarowały go.

Kobietom brakowało charakteru.
Ta wywodziła się z innej klasy społecznej. Ale

przecież miał w swym życiu wiele służących, sypiał
też z chłopkami. Wszystkie go nudziły. O Helenie

background image

w ogóle nie warto wspominać. Helena rozczarowała

go już na samym początku i tak już ciągnęło się do
końca. Ale ubawił się szczerze, zgarniając ją sprzed
nosa innemu i łamiąc wszelkie konwenanse. Poza

wszystkim związek małżeński z Heleną z jego wła­

snego punktu widzenia był bardzo korzystny.

Biedna Helena, może nie powinien jej tak pokale­

czyć, ale ona i tak nie czuła, jak ciął ostrzem jej gład­
ką skórę, bo straciła przytomność.

Nikt nie zrozumiałby jego intencji. Nikt, kto nie

widział ulubionych bluzek Heleny ozdobionych ko­

ronkami na przodzie od ramion aż do talii, bluzek,
które musiała zostawić w Finlandii.

W chwili śmierci chciał ją ustroić w koronki, któ­

re tak lubiła. Ot, taki żart. N ó ż był ostry, a jego to
bawiło.

Nie powinien był zostawiać noża. To nierozsądne.

Ale wydawało mu się, że nóż przy martwej Helenie
spotęguje efekt dramatyczny.

Ułożył ją we mchu wśród krzewinek. Podobała mu

się taka kompozycja. Czarno-biały strój na tle soczy­
stej zieleni i wśród borówek, które miały barwę krwi.

Chyba nigdy za życia nie wyglądała tak interesują­

co. Skąd mógł przewidzieć, że nie umrze od razu? Po­

winien jej chyba zadać głębsze rany...

Helena na pewno poszła prosto do nieba, uderzy­

ła go nagła myśl. Wyobraził sobie, jak siedzi teraz na
białym obłoku, przystrojona w biel, w której jej za­

wsze było do twarzy, i gra na złotej harfie.

Ta filigranowa istota, uosobienie cnoty, krążyła

pewnie na anielskich skrzydłach wokół Boga Ojca.

Uśmiechnął się sam do siebie. Miał nadzieję, że He­

lena widzi go teraz z wysokości i złości się jak za ży-

background image

cia. Przypomniało mu się, jak zaciskała usta w wąską
kreskę.

Trusia Helena. Całkowite przeciwieństwo Idy.
Chyba nie jest możliwe, by kobiety potrafiły na za­

wołanie zapaść w sen? Chociaż nie zdziwiłoby go,

gdyby Ida potrafiła. Niech sobie jednak nie myśli, że

w ten sposób opóźni ucieczkę. Nie nabierze go. Sko­

ro śpi, to pewnie jej bez różnicy, gdzie śpi. Nachylił
się i przerzucił Idę sobie przez ramię, zdumiony, że
jest taka lekka. Maszerując ku rozjaśniającemu ciem­
ność nocy świtowi, śmiał się sam do siebie. Tak wła­
śnie obchodzili się z kobietami mężczyźni pierwotni.
I tkwiła w tym głęboka mądrość.

Zwolnił nieco, bo Ida, wprawdzie lekka, jednak tro­

chę ważyła. Poza tym zaczynał odczuwać także pew­
ne zmęczenie. Był na nogach już od kilku dni i nocy,

wędrował zaś od miesięcy. Helena była mu prawdzi­
wym utrapieniem. Powinien ją zostawić w Finlandii.

Zabrał ją ze sobą, by go nie wydała, a przy okazji ze­
mścić się w ten sposób na rodzinie za tego łajdaka,
brata Heleny, który dopuścił się zdrady.

Nigdy się nie dowiedzą, jak umarła.
To najlepsza dla nich kara.
Niech sobie czczą we wspomnieniach tę swoją He­

lenę.

Fin maszerował, niosąc Idę przez plecy, i zatrzy­

mał się dopiero, gdy zobaczył naturalne zagłębienie
otoczone skalnymi blokami od strony, z której mógł
pojawić się pościg.

Spuścił Idę na ziemię.

- Niosłem cię na plecach, póki nie zaczął się dzień -

powiedział. - Teraz już czas się obudzić.

Idę bolała cała lewa strona ciała, Fin bowiem nie

background image

zadał sobie trudu, żeby ją położyć na ziemi. Wcale się
nie przejmował tym, że może sobie zrobić krzywdę.
W ogóle nie troszczył się o nią jako o człowieka.

A jednak niósł ją taki kawał drogi.
Dlaczego?

Ida usiadła z trudem, zacisnęła zęby, żeby nie jęk­

nąć i nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją boli. Tej
przyjemności mu nie sprawi!

- Nadal cię bawię? - zapytała, nie kryjąc pogardy.
Skinąwszy głową, oparł się o pagórek i obserwo­

wał ją spod jasnych rzęs.

- Bawisz mnie - potwierdził.
Teraz, gdy Ida się trochę wyspała, wróciły jej siły

i na powrót stała się sobą. Posiadała rzadką zdolność
życia chwilą i nie lękała się spojrzeć w oczy najwięk­
szemu niebezpieczeństwu. Nigdy nie uginała karku.

- Zabiłeś kogoś? - zapytała i zaraz dodała: - Poza

Heleną?

Powiedziała to na szczęście spokojnie, nie wzbu­

dzając w nim podejrzeń.

Najwyraźniej uznał, że po prostu się przejęzyczyła.
- Oczywiście - odpowiedział, wyciągając się wy­

godnie. - Przecież ci mówiłem, że jestem żołnierzem.

- Oficerem - sprostowała Ida. - Nie sądziłam, że

oficerowie sami zabijają.

Uniósł jasną brew z wyraźnym uznaniem. Miał

ochotę pochwalić dziewczynę za to, że nadal myśli
logicznie. Wystarczyła jej ta odrobina snu, by odno­
wić siły i znów stawić opór.

- Zanim dotarłem do waszej wioski, zabiłem pię­

cioro ludzi - powiedział, nie spuszczając z niej wzro­
ku. Ciekaw był, jak to przyjmie.

Patrzyła z niedowierzaniem.

background image

- Nie wierzysz mi? - Zaśmiał się.
Ida nie odpowiedziała. Miała przed sobą najbar­

dziej bezwzględnego łotra, jakiego kiedykolwiek wi­
działa, nie wolno jej jednak stracić głowy. Wyczuwa­
ła, że nie spotka jej najgorsze, póki zdoła utrzymać
go w napięciu. Ten człowiek po prostu musi nie­
ustannie walczyć. A słowne potyczki wyraźnie go ba­

wiły. Dopóki będzie dla niego godnym przeciwni­
kiem, nic złego się jej nie stanie.

- Zabrałem starcowi nóż, bo swój gdzieś zgubiłem -

zaczął beznamiętnie, jakby relacjonował jakieś zwykłe
zdarzenie. - Podejrzewam właściwie, że schowała mi
go Helena. W ostatnim czasie nie można jej było już
zupełnie ufać. Zwróciła się przeciwko mnie - pokręcił

głową z dezaprobatą. - A kiedy zabiłem tych Lapoń­
czyków i podpaliłem ich jurtę, wpadła w straszną hi­
sterię. Nigdy jej takiej nie widziałem.

Fin pogrzebał w kieszeni i rzucił Idzie pod nogi

mały woreczek.

Serce jej podskoczyło. Nóż, który znaleźli przy

Helenie, był lapoński. A to było srebro lapońskie.
Klamra, brosze, guziki... podobne do tych, które trzy­
mała w domu w skórzanym mieszku na dnie kufra.
On wiedział o tym, bo grzebał w jej rzeczach.

- Zdaje się, że znasz się trochę na tym - zagadnął.
Ida wyjęła ostrożnie ozdoby, które on uważał za

bezwartościowe. Dla niej były to skarby, tak samo
jak dla tych ludzi, którym zostały zrabowane.

Jeden z guzików odróżniał się od pozostałych. Był

okrągły, na nóżce, ozdobiony wzorem identycznym
jak na szerokiej klamrze, znajdującej się wśród srebra.

Ida, dotykając ozdób, przypomniała sobie historie opo­

wiadane przez Ailo. Ailo potrafił wspaniale opowiadać.

background image

- Sama widzisz, kogo zabiłem - rzucił lekko. - By­

li nic niewarci, ale srebro zawsze można przetopić.

Nic niewarci? Ida poczuła ucisk w żołądku.
- Może się mylisz - odparła i wziąwszy z kupki sre­

bra okrągły guzik i klamrę, pokazała mu je bliżej. Bez
strachu napotkała jego spojrzenie. - Wygląda na to,
że trafiło w twoje ręce srebro ze skarbu stallo. A to

może oznaczać, że nie jesteś całkiem bezpieczny. Kto

wie, czy nie ciąży na nim klątwa? Sam wiesz, jaki los

spotkał poprzednich właścicieli.

Ida wymyśliła na poczekaniu tę historię. Bo tak na­

prawdę każda rodzina uważała srebro ze skarbu stal­
lo za najcenniejsze trofeum. Nie ciążyła oczywiście
na nim żadna klątwa. Ale tego, rzecz jasna-, bez­

względny Fin nie mógł wiedzieć.

- Srebro ze skarbu stallo? - zapytał z powątpiewaniem.
Ida uśmiechnęła się uspokajająco.
- Stallo to taka postać z lapońskich baśni. Bardziej

człowiek niż troll, uosobienie zła. Ale jeśli ktoś jest

sprytny, może go pokonać.

- Opowiedz! - poprosił. - To może być zabawne.
Ida pokręciła głową, jakby się krygowała. Zgarnę­

ła srebro do woreczka i odrzuciła Finowi tak, jak on
to zrobił.

- Wiesz, zdarzyło się, że opowieścią ktoś wykupił

się od pewnej śmierci - rzekł tajemniczo. - Albo że
ją odwlekł w czasie.

- Ach, tak? - odezwała się szyderczo.
Miała zamiar opowiedzieć mu o stallo z własnej

woli, bo nadal byli równorzędnymi przeciwnikami
w walce na słowa, ale gorączkowo szukała w pamię­

ci takiej historii, która rozbawiłaby go, a zarazem po­
uczyła, że zło prędzej czy później zostanie ukarane.

background image

- Słyszałaś o Szeherezadzie? - zapytał.
Ida nie kojarzyła z niczym tego imienia, którego

nie umiała nawet powtórzyć.

Fin, który lubił popisywać się swoją mądrością,

wyjaśnił:

- W pewnym dalekim kraju żył sobie król, który,

zawiódłszy się na swojej niewiernej żonie, zabił ją. Po­
przysiągł przy tym zemstę na całym rodzie kobiecym.
Kazał rano zabijać każdą kobietę, z którą spędził noc.

- Cóż za miła opowieść - rzuciła zgryźliwie Ida.
- Przez trzy lata codziennie dostarczano mu na za­

mek dziewicę, którą kazał zabijać następnego ranka
- ciągnął jasnowłosy olbrzym, który wyraźnie lubił
tę historię. - Tak się działo dopóty, dopóki na zam­
ku nie zjawiła się księżniczka Szeherezada. Opowie­
działa królowi baśń, ale nie dokończyła jej, i król, cie­

kaw dalszego ciągu, zachował księżniczkę przy życiu
do następnego wieczoru. I tak co noc Szeherezada
kończyła jedną baśń i zaczynała zaraz następną, któ­
rą przerywała w najciekawszym miejscu. Tak się
działo przez tysiąc i jedną noc.

- I co dalej? Została stracona? - zapytała Ida.
- Mam ci zdradzić, jaki cię czeka los?
Ida westchnęła ciężko.
- A więc chcesz posłuchać o stallo? Proszę bardzo.
Nabrała powietrza. Wiedziała, że wygrała cenny

czas, potrzebny ojcu, Sedolfowi i Knutowi, którzy
z pewnością spieszą jej na ratunek.

- Ale to równocześnie opowieść o Lapończykach,

musisz się z tym pogodzić. Może przekonasz się, że
niezależnie od tego, co sądzisz, to także są ludzie.

A więc posłuchaj!

Żył sobie kiedyś Japoński chłopak. Któregoś dnia

background image

zabłądził i znalazł się przy ziemiance stallo. Nie od­

ważył się odmówić, kiedy gospodarz zaprosił go do

środka, i posłusznie usiadł obok niego przy ogniu.
Minęła chwila i chłopak odezwał się znienacka:

- Widzę w ogniu złoto i srebro.
- Jak to możliwe? Ja nic nie widzę - zdziwił się stal­

lo, który był okropnie chciwy.

- Po prostu nalałem sobie do oczu ołowiu - odpo­

wiedział młody Lapończyk. - Tylko w taki sposób

można dojrzeć w płomieniach twoje skarby.

- To nalej i mnie - zażądał stallo.
- Jeśli się położysz na plecach, tak żebym mógł do­

sięgnąć do twoich oczu, to czemu nie? - zgodził się
chłopak.

Stallo posłusznie się położył, a młody Lapończyk,

przytrzymawszy powieki olbrzyma, nalał mu do oka
rozgrzanego oiowiu.

- Parzy, parzy! - wrzasnął stallo.
- Ale z ciebie słabeusz! Uspokój się! - rzekł chłopak.
No i stallo uciszył się. Chłopak tymczasem wlał

ołów do drugiego oka olbrzyma. Stallo znów narzekał,
że go parzy, ale chłopak pocieszył go, że już skończył.

Stallo patrzył i patrzył, ale nie zobaczył ani srebra,

ani złota. Nic nie widział, nawet ognia. Rozwścieczony,
chciał zabić chłopaka, ale nie mógł go złapać. Po namy­
śle poprosił gościa, żeby wypuścił najpierw jego kozy,
a na końcu największego kozła z wielkimi rogami.
Chłopak zaczął wypuszczać kozy, a stallo stanął w wyj­
ściu w rozkroku i obmacywał każdą po kolei. Młody
Lapończyk wypuszczał zwierzęta bardzo powoli. Zabił
starego capa i obdarł go ze skóry. Stallo poganiał chło­
paka, ale ten powtarzał, że nie ma się co spieszyć.

- Wypuszczaj mojego kozła! - ryknął stallo.

background image

Chłopak okrył się skórą i trzymając przed sobą łeb

z wielkimi rogami, na czworakach podszedł do wyjścia.

Stallo pomacał skórę i rogi i wypuścił go.
- A teraz ty sam wychodź! - zawołał stallo zado­

wolony, że udał mu się podstęp.

- Już wyszedłem - odrzekł chłopak.

Stallo ruszył w pogoń, ale chłopak był szybszy.

- Jak się nazywasz? - zawołał Stallo. Postanowił

wysłać za zbiegiem swoich synów, żeby go zabili.

- Tak jak powiedziałeś! - odkrzyknął Lapończyk. -

Nazywam się Ja Sam!

I rzucił się do ucieczki.
Kiedy synowie olbrzyma wrócili do domu, okrop­

nie się rozgniewali na widok zabitego kozła.

- Kto zaszlachtował nam capa? - wrzasnęli, miota­

jąc przekleństwa.

- Ja Sam - odparł stallo. - Śmierć za kozła!
- I wyobraź sobie, synowie zabili go. Zabili same­

go stallo... - dokończyła Ida.

- Prymitywne - podsumował Pułkownik chrapli­

wym głosem, choć wysłuchał z uwagą. - A co z tym

srebrem? - zapytał.

- Stallo ukradł je Lapończykom... Ale to już inna

historia, której nie będę zaczynać. Nie jestem prze­
cież Szeherezadą. Nie zamierzam opowiadać ci baśni
tak długo, jak zechcesz mnie słuchać.

- Opowiedziałaś - odezwał się pozornie przyjaź­

nie. - I to bardzo ciekawie. Póki co nie widać niko­

go, kto spieszyłby ci z pomocą. Zdaje się, że wcale się
nie zjawią.

- Przyjdą - odrzekła ze spokojem Ida, ani trochę

nie tracąc pewności siebie.

- Możesz się przespać - powiedział nieoczekiwa-

background image

nie Fin, napotykając pełne niedowierzania spojrzenie
dziewczyny. - Przecież wiesz, że jesteś ostatnią oso­
bą, którą bym chciał zabić we śnie.

Ida doszukała się w tych słowach odrobiny rozsąd­

ku. Nikt nie zabija godnego siebie przeciwnika w tak
tchórzliwy sposób.

A on chyba nadal traktował ją jak równą sobie.
- Przed nami daleka droga. Nie myśl, że będę cię

niósł... I jeszcze jedno: nie próbuj mnie przechytrzyć!
Śpię bardzo czujnie...

Usiadł wygodnie i skrzyżowawszy ręce na pier­

siach, zamknął oczy. Ida przyjrzała mu się uważnie.
Zawsze się jej zdawało, że mężczyźni w czasie snu
mają twarz dziecka. Ale się myliła...

Skuliła się, przemarznięta i poobijana. Tak bardzo

marzyła o odpoczynku. Do końca jednak nie była pew­
na, czy Fin nie robi sobie okrutnych żartów. Była przy­
gotowana na to, że za chwilę szarpnie ją i każe wstawać,
że wyrwie z błogiego snu i każe znowu maszerować.

W końcu jednak go posłuchała.
Fin siedział z przymkniętymi powiekami, czeka­

jąc, aż dziewczyna zapadnie w głęboki sen. Wstał po
cichu i spojrzał na nią, śmiejąc się w duchu. Zgarnął
srebro, ale pozostawił okrągły guzik i klamrę. Srebro
ze skarbu stallo.

Gdyby w jego życiu było miejsce dla kobiet, Ida

byłaby odpowiednia.

Ale czekała go jeszcze daleka przeprawa, a kobie­

ty są w drodze tylko zawadą.

Ida bawiła go, mogłaby go zmusić do walki. Chęt­

nie by się z nią zwarł w pojedynku na słowa i wal­
czył, póki nie uznałaby jego wyższości.

Chętnie by się przekonał, jak długo by to trwało.

background image

Sprawiłoby mu to przyjemność. Niestety, nie miał

czasu. W oddali na szlaku dostrzegł jakiś ruch.
Dziewczyna nic nie zauważyła, pochłonięta opowia­
daniem. To byłoby zbyt proste...

Z drugiej strony, zbyt proste byłoby pozbawić ży­

cia śpiącą kobietę. Przecież to jeszcze prawie dziec­
ko. I tak się dobrze przy niej bawił.

Postanowił zażartować. Na ziemi obok śpiącej po­

łożył nóż, który jej wcześniej zabrał, razem z srebrem
ze skarbu stallo.

Ci, którzy go ścigają, i tak jej nie uwierzą. Czy ktoś

z nich w ogóle słyszał, że opowieścią można się wy­
kupić od śmierci?

Spojrzał po raz ostatni na Idę o miedzianych włosach.

A potem popatrzył ku zachodowi, tam gdzie prowadzi­
ła go droga. Ruszył biegiem, śmiejąc się sam do siebie.

Tę historię sam wymyślił. A zakończenie serdecz­

nie go ubawiło.

background image

13

Leżeli w ukryciu, oczekując świtu, a kiedy już zrobi­

ło się jaśniej i, jak okiem sięgnąć, na płaskowyżu nie do­
strzegli żywej duszy, zrozumieli, że postąpili niemądrze.

Sedolf bez słowa wstał i ruszył przed siebie.
- Nie wolno nam tracić głowy - upomniał go Re-

ijo, gdy go dogonił. - Nadal musimy zachować czuj­
ność i mieć oczy szeroko otwarte, Sedolfie. Bo nie­
możliwe, by zeszli gdzieś daleko od tego szlaku. Ida
nie dałaby rady.

- A może on właśnie dlatego porzucił Helenę na

odludziu, że nie miała sił już iść? - rzucił Sedolf po­
nuro, oświecony nagłą myślą. I wyobraził sobie, co
czeka Idę, gdy ta osłabnie.

Reijo pomyślał o tym samym. Skłamałby, gdyby

próbował przekonywać siebie i Sedolfa, że jest inaczej.

Czterej mężczyźni posuwali się naprzód w milcze­

niu, obawiając się najgorszego.

Nagle Sedolf zatrzymał się raptownie. Zauważył,

że w mchu między skałami coś błysnęło. Nachylił się
i podniósł z ziemi srebrny guzik na wierzchu ozdo­
biony wzorem przypominającym płatek śniegu.

Pozostali mężczyźni zgromadzili się przy nim,

przyglądając się temu, co znalazł.

Reijo zmrużył oczy i popatrzył ku zachodowi,

gdzie chłodne niebo zdawało się blade, jakby wyzute
z błękitu.

background image

- A więc szli tędy - powiedział. Obejrzał uważnie

ziemię. Mech w paru miejscach był lekko zadeptany,
ale na skalnym podłożu nie pozostały żadne ślady.

- To chyba lapońskie srebro. Zdaje się, że Helena

wspomniała coś o tym, że spotkali Lapończyków.

Przypomnieli sobie słowa dziewczyny, co tylko

wzmogło ich niepokój.

Sedolf schował guzik do kieszeni i ruszył za Reijo.

W oddali dostrzegli skalne bloki ustawione ciasno

obok siebie. Kamienny mur stworzyła natura na dłu­
go przed tym, nim w tych stronach pojawili się
pierwsi ludzie.

Z miejsca, gdzie przystanęli, od owych głazów

dzieliła ich spora odległość, ale kamienny mur przy­
ciągał ich wzrok.

- Gdybyś szukał schronienia... - odezwał się zamyślo­

ny Reijo. - Czy na jego miejscu zatrzymałbyś się tam?

- To jedyna możliwość - odparł Emil. Nawet on

wyczuwał napięcie. Doskonale rozumiał cichą wście­
kłość Sedolfa, ponieważ zdawał sobie sprawę, jak
wielkie niebezpieczeństwo grozi Idzie z rąk tego na
wskroś złego człowieka.

Gdyby Idzie stało się coś złego...
Czarno mu się zrobiło przed oczami na samą myśl

o tym. Ta dziewczyna od dawna zajmowała w jego
sercu szczególne miejsce. I chociaż nigdy nie połączy­
ła ich prawdziwa bliskość i wiedział, że nigdy jej nie
dostanie, za nic w świecie nie zniósłby, żeby została
zbrukana przez bezwzględnego oprawcę.

Przyśpieszyli kroku, pełni najgorszych przeczuć.

Teraz już wiedzieli, że nie zdołają znienacka podejść
porywacza. Nie mieli się też jak przed nim ukryć.

Ten człowiek bowiem schronił się w jedynej kry-

background image

jówce, jaka w promieniu kilku kilometrów znajdowa­
ła się na tym gładkim jak stół terenie.

Nagle Reijo przystanął gwałtownie i powstrzymał

Sedolfa, zaciskając mu dłoń na ramieniu.

- Do diabła - wyszeptał. - Co to jest?
Zza skalnych bloków wyłoniła się pochylona sylwet­

ka. Mężczyzna na moment przystanął i obejrzał się przez
ramię, po czym ruszył biegiem ku zachodowi. Sam.

Przez chwilę stali jak porażeni, niczego nie pojmu­

jąc. Nie wierzyli własnym oczom.

Ale z wolna lodowata dłoń strachu wbiła im w ser­

ca swe szpony. Sedolf zrzucił z pleców worek, pozby­

wając się niepotrzebnego ciężaru. Wszystko migało

mu przed oczami, a przygniatający ciężar uciskał pierś.

Nie chciał się przyznać do tego strachu, nie chciał

wierzyć w najgorsze.

Ruszył co sił przed siebie. W chłodnym podmuchu

wiatru poczuł na policzkach coś ciepłego. Nie zdawał

sobie sprawy z tego, że płacze. Biegł jak oszalały
przed siebie, słysząc jedynie szum w uszach i odgłos

własnych kroków.

Nic nie czuł.

Ale odrzucał od siebie straszliwe przypuszczenia.

Nie przyjmował do wiadomości, że stało się najgor­
sze. Niemożliwe, dudniło mu w głowie. Tak się nie
mogło stać!

Bo Ida była całym jego życiem.
Kiedy już po wszystkim próbował sobie przypo­

mnieć, o czym myślał w tej" straszliwej chwili, gdy wa­
żyły się losy Idy i jego, nie był w stanie tego odtworzyć.

Bo tak naprawdę wówczas pochłonęła go bezden­

na pustka. Wiedział jedynie, że musi dobiec.

Zapewne strach w nim był tak porażający, że jak-

background image

by w reakcji obronnej organizm usunął to wspomnie­
nie z pamięci. Bał się, co zastanie, gdy dobiegnie, ale

wiedział, że musi być tam pierwszy i pierwszy zoba­

czyć. Gnał więc jak szalony przed siebie, niewiele wi­
dząc przez mgłę, jaka zasnuła mu oczy, i potykając
się co chwila. Jedynie zarys kamiennych bloków, któ­
re urozmaicały monotonny krajobraz płaskowyżu,
majaczył mu przed oczami. Głazy, które na począt­
ku dziejów rozrzuciła potężna ręka, wystawały z pła­
skowyżu niczym zęby wyszczerzone w uśmiechu.

Potknął się i upadł, ale zaraz wstał i biegł dalej.

Skalny mur, dzieło natury, zdawał się coraz większy.

Nie był jednak tak szczelny, jak się wydawało z dale­
ka. Poszczególne głazy oddzielały szerokie przerwy.

Sedolf zauważył ją. W przerwie między blokami

mignęła mu zwinięta w kłębek postać.

Nie żyje... poraziła go nagła myśl. Straszliwe sło­

wa, których przez cały czas nie dopuszczał do swej

świadomości. Wiszące nad nim niczym mroczny
cień. Przed którymi zamykał oczy, od których chciał
uciec na wszelkie sposoby, nawet w szaleństwo.

Nie żyje...
Niemożliwe, niemożliwe, dudniło mu w skro­

niach. Niemożliwe, niemożliwe...

Nie Ida.
I dopiero teraz, dopiero w tym momencie, kiedy

zdawało mu się, że ograbiono go ze wszystkiego, co
stanowiło sens jego życia, pojął, jak bardzo ją kocha.

Dlaczego, zamiast się chować jak przestraszeni

chłopcy, nie ruszyli od razu w pogoń? Po co zatrzy­
mywali się przy martwym koniu?

Gdyby wybrali ten sam szlak...
Gdyby nie pozwolił Idzie jechać na cypel...

background image

Powinien był ją powstrzymać, wracała natrętna

myśl.

Ale czy jedno nie zaprzeczało drugiemu? Przecież

tak cenił w niej samodzielność i silny charakter.

Sedolf z trudem łapał powietrze. Nie żyje...

Mignęły mu przed oczami bliźnięta: Mikkal i Raija.
Anjo będzie dla nich dobrą mamą... uświadomił so­

bie z bólem. Będzie mógł obserwować, jak dzieci ro­
sną, jest przecież ich chrzestnym, czyli że ma prawo,
a wręcz obowiązek je odwiedzać. Ale już przyzwy­
czaił się do myśli, że to będą jego dzieci. Zrozumiał,
że traktuje dzieci Idy jak własne.

Przecisnąwszy się między potężnymi głazami, zna­

lazł się za murem i w jednej chwili był przy ukocha­
nej. Uklęknął i pochwycił ją w ramiona.

Ida żyła.
Rei jo, Knut i Emil nie byli w stanie dotrzymać kro­

ku Sedolfowi. Emil zrozumiał, że jego uczucie do Idy
nigdy nie było tak silne. To prawda, że boleśnie od­
czuł, gdy Ida odrzuciła jego oświadczyny. Zapiekło
go to do żywego. Doznał upokarzającej porażki. Na
pewno zasmuciłby się, gdyby Ida umarła, ale nie prze­
żywał tego co Sedolf, który biegł na oślep, bliski utra­
ty zmysłów ze strachu o nią. Emil z lękiem pomyślał,
co się stanie z Sedolfem, jeżeli znajdzie Idę martwą.

Straciłby wówczas cały sens swego życia.

Podążając za nim co sił w nogach, obiegli mur z ka­

mieni i zobaczyli, jak Sedolf trzyma Idę w ramio­
nach, płacze i całuje ją, gładzi jej miedziane włosy...

Dostrzegli wreszcie, że drobna dłoń dziewczyny

poruszyła się.

- Sedolf? - odezwała się zdumiona.
Obudziły ją pocałunki, ale nie czuła odrazy. Nic

background image

nie pojmując, otworzyła oczy i ujrzała nad sobą
twarz płaczącego jak dziecko Sedolfa.

- Żyjesz, maleńka, żyjesz - wydusił i złożył na jej

ustach gorący pocałunek. A potem ujął w dłonie jej
twarz i pieścił ją spojrzeniem. - A tak się bałem, że
cię straciliśmy, najdroższa - szeptał. - Boże, Ido, ja
już myślałem, że nie żyjesz. A wtedy i ja nie chciał­
bym żyć! Kocham ciebie, najdroższa. Nie powstrzy­
masz mnie, muszę ci to wyznać. Kocham cię, kocham
cię, kocham cię - powtarzał w kółko, nie wypuszcza­
jąc dziewczyny z ramion i tuląc twarz do jej policz­
ka. Poza nią nie liczyło się nic.

Właśnie wtedy nadbiegł Reijo. Chrząknął, bo ści­

snęło go w gardle, gdy zobaczył, że Ida jest bezpiecz­
na, że nic jej nie grozi. Nadal jednak nie mógł otrzą­
snąć się z bolesnego lęku.

Sedolf podniósł dziewczynę, a Reijo przytulił ją

mocno.

- Wiedziałam, że przyjdziecie - mówiła z ulgą. -

Ani na chwilę nie zwątpiłam, chociaż on usiłował we

mnie zasiać niepokój i rezygnację. Chciał mnie pozba­

wić nadziei. Ale ja byłam pewna, że pomoc nadejdzie.

Reijo odsunął córkę na odległość ramion i z miło­

ścią popatrzył na nią swoimi zielonymi oczami.

W jego spojrzeniu kryło się także zdumienie.
- Nie uwolniliśmy ciebie, Ido - wyjaśnił. - Kiedy

Sedolf tu dobiegł, tego oprawcy już nie było.

Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale

nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Popatrzyła
na Sedolfa, na Emila i na Knuta, którzy stali z tyłu,
i w ich twarzach dostrzegła także nieme pytanie.

- Nie było go tu - powtórzyła szeptem.
Sedolf pokręcił głową.

background image

Wtedy Ida spojrzała ku zachodowi, ale nie dostrze­

gła nikogo.

- Z daleka zauważyliśmy sylwetkę mężczyzny, któ­

ry oddalał się biegiem. Myślałem, że cię zabił...

Ida dostrzegła nagle na ziemi swój nóż, srebrny gu­

zik i klamrę. Oswobodziwszy się z objęć ojca, pochy­
liła się nad leżącymi przedmiotami i po raz drugi po­
patrzyła ku zachodowi nic nie rozumiejącym spojrze­
niem. Wskazując na nóż, wyjaśniła im:

- Zabrał mi go, po tym gdy uśmierciłam konia. Mu­

siałam to zrobić...

- Ty? - zapytał zdumiony Reijo. - Ty to zrobiłaś?
Ida tylko pokiwała głową.
I wtedy w głowie ojca wszystkie części układanki

znalazły się na miejscu.

Oczywiście, że to Ida. Tamten człowiek, komplet­

nie pozbawiony współczucia dla innych, nie uczynił­
by tego.

Ale przecież pozostawił Idę.
- Jak to się stało, że cię nie skrzywdził? - zapytał

Reijo. - Bogu za to dziękuję, ale nie mogę tego pojąć.

Ida potrząsnęła głową.
- Nigdy mi nie uwierzycie - stwierdziła - ale wy­

daje mi się, że to baśń uratowała mi życie.

Pokręcili głowami z niedowierzaniem. Ale wysłu­

chali jej opowieści.

- Jak widzicie, zostawił tylko srebro ze skarbu stal-

lo, no i mój nóż... - zakończyła Ida, wsparta na ra­
mieniu Sedolfa, który otulał ją swą kurtką, bo jej wła­
sna była całkiem przemoczona.

Ale Reijo jakoś trudno było to przyjąć.
- Niemożliwe, ten człowiek nie był taki. Myślę,

Ido, że się mylisz.

background image

A Knut dodał:
- Pewnie widział nas z daleka. Wiedział, że jeśli cię

zabije, będziemy go ścigać i nie ustaniemy, póki go
nie złapiemy. Jeśli zaś znajdziemy cię przy życiu, on

przestanie dla nas istnieć. Założę się, że tak było.

Pozostali skłonni byli przychylić się do wersji Knu-

ta. Mężczyźni lubią rozwiązania prawdopodobne. To,
co fantastyczne i niezwykłe, oddalają jako niemożliwe.

Sedolf usiadł na mchu i wziął Idę na kolana.

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Tak dobrze
było siedzieć na suchym, tak cudownie poczuć ciepło
drugiego człowieka przenikające do własnego ciała.

A już sądziła, że jest skazana na wieczny chłód.
Otarła się o śmierć. Oni nie zdawali sobie sprawy,

jak blisko. Ida nie miała sil opowiadać wszystkiego.

Jeszcze nie teraz. Teraz tylko rozkoszowała się tym,

że jest wśród przyjaciół.

Zebrali chrust i rozpalili ognisko. Pod osłoną ka­

miennego muru chroniącego od wiatru szybko zro­
biło się ciepło.

Rei jo zdjął z nóg Idy buty i postawił przy ogniu,

żeby wyschły. Kompletnie przemarzły jej stopy.
Mężczyźni swoje okrycia także suszyli nad ogniem.

Wyjęli zapasy jedzenia, jakie przygotowała im na

drogę Anjo: mięso, ryby, chleb z masłem, ser.

Ida poczuła, jak ślinka napływa jej do ust.
Sedolf ułamał jej kawałek chleba i posmarował ma­

słem, tak żeby nie musiała używać swojego noża. Po­
tem dodał plasterek solonego mięsa.

Idzie się zdawało, że nigdy dotąd nie jadła takich

dobrych rzeczy. Wszystko jej smakowało. Nie jadła
przecież przez tyle godzin, jedynie wodą gasiła pra­
gnienie.

background image

Minęła doba, ale jej się zdawało, jakby minęła

wieczność.

Czuła, że może teraz zacząć życie od nowa, bo otrzy­

mała je w darze. Była tak bliska śmierci. Przygotowała się
już na nią. Zdawało jej się, że dotarła do kresu podróży.

- Co z dziećmi? - zapytała Sedolfa.
- Przecież wiesz, że są pod dobrą opieką, Ido. Anjo

rozpieszcza wszystkich, którymi wolno jej się zająć.

- Byłam spokojna, że nie stanie się im krzywda... -

powiedziała Ida cicho. - Gdyby...

Skinął głową i wtulił policzek w jej włosy. Pocało­

wał jej skroń.

- Ja też o tym myślałem, Ido.
- Naprawdę? - Ida podniosła wzrok i w brązowych

oczach chłopaka dostrzegła powagę.

- Myślałem o tym i owym. Gdyby ciebie zabrakło,

nie miałbym po co żyć.

Ida zamilkła. Wtuliła jedynie głowę w zagłębienie

na jego szyi. Nie była w stanie nic powiedzieć, bo za­
lała ją fala wzruszenia.

Najedli się.
- Czy on ci coś opowiedział o sobie? - zagadnął

Knut. - Zwykle ludzie łatwo się przed tobą otwiera­
ją, Ido. Potrafisz z nimi rozmawiać...

- Pierwszy raz słyszę, że mówisz o mnie coś dobrego

- uśmiechnęła się Ida do brata. Zaraz jednak jej twarz
spoważniała. - Próbowałam go nakłonić do rozmowy.

Kazał mi się zwracać do siebie „pułkowniku", ale praw­
dziwego imienia i nazwiska nie chciał podać. Wspomniał,
że musieli uciekać z Finlandii przez brata Heleny. Na­
zwał go zdrajcą. O Helenie mówił, że jest tchórzem. Skła­
małam mu, że Helena umarła. Wtedy on opowiedział mi,
jak pozbawił życia rodzinę Lapończyków.

background image

- Nazywa się Curt Hallencrantz ze Spydenborga.

A Helena jest jego żoną - wyjaśnił Reijo i zrelacjo­

nował wszystko, czego się dowiedzieli od Heleny.

- Biedna dziewczyna - westchnęła Ida, gdy już

skończył. - On mówił, że go bawię...

Reijo zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się

głęboka zmarszczka.

- Zastanawiam się... - zaczął, ale nie dokończył, mi­

mo że wszyscy spojrzeli na niego pytająco. Udawał,
że tego nie dostrzega. - Od domu dzieli nas dzień
marszu - zmienił temat. - Proponuję, żebyśmy wró­

cili tą samą drogą, którą przyszliśmy. I póki jesteśmy
razem, ustalmy jedno: nie będziemy rozpowiadać

wszystkim naokoło, co się wydarzyło. O koniu Hal-
vora też lepiej nie wspominać...

Knut pokiwał głową. Był tego samego zdania.
- Dasz radę iść na własnych nogach, kochana? -

spytał Sedolf miękkim głosem.

Ida dopiero teraz dostrzegła go takim opiekuńczym

i delikatnym. Nigdy dotąd nie myślała o nim w ten spo­
sób. Przekonała się jednak, że Sedolf był gotów dla niej
rzucić się w ogień. Dwukrotnie narażał dla niej życie.

- Poradzę sobie - odrzekła. - Może jestem drobna,

ale dobry ze mnie piechur. Poza tym on uważał, że
nieźle wiosłuję - dodała ze śmiechem. Jak dobrze by­
ło znów móc się śmiać. Szli spokojnym krokiem, bez
pośpiechu, dostosowując się do tempa Idy. Często się

zatrzymywali na odpoczynek i pilnowali, by Ida się
posilała. A kiedy Sedolf widział, że jest zmęczona, brał
ją na ręce. Tym razem nie pomogły żadne sprzeciwy
z jej strony. Zresztą nie miał zamiaru ustąpić. I, o dzi­

wo, Ida w końcu ulegała z uśmiechem i pozwalała się

nieść. Wyglądało nawet, że sprawia jej to przyjemność.

background image

Ale zejść po urwistym zboczu musiała sama. Kie­

dy spojrzała w dół, zakręciło jej się w głowie. Ale cóż
miała robić?

- Nie darowałabym sobie, gdybym po tym wszyst­

kim, co przeszłam, teraz spadla i roztrzaskała się
o skały - wyznała z wisielczym humorem, co wywo­
łało uśmiech na twarzach mężczyzn.

Reijo szedł pierwszy, pewnie wskazując córce, gdzie

ma postawić nogę. Ida podążała za ojcem, nie mając
odwagi spojrzeć w dół. Wpatrzona w skalną ścianę tuż
przed nosem i wczepiona palcami w nierówną po­

wierzchnię, szukała oparcia dla stóp. Schodziła wolno,

krok po kroku. Przemieszczała się dopiero wówczas,
gdy była pewna, że stopa się jej nie osunie. Miejscami
było trochę mniej stromo, ale Ida i tak schodziła przy­
ciśnięta do skały, żeby tylko nie patrzeć w przepaść.
Był też taki kawałek, kiedy musieli się wspinać. Ufała,
że palce wytrzymają, że ramiona ją podźwigną i że Re­
ijo ją właściwie poprowadzi.

Miała wrażenie, że ramiona jej się wydłużają za każ­

dym razem, gdy wisi na nich całym ciężarem ciała.
Klęła przy tym jak szewc, uzupełniając stare przekleń­
stwa tymi, których dopiero co nauczyła się od Fina.

- Nie przypuszczałam, że znasz tyle określeń na

szlachetne partie męskiego ciała - dogryzł jej Reijo. -
Do tego po fińsku!

Zmieszała się i od tej chwili przekleństwa mrucza­

ła tylko pod nosem.

Wreszcie znaleźli się na dole. Emil, Knut i Sedolf

musieli już schodzić o zmierzchu, ale i tak całej trój­
ce zajęło to mniej czasu niż Idzie.

- Mam lęk wysokości - oznajmiła, kiedy Knut pró­

bował naśmiewać się z niej.

background image

Ustalili, że Knut i Emil sami zejdą możliwie naj­

szybciej w dól doliny. Knut miał wrócić z końmi.

Nim się zebrali, Ida podeszła do Emila i uścisnąwszy

jego dłoń, powiedziała tak cicho, że tylko on ją słyszał:

- Wiele dla mnie znaczy, że to dla mnie zrobiłeś.
Emil uśmiechnął się z przymusem.
- Ty mi, Ido, nie mąć w głowie! Nie twoja wina, że

tak a nie inaczej ulokowałaś swoje uczucia, prawda? Ja

sobie jakoś z tym poradzę. Kiedy patrzę na ciebie i Se-

dolfa, rozumiem więcej, niż wyraziłyby słowa. Wyda­
je mi się, że nam dwojgu nie byłoby tak dobrze razem.

- Czy możemy pozostać przyjaciółmi? - zapytała

Ida, nie puszczając jego dłoni.

Wstrzymał oddech i długo patrzył jej w twarz. By­

ła taka śliczna, że aż ściskało go z zachwytu.

Nawet teraz, zmęczona i brudna, spłakana, z wło­

sami w nieładzie, podobała mu się. Nie potrafił prze­
stać porównywać do niej wszystkich innych dziew­
cząt i porównanie zawsze wypadało na ich nieko­
rzyść. Rozumiał, że był wobec nich niesprawiedliwy...

- Nie wiem, czy powinniśmy próbować od razu.

Oboje powiedzieliśmy za dużo, a takie słowa się długo
pamięta. Pozwólmy ranom się zabliźnić. A potem zo­
baczymy. Nie żywię do ciebie urazy. Nie mógłbym. Do
Sedolfa także nie. On też nie jest winien, że tak wyszło.

Ida kiwnęła głową i cofnęła rękę. Popatrzyła mu

w twarz raz jeszcze, nim się rozstali.

Reijo rozpalił ognisko. Rozumiał, że Ida i Sedolf po­

winni wyjaśnić sobie w cztery oczy wszystko, co ich
dotyczy. Na miejscu chłopaka wiedziałby, co powie­
dzieć, tylko że on żył znacznie dłużej na tym świecie.

Swojej córce także mógłby udzielić paru dobrych rad.

Ale teraz nie miał odwagi im przeszkadzać.

background image

Zresztą pamiętał, że w młodości też nie przepadał

za pouczeniami dorosłych.

Zamiast tego uciekł myślami do Heleny.
Coś z nią muszą zrobić.
Najpierw ta dziewczyna musi na powrót stać się

sobą. Co do męża, z pewnością nie zechce go więcej
oglądać na oczy. Po tym, co usłyszał od Idy, zrozu­
miał, że Helena nic nie straciła, wyrywając się spod

wpływu tyrana. Ale Helenę wychowano do czegoś in­

nego niż do pracowitego życia w ubóstwie nad fior­
dami Ruiji. Nawet dom Anjo i Knuta, uchodzący za
zasobniej szy we wsi, był dla niej zbyt skromny.

Kiedy czuwał przy jej łóżku przez wiele nocy, przy­

szło mu na myśl, że Helena powinna wrócić tam,
gdzie jest jej dom. Teraz czuł, że wkrótce czeka go
znów wyprawa do Tornedalen, do ojczystej Finlandii,
która w ostatnim czasie dość często go przyzywała.

Uśmiechając się sam do siebie, usadowił się wygodniej

i zsunął na twarz kapelusz. To byłby wspaniały pretekst,
by znów odwiedzić Maję, pomyślał. Mimo że także tym
razem okoliczności wyprawy nie byłyby szczególnie ra­
dosne, wierzył, że wszystko zakończy się szczęśliwie.
I mimowolnie już cieszył się na to jak dziecko.

- Czy to było pożegnanie? - zapytał niepewnie Se-

dolf, patrząc za Emilem i Knutem, którzy zniknęli
z pola widzenia.

Ida otuliła się kurtką Sedolfa, którą założył jej na

ramiona. Trochę jej było żal, że pozostał w samym
swetrze, ale zapewniał, że nie jest mu zimno.

- Tak, podziękowanie, przeprosiny i pożegnanie

od nas obojga - odpowiedziała.

Sedolf siedział na brzozowym pniu, który zapew­

ne nie tak dawno został powalony siekierą. Prowa-

background image

dzono tutaj wyrąb. Na stosach leżały gałęzie i pień­
ki, przygotowane do zwiezienia w dół.

Ida usiadła na worku przy stosie drewna, który

osłaniał ją od wiatru.

- Nie spodziewałabym się po nim, że się przyłączy

do pościgu. Wiedziałam, że weźmiesz w nim udział
ty, tata i oczywiście Knut...

- Poszedłem po niego, choć, jak się domyślasz, nie

było to dla mnie łatwe - rzekł Sedolf.

- Jemu na pewno też nie było łatwo się zgodzić.

Sedolf wzruszył ramionami.

- Możliwe. Ale chyba coś był ci winien za to, co

nagadał o twoich dzieciach. Chyba w końcu do niego
dotarło, że ta propozycja była dla ciebie jak policzek.

- Nie sądzę, że wszyscy mężczyźni są w stanie to

zrozumieć - odezwała się Ida łagodnie, dopiero teraz
naprawdę słuchając słów Sedolfa. Do tej pory tak
bardzo serio traktowała to, co mówią o jego prze­
szłości i braku przyszłości, że nie starała się zobaczyć

w nim człowieka, choć od dłuższego czasu dostrze­
gała w nim mężczyznę.

- Niewielu mężczyzn potrafi zauważyć w dzie­

ciach prawdziwą wartość - ciągnęła. - Choć zależy im
oczywiście, by mieć potomka, i to najlepiej syna...
Naprawdę znam zaledwie paru takich, którzy na­
prawdę cenią sobie dzieci. Lubią na nie patrzeć i wy­
obrażać sobie, jaka czeka ich przyszłość. Lubią z ni­
mi przebywać i nie uważają, że to strata czasu albo
że to urąga ich męskiej dumie.

- Mam nadzieję, że mnie do nich zaliczasz?
Ida pokiwała głową.
- Ciebie, ojca, Knuta czasami...
- A Ailo? - zapytał. Czuł, że nie powinno to być

background image

dla niego ważne, a jednak nie dawało mu spokoju.

Nie chciał się porównywać z Ailo. Nie chciał stać

się nowym Ailo ani jego namiastką.

- Nie wiem - odpowiedziała. - Tego nie wiem. I jest

to jedna z tych rzeczy, których się nigdy o nim nie do­

wiem. Kiedy byliśmy razem, nie zastanawialiśmy się

nad tym. Ailo chyba był przyzwyczajony do tego, że
dzieci biegają po obozowisku. Nigdy go jednak nie za­
pytałam wprost, co sądzi o dzieciach, a on mi nic na
ten temat nie mówił. Czy to dla ciebie takie ważne?

- Chyba nie powinno. W końcu ja to ja.
Zsunął się z pnia i usiadł na ziemi obok Idy. Spoj­

rzał jej w oczy z uwagą i zapytał:

- Bałaś się? Chcesz może o tym porozmawiać?
Ida chwyciła go za rękę. Czując jego ciepłą dłoń za­

ciskającą się na jej zmarzniętych palcach, pomyślała
z radością, że jest przy niej i chce jej wysłuchać.

- Sprawił, że pogodziłam się ze śmiercią - odparła

zamyślona. - Ale nie poddałam się. Do końca walczy­
łam. Nie rozmyślałam wiele. Skupiłam się jedynie na
tym, żeby znaleźć jakąś broń przeciwko niemu. Pró­
bowałam nakłonić go do mówienia, żeby zrozumieć,
jakim jest człowiekiem. Tak naprawdę zaczęłam się
bać, kiedy uświadomiłam sobie tok jego myślenia.
Zrozumiałam wówczas, że on nie cofnie się przed ni­
czym, że inni ludzie w ogóle go nie obchodzą. To
prawdziwy potwór. Bez mrugnięcia okiem zadawał
ból. Jakie to miało znaczenie, jeśli on tego nie czuł...
- urwała i- w milczeniu napotkała wzrok Sedolfa. -
Nie wiedziałam, że istnieją tacy ludzie. Sądziłam, że

wszyscy wiedzą, co wolno, a co nie. Jego nawet trud­

no nazwać złym, bo to zbyt łagodne określenie. On
ustalał własne prawa, kompletnie ignorując innych.

background image

- Świat jest wielki, Ido, a ludzie różni - powiedział

Sedolf, otulając ją ramieniem. - Groził ci? - odezwał
się drżącym głosem z tłumioną złością.

- W pewnym sensie tak. Kiedy mówił, że go bawię,

sztywniałam dosłownie ze strachu. Bo zastanawiałam
się, co się stanie, jeśli przestanę go bawić... Przez ca­
ły czas miałam przed oczami Helenę. Biedna dziew­
czyna! Pomyśl, Sedolfie, poślubić takiego potwora!
Ona musiała być tak zastraszona, że nawet nie odwa­
żyłaby się pomyśleć, by od niego odejść.

- Ona nawet teraz, po tym wszystkim, co jej zro­

bił, uważa, że musi być mu wierna, bo przysięgała to

przed Bogiem - westchnął Sedolf i zdał Idzie relację
z tego, co powiedziała Helena. Jego wersja różniła się
trochę od wersji Rei jo.

- Boże drogi - westchnęła Ida, kierując swe myśli

ku Helenie. Łatwo zapominała o sobie, gdy tylko ko­
muś działa się krzywda. Była nieodrodną córką swo­
jego ojca. - On chciał ją zabić, żeby się od niej uwol­
nić. Dlatego dźgnął ją nożem. Nie zauważyłam, żeby
z tego powodu uronił choć jedną łzę. Choć usłyszał
ode mnie, że Helena nie żyje, bez przerwy wyrażał
się o niej pogardliwie. I ta dziewczyna chce być uczci­

wa wobec kogoś takiego?! Do diabła! Już ja z nią po­

rozmawiam. Jak kobieta z kobietą.

- I co jej powiesz? - zdziwił się Sedolf, trochę nie­

zadowolony, że rozmowa zeszła na Helenę. Przecież
chciał rozmawiać o Idzie i o nich...

- Powiem jej parę słów prawdy - rzuciła płomien­

nie. - Musi zrozumieć, że ma przed sobą całe życie.
Ma dopiero osiemnaście lat i może jeszcze poślubić
mężczyznę, który będzie jej wierny. Po co się zamar­
twiać tym, co minęło. Tym bardziej że ten jej mąż

background image

był ostatnim łajdakiem. Może była w nim zakocha­
na, ale bez wzajemności, tego jestem pewna. Helena
na pewno jeszcze spotka mężczyznę, którego obda­
rzy uczuciem, i przeżyje prawdziwą miłość!

- Wspaniale! - odparł Sedolf i mocniej uścisnął jej

ramię. Lubił czuć pod palcami miękką krągłość. -
A jak jest z tobą, Ido? Potrafisz udzielać świetnych
rad, ale czy sama się do nich stosujesz?

Popatrzyła na niego zdumiona, nie pojmując zra­

zu, o co mu chodzi. Dopiero po chwili dotarło do
niej, co właściwie powiedziała. Pochyliła głowę. Jej
słowa wyrażały prawdę. Ale wypowiadając je, myśla­
ła o Helenie. Łatwo rozwiązywać cudze problemy.

- Rozumiem, czemu zadałeś mi to pytanie - odezwa­

ła się w końcu, czując nagle, jak bardzo jest zmęczona.

- Myślałaś o mnie, kiedy cię uprowadził? - zapytał. -

Wspomniałaś, że byłaś pewna, że przybędę z pomocą.
Ale czy myślałaś o mnie poza tym?

- Myślałam o dzieciach - wyznała. - I... tak, myśla­

łam o tobie. Niemal z bólem to mówię, ale myślałam
o tobie, nie o Ailo.

Zamilkła, wpatrując się w mrok. W ciągu jednej no­

cy zrozumiała, że mrok może mieć także różne od­
cienie. Nie oznacza tylko ciemności.

Las pachniał jesienią, ową charakterystyczną wo­

nią gnijących liści, którą z lubością wciąga się w noz­
drza. Przyroda przygotowywała się do długiego snu,
do długiego zimowego odpoczynku. Do chłodu. Ale
gdzieś w przyszłości czekała nowa wiosna, przebu­
dzenie, nowa nadzieja. A potem lato.

Ida pomyślała o tym, jak trudno być młodą rośli­

ną przebijającą się w wiosennej ziemi ku światłu i ku
pierwszym podmuchom ciepła. Zastanawiała się, czy

background image

to bolesne być pąkiem, nim pęknie i rozkwitnie pięk­
nym kwiatem.

Sądziła kiedyś, że jedynie młode dziewczęta są ni­

by pąki, które pękają, rozkwitając pierwszą miłością.

Ida czuła w sobie ból, ale to był ból przyjemny.

Uświadomiła sobie, że w jej życiu nastąpił przełom.
Zrozumiała, że nic dwa razy się nie zdarza i nigdy nie
będzie już tak jak kiedyś.

Kwiat więdnie na jesieni i tylko jego korzenie

w glebie utrzymują się przy życiu. Kiedy jednak nad­
chodzi wiosna, roślina na nowo wschodzi, napełnia
się życiodajnymi sokami i życiodajną siłą i na powrót
staje się kwiatem. Takim samym, a jednak innym.

Ida pragnęła pozostać sobą.
Chciała kochać.
Nigdy jednak nie przeżyje miłości takiej jak z Ailo.

Ailo umarł, nie powróci, by ofiarować jej to, co już

było.

Nowa miłość będzie cudowna, ale inna. Nie mia­

ła pojęcia, co jej przyniesie, tak samo jak kiedyś nie

wiedziała, co przyniesie jej miłość Ailo.

Była dojrzałym pąkiem. Miała odwagę rozpocząć

życie od nowa.

Ciemna, mroczna ziemia nie jest dla niej, bo ona

przecież żyje i tak wiele może jeszcze ofiarować.

- Odkryłam, Sedolfie, że cię kocham - wyznała nie

bez bólu, ale te słowa były prawdziwe i szczere. Musia­
ła mu powiedzieć. A kiedy pocałował ją, kiedy ujrzała
radość w jego oczach, utwierdziła się w przekonaniu,

że postąpiła słusznie. Nie mogła czekać z tym dłużej.

background image

14

Ida spała, kiedy Knut wrócił wozem zaprzężonym

w konie.

- Pomyślałem, że tak będzie dla niej najlepiej - wy­

jaśnił z uśmiechem, a popatrzywszy na siostrę, któ­
ra, ufnie zarzuciwszy Sedoifowi ręce na szyi, zasnęła
przytulona do jego piersi, dodał: - Z tego co widzę,
mogę już cię powitać w rodzinie!

I poklepał Sedolfa po plecach.
Sedolf uśmiechnął się trochę speszony.
- Chyba tak - odpowiedział.
Także Reijo był zadowolony.
- Zabrało ci to sporo czasu, chłopcze! - stwierdził. -

Za moich czasów działaliśmy szybciej.

- I kto to mówi? - wtrącił się szyderczo Knut i po­

mógł Sedoifowi otulić Idę futrzanymi narzutami, zapa­
kowanymi przezornie przez Anjo. A obrzucając Reijo
łobuzerskim spojrzeniem, dorzucił: - O ile pamiętam,
mama zdążyła dwukrotnie wyjść za mąż, raz legalnie,
a raz niezgodnie z prawem, nim została twoją żoną.

- O, twoja mama była niezwykłą kobietą i nie mieści­

ła się w żadnych ramach - zapewnił Reijo. Zaskoczyło
go, że potrafi żartować na temat Raiji, nie czując ukłu­
cia w sercu. I uśmiechać się, wypowiadając te słowa.

- Twoja córka także jest niezwykła - wtrącił Sedolf

pełnym ciepła głosem, posyłając Idzie pieszczotliwe
spojrzenia.

background image

Reijo odchrząknął i wrzucił na wóz swój worek.
- Myślę, że możesz dziękować Bogu, Sedolfie, że

Ida nie jest aż taka niezwykła jak jej matka. Życie
z Raiją było bowiem piekłem i niebem. Mam nadzie­
ję, że wy tego nie będziecie musieli przeżywać.

Sedolf nie potrafił odpowiedzieć, ale po raz kolej­

ny poczuł niezwykłe pragnienie, żeby kiedyś spotkać
tę kobietę, o której ludzie tworzą legendy. Czy to
możliwe, by była bardziej niezwykła niż Ida?

Sedolf nie mógł wprost oderwać oczu od tej uro­

dziwej dziewczyny. Kochał ją. Zwykle taka śmiała
i odważna, wydawała się zupełnie bezbronna, gdy
spała. Miała cięty język. Pod wieloma względami nie
przystawała do wzoru kobiecości obowiązującego

w tych stronach. Niekiedy można było ulec fałszy­
wemu wrażeniu, że brakuje jej delikatności, ale Se­
dolf nie mógł sobie nawet wyobrazić, by jakaś kobie­
ta mogła mieć w sobie więcej powabu. Ida uosabiała
wszystko, czego pożądał i pragnął. Była niczym naj­
cudowniejsza księżniczka ze świata baśni.

Obudziła się, nim dotarli do domu nad rzeką.

Usiadła i w naturalnym odruchu wtuliła się w ramię
Sedolfa. Przestała się w końcu przejmować tym, co
rozpowiadają o nim ludzie we wsi. Nie miało to już

dla niej żadnego znaczenia.

Plotkarze nie znali prawdziwego Sedolfa. Ona zaś

poznała go lepiej niż ktokolwiek. Oczywiście, niektó­
re jego cechy lubiła bardziej, inne mniej, ale nie zda­
wała sobie dotąd sprawy, jak wielkim go darzy uczu­
ciem. Myślała, że kocha się zawsze tak samo.

Jakże była niemądra!

Nie pomyślała o tym, że przecież ona też nie jest

ciągle taka sama. Że wszystko wokół niej jest w cią-

background image

głym ruchu, rozwija się i ulega nieustannej przemianie.

Kocha się też za każdym razem inaczej. Człowiek

zmienia się pod wpływem doświadczeń, zmienia
obiekt swoich uczuć.

Może Sedolf zawsze o tym wiedział, ale był na ty­

le mądry, by jej nie ponaglać, przekonany, że każdy
musi tę prawdę odkryć w sobie sam?

A gdyby Sedolf nie był taki cierpliwy? Mogłaby go

stracić.

- Kocham cię - odezwała się cicho i przytuliła się

do niego mocniej. - Chyba jesteś dla mnie za dobry...

Reijo, który mimowolnie usłyszał te słowa, wy­

krzywił twarz w grymasie.

- Raija kiedyś powiedziała mi to samo. A to nie

o dobroć chodzi, ale o miłość. Proszę cię, Sedolfie,
pozostań sobą!

- Oj tato, tato! Zawsze masz w zanadrzu złotą myśl

na każdy temat - uśmiechnęła się Ida. - Ale zgadzam
się z mamą. Naprawdę jesteś za dobry!

- Nie wiem, Ido. Nie wiem... - odpowiedział Reijo

po chwili, zamyślony.

Anjo nie posiadała się z radości, kiedy nadjechali.

Ściskając mocno Idę, płakała i śmiała się na przemian.
Obejrzała ją dokładnie, żeby się upewnić, że napraw­
dę nic się jej nie stało.

Ale Ida pośpiesznie oswobodziła się z objęć brato­

wej i przemknęła do izby, w której stała kołyska. Po

ciemku uklęknęła i pochyliła się nad swoimi dziećmi.
Łzy popłynęły jej z oczu na widok znajomych buzi.
Głaskała gładkie policzki i jedwabiste loczki, nie mo­
gąc się nacieszyć maleństwami. Dzieci były jej naj­
większą radością, były całym jej światem, znaczyły

background image

dla niej więcej niż własne życie. Dlatego też w peł­
nych grozy chwilach, jakie przeżyła w górach, pocie­
szało ją jedno: że ten straszny człowiek nie może
skrzywdzić dzieci. A kiedy zrozumiała, że on już wy­
dał na nią wyrok, i tylko chwilowo odroczył jego wy­
konanie, podtrzymywało ją na duchu przeświadcze­

nie, że dzieci są pod dobrą opieką.

Wąska strużka światła powiększyła się na moment,

ale zaraz znów zrobiło się ciemno. Ida usłyszała za ple­

cami kroki Sedolfa. Potrafiła je odróżnić od innych.

Ukucnął obok niej i swoją dużą dłonią pogłaskał

ciemne główki. Był przy tym taki delikatny i czuły,
że poruszył tym najwrażliwsze struny w sercu Idy.

- Są takie śliczne - powiedział.
Z wyjątkiem swojego ojca, nie słyszała, żeby jakiś

mężczyzna zachwycał się niemowlętami.

Zamrugała powiekami i podniosła oczy. Musiała

sprawdzić, czy Sedolf powiedział to szczerze, czy też
może wyczuwając, jakich słów od niego oczekuje, gład­
ko je wyrecytował. Zawsze umiał prawić ładne słówka.

Ale twarz Sedolfa nie zdradzała nawet cienia ob­

łudy czy fałszu.

Objął Idę i delikatnie musnął palcami jej ramię.
- Powiedz, czy je także gotów jesteś pokochać? -

zapytała Ida cienkim głosem.

Chociaż pogodziła się z Emilem, nadal bolała ją je­

go propozycja, by oddała swoje dzieci. Kiedy sobie
przypomniała, jak rzucił jej w twarz, że żaden męż­
czyzna nie jest taki głupi, by karmić cudze dzieci,
jeszcze teraz czuła upokorzenie.

Sedolf skinął głową, a ze wzruszenia ścisnęło go

w gardle.

- Tak - powiedział nieswoim głosem, czując, jak

background image

niezwykła jest to chwila. Zaciskając powieki, walczył
ze łzami, ale kilka spłynęło mu po policzkach.

Ida popatrzyła na niego zdumiona i ująwszy w dło­

nie jego twarz, scałowała słone krople.

Nie miała odwagi uwierzyć, że to ten, prawdziwy

Sedolf, ukrywał się za drwiącym uśmiechem wieczne­
go wagabundy!

Chłopak wtulił twarz w pierś Idy i obejmując

dziewczynę, płakał jak dziecko, gdy go głaskała po

włosach i całowała. Odnalazła w nim takie cechy, któ­

re czyniły go jeszcze bliższym ideału mężczyzny.

Nadal wszystko między nimi było nowe. Nadal

znajdowali się na początku drogi. Ale Ida wiedziała
już, że kocha Sedolfa całym sercem.

Chłopak otarł oczy wierzchem dłoni i uśmiechając

się tym swoim osobliwym uśmiechem, mocno przy­
tulił Idę.

Wypuścił ją z objęć dopiero, gdy się uspokoił. Ale

nie przepraszał, że tak się rozkleił. Nie próbował
zbyć tego śmiechem. Był na tyle dojrzały, by zaak­
ceptować także tę stronę swojego charakteru. Ida zro­
zumiała, że właśnie takiego mężczyzny pragnie
u swojego boku.

Bawiąc się rudymi lokami dziewczyny, Sedolf wy­

znał, jakby kontynuując przerwaną rozmowę:

- Traktuję je jak własne! Tak, Ido, może cię to roz­

bawi, ale ja często łapię się na tym, że nazywam je

w myślach „moimi" albo „naszymi" dziećmi. Wiem,
że są to dzieci Ailo, ale w sercu uważam je także za

swoje. Nie sądzę, bym je mógł kiedyś przestać kochać.
Nawet jeśli Bóg jeszcze obdarzy nas potomstwem.

Jakże inaczej brzmiała ta przemowa w porówna­

niu z propozycją Emila.

background image

Ailo by polubił Sedolfa, pomyślała Ida. I to osta­

tecznie przeważyło szalę. Uznała, że nie znajdzie dru­
giego mężczyzny, który by złożył jej tak cudowne
i szczere wyznanie miłosne.

- Chcę wyjść za ciebie, Sedolfie - wyszeptała, czu­

jąc, że to właściwe miejsce na takie słowa. Kłęczeli przy
kołysce, objęci wpół, otuleni nocnym mrokiem i ciszą.

- Powiedz to jeszcze raz! - poprosił.
Powtórzyła. Uśmiechnęli się do siebie.
Zdawali sobie sprawę, że mogą napotkać w życiu

niejedną przeszkodę, ale ufali, że jeśli tylko będą ra­
zem, zdołają pokonać wszelkie przeciwności losu.

Ich twarze zbliżyły się do siebie, z uśmiechem do­

tknęli się czubkami nosów, a ich usta zwarły się w na­
miętnym pocałunku. Wargi Idy były niecierpliwe
i gorące, jej język łaskotał i drażnił. Sedolf nigdy do­
tąd nie spotkał podobnej kobiety. Wiedział, że póki
w jego życiu będzie Ida, nigdy nie zatęskni za inną.

Nagle otworzyły się drzwi i w smudze światła uka­

zał się wydłużony cień Anjo.

- N o , no - odezwała się cicho wesołym głosem. -

A myśmy myśleli, że już śpicie.

Niecierpliwe wargi rozdzieliły się niechętnie. Zako­

chani, przytuleni policzkami, spojrzeli na żonę Knuta.

- Bardzo się cieszę waszym szczęściem - powie­

działa Anjo.

Zawsze była szczera, nigdy niczego nie udawała.
- Kiedy Helena usłyszała, że przyjechaliście, wsta­

ła z łóżka. Bardzo chce z tobą porozmawiać Ido.

Sedolf troskliwie podał Idzie rękę.
- Mam nadzieję, że równie chętnie mi pomożesz,

kiedy będę schorowaną staruszką - zaśmiała się cicho
dziewczyna i pogłaskała go po włosach i po policzku.

background image

- Dobry z ciebie człowiek, Sedolfie! - rzekła Anjo.

Chwyciła go pod rękę i leciutko popychając przed so­
bą Idę, po cichu zamknęła drzwi. - Jesteś odpowied­
nim mężczyzną dla Idy - dodała głosem tak pewnym,
jakby nigdy nie miała co do tego żadnych wątpliwo­
ści. A Anjo znała się na ludziach.

- Oczywiście, że jestem dla Idy jedynym właściwym

mężczyzną - potwierdził Sedolf ze śmiertelną powagą. -

Ale zajęło mi trochę czasu, żeby ją o tym przekonać.

- Niektórzy mają skłonność do zamykania się we

wspomnieniach i przeżywania dawnej miłości -

uśmiechnęła się Anjo. - Ale kiedy zrozumieją, co na­
prawdę jest dla nich dobre, bardzo szybko łapią
szczęście oburącz.

Sedolf przypomniał sobie, że i Anjo nie była pierw­

szą wielką miłością Knuta. Ta kobieta wiedziała więc,
o czym mówi.

Helena czekała w swojej izbie, skubiąc nerwowo

nocną koszulę. Jej twarz odzyskała naturalny kształt,
i choć nadal trochę szpeciły ją sińce, widać już było,
że Helena to prawdziwa piękność.

Ida podeszła wprost do niej i objęła ramionami.

Polubiła tę dziewczynę, gdzieś zniknęła pierwotna
nieufność wobec niej.

Helena, nie przyzwyczajona do takich bezpośred­

nich gestów, poczuła się onieśmielona. W jej świecie,
ludzie nie reagowali tak spontanicznie. Ale natural­
ność i ciepło emanujące od Idy kazały jej zaakcepto­

wać zachowanie dziewczyny.

- Nic ci nie zrobił? - zapytała i cofnąwszy się,

uważnie przyjrzała się twarzy córki Rei jo.

Ida, nie chcąc się narzucać, usiadła z boku przy sto-

background image

le i opowiedziała wszystko: od momentu, gdy groź­

ny Fin wyłonił się zza konia i wziął ją jako zakład­
niczkę, aż do chwili, gdy po opowiedzeniu baśni, któ­
rej sobie zażyczył, poprosił ją, żeby zasnęła.

Helena uważnie słuchała, uśmiechając się raz po

raz albo krzywiąc twarz, jakby to ona stała w obli­
czu niebezpieczeństwa. A kiedy Ida powtórzyła, co
Pułkownik mówił o Helenie i o jej bracie, Finka prze­
łknęła ślinę i zmięła nocną koszulę. Dopiero usły­
szawszy, że jej mąż odmówił zabicia konia, a potem
opowiedział o księżniczce z baśni tysiąca i jednej no­
cy, znów uśmiechnęła się lekko.

- Szeherezada - powtórzyła miękko. - Szeherezada

i król Szahrijar. Curt znał wiele baśni na pamięć i po­

trafił wspaniale opowiadać, ale czynił to niechętnie.
Właściwie słyszałam je tylko przed ślubem, potem już
nigdy. - Helena siedziała przez moment zamyślona,

jakby zapatrzyła się swoimi dużymi oczami w prze­

szłość. - Nazwał imieniem Szeherezady jedną z kla­
czy, którą ubóstwiał. Była dla niego ważniejsza ode
mnie. Ja nigdy nie dorosłam do ideału tej nieosiągal­
nej księżniczki z baśni.

Uśmiechnęła się ze smutkiem i dodała:
- W Spydenborgu znajdowała się stadnina koni.

C u n związany był ze zwierzętami i przeżywał ich
cierpienie. Dlatego nie chciał zabić konia. Ludzie nie
wzbudzali w nim takich uczuć.

- On odszedł i nigdy już nie powróci - oświadczy­

ła Ida. - Jesteś bezpieczna, Heleno. Specjalnie go
utwierdziłam w przekonaniu, że nie żyjesz.

- Nadal jestem jego żoną - oświadczyła. - I od te­

go się nie uwolnię.

- Uznaj, że nie żyje - wyrwało się Idzie. - Do diabła,

background image

Heleno, on chciał cię zabić! I prawie mu się to udało! Te­
raz na pewno zmieni imię i nazwisko. Stanie się inną
osobą. Zapomni o tobie. Nigdy się nie dowiesz, czy on
umarł, czy nadal żyje. Najlepsze, co możesz uczynić, to
pogrzebać wspomnienia o nim. Przecież go na pewno
nie kochałaś. Przynajmniej nie takim, jaki był ostatnio!

- Nienawidziłam go.
Nawet tak ostre słowa Helena wypowiedziała bez

emocji. Ta dziewczyna nie potrafiła okazywać uczuć.
Przywykła kryć je pod maską i choć czasem płaciła
za to wysoką cenę, nie potrafiła inaczej.

- Nienawidzę go - powtórzyła. - Bóg jednak wie

wszystko, także to, czy Curt żyje. Zgrzeszyłabym, ła­

miąc przysięgę małżeńską.

- Jeśli Bóg jest taki małostkowy - zaperzyła się Ida -

jeśli uważa, że powinnaś być wierna mężczyźnie, który
tak cię traktował, to wolę żyć bez Boga.

- Jak możesz mówić takie rzeczy? - żachnęła się

Helena i zbladła jeszcze bardziej niż wówczas, gdy
usłyszała wiadomości o mężu.

- Takie jest moje zdanie - odparła Ida. - Przemyśl

to sobie, Heleno. Chciałabym, żebyśmy zostały przy­
jaciółkami.

Helena skinęła głową.
Poza Curtem, do którego nie chciała porównywać

Idy, nie spotkała równie impulsywnej osoby. Ta

dziewczyna była niczym huragan. Wtargnęła w życie
Heleny, przewracając je do góry nogami.

Chciała się zaprzyjaźnić z Idą. Kiedy ją zobaczyła

po raz pierwszy, wydawała się jej zupełnie podobna
do Reijo. Teraz dostrzegała wyłącznie przeciwieństwa.

Ale ta dziewczyna miała w sobie tyle radości życia! Cie­

kawe, czy tego się można nauczyć? zastanowiła się Finka.

background image

Może mogłaby spróbować?
Helena pomyślała, że wśród tych ludzi udałoby się

jej zmienić. Zapragnęła upodobnić się do nich i stać
się jedną z nich.

Spaliła za sobą wszystkie mosty. Straciła wszyst­

ko. Curt starannie to zaplanował. Postarał się, by już
nigdy nie miała śmiałości spojrzeć w oczy komukol­
wiek ze swego środowiska.

Wszystko, co wiązało się z tamtym światem, przy­

woływało jedynie bolesne wspomnienia. Tutaj mo­
głaby nauczyć się znów cieszyć się życiem, nauczyć
się śmiać. Wyczuwała to.

- Ja także bym chciała się z tobą zaprzyjaźnić, Ido -

odpowiedziała z wyuczoną poprawnością. I siedząc
sztywno, pozwoliła się uściskać spontanicznej Idzie. -
Chciałabym tu zostać - dodała.

Rei jo otworzył usta ze zdumienia, ale nic nie po­

wiedział, nie chcąc psuć tej chwili. Być może on ja­

ko jedyny zdawał sobie sprawę, że to wszystko nie
jest takie proste. Chyba tylko on zauważał, że Hele­
na nie pasuje do tego miejsca.

Przygarnęli ją do swoich serc i ona powoli, niczym

kwiat wiosną, otwierała się przed nimi.

Ale to nie wystarczy.

Helena urodziła się w innym świecie. Odebrała in­

ne wychowanie. Nie była jedną z nich i obojętne, jak
bardzo by ją pokochali, nie pasowała do nich. Zdra­
dzało ją każde wypowiadane przez nią słowo i każ­
dy, nawet drobny, gest.

Nie należała do tej samej warstwy społecznej.
Reijo po raz pierwszy tak dobitnie uświadomił so­

bie, że istnieje podział na ludzi lepszych i gorszych,
choć nie ma to nic wspólnego z ich charakterem. Ni-

background image

gdy się nie zgodzi z opinią, że ludzie z wyższych sfer
naprawdę są lepsi. To wierutne kłamstwo.

Bardzo trudno znaleźć się na pograniczu tych dwóch

światów. Szczególnie jeśli ktoś spadnie niżej w społecz­
nej hierarchii. Reijo wiedział, że Mai także nie było lek­
ko, chociaż Maja, lepiej niż ktokolwiek inny, potrafiła
stawić czoło najtrudniejszym wyzwaniom.

Ale dla tej wychuchanej panny może się to okazać

o wiele bardziej bolesne, mimo że żyjąc u boku tyra­
na, poznała też mroczne strony życia.

Helena nigdy nie cierpiała głodu.
Pozostali nie myśleli o tym, szczęśliwi, że udało im

się ją uratować.

Reijo także polubił Helenę, ale potrafił trzeźwo

oceniać rzeczywistość.

Helena musi wrócić do swoich.
I on będzie tym, który ją odwiezie.
Z zamyślenia wyrwał go głos Idy.
- Powiedz, Heleno, jak potoczyły się losy Szehere-

zady? Czy ów król ją zabił, kiedy upłynęło tysiąc je­
den nocy?

Helena poczuła się nagle strasznie zmęczona.

Wstała po cichu i popatrzyła na piękną i mądrą

córkę Reijo.

Curt chyba nigdy nie spotkał takiej kobiety jak Ida.

Kto wie, czy nie wydawało mu się, że jest ową księż­
niczką, która nocami opowiadała królowi baśnie.

Jej samej nigdy nie udało się upodobnić do owego

ideału, choć Curt usilnie starał się ją zmienić.

- Nie skrzywdził cię? - zapytała raz jeszcze. - Nie

tknął ciebie?

Ida pokręciła głową. Wiele by uczyniła, żeby usu­

nąć strach z oczu tej zahukanej dziewczyny. W tak

background image

młodym wieku nie powinno się nosić w sobie takie­

go cierpienia.

- Nie opowiedział ci, co spotkało Szeherezadę? -

zapytała Helena, uśmiechając się najsmutniejszym
z uśmiechów, który pomógł Idzie zrozumieć więcej

niż by chciała. - Chyba się muszę położyć. Taka je­
stem zmęczona...

Anjo odprowadziła ją do łóżka, a pozostali wpatry­

wali się w Idę, powoli zaczynając co nieco rozumieć.

- A więc miałam rację - odezwała się Ida cienko.

Podniosła twarz i powiodła spojrzeniem po obec­
nych. - Mówiłam wam, że baśń uratowała mi życie -

dodała drżącym głosem.

Anjo zarządziła kąpiel. Wielką drewnianą balię po­

stawiła na środku kuchni, zaciągnęła zasłony i zagrza­

ła dużo wody.

Wszystkich poza Idą wygoniła do gościnnej izby,

której nie używali zbyt często. Wychowali się w bie­
dzie i chociaż teraz powodziło im się lepiej, to zacho­

wali przyzwyczajenia nabrane za młodu. Kuchnia

stanowiła serce domu. Tutaj ludzie spożywali posił­
ki i wykonywali zwykłe zajęcia. Kobiety przędły
i tkały, szyły, prały i zajmowały się dziećmi. Męż­
czyźni tutaj przygotowywali sprzęt na połowy, robi­

li sidła i garbowali skóry...

A w ciasnych chatach kuchnia nocą zamieniała się

w sypialnię.

Chociaż u Anjo i Knuta izb było więcej, kuchnia

pozostała sercem domu, stanowiła najważniejsze po­
mieszczenie. W izbie gościnnej gospodarze czuli się
trochę nieporadnie.

- Do wody - zarządziła Anjo z uśmiechem.

background image

Maja przesłała przez Reijo kilka kostek pachnącego

mydła, które Anjo skwapliwie schowała. Reijo oczy­

wiście uważał, że to zupełnie niepotrzebna fanaberia,

ale w końcu przyznał, że mydło ma ładny zapach.

- Ale kobieta powinna pachnieć kobietą - upierał

się przy swoim.

Knut nie był aż tak negatywnie nastawiony do pre­

zentu od Mai, zwłaszcza kiedy Anjo używała go do
kąpieli. Ale tego Anjo nie zdradziła Idzie.

- Zaraz się zmienisz w prawdziwą kusicielkę -

drażniła się z Idą. - Sedolf straci głowę. O ile już jej
nie stracił.

Ida także się roześmiała. Jakie to niezwykłe, być

tak kochaną.

- Chyba jestem zbyt zmęczona - uznała i ziewnę­

ła przeciągle. Zanurzona po szyję, zamknęła oczy, po­
zwalając, by Anjo obmyła ją z brudu. Przypomniała
sobie dzieciństwo. Nigdy nie była kąpana przez mat­
kę, zwykle kąpała ją Elise.

Bóg jeden wie, jak potoczyło się życie Elise i wuj­

ka Mattiego. Ida poczuła wyrzuty sumienia, że tak
dawno nie wspominali ich w rozmowach. Straszliwa
tęsknota przeszyła jej serce niczym strzała.

Anjo umyła Idzie włosy. Rozczesała je starannie

i wyszorowała skórę głowy koniuszkami palców. Per­
fumowane mydło Mai pachniało ładnie, chociaż tro­
chę obco. N o w y kwiatowy zapach mieszał się ze zna­
nym domowym.

- Sedolf na pewno nie czuł nigdy takiego zapachu -

zapewniała Anjo, mrugnąwszy okiem. - Nawet Knut
nie mógł się oprzeć tej woni...

Roześmiały się wesoło, jak to kobiety, kiedy dzie­

lą się ze sobą swoimi tajemnicami.

background image

Wreszcie Ida, wymyta i rozgrzana, wytarła się do

sucha. Anjo przyniosła tymczasem nocną koszulę
z delikatnej tkaniny, tak nieskazitelną, że Ida, nim jej
dotknęła, odruchowo spojrzała na swe ręce.

Anjo, przykładając koszulę do siebie, powiedziała

z uśmiechem:

- Najpiękniejsza, jaką mam. To także prezent od

Mai. Ty nie dostałaś takiej?

- N i e .
- Widocznie Maja uznała, że mam się dla kogo

stroić - stwierdziła Anjo, pomagając Idzie założyć
koszulę. Zapinana z przodu na śliczne guziczki, mia­

ła stójkę obszytą koronką. Misterne koronki zdobiły
też półokrągły karczek, dół koszuli i rękawy.

Ida nigdy nie dotykała równie miękkiej i delikat­

nej tkaniny.

- Oczywiście, jak na warunki północy, trochę

niepraktyczna - dorzuciła Anjo rzeczowo. - Przy­
dałaby się może jakaś koszula flanelowa albo weł­
niana.

Spojrzała na Idę i obie wybuchnęły śmiechem.
- Obiecuję ci, że Sedolf nigdy takiej nie widział -

dodała z powagą.

- Ale ja nie mogę tak wejść do izby gościnnej! - za­

protestowała.

Anjo otuliła ją wełnianym pledem.

- Teraz nikt się nawet nie domyśli, co masz na so­

bie. Niech to pozostanie naszą małą tajemnicą. Nie­

spodzianką dla zakochanego mężczyzny.

W izbie siedział tylko Knut z Sedolfem.
- A gdzie tata? - zapytała Ida.
- Pojechał na cypel, bo przypomniał sobie, że nikt

background image

nie zaglądał do inwentarza przez cały dzień - odpo­

wiedział Knut.

- Ale przecież Sofia zrobiła obrządek! - wyrwało

się Anjo.

Wszyscy popatrzyli na nią i powtórzyli chórem:
- Sofia?
Anjo uśmiechnęła się uradowana, choć nie było

w tym jej zasługi.

- Dowiedziała się wszystkiego od Larsa, który zastą­

pił Emila w gospodarstwie na czas pogoni. I przyszła
tu z własnej woli zapytać, czy może wydoić krowy i na­
karmić zwierzęta. Pozwoliłam jej na to. Zdawało mi się,
że żałuje swojego postępowania. Bardzo chciała z tobą
porozmawiać, Ido.

Ida przełknęła ciężko ślinę. Niechętnie uginała kar­

ku, niechętnie też wybaczała.

- Sofia zrobiła pierwszy krok - ostrożnie upomnia­

ła ją Anjo. - Chyba ci nie spadnie z głowy korona, je­
śli wyjdziesz jej na spotkanie. Dobrze mieć przyja­
ciół. A nasza wioska jest taka mała...

- Odwiedzę ją - odpowiedziała Ida, pewna, że An­

jo dopilnuje, by dotrzymała obietnicy.

Anjo spojrzała na Sedolfa.
- N o , przyjacielu, teraz twoja kolej.
- Co takiego? - zdumiał się Sedolf. - Nie będę się

kąpał, idę do domu.

Anjo, jeśli chciała, potrafiła zmrozić słowami.
- Do domu? - zapytała. - A dlaczego, jeśli wolno

mi spytać? Czyżbyś się bał kąpieli?

Knut z trudem powstrzymał się od śmiechu i mru­

gnął do Idy.

Sedolf pokręcił się na stołku.
- Myślałem... - zaczął, spoglądając na Idę z ukosa

background image

- ...ludzie mogą gadać. Wezmą Idę na języki, jeśli ro­

zumiesz, co mam na myśli. Nie chciałbym narazić na
szwank jej reputacji.

- A więc o to chodzi? - Anjo popatrzyła na niego

dobrodusznie. - A od kiedy to chłopaki od Bakke-
nów myślą o reputacji dziewcząt?

Ale Sedolf miał gotową odpowiedź:
- Kiedy spotkają kobietę swojego życia.
Te słowa udobruchały Anjo.
- Nigdzie nie pójdziesz, Sedolfie. Tę noc spędzisz

z Idą, a jeśli ludzie zaczną plotkować, możesz im po­

wiedzieć, że spałeś ze mną.

- Potrafisz przekonywać - uśmiechnął się Sedolf.
- Czy na tyle, że zdołam nakłonić ciebie i Knuta,

żebyście wylali perfumowaną wodę z balii? - zapyta­
ła z miną niewiniątka. - Może przestanie trochę od
was cuchnąć... A potem, Sedolfie, wymyjesz się. Knut
pożyczy ci bieliznę...

- Ona nie zawsze jest taka - rzekł Knut, ale Sedolf

nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim sądzić.

Nalali do balii świeżej wody i uśmiechnęli się do

siebie. Knut, wychodząc z kuchni, rzucił, niby mimo­
chodem:

- Ida jest wspaniałą dziewczyną, bardzo ją kocham

i mam nadzieję, że nigdy nie uczynisz czegoś, co by
ją zasmuciło.

- Na przykład, czego? - zapytał Sedolf, zdejmując

koszulę.

- Sofia - rzekł Knut. - Inne kobiety...
Sedolf pokręcił głową.
- Nie wierzysz, że i ja chciałbym się w końcu ustat­

kować? Sądzisz, że nie potrafię docenić tego, że spo-

background image

tkałem tak wyjątkową kobietę jak Ida? Tym razem,
Knut, to związek na cale życie.

Knut pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Tylko się pośpiesz, nim ci ta wybranka zaśnie!
- Myślisz, że i ja nie jestem śpiący? - zapytał nie­

winnie Sedolf.

- Powiedzmy, że mam co do tego pewne wątpliwości.

Ida po cichutku weszła do alkierza i wsunęła się

pod pierzynę, trochę się obawiając, że pogniecie pięk­
ną koszulę, która równie dobrze mogłaby uchodzić
za odświętny strój.

Zapaliła lampkę parafinową i skręciła płomień, by

nie było zbyt jasno. Dzieci spały spokojnie w drugim
końcu izby. Anjo zaproponowała, że przestawi koły­
skę do siebie i do Knuta.

- Żebyście poczuli się swobodniej - powiedziała.
Ale Ida jej podziękowała. Chciała mieć dzieci przy

sobie. Po nocy, która mogła być dla niej ostatnia, pra­
gnęła teraz otoczyć się tymi, których najbardziej ko­
cha. Jeśli przebudzi się i przestraszy czegoś, wyciągnie
rękę do Sedolfa i sprawdzi, czy leży obok. Może też

wstać i popatrzeć, czy dzieci są bezpieczne.

Anjo zrozumiała...

Sedolf, trochę zakłopotany, wszedł boso w samych

kalesonach. Nie spodziewał się, że zastanie zapaloną
lampę. Ale pomyślał, że to dobrze, bo Idy i jego nie
powinien dzielić mrok.

Szczękając zębami, wsunął się szybko pod miękką

pierzynę.

Anjo wniosła trochę wielkopańskich obyczajów

podpatrzonych w domu namiestnika w Alcie.

Musiał przyznać, że pod tym puchowym przykry-

background image

ciem leżało się wyjątkowo przyjemnie, bo nic nie kłu­
ło, a i pchły nie miały się gdzie chować.

Wsunął Idzie ramię pod głowę i wciągnął w noz­

drza jej zapach.

- Ślicznie pachniesz, tak oszałamiająco... - wyszep­

tał, przytulając ją mocno.

Wplotła palce w jego zmoczone włosy i odgarnęła

je do tyłu. Uśmiechnęła się, widząc, jak ta fryzura go
odmieniła.

Musnął wargami jej szyję.
- Chyba nie dotrzymam przyrzeczenia, jakie sobie

złożyłem - odezwał się cicho, całując jej ramię i rozpi­
nając drobne guziczki u koszuli. - I wykorzystam

wszelkie sztuczki, by cię uwieść, zanim mnie poślubisz.

- Po co składasz przyrzeczenia, których nie jesteś

w stanie wypełnić, Sedolfie? - odparła zmienionym
głosem.

Roześmiał się i pocałował ją.
- Masz rację Ido. Kocham cię - powiedział, zdecy­

dowany trzymać się jak najdalej od takich przyrzeczeń.

background image

EPILOG

Fragment listu Mai do Ailo z dnia 30 listopada

1749 roku

...Piszę do ciebie ten list, drogi bracie, dołączając

życzenia wesołych świąt. Domyślasz się pewnie, że

bardzo już bym chciała widzieć ciebie i Williama

z powrotem w domu.

Ale to nie wszystko. Dziś otrzymałam list od Re-

ijo. Przywieźli go kupcy, którzy wrócili z jarmarku
z naszych rodzinnych stron nad fiordem. Dlatego wie­
ści są stosunkowo świeże. Mam nadzieję, kochany
Ailo, że nie sprawią ci wielkiego bólu. Rozmawialiśmy

przecież o tym i sam zdecydowałeś, że tak będzie dla

Idy najlepiej. Reijo pisze, że tuż przed jarmarkiem Ida
wyszła za mąż za Sedolfa Bakkena. Pewnie pamiętasz
kuzyna Simona. Reijo jest chyba zadowolony. Pisze,
że młodzi są bardzo szczęśliwi, a Sedolf traktuje dzie­
ci jak własne. Wygląda na to, że Ida także okazała się
nieodrodną córką swojej matki...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Cykl Raija 21 W cieniu trosk
Pedersen Bente Cykl Raija 15 Ślad na pustkowiu
Pedersen Bente Cykl Raija 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Cykl Raija 24 Zabłąkane dusze
Pedersen Bente Cykl Raija 29 Droga do domu
Pedersen Bente Cykl Raija 25 Buntownicy
Pedersen Bente Cykl Raija 18 Posłaniec śmierci
Pedersen Bente Cykl Raija 17 Przerwany lot
Pedersen Bente Cykl Raija 02 Podcięte skrzydła
Pedersen Bente Cykl Raija 02 Podcięte skrzydła
Pedersen Bente Cykl Raija 14 Cienie przeszłości
Pedersen Bente Cykl Raija 13 Dziedzictwo
Pedersen Bente Cykl Raija 16 Niszczący płomień
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 19 Tajemnicza nieznajoma
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 19 Tajemnicza nieznajoma
19 Tajemnicza nieznajoma

więcej podobnych podstron