1
Po lecie owego 1749 roku jak zwykle nadeszła je
sień. Las sposobił się do przywdziania złotej szaty.
Zielone korony drzew upstrzyły się już tu i ówdzie
złocistymi plamami. Słoneczne promienie jakoś ina
czej oświetlały okolicę, a i fiord nie mienił się już tak
szmaragdowo jak letnią porą.
Niebo przegląda się w wodach fiordu niczym
w zwierciadle, pomyślała Ida, sadowiąc się z robótką
na schodach prowadzących do chaty. Teraz jest bla
de, rozmyte, jak gdyby ktoś pozbawił je mocnych od
cieni. Niemal równie bezbarwne jak goniące się
chmury. Choć posępne i nieco chłodne, nie ma w nim
wrogości. Raczej zdawać by się mogło, że celowo usu
nęło się w cień, przekonane, iż lazur obok intensyw
nych kolorów jesieni, jakimi wnet okryje się natura,
to zbyt wiele naraz. Przyroda nie lubi przesady.
Ida machinalnie sięgnęła po szarą wełnę i zabrała się
za dzierganie grubych skarpet. Uznała, że rękawic, któ
rych już nagromadziła pełen kosz, powinno wystar
czyć. Szara włóczka przesuwała się jej między palcami.
Dni na cyplu dłużyły się nieco, szczególnie teraz,
kiedy została sama i tak rzadko gdzieś wychodziła.
Przy dwójce małych dzieci wciąż trzeba było się uwi
jać. Mała Raija i Mikkal skończyli właśnie pół roku
i ciągle się domagali obecności mamy. Tym bardziej
że tylko ją jedną mieli.
Ida wzdrygnęła się. Trochę zmarzła w cienkim kaf
tanie narzuconym na ramiona. Było późne popołudnie.
Mimo że rześkie powietrze wydawało jej się ożywcze,
gdy trochę dłużej siedziała na dworze, dokuczał jej
chłód. Potrzebowała jednak tej chwili wytchnienia.
Dwa małe trolle już spały.
Nie karmiła ich piersią, straciła pokarm. Czuła do
siebie żal, że nie sprostała roli matki. Anjo tłumaczy
ła, że wielu kobietom pod wpływem zmartwień pier
si przestają napełniać się mlekiem, i radziła, by Ida się
tym nie zadręczała. Łatwo powiedzieć! Anjo kierowa
ły niewątpliwie szczere intencje i jej rady płynęły pro
sto z serca, ale czy ona mogła wczuć się w sytuację
Idy? Anjo miała męża, który chętnie ją wspierał w co
dziennych kłopotach i z którym mogła się podzielić
najmniejszym problemem. Ida zaś była sama. W jej
głowie kłębiły się myśli, z których nie potrafiła się
zwierzyć nikomu, bo dotyczyły tylko jej i Ailo,
i uczucia, jakie ich łączyło. A co komu do tego.
Niekiedy odwiedzał ją Emil. Ale po wyjeździe Re-
ijo nie zachodził zbyt często. W miarę upływu czasu
stał się bardziej ostrożny. Obawiał się ludzkiego ga
dania. Gdy uganiał się za Idą, aż huczało od plotek,
a teraz, kiedy została sama z dwojgiem dzieci, miesz
kańcy wioski kpili z niego w żywe oczy.
Co innego Sedolf.
Ida, myśląc o nim, mimowolnie przerwała dzierga
nie. Przypomniała sobie, jak uśmiechając się do niej
swymi dobrymi oczami, prosił, by dobrze się zasta
nowiła, nim przyjmie oświadczyny Emila. Sam nigdy
nie wyznał, co o niej naprawdę myśli, ale mimo to
na swój sposób lubiła go.
Od wiosny właściwie częściej przebywał poza wioską
niż w rodzinnym domu. Jednak zdążył na chrzest jej ma
leństw, dumny jak paw, że poprosiła go na ojca chrzest
nego. Ludzie oczywiście i o tym plotkowali, a Emil
zgrzytał zębami, że Ida nie zwróciła się do niego.
Mieszkańcy wioski gadali z przekąsem, że Sedolf
udaje wielkiego pana. Tak jakby było coś złego
w tym, że ciężko haruje i oszczędza.
Ostatnio widziała go na początku lata. Wpadł jak
po ogień, zakręcił się z nią wokół izby, mówiąc, że to
jego jedyny taniec w tę noc świętojańską, ale zaraz
dodał, że wcale nie jest mu tęskno do zabawy.
Później Ida się dowiedziała, że nie świętował z resz
tą młodzieży. Z jednej strony sprawiło jej to przyjem
ność, z drugiej zaś trochę było jej przykro. Nie chciała,
by przez nią ktoś musiał z czegoś rezygnować. Nawet
Sedolf, choć on uczynił to nader chętnie.
Dokończyła rząd i podniosła kłębek. Uśmiechnęła się
zmęczona i odgarnęła z czoła rudy lok. W głębi serca od
czuwała straszliwą tęsknotę, której nie potrafiła nazwać.
Dni upływały jej monotonnie, jeden podobny do
drugiego. Tyle miała pracy! Wszystko było na jej gło
wie. Inwentarz... w ciepłej mrocznej oborze spędzała
wiele godzin. Oby tylko ojciec wrócił, nim nadejdzie
pora sprowadzenia owiec z górskich pastwisk! Jeśli nie
zdąży, będzie musiała prosić o pomoc Knuta, bo ko
go innego? A on przecież dość miał własnych spraw.
Dzieci... Przewijanie i kąpiel. Zapach pieluch, któ
re wygotowywała w kotle, wżarł się w ściany. Pielusz
ki łopotały na wietrze niczym żagle, unosząc gdzieś
daleko myśli Idy, ale nie ją samą.
Dom, pranie, gotowanie, sprzątanie, porządki. Czę
sto przychodziło Idzie do głowy, że życie przecieka
jej przez palce jak w balii woda, zamieniając jej deli-
katne dłonie w twarde, spierzchnięte ręce kobiety.
A przecież dopiero za kilka miesięcy skończy dwa
dzieścia lat. Nadal potrafi ulatywać daleko na szero
ko rozpiętych skrzydłach marzeń.
Uporała się z wieczornym obrządkiem. Zajrzaw
szy do dzieci, pomyślała z nadzieją, że może dadzą
jej przespać całą noc, choć dobrze wiedziała, iż z ta
kimi maluchami nigdy nic nie wiadomo. Pewnie da
remnie się łudzi, że nie wyrwą jej ze snu.
Usiadła wygodnie, oparłszy się o ścianę z drewnianych
bali. Rozkoszowała się jedną z tych rzadkich chwil, któ
re miała tylko dla siebie. Trudno jej było sobie wyobra
zić, że niektórzy ludzie siedzą z założonymi rękami i nie
muszą nic robić. Sama wiodła bardzo pracowite życie.
Rozmarzyła się i przeniosła myślami z powrotem
do utraconej bezpowrotnie rzeczywistości.
Nie słyszała koni ani skrzypiących żałośnie kół.
Nie ocknęła się, gdy zatrzeszczały wrota stajni. Zbu
dził ją dopiero hałas dobiegający od strony paleniska.
Swojskie odgłosy podkładania drewna do ognia.
Otworzyła oczy, ale gdy ujrzała przyklękającego
przy piecu ojca, zdawało jej się, że nadal śni.
- Tato?
Rei jo uśmiechnął się i porwawszy córkę w ramio
na, uściskał ją serdecznie.
- Jak dobrze jest wrócić do domu - powiedział, sa
dzając ją z powrotem przy stole.
- Znalazłeś Maję? Jak się jej wiedzie? A Heino? Z nim
też wszystko dobrze? Jak ci upłynęła droga? Chyba nie
pokonywałeś dziennie zbyt dużych odcinków?
Pytała o wszystko, tylko nie o to, co najbardziej ją
nurtowało. Reijo wiedział o tym i nie zamierzał ni
czego przed nią ukrywać.
- Maja powiedziała, że Ailo nie żyje. Podobno brał
udział w jakiejś akcji bojowników o wyzwolenie Fin
landii spod szwedzkiego jarzma. Na okręcie, który
zaatakowali, wybuchł pożar.
Ida przełknęła ślinę.
- Był razem z mężem Mai.
- Razem z Heino? To do nich podobne - odezwa
ła się z chrapliwym śmiechem. - Zupełnie jak dzieci...
- Nie, nie z Heino. Heino także nie żyje. Maja wy
szła ponownie za mąż...
Te wieści całkiem zbiły Idę z nóg.
Reijo, oparłszy się o gładki blat stołu, opowiedział
o wszystkim, czego się dowiedział o Mai, jej synu,
o Heino, o pożarze i cierpieniu. Na koniec stwierdził,
Że Maja postąpiła słusznie.
Ida przypomniała sobie słowa noaidy o tym, że
ogień przysporzy jej najbliższym wiele bólu.
- Nie potrafię sobie wyobrazić Mai takiej, jaką ją
opisujesz - wyznała.
- Mnie też przychodzi to z trudem - westchnął Re
ijo. - Mimo że przecież widziałem ją na własne oczy.
Słyszałem szelest jej sukien, Ido. Obserwowałem, jak
układa kwiaty w wazonach ze starej chińskiej porcela
ny, jak bez zmrużenia powieki, wydaje polecenia służ
bie. To była nasza Maja, a zarazem ktoś zupełnie obcy...
Pokręcił głową, a jego oczy przygasły, tak jakby
stracił coś cennego.
- Zawsze byliśmy sobie tacy bliscy, a teraz brakowa
ło mi odwagi, by szczerze porozmawiać o motywach
jej postępowania. Jak mi Bóg miły, lękałem się tego.
Wstał i sięgnął po kurtkę. Z wewnętrznej kieszeni,
którą Ida mu wszyła przed wyjazdem, wyjął jakiś
przedmiot i położył przed córką na stole.
Liche światło parafinowej lampki nie oświetliło
dokładnie błyszczącej ozdoby.
Ida przełknęła ślinę.
- Maja powiedziała, że on nie żyje. Nie pozostał
po nim nawet grób. Nic, po prostu nic.
- Kiedy to się stało? - zapytała Ida, chwytając pal
cami, zawieszony na łańcuszku złoty pirścionek z fi
gurką ptaszka. Poczuła w dłoni chłodny metal.
- Zeszłego lata, Ido.
Ida zapatrzyła się przed siebie nieruchomo, widząc
jedynie gęsty mrok. Ciemna ściana odgradzała ją od
świata. Dziewczyna nie płakała. Nie była w stanie. Sa
ma sobie na to nie chciała pozwolić. Wiedziała, że
musi się pogodzić z wiadomością o śmierci męża,
choć to takie bolesne.
Potarła skrzydełkami złotego ptaszka o swój poli
czek. Poczuła jedynie chłodny metal, nie mogła wyczuć
zapachu Ailo. Z trudem potrafiła sobie wyobrazić, że
jego dłonie dotykały tej ozdoby, że ją wytworzyły.
Rok?
Dlaczego Maja nić przysłała żadnej wiadomości?
Ida wbiła wzrok w ojca, zmuszając go, by spojrzał
na nią. W jego zielonych oczach dostrzegła płomień.
- Dlaczego nas nie zawiadomiła? - zapytała. - Przecież
tylu handlarzy przybywa w te strony w porze jarmarków.
Mogła kogoś poprosić, by przekazał nam wiadomość!
Idę ogarnął ów cień wątpliwości, którego i Reijo
nie mógł się pozbyć. Maja nigdy wcześniej nie kłama
ła mu w poważnych sprawach. Taiła jedynie gwał
towne, beznadziejne uwielbienie dla jego osoby...
Znał ją dobrze i wyczuł, że kiedy mówiła o Ailo,
coś było nie tak. Przekazując jednak córce wisiorek,
powtórzył jej wyjaśnienie Mai.
Ida zaś zadała mu to samo pytanie, które i jemu
nie dawało spokoju. Odpowiedział jej tak, jak to so
bie sam wytłumaczył.
- Mai było strasznie ciężko. Straciła Heino i wszyst
ko, co posiadała...
To prawda.
- Ale przecież kiedyś przeżywała to samo, co ja teraz
- sprzeciwiła się Ida. - Musiała rozumieć, jakie to dla
mnie ważne, żeby wiedzieć. Sama ciężko znosiła niepew
ność. Chyba nie stała się aż tak obojętna. A może jednak?
Piekielnie szybko znalazła sobie tego nowego męża!
- Pobrali się w kilka dni po pogrzebie Heino - od
powiedział Reijo blady, nadal czując się w obowiąz
ku bronić Mai. Jej jednej nie mógł zdradzić.
Ida zrozumiała, że nawet ona, rodzona córka, nie
dorówna nigdy Mai, którą Reijo traktował zawsze jak
własne dziecko. Była jego oczkiem w głowie, najbliż
sza mu spośród czwórki rodzeństwa.
- N o w y mąż Mai musiał uciekać z kraju, ale zapew
nił jej utrzymanie i dach nad głową. Bo ona straciła
wszystko. Nie potępiaj jej, Ido! Nie zasłużyła na to!
- Cóż, do dziecka potrzeba dwojga - zgryźliwie od
parła Ida. - To znaczy, że łączy ich coś więcej niż
zwykła wdzięczność. Poza tym ktoś przeszkadzał
szamanowi dotrzeć do Ailo. Nie pytałeś jej o to? Ta
to, przecież nikt inny poza nią nie mógł tego zrobić!
Istnieje chyba jakiś powód!
- Zbyt dużą wagę przykładasz do słów szamana.
Przecież to zwykły mężczyzna. Nie wszystko, co mó
wi, musi być prawdą. Nie pomyślałaś o tym?
Ida nie odpowiedziała. Grzała w dłoni wisiorek,
pozwalała, by zabierał jej własne ciepło. Ptak, symbol
wolności i ucieczki. Dzieło Ailo.
- Kochana Ido, powstrzymaj się od osądzania in
nych. Czasami człowiek zapomni się na chwilę i po
zwoli iskierce zapłonąć wielkim ogniem.
Ida spuściła wzrok, przypomniawszy sobie Sedol-
fa. Mimowolnie ogarnął ją strach, że ojciec wie...
Ale przecież to niemożliwe.
Może tylko zgadywał, nie raz trafiał niebezpiecz
nie blisko prawdy.
Rzeczywiście, ona ostatnia ma prawo potępiać.
Nie ruszając się z miejsca, pieściła dłonią ptaszka.
- Ailo zrobił go dla Mai - wyjaśnił Reijo. - Ale ona
uważa, że należy się tobie.
Ida pokiwała głową, powstrzymując płacz.
Patrzyła na ptaszka, głaskała skrzydła. Domyślała
się, że Ailo nie wyrzeźbił go, ale odlał w specjalnej
formie. Może tak jak odlewa się dzwonki do odświęt
nej uprzęży dla koni. Dokładnie jednak nie potrafiła
sobie tego wyobrazić.
Zresztą, czy miałoby to jakieś znaczenie, gdyby
wszystko ułożyło się tak jak powinno? Gdyby Ailo
istniał gdzieś dla niej? Nie byłoby nawet wówczas ta
kie ważne, by trwał przy niej. Ale jego nie ma! Dla
tego teraz wszystko, co w jakiś sposób się z nim wią
zało, stanowiło dla Idy tajemnicę, którą musi poznać.
- Gdybyś nie pojechał tam, ojcze, nadal byśmy nic
nie wiedzieli. Czy Maja z tego powodu nie miała wy
rzutów sumienia?
Reijo wzruszył ramionami. Nie potrafił odpowiedzieć.
- To musi być całkiem inna Maja - stwierdziła Ida,
czepiając się tego przekonania tak, jak korzenie
wczepiają się w nieurodzajny skalisty grunt. To, że
Maja nie próbowała przekazać jej prawdy, zasiało
w sercu siostry niepokój.
Gdyby nie Reijo, który zdecydował się na tę po
dróż, nadal trwaliby w niepewności.
Ptaszek stanowił pewnego rodzaju dowód. Słowa
Mai także. Ale przecież nie pozostał żaden grób.
- Maja powiedziała, że Ailo nie żyje - powtórzył
po raz nie wiadomo który Reijo. I chociaż tyle razy
formułował te słowa, nie zabrzmiały w jego ustach
ani trochę bardziej wiarygodnie.
W Idzie także wszystko protestowało przed zaak
ceptowaniem tej wieści.
Czy powinna się była domyślić? Gdyby coś złego
spotkało Mikkala, jej matka na pewno by to odgadła...
Tymczasem ona, Ida, nie odczuwa pustki. Czy to zna
czy, że nie kochała Ailo prawdziwą miłością, skoro nie
tknęło jej, że zginął, że już go nie ma wśród żywych?
Do czego to podobne? Oczywiście, że kochała
Ailo, kochała go nad życie.
Nie powinna poddać się zwątpieniu. Za wiele roztrzą
sa, rozpamiętuje. Niepotrzebnie zadręcza się myślami.
- To znaczy, że dzieci mają tylko mnie - rzekła
z westchnieniem. - Na Boga, tato, nie skończyłam jesz
cze nawet dwudziestu lat, a już czuję się jak staruszka.
- A ja to co, jak myślisz? - przerwał jej zmęczonym
głosem. - Wszyscy odchodzą, niektórzy nigdy już tu
nie wrócą. Inni tak beznadziejnie krótko żyją. Tylko ja
trwam w tym miejscu, ale tak naprawdę nie wiem,
gdzie jest mój dom. Patrzę na siebie i nie wiem, czy ta
ki powinien być Reijo Kesaniemi. Tornedalen bardzo
się zmieniło, ledwie rozpoznałem tamte okolice. Nie
ciągnie mnie już do Finlandii, ale czy moje miejsce jest
rzeczywiście tutaj, w Ruiji? Nie potrafię odpowiedzieć.
Ida słuchała go roztargniona. Mimo że siedzieli obok
siebie przy tym samym stole, rozkładając bezradnie rę-
ce, ich myśli wędrowały w odmiennych kierunkach.
- Tata maleńkiej Raiji i Mikkala nie wróci! Ani za
kilka miesięcy, ani po Nowym Roku, ani nawet za
rok. Ailo nigdy nie wróci, bo Ailo nie żyje!
Mówiła beznamiętnym głosem, zapatrzona nieru
chomo przed siebie. Ale nie mieściło jej się to w gło
wie. Wszystko w niej protestowało przed przyjęciem
takiej prawdy.
- Nie zostałaś sama - rzekł do niej Reijo. - Jesteś
młoda. Maja też powiedziała, że musisz żyć dalej. Nie
ma sensu zatracać się w rozpaczy. Minął już rok, Ido.
On umarł. Rozejrzyj się wokół, a zobaczysz, że dla
wielu spraw warto żyć.
- Mam może postąpić tak jak Maja? - zapytała nie
co zgryźliwie.
- Znam wielu, którzy by cię chcieli - mówił dalej
Reijo, nie odrywając wzroku od córki.
Ida uciekła spojrzeniem.
- Ale chyba ja także muszę chcieć - odezwała się
zmęczona. - Bo w takim samym stopniu dotyczy to
mnie. Mnie i dwojga maleństw!
Wstała i nie wypuszczając z dłoni wisiorka, skie
rowała się do alkierza.
Reijo odniósł wrażenie, że córka porusza się kro
kiem lunatyka. Nie mógł pamiętać, że sam tak wy
glądał, gdy przez wiele długich lat nie dopuszczał do
siebie myśli, iż Raija nie żyje. Ida teraz przeżywała
coś podobnego.
Cierpiał i współczuł doli córki. Ale wiedział, że
ona się z tego otrząśnie. Jest jeszcze taka młoda, ży
cie niejedno ma jej do zaoferowania. Maja ma rację.
Nawet tu nad fiordem znalazłoby się wielu odpo
wiednich dla Idy mężczyzn.
Rei jo nie od razu poszedł spać. Jeszcze długo w noc
jego myśli ulatywały na południe ku krajowi, który
choć był jego ojczyzną, tak naprawdę nią nie był, ku
Finlandii, gdzie nadal sięgały jego korzenie. Prawdzi
wie głęboko wrosły jednak tu, w tę ziemię nad fior
dem, wiążąc go na dobre i na złe z wybrzeżem. Jego
serce biło tym samym rytmem co serce Ruiji.
Myślał też o chłopcu, który otrzymał jego imię i kie
dyś stanie się wielkim panem. Myślał o Mai...
Losy dzieci Raiji toczyły się nieprzewidywalnymi to
rami.
Czuł, że tak naprawdę dopiero teraz stracił Maję.
I tego nie potrafił wyjaśnić Idzie.
Zresztą nie chciał składać na barki córki swoich smut
nych, szarych myśli. Wystarczy jej własnych kłopotów.
Zapomniał zapytać Idę, czy Sedolf wrócił do do
mu. Może to i dobrze. Lubił tego chłopaka, ale czuł,
że nie powinien na siłę pchać córki w jego ramiona.
Kto wie, czy powodowana przekorą nie dałaby się
wówczas omamić Emilowi i zgodziła zostać jego żo
ną. A tego Reijo nie chciał. Dostrzegał bowiem w oso
bowości Emila mroczne strony, które mogłyby kłaść
się cieniem na tym związku.
Rodzicom zawsze się zdaje, że wiedzą najlepiej, ale
przecież nikt nie może żyć cudzym życiem. Nawet oj
ciec nie ma prawa narzucić swojej córce tego, co według
niego dla niej najlepsze. Ida była krwią z jego krwi, ale
myśli miała własne. Czasami trudno to zaakceptować.
Zgasił lampę i stojąc przez chwilę na środku izby,
nasłuchiwał płaczu Idy, która szlochała w poduszkę,
by nie obudzić dzieci.
To jest jej życie, pomyślał, jej smutki. Nie może
przeżyć tego za nią.
2
Ktoś inny może by się załamał, ale nie Ida. Wiado
mość o śmierci Ailo nie spadła na nią jak grom z ja
snego nieba. Powoli oswajała się z taką możliwością.
Często nachodziły ją straszne przeczucia. Teraz przy
najmniej zyskała pewność, że Ailo, umierając, nie
cierpiał długo.
Do późnej nocy wylewała łzy w poduszkę i uspo
koiła się dopiero, gdy trzeba było przewinąć Raiję
i Mikkala. O poranku schowała wisiorek. Przez chwi
lę pieściła go w dłoniach, dotknęła nim policzka, mu
snęła wargami, ale nie poczuła się przez to bliżej Ailo.
Ukryła więc ptaszka ze złota razem z broszką Mai
i pozostałym srebrem rodowym.
Na co takie ozdoby prostej kobiecie znad fiordu!
Ida odgarnęła włosy z twarzy i zaczesała je do ty
łu. Ściągnęła mocno i zaplotła ściśle warkocz. Potem
zawiązała fartuch i uśmiechnęła się do swojego odbi
cia w szybie.
Maja z pewnością chciała dobrze. Ale żyła w in
nym świecie.
Reijo zdążył już zrobić poranny obrządek. Napalił
w piecu, przyniósł wody. Troszczył się o córkę, po
magając w codziennych obowiązkach, które zwykle
spoczywały na niej. Wszystko po to, by ją oszczędzić.
Ida ceniła to bardziej niż wszelkie słowa pociechy.
Ojciec taki właśnie był, mówił niewiele, ale dbał o nią.
Ida nie po raz pierwszy zapragnęła, by ojciec miał ko
goś bliskiego, kto okazywałby mu ciepło i otaczał czułą
troską. Zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek inny.
- Wszystko dobrze? - zapytał przelotnie i pogła
dził jej policzek wierzchem dłoni, od której bił swoj
ski zapach obory.
Kiwnęła głową, wzruszona serdecznością ojca.
Ida, która nigdy nie potrafiła siedzieć bezczynnie,
zwłaszcza teraz potrzebowała zająć czymś ręce. Ale
po powrocie Rei jo, który włączył się do codziennych
obowiązków i w niejednym ją wyręczał, nie miała ty
le pracy. Dopadło ją uczucie bezradności. Uciec stąd
przecież nie mogła. Krępowały ją niewidzialne więzy
konwenansów. Kobiety wyprowadzały się z rodzin
nego domu tylko po zamążpójściu.
- Chodź ze mną na borówki! - zaproponowała Anjo.
Żona Knuta nosiła w sobie niewyczerpane pokłady cie
pła. Na nią, tak jak na Reijo, zawsze można było liczyć.
- Nie mogę, dzieci - odrzekła Ida.
Zrywała borówki tylko w pobliżu chaty, kiedy bliź
nięta spały. W piwniczce, gdzie przechowywali zapa
sy żywności, zgromadziła już nawet sporo konfitur.
Reijo pośpiesznie zaofiarował swą pomoc.
- Zaopiekuję się nimi! Towarzystwo trzech małych
trolli dobrze mi zrobi.
Anjo przyszła z małym Karlem, który chodził za
„Jeilo" jak cień i na krok go nie odstępował.
- Dziadek ich popilnuje - uśmiechnęła się Anjo
i mrugnęła porozumiewawczo. - A nam dobrze zro
bi taki krótki wypad. Wystawimy buzie do jesienne
go słońca, posiedzimy na pieńku i poudajemy młode
dziewczęta.
Ida dała się porwać tej kuszącej perspektywie. Wy-
jęła koszyki z kory młodej sosenki wyplecione zręcz
nymi palcami Reijo. Nie każda kora nadawała się na
koszyk i trzeba było wyćwiczonego oka, żeby to po
znać. Reijo znał się na rzeczy jak mało kto. To praw
dziwa sztuka, którą niewielu opanowało w takim
stopniu. Reijo potrafił wyplatać koszyki tak ciasno,
że nie wyciekłaby z nich nawet woda, gdyby ktoś ze
chciał ją przenieść.
Młode kobiety pobiegły do mieniącego się jesien
nymi barwami lasu, ciesząc się perspektywą kilku go
dzin odpoczynku od codziennych obowiązków. Ra
dowały się, że nazbierają czerwonych borówek.
Zawsze robiły coś użytecznego, nawet gdy zdawa
ło im się, że leniuchują.
Minęły pobliskie pagórki porośnięte krzewinkami
i zatrzymały się dopiero po dłuższym marszu. Były
szczęśliwe, że oderwały się od domowych obowiąz
ków. Zanurzając dłonie w lśniącym zielonym poszy
ciu, przypomniały sobie dzieciństwo. Oskubywały
pośpiesznie krzaczki z czerwieńszy^h niż pulsująca
krew byka owoców borówek, a kiedy zakryły nimi
dno koszyków, już spokojniej kontynuowały zbiór.
- Pogodziłaś się z tym? - zapytała nieoczekiwanie
Anjo i opadła ciężko na kępę, którą oczyściła z bo
rówek. Szeroko rozsunąwszy kolana, postawiła mię
dzy nimi koszyk, i nie zważając na niedbałą pozę, za
częła się objadać owocami.
- Z tym, że Ailo nie żyje? - Ida zamarła na mo
ment i zacisnęła dłonie na uchwycie koszyka. - Po
godziłam się z tym, że nie wróci - odpowiedziała po
chwili. - Nie żyje, to zbyt trudne słowo.
Anjo pokiwała głową i zapatrzyła się w niebo na
przesuwające się obłoki.
- Dużo myślałam o Mai - przyznała. - O tym, jak
po śmierci H e i n o została sama w obcym kraju,
i o tym, jak wcześniej radziła sobie z jego kalectwem.
- Myślę, że nie potrzebujemy jej współczuć - wy
rwało się Idzie zgryźliwie. - Tak mi się wydaje. Wy
szła za mąż zaledwie w kilka dni po pogrzebie Heino.
- Nie bądź taka pewna. Z Mają nigdy nic nie wia
domo. - Anjo włożyła do ust źdźbło trawy. - Zauwa
żyłaś, że i Reijo jest jakiś nieswój? Chyba nie wie tak
do końca, co sądzić o jej postępowaniu.
Ida nie zwróciła na to wcześniej uwagi, ale teraz
uderzyło ją nagle, że Anjo ma rację. Ojciec odpowia
dał dość zdawkowo, gdy pytała o Maję. Bronił jej, ale
nie wyrażał otwarcie swojego zdania.
- Masz żal, że Ailo tam pojechał?
- Może. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego to zro
bił. Maja najwyraźniej nie wyjaśniła ojcu powodu, bo
nic mi na ten temat nie wspomniał. - Westchnęła. -
Czasami odnoszę wrażenie, że Maja jest ojcu bliższa
niż ja, a nawet mama.
Anjo milczała. Czyż można było rozmawiać
o czymś, co, jak obie czuły, było prawdą...
- Powinnam sama pomówić z Mają - ciągnęła Ida,
ściskając w palcach borówkę i rozcierając sok. - Po
winnam usłyszeć to od niej, patrzeć na nią, gdy mi to
oznajmia. Rozumiesz? Tyle jest pytań, które chciała
bym jej zadać. Głupich pytań... ale dla mnie wszyst
ko jest ważne. O czym rozmawiali? Jak długie Ailo
miał włosy? Co widział i co mu się podobało...
Ida bawiła się warkoczem. Wyjęła spinki i rozpu
ściła rude włosy, rozczesując je palcami. Nie pomy
ślała, żeby zabrać ze sobą z domu grzebień, bo prze
cież ta wyprawa miała inny cel.
- Muszę sobie wyobrazić Ailo, a wtedy może uda
mi się zrozumieć...
- Trudno ci będzie żyć, jeśli nie zrozumiesz? - za
pytała ostrożnie Anjo, roztrząsając każde słowo Idy.
Pragnęła dogłębnie pojąć jej smutek, złość, rozterkę.
- Żyć? - Ida odstawiła koszyk i wstała. Drobna, jak
wszystkie kobiety z jej rodu, zgrabna, ale silna. Roz
łożywszy ręce, odrzekła dobitnie: - A co ja robię, u li
cha?! Jeszcze nie położyłam się w grobie, to znaczy,
że żyję. Tylko że nie da się tak po prostu schować
wszystkich myśli do kufra. Nie mogę tak zwyczajnie
zapomnieć o Ailo albo udawać, że go nigdy nie było.
W izbie leżą jego i moje dzieci. Wystarczająco często
przypominają mi o tym, że kiedyś żył.
- Dobrze, że się złościsz. Niejedna kobieta na two
im miejscu pogrążyłaby się w rozpaczy, zdając się na
powolne umieranie. Ale ty nie jesteś taka.
- Nie - odparła Ida i usiadła wyprostowana. - Ja
taka nie jestem. Lubię siebie i chcę dla siebie tego, co
najlepsze.
- Czy kobiecie wypada tak mówić? - zażartowała
Anjo, uśmiechając się lekko, i dodała z większą po
wagą: - Jesteście z Mają bardzo do siebie podobne.
Bardziej niż którakolwiek z was chciałaby przyznać.
Dostrzegasz to także?
Ida niechętnie przytaknęła.
- Rzeczywiście, Maja też zawsze jakoś wydobywa
się z tarapatów. Ale ja nie mogłabym tak szybko zna
leźć sobie kogoś innego.
- Nie byłabym tego taka pewna. - W oczach Anjo
pojawił się błysk. - Zauważyliśmy, że pewien mło
dzieniec dość często odwiedza cypel.
- Emil? Myślisz, że nadaję się na żonę chłopa?
- Nie jego miałam na myśli.
Ida zarumieniła się lekko.
- Sedolf da się lubić - odrzekła pośpiesznie. - Ale
to za mało, by planować przyszłość u jego boku.
- Sedolf jest miły - uznała Anjo. - Może nie tak na
wskroś solidny, jak był Heino, ale mi go przypomina.
To jest mężczyzna, któremu można zaufać, mimo że
na pierwszy rzut oka wydaje się trochę lekkomyślny.
- Nie szukam mężczyzny, Anjo. Szukam borówek.
Ida pochyliła się i na kolanach pilnie obrywała
krzaczki z owoców, zatopiona we własnych myślach,
które czasem potrafiły być równie natrętne jak bra
towa. Tak naprawdę jednak ukryła spłonione rumień
cem policzki.
Pochłonięte zbieraniem, nie zauważyły dwóch
dziewcząt, które oddawały się takiemu samemu zaję
ciu. Omal nie wpadły na ciemnowłosą Henriettę o ru
mianych policzkach i Sofię o blond włosach i błękit
nych zamyślonych oczach.
Sofia, w której postawie wyczuwało się dumę, nie
powitała Idy przyjaźnie. Anjo nagle przypomniała so
bie zasłyszaną przypadkiem rozmowę między Knutem
a jednym z jego kolegów, Larsem. W natłoku innych
spraw zupełnie zapomniała powtórzyć ją Idzie.
- Nie wyglądasz na pogrążoną w żałobie wdowę -
wycedziła z fałszywą słodyczą Sofia. - Podobno tym
razem to już pewne, że Ailo nie żyje. No cóż, nie każ
demu się zdarza tracić męża wielokrotnie. Można
rzec, że masz już wprawę.
Ida odrzuciła głowę do tyłu. O n a także, jeśli tylko
chciała, potrafiła być złośliwa.
- Jak możesz tak mówić? - zapytała. - Tak ci do
skwiera zgryzota, że musisz się na mnie wyżywać?
Uważasz, że poniżysz mnie, rzucając mi w twarz ta
kie obraźliwe słowa?
- Emil pewnie pierwszy przyleciał z wyrazami
współczucia, co? - ciągnęła złośliwie Sofia, rozgrze-
bując stopą borówkowe krzewinki. - Proszę bardzo,
bierz go sobie! Żadna inna nie była dla niego dość do
bra! Czasami trzeba zapłacić wysoką cenę za dom
i gospodarstwo!
- Nie chcę nikogo. Przynajmniej na razie! - odpar
ła Ida w nadziei, że zostanie dobrze zrozumiana.
Odczuła przykrość, patrząc na Sofię. Były przecież
kiedyś przyjaciółkami, niemal najlepszymi. Jaka
szkoda, że chłopak, który dla niej niewiele znaczył,
położył się cieniem na ich przyjaźni.
- Tak się tylko mówi! - Sofia usiadła demonstra
cyjnie, sugerując, że to Ida i Anjo mają się stąd usu
nąć, bo ona bynajmniej nie zamierza. - Ale nawet ru
dowłosej Idzie, za którą się wszyscy kiedyś uganiali,
może być trudno znaleźć męża - szydziła. - Nie
wszystkim wystarczy ładna buzia i ponętne ciało. Ta
kie zwykle stają się siennikami, a nie żonami.
Ida wzbiła oczy ku niebu i roześmiała się.
- Dobry Boże. Z jakiego powodu mam słuchać ta
kich bzdur? Czego ty mi, u licha, tak zazdrościsz, So
fia, co? Nic nie poradzę na to, że Emil nie chciał się
z tobą ożenić. Nie wiem, czy to przeze mnie, ja
w każdym razie nigdy nie czyniłam mu żadnych
obietnic. Kochałam Ailo, tylko Ailo! Straciłam go.
Szczerze mówiąc, uważam, że nie masz powodu tak
mnie obrażać! Choć oczywiście... - Ida wzruszyła ra
mionami: - ...lepiej, że mówisz to prosto w oczy ani
żeli za plecami. Chociaż tyle.
- Emil chce własnych dzieci - ciągnęła Sofia nie
zrażona, tak jakby słowa Idy zupełnie jej nie dotyczy
ły. - Chce mieć własnego syna, dziedzica majątku
i spadkobiercę nazwiska. Krew z jego krwi i kość z je
go kości. Nie interesują go dzieci spłodzone przez in
nego mężczyznę. Tak się wyraził, wiesz? - Sofia za
śmiała się, widząc, że Ida pobladła. - Opowiada
wszystkim, że się z tobą ożeni, bo nad fiordem nie
znajdzie piękniejszej od ciebie. Nie przeszkadza mu,
że kobieta nie jest dziewicą, o ile jest wdową. Ale dla
cudzych bachorów nie ma w jego domu miejsca. Tak
jakby brakowało mu izb! W każdym razie wiesz, cze
go możesz się spodziewać. Rozpowiada, że udowod
niłaś, iż możesz urodzić dzieci, i to dwoje naraz. Jest
przekonany, że jemu urodzisz trojaczki...
Anjo dotknęła ramienia Idy.
- Chodźmy już, Ido, nie potrzebujesz tego słu
chać...
Ida potrząsnęła głową, a jej rude loki zatańczyły
w powietrzu niczym ogniste języki.
- Nie daję wiary wszystkiemu, co gadają ludzie.
To, co mówiłaś, zupełnie nie pasuje do Emila, które
go znam. Jeśli rzeczywiście ma mi coś do powiedze
nia, chcę to usłyszeć od niego samego. Nie potrzebu
ję pośredników.
- Święta naiwności! - westchnęła Sofia. - Nawet Se-
dolf to słyszał. Strasznie się wściekł na niego i kazał
mu zamilknąć. Uczynił to ze zwykłej przyzwoitości,
nic innego się za tym nie kryło.
- Sedolf? - zapytała Ida, która pogubiła się już
w tym wszystkim.
- Wrócił do domu, młoda wdówko - wyjaśniła Sofia
z fałszywą słodyczą. - Ostatnie trzy noce spędził ze mną.
- To właśnie miałaś na myśli, rozróżniając kobie-
ty sienniki i kobiety żony? - zapytała Ida z miną nie
winiątka. - Powinnaś bardziej uważać, Sofio. Pomyśl,
co będzie, jeśli Sedolf okaże się równie wybredny?
Sofia zapomniała prawdopodobnie, że gdy Ida
wpadnie w gniew, nie da sobie w kaszę dmuchać
i nikt jej nie przegada. Anjo z trudem skryła uśmiech.
Lars wspomniał, że po powrocie Sedolfa Sofia do
słownie przykleiła się do niego.
„ N o cóż, mężczyzna jest tylko mężczyzną! - rzu
cił pobłażliwie i dodał: - Zresztą odkąd umarła mat
ka Sofii, ojciec, zajęty domem i gospodarstwem, nie
ma czasu myśleć o cnocie córki. A ona też za bardzo
nie dba o swą reputację. Wszyscy o tym wiedzą".
Anjo zamierzała powtórzyć to Idzie, chociaż nie
łatwo jest przekazywać niezbyt miłe wieści komuś,
kogo się kocha.
- Sedolf przynajmniej ma dość rozumu, żeby nie
wiązać się z kobietą z dwojgiem rozwrzeszczanych
dzieciaków. Mimo że zmusiłaś go, by został ich oj
cem chrzestnym.
Te słowa przekonały Idę, że Sedolf nie zwierza się
Sofii. Cóż, jego sprawa, z kim się zadaje. Jej nic nie
obiecywał.
- Jeśli Sedolf cię chce, to go bierz - powiedziała
Ida, rozkładając ramiona.
- Tak zamierzam uczynić - oznajmiła Sofia, wsta
jąc z miejsca. Patrzyła gdzieś ponad ramieniem Hen
riettę, która trzymała się na uboczu, niemal jak cień,
zalękniona, że zostanie wplątana w kłótnię między
dwiema koleżankami, które lubiła. Spojrzenie Sofii
jednak wystarczyło, by przypomnieć jej, z kim ma
trzymać. Po chwili Sofia opuściła demonstracyjnie
polankę i zniknęła wśród drzew. Za nią podążyła
Henriettę. Żadna z nich nie schyliła się po borówki.
- Biedny Sedolf! - rzekła ze współczuciem Anjo. -
Pewnie nie ma pojęcia, jaką przyszłość zaplanowała
mu Sofia.
- Jest dorosła, a zachowuje się tak dziecinnie! - od
parła Ida. - Nie sądzisz, Anjo? A może to tylko mnie
się tak zdaje? Nie potrafiłabym już snuć takich bez
podstawnych marzeń...
Anjo powoli pokręciła głową.
- Przeżyłaś więcej niż Sofia, Ido. Jesteście równo-
latkami, ale człowiek szybciej dojrzewa, gdy spadają
na niego nieszczęścia. Przemieniłaś się w kobietę, a So
fia nadal jest dziewczęciem. Miesza marzenia z rzeczy
wistością. A to niebezpieczne, najbardziej dla niej.
- A co z Sedolfem? - zaśmiała się Ida szyderczo.
- Sedolf jest dużym chłopcem, potrafi się upilno
wać - odrzekła Anjo.
Miała rację, Ida zdawała sobie sprawę, że nie po
trzebuje niepokoić się o Sedolfa. Ale nagle wyprawa
do lasu straciła dla niej swój urok. Chociaż nie na
zbierały jeszcze pełnych koszyków, zapragnęła już
wrócić do domu.
- Usadziłaś ją.
Ida pokiwała głową.
- A mimo to czuję niesmak. Nie dość że Ailo nie
żyje, to jeszcze muszę wysłuchiwać takich niegodzi-
wości. To obrzydliwe, Anjo. Wstrętne!
Anjo objęła ją i przytuliła mocno. Już miała wypo
wiedzieć słowa pociechy, gdy ciszę przerwał rozdziera
jący krzyk, ulatując niczym przerażony ptak ku niebu.
Rozpoznały głos Sofii i rzuciły się na pomoc,
w jednej chwili puszczając kłótnię w niepamięć.
Sofia, odwrócona tyłem, dygotała jak w gorączce,
a Henriettę pochylała się nad ziemią. Anjo, najbardziej
z nich doświadczona, w jednej chwili ogarnęła sytuację.
Zdecydowanym ruchem odsunęła na bok Henriettę.
Ida stała z boku, nieco dalej niż Sofia. Skrzyżowaw
szy ręce na piersiach, wbiła palce w skórę, czując, jak
ją parzą przez bluzkę i gruby wełniany kaftan.
Na wilgotnym mchu wśród gęstego poszycia leża
ła młoda kobieta ubrana w samodziałowy kubrak.
- Nie żyje - wyszeptała Sofia drżącym głosem.
Ida dawno nie widziała jej takiej poruszonej.
Anjo pośpiesznie dotknęła opuszkami palców szyi
nieznajomej, nasłuchując jednocześnie, czy oddycha.
- Żyje - odezwała się po chwili. - Ale tętno jest le
dwie wyczuwalne.
Otulając kobietę, uchwyciła spojrzeniem leżący
nieopodal duży nóż.
- Tak leżała, kiedy ją znalazłyście? - zapytała. - Ni
czego tu nie ruszałyście?
- Skądże! - żachnęła się Henriettę. - Za nic w świe
cie nikt by nas do tego nie nakłonił!
- Trzeba ją przenieść do wsi, prawda? - odezwała
się Ida i poczuła ból w sercu, patrząc na pokaleczo
ną twarz kobiety i poplamiony krwią kaftan, który
Anjo tak pośpiesznie zapięła, jakby chciała przed
dziewczętami ukryć rany.
- Nie możemy jej same tak po prostu zanieść do
wsi - oświadczyła zdecydowanym głosem Anjo. - Bę
dą nam potrzebne nosze i mężczyźni do pomocy. No
i wóz zaprzężony w konie. Do naszej chaty stąd nie
jest daleko. Knut powinien być w domu.
- Ida biega z nas najszybciej - przerwała jej Henriettę.
Sofia już chciała się temu sprzeciwić, ale ugryzła
się w język.
- W takim razie biegnij, Ido, a ja się nią zajmę -
rzekła Anjo. - Spróbuję utrzymać w niej to ledwo co
tlące się życie.
I gdy Ida ruszyła pędem przed siebie, żona Knuta
rozpostarła swe opiekuńcze skrzydła nad nieznajomą.
Knut siedział na schodach chaty, i to nie sam. Roz
poznawszy u boku brata znajomą sylwetkę, Ida zwol
niła na moment. Zaraz jednak wzięła się w garść. Nie
pora na chimery, kiedy chodzi o życie.
Zdyszana i zarumieniona dobiegła do chaty. Takie
go wyrazu w jej oczach Knut ani Sedolf nigdy jesz
cze nie widzieli. Ściągnięte brwi, przypominające
kształtem ptasie skrzydła, złączyły się u nasady nosa.
Twarz wyrażała bezdenną rozpacz.
- Anjo z małym Karlem miała być u was! Dotarli? -
spytał brat.
Ida przytaknęła zdyszana, z trudem łapiąc oddech.
Dawno już nie biegała. Po porodzie i karmieniu jej
ciało było ociężałe. Odgarnęła włosy z twarzy. Nie
patrzyła wprost na Sedolfa, zarejestrowała jego obec
ność ledwie kątem oka.
- Kobieta w lesie - wydobyła z siebie z trudem, bo
złapała ją zadyszka. Czuła łomot w skroniach. Do
myślała się, że jej twarz płonie, i wyobrażała sobie,
że wygląda okropnie. - Tata opiekuje się dziećmi,
a my z Anjo zbierałyśmy borówki. I nagle usłyszały
śmy krzyk Sofii. Pobiegłyśmy w tamtą stronę i zna
lazłyśmy ją. Wygląda okropnie, Knut. Twarz ma tak
okaleczoną, że trudno rozpoznać rysy. Pojęcia nie
mam, ile może mieć lat. O b o k leży nóż z zaplamio-
nym krwią ostrzem. Zdaje się, że ona krwawi. Anjo
zakryła ją kaftanem, jakby coś chciała ukryć...
Knut chwycił Idę za ramiona.
- Spokojnie, Ido, spokojnie! Jesteś zdenerwowana,
mówisz nieskładnie. Nic nie rozumiem. Mówisz, że
znalazłyście w lesie jakąś kobietę?
Ida pokiwała głową.
- Podaj wódkę - rzucił Knut do Sedolfa przez ra
mię. - Stoi za schodami do obory.
Sedolf wstał i skierował kroki we wskazanym kie
runku. Ida odruchowo popatrzyła na niego. Znów ma
za długie włosy, przemknęło jej przez myśl, tak jak
by to w ogóle ją obchodziło.
Szybko wrócił z glinianym gąsiorkiem i przyłożył
jej do ust. Ida przełknęła i popatrzyła prosto w brą
zowe oczy, które pociemniały tak, że wydawały się
prawie czarne. Dostrzegła w nich powagę i troskę.
Zaraz jednak cofnęła spojrzenie, zakrztusiwszy się
mocnym trunkiem. Sedolf umieścił gąsiorek na scho
dach. Sam nadal stał, ani na chwilę nie odrywając
wzroku od Idy.
W końcu usłyszeli całą historię. Dziewczyna zata
iła jedynie sprzeczkę, do której doszło pomiędzy So
fią a nią.
- Tę kobietę musiał napaść ktoś znacznie od niej
silniejszy. - Ida wykrzywiła twarz, przywoławszy
w pamięci ów ponury obraz. Wszelkie okrucieństwo
przyprawiało ją o mdłości.
- Bierzemy drzwi i wóz! - rzucił Sedolf. - Podje
dziemy najbliżej, jak się da.
Knut oddalił się pośpiesznie, żeby wszystko przy
gotować.
- Wróciłeś? - zapytała Ida niezbyt rezolutnie, nie
patrząc na Sedolfa.
- Nie opuszczam wioski na zbyt długo - odpowie
dział wymijająco.
- Słyszałam od Sofii, że jesteś w domu.
Zabrzmiało to dość wymownie, choć Ida nie mia
ła zamiaru czynić mu wyrzutów.
- Knut powiedział mi właśnie, że przypuszczenia,
iż Ailo nie żyje, okazały się prawdziwe. Bardzo mi
przykro! Zasługiwałaś na to, żeby go odzyskać.
Ida pokiwała głową.
- Nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy - od
parła i tym razem spojrzała na Sedolfa. W tych słowach
także kryło się drugie dno. - Zostaniesz teraz w domu?
Wzruszył ramionami.
- Nie ma tu dla mnie miejsca. Nic nie układa się
tak, jak bym chciał.
- Sądząc po tym, co mówiła Sofia, wydaje się, że
jest wręcz przeciwnie. - Ida nie mogła się powstrzy
mać od uszczypliwości, chociaż zdawała sobie spra
wę, że to dziecinne.
- Sofia wie tylko to, co chcę, żeby wiedziała - rzu
cił krótko i wkładając do kieszeni zaciśnięte pięści, od
wrócił się plecami. Było coś wrogiego w jego postawie.
Knut przyprowadził konia.
- Powinnaś, Ido, zostać tu i odpocząć trochę - po
wiedział. - Obawiam się jednak, że musisz z nami je
chać i wskazać miejsce.
Ida wspięła się na wóz, udając, że nie widzi pomoc
nej dłoni Sedolfa. Ten zaś podciągnął się, zwinny ni
czym kot, i usiadłszy obok Idy, popatrzył na nią prze
ciągle. Na jego ustach błąkał się uśmiech.
Akurat w tym momencie przypominał tak bardzo Si
mona, że Idzie sprawiło to ból. Nie chciała, żeby Sedolf
był taki jak Simon. Powinien być sobą. Tylko sobą.
Dotarli na miejsce w krótkim czasie, mimo że
ostatni odcinek przyszło im pokonać na piechotę.
Mężczyźni chwycili drzwi wymontowane z zabu
dowań gospodarskich i podążyli za Idą.
Wszystko wyglądało tak, jak w chwili gdy Ida po
biegła po pomoc. Sofia, ujrzawszy Sedolfa, natych
miast uwiesiła się jego ramienia. Nie oponował, mi
mo że pomagał Knutowi przy nieznajomej.
- A niech to! - wymknęło się Knutowi. Napotkał
spojrzenie żony. - Wygląda strasznie! Kto mógł zro
bić kobiecie coś takiego?
- Kim ona jest? Trudno poznać - odezwał się Se-
dolf ze stężałą twarzą.
Chwycił ją za nogi, Knut za ramiona, a Anjo w pa
sie i razem podnieśli i położyli na drzwiach.
Sofia musiała puścić Sedolfa. Nerwowo gniotła
w palcach i skubała brzeg chustki, którą miała na szyi.
- Nic nie słyszałem, żeby jakaś kobieta zaginęła -
dodał Sedolf. - O tej porze roku niewielu obcych krę
ci się w tych stronach.
- Ktoś, kto pozostawia kobietę w takim stanie, nie
szuka rozgłosu - rzuciła Anjo twardo.
Ida podniosła z ziemi nóż. Rozejrzała się wokół,
ale nigdzie nie dostrzegła futerału.
- Czy nie takich właśnie noży używają Lapończy
cy z gór? - zapytała niewinnie Sofia.
- Bardzo wielu ludzi nosi takie noże - wyjaśniła ze
spokojem Ida, choć usta drgnęły jej lekko. - Nie każ
dy Lapończyk pochodzi z gór. Słyszałaś o Lapończy
kach nadmorskich? Są jeszcze Kwenowie, tak jak mój
ojciec. I wielu innych, równie plugawych obcych.
Sofia nie odpowiedziała. Nikt inny się nie odezwał.
Anjo po cichu przekonywała Knuta, że trzeba zabrać
nieprzytomną do domu, i pochłonięta rozmową, na
wet nie słyszała wymiany słów między Idą a Sofią.
- W tej chwili można jedynie ustalić, że ta kobie
ta jest blondynką - stwierdził Sedolf, pomagając
unieść drzwi, na których leżała.
Tyle i oni widzieli. Długie jasne włosy ze wzburzo
ną grzywką okalały spuchniętą twarz pokrytą rozległy
mi sińcami o barwie ciemnogranatowej przechodzącej
w żółć, fiolet i brąz. Wąskie szparki oczu ledwie były
widoczne. Na rozciętej dolnej wardze zakrzepła krew.
Ta kobieta mogła mieć równie dobrze mniej niż dwa
dzieścia lat, jak i ponad czterdzieści.
Ruszyli w stronę wozu, Knut i Sedolf przodem,
a za nimi dziewczęta. Ida poczuła drobną satysfakcję,
widząc minę Sofii, kiedy dla niej i jej towarzyszki za
brakło miejsca. Koń był własnością Knuta, więc to
Ida i Anjo usiadły na wozie. Sedolf, którego pomoc
była niezbędna, zajął miejsce na koźle, obok Knuta.
Sofia i Henriettę mieszkały niedaleko.
Ida nie patrzyła w stronę Sedolfa. Siedzieli odwró
ceni do siebie plecami, czując swoją obecność, ale ich
myśli krążyły wokół zmaltretowanej kobiety.
Gdy tylko dojechali do chaty, Ida zagrzała wody.
Anjo, zdenerwowana, drżącymi rękami zaczęła roz
bierać nieprzytomną. Dopiero wtedy zrozumieli, dla
czego nie kazała mężczyznom wyjść. Patrzyła to na
jednego, to na drugiego.
- Nie chciałam przestraszyć dziewcząt - rzuciła
krótko. - Ale wy powinniście zobaczyć, jak strasznie
została zbrukana i okaleczona.
Płócienna bluzka, zaplamiona zakrzepłą krwią, po
cięta była na jakby dokładnie odmierzone, szerokie
mniej więcej na grubość palca pasy.
Anjo ze łzami w oczach, trzęsącymi się rękami roz
pinała ubranie nieznajomej. Szło to bardzo powoli.
Bielizna pod spodem była równie postrzępiona. An
jo podciągnęła ją, odsłaniając piersi i brzuch rannej.
Krwawe długie szramy biegły od ramion aż do ta
lii.
Ida odwróciła się gwałtownie i ukryła twarz w dło
niach. Zachwiała się, ale mocne ramiona nie dały jej
upaść. Poznała Sedolfa bardziej po zapachu niż po
dotyku.
- Ktoś, kto to zrobił, nie działał przypadkowo -
stwierdziła Anjo cicho, ale jej głos zdradzał głębokie
poruszenie.
- Gdybym nie miała pewności, że on nie żyje,
Knut, przysięgłabym, że to jego sprawka. Ale widać
wielu okrutnych szaleńców krąży w tych stronach...
- Ten łotr jest już daleko stąd - rzekł Knut, po
bladłszy na twarzy. Dobrze wiedział, o czym myśli
Anjo, i sam mimowolnie oczami wyobraźni ujrzał
twierdzę Vard0.
Przygarnął żonę mocno i przytulił gwałtownie.
- Pomożemy jej, Anjo - obiecał. - Wyciągniemy ją
z tego.
Stali przez chwilę niezdecydowani w milczeniu,
a potem Anjo i Ida obmyły ranną i opatrzyły, nie
przestając wylewać łez.
- To młoda dziewczyna - stwierdziła Anjo. - Moż
na poznać to po jej ciele, w miejscach gdzie nie ma
ran, a także po kolanach. O, tak, kolana wiele mówią.
Ida przytaknęła, bo wszystko wskazywało na to,
że Anjo ma rację.
- Chyba jeszcze nie rodziła.
Sedolf, przysłuchujący się rozmowie kobiet, spu
ścił wzrok, choć zwykle nie peszył się z byle powo
du.
Knut pośpiesznie zerknął na Anjo, a potem zarzą
dził, już opanowany:
- Sedolf, bierz konia i odwieź Idę do domu. Nie
chcę zostawiać Anjo teraz samej, a muszę porozma
wiać z Reijo. Powiedz mu, żeby przyjechał i przy
wiózł małego Karla.
- Ida ma zostać sama na cyplu?
- Chyba zostaniesz tam do powrotu Reijo?
Sedolf kiwnął głową, a Ida, pomimo wielu zastrze
żeń, powstrzymała się od komentarzy.
Sedolf wyprowadził ją na dwór.
- Jedziemy razem, Ido! Mam nadzieję, że ten łaj
dak przebywa gdzieś daleko stąd, ale pewny tego nie
jestem.
Idą wstrząsnęły dreszcze. Nagle wydało się jej, że
jesień okryła się krwistoczerwonym całunem.
3
Kiedy Rei jo wraz z Karlem, synkiem Anjo i Knu-
ta, opuścił cypel, w chacie zapanowała błoga cisza.
Słychać było tylko radosne gaworzenie dwojga ma
leństw, które najwyraźniej wyczuły, że ich mama wró
ciła do domu. Ida starała się sprawiedliwie obdzielić
córeczkę i synka uwagą, o którą dzieci mocno zabie
gały. Tuliła je w ramionach, całowała pyzate policzki
i ciemne kędziorki, a maluchy wierzgały nóżkami
i chwytały drobnymi paluszkami rude loki mamy.
- Coś podobnego! Jak one szybko rosną! - wyrwa
ło się Sedolfowi. Siedział na wysłużonej ławie pod
ścianą przy oknie i aż się palił, by przez chwilę po
trzymać te małe istoty. Nie miał jednak śmiałości, za
pytać, czy Ida mu na to pozwoli. Własne dłonie wy
dały mu się przy nich wielkie jak bochny. - Dopiero
co były takie maleńkie - dodał zakłopotany. Po raz
pierwszy rozmawiał o niemowlętach i czuł, że jego
słowa brzmią jakoś nieporadnie i głupio.
- Oczywiście, że rosną - uśmiechnęła się Ida zaru
mieniona. Sedolf nie pamiętał, by kiedykolwiek wy
glądała piękniej. Zresztą teraz, kiedy ją widział z bli
ska taką promienną, trudno mu było przypomnieć
sobie tę dawną Idę.
- Chcesz potrzymać? - zapytała nieoczekiwanie
i wstała, a w jej ramionach aż zaroiło się od macha
jących rączek i wierzgających nóżek.
Nie czekając na odpowiedź, włożyła mu na ręce
bliźniaki i roześmiała się głośno na widok jego zakło
potanej miny. Wyglądał tak wspaniale! W przypływie
nagłego impulsu musnęła go palcami po policzku.
- Muszę je nakarmić - wyjaśniła i zakręciła się po
izbie.
Sedolf przełknął ślinę. Czy rzeczywiście zobaczy,
jak karmi piersią? Dopiero kiedy Ida zaczęła się krzą
tać przy garnkach, zrozumiał, co miała na myśli. Tak
naprawdę nie miał pojęcia, kiedy kobiety zazwyczaj
rezygnują z naturalnego karmienia. Nigdy dotąd nie
zastanawiał się nad tym.
Ida gotowała mleko z mąką, a w tym czasie jedno
z dzieci upatrzyło sobie nos Sedolfa i po kilku nie
udanych próbach ścisnęło go maleńką rączką. Nie do
wiary, ile siły ma taki maluch!
Ida uśmiechnęła się szeroko.
- Krzepki chłopak - stwierdził Sedolf, próbując
także się uśmiechnąć.
- Raczej stanowcza panna - poprawiła go Ida. - To
moja mała córeczka pokazuje ostre pazurki. Ma to po
babci.
Sedolf dopiero teraz zauważył swoją pomyłkę. Dziew
czynka miała bardziej kanciastą twarz, brwi proste,
a w jej brązowych oczach pojawiały się złote błyski. Brat
miał buźkę szczuplejszą, brwi niczym ptasie skrzydła, ale
i w jego ciemnych oczach można się było utopić.
Potrafił już rozróżnić rodzeństwo. Były to chyba
pierwsze dzieci, na które spojrzał jak na odrębne isto
ty. Zwykle uważał, że wszystkie są do siebie podobne.
Przynajmniej póki chodziły zasmarkane i sięgały mu
poniżej pasa. Nigdy zresztą nie przepadał za dziećmi.
Dopiero teraz.
Delikatnie połaskotał palcem policzek maleńkiej istot
ki.
- Ale gapa z tego twojego ojca chrzestnego! Jak
mógł nie rozpoznać takiej słodkiej panienki? Powi
nien się wstydzić!
- Zwłaszcza że zwykle z dużą wprawą wybiera co ład
niejsze panny - wtrąciła Ida i zamiatając brzegiem spód
nicy podłogę, przeszła obok niego ku drzwiom, żeby
wystawić mieszankę z mleka i mąki do przestygnięcia.
Sedolf nie był pewien, czy mówi poważnie, czy so
bie z niego kpi. Ida nie przestawała być dla niego ani
trochę mniej zagadkowa.
- Mama opowiada głupotki - tłumaczył bliźnia
kom i pogłaskał także małego Mikkala. Uczynił to
bardzo ostrożnie, nie przywyczajony do dotykania
tak delikatnego ciałka. Nigdy dotąd nie przeżywał sil
niejszego wzruszenia. Nie miał pojęcia, że tkwią
w nim takie pokłady uczuć.
Za nic w świecie jednak nie przyznałby się Idzie,
jak bardzo jest poruszony i zakłopotany.
Ona na szczęście nie pytała, tylko pośpiesznie roz
dzieliła gęstą mieszankę z mleka i mąki do dwóch
czystych płóciennych szmatek, po czym dokładnie je
związała. Sedolfowi zdawało się, że to niewielkie por
cje, i zastanawiał się nawet, czy dzieci są odpowied
nio karmione, ale Ida przerwała mu rozmyślania. Za
brała od niego synka i ułożywszy go sobie na rękach,
podała mu do ssania płócienko z jedzeniem.
Drugie zawiniątko wręczyła Sedolfowi, który,
ciężko przestraszony, przystawił je do maleńkiej bu
zi Raiji. Dziewczynka zorientowała się od razu, co to
jest. Nie da się zaprzeczyć, że w tych sprawach mia
ła swój rozum.
Sedolfowi serce biło tak mocno, że zdawało mu się,
że słychać je w całej izbie. Na szczęście wszystko do
brze poszło. Dziecko ssało z apetytem, a on powoli
odprężył się. Przekonał się, że Ida nie obarczyła go
zadaniem ponad siły. Zapach mącznej polewki przy
prawiał go zawsze o mdłości, tu jednak, zmieszany
z innymi domowymi zapachami, wydał mu się miły.
Nigdy dotąd nie przywiązywał wagi do rodzinnego
ciepła. Teraz nagle poczuł się tak, jakby otworzyły się
przed nim drzwi do innego świata. Zrozumiał, że ist
nieją pewne wartości, których nie dostrzegał.
Maleństwo zasnęło z papką w buzi. Sedolfowi aż
gardło ścisnęło ze wzruszenia, a serce napełniło się
najwznioślejszymi uczuciami. Na twarzyczce małej
Raiji malował się bezgraniczny spokój. Mikkal także
był zmęczony. Ida wytarła mu buźkę i położyła do
kołyski, a zaraz potem ułożyła do snu Raiję.
- Jesteś dzielny - powiedziała do Sedolfa z uzna
niem w głosie.
Uśmiechnął się krzywo.
- Nie przywykłem do dzieci, jestem nieporadny...
Nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła, wyraźnie jed
nak zyskał w jej oczach.
Ida uprzątnęła i kiedy już uporała się ze wszyst
kim, chcąc nie chcąc, musiała usiąść. Na szczęście
miała pod ręką robótkę. Sięgnęła więc po nią, by za
jąć czymś ręce.
- Czy zdarza ci się nic nie robić? - zapytał Sedolf.
- Rzadko.
- Bardzo szybko wydoroślałaś...
Ida podniosła wzrok.
- Dlaczego nie powiesz wprost, że zamieniłam się
w kwokę...
- Nie miałem tego na myśli, zresztą to ostatnie, co
można o tobie powiedzieć...
Zwykle taki wygadany, nagle nie umiał dobrać wła
ściwych słów.
- Jak myślisz, kim ona jest? - zmieniła temat Ida.
Na wspomnienie kobiety znalezionej w lesie oboj
gu ścisnęły się serca.
Sedolf pokręcił głową. Nie potrafił zupełnie sobie
tego wyobrazić.
- Bardziej jestem ciekaw, kto jej to zrobił - rzucił,
a oczy mu pociemniały z gniewu. - Chętnie bym się
z nim policzył. Takiego to tylko wyrzucić za burtę
z kamieniami u nóg na samym środku fiordu.
- O tej porze nikt tędy nie wędruje - mówiła Ida
zamyślona, zwracając uwagę na to, nad czym Sedolf
także się zastanawiał.
- Nikt, kogo znam, nie mógłby tego uczynić.
- O, co do tego nigdy nie można mieć pewności,
Sedolfie. Chyba się ze mną zgodzisz. Ale najbardziej
prawdopodobne jest to, że zrobił to ktoś obcy. Ona
musiała go jednak znać.
- Nie pojmuję, jaki mężczyzna jest w stanie posu
nąć się do takiego okrucieństwa.
- Cieszę się z tego, Sedolfie - powiedziała, posyła
jąc mu nieprzeniknione spojrzenie.
Ta dziewczyna nie przestawała być dla niego ta
jemnicą.
- Na pewno odzyska przytomność i dojdzie do sie
bie - próbował ją pocieszyć i odsunąć ponure myśli.
Nie zwykł się zadręczać, choć tym razem włos mu
się jeżył na głowie, gdy pomyślał, że gdzieś nad fior
dem grasuje szaleniec. Pierwszą osobą, którą pragnął
chronić, była Ida.
Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby o tym wiedziała?
- Trafiła na szczęście w dobre ręce. Nikt nie zajął
by się nią bardziej troskliwie niż Anjo. Co do tego
nie mam żadnych wątpliwości - stwierdziła Ida, wy
czarowując z wełnianej przędzy piękne wzory.
- Knut powiedział mi o Ailo.
Palce Idy zastygły. Podniosła wzrok i zamrugała po
wiekami, ale nie na tyle szybko, by powstrzymać łzy.
- Nie sądziłam, że potrafię jeszcze płakać - wyszlo-
chała. - Pewność jest o wiele straszniejsza niż przypusz
czenia. Ale może lepiej jest wiedzieć? Może kiedyś
zdołam na to spojrzeć od tej strony? Do tej pory cią
gle, pomimo wszystko, łudziłam się nadzieją.
Najchętniej przytuliłby ją i okazał ciepło. Ale choć
wszystko się w nim do niej rwało, pozostał na miej
scu. Nie był to właściwy moment, by pozwolić sobie
na gorące wyznania. Teraz ważniejsze niż kiedykol
wiek było pozostać w cieniu i ofiarować jej to, czego
potrzebowała: przyjaźń.
W pamięci przemknęła mu krótka chwila bliskości
i nadzieja zaświtała w jego sercu.
- Nawet nie mam własnego domu - żaliła się Ida,
nawijając wełnę na palec. - Kiedy Simona wzięli do
więzienia, Maja pozostała sama, ale we własnych
czterech ścianach. A ja nadal żyję pod skrzydłami oj
ca. Nigdy nie chciałam być mu kulą u nogi! W koń
cu miał nadejść czas, by zaczął żyć własnym życiem,
bo dotąd zawsze kierował się naszym dobrem.
Sedolf nigdy nie myślał w ten sposób o Reijo. Ale rze
czywiście, ojciec Idy nie był przecież jeszcze taki stary!
Przez długie lata zajmował się domem i gospodar
stwem, nie stroniąc od prac przypisanych kobietom.
Kiedy inni rybacy wypływali na wielomiesięczne poło-
wy, on krzątał się na cyplu z gromadką dzieci, a wiedzą
na temat chorób dziecięcych i wychowania przewyższał
niejedną matkę. Nie był mu obcy ani świat mężczyzn,
ani świat kobiet. Nikt jednak nie ośmielił się z niego
kpić, bo jako mężczyzna nie ustępował nikomu.
Po raz pierwszy Sedolf zastanowił się, jak to było na
prawdę z Reijo. Czy tęsknił za czymś? O czym marzył?
- Wiesz, Ido, że nie musisz spędzić reszty życia sa
motnie.
Bardziej dobitnie nie chciał się teraz wyrażać. Wolał
z tym poczekać. Zbyt często zdarzało mu się wszyst
ko pokręcić. Nigdy jednak nie czuł tego co teraz.
Ida uśmiechnęła się lekko, nie biorąc jego słów na
serio.
Sedolfa to zabolało.
- Jestem bardziej dumna niż wszystkie dziewczy
ny, jakie znasz, Sedolfie - wyłożyła powoli. - Jeśli kie
dyś się z kimś zwiążę, to nie dla dachu nad głową, ale
z powodu uczucia. Będę kochała całą sobą i chcę być
kochana tak samo. Jeśli nie, to wolę żyć jak dotąd. Nie
potrzebuję żadnej namiastki. Poza tym mam dzieci.
Mężczyzna, który nie pokocha ich jak własne, nie mo
że liczyć na moją miłość. Aż tyle wymagam i oczeku
ję. Ale ponieważ nie ma wielu takich mężczyzn, pew
nie przyjdzie mi jeszcze trochę pomieszkać na cyplu...
Mógłby jej powiedzieć, że zna takiego mężczyznę,
którego opisała, ale za wcześnie było jeszcze na wy
znania. Zresztą Ida wyłożyła jasno, że wiele zależy
od niej samej.
Sedolf bał się, że mogłaby go odrzucić. Wolał za
chować przynajmniej nadzieję.
- A ty co zamierzasz? - zapytała Ida, próbując
zmienić temat rozmowy, która wkroczyła na zbyt
niebezpieczne tory. Pochlebiało jej, że patrzy na nią
z uwielbieniem, ale teraz nie potrzebowała nikogo in
nego prócz przyjaciół. - Popłyniesz na Lofoty?
Zabrzmiało to trochę tak, jakby chciała się go po
zbyć, ale łudziła się, że nie zrozumiał jej opacznie.
- Tak. Być może uda mi się zarobić na własną łódź -
odpowiedział z pozorną obojętnością. Nie chciał się
przed nią zdradzić, jak wielkie z tym wiąże nadzieje. -
Ale z morzem nigdy nie wiadomo - dodał. - Równie do
brze może okazać się niełaskawe. Jedno jest pewne, nie
zamierzam ciągle robić na cudzym.
Sedolf pragnął dać jej do zrozumienia, że nie jest
lekkoduchem i chce skończyć z bezmyślnym życiem,
jakie dotąd wiódł. A może raczej udawał, że wiedzie,
bo tak naprawdę był o wiele poważniejszy, niż to za
uważała większość ludzi.
Idę korciło, żeby zapytać go o Sofię, ale nie pozwa
lała jej na to ambicja. Zresztą nie powinno jej to ob
chodzić. W jej sytuacji... Przecież dopiero co dowie
działa się o śmierci Ailo, którego nadal kochała...
Natrętne myśli nie dawały jej spokoju. Mełła je
w głowie niczym młyn zboże na mąkę. Równie trudno
się było ich pozbyć, jak strzepać z siebie biały proszek.
- Maja przysłała mi wisiorek - odezwała się, byle
coś powiedzieć i wypełnić ciszę słowami niewinnymi,
od których nie iskrzyłoby między nimi. Czuła bo
wiem, że gdzieś pod powierzchnią tli się groźny
ogień. Nie wolno jej dopuścić, by wybuchł wielkim
płomieniem! - Wisiorek zrobił Ailo - dodała, czując,
jak znów wzruszenie chwyta ją za gardło.
- Mogę zobaczyć? - zapytał Sedolf. W jego głosie
wyczuwało się szczere zainteresowanie.
Ida pokiwała głową i odłożyła na bok robótkę.
Zresztą była tak wzburzona, że ręce jej nie słuchały
i ciągle się myliła.
Po cichu weszła do alkierza i z karminowego ku
fra z zaokrąglonym wiekiem wyjęła skórzany wore
czek z biżuterią.
- Nie nosisz go na szyi? - zdziwił się Sedolf, kie
dy wysypała zawartość mieszka na stół.
Broszę już kiedyś widział, rodowe srebro także.
Ida odłożyła na bok wisiorek i pośpiesznie zebrała do
woreczka pozostałe ozdoby. Za każdym razem kiedy
widziała srebro w komplecie, czuła, jak przenika ją
chłód. Zdawało jej się, że jakiś głos powtarza, iż sre
bro rodowe zostało rozdzielone z miłości i nie nale
ży tego zmieniać.
Sedolf dotknął wielkimi dłońmi ozdoby ze złota.
Ida uświadomiła sobie, że Ailo choć miał równie du
że ręce, równie szorstkie od niepogody i znoju, po
trafił nimi tworzyć piękno.
- Sam to zrobił? - zapytał Sedolf podnosząc zawieszo
ny na łańcuszku pierścionek z figurką ptaszka do świa
tła. Zmrużył oczy, gdy błysnęła. - Wydaje mi się, że wi
dzę nawet pióra - rzekł. - A zauważyłaś, że ma dziobek?
Tak, Ida zauważyła. Widziała tego fruwającego
złotego ptaka przed oczami co noc. Wiedziała, jak
wygląda. Znała każde, nawet najmniejsze piórko.
- Dobry Boże - wymamrotał Sedolf. - Jak się robi
takie cuda?
Położył wisiorek na dłoni Idy, nie spuszczając
wzroku z ptaszka.
- Chciałbym ci ofiarować coś równie pięknego -
wyrwało mu się cicho. I dopiero wówczas uświado
mił sobie, że się przed nią zdradził. Oblał się rumień
cem i zakłopotany napotkał wzrok Idy.
Słyszała, oczywiście że słyszała. Tych słów nie da
ło się zrozumieć opacznie.
Potrząsnął głową i patrząc jej w oczy, uśmiechnął
się z rezygnacją:
- Tego nie powinienem powiedzieć. Ale u mnie co
w sercu to na języku.
Nie było sensu dłużej udawać. Nie chciał uchodzić
za tchórza.
- Ale nie obawiaj się, Ido - dodał. - Wiem od daw
na, gdzie przebiega granica, a z czasem zacząłem do
strzegać nawet płot.
Przełknęła ślinę. W pewnym stopniu uszczęśliwiło
ją spontaniczne wyznanie chłopaka. Domyślała się je
go uczuć, ale i lękała. Czasem tylko w krótkich zaka
zanych chwilach, miała odwagę rozważać słowa, które
nie raz napomykał jej mimochodem. Inni także zauwa
żyli jego cichą adorację i pokpiwali sobie z Idy.
- Dlaczego nie nosisz wisiorka na szyi? - zapytał Se-
dolf. Ktoś inny być może starałby się jak najszybciej
zatrzeć wszelkie ślady pamięci po Ailo, ale nie Sedolf.
Ida wzruszyła ramionami i zamknęła w dłoni pier
ścionek ze złotym ptaszkiem.
- Ludzie w tych stronach nie noszą ozdób na co
dzień - odpowiedziała. - Od razu by zaczęli gadać, że
chcę się wywyższać. Nie zamierzam udawać, że je
stem kimś lepszym. Złoto nie jest dla takich jak ja...
- Właśnie, że jest, Ido - rzekł cicho, dotykając swą
silną, ciepłą ręką jej dłoni.
Nie przyzwyczajony do tak drobnych mechani
zmów, długo manipulował przy zapięciu, ale w koń
cu udało mu się je otworzyć.
Odgarnąwszy z karku miedziane włosy Idy, zawie
sił jej na szyi wisiorek i znów mocując się z zapię-
ciem, dotknął palcami delikatnej skóry dziewczyny.
Ida wstrzymała oddech. Starała się o niczym nie my
śleć. Bała się zakłócić tę chwilę niepotrzebnym słowem.
Odsunęła na bok rozsądek. Jedyne, co chciała zapamię
tać, to dotyk złotego wisiorka ogrzanego ciepłem dło
ni Sedolfa, muśnięcie jego palców na szyi, jego oddech
tuż przy jej uchu. I zapach, zapach tytoniu, zapach go
rącego mężczyzny. Chciała też zachować w pamięci
pełne oczekiwania napięcie we własnym ciele. Ale żad
nych słów... Słowa mogły wszystko zniszczyć.
Sedolf poprawił ptaszka na szyi Idy, próbując
przeciągnąć tę chwilę bliskości. Ida nie była pierwszą
lepszą. Jemu wolno co najwyżej dotknąć jej dłoni lub
ramienia. Nieprzemyślane słowa, które mu się wy
rwały, nie mogły tego zmienić.
- Pięknie ci - rzekł z nie ukrywanym podziwem w gło
sie.
Ida zarumieniła się i zapragnęła sama dotknąć wi
siorka. Wydawało się jej trochę niesprawiedliwe wo
bec Ailo, że to Sedolf natchnął ją odwagą do nosze
nia na szyi ozdoby wykonanej przez męża.
- Dlaczego miałabyś się przejmować tym, co inni
powtarzają z zazdrości? - zapytał i, choć wiele go to
kosztowało, odsunął się od niej. Była tak blisko! Naj
chętniej porwałby ją w ramiona. Emanowało z niej
ciepło, czuł niemal jej dotyk, mimo że przecież za
chowywała dystans. Sprawiła, że działo się z nim coś
takiego, o co by siebie nie podejrzewał. - Miałabyś
nie nosić wisiorka, który jest pamiątką po nieżyją
cym mężu? Czy z powodu małostkowości innych
masz ukrywać tak piękną ozdobę? - Pokręcił głową.
- Najdroższa Ido, nie powinnaś sobie brać do serca
tego, co gadają ludzie. Weź przykład ze mnie! Nie
przejmuję się niczym i dobrze mi z tym. Gdybym ko
chał kogoś i ta osoba by umarła... Gdybym dostał coś
tak pięknego, to nie rozstawałbym się z tym ani na
chwilę. I nosiłbym z dumą niezależnie od pory dnia.
Nawet jeśli ktoś uważałby, że się wywyższam. Taki
zarzut bardziej świadczyłby o nim samym niż o mnie.
Wierz mi, nie o wszystkich ludzi warto zabiegać!
Ida mimowolnie uśmiechnęła się, wysłuchawszy
tyrady Sedolfa. Zapewne mało kto miał okazję sły
szeć go takim.
- Wiedziałam, że potrafisz się pięknie wysławiać,
ale nikt mi nie powiedział, że jesteś taki przekonują
cy - uśmiechnęła się przez zasłonę łez.
Sedolf roześmiał się cicho, zapominając o niebezpie
czeństwie, dzięki któremu siedzieli razem we dwoje.
- Ludzie nie znają niektórych stron mojego charak
teru. Przywykli powtarzać, że Sedolf Bakken się upił
albo że uwiódł niewinne dziewczę. Że był opryskli
wy... Trudniej powiedzieć coś dobrego o biedaku.
- Daję ci szansę - przerwała mu Ida. - Powiedz
o sobie coś dobrego!
Umilkł zaskoczony, a po chwili rzekł z pozorną
lekkością:
- Gdybyś mnie poprosiła, bym powiedział coś do
brego o tobie, byłoby mi łatwiej.
- Nie, mów o sobie - zaprotestowała Ida, a jej oczy
zabłysnęły osobliwym blaskiem. Nie zamierzała mu
tak łatwo odpuścić. Czuła, że dzięki temu, ma szan
sę bliżej go poznać. Zdawała sobie sprawę, że- chwile
szczerości nie zdarzają mu się często i niewiele osób
zdołało go nakłonić do zwierzeń.
- Daj się trochę zastanowić biedakowi, Ido. Póki
co, powiedz coś dobrego o sobie.
- O sobie? - Znów wzruszyła ramionami w ów cha
rakterystyczny dla siebie sposób.
- Jestem szczera - wypaliła bez zastanowienia.
Sedolf prychnął.
- To i ja mógłbym powiedzieć! Też chyba jestem
szczery na swój sposób. Nie karmię ludzi fałszywy
mi złudzeniami. Wystarczy, że sami się oszukują.
Uśmiechnął się.
- Masz na myśli dziewczęta? - zapytała.
- Może - odrzekł odrobinę niechętnie.
- Dlaczego koło ciebie kręci się tyle dziewcząt, Se-
dolfie?
- Pewnie dlatego, że jestem przystojny - odparł
z lekką ironią. Powtórzył to, co słyszał tyle razy, że
przestał przywiązywać do tego wagę. W każdym ra
zie nie zaufałby temu, kto ceniłby w nim tylko ze
wnętrzną urodę.
- A poza tym?
Sedolf zastanawiał się, co oznacza jej reakcja. Czy
w jej oczach także jest przystojny? Wolał powstrzy
mać się jednak od pochopnych wniosków.
- Stare nawyki trudno zmienić, Ido - odpowiedział
wymijająco.
- Chyba nie do końca jest tak, jak mówisz, prawda?
Przeczesał palcami grzywkę, jak kiedyś, gdy był
bardzo zajęty swoim wyglądem. Z czasem zamieniło
się to w nawyk. Odruchowo wykonywał ten ruch,
często wówczas, gdy tracił pewność siebie.
- Przypuszczam, że słyszałaś o Sofii? - zapytał,
uchwyciwszy swymi brązowymi oczami jej wzrok.
Biła z nich taka szczerość, że Idę aż poraziło.
- Wspomniała o tym - odrzekła pozornie lekkim to
nem.
- Wspomniała? - Sedolf zaśmiał się. - O tak, mo
głem się tego domyślać. No cóż, pewnie słyszałaś, że
Sofia ostatnio nie dba zbytnio o swoją reputację.
- I dlatego każdy, kto chce, może się wypróbować? -
zapytała Ida.
Jej głos zabrzmiał tak, że Sedolf odczuł niepokój.
- Moim zdaniem, to świństwo z waszej strony -
ciągnęła Ida. - Wy ponosicie za to winę. Bo ona na
iwnie wierzy, że któryś z was ma poważne zamiary,
a wy tymczasem myślicie tylko o jednym. Wstydził
byś się, Sedolfie.
- Nigdy nie udawałem anioła - bronił się. - Zresz
tą Bóg jeden wie, czemu tu siedzę i tłumaczę się przed
tobą! Ale... Miało być szczerze. Cóż, trudno mi to
przyjąć do wiadomości, ale... ciągnie się za mną zła
sława. Czasem mam wszystko w nosie i zachowuję
się tak, jakbym naprawdę był taki, jakim postrzegają
mnie inni: skłonny do zabawy lekkoduch, bez żad
nych planów i zobowiązań. Nikt nie spodziewa się
po mnie, że popłynę do ślubu przez fiord. Wszyscy
wiedzą, że wyprę się każdego podejrzenia o ojcostwo.
Może nie podoba ci się to, co mówię, i wolałabyś te
go nie słuchać, ale to prawda. Gdy mam ochotę na ja
kąś dziewczynę, zwykle dostaję, co chcę.
- I naprawdę nic cię to nie kosztuje? - zapytała Ida
zdumiona, unosząc brew.
Przemknęła mu przed oczami najpiękniejsza chwi
la w jego życiu. Spojrzał w bok.
- Zdarzyło się, że było zupełnie inaczej - odpowie
dział zachrypniętym głosem.
Pewnie wszystko popsuł. A zdawało się, że coś mię
dzy nimi zaczyna się rodzić. Nie przywykł jednak do
takich kobiet jak Ida! Nie przywykł do takich rozmów.
Ida wydawała się rozbawiona.
- Masz rację, Sedolfie - rzekła. - Jesteś szczery.
- Potrafię też być wierny - przerwał jej rozgniewa
ny. - Jeśli kogoś kocham, jestem mu oddany. Ale na
nic się to nie zda, jeśli uczucie jest nie odwzajemnione.
- Wygląda na to, że jesteś też mądry.
Ida wyraźnie droczyła się z nim. Nie potrafił się
w tym wszystkim rozeznać. Dopiero co przecież by
ła na niego zła...
Ale z kobietami już tak pewnie jest. Może to praw
da, że rudowłose bywają bardziej zmienne? Tego do
prawdy nie wiedział. Ida była pierwszą dziewczyną
o płomiennych włosach, która zaintrygowała go i po
trafiła przy sobie utrzymać.
Niewielu kobietom się to udało.
- Nic na to nie poradzę - rzekła lżejszym tonem,
zrezygnowana. - Chyba jesteś typem mężczyzny, od
którego dziewczęta powinny trzymać się z daleka.
Taki typ potrafi być na wiele sposobów niebezpiecz
ny. Ale lubię cię, Sedolf. Jest w tobie coś takiego, co
każe mi cię lubić. Nie potrafię tego wytłumaczyć, po
prostu tak już jest.
- Czy wolno mi się z tego cieszyć?
- To już twoja sprawa - odparła z uśmiechem.
Nie oczekiwała, że będzie ją zapewniał o swoim
uczuciu, bo to tak jakby próbował przedrzeć się
przez rozdzielający ich płot. A przecież rozsądniej
jest przechodzić przez bramę, choć to oczywiście wy
maga więcej czasu. Sedolf wiedział, że musi zaufać
czasowi. Zaryzykować, że nikt inny go nie uprzedzi.
4
Reijo wrócił do domu nad ranem. Miał ściągniętą
twarz i ponure spojrzenie. Nie wyraził najmniejsze
go zdziwienia, kiedy Sedolf otworzył mu drzwi. To
raczej Sedolf, trochę zakłopotany, wskazując na
drewnianą ławę, gdzie w największej przyzwoitości
spędził noc, tłumaczył:
- Ciebie nie było, nie mogłem zostawić Idy samej...
Reijo tylko kiwnął głową i zmęczony siadł ciężko
przy stole, bezsilnie opierając dłonie o wysłużony,
gładki blat.
- Nie pojmuję - powiedział powoli, potrząsając gło
wą. - Nigdy nie zrozumiem, co drzemie w ludziach,
którzy potrafią być tacy okrutni. Zastanawiam się, ja
kie mieli dzieciństwo, co strasznego wydarzyło się
w ich życiu, skoro są zdolni uczynić drugiemu taką
krzywdę.
Sedolfowi sprawa znalezionej kobiety nie dawała
spokoju, ale dopiero słowa Reijo otworzyły mu sze
rzej oczy na istotę sprawy.
- Ona jest Finką - rzekł Reijo przygnębiony, bo
zawsze bardzo głęboko odczuwał cudze cierpienie. -
Znaczy obca...
- Odzyskała przytomność? - zapytał Sedolf.
- To młodziutka dziewczyna. Trudno cokolwiek
z niej wyciągnąć. Majaczy coś bez związku. Powtarza
po fińsku słowa modlitwy i nie przestaje szlochać.
- Nie widziałem nikogo obcego w okolicy. A od
mojego powrotu minęło już parę dni.
- Ja wróciłem przed tygodniem. - Reijo ogarnęła
bezsilność. Coraz częściej dopadało go takie uczucie.
- Dziewczyna jest w dobrych rękach, Anjo robi co
może - dodał po chwili.
- Ida powiedziała to samo! - Twarz Sedolfa rozja
śniła się w uśmiechu.
Reijo zastanawiał się, dlaczego chłopak spał
w kuchni.
Gdy ja byłem młody... pomyślał.
Rozległo się szuranie i skrzypnęły drzwi, których
nie dało się otworzyć bezgłośnie, jakkolwiek by się
starać. Z alkierza wyszła Ida, bosa, w nocnej koszu
li, z szalem narzuconym na ramiona. Rozpuszczone
włosy okalały pobladłą twarz. Reijo zawsze uderzało
niezwykłe podobieństwo córki do Raiji. A przy tym
nie mógł się nadziwić, że Ida wygląda tak młodo i nie
winnie, choć jest przecież już dorosłą kobietą.
A może wszyscy ojcowie tak myślą o swoich lato
roślach?
Reijo kiwnął jej na powitanie i powtórzył przeka
zane dopiero co Sedolfowi nowiny. Cieplej zrobiło mu
się na sercu, gdy Ida w sposób naturalny, jakby odru
chowo, usiadła obok Sedolfa. Usta młodego chłopaka
drgnęły lekko, ale twarz pozostała niewzruszona.
Reijo próbował sobie przypomnieć, czy i on kie
dyś był taki cierpliwy, gotowy czekać, aż nadejdzie
właściwy czas.
Stare dzieje. Trudno ustalić, jak było naprawdę.
Wspomnienia mają to do siebie, że wraz z upływem
czasu przybierają postać, jaką chcemy im nadać.
Cierpienie i tęsknota wydają się po latach mniej bo-
leśne. Dystans pozwala nam spojrzeć na nie pogod
niej.
Na dźwięk porannego płaczu dobiegającego z alkie
rza Ida poderwała się na nogi. Jedno z dzieci dało o so
bie znać i zaraz dołączyło do niego drugie, równie gło
śno. Ida podała Sedolfowi Mikkala, a sama podgrzała
wodę i umyła Raiję. Maleńka, gaworząc wesoło,
wierzgała nóżkami. Nie protestowała, kiedy Ida zało
żyła jej suchą pieluszkę. Przebraną już małą zajął się
ochoczo Reijo. Uwielbiał bez sensu paplać do ma
leństw we wszystkich znanych sobie językach. Sedolf
podał Idzie chłopca, śledząc z zainteresowaniem każ
dy jej ruch. Widać było, że mu się to podoba. Bez pro
szenia wziął z powrotem na ręce przewinięte dziecko.
Tych dwoje rozumiało się bez słów. Reijo miał na
dzieję, że między nimi rodzi się coś poważniejszego,
do czego jednak potrzebne są i słowa. Zawsze darzył
Sedolfa sympatią, ale teraz polubił go jeszcze bardziej.
Zaimponował mu tym, że spał niewygodnie na twar
dej kuchennej ławie, mimo że gdyby użył swojego
wdzięku, najpewniej dostałby od Idy to, czego chciał.
To niezwykły chłopak, pomyślał Reijo.
Sedolf nakarmił Mikkala tak sprawnie, że ktoś, kto
obserwowałby go z boku, mógłby sądzić, że to dla
niego chleb powszedni. Tymczasem Sedolf, karmiąc
dziecko po raz pierwszy poprzedniego dnia, przeko
nał się, że nie jest to takie trudne. W końcu kobiety
zajmowały się tym od zawsze. Rozpierała go duma.
Choć może w oczach innych byłby to nic nie znaczą
cy drobiazg, dla niego stanowił ważne zwycięstwo.
Z nikim się jednak nie mógł podzielić swoją rado
ścią. Przecież nie rozpowie, że nocował w chacie Re
ijo Kesaniemi podczas nieobecności gospodarza i po-
magał Idzie zajmować się dziećmi. Nikt by mu nie
uwierzył, a gdyby nawet, ośmieszyłby się tylko.
Nie przypuszczał, że dozna takich głębokich
wzruszeń, czując na piersi ciałko niemowlęcia i sły
sząc bicie maleńkiego serduszka. Uświadomił sobie,
że to dziecko będzie żyło, gdy on już przeminie.
Nakarmione maleństwa zostały ułożone na szero
kiej ławie. Sedolf uznał, że nie jest już potrzebny. Po
dziękował zakłopotany, gdy Reijo poprosił, by zjadł
z nim śniadanie. Ojciec Idy bowiem uśmiechał się
i patrzył tak, jakby przejrzał go na wylot. Ida tylko
wzruszyła obojętnie ramionami. Trudno było po
znać, czy zależy jej na obecności Sedolfa.
- Mogłaś poprosić, żeby został - rzekł Reijo do
córki, kiedy chłopak wyszedł. Ida spojrzała na znika
jącą w oddali postać i wyprostowała się. Reijo dobrze
znał ten gest i wiedział, co oznacza. Ida bardzo przy
pominała Raiję!
- To nie miało sensu - odpowiedziała. Dawno nie
była tak lakoniczna.
- Zostałby, gdybyś poprosiła. Gdybyś choć odro
binę okazała mu, że ci na tym zależy. Ja chętnie bym
go tu widział.
- Właśnie! - Ida zamieszała gwałtownie mleko
w garnku. - Tylko że to nie ma sensu, mówiłam już!
Te ruchy, tak dobrze mu znane! Że też dzieci by
wają aż tak podobne do rodziców...
- To chyba najmilszy chłopak, jakiego znasz - cią
gnął Reijo, nie zamierzając tak łatwo ustąpić.
Ida pokiwała głową, bynajmniej nie zaprzeczając.
- Sedolf jest bardzo sympatyczny, szczery, a do te
go przystojny. Ma taki dobry uśmiech. Potrafi ładnie
mówić i, jak się okazało, dobrze sobie radzi z dzieć-
mi. Ale równocześnie to kobieciarz i lekkoduch. Cza
sami kilka dni nie trzeźwieje. Jednego dnia promien
ny, drugiego ponury, a trzeciego wcale go nie ma. Nie
można na nim polegać. Jest czarujący, ale to nie wy
starczy. Poza tym dla mnie, tato, jeszcze za wcześnie.
W środku czuję jedynie lodowaty chłód.
- Wiem, jak to jest - powiedział Reijo, opuszczając
dłonie. - Wiem też, że na nic się nie zdadzą starania
innych, nawet jeśli są podejmowane w dobrej wierze.
Człowiek odczuwa śmiertelną pustkę i jest zupełnie
sam ze swym bólem. Moje słowa, być może, też ci nie
wiele teraz pomogą, ale uwierz mi, to minie. Któregoś
dnia lód w twoim sercu ustąpi i wtedy znów poczu
jesz, że krew szybciej krąży ci w żyłach, Ido.
Nieznajoma już od tygodnia przebywała pod da
chem Knuta i Anjo. Cała wieś trzęsła się od plotek,
a pogłoska o znalezionej w lesie kobiecie rozeszła się
dalej nad fiord.
Ludzie przypisali Idzie całą zasługę, zapominając, że
nie sama uratowała ranną. Dopatrzyli się w niej przy
tym zdolności, jakich wcale nie posiadała. Cóż, pamięć
o Raiji wciąż była żywa w tych stronach. Szeptano, że
córki odziedziczyły po niej niezwykłe zdolności.
O czymś w końcu trzeba gawędzić wieczorami
przy ogniu. Stare historie tak łatwo blakną. O ileż
bardziej intrygująco brzmią wówczas, gdy związane
są z kimś, kogo wszyscy znają. A już prawdziwego
blasku zyskują, gdy w nie wpleść element niesamo-
witości.
- Przypomina mi się Anna - powiedział Knut, kie
dy wczesnym popołudniem zebrali się wszyscy w ja
snej i przestronnej izbie nowego domu, zbudowane-
go w miejscu, gdzie kiedyś stała chata Raiji. Wyglą
dało tu teraz całkiem inaczej.
Reijo i Ida zabrali dzieci i przyjechali wozem zaprzę
żonym w konia. Bardzo byli oboje ciekawi nieznajomej.
Poprzedniego dnia Knut zawiadomił ich, że dziewczy
na powoli dochodzi do siebie. Przestała majaczyć. To,
co teraz mówi, brzmi nieco sensowniej, wyjaśnił.
- Anna także umarłaby i nikt nie wiedziałby na
wet, co się z nią stało. Z początku też wyglądała
okropnie. Myślę, że ta tutaj także jest piękna.
Anjo potarmosiła czuprynę męża.
- Słyszeliście go: „ta tutaj"... Mówisz o człowieku! I nie
jest to wcale nowa Anna, kochany, ale dziewczyna jedy
na w swoim rodzaju. Mogę zaręczyć, że będzie żyła.
Ida przemknęła się chyłkiem do izby, w której spa
ła nieznajoma. Jej jasne włosy lśniły wokół głowy ni
czym obłok. Twarz miała zapewne kształt serca. Za
pewne, nadal bowiem z powodu opuchlizny trudno
było to stwierdzić. Posiniaczone policzki mieniły się
różnymi barwami. Powoli jednak rany goiły się.
- Kto wie, czy ona nie jest nawet młodsza ode mnie -
stwierdziła Ida zaskoczona. - Ma takie młode dłonie!
Reijo chwycił córkę za ramiona i lekko uścisnął,
jakby poczuł ból, który przeszył ciało Idy wstrząśnię
tej wyglądem dziewczyny.
- Niekoniecznie młode, Ido - odparł Reijo. - Ale
z pewnością nie są zniszczone pracą.
Ida rzuciła pośpieszne spojrzenie na ojca i jeszcze
raz popatrzyła na dłonie dziewczyny. Rzeczywiście,
nie pomyślała o tym.
- Coś chyba jednak musiała robić, na tyle z pew
nością jest dorosła - wyrwało się jej.
Reijo usiadł na stołku u wezgłowia łóżka i popatrzył
na twarz, której prawdziwego wyglądu nadal nie znali.
- Dorosła, owszem, Ido. Tylko że niektórzy z ra
cji szlachetnego urodzenia nie muszą pracować.
Ida popatrzyła na długie paznokcie nieznajomej
i ukradkiem zerknęła na swoje, krótko obcięte, a niektó
re połamane. Bezwiednie ukryła w fałdach spódnicy
spierzchnięte dłonie, na których u podstawy kciuków po
zostały ślady po odmrożeniach. Nigdy się ich nie wsty
dziła, dopiero teraz, kiedy zobaczyła dłonie nieznajomej.
- Kim ona jest w takim razie? - zapytała jeszcze ciszej.
- Kto to może wiedzieć? - odrzekł Reijo. - Posie
dzę przy niej przez chwilę. Taki tutaj spokój.
Ida nie była pewna, czy ojcu rzeczywiście o to cho
dzi. W Reijo drzemały sprzeczne natury. Nie zawsze
było wiadomo, co myśli. Miał też specyficzne poczu
cie humoru.
Wychodząc, usłyszała cichy szelest wykrochmalo-
nej pościeli. Ida często śmiała się z żony Knuta, że
dokłada tyle starań, by usztywnić pościel. Ale Anjo
zwykle w takich chwilach wznosiła oczy ku niebu
i klnąc siarczyście po fińsku wykrzykiwała, że skoro
namiestnik w Alcie ma wykrochmaloną pościel, to
ona też może mieć. W końcu nie jest gorsza.
Gdyby nie szelest pościeli, która za wszelką cenę
miała przypominać pościel namiestnika, pewnie Ida
by się nie odwróciła i nie zobaczyła, że włosy niezna
jomej leżą na poduszce jakoś inaczej.
Reijo poderwał się i przytrzymał kobietę, żeby nie
wstała. Szarpała się, a z jej ust płynęły fińskie słowa.
Potok fińskich słów. Rzeka ojczystego języka Reijo.
Ida usłyszała głos ojca - taki łagodny, jak zapamię
tała z dzieciństwa, gdy na dobranoc opowiadał bajki.
Jak wówczas, gdy mówił im o mamie.
- Jesteś bezpieczna. Nikt ci nic nie zrobi. Tutaj cię
na pewno nikt nie skrzywdzi...
I obcy, dziwnie głęboki jak na kobietę, głos:
- Byłam sama? Zupełnie sama? Czy jesteś pewien,
że byłam sama?
Reijo skinął głową. Udało mu się ułożyć głowę nie
znajomej na śnieżnobiałej poduszce. Ida nie mogła się
nadziwić, jak Anjo to robi, że pościel jej nie żółknie.
- Byłaś zupełnie sama - zapewnił ją. - Nie było
przy tobie nikogo innego, gdy cię odnaleziono.
Westchnienie ulgi wydobyło się z jej ust, odpręży
ła się, a mięśnie na drobnej twarzy rozluźniły się.
- Dzięki Bogu - wyszeptała cicho.
Gdyby nie słyszeli oboje głosu rannej, pomyśleli
by zapewne, że tylko im się zdawało.
- Pozostawił mnie przy życiu...
Ukryła twarz w dłoniach i opuszkami palców do
tykała jej kawałek po kawałku.
- Nie pociął mi twarzy? - zapytała z lękiem w gło
sie. - Nie ma żadnych ran, blizn? Na pewno?
- Nie - odparł Reijo i uchwyciwszy rękę dziewczy
ny, schował pod kocem, by nie dotykała twarzy. Po
klepał delikatnie po policzku i dodał uspokajająco: -
Nie masz żadnych groźnych ran. Jesteś tylko pobita.
Trochę czasu upłynie, nim to wszystko zejdzie, ale
na szczęście nie jesteś połamana. Nawet twój nos nie
ucierpiał. Myślę, że wkrótce będziesz wyglądała zno
wu pięknie. Bo na pewno jesteś piękna, czyż nie?
Starała się roześmiać, lecz zamiast tego ci|&o za-
szlochała.
- Czy nie pamiętasz, co się stało?
Pokręciła głową gwałtownie, aż loki uderzyły
w poduszkę jak bicze.
- Czujesz, że masz sztywną klatkę piersiową? -
znów łagodnie odezwał się Reijo.
- Tak...
- Byłaś poraniona. Teraz jesteś zawinięta w płótno
od ramion do pasa. Zużyliśmy kilka prześcieradeł
i koszul. Na szczęście rany okazały się niezbyt głębo
kie. Mam nadzieję, że nie będą ropieć i ładnie się za
goją. Są specjalne zioła...
Rozdygotana, wyszeptała przerażona:
- Wielki nóż...
- Nikt cię już nie będzie prześladował - zapewnił
Reijo z żarem. - Przyrzekam ci, nikt cię więcej nie
tknie! A ja zawsze dotrzymuję słowa. Jestem Reijo.
- Mówisz po fińsku. - W jej głosie pobrzmiewał
lęk. - Jesteś Finem? To nie jest Norwegia?
- Jestem Finem, ale mieszkam w Norwegii - odpo
wiedział Reijo, nie wypuszczając z rąk dłoni rannej.
Ida dobrze znała ręce ojca, wiedziała, że potrafią
ogrzać i dać poczucie bezpieczeństwa.
- Kim jesteś? - ciągnął Reijo równie łagodnie. -Jak
się nazywasz? Przybyłaś z Finlandii?
- Helena... - zaczęła, ale zaraz zamilkła. Po chwili
jej zaciśnięte wąskie usta rozchyliły się i niechętnie,
jakby ktoś przymuszał ją do zachowania tajemnicy,
dokończyła: - Helena. Jestem Finką.
Reijo nie próbował dłużej naciskać. Zresztą dowie
dział się więcej, niż się spodziewał.
- Jesteś, Heleno, wśród przyjaciół. Nikt cię tu nie
skrzywdzi. Opiekują się tobą ludzie, którzy pragną
twojego dobra. Jesteśmy wszyscy wstrząśnięci tym,
co ci zrobiono. I chcemy cię chronić. Rozumiesz?
Pokiwała tylko głową zmęczona. D ł o ń , którą
trzymał Reijo, stała się bardziej bezwładna. Po chwi-
li dziewczyna oddychała już spokojniej i równiej.
Dopiero kiedy Reijo był całkowicie pewien, że za
snęła głęboko, wypuścił jej dłoń i otulił ją kocem. Pal
cami musnął przelotnie policzek rannej i odgarnął
z oczu lok. Uśmiechając się lekko, patrzył na śpiącą.
Zawsze taki troskliwy, pomyślała Ida, czując, że ze
wzruszenia ściska ją w gardle. Rozpierała ją duma, że
ma takiego ojca.
- Niech pośpi - szepnął Reijo i wypchnął leciutko
Idę z alkierza. Ale zostawił drzwi otwarte na oścież,
żeby słyszeć, gdy nieznajoma się obudzi. Nie chciał,
by przebywała dłużej niż to konieczne sama. Niemal
fizycznie odczuwał jej strach. Musi być bardzo mło
da, naiwna i zalękniona. Bo nawet w tych kręgach,
z których, jak sądził, się wywodziła, młode kobiety
wyrażają się z większą pewnością siebie.
Anjo nie chciała w pierwszej chwili wierzyć, że
chora odzyskała przytomność i powiedziała, jak ma
na imię, a kiedy w końcu dotarło do niej, że to praw
da, spontanicznie wycałowała Reijo.
- To twoja zasługa - powtarzała w kółko. - Masz
w sobie tyle ciepła. Jak to dobrze, że właśnie ty czu
wałeś w tym momencie przy jej łóżku!
Ida poruszała nogą kołyskę, usypiając bliźnięta.
Zawsze, kiedy przyjeżdżała z dziećmi do Knuta i An
jo, kładła je w tej kołysce, która należała do Karla,
gdy był mniejszy.
- Na pewno kiedy się obudzi, będzie się rozglądać
za tatą - wtrąciła się Ida, zwracając uwagę na problem,
o którym pozostali nie zdążyli jeszcze pomyśleć.
- Mamy dość izb, pomieścimy się wszyscy przez
kilka dni - oznajmiła Anjo o złotym sercu. Gdyby ca
ła wieś straciła dach nad głową, a Anjo udało się oca-
lic swój dom, bez namysłu zapełniłaby go. Dla po
trzebujących zawsze miała miejsce.
- Nie możemy zostawić inwentarza - powiedziała
Ida. Mimo że najmłodsza, często ona właśnie była
najrozsądniejsza i najbardziej przewidująca z całej ro
dziny. Kierowała się emocjami, ale nie traciła przy
tym zdrowego rozsądku.
- Przyślecie po mnie! - zadecydował z ciężkim ser
cem Rei jo. Coś go tu jednak trzymało. Bardzo chciał
być przy tym dziewczęciu, kiedy znów się obudzi.
Ciekawiło go, co powie. Pozostawała dla nich nadal
tajemnicą. Właściwie nic o niej nie wiedzieli. Czuł, że
to on właśnie odnajdzie do niej klucz.
- Zostańcie! Dzisiaj już zrobiliście obrządek - wtrą
cił się Knut. - A jutro rano pojedziemy razem z Idą
zająć się zwierzętami. I wrócimy.
- Byłam pewna, że znajdzie się jakieś wyjście - pod
sumowała z uśmiechem Anjo. Była szczęśliwa, że
skrzywdzone pisklę, które przygarnęła pod swoje
matczyne skrzydła, powoli dochodzi do siebie.
Anjo i Reijo czuwali na zmianę przy łóżku Hele
ny. Cieszyli się, że w końcu poznali jej imię. Dzięki
temu przestała być dla nich anonimową ofiarą, na
której widok żal ściskał serce.
Helena...
W tym imieniu zaklęty był cały jej świat. Rodzice,
którzy tak ją nazwali. Lata dzieciństwa, śmiech i łzy.
Młodość. Drzwi uchylone do dorosłego życia.
Wszystko t :< okrywała tajemnica.
Wiedzieli jedynie, że przybyła z Finlandii. Wy
czuwali też, że bardzo jej zależało, by dotrzeć do
Norwegii. Słowo „ucieczka" kołatało się Reijo
w głowie przez cały czas, jednak nikomu się z tym
nie zdradził. O niektórych sprawach lepiej milczeć.
Przybyła w te strony z mężczyzną, którego dobrze
znała, ale bała się go. Bała się też noża.
Dobrze wiedzieli, że nie bez powodu. Poza tym
jednym, co do czego nie mieli wątpliwości, Helena
nadal pozostawała dla nich zagadką.
Gdy ponownie się obudziła, znów czuwał przy
niej Reijo.
Właściwie zdrzemnął się na krześle, bo gdy usłyszał
Helenę, chyba już jakiś czas nie spala. W słabej po
świacie rzucanej przez płomyk lampki zobaczył ją sie
dzącą na brzegu łóżka. Odniósł wrażenie, że zamierza
wstać. Przestraszył się, że nie utrzyma się na nogach.
- Jest noc, Heleno - odezwał się łagodnie, nie ma
jąc pewności, czy dziewczyna go zauważyła.
Drgnęła, bo dopiero teraz zwróciła uwagę na sie
dzącego w półmroku mężczyznę.
- Skąd wiesz, jak mam na imię? Czy on tu był? -
spytała z lękiem, ale zaraz uśmiechnęła się z ulgą, roz
poznając Reijo. - A, to ty! Myślałam, że jesteś postacią
z mojego snu, ty jednak czuwałeś tu przez cały czas?
Reijo pokiwał głową i powtórzył swoje imię.
- Pamiętam - odpowiedziała cicho, po czym wsu
nęła się z powrotem do łóżka i otuliła się szczelnie
aż po samą brodę. Mimo opuchlizny Reijo dostrzegł
na jej twarzy rumieniec i uznał, że dziewczyna, wy
raźnie jest zakłopotana tym, że przebywa sam na sam
z mężczyzną, i to w sypialni, musi być bardzo mło
da i niedoświadczona. Wysnuł z tego wniosek, że nie
ma męża.
- Dokąd chciałaś pójść przed chwilą? - zapytał, sta
rając się na nią nie patrzeć, żeby dodatkowo nie
wprawiać jej w zakłopotanie. - Nie myśl o ucieczce.
W tym domu nic ci nie grozi. Chyba byłoby dla cie
bie bardziej niebezpiecznie uciec niż zostać...
- Nie zamierzałam uciekać - zapewniła. - Chcia
łam tylko poszukać lustra.
Może mówiła prawdę, ale słowo „ucieczka" poru
szyło w dziewczynie jakieś wspomnienie, bo w jej
głosie zabrzmiał lęk.
Rei jo był wyczulony na takie sprawy.
- Nie wiem, czy Anjo ma lustro - rzekł. - W tej
izbie w każdym razie nie.
- Nie ma lustra? - zaśmiała się lekko. - Rzeczywi
ście - powiedziała po chwili, bardziej do siebie niż do
Reijo. - Jestem niemądra...
Biedacy, kiedy chcieli zobaczyć swoje odbicie,
przeglądali się w stojącej wodzie. Najczęściej jednak
właściwie nie wiedzieli, jak wyglądają. Dziewczyna
zażyczyła sobie czegoś, co było zwyczajne w bardzo
niewielu domach. Wypowiedziała swoją prośbę w ta
ki sposób, jakby jej spełnienie nie stanowiło naj
mniejszego problemu. Zrozumiała jednak, że się po
myliła. To wszystko mówiło wiele o niej.
Reijo był na dobrej drodze, by rozwikłać tę zagadkę.
- Ile masz lat? - zapytał znienacka, tak że odpowie
działa odruchowo:
- Osiemnaście.
A więc zgadł, że to jeszcze dziecko, mimo że by
wały takie kobiety, które w tym wieku przeżyły spo
ro. Inne, ale nie ta.
- Moja córka wkrótce skończy dwadzieścia - po
wiedział. - To jeszcze młody wiek.
- Pewnie jest już mężatką?
- Wdową - odparł, widząc zdumienie na twarzy He
leny. Twarz zdradza wszystkie uczucia, jeśli tylko ktoś
potrafi się uważnie przyglądać. - Ma dwoje maleńkich
dzieci - dodał. - W Ruiji dziewczęta szybko dorastają.
Podał Helenie koło ratunkowe. Mogła się go
uchwycić, ale ona walczyła sama, płynąc pod prąd.
Odrzucała łatwe rozwiązania.
- Z niektórymi w Suomi jest podobnie.
Teraz, gdy odzyskała przytomność, wydawała się
silniejsza niż myślał. Patrzył na nią jak na kruchą
istotę, delikatny kwiat z innego świata. Nie taki, któ
ry wyrasta na łące, ciesząc oko zwykłych ludzi, ale
taki, który stawia się w wazonie.
- Nie jesteś jeszcze taki stary! Dużo masz dzieci?
- spytała, ale zaraz spuściła wzrok i splotła nerwowo
palce. - Nie powinnam pytać w taki sposób. Zwykle
tego nie robię. Ale nic nie jest tak jak zwykle...
Z każdym słowem jej głos brzmiał mniej pewnie.
- Nic nie jest tak jak zwykle, Heleno - Reijo przy
znał jej rację. - Mam tylko jedną rodzoną córkę, ale
moja żona miała jeszcze dwoje dzieci.
- Miała? - zapytała zaciekawiona. To znaczy że nie
wszystko w niej umarło. Ktoś, kto jest zdolny do in
teresowania się otoczeniem, nie jest całkiem stracony.
- Zostałem sam już bardzo dawno temu.
- Wydajesz się za młody na ojca dwudziestoletniej
córki.
Reijo mimowolnie uśmiechnął się, rozbawiony jej
spontaniczną reakcją. Wątpił, by kiedykolwiek to
dziewczę rozmawiało tak szczerze z mężczyzną.
Na pewno zawsze ktoś pilnował, by nie zadawała
niestosownych, burzących konwenanse pytań i nie
przyrzekała niczego pochopnie. Takie dziewczęta po
mimo osiemnastu lat nadal pozostawały dziećmi,
choć przekonane były o tym, że są kobietami.
-Jestem stary, Heleno, mam czterdzieści jeden lat.
- Bzdura, kłamiesz. To tyle, co... - umilkła gwał
townie. Porównała go do kogoś, może do ojca?
- W półmroku łatwo się pomylić - uśmiechnął się. -
W świetle poranka zobaczysz z całą wyrazistością lata
wypisane na mojej twarzy. Wtedy pewnie powiesz:
„Bzdura, kłamiesz. Musisz mieć znacznie więcej".
Nie uśmiechnęła się nawet, rękami powiodła po
brzuchu, a potem rozszerzonymi źrenicami spojrza
ła na niego.
- Mówiłeś o ranach. Dużo ich mam? Chciałam
zdjąć bandaże, ale są zawiązane na plecach...
- Właśnie dlatego, żebyś nie próbowała ich zdjąć.
Nie zostaną zbyt widoczne blizny - dodał po chwili. -
Myślę, że mogę ci to przyrzec.
- Oglądałeś je? - zapytała, nadal patrząc na Reijo
szeroko otwartymi oczami. - Moje rany?
- T a k .
Przełknęła ślinę i odchyliła na bok zawstydzoną
twarz.
- Jestem stary - rzekł Reijo. - Twoje ciało nie by
ło pierwszym nagim ciałem kobiety, jakie widziałem.
Nie potrzebujesz się z tego powodu rumienić.
Nie odpowiedziała.
- Miałaś dużo szczęścia, że nie okaleczono ci twa
rzy. Jedno z moich dzieci, to znaczy jedno z dzieci
mojej żony, zostało tak naznaczone na całe życie. To
Maja. Szaleniec poranił jej nożem policzki.
- I jak się potoczyły jej losy?
- Przeżyła wiele gorzkich lat - odpowiedział Reijo
przygnębiony. - Ale teraz niejeden powie, że spośród
moich wychowanków jej powiodło się najlepiej...
- A więc w końcu wyszła za mąż?
- Aż trzykrotnie, Heleno. Obecnie nosi szeleszczą
ce suknie, a dziecku nadała trzy imiona...
Nie chciał mówić więcej. To było jego życie, jego
świat. Nie zamierzał obarczać obcej swoimi sprawami.
Chodziło mu tylko o to, żeby wyrwać ją z zakłopotania.
- Teraz jest noc - odezwał się znowu. - Jesteś głod
na? Anjo mówiła, że tylko piłaś. Powinnaś więcej
jeść, żeby nabrać trochę ciała.
- Czy Anjo to ta jasnowłosa kobieta o dobrych rę
kach?
- Tak, jest żoną mojego wychowanka, którego
traktuję jak własnego syna - wyjaśnił Reijo. - Zawo
łam ją. Ucieszy się, gdy zobaczy, że się obudziłaś.
Gdzieś w głębi serca Reijo czuł przemożną ochotę,
żeby zostać przy niej, ale uciekł, pozwalając, żeby za
stąpiła go Anjo. Nie zmrużył jednak oka aż do rana.
Helena odprowadziła go zamyślonym spojrze
niem. Badawczo. Miał taką młodą sylwetkę, choć
mógłby być jej ojcem. Był zupełnie inny niż spotka
ni do tej pory mężczyźni.
Zapatrzona w mrok, gdzie zniknął, powoli zapa
dła w sen.
We śnie prześladowały ją znowu noże...
5
Na cypel zawiózł Idę Knut, bo Anjo nie chciała bu
dzić Rei jo.
- Długo czuwał w nocy i późno się położył - wy
jaśniła.
- Tata jest dokładnie taki sam jak Anjo - stwier
dziła Ida usadowiona na koźle obok brata. - Oboje
muszą koniecznie kimś się opiekować, bo inaczej cze
goś im brakuje do szczęścia.
Knut wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wiesz - rzucił żartobliwie - kiedy poznałem An
jo, pomyślałem o tym samym. Zastanawiałem się na
wet, czy jej ze sobą tutaj nie przywieźć. Uznałem, że
to znakomity materiał na żonę dla Rei jo.
Ida roześmiała się razem z bratem. Nadal łączyła
ich bardzo silna więź, lata rozłąki powoli się zaciera
ły i znikał dystans, jaki wytworzyły.
- Kiedyś pojedziemy do Finlandii - odezwał się
znienacka Knut. - Ale najpierw dzieci muszą trochę
podrosnąć. Wezmę ciebie ze sobą, Ido, i odwiedzimy
Maję. Wtedy opowie ci dokładnie, co się stało.
A więc rozumiał, że tego pragnęła.
- Ja także nic nie wiedziałem, kiedy Anna zniknę
ła - ciągnął w zamyśleniu. - Trwało to zaledwie parę
dni, ale doskonale pamiętam, jak było mi ciężko. Wy
dawało mi się, że z rozpaczy serce mi pęknie.
- Kiedyś pojedziemy - potwierdziła Ida.
Po chłodnej nocy nastał biały poranek. Szron otu
lił każde źdźbło trawy i każdy opadły na ziemię liść.
Trzeszczało pod końskimi kopytami i kołami wozu.
Kontury szczytów odcinały się ostro od złocistego
nieba. Nawet najlżejszy podmuch wiatru nie mącił ci
szy. Poranny chłód szczypał w policzki i w nosy. Na
tura już ostrzyła pazury, gotując się do zimy. Póki co
nabierała wprawy, by później zaatakować całą siłą.
Pomimo wczesnej godziny właściciele gospodarstw
zdążyli już wrócić z porannego połowu. Ci, którzy ży
li wyłącznie z tego, co dawało im morze, dłużej łowi
li w fiordzie. Ich łodzie właśnie przybijały do brzegu.
Knut skręcił na nabrzeże i nie zwracając uwagi na
nagłe milczenie Idy, wstrzymał konia i zawołał:
- Szykuje się gotowana rybka?
Sedolf z golą głową i zawiniętymi do łokcia ręka
wami, jakby nie czuł chłodu, zręcznie czyścił ryby.
Usłyszawszy głos Knuta, podniósł wzrok. Uśmiech
nął się i kiwnął do Idy. Ale rozmawiając z Knutem,
nie patrzył w jej stronę.
- Ano szykuje się - odpowiedział. - Wystarczy wy
płynąć nieco dalej, mniej więcej na środek fiordu,
a można złowić wspaniałe dorsze. Co prawda trochę
się trzeba nawiosłować, ale nie spotyka się tam wie
lu rybaków. Połów więc zapewniony.
- Reijo i Anjo dwoją się i troją, by przywrócić do
życia tę ranną dziewczynę. Są na dobrej drodze. Re
ijo zaskarbił sobie jej zaufanie. Wszyscy przenieśli się
do mnie, bo źle byłoby pozostawić Idę teraz samą
w domu, chociaż ona najchętniej przebywa na cyplu.
Przyjechaliśmy obrządzić zwierzęta.
- Nie mam za wiele roboty... - Sedolf popatrzył na
Idę. - ...i żadnych zobowiązań. Mogę zostać z tobą.
- Nie chcę nikogo zmuszać...
- Zmuszać? Przecież sam ci to proponuję - odparł,
przerywając czyszczenie ryb. - Ale nie zamierzam
prosić na kolanach, Ido. Nie kierowały mną żadne
ukryte zamiary. Jeśli jakieś podejrzenie przemknęło ci
przez myśl, to jesteś w błędzie. Chyba przyjaciel mo
że zaoferować pomoc? Wystarczy odpowiedzieć tak
lub nie. I nie bądź taka dumna! To niebezpieczne.
- Musiałabym przywieźć dzieci...
- Akurat z tym nie będzie kłopotu - wtrącił się Knut.
- Jak tylko skończę z rybami, przyjdę do ciebie -
oświadczył Sedolf. - A Knut może jechać po dziecia
ki. I proszę cię, Ido, nie wynajduj problemów!
Wzruszyła ramionami, rozdarta. Z jednej strony
chciała tego, z drugiej nie.
- Chyba możesz przyjść - przystała w końcu, od
wracając wzrok. Zapatrzyła się w dal ponad fiordem,
ku wysokim górskim szczytom, których wierzchołki
okryły już śniegowe czapy. - Nic tak nie smakuje jak
świeża ryba - dorzuciła takim tonem, że Sedolf po
czuł się nagle wart tyle co jego połów. Wykrzywił
twarz, ale nic nie odpowiedział, uznawszy, że nie po
winien czepiać się drobiazgów.
W oborze na cyplu trzymali dwie krowy. Ida
z przyjemnością zajmowała się nimi. Bardzo lubiła
doić zwierzęta, czuć bijące od nich ciepło. Mleko sta
nowiło ważny składnik pożywienia. Ida robiła z nie
go sery i masło. Nie jadali wodnistej owsianki tak jak
ci, którzy nie hodowali krowy ani kozy.
Knut zajął się karmieniem bydła. Sypnął szczodrze
siana i dorzucił wodorostów naniesionych przez fale
przypływu. Gdy zimy były łagodne, krowy i owce pa
sły się za dnia na dworze, same znajdując pożywienie
nad brzegiem. Ale w tym roku szybciej nadeszły chło
dy. Z tego też powodu gospodarze wcześniej musie
li sprowadzić z górskich pastwisk owce.
Wiele z nich straciło minionego lata młode.
Pasterze co rusz znajdowali martwe jagnięta. Z nie
których pozostały tylko kości i kępki wełny, resztki
po uczcie dzikich zwierząt i ptactwa.
Wszystko wskazywało na to, że w okolicy graso
wały rysie. W stromych załomach skalnych, skry
tych za gęstym lasem i torfowiskami, znajdowały się
takie miejsca, gdzie te dzikie koty mogły sobie urzą
dzić legowiska. W tej okolicy rysie polowały zawsze,
nigdy jednak nie czyniły aż takich szkód. Może
w ostatnich latach dochowały się liczniejszego niż
zwykle potomstwa?
Ida nie widziała nigdy z bliska żywego rysia, jedy
nie martwe, schwytane we wnyki zwierzęta. Nic nie
mogła poradzić na to, że zachwycała się ich pięknem,
choć powinna się przecież lękać. Nie wierzyła w opo
wieści starych ludzi, którzy twierdzili, iż odżywiają
ce się drobniejszą zwierzyną rysie zabijają dla zaba
wy. W głębi serca Ida czuła, że nie powinno się ich
pozbawiać prawa do życia.
Ale z jagniętami było naprawdę krucho. Ich stado
uszczupliło się o osiem sztuk, a inni gospodarze stra
cili znacznie więcej. Jeden, na przykład, aż dwadzieścia
jagniąt. A to już spora gromada! Także dorosłe owce
znajdowano zagryzione. Trudno się dziwić, że w lu
dziach wzbierała złość. Kiedy ktoś zostanie ograbiony
z tego, w co włożył mnóstwo pracy, i nic nie może
uczynić, by się temu przeciwstawić, łatwo o nienawiść.
Drzwi do obory zaskrzypiały na opuszczonych
nieco zawiasach. Nie domykały się i niepotrzebnie
ciągnął tamtędy chłód. Ida postanowiła przypomnieć
ojcu, żeby je naprawił, bo zimą trzeba będzie więcej
palić, żeby zwierzęta nie marzły.
Wchodząc do środka, Sedolf musiał się schylić.
Drzwi były niskie; chodziło o to, by utrzymać w nie
wysokim pomieszczeniu ciepło.
Rozległo się beczenie owiec.
- Zdaje się, że poznały swojego - roześmiał się
Knut i tupiąc, wyszedł z zagrody.
- Mów za siebie - odciął się Sedolf z błyskiem
w oku. Chwilami zachowywali się tak, jakby nadal
byli niesfornymi wyrostkami.
- Zdaje się, że obaj znaleźlibyście w tych ścianach
krewnych - odezwała się Ida.
- Czy ona ma nas za baranów? - zdziwił się Sedolf,
udając niewiniątko.
W obecności Knuta łatwo im było dowcipkować.
Kiedy jednak zostawali sam na sam, każde wypowie
dziane słowo, choć starannie wyważone, zawierało
w sobie zapalną iskrę, zdolną wywołać ogień.
- Zanieś lepiej wiadra z mlekiem, zamiast opowia
dać takie bzdury.
Ida nie była skłonna do żartów.
- Nie miałaś takiego kiepskiego humoru po tym,
co razem przeżyliśmy nad rzeką - powiedział Sedolf
z krzywym uśmiechem. - Cóż, kobieta zmienna jest...
Ida burknęła coś niezrozumiale pod nosem, wznio
sła oczy ku górze i szarpnęła mocniej za dój ki, aż po
czciwa Godlin poruszyła się niespokojnie.
Młodzi mężczyźni tymczasem, śmiejąc się i weso
ło gawędząc, zamknęli za sobą wrota obory. Unieśli
je trochę i zatrzasnęli, tak że już nie wiało przez szpa
rę. Ida tak nie potrafiła.
Znowu zostanie sama z Sedolfem. Ciekawiło ją,
czy w ostatnim czasie, po ich rozmowie, nocował
u Sofii. Nie odważy się jednak o to zapytać. W koń
cu to jego sprawa.
Niespiesznie dokończyła doić krowę i przemawia
jąc do niej łagodnie, poklepała czule. Trochę obawia
jąc się wracać do chaty, przyniosła jeszcze ściółki
i wody. Zdawało jej się, że słyszy turkot kół.
W końcu Sedolf, zaniepokojony długą nieobecno
ścią Idy, przyszedł po nią. Ale nie przyznał się do
swego lęku. Zamykając oporne drzwi, rzucił tylko:
- Już myślałem, że przyrosłaś do tego miejsca al
bo że wpadłaś do gnojówki.
- Knut pojechał?
Sedolf pokiwał głową. Stał przy wejściu na szeroko
rozstawionych nogach, oparty ramieniem o masywną
framugę. Kiedy Ida, dźwigając wypełnione po brzegi
mlekiem wiadro, chciała go wyminąć, zatrzymał ją
i obrzucił palącym spojrzeniem. W oborze panował
półmrok. Przez niewielkie, umieszczone wysoko
okienka wpadało skąpe światło, a Ida, oszczędzając
olej parafinowy, nie zapalała lampy.
Chciała zapytać Sedolfa, o co mu chodzi, ale ścisnę
ło ją w gardle, a usta nie chciały ułożyć się w słowa.
Dotknął włosów dziewczyny i zdjął z nich źdźbło
wysuszonej trawy. Pomachał jej przed oczyma, w ką
cikach jego ust zagościł uśmieszek. Powinna go spo-
Iiczkować, ale nim to sobie uświadomiła, było za póź
no. Dłonią, w której trzymał źdźbło, Sedolf ujął Idę
leciutko pod brodą i delikatnie odchylił jej twarz ku
sobie, ku światłu. Nadal uśmiechał się tym dziwnym
uśmiechem, takim innym niż zwykle. Dostrzegła coś
osobliwego w twarzy chłopaka, coś, czego nie potra-
fiłaby nazwać, ale nie miała do końca pewności, czy
nie zwiodła ją wyobraźnia.
Było jeszcze tak wcześnie, może nie zdążyła się
otrząsnąć z sennych marzeń?
Źdźbło łaskotało ją przyjemnie w szyję, a ona wpa
trywała się jak zauroczona w twarz Sedolfa, niemal
pewna, że nie widziała dotąd nic równie ekscytujące
go-
Mimowolnie zastanowiła się, czy ona też mu się
podoba, właśnie teraz, i zapragnęła być piękna w tej
chwili...
Sedolf powoli pochylił głowę i dotknął wargami jej
ust. Nie cofając dłoni ujmującej podbródek, drugą rę
ką otoczył talię Idy i przygarnął dziewczynę do pier
si. Jego sweter pachniał słonym morzem i rybami.
Zapach ten mieszał się z ciepłym zapachem obory.
Ida ścisnęła mocniej uchwyt wiadra, które tak ciąży
ło, aż ścierpły jej palce. Ale może właśnie dzięki te
mu nie straciła całkiem poczucia rzeczywistości, mi
mo że pocałunki burzyły w jej żyłach krew.
Muśnięcia warg Sedolfa paliły usta Idy, tak jakby
oblał je wilgotny żar. To nie był nic nie znaczący po
całunek! Z obojgiem młodych działo się coś dziwne
go. Dziewczyną owładnęła przedziwna niemoc, Se
dolf zaś niemal siłą oderwał od niej biodra, jakby oba
wiając się zdradzić, jak na niego wpływa.
Ida zarumieniła się od tej myśli. Ale wiadro było
takie ciężkie. Nie mogła przecież go tak po prostu
wypuścić z rąk i zmarnować drogocennego mleka.
Nie mogła...
Cofnęła się, spłoniona. Odgrodzona od Sedolfa
warstwą powietrza, uciszała wzburzone zmysły.
Chłopak odgarnął grzywkę. Jemu także serce tłu-
kło się w piersi. Zalała go fala gorąca, w ociężałym
ciele krew buzowała w ognistym tańcu.
Na szczęście szerokie samodziałowe spodnie ukry
ły, co naprawdę się z nim działo.
- Pokusa była tak silna... nie mogłem się jej oprzeć -
odezwał się po chwili, nie odrywając wzroku od Idy.
Nagle zauważył wiadro z mlekiem i olśniło go, że Idzie
musi być piekielnie ciężko. Szybko chwycił za uchwyt,
a dostrzegłszy, że wnętrze dłoni nabiegło jej krwią, po
wiedział:
- Mogłaś mi dać to wiadro wcześniej.
Ida tylko się uśmiechnęła i pokręciła głową.
- Gdyby nie ono, nie wiem, co mogło się zdarzyć.
Jej twarz nadal okrywały rumieńce.
- Szkoda - westchnął Sedolf i zaczerpnął rześkie
go powietrza. - Powinnaś mi oddać wiadro i pozwo
lić, by to się stało.
Minęła go i wyszła na dwór, gdzie poranny chłód
ostudził jej policzki.
Ida, nie wracając już do tego, co wydarzyło się mię
dzy nimi, zajęła się codziennymi obowiązkami. Prze
cedziła mleko i wlała do kanki, którą zawieszali na
drągu przy niewielkim strumyku przepływającym tuż
za chatą. Dzięki temu, że znaczna część kanki była za
nurzona w wodzie, mleko pozostawało chłodne. Ro
bili tak aż do nadejścia zimy. Bo gdy nastały mrozy,
wystarczyło postawić kanki z mlekiem w śnieżnej za
spie pod ścianą chaty. Przyroda służy pomocą tym,
którzy są na tyle rozumni, żeby z niej skorzystać.
Sedolf pokroił ryby na kawałki grubości palca
i część wrzucił do kociołka napełnionego morską wo
dą, żeby się zmacerowały.
Resztę otoczył w soli i ułożył w drewnianej misce,
których było pod dostatkiem. Ida wysłała go do wy
kopanej w ziemi piwniczki, gdzie przechowywali za
pasy pożywienia.
Wracając, przyniósł jej więcej wody, mimo że go wca
le o to nie prosiła. Uważał po prostu, że ta szczupła osób
ka nie powinna uginać się pod ciężarem nosideł.
Ida tymczasem wrzuciła ryby do kociołka. Znalazła
też chwilę, żeby się przebrać. Zdjęła bluzkę i spódnicę,
przesiąknięte zapachem obory, i założyła uszytą przez
siebie prostą płócienną sukienkę w drobną kratkę.
Właśnie rozczesywała włosy przy palenisku, kiedy
Sedolf wniósł wiadro z wodą. Zatrzymał się na środ
ku izby, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Mógłby
przysiąc, że loki Idy skrzą się i błyszczą bardziej niż
ogień, a płomienie przy jej miedzianych włosach cał
kiem przyblakły.
- Jedzenie gotowe - oznajmiła, z trudem się po
wstrzymując, by nie popatrzeć w stronę chłopaka.
Zdawało jej się, że Sedolf pieści spojrzeniem jej cia
ło, niemal czuła przenikające ją wibracje.
- Nakryłam do stołu, chleb też już przyniosłam.
Rozmowa o przyziemnych sprawach wyrwała Se-
dolfa z marzeń, które błądziły bardziej niebezpiecz
nymi ścieżkami niż fantazje Idy. Kiedy był z nią sam
na sam, łatwo ulegał grze wyobraźni.
Dziewczyna odrzuciła głowę, tak że włosy opadły
jej na plecy falą ognia.
Sedolf przełknął ciężko ślinę i zdjął wełniany swe
ter, zadowolony, że na chwilę może ukryć twarz.
Wiedział już, że jest całkiem stracony, i zdawał sobie
sprawę, że to po nim widać. Potrzebował chwili, że
by jego twarz odzyskała zwykły wyraz beztroski.
Nałożył sobie strawy do miski i ułamał solidny ka
wałek ciemnego chleba upieczonego na sposób fiński.
Bochenek był okrągły, płaski, z otworem pośrodku.
Z czasem w Norwegii upowszechnił się także ten spo
sób wypieku, dzięki któremu chleb, szczególnie razo
wy, wyrastał równo i łatwiej go potem było dzielić.
Na stole stał też pojemnik z masłem. W rodzin
nym domu Sedolfa nie używano masła na co dzień.
Poczuł, jak cieknie mu ślinka, i posmarował sobie
grubo chleb.
Ida ozdobiła włosy błękitną wstążką z jedwabiu,
która pasowała do koloru sukni. Sedolf od razu zwró
cił na to uwagę. Ida wyglądała tak słodko, kiedy nie
ściągała włosów zbyt mocno, ale wiązała je nisko na
wysokości ramion, pozwalając kosmykom swobod
nie okalać twarz. Chociaż tak naprawdę dla niego Ida
była piękna w każdej fryzurze i w każdym stroju.
-Jesteś śliczna - powiedział, koncentrując się na wyj
mowaniu z ryby zdradliwych, ledwo widocznych ości.
- Bardzo łatwo ci przychodzi prawienie komplemen
tów! - odrzekła Ida, ledwie zaszczycając go spojrze
niem. - Dlaczego miałabym ci wierzyć? Komu mówiłeś
to samo wczoraj? Sofii? Innej? Komuś, kogo znam?
Może i zasłużył sobie na jej nieufność. Rzeczywi
ście nie zawsze traktował kobiety serio. Potrafił wy
rażać się gładko, by osiągnąć zamierzony cel.
Ale z Idą nie prowadził żadnej gry, przeciwnie,
przez cały czas musiał się pilnować, żeby się zupeł
nie przed nią nie odkryć. W towarzystwie innych nie
miał takich kłopotów.
- Myśl sobie, co chcesz - rzucił po chwili, nie pod
nosząc na nią wzroku. Zdążył już wyjąć sporo ości.
- Mówiłem szczerze, ale pewnie nie ma sensu prze-
konywać cię, bo i tak mi nie uwierzysz. Zarzucasz mi,
że kłamię, bo oczekujesz ode mnie tylko półprawd.
Twoim zdaniem jestem wyrachowany.
- A nie jest tak?
- Powiedziałem ci już chyba, że potrafię być szczery!
Jego spojrzenie zdradzało gorączkę, która wywo
ływała w Idzie niepokój.
- Jest wczesny ranek, dziewczyno! Chyba nie są
dzisz, że ledwie otworzę oczy, już zaczynam uwodzić!
Ida uśmiechnęła się figlarnie.
- To zależy pewnie od tego, w jakim łóżku się bu
dzisz - zażartowała.
Jej śmiech zabrzmiał ciepło, przyjaźnie. Sedolf wo
lał się przyłączyć do niej niż nadal okazywać gniew.
A nie każdy potrafi śmiać się z samego siebie!
Czy ten Knut nie powinien już wrócić? zastanawiała
się w myślach Ida. Co prawda on także musi obrządzić
bydło, a ma go trochę więcej niż Rei jo, ale chyba nie zaj
mie mu to całego dnia? Anjo pewnie jest uwiązana w do
mu. Przy własnym dziecku ma pełne ręce roboty, a co
dopiero kiedy przybyło jej jeszcze dwoje niemowląt.
No i Helena.
Ale ojciec pewnie już się obudził. Nie zwykł wyle
giwać się w łóżku za dnia. Potrafił stawić czoło co
dziennym obowiązkom nawet po kilku godzinach
snu. Zawsze był taki.
Te i inne myśli błąkały się po głowie Idy. W przeci
wieństwie jednak do Sedolfa zamykała się na pewne do
znania i unikała jak ognia niebezpiecznych rejonów, nie
pozwalając sobie nawet w myśli na ich penetrowanie.
- Czy ktoś ci coś powiedział na temat wisiorka? -
zapytał Sedolf, który wstał od stołu i podszedł do
ognia. Nie spiesząc się, rozżarzył szczapy.
Powinien pracować ciężko jak wszyscy! Co to za
mężczyzna, który ma tyle czasu, by za dnia dotrzy
mywać towarzystwa kobiecie?!
Ale Sedolf nie był zwyczajnym mężczyzną.
Dotknęła palcami złotego ptaszka. Czasem czuła,
że czerpie z niego silę. Właśnie to czyniło ten wisio
rek czymś więcej niż zwykłą ozdobą. Ale może to
także tylko fantazja?
Teraz w każdym razie był to wisiorek ze złota,
a nie tarcza, która osłoniłaby ją przed Sedolfem. Nie,
nie może się przed nim skryć!
- Nie wiem nawet, czy ktoś go w ogóle zauważył -
zaśmiała się lekko zakłopotana. - A byłam pewna, że
wszyscy będą ze mnie szydzić.
- To dlatego, że zapinasz bluzki zbyt wysoko pod
szyją - odezwał się z lekką ironią.
Ida była niemal pewna, że w jego oczach czai się
rozbawienie. Nikt nie potrafił tak drażnić spojrze
niem jak Sedolf. Brakowało jej jednak odwagi, żeby
odwrócić się w jego stronę. Rozpaczliwie próbowała
odciąć się równie żartobliwie, ale nic jej nie przycho
dziło do głowy. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Był tuż za nią. Zatrzeszczały deski w podłodze. Ida
wiedziała, które. Całe życie spędzone w tym domu
pozwalało jej bezbłędnie to ocenić. Zamknęła oczy,
jakby próbowała otulić się szczelniejszym pancerzem.
Czuła bowiem, że Sedolf jej dotknie. Chciała mu się
przeciwstawić, udowodnić, że nie jest słaba jak
źdźbło, które ulega każdemu podmuchowi wiatru.
Sedolf nie pojmował, co go podkusiło. Tyle włożył
wysiłku, by uśpić swe uczucia do Idy. Choć było mu
ciężko, wiedział, że istnieje wiele powodów, by pocze
kać, by nie działać pochopnie. Był to ciężki balast.
A tymczasem wypłynął wprost na rozległe morze
bez owego balastu. Podjął takie ryzyko! Pewnie kie
dyś pożałuje swego postępku. A jeśli natknie się na
mieliznę? Uczyni coś niewłaściwego i narazi się na to,
że Ida wyśle go za morze i każe nigdy nie wracać?!
A on przecież pragnie tylko jednego: by czekała na
niego w każdym porcie, do któregokolwiek by zawinął.
Ida nie należała do dziewcząt, które można poga
niać. Nie była księżniczką z lodu, ale jednak księż
niczką. On tymczasem uczynił coś, co mogło spra
wić, że odwróci się od niego.
Położył dłonie na jej ramionach. Zadrżała pod do
tykiem jego palców, które zdawały się same poruszać.
Przez cienką sukienkę, zbyt cienką jak na tę porę ro
ku, czuł bijące od Idy ciepło. Spytał, czy nie zmarzła.
Chyba znów się wygłupił. W chwili jak ta nie ta
kie rzeczy mówi się kobiecie. On najlepiej powinien
to wiedzieć.
Ale owe beznadziejne myśli wnet uleciały, zabiera
jąc ze sobą równie idiotyczne słowa.
Odsunął jej włosy i przywarł ustami do nagiego kar
ku. Sukienka miała znacznie większy dekolt niż bluz
ki, które nosiła na co dzień. Skóra nadal zachowała od
cień letniej opalenizny. Wyobraził sobie Idę w samym
staniczku i spódnicy, boso stąpającą po górskich bez
drożach, gdzie kobiety z dala od obcych spojrzeń nie
lękały się zrzucać z siebie nadmiaru odzienia. Chciał
by ją taką ujrzeć naprawdę, nie tylko w wyobraźni.
Pochylony całował jej powabny kark, zauważając,
że nie stawia oporu. Zdawało mu się nawet, że spra
wia jej rozkosz. Zanurzając dłonie w świeżo rozcze
sanych lokach, które kusiły, by ich dotknąć, obsypał
pocałunkami szyję dziewczyny.
Delikatnie musnął koniuszkiem języka płatek jej
ucha i drażnił figlarnie jego wnętrze.
Ida odchyliła głowę i oparła ją ciężko na piersi Se-
dolfa, jakby wychodząc mu na spotkanie.
Rozsądny mężczyzna, który marzy o tej kobiecie
i nie może wyobrazić sobie bez niej życia, powinien
zapytać, czy może jej dotknąć, okazać jej w ten spo
sób szacunek.
Ale w Sedolfie znów górę wzięły zmysły.
Aż nazbyt często tego żałował.
Podniósł Idę z ławy i przyłożył obie jej dłonie do
swej piersi.
- Czujesz bicie mojego serca? - wyszeptał, obawia
jąc się, że dziewczyna znów sobie pomyśli, że każdej
mówi to samo.
A przecież jej pierwszej zadał takie pytanie. Cza
sami, co prawda, podobne słowa przychodziły mu na
myśl, ale wydawały mu się głupie i nienaturalne. Ni
gdy nie wypowiadał ich na głos w obawie, że dziew
czyna, którą trzymał w ramionach, wyśmieje go.
Ida była inna.
Przyłożyła dłoń do jego piersi, jakby chciała osło
nić walące mocno serce, a na jej ustach pojawił się
lekki uśmiech. Spojrzenie zdawało się odległe, jakby
nieobecne. Pragnął wyrwać ją z tego świata marzeń,
pragnął, by wróciła do niego.
Odpiął koszulę i pozwolił dłoniom Idy wodzić po
rozpalonej gładkiej skórze. Chciał znów poczuć
gwałtowną falę pożądania, wrócić do punktu, w któ
rym przerwali.
Pochylił się i przywarł wargami do ust dziewczy
ny. Całował ją długo, namiętnie, gotów zdusić naj
mniejsze zwątpienie, jakie ujrzałby w jej oczach.
Ale nie dostrzegł wątpliwości.
Zsunęła z niego koszulę i spojrzawszy z uznaniem,
pogładziła twarde muskuły. Z przymkniętymi ocza
mi dotykała powoli torsu, jakby chciała poznać do
kładnie każdy jego skrawek. Później leciutko muska
ła wargami te miejsca, które pod wpływem pieszczot
ożyły i napełniły tęsknotą jego ciało. Przypominało
to drobny letni deszczyk.
Było w niej tyle czułości.
Sedolf zaczął powoli rozpinać suknię Idy, od de
koltu aż po talię zapinaną na maleńkie guziki. Zma
gał się nieporadnie z ciasnymi dziurkami, ale ona nie
ruszyła nawet palcem, by mu pomóc. Zwróciwszy się
ku niemu, śledziła każde drgnienie na jego rozpalo
nej twarzy, zgadując, jak bardzo jej pożąda.
Przypomniała sobie z dzieciństwa brązowe kulki
karmelu. Długo trzeba trzymać je w ustach, by się
rozpuściły, ale pozostawiają w ustach słodki korzen
ny smak i pragnienie, by dostać ich więcej. Podobnie
jest z miłością.
Sedolf a podnieciło to badawcze spojrzenie Idy, blask
ognia odbijający się w jej oczach, lekki uśmiech, koniu
szek języka, którym zwilżyła usta, jakby go zapraszając...
Uporawszy się z guzikami sukni, zamknął usta Idy
długim pocałunkiem. Oczy zaszły mu mgłą.
Piersi dziewczyny spoczęły ciężko w jego dłoniach,
a sutki, twarde niczym pąki wiosennej brzózki, ster
czały ku niemu.
Jej oddech zrównał się z jego oddechem, upojeni
tym samym rytmem ofiarowali się sobie. Zarzuciwszy
Sedolfowi ręce na szyję, leniwie bawiła się jego przy
długimi włosami, i przymknąwszy powieki, radowała
zmysły. Wiedział, że się uśmiecha. Uklęknął i uniósł
jej spódnicę z cienkiej tkaniny. Niecierpliwie powiódł
dłońmi w górę, ku biodrom, i rozwiązał podwiązki.
Sam usiadł okrakiem na ławie i jednym wprawnym
ruchem rozpiął spodnie.
Ida wśliznęła się mu na kolana i pieszcząc jego uda,
czekała, aż będzie gotów na jej przyjęcie. Pozwoliła
mu wniknąć głęboko, by po chwili poczuć, jak stał
się wzburzonym morzem.
A potem już pragnęli tylko bliskości. Jego ramio
na zamknęły się na nagim karku dziewczyny, przy
tulił policzek do jej falującej piersi. Odpoczywał, na
słuchując, jak jej serce odzyskuje spokojny rytm. By
li tacy ociężali, rozgrzani miłością, wyciszeni. Ida sie
działa mu na kolanach, nadal go otulając.
Nagle rozległo się stukanie do drzwi. Zerwali się,
pośpiesznie poprawiając ubrania, jednak nie dość
szybko. Pukający bowiem, nie czekając na zaprosze
nie, wszedł do środka.
Sedolf właśnie zapinał spodnie, a Ida usiłowała tra
fić w rękaw sukni.
Emil dostrzegł leżącą na podłodze bieliznę i spur-
purowiał. Omiótł spojrzeniem bose stopy Idy.
Zamknął za sobą drzwi i ciężkim krokiem wszedł
do izby. Patrzył, nie mogąc uwierzyć, że to prawda:
Sedolf z Idą, którą zawsze traktował jak świętość.
- Doprawdy, przytulnie tu - uśmiechnął się z przy
musem. W jego głowie przewijały się obrazy, jakie pod
powiadała mu wyobraźnia. Nie w łóżku ani na kocu, na
podłodze... Tylko ława stała dziwnie krzywo. Ida odry
wająca się od Sedolf a w momencie, gdy otworzył drzwi.
A więc pozwoliła Sedolfowi na to. Czy wszystkie
kobiety są jednakowe? Czy to znaczy, że ona wcale
nie jest inna? Sedolf z obnażonym torsem przeczesy-
wał wystudiowanym ruchem grzywkę. Przeklęty
przystojniak! Na pewno specjalnie tak niespiesznie
zakłada koszulę, pomaga Idzie zapiąć guziki u sukni,
a potem z krzywym uśmiechem schyla się i podnosi
z podłogi bieliznę, na którą Emil ledwie ośmielił się
zerknąć. Przybysz, przełknąwszy ciężko ślinę, od
wrócił się, nie zauważył więc spłonionej twarzy
dziewczyny. Nie widział, jak łapie pośpiesznie poń
czochy i biegnie do alkierza.
- Wczesną sobie wybrałeś porę na wizytę - rzucił
Sedolf jakby za podszeptem diabła.
To, co się wydarzyło między nim a Idą, było zbyt
piękne, żeby zakończyć się tak nieoczekiwanie. Coś
go jednak podkusiło, by dogryźć Emilowi.
- Nie dość wczesną, jak się okazało - rzucił Emil,
zaczepiając kciuki o kieszenie spodni. - Jak ci się to
udało? Co ty obiecujesz dziewczynom?
- Nic - odparł leniwie Sedolf i usiadł, uśmiechając
się do Emila. - Siadaj - zaprosił go, jakby był tu go
spodarzem. - Ugotowaliśmy smacznego dorsza. Spo
ro złowiłem wczesnym rankiem na środku fiordu.
Dosłownie rozpływa się w ustach, chłopie...
Emil pokręcił głową. Drzwi do alkierza pozosta
wały zamknięte. Nie zdołał ich zmusić wzrokiem, by
się otworzyły. Paliło go rozczarowanie. A kiedy jesz
cze słyszał, jak Sedolf jakby nigdy nic używa liczby
mnogiej, wszystko się w nim gotowało.
- Nie sądzę, żebym miał ochotę tutaj usiąść. Zresz
tą chyba nie ma powodu, żebym to uczynił. Przykro
mi, ale tak już jest, kiedy kończy się przyjaźń...
- Już dawno przestaliśmy być przyjaciółmi - za
uważył oschle Sedolf.
Emil przeszył go spojrzeniem.
- Nie mówię o tobie - rzekł zmęczonym głosem
i opuścił izbę.
Ida poczekała jeszcze chwilę, by mieć pewność, że
Emil już poszedł. Była blada. Zdążyła się ubrać,
a włosy ciasno zaplotła. Nie było w niej teraz nic
swobodnego. Zniknęło zamglone spojrzenie. Oczy
patrzyły jasno i mocno.
Sedolf objął ją, a ona go nie odtrąciła, mimo że cia
ło jej nie było już tak miękkie i uległe jak wierzbo
we witki w kwietniu.
- Nie mylił się - stwierdziła ze smutkiem. - Trud
no, żeby odniósł inne wrażenie.
- A cóż to, na Boga, ma za znaczenie? - zapytał Se
dolf, całując przedziałek na głowie dziewczyny.
- Powiedział: „koniec przyjaźni".
- To takie ważne?
- Tak - odpowiedziała po chwili. - Darzyłam go
zaufaniem.
- Czy to ważniejsze niż to, co zdarzyło się między na
mi?
Ida opuściła głowę.
- Nie jestem pewna - odparła z bolesną dla Sedol-
fa szczerością.
Chociaż w sercu poczuł bolesne ukłucie, nie wy
puścił jej ze swych ramion. Przytulał ją tak długo, jak
tego potrzebowała. Tak silna była jego miłość.
Rozsądny mężczyzna pewnie od samego początku
postępowałby inaczej, ale on był po prostu sobą.
6
Knut przywiózł dzieci tuż przed obiadem. Tłuma
czył się, że miał dużo pracy i nie mógł przyjechać wcze
śniej, ale Ida podejrzewała, że coś kręci. Najwyraźniej
zaakceptował Sedolfa i chciał mu trochę pomóc.
Mężczyźni zawsze trzymają swoją stronę, pomy
ślała Ida. Tak było, jest i będzie.
Nawet ojciec, który wrócił do domu dopiero wie
czorem, traktował Sedolfa, jakby ten już należał do
rodziny. Idę irytowało to, bo czuła, że próbują za nią
decydować. Sedolf pomógł jej przy wieczornym ob
rządku. Nie ośmielił się jej jednak tknąć.
- Co słychać w chacie nad rzeką? - zainteresowała
się Ida.
- Lepiej - stwierdził Reijo szczerze uradowany. -
Dzisiaj Helena przez kilka godzin już siedziała w łóż
ku i rozmawiała.
- Dowiedzieliście się wszystkiego?
Reijo pokręcił głową.
- Umówiliśmy się z Anjo, że nie będziemy na nią
naciskać. Poczekamy, aż sama zechce opowiedzieć
o sobie. Na razie nie wspomina nic o wyprawie z Fin
landii. Nie mówi ani z kim udała się w drogę, ani skąd
pochodzi. W ogóle nie napomknęła o swojej rodzi
nie. Poza tym jest dość rozmowna, rzekłbym nawet,
trajkotka. Nie ustępuje tobie... - Reijo mrugnął do
córki. - Anjo słyszała, jak przez sen powtarzała w kół-
ko jakieś słowa bez związku, z których można było
jednak wywnioskować, że panicznie lęka się noży.
Ale tego akurat łatwo się domyślić...
Rei jo sięgnął po zimną rybę, nie zwracając uwagi
na to, że Ida i Sedolf w ogóle nie jedzą.
- Dziwne dziewczę! Niewiele wie o życiu, a mimo
to zachowuje się jak królowa. Takiej pewności siebie
i dostojeństwa nie można się nauczyć. 2 tym się czło
wiek rodzi...
Zaśmiał się cicho i jakby zapatrzony w głąb siebie,
daremnie szukał określenia, które jeszcze bardziej do
niej pasowało.
- Tak, ma w sobie prawdziwą godność - stwierdził
w końcu. - Jak mi Bóg miły, to niezwykłe u tak mło
dego dziewczęcia.
- Cóż, niektórzy tak są wychowani - stwierdziła
Ida, kołysząc na ręku płaczącą Raiję. Mikkal spał
w kołysce, ale było do przewidzenia, że wnet obudzi
go krzyk siostry. - Skoro pochodzi z wyższych sfer,
o Boże, jak ja nie cierpię tego określenia, to trudno
się dziwić, że jest taka. Pewnie karmiono ją srebrną
łyżeczką... Gdybyś mnie tego nauczył, ojcze, ja także
mogłabym zachowywać się dostojnie. Dajcie mi kró
la, a odegram wam królową! Tylko czy to czyni ją
kimś lepszym? O t o jest pytanie!
Reijo popatrzył zdumiony na córkę, zupełnie nie
pojmując jej gwałtownej reakcji. Zerknął na Sedolfa, ale
ten też tylko wzruszył ramionami, zdezorientowany.
- Ale ona jest naprawdę wyjątkowa! - upierał się
Reijo. - Pomijając to, z jakiej wywodzi się rodziny.
Nie wiem dlaczego, ale ze mną nawiązała lepszy kon
takt niż z Anjo. Być może traktuje mnie jak ojca...
Ida nie zamierzała być miła ani wykazywać przy-
jaznego zrozumienia. Zresztą z dwojgiem płaczących
niemowląt na rękach nie było to wcale łatwe. Do Ra-
iji bowiem przyłączył się Mikkal i oto dwie pary ma
leńkich rączek wyciągały się do mamy.
- Bardziej prawdopodobne, że widzi w tobie męż
czyznę. Niektóre dziewczęta lubią być adorowane.
- Teraz to już naprawdę jesteś niesprawiedliwa,
Ido! - Kiedy Rei jo się zdenerwował, nie był zbyt po
błażliwy. - Helena nic ci nie zrobiła. Z wielu powo
dów należy jej współczuć. Możesz być w złym humo
rze, ale nie oznacza to wcale, że wolno ci podejrzewać
innych o najgorsze!
- Przepraszam - burknęła Ida pod nosem, bardziej
z obowiązku niż ze skruchy.
Sedolf, który siedział strapiony na skrzynce z drew
nem, nagle poczuł się zbędny. Poczekał, aż Reijo od
sunie miskę, i spoglądając spod oka na Idę, która uda
wała, że tego nie widzi, podniósł się z miejsca.
- N o , to na mnie chyba już czas - powiedział i się
gnął po czapkę leżącą na półce nad drzwiami.
- Chcesz iść? - zdumiał się Reijo. - Ale ja przecież
muszę wracać do Knuta i Anjo!
- Och, nie - jęknęła Ida.
Reijo pewnie tego nie słyszał, bo dzieciaki akurat
darły się wniebogłosy, ale Sedolfowi, który stał tuż
przy niej, zrobiło się przykro.
- Liczyłem na to, że zostaniesz - ciągnął Reijo, po
twierdzając tym samym dobitnie, że go w pełni zaak
ceptował i nie miałby nic przeciwko temu, żeby cór
ka związała się z nim bliżej.
Może w innej sytuacji Sedolf by się z tego ucieszył,
teraz jednak ta radość została mu odebrana.
- Knut także przypuszczał, że zgodzisz się zostać!
Rzeczywiście, nic nie stało mu na przeszkodzie,
nikt za nim nie tęsknił. W domu przywykli, że przy
chodził i wychodził, kiedy chciał. Jedyne, o co pyta
li, gdy nie wrócił na noc, to jaki sobie znalazł sien
nik. Ale on już od dawna na to nie odpowiadał.
Uśmiechnął się, zrezygnowany, i rozkładając ręce,
spytał:
- Czy ludzie nie wezmą Idy na języki? Nie chciał
bym, żeby to zaszkodziło jej reputacji.
- Nikt się nie dowie, że tutaj jesteś - rzucił Reijo. -
Oczywiście pod warunkiem, że sam się tym nie bę
dziesz przechwalał... Do sąsiadów stąd daleko, a zresz
tą zrobiło się już ciemno. Nikt nie zauważy! A jeśli
ktoś cię zobaczy jutro, powiesz, że dopiero co przy
szedłeś. Za moich czasów też się nam zdarzało łgać,
a jednak wyrośliśmy na ludzi... przynajmniej więk
szość z nas...
- Serdeczne dzięki - wycedziła Ida, uciszywszy
swoje dzieci.
Reijo i Sedolf nie mieli pewności, komu dziękuje,
ale żaden nie odważył się jej o to zapytać.
- W takim razie zostanę - zgodził się Sedolf, by
najmniej nie skacząc z radości.
Póki dzieci nie spały, jakoś to było. Sedolf zauwa
żył, że wieczorna krzątanina przy niemowlętach co
raz bardziej mu się podoba. Zresztą był naprawdę po
mocny. Gdy już umyte i najedzone bliźnięta leżały
w kołyskach, uklęknął przy nich i zabawiał, paplając
wesoło. Było naprawdę miło. Nawet spojrzenie Idy
trochę złagodniało.
Ale kiedy dzieci zasnęły, gdy już zostały wniesio
ne zapasy drewna i wody, a drzwi zaryglowane przed
nocą, trudniej im było siedzieć razem przy jednym
stole. Niewiele czasu upłynęło od chwili, gdy byli ze
sobą tak blisko! Ciągle pamiętali i niemal czuli za
pach i smak swoich ciał. To, co się między nimi zda
rzyło, pobudzało ich wyobraźnię i tęsknotę.
- Myślę, że niebezpieczeństwo minęło - odezwała
się Ida. - Minęło wszak parę dni, odkąd znaleźliśmy
Helenę. Nie sądzę, żeby ów ktoś, kto zostawił ją na
pewną śmierć, wrócił w te strony.
Ida wyraźnie dawała chłopakowi do zrozumienia,
że jego obecność uważa za zbędną.
- Chyba masz rację - odparł Sedolf. - Ale to nie
znaczy, że wyjdę stąd, zatrzaskując za sobą drzwi.
Gdyby ktoś cię znalazł jutro porzniętą na kawałki,
nie darowałbym sobie tego do końca życia.
Ida robiła na drutach. Sedolf zazdrościł, że ma
czym zająć ręce. Reijo pewnie wyplatałby kosze, gdy
by tu z nimi siedział. On sam nie potrafił nic takie
go, wieczorami zwykł zajmować się rozrywkami.
Ida zaparzyła słabą kawę. Póki miał w kubku
smaczny brązowy płyn, nie musiał się martwić, co
zrobić z rękami. W niewielu chatach ostała się jesz
cze kawa. Od ostatniego jarmarku upłynęło już spo
ro czasu. Większość ludzi nie mogła sobie pozwolić
na luksus gromadzenia drogocennych ziarenek w du
żych ilościach. I mimo że parzyli kawę oszczędnie,
zapasy szybko się wyczerpywały.
Sedolf obserwował Idę znad kubka. W świetle lam
py jej miedziane włosy zdawały się lśnić jak zaczaro
wane. Rzęsy rzucały na policzki długie cienie na
kształt wachlarzy. Dziewczyna pracowała w skupie
niu, poruszając ustami jak dzieci, które dopiero wraz
z upływem lat uczą się kontrolować swoje emocje.
Zastanawiał się, czy Ida jest świadoma, że tak robi.
- Kiedyś powiedziałaś mi, że zaczniesz żyć na no
wo, gdy minie rok. Pamiętasz? - zagadnął.
Ida podniosła wzrok i pokiwała głową. Kąciki jej
ust lekko zadrgały.
- Wtedy wszystko było inaczej, Sedolf, wiesz przecież.
- Dowiedziałaś się, że on już dawno umarł. To je
dyne, co się zmieniło. Nie odzyskasz go, oglądając się
w przeszłość.
Obrzuciła Sedolf a badawczym spojrzeniem. Siedział
dziwnie skulony, ściskając w dłoniach kubek. W świe
tle lampy oczy chłopaka wydawały się zupełnie czar
ne, na jego zdecydowanej twarzy tańczyły cienie.
' - A co twoim zdaniem znaczy żyć? Mam chodzić
na tańce z młodzieżą? Zostawiać okno otwarte na
oścież dla zalotników? Jedno i drugie jest dość trud
ne, gdy się ma dwoje dzieci... - Nabrała powietrza
w płuca i dodała: - Zresztą nie zależy mi ani na jed
nym, ani na drugim.
- A tak dobrze tańczysz - uśmiechnął się słabo. -
Co do okna, to wolałbym także, żebyś nie zostawia
ła go otwartego. Jeśli ktoś chce wejść, może uczynić
to drzwiami.
Poczuła ukłucie w sercu. Ailo także wolał wchodzić
przez drzwi. Mówił, że w jurtach nie mają okien...
- Boisz się, że Emil wszystkim rozpowie? - zapytał.
Zarumieniła się lekko.
- Chyba to nie ma takiego znaczenia - odpowie
działa po dłuższej chwili. - Wszyscy przecież wiedzą,
że nie jestem już dziewicą.
- Ale myśl, że Emil mógłby rozgłosić na prawo i le
wo, co zobaczył, nie jest ci miła?
Skinęła głową.
- Ja także nie chciałbym, żeby ludzie o tobie plot-
kowali. Było tak cudownie, wydaje mi się, że gdyby
wszyscy się o tym dowiedzieli, te chwile straciłyby
coś ze swego blasku.
- A mnie się zdawało, że mężczyźni lubią opowiadać
o dziewczętach, które uwiedli - rzuciła Ida cierpko. - My
ślałam, że to w tym wszystkim jest dla was najlepsze.
- Nie o wszystkich dziewczętach można rozma
wiać - wyjaśnił z powagą. - O niektórych w ogóle się
nie mówi. Bywają chwile, które chce się zatrzymać
tylko dla siebie.
- Szkoda, żeby Emil przestał mnie uważać za taką
dziewczynę...
- Byłaś z nim blisko?
Ida uchwyciła wzrok Sedolfa.
- Co cię to obchodzi? - zapytała. - Masz do mnie
jakieś prawo?
Skurczył się w sobie.
- Zdaje się, że mam za długi język - powiedział, ale
nie cofnął pytania.
- Prawda - potwierdziła Ida.
Oddychał przez chwilę ciężko, wreszcie ujął jej
dłoń i rzekł:
- Już dawno zamierzałem ci wyznać, co do ciebie
czuję, ale wtedy poprosiłaś mnie, żebym milczał. Kaza
łaś mi z tym poczekać. - Nabrał powietrza i dodał: -
Z pewnością było to rozsądne, bo od tamtej pory zdą
żyłem sobie to i owo przemyśleć. Ty zapewne także.
Zrozumiałem, że to coś więcej niż tylko przelotne
uczucie. Zależy mi nie tylko na tym, żeby się z tobą ko
chać, ale także na tym, żeby dzielić z tobą codzienność.
- Może byłoby najrozsądniej, żebyś i teraz za
milkł? - Ida odgarnęła nerwowo lok z czoła. Robót
ka upadła jej na ziemię.
Sedolf potrząsnął głową.
- Nie, Ido. Czułbym się podwójnym nędznikiem,
gdybym nie powiedział ci o moich uczuciach po tym,
co się zdarzyło dziś między nami.
Ida pochyliła głowę. Nie była przygotowana na je
go wyznania. Byłaby głupia, gdyby nie domyślała się,
co zamierza jej wyznać. Domyślała się aż nadto do
brze. Ale czuła, że to za wcześnie. Nie miała pojęcia,
co ma mu odpowiedzieć. Nie chciała stracić w nim
przyjaciela, bo wtedy z osób bliskich pozostaliby jej
jedynie członkowie rodziny.
Sedolf nie dał się jednak przekonać. Nie powstrzy
mały go błagalne spojrzenia Idy. Uznał, że ma prawo
wyjawić, co do niej czuje. Ze powinna o tym wiedzieć.
- Nie kryję, że parę razy złożyłem takie wyznanie
innym dziewczynom... - zaczął zakłopotany. - Zdawa
ło mi się nawet, że mówiłem szczerze. Szczególnie gdy
było ciepło i ciemno, dziewczyna urodziwa, a ja zbyt
dużo wypiłem. Teraz jednak tamto jest nieważne,
a słowa, jakie wypowiem, zabrzmią mimo wszystko
inaczej, bo skierowane do ciebie nabierają nowego
znaczenia. Może wydam ci się nazbyt górnolotny, ale
to, co chcę powiedzieć, jest równie wzniosłe. To naj
ważniejsze wyznanie w moim życiu: Kocham cię, Ido.
Serce mu tłukło się w piersi, gdy ściskał jej drob
ną dłoń. W tym uścisku tyle było ciepła i oddania.
Nie spuszczał z niej wzroku.
Ida przełknęła ślinę. Spodziewała się takiej chwili,
choć inaczej ją sobie wyobrażała.
- Nie wiem tak do końca, jak to jest ze mną - od
rzekła, czując, że winna jest Sedolfowi szczerość. -
Nie znaczy to, że cię nie lubię. Chyba zresztą sam to
wiesz. Jest w tobie coś, co czyni cię innym od wszyst-
kich. Ale miłość... zbyt mocno wiąże się dla mnie
z osobą Ailo. Nie potrafię sobie wyobrazić, że dzie
lę to wielkie uczucie z innym człowiekiem. A jednak
właśnie ty potrafisz sprawić, że czuję się kobietą.
Dzięki tobie przeżyłam znowu rozkosz...
A więc Emil jej nie posiadł! Sedolfowi kamień
spadł z serca.
- Nie mam pojęcia, Sedolfie, co ci odpowiedzieć. Nie
wiem, czego ode mnie oczekujesz. Utrudniasz mi...
- Bądź po prostu szczera - przerwał jej. - Chyba
obiecaliśmy to sobie.
- Tak, ale to także nie jest takie proste. Co mam ci
rzec? Że boję się stracić w tobie przyjaciela? To praw
da. Twoja przyjaźń wiele dla mnie znaczy. Może kiedyś
zapragnę od ciebie czegoś więcej? Może nadejdzie chwi
la, gdy tylko ty zdołasz ugasić niepokój i tęsknotę tra
wiące moje ciało? Potrafisz to uczynić. Zresztą łatwo
ulec twojemu urokowi. Skromne dziewczęta nie powin
ny mówić takich rzeczy mężczyźnie, ale to prawda.
Twoje słowa przerażają mnie jednak z innego powodu...
- Przerażają cię? - zdumiał się Sedolf, unosząc
brew. Puścił jej dłoń, ale Ida jej nie cofnęła.
- Tak, przerażają, ponieważ obawiam się, iż ocze
kujesz ode mnie więcej, niż mogę ci dać. Boję się, że
cię zranię, boję się, że zostanę zraniona. Żal mi cie
bie bardzo, bo nikt nie powinien teraz żywić do mnie
takich uczuć.
Sedolf ze śmiechem pokręcił głową.
- Dobry Boże, ileż myśli kłębi się w tej twojej gło
wie. Ze mną było tak przez cały czas. Dłużej niż po
trafię sobie przypomnieć. Z tą różnicą, że nic ci nie
mówiłem. Nie zmienię się dlatego, że wiesz już o tym...
- Dlaczego więc mi teraz o tym mówisz?
- Dlatego, że dłużej nie potrafię tłumić w sobie mi
łości do ciebie.
Jakby na potwierdzenie swoich słów gestykulował
intensywnie.
- To uczucie mnie wprost rozsadza, chcę, by
wreszcie rozkwitło pełnym blaskiem. Może teraz,
kiedy usłyszałaś z moich ust, jak bardzo cię kocham,
i ty się zdołasz przełamać. To jedyna ukryta intencja,
jaka mi towarzyszyła.
- Domyślałam się tego - uśmiechnęła się Ida.
- Może się i domyślałaś, ale teraz już wiesz.
- Niech ci się jednak nie wydaje, że ci to pomoże
sforsować drzwi do mojego alkierza dziś w nocy - po
wiedziała Ida, ze spokojem napotykając jego wzrok.
- Wiesz dobrze, że nie kierowałem się takimi po
budkami - odparł zawiedziony, że go posądza o taki
cynizm. Z drugiej jednak strony poczuł w sercu lekkie
rozczarowanie, bo mimo wszystko trochę na to liczył.
- Chciałam tylko, Sedolfie, żeby wszystko między
nami było jasne. Nie mówię tego, żeby cię zranić czy
pogrążyć. Jestem jednak zupełnie rozbita i nie wiem,
co mam robić. Kiedy jesteś blisko mnie, drżę, ale rów
nocześnie coś mnie powstrzymuje. Rozumiesz?
Nigdy nie doświadczył czegoś takiego, ale też nigdy
wcześniej nie bral uczuć na poważnie. Zwykle prowa
dził grę, w której raz wykorzystywał, a innym razem
był wykorzystywany. Grę, w której żadna ze stron nie
angażowała się na tyle, by przeżywać gorycz rozsta
nia. Oczywiście tak mu się tylko zdawało. Poniewcza
sie zrozumiał, że wylano z jego powodu wiele łez, choć
nigdy nie był ich świadkiem. Zwykle on bowiem od
grywał rolę zdobywcy, on miał prawo stawiać żądania.
On wreszcie miał prawo odejść, gdy się znudził.
Takie to proste.
Takie puste.
- Tego, co dziś się zdarzyło między nami - rzekł -
nie da się wprost opisać. Wiem, że to zabrzmi głupio,
ale to prawda. Nigdy nie przeżyłem czegoś równie
cudownego. Nie było to jedynie ugaszenie trawiące
go mnie pożądania, ale wspólnota ciał i dusz.
Ida zarumieniła się. Czuła, że Sedolf nie mówił takich
rzeczy dziewczętom, z którymi zabawiał się na sianie.
Przez moment przypomniała sobie pełen wyższości
uśmiech Sofii. Ale mimo że nabrała pewności, iż Sedolf
nigdy nie uczynił Sofii podobnego wyznania, nie zamie
rzała okazywać jej triumfu. Nie mogłaby użyć tych
słów przeciwko nikomu. Zbyt wiele dla niej znaczyły.
- Mam nadzieję, że nie uważasz, iż posłużyłam się
tobą... - odezwała się, spuszczając wzrok, nagle bo
wiem uświadomiła sobie, że taka myśl mogłaby mu
przemknąć przez głowę. Nie chciała, żeby Sedolf tak
o niej myślał. - Chyba rozumiesz, że nie uczyniłabym
tego z byle kim...
Sedolf był taki przystojny. Jego zapach wywoływał
w niej dreszcz pożądania, a pieszczoty odpowiadały naj
bardziej wyrafinowanym fantazjom. Tyle w nim było cie
pła, potrafił poruszyć w niej najskrytsze struny. Wydo
był ją ze skorupy, której istnienia ledwie się domyślała.
Ale nie potrafiłaby wyznać mu miłości. Bo to, co
do niego czuła, zupełnie nie przypominało jej pzy-
wiązania do Ailo, którego przecież kochała całym ser
cem. Tego była całkowicie pewna.
Choć osoba Sedolfa wzbudzała wiele wątpliwości,
był jej bliższy niż ktokolwiek inny. On - dokładne
przeciwieństwo Ailo!
- Nie czuję się wykorzystany, mały głuptasie - od-
parł. - Bo chociaż nie darzysz mnie miłością, nigdy
dotąd nie czułem się bardziej kochany. Myśl sobie,
co chcesz, Ido, ale to prawda.
Słowa te głęboko zapadły jej w serce i sprawiły, że
zaczęła traktować go poważnie. Zrozumiała, że ten
chłopak wiele spraw przemyślał i pragnie odmienić
swoje dotychczasowe życie.
Mimo to posłała mu na ławie w kuchni.
Zaakceptował to i kiedy Ida życzyła mu dobrej no
cy, odparł z uśmiechem:
- W każdym razie będzie mi tu ciepło.
Ida nie mogła zasnąć. Zawsze nasłuchiwała oddechu
bliźniaków. Całe miesiące po ich urodzeniu wstawała
w środku nocy i nachylała się nad kołyskami tylko po
to, żeby usłyszeć, czy oddychają. Czasem budziła się
z łomoczącym sercem, zlana potem, ponieważ zdawa
ło jej się, że jest nienormalnie cicho. Ale przecież nie
mowlęta w głębokim śnie oddychają bardzo spokojnie.
Teraz jednak jej głowę zaprzątały także inne myśli.
Myślała o tej obcej Helenie. O ojcu, który udawał bo
hatera. Właściwie nie broniła mu tego, skoro było mu
z tym dobrze. Jeśli dzięki temu czuł się potrzebny...
Każdy człowiek zasługuje na to, by stawić czoło życio
wemu wyzwaniu i zyskać pewność, że jest pożyteczny.
Rozmyślała o Sedolfie...
Jakie to dziwne, być tak kochaną, a równocześnie
jakby patrzeć na to z boku. Móc myśleć jasno, wie
dzieć, czego się oczekuje, wiedzieć, co samemu chce
się ofiarować. A zarazem żywić przekonanie, że to
nie może być miłość.
I współczuć mu...
Sedolf był miły, a do tego obdarzony niebezpiecz
nym wdziękiem.
Niespokojnie odwróciła się na bok. Nie słyszała
przez ścianę i drzwi jego oddechu. Zastanawiała się,
czy Sedolf słyszy, jak ona przewraca się z boku na bok.
Całe szczęście, że nie może czytać jej w myślach.
Ale kto wie, co jemu chodzi po głowie?
Coś zastukało do okna.
Ida wstrzymała oddech.
Boże, co to? Może to ten łajdak, który okaleczył
Helenę? Nie, ktoś taki raczej nie pukałby do okna.
Zresztą na pewno unikał ludzkich siedzib.
Pewnie przefrunął jakiś ptak.
Znów rozległo się cichutkie pukanie, podobne do
odgłosu drobnych kropli deszczu. Puk, przerwa, puk,
puk, puk.
Może ludzie zaczęli myśleć, że się źle prowadzi?
Kiedy była młodsza, nie raz zatrzaskiwała okno za
lotnikom przed nosem. Teraz też sobie poradzi. Usia
dła pośpiesznie na łóżku, po czym bezgłośnie wstała.
Zarzuciła na ramiona szal, ułożony w nogach łóżka,
podeszła do okna i odsunęła zasłonę.
Na dworze panowała kompletna ciemność. Otwo
rzyła okno i siląc się na spokój, zapytała:
- Kto tam?
- Ido, Ido, nie zamykaj! Muszę z tobą pomówić.
Ida poczuła tak wielką ulgę, że omal się nie rozpła
kała. Naprawdę obawiała się, że w pobliskim lesie
czai się jakiś zbir, mimo że nie przyznawała się do te
go sama przed sobą.
- Emil, u licha, co ty tu robisz? - Błogosławiła nie
biosa za to, że ciemności ukryły rumieńce, jakie wy
stąpiły jej na policzkach.
- Ty mnie o to pytasz? - odparował. Znajdował się
tuż pod jej oknem. Widziała szary cień. Sięgał rękami
do ramy, ale nie dość wysoko, by zajrzeć do środka.
- Wpuścisz mnie, jeśli cię o to poproszę? - zapytał
cicho.
- Przecież wiesz, że nigdy nikogo nie wpuściłam
przez okno do mojego alkierza - odpowiedziała. -
Równie dobrze możemy porozmawiać tutaj.
- To może wszedłbym drzwiami?
Ida uśmiechnęła się do siebie. Najwyraźniej kręcą
się koło niej sami mało dziarscy młodzieńcy. Niko
mu nie chce się wspinać.
- Nie - zaprotestowała, wyobrażając sobie, jak
Emil natyka się na śpiącego w kuchni na ławie Sedol-
fa. Dobrze wiedziała, że Emil nie uwierzyłby w żad
ne, nawet najbardziej wiarygodne, wyjaśnienia.
- W takim razie ja także przyjdę za dnia - wyrzucił
z goryczą, za późno gryząc się w język. - Przepraszam,
nie miałem nic złego na myśli, Ido - usprawiedliwił się
pośpiesznie. - Ale byłem w okropnym nastroju, kiedy
zobaczyłem cię z tym nędznikiem Sedolfem.
Nie odpowiedziała.
- Dużo myślałem, Ido. Napomknąłem ci też już
kiedyś o tym. Ale to nie przeszkadza, żebym zapytał
raz jeszcze. Jesteś wdową, Ido, wiesz już to na pew
no. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, byś mogła te
raz wyjść za mnie.
- Chcesz się ze mną ożenić? Naprawdę?
Mimowolnie przypomniały jej się szydercze słowa
Sofii.
- Inaczej bym nie pytał. Przez cały dzień nie my
ślałem o niczym innym. Wiem, że jedynym sposo
bem, bym mógł cię mieć, jest małżeństwo. Dlatego
jestem gotów cię poślubić. Wiesz, czego oczekuje się
od gospodyni w dużym gospodarstwie. Umiesz kie-
rować domem. Jesteś oszczędna i pracowita. Możesz
mieć dzieci, możesz dać mi synów, nowe pary rąk do
pracy na roli. Zawsze mi się podobałaś.
Szczególnie niechętnie zareagowała Ida na słowa
o nowych parach rąk do pracy. Zastanawiała się, czy
Mikkal i Raija w ogóle byli brani przez Emila pod
uwagę. Czyżby Sofia nie wymyśliła sobie tego
wszystkiego, co mówiła?
- A co z moimi dziećmi?
Emil miał nadzieję, że Ida o tym nie wspomni. Prze
myślał to i uznał w końcu, że cudze dzieci jednak na
zawsze pozostaną cudzymi dziećmi. Co prawda Ida je
urodziła, ale ich ojciec był górskim Lapończykiem.
Porządny gość, ale skąd można mieć pewność, co sie
dzi w tym jego rodzie. A przecież on, Emil, i tak ry
zykuje, bo w rodzinie Idy nie brakuje dziwaków. Ale
Idę zawsze uważał za najpiękniejszą i najmilszą
dziewczynę w okolicy. Tyle razy przechwalał się, że
się z nią ożeni, więc gdyby nic z tego nie wyszło, na
raziłby się na śmieszność.
- Znajdzie się jakieś wyjście, Ido - rzucił niedbale,
starając się zbagatelizować sprawę. - Przyjdę jeszcze
raz i wtedy na spokojnie porozmawiamy. Na razie
tylko sobie to wszystko przemyśl. Nie proszę cię bo
wiem o odpowiedź od razu, rozumiesz...
Ida wyostrzyła uwagę i teraz baczyła na każde je
go słowo. Uchyliła szerzej okno, mimo że trochę
przemarzła.
- N i e chcę o tym rozmawiać później, Emilu.
O m ó w m y to od razu! Co to za wyjście wymyśliłeś
względem moich dzieci?
- No cóż, można by je oddać na wychowanie na
przykład twojemu bratu. Ma taki duży dom...
- Mam oddać Mikkala i Raiję Knutowi i Anjo? To
masz na myśli? Mam porzucić swoje własne dzieci?
- Kto tu mówi o porzuceniu? - sprzeciwił się Emil. -
Oddasz je przecież rodzinie! A my będziemy mieć dość
własnych dzieci, które wypełnią izby. Po kilku latach na
wet nie będziesz tęsknić za tamtymi.
- Mikkal i Raija to są moje własne dzieci! - rzekła Ida,
jak nigdy dotąd pewna swojej decyzji. - Kocham je nad
życie. Zostały poczęte z wielkiej miłości Ailo i mojej.
I prędzej bym zdarła ręce do krwi od ciężkiej pracy i ja
dła wyłącznie chleb z brzozowej kory, niż bym je odda
ła komukolwiek! Nigdy, Emilu, nigdy ich nie oddam!
Ale Emil upierał się przy swoim.
- Lepiej będzie, jeśli sobie znajdziesz kobietę bez
dzietną - oznajmiła lodowatym głosem Ida.
- Jest późna godzina. Nie wiesz, co mówisz, kocha
na. Zajdę do ciebie za dnia. Ręczę, że popatrzysz na to
bardziej rozsądnie. Zrozumiesz, co dla ciebie najlepsze.
- Nigdy nie byłam bardziej rozsądna niż w tej
chwili - przerwała mu Ida podniesionym głosem. -
Nie musisz mnie pytać więcej, Emilu. Moja odpo
wiedź pozostanie niezmienna. Nigdy w życiu nie po
ślubię człowieka, który nie będzie chciał wychować
moich dzieci jak własne. Nie wyjdę za ciebie, Emilu.
Mówię: nie, i to jest moje ostatnie słowo.
- Myślisz, że znajdziesz kogoś, kto będzie gotów
karmić i łożyć na cudze dzieci?
- Jeśli nie, to trudno. Poradzimy sobie - odparła
dumnie Ida.
- W każdym razie Sedolf na pewno nie jest w sta
nie nikogo utrzymać. Ledwie sam sobie radzi. Zresz
tą dla takich jak on żona i dzieci, obojętnie cudze czy
własne, i tak się nie liczą.
Ida wzruszyła ramionami.
- Czyżby był u ciebie? - Emil nagle nabrał podej
rzeń. - Dlatego nie chcesz mnie wpuścić do środka?
- Nie dlatego nie chcę cię wpuścić - odpowiedzia
ła Ida. - A to czy u mnie jest, czy go nie ma, nic cię
nie obchodzi. To moje życie. Nie rozmawiasz z przy
szłą żoną.
Emil zaklął siarczyście, wywołując zdumienie Idy.
On - zawsze taki pobożny.
- Nie licz na to, że wrócę tu na kolanach - rzucił
na odchodnym.
- Nie liczę - odparła Ida, rozbawiona w duchu. -
Bo i tak nic z tego nie będzie.
Wstrzymała oddech, zamykając okno i zaciągając
zasłony. Była wściekła.
Bliźnięta, o dziwo, spały spokojnie. Nie obudziły ich
podniesione pod koniec rozmowy głosy Idy i Emila.
Cienka strużka światła przenikała przez uchylone
lekko drzwi. Pamiętała, że je zamknęła.
Szal spadł jej z ramion, gdy weszła do kuchni. Se
dolf przykucnął przed paleniskiem i wsparty na łok
ciach, pochylił głowę.
Ogarnęła ją fala czułości. Podeszła do niego i po
gładziła po włosach.
- Emil mimo wszystko gotów był się ze mną oże
nić - powiedziała cicho, ale zdecydowanie. - Chce
mnie i wszystkie dzieci, jakie wspólnie spłodzimy. Te,
które już mam, są dla niego nic nie warte.
- No cóż, Emil zawsze bardzo pilnował, by pokry
wać krowy najsilniejszym bykiem - rzekł Sedolf,
wstając. Objął Idę ramieniem i popatrzył na nią
z ukosa. - Słyszałem, Ido, jak go odprawiłaś. Byłaś
wspaniała. Mój Boże, ty to potrafisz zmrozić męż
czyznę! Przypuszczam, że poszło mu w pięty.
- Raija i Mikkal są całym moim życiem.
Pokiwał głową, gładząc ją po włosach.
- Wiem, najdroższa, i rozumiem dlaczego. Prze
stań się już zadręczać Emilem. Może znajdzie sobie
jakąś równie pozbawioną uczuć pannę.
Ida objęła Sedolfa w pasie i wtuliła się w jego na
gi tors.
- Zdaje się, że oświadczyłam ci kategorycznie, iż
nie masz wstępu do mojego alkierza. Ale ta ława jest
strasznie twarda, nie położę się na niej. Sama jednak
nie zasnę dziś w nocy. Przyjdziesz do mnie?
Uśmiechnął się tym swoim osobliwym uśmiechem.
- Przyjdę, o ile będziesz pamiętać, że sama tego chcia
łaś.
Ida pokiwała głową. Objęci wpół, przekroczyli
próg alkierza.
Tej nocy żadne z nich nie mogło spać samo.
7
Emil szedł ścieżką prowadzącą w dół i kiedy był
już niemal nad samym brzegiem, zauważył, że mię
dzy wyciągniętymi na ląd łodziami coś się poruszyło.
Drewniane szopy majaczyły na tle ciemnej nocy na
podobieństwo szczytów wynurzających się z mroku.
Roześmiał się w duchu z tego porównania, niezwy
kłego u tak przyziemnego człowieka, za jakiego się
miał. Tak naprawdę jednak nie było mu do śmiechu.
Przeklęty Sedolf! W kuchennym oknie chaty na cy
plu świeciła się skręcona parafinowa lampa. A może
to poświata od ognia z paleniska? Nie przypominał
sobie, żeby w kuchni było jasno, kiedy szedł w tam
tą stronę. Ale może dlatego, że taki był zaabsorbowa
ny Idą? Przeklęty Sedolf!
Zaintrygowało go, kto się kręci koło szop. Może
jakiś złodziej? Dawno, co prawda, nie słyszał, żeby
komuś ukradziono łódź, ale kto wie?
Postanowił sprawdzić.
Przynajmniej na chwilę przestanę rozmyślać
o Idzie i o tym nędzniku, uznał, po czym, wyjąwszy
ręce z kieszeni, zboczył ze ścieżki.
N o c była chłodna. Miał nadzieję, że nikogo nie
spotka, bo trudno by mu było wytłumaczyć się ze
swojej obecności w okolicy cypla. W pobliżu nie by
ło żadnych innych zabudowań, więc nawet gdyby
próbował wyjaśniać, że przechodził tędy przypad-
kiem, nikt i tak by mu nie uwierzył. Tym bardziej że
do swojego gospodarstwa miał stąd dosyć daleko.
Emil zatrzymał się i nastawił uszu, ale doszły go
jedynie ciche uderzenia fal o brzeg. Od strony fior
du wiał słaby wiaterek, cieplejszy niż wiatr od lądu.
N o c nie powinna być mroźna. Mrużąc oczy, Emil
spojrzał na zachmurzone niebo, zadowolony, że nie
będzie musiał na razie palić w oborze. Trochę się za
oszczędzi drewna i torfu, pomyślał. Ważne, żeby być
ostrożnym, przezornym i oszczędnym, bo nigdy nie
wiadomo, co przyniesie przyszłość.
Nagle rozległ się przeciągły świst i Emil osunął się
na ziemię.
Uderzenie było tak silne, że pomimo chłodu prze
leżał całą noc, nie odzyskując przytomności.
Zdziwił się, gdy zobaczył błękitne niebo i pochy
lonego nad sobą Sedolfa. Na swoim przemoczonym
ubraniu zauważył białe zacieki. A w palcach w ogó
le nie miał czucia.
- Na miłość boską! Co ci się stało? - zapytał zanie
pokojony Sedolf, który o bardzo wczesnej porze zjawił
się na brzegu, żeby wypłynąć na krótki poranny polów.
Zdziwił się, gdy zauważył ciemno ubraną postać,
leżącą między łodziami tuż przy linii przypływu. Ob
rócił na bok bezwładne ciało i dopiero wówczas po
znał, że to Emil. Zaczął go cucić w popłochu, prze
rażony, że nie żyje.
Emil zamrugał powiekami, nie pojmując, dlaczego
jest tak jasno. Twarz Sedolfa dwoiła mu się w oczach.
Powoli wracała mu pamięć. Schodził na brzeg, że
by sprawdzić, kto się kręci między łodziami. A potem
poczuł silne uderzenie w plecy, jakby trafił go kamień.
- To ty mnie tak załatwiłeś? - zapytał Sedolfa.
- Ja? Co ci, u licha, przyszło do głowy? Jak możesz
mnie podejrzewać? - krzyknął Sedolf, a w jego głosie
słychać było złość i zawód.
Emil szczękał zębami i cały trząsł się z zimna.
Wystarczyłoby powodów, żeby pozostawić go tu
taj i odejść, pomyślał Sedolf. Ale są i takie, które prze
mawiają za tym, żeby mu pomóc.
- Trzeba cię, chłopie, zanieść pod dach! - rzucił
w końcu zdecydowanym głosem. - Zabieram cię do
Idy, czy tego chcesz, czy nie!
Emil milczał, zbyt wyczerpany, by się sprzeciwiać.
Ostatnim miejscem, gdzie się teraz chciał znaleźć, by
ła chata Idy, ale rozumiał, że nie ma wyboru.
Sedolf podźwignął go i, podpierając, poprowadził
w stronę zabudowań.
- Zdaje się, że już dziś tędy szedłeś - rzucił z nie
skrywaną goryczą Emil, zauważywszy świeże ślady
na ziemi.
Ale Sedolf w milczeniu wiódł go pod górkę do cha
ty, z której komina unosił się swojski dym. Wiedział,
że Ida właśnie gotuje dla dzieci jedzenie.
Zdziwiony, że drzwi są zaryglowane, krzyknął gło
śno, że wrócił. Otworzyła mu blada jak ściana.
Sedolf, nie bawiąc się w długie wyjaśnienia, we
pchnął Emila do środka.
- Wróciłem, Ido, nie spodziewałaś się tego, prawda? -
odezwał się Emil, siląc się na uśmiech. Bez powodzenia.
- Co się stało?
- Nie wiem - odrzekł Sedolf ponuro i posadził
Emila na ławie, opierając go o ścianę, żeby się nie zsu
nął. - Znalazłem go między szopami na łodzie. Leżał
nieprzytomny na brzegu.
Ida uchwyciła się ramy okna i przymknęła oczy.
- Dlaczego zaryglowałaś drzwi? - zapytał Sedolf,
tknięty niedobrym przeczuciem.
- Poszłam po mleko - wyjaśniła spokojnie. - I wte
dy zobaczyłam, że ktoś się włamał do piwnicy, gdzie
przechowujemy żywność... Ukradł mięso.
- Komu w głowie takie żarty?
- O ile to żart - odpowiedziała Ida i skierowała py
tający wzrok na przysłuchującego się rozmowie Emila.
- Chciałem zobaczyć... wydawało mi się, że coś się
rusza przy łodziach... A potem usłyszałem... jakby
świst - wyjaśniał Emil. - Więcej już nic nie pamię
tam. Kiedy się ocknąłem, pochylał się nade mną Se
dolf. Muszę wracać do domu, wydoić krowy...
Próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie
i opadł ciężko na ławę. Ręką pomacał się po biodrze,
zaciskając palce na skórzanej pochewce.
- Gdzie mój nóż? - zapytał, rozglądając się wokół.
Nadal dwoiło mu się w oczach i widział nieostro.
- Pochewka jest pusta, Emilu - odpowiedział Se
dolf i popatrzył zakłopotany na Idę, która zacisnęła
usta w wąską kreskę. Skroń pulsowała jej gwałtownie.
- Nie przypominam sobie, żebym widział nóż
wśród kamieni naniesionych przez fale przypływu -
myślał na głos Sedolf. - Może nie zauważyłem, ale
nie sądzę.
- Zdaje się, że znaleźliście jakiś nóż przy tej kobie
cie w lesie? - zapytał Emil z wysiłkiem.
Ida potwierdziła i zapytała:
- Brakowało którejś łodzi?
Sedolf, choć miał dobrą pamięć wzrokową, nie po
trafił sobie tego przypomnieć. Ciągle miał przed oczy
ma postać leżącą na brzegu, zalewaną przez wzbiera-
jące fale przypływu. Gdyby nie przyszedł na czas...
- W izbie ojca stoi kufer z ubraniami - zwróciła się
Ida do Sedolfa, zauważywszy, że Emil trzęsie się
z zimna. - Sięgnij stamtąd coś dla Emila! Albo najle
piej niech idzie się tam przebrać. Nie może przecież
siedzieć w mokrych rzeczach, bo się rozchoruje.
Przemarznięty Emil, chcąc nie chcąc, przystał na
to, mimo że sytuacja była dla niego wyjątkowo nie
zręczna. Ale Ida robiła dobrą minę do złej gry i zacho
wywała się tak, jakby nie pamiętała nocnej rozmowy.
- Wygląda na to, że między wami wszystko już
ustalone - odezwał się Emil, gdy zamknęli drzwi do
kuchni.
- Ustalone? - powtórzył Sedolf. - Hmm... Z Idą
trudno o taką pewność. Ona jest jak dziki ptak, któ
ry potrafi nieoczekiwanie poderwać się do lotu. Nie
ma sensu próbować jej usidlić.
Pozostawiwszy zdumionego Emila samego z Idą,
wyszedł do obory nakarmić inwentarz. Potem udał
się na nabrzeże, gdzie już kręciło się sporo rybaków.
Emil, obserwując go przez okno, zastanawiał się,
o czym z nimi rozmawia.
W izbie słychać było tylko gaworzenie niemowląt,
które Ida najpierw przewinęła, a potem nakarmiła.
Przechodził go dreszcz niechęci, ilekroć spoglądał na
te pędraki. Na miły Bóg, opieka nad dziećmi to do
prawdy zajęcie dla kobiet, myślał. Na szczęście nikt
nie oczekuje, żeby to robili mężczyźni...
Właściwie takie małe dzieci w ogóle go nie intereso
wały. Dopiero gdy zaczynały rozmawiać i udzielać roz
sądnych odpowiedzi, zaliczał je do gatunku ludzkiego.
Ida nie odzywała się do niego. Bez słowa narzuci
ła mu na ramiona wełniany pled, po czym przynio-
sła gorące mleko, miskę kaszy i kilka kromek chleba
z masłem.
On sam zanadto był zakłopotany, żeby coś powie
dzieć. Zaledwie w parę godzin po tym, jak go odpra
wiła z kwitkiem, potrzebował jej łaski. Siedział tu
w pożyczonych ubraniach i czuł cierpki smak poraż
ki. Dodatkowo przygnębiało go to, że ratunek za
wdzięczał Sedolfowi. Co gorsza, okazało się, że Se-
dolf zadomowił się w chacie na cyplu.
Serce go ściskało, gdy widział, jak ci dwoje zwraca
ją się do siebie nawzajem. Ich gesty, uśmiechy... Jak wie
le oczywistości jest w słowach, które wypowiadają.
A więc Ida dokonała wyboru.
Ponownie został pominięty. Za pierwszym razem
pokonał go Lapończyk z gór. Teraz lekkoduch, któ
ry nie posiadał nawet własnego łóżka.
Zresztą rzadko sypiał w tym samym łóżku.
Sedolf wrócił zamyślony i zmarszczywszy czoło,
oznajmił:
- Kilku sąsiadów obiecało, że zaraz zaprzęgną konie
i zabiorą cię stąd. Odwiozą do domu i pomogą przy
obrządku. 01av przyśle ci do pomocy żonę i siostrę. Ja
niestety nie mogę. Nie mam odwagi zostawić Idy na
wet na chwilę. To wszystko wygląda dość... dziwnie.
- Nie znalazłeś mojego noża? - zapytał Emil.
Sedolf pokręcił głową.
- Nie znalazłem, choć zajrzałem pod każdy ka
mień w miejscu, gdzie leżałeś. - Nabrał powietrza
w płuca i dokończył: - Sprawdziłem nawet pod
oknem Idy i wzdłuż prowadzącej do chaty ścieżki.
Tam też go nie zgubiłeś.
Tylko ten jeden raz została wspomniana nocna wi
zyta Emila.
- Pewnie potrzebował noża - odezwała się głucho Ida.
Rozłożyła na podłodze podwójny wełniany koc
i ułożyła na nim Mikkala i Raiję.
Emil nie pojmował, jak można znieść nieustanną
obecność takich brzdąców, ale Sedolfowi to najwy
raźniej nie przeszkadzało.
- Ojciec się musi o tym dowiedzieć! - Ida popatrzy
ła błagalnie na Sedolfa.
Ten pokiwał głową. Myśl o obcym szaleńcu, który
kręcił się nocą w pobliżu chaty i który buszował w za
pasach zgromadzonych w piwniczce tuż obok, wyda
wała mu się nie do zniesienia.
A do tego jeszcze ta napaść na Emila. Całe szczę
ście, że jest młody i silny, bo nie wiadomo, jak by się
to skończyło. Napastnik nie wyglądał na kogoś, kto
zadręcza się wvrzutami sumienia. Zycie ludzkie najwy
raźniej niewiele dlań znaczy. Zresztą najlepszym na to
dowodem był sposób, w jaki potraktował Helenę.
- Chyba pojedziemy do Knuta - zadecydował Se-
dolf. - W gromadzie zawsze bezpieczniej.
Oznaczało to, że nie będzie już potrzebny, i zro
biło mu się żal, że nie powtórzy się miniona noc. Nie
zaśnie, czując głowę Idy na ramieniu, nie obudzi się
przytulony do niej...
Ale trudno, coś za coś! Najważniejsze jest bezpie
czeństwo jej i dzieci.
Po Emila zajechał wóz. Patrząc za oddalającym się
pojazdem, Ida pokiwała z dezaprobatą głową.
- Nawet nie podziękował - stwierdziła.
- A czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby to uczynił? -
odparł cicho Sedolf.
Nie odpowiedziała.
Ubrała ciepło dzieci i położyła je w komsach, któ-
re otrzymała w podarunku od bliskich Ailo. Były to
poręczne lapońskie kołyski z wydrążonego pnia,
w których dzieci miały ciepło i przytulnie.
Pozamykawszy starannie drzwi, Ida rzuciła zamy
ślone spojrzenie ku saunie, gdzie ojciec urządził sobie
schowek. Wszystko, co posiadał cennego, ukrył w jed
nej ze ścian sauny. Reijo sądził, że tylko on wie o tej
kryjówce, tymczasem Maja i Knut także wiedzieli, mi
mo to nie od razu bezbłędnie trafiali na właściwe miej
sce. Chyba więc to wszystko, co skrywa schowek, leży
tam bezpiecznie. Zresztą, człowiek, który grasował dzi
siejszej nocy koło ich domu, pewnie już tu nie wróci.
U Knuta i Anjo życie zaczęło wracać do normy.
Kiedy Ida z Sedolfem zajechali do domu nad rzeką,
zastali jedynie Reijo.
- Stało się coś złego? - zapytał, gdy tylko ich zo
baczył.
- W nocy mieliśmy gości - odparł Sedolf.
Reijo przezornie zamknął drzwi do izby, w której
nadal leżała Helena.
- Z piwnicy zginęło mięso - wyjaśniła Ida. - Ktoś
pozbawił Emila przytomności i zabrał mu nóż. Se
dolf znalazł Emila dziś rano na brzegu. Gdyby było
chłodniej, zamarzłby.
- A co Emil robił w nocy na cyplu? - zdziwił się
Reijo, ale ze spojrzeń, jakie młodzi wymienili między
sobą, domyślił się odpowiedzi, więc nie pytał więcej.
Kiedy Knut usłyszał nowiny, uparł się, że Ida nie
może wrócić na noc do chaty.
- Jestem tego samego zdania - poparł go Sedolf. -
Mimo wszystko bezpieczniej jest w gromadzie.
- Jest nas tylko dwóch mężczyzn - oznajmił Knut
i popatrzywszy przeciągle na Sedolfa, spytał: - Nie
boisz się plotek?
Sedolf roześmiał się.
- Żartujesz chyba. Od kiedy mnie obchodzi, co lu
dzie o mnie myślą?
- A mógłbyś u nas zostać?
- Owszem - odparł przeciągle Sedolf, i tym razem
nie mając odwagi spojrzeć na Idę.
Gdyby wiedziała, jak bardzo tego pragnie. Jak
wszystko się w nim raduje. Mimo że tak skrywał swo
je uczucia, wszyscy się ich domyślali.
- Moglibyśmy się dziś wybrać razem do lasu - do
dał Knut. - Weźmiemy wnyki, żeby nie wzbudzać po
dejrzeń, i spokojnie rozejrzymy się po okolicy.
- Zacznijmy od strony cypla - zaproponował Se
dolf. - Ten zbir na pewno wycofał się gdzieś i ukrył,
ale na tyle blisko, by mógł obserwować dom.
- Dlaczego wrócił? - zapytał Reijo. - Może właśnie
nad tym się zastanówmy!
Knut Zgodził się Z nim.
- Rzeczywiście, Reijo, najlepiej będzie o to zapy
tać tę, która zna odpowiedź!
- Przecież umówiliśmy się, że nie będziemy na nią
wywierać presji - sprzeciwi! się Reijo.
- Tak, ale zanim zostało narażone życie kolejnego
człowieka - rzucił twardo Knut. Wrażliwy niegdyś
chłopak z jasną grzywką i dziewczęcymi rysami na
zawsze pozostał w Finnmarku.
Nawet Anjo nie zdołała go powstrzymać.
- Muszę poznać całą prawdę - odparł. - Chcę wie
dzieć, kogo my właściwie ukrywamy!
- Porozmawiam z nią i przygotuję na to, że przyj
dziesz do niej coś wyjaśnić, ale ja jej pytać nie będę,
bo straci do mnie zaufanie, a także poczucie bezpie
czeństwa, jakie wspólnie z Anjo tak pieczołowicie
staraliśmy się jej przywrócić. Ona jest tak zalęknio
na, że wystarczy poruszyć się inaczej, a już cała drży.
- Mój ty najwspanialszy tato! - odezwała się Ida
z miłością, głaszcząc go po policzku. Trzymając na
ręku jedno dziecko, bo drugie niosła Anjo, weszła za
Reijo do izby, w której leżała Helena.
Sedolf pozostał w przestronnej kuchni, dość bli
sko by usłyszeć całą rozmowę, ale niewidoczny dla
oczu Heleny, która go przecież nie znała. Uznał, że
obecność zbyt wielu osób może ją spłoszyć.
Reijo usiadł na stołku obok łóżka. Helena nie spa
ła, a kiedy ujrzała otaczające ją kręgiem grono przy
byłych, oczy rozszerzyły jej się z lękiem. Znała tylko
Reijo i Anjo, no i oczywiście Knuta. Zawsze jednak
przerażała ją jego potężna postać. Mężczyźni zazwy
czaj wprawiali ją w zakłopotanie, a mąż Anjo wyda
wał się jej taki wysoki!
Drobną rudowłosą dziewczynę też już kiedyś wi
działa. Przyglądając się jej uważnie, nagle doznała
olśnienia. Tak, to musi być córka Reijo. Jaka piękna!
Mieli podobne spojrzenie, nos...
Helena odruchowo dotknęła dłonią policzka. Nie
udało jej się dostać lustra od Anjo. Anjo powiedzia
ła, że pożyczyła je komuś przed paroma dniami. To
wyjaśniło Helenie więcej niż chciałaby wiedzieć.
- Wiesz, Heleno, wolałbym tego uniknąć - zaczął
Reijo łagodnym głosem. - Stało się jednak coś, co
umocniło Knuta w przekonaniu, że należy cię spytać
o sprawy, o których być może wolałabyś zapomnieć.
Bardzo cię proszę, postaraj się mu odpowiedzieć.
Szare oczy Heleny ciemniały w miarę, jak Reijo do
niej przemawiał, a kiedy skończył, przeniosła spoj
rzenie na Knuta, który stał w nogach łóżka.
- Wspomniałaś Reijo, że nazywasz się Helena
i masz osiemnaście lat - zaczął. - To niewiele nam
mówi. Musimy wiedzieć o tobie więcej. Dlaczego
i z kim przybyłaś w te strony?
Spuściła wzrok i popatrzyła w dół na swoje dłonie
i nadłamany paznokieć.
- Ktoś cię ciężko poranił nożem. Rozumiem, He
leno, że boisz się tego mężczyzny, ale jak mamy cię
chronić, jeśli nie wyjawisz nam, kim on jest?
- Reijo mówił, że jestem tu bezpieczna - odezwa
ła się cienkim głosem, jakby dopatrując się nieścisło
ści w słowach Knuta.
- Po co tu przybyliście?
- W Ruiji wszystko jest lepsze - odrzekła wymija
jąco, mimo że wiedziała, iż oczekuje się od niej ja
kiejś konkretnej odpowiedzi.
- Czy szorowałaś kiedyś podłogi, Heleno?
Zaskoczona napotkała spojrzenie Knuta. Miał takie
wyraziste oczy, lśniące niczym kamienie szlachetne
i chyba równie chłodne. Odnosiła wrażenie, że Knut
jej nie lubi, co sprawiało, że całkiem straciła pewność
siebie. Wśród ludzi, którzy jej nie akceptowali, zawsze
zachowywała się niezręcznie. Potrzebowała uwielbie
nia, by mogła roztaczać swój czar. Tego ją nauczono.
- Czy zdarzało ci się wstawać wcześnie, zanim in
ni domownicy się obudzili, po to by napalić w piecu?
- nie ustępował Knut.
Dlaczego on pyta ją o takie rzeczy?
- Prałaś ubrania w lodowatej rzece? Dźwigałaś cięż
kie i niewygodne nosidła z wodą? Cerowałaś skarpety
przy lichym płomyku lampki, gdy inni już poszli spać?
- Dosyć - ostrzegawczo wtrącił się Reijo, pociem
niały na twarzy. - Dość tego, Knut!
- Dlaczego on mnie o to pyta? - pytała cienkim
głosem Helena, ledwie powstrzymując się od płaczu.
- Droga Heleno! - Reijo uchwycił jej dłonie i zaj
rzał głęboko w oczy. Pragnął być dla niej opoką. By
ło coś tak intymnego w kontakcie tych dwojga, że
Ida poczuła się zażenowana. Wydało jej się, że oni
wszyscy są intruzami, którzy nieproszeni wtargnęli
do nie należącego do nich świata.
- Twoje dłonie nie wykonywały żadnego z tych za
jęć, o których wspomniał Knut, prawda? - powtórzył
łagodnie Reijo.
Gwałtownie cofnęła ręce i odwróciła spojrzenie,
unikając wzroku Reijo.
- To łatwo poznać. My najlepiej wiemy, jak wyglą
dają spracowane ręce. Twoje są gładkie jak ręce dziec
ka. To nie jest, broń Boże, zarzut, wcale nie! Ale
uświadamia to nam, że należysz do innej klasy niż
my. Dlatego tak trudno zrozumieć całą tę sytuację.
Powiedz, czy nikt ciebie nie szuka, nie tęskni za to
bą? Heleno? Przecież na pewno masz rodziców, ro
dzinę, która martwi się, gdzie zaginęłaś?
- Nikt mnie nie szuka - rzekła tylko.
Knut westchnął.
- Kim on jest? - zapytał mniej łagodnie niż Reijo. -
Musisz przecież go znać. Nie przybyłaś z Finlandii zu
pełnie sama. Jesteś na to zbyt delikatna.
- Dlaczego ten człowiek tak cię skrzywdził? - wtrą
cił się Reijo, uprzedzając pytanie Knuta.
Bał się, że Knut zapyta o to zbyt obcesowo.
- On jest już daleko stąd - odpowiedziała głosem
małego dziecka. - Daleko, daleko stąd.
Pobożne życzenie ubrane w słowa, bezradne zakli
nanie sprowadzone do magii pozbawionej mocy, pró
bujące zagłuszyć strach. Tak, przede wszystkim
strach.
- Dziś w nocy ktoś napadł na jednego z mieszkań
ców wioski, który omal nie przypłacił tego życiem.
Zniknął jego nóż... - dorzucił Knut.
- Nóż? - wyszeptała przerażona Helena i dopiero
teraz popatrzyła na Knuta. Wczepiła palce w pled,
a oczy rozszerzyły jej się w panicznym strachu.
Przełknęła ślinę i poruszyła ustami, nie wydając
z siebie żadnego dźwięku. Łzy popłynęły jej z oczu
jak strumyki.
- Kim on jest? Dlaczego pociął cię nożem? Myślisz,
że wrócił po ciebie?
Knut przestał się już silić na delikatność. Mówił
wprost, rzucając jedno pytanie za drugim.
- Nie po mnie - szeptała, nie przestając szlochać. -
Nie po mnie. Na pewno czegoś szuka, może coś zgu
bił. Ale nie mnie...
Knut zastanawiał się, czy jest to prawda, czy tylko
pobożne życzenie.
- Kim on jest? - powtórzył swoje pytanie.
Ale dziewczyna tylko pokręciła głową, jeszcze
mocniej zaciskając usta, jakby w obawie, że wymknie
się jej jakieś słowo.
- Dlaczego go chronisz? - próbował się dowiedzieć
Knut.
Ona jednak patrzyła tylko na niego, a z oczu nie
przestawały jej płynąć łzy. Knut czuł się jak stallo,
potwór z lapońskich baśni, który chce wyrwać dziew
czynie serce.
Uniósł brwi i parę razy głębiej odetchnął. Nie za-
mierzał dłużej naciskać dziewczyny. W popłochu usi
łował znaleźć inny sposób, by dotrzeć do niej.
- Nazywasz się Helena - odezwał się znowu. -
Masz osiemnaście lat i pochodzisz z jakiegoś miejsca
w Finlandii. To się zgadza?
Ledwie dostrzegalnie skinęła głową, ściskając pled
pobielałymi kostkami.
- Zrobimy tak: jeśli odpowiedź na moje dalsze py
tania jest twierdząca, kiwnij głową, jeśli nie: pokręć.
Wstrzymała oddech.
- Przybyłaś do Norwegii razem z kilkoma mężczy
znami - zaczął spokojnym głosem. - Może z jednym...
Nie spuszczał z niej oczu. Powoli pokręciła głową,
ale zaraz lekko skinęła.
- Przybyłaś z mężczyzną - rzucił pewnie. - Potęż
nym mężczyzną o gwałtownym usposobieniu, który
potrafi być groźny i nosi przy sobie nóż...
Siedziała nieporuszona z uchylonymi ustami. Ona
też jakby wstrzymała oddech.
- Nie sądzę, że przybyliście do Norwegii w poszu
kiwaniu lepszego życia. Nie przygoniła was tu bieda.
Myślę nawet, że w Finlandii powodziło się wam bar
dzo dobrze. Przypuszczam, Heleno, że przyszłaś na
świat w arystokratycznej rodzinie. Z jakiegoś powo
du musiałaś uciekać.
Nie zaprzeczyła. Ale też i nie potwierdziła.
- Człowiek, o którym mówimy, to twój ojciec, brat
albo dalszy krewny... albo twój mąż. Nie wiem, ale pra
gnąłbym, żebyś ty sama nam to powiedziała. Zrozum,
to nie będzie zdrada! Zresztą nie musisz dochować wier
ności komuś, kto cię pobił do nieprzytomności, pociął
nożem po całym ciele i pozostawił w lesie na pewną
śmierć. Dlaczego milczysz i chronisz kogoś takiego?
Zaszlochała gwałtownie. Anjo oddała Mikkala
Idzie i usiadła niemal równocześnie z Reijo na kra
wędzi łóżka. Helena zarzuciła Reijo ręce na szyję
i trzęsła się od płaczu. Anjo pogłaskała ją po plecach.
Razem z Reijo robili, co mogli, by ją uspokoić, po
cieszyć i zapewnić poczucie bezpieczeństwa.
Ida pociągnęła Knuta za ramię i razem weszli do
kuchni. O n a także miała oczy czerwone od łez i trzę
sły się jej ręce. Bardzo to przeżyła.
Sedolf bez słowa przytulił ją do siebie.
- Co tam się stało? - zapytał po chwili. - Trochę
rozumiem po fińsku, ale rozmawialiście zbyt szybko
i wiele mi umknęło.
- Mamy do czynienia z jakimś arystokratą - odpo
wiedział Knut. - 2 Finlandii. Potrafi być bardzo okrut
ny, no i używa noża.
- Właściwie prócz tego, że to arystokrata, wiedzie
liśmy wszystko.
Knut otarł pot z czoła. Poczuł się zmęczony jak po
wielogodzinnej pracy w lesie bez odpoczynku.
- Bóg raczy wiedzieć, dlaczego ona tak uparcie mil
czy. Przecież nie ma za co dziękować temu draniowi!
- Dowiemy się i tego - rzekł zdecydowanie Sedolf. -
Pamiętasz chyba, że mieliśmy pójść do lasu.
Knut skinął głową. Mało brakowało, a by zapomniał.
- Powinienem chyba zniknąć z domu, zanim Reijo
uspokoi tę dziewczynę. Bo patrzył na mnie tak, jak
by chciał mnie zabić wzrokiem.
8
Las wydał im się taki sam jak zwykle. Nie poraziła
ich złowroga cisza, nie wyczuli nic niepokojącego. Na
nagich gałęziach drzew chwiały się na wietrze pojedyn
cze liście. Minęła już pora, gdy las zachwycał feerią barw.
Teraz dominowała głęboka zieleń sosen, złamana tu
i ówdzie rzucanymi przez nie niebieskawymi cieniami.
W wysokich partiach gór spadł pierwszy śnieg.
Szczyty okryły się białą warstwą, która znikała za
dnia, ogrzana słoneczną dłonią, by potem znów się
pojawić. Widoczne z oddali plamy śniegu zalegające
go ocienione kotliny przez cały rok powiększyły się
i z wolna na podobieństwo pajęczej sieci oplatały zbo
cza, tworząc niebieskawo-brunatno-biały kobierzec.
Knut i Sedolf zastawiali sidła, uważnie śledząc tro
py zwierząt. Zobaczyli, którędy przemykał się lis, mi
nęli zagłębienia pozostawione przez odpoczywające
łosie, odkryli na obrzeżach mokradeł odciśnięte śla
dy łap rysia. Nie brakowało także śladów ludzkiej
obecności. Większość z nich łatwo było wytłuma
czyć: kręcili się tu przecież pasterze, którym zaginę
ły owce, zbieracze runa leśnego, a także ci, którzy tak
jak oni teraz zastawiali sidła...
W miejscu, gdzie została odnaleziona Helena, na
dal stały koszyki Idy i Anjo. Sedolf uśmiechnął się,
rozbawiony, ujrzawszy na dnie koszyka Idy zmarz
nięte borówki.
Przez moment poczuł pokusę, żeby wziąć je ze so
bą, ale w końcu wysypał owoce i zabrał tylko koszyki.
Knut siadł na pagórku gęsto porośniętym runem,
mniej więcej w tym miejscu, gdzie leżała Helena.
Przez tych parę dni przyroda niemal całkowicie usu
nęła ślady tego, co tu się zdarzyło.
Mech i zgniecione krzaczki podniosły się i zakry
ły zagłębienia na zielonym poszyciu.
- Dlaczego szli właśnie tędy? - zastanawiał się
Knut. - Przecież to o wiele trudniejsza droga, a poza
tym jeśli ktoś kieruje się na zachód, tędy nie przedo
stanie się na drugą stronę gór. Rozsądniej byłoby zbo
czyć z głównego szlaku dopiero na szczycie...
- Zwróciłeś uwagę, że nie widać też śladów koń
skich kopyt? - rzucił Sedolf.
Knut pokiwał głową. Jemu także wydało się to
dziwne.
- Jeśli jednak ten człowiek zamierzał pozbyć się
Heleny - ciągnął Sedolf - to jego działanie nie wyda
je się pozbawione rozsądku.
Knut w milczeniu rozważał jego słowa.
- Spróbujmy wczuć się w jego sytuację i myśleć tak
jak on - zaproponował Sedolf. - Miejsce jest ustron
ne, idealne na porzucenie ofiary. Właściwie to zupeł
ny przypadek, że ktoś ją tu znalazł. O tej porze zwy
kle nikt już nie zbiera borówek, bo owoce zniszczo
ne nocnymi przymrozkami nie nadają się na konfitu
ry. Na pewno brał to pod uwagę.
Knut był tego samego zdania.
Rozejrzał się wokół. Zdawało mu się, że słyszy ja
kieś szepty w koronach nagich brzóz, niemych świad
ków tego, co się tu zdarzyło.
- A więc, patrząc na to jego oczami, wszystko po-
szło zgodnie z planem - ciągnął tymczasem Sedolf. -
Nie rozumiem więc, dlaczego wrócił? Zastanawia
mnie też, czemu to dziewczę tak uparcie milczy.
- Przebąkiwała, że on mógł coś zgubić - myślał na
głos Knut, nie przestając przeczesywać krzewinek.
Robił to mechanicznie, z pozorną niedbałością.
- Ubrania raczej nie, zaś nóż, który zostawił, był
najzwyklejszy w świecie i mógł należeć do każdego.
Chodzi na pewno o coś innego, o coś, co ma zwią
zek wyłącznie z nim - podejrzewał Sedolf.
Knut nie odpowiedział, usłyszawszy trzask łama
nych gałęzi. Odgłos dochodził z głębi lasu, ale skały
zasłaniały im widok.
- Może jakiś ryś przyczaił się na nas - rzucił bez
trosko i wstał.
Wrzucił do zapomnianego przez Anjo koszyka
resztę wnyków i dal znak Sedolfowi, że powinni już
pójść.
Sedolf, niewiele z tego rozumiejąc, podążył za
Knutem. Kiedy już uszli kawałek, Knut wyszeptał
pośpiesznie:
- Mówisz trochę po lapońsku?
- Właściwie nie, ale dużo rozumiem - odparł Sedolf.
- To dobrze! - Knut przeszedł na język nomadów: -
Ktoś jest w lesie od strony szczytu. Gdyby to byli ludzie
ze wsi, zawołaliby: „Hej, hej!" i pokazali się, prawda?
Sedolf przytaknął, z trudem się powstrzymując, by
nie odwrócić głowy.
- Coś mi mignęło wśród drzew - dodał Knut i na
chylił się niespiesznie, żeby zastawić sidła na zająca.
- Dostrzegłem nagły ruch. Tuż nad nami. Myślę, że
ten ktoś nie może nas słyszeć, ale lepiej być ostroż
nym, prawda?
Sedolf znów przytaknął i uśmiechnął się. Zrozu
miał, że muszą zachowywać pozory, tak by z daleka
wyglądało to na zwykłą rozmowę.
Knut pogrzebał przez chwilę w kieszeni, ale nic
z niej nie wyjął.
- Jeśli to ten sam człowiek, który skrzywdził He
lenę, to lepiej nie prowadzić go wprost do niej - za
decydował. - Pójdziemy najpierw do chaty Reijo, zro
bimy obrządek i pod osłoną mroku wrócimy do do
mu. Być może ostrożność jest zbędna. Może on wca
le nie będzie nas śledził. Na zdrowy rozum, powin
no mu zależeć na tym, by jak najprędzej stąd uciec.
- O ile to rzeczywiście jest on - rzucił Sedolf i naj-
obojętniej w świecie prześliznął się wzrokiem po wznie
sieniach. Mimo wytężonej uwagi nic nie dostrzegł.
Knut tymczasem starannie założył ostatnie już
wnyki, które były dobrym pretekstem do wędrówki
po lesie, ale jednocześnie, a może przede wszystkim,
sposobem na zrobienie zapasów pożywienia.
Potem zawrócili w dół. Nie wiedząc, czy śledzi ich
czyjeś spojrzenie, czy ów ktoś podąża ich śladem, na
wszelki wypadek gawędzili po drodze na przemian
po lapońsku i po norwesku.
Dotarłszy na cypel, zaryglowali starannie drzwi
i rozpalili w piecu. W chacie z drewnianych bali, sta
rannie ciosanych i dopasowanych, by nie wiało przez
szpary, szybko zrobiło się ciepło. Wyjrzeli dyskretnie
przez okno, ale nie zauważyli nikogo. Wiadomo jed
nak, że ktoś taki nie przyjdzie i nie zapuka.
Knut sprawdził w alkierzach, czy okna są dokład
nie podomykane, a potem usiadł obok Sedołfa przy
stole w kuchni. Zrobiło się już ciepło na tyle, że mo
gli ściągnąć wierzchnie okrycia. Sedolf zdjął przez gło-
wę gruby wełniany sweter i podkasał rękawy koszuli.
Knut, uczyniwszy to samo, poszperał w kieszeni
spodni i coś stamtąd wyjął. Uchwycił wzrok Sedolfa
i z uśmiechem demonstracyjnie otworzył zaciśniętą
dłoń, tak jak czasem robią dorośli, popisując się przed
dziećmi sztuczkami magicznymi. Miał zresztą także
równie zadowoloną minę.
Sedolf aż otworzył usta ze zdumienia.
- Znalazłem to - oznajmił Knut. - Przeczesywałem
palcami krzewinki i natknąłem się na coś jeszcze poza
borówkami. Niewykluczone, że to zasługa mojej matki,
która miała niezwykłe zdolności i przekazała coś z tego
nam, swoim dzieciom. Bo jak inaczej to wytłumaczyć...
- A więc ten nędznik naprawdę coś zgubił! - po
wiedział zdumiony Sedolf i wziął do ręki leżący na
stole pierścień.
Knut podkręcił płomyk w lampie, żeby świecił ja
śniej. Pochylił się, zaintrygowany, próbując dojrzeć
drobne wzorki ozdabiające pierścień i rozszyfrować
ich znaczenie.
- Wstęga - rzekł Sedolf, ale jego palce wydawały
się zbyt duże, gdy trzeba było wskazać misterne wzo
ry. - I oszczep.
Doprawdy ciekawie było wyszukiwać wzrokiem
symboli, tak by niczego nie pominąć.
- Skrzyżowane oszczepy - poprawił go Knut. - To
na pewno coś znaczy. O, i koński łeb!
Wijąca się ukosem wstęga dzieliła pierścień na
dwa pola. U góry widoczne były dwa skrzyżowane
oszczepy, zaś u dołu łeb konia. Nie sposób go było
nie dostrzec. W miejscu oczu zwierzęcia znajdowa
ły się dwa maleńkie, błyszczące zielono kamienie
szlachetne, wstęga zaś była wysadzana nieco wiek-
szymi czerwonymi rubinami. Pozostałe znaki były
grawerowane.
Sedolf zważył pierścień w dłoniach i włożył na pa
lec lewej ręki, uśmiechając się przy tym i błaznując.
Dziwnie się czuł z taką ozdobą na palcu, bo zdawa
ło mu się, że biżuteria przynależy kobietom, ale pier
ścień pasował na niego, a nawet był lekko luźny.
Kładąc go z powrotem na stole, powiedział:
- Rozumiem teraz, czemu ten człowiek zawrócił.
Ten wykonany ze szczerego złota pierścień musi być
wart fortunę. Poza tym kamienie szlachetne też ma
ją swoją wartość. Takich klejnotów nie wyrzuca się
ot tak sobie, bez żalu.
Knut dotknął ostrożnie pierścienia.
- Na pewno masz rację, ale moim zdaniem chodzi
tu o coś więcej - rzekł spokojnie. - To jest pierścień
rodowy z wygrawerowanym herbem.
Knut także przymierzył pierścień, najpierw her
bem do wierzchu, a potem przekręcił go i wówczas
wyglądał jak gładka złota obrączka.
- Tą stroną się nosi pierścień, jeśli się nie chce zdra
dzać swojej tożsamości - domyślił się. Przypomniał
sobie, co opowiadał mu kiedyś Heino, który wiele
wiedział na ten temat, bo obserwował z bliska owe
bogate rody z południa.
- A więc ten pierścień pomoże nam ustalić, kim on
jest - zrozumiał Sedolf. - Tak, teraz dopiero pojmu
ję, dlaczego on się tu jeszcze kręci. Nie wiadomo z ja
kich powodów zdecydował się na ucieczkę z Finlan
dii, ale sprawa musi być niebłaha...
- Helena chyba też wywodzi się z jakiegoś ważne
go rodu - rzekł Knut. - Przez cały czas mi się zdawa
ło, że jest córką tego oprawcy, i tym tłumaczyłem so-
bie jej milczenie. Ale teraz przyszło mi na myśl, że
to może być jej mąż...
- Nie sądzę. Jest zbyt młoda i niedoświadczona -
uznał Sedolf.
- Nie wiem, doprawdy, nie wiem, Sedolfie - westchnął
Knut, bawiąc się pierścieniem. - Nie dałbym głowy.
- Myślisz, że on nas śledzi?
- Nawet jeśli, to nie z powodu pierścienia. Nie
mógł zauważyć, że go znalazłem. Ty byłeś obok mnie
i nic nie dostrzegłeś, więc co dopiero on. Zresztą, gdy
by był pewien, w którym miejscu pierścień zsunął mu
się z palca, bez trudu by go odnalazł. Myślę, że on
szuka po omacku. Musimy go przechytrzyć. Mam ta
ki plan: wyjdziemy stąd po zmroku, a on, nawet je
śli nas zobaczy, i tak niczego nie pojmie...
Sedolf nie rozumiał, więc Knut wyjaśnił mu to bliżej.
-Jesteście wyjątkowo pomysłowi, ty i Ida - uśmiech
nął się. - To pewnie także spuścizna po waszej niezwy
kłej matce?
- Nasza mama doprawdy była wszechstronną ko
bietą. Teraz już potrafię mówić o niej, nie czując
w sercu bólu. Musiało upłynąć wiele czasu! Pomimo
to żadnemu dziecku nie życzę takiej matki. To, że
wyrośliśmy na ludzi i jesteśmy tacy, jacy jesteśmy,
zawdzięczamy wyłącznie Reijo. Takiego ojca każdy
może nam pozazdrościć.
Sedolf milczał. Nie znal matki Knuta, Idy i Mai,
a trudno rozmawiać o kimś obcym.
- Podobno sypiasz na tej twardej ławie - uśmiech
nął się Knut szelmowsko. - Czy to konieczne?
Sedolf poczuł, że się zaczerwienił. On, który zwy
kle, nierzadko też z Knutem, rozprawiał swobodnie
o dziewczętach, teraz zamilkł, jakby miał zapieczęto-
wane usta. Nie potrafił żartować na temat Idy, do te
go w obecności jej brata.
- Czy to tak poważna sprawa, że nie możesz o tym
mówić? - zdziwił się Knut z błyskiem w oku.
- Chyba tak - zmusił się do odpowiedzi Sedolf.
- Na to wygląda, chłopie. Kiedy bowiem powstrzy
mały cię jakieś przeszkody? Nadarzała ci się taka oka
zja! Przecież drzwi do alkierza nie dają się zaryglować,
a ty... Zadowoliłeś się wąską, krótką i twardą ławą.
Sedolf uśmiechnął się tym swoim czarującym
uśmiechem, któremu niejedna panna nie mogła się
oprzeć. Sedolf nie przywiązywał nadmiernej wagi do
rzeczy, był beztroski, ale życzliwy i w gruncie rzeczy
nie było w nim zła.
Teraz też wykręcił się od odpowiedzi. Ta sprawa
dotyczyła wyłącznie jego i Idy, nikogo więcej. Nawet
Knutowi nic do tego.
- Jednym słowem nie traktujesz tego lekko - po
twierdził Knut. - To mnie trochę uspokoiło, nie prze
czę. Zauważyłem, że się zmieniłeś. Nie poznaję też
mojej młodszej siostry! To porządna dziewczyna, ale
nie nazwałbym jej cnotką. Masz wobec niej uczciwe
zamiary? - zapytał, wykrzywiając twarz.
- Chcę ją poślubić - odparł Sedolf. - Chociaż ona nie
przestaje myśleć o Ailo i powtarza, że jest za wcześnie,
bym jej cokolwiek proponował. Twierdzi, że jeśli kie
dyś wyjdzie jeszcze raz za mąż, to tylko z miłości. - Se
dolf rzucił Knutowi zrezygnowane spojrzenie. - Ale
przecież każdemu wolno marzyć, prawda? Jestem jed
nym z tych głupców, którzy łudzą się nadzieją...
- Nawet Ida nie może bez końca żyć przeszłością
i pielęgnować starych marzeń. Zwykle twardo stąpa po
ziemi, więc i to zrozumie. Domyślam się jednak, że ją
najbardziej męczy to, że nie wie, jak zginął Ailo. Tyle
jest w tym wszystkim niejasności! A Ida należy do
tych ludzi, którzy muszą wszystko zobaczyć na wła
sne oczy i dotknąć własnymi rękami, żeby uwierzyć.
- Poczekam - westchnął Sedolf, spuszczając wzrok. -
Nie mam nic prócz tej pary rąk. A to niewiele, żeby za
służyć na uwagę takiej kobiety jak Ida. Tak więc ja też
potrzebuję trochę czasu, po to by stać się jej godnym.
Lekkoduch Sedolf Bakken musi spoważnieć. Muszę stać
się kimś, kto potrafi utrzymać siebie, żonę i dzieci. Za
wsze żyłem chwilą, często na kredyt. A mężczyzna z ro
dziną powinien mieć coś w zanadrzu. Dlatego muszę ze
brać trochę oszczędności.
Oczy Knuta rozbłysnęły.
- Myślę, że niewielu ojców rodzin tu nad fiordem
ma coś w zanadrzu. Prawie wszyscy żyją mniej lub
bardziej na kredyt. Dlatego też, kiedy rok jest nieuro
dzajny, na morzu hula sztorm albo w lesie brakuje
zwierzyny, straszna nędza zagląda im do oczu. Nigdy
nie wiadomo, kiedy człowiek popadnie w kłopoty. Ida
nie przyszła na świat w bogactwie - mówił dalej Knut.
- Te pozory dobrobytu zawdzięczamy ciężkiej pracy
i odrobinie szczęścia. Ida także bywała głodna, cho
ciaż pewnie nie pamięta, tak jak ja, smaku chleba
upieczonego z kory. Czasami jednak cieszę się, że by
wałem prawdziwie głodny, bo dzięki temu potrafię
odróżnić, co w życiu jest ważne, a co całkiem bez zna
czenia. Jest to także pewna wartość, sama w sobie, je
śli rozumiesz, Sedolfie, co mam na myśli...
- Ja także pamiętam smak kory w chlebie - wyznał
Sedolf. - Ale nigdy nie uważałem, że wzbogaciło
mnie to wewnętrznie.
- Idzie z pewnością wróci rozsądek - pocieszył go
Knut. - Czy Emil był u niej w tej sprawie, o której
myślę?
Sedolf pokiwał głową ponuro.
- Oświadczył się jej przez okno - rzucił z pełnym
goryczy uśmiechem. - Ale wynikła z tego jedna wiel
ka kłótnia. Nawet na mnie nalatywał, mimo że się
wcale nie wtrącałem i leżałem na tej twardej ławie ci
cho jak trusia. Na szczęście Ida odprawiła Emila
z kwitkiem. Więc przynajmniej jego mam z głowy.
- To znaczy, chłopie, że jest już prawie twoja -
uznał Knut. - Zaufaj mi. Zresztą, niby dlaczego miał
byś mieć lżej niż my wszyscy, którzy przemieniliśmy
się w wiernych małżonków...
Twarz Sedolf a rozjaśniła się w uśmiechu.
- Nie mów mi, Knut, że tak ci źle! Anjo tańczy ko
ło ciebie, jakbyś był duńskim królem... no, jak on się
nazywa?
- Fryderyk - poinformował go z ironią Knut. -
Chyba piąty z kolei. Heino dobrze się orientował
w tych sprawach, dlatego wiem. Zresztą i Anjo na
uczyła się co nieco, kiedy służyła u namiestnika w Al
cie. Zdaje się, że podsłuchiwała przez dziurkę od klu
cza, chociaż się tego wypiera.
Roześmiali się obaj.
- W każdym razie - ciągnął Knut - Heino nie prze
padał zbytnio za królami. Króla Szwecji nazywał cho
rym na władzę głupcem, a tego naszego Fryderyka
szanował jeszcze mniej. Twierdził, że ma skłonności
do pijaństwa i nierządu. Z tego, co wiem, to prawda.
- Okazuje się, że nie tylko biedacy mogą zbłądzić
i zejść na złą drogę - zauważył Sedolf. - Założę się,
że wśród ludzi z wyższych sfer, którzy uważają się
za coś lepszego, nie brakuje łajdaków.
- O, tak - przytaknął mu Knut i poturlał pierścień
w stronę lampy.
Światło załamało się w czerwonych rubinach, pier
ścień błysnął, jakby mrugnięciem potwierdzał rację
Knut a.
Zanim zaczęli obrządzać zwierzęta, poszli do sau
ny i podłożyli porządnie do pieca, żeby szybko zro
biło się ciepło i paliło się długo.
Zapadł jesienny zmrok. Zadziwiające, jak dokład
nie odbiera się wszystkie dźwięki w takie ciemne wie
czory. Może to zmysł słuchu wyostrza się, gdy zmysł
wzroku zawodzi?
Knutowi zdawało się, że na ścieżce między oborą
a chatą coś zachrzęściło, i miał okropne wrażenie, że
każdy jego ruch śledzi tuzin par oczu. Nie było tak
chłodno. Za chmurami zniknął sierp księżyca. Za pa
rę dni srebrna tarcza, odbijając się w wodach fiordu,
rzucać będzie długie cienie i dawać światło. Ale tego
wieczoru nic nie rozświetlało ciemności.
Pogoda sprzyjała planowi Knuta i Sedolfa.
Dwaj młodzi mężczyźni rozebrali się i wszystkie
ubrania, a także pierścień, owinęli ciasno w kurtkę,
po czym owiązali sznurem tak, że pakunek przypo
minał sporej wielkości twardą kulę. Zostali w samych
tylko kalesonach i trzęśli się na samą myśl, że tak ma
ją wyjść na dwór.
Podłożyli drew do ognia, sprawdzili, czy w lampie
jest dość parafiny, po czym, nie zdmuchując płomie
nia, wyszli. Pośpiesznie zatrzasnęli za sobą drzwi, tak
by światło nie oświetliło pakunku z ubraniami, na
wypadek gdyby ich ktoś obserwował.
Knut pchnął lekko zawiniątko, które poturlało się
z górki w dół na brzeg i w ciemnościach zniknęło im
Z oczu. Modląc się w duchu, żeby nie zatrzymało się
gdzieś po drodze, ruszyli pędem do sauny, w której
zrobiło się już na tyle gorąco, by mogli się rozgrzać.
- Czuję się dość idiotycznie - przyznał się Sedolf,
usiadłszy na najwyższej półce. Pocił się obficie,
a ciemna grzywka przykleiła mu się do czoła. - I bę
dę się czuł jeszcze bardziej głupio, gdy się okaże, że
cała ta komedia była niepotrzebna.
- Albo poczujesz ulgę, gdy usłyszysz, że jakiś przy
sadzisty zbir, uzbrojony w nóż, grasuje w okolicy.
Nie polewali kamieni wodą ani nie okładali się
brzozowymi witkami, ale poza tym była to prawdzi
wa kąpiel w saunie, i to w środku tygodnia.
- Uff, dawno nie kąpałem się dobrowolnie - rzucił
Sedolf, zwijając kalesony i składając je na płask. Od
rzucił do tyłu mokre włosy. Spojrzał pytająco na
Knuta, który wykonał mniej więcej te same czynno
ści, i uśmiechnęli się do siebie.
- Na dworze jest strasznie zimno - rzucił Knut. -
A podłoże kamieniste...
Tak jakby Sedolf tego nie wiedział.
Otworzyli drzwi i błyskawicznie za sobą zamknę
li, po czym pobiegli w stronę brzegu, wykrzykując
głośno. Ktoś, kto ich obserwował, mógłby sądzić, że
wyszli się ochłodzić, tak jak zwykle się czyni podczas
kąpieli w saunie.
Knut i Sedolf biegli pochyleni. Było tak ciemno, że
nie widzieli, gdzie stąpają. Ostre kamienie wbijały się
im w stopy, a zimno kłuło ich bose nogi. Wcześniej
podzielili się zadaniami. Ponieważ, jak obaj uznali,
Knut lepiej orientował się w ciemnościach, jemu
przypadło w udziale odszukanie zawiniątka z ubra
niami. Sedolf tymczasem, brodząc wśród glonów, od-
wiązał łódkę należącą do Reijo. Drąc się na całe gar
dło, śpiewali przy tym sprośne piosenki i wykrzyki
wali pieprzne dowcipy.
- U licha, gdzie ten tobołek? - syknął Knut przez
zęby, szukając ubrań.
Może po drodze zmienił kierunek? Tego nigdy się
nie da dokładnie przewidzieć, bo zbocze było kamie
niste i nierówne.
Sedolf wypchnął łódź na wodę, a potem przesunął
ją w cień szopy, starając się przy tym robić jak naj
mniej hałasu. D n o łodzi ledwie zaszurało o kamienie.
Knut zdążył wreszcie znaleźć zawiniątko z ubra
niami i rzucił je pośpiesznie Sedolf owi. Wiedział do
brze, że jeśli ktoś zaczaił się, by obserwować z ukry
cia chatę na cyplu, nie może równocześnie widzieć
tego, co się dzieje na brzegu.
W końcu wychował się w tym miejscu i znał tu
każdy kąt.
Dygotał z zimna, ale działo sie tak nie po raz
pierwszy. Teraz zgodnie z dalszą częścią planu miał
narobić tyle hałasu, żeby ów ktoś, kto ich śledził, my
ślał, że do chaty wraca ich dwóch.
Biegnąc pod górkę, rozmawiał sam ze sobą, na
przemian starając się naśladować głos Sedolfa. Cho
ciaż nie wychodziło mu to idealnie, nie przejmował
się zbytnio, licząc na to, że z daleka nie da się wy
chwycić drobnych niedoskonałości.
Cieszył się, że chata Reijo leży na odludziu, ina
czej ich plan spaliłby na panewce.
N i m wyłonił się z niewidocznej dla obserwatora
strefy, odetchnął głęboko, po czym ruszył pędem,
jakby gonił go sam diabeł.
Wśliznął się przez uchylone drzwi, błyskawicznie
się cofnął i wszedł jeszcze raz. Potem zaryglował drzwi
i wszedł do pogrążonej w mroku izby Reijo. Niewiel
kie okienko umieszczone wysoko nad podłogą wycho
dziło na tył domu, wprost na sosnowy zagajnik szu
miący na wietrze i rzucający przedziwne cienie.
Otwarcie okienka zajęło mu dłuższą chwilę, ale uda
ło mu się je w końcu uchylić tak, że nie rozległ się ani
jeden trzask czy zgrzyt. Nie podstawiając stołka, żeby
nie zdradzić drogi ucieczki, podciągnął się do ramy. Wy
magało to wysiłku, ale Knut dorastał w twardej szkole
życia, co mu się teraz przydało. Wiedział, że musi sobie
poradzić, i do głowy mu nie przyszło, że może mu się
to nie udać. Co znaczy odpowiednie nastawienie!
Przecisnął nagi tors przez ciasny otwór, podrapaw
szy się mocno, i z niepokojem pomyślał, czy ta eska
pada nie zaszkodzi szlachetniejszym partiom jego
ciała poniżej pasa.
Podciągnął biodra nieco wyżej i oparł o wąską,
twardą ramę. Okienko, które miało zawiasy umiesz
czone na górnej części ramy, opierało mu się na ple
cach i ramionach i gdy się przesuwał, czuł się tak, jak
by zdzierano z niego skórę.
Przypomniało mu się, jak Sedolf powiedział, że bę
dzie mu głupio, gdy cała ta komedia okaże się niepo
trzebna. Sam miał podobne odczucie.
Zacisnąwszy zęby, podciągnął się jeszcze bardziej,
obrócił się bokiem, a potem już bez większego trudu
przecisnął nogi. Zdawało mu się, że na ramie zostały
całe płaty skóry z jego pleców, ale w ciemności nie
mógł tego sprawdzić.
Zeskoczył na ziemię w chwili, gdy zadął silniejszy
wiatr, za co Knut był mu bardzo wdzięczny, gdyż
stłumił odgłos zatrzaskującego się okienka.
Knut stanął na palcach i poprawił okienko, żeby
z zewnątrz nie było widać, że jest otwarte, i pod osło
ną sosen obszedł chatę. Potem przeczołgał się bezgło
śnie do ścieżki i przemknął po cichu w dół na nabrze
że. Ukryty za szopą wszedł do wody i brodząc po ko
lana dotarł do łodzi, w której już czekał Sedolf.
Trząsł się jak galareta, gdy sadowił się przy sterze.
- Myślałem, że już się ciebie nie doczekam - wy
szeptał Sedolf, starając się bez większego plusku po
ruszać wiosłami.
Lekkie uderzenie wioseł słychać było jedynie przy
brzegu. Sedolf płynął w cieniu wynurzającego się
z wody wzniesienia, niewidoczny dla kogoś, kto być
może obserwował dom, a potem skierował łódź ku
ujściu rzeki. Knut drżącymi rękoma usiłował rozsu
płać owinięty linką tobołek z ubraniami, z trudem
powstrzymując szczękanie. Sedolf zmarzł jeszcze
bardziej, wystawiony na ostry wiatr także przez ten
czas, gdy Knut przebywał pod dachem.
Wreszcie Knutowi udało się wyjąć zwinięte ubra
nia. Swoją kurtkę zarzucił na ramiona towarzysza,
który nie przerywał wiosłowania. Sam założył przez
głowę jego wełniany sweter.
Odważyli się do siebie odezwać, dopiero kiedy
wpłynęli do rzeki.
- A niech to, nigdy jeszcze nie brałem udziału
w czymś równie szalonym - roześmiał się Sedolf,
wkładając ręce do rękawów kurtki.
Knut, wtórując mu śmiechem, założył spodnie,
wełniane skarpety i buty. Potem przejął wiosła, tak
by i Sedolf mógł się ciepło ubrać.
- Masz pierścień? - zapytał Sedolf.
Knut poklepał się po kieszeni spodni i przytaknął.
Płynęli w górę rzeki, a gdy dotarli do miejsca, gdzie
las zgęstniał, wystarczająco daleko od fiordu i cypla,
przybili do brzegu. Wciągnęli łódź na ląd i chwyciw
szy pod pachę części garderoby, których nie zdążyli
na siebie włożyć, co sił w nogach pobiegli do chaty
Knuta. Nie zdołali się rozgrzać szybkim biegiem
i przemarznięci wpadli na schody.
Na progu powitała ich Anjo. Była blada, a w jej
oczach czaił się lęk. Gdy ujrzała ich całych i zdro
wych, wyraźnie poczuła ulgę, która natychmiast
przemieniła się w złość.
- Gdzie wyście się, u licha, podziewali przez cały
dzień? - zawołała, wspaniałomyślnie wpuszczając ich
do środka. Przy kuchennym stole czekali także Ida
i Reijo. Ida poderwała się odruchowo, ale zaraz usia
dła. - Czy zdajecie sobie sprawę, że my tu umieramy
ze strachu? - pokrzykiwała Anjo, wyrywając się zde
nerwowana z objęć Knuta.
Sedolf opadł na jeden ze stołków, a Knut siadł na
ławie obok Reijo i wyjaśnił zadyszany:
- Byliśmy na cyplu. Obrządziliśmy inwentarz. Wy
dawało nam się, że ktoś nas śledzi. Dlatego też mu
sieliśmy się stamtąd ewakuować w dość dramatyczny
sposób.
- Komu, u diabła, przyszłoby do głowy was śle
dzić? Głupcy z was! - wyzywała ich Anjo, która jak
już wpadła w złość, to nie przebierała w słowach.
Knut przełknął ślinę. Wiedział doskonale, że pod
przykrywką gniewu żona próbuje ukryć strach i że
zaraz znów będzie jego serdeczną i wyrozumiałą An
jo. Potrzebował jej ciepła bardziej niż kiedykolwiek,
czuł się bowiem na wskroś przemarznięty.
- Okazuje się, że Helena miała rację, przypuszcza-
jąc, że jej oprawca coś zgubił - rzekł spokojnym gło
sem i położył na stole pierścień.
Rozejrzał się z satysfakcją po pełnych niedowie
rzania twarzach. Sedolf także się uśmiechnął, widząc
zdumienie obecnych. To była ich wielka chwila, za
dośćuczynienie za wszystkie nieżyczliwe słowa.
- Chyba nie znaleźliście tego na cyplu? - spytała Ida.
- Wydawało nam się, że ktoś nas przez cały czas
obserwuje - wyjaśnił Knut. - Może to wcale nie był
on, ale woleliśmy nie ryzykować i nie przyprowadzać
go wprost do kryjówki Heleny. Dlatego poszliśmy na
cypel. Nie sądzę, żeby on zauważył, że coś znalazłem.
Spojrzawszy na Reijo, który uważnie oglądał pier
ścień, dodał:
- Chyba będziemy musieli pokazać go jutro two
jej młodziutkiej przyjaciółce. Zobaczymy, jak zare
aguje.
9
Knut zrazu nalegał, a potem usilnie prosił, by Re-
ijo pokazał pierścień Helenie. Ale on odmówił, tłu
macząc:
- Lepiej zrób to sam, ona i tak nie spodziewa się po
tobie niczego dobrego. Zadaj jej pytania, na które
chcesz znać odpowiedź. - W kącikach ust Rei jo poja
wił się grymas. - Co do mnie, nadal uważam, że po
winniśmy dać jej czas i poczekać, aż sama nam zechce
wszystko opowiedzieć.
- Traktujesz ją jak własne dziecko - westchnął
Knut zrezygnowany. - Wszystkim pokrzywdzonym
przez los istotom pragnąłbyś przychylić nieba. A ja
się boję, że coś niedobrego wisi w powietrzu.
Rei jo wzniósł oczy ku niebu.
- Nie chcę się do tego mieszać - rzekł otwarcie. -
Ani brać na siebie odpowiedzialności. Nie chcę wie
dzieć, o co zamierzasz ją pytać. Pamiętaj jedno, nie
wolno ci doprowadzić jej do takiego stanu jak wczo
raj. Obsypałeś ją gradem pytań, Knut. I sam się prze
konałeś, że nie przyniosło to żadnych efektów. Prócz
tego, że wyładowałeś swoją złość.
Knut spuścił głowę zawstydzony. Reijo miał rację.
- Będę teraz delikatniejszy - obiecał.
Pozwolili Helenie zjeść w spokoju śniadanie. Dziew
czyna w milczeniu spoglądała pytającym wzrokiem na
Anjo. Opuchlizna zaczęła powoli ustępować, odsłania-
jąc prawdziwe rysy dziewczyny: drobną twarz
w kształcie serca, dołek w brodzie.
-Jesteś coraz ładniejsza - powiedziała Anjo i pogła
skała Helenę lekko po policzku. - Niebawem pożyczę
ci lusterko. Jeszcze tylko trochę poczekaj. - Uśmiech
nęła się, ale zaraz z powagą dodała: - Wiem, że Knut
przestraszył cię wczoraj. Zachował się doprawdy jak
nieokrzesany gbur. Ale zrozum, on nie chciał źle.
- A czego chce teraz? - zapytała Helena spłoszo
na, opierając się plecami o wezgłowie łóżka. Przypo
minała przerażone zwierzę.
- Knut sądzi, że znalazł coś, czego szuka ten czło
wiek, którego tak się boisz. Chce cię zapytać, czy roz
poznajesz ów przedmiot.
Anjo popatrzyła na Knuta ostrzegawczo i tak jak
się umówili, dała mu znak, żeby wyjął pierścień.
Knut naprawdę się starał, zresztą nie był z natury
gruboskórny. Umiał dostrzec potrzebujących. Miał
gołębie serce. Nierzadko zdarzało mu się płakać. Je
go duże dłonie potrafiły być bardzo delikatne. Ku
swojemu strapieniu zdawał sobie jednak sprawę, że
Helena nie dostrzega w nim tych cech. Dla niej był
niczym stallo, choć może nigdy o tym lapońskim po
tworze nie słyszała.
Knut usiadł na brzegu łóżka, tak jak zwykł siadać
Rei jo. Wpadło mu bowiem do głowy, że gdy stoi nad
Heleną, przytłaczając ją swą sylwetką, potęguje tyl
ko w niej strach.
- Znalazłem coś wczoraj - odezwał się cicho i wy
ciągnął zaciśniętą dłoń.
Helena nie odezwała się, ale wzrokiem śledziła
każdy jego ruch, tak jak zalęknione cielę renifera wo
dzi za drapieżnikiem.
Knut westchnął ciężko, świadomy, że i dla niego,
i dla niej lepiej będzie tego nie przedłużać.
Podsunął bliżej dłoń i otworzył ją.
Helena zamrugała powiekami nerwowo, a potem
zacisnęła oczy i wtuliwszy się w pled, zatrzęsła się od
płaczu.
Anjo natychmiast przygarnęła ją i ukołysała ni
czym dziecko.
- Czy przez cały czas mnie oszukiwaliście? - szlocha
ła rozhisteryzowana Helena. - Celowo kłamaliście,
wmawiając mi, że jestem tu bezpieczna? Mimo że on tu
jest? Po co chce mnie stąd wziąć? Przecież jestem nic
niewarta. Nienawidzi mnie... Jestem mu kulą u nogi...
Jak mogliście mnie tak okłamać? Nie mogę uwierzyć...
Anjo głaskała ją po plecach i pocieszała ciepło
i przyjaźnie, tak jak tylko ona potrafiła uspokoić
przerażonego człowieka. Anjo znała wszystkie zauł
ki strachu, gdyż kiedyś sama błąkała się wśród nich.
- Może jest gdzieś we wsi, ale tutaj go nie ma - za
pewniała. - Uczyniliśmy wszystko, co w naszej mocy,
aby go stąd odciągnąć. On nie ma pojęcia, że tu jesteś.
Knut znalazł pierścień przypadkowo. Możesz nam
coś o nim opowiedzieć? To jego sygnet, prawda?
Helena pokiwała głową, nie przestając szlochać,
ale więcej nic nie wyjawiła.
Skinięciem głowy Anjo nakazała Knutowi wyjść
z alkierza. Knut czuł się jak ostatni łajdak. Przepuścił
Reijo, który bez słowa minął go w drzwiach.
Sedolf i Ida siedzieli przy stole naprzeciwko siebie.
Anjo zatroszczyła się, żeby izby, w których posłała
im na noc, sąsiadowały ze sobą, ale Knut nie miał żad
nej wątpliwości, że z tego nie skorzystali. Sam leżał
długo, nie mogąc zmrużyć oka, nawet kiedy Anjo już
zasnęła, ale nie słyszał skradających się kroków ani
skrzypienia otwieranych ostrożnie drzwi.
- Mieliśmy rację, pierścień należy do człowieka, który
tak okrutnie obszedł się z Heleną - odezwał się Knut. -
Dziewczyna myśli, że on przebywa w naszym domu.
- Ona chyba nie zaznała w życiu poczucia bezpie
czeństwa - orzekła Ida. - Ciągle się boi, zauważyliście?
- Nie byłabyś taka mądra, gdyby ktoś cię tak urzą
dził - odparł Knut oschle, ale zaraz dodał, ocierając
czoło: - Wybacz, Ido! Nie chciałem być niemiły.
Trudno się dziwić jednak, że ta dziewczyna jest prze
rażona. Nigdy nie przeżyłaś takiego strachu i pewnie
nie będziesz miała ku temu powodu. Chyba tylko An-
jo potrafi ją tak naprawdę zrozumieć. Ja także nie raz
się w moim życiu bałem. Nadal na samo wspomnie
nie pewnych zdarzeń ściska mnie w dołku, ale to i tak
za mało, by w pełni pojąć, co tkwi w tej dziewczynie.
Czuję się jak ostatni nędznik, że wiedząc o tym
wszystkim, naraziłem ją na kolejny wstrząs.
- Jeśli ten człowiek kręci się gdzieś w okolicy - rzekł
z pozornym spokojem Sedolf - to może się okazać, że
nam wszystkim grozi wielkie niebezpieczeństwo.
Knut przyznał mu rację.
- Ta myśl nie daje mi spokoju. I modlę się, by nie
okazała się prorocza. A wiele lat upłynęło od czasu,
gdy ostatni raz modliłem się szczerze! Jak to zupeł
nie nieznajoma dziewczyna może wywrócić życie
człowieka do góry nogami...
- Musimy pojechać na cypel - przypomniał mu Sedolf.
- Rzeczywiście - odparł Knut roztargniony, nie
przestając myśleć o Helenie i o potężnym mężczyźnie
uzbrojonym w nóż. W jego głowie roiło się od najbar
dziej przerażających wersji zdarzeń, które tłumaczyły-
by tajemnicę obecności dziewczyny w tych stronach.
- Pojadę z wami. To mój dom! - oznajmiła Ida, pa
trząc bez lęku to na brata, to na Sedolfa. Z wysunię
tą do przodu brodą i rękami opartymi na biodrach
wyglądała na osobę zdecydowaną. Cała jej postawa
wyrażała determinację...
- Ale to niebezpieczne - stanowczo sprzeciwił się
Sedolf.
- Ida potrafi posługiwać się nożem. Jak trzeba, wy
patroszy rybę, a także podzieli ubitą zwierzynę -
oznajmił Knut oschle. - Niech jedzie z nami.
Sedolf pokręcił głową.
- Może uznacie, że to głupie, ale ja po prostu czu
ję, że Ida nie powinna jechać. Cóż z tego, że potrafi
posługiwać się nożem? Ten człowiek jest bardzo
groźny. A ona jest kobietą, i to nie dość silną. Nie za
bierajmy jej. Zdecydowanie się temu sprzeciwiam!
- A kto ci dał prawo decydować za mnie, Sedolfie
Bakken? - wycedziła aksamitnym głosem Ida. - Póki
co, sama za siebie odpowiadam! Sama! Słyszysz?
Sedolf uchwycił jej wzrok. Było to zderzenie
dwóch silnych osobowości. Dwie pary oczu ciskały
błyskawice, nikt nie zamierzał ustąpić.
- Mam nadzieję - rzekł w końcu Sedolf - że nie za
pomnisz, iż byłem temu przeciwny. Troszczę się
o ciebie, Ido. I żadne prawo na świecie nie zabroni
mi tego. Ty też mi tego nie zabronisz, choć jesteś ta
ka dumna i uparta. Nic na to nie poradzę, że cię ko
cham. Tak, może i jestem głupi, ale pragnę cię chro
nić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Więc myśl
sobie o mnie, co chcesz. Wszystko mi jedno. Wiem
tylko, że się boję o ciebie, i dlatego chcę, żebyś tutaj
została. Ale masz rację: zmusić ciebie nie mogę... nie
chcę. Oby tylko ten twój upór nie sprowadził na cie
bie nieszczęścia.
- Jadę z wami! - oświadczyła Ida. - I dziękuję, Se-
dolfie, za twoją troskliwość, ale potrafię sama o sie
bie zadbać.
Anjo wyszła do nich, a w jej jasnych oczach malo
wało się zmartwienie.
- Och, Knut, Knut - westchnęła ciężko. - Znowu
to samo.
Pogłaskała męża po włosach i przytuliwszy się do
niego, oparła policzek na jego jasnej grzywce.
Kochała go pomimo jego młodzieńczej gwałtowno
ści. Załatwiał sprawy po swojemu, często nie bacząc na
uczucia drugiej strony. I pomimo dobrych chęci nie
rzadko wszystko psuł. Taki już był: mężczyzna i chło
piec w jednej osobie. Miał gorące serce, ale brakowało
mu taktu. Nie potrafił uchwycić subtelnych niuansów
cudzej wrażliwości, zapominał, jak łatwo ludzi zranić.
Sam był twardy i nie litował się nad sobą, nie przy
chodziło mu więc do głowy, że inni mogą mieć cień
szą skórę.
- Znasz ją, Anjo - odezwał się Knut. - Jak myślisz,
kim on dla niej jest?
Anjo potrząsnęła głową, nie odrywając policzka od
włosów Knuta.
- Właściwie jej .nie znam. Ona traktuje mnie po
trosze jak matkę, ale otoczyła się szczelnym murem
i nikogo do siebie nie dopuszcza. Chyba tylko Reijo
ma szansę przebić się przez ten mur. Czuje się przy
nim bezpieczna. Ale mimo to i jemu się nie zwierza.
Opowiada mu tylko to, co sama chce.
- Dlatego, że się boi? - zapytała Ida. Siedziała z pod
partą brodą, usiłując sobie wyobrazić tak wielki lęk...
- Tak, dlatego że się boi - odparła Anjo zamyślo
na. - Człowiek może aż tak się bać, Ido. Może być ta
ki bezradny, osaczony, pochwycony w sieć strachu,
którą ktoś zdołał go omotać. Nie wiem, kim on dla
niej jest. Nie wiem, jak wygląda, nic o nim nie wiem.
Jedynie to, że musi być na wskroś zły, nie wyobra
żam sobie, by było inaczej.
- Wracamy na cypel - powiedział Knut. - Ktoś mu
si się zająć inwentarzem, nie zaszkodzi też rozejrzeć
się, czy całe to nasze wieczorne przedstawienie mia
ło jakiś sens. Nie denerwuj się niepotrzebnie! Sedolf
i ja potrafimy na siebie uważać...
Sedolf popatrzył zagniewany na Idę.
- Gorzej, że ona także postanowiła jechać z nami.
Czy nie mogłabyś, Anjo, przemówić jej do rozsądku?
Anjo spojrzała badawczo na Idę. Charakterystycz
nie wysunięty podbródek wskazywał na bojowe na
stawienie dziewczyny. Anjo znała ją na tyle dobrze.
- To już postanowione? - zapytała.
Ida skinęła głową, wdzięczna, że choć Anjo ją po
parła. Znów poczuła, że się do siebie zbliżyły. Anjo
była wyjątkowym człowiekiem.
Sedolf patrzył to na jedną, to na drugą.
- O Boże - westchnął w końcu bezsilnie. - Ja chy
ba do końca życia nie zrozumiem kobiet.
- Na pewno - odparła Anjo miękko. - Nigdy nas nie
zrozumiecie, już my się o to postaramy. Różnimy się,
my, kobiety, i wy, mężczyźni, i niech tak pozostanie.
Powinniśmy stanowić nawzajem dla siebie tajemnicę.
Knut wzniósł oczy ku niebu i uśmiechając się kpią
co, ale z miłością, ucałował dłoń Anjo.
- Ty moja tajemnico, mogłabyś znaleźć jakiś bez
pieczny schowek dla tego pierścienia? Może któregoś
dnia pomoże nam rozwikłać zagadkę. Chyba że oka
że się nieodgadniona niczym kobieta.
Anjo wzięła pierścień od męża i ucałowała Knuta
w skroń.
- Ja tu się postaram wszystkiego dopilnować! -
zwróciła się do Idy. - A ty rób to, co ci nakazuje ser
ce i rozum.
Sedolf prawie się nie odzywał do Idy. Siedzieli tuż
obok na wozie; gdy podskakiwał na wybojach, obija
li się o siebie. Ale nawet wówczas Sedolf nie spojrzał
na nią. >
Minioną noc spędzili w sąsiadujących ze sobą
izbach. Sedolf domyślał się, dlaczego Anjo zadbała
o to, by jego drzwi dzielił tylko krok od drzwi Idy.
Słyszał, że Ida je zamyka, ale nie rygluje. On tak
że nie ryglował swoich.
Spał niespokojnie. Słyszał, kiedy obudziły się ma
luchy. Ida przemawiała do nich łagodnie, by zasnęły,
a potem zanuciła kołysankę, której melodię i on pa
miętał z dzieciństwa. Słowa gdzieś mu się zagubiły po
drodze do dorosłości. Daremnie próbował sobie
przypomnieć zapomniane wersy. Zapragnął pójść do
Idy, tak bardzo potrzebował przytulić się do ciepłe
go ciała i poczuć na szyi jej ramiona.
Ale Ida ani jednym słowem czy spojrzeniem nie
zachęciła go, żeby przyszedł. A on bardzo się lękał,
że może go odrzucić.
To, że dopuściła go tak blisko, wcale nie znaczy
ło, że wolno mu ich związek traktować jako coś oczy
wistego. Nie dała mu podstaw, by mógł tak sądzić.
Dlatego pozostał sam na swoim posłaniu, choć ona
spała tuż za ścianą. Leżał cicho i nasłuchiwał. Wyda
wało mu się, że słyszy jej oddech, i próbował oddy-
chać w tym samym rytmie, by poczuć się bliżej niej.
Ale to chyba był tylko wytwór wyobraźni, bo ściany
w chacie Knuta i Anjo nie były takie cienkie.
Nie wiedział, że Ida zachowuje się dokładnie tak
samo.
Teraz siedzieli obok siebie na wozie Knuta, a mi
mo to byli sobie dalecy. Tłumione słowa często od
gradzają ludzi niewidzialnym murem.
Myśli, których nie dzieli się z drugim człowiekiem,
bardziej szkodzą niż te, które człowiek odważy się
wypuścić w świat.
Kiedy dotarli na otwarty teren nad brzegiem fiordu,
Knut wstrzymał konia, by Sedolf i Ida mogli się prze
siąść obok niego na kozioł, skąd roztaczał się znacznie
rozleglejszy widok. Ida była ubrana w czarną spódni
cę i czarny kaftan. Na głowę i ramiona zarzuciła sza
ry szal, a do kieszonki przyszytej na szwie pod spód
nicą schowała nóż, o którym nie wspomniała nikomu.
Przypomniała sobie pożegnanie z Anjo.
- Jesteś bardzo podobna do swojej matki: przekor
na, uparta i dumna - powiedziała żona Knuta, tuląc
ją do piersi. - Należysz do tych nielicznych kobiet,
które poradzą sobie w życiu same. W odniesieniu do
ciebie nie są to wyłącznie czcze słowa.
Ida pokiwała głową, przekonana, że to prawda.
- Raija poradziła sobie, więc i ty sobie poradzisz -
powtórzyła Anjo. - Jesteś silna, choć może nie do
końca jeszcze odkryłaś w sobie całą swoją moc.
Siedziała obok Sedolfa. Oboje zachowywali pozor
ną obojętność, ale za każdym razem, gdy dotknęli się
ramionami, ich ciała przeszywał dreszcz.
- Dym unosi się z komina - odezwała się Ida,
a w jej głosie zabrzmiał niepokój.
- Podłożyłem solidnie do pieca, zanim uciekłem
przez okno - odparł Knut. - Wystarczyło na całą noc.
- Chyba poniosły nas nerwy - powiedział Sedolf
i odetchnąwszy z ulgą odważył się otoczyć Idę ramie
niem. Dał jej w ten sposób do zrozumienia, że jego
milczenie spowodowane było niczym innym jak tyl
ko troską o nią. - Pewnie Knut zauważył cień rysia!
Niepotrzebnie urządziliśmy taką komedię. Wiosło
wać w środku czarnej jesiennej nocy niemal nago! Lu
dzie by się skręcili ze śmiechu, gdyby to usłyszeli.
Nie sądzisz, Knut?
Knut, nie odpowiadając, pogonił konia i wóz ru
szył dalej. Zanim wjechał na pochyłość prowadzącą
do chaty, Sedolf i Ida zeskoczyli z kozła, żeby nie
przeciążać poczciwej i wiernej szkapiny.
Rychło jednak się okazało, jak płonne były nadzie
je, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.
Wejście do chaty zostało sforsowane, zamek roz
bity... Nie pomógł nawet rygiel założony od środka.
Knut wszedł pierwszy z nożem w ręku i rozejrzał
się, wyostrzając zmysły. To już nie była zabawa! Bał
się, byłby głupcem, gdyby się nie bał. Ale na szczę
ście strach go nie paraliżował.
Sedolf, równie czujny, szedł tuż za Knutem, osła
niając Idę. Serce waliło mu w piersiach i nie był w sta
nie myśleć o niczym poza ukochaną.
Zaś Ida miała wrażenie, jakby znalazła się w jakimś
nierzeczywistym świecie. Czuła, jak w koniuszkach
palców pulsuje jej krew. Właściwie nie bała się, nie
leżało to w jej naturze, raczej rozbawiło ją, że się tak
skradają wzdłuż znajomych ścian.
Knut otworzył drzwi do sąsiadujących z kuchnią
pomieszczeń. W alkierzach było pusto. Zauważył, że
okienko w izdebce Reijo jest tylko przymknięte, do
kładnie tak jak przedtem.
- Nikogo nie ma - powiedział w końcu, co pozo
stali przyjęli z wyraźną ulgą.
Ida uścisnęła dłoń Sedolfa, uświadamiając sobie, że
nawet nie wie, w którym momencie złapała go za rę
kę. Ale ciepło od niego płynące podniosło ją na duchu.
- A jednak ktoś tu był - zaprzeczyła, wskazując
głową stół, na którym leżała nadłamana kromka chle
ba, masło i stał kubek z wypitym do połowy mlekiem.
- Chyba że to wy zostawiliście po sobie ten bałagan.
To do was podobne.
Sedolf pokręcił głową.
- Ktoś tu był po nas. Bezczelnie sobie siedział i się
posilał! No nie, są pewne granice! - oburzał się.
- Ten człowiek musi mieć wyjątkowo silne nerwy -
zauważył Knut.
Ida przemknęła wzrokiem po izbie, weszła do swo
jego alkierza i zajrzała, czy nie zginęły jej kosztowno
ści. Ktoś w nich grzebał, ale odłożył z powrotem na
miejsce, uznawszy zapewne za bezwartościowe.
Otworzyła mieszek z lapońskim srebrem, żeby spraw
dzić, czy nic nie brakuje, i zauważyła, że węzeł na
sznurku zawiązany jest inaczej, niż zwykła to robić.
- Nic nie zginęło - oświadczyła Knutowi zdziwio
na, bo nie pasowało jej to do obrazu mężczyzny, któ
ry sobie wytworzyła, ujrzawszy zakrwawioną i nie
przytomną Helenę. Sądziła, że ktoś, kto jest tak bru
talny, rabuje także i kradnie.
Wyszli na podwórko. Koń zaprzężony do wozu
najwyraźniej się niecierpliwił i przebiera! nogami nie
spokojnie. Zapewne zastanawiał się, czy każą mu tak
stać przez cały dzień.
Ida poklepała go i przemówiła doń przyjaźnie, gdy
tymczasem Knut sprawdził wszystkie zabudowania
gospodarskie, saunę, oborę.
Tylko w saunie odnaleźli ślad obecności obcego.
Na podłodze leżała wiązka brzozowych gałązek
z resztką pożółkłych liści.
Knut zaklął pod nosem.
- Nie do wiary! Ten zuchwalec urządził sobie ką
piel! Niech to wszyscy diabli!
Cisnął brzozowe witki z całej siły, ale, choć trochę
mu ulżyło, nie uciszyło to w nim całej złości.
- Zniknął - zawiadomił Sedolf, który także zrobił
rundkę między zabudowaniami. - Nie widziałem ni
kogo. Nic nam nie grozi.
Weszli razem z Idą do obory. Pomogli jej przy
nieść siano, odgarnęli gnój. Targał nimi gniew skiero
wany przeciwko wrogowi, który okazał się bardziej
przebiegły niż oni i nie odkrył przed nimi twarzy.
Czuli się tak, jakby walczyli z jakimś cieniem.
- Ktoś powinien naprawić te drzwi - odezwała się
Ida. - Wiszą na zawiasach i nie mogę ich porządnie
zamknąć. Niedługo zima, a przez te wszystkie szpa
ry strasznie ciągnie.
- Przesadzasz jak zwykle - uznał Knut, nawet nie
patrząc w stronę drzwi. - Ale skoro tak chcesz, to ci
je naprawimy. Mam nadzieję, że ten nędznik jest da
leko stąd. Wszystko się we mnie trzęsie ze złości, gdy
o nim pomyślę. Trudno, jak Helena nie chce o nim
gadać, to jej sprawa. Nic mnie to nie obchodzi. To
jej życie, nie moje.
Knut zawsze trochę wyolbrzymiał sprawy, gdy był
poirytowany. Taki już był w dzieciństwie, to była je
go broń.
- Resztę możecie sami dokończyć - powiedziała
Ida, żałując w duchu, że w ogóle tu przyjeżdżała.
Wydawało jej się, że to dobry pomysł. Chciała udo
wodnić Sedolfowi, że nie potrzebuje jego nadmiernej tro
ski. Czuła się osaczona, gdy ktoś opiekował się nią
zbytnio. Nie tego przede wszystkim szukała w mężczyź
nie! Tymczasem tylko go rozgniewała. Zupełnie nie rozu
miał, o co jej chodzi. Po raz kolejny przekonało to Idę,
że Sedolf nie jest podobny do Ailo i nigdy go nie zastąpi
Ailo wystarczyło, że spojrzał jej w twarz, i od ra
zu ż uśmiechem pojmował, o czym myśli. Rozumiał
równie dobrze jej milczenie, jak i słowa, które do nie
go kierowała. Sedolf musiał wszystko usłyszeć. Może
i domyślał się co nieco, ale nie był w stanie pojąć za
wiłości kobiecego serca.
Ida stwierdziła, że owszem, Sedolf rozpala w niej
wielką namiętność, ale to związek czysto cielesny. Żyć
u boku kogoś, komu ciągle trzeba wszystko wyja
śniać... nie, tego by nie wytrzymała.
Nie znaczyło to, że Sedolf jest głupi, takie twier
dzenie nie byłoby prawdą. Ale tak bardzo się różnili.
Najskrytszych strun jej wrażliwej duszy Sedolf nigdy
nie dotknie.
Koń kręcił się, wierzgając kopytami, szarpał łbem,
z jego nozdrzy unosiła się para. Był z jakiegoś powodu
niespokojny. Ida zmarszczyła brwi i jakby przyciągana
niewidzialną siłą, podeszła do zwierzęcia. Nawet przez
myśl jej nie przeszło, że coś złego wisi w powietrzu.
Później Ida miała dość czasu, żeby przypomnieć so
bie wszystko, co poprzedziło tę chwilę. Nie pojmo
wała, że mogła być aż tak głupia. Głupia i bezmyślna.
Pewnie dlatego, że w swoim obejściu czuła się bez
pieczna. Na cyplu nigdy nie zdarzyło się nic złego.
To był dom Reijo, a wszystko, co miało związek z oj
cem, otaczała aura bezpieczeństwa. Póki mieszkała
z ojcem, nigdy nie musiała się niczego bać.
Zbyt późno dostrzegła rękę, powstrzymującą
zwierzę, które pomimo to starało się ostrzec Idę. Nie
stety, nie zrozumiała w porę tych sygnałów.
Potężny mężczyzna wyrósł przed nią jak góra.
- Sedolf! - przeraźliwy krzyk Idy przeciął ciszę po
ranka.
N i m zdobyła się na jakiś opór, mężczyzna zacisnął
rękę na szyi Idy, aż zakręciło jej się w głowie, i po
machał przed oczami nożem Emila.
Ogarnął ją strach przemieszany ze złością. Łzy po
płynęły jej z oczu. Zdołała jednak wykrztusić po fińsku:
- Nie duś mnie! Nic ci to nie da.
Uchwyt zelżał. Nie na tyle jednak, by uznała na
pastnika za człowieka, ale wystarczająco, by mogła
złapać oddech.
Trzymał ją przed sobą jak tarczę i ściskał brutal
nie. Wełniany szal zsunął jej się z głowy i spadłby,
gdyby nie był związany. Ogniste rude włosy odcina
ły się jak płomienie na tle bladej twarzy mężczyzny.
Knut właśnie opowiadał Sedolf owi jakąś frywolną
historyjkę, gdy w przytulny mrok obory wdarł się
krzyk Idy. Sedolf nigdy się nie dowiedział, jak zakoń
czyła się ta historia. Wybiegł na dwór, nim Knut zdą
żył się poruszyć. Pewnie na tym polega różnica po
między bratem a mężczyzną, który kocha każdą
cząstką siebie, każdą swoją myślą...
Sedolf stanął jak porażony. Dłoń, która już chwy
tała za nóż, zamarła na wysokości biodra.
- Ida... - wyszeptał tylko, podchodząc o krok bliżej,
ani na chwilę nie spuszczając wzroku z przysadzistego
mężczyzny. Kiedy jednak zobaczył, że ten przybliżył
do policzka Idy ostrze noża, zatrzymał się. Stał ze zwie
szonymi rękami, dysząc ciężko, jakby przebył milę.
Nadbiegł Knut i przystanął obok niego.
- Boże - wymamrotał. - Po co myśmy ją brali?
- Nie dała się powstrzymać - odparł Sedolf głosem
bez wyrazu, czując, że jest temu tak samo winny jak
wszyscy.
- Puść moją siostrę! - poprosił Knut. - Na cóż ci ona?
-Twoja siostra uda się ze mną w dalszą drogę -
odezwał się głosem szorstkim jak tarka obcy mężczy
zna i zaśmiał się chrapliwie.
- Dlaczego? - spytał Sedolf. - Pamiętaj, jeśli spad
nie jej włos z głowy, to znajdę cię, nawet gdybym cię
miał szukać do końca życia! Lepiej pozwól jej odejść!
- Młodość kocha bardziej sercem aniżeli głową -
stwierdził z ironią obcy. - Chyba wiecie, do czego je
stem zdolny? Trochę za długo tu zmarudziłem. Nie
bawem mogę zacząć wzbudzać ciekawość. Dlatego
postanowiłem czym prędzej opuścić te strony, i to ra
zem z twoją siostrą!
- Jeśli już musisz kogoś ze sobą zabierać, to weź
mnie - zaproponował Sedolf, postępując krok naprzód.
Ida krzyknęła.
Ostrze noża musnęło jej delikatną szyję.
Obcy pociągnął za końce szala, zerwał go z szyi
dziewczyny i cisnął pod nogi. Tak żeby Sedolf i Knut
zobaczyli kapiącą z rany pod uchem krew.
' - Nie sądzę, żebyś był równie miłym towarzy
szem podróży jak ta mała - odpowiedział. - Potrzeb
na mi łódź! I wy mi ją przygotujecie. Jeśli zobaczę,
że coś kombinujecie, ona poczuje to na własnej skó
rze. - Wskazał na Idę. - Nie muszę was chyba prze-
konywać, że potrafię zrobić użytek z tego noża.
Rzeczywiście, nie musiał.
- Dobrze. Przygotujemy łódź - odezwał się Knut,
mimo że serce mu krwawiło, gdy patrzył na Idę. - Ale
nie myśl, że nie ruszymy za tobą w pogoń. - Ode
tchnął głęboko i dodał: - Helena była obca. Teraz jed
nak chodzi o jedną z nas, tę, którą bardzo kochamy.
- Wiem, że podążycie za nami - odparł mężczyzna
rozluźniony, pozwalając sobie na uśmiech. - Nie je
stem głupcem. Ale nie próbujcie robić tego wcześniej
niż za dwadzieścia cztery godziny. Ostrzegam, jeśli
przed upływem tego czasu zauważę, że nas ścigacie,
zabiję ją. Dla mnie jest obca. Zapewniam, że nie za
braknie mi odwagi. Odebrać komuś życie jest łatwiej
niż przypuszczacie. - I odsłaniając w uśmiechu białe
zęby, ciągnął dalej:
- Nie myślcie sobie, że was nie zauważę. Byłem żoł
nierzem, więc nie próbujcie mnie zwieść. Niektórzy my
śleli, że mam dodatkową parę oczu na plecach, że po
trafię słuchać też opuszkami palców. Jeśli rzeczywiście
ją kochacie, to poczekajcie cierpliwie tę jedną dobę.
- I tak ją zabijesz.
Mężczyzna zrozumiał wypowiedziane z wściekło
ścią słowa Sedolfa, mimo że padły po norwesku.
- Niekoniecznie. Jeśli będziecie się trzymać z dale
ka... Jeśli ona będzie grzeczna... Jeśli wszystko pójdzie
gładko... to może się zdarzyć, że ją gdzieś zostawię.
Pozwolę, żeby poszukała drogi do domu albo żeby
ście wy ją odnaleźli. Nie jestem przecież potworem.
Co do tego akurat mieli inne zdanie.
- Łódź! - zażądał mężczyzna.
Nie mieli wyboru. Zrobili, co im kazał. W bezsil
nej rozpaczy spoglądali, jak ciągnie Idę za sobą do
łodzi. Jak nakazuje jej chwycić za wiosła i odpłynąć,
ani przez chwilę nie przestając grozić jej nożem.
Sedolf podniósł szal, który właściwie należał do
Anjo, i przyłożył go do twarzy. Ogarnęła go rozpacz
przemieszana z gniewem, kiedy pomyślał, do czego
doprowadził ten diabelski upór Idy!
Tymczasem łódź opłynęła cypel i zniknęła za ska
listym zboczem.
- W ogóle nie zapytał o Helenę - stwierdził Knut. -
Gdyby to nie było takie naiwne, gotów byłbym sądzić,
że spotkaliśmy samego diabla.
- Bez względu na to, kim jest, zabiję go, gdy tylko
wpadnie mi w ręce. A wówczas nie pozwolę mu się
zasłonić tak delikatną istotą jak Ida. Ruszam za nimi!
- Teraz nie możesz! - powstrzymał go Knut. - On
nie żartował!
- Po południu - odparł Sedolf, rozumiejąc grozę
sytuacji. - Znam tu każdą ścieżkę i każdy kamień. Le
piej niż on. Lepiej niż Ida.
- Tylko nie narażaj jej na śmierć!
W spojrzeniu Sedolfa kryła się kompletna pustka.
- Jakże bym mógł? Czy miałbym wówczas po co żyć?
10
Ida nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to wszystko
nie dzieje się naprawdę. Wiosłowała zawzięcie, czu
jąc w plecach ból nie do zniesienia. Jej dłonie pokry
ły się bąblami, na długo nim znaleźli się na wysoko
ści równiny na samym dnie doliny u kresu fiordu,
w pobliżu ludzkich siedzib.
Ale nie był to kres tej wyprawy.
- Wiosłuj, mała - odezwał się chrapliwym głosem
mężczyzna, który siedział naprzeciwko i nie spusz
czał z niej wzroku. Na jego ustach błąkał się uśmiech.
Ida mimowolnie przypomniała sobie Helenę, jej
posiniaczoną twarz i zakrwawione ciało.
Nie, ten człowiek nie musiał jej grozić! Dobrze
wiedziała, że nie żartuje!
- Płyniemy dalej - wyjaśnił. - Potrzebuję konia, ale
obawiam się, że tu byśmy się zanadto rzucali w oczy.
Pewnie cię znają w okolicy. Mam tylko nadzieję, że
nie jest tak we wszystkich zakątkach nad fiordem?
Ida pokręciła głową.
Zaśmiał się cicho.
- O takiej pięknej dziewczynie na pewno krążą le
gendy. Ale to bez znaczenia. Zdobędziemy konia, nie
wzbudzając niepotrzebnego zainteresowania.
- Dokąd zamierzasz się udać? - zapytała Ida. Napast
nik budził w niej odrazę, niechętnie z nim rozmawia
ła, ale wyczuwała instynktownie, że tylko w taki spo-
sób może uśpić jego czujność i rozszyfrować jego plan.
Bo Ida wcale nie zamierzała się poddać. Teraz on
miał przewagę, ale to się może zmienić.
Nie miał pojęcia, że pod spódnicą ukryła nóż. Nie
był pewnie przyzwyczajony do tego, że kobiety no
szą przy sobie ostre narzędzia. Popełnił jednak nie
ostrożność, nie sprawdzając tego, co napełniło Idę
przeświadczeniem, że i on popełnia błędy.
Bez wątpienia to zły człowiek, ale tylko człowiek,
przekonywała w duchu samą siebie.
- Widziałem mapę tych okolic - mówił. - Mam ją
tutaj - wskazał palcem na głowę.
Ida nie miała żadnych powodów, by w to powątpie
wać. Są ludzie obdarzeni dobrą pamięcią wzrokową.
- Zauważyłem, że niektóre doliny prowadzą
wprost na płaskowyż, skąd można się przedostać na
zachodnie wybrzeże.
- Dolina Kit, dolina Signal - wyliczyła Ida.
Skinął głową.
- Ale to jeszcze daleko stąd - dodała Ida, intensyw
nie myśląc. Pot spływał jej po plecach, ale umysł mia
ła dziwnie chłodny i myślała jasno.
Nigdy nie widziała mapy okolicy, ale dobrze zna
ła te tereny. Reijo był niezwykłym ojcem. Nie uwa
żał, że córka powinna wyłącznie siedzieć w domu
i wykonywać typowo kobiece zajęcia. Przeciwnie,
pragnął, by poznała piękno przyrody, którą on sam
tak bardzo ukochał. Ida więc wiele wędrowała z nim
po górach i orientowała się, którędy groźny niezna
jomy zamierza uciekać.
On tych miejsc nie znał. Doliny zaś i szczyty, a tak
że górskie oczka mogą się niezorientowanemu wydać
do siebie podobne. Trudno je rozróżnić, jeśli nie po-
znało się w dzieciństwie ich kształtów i nazw, tak jak
się poznaje przyjaciół...
Mogłaby go oszukać... Udać, że prowadzi go na za
chód, w stronę płaskowyżu, a tymczasem obrać inny
kierunek...
Po południu, gdy dotarli daleko w głąb fiordu, ol
brzym nakazał jej przybić do brzegu. Ida długi czas
już zaciskała zęby, zmęczona nadludzkim wysiłkiem.
Nie miała pojęcia, czy ostała się jej jeszcze jakaś war
stwa skóry na dłoniach. Bała się puścić wiosła ze stra
chu, że zdarte do żywego ciała dłonie przylgnęły na
dobre do drewna.
- Wiosłujesz jak mężczyzna - zauważył.
Ida wykrzywiła twarz w grymasie. Jeśli w taki spo
sób próbował być miły, to równie dobrze mógł sobie
tego oszczędzić.
Wyszli na brzeg z dala od ludzkich siedzib. Ida
wciągnęła łódź na ląd. On nawet palcem nie kiwnął,
by jej pomóc, zresztą wcale się tego po nim nie spo
dziewała. Wyraźnie się niecierpliwił, gdy cumowała
dokładnie, ale ona nie chciała, by ojciec stracił łódź.
Napastnik najwyraźniej wolał nie kusić losu. Na
wypadek gdyby natknęli się na kogoś, schował nóż
do pochewki zawieszonej przy pasku na wysokości
bioder. N ó ż Emila nie pasował do zbyt dużego, za
pewne pochodzącego od noża odnalezionego przy
Helenie, futerału. Ida wiedziała jednak, że nie ozna
cza to dla niej nowej szansy. Ten groźny człowiek po-
" trafił atakować błyskawicznie. Wyjąłby nóż szybciej,
niż zdążyłaby rzucić się do ucieczki.
Miał niemal dwa razy dłuższe nogi i mimo masyw
nej sylwetki poruszał się ze zwinnością, która ją zdu
miała. Trzymał się blisko niej, przypadkowo spotka-
ni ludzie mogliby ich wziąć za parę. Takie właśnie
chciał stworzyć pozory.
Maszerowali nieprzerwanie. Ida czuła się śmiertel
nie zmęczona, jej organizm, wyeksploatowany wysił
kiem ponad miarę, protestował. Bolał ją krzyż, ale
choć z trudem, dotrzymywała mężczyźnie kroku
i czasami musiała podbiegać, by nie zostawać w tyle.
On zaś zupełnie się z nią nie liczył. Szedł niczym
żołnierz, prosty jak struna, równym tempem. Obojęt
nie czy droga prowadziła w dół, czy pięła się w górę.
Biedna Helena, pomyślała Ida. Wędrówka z tym
człowiekiem z pewnością nie należała do przyjemności.
Na niewielkiej łące zobaczyli pasące się konie,
wśród których dominowała rasa północna. Te nie
wielkie zwierzęta, których przodkowie pochodzili ze
stepów na wschodzie Rosji, były niebywale wytrzy
małe. Dożywały zwykle sędziwego wieku i do końca
pracowały. Doskonale radziły sobie w tym trudnym
krajobrazie.
Ale Fin wolał większe konie, co, gdy się widziało
jego postawną sylwetkę, bynajmniej nie dziwiło.
Gdyby ten olbrzym dosiadł konika północnego, pew
nie złamałby mu grzbiet. Większy i silniejszy ogier
z południa był bardziej odpowiedni.
Wzięli konia nie zauważeni przez nikogo. Brutal
ny wobec ludzi mężczyzna przemówił łagodnie do
zwierzęcia i poklepał je przyjaźnie. Ktoś taki, zgod
nie z wyobrażeniami Idy, w ogóle nie powinien lubić
zwierząt. Tymczasem, o dziwo, koń odniósł się do
niego ufnie. Nie protestował też, gdy Fin chwycił Idę
i posadził na jego grzbiecie. Dziewczynę zdumiało
niewymownie, że koń jest mu taki posłuszny. Tak
wrażliwe zwierzę powinno wyczuć i przejrzeć na wy-
lot człowieka, któremu towarzyszyła. Może więc ko
nie wcale nie są takie mądre, jak jej się zdawało? Co
do innych zwierząt także nabrała wątpliwości.
Bliskość olbrzyma napawała ją wstrętem. Nie mo
gła znieść dotyku jego ramion, ucisku jego ud. Ale
jednak jazda konna mniej męczyła niż piesza wę
drówka, tyle że nie dało się teraz opóźnić ucieczki.
Ida miała jednak dziwnie nieprzyjemne uczucie, że
Fin przejrzałby ją na wylot, gdyby tylko spróbowa
ła grać na zwłokę. Chyba jeszcze za wcześnie, by go
przechytrzyć. Póki co wolała się nie narażać na jego
gniew. Ten człowiek był zdolny do wszystkiego.
Sedolf na pewno podąży ich śladem, poruszy nie
bo i ziemię, żeby ją odnaleźć. Knut zapewne będzie
mu towarzyszył. Emil może też, o ile zdoła zdusić
w sobie gorycz. No i Rei jo, kochany ojczulek, ode
rwie się od łóżka chorej Heleny i także ruszy na po
szukiwanie swojej jedynej córki.
Przybędą.
Tylko czy ona zdoła wytrzymać do tego czasu
i czy będzie w stanie im pomóc? Bo jeśli Fin przyło
ży jej do gardła nóż, to wówczas i cala armia na nic
się nie przyda.
Złapią go, oczywiście, ale jej nie zdołają uratować.
Jechali do późnego wieczora, póki koń niósł ich na
swym grzbiecie. Siedzący za plecami Idy mężczyzna
wycisnął z wierzchowca wszystkie siły. Widać nie był
takim przyjacielem zwierząt, jak jej się z początku
zdawało. Potrafił je tylko odpowiednio podejść.
Okolica, w której się zatrzymali, pozbawiona właści
wie roślinności, porażała surowością. Tylko wilgotny
mech porastał skaliste zbocza. Tuż obok sączył się wą
ską strużką strumyk. Ugasili pragnienie i napoili konia.
Oczywiście Ida sama musiała zadbać o rozgrzane
zwierzę. Poklepała je po pysku i wytarła mu sierść,
z której w chłodnym i wilgotnym powietrzu unosiła
się para. Nazwała konia Kasztankiem, bo uznała, że
takie imię do niego pasuje.
Fin nie rozpalił ogniska, żeby nie zdradzać swoje
go położenia i nie ułatwiać zadania tym, którzy wy
ruszą w pogoń. Ida trzęsła się z zimna. Miała co praw
da pod spodem wełnianą bieliznę, a pod kaftanem
grubą flanelową bluzkę, jednak mimo to marzła. Weł
niany szal pozostał na podwórku przed chatą. Kiedy
cumowała łódkę, była spocona niczym teraz ten koń,
ale bez protestu podążyła za Finem. Gdyby odmówi
ła, musiałaby ponieść tego konsekwencje. Wolała nie
sprawdzać, jakie. Ten człowiek był naprawdę bez
względny...
Ida przypomniała sobie Helenę.
Mężczyzna podszedł powoli do niej i do zwierzę
cia. W mroku zajaśniały jego białe jak len włosy. Ida
z trudem znosiła jego obecność. On jednak ani na
chwilę nie spuszczał z niej oka, pilnował, by nie ucie
kła. Nie mógł wiedzieć, że Ida nigdy nie zdecydowa
łaby się na ucieczkę nocą. Bała się, że mogłaby runąć
w przepaść, co równałoby się pewnej śmierci. Wola
ła już pozostać zakładniczką.
- Dziwna z ciebie kobieta - odezwał się Fin, usa
dowiony na kamieniu obok. W słabej poświacie księ
życa tylko od czasu do czasu wyglądającego zza
chmur widać było zarys jego twarzy. Choć głos miał ~
zimny, Ida domyśliła się, że w jego ustach takie sło
wa oznaczają uznanie.
Wzdrygnęła się i odwróciła twarz, by ukryć przed
nim swoje uczucia.
Ale może ten człowiek przywykł do tego, że bu
dzi jedynie wstręt i nienawiść?
- Jak się nazywasz?
-Ida.
- Rzeczywiście! - Pokiwał głową. - Tak się do cie
bie zwracali. Przypomniałbym sobie, gdyby mi się
chciało wytężyć pamięć. Ważniejsze jednak sprawy
zaprzątają mi głowę aniżeli kobiety.
I bez tego Ida domyślała się, jaki jest jego stosu
nek do kobiet.
- Co z Heleną?
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Ida aż od
wróciła się zaskoczona. Myliłaby się jednak, przy
puszczając, że dostrzeże w jego twarzy choć odrobi
nę uczucia. Fin obojętny, a nawet znudzony, czyścił
sobie czubkiem noża paznokcie. Ida w nagłym odru
chu zdecydowała się skłamać.
- Helena umarła wczoraj wieczorem - odpowie
działa. - Precyzyjna robota! - dodała, mimo że posta
nowiła trzymać język za zębami. Gwałtowna natura
jednak wzięła w niej górę.
- Helena była tchórzem, tak samo jak i jej brat -
odparł mężczyzna głosem pozbawionym nawet odro
biny człowieczeństwa.
- Wydawała się taka drobna. Musiała być piękną
kobietą.
Ida, która nie czuła zbytniej wspólnoty z Heleną,
kiedy spały pod jednym dachem, teraz gotowa była
bronić jej jak lwica.
- No cóż, uroda nie zawsze idzie w parze z odwa
gą, Ido - rzekł. - W twoim przypadku jest inaczej.
Czasami podziwiam te walory w człowieku, nawet
gdy jest on moim wrogiem. A skoro zyskałem prze-
wagę, mogę sobie pozwolić na wspaniałomyślność.
Ida milczała.
- Co mówiła Helena przed śmiercią? Możesz mi
opowiedzieć od razu albo wycisnę to z ciebie nieco
później.
- Czy jeśli poznasz prawdę, przestaniesz mnie po
trzebować? - zapytała Ida w przypływie desperackiej
odwagi.
- No cóż, akurat tego ci nie powiem.
Na te słowa Ida zamilkła.
- Nic nie mówisz - rzekł wreszcie.
- Dlaczego zostałeś? - zapytała Ida niewinnie. -
Czemu nie uciekłeś jak najdalej stąd, po tym jak ją
zostawiłeś na pewną śmierć? I dlaczego właściwie nie
zabiłeś jej od razu, zamiast narażać na takie męki?
- Nie wiesz, czemu zostałem?
Ida pokręciła głową. Księżycowe światło nadawało
miedziany blask jej włosom.
Wyraźnie odetchnął. Ida omijała spojrzeniem jego
dłonie. Zauważyła bowiem, już kiedy siedzieli w ło
dzi, że na palcu jego prawej ręki widnieje jaśniejszy
ślad po pierścieniu. Ale obiecała sobie, że nie da tego
po sobie poznać.
- Za dużo pytasz, Ido! Stanowczo za dużo. Piękne
dziewczyny nie powinny być mądre. A jeśli już są, le
piej, żeby się z tym nie zdradzały!
- W naszych stronach trzeba mieć trochę oleju w gło
wie, obojętnie czy się jest pięknym, czy też nie. Jeśli się
nie ma, to lepiej od razu położyć się i zdechnąć!
Roześmiał się cicho.
Ida marzła, a poza tym była głodna. Póki co mo
gła jednak wytrzymać i bez jedzenia. Wystarczyło, że
ugasiła pragnienie. Bardziej obawiała się chłodu.
- Zmarzniemy tu w nocy - odezwała się.
- Nie, w nocy na pewno nie będzie nam zimno -
odparł.
Ida wyczuła w jego głosie ostrzeżenie. Wydał jej się
odrażający. Ale nie dlatego, by rzeczywiście brakowa
ło mu urody. Gdyby o nim nic nie wiedziała, uważała
by go pewnie za bardzo przystojnego mężczyznę. Był
wysoki, silnej postury, ale nie otyły, bardzo harmonij
nie zbudowany. Miał duże, starannie wypielęgnowane
dłonie, które z pewnością nigdy nie trzymały wideł.
Idzie wydawały się mało męskie. Mężczyzna, według
niej, powinien mieć mocne dłonie, których wnętrze po
krywa zrogowaciała skóra, i nic nie szkodzi, jeśli za
krótko obciętymi paznokciami zbierze się czarna ob
wódka brudu. Umięśnione ramiona winny być ogorza
łe od słońca i wiatru niezależnie od pory roku.
Fin był silnym mężczyzną, co do tego Ida nie mia
ła wątpliwości, ale o jego bladej, gładkiej dłoni nikt
nigdy nie powie „graba".
Miał posępną, jakby wykutą w kamieniu twarz.
Dla takiego mężczyzny niejedna kobieta gotowa by
łaby umrzeć, byleby go dostać, a każda utwierdzona
w przekonaniu, że jej miłość wystarczy, aby wyszedł
ze skorupy zwanej milczeniem, wolałaby później, by
skrywane przez niego mroczne tajemnice pozostały
nieujawnione.
Jasne oczy w kolorze szarozielonym, charaktery
stycznym dla Finów, wydawały się u niego jakby bar
dziej rozmyte, przejrzyste.
No i te białe włosy, nieczęsto spotykane nawet
u młodzieńców, przyciągały spojrzenia.
Miał pewnie nieco powyżej trzydziestu lat.
Chociaż właściwie na nią nie patrzył i prawie się nie
odzywał, przez cały czas czuła, że jest pod jego kontro
lą. Ta porażająca świadomość krępowała ją bardziej,
niż mogłyby to uczynić łańcuchy. Uosabiał niemą groź
bę. Bardziej bała się tego, co może powiedzieć, niż te
go, co już powiedział. Księżycowy blask oświetlał jed
ną stronę jego twarzy, druga zaś była pogrążona
w ciemności. Kontrast między tym, co jaśniało w księ
życowym świetle, a tym, co kryło się w granatowym
mroku, przerażał ją. Ten człowiek chyba nie zdawał so
bie sprawy z tego, jak oddziałuje na otoczenie.
A może jednak? Może go to nawet bawiło?
Ida nie chciała o tym myśleć. Przez cały czas przy
woływała obraz Heleny. Uświadomiła sobie, że wie
o niej niewiele: jasnowłosa, szarooka, mówiła niskim,
głębokim głosem. W brodzie miała dołek.
Mówił o Helenie i jej bracie z taką pogardą...
Czyżby był jej mężem?
Ta myśl wydała jej się nieprzyjemna.
Czy możliwe, że ten mężczyzna wydał się Helenie
pociągający? Stanowili pod wieloma względami prze
ciwieństwo. Twardy, chłodny olbrzym przy drobnej
niewinnej kobiecie, prawie dziecku.
Był jednak przystojny.
Młodej rozmarzonej dziewczynie mógł się wyda
wać księciem z bajki i łatwo uległa jego urokowi.
A może nie łączyły ich żadne uczucia? Ludzie z ich
sfery nie zawsze pobierali się z miłości. Często kiero
wało nimi wyrachowanie.
- Czy Helena była twoją żoną? - zapytała Ida, zdzi
wiona, skąd wzięła w sobie tyle odwagi. Najważniej
sze jednak, że nie zapomniała, by mówić o Helenie
w czasie przeszłym. Była z siebie dumna. To nadawa
ło kłamstwu solidne podstawy.
- Nie zamierzasz ustąpić? - odezwał się głosem po
zbawionym wyrazu. - Mówiłem ci już, że zadajesz
zbyt wiele pytań. Nic ci nie pomoże, droga Ido, nawet
jeśli ustalisz, jak się nazywam czy kim była dla mnie
Helena. Wiesz, że odebrałem jej życie. Czy to ci nie
wystarczy? Może ona zdążyła coś ujawnić? Nie powie
działaś mi wszystkiego, prawda? A ja nadal czekam.
- Helena nic nie powiedziała - odrzekła Ida cicho.
Było jej zimno, a dodatkowo przeszły ją dreszcze,
gdy usłyszała, jak beznamiętnie mówi o tym, co zro
bił z Heleną. Tak jakby mówił o pogodzie. Nawet się
nie zająknął.
- W takim razie mogę ci podać jakiekolwiek imię
i nazwisko - roześmiał się cichym, urywanym śmie
chem, wyraźnie zadowolony. Przypominał teraz ko
ta wylizującego śmietankę. A więc jednak nie wszyst
kie uczucia skrywa pod maską, pomyślała Ida. Choć
tyle ostało się w nim z człowieka.
- Tak, mogę sobie wymyślić nazwisko - rzekł
z ociąganiem. - I opowiedzieć ci dowolną historyjkę
o swoim życiu. I tak nigdy się nie dowiesz, czy to
prawda. O to ci chodzi?
- Przynajmniej nie musiałabym się zwracać do cie
bie bezosobowo - odparła Ida, nadal nie pojmując,
skąd bierze się w niej odwaga i tupet, by rozmawiać
z nim w taki sposób. Zdawała sobie sprawę, że mo
że posunąć się za daleko, że go rozdrażni. Ale rów
nocześnie olśniło ją nagle, że Helena obudziła w nim
gniew, mimo że, jak można przypuszczać, była bier
na i zgodna.
Ida miała inną naturę.
Zapewne odezwało się w niej dziedzictwo Raiji:
cięty język i nieposkromiony charakter.
Nieprawdopodobne, ale odniosła wrażenie, że jej
osoba go bawi.
- Nie zdradzę ci swego nazwiska - oznajmił kate
gorycznie.
Ida zrozumiała, że nie ma sensu nalegać. Nie nale
żał do mężczyzn, z których cokolwiek można wydo
być podstępem.
- Możesz mnie nazywać, jak chcesz - zapropono
wał. - Wymyśl coś! N o , na przykład Oskar.
- Oskar do ciebie nie pasuje - wyrwało się Idzie.
- W takim razie zwracaj się do mnie Pułkowniku.
Ida słyszała, że pułkownik to wysoki stopień w woj
sku. Wydawało się jej jednak, że Fin jest jeszcze zbyt
młody, by mógł osiągnąć taki stopień. Może jednak
znaczenie miała jego wysoka pozycja społeczna? Pew
nie jest kimś bardzo ważnym.
- Tak jest, Pułkowniku - odpowiedziała, udając po
korę, ale nie bardzo jej to wyszło. Była zbyt dumna.
Oboje rodzice mieli zbyt sztywne karki, by przeka
zać swojemu dziecku pokorę. - O, to lepiej pasuje -
dodała. - O wiele lepiej.
Nic dziwnego, że pierścień miał dla niego taką wa
gę. Ktoś, kto choć trochę się na tym wyznawał, do
skonale wiedział, że taki pierścień jest równoznacz
ny z podpisem.
Maja! olśniło nagle Idę. Maja żyje teraz w takim
świecie.
Znad fiordu Lyngen strasznie do niej daleko, jesz
cze dalej z miejsca, gdzie siedziała w tej chwili. Byli
teraz wysoko w górach, skąd rozciągał się widok na
odnogi fiordu i kilka położonych poniżej zagród.
Ale kiedyś Maja obejrzy pierścień i wówczas do
wiedzą się, kim był ten człowiek i dlaczego tak po-
stąpił. Może Helena także przemówi i zdecyduje się
wyjawić prawdę?
Tajemnica nie została pogrzebana, jak przypusz
czał. Ta świadomość dodała Idzie sił.
Wstał i włożył nóż do pochwy. Poklepał konia i zwie
rzę z trudem się podniosło.
- Co teraz? - zdziwiła się Ida zaskoczona.
- Ruszamy dalej, nie bacząc na noc - odpowiedział. -
Tyle że na własnych nogach, bo koń nie da rady nas
udźwignąć. Idziemy! Przecież obawiałaś się, że zamarz
niesz na śmierć.
Pokiwała zgodnie, czując w sercu niewypowiedzianą
ulgę. To znaczy, że nie zamierza wziąć jej przemocą, by
w ten sposób się rozgrzać, jak się w duchu obawiała.
- W nocy niepotrzebna mi twoja pomoc. Sam znaj
dę drogę - rzucił, wskazując głową na niebo, które się
rozchmurzyło i odsłoniło gwiazdy. - Nocą gwiazdy
mówią mi to, co chcę wiedzieć.
Ida stropiła się, przypomniawszy sobie, że zamie
rzała wywieść go w pole. Może z jakimś nierozgar-
niętym mężczyzną dałaby sobie w ten sposób radę,
ale nie z nim. Cokolwiek bowiem by mówić, ten czło
wiek głupi nie był. Domyślała się, że specjalnie jej to
powiedział, by uprzedzić jej zamiary. Może ją przej
rzał? Może dlatego z uśmieszkiem na ustach jej to
oznajmiał? W mroku błysnęły jego zęby, ale włosy
wydawały się jeszcze jaśniejsze.
Ruszyła przodem we wskazanym przez niego kie
runku.
Zastanawiała się, co by się stało, gdyby spróbowa
ła go oszukać, a on by to odkrył.
Nie chciał pozwolić, by opóźniała marsz. Nikogo,
kto by ich śledził, nie zauważyła.
- Gdyby nie ja, mógłbyś pojechać teraz konno -
powiedziała. - Nie sądzę, żebyś potrzebował mnie
jeszcze. Pewna jestem, że poradzisz już sobie bez tru
du. Znasz kierunek.
Nie zareagował. Stawiał duże kroki, a ona, chcąc
nie chcąc, musiała za nim nadążyć.
- Zamierzałem opuścić to miejsce samotnie - oznaj
mił. - Masz rację. Pogalopowałbym, co koń wyskoczy.
Myślisz wyjątkowo logicznie jak na kobietę. Gdyby
wszystkim kobietom pozwolono tyle myśleć, na świe
cie zrobiłby się straszny bałagan.
- Chciałeś mnie tutaj zostawić? - zapytała Ida z wa
lącym sercem. W uszach jej szumiało, bynajmniej nie
z powodu szybkiego marszu.
- A po cóż miałbym cię ze sobą brać? Potrzebowa
łem cię jedynie po to, żebyś mi opowiedziała o Hele
nie, a także by zabezpieczyć się przed natychmiasto
wym pościgiem. Uciekłem, usłyszałem o Helenie. Po
goda mi sprzyja. Za skałami nie czają się cienie. Zresz
tą trudno ukryć się w ciemnościach, gdy księżyc uda
je słońce.
Zamilkł.
- Nie potrzebuję już ciebie. Zamierzałem cię zabić
tu na szczycie.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? - zapytała Ida, z tru
dem wydobywając z siebie słowa.
Przyznał, że wcale nie zamierzał dotrzymać słowa
danego Knutowi i Sedolfowi. Był pozbawiony wszel
kich skrupułów. Przez cały czas nosił się z zamiarem
odebrania jej życia. Dlatego się zatrzymali...
A ona, naiwna, myślała, że chciał rozbić obozowi
sko, żeby odpoczęli. Ze pozwolił ugasić pragnienie
jej i zwierzęciu przed wyruszeniem w dalszą drogę.
Nawet dopatrzyła się w nim jakichś ludzkich cech...
Jak bardzo się można pomylić! Nie wszyscy ludzie
są z gruntu dobrzy, jak błędnie sądziła.
- Nic nie mówisz - odezwał się. - Inne krzyczały
by, wylewały łzy, mdlały i błagały, bym darował im
życie...
- Ja taka nie jestem - odpowiedziała po prostu Ida. -
Cóż, jeszcze przez jakiś czas muszę trzymać język za
zębami. Nie przychodzi mi to bynajmniej łatwo. Nigdy
nie otarłam się tak blisko o śmierć.
Uśmiechnął się ponownie.
- Bawisz mnie - rzekł. - Właśnie dlatego wezmę cię
ze sobą, chociaż na trochę. Doprawdy mnie bawisz!
11
Sojusznika Sedolf znalazł w Reijo, który tak samo
jak on uważał, że nie należy zwlekać z podjęciem po
ścigu.
- Nie zamierzam siedzieć bezczynnie i czekać, aż
ten szaleniec zamorduje mi córkę - oznajmił Reijo,
a w jego zielonych oczach pojawił się chłodny błysk.
- Ufasz mu? - zapytał Knuta, który skłonny był wy
pełnić żądanie porywacza i przez dobę nie podejmo
wać żadnych działań.
Knut uciekł spojrzeniem.
Siedzieli w kuchni. Anjo też przyszła do nich, po
zostawiwszy otwarte drzwi do izby, w której leżała
Helena. Dziewczyna właśnie zasnęła.
- Czy on się zorientował, że Ida ma przy sobie
nóż? - zapytała Anjo.
Sedolf popatrzył na nią zdumiony.
- Nic o tym nie wiedziałem. Naprawdę ma nóż?
- To bez znaczenia - uciął Reijo twardo. - Nawet
jeśli, nie czyni jej to równorzędnym przeciwnikiem.
Ten człowiek ją zabije, jeśli go nie powstrzymamy.
- Powiedział... - zaczął Knut, ale Reijo mu przerwał.
- Kłamał. Skoro Helenę, którą przecież dobrze
znał, poranił i bez żadnych skrupułów porzucił nie
przytomną na pewną śmierć, tym bardziej nie ma co
liczyć na to, że wspaniałomyślnie wypuści Idę! Cóż
ona dla niego znaczy? Ten człowiek nie cofnie się
przed najgorszym. Nie mam co do tego żadnych
złudzeń!
Zaległa
złowroga cisza.
- Nie sądzę, żeby chciał się przedzierać w głąb fior
du - stwierdził Reijo po chwili, wysłuchawszy uważ
nie relacji z tego, co wydarzyło się na cyplu. Nie mógł
sobie darować, że go przy tym nie było. Może uda
łoby mu się zapobiec nieszczęściu. Serce rozsadzał
mu straszliwy ból. - Ale tak na dobrą sprawę nie ma
zbyt wielu możliwości - rzekł z namysłem.
- Zamierzał przedostać się na zachód - usłyszeli
dobiegający od strony drzwi głos Heleny.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się. Byli przeko
nani, że Helena śpi. Nie przypuszczali, że słyszy, o czym
mówią, tym bardziej że rozmawiali po norwesku.
Dziewczyna stała boso w nazbyt obszernej nocnej
koszuli Anjo i opierała się o framugę.
Anjo pierwsza otrząsnęła się ze zdziwienia, pode
szła do niej i otoczyła ramieniem, po czym poprowa
dziła do stołu. Pozostali w milczeniu rozsunęli się
i zrobili dla niej miejsce na długiej ławie pod ścianą.
Dziewczyna usiadła skulona, przez co wydawała
się jeszcze drobniejsza.
- Naprawdę stąd odszedł? - zapytała szeptem. -
Nie ma go już tutaj?
Sedolf potwierdził.
Przełknęła ślinę. Nareszcie nic jej nie grozi! Może
odsunąć w niepamięć groźby, szyderstwa i upokorze
nie. Zapomnieć o ostrych nożach!
- Mówił, że na północy straszna bieda i harówka,
dlatego chciał się przedostać na wybrzeże - powtó
rzyła, nie patrząc na nikogo. Wypowiedziane po fiń-
sku słowa zabrzmiały tak cicho, że ledwie zrozumie-
li ich znaczenie. - Liczył, że na wybrzeżu spotka kup
ców i uda mu się dostać na statek handlowy płynący
na południe, do miasta, w którym żyją ludzie z na
szych... z jego sfer...
Helena przełknęła ślinę. Trudno jej było mówić,
ale dłużej już milczeć nie chciała.
- Do Bergen? - zapytał Reijo.
Pokiwała głową, trochę niepewna.
- Tak, to chyba ta nazwa.
- Przynajmniej wiemy, dokąd się kieruje - powie
dział Reijo, posyłając Helenie ciepły uśmiech. - Bar
dzo nam pomogłaś! Dziękujemy.
- Twoja córka jest taka piękna i młoda... I ma ma
lutkie dzieci... On nie może jej skrzywdzić! Ale masz
rację, Reijo - powiedziała po chwili, zerkając ku nie
mu. - Nie wolno mu wierzyć. Był żołnierzem i na
uczył się zabijać. Wydaje mu się, że ma do tego pra
wo, bo dozwolone jest wszystko, co jemu przynosi
korzyść. Musicie go odnaleźć i powstrzymać. Twojej
córce grozi śmiertelne niebezpieczeństwo! On nie do
trzyma żadnych obietnic. Kłamie z taką łatwością, że
chyba już sam nie potrafi odróżnić prawdy od fałszu.
Jak więc inni mają to poznać?
- Jesteś jego krewną? - zapytał Knut.
Helena pokręciła głową i rozszlochała się. Pozwo
lili jej się wypłakać. Jedynie Sedolf czuł się strasznie
bezradny i nie mogąc usiedzieć w spokoju, przecha
dzał się nerwowo w tę i z powrotem po wyszorowa
nych do białości deskach podłogi.
- Nie przypuszczałam, że on taki jest - chlipała He
lena, a łzy nie przestawały jej spływać po policzkach.
- Miałam piętnaście lat, gdy go poznałam. Był przyja
cielem mojego brata, razem służyli w armii. Nigdy nie
widziałam równie przystojnego mężczyzny... Zresztą
tak naprawdę nie znałam ich wielu. Zakochałam się
nieprzytomnie. On tymczasem w ogóle mnie nie do
strzegał. Traktował mnie jak powietrze. - Helena osu
szyła palcami oczy i zmuszając wargi do uśmiechu,
ciągnęła: - Specjalnie nie ma nad czym płakać. Teraz
już nie. Byłam zaręczona z innym. Ustalono, że go
poślubię, kiedy skończę szesnaście lat, ale urządziłam
taką histerię, że wysłano mnie do rodziny do Szwecji.
Zaręczyny zostały zerwane, a rodzina narzeczonego
zażyczyła sobie, by ogłosić, że straciłam rozum. Te
raz wydaje mi się, że mieli rację. Rzeczywiście zacho
wywałam się wówczas jak obłąkana. W moim życiu
wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybym postąpiła
zgodnie z wolą rodziców i zaakceptowała ich plany.
W końcu jednak dostałam tego, do którego wzdycha
łam. Nie miałam pojęcia, że poprosił ojca o moją rę
kę. Wydawało mi się, że w ogóle mnie nie dostrzega,
nigdy ze sobą nie zamieniliśmy słowa, a tymczasem
z dnia na dzień zostaliśmy sobie poślubieni.
Teraz Anjo chlipnęła.
- Biedne dziecko! Nigdy już nie będziesz musiała
tak żyć!
Helena nie opowiedziała wszystkiego, przemilcza
ła dwa straszliwe lata u boku bezlitosnego tyrana.
- Musiał uciekać z powodu mojego brata. Nie
wiem, dlaczego zabrał mnie z sobą. Może obawiał się,
że wyjawię, dokąd uciekli? Nie potrzebował mnie.
Krytykował mnie na każdym kroku. Cokolwiek ro
biłam, wszystko było źle. Dwa konie, które zabrali
śmy z sobą, zajeździł na śmierć. Musieliśmy sprzedać
powóz. Przyłączyliśmy się do rodziny Lapończy
ków... - Helena ukryła twarz w dłoniach. - Zabił ich,
kiedy spali. Okradł ze srebra. Podpalił jurtę. Oddali
liśmy się ich zaprzęgiem. Kiedy zbliżyliśmy się do
ludzkich siedzib, wypuścił renifery...
Nie chciała mówić, dlaczego chciał się jej pozbyć.
- Jest groźny - powtórzyła tylko. - Nieobliczalny.
Czasami mu się zdaje, że jest panem tego świata.
Rei jo zacisnął pięści.
- Powinnaś nam była opowiedzieć o tym wcze
śniej, moja droga - stwierdził z ciężkim sercem.
- Wtedy twoja córka nie znajdowała się w jego rę
kach - odrzekła Helena. - Przysięgłam być mu po
słuszna. Niezależnie od tego, co mi uczynił, nic mnie
nie zwalnia z tego obowiązku.
Sedolf wzniósł oczy ku niebu, ledwie powstrzymu
jąc się od złośliwego komentarza.
- Helena odebrała inne niż my wychowanie - wy
jaśniła Anjo.
Jej słowa uświadomiły im coś niezmiernie ważnego.
Łatwo kogoś osądzać, trudniej zrozumieć. Potrafili
wyobrazić sobie piekło, przez które przeszła Helena,
i tym bardziej nie pojmowali, dlaczego wykazywała
tak ślepą lojalność wobec męża-okrutnika. Ale Helena
pochodziła z innego, obcego im świata.
Nie pojmowali niepisanych reguł i więzi łączących
albo dzielących ludzi tego pokroju.
Helena pozostała dla nich obca pod wieloma
względami.
- Jak on się nazywa? - zapytał Knut.
Helena spuściła wzrok i zagryzając wargi, uparcie
wpatrywała się w swoje dłonie.
- To nie jest przecież zdrada wobec niego - ode
zwał się Reijo najłagodniej jak potrafił. Czuł łomota
nie w skroniach. Wiedział, że ucieka im cenny czas,
ale informacje Heleny uważał za ważne. - Może jego
nazwisko okaże się nam potrzebne. Kiedyś odrucho
wo niemal wypowiedziałaś, jak się nazywasz...
- Czuję się tak, jakbym go zdradzała. Wiem, że wam
wydaje się to niemądre, ale w moim pojęciu jest to
zdrada. - Nerwowo ściskała ręce i w końcu wystęka-
ła: - Nazywa się Curt Hallencrantz ze Spydenborga.
Jest drugim z kolei synem, a więc nie odziedziczy ty
tułu - dodała. - Poza tym jest oficerem, pułkownikiem.
Reijo potrząsnął głową zmęczony.
- Nasza Maja poślubiła Williama Runefelta, on
odziedziczy tytuł...
Helena popatrzyła na niego, rozszerzywszy oczy
ze zdumienia, i osunęła się na ziemię jak szmaciana
lalka.
Reijo zaniósł ją do łóżka.
- Co jej się stało? - zastanawiał się Knut, marsz
cząc czoło. - Najwyraźniej nazwisko małżonka Mai
zrobiło na niej piorunujące wrażenie.
- Zemdlała raczej z powodu nadmiaru wrażeń! -
wyjaśniła Anjo, która nie doszukiwała się w tym ni
czego nadzwyczajnego. - Pierwszy raz wstała z łóżka
i o własnych siłach przeszła aż tutaj. Na pewno tro
chę zmarzła. Poza tym przywołany z pamięci wstyd
i poczucie winy na nowo ją pogrążyły. Ten przystoj
ny Hallencrantz całkowicie ją stłamsil. Nie spocznę,
jakem Anjo Elvejord, póki to dziewczę nie wyprostu
je karku i nie nazwie się na powrót człowiekiem!
Reijo i Knut zajęli się przygotowaniami do drogi,
a Sedolf udał się do Emila.
Nie przyszło mu to łatwo, bo nigdy nie lubił o nic
prosić.
Teraz gotów był błagać Emila na kolanach, byleby
tylko zgodził się przyłączyć do nich. Potrzebowali
kogoś zaufanego. Sedolf liczył się z tym, że sytuacja
może ich zmusić do popełnienia czynu, o którym po
winno wiedzieć jak najmniej osób.
- Przyszedłeś sprawdzić, czy nie wyzionąłem du
cha? - zdziwił się Emil, naprawiający połamany przez
wiatr płot.
- Nie, chciałem tylko zapytać, czy przyłączyłbyś
się do nas. Ruszamy w pościg za człowiekiem, który
napadł na ciebie i zabrał ci nóż - rzekł Sedolf, opie
rając się na wbitym właśnie przez Emila słupku.
- Aż tak mi na tym nożu nie zależy - odparł Emil. -
A tego, który mnie zaatakował, wolałbym nie spotkać
ponownie. Jeszcze nie przestała mnie boleć głowa od
upadku.
- To ten sam mężczyzna, który pobił do nieprzy
tomności i poranił kobietę, odnalezioną w lesie przez
Sofię, Henriettę, Anjo i Idę.
- Tym bardziej wolę go nie spotkać - uznał Emil,
nie przerywając roboty. - Nie chciałbym, żebyś mnie
brał za tchórza, Sedolf, po prostu uważam, że mnie
ta sprawa nie dotyczy. Co z tego, że ma mój nóż?
- Teraz ma także Idę - przerwał mu głucho Sedolf.
Emil podniósł pełen niedowierzania wzrok i kazał
Sedolfowi powtórzyć.
- Ta rodzina zawsze się w coś uwikła - rzekł po
chwili, opierając się na trzonku siekiery. - Ida nie jest
wyjątkiem.
Sedolf stał nieporuszony i czekał.
- Ty i Reijo oczywiście ruszacie w pogoń?
Sedolf pokiwał głową twierdząco i wyjaśnił:
- Knut jedzie także. Potrzebna nam jeszcze jedna
osoba. Nie chcę za wiele rozpytywać ani brać byle
kogo. Albo pojedziesz ty, albo nikt.
Emil wstrzymał oddech. Odmowa Idy nadal go
mocno bolała. Ale wstyd mu trochę było za wypo
wiedziane w gniewie pełne goryczy słowa.
Rudowłosa Ida z promiennym uśmiechem pozba
wiła go wszelkiej nadziei, choć w jego myślach nale
żała już do niego...
Trafiała mu się szansa, żeby odzyskać utraconą twarz.
Czy Sedolf pomyślał o tym? Emil spojrzał na niego,
mrużąc oczy. Nie byli już przyjaciółmi. Tak się często
dzieje, kiedy dwaj mężczyźni zakochają się w tej samej
kobiecie. Póki dla obydwu była nieosiągalna, ich przy
jaźń trwała. Ale kiedy jeden z nich dostał ją naprawdę,
wyniknęły z tego same kłopoty.
- Nie chciałbym, żeby mój nóż odebrał Idzie ży
cie. Niezależnie od tego, czyją pchnięty ręką - stwier
dził. - Ruszam z wami. Muszę tylko poprosić kogoś,
żeby zajął się gospodarstwem. Domyślam się, że to
może potrwać nieco dłużej niż do jutra rana?
Sedolf potwierdził skinięciem głowy.
- Spotkamy się na cyplu - rzucił krótko na odchod
nym, wdzięczny, że Emil zgodził się przyłączyć do po
ścigu, i dodał trochę zakłopotany: - Cieszę się, Emilu.
Jak trudno czasem ludziom niegdyś sobie bliskim
odnaleźć właściwe słowa!
Nie na darmo się mówi, że największymi wroga
mi są byli dobrzy przyjaciele.
Około południa czterej mężczyźni spotkali się na
cyplu.
Na ich posępnych twarzach czaił się lęk.
- Domyślamy się, dokąd on chce się przedostać -
powiedział Reijo. - A także którędy ucieka. Wiem, że
to ryzyko, ale zamierzam je podjąć. Jestem ostatnim
człowiekiem, który by chciał narażać życie Idy...
ostatnim, który chciałby ją na cokolwiek narażać...
- Krótko mówiąc - zwrócił się Sedolf do Emila -
Reijo uważa, że powinniśmy ruszyć najpierw w górę
doliny, a potem przedostać się na drugą stronę szczy
tów. O ile Fin z Idą podążają tym szlakiem, o którym
myślimy, mamy szansę ich dogonić. Musimy ryzyko
wać! Plan ten ma jeszcze jedną zaletę. Fin nie spodzie
wa się nas od tej strony, od której go podejdziemy. Na
pewno jest przekonany, że będziemy iść jego śladem.
- Natomiast Ida może się tego domyśli - dodał Knut.
Emil skinął głową. Teraz zrozumiał, dlaczego osio
dłali wszystkie konie, jakie znajdowały się na cyplu
i w gospodarstwie Knuta.
- Doliną pojedziemy konno. Niestety, kiedy skrę
cimy ku szczytom, będzie zbyt stromo. Tam puścimy
zwierzęta wolno. Na pewno odnajdą drogę do domu.
Zapadła noc, kiedy rozpoczęli wspinaczkę. Wybra
li najbardziej strome podejście, ale dobrze wiedzieli,
że tędy prowadzi najkrótsza droga na szczyt. Znali te
tereny, nieraz chodzili tędy na polowania. Nie oba
wiali się więc stromizny, tym bardziej że księżyc
oświetlał im drogę.
Dotarłszy na płaskowyż, zatrzymali się na odpo
czynek. Wyjęli przygotowane przez Anjo zapasy po
żywienia. Reijo nie pozwolił rozpalić ognia.
- Czy komuś jest zimno? - zapytał, widząc, że
Knut zbiera chrust. - A może widoczność jest słaba?
Wszyscy byli rozgrzani wspinaczką, a księżycowa
poświata doskonale oświetlała teren.
- Tu w górze odległości wydają się mniejsze, ogni-
sko widoczne byłoby z daleka. Chyba nie chcemy mu
pokazać, że tu jesteśmy, prawda?
Usiedli na mchu, nie rozpalając ognia, i posilili się.
Wełniana bielizna chroniła ich przed przemarznięciem.
Zresztą postój trwał krótko.
- On nie będzie odpoczywał tej nocy - Reijo mó
wił tak, jakby znał obcego. Próbował wczuć się w je
go psychikę i starać się myśleć tak jak on.
- Mamy szczęście, że noc jest pogodna - stwierdził
Knut. - Łatwo utrzymać właściwy kierunek.
- To on ma szczęście - poprawił go Reijo. - My
i bez gwiazd byśmy nie zbłądzili. Nie, Knut, wyglą
da na to, że sprzyja mu sam diabeł.
Sedolf poruszał się jak lunatyk. Kroczył za Reijo
miarowo, niemal mechanicznie, myślami zaś poszy
bował daleko ku Idzie.
Ten Curt Hallencrantz był taki potężny. Przy tym
przytłaczającym wzrostem trollu Ida zdawała się zu
pełnie bezbronna.
Powinien zabronić jej jechać na cypel. Ale tak się
bał, że się na niego rozgniewa, że wolał ustąpić i prze
milczeć swoje zastrzeżenia.
Powinien jej zabronić...
Ale jak można w ogóle czegoś zabronić Idzie?
Jest taka dumna, uparta...
Ida nigdy nie da się ujarzmić mężczyźnie. Wiedział
o tym i godził się na to.
Ale i tak ją kochał. Niech sobie inni mężczyźni
mówią swoje, ale on gotów był dać jej tę wolność. Bo
rozumiał, że jego Ida jest ptakiem, a ptaków, jeśli się
je naprawdę kocha, nie można więzić w klatce.
Powinien jednak zabronić jej jechać... Nie powi
nien jej był odstępować ani na krok...
Jacy byli naiwni, sądząc, że oprawca Heleny uciekł!
Poczuli się bezpieczni, mimo że nie sprawdzili do
kładnie wszystkiego. Dopiero po tym, gdy Ida zosta
ła uprowadzona, uświadomili sobie wspólnie z Knu-
tem, że zbrodniarz schował się w piwniczce, gdzie
przechowywali jedzenie. Trzeba tupetu! Że też nie
przyszło im to od razu do głowy!
Sedolf był pewien, że Reijo nigdy nie zachowałby
się tak bezmyślnie.
To Reijo powinien był z nimi jechać, nie Ida...
Gdyby, gdyby...
Nie da się cofnąć czasu i naprawić błędów. Gdyby
to było możliwe, życie stałoby się doskonałe. Widocz
nie jednak nikomu nie jest dane być doskonałym.
Sedolfa ogarniał strach, że już nigdy nie zobaczy
Idy żywej. Czarno robiło mu się przed oczami, ale
parł do przodu w ślad za Reijo.
Widział też oczami wyobraźni, jak Ida walczy o ży
cie z tym dwa razy większym od niej mężczyzną. Albo
jak on kaleczy jej gładką skórę ostrym nożem Emila.
Wyobrażał sobie, że ten potwór bierze ją siłą.
Na jej plecach widoczne na pewno jeszcze były śla
dy jego palców. Niemal fizycznie czuł dotyk jej cia
ła, czuł jego ciepło.
Wzbierała w nim nienawiść, gdy sobie pomyślał, że
ten łajdak mógłby dopuścić się przemocy wobec dziew
czyny. W jego oczach było to gorsze niż zabójstwo.
Kłębiły mu się w głowie wszystkie te straszne my
śli, a nogi stąpały po skałach i mchu, brnęły w śnie
gu. Przemoczył buty, nie zważał na przykryte cienką
warstwą lodu i świeżym śniegiem kałuże. Bo w jego
głowie była tylko przestrzeń na myśli o Idzie, na
strach, na miłość.
Powinien był ją powstrzymać...
Noc jeszcze nie zdecydowała się całkiem, czy po
zostać, czy też ustąpić miejsca świtowi, kiedy wę
drowcy natknęli się na konia.
- Ukradł go Halvorowi - rozpoznał Sedolf i po
ciemniało mu w oczach.
Przykucnęli. Nie ulegało wątpliwości, że ten wspa
niały koń nie żyje.
Miał poderżnięte gardło, nie cierpiał więc długo.
Byli wstrząśnięci, widząc pozbawione życia pięk
ne zwierzę. Nadal wilgotne i ciepłe, nie całkiem jesz
cze ostygło.
- Zajeździł go - rzekł Emil z goryczą.
Reijo, sprawdziwszy dokładniej, zaprzeczył:
- Nie, koń złamał nogę. W tej sytuacji lepiej było
go zabić, niż pozwolić mu umierać w cierpieniach.
Może ten człowiek nie jest całkiem pozbawiony
uczuć? Ale za bardzo nie powinniśmy w to wierzyć.
Cztery pary oczu wpatrywały się w mrok. Gwiaz
dy zbladły, księżyc skrył się za chmurami. Musieli
czekać na świt, żeby się zorientować, na ile zbliżyli
się do Idy i jej porywacza.
Ranek odbierze im przewagę, jaką mieli. Co bę
dzie, jeśli znajdą się blisko Fina i Idy bez możliwo
ści ukrycia się na otwartej przestrzeni?
- Teraz muszą iść na własnych nogach - odezwał
się Reijo z nadzieją. - A Ida z pewnością nie ma już
sił, by poruszać się szybko. A nawet jeśli ma... to na
pewno będzie próbowała opóźnić marsz. Ida nie jest
głupia.
Wszyscy nabrali przekonania, że Ida i Fin, który
ją uprowadził, muszą być gdzieś blisko. Koń nie le-
żał przecież długo martwy. Pomimo nocnego chłodu
nadal biło od niego ciepło.
Nasłuchiwali uważnie, ale nic nie słyszeli. Czuli
jednak wyraźnie bliską obecność Idy.
To uczucie było przytłaczające.
Reijo mignęła przed oczami twarz Raiji.
- Potrzebowałbym teraz twojej pomocy - powie
dział bezgłośnie, poruszając tylko ustami. Ale obraz
Raiji zblakł.
Knut rzekł:
- Chyba powinniśmy się gdzieś ukryć i poczekać
na świt. Nie warto, żebyśmy weszli prosto na nich...
12
Księżyc świecił jak latarnia, oświetlając im drogę
na płaskim terenie. Pułkownik uznał, że dalej pojadą
konno, ale Ida zaprotestowała.
- Koń nie wytrzyma. Padnie ze zmęczenia.
- Myślisz, że nie wiem, iż próbujesz zyskać na cza
sie? - zaśmiał się. - Ale to nic nie da! Będziesz robić,
co ci każę. Ja tu decyduję!
Chwycił ją w pasie i posadził na końskim grzbie
cie. Jego dłoń znalazła się tuż obok przyszytej
w szwach spódnicy kieszonki na nóż. Ida wstrzyma
ła oddech. Fin na szczęście nic nie zauważył, bo w je
go zachowaniu nie dostrzegła zmian. Dosiadł konia
za jej plecami i popędził biedne zwierzę.
Ida miała wrażenie, że nóż pali ją w udo i zaraz
stopi materiał, z którego uszyta jest spódnica.
Ale nic takiego się nie stało.
Dopiero teraz, kiedy siedziała, dając wytchnienie
nogom, zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczo
na. Już prawie całą dobę nie zmrużyła oka i niemal
równie długo znajdowała się w drodze.
Mikkal i Raija...
Nie wolno jej się zadręczać. Anjo na pewno za
opiekowała się dziećmi, i to najlepiej jak można.
A jeśli już ich nigdy nie zobaczy?
Do oczu napłynęły jej łzy. Pośpiesznie zacisnęła
powieki, nie dając im spłynąć po policzkach. Zagry-
zła zęby tak mocno, że omal nie pękła jej szczęka.
Nie może pogrążyć się w rozpaczy! Nie wolno jej się
poddać! Bo to tak, jakby całkiem zrezygnowała i złoży
ła swój los w ręce tego zimnego jak lód mężczyzny.
Zaciskała oczy tak długo, póki nieznośna pustka,
jaka ją ogarnęła, nie ustąpiła. Ida nie miała wyboru.
Musiała być odważna. Bo jeśli straci nadzieję, to jak
by pozwoliła tej bestii zabić się od razu.
- Jesteś zawiedziona, że pomoc nie nadeszła? - usły
szała głos, który budził w niej coraz większą odrazę.
- Nadejdzie - odrzekła spokojnie. Jego ironia nie
zdołała w niej zasiać nawet ziarna niepokoju. Ida do
brze znała najbliższych sobie mężczyzn i była pew
na, że ruszą w pogoń, ale równocześnie wiedziała, że
zachowają największą ostrożność. Ojciec potrafi być
sprytny jak lis... Tak, ten fiński kolos, kpiący z jej bli
skich, nie zna Reijo Kesaniemi.
- Czy oni wiedzą, że tak im ufasz? - udawał zdzi
wienie, chwytając się mocniej końskiej grzywy i bez
litośnie poganiając konia.
N o c była chłodna. Mgła opadła nisko, trudno się
było rozeznać w terenie.
- Kobiety powinny być lojalne - dodał. - Ale roz
czarowuje mnie twoja naiwność. Sądziłem, że jesteś
inna...
Nie dokończył, bo koń potknął się i runął.
Ida poczuła szum w uszach, a potem wszystko za
snuło się mgłą. Ocknęła się na ziemi, strasznie piekł
ją policzek. Usłyszała rżenie konia i głuche uderzenia
kopyt o skały. Miała wrażenie, że znalazła się w sa
mym środku rozszalałej burzy.
Pułkownik ciskał najgorsze przekleństwa. Ale jego
głos dochodził jakby przez mgłę.
Ida, mrużąc oczy, podźwignęła się i chwiejnie sta
rała się utrzymać równowagę.
Policzek nadal ją piekł, a kiedy go dotknęła, zoba
czyła na palcach krew.
Fin, nie przestając przeklinać, stał nad leżącym mię
dzy skalnymi blokami koniem. Mgła opadła niżej, za
słaniając Idę do połowy. Ani oni, ani koń nie mieli
szans zauważyć osypiska. Nie pomyślała nawet, że mo
głaby wykorzystać ten moment na ucieczkę. Mrok
i mgła ukryłyby ją przed złoczyńcą. W ogóle nie wpa
dło jej do głowy, że ta chwila przeznaczona jest dla niej.
Ida nie widziała niczego oprócz konia.
- Zostawisz go w takim stanie? - zapytała Fina,
który dokładnie zbadał kończyny zwierzęcia, a po
tem wstał i odszedł parę kroków.
- Nic się już nie da zrobić - odpowiedział obojęt
nie. - Ma złamaną nogę. Poza tym jest wycieńczony.
Koniec z nim.
- Ale przecież nie możesz go tak zostawić! - wy
krzyknęła Ida. - Przecież on jeszcze żyje i cierpi. Czy
to nic dla ciebie nie znaczy?
Wzruszył ramionami. Ida poznała już Fina na ty
le, by wiedzieć, że zwierzę nic go nie obchodzi.
- To przecież tylko koń - rzucił lekko. -1 tak zdech
nie. Godzinę wcześniej czy później, co to za różnica?
Albo zamarznie na śmierć, albo zginie z głodu. Mam
sobie zawracać tym głowę? Przecież to i tak mu nie po
może. Zresztą i tak by niebawem padł z wycieńczenia.
- Zamierzałeś jechać na nim, aż padnie? - zapytała
Ida, nie chcąc uwierzyć, że można być takim zimnym,
pozbawionym wszelkich uczuć okrutnikiem. Mimo
wszystko ciągle ufała, że w tym człowieku, gdzieś głę
boko, tkwi odrobina dobra, choć przecież jego wy-
stępki temu zaprzeczały. Naiwna Ida nie dopuszcza
ła do siebie myśli, że ktoś może nie mieć serca.
Ale jednak taka była prawda. Dopiero teraz na do
bre przejrzała na oczy.
- Cóż ci szkodzi zabić tego konia? - rzuciła, poru
szona do żywego.
Ale on odwrócił się do niej plecami.
- Nie zabijam koni - odpowiedział z wyraźną nie
chęcią.
- Co do ludzi nie masz takich oporów, prawda?
Czyżby ten koń był więcej wart niż Helena?!
- Nie zabijam koni - powtórzył.
Tymczasem mgła opadła. Ida straciła swoją szansę.
Chwila, jakby stworzona dla niej, minęła. Dopiero te
raz uświadomiła sobie, jaka możliwość przeszła jej
kolo nosa.
Działała instynktownie. Wszystko w niej cierpiało
wraz z tym biednym zwierzęciem, w którego oczach
czaił się ból.
Przecież ten koń nic nie zawinił Finowi! Przeciw
nie, bez skargi niósł go na swym grzbiecie w mroku
nocy. I nadal by niósł, gdyby się nie potknął. A ten
potwór chce go tak po prostu pozostawić na zimnych
jak lód skałach i skazać na długie męczarnie.
Jak on tak może?
Ida podwinęła spódnicę i płacząc ze złości, sięgnę
ła po nóż. Oślepiona łzami niepotrzebnie długo ma
nipulowała przy kieszonce. Wreszcie siadła przy ko
niu, poklepała go po pysku i szepnęła, że na pewno
będzie się pasł niebawem na najzieleńszych i najbar
dziej soczystych niebiańskich pastwiskach. Ukryła
nóż, żeby nie spłoszyć zwierzęcia. Fin, dziwnie wy
trącony z równowagi, nic nie zauważył. Koń patrzył
w bok, ufny, że Ida uczyni co dla niego najlepsze.
Ida, szlochając, powiodła dłońmi po końskiej szyi.
Nie raz towarzyszyła ojcu przy uboju. Przywykła do
widoku krwi. Ale jeszcze żadne zwierzę nie poniosło
śmierci z jej ręki. Nie przypuszczała nawet, że była
by zdolna coś takiego uczynić.
- Lepiej przestań ryczeć - rzucił Fin chrapliwie. - Na
mnie kobiece Izy nie działają.
Ida odszukała tętnicę przerażonego konia. Nabra
ła powietrza głęboko w płuca, jeszcze raz pomacała,
nie chcąc zadawać zwierzęciu więcej bólu niż to ko
nieczne, i pewną ręką wbiła ostrze noża w miejsce,
gdzie czuła pulsowanie. Koń szarpnął łbem, próbo
wał podnieść się na przednie nogi.
Krew trysnęła Idzie wprost na ubranie i spłynęła
po rękach ku łokciom.
W jednej chwili Fin znalazł się przy niej i wyrwał
jej nóż z dłoni. Popchnął ją na ziemię i warknął:
- Chciałaś go wypróbować na mnie? - Zważył nóż
w dłoniach i wytarł ostrze o mech, aż błysnęło. - Na
prawdę miałaś taki zamiar?
Ida skinęła głową obojętnie.
Rzeczywiście rozważała taką możliwość, chociaż
zdawała sobie sprawę, że nie zdoła pokonać tego ro
słego mężczyzny. Cieszyła się, że przynajmniej ulży
ła cierpieniu zwierzęcia.
- Zaskakujesz mnie, Ido - roześmiał się. - Dopraw
dy mnie zaskakujesz. Nie spodziewałbym się takiej od
wagi nawet po tobie, chociaż wiem, że jesteś kobietą
wyjątkową. Poza tym bawisz mnie, nadal mnie bawisz...
Jego słowa oznaczały dla Idy odroczenie wyroku
śmierci.
Uśmiechnął się do niej czarująco. Pewnie niektóre
kobiety ulegały jego urokowi, zwłaszcza te, które lu
bią silnych i dominujących mężczyzn.
Fin podrzucił nóż, a potem wsunął go do kieszeni.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu,
że go sobie zachowam - rzekł, tak jakby Ida miała co
kolwiek do powiedzenia. - Gdzie ty go ukrywałaś? -
zapytał zaintrygowany, kiedy już uszli spory kawałek
drogi. - Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że kobie
ta może mieć przy sobie nóż. Nawet nie pomyślałem,
żeby to sprawdzić. Helena nigdy nie brała do ręki no
ża. Czy wśród tutejszych kobiet to jest normalne?
Ida pokręciła głową.
- Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa! - wykrzyknął i gdy
by nie to, że Ida poznała go dostatecznie dobrze, mogła
by ulec wrażeniu, że jest tym faktem zachwycony. - No,
gdzie go miałaś, powiedz! - powtórzył pytanie.
- Pod spódnicą - odpowiedziała Ida i odrzuciwszy
dumnie głowę, wysunęła do przodu podbródek. Nie
zdawała sobie sprawy, ile było w tym geście hardości.
- Frapujące - mruknął pod nosem i uśmiechnął się.
Ida nie rozumiała znaczenia tego słowa, ale za nic
w świecie nie przyznałaby się do tego.
Szli w milczeniu, aż w końcu Ida poczuła, że za
raz padnie jak zajeżdżony koń.
- Mam nadzieję - zwróciła się do Fina - że jeśli się
potknę i złamię nogę, to postąpisz ze mną tak jak
z koniem. Zostawisz mnie.
Fin zatrzymał się i roześmiał na cały głos, jakby
usłyszał jakiś przedni dowcip.
- Jesteś zmęczona?
Skinęła głową, uznawszy, że nie ma sensu tego
ukrywać. I tak wkrótce nogi nie zechcą jej dłużej
nieść.
- Nie udajesz?
- Nie.
- Poddałaś się? - zapytał, udając szczere zdumienie.
Ida całkiem opadła z sił. Osunęła się na kolana, sta
rając się słuchać, co do niej mówi. Poczuła się jednak
taka senna, że mogłaby zasnąć w każdej pozycji.
Wszystko jej było jedno, pragnęła jedynie spać.
- Poddałaś się? - zapytał ponownie. - Myślałem, że
masz więcej hartu. Zawiodłaś mnie, Ido.
Ale dziewczyna nie słyszała już jego słów, bo na
prawdę zasnęła. Jej ciało zachwiało się i osunęło na
kamieniste podłoże, mokre od rosy. Fin, zdumiony,
wpatrywał się w nią, stuknął ją czubkiem nogi, ale
ona nawet nie poruszyła palcem. Ukucnął przy niej
i podniósł powiekę. Nie udawała. Naprawdę spała!
Spała jak zabita!
Nie chciało mu się wierzyć, że się poddała. Był pe
wien, że gdyby nie zmorzył jej sen, nadal wystawia
łaby swoje ostre kolce. Zastanawiał się, ile trzeba, by
ją złamać. Nigdy dotąd nie spotkał tak dumnej ko
biety. I tak fascynującej.
Nie pojmował jej, ale od dawna nikt go tak nie za
intrygował. Prawdę mówiąc, już od wielu lat żaden
człowiek nie zdołał w nim obudzić jakiegokolwiek
zainteresowania.
Może to te rude włosy czyniły ją wyjątkową?
Ale nie! Spotkał przecież w swym życiu wiele ru
dowłosych kobiet i one, tak jak większość przedsta
wicielek tej płci, rozczarowały go.
Kobietom brakowało charakteru.
Ta wywodziła się z innej klasy społecznej. Ale
przecież miał w swym życiu wiele służących, sypiał
też z chłopkami. Wszystkie go nudziły. O Helenie
w ogóle nie warto wspominać. Helena rozczarowała
go już na samym początku i tak już ciągnęło się do
końca. Ale ubawił się szczerze, zgarniając ją sprzed
nosa innemu i łamiąc wszelkie konwenanse. Poza
wszystkim związek małżeński z Heleną z jego wła
snego punktu widzenia był bardzo korzystny.
Biedna Helena, może nie powinien jej tak pokale
czyć, ale ona i tak nie czuła, jak ciął ostrzem jej gład
ką skórę, bo straciła przytomność.
Nikt nie zrozumiałby jego intencji. Nikt, kto nie
widział ulubionych bluzek Heleny ozdobionych ko
ronkami na przodzie od ramion aż do talii, bluzek,
które musiała zostawić w Finlandii.
W chwili śmierci chciał ją ustroić w koronki, któ
re tak lubiła. Ot, taki żart. N ó ż był ostry, a jego to
bawiło.
Nie powinien był zostawiać noża. To nierozsądne.
Ale wydawało mu się, że nóż przy martwej Helenie
spotęguje efekt dramatyczny.
Ułożył ją we mchu wśród krzewinek. Podobała mu
się taka kompozycja. Czarno-biały strój na tle soczy
stej zieleni i wśród borówek, które miały barwę krwi.
Chyba nigdy za życia nie wyglądała tak interesują
co. Skąd mógł przewidzieć, że nie umrze od razu? Po
winien jej chyba zadać głębsze rany...
Helena na pewno poszła prosto do nieba, uderzy
ła go nagła myśl. Wyobraził sobie, jak siedzi teraz na
białym obłoku, przystrojona w biel, w której jej za
wsze było do twarzy, i gra na złotej harfie.
Ta filigranowa istota, uosobienie cnoty, krążyła
pewnie na anielskich skrzydłach wokół Boga Ojca.
Uśmiechnął się sam do siebie. Miał nadzieję, że He
lena widzi go teraz z wysokości i złości się jak za ży-
cia. Przypomniało mu się, jak zaciskała usta w wąską
kreskę.
Trusia Helena. Całkowite przeciwieństwo Idy.
Chyba nie jest możliwe, by kobiety potrafiły na za
wołanie zapaść w sen? Chociaż nie zdziwiłoby go,
gdyby Ida potrafiła. Niech sobie jednak nie myśli, że
w ten sposób opóźni ucieczkę. Nie nabierze go. Sko
ro śpi, to pewnie jej bez różnicy, gdzie śpi. Nachylił
się i przerzucił Idę sobie przez ramię, zdumiony, że
jest taka lekka. Maszerując ku rozjaśniającemu ciem
ność nocy świtowi, śmiał się sam do siebie. Tak wła
śnie obchodzili się z kobietami mężczyźni pierwotni.
I tkwiła w tym głęboka mądrość.
Zwolnił nieco, bo Ida, wprawdzie lekka, jednak tro
chę ważyła. Poza tym zaczynał odczuwać także pew
ne zmęczenie. Był na nogach już od kilku dni i nocy,
wędrował zaś od miesięcy. Helena była mu prawdzi
wym utrapieniem. Powinien ją zostawić w Finlandii.
Zabrał ją ze sobą, by go nie wydała, a przy okazji ze
mścić się w ten sposób na rodzinie za tego łajdaka,
brata Heleny, który dopuścił się zdrady.
Nigdy się nie dowiedzą, jak umarła.
To najlepsza dla nich kara.
Niech sobie czczą we wspomnieniach tę swoją He
lenę.
Fin maszerował, niosąc Idę przez plecy, i zatrzy
mał się dopiero, gdy zobaczył naturalne zagłębienie
otoczone skalnymi blokami od strony, z której mógł
pojawić się pościg.
Spuścił Idę na ziemię.
- Niosłem cię na plecach, póki nie zaczął się dzień -
powiedział. - Teraz już czas się obudzić.
Idę bolała cała lewa strona ciała, Fin bowiem nie
zadał sobie trudu, żeby ją położyć na ziemi. Wcale się
nie przejmował tym, że może sobie zrobić krzywdę.
W ogóle nie troszczył się o nią jako o człowieka.
A jednak niósł ją taki kawał drogi.
Dlaczego?
Ida usiadła z trudem, zacisnęła zęby, żeby nie jęk
nąć i nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją boli. Tej
przyjemności mu nie sprawi!
- Nadal cię bawię? - zapytała, nie kryjąc pogardy.
Skinąwszy głową, oparł się o pagórek i obserwo
wał ją spod jasnych rzęs.
- Bawisz mnie - potwierdził.
Teraz, gdy Ida się trochę wyspała, wróciły jej siły
i na powrót stała się sobą. Posiadała rzadką zdolność
życia chwilą i nie lękała się spojrzeć w oczy najwięk
szemu niebezpieczeństwu. Nigdy nie uginała karku.
- Zabiłeś kogoś? - zapytała i zaraz dodała: - Poza
Heleną?
Powiedziała to na szczęście spokojnie, nie wzbu
dzając w nim podejrzeń.
Najwyraźniej uznał, że po prostu się przejęzyczyła.
- Oczywiście - odpowiedział, wyciągając się wy
godnie. - Przecież ci mówiłem, że jestem żołnierzem.
- Oficerem - sprostowała Ida. - Nie sądziłam, że
oficerowie sami zabijają.
Uniósł jasną brew z wyraźnym uznaniem. Miał
ochotę pochwalić dziewczynę za to, że nadal myśli
logicznie. Wystarczyła jej ta odrobina snu, by odno
wić siły i znów stawić opór.
- Zanim dotarłem do waszej wioski, zabiłem pię
cioro ludzi - powiedział, nie spuszczając z niej wzro
ku. Ciekaw był, jak to przyjmie.
Patrzyła z niedowierzaniem.
- Nie wierzysz mi? - Zaśmiał się.
Ida nie odpowiedziała. Miała przed sobą najbar
dziej bezwzględnego łotra, jakiego kiedykolwiek wi
działa, nie wolno jej jednak stracić głowy. Wyczuwa
ła, że nie spotka jej najgorsze, póki zdoła utrzymać
go w napięciu. Ten człowiek po prostu musi nie
ustannie walczyć. A słowne potyczki wyraźnie go ba
wiły. Dopóki będzie dla niego godnym przeciwni
kiem, nic złego się jej nie stanie.
- Zabrałem starcowi nóż, bo swój gdzieś zgubiłem -
zaczął beznamiętnie, jakby relacjonował jakieś zwykłe
zdarzenie. - Podejrzewam właściwie, że schowała mi
go Helena. W ostatnim czasie nie można jej było już
zupełnie ufać. Zwróciła się przeciwko mnie - pokręcił
głową z dezaprobatą. - A kiedy zabiłem tych Lapoń
czyków i podpaliłem ich jurtę, wpadła w straszną hi
sterię. Nigdy jej takiej nie widziałem.
Fin pogrzebał w kieszeni i rzucił Idzie pod nogi
mały woreczek.
Serce jej podskoczyło. Nóż, który znaleźli przy
Helenie, był lapoński. A to było srebro lapońskie.
Klamra, brosze, guziki... podobne do tych, które trzy
mała w domu w skórzanym mieszku na dnie kufra.
On wiedział o tym, bo grzebał w jej rzeczach.
- Zdaje się, że znasz się trochę na tym - zagadnął.
Ida wyjęła ostrożnie ozdoby, które on uważał za
bezwartościowe. Dla niej były to skarby, tak samo
jak dla tych ludzi, którym zostały zrabowane.
Jeden z guzików odróżniał się od pozostałych. Był
okrągły, na nóżce, ozdobiony wzorem identycznym
jak na szerokiej klamrze, znajdującej się wśród srebra.
Ida, dotykając ozdób, przypomniała sobie historie opo
wiadane przez Ailo. Ailo potrafił wspaniale opowiadać.
- Sama widzisz, kogo zabiłem - rzucił lekko. - By
li nic niewarci, ale srebro zawsze można przetopić.
Nic niewarci? Ida poczuła ucisk w żołądku.
- Może się mylisz - odparła i wziąwszy z kupki sre
bra okrągły guzik i klamrę, pokazała mu je bliżej. Bez
strachu napotkała jego spojrzenie. - Wygląda na to,
że trafiło w twoje ręce srebro ze skarbu stallo. A to
może oznaczać, że nie jesteś całkiem bezpieczny. Kto
wie, czy nie ciąży na nim klątwa? Sam wiesz, jaki los
spotkał poprzednich właścicieli.
Ida wymyśliła na poczekaniu tę historię. Bo tak na
prawdę każda rodzina uważała srebro ze skarbu stal
lo za najcenniejsze trofeum. Nie ciążyła oczywiście
na nim żadna klątwa. Ale tego, rzecz jasna-, bez
względny Fin nie mógł wiedzieć.
- Srebro ze skarbu stallo? - zapytał z powątpiewaniem.
Ida uśmiechnęła się uspokajająco.
- Stallo to taka postać z lapońskich baśni. Bardziej
człowiek niż troll, uosobienie zła. Ale jeśli ktoś jest
sprytny, może go pokonać.
- Opowiedz! - poprosił. - To może być zabawne.
Ida pokręciła głową, jakby się krygowała. Zgarnę
ła srebro do woreczka i odrzuciła Finowi tak, jak on
to zrobił.
- Wiesz, zdarzyło się, że opowieścią ktoś wykupił
się od pewnej śmierci - rzekł tajemniczo. - Albo że
ją odwlekł w czasie.
- Ach, tak? - odezwała się szyderczo.
Miała zamiar opowiedzieć mu o stallo z własnej
woli, bo nadal byli równorzędnymi przeciwnikami
w walce na słowa, ale gorączkowo szukała w pamię
ci takiej historii, która rozbawiłaby go, a zarazem po
uczyła, że zło prędzej czy później zostanie ukarane.
- Słyszałaś o Szeherezadzie? - zapytał.
Ida nie kojarzyła z niczym tego imienia, którego
nie umiała nawet powtórzyć.
Fin, który lubił popisywać się swoją mądrością,
wyjaśnił:
- W pewnym dalekim kraju żył sobie król, który,
zawiódłszy się na swojej niewiernej żonie, zabił ją. Po
przysiągł przy tym zemstę na całym rodzie kobiecym.
Kazał rano zabijać każdą kobietę, z którą spędził noc.
- Cóż za miła opowieść - rzuciła zgryźliwie Ida.
- Przez trzy lata codziennie dostarczano mu na za
mek dziewicę, którą kazał zabijać następnego ranka
- ciągnął jasnowłosy olbrzym, który wyraźnie lubił
tę historię. - Tak się działo dopóty, dopóki na zam
ku nie zjawiła się księżniczka Szeherezada. Opowie
działa królowi baśń, ale nie dokończyła jej, i król, cie
kaw dalszego ciągu, zachował księżniczkę przy życiu
do następnego wieczoru. I tak co noc Szeherezada
kończyła jedną baśń i zaczynała zaraz następną, któ
rą przerywała w najciekawszym miejscu. Tak się
działo przez tysiąc i jedną noc.
- I co dalej? Została stracona? - zapytała Ida.
- Mam ci zdradzić, jaki cię czeka los?
Ida westchnęła ciężko.
- A więc chcesz posłuchać o stallo? Proszę bardzo.
Nabrała powietrza. Wiedziała, że wygrała cenny
czas, potrzebny ojcu, Sedolfowi i Knutowi, którzy
z pewnością spieszą jej na ratunek.
- Ale to równocześnie opowieść o Lapończykach,
musisz się z tym pogodzić. Może przekonasz się, że
niezależnie od tego, co sądzisz, to także są ludzie.
A więc posłuchaj!
Żył sobie kiedyś Japoński chłopak. Któregoś dnia
zabłądził i znalazł się przy ziemiance stallo. Nie od
ważył się odmówić, kiedy gospodarz zaprosił go do
środka, i posłusznie usiadł obok niego przy ogniu.
Minęła chwila i chłopak odezwał się znienacka:
- Widzę w ogniu złoto i srebro.
- Jak to możliwe? Ja nic nie widzę - zdziwił się stal
lo, który był okropnie chciwy.
- Po prostu nalałem sobie do oczu ołowiu - odpo
wiedział młody Lapończyk. - Tylko w taki sposób
można dojrzeć w płomieniach twoje skarby.
- To nalej i mnie - zażądał stallo.
- Jeśli się położysz na plecach, tak żebym mógł do
sięgnąć do twoich oczu, to czemu nie? - zgodził się
chłopak.
Stallo posłusznie się położył, a młody Lapończyk,
przytrzymawszy powieki olbrzyma, nalał mu do oka
rozgrzanego oiowiu.
- Parzy, parzy! - wrzasnął stallo.
- Ale z ciebie słabeusz! Uspokój się! - rzekł chłopak.
No i stallo uciszył się. Chłopak tymczasem wlał
ołów do drugiego oka olbrzyma. Stallo znów narzekał,
że go parzy, ale chłopak pocieszył go, że już skończył.
Stallo patrzył i patrzył, ale nie zobaczył ani srebra,
ani złota. Nic nie widział, nawet ognia. Rozwścieczony,
chciał zabić chłopaka, ale nie mógł go złapać. Po namy
śle poprosił gościa, żeby wypuścił najpierw jego kozy,
a na końcu największego kozła z wielkimi rogami.
Chłopak zaczął wypuszczać kozy, a stallo stanął w wyj
ściu w rozkroku i obmacywał każdą po kolei. Młody
Lapończyk wypuszczał zwierzęta bardzo powoli. Zabił
starego capa i obdarł go ze skóry. Stallo poganiał chło
paka, ale ten powtarzał, że nie ma się co spieszyć.
- Wypuszczaj mojego kozła! - ryknął stallo.
Chłopak okrył się skórą i trzymając przed sobą łeb
z wielkimi rogami, na czworakach podszedł do wyjścia.
Stallo pomacał skórę i rogi i wypuścił go.
- A teraz ty sam wychodź! - zawołał stallo zado
wolony, że udał mu się podstęp.
- Już wyszedłem - odrzekł chłopak.
Stallo ruszył w pogoń, ale chłopak był szybszy.
- Jak się nazywasz? - zawołał Stallo. Postanowił
wysłać za zbiegiem swoich synów, żeby go zabili.
- Tak jak powiedziałeś! - odkrzyknął Lapończyk. -
Nazywam się Ja Sam!
I rzucił się do ucieczki.
Kiedy synowie olbrzyma wrócili do domu, okrop
nie się rozgniewali na widok zabitego kozła.
- Kto zaszlachtował nam capa? - wrzasnęli, miota
jąc przekleństwa.
- Ja Sam - odparł stallo. - Śmierć za kozła!
- I wyobraź sobie, synowie zabili go. Zabili same
go stallo... - dokończyła Ida.
- Prymitywne - podsumował Pułkownik chrapli
wym głosem, choć wysłuchał z uwagą. - A co z tym
srebrem? - zapytał.
- Stallo ukradł je Lapończykom... Ale to już inna
historia, której nie będę zaczynać. Nie jestem prze
cież Szeherezadą. Nie zamierzam opowiadać ci baśni
tak długo, jak zechcesz mnie słuchać.
- Opowiedziałaś - odezwał się pozornie przyjaź
nie. - I to bardzo ciekawie. Póki co nie widać niko
go, kto spieszyłby ci z pomocą. Zdaje się, że wcale się
nie zjawią.
- Przyjdą - odrzekła ze spokojem Ida, ani trochę
nie tracąc pewności siebie.
- Możesz się przespać - powiedział nieoczekiwa-
nie Fin, napotykając pełne niedowierzania spojrzenie
dziewczyny. - Przecież wiesz, że jesteś ostatnią oso
bą, którą bym chciał zabić we śnie.
Ida doszukała się w tych słowach odrobiny rozsąd
ku. Nikt nie zabija godnego siebie przeciwnika w tak
tchórzliwy sposób.
A on chyba nadal traktował ją jak równą sobie.
- Przed nami daleka droga. Nie myśl, że będę cię
niósł... I jeszcze jedno: nie próbuj mnie przechytrzyć!
Śpię bardzo czujnie...
Usiadł wygodnie i skrzyżowawszy ręce na pier
siach, zamknął oczy. Ida przyjrzała mu się uważnie.
Zawsze się jej zdawało, że mężczyźni w czasie snu
mają twarz dziecka. Ale się myliła...
Skuliła się, przemarznięta i poobijana. Tak bardzo
marzyła o odpoczynku. Do końca jednak nie była pew
na, czy Fin nie robi sobie okrutnych żartów. Była przy
gotowana na to, że za chwilę szarpnie ją i każe wstawać,
że wyrwie z błogiego snu i każe znowu maszerować.
W końcu jednak go posłuchała.
Fin siedział z przymkniętymi powiekami, czeka
jąc, aż dziewczyna zapadnie w głęboki sen. Wstał po
cichu i spojrzał na nią, śmiejąc się w duchu. Zgarnął
srebro, ale pozostawił okrągły guzik i klamrę. Srebro
ze skarbu stallo.
Gdyby w jego życiu było miejsce dla kobiet, Ida
byłaby odpowiednia.
Ale czekała go jeszcze daleka przeprawa, a kobie
ty są w drodze tylko zawadą.
Ida bawiła go, mogłaby go zmusić do walki. Chęt
nie by się z nią zwarł w pojedynku na słowa i wal
czył, póki nie uznałaby jego wyższości.
Chętnie by się przekonał, jak długo by to trwało.
Sprawiłoby mu to przyjemność. Niestety, nie miał
czasu. W oddali na szlaku dostrzegł jakiś ruch.
Dziewczyna nic nie zauważyła, pochłonięta opowia
daniem. To byłoby zbyt proste...
Z drugiej strony, zbyt proste byłoby pozbawić ży
cia śpiącą kobietę. Przecież to jeszcze prawie dziec
ko. I tak się dobrze przy niej bawił.
Postanowił zażartować. Na ziemi obok śpiącej po
łożył nóż, który jej wcześniej zabrał, razem z srebrem
ze skarbu stallo.
Ci, którzy go ścigają, i tak jej nie uwierzą. Czy ktoś
z nich w ogóle słyszał, że opowieścią można się wy
kupić od śmierci?
Spojrzał po raz ostatni na Idę o miedzianych włosach.
A potem popatrzył ku zachodowi, tam gdzie prowadzi
ła go droga. Ruszył biegiem, śmiejąc się sam do siebie.
Tę historię sam wymyślił. A zakończenie serdecz
nie go ubawiło.
13
Leżeli w ukryciu, oczekując świtu, a kiedy już zrobi
ło się jaśniej i, jak okiem sięgnąć, na płaskowyżu nie do
strzegli żywej duszy, zrozumieli, że postąpili niemądrze.
Sedolf bez słowa wstał i ruszył przed siebie.
- Nie wolno nam tracić głowy - upomniał go Re-
ijo, gdy go dogonił. - Nadal musimy zachować czuj
ność i mieć oczy szeroko otwarte, Sedolfie. Bo nie
możliwe, by zeszli gdzieś daleko od tego szlaku. Ida
nie dałaby rady.
- A może on właśnie dlatego porzucił Helenę na
odludziu, że nie miała sił już iść? - rzucił Sedolf po
nuro, oświecony nagłą myślą. I wyobraził sobie, co
czeka Idę, gdy ta osłabnie.
Reijo pomyślał o tym samym. Skłamałby, gdyby
próbował przekonywać siebie i Sedolfa, że jest inaczej.
Czterej mężczyźni posuwali się naprzód w milcze
niu, obawiając się najgorszego.
Nagle Sedolf zatrzymał się raptownie. Zauważył,
że w mchu między skałami coś błysnęło. Nachylił się
i podniósł z ziemi srebrny guzik na wierzchu ozdo
biony wzorem przypominającym płatek śniegu.
Pozostali mężczyźni zgromadzili się przy nim,
przyglądając się temu, co znalazł.
Reijo zmrużył oczy i popatrzył ku zachodowi,
gdzie chłodne niebo zdawało się blade, jakby wyzute
z błękitu.
- A więc szli tędy - powiedział. Obejrzał uważnie
ziemię. Mech w paru miejscach był lekko zadeptany,
ale na skalnym podłożu nie pozostały żadne ślady.
- To chyba lapońskie srebro. Zdaje się, że Helena
wspomniała coś o tym, że spotkali Lapończyków.
Przypomnieli sobie słowa dziewczyny, co tylko
wzmogło ich niepokój.
Sedolf schował guzik do kieszeni i ruszył za Reijo.
W oddali dostrzegli skalne bloki ustawione ciasno
obok siebie. Kamienny mur stworzyła natura na dłu
go przed tym, nim w tych stronach pojawili się
pierwsi ludzie.
Z miejsca, gdzie przystanęli, od owych głazów
dzieliła ich spora odległość, ale kamienny mur przy
ciągał ich wzrok.
- Gdybyś szukał schronienia... - odezwał się zamyślo
ny Reijo. - Czy na jego miejscu zatrzymałbyś się tam?
- To jedyna możliwość - odparł Emil. Nawet on
wyczuwał napięcie. Doskonale rozumiał cichą wście
kłość Sedolfa, ponieważ zdawał sobie sprawę, jak
wielkie niebezpieczeństwo grozi Idzie z rąk tego na
wskroś złego człowieka.
Gdyby Idzie stało się coś złego...
Czarno mu się zrobiło przed oczami na samą myśl
o tym. Ta dziewczyna od dawna zajmowała w jego
sercu szczególne miejsce. I chociaż nigdy nie połączy
ła ich prawdziwa bliskość i wiedział, że nigdy jej nie
dostanie, za nic w świecie nie zniósłby, żeby została
zbrukana przez bezwzględnego oprawcę.
Przyśpieszyli kroku, pełni najgorszych przeczuć.
Teraz już wiedzieli, że nie zdołają znienacka podejść
porywacza. Nie mieli się też jak przed nim ukryć.
Ten człowiek bowiem schronił się w jedynej kry-
jówce, jaka w promieniu kilku kilometrów znajdowa
ła się na tym gładkim jak stół terenie.
Nagle Reijo przystanął gwałtownie i powstrzymał
Sedolfa, zaciskając mu dłoń na ramieniu.
- Do diabła - wyszeptał. - Co to jest?
Zza skalnych bloków wyłoniła się pochylona sylwet
ka. Mężczyzna na moment przystanął i obejrzał się przez
ramię, po czym ruszył biegiem ku zachodowi. Sam.
Przez chwilę stali jak porażeni, niczego nie pojmu
jąc. Nie wierzyli własnym oczom.
Ale z wolna lodowata dłoń strachu wbiła im w ser
ca swe szpony. Sedolf zrzucił z pleców worek, pozby
wając się niepotrzebnego ciężaru. Wszystko migało
mu przed oczami, a przygniatający ciężar uciskał pierś.
Nie chciał się przyznać do tego strachu, nie chciał
wierzyć w najgorsze.
Ruszył co sił przed siebie. W chłodnym podmuchu
wiatru poczuł na policzkach coś ciepłego. Nie zdawał
sobie sprawy z tego, że płacze. Biegł jak oszalały
przed siebie, słysząc jedynie szum w uszach i odgłos
własnych kroków.
Nic nie czuł.
Ale odrzucał od siebie straszliwe przypuszczenia.
Nie przyjmował do wiadomości, że stało się najgor
sze. Niemożliwe, dudniło mu w głowie. Tak się nie
mogło stać!
Bo Ida była całym jego życiem.
Kiedy już po wszystkim próbował sobie przypo
mnieć, o czym myślał w tej" straszliwej chwili, gdy wa
żyły się losy Idy i jego, nie był w stanie tego odtworzyć.
Bo tak naprawdę wówczas pochłonęła go bezden
na pustka. Wiedział jedynie, że musi dobiec.
Zapewne strach w nim był tak porażający, że jak-
by w reakcji obronnej organizm usunął to wspomnie
nie z pamięci. Bał się, co zastanie, gdy dobiegnie, ale
wiedział, że musi być tam pierwszy i pierwszy zoba
czyć. Gnał więc jak szalony przed siebie, niewiele wi
dząc przez mgłę, jaka zasnuła mu oczy, i potykając
się co chwila. Jedynie zarys kamiennych bloków, któ
re urozmaicały monotonny krajobraz płaskowyżu,
majaczył mu przed oczami. Głazy, które na począt
ku dziejów rozrzuciła potężna ręka, wystawały z pła
skowyżu niczym zęby wyszczerzone w uśmiechu.
Potknął się i upadł, ale zaraz wstał i biegł dalej.
Skalny mur, dzieło natury, zdawał się coraz większy.
Nie był jednak tak szczelny, jak się wydawało z dale
ka. Poszczególne głazy oddzielały szerokie przerwy.
Sedolf zauważył ją. W przerwie między blokami
mignęła mu zwinięta w kłębek postać.
Nie żyje... poraziła go nagła myśl. Straszliwe sło
wa, których przez cały czas nie dopuszczał do swej
świadomości. Wiszące nad nim niczym mroczny
cień. Przed którymi zamykał oczy, od których chciał
uciec na wszelkie sposoby, nawet w szaleństwo.
Nie żyje...
Niemożliwe, niemożliwe, dudniło mu w skro
niach. Niemożliwe, niemożliwe...
Nie Ida.
I dopiero teraz, dopiero w tym momencie, kiedy
zdawało mu się, że ograbiono go ze wszystkiego, co
stanowiło sens jego życia, pojął, jak bardzo ją kocha.
Dlaczego, zamiast się chować jak przestraszeni
chłopcy, nie ruszyli od razu w pogoń? Po co zatrzy
mywali się przy martwym koniu?
Gdyby wybrali ten sam szlak...
Gdyby nie pozwolił Idzie jechać na cypel...
Powinien był ją powstrzymać, wracała natrętna
myśl.
Ale czy jedno nie zaprzeczało drugiemu? Przecież
tak cenił w niej samodzielność i silny charakter.
Sedolf z trudem łapał powietrze. Nie żyje...
Mignęły mu przed oczami bliźnięta: Mikkal i Raija.
Anjo będzie dla nich dobrą mamą... uświadomił so
bie z bólem. Będzie mógł obserwować, jak dzieci ro
sną, jest przecież ich chrzestnym, czyli że ma prawo,
a wręcz obowiązek je odwiedzać. Ale już przyzwy
czaił się do myśli, że to będą jego dzieci. Zrozumiał,
że traktuje dzieci Idy jak własne.
Przecisnąwszy się między potężnymi głazami, zna
lazł się za murem i w jednej chwili był przy ukocha
nej. Uklęknął i pochwycił ją w ramiona.
Ida żyła.
Rei jo, Knut i Emil nie byli w stanie dotrzymać kro
ku Sedolfowi. Emil zrozumiał, że jego uczucie do Idy
nigdy nie było tak silne. To prawda, że boleśnie od
czuł, gdy Ida odrzuciła jego oświadczyny. Zapiekło
go to do żywego. Doznał upokarzającej porażki. Na
pewno zasmuciłby się, gdyby Ida umarła, ale nie prze
żywał tego co Sedolf, który biegł na oślep, bliski utra
ty zmysłów ze strachu o nią. Emil z lękiem pomyślał,
co się stanie z Sedolfem, jeżeli znajdzie Idę martwą.
Straciłby wówczas cały sens swego życia.
Podążając za nim co sił w nogach, obiegli mur z ka
mieni i zobaczyli, jak Sedolf trzyma Idę w ramio
nach, płacze i całuje ją, gładzi jej miedziane włosy...
Dostrzegli wreszcie, że drobna dłoń dziewczyny
poruszyła się.
- Sedolf? - odezwała się zdumiona.
Obudziły ją pocałunki, ale nie czuła odrazy. Nic
nie pojmując, otworzyła oczy i ujrzała nad sobą
twarz płaczącego jak dziecko Sedolfa.
- Żyjesz, maleńka, żyjesz - wydusił i złożył na jej
ustach gorący pocałunek. A potem ujął w dłonie jej
twarz i pieścił ją spojrzeniem. - A tak się bałem, że
cię straciliśmy, najdroższa - szeptał. - Boże, Ido, ja
już myślałem, że nie żyjesz. A wtedy i ja nie chciał
bym żyć! Kocham ciebie, najdroższa. Nie powstrzy
masz mnie, muszę ci to wyznać. Kocham cię, kocham
cię, kocham cię - powtarzał w kółko, nie wypuszcza
jąc dziewczyny z ramion i tuląc twarz do jej policz
ka. Poza nią nie liczyło się nic.
Właśnie wtedy nadbiegł Reijo. Chrząknął, bo ści
snęło go w gardle, gdy zobaczył, że Ida jest bezpiecz
na, że nic jej nie grozi. Nadal jednak nie mógł otrzą
snąć się z bolesnego lęku.
Sedolf podniósł dziewczynę, a Reijo przytulił ją
mocno.
- Wiedziałam, że przyjdziecie - mówiła z ulgą. -
Ani na chwilę nie zwątpiłam, chociaż on usiłował we
mnie zasiać niepokój i rezygnację. Chciał mnie pozba
wić nadziei. Ale ja byłam pewna, że pomoc nadejdzie.
Reijo odsunął córkę na odległość ramion i z miło
ścią popatrzył na nią swoimi zielonymi oczami.
W jego spojrzeniu kryło się także zdumienie.
- Nie uwolniliśmy ciebie, Ido - wyjaśnił. - Kiedy
Sedolf tu dobiegł, tego oprawcy już nie było.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale
nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Popatrzyła
na Sedolfa, na Emila i na Knuta, którzy stali z tyłu,
i w ich twarzach dostrzegła także nieme pytanie.
- Nie było go tu - powtórzyła szeptem.
Sedolf pokręcił głową.
Wtedy Ida spojrzała ku zachodowi, ale nie dostrze
gła nikogo.
- Z daleka zauważyliśmy sylwetkę mężczyzny, któ
ry oddalał się biegiem. Myślałem, że cię zabił...
Ida dostrzegła nagle na ziemi swój nóż, srebrny gu
zik i klamrę. Oswobodziwszy się z objęć ojca, pochy
liła się nad leżącymi przedmiotami i po raz drugi po
patrzyła ku zachodowi nic nie rozumiejącym spojrze
niem. Wskazując na nóż, wyjaśniła im:
- Zabrał mi go, po tym gdy uśmierciłam konia. Mu
siałam to zrobić...
- Ty? - zapytał zdumiony Reijo. - Ty to zrobiłaś?
Ida tylko pokiwała głową.
I wtedy w głowie ojca wszystkie części układanki
znalazły się na miejscu.
Oczywiście, że to Ida. Tamten człowiek, komplet
nie pozbawiony współczucia dla innych, nie uczynił
by tego.
Ale przecież pozostawił Idę.
- Jak to się stało, że cię nie skrzywdził? - zapytał
Reijo. - Bogu za to dziękuję, ale nie mogę tego pojąć.
Ida potrząsnęła głową.
- Nigdy mi nie uwierzycie - stwierdziła - ale wy
daje mi się, że to baśń uratowała mi życie.
Pokręcili głowami z niedowierzaniem. Ale wysłu
chali jej opowieści.
- Jak widzicie, zostawił tylko srebro ze skarbu stal-
lo, no i mój nóż... - zakończyła Ida, wsparta na ra
mieniu Sedolfa, który otulał ją swą kurtką, bo jej wła
sna była całkiem przemoczona.
Ale Reijo jakoś trudno było to przyjąć.
- Niemożliwe, ten człowiek nie był taki. Myślę,
Ido, że się mylisz.
A Knut dodał:
- Pewnie widział nas z daleka. Wiedział, że jeśli cię
zabije, będziemy go ścigać i nie ustaniemy, póki go
nie złapiemy. Jeśli zaś znajdziemy cię przy życiu, on
przestanie dla nas istnieć. Założę się, że tak było.
Pozostali skłonni byli przychylić się do wersji Knu-
ta. Mężczyźni lubią rozwiązania prawdopodobne. To,
co fantastyczne i niezwykłe, oddalają jako niemożliwe.
Sedolf usiadł na mchu i wziął Idę na kolana.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Tak dobrze
było siedzieć na suchym, tak cudownie poczuć ciepło
drugiego człowieka przenikające do własnego ciała.
A już sądziła, że jest skazana na wieczny chłód.
Otarła się o śmierć. Oni nie zdawali sobie sprawy,
jak blisko. Ida nie miała sil opowiadać wszystkiego.
Jeszcze nie teraz. Teraz tylko rozkoszowała się tym,
że jest wśród przyjaciół.
Zebrali chrust i rozpalili ognisko. Pod osłoną ka
miennego muru chroniącego od wiatru szybko zro
biło się ciepło.
Rei jo zdjął z nóg Idy buty i postawił przy ogniu,
żeby wyschły. Kompletnie przemarzły jej stopy.
Mężczyźni swoje okrycia także suszyli nad ogniem.
Wyjęli zapasy jedzenia, jakie przygotowała im na
drogę Anjo: mięso, ryby, chleb z masłem, ser.
Ida poczuła, jak ślinka napływa jej do ust.
Sedolf ułamał jej kawałek chleba i posmarował ma
słem, tak żeby nie musiała używać swojego noża. Po
tem dodał plasterek solonego mięsa.
Idzie się zdawało, że nigdy dotąd nie jadła takich
dobrych rzeczy. Wszystko jej smakowało. Nie jadła
przecież przez tyle godzin, jedynie wodą gasiła pra
gnienie.
Minęła doba, ale jej się zdawało, jakby minęła
wieczność.
Czuła, że może teraz zacząć życie od nowa, bo otrzy
mała je w darze. Była tak bliska śmierci. Przygotowała się
już na nią. Zdawało jej się, że dotarła do kresu podróży.
- Co z dziećmi? - zapytała Sedolfa.
- Przecież wiesz, że są pod dobrą opieką, Ido. Anjo
rozpieszcza wszystkich, którymi wolno jej się zająć.
- Byłam spokojna, że nie stanie się im krzywda... -
powiedziała Ida cicho. - Gdyby...
Skinął głową i wtulił policzek w jej włosy. Pocało
wał jej skroń.
- Ja też o tym myślałem, Ido.
- Naprawdę? - Ida podniosła wzrok i w brązowych
oczach chłopaka dostrzegła powagę.
- Myślałem o tym i owym. Gdyby ciebie zabrakło,
nie miałbym po co żyć.
Ida zamilkła. Wtuliła jedynie głowę w zagłębienie
na jego szyi. Nie była w stanie nic powiedzieć, bo za
lała ją fala wzruszenia.
Najedli się.
- Czy on ci coś opowiedział o sobie? - zagadnął
Knut. - Zwykle ludzie łatwo się przed tobą otwiera
ją, Ido. Potrafisz z nimi rozmawiać...
- Pierwszy raz słyszę, że mówisz o mnie coś dobrego
- uśmiechnęła się Ida do brata. Zaraz jednak jej twarz
spoważniała. - Próbowałam go nakłonić do rozmowy.
Kazał mi się zwracać do siebie „pułkowniku", ale praw
dziwego imienia i nazwiska nie chciał podać. Wspomniał,
że musieli uciekać z Finlandii przez brata Heleny. Na
zwał go zdrajcą. O Helenie mówił, że jest tchórzem. Skła
małam mu, że Helena umarła. Wtedy on opowiedział mi,
jak pozbawił życia rodzinę Lapończyków.
- Nazywa się Curt Hallencrantz ze Spydenborga.
A Helena jest jego żoną - wyjaśnił Reijo i zrelacjo
nował wszystko, czego się dowiedzieli od Heleny.
- Biedna dziewczyna - westchnęła Ida, gdy już
skończył. - On mówił, że go bawię...
Reijo zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się
głęboka zmarszczka.
- Zastanawiam się... - zaczął, ale nie dokończył, mi
mo że wszyscy spojrzeli na niego pytająco. Udawał,
że tego nie dostrzega. - Od domu dzieli nas dzień
marszu - zmienił temat. - Proponuję, żebyśmy wró
cili tą samą drogą, którą przyszliśmy. I póki jesteśmy
razem, ustalmy jedno: nie będziemy rozpowiadać
wszystkim naokoło, co się wydarzyło. O koniu Hal-
vora też lepiej nie wspominać...
Knut pokiwał głową. Był tego samego zdania.
- Dasz radę iść na własnych nogach, kochana? -
spytał Sedolf miękkim głosem.
Ida dopiero teraz dostrzegła go takim opiekuńczym
i delikatnym. Nigdy dotąd nie myślała o nim w ten spo
sób. Przekonała się jednak, że Sedolf był gotów dla niej
rzucić się w ogień. Dwukrotnie narażał dla niej życie.
- Poradzę sobie - odrzekła. - Może jestem drobna,
ale dobry ze mnie piechur. Poza tym on uważał, że
nieźle wiosłuję - dodała ze śmiechem. Jak dobrze by
ło znów móc się śmiać. Szli spokojnym krokiem, bez
pośpiechu, dostosowując się do tempa Idy. Często się
zatrzymywali na odpoczynek i pilnowali, by Ida się
posilała. A kiedy Sedolf widział, że jest zmęczona, brał
ją na ręce. Tym razem nie pomogły żadne sprzeciwy
z jej strony. Zresztą nie miał zamiaru ustąpić. I, o dzi
wo, Ida w końcu ulegała z uśmiechem i pozwalała się
nieść. Wyglądało nawet, że sprawia jej to przyjemność.
Ale zejść po urwistym zboczu musiała sama. Kie
dy spojrzała w dół, zakręciło jej się w głowie. Ale cóż
miała robić?
- Nie darowałabym sobie, gdybym po tym wszyst
kim, co przeszłam, teraz spadla i roztrzaskała się
o skały - wyznała z wisielczym humorem, co wywo
łało uśmiech na twarzach mężczyzn.
Reijo szedł pierwszy, pewnie wskazując córce, gdzie
ma postawić nogę. Ida podążała za ojcem, nie mając
odwagi spojrzeć w dół. Wpatrzona w skalną ścianę tuż
przed nosem i wczepiona palcami w nierówną po
wierzchnię, szukała oparcia dla stóp. Schodziła wolno,
krok po kroku. Przemieszczała się dopiero wówczas,
gdy była pewna, że stopa się jej nie osunie. Miejscami
było trochę mniej stromo, ale Ida i tak schodziła przy
ciśnięta do skały, żeby tylko nie patrzeć w przepaść.
Był też taki kawałek, kiedy musieli się wspinać. Ufała,
że palce wytrzymają, że ramiona ją podźwigną i że Re
ijo ją właściwie poprowadzi.
Miała wrażenie, że ramiona jej się wydłużają za każ
dym razem, gdy wisi na nich całym ciężarem ciała.
Klęła przy tym jak szewc, uzupełniając stare przekleń
stwa tymi, których dopiero co nauczyła się od Fina.
- Nie przypuszczałam, że znasz tyle określeń na
szlachetne partie męskiego ciała - dogryzł jej Reijo. -
Do tego po fińsku!
Zmieszała się i od tej chwili przekleństwa mrucza
ła tylko pod nosem.
Wreszcie znaleźli się na dole. Emil, Knut i Sedolf
musieli już schodzić o zmierzchu, ale i tak całej trój
ce zajęło to mniej czasu niż Idzie.
- Mam lęk wysokości - oznajmiła, kiedy Knut pró
bował naśmiewać się z niej.
Ustalili, że Knut i Emil sami zejdą możliwie naj
szybciej w dól doliny. Knut miał wrócić z końmi.
Nim się zebrali, Ida podeszła do Emila i uścisnąwszy
jego dłoń, powiedziała tak cicho, że tylko on ją słyszał:
- Wiele dla mnie znaczy, że to dla mnie zrobiłeś.
Emil uśmiechnął się z przymusem.
- Ty mi, Ido, nie mąć w głowie! Nie twoja wina, że
tak a nie inaczej ulokowałaś swoje uczucia, prawda? Ja
sobie jakoś z tym poradzę. Kiedy patrzę na ciebie i Se-
dolfa, rozumiem więcej, niż wyraziłyby słowa. Wyda
je mi się, że nam dwojgu nie byłoby tak dobrze razem.
- Czy możemy pozostać przyjaciółmi? - zapytała
Ida, nie puszczając jego dłoni.
Wstrzymał oddech i długo patrzył jej w twarz. By
ła taka śliczna, że aż ściskało go z zachwytu.
Nawet teraz, zmęczona i brudna, spłakana, z wło
sami w nieładzie, podobała mu się. Nie potrafił prze
stać porównywać do niej wszystkich innych dziew
cząt i porównanie zawsze wypadało na ich nieko
rzyść. Rozumiał, że był wobec nich niesprawiedliwy...
- Nie wiem, czy powinniśmy próbować od razu.
Oboje powiedzieliśmy za dużo, a takie słowa się długo
pamięta. Pozwólmy ranom się zabliźnić. A potem zo
baczymy. Nie żywię do ciebie urazy. Nie mógłbym. Do
Sedolfa także nie. On też nie jest winien, że tak wyszło.
Ida kiwnęła głową i cofnęła rękę. Popatrzyła mu
w twarz raz jeszcze, nim się rozstali.
Reijo rozpalił ognisko. Rozumiał, że Ida i Sedolf po
winni wyjaśnić sobie w cztery oczy wszystko, co ich
dotyczy. Na miejscu chłopaka wiedziałby, co powie
dzieć, tylko że on żył znacznie dłużej na tym świecie.
Swojej córce także mógłby udzielić paru dobrych rad.
Ale teraz nie miał odwagi im przeszkadzać.
Zresztą pamiętał, że w młodości też nie przepadał
za pouczeniami dorosłych.
Zamiast tego uciekł myślami do Heleny.
Coś z nią muszą zrobić.
Najpierw ta dziewczyna musi na powrót stać się
sobą. Co do męża, z pewnością nie zechce go więcej
oglądać na oczy. Po tym, co usłyszał od Idy, zrozu
miał, że Helena nic nie straciła, wyrywając się spod
wpływu tyrana. Ale Helenę wychowano do czegoś in
nego niż do pracowitego życia w ubóstwie nad fior
dami Ruiji. Nawet dom Anjo i Knuta, uchodzący za
zasobniej szy we wsi, był dla niej zbyt skromny.
Kiedy czuwał przy jej łóżku przez wiele nocy, przy
szło mu na myśl, że Helena powinna wrócić tam,
gdzie jest jej dom. Teraz czuł, że wkrótce czeka go
znów wyprawa do Tornedalen, do ojczystej Finlandii,
która w ostatnim czasie dość często go przyzywała.
Uśmiechając się sam do siebie, usadowił się wygodniej
i zsunął na twarz kapelusz. To byłby wspaniały pretekst,
by znów odwiedzić Maję, pomyślał. Mimo że także tym
razem okoliczności wyprawy nie byłyby szczególnie ra
dosne, wierzył, że wszystko zakończy się szczęśliwie.
I mimowolnie już cieszył się na to jak dziecko.
- Czy to było pożegnanie? - zapytał niepewnie Se-
dolf, patrząc za Emilem i Knutem, którzy zniknęli
z pola widzenia.
Ida otuliła się kurtką Sedolfa, którą założył jej na
ramiona. Trochę jej było żal, że pozostał w samym
swetrze, ale zapewniał, że nie jest mu zimno.
- Tak, podziękowanie, przeprosiny i pożegnanie
od nas obojga - odpowiedziała.
Sedolf siedział na brzozowym pniu, który zapew
ne nie tak dawno został powalony siekierą. Prowa-
dzono tutaj wyrąb. Na stosach leżały gałęzie i pień
ki, przygotowane do zwiezienia w dół.
Ida usiadła na worku przy stosie drewna, który
osłaniał ją od wiatru.
- Nie spodziewałabym się po nim, że się przyłączy
do pościgu. Wiedziałam, że weźmiesz w nim udział
ty, tata i oczywiście Knut...
- Poszedłem po niego, choć, jak się domyślasz, nie
było to dla mnie łatwe - rzekł Sedolf.
- Jemu na pewno też nie było łatwo się zgodzić.
Sedolf wzruszył ramionami.
- Możliwe. Ale chyba coś był ci winien za to, co
nagadał o twoich dzieciach. Chyba w końcu do niego
dotarło, że ta propozycja była dla ciebie jak policzek.
- Nie sądzę, że wszyscy mężczyźni są w stanie to
zrozumieć - odezwała się Ida łagodnie, dopiero teraz
naprawdę słuchając słów Sedolfa. Do tej pory tak
bardzo serio traktowała to, co mówią o jego prze
szłości i braku przyszłości, że nie starała się zobaczyć
w nim człowieka, choć od dłuższego czasu dostrze
gała w nim mężczyznę.
- Niewielu mężczyzn potrafi zauważyć w dzie
ciach prawdziwą wartość - ciągnęła. - Choć zależy im
oczywiście, by mieć potomka, i to najlepiej syna...
Naprawdę znam zaledwie paru takich, którzy na
prawdę cenią sobie dzieci. Lubią na nie patrzeć i wy
obrażać sobie, jaka czeka ich przyszłość. Lubią z ni
mi przebywać i nie uważają, że to strata czasu albo
że to urąga ich męskiej dumie.
- Mam nadzieję, że mnie do nich zaliczasz?
Ida pokiwała głową.
- Ciebie, ojca, Knuta czasami...
- A Ailo? - zapytał. Czuł, że nie powinno to być
dla niego ważne, a jednak nie dawało mu spokoju.
Nie chciał się porównywać z Ailo. Nie chciał stać
się nowym Ailo ani jego namiastką.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Tego nie wiem. I jest
to jedna z tych rzeczy, których się nigdy o nim nie do
wiem. Kiedy byliśmy razem, nie zastanawialiśmy się
nad tym. Ailo chyba był przyzwyczajony do tego, że
dzieci biegają po obozowisku. Nigdy go jednak nie za
pytałam wprost, co sądzi o dzieciach, a on mi nic na
ten temat nie mówił. Czy to dla ciebie takie ważne?
- Chyba nie powinno. W końcu ja to ja.
Zsunął się z pnia i usiadł na ziemi obok Idy. Spoj
rzał jej w oczy z uwagą i zapytał:
- Bałaś się? Chcesz może o tym porozmawiać?
Ida chwyciła go za rękę. Czując jego ciepłą dłoń za
ciskającą się na jej zmarzniętych palcach, pomyślała
z radością, że jest przy niej i chce jej wysłuchać.
- Sprawił, że pogodziłam się ze śmiercią - odparła
zamyślona. - Ale nie poddałam się. Do końca walczy
łam. Nie rozmyślałam wiele. Skupiłam się jedynie na
tym, żeby znaleźć jakąś broń przeciwko niemu. Pró
bowałam nakłonić go do mówienia, żeby zrozumieć,
jakim jest człowiekiem. Tak naprawdę zaczęłam się
bać, kiedy uświadomiłam sobie tok jego myślenia.
Zrozumiałam wówczas, że on nie cofnie się przed ni
czym, że inni ludzie w ogóle go nie obchodzą. To
prawdziwy potwór. Bez mrugnięcia okiem zadawał
ból. Jakie to miało znaczenie, jeśli on tego nie czuł...
- urwała i- w milczeniu napotkała wzrok Sedolfa. -
Nie wiedziałam, że istnieją tacy ludzie. Sądziłam, że
wszyscy wiedzą, co wolno, a co nie. Jego nawet trud
no nazwać złym, bo to zbyt łagodne określenie. On
ustalał własne prawa, kompletnie ignorując innych.
- Świat jest wielki, Ido, a ludzie różni - powiedział
Sedolf, otulając ją ramieniem. - Groził ci? - odezwał
się drżącym głosem z tłumioną złością.
- W pewnym sensie tak. Kiedy mówił, że go bawię,
sztywniałam dosłownie ze strachu. Bo zastanawiałam
się, co się stanie, jeśli przestanę go bawić... Przez ca
ły czas miałam przed oczami Helenę. Biedna dziew
czyna! Pomyśl, Sedolfie, poślubić takiego potwora!
Ona musiała być tak zastraszona, że nawet nie odwa
żyłaby się pomyśleć, by od niego odejść.
- Ona nawet teraz, po tym wszystkim, co jej zro
bił, uważa, że musi być mu wierna, bo przysięgała to
przed Bogiem - westchnął Sedolf i zdał Idzie relację
z tego, co powiedziała Helena. Jego wersja różniła się
trochę od wersji Rei jo.
- Boże drogi - westchnęła Ida, kierując swe myśli
ku Helenie. Łatwo zapominała o sobie, gdy tylko ko
muś działa się krzywda. Była nieodrodną córką swo
jego ojca. - On chciał ją zabić, żeby się od niej uwol
nić. Dlatego dźgnął ją nożem. Nie zauważyłam, żeby
z tego powodu uronił choć jedną łzę. Choć usłyszał
ode mnie, że Helena nie żyje, bez przerwy wyrażał
się o niej pogardliwie. I ta dziewczyna chce być uczci
wa wobec kogoś takiego?! Do diabła! Już ja z nią po
rozmawiam. Jak kobieta z kobietą.
- I co jej powiesz? - zdziwił się Sedolf, trochę nie
zadowolony, że rozmowa zeszła na Helenę. Przecież
chciał rozmawiać o Idzie i o nich...
- Powiem jej parę słów prawdy - rzuciła płomien
nie. - Musi zrozumieć, że ma przed sobą całe życie.
Ma dopiero osiemnaście lat i może jeszcze poślubić
mężczyznę, który będzie jej wierny. Po co się zamar
twiać tym, co minęło. Tym bardziej że ten jej mąż
był ostatnim łajdakiem. Może była w nim zakocha
na, ale bez wzajemności, tego jestem pewna. Helena
na pewno jeszcze spotka mężczyznę, którego obda
rzy uczuciem, i przeżyje prawdziwą miłość!
- Wspaniale! - odparł Sedolf i mocniej uścisnął jej
ramię. Lubił czuć pod palcami miękką krągłość. -
A jak jest z tobą, Ido? Potrafisz udzielać świetnych
rad, ale czy sama się do nich stosujesz?
Popatrzyła na niego zdumiona, nie pojmując zra
zu, o co mu chodzi. Dopiero po chwili dotarło do
niej, co właściwie powiedziała. Pochyliła głowę. Jej
słowa wyrażały prawdę. Ale wypowiadając je, myśla
ła o Helenie. Łatwo rozwiązywać cudze problemy.
- Rozumiem, czemu zadałeś mi to pytanie - odezwa
ła się w końcu, czując nagle, jak bardzo jest zmęczona.
- Myślałaś o mnie, kiedy cię uprowadził? - zapytał. -
Wspomniałaś, że byłaś pewna, że przybędę z pomocą.
Ale czy myślałaś o mnie poza tym?
- Myślałam o dzieciach - wyznała. - I... tak, myśla
łam o tobie. Niemal z bólem to mówię, ale myślałam
o tobie, nie o Ailo.
Zamilkła, wpatrując się w mrok. W ciągu jednej no
cy zrozumiała, że mrok może mieć także różne od
cienie. Nie oznacza tylko ciemności.
Las pachniał jesienią, ową charakterystyczną wo
nią gnijących liści, którą z lubością wciąga się w noz
drza. Przyroda przygotowywała się do długiego snu,
do długiego zimowego odpoczynku. Do chłodu. Ale
gdzieś w przyszłości czekała nowa wiosna, przebu
dzenie, nowa nadzieja. A potem lato.
Ida pomyślała o tym, jak trudno być młodą rośli
ną przebijającą się w wiosennej ziemi ku światłu i ku
pierwszym podmuchom ciepła. Zastanawiała się, czy
to bolesne być pąkiem, nim pęknie i rozkwitnie pięk
nym kwiatem.
Sądziła kiedyś, że jedynie młode dziewczęta są ni
by pąki, które pękają, rozkwitając pierwszą miłością.
Ida czuła w sobie ból, ale to był ból przyjemny.
Uświadomiła sobie, że w jej życiu nastąpił przełom.
Zrozumiała, że nic dwa razy się nie zdarza i nigdy nie
będzie już tak jak kiedyś.
Kwiat więdnie na jesieni i tylko jego korzenie
w glebie utrzymują się przy życiu. Kiedy jednak nad
chodzi wiosna, roślina na nowo wschodzi, napełnia
się życiodajnymi sokami i życiodajną siłą i na powrót
staje się kwiatem. Takim samym, a jednak innym.
Ida pragnęła pozostać sobą.
Chciała kochać.
Nigdy jednak nie przeżyje miłości takiej jak z Ailo.
Ailo umarł, nie powróci, by ofiarować jej to, co już
było.
Nowa miłość będzie cudowna, ale inna. Nie mia
ła pojęcia, co jej przyniesie, tak samo jak kiedyś nie
wiedziała, co przyniesie jej miłość Ailo.
Była dojrzałym pąkiem. Miała odwagę rozpocząć
życie od nowa.
Ciemna, mroczna ziemia nie jest dla niej, bo ona
przecież żyje i tak wiele może jeszcze ofiarować.
- Odkryłam, Sedolfie, że cię kocham - wyznała nie
bez bólu, ale te słowa były prawdziwe i szczere. Musia
ła mu powiedzieć. A kiedy pocałował ją, kiedy ujrzała
radość w jego oczach, utwierdziła się w przekonaniu,
że postąpiła słusznie. Nie mogła czekać z tym dłużej.
14
Ida spała, kiedy Knut wrócił wozem zaprzężonym
w konie.
- Pomyślałem, że tak będzie dla niej najlepiej - wy
jaśnił z uśmiechem, a popatrzywszy na siostrę, któ
ra, ufnie zarzuciwszy Sedoifowi ręce na szyi, zasnęła
przytulona do jego piersi, dodał: - Z tego co widzę,
mogę już cię powitać w rodzinie!
I poklepał Sedolfa po plecach.
Sedolf uśmiechnął się trochę speszony.
- Chyba tak - odpowiedział.
Także Reijo był zadowolony.
- Zabrało ci to sporo czasu, chłopcze! - stwierdził. -
Za moich czasów działaliśmy szybciej.
- I kto to mówi? - wtrącił się szyderczo Knut i po
mógł Sedoifowi otulić Idę futrzanymi narzutami, zapa
kowanymi przezornie przez Anjo. A obrzucając Reijo
łobuzerskim spojrzeniem, dorzucił: - O ile pamiętam,
mama zdążyła dwukrotnie wyjść za mąż, raz legalnie,
a raz niezgodnie z prawem, nim została twoją żoną.
- O, twoja mama była niezwykłą kobietą i nie mieści
ła się w żadnych ramach - zapewnił Reijo. Zaskoczyło
go, że potrafi żartować na temat Raiji, nie czując ukłu
cia w sercu. I uśmiechać się, wypowiadając te słowa.
- Twoja córka także jest niezwykła - wtrącił Sedolf
pełnym ciepła głosem, posyłając Idzie pieszczotliwe
spojrzenia.
Reijo odchrząknął i wrzucił na wóz swój worek.
- Myślę, że możesz dziękować Bogu, Sedolfie, że
Ida nie jest aż taka niezwykła jak jej matka. Życie
z Raiją było bowiem piekłem i niebem. Mam nadzie
ję, że wy tego nie będziecie musieli przeżywać.
Sedolf nie potrafił odpowiedzieć, ale po raz kolej
ny poczuł niezwykłe pragnienie, żeby kiedyś spotkać
tę kobietę, o której ludzie tworzą legendy. Czy to
możliwe, by była bardziej niezwykła niż Ida?
Sedolf nie mógł wprost oderwać oczu od tej uro
dziwej dziewczyny. Kochał ją. Zwykle taka śmiała
i odważna, wydawała się zupełnie bezbronna, gdy
spała. Miała cięty język. Pod wieloma względami nie
przystawała do wzoru kobiecości obowiązującego
w tych stronach. Niekiedy można było ulec fałszy
wemu wrażeniu, że brakuje jej delikatności, ale Se
dolf nie mógł sobie nawet wyobrazić, by jakaś kobie
ta mogła mieć w sobie więcej powabu. Ida uosabiała
wszystko, czego pożądał i pragnął. Była niczym naj
cudowniejsza księżniczka ze świata baśni.
Obudziła się, nim dotarli do domu nad rzeką.
Usiadła i w naturalnym odruchu wtuliła się w ramię
Sedolfa. Przestała się w końcu przejmować tym, co
rozpowiadają o nim ludzie we wsi. Nie miało to już
dla niej żadnego znaczenia.
Plotkarze nie znali prawdziwego Sedolfa. Ona zaś
poznała go lepiej niż ktokolwiek. Oczywiście, niektó
re jego cechy lubiła bardziej, inne mniej, ale nie zda
wała sobie dotąd sprawy, jak wielkim go darzy uczu
ciem. Myślała, że kocha się zawsze tak samo.
Jakże była niemądra!
Nie pomyślała o tym, że przecież ona też nie jest
ciągle taka sama. Że wszystko wokół niej jest w cią-
głym ruchu, rozwija się i ulega nieustannej przemianie.
Kocha się też za każdym razem inaczej. Człowiek
zmienia się pod wpływem doświadczeń, zmienia
obiekt swoich uczuć.
Może Sedolf zawsze o tym wiedział, ale był na ty
le mądry, by jej nie ponaglać, przekonany, że każdy
musi tę prawdę odkryć w sobie sam?
A gdyby Sedolf nie był taki cierpliwy? Mogłaby go
stracić.
- Kocham cię - odezwała się cicho i przytuliła się
do niego mocniej. - Chyba jesteś dla mnie za dobry...
Reijo, który mimowolnie usłyszał te słowa, wy
krzywił twarz w grymasie.
- Raija kiedyś powiedziała mi to samo. A to nie
o dobroć chodzi, ale o miłość. Proszę cię, Sedolfie,
pozostań sobą!
- Oj tato, tato! Zawsze masz w zanadrzu złotą myśl
na każdy temat - uśmiechnęła się Ida. - Ale zgadzam
się z mamą. Naprawdę jesteś za dobry!
- Nie wiem, Ido. Nie wiem... - odpowiedział Reijo
po chwili, zamyślony.
Anjo nie posiadała się z radości, kiedy nadjechali.
Ściskając mocno Idę, płakała i śmiała się na przemian.
Obejrzała ją dokładnie, żeby się upewnić, że napraw
dę nic się jej nie stało.
Ale Ida pośpiesznie oswobodziła się z objęć brato
wej i przemknęła do izby, w której stała kołyska. Po
ciemku uklęknęła i pochyliła się nad swoimi dziećmi.
Łzy popłynęły jej z oczu na widok znajomych buzi.
Głaskała gładkie policzki i jedwabiste loczki, nie mo
gąc się nacieszyć maleństwami. Dzieci były jej naj
większą radością, były całym jej światem, znaczyły
dla niej więcej niż własne życie. Dlatego też w peł
nych grozy chwilach, jakie przeżyła w górach, pocie
szało ją jedno: że ten straszny człowiek nie może
skrzywdzić dzieci. A kiedy zrozumiała, że on już wy
dał na nią wyrok, i tylko chwilowo odroczył jego wy
konanie, podtrzymywało ją na duchu przeświadcze
nie, że dzieci są pod dobrą opieką.
Wąska strużka światła powiększyła się na moment,
ale zaraz znów zrobiło się ciemno. Ida usłyszała za ple
cami kroki Sedolfa. Potrafiła je odróżnić od innych.
Ukucnął obok niej i swoją dużą dłonią pogłaskał
ciemne główki. Był przy tym taki delikatny i czuły,
że poruszył tym najwrażliwsze struny w sercu Idy.
- Są takie śliczne - powiedział.
Z wyjątkiem swojego ojca, nie słyszała, żeby jakiś
mężczyzna zachwycał się niemowlętami.
Zamrugała powiekami i podniosła oczy. Musiała
sprawdzić, czy Sedolf powiedział to szczerze, czy też
może wyczuwając, jakich słów od niego oczekuje, gład
ko je wyrecytował. Zawsze umiał prawić ładne słówka.
Ale twarz Sedolfa nie zdradzała nawet cienia ob
łudy czy fałszu.
Objął Idę i delikatnie musnął palcami jej ramię.
- Powiedz, czy je także gotów jesteś pokochać? -
zapytała Ida cienkim głosem.
Chociaż pogodziła się z Emilem, nadal bolała ją je
go propozycja, by oddała swoje dzieci. Kiedy sobie
przypomniała, jak rzucił jej w twarz, że żaden męż
czyzna nie jest taki głupi, by karmić cudze dzieci,
jeszcze teraz czuła upokorzenie.
Sedolf skinął głową, a ze wzruszenia ścisnęło go
w gardle.
- Tak - powiedział nieswoim głosem, czując, jak
niezwykła jest to chwila. Zaciskając powieki, walczył
ze łzami, ale kilka spłynęło mu po policzkach.
Ida popatrzyła na niego zdumiona i ująwszy w dło
nie jego twarz, scałowała słone krople.
Nie miała odwagi uwierzyć, że to ten, prawdziwy
Sedolf, ukrywał się za drwiącym uśmiechem wieczne
go wagabundy!
Chłopak wtulił twarz w pierś Idy i obejmując
dziewczynę, płakał jak dziecko, gdy go głaskała po
włosach i całowała. Odnalazła w nim takie cechy, któ
re czyniły go jeszcze bliższym ideału mężczyzny.
Nadal wszystko między nimi było nowe. Nadal
znajdowali się na początku drogi. Ale Ida wiedziała
już, że kocha Sedolfa całym sercem.
Chłopak otarł oczy wierzchem dłoni i uśmiechając
się tym swoim osobliwym uśmiechem, mocno przy
tulił Idę.
Wypuścił ją z objęć dopiero, gdy się uspokoił. Ale
nie przepraszał, że tak się rozkleił. Nie próbował
zbyć tego śmiechem. Był na tyle dojrzały, by zaak
ceptować także tę stronę swojego charakteru. Ida zro
zumiała, że właśnie takiego mężczyzny pragnie
u swojego boku.
Bawiąc się rudymi lokami dziewczyny, Sedolf wy
znał, jakby kontynuując przerwaną rozmowę:
- Traktuję je jak własne! Tak, Ido, może cię to roz
bawi, ale ja często łapię się na tym, że nazywam je
w myślach „moimi" albo „naszymi" dziećmi. Wiem,
że są to dzieci Ailo, ale w sercu uważam je także za
swoje. Nie sądzę, bym je mógł kiedyś przestać kochać.
Nawet jeśli Bóg jeszcze obdarzy nas potomstwem.
Jakże inaczej brzmiała ta przemowa w porówna
niu z propozycją Emila.
Ailo by polubił Sedolfa, pomyślała Ida. I to osta
tecznie przeważyło szalę. Uznała, że nie znajdzie dru
giego mężczyzny, który by złożył jej tak cudowne
i szczere wyznanie miłosne.
- Chcę wyjść za ciebie, Sedolfie - wyszeptała, czu
jąc, że to właściwe miejsce na takie słowa. Kłęczeli przy
kołysce, objęci wpół, otuleni nocnym mrokiem i ciszą.
- Powiedz to jeszcze raz! - poprosił.
Powtórzyła. Uśmiechnęli się do siebie.
Zdawali sobie sprawę, że mogą napotkać w życiu
niejedną przeszkodę, ale ufali, że jeśli tylko będą ra
zem, zdołają pokonać wszelkie przeciwności losu.
Ich twarze zbliżyły się do siebie, z uśmiechem do
tknęli się czubkami nosów, a ich usta zwarły się w na
miętnym pocałunku. Wargi Idy były niecierpliwe
i gorące, jej język łaskotał i drażnił. Sedolf nigdy do
tąd nie spotkał podobnej kobiety. Wiedział, że póki
w jego życiu będzie Ida, nigdy nie zatęskni za inną.
Nagle otworzyły się drzwi i w smudze światła uka
zał się wydłużony cień Anjo.
- N o , no - odezwała się cicho wesołym głosem. -
A myśmy myśleli, że już śpicie.
Niecierpliwe wargi rozdzieliły się niechętnie. Zako
chani, przytuleni policzkami, spojrzeli na żonę Knuta.
- Bardzo się cieszę waszym szczęściem - powie
działa Anjo.
Zawsze była szczera, nigdy niczego nie udawała.
- Kiedy Helena usłyszała, że przyjechaliście, wsta
ła z łóżka. Bardzo chce z tobą porozmawiać Ido.
Sedolf troskliwie podał Idzie rękę.
- Mam nadzieję, że równie chętnie mi pomożesz,
kiedy będę schorowaną staruszką - zaśmiała się cicho
dziewczyna i pogłaskała go po włosach i po policzku.
- Dobry z ciebie człowiek, Sedolfie! - rzekła Anjo.
Chwyciła go pod rękę i leciutko popychając przed so
bą Idę, po cichu zamknęła drzwi. - Jesteś odpowied
nim mężczyzną dla Idy - dodała głosem tak pewnym,
jakby nigdy nie miała co do tego żadnych wątpliwo
ści. A Anjo znała się na ludziach.
- Oczywiście, że jestem dla Idy jedynym właściwym
mężczyzną - potwierdził Sedolf ze śmiertelną powagą. -
Ale zajęło mi trochę czasu, żeby ją o tym przekonać.
- Niektórzy mają skłonność do zamykania się we
wspomnieniach i przeżywania dawnej miłości -
uśmiechnęła się Anjo. - Ale kiedy zrozumieją, co na
prawdę jest dla nich dobre, bardzo szybko łapią
szczęście oburącz.
Sedolf przypomniał sobie, że i Anjo nie była pierw
szą wielką miłością Knuta. Ta kobieta wiedziała więc,
o czym mówi.
Helena czekała w swojej izbie, skubiąc nerwowo
nocną koszulę. Jej twarz odzyskała naturalny kształt,
i choć nadal trochę szpeciły ją sińce, widać już było,
że Helena to prawdziwa piękność.
Ida podeszła wprost do niej i objęła ramionami.
Polubiła tę dziewczynę, gdzieś zniknęła pierwotna
nieufność wobec niej.
Helena, nie przyzwyczajona do takich bezpośred
nich gestów, poczuła się onieśmielona. W jej świecie,
ludzie nie reagowali tak spontanicznie. Ale natural
ność i ciepło emanujące od Idy kazały jej zaakcepto
wać zachowanie dziewczyny.
- Nic ci nie zrobił? - zapytała i cofnąwszy się,
uważnie przyjrzała się twarzy córki Rei jo.
Ida, nie chcąc się narzucać, usiadła z boku przy sto-
le i opowiedziała wszystko: od momentu, gdy groź
ny Fin wyłonił się zza konia i wziął ją jako zakład
niczkę, aż do chwili, gdy po opowiedzeniu baśni, któ
rej sobie zażyczył, poprosił ją, żeby zasnęła.
Helena uważnie słuchała, uśmiechając się raz po
raz albo krzywiąc twarz, jakby to ona stała w obli
czu niebezpieczeństwa. A kiedy Ida powtórzyła, co
Pułkownik mówił o Helenie i o jej bracie, Finka prze
łknęła ślinę i zmięła nocną koszulę. Dopiero usły
szawszy, że jej mąż odmówił zabicia konia, a potem
opowiedział o księżniczce z baśni tysiąca i jednej no
cy, znów uśmiechnęła się lekko.
- Szeherezada - powtórzyła miękko. - Szeherezada
i król Szahrijar. Curt znał wiele baśni na pamięć i po
trafił wspaniale opowiadać, ale czynił to niechętnie.
Właściwie słyszałam je tylko przed ślubem, potem już
nigdy. - Helena siedziała przez moment zamyślona,
jakby zapatrzyła się swoimi dużymi oczami w prze
szłość. - Nazwał imieniem Szeherezady jedną z kla
czy, którą ubóstwiał. Była dla niego ważniejsza ode
mnie. Ja nigdy nie dorosłam do ideału tej nieosiągal
nej księżniczki z baśni.
Uśmiechnęła się ze smutkiem i dodała:
- W Spydenborgu znajdowała się stadnina koni.
C u n związany był ze zwierzętami i przeżywał ich
cierpienie. Dlatego nie chciał zabić konia. Ludzie nie
wzbudzali w nim takich uczuć.
- On odszedł i nigdy już nie powróci - oświadczy
ła Ida. - Jesteś bezpieczna, Heleno. Specjalnie go
utwierdziłam w przekonaniu, że nie żyjesz.
- Nadal jestem jego żoną - oświadczyła. - I od te
go się nie uwolnię.
- Uznaj, że nie żyje - wyrwało się Idzie. - Do diabła,
Heleno, on chciał cię zabić! I prawie mu się to udało! Te
raz na pewno zmieni imię i nazwisko. Stanie się inną
osobą. Zapomni o tobie. Nigdy się nie dowiesz, czy on
umarł, czy nadal żyje. Najlepsze, co możesz uczynić, to
pogrzebać wspomnienia o nim. Przecież go na pewno
nie kochałaś. Przynajmniej nie takim, jaki był ostatnio!
- Nienawidziłam go.
Nawet tak ostre słowa Helena wypowiedziała bez
emocji. Ta dziewczyna nie potrafiła okazywać uczuć.
Przywykła kryć je pod maską i choć czasem płaciła
za to wysoką cenę, nie potrafiła inaczej.
- Nienawidzę go - powtórzyła. - Bóg jednak wie
wszystko, także to, czy Curt żyje. Zgrzeszyłabym, ła
miąc przysięgę małżeńską.
- Jeśli Bóg jest taki małostkowy - zaperzyła się Ida -
jeśli uważa, że powinnaś być wierna mężczyźnie, który
tak cię traktował, to wolę żyć bez Boga.
- Jak możesz mówić takie rzeczy? - żachnęła się
Helena i zbladła jeszcze bardziej niż wówczas, gdy
usłyszała wiadomości o mężu.
- Takie jest moje zdanie - odparła Ida. - Przemyśl
to sobie, Heleno. Chciałabym, żebyśmy zostały przy
jaciółkami.
Helena skinęła głową.
Poza Curtem, do którego nie chciała porównywać
Idy, nie spotkała równie impulsywnej osoby. Ta
dziewczyna była niczym huragan. Wtargnęła w życie
Heleny, przewracając je do góry nogami.
Chciała się zaprzyjaźnić z Idą. Kiedy ją zobaczyła
po raz pierwszy, wydawała się jej zupełnie podobna
do Reijo. Teraz dostrzegała wyłącznie przeciwieństwa.
Ale ta dziewczyna miała w sobie tyle radości życia! Cie
kawe, czy tego się można nauczyć? zastanowiła się Finka.
Może mogłaby spróbować?
Helena pomyślała, że wśród tych ludzi udałoby się
jej zmienić. Zapragnęła upodobnić się do nich i stać
się jedną z nich.
Spaliła za sobą wszystkie mosty. Straciła wszyst
ko. Curt starannie to zaplanował. Postarał się, by już
nigdy nie miała śmiałości spojrzeć w oczy komukol
wiek ze swego środowiska.
Wszystko, co wiązało się z tamtym światem, przy
woływało jedynie bolesne wspomnienia. Tutaj mo
głaby nauczyć się znów cieszyć się życiem, nauczyć
się śmiać. Wyczuwała to.
- Ja także bym chciała się z tobą zaprzyjaźnić, Ido -
odpowiedziała z wyuczoną poprawnością. I siedząc
sztywno, pozwoliła się uściskać spontanicznej Idzie. -
Chciałabym tu zostać - dodała.
Rei jo otworzył usta ze zdumienia, ale nic nie po
wiedział, nie chcąc psuć tej chwili. Być może on ja
ko jedyny zdawał sobie sprawę, że to wszystko nie
jest takie proste. Chyba tylko on zauważał, że Hele
na nie pasuje do tego miejsca.
Przygarnęli ją do swoich serc i ona powoli, niczym
kwiat wiosną, otwierała się przed nimi.
Ale to nie wystarczy.
Helena urodziła się w innym świecie. Odebrała in
ne wychowanie. Nie była jedną z nich i obojętne, jak
bardzo by ją pokochali, nie pasowała do nich. Zdra
dzało ją każde wypowiadane przez nią słowo i każ
dy, nawet drobny, gest.
Nie należała do tej samej warstwy społecznej.
Reijo po raz pierwszy tak dobitnie uświadomił so
bie, że istnieje podział na ludzi lepszych i gorszych,
choć nie ma to nic wspólnego z ich charakterem. Ni-
gdy się nie zgodzi z opinią, że ludzie z wyższych sfer
naprawdę są lepsi. To wierutne kłamstwo.
Bardzo trudno znaleźć się na pograniczu tych dwóch
światów. Szczególnie jeśli ktoś spadnie niżej w społecz
nej hierarchii. Reijo wiedział, że Mai także nie było lek
ko, chociaż Maja, lepiej niż ktokolwiek inny, potrafiła
stawić czoło najtrudniejszym wyzwaniom.
Ale dla tej wychuchanej panny może się to okazać
o wiele bardziej bolesne, mimo że żyjąc u boku tyra
na, poznała też mroczne strony życia.
Helena nigdy nie cierpiała głodu.
Pozostali nie myśleli o tym, szczęśliwi, że udało im
się ją uratować.
Reijo także polubił Helenę, ale potrafił trzeźwo
oceniać rzeczywistość.
Helena musi wrócić do swoich.
I on będzie tym, który ją odwiezie.
Z zamyślenia wyrwał go głos Idy.
- Powiedz, Heleno, jak potoczyły się losy Szehere-
zady? Czy ów król ją zabił, kiedy upłynęło tysiąc je
den nocy?
Helena poczuła się nagle strasznie zmęczona.
Wstała po cichu i popatrzyła na piękną i mądrą
córkę Reijo.
Curt chyba nigdy nie spotkał takiej kobiety jak Ida.
Kto wie, czy nie wydawało mu się, że jest ową księż
niczką, która nocami opowiadała królowi baśnie.
Jej samej nigdy nie udało się upodobnić do owego
ideału, choć Curt usilnie starał się ją zmienić.
- Nie skrzywdził cię? - zapytała raz jeszcze. - Nie
tknął ciebie?
Ida pokręciła głową. Wiele by uczyniła, żeby usu
nąć strach z oczu tej zahukanej dziewczyny. W tak
młodym wieku nie powinno się nosić w sobie takie
go cierpienia.
- Nie opowiedział ci, co spotkało Szeherezadę? -
zapytała Helena, uśmiechając się najsmutniejszym
z uśmiechów, który pomógł Idzie zrozumieć więcej
niż by chciała. - Chyba się muszę położyć. Taka je
stem zmęczona...
Anjo odprowadziła ją do łóżka, a pozostali wpatry
wali się w Idę, powoli zaczynając co nieco rozumieć.
- A więc miałam rację - odezwała się Ida cienko.
Podniosła twarz i powiodła spojrzeniem po obec
nych. - Mówiłam wam, że baśń uratowała mi życie -
dodała drżącym głosem.
Anjo zarządziła kąpiel. Wielką drewnianą balię po
stawiła na środku kuchni, zaciągnęła zasłony i zagrza
ła dużo wody.
Wszystkich poza Idą wygoniła do gościnnej izby,
której nie używali zbyt często. Wychowali się w bie
dzie i chociaż teraz powodziło im się lepiej, to zacho
wali przyzwyczajenia nabrane za młodu. Kuchnia
stanowiła serce domu. Tutaj ludzie spożywali posił
ki i wykonywali zwykłe zajęcia. Kobiety przędły
i tkały, szyły, prały i zajmowały się dziećmi. Męż
czyźni tutaj przygotowywali sprzęt na połowy, robi
li sidła i garbowali skóry...
A w ciasnych chatach kuchnia nocą zamieniała się
w sypialnię.
Chociaż u Anjo i Knuta izb było więcej, kuchnia
pozostała sercem domu, stanowiła najważniejsze po
mieszczenie. W izbie gościnnej gospodarze czuli się
trochę nieporadnie.
- Do wody - zarządziła Anjo z uśmiechem.
Maja przesłała przez Reijo kilka kostek pachnącego
mydła, które Anjo skwapliwie schowała. Reijo oczy
wiście uważał, że to zupełnie niepotrzebna fanaberia,
ale w końcu przyznał, że mydło ma ładny zapach.
- Ale kobieta powinna pachnieć kobietą - upierał
się przy swoim.
Knut nie był aż tak negatywnie nastawiony do pre
zentu od Mai, zwłaszcza kiedy Anjo używała go do
kąpieli. Ale tego Anjo nie zdradziła Idzie.
- Zaraz się zmienisz w prawdziwą kusicielkę -
drażniła się z Idą. - Sedolf straci głowę. O ile już jej
nie stracił.
Ida także się roześmiała. Jakie to niezwykłe, być
tak kochaną.
- Chyba jestem zbyt zmęczona - uznała i ziewnę
ła przeciągle. Zanurzona po szyję, zamknęła oczy, po
zwalając, by Anjo obmyła ją z brudu. Przypomniała
sobie dzieciństwo. Nigdy nie była kąpana przez mat
kę, zwykle kąpała ją Elise.
Bóg jeden wie, jak potoczyło się życie Elise i wuj
ka Mattiego. Ida poczuła wyrzuty sumienia, że tak
dawno nie wspominali ich w rozmowach. Straszliwa
tęsknota przeszyła jej serce niczym strzała.
Anjo umyła Idzie włosy. Rozczesała je starannie
i wyszorowała skórę głowy koniuszkami palców. Per
fumowane mydło Mai pachniało ładnie, chociaż tro
chę obco. N o w y kwiatowy zapach mieszał się ze zna
nym domowym.
- Sedolf na pewno nie czuł nigdy takiego zapachu -
zapewniała Anjo, mrugnąwszy okiem. - Nawet Knut
nie mógł się oprzeć tej woni...
Roześmiały się wesoło, jak to kobiety, kiedy dzie
lą się ze sobą swoimi tajemnicami.
Wreszcie Ida, wymyta i rozgrzana, wytarła się do
sucha. Anjo przyniosła tymczasem nocną koszulę
z delikatnej tkaniny, tak nieskazitelną, że Ida, nim jej
dotknęła, odruchowo spojrzała na swe ręce.
Anjo, przykładając koszulę do siebie, powiedziała
z uśmiechem:
- Najpiękniejsza, jaką mam. To także prezent od
Mai. Ty nie dostałaś takiej?
- N i e .
- Widocznie Maja uznała, że mam się dla kogo
stroić - stwierdziła Anjo, pomagając Idzie założyć
koszulę. Zapinana z przodu na śliczne guziczki, mia
ła stójkę obszytą koronką. Misterne koronki zdobiły
też półokrągły karczek, dół koszuli i rękawy.
Ida nigdy nie dotykała równie miękkiej i delikat
nej tkaniny.
- Oczywiście, jak na warunki północy, trochę
niepraktyczna - dorzuciła Anjo rzeczowo. - Przy
dałaby się może jakaś koszula flanelowa albo weł
niana.
Spojrzała na Idę i obie wybuchnęły śmiechem.
- Obiecuję ci, że Sedolf nigdy takiej nie widział -
dodała z powagą.
- Ale ja nie mogę tak wejść do izby gościnnej! - za
protestowała.
Anjo otuliła ją wełnianym pledem.
- Teraz nikt się nawet nie domyśli, co masz na so
bie. Niech to pozostanie naszą małą tajemnicą. Nie
spodzianką dla zakochanego mężczyzny.
W izbie siedział tylko Knut z Sedolfem.
- A gdzie tata? - zapytała Ida.
- Pojechał na cypel, bo przypomniał sobie, że nikt
nie zaglądał do inwentarza przez cały dzień - odpo
wiedział Knut.
- Ale przecież Sofia zrobiła obrządek! - wyrwało
się Anjo.
Wszyscy popatrzyli na nią i powtórzyli chórem:
- Sofia?
Anjo uśmiechnęła się uradowana, choć nie było
w tym jej zasługi.
- Dowiedziała się wszystkiego od Larsa, który zastą
pił Emila w gospodarstwie na czas pogoni. I przyszła
tu z własnej woli zapytać, czy może wydoić krowy i na
karmić zwierzęta. Pozwoliłam jej na to. Zdawało mi się,
że żałuje swojego postępowania. Bardzo chciała z tobą
porozmawiać, Ido.
Ida przełknęła ciężko ślinę. Niechętnie uginała kar
ku, niechętnie też wybaczała.
- Sofia zrobiła pierwszy krok - ostrożnie upomnia
ła ją Anjo. - Chyba ci nie spadnie z głowy korona, je
śli wyjdziesz jej na spotkanie. Dobrze mieć przyja
ciół. A nasza wioska jest taka mała...
- Odwiedzę ją - odpowiedziała Ida, pewna, że An
jo dopilnuje, by dotrzymała obietnicy.
Anjo spojrzała na Sedolfa.
- N o , przyjacielu, teraz twoja kolej.
- Co takiego? - zdumiał się Sedolf. - Nie będę się
kąpał, idę do domu.
Anjo, jeśli chciała, potrafiła zmrozić słowami.
- Do domu? - zapytała. - A dlaczego, jeśli wolno
mi spytać? Czyżbyś się bał kąpieli?
Knut z trudem powstrzymał się od śmiechu i mru
gnął do Idy.
Sedolf pokręcił się na stołku.
- Myślałem... - zaczął, spoglądając na Idę z ukosa
- ...ludzie mogą gadać. Wezmą Idę na języki, jeśli ro
zumiesz, co mam na myśli. Nie chciałbym narazić na
szwank jej reputacji.
- A więc o to chodzi? - Anjo popatrzyła na niego
dobrodusznie. - A od kiedy to chłopaki od Bakke-
nów myślą o reputacji dziewcząt?
Ale Sedolf miał gotową odpowiedź:
- Kiedy spotkają kobietę swojego życia.
Te słowa udobruchały Anjo.
- Nigdzie nie pójdziesz, Sedolfie. Tę noc spędzisz
z Idą, a jeśli ludzie zaczną plotkować, możesz im po
wiedzieć, że spałeś ze mną.
- Potrafisz przekonywać - uśmiechnął się Sedolf.
- Czy na tyle, że zdołam nakłonić ciebie i Knuta,
żebyście wylali perfumowaną wodę z balii? - zapyta
ła z miną niewiniątka. - Może przestanie trochę od
was cuchnąć... A potem, Sedolfie, wymyjesz się. Knut
pożyczy ci bieliznę...
- Ona nie zawsze jest taka - rzekł Knut, ale Sedolf
nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
Nalali do balii świeżej wody i uśmiechnęli się do
siebie. Knut, wychodząc z kuchni, rzucił, niby mimo
chodem:
- Ida jest wspaniałą dziewczyną, bardzo ją kocham
i mam nadzieję, że nigdy nie uczynisz czegoś, co by
ją zasmuciło.
- Na przykład, czego? - zapytał Sedolf, zdejmując
koszulę.
- Sofia - rzekł Knut. - Inne kobiety...
Sedolf pokręcił głową.
- Nie wierzysz, że i ja chciałbym się w końcu ustat
kować? Sądzisz, że nie potrafię docenić tego, że spo-
tkałem tak wyjątkową kobietę jak Ida? Tym razem,
Knut, to związek na cale życie.
Knut pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Tylko się pośpiesz, nim ci ta wybranka zaśnie!
- Myślisz, że i ja nie jestem śpiący? - zapytał nie
winnie Sedolf.
- Powiedzmy, że mam co do tego pewne wątpliwości.
Ida po cichutku weszła do alkierza i wsunęła się
pod pierzynę, trochę się obawiając, że pogniecie pięk
ną koszulę, która równie dobrze mogłaby uchodzić
za odświętny strój.
Zapaliła lampkę parafinową i skręciła płomień, by
nie było zbyt jasno. Dzieci spały spokojnie w drugim
końcu izby. Anjo zaproponowała, że przestawi koły
skę do siebie i do Knuta.
- Żebyście poczuli się swobodniej - powiedziała.
Ale Ida jej podziękowała. Chciała mieć dzieci przy
sobie. Po nocy, która mogła być dla niej ostatnia, pra
gnęła teraz otoczyć się tymi, których najbardziej ko
cha. Jeśli przebudzi się i przestraszy czegoś, wyciągnie
rękę do Sedolfa i sprawdzi, czy leży obok. Może też
wstać i popatrzeć, czy dzieci są bezpieczne.
Anjo zrozumiała...
Sedolf, trochę zakłopotany, wszedł boso w samych
kalesonach. Nie spodziewał się, że zastanie zapaloną
lampę. Ale pomyślał, że to dobrze, bo Idy i jego nie
powinien dzielić mrok.
Szczękając zębami, wsunął się szybko pod miękką
pierzynę.
Anjo wniosła trochę wielkopańskich obyczajów
podpatrzonych w domu namiestnika w Alcie.
Musiał przyznać, że pod tym puchowym przykry-
ciem leżało się wyjątkowo przyjemnie, bo nic nie kłu
ło, a i pchły nie miały się gdzie chować.
Wsunął Idzie ramię pod głowę i wciągnął w noz
drza jej zapach.
- Ślicznie pachniesz, tak oszałamiająco... - wyszep
tał, przytulając ją mocno.
Wplotła palce w jego zmoczone włosy i odgarnęła
je do tyłu. Uśmiechnęła się, widząc, jak ta fryzura go
odmieniła.
Musnął wargami jej szyję.
- Chyba nie dotrzymam przyrzeczenia, jakie sobie
złożyłem - odezwał się cicho, całując jej ramię i rozpi
nając drobne guziczki u koszuli. - I wykorzystam
wszelkie sztuczki, by cię uwieść, zanim mnie poślubisz.
- Po co składasz przyrzeczenia, których nie jesteś
w stanie wypełnić, Sedolfie? - odparła zmienionym
głosem.
Roześmiał się i pocałował ją.
- Masz rację Ido. Kocham cię - powiedział, zdecy
dowany trzymać się jak najdalej od takich przyrzeczeń.
EPILOG
Fragment listu Mai do Ailo z dnia 30 listopada
1749 roku
...Piszę do ciebie ten list, drogi bracie, dołączając
życzenia wesołych świąt. Domyślasz się pewnie, że
bardzo już bym chciała widzieć ciebie i Williama
z powrotem w domu.
Ale to nie wszystko. Dziś otrzymałam list od Re-
ijo. Przywieźli go kupcy, którzy wrócili z jarmarku
z naszych rodzinnych stron nad fiordem. Dlatego wie
ści są stosunkowo świeże. Mam nadzieję, kochany
Ailo, że nie sprawią ci wielkiego bólu. Rozmawialiśmy
przecież o tym i sam zdecydowałeś, że tak będzie dla
Idy najlepiej. Reijo pisze, że tuż przed jarmarkiem Ida
wyszła za mąż za Sedolfa Bakkena. Pewnie pamiętasz
kuzyna Simona. Reijo jest chyba zadowolony. Pisze,
że młodzi są bardzo szczęśliwi, a Sedolf traktuje dzie
ci jak własne. Wygląda na to, że Ida także okazała się
nieodrodną córką swojej matki...